Karl Rahner Człowiek dzisiejszy a religia

background image

Temat ,,Człowiek dzisiejszy a religia" zarysowuje

pytanie zbyt obszerne, by mogło być wyczerpująco

omówione w krótkim szkicu. Niechże więc czytelnik,

przyjmując go krytycznie i życzliwie, ma w pamięci,

że magnis voluisse sat est.

Na początku i jako wprowadzenie chcę podkreślić

jedno: człowiek dzisiejszy nie jest nigdy t y l k o dzi­

siejszym człowiekiem. Nie wolno, aby nim był. Swo­

istość, bardzo trudna zresztą do uchwycenia, która go

charakteryzuje, nie jest całością jego człowieczeństwa

i nie powinna być jako taka całość rozumiana i prze­

żywana, mimo że odciska tak głębokie piętno na wszel­

kich jej aspektach. Ktoś może uważać takie zdanie za

banał. Jest ono jednakże czymś więcej. W człowieku

żyje niezmiernie głęboka tęsknota do jedności — i jest

to tęsknota słuszna, Lecz właśnie ona sprawia, że gro­

zi nam zawsze chęć sprowadzania wszystkiego do

wspólnego mianownika, chęć układania wszystkiego

w życiu w perspektywie jakiegoś jednego punktu, okre­

ślania wszystkiego jako funkcji jakiejś jednej znanej

nam i możliwej do opanowania przez nas wielkości.

Tak jest w dziedzinie teorii, lecz jest tak również

w sferze działania praktycznego. Człowiek dzisiejszy

zagrożony jest przez to właśnie, że chce nieraz być

człowiekiem dzisiejszym i niczym więcej. Ktoś na

przykład, kogo nazywamy „typem managera", nie jest

w głębszym rozumieniu po prostu człowiekiem na

śmierć zapracowanym, tacy bowiem bywali zawsze,

czy to z przymusu, czy w własnej woli. Typ mana­

gera, w sensie egzystencjalno-ontologicznym i napraw­

dę etycznym, występuje wówczas, gdy ktoś zaczyna

uważać wszystko w życiu za funkcję swej roli zawo­

dowej i identyfikować po prostu cale swoje życie z tą

rolą. To zaś musi prowadzić do zwichnięcia innych ży­

ciowych dokonań, nawet gdy — biorąc materialnie —•

istnieją one wciąż jeszcze i na pozór obecne jest jeszcze

wszystko, co się składa na życie po ludzku. Dzieje się

to wówczas, gdy na przykład rzeczy takie jak małżeń­

stwo, sztuka, przyjaźń, a nawet religia .stają się dla

kogoś środkami czy formami reprezentowania jego

istnienia jako „managera", gdy są świadome lub po

cichu przeżywane jako przedłużenie życia w tej roli,

gdy występować zaczyna ślepota na ich sens jako rze­

czywistości życia ludzkiego w ogóle, a,ich sens jedyny

i usprawiedliwiający widzi się w tym tylko, czym one

są dla przedsiębiorstwa i dla zawodu przedsiębiorcy.

Kiedy niemądry frazes, występujący często w różnych

formach na klepsydrach: „Żył tylko dla firmy" staje

się rzeczywiście prawdziwy, znaczy to, że wystąpiło

jakieś fatalne dla człowieka zredukowanie czy zanik

sensu ludzkiego życia. Oczywiście, dzisiejsza rzeczywi­

stość, ujęta konstrukcjami technicznymi i naukowymi,.

przedstawia więcej możliwości dla życia pełnią czło­

wieczeństwa, niż to miało zwykle miejsce w pracy za­

wodowej w dawnych czasach, gdyż dzisiejsze zawody

wymagają bardziej właśnie pełni człowieczeństwa, czyli

postawy twórczej, szerokości horyzontów, wyrobienia

artystycznego i politycznego, orientacji w najnowszych

odkryciach. A jednak pozostaje faktem, że człowiek

w samej tylko swojej dzisiejszości i człowiek w ogóle,

pełny człowiek — to nie jest po prostu to samo. Wy­

trzymać ten pluralizm, mieć odwagę podjąć go w ca­

łości i bezstronnie, nie sądzić, jak mawiał pewien daw­

ny mistyk, że można osiągnąć wszystko w jednym ćwi­

czeniu, to dziś podstawowy postulat autentycznego,

zdrowego ludzkiego życia. Tak jak część żyje zawsze

w całości i nie jest z nią nigdy sama, również dzisiej-

szość człowieka żyje w pełni całego jego ludzkiego ży­

cia. Pragnienie i wysiłki, by nie być już niczym prócz

człowieka dnia dzisiejszego i jutra, nie tylko więc są

w całkiem prawdziwym sensie czymś nieludzkim, lecz

także (bez względu na wyroki krótkofalowego doświad­

czenia) muszą szkodzić na dłuższą metę samej dzisiej­

szości tego, kto się nimi kieruje. Jest bowiem jedną

z tajemnic skończonego bytowania, że każda z jego

chwil jest odmienna od wszystkich innych, a przecież

jednocześnie zależy od nich i bez nich nie istniałaby

CZŁOWIEK DZISIEJSZY A RELIGIA

40

41

background image

wcale. Omawiając współzależności między religią a spe­

cyficzną dzisiejszością człowieka, zakładamy więc już

z góry, że ta jego swoistość nie może sama w sobie

stanowić dostatecznej bazy, zdolnej unieść jego reli­

gię. Gdyby człowiek przestał być autentycznym, peł­

nym człowiekiem, takim, który rozmyśla i kocha,

obcuje z ostatecznymi tajemnicami istnienia, zna skoń-

czoność i trwogę, świętość piękna, śmierć, wszelkie

moce pełnej człowieczej doli, jakich by nie nosiły

imion — to nie mógłby być w ogóle, na dłuższą metę,

ani prawdziwym człowiekiem, ani prawdziwym homo

religiosus.

Religia bowiem, autentyczny stosunek do

Boga, do absolutnej, wszechobejmującej i wszechoca-

lającej tajemnicy istnienia, nie jest jakimś szczegól­

nym, zlokalizowanym sektorem ludzkiego życia, lecz

jego pierwotną i scalającą je na powrót jednością. Żyje

ona tedy zawsze całością tego życia, które jest jedno

i które ma scalić. Jeśli więc człowiek dzisiejszy,

w swej dzisiejszej swoistości, miewa bolesne wraże­

nie, że ta dzisiejszość właśnie czyni go otwarcie lub

ukradkiem areligijnym, winien spytać najpierw, czy —

zanim się to stało — nie był za mało człowiekiem, czy

nie zamienił się tylko w „managera" w egzystencjal-

no-ontologicznym sensie, który był wyżej opisany,

w człowieka, który czynić chce tylko jedno, ale tego

jednego szuka w strefie rzeczy robionych i planowa­

nych, w strefie podległej światu, a nie w niewysło-

wionej tajemnicy Boga, w milczącej niepodległości,

której podlegamy wszyscy.

Są to jednak tylko uwagi wstępne, potrzebne dla

uniknięcia nieporozumień w zakresie tego, co chcę tu

powiedzieć. Spytajmy teraz, z najogólniejszego, teolo­

gicznego punktu widzenia, na czym właściwie polega

dzisiejszość, by móc następnie rozważyć, z jakim sto­

sunkiem do religii mamy do czynienia w dzisiejszym

człowieku. Odpowiedzią na to będzie całkiem proste

zdanie, które postaramy się wyjaśnić. Człowiek

w swym historycznym rozwoju osiągnął dziś jedno­

znacznie i ostatecznie fazę twórczości własnej, stał się

w stosunku do swego środowiska, naprawdę i sku­

tecznie, jego racjonalnie planującym panem i władcą.

