MARGARET MAYO
W pułapce
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Candra szła energicznym krokiem między opuszczonymi magazynami,
potrząsając krótko przyciętą, gęstą, jasnozłotą czupryną. Na ramieniu miała
wielką skórzaną torbę, a w ręku niosła plastykową walizkę. Wakacje w
Hiszpanii udały się jej znakomicie, ale mimo to cieszyła się z powrotu. Za
dziewczyną biegły dwa psy, Skye i Lady, także szczęśliwe, że są już u siebie.
Uśmiechnęła się rzuciwszy okiem na kanał. Bardzo lubiła swój nowy, pływający
dom. Ileż spokoju było w tym wodnym szlaku przecinającym Anglię. Kiedyś
kanału używano do transportu węgla, piachu i różnych towarów, teraz poruszały
się po nim przede wszystkim łódki wycieczkowiczów. Z tyłu za Candra
pozostało Stonely, rozrastające się miasteczko w hrabstwie Staffordshire, tutaj
jednak, ledwie sto metrów dalej, świat był całkiem inny. Wchodziło się do
królestwa piękna, przyrody i zatrzymanego czasu.
Candra zmarszczyła brwi, uśmiech zastygł na jej twarzy, zauważyła bowiem, że
na wodzie brakuje wielu łodzi. Sąsiedzi często wypływali na dzień, tydzień czy
nawet miesiąc, ale zniknięcie niemal wszystkich jednocześnie było czymś
niesłychanym.
Stała przez chwilę, przyglądając się pustym cumowiskom. Nawet psy zdawały
się wyczuwać coś złego, trącały nosami jej rękę i spoglądały na swą panią
ciepłymi, brązowymi oczami.
- Musi być jakieś logiczne wyjaśnienie - powiedziała do nich.
Candra rozmawiała z psami, jakby były istotami ludzkimi. Jej rodzicom nie
podobał się pomysł, by zamieszkała w tym miejscu sama. Ojciec twierdził, że
córka niepotrzebnie się naraża i ustąpił dopiero wtedy, kiedy Candra zgodziła
się wziąć z sobą oba psy. Okazały się wspaniałymi towarzyszami.
- Jak wakacje, Candro? Słysząc te słowa odwróciła głowę.
- Świetnie, George, dziękuję.
Spod pokładu łodzi wyłoniły się ramiona i opalona, łysa głowa otoczona
wianuszkiem siwych włosów. Szaroniebieskie oczy patrzyły na Candrę
spomiędzy siatki drobniutkich zmarszczek. George Miller był już na emeryturze,
ale przez całe życie pracował na kanale jako przewoźnik. Miał na sobie biały
podkoszulek, przez który biegły szelki. Z kącika ust niezmiennie zwisała mu
fajka.
- Dużo się tutaj działo - powiedział ponuro.
- Właśnie widzę. - Candra podeszła i postawiła walizkę. - A gdzie reszta?
- Odpłynęli - odparł George Miller, wzruszając kościstymi ramionami.
- Jak to odpłynęli? - Zmarszczyła brwi. - Dokąd? Czemu?
- Tak im nakazano.
Mars na twarzy Candry jeszcze się pogłębił.
- W dniu twojego wyjazdu dostaliśmy pisma, i tyle.
- Jakie pisma? Co w nich było? - nalegała Candra. - I kto je przysłał?
- Będzie najlepiej, jak przeczytasz sama - powiedział. Oczy jakby mu
zwilgotniały. Zniknął pod pokładem.
Candra weszła na „Cztery pory roku", jej zieloną łódź z burtami ozdobionymi
girlandami malowanych kwiatów. Otworzyła podwójne drzwi. Psy wepchnęły
się przed nią na schodki, węsząc pracowicie, czy nic się nie zmieniło. Podczas
nieobecności Candry psami opiekowali się jej rodzice.
Szybki przegląd korespondencji przekonał dziewczynę, że żadnego pisma nie
dostała. Była zaintrygowana. Napełniła czajnik i postawiła go na gazie. Kiedy
schyliła się, chcąc wziąć z podłogi psią miskę na wodę, dostrzegła kartkę
wystającą spod kredensu.
W miarę czytania wszystko stawało się przeraźliwie jasne. Przecież ten człowiek
nie może tak postąpić! Nie dopuszczę do tego! - pomyślała Candra. Nowy
właściciel najspokojniej oznajmiał, iż zamierza zbudować przystań i restaurację
z klubem nocnym, wobec czego poleca usunąć z basenu wszystkie łodzie.
Co za koszmarny pomysł! Jak ten człowiek - rozzłoszczona Candra spojrzała na
podpis pod kartką - jak ten Simeon Sterne śmie przypuszczać, że tak po prostu
pozbędzie się mieszkańców łodzi? I dlaczego cała reszta poddała się jego woli,
dlaczego nie sprzymierzyła się przeciwko niemu?
Palce Candry bębniły po krawędzi kuchenki. Zagotowała się woda. Na gwizd
czajnika psy zareagowały szczekaniem, jak zawsze gdy słyszały przenikliwy
dźwięk. Candra zgasiła gaz. Nadal intensywnie myślała i po chwili powzięła
decyzję. Postanowiła pójść do Simeona Sterne'a.
Dała Skye'owi suchar i zostawiła go na straży łodzi, sama zaś strzeliła palcami
na Lady i ruszyła z powrotem drogą, którą niedawno przyszła. A więc Simeon
Sterne chciał poszerzyć basen i zamienić go w przystań. Zamiast pływających
domów znajdzie się tutaj zapewne flotylla łodzi do wynajęcia! Po moim trupie! -
pomyślała. Dziadek, wielki miłośnik natury i zabytków, żadnych takich zmian
nie przewidywał i Candra poczytywała za swój obowiązek dopilnować, aby jego
wolę uszanowano.
Zanim dotarła pod adres podany w nagłówku pisma, osiągnęła stan bliski
wrzenia. Kochała swój pływający dom, a poza tym miała z niego wygodne
dojście do pracy. Nie zamierzała poddać się i bez walki pozwolić, żeby ją
wyrzucono.
Biurowiec Sterne'a był nowy i efektowny. Odnosiło się wrażenie, że firma
kwitnie, Candra nie wiedziała jednak nic konkretnego na temat tego
przedsiębiorstwa, którego biura przeniesiono tutaj niedawno ze śródmieścia.
Zostawiła Lady na zewnątrz wiedząc, że owczarek się stąd nie ruszy dopóty,
dopóki pani mu na to nie pozwoli. Nastrój Candry nie poprawił się, gdy
powiedziano jej w sekretariacie, że nie zostanie przyjęta bez wcześniejszego
uzgodnienia terminu rozmowy. Mimo to postanowiła pozostać. Musiała się
spotkać z Simeonem Sterne'em i to niezwłocznie!
- Jeśli poda pani szefowi moje nazwisko i powie, że jestem właścicielką łodzi o
nazwie „Cztery pory roku" - powiedziała Candra do sekretarki nie zważając na
jej zmarszczone brwi - to pan Sterne mnie z pewnością przyjmie.
Dziewczyna nie wyglądała na przekonaną, ale podniosła słuchawkę i po
kilkusekundowej rozmowie skinęła głową.
- W tej chwili pan Sterne ma gościa. Przyjmie panią, jeśli zechce pani zaczekać.
Mozc kawy?
- Nie dziękuję - odparła Candra.
Usiadła, ale nie mogła się odprężyć. Śledząc wzrokiem jednocześnie zegar i
drzwi do gabinetu, przepowiadała sobie w myśli, co ma powiedzieć. Minuty
płynęły i nic się nie działo. Czekała już pół godziny, godzinę. Właśnie
zastanawiała się, czy nie wedrzeć się do gabinetu siłą, kiedy drzwi się nagle
otworzyły.
Simeon Sterne miał intensywnie niebieskie oczy i mierzył sporo ponad metr
osiemdziesiąt wzrostu. Ciemnoszary garnitur leżał nieskazitelnie na jego
szerokich ramionach. Spod marynarki wystawała biała, jedwabna koszula.
Sterne uśmiechał się, podając rękę wychodzącemu mężczyźnie, ten jednak miał
na twarzy gniewny grymas, jakby spotkanie przebiegło nie po jego myśli.
Najwyraźniej z Simeonem Sterne’em o interesach rozmawia się niełatwo.
Kiedy niebieskie oczy zwróciły się ku Candrze, nie było w nich nic
zachęcającego. Patrzyły zimno, nieprzychylnie. Candra poczuła ciarki na
plecach, wyprostowała się jednak i hardo odwzajemniła spojrzenie.
- Panna Drakę? - Wyciągnął do niej rękę. Candra zignorowała ją i weszła do
gabinetu. Mijając
mężczyznę, usłyszała, jak westchnął, a potem głośno zamknął za sobą drzwi.
Udała, że tego nie słyszy i odwróciła się do niego.
- Sądzę, że nie muszę wyjaśniać przyczyn mojej wizyty, panie Sterne. Wie pan,
dlaczego tutaj jestem?
- Naturalnie. - Miał gęste czarne włosy, tak czarne, że niemal z granatowym
połyskiem. Zaczesane do tyłu, odkrywały twarz o twardych, wyrazistych rysach.
Candra zdążyła ocenić, że Sterne zbliża się do czterdziestki. Tymczasem lśniące
niebieskie oczy przeszywały ją na wylot. Ich właściciel dawał dziewczynie
odczuć, że traci czas. - Prawdę mówiąc, spodziewałem się pani.
Candra zmarszczyła brwi.
- Czyżby? - Na chwilę pozwoliła zbić się z tropu.
- Zaskoczyło to panią?
- Tak.
- Dziwię się tylko, że potrzebowała pani aż tyle czasu, żeby się zjawić.
- Nie wiem, o czym pan mówi. Wyniosły uśmiech wykrzywił mu usta.
- Jest pani osobą znaną.
- Czyżby? A dlaczego to? - Zorientowała się, że Sterne próbuje wyprowadzić ją
z równowagi.
- Słyszałem, że jest pani miłośniczką przyrody. Uniosła podbródek. Wiedziała
już, do czego jej
rozmówca zmierza.
- Być może.
- Jawi mi się pani jako zapamiętała bojowniczka o zachowanie dziedzictwa
natury w naszym mieście.
- A czy to coś złego? - spytała zaczepnie z błyskiem w szarozielonych oczach.
- Nie, to postawa godna podziwu - powiedział Sterne uroczystym tonem. Candra
zdawała sobie jednak sprawę, że w tych słowach zawiera się kpina. - A teraz
przyszła mi pani powiedzieć, co powinienem a czego nie powinienem robić po
tej stronie kanału, po której stoją magazyny.
- Słusznie - powiedziała oschle.
- Proszę więc się nie krępować. - Z rozbawioną miną podszedł do biurka,
niedbale oparł się o nie plecami, a ręce wsunął do kieszeni.
Wściekłość dziewczyny rosła. Dla uspokojenia zaczerpnęła głęboko powietrza.
- Czy pan wie, że ta ziemia należała do mojego dziadka?
Gęste, czarne brwi uniosły się i Candra zorientowała się, że ta informacja go
zaskoczyła.
- Prawdę mówiąc, nie wiedziałem, ale nie rozumiem, co to ma do rzeczy.
- Dziadek zamierzał zburzyć magazyny i przekształcić ten teren w rezerwat
przyrody.
- Dlaczego więc tego nie zrobił?
- Umarł kilka miesięcy temu. - Po tym beznamiętnym stwierdzeniu dziewczyna
wbiła w Sterne'a wzrok. Napięcie między nimi wzrosło. W swojej walce w
obronie przystani, Candra natknęła się na wielu tępogłowych facetów, ale
takiego jak Sterne jeszcze nie spotkała.
- I nikt z pani rodziny nie znalazł w sobie dość siły, żeby zająć się spełnieniem
jego woli?
- Niestety nie. Ziemia dziadka, a było jej sporo, została podzielona między
dwóch moich wujów. Obu interesowała wyłącznie szybka sprzedaż
nieruchomości i zdobycie pieniędzy.
- Pani natomiast pozostało toczenie batalii, kiedy okazało się, że ktoś może
dostać pozwolenie na budowę.
- Właśnie - przytaknęła Candra. - Mój dziadek chciał żeby Stonely pozostało
nadal przytulnym miasteczkiem. Oburzały go domy wyrastające tutaj jeden po
drugim. Był zdecydowany nigdy nie sprzedać ziemi, nawet za podwójną czy
potrójną cenę.
- Czy uważa pani, że wdzierając się tutaj i opowiadając mi tę historię, zdoła
mnie pani skłonić do zmiany zamiarów? - spytał zaczepnie Sterne.
- Gdybym tak nie sądziła, w ogóle nie próbowałabym z panem rozmawiać -
odpowiedziała Candra. - Czy pan wie, co pan robi ludziom mieszkającym po
stronie magazynów, między drogą a brzegiem?
- Kiedy starałem się o pozwolenie i przedstawiłem plany do zatwierdzenia, nikt
się nie sprzeciwiał - odparł spokojnie Sterne. - Myślę, że ludzie raczej czują
ulgę. Wreszcie po tylu latach ktoś coś tam zrobi. Przyglądanie się rozpadającym
budynkom nie stanowi chyba szczególnej przyjemności.
- Ulice pełne pijaków wrzeszczących o drugiej w nocy też raczej nie są
przyjemne.
- Sądzę, panno Drakę, że jest to błędne wyobrażenie. Zamierzam otworzyć
elegancką restaurację z ekskluzywnym klubem nocnym. Nie będzie ani żadnych
kłopotów, ani hałasów.
- Nie? - zapytała Candra, unosząc brwi. - Czy nie sądzi pan, że na przystań
ś
ciągną klienci szczególnego rodzaju, którzy będą chcieli się zabawić?
- Ponieważ przystań ma służyć tyiko do wynajmowania łodzi, klienci będą po
prostu zjawiać się i znikać. Nie widzę żadnego problemu - odparł chłodno. -
Zdaje się jednak, że docieramy do drugiego dna tej sprawy. - Urwał i spojrzał na
Candrę, która poczuła chłód jego spojrzenia. - Niepokoi panią rozbudowa
przystani. I fakt, że, mieszkańcy zostali poproszeni o opuszczenie basenu.
- Przyznaję, że ten czynnik też odgrywa rolę
- odparła równie lodowato. - Bardzo dużą.
- Przystań nie jest miejscem dla samotnej dziewczyny, chyba że nie mieszka
pani sama. Męża pani nie ma. Ale może stałego chłopaka?
- Panie Sterne! - Candra odchyliła głowę. - Wypytuję mnie pan o prywatne
sprawy?
Wzruszył ramionami.
- Pani prywatne życie zupełnie mnie nie obchodzi.
- Zależy panu tylko na pozbyciu się mnie i mojego domu, prawda?
- Łodzi, panno Drakę. Poza tym wciąż jeszcze nie dowiedziałem się, czemu
mam przypisać tak późną wizytę. Nie, proszę nie mówić. Spróbuję zgadnąć.
Piękna opalenizna wskazuje, że była pani na wakacjach. W jakimś ładnym
miejscu? Podpbało się pani?
Ten protekcjonalny ton rozeźlił Candrę jeszcze bardziej.
- Wróciłam kilka godzin temu - wyrzuciła z siebie.
- Może pan sobie wyobrazić moje osłupienie, kiedy stwierdziłam, co się stało
podczas mojej nieobecności? Właściciele łodzi powinni byli zebrać się i
wyraźnie panu powiedzieć, co może pan zrobić ze swoimi pomysłami.
- Proszę mi wierzyć, że próbowali - oświadczył.
- Ale nic to nie dało.
- Bo większość spośród nich to emeryci, którzy pragną spokoju i niczego więcej.
Gdzie oni się podziali?
- spytała Candra.
- Nie wiem.
- 1 nic to pana nie obchodzi?
- Przypuszczam, że znaleźli sobie inne, równie dobre cumowisko. Z tym nie
powinno być trudności.
- Nie w tej okolicy. - Candra nie ustępowała.
- Tutaj na wielokilometrowym odcinku nie ma innych cumowisk. Powiem panu
jeszcze, że akurat tamto miejsce mi się podoba. Mam niedaleko do pracy, dosyć
blisko do rodziców i nie widzę powodu, dla którego trzeba byłoby stamtąd
zabierać pływające domy tylko dlatego, że chce pan prowadzić roboty na
brzegu.
- Zapomina pani, że nie zamierzam trzymać lodzi mieszkalnych.
- Gzy to oznacza, że możemy je zostawić, jeśli nie będziemy na nich mieszkać?
- Można o tym pomyśleć. - Sterne wzruszył ramionami. - Ale dopiero po
zakończeniu prac. Tymczasem musi pani zabrać łódź, tak jak inni.
- A gdybyśmy odmówili? Westchnął ze zniecierpliwieniem.
- Wtedy oczywiście podejmę odpowiednie kroki prawne. A teraz, jeśli to już
wszystko, chciałbym się z panią pożegnać... Chyba, że nie jest pani w stanie
manewrować łodzią - dodał, uderzony nagłą myślą.
- Przecież pani na niej po prostu mieszka i raczej nigdzie nie pływa. Może
wyprowadzić pani tę łódź?
Candra wpadła w furię.
- Umiem manewrować łodzią, od kiedy wyrosłam z pieluch. Jeśli pan nie
wierzy, zapraszam któregoś dnia na pokaz.
Uśmiechnął się, ale jego oczy pozostały zimne.
- Przyjdę zobaczyć, jak pani odpływa. Proszę nie zapomnieć mnie zaprosić.
- Długo będzie pan na to czekał. Nie mam zamiaru się stamtąd ruszać. W ogóle.
Czy wyrażam się jasno?
Simeon Sterne miał szerokie wargi, ale w tej chwili tworzyły one cienką, prawie
niewidzialną linię.
- W stosownym czasie będę mógł spowodować usunięcie łodzi całkowicie
zgodnie z prawem. Proszę mnie do tego nie zmuszać, panno Drakę.
- Jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa - stwierdziła zuchwale. - Na pewno
będę mogła coś zrobić w tej sprawie.
- Niech pani próbuje, ale obawiam się, że to strata czasu. Mam pozwolenie
zarówno od British Water-ways, jak i od miejscowych władz.
- Zobaczymy. - Z wysoko uniesioną głową Candra obróciła się i pewnym
krokiem wyszła z pokoju.
Tej nocy śnił się jej Simeon Sterne, jego przenikliwe niebieskie oczy, usta bez
uśmiechu, wysoka, szczupła sylwetka, opalone ręce z długimi palcami. Zbudziła
się, wciąż myśląc o nim. Wściekłość dziewczyny nie osłabła.
Wypuściła psy, wzięła prysznic i ubrała się. Cały czas miała zamęt w głowie.
Wprost szalała ze złości, że nie dowiedziała się o projekcie Sterne'a dostatecznie
wcześnie, by zaprotestować. Teraz chyba istotnie nie mogła już nic poradzić,
należało więc po prostu robić mu na złość. Na przykład bezwzględnie
odmawiając przeprowadzki.
Dla Candry kupno łodzi oznaczało niezależność. Przez dwadzieścia siedem lat
mieszkała pod dachem rodziców, poddając się rządom ojca. Znajomi uważali, że
powinna była się wyprowadzić dużo wcześniej, ale miłość i poczucie lojalności
przywiązały ją do rodzinnego domu. Przed rokiem dostała awans w pracy i jej
pensja znacznie wzrosła. I właśnie wtedy nadarzyła się okazja kupienia łodzi.
O posiadaniu łodzi i mieszkaniu na niej marzyła od dziecka. Ojciec Candry,
dziadek i pradziadek zarabiali na życie jako przewoźnicy. Oczywiście ojciec
sprzeciwił się pomysłowi córki, ale tym razem Candra okazała się
niewzruszona. Przez ostatni rok zmieniła się nie do poznania, stała się bardziej
pewna siebie.
Z nową, odpowiedzialną posadą sekretarza firmy wiązały się liczne wymagania,
toteż „Cztery pory roku" były idealnym miejscem do znalezienia wytchnienia po
ciężkiej pracy. Teraz Simeon Sterne zburzył spokój umysłu Candry i zamiast
odpoczynku i odprężenia na łodzi, nurtowały ją palący gniew i świadomość, że
w końcu trzeba się będzie wyprowadzić.
Pierwszego dnia po powrocie Candra nie miała wiele czasu, by myśleć o
kłopotach. Rzuciła się w wir prac porządkowych, które trzeba było wykonać po
długiej nieobecności. Następne dni też były bardzo pracowite i do rozwiązania
swego problemu nie zbliżyła się ani o jotę. Znajomy prawnik powiedział jej, że
ani ona, ani pozostali właściciele łodzi nie mają żadnych szans. Skoro Simeon
Sterne dostał już pozwolenie, nic nie można było zrobić.
Mimo wysiłków Candry by zorganizować protest właścicieli, coraz więcej łodzi
odpływało. Rozczarowana dziewczyna oczami duszy widziała już dzień, gdy
przy nabrzeżu zostaną tylko dwie łodzie, jej i George'a Millera. Był on równie
uparty jak ona, ale z odmiennych przyczyn. Mieszkał na łodzi przez całe życie i
chciał tutaj także umrzeć.
W sobotę Candra zaprosiła gości na kolację. Przyjęcia, które organizowała, były
zawsze udane. Cieszyła się na myśl, że będzie przygotowywała potrawy na swej
malutkiej kuchence. Bardzo to lubiła.
Tego dnia gościła Liz, przyjaciółkę ze szkolnych lat i jej męża Dave'a. Miał też
przyjść Andrew Roland, pracujący z Candrą w tej samej firmie, tyle, że w dziale
zaopatrzenia. Andrew był rozwiedziony, miał niewiele ponad trzydzieści lat i
często próbował wyciągać Candrę wieczorami z domu. Dziewczyna jednak
miała już wcześniej złe doświadczenia z Craigiem, który próbował rządzić jej
ż
yciem niemal tak samo, jak ojciec, i nie zamierzała się z nikim wiązać na
dłużej. Chciała skoncentrować się wyłącznie na karierze zawodowej.
Andrew przyszedł pierwszy. Był wysoki, chudy i poważny. Nosił okulary w
złotych oprawkach i szpakowate wąsiki. Na widok Candry rozpromienił się od
razu.
- Wyglądasz wspaniale! - powiedział.
Wziął kieliszek sherry, poklepał psy i wraz z gospodynią przeszedł do
przytulnego saloniku z mosiężnymi okuciami i marszczonymi firankami z
koronki.
- Co się stało z innymi łodziami? - spytał usiadłszy na różowym fotelu. -
Zdziwiło mnie, że tyle ich odpłynęło.
- Lepiej, gdybyś o to w ogóle nie pytał - odparła Candrą przez zaciśnięte zęby. -
To drażliwy temat.
Andrew uniósł brwi.
- Skoro już zapytałem, chciałbym usłyszeć od- , powiedź. Zawsze uważałem, że
jesteś tutaj narażona na różne niebezpieczeństwa, a teraz tym bardziej.
- Zupełnie jakbym słyszała ojca. .
- Jest rozsądnym człowiekiem.
- Istotnie - przyznała Candrą. - Krótko mówiąc, dostaliśmy rozkaz wymarszu. W
tej okolicy zajdą duże zmiany.
- Na przykład?
- Na przykład przyzwoita przystań i restauracja z klubem nocnym.
- Kto chce to zrobić?
- Wredny facet, niejaki Simeon Sterne.
- Ten przedsiębiorca? - Candra skinęła głową.
- Słyszałem o jego firmie. Ostatnio dużo się o niej mówi. Dokąd się przenosisz?
- To jest właśnie pytanie za sto tysięcy - stwierdziła gorzko Candra. - Nie chcę
się przenosić. Zamierzam się bronić rękami i nogami.
- Powodzenia. Słyszałem, że facet jest raczej bezwzględny.
- Nie musisz mi tego mówić. Już się z nim starłam.
- Domyślam się, że leciały iskry. - Andrew uśmiechnął się szeroko.
- Dość mam ludzi włażących mi na głowę - powiedziała ostro. - Przepraszam cię
na chwilę. Idą Liz i Dave.
Również nowo przybyli przejęli się bieżącymi wydarzeniami i większa część
rozmowy skupiła się tego wieczoru wokół Simeona Sterne'a i miejsca, w którym
Candra mogłaby się zatrzymać, gdyby musiała zabrać łódź z obecnego
cumowiska.
