Michael Hesemann
Pius XII
wobec Hitlera
Przełożył
Ryszard Zajączkowski
Wydawnictwo SALWATOR
Kraków
Tytuł oryginału
Der Papst, der Hitler trotzte. Die Wahrheit über Pius XII
Redakcja
Marta Stęplewska
Korekta
Joanna Waszkiewicz
Redakcja techniczna
i przygotowanie do druku
Artur Falkowski
Projekt okładki
Artur Falkowski
Imprimi potest
ks. Piotr Filas SDS, prowincjał
l.dz. 142/P/2010
Kraków, 8 kwietnia 2010
© 2008 by Sankt Ulrich Verlag G m b H , Augsburg
© for the Polish Edition
2010 Wydawnictwo SALWATOR
ISBN 978-83-7580-182-8
Wydawnictwo SALWATOR
ul. św. Jacka 16, 30-364 Kraków
tel. (12) 260-60-80, faks (12) 269-17-32
e-mail:
WPROWADZENIE
Gdy w dniu 9 października 1958 roku w Castel Gandolfo pod Rzy
mem Pius XII zasnął na zawsze, cały świat był jednomyślny co do tego,
że stracił wielkiego papieża.
Półtora miliona ludzi towarzyszyło Ojcu Świętemu w ostatniej dro
dze, kiedy jego zwłoki przenoszono z tradycyjnej letniej rezydencji
papieży najpierw do Bazyliki na Lateranie, a następnie do Bazyliki
św. Piotra. Niektórzy komentatorzy mieli wrażenie, że uczestniczą
w triumfalnym pochodzie z czasów starożytności lub w uroczystościach
pogrzebowych cezara. Podczas kolejnych dni, kiedy ciało wystawiono
na widok publiczny w Bazylice św. Piotra na czarnym drewnianym
katafalku, wierni cierpliwie stali godzinami w kolejce, aby pożegnać się
z człowiekiem, którego mieszkańcy Rzymu czcili jako defensor civitatis,
jako zbawcę i obrońcę ich miasta, zaś reszta ludzkości jako p a p i e ż a
p o k o j u lub a n i e l s k i e g o p a s t e r z a {pastor angelicus). Do
piero po śmierci Jana Pawła II, niemal pół wieku później, przybyło do
Rzymu więcej żałobników, ale przecież podróżowanie było już wtedy
dużo łatwiejsze.
Komentatorzy prasy światowej, a także składające kondolencje gło
wy państw byli wyjątkowo jednomyślni w pochwałach dla osiągnięć
Eugenia Pacellego. Według nich potrafił on stawić czoła systemom
totalitarnym swoich czasów, komunizmowi oraz narodowemu socja
lizmowi, uratował setki tysięcy ludzi przed nędzą i prześladowaniami
oraz w decydujący sposób przyczynił się do zbudowania nowego poko
jowego porządku w Europie i na świecie.
- 5 -
„Papież Pius XII uczynił więcej na rzecz pokoju na świecie niż ja
kikolwiek inny przywódca", stwierdził przewodniczący Zgromadzenia
O N Z Charles Malik.
„Zawsze był zdeklarowanym wrogiem tyranii oraz przyjacielem
i dobroczyńcą uciśnionych", wychwalał go prezydent Stanów Zjedno
czonych Dwight D. Eisenhower.
„Naród francuski zawsze będzie miał w pamięci przesłanie Piusa XII,
którego szczerość wzbudziła podziw wszystkich, dążących do ideałów
pokoju oraz sprawiedliwości", stwierdził prezydent Francji René Coty.
„Śmierć Jego Świątobliwości poruszyła dusze wszystkich ludzi,
niezależnie od tego, do jakiej kościelnej wspólnoty należą, mających
świadomość religijnej, społeczno-charytatywnej, moralno-politycznej
działalności tego czcigodnego człowieka. Dzięki zmysłowi zwróconemu
wyłącznie na wzrost dobra w człowieku, dzięki nieustającemu poczu
ciu obowiązku wobec wymagań, jakie stawiał przed nim jego wysoki
urząd, dzięki cudownej mieszance przenikliwej mądrości i serdecznie
prostodusznej dobroci wyrósł on ponad swoje pokolenie do rangi hi
storycznego fenomenu o szczególnej godności", wychwalał go liberalny
niemiecki prezydent Theodor Heuss.
„Pius XII służył swoim życiem nie tylko Kościołowi, lecz również
naszemu narodowi, również całej ludzkości, i nie powinniśmy o tym
zapominać", chwalił go ewangelicki biskup Martin Niemòller, który
swój opór przeciwko
reżimowi narodowych socjalistów przypłacił po
bytem w obozie koncentracyjnym.
„Gdy nasz naród doznawał strasznego męczeństwa, głos Papieża
podniósł się w obronie ofiar. Nasze czasy stały się bogatsze dzięki temu
głosowi, mówiącemu donośnie o wielkich prawdach moralnych ponad
zgiełkiem toczącego się konfliktu", stwierdziła minister spraw zagra
nicznych Izraela i późniejsza premier Golda Meir.
Wyłącznie kwestią czasu wydawało się ogłoszenie Piusa XII błogo
sławionym, a następnie świętym, niektórzy komentatorzy już przyznali
mu tytuł W i e l k i .
Jednak wszystko potoczyło się inaczej.
- 6 -
Już sześć lat później miało się wrażenie, że świat zapomniał o całym
dobru, jakiego dokonał ten papież. O Piusie W i e l k i m , a n i e l s k i m
p a s t e r z u i p a p i e ż u p o k o j u nikt nie chciał słyszeć. Stał się on
n a m i e s t n i k i e m — papieżem, który milczał w obliczu mordu do
konanego przez narodowych socjalistów.
To sztuka teatralna dokonała zwrotu w historii. Co ciekawe, Rolf
Hochhuth, autor sztuki Namiestnik {Stellvertreter), której prapremiera
odbyła się 20 lutego 1963 roku w lewicowym teatrze Freie Volksbühne
w Berlinie, był wcześniej całkowicie nieznany. Były członek Hitlerju
gend po wojnie pracował najpierw jako księgarz, następnie jako lektor
w wydawnictwie Bertelsmann, a w roku 1959 na trzy miesiące wyjechał
do Rzymu. Tam, jak później twierdził, rozmawiał ze świadkami, któ
rych informacje wykorzystał przy pisaniu dramatu.
Dzisiaj wiemy, kim byli ci informatorzy. Jednym z nich był niemiec
ki duchowny, pracujący w watykańskim Sekretariacie Stanu, Bruno
Wüstenberg, który pragnął się zemścić, ponieważ Pius XII nigdy nie
awansował go ze względu na jego świecki tryb życia. Kolejny, biskup
Alois Hudal, nazywany b r u n a t n y m b i s k u p e m , musiał w roku
1952 na polecenie papieża ustąpić ze stanowiska rektora kolegium
kapłańskiego Santa Maria deH'Anima, ponieważ utrzymywał kontakty
z byłymi nazistami i wielu z nich pomógł uciec do Ameryki Połud
niowej.
Postać Piusa XII, którą Hochhuth wprowadził na scenę, jest znie
kształconym obrazem, karykaturą: zimny, świętoszkowaty biurokrata,
którego bardziej interesują pakiety akcji Watykanu niż śmierć milio
nów Żydów i który nie chce szorstko potraktować Hitlera, ponieważ
potrzebuje go w charakterze wału ochronnego przed bolszewizmem.
Przypisywane mu atrybuty, takie jak „uśmiechająca się, arystokratycz
na oziębłość", „ukryty za złotymi oprawkami okularów lodowaty żar
jego oczu", „chłód i surowość jego twarzy... niemal osiągnęły punkt
zamarznięcia", pozbawiają Hochhuthowskiego papieża wszelkich cech
ludzkich. Jednak bohater sztuki, jezuita Riccardo, przyszywa sobie
do stroju gwiazdę Dawida i daje się wywieźć do Auschwitz, aby tam
- 7 -
dokonać aktu męczeństwa, nie omieszkawszy przedtem stwierdzić — są
to kluczowe słowa dramatu: „Namiestnik Chrystusa, który wie o tym,
a jednak milczy... taki papież... jest zbrodniarzem".
Nie był to nawet szczególnie dobry dramat. Erwin Piscator z teatru
Freie Volksbühne, zagorzały komunista i mentor Hochhutha, musiał
najpierw dokonać radykalnych skrótów, zanim można było wystawić
sztukę na scenie. W oryginale trwałaby ona bowiem osiem godzin
i dlatego zupełnie nie nadawała się do teatru. Również kolejne dzieła
Hochhutha uważane są za słabe, ale stanowią doskonałe źródło skan
dali. Jego dramat o Churchillu doprowadził do zakazu jego publikacji
w Anglii oraz do licznych procesów. Zarzuty autora wobec byłego
premiera Badenii-Wirtembergii Hansa Filbingera okazały się fałszywe
i częściowo zmyślone. Po upadku muru berlińskiego wyszło na jaw, że
Hochhuth korzystał ze źródeł lansowanych przez wschodnioniemieckie
Stasi. Jego stwierdzenie, jakoby Alfred Herrhausen miał zostać zamor
dowany nie przez RAF, lecz przez Amerykanów, jest niemal absurdalne.
Ostatnia sztuka teatralna Hochhutha, Heil Hitler, była tak słaba, że
wystawiono ją tylko raz. Jego lewicowych zwolenników zaszokowała
z kolei wiadomość o zażyłej przyjaźni z brytyjskim rewizjonistą holo
caustu Davidem Irvingiem; w rezultacie Hochhuth przeprosił za to,
twierdząc, jakoby nic nie wiedział o prawicowych poglądach Irvinga,
i nadal odważnie prowadził nagonkę na Piusa XII. Kiedy w roku 2006
wyszło na jaw, że za sztuką Hochhutha stała kampania dezinformacyjna
prowadzona przez sowieckie tajne służby KGB, autor nawet nie podjął
żadnych wysiłków w celu odparcia zarzutów. Zamiast tego, w jednym
z wywiadów udzielonych tygodnikowi „Der Spiegel", określił papieża
Pacellego jako „człowieka złego z natury", a nawet jako „satanistycz
nego tchórza". Rok wcześniej osobiście promował w operze mydlanej
RTL Gute Zeiten, schlechte Zeiten (Dobre czasy, złe czasy) swoją nową
sztukę Familienbande [Więzi rodzinne), która pomimo tego nie od
niosła sukcesu. I tak nawet nieszkodliwa encyklopedia internetowa
lakonicznie stwierdza: „Krytycy zarzucają Hochhuthowi,
że spadek zainteresowania publiczności dla jego twórczości dramatycz-
- 8 -
nej kompensuje sobie przez wykorzystywanie skutecznych efektów
skandalu". Paul Spiegel, nieżyjący przewodniczący Centralnej Rady
Żydów w Niemczech, nazwał go w dużo bardziej bezpośredni sposób
„intelektualnym podpalaczem". A jednak skandalizującemu drama-
topisarzowi Hochhuthowi udało się radykalnie zmienić obraz Piusa
w oczach niemieckiej i międzynarodowej opinii publicznej. Bądź co
bądź były członek Hitlerjugend dostarczył doskonałego alibi, moralne
go rozgrzeszenia dla pokolenia zwolenników nazizmu. Odtąd mogło
ono zasłaniać się tym, że nawet papież, najwyższy moralny autorytet
na świecie, pozostał bierny - podobnie jak oni sami - w obliczu terroru
nazistów.
Możliwe, że na tym by się skończyło, gdyby brytyjski dziennikarz
John Cornwell w roku 1999 nie dodał do starych zarzutów kilku no
wych. W swojej biografii Piusa, która w oryginale nosi równie drapież
ny, co perfidny tytuł Hitlers Pope (Papież Plitlera), ukazuje on Pacellego
jako notorycznego antysemitę, który w walce przeciwko znienawidzo
nemu bolszewizmowi postawił na nazistów. W roku 2002 lewicowy
reżyser pochodzenia grecko-francuskiego Constantin Costa-Gavras
wykorzystał materiał Namiestnika w swoim filmie Amen, który jednak
nie zyskał uznania w oczach krytyków. Rok później Amerykanin Da
niel Jonah Goldhagen w książce Kościół katolicki a Holocaust ogłosił
rzekomy antysemityzm Kościoła główną przyczyną ludobójstwa. Rów
nież on wykorzystał debatę wokół Piusa XII jako punkt zaczepienia
dla własnych tez. Wreszcie w roku 2007 doszło do sensacji, kiedy to
papieski nuncjusz w Izraelu, arcybiskup Antonio Franco, odmówił
złożenia wizyty w miejscu pamięci ofiar holocaustu Yad Vashem. Na
tablicy umieszczonej obok zdjęcia papieża napisano bowiem, że Pacelli
milczał w obliczu zbrodni nazistowskich, aby móc zachować neutral
ność w czasie wojny.
Jednak wbrew tej międzynarodowej kampanii zniesławienia w Wa
tykanie ze stoickim spokojem trwają przygotowania do ogłoszenia Piu
sa XII błogosławionym, o co zabiegał Jan Paweł II. Uroczyście otwarty
w roku 1965 przez Pawła VI (i to jakby na przekór Hochhuthowi
- 9 -
w dwa lata po premierze jego dramatu) proces ten powoli zbliża się
ku końcowi. Sześciotomowe Positio, dokumentacja życia Piusa XII
oraz uzasadnienie jego „wyniesienia na ołtarze", obejmuje 3500 stron,
opierając się na setkach dokumentów oraz wywiadów z naocznymi
świadkami, częściowo z najbliższego otoczenia Pacellego. Powstało
ono wprawdzie we współpracy z historykami z całego świata, jednak
w pierwszym rzędzie stanowi dzieło pewnego Niemca. Ojciec dr Peter
Gumpel SJ wykładał dogmatykę i historię na słynnym uniwersytecie
Gregorianum, zanim całkowicie poświęcił się swojemu ostatniemu
wielkiemu zadaniu. Ten drobnej budowy, kościsty i prosty jak świeca
zakonnik, mówiący łagodnym głosem, jest arystokratą w każdym calu.
Patrząc na niego, trudno sobie wyobrazić, że skończył już 84 lata; zbyt
dużo blasku jest w jego ciepłych, przenikliwych niebieskich oczach
pod wysokim czołem oraz gęstymi, siwymi brwiami. Kiedy wyjechał
do Rzymu, zmienił nazwisko, aby definitywnie skończyć ze swoim do
tychczasowym życiem osoby politycznie prześladowanej. Wychowywał
się w Berlinie i Hanowerze. Jego dziadek zginął z rąk nazistów, matka
przebywała jakiś czas w areszcie, jego samego zaś rodzina wysłała naj
pierw do Francji, a następnie do Holandii, obawiając się, że wkrótce
może nadejść jego kolej, by znaleźć się na „czarnej liście". Tym więcej
goryczy można wyczuć w jego głosie, kiedy opowiada, jak amerykań
scy przeciwnicy Piusa wymyślali mu, nazywając „nazistą" oraz „byłym
członkiem Hitlerjugend". Zupełnie jak gdyby wszyscy Niemcy, niejako
automatycznie, musieli być narodowymi socjalistami. Może właśnie
z tego powodu przyjął funkcję rektora (sędziego śledczego) w procesie
beatyfikacyjnym, ponieważ doskonale rozumie, co znaczy doświadczyć
niesprawiedliwości.
Sześciotomowe Positio było w pierwszej kolejności przedmiotem
badań historyków, następnie komisji złożonej z teologów, a wreszcie,
w trzeciej i ostatniej instancji, kardynałów i biskupów zasiadających
w gremium Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. W dniu 8 maja 2007
roku jednogłośnie uchwalili oni dekret potwierdzający h e r o i c z n e
c n o t y wojennego papieża. Aktualnie na dokumencie brakuje wyłącz-
- 1 0 -
nie podpisu obecnego Ojca Świętego, by Pius XII mógł zostać ogłoszo
ny błogosławionym.
Jednakże Benedykt XVI wciąż zwleka. A przecież już dawno kar
ta odwróciła się ponownie na korzyść papieża Pacellego, od czasów
Jana Pawła II, który w 2003 roku w odpowiedzi na falę krytyki wo
bec planowanej beatyfikacji nakazał udostępnić historykom archiwa
Watykanu. Od tej chwili eksperci mają nieograniczony dostęp do
wszystkich akt dotyczących Niemiec z okresu między 12 lutego 1922
roku a 10 lutego 1939 roku. Dotyczy to zarówno centralnego Tajnego
Archiwum Papieskiego, jak i archiwów watykańskiego Sekretariatu Sta
nu oraz Kongregacji Nauki Wiary. Historycy z Uniwersytetu w Mun
ster znaleźli się wśród pierwszych naukowców, którym zezwolono na
przejrzenie i wykorzystanie tego obszernego materiału. Pół roku później
prof, dr Thomas Brechenmacher zmuszony był przyznać, że „tezy wiel
kich upraszczaczy", jak nazywa Hochhutha, Cornwella i Goldhagena,
mówiące o winie milczenia czy nawet o szatańskim pakcie z Hitlerem,
można „odeprzeć z jeszcze większym przekonaniem niż dotychczas".
Fakty wskazują na coś przeciwnego: „lodowaty dystans" Watykanu
wobec brunatnego reżimu był niemalże jaskrawy.
Jednakże było coś jeszcze, co potwierdzał wgląd w materiał zgro
madzony w aktach: Cornwell i Goldhagen dopuścili się bezwstydnej
manipulacji i selekcji danych bez skrupułów, kiedy chodziło o to, by
poprzeć własne tezy. Wszystkie „wskazówki" mówiące o domniema
nym antysemityzmie Pacellego opierały się wyłącznie na nieprawidło
wych przekładach. Istotny, uwalniający od zarzutów materiał, który
jednoznacznie odparłby ich tezy, został bezceremonialnie zatajony.
Wiedza ta, ale również odkrycia związane z kulisami powstania Na
miestnika
jako operacji propagandowej KGB, zmuszają coraz większą
liczbę historyków do zrewidowania poglądów na temat Piusa. Nawet
ktoś tak znaczący jak rabin David Dalin, praktykujący Żyd, wykłada
jący na Uniwersytecie Naples na Florydzie historię i nauki polityczne,
żądał nadania Piusowi XII tytułu Sprawiedliwego wśród Narodów
Świata, czyli przyjaciela i wybawcy narodu żydowskiego.
- 11 -
Ten całkowicie nowy, opierający się na faktach, nie zaś na żądnych
sensacji sztukach teatralnych, obraz Piusa XII jest tematem niniejszej
książki. Podczas mojej pracy historyka nieustannie natykałem się na
postać papieża Pacellego, na przykład pisząc o tajemnicy fatimskiej oraz
odkryciu grobu św. Piotra pod Bazyliką św. Piotra, gdy starałem się zgłę
bić tajniki antychrześcijańskiej religii Hitlera, lub też w swojej książce
Die Dunkelmänner (Obskuranci),
kiedy zajmowałem się m r o c z n y m i
l e g e n d a m i związanymi z historią Kościoła. Wrażenie, jakie odnio
słem na temat Piusa XII w trakcie moich poszukiwań, wyraźnie róż
niło się od karykatur stworzonych przez Hochhutha, Cornwella czy
Goldhagena. A zatem również moim życzeniem było przyczynić się do
tego, by ten wielki papież wreszcie doczekał się sprawiedliwej oceny.
Pragnę podziękować wszystkim, którzy otworzyli mi drzwi archi
wów, a szczególnie ojcu Peterowi Gumpelowi SJ, który umożliwił mi
wgląd w liczne dokumenty i przedstawił istotne aspekty pontyfikatu
Piusa XII. Kiedy piszę te słowa, w Rzymie trwają przygotowania do
wielkiej wystawy oraz dwóch naukowych sympozjów na uniwersytecie
Gregorianum oraz na uniwersytecie Laterańskim z okazji 50. roczni
cy śmierci papieża Pacellego. W dniu 18 czerwca 2008 roku Bene
dykt XVI przyjął na audiencji grupę Żydów, którzy przeżyli holocaust
i zostali uratowani przed nazistami dzięki bezpośredniej interwencji
Kościoła. Żydowska fundacja w USA pracuje w tej chwili nad tym,
by w pierwszym rzędzie jak najpełniej udokumentować rozmiary pa
pieskiej pomocy. W tym samym czasie setki historyków i dziennikarzy
w założonym przez siebie Komitecie Obrony Piusa XII (comitatopa-
) żądają rehabilitacji „jednego z największych pa
pieży w historii". I tylko kwestią czasu jest, kiedy kolejna m r o c z n a
l e g e n d a będzie musiała skapitulować przed prawdą historyczną.
Bowiem Pius XII nie był w żadnym razie, jak twierdzi Cornwell,
„papieżem, który milczał", a w jeszcze mniejszym stopniu p a p i e
ż e m H i 11 e r a. Był on papieżem, który sprzeciwił się Hitlerowi. Był
światłem, które nie zgasło, choć Europę ogarnął nieznany dotychczas
mrok.
I
BURZA NA HORYZONCIE
Burza słów przetoczyła się nad Monachium.
Coraz bliższe stawało się to, co w pierwszej chwili brzmiało jak
uderzenie gromu, potem zaś jak krzyki i wrzaski szaleńca. Wysoki nun
cjusz, którego limuzyna jechała przez pogrążające się w wieczornym
mroku miasto, ze zdumieniem patrzył na ozdobione flagami zgroma
dzenie, z którego wnętrza zdawał się dochodzić hałas. „To on, Hitler,
ekscelencjo", pospieszył zaraz z wyjaśnieniami jego bawarski kierowca.
Szczupły watykański dyplomata z odrazą zarejestrował demoniczny
zgiełk, by ponownie skryć za okładką brewiarza swoje ogromne oczy
otoczone okrągłymi oprawkami okularów.