Zdanie to nie ma być wyrazem najgłębszej i najbar­

dziej podstawowej swoistości czołwieka dzisiejszego

i nie znaczy też, że twórczość w sztuce, myśli i słowie

nie występowała również dawniej, i to w sposób jesz­

cze bardziej odpowiadający temu pojęciu. Chodzi nam

tylko o to, by ta dzisiejsza pozycja twórcza człowieka,

na którą się powołujemy, posłużyła za punkt wyjścia

do wyjaśnienia, w sposób powszechnie zrozumiały,

dzisiejszej sytuacji religijnej. Cóż więc oznacza ona

w naszym wypadku?

Człowiek żyje w środowisku. Jest istotą o stałycn

stosunkach ze światem zewnętrznym, z którym obcu­

je, który przyjmuje, od którego zależy. To, co otacza

człowieka i przez co jest — empirycznie — unoszo­

ny, nazywano dotychczas przyrodą. Oczywiście czło­

wiek zawsze w tę przyrodę ingerował. Nie pozostał

w całej swej historii na stopniu „zbieracza", dość szyb­

ko przestał się zadowalać tym, co przyroda propono­

wała mu sama. Oswoił zwierzęta, zagospodarował gle­

bę w pewien planowy i systematyczny sposób, robił

wynalazki, wznosił domy, sporządzał narzędzia. Jed-

nakże wszystkie te czynności twórcze aż do czasów

najnowszych były jakby wstawiane w wolną przyrodę

i człowiek spotykał tę przyrodę bezpośrednio, narażał

się je i i zawierzał, czując się zarazem jakoś bliskim je]

niezależnej od niego istocie. Była ona dla niego czymś

dostojnym, władczym i potężnym, czymś, co przyoble­

ka bezpośrednio onieśmielająca i fascynująca zarazem

świetność noumenalna, czymś, co — według własnych

praw — żywi i chroni, sroży się i unicestwia. Łączył

się z tym jednak fakt, że'"rządy Boga, właściwego Boga,

i rządy przyrody przeżywano jako pewnego _ rodzaju

jedność. W przyrodzie przemawiał Bóg, w niej i przez

nią Jego łaskawość i Jego gniew stawały się bezpo­

średnio jak gdyby namacalne. Zmiana pogody, piorun,

zara?a, wytryśnięcie nowego źródła, trzęsienie ziemi

i tvsiace innych zdarzeń tego typu, nieprzewidywal­

nych, nieobliczalnych, stanowiło w ówczesnym prze­

żywaniu jak gdyby wyrazy oddziaływania samego Bo­

ga na człowieka, tak że człowiek ten, żyjąc w swobod-

nei i niepodległej mu przyrodzie, widział jej dzieje

43

42

background image

oraz dzieje zbawienia i zła jako jedność, a w każdym

razie jako rzeczywistości o nieokreślonych jeszcze gra­

nicach, zachodzące wciąż na siebie nawzajem. I w tym

świecie przyrody, nie opanowanej jeszcze, bliskiej, swo­

bodnej, były naturalnie strefy zwykłości i przyzwy­

czajenia, strefy obliczalne. W księgach Starego Testa­

mentu występują już tu i ówdzie zdarzenia, które

świadczą, że były jakieś różnice i stopnie w odczuwa­

niu przez człowieka noumenalnej przyrody jako obec­

ności bezpośrednio boskich rządów. Nie było jednak

jeszcze sytuacji, w której człowiek, podsłuchawszy pra­

wa przyrody, uzbroiłby się w nie niejako przeciw niej

samej, by ją nimi zniewalać, by się wyemancypować

spod ich brutalności i podporządkować je sobie. Dla­

tego nawet dla religii, która nie mieszała już Boga

z przyrodą, uważała słońce, księżyc, gwiazdy i wszel­

kie moce ziemi za Jego stworzenia, a nie za Jego- bez­

pośrednie przejawy — przyroda ta była nadal jeszcze

czymś w rodzaju boskiego namiestnictwa i człowiekowi

nie pozostawało nic innego, jak być jej posłusznym,

w milczeniu i z pokorą, lub też modlić się i zaklinać

Tego, co był także jej Panem, by nakazał jej łaska­

wość.

Dziś wszystko to zmieniło się radykalnie. Nie będzie­

my się tu zajmować tym, czy jest to zmiana jakości,

czy tylko stopnia. Odpowiedź na to pytanie zależy od

treści pojęciowych, podkładanych pod te słowa, i od

punktu widzenia, z którego się patrzy. W każdym razie

zmiana ta jest znacznie większa, niż się zakłada w po­

tocznych ocenach chrześcijańskich, a w narastającej

dopiero erze mikrofizyki, automatyzacji i cybernetyki

pogłębi się jeszcze niesłychanie, modyfikując dalej

i głębiej świadomość ludzką. I dziś istnieje jeszcze

wprawdzie przyroda wolna i niepodległa w sensie egzy­

stencjalnym, lecz w odczuciu dzisiejszego człowieka

stała się ona czymś na kształt rezerwatu, jakiejś wy­

sepki folkloru pozostałej z dawnych czasów. Nie twier­

dzę, że jest tak rzeczywiście, ale że jest tak w odczu­

ciu ludzkim. W każdym zaś razie nawet ta zmiana w sto­

sunku do przyrody, która jest całkiem uzasadniona

obiektywnie, jest już zmianą olbrzymią. Jest jeszcze

wprawdzie nie opanowana przez nas pogoda, ale nie

umieramy już z głodu, gdy zniszczy ona zbiory w ja­

kimś jednym rejonie. Wciąż bywamy chorzy, ale ma­

my już dokładną znajomość chorób i ich praw, może­

my z nimi walczyć, a średnia długość życia ludzkiego

wzrosła dwukrotnie. Nie żyjemy już we wnętrzu nie­

zmiennej prawie przyrody, lecz tę przyrodę zmienia­

my. Nie jesteśmy już tylko myślącymi podmiotami, któ­

re duchowo i religijnie odcinają się od natury ludzkiej

i w świadomości swego bezpośredniego stosunku do jej

Stwórcy uważają się za wyższe od niej. Także w fi­

zycznej już rzeczywistości, w twardych faktach dnia

codziennego przyroda stała się dziś materiałem i war­

sztatem dla twórczych działań człowieka, została cał­

kiem konkretnie „zdegradowana". W którymkolwiek

kierunku zwrócimy się w naszej przestrzeni życiowej,

napotykamy najpierw rozległe strefy nie tej przyrody,

którą zrobił Bóg, lecz tej, którą zrobiliśmy sami. Na­

potykamy n a s z e światło, nasze nowe tworzywa,

środki komunikacji, które myśmy wynaleźli, zwierzęta

i rośliny wyhodowane przez nas, i to nie drogą przy­

padkowych, podobnych do zabaw prób, lecz w wyniku

racjonalnego planowania, które trzeźwo, nieomal arbi­

tralnie, stawia samo sobie cel i każe, by był osiągnięty.