Wszyscy wciąż jeszcze siedzieli w saloniku popijając kawę i sącząc koniak,
kiedy Candra przypadkowo dostrzegła przez okno sylwetkę zbliżającego się
gościa.
- Nie uwierzycie - powiedziała spokojnie - ale właśnie nadchodzi Simeon Sterne
we własnej osobie.
- Gdzie jest? Gdzie? - Liz wyciągała szyję. - Czy to on? Zupełnie inaczej go
sobie wyobrażałam.
- Szkoda, że jest wrogiem - skrzywiła się. - Hej, Candro, czy on idzie tutaj?
Może będziemy przeszkadzać i byłoby lepiej, żebyśmy poszli?
- Ani mi się ważcie! - wykrzyknęła Candra.
- Przepraszam was na chwilę, zobaczę, czego on chce. Przypilnujcie psów. -
Wyszła spod pokładu na rufę. Simeon Sterne stał na brzegu w ciemnym
garniturze i białej koszuli. Wyglądał równie niesympatycznie, jak we
wspomnieniu Candry z pierwszego spotkania, chociaż zapadający zmierzch
łagodził ostrość rysów jego twarzy.
- Rozumiem, że przyszedł pan sprawdzić, czy jeszcze tutaj jestem - powiedziała
chłodno. Wysokość pokładu sprawiła, że ich twarze znalazły się na jednym
poziomie. Candra bez lęku spoglądała wprost na intruza.
- Owszem, przyszedłem właśnie dlatego. - Zmierzył ją uważnym spojrzeniem.
Rozpoczął od wysmukłych nóg w białych sandałkach na wysokich obcasach,
potem przesunął wzrok na płaski brzuch, wciętą talię i jędrne piersi. Candra nie
byłaby kobietą, gdyby nie zrobiło to na niej żadnego wrażenia. Natychmiast
jednak stłumiła doznanie, on zaś ciągnął dalej powolne, pełne aprobaty
oględziny, przenosząc spojrzenie na szerokie usta oraz zadarty nos i kończąc na
lśniących włosach. - Zdaje się, że wydaje pani coś w rodzaju przyjęcia -
zauważył.
- Pożegnalnego, jak sądzę?
- Nic z tych rzeczy - rzuciła rozdrażniona jego spojrzeniem.
- Czyżby nie była pani gotowa do przeprowadzki?
- spytał.
- Chyba ostatnio wysłowiłam się dość jasno.
- Och, panno Drakę, skąd ten upór? Po co sobie utrudniać życie?
- Może mnie pan stąd usunąć tylko siłą - stwierdziła Candra. - A do tego musi
pan mieć nakaz, bo inaczej złożę skargę o naruszenie cudzej własności.
Gęste, czarne brwi wygięły się w łuk, ale Simeon Stenie milczał. Cofnął się i
przesunął wzrokiem po „Czterech porach roku". Na burcie od tej strony
widniały malowidła przedstawiające jesień i zimę.
- Ładna łódź - powiedział w końcu. - Sama ją pani pomalowała?
- Nie, zrobił to poprzedni właściciel - odparła.
- Zastanawiam się, dlaczego ją sprzedał. Wnętrze pewnie też jest ciekawe.
- Niech pan nie liczy na zaproszenie - ucięła.
- Nie śmiałbym zakłócać tego spotkania. Czy często urządza pani przyjęcia?
- Nie podoba mi się to wypytywanie. Jeśli chciał się pan przekonać, czy się
wyprowadziłam, to odpowiedź pan zna, więc proszę sobie iść.
- Mogę znaleźć dla pani nowe miejsce. Oczy Candry rozwarły się szeroko.
- Pańska uprzejmość mnie przytłacza. Mimo to dziękuję. Wolę mieszkać tutaj.
- Mój przyjaciel ma dom na posesji, która przylega do kanału - Sterne ciągnął
nie zrażony. - Chętnie pozwoli pani tam przycumować.
- Nie wierzę własnym uszom. Czyżby złożył pan podobne propozycje
wszystkim właścicielom łodzi? I biegał pan po okolicy, żeby znaleźć miejsca dla
wszystkich?
- Tylko dla pani.
- Czym sobie zasłużyłam na specjalne traktowanie?
- Szanowna pani jako jedyna robi trudności.
- Również pan Miller nie zamierza się stąd wynieść.
- Pan Miller? Ach, ten człowiek z „Czarnej księżniczki". To pani najbliższy
sąsiad?
Candra skinęła głową.
- Czy to pani go podpuściła? - spytał agresywnie.
- Nie. George Miller mieszkał i pracował na kanale przez całe życie. Urodził się
w Stonely, tutaj się wychował i tutaj chce spędzić resztę życia. Jeśli ma pan
choć odrobinę serca, proszę wziąć to pod uwagę.
Sterne ściągnął brwi.
- Nie musi mi pani mówić, co mam robić.
- A ja nie muszę korzystać z pańskiej pomocy. Ale z czystej ciekawości
zapytam: jaką presję wywarł pan na przyjacielu? Przecież on mnie nie zna,
nawet nie wie, jak wyglądam. Mogę mieć dziesiątki znajomych, którzy lubią się
awanturować. Poza tym nie chciałabym ingerować w jego prywatność. Do łodzi
jest potrzebny swobodny dostęp, a nie ścieżka przez czyjś ogród. W dodatku
moje psy muszą się wybiegać. Nie wiem, czy podobałoby mu się, gdyby hasały
po jego terenie.
- Psy?
- Właśnie tak. Mam dwa owczarki alzackie, które strzegą łodzi. - Jakby na
zawołanie, Skye wyszedł spód pokładu i na widok obcego zaczął szczekać.
Candra przytrzymała go, ale pies nadal warczał i pokazywał zęby.
Spod pokładu wyszedł Andrew, żeby zobaczyć, co się dzieje.
- Czy ten pan cię nachodzi, Candro? - Zapytał i opiekuńczo otoczył ją
ramieniem, co dziewczynie wydało się zabawne. Andrew dorównywał
wprawdzie wzrostem Simeonowi, ale różnili się, jeśli chodzi o budowę ciała.
Nawet mimo garnituru widać było szerokie barki, umięśnione ramiona i nogi
Sterne'a. Andrew wyglądał przy nim jak chuchro.
- Ten pan właśnie odchodzi - powiedziała Candra. Twarde spojrzenie Sterne'a
zwróciło się ku towarzyszowi Candry.
- Zdaje się, że jest pan w bliskich stosunkach z panną Drakę, więc proszę jej
wytłumaczyć, że popełnia poważny błąd. Nie mam zamiaru wycofywać się z
własnych planów, ale nie dążę też do ostrej konfrontacji. - Z tymi słowy Sterne
obrócił się na pięcie i odszedł.
- On z pewnością nie ma zwyczaju owijania spraw w bawełnę - powiedział
Andrew, kiedy wrócili pod pokład. - Ale wiesz przecież, że ma rację. Naprawdę
powinnaś się wyprowadzić.
- Nie znoszę, gdy mi się mówi, co mam robić.
- Co się stało? - zapytała Liz, z zainteresowaniem spoglądając na
rozmawiających. - Czy tamten facet przyszedł cię poganiać, żebyś się stąd
wyniosła? Candra potaknęła.
- Powiedział nawet, że znalazł nowe miejsce dla mojej łodzi. Widzieliście taką
bezczelność?
- Odnoszę wrażenie, że raczej chce ci pomóc
- powiedziała Liz.
- To jest przecież w jego interesie - parsknęła Candra.
, - A więc odrzuciłaś jego propozycję?
- No pewnie!
Liz spojrzała znacząco na męża, mówiąc:
- Ta dziewczyna jest szalona.
- Wiem, co robię. - Candra obdarzyła Liz gniewnym spojrzeniem.
- Chyba powinniśmy już iść - stwierdził Dave.
- Przykro mi, że Simeon Sterne popsuł tak przyjemny wieczór - powiedziała
Candra.
- Nie masz co przepraszać. - Dave uśmiechnął się.
- Dziękujmy raczej Bogu, że facet nie przyszedł wcześniej. Jedzenie było, jak
zawsze, wyśmienite. Wielkie dzięki, Candro. Zaprosiłbym cię do nas, ale wiesz,
jaka z Liz kucharka.
- Jakoś jesz to, co gotuję. - śona szturchnęła go w bok.
- Tylko dlatego, że nie mam wyboru. Przekomarzali się dalej, szykując do
odejścia.
Andrew niechętnie poszedł ich śladem.
- Może jeszcze trochę z tobą pobędę? - zaproponował. - Pomogę w zmywaniu.
Wolałbym nie zostawiać cię w takim stanie.
- Wiesz, że nigdy nie pozwalam gościom zmywać
- pokręciła głową Candra. - Nie martw się o mnie, nic mi nie będzie.
- Ale pozwolisz, że jutro przyjdę.
- Jeśli chcesz - odparła dziewczyna. - Nie mam zamiaru szukać nowego
cumowiska. Nie chcę się stąd wyprowadzać.
- W końcu będziesz musiała - powiedział łagodnie Andrew. - Nie zaszkodzi
więc rozejrzeć się po okolicy.
- Też tak myślę - przyznała Candra - tyle, że nie zamierzam się spieszyć. Jest
mnóstwo czasu. Niech Sterne się denerwuje. Drań! Nienawidzę go.
W niedzielny poranek świeciło słońce i śpiewały ptaki, toteż zły nastrój
dziewczyny pierzchnął bez śladu. Nakarmiła psy i zjadła śniadanie. O wpół do
jedenastej przyszedł Andrew.
Zjedli lunch w pubie i spędzili bardzo przyjemny dzień, ale znaleźć cumowiska
im się nie udało.
- Mam wrażenie - powiedział Andrew - że nie będziesz miała innego wyboru niż
przyjąć ofertę Sterne'a.
- Gdzieś znajdę miejsce - odparła Candra. - I na to przyjdzie czas.
Wkrótce pożałowała, że nie pozwoliła się odprowadzić do łodzi. Drzwi
„Czterech pór roku" były otwarte, zasuwka odsunięta, a po psach nie pozostał
nawet najmniejszy ślad.
ROZDZIAŁ DRUGI
Candra czuła, jak serce tłucze się jej w piersi. Nie słyszała niczego podejrzanego
i nie widziała w pobliżu nikogo, ale ktoś jednak dostał się na łódź. Może nawet
jeszcze był wewnątrz! I w jakiś sposób dał sobie radę z psami. Przerażająca
myśl ścisnęła jej gardło, ale w następnej sekundzie spod pokładu wyskoczyła
Lady z radości omal nie przewracając swej pani. Candra odetchnęła z ulgą.
- Och, Lady, dzięki Bogu, że nic ci nie jest. Co się stało? Gdzie jest Skye?
Mówiąc to zajrzała za próg kuchni. Dostrzegła lśniący męski but i stojącego
obok psa.
- Skye? - zawołała. - Chodź tutaj.
Pies spojrzał na nią i zamerdał ogonem, ale nie uczynił żadnego wysiłku, żeby
choćby ruszyć łapą. Tymczasem w polu widzenia pojawił się mężczyzna i
Candra zauważyła mocną, opaloną rękę z długimi palcami, trzymającą Skye'a za
obrożę.
- To pan! - wykrzyknęła oskarżycielskim tonem, czując na sobie spojrzenie
chłodnych, niebieskich oczu natręta. - Co pan tutaj robi? Jak pan tu wszedł? I co
pan zrobił z psami? Przecież one nigdy nie wpuszczają nikogo na pokład.
Simeon Sterne wzruszył ramionami.
- Widocznie zrobiły dla mnie wyjątek.
Czuł się wyraźnie odprężony i zadomowiony. Również psy kręciły się wokół
niego, traktując go tak, jakby był regularnym gościem na „Czterech porach
roku".
- Nie rozumiem tego - odparła Candra. - Powinny odgryźć panu kawałek ręki.
Ale tak czy owak nie miał pan prawa tutaj się wdzierać.
- Nie wyłamałem zamka - powiedział Sterne. - Łódź była otwarta. Uznałem
więc, że nie odeszła pani daleko, czyli że mogę usiąść i poczekać.
Candra zmarszczyła brwi. Zawsze zamykała drzwi, nawet jeśli wychodziła na
chwilę. Ten człowiek kłamał. W małej kabinie wyglądał jak wielkolud,
wypełniał ją swoją postacią. Nigdy przedtem Candra nie czuła lęku przed
ciasnotą pomieszczenia.
- Prawdę mówiąc - ciągnął Sterne - nie przypuszczałem, że czekanie potrwa tak
długo.
- Nie wierzę panu - powiedziała Sandra. - Zawsze, ale to zawsze zamykam łódź.
- Tym razem pani tego nie zrobiła.
Candra cofnęła się myślą do początku dnia i nagle stwierdziła, że Simeon Sterne
ma rację. Przyglądał się jej badawczo. Candrę rozeźliło, że pozwoliła się złapać.
Odwróciła się ze złością.
- Nie miał pan prawa wchodzić tutaj jak do własnego domu. śadnego prawa!
- Wolałaby pani, żebym czekał na zewnątrz?
- Wolałabym, żeby pan poszedł do diabła i więcej nie wracał.
- Psy był osamotnione. Pomyślałem, że dotrzymam im towarzystwa.
Candra nadal nie mogła zrozumieć, jak Sterne'owi udało się obłaskawić
zwierzęta. Jej poczucie bezpieczeństwa gdzieś nagle przepadło. Jeśli psy dały
się podejść Simeonowi Sterne'owi, to równie łatwo mogłyby to uczynić wobec
kogoś innego. Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach.
- Może zechciałby mi pan dokładnie wyjaśnić powód tego najścia? - zażądała
chłodno.
- Czy to nie oczywiste? - Czarne brwi uniosły się w górę. - Ostatniego wieczoru
przerwano nam. Przyszedłem dokończyć rozmowę.
- Dla mnie ta rozmowa jest skończona.
- Czy chodziła pani szukać nowego cumowiska?
- spytał nie zniechęcony.
- W istocie tak było - przyznała niechętnie Candra.
- A więc pozwoliła pani przemówić sobie do rozumu? - Sterne wyglądał na
zadowolonego. - Dotarło do pani, że upór donikąd nie doprowadzi.
- Ani trochę. Nadal nie aprobuję pańskich zamiarów. Nigdy się z nimi nie
pogodzę. I zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby powstrzymać ich
urzeczywistnienie.
- Ale musiała pani dojść do przekonania, że to nieuniknione. Inaczej nie
szukałaby pani nowego miejsca dla łodzi.
- Taki sam dobry sposób na spędzenie niedzielnego popołudnia jak każdy inny -
odparła, ze złością reagując na nutę triumfu brzmiącą w jego głosie. - A jeśli
chodzi o cumowisko, to straciliśmy czas. Niczego nie było. Nie będę sobie tym
więcej zawracała głowy.
- Straciliśmy? - zapytał.
Co obchodzi Simeona Sterne'a, z kim chodziłam?
- pomyślała Candra ignorując pytanie.
- Sądzę, że miała pani na myśli znajomego, którego spotkałem wczoraj
wieczorem. Gdzie on jest teraz? Czyżby był tak nieelegancki i nie odprowadził
pani na miejsce?
- Panie Sterne, byłabym wdzięczna, gdyby opuścił pan moją łódź. - Candra była
już bardzo rozeźlona.
- Nie jest pan tu mile widzianym gościem ani teraz, ani w przyszłości.
- Zanim sobie pójdę muszę uzyskać pewność, że pani się stąd wyprowadzi.
- Być może tak się stanie, kiedy przyjdzie na to pora ~ powiedziała wyniośle
Candra - ale z pewnością
najpierw zrobię wszystko, żeby powstrzymać realizację projektu.
- Panno Drakę - Simeon Sterne zaczął okazywać wyraźne zniecierpliwienie. -
Bez wątpienia pojmuje pani, że sprawa jest z góry przegrana. W tej chwili ani
pani, ani nikt inny nie może już nic zmienić. - Po krótkiej przerwie dodał: -
Oferta mojego przyjaciela jest nadal aktualna.
Candrę zaskoczyła nagła zmiana frontu.
- Zachowam to w pamięci - powiedziała i dodała ponuro: — Będę miała ostatnią
deskę ratunku.
Usta Sterne'a ściągnęły się w wąską linię.
- Zdaje się, że tracę czas.
- Cieszę się, że pan to zrozumiał.
Obdarzył ją długim, surowym spojrzeniem. Przed przenikliwością błękitnych
oczu nie było ucieczki. Candra jeszcze nigdy nie widziała takiego
hipnotycznego spojrzenia. Stała skrępowana, aż wreszcie Simeon Sterne
odwrócił się, by w chwilę potem opuścić kabinę.
Candra przysięgła sobie, że w przyszłości będzie dokładniej sprawdzać, czy
zamknęła łódź. Zjadła lekką kolację, wyszła na spacer z psami i położyła się do
łóżka. Nie mogła spać. Wciąż nawiedzał ją obraz Simeona Sterne'a na łodzi.
Zasnęła dopiero przed świtem.
Po pracy następnego dnia stwierdziła, że odpłynęły jeszcze dwie łodzie. Zostali
z George'em tylko we dwoje.
- Co zamierzasz? - spytała sąsiada.
- Wygląda na to, że będę musiał się ruszyć, chociaż tak bardzo tego nie chcę.
- Rozumiem - powiedziała łagodnie Candra. - Musisz walczyć ze Sterne'em.
Trzeba mu pokazać, że nie może nas stąd wyrzucić.
- Jestem za stary na walkę - wymamrotał George.
- Aleja nie - odparła ostro. - Możesz być pewien, że zrobię wszystko, co w mojej
mocy.
- Chyba będę musiał sprzedać łódź.
- Nie mów takich rzeczy.
- Nie mam się dokąd przenieść.
- Wiem - potwierdziła dziewczyna ze smutnym skinieniem głowy. -
Próbowałam wczoraj coś znaleźć, bez powodzenia. Ale się nie poddam. śałuję,
ż
e mnie nie było, kiedy Sterne doręczał te swoje pisemka. Mogliśmy wtedy
zebrać się całą grupą i stanowczo odmówić przenosin.
George pokręcił głową, jakby chciał powiedzieć, że w ten sposób nie
osiągnęliby niczego. I najprawdopodobniej miał rację.
Następnego dnia, wracając wieczorem z pracy, już z daleka Candra dostrzegła,
ż
e Simeon Sterne znów stoi przy jej łodzi. Z miejsca straciła humor. Ale kiedy
podeszła, zorientowała się, że Sterne znajduje się dalej niż sądziła i że rozmawia
z George'em Millerem. Wiedziała, po co przyszedł. Chciał się upewnić, czy
stary zamierza się wynieść. Krew w niej zawrzała, ale zanim dotarła do obu
mężczyzn, George zniknął w kabinie. Simeon Sterne odwrócił się odchodząc.
Zobaczył Candrę.
- Dobry wieczór, panno Drakę. - Na dziewczynie znów spoczęło spojrzenie
chłodnych, niebieskich oczu.
Nieznacznie skinęła głową.
- Mam nadzieję, że nie naprzykrzał się pan George'owi Millerowi.
- Nie sądzę.
- To stary człowiek, bez przerwy się zamartwia.
- Jestem pewien, że ten problem można jakoś rozwiązać.
- Nie ma pan pojęcia - powiedziała Candra - jak bardzo utrudnia nam pan życie.
- Nie zamierzałem (ego robić - odparł Sterne, unosząc smoliste brwi.
- Nie? - spytała z goryczą. - Jest pan tak zachwycony własnymi planami, że nasz
los wcale pana nie obchodzi. A mnie obchodzi. I mój, i pana Millera. Dlatego
niech się pan stąd wynosi. Niech pan sobie stąd idzie do diabła!
Sterne wydął wargi z dezaporobatą.
- A ja myślałem, że jest pani damą.
- Jak mogę być damą, kiedy taki łobuz jak pan wchodzi mi w drogę?
- Jest pani ostra, to lubię. Czy da się pani zaprosić na kolację dziś wieczorem?
Candra nie wierzyła własnym uszom.
- Ale tupet. Na co pan liczy? Na to, że uda się wlać we mnie tyle alkoholu,
ż
ebym nie wiedząc, co mówię, zgodziła się przenieść na teren pańskiego
przyjaciela?
- Nie sądzę, żeby kiedykolwiek dopuściła pani do takiej sytuacji - stwierdził z
kwaśnym uśmiechem. - Widzę, przecież, że zawsze panuje pani nad sobą w stu
procentach.
- Aż za dobrze - dodała dziewczyna.
- Zaraz zgadnę, czym się pani zajmuje. Najwyraźniej ma pani władzę. Może
nauczycielka? - Candra pokręciła przecząco głową. - Nie? Może prowadzi pani
sklepik? A raczej, sądząc po pani strojach, sklep z luksusową odzieżą?
- Znowu pudło, panie Sterne. - Ten komplement sprawił jednak Candrze
przyjemność. - Pracuję jako sekretarz firmy farmaceutycznej.
- Ho, ho!
- I jeszcze przed ukończeniem trzydziestu lat planuję wejść do zarządu.
- To godne podziwu.
Candra wyczuła kpinę w jego głosie.
- Mówię poważnie.
- Nie wątpię.
- Nie wygląda na to. Czyżby nie lubił pan kobiet odnoszących sukcesy
zawodowe?
- Mam swoje zapatrywania - Sterne się uśmiechnął.
- Podyskutujemy o nich podczas kolacji?
Candra się zawahała. Wieczór spędzony w towarzystwie Sterne'a nie byłby z
pewnością nudny. Ale czy takie posunięcie byłoby rozsądne? Zobaczyła
George'a przyglądającego się im przez okno i pokręciła przecząco głową.
- Nie, dziękuję.
- Szkoda. Sprawiłaby mi pani przyjemność.
- Nie wiem, w jaki sposób.
- Interesująco spędzilibyśmy czas.
- Ma pan na myśli bezustanną sprzeczkę? - spytała.
- Wcale nie. Prowadzilibyśmy zdrową dyskusję. Wymienialibyśmy poglądy.
- Nie wyobrażam sobie, żebym mogła z panem spokojnie wymieniać poglądy.
- Skąd więc pani się dowie, jaki jestem, skoro nie chce pani skorzystać z szansy
poznania mnie? - spytał rozbawiony Sterne.
- Nie mam szczególnej ochoty się tego dowiadywać.
- Candra wzruszyła ramionami. - Proszę wybaczyć, muszę wypuścić psy.
Odeszła, ale Sterne stał w miejscu. Przyglądał się, jak dziewczyna otwiera
drzwi. Zaraz potem dwa owczarki alzackie zaczęły go radośnie witać.
- Hej, Skye! Hej, Lady! Pamiętacie mnie? Ależ z was sympatyczna i narwana
para. Szkoda, że wasza pani nie jest taka przyjacielska.
- Psy też by nie były, gdyby znały pańskie zamiary
- odcięła się Candra.
- Robię tylko to, co muszę. A tę kolację może przełożymy na inny dzień, kiedy
pani będzie w lepszym nastroju?
Candra udała, że tego nie słyszy.
- Do widzenia, panie Sterne - powiedziała i szybko wróciła na łódź.
Zaskoczona odwróciła się ujrzawszy jego głowę w drzwiach.
- Hej, Candro, mam na imię Simeon. Zapamiętaj to sobie, dobrze? - Z tymi
słowami zniknął.
Od tamtej pory Sterne, jakby się zapadł pod ziemię. Candra nie widziała go
przez kilka następnych dni. Nie dał znaku życia podczas weekendu.
- To mi się nie podoba - powiedziała Candra do George'a Millera w
poniedziałek rano.
Stary przewoźnik uniósł zmęczone, kościste ramiona, żując koniec fajki.
- Zrobił swoje, teraz nic tu po nim - odpowiedział.
- Dziwne - ciągnęła dalej Candra. - Myślałam, że będzie nam wiercił dziurę w
brzuchu dzień w dzień. Czy nie sądzisz, że on coś szykuje?
George pokręcił głową.
- Chyba nie jesteś po jego stronie? - zapytała zjadliwie. George nigdy nie
powtórzył jej, o czym rozmawiał z Simeonem Sterne'em owego dnia, kiedy ich
widziała razem. - Przecież nie darowałeś mu tego, co robi?
- Człowiek musi zarobić na życie.
