MichaelConnelly
MiastoKości
(Citybone)
PrzełożyłRobertSudół
1
STARSZApanirozmyśliłasięwostatniejchwili,leczbyłojużzapóźno.
Wbiłarozczapierzonedłoniewścianę,krusząctynk.Nogamiwierzgałatak
gwałtownie,żezłamałasobieczterypalceustóp.Opierałasięzewszystkichsił,
okazałanatylewielkąchęćdożycia,żeHarryBoschzacząłsiępoważnie
zastanawiać,jaktomożliwe,żepostanowiłapopełnićsamobójstwo.
Gdziepodziewałasięwcześniejtawola,tadeterminacja?Dlaczegojąopuściły?
Dlaczegopowróciłydopierowtedy,gdyzałożyłasobienaszyjępętlęzrobionąz
przedłużaczaiodepchnęłakrzesłospodnóg?Dlaczegoniedoszływporędogłosu?
Byłytopytanianieoficjalne,któreniepojawiąsięwraporcie.Dumałjednako
tym,siedzącwsamochodziezaparkowanymprzeddomempogodnejstarościprzy
BulwarzeZachodzącegoSłońca.Byłodwadzieściapoczwartejpierwszegodnia
nowegoroku.Boschpełniłświątecznydyżur.
Upłynęłajużpołowadnia;wtymczasiezgłoszonodwasamobójstwa:jednoza
pomocąbronipalnej,drugiezapomocąprzedłużacza.Wobuwypadkachmotorem
działaniabyładepresjaidesperacja.Poczuciesamotności.NowyRokzawszeobfituje
wsamobójstwa.Większośćludziwitatendzieńznadziejąiwiarąwlepszejutro.
Zdarzająsięjednaktacy,dlaktórychjesttodobrydzieńnaśmierć.
Zapiszczałtelefonkomórkowy.Boschskwapliwieodebrał,bywyrwaćsięz
posępnychrozmyślań.
DzwoniłMankiewicz,sierżantzkomendydzielnicowejwHollywood.
–Skończyłeś?–spytał.
–Zarazsięztymuwinę.Maszcośnowego?
–Owszem.Pomyślałem,żelepiejniegadaćotymprzezradio.Pewienfacetz
LaurelCanyon,wiesz,wWonderland,właśnienaspowiadomił,żejegopieswróciłz
przechadzkipolesiezkościąwzębach.Mówi,żetoludzkakość.Jakiegośdziecka.
Boschjęknął.Wrokuzdarzałysiętrzy,czterypodobnedoniesienia.Jakaś
nieuzasadnionahisteria,boszybkookazywałosię,żetozwierzęcegnaty.
–Wiem,comyślisz,Harry–ciągnąłMankiewicz.–Znowufałszywyalarm.Ale
posłuchaj,tenfacettolekarz.Doktormedycyny.Jestpewny,żetoludzkakość.
Ramienna.Iżepochodzioddziecka.Iże…słuchaszmnie?Żejestpękniętatużnad
nadkłykciem,cokolwiektoznaczy.
Boschzacisnąłszczęki.Poczułciarkinaplecach.
–Byłbyświęctakmiłyisprawdziłtonadkłykcie?
Boschmilczał.
–Przepraszam,niemogłemsiępowstrzymać.
–Bardzozabawne,Mank.Adres?
Mankiewiczprzedyktowałmuadresidodał,żewysłałjużpatrol.
–Dobrzezrobiłeś,żeniepuściłeśtegoprzezradio–rzekłBosch.
–Niechtakzostanie.–Wyłączyłtelefoniprzekręciłkluczykwstacyjce
samochodu.RuszyłdoLaurelCanyon.
SŁUCHAJĄCradiowejtransmisjizmeczuLosAngelesLakers,zagłębiłsięw
kanion,apotemruszyłnaLookoutMountainwkierunkuWonderlandAvenue.Sam
pełniłdyżur,bojegopartnerJerryEdgarposzedłnamecz.Zdobyłbiletnaświetne
miejsceiniechciałgozmarnować.
Boschmiałwięcnadzieję,żeniepojawisięzgłoszeniezabójstwaaniżadnainna
poważnasprawa,którejniebędziemógłzałatwićwpojedynkę.KizminRider,trzeci
członektegozespołu,awansowałabliskoroktemudowydziałukryminalnegoi
dotądniewyznaczononastępcy.BoschpostanowiłniepowiadamiaćEdgarao
znalezieniukości,dopókinieocenipowagisytuacji.
Drogaprowadziłastromopodgórę.LaurelCanyonbyłparowemwcinającym
sięwgórySantaMonica.Drogidojazdowezbiegałysięnagrzbieciegórskiego
łańcucha.WonderlandAvenueokazałasięślepąuliczkąwustronnymzakątku,gdzie
wotoczeniugęstegolasuistromiznstałydomywartepółmilionadolarówkażdy.
Boschintuicyjniewyczuł,żeposzukiwaniekościnatakimtereniebędzie
logistycznymkoszmarem.
Zatrzymałsięobokradiowozu,któryjużdotarłpodwskazanyadres.
Zerknąłnazegarek:czwartatrzydzieściosiem.Zaniecałągodzinęzaczniesię
ściemniać.
Gdyzapukałdodrzwi,otworzyłamunieznajomapolicjantka.Napiersimiała
plakietkęznazwiskiemBRASHER.Poprowadziłagodogabinetu,wktórymjej
kolegazpatrolu,onazwiskuEdgewood–znajomatwarz–przesłuchiwałsiwego
mężczyznęsiedzącegozabiurkiem.Nazagraconymblacieleżałootwartepudełko
pobutach.
Boschpostąpiłkrokdoprzoduiprzedstawiłsięgospodarzowi.Mężczyzna
powiedział,żenazywasięPaulGuyotijestinternistą.Nachyliwszysię,Bosch
zobaczył,żewpudełkuznajdujesiękość.Wyglądałajakpogryzionykawałek
drewna.PrzynogachGuyotależałdużypiesożółtejsierści.
–Tojestnaszeznalezisko–mruknąłBosch,zaglądającponowniedopudełka.
–Tak,panieoficerze.Totakość–odparłlekarz.
Wyciągnąłrękęizdjąłzpółkiatlasanatomiczny.Otworzyłtomiskoipokazał
funkcjonariuszomilustracjęprzedstawiającąkośćramienną.Następniesięgnąłdo
pudełkaiwyjąłzniegokość.Przysunąwszyjądoilustracji,dokonałszczegółowego
porównania.
–Proszębardzo:nasadabliższa,trzon,nasadadalsza.Wszystkosięzgadza.To
ludzkakość.
Boschspojrzałnaniego.
–Czypanjestnaemeryturze,doktorze?
–Tak,alepotrafięrozpoznać…
–Ależwierzępanu.Skoropanmówi,żetoludzkakość…Chcęsiętylko
rozeznaćwsytuacji.
Guyotwłożyłznaleziskozpowrotemdopudełka.
–Jaksięwabipańskipies?
–Udręka.Tosuka.Jakoszczeniaksprawiałamnóstwokłopotów.
Boschskinąłgłową.
–Proszęmiwięcopowiedzieć,jaktobyło.
–WziąłemUdrękęnapopołudniowyspacer.Zwyklekiedydochodzimydoronda,
spuszczamjązesmyczy,żebysobiepobiegała.Bardzotolubi.
–Cotozarasa?–spytałBosch.
–Złotylabrador–rzuciłaBrasher.
Boschzerknąłnaniąwymownieprzezramię.Zrozumiała,żepopełniłabłąd,
wtrącającsiędorozmowy,toteższybkosięcofnęławstronędrzwi,gdziestałjej
kolega.
Możeciejechać,jeżelimacieinnewezwanie–powiedziałBoschdoobojga
policjantów.
Edgewoodskinąłgłową,poczymdałznakrękąkoleżance.Ruszylidowyjścia.
–Czekajcie!–zawołałBoschwostatniejchwili.
EdgewoodiBrasherznówstanęliwdrzwiachgabinetu.
–Niegadajcieotymprzezradio,dobra?–poprosił.
–Jasne–odparłaBrasher,wpatrującsięwniegouważnie.Wkońcuuciekł
wzrokiemwbok.
PowyjściufunkcjonariuszyponowniespojrzałnaGuyota.
–Proszęmówićdalej.
–Nowięc,doszliśmydorondaiwtedyspuściłemjązesmyczy.Pobiegłamiędzy
drzewa,jakzwykle.Jestbardzokarna.Nagwizdzawszeprzybiegazpowrotem.
–Acosięstałodzisiaj,gdyznalazłakość?
–Gwizdałem,alenieprzyszła.
–Toznaczy,żechybazapuściłasięwlas?
–Nowłaśnie.WreszciewybiegłatużobokdomupanaUlricha.Wpyskumiała
kość.Gdysięzbliżyła,odrazurozpoznałem,cotozakość.Pokształcie.Zabrałem
jąnatychmiastUdręce,apotemobejrzałemdokładniejwdomu.Kiedysię
upewniłem,żesięniemylę,zarazdowaszatelefonowałem.
–Paniedoktorze,czymógłbypanwziąćpsanasmycziwrócićrazemzemnąna
torondo?
–Proszębardzo,tylkowłożęinnebuty.
–Jateż.Poczekamnapanaprzeddomem.
Boschzamknąłzpowrotempudełko,poczymwziąłjeostrożniewobiedłonie,
starającsięnietrząśćzawartością.
Wyszedłszynazewnątrz,zauważył,żeradiowózwciążstoinaulicy.Zbliżyłsię
doswojegosamochoduipołożyłpudełkonaprzednimfotelu.Zdjąłsportową
marynarkę,wywinąłjąnalewąstronęirzuciłnatylnesiedzenie.Następnieotworzył
bagażnikizeskrzynki,wktórejtrzymałsprzętwykorzystywanyprzybadaniu
miejscaprzestępstwa,wyjąłparękaloszy.Gdyzmieniałbuty,Brasherwysiadłaz
radiowozuiruszyłaenergiczniewjegokierunku.
–Wyglądanaprawdziwą,co?–spytała.
–Tak.Trzebabędzietojednakpotwierdzićwzakładziemedycynysądowej.
–Jedziesznatomiejsce?
–Tak,chociażniedługozrobisięciemno.
–Przyokazji,nazywamsięJuliaBrasher.Jestemnowa.
Spojrzałnaniąuważnie,nimsięprzedstawił.
–HarryBosch.
–Wiem.Słyszałamotobie.
–Wszystkiemuzaprzeczam.
Uśmiechnęłasięnatesłowa.
–Przepraszam,żewyrwałamsięztymlabradorem.Odrazuuświadomiłam
sobie,żechcesznawiązaćkontaktzlekarzem.Popełniłambłąd,jeszczeraz
przepraszam.
Boschprzypatrywałsięjejprzezchwilę.Okołotrzydziestupięciulat,brunetka,
włosyzwiązanewkucyk,któryopadałnakołnierzyk.Ciemnobrązoweoczy.
Domyśliłsię,żelubiświeżepowietrze,bobyłarównomiernieopalona.
–Nicsięniestało–rzekł.
Naulicypojawiłsięlekarzzpsemnasmyczy.Boschuznał,żeobejdziesiębez
kombinezonu.ZerknąłnaJulięBrasher,potemnalatarkęleżącąwskrzynce.
Włożyłrękędobagażnikaibłyskawiczniezakryłlatarkęszmatą.Wyjąłrolkężółtej
taśmypolicyjnej,zatrzasnąłbagażnikiodwróciłsiędopolicjantki.
–Pożyczyłabyśmilatarkę?–spytał.–Zapomniałemwziąćswoją.
–Jasne,niemaproblemu.
Wyjęłalatarkęzzapaskaipodałamują.
ZbliżyłsięGuyotzpsem.
–Nodobrze,paniedoktorze,proszęzaprowadzićnasnamiejsce,gdziespuścił
panUdrękęzesmyczy.Zobaczymy,dokądpobiegnie.
–Wątpię,bydotrzymałjejpankroku.
–Niechpansięotoniemartwi.
–Tędywtakimrazie.
Ruszylilekkimwzniesieniemdomałegoronda,którestanowiłokraniec
WonderlandAvenue.TowarzyszyłaimBrasher.Guyotpozwoliłpsudyktować
tempo,więcwkrótcewyprzedziłpolicjantów.
–Cowcześniejrobiłaś?–spytałBosch.
–Byłamwakademii.
Spojrzałnaniązdziwiony.
–Niewyglądasznażółtodzioba–rzekł.
–Wiem,niemamdwudziestulat.Zapisałamsiędopierojako
trzydziestoczterolatka.
–Naprawdę?Rany.
–Tak.Trochępóźnozłapałambakcyla.
–Aczymsięwcześniejzajmowałaś?
–Różnymirzeczami.Główniepodróżowałam.Awiesz,conajbardziej
chciałabymrobić?
Znowuzerknąłnanią.
–Co?
–Chciałabympracowaćwsekcjizabójstw,takjakty.
Niewiedział,czypowinienjądotegonamawiać,czyzniechęcać.
–No,topowodzenia–mruknął.
–Boczytoniejestnajbardziejsatysfakcjonującapraca,jakąmożnasobie
wyobrazić?Popatrz,cotyrobiszcodziennie.Odławiaszzłychludzize
społeczeństwa.
–Natowychodzi.Podwarunkiem,żedopiszemiszczęście.
DogoniliGuyota,któryzatrzymałsięnaśrodkuronda.
–Tutajjąodpiąłem.Pobiegłatamtędy.
Wskazałzarośniętąpustąparcelę,którawrzynałasięstromymklinemwzbocze
wzgórza.Ciągnąłsiętamtędydużybetonowydren,któryzbierałdeszczówkę,bynie
podtapiaładomówprzyulicy.
PojawiłsięEdgewoodwradiowozie.
–Mamywezwanie–zwróciłsiędoBrasher,wskazującgłowąpustesiedzenie
oboksiebie.–WD.
Zmarszczyłaczoło.
–Znowuwojnadomowa?Nieznoszętego.
Boschsięuśmiechnął.Teżtegonieznosił.
–Proszę–powiedział,wyciągającrękęzlatarką.
–Nietrzeba,mamzapasowąwradiowozie–odparła.–Oddaszmiprzyokazji.
–Napewno?–Kusiłogo,bypoprosićjąonumertelefonu,alesiępowstrzymał.
–Napewno.Powodzenia.–Uśmiechnęłasiędoniego,następnieobiegłaprzód
radiowozuiwsiadła.Odjechali.
–Atrakcyjnakobieta–stwierdziłGuyot.
Boschpuściłtęuwagęmimouszu,choćwduchuzacząłsięzastanawiać,czy
lekarzzauważył,żeBrasherwywarłananimwrażenie.
–Dobrze,paniedoktorze,proszęspuścićpsa.
Guyotodpiąłsmycz.
–No,mała,jazda,szukajkości!
Labradorkawystrzeliłajakzprocy.Pobiegłanapustąparcelęizniknęła,zanim
Boschzdołałzrobićchoćbyjedenkrok.Omałonieparsknąłśmiechem.
–Mamnaniązagwizdać?–spytałGuyot.
–Nie,pokręcęsiętamrazemznią.
Zapaliłlatarkę.
WLESIEzrobiłosięciemnonadługoprzedzachodemsłońca.Świecąclatarką,
Boschposuwałsiępodgóręwkierunku,zktóregodobiegałyodgłosypsa
buszującegowzaroślach.Byłatomozolna,powolnawspinaczka.Cochwilęślizgał
sięnaziemipokrytejgrubąwarstwąsosnowegoigliwia.Żebyutrzymaćrównowagę,
chwytałsięgałęzi,brudzącsobiedłoniekleistążywicą.
Pokonanietrzydziestumetrówzabrałomuprawiedziesięćminut.Potemterensię
wyrównałizrobiłosięjaśniej,bolassięprzerzedził.Boschrozejrzałsięw
poszukiwaniupsa,alenapróżno.
Trzymałsiępłaskiegoterenu,gdyżdoszedłdowniosku,żektośchcącyukryć
lubporzucićciałonajprawdopodobniejunikałbystromizny.
Wszedłdozagajnikaakacjowego.Natychmiastzobaczyłpołaćspulchnionej
darni,jakbyzrytejprzezczłowiekalubzwierzę.Odgarnąłstopąwierzchnią
warstwęiparęgałązek,poczymnagleuświadomiłsobie,żetoniesągałązki.
Opadłnatychmiastnakolanaioświetliłlatarkąrozrzuconedokołakrótkie
brązowekości.Domyśliłsię,żepatrzynaszczątkidłoni.Małejdłoni.
Dłonidziecka.
Wstał.Zorientowałsię,żeniemawcozebraćkości.Niemógłichpoprostu
wziąćdoręki,bozłamałbyzasadyzabezpieczaniadowodów.
Zacząłrozpinaćżółtątaśmęwśróddrzew.Gdyskończył,zapadłyniemal
całkowiteciemności.Posługującsięmałymscyzorykiem,odciąłzrolkikilka
metrowychpasków.Następnieruszyłwdrogępowrotną,przystająccoparękroków,
byzawiązaćkawałektaśmynagałęzidrzewalubkrzaka.
NaulicyczekałdoktorGuyotwtowarzystwiejakiegośmężczyzny.
–VictorUlrich–przedstawiłsięnieznajomy.–Mieszkamtutaj.–Wskazałręką
domstojącynieopodal.
Boschskinąłgłową.
–Przyszedłemzobaczyć,cosięstało.
–Nocóż,mamyprzestępstwo.Najpewniejwrócimytutajzekipądopierojutro
rano.Chcę,bypanowietrzymalisięodtegolasuzdaleka.Iproszęnikomuotym
niemówić.Rozumiemysię?
Obajsąsiedzikiwnęligłowamiprzytakująco.
Ulrichpożegnałsięiruszyłdodomu,aBoschiGuyotskierowalisięwdół
ulicy.
–Naprawdętamkogośzabito?–zdziwiłsięlekarz.
–Natowygląda.Znalazłemwięcejkości.Muszęzadzwonić.Mogęskorzystaćz
pańskiegotelefonu?Mojakomórkachybatutajniezadziała.
–Wtychkanionachkomórkinigdyniedziałają.Proszęzadzwonićzmojego
gabinetu.Będziepanmógłtamswobodnierozmawiać.
ZnalazłszysiękilkaminutpóźniejzpowrotemwdomuGuyota,Boschusiadłza
biurkiemizadzwoniłdoswojejprzełożonej,porucznikGraceGivers.Wyjaśnił,co
sięstało.
–Harry,jakstaresątekości?–spytała.
–Niewiem,alemajądobreparęlat.
–Toznaczy,żesprawaniejestświeża.Nadziśfajrant.Zaczniemyodjutra.Do
jutrakościnierozbiegnąsiępoświecie.
–Dobra–odparł.–Jestemtegosamegozdania.
–Wiesz,Harry,takiesprawy…Drenująnaszbudżet,absorbująnaszesiłyisą
najtrudniejszedorozwiązania,jeśliwogóledająsięrozwiązać.
Boschmilczał,pozwalając,byGraceulżyłaswojejurzędniczejfrustracji.Nie
trwałotodługo.Międzyinnymizatojąlubił.
–Októrejchceszjutrozacząć?–dopytywała.
–Wcześnie.Podzwonięispróbujęsiętrochęrozeznać.Noimuszęmieć
ekspertyzętejkościznalezionejprzezpsa,zanimjutroweźmiemysiędoroboty.
–Dawajmiznać.
–Dobrze.
Rozłączyłsię.NastępniezadzwoniłdoTeresyCorazon,lekarzasądowego.Choć
przedośmiulatyzerwalipozazawodowąznajomość,Boschznałjejnumerna
pamięć.ZrelacjonowałTeresie,cosięwydarzyło.Powiedział,żezanimnadabieg
sprawie,musiuzyskaćpewność,żekośćramiennanależaładoczłowieka.Awówczas
będziepotrzebowałzespołuarcheologów.
–Poczekajmoment–rzekłaizawiesiłajegopołączenie.
Pochwiliznówusłyszałjejgłos:
–PróbowałamsiędodzwonićdoKathyKohl,aleniemajejwdomu.
Kohlbyłapolicyjnymarcheologiem.Przyjętojąnaetatdopolicji,ponieważna
bagiennychterenachpółnocykrajucotydzieńodkopywanoludzkieszczątki.
–Muszęmiećekspertyzęjeszczedzisiaj–powiedziałBosch.
–Przyhamuj,Harry.Zawszesięgorączkujesz.Jakpiesnawidokkości.Bez
aluzji.
–Tereso,tobyłdzieciak.Możemymówićpoważnie?
–Przyjedźdomnie,toobejrzętękość.ZostawiłamKathywiadomość.
Zacznąkopaćzsamegorana.Zabezpieczymykościiściągniemyzuniwersytetu
tegoantropologasądowego,któryznamiwspółpracuje.Jateżrzeczjasnaprzyjadę.
Ostatniesłowanieprzypadłymudogustu.
–Niechcęnadawaćtejsprawieniepotrzebnegorozgłosu–rzekłpochwili.
–Doczegopijesz?
–Dotego,żewcaleniejestempewien,czyobecnośćlekarzasądowego
hrabstwaLosAngelesjestnieodzowna.Aletyzawszeprzyjeżdżasznamiejsce
przestępstwawtowarzystwiekamerzysty.
–Harry,tomójprywatnydokumentalista.Filmy,którekręci,przeznaczonesą
wyłączniedomojegoosobistegoużytku.
–Wszystkojedno,Tereso.Zamordowanodziecko.Czywiesz,jakiszumsię
zrobi?
–Dobra,przyjedźtutajztąkością.Zagodzinęwychodzę.–Rozłączyłasię
znienacka.
Cieszyłsię,żeokazałstanowczość.Corazonbyłaznanąpostacią,regularnie
pojawiałasięwtelewizjijakobiegłazzakresumedycynysądowej.
Niezamierzałpozwolić,byjejambicjezawodoweutrudniałymuprowadzenie
śledztwawsprawie,która–jakwielewskazuje–dotyczyzabójstwadziecka.
Postanowił,żejeżeliokażesię,iżtofaktycznieludzkakość,ściągniesłużby
specjalneioddziałprzewodnikówzpsami.Wstałiwyszedłzgabinetu,rozglądając
sięzaGuyotem.
Lekarzsiedziałprzymałymstolikuwkuchni.
–Dowidzenia,paniedoktorze.Wrócęjutrozekipą.–Ruszyłdodrzwi,lecz
nagleprzystanął.Odwróciłsię.–Czypanmieszkasam.
–Tak.Mojażonazmarładwalatatemu.
–Przykromi.
Guyotskinąłgłową.
–Córkazałożyławłasnąrodzinę,mieszkawSeattle.Widujemysiętylkoprzy
szczególnychokazjach.
Boschmiałochotęspytać,dlaczegowidująsiętylko„przyszczególnych
okazjach”,alesiępowstrzymał.Podziękowałiwyszedł.
WyjeżdżajączkanionuwkierunkudomuTeresyCorazonwHancockPark,czuł
narastającystrach.Trafiłamusięnajgorszasprawa,jakamożesiętrafić.
Zamordowanodziecko.Takiesprawyprześladują.Wysysajązczłowiekasiłyi
pozostawiająblizny.Nawetnajgrubszakamizelkakuloodpornanieuchroniprzedich
niszczącąsiłą.
TERESACorazonzajmowaławillęwśródziemnomorskimstylu,przedktórą
znajdowałsięrozległyplacykzsadzawką.Przedośmiulaty,kiedyBoschzwiązał
sięzniąnakrótko,mieszkaławkawalerce.Telewizjaisławaprzyniosłypieniądze,
którychstarczałonautrzymanieokazałejrezydencjiiwystawneżycie.Teresanie
przypominałajużtejkobiety,któraprzychodziładoniegowśrodkunocyzbutelką
taniegowinaiulubionymfilmemnakasecie.Kobiety,którabyławprawdzie
chorobliwieambitna,lecznienauczyłasięjeszczeczerpaćkorzyścizeswojej
pozycjizawodowej.
Boschzdawałsobiesprawę,żejegopostaćstanowidlaTeresyprzypomnienie,
kimdawniejbyłaicostraciła,byzdobyćbogactwoirozgłos.Nicdziwnego,że
rzadkosięterazwidywali,aichspotkaniomtowarzyszyłonapięciejakpodczas
wizytyudentysty.
Zaparkowałnaplacykuiwysiadł,zabierającpudełko.Nadciężkimi
drewnianymidrzwiamizapaliłasięlampka.Corazonotworzyła,nimzdążyłsię
zbliżyć.Miałanasobieczarnespodnieikremowąbluzkę.Prawdopodobnie
wybierałasięnanoworoczneprzyjęcie.
–Tojestto?–spytała,wskazującpudełko.
–Jateżcimówię„dobrywieczór”,Tereso.Owszem,tojestto.–Zdjął
pokrywkę.Byłojasne,żeniezostaniezaproszonynakieliszekszampana.
–Chcesztooglądaćwprogu?
–Spieszęsię.Maszrękawiczkę?
ZkieszenipłaszczawyjąłlateksowąrękawiczkęipodałTeresie.Naciągnęłają
wprawnymruchemisięgnęładopudełka.Wyjęłakośćiobróciłająwświetle
lampki.Popięciusekundachodłożyłakośćdopudełka.
–Ludzka–stwierdziła.
–Jesteśpewna?
Patrzyłananiegowymownie.
–Tokośćramiennadziecka.Możedziesięcioletniego.Kolejnebadaniazostaną
wykonanewzakładziemedycynysądowej.Ateraznaprawdęmuszępędzić.
–Jasne.Bawsiędobrze.
Staranniezakryłpudełko,skinąłjejgłowąnapożegnanieiposzedłdo
samochodu.Wsiadłiruszyłdodomu,trzymajączapobiegliwierękęnależącym
obokpudełku.
2
NAZAJUTRZodziewiątejranokoniecWonderlandAvenuestałsięobozowiskiem
stróżówprawa.RządziłtamniepodzielnieHarryBosch.
Dowodziłpatrolami,oddziałemprzewodnikówzpsami,biegłymizwydziału
kryminalistykiizakładumedycynysądowejorazjednostkąsłużbspecjalnych.W
górzekrążyłśmigłowiec,awokół,woczekiwaniunarozkazy,wałęsałosię
kilkunastukadetówzakademiipolicyjnej.
Niecowcześniejfunkcjonariuszezgrupyspecjalnej,podążajączaskrawkami
taśmypozostawionymiprzezBoschapoprzedniegodnia,zamontowalinastoku
drewnianepodestyistopniespiętelinami,ułatwiającedotarciedomiejscazbrodni.
Utrzymaniewtajemnicytakszerokozakrojonychdziałańokazałosię
niemożliwością.Odziewiątejranookolicęnajechaliprzedstawicielemediów.
Furgonetkiagencjiprasowychitelewizyjnychtkwiłyprzybarierkach,ustawionych
kilkadziesiątmetrówodronda.
Boschszykowałsiędopoprowadzeniapierwszejgrupy.Przedtemjednakodbył
rozmowęzJerrymEdgarem,którydowiedziałsięowszystkimjeszcze
poprzedniegowieczoru.
–Najpierwweźmiemytechnikówibiegłychzmedycynysądowej–powiedział.–
Apotemkadetówipsy.Tybędziesznadzorowałdrugągrupę.
–Dobra,niemaproblemu.
DoakcjiszykowałasięteżTeresaCorazon,jejdokumentalistazkamerąoraz
czteroosobowyzespółarcheologiczny:KathyKohlijejtrzechwspółpracowników
zeszpadlami.Wszyscyubranibyliwbiałekombinezony.Dołączyłodonichteż
dwóchkryminologów.
Boschdałznak,bywszyscyutworzylizwartągrupę.
–Wiecie,comamyrobić,dlategoniebędęurządzałżadnychodpraw.
Chcętylkopowiedzieć,żeciężkosiędostaćtam,nagórę,więcuważajcie.
Pokiwaligłowami.
Skierowałsiękudrewnianejrampie,apozostaliruszylizanim.Gdydotarłdo
akacjowegozagajnika,dałznak,byprzystanęli.Samzanurkowałpodżółtątaśmąi
zbliżyłsiędomiejscazbrodni.Spulchnionaziemiaikościwyglądałytaksamojak
poprzedniegowieczoru.
–Dobra,chodźcie.Zaczynamyoględziny.
Kameraruszyła.TerazCorazonprzejęładowodzenie.
–Najpierwzdjęcia–rzekła.–Potemdzielimyterennasektory.DoktorKohl
będzienadzorowaćkopanieizaznaczanieznalezisk.Każdąrzecznależynajpierw
obfotografowaćzewszystkichstron,dopieropotemzabezpieczyć.–Odwróciłasię
doBoscha.–No,todoroboty.
Skinąłgłowąiwręczyłjejkrótkofalówkę.
–Będęwpobliżu–oznajmił.–Wrazieczegodajznać.
Wróciwszypochwilinaulicę,zobaczyłporucznikGiversijejprzełożoną,
kapitanLeValley.Podszedłdonichizrelacjonowałnajświeższewydarzenia.
–Musimycośpowiedziećmediom–stwierdziłaLeValley.
–Panikapitan,jamampełneręceroboty.Ktośinny…
–Trudno,proszęznaleźćwolnąchwilę.Niechpancośpodsunierzecznikowi,
żebynamzsiedlizpleców.
Boschpobiegłspojrzeniemwkierunkutłumureporterówtłoczącychsięza
barierką.DostrzegłwśródnichJulięBrasher.Pokazałaodznakęinatychmiast
zostałaprzepuszczonaprzezfunkcjonariusza.
–Nodobrze.Idęzatelefonować–rzekł.
RuszyłulicąwkierunkudomuGuyota.IdącaznaprzeciwkaBrasher
uśmiechnęłasięnajegowidok.
SpojrzałnajejwyblakłedżinsyibawełnianyT-shirt.
–Maszwolne?–spytał.
–Tak,pracujęodtrzeciejdojedenastej.Wpadłam,bopomyślałam,żemoże
potrzebujeszochotniczki.Słyszałam,żewakademiizbieralikadetównaakcję.
–Chceszleźćtamnagóręiszukaćkości?
–Chcęsięuczyć.
Pokiwałgłową.PodeszliścieżkądodomuGuyota.Zanimzdążylizapukać,drzwi
sięotwarłyilekarzwpuściłichdośrodka.Boschpowiedział,żechceskorzystaćz
telefonu.Choćznałjużdrogę,gospodarzzaprowadziłgodogabinetu.
Zpamięciwybrałnumerrzecznikaprasowegopolicjiipokrótceprzedstawiłmu
sprawę.Pokilkuminutachsięrozłączył.
WychodzączdomuPaulaGuyota,przypomniałsobieopożyczonejlatarce,lecz
Brasherodparła,żeniechcejejnosićpodczaswspinaczkinawzgórze.
–Oddaszmiprzyokazji–powiedziała.
Ucieszyłygotesłowa.Oznaczały,żewciążmapretekst,bysięzniązobaczyć.
NarondzieEdgarpouczałkadetów.
–Sągotowi–poinformowałzbliżającegosięBoscha.
Boschprzedstawiłmupolicjantkę.NastępnieEdgarpoprowadziłdrugągrupęna
miejscezbrodni.Boschzamykałpochód,idąctużzaBrasher.
–Podkoniecdniazobaczymy,czynadalbędzieszchciałapracowaćwsekcji
zabójstw–rzekł.
–Wszystkojestlepszeodgłupichwezwańisprzątaniarzygowinztylnego
siedzenia.
–Taa,pamiętamteatrakcje–westchnął.
BoschiEdgarpolecilidwunastukadetomiBrasherrozproszyćsiędokoła
zagajnikaakacjowegoimetodycznieprzeczesaćteren.PotemBoschwszedłmiędzy
drzewa.Kohlnadzorowaławbijaniepalików,któremiaływyznaczaćposzczególne
sektory.
ZtwarzązasłoniętądługimiblondwłosamiKohlwpatrywałasięwkartkę
przypiętądodużejpodkładki,którąopierałanakolanie.Nakartkęzwydrukowaną
siatkąsektorównanosiłaadnotacje,oznaczającposzczególnesektoryliterami
alfabetu,wmiaręjakwbijanokolejnepaliki.Ugórystronynapisała:„Miastokości”.
Boschpostukałpalcemwnagłówek.
–Dlaczegotak?
Wzruszyłaramionami.
–Botoprzypominawytyczanieulicwmieście–odparła.–Taksięczujemyw
trakciewykopalisk.Tonaszemałemiasto.
–Wkażdymmorderstwiekryjesięopowieśćomieście–rzekł.
Wtejsamejchwiliodebrałsygnałwkrótkofalówce.Odpiąłjąodpaska.
–Bosch,słucham.
–TuEdgar.Chodź,Harry,musiszcośzobaczyć.
–Idę.
Edgarstałnarównejpołaciterenu,wśrodkuzarośli,mniejwięcejczterdzieści
krokówodzagajnikaakacjowego.KadeciiBrasherutworzylikrągdokoła,wpatrzeni
wgęstwinę.
Boschpodszedłispojrzał.Ujegostópleżałaczaszkadziecka,częściowo
przysypanaziemią.
Brashertoznalazła–oznajmiłEdgar.
Boschzerknąłnakobietę.Dobrynastrójulotniłsięzjejoczu.Zerknąłponownie
naczaszkęiwziąłdorękikrótkofalówkę.
–DoktorCorazon?
–Tak.Ocochodzi?
–Musimypowiększyćobszarposzukiwań.
ZIEMIAbezoporuwydałaukrytekości,jakgdybyoddawnachciałasięich
pozbyć.DopołudniaprzekopanopodkierunkiemKathyKohltrzysektory.Podobnie
jakarcheolodzyodnajdującystarożytneskarby,członkowiejejzespołuposługiwali
sięmałymi,precyzyjnyminarzędziami.Użytotakżewykrywaczymetalii
samobieżnychsondgeologicznych.Pracabyłażmudna,niemniejposuwałasiędo
przoduszybciej,niżBoschoczekiwał.
Odnalezienieczaszkinadałoakcjinowegoimpetu.TeresaCorazonnamiejscu
dokonałaoględzin,stwierdzającobecnośćpęknięćibliznchirurgicznych.Pęknięcia
niestanowiłyjeszczedowodumorderstwa,aleponieważciałoukrytowlesie,coraz
więcejposzlakprzemawiałozatym,żedokonanozbrodni.
Dodrugiej,kiedyzarządzonoprzerwęnalunch,archeologowiewydobylizziemi
prawiepołowęszkieletu.Zabezpieczonotakżefragmentyubraniainiewielki
płóciennyplecak,najpewniejużywanyprzezdziecko.
Wzakładziemedycynysądowejbadanokościztrzechskrzynek.Skrawki
ubraniaiplecakprzekazanowydziałowikryminalistykiwcelusporządzenia
ekspertyzy.
Zapomocąwykrywaczametalizlokalizowanoćwierćdolarówkęz1975roku,
zagrzebanąnatejsamejgłębokościcoszczątkiludzkie,zaledwiepięćcentymetrów
odlewegobiodra.Przyjęto,żemonetaznajdowałasięwlewejprzedniejkieszeni
spodni.Jeślinależaładoofiary,nasuwałsięwniosek,żemorderstwopopełniono
najwcześniejw1975roku.
NarondoprzyWonderlandAvenueściągniętodwabarakowozy,bymałaarmia
policjantówmogłazjeśćlunch.Zjednegoserwowanogorąceposiłki,zdrugiego
kanapki.
BoschstanąłzJuliąBrashernakońcukolejkidokanapek.Rozmawialio
śledztwie,potemplotkowalitrochęoszefachwydziału.Obojepróbowaliwybadać
sięnawzajem.Brashergopociągała,aimdłużejsłuchałojejdoświadczeniach–jako
nowicjuszkiwpolicjiijakokobiety–tymwiększeodczuwałzaintrygowanie.
Zanieślikanapkiinapojedojednegozestolikówustawionychnarondzie.
SiedziałtamEdgarwtowarzystwieKohlijednegozjejpodwładnych.Bosch
przedstawiłimBrasheriwspomniał,żetoonaodebrałazgłoszenieoznalezieniu
kości.
–Gdzieszefowa?–spytał.
–Och,onajużjadła–odparłaKathyKohl.–Poszłachybanagraćwywiadz
samąsobączycoś.
Pokiwałgłowązuśmiechem.
–Idępodokładkę–stwierdziłEdgariprzeskoczywszyprzezławkę,ruszyłz
talerzemdobarakowozu.
Boschugryzłkawałekkanapkizwołowiną.Rozkoszowałsięsmakiem.
Chciałzjeśćspokojnie,korzystajączprzerwy,leczKohlzaczęłamuprzedstawiać
swojepierwszewnioski.Uważała,żeciałoodpoczątkubyłozakopanedośćpłytko,
toteżwciąguminionychlatzwierzętarozwłóczyłyzwłokiidlategokości
rozproszonesąpocałymterenie.
–Nieodnajdziemywszystkich–powiedziała.–Ladachwiladalszagranie
będziewartaświeczki.Szkodanaszegoczasuiwysiłku.–Zajrzaładonotatek.
Edgarwróciłzpieczonymkurczakiemnatalerzu.–Najważniejszajestgłębokość
grobuicharakterystykaterenu.Tokluczowewskazówkicodotożsamościtego
chłopcaorazprzebieguzdarzeń.
–Chłopca?
–Rozstawbioderigumkaodmajtek.–Wyjaśniła,żepłynywydzielaneprzez
rozkładającesięciałospowodowałyrozkładubrania,leczgumkawdużejmierzesię
zachowała.Wyglądanagumkęzgatunkutych,jakichużywasięwbieliźnie
męskiej.
–Rozumiem–powiedziałBosch.–Agłębokośćgrobu?
–Sądzimy,żebiodraidolnyodcinekkręgosłupapozostawaływziemiwstanie
nienaruszonym.Azatemmówimyogrobieniegłębszymniżpiętnaściedotrzydziestu
centymetrów.Takpłytkigróbświadczyopośpiechu,panice,wskazujenabrak
planowania.Ale–wzniosładogórywyprostowanypalec–jednocześniezabójca
wybrałustronnemiejsce,codowodziczegośprzeciwnego.Podtymwzględem
starannietoprzemyślał.Zatemjesttutajpewnasprzeczność.
Boschkiwnąłgłową.
–Dobrzewiedzieć–mruknął.
Nowłaśnie.Drugąsprzecznośćstanowiplecak.Zakopaniegorazemze
zwłokamibyłozłymposunięciem.Ciałorozkładasięowieleszybciejniżpłótno.
Plecaklubjegozawartośćmożezawieraćwskazówki,czylimordercapopełniłbłąd.
Znowubrakplanowania.–KohluśmiechnęłasiędoBoschaiznówzajrzałado
notatek.–Tochybatyle.Pobierzemypróbkizpozostałychsektorów.Aletodopiero
jutro.
–Próbki?Myślisz,żetupochowanowięcejciał?
–Nicnatoniewskazuje.Alemusimymiećpewność.
Ponownieskinąłgłową.Perspektywaśledztwawsprawiemasowegogrobubyła
odstręczającajakmałoco.Chciałcośpowiedzieć,gdynaglezrzęduprzenośnych
toaletstojącychnaplatformiepodrugiejstronierondadobiegidonośnyłoskot.Po
chwilizaśrozległsiękobiecygłos.Boschnatychmiastgorozpoznał,więczerwał
sięnanogi.
Przemknąłprzezplacykiwbiegłpostopniachnaplatformę.Szybkozorientował
się,zktórejtoaletydochodząhałasy.Zewnętrznyskobel,wykorzystywanydo
zabezpieczeniakabinypodczastransportu,zostałzałożonynaobejmę,awnią
wsuniętokośćkurczaka,blokująccałkowiciedrzwi.
–Zaraz,zaraz!–krzyknąłBosch.
Próbowałwyciągnąćkostkę,leczbyłatłustaiwyślizgnęłamusięzpalców.
Łomotiwołanianieustawały.Rozejrzałsiędokoławposzukiwaniujakiegoś
narzędzia,leczniczegoniedostrzegł.Wydobyłwięczkaburypistolet,zaciągnął
bezpiecznikiniczymmłotkiemwybiłkolbąkostkęzobejmy.
Schowałbrońizdjąłskobel.Drzwirozwarłysięgwałtownieinazewnątrz
wypadłaTeresaCorazon,omalgonietratując.
–Totyzrobiłeś!–wrzasnęła.
–Co?Ależskąd.Przezcałyczassiedziałem…
–Chcęwiedzieć,ktotozrobił!
–Uspokójsię,Tereso,tobyłtylkożart.Ktośchciałpoprosturozładować
napięcie,ataksiępechowozłożyło,żeakurattybyłaś…
–Zazdroszcząmi,todlatego!
–Żeco?
–Zazdroszcząmitego,kimjestem.Iczegodokonałam.
Boschpoczułzażenowanie.
–Skorotakmyślisz–mruknął.