Tyrady, które czyta się dziś wszędzie o podbojach prze­

strzeni, mogą być w jakiejś części wytworami dość dzie­

cinnej fantazji, mogą odmalowywać przyszłość utopij­

ną i niemożliwą do urzeczywistnienia, lecz pozostaje

przecież faktem głęboko wstrząsającym, że święta Se­

lene Greków, księżyc, który według Biblii Bóg osadził

na niebie jako światło nocy, osiągalny jest dziś dla po­

cisków zrobionych ręką człowieka z gliny ziemi, i że

w dodatku okazuje się on w tym doświadczeniu martwą

kulą z tego samego materiału, który znajdujemy na na­

szym globie, podczas gdy dawniej (jeszcze w obrazie

świata Nowego Testamentu) należał do sfery, której

mieszkańcy nie podlegali czasowi i żadnej zmianie, do

sfery, w której ciała niebieskie, wyjęte spod praw losu,

niezmiennie spokojne i zjednoczone w sobie ciągnęły

swymi niebieskimi szlakami. Przyroda dla dzisiejszego

człowieka nie jest już wspaniałą, niepodległą mu na-

44

45

background image

miestniczką Boga, lecz materiałem, którego potrzebuje,

by budować sobie według własnych praw własny świat,

by doświadczać siebie w swojej własnej, wolnej twór­

czości. Ten materiał twórczości ludzkiej ma oczywiście

pewne sobie właściwe prawa, które ciążą jeszcze nieraz

mocno człowiekowi. I oczywiście wobec tego jest to

twórczość podporządkowana zawsze czemuś co obce, co

dane z góry, a więc nie twórczość czysta, jak Boga, nie

twórczość idąca wyłącznie od środka, będąca sama sobie

prawem, wysnuwająca z. nicości — jednocześnie — ma­

teriał wraz z jego formą. Twórczość człowieka, która

musi liczyć się z prawami materii, jest więc przez sam

swój wzrost wzrastaniem także posłuszeństwa, „niewol­

nictwa" wobec obcego prawa. Jest jednak twórczością.

Wie i chce, opanowuje świat, zmusza przyrodę do służ­

by. W t e n sposób jednak, już nie tylko w sensie ducho­

wym, lecz całkiem realnym, człowiek wydany jest we

własne ręce. Świat otaczający staje się jego własnym

obrazem, w swym środowisku spotyka samego siebie.

Nie będziemy już tu dalej opisywać tej zmiany, upod­

miotowienia człowieka w realnym, doświadczalnym bez­

pośrednio świecie. Jest bezsporne, że pojedyncze jed­

nostki doświadczają w bardzo nierównym stopniu tej

swoistości człowieka dzisiejszego, są w bardzo nierów­

nym stopniu świadome implikacji techniki, cybernetyki,

aktywności twórczej, „hominizacji" świata. Zależy to

od zawodu, wieku, od lokalnych cech węższego środo­

wiska i kultury, wreszcie od odwagi, która rozstrzyga,

czy się tę świadomość dopuści, czy się ją zrepresjonuje.

I bezsporne jest też, że świat klerykalny, który istnieje

we wszystkich wyznaniach i którego udziałem są za­

równo błogosławieństwa, jak niebezpieczeństwa „życia

duchowo-zakonnego", dopuszcza takie doświadczenie

najwolniej i z największymi oporami. Prawdą ogólną

jednak i uogólniającą się niepowstrzymanie jest to, że

człowiek dnia dzisiejszego i jutra jest człowiekiem, któ­

ry staje się rzeczywiście podmiotem, który już nie tylko

w sensie teoretyczno-kontemplatywnym, ale też i cał­

kiem realnym jest odpowiedzialny sam za siebie, który

dokonał faktycznie, a nie tylko myślowo i religijnie,

kopernikańskiego zwrotu od „kosmocentrycznej" do

„antropocentrycznej" perspektywy. Człowiek ten pla­

nuje, jest w stałym, bezpośrednim kontakcie z nauką,

która nie zajmuje się estetyczno-filozoficzną kontem­

placją świata, lecz przemyśliwa (także w swym teore­

tyzowaniu), jak pokonać i opanować przyrodę, jak ode­

brać jej, a przywłaszczyć sobie prawa działania. Czło­

wiek stawia sobie wciąż nowe cele i zadania, wy­

najduje nowe potrzeby, nowe chcenia, które sam wzbu­

dza i obiecuje zaspokoić. Ryzykuje przy tym, że upra­

wiając sztukę „kierowania ludźmi", reklamy, propa­

gandy, zacznie w końcu traktować też samego człowie­

ka jak materiał, który formuje według swych zamie­

rzeń i samowładnie obranych celów. W planie empi­

rycznym i przeżyciowym przyroda jest dziś dla niego

rzeczywiście kamieniołomem i placem budowy, na któ­

rym świat ma dopiero zaistnieć. Świat, w którym bę­

dzie żył jak w naprawdę własnym i w którym jeszcze

raz spotka siebie, n i e o m a l jako własnego stwórcę,

jako Boga.