- Ale żeby po wszystkich staraniach mojego dziadka przebudowywać te
magazyny! Dziadek kupił tę ziemię właśnie dlatego, żeby nic takiego się nie
wydarzyło. Stonely było miłym, sennym zakątkiem. Potem zbudowali domy i
fabryki, a teraz te zmiany. Dla mnie to początek końca. A wyrzucanie nas z
domów jest po prostu obrzydliwe.
- Czas już coś znaleźć - odparł stary. - Dostaliśmy trzymiesięczne
wypowiedzenie.
- Wiem, ale nie zmienia to faktu, że nigdzie w okolicy nie ma cumowiska dla
łodzi mieszkalnych. Tutaj korzystamy z elektryczności, bieżącej wody i
kanalizacji. Boże, jak ja nienawidzę tego człowieka!
Była w bardzo złym nastroju, ale następnego dnia jej gniew wzmógł się w
dwójnasób, dziewczyna odkryła bowiem, że całe nabrzeże po stronie
magazynów zostało ogrodzone drutem kolczastym. Wracając z pracy musiała
solidnie nadłożyć drogi.
George siedział na dziobie swej łodzi i palił nieodłączną fajkę.
- Co się dzieje? Dlaczego on to zrobił? - zapytała Candra.
- Sam chciałbym wiedzieć.
- Dowiem się.
Musiała jednak poczekać do rana. Simeona Steme'a na pewno nie było już w
biurze, a miejsca jego zamieszkania Candra nie znała.
Rano jednak zajęły ją ważniejsze sprawy. Była na wpół ubrana, kiedy od strony
placu ogrodzonego drutami dobiegły ją odgłosy mrożące krew w żyłach: skowyt
pełen bólu i przerażenia, jakby kogoś tam mordowano.
Wypadła na brzeg i przez zadrutowane przejście w starym murze zobaczyła
swoją sukę. Lady wplątała się w zwój kolczastego drutu. Im bardziej się
szarpała, tym bardziej drut ją kaleczył.
- George! Przynieś coś do cięcia drutu - zawołała Candra, wdrapując się na mur.
- Lady jest cała poraniona!
Skye stał w pobliżu, wyraźnie osowiały, kłęby drutu powstrzymywały go przed
podejściem do suki.
Również Candra nie mogła się dostać do Lady. Gruby drut się nie poddawał i z
każdym ruchem suki zdzierał skórę z rąk Candry.
- Leż spokojnie, proszę cię, proszę - błagała Candra. Suka spojrzała na nią
wzrokiem pełnym cierpienia
i na moment zastygła w bezruchu. - Dobra dziewczynka - powiedziała Candra,
wsuwając rękę między druty, żeby pogłaskać Lady i dodać jej otuchy. Ale
wtedy właśnie suka poruszyła się i ramię Candry uwięzło w kolczastej
plątaninie.
- George, gdzie jesteś? - zawołała dziewczyna.
i Stary wyjrzał przez mur. Dostrzegł, co się dzieje i zgroza odmalowała mu się
na twarzy.
- Sprowadź pomoc - szlochała Candra. - Weterynarza, lekarza, wszystko jedno.
Tylko szybko! Pospiesz się! - Ale George był stary i Candra uświadomiła sobie,
ż
e będzie szybciej, jeśli sama się oswobodzi i ściągnie pomoc, nawet gdyby drut
miał jej całkiem rozorać rękę. Zacisnęła zęby, wyrwała ramię i już po chwili
pędziła wzdłuż brzegu.
- Wracaj i miej oko na Lady - zawołała mijając George'a.
Weterynarz przybył w kilka minut po powrocie Candry z pobliskiego pubu, w
którym był telefon. Wyczerpana Lady leżała na boku i patrzyła na swą panią
szeroko otwartymi, pełnymi miłości oczami, jakby pytając, dlaczego nie próbuje
się jej pomóc. Oczy Candry zaszły łzami. Weterynarz ciął drut i wyciągał kolce
z ciała Lady. Mimo iż przedtem suka dostała zastrzyk, nadal bardzo cierpiała.
- Nic nie poczuje - zapewnił weterynarz, ale Candrze nie przyniosło to ulgi.
Objęła ramionami skomlącego obok Skye'a.
- Jak to się stało? - dopytywał się lekarz. Zręcznie uwalniał sukę z drutu, ale i
jemu nie udało się uniknąć zadrapań.
- Nie wiem - odparła Candra - ale sądzę, że przeskoczyła przez mur i wpadła na
zwój drutu. Zwykle w tym miejscu psy się bawią, ale wczoraj pan Sterne
postawił ogrodzenie.
- A ten drut kolczasty pewnie miał być rozciągnięty na murze, bo w robieniu
zapory tej wysokości nie widzę sensu.
- Pewnie ma pan rację.
Weterynarz oswobodził Lady i przeniósł ją przez mur do samochodu.
- Trzeba założyć szwy - powiedział. - Zatrzymam ją w klinice. Jutro będzie
można ją odebrać. A pani również powinna jechać do szpitala.
- Tak zrobię - odparła, spoglądając na krwawiącą rękę.
Skaleczenia Candry nie były głębokie, obeszło się bez szycia. Opatrzono je i po
zastrzyku przeciwtężcowym dziewczyna właściwie mogła iść do pracy. Zamiast
tego zadzwoniła do firmy i wzięła wolny dzień. Chciała się spotkać z pewnym
człowiekiem, chciała, żeby pożałował, że kiedykolwiek o niej usłyszał.
Do firmy Sterne'a wkroczyła pewnym krokiem. Nie rozglądając się przeszła
przez sekretariat, kierując się wprost do gabinetu szefa. Zawodowy uśmiech
zastygł na ustach sekretarki.
- Bardzo przepraszam, ale nie może pani wejść - powiedziała.
- Mogę i wejdę - odparła ostro Candra, stojąc w uchylonych drzwiach gabinetu.
Atak z zaskoczenia nie powiódł się. Gabinet był pusty. Niemal natychmiast
Candra usłyszała jednak szelest papierów przekładanych w przyległym pokoju.
Uśmiechnęła się pod nosem, podeszła do biurka i czekała.
Poprzednim razem obrzuciła gabinet jedynie przelotym spojrzeniem, teraz miała
okazję, żeby się rozejrzeć. Był to pokój imponującej wielkości, na podłodze
rozpościerał się jasny dywan, na ścianie, wyłożonej grubą tkaniną, wisiały
akwarele. Nowoczesne meble i antyki przemieszano beztrosko. Wielkie dębowe
biurko, pokryte patyną wieków, stało prostopadle do ściany, którą niemal w
całości zajmowało okno. Obrotowy fotel za biurkiem miał wytartą tapicerkę i
niewątpliwie był wygodny, pozostałe fotele dostawiono tylko dla celów
praktycznych, nie dla ozdoby. Na innej ścianie rozpościerała się doniczkowa
zieleń.
Candra usłyszała kroki za plecami. Odwróciła się i zobaczyła Sterne'a, który
szedł w jej kierunku, pochylony nad papierami, które trzymał w ręku.
- Panie Sterne - Candra zaczęła mówić ostrym tonem.
Podniósł oczy i uśmiechnął się.
- Candro, jak to miło z twojej strony. Sekretarka nie powiedziała mi, że tutaj
jesteś.
- Nie miała okazji.
- Chciałaś mi zrobić niespodziankę? Co ci się stało? - Urwał, widząc
zabandażowaną rękę dziewczyny.
Jej szeroko otwarte oczy pałały nienawiścią, świeżo umyte włosy rozwiały się w
chwili, gdy energicznie zwróciła głowę w stronę Sterne'a.
- W porównaniu z Lady nic takiego.
- Do diabła z twoim psem - odparł natychmiast Sterne. - Ja się martwię o ciebie.
- No pewnie. I nawet nie przychodzi panu do głowy, że to wszystko stało się z
pana winy.
- Z mojej winy? Przykro mi, Candro, ale nie mam zielonego pojęcia, o czym
mówisz.
- Nie? - spytała z pogardą. - To panu powiem. Ale najpierw niech pan wyjaśni,
po co zostało zrobione ogrodzenie z drutu kolczastego.
- Czy to nie jest oczywiste? - Czarne brwi uniosły się lekko. Spojrzenie
niebieskich oczu przesunęło się wzdłuż ciała dziewczyny.
Candra ze złością odrzuciła w tył głowę.
- Nie jest. Dla mnie ten drut oznacza jedynie, że muszę chodzić o wiele dłuższą
drogą. Czy taki był cel? Chciał pan utrudnić mi życie, żebym nabrała ochoty do
przeprowadzki?
- Czy to nie dziwne - powiedział z cynicznym uśmiechem - ale taka myśl nie
przyszła mi nawet do głowy.
- I ja mam uwierzyć? - zapytała Candra. - Musi pan przecież wiedzieć, że
tamtędy przechodzę.
- Regularnie?
- Tak, zawsze.
- Przykro mi.
- Na pewno nie. Świadomie chciał pan mi zrobić na złość.
- Kosztowny sposób. Czyżbyś naprawdę sądziła, że zadałbym sobie aż tyle
trudu? Ogrodziłem teren z bardzo prostej przyczyny. Nie lubię wandali. Te
magazyny rozbierano cegła po cegle. Chciałbym, żeby coś z nich zostało do
czasu, aż rozpocznę przebudowę.
- A co pan powie o zwojach drutu kolczastego? Jakie miał pan w związku z nimi
plany?
Sterne zmarszczył brwi.
- Drutem kolczastym poleciłem zwieńczyć mur, ale...
- Ale polecenia nie wykonano - wpadła mu w słowo Candra.
Spojrzenie Sterne'a znów zatrzymało się na zabandażowanej ręce Candry.
- Przecież ty nie...
- Właśnie tak - przerwała mu lodowatym tonem. - A Lady w tej chwili operują.
Według mnie pan jest zą to odpowiedzialny i chcę się dowiedzieć, co zamierza
pan w tej sprawie zrobić.
ROZDZIAŁ TRZECI
Niebieskie, zimne oczy Simeona Sterne'a spoczęły na Candrze.
- Gdzie się znajdował ten drut kolczasty? - zapytał.
- Jakie to ma, do diabła, znaczenie, gdzie był?
- zawołała dziewczyna. - Lady na niego wpadła, ja też, i chcę się dowiedzieć, co
pan zamierza w tej sprawie zrobić.
Zmarszczka na czole Sterne'a się pogłębiła.
- Odpowiedz na moje pytanie - powiedział. Candra wzruszyła ramionami.
- Po drugiej stronie muru.
- A jak się tam dostałaś? Przez bramę? Candra potrząsnęła głową.
- Przejście też było zadrutowane - odparła. - Ale to nie ma znaczenia. Pan jest
odpowiedzialny za wypadek i jeżeli Lady zdechnie, podam pana do sądu.
- Bardzo się poraniła?
- Chyba nie. - Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Nie wiem.
- A więc znajdowała się na cudzym terenie - stwierdził szorstkim głosem.
Oczy Candry zapłonęły. Rozzłościło ją, że Sterne próbuje na nią zrzucić
odpowiedzialność.
- Moje psy zawsze bawią się w tamtym miejscu. Nie są ludźmi i nie rozumieją,
co oznacza drut kolczasty. Lady przeskoczyła przez mur i wylądowała dokładnie
w zwojach pańskiego drutu. A ja mam to
- wyciągnęła zabandażowaną rękę - bo próbowałam sukę wyciągnąć. W końcu
musiałam wezwać weterynarza. Gdyby nie zjawił się szybko, Bóg wie, co
mogłoby się stać.
- I obciążasz winą mnie? - W jego głosie nie było nawet odrobiny współczucia.
- Oczywiście. Wina leży w całości po pańskiej stronie. W żadnym razie nie
powinno się zostawiać drutu w tamtym miejscu.
- Przecież znajdował się na moim terenie. To twój pies był nie w porządku. I ty,
bo go nie pilnowałaś.
- Nie doglądam psów bez przerwy przez cały dzień. Kiedy jestem w domu,
zawsze biegają w pobliżu. Co pan sobie właściwie wyobraża? śe mam je
przywiązać? ' Przez kilka sekund panowała wroga cisza. Szczerze
powiedziawszy, Candra rozumiała, że nie Sterne zawinił, ale mógł przynajmniej
okazać nieco współczucia, a nie wrogość i beznamiętny chłód człowieka, po
którego stronie stoi prawo. Gdyby mogła wymierzyć mu policzek, napluć w
twarz, albo zrobić coś w tym rodzaju, rozładowałoby to jej wewnętrzny gniew.
- Zapłacę rachunek od weterynarza - powiedział Sterne.
- I sądzi pan, że to wszystko załatwi? - zapytała z goryczą w głosie. - Gdyby nie
postanowił pan zbudować Bóg wie czego, nie doszłoby do żadnego wypadku.
- Myślę, Candro, że najlepiej będzie, jeśli stąd pójdziesz - powiedział lodowato.
- Przyślij mi rachunki, zajmę się nimi, ale prace przy magazynach będą
prowadzone. Chciałbym, żebyście wraz z George'em Millerem wyprowadzili się
niezwłocznie. Im szybciej to zrobicie, tym szybciej będę mógł zacząć.
Candra wyprostowała się i spojrzała wprost w zimne Oczy swego rozmówcy.
Stoczyła walkę, nie wyszła z niej jednak zwycięsko.
- Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, panie Sterne - powiedziała - ale mam
wrażenie, że dostaliśmy trzy miesiące na przeprowadzkę. Nie ruszę się stąd aż
do ostatniej minuty ostatniego dnia, a jeśli pan sądzi, że rzucam panu kłody pod
nogi i działam z premedytacją, to niech pan się przyjrzy samemu sobie. śegnam.
Obróciła się na pięcie i doszła już niemal do drzwi gabinetu, kiedy ręka Sterne'a
ciężko opadła na jej ramię.
- Jeszcze chwilę, Candro - powiedział, obracając dziewczynę twarzą do siebie. -
Jeszcze jedno. Zastanawiam się, czy w innych sprawach wykazujesz tyle samo
namiętności, ile w sprawie tej budowy.
Candra zmarszczyła czoło i po chwili zorientowała się, co ma na myśli Sterne.
- O tym to pan się nigdy nie dowie.
- Naprawdę? - Zsunął ręce z ramion dziewczyny na plecy i powoli, lecz
bezlitośnie zaczął ją przyciągać do siebie.
- Ty łobuzie! - krzyknęła, bez powodzenia próbując kopnąć go w kostkę.
Powinna była się domyślić, do czego wszystko to zmierza i wyjść o wiele
wcześniej.
- Odpręż się, Candro. - Jego głos brzmiał teraz miękko, hipnotycznie. - Uważaj,
ż
ebyś nie uraziła się w rękę.
Mocno przycisnął dziewczynę do siebie, wsunął rękę w gęste włosy i odchylił
jej głowę do tyłu, tak że musiała spojrzeć prosto na niego. Druga ręka Sterne'a
przylgnęła do jej pleców na wysokości krzyża.
Serce mężczyzny biło nierówno, podobnie, jak jej własne, ale Candrze zdawało
się, że z całkiem innego powodu. Jego podniecała myśl o pocałunku, w niej nie
było nic poza zimną furią. Jeśli sądził, że w ten sposób osłabi jej upór, to
popełniał olbrzymią omyłkę.
Zaczął pochylać głowę z tą samą nieubłaganą powolnością, z jaką przedtem
przyciągał Candrę do siebie. Dziewczyna próbowała się uwolnić, ale jej wysiłki
spełzły na niczym. Kiedy zaś usta Sterne'a
I spoczęły w końcu na jej wargach, poczuła, przeszywający ją dreszcz. Chętnie
wmówiłaby sobie, że wywołała go odraza, w głębi serca wiedziała jednak, ' że
wcale tak nie jest. Miała do czynienia z bardzo zmysłowym i ponętnym
mężczyzną, wobec którego nie mogła pozostać obojętna.
Pilnowała się, żeby nie stracić panowania nad sobą, chciała udowodnić mu jego
omyłkę, ale kiedy usta Sterne'a poruszyły się, a czubek języka zaczął delikatnie
otwierać jej ściśnięte wargi, kiedy zaczął przesuwać ustami po jej twarzy,
czubku nosa i kącikach oczu, drażnić płatki uszu i kark poniżej kaskady włosów,
Candra zaczęła bezwiednie reagować na tę pieszczotę. Rozluźniła się, ale była
bierna. Pozwalała na pocałunki, ale ich nie odwzajemniała. Nie, na coś takiego
nie pozwoliłaby sobie nigdy. Sterne stosował swoisty szantaż, byłby jednak
ś
lepy, gdyby sądził, że jego taktyki nie przejrzała.
Nie zmieniało to faktu', że mężczyzna, który ją obejmował, znał się na tym, co
w tej chwili robił. Serce Candry szaleńczo łomotało. Powstrzymywała się
ostatkiem woli, by nie zacząć go całować. Byłoby to wręcz niewybaczalne.
Otechnęła nieco, gdy Sterne uniósł głowę, chociaż uścisku nie zwolnił.
- Moje gratulacje - powiedział. Candra zmarszczyła czoło.
- Jak długo jeszcze wytrzymałabyś? - W głosie mężczyzny zabrzmiała drwina. -
A może powinniśmy robić to dalej? Jeśli ja...
Jego usta znów musnęły wargi dziewczyny, ale tym razem Candra była na to
przygotowana.
- Ty łobuzie! - krzyknęła. Odnalazła nowy zapas sił, który pozwolił jej wyrwać
się z objęć Sterne'a. - Czy naprawdę myślisz, że odpowiedziałabym na twoje
pieszczoty? Jeśli chcesz znać prawdę, to wiedz, że skóra mi od nich cierpnie.
- Myślę, że kłamiesz. - Uśmiechnął się bezczelnie.
- Może dla uratowania własnej twarzy? Nie ma przecież nic złego w tym, że
kobieta odpowiada na pieszczoty mężczyzny.
- Ale nie wtedy, kiedy tym mężczyzną jest pan.
- Mamy wprawdzie różne poglądy na temat prac budowlanych, nie oznacza to
jednak, że pod innymi względami do siebie nie pasujemy.
- Czyżby? - spytała, z niesmakiem unosząc brwi.
- Jeśli w ten sposób chce pan załatwić swój interes, to wybrał pan
nieodpowiedni obiekt. Ja będę walczyć do ostatniego tchu.
- Świetna dziewczyna z ciebie! - Uśmiechnął się szeroko, zupełnie nie
zniechęcony ostrymi słowami Candry.
- Uważam, że robi pan paskudne rzeczy na ziemi mojego dziadka.
- To już nie jest ziemia twojego dziadka — przypomniał jej.
- Ale ma ją pan po nim. Kupił ją pan od mojego wuja, który powinien był
powiedzieć, jakie zamysły miał dziadek, i nie wypuszczać z własnych rąk tego
terenu bez klauzuli potwierdzającej przeznaczenie go na rezerwat przyrody.
- A może powinnaś to wszystko powiedzieć wujowi?
- On jest równie wredny jak pan. Chodziło mu wyłącznie o szybkie zdobycie
pieniędzy. A pana, zdaje się, interesuje to samo.
- Zwykle z tego właśnie powodu ludzie zajmują się biznesem - odparł Sterne bez
zająknienia.
- Ale żeby budować i przystań, i restaurację?
- zapytała. - Czy to nie lekka przesada? Nie podoba mi się żaden z tych
pomysłów, sądzę jednak, że przystań przynajmniej nie żatruje nikomu życia.
- Łodzie, które się wynajmuje, trzeba w zimie konserwować i malować, a wtedy
nie przynoszą żadnego zysku. Chcę żeby ten teren był wykorzystany. Miasto
rośnie, a w tej chwili jest w nim niewiele atrakcji. Zobaczysz, restauracja będzie
się cieszyła wielkim powodzeniem. Ludzie lubią siedzieć i spoglądać na wodę.
Znalazłem tutaj idealne miejsce. Czegoś takiego szukałem już od dawna.
Candra miała dość tej rozmowy.
- Najlepiej zrobię, jak sobie pójdę - powiedziała. Widzę, że nic nie osiągnę.
Simeon Sterne miał gotową odpowiedź na wszystko. Candra rozumiała jego
punkt widzenia, chociaż niechętnie się do tego przed samą sobą przyznawała.
Nie mogła jednak się z tym pogodzić, przenigdy. Oznaczałoby to, że zawiodła
zaufanie dziadka.
Energicznie podeszła do drzwi, rzucając Sterne'owi ostatnie, wyniosłe
spojrzenie. Jego uśmiechnięta twarz stanowiła obelgę nie do zniesienia.
Wychodząc trzasnęła drzwiami, wprawiając w osłupienie sekretarkę.
Po wyjściu na zewnątrz ugięły się pod nią nogi. Oparła się o ścianę budynku. Tę
słabość spowodował nie tyle ostry zatarg ze Sterne'em, ile jego pocałunek. Od
ś
mierci Craiga Candra przez wiele lat trzymała uczucia na wodzy. A teraz to
ohydne indywiduum musiało nagle zaleźć jej za skórę. Jeszcze jeden typ, który
uwielbiał wydawać rozkazy, podobnie jak jej ojciec, brat czy Craig.
- Długo cię nie było - powitał dziewczynę nad wodą strapiony George Miller.
- Po wyjściu ze szpitala poszłam do Sterne'a. Chciałam mu dać nauczkę.
- To nie była jego wina - odparł George z ponurą miną.
- Nie omieszkał tego podkreślić - odpowiedziała Candra. - Ale przynajmniej
wyrzuciłam to z siebie.
- Kłopot polegał na tym, że dziewczyna nie poczuła się ani trochę lepiej. - Jak
myślisz, czy powinnam iść i zobaczyć, co się dzieje z Lady?
George wyjął fajkę z ust i pokręcił głową.
- Lepiej zostaw ją w spokoju. Na pewno dostała środki znieczulające.
- Wobec tego zadzwonię. Zaraz wrócę. Weterynarz uspokoił ją, że mimo
pokaźnej liczby
szwów suka powinna szybko dojść do siebie. Po lunchu Candra wzięła Skye'a
na długi spacer. Przystanęła nad kanałem, przyglądając się łodzi, która właśnie
przedostawała się przez śluzę. Przy śluzie stał biały domek należący do dozorcy.
Zaskoczona, zobaczyła na nim tabliczkę z napisem „Na sprzedaż". Candrze
ż
aświatł pomysł. Wracając postanowiła, że na razie nic nie powie George'owi,
najpierw dowie się o cenę. George miał piękną łódź, łatwo mógł za nią uzyskać
pieniądze potrzebne na zakup domku. Sama mogłaby przy śluzie przycumować!
Po powrocie zamknęła Skye'a na łodzi. Idąc zauważyła, że drut kolczasty został
już rozciągnięty na murze. Gdyby ludzie Sterne'a zrobili to jak należy o dzień
wcześniej, Lady nie leżałaby teraz w klinice.
W agencji pośrednictwa nadzieje Candry się rozwiały. Ucieszyła się, że nie
powiedziała George'owi o domku. Cena była obłędnie wysoka.
Wieczorem przyszedł w odwiedziny Andrew.
- Co się stało? - spytał z troską, widząc zabandażowaną rękę dziewczyny.
Wyjaśniła mu. - O Boże
- powiedział. - Widziałem to ogrodzenie.
- Podobno postawiono je, żeby chronić teren przed wandalami - wyjaśniła
rozgoryczona Candra.
- Albo po prostu dlatego, że rozpoczęto tam prace. Paru ludzi już kopie jakieś
rowy;
- Czy jesteś pewny? - spytała dziewczyna, marszcząc brwi.
- Absolutnie.
- Przecież nie wolno Sterne'owi zaczynać budowy. Jeszcze nie minął nasz
trzymiesięczny okres na przeprowadzkę.
- Nie sądzę, żeby taki drobiazg go powstrzymał. Na pewno chce wykonać
większą część pracy przed zimą.
- Rano nic mi nie powiedział - złościła się Candra.
- Widziałaś go?
- Pewnie. Poszłam mu powiedzieć o wypadku z drutami.
- Mam wrażenie, że im szybciej się stąd wyniesiesz, tym lepiej.
- Nie ma mowy. Nie pozwolę, żeby Simeon Sterne mnie zastraszył. Bez
wątpienia przysłał tutaj kopaczy, chcąc mnie spłoszyć.