–Wyjeżdżamstąd.Zadowolony?
Zeszłazplatformy,gniewnymruchemrękimachnęłanaswojegokamerzystęi
ruszyładosamochodu.
Boschodprowadziłjąwzrokiem.
Potemwróciłdostolika,przyktórymsiedzielijużtylkoEdgariJuliaBrasher.Z
porcjipieczonegokurczakapozostałastertakostek.Edgaruśmiechałsięz
zadowoleniem.Boschrzuciłmunatalerzkostkę,którąwyjąłzdrzwi.
–Świetnydowcip–rzekł,posyłająckoledzewymownespojrzenie.
Edgarmiałminęniewiniątka.
–Imwiększeego,tymboleśniejszyupadek–rzekł.–Ciekawe,czyten
kamerzystatonagrał.–Wziąłdorękitalerziwysunąłswojepotężneciałozzastołu.
–Dozobaczenianagórze.
BoschspojrzałnaJulięBrasher.
Uniosłabrwi.
–Chceszpowiedzieć,żetoon?–spytała.
Milczał.
PRACEW„mieściekości”trwałytylkodwadni.Zgodniezprzewidywaniami
KathyKohlwiększośćfragmentówszkieletuodnalezionoiwykopanozzagajnika
akacjowegojużpierwszegodnia.Wpiątekekipaprzeszukałacałystok,alenie
natrafiłanawięcejszczątkówludzkich.Dalszedziałaniazawieszonoozmierzchuw
oczekiwaniunawynikekspertyz.
WsobotęranoBoschiEdgarspotkalisięwpoczekalnizakładumedycyny
sądowej.Powiedzielirecepcjonistce,żesąumówienizdoktoremWilliamem
Golliherem,antropologiemsądowymzUniwersytetuKalifornijskiego.
–CzekanapanównablokuA–odparłakobieta.
Zjechaliwindądopodziemi,agdyzniejwysiedli,natychmiastowionęłaich
wońchemikaliówitrupiodór.Mieszankajedynawswoimrodzaju.Zwiszącegona
ścianiedystrybutoraEdgarwziąłpapierowąmaskędooddychaniaizałożyłjąna
twarz.Boschnieskorzystał.
Przystanęliwkorytarzu,gdyżzsaliwytoczonowłaśniewózekszpitalny.Leżały
nanimzwłokiowiniętefolią.
–Harry,zauważyłeś,żezawijajątychdelikwentówtaksamojakburritowTaco
Bell?
–Dlategoniejadammeksykańskiegożarcia.
NablokuAprzywitałichmężczyznawniebieskichdżinsachihawajskiej
koszuli.ByłtodoktorGolliher.
–ProszęmimówićBill–rzekł.
Miałokołopięćdziesięciulat,ciemnewłosyioczy.Zachowywałsiędość
bezpośrednio.Wskazałrękąstółnaśrodkusali.Leżałynanimodnalezionekości.
–Powiempanom,coturobimy.Przebadałemteszczątki,mamyrentgenogram.
Słowem,próbujęrozwikłaćtęukładankę.
Boschpodszedłdostołuznierdzewnejstali.Kościułożonowtensposób,że
tworzyłyniepełnyszkielet.Wszystkiebyłyoznaczone,większenalepkami,mniejsze
etykietkaminasznureczku.Nakażdejwidniałasygnatura.
Boschwiedział,żetokodyinformujące,wktórymsektorzeznaleziono
konkretnąkość.
–Kościmówiąnamwieleotym,jakdanaosobażyłaijakzmarła–powiedział
Golliherposępnymtonem.–Wwypadkuznęcaniasięnaddziećminigdyniekłamią.
Stająsięwręczniezbitymdowodem.Zajmowałemsięwielomapodobnymi
sprawami,aletamniepowaliła.Oglądałemtekości,sporządzającjednocześnie
notatki,akiedyspojrzałemnakartkę,tozobaczyłem,żesąrozmazane.Płakałem,
nawetniezdającsobieztegosprawy.
Popatrzyłnakościzczułościąiżalemwoczach.Boschzdawałsobiesprawę,że
antropologwidzizamordowanedziecko.
–Tomakabra,panowie.Makabra.
–Niechpannampowieoswoichustaleniach,żebyśmymoglizrobić,codonas
należy–wyszeptałBoschzszacunkiem.
Gollihersięgnąłpokołonotatnik.
–Dobrze–westchnął.–Zacznijmyodsprawpodstawowych.Mamytutaj
szczątkimłodegoosobnikarasybiałej,mniejwięcejdziesięcioletniego.Dzieckoto
byłoofiarądługotrwałegoiokrutnegomaltretowania.Histopatologiauczy,żeofiary
takieczęstocierpiąnazaburzeniawzrostu.
Opóźnieniewrozwojuwywołaneznęcaniemsięutrudniaoszacowaniewieku.
Innymisłowy,szkieletwydajesięczęstomłodszy,niżbyłwrzeczywistości.Czyli
żemamynibyszkieletdziesięcioletniegodziecka,lecztaknaprawdętozapewne
dwunasto-albotrzynastolatek.
BoschspojrzałnaEdgara,którystałzrękamiskrzyżowanyminapiersi,jakby
szykowałsiędowysłuchaniapotwornejopowieści.
–Czaszgonu–ciągnąłGolliher–toniełatwasprawa.Badaniaradiologicznenie
sąwtakimwypadkuprecyzyjne.Mamymonetę,awięczjednejstronycezurąjestrok
tysiącdziewięćsetsiedemdziesiątypiąty.Tosporowyjaśnia.Szacuję,żeciało
przebywałowziemioddwudziestudodwudziestupięciulat.
Ustalenieramczasowychbyłobardzoistotne.OpiniaGolliherawskazywała,że
zbrodnidokonanopodkonieclatsiedemdziesiątychlubnapoczątkulat
osiemdziesiątych.Boschzacząłsobieprzypominać,jakwtamtychczasachwyglądał
LaurelCanyon.Byłatodośćszemranaokolica,trochęartystycznejcyganerii,trochę
ważniaków,dotegohandlarzekokainąinarkomani,salonyzpornografiąoraz
wypalenirockandrollowihedoniściprawienakażdejulicy.Czywtymśrodowisku
zamordowanodziecko?
–Aterazprzejdźmydoprzyczynyzgonu–kontynuowałGolliher.–Zacznijmy
odkończynitułowia.Tenchłopiecmusiałmnóstwowycierpiećwswoimkrótkim
życiu.
Boschwiedział,żezłeprzeczucia,któregoogarnęły,gdyporazpierwszyspojrzał
nakościwlesie,okażąsiętrafne.Zdawałsobiesprawę,żezezrytejziemiw
akacjowymzagajnikuwyłonisięwstrząsającahistoria.
–Mamytutajokołosześćdziesięciuprocentcałegoszkieletu–rzekłantropolog.–
Towystarczy,bybezspornieustalić,żewwynikuczęstegomaltretowaniadoszłodo
wielokrotnychurazówkości.Kościsięgoją,panowie.Abadającichregenerację,
możemyodtworzyćto,cosięstało.
Nakościachsąpęknięcia.Wchwilizgonujednebyłyjużstare,inneświeże.
Znalazłemażczterdzieściczteryodrębnemiejscawróżnymstadiumgojenia
pourazowego.Amówimytylkookościach.Niemówimyouszkodzeniachistotnych
organówanitkanki.Stwierdzamzcałąstanowczością,żechłopiectencodziennie
cierpiałfizycznekatusze.
Golliherpodszedłdonegatoskopuipodświetliłzdjęciedługiejcienkiejkości.
–Proszę,otokośćudowa.Taliniatutaj,gdziewidzimyodbarwienie–wskazał
palcemsmugę–oznacza,żewtomiejscezadanobardzosilnyciosparętygodni
przedśmiercią.Kośćniepękławprawdzie,alezostałauszkodzona.
Zbliżyłsiędostołuiwziąłdorękikośćłokciową.
–Tutajwidzimyzagojonepęknięciepoprzeczne.Topęknięciespowodowało
potemlekkieskrzywienie.Atodlatego,żeuszkodzonakośćzrosłasięsamodzielnie.
–Chcepanpowiedzieć,żejejnienastawiono?–spytałKdgar.
–Otóżto.–Golliherdelikatnieodłożyłkośćnamiejsce,poczympochyliłsię
nadstołem.–Żebra–rzekł.–Ponaddwadzieściapęknięćwróżnymstadium
gojenia.Zagojonepęknięcienadwunastymżebrzepowstało,jakmisięwydaje,
bardzodawno,kiedychłopiecmiałtylkodwalubtrzylata.Nażebrzedziewiątym
jestkostnina,wskazującanauraz,którynastąpiłzaledwiekilkatygodniprzez
śmiercią.Pęknięcianaogółzrastająsięprzykątach.Ubardzomałychdzieci
oznaczato,żektośnimigwałtowniepotrząsał.Uwiększych,żeotrzymywałysilne
uderzeniawplecy.
Boschpoczułmdłości.„Dorwęgo”.Nieomalwypowiedziałtesłowanagłos.
Golliherpokręciłsmętniegłową.
–Tosprawazgatunkutych,kiedyzaczynamysięzastanawiać,czyśmierćnie
byładlaofiarywybawieniem.PrzynajmniejjeśliwierzymywBogalubzaświaty.
–Ajeśliniewierzymy?–dopytywałBosch.
Golliherpopatrzyłnaniego.
–Widzipan,właśniedlategonależywierzyć–odparł.–Bojeślitenchłopiec
nietrafiłztegoświatawlepszemiejsce,to…wszyscyjesteśmyzgubieni.
Boschpokiwałgłową.
–Proszęnampowiedzieć,cobyłoprzyczynązgonu?–rzekł,przerywającte
dywagacje.
Antropologwziąłdorękiczaszkę.
–Mamdobreizłenowiny.Wczaszcewidaćtrzywyraźnepęknięciawróżnym
stadiumgojenia.Otopierwsze.–Wskazałpotylicę.–Małeizagojone.Alejest
drugie,owielepoważniejszeuszkodzenie,biegnąceodczęściciemieniowejdo
czołowej.Wymagałooperacji,bozapewnepowstałkrwiakpodtwardówkowy.
Palcemzakreśliłmiejsce,októrymmówił.Następniewskazałpięćmałych,
gładkichotworkówtworzącychregularnyokrąg.
–Tośladypotrepanacji.Czaszkęotwierasiępoto,byprzeprowadzićoperację
lubzłagodzićobrzmieniemózgu.Wtymwypadkuobrzmieniespowodowanebyło
zapewnekrwiakiem.Oceniam,żeurazioperacjamiałymiejscemniejwięcejtrzy
miesiąceprzedzgonemdziecka.
–Czylitonietenurazbyłprzyczynąśmierci?–spytałBosch.
–Nie.Przyczynąbyłocoinnego.–Golliherznówobróciłczaszkęipokazał
kolejnepęknięcie,znajdującesięwlewejczęścipotylicy.–Urazizgon.Zwartość
pęknięciawskazuje,żecioszadanozogromnąsiłą,przyużyciutwardego
narzędzia.Byćmożebyłtokijbaseballowy.
Odłożyłostrożnieczaszkęnastół.
–Krótkomówiąc,ktośregularnieznęcałsięnadtymchłopcem.Iwkońcu
przeszarżował.Wszystkobędziewmoimraporcie.–Odwróciłsięodstołuispojrzał
napolicjantów.–Wiecie,panowie,jestmałaiskierkanadziei.Któramożewas
naprowadzićnatropzabójcy.
–Operacja–domyśliłsięBosch.
–Właśnie.Otwarcieczaszkitoniejestprostyzabieg.Napewnogdzieśsąjakieś
dokumenty.Bliznachirurgicznapozwalateżuściślićczas.Otworysązbytdużejakna
dzisiejszestandardy.Wpołowielatosiemdziesiątychbyłyjużbardziejzaawansowane
instrumenty.Mamnadzieję,żetopomoże.
Boschskinąłgłową.
–Azęby?–byłciekaw.
–Żuchwyniemamy.Wgórnychzębachniemaśladówżadnegoleczenia
dentystycznego.Tylkopróchnica.
Edgarściągnąłmaskęztwarzynaszyję.Patrzyłzbolałymwzrokiem.
–Skorotendzieciakwylądowałnaoperacjiwszpitalu,dlaczegoniepowiedział
lekarzom,cosiędzieje?–spytał.
–Odpowiedźznapantaksamojakja–odparłGolliher.–Dziecisąlojalne
wobecrodziców.Bojąsięich,amimotokochają.Czasemniepotrafimywyjaśnić,
dlaczegoniewołająopomoc.
–Cośjeszcze,doktorze?–rzuciłBosch.
–Odstronyformalnejtowszystko.Odsiebiedodamtylko,iżmamnadzieję,że
złapiecietego,ktotozrobił.
–Złapiemy–zapewniłgoEdgar.–Niechpansięotoniemartwi.
Wyszlizzakładuiwsiedlidosamochodu.Boschodczekałchwilęwmilczeniu,
poczymwłączyłsilnik.Nagleuderzyłwściekledłoniąwkierownicę.
–Wprzeciwieństwiedonaszegodoktora–odezwałsięEdgarmnietakasprawa
nieskłaniadowiarywBoga.Raczejdowiarywkosmitów,wmałezielonestworki.
Boschspojrzałnaniego.
–Jakto?
–Boczłowiekniemógłbyzrobićczegośtakiegowłasnemudziecku.
Widoczniejacyśprzybyszezkosmosuporwalitegodzieciakaisięnadnimznęcali.
Tojedynewyjaśnienie.
Boschruszył.
–Muszęsobiegolnąć–stwierdził.
–Ajanie–rzekłEdgar.–Chcędodomu.Chcęprzytulićmojegosyna,żebyten
koszmarminął.
WmilczeniudotarlidoParkerCenter,gdzieznajdowałasiękomendagłówna
policjiwLosAngeles.
BOSCHiEdgarwjechaliwindąnaczwartepiętrodowydziałukryminalistyki,
gdziemielisięspotkaćzAntoine’emJesperem,kryminologiemoddelegowanymdo
tejsprawy.ByłtomłodyMurzynoszarychoczach,ubranywdługikitel,którego
połyfruwałyprzykażdymposuwistymkrokuiruchurozgestykulowanychrąk.
–Chodźcietędy–rzekł.
Poprowadziłichprzezgłównelaboratoriumdo„suszarni”,dużejsalio
kontrolowanejtemperaturze,gdziedokonywanooględzinubrańiinnychdowodów
materialnych,rozłożonychnastalowychstołach.
Jesperpodszedłdodwóchstołów.Boschzobaczyłotwartyplecakorazkilka
skrawkówubraniapoczerniałychodziemiigrzybów.Byłatamrównieżplastikowa
torebkanakanapkiwypełnionaniezidentyfikowanączarnąmasą.
–Wplecakuznajdowałysiętrzyzmianyubraniaiprawdopodobniekanapka–
rzekł.–Akonkretnietrzykoszulkibawełniane,trzykompletybieliznyosobisteji
trzyparyskarpetek.
Boschskinąłgłową.
–Czysąjakieśwskazówkicodotożsamościofiary?–spytał.
–Naubraniuaniwplecakuniemażadnych.Aleznaleźliśmydwieistotnerzeczy.
Popierwsze,natejkoszulcejestmetkaproducenta:„SolidSurf”.Widaćjątylkow
czarnymświetle.„SolidSurf”towyrażeniezjęzykadeskorolkowców.
–Rozumiem–rzekłBosch.
–Noiklapkaplecaka.
Boschnachyliłsięnadstołemizerknął.Plecakwykonanozniebieskiegopłótna.
Naklapcewidocznebyływyraźneodbarwieniaukładającesięwlitery„BZ”.
Cofnąłsięokrokizapisałkilkasłówwnotatniku.ApotemspojrzałnaJespera.
–Dobra,Antoine,świetnarobota.
3
WPOBLIŻUtylnegowyjściazkomendydzielnicowejwHollywoodznajdowała
sięławka,apojejobustronachdużepopielniczkiwypełnionepiaskiem.Nazywano
ją„Kod7”,bowżargoniepolicyjnymokreślenietooznaczaczaswolnylubprzerwę
wpracy.WsobotękwadranspojedenastejwieczoremBoschsiedziałsamotnienatej
ławce.Czekał.Zeswojegomiejscamiałwidoknaparkingużywanywspólnieprzez
policjęistrażpożarną.
Patrzył,jakdokomendyzjeżdżająpatrolezpopołudniowejzmiany,jak
funkcjonariuszeznikająwbudynku,bywziąćpryszniciprzebraćsięwcywilne
ubranieprzedpowrotemdodomu.Spojrzałnalatarkętrzymanąwdłoniipotarł
kciukiemjejkoniec.
Naparkingwjechałkolejnyradiowóz.OdstronypasażerawysiadłEdgewood,
któryzarazzniknąłwdrzwiachkomendy.PochwilizdrugiejstronywysiadłaJulia
Brasheriruszyłajegośladem.Szłazopuszczonąniskogłową,jakbyzmęczonapo
ciężkimdniu.Boschznałbardzodobrzetouczucie.
Byłajużprzywejściu,gdykrzyknął:
–Cościprzyniosłem!–Wyciągnąłrękęzlatarką.
Uśmiechnęłasięzwysiłkiem.Podeszładoniegoiwzięłalatarkę.
–Dzięki,Harry.Niemusiałeśtuczekaćtylkopoto,żeby…
–Chciałem.
Zapadłoniezręcznemilczenie.
–Pracowałeśdziśnadtąsprawą?–spytała.
–Nibytak.Wypełniałempapiery.Aranomieliśmysekcjęzwłok.Oilemożnato
taknazwać.
–Potwojejminiewidzę,żeniemaszpowodówdoradości.
Skinąłgłową.
–Japotwojejwidzę,żeteżmiałaściężkidzień.
–Jakkażdy.
Zkomendywyszłodwóchpolicjantówwcywilnychubraniach.Skierowalisiędo
swoichsamochodów.
–Głowadogóry,Julio!–zawołałjedenznich.
–Dobra,Kiko!–odkrzyknęła.PotemspojrzałaponownienaBoscha.
Uśmiechnęłasię.
Boschzerknąłnazegarek.Byłowpółdodwunastej.
–Gdybyśsiępospieszyławszatni,tozdążylibyśmynaostatniąkolejkęmartini
„UMussa”–powiedział.
Uśmiechnęłasięszerzej.
–Bardzolubiętęknajpę.Dajmikwadrans.–Ruszyładokomendy,nieczekając
najegoodpowiedź.
–Czekam!–zawołałzanią.
„UMUSSAIFRANKA”odstulatserwowanomartinimieszkańcomHollywood.W
saliodfrontu,gdziemieściłysięboksyzkanapamiobitymiczerwonąskórą,toczyły
sięcicherozmowy.Wdrugiejsali,położonejwgłębi,znajdowałsiędługibaritam
najczęściejpitonastojąco.GdyBoschiBrashersięzjawili,dwóchmężczyznakurat
zwolniłostołkibarowe,kierującsiędowyjścia.Szybkozajęliichmiejsca.Zamówili
martinizwódką–obojechcieliłyknąćcośmocniejszego.
Boschczułsięjużswobodniewjejtowarzystwie.Kiedypodanoimdrinki,był
gotówzapomniećnachwilęokościach.
Stuknęlisięszklaneczkami.
–Zażycie–powiedziałaBrasher.
–Słusznie.Obyprzetrwaćkolejnydzień.
–Towystarczy.
–Tengliniarznaparkingu…Dlaczegopróbowałciępocieszyć?
Zgarbiłasięniecoizamilkła.
–Jeśliniechceszmówić…
–Nie,nie,wporządku.Edgewoodchcenapisaćnamnieskargę.
–Skargę?Dlaczego?
–Dlatego,żeweszłampodlufę.
Oznaczałoto,żestanęłanaliniiognia,wchwiligdyinnypolicjantcelowałz
bronipalnej.
–Acosięstało?
Pociągnęłasporyłyk.
–Awanturadomowa.Facetzamknąłsięzespluwąwpokoju.Niewiedzieliśmy,
czyjejużyjeiprzeciwkomu:sobie,swojejżonieczynam.
–Wjejoczachbyłoterazwidocznewzburzenie.–Edgewoodtrzymałkarabin.
Kikomiałwyważyćdrzwi,aFennel,jegokumpel,ijamieliśmyszturmować.No
więc,ruszyliśmydoakcji.Kikowywaliłdrzwikopniakiem,jaiFennelwpadliśmy
dośrodka.Facetleżałnieprzytomnynałóżku.Zeroproblemu,aleokazałosię,że
Edgewoodmacośdomnie.Bopodobnowlazłammupodlufę.
–Awlazłaś?
–Chybanie.Ajeśliwlazłam,totaksamowlazłFennel,ajemuEdgewoodnie
powiedziałsłowa.
–Jesteśzielona.Wiesz,okrespróbny.
–Tak,ijużmamtegodosyć.Jaktytoprzetrwałeś,Harry?Terazrobiszcoś
pożytecznego.Jatylkojeżdżęnawezwania.Jakbympluciempróbowałagasić
pożar.
Boschwiedział,coonaczuje.Wszyscypolicjanciprzeztoprzechodzili.
–Pierwszelatasąciężkie.Aleczłowieksięwciągaizaczynapatrzećz
większegodystansu.Samawybieraszbitwy,samawybieraszswojąścieżkę.
Poradziszsobie.
–Pomówmyoczymśinnym–poprosiła.
–Chętnie.–Uśmiechnąłsiędoniej.–AwięcwłóczyłaśsiępoAndachiw
pewnymmomenciepowiedziałaśsobie:„Rany,chcębyćpolicjantką”.
Roześmiałasię,zpozoruzapominającoswoimprzygnębieniu.
–Pytampoważnie.Corobiłaśwcześniej?
Obróciłasięnastołkuisiedzieliterazramięwramię.
–Och,przezpewienczasbyłamprawniczką.Prawocywilne.Leczdoszłamdo
wniosku,żetog…warte,więcrzuciłamtęrobotęizaczęłampodróżować.
Chwytającsiępodrodzeróżnychzajęć.WeWłoszechwyrabiałamceramikę.W
Szwajcariibyłamprzewodnikiemzastępówkonnych.NaHawajachpracowałam
jakokucharkanastatkuturystycznym.
Widziałamsporoświata,aledoAndówniedotarłam.Apotemwróciłamdo
domu.
–DoLosAngeles?
–Tak.Tusięurodziłamiwychowałam.Aty?
–Taksamo.
Wyciągnęłarękęiznówsięstuknęliszklaneczkami.
–Gdziedorastałaś?
–Tylkosięnieśmiej.WBelAir.
–BelAir?Hm,todomyślamsię,żetatapewnejpaniniejestzbytniozadowolony,
żecórkawstąpiładopolicji.
–Zwłaszczażerzuciłajegokancelarięadwokacką.Dajmyjużspokójtym
pytaniom.
–Dobra.Tocoteraz?
–Zawieźmniedodomu,Harry.Dosiebie.
Spojrzałwjejbłyszcząceciemneoczy.Sprawytoczyłysięwbłyskawicznym
tempie,podsycanymprzezalkohol.Taktosięczęstodziejemiędzyosobami
pracującymiwpolicji,międzyludźmi,którzymająpoczucie,żesączęścią
zamkniętegośrodowiska,którzywżyciukierująsięinstynktemicoranowychodzą
dopracyzeświadomością,żewybranyprzeznichzawódjestśmiertelnie
niebezpieczny.
–Dobrze.Chciałemzaproponowaćtosamo.
Nachyliłsięipocałowałjąwusta.
Dopiliszybkodrinkiiwyszli.
JULIABrasherstałanaśrodkupokojuwmieszkaniuBoscha,wpatrzonawpłyty
kompaktoweobokzestawustereo.
Boschbyłwkuchni.Przelałmartinizshakeradodwóchszklanekiwróciłdo
pokoju.
–Colubisz?–spytał.
–Mmm,późnegoBillaEvansa.
Skinąłgłową,podszedłdostojakazpłytamiiwyjął„KindofBlue”.
Włożyłkrążekdoodtwarzacza.Zaczęlisięcałowaćprzypierwszychdźwiękach
muzyki.NaglewśrodkupocałunkuBrasherwybuchłaśmiechem.
–Cojest?
–Nic,poprostujestemrozluźniona.Iszczęśliwa.
–Jateż.
Później,gdyleżałanabrzuchupośrodkułóżka,Boschpowiódłpalcempo
promiennymsłońcuwytatuowanymnadjejpośladkami,dochodzącdowniosku,że
wtowarzystwietejkobietyczujesięswobodnieizarazemnieswojo.Właściwie
niczegooniejniewiedział.
–Oczymmyślisz?–spytała.
–Oniczym.Ataknaprawdęotymfacecie,którycitozrobił.Chciałbymchyba
byćnajegomiejscu.
–Dlaczego?
–Jużzawszebędziesznosićnasobiepamiątkęponim.
Odwróciłasię,odsłaniającpiersiiuśmiechniętątwarz.Rozpuszczonewłosy
opadałynaramiona.PrzyciągnęłaBoschadosiebieiprzylgnęładoniegowdługim
pocałunku.
–Tonajprzyjemniejszesłowa,jakieusłyszałamodbardzodawna–powiedziała
pochwili.
–Możeszzostaćdorana?–zagadnął.
Hmm…Mążpewniezachodziwgłowę,gdziesiępodziewam,alemogędo
niegozadzwonić.
Boschzmartwiał.
Wybuchłaśmiechem.
–Ej,niestraszmnie.
–Noco,niepytałeś,czyzkimśjestem,czynie.
–Tymnieteżniepytałaś.
–Ztobąsprawajestjasna:samotnygliniarz.–Naglerzekłamęskimgłosem:–
Interesująmnietylkofakty,proszępani.Niemamczasunaksiuty.Tropię
morderców.Robotanamnieczekai…
–Pożyczyłaśmilatarkę–przerwałjejBosch.–Kobietabędącawstałym
związkuchybabytegoniezrobiła.
–Notocościpowiem,twardzielu.Widziałam,żemaszwłasnąlatarkęw
bagażniku.Zapóźnązakryłeśjąszmatą.Nieudałocisię.
Boschpoczuł,żesięczerwieni.Zasłoniłtwarzdłońmi.
Odciągnęłajegoręceipocałowałagowpodbródek.
–Spodobałomisięto–powiedziała.–Zrobiłomisięmiłoizaczęłamnacoś
czekać.–Obróciłajegodłonieispojrzałanabliznynakłykciach.
Pamiątkępodawnychczasach.
–Ej,acoto?
–Miałemtatuaże.Kazalimisięichpozbyć,gdyposzedłemdowojska.
Roześmiałasię.
–Dlaczego?Acotobyło?
–NajednejdłoniNASI,nadrugiejGÓRĄ.
–Nasigórą?Acotoznaczy?
–WmłodościuciekłemzdomuiznalazłemsięwSanPedro,wpobliżudoków.
Wielurybakówzajmującychsiępołowemtuńczykamiałotennapiswytatuowanyna
kłykciach.Spytałemotojednegoznich.Powiedział,żetojakbyichmottożyciowe,
ichfilozofia.Bojaksiępływakutrempomorzuinadchodzisztorm,toczłowieksię
boiiwtedytrzebauwierzyćwewłasnesiły.Idziałaćsolidarnie.–Boschuniósł
pięści.–Pokonamyżywioł,pokonamywszystkieprzeciwnościlosu.
–Ikazałeśtosobiewytatuować?Ilemiałeśwtedylat?
–Niepamiętam.Szesnaście?Niewiedziałemjednak,żerybacyprzejęlitood
chłopakówzmarynarkiwojennej.Ikiedyrokpóźniejwzięlimniedowojsk
lądowych,sierżantodrazukazałmisiętegopozbyć.
Przyjrzałasięjegorękom.
–Laseremtegochybaniezrobiono.
–Tensierżant,nazywałsięRosser,zabrałmnienatyłykwatermistrzostwa.Był
tammur.Kazałmiboksowaćtenmur,dopókiniepozdzieramsobiewszystkich
kłykci.Potygodniumusiałempowtórzyć.
–Tobarbarzyństwo!
–Nie,towojsko.–Uśmiechnąłsiędowspomnień.
–Chcęcięobejrzeć.Opowieszmiopozostałychbliznach.
NagleBoschzawstydziłsięswojejnagości.Wciążdbałoformę,leczbył
piętnaścielatstarszyodBrasher.Dotknąłgrubegozbliznowacenianadlewym
biodrem.
–Tobyłnóż–rzekł.
–Gdzietosięstało?
–Wtunelu.
–Atu?
–Tokula.
Dotknęłajegoramienia,przesuwającpalcemposzorstkiejbliźnie.
–Dostałeśprostowkość–powiedziała.
–Tak,miałemfart.Niebyłotrwałegouszkodzenia.
–Jaktojest,kiedysięobrywakulkę?
–Najpierwpiekielniebolało,apotemjakbycałyzdrętwiałem.Wykaraskałemsię
dopieropotrzechmiesiącach.
–Niedostałeśrenty?
–Zaproponowanomirentę,alenieskorzystałem.
–Jakto?
–Takto.Chybalubiętęrobotę.Pomyślałem,żejeżelibędęsięjejtrzymał,
pewnegodniapoznampięknąmłodąpolicjantkę,którejzaimponująmojeblizny.
–Biedactwo–powiedziałaironicznymtonem.Dotknęłatatuażunajego
ramieniu.–Atoco?MyszkaMikinahaju?
–Takjakby.Szczurtunelowy.
Spoważniała.
–Cojest?
–AwięcsłużyłeśwWietnamie–wyszeptała,kojarzącfakty.–Tomusiało
być…To,corobiłeś,musiałobyćprzerażające.Byłamwtychtunelach.Spędziłamw
Wietnamiepółtoramiesiąca.Tunele…Teraztoatrakcjaturystyczna.Możnaje
zwiedzać.Sątrasywytyczonelinami,żebyniktsięniezgubił.Alenasniepilnowano,
więcposzłamgłębiejnawłasnąrękę.Zrobiłosięwtedystrasznieciemno.
Boschwpatrywałsięwnią.
–Ico?–spytałcicho.–Widziałaśto?Widziałaśzagubioneświatło?
Wytrzymałajegospojrzenie,apochwiliskinęłagłową.
–Tak,widziałam.Mojeoczyprzywykłydociemnościiwtedyzobaczyłam
światło.Lekkiejakszept.Alewystarczyło,żebymodnalazładrogę.
–Zagubioneświatło.Taktonazywaliśmy.Nigdyniebyłowiadomo,skądsię
bierze.Alebyło.Jakdymwiszącywciemności.Mawianoczasem,żetonieświatło,
tylkoduchytych,którzypoginęliwtychtunelach.Zobustron.
Zamilkli.Leżelispleceni,apochwiliJuliazasnęła.
Boschuświadomiłsobie,żeodtrzechgodzinanirazuniepomyślałośledztwie.
Zpoczątkupoczułwyrzutysumienia,leczszybkosięichwyzbyłiteżzapadłwsen.
Śniłomusię,żeprzedzierasiętunelem.Miałwrażenie,żetunelznajdujesiępod
wodą,aonsamzachowujesięjakwęgorzwlabiryncie.Dotarłdoślepegozaułka,
gdziepodścianąsiedziałmałychłopiec.Zopuszczonągłową,ztwarząukrytąw
dłoniach,zkolanamiprzyciągniętymidopodbródka.
ChłopiecpopatrzyłnaBoscha.Zjegoustwydobyłsiępojedynczypęcherzyk
powietrza.Apotempobiegłwzrokiemdalej,jakbycośsiędziałozaplecamiBoscha.
Tenodwróciłgłowę,leczzobaczyłtylkomrok.Gdyponowniespojrzałprzedsiebie,
chłopieczniknął.
WNIEDZIELĘprzedpołudniemBoschzawiózłBrasherdokomendyw
Hollywood,żebyzabrałaswójsamochód,onsamzaśchciałsięzająćśledztwem.
Niedzielęiponiedziałekmiaławolne.Umówilisięzatem,żespotkająsięuniejw
Venicewieczoremnakolacji.Gdynadjechali,naparkingustałoparu
funkcjonariuszy.Notak,pomyślał,zarazrozniesiesięplotka,żeprawdopodobnie
spędziliśmyrazemnoc.
–Przepraszam–mruknął.–Powinienembyłinaczejtorozegrać.
–Mnietonieprzeszkadza,Harry.Dozobaczeniawieczorem.
Wysiadłaizatrzasnęłazasobądrzwi.Boschpodjechałnaswojemiejsce
parkingowe,poczymruszyłdobiura,próbującniemyślećokomplikacjach,które
byćmożeściągnąłnasiebie.
Zgodniezjegooczekiwaniamipokójsłużbowybyłpusty.Ucieszyłsię,bochciał
wspokojuzastanowićsięnadsprawą.
Najpierwnależałoustalićkolejnośćniezbędnychdziałańorazuzupełnićtak
zwanąksięgęzabójstwa–niebieskitomik,którypowinienzawieraćwszystkie
pisemneraportyześledztwa.PotemBoschmusiałprzygotowaćnakazy
przeszukaniaarchiwówoddziałówchirurgicznychmiejscowychszpitali.Trzebateż
byłorutynowosprawdzićwkomputerowejbaziedanychnazwiskamieszkańców
okolicy,wktórejpopełnionoprzestępstwo.Anakoniecprzejrzećzebraneprzez
oficeradyżurnegosygnałyodobywateli,będąceefektemnagłośnieniasprawy
przezśrodkimasowegoprzekazu,orazzacząćgromadzićinformacjeoosobach
zaginionychiuciekinierach,któremogłyodpowiadaćcharakterystyceofiary.
Wiedział,żewpojedynkęzajmiemutocałydzień,mimotopostanowiłnie
wzywaćEdgara.Edgar,rozwodnikiojciectrzynastoletniegochłopca,byłbardzo
poruszonyraportemGollihera,więclepiejniechodpocznieprzezjedendzień.
NajpierwBoschsporządziłlistęnajpilniejszychdziałań,apotemzaczął
zastanawiaćsięnadszczegółami.Istniałasprzeczność,którąwykazałaKathyKohl:z
jednejstronyzabójcastaranniewybrałmiejsce,zdrugiejzaśpospiesznieukrył
zwłoki.Gollihermówiłomaltretowaniudziecka.
Aprzecieżplecakpełenubrańwskazywałby,żechłopiecuciekłzdomu.
BoschzwróciłnatouwagęEdgarowi.Edgarodparł,żebyćmożechłopiecbył
maltretowanyzarównoprzezrodziców,jakiprzezzabójcę,któryniemiałzniminic
wspólnego.
Częściąśledztwa,którejBoschnieznosił,byłoszperaniewkomputerowejbazie
danych,więcpostanowiłodłożyćtonapóźniej.Zacząłprzeglądaćdoniesienia
zebraneprzezoficeradyżurnego.Odpiątkuprzybyłoichponadtrzydzieści,żadne
jednakniezawierałoinformacji,którąwartobyłobysprawdzić.
Cośprzyszłomudogłowy,podjechałwięcnakrześledostarejmaszynydo
pisania.Wkręciłdoniejkartkęizacząłstukaćwklawisze.
„Czyzaginionyczłonekpana/panirodzinyprzeszedłoperacjęchirurgicznąparę
miesięcyprzedzniknięciem?”.
„Jeślitak,wktórymszpitaluodbyłasięoperacja?”.
„Naczympolegałuraz?”.
„Jaknazywałsięlekarz?”.
Boschwysunąłkartkęzmaszynyizaniósłjądobiuraoficeradyżurnego.Służbę
pełniłMankiewicz.Poleciłmuzadawaćtepytaniakażdemudzwoniącemuw
sprawieznalezionychkości.
Następniezająłsięnakazami.Wpracysekcjizabójstwprzeszukiwaniearchiwów
medycznychbyłodziałaniemrutynowym.Najczęściejsięganopodokumentylekarzy
ogólnychidentystów.Aleczasemzwracanosięteżdoszpitali.Boschmiałteczkęz
odpowiednimiblankietamiorazspiswszystkichdwudziestudziewięciuszpitaliw
LosAngeles,atakżelistęreprezentującychichadwokatów.Dziękitemu
wypełnieniedwudziestudziewięciunakazówzabrałomuniewieleponadgodzinę.
Nakazyobejmowałydokumentyszpitalnedotyczącepacjentówpłcimęskiej
poniżejszesnastegorokużycia,którzyprzeszlitrepanacjęczaszkiwlatach
1975-1985.
WponiedziałekzsamegoranaBoschzamierzałudaćsięznakazamido
sędziego,apotempodzielićszpitalemiędzysiebieiEdgara,żebyosobiściewręczyć
nakazyadwokatomiwtensposóbprzyspieszyćzałatwienieniezbędnych
formalności.
Późniejspisałnamaszynieustaleniazpoprzedniegodniaoraznajważniejsze
informacjeuzyskaneodGollihera.Wpiąłtekartkido„księgizabójstw”,poczym
włożyłksięgędoswojejteczkiiwyszedłtylnymwyjściemdosamochodu.
Wpodziemiachkomendygłównejznajdowałosięarchiwumobejmujące
wszystkiesprawyzgłoszonepolicjiodniepamiętnychczasów.Boschzjawiłsiętamo
pierwszej.Spojrzałzuśmiechemnaarchiwistę.
–Możetozabrzmidziwnie–rzekł–alemuszęprzejrzećfiszkidotycząceosób
zaginionychodrokusiedemdziesiątegopiątegodoosiemdziesiątegopiątego.
Archiwista,starszyfacetobladejtwarzy,gwizdnął.
–Dotyczydorosłychczydzieci?
–Dzieci.
Zniknął.Wróciłpoczterechminutach,niosącdziesięćkopertzawierających
mikrofiszezokresuwymienionegoprzezBoscha.Pliktenmiałconajmniejdziesięć
centymetrówgrubości.
Boschpodszedłdoczytnikaizacząłprzeglądaćmateriały.Poszukiwał
przypadkówucieczkilubzaginięciachłopcazbliżonegowiekiemdoofiary.Gdy
profildziecka,któreniewróciłododomulubniezostałoodnalezione,byłzgodnyz
profilemofiary,Boschprzyciskałguzikfotokopiarki.
Przejrzeniewszystkichdokumentówzabrałomutrzygodziny.Gdyskończył,
miałkopieponadtrzystuzgłoszeń.
Zwróciłwszystkiekopertyarchiwiście.PostanowiłniewracaćdoHollywood,lecz
poszperaćwkomputerowejbaziedanychwkomendziegłównej.ZParkerCenterbyło
bliskodoautostradynumer10,którąszybkomógłdojechaćdodomuJuliiBrasher.
Takbędziedogodniej.
Wwydzialekryminalnympełniłodyżurdwojeoficerówśledczych,którzyoglądali
meczwtelewizji.JednymznichbyładawnawspółpracownicaBoscha,Kiżmin
Rider.Mężczyznynieznał.
–Ej,Harry,cotuporabiasz?
–Prowadzęśledztwo.Chciałbymzajrzećdokomputera.Można?
–Chodziotewykopanekości?
Boschskinąłgłową.
–Słyszałamwwiadomościach.Harry,toRickThornton,mójkolega.
Boschprzedstawiłsięiuścisnąłrękępolicjantowi.
–Możeszskorzystaćzmojegokomputera–zaproponowałaRider.
Ustąpiłamumiejsca.
Boschotworzyłteczkęiwyjął„księgęzabójstwa”.Odszukałlistęmieszkańców
WonderlandAvenue,którychprzesłuchanowdniuznalezieniakości.Obejmowała
nazwiska,adresyidatyurodzenia.Ichsprawdzenienależałodorutynowychdziałań
podejmowanychprzezkażdegosumiennegooficeraśledczego.
ZacząłwprowadzaćnazwiskadoKrajowegoRejestruPrzestępców.Nagle
usłyszałprychnięcieRider.
–Harry,tyciąglepiszeszdwomapalcami?
–Owszem,Kiz.Jużtrzydzieścilat.Pohiszpańskudukamjakdawniejinie
nauczyłemsiętańczyć.Niepracujemyzesobązaledwieodroku.
–Puśćmnie,tydinozaurze.Zrobiętozaciebie.Itakbędętusiedziećcałąnoc.
Boschuniósłręcewgeściekapitulacjiiwstałodbiurka.Riderusiadłaizaczęta
stukaćwklawisze.Uśmiechnąłsiędyskretniezajejplecami.
–Jestjakdawniej–rzekł.
–Nieprzypominajmi.Lepiejopowiedzotejnowicjuszce,zktórą…mim…się
spotykasz.
–Jużwiesz,cholerajasna?
–Mamwielkitalentdozdobywaniainformacji.Miła?Tylkotomnieciekawi.
–Owszem,miła.Ledwojąznam.
–Kolacyjkawedwojedziświeczorem?
–Tak,kolacyjkawedwojedziświeczorem.
–Ej,Harry!–ZgłosuRiderzniknęłażartobliwanuta.–Mamycośkonkretnego!