Zanim przejdziemy do pytania o znaczenie doświad­

czenia twórczości i hominizacji świata dla stosunku do

Boga i dla religii w ogóle, trzeba zatrzymać się jeszcze

przy pewnym twierdzeniu teologicznym i zarazem hi­

storycznym — że mianowicie taki rozwój spraw jest

nieunikniony. Odpowiada on w swym ostatecznym sen­

sie istocie samego chrześcijaństwa. Wszelkie sentymen­

talne tęsknoty za „naturą czystą", za jej noumenalną

władzą, za jej minioną, niezastąpioną pięknością i płod­

nością — są i pozostaną „czystą romantyką". Tam na­

wet, gdzie człowiek przyrodę chroni, gdzie zakładamy

parki narodowe, pielęgnujemy trawniki, zabezpieczamy

brzegi rzek i dokładamy starań, aby nie wymarły wie­

loryby, jest to już przyroda przez nas samych dobro­

wolnie zachowana od zniszczenia, jest to założony przez

nas ogród, a nie przyroda dzika, nie ta, w której żyli

jako jej część nasi przodkowie. Jest to już przyroda

sztuczna, zrobiona przez człowieka, stanowiąca jego

wyrafinowaną kulturę i znów w tym odbijająca jego

obraz. I ten bieg rzeczy jest nieunikniony. Nie musi się

koniecznie podkładać pod niego ideologii marksistow­

skiej, ani też uważać go za triumf czy coś szczególnie

47

46

background image

uszczęśliwiającego. Po prostu jest taki, jaki jest — i ta­

kim pozostanie. Człowiek, który raz odkrył w sobie

możliwości władzy, nie zrezygnuje z niej już nigdy, nie

zrezygnuje z tego, by być panem. Srogim, walecznym,

wytrzymującym tysiące porażek, lecz potem znów z ko­

lei odnoszącym upajające zwycięstwa w bitwie z przy­

rodą o jej ujarzmienie. By być panem i twórcą świata,

który sam sobie kształtuje. Co więcej i co jeszcze waż­

niejsze, ten obrót spraw nie jest — przy naprawdę do­

głębnym oglądzie w świetle historii ducha i istoty na­

szej religii — czymś, co powstało mimo chrześcijań­

stwa lub obok niego, chociaż (o dobrotliwa ironio bo­

ska!) właśnie ludzie Kościoła uświadamiają to sobie naj­

później. Ten obrót spraw wypływa z istoty samego

chrześcijaństwa, jest konieczną fazą jego własnej hi­

storii. I nic tu nie zmienia okoliczność, że związek ten

odkrywamy dopiero wówczas, gdy faza ta już 'nastąpiła,

że nie przewidywaliśmy jej przedtem, że w praktyce

przeżywaliśmy ją i przeżywamy jeszcze nieraz z trwo­

gą, z ubolewaniami, z odrazą i długo nie chcieliśmy po­

jąć, że mamy w niej do czynienia z historią chrześci­

jańskiej rzeczywistości. Chociaż bowiem chrześcijań­

stwo nie przeżywało tej fazy już od początku (w prze­

ciwnym razie nie przeżywałoby i nie doznawało żad­

nej w ogóle historii!), to jednak przynależy ona, mimo

to, do procesu rozwijania się i urzeczywistniania jego

życia. Nigdzie przecież człowiek nie jest bardziej niż

w chrześcijaństwie wolnym partnerem Boga, partne­

rem do tego stopnia, że nie „ponosi" nawet własnego

zbawienia, lecz m u s i je c z y n i ć w s p o s ó b

w o l n y (nawet jeśli ten czyn jego wolności jest mu

dany dzięki łasce). Już na pierwszej stronie naszej księ­

gi świętej jest zdanie: „I czyńcie sobie ziemię podda­

ną". Chrześcijanin nie mógł ani nie potrzebował wcale

przewidywać z góry, jakie zadania i jaką historię zda­

nie to kryje. Lecz człowiek w chrześcijańskim rozu­

mieniu, człowiek, który wie, że jest w sposób najzupeł-

niejszy podmiotem wolności, który naprawdę zrozumiał,

że przyroda, to znaczy wszystko co go otacza, nie jest

Bogiem, lecz tylko tworem Boga, mniejszym niż on

sam, Jego partner, chrześcijanin, który wie, że w czło-

48

wieku i tylko w nim świat stał się, przez wcielenie,

bezpośrednią historią samego Boga i że om sam stoi po

stronie Boga w stosunku do stworzenia i nie może prze­

to uważać przyrody tak łatwo za Bożą namiestniczkę,

gdyż w Bogu-człowieku stał się sam Jego namiestni­

kiem wobec niej — taki człowiek, chrześcijanin, musiał

z czasem dojść do odkrycia, że ten jego zasadniczy sto­

sunek do świata i przyrody urzeczywistniać się może

nie tylko w wewnętrznym życiu wiary, sumienia, mo­

dlitwy, ale również w samym świecie i w materii świa­

ta. Ze się urzeczywistnia w czynie poznawczym świec­

kiej nauki i w wypływającym zeń czynie ujarzmienia

przyrody. Dlatego chrześcijanin może dostrzec koniecz­

ność i chrześcijańskie źródło rozwoju, który nastąpił,

może rozwój ten uznać całkowicie za swe zadanie, zo­

bowiązujące dla niego jako obrona i wprowadzenie

w czyn własnej godności, pochodzącej od Stwórcy

i najdostojniejszego Partnera.

Cóż mówi jednak ta właściwość dzisiejszej sytuacji

ludzkiej, gdy spojrzymy na nią od strony jej znaczenia

dla religii? To pytanie właśnie, sprowadzające wszyst­

kie powyższe refleksje do naszego właściwego tematu,

musimy sobie teraz zadać.

Najpierw powiedzieć trzeba trzeźwo, odważnie i ucz­

ciwie rzecz następującą. Sytuacja ta, na pierwszy rzut

oka i w pierwszym bezpośrednim przeżyciu, stanowi

bardzo poważną, głęboką trudność dla religijnego sto­

sunku do Boga. Bóg rzeczywiście (tak to w każdym ra­

zie wygląda) stał się znacznie bardziej odległy od czło­

wieka, odkąd przyroda wydaje się zdegradowana do

materiału ludzkiej twórczości. Świat, dzięki odkryciu

jego praw oraz posługiwaniu się i manipulowaniu nimi,

dostał się wprawdzie pod władzę człowieka, lecz zara­

zem stał się jakby gęsto utkaną przegrodą, która od­

dziela od Boga. W przyrodzie i w tym, co z niej sam

produkuje, człowiek znajduje w sposób naoczny tylko

świat: prawa materii i odbicie samego siebie. Oczywi­

ście, można powiedzieć zawsze: ależ świat jest i tak

przecież stworzony przez Boga, prawa w nim odkry­

wane dał Bóg a wszystko, co czyni człowiek, czyni jako

istota obdarowana duchem i wolnością, którą Bóg tak-

49

background image

że stworzył i wezwał po imieniu. Tak można zawsze

powiedzieć. To jest i pozostaje prawdziwe. Tylko że nic

to nie zmienia w fakcie, że świat nasz stał się bezboż­

ny. To, co się w nim dzieje, nie może już być odbie­

rane, a w każdym razie nie może być odbierane tak

bezpośrednio i nieodparcie jak dawniej, jako działanie

Boga. Cuda nie następują już każdego dnia, to co „nad­

zwyczajne" przedstawia się przede wszystkim jako za­

danie dla nauki, która ma to wyjaśnić i zdegradować

do zwyczajności. Nieszczęścia zwane „plagami" nie są

już odczuwane jako coś skłaniającego do błagalnych

modlitw do władcy przyrody, lecz jako coś, co każe

prowadzić jeszcze bardziej zapamiętałą walkę z ich

mocami, tak by zostały w końcu przezwyciężone, oswo­

jone lub bodaj otamowane. Świat pozostaje światem

„odbóstwionym", światem zsekularyzowanym i zhomi-

nizowanym, choć nie znaczy to wcale, że stał się hu­

manistycznym, gdyż także w zhominizowanym świe­

cie przegląda wciąż jeszcze nieludzkość człowieka,

w postaci choćby wyniszczania przyrody, broni ato­

mowych i innych straszliwości czy okrucieństw. Jedno

jednakże jest bezsporne r^świat odbóstwiony i zhomi-

nizowany to odsuwanie się Boga w niepochwytną dal,

to bledniecie i rosnąca nieokreśloność wszelkiej reflek­

sji o Bogu, to „oddestylowanie" Boga od świata i „po­

zbawienie Go kategorii". Ten, kto nie chciałby tego

przyznać na podstawie własnego przeżywania, niechże

szczerze pyta sam siebie, czy istotnie jego doświadcze­

nie Boga jest tak bardzo silne, czy nie jest raczej do­

brotliwym reliktem przeszłości, który został mu prze­

kazany przez tradycję, mniej więcej jak portrety przod­

ków z minionych generacji, które wiesza w swej willi

współczesny „manager". Niechże też uświadomi sobie

coś, czego nie objął może swym doświadczeniem oso­

bistym (z powodu jego ograniczenia) i czego nie chce

przyznać, lecz co jest faktem. Mianowicie współczesny,

0 światowej już skali ateizm i (pozorny co najmniej)

spadek uzdolnień do dokonań religijnych, z czym się

wiąże wybijanie się wszędzie na pierwszy plan, w ma­

kroskopowym powiększeniu, elementu społecznego.

1 nic tu, doraźnie w każdym razie, nie pomoże, gdy

50

powiemy, że mamy przecież, oprócz przyrody i o wiele

ponad nią, bezpośrednio boskie słowo Objawienia w Pi­

śmie. Zanim bowiem możemy choćby zacząć słuchać

tego słowa czy je czytać, jesteśmy już dawno uwięzieni

w świecie dzisiejszym, jesteśmy jego sceptykami, jego

racjonalistami, ludźmi, których spontaniczne myślenie

jest pochodną nauk historycznych i przyrodniczych.