- Posłuchaj, Candro, stoisz na straconej pozycji.
- Może. - Wzruszyła ramionami. - Ale akurat ta sprawa ma dla mnie ogromne
znaczenie. Mimo, że dziadek nie jest już właścicielem ziemi, czuję, że ta sprawa
dotyczy mnie osobiście. Nie wycofam się na pewno.
Okazało się, że Andrew zna jednego z właścicieli firmy, która sprzedaje domek
przy śluzie.
- Porozmawiam z nim i dowiem się, o ile, jego zdaniem, właściciel jest skłonny
opuścić cenę.
- Będę ci wdzięczna - odparła Candra.
- Mimo wszystko mam wątpliwości, jak poradziłabyś tam sobie w zimie, kiedy
nie można pływać łodzią.
- Musiałabym jeździć autobusem. A może właściciele pobliskiej farmy pozwolą
mi trzymać u nich samochód. Nie ma trudności nie do pokonania. Mieszkanie
przy śluzie może być nawet zabawne.
- Czy George ma rodzinę?
- śonatego syna, który odwiedza go dwa razy w tygodniu. Stara się namówić
George'a. żeby przeprowadził się do nich, ale stary przewoźnik nie chce odejść
znad kanału. Dlatego ten domek byłby dla niego idealny.
Następnego ranka Candra odebrała Lady. Zaskoczyło ją, że suka jest aż tak
poraniona. Wygolonych placków skóry, na których założono szwy, było więcej
niż futra. Lady podeszła do swej pani machając serdecznie ogonem, ale nie
okazała ani śladu zwykłej żywiołowości. Candra omal się nie rozpłakała.
Zamiast wrócić na łódź, zawiozła sukę do rodziców, żeby zajęli się nią dopóty,
dopóki nie wydobrzeje. Dziewczyna czuła, że podczas jej nieobecności Lady
może sobie porozrywać szwy.
- śałuję, że wuj Jack sprzedał tę ziemię Simeonowi Sterne'owi - powiedziała do
matki Candra. - Inaczej nie zdarzyłoby się nic złego. Czy nie mogłaś go
namówić, żeby zastosował się do życzeń dziadka?
- Znasz przecież wuja. - Matka wzruszyła ramionami. - Nigdy nie interesował
się ochroną przyrody. A ojciec mówi, że nie rozumie, o co robisz tyle hałasu.
Stonely już nie jest małym, sennym miasteczkiem i trzeba się z tym pogodzić.
Innymi słowy, matka nawet nie próbowała namówić Jacka do wprowadzenia do
umowy klauzuli o przeznaczeniu terenu na rezerwat przyrody. Ojciec przekonał
ją, że budowa jest nieunikniona, Zawsze narzucał innym swoje poglądy, Candra
wiedziała o tym z własnego doświadczenia.
W biurze odwiedził ją Andrew, ale nie miał dobrych wiadomości.
- Przykro mi, Candro, ktoś już złożył ofertę na ten domek, i to niezbyt
odbiegającą od ceny wywoławczej.
- Aż trudno uwierzyć - westchnęła Candra - że ktoś chce zapłacić tyle pieniędzy.
- Widocznie go na to stać - Andrew wzruszył ramionami.
Candra była bardzo rozczarowana. Marzenia, które snuła przed zaśnięciem,
ulotniły się.
Każdego popołudnia po powrocie z pracy Candra spodziewała się zastać ludzi
Simeona Sterne'a zajętych karczowaniem i równaniem terenu, ale dzień w dzień
obraz był ten sam. Nie potrafiła pojąć, co robią kopacze.
W tydzień później ruch zaczął się na dobre. Przyszedłszy z biura, znalazła
„Cztery pory roku" pokryte warstwą pyłu. George siedział na pokładzie swojej
łodzi, jak zwykle z fajką w ustach, i spoglądał ponuro.
- Nie wolno Sterne'owi jeszcze nic robić na tym terenie - zaperzyła się Candra. -
Wyznaczony nam termin jeszcze nie minął. Jutro pójdę do niego.
Nie musiała jednak tego czynić, gdyż Sterne sam przyszedł do niej. Pojawił się
akurat wtedy, kiedy Candra z umytymi włosami wyszła spod prysznica. Poczuła,
jak łódź zakołysała się pod ciężarem człowieka wchodzącego na pokład, i
usłyszała szorstki głos Sterne'a wołający jej imię.
- Jestem tutaj - odezwała się. - Proszę wejść. Właśnie chciałam się z panem
zobaczyć.
- Tak przypuszczałem. - Miał na sobie sportowe beżowe spodnie i kremową
koszulę. Skye podbiegł natychmiast do przybysza i zaczął go lizać po ręce.
- Co to wszystko ma znaczyć? - spytała Candra, wskazując ręką magazyny.
- Zaczynamy pracę.
- To widzę. I nie ma dla pana znaczenia, że przy okazji zasypuje pan pyłem
moją łódź, również wewnątrz, bo okna zostawiam otwarte ze względu na Skye'a.
- Wyraźnie cię ostrzegałem - odparł, wzruszając ramionami.
- Wymówił mi pan cumowisko - rzuciła ostro. - Termin wymówienia jeszcze nie
upłynął. Łamie pan prawo. - Candra starała się nie zauważać jego zmysłowych
ust.
- Nie sądzę - powiedział Sterne z irytującym uśmiechem. - Złamałbym prawo,
gdybym próbował usunąć cię silą. Na moim własnym terenie mogę jednak
rozpocząć pracę.
- I zamierza pan postępować w ten sposób, dopóki nie zostanę zmuszona do
przeprowadzki, bo nie będę mogła wytrzymać?
- Ogólnie rzecz biorąc, na tym polega mój pomysł -przyznał.
- Bardzo zręcznie - powiedziała - ale nie wziął pan pod uwagę mojej woli
przetrwania. Kiedy i zapuszczę gdzieś korzenię, nic i nikt mnie nie ruszy.
- To ciekawe. Czy mogę usiąść?
- Nie - odburknęła. - Nie mam panu nic więcej do powiedzenia.
- Naprawdę trudno mi zrozumieć - stwierdził Sterne siadając mimo zakazu -
dlaczego jest pani taka uparta, skoro w końcu i tak dojdzie do przeprowadzki.
Candra spojrzała na niego z nienawiścią.
- Dla zasady, a tego pan oczywiście nie jest w stanie zrozumieć.
- Masz o mnie złą opinię.
- A cóż w tym dziwnego? Nie czyni mi pan uprzejmości. Jak do tej pory tylko
rujnuje pan życie mnie i kilkunastu innym osobom.
- Nikt nie narzekał tak głośno, jak ty.
- Bo nikt nie odczuł tak silnie tej rażącej niesprawiedliwości. Mój dziadek
przewraca się w grobie.
- Czy dostałaś rachunek od weterynarza? - Sterne zmienił temat.
Candra ściągnęła kartkę z półeczki na listy i w milczeniu mu podała. Wsunął ją
do kieszeni, nawet nie oglądając.
- Dopilnuję, żeby zapłacono - powiedział. Dziewczynę kusiło, żeby rachunek
uregulować samej,
ale rozsądek nakazywał tego nie robić. Wina leżała przecież po stronie Sterne'a.
Gość rozejrzał się po kabinie,
- Gdzie jest Lady? - zapytał.
- U rodziców. Bardzo ucierpiała. Nie mogę zostawić jej tutaj bez opieki.
- Czy Skye tęskni za nią? Candra skinęła potakująco głową.
- Jak długo Lady będzie dochodzić do siebie?
- Rany się zabliźniają, ale do całkowitego wyzdrowienia potrzeba kilku tygodni.
- Chętnie bym ją obejrzał. Candra się skrzywiła.
- To zbędne.
- Nie chcesz? Skoro twierdzisz, że to moja wina, chciałbym zobaczyć, co się
naprawdę stało.
- śeby mógł pan twierdzić, że przesadzam? - spytała gniewnie.
- A przesadzasz?
- Nie.
Roześmiał się, widząc jej defensywną postawę.
- Czemu nie usiądziesz?
- Czekam, aż pan sobie pójdzie.
- Myślałem, że mógłbym spędzić z tobą wieczór - powiedział znienacka. -
Oczywiście, jeżeli nie masz innych planów. - Spojrzał na zmierzwione, mokre
włosy dziewczyny i bawełniany szlafrok, który pospiesznie narzuciła na siebie. -
Szykowałaś się do wyjścia?
Candra przecząco pokręciła głową. — To dobrze.
- Nie pojmuję, co pan chce na tym zyskać - powiedziała. - Zdania na temat
przeprowadzki nie zmienię.
- Będę przez parę godzin w towarzystwie ładnej kobiety.
- Aż trudno uwierzyć, że cierpi pan na brak damskiego towarzystwa. - Candra
zmierzyła Sterne'a pogardliwym spojrzeniem.
- To prawda - przyznał - ale żadna ze znanych mi kobiet nie intryguje mnie tak
jak ty.
Candra miała uczucie, że tej wizycie towarzyszy jeszcze inny ukryty motyw, nie
tylko chęć spędzenia z nią czasu. Była ciekawa, o co chodzi.
- Pójdę zrobić z sobą porządek - powiedziała. - W kredensie jest whisky, a jeśli
woli pan herbatę, można postawić czajnik na gazie.
- Napiję się szkockiej - powiedział Sterne z promiennym, niemal triumfalnym
uśmiechem.
Candra natychmiast pożałowała swej zgody na przedłużenie tej wizyty.
Wyciągnęła butelkę i szklankę i posunęła je w kierunku gościa.
- Zaraz wrócę.
- Nie musisz się spieszyć - odparł, nalewając sobie szczodrze whisky.
Candra zamknęła drzwi do sypialni. Włożyła żółtą lnianą spódnicę i kremową
jedwabną bluzkę z krótkimi rękawami i dekoltem. Przeczesała włosy, ale nie
zawracała sobie głowy makijażem. Na Simeonie Sternie nie miała zamiaru
zrobić wrażenia.
Kiedy wróciła do saloniku, gość wyglądał na odprężonego. Skye leżał zwinięty
w kłębek u jego stóp. Sterne zajmował większą część małej kanapy, Candra
postanowiła usiąść na jednym z dwóch foteli stojących po drugiej stronie.
- Nie napijesz się ze mną? - zapytał.
- Raczej nie. Rzadko pijam alkohol, chyba że podejmuję gości.
- A co teraz robisz? - spytał z rozbawieniem.
- Mam nieproszonego gościa - odparła Candra. Pociągnął łyk ze szklaneczki, nie
spuszczając oka
z dziewczyny.
- Szkoda, że tak się na mnie boczysz. Moglibyśmy stać się przyjaciółmi.
- Czyżby? - spytała. - To przecież niemożliwe, wiem, kim pan jest.
- Wrogiem - przyznał ponuro.
Sterne wypełniał całą przestrzeń w kabinie. Chcąc uniknąć zetknięcia z
wyciągniętymi nogami przybysza, Candra musiała schować stopy pod fotelem.
Nie było tutaj dla niego miejsca i dziewczyna żałowała, że pozwoliła mu zostać.
Poczuła zapach jego płynu po goleniu i to mimo woli przypomniało jej chwilę,
w której przyciskał ją do swego jędrnego, muskularnego ciała.
- Jak długo masz tę łódź? - spytał Sterne.
- Dwanaście miesięcy - odparła, przenosząc wzrok na jego twarz.
- Dziwaczny pomysł.
- Nie sądzę. Mój dziadek ze strony ojca był przewoźnikiem, a odziedziczył to
zajęcie po własnym ojcu. Również mój ojciec pływał na statkach rzecznych już
jako chłopiec. Wiem wszystko na temat łodzi, umiem manewrować nimi jak
mężczyzna.
- Moje uznanie - stwierdził Sterne. - Myślałem, że kupiłaś łódź, bo taka była
moda.
- Teraz pan wie i może wreszcie zrozumie, dlaczego tak się zapieram. Nie
chodzi tylko o przebudowę nabrzeża. Od kiedy pamiętam, zawsze chciałam
mieszkać na łodzi.
- Nie ma powodu, żebyś z tego rezygnowała.
- Ale ja chcę zostać tutaj, właśnie tutaj! - wykrzyknęła Sandra.
- Jesteś najbardziej nierozsądną kobietą, jaką spotkałem - powiedział z
chłodnym błyskiem w oczach.
- Ja uważam inaczej, panie Sterne. Po prostu bronię własnych interesów.
- To rozumiem, ale nie wtedy, kiedy wynik jest z góry przesądzony. Powiedz,
jaką różnicę ci sprawi, że wyprowadzisz się stąd za kilka tygodni, a nie jutro?
- Po prostu - odparła zapalczywie Candra - będę miała tę satysfakcję, że
zrobiłam wszystko co mogłam dla powstrzymania pańskich planów.
- Nic ani nikt mnie nie powstrzyma - oznajmił niezłomnie.
- Ale na pewno mogę panu zatruć życie.
- Albo sobie - odciął się z rozbawieniem. - Dzisiaj masz dopiero przedsmak
tego, co się będzie działo. Chmury pyłu na pewno się nie zmniejszą.
- Już się pan cieszy, prawda? - zapytała dziewczyna.
- Z pewnością nie będę miał nudnego życia - odparł, unosząc muskularne
ramiona.
Było w tym wiele prawdy. Również Candra nie nudziła się ani przez chwilę, od
kiedy usłyszała nazwisko Sterne. Musiała też przyznać, że był ciekawym
kompanem, od dawna już nie czuła się tak ożywiona. Reagowała całym ciałem
na bliskość tego mężczyzny.
- Czy nigdy nie masz ochoty wyjść za mąż? - zapytał nagle.
Candra zrobiła wielkie oczy, zaskoczona zmianą tematu. Zupełnie, jakby Sterne
ś
ledził jej myśli.
- Najmniejszej. Nie przepadam za mężczyznami.
- A co z tym facetem, którego już tutaj spotkałem? Kim jest dla ciebie?
- Nikim. Kariera zawodowa jest dla mnie ważniejsza niż małżeństwo.
- Och, zapomniałem o twoich ambicjach.
- I oczywiście nie aprobuje pan ambicji u kobiet.
— Candra rzuciła mu jeszcze jedno drwiące spojrzenie i wyszła do kuchni
postawić czajnik na gazie. Sterne wstał i poszedł za nią. Czy napije się pan
kawy?
- spytała, wsypując do filiżanki łyżeczkę neski.
- Nie, dziękuję. Dlaczego sądzisz, że nie aprobuję?
- To widać - oświadczyła.
- Z czego to wynika?
- Choćby z pana nieprzychylnego stosunku do mnie.
- Czy kiedykolwiek dawałem temu wyraz?
- Właściwie nie, ale to się czuje.
- Może powinnaś wziąć lekcję psychologii, Candro. Mam nieprzychylny
stosunek nie do ciebie, lecz do twojej postawy.
- Co za różnica?
- Sądzę, że w głębi, za tą chłodną, ochronną fasadą, kryje się kobieta pełna
ciepła i namiętności.
- Naprawdę? - zapytała Candra.
- Jestem tego pewien.
- Czy zamierza pan pokonać owe wewnętrzne bariery i odkryć moje prawdziwe
„ja"?
- To byłoby interesujące - odparł.
- To byłaby czysta strata czasu. Nie jestem zainteresowana znajomością z
panem, bez względu na jej charakter.
- Czy z powodu tego, co robię?
- Z powodu tego, jak mnie pan dręczy.
Sterne wstał i zaczął iść w kierunku Candry. Jego oczy zwęziły się.
Poczuła się niewyraźnie. Czyżby go sprowokowała? Ręce Sterne'a opadły jej na
ramiona i sunąc ku górze, zatrzymały się na szyi. Zamarła z szeroko otwartymi
oczyma, nie zrobiła żadnego ruchu. Patrzyła mężczyźnie prosto w oczy, jak
zahipnotyzowana.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Pocałował ją. Jego wcześniejsza łagodność gdzieś zniknęła i teraz Sterne ściskał
Candrę mocno, prawie do bólu. Nie mogła się poruszyć, ani wydobyć z siebie
choćby słowa. Czuła, że budzi się w niej pragnienie, że podświadomie oczekuje
dalszych pieszczot. Jeszcze chwila a całkiem mu ulegnie. Przestraszyła się.
Zaczęła się szarpać i wyrywać. Wreszcie zdołała się uwolnić.
- Ty łobuzie! - krzyknęła. Jej oczy płonęły gniewem, pierś falowała. Próbowała
odzyskać panowanie nad sobą.
- A ty jesteś dzikuską - powiedział. - Zachowujesz się jak rozzłoszczona kocica.
- A czyja to wina?
- Czyżby skrzywdził cię jakiś mężczyzna? Candra rzuciła się do wyjścia z
kabiny, z furią
otworzyła drzwi na oścież.
- Nic ci do mojego prywatnego życia! Wynoś się!
- Przyznaj, że mam rację. To wszystko przez mężczyznę.
- Co wszystko? - zapytała zaczepnie Candra.
- Twoja nienawiść do całego rodu męskiego. Twój sprzeciw budzi nie to, co
robię, lecz sam fakt, że jestem mężczyzną.
- Nie pochlebiaj sobie.
- Wiesz chyba, że stoisz na straconej pozycji. W obu przypadkach.
- Co to ma znaczyć?
Sterne uśmiechnął się i delikatnie dotknął dłonią policzka dziewczyny.
- Nic poza tym.
Candra z trudem przełknęła ślinę. Oparła się pokusie odepchnięcia jego ręki,
czuła, jak bardzo przyspieszony jest jej puls.
- Może sprawia ci przyjemność zaprzeczanie, że jakiś mężczyzna robi na tobie
wrażenie - powiedział. Spojrzenie Sterne'a przenikało ubranie dziewczyny,
niemal dotykając jej rozgrzanej skóry. - Ale jeśli będziesz reagowała tak, jak
reagujesz, to kto wie? Może właśnie ja sprawię, że zapomnisz o ambicjach i
staniesz się w pełni kobietą.
- Czyżbyś sugerował, że teraz nią nie jestem? - zapytała Candra. Arogancja
Simeona ją zdumiewała.
- Wyglądasz jak kobieta - odparł z cynicznym uśmiechem - jak bardzo
atrakcyjna kobieta, nawet odczuwasz i pachniesz jak kobieta, ale to wszystko.
- Uważasz, że nie potrafię być kobieca? Po prostu nie mam czasu na kontakty z
mężczyznami.
- Na miłość zawsze jest czas, Candro.
- Nie jestem tego pewna. Z moich obserwacji wynika, że mężczyzn uszczęśliwia
jedynie rozkazywanie niższej, kobiecej rasie. Mam tego po uszy. Teraz sama
decyduję o sobie i nie zamierzam nic zmieniać.
- Opowiedz mi o sobie - poprosił.
- Po co?
- Może wtedy zrozumiem cię lepiej.
- A czy zmienisz zdanie i pozwolisz mi zostać?
- O tym nie ma mowy - odpowiedział Simeon.
- Nie będzie więc mowy o moim prywatnym życiu.
- Przecież wiesz, że nie wszyscy mężczyźni są ulepieni z tej samej gliny.
Większość z nas woli okazywać kobietom miłość i szacunek.
- Mówisz, oczywiście, o sobie - zakpiła. Cień przesunął się po jego twarzy.
- Takie jest życie.
Candra nie uwierzyłaby mu za nic. Od kiedy się spotkali, bez przerwy próbował
wydawać jej polecenia. Pomyślała, że może powinna wyjaśnić, dlaczego jest tak
bardzo przeciwko niemu i mężczyznom w ogóle.
- Masz wiele z mojego ojca, wiesz? On też próbował kierować moim życiem.
Brat tak samo. Zawsze słuchałam go bez mrugnięcia okiem. Ale to się
skończyło.
- Może nie powinnaś ich potępiać, lecz czuć wdzięczność, że wyrobili w tobie
silny charakter.
- Nie tylko oni - powiedziała Candra. - Miałam chłopaka. I on także próbował
mi mówić, co mam robić. Zawsze musiałam dostosowywać się do niego.
Kompromisy nie wchodziły w grę. Byłam zresztą zbyt zakochana, żeby o nie
walczyć. Stopniowo zaczęłam dostrzegać jego egoizm. Kiedy zażądał, żebym
rzuciła wszystko i poszła za nim, odmówiłam. Powiedziałam, że mam dość
bycia niewolnicą.
- Czy jeszcze kiedyś się z nim spotkałaś? - Simeon słuchał zwierzeń dziewczyny
z kamienną twarzą.
- Nie. - Przełknęła ślinę. - Tego samego dnia zginął w wypadku. Naturalnie
czułam się winna, byłam zrozpaczona, ale właśnie wtedy przysięgłam sobie, że
nigdy więcej nie pozwolę żadnemu mężczyźnie zawładnąć moim życiem. I w
tym zamiarze trwam. A teraz, skoro już wszystko wiesz, idź sobie.
- Jeśli chcesz...
- Owszem/
- Wobec, tego dobranoc, Candro. - Zanim zdołała go powstrzymać, ujął jej
twarz w dłonie i przycisnął wargi do czoła. - Dobranoc, dumna przyjaciółko.
Dziękuję za wyjaśnienie, dlaczego tak bardzo mnie zwalczasz. Mimo wszystko
myślę, że nie masz racji. Jak już mówiłem, nie wszyscy mężczyźni są tacy sami.
Odszedł, nim zdążyła odpowiedzieć.
Z każdym dniem warstwa pyłu na łodzi robiła się grubsza. Sprzątanie straciło
wszelki sens. Lady prawie wydobrzała i Gandra przywiozła ją do domu. Suka
biegała wzdłuż kanału wraz ze Skye'em, oba zwierzaki cieszyły się, że znów są
razem. Ale dni pobytu Candry na kanale były policzone. Zaczął się ostatni
tydzień. Wkrótce potem dziewczyna spotkała George'a Millera. Miał na twarzy
szeroki uśmiech.
- Co się stało? - spytała. - Znalazłeś dla siebie miejsce?
- Syn odkrył stary domek nad śluzą. Był do wynajęcia. Jutro się przenoszę.
Candra była zdziwiona, ale ucieszyło ją to rozwiązanie. Miała też nadzieję, że
sama zrealizuje pierwotny plan. Następnego dnia okazało się jednak, że na
odcinku przy śluzie kanał jest zbyt wąski i zarząd nie zgodzi się na urządzenie
tam cumowiska. Ostatnia nadzieja prysła jak bańka mydlana.
O północy z niedzieli na poniedziałek mijał termin wymówienia. Candra nie
widziała Simeona Sterne'a od wspólnie spędzonego wieczoru. Nie zdziwiła się,
gdy ostatniego popołudnia zobaczyła go, jak zbliża się długimi krokami.
Dziewczyna wiedziała, że postępuje nierozsądnie, skoro jednak prowadziła
wojnę nerwów, zamierzała bez względu na okoliczności pozostać na miejscu
niemal do północy. Potem chciała odpłynąć i przycumować na dzień lub dwa
przy brzegu, wzdłuż którego biegła ścieżka. Wszystko wskazywało na to, że
rzeczywiście będzie musiała opuścić Stonely. Nienawidziła myśli, że ją do tego
zmuszono, toteż nie powitała przyjaźnie Simeona, którego głowa pojawiła się w
drzwiach. Zamiast zaprosić go do środka łodzi, wyszła na pokład.
- Masz jeszcze siedem godzin, Candro. Czy zamierzasz odpłynąć po ciemku? -
Jeszcze nigdy lodowaty błękit jego oczu nie wzbudził w niej tyle niepewności.
- Odpłynę, kiedy przyjdzie czas - powiedziała przez zaciśnięte zęby.
- Jesteś przygotowana do odpłynięcia?
- Prawdę mówiąc, nie.
- To śmieszne.
Pożałowała, że Simeon stoi tuż obok niej. Reagowała na bliskość jego ciała. Od
czasu ostatniego pocałunku bez przerwy była pod wrażeniem Sterne'a.
- O ósmej rano robotnicy mają zburzyć mur. Wykop po drugiej stronie jest już
gotowy. Można zacząć prace nad wejściem do przystani. - Candra słuchała
zdumiona. - Proponuję więc, żebyś odpłynęła teraz.
- W tej sytuacji nie mam wyboru - odparła Candra, wzruszając ramionami z
pozorną beztroską. - Szkoda, że nie powiadomiłeś mnie wcześniej o stanie
robót.