Boschnachyliłsiędoekranu.
–Chybaominiemnietakolacja–mruknął.
4
BOSCHzatrzymałsamochódprzeddomemizlustrowałzaciemnioneoknaoraz
ganek.
–Noimasz–westchnąłEdgar.–Pocałujemyklamkę.
ByłzłynaBoscha,botenzepsułmuwolnąniedzielę.Uważał,żeskorokości
tkwiływziemiprzezdwadzieścialat,tosprawamożezaczekaćdoponiedziałku.
LeczBoschodparł,żezajmiesiętymsam,jeśliEdgarnieprzyjedzie.Zatem
przyjechał.
–Idziemy–zarządziłBosch.–Tyznimgadałeś,więctytorozegraj.
Jasięwłączę,jeżelizajdzietakakonieczność.
Wysiedliipodeszliżwirówkądodomu.Mężczyzna,zktórymchcieli
porozmawiać,nazywałsięNicholasTrent.Mieszkałsamotniepodrugiejstronie
ulicy,wtrzecimdomuodwzgórza,naktórymznalezionokości.
Miałpięćdziesiątsiedemlat.Podczaswstępnegoprzesłuchania,któreobjęło
wszystkichokolicznychmieszkańców,powiedziałEdgarowi,żepracujejako
dekoratorwnętrzwstudiufilmowymwBurbank.Kawaler,bezdzietny.Podobnonic
niewiedziałokościachinieudzieliłżadnychistotnychinformacjianiwskazówek.
Edgarzapukałmocnododrzwi.
–PanieTrent,tupolicja!–oznajmiłgłośno.–Proszęotworzyć!
Rozbłysłoświatłonaganku.Drzwiuchyliłysięinatlemrokuspowijającego
wnętrzeukazałsięmężczyznazogolonągłową.
–Dobrywieczór,panieTrent.OficerśledczyEdgar.Atomójwspółpracownik
Bosch.Chcielibyśmyzadaćpanukilkadodatkowychpytań.Możemywejść?–
Edgarśmiałoprzekroczyłpróg,
–Nie,niemożecie–odparłTrentszybko.–Wszyscywiemy,cosiętutajdzieje.
Rozmawiałemzeswoimadwokatem.
BoschpociągnąłEdgaradotyłu.
–Skorowiedziałpan,żewrócimy–odezwałsię–towiedziałpanrównież,że
odkryjemypańskąprzeszłość.Dlaczegonierozmawiałpanotwarciezmoimkolegą?
Zaoszczędziłbynampansporoczasu.Chybapantorozumie?
–Boprzeszłośćtoprzeszłość.Lepiejzostawićjąwspokoju.
–Niemożemyzostawićjejwspokoju,bopogrzebanowniejkościodparłEdgar.
Boschposłałmuwymownespojrzenie,któreznaczyło:„Postarajsiębyć
bardziejfinezyjny”.
–Nowłaśnie!–prychnąłTrent.–Widzicie,jaksięzachowujecie?Dlategonie
zamierzamwaswpuścić.Niemamnicdopowiedzenia.Nicanic.
–Proszępana,molestowałpandziewięcioletniegochłopca–wypaliłBosch.
–Tobyłowtysiącdziewięćsetsześćdziesiątymszóstymrokuiponiosłemzato
karę.Odtądjestemwzorowymobywatelem.
–Jeślitoprawda–rzekłBoschspokojnymtonem–toproszęnaswpuścići
odpowiedziećnanaszepytania.Imszybciejwyjaśnimytewątpliwości,tymszybciej
zajmiemysięważniejszymisprawami.Musipantozrozumieć.Okołostumetrówod
domumężczyzny,którykiedyśmolestowałdziecko,znalezionokościchłopca.Nie
obchodzimnie,czypotemmężczyznatenstałsięwzorowymobywatelem.Musimy
muzadaćparępytań.Izadamy.Alboterazupanawdomu,albowkomendziew
obecnościpańskiegoadwokata,anazewnątrzbędączekaćdziennikarzeikamery.
Wybórnależydopana.
Trentpokręciłsmętniegłową,jakbyzdawałsobiesprawę,żebezwzględunato,
coterazzrobi,jegospokojneżyciedobiegłokońca.Skinąłnapolicjantów,byweszli.
Byłboso,ubranywworkowateczarneszortyiluźnąjedwabnąkoszulę.
Poprowadziłśledczychdowygodnieurządzonegosalonuwypełnionegoantykami.
Samusiadłnaśrodkukanapy.BoschiEdgarzajęliklubowefotelenaprzeciw.
–Przeczytampanupańskiekonstytucyjneprawa–rzekłtenpierwszy.
–Apotempoproszę,bypodpisałpanformularzprzesłuchania.Naszarozmowa
zostanienagrana.Jeśliżyczypansobieotrzymaćkopięnagrania,udostępnimyją
panu.
GdyTrentpodpisałdokument,Boschschowałgodoteczkiiwyjąłmały
dyktafon.WłączyłurządzenieiskinąłnaEdgara,bytenprzejąłinicjatywę.
–Jakdługomieszkapanwtymdomu?–spytałEdgar.
–Odtysiącdziewięćsetosiemdziesiątegoczwartegoroku.
–Pracujepanjakoscenografwprzemyślefilmowym?
–Jakodekorator.Toróżnica.Scenografopracowujeinadzorujebudowę
scenografiinaplaniefilmowym.Adekoratorwkraczadopieropotem,dbao
szczegóły:owystrój,rekwizyty.
–Jakdługopansiętympara?
–Dwadzieściasześćlat.
–Czytopanzakopałtegochłopcanawzgórzu?
OburzonyTrentzerwałsięzmiejsca.
–Ależskąd!Mojanoganigdytamniepostała!
Gorączkowośćtejreakcjiwskazuje,iżTrentjestniewinny,pomyślałBosch.
Alboteżfacetnależydonajlepszychaktorów,jakichnapotkałwswojejpolicyjnej
karierze.
–Inteligentnyzpanaczłowiek–odezwałsię.–Wiepan,ocotoczysięgra.Są
tylkodwawyjściaztejsytuacji:albopanazapuszkujemy,alborozwiejemynasze
podejrzenia.Toproste.Dlaczegowięcniechcepannampomóc?
–Boniewiemjak!Nicniewiemotejsprawie!Jakmamwampomóc,skoronic
niewiem?!
–Nocóż,mógłbynampanpozwolićniecosiętutajrozejrzeć.
–Świetnie!Rozglądajciesię,ileduszazapragnie.
RuchemgłowyBoschdałznakEdgarowi,żebydalejprowadziłprzesłuchanie,
samzaśwstałzfotela.
Wyszedłszynakorytarzprowadzącywgłąbdomu,usłyszał,jakkolegapyta
Trenta,czywidziałcośdziwnegonawzgórzu.
–Pamiętam,żedziecisiętambawiły…–odparłTrentiurwał,uświadomiwszy
sobie,żewszelkąwzmiankąodzieciachściąganasiebiecorazwiększepodejrzenia.
–Ico,lubiłpanpatrzeć,jaktedziecibawiąsięwlesie?
Boschprzystanął,czekającnaodpowiedź.
–Nie.Skorobawiłysięwlesie,toniemogłemichstądwidzieć.Czasem,jak
przejeżdżałemtamtędyalboszedłemzpsemnaspacer,kiedyjeszczeżył,to
widziałemdzieciwłażącenawzgórze.Dziewczynkęznaprzeciwka.Różnedzieciz
tegodomuPatronówposąsiedzku.Wszystkiedzieciakizosiedla.
Boschruszyłdalej.Dombyłniewielki.Nakońcukorytarzaznajdowałosiętroje
drzwi:skrajneprowadziłydodwóchpokojów,azaśrodkowymibyłschowekna
pościel.Najpierwzajrzałdoschowka.Polemwszedłdopokojupoprawejstronie.
ByłatosypialniaTrenta.
Popatrzyłdokołaiotworzyłszafę.Nagórnejpółcestałokilkapudełek.
Uchyliłwiekojednegoznichizobaczyłkalosze.Wrowkachpodeszewtkwiły
resztkizaschniętegobłota.Przypomniałsobieczarnąziemię,wktórejznaleziono
kości.Zabezpieczonojejpróbki.
Odłożyłkaloszenamiejsce.Narazierozglądałsiępobieżnie.Jeślitrzebabędzie
podjąćdalszekroki,wrócątuznakazemirozbiorątendomnaczęści.Trzeba
pamiętaćokaloszach,tomożebyćdobrypunktzaczepienia,pomyślał.Przecież
Trentpowiedział,żejegonoganigdyniepostałanatymwzgórzu.Majątonagrane
nataśmie.Jeślibłockozkaloszyodpowiadaćbędziezabezpieczonympróbkom
ziemi,przyłapiągonakłamstwie.
Nicinnegowszafieniezasługiwałonauwagę.Taksamowdrugimpokoju,który
służyłTrentowizapracownięimagazyn.
Przezkuchnięwszedłdogarażu.Byłytamdwastanowiska–najednymstał
minivan,nadrugimznajdowałysięskrzynieznapisami:KUCHNIA,SALON,
PRZEDPOKÓJitakdalej.
Boschuświadomiłsobie,żeprawdopodobnieskrzynietezawierająelementy
dekoracji.
Odwróciłsięinaglezobaczył,żezróżnychmiejscpatrząnaniegoczarneszklane
ślepka:przeciwległaścianaobwieszonabyłagłowamidzikichzwierząt.Poczuł
ciarkinaplecach–odurodzenianienawidziłtakichtrofeów.
PrzezkilkaminutszperałwskrzyniznapisemPOKÓJCHŁOPCA9–12.
Tkwiływniejzabawki,modelesamolotów,deskorolkaipitka.Boschwyjął
deskorolkęiobejrzałjądokładnie,pamiętającometcenakoszulceznalezionejw
plecaku.
Podwudziestuminutachwróciłdosalonu.Trentzerknąłnaniego.
–Zadowolony?–spytał.
–Narazietak.Dziękujęza…
–Widzicie?Tosięnigdynieskończy!„Narazietak”!Wymijużnigdyniedacie
spokoju,co?Gdybymhandlowałnarkotykamialbonapadałnabanki,mojewiny
zostałybymiodpuszczone.Aleponieważprzedprawieczterdziestulatydotknąłem
małegochłopca,jestemwinnyażdośmierci.
–Tobyłochybacoświęcejniżdotknięcie–odparłEdgar.–Mamyakta,niech
panaotogłowanieboli.
Trentmruknął,żeniepotrzebniedałsięnamówićnatęrozmowę.Boschzerknął
naEdgara.Tenskinąłgłową,dającznak,żeskończyłprzesłuchanie.Boschpodszedł
dostolikaizabrałdyktafon.Niewyłączywszyurządzenia,wsunąłjedokieszenina
piersi.Czasemnajważniejszesłowapadajądopierowtedy,gdyoficjalnarozmowa
dobiegłakońca.
–Dziękujemyzawspółpracę.Jużsobieidziemy.Byćmożejednakbędziemy
chcielispotkaćsięzpanemjutro.Pracujepanjutro?
–Niedzwońciedopracy!Zrujnujeciemiżycie!
Podałimnumerswojegopagera.Boschzanotował.Następniepolicjanciwyszli,a
Trentzatrzasnąłzanimidrzwi.
NagleBoschaoślepiłojasneświatło.Ruszyłakunimdziennikarka,zaktórą
podążałkamerzysta.
–Dobrywieczórpanom.NazywamsięJudySurtain,wiadomościChannelFour.
Czyjestprzełomwśledztwie?
–Nie–odparłBosch.–Niemaprzełomu.Wykonujemyrutynowedziałania.Nie
mieliśmyokazjiporozmawiaćwcześniejzmieszkańcemtegodomu.Zadaliśmyparę
podstawowychpytań,towszystko.–Mówiłznudzonymtonem,mającnadzieję,że
dziennikarkasięnabierze.–Przykromi,nadziśbraksensacyjnychinformacji.
–Czytenobywatelpomógł?
–Wszyscyzokolicypróbująbyćpomocni,aledochodzeniedopieronabiera
tempa.–BoschwskazałruchemrękidomTrenta.–Okazałosię,żetenobywatel
sprowadziłsiętuwtysiącdziewięćsetosiemdziesiątymczwartymroku,my
natomiastmamypewność,żezbrodnidokonanosporowcześniej.Niemamnic
więcejdopowiedzenia.–Przecisnąłsięwkierunkusamochodu.
–Pańskienazwisko?!
Boschotworzyłportfeliwyjąłwizytówkę.
–Panowie–rzekłaSurtain–jeślizechcielibyściepowiedziećmicoś
nieoficjalnie,toobiecuję,żenieujawnięźródłainformacji.
–Niemamynicdopowiedzenia–odparłBosch.–Dobranoc.
WsiadłzEdgaremdosamochodu.Zapaliłsilnik,wycofałiruszyłprzezkaniondo
komendy.
–Coteraz?–spytałEdgar.
–Zajrzymydojegoakt.Zobaczymy,zacozostałskazanyijaktowyglądało.
–Zajmęsiętymjutrozsamegorana.
–Nie.Chcę,żebyśmynajpierwdostarczylinakazydoszpitali.Musimy
zidentyfikowaćtegodzieciaka,byewentualnieustalićpowiązaniemiędzynima
Trentem.Spotkajmysięwsądzieoósmej.
–Dobra.Znalazłeścościekawegowjegodomu?
–Niewiele.Wgarażuwidziałemdeskorolkę.Wśródelementówdekoracjii
rekwizytów.Pamiętaszmetkęnakoszulce?Noiubłoconekalosze.
Możetobłotozewzgórza.Aleniewierzę,żebyprzeszukaniedomucośdało.
Facetmiałdwadzieścialat,bypozbyćsiędowodówzbrodni.Jeślitoon.
–Wątpisz?
–Czassięniezgadza.Osiemdziesiątyczwartytotrochępóźno.
–Możesprowadziłsięzpowodutegomiejsca.Wcześniejzakopałchłopca,a
potemtutajzamieszkał,bochciałbyćblisko.Towcaleniebyłobytakiedziwne.
Harry,przecieżtegoniezrobiłniktnormalny.
Boschskinąłgłową.
–Nibytak.Aleniczegoniewyczułemwtymfacecie.Wierzęmu.
–Harry,intuicjaczasemcięzawodziła.
–Czyżby?
–Moimzdaniemtoon.Toonzabił.Pamiętasz,jakpowiedział:„dotknąłemmałego
chłopca”?Dlaniegomolestowaniedziewięciolatkatojakwyciągnięcierękii
dotknięciepalcem.
Edgarreagowałnadpobudliwie,leczBoschtoprzemilczał.Jedenznichbył
ojcem,drugi–nie.
–Zajrzymydoakt,tosięzobaczy–rzekługodowo.–Musimyteżsprawdzić,
ktowcześniejmieszkałprzytejulicy.
Miałnamyślispisyułożonewedługadresów,anienazwisk.Dziękitemumożna
byłoustalićmieszkańcówWonderlandAvenuewokresieod1974do1985roku.
–Ubawimysiępopachy–mruknąłEdgar.
–Taa,jużsięniemogędoczekać.
Resztędrogipokonaliwmilczeniu.
BOSCHwypiłpiwonatylnejwerandzie,przyotwartychdrzwiach,bysłyszeć
muzykęCliffordaBrownazodtwarzanejpłyty.Przedniespełnapięćdziesięciulaty
tentrębaczdokonałparunagrań,poczymrozbiłsięwwypadkusamochodowymi
przeniósłwzaświaty.Boschdumałomuzyce,którazostałautracona.Apotem
pomyślałosobieiotym,cosamutracił.
Czułnapięcie,takjakbyniedostrzegałczegoś,coznajdowałosiępodjego
nosem.Dlapolicjantazwydziałukryminalnegobyłotochybanajgorszeuczuciena
świecie.
Ojedenastejwieczoremwszedłdodomu,żebyobejrzećwieczornewiadomościna
ChannelFour.RelacjaJudySurtainbyłatrzeciawkolejności.
PuszczonomateriałnagranyprzeddomemTrenta.
„StojęprzyWonderlandAvenuewLaurelCanyon,gdzieczterydnitemupies
przyniósłswojemupanukość,którąorganyściganiazidentyfikowałyjakoludzką.
Toznaleziskodoprowadziłodoodkryciadalszychkości,będącychszczątkami
chłopca,którywedługpolicjizostałzamordowanyipochowanytutajprzed
dwudziestulaty”.
Zadzwoniłtelefon.
–Moment–powiedziałBoschdosłuchawki.
„Dziświeczorem–kontynuowałaSurtain–oficerowieprowadzącyśledztwo
wrócilidoLaurelCanyon,byprzesłuchaćmężczyznę,którymieszkastometrówod
miejsca
zbrodni.
Mężczyzną
tym
jest
niejaki
Nicholas
Trent,
pięćdziesięciosiedmioletnidekoratorwnętrzpracującydlastudiafilmowegow
Hollywood”.
PokazanoBoschaiEdgarawychodzącychzdomuTrenta,byłotojednaktylko
wizualnetło,gdyżzzakadruwciążdobiegałgłosdziennikarki:„Policjanciodmówili
komentarzywsprawieprzesłuchania,leczmydowiedzieliśmysię,żeNicholas
Trentzostałwprzeszłościskazanyzamolestowanienieletniegochłopca”.
WówczaswrelacjęwplecionoostatniezdanieBoscha:„Niemamnicwięcejdo
powiedzenia”.
NastępneujęcieukazywałoTrentaprzeganiającegodziennikarzyi
zatrzaskującegodrzwi.
„NicholasTrentodmówiłkomentarzy.Jednaksąsiedziwyrazilioburzenie,gdy
dowiedzielisięojegoprzeszłości”.
Boschściszyłtelewizorisięgnąłposłuchawkę.
–Widziałeś?–spytałEdgar.–Wyglądatotak,jakbyśmytomyjejpowiedzieli.
–Noaletyjejniepowiedziałeś?
–Nie.
–Jateżnie.Jesteśmyczyści.
–Toktojeszczeotymwiedział?
Boschuświadomiłsobie,żeoprócznichoprzeszłościTrentawiedziałaKiz,boto
onaznalazłainformacjewkomputerowejbaziedanych,orazJuliaBrasher,której
samotympowiedział,gdyuprzedziłją,żenieprzyjedzienakolację.CzytoJulia
jestinformatoremdziennikarzy?
–Właściwietowcaleniemusiałobyćprzecieku–rzekłdoEdgara.
–WystarczyłoznaćnazwiskoTrenta.Ipoprosićbyleznajomegogliniarza,żeby
sprawdziłtowrejestrze.Albosamatosprawdziławewidencjiprzestępców
seksualnych.Topubliczniedostępnabaza.Moment!
Aparatzasygnalizowałdrugiepołączenie.DzwoniłaporucznikGivers.
Poprosiłbyzaczekała,poczymznówsięprzełączył.
–Jerry,muszękończyć,bodzwonidomnieGiwera.
–Towciążja–rzekłaGivers.
–O,przepraszam.–Znówspróbowałzmienićlinię.–Oósmejwsądzie–rzekł
doEdgaraiprzełączyłsięzpowrotem.
–Giwera?–spytała.–Totakmnienazywacie?Nieważne.Oglądałeś
wiadomości?
–Tak,oglądałem.Iodrazuuprzedzę,żetoniemypuściliśmyfarbę.
Powiedziałemdziennikarce,żetorutynoweprzesłuchanie,bowcześniejnieudało
sięnamporozmawiaćzTrentem.
–Toprawda?
–Nie,aleniezamierzałemjejujawniać,żeprzyjechaliśmyzwizytą,bofacet
molestowałdziecko.Słuchaj,jakodniegowychodziliśmy,onanawetniewiedziała,
jaktenfacetsięnazywa.Owszystkimdowiedziałasiępóźniej.Odkogo,niewiem.
WłaśniegadałemotymzJerrym.
–Lepiejbybyło,żebytasprawajutrosięwyjaśniła.Jeszczeprzed
wiadomościamidzwoniładomnieLeValley.Mówiła,żedoniejzkoleidzwonił
zastępcakomendantagłównego,Irving.
–Skądjatoznam!Znowutenłańcuchpokarmowy.
–Słuchaj,Bosch,zdajeszsobiesprawę,żeujawnianieinformacjizrejestru
karnegotopogwałceniezasadbezwzględunato,czytenobywateljest
podejrzanym,czynie.Niemuszęcimówić,żeparęosóbwwydzialetylkoczekana
twojepotknięcie.Ostrząsobiezęby.
–Próbujęznaleźćmordercę,atymirzucaszkłodypodnogi.Totypowe.Zawsze
robiciejakieśprzeszkody.
–Zostawmyto.Mów,cowieszoTrencie.
BOSCHdotarłdoVenicedopieropopółnocy.Dzielnicatabyłaziszczonym
marzeniemniejakiegoAbbotaKinneyasprzedstulat.Przemysłfilmowywciąż
znajdowałsięwpowijakach,gdyKinneyprzybyłnamokradłaciągnącesięwzdłuż
wybrzeżaPacyfiku.Przyświecałamuwizja,bynasiecikanałówwybudować
miasteczkozłukowatymimostamiiśródmieściemwewłoskimstylu.Miałotobyć
wyrazemwyrafinowanegosmakuartystycznego.Swojedziełochciałnazwać
WenecjąAmerykańską.
Leczwiększośćfinansistówniepodchwyciłapomysłu.Veniceobwołano
„SzaleństwemKinneya”.
Stolatpóźniejkanałyimostkiwciążtutajbyły,finansiścizaśodeszliw
przeszłość.Boschowipodobałosię,żeideaKinneyaprzetrwałaichwszystkich.
JuliaBrashermieszkaławniewielkimbungalowiezwerandąodfrontu,
wychodzącąnakanałyHowlandiEastern.Boschwszedłpostopniachnawerandę.
Jużmiałzapukać,leczsięzawahał.Jeszczeparęgodzintemumyślałjaknajlepiejo
tejnowejznajomości.Ateraz?Możewszystkozepsuć,jeślizrobifałszywykrok.
Wreszciezastukałdodrzwi.Otworzyłanatychmiast.
–Zastanawiałamsię,czyzapukasz,czybędziesztakstałprzezcałąnoc–
powiedziała.
–Widziałaś,żeprzyszedłem?
–Werandajeststara,deskiskrzypią.Usłyszałam.
–Przyjechałem,apotemprzyszłomidogłowy,żezrobiłosiętrochępóźno.
–Właź.Czycośsięstało?
Wszedłdośrodka,puszczającpytaniemimouszu.
Salonmiałtypowyplażowywystrój:meblezrattanuibambusa,awjednymrogu
deskasurfingowa.
–Siadaj–rzekła.–Otworzyłamwino.
Usiadłnakanapie,onatymczasemposzładokuchni.Rozejrzałsięwokół:nad
kominkiemzbiałejcegływisiałarybaoszczęcezakończonejdługimszpicem.
Jaskrawybłękitprzechodziłwczerń,abrzuchbyłżółtawo-biały.Nieodstręczałago
takbardzojakgłowyupolowanychzwierząt,niemniejczułsięnieswojo,
obserwowanybezprzerwyprzezrybieoko.
–Tyjązłapałaś?–zakrzyknął.
–Tak.PrzyCabo.Trzyipółgodzinyzniąwalczyłam.–Brasherpojawiłasięz
dwomakieliszkamiwina.–Żyłkaledwowytrzymała.Tobyłaprawdziwabitwa.
–Cotozagatunek?
–Czarnymarlin.–Wzniosłakieliszekdoryby,apotemdoBoscha.
–Górąnasi.Tomójnowytoast–powiedziała,wręczającmudrugikieliszek.
Usiadławfotelustojącymnajbliżejkanapy.
–Jałowiłemdziśprzezcałydzień,aleniczegoniezłapałem–rzekł.
–Główniewmikrofiszach.
–Widziałamcięwtelewizji.Przyciśniecietegofaceta?Tego,comolestował
chłopca?
Boschzorientowałsię,żerozmowawkraczanaśliskietory.Musiałpostępować
bardzoostrożnie.
–Comasznamyśli?
–To,żepowiedzieliściedziennikarceojegonieciekawejprzeszłości.
Myślałam,żetocelowazagrywka.Nowiesz,żebypoczułpresję.Żebyzaczął
gadać.Trochętoryzykowne,powiemci.
–Dlaczego?
–Popierwsze,ufaciedziennikarzom,atozawszejestryzykowne.Przekonałam
sięotym,gdybyłamprawniczką.Apodrugie,nigdyniewiadomo,jakludzie
zareagują,kiedyichtajemniceprzestająbyćtajemnicami.
–Toniejajejpowiedziałem–rzekł.–Zrobiłtoktośinny.–Wpatrywałsię
baczniewoczyJulii,szukającoznakwiny.Niczegoniezobaczył.
–Ztegojużwynikłyproblemy–dodał.
Zdziwiona,uniosłabrwi.Jejtwarznadalniczegoniezdradzała.
–Dlaczego?Skorotonietypuściłeśfarbę,to…
Urwała.Zaczęłakojarzyć.Apochwiliujrzałrozczarowaniewjejoczach.
–Harry,tonieja!Pototuprzyszedłeś,prawda?Żebysprawdzić,czytoode
mniebyłtenprzeciek?
Zdawałsobiesprawę,żezaprzeczaniejedyniepogorszysytuację.
–Posłuchaj,tylkoczteryosobywiedziały…
–Ajajestemjednąznich.Pomyślałeświęc,żeprzyjdziesztutajnibynakolację
iprzekonaszsię,czytoja.
Mógłtylkoprzytaknąćruchemgłowy.
–Tonieja.Chybapowinieneśjużiść.
Wstał.
–Posłuchaj,Julio–rzeki.–Spieprzyłemsprawę.Alemusiałemsięupewnić.
Przepraszamcię.Dziękujęzawino.–Wykonałbezradnygestiskierowałsiędo
wyjścia.
–Harry.
Odwróciłsię.Podeszła,wyciągnęłaręceichwyciłagozaklapymarynarki.
Opuściławzroknajegoklatkępiersiową,zastanawiającsię.Błyskawiczniepodjęła
decyzję.
–Przebolejętochyba–oznajmiła.–Takmisięwydaje.Zadzwońdomniejutro.
Skinąłgłowąiruszyłnadwór.Zamknęłazanimdrzwi.Zszedłpostopniachna
chodnikistanąłnadkanałem.Popatrzyłnarefleksyświatełnawodzie.W
odległościokołodwudziestumetrówłukowatymostprzepasywałkanał,tworzącze
swoimodbiciemniemalidealnekoło.Boschodwróciłsięiskierowałkuwerandzie.
Znówsięzawahał.Brasherotworzyładrzwi.
–Deskiskrzypią,pamiętasz?–spytała.
Pokiwałgłową.Czekałanajegoruch.Niemiałpojęcia,jakpowiedziećto,coleży
munasercu.
–Pewnegorazu–zacząłwreszcie–gdysiedzieliśmywtychtunelach,októrych
wczorajrozmawialiśmy,prawiezderzyłemsięczołemzjednymfacetem.Byłz
Wietkongu.Czarnymundurek,pomazanatwarz.Przezułameksekundypatrzyliśmy
nasiebie.Aleinstynktwziąłgórę.Podnieśliśmyręceiwystrzeliliśmy.
Jednocześnie.Apotemuciekliśmywprzeciwnychkierunkach.Obajwystraszenido
nieprzytomności,wrzeszczącwmroku.
Zamilkł,rozmyślającotymzdarzeniu–bardziejjewidział,niżsobie
przypominał.
–Wkażdymraziebyłempewien,żemnietrafił,bostrzelałzbardzobliska,nie
mógłchybić.Amojabrońchybasięzacięła.Kolbadziwnieszarpnęła.Wylazłemna
zewnątrzizacząłemsiebieoglądać.Żadnejkrwi,żadnegobólu.Zdjąłemubranie,
żebysięupewnić.Nic.Ajednakchybił.Byliśmynoswnos,atenfacetchybił.
Przekroczyłaprógistanęłapodścianą,wświetlelampki.Milczała.
–Apotemsprawdziłemmojączterdziestkępiątkę,chciałemwiedzieć,dlaczego
sięzacięła.Inaglewszystkozrozumiałem.KulaWietnamczykautkwiław
magazynkumojejbroni.Ilewynosiprawdopodobieństwoczegośtakiego?Miliondo
jednego?Miliard?
Mówiąctesłowa,wyciągnąłrękę,jakbymierzyłzpistoletudoBrasher.
Trzymałprzedsobąwyprostowaneramię.Tamtegodniawtunelukulamiała
trafićwjegoserce.
–Chcę,byświedziała,żezdajęsobiesprawę,jakwielkąokazałaśmidziś
wyrozumiałość.–Skinąłgłową,odwróciłsięiruszyłdosamochodu.
5
ŚLEDZTWOwsprawiezabójstwatopościg.Podrodzeczekawieleślepych
zaułkówimnóstwoprzeszkód,którepochłaniającennyczasiwysiłek.Bosch
codzienniedoświadczałtegowswojejpracy,akolejnyrazprzypomniałsobieotym
boleśnie,gdywponiedziałektużprzedpołudniemwszedłdosekcjizabójstw.
Okazałosię,żejegoporannestaraniuposzłynamarne.
Sekcjazabójstwzajmowałaniewielkiepomieszczenieztyłubiuraśledczego.
Składałasięztrzechtrzyosobowychzespołów.Każdyzespółmiałwłasny„stół”,
złożonyztrzechzestawionychrazembiurek.PrzystoleBoschasiedziałamłoda
kobietawkostiumiebiznesmenki.Miałaciemnewłosyijeszczeciemniejszeoczy.
–HarryBosch?
–Wewłasnejosobie.
–OficerśledczyCarolBradleyzwydziałuwewnętrznego.Muszępoprosićpana
ozłożenieoświadczenia.
–Wjakiejsprawie?
–ZastępcakomendantagłównegoIrvingpoleciłnamustalić,czyrejestrkarny
NicholasaTrentazostałujawnionyśrodkommasowegoprzekazu.
Pokiwałgłową.
–Możnazcałąodpowiedzialnościązałożyć,żezostał.
–Wtakimraziemuszęsiędowiedzieć,ktojestzatoodpowiedzialny.
Wzruszyłramionami.
–Próbujęprowadzićśledztwo,alewszystkichinteresujejedynieto…
–Wiem,żedlapanatobrednie.Aleotrzymałamrozkaz.Chodźmywięcdo
jakiegośpokojuinagrajmypańskieoświadczenie.Topotrwatylkochwilę.
Boschpołożyłnastoleteczkęiwyjąłzniejdyktafon.
–Skoromówimyonagraniach,możenajpierwposłuchapanitego?
Zwczoraj.
Wzięłaodniegodyktafon.
–Mimotoitakbędęmusiała…
–Dobrze,aleproszętegoposłuchać.Apotempogadamy.
Usiadłnakrześle.Nieminęłojeszczepołudnie,ajużczułsięwykończony.
Najpierwczekałnasędziego,którymiałpodpisaćnakazyprzeszukaniaarchiwów
medycznych,następniekursowałpomieście,rozwożącnakazydokancelarii
adwokackichreprezentującychdziewiętnaścieszpitali.Edgarwziąłdziesięć
nakazówiteżruszyłwtrasę.PonieważBoschmiałichmniej,zamierzałpotem
pojechaćdośródmieścia,żebysprawdzićaktasprawyTrentaorazzajrzećdospisu
dawnychmieszkańcówiwłaścicielinieruchomościprzyWonderlandAvenue.
Zauważył,żeczekananiegoplikinformacjitelefonicznychorazkolejnaporcja
zgłoszeńodebranychprzezoficeradyżurnego.Najpierwprzejrzałkontakty
telefoniczne.Byłoichdwanaście,zczegodziewięćoddziennikarzy.Pozostałetrzy
pochodziłyodniejakiegoEdwardaMortona,adwokatareprezentującegoNicholasa
Trenta.
Postanowiłoddzwonić,choćwątpił,byprawnikuwierzył,żetonieonjest
autoremprzecieku.Sekretarkapoinformowałajednak,żeMortonudałsięna
rozprawęsądową.
Rozłączyłsię,wrzuciłróżowekarteczkiznumeramitelefonicznymi
dziennikarzydokoszanaśmieciizacząłprzeglądaćzgłoszeniaodobywateli.
Jedenasteokazałosiębardzointeresujące.KobietaonazwiskuSheilaDelacroix
zadzwoniłategorankanapolicję.Powiedziała,żeoglądaławiadomościwChannel
Four.Iżew1980rokuzaginąłwLosAngelesjejmłodszybrat,ArthurDelacroix.
Miałwtedydwanaścielat.Nigdysięnieodnalazł.
OdpowiadającnazestawpytańpodsuniętyprzezBoschaMankiewiczowi,kobieta
poinformowała,żenakilkamiesięcyprzedzniknięciemjejbratmiałwypadekna
deskorolce.Doznałurazugłowy,którywymagałoperacjineurochirurgicznej.
PrzeprowadzonojąwSzpitaluKrólowejAniołów.
Boschzakreśliłnakartcesłowo„deskorolka”.Otworzyłteczkę,wyjąłwizytówkę
BillaGolliheraizatelefonowałdoniegonauniwersytet.
–Mamkróciutkiepytanie,doktorze–rzekł.–Czytenuraz,którywymagał
trepanacjiczaszki,mógłbyćwynikiemupadkupodczasjazdynadeskorolce?
–Hm,teoretycznietomożliwe.Zależy,wcouderzyłgłową.Jednakmało
prawdopodobne.Mamyciasnepęknięcie,cooznacza,żezpowierzchniązetknęłasię
małaczęśćczaszki.Pozatymtoszczytgłowy,aniepotylica,którajestnajbardziej
narażonaprzyupadkach.
Boschpoczuł,żetracirozpęd.Jużzaczynałwierzyć,żeudałomusięustalić
tożsamośćofiary.
–Apozostałeurazy?Czyonemogłybyćskutkiemjeżdżenianadeskorolce?
–Niektóretak–odparłGolliher.–Aleniewszystkie.Cosiętyczyżeber,to
częśćurazówpochodzizwczesnegodzieciństwa.Niewieledziecijeździna
deskorolcewwiekutrzechlat.Alezdajepansobiesprawę,żewwypadkuznęcania
sięnaddziećmiprawdziwaprzyczynaurazuczęstozostajezatajona?
Boschskinąłgłową.
–Tak,rozumiem.Ten,ktoprzywiózłchłopcadoszpitala,nieprzyznałsię
otwarcie,żeprzygrzmociłmulatarką.
–Otóżto.Opowiedziałjakąśbajeczkę.Którądzieckonajprawdopodobniej
potwierdziło.
–Wypadeknadeskorolce.
–Możliwe.
–Dobra,paniedoktorze,muszępędzić.Dzięki.
JedenzpracownikówdałBoschowiznać,żejestdoniegotelefonnagłównej
linii.
Boschwcisnąłklawiszwaparacie.
–Cześć,Harry.Jakleci?–spytałaKizRider.
–Mamrobotypopachy.Cojest?
–Ajamammoralnegokaca.Chybanarobiłambigosu.
Boschrozsiadłsięwygodniejnakrześle.Nigdybynieprzypuścił,żetowłaśnie
ona!
–ChannelFour?
–Tak.Eee…wczoraj,gdywyszedłeś,mójwspółpracownikzapytał,dlaczegosię
unaskręcisz.Powiedziałammu.Powiedziałam,żeszukałamdlaciebienazwiskw
baziedanychiżetrafiliśmynacośistotnego.Jedenzokolicznychmieszkańców
molestowałkiedyśdziecko.Towszystko,Harry,dajęsłowo.
–Słuchaj,Kiz,jesttubabkazwewnętrznego,którakonieczniechcemnie
przepytać.Skądmaszpewność,żetoThorntonprzekazałtęinformacjęChannel
Four?
–Widziałamwiadomościdziśrano.Wiem,żeznatędziennikarkę,Surtain.Poza
tymwczoraj,gdypowiedziałammu,coznalazłamwbaziedanych,wstałimruknął,
żeidziedokibla.Dostaliśmywezwanie,więcpobiegłamzanim.Waliłamwdrzwii
wołałam,alesięnieodezwał.Niezastanawiałamsięwtedynadtym,aleteraz
myślę,żeposzedłnadół,byzatelefonowaćdoniejzinnegopokoju.
–Towielewyjaśnia.
–Naprawdębardzomiprzykro,Harry.Słuchaj,muszękończyć,bowłaśnieidzie.
Połączeniezostałoprzerwane.Boschzacząłsięzastanawiać,jakrozegraćsprawę
zThorntonem.Uznał,żeniemożepowiedziećotymfunkcjonariuszomzwydziału
wewnętrznego,dopókinieuzyskastuprocentowejpewności,żetoThornton
przekazałdziennikarceinformacjeoprzeszłościTrenta.Wzdragałsięnamyślotym,
żemiałbydonosić,alewtymwypadkuktośpoważniezaszkodziłprowadzonemu
przezniegośledztwu.
Wciąguparuminutopracowałplandziałania.Byłazadziesięćdwunasta.
ZadzwoniłdoKizRider.
–Toja,Harry.Ontamgdzieśjest?
–Tak,boco?
–Powtarzajzamnąpodekscytowanymgłosem:„Naprawdę,Harry?!”.
„Wspaniale!”.„Ktoto?”.
–Naprawdę,Harry?!Wspaniale!Ktoto?
–Dobra,terazsłuchasz,słuchasz,słuchasz.Aterazmów:„Jakdziesięciolatekz
NowegoOrleanudostałsiędoLosAngeles?”.
–JakdziesięciolatekzNowegoOrleanudostałsiędoLosAngeles?
–Doskonale.Terazsięrozłączymy.JeżeliThorntonzapytacięoto,powieszmu,
żenapodstawiekartydentystycznejustaliliśmytożsamośćofiary.Todziesięcioletni
chłopak,któryuciekłodrodzicówwNowymOrleanieiostatnirazbyłwidzianyw
tysiącdziewięćsetsiedemdziesiątympiątymroku.Jegorodzicejużdonaslecą.
Komendantzwoławtejsprawiekonferencjęprasowąoczwartej.
–Dobra,Harry,trzymajsię.
–Tyteż.
Odłożyłsłuchawkęipodniósłgłowę.PodrugiejstroniestołustałEdgar.
Patrzyłpytającymwzrokiem.
–Aranżujęprzeciek.
–Przeciek?Aktojestinformatorem?
–WspółpracownikKiz.Tochybaonpowiadomiłtelewizję.
Edgarosunąłsięnakrzesło.
–Byćmożeudałosięteżustalićtożsamośćchłopca–oznajmiłBosch.
OpowiedziałozgłoszeniuodSheiliDelacroix.
–Wosiemdziesiątym?ToniepasujedoTrenta.Sprawdziłemspisy
mieszkańcówiwłaścicielinieruchomości.Onrzeczywiściesprowadziłsiętamw
osiemdziesiątymczwartym.Takjaknampowiedział.
–Cośmimówi,żetonieon.
ZadzwoniłtelefonBoscha.ByłatoKizRider.
–Poszedłdokibla–rzekła.
–Powiedziałaśmuokonferencjiprasowej?
–Owszystkim.Zadawałmnóstwopytań.
–Jeślidaznaćswojejdziennikarce,żeoczwartejwszyscydowiedząsięo
przełomie,onawyskoczyztymwwiadomościachpołudniowych,żebybyć
pierwsza.Trzebaoglądać.
RozłączyłsięispojrzałnaEdgara.
–Aha,kobietazwewnętrznegojestunas.Objętonasdochodzeniem.
Edgarrozdziawiłusta.Jakwiększośćpolicjantów,nieznosiłfunkcjonariuszyz
wydziałuwewnętrznego,ponieważnękalinawettych,którzywzorowowypełniali
swojeobowiązki.
–Spokojnie,chodziodziennikChannelFour.Zakilkaminutpowinniśmybyć
oczyszczenizpodejrzeń.Chodźzemną.
WeszlidogabinetuporucznikGivers,gdzieznajdowałsięmałytelewizor.Ich
przełożonasiedziałazabiurkiem.
–Możnazerknąćnawiadomości?–spytałBosch.
–Proszębardzo.
Serwisrozpocząłsięoddoniesieniaokaramboluszesnastusamochodówwe
mglenaautostradzieprowadzącejdoSantaMonica.Następniespikeroznajmił,że
JudySurtainmapilneinformacjenatematpolicyjnegośledztwa.Ukazałasięna
ekranie.
„ChannelFourdowiedziałsię,żekościznalezionewLaurelCanyonzostały
zidentyfikowanejakoszczątkidziesięcioletniegochłopca,któryuciekłzdomuw
NowymOrleanie.Rodzicechłopca,którzyzgłosilijegozaginięcieponaddwadzieścia
pięćlattemu,sąwdrodzedoLosAngeles,byspotkaćsięzprzedstawicielami
organówścigania.Szczątkizidentyfikowanodziękikarciedentystycznej.Popołudniu
komendantpolicjizwołakonferencjęprasową,naktórejujawnitożsamośćofiaryi
poinformujeopostępachwśledztwie.Jakmówiliśmywczoraj,policjaskupiłasię
na…”.