Odbieramy więc Pismo najpierw jako echo świata,

który już poszedł na dno, jako zbiór wypowiedzi sta­

nowiących funkcję światopoglądu dziś już nam całko­

wicie obcego. Z trudem tylko, poprzez tysiące bole­

snych oporów ducha i serca, udaje nam się więc prze­

kładać Pismo na nasz własny język, tak by stało się

znów czymś więcej niż dokumentem minionej nieod­

wracalnie epoki w historii religii..-

Jeśli jednak to europejskie zsekularyzowanie świata,

które w naszej erze j e d n e j polityki, akcji pomocy

krajom słabo rozwiniętym i technicyzacji całego globu,

musi się z czasem stać losem wszystkich narodów

i wszystkich ludzi, jest faktem nieuniknionym i jak już

powiedzieliśmy, chrześcijańskim w swym źródle — to

w jego rzeczywistości, w tym, że czyni świat bezboż­

nym a Boga bezświatowym, musi być jakiś sens pozy­

tywny i jakieś religijne zadanie. I tak jest istotnie.

Przede wszystkim świat ludzki pozostaje także dziś

światem nie podlegającym nam bez reszty, światem

o ciemnej dla nas przyszłości. Nie mamy tu na myśli

przede wszystkim tego, że także dziś jeszcze materiał,

z którego człowiek tworzy, narzuca mu prawa i grani­

ce, że człowiek jeszcze całkiem świata nie opanował.

Nie chodzi nam tylko o to, że tworzywo jest wciąż kru­

che i oporne ludzkim rękom, że wciąż jemy nasz chleb

z czołem zlanym potem, że uprawiamy rolę pełną ostów

i cierni. I nie o to nawet, że dziś, jak zawsze i na wie­

ki — Tytan, pełen prometejskiej dumy i niezłomnej

potęgi, jest przecież istotą śmiertelną, że także w naj-

współcześniejszych klinikach staje w bólu i samotności

wobec ostatecznego, radykalnego „nie" rzuconego jego

absolutnej samowładzy i że w tym swoim samotnym

umieraniu, w którym nikt przeszkodzić się nie powa­

ży, z dala od swoich, otoczony komfortem śmierci

51

background image

współczesnej — pozostaje przecież zbyt wciąż jedyny

i niezastąpiony, by mu się stało pociechą w tragicznym

losie to, że już inni po nim przejęli pochodnię postępu

i nadają rozwojowi bieg, który każdy z nich skończy

własną śmiercią.

Nie o to mi tu chodzi przede wszystkim, lecz o coś

innego. O to mianowicie, że ze wszystkiego, czym czło­

wiek już rządzi, co planuje, wyziera przecież zawsze

twarz nieprzewidzianego, twarz losu. Że nie tylko

w zetknięciu z niepodległą, wolną przyrodą, ale rów­

nież w konfrontacji z własną twórczością doświadcza

człowiek własnej nieobliczalności, nad którą już zapa­

nować, której obliczyć bez reszty nie może. Spójrzmy

na fakty: czyż najśmielsze, najskrupulatniej przemyśla­

ne plany ludzkie nie są też zawsze wyprawą w przy­

szłość nieprzewidzianą, zaskakującą, „pozaplanową"?

Czy człowiek nie doznaje, dziś nawet silniej niż kiedy­

kolwiek, trwogi egzystencjalnej, która świadczy o tym,

że jego planowe, sterowane działanie zmienia się bar­

dziej niż ongiś w ponoszenie nieprzewidzianych wyro­

ków ciemnego losu? Czy jego wolność, która zdaje się

władać sama sobą, nie jest zawsze podejmowaniem ry­

zyka tego co nadchodzące i mroczne, wydawaniem się

w ręce przyszłości, której nie zna nikt? Czyż nawet

planiści komunistyczni, budując przemyślaną w każ­

dym calu przyszłość, o utopijnej wspaniałości, widzieli

z niej więcej niż, w najbliższym razie, rozwój w ciągu

najbliższych kilku lat? I czy nie musi być tak już choć­

by dlatego, że każdy nasz czyn wolny podlega przecież

w swej obiektywizacji — ciemnej dla nas wolności

tych możnych tego świata, którzy przyjdą po nas, dla

których to, co my planowaliśmy i co urzeczywistnili­

śmy planowo, będzie znowu materiałem działań dowol­

nych, przedmiotem decydowania, i którzy z tysiąca de­

cyzji możliwych (bo ilość ta będzie rosła w miarę jak

potężniejszy i wolniejszy będzie człowiek) wybiorą

jedną, całkiem dowolnie?

Człowiek naprawdę żyje wciąż w krainie Nieprzewi­

dzianego. Jego świat powstał z nieobliczalnej przyro­

dy, a przez to, że go zrobił sam, stał się jeszcze ciem­

niejszy, bardziej groźny, bardziej brzemienny w zasko-

52

czenia. W doświadczeniu człowieka już wolnego wol­

ność przedstawia się więc jako inauguracja rządów Nie­

przewidzianego', która jest teraz z ludzkiej strony do­

browolna. Człowiek ten może być oczywiście w jakiejś

mierze wciąż upojony emancypacją spod tego, czym go

bezpośrednio uciskała, czym mu groziła przyroda. Ry­

chło jednak zacznie z rosnącą ostrością dostrzegać to,

co już dziś dane jest doświadczeniu mędrców naszych

dni, mianowicie, że sama jego wolność twórcza oka­

zuje się w praktyce wolnością uzależnioną, skokiem

w nieprzewidywalny mrok. Komuż jednak ma się tę

swoją zależność zawierzyć, od kogo ją przyjąć, gdzie

upatrywać ostatecznego bezpiecznego punktu dla ry­

zykownej, lecącej w ciemność wolności? To co tajem­

nicze, aboslutne, milczące i nieskończone nie wyziera

już ku człowiekowi wyraźnie i bezpośrednio z jego

bezpośredniego otoczenia. Lecz za to napiera nań tym

mocniej w doświadczeniu własnej doli. Tę tajemnicę

nazywamy Bóg. I im bardziej jesteśmy tym, czym je­

steśmy: ludźmi wolnymi, potężnymi, władcami świa­

ta — tym uporczywiej szukamy Tego, któremu można

zawierzyć nasze zależne, nigdy całkiem samowładne

panowanie, tym uporczywiej szukamy Boga. W miarę,

jak trwoga wolności staje się już nie tylko teoretyczna,

ale praktycznie namacalną, rośnie z samego gruntu tej

wolności, z wolna i cicho, lecz potężniej niż kiedykol­

wiek, świadomość zależności istnienia wobec Boga. Ro­

śnie w mędrcach '.naszych dni już dziś i właśnie w chwi­

li, gdy zależność owa przestaje być pośrednia, poprzez

rządy przyrody, a staje się bardziej niż kiedykolwiek

w dziejach bezpośrednią zależnością wprost od Boga,

gdyż jest doświadczana bezpośrednio i wprost w ludz­

kiej wolności, jako zależność zasadnicza, a nie doraźne

uzależnienia.

A oto inny aspekt sytuacji: im potężniejszy staje się

człowiek, im bardziej podporządkowuje sobie przyrodę,

tym szybciej wzrasta jego odpowiedzialność, w tym

większej mierze los jego wydany jest w jego ręce, tym

szerszy krąg zatacza zakres jego możliwości, obejmując

już nie tylko dolę osobistego otoczenia, lecz także co­

raz większych liczb ludzi, i tym prawdziwiej, tym real-

53

background image

niej każdy zaczyna odpowiadać za każdego. Mówi się

często, że moralny postęp ludzkości nie dotrzymał kro­

ku jej postępom naukowym, technicznym i cywiliza­

cyjnym, że człowiek będzie się stawał nawet coraz bar­

dziej barbarzyńcą, który dostępnych mu możliwości

używać umie tylko do niszczenia, do gróźb i do spłyca­

nia życia. Mówi się to często, ale to nie jest prawda.