Możliwe, że skończyło się na tym jednym pobieżnym spotkaniu ze
złem. Ale istnieje też ewentualność, że tego rzymianina wkrótce zaczę
ła męczyć ciekawość, pragnienie spojrzenia w twarz ucieleśnionemu
złu. W każdym razie Konstanty książę Bawarii, jeden z najlepszych
znawców tego okresu, cytując akta policji monachijskiej, stwierdza:
„Członkowie NSDAP zgodnie zeznają, że nuncjusz Pacelli dwu- lub
trzykrotnie uczestniczył w zgromadzeniach NSDAP, aby uzyskać oso
bisty pogląd na temat partii pana Hitlera. Na podstawie akt można
potwierdzić udział w zgromadzeniu NSDAP w roku 1922".
Pewne jest jedno: nigdy nie byli tak blisko siebie jak podczas tych
dni w Monachium, kiedy wzrost pozycji Adolfa Hitlera był podejrzli
wie obserwowany przez człowieka, który przeczuwał, jak się to wszystko
- 1 3 -
skończy: przez papieskiego nuncjusza Eugenia Pacellego, późniejszego
papieża Piusa XII.
Do tego czasu Pacelli, inaczej niż Hitler, zdążył udowodnić, co
potrafi. Cieszył się zaufaniem papieża, został niezwykle pieczołowicie
wybrany i przygotowany do trudnej misji, jaka czekała go w Bawarii.
Służbę na rzecz Stolicy Apostolskiej miał niejako we krwi. Od
trzech pokoleń rodzina Pacellich zaliczała się do tak zwanej c z a r n e j
szlachty, czyli włoskich rodzin tradycyjnie znajdujących się na służbie
Kościoła. Jego dziadek, Marcantonio Pacelli (1804-1890), pochodził
z liczącego ledwie tysiąc dusz miasteczka Onano w pobliżu Viterbo.
Ta miejscowość leżąca na granicy pomiędzy Lacjum a Toskanią jest
często omijana, jednakże całkowicie niezasłużenie. Jej korzenie sięgają
aż epoki Etrusków. To tutaj miały miejsce zaciekłe konflikty, najpierw
między gwelfami i gibelinami, a następnie wielkimi rodami szlachec
kimi Monaldeschi, Sforza i Farnese. Nad miasteczkiem góruje potężny
zamek książąt Onano, obecnie pełniący funkcję ratusza. W XIX wieku
jedno z jego skrzydeł należało do rodziny Pacellich, która wywiodła
swoje nazwisko od włoskiego słowa pace oznaczającego p o k ó j i dlatego
ma w herbie gołębia pokoju. Już podczas chrztu okazało się, że Mar
cantonio przeznaczony był do wyższych celów. Jego imię, nadane na
pamiątkę mściciela Cezara, Marka Antoniusza, było zgodnie z tradycją
zarezerwowane wyłącznie dla rzymskich patrycjuszy. Już wkrótce miał
on spełnić wiązane z nim oczekiwania. W roku 1819 wuj ze strony
matki, późniejszy kardynał Caterini, sprowadził go do Rzymu, gdzie
chłopiec zaczął studiować prawo kanoniczne. W roku 1824 ukończył
studia z wyróżnieniem, dziesięć lat później był adwokatem w Sacra
Rota, papieskim trybunale. Podczas gdy obecnie Rota prowadzi niemal
wyłącznie sprawy rozwodowe, w tamtych czasach była ona najwyższym
trybunałem apelacyjnym państwa kościelnego, które na północy grani
czyło z Veneto, a na południu z Kampanią i tym samym obejmowało
niemal całe środkowe Włochy. Jednak zbliżał się okres burzy.
W roku 1846 na tron Piotrowy wstąpił syn hrabiowskiego rodu,
Giovanni Maria Mastai Ferretti, przyjmując imię Pius IX. Jego ponty-
- 1 4 -
fikat przypadł na czas walki o niepodległość Włoch, którą początkowo
akceptował, jednak z upływem czasu traktował coraz bardziej krytycz
nie. Kiedy w należącej wówczas do Austrii Lombardii wybuchła rewo
lucja, ogłosił neutralność, by uniknąć konieczności przeciwstawienia się
katolickiemu narodowi. Od tej pory przez włoskich rewolucjonistów
walczących o niepodległość uważany był za zdrajcę. Kiedy doszło do
powstania w samym Rzymie, papież musiał uciekać w przebraniu zwy
kłego księdza. Jego celem była Gaeta na granicy z królestwem Neapolu.
W skład niewielkiego orszaku wchodził adwokat Sacra Rota, Marcan
tonio Pacelli. Król Neapolu Ferdynand przyjął uciekinierów z otwar
tymi ramionami. W tym samym czasie w Rzymie letnia rezydencja
papieży, Kwirynał, została splądrowana i proklamowano republikę.
Pius IX stał się od tej pory człowiekiem głęboko rozczarowanym,
nieufnym. Jego zdaniem ruch republikański ukazał swoje prawdziwe,
antychrześcijańskie oblicze. Przyjął zatem pomoc Francji, która na
Kongresie Wiedeńskim pragnęła przywrócić dawny porządek. Kiedy
po trwających całe miesiące walkach oddziały przywódcy republikanów
Giuseppe Garibaldiego zostały wreszcie pokonane, armia pod wo
dzą Ludwika Napoleona (Napoleona III) przywróciła władzę papieską
w Rzymie. Jednak w zamian za to trzeba było zrezygnować z większej
części włości państwa kościelnego, Romanii, Marche i Umbrii. Pius IX
mógł wrócić do Wiecznego Miasta i obrał wówczas konserwatywny,
antyliberalny kurs.
Ponoć decydującą rolę odegrał w tym Marcantonio Pacelli. Uhono
rowany przez papieża za swe zasługi tytułem margrabiego Aquapenden-
te i Sant Angelo in Vado, był on członkiem dziesięcioosobowej komisji,
której zadaniem było ściganie rebeliantów. Nawet przeciwnicy Pacelle
go zaświadczali o jego wyjątkowo właściwym postępowaniu, wolnym
od wszelkiej chęci zemsty. Wreszcie w roku 1852 na wniosek kardynała
Antonellego został mianowany sekretarzem papieskiego ministra spraw
wewnętrznych.
W pełnych napięć czasach, które zaraz potem nadeszły, to właś
nie Pacelli wpadł na pomysł, w jaki sposób można przeciwstawić się
- 1 5 -
republikańskiej propagandzie. I tak w roku 1860 stworzył dziennik,
który nazwał „Przyjaciel Prawdy". Kilka tygodni później markiz Augu
sto Baviera, znajomy papieża, przekonał go do zmiany nazwy gazety na
«L'Osservatore Romano" („Rzymski Obserwator"). Pierwsze wydanie,
które ukazało się w dniu 1 lipca 1861 roku, otrzymało wybrany przez
Pacellego podtytuł Dziennik polityczno-moralny, który wkrótce został
zastąpiony przez do dziś jeszcze używany Unicuique suum - non prae-
valebunt
(Każdemu to, co mu należne - one go nie przemogą; patrz
Mt 16,18). I tak oto dziadek Piusa XII miał wejść do historii jako za
łożyciel dziennika watykańskiego, ukazującego się dzisiaj w dziesięciu
językach jako oficjalny organ rzymskiej Kurii.
W tym samym, czyli w 1861 roku Wiktor Emanuel II ogłosił się
królem Włoch. Premier jego rządu, hrabia Cavour, próbował zmusić
papieża do uznania nowego państwa i rezygnacji z Rzymu; w zamian
za to zapewnił, że jego suwerenność zostanie uznana, oraz obiecał licz
ne przywileje. Pius IX odrzucił tę propozycję. Nie mógł i nie chciał
uzależnić się od władzy, która zachowała się wobec niego tak wrogo.
Kiedy w roku 1870 doszło do wybuchu wojny niemiecko-francuskiej
i Francja została zmuszona do wycofania swoich wojsk z Włoch, Rzym
zaatakowali Piemontczycy i po krótkim ostrzale udało im się zdobyć
Wieczne Miasto. Protest papieża pozostał bez echa, zignorowano rów
nież groźbę ekskomuniki wszystkich, którzy brali udział w zdobyciu
miasta. W czerwcu 1871 roku Rzym ogłoszono nową stolicą Królestwa
Włoch, zaś pałac papieski na Kwirynale stał się odtąd królewską rezy
dencją. Tym samym dobiegł końca trwający jedenaście stuleci rozdział
historii Kościoła, okres papieży-królów, ziemskiej władzy następców
św. Piotra. Pius IX zaszył się w swojej otoczonej grubymi murami re
zydencji położonej obok Bazyliki św. Piotra i nazwał siebie „więźniem
Watykanu". Nie chciał również przyjąć odszkodowania proponowa
nego przez włoski rząd; wystarczały mu dary miłości składane przez
wiernych.
Wtedy postanowił uczynić z trudnego położenia cnotę. Ponieważ
Kościół (a wraz z nim papiestwo) w wyniku procesu sekularyzacji utra-
- 1 6 -
cił swoje ziemskie dobra nie tylko we Włoszech, ale również w całej
Europie, należało teraz zjednoczyć jego duchowe siły, wewnętrznie go
umocnić.
Najpierw papież oddał go zatem pod opiekę Maryi. Jeszcze podczas
pobytu w Gaecie, w roku 1849, w okólniku skierowanym do bisku
pów Kościoła na świecie zaproponował ogłoszenie nowego dogmatu
maryjnego - co spotkało się z pełnym zachwytu przyjęciem ogromnej
większości adresatów. I tak 8 grudnia 1854 roku, w obecności dwustu
biskupów, uroczyście ogłoszono dogmat o Niepokalanym Poczęciu
Maryi: Matka Boża została poczęta i urodzona przez swą matkę jako
wolna od wszelkiej zmazy grzechu pierworodnego. Kiedy w roku 1858
Maryja ukazała się we francuskim Lourdes wiejskiej dziewczynce Ber
nadetcie Soubirous i zapytana o swoje imię odpowiedziała: „Jestem
Niepokalane Poczęcie", słowa te zostały potraktowane przez ogół jako
„niebiańskie potwierdzenie" nowego dogmatu.
W roku 1864 Pius IX opublikował bodaj najbardziej kontrower
syjny dokument swojego pontyfikatu, Syllabus błędów, czyli katalog
poglądów i opinii, które jego zdaniem były sprzeczne z nauką Kościoła.
Jego celem było wewnętrzne odgrodzenie się od wszelkich przejawów
politycznego totalitaryzmu oraz duchowego nihilizmu, od komunizmu
i nacjonalizmu, co w XX wieku wydawało się tym bardziej aktualne...
W tym samym roku Pius IX planował również zwołanie soboru,
który miał wyznaczyć drogę Kościołowi w zbliżającym się XX stuleciu,
jednak stał się największą próbą rozłamu Kościoła w XIX wieku. Jego
najważniejszym i najbardziej kontrowersyjnym rezultatem było zdefi
niowanie dogmatu o nieomylności papieża: w rzadkich przypadkach,
kiedy papież przemawia ex cathedra, a jego decyzja dotyczy kwestii
wiary, powinna być ona niepodważalna.
Sobór zakończył się kompletnym chaosem, bowiem doszło do wy
buchu wojny między Niemcami a Francją, z powodu której wielu
biskupów pospiesznie wyjechało.
Najwyraźniej Marcantonio Pacelli cieszył się doskonałą opinią rów
nież wśród swoich przeciwników, skoro w roku 1870 został zaproszony
- 1 7 -
do zasiadania w Radzie Państwa nowej włoskiej monarchii. Podzię
kował i propozycję odrzucił, wolał bowiem nadal służyć „swojemu"
papieżowi na wygnaniu za murami Watykanu.
W tym czasie był już ojcem dziesięciorga dzieci. Drugi z jego sied
miu synów, Filippo, urodził się w roku 1837, kiedy Rzym nawiedziła
epidemia cholery. Tak wczesne spotkanie z widmem śmierci naznaczyło
jego późniejszą pobożność. Jako młody człowiek z ogromnym zapa
łem rozprowadzał broszury Prawd wiecznych autorstwa św. Alfonsa
Liguoriego, których rdzeniem jest konfrontacja ze śmiercią. To właśnie
z inicjatywy świętego powróciła na cmentarze Rzymu doroczna proce
sja pokutna, w której przez całe życie uczestniczył.
Podobnie jak ojciec, również Filippo Pacelli studiował prawo ka
noniczne i został adwokatem Sacra Rota. W roku 1896 awansował
na stanowisko adwokata w konsystorzu, przez jakiś czas był nawet
jego dziekanem. W roku 1903 Pius X mianował go świeckim doradcą
prawnym kongregacji kardynałów Bazyliki św. Piotra, trzy lata później
powołał do komisji zajmującej się kodyfikacją prawa kanonicznego.
Dodatkowo Filippo Pacelli działał też jako radny miejski z ramienia
katolickiej partii Unione Romana, która uchodziła za „polityczną gar
dę Watykanu". Fotografie ukazują go jako obwieszonego orderami
dżentelmena z imponującymi wąsiskami. W roku 1871, w wieku 34
lat, ożenił się z młodą, liczącą wtedy 27 lat rzymską szlachcianką Vir
ginia Graziosi, piękną jak madonna kobietą o łagodnym usposobieniu
i ogromnych, ciepłych, wyrażających oddanie oczach. Również ona
pochodziła z rodziny o surowych zasadach wiary. Z jej liczącego dwa
naścioro dzieci rodzeństwa dwaj bracia zostali księżmi, zaś dwie siostry
wstąpiły do klasztoru.
Młoda rodzina żyła skromnie. Podczas gdy prawnicy znajdujący
się na służbie państwowej zarówno niegdyś jak i dziś zarabiają całkiem
nieźle, Watykan płacił swoim współpracownikom raczej umiarkowanie,
co do tej pory się nie zmieniło. I tak młoda para dzieliła z ojcem Mar-
cantoniem wynajmowane mieszkanie na trzecim piętrze historycznego
Palazzo Pediconi na via degli Orsini 34 (wtedy via di Monte Giordano)
- 1 8 -
w dzielnicy Ponte. Tam też, jako trzecie z czwórki dzieci (obok Giu-
seppiny, ur. 1872, Francesca, ur. 1874 i Elisabetty, ur. 1880), w dniu
2 marca 1876 roku przyszedł na świat Eugenio Pacelli. Jego droga była
niejako z góry przesądzona. Ponte stanowi zachodnią część Centro stori-
co,
czyli rzymskiego starego miasta. Tutaj Tyber tworzy zakole, po jego
drugiej stronie leży Watykan. Tę malowniczą dzielnicę przecina via dei
Coronai, stara trasa pielgrzymek do Bazyliki św. Piotra, dzisiaj znana ze
swoich sklepów z antykami. Kończy się ona mostem św. Anioła, bodaj
najpiękniejszym mostem świata, wzniesionym niegdyś przez cesarza
Hadriana, a ozdobionym następnie przez Berniniego wykonanymi
w stylu barokowym wspaniałymi posągami dziesięciu aniołów trzyma
jących w rękach atrybuty męki Chrystusa. Na drugim brzegu Tybru
wznosi się Zamek św. Anioła, tradycyjne miejsce ucieczki papieży,
z górującym nad nim posągiem Archanioła Michała, który jak głosi
legenda, chronił Rzym przed zarazą. Aż do początku XX wieku była to
jedyna droga prowadząca do Watykanu. W dwie minuty można było
dojść z Palazzo Pacellich do mostu św. Anioła, w dziesięć minut na plac
św. Piotra. Wydaje się, że kopuły wzniesione przez Michała Anioła oraz
posąg Archanioła czuwały nad dzieciństwem małego Eugenia i nadały
kierunek jego życiu.
II
DECYDUJĄCE LATA
sobotni ranek, 4 marca 1976 roku, który jak na rzymskie warunki
był niemal przeraźliwie zimny, Palazzo Pediconi opuściła niewielka pro
cesja. Na przedzie kroczył dumny ojciec, Filippo Pacelli, papieski ad
wokat. Z okazji uroczystości założył swój najlepszy, czarny surdut oraz
cylinder, przypiął ordery, zaś sztywny kołnierz koszuli zapiął jeszcze
mocniej niż zwykle. Próbował starannie ukryć zdenerwowanie, jednak
zdradzało go to, że mimowolnie chwytał za końce ogromnych wąsisk,
by następnie władczym gestem podkręcić je ku górze. Za nim kroczyła
niosąca nowo narodzonego chłopca niania, tęga, krzepka rzymianka
o wielkiej dobroduszności. Wśród jej bujnych kształtów maleństwo
trudno było niemal dostrzec. Dziecko ubrane zostało w najkosztow
niejszy becik należący do rodziny, uszyty z białej koronki, ozdobiony
złotymi galonami, na który narzucono szeroką mantylkę.
Za nim dreptała dwójka rodzeństwa, mały Francesco trzymał za rękę
swoją prawie czteroletnią siostrę. Następnie szła dalsza rodzina, prowa
dzona przez dziadka Marcantonia, wzbudzającą ogromny respekt po
stać w cylindrze na głowie, trzymającą w dłoni laskę z masywną rączką,
z piersią strojną w papieskie ordery. Ta niewielka procesja była również
swego rodzaju demonstracją. Rodzina nie była wprawdzie bogata, ale
dostojna i wierna Kościołowi - o czym należało przypomnieć liberal
nym sąsiadom. Zdążała ona do niewielkiego barokowego kościółka
SS. Celso e Giuliano przy via di Banco S. Spirito, oddalonego tylko kil
kadziesiąt metrów od mostu św. Anioła, wybudowanego niegdyś przez
- 2 0 -
papieża Klemensa XII. To tutaj nowo narodzony chłopiec miał zo
stać ochrzczony przez swojego wuja, księdza Don Giuseppe Pacellego,
imionami Eugenio Maria Giuseppe Giovanni. Rodzicami chrzestnymi
byli Filippo Graziosi, brat jego matki, oraz ciotka Teresa Pacelli. Tylko
matka chłopca była jeszcze zbyt słaba, by wziąć udział w uroczystości
chrztu. Lekarz rodziny poradził jej, by o siebie dbała. Zatem tylko na
krótką chwilę ukazała się w oknie ich mieszkania, z uderzająco bladą
twarzą w obramowaniu ciemnych loków oraz kryzy sięgającej wysoko
bluzki. Kiedy uśmiechnęła się do Don Filippa, ten pełnym respektu
gestem uchylił kapelusza. Jednak po chrzcie nie potrafiła odmówić so
bie przyjemności, by osobiście powitać gości i poczęstować ich likierem
oraz domowej roboty wypiekami. Świeżo ochrzczony chłopiec poda
wany był z rąk do rąk.
Kiedy w roku 1880 na świat przyszła kolejna siostra Eugenia - FJisa-
betta, mieszkanie Pacellich stało się dla nich zbyt małe. Przeprowadzili
się zaledwie ulicę dalej, na via delia Vetrina 19, w pobliże niemieckiego
kościoła narodowego S. Maria dellAnima oraz kolegium Anima. Tam,
w otoczonej kolumnami niszy, odnajdziemy zapisane słowa proroka
Izajasza: Elit opus iustitiaepax („Dziełem sprawiedliwości będzie pokój";
Iz 32,17). Musiały one wywrzeć ogromny wpływ na Eugenia, skoro po
wyborze na papieża uczynił je swoją dewizą.
Dom, w którym mieściło się nowe mieszkanie, był jednak dużo
mniej światowy niż Palazzo Pediconi. Na trzecie piętro, gdzie miesz
kali Pacelli, prowadziły wąskie schody. Jeszcze jako papież Eugenio
wspominał, jak wspinał się po nich jego dziadek, żeby złożyć wizytę
swoim wnukom i przynieść im słodycze: ostrożnie stąpając, stopień
po stopniu, jednak pomimo wieku wciąż wyprostowany. Rodzina nie
była bogata, dom nie miał centralnego ogrzewania i zimą rodzice wraz
z dziećmi musieli rozgrzewać się przy niewielkim piecyku. Jednak po
siadali antyczne meble i wartościowe dzieła sztuki, srebrne sztućce
i kosztowną porcelanę, a przede wszystkim doskonale wyposażoną bi
bliotekę. Pacelli urządzili niewielki „pokój zabaw" dla dzieci, ponieważ
nie chcieli, by bawiły się na ulicy, mogli pozwolić sobie na zatrudnienie
- 2 1 -
służącej, regularnie bywali w operze, a kiedy pogoda była piękna, oj
ciec Filippo wynajmował powóz, aby urządzić rodzinną przejażdżkę
na wieś. Gorące lato spędzali nad morzem lub w majątku rodzinnym
w Onano.
Prawdziwa rodzinna idylla, chociaż nie wolno nam zapominać,
w jakich niespokojnych czasach przyszło im żyć. Kiedy w lutym 1878
roku zmarł Pius IX, wierni z całego świata uczcili go jak świętego,
zaś republikanie okazali swoją zaciętą nienawiść. Chociaż od czasu
przejęcia władzy przez K r ó l e w s k i c h Ojciec Święty nie opuszczał
murów Watykanu, to jednak pragnął być pochowany, niejako w cha
rakterze pośmiertnej rekompensaty, na przeciwległym krańcu mia
sta, w prastarej Bazylice św. Wawrzyńca za Murami, jednym z pięciu
kościołów papieskich w Rzymie. Gdy uroczysta procesja pogrzebowa
przechodziła przez most św. Anioła, niedaleko domu Pacellich, nastąpił
atak antyklerykalnego pospólstwa. Gdyby straż papieska nie stawiła
mu oporu, niewiele brakowało, a zwłoki papieża zostałyby wrzucone
w wody Tybru.
Również podczas pełnienia urzędu przez jego następcę, Leona XIII,
stosunki między Kościołem a państwem były wciąż sztywne. Ojco
wie młodej republiki nie cofali się przed niczym, by sprowokować
papieża i pokazać, że to oni są nowymi panami Rzymu. Na wzgórzu
Kapitolu, tuż obok otaczanego czcią kościoła S. Maria in Aracoeli,
wzniesiono bombastyczny monument na cześć króla Wiktora Ema
nuela II, Ołtarz Ojczyzny, który mieszkańcy Rzymu szyderczo nazy
wali najpierw t o r t e m w e s e l n y m , a następnie m a s z y n ą do
p i s a n i a . Na wzgórzu Gianicolo, które góruje nad Watykanem od
południa, postawiono gigantyczny pomnik Garibaldiego na koniu.