Boschwyłączyłtelewizor.
–Cosiędzieje?–spytałaporucznikGivers.
–Towszystkolipa.Zdemaskowałeminformatora.
–Ktoto?
–NowywspółpracownikKiz.NiejakiRickThornton.–Boschzrelacjonował
wszystko,copowiedziałamuRider.Apotemopisałswojąpodstępnązagrywkę.
–Gdziejestfunkcjonariuszkazwewnętrznego?–spytałaGivers.
–Wjednymzpokojów.Słuchataśmy,naktórejjestnagranamojawczorajsza
rozmowaztądziennikarką.
–Taśmy?Dlaczegominiepowiedziałeś,żemasztonataśmie?
–Bozapomniałem.
–Dobra,jazajmęsięresztą.Myślisz,żeKizjestczysta?
Skinąłgłową.
–Ufaswojemuwspółpracownikowi,więcmupowiedziała.Aontegozaufania
nadużyłipobiegłzrewelacjądodziennikarzy.Bruździwmoimśledztwie.
–Dobra,Harry,powiedziałam,żesiętymzajmę.Czyjestjeszczecoś,oczym
powinnamwiedzieć?
–Byćmożeustaliliśmytożsamośćofiary.
–CozTrentem?
–Zaczekamy,dopókiniebędziemymielipewności,żetotendzieciak.
Bojeśliten,toczassięniezgadza.
–Świetnie.–Giverspodniosłasłuchawkętelefonu.
Byłtoznak,żerozmowadobiegłakońca.Wracającdostołu,BoschspytałEdgara,
czyprzeczytałaktadotycząceskazaniaTrenta.
–Tak,czytałem.Tobyłaraczejcienkasprawa.
Usiedlinaswoichmiejscach.Boschzorientowałsię,żeprzedchwilątelefonował
doniegoadwokatTrenta.Chwyciłsłuchawkę,leczwstrzymałsięzdzwonieniem,
żebywysłuchaćrelacjiEdgara.
–PracowałjakonauczycielwszkolepodstawowejwSantaMonica.Inny
nauczycielprzyłapałgonatym,jaktrzymałzaczłonkaośmioletniegochłopca,gdy
tenoddawałmocz.Tłumaczyłsię,żeuczygocelować,bodzieciaksikanapodłogę.
Sprawasięrozniosła,chłopiecniepotwierdziłtejwersji.Trentaskazano.
Boschsięzadumał.
–Hm–mruknął–jestsporaróżnicamiędzyczymśtakimaskatowaniem
chłopakanaśmierć.–Wziąłsłuchawkęiwybrałnumeradwokata.
Połączenieprzekierowanonatelefonkomórkowy.
–Słucham?
–OficerśledczyHarryBosch.
–A,panBosch.Maciemipowiedzieć,gdzieonjest.Natychmiast.
–Podejrzewam,żechodzipanuoNicholasaTrenta?Dojegopracypandzwonił?
–Dzwoniłemidopracy,idodomu.Bezskutku.Inapager.Jeśligo
aresztowaliście,toonmaprawodoadwokata.
–Niearesztowaliśmygo,paniemecenasie.OstatnirazwidziałemTrentawczoraj
wieczorem.
–Telefonowałdomniepowaszejwizycie,apotempowiadomościach.Powinien
siępanwstydzić!–Adwokatbezuprzedzeniasięrozłączył.
Boschpoczuł,żetwarzmupłonieodtejreprymendy.Naglezmroziłagostraszliwa
myśl.Gwałtowniewstał,odłożyłsłuchawkęnawidełkiikiwnąłnaEdgara.
–Idziemy.Wyjaśnięcipodrodze.
PRZEDdomemNicholasaTrentazebrałsięmałytłumdziennikarzy.
BoschzatrzymałsamochódtużzafurgonetkąChannelFour,poczymoniEdgar
wysiedli.
–Wrazieczegowchodzimyodtyłu–rzuciłszybkonaddachemauta,bynie
usłyszeligoreporterzy.
–Jasne.
Ruszyliwkierunkupodjazduinatychmiastzostaliotoczeniprzezekipy
reporterów,którzywycelowaliwnichkameryizasypalipytaniami.
Boschprzecisnąłsięprzeztłumekiwszedłnażwirówkę,poczymodwróciłsię
twarządodziennikarzy.Zawahałsię,jakbyukładałsobiezdaniawmyśli.Tak
naprawdędawałwszystkimczas,byprzygotowalisiędonagrania.Niechciał,żeby
którakolwiekstacjatoprzegapiła.
–Jakdotądnieustaliliśmytożsamościofiary–oznajmił.–Obywatel,który
mieszkawtymdomu,byłwczorajwieczoremprzesłuchiwanytaksamojakinni
mieszkańcyokolicy.Niejestonicpodejrzany.Informacjaprzekazanamediomprzez
osobęniezwiązanąześledztwemjestnieprawdziwaiszkodzidziałaniomorganów
ścigania.Towszystko.
Następnieodwróciłsięizapukałmocnododrzwi.
–Proszęotworzyć,panieTrent.Policja!
Pochwiliznówzapukał.Nic.
RuszyłzEdgaremnaokołodomu.Minęlibramęgarażowąiweszlidoogródka.
Nadrzwiachdokuchnibyłagałkazkluczykiem.
Boschzbliżyłsiędodrzwiiprzekręciłgałkę.Otwarte.Wtymmomenciezdał
sobiesprawę,żeTrentnieżyje.Zapobiegliwysamobójca–niepozamykałdomuna
czteryspusty,bypolicjaniemusiaławyważaćdrzwianiwybijaćokien.Weszlido
środkaistanęliwkuchni.
–PanieTrent!–zawołałEdgar.–Policja!Jestpantu?!
Rozdzielilisię:Boschruszyłkrótkimkorytarzemdodwóchpokojówwgłębi.
ZnalazłTrentawkabinieprysznicowej.Mężczyznaprzywiązałsznurdoruryod
prysznica.Apotemzałożyłsobiepętlęnaszyjęisiępowiesił.
Boschocenił,żenieżyjeconajmniejoddwunastugodzin.Czyliżezrobiłto
wczesnymrankiem,niedługopotym,jakChannelFourujawniłcałemuświatujego
przeszłość.
–Harry!
Boschgwałtowniedrgnął.OdwróciłsięizobaczyłEdgarawpatrującegosięw
zwłoki.
–Zostawiłtrzystronicowylistnastoliku.Napisał,żeniezabiłtegochłopca.
Boschwszedłdosalonu.Usiadłnakanapieizacząłczytaćlist.Wjegodrugiej
częściTrentstanowczozaprzeczył,żezamordowałchłopcanawzgórzu,orazwylał
napapiergniewzato,comuzrobiono.Ostatniastronakończyłasięsłowami:
Żalmitylkomoichdzieci.Ktosięnimizajmie?Potrzebująprzecieżjedzeniai
ubrania.Mamtrochępieniędzy.Niechtepieniądzetrafiądonich.Wszystko,co
mam.Tomojaostatniawola.Dajciepieniądzedzieciom.NiechMortonprzekaże
pieniądze,niepobierającżadnychopłat.Zróbcietodladzieci.
–Jegodzieci?–zdziwiłsięBosch.
–Nowłaśnie,dziwne,nie?–mruknąłEdgar.
ODNALEŹLIdzieciNicholasaTrenta,gdytylkokoronerzabrałjegozwłokiizaczęli
przeszukiwaćdom.Okazałosię,żeodwielulatwpłacałcomiesiącdrobnekwotyna
kontoparuorganizacjicharytatywnych,którekupowałyżywnośćiubraniedlasierot
odAppalachówprzezdżunglębrazylijskąpoKosowo.Wmałymbiurkustojącymw
salonieBoschznalazłanulowaneczekiidziesiątkizdjęćdzieci,którekorzystałyztej
pomocy,jakrównieżparęlistówodnich.
Rozłożyłfotografienabiurku.Wziąłdorękizdjęciemałegochłopca.
Naodwrocienapisano,żetosierotazKosowa.Zostałrannynaskutekwybuchu
pociskumoździerzowego,któryzabiłjegorodziców.NazywałsięMilosFidorimiał
dziesięćlat.
Boschstraciłrodziców,gdymiałlatjedenaście.Popatrzyłnatwarzchłopcaiw
jegooczachzobaczyłwłasnesprzedlat.
Oczwartejzamknęlidomizanieślidosamochodutrzysporepudładowodów
rzeczowych.Włożylipudładobagażnikaipojechaliwstronęśródmieścia.
–CocipodpowiadaintuicjawsprawieTrenta?–zagadnąłBosch.
–Pytasz,czymoimzdaniemtoonzałatwiłdzieciaka?
Boschskinąłgłową.
–Niewiem.Zobaczymy,czybłockozkaloszypochodziztegowzgórzaiconam
powietakobietaoswoimbracie,któryjeździłnadeskorolce.Aty,comyślisz?
Boschprzypomniałsobieosierotach,którewspomagałTrent.Odkupującswoje
winy.
–Żedrepczemywmiejscu.Tonieon.
BOSCHzamierzałodwieźćEdgaradokomendywHollywood,anastępnie
pojechaćdoVenicenakolacjęzJuliąBrasher,lecznajpierwzaniósłjednoztrzech
pudeł–wktórymznajdowałasiędeskorolka–dowydziałukryminalistyki.Wywołał
Antoine’aJespera.Czekającnaniego,przyglądałsiędeskorolce.Napolakierowaną
powierzchnięnałożonokilkakalkomanii,zktórychnajbardziejrzucałasięwoczy
widniejącanaśrodkutrupiaczaszkazeskrzyżowanymipiszczelami.
GdyzjawiłsięJesper,Boschpodałmudeskorolkę.
–Chciałbymwiedzieć,ktojąwyprodukowałorazkiedyigdziejąsprzedano–
rzekł.–Tobardzopilne.
–Niemaproblemu.Ktojąwyprodukował,mogęcipowiedziećodrazu.To
firmaBoneyBoard.Dziśjużtakichnierobią.
–Dowiedzsięjaknajwięcejdojutra.
Jesperskinąłgłową.
–Aledajmiczasdopołudnia,dobra?
–Dobra.Zadzwonięjutrowpołudnie.
Wyszedł.WdrodzepowrotnejdoHollywoodpozwoliłEdgarowiprowadzić
samochód,samzaśzadzwoniłztelefonukomórkowegodoSheiliDelacroix.
Odebrałanatychmiast.
–Dzieńdobry,mówioficerBoschzpolicji.
–CzytoArthur?–spytaładrżącymgłosem.
–Niewiemy,proszępani.Dlategodzwonię.Czymógłbymprzyjechaćdopaniz
moimwspółpracownikiemjutrorano?Chcielibyśmyporozmawiaćiuzyskaćpewne
informacje.
–Mmm…tak,proszębardzo,jeślitoniezadaleko.
–Agdziepanimieszka?
–NieopodalWilshire,wMiracleMile.
Boschzerknąłnaadreswidniejącywformularzuzgłoszeniowym.
–PrzyOrangeGrove?–upewniłsię.
–Tak.
–Czyowpółdodziewiątejniebędziezawcześnie?
–Nie,możebyć–odparła.–Bardzopragnępomóc.Wiepan,zjednejstrony
chciałabym,żebytobyłon,bowreszciewyzbyłabymsiętejniepewności,cosięz
nimstało.Alezdrugiejstronymodlęsię,żebytobyłktośinny.Wtedymogęsię
łudzić,żeArthurgdzieśżyje.Imożemawłasnąrodzinę.
–Rozumiempanią–odparłBosch.–Wtakimraziedozobaczeniajutrorano.
6
JAZDAdoVeniceokazałasiękoszmarem;Boschdotarłnamiejscez
półgodzinnymopóźnieniem.Gotowaniewkroczyłoakuratwdecydującąfazę,Julia
kazałamuwięcnastawićjakąśmuzykęipoczęstowaćsięwinem.Byłaserdeczna.
Uznał,żechybarzeczywiściewybaczyłamugafęzpoprzedniegowieczoru.
WybrałkoncertowenagraniaBillEvansTrioznowojorskiegoVillageVanguard.
Następnienalałsobieczerwonegowinadokieliszkaizacząłsięprzechadzaćpo
salonie.
Nagzymsiekominkastałomnóstwofotografiiwramkach.Wśródnichzdjęcie
wulkanuwypluwającegostopionyrumoszorazpodwodnezdjęciezębiastejpaszczy
rekina.Wydawałosię,żedrapieżnikatakujeobiektyw,widaćjednakbyłożelazne
prętyklatki,wktórejschroniłsięfotograf–przypuszczalnieJulia.
StałotamrównieżzdjęcieJuliiwtowarzystwiedwóchaborygenów–
prawdopodobniewaustralijskiminteriorze.Orazparęinnych,ukazującychjąi
współtowarzyszywędrówekpoegzotycznychzakątkach.Boschzauważył,żena
żadnymzdjęciukobietaniepatrzywprostwobiektyw,żezawszeuciekaspojrzeniem
wdal.
Nakońcustałomałezdjęciewzłotychramkach:owielemłodszaJuliainieco
odniejstarszymężczyzna.Boschwziąłjedoręki,przyjrzałsię,apotemodstawił
namiejsceiruszyłdokuchni.Wyglądałonato,żeJuliaprzygotowujerisottoz
kurczakiemiszparagami.
–Ładniepachnie.
–Dziękuję.Mamnadzieję,żebędzieteżsmaczne.
–Odczegouciekałaś?
Spojrzałananiego.
–Żeco?
–Nowiesz,podróżując.Rzuciłaśfirmętaty,żebypływaćzrekinamiizaglądać
downętrzawulkanów.Chodziłootwojegostaruszkaczyojegokancelarię?
–Możnauznać,żeprzedniczymnieuciekałam,tylkodoczegośdążyłam.–
Wzięładorękikieliszekistuknęłanimwjegoszkło.–Nieważne,czyuciekałam,
czykuczemuśdążyłam,wypijmyzapodróże.Poprostuzapodróże.
–Acoz„Nasigórą”?
–Zatoteż.
Zaszedłjąodtyłuizacząłmasowaćjejkark.
–Niewolnotracićczujności–rzekł.–Jakbędzieszwłazićpodlufę,towkońcu
napytaszsobiebiedy.
–Hmm.Czyżbyśpouczałmnie,Harry?Chceszbyćmoimoficerem
szkoleniowym?
–Nie.Odznakęibrońzostawiłemprzywejściu.
Odwróciłasięipocałowałago.
–Wiesz,torisottomatęzaletę,żemożetkwićwpiekarnikutakdługo,jak
będzietrzeba.
Uśmiechnąłsię.
Później,kiedyskończylisiękochać,Boschwstałzwinniezłóżkaiwyszedłdo
salonu.
–Dokądto?!–krzyknęłazanim.
Nieodpowiedział.Zawołałabypodkręciłpiekarnik.Wróciłzezdjęciemw
złotychramkach.Położyłsięnałóżkuizapaliłlampkęstojącąnastoliku.
–Harry,corobisz?–spytałatonem,którywskazywał,żedotknąłbolesnej
sprawy.–Podkręciłeśpiekarnik?
–Tak.Stopięćdziesiątstopni.Opowiedzmiotymfacecie.Czytoon?
Czytoonzłamałciserceiwygnałcięwświat?
–Zdajesię,żeodznakęzostawiłeśprzydrzwiach.
–Ubranieteżzrzuciłem.Wszystko.
BoschodstawiłzdjęcienastolikiodwróciłsiędoJulii.Przyciągnąłjądosiebie.
–Noco,chcesz,żebyśmyznowuopowiadalioswoichranachibliznach?Moje
sercedwukrotniezłamałatasamakobieta.Iwieszco?Potemdługojeszczetrzymałem
jejzdjęciewsalonie.Alewreszcie,wsylwestra,uznałem,żetotrwajużzbytdługo.
Schowałemje.Zarazpotemdostałemnadyżurzewezwanieipoznałemciebie.
Wpatrywałasięwniegouważnie.
–Tak–odparławreszcie.–Złamałmiserce.Zadowolony?
–Nie,niezadowolony.Kimjesttenwszarz?
Parsknęłaśmiechem.
–Harry,jesteśmoimrycerzemwzmatowiałejzbroi,tak?Pracowałwkancelarii
ojca.Zadurzyłamsięwnimpouszy.Aonpotemzemnąnieoczekiwaniezerwał.
Boschpocałowałjąwgłowę.
–Niemogłamzostać,skoroonwciążtambył.Rzuciłamwięcpracę.
Powiedziałam,żechcępodróżować.Ojciecmyślał,żetoprzedwczesnykryzyswieku
średniego,boskończyłamtrzydzieścilat.Niewyprowadzałamgozbłędu.Noale
musiałamzrobićto,oczymmówiłam.Wyruszyćwświat.Wróciłamdopieropo
czterechlatach.Iwstąpiłamdoakademii.
Weszłamdotutejszegoośrodkakulturyiwzięłamulotkę.Potemwszystko
potoczyłosiębłyskawicznie.
–Ztwojejopowieściwynika,żejesteśimpulsywnaipodejmujesznagłe
decyzje.Jaktomożliwe,żeprzeszłaśselekcję?
Zaśmiałasię.
–Wy,starzywyjadacze,wiecieprzecież,żewydziałotworzyłsięnatakzwane
dojrzałekobiety,żebyzlikwidowaćnadwyżkętestosteronuwszeregachpolicji.
Boschnapiąłmięśniewreakcjinamyślośledztwie,którawdarłasię
niespodziewaniedotejoazyspokoju.
Juliawyczuła,żestężał.
–Cojest?
–Totasprawa,którąprowadzę.
Milczałaprzezchwilę.
–Wiesz,tozdumiewające–rzekławreszcie.–Tekościtylelatleżaływziemii
nagleukazałysięnapowierzchni.Jakduchalbocoś.
–„Miastokości”.Wszystkieczekają,żebywyjśćnawierzch.–Ucichł.
–Niechcęterazrozmawiaćośledztwieanioniczyminnym.
–Toczegochcesz?
Nieodpowiedział.
Odwróciłasiętwarządoniego.
–Amożedojrzałakobietaznówchciałabyzlikwidowaćnadwyżkętestosteronu?
Czymógłsięnieuśmiechnąć?
BYŁNAnogachprzedświtem.Popowrociedodomuwziąłpryszniciwłożył
świeżeubranie.NastępniepojechałdokomendywHollywood.
Namiejscedotarłowpółdoósmej.Paruoficerówjużpracowało,leczEdgar
jeszczesięniepojawił.Boschpołożyłteczkęiposzedłdopokojusłużbowegopo
filiżankękawy.
Kiedywrócił,Edgarawciążniebyło.Postawiłfiliżankęobokmaszynydo
pisania,podszedłdoszafizszufladywyjąłformularz.Przeznastępnykwadrans
pisałuzupełnienienakazu,którydostarczyłkierownikowiarchiwówSzpitala
KrólowejAniołów.UzupełnienieobejmowałoaktadotycząceleczeniaArthura
Delacroixzlat1975-1985.
Gdyskończył,przefaksowałnakazdosędziegoJohnaA.Hougtona,który
poprzedniegodniapodpisałwszystkienakazyskierowanedoszpitali.
Następniepodszedłdostołuiwyjąłzszufladyplikdoniesieńozaginionych
osobach,zebranypodczasszperaniawarchiwach.Niebyłożadnychinformacjio
ArthurzeDelacroix.Niewiedział,cotooznacza,zamierzałjednakspytaćoto
siostręzaginionego.
Wybiłaósma,aEdgarwciążnienadchodził.Boschpostanowiłzaczekaćjeszcze
dziesięćminut,apotemjechaćsam.IwłaśniewtedyEdgarukazałsięwdrzwiach.
–Gotów?–spytałBosch.
–Tak,alechciałemnajpierwłyknąćkawy.
–Jedźmyjuż.Niechcęsięspóźnić.
Wdrodzedowyjściasprawdziłfaks.Natacceleżałnakaz,podpisanyiodesłany
przezsędziegoHoughtona.
–Nodobra,mamycorobić–rzekłdoEdgara,pokazującmudokumenti
ruszającdodrzwi.
–Jachcęsięnapićkawy.
SHEILADelacroixmieszkaławczęściLosAngeleszwanejMiracleMile,gdzie
ciągnęłysięrzędydobrzeutrzymanychdomów.Należałodoniejpiętro
dwupoziomowcaozdobionegopseudoartystycznymiwykończeniami.
Serdecznymtonemzaprosiłapolicjantówdośrodka,leczgdyEdgarspytał,czy
poczęstowałabygofiliżankąkawy,odparła,żetowbrewjejreligii.Zaproponowała
herbatę,atenniechętniesięzgodził.Boschodmówił.
Zastanawiałsięwduchu,którareligiazabraniapiciakawy.
Usiedliwsalonie,podczasgdygospodynizaparzałaherbatę.
–Mamtylkogodzinę,bopotemmuszęjechaćdopracy!–zawołałazkuchni.
–Czymsiępanizajmuje?–spytałBosch,gdyzjawiłasięzkubkiemwręku.
Postawiłakubeknapodstawce,pośrodkustolika,przyktórymsiedziałEdgar.Była
wysokąkobietązlekkąnadwagą,okrótkoprzyciętychjasnychwłosach.
–Proszęmimówićpoimieniu,Sheila.Jestemagentkąfilmową–odparła,siadając
nakanapie.–Obsadzamaktorówwniezależnychfilmach,czasemwprodukcjach
telewizyjnych.Wtymtygodniumamobsadzićserialpolicyjny.
Boschdostrzegł,żeEdgarłyknąłherbaty,skrzywiłsięiodstawiłkubek.
–Nodobrze,tozacznijmy.ProszęnamopowiedziećoArthurze.Mamożepani
jakieśjegozdjęcie?
–Owszem.–Podeszładooszklonejszafkistojącejztyłu.Zzaszybkiwyjęła
fotografięwramkachipodałamują.
Ujrzałchłopcaidziewczynkęsiedzącychnaschodach.Rozpoznałschody,po
którychprzedchwiląwchodziłzEdgarem.Chłopiecbyłowielemłodszyod
dziewczynki.
PodałzdjęcieEdgarowiispojrzałnaSheilęDelacroix,którazpowrotemzajęła
miejscenakanapie.
–Teschody…Totutaj?–spytał.
–Tak.
Edgarpostawiłfotografięobokkubka.
–Mapanijeszczeinnezdjęciabrata?–odezwałsię.
–Oczywiście.Mamcałepudełkostarychzdjęć.
–Aczymożemyjeobejrzeć?Wtrakcienaszejrozmowy.
Patrzyłananichzmieszana.
–Posłuchaj,Sheilo–rzekłBosch.–Przyszczątkachludzkichznaleźliśmy
resztkiubrania.Chcielibyśmywięcobejrzećjaknajwięcejzdjęć,bomoże
rozpoznamyjakieśubranie.
–Aha,rozumiem.–Skinęłapotakującogłową.–Zarazwracam.Muszęiśćdo
przedpokoju.
Pominuciewróciłazestarympudełkiemodbutów,pełnymfotografii.
–Mójwspółpracownikjeprzejrzy–powiedziałBosch–atywtymczasie
opowiedzmioswoimbracieiotym,jakzaginął.
Przezchwilęzastanawiałasię,jakzacząć.
–Czwartymajatysiącdziewięćsetosiemdziesiątegoroku–oznajmiła.
–Niewróciłdodomuzeszkoły.Iwłaściwietotyle.Myśleliśmy,żeuciekł.
Mówilipanowie,żeznalezionoresztkiubrania.Ojciecwtedysprawdziłjego
szafkę.Arthurzabrałtrochęrzeczy.
Boschzapisałparęsłówwnotatniku,którywyjąłzkieszenipłaszcza.
–Podobnokilkamiesięcywcześniejmiałwypadeknadeskorolce?
–Tak.Uderzyłsięwgłowęitrzebagobyłooperować.
–Czyzabrałzesobądeskorolkę,gdyzaginął?
–Tobyłotakdawnotemu…Wiemtylko,żerzadkosięzniąrozstawał.
Pewniewięcjąwziął.
–Czyjegozaginięciezgłoszononapolicji?
–Jamiałamwtedyszesnaścielat,więctoniedomnienależało.Ojciec
rozmawiałzpolicją.
–Sękwtym,żewarchiwachnieznalazłemżadnegozawiadomieniao
zaginięciuArthura.Jesteśpewna,żeojciectozgłosił?
–Pojechałamznimwtedynakomisariat.
–Agdziejesttwójojciec?Żyje?
–Żyje.MieszkawVanNuys.WManchesterTrailerPark.
Boschzapisaładres.
–Pije…pije,odkądArthurzaginął.
Skinąłzezrozumieniemgłową.Edgarnachyliłsięipodsunąłmujednąz
fotografii.Ukazywałachłopcazrozpostartymirękami,jadącegonadeskorolcepo
chodnikuiusiłującegozachowaćrównowagę.Niesposóbbyłosięzorientować,czy
nadeskorolcewidniejetrupiaczaszkazpiszczelami.
–Koszulka–mruknąłEdgar.
Boschspojrzałponownie.Chłopiecmiałnasobieszarąkoszulkęznapisem
SOLIDSURFnapiersi.
PokazałzdjęcieSheili.
–Chodziotękoszulkę.Pamiętaszmoże,czyojciecmówił,jakieubraniezabrał
Arthur?
Pokręciłagłową.
–Niepamiętam.To…Pamiętamjednak,żebyłatojegoulubionakoszulka.
–Notak–rzekłBosch.
ZwróciłzdjęcieEdgarowi.Niebyłtowprawdzieniezbitydowód,jakimożna
uzyskaćwwynikubadańrentgenowskichlubanalizporównawczychszczątków,ale
jednakkolejnadośćważnaposzlaka.Boschnabierałpewności,żesącorazbliżsi
zidentyfikowaniaofiary.Zobaczył,żeEdgarodkładazdjęcienabok,naplikinnych,
którezamierzałpożyczyćdlapotrzebśledztwa.
ZerknąłnaSheilę.
–Awaszamatka?
–Jejjużdawnoznaminiebyło,kiedytowszystkosięstało.
–Zmarła?
–Nie,wsiadładoautobusuiwyjechała,gdytylkozaczęłysięproblemy.Arthur
byłtrudnymdzieckiem.Wymagałmnóstwouwagi,awszystkospadłonabarki
matki.Popewnymczasieniedawałajużrady.Jednegowieczoruwyszłapo
lekarstwadoaptekiijużnigdyniewróciła.
Podpoduszkamizostawiłanamkrótkielisty.
–Ilemiałaśwtedylat?IlelatmiałArthur?
–Jasześć,więcondwa.
–Wiesz,cosięzniąpotemdziało?
–Niemambladegopojęcia.Nieobchodzimnienawet,czyżyje.
–Jaksięnazywa?
–ChristineDorsettDelacroix.Dorsetttojejpanieńskienazwisko.
–Znaszjejdatęurodzeniaalbonumerubezpieczeniaspołecznego?
Pokręciłagłową.
–Amaszmożenapodorędziuswójakturodzenia?
–Mamgdzieśwpapierach,musiałabymposzukać.
–Nieteraz,tomożechwilęzaczekać.Wolędalejrozmawiać.Mmm…
czypoodejściumatkiojciecożeniłsiępowtórnie?
–Nie.Mieszkasam.
–Amiałjakąśprzyjaciółkę,kogoś,ktozwamimieszkał?
SpojrzałanaBoschapustymwzrokiem.
–Nie–odparła.–Nigdy.
–DojakiejszkołychodziłArthur?
–PodkoniecdoBraciZakonnych.
Zanotowałnazwęszkoły,aprzypomniawszysobiewyglądplecaka,pod
spodemnapisałdużelitery„BZ”.
–Tobyłaszkoładlatrudnychchłopców–ciągnęłaSheilaniepytana.
–Ojciecpłaciłczesne.Taszkoładziaładodziś.
–DlaczegoArthurbyłtrudnymdzieckiem?
–Wyrzuconogozinnychszkółzabójki.
Edgarwziąłdorękizdjęciezodłożonegopliku.
–Twójbratwyglądajakchuchro–rzekł.–Toonwszczynałtebójki?
–Naogół.Niepotrafiłwspółżyćzinnymi.Chciałtylkojeździćnadeskorolce.
Dzisiajpewniezdiagnozowanobyuniegozespółzaburzeńuwagialbocośwtym
stylu.
–Czyobrywałwtychbójkach?
–Czasem.Najczęściejwracałposiniaczony.
–Adochodziłodojakichśzłamań?
–Niepamiętam.Tobyłyraczejzwykłebójkiszkolne.
–Mówiłaś,żeojciecprzeszukałwtedypokójArthuraizorientowałsię,żebrakuje
ubrań.
–Tak.Aleniedużo.Onwziąłtylkoparęrzeczy.
–Awcojezabrał?Miałtorbęczycoś?
–Chybaspakowałtorbę,którąnosiłdoszkoły.
–Pamiętasz,jakwyglądałatatorba?
–Niebardzo.Tobyłchybazwykłyplecak.Wtejszkolewszyscymusielimieć
identycznetorby.Dodziświdzę,żedziecijenoszą.Totakieplecakizliterami„BZ”.
BoschzerknąłnaEdgara,apotemznówpopatrzyłnaSheilęDelacroix.
Uznał,żetrzebazakończyćprzesłuchanieizająćsięgromadzeniemdowodów
potwierdzającychtożsamośćofiary.PomyślałoopiniiGollihera:uporczywe
maltretowanie.Czytomożliwe,żewszystkieteurazybyłyskutkiembójek
szkolnychiwypadkównadeskorolce?Zdawałsobiesprawę,żebędziemusiałspytać
Sheilę,czywrodziniedochodziłodoaktówprzemocy,uznałjednak,żechwilaniejest
odpowiednia.Niechciałrównieżodkryćwszystkichkartwobawie,żekobieta
powiadomiswojegoojca.Zamierzałsięwycofać,żebypowrócićpóźniej,gdyzyska
mocniejszeargumenty.
–Dobrze,jeszczetylkoparępytań–rzekł.–CzyArthurmiałkolegów?Czybył
ktoś,komusięzwierzał?
Pokręciłagłową.
–Niebardzo.Pamiętamjednegochłopaka,któryznimjeździłnadeskorolce.
NazywałsięJohnnyStokes.ByłtrochęstarszyodArthura,alechodzilidotejsamej
klasy.
–CzyrozmawialiścieztymStokesempozaginięciuArthura?
–Tak.Tamtegowieczoru,gdyArthurniewróciłdodomu,ojcieczadzwoniłdo
Johnny’ego,lecztenpowiedział,żenicniewie.
Boschzapisałwnotatnikunazwiskoipodkreśliłjedwukrotnie.
–Jakmanaimiętwójojciec?
–Samuel.Będziecieznimrozmawiać?
–Najprawdopodobniej.Czytojakiśproblem?
–Nie,skąd.Alejeśliokażesię,żetoszczątkiArthura,pomyślałam,żelepiej,by
sięotymniedowiedział.
–Będęotympamiętał,jeślipostanowimyznimporozmawiać.Aletoniejest
takiepewne.Najpierwmusimyustalićtożsamośćofiary.
–Alejakznimporozmawiacie,tosiędowie.
–Owszem,byćmożeniedasiętegouniknąć.
EdgarpodałBoschowikolejnezdjęcie:Arthurstałobokwysokiegoblondyna,
którywyglądałjakbytrochęznajomo.BoschpokazałfotografięSheili.
–Totwójojciec?Skądjagoznam?
–Jestaktorem.Awłaściwiebył.Wlatachsześćdziesiątychgrywałwtelewizji,a
potemmiałparęrólfilmowych.
–Czymogłabyśterazodszukaćswójakturodzenia?
–Dobrze.Proszęzaczekać.–Wyszładoprzedpokoju.
–Toon,Harry–szepnąłEdgar.–Niemamwątpliwości.
PokazałmuszkolnezdjęcieArthura.Chłopiecbyłstarannieuczesany,w
granatowejmarynarce,podkrawatem.Boschwpatrywałsięwniebieskieoczy
chłopca.PrzypomniałomusięzdjęciesierotyzKosowa,któreznalazłwdomu
NicholasaTrenta.Taksamonieobecnespojrzenie.
–Znalazłam–oznajmiłaSheilaDelacroix,wchodzącdopokoju.Rozłożyła
pożółkłydokument.
Boschspisałnazwiska,datyinumeryubezpieczeniowejejrodziców.
–Dziękuję–rzekł.–TyiArthurmieliścietegosamegoojcaimatkę,czytak?
–Oczywiście.
–Bardzodziękujemy.Musimyjużiść.Damyznać,gdytylkocośustalimy.–
Wstał.
–Możemypożyczyćtezdjęcianajakiśczas?–spytałEdgar,podnoszącsięz
krzesła.
–Dobrze,skorosąwampotrzebne.
Ruszylidodrzwi.WproguBoschzadałostatniepytanie:.
–Sheilo,czytyzawszetutajmieszkałaś?
–Całeżycie.Zostałam,nawypadekgdybywrócił.
SkinąłgłowąiruszyłnadwórwśladzaEdgarem.
7
BOSCHwszedłdomuzeum.Zbliżyłsiędookienka,przedstawiłipowiedział
bileterce,żejestumówionyzdoktoremWilliamemGolliheremzlaboratorium
antropologicznego.Kobietapodniosłasłuchawkęiwybrałanumer.
Kilkaminutpóźniejszedłprzezsłabooświetlonesale.Nigdywcześniejtuniebył,
choćwdzieciństwieczęstoodwiedzałasfaltowewyrobiskaLaBrea.Muzeum
zbudowanopoto,byprzechowywaćiwystawiaćznaleziska,którewyplułaziemia.
Wyrobiskabyłypradawnączarnąjamą,wktórejprzezdługiestuleciaginęłyzwierzęta.
Napowierzchniasfaltuzbierałasięwoda.
Spragnionezwierzętawchodziłydoniejigrzęzływsmole.Wposępnejreakcji
łańcuchowejstawałysiężeremdlainnych,którespotykałtensamlos.
Zgodniezpewnymnaturalnymcyklemkościwypływałyterazzczarnejczeluścii
byłygromadzoneprzezwspółczesnychbadaczy.Wszystkotodziałosiętużobok
jednejznajruchliwszychulicLosAngeles,stanowiącmrożącekrewwżyłach
przypomnienie,żenicnieoprzesięupływowiczasu.
KiedypootrzymaniukartyszpitalnejArthuraDelacroixBoschzadzwoniłdo
Gollihera,tenpowiedziałmu,żemaprzysobiezdjęciarentgenowskieorazfotografie
szczątkówzWonderlandAvenue.Niechwięcprzyjeżdżazdokumentami,tobędą
moglidokonaćporównania.
ZatemBoschruszyłdomuzeum,EdgarzaśzostałwkomendziewHollywood,żeby
wkomputerowejbaziedanychodszukaćmatkęArthuraDelacroixorazjego
szkolnegokolegę,Johnny’egoStokesa.
Boschawprowadzonodozatłoczonegolaboratorium,gdzierozpoznawano,
klasyfikowano,datowanoioczyszczanokości.Przystanowiskachpracyuwijałosię
sześciulaborantów.JedynąosobąnienoszącąbiałegokitlabyłGolliher.Znówmiałna
sobiehawajskąkoszulę,tymrazemzpapugą,ipracowałprzystolewodległym
kącie.Wskrzynceleżałaczaszka.
–O,oficerBosch!Jaksiępanma?
–Wporządku.Coto?
–Jestempewien,żerozpoznajepanludzkączaszkę.Razemzparomakośćmi
odzyskanojądwadnitemuzasfaltu,którywydobytoprzedtrzydziestulaty,żeby
zrobićmiejscepodbudowętegomuzeum.
–Nierozumiem.Jest…stara?
–Analizaradiochronologicznawykazała,żemadziewięćtysięcylat.
Proszęspojrzeć.–Golliherwyjąłczaszkęzeskrzynki.Przesunąłpalcemdokoła
gwiaździstegopęknięciawgórnejczęści.–Wyglądaznajomo,co?
–Uderzenietępymnarzędziem?
–Otóżto.Taksamojakwpańskiejsprawie.Widzipan?Tękobietę
zamordowanodziewięćtysięcylattemu,aciałonajprawdopodobniejwrzuconodo
asfaltu,żebyukryćzbrodnię.Ludzkanaturasięniezmienia.
–Copanchceprzeztopowiedzieć?Żedziewięćtysięcylattemugrasowałtutaj
seryjnyzabójca?
–Trudnoorzec.Mamytylkokości.–Golliherdelikatniewłożyłczaszkęz
powrotemdodrewnianejskrzynki.–Mapandokumentyzeszpitala?
Boschpostawiłteczkęnastole,otworzyłjąiwręczyłGolliherowikopertę.
NastępniewyjąłzdjęciapożyczoneodSheiliDelacroix.
–Niewiem,czytopanupomoże–rzekł.–Podejrzewamy,żetotendzieciak.
Antropologszybkoprzejrzałfotografie.Następnieotworzyłsegregatori
wydobyłzniegozdjęcieczaszkiznalezionejprzyWonderlandAvenue.
PrzystawiłzdjęciedofotografiiArturaDelacroixiwpatrywałsięwniena
przemianprzezdługąchwilę.Wreszcieprzesunąłpalcempolewymłukubrwiowym
chłopcaidokołaoka.
–Łukbrwiowyiuformowanieoczodołu–rzekł.–Sąproporcjonalnieszersze.
Patrzącnazdjęciechłopca,widzimy,żebudowatwarzyodpowiadatemu,comamy
tutaj.
Boschskinąłgłową.
–Aterazspójrzmynarentgeny–zaproponowałGolliher.
Zgarnąłiodłożyłzdjęcia,poczympoprowadziłBoschadodrugiegostołu,w
któregoblatwmontowanybyłnegatoskop.Otworzyłkartęszpitalnąizacząłczytać
historięchorobyArturaDelacroix.
Boschznałjużtreśćtychdokumentów.Wynikałoznich,że11lutego1980
rokuogodziniesiedemnastejczterdzieścinaostrydyżurprzywiózłchłopcajego
ojciec,którytwierdził,żeznalazłsynanieprzytomnegopoupadkuzdeskorolki.
Wykonanooperacjęneurochirurgiczną,bopowstałoobrzmieniemózgu.
Chłopiecprzebywałwszpitaluprzezdziesięćdni,poczymzostałzabranyprzez
ojca.Dwatygodniepóźniejwróciłnazdjęcieklamerzałożonychpooperacji.Nie
byłożadnejwzmiankiotym,bysięskarżyłnazłetraktowaniewdomu.
Golliherrzuciłkartęszpitalnąnastół,wziąłdorękizdjęciarentgenowskieipołożył
jenanegatoskopie.OboknichumieściłzdjęcieczaszkizWonderlandAvenue.
Włączyłświatło.Wpatrującsięwtrzyzdjęcia,sięgnąłpoleżącynapółceokular.
Jedenkoniecprzystawiłsobiedooka,drugidoobrazuznalezionejczaszki.Pochwili
skupiłsięnajednymzeszpitalnychzdjęć,wybierającdokładnietosamomiejsce.
Kilkakrotniepowtarzałtęczynność.
Wreszciesięwyprostował.Wskazałrękązdjęcia.
–PrzedstawiampanuArthuraDelacroix–rzekł.
–Jestpanpewien?
–Wstuprocentach.Toon.
Boschskinąłgłową.Golliherwłożyłzdjęciaszpitalnezpowrotemdokopertyi
podałjąBoschowi.Tenschowałkopertędoteczki.
–Doktorze,bardzodziękuję,żepoświęciłmipantyleczasu.
–OficerzeBosch…
–Słucham?
–Miałpanniepewnąminę,gdywspomniałemwtedyopotrzebiewiarywto,co
robimy.
–Niejestmiłatwootymrozmawiać.Dlaczegointeresujepana,wcowierzę
albowconiewierzę?
–Botodlamnieistotne.Badamkości.Konstrukcję,naktórejwznosisiężycie.I
wierzę,żejestcoświęcejniżtylkokrew,tkankiikości.Jestcoś,costanowispoiwo,
coś,czegonigdyniezobaczypannazdjęciurentgenowskim.Dlategokiedy
spotykamkogoś,ktonosipustkęwmiejscu,wktórymjanoszęswojąwiarę,boję
sięoniego.
BoschpatrzyłnaGolliheradługąchwilę.
–Mylisiępancodomnie,doktorze.Mamwiarę,mampoczuciemisji.
Wierzę,żetekościniebezpowoduwyszłyzziemi.Wyszłypoto,bymje
odnalazłibymcośztymzrobił.Otocojestmoimspoiwemicomnienapędza.W
porządku?
Czekałnaodpowiedź,leczantropologmilczał.