Dla człowieka świadomego i światłego jego sytuacja

twórcza wobec ujarzmionej przyrody, jego realna dziś,

a nie teoretyczna tylko podmiotowość stanowić mogą

całkiem nowe, głębokie doświadczenie ciężaru odpo­

wiedzialności, powagi istnienia. Nie jest też wcale tak,

by adept współczesnych nauk przyrodniczych i tech­

niki musiał koniecznie i nieuchronnie być mniej hu­

manistą i mniej moralistą. Nastawienie życowe tech­

nika i naukowca jest, gdy mu się przyjrzeć bliżej, bar­

dzo dobrym, a może nawet najlepszym gruntem dla

postaw, które charakteryzuje rzeczowość, skromność,

poczucie odpowiedzialności, niechęć do pustej frazeo­

logii, nieagresywna wstrzemięźliwość, płynąca z bra­

nia spraw na serio. Postawy takie stanowią rodzaj

ludzkiego odpowiednika spokojnej, dokładnej rzeczo­

wości zautomatyzowanej jednostki przemysłowej,

w której, mimo że ludzi w niej nie ma, zainwestowane

są przecież olbrzymie wartości człowieczeństwa. Tam

zaś, gdzie na gruncie nowej sytuacji mogą być i są fak­

tycznie kultywowane nowe cnoty (czy też cnoty stare.

lecz odrodzone), gdzie człowiek uświadamia sobie swą

zwiększoną odpowiedzialność za decydowanie o sobie

i o świecie i gdzie wolność jest przeżywana jako od­

powiedzialność właśnie, bo w przeciwnym wypadku

karze ją sama absurdalność samowywyższania, i tam

wreszcie, gdzie ową odpowiedzialność podejmuje się,

doświadczając jej jako absolutnej (wtedy tylko zresztą

jest tym, czym być powinna), jako wiążącej bezwarun­

kowo — tam, gdzie to się dzieje (choćby tylko w spo­

sób ukryty i anonimowy), ma miejsce autentyczny sto­

sunek do Boga. Bo ostateczny, absolutny grunt wszel­

kiej odpowiedzialności za wolność i za władzę, to, co

słucha milcząc, jak odpowiadamy sami za siebie, a jest

niewysłowione, nazywa się — Bóg. Kiedy mówimy

54

słowo „Bóg", chodzi o Tego, którego spotykamy zawsze,

nawet gdy nie dajemy Mu imienia, nawet gdy odwra­

camy od Niego wzrok, w chwili gdy cała nasza potę­

ga, cały bezkresny horyzont naszej wolności stają się

dla nas przeogromnym, uciskającym ciężarem i gdy tę

prawdę życia podejmujemy, nie wymykając się jej

tchórzliwie.

Pytanie, jak dzisiejsza twórcza sytuacja człowieka

pogłębia i uobecnia w naszym życiu właściwie rozu­

miany, oczyszczony i dojrzały element religijny, ma

jeszcze aspekt trzeci. Mówiliśmy o sekularyzacji świa­

ta, o jego odbóstwieniu. Otóż człowiek dawniejszych

czasów był rzeczywiście bardziej zdany na przyrodę

niż my, ale przyroda ta była mu zarazem jakby matką,

u której (jeśli tak można .powiedzieć) łatwiej było liczyć

na dobry humor, na przyjemne niespodzianki, na

ustępliwość. Można było łatwiej niż dziś zdobyć się na

odwagę stawiania na pomyślny traf, zawierzania swe­

mu „szczęściu" i bogini Fortunie z jej rogiem obfito­

ści. I dziś również przypadek należy do nieusuwalnych

danych egzystencji ludzkiej i wyskakuje jak kaprys

przewrotnej mocy czy życzliwej bogini, niosąc znisz­

czenie lub błogosławieństwo w samym środku najści­

ślejszych obrachunków przyrodnika czy technika.

W swej całości jednak świat człowieka stał się świa­

tem trzeźwym, rzeczowym, w jakiejś mierze z d e p e r -

s o n a l i z o w a n y m (dlatego, można by niemal po­

wiedzieć, że podporządkowała go sobie osoba ludzka).

Świat, który człowiek zbudował sobie sam, jest to

świat twardy, wyrachowany, schematyczny. Jest wy­

rachowany, bo zbudowany został z materii bardzo

skończonej, która musi być oszczędna: żyje krótko.

Otóż człowiek wyczuwa to wszystko doskonale. Skąd­

że by się brały romantyczne nostalgie i marzenia o nie­

frasobliwej rozrzutności zanikłej już przyrody? Boli

nas świeckość świata, jego twardość, wyrachowanie,

racjonalne rygory, których łagodzenie jest bardzo ma­

łą pociechą. Kiedy jednak przyjrzymy się bliżej zja­

wisku tego cierpienia, zadawanego przez świat wła­

snoręcznie przecież zbudowany, kiedy spytamy, co

właściwie leży na dnie tego, że cierpi się we własnym

55

background image

świecie, wtedy stanie się jasne: na dnie tego leży

skończoność, śmiertelność człowieka, jego ograniczenie

i jego trwoga przed tym ograniczeniem. Trwoga, któ­

rą odciska też na swym świecie i odnajduje w nim

znów, w swych odbiciach. Twarda, pozbawiona polo­

tu rzeczywistość tego świata, nowy typ „ponuractwa",

którego człowiek musi mu udzielać, choć jest jego

własnym światem, gdyż inaczej rozpadłby się, nie

mógłby się utrzymać, "okazuje się więc rodzajem no­

wej, odmiennej p o s t a c i n a s z e j w ł a s n e j

ś m i e r t e l n o ś c i , naszego stanu zagrożenia śmier­

cią. Okazuje się po prostu nowym odcinkiem samej

prolixitas mortis,

trwałej obecności śmierci we wszyst­

kich wymiarach ludzkiego życia, o której wiedzieli już

dobrze dawni myśliciele, znawcy człowieka i znawcy

śmierci. Jeśli tak jednak, to całkiem prawdziwe będzie

twierdzenie, że podjęcie i wytrzymanie bólu, który za­

daje twardy, wyrachowany, rygorystyczny świat

współczesny, stworzony przez człowieka jako obiekty­

wizacja jego skończonej wolności, jest dla chrześcija­

nina, w sposób całkiem rzeczywisty, partycypowaniem

w śmierci Chrystusa. Chodzi tu nie tylko o to, że i dziś

jeszcze trzeba na końcu życia umierać i że egzysten­

cjalnie śmierć jest dla człowieka sprawą tak samo

ciężką, jak za dawnych czasów. Nie, śmierć człowieka,

tajemna esencja obecna stale w samym życiu, zagnieź­

dziła się też w tych wszystkich życiowych możliwo­

ściach, które zdobył sobie świeżo człowiek dzisiejszy.