- Chcesz powiedzieć, że wzięłabyś to pod uwagę?
- Nie wypływałabym stąd o tak późnej porze.
- Dokąd zamierzasz teraz się wybrać?
- Przycumuję gdzieś za śluzą. Nigdzie blisko nie znajdę chyba cumowiska.
Bardzo mi to utrudni dojazd do pracy, ale jakoś przeżyję.
- Oferta mojego przyjaciela wciąż jest aktualna. Candra wiedziała, że nie ma
wyboru.
- Gdzie on mieszka? - zapytała.
- Pokażę ci.
Była to ostatnia rzecz, której chciała. Ten człowiek irytował ją ponad wszelką
miarę.
- Po prostu powiedz, gdzie to jest.
- Najlepiej będzie, jeśli wejdę na łódź i stanę za sterem.
- Jak daleko trzeba płynąć? - spytała wrogo.
- Ponad kilometr.
Candra najchętniej wrzuciłaby faceta do kanału. Czy jej wynurzenia podczas
ostatniego spotkania nie miały dla niego najmniejszego znaczenia? Czy nie
zrozumiał, że stawia ją w sytuacji, której za wszelką cenę starała się uniknąć?
Candra zapaliła silnik. Oparła się pokusie, żeby odpłynąć bez niego. Nie
wiedziała przecież dokąd. Mężczyzna stanął obok niej na rufie i Candrze
wydawało sie, że przypatruje się uważnie każdemu jej ruchowi. Wkrótce
znaleźli się wśród całkiem odmiennych, wiejskich krajobrazów.
- Zręcznie manewrujesz łodzią - powiedział po pewnym czasie.
A to dopiero komplement! Candra spiorunowała go wzrokiem. k Przecież
mówiłam ci, że ćwiczyłam to od dziecka.
- Rzeczywiście. Zaczęłaś, kiedy tylko wyrosłaś z pieluch. Szkoda, że tego nie
widziałem.
- W porządku, przesadziłam. Ale nie powinieneś mnie traktować jak idiotkę.
- Wtedy cię nie znałem.
- A teraz mnie znasz? - zapytała Candra.
- Prawdopodobnie nie do końca, ale przecież mamy czas.
- Wątpię - odparła, obrzucając go ostrym spojrzeniem. - Nie podoba mi się, że
narobiłeś mi tyle kłopotów i nie zamierzam się z tobą więcej spotykać.
- Tego się raczej nie uniknie - powiedział Simeon.
- A to czemu? - Raptownie zmarszczyła brwi.
- Bo... - Urwał, gdyż dopłynęli do miejsca, gdzie kanał zakręcał. Wskazał na
wprost. - Przybij do brzegu przy tej kępie drzew. - Wrócił do poprzedniego
tematu. - Bo tymczasem ja mieszkam w tym domu.
- śartujesz? - Candra była zdumiona.
- Mówię poważnie. Mój przyjaciel wyjechał za morze i pozwolił mi korzystać ze
swojego domu podczas remontu mojego.
- To znaczy, że on o mnie nie wie. Wyobrażam sobie, jak się ucieszy, kiedy
wróci i znajdzie łódź przycumowaną na tyłach ogrodu.
- Rick nie będzie miał nic przeciwko temu. Zresztą rzadko bywa w domu.
- Ale ja mam wiele przeciwko temu. Oszukałeś mnie. Wiedziałeś, że nigdy w
ż
yciu tutaj bym nie cumowała.
- Tak - powiedział Simeon ze słabym uśmiechem.
- Przyszło mi to do głowy. Ale musiałem cię stamtąd dzisiaj ruszyć, tak czy
inaczej.
Candra przełknęła gorzką pigułkę i skupiła się na łodzi. Mimo niechęci musiała
przyznać, że cumuje w idyllicznym miejscu. Często oglądała ten dom, gdy
pływała po kanale, i zawsze zazdrościła właścicielowi.
Rząd ciemnozielonych cyprysów odgradzał miejsce cumowania lodzi od
budynku. Mimo iż ścieżki wśród trawników schodziły aż do samej wody,
okazało się, że do drogi okalającej posiadłość można dostać się także idąc
wzdłuż kanału i wspinając się pod górę przy moście. Dzięki temu Candra mogła
w ogóle nie spotykać Simeona. Jedyny problem stanowiły psy, którym trzeba
było znacznie ograniczyć wolność.
- Jeśli Lady i Skye nie będą rozkopywać grządek, to nie widzę powodu, dla
którego nie miałyby biegać po całym terenie - powiedział Simeon, odgadując
myśli dziewczyny. - Będą pilnowały nie tylko łodzi, lecz także posiadłości.
- Mam pewne wątpliwości - powiedziała Candra.
- Przecież wpuściły cię na łódź bez najmniejszych kłopotów.
- Miałem kiedyś owczarka alzackiego. Wiem, jak sobie radzić z psami. Nie
sądzę, żeby Skye i Lady równie łatwo wpuściły kogoś innego.
Szczerze mówiąc, Candra była tego samego zdania. Simeon sprawnie
przywiązał łódź. Było widać, że robi to nie po raz pierwszy.
- Czy twój przyjaciel ma łódź? - spytała Candra.
- Brak mu na to czasu. Ale poprzedni właściciele chyba mieli. Przy nabrzeżu jest
kran i elektryczność. Nie powinnaś mieć trudności z dostaniem zezwolenia na
stały pobyt. Tu jest znakomite miejsce. Podoba mi się, chciałem nawet ten dom
odkupić.
Candra pomyślała, że gdyby to się stało, znowu musiałaby szukać nowego
miejsca.
Simeon wciąż nie odchodził. Łódź była przywiązana, psy biegały po ogrodzie,
nie miał tu już przecież nic do roboty.
- Dziękuję za wskazanie cumowiska - powiedziała Candra.
Skinął głową.
- Zagospodaruj się trochę. Potem zapraszam do domu na drinka.
- Dziękuję, ale nie skorzystam. Powinieneś wiedzieć, że nie zamierzam w żaden
sposób rozwijać naszej znajomości.
- Chciałem po prostu okazać się dobrym sąsiadem - oświadczył Simeon. - Jeśli
chcesz mieć święty spokój, to proszę bardzo. - Skinął głową, odwrócił się i
ruszył ścieżką w stronę domu. Candra usiłowała przekonać samą siebie, iż
niczego się po tej znajomości nie spodziewa. Musiała jednak przyznać, że
Simeon Sterne jest wyjątkowo atrakcyjnym mężczyzną, pierwszym, który
wywarł na niej wrażenie od śmierci Craiga, kiedy to przestała zwracać uwagę na
mężczyzn.
Zrobiła sobie herbatę i grzankę, próbując myśleć o czymś innym. Gwizdnęła na
psy. Lady wróciła, ale po Skye'u nie było śladu. Teren wokół domu obejmował
ponad hektar ziemi. Na krótko strzyżonych trawnikach rosły drzewa iglaste, tu i
ówdzie widniały wrzosowe rabaty, był też ogródek skalny i sadzawka ze złotymi
rybkami, chroniona siecią przed czaplami. Dalej rysowała się sylwetka
fontanny, tuż przy basenie, oraz ściany cedrowego budyneczku,
prawdopodobnie mieszczącego saunę. Na wzgórzu stał letni domek i
połyskiwały szyby oranżerii.
Z tarasu rozciągał się widok na kanał i basen. Jaskrawoczerwone pelargonie,
purpurowe i białe petunie i chmary niebieskich lobelii rosły w skrzynkach i
wiszących koszykach. Rozsuwane szklane drzwi do domu były uchylone.
Wewnątrz obok Simeona siedział Skye!
Candra podeszła, poirytowana, i zawołała psa. Nie ruszył się z miejsca, nadal
przyglądał się Simeonowi, machając ogonem.
- Przynajmniej on jest gotów się zaprzyjaźnić
- powiedział Simeon. - Szkoda, że nie bierzesz z niego przykładu.
Rozzłoszczona Candra szerzej rozsunęła drzwi.
- Wiesz, że to niemożliwe. Nie mam zamiaru zawierać z tobą przyjaźni. Skye,
do nogi! - rozkazała stanowczo. Pies usłuchał. - Uczysz go nieposłuszeństwa
- powiedziała. - Proszę tego więcej nie robić. - Obróciła się na pięcie i ruszyła w
stronę łodzi.
- Poczekaj! - zawołał Simeon.
Candra nie dowiedziała się, co chciał jej powiedzieć, w tej bowiem chwili zza
rogu domu wyłoniła się dziewczyna zmierzająca w ich kierunku.
Candrze wydało się, że jeszcze nigdy nie widziała nikogo równie urodziwego.
Dziewczyna miała kruczo czarne, bardzo krótkie włosy i złocistą opaleniznę.
Nosiła czerwoną, obcisłą sukienkę, do której dobrała barwę szminki, lakieru do
paznokci i butów na wysokich obcasach. Musiała mieć dwadzieścia kilka lat.
Patrzyła tylko na Simeona.
- Kochany, dzwoniłam od frontu jak szalona. Myślałam, że cię nie ma -
powiedziała z przejęciem.
Simeon uśmiechnął się na jej widok, jakby całkiem odmieniony.
- Dzwonek nie działa, Briony. Dlaczego nie dałaś mi znać, że przyjedziesz?
- Chciałam ci zrobić niespodziankę.
Simeon wyciągnął ramiona, dziewczyna się w nie wtuliła. Candra odwróciła się
i chciała odejść. Wyraz jego twarzy mówił sam za siebie.
Zaskoczona usłyszała głos Simeona.
- Nie odchodź, Candro - zawołał. - Musisz poznać moją przyjaciółkę, Briony
Hall. - Zwrócił się do czarnowłosej dziewczyny. - A to jest moja nowa sąsiadka,
Candra Drakę.
- Sąsiadka? - skrzywiła się Briony. - Nie rozumiem.
- Candra mieszka na łodzi - wyjaśnił z ciepłym uśmiechem. - Była zmuszona się
przeprowadzić i zaproponowałem jej, żeby przycumowała łódź tutaj.
Można i tak to przedstawić, pomyślała gorzko Candra.
- Nie przejmuj się, właśnie wychodzę - powiedziała do Briony. - Nie naruszam
prawa własności, masz Simeona wyłącznie dla siebie. Przyszłam po prostu
zabrać psa, który trochę się temu panu naprzykrzał. Do widzenia.
- Do zobaczenia rano - odparł Simeon, nagle zachmurzony.
- Rano? -r spytała.
- Zakładam, że trzeba cię podwieźć do Stonely.
- Rzeczywiście, masz rację. - Candra uśmiechnęła się radośnie, usiłując ukryć
to, co czuła. - Bardzo dziękuję. W czasie przerwy na lunch zabiorę własny
samochód, więc nie będziesz się mną musiał dłużej przejmować. Przepraszam
za tyle kłopotów.
Odeszła szybko i po kilku krokach zorientowała się, że tamci dwoje zniknęli
wewnątrz domu. Poczuła bezsensowną urazę do Simeona. Zastanawiała się, jak
długo się znają i co go łączy z tą dziewczyną. Czy Briony jest dla Simeona kimś
szczególnym, czy też po prostu jedną z licznych przyjaciółek?
Z łodzi nie było widać domu. Na szczęście, pomyślała Candra, ale jej
wyobraźnia pracowała bez przerwy: teraz piją drinka, Briony przytula się do
Simeona, czuje dotyk jego ciała, ich serca biją wspólnym rytmem.
Candra usiadła na pokładzie. Oparta o kabinę z zamkniętymi oczyma poddawała
się urokowi ciepłego wieczoru. Nagle usłyszała głosy. Otworzyła oczy. Nad
samą wodą stali Simeon i Briony. Obejmowali się, najwyraźniej nie krępując się
jej obecnością. Candra przypuszczała zresztą, że Simeon sprowadził tu
dziewczynę umyślnie. Psy pobiegły do nich, ale Candra zeszła pod pokład. Nie
chciała być świadkiem tej sceny.
Po kilku minutach psy wróciły, a chwilę potem Candra usłyszała warkot silnika
samochodu. Briony odjechała. Sama czy z Simeonem? - zastanawiała się.
Próbowała sobie wytłumaczyć, że dzięki Briony Simeon zostawi ją w spokoju.
Przecież tego właśnie pragnęła. Czy naprawdę?
O dziesiątej poszła spać. Chwilę przedtem zdawało się Candrze, że od strony
domu przebijają błyski światła. Zasypiała z myślą o Simeonie i bardzo z siebie
niezadowolona zbudziła się z tą samą myślą rano.
Włożyła dres i zabrała psy na długi spacer do lasu. Po powrocie napełniła
czajnik wodą, zrobiła sobie grzankę, ale kiedy odkręciła prysznic, okazało się,
ż
e nie ma ani kropli wody. Zapomniała napełnić zbiornik. W dodatku nie miała
w łodzi węża. Stary wyrzuciła, a nowego nie kupiła, bo na dawnym cumowisku
korzystała ze wspólnego. Zrezygnowała z kąpieli i poszła nabrać do czajnika
wody z kranu na brzegu. Wracała właśnie na łódź, kiedy zobaczyła zbliżającego
się Simeona. Wilgotne, czarne włosy lekko mu falowały. Był ubrany jak zwykle
w białą koszulę, rozpiętą pod szyją, i spodnie od granatowego, prążkowanego
garnituru.
- Czy coś jest nie tak?
- Nie mam wody, żeby wziąć prysznic - przyznała niechętnie Candra, nie mogąc
powstrzymać przyspieszonego bicia serca na widok tego mężczyzny. - I nie
mam węża do napełniania zbiornika.
- Ooo - powiedział z przyganą w głosie. - Miałem cię za zorganizowaną osobę.
- Każdemu może się to zdarzyć. Dzisiaj kupię wąż i wieczorem napełnię
zbiornik.
- Wąż gdzieś tutaj powinien być - powiedział Simeon. - Proponuję jednak, żebyś
wzięła prysznic w łazience.
- Nie - odparła dziewczyna.
- Dlaczego nie? Boisz się?
- Oczywiście, że nie - powiedziała szybko.
- Jaki więc jest powód? - spytał.
- Nie ma żadnego, oprócz poglądu na sprawy własności.
- Gdybyś nie powiedziała, nie zgadłbym za żadne skarby - stwierdził kpiąco
Simeon. - Mydłem i ręcznikiem się nie przejmuj, są na miejscu.
Dom wewnątrz był równie ładny, jak widziany z ogrodu. Kiedy Simeon
wprowadził ją do łazienki, Candra otworzyła usta ze zdumienia. W
podwyższonej części, wyłożonej szarym marmurem, znajdowały się:
wpuszczana wanna, kabina prysznicu i porcelanowa figura lamparta! Resztę
podłogi pokrywał szary dywan. Ściany wyłożono kafelkami w delikatne czarne i
czerwone paski. W lustrzanych szafkach ściennych, umieszczonych nad czarno-
złotymi umywalkami, odbijało się światło z przeciwległego okna.
Musiała się jednak spieszyć. Jeszcze rozkoszowała się ożywczym strumieniem
wody, kiedy Simeon zastukał do drzwi, przypominając, że robi się późno.
Natychmiast zakręciła kran i wyszła z kabiny. Stopa trafiła na śliski marmur.
Candra zamachała rękami w powietrzu i przewróciła się do tyłu. Rozległ się
łomot. Zamek był zepsuty, zauważyła to natychmiast po wejściu, teraz Simeon,
słysząc jej krzyk, wpadł do łazienki. Candra nie wiedziała, co dokucza jej
bardziej, ból czy świadomość, że Simeon widzi ją nagą.
- Poślizgnęłam się - powiedziała niepotrzebnie.
- Czy możesz wstać?
- Chyba tak.
Wyciągnął rękę, Candra kurczowo do niego przylgnęła. Potem owinął ją jednym
z czarno-złotych ręczników, najpierw jednak dokładnie obejrzał każdy skrawek
jej ciała. Robił to powoli, przesuwając spojrzenie od różowo pomalowanych
paznokci stóp po potargane mokre włosy. Candra czuła, jak wszystkie nerwy w
jej ciele wibrują.
- Czy na pewno nic ci się nie stało? - spytał z zafrasowaną miną.
Candra uśmiechnęła się na siłę.
- Kości nie połamałam, chociaż do wieczora zrobię się na pewno czarnosina.
- Mam maść, jeśli sobie życzysz.
- Nie, dziękuję - powiedziała szybko, zaniepokojona myślą o dotyku jego dłoni.
- Nie proponowałem, że cię nią natrę, tylko że przyniosę — powiedział. -
Dlaczego wciąż opacznie interpretujesz wszystko, co mówię?
- O to samo mogę spytać ciebie - oświadczyła Candra, unosząc podbródek.
Patrząc mu prosto w oczy, usiłowała go sprowokować do zarzucenia jej
kłamstwa.
Simeon w milczeniu przyglądał się, jak dziewczyna utykając podchodzi do
stołka, na którym leżało równo złożone ubranie.
- Może powinienem wezwać lekarza - zaproponował.
- Nie bądź śmieszny - powiedziała. - Za chwilę dojdę do siebie.
- O niczym bardziej nie marzę niż mieć na głowie męczennicę - stwierdził
Simeon.
- Osobiście wolę nazywać to hartem ducha. - Głos Candry brzmiał dość
zjadliwie. - I jeśli nie masz nic przeciwko opuszczeniu łazienki, to wyjdź, bo
chcę się ubrać. Nie mogę się spóźnić do pracy.
- Chyba nie wybierasz się do biura?
- Oczywiście, że się wybieram. Parę siniaków mnie nie powstrzyma.
- Jesteś szalona.
- Mam dzisiaj ważne zebranie.
- A praca jest zawsze na pierwszym miejscu. Powinienem był pamiętać. Candra
Drakę, kobieta, która poświęciła się karierze zawodowej. Nic nie zatrzyma jej w
drodze po szczeblach drabiny sukcesu.
Kpina rozdrażniła Candrę, ale nie podniosła głosu.
- Proszę, wyjdź stąd.
- Jeśli nalegasz. Może przynieść ci z łodzi strój do pracy? Po co masz ubierać się
dwa razy? To śmieszne.
Candra stoczyła ciężką walkę z sobą.
- Dobrze. W szafie jest szary kostium z czerwono--białą bluzką. Weź też
czerwone buty i torebkę. Klucz jest na haczyku przy drzwiach.
Przez następne pięć minut żałowała, że pozwoliła mu iść. Myśl o Simeonie
szperającym w szafie wyzwoliła w niej najdziwniejsze uczucia. Kiedy w końcu
wrócił, niosąc również czystą bieliznę, rumieniec wystąpił jej na policzki.
Ubrała się, jak najszybciej umiała. W drodze do samochodu spotkali ogrodnika.
Psy obwąchały go i zaakceptowały, Candra ucieszyła się więc, że może zostawić
je w ogrodzie.
Usiadłszy w samochodzie obok Simeona nie mogła jednak zapomnieć, że jego
ręce dotykały ubrania,
które miała na sobie, nawet najbardziej intymnych części garderoby,
przylegających do ciała. Wraz z tą myślą przyszło odkrycie, iż nie czuje już
niechęci do Simeona. Wcale nie pragnęła, żeby tak się stało. Nie chciała się
zakochać. Nie chciała mężczyzny w swoim życiu, zwłaszcza takiego jak on.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Simeon zatrzymał samochód przed firmą farmaceutyczną Candry.
- Gdybyś nie czuła się na siłach prowadzić z powrotem, to zadzwoń do mnie,
odwiozę cię.
- Nie będzie takiej konieczności -* odparła zdecydowanie. Mogę powiedzieć ci
to już teraz. Miło mi, że będziesz w domu, w razie gdybym potrzebowała
pomocy, ale w innych okolicznościach powinniśmy, jak sądzę, zachowywać
dystans. Do widzenia. - Wysiadła z samochodu, nim zdążył odpowiedzieć.
Candra była przez cały dzień obolała, ale dawała sobie radę. Wróciwszy
stwierdziła, że zbiornik jest napełniony, pojawił się też wąż. Minęło jednak kilka
dni i Simeon nie dał znaku życia. Dziwiło ją to, zważywszy, że tak się przejął jej
upadkiem. Wreszcie dowiedziała się od ogrodnika, że pan Sterne wyjechał na
kilka dni w sprawach służbowych.
Przed weekendem Simeon nie wrócił. Przyszła fala upałów, toteż po lunchu
Candra włożyła bikini i położyła się na trawiastym skrawku ziemi przy łodzi.
Psy dyszały, leżąc obok niej. Candra tęsknie pomyślała o kąpieli w basenie.
Ogrodnika i jego żony nie było, miała całą posiadłość dla siebie. Basen też.
Właściwie czemu nie skorzystać? Dotychczas przebywała tylko w swoim
zakątku w ogrodzie, ale przecież Simeon z pewnością nie miałby nic przeciwko
temu.
Chwyciła z łodzi ręcznik, przebiegła przez trawnik i wskoczyła do wody. Co za
rozkosz! Przepłynęła dla rozgrzewki kilka długości basenu, potem przewróciła
się na plecy i leniwie unosiła na wodzie, patrząc w bezchmurne niebo. Czuła
ciepło słońca na twarzy, dolatywało ją brzęczenie owadów.
- Co ty, do diabła, tutaj robisz? - rozległ się nagle głos Simeona.
Candra odwróciła się i spojrzała na niego.
- Ą jak ci się zdaje? - odpowiedziała.
- Nie przypominam sobie, żebym ci pozwalał korzystać z basenu. - Zaskoczył ją
tym stwierdzeniem.
- Sądziłam, że nie masz nic przeciwko temu.
- Mam, i to cholernie dużo.
Nie mogąc zrozumieć przyczyn jego złości, Candra wyszła z basenu.
- Chyba nie robię żadnej szkody? A jeśli sądzić po twoim wyglądzie, tobie też
przydałoby się trochę relaksu.
- Na który miałbym szansę, gdyby cię tutaj nie było. Candra spojrzała na niego
wrogo.
- Czy zapomniałeś, że przycumowałam tu łódź za twoją namową?
- Nie przewidziałem, że będziesz bez pytania korzystać z wyposażenia.
- O co właściwie chodzi? - spytała z naciskiem.
- Czy miałeś nieudany tydzień i postanowiłeś wyładować się na mnie?
- Między innymi - burknął - ale nie zamierzam się przed tobą tłumaczyć.
Candra owinęła się ręcznikiem. Psy, które zaczęły ujadać na dźwięk jego
krzyku, uspokoiły się po chwili.
- Łatwo zrozumieć, dlaczego nigdy nie byłeś żonaty
- powiedziała zimno. - śadna kobieta nie wytrzymałaby tak bezsensownego
zachowania - dodała.
Nie powinna była tego mówić. Przedtem Simeon był wściekły, teraz
poczerwieniał na twarzy, zmrużył oczy, wyraźnie wpadł w furię. Candra cofnęła
się o krok.
- Byłem żonaty, Candro - powiedział. Ton jego głosu był przerażająco spokojny.
- I co - ciągnęła niefrasobliwie Candra - żona rozwiodła się z tobą?
Simeon spiorunował dziewczynę wzrokiem.
- Marie umarła, dokładnie pięć lat temu.
- Och, przepraszam. - Candra zatkała dłońmi usta. - Przepraszam, nie
wiedziałam. Boże, jak mi przykro. Nigdy nie powiedziałabym czegoś takiego,
gdybym... - Zabrakło jej słów do wyrażenia ubolewania. Zachowała się
okropnie.
- Już się z tym pogodziłem - powiedział smutno.
- Czy mieliście dzieci? - odważyła się spytać Candra. Minęło kilka pełnych
napięcia sekund.
- śona była w ciąży, kiedy umarła - odpowiedział w końcu Simeon.
Candra zamknęła oczy. To musiało być o wiele gorsze niż wiadomość o śmierci
Craiga.
- Przepraszam - powiedziała jeszcze raz, wiedząc, że brzmi to zupełnie
niestosownie. - Nie powinnam była nic mówić. Proszę mi wybaczyć. -
Powłócząc nogami, ruszyła w stronę łodzi. Skye i Lady ponuro poczłapały za
nią.