Na Campo di Fiori, rynku kwiatowym, republikanie i wolnomularze
wznieśli pomnik z brązu na cześć kacerza Giordana Bruna, magika
i szarlatana okresu baroku, który niegdyś właśnie w tym miejscu raczej
niezasłużenie spłonął na stosie inkwizycji. Dzięki patetycznej inskrypcji
„Dla Bruna: Stulecie, które uznało jego wskazujące przyszłość idee za
słuszne, wystawiło mu ten pomnik", miał on zostać wyniesiony do ran
gi męczennika oświecenia i koronnego świadka przeciwko rzekomemu
zacofaniu papiestwa.
Jeśli w tych latach Eugenio Pacelli nauczył się czegoś od swojej ro
dziny, to z pewnością była to przekora wobec ducha czasu. Wierność
wobec namiestnika Chrystusa była mu droższa niż powaby i pokusy
„nowej epoki", która z szybkością wiatru zmieniła stary, ociężały, wiecz
ny Rzym w pulsującą życiem, nowoczesną metropolię. Jego rodzice
wiedli skromne życie, ofiarowując swą pomoc również biedakom z są
siedztwa, któremu to zadaniu z wielkim oddaniem poświęciła się matka
przyszłego papieża. Gotowość do niesienia pomocy, miłość bliźniego,
honor i godność, przede wszystkim jednak głęboka wiara były wartoś
ciami, które Pacelli przekazywali swoim dzieciom.
W wieku czterech lat Eugenio poszedł do przedszkola, rok później
do szkoły podstawowej Sióstr Opatrzności Bożej mieszczącej się przy
dzisiejszej via Zanardelli. To tutaj nauczał ojciec Giuseppe Lais z zakonu
oratorian św. Filippa Neri, patrona Rzymu, którego grób znajdował się
niedaleko mieszkania Pacellich w Chiesa Nova. Podobnie jak przed nim
jego brat Francesco, tak też Eugenio uczył się u ojców czytania, pisania
i francuskiego. Ostatnią klasę ukończył w Instituto Marchi, niewielkiej
katolickiej szkole podstawowej, do którego grona nauczycielskiego
należeli właściwie tylko prof. Giuseppe Marchi, jego żona i brat, jeden
duchowny oraz jeden nauczyciel spoza grona rodziny. „Budynek" szko
ły stanowiły dwa niewielkie pokoje z górującą zbyt wielkich rozmiarów
katedrą, zaś na ścianie wisiał skromny obraz Madonny. Tutaj nauczał
surowy prof. Giuseppe Marchi, którego potężna broda czyniła podob
nym do Mojżesza i do Garibaldiego, pobudzając wyobraźnię biografów
Piusa. Jednak gdy jeden z nich, reprezentujący kwiecisto-patetyczny
styl Włoch Nazareno Padellaro, przywołał obraz Mojżesza i porów
nał niezwykły pulpit nauczyciela do góry Synaj, „na którą codziennie
wstępował, nie po to by grzmieć na Żydów o zatwardziałych sercach,
lecz na upartych chłopców", u innych zwykły nauczyciel przeistoczył
się w fanatycznego antysemitę, który oczywiście wychowywał swoich
uczniów na ludzi pełnych nienawiści wobec Żydów. Wskazując jednym
przypisem na Padellara (i o czym warto wspomnieć, nie podając innych
źródeł) John Cornwell dopowiedział sobie resztę: „Instytut ten stwo
rzony był z myślą o upodobaniach jego założyciela i dyrektora, Pana
Giuseppe Marchiego, który z wysokości swojej katedry miał w zwy
czaju wygłaszać wykłady na temat »Żydów o zatwardziałych sercach«".
Brytyjczyk przynajmniej nie utrzymywał dodatkowo, że prześladowany
nawet po śmierci przez metafory nauczyciel uwielbiał wspinaczkę gór
ską. Niestety absurdy autorstwa Comwella wykorzystał w biografii Piu
sa, opublikowanej w roku 2008, również Hanspeter Oschwald, który
stwierdza: „Stosując regularne aluzje mówiące o zatwardziałych Żydach
wbija do głowy małych uczniów antysemityzm. Wrażenia z tych scen
pozostaną żywe w umyśle Pacellego przez całe życie". Możemy cieszyć
się z tego, że w rzeczywistości zostały mu one oszczędzone.
Tak naprawdę odnosimy całkowicie inne wrażenie: ten przecież
tak surowy nauczyciel z wielką czułością i oddaniem w maju, miesiącu
poświęconym Maryi, przystrajał obraz Madonny kwiatami i świecami.
Również rodzina Eugenia oddawała cześć Matce Bożej, której obraz
wisiał nad łóżkiem, w którym przyszły papież przyszedł na świat. Co
wieczór przed kolacją odmawiano różaniec, zaś po skończonych lek
cjach Eugenia wciąż ciągnęło do kaplicy Madonna della Strada w ko
ściele jezuitów II Gesù w centrum Rzymu, gdzie poszukiwał możliwości
rozmowy z Matką Bożą. Już w wieku pięciu lat, jak to wówczas było
w zwyczaju, przyjął sakrament bierzmowania i odbył swoją pierwszą
spowiedź, aby wkrótce potem wraz ze swoim bratem przyłączyć się do
kościelnej grupy młodzieży prowadzonej przez swego nauczyciela, ojca
oratorianina Lais'go, i służyć jako ministrant w Chiesa Nova. W tam
tych czasach przyjęło się dawać chłopcom w prezencie miniaturowe
ołtarze, aby poprzez zabawę zainteresować ich możliwością wyboru
kapłaństwa jako drogi życia. Również synowie Pacellich posiadali taki
ołtarzyk. Przy nim odgrywali te sceny, w których wolno im było uczest
niczyć jako ministrantom. Dopiero w wieku 10 lat - także to było
w całkowitej zgodzie z ówczesnymi zwyczajami - Eugenio przystąpił
do Pierwszej Komunii Św.
- 2 4 -
Kiedyś chłopiec usłyszał, jak członkowie jego rodziny rozmawiają
o pewnym wuju, który jako misjonarz wyjechał do Brazylii, i martwili
się, że mógłby tam umrzeć śmiercią męczeńską. „Kto to jest męczen
nik?", zapytał nieustannie żądny wiedzy Eugenio. Jego ojciec opisał
mu los świadka wiary na przykładzie św. Piotra, który poniósł śmierć
męczeńską w Rzymie, powieszony na krzyżu głową w dół. „Ja też
chciałbym być kiedyś męczennikiem, ale bez gwoździ", zadeklarował
uroczyście swojej rodzinie pięciolatek.
Był niezwykłym dzieckiem. Pewna fotografia, wykonana kiedy miał
sześć lat, ukazuje go jako dziecko niemal apatyczne. Najwyraźniej cała
ta długotrwała procedura robienia zdjęcia, w której nie był w stanie
odnaleźć żadnego sensu, po prostu go znudziła. W rzeczywistości był
inteligentny i ciekawy, szybko się uczył i czytał niezliczone ilości ksią
żek. Niemal codziennie wstawał już o czwartej, aby przed pójściem do
szkoły jeszcze poczytać, zaś wieczorem kontynuował lekturę. Nie było
jeszcze wtedy światła elektrycznego, nawet oświetlenia gazowego, uży
wano lamp naftowych. Ponieważ ojciec martwił się, że jego syn mógłby
zepsuć sobie wzrok, skonstruował specjalną lampę, która dawała nieco
jaśniejsze światło. O północy przychodził do pokoju syna, aby ją zgasić.
Jednak zaraz po jego wyjściu Eugenio zapalał ją ponownie, używając do
tego schowanych wcześniej zapałek, i czytał dalej. Właściwie dostrzegał
on sens jedynie w dwóch rzeczach: w studiowaniu oraz w modlitwie.
To, że inni ludzie potrafili cieszyć się lekką rozrywką lub słodkim leniu
chowaniem, było dla niego przez całe życie czymś niepojętym. Nawet
własnym siostrom ten nad wiek mądry i dojrzały chłopiec wydawał się
być „zbyt męczący".
Jesienią roku 1885 Eugenio Pacelli opuścił klerykalne środowisko,
w którym spędził swoje beztroskie dzieciństwo. Miał się sprawdzić
w „kraju wroga". Jego ojciec zadecydował, że dość już nauki w ko
ścielnych instytutach i wysłał go - podobnie jak rok wcześniej jego
brata - do najbardziej renomowanego w mieście państwowego gimna
zjum, Ginnasio-Liceo Ennio Quirinio Visconti, które zajęło pomiesz
czenia należące niegdyś do jezuickiego Collegio Romano. Podlegało
- 2 5 -
ono bezpośrednio królowi i według powszechnej opinii uczyli w nim
najlepsi włoscy nauczyciele. Dla członka c z a r n e j s z l a c h t y pań
stwowe gimnazjum, w którym panował antyklerykalny, oświeceniowy
duch, stanowiło próbę charakteru najwyższej rangi. To właśnie dlatego
Filippo Pacelli wybrał tę szkołę dla swoich synów. Poza tym pragnął,
aby mieli udział w klasyczno-humanistycznym kształceniu, z którego
słynęło gimnazjum Visconti.
Eugenio przeszedł sprawdzian brawurowo. Chociaż początkowo
koledzy szydzili z niego, nazywając go Czarnym, to już wkrótce dzięki
swej niezależności i umiejętnościom zyskał sobie ich szacunek. Dzie
więć lat później zdał egzamin dojrzałości z najwyższą oceną.
Pewnego dnia, jak wspominała jego starsza siostra Giuseppina,
uczniowie otrzymali zadanie napisania „o jednym z największych bu
downiczych w dziejach". Eugenio wybrał postać Ojca Kościoła, Św. Au
gustyna. Kiedy następnego dnia na polecenie nauczyciela odczytał
swoje zadanie domowe, został wyśmiany przez kolegów. Określenie
świętego Kościoła jako „budowniczego dziejów" wydawało się im ab
surdalnym dowodem dewocji. Jednak nie bacząc na ich drwiny, Eu
genio obronił postawioną przez siebie tezę, co wywarło duże wrażenie
na jego nauczycielu, prof. Hildebrandzie Della Giovanna. „Nic nie
rozumiecie!", skarcił swoich uczniów, którzy nagle zamilkli. Od tego
dnia Della Giovanna został ulubionym nauczycielem Eugenia.
Niestety wypracowanie to nie zachowało się. Jednakże mimo to Ilse-
-Lore Konopatzki, germanistce i romanistce z Uniwersytetu w Essen,
udało się odnaleźć kilka znajdujących w posiadaniu rodziny Pacellich
zeszytów z wypracowaniami, które są w stanie dać przynajmniej pe
wien wgląd w okres nauki przyszłego papieża w gimnazjum. Niemal
przekornie umieścił on na pierwszej stronie swoich zeszytów do prac
pisemnych inicjały „A.M.D.G.": Admaiorem Dei gloriam („Dla więk
szej chwały Bożej"), motto św. Ignacego- Loyoli, założyciela zakonu
jezuitów. Pasują do niego jego własne słowa, zapisane podczas nauki
w czwartej klasie gimnazjum:
- 2 6 -
Nie wolno nam w żadnym razie ukrywać tego, co czujemy w swoim
sercu, bowiem jest to sprzeczne z cnotą; raczej powinniśmy to szczerze
wyznać. Kto pokazuje siebie takim, jakim naprawdę jest, kto dobro
wolnie mówi o swoich uczuciach, ma wielką duszę i prawdziwie dziel
ną odwagę; kto jednak, czy to ze strachu przed karą, czy dla zdobycia
przychylności innych, ukrywa swoją naturę, kto skrywa swoje poglądy
pod zasłoną obłudy, ach! pozwólcie mi powiedzieć: ten jest tchórzem.
Ta maksyma miała być wyznacznikiem całego życia Eugenia Pa-
cellego.
Kolejnym bardzo osobistym świadectwem okazała się być jego pra
ca domowa // mio ritratto (Mój portret), którą miał przedstawić jako
uczeń czwartej klasy. Była to pozbawiona próżności, realistyczna ocena
samego siebie - co w jego wieku raczej niezwykłe - świadcząca o pod
świadomym poczuciu humoru oraz autoironii. Nie spodobało się to
jednak kilku biografom Piusa XII do tego stopnia, że wolą raczej cyto
wać a p o k r y f i c z n ą (czytaj: sfałszowaną) wersję, w której Eugenio
chwali się swoimi pięknymi dłońmi i pełen miłości własnej stwierdza:
„Podobam się sobie, podobam się również innym". Jednak ja przytoczę
tekst oryginalny, który opublikowała prof. Konopatzki:
Mam trzynaście lat, i jak na ten wiek, jak łatwo dostrzec, nie jestem ani
zbyt wysoki, ani też zbyt niski. Mam szczupłą figurę, brązową skórę,
choć nieco bladą twarz; moje włosy są kasztanowe i delikatne, moje oczy
czarne, a nos po szlachecku wygięty. O swojej klatce piersiowej nie chcę
dalej mówić, bowiem, prawdę mówiąc, nie jest ona zbyt szeroka. No
i wreszcie mam parę cienkich, długich nóg i dwie stopy w dość pokaź
nym rozmiarze. Na podstawie tego wszystkiego łatwo sobie wyobrazić,
że pod względem fizycznym jestem przeciętnym młodym człowiekiem.
Jednak przeciętny był wyłącznie jego wygląd zewnętrzny:
W odniesieniu do moich skłonności mogę powiedzieć, że niekiedy do
znaję nieco inspiracji ze strony czcigodnych muz; poza tym odczuwam
silny pociąg do klasyków, a szczególnie studiowanie języka łacińskiego,
- 2 7 -
stanowi dla m n i e największą przyjemność. Ponieważ o d c z u w a m żar
liwą miłość do muzyki, w wolnych chwilach i w czasie wakacji wielką
radość sprawia mi gra na jakimś instrumencie muzycznym. M ó j cha
rakter jest dość niecierpliwy i g w a ł t o w n y . . .
„Najlepszym przyjacielem jest dobra książka", zdradza w swoim ko
lejnym wypracowaniu, które osiąga punkt kulminacyjny w westchnie
niu: „Ach! Jakże lepiej spędza się czas z etycznie wartościową lekturą
niż z niektórymi przyjaciółmi, którzy zamiast uczyć kolegów miłości do
cnoty, niszczą ich niewinność!".
Niezależnie od tego, jak dziwacznie i niedorzecznie może to brzmieć
według dzisiejszych miar, koledzy szkolni Eugenia w wiarygodny spo
sób zapewniali jego późniejszych biografów, że w żadnym razie nie był
on postrzegany jako k a r i e r o w i c z , tym bardziej że nigdy nie demon
strował nadmiernej ambicji. Podziwiano jego szybki, żywy umysł oraz
doskonałą pamięć i wysoko ceniono jego powściągliwość, a także go
towość niesienia pomocy. Tym, co zapewniło mu dodatkowy respekt,
były jego zdolności sportowe. Eugenio był wytrwałym wioślarzem,
pływał na długich dystansach i uchodził za wyśmienitego jeźdźca.
Jego najlepszym przyjacielem był akurat drugi najlepszy (po nim
samym) uczeń w klasie, Giulio Mantovani. Talenty obu uczniów zwią
zane były z innymi dziedzinami, dzięki czemu mogli wymieniać się
wiedzą i wiele się od siebie nauczyć. Jednak tym, co jeszcze bardziej
zbliżyło do siebie chłopców, była ich wiara katolicka. Giulio pochodził
ze zubożałej mieszczańskiej rodziny i mieszkał w papieskim internacie.
Był skromny i wykształcony, siostry Eugenia uwielbiały jego poczucie
humoru i zwariowane pomysły. Jednak mimo tego, że chłopcy potra
fili całymi godzinami dyskutować o historii, filozofii i muzyce, mło
dy Pacelli nigdy nie zwierzył się przyjacielowi ze swoich uczuć. I tak
Mantovani nie miał pojęcia, że jego szkolny kolega nosi się z zamiarem
zostania księdzem. On sam studiował prawo, wybrał zawód adwokata,
a później się ożenił. Jeszcze długo po tym, jak Eugenio został papieżem,
regularnie się spotykali.
- 2 8 -
Kolejnym z jego przyjaciół szkolnych był Guido Mendes, syn pro-
minenckiego klanu lekarzy pochodzenia żydowskiego. Eugenio często
zapraszał go do swojego domu, a i on sam był chętnie widzianym
gościem w domu Mendesów, gdzie pozwalano mu nawet uczestniczyć
w wieczornej uroczystości szabatu. Kiedy w odwiedziny przychodzi
li członkowie gminy żydowskiej, prowadził z nimi długie rozmowy.
Wciąż pożyczał z biblioteki Mendesów dzieła traktujące o judaizmie,
wśród nich Apologetica oraz Dogmatica słynnego włoskiego rabbiego
Elijaha ben Hamozega. Okazywał ogromny respekt, a nawet podziw
dla żydowskiej kultury i religii oraz mówił, że kiedyś chciałby nauczyć
się języka hebrajskiego, aby móc w oryginale przeczytać pisma żydow
skie. Również ta przyjaźń - która oczywiście nie pasuje do karykatu-
ralnego obrazu Piusa XII jako antysemity i dlatego przez niektórych
biografów została pominięta - trwała przez całe życie. Kiedy w 1938
roku we Włoszech uchwalono antysemickie przepisy rasowe, ówczesny
kardynał i sekretarz stanu Pacelli pomógł swojemu szkolnemu koledze
wyjechać przez Szwajcarię do Palestyny. Również po wojnie kilka
krotnie się spotykali. Mendes został w tym czasie w Izraelu uznanym
specjalistą w zakresie chorób płuc, zaś Pius XII dyskutował z nim na
temat przyszłości Jerozolimy. Później dopiero w osobie Jana Pawła II
mieliśmy do czynienia z papieżem, który już jako młody człowiek tak
blisko przyjaźnił się z wyznawcami judaizmu.
Czy w okresie młodości pojawiła się w życiu Eugenia jakaś dziew
czyna? Jego krewni z Onano wspominają młodzieńczą miłość trzyna
stolatka, jaką przeżył w okresie letnich wakacji. To o niej prawdopo
dobnie myślał, kiedy tego lata napisał wiersz Do młodej dziewczyny,
który jednakże kończy się proklamacją, że jego autor poświęci swe
życie Bogu. Młodzieńcza miłość nie miała wystarczająco dużo siły, by
odwieść go od tej decyzji.
Rok później, latem roku 1890, Eugenio przeżył duchowy kryzys.
Rósł tak szybko, że jego zdrowie doznało poważnego uszczerbku, leka
rze radzili mu nawet, by na rok przerwał naukę. Rezultatem tego była
głęboka depresja, której towarzyszyły wątpliwości związane z wiarą.
- 2 9 -
Również z tego okresu zachowało się poruszające literackie świadectwo.
Pacelli miał na myśli samego siebie, kiedy pisał:
Człowiek ten ma w duszy piekło; i podczas gdy wcześniej znał wyłącz
nie radość, teraz w jego wnętrzu mieszkał wyłącznie ból, ból był jego
pokojem, sam ból był jego nadzieją. Pełnym smutku wzrokiem patrzył
na tych, którzy klęcząc w kościołach zanosili swoje pobożne modlitwy
do Boga, spoglądał na nich, a słodkie wspomnienia minionych lat,
które mogą nigdy nie powrócić, budzą się w jego duszy, kiedy prze
pełniony wiarą, był zjednoczony ze szczęśliwą rzeszą tych wierzących,
kiedy Bóg wypełniał jego serce niewysłowioną radością... i płacze!
Nieszczęsny! Gdzie znajdzie pocieszenie? (...) Czy powróci do modli
twy, do jedynej pociechy śmiertelnika? Biada! Bowiem kiedy próbuje
wznieść swą duszę do Boga, z tym większą siłą ogarnia go zwątpienie:
„A jeśli Boga nie ma?". Ale to już za wiele, to szczyt bólu: nieszczęsny
nie jest w stanie już tego wytrzymać, jego oddech staje się ciężki, głos
więźnie mu w gardle, dłońmi mierzwi sobie włosy, zamyka oczy (...).
Mój Boże, oświeć go!
Kiedy w dniu 17 sierpnia 1891 roku Pacelli pisał te słowa, jego głę
boki kryzys wiary był już najwyraźniej przezwyciężony. Także egzamin
wstępny do wyższych klas gimnazjalnych, które w tamtych czasach
określano mianem liceo, zdał z łatwością. Teraz już wiedział, że wszystko
się ułoży. I ponownie miał przed sobą wyraźnie wytyczony cel.
Ledwie w maju 1894 roku z najlepszą oceną ad honorem zdał matu
rę, dodatkowo zdobywając złoty medal w konkursie z zakresu historii
nowożytnej, a już powrócił na łono Kościoła. Po dłuższym pobycie
w majątku Pacellich w Onano udał się z okazji uroczystości Wniebo
wzięcia Maryi Panny na dziesięć dni do klasztoru Sant'Agnese fuori le
Mura, aby odbyć tam ćwiczenia duchowne i uzyskać jasność odnośnie
do swego powołania. Po tym czasie jego decyzja była już niewzruszona:
pragnął zostać księdzem. Rodzina Pacellich nie była tym szczególnie
zdumiona. „W naszych oczach urodził się księdzem", wyjaśniła jego
młodsza siostra Elisabetta.
III
WYSOKIE LOTY
Rzymska Bazylika Laterańska uważana jest za M a t k ę w s z y s t
k i c h k o ś c i o ł ó w . Jest ona właściwie „domowym kościołem pa
pieża", od czasu gdy zaraz po zdobyciu Rzymu w roku 313 cesarz
Konstantyn Wielki rozkazał wznieść ją na planie krzyża, a następnie
przekazał papieżowi Milcjadesowi. Co roku w sobotę wielkanocną,
podczas uroczystej ceremonii, wyświęcano tutaj na księży absolwentów
znanych rzymskich seminariów. Uroczyste nabożeństwo, celebrowane
przez papieskiego wikariusza, trwało od trzech do czterech godzin;
prawdziwie święte widowisko, które pozostawało w pamięci wszystkich
uczestników na całe życie.