Ta śmierć i przede wszystkim chrześcijańskość tej

śmierci może być bardzo anonimowa. Tępi i głusi mo­

gą odczuwać jej ból, nie rozpoznając jej jednak, my­

śląc, że przeżywa się tylko życie, a śmierć przychodzi

dopiero potem, jednorazowo i bardzo późno. Lecz mę­

drzec dzisiejszy wie, już od dawna, że umiera się w ży­

ciu nieustannie, więc też zna śmierć, którą spotyka

w trzeźwej twardości świata, zbudowanego po to, by

uczynić lżejszym zagrożone bytowanie w nieludzkiej

przyrodzie, a niosącego w zamian ból, który człowiek,

za jego pośrednictwem, musi zadawać sobie sam, aby

utrzymać się i trwać. Jeśli jednak ten ból śmierci, obe­

cnej we wszelkim życiu, również w życiu współcze-

5G

snym jako takim, zostaje podjęty i przyjęty, to życie

takie jest włączone w zbawiającą śmierć Zbawiciela,

bez względu na to, czy człowiek jest tego wyraźnie

świadomy, czy nie. , Gdyż śmierć Pana jest właśnie

śmiercią i przeto bezwyjściowość człowieczeństwa jest

zwycięstwem, gdyż została podjęta przez samego Boga.

Idźmy dalej: mówiliśmy już, że struktura dzisiej­

szych czasów, mimo wszelkich zniekształceń grzechu

i niewiary, nie tylko nie jest w swych podstawowych

cechach niechrześcijańska, lecz w najgłębszym sensie

została przez chrześcijaństwo stworzona. Chrześcijań­

stwo bowiem właśnie denoumenizuje świat i czyni zeń

materiał ludzkiej podmiotowości. W ten sposób dopie­

ro człowiek staje się całkowicie tym, czym powinien

być, to znaczy podmiotem wolnym i odpowiedzialnym

za siebie przed Bogiem, i to także w dziedzinie swej

świeckości i swych stosunków z przyrodą. I w ten tyl­

ko sposób Bóg jawi się człowiekowi jako Ten, którym

jest istotnie dla chrześcijanina: jako Stwórca, który

nie w swoim świecie dopiero staje się sobą i udziela

światu swego blasku, lecz który mieszka ponad wszyst­

kim, co jest poza Nim i co może być pomyślane, nie­

skończenie wspaniały w swej wiekuistej, niedostępnej

dla nas chwale. Wobec tego jednak t w ó r c z y s t o ­

s u n e k d o ś w i a t a , taki jaki mieć dziś zaczyna

człowiek współczesny, taki, jaki widzimy w ludziach,

którzy coś chcą w świecie zdziałać, idą ręka w rękę

z nim i z jego prawami, by je opanować, są jego praw­

dziwymi „managerami" — taki stosunek można cał­

kiem bezstronnie przyjąć i doświadczyć go jako ele­

mentu właściwie rozumianego chrześcijaństwa.

Oczywiście, wobec takiej postawy chrześcijaństwo

jest krytyczne, patrzy trzeźwo. Jest tak krytyczne,

czujne, sceptyczne wobec wszystkiego, co w ogóle czy­

nimy, bo wszystko może obrócić się w przekleństwo,

może się stać pretekstem i środkiem dla hybris czło­

wieka zamykającego siebie — Bogu. Nie ma jednak

żadnego powodu, by miało być bardziej krytyczne czy

bardziej ostrożne wobec dzisiejszego podejścia do życia

niż do podstaw dawnych, dobrych czasów. I stary, i no­

wy świat należą razem do jednego świata, w którym

57

background image

działa przewrotność. W nowym jednak nie ma jej wię­

cej niż w starym, choć niepodobna zaprzeczyć, że gdy

rosną możliwości oddziaływania człowieka na świat,

rosną także i osiągnąć mogą skalę apokaliptyczną mo­

żliwości oddziaływania złego i że chrześcijanin, jedyny

prawdziwy i odważny sceptyk w świecie, pełnym aniel­

skich idealizacji życia, najrozmaitszych laickich prowe­

niencji, musi zawsze liczyć się z rzeczywistością takiej

ludzkiej winy. Czemuż jednak mielibyśmy sądzić, że

poczucie twórczej siły, twórczej odpowiedzialności,

rozmach planowania, sięgający aż w niewymierność,

aż w utopijność — to coś, co mniej przystoi chrześci­

janinowi niż postawy dawniejszych czasów? Jeśli

świat jest światem w stawaniu się z woli Boga, jeśli

dopiero w człowieku i w jego twórczym nań oddzia­

ływaniu staje się tym, czym z woli Boga ma się stać,

jeśli wreszcie ten świat w stanie stawania się, przy

całej swej skończoności, przejściowości i winie, jest

światem wstępującym wiekuiście w życie boskie w Bo-

gu-człowieku, jest historią samego Boga — jeśli to

wszystko jest prawdą, to feruldno pojąć, czemu chrześci­

janin imiałby traktować nowe czasy jako jakąś sytuację

niebezpieczniejszą dla siebie niż dawniejsze, z któ­

rych w dodatku, jako chrześcijanin, wynieść mógł tyl­

ko nieczyste sumienie i które naprawdę oddalały go

od Boga, zamiast do Niego prowadzić, Może on oczy­

wiście tkwić tylko mechanicznie w dzisiejszym świe­

cie. Znajdzie w nim jednak ostatecznie Boga tylko wte­

dy, gdy pójdzie też drogami tego świata do końca, kon­

sekwentnie, a nie wtedy, gdy ich wcale nie podzieli

i będzie próbował uciekać w czasy, których już nie ma

lub które są czasami zstępującymi. Jeśli, jak mówił

Claudel, człowiek nie musi być martwy, aby żył Bóg,

jeśli chwała boska w świecie wzrastać może tylko

przez wzrastającą chwałę człowieka, jeśli sławią Go

i wyznają nie tylko nasze porażki, lecz także nasze

zdobycze, jeśli Bóg stworzył nie tylko niebo, ale i zie­

mię, to samo istnienie świata stworzonego przez czło­

wieka nie jest jeszcze wprawdzie jako takie całą służ­

bą należną Bogu od stworzenia, lecz jest z pewnością

częścią tej służby.

58

Trzeba tu dodać jeszcze dwie uwagi. Najpierw pod­

kreślić jeszcze wyraźniej niż dotąd, że zsekularyzowa-

ny świat w jego laickości, która jest, jak mówi Schille-

beeckx, „nie do podważenia", nie jest wprawdzie świa­

tem zsakralizowanym, ale — w katolickim rozumieniu

świata w każdym razie — jest światem uświęconym.