–Muszęiść,doktorze–rzekłwkońcuBosch.–Dziękujęzapomoc.
ZostawiłGolliherawotoczeniuciemnychkości,naktórychzbudowanomiasto.
GDYBOSCHwróciłdobiurasekcjizabójstw,miejsceEdgaraprzystolebyło
puste.
–Harry!–WdrzwiachdoswojegogabinetustałaporucznikGivers.
WewnątrzsiedziałEdgar.Boschodstawiłteczkęipodszedł.
–Mamytożsamość?–spytała,wpuszczającgodośrodkaizamykającdrzwi.
Usiadłazaswoimbiurkiem,aonobokEdgara.
–Tak.ToArthurDelacroix.Zaginąłczwartegomajatysiącdziewięćset
osiemdziesiątegoroku.
–Bieglisątegopewni?
–Naszantropologmówi,żeniemażadnychwątpliwości.
–Czymożemyprecyzyjnieustalić,kiedynastąpiłaśmierć?
–Wmiarę.Gollihertwierdzi,żechłopakzginąłmniejwięcejtrzymiesiącepo
operacji.Mamykartęleczenia,zktórejwynika,żeoperacjęwykonanojedenastego
lutegotysiącdziewięćsetosiemdziesiątegorokuwSzpitaluKrólowejAniołów.
Dodajmytrzymiesiąceimamydatę.WedługSheiliDelacroixjejbratzaginął
czwartegomaja.Kłopotwtym,żenieżyłodczterechlat,kiedywokolicyosiedliłsię
NicholasTrent.Toznaczy,żeTrentbyłczysty.
–Irvinginaszrzeczniksiedząminakarkuodrana–powiedziałaGivers.–Nie
spodobaimsięto.
–Aletaktowygląda–odparłBosch.–Nicnieporadzę.
–Nodobra,awięcwtysiącdziewięćsetosiemdziesiątymrokuTrentmieszkał
gdzieindziej.Czywiemygdzie?
–Nieodpuścisz,co?
–Nieodpuszczę,boioniminieodpuszczają.Irvingtelefonowałdomniedziś
rano.Postawiłsprawęjasno.Jeślisięokaże,żeniewinnyczłowiekpopełnił
samobójstwozpowoduprzeciekudomediów,wizerunekwydziałuznowuucierpi.
–Czytoznaczy,żemamyteraznaginaćfakty,bypasowałydonaszychpotrzeb?
–Niemówię,Harry,żebyścokolwieknaginał.Mówiętylko,żemusimymieć
absolutnąpewność.
–Mamy.Aprzynajmniejjamam.
–Nodobrze–westchnęłaGivers.–PowiemIrvingowiotożsamościireszcie.
Przedstawię,jakrozwijasięśledztwo.Potempoproszęgo,bycizwewnętrznego
poszperaliwprzeszłościTrenta.JeśliIrvinganieprzekonato,comamynatemat
ofiary,niechjegoludzieustalą,gdzieTrentmieszkałwtysiącdziewięćset
osiemdziesiątymroku.
Boschpatrzyłnaniąszklanymwzrokiem,niedającposobieniczegopoznać.
–Możemyjużiść?–spytał.
–Tak,możecie.
Wróciliiusiedlizastołem.
–Znalazłeścośwkomputerze?–odezwałsięBosch.
–Toiowo.Popierwsze,SamuelDelacroixfaktyczniemieszkawManchester
TrailerPark.Znajdziemygo,jeślibędziemychcieliznimpogadać.
Wciąguostatnichdziesięciulatdwukrotniezłapanogonajeździepopijanemu.
Materazwarunkoweprawojazdy.
–Dobra.
–Podrugie,ChristineDorsettDelacroix.Matka.Wprowadziłemdobazyjej
numerubezpieczeniaiokazałosię,żenazywasięterazChristineDorsettWaters.
MieszkawPalmSprings.Pewniewyjechała,żebyzacząćodnowa.Nowenazwisko,
noweżycieitakdalej.
Boschskinąłgłową.
–Maszjakieśinformacjeorozwodzie?
–Mam.Pozewzłożyławsiedemdziesiątymtrzecim.Chłopiecmiałwtedyzpięć
lat.Zarzuciłamężowi,żeznęcałsięnadniąfizycznieipsychicznie.Alenie
wiadomo,naczymtoznęcaniesiękonkretniepolegało.Podczassprawyrozwodowej
tegoniewywleczono.Wyglądanato,żepaństwoDelacroixzawarliugodę.Przejął
opiekęnaddwójkądzieci,więcnieutrudniałjejsytuacji.
–Akumpeloddeskorolki?
–Jegoteżznalazłem.Żyjeiwciążmieszkawtejokolicy.Wielokrotnie
aresztowanyzadrobnekradzieże,kradzieżesamochodów,włamaniaiposiadanie
narkotyków.Pełnyrepertuar,itojeszczejakonieletni.Pięćlattemużartysię
skończyłyiwylądowałwCorcoran.Odsiedziałdwaipółrokuizostałzwolniony
warunkowo.
–Dzwoniłeśdojegokuratora?Stokesciąglejestpodnadzorem?
–Nie.Okreszwolnieniawarunkowegoupłynąłdwamiesiącetemu.Kuratornie
wie,gdzieonterazjest.
–Cholera.Aleco,myśli,żekręcisięwLosAngeles?
Edgarskinąłgłową.
–Tak.DałemznaćMankiewiczowi,żegoszukamy.Ikazałemrozdaćzdjęcia
patrolom.
–Dobrze.–Boschbyłpodwrażeniem.Rozesłaniezdjęćosobyposzukiwanejdo
radiowozówbyłododatkowymdziałaniem,któregoEdgarnaogółniepodejmował.
–Dorwiemygo,Harry.Niewiem,czytonamcośpomoże,alegonapewno
dorwiemy.
–Możesięokazaćkluczowymświadkiem.MożeArthur,toznaczyofiara,mówił
mu,żeojciecgobił.Tojużbyłobycoś.
Boschspojrzałnazegarek.Dochodziładruga.
–Coplanujesznawieczór?–spytał.
–Nicspecjalnego.Boco?
–Myślę,żedobrzebyłobypojechaćdoSpringsipogadaćzeks-żoną.
TerazEdgarzerknąłnazegarek.Boschzdawałsobiesprawę,żenawetjeśli
wyrusząnatychmiast,wrócąbardzopóźno.
–Dobra,mogęjechaćsam–rzekł.–Dawajadres.
–Nie,pojedziemyobaj.
–Napewno?Niemusisz,Jerry,naprawdę.Wiesz,japoprostunielubięsiedzieć
zzałożonymirękamiiczekać,ażcośsamosięwydarzy.
–Wiem,Harry,wiem.
BYLInaśrodkupustyni,wpołowiedrogidoPalmSprings,gdywreszcie
przerwalimilczenie.
–Aleśrozmowny–mruknąłEdgar.
–Taa,wiem.
Jednązcechichwspółpracybyłydługieokresyuporczywegomilczenia.
Boschwiedział,żeEdgarnaogółprzerywatakąciszę,gdycośgotrapi.
–Cojest,Jerry?Wal.
–Słyszałemotobieitejnowej.Rozniosłosię.
Boschskinąłgłową.
–Chcęcitylkopowiedzieć,żebyśuważał.Maszdużodostracenia.
–Wiem.Jakośsobieporadzę.
Pokilkuminutachminęlitablicę,którainformowała,żedoPalmSprings
pozostałopiętnaściekilometrów.Nadciągałzmierzch.
Ulica,przyktórejmieszkałaChristineWaters,znajdowałasięnastrzeżonym
osiedluonazwieMountaingateEstates.KiedyBoschpodjechałdostróżówki,
wyszedłzniejumundurowanyochroniarz.Spojrzałzuśmiechemnaichradiowóz.
–Trochęzboczyliściezeswojegorewiru–rzekł.
Boschskinąłgłową.
–ChcielibyśmyporozmawiaćzChristineWaters,DeepWatersDrivedwanaście.
–Chwileczkę.–Mężczyznawróciłdośrodkaipodniósłsłuchawkętelefonu.Po
chwiliznówsiępojawiłioparłszyobiedłonieodrzwisamochodu,rzekł:
–Onachcewiedzieć,ocochodzi.
–Dowiesię,gdynaswpuści.Toprywatnasprawa.
Ochroniarzwzruszyłramionamiiznówzniknąłwstróżówce.Przezdłuższą
chwilęrozmawiałprzeztelefon.Potemodłożyłsłuchawkęibramazaczęłasię
powoliotwierać.Machnąłręką,byprzejechali.
Okazałosię,żeChristineWatersmieszkawokazałejnowoczesnejwilliprzy
ślepejuliczcenasamymkońcuosiedla.
Wysiedliipodeszlidopodwójnychdrzwi.Zanimzdążylizadzwonić,otworzyła
jekobietawstrojupokojówki.Powiedziała,żepaniWatersoczekujewsalonie.
Salonwielkościąiatmosferąprzypominałmałąkatedrę,apodwysokim
sklepieniembiegłybelkisufitowe.Naśrodkukremowejkanapysiedziałakobietao
jasnychwłosachiniebieskichoczach.
–Dzieńdobrypani.OficerśledczyBosch,atooficerEdgar.Jesteśmyzpolicji
wLosAngeles.
–Proszęspocząć–powiedziała.–Ocochodzi?
Boschusiadłnadrugiejkanapie,dokładnienaprzeciwko.
–Musimyzapytaćpaniąomęża.
–Mójmążnieżyjeodpięciulat.PozatymrzadkobywałwLosAngeles.Cóż,na
Boga…
–Opanipierwszegomęża,SamuelaDelacroix.Chcemyrównieżporozmawiaćo
panidzieciach.
Wjejoczachpojawiłasięczujność.
–Niewidziałamichanizniminierozmawiałamodprawietrzydziestulat.
–Toznaczyodkądwyszłapanidoaptekipolekarstwadlasynaizapomniała
paniwrócić?–spytałEdgar.
Spojrzałananiego,jakbyuderzyłjąnaodlewwtwarz.
–Nierozumiemtego.Jakmnieznaleźliście?Pocotujesteście?–Mówiłacoraz
bardziejpodniesionym,rozemocjonowanymgłosem.Życie,któreporzuciła
trzydzieścilattemu,brutalniewkroczyłowjejobecny,starannieuporządkowany
świat.
–Proszępani,jesteśmypolicjantamizsekcjizabójstw.Prowadzimyśledztwo,
którebyćmożedotyczypanimęża.Jesteśmy…
–Onniejestmoimmężem.Rozwiodłamsięznimconajmniejdwadzieściapięć
lattemu.Toobłęd.Żegnampanów.
–Panisynnieżyje–wypaliłEdgar.–Ten,któregozostawiłapaniprzed
trzydziestulaty.Zatemmożejednakodpowiepaninanaszepytania?
Dawnewspomnieniazamgliłyjejoczy.
–Arthur…
–Owszem,Arthur.
Przezdługąchwilępatrzylinaniąwmilczeniu.Nowinawyraźniesprawiłajej
ból.Wielkiból.Boschwidziałtowcześniejwielokrotnie.Przeszłośćpotrafibez
uprzedzeniadopaśćczłowieka.Wyskoczyćjakspodziemi.Wyjąłnotatnik.
„Przyhamuj”–nabazgrałpospiesznienakartceipodałnotesEdgarowi.
–Jerry,możetybędzieszzapisywał?–rzekł.–PaniWatersnapewnochętnie
odpowienapytania.
Jegogłoswyrwałjązzadumy.
–Cosięstało?CzytoSam?
–Niewiemy.Dlategodopaniprzyjechaliśmy.Arthurnieżyjeodbardzodawna.
Wzeszłymtygodniuznalezionojegoszczątki.
Powoliprzyłożyłazaciśniętąpięśćdoust.Izaczęłaniąlekkouderzaćwwargi.
–Odjakdawna?
–Oddwudziestupięciulat.Todziękizgłoszeniuodpanicórki
zidentyfikowaliśmyszczątki.
–Sheila.–Zabrzmiałototak,jakgdybyodlatniewypowiadałategoimieniai
terazuczyłasięgonanowo.
–Proszępani,Arthurzaginąłwtysiącdziewięćsetosiemdziesiątymroku.Czy
paniotymwiedziała?
–Niebyłomniejużwtedy.Odeszłamprawiedziesięćlatwcześniej.
Niemogłamichzabraćzesobą.Naprawdę.Byłammłodainiepotrafiłam
udźwignąć…Udźwignąćtejodpowiedzialności.Uciekłam.Przyznaję,żeuciekłam.
Boschpokiwałgłową.Niemiałoznaczenia,żewduchuodczuwałsprzeciw.
Jegowłasnamatkarównieżzbytwcześniezaszławciążę,ajednakmimotrudów
troszczyłasięoniegozdeterminacją,którapotemstanowiładlaniegoźródłosiły.
–Wpozwierozwodowymnapisałapani,żeprzyczynąrozpadumałżeństwajest
to,iżmążsięnadpaniąznęcał.Chcę,byopowiedziałanampaniotym.Naczym
polegałotoznęcaniesię?
–Ajakmyślicie?Samlubiłmiprzyłożyć.Kiedysobiewypił,byleco
wyprowadzałogozrównowagi.Izawszenamniesięskrupiało.Stałsiępotworem.
–Izostawiłapanidziecinałascepotwora?–spytałEdgar.
Patrzyłananiegomartwymwzrokiemtakuporczywie,żewkońcuodwrócił
oczy.
–Kimpanjest,żebymnieosądzać?Musiałamjakośprzetrwać,aniemogłam
ichzabraćzesobą.Gdybympróbowała,niktznasbynieprzeżył.–Spoglądającna
Boscha,dodała:–Tylkozpanembędęrozmawiać.
–Jakpanisobieżyczy.Wiem,żechcenampanipomóc,abyśmyodnaleźli
zabójcęsyna.Spróbujemysięstreszczać.Proszęnamopowiedziećobyłymmężu.
–Poznałamgonakursieteatralnym.Miałamosiemnaścielat.Byłosiedemlat
starszyodemnie,pracowałjużtrochęwfilmie,anadodatekbyłbardzoprzystojny.
Szybkomnieoczarował.Zanimskończyłamdziewiętnaścielat,zaszłamwciążę.
PobraliśmysięiurodziłamSheilę.Nierobiłamkariery.Cieszyłamsię,żemogębyć
wdomu.
–Panimążbyłwziętymaktorem?
–Zpoczątkutak.Miałstałąrolęw„Pierwszejpiechocie”.Widziałpan?
Boschskinąłgłową.Byłtoserialtelewizyjnyodrugiejwojnieświatowej,
emitowanypodkonieclatsześćdziesiątych.Lubiłgojakodziecko.
–SamgrałjednegozNiemców,bomiałjasnewłosyiwogólearyjskitypurody.
Występowałwtymserialuprzezdwalata.Wtedyponowniezaszłamwciążę.A
potemserialprzerwanozpowodutejgłupiejwojnywWietnamie.Sammiał
kłopotyzeznalezieniempracy.Przezcałedniechodziłnaprzesłuchania,alewracałz
niczym.Anocamipiłiwściekałsięnamnie.
–Czytoznaczy,żestosowałwobecpaniprzemoc?
–Stosowałprzemoc?Tobrzmitakurzędowo,aleowszem,stosował,itowiele
razy.
–Czykiedykolwiekwidziałapani,żebybiłdzieci?
Byłotonajważniejszepytanie;wgruncierzeczyprzyjechalipoto,byjezadać.
Wszystkoinnestanowiłotło.
–Właściwienie–odparła.–KiedybyłamwciążyzArthurem,uderzyłmnieraz.
Wbrzuch.Wodyodeszły.Urodziłampółtoramiesiącazawcześnie.Arthurważył
niewieleponaddwakilogramy.
Boschmilczał.Opowiadałacorazchętniej,wystarczyłojejtylkonieprzerywać.
–Arthurbyłmalutkimdzieckiem–ciągnęła–ibardzochorowitym.Nigdyotym
otwarcienierozmawialiśmy,aleobojezdawaliśmysobiesprawę,żeto,coSam
wtedyzrobił,zaszkodziłonaszemudziecku.Żestądteproblemy.
–Nigdyniewidziałapani,żebybiłdzieci?
–Nigdy.Tojabyłamjegoworkiemtreningowym.
Boschskinąłgłową.„Gdyodniegoodeszłaś,byćmożemusiałznaleźćsobie
nowy”–dopowiedziałwmyśli.
–Czymójmą…czySamzostałaresztowany?
–Nie.Naraziejesteśmynaetapiezbieraniainformacji.Zbadań,którym
poddanoszczątkipanisynawynika,żebyłnieustanniemaltretowanyfizycznie.
Próbujemywięcustalićfakty.
–ASheila?Czyona…?
–Niezadaliśmyjejtegopytania.Alezadamy.Czymążbiłpaniągołymirękoma?
–Czasemużywałróżnychprzedmiotów.Pamiętam,żerazbyłtobut.
Obezwładniłmnienapodłodzeiokładałbutem.Ainnymrazemrzuciłwemnie
swojąteczką.–Wjejgłosiemimoupływuwielulatpobrzmiewałasilnagorycz.
–Czykiedykolwiekkorzystałapanizpomocylekarskiejalboprzebywałaztego
powoduwszpitalu?Czysąjakieśdokumentypotwierdzająceteaktyprzemocy?
Pokręciłagłową.
–Nigdyniepobiłmnienatylemocno,bymmusiałakorzystaćzpomocylekarza.
Zwyjątkiemtegorazu,gdyuderzyłmniewbrzuch.Gdybyłamwciąży.Wtedy
skłamałam.
–Czyzaplanowałapaniodejścieodmęża,czystałosiętonagle,spontanicznie?
–Tamtegowieczoruzabrałamtylkoportmonetkęito,comiałamnasobie.
Wzięłamsamochód,którymójojciecdałnamwprezencieślubnym.
Towszystko.Miałamtegodość.PowiedziałamSamowi,żemusimyiśćpo
lekarstwadlaArthura.Onakuratpił.Odparł,żebymsamaposzła.
–Ipaniposzła.Ijużnigdyniewróciła.
–Nigdy.
Boschpokiwałgłową.Wyczerpałlistępytań.
–KiedybędziepogrzebArthura?
–Niewiem.Musipanizadzwonićdozakładumedycynysądowejitamspytać.–
Boschwstał.–Tochybawszystko,proszępani.Dziękujemyzawspółpracę.
DoKOMENDYwrócilitużprzedjedenastą.Mielizasobąszesnastogodzinnydzień
pracy,małoowocnypodwzględemgromadzeniadowodówprzydatnychdoaktu
oskarżenia,niemniejBoschbyłzadowolony.Ustalilibezsprzecznietożsamość
ofiary,atostanowiłosednosprawy.Zktóregowynikniecałareszta.
Edgarpożegnałsięiwsiadłdoswojegosamochodu.Boschpostanowiłzajrzećdo
oficeradyżurnego,bydowiedziećsię,czyodnalezionoJohnaStokesa.Byćmoże
czekałyteżnaniegonowewiadomości.PozatymojedenastejpracękończyłaJulia
Brasher,aonchciałzniąporozmawiać.
Wkomendziepanowałacisza.Ruszyłkorytarzemdosali,poczymzapalił
światłonadstołem.Leżałytamdwiekoperty.Wpierwszejznajdowałsięoficjalny
raportGollihera;Boschodłożyłdokumentnabok.Wziąłdrugąkopertę,którą
przysłanozwydziałukryminalistyki.Uświadomiłsobie,żezapomniałzatelefonować
doAntoine’aJesperawsprawiedeskorolki.
Jużmiałotworzyćkopertę,gdyzauważył,żepodspodemleżyzłożonakartka.
Zajrzałdoniej.„Gdziejesteś,twardzielu?”–przeczytał.Domyśliłsię,żetoodJulii
Brasher.
Fakt,przecieżpoprosiłją,bywpadładobiuraprzedrozpoczęciempracy!
Uśmiechnąłsięnawidokkartki,alebyłomugłupio,żezapomniał.
Złożyłliścikischowałgodoszuflady.Zastanawiałsię,jakJuliazareagujenato,
oczymchciałzniąporozmawiać.
Wkoperciezwydziałukryminalistykibyłjednostronicowyraport.Jesper
potwierdził,żedeskorolkazostaławykonanaprzezfirmęBoneyardBoardszsiedzibą
wHuntingtonBeach.TenkonkretnymodelnosiłnazwęBoneyBoardibyłw
sprzedażyodlutego1978doczerwca1986roku.
LecznimBoschzdążyłsięucieszyć,żeistniejezbieżnośćmiędzyokresem,w
którymwyprodukowanodeskorolkęadomniemanymczasemzabójstwaArthura
Delacroix,przeczytałostatniakapit:
Tracki(uchwytydomocowaniakółek)mająkonstrukcjęwprowadzonądoprodukcjiprzez
Boneyardwmaju1984
roku.Równieżmateriał,zktóregowykonanokółka–grafit–wskazuje,żetodośćpóźny
wyrób. Ponieważ jednak tracki i kółka są elementami wymiennymi, często
zastępowanymi przez użytkowników nowszymi modelami, nie da się dokładnie określić
daty produkcji samej deskorolki. Wobec braku dodatkowych świadectw można jedynie
przyjąć,żewykonanojąpomiędzylutym1978aczerwcem1984roku.
WedleocenyBoschazanalizyJesperawynikało,iżdeskorolkanicnależałado
ArthuraDelacroix,azatemNicholasTrentniemiałnicwspólnegoześmiercią
chłopca.Postanowił,żeranonapiszeraportdlaporucznikGivers,bytaprzekazałago
zastępcykomendantagłównego.
ZajrzałdooficeradyżurnegoispytałoStokesa.Niestety,dotądgonienamierzono.
Następniepogasiłświatłaiprzeztylnedrzwiwyszedłnaparking.
Niewiedział,czyJuliajestjeszczewszatni,czypojechałajużdodomu.
Dopierogdywypatrzyłjejsamochódnaparkingu,zorientowałsię,żesięnie
spóźnił.Ruszyłwkierunku„Kodu7”inaglezobaczył,żeonasiedzinaławce.
Włosywciążmiaławilgotneponatrysku.
–Powiedzielimi,żejesteśwkomendzie–rzekła.–Zajrzałamdowas,alebyło
ciemno,więcpomyślałam,żesięminęliśmy.
Boschusiadłobok.Miałwielkąochotęjejdotknąć,przytulić,leczsię
powstrzymał.
–Prawiewszyscyjużonaswiedzą,prawda?–spytała.
–Owszem.Chciałemotymztobąporozmawiać.Maszmożeochotęnadrinka?
–Pewnie.
–Tochodź,przejdziemysiędo„KotazeSkrzypcami”.
Dotarłszynamiejsce,zajęlijedenzestolikówprzykominkuizamówili
guinnessa.JuliazałożyłaręcenapiersiiwbiłaspojrzeniewBoscha.
–Nodobra,Harry,wal.Aleostrzegam:jeżelichceszzaproponować,byśmyzostali
przyjaciółmi,tojajużmamprzyjaciół.
Mimowoliuśmiechnąłsięszeroko.Uwielbiałjejodwagę,jejbezpośredniość.
Wyciągnąłrękęnadstołemiuścisnąłjejramię.
–Wiesz,czegochcę?–spytał.–Chcębyćztobą.Alemusimypostępować
ostrożnie.Toźle,żetwojeautostałoprzezcałąnocnapolicyjnymparkingu.
Odczekał,bokelnerkapostawiłaprzednimikuflepiwa.
–Musimyzejśćdopodziemia–ciągnął,kiedyodeszłaiznówzostalisami.–
Żadnychwięcejspotkańnaławce,żadnychliścikównabiurku.Niemożemysię
spotykaćnawetwtejknajpie,botuprzychodzimnóstwogliniarzy.
–Mówisz,jakbyśmybyliszpiegami.
Boschwziąłdorękikufelipociągnąłsporyłyk.
–Szpiegami,mówisz.Prawie.Zapominasz,żerobięwtymfachuodponad
dwudziestupięciulat.Atyjesteśnowa,złotko.Mamwięcejwrogówwtym
wydziale,niżtydokonałaśaresztowań.Rzeczwtym,żejeżelibędąmusielizałatwić
nowicjuszkę,bymniesiędobraćdotyłka,niezawahająsięanichwili.
Wyciągnęłaszyjęirozejrzałasięnaboki.
–Dobra,zrozumiałam,agencie0045.
–Taa,tobiesięwydaje,żetożarty.
–Przestań,wcaleniemyślę,żetożarty.Tylkomamdobrązabawę.Bostrasznie
sięprzejmujesz.
–Próbujęcięchronić,towszystko.Japrzepracowałemdwadzieściapięćlat,więc
dlamnietojużbezznaczenia.
–Comasznamyśli?Czasemsłyszętakiegadanie.
–Poprzepracowaniudwudziestupięciulatnabywaszprawaemerytalne.Niema
więcznaczenia,czyodchodziszpodwudziestupięciuczypotrzydziestupięciu
latach.Dostajesztosamo.Zatem„dwadzieściapięć”,mojadroga,oznacza,że
maszluz.Jakcościsięniepodoba,możeszpowiedzieć„chrzanięwas”izająćsię
pieleniemogródka.Nierobiszjużtegodlaforsy.
–Todlaczegotytorobisz?
Wzruszyłramionami.
–Dlasamejroboty,jakmisięwydaje.Niemawtymnicwielkiego,nic
heroicznego.Totylkoszansa,żebyraznajakiśczascośpoprawićwtym
popieprzonymświecie.Takjakwtejsprawie,którąterazprowadzę.
–Czyli?
–Jeśliudanamsięzłożyćtowszystkodokupy,możewminimalnymchociaż
stopniunaprawimykrzywdy,którychdoświadczyłtenchłopiec.
Myślę,żetoważne.Niewiem.Możenadłuższąmetętoniemaznaczenia.
TerroryścisamobójcyatakująNowyJorkitrzytysiąceludziginiewokamgnieniu.
Cowięcznaczymałakupkakościzakopanawziemiwielelattemu?
Uśmiechnęłasięsłodko.
–Liczysięto,żejestważnadlaciebie,Harry.Ajeślijestdlaciebieważna,musisz
zrobićwszystko,cowtwojejmocy.Bohaterowiezawszesąpotrzebni.Mamnadzieję,
żepewnegodniateżbędęmogłazostaćjednymznich.
Kiwnąłgłową.
–Pamiętasztęreklamętelewizyjnązestarsząpanią,którależynaziemiimówi:
„Upadłaminiemogęwstać”?Wszyscysięztegośmiali.
–Pamiętam.
–Nowięc,czasemtaksięczuję.Alepotempojawiasięjakaśsprawaimówię
sobie:„Otoszansa,bymstanąłnanogi”.
–Tosięnazywazbawienie.Tasprawatotwojaszansa,tak?
–Tak,chybatak.Mamnadzieję.
–Nowięc,wypijmyzazbawienie.–Wzniosłakufel.
–Jedzieszdziśzemną?–spytał.
Pokręciłagłową.
–Nie,niejadęztobą.
Miałzawiedzionąminę.
–Jadęzatobą–rzekła.–Jużzapomniałeś?Niemogęzostawiaćtutajautana
noc.
Rozpromieniłsię.Piwoijejuśmiechdziałałynaniegocudotwórcze
8
WIĘKSZOŚĆnastępnegorankaBoschiEdgarspędzilinauzupełnianiu„księgi
zabójstwa”.Wczesnympopołudniemzadzwoniłtelefon.
Wsłuchawcezabrzmiałgłosoficeradyżurnego.
–Cześć,Bosch,corobisz?–spytałMankiewicz.
–Nicciekawego.
–Nowłaśnie.Obijaszsię,amyodwalamyczarnąrobotę.
–ZnaleźliścieJohnaStokesa?
–Natowygląda.
–Gdzie?
–PracujewWashaterii.–ByłatomyjniasamochodowawLaBrea.
–Ktogowypatrzył?
–Nasizobyczajówki.Chcąwiedzieć,czymajągozgarnąć,czychceszsamsię
tymzająć.
–Niechczekająspokojnie.Jużjedziemy.Maciejakiśpatrol,którybynaswsparł
nawypadek,gdybyStokespróbowałuciec?
–Paruludzizdrugiejzmianyzaczynawcześniej.Zakwadranspowinnijużbyć
nasłużbie.
–Świetnie.Powiedzim,żespotkamysięzniminaparkinguCheckerswLaBrea
iSunset.Cizobyczajówkiniechteżtambędą.
–Mmm…jednarzecz–mruknąłMankiewicz.–Wtympatrolu,którywam
podeślę,jestBrasher.Czytoproblem?
BoschmiałochotępoprosićMankiewicza,żebywziąłkogośinnego,wiedział
jednak,żejeżelizpowodówosobistychbędziepróbowałwpływaćnadobór
funkcjonariuszy,narazisięnakrytykęinajprawdopodobniejnakolejnedochodzenie
wydziałuwewnętrznego.
–Nie,żaden.
–Słuchaj,normalniebymtegoniezrobił,alekobitkajestzielona.Popełniła
ostatnioparębłędów.Przydajejsiętakiedoświadczenie.
–Mówięci,żeniemaproblemu.
MYJNIĘZtrzechstronotaczałbetonowymur.Odfronturozciągałsiędużyplac
ograniczonypółtorametrowąścianąretencyjną,anajejkońcachznajdowałsięwjazd
iwyjazd.
PlanzgarnięciaStokesabyłprosty.Funkcjonariuszeobyczajówki,Eymani
Leiby,obstawiliwjazddomyjni,aBrasheriEdgewoodpilnowaliwyjazdu.Boschi
Edgarzamierzaliprzyjechaćdomyjni,udającklientów,izwinąćfaceta.Przestawili
radiostacjenaczęstotliwośćtaktycznąiopracowalikod:„czerwony”oznaczał,że
Stokesucieka,a„zielony”–żezatrzymanieprzebiegłobezproblemowo.
Wmilczeniumszylidomyjni.PrzykrawężnikuBoschzauważyłsamochód
obyczajowki.Niecodalej,wgłębiulicy,pośródzaparkowanychautstałradiowóz.
–Dobra,wjeżdżamy–rzekłprzezradiostację.
Edgarwprowadziłsamochódnastanowiskoobsługi.Boschzacząłlustrować
pracowników:wszyscybyliwpomarańczowychkombinezonachiczapkachz
daszkiem.JednakprawienatychmiastwypatrzyłStokesa.
–Jest–powiedziałdoEdgara.–Gotowy?
–Tak,dodzieła.
Boschwysiadł.Stokesznajdowałsięwodległościdwudziestupięciukroków.
Odwróconyplecami,przykucnięty,spryskiwałczymśkołaczarnegobmw.
Bylijużblisko,gdyzostalirozpoznaniprzezinnychpracowników,zktórych
niejedenmiałwcześniejzatargzprawem.
–Władzaprzyszłasięumyć!–zawołałktoś.
Ostrzeżony,Stokeszerwałsięnanogi.Boschruszyłbiegiem.Zostałojeszcze
pięćkroków,alemężczyznazorientowałsię,żetooniegochodzi.Drogaucieczki
prowadziławlewo,kubramiewjazdowej,leczbyłazablokowanaprzezczarne
bmw.Stokesrzuciłsięwięcwprawąstronę,alenagleprzystanął,bozdałsobie
chybasprawę,żeznajdziesięwpułapce.
–Stój,stój!–zawołałBosch.–Chcemytylkopogadać.
Stokessięskulił.Boschzbliżyłsiędoniego,Edgarzaśnawszelkiwypadek
zaszedłgozprawej.
–Policja.Musimytylkozadaćcikilkapytańnate…
MężczyznauniósłrękęipuściłBoschowiwtwarzstrumieńrozpylonego
preparatudoczyszczeniaopon.Potemrzuciłsięwprawo,gdziemurmyjniłączył
sięześcianądwupiętrowegobudynkumieszkalnego.
BoschsłyszałkrzykEdgaraścigającegoStokesa.Oślepiony,zacisnąłkurczowo
powieki.
–Czerwony,czerwony!–wrzasnąłdokrótkofalówki.–Uciekanatył!
Rzuciłurządzenieirękawemotarłpiekąceoczy.Zamrugałpowiekami.
Dostrzegłszlauchowiniętywokółhydrantu.Podszedł,odkręciłkranispryskał
twarzwodą.Pochwilinatyleodzyskałwzrok,żemógłsięswobodnieporuszać.
Podniósłkrótkofalówkęiprzestawiłjąnaczęstotliwośćużywanąprzezradiowozy.
–Dowszystkichjednostek:ścigamyzbiega,którynapadłnafunkcjonariusza.La
BreaiSantaMonica.Białymężczyzna,trzydzieścipięćlat,brunet,pomarańczowy
kombinezon.WidzianywpobliżuHollywoodWashateria.
Następniezpowrotemprzełączyłsięnaczęstotliwośćtaktyczną.
–Jakwyglądasytuacja?
ZgłosiłsiętylkoEdgar.
–Wmurzeztyłubyładziura.Wbiegłwzaułek.Jestteraznaosiedlutych
apartamentowcówpopółnocnejstronie.
–Gdzieresztanaszych?
Rozległysiętrzaski.Edgarbyłjużprawiepozazasięgiem.
–…na…otoczyć…parking…czujesz,Harry?
–Przeżyję.Wsparciewdrodze.
Boschpobiegłnatyłmyjni,odnalazłdziuręwmurzeiszybkoprześlizgnąłsięna
zewnątrz.Ruszyłwgłąbuliczki.Przywjeździenapodziemnyparkingnajwiększego
apartamentowcastałradiowóz.Przypomniawszysobielitanięgrzechówwyliczoną
przezEdgara,Boschdomyśliłsię,żeStokesuciekłnaparking.Jegojedynąszansą
byłsamochód.
Wbiegającdociemnychpodziemi,wydobyłpistoletzkabury.Zniższego
poziomudoleciałtupotstóp.Natychmiastruszyłwtamtąstronę.Gdyznalazłsię
piętroniżej,usłyszałnaglepiskliwyokrzykzprzeciwległegokońca.Tobyła
Brasher.
–Nieruszajsię!
Rzuciłsięwtamtąstronę.Zgodniezzasadamipowinienzawołać,uprzedzićją,
żenadbiega,wiedziałjednak,żejeślijestsama,jegookrzykmożespowodować
chwilęnieuwagi,coStokesmógłbywykorzystać,byucieclubnawetjązaatakować.
Przecinającpodjazd,zobaczyłichwodległościpiętnastumetrów.Stokesstał
twarządościany,rozkraczony,zrozpostartymirękami.Brashertrzymałarękęna
jegoplecach.Obokjejprawejnogileżałalatarka,oświetlającścianę.
Wykonanepodręcznikowo.Boschpoczułprzemożnąulgę,żeJuliinicsięnie
stało.Zwolniłkrokuiopuściłbroń.Znajdowałsiębezpośredniozanimi.Nagle
zauważył,żeBrashercofarękę,odsuwasięokrokirozglądanaboki.Błąd!–
pomyślałmachinalnie,wiedząc,żetoszansadlaStokesa,byznówrzucićsiędo
ucieczki.
Wtedywszystkozaczęłosiętoczyćwzwolnionymtempie.Boschkrzyknąłdo
Brasher,leczraptembłyskrozjaśniłmrokihuknąłdonośnystrzał.Brasherrunęła
nabeton.Stokesstałnieruchomo.
Boschmyślałtylkoojednym.Skądpadłstrzał?
Podniósłbroń,uginającnogi.Zobaczył,żeStokesrzucasiędoucieczki.Potem
ujrzałwyciągniętąrękęJulii,brońwycelowanąwbiegnącegoStokesa.Bosch
wymierzyłzglocka.
–Stój!
–Niestrzelaj!–wrzasnąłStokes.–Niestrzelaj!
–Naziemię!Naziemię,już!
Mężczyznapadłnabrzuchirozłożyłręcenaboki.Boschstanąłnadnimiruchem
wykonywanymtysiącerazyzałożyłmubłyskawiczniekajdanki.
PotemschowałbrońdokaburyiodwróciłsiędoBrasher.Miałaotwarte,
rozbieganeoczy.Koszulanapiersiprzesiąkłakrwią.Ukląkłobokirozdarłkoszulę.
Krwibyłotakdużo,żeprzezchwilęniemógłdojrzećrany.KulatrafiłaJulięwlewe
ramię,zaledwiedwacentymetryodpaskakamizelkikuloodpornej.
Bladłacorazbardziej.Rozejrzałsięizobaczył,żeztylnejkieszenispodni
Stokesasterczyszmata.Wyrwałjąiprzycisnąłdorany.Brasherjęknęłazbólu.
–Julio,muszęzatamowaćkrwawienie–powiedział.
Ściągnąłzszyikrawat,wsunąłgopodjejramięiprzełożyłodgóry.Następnie
zawiązałsupełnatylemocno,byszmatasięniezsunęła.Wziąłdoręki
krótkofalówkę.
–Uwaga,rannapolicjantka,niższypoziomparkinguwapartamentowcuwLa
Brea.Potrzebnakaretka,szybko!Zbiegzostałzatrzymany.
Przełączyłsięnaczęstotliwośćtaktyczną.
–Edgar,Edgewood,jesteśmynaparkingu,dolnypoziom.Brasheroberwała.
Stokesobezwładniony.Powtarzam,Brasheroberwała.
–Tonieja!–krzyknąłStokes.
–Zamknijsię!
BoschzdjąłmarynarkęipodłożyłjąJuliipodgłowę.Krewodpłynęłajejzwarg.
–Karetkajestwdrodze,trzymajsię.
Wyjąłbrońspomiędzyjejpalcówipołożyłjąnabetonie,zdalaodStokesa.A
potemwziąłjejrękęwobiedłonie.
–Cosięstało?Powiedzmi,cosięstało,docholery?
Otworzyłausta,leczzarazzacisnęłajezpowrotem.Rozległsiętupotnóg.Po
chwilinadbiegliEdgariEdgewood.
–Julia!–zakrzyknąłEdgewood.–Och,ty!–zawyłikopnąłzcałejsiłyStokesa
wbok.
–Corobisz?!–wrzasnąłBosch.–Odwalsięodniego!Jerry,weźgonagóręi
sprowadźcielekarza.Szybko!
Jaknazamówieniezulicydobiegłowyciesyren.EdgariEdgewoodpopędziliz
powrotemdowyjścia.
BoschodwróciłsiędoBrasher.Byłaśmiertelnieblada.Objawywstrząsu
pourazowego.Nicnierozumiał,przecieżtotylkopostrzałwramię.
Obejrzałdokładniejjejciało,alenieznalazłinnychobrażeń.
–Trzymajsię,Julio,trzymaj.Daszradę.Słyszysz?Lekarzzaraztubędzie.
Trzymajsię.
Otworzyłausta.
–On…chwycił…Chciał…
–Ćśśś,ćśśś.Nicniemów.Trzymajsię,trzymaj.
Pochwiliczerwonapoświatazaczęłaskakaćpościanach.Tużobokzahamował
ambulans.Zanimnadjechałradiowóz.
–Boże,nie,błagam–jęknąłStokes.
Podbiegłwreszcielekarz.Boschjużchciałsięodsunąć,leczBrashernaglezłapała
gozaramięiprzyciągnęładosiebie.Mówiłaledwosłyszalnymgłosem:
–Tonie…janie…Harry,niepozwólim…
Lekarzzałożyłjejmaskętlenowąnatwarz,tłumiącresztęsłów.
Podeszłodwóchumundurowanychpolicjantów.Boschnatychmiastich
rozpoznał:tamtegowieczorurozmawializJuliąnaparkingu.Jejkoledzy.
–Zabierzemygodokomendy–powiedziałjedenznich.
BoschpostawiłStokesananogi.
–Nie–odparł–jestmój.
–Panmusizaczekaćnanaszychzsekcjikontrolnej.
Mielisłuszność.Funkcjonariuszezsekcjikontrolnejwyjaśnialikażdezdarzenie,
wktórymdochodziłodostrzelaninyzudziałempolicjanta.
Wtymwypadkuonbędziegłównymświadkiem.Niezamierzałjednakoddawać
Stokesawręceludzi,którymnieufał.
Ruszyłznimwkierunkuwyjścia.
–Słuchaj,Stokes,zamknęcięwpokojuimaszznikimniegadaćopróczmnie.
Zrozumiano?
–Tak,tak,tylkomnieimniewydaj.
Edgarczekałnachodniku.
–Gdziemaszsamochód?–spytałBosch.
–Wmyjni.
–Idźponiego.ZabieramyStokesadonas.
–Harry,niemożemyodjechaćzmiejsca…
–Widziałeś,cozrobiłEdgewood?Musimyzawieźćtegognojawbezpieczne
miejsce.Idźposamochód.
BOSCHiEdgarwprowadziliStokesadopokojuprzesłuchańnumer3.
Przykuligokajdankamidostalowejobręczyprzymocowanejdostołu.
–Czekajtu–rzekłBoschiwyszedłzEdgarem.