Kiedy zbudziła się w niedzielę rano, okazało się, że nadzieja na następny piękny
dzień jej nie zawiodła. Candra otworzyła drzwi i zsunęła składaną część dachu,
ż
eby wpuścić promienie wczesnego słońca. Psy wypadły na zewnątrz. Od razu
zobaczyła Simeona, stojącego obok, nad kanałem. W zamyśleniu wpatrywał się
w wodę.
- Dzień dobry - zaryzykowała niepewnie.
- Dzień dobry, Candro - odpowiedział spokojnie, jakby nic się nie stało. Zrobił
kilka kroków w jej kierunku, a dziewczyna uprzytomniła sobie, że jest wciąż
ubrana w nocną koszulę, i to przezroczystą. Idealny strój na gorącą letnią noc.
- Cóż za widok dla zbolałych oczu - powiedział Simeon.. - Jeśli świadomie
próbujesz podnieść mi temperaturę o kilka kresek, to owszem, udaje ci się.
Czując na sobie jego wzrok, Candra uświadomiła sobie własną nagość pod
delikatnym jedwabiem. Jej ciało odpowiedziało na badawcze spojrzenie
mężczyzny, piersi nabrzmiały, sutki odcisnęły się na miękkim materiale. Nie
uszło to uwagi Simeona.
- Zabiorę psy na spacer, ubierz się tymczasem
- powiedział po chwili. - Co prawda widok to przyjemny, ale jestem tylko
słabym mężczyzną.
Candra uznała, że skoro darował jej wczorajsze zachowanie, byłoby
niegrzecznie odmówić. Z uśmiechem wyraziła zgodę. Skoro zaś pierwszy krok
ku polepszeniu atmosfery mieli za sobą, warto było zrobić drugi. Włożywszy
zielono-białą letnią sukienkę, dziewczyna usmażyła jajka na bekonie. Kiedy
Simeon wrócił, śniadanie było gotowe. '
- Mam nadzieję, że niczego jeszcze nie jadłeś?
- spytała niespokojnie, mając nadzieję, że jej dobry uczynek nie pójdzie na
marne.
- Nie, ale rzadko jadam śniadania. Niepotrzebnie robiłaś sobie kłopot.
- I tak musiałam przygotować coś dla siebie
- odparła, wzruszając ramionami. Minęła się przy tym z prawdą, gdyż śniadań
też nie jadała. Najwyżej grzankę, ale nic większego.
Usiedli przy stole naprzeciwko siebie. Candra zastanawiała się, czy nie
popełniła błędu i czy zaproszenie nie zostanie odebrane jako znak jej słabnącego
oporu.
- Czy często wyjeżdżasz w interesach? - spytała, przerywając ciążącą obojgu
ciszę. - Przez kilka dni zastanawiałam się, co się z tobą dzieje.
- Zauważyłaś, że mnie nie ma? - Simeon uniósł brwi. - Co za zaskoczenie!
Przecież sama mówiłaś, że
nie chcesz, aby nasza znajomość stała się zbyt bliska.
- Zaakcentował ostatnie słowo. - Sądziłem więc, że dystans ci bardziej
odpowiada.
- Czy mam rozumieć, że wyjechałeś z mojego powodu?
- Chętnie odpowiedziałbym twierdząco - oznajmił
- ale naprawdę miałem sprawy do załatwienia.
- Przełknął ostatni kęs jedzenia i odłożył sztućce.
- Pozwól, że dam ci pewną radę. Nie rób z siebie pustelniczki. Przeszłości nie
zmienisz. śycie nie polega tylko na robieniu kariery.
- Dla mnie tak właśnie jest - odparła Candra.
- Czy nadal masz o mnie takie samo zdanie, jak na początku?
- Wbrew mojej woli zmusiłeś mnie do porzucenia dawnego cumoWiska, wbrew
mojej woli sprowadziłeś mnie tutaj, a teraz chcesz, żebyśmy byli przyjaciółmi...
też wbrew mojej woli.
- Przecież nie wpraszałem się na śniadanie.
- Przecież nie prosiłam, żebyś wziął psy na spacer.
Z gniewną miną Simeon uniósł filiżankę. Białka oczu miał czyste i lśniące, w
błękitnych tęczówkach połyskiwały złote refleksy, których Candra nigdy
przedtem nie zauważyła. W tych pięknych oczach odbijały się kameleonowe
nastroje ich właściciela.
- Do diabła, Candro, nie bądź śmieszna. Czy naprawdę wolisz tego wymoczka,
którego widziałem u ciebie w zeszłym tygodniu?
- Andrew jest przyjacielem. I nie wiem, co masz przeciwko niemu, skoro Briony
wiesza ci się na szyi.
- Czyżbym słyszał w twoim głosie nutę zazdrości?
- spytał nieco rozbawiony.
- Zazdrość jest ostatnim uczuciem, które mogłabym żywić wobec twoich
przyjaciółek - rzuciła.
- To dobrze - uśmiechnął się - bo dziś po popołudniu zaprosiłem Briony na
basen. I chciałbym, żebyś również przyszła.
Co za tupet i męska niekonsekwencja! Wczoraj wyprosił mnie z basenu, a teraz
zaprasza, pomyślała Candra.
- Nie przyjdę - odpowiedziała.
Simeon roześmiał się słysząc jej obrażony ton i zsunął się z krzesła.
- Dziękuję za smaczne śniadanie. Jestem pewny, że zmienisz zdanie, choćby po
to, żeby zaspokoić ciekawość, kim jest Briony.
- Wątpię - zawołała za nim. Mogłaby przyjąć zaproszenie, gdyby było tylko dla
niej.
Candra skończyła kilka prac domowych i usiadła w słońcu. Wygrzewała się
przez godzinę, dwie, aż stwierdziła, że jej gość miał rację. Jeśli odetnie się od
jego towarzystwa, będzie tutaj bardzo samotna. Nie miała jednak zamiaru
tworzyć trójkąta z Simeonem i Briony. Przyrządziła lunch, ale go nie zjadła.
Włożyła bikini i znów zaczęła się opalać. Nagle na jej twarz padł cień.
Otworzyła oczy i zobaczyła Simeona.
- Nie zmieniłam zdania - powiedziała natychmiast.
- Szkoda, bo Briony właśnie zadzwoniła, że nie przyjedzie.
- Nie do wiary, jaki jesteś zadufany w sobie - rzuciła Candra. Nie mogła się
zgodzić na rolę zastępczyni.
- Wydawało mi się, że mamy doskonałą okazję, żeby się lepiej poznać.
- Nie rozumiem twego uporu. - Skrzywiła się, ale myśl o orzeźwiającej kąpieli
była kusząca.
- Potrafię być bardzo uparty. - Wyciągnął rękę i nie cofnął jej dopóty, dopóki
Candra z wahaniem nie podała mu swojej.
Koło basenu były przygotowane dwa leżaki, ręczniki i parasole od słońca. Dla
mnie czy dla Briony? - zastanawiała się Candra. Odsunęła się od Simeona i
zręcznie skoczyła do wody. Poszedł jej śladem, wkrótce wynurzył się obok
dziewczyny. Patrzył na nią z podziwem.
- Dobrze pływasz - powiedział.
- Spędzaliśmy wiele czasu na łodzi, więc ojciec nalegał, żebym jak najwcześniej
się tego nauczyła. Byłam w szkolnej drużynie pływackiej, potem w studenckiej.
O mały włos, a bym pojechała na olimpiadę - dodała dumnie.
- A może urządzimy małe zawody? Powiedzmy na dziesięć długości basenu.
Ten, kto przegra, stawia kolację w piątek w Hey House.
Candra spojrzała nieufnie na Simeona. Tak czy owak byłby to wspólnie
spędzony wieczór. Próba sił wydała jej się zabawna.
- Zgoda - odpowiedziała. Poczuła nagły przypływ podniecenia, gdy Simeon
zawołał:
- Na miejsca, gotowi, start!
Zanim przepłynęli basen po raz pierwszy, Candra zorientowała się, że czeka ją
ciężki pojedynek. Z przeciętnie pływającym mężczyzną wygrałaby łatwo, ale
Simeon był w wodzie bardzo dobry.
Przez cztery długości basenu płynęli ramię w ramię, potem centymetr po
centymetrze Simeon zaczął wysuwać się naprzód. Candra postanowiła zachować
trochę sił na finisz, pozwolić partnerowi uwierzyć w już odniesione zwycięstwo,
a następnie zaatakować na ostatniej długości basenu i zwyciężyć.
Przepływając basen po raz siódmy zrozumiała jednak, że na taką taktykę jest za
późno. Simeon wyprzedzał ją o prawie całą długość basenu, szeroko uśmiechał
się do niej, gdy się mijali płynąc w przeciwnych kierunkach. Candra sięgnęła do
zapasów energii i zwiększyła tempo. Zaskoczyła tym Simeona i skończyła
wyścig zaledwie o kilka metrów za nim.
- Moje gratulacje - powiedział. - Pływasz lepiej niż myślałem.
Candra nie wiedziała, czy w tych słowach brzmiała lekka kpina, czy podziw.
Spojrzała podejrzliwie na Simeona.
- Ale przegrałaś - dodał po chwili. - Stawiasz kolację. - Teraz dziewczyna
wyczuła w jego głosie nutę satysfakcji.
- Na twoim miejscu nie liczyłabym na ponowne zwycięstwo - odcięła się
Candra. - Teraz już znam możliwości przeciwnika. - Jej oczy błyszczały
wyzywająco. Simeon zaniósł się swobodnym śmiechem.
- Twoje na wierzchu. Rewanż od dziś za tydzień. - Wyszedł z wody, potem
pomógł Candrze. Nie puścił jej jednak, kiedy już stanęła na brzegu basenu, lecz
przesunął rękę na plecy.
Candra poczuła zimny dotyk muskularnego ciała. Ogarnęło ją podniecenie,
jakiego nigdy nie doznała w obecności Craiga, a tym bardziej wówczas, gdy był
z nią Andrew. Tym razem nie chciała się Simeonowi opierać. Pragnęła jego
pocałunków i dotyku rąk, pragnęła innych doznań. Ogarnęło ją pożądanie,
instynktownie mocniej przytuliła się do Simeona. Nie myślała o niczym innym.
Nagle oboje usłyszeli wołanie:
- Simeonie, gdzie jesteś?
Chwila intymnego zbliżenia została brutalnie przerwana.
- To ja, Briony. Wiesz... - Dziewczyna gwałtownie urwała na widok pary
stojącej nad basenem.
Candra odskoczyła od Simeona, zakłopotana, on jednak zachowywał się
zupełnie swobodnie.
- Zmieniłam zdanie i postanowiłam jednak przyjechać - dokończyła niepewnie
czarnowłosa dziewczyna, wielkimi fiołkowymi oczami rzucając w kierunku
Candry wrogie spojrzenie.
- Gdybyś przyszła kilka minut temu, mogłabyś ścigać się razem z nami. Czy
uwierzysz, że Candra była bliska wygrania? Jest świetną pływaczką,
- A twój pocałunek stanowił nagrodę? - Pytanie Briony było rzucone lekko, ale
Candra wyczuła zawarty w nim jad. Odwróciła się i dała nurka do wody.
Przepłynęła basen kilka razy, zanim odważyła się spojrzeć w kierunku Simeona.
Briony pozbyła się już sukienki. Miała na sobie wyjątkowo skąpe, czarne bikini,
Simeon nacierał jej plecy olejkiem. Candra poczuła nieoczekiwany przypływ
zazdrości. Serdecznie żałowała, że przyjęła zaproszenie.
Wyskoczyła z basenu i pobiegła w kierunku łodzi. Słyszała, jak Simeon ją woła,
ale go zlekceważyła. Rzuciła się na ręcznik, wciąż jeszcze rozłożony na trawie,
ś
cisnęła dłonie w pięści. Po raz pierwszy złamała samodyscyplinę,
zainteresowała się mężczyzną! Co za głupota, skoro Simeon wolał Briony.
Zabawił się moim kosztem, pomyślała rozgoryczona Candra. Ale nigdy więcej
już mu się to nie uda!
Zaryzykowała wyjście ze swojego kąta dopiero wtedy, kiedy nadszedł czas
spaceru z psami. Czerwone MG stało na podjeździe, a więc Briony wciąż
jeszcze tutaj była. Nie chcąc natknąć się na nią lub na Simeona w drodze
powrotnej, Candra poszła o wiele dalej niż zwykle. Wróciła już prawie po
ciemku. Samochodu nic było, dom spowijała ciemność. Myśl, że tamci oboje
mogli odjechać razem, sprawiła Candrze wyraźną przykrość. A nie powinna,
skoro usunęła mężczyzn z własnego życia, zwłaszcza zaś takich, jak Simeon.
Postanowiła, że będzie najlepiej o nim w ogóle zapomnieć. Muszę odwołać
piątkowe spotkanie i niedzielne zawody, a w przyszłości unikać tego człowieka
jak zarazy, postanowiła. Ale w chwili gdy weszła na pokład „Czterech pór
roku", Skye i Lady rzuciły się jak oszalałe do kabiny. Candra usłyszała
dochodzący z wnętrza łodzi głos Simeona. Zdała sobie sprawę, że dotrzymanie
postanowienia nie będzie łatwe.
Pospieszyła za psami, gotowa do natychmiastowej walki, ale Simeon ją
uprzedził.
- Bardzo niemiło się zachowałaś, Candro. - Rysy jego twarzy znów stwardniały.
- Równie niesympatycznie zachowałeś się ty, wchodząc do mojej łodzi. -
Dziewczyna ruszyła do przeciwnatarcia. - Stanowczo będę musiała zamykać
drzwi na kłódkę za każdym razem, kiedy wychodzę aa dłużej niż na kilka
sekund.
W oczach Simeona czaiły się złe błyski.
- Jak, twoim zdaniem, czuła się Briony?
- Pewnie jej ulżyło - odburknęła Candra. - Zauważyłam zresztą, że nie
potrzebowałeś wiele czasu, żeby zmienić obiekt swych zainteresowań.
- Przecież nie mogłem jej całkiem ignorować
- odparł, wyraźnie niezadowolony.
- Pewnie, że nie - stwierdziła lodowato Candra.
- Mam jednak nauczkę. Wiem teraz, z jaką łatwością szafujesz pocałunkami, a
może nie tylko nimi. Jeśli jeszcze raz się do mnie zbliżysz, dostaniesz po
twarzy.
Simeon podszedł do dziewczyny i ścisnął ją za ramiona.
- Posłuchaj, Candro. Pocałowałem cię, bo miałem na to ochotę, bez żadnego
innego powodu. I teraz też mm ochotę.
Przyciągnął spojrzeniem jej wzrok i przez jedną, pełną napięcia chwilę Candra
stała jak zahipnotyzowana. Serce zaczęło jej bić jak oszalałe. Po chwili jednak
złość wzięła górę nad pożądaniem. Candra wyrwała się szybko z rąk Simeona i
zanim się zorientował, podniosła rękę i z całej siły wymierzyła mu policzek.
Simeon bez trudu chwycił ją za przegub i wykręcił rękę do tyłu, jednocześnie
przyciągając do siebie.
Drugą ręką ujął ją pod brodę i złożył wargi na ustach dziewczyny.
Dreszcz rozkoszy ogarnął całe ciało Gandry. Próbowała zachowywać się
biernie, ale nie była w stanie. Stopniała w objęciach Simeona, rozchylając wargi
pod naporem jego ust. Rękoma objęła go za szyję.
Simeon puścił teraz podbródek Candry i zaczął palcem obwodzić zarys warg i
kształt twarzy. Uwolnił przegub dłoni i przesunął rękę po plecach Candry, dotarł
do karku i zanurzył palce w jasnozłotych włosach.
Candra nie była w stanie obronić się przed pieszczotą. Pocałunki podniecały ją
do szaleństwa. Coś takiego nigdy się przedtem nie zdarzyło. Dlaczego sprawił to
akurat ten mężczyzna? Człowiek, który wbrew jej woli prowadzi budowę na
ziemi dziadka, który ściągnął ją tutaj także wbrew jej woli. Przewrócił cały jej
ś
wiat do góry nogami, a ona nic na to nie mogła poradzić.
Ręka Simeona wsunęła się za bluzkę i objęła pierś. Candra wydała mimowolny
jęk rozkoszy. Opuściły ją wszystkie inne myśli, istniał tylko Simeon, który w
końcu podniósł głowę i szepnął namiętnie:
- Mam nadzieję, że ten dowód ci wystarczy.
- Jaki dowód? - zapytała Candra.
- Na to, że nie całowałem cię z braku innego zajęcia. Jesteś fascynującą, bardzo
atrakcyjną kobietą i chcę cię lepiej poznać.
- Nie wątpię - odparła zimno dziewczyna. - Tak samo jak chcesz lepiej poznać
Briony. Nie wiem, na czym polega ta gra, ale ja się w nią nie bawię.
- Twoje ciało mówiło mi co innego - odparł, unosząc brwi.
- Ciała bywają zdradliwe. Nie jest łatwo stłumić pociąg seksualny i to wszystko.
Byłbyś głupcem, gdybyś chciał dopatrzyć się czegoś innego.
- Oczywiście. - W głosie Simeona zabrzmiała kpina.
- Ciągle zapominam, że zamknęłaś serce na cztery spusty i postawiłaś na
pierwszym miejscu sprawy zawodowe.
- Nie chodzi tylko o to. - Oczy Candry zalśniły złym blaskiem.
- Wiem, o co - wpadł jej w słowo, lekko rozbawiony. - Uważasz, że wszyscy
mężczyźni traktują kobiety jak niewolnice.
- A ty tego nie robisz?
- Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać
- stwierdził z uśmiechem. - Proponuję, żebyśmy w piątek wieczorem rozpoczęli
wspólną wyprawę badawczą.
- Pójdę z tobą na kolację - powiedziała - ale tylko dlatego, że przegrałam zakład.
Pójdę tylko ten jeden raz.
- Zobaczymy. - Z tymi słowy wyszedł z kabiny. Przez następne dwa dni Simeon
nie dawał znaku
ż
ycia. W środę przyszedł na kolację Andrew. Od kiedy się przeprowadziła,
wpraszał się do niej na różne sposoby. Przyjechał własnym samochodem i
zaparkował go na podjeździe. Tej akurat części umowy z Simeonem Candra
wyjątkowo nie lubiła, powodowała ona bowiem, iż z domu było można
obserwować wszystkich jej gości, wchodzących i wychodzących. Niestety droga
była za wąska na parkowanie. Candra wiedziała, że Simeon na pewno wróci,
zanim wyjdzie Andrew, i zechce sprawdzić, kto wsiada do samochodu. Psy
wybiegły na podjazd, machając ogonami na ich powitanie. Andrew poklepał je z
obowiązku.
- Ładne miejsce - stwierdził z podziwem, rozglądając się wokół. - Czy byłaś w
tym domu? Czy wnętrze wygląda równie okazale?
- Całego nie widziałam, ale robi wrażenie.
- A czy mieszkają w nim sympatyczni ludzie? Skinęła głową zadowolona, że
doszli do łodzi.
Oszczędziło jej to dalszego wypytywania. Andrew zajął się obieraniem
ziemniaków, Candra wstawiła mięso i nakryła stół.
- Jak długo zamierzasz tutaj mieszkać? - spytał.
- Aż mi się znudzi.
- Czy nie czujesz się czasami samotna?
- Nigdy - odparła. - Mam psy.
- Cóż, jest to jakieś towarzystwo, ale rozmawiać z nimi trudno. A ludzi z tego
domu często widujesz? - Znowu padło pytanie budzące jej obawy.
- Niezbyt często.
- Dziwne, myślałem, że będą raczej szukać twojego towarzystwa. Źle wam się
układa?
- Dobrze - szybko rzuciła Candra. - Ale ja żyję moim życiem, a on swoim.
- On? - zainteresował się Andrew, łapiąc ją za słowo.
- Mężczyzna, który tam mieszka. Zresztą bez kobiety i...
- Bez kobiety? - gwałtownie przerwał jej Andrew. Przecież powiedziałaś mi...
- Nic ci nie mówiłam, sam coś wymyśliłeś - ucięła ostro. - Dajmy temu spokój,
to nie ma znaczenia.
- Dla ciebie może nie, ale dla mnie ma. Jesteś podejrzanie drażliwa na tym
punkcie. Chcę wiedzieć, kto to jest, jak wygląda i czy jesteś tutaj bezpieczna. Ile
ten facet ma lat? Czy jest młody? - odłożył nóż, wstał i chwycił Candrę -za
ramię. - Musisz mi powiedzieć.
Wyrwała się i rzuciła mu gniewne spojrzenie.
- Mówiłam ci, że to nie ma znaczenia. Przestań do tego wracać. Facet jest
porządny, nic mi nie zrobi. Jestem tutaj absolutnie bezpieczna. Skończyłeś z
ziemniakami?
- Coś przede mną ukrywasz. - Oczy, odgrodzone od niej okularami, spoglądały
niedowierzająco. - Nie chciałaś mnie zaprosić, żebym się o nim nie dowiedział.
Zawsze szanowałem twoją niezależność i niechęć do ludzi, którzy się narzucają.
Jeśli jednak pojawił się ktoś, komu udało się tę niechęć przełamać, to moim
zdaniem, zasługuję na to, żeby o tym wiedzieć, bo ja takiego szczęścia nie
miałem.
Candra zaprowadziła gościa do saloniku.
- Słuchaj, Andrew. Ten mężczyzna nic dla mnie nie znaczy. Musisz w to
uwierzyć.
- Ale widujesz się z nim?
- Czasami. Niezbyt często.
- Przecież wiesz, że sam mogę zapytać o wszystko Simeona Sterne'a. Jutro do
niego pójdę.
Candra skinęła głową. Zdała sobie sprawę, że Andrew nie spocznie dopóty,
dopóki się nie dowie, kto mieszka w tym domu.
- Nie rób tego - powiedziała spokojnie. - Nie ma potrzeby. Powiem ci. Właśnie
Sterne tutaj mieszka.
- Cumujesz na terenie Simeona Sterne'a? ~ spytał zdumiony Andrew.
- Niezupełnie. Przyjaciel użyczył mu posiadłości na czas remontu domu.
- Co za świnia ten Sterne!
Candrę zaskoczyła zawziętość w głosie gościa.
- Chyba wiesz, co to za gra z jego strony? - zapytał.
- Nie widzę żadnej gry. Złożył mi bardzo rozsądną propozycję. Byłabym głupia,
gdybym ją odrzuciła. Sam przyznałeś, że miejsce jest znakomite.
- Owszem, ale zanim się dowiedziałem, że Sterne tutaj mieszka. To mi się nie
podoba. Bardzo mi się nie podoba. Zamierzam znaleźć ci inne miejsce.
Myślałem, że nie znosisz tego faceta.
- Jest całkiem w porządku. - Candra wzruszyła ramionami. - Nie ruszę się stąd,
Andrew. Jestem tutaj szczęśliwa.
- Pewnie - warknął.
- Co chciałeś przez to powiedzieć? - spytała szybko.
- Masz pod ręką przystojnego, bogatego faceta. O wiele lepszego ode mnie.
Masz dużą szansę.
Candra wściekle spojrzała na gościa.
- Niesmaczna uwaga.
- Zmieniłaś się, Candro - powiedział. Widzę to, jeśli nawet ty tego nie
dostrzegłaś. Zdaje się, że tracę czas.
- Nigdy nie roztaczałam przed tobą fałszywych nadziei - powiedziała łagodniej.
- Mimo to miałem nadzieję. Inaczej nie przychodziłbym. - Andrew smutno
spojrzał zza okularów.
Póki nikogo nie było, sądziłem, że wciąż mogę mieć nadzieję. Ale Simeon
Sterne? On ma opinię twardego i bezwzględnego faceta. śona mu umarła.
Słyszałem, że od tej pory jeszcze trudniej się z nim dogadać.
- Istotnie, trudno - potwierdziła Candra.
- A jednak chcesz tutaj dalej mieszkać?
- Nie jestem na jego utrzymaniu. śyję własnym życiem, tak samo, jak on.
Robisz wiele hałasu o nic.
Andrew musiał się zadowolić tym wyjaśnieniem.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Simeon pojawił się w piątek wieczorem. Candra zobaczyła go po raz pierwszy
od weekendu. Kiedy wkładała zielono-niebieską, jedwabną sukienkę z
rozkloszowanym dołem i sandałki, miała nadzieję, że Simeon zapomni o
umówionej kolacji. Powtarzała sobie, że nie chce go widzieć, ale gdy tylko
wszedł, poczuła znajome przyspieszenie pulsu.