Jednakże kiedy w Wielką Sobotę, dnia 1 kwietnia 1899 roku, do
rzeszy wyświęconych przyjmowano absolwentów najbardziej szacow
nych rzymskich seminariów, jednego z nich zabrakło: Eugenia Pacel-
lego. Otrzymał święcenia dzień później, w Wielką Niedzielę, w trakcie
uroczystości o niemal prywatnym, chociaż bardzo wyjątkowym cha
rakterze. Udzielił mu ich bowiem długoletni przyjaciel rodziny, arcybi
skup Francesco di Paola Cassetta (1841-1919), papieski wicewikariusz
Rzymu, patriarcha Antiochii oraz późniejszy kardynał, w prywatnej
kaplicy jego Palazzo na Eskwilinie. Do grona nielicznych zaproszonych
gości należał również kardynał Vincenzo Vannutelli (1836-1930), ty
tularny arcybiskup Sardes (ten tytuł miał w przyszłości odziedziczyć po
nim Pacelli), który podówczas uchodził za papabile, czyli kandydata
na kolejnego papieża. Następnego dnia, w poniedziałek wielkanocny,
- 3 1 -
FAigenio celebrował swoją prymicję (pierwszą mszę Św.) w Capella
Borghese papieskiej Bazyliki Matki Bożej Większej, przed najsłynniej
szym i najpowszechniej czczonym wizerunkiem Maryi w Wiecznym
Mieście, ikoną Salus Populi Romani (Zbawienie Ludu Rzymskiego),
która według legendy miała być dziełem św. Łukasza Ewangelisty. Na
swoich obrazkach prymicyjnych, niewielkich karteczkach z modlitwą,
które rozdaje się jako pamiątki po pierwszej mszy św. odprawianej
przez nowo wyświęconego kapłana, prosi on „dostojną Matkę Pana"
o wsparcie. Od tej pory miał być już przez całe życie głęboko związany
z Madonną.
Dopiero swoją drugą mszę św. celebrował w dobrze znanym miej
scu: niedaleko domu, w którym przyszedł na świat, w kościele św.
Filippa Neri, w którym służył do mszy jako ministrant. Zamieszkujący
tam ojciec Lais, oratorianin, jego nauczyciel i duszpasterz z okresu dzie
ciństwa, już od dawna był duchowym ojcem i osobistym przyjacielem
młodego Pacellego. Ponieważ był również wybitnym astronomem,
zawsze ciekawy świata Eugenio towarzyszył mu w roku 1896 w specja
listycznym kongresie - dla dwudziestoletniego wtedy młodzieńca była
to pierwsza zagraniczna podróż.
Jednakże to nie szczególne talenty Pacellego ani też dobre kontakty
jego rodziny z hierarchią Kościoła, lecz jego słabe zdrowie było powo
dem niezwykłych święceń kapłańskich. Niemalże cudem przetrwał
bowiem trudny, pełen wyrzeczeń okres pobytu w seminarium. Jednak
na koniec jego wola okazała się silniejsza niż tracące siły ciało.
Jesienią 1894 roku, kiedy był już pewien swego powołania, Eugenio
złożył podanie o przyjęcie do szacownego seminarium duchownego
Capranica, które do dnia dzisiejszego wciąż mieści się w rdzawoczer-
wonym renesansowym pałacu niedaleko Panteonu. Założone w 1457
roku seminarium cieszyło się, i nadal się cieszy, wspaniałą opinią kuźni
kadr Kościoła katolickiego. Ledwie dwie dekady wcześniej zasiadał
tutaj w szkolnej ławie młody hrabia Giacomo delia Chiesa, który obec
nie pełnił służbę w watykańskim Sekretariacie Stanu; w roku 1914
miał on wstąpić na tron św. Piotra jako papież Benedykt XV. Zanim
- 3 2 -
jednak Filippo Pacelli mógł wpisać swojego syna na listę studentów,
musiał zgodnie z panującym zwyczajem zwrócić się do proboszcza Piera
Montiego o list polecający i przedłożyć go Kardynałowi Wikariuszowi
Rzymu. W liście tym zaświadczano, że Eugenio „jest synem pobożnych
i szanowanych rodziców, został wychowany w jak najlepszy sposób pod
każdym względem i zawsze świecił przykładem zarówno pod względem
pobożności, jak i życia religijnego". Oczywiście został natychmiast do
seminarium przyjęty.
Jednak to nie pobożność przysparzała Eugeniowi kłopotów, lecz
jego niestabilny stan zdrowia. Po prostu nie był on w stanie sprostać
trudom życia w seminarium, które pragnęło wychować kapłanów do
życia w modlitwie i ascezie, z dala od wszelkich ziemskich udogodnień.
Sypialnie były nieogrzewane. Seminarzystów budzono każdego ranka
0 5:30 (latem nawet o 5:00). Następnie przychodził czas na poranną
mszę, modlitwy poranne (laudes), Anioł Pański oraz różaniec, zanim
w absolutnej ciszy można było spożyć skromny posiłek.
Jednocześnie Pacelli zapisał się na uniwersytet jezuicki Gregoria-
num, kolejną kuźnię kadr Kościoła, aby studiować filozofię, teologię po
grecku, retorykę oraz - pielęgnowaną całe życie pasję - chrześcijańską
archeologię. Już w drugim semestrze brylował tak bardzo, że został
wybrany na uczestnika prowadzonej po łacinie dysputy filozoficznej.
Jego oponentem był akurat młody niemiecki seminarzysta Carl Son
nenschein z Dusseldorfu, który później został pierwszym katolickim
politykiem społecznym, pełnym zaangażowania duszpasterzem studen
tów oraz ojcem katolickiej oświaty ludowej. Trzy dekady później obaj
mieli ponownie spotkać się w Berlinie.
Kiedy dobiegł końca drugi semestr, Pacelli z większości przedmio
tów uzyskał oceny z wyróżnieniem. Był prymusem swojego rocznika.
A przy tym czuł się bardzo źle.
Surowa dyscyplina, stres spowodowany tym, że nigdy nie mógł
być sam, przede wszystkim jednak niezwykła dla niego, tłusta kuchnia
w Capranica dały mu się poważnie we znaki. Wyglądał strasznie, skóra
1 kości, ważył 52 kg przy wzroście 182 cm. Nieustannie dokuczały mu
- 3 3 -
skurcze żołądka. Nie pomagało nawet to, że jego rodzina w każdą nie
dzielę przynosiła domowe jedzenie. Wciąż sprawiał wrażenie spiętego,
brakowało mu równowagi, ruchu, spokoju i odosobnienia. Zgodnie
z zaleceniem lekarza opuścił seminarium i na kilka tygodni wyjechał
do majątku swojej rodziny do Onano.
Dla każdego innego seminarzysty byłoby to równoznaczne z po
żegnaniem się z marzeniem o kapłaństwie. Również próba wstąpienia
do zakonu jezuitów spełzła na niczym z powodu słabowitego zdrowia.
Jednakże Pacelli trwał przy swoim powołaniu; nic, nawet wrażliwe
ciało, nie mogło mu w tym przeszkodzić. Jego ojcu udało się uzy
skać dla niego wyjątkowe pozwolenie na studia eksternistyczne. Kiedy
Eugenio otrzymał wiadomość z Rzymu, tak bardzo zależało mu na
pośpiechu, że aby dostać się na dworzec kolejowy napoił konia swoich
krewnych całym wiadrem wina, aby ten szybciej ciągnął powóz. Jako
student eksternistyczny uczęszczał od tej pory do Papieskiego Ateneum
SantApollinare. Jednocześnie kontynuował swoje studia na Grego-
rianum i dodatkowo chodził na wykłady z zakresu literatury greckiej,
łacińskiej i włoskiej, jak również historii starożytnej na państwowym
uniwersytecie La Sapienza.
Możliwe, że jego święcenia kapłańskie rzeczywiście miały tak bardzo
prywatny charakter ze względu na słabe zdrowie, które nie pozwalało
mu na wielogodzinny post, możliwe też, że chciano zaoszczędzić mu
spotkania z absolwentami jego roku z seminarium Capranica. W każ
dym razie słabe zdrowie w żaden sposób nie zaszkodziło jego dobrej
opinii. I tak, będąc młodym księdzem, mógł mieszkać w domu swoich
rodziców, w kolejnych latach poświęcając się szczególnie studiowaniu
prawa kanonicznego. Była to, tak kiedyś jak i dziś, najlepsza droga do
kariery w rzymskiej Kurii. Istnieją świadectwa na to, że w tym okresie
przyszły papież nie ułatwiał sobie życia. Każdej nocy spał nie dłużej
niż cztery godziny; jeszcze przed pierwszym wykładem celebrował po
ranną mszę w Chiesa Nova; po południu często całe godziny spędzał
w konfesjonale. Dodatkowo głosił kazania i uczył w Cenacolo, insty
tucie Sióstr Szkolnych, do którego uczęszczały głównie córki rzymskiej
- 3 4 -
szlachty, następnie na via de'Lucchcesi, gdzie zakonnice opiekowały
się młodymi robotnicami i wreszcie w klasztorze Assunzione na tyłach
Villa Borghese, gdzie wraz z francuskimi zakonnicami w ich ojczystym
języku wyjaśniał kwestie teologiczne. Mimo tak licznych zajęć w lipcu
1902 roku obronił pracę doktorską z zakresu obu praw (świeckiego
i kanonicznego) z wynikiem summa cum laude. Temat jego pracy miał
nadać kierunek całemu jego życiu - chodziło o relacje między Kościo
łem a państwem. Ateneum SantAppolinare natychmiast zaoferowało
mu katedrę i Pacelli przyjął tę propozycję, przynajmniej tymczasowo.
Dużo wcześniej otworzyła się przed nim bowiem inna droga. Pew
nego ponurego styczniowego wieczoru w roku 1901, kiedy muzyko
wał ze swoją młodszą siostrą, ktoś zapukał do drzwi mieszkania jego
rodziców. Późnym gościem, którego wpuściła służąca, nie był nikt
inny jak sam arcybiskup Piętro Gasparri, który właśnie został mia
nowany przez papieża Leona XIII na stanowisko sekretarza Kurii do
spraw Relacji z Państwami, czyli nowego papieskiego ministra spraw
zagranicznych. Jego Kongregacja (odpowiednik ministerstwa) pod
legała bezpośrednio Sekretariatowi Stanu. Eugenio był bardziej niż
zaskoczony i nieco zakłopotany wizytą tak szacownego gościa, który
całkowicie niespodziewanie zakłócił jego rodzinną idyllę. Jednakże
Gasparri, wtedy czterdziestoośmioletni, potraktował to z humorem.
Niski, okrągły Monsignore pochodził ze wsi i obiema nogami stał na
ziemi. Był człowiekiem czynu, nie lubił długo czekać. Jego rustykalna
dewiza brzmiała: „Chwytać byka za rogi". W tej chwili szukał zdolnego
współpracownika, a każdy, kogo pytał, mówił mu o Pacellim: zarówno
profesorowie z Gregorianum, jak i dumny wuj Ernesto Pacelli, doradca
finansowy papieża i współzałożyciel Banco di Roma. „Pacelli, słyszy się
o tobie same dobre rzeczy", zwięźle i dobitnie przedstawił arcybiskup
swoją sprawę. „Czy zastanawiałeś się nad tym, by wstąpić do służby dy
plomatycznej Kościoła?". Eugenio przełknął ślinę. To przecież właśnie
ten Gasparri, który stał teraz w jego salonie, był w ostatnich latach jego
największym idolem. Poza tym znany był jako wybitny znawca prawa
kanonicznego; przez osiemnaście lat wykładał w Institute Catholique
- 3 5 -
w Paryżu, zaś Pacelli znał każdą z jego prac. Wciąż się wahał. Czyż
dopiero co nie odnalazł radości w pełnieniu służby duszpasterskiej
oraz na dobrze opłacanej posadzie profesora? „Służba w Kościele jest
zawsze i wszędzie duszpasterstwem", odparł na to Gasparri. „Kongre
gacja do spraw Relacji z Państwami ma nie tylko za zadanie drogami
dyplomatycznymi zapewnić zewnętrzne istnienie Kościoła, lecz ma
również obowiązek uświadamiania wszystkim narodom wzoru prawa
ustanowionego z woli Boga". Eugenio nie mógł się z tym nie zgodzić.
W dniu 2 lutego 1901 toku podjął swoje obowiązki w ciasnych i ciem
nych pomieszczeniach watykańskiego Sekretariatu Stanu, najpierw jako
apprendista
(pracownik niewykwalifikowany), a następnie, począwszy
od 1 października 1903 roku, jako minutante (rzeczoznawca).
W dniu 20 lipca 1903 roku, podczas panującej w Wiecznym Mie
ście fali upałów, zmarł papież. 4 sierpnia, po trwającym cztery dni
konklawe, na jego następcę wybrano Giuseppe'a Melchiorre'a Sarto,
patriarchę Wenecji. Przyjął on imię Piusa X i okazał się być człowie
kiem o swoistej pobożności, „papieżem maluczkich, ubogich i probosz
czów" (jak nazwał go francuski pisarz Jacques Maritain). Syn listonosza
i szwaczki z Riese pod Treviso w północnych Włoszech zaczął swoją
karierę jako wiejski proboszcz. Teraz zaś nadał swojemu pontyfikatowi
motto „Wszystko odnowić w Chrystusie". Wzywał do tego, by uczynić
ze studiowania katechizmu stały element życia wspólnoty katolickiej
i obniżył wiek przyjmowania Pierwszej Komunii Św. z dziesięciu na
siedem lat. Zachęcał wszystkich wiernych do regularnego przyjmowa
nia komunii, co do tej pory było raczej niezwykłe. Pacelli był tak za
chwycony inicjatywą nowego papieża, że w wolnych chwilach udzielał
dorosłym i dzieciom lekcji katechizmu.
Ale Pius X pragnął również na nowo zorganizować Kościół. Podob
nie jak wcześniej uczynił to Leon XIII, tak teraz i on jednoznacznie wy
rzekł się wszelkiej władzy świeckiej. Pojmował siebie jako „ojca wszyst
kich wierzących", który miał pełnić swój urząd niezależnie od innych
państw i partykularnych interesów poszczególnych narodów. Jednakże
jego najważniejszym celem była kodyfikacja prawa kanonicznego, która
pozwoliłaby na uczynienie z Kościoła światowego jednego globalnego
ciała prawnego, kierującego się własnymi prawami. Podobne próby
podejmowano po raz ostatni w roku 1314, kiedy papież Klemens V
(1305-1314) wydał Clementinae. Od tego czasu nagromadziło się mnó
stwo papieskich dekretów, zarządzeń i decyzji sądowych, które nigdy
nie zostały ujęte w jednolitym kodeksie prawa. Zatem w roku 1904
Pius X powołał sześcioosobową komisję kardynałów, którzy, korzystając
z rad najwybitniejszych znawców prawa kanonicznego z całego świata,
mieli za zadanie stworzyć nowy kodeks prawa kościelnego, Codex Iuris
Canonici
(CIC). Ich sekretarzem (czyli koordynatorem) został miano
wany arcybiskup Gasparri. Ten z kolei powierzył najważniejsze „dro
biazgowe prace" „jednemu ze swoich najlepszych ludzi w Sekretariacie
Stanu, człowiekowi, do którego miał „szczególne zaufanie": Eugeniowi
Pacellemu. Miał on pełnić tę ważną funkcję przez trzynaście lat, aż do
promulgacji CIC w roku 1917-
Tymczasem jednak pojawił się nowy kryzys, wymagający ingeren
cji watykańskiego „Ministerstwa Spraw Zagranicznych". W Wielki
Piątek 1904 roku francuski premier Emile Combes, były seminarzysta
i zadeklarowały wróg Kościoła, nakazał usunięcie krzyży ze wszystkich
szkół i sądów w całym kraju. W dniu 30 lipca, po sporze związanym
z mianowaniem biskupa, zerwał wszelkie stosunki dyplomatyczne ze
Stolicą Apostolską, we wrześniu zaś zamknął wszystkie katolickie szkoły
we Francji. Rok później unieważnił konkordat, zawarty przez Watykan
w 1801 roku z cesarzem Napoleonem Bonaparte. Kościół katolicki
we Francji utracił równocześnie wszystkie swoje nieruchomości, które
ocalały z rewolucji francuskiej. Pius X powierzył Gasparriemu zadanie
rozwiązania „francuskiego problemu". Ten zabrał swojego „najlepszego
człowieka" Pacellego oraz walizkę pełną dokumentów i zaszył się na pięć
dni w swej rodzinnej wiosce, po czym przedłożył obszerne sprawozda
nie, Białą Księgę. Stała się ona podstawą papieskich encyklik Vehementer
nos
(11 lutego 1906 roku) oraz Gravissimo officii munere (10 sierpnia
1906 roku), w których papież wypowiada się przeciwko uchwalonemu
przez Francję rozdziałowi państwa i Kościoła. Według niego to państwo
- 3 7 -
- 3 6 -
francuskie jednostronnie zerwało konkordat, przy użyciu przemocy
obrabowało Kościół i utrudniało wiernym swobodne praktyki religijne.
Ojciec Święty odrzucał jednak kompromis, według niego „lepiej być
wolnym i biednym niż bogatym, ale zniewolonym". Najwyższe dobro
Kościoła ma przecież pierwszeństwo przed jego dobrami: „Nienawiści
przeciwstawimy miłość, błędnemu myśleniu prawdę, obelgom i obra
zom przebaczenie, i będziemy prosić Boga, by wrogowie religii przestali
ją prześladować". Apel papieża spotkał się z reakcją. Ustawa z dnia
2 stycznia 1907 roku zwracała kapłanom i zakonnikom ich kościoły
i klasztory, jednak z prawną klauzulą stwierdzającą, że są „właścicielami
bez tytułu prawnego".
Jeszcze w tym samym roku Gasparri, przede wszystkim z powodu
swoich zasług w pracach nad CIC, został wyniesiony do rangi kardy
nała. Eugenio Pacelli, który w tym czasie awansował na prywatnego
sekretarza Gasparriego, został w marcu 1911 roku mianowany podse
kretarzem stanu Kongregacji do spraw Relacji z Państwami.
Ku swojemu wielkiemu ubolewaniu Pacelli nie miał już wkrótce
czasu na pełnienie obowiązków duszpasterskich, które dawały mu tak
wiele radości. Kiedy jego liczna rodzina przeprowadziła się w roku
1908 na via Boezio 19, znajdującą się w eleganckiej dzielnicy Prati na
lewym brzegu Tybru, urządził sobie tam prywatną kaplicę i otrzymał
zezwolenie na codzienne celebrowanie w niej mszy św. Przy tej okazji
najczęściej służył do nabożeństwa jako ministrant jego siostrzeniec
Giulio, który jeszcze po wielu latach opowiadał o tym, z jaką rozpro
mienioną twarzą wuj celebrował konsekrację. Na poranną mszę Pacelli
poświęcał godzinę. Niezależnie od tego, jak wiele zadań i obowiązków
na nim ciążyło, w pierwszej kolejności zawsze był kapłanem. Na obiad
przychodził do domu, przy czym jadł „jak wróbelek". Z wielką czułoś
cią troszczył się o swoje siostrzenice i siostrzeńców. Następnie udawał
się na swój codzienny godzinny spacer wspomagający trawienie, było to
przyzwyczajenie, do którego pielęgnowania namawiali go lekarze i któ
re towarzyszyło mu przez całe życie. Poza pracą w Sekretariacie Stanu
uczył również w Papieskiej Akademii kształcącej przyszłych dyploma
n
tów Kościoła. Wieczorem przynosił do domu całe góry akt i książek,
aby przygotować się do kolejnego dnia pracy. Kładł się spać dopiero
około 2:00 w nocy, a już o 6:00 jego budzik znowu dzwonił.
Jednak zaangażowanie w pracę opłaciło się i już wkrótce mógł zano
tować na swym koncie ważne dyplomatyczne sukcesy. W roku 1910,
kiedy w Anglii miała odbyć się koronacja króla Jerzego V, udało mu
się doprowadzić do tego, że po raz pierwszy od roku 1607 podczas za
przysiężenia zrezygnowano z antykatolickiego tekstu przysięgi. Pacelli
wyjechał na uroczystości koronacyjne do Londynu jako jeden z człon
ków watykańskiej delegacji - było to wydarzenie, które wspominał
z rozrzewnieniem przez całe życie. Aby być doskonale przygotowanym,
kazał nawet wydrukować wizytówki w języku francuskim, języku dy
plomacji.
W trakcie pracy nad nowym kodeksem prawa kanonicznego uwaga
Pacellego skierowana była głównie na relacje pomiędzy państwami
a Kościołem, które należało prawnie uregulować. W dniu 9 listopada
1903 roku nowy papież zażądał, aby „nawiązać stosunki z władcami
państw i przywódcami republik, ponieważ w przypadku braku takich
stosunków papież nie miałby możliwości zagwarantować bezpieczeń
stwa i wolności katolikom na całym świecie". Jego celem był silny,
niezależny Kościół, którego nie byłby w stanie zinstrumentalizować
żaden reżim, a który służyłby wyłącznie interesom Stolicy Apostol
skiej. Umowy państwowe, czyli tak zwane konkordaty, miały stanowić
zabezpieczenie prawne. Idealny konkordat, zdaniem Pacellego, gwa
rantuje wolność wyznania i reguluje prawny status kleru, zabezpiecza
stan posiadania Kościoła oraz rolę zakonów, pozwala na istnienie szkół
wyznaniowych, a także potwierdza przywilej papieża, mówiący o pra
wie do mianowania i odwoływania biskupów.