Zerknąłnakolegę.
–Słuchaj,wracam,żebyznimpogadaćoArthurzeDelacroix,zanimcizsekcji
kontrolnejtuwpadnąigonamzabiorą.Jakprzyjdą,spróbujichtrochęprzetrzymać.
–Jasne.AwsobotęlewąrękąpobijęTysona.
–Taa,wiem.
Boshjużmiałwejśćdopokoju,gdyuświadomiłsobie,żenieodzyskałdyktafonu
odCarolBradleyzwydziałuwewnętrznego.Musiprzecieżnagraćprzesłuchanie
Stokesa!Wszedłdokabinytechnicznej,włączyłkameręimagnetowidwpokoju
numer3,wróciłtam,zamknąłdrzwinaklucziusiadłnaprzeciwStokesa.
Wydawałosię,żewoczachmężczyznyniemaaniiskierkiżycia.Harryzdawał
sobiesprawę,żeprzelaniekrwipolicjantawyzwalawjegokolegachmordercze
instynkty.Wtakiejsytuacjiniejedenpodejrzanyzostałzastrzelonypodczas„ucieczki”
zpokojuprzesłuchań.Tobyłaoficjalnawersjadlaśrodkówprzekazu.
–Uspokójsięinieróbnicgłupiego–rzekłBosch.–Niefikajtamtym,bocię
ukatrupią.Gdybymjachciałcięzałatwić,zrobiłbymtoodrazu,naparkingu.
Kapujesz?
Stokespokiwałgłową.
–Chcęzawrzećztobąmałyukład.Pamiętasz,żedostałeśkopniakawżebra,
co?Dobijmytargu.Tyzapomniszotymkopniaku,ajazapomnę,żespryskałeśmi
oczyjakimśświństwem.
Mężczyznaznówskinąłgłową.
–Cotoda?–jęknął.–Itakpowiedzą,żetojadoniejstrzelałem.Ja…
–Wiem,żetoniety.Ipowiemim,cowidziałem.
–Todobrze–westchnąłcichoStokes.
–Zacznijmywięcodpoczątku.Dlaczegouciekałeś?
–Bonatympolegamojeżycie.Ciągleuciekam.Jajestembyłymskazańcem,a
wypolicją.Notouciekam.
Boschkiwnąłgłową.
–OpowiedzmioArthurzeDelacroix–rzekł.
–Człowieku,tobyło…
–Dawnotemu,wiem.Dlategopytam.
–Acoznim?Minąłszmatczasu!
–Opowiedzmiotym,jakzaginął.
Stokespopatrzyłnaswojeskuteręce.
–Niepamiętamtego.
–Postarajsię.Dlaczegozaginął?
–Niewiem.Pewnieniewytrzymałiuciekł.
–Mówiłci,żechceuciec?
–Nie.Poprostujednegodniazniknąłinigdywięcejgoniewidziałem.
–Mówiłeśprzedchwilą,żeniewytrzymałiuciekł.Czegoniewytrzymał?Miał
kłopotywdomu?
Stokessięroześmiał.
–Aktoichniema,człowieku?!
–Czysięnadnimznęcano?Fizycznie?
Znowuśmiech.
–Anadkimsięnieznęcają?Mójstarywołałmniezdzielićprzezłeb,niż
pogadać.Jakmiałemdwanaścielat,rzuciłwemniepuszkąpiwa,bozjadłemtaco,
któreonchciałzjeść.Dlategomniezabraliodniego.
–Tonaprawdęprzykre,alerozmawiamyoArthurzeDelacroix.Czymówiłci
kiedykolwiek,żeojciecgobije?
–Niemusiał,człowieku.Widziałemprzecieżsińce.
–Topewnieodjeżdżenianadeskorolce.Upadałczęsto.
Stokespokręciłgłową.
–Artiezadobrzejeździł,żebysiępotłuc.
Rozległosięostrepukaniedodrzwi.
–Bosch,tuporucznikGilmorezsekcjikontrolnej!Proszęotworzyć!
Stokesszarpnąłsiędotyłu.
–Nie!Niepozwólim…
Boschchwyciłgozakołnierz.
–Toważne!CzyArthurcimówił,żeojciecgobił?
–Rany,człowieku,obrońmnie,apowiem,cotylkochcesz.
–Chcę,żebyśpowiedziałprawdę.
Drzwisięotwarły–najwyraźniejwziętokluczeodoficeradyżurnego.
Weszłodwóchmężczyzn.
–Dosyćtegodobrego!–krzyknąłGilmore.–Cotusiędzieje?!
–Mówiłczynie?–dopytywałsięBosch.
–Zabierzgostąd–warknąłGilmoredodrugiegofunkcjonariusza.
TenpostawiłStokesananogiinawpółwyniósłgo,nawpółwypchnąłzpokoju.
Boschbyłzdruzgotany,bozbólemuświadomiłsobie,żezabrnąłwślepyzaułek.
OdnalezienieStokesaniewniosłodosprawyniczego.
Kompletnefiasko,nadodatekJuliapostrzelona!Wreszciepodniósłwzrokna
Gilmore’a,któryzamknąłdrzwiiodwróciłsiędoniegotwarzą.
–Pytam,cholera,cotusiędzieje?
–DOBRA,powtórzmytojeszczeraz–zaproponowałGilmore.–Opowiedz
dokładnie,cozrobiłafunkcjonariuszkaBrasher.
Boschprzesiadłsięnakrzesłodlapodejrzanych,zwróconytwarządolustra
weneckiego,zaktórymzpewnościąstałokilkupolicjantów,awśródnich
przypuszczalniezastępcakomendantagłównego,Irving.
–Postrzeliłasię.Widziałemtoztyłu.
–Notoskądwiesz,żesiępostrzeliła?
–Boopróczniej,mnieiStokesanikogotamniebyło.Jadoniejniestrzelałem,
Stokesteżnie.Samasiępostrzeliła.
–WtrakcieszamotaninyzeStokesem?
Pokręciłgłową.
–Nie.Niebyłożadnejszamotaniny.Wchwili,gdypadłstrzał,Stokestrzymał
obieręcenaścianie,stojąctyłemdoBrasher.Onadociskałagodościany.
Zobaczyłem,żecofnęłasięokrokiopuściłarękę.Niewidziałembroni,alewłaśnie
wtedypadłstrzałidostrzegłembłysk.Upadła.
Gilmorebębniłdonośnieołówkiemwblat.
–Ej,tozakłócinagranie–rzekłBosch.–Anie,przepraszam,wyniczegonie
nagrywacie.
–Nieważne.Copotem?
–Podszedłemdonich.Stokessięodwrócił,żebyzobaczyć,cosięstało,izaczął
uciekać.LeżącanaziemiBrasherpodniosłarękęiwycelowaławniegozpistoletu.
–Aleniestrzeliła?
–Nie.Krzyknąłem,żebysięzatrzymał.Onaniestrzeliła,aonprzystanął.
Zbliżyłemsięikazałemmusiępołożyćnaziemi.Skułemgokajdankami.Potem
przezkrótkofalówkęwezwałempomociopatrzyłemBrashernajlepiej,jakumiem.
Gilmoreodczekałdłuższąchwilę.
–Jednegonierozumiem–odezwałsięwkońcu.–Dlaczegoonasiępostrzeliła?
Boschwzruszyłramionami.
–Niewiem.
–Nodobrze,przyjmijmynachwilętwojąwersję.Załóżmy,żechowałabrońdo
kabury,cobyłobywbrewzasadom,aleprzyjmijmytaknachwilę.Nowięc,wkłada
brońdokabury,żebyskućfaceta.Tylkożekaburęmanaprawymbiodrze,aranęna
lewymramieniu.Jaktomożliwe?
Boschprzypomniałsobie,jakkilkadniwcześniejJuliawypytywałagoobliznę
nalewymramieniu.Ioto,coczłowiekczuje,gdyzostaniepostrzelony.Zmroziło
go.Naglewydałomusię,żepokójsięzacieśnia,żeścianynaniegonapierają.
Zacząłsiępocić.
–Niewiem–bąknął.
–Mówiłeśwcześniej,żeStokesprysnąłciwtwarzaerozolemczyczymś….Że
cięoślepił.
–Zgadzasię.
Gilmorewstałizacząłsięprzechadzać.
–Ileczasuminęłoodchwili,gdyStokescięoślepił,dochwili,gdydotarłeśna
parkingizobaczyłeś,żeonanibystrzeladosiebie?
Boschzastanawiałsięprzezmoment.
–Hm,obmyłemtwarzwodązhydrantu.Apotemruszyłemwpościg.
Moimzdaniemnietrwałotodłużejniżpięćminut.
–Czyliniewidziałeś,jakStokesszamoczesięzBrasher,chcącwyrwaćjejbroń?
Boschwlotzrozumiał,doczegozmierzająpytaniaGilmore’a.
–Przestańsiębawićsłowami,poruczniku.Gdybysięszamotali,widziałbymto.
Jasne?
Gilmoremilczał.Wciążsięprzechadzał.
–Słuchaj–ciągnąłBosch–dlaczegoniesprawdzicie,czynaubraniuStokesasą
śladyprochu?Sprawdźciejegokombinezon,ręce.Niczegonieznajdziecie.Zróbcie
to,asprawabędziezakończona.
Gilmorepokręciłgłową.
–Chętniebymtozrobił,alesękwtym,żezłamałeśprocedury.ZabrałeśStokesa
zmiejscaprzestępstwaiprzywiozłeśgotutaj.Zerwałeśłańcuchdowodowy,
rozumiesz?Mógłsięumyć,zmienićubranie.Bógraczywiedziećcojeszcze.
Boschspodziewałsiętegoargumentu.
–Uznałem,żewgręwchodzibezpieczeństwopodejrzanego.Mójwspółpracownik
topotwierdzi.Stokesteż.Pozatymaninamomentniespuściłemgozoka.Ażdo
chwiligdytutajwparowaliście.
–Niezmieniatofaktu,żeuznałeś,iżtwojedochodzeniejestważniejszeodtego,
byśmypoznaliokoliczności,wjakichdoszłodopostrzeleniafunkcjonariuszki
policji.
Boschpowoliuświadamiałsobie,doczegodążyGilmore.Chcianouznać,że
Brasherzostałarannawtrakcieszamotaninyzpodejrzanym.
Dziękitemustałabysiębohaterką.Postrzelonyfunkcjonariusz–ajeszczelepiej
niedoświadczonafunkcjonariuszka–tonajlepszysposób,byprzypomniećopinii
publicznej,żewpolicjipracująszlachetniludzie,którzycodziennienarażająswoje
życie.Innerozwiązanie–żeBrasherpostrzeliłasięprzypadkiemalbo,cogorsza,
celowo–byłobykolejnymblamażemorganówścigania.
Gilmorezdawałsobiesprawę,żeBoschjestnaocznymświadkiemtragicznego
zdarzeniaizarazempolicjantem,musiałzatemskłonićgodozmianyzeznań.
Jedynymsposobembyłodobicietargu:BoschmożewykorzystaćStokesawswoim
śledztwiewzamianzakłamstwo,zastwierdzenie,żewidział,jakpodejrzany
strzelałdopolicjantki.
Boschuważałtenpomysłzawręczabsurdalny.
–Chwilamoment–powiedział.–Jeślimyślisz,poruczniku,żeskłamię,żebędę
mówił,żeStokespostrzeliłJulię…ee,funkcjonariuszkęBrasher,bochcę,byściemi
gooddali,tomaszniepokoleiwgłowie.
–Jatylkobadamróżneewentualności.
–Tobadajjesobie,alebezemnie.–Wstałiruszyłdodrzwi.
–Dokądto?
–Skończyłemztym.–Otworzyłdrzwi,spoglądającnaGilmore’a.
–Musiszcoświedzieć,poruczniku.Stokesjestdlamniezupełniebezużyteczny.
Bezwartościowy.Julianiepotrzebnieprzelałaswojąkrew.
–Alezorientowałeśsiędopierowtedy,gdygotuprzywiozłeś,co?
BoschodwróciłsięiomalniezderzyłzIrvingiem.Zastępcakomendanta
głównegostałwdrzwiach.
–Proszęwrócićnamoment,Bosch–rzekłspokojnymtonem.
Boschwszedłdopokoju.Irvingruszyłzanim.
–Poruczniku,proszęnaszostawićsamych.Ichcę,żebywszyscyodeszliod
lustra.
–Takjest,paniekomendancie–odparłGilmoreisięulotnił.
–Siadajcie,Bosch–rozkazałIrving.
Boschosunąłsięnakrzesło.Irvingstał.
–Zamierzamyuznaćtozanieumyślnysamopostrzał–oznajmił.–
FunkcjonariuszkaBoschzatrzymałapodejrzanegoiwkładającbrońdokabury,
niechcącysiępostrzeliła.
–Czytakzeznała?
Irvingsięzmieszał,potempokręciłgłową.
–Oilewiem,rozmawiałatylkozwami,Bosch,awyściezeznali,żeniemówiła
nicookolicznościach,wktórychpadłstrzał.
Przytaknął.
–Czylitokoniecsprawy?–spytał.
Przedjegooczamiprzesuwałysięwzwolnionymtempiescenypościgupo
parkingu.Cośsięniezgadzało.
Irvingodchrząknął.
–Decyzjazostałapodjęta–zakomunikował.
–Przezpana,komendancie.
–Owszem,przezemnie.
–AcozeStokesem?
–Otymzadecydujeprokurator.Możezostaćoskarżonyonieumyślne
spowodowanieśmierci.Wkońcujegoucieczkadoprowadziładopostrzelenia
policjantki.
–Zaraz,zaraz!–krzyknąłBosch,zrywającsięjednocześniezkrzesła.
–Jaktośmierci?!
–PorucznikGilmorewamniemówił?
Osunąłsięzpowrotemnakrzesło.
–Kulauderzyławkośćramieniaiodbiłasię,wchodzącwciało.Trafiławklatkę
piersiową,przebiłaserce.Brasherzmarławdrodzedoszpitala.
Boschopuściłgłowęizakryłtwarzdłońmi.Czuł,jakbywszystkodokoła
wirowało,jakbyzarazmiałspaśćzkrzesławczarnąotchłań.
PodługiejchwiliodezwałsięIrving:
–Wtejkomendziepracująfunkcjonariusze,którymnieustannieprzytrafiająsię
różnerzeczy.Złerzeczy.Wciążnanowo.Niestety,wy,Bosch,donichnależycie.
Bezwiednieskinąłgłową.MyślałoostatnichsłowachJulii:„Harry,niepozwól
im…”.
Niepozwólim?Naco?Zaczynałwiązaćjednozdrugim,zaczynałsiędomyślać,
cochciałapowiedzieć.
–Posłuchajciemnie,Bosch–głosIrvingawdarłsięwjegomyśli.
–Chcę,byściezaczęlimyślećoemeryturze.Itowkrótce.
Milczał.Siedziałzezwieszonągłową.Pochwiliusłyszał,żedrzwiotwierająsię
izarazzatrzaskują.
ZGODNIEzżyczeniemrodzinypogrzebJuliiBrasherodbyłsięnazajutrzprzed
południemnacmentarzuHollywoodMemorialPark.Ponieważzginęłanasłużbie,
obrządkowireligijnemutowarzyszyłpełnypolicyjnyceremoniał:asystamotocykli,
wartahonorowaitrzykrotnasalwazsiedmiukarabinów.Jednakżeodjejśmiercinie
upłynęłanawetdoba,toteżniewielużałobnikówwzięłoudziałwuroczystości.
Ponadtopochówekpolicjantki,którapostrzeliłasięśmiertelnie,wkładającbrońdo
kabury,nieprzyciągnąłwielugapiów.
Boschstałzbrzegu.Ziemiabezprzerwywypluwałakości,ateraz,jakbyna
przekór,chowanowniejkobietę,którejśmierćbyłazupełniebezsensowna.Takjak
śmierćTrenta.
Wtrakciemowypożegnalnejmyślałozdjęciachpaszczyrekinóworazwulkanów
wyrzucającychzwnętrzastopionąmagmę.Zastanawiałsię,czyJuliaostatecznie
udowodniłasobie,żejestosobą,którąpragnęłabyć.
Pośródniebieskichmundurówotaczającychsrebrnątrumnębyłoskupisko
szarości:prawnicy.Ojciecilicznypoczetzjegokancelarii.WdrugimrzędzieBosch
rozpoznałmężczyznęzfotografiinakominku–tego,którystałsiępowodemjej
wędrówek,zakończonychteraztaktragicznymfinałem.
Zdawałsobiesprawę,żeobwinianiekogokolwiekbyłobynazbytprostei
niewłaściwe.Wiedział,żewostatecznymrozrachunkuludziesamiwybierająswoją
drogę.Każdymaklatkę,wktórejmożesięschronićprzedrekinem.Ci,którzy
otwierajądrzwiiwychodząnazewnątrz,ryzykująnawłasnekonto.
DosalwyhonorowejwybranosiedmiukadetówzklasyJuliiBrasher.
Wycelowalikarabinywbłękitnenieboioddalitrzystrzałyślepymikulami,a
wyrzuconezkomórłuskispadałynaziemięjakłzy.Potempogrzebdobiegłkońca.
Boschruszyłpowoliwstronęgrobu,mijającrozchodzącychsięludzi.
Niecozbokustałaśniadakobietaosiwychwłosach.Dopieropochwiliją
rozpoznał.
–DoktorHinojos–odezwałsię.
–Bosch!Jaksiępanmiewa?
–Dobrze.Jakżyciewgabinecie?
Uśmiechnęłasię.
–Świetnie.
Boschpoznałjąprzedsiedmiomalaty.Zmuszonogowtedydowzięciaurlopui
poddaniasięterapiipsychologicznejzpowodustresującejpracy.
Spotykalisiędwarazywtygodniuiwłaśniewtrakcietychsesjiopowiedziałjej
osprawach,októrychnikomunigdyniemówił.Aniwcześniej,anipóźniej.Apo
powrociedosłużbywięcejjejniewidział.Dotegodnia.
–ZnałapaniJulięBrasher?–spytał.
–Nie,niezabardzo.Nieosobiście.Weryfikowałamjednakjejpodanieo
przyjęciedoakademiiorazoceniałamrozmowękwalifikacyjną.Poparłamjej
kandydaturę.Rozumiem,żesięznaliścieiżebyłpantam.Żetosięstałonapańskich
oczach.
Skinąłgłową.
–Mojaaprobataprzesądziłaotym,żeprzyjętojądosłużby–ciągnęłaHinojos.
–Jeślicośprzegapiłam,chciałabymtowiedzieć.Jeślibyłyjakieśniepokojące
oznaki,powinnambyłajedostrzec.
Boschopuściłwzrok.
–Były,alejateżichniewidziałem.Niepotrafiłemkojarzyćfaktów.
–Awięcmamrację.Cośbyło?
Ponownieprzytaknąłskinieniemgłowy.
–Trudnodostrzegalnenapierwszyrzutoka.Rzeczwtym,żelubiłaryzyko.
Wchodziłapodbroń.Próbowałacośsobieudowodnić.Mamnaramieniubliznępo
raniepostrzałowej.Pytałamnie,jakzostałemranny.Opowiedziałemjej,żemiałem
szczęście,bokulatrafiławsamąkość.Noi…onasiępostrzeliładokładniewtosamo
miejsce.Tylkożekulasięodbiła.
Ktomógłprzypuścić.
Hinojosczekaławmilczeniunadalszyciąg.
–Wciążotymmyślę.Wycelowaładoniegozbroni.Gdybymniekrzyknąłw
porę,możenawetbygozastrzeliła.Agdybyupadł,włożyłabymupistoletwdłoniei
wypaliławsufitalbowsamochód.Nieważne,bylebytylkozginął,mającślady
prochunarękach.Wtedymogłabytwierdzić,żechciałjejodebraćpistolet.
–Copansugeruje?Żepostrzeliłasię,żebygozabićisamawyjśćnabohaterkę?
–Niewiem.Mówiła,żeświatupotrzebnisąbohaterowie.Zwłaszczateraz.Że
manadzieję,iżkiedyśnadarzysięokazja,byzostałabohaterką.Alebyłochybacoś
jeszcze.Chciałamiećblizny,chciałamocnychprzeżyć.
–Igotowabyłazabićztegopowodu?
–Niewiem.–Pokręciłgłowąiuciekłspojrzeniemwbok.–Nigdynikogonie
znamydokońca,prawda?
–Tak,toprawda.Wszyscymająswojetajemnice.–Uściskałago.–Trzymajsię,
Harry.
Odeszła,aBoschzbliżyłsiędogrobu.Zgarnąłgarśćziemizkopczyka,stanąłnad
krawędziądołuispojrzałwgłąb.Powoliwyciągnąłrękęirozwarłpalce.
–Miastokości–wyszeptał.
Patrzyłsmutno,jakgrudkiziemiwpadajądogrobu,pierzchającniczymmarzenia.
Odwróciłsięiskierowałdobramy.Podrodzezatrzymałsięwmiejscu,gdzie
oddanosalwę.Wtrawiewypatrzyłmieniącesięmosiężnełuski.
Schyliłsięipodniósłjedną.Zkażdegopolicyjnegopogrzebu,naktóry
przychodził,zabierałłuskę.Miałichpełnysłoik.Wyprostowałsięiruszyłprzed
siebie.
9
POKRYTAaluminiumprzyczepaSamuelaDelacroixzatrzęsłasię,gdyw
czwartekpopołudniuJenyEdgaruderzyłpięściąwjejdrzwi.Odczekałparę
sekund,poczymkrzyknął:
–Otwierać,policja!
Minęładłuższachwila.Boschodczuwałzniecierpliwienie,zdawałsobiebowiem
sprawę,żeopowodzeniuśledztwaprzesądzikilkanastępnychgodzin,kiedybędą
przesłuchiwaćojcaofiary.Należałoprzeszukaćprzyczepęipodjąćdecyzję,czy
aresztowaćgopodzarzutemmorderstwa.
Wcześniej,podczasnaradyzporucznikGivers,postanowilijaknajszybciejwziąć
wobrotySamuelaDelacroix.Byłojcemofiaryizarazemgłównympodejrzanym.
Mieliniewieledowodów,leczwszystkiezdawałysięwskazywaćnaniego.Godzinę
zabrałoimuzyskanienakazuprzeszukaniaprzyczepy.
–Nagledrzwisięotwarły.
–Cojest?–rozległsięmęskigłos.
Edgarpokazałodznakę.
–Policja,panieDelacroix.
Mężczyzna,którydawniejgrałjasnowłosego,błękitnookiegoniemieckiego
żołnierza,wyglądałterazjakzużytamiotła.Miałjednodniowyzarost,połyskujący
wsłońcu,orazspuchniętąodalkoholutwarz,ananosieźledopasowaneokulary.Był
wzniszczonychczarnychszortachispranymbordowymT-shircie.
–Aocochodzi?–spytałtonemnieśmiałegosprzeciwu.
–Mamynakazzezwalającynaprzeszukaniepańskiegodomu–rzekłBosch.–
Możemywejść?
–Chybatak–mruknąłDelacroix,kiwającgłową.
Boschpierwszyprzekroczyłpróg.Gdytylkowszedłgłębiej,poczułwoń
bourbona,nieświeżegooddechuikociegomoczu.ZanimruszyłEdgar.Rozejrzeli
sięposłabooświetlonejprzyczepie.Naprawoznajdowałsiępokójgościnny
wyłożonyboazerią,zzielonąkanapąistolikiem,zktóregozłuszczyłasiępolitura.Po
lewejstroniebyłakuchniaprzypominającakambuz.Dalejkorytarzprowadziłdo
sypialniiłazienki.
–Proszęusiąść,panieDelacroix–rzekłBosch.
Mężczyznazbliżyłsiędokanapy.
–Czegochcecie?
–Przyszliśmywsprawiepańskiegosyna.
PatrzyłnaBoscha.
–Arthura?–wyszeptałwkońcu.
–Tak.Znaleźliśmygo.
Delacroixspuściłzniegowzrokizapatrzyłsięwjakieśodległewspomnienie.
Jegooczyniezdradzałyzaskoczenia.
Boschtodostrzegł.
–Niezbytsiępanucieszyłjaknaojca,któryniewidziałswojegosynaodponad
dwudziestulat.
–Bowiem,żenieżyje.
Boschwpatrywałsiędługowmężczyznę.Rozmowatoczyłasięinaczej,niż
przewidywał.Możnabyłoodnieśćwrażenie,żeDelacroixoczekiwałpolicji,być
możeoddawna.
–Możeciemniearesztować–szepnął.
–Wiepan,jaktosięstało?
–Nopewnie,żewiem.Jatozrobiłem.
Boschomalniezaklął.Podejrzanyprzyznałsiędowiny,zanimzdążyli
przeczytaćmujegoprawa,wtymprawodoodmowyzeznań,któremogłybygo
obciążyć.
–Proszępana,przerwijmynamoment.Najpierwpowiempanu,jakiepanma
prawa.
Mężczyznamachnąłrękąlekceważąco.
–Jerry,maszdyktafon?Mójciąglejestutejbabkizwydziałuwewnętrznego.
–Mmm,wsamochodzie.Aleniewiem,czybateriesądobre.
–Jasnacholera.Notujwtakimrazie.
Boschwyjąłswojąwizytówkę.Naodwrociewydrukowanabyłaformułkao
prawachprzysługującychosobompodejrzanymorazmiejscenapodpis.Odczytał
tekstizapytałSamuelaDelacroix,czyrozumie.Tenskinąłgłową.
–Czytoznaczy„tak”?
–Tak.
–Toproszępodpisaćtutaj,podspodem.
PodałDelacroixwizytówkęidługopis.Potemschowałpodpisanąwizytówkęz
powrotemdoportfela.
–Aterazczyzechciałbypanpowtórzyćto,copowiedziałnampanprzed
paromaminutami?
–ZabiłemswojegosynaArthura.Zabiłemgo.Wiedziałem,żepewnegodnia
przyjdzieciepomnie.Długototrwało.–Rozpłakałsięiukryłtwarzwdłoniach.
BoschspojrzałnaEdgaraiuniósłwymowniebrwi.Jerrypokazałwzniesiony
kciuk.
Mieliwszystko,cotrzeba,byprzejśćdonastępnegoetapu:rejestrowanena
taśmieoficjalneprzesłuchaniewkomendzie.
–Czypanmakota?–spytałBosch.
Delacroixspojrzałzałzawionymioczamispomiędzypalców.
–Tak,jesttugdzieś.Pewnieśpinałóżku.Aco?
–BomusimyzadzwonićdoTowarzystwaPrzyjaciółZwierząt,żebygostąd
zabrali.Panpojedzieznami.
–PaniKeskysięnimzajmie.Mieszkaposąsiedzku.
–Niemoże.Musimyopieczętowaćpańskiemieszkaniedomomentu
przeszukania.
–Aczegochcecietuszukać?–spytałDelacroixgniewnymtonem.
–Przecieżsięprzyznałem,czegojeszczewambrakuje?Tobyłwypadek.
Chybazamocnogouderzyłem…
–Dobrze,kotemzajmiemysiępóźniej–przerwałmuBosch.–Zostawimymu
teraztrochęjedzenia.Proszęwstać.Założymypanukajdanki.
Delacroixdźwignąłsię,aBoschobróciłgodotyłuispiąłmudłoniekajdankami.
Wyszlinadwór,Edgarpierwszy,Boschostatni.
–Mapanklucz?–zapytałBosch.
–Nablaciewkuchni.
Wróciłiodnalazłklucze.Potemzacząłszukaćwszafkachkociejkarmy.
Otworzyłpuszkęiwytrząsnąłjejzawartośćnapapierowytalerzykpostołem.
Wyszedłizamknąłprzyczepęnaklucz.
PoPOWROCIEdokomendyzatelefonowałdoprokuratoraokręgowego,bygo
poinformować,żewtokuśledztwaaresztowanopodejrzanegomężczyznę,który
przyznałsiędowiny.Następniezadzwoniłdowydziałuwewnętrznegoipoprosiło
połączeniezCarolBradley.
–MówiBoschzkomendywHollywood.Gdziejestmójdyktafon?
–Jagomam.Chciałamuważnieodsłuchaćnagranieioddaćjedoekspertyzy,by
miećpewność,żeniemażadnychusuniętychfragmentówaniwstawek.
–Toproszęotworzyćklapkęiwziąćkasetę.Adyktafonchciałbymdostaćz
powrotem.
–Czasembieglimusząmiećurządzenie,żebystwierdzić,czydokonanenanim
nagraniejestautentyczne.
–Pocopanitorobi?Wiepaniprzecież,ktobyłinformatorem.Pocomarnuje
paniczas?
–Muszęuwzględnićwszystkiemożliwości.
Boschzamilkłnachwilę,zastanawiającsię,czyczegośnieprzegapił,czydzieje
sięcoś,oczymniewie.Uznał,żeniemasensułamaćsobienadtymgłowy.Musi
sięskupićnanajważniejszym,czylinaśledztwie.
–Wiepani,nienagrałemdziś,jakpodejrzanyprzyznajesiędowiny,bonie
miałemswojegosprzętu.
–Dobrze,jużwysyłampanudyktafonprzezposłańca.
–Bardzodziękuję.Dowidzenia.
Boschsięrozłączył.WtejsamejchwilinadszedłEdgarztrzemafiliżankamikawy.
Ruszylidopokojunumer3,gdzieczekałprzykutydostołuSamuelDelacroix.
Rozpięlimukajdankiipozwolilisięnapić.
Boschposzedłdokabinytechnicznejiwłączyłkameręorazdodatkowy
magnetofon.Wszystkobyłogotowe.Wróciłdopokojuprzesłuchań,żeby
doprowadzićśledztwodokońca.
PRZEDSTAWIŁnagłoswszystkietrzyosobyznajdującesięwpokoju,następnie
podałdatęigodzinęprzesłuchania.Położyłnastoledrukzformułąoprawach
przysługującychpodejrzanemu,odczytałporazkolejnytreśćipoprosiłDelacroixo
podpis.
Potemłyknąłkawy.
–Proszępana–zaczął–wcześniejwyraziłpanchęćopowiedzenianamotym,
cosięstałozpańskimsynemArthuremwrokutysiącdziewięćsetosiemdziesiątym.
Podtrzymujepantęchęć?
–Tak.
–Czytopanspowodowałśmierćpańskiegosyna,ArthuraDelacroix?
–Tak,ja.Niechciałemtego,aletozrobiłem.
–Kiedytosięstało?
–Chybawmajutysiącdziewięćsetosiemdziesiątegoroku.
–Gdziezostałzabitypańskisyn?
–Wdomu,wktórymwtedymieszkaliśmy.Wjegopokoju.
–Uderzyłgopan?
–Tak.–TwarzDelacroixsięskurczyła.
–Gdziegopanuderzył?
–Chybawróżnemiejsca.
–Wgłowęteż?
–Tak.
–Czyuderzałpanpięściami,czyjakimśprzedmiotem?
–Itak,itak.Rękomairóżnymirzeczami.Niepamiętam.
–Wrócimydotegopóźniej.Kiedytosięstało?Ojakiejporzednia?
–Rano.GdySheila,toznaczymojacórka,poszładoszkoły.Tylepamiętam.Że
Sheiliniebyło.
–Apańskażona?MatkaArthura?
–Jejjużdawnoznaminiebyło.Nierozmawiałemznią,odkądodeszła.
–Azcórką?Kiedyrozmawiałpanostatniozeswojącórką’?
Delacroixuciekłspojrzeniemwbok.
–Nierozmawiamyzesobą.
–Nierozmawialiściewtymtygodniu?
SpojrzałzdziwionynaBoscha.
–Wtymtygodniu?Nie.Pocomiał…
–WróćmydopańskiegosynaArthura.Czypamiętapan,jakimprzedmiotem
uderzyłpanchłopcawdniu,gdygopanzabił?
–Wydajemisię,żetobyłtakimałykijdobaseballu.Pamiątkapomeczu
Dodgersów.
Boschpokiwałgłową.Fakt,kijebaseballowebywająśmiercionośnymi
narzędziami.
–Hmm…niewielepamiętam,pewniebyłempijany.Ja…–Zjegooczutrysnęły
łzy,ukryłwięctwarzwdłoniach.–Powinien…powinienbyćwtedywszkole.
Zastałemgowpokoju.Byłwpokoju,aniewszkole.
Wściekłemsię.Płaciłemzajegoszkołęniemałepieniądze,awcalemisięnie
przelewało.Noizłapałemtenkijiuderzyłemgo.Chybazamocno.
–Zginąłnamiejscu?
Delacroixkiwnąłgłową.
–Tak.Tak.
Rozległosięcichepukaniedodrzwi.BoschskinąłnaEdgara,atenwstałi
wyszedłzpokoju.Przesłuchanietrwałodalej.
–Icopanpotemzrobił?Gdyzorientowałsiępan,żeArthurnieżyje.
–Zaniosłemgoprzeztylnedrzwidogarażu.Niktmnieniewidział.
Włożyłemgodobagażnika.Apotemwróciłemdojegopokoju.Posprzątałemi
spakowałemtrochęubrańdotorby.
–Dojakiejtorby?
–Takiej,conosiłdoszkoły.Tobyłwłaściwieplecak.
–Jakieubraniepandoniegowłożył?
–Niepamiętam.
–Acobyłopotem?
–Plecakteżschowałemdobagażnika.Izatrzasnąłemklapę.
–Jakitobyłsamochód?
–Impalazsiedemdziesiątegodrugiego.
–Magopannadal?
–Nie,skasowałemgokompletnie.Mojapierwszajazdapopijaku.
–Wróćmydonajważniejszego.Zwłokiznajdowałysięwbagażniku.
Kiedysiępanichpozbył?
–Tegosamegodnia.Późnymwieczorem.GdyArthurniewróciłzeszkołydo
domu,Sheilaijazaczęliśmygoszukać.Objechaliśmywszystkiemiejsca,gdzie
przychodządeskorolkowcy.
–IprzezcałytenczasciałoArthurabyłowbagażniku?
–Tak.Panowie,zrozumcie,janiechciałem,żebySheilawiedziała,cozrobiłem.
Chroniłemją,
–Rozumiemy.Czyzgłosiłpanzaginięciechłopcanapolicję?
–Nie.PojechałemnakomisariatwWilshireirozmawiałemzjednym
funkcjonariuszem.Zdyżurnym.Powiedział,żeArthurpewnieuciekłzdomui
prędzejczypóźniejwróci.Powiedział,żebymodczekałparędni.
Więcoficjalnegozgłoszenianiebyło.
Istotnabyłaanalizaporównawczazeznańposzczególnychosób.SheilaDelacroix
powiedziała,żewdniu,wktórymzaginąłArthur,onaijejojciecpojechalina
policję.WarchiwachpolicyjnychBoschnieznalazłjednakżadnegozgłoszeniao
zaginięciuchłopca.Terazwyjaśniłosię,dlaczegotakjest.
–Kiedywyjąłpanzbagażnikazwłokisyna?
–Później.GdySheilaposzłaspać,wsiadłemdosamochoduipojechałemukryć
ciało.
–Gdziepanjeukrył?
–NawzgórzuwLaurelCanyon.
–Pamiętapannazwęulicy?
–Wonderland.
–Czybyłpanpodwpływemalkoholu,gdyukrywałpanzwłoki?
–Byłempijany.Natrzeźwoniedałbymrady.
WtymmomencieBoschdojrzałpierwszeczarnechmury.Nibywszystkosię
zgadzało,aleDelacroixpodawałinformacje,którezaczynałyburzyćspójnyobraz
wydarzeń.Zjednejstronyjegonietrzeźwośćwyjaśniała,dlaczegociałozostało
porzuconewzagajnikuipośpiesznieprzysypanecienkąwarstwąziemi.Bosch
pamiętałjednak,zjakimtrudemsamwspiąłsięnawzgórze.Czymógłtegodokonać
pijanymężczyznataszczącyzwłoki?
–Pamiętam–rzekłnagleDelacroix–żestraszniedługototrwało.Niebyło
mniewdomuprawiecałąnoc.Ipamiętam,żeprzytuliłemgobardzo,bardzomocno,
adopieropotemzakopałemwdole.
–Atendół,czybyłgłęboki?
–Niezbyt.Możenametralbocoś.
–Acozplecakiem?
–Plecakteżtamchybazakopałem.Wdole.Alepewienniejestem.
–Czypamiętapan,jakwyglądałotomiejsce?Byłostromo,płasko,gruntbył
możebłotnisty?
Delacroixpokręciłgłową.
–Nie,niepamiętam.
–Adeskorolkapańskiegosyna?Copanzniązrobił?
–Naprawdęniepamiętam.
–Dobrze,zrobimysobieterazmałąprzerwę,bomuszęporozmawiaćzmoim
współpracownikiem.Chciałbym,żebypanzastanowiłsięnadtym,copandotąd
powiedział.Żebypanpomyślałotymmiejscu,wktórymzakopałpanzwłokisyna.
Niechpansobieprzypomnijaknajwięcej.Interesujemnie,cosięstałozdeskorolką.
–Dobrze,spróbuję.
Boschwyszedłdosąsiedniegopomieszczenia.PrzylustrzeweneckimstałEdgar
idrugimężczyzna,któryzarazodwróciłsiętwarządoBoscha.
Najwyżejtrzydziestolatekowłosachzaczesanychdotyłuibiałejcerze.
Uśmiechnąłsięszeroko.
–Cześć,nazywamsięGeorgePortugalijestemzastępcąprokuratora
okręgowego.Widzę,żemacietuciekawyprzypadek.
–Któryzkażdąchwiląstajesięcorazciekawszy–odparłBosch.
–Hm,ztego,cowidziałemprzezostatniedziesięćminut,niemusiciesięonic
martwić.Sprawajasnajaksłońce.
Boschpokiwałgłową,leczniezrewanżowałsięuśmiechem.Byłzbyt
doświadczonympolicjantem,byufaćintuicjimłodegoprokuratora.
OSIÓDMEJwieczoremBoschiEdgarodwieźliSamuelaDelacroixdo
śródmiejskiejkomendywParkerCenter,gdziemężczyznazostałaresztowanypod
zarzutemzamordowaniawłasnegosyna.Przerwaneprzesłuchaniekontynuowano
przezgodzinę,alechoćdoBoschaiEdgaradołączyłPortugal,Delacroixpadał
niewielenowychszczegółów.Zastępcaprokuratorabyłprzekonany,żesprawajest
bliskafinału.Boschnatomiastwcaleniemiałtakiejpewności.Nigdyniedawał
wiarydobrowolnymzeznaniomażtakjakinnioficerowieśledczyiprokuratorzy.
Dlaniegokażdedochodzenieprzypominałobudowędomu.Zeznaniestawałosię
fundamentem,naktórymnależałowznieśćresztę.Jeślibetonprzeznaczonynaten
fundamentbyłźlewymieszanylubniestaranniewlanydoszalunku,powstawało
niebezpieczeństwo,żedomniewytrzymanajlżejszegowstrząsu.
HarryBoschobsesyjniemyślał,żewpodstawiedomuznajdująsięniewidoczne
pęknięciaiżenadchodzisilnywstrząs.
Niepotrafiłuzasadnićswojegoniepokoju.Sprawawkraczaławzupełnienowy
etap:śledztwopolicyjnedobiegałokońcaisprawaprzechodziławgestięwymiaru
sprawiedliwości.Naogółodczuwałulgęisatysfakcjęwchwili,gdyzamykał
zabójcęwareszcie.Tymrazemjednakczułniepewnośćinijaknieumiałtego
wytłumaczyć.
Doszedłdowniosku,żejegopodłynastrójbierzesięstąd,iżodniósłpyrrusowe
zwycięstwo.Cenazarozwikłanietejsprawyokazałasiębardzowysoka.Nicholas
Trentnieżył.JuliaBrashernieżyła.Wdomu,któryzbudowałtymrazem,jużzawsze
będąstraszyćduchy.
–Czypowiadomiciemojącórkę?–spytałDelacroixwdrodzedoParkerCenter.
Boschzerknąłwlusterkonadszybą.
–Tak.Musimyprzekazaćjejinformacje.
–Musicie?Musiciejąwtowciągać?
–Niemamywyboru.Chodziojejbrataiojca.Chcemyjąuprzedzić,zanim
dziennikarzejądopadnąalboobejrzywiadomościwtelewizji.
Zobaczył,żeDelacroixskinąłprzyzwalającogłową.
–Czymożeciejejcośprzekazaćodemnie?
–Co?
–Żejestmiprzykro.Żeprzepraszamzawszystko.Tylkotyle.
–Przepraszapanzawszystko.Zapamiętam.
–Przepraszasz,co?–odezwałsięEdgar.–Trochępóźno,nieuważasz?
Podwudziestulatach.
–Panoniczymniemapojęcia–warknąłgniewnieDelacroix.–Opłakujęgood
dwudziestulat.