Miał na sobie szarawą marynarkę, czarne spodnie i czarną koszulę z białym
krawatem. Wyglądał wspaniale, znacznie lepiej niż zwykle. Wziął ją pod rękę,
wprawiając w drżenie wszystkie nerwy w ciele dziewczyny. Szli tak przez całą
drogę do samochodu.
- Cieszę się, że nie zmieniłaś zdania w sprawie kolacji - powiedział Simeon.
- Miałam nadzieję, że ty się rozmyślisz. Odezwał się znowu dopiero wtedy,
kiedy wsiedli do
samochodu.
- Po co Andrew cię odwiedza? Myślałem, że żaden mężczyzna nie może się
spodziewać życzliwego przyjęcia.
- Andrew mnie nie terroryzuje - odparła spokojnie Candra.
- Krótko mówiąc, jest solidny, daje poczucie bezpieczeństwa i można na nim
polegać. Czy dobrze to ująłem? - Simeon zaklął pod nosem i ze zgrzytem
zmienił bieg. - Ja natomiast jestem źle wychowany, nieobliczalny i
apodyktyczny.
- Zaufanie do kogoś daje bardzo wiele - oświadczyła chłodno.
- Do kogoś, czyli do ludzi, którzy nie traktują cię z góry. - Wycedził przez zęby.
- Nie krępuj się, mogłaś to przecież powiedzieć. Czyżbyś planowała poślubić ten
wzór wszelkich cnót?
- Nie planuję poślubić nikogo - odparła stanowczo. - W każdym razie jeszcze
nie teraz. A kiedy się w końcu zdecyduję, może to być równie dobrze Andrew,
jak ktoś do niego podobny.
Simeon gwałtownie zahamował, unikając przejechania psa.
- Do diabła, Candro, umarłabyś z nudów po tygodniu. Czyżbyś poważnie
mówiła, że wolisz kogoś takiego?
- Od człowieka twojego pokroju na pewno. Mam dość mężczyzn usiłujących
mną rozporządzać.
Zapadło kłopotliwe milczenie. Tak dojechali do restauracji urządzonej w
niedawno przebudowanym prywatnym domu, którego fragmenty pamiętały
jeszcze czternasty wiek. Budynek był otoczony dwuhektarowym terenem
przylegającym do kanału.
Wypili drinka siedząc na kanapce, po czym zaprowadzono ich do stolika na
oszklonej wiktoriańskiej werandzie, z której rozpościerał się widok na wodę.
Simeon przejrzał jadłospis i z ponurym wyrazem twarzy przeniósł wzrok na
Candrę. Zastanawiało ją, czy Simeon-nie jest przypadkiem o nią zazdrosny.
Tylko to przychodziło jej do głowy jako wytłumaczenie jego dziwnego
zachowania.
- Sądzę, że pomysł z tą kolacją był fatalny - powiedziała przez zaciśnięte zęby. -
Chciałabym, żebyś odwiózł mnie do domu.
Simeon spojrzał na dziewczynę, twarz mu się nagle rozjaśniła, uśmiechnął się. I
wszystko się zmieniło. Puls Candry gwałtownie się przyspieszył. Znalazła się na
powrót w szczęśliwym świecie. Wtedy zorientowała się, że Simeon spogląda nie
na nią, lecz ponad jej ramieniem. Instynktownie obróciła się i zobaczyła Briony!
Dreszcz przebiegł jej po plecach.
- Przepraszam - powiedział wstając. Gniew ogarnął Candrę na widok takiej
bezczelności. Simeon wyraźnie zapraszał Briony do ich stolika. Jak może!
Pomyślała, że powinna natychmiast wyjść, ale nim zdążyła się podnieść, ręka
Simeona dotknęła jej ramienia. - Nie przeszkadza ci chyba, że Briony się do nas
przysiadzie? - Jeszcze nie słyszała, żeby w jego głosie było tyle ciepła.
Przeszkadza, jeszcze jak przeszkadza, pomyślała Candra, ale jednocześnie
wzruszyła ramionami i spróbowała się uśmiechnąć.
- Nie krępuj się.
Po kilku sekundach kelner dostawił trzecie siedzenie. Candra znalazła się w
pułapce. Niezbyt udany wieczór zamieniał się w istne piekło.
Briony miała na sobie białą sukienkę bez ramion, która ostro odcinała się od
opalonej skóry i czarnych włosów.
- Mój znajomy wystawił mnie do wiatru w ostatniej chwili - wyjaśniła. - Nie
chciałam jeść kolacji sama w domu. Ale zupełnie się nie spodziewałam, że was
tutaj spotkam.
Candra jej nie uwierzyła. Prawdopodobnie Briony wiedziała o ich spotkaniu od
Simeona i postanowiła pokrzyżować plany. Nie przyszło jej do głowy, że i bez
niej wieczór diabli by wzięli. Simeon zachowywał się swobodnie, bez śladu
poprzedniego napięcia Starał się jak mógł, by włączać obie dziewczyny do
rozmowy. Briony natomiast wciąż mówiła o ludziach i sytuacjach, których
Candra nie znała. W końcu zaś poszła za Candra do toalety.
- Tracisz czas z Simeonem - przystąpiła od razu do rzeczy.
Candra upudrowała nos i chłodno spojrzała na odbicie twarzy Briony w lustrze.
- Naprawdę?
- Nie jesteś w jego typie.
- Rozumiem, że ty jesteś - odcięła się Candra.
- Właśnie. Czy opowiadał ci o swojej żonie? Candra skinęła potakująco głową.
Wyciągnęła
z torebki grzebień i całkiem bez potrzeby zaczęła się czesać.
- Była moją najlepszą przyjaciółką - oznajmiła Briony.
Candra milczała, zaskoczona tą wiadomością. Przyglądała się, jak Briony
nakłada na wargi jeszcze jedną warstwę jaskrawej szminki.
- Kiedy poznałyśmy Simeona, zakochałyśmy się w nim obie.
- A teraz Marie nie żyje, więc masz nadzieję zająć jej miejsce.
- To nie sprawa nadziei. Wiem, że je zajmę
- odparła Briony. - Oczywiście z czasem.
- Wydawało mi się, że Simeon już się otrząsnął z szoku po śmierci żony. Na co
jeszcze czeka, jeśli cię kocha?
Briony złośliwie zmrużyła oczy.
- Gdybyś nagle nie zjawiła się na horyzoncie, już byłoby po wszystkim -
oświadczyła z niezbitą pewnością.
- Przepraszam, jeśli stanęłam na drodze - sucho odparła Candra. - Ale Simeon
sam zaproponował, żebym przycumowała łódź na tyłach jego ogrodu.
I - Nie mam nic przeciwko temu - odburknęła Briony - póki pilnujesz swoich
spraw.
- W istocie rzeczy takie rozwiązanie mi odpowiada.
- Głos Candry brzmiał lodowato. - To Simeon snuje jakieś pomysły. Może nie
przepada za tobą aż tak bardzo, jak ci się zdaje.
- To kłamstwo. - W oczach Briony błysnęła nienawiść. - Simeon mnie kocha.
- A mimo to zaprosił mnie tutaj dziś wieczorem? - Candra nie mogła się oprzeć
pokusie drażnienia rozmówczyni.
- Wyłącznie z powodu tego idiotycznego zakładu. Wszystko mi o nim
opowiedział.
- Musisz więc wiedzieć, że bez względu na to, kto wygrał, zakład miał się
skończyć wspólną kolacją. Czy w związku z tym nic ci nie przychodzi na myśl?
- Tylko to, że Simeon jest dżentelmenem. - Briony uniosła brodę. -
Prawdopodobnie było mu cię żal. Ale musiałabyś być szalona, żeby
przypisywać temu jeszcze dodatkowe znaczenie.
- Oczywiście, że Simeon jest dżentelmenem. W przeciwnym razie nie zaprosiłby
cię do naszego stolika - odcięła się Candra. - Może to ciebie mu żal?
- Z tymi słowami opuściła toaletę. Za nic nie zdradziłaby Briony swych
rzeczywistych uczuć wobec Simeona ani też wobec innych, żądnych władzy
mężczyzn.
Briony wyszła za nią i znów w trójkę siedzieli razem. Simeon z zaciekawieniem
przyglądał się rozpalonej twarzy Candry, ale' nie powiedział ani słowa. W parę
minut później zaproponował odwrót. Zaskoczył Candrę nalegając, że sam
ureguluje rachunek.
- Przecież to ja przegrałam zakład - sprzeciwiła się dziewczyna. - Naprawdę
chętnie zapłacę.
- Nie - oznajmił. - Czy naprawdę myślałaś, że pozwolę ci postawić kolację?
Nigdy w życiu nie zdarzyło mi się, żeby kobieta w moim towarzystwie płaciła.
Briony przysłuchiwała się im ze znudzoną miną. Kiedy wyszli na zewnątrz,
poprosiła Simeona, żeby odwiózł ją do domu.
- Przyjechałam taksówką - wyjaśniła. Potwierdzało to wcześniejsze podejrzenia
Candry.
Simeon zaczął jechać w kierunku domu Briony.
- Nie spieszy mi się - powiedziała, kładąc mu rękę na udzie. - Odwieźmy
najpierw Candrę, a potem wrócimy na kawę. Rodzice wyjechali, będziemy sami.
- Może innym razem - odparł Simeon z uśmiechem. Candra czuła narastającą
falę złości i napiętą
atmosferę, ale Briony miała dość rozsądku, by nie robić żadnej sceny. Kiedy
dojechali na miejsce, dopilnowała żeby Simeon odprowadził ją do samych drzwi
i tam ostentacyjnie go pocałowała. Candra odwróciła głowę zraniona. A
przecież powinno jej to być obojętne! Na usilne nalegania Simeona zajęła potem
miejsce Briony, siedziała jednak z dłońmi przyciśniętymi do kolan i wzrokiem
wbitym w przestrzeń.
- Przykro mi, jeśli obecność Briony ci przeszkadzała powiedział. - Nie mogłem
jednak pozwolić, żeby
siedziała sama.
- Oczywiście, słusznie postąpiłeś - przyznała spokojnie Candra.
O czym rozmawiałyście w toalecie? - spytał, nie zwiedziony tonem jej głosu. -
Po powrocie wyglądałyście, jakbyście miały skoczyć sobie do oczu. A miałem
nadzieję, że się zaprzyjaźnicie.
- Przecież to twoja przyjaciółka, nie moja. A skoro chcesz wiedzieć, to powiem
ci, że zostałam ostrzeżona, żeby się nie wtrącać w nie swoje sprawy.
- Cała Briony. - Uśmiechnął się Simeon. - Jest zaborcza. Co jej powiedziałaś?
- Dałam jej do zrozumienia, że między nami coś jest. Nie lubię, kiedy ktoś mi
grozi.
Ku jej zaskoczeniu na twarzy Simeona pojawił się szeroki uśmiech.
- Byłbym rozczarowany, gdybyś zareagowała inaczej.
Podjechali pod dom. W świetle reflektorów systemu alarmowego było jasno jak
w dzień.
- Wiesz, Candro, jesteś świetną dziewczyną - powiedział, Simeon.
- Jestem jaka jestem - odparła bezbarwnie dziewczyna.
- Nie znam nikogo takiego jak ty.
- Zadziwiające.
Powoli przesunął się w jej stronę. Candra przycisnęła się do drzwi i chwyciła
dłonią klamkę, gotowa do natychmiastowej ucieczki. Pocałunki najwyraźniej nic
dla tego człowieka nie znaczyły.
- Trzymaj się z dala ode mnie. - Mimo podniecenia Candry w jej głosie
pobrzmiewała nuta paniki.
- Nie zamierzam cię skrzywdzić.
- Trzeba było wysadzić mnie najpierw i jechać razem z Briony. A może z nią
idzie ci za łatwo, a ty lubisz Walkę? Czy dlatego tak się do mnie przyczepiłeś?
Tak czy owak, pamiętaj: przygody mnie nie interesują. Wiedz o tym i trzymaj
się ode mnie z daleka.
- Chcę od ciebie więcej niż tylko przygody - powiedział Simeon biorąc
dziewczynę w ramiona i wpatrując się głęboko w jej oczy. - Czy jeszcze tego nie
rozumiesz?
Candra znieruchomiała. Z trudnością łapała powietrze.
- Niezbyt interesują mnie twoje chęci - powiedziała po chwili. Chciała, żeby
zabrzmiało to zdecydowanie, ale głos ją zawiódł, zabrakło jej tchu. - Wszelkie
stosunki opierają się na dwustronności, nasze takie nie są i nigdy nie będą.
Pozwól więc, że sobie pójdę.
- Robisz wielki błąd, Candro.
- A ty jeszcze większy, jeśli myślisz, że kiedykolwiek odpowiem na twoje
zaczepki. Zachowaj pocałunki dla Briony, a mnie zostaw w spokoju. Nie chcę,
ż
ebyś wkraczał w moje życie ani teraz, ani w przyszłości. Rozumiesz?
Raptownie puścił jej ramiona.
- A kryje się za tym Andrew, prawda? Drogi, solidny Andrew, na którym
zawsze można polegać, który nigdy nie prosi o to, czego nie jesteś skłonna mu
dać. Cholera, jak ty się marnujesz!
Candra nie siliła się na odpowiedź. Wyskoczyła z wozu. Mimo świateł
reflektorów potknęła się kilka razy, zanim dotarła na łódź. Wiedząc, że będzie
miała kłopoty z zaśnięciem, nalała sobie solidnego drinka. Dopiero wtedy
sprawdziła, czy psy są na straży, rozebrała się i położyła do łóżka.
Następnego ranka miała nadzieję uniknąć spotkania z Simeonem. Czemu
utrudniał jej życie, dlaczego nie chciał przyjąć „nie" za ostateczną odpowiedź?
Czuła się jak w pułapce, nie była przygotowana na taką sytuację.
Postanowiła zrobić cotygodniowe zakupy i odwiedzić przy okazji rodziców.
Pomyślała, że psy się ucieszą z takiej wyprawy. Idąc bacznie uważała, żeby nie
spojrzeć w stronę domu. Wpuściła psy do samochodu, usiadła za kierownicą i
przekręciła kluczyk w stacyjce. Samochód nie zareagował. Spróbowała jeszcze
raz i i jeszcze raz. Bez powodzenia. Zdesperowana wysiadła i podniosła maskę,
mimo że nie miała pojęcia, czego tam szuka. śadnych zwisających przewodów
nie /zauważyła, wszystko wydawało się być w najlepszym porządku.
- Coś się stało?
Aż podskoczyła na dźwięk niskiego głosu, który dobiegł zza jej pleców.
Obróciła się i spojrzała prosto w oczy Simeonowi. Rozdrażniło ją, że serce
podeszło jej do gardła.
- Nic z czym nie mogłabym sobie poradzić. Dziękuję za zainteresowanie -
odparła zimno, szukając ratunku w złości.
Simeon był tego dnia w wytartych dżinsach i żółtej bawełnianej koszulce, która
podkreślała wspaniałą
muskulaturę ciała. Spojrzenie miał jasne i czyste, jakby zbudził się wiele godzin
temu.
- Na mechanice samochodowej też się znasz, co? Feministka bez skazy. Czy w
ogóle jest coś, czego nie potrafisz? - Odwrócił się i z powrotem schronił w
czterech ścianach domu.
Candra pożałowała swego niezrównoważonego zachowania. Wciąż nie miała
zielonego pojęcia, co robić, a przekreśliła szansę pomocy. Przypomniała sobie
ojca, który borykał się z takim samym problemem. Z całej siły oparła się na
masce, rozbujała samochód i wskoczyła do środka, żeby przekręcić kluczyk.
Czuła się idiotycznie, miała bowiem świadomość, że Simeon
najprawdopodobniej obserwuje ją przez okno. W dodatku silnik i tym razem nie
zaskoczył. Bezradnie walnęła pięściami w kierownicę.
- Nadal kłopoty? - Simeon jednak się pojawił.
- Co to może być? - odparła.
- Przekręć kluczyk, muszę posłuchać. - Niechętnie uległa. - Rozrusznik.
- Tyle to i ja wiem - oświadczyła sucho.
- Pewnie się zablokował.
- Już bujałam samochód.
- Wiem, widziałem. - Powiedział to z ironicznym uśmiechem.
- Sam spróbuj. - Wyraźnie nie wymagało to od niego wysiłku, ale skutku też nie
przyniosło.
- Dokąd jedziesz? - spytał.
- Po zakupy.
- Podwiozę cię. Zignorowała propozycję.
- Potem wybierałam się na cały dzień do rodziców.
- Nie ma powodu, żebyś zmieniała plany. Jestem do twojej dyspozycji.
- Nie musisz poświęcać mi swojego czasu - odpowiedziała Candra z kwaśną
miną.
- Rzeczywiście, nie muszę - odparł obojętnie. - Po prostu chcę. Poczekaj chwilę,
przebiorę się i pojedziemy.
- A psy? - Candra nie sądziła, żeby Simeona ucieszyli tacy pasażerowie w
eleganckim BMW.
- Na pewno będą grzeczne. Położę koc na tylnym siedzeniu.
Znikł, zanim zdążyła wysunąć następne obiekcje, toteż nie miała innego
wyjścia, jak zamknąć własny samochód i stanąć obok, razem z psami. Po kilku
minutach Simeon wrócił, ubrany w różową koszulę i szare spodnie.
- Daj kluczyki - powiedział, wyciągając rękę do Candry.
- Po co?
- Dzwoniłem do warsztatu. Niedługo przyjadą, ogrodnik da im kluczyki.
Wieczorem, po powrocie, będziesz miała wóz gotowy.
W sobotę? Kiedy większość ludzi kończy pracę przed lunchem? Nazwisko
Simeona wyraźnie musiało mieć swoją wagę. Candrze nie pozostało nic innego,
jak podziękować.
- Drobiazg - stwierdził niedbale, otwierając drzwi. Siedząc w samochodzie
Candra poczuła dziwne
skrępowanie. Simeon wdzierał się w jej życie wbrew woli. A przecież mimo
powtarzania sobie, że tego typu mężczyzn nie znosi najbardziej, w stosunku do
niego nie mogła pozostać obojętna. Ulegała magnetycznej sile Simeona.
- O czym myślisz-zapytał. - Przywołana raptownie do rzeczywistości, Candra
stwierdziła, że z całych sił ściska torebkę.
- O ostatnim wieczorze - odparła uczciwie.
- O Briony?
- Częściowo chyba tak.
- O czym jeszcze?
- O tym, że chcesz ode mnie więcej, niż jestem gotowa ci dać.
- I to cię gryzie, prawda? - Zwolnił przed światłami i zwrócił spojrzenie w jej
kierunku.
- Naturalnie. Nie rozumiem, dlaczego jesteś taki uparty, skoro Briony tylko
czeka, żeby ci wskoczyć do łóżka.
Na chwilę w samochodzie zapanowało milczenie.
- Nie zawsze warto oddawać rozumowi władzę nad sercem.
- Nie ma obawy. - Candra roześmiała się cicho. - Do takich mężczyzn jak ty
czuję wyjątkową niechęć.
Simeon westchnął.
- Znęcasz się sama nad sobą - powiedział.
- Nie sądzę - odparła cicho, lecz stanowczo. - Co więcej, nie widzę sensu
prowadzenia takiej rozmowy. Naprawdę mnie nie interesujesz, a ty, gdybyś
chciał być całkiem uczciwy, przyznałbyś, że ja ciebie również nie. Owszem,
intryguję cię, ale to wszystko. Dlatego proszę, żebyś dał mi spokój.
Na szczęście dojechali do Stonely i Simeon skręcił na parking przy domu
towarowym. Zgasił silnik i chciał również wysiąść, ale Candra się sprzeciwiła:
- Dziękuję za podwiezienie, ale do rodziców pojadę autobusem. Nie ma
potrzeby, żebyś czekał.
- Akurat tak się złożyło, że i ja powinienem zrobić małe zakupy.
Candra nie była pewna, czy całkiem mu wierzy, ale cóż mogła na to
powiedzieć? Zostawili psom uchyloną szybę i ruszyli razem do sklepu. Wzięli
jeden wózek. Okazało się, że zakupy Simeona składają się z tubki pasty do
zębów i torebki cukierków.
- Mam słabość do tofi - wyznał.
Candra czuła się nieswojo, przechodząc między rzędami półek w towarzystwie
mężczyzny. Nigdy przedtem jej się to nie zdarzyło.
- A ty masz słabość do tego? - spytał Simeon widząc, że Candra wkłada do
wózka kilka paczuszek dropsów miętowych.
To do ciebie mam słabość, pomyślała. Im częściej go widywała, tym trudniej
było jej twierdzić, że jest jej obojętny. Nawet w tłumie ludzi w sklepie czuła
magnetyzm Simeona.
- Kupiłam to dla psów - odparła. - I dla konia, który pasie się naprzeciwko domu
twojego przyjaciela. Przychodzi do mnie każdego rana, kiedy idę na spacer z
psami.
- Może powinienem ci towarzyszyć - powiedział Simeon - uwielbiam konie.
Umiesz jeździć? Przepraszam, zapomnij o tym pytaniu. Oczywiście, że umiesz.
Jesteś przecież kobietą, która wszystko umie.
Candra nie była pewna, czy Simeon z niej nie kpi, więc na wszelki wypadek
skrzywiła się bez słowa.
- Mój przyjaciel ma farmę. Trzyma tam kilka koni, którym przyda się trochę
treningu. Pojedziemy do niego któregoś dnia - powiedział.
Candra miała co do tego poważne wątpliwości. Jej uczucie w stosunku do
Simeona rozwijało się zbyt szybko. Im wcześniej zakończy tę znajomość, tym
lepiej.
Candra nie mogła się jednak uwolnić od Simeona. Uparł się, że podwiezie ją aż
do domku rodziców, położonego na przedmieściach Hey. Budynek pamiętał
różne lata, ale teraz były w nim trzy sypialnie, obszerny salon, jadalnia i
kuchnia. Ogród nie był duży, lecz starannie utrzymany. Na zielonym prostokącie
trawnika wyróżniała się różana rabatka. Był też warzywnik.
Simeon zatrzymał wóz przy ogrodzeniu. Candra odwróciła się do niego.
- Dziękuję ci bardzo za uprzejmość - powiedziała.
- Czyżbym został zwolniony? - spytał Simeon. - Nie przedstawisz mnie
rodzicom? Z pewnością będą
zainteresowani poznaniem mężczyzny, który mieszka tak niebezpiecznie blisko
ich córki.
Zanim Candra zdążyła odpowiedzieć, na ich spotkanie wyszła matka. Była,
wzrostu Candry, miała takie same rysy, jak córka, i wciąż jeszcze ciemne włosy.
Wysmukła, elegancka kobieta wsunęła głowę do samochodu i pocałowała
Candrę w policzek. Psy usiłowały się dopchać, żeby otrzymać swoją porcję
pieszczot, ale uwagę matki skupił mężczyzna siedzący za kierownicą.
- Candro, kochanie, co za niespodzianka!.- powiedziała. - Kto to jest? Czyżbyś
w końcu znalazła sobie chłopaka?
- Mamo! - szepnęła Candra ostrzegawczo. - To jest pan Sterne. Był uprzejmy
mnie podwieźć, bo mój samochód nie chciał zapalić.
Pani Drakę zrobiła zmartwioną minę.
- Ojej, mam nadzieję, że nie zepsuł się na dobre. Sterne? Czy to nie ten
właściciel ziemi po dziadku?
Candrę wprawiło w ogromne zakłopotanie to, że matka mówi o Simeonie jak o
kimś nieobecnym, on jednak wydawał się ubawiony tą sytuacją.
- We własnej osobie - powiedział. - Moje nazwisko Simeon Sterne. Miło mi
panią poznać. Od razu widać, po kim Candra oddziedziczyła urodę.
Tymi słowami całkowicie rozbroił matkę.
- Musi pan wejść, panie Sterne. Pozna pan mojego męża. Prawdę mówiąc,
martwiłam się, kiedy Candra opowiadała o panu, ale teraz widzę, że obawy były
całkowicie bezpodstawne.
Candra pragnęła tylko, żeby rozstąpiła się ziemia i niezwłocznie ją pochłonęła.
Rzuciła ostre spojrzenie na Simeona. Promieniał zadowoleniem.