Wkrótce, w roku 1913, do Watykanu zwróciło się Królestwo Serbii
i zaproponowało podpisanie konkordatu. Wniosek był politycznie
drażliwy, ponieważ Austro-Węgry wciąż uważały się za jedynego obroń
cę katolickiej mniejszości na Bałkanach. Biskupi i kapłani na tych tere
nach wywodzili się z Austrii, w kościołach modlono się za cesarza i jego
- 3 9 -
rodzinę. Jednakże polityczna rzeczywistość uległa drastycznej zmianie
od czasu, kiedy Serbia podczas pierwszej wojny bałkańskiej przeciwko
Turcji zdobyła Macedonię i północną Albanię. Tym samym liczba
katolików w królestwie wzrosła z około siedmiu do ponad czterdziestu
tysięcy. Dodatkowo bezpośrednia umowa z Watykanem oznaczałaby
dla Serbii pewien krok ku większej autonomii i uwolnienie się od ku
rateli Austrii.
Pacelli zdawał sobie sprawę, jak drażliwa była ta sprawa. Z jednej
strony musiał brać pod uwagę sytuację panującą w Wiedniu, z drugiej
zaś konkordat ten był szansą na zapewnienie praw katolickiej mniej
szości w prawosławnym królestwie. Serbia wyraziła gotowość zagwa
rantowania katolikom w kraju pełnej wolności religijnej i wyznanio
wej, wypłacania wynagrodzenia biskupom i klerowi oraz umożliwienia
kształcenia duchownych. O ile wcześniej zmiana wyznania była zabro
niona, teraz wydano wyraźnie zgodę na przechodzenie na katolicyzm.
Dodatkowo pojawiła się szansa przezwyciężenia istniejącej niemal ty
siąc lat przepaści dzielącej katolicyzm od prawosławia. Pacelli nie mógł
z niej nie skorzystać. Odrzucenie tej propozycji mogłoby zupełnie
niepotrzebnie pogorszyć sytuację katolików.
Sekretarz stanu kardynał Merry del Val, któremu Pacelli przedłożył
serbski wniosek, całkowicie się z nim zgodził. Nie można było zostawić
serbskich katolików w potrzebie wyłącznie w imię przestarzałego au
striackiego przywileju. Przy tym przyszły papież nie pozostawił żadnych
złudzeń co do tego, że za tą próbą stoją pewne cele związane z polityką
zagraniczną. „Jednak kiedy stwierdzimy, że nie możemy zaufać Serbom,
tym bardziej mamy powody, by związać ich przy pomocy konkordatu",
tymi słowami zakończył swoją poradę. I tak w dniu 24 lipca w Watyka
nie uroczyście podpisano konkordat obejmujący 22 artykuły.
Niektóre socjalistyczne gazety w Austrii pisały o „klęsce" oraz
o „strasznym ciosie zadanym naszemu znaczeniu". Jednak austriacki
rząd pospieszył natychmiast z protestem, wyjaśniając, że „pełen dobrej
woli" śledził rokowania. Jego zdaniem konkordat miał być „wyjątkową
okazją do właściwego uregulowania sytuacji katolików w Serbii".
- 4 0 -
Mimo to cztery dni później doszło do katastrofy: w Sarajewie z rąk
bośniacko-serbskiego fanatyka zginęli austriacki następca tronu arcy-
książę Franciszek Ferdynand wraz z małżonką. Jednak wyłącznie John
Cornwell ma czelność przypisywać Eugeniowi Pacellemu część winy
za „prekatastrofę XX stulecia". „To właśnie konkordat przyczynił się
do napięć, które skłoniły rząd Austrii do nadmiernego rozdrażnienia
całej sytuacji", stwierdza brytyjski dziennikarz w swojej biografii Piusa,
jak gdyby ten zamach miał być tylko pretekstem lub jak gdyby zapro
ponowany przez Serbię konkordat był jego przyczyną. Cornwell zdaje
się nie zauważać faktu, że już w roku 1908 po aneksji Bośni niemalże
doszło do wybuchu wojny pomiędzy Serbią a Austro-Węgrami i że
od tego czasu Bałkany były prawdziwą beczką prochu. Gdyby było
więcej czasu, konkordat z pewnością doprowadziłby do złagodzenia
sytuacji oraz rozwiązania konfliktów. W żadnym z obszernych studiów
poświęconych przyczynom pierwszej wojny światowej opublikowa
nych w ciągu kilku ostatnich dekad przez znamienitych historyków nie
ma nawet śladu jakiegokolwiek związku pomiędzy wybuchem wojny
a konkordatem Stolicy Apostolskiej z Serbią.
Najpierw pojawiły się groźby, następnie ultimatum. Wiedeń zażądał
od Serbii nie tylko likwidacji wszelkich organizacji walczących prze
ciwko Austrii, lecz jednocześnie chciał sam prowadzić dochodzenia.
Serbia potraktowała to jako atak na swoją suwerenność. Wiedeń zerwał
z nią wszelkie stosunki dyplomatyczne i w dniu 28 lipca wypowiedział
Belgradowi wojnę. Rosja, jako sprzymierzeniec Serbii, natychmiast
ogłosiła powszechną mobilizację. W odpowiedzi na to Niemcy, sprzy
mierzeniec Austrii, 1 sierpnia wypowiedziały wojnę Rosji.
Papież Pius X przeczuwał, co może spotkać Europę, i wpadł w głę
boką depresję. „Chcę umierać za żołnierzy na polach bitwy", oświadczył
swoim najbliższym współpracownikom. Kiedy w dniu 20 sierpnia
1914 roku, w obliczu śmierci, jeszcze raz poprosili go o błogosławień
stwo dla świata, powiedział tylko: „Błogosławię pokój, a nie wojnę"
— i na zawsze zamknął oczy.
- 4 1 -
Już dwa tygodnie później, w dniu 3 września 1914 roku, w dziesią
tej turze głosowania kardynałowie wybrali na nowego papieża - niskie
go, dynamicznego syna hrabiowskiego rodu - Giacomo delia Chiesa
z Genui. Przyjął on imię Benedykt XV, a jego pierwszą urzędową de
cyzją była rezygnacja z uroczystości koronacyjnych z powodu wojny.
Zamiast tego nałożono mu tiarę w Kaplicy Sykstyńskiej, skąd również
skierował swoje słowa do świata. W przesłaniu Ubi primum wezwał
państwa prowadzące działania wojenne do zaprzestania przelewu krwi,
a kapłanów, by nigdy nie wygłaszali kazań w języku nienawiści i pogar
dy, lecz wyłącznie pokoju i chrześcijańskiej miłości.
Niemiecka armia zdążyła w tym czasie naruszyć neutralność Belgii,
napadła na Francję i dotarła aż nad Marne. To z kolei skłoniło Anglię
do włączenia się w działania wojenne. Do Prus Wschodnich wkroczy
ła armia rosyjska licząca 200 tysięcy żołnierzy. Generał Hindenburg,
mimo że dysponował znacznie mniejszymi siłami, zdołał ją oskrzydlić
i zadać sromotną klęskę. Jednak decydujący przełom w wojnie nastąpił,
gdy Francuzi podjęli kontrofensywę i zatrzymali szybki marsz Niem
ców. I tak wojna dynamiczna zmieniła się w wojnę pozycyjną - zacie
kłe, bezlitosne wyrzynanie się nawzajem w okopach, które miało trwać
jeszcze przez cztery lata.
Nowy papież nie cofał się przed niczym, by pokazać Europie bezsens
tej masakry. Również w swojej pierwszej encyklice Ad beatissimi Apo-
stolorum Principis
z listopada 1914 roku wzywał do pokoju na świecie
i żądał zakończenia wojny, nienawiści oraz pogardy wobec ludzi. Potę
piał nacjonalistyczny egoizm, nienawiść rasową, walkę klas oraz upa
dek wartości chrześcijańskich w społeczeństwie - jednak nadaremno.
Podczas tajnego konsystorza ustalił wraz z kardynałami wytyczne dla
swojego dalszego postępowania: absolutną neutralność oraz podejmo
wanie wszelkiego typu prób łagodzenia następstw wojny, pomocy dla
jej ofiar, a także zastosowanie wszelkich dostępnych środków w celu jak
najszybszego zakończenia działań wojennych. Jego neutralność sięgała
tak daleko, że strony biorące udział w wojnie uważały go za rzecznika
strony przeciwnej. Kiedy w styczniu 1915 roku papież zaprotestował
- 4 2 -
przeciwko wkroczeniu niemieckich wojsk do neutralnej Belgii, nie
miecka prasa szydziła z niego, nazywając go „papieżem Francuzów".
Jego apele nie odniosły skutku. Nie powiodła się także próba uzgod
nienia zawieszenia broni w okresie Bożego Narodzenia. Kiedy w lutym
1915 roku papież wezwał świat do uczczenia dnia modlitwy o pokój,
pozostało mu wyłącznie błagać Boga słowami: „Oddal od nas tę strasz
liwą plagę! Zmiłuj się". Znowu papiestwo okazało się bezsilne. Głos ze
stolicy św. Piotra został zagłuszony przez huk wystrzałów, miłość uległa
nienawiści, rozsądek szaleństwu.
Już w pierwszych tygodniach swojego pontyfikatu Benedykt XV na
nowo obsadził najważniejsze stanowiska w rzymskiej Kurii. Jego dłu
goletni przyjaciel Piętro Gasparri został nowym sekretarzem stanu, zaś
Eugenio Pacelli sekretarzem Sekcji do spraw Relacji z Zagranicą, czyli
ministrem spraw zagranicznych.
Na tym stanowisku przypadło mu zadanie poprowadzenia papie
skiej akcji pomocy jeńcom wojennym wszystkich walczących stron.
Była to praca doskonale odpowiadająca jego charakterowi, wykazał się
również przy tej okazji wyśmienitym talentem organizacyjnym. W ten
sposób powstała międzynarodowa sieć miłości bliźniego. W każdej
diecezji, w której istniały obozy jenieckie, wyznaczano do pracy kapła
nów znających odpowiednie języki, aby pomagali nawiązać kontakty
pomiędzy jeńcami a ich rodzinami, które często żyły w niepewności
co do losu swoich bliskich, oraz umożliwiali im korespondencję. Gro
madzono i przekazywano także informacje na temat osób zaginionych
i zmarłych - pod koniec wojny było to ponad 170 tysięcy przypad
ków. We współpracy z Międzynarodowym Czerwonym Krzyżem oraz
rządem Szwajcarii Pacelli prowadził rokowania w sprawie wymiany
rannych jeńców wojennych. Dzięki temu jeszcze przed zakończeniem
wojny do ojczyzny mogło powrócić ponad 65 tysięcy mężczyzn. Wresz
cie Stolica Apostolska ptzeznaczyła znaczne środki finansowe na zakup
leków i żywności, które były rozdzielane przez kapłanów w obozach
jenieckich. Aby poradzić sobie z tak ogromnym zadaniem, przez cały
ten czas Pacelli nie pozwolił sobie nawet na jeden wolny dzień.
- 4 3 -
Z polecenia papieża wyjechał do Rzymu, aby przedstawić cesarzowi
Franciszkowi Józefowi propozycję, która mogłaby powstrzymać Włochy
przed włączeniem się do wojny. Jednakże Austriacy nie chcieli o tym sły
szeć, ponieważ Włosi żądali odstąpienia części terytoriów. Dopiero rok
później, już po śmierci Franciszka Józefa, kiedy sprawy rządowe przejął
nowy cesarz Karol V, znowu pojawiła się nadzieja. Ten głęboko wierzący
Habsburg również pragnął szybkiego zakończenia walk i poparł inicja
tywę papieża. Plany zaprowadzenia pokoju nie powiodły się wyłącznie
z powodu oporu ze strony niemieckich sprzymierzeńców, szczególnie
generałów Hindenburga i Ludendorffa, którzy mogli zaakceptować wy
łącznie pokój na warunkach zwycięzców. „Straszliwa rzeź" (jak określił
tę wojnę Benedykt XV) miała potrwać jeszcze przez dwa lata.
W każdym razie papież wiedział teraz, co należy uczynić. Coraz
wyraźniej zdawał sobie sprawę z tego, że to Niemcy dzierżą w ręku
klucz do przyszłości FLuropy. Jednakże zdominowana przez protestanc
kie Prusy niemiecka Rzesza już tradycyjnie była dla Kościoła trudnym
terenem działań. Wciąż jeszcze odczuwano następstwa Kulturkamp fu,
walki, jaką kiedyś toczył Bismarck przeciwko Kościołowi katolickiemu.
Punktem zapalnym stał się Sobór Watykański I. Nowy dogmat
0 nieomylności papieża odnoszący się do nauczania ex cathedra spo
tkał się z bardzo ostrym sprzeciwem ze strony teologów niemieckich.
W ramach protestu doszło do powstania ruchu, z którego narodził się
Kościół starokatolicki. Niemiecki kanclerz Rzeszy Otto von Bismarck,
dla którego wierność katolików wobec Rzymu oraz ich polityczne
wpływy zawsze były cierniem w oku, dostrzegł w tym pewną szansę.
Jego zdaniem z ruchu s t a r o k a t o l i k ó w miał powstać niemiecki
Kościół narodowy, którego głową nie byłby już papież, lecz wyłącznie
cesarz. Kościół rzymskokatolicki miał zostać uciszony poprzez szereg
uregulowań prawnych.
Kiedy Rzym zaprotestował, bez wahania zerwano wszelkie stosunki
dyplomatyczne ze Stolicą Apostolską. Z konstytucji Prus bezpowrotnie
zniknął artykuł mówiący o Kościele, gwarantujący jego niezależność
1 równouprawnienie wszystkich wyznań.
- 4 4 -
Następnie rozpoczęło się szykanowanie. Katolickie stowarzysze
nia oraz działalność kościelna poddane zostały ścisłemu nadzorowi.
Księży, a nawet biskupów, oskarżano z byle powodu, skazywano na
kary pieniężne lub pozbawienie wolności albo poddawano przymu
sowemu postępowaniu egzekucyjnemu. Na porządku dziennym były
przeszukania w domach. W roku 1878 swój urząd sprawowało wy
łącznie trzech z dwunastu biskupów Prus, jedna czwarta parafii była
nieobsadzona.
Jednak rachuby Bismarcka zawiodły. Wierni solidaryzowali się ze
swoim klerem i tłumnie przyłączali się do katolickich stowarzyszeń. Ka
tolicka Partia Centrum, pogardzana przez Bismarcka, w trakcie wybo
rów do Reichstagu stała się drugą co do wielkości frakcją parlamentar
ną. Żelazny kanclerz „poparzył sobie palce święconą wodą" - wkrótce
stało się to popularnym powiedzeniem. Teraz Centrum było mu po
trzebne do przeforsowania jego własnej polityki ceł zaporowych oraz do
zwalczania nowego „ulubionego wroga", partii socjaldemokratycznej.
Nastąpił zatem gwałtowny zwrot. Do 1883 roku trzy u s t a w y
ł a g o d z ą c e pozbawiły państwo większości instrumentów kontroli
nad Kościołem, dodatkowo ułaskawiono 280 wydalonych duchow
nych. Dwie ustawy pokojowe (Friedensgesetze) z lat 1886 i 1887 całko
wicie zakończyły tę walkę. Papież mógł z radością ogłosić, że przywró
cono pokój pomiędzy państwem niemieckim a Kościołem.
Mimo to przez kolejne trzy dekady nie istniały jeszcze dyplomatycz
ne stosunki ze Stolicą Apostolską. Jedyna nuncjatura na niemieckiej
ziemi znajdowała się w Monachium; był to relikt z czasów, kiedy Bawa
ria była jeszcze niezależnym królestwem. Tylko po człowieku formatu
Pacellego papież Benedykt XV mógł oczekiwać, że sprawdzi się „w jas
kini lwa" i utworzy przedstawicielstwo papieskie w Berlinie. W końcu
jego „minister spraw zagranicznych" uchodził za jedną z „najbardziej
tęgich głów papieskiej dyplomacji". Miał zdolności językowe, dyspo
nował solidnym wykształceniem prawniczym i znał sprawy Stolicy
Apostolskiej jak nikt inny. Kiedy wreszcie na początku roku 1917 prace
nad CIC zostały zakończone, Gasparriemu zabrakło już argumentów
- 4 5 -
sprzeciwu wobec życzenia papieża. „Odcięto mi prawą rękę", miał po
dobno zakrzyknąć przed wyjazdem Pacellego.
Przedtem doszło jednak do pewnego spotkania, które okazało się pro
rocze. Do Rzymu przybył Nahum Sokołów, jeden z przywódców Świato
wego Kongresu Syjonistycznego, by szukać poparcia dla planu powstania
państwa żydowskiego w Palestynie. Fakt, że Benedykt XV rok wcześniej
stanowczo potępił antysemityzm, wydawał mu się dobrą wróżbą. Sekre
tarz stanu kardynał Gasparri skierował go do Pacellego, który życzliwie
przyjął Sokołowa i poświęcił czas, aby go wysłuchać. Później w swoim
sprawozdaniu dla komitetu wykonawczego syjonistów Sokołów chwalił
się serdecznością, z jaką został przyjęty przez Monsignore. Poza tym przy
znał, że Pacelli całkowicie go zaskoczył: miał go życzliwie zapytać, czy ten
nie zechciałby przedstawić swoich planów papieżowi. Sokołów nigdy nie
przypuszczał, że Żyd mógłby uczynić coś takiego. Jednak 6 maja Bene
dykt XV udzielił mu trwającej czterdzieści pięć minut audiencji, dłuższej
niż te, których udzielano niektórym głowom państw.
„Nie jestem skłonny do łatwowierności ani przesady", zapewniał
później ten syjonistyczny działacz w swoim sprawozdaniu dla komitetu
wykonawczego,
(...) mimo to nie mogę się powstrzymać od wyjaśnienia, że było to
okazanie mi niezwykłej wręcz przyjaźni: tak szybkie pozwolenie Żydo
wi i syjoniście na odbycie prywatnej audiencji, która trwała tak długo
i przebiegała w atmosferze takiej serdeczności i wyrazów sympatii,
zarówno wobec Żydów w ogóle, jak i dla syjonizmu w szczególności,
to wszystko świadczy przynajmniej o tym, że ze strony Watykanu
nie powinniśmy się spodziewać żadnych trudności niemożliwych do
pokonania.
Nigdy nie przyszłoby mu do głowy, by tego tak nieoczekiwanie
życzliwego, gotowego do pomocy i najwyraźniej tak mu przychylnego
Pacellego posądzić o jakieś antysemickie skłonności.
Z całkowitą swobodą Benedykt XV zwrócił się do Sokołowa z proś
bą o przedstawienie mu programu syjonistów, by następnie potwier-
- 4 6 -
dzić, że jest to „wyznaczone przez Opatrzność" oraz „całkowicie zgodne
z wolą Bożą". Również jeśli chodzi o chrześcijańskie miejsca święte
w Palestynie, papież nie miał żadnych wątpliwości: „Nie wątpię w to,
że dojdzie do osiągnięcia zadowalającego kompromisu". Podczas gdy
Sokołów dotarł już do celu swoich marzeń, Benedykt XV pożegnał go,
powtarzając kilkakrotnie, jakby dla wzmocnienia, słowa: „Tak, wierzę,
że będziemy dobrymi sąsiadami".
Oczywiście epizod ten został przemilczany przez Johna Cornwella,
Daniela Jonaha Goldhagena i innych, którzy, całkowicie przeinaczając
prawdę, oskarżają Piusa XII o antysemityzm. Jednak w dniu 6 maja
1917 roku to właśnie on położył podwaliny pod utworzenie państwa
Izrael. Dopiero w roku 1921, kiedy ruch syjonistyczny zaczął wyraźnie
dryfować ku politycznej lewicy, zaś z Palestyny zaczęły napływać do
papieża skargi na żydowskich osadników, Benedykt XV wyraźnie odciął
się od syjonizmu; ale wtedy Pacelli piastował już inne stanowisko.
W tydzień po spotkaniu z działaczem syjonistów wybiła ważna dla
Eugenia Pacellego godzina. W dniu 13 maja 1917 roku w Kaplicy
Sykstyńskiej papież Benedykt XV wyświęcił go na arcybiskupa Sardes.
To starożytne miasto w dzisiejszej zachodniej Turcji jest jedną z dwóch
tysięcy diecezji, które zostały zniszczone w wyniku najazdu muzuł
manów. Tego typu „tytuł wygnańczy" nadawano noszącemu godność
biskupią, nie wiążąc go tym samym z obowiązkami opiekuna aktywnej
diecezji, co jest regułą w przypadku wysokiej rangi urzędników Kurii,
nuncjuszy oraz sufraganów.
Na zakończenie uroczystej ceremonii Benedykt XV wręczył no
wemu arcybiskupowi wspaniały pektorał z wizerunkiem Maryi oto
czonym brylantami i rubinami. Jego matka, która ze łzami w oczach
uczestniczyła w tym wydarzeniu, podarowała mu kosztowny pierścień
biskupi, wykonany z jej ulubionej biżuterii. Z pewnością z wielkim
trudem przyszło jej pożegnać się z ukochanym synem, po tym jak
kilka miesięcy wcześniej straciła męża. Jednak przyjęła to z wielkim
spokojem, mówiąc: „Nikt nie będzie mógł powiedzieć, że sprzeciwiam
się woli Boga". Wśród dostojnych gości uczestniczących w udzieleniu
- 4 7 -
sakry, poza zagranicznymi dyplomatami oraz przedstawicielami rzym
skiej szlachty, był oczywiście kardynał Gasparri, a także bliski przyja
ciel Eugenia Pacellego: watykański bibliotekarz i dyplomata Achille
Ratti, który dwa lata później miał zostać nuncjuszem w Polsce, cztery
lata później kardynałem, zaś po upływie kolejnego roku papieżem
Piusem XI.