–Nopewnie–zripostowałEdgar.–Alenieażtak,bycośztymzrobić,zanimpo
ciebieprzyszliśmy.Nieażtak,bysamemusięzgłosićwtedy,gdymożnagobyło
wydobyćzziemiiurządzićmuporządnypogrzeb.Zostałyzniegotylkokości.Parę
kości.
SHEILADelacroixotworzyładrzwi.Miałanasobieczarnelegginsyidługą
bawełnianąkoszulkę.WybałuszyłaoczynawidokBoschaiEdgara.
–Panowietutaj?Niespodziewałamsię.
–Dzieńdobry–rzekłBosch.–OdnalezionewLaurelCanyonszczątkiludzkie
udałonamsięzidentyfikowaćjakoszczątkitwojegobrataArthura.Przykronam.
Możemywejśćnaparęminut?
–Proszę–odparłairuchemrękidałaznak,byusiedliwsalonie.
WdrodzedoMiracleMileEdgariBoschstaranniezaplanowalitęwizytę.Sheila
Delacroixbyłaistotnymświadkiemwśledztwie.Należałoskłonićjądozeznań,aby
miećjaknajwięcejinformacjiotym,jakwyglądałożyciewdomuSamuela
Delacroix.
–Toniewszystko.DziśtwójojcieczostałoskarżonyozamordowanieArthura.
–OmójBoże!–Przycisnęłazaciśniętedłoniedoust.
–Przebywawareszcie,ajutrozostaniemuprzedstawionyaktoskarżeniai
odbędziesięprzesłuchaniewsądzie.
–Tojakaśpomyłka!Mójojciecniemógłtegozrobić.
–Onsiędotegoprzyznał–rzekłcichoEdgar.
Wyprostowałasię.Boschujrzałnajejtwarzyautentycznezdumienie.
Samrównieżbyłzaskoczony.Sądził,żewskrytościduchaoddawna
podejrzewałaswojegoojca.
–Stwierdził,żeuderzyłgokijembaseballowym,bonieposzedłdoszkoły–
powiedziałBosch.–Wedługniegotobyłwypadek.
Patrzyłananiego,próbujączrozumiećsenssłów.
–Apotemwłożyłciałodobagażnikasamochodu.Mówił,żegdyjeździliściepo
różnychmiejscach,próbującgoodnaleźć,zwłokibyłycałyczaswbagażniku.
Zacisnęłapowieki.
–Apóźnymwieczorem–odezwałsięEdgar–gdytyjużspałaś,wywiózł
zwłokinawzgórzeizakopał.
Zaczęładygotać.
–Nie,nie.On…
–Czykiedykolwiekwidziałaś,bytwójojciecbiłArthura?–spytałBosch.
Spojrzałananiegopółprzytomnymwzrokiem,wyrwanazodrętwienia.
–Nie,nigdy.
–Napewno?
–Czasemmożejakiśklaps,alenicwięcej.
BoschzerknąłnaEdgara,apotemznównaSheilę.
–Zdajęsobiesprawę,żerozmawiamyotwoimojcu–rzekł.–Wiem,żeto
trudne.Aledotyczytotakżetwojegobrata.Niemiałłatwegożycia,zgadzasię?
Czekał.Podługiejchwilipokiwałagłową.
–Mamyzeznanietwojegoojca.Mamyteżdowody.KościArthurawielemówią.
Mówiąourazach.Odużejliczbieurazów.Zcałegożycia.
Znowuskinęła.
–Sheilo,musimymiećpotwierdzenie.Potrzebujemykogoś,ktopowieotwarcie,
jakwyglądałożycieArthurawdomuwaszegoojca.
Otarłaoczy,rozmazującłzypopoliczkach.
–Mogętylkopowiedzieć,żenigdyniewidziałam,byojciecbiłArthura.Ani
razu.–Znówprzetarłaoczyiuszczypnęłasięwnoswbezowocnejpróbie
powstrzymaniałez.–Toniepojęte.Jachciałamtylkowiedzieć,czytoArthurtam…
Ateraz…
–Jeślitegoniezrobiłtwójojciec–odezwałsięEdgar–todlaczegosię
przyznał?Dlaczegoprosił,byśmycipowiedzieli,żeprzepraszazawszystko?
Byłacorazbardziejniespokojna.
–Niewiem.Dużopije.
Boschpopatrzyłnanią.Spojrzelisobiewoczy.
–Sheilo,pomożesznam?
Uciekławzrokiemwbok.
–Niemogę.
BOSCHzatrzymałsamochódprzydrenieodwadniającymnaWonderlandAvenuei
szybkozgasiłsilnik.Byłsam,boEdgarpojechałdodomu.Wyciągnąłrękęi
otworzyłprzyciskiembagażnik.Podążałzagłosemintuicji–wracałnamiejsce,
gdziewszystkosięzaczęło.Czuł,żecośsięniezgadza,aswojeposzukiwania
postanowiłrozpocząćwłaśnietutaj.
WbagażnikuleżałmanekinpożyczonyodAntoine’aJespera.Wypełniony
workamizpiaskiem,abyważyłokołotrzydziestupięciukilogramów–bonatyle
oszacowałGolliherwagęArthuraDelacroixnapodstawiekościizdjęćchłopca.
Boschwyciągnąłmanekiniprzerzuciłgosobieprzezleweramię.Cofnąłsię,by
utrzymaćrównowagę,następniesięgnąłdobagażnikaiwziąłlatarkę.Zapaliłją,
wszedłnakrawężnikiruszyłnawzgórze.Zacząłsięwspinać,lecznatychmiast
uświadomiłsobie,żepotrzebujedwóchrąk,bychwytaćsięgałęziipodciągaćdo
góry.Wcisnąłlatarkędokieszeni.
Wciągupierwszychpięciuminutdwukrotniesięwywrócił.Zanimpokonał
dziesięćmetrów,całkowicieopadłzsił.Przeznastępnesiedemmetrówciągnął
manekinzasobąpoziemi.Wtensposóbposuwałsięwolniej,aleprzynajmniejnie
dźwigałciężaru.
Odpocząłchwilę,poczymruszyłdalej.Przebyłkolejnyodcinekidotarłwreszcie
dopłaskiegoterenu.Wciągnąłmanekinnapolankępośródakacji.Zziajany,osunął
sięnakolanaiusiadłnastopach.
Niepotrafiłsobiewyobrazić,bySamuelDelacroixzdołałtegodokonać.
BoschbyłwprawdziedziesięćlatstarszyniżDelacroixw1980roku,aledbało
swojąsprawnośćfizyczną.Pozatymbyłtrzeźwy,atamtennie.Intuicyjniewyczuwał,
żeDelacroixkłamie.Jeślizabił,toniewtakisposób,wjakitoprzedstawił.Albonie
przyniósłtutajzwłok,albomiałpomocnika.
Byłajeszczetrzeciamożliwość–ArthurDelacroixwszedłnawzgórzeo
własnychsiłachidopieropotemzostałzabity.
Boschwyjąłzkieszenilatarkęichwyciłmanekinzapasek.Ciągnącgozasobą,
ruszyłostrożniestromiznąwdół.
Gdydotarłdoulicy,zobaczył,żeobokjegosamochodustoidoktorGuyotze
swoimpsem.TrzymałUdrękęnasmyczy.Boschszybkopodszedłdoauta,wrzucił
manekindobagażnikaizatrzasnąłklapę.
Guyotsięzbliżył
–Dobrywieczór–rzekł.
–Dobrywieczór.Ocochodzi,doktorze?
–Tapolicjantka,któratubyłapierwszegodnia…Czytoonazginęła?
–Tak,ona.
Guyotpokręciłgłowązesmutkiem.
–Dziwniesiętoczasemukłada–rzekł.–Jakreakcjałańcuchowa.Najpierwpan
Trentznaprzeciwka.Apotemtapolicjantka.Wszystkozpowodukościprzyniesionej
przezpsa.Atonajnaturalniejszarzecznaświecie.
Boschbezradnieprzytaknął.
GuyotspojrzałnaUdrękę.
–Wolałbymnigdyniespuścićjejzesmyczy.
–Noniewiem–odparłBosch.–Jeślizaczniepanmyślećwtensposób,będzie
siępanbałwyjśćnadwór.
Popatrzylinasiebieipokiwaligłowami.
–Wwiadomościachtelewizyjnychpodali,żearesztowaliściekogoś–wtej
sprawie.Będęoglądałdziennikojedenastej.
Boschodwróciłsiędosamochodu.
–Niechpanniewierzywewszystko,comówiąwtelewizji.
TELEFONzadzwoniłwchwili,gdyBoschskończyłoglądaćnawideopierwszą
częśćzeznańSamuelaDelacroix.
–Cosłychać,Harry?–spytałaporucznikGivers.
–Zaczynampodejrzewać,żetonieDelacroixjestzabójcą.Oncośkręci.Samnie
wiem.
–Jakto?
–Wszedłemnatowzgórze,gdziepodobnoukryłzwłoki.Wziąłemmanekinod
biegłych.Trzydzieścikilkakilogramów.Byłemtrzeźwyjakświnia.Delacroix
twierdzi,żebyłzawiany.Jabyłemtamwcześniej,znamteren.Onbyłwtedy
pierwszyraz.Wątpię,żebyzdołałwtaszczyćtamzwłoki.Aprzynajmniejniesam.
–Myślisz,żektośmupomagał?Możecórka?
–Może.ktośmupomagał,amożenigdygotamniebyło.Niewiem.Gadaliśmyz
niądzisiaj,aleniechcepowiedziećzłegoSłowanaojca.Toskłaniamniedo
podejrzeń,żebyćmożezrobilitowedwoje.Chociażtowłaściwieniemiałoby
sensu.Gdybybyłazamieszanawmorderstwo,pocowogólekontaktowałabysięz
nami?Przecieżtodziękiniejzidentyfikowaliśmykości.Tosięnietrzymakupy.
–Ej,Harry,dajżespokój.Twojaintuicjaniewystarczy.Musimymiećcoś
więcej,bonaraziewszystkowskazuje,żetoDelacroixzabił.Acosiętyczycórki,
mniewcaleniedziwi,żedonaszadzwoniła.Widziaławiadomościwtelewizji,tak?
Słyszała,żepodejrzewamyTrenta.Uznała,żedonaszatelefonuje,awtedy
wszystkopójdzienajegokonto.
Boschniewierzył,żeSheilaDelacroixzgłosiłabysięnapolicję,gdybybyła
zamieszanawzabójstwobrata.
–Noniewiem–mruknął.–Mnietonieprzekonuje.
–Cozamierzasz?
–Przeglądamwszystkoodnowa.
–Jutrobędziegotowyaktoskarżenia.
–Wiem.Jużdostrzegłemjednąsprzeczność,którąwcześniejprzeoczyłem.
Delacroixpowiedział,żezabiłsynarano.Akiedypierwszyrazrozmawialiśmyz
jegocórką,zeznała,żeArthurniewróciłzeszkołydodomu.Toróżnica.
–Todrobnostka,Harry.Minęłoponaddwadzieścialat,atenfacettopijaczyna.
Rozumiem,żesprawdziszaktaszkolne?
–Tak,jutro.
–Znaleźliściecośinteresującegowprzyczepie?
–Jeszczejejnieprzeszukaliśmy.Jutrotozrobimy.
NagleBoschprzypomniałsobieokocieSamuelaDelacroix.
–Jasnacholera,kot!Onmakota.Trzebasięnimzająć.Słuchaj,muszękończyć.
Chcęobejrzećjeszczecałeprzesłuchanie,żebyzobaczyć,naczymtaknaprawdę
stoimy.
–Dobrze,Harry,aleniezaglądajdarowanemukoniowiwzęby.Wiesz,comam
namyśli?
–Chybatak.
Odłożyłsłuchawkęiwłączyłnagraniezzeznaniami,leczniemalnatychmiast
zatrzymałmagnetowid.
Myślokocieniedawałamuspokoju.PostanowiłwrócićdoManchesterTrailer
Park.
ZBLIŻAJĄCsiędoprzyczepySamuelaDelacroix,Boschzobaczył,żezzazasłonek
woknachprzebijaświatło.GdyzabieraliDelacroix,lampybyłypogaszone.Wyjął
brońzkaburyipodkradłsiędodrzwi.Bezszelestnieprzekręciłgałkę.
Wsalonienikogoniebyło.Wszedłdośrodkaizlustrowałszybkownętrze.
Żywegoducha.Zajrzałdokuchni,następnieruszyłprzedpokojemwkierunku
sypialni.Drzwibyłyuchylone,aześrodkadobiegałhałas,jakgdybyktośotwierałi
zamykałszuflady.Boschznajdowałsięwodległościdwóchmetrów,kiedydrzwi
otworzyłysięnaglenaościeżiwprogustanęłajakaśpostać.
SheilaDelacroixwrzasnęłazestrachu.
–Copanturobi?!
–Chcęcięzapytaćotosamo.
–Todommojegoojca.Mamklucz.
–I?
–I…iprzyszłampokota.
Schowałbroń.
–Słyszałem,żeotwierałaśszuflady.Czyżbytenkotlubiłsiękryćposzufladach?
Pokręciłagłową.
–Poprostuzainteresowałamsięojcem.Przyjechałam,więczaczęłamsię
rozglądaćpokątach,towszystko.
–Agdziemaszsamochód?
–Zaparkowałamprzyrecepcjiodfrontu.
–Izamierzałaśprowadzićkotanasmyczyczyjak?
–Nie,zamierzałamgoprzenieść.Dlaczegopanzadajemitewszystkiepytania?
Boschwiedział,żekobietakłamie.Postanowiłmówićbezogródek.
–Sheilo,posłuchajmnie.Jeśliwjakikolwieksposóbjesteśzamieszanawto,co
stałosięztwoimbratem,teraznadszedłodpowiednimoment,byotympowiedzieći
spróbowaćsięznamidogadać.
–Oczympanmówi?
–Pomagałaśojcutamtegowieczoru?
Patrzyłananiegoosłupiała.
–Jakcośtakiegomogłopanuprzyjśćdogłowy?
Boschodczekałchwilę.
–Ukrywaszpowód,dlaktóregotuprzyjechałaś.
–Jestemaresztowana?
Pokręciłgłową.
–Nie,niejesteś.
–Zatemdowidzenia!–Ruszyłazdecydowanymkrokiemdodrzwi.
–Akot?
Niezatrzymałasię.Wyszłanadwór,prostownoc.
–Niechpansięnimzajmie–rzuciłaprzezramię.
Boschoparłsięoframugęiwciągnąłdopłucodrobinęczystegopowietrza.
RozmyślałoSheili.
Pochwilizerknąłnazegarek.Minęłapółnoc;byłzmęczony.Postanowiłjednak
zostaćiposzukaćtego,czegobyćmożerównieższukałasiostraArthuraDelacroix.
Cośotarłosięojegonogę,agdyzerknąłwdół,zobaczyłczarnegokota,
łaszącegosięprzymilnie.Delikatnieodsunąłgostopą.Kotyniezbytgopasjonowały.
–Czekajtu–powiedział.–Mamdlaciebieżarciewsamochodzie.
10
WŚRÓDMIEJSKIMsądziezawszepanowałozamieszanie.Wpiątekranoza
dziesięćdziewiątaBoschwszedłnasalęrozprawizlustrowałrzędysiedzącychw
ławkachosóbwposzukiwaniuSheiliDelacroix.
Niezobaczyłjej.RozejrzałsięzaEdgaremiprokuratoremPortugalem,leczich
takżeniebyło.
Przecisnąłsięprzezbramkę.Wyjąłodznakęipokazałjąwoźnemu,poczym
skierowałsiędostołuoskarżyciela.Siedziałatamkobieta–przedstawicielka
prokuratury.
–CzyGeorgePortugalstawisięnaposiedzenie?–spytał.–Chodzioto
aresztowaniezwczoraj.
–Tak,stawi–odparła,niepodnoszącwzroku.–Właśnieznimrozmawiałam.
Aletobędzienajwcześniejzagodzinę.
–Czymogęskorzystaćzpanitelefonu?
–Tylkoszybko,bozarazprzyjdziesędzia.
Boschzadzwoniłdobiuraprokuratora,któreznajdowałosięnapiętrze.
PoprosiłopołączeniezPortugalem.
–MówiBosch.Mogęwpaśćdopanazachwilę?Musimypogadać.
–Jestemtutaj,dopókimnieniewezwąnasalę.
Wychodząc,Boschpoprosiłwoźnego,byskierowałfunkcjonariuszaonazwisku
Edgarnagórędobiuraprokuratora.
KiedywszedłdoniewielkiegogabinetuPortugala,Edgarjużtamsiedział.Zajął
wolnekrzesło,otworzyłteczkęiwyjąłzwiniętyegzemplarz„LosAngelesTimes”.
Zamknąłteczkęiodstawiłjąnapodłogę.
–Cosiędzieje?–spytałzniepokojemzastępcaprokuratora.
Boschrozłożyłgazetę.
–Zapuszkowaliśmyniewłaściwegofaceta–odparł.–Lepiej,żebyśmyto
naprawili,zanimsądzajmiesięnaszymaktemoskarżenia.
–Uuu–jęknąłPortugal.–Dlaczegopróbujepanmajstrowaćwsprawie,która
jestdziecinnieprosta?
–Nieobchodzimnie,czysprawajestprosta,czynie,skorofacettegonie
zrobił…
–Powiedział,żezrobił.Zeznałtakkilkarazy.
–NiechmożeHarrypowie,comadopowiedzenia–wtrąciłEdgar.
Boschopisałswojąwspinaczkęzmanekinemnawzgórze.
–Sękwtym,żejabyłemtrzeźwy,aDelacroixpodobnobyłpijany.Pozatymja
wiedziałem,dokądidę.Znamjużtenteren.Ongonieznał.
–Tonieistotneszczegóły.
–Tegochłopakanikttamniewciągnął.Onżył.Ktośgozabiłtamnamiejscu,
wśródtychakacji.
–Towszystkosądomysły,Bosch.
–Jeszczenieskończyłem.Wczorajwieczoremwróciłemdodomu,ale
przypomniałemsobieokocieSamuelaDelacroix.Obiecaliśmy,żesięnim
zajmiemy,alewypadłomitozupełniezgłowy.Nowięcpojechałemdoprzyczepy.
Boschusłyszał,żeEdgarzaczynasapać.Natychmiastzorientowałsię,naczym
polegaproblem:wyłączyłkolegęześledztwa.Powinienbyłmuopowiedziećo
wszystkimprzedprzyjściemdoprokuratora.Niestety,zabrakłoczasu.
–Chciałemtylkonakarmićkota.Aletamjużktośbył.Córka.Szukałaczegoś.
–Czego?–spytałEdgar.
–Niechciałapowiedzieć.Leczgdywyszła,jazostałem.Noiznalazłemconieco.
–Pokazałgazetę.–Tutajsąwiadomościlokalne.Awśródnichdośćobszerny
artykułonaszymśledztwie.Jeśliktośchciałbypodaćsięzazabójcę,towłaściwie
wszystkiefaktymawręku.
–Nonie,dajżepanspokój–zaprotestowałPortugal.–Delacroixzeznałowiele
więcej.Opisałnietylkomiejsceukryciazwłok,aleteżsamozabójstwo.Mówił,że
jeździłzciałemwbagażniku.
–Todlaniegożadenproblem,boniemożemytegopotwierdzićani
zweryfikować.Brakujeświadków.Nigdynieodnajdziemysamochodu,bogo
sprasowanodogrubościkartkinajakimśzłomowisku.Dysponujemytylkojego
zeznaniami.Ajegozeznaniainaszedowodyrzeczowemajązaledwiejedenpunkt
styczny:miejsceukryciazwłok.Kłopotwtym,żeomiejscuukryciazwłoki
wszystkichzwiązanychztymszczegółachmógłsiędowiedziećzgazet.
–Nodobrze,więcteoretycznierzeczbiorąc,mógłtowszystkozmyślić.Alepoco
miałbytorobić?Dlaczegomówi,żezabiłswojegosyna,skorotegoniezrobił?
–Dlatego–rzekłBosch.
Sięgnąłdowewnętrznejkieszenimarynarkiiwyjąłkopertę.Nachyliłsiędo
przoduipołożyłjąnabiurkuPortugala.
Zkopertyzastępcaprokuratorawydobyłplikzdjęćpolaroidowych.Zacząłje
przeglądać.
–OBoże–mruknął.–Czytojegocórka?Niechcęnatopatrzeć.
Edgaruniósłsięzkrzesła,wyciągającszyję.Zacisnąłszczęki,lecznicnie
powiedział.
Zdjęciawyglądałynastare.Byłoichczternaście,akażdeukazywałonagą
dziewczynkę.Boschocenił,żeobejmowałyokresprzynajmniejpięciulat.Nie
ulegałożadnychwątpliwości,żewidniałananichSheilaDelacroix.
–Wczorajwszystkodosiebiepasowało–powiedziałPortugal.–Dziśwszystko
walisięwgruzy.Bosch,czymógłbynampanwytłumaczyć,ocochodzi?
Tenskinąłgłową.
–Zacznijmyodsamejrodziny–rzekł.–Ztakiegolubinnegopowodumatka
jestosobąsłabą.Zamłoda,bywyjśćzamąż,zamłoda,bymiećdzieci.Chłopiecz
koleitobardzotrudnyprzypadek.Onawidzi,dokądzmierzajejżycie,idochodzi
downiosku,żetegoniechce.Buntujesięiodchodzi.ZostawiaSheilę,byradziła
sobiezbratem.Zostawiająteżnapastwęojca.
Boschpatrzyłtonaprokuratora,tonaEdgara.
–Niemawątpliwości,żetobyłopiekło–ciągnął.–Dziewczynamogławinić
zatomatkę,ojcaibrata.Alenakimmogłasięodegrać?Matkaodeszła.Ojciecbył
silną,dominującąpostacią.Miałwładzę.Zostawał…Arthur.
–Zaraz,bosiępogubiłem–wtrąciłPortugal.
–Nierozumiepan?Kości.Wszystkieteurazy.Byliśmywbłędzie.Tonieojciec
gobił,toona.Sheila.
–Twierdzisz,żezabiłabrata,apodwudziestulatachzadzwoniłazkluczową
informacjądlanaszegośledztwa?
–Nie.Twierdzę,żegoniezabiła.Aleprzeztewszystkielata,odkiedyArthur
zaginął,ojciecmyślał,żetoona.Bomiałpowodytakmyśleć.
–Boschzamachałzdjęciami.–Żyłwpoczuciuwiny.Uznał,żeto,cowyprawiał
zSheilą,spowodowałocałąresztę.Potemodnalezionokości.Facetczytaotymw
gazetachidodajedwadodwóch.Przyjeżdżamy,aonsięprzyznaje,zanim
zdążyliśmysięprzedstawić.
–Dlaczego?–spytałPortugal,rozkładającbezradnieręce.
Boschrozmyślałnadtympytaniemodchwili,gdyznalazłzdjęcia.
–Żebyodkupićswojegrzechy.
–Litości!
–Mówiępoważnie.Facetsięstarzeje,przegrałżycie.Wtedyczłowiekzaczyna
myślećotym,corobiłkiedyś.Chcenaprawićswojebłędy.Onmyśli,żecórka
zabiłaArthurazpowodujegowłasnychpostępków.Widziwtymswojąostatnią
szansę–zadośćuczynieniezawyrządzonejejkrzywdy.Dlategochcenadstawićza
niąkarku.
–Mylisięcodoniejinawetotymniewie.–Portugalodsunąłsięnakrześleod
biurka.–Mamnadolefaceta,któregomogęwtepędywsadzićdowięzienia,awy
chcecie,żebymgopuściłwolno?
–Takjest.Jeślimojewnioskisąbłędne,będziepanmógłponowniewystąpićz
aktemoskarżenia.Leczjeślimararację,onochoczoprzyznasiędowiny.Morderca
Arthurawciążjestbezpieczny.–BoschspojrzałnaEdgara.–Aty,comyślisz?
–Żetwojaintuicjafunkcjonujebezzarzutu.
–Sądwierzeczy,któremożemyzrobić,żebyuzyskaćpewność–ciągnąłBosch.
–Możemymupowiedzieć,żetodziękiSheiliustaliliśmytożsamośćArthura,i
zapytaćgootwarcie,czyjąchroni.Możemymuteżzaproponowaćbadanieza
pomocąwariografu.Jeślikłamie,odmówi.
Portugalzastanawiałsięprzezchwilę.
–Nodobrze–rzekłzdecydowanymtonem.–Doroboty.Wycofujęoskarżenie.
Narazie.
BOSCHiEdgarweszlidowindy.Edgarnacisnąłguzik.
–Harry,komórkacisięwczorajzepsuła?Amożesięrozładowała?
Boschpokręciłgłową.
–Przepraszamcię.Chciałemtylko…Nowiesz,niewiedziałem,cootym
myśleć,więcpostanowiłemnajpierwsprawdzićtoiowonawłasnąrękę.Pozatym
wiem,żewczwartkimaszsyna.Nieprzypuszczałemprzecież,żewprzyczepie
napatoczęsięnaSheilę.
–Alepotem,gdyzacząłeśprzeszukanie,mogłeśdomniezadzwonić.
Chłopakjużwtedywróciłdomatki.
–Maszrację.Źlezrobiłem.Przepraszam.
Edgarskinąłgłową,cooznaczało,żesprawajestzakończona.
–Wiesz,żetatwojahipotezacofanasdopunktuwyjścia?
–Tak,wiem.Musimyzacząćwszystkoodnowa,przyjrzećsięuważniekażdemu
szczegółowi.
ASYSTENTKASheiliDelacroixpowiedziała,żejejszefowapracujew„lotnym”
biurzeprodukcjifilmowejnaWestside,gdziekompletujeobsadęserialupodtytułem
„Fachowcy”.
Zaparkowawszysamochód,BoschiEdgarweszlidomagazynuzcegły.
Ruszylizastrzałkamiumieszczonyminaścianachipochwiliwmaszerowalido
dużegopomieszczenia,wktórymsiedzielimężczyźniwwymiętychiniemodnych
garniturach.Niektórzymielikapeluszeipłaszcze.Parucichorozmawiało,
gestykulując.
Podeszlidostołu,przyktórymmłodakobietastudiowałalistęnazwisk.
Nastoleleżałplikfotosówiscenariusz.
–ChcemysięwidziećzSheiląDelacroix–rzekłBosch.
–Panówgodność?
–PolicjanciBoschiEdgar.–Boschwyjąłodznakę.
–Świetnijesteście–odparłakobietazuśmiechem.
Zrozumiał.
–Zaszłapomyłka.Niejesteśmyaktorami.Naprawdępracujemywpolicji.
Proszęjejpowiedzieć,żemusimysięzniąnatychmiastzobaczyć.
Kobietauśmiechnęłasięjeszczeszerzej.
BoschzerknąłnaEdgaraikiwnąłgłowąwkierunkudrzwi.Jaknakomendę
obeszlistółzdecydowanymkrokiem.
–Ej,cowywyprawiacie?Onamaterazprzesłuchanie!Niemożecie…
Boschotworzyłdrzwiiwszedłdomałegopokoju.ZabiurkiemsiedziałaSheila
Delacroix,anaśrodkujakiśmężczyzna,któryczytałkwestiezescenariusza.
–Niewierzgębie,połóżnazębie.Pacaniejeden,wszędziezostawiłeśswoje
DNA.Aterazwstańiręce…
–Dobrze,dobrze,dziękuję,Frank–powiedziała.Spojrzałanapolicjantów.–Co
tomaznaczyć?!
–Musimyztobąporozmawiać–rzekłBosch.–Natychmiast.
–Robięcasting!Niewidzicie,żejestem…
–Amyprowadzimyśledztwowsprawiemorderstwa.Zapomniałaś?
–Przepraszamcię,Frank.Idzieciświetnie,alemusimyprzerwaćnaparęminut.
Możeszzaczekać?Obiecuję,żecięzawołam,jaktylkobędęwolna.
Frankwstałzuśmiechem.
–Niemaproblemu,zaczekamnazewnątrz.
–Nodobrze–odezwałasię,gdymężczyznazaniknąłzasobądrzwi.
–Mająctakiewejście,powinniściebyćaktorami.
Próbowałasięuśmiechnąć,leczniebardzojejsięudało.Boschzbliżyłsiędo
biurka,Edgarzaśoparłsięodrzwi.WdrodzenaWestsideuzgodnili,żetoBosch
poprowadzirozmowę.
–Tenserial,któryterazobsadzam,opowiadaodwóchpolicjantachnazywanych
„fachowcami”,bodoprowadzajądokońcawszystkieswojeśledztwa.Niktimnie
dorówna.Wprawdziwymżyciuchybawyglądatoinaczej?–spytała.
–Niktniejestdoskonały.Wszystkimdalekodotego.
–Cóżtakiegosięwydarzyło,żewparowaliścietutajbezuprzedzenia,stawiając
mniewniezręcznejsytuacji?
–Paręrzeczy.Pomyślałem,żemożechciałabyświedzieć,żeznalazłemto,czego
szukałaśwczorajwprzyczepieojca.Orazżegodzinętemuzwolnionogozaresztu.
–Aleprzecieżsięprzyznał.Mówiliście,że…
–Dziśranoodwołałzeznania.Dowiedziałsię,żeprzebadamygowariografemi
żetotydonaszatelefonowałaśzinformacjami,któredoprowadziłydo
zidentyfikowaniaszczątkówtwojegobrata.
Pokręciłalekkogłową.
–Nierozumiem.
–Myślę,Sheilo,żejednakrozumiesz.Twójojciecsądził,żetotyzabiłaś
Arthura.Totygobiłaśbezprzerwyimaltretowałaś,totyzawiozłaśgodoszpitalapo
tym,gdyprzyłożyłaśmukijem.Kiedyzniknął,waszojciecpomyślał,że
przeszarżowałaś,żezabiłaśchłopcaizakopałaściało.
Ukryłatwarzwdłoniach.
–Więcgdytylkosięuniegozjawiliśmy,przyznałsiędozabójstwa.
Chciałwziąćtwojąwinęnasiebie,byodpokutowaćzato,cocirobił.Zato.
Boschsięgnąłdokieszeni,wyjąłkopertęzawierającązdjęciaipołożyłjąna
stole.Sheilapowoliopuściłaręce.Nieotworzyłajednakkoperty.Niemusiała.
–Jakcisiępodobatakainterpretacja?
–Wy…wytymsięzajmujecie?Właziciezbucioramiwcudzeżycie…
Grzebieciewintymnychsprawach?
–Tomyjesteśmyfachowcamiwtejrobocie.Czasamimusimynimibyć.
Posłuchajmnie,Sheilo.Byłaśofiarą.Byłaśdzieckiem.Onbyłtwoimojcem.Był
silnyimiałwładzę.Wbyciuofiarąniemanicwstydliwego.Bezwzględunato,jak
ciężkiebrzemiędźwigasznaswoichbarkach,terazprzyszłapora,byjezrzucić.
Powiedznam,cosięwydarzyło.Jesteśmyzpowrotemwpunkciewyjściai
potrzebujemytwojejpomocy.Czywtymostatnimdniustałosięcoś,oczymnam
dotądniepowiedziałaś?
Opuściłagłowę.
–Wiedziałam,żeArthurchceuciec–wydukała.–Gdywróciłamzeszkoły,był
wdomu.Wswoimpokoju.Drzwibyłyuchylone,więczajrzałam.Wkładałubranie
doplecaka.Wiedziałam,cozamierzazrobić.Pakowałsię,żebyuciec.Noi…
Pobiegłamdosiebieizamknęłamdrzwi.
Chciałam,żebysobieposzedł.Chybagonienawidziłam.Wmoichoczachtoon
byłprzyczynątegowszystkiego.
PodniosłagłowęispojrzałanaBoscha.Miaławilgotneoczy.
–Mogłamgozatrzymać,aletegoniezrobiłam.Iwłaśnieztymmuszężyćprzez
tewszystkielata.Teraz,gdyjużwiem,cosięznimstało…
–Dziękujemyci,Sheilo–rzekłłagodnymtonemBosch.–Niebędziemy
zabieraćciwięcejczasu.
Odwróciłsiędowyjścia,lecznagleusłyszał,żekobietasięśmieje.
Spojrzałnanią.Kręciłagłową.
–Cosięstało?
–Nic.Poprostusiedzętuprzezcałydzieńisłuchamaktorów,którzypróbują
wasnaśladować.Terazjużwiem,żewszystkimbardzodalekodooryginału.
–Botoshow-biznes,anieprawdziweżycie–skwitowałBosch.
WPIĄTEKOdrugiejpopołudniuBoschiEdgarzasiedliprzyswoimstolewsekcji
zabójstw.DrogęzWestsidedoHollywoodpokonaliwcałkowitymmilczeniu.Mijał
dziesiątydzieńśledztwa.ZnalezieniezabójcyArthuraDelacroixwydawałosię
równieodległedzisiaj,jakbyłoodległeprzeztewszystkielata,kiedykościchłopca
leżaływziemiprzyWonderlandAvenue.
NaBoschaczekałplikróżowychkartekzwiadomościamitelefonicznymi.Oraz
kopertazwydziałuwewnętrznego.
–Wsamąporę–mruknął.Otworzyłkopertęiwyjąłdyktafon,którynatychmiast
wsunąłdokieszeni.Potemprzejrzałwiadomościtelefoniczne.
Otrzymałmiędzyinnymiinformacjęzzakładumedycynysądowej,żeszczątki
ArthuraDelacroixwydanorodzinie,abymogłajepochować.Pogrzebzaplanowano
naniedzielę.Odłożyłświsteknabok.
Następnawkolejnościróżowakarteczkawprawiłagowosłupienie.
Gdyjąprzeczytał,poczułuciskwskroniach.Dzwoniłniejakiporucznik
Bollenbachzbiuraoperacyjnego–z0-3,jakpopularniezwanotenpion.
Biurozajmowałosięsprawamikadrowymiiprzeniesieniami.
Boschprzypomniałsobie,coIrvingpowiedziałmuwpokojuprzesłuchańprzed
kilkomadniami.Zrozumiał,żetelefonz0-3oznacza,iżzamierzajągoprzenieśćz
komendywHollywood.Nowestanowiskopociągnieprawdopodobniezasobą
„terapięautostradowa”–koniecznośćpokonywaniadługiejdrogizdomudopracyiz
powrotem.Byłatoczęstazagrywkazestronyszefostwa,żebyzmusićniechcianych
funkcjonariuszydoodejściazpolicji.
BoschpostanowiłnieoddzwaniaćizataićtęsprawęprzedEdgarem.Nie
obchodziłygorozgrywkiprzełożonych.Obchodziłagojegorobota,misja.
Wiedział,żebeztegojestzgubiony.
Wróciłdoprzeglądaniawiadomości.OstatniapochodziłaodAntoine’aJespera.
Biegłytelefonowałodziesiątejrano.
–Jadędośródmieścia–powiedziałBoschEdgarowi.–Muszęoddaćten
manekin,którywczorajpożyczyłem.
ChwyciłtelefonipołączyłsięzJesperem.
–Twojalalajestbezpieczna–oznajmił.
–Toświetnie,alejadzwoniłemdociebiewinnejsprawie.Chciałemci
powiedzieć,żemogęniecouściślićmojąekspertyzędotyczącądeskorolki.
Wcześniejmówiłem,żewyprodukowanojąmiędzylutymsiedemdziesiątegoósmego
aczerwcemosiemdziesiątegoszóstegoroku,tak?
–Tak.
–Nowłaśnie,aterazmożemysporozawęzićtenprzedziałczasowy.
Mampewność,żezrobionojąmiędzysiedemdziesiątymósmymrokiema
osiemdziesiątym.Czylibyłybytodwalata.Niewiem,czytocicośpomoże.
–Jakdotegodoszedłeś?Wraporcienapisałeś,żetentypprodukowanoażdo
osiemdziesiątegoszóstego.
–Owszem,alenadeskorolcejestdata:tysiącdziewięćsetosiemdziesiątyrok.
Odkręciłemtracki,nowiesz,temocowaniakolek.Chciałemzobaczyć,czysąjakieś
cechycharakterystycznenatychelementach.Niebyło.Alektośwydrapałwdesce
datę,którąpotemzasłoniłytracki.
–Twoimzdaniemtodataprodukcji?
–Nie.Moimzdaniemzrobiłtowłaściciel,żebywniewidocznysposóboznaczyć
swojądeskorolkę.Nawypadek,gdybyktośmująukradł.Deskorolkitejfirmybyły
wtedywcenie.Dzieciak,którymiałtędeskorolkę,odkręciłjedentylnytracki
wydrapałdatę:1980A.D.
BoschspojrzałnaEdgara,któryrozmawiałprzezdrugitelefon,zakrywając
słuchawkędłonią.Oho,sprawyprywatne.
–A.D.,mówisz?
–Tak.Nowiesz:AnnoDomini.Topołacinie.
–Nie.TonieAnnoDomini,tylkoArthurDelacroix.Todeskorolkaofiary.Nie
ruszajsięstamtąd,Antoine,zarazbędęuciebie.
BOSCHjechałwpośpiechudośródmieścia.Zdawałsobiesprawę,żejego
zniecierpliwieniewywołanejestwiadomościąz0-3orazodkryciemJespera.
Wiedział,żeprzeniesienianaogółodbywająsiętużprzeddniemwypłaty.W
miesiącubyłydwatakiedni–pierwszyipiętnasty.Jeślizamierzajągoprzenieśćjak
najszybciej,zostałymutylkotrzy,czterydni,bydoprowadzićśledztwodokońca.
Zapiszczałtelefonkomórkowy.
–Harry,cosiędzieje?–spytałEdgar.
–Mówiłemci,muszęsięspotkaćzJesperem.
–Słuchaj,Giverscięszukapocałejkomendzie,noi…eeee…chodząplotki,że
wylatujesz.
–Nicotymniewiem.
–Ej,alechybamipowiesz,jakcośsiębędziedziało?Pracujemyrazemnieod
wczoraj.
–Dowieszsiępierwszy,Jerry.
GdyBoschdotarłdokomendygłównejwParkerCenter,Jesperzaprowadziłgo
dolaboratorium.Nastoleleżaładeskorolka.Włączyłlampęnastojakuiprzesunął
naddeskorolkęwysięgnikzeszkłempowiększającym.Wpadającymzukosasilnym
świetleukazałsięwydrapanynapis:„1980A.D.”.
–Świetnie–rzekłBosch,wyprostowującsię.–Muszęjązabrać.
–Dobra,jaswojezrobiłem–odparłJesper.–Jesttwoja.
OWPÓŁdopiątejBoschwmaszerowałtylnymidrzwiamidokomendy,niosąc
deskorolkęwpudleposkoroszytach.Szedłkorytarzem,gdynaglezdyżurki
wystawiłgłowęMankiewicz.
–Ej,Harry!
Spojrzałprzezramię,leczsięniezatrzymał.
–Cojest?
–Słyszałemnowinę.Będzienamciebiebrakować.
Pogłoskirozchodząsięlotembłyskawicy.Trzymającpudłoprawąręką,lewą
Boschzakreśliłpółkolenadpłaskąpowierzchniąwyimaginowanegooceanu.Gestten
symbolizowałradiowózpatrolującyulicę.Oznaczał:„Obyśmiałmiłyrejs”.
Gdydotarłnamiejsce,zobaczył,żeEdgarpołożyłnastoledużąbiałątablicę,na
którejnarysowałcośwkształcietermometru.WistociebyłatoWonderlandAvenue,
zrondemnasamymkońcu,przypominającymgłówkętermometru.Odulicy
odchodziłykreskireprezentująceposzczególnedomy,aprzykażdejkrescewidniały
nazwiskamieszkańcównapisanezielonym,niebieskim,brązowymlubczarnym
flamastrem.Miejsceznalezieniakościoznaczonodużymczerwonymiksem.Bosch
stanąłipopatrzyłnawykres.
–Powinniśmytobylizrobićnasamympoczątku–oświadczyłEdgar.
–Jaktoodczytać?
–Nazielonooznaczyłemludzi,którzymieszkalitamwosiemdziesiątymroku,ale
potemsięwyprowadzili.Niebiescytoci,którzysprowadzilisiętampo
osiemdziesiątym,aleteżjużsięwynieśli.Nabrązowomaszobecnychmieszkańców,
którzyprzyjechaliporokuosiemdziesiątym.Czarnenazwiska–jakGuyottutaj–to
ci,którzymieszkajątamprzezcałyczas.
Boschskinąłgłową.Byłytylkodwaczarnenazwiska:doktorGuyotiniejakiAl
Hunter.
–Comaszwpudle?–zapytałEdgar.
–Deskorolkę.Jesperznalazłcościekawego.
Boschpostawiłpudłonastoleizdjąłpokrywę.Pokazałkoledzewydrapanynapis.
–MusimyodnowaprzyjrzećsięTrentowi.Możemiałeśrację,podejrzewając,
żesprowadziłsiędotejokolicydlatego,żezakopałchłopcanawzgórzu.
–Harry,jawtedyżartowałem.
–Aleteraztojużniesążarty.
Boschzobaczył,żeporucznikGiversmachadoniegoręką.