To, co nazywamy łaską, to znaczy przebóstwienie stwo­

rzenia od samych korzeni i jego otwarcie na bezpo­

średnią obecność Boga, nie zaczyna się tam, gdzie za­

czyna się strefa przekazu wiary explicite, Kościoła,

kultu, sakramentów. Cała ta strefa explicite sakralna

jest raczej koniecznym, zrządzonym przez Boga i świa­

domym siebie przejawieniem się przebóstwienia całe­

go świata, którego Bóg w swej dobrowolnej łaskawości

dokonał całkiem prawdziwie i w którym przyjął już

i uświęcił ten świat i wszystkie jego wymiary. Sakra-

lizujący przejaw tej boskiej akceptacji całego świata

jest oczywiście sam w sobie elementem i historyczną

fazą uświęcenia świata już u jego prapoczątku. Lecz

przejaw nie pokrywa się z tym, co przejawione, tak

jak sakrament nie pokrywa się z łaską. Zsekularyzo-

wany świat, właśnie dlatego, że jego świeckość jest

uświęcona łaską (której potęga pozostaje ukryta, dając

miejsce ludzkiej wolności), musi pozostawać zsekulary-

zowanym. Jego uświęcenie, aż po kres czasów, będzie

w trwałym stanie walki z oporem winy, tak że w swych

konkretnych układach musi stanowić nieodczytywalną

dla człowieka jedność napięcia między boskim „Tak"

a „Nie" ludzkim. Lecz Bóg wszczepił już swe skutecz­

ne „Tak" w sam najgłębszy grunt świata i dlatego, nie

swoją, lecz Jego mocą świat t e n — gdziekolwiek zdąża

swą własną drogą do końca — zdąża zawsze ku ujściu

w otchłań Bożej miłości. Kościół głosi swym słowem

właśnie to nieustające, bezgłośne uchodzenie w miłość,

które trwa wszędzie, gdzie człowiek nie zamyka się

przeciw temu w sposób zawiniony, i głosi jeszcze, że

mimo wszystko łaska jest mocniejsza niż wina. Lecz

co do zakresu, zadań, osiągnięć Kościół i uświęcony

świat nie są identyczne. To prawda, że może być trud­

no w dzisiejszym świecie odkryć milczącą tajemnicę

absolutnej bliskości Boga. Ale ta absolutna bliskość

59

background image

jest w nim wszędzie. Jest wszędzie i czyni swoje —

do końca.

Po drugie, w swym stosunku do uświęconego, lecz

nie sakralnego świata sam Kościół jest jeszcze bardzo

w „stanie stawania się". Jest w tym stanie teoretycz­

nie, bo zaczyna dopiero uczyć się dialogu teologii ze

współczesnym pojmowaniem życia; bo ta jego teolo­

gia — także soborowa — jest wciąż w znacznie większej

mierze opracowywaniem możliwości kryjących się w jej

minionym dorobku niż rozpoczęciem na nowo, już na

gruncie dzisiejszości; bo wreszcie nieunikniona jest re­

zygnacja z obszarów względnie sakralnych, które Ko­

ściół niegdyś z całą słusznością zbudował, lecz które

przecież nie należą do niego na zawsze. Kościół jako

instytucja musi nauczyć się dopiero, że również z punk­

tu widzenia etycznego i religijnego nie może już mieć

w swej gestii wszędzie i bezpośrednio wszystkich pytań

i odpowiedzi, które powstają czy są poszukiwane w dzie­

dzinie twórczych możliwości współczesnych. Przemy­

ślenie starej i zawsze nowej Ewangelii w dialogu z no­

wym światem, zwrócenie temu światu wolności w tym,

co jest jego własne i co nie może być zarządzone przez

Kościół jako instytucję, nie jest ani kapitulacją wobec

autonomicznej wizji życia dzisiejszych ludzi, ani też

wycofaniem się z terenu świata tylko świeckiego

w dziedzinę sakralną. Także jutro, jak zawsze, świat,

zawsze uświęcony przez Boga, odnajdywać będzie

w Ewangelii ostateczne słowo własnej zagadki, które

może czasowo zapomnieć czy tłumić z własnej winy.

I chrześcijanie, w odróżnieniu od urzędu kościelnego,

są zawsze wezwani i powołani łaską do świeckości i po-

nad-świeckości jednocześnie. Choć bowiem nie są to

rzeczy te same, to każda z nich w drugiej dopiero znaj­

duje dopełnienie. Nikt jednak nie może zaplanować

i osiągnąć ich jedności samodzielnie. Dlatego trzeba

zrezygnować z powodowania się tu własną mocą i uko­

rzyć się przed potęgą samego Boga.

Powracając do naszych refleksji wstępnych, by je

rozszerzyć, powiedzmy więc najpierw, że człowiek dzi­

siejszy zna doświadczenia, bardzo wielorakie: doświad­

czenie twórczej mocy ludzkiej, doświadczenie „ucieka-

60

nia" stworzonego przez siebie świata w nową nieza­

leżność, doświadczenie odpowiedzialności o budzącym

grozę zakresie, doświadczenie odpychającej twardości

i trzeźwości nowego świata i wreszcie wymienione już

we wstępie doświadczenie tego, że żaden pojedynczy ro­

dzaj twórczości w świecie nie określa całego życia

w sposób adekwatny, że człowiek nie może nigdy być

tylko i wyłącznie „managerem". Otóż wszystkie te do­

świadczenia i postawy tworzą w konkretnym życiu

ludziom stan pluralizmu, i ten pluralizm jest nie do

przezwyciężenia. Odzwierciedla on się w samoświado­

mości człowieka dzisiejszego, mówiąc rnu, że nie ma

nigdy jednego tylko zdania, że nie może nigdy zain­

westować życia w jeden tylko ideał, że musi „wycho­

dzić naprzeciw" bardzo wielu rzeczom i że te wszyst­

kie postawy nie dadzą się sprowadzić do jakiejś sumy,

którą mógłby obliczyć, nad którą mógłby panować, by

móc zidentyfikować się z tą syntezą i rozkoszować się

nią w spokoju. Człowiek, w swym nieobliczalnym plu­

ralizmie, doświadcza więc dziś sam siebie tylko jako

projektu czy szkicu, jako zadania, którego rozwiązanie

odsuwa się wciąż w głąb niego, w miarę jak spełnia się

i doskonali czyn życia. I w ten sposób raz jeszcze do­

świadcza tego, co naprawdę znaczy słowo Bóg. Jest On

bowiem właśnie tajemnicą nieskończonej, niewysłowio-

nej, wszechocalającej pełni, która dała człowiekowi po­

czątek, która wiąże w całość jego nigdy nie poskromio­

na wielość i jest gwarancją jej jedności i która wre­

szcie bierze w siebie nawet przemijające dokonania

ludzkie, jeśli tylko podjęte zostały dobrowolnie, i szły

przeto ku niej.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Religia seksualność człowieka, Ściągi, Religia
Dylemat człowieczeństwa ujęcie religijne
Karl RAHNER o mozliwości wiary dzisiaj
Karl Rahner O specyfice chrześcijańskiego pojęcia Boga
Karl Rahner O specyfice chrześcijańskiego pojęcia Boga
Karl Rahner
modlitwa krucjaty wyzwolenia czlowieka, Dokumenty Textowe, Religia
Walczymy o wolnego człowieka Dominikańskie?ntrum Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach w
drogowskazy nowego czlowieka, Dokumenty Textowe, Religia
rekolekcje, Nauka Rek.3 RELIGIA POMAGA STA Ć SIĘ NOWOCZESNYM, RELIGIA POMAGA STAĆ SIĘ CZŁOWIEKIEM NO
CZŁOWIEK I RELIGIA, ANTROPOLOGIA
Naukowe i religijne a potoczne rozumienie człowieczeństwa
droga krzyzowa czlowieka wyzwolonego, Dokumenty Textowe, Religia
09 potencjał człowieczeństwa, religioznawstwo, Etnolgia religii, pytania
religio 8, Studia, Technologia żywności i żywienia człowieka, Religoznastwo
Pascal Boyer I człowiek stworzył bogów Jak powstała religia
Cassirer - Esej o człowieku - notatki z fragmentu Mit i religia, Kulturoznawstwo
Clements T. S. - Nauka a religia, # EWOLUCJA ŚWIATA I CZŁOWIEKA #
MIŁOŚĆ PRAWDY TO WOLNOŚĆ CZŁOWIEKA czyli o poznaniu od strony religii katolickiej

więcej podobnych podstron