Dokładnie o tej samej porze, kiedy Pacelli przyjmował z rąk papieża
mitrę i pastorał, otwarło się niebo. W Fatimie, niewielkiej górskiej wio
sce w północnej Portugalii, trójce małych pasterzy ukazała się Matka
Boża i zapowiedziała swoje pięciokrotne przyjście. Dwa miesiące póź
niej, w dniu 13 lipca, objawiła dzieciom przyszłość Europy. Według jej
słów wojna miała wkrótce dobiec końca, lecz jeśli ludzie nie przestaną
nadal obrażać Boga, może dojść do kolejnej, jeszcze straszliwszej, która
przyniesie z sobą prześladowania Kościoła i papieża. Następnie Rosja
będzie zarażać świat „swoimi błędami" i niszczyć całe narody. Dopiero
kiedy papież ofiaruje Rosję Maryi, kraj ten nawróci się i na świecie na
jakiś czas zapanuje pokój. Kilka miesięcy później, podczas ostatniego
objawienia w dniu 13 października, do Fatimy przybyło ponad 70 ty
sięcy ludzi. Mimo że padał wtedy ulewny deszcz, stali się oni świadkami
niewiarygodnej sceny. Słońce przybiło się przez chmury i zdawało się,
że gwałtownie wirując, zbliża się ku ziemi. Chociaż ludzie byli całkowi
cie przemoczeni przez ulewę, ich ubrania w jednej chwili wyschły. „Ta
niec słońca", „słoneczny cud Fatimy" zrobił ogromne wrażenie nawet
na wysłannikach sceptycznych i antyklerykalnych dzienników, którzy
przybyli do tej górskiej wioski właściwie tylko po to, by naigrawać się
z „naiwnych wiernych". Trzynaście lat później objawienia maryjne z Fa
timy zostały oficjalnie uznane przez Kościół. Pius XII, wielki czciciel
Maryi, uważał je za przesłanie z nieba dla jego pontyfikatu. Kiedy pew
nego razu pobożni pielgrzymi z Fatimy powitali go słowami: „Niech
żyje papież z Fatimy!", odpowiedział im z dumą: „To ja!".
IV
MISJA POKOJOWA
Człowiek, który powiadomił Benedykta XV o niezwykłym zachowa
niu nowo mianowanego biskupa, miał ciemnorudą czuprynę.
Był to baron Carlo Monti, reprezentujący Włochy przy Stolicy Apo
stolskiej. Twierdził, że aby sprostać ekstrawaganckim wymaganiom
nowego nuncjusza i umożliwić mu przeprowadzkę do Monachium,
musiał włączyć do pracy ni mniej ni więcej tylko aż czterech ministrów
włoskiego rządu. Pacelli nie tylko miał prosić o własny przedział na
czas podróży pociągiem, ale dodatkowo o zaplombowany wagon, aby
przetransportować w nim sześćdziesiąt skrzyń z żywnością, której po
trzebował po to, by jego wrażliwy żołądek nie ucierpiał w warunkach
niemieckich. Na wywóz z terytorium Włoch takiej wielkiej ilości pro
duktów żywnościowych podlegających embargu specjalne zezwolenie
musiało wydać samo Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Wszystko to
miało kosztować 8 tysięcy lirów, jest to rachunek, o którego uregulowa
nie ma się zatroszczyć Stolica Apostolska.
Papież ukrywał uśmiech, przysłuchując się relacji Montiego. Gdyby to
on sam wybierał się do Monachium, odpowiedział, wolałby żyć jak prze
ciętny mieszkaniec Bawarii. „Oto zwykły ksiądz, żyjący bez przepychu
i wymagań", zapisał wieczorem w swoim dzienniku baron, aby następnie
podsumować: „Nawet jeżeli papież ma o nim [Pacellim] dobre zdanie,
to niekoniecznie pochwala jego metody, a przede wszystkim jego styl".
Jednak Benedykt XV znał prawdę. Przecież skromnego Pacellego
nie mogło tak nagle ponieść, ani też nie opadła go żadna żarłoczność;
- 4 9 -
nadal jadł „jak ptaszek", jak napisała kiedyś jedna z jego kuzynek. Nie
był ani fircykowatym prałatem, jak przedstawił go John Cornwell, ani
rozpieszczonym maminsynkiem, który obawiał się, że w Bawarii nie
będzie mógł dostać spaghetti. Już od dawna historycy wiedzą o tym, że
żywność ta nie była wcale przeznaczona dla niego samego, lecz dla nun
cjatury w Wiedniu, która miała rozdać ją cierpiącym biedę mieszkań
com Austrii. Chodziło zatem o potajemny manewr umożliwiający tym
darom bezproblemowe przekroczenie granicy Włoch, które znajdowały
się w stanie wojny z Austrią. Już tylko z tego powodu Benedykt XV
musiał pozostawić skargę Włocha bez odpowiedzi, nie spodziewając
się z pewnością, że pewnego dnia Cornwell zapragnie wykorzystać ten
epizod, aby ukazać Pacellego w złym świetle.
Dużo lepiej oceniał nuncjusza bawarski wysłannik przy Stolicy Apo
stolskiej, Otto von Ritter zu Groenesteyn, znający go już od ośmiu lat.
Według jego opinii Pacelli miał „otwarty i prosty charakter, był czło
wiekiem honoru w każdym calu, pobożnym kapłanem, zasługującym
na całkowite zaufanie i nie znoszącym żadnych wykrętów, (...) a przy
tym skromnym. Jego zachowanie jest bez zatzutu, choć może niekiedy
przypominać zachowanie mnicha", napisał do bawarskiego premiera
hrabiego Georga von Hertlinga, kiedy dowiedział się o powołaniu
Pacellego do Monachium.
We wczesnych godzinach tannych, dnia 20 maja 1917 roku, nowo
wyświęcony arcybiskup opuścił Rzym. Wieczorem tego samego dnia
spotkał się w Lugano w Szwajcarii ze znajdującymi się na wygnaniu dy
plomatami, następnie odwiedził klasztor Maria Einsiedeln, aby przed
słynnym cudownym wizerunkiem Matki Bożej modlić się o wspomo
żenie dla swej misji. Wreszcie w dniu 25 maja przybył do Monachium
i wraz ze swoim asystentem Monsignore Schioppą wprowadził się do
nuncjatury mieszczącej się przy Brienner Sttasse, we wspaniałym klasy-
cystycznym budynku. Cztety dni później został formalnie przedstawio
ny bawarskiemu królowi Ludwikowi III (1845-1921), któremu przeka
zał papieskie pisma uwierzytelniające. Stary król, noszący wzbudzającą
szacunek białą brodę, zgotował mu zaszczytne przyjęcie i cierpliwie
- 5 0 -
przysłuchiwał się, kiedy wysłannik papieża w dość łamanej niemczyźnie
przedstawiał swoje pokojowe przesłanie. Na szczęście wcześniej przeka
zano królowi tekst spisany na papierze.
Konieczność p o n o w n e g o zbudowania ludzkiej społeczności na pewnej
podstawie chrześcijańskiej mądrości oraz fakt, że sprawiedliwy i trwały
pokój może zaistnieć wyłącznie w oparciu o powszechne prawo chrze
ścijańskie, nigdy jeszcze nie były tak bardzo oczywiste, jak w tej ciężkiej
od trosk godzinie. To właśnie m o i m wątłym siłom powierzono misję
współuczestniczenia w t y m pokojowym dziele w tej godzinie, która
może nie mieć sobie równych w dziejach.
W taki właśnie sposób nowy nuncjusz zdefiniował swoje zadanie.
Nawet jeśli jego przesłanie miało sporo potknięć, to jednak zosta
ło dobrze przyjęte. „Papież przysłał nam nie tylko nuncjusza - ten
Pacelli jest wart więcej niż cała armia!", stwierdził z podziwem hrabia
Hertling.
Cztery tygodnie później, dnia 25 czerwca 1917 roku, arcybiskup
Pacelli siedział w pociągu jadącym do Berlina, udając się oficjalnie
„z prywatną wizytą" do stolicy, w tzeczywistości jednak po to, by spo
tkać się z wysokiej rangi członkami rządu. Poseł Partii Centrum Ma
thias Erzberger, wierzący katolik, gotów do poparcia porozumienia
pokojowego w Reichstagu, odebrał go z berlińskiego dworca Anhalter.
Dwa tygodnie wcześniej Watykan zwrócił się z oficjalną prośbą do
niemieckiego rządu, by ten przedstawił swoje propozycje i warun
ki dla rokowań pokojowych; jednak prośba pozostała bez odpowie
dzi. Teraz nuncjusz został przyjęty przez kanclerza Rzeszy Theobalda
von Bethmanna-Hollwega, który przynajmniej dał mu jakąś nadzieję.
Kanclerz wyjaśnił, że również Niemcy życzą sobie „zakończenia tej
straszliwej wojny, której nie wywołali". Jednak wyraził obawę, że go
towość do rokowań mogłaby zostać opacznie zrozumiana przez prze
ciwników w wojnie jako „oznaka słabości", chociaż faktem jest, „że
mocarstwa centralne są nie do pobicia przy użyciu sił militarnych".
- 5 1 -
Jednak zasadniczo Rzesza byłaby gotowa do rozbrojenia. Gdyby inni
uczynili tak samo, mogłaby również zwrócić Belgii suwerenność, jeśli
kraj ten nie znalazłby się w sferze wpływów Anglii lub Francji, oraz
poddać jurysdykcji międzynarodowego sądu polubownego sprawę spo
rów granicznych w Alzacji-Lotaryngii i w południowym Tyrolu. Pacelli
nie miał pojęcia, że żadne z tych ustępstw nie zostało wcześniej ustalone
z Najwyższym Sztabem. Kanclerz Rzeszy, który cztery tygodnie później
zmuszony został do dymisji, nie przedstawił nuncjuszowi stanowiska
Niemiec, lecz wyłącznie swoje osobiste poglądy.
Jednak dzięki temu pokojowy cel choć na chwilę znalazł się w zasię
gu teki. Pełen ufności Pacelli wsiadł 28 czerwca do „wspaniałego specjal
nego wagonu kolei Rzeszy", który miał zabrać go do Bad Kreuzenach
niedaleko Bingen, gdzie w jednym z uzdrowisk założył kwaterę główną
Wilhelm II. Po zaszczytnym przyjęciu nuncjusz został wprowadzony do
gabinetu cesarza, któremu przekazał przesłanie papieża. Po francusku
- jego niemiecki podobnie jak wcześniej pozostawiał wiele do życzenia
- wspomniał o „głębokiej trosce" Ojca Świętego związanej z „długo
trwającą wojną" oraz rosnącymi zniszczeniami kontynentu, które moż
na porównać z „samobójstwem europejskiej cywilizacji". Mówił też, że
Benedykt XV nie ma wątpliwości co do tego, że niemiecki cesarz zechce
dopomóc mu w jego wysiłkach, by jak najszybciej zakończyć wojnę.
Dlatego żywi cichą nadzieję, że w imię pokoju Niemcy będą gotowe
zrezygnować z części zdobytych obszarów.
Wilhelm II, który do tej pory przysłuchiwał się z szacunkiem i uwa
gą jego słowom, nagle się wyprostował. W jego oczach pojawiły się
groźne błyski. Nastąpił potok słów, któremu towarzyszyły mimika
i gesty, które później nuncjusz scharakteryzował w swoim liście do
sekretarza stanu kardynała Gasparriego jako „nieprzystające i niezu
pełnie normalne". Jak mówił cesarz, Niemcy nie pragnęły tej wojny,
zostały zmuszone do wzięcia w niej udziału. Jedynym ich zadaniem
jest „obrona przeciwko destrukcyjnym celom Anglii, której machina
wojenna musi zostać zniszczona". Wilhelm wzniósł nagle pięść w górę,
jak gdyby chciał uderzyć niewidocznego wroga. To przecież właśnie
- 5 2 -
Niemcy były krajem, który w grudniu ubiegłego roku zaproponował
zawarcie pokoju, papież musiał o tym zapomnieć!
Pacelli odpowiedział uprzejmie, że zaraz po tym amerykański pre
zydent Woodrow Wilson wezwał walczące strony do określenia swoich
celów wojennych. Podczas gdy kraje Ententy udzieliły precyzyjnej
odpowiedzi, Niemcy zadowoliły się jedynie wysunięciem propozycji
spotkania w strefie neutralnej. Jednak papież ma nadzieję, że Niemcy
podejmą decyzję o rezygnacji z zajętych obszarów, a przede wszystkim
przywrócą suwerenność Belgii.
Nuncjusz zauważył, że cesarz rozpoczął obszerny wywód, aby kwie
cistą mową zamaskować brak konkretnej odpowiedzi. Stwierdził on, że
to nienawiść jest trucizną zatruwającą serca. Na nią trzeba wylać balsam
modlitwy. Dlatego papież powinien wezwać swoich duchownych do
tego, by wygnali z ludzkich umysłów nienawiść, która jest największą
przeszkodą dla pokoju.
Kiedy cesarz był już przekonany, że Pacelli stoi po jego stronie, zmie
nił ton z pełnego patosu na ironiczny. Powiedział, że przecież Włochy
i Austria to narody katolickie. Dlaczego zatem papieżowi nie udało się
skłonić przynajmniej tych państw do wzięcia udziału w rokowaniach?
Bardzo dobrze wiedział, że „kwestia rzymska" pozostaje nadal nieroz
wiązana, zaś rząd Włoch jest antyklerykalny. Propozycja wysunięta
przez Stolicę Apostolską zostałaby automatycznie odrzucona i mogłaby
zostać ponownie użyta jako pretekst, by podjudzić tłum przeciwko pa
pieżowi, wtrącił asystent Pacellego, Monsignore Schioppa. W tej chwili
nie ma jeszcze państwa watykańskiego, nie ma ono autonomii.
Pacelli zorientował się, że były to tylko wykręty. Cesarz nie był go
tów na zrobienie pierwszego kroku w kierunku pokoju. Wciąż jeszcze
wierzył w zwycięstwo. Jeszcze tego samego dnia nuncjusz wyjechał do
Monachium, aby dzień później spotkać się z cesarzem Austrii Karo
lem I i wysondować jego cele wojenne.
Jednak cesarz był przekonany, że udało mu się owinąć sobie papie
skiego nuncjusza wokół palca. Kiedy pięć lat później, przebywając na
wygnaniu w Holandii, spisywał swoje pamiętniki, bardzo dokładnie
- 5 3 -
pamiętał arcybiskupa, któremu wystawił następujące świadectwo: „Pa
celli jest dystyngowaną, sympatyczną i niezwykle inteligentną oso
bistością, o manierach bez zarzutu, krótko mówiąc idealny katolicki
książę Kościoła". Według jego słów, Pacelli opanował język niemiecki
na tyle dobtze, by „móc śledzić rozmowę prowadzoną po niemiecku",
jednak nie „posługiwał się nim swobodnie", chociaż „niekiedy stoso
wał pojedyncze niemieckie wyrażenia". Zdaniem Wilhelma, nuncjusz
był nim zafascynowany i z entuzjazmem przyznawał mu rację. Jednak
relacja Pacellego przeznaczona dla Gasparriego pokazuje, że również
w tym względzie cesarz padł ofiarą własnej próżności. Watykan zmu
szony został do tego, by oficjalnie, w dniu 19 października 1922 roku
na łamach „L'Osservatore Romano", zdementować nieporozumienie
spowodowane cesarską zarozumiałością.
Papież podjął ostatnią próbę, kiedy załamał się front wschodni
Ententy. W sierpniu 1917 roku przesłał on głowom państw toczących
wojnę swój plan pokojowy, który był niezwykle konkretny. Działania
wojenne miały zostać wsttzymane, miejsce broni miało zająć prawo,
miejsce armii zaś międzynarodowy sąd rozjemczy. Wszystkie państwa
miały jednocześnie rozbroić się zgodnie z ustalonymi wcześniej zasa
dami. Zamiast odszkodowania za koszty oraz szkody wojenne nale
żało uzgodnić wielostronną rezygnację z zajętych krajów. Aby usunąć
przeszkody na drogach transportowych, plan przewidywał, by w przy
szłości traktować morza jako wspólne bogactwo wszystkich państw
i narodów.
Inicjatywa papieża była dosłownie ostatnią szansą dla Europy. Gdy
by walczące państwa zaakceptowały jego propozycję, Europie zaoszczę
dzony byłby upokarzający traktat wersalski, a Rosji krwawa rewolucja.
Nie byłoby ani narodowego socjalizmu, ani sowieckiego komunizmu,
nie byłoby ani Hitlera, ani Stalina. Narody uniknęłby drugiej wojny
światowej, a wraz z nią holocaustu. Dzięki swojemu mądremu i spra
wiedliwemu planowi Benedykt XV mógłby uratować życie ponad
100 milionów ludzi oraz oszczędzić narodom nieopisanego cierpienia
- gdyby tylko rządzący go posłuchali. Jednak zamiast tego, jak pisze
- 5 4 -
berliński historyk Michael Feldkamp, zareagowali „z podejrzliwością,
odrzuceniem, złością i oburzeniem".
Już dnia 24 lipca Pacelli ponownie udał się do Berlina, aby wyson
dować reakcję rządu Rzeszy na papieskie propozycje. Wielka Brytania
zasygnalizowała, że porozumienie byłoby możliwe, gdyby Rzesza na
znak dobrej woli przywróciła suwerenność Belgii. Jednakże kanclerz
Georg Michaelis wzbraniał się przed pójściem na ustępstwa w sprawie
Belgii. Twierdził, że zajęty kraj jest czymś w rodzaju „zastawu", którego
nie można oddać tak po prostu na drodze zwykłej deklaracji. Kiedy
Pacelli odpowiedział na to, że tym samym rokowania pokojowe z góry
skazane są na niepowodzenie, jego słowa pozostały bez echa. Oficjalna
odpowiedź kanclerza Rzeszy na propozycję papieża, datowana na dzień
24 września 1917 roku, była tak rozmyta i niejasna, że przez papieski
sekretariat musiała zostać potraktowana jako odmowa. Jeśli chodzi
o sprawę Belgii, napisano w niej, najpierw ttzeba by „uzyskać pewność",
aby „w niezbyt odległej przyszłości (...) móc udzielić bliższych informa
cji". Najwyraźniej w Berlinie wciąż jeszcze wierzono w zwycięstwo i nie
ufano Benedyktowi XV. Pruski protestantyzm doprowadził do reani
macji „efektu antyrzymskiego": w jubileuszowym roku reformacji nie
chciano „papieskiego pokoju". Generał Ludendorff zarzucił publicznie
Ojcu Świętemu, że ten reprezentuje interesy Ententy i ponownie nazwał
go pogardliwie „francuskim papieżem".
Jeśli chodzi o państwa Ententy, sprawy nie wyglądały wcale lepiej.
Wielka Brytania poza przywróceniem suwerenności Belgii żądała rów
nież reparacji wojennych ze strony Niemiec. Francja obawiała się, że
papieska nota pokojowa mogłaby sptzyjać wyłącznie rozpowszechnie
niu się pacyfizmu na świecie. Ameryka zaś, która właśnie przystąpiła do
wojny, obwieściła zniesienie europejskich monarchii w związku z woj
ną, przez co wszelkie negocjacje z koronowanymi głowami były bezsku
teczne. Rosja milczała w oczekiwaniu na wspólną odpowiedź Ententy,
Włochy zaś automatycznie zabroniły Stolicy Apostolskiej mieszania się
do rokowań. Wreszcie tylko Austria była gotowa zaakceptować propozy
cje i zasiąść do stołu rokowań, jednak była w tym całkiem osamotniona.
- 5 5 -
Papieska próba pokojowa poniosła porażkę, wojna toczyła się nadal
„aż do gorzkiego końca", jak z rezygnacją stwietdził sekretarz stanu
kardynał Gasparri. Pacelli miał łzy w oczach, kiedy zwierzał się posłowi
Partii Centrum Matthiasowi Erzbegerowi: „Wszystko stracone - rów
nież Pańska nieszczęsna ojczyzna!". Obiecujący młody arcybiskup,
który został wysłany do „jaskini lwa" jako „tajna broń papieża", musiał
z godnością znieść swoją pierwszą osobistą porażkę. Mimo to papież
nie myślał o tym, by go teraz odwołać; tak czy inaczej rola Niemiec
była zbyt istotna dla przyszłości Europy. Poza tym było jeszcze wiele do
zrobienia, Berlin nie posiadał własnej nuncjatury, a konkordat z Rzeszą
Niemiecką byłby bardzo pożądany.
Kiedy wszelkie nadzieje na osiągnięcie szybkiego pokoju runęły,
należało spróbować zmniejszyć cierpienia ofiar wojennych. Nuncjatura
w Monachium stała się nowym centrum papieskiej akcji pomocy więź
niom, która prowadzona była przez Pacellego przed jego odwołaniem
z Ministerstwa Spraw Zagranicznych Sekretariatu Stanu. Stworzył on
specjalne biuro, by przekazywać informacje na temat jeńców wojen
nych, internowanych cywilów oraz uciekinierów, a także by rozpro
wadzać żywność i leki. Benedykt XV wysyłał wagony kolejowe pełne
żywności i ubrań. Pozwalano im na przekraczanie granic Włoch, po
nieważ były przeznaczone między innymi również dla włoskich jeńców
wojennych. Nawet berlińskie Ministerstwo Wojny było pod tak dużym
wrażeniem, że przydzieliło Pacellemu do pomocy dwóch oficerów.