–MuszępogadaćzGiwerą–rzekł.Ruszyłdogabinetuprzełożonej.
Siedziałazabiurkiem.
–Harry,maszprzeniesieniez0-3.Musisznatychmiastzatelefonowaćdo
porucznikaBollenbacha.
–Pytałaś,gdziewyląduję?
–Nie,zabardzojestemwkurzonaztegopowodu.
Uśmiechnąłsię.
–Jesteśwkurzona?
–Tak.Niechcęcięstracić.Azwłaszczadlatego,żektośnagórzemadociebie
jakieśgłupieżale.
–Dzięki,paniporucznik.AmożetyzadzwońdoBollenbacha?Włączgłośnik,
żebymsłyszał.Zadzwoń,będziemytomiećzgłowy.
Wreszcienaniegospojrzała.
–Chcesz?
–Tak.Dzwoń.
PrzełączyłaaparatnagłośnikiwybrałanumerBollenbacha.Odebrałnatychmiast.
–MówiporucznikGivers.JestumnieoficerśledczyBosch.
–O,świetnie.Jednąchwileczkę,tylkoznajdęrozkazdotyczącyprzeniesienia.
Wgłośnikurozległsięszelestpapierów,potemporucznikgłośnoodchrząknął.
–OficerśledczyHi…żejak…Hiery…
–Hieronymus–podpowiedziałBosch.–Rymujesięz„przymus”.
–O,właśnie.HieronymusBoschmasięzameldowaćwwydzialekryminalnym
piętnastegostyczniaoósmejrano.Towszystko.Czyrozkazjestjasny?
Boschzaniemówił.Przeniesieniedotegowydziałubyłoawansem.
PrzedponaddziesięciulatyrelegowanogostamtąddokomendywHollywood.
ZerknąłnaGivers–onateżmiałazdziwionąminę.
–Naczymbędąpolegaćmojeobowiązki?
–Tegodowiesiępanodnowegoprzełożonego,gdystawisiępandopracy.To
wszystko.–Bollenbachrozłączyłsięiwgłośnikuzabuczałciągłysygnał.
BoschspojrzałnaGivers.
–Tojakiśżart?
–Jeślitak,tocałkiemniezły–odparła.–Winszuję.
–AleprzecieżkilkadnitemuIrvingkazałmiiśćnaemeryturę.
–Możewięcprzeniósłcięstąd,bochcemiećnaciebieoko.Lepiejuważaj,Harry.
Pokiwałgłową.
–Zdrugiejstrony–ciągnęłaGivers–obojewiemy,żetwojemiejscejesttutaj.
Będziemiciebiebrakować.Dobrzewykonujeszswojąrobotę.
Znówskinąłgłową,wwyraziepodziękowania.Uśmiechnąłsię.
–Chybanieuwierzysz,alenaszympodejrzanymznowujestTrent.Chodzio
deskorolkęzjegomieszkania.AntoineJesperznalazłnaniejcoś,cogołączyz
ofiarą.
Przedstawiłpokrótceswojezamierzenia:dokładneprześledzeniecałegożycia
nieżyjącegodekoratora.Giverssłuchałauważnie.
–Cościpowiem–rzekła,gdyskończyłmówić.–Podpiszęcizezwoleniena
nadgodzinywweekend.Weźsięzatoporządnie,prześwietlwszystkodokładniei
informujmnienabieżąco.Maszczterydni,Harry.
Niechcę,żebyśodszedł,zostawiającrozbabraneśledztwo.
Skinąłgłowąiwymaszerowałzgabinetu.Wracającprzezsalę,czułnasobie
spojrzeniawszystkichoczu.Zachowałkamiennątwarz.Usiadłprzystoleiopuścił
wzrok.
–Noi?–spytałwreszcieEdgar.–Codostałeś?
–WK.
–WK?!
Edgarwłaściwiewrzasnął.Notak,pomyślałBosch,jużsięrozniosło.
Poczuł,żesięczerwieni.
–NajpierwKiz,terazty–jęknąłEdgar.–Ajatoco?Onimyślą,żejatoco
jestem?Paradziurawychkaloszy?
11
ZGŁOŚNIKÓWpłynęło„KindofBlue”.ZbutelkąpiwawrękuBoschwyciągnąłsięna
rozkładanymkrześle.Byttozwariowanydzieńkończącyzwariowanytydzień.Teraz
pragnąłtylkotego,bymuzykawypełniłagoioczyściła.Wyczuwał,żeznalazłsięu
proguwielkichzmian.Żezachwilęrozpocznienowyokreswswoimżyciu.Okres,w
którymprzyjdąwiększeniebezpieczeństwaiwiększenagrody.Wktórymbędziesię
toczyćgraowyższąstawkę.
Uśmiechnąłsięwreszcie,boterazniktnaniegoniepatrzył.
Zadzwoniłtelefon.Boschzerwałsięiposzedłdokuchni,żebyodebrać.
–Bosch?–zabrzmiałgłosIrvinga.
–Tak,słucham?
–Odebraliściedzisiajwaszeprzeniesienie?
–Takjest.
–Todobrze.Chcę,byściewiedzieli,żetojapodjąłemdecyzjęowaszym
powrociedowydziałukryminalnego.Ponaszejostatniejrozmowiepostanowiłem
daćwamjeszczejednąszansę.Toprzeniesienietowłaśnietaszansa.Będziecie
pełnićnowąfunkcjępodmoimbacznymokiem.
–Acotozafunkcja?
Zapadłacisza.PochwiliIrvingodparł:
–Dostajeciezpowrotemtęsamąrobotę.Agentspecjalnywwydzialezabójstw.
Zwolniłosięmiejsce,boThorntonzrezygnował.
Boschbyłrozradowany,leczniezamierzałtegookazać.
Jakgdybyczytającwjegomyślach,Irvingrzekł:
–Możemyślicie,żewpadliściedorynsztoka,leczcudownymzrządzeniemlosu
wychodzicienawierzchpachnącyjakróżyczka.Niechwamsiętakniewydaje.
Radzęwam,byścieniebraliniczegozadobrąmonetę.Ibyścieniepopełniali
żadnychbłędów.Bonaplecachbędzieciebezprzerwyczućmójoddech.Czyto
jasne?
–Jasnejaksłońce.
Irvingrozłączyłsiębezsłowapożegnania.Siadajączpowrotemnakrześle,Bosch
poczuł,żecośuwieragowbiodro.Sięgnąłdokieszeniiwyjąłdyktafon.
Wurządzeniuwciążtkwiłakaseta,naktórejnagrałrozmowęzNicholasem
Trentemparęgodzinprzedjegosamobójstwem.Nagleuświadomiłsobie,żenie
wysłuchałtegonagraniadokońca.Aprzecieżczęśćrozmowymuumknęła,bo
rozglądałsiępodomuTrenta!
Włączyłdyktafon.Odtworzyłnagraniedokońca,lecznicniezwróciłojego
uwagi.Cofnąłtaśmęizacząłodsłuchiwaćjąjeszczeraz.Inaglepoczułfalęgorąca.
SzybkoprzewinąłtaśmęiponowniewysłuchałwymianyzdańmiędzyEdgaremi
Trentem.Pamiętał,żesłyszałtesłowa,stojącwkorytarzu.Leczdopieroteraz
zrozumiałichznaczenie.
„Ico,lubiłpanpatrzeć,jaktedziecibawiąsięwlesie?”.
„Nie.Skorobawiłysięwlesie,toniemogłemichstądwidzieć.Czasem,jak
przejeżdżałemtamtędyalboszedłemzpsemnaspacer,kiedyjeszczeżył,towidziałem
dzieciwłażącenawzgórze.Dziewczynkęznaprzeciwka.Różnedzieciztegodomu
Patronówposąsiedzku.Wszystkiedzieciakizosiedla”.
Wyłączyłdyktafonipodszedłdotelefonu.
Edgarodebrałjużpopierwszymsygnale.Niespał,bobyładopierodziewiąta.
–Nieprzywiozłeśprzypadkiemczegośzkomendydodomu?
–Naprzykładczego?
–Spisówmieszkańców.
–Nie,Harry.Sąwbiurze.Cosiędzieje?
–Niewiem.Słuchaj,robiłeśdzisiajtenwykresnatablicy.Pamiętaszmoże,czy
wśródmieszkańcówWonderlandAvenuebyłktośonazwiskuPatron?
–Patron?Hm,nieprzypominamsobie.Aco?
–Nic,zadzwoniędociebiepóźniej.
Boschotworzyłteczkęiwyjął„księgęzabójstwa”.Szybkoprzewertowałkartkii
odnalazłlistęobecnychmieszkańcówWonderlandAvenuewrazznumerami
telefonów.NiebyłożadnegoPatrona.Chwyciłsłuchawkęiwybrałnumer.Po
czterechsygnałachusłyszałznajomygłos.
–Dobrywieczór,doktorze,mówiBoschzpolicji.Mampilnąsprawę.
Chciałbymzadaćpanukilkapytańnatematpańskichsąsiadów.
–Proszębardzo–odparłGuyot.
–Czywtysiącdziewięćsetosiemdziesiątymrokuwwaszejokolicymieszkała
rodzinaalbomałżeństwoonazwiskuPatron?
–Nie,chybanie.
–Dobrze.Aczywtakimrazieposąsiedzkumieszkałktoś,ktoprowadziłdom
dzieckaalbodomwychowawczy?
–A,owszem.Blaylockowie.Bardzomililudzie.Prowadzilidomonazwie
„Patroni”.
–Pamiętapanichimiona?
–DoniAudrey.
–Kiedysięwyprowadzili?
–Och,będzieconajmniejdziesięćlat.
–Wiepan,dokądsięprzenieśli?MieszkająciąglewLosAngeles?
–Hm,niepamiętam,zaraz,zaraz…
–Proszęsięniespieszyć,doktorze.Niechpansięspokojniezastanowi.
Niechpanspróbujesobieprzypomnieć.
–Alewiepanco?!–zakrzyknąłnagleGuyot.–Mamkartkibożonarodzeniowe.
Nigdyichniewyrzucam.Audreyprzysyłamicorokupocztówkęnaświęta.
–Proszęodszukaćtepocztówki.Zaczekam.
Guyotwróciłpokilkudługichminutach.
–Mam,znalazłem!–zawołał.
Gdywyrecytowaładres,Boschomalniewestchnąłdonośnie.Cozaulga.Doni
AudreyBlaylockowienieprzenieślisięnaAlaskęanidoinnegoodległegozakątka.
Mieszkaliwzasięgujazdysamochodem.PodziękowałGuyotowiiodłożył
słuchawkę.
WSOBOTĘoósmejranoBoschobserwowałzsamochodumałydrewnianydom
stojącynieopodalgłównejdrogiwmiasteczkuLonePineupodnóżaSierraNevada,
trzygodzinyjazdyzLosAngeles.Popijałzimnąkawęzplastikowegokubka.Kości
bolałygoodchłoduidługiegosiedzeniawsamochodzie.
Odziewiątejzobaczył,żezdomuwychodzimężczyznaokołosześćdziesiątki.
Wziąłzproguporannągazetęizniknąłzpowrotemwśrodku.
Boschruszył.Wjechałnapodjazdizatrzymałauto.Wysiadłiskierowałsiędo
domu.Zanimzdążyłzapukać,widzianyprzedchwiląmężczyznaotworzyłdrzwi.
–PanBlaylock?
–Tak,toja.
Boschmignąłodznaką.
–Chciałbymporozmawiaćchwilęzpanemipańskążoną.Prowadzędochodzenie.
–Długopansterczałpodnaszymdomem?
–Odczwartejrano.Zapóźnoprzyjechałem,byznaleźćpokójnanoc.
–Proszęwejść,akuratnastawiliśmykawę.–MężczyznawpuściłBoschado
środka.Wskazałrękąkanapęorazkrzesłastojącepółkolemprzedkominkiem.–
Pójdępożonęipokawę.
Boschjużmiałusiąść,gdyzauważyłzdjęciawiszącenaścianie.
Wszystkieprzedstawiałydzieciinastolatków.Różnychras.Podopiecznych
domuwychowawczego„Patroni”.Usiadłiczekał.
PochwiliwróciłBlaylockzkubkiemparującejkawy.Zanimweszłakobietao
sympatycznejtwarzy.
–TomojażonaAudrey–rzekłmężczyzna.–Czypijepanzmlekiem?
Wszyscypolicjanci,którychznałem,pilibezmleka.
–Czarnawystarczy.Znałpanwielupolicjantów?
–Owszem,gdymieszkaliśmywLosAngeles.Przepracowałemtrzydzieścilatw
strażypożarnej,dziewięćdziesiątymdrugimodszedłemzestanowiskakomendanta
rejonowego.
–Oczymchcepanznamiporozmawiać?–wtrąciłakobieta,najwyraźniej
zniecierpliwionawspominkamimęża.
–Pracujęwsekcjizabójstw.KomendawHollywood.Prowadzęśledztwow
sprawiemorderstwawLaurelCanyon.Państwomieszkalitamkiedyś.Kontaktujemy
sięzosobami,którewrokuosiemdziesiątymmieszkałyprzyWonderlandAvenue.
–Dlaczegoakuratwtedy?
–Bowtedypopełnionotomorderstwo.Jednakszczątkichłopcaodkrytodopiero
niedawno.Zakopanogowlesienawzgórzu.
–OmójBoże!–jęknęłaAudreyBlaylock.–Kimbyłtenchłopiec?
–Byłjeszczedzieckiem.Miałdwanaścielat.NazywałsięArthurDelacroix.Czy
tonazwiskocośpaństwumówi?
–Mnienie–odparłDonBlaylock.
–Agdzieonmieszkał?–spytałajegożona.–Bownaszejokolicychybanie.
–Nie.Dalej,wMiracleMile.
–Tookropne–westchnęłakobieta.–Cochciałbypanwiedzieć?
–Nocóż,próbujemyodtworzyćtęulicęztamtychczasów.Odniektórych
sąsiadówdowiedziałemsię,żepaństwoprowadzilidomwychowawczy.Czytak?
–Tak–odparła.–Przezdwadzieściapięćlatopiekowaliśmysięróżnymi
dziećmi.
–Godnepodziwu.Iledziecimieliście?
–Trudnodokładniezliczyć.Niektórymiopiekowaliśmysięprzezdługielata,inne
przebywałyunaszaledwieparętygodni.Częstozależałotoodkaprysusądudospraw
nieletnich.Zawszemówiłam,żeabyprowadzićdomwychowawczy,trzebabyć
człowiekiemwielkiego,aletwardegoserca.
–Razzrobiliśmyobliczenia–dorzuciłBlaylock.–Ogółemwróżnychokresach
mieliśmypodopiekątrzydzieścioroośmiorodzieci.Alerealistycznierzeczbiorąc,
tomożnapowiedzieć,żewychowaliśmysiedemnaścioro.Tychsiedemnaściorobyło
znaminatyledługo,byśmymoglijakotakojeukształtować.
–Czymoglibymipaństwoopowiedziećodzieciach,którymiopiekowaliściesię
wtysiącdziewięćsetosiemdziesiątymroku?–spytałBosch.
–Czywtęsprawęzamieszanejestktóreśznaszychdzieci?–spytałaAudrey.
–Tegoniewiem,proszępani.Jakjużmówiłem,próbujemyodtworzyćobraz
ulicyztamtychczasów.Odtegomusimyzacząć.Niemająpaństwożadnych
archiwów,zktórychbywynikało,ktoijakdługouwasprzebywał?
–Mieliśmy–odparłBlaylock.–AleterazsąprzechowywanewLosAngeles.–
Naglepstryknąłpalcami.–Alewiepanco,mamylistęwszystkichdzieci,którym
próbowaliśmypomóc.Niejestonajednakułożonachronologicznie.Spisaliśmy
nazwiska,żebynieutracićznikimkontaktu,pamiętaćourodzinach.Czytosię
przyda?
–Otak,możesięokazaćbardzopomocne.
Blaylockwyszedłzpokoju.Chwilępóźniejwróciłzzielonymskoroszytem.
Otworzyłgoiwyjąłsporządzonąodręcznielistę,którąpołożyłnastoliku.Potem
zacząłstawiaćkrzyżykiprzyniektórychnazwiskach.
–Zaznaczamosobypoosiemdziesiątymroku–wyjaśnił.
Boschprzebiegispojrzeniemspis,wyprzedzającdłońBlaylocka.Niedotarłdo
samegokońca.Wyciągnąłrękęiwskazałpalcemnazwisko.
–Proszęmionimopowiedzieć.
–Aokogochodzi?–spytałaAudrey.
–OJohnny’egoStokesa.Mieligopaństwousiebiewosiemdziesiątymroku,
tak?
ZROBIŁdwiestronynotateknatematStokesa.ChłopakzjawiłsięuBlaylockow
wstyczniu1980roku,aodszedłwlipcu,kiedyaresztowanogozakradzież
samochodu.Pookresiespędzonymwdomupoprawczymoddanogozpowrotem
rodzicom.
–Zdarzałosię,żeniepotrafiliśmypomócjakiemuśdziecku–rzekłaAudrey.–
Johnnybyłwłaśnietakimprzypadkiem.
Boschpokiwałzezrozumieniemgłową.
–Czypanpodejrzewa,żeonzabiłtegochłopca,gdybyłnaszympodopiecznym?
–spytała.
Zdawałsobiesprawę,żejeżeliodpowieszczerze,wpewiensposóbprzekreśli
staraniacałegojejżycia.
–Niewiem.Wiemjednak,żebyłkolegązamordowanegochłopca.
–Wstał.–Mamcoś,cochciałbympaństwupokazać.Muszępójśćdo
samochodu.
Pomaszerowałdoautaizabrałzniegoteczkę.Następnieotworzyłbagażniki
wyjąłpudłozawierającedeskorolkę.Gdyzatrzasnąłklapę,zapiszczałjegotelefon
komórkowy.
–Harry,gdzietysiępodziewasz?–spytałEdgar.
–WLonePine.Aty?
–Jestemwbiurze.Myślałem,że…
–Posłuchaj.Zadzwoniędociebiewciągugodziny.Tywtymczasiezorganizuj
nakazaresztowaniaStokesa.Musimygozgarnąć.
–Dlaczego?
–Botoon.ToonzabiłArthuraDelacroix.
–Jasnacholera,cotygadasz?
–Zadzwonięwciągugodziny.Przygotujnakaz.
Wszedłszyzpowrotemdodomu,Boschpostawiłpudłonapodłodzeipołożył
sobieteczkęnakolanach.WyjąłzniejkopertęzezdjęciamipożyczonymiodSheili
Delacroix.
–Proszęprzyjrzećsiętemuchłopcuipowiedziećmi,czykiedykolwiekbyłu
państwa.ZJohnnymlubzkimkolwiekinnym.
PatrzyłbacznienaBlaylockówoglądającychfotografie.Pokręciligłowami.
–Nigdygoniewidziałem–stwierdziłmężczyzna.
–Dobrze–rzekłBoschischowałzdjęcia.Następnieotworzyłpudloipokazał
deskorolkę.
–ToJohnny’ego!–zakrzyknęłaAudrey.
–Jestpanipewna?
–Tak,rozpoznajęją.Zostałaunas,kiedypolicjagozabrała.Dzwoniłampotem
dojegorodziny,alenigdysięponiąniezgłosił.
–Skądpaniwie,żetojegodeskorolka?
–Bojąpamiętam.Niepodobałamisiętaczaszkazpiszczelami.
–Cosiędziałopotemztądeskorolką,gdychłopakponiąniewrócił?
–Sprzedaliśmyją.KiedyDonodszedłnaemeryturęipostanowiliśmysię
przenieśćtutaj,sprzedaliśmywszystkieniepotrzebnerzeczy.
–Pamiętająpaństwo,komująsprzedali?
–Tak.Sąsiadowi.NazywałsięTrent.
–Kiedytobyło?
–Latemdziewięćdziesiątegodrugiego.Zarazpotym,gdysprzedaliśmydom.Pan
Trentkupiłspororzeczy,którychchcieliśmysiępozbyć.Potrzebowałróżnych
rekwizytówdoswojejpracy.Byłdekoratorem.
Boschzapisałcośwnotatniku.
–CzyJohnnyStokeskiedykolwiekpochwaliłsiępaństwu,skądmatę
deskorolkę?
–Powiedział,żewygrałjąwzawodachzinnymichłopcamiwszkole–odparła
Audrey.
–WszkoleBraciZakonnych?
–Tak.Tamsięuczył.
Skinąłgłową.Zamknąłnotatnik,włożyłgodokieszenipłaszczaiwstałbysię
pożegnać.
ZAPARKOWAŁprzedrestauracjąwLonePine.Byłwygłodniały,zdawałsobie
jednaksprawę,żemusibezzwłocznieporozmawiaćzEdgarem.Wyjąłtelefon
komórkowyiwybrałnumer.
Edgarodebrałnatychmiast.
–Toja.Masznakaz?
–Mam,aleciężkozałatwiaćtakiepapierki,gdyniewiem,cojestgrane,mój
drogikolego.
Byłotoichostatniewspólneśledztwo.Boschmiałwyrzutysumienia,że
odstawiłEdgaranabocznytor.Itozpowodów,którychwłaściwieniepotrafił
wyjaśnić.
–Jerry,posłuchaj.Wiem,żezachowujęsięokropnie,aleniechciałemtracić
czasu.Dlategozacząłemdziałaćnawłasnąrękę.MusiałempędzićdoLonePinew
środkunocy.
–Pojechałbymztobą.
–Wiem–skłamał.–Niepomyślałem.Poprostuwskoczyłemwsamochódijuż.
–Dobra,zacznijodpoczątku,bochciałbymwiedzieć,ocochodzi.
PrzeznastępnedziesięćminutBoschnakreślałsytuację.
–Twierdziszwięc,żechłopaksięspakował,uciekłzdomuiposzedłdo
Stokesa?Atenzaprowadziłgodolasuizabił?
–Mniejwięcej.
–Dlaczegotozrobił?
–Otomusimyjegozapytać.Alemamswojąhipotezę.Chciałmiećdeskorolkę
Arthura.
–Zabiłdladeskorolki?
–Obajdobrzewiemy,żeludziezabijajązjeszczebłahszychpowodów,pozatym
niemamypewności,czychciałzabić.Wykopałrękomapłytkigrób.Nicnie
wskazujenato,żezabiłzpremedytacją.MożetylkopopchnąłArthuraiwalnąłgo
wgłowę.
–Harry,namiłośćboską!Czytoznaczy,żecałataskomplikowanasprawa
sprowadzasiędotego,żedwadzieściapięćlattemujedentrzynastolatekprzyłożył
drugiemudzieciakowi,bochciałmuodebraćcholernązabawkę?Stokesbyłwtedy
niepełnoletni.Niktgodziśniepostawiwstanoskarżenia.
Boschwiedział,żeEdgarmarację.NawetjeśliJohnnyStokesprzyznasiędo
wszystkiego,prawdopodobniewyjdziezaresztujakowolnyczłowiek.
–Szkoda,żeniepozwoliłemjejgozastrzelić–szepnął.
–Comówisz?
–Nic,nic.Przekąszęcośiwracam.Będzieszwbiurze?
–Tak.Gdybycośsiędziało,damciznać.
Boschsięrozłączył.Naglezorientowałsię,żemyślobezkarnościStokesa
odebrałamuapetyt.
12
BOSCHwyjeżdżałakuratzpętliautostrady,gdyzapiszczałjegotelefon
komórkowy.
–NamierzyliStokesa–powiedziałEdgar.–ZadekowałsięwUsher.
Byłtohotelzlattrzydziestychpołożonyzaledwiejednąprzecznicęod
HollywoodBoulevard.Przezdziesiątkilatpełniłfunkcjętaniegodomunoclegowego,
alewwynikubumubudowlanegowostatnichlatachnabrałwartości,toteż
postanowionogoodremontować.Pracejednakwstrzymano,ponieważplaniści
ociągalisięzwydaniemprzychylnejopinii.Hotelczekałnadecyzję,atymczasem
najegodwunastympiętrzezagnieździlisiędzicylokatorzy.Wbudynkuniebyło
prądu.Niebyłoteżbieżącejwody,alemieszkańcyitakużywalitoalet.Zpokojów
usuniętodrzwiimeble,załóżkasłużyłyzrolowanedywany.Przeszukanietego
przybytkuwydawałosięniemożliwe.
–Skądwiemy,żeontamjest?–spytałBosch.
–Nasiodnarkotykówrozpracowywalitamkogośidostalicynk,żeStokes
zamelinowałsięnadwunastympiętrze.Trzebamiećsporonasumieniu,żebytam
wleźć,bowindyniedziałają.
–Dobra,jakijestplan?
–Włazimyzprzytupem.Czterypatrole,jaiciodnarkotyków.Zaczynamyod
parteruimetodycznieposuwamysiędogóry.
–Kiedy?
–Zachwilęmamyzbiórkę.Azarazpotemwkraczamy.Niemożemynaciebie
czekać,Harry.Musimygozdjąćjaknajszybciej.
Boschzastanawiałsięprzezchwilę,czytenpośpiechjestuzasadniony,czypo
prostuEdgarchcesięnanimodegraćzakilkasamodzielnychdziałań.
–Wiem–rzekł.–Dozobaczenia.
Rozłączyłsięidocisnąłpedałgazu.Wsobotęnaulicachbyłoniewiele
samochodów.PółgodzinypóźniejdotarłdoHollywood.WjeżdżającnaHighland,
woddalizobaczyłgórującąsylwetkęhoteluUsher.
Niemiałkrótkofalówki,pozatymzapomniałspytaćEdgara,gdziebędziepunkt
dowodzeniaakcją.Zatelefonowałwięcdokomendy.OdebrałMankiewicz.
–Cześć,Mank.GdziejestzbiórkaprzedakcjąwhoteluUsher?
–Naparkinguprzykościeleprezbiteriańskim.
–Dobra,dzięki.
DwieminutypóźniejBoschwjechałnaparkingobokkościoła.Zobaczyłpięć
radiowozów,samochódEdgaraiwózagentówzwydziałuantynarkotykowego.
Stałyzaparkowanebliskokościoła,żebyniebyłoichwidaćzokienhotelu.W
jednymzradiowozówsiedziałodwóchfunkcjonariuszy.
Boschzatrzymałsię,wysiadłzautaipodszedłdoradiowozuodstronykierowcy.
–Cześć,gdzieonisą?
–Najedenastympiętrze.Narazienicniemają.
Klatkischodoweznajdowałysięnadwóchprzeciwległychkrańcachbudynku.
Boschwybrałschodyodwschodniejstrony.Wchodząc,spostrzegł,żeusunięto
wszystkiedrzwiprowadzącezklatkischodowejnakorytarz,awrazznimi
oznaczeniapięter.Ktośwprawdziezadałsobietrud,bynamalowaćcyfry,lecz
zapałustarczyłomuzaledwienakilkapierwszychkondygnacji.WyżejBosch
szybkostraciłorientację
Naósmymlubdziewiątympiętrzeprzystanął,żebyodsapnąć.Nasłuchiwał,lecz
niebyłożadnychodgłosów.AprzecieżEdgaripozostalipowinnijużdotrzećna
samągórę.Zaczynałwątpić.Możeinformacjabyłabłędna?AmożeStokessię
wymknął?
Ruszyłdalej.Chwilępóźniejzorientowałsię,żeźlepoliczyłpokonywanepiętra–
naswojąniekorzyść.Wszedłnaostatnipodestizatrzymałsięprzedotwartymi
drzwiamiwiodącyminakorytarz.Dwunastepiętro.
Wtedyzgłębikorytarzadobiegłykrzyki:
–Tutaj,tutaj!
–Stokes,nie!Policja!Nieru…
Padłydwaszokującogłośnestrzały,którerozniosłysięechempokorytarzu,
zagłuszającczyjeśwołanie.Boschwyrwałpistoletzkaburyiskoczyłdodrzwi.
Wyjrzałostrożniezzaframugi,lecznatychmiastcofnąłinstynktowniegłowę,bo
huknęłykolejnedwastrzały.
Przykucnąłizerknąłznówwgłąbkorytarza.ZobaczyłEdgaraprzyczajonegotuż
zadwomaumundurowanymipolicjantami.Zwrócenidoniegoplecami,mierzyliz
broniwotwartedrzwi.
–Czysto!–zawołałktoś.–Tutajczysto!
Citrzejjaknakomendęunieślipistoletyiruszylidootwartychdrzwi.
–Uwaga,policjantztyłu!–krzyknąłostrzegawczoBosch.Szybkimkrokiem
przemierzyłkorytarz.Wdrzwiachomałoniezderzyłsięzfunkcjonariuszem,który
wychodziłzpomieszczenia,rozmawiającprzezkrótkofalówkę.
–Centrala,przyślijciekaretkę,Hollywoodczterdzieścijeden,dwunastepiętro.
Podejrzanymaranypostrzałowe.
BoschrozpoznałEdgewooda.Ichspojrzeniaspotkałysięnaułameksekundy,po
czymniedawnykolegaJuliizniknąłwmrokukorytarza.
Boschomiótłwzrokiempokój.Stokessiedziałbezwładniewszafiebezdrzwi,
opartyotylnąścianę.Jegoręcespoczywałynakolanach;wjednejtkwiłpistolet–
kieszonkowaspluwamałegokalibru.Ubranybyłwczarnedżinsyipodkoszulek,
któryprzesiąkłkrwią.Napiersiipodlewymokiemwidniałyranyodkuli.Miał
otwarteoczy,lecznieżył.
PrzednimprzykucnąłEdgar.
Boschrozejrzałsiędokoła:opróczJerry’egowpokojubyłotrzechmundurowych
ijedenfunkcjonariuszwcywilu,prawdopodobniezwydziałuantynarkotykowego.
Dwajumundurowanipolicjanciprzyglądalisiękulomtkwiącymwścianie.
–Niczegonieruszać!–warknąłBosch.–Maciestądwyjśćizaczekaćnatychz
sekcjikontrolnej.Ktooddałstrzały?
–Edgewood–odparłpolicjantpocywilnemu.–Facetchciał…
–Niechcęniczegowiedzieć.Zachowajswojąhistoryjkędlasekcjikontrolnej.
ZnajdźEdgewooda,zabierzgonadółitamzaczekajcie.
Policjanciniechętniewyszlizpokoju,zostawiającBoschaiEdgara.Edgarwstałi
zbliżyłsiędookna.Boschpodszedłdoszafyiukucnąłnajegomiejscu.
Spojrzałnabrońwsztywnejdłoni.Byłpewien,żenumerseryjnyzostałusunięty
zapomocąkwasu.
Pomyślałostrzałach,któreusłyszał,gdydotarłnapodest:najpierwdwa,potem
kolejnedwa.Trudnotobyłoocenić,zwłaszczażeznajdowałsiędośćdaleko,ale
wydawałomusię,żepierwszedwastrzałybyłydonośniejsze.Jeślitak,znaczyłoby
to,żenajpierwwystrzeliłEdgewoodzbronisłużbowej,apotemStokeszeswojej
kieszonkowejzabawki.
CzyliżeStokesnacisnąłspustdopierowtedy,gdyzostałtrafionywpierśitwarz
–atakiepostrzałypowodująprzecieżnatychmiastowąśmierć.CzyEdgewood…
–Comyślisz?–spytałEdgar,podchodząc.
–Nieważne,comyślę.Nieżyje.Teraztojużrobotadlatychzsekcjikontrolnej.
–Sprawazakończona,kolego.Niemusimysięjużmartwić,żeprokurator
odłożyjąadacta.
Boschskinąłgłową.Ichśledztwodobiegłokońca.
–Fakt,niemusimy–mruknął.
–Naszaostatniawspólnarobota,Harry.Kończymypopisowo.
–Taa.Jerry,chcęcięocośzapytać.Czywtrakcieprzygotowańdoakcji
wspomniałeśim,żesprawaprawdopodobniebędzieumorzona,boStokesbyłwtedy
nieletni?
PodługiejchwilimilczeniaEdgarodparł:
–Tak,zdajesię,żecośotymwspomniałem.
–Powiedziałeśim,żejesteśmybezradni,takjakpowiedziałeśtomnie?
Żeprokuratorprawdopodobnieniewniesieaktuoskarżenia?
–Notak,zdajesię,żemówiłem,boco?
Boschnieodpowiedział.Wstałiruszyłdodrzwi.NagleodwróciłsiędoEdgara.
–Dopilnujeszwszystkiego,dopókinieprzyjadącizsekcjikontrolnej?
–Nopewnie.Atydokąd,Harry?
Wyszedłbezsłowa.
ŻYJĄCYczłonkowienieistniejącejoddawnarodzinystalizdalaodsiebieniczym
wierzchołkitrójkąta.PojednejstroniegrobuSamuelDelacroix,podrugiejjego
eks-żona.Sheilazajęłamiejscezatrumną,naprzeciwduchownego.Matkaicórka
trzymałyczarneparasolki,chroniącsięprzedmżawką.Ojciecmókłnadeszczu,ale
żadnazkobietnieprzysunęłasię,bygoosłonić.
Boschteżniemiałparasola.Obserwowałtęscenęzoddali,schowawszysiępod
koronądębu.Uznał,żetowłaściwe,iżArthurDelacroixgrzebanyjestnawzgórzui
wdeszczu.
Wcześniejzatelefonowałdozakładumedycynysądowej,żebydowiedziećsię,
którydompogrzebowyzajmujesiępochówkiemszczątków.
SkierowanogodoForestLawn.Dowiedziałsiętakże,żetomatkachłopca
zgłosiłasiępojegokości.Itoonazadbałaopochówek.
Wszyscytrojeomijalisięwzrokiem.Gdytrumnęopuszczonodogrobui
duchownyuczyniłznakkrzyża,Sheilaodwróciłasięiruszyłaspadzistymtrawnikiem
naparking.Jakbywogóleniedostrzegłaobecnościswoichrodziców.
Ojciecnatychmiastpodążyłjejśladem,leczgdyonaobejrzałasięizobaczyła,że
zaniąidzie,przyspieszyłakroku.Prędkodotarładosamochoduiodjechała,zanim
zdążyłjądogonić.
Samuelpatrzył,jakautojegocórkimknieprzezrozległycmentarziznikaw
bramiewyjazdowej.Potemwsiadłdoswojegosamochoduiteżodjechał.
Boschspojrzałponowniewstronęgrobu.Duchownyjużposzedł.
PrzymogilepozostałatylkoChristineWaters.Odmówiłacichąmodlitwę,po
czymskierowałasięnaparking,gdzieczekałyostatniedwasamochody.Ruszyłw
tymkierunku,chcącprzeciąćjejdrogę.Gdysięzbliżył,spojrzałananiegospokojnie.
Zrównałsięznią.
–Dlaczegoupomniałasiępanioszczątki?–spytał.
–Bouznałam,żeniktinnytegoniezrobi–odparła.
Doszlidodrogi.SamochódBoschastałbliżej.
–Dowidzeniapanu–powiedziała,podchodzącdoswojegoauta.
–Chwileczkę,mamcośdlapani.–Otworzyłbagażnik.
Spojrzałazdziwiona.
–Cotakiego?–Złożyłaparasolkęiwrzuciłajądosamochodu,potempodeszła
doBoscha.
–Ktośmikiedyśpowiedział,żeżycietoposzukiwanietylkojednejrzeczy.
Odkupienia.
–Odkupienia?Czego?
–Wszystkiego.Czegokolwiek.Wszyscychcemy,bynamprzebaczono.
Wyjąłzbagażnikakartonowepudło.
–Proszęsięzatroszczyćotedzieci–powiedział.
Podniosłapokrywę.Wśrodkuznajdowałysięplikikopertspiętegumkąoraz
luźnefotografie.NawierzchuleżałozdjęciechłopcazKosowa.
Chłopcaonieobecnymspojrzeniu.
Wsunęłarękędośrodka.
–Skądto?
–Nieważne.Ktośmusisięnimizająć.
Skinęłagłowąistarannieprzykryłapudło.Następniewzięłajewobiedłonie,
zaniosładosamochoduipołożyłanatylnymsiedzeniu.Wydawałosię,żechcecoś
powiedzieć,alesięrozmyśliła.Wsiadłaiodjechała.
HarryBoschzatrzasnąłklapębagażnikaipopatrzyłzaoddalającymsię
samochodem.
ZBLIŻAŁAsiępółnoczsobotynaniedzielę.Boschpostanowiłposprzątaćswoją
częśćstołu,bowiedział,żeotejporzewpobliżuniebędzieżadnychwścibskich
oczu.Nazajutrzczekałgowprawdzieostatnidzieńpracywhollywoodzkiej
komendzie,uznałjednak,żegdyzjawisięrano,chcemiećwyprowadzkęzasobą.
Potemzamierzałurządzićtrzygodzinnypożegnalnylunch„UMussaiFranka”dla
tych,którzycośdlaniegoznaczą.
Pogadaznimitrochę,poczymwyślizgniesiętylnymidrzwiami,zanim
ktokolwieksięzorientuje.Niewidziałinnegosposobu.
Zacząłprzekładaćzawartośćszufladydodwóchpustychpudeł.
Wpewnejchwiliwyciągnąłsłoikpełenłusek.Znieruchomiał.Brakowałołuski
zabranejzpogrzebuJuliiBrasher.Trzymałjąnapółcewdomu,obokzdjęcia
przedstawiającegopaszczęrekina.Zdecydował,żezachowatęfotografię,by
przypominałamuoniebezpieczeństwach,któreczyhająnaczłowieka,gdy
postanowiopuścićbezpiecznąklatkę.OjciecJuliipozwoliłmuzabraćtozdjęcie.
Ostrożniewstawiłsłoikdopudła.Następniewziął„księgizabójstw”dotyczące
nierozwiązanychspraw.Chciałnadalgłowićsięnadnimiwwolnychchwilach.
Szufladabyłaniemalpusta.Sięgnąłrękągłębiejiwyciągnąłzłożonąkartkę.„Gdzie
jesteś,twardzielu?”–przeczytał.
Długowpatrywałsięwtesłowa.Rozmyślałowszystkim,cowydarzyłosięw
jegożyciu,odkądprzedtrzynastomadniamipojechałnaWonderlandAvenue.
Rozmyślałotym,corobiłigdziebywał.RozmyślałoTrencieiStokesie,aprzede
wszystkimoArthurzeDelacroixiJuliiBrasher.
Rozmyślałotym,copowiedziałGolliherokościachludzizamordowanychprzed
tysiącamilat.IwśródtychrozmyślańobjawiłasięodpowiedźnazadaneprzezJulię
pytanie.
–Nigdzie–odparłnagłos.
Włożyłkartkędopudełka.Spojrzałnaswojedłonie,naoszpeconekłykcie.I
pomyślałowszystkichranachwewnętrznych,któreodniósł,boksującniewidzialne
mury.
Zawszezdawałsobiesprawę,żebezswojejpracy,bezodznakiipoczuciamisji
będziezgubiony.Leczwtejchwilidotarłodoniegozcałąmocą,żenawetjeśli
pozostaniepolicjantem,czekaćgomożetakisamlos.Żetowłaśniepracaprowadzi
godozguby.To,bezczegoniemógłsięobejść,wyjaławiałojegożycie.
Podjąłdecyzję.
Sięgnąłdokieszeniiwyjąłportfelik.Zprzezroczystejplastikowejkieszonki
wysunąłlegitymacjęiodpiąłodznakę.Przesunąłpalcempowytłoczonymnapisie
„Policja”.Byłchropawyjakbliznynajegokłykciach.
Włożyłlegitymacjęiodznakędoszuflady.Potemwyciągnąłpistoletzkabury,
popatrzyłnaniegoprzezdługąchwilęiteżwepchnąłgodoszuflady.Wreszcie
zamknąłjąnaklucz.
WstałiprzeszedłprzezsalędogabinetuGivers.Nabiurkupołożyłkluczykdo
szufladyorazkluczykiodsamochodu.Giversprzyjdzieranoiniezastaniego.Zdziwi
się,więczajrzydojegoszuflady.Zobaczyodznakę,legitymacjęibroń.Zrozumie,
żeBoschrzuciłpracę.Żenieprzenosisiędowydziałukryminalnego.Żerezygnuje
bezpowrotnie.Kod7.
Rozejrzałsięporazostatni,doznającsilnegopoczucianieodwołalności.Był
zdecydowany.Postawiłjednopudłonadrugimizaniósłobadowyjścia.Minąwszy
dyżurkę,pchnąłplecamidrzwi.
–Ej,możeszcośdlamniezrobić?!–zawołałdooficeradyżurnego.
–Zadzwońpotaksówkę,dobra?
–Niemasprawy.Alepogodajestparszywa,więctomożechwilępotrwać.
Lepiejzaczekajwśród…
Drzwisięzatrzasnęły,zagłuszającsłowapolicjanta.Boschpodszedłdo
krawężnika.Byłarześka,wilgotnanoc.Gęstechmuryprzesłoniłyksiężyc.
Przyciskającpudładopiersi,czekałwdeszczu.