Jednakże nuncjusz nie ograniczał się wyłącznie do pracy biurowej, lecz
pragnął sam pomagać. I tak złożył wizyty w obozach jenieckich w Hal
le, Celle, Ellwangen, Lechfeld, Ingolstadt, Minden, Monachium, Puch-
heim, Ratyzbonie i Hamburgu, w których przebywali głównie interno
wani Włosi i Francuzi, a także Rosjanie i Anglicy. Wypowiadając ciepłe
słowa w ich ojczystych językach, starał się pocieszyć zrozpaczonych
i chorych z tęsknoty za krajem, dodać im odwagi w imieniu papieża
oraz dać nadzieję. Następnie błogosławił ich i każdemu wręczał paczkę
z herbem papieskim, zawierającą 200 gramów czekolady, opakowa
nie ciasteczek, sześć paczek amerykańskich papierosów, 125 gramów
- 5 6 -
mydła, puszkę kakao, 100 gramów herbaty oraz 200 gramów cukru,
co w tamtych czasach uchodziło niemal za skarb. Poza tym ciężarówka
nuncjatury przywoziła również nowe mundury dla jeńców. Wreszcie
sam arcybiskup Pacelli szedł wzdłuż szeregów zmarzniętych, okrytych
łachmanami postaci, rozmawiał z niektórymi, przeprowadzał inspekcję
ich baraków oraz kuchni. Zanim ponownie wsiadał do swojego samo
chodu, składał wizytę na cmentarzu każdego z obozów, aby zmówić
modlitwę nad grobami zmarłych. Pewien francuski oficer, z przekona
nia socjalista i wróg Kościoła, w swoim liście do kolegi katolika napisał
o Pacellim następujące słowa: „Jest to nie tylko wielki człowiek, ale
jest to ktoś taki, którego wy zwykliście nazywać świętym. Ja osobiście
powiedziałbym, że jest to człowiek pełen ludzkich uczuć, niesamowicie
mądry, delikatny, pełen dobroci, przed którym socjaliści mojego rodza
ju mogą i powinni głęboko się pokłonić". Arcybiskup wzruszył i zdobył
sobie serca wielu z tych, którzy właśnie przeżywali najbardziej mroczne
dni swego życia, ponieważ pokazał im, że nie zostali zapomniani.
Ale również w innych sytuacjach starał się nieść pomoc wszędzie
tam, gdzie tylko mógł, niezależnie od tego, jakiego wyznania czy religii
byli proszący. Nawet w trakcie rokowań związanych z papieskim planem
pokojowym statał się poświęcać czas potrzebującym. Dotyczyło to też,
a nawet w szczególny sposób, Żydów. W dniu 4 września 1917 roku
odwiedził go monachijski rabin prof. dr Werner. Miał on do papieskie
go nuncjusza wyjątkowo trudną sprawę. 1 października rozpoczęło się
żydowskie Święto Namiotów (Sukkot). W tym celu Żydom potrzebne
były gałązki palmowe, które w normalnych okolicznościach przywożono
z Włoch. Jednak teraz włoski rząd zatrzymał transport na granicy ze
Szwajcarią. Czy papież nie mógłby zainterweniować w tej sprawie?
Pacelli wiedział, że prośba dra Wernera była niemożliwa do speł
nienia, ponieważ włoskie władze nie chciały słuchać tego, co papież
miał do powiedzenia. Jednak słowa odmowy wobec rabina po prostu
nie potrafiły przejść mu przez gardło. Wcześniej chciał przynajmniej
spróbować wszystkiego, co było w ludzkiej mocy. I tak w liście do sekre
tarza stanu kardynała Gasparriego wyjaśniał motywy swojego działania:
- 5 7 -
„Miałem wrażenie, że gdybym nie oparł się prośbie, oznaczałoby to, że
w szczególny sposób pomagam Żydom, i to nie na płaszczyźnie prak
tycznych, czysto obywatelskich i naturalnych praw, które przysługują
wszystkim ludziom, lecz poprzez pozytywne i bezpośrednie udzielanie
im wsparcia w praktykowaniu ich religii". Mimo to Gasparri również
musiał skapitulować; Pacelli miał w jak najbardziej taktowny sposób
wytłumaczyć rabinowi, że Stolica Apostolska nie utrzymuje żadnych
dyplomatycznych stosunków z włoskim rządem. W rezultacie także
rabin Werner zrozumiał, że nie istniała żadna szansa na zmianę decyzji
włoskich urzędników i „gorąco podziękował" Pacellemu „za wszystko",
co „uczynił w jego sprawie", jak później sam nuncjusz zapisał w swoim
sprawozdaniu.
O ile jego starania były tak wzruszające, o tyle niezrozumiały wydaje
się fakt, że właśnie ten epizod został ukazany przez Cornwella w taki
sposób, jak gdyby późniejszy papież „wzbraniał się przed udzieleniem
pomocy niemieckim Żydom". Jak twierdzi autor, nasuwa się tu „przy
puszczenie, że nie odczuwał sympatii dla żydowskiej religii". Jednak
rzecz miała się zupełnie inaczej. Pacelli, zamiast wzbraniać się przed
udzieleniem Żydom pomocy, nie pominął żadnej możliwości, jaką
można było wykorzystać, aby mimo wszystko uczynić niemożliwe
możliwym, chociaż niestety bez skutku.
Kolejnym Żydem, który zwrócił się do Pacellego o pomoc, był dyry
gent Bruno Walter. Został on właśnie zatrudniony przez Monachijską
Operę Narodową. Walter był protegowanym Gustawa Mahlera, któ
rego muzykę Pacelli uwielbiał. Podobnie jak Mahler, również Walter
przeszedł później na katolicyzm, w czym prawdopodobnie miał swój
udział przyszły papież.
W swojej autobiografii Thema und Variationen (Temat i wariacje)
Walter opowiada, jak nuncjusz dopomógł mu w uwolnieniu jednego
z przyjaciół z więzienia. Muzyk żydowskiego pochodzenia Ossip Gabri-
lowitsch został niesłusznie oskarżony o szpiegostwo i aresztowany. Walter
pisze: „Udaliśmy się do nuncjusza Pacellego, o którego szlachetności sły
szałem równie dużo, co o jego umiłowaniu muzyki. Nuncjusz wysłuchał
- 5 8 -
nas ze współczuciem, obiecał swoją pomoc, a następnego dnia Ossip
był już wolny. Pozwolono mu zamieszkać w hotelu Cztery Pory Roku,
gdzie odnalazł żonę i dziecko". Z pomocą Pacellego mógł wraz z rodziną
wyjechać do Szwajcarii, a następnie wyemigrował do Ameryki. Tam był
jednym z założycieli słynnej Detroit Symphony Orchestra. Oczywiście
szukanie jego nazwiska w większości biografii Piusa XII będzie daremne.
Kolejny raz Pacelli mógł przyjść z pomocą, kiedy gmina żydowska
w Szwajcarii poprosiła papieża, by ten zabrał głos w sprawie zachowa
nia miejsc świętych oraz obrony ludności żydowskiej w Jerozolimie.
Sekretarz stanu przekazał tę sprawę Pacellemu, będąc przekonany, że
tym samym znalazła się w dobrych rękach.
Troska Żydów była jak najbardziej uzasadniona, bowiem Turcja
występowała jako sojusznik państw centralnych. Brytyjczycy sprowo
kowali arabskie powstanie, by zmusić ją tym samym do walki na dwóch
frontach, Turcy zaś podejrzewali Żydów o kolaborację z Brytyjczykami.
Po ludobójstwie dokonanym przez Turków na Ormianach, których
uważali za sprzymierzeńców Rosjan, wypędzeniu Żydów z Tel Awiwu
wiosną 1917 roku oraz po umyślnym zniszczeniu wiosek, ogrodów
i pól w Palestynie należało spodziewać się najgorszego. Głównodowo
dzący sił tureckich Dżemal Pasza miał już plany dotyczące wypędzenia
ludności, zniszczenia ich domów oraz spalenia zasiewów.
Pacelli złożył swój wniosek w tej sprawie najpierw ministrowi spraw
zagranicznych Bawarii, którego usilnie prosił, by ten poparł sprawę
interwencji cesarskich władz. Jego zdaniem wyłącznie Niemcy, jako
najsilniejszy sprzymierzeniec Turcji, były w stanie odwieść ją od planu
masakry. I rzeczywiście Ministerstwo Spraw Zagranicznych w Berlinie
podjęło działania. Jedenaście dni później Istambuł złożył zapewnienie,
że „Święte Miasto zostanie oszczędzone", a Żydzi nie muszą „obawiać
się żadnych wyjątkowych zasad traktowania". Nuncjusz Pacelli przy
czynił się do tego, że „Żydzi jerozolimscy, jak też święte miejsca, zostali
uratowani przed niemal pewną zagładą", jak podsumował to zdarzenie
żydowski dyplomata i historyk Pinchas Lapide. Jednak również o tym
nie znajdziemy żadnej wzmianki u Cornwella i innych autorów.
V
REWOLUCJA
Od czasu do czasu nuncjusz musiał jednak zająć się również własnymi
sprawami. Odziedziczony po poprzedniku personel nuncjatury nie
ustannie skarżył się na „przeciążenie", które wiązało się z akcją pomocy
prowadzoną przez nowego szefa. Wreszcie arcybiskup Monachium
Michael von Faulhaber poradził Pacellemu, aby ten zwolnił wszystkich
współpracowników z dobtą odprawą i zatrudnił nowych. Do momen
tu znalezienia odpowiedniego personelu zaproponował pomoc trzech
młodych zakonnic, Sióstr Szkolnych od Krzyża Świętego, w charakte
rze gospodyń. Przełożona zakonu, któty ma swój klasztor w Menzin-
gen, otrzymała polecenie wybrania trzech energicznych sióstr. Wtedy
jeszcze nikt nie przypuszczał, że jedna z nich, Pascalina Lehnert, będzie
od tej pory towarzyszyła papieżowi przez całe jego życie.
Pod koniec marca 1918 roku, kiedy Pacelli gościł w Rzymie z okazji
Świąt Wielkanocnych, zjawiły się w monachijskiej nuncjaturze trzy
siostry w białych habitach. Natychmiast zaczęły doprowadzanie tego
ogromnego starego domu do porządku. Dwudziestoczteroletnia Pas-
calina, która wcześniej dała się poznać jako energiczna nauczycielka
prac ręcznych, natychmiast ujawniła swój talent organizacyjny oraz
empatię. Poleciła siostrze kucharce, by ta znalazła przepisy na włoskie
dania, bo przecież zarówno sam nuncjusz jak i jego asystent oraz sekre
tarz byli Włochami. „Szczęść Boże, drogie siostry!", powitał je nuncjusz
po niemiecku, kiedy osiem dni później wrócił z Rzymu i zdumiał się
na widok świeżo wysprzątanego domu. Cztery tygodnie wystarczyły,
- 6 0 -
by całkowicie zdobył sobie ich serca. „Co mam powiedzieć na temat
tego spotkania?", pisała siostra Pascalina pół wieku później w swoich
wspomnieniach Ich durfte ihm dienen {Mogłam mu służyć): „Było tak, że
człowiek mimowolnie zastygał w miejscu, zanim ujął jego wąską dłoń,
by ucałować pierścień. I było czymś całkowicie oczywistym, że przed
taką osobistością trzeba było uklęknąć. I wcale nie dlatego, że Eugenio
Pacelli miałby być autorytarny - nie ma nic bardziej nierozsądnego niż
takie stwierdzenie — lecz po prostu dlatego, że budził głęboki respekt.
Nigdy nie spotkałam tak pełnej godności dobroci".
Pascalina poznała obie strony Eugenia Pacellego: pełnego oddania
kapłana oraz sumiennego aż do pedantyzmu pracownika. Już w trakcie
pierwszej mszy Św., którą celebrował w swojej skromnej domowej ka
plicy w nuncjaturze, zdumiewała się jego „pełnymi godności a jednak
oszczędnymi" gestami, była „przejęta i uszczęśliwiona" i „wiedziała, że
nie może istnieć żadna inna prawda". Pewnego razu arcybiskup Faul-
haber przyznał, że u Pacellego „uczestniczył w najbardziej poruszającej
mszy w swoim życiu". „Tak potrafią celebrować mszę wyłącznie święci",
zgodziła się z nim całym sercem.
„Drugi" Pacelli pracował precyzyjnie jak mechanizm zegara. Był
„dokładny we wszystkim i wszędzie" — punktualnie pojawiał się na
mszy św, punktualnie rozpoczynał pracę oraz audiencje, punktualnie
zasiadał do stołu, punktualnie wychodził na spacer: „Marnowanie czasu
oraz lenistwo były wstrętne jego duszy". Już wkrótce siostra Pascalina
podziwiała „jego żelazną pilność oraz jego wspaniałą pamięć", jego
zapał do pracy aż do późnej nocy. Również Pacelli wysoko cenił swoją
gospodynię, która przypominała mu nieco matkę, nieco nianię z okresu
dzieciństwa i która odtąd miała służyć mu pomocą w wielu praktycz
nych problemach codziennego życia, o których nie miał zupełnie po
jęcia. Wkrótce nie mógł i nie chciał już się bez niej obyć. Wielokrotnie
zwracał się z prośbą do jej przeoryszy, by zgodziła się zostawić ją do
jego dyspozycji, by pozwoliła Pascalinie wyjechać najpierw do Berlina,
a następnie do Rzymu, ponieważ stała się dla niego niezastąpiona.
Uwalniała go od wszystkiego, co nie należało bezpośrednio do jego
- 6 1 -
obowiązków, dodatkowo była pobożną damą do towarzystwa oraz
„sekretarką szefa". Później złośliwi ludzie nazywali ją Papessa („Papieży-
ca"), uważając za sekretną panią na Watykanie. Jednak jest to całkowita
niedorzeczność - przez całe życie pozostała wierna Pacellemu, czciła go
bezgranicznie, ale nigdy nim nie rządziła.
Pół roku później na Niemcami zawisły ciemne chmury. W lipcu
1918 roku Francuzom i Amerykanom udało się przerwać zachodni
front. Ponieważ brakowało już żołnierzy, generałowi Ludendorffowi
nie pozostało nic innego, jak tylko rozkazać zakończenie wszelkich
manewrów zaczepnych; teraz przyszedł czas na rozpaczliwą próbę
utrzymania pozycji. 8 sierpnia okazał się „czarnym dniem" dla nie
mieckiej armii, która po prostu została wzięta szturmem przez wojska
Ententy. Wśród żołnierzy szerzyły się zmęczenie wojną oraz rozpacz;
nikt już nie wierzył w zwycięstwo. Nawet sam cesarz zrozumiał teraz,
że dni jego władzy są policzone. Aby spełnić warunek postawiony przez
Amerykanów i umożliwić negocjacje pokojowe, oficjalnie wprowadził
w Rzeszy ustrój demokratyczny. W dniu 4 października najwyższe do
wództwo, przedstawiając przewodniczącym Reichstagu swe sprawoz
danie z sytuacji na froncie, złożyło przed nim publiczną przysięgę. We
dług dowódców militarna klęska była nieuchronna i bliska, zaś każdy
kolejny dzień pociągnąłby za sobą całkowicie niepotrzebną ofiarę życia
kolejnych ludzi. Kiedy mimo wszystko planowano ponowne wysłanie
wojsk do boju, na początku listopada doszło do buntu marynarzy floty
oceanicznej. Kilka dni później w wielu niemieckich miastach wybu
chła rewolucja. Władzę przejęli żołnierze i robotnicy, podczas gdy
królowie Bawarii, Saksonii oraz Wirtembergii, jak również wszyscy
rządzący książęta zrzekli się swoich tronów i uciekli. Wreszcie także
cesarz Wilhelm II ogłosił abdykację. Dwa dni później, 11 listopa
da 1918 roku, niemiecka delegacja pod przewodnictwem Matthiasa
Erzbergera, posła Partii Centrum i zaufanego człowieka Pacellego,
w wagonie kolejowym ustawionym w lesie niedaleko Compiegne pod
pisała traktat rozejmowy na warunkach podyktowanych przez swoich
przeciwników.
- 6 2 -
Jednakże w całych Niemczech pojawiła się groźba rewolucji podob
nej do sowieckiej. W Monachium socjalista Kurt Eisner proklamował
utworzenie W o l n e j R e p u b l i k i B a w a r i i . Monachijska Rada
Robotnicza i Żołnierska wybrała go na pierwszego premiera nowego
państwa. Jego gabinet rządowy składał się z członków SPD oraz socjali
stycznej USPD. Sam Eisner obrał ściśle antyklerykalny kurs. Arcybiskup
Faulhaber poradził Pacellemu, by ten na jakiś czas opuścił Bawarię i po
czekał na dalszy rozwój wypadków w Szwajcarii. Jako miejsce „emigracji"
zalecił mu dom zakonny Sióstr od Krzyża Świętego w Rohrschach nad
Jeziorem Bodeńskim. Jego obecność mogłaby być bowiem opacznie zro
zumiana jako uznanie bawarskiej Republiki Rad. Dopiero dnia 31 stycz
nia 1919 roku Pacelli wrócił do Monachium, aby w Rzymie nie odnie
siono wrażenia, że uchyla się przed pełnieniem swoich obowiązków.
Jednak scena polityczna była wciąż pogrążona w chaosie. Po za
mordowaniu Eisnera przez prawicowego ekstremistę hrabiego Antona
Arco-Valleya walki pomiędzy demokratami a socjalistami jeszcze bar
dziej się zaostrzyły. Zdominowany przez SPD Landtag musiał uciekać
z Monachium, kiedy najpierw przejęli władzę intelektualni anarchiści
z organizacji Schwabinger Sowjets, a następnie radykalni Spartakiści
pod wodzą trzech rosyjskich Żydów: Maksa Leviena, Eugena Levinego
orazTowii Axelroda. Ich celem była dyktatura proletariatu zgodna z so
wieckim wzorcem. Rozpoczęło się panowanie terroru. W celu wywarcia
presji Spartakiści brali zakładników z kręgów potencjalnych przeciwni
ków i umieszczali ich w więzieniu Stadelheim. Zamykali szkoły, wpro
wadzili cenzurę oraz konfiskowali mieszkania i majątek. Członkom
mieszczańskich rodzin odmawiano dostępu do żywności. Rewolucjo
niści nie respektowali nawet eksterytorialności zagranicznych ambasad
i konsulatów. Również do nich wkraczała ich „Czerwona Gwardia",
konfiskując żywność, meble oraz samochody. Dyplomatów, którzy usi
łowali się temu przeciwstawić, bez wahania aresztowano. Jednak i tym
razem Pacelli wytrwał na posterunku.
Tylko kwestią czasu było przypuszczenie ataku na nuncjaturę. W tej
sytuacji przedstawiciel papieża zdecydował, by zapobiegawczo wymóc
- 6 3 -
na Levienie gwarancję bezpieczeństwa. Ale aby nie sprawić wrażenia,
jakoby uznawał radę rewolucyjną, wysłał swojego asystenta {uditore)
Monsignore
Schioppę do rezydencji, w której komuniści założyli swoją
główną kwaterę. To, co po wizycie zrelacjonował mu Schioppa, prze
kazał dalej do Sekretariatu Stanu:
Widok, jaki dane mu było ujrzeć w rezydencji, był nie do opisania.
Chaotyczny nieład, wszędzie budzący wstręt brud; żołnierze i uzbroje
ni pracownicy przychodzili i odchodzili; w budynku, niegdyś rezyden
cji królów Bawarii, rozlegały się krzyki, bezwstydne słowa, prawdziwe
piekło. Armia urzędników biegała tam i z powrotem, wydawała rozka
zy, wymachiwała papierami, zaś w centrum tego wszystkiego znajdował
się tłum młodych kobiet o budzącym wątpliwości wyglądzie, również
Żydówek, które w prowokujących pozach oraz z wiele mówiącym
uśmiechem włóczyły się po wszystkich biurach. Szefową tej grupy
kobiet była kochanka Leviena, młoda rosyjska Żydówka, rozwódka,
to ona tu rządziła. I to jej nuncjatura miała złożyć uszanowanie, by
uzyskać zezwolenie na wstęp!
Ten Levien to młody człowiek, również rosyjski Żyd, w wieku około
30-35 lat. Blady, niechlujny, o pustym spojrzeniu, zachrypniętym gło
sie, wulgarny: naprawdę odrażający typ, a jednak z fizjonomią świad
czącą o inteligencji i sprycie. Zniżył się do tego stopnia, że przyjął mon
signore Uditore
w korytarzu, w otoczeniu swojej uzbrojonej eskorty,
między innymi uzbrojonego garbusa, wiernego obrońcy. W kapeluszu
na głowie, paląc papierosa, wysłuchał tego, co miał do powiedzenia
monsignore
Schioppa, przez cały czas zapewniając, że się spieszy i ma
pilniejsze sprawy do załatwienia.
Ten list datowany na 18 kwietnia 1919 roku stanowi corpus delieti
dla wszystkich tych, którzy oskarżają Eugenia Pacellego, późniejszego
Piusa XII, o antysemityzm. Na przykład dla Cornwella uwaga doty
cząca żydowskiego pochodzenia rewolucjonistów w kontekście tego
niezbyt przychylnego opisu pozostawia „silne wrażenie stereotypowej
rasistowskiej pogardy". Daniel Jonah Goldhagen, uznający cały Kościół
katolicki za współwinny holocaustu, idzie jeszcze dalej. Pisze on, że całe
- 6 4 -
sprawozdanie nuncjusza przypomina „huraganowy ogień antysemic
kich stereotypów i zarzutów, (...) w którym pobrzmiewają demonizu
jące poglądy na temat Żydów, które w tamtym okresie były powszechne
w Niemczech, w całej Europie oraz w samym Kościele katolickim. (...)
Klementy antysemickiego kolażu Pacellego bardzo przypominają te,
jakie niemieckiej opinii publicznej miał wkrótce przedstawiać Julius
Streicher w każdym z numerów okrytego złą sławą dziennika narodo
wych socjalistów »Der Stiirmer«". Kto po przeczytaniu tych słów wciąż
jeszcze nie pojął, dlaczego Cornwell i Goldhagen nie są poważnie trak
towani przez rzetelnych historyków, zrozumie to z pewnością wtedy,
gdy porówna ich „przekład" sprawozdania z naszym.
Bowiem u obu, Cornwella i Goldhagena, można przeczytać rzeczy,
których na próżno szukać w oryginalnym dokumencie sporządzonym
po włosku. I tak na przykład z schiera di giovani donne (tłum młodych
kobiet) nagle robi się „banda", zaś z gruppo feminile (grupy kobiet)
nawet „kobiece szumowiny", z occhi scalhi (znużone oczy, puste spojrze
nie) „oczy naznaczone nadużywaniem narkotyków". Nawet z jedynego
komplementu wobec Leviena, eppure con una fisionomia intelligente
e furba
(a mimo to z fizjonomią świadczącą o inteligencji i sprycie) obaj
fałszerze zrobili „twarz, która robi wrażenie jednocześnie inteligentnej
i chytrej". Czyż Goldhagen nie powinien raczej zaopatrzyć się w tekst
oryginalny, zanim zabrnął w swoje absurdalne porównania rodem ze
„Stiirmera"? Czy ani razu nie przyszło mu do głowy, że antypatia wią
zała się raczej z faktem, że Levien był zwierzchnikiem komunistycznej
bandy buntowników, niż z jego niewątpliwym rosyjsko-żydowskim
pochodzeniem? Taki pogląd wyraziła również na swoich łamach amery
kańska gazeta „New York Review of Books", którą z pewnością trudno
posądzić o antysemityzm: „Większość przywódców bawarskiej Re
publiki Rad było rzeczywiście Żydami (odstępcami od swojej wiary)
i konserwatywni niemieccy Żydzi uważali tych raczej dziecinnych,
a mimo to często brutalnych młodych intelektualistów za równie odra
żających". Tym bardziej rażące jest „przeprowadzanie dowodu", kiedy
czyta się, że opis sytuacji w głównej kwaterze Spartakistów nie może
- 6 5 -
pochodzić od samego Pacellego, który nigdy tam nie był, lecz jest jed
noznacznie dziełem wysłanego tam Schioppy. O tym, że Monsignore
nie przesadzał, świadczy porównanie z innymi, neutralnymi opisami
szefa rewolucjonistów. „Snuł się wokół w pogniecionym mundurze,
nie wylewał za kołnierz i od czasu do czasu wynajmował swoją kobietę
do świadczenia miłosnych usług", tak opisał go na przykład David
Clay Large w swoim świetnym i z pewnością niemogącym uchodzić za
antysemicki szkicu historycznym Monachium Hitlera.
W każdym razie najwyraźniej przepracowany Levien odesłał Monsi
gnore
Schioppę do t o w a r z y s z a Dietricha, który w pierwszej chwili
zagroził, że „wtrąci nuncjusza do więzienia", jeśli ten będzie zamie
rzał uczynić coś wbrew interesom Republiki Rad. Jednak w końcu
przyrzekł, że uszanuje eksterytotialność nuncjatury, i był nawet gotów
potwierdzić to na piśmie. Pacelli skomentował, że prawdopodobnie
dokument ten nie jest wart papieru, na którym został spisany - i jak
się później okazało, miał całkowitą rację.
Dziesięć dni później przed jego drzwiami stanęło trzynastu ludzi
z Czerwonej Gwardii, którzy, dobijając się, domagali się, by ich wpuś
cić. Siostry zakonne, które pospieszyły ku wejściu, w pierwszej chwili
nie chciały im otworzyć, jednak drzwi zostały po prostu wyłamane.
Czerwony motłoch uzbrojony był w karabiny, pistolety i ręczne gra
naty. Ich dowódca, mężczyzna nazwiskiem Seiler, z krzykiem domagał
się wydania samochodu, który znajdował się w posiadaniu nuncjatury.
Siostra Pascalina, która dokładnie opisuje to zdarzenie w swojej książce,
odpowiedziała, że jego eminencji nuncjusza nie ma w domu, sekretarze
również wyszli, ona zaś nie ma prawa dysponować czymś, co nie jest jej
własnością. Poza tym nie ma nawet klucza do garażu. Nawet gdy po
spiesznie przybyły pracownik nuncjatury z lękiem wskazał jej rewolwer
w dłoni Seilera, rezolutna zakonnica pozostała niezłomna.
W tym momencie po schodach zszedł Pacelli. Chorował na grypę,
której towarzyszyła wysoka gorączka, położył się zatem do łóżka, kie
dy ze swej sypialni usłyszał hałasy. Spokojnym głosem przypomniał
intruzom o eksterytorialności domu, którą potwierdził mu na piśmie
- 6 6 -
towarzysz Dietrich, i stanowczo domagał się jego opuszczenia. Wtedy
jeden z mężczyzn przystawił mu do piersi pistolet, podczas gdy Seiler
rozkazał swoim ludziom, by trzymali w pogotowiu ręczne granaty:
„Odejdziemy tylko z samochodem!". W międzyczasie siostra Pasca
lina wyślizgnęła się po cichu i zadzwoniła do Dietricha. Jednak ten,
zamiast interweniować, tylko na nią nawrzeszczał: „Jeśli samochód nie
zostanie natychmiast wydany, postawię całą waszą bandę pod ścianą!".
Szybko pobiegła z powrotem do Pacellego, do któtego wciąż celowano
z broni, i wyszeptała mu do ucha to, co właśnie usłyszała. Nuncjuszowi
nie pozostało nic innego, jak otworzyć garaż. Na szczęście, mądrze
przewidując rozwój wypadków, dwa dni wcześniej kazał swojemu kie
rowcy uczynić samochód niezdolnym do jazdy. Kiedy mężczyznom nie
powiodła się próba uruchomienia go, musieli odejść z pustymi rękami.
„W nuncjaturze znowu zapanował spokój - napisał Pacelli w swoim
sprawozdaniu - ale nie na długo".
Następnego ranka o godzinie 9:00 przed drzwiami znowu pojawiła
się ta sama grupa. Jednak tym razem Seiler przedstawił oficjalny nakaz
konfiskaty, podpisany przez Rudolfa Egelhofera, komendanta naczel
nego Czerwonej Gwardii. Pacelli był nieobecny; jego stan zdrowia tak
bardzo pogorszył się w ciągu ubiegłej nocy, że wczesnym rankiem trzeba
było odwieźć go do szpitala. Nawet pełniący właśnie służbę Monsignore
Schioppa nie był w stanie zapobiec temu, że mężczyźni odholowali
samochód ptzy użyciu innego pojazdu do warsztatu.
Dopiero po długich negocjacjach z tewolucyjną Radą Wykonawczą
oraz po bezpośredniej interwencji włoskiej misji militarnej w Berlinie -
w końcu Pacelli był przecież obywatelem Włoch - Schioppie udało
się uzyskać odwołanie nakazu konfiskaty. Seiler i jego ludzie oddali
samochód wśród głośnych przekleństw, nie obyło się też bez gróźb, że
„cała banda nuncjatury trafi za kratki". W tym momencie ze szpitala
wrócił Pacelli, a wraz z nim przybył również włoski attache wojskowy
pułkownik de Luca, którego nuncjusz poprosił o odwiezienie jego sa
mochodem. Kiedy mężczyźni ujrzeli Pacellego, stanowczo zażądali, aby
opuścił nuncjaturę i wyjechał z Monachium. „Zostanę tutaj i żadna
- 6 7 -
ziemska siła mnie stąd nie przegoni", brzmiała jego odpowiedź. „Od
niósł zwycięstwo - zapisał później w swoim sprawozdaniu pułkownik
de Luca - bowiem przed tym nieustraszonym człowiekiem płaszczyła
się nawet broń". Spartakiści wynieśli się zbici z tropu. Ale jeszcze tego
samego dnia pokazali, do czego byli zdolni, kiedy po południu roz
strzelali dziesięciu zakładników, których przetrzymywali w jednej ze
szkół. Wśród ofiar był Gustaw książę von Thum und Taxis, a także
pewien żydowski malarz, który w formie protestu zerwał plakat Spar-
takistów.
Zamordowanie zakładników wzbudziło przerażenie w całym Mo
nachium. Teraz nawet ostatni sympatycy odwrócili się od rewolucjo
nistów. Dni Bawarskiej Republiki Rad były policzone. Już następnego
dnia, 1 maja 1919 roku, prezydent Rzeszy Friedrich Ebert wydał rozkaz
szturmu na miasto. Na stolicę Bawarii zgodnie ruszyły wojska Rzeszy
oraz jednostki paramilitarne złożone ze zdemobilizowanych żołnierzy,
tak zwane Freikorps. Te ostatnie stworzono, szkolono i finansowano ze
środków państwowych i narodowych. Jako znak rozpoznawczy nosiły
one na stalowych hełmach symbol swastyki ludowego ruchu Thule-Ge-
sellschaft. Wraz z nimi w miejsce lewicowego terroru przyszedł terror
prawicowy. Trwało to dwa tygodnie, aż nieposzlakowani obywatele
Monachium odważyli się wyjść na ulice.
Nawet nuncjatura przeżyła ostrzał żołnierzy wojsk Rzeszy, ponieważ
sądzono, że ukrywają się w niej snajperzy.
Jednakże niezależnie od tego, jak trudny był okres Republiki Rad,
okazał się on dla Pacellego mniej traumatyczny, niż insynuują to nie
którzy biografowie. Faktycznie sytuację związaną z samochodem „trak
tował zawsze jako bagatelę" (jak napisał historyk Michael Feldkamp).
W końcu cała ta akcja nie miała podłoża antyreligijnego, ponieważ
skonfiskowano również pojazdy należące do innych ambasad. Dużo
bardziej negatywne wrażenie zrobiło na nim wkroczenie do miasta sił
Freikorps. Te bowiem w dniu 6 maja zaatakowały grupę katolickiego
St.-Josephs-Gesellschaft. Od ran postrzałowych, pchnięć bagnetem
oraz kopniaków zmarło wtedy dwudziestu jeden młodych ludzi, którzy
- 6 8 -
błędnie zostali wzięci za Spartakistów. Dopiero teraz Pacelli zdecydował
się na opuszczenie miasta. Do dnia 8 sierpnia przeniósł swoją rezyden
cję do znanego mu już domu zakonnego w szwajcarskim Rohrschach.
Jednak zanim to uczynił, pomógł ujść z życiem tym Spartakistom,
którzy kilka dni wcześniej grozili mu śmiercią. Generał Epp, komen
dant jednego z Freikorps, dowiedział się później, kto ich krył. Opo
wiedział o tym wypadku generałowi Ludendorffowi jako o przykładzie
prawdziwie chrześcijańskiego postępowania. Dawny dowódca z okresu
pierwszej wojny światowej, w równym stopniu antyklerykał jak antyse
mita, nie wykazał w tej kwestii zrozumienia. „Nie jest to postępowanie
chrześcijańskie, to po prostu świństwo", zirytował się. Najwyraźniej
zdążył już zapomnieć, że wyłącznie interwencji papieża zawdzięczał
to, iż wraz z Hindenburgiem i cesarzem nie został przekazany w ręce
francuskiego sądu wojennego.
Mimo to wypadek ten bardzo dużo mówi o charakterze Pacellego.
Kiedy grożono mu rewolwerem, nie zareagował lękliwie, lecz niemal
przekornie. Był prawnikiem i wiedział, że układy i umowy mogą być
przydatne nawet wtedy, gdy po partnerze nie można oczekiwać bezpie
czeństwa prawnego. Bowiem złamanie układu stanowiło negatywnie
punktowany przez opinię publiczną argument i nierzadko odnosi
ło skutek również u strony przeciwnej. Dlatego w takich drażliwych
sprawach Pacelli nie powoływał się na Boga, etykę i moralność, lecz
na eksterytorialność nuncjatury oraz zapewnienie na piśmie otrzy
mane z czerwonej centrali. Był całym sercem zarówno kapłanem, jak
i prawnikiem, mistykiem, jak i biurokratą. Zaś w tym dniu prawnik
był w nim silniejszy.
O tym, jak w niewielkim stopniu Pacelli cierpiał na „traumę komu
nizmu", świadczą choćby jego nieustające próby nawiązania rozmów
z przywódcami sowietów. Już w pierwszych latach po wojnie papieska
akcja pomocy miała swój udział w udzielaniu wsparcia cierpiącej nędzę
ludności Rosji. W dniu 12 marca 1922 roku przedstawiciele Związku
Radzieckiego i Stolicy Apostolskiej podpisali tajne porozumienie, które
miało umożliwić nawiązanie stosunków dyplomatycznych. Głównym
- 6 9 -
motorem działań była w tym przypadku nuncjatura Pacellego. Począw
szy od roku 1925, nuncjusz prowadził pertraktacje z sowieckim amba
sadorem. We wrześniu tego roku spotkał się w Berlinie z sowieckim ko
misarzem spraw zagranicznych (czyli ministrem spraw zagranicznych)
Georgijem Cicerinem, kolejne spotkanie odbyło się dwa lata później.
Jednak przejęcie władzy przez Józefa Stalina oraz prześladowania kato
lickich księży w Rosji nagle położyły kres początkowemu optymizmo
wi. Kiedy Związek Radziecki nie wyraził nawet gotowości spełnienia
minimalnych żądań, nuncjusz zmuszony był skapitulować. Zrozumiał
bowiem, że podpisanie konkordatu było niemożliwe. Oczywiście ani
nie aprobował sowieckiego terroru, ani też nigdy nie przekonał się do
ateistycznego komunizmu, jednak nie było sposobu, jakiego by nie
wykorzystał, by pomóc uciśnionym katolikom w Rosji.
Zupełnie inaczej sytuacja wyglądała w Niemczech, które zdawały
się powoli przezwyciężać powojenne trudy, i gdzie wszystko, jak nigdy
przedtem, sprzyjało podpisaniu konkordatu. W Rzeszy powoli uświa
damiano sobie, że odrzucenie propozycji pokojowej papieża z 1917
roku było ogromnym błędem. W weimarskiej konstytuancie doszło do
ożywionej debaty, kiedy to poseł Partii Centrum Matthias Erzberger
obciążył odpowiedzialnością za wynik wojny najwyższe dowództwo
armii. Zarzucał on ówczesnemu niemieckiemu rządowi, że ten całko
wicie wyłączył z rokowań Stolicę Apostolską, a zamiast tego powierzył
nawiązanie kontaktów z Wielką Brytanią pewnemu hiszpańskiemu
dyplomacie. Poprzez takie postępowanie bardzo lekkomyślnie sttacił
szansę na porozumienie pokojowe i powinien ponieść odpowiedzial
ność za tragiczną sytuację, w której znalazł się wtedy niemiecki naród.
Wreszcie zgromadzenie narodowe powołało komisję dochodzeniową,
która miała sprawdzić prawdziwość zarzutów Erzbergera. Trzy lata
później komisja ta publicznie przyznała, że rząd Rzeszy w roku 1917
„popełnił błąd". Jednak do tego czasu Erzberger za swoje umiłowanie
pokoju zdążył już zapłacić własnym życiem. W dniu 26 sierpnia 1921
roku został zamordowany przez dwóch byłych oficerów marynarki
w kręgu prawicowo-ekstremistycznego Thule-Gesellschaft.
- 7 0 -
Również po wojnie papież Benedykt XV żądał sprawiedliwości dla
zwyciężonych. Czynił statania o pojednanie pomiędzy przeciwnikami
w wojnie, wezwał zwycięzców do powściągliwości. Mimo to - lub może
właśnie dlatego - Francja i Włochy uniemożliwiły wszelki wpływ Stoli
cy Apostolskiej na uchwały traktatu wersalskiego, który narzucił Rzeszy
Niemieckiej upokarzające i rujnujące warunki pokojowe. Sekretarz
stanu kardynał Gasparri określił go mianem „mściwego dyktatu", zaś
papież potępił go w swojej encyklice Pacem Dei munus, opublikowanej
w maju 1920 roku.
Wreszcie w Niemczech zrozumiano, że Benedykt XV zswszz postę
pował uczciwie. Nigdy bardziej niż wówczas kraj ten nie potrzebował
przyjaciół i sprzymierzeńców posiadających moralne wpływy. Tym,
który zapoczątkował dialog, był socjaldemokrata Friedrich Ebert. Zaraz
po swoim wyborze na prezydenta Rzeszy w lutym 1919 roku napisał
do papieża i zaproponował Stolicy Apostolskiej nawiązanie stosunków
dyplomatycznych. Benedykt XV we własnoręcznie sporządzonym liś
cie odpowiedział, że z radością powita ten krok. Gwarancja wolności
religijnej w konstytucji weimarskiej z sierpnia 1919 roku stworzyła
niezbędny grunt; po raz pierwszy od pół wieku Kościół katolicki nie
był już w defensywie, a katolicy mogli czuć się równorzędnymi obywa
telami Rzeszy.
Nuncjatura jeszcze na dobre nie podjęła swojej działalności, a już
Ebert wyruszył do Monachium, by spotkać się z Pacellim. Poprosił go
o wsparcie moralne i polityczne. Czy Kościół byłby gotów wesprzeć
budowę nowych, demokratycznych Niemiec? Nic nie stoi temu na
przeszkodzie, odpowiedział nuncjusz. Już miesiąc później Komisja
Spraw Zagranicznych Zgromadzenia Narodowego podała do wiado
mości, że przy Stolicy Apostolskiej zostanie akredytowany ambasador.
Wybór padł na byłego pruskiego posła Diega von Bergena. Tym samym
nic nie stało już na przeszkodzie ustanowieniu nuncjatury w Berlinie.
W dniu 30 czerwca 1920 roku Eugenio Pacelli otrzymał od Eberta
swoje uwierzytelnienie jako nuncjusza apostolskiego w Niemczech.
Odpowiedział, że jego misją jest odbudowa i pokój. „Wraz z Panem
myślę o czekającym nas zadaniu, by uregulować stosunki pomiędzy
Kościołem a państwem niemieckim", zapewnił go prezydent Rzeszy.
Mimo to musiały minąć jeszcze cztery lata, zanim arcybiskup mógł
ostatecznie przenieść się do Berlina.
Powodem tego było to, że wciąż tkwił w samym środku rokowań
konkordatowych z Bawarią. To tu, w wolnym państwie, chciał zawrzeć
konkordat będący wzorcem dla całych Niemiec. Federalna struktura
Republiki Weimarskiej stworzyła konieczność uregulowania większo
ści kwestii w pierwszym rzędzie na płaszczyźnie krajów związkowych.
Rozmowy rozpoczęły się bezpośrednio po powrocie arcybiskupa do
Monachium, kiedy również premier Hoffmann formalnie przeprosił go
za „krzywdy wyrządzone mu przez bandę Republiki Rad". Po tym jak
Landtag wyraził zgodę na rozpoczęcie rokowań konkordatowych i Pacel
li uzgodnił swój plan z bawarskimi biskupami, w lutym 1920 roku został
przesłany do Hoffmanna pierwszy projekt. Jednak pertraktacje trwały
dłużej, niż planowano, z powodu politycznych zawirowań w tym okre
sie. Dochodziło do puczów i prób puczu, na jakiś czas ogłoszono stan
wyjątkowy w całym kraju, często dokonywały się też zmiany rządów.
Konkordat bawarski został podpisany dopiero dnia 19 marca 1924 roku
i dziesięć miesięcy później zatwierdzony przez Landtag. Zawierał tylko
16 krótkich artykułów, które sformułowano w tak jasny i prosty sposób,
że od tej pory uchodzą w watykańskiej dyplomacji za chętnie kopiowane
arcydzieło. W sierpniu 1924 roku Pacelli mógł wreszcie przeprowadzić
się do Berlina, gdzie czekały na niego nowe zadania.
W tym czasie wiele się wydarzyło. W lutym 1920 roku Pacelli otrzy
mał telegram od brata, w którym ten zawiadamiał go, że ich matka jest
umierająca. Mimo że Eugenio wsiadł do najbliższego pociągu jadącego
do Rzymu, nie było dane się z nią pożegnać. Pociąg miał tak duże
opóźnienie, że zjawił się dopiero wtedy, gdy kondukt żałobny był już
w drodze na cmentarz. Nuncjusz został w Wiecznym Mieście przez
miesiąc, aby zatroszczyć się o sprawy osobiste.
Dwa lata później, w pewien zimny styczniowy dzień, na zapalenie
płuc zmarł papież Benedykt XV. Kilka dni wcześniej, mroźnego ranka,
- 7 2 -
chciał odprawić mszę poranną w towarzystwie sióstr z hospicjum Santa
Maria. Przeziębił się, ponieważ zaspany furtian kazał mu zbyt długo
czekać na mrozie. Ostatnie słowa Ojca Świętego brzmiały: „Chętnie
ofiarujemy swe życie za pokój na świecie". Jednak mimo że świat nazy
wał go papieżem pokoju, popadł w niemal całkowite zapomnienie, aż
do chwili, kiedy papież Benedykt XVI, już przez sam wybór swojego
imienia, ponownie o nim przypomniał.
W trakcie konklawe pierwsze głosy padły od razu na dwóch wcześ
niejszych sekretarzy stanu, Pietra Gasparriego oraz Merry'ego del Val,
jego poprzednika. Kiedy Gasparri zrozumiał, że nie ma szans na zwy
cięstwo, polecił kardynałom lepszego kandydata: Achille Rattiego,
byłego watykańskiego bibliotekarza i nuncjusza w Warszawie, który
właśnie w ubiegłym roku został arcybiskupem Mediolanu i kardyna
łem. Czwartego dnia konklawe, w czternastej turze wyborów, otrzymał
on niezbędną większość dwóch trzecich głosów. Przyjął imię Piusa XI.
Kiedy został koronowany w dniu 12 lutego 1922 roku, jako pierwszy
papież od roku 1870 ponownie wkroczył na loggię Bazyliki św. Piotra,
aby udzielić błogosławieństwa miastu Rzym i światu, czyli Urbi et orbi.
Był to znak dla świata, szczególnie zaś dla państwa włoskiego, że okres
izolacji papieży z ich własnego wyboru dobiegł końca. Swój program
Pius XI ogłosił w pierwszej encyklice Pax Christi in regno Christi: prag
nął stworzyć miłujący pokój ład społeczny w oparciu o wiarę. Gasparri
został zatwierdzony na stanowisku sekretarza stanu, również dla Pacel
lego wybór nowego papieża okazał się szczęśliwy: już od dawna zaliczał
się on przecież do jego najbliższych przyjaciół.
Jednak rok 1922 był kluczowy dla Włoch również pod innym
względem. Po zaciętej walce z lewicą, która jeszcze w lutym sparali
żowała kraj strajkiem generalnym, jesienią przejął władzę przywódca
faszystów Benito Mussolini i w swoim Marszu na Rzym zaprezentował
się wraz ze 40 tysiącami swoich zwolenników jako nowy zbawca Wiecz
nego Miasta.