- Byłoby dobrze, gdyby powiedziała to pani córce. Czasami mam wrażenie, że
całkiem mi nie ufa.
- Po prostu jest grymaśna - oświadczyła krótko pani Drakę, otwierając- drzwi
samochodu. Gandra wiedziała dobrze, jaki zawód sprawia matce nie wykazując
chęci do małżeństwa, ale wolałaby, żeby na ten temat nie było mowy. Była
wściekła, w odróżnieniu od Simeona, który szedł w kierunku domu swobodnym
krokiem i podśpiewywał pod nosem.
- Davidzie! - Pani Drakę zawołała męża. Ukazał się po chwili z marsem na
twarzy, który na
widok córki ustąpił miejsca uśmiechowi.
- Jak dobrze, że przyjechałaś, malutka. Rzadko nas ostatnio odwiedzasz. Kogo
przywiozłaś?
- To pan Simeon Sterne - przedstawiła gościa Candra.
- Człowiek, który znalazł dla niej miejsce do cumowania - dodała matka.
Simeon wyciągnął dłoń, ojciec dziewczyny silnie nią potrząsnął.
- Zdaje się, że to pan zmusił moją córkę do przeprowadzki?
- Konieczność ekonomiczna - powiedział Simeon.
- Pewnie Candra dobrze się panu dała we znaki?
- Bez wątpienia ma temperament.
- Zawsze miała - przyznał pan Drakę. - Niezmiennie staje okoniem wobec
wszelkich poleceń. Ale mimo wszystko jest dobrą dziewczyną.
- Candra ma kłopoty z samochodem - wtrąciła pani Drakę.
- Coś się popsuło? - spytał ojciec, marszcząc brwi.
- Rozrusznik - odparł Simeon.
- Zdaje się, że mam w garażu zapasowy - powiedział pan Drakę. - Zaraz
sprawdzę.
- Nie ma potrzeby - powstrzymał go Simeon. - Wezwałem ludzi z warsztatu
Molleta.
- W sobotę? - ojciec Candry się zdziwił. Simeon wzruszył ramionami.
- Robią dla mnie dużo rzeczy, więc nie mieli nic przeciwko temu - powiedział.
Candra z zaskoczeniem stwierdziła, że ojciec życzliwie spojrzał na Simeona.
Było to coś niezwykłego. Dla córki Davida Drake'a żaden inny mężczyzna
przyprowadzony przez nią do domu nie okazał się dotąd dość dobry. Zresztą
wszyscy wpadali w taki popłoch, że po wizycie wszelki ślad po nich ginął. Jeden
Craig zdawał się ojcem nie przejmować.
- Mamusiu, czy mogę włożyć część zakupów do lodówki? - spytała Candra.
- Oczywiście, kochanie.
- Przyniosę z samochodu - ofiarował się Simeon.
- Dziękuję, zrobię to sama - odparła Candra. -Zostań tutaj, porozmawiaj z
ojcem. - Kiedy opuszczała pokój, uśmiechnęła się pod nosem słysząc, jak ojciec
proponuje gościowi piwo. Simeon był zwolennikiem whisky.
Ku jej zdziwieniu po powrocie zastała obu panów ze szklankami piwa w ręku.
Simeon opowiadał ojcu o swoim nowym projekcie. David chciwie słuchał,
zwłaszcza tego wszystkiego, co dotyczyło przystani, od czasu do czasu
dorzucając uwagi i potakująco kiwając głową. Candra pomyślała z goryczą, że
Simeon mówi ojcu o swych planach znacznie więcej niż jej.
- Tato, jak możesz się z nim tak zgadzać? - spytała. - Przecież Simeon nie tylko
sprzeniewierza się woli dziadka, lecz także wyrzucił mnie i innych właścicieli
łodzi. Nam się tam podobało, nie chcieliśmy się przeprowadzać.
- Nie lubiłem tego miejsca - powiedział impulsywnie pan Drakę. - Byle obwieś
mógł się zamelinować w magazynach. Ale przecież ty nie chciałaś mnie słuchać.
Za szybko jajo zrobiło się mądrzejsze od kury. Pan Sterne ma rację, że chce się
zająć tymi odrażającymi ruderami.
- Rezerwat przyrody wyglądałby ładniej - stwierdziła Candra, a jej oczy rzucały
złowrogie błyski.
- Nie ucieknie się przed postępem, a matka i ja czujemy się o wiele spokojniejsi
teraz, kiedy się przeniosłaś - powiedział ojciec.
- Z psami byłam tam zupełnie bezpieczna. Nic nigdy mi się nie stało.
- Miałaś szczęście - podsumował pan Drakę.
- Jestem tego samego zdania - potwierdził Simeón. -1 serdecznie państwa
zapraszam, odwiedzajcie córkę, kiedy tylko macie ochotę. Rodzina Candry i jej
przyjaciele będą zawsze mile widziani.
Ale nie Andrew, pomyślała Candra. Rzuciła okiem na Simeona, ich spojrzenia
się spotkały. Odgadywał jej myśli. Lekko uniósł kąciki ust.
- Czy zostanie pan na lunchu? - dopytywała się pani Drakę.
Candra pokręciła głową.
- Nie. On...
- Ależ tak - przerwał jej Simeon. - Będzie mi bardzo przyjemnie, dziękuję za
zaproszenie. - Candra przesłała mu mordercze spojrzenie a pani Drakę się
uśmiechnęła.
- Świetnie. Proszę do mnie mówić Pamela. Przepraszam bardzo, ale muszę się
zająć lunchem. - Odwróciła się do Candry. - Pomożesz mi?
- Jaki miły człowiek - powiedziała matka, kiedy znalazły się w kuchni. - Cieszę
się, że w końcu dochodzicie do porozumienia. I znacznie lepiej się czuję, gdy go
poznałam.
- Nie przypisuj tej sprawie nadmiernego znaczenia - powiedziała szybko Candra.
- Nie zamierzam się wiązać z żadnym mężczyzną, a już na pewno nie z
Simeonem. Jest zupełnie nie w moim typie. Robi okropne rzeczy z ziemią
dziadka. Poza tym ma dziewczynę.
- Szkoda - powiedziała matka. - Bylibyście idealną parą. Dziwi mnie, że on
jeszcze nie ma żony.
- Miał - powiedziała Candra. - Umarła kilka lat temu.
- Och, kochanie, co za smutna historia. Biedny człowiek. A czy ta dziewczyna, z
którą się spotyka, to coś poważnego?
- Nigdy się nie poddajesz, prawda, mamo? - Candra nie mogła powstrzymać się
od uśmiechu.
- Słuchaj, dziecko, popraw mnie, jeśli się mylę, ale wydaje mi się, że czujesz do
niego więcej niż to, do czego się przyznajesz.
- Może i tak - potwierdziła niepewnie Candra. - Ale nic z tego nie będzie. Nie
pozwolę na to.
- Z powodu tamtej dziewczyny?
- Z powodu jego cholernej chęci rządzenia mną. Czy nie sądzisz, że mam dość
tatusia i jego prób ustawiania mojego życia? Czemu miałabym z własnej woli
pozwalać na to komu innemu? Mamo, ty nie znasz Simeona. Już skłonił mnie do
niejednego, zupełnie nie licząc się z moją wolą. Wszystko jedno, co do niego
czuję, bo i tak tego nie okażę.
- Miłość nie umiera tak łatwo - oświadczyła pani Drakę.
- Kto tu mówi o miłości? - spytała Candra. - Nie kocham Simeona.
Obróciła się gwałtownie, słysząc kroki. Za sobą, zobaczyła obu panów z
pustymi szklankami po piwie. Simeon spojrzał uważnie na dziewczynę.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Jeśli nawet Simeon usłyszał stwierdzenie Candry, to tego po sobie nie okazał.
Patrzył jej tylko prosto w oczy przez długą chwilę. Zaraz potem odezwał się
ojciec i Simeon przeniósł spojrzenie w jego kierunku.
- Przyszliśmy po dolewkę - powiedział pan Drakę.
- A potem pokażę Simeonowi ogród.
Napełnili szklanki z baryłki pełnej piwa domowej roboty i wyszli przed dom.
Candra zobaczyła po chwili, jak ojciec pokazuje swoje ulubione róże. Simeon
wykazywał stosowne zainteresowanie. Zdziwiło ją, że znajdują wspólny język.
Matka nieświadomie ubrała jej myśli w słowa.
- To dobrze, że tak się ze sobą dogadują.
- Co w tym dobrego? - zareagowała ostro Chandra - Przecież już się nigdy nie
spotkają.
- Ptaszki ćwierkały, że wczoraj byłaś z Simeonem Sterne'em na kolacji. - Pani
Drakę uśmiechnęła się tajemniczo.
Candra głośno westchnęła. W błyskawicznym tempie rozeszła się ta wiadomość.
- Jak się nazywają te ptaszki?
- Mary Lyle.
- Powinnam się była domyślić. Czy jest coś, czego ta kobieta nie wie? A jej kto
powiedział?
- Chyba Nora Brown - wyjaśniła matka. - Była wczoraj wieczorem w tej samej
restauracji, w której i wy byliście. Naturalnie z opisu nie zorientowałam się, o
kogo chodzi, ale teraz wiem, że o Simeona. Wysoki, z czarnymi włosami,
niesamowicie przystojny mężczyzna, który prowadzi BMW. Pytano mnie, czy
wreszcie wychodzisz za mąż.
- Mam nadzieję, że kazałaś jej pilnować własnego nosa - burknęła Candra.
- Ludzie będą gadać i muszę przyznać, że mnie to martwi. Kiedy byłam w
twoim wieku, miałam już męża i dwoje dzieci.
- Zostało mi jeszcze dużo czasu - ucięła Candra. - Znajdę męża, kiedy uznam, że
przyszła pora. Tak się złożyło, że lubię niezależność.
Pani Drakę zamilkła.
Lunch przebiegał w ożywionej atmosferze. David Drakę częstował Simeona
opowieściami z dzieciństwa. Rozmowa o łodziach i kanałach przeciągnęła się na
całe popołudnie. Około czwartej Candra przypomniała, że muszą wracać.
- Do zobaczenia, Davidzie - powiedział Simeon, ściskając rękę ojca Candry.
Dziewczyna żywiła nadzieję, że gość tego pożegnania nie potraktował
dosłownie.
- Bardzo dziękuję, było bardzo miło. - Simeon pocałował Pamelę Drakę w
policzek. - Lunch był wyborny.
- Musisz nas jeszcze odwiedzić - odpowiedziała. Było widać, że jest pod jego
urokiem.
- A ja się spodziewam, że Candra będzie częściej wpadać do domu - powiedział
pan Drakę, ściskając córkę na pożegnanie.
- Postaram się - odparła Candra, chociaż wiedziała, że źle znosi obecność ojca.
Ten lunch wypadł nie najgorzej, Simeon skupił na sobie jego uwagę, ale
zazwyczaj Candra była obiektem ojcowskiego malkontenctwa.
- Przepraszam, że ojciec potraktował cię jak wyłączną własność - powiedziała
do Simeona, kiedy ruszyli w powrotną drogę. - Kiedy się rozgada, nie zna
umiaru.
- Nie przepraszaj - zaprotestował. - Jest bardzo ciekawym człowiekiem.
Mógłbym go słuchać przez cały dzień. Szkoda, że nie masz z nim wspólnego
języka. Mam wrażenie, że nie w pełni rozumiesz ojca.
- Och, rozumiem go znakomicie - odparła gniewnie Candra. - Tak samo, jak
ciebie. śaden z was nie jest szczęśliwy, jeśli nie trzęsie wszystkim dookoła.
Przykro mi, ale to nie dla mnie.
Simeon spochmurniał i więcej się nie odezwał. Po dziesięciu minutach wysiedli
przed domem. Wóz Candry został przestawiony w sam róg podjazdu.
- Wygląda na to, że ludzie od Molleta go naprawili.
- Dasz mi rachunek - powiedziała Candra.
- Kazałem zapisać na moje konto.
- Nie ma mowy.
- Jeśli chcesz, możesz mi zwrócić - powiedział
- ale nie widzę takiej konieczności. Nazwijmy to uprzejmością wobec... kobiety,
którą kocham miłością platoniczną.
Wahanie w głosie Simeona uświadomiło Candrze, że słyszał to, co powiedziała
w rozmowie z matką. Zarumieniła się i ukryła twarz za klapą bagażnika, nagle
bardzo zajęta wyciąganiem toreb.
- Pomogę ci zanieść zakupy - usłyszała głos Simeona tuż przy uchu.
- Dziękuję.
- Mogłabyś tym wszystkim nakarmić pułk wojska
- powiedział Simeon w drodze na łódź. - Czyżbyś spodziewała się licznych
gości?
Candra zaprzeczyła ruchem głowy.
- Lubię mieć zapasy. Na wszelki wypadek.
- Na przykład jaki?
- Każdy - odparła. - Tu nie ma sklepu na rogu, do którego można zawsze
skoczyć.
- Rozumiem. Powiedzmy, jeśli wpadnie Andrew...
- Zmiana tonu była wyraźna, brzmiała jak oskarżenie, ale Candra postanowiła ją
zignorować.
- Właśnie - odparła żywo.
Doszli do łodzi. Podziękowała Simeonowi za pomoc, wzięła od niego torby i
zaczęła ostrożnie, tyłem schodzić po schodkach do kabiny.
- Nie zapomnij o jutrze - zawołał za nią Simeon. Odstawiła torby na podłogę i
wyszła z powrotem
na pokład.
- A co ma być jutro?
- Rewanż na basenie. Nie pamiętasz, że to ty rzuciłaś mi wyzwanie?
Candra rzeczywiście zapomniała.
- Wciąż jest aktualne - odparła. - Chyba że znowu zaprosiłeś Briony. Nie mam
szczególnej ochoty popisywać się przed nią.
- Nie zaprosiłem - powiedział niecierpliwie.
- Spotkajmy się o dwunastej. Pokonany przygotuje lunch.
Odszedł, a Candra zajęła się rozpakowywaniem zakupów. Wbrew własnym
intencjom spędziła dużo czasu z Simeonem i musiała z niechęcią przyznać, że
był to udany dzień. Pod wpływem impulsu odwiązała łódź i wypłynęła na kanał.
Bardzo lubiła takie samotne wyprawy. W idealnie gładkiej tafli wody odbijały
się sylwetki wierzb i wysokich traw porastających brzegi. Czapla z wyciągniętą
szyją stała na brzegu jak rzeźba, ale gdy łódź się zbliżyła, ptak wzbił się w
powietrze. Dalej w trzcinach Candra wypatrzyła rodzinę kurek wodnych,
czarnych z czerwonymi plamkami na łebkach.
Krótka przejażdżka odprężyła dziewczynę, rozproszyła niepożądane myśli. Ale
spokój nie trwał długo. Kiedy dziób łodzi wypłynął spod mostu, Candra
zobaczyła Simeona stojącego na nabrzeżu. Czyżby na nią czekał?
- Skąd ten pomysł, żeby wypłynąć? - spytał ostro.
- Chciałam być sama - odparła.
- Przecież tutaj też jesteś sama.
- Kiedy płyniesz, doznajesz zupełnie innych, cudownych wrażeń. Nie potrafię ci
tego wyjaśnić.
- Czy chcesz powiedzieć, że szukałaś uspokojenia? - spytał szorstko Simeon. -
Po co? Wydaje mi się, że dzisiejszy dzień był raczej udany. Mnie spotkanie z
twoimi rodzicami sprawiło dużą przyjemność.
- Im też - odparła krótko, cofając się na pokład.
- Czy twoje poszukiwanie samotności miało przypadkiem coś wspólnego z
rozmową, którą prowadziłaś z matką?
Candra wstrzymała oddech.
- Prawdę mówiąc, już zapomniałam o tej rozmowie.
- Nie wierzę ci - odparł, patrząc Candrze wprost w oczy. - Poruszyłaś zbyt
poważną sprawę, żeby o niej tak łatwo zapomnieć.
- Nie przywiązuję do niej wagi - rzuciła lekko Candra.
- Nie przywiązujesz wagi do stwierdzenia, że mnie nie kochasz? - zapytał z
naciskiem. - A to jest równoznaczne z faktem, że moja osoba nie ma dla ciebie
znaczenia. Chciałbym wiedzieć, od czego zaczęła się ta rozmowa.
- Pytania mamy były zupełnie naturalne. Tak rzadko mi się zdarza pokazać się w
domu z mężczyzną.
- Andrew jest wyjątkiem?
- Andrew nigdy nie był u moich rodziców. Szkoda, że jesteś do mnie nastawiona
mniej
rzyjaźnie niż rodzice - powiedział.
- Oni nie znają cię tak, jak ja.
- Raczej aprobują moje plany. Candra wzruszyła ramionami. - To wcale nie
oznacza, że ja też muszę.
- Podoba im się, że mieszkasz tak blisko mnie. Są zadowoleni z mojej opieki.
- Ładna mi opieka - odpowiedziała Candra. Simeonowi pociemniały oczy.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytał.
- śe nigdy nie tracisz okazji, aby mnie pocałować, że sprawiasz wrażenie, jakby
zależało ci tylko... - Palce Simeona wpiły się w ramiona dziewczyny. - Przestań,
to boli! - zawołała.
- Czy zaprzeczysz - spytał chłodno - że w stosunku do mnie nie pozostajesz
obojętna? śe odczuwasz przyjemność? - Potrząsnął Candrą jak szmacianą lalką.
- Jeśli odpowiesz „tak", to ci nie uwierzę.
- Oczywiście, że jest mi dość przyjemnie, ale doznanie jest czysto fizyczne i nie
ma najmniejszego znaczenia.
- Miałoby, gdybyś tego chciała. Nie mogę dociec, czy to Andrew, czy twoja
cholerna kariera zawodowa staje między nami.
- Pomyśl o Briony - rzuciła zjadliwie Candra i natychmiast tego pożałowała, bo
przecież nie tylko o nią chodziło.
- Jesteś zazdrosna? - Na twarzy Simeona pojawił się cień uśmiechu.
- Nie jestem - odpowiedziała szybko.
- Wobec tego nie będzie ci przeszkadzało, że się umówiłem z Briony dziś
wieczorem?
- Ani trochę.
- Nie najlepiej kłamiesz, Candro. - Wciąż trzymał ręce na ramionach
dziewczyny i teraz przyciągnął ją mocniej do siebie. Próbowała się wyrwać, ale
na próżno. Kiedy poczuła na wargach dotyk ust Simeona, wiedziała, że pragnie
cieszyć się każdą sekundą zbliżenia. Ale znów się nie poddawała ogarniającemu
ją uczuciu. Zesztywniała. Simeon ze złością odsunął dziewczynę od siebie.
- Dzisiaj jeszcze wygrałaś - powiedział. - Ale zawsze pozostaje nadzieja na
lepsze jutro. Dziś się z góry źle do mnie nastawiłaś. Następnym razem wybiorę
lepszy moment. - Spojrzał gniewnie na Candrę. W chwilę potem została sama, a
Simeon oddalał się w kierunku domu.
Dziewczyna nadal czuła dotyk jego rąk na ramionach. Przestała już rozumieć,
dlaczego tak bardzo się broni przed ogarniającym ją pożądaniem.
- Na miejsca, gotowi, start!
Oboje przecięli powierzchnię wody. Dla Candry istniała jedna tylko myśl:
wygrać, pokonać Simeona. Była na miejscu o wpół do dwunastej i dla
rozgrzewki przepłynęła basen kilka razy. Simeon wyszedł z domu punktualnie o
dwunastej.
- Dzień dobry, Candro - zawołał z brzegu. - Obserwowałem cię przez okno.
Mam nadzieję, że się nie zmęczyłaś. Chciałbym, żeby szanse były równe.
- O mnie się nie martw - zawołała płynąc w jego kierunku.
Simeon miał na sobie czarne kąpielówki. Wzrok Candry mimo woli przylgnął
do jego wspaniałego ciała: muskularnych ramion i nóg, szerokiej klatki
piersiowej, płaskiego brzucha ze strzałą czarnego owłosienia niknącą pod
kąpielówkami. Simeon był uosobieniem siły! Candra wiedziała, że w tym
pojedynku musi dać z siebie wszystko.
Przy końcu trzeciej długości basenu płynęli jeszcze ramię w ramię. Za każdym
razem, gdy ich spojrzenia się spotykały, Simeon szczerzył zęby w uśmiechu.
Candra miała nadzieję, że nie oszczędza siły na finisz, tak jak ona poprzednio,
bo tym razem żadnych zapasów nie miała. Po raz czwarty także przepłynęli
basen jednocześnie. Podejrzliwość Candry rosła. Była pewna, że Simeon robi to
specjalnie. Po następnym nawrocie zaatakowała, ale do brzegu basenu znów
dotarli równocześnie, uznała więc, że jej podejrzenia są słuszne.
Teraz albo nigdy, pomyślała dziewczyna. Rozpoczęła finisz. Wykrzesała z
siebie niespotykaną ilość energii. Nie miała pojęcia, gdzie jest Simeoh.
Skoncentrowała się jedynie na tym, by płynąć jak najszybciej.
Nic z tego. Simeon dotarł do mety o kilka sekund wcześniej!
Stali w wodzie na wprost siebie, mierząc się wzrokiem.
- Gratulacje - powiedział w końcu Simeon.
- Za co? - zapytała zmęczona Candra.
- Za waleczność. Mało brakowało, abyś wygrała.
- Nie wygrałam! - Zabrakło jej kilku sekund. Powinna była znaleźć jeszcze
odrobinę sił. Teraz, w dodatku, musi przygotować lunch.
Jeszcze w wodzie, mimo że już wyczerpana, Candra uświadomiła sobie, jak
bardzo pragnie Simeona. Nie mogła mu się przeciwstawić. Była w pułapce
niczym sarna w strumieniu światła. Nie miała dokąd uciec. Mokre, czarne włosy
Simeona przylgnęły do jego foremnej głowy, krople wody lśniły na powiekach,
twarzy i ramionach. Nie mogła być obojętna wobec piękna jego ciała.
Wiedziała, że zawsze będzie tak reagowała na widok Simeona. Jedynym
wyjściem było jak najszybsze znalezienie innego cumowiska.
- Jesteś niezadowolona, że wygrałem? - zapytał. Wydawał się być ubawiony tą
myślą.
- Skłamałabym, gdybym zaprzeczyła. Naprawdę myślałam, że cię pobiję -
odpowiedziała Candra. Chodziło o więcej niż zwykły wyścig. Stoczyli
pojedynek woli. Chciała pokonać Simeona fizycznie.
- Jeśli mam być absolutnie uczciwy - odparł - to w pewnej chwili też
pomyślałem, że masz szansę
wygrać. I cierpiałbym z tego powodu znacznie bardziej niż ty teraz.
Spojrzał na nią, odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem. Candra
roześmiała się, początkowo niepewnie, a potem, nie mogąc się powstrzymać,
zawtórowała Simeonowi.
Nie potrafiła powiedzieć, jak to się stało, ale nagle znalazła się w jego
ramionach i poczuła na wargach chłodne usta. Pożądanie ogarnęło ją całkowicie.
Pocałunek trwał bez końca, Candra czuła gwałtowne bicie jego serca i
pomyślała, że Simeoń też słyszy, co dzieje się z jej własnym. Czuła się jak
wyswobodzona z pułapki, w której tak długo tkwiła. Walczyła z uczuciem do
Simeona i pożądaniem, które w niej wzbudzał. Teraz tama runęła. Nie bacząc na
nic przyciągnęła go do siebie, przywarła do niego całym ciałem i zaczęła
odwzajemniać pocałunki z nie znaną wcześniej namiętnością.
- Chodźmy stąd - powiedział niewyraźnie Simeon, okrywając twarz dziewczyny
chciwymi pocałunkami.
Candrze brak było sił, by się poruszyć. Simeon uniósł ją i w bród dotarł do
drabinki w rogu basenu, po której bez wysiłku wydostał się z wody.
Na patio wisiał hamak. Simeon zaniósł tam Candrę i postawił na ziemi. Znów
ich ciała stopiły się na chwilę w jedno. Potem z największą delikatnością ułożył
dziewczynę na hamaku, a sam przysiadł na jego brzegu.
Patrzył nie na twarz, lecz na jej całe ciało. Obejmował wzrokiem zarys piersi,
szczupłą talię i płaski brzuch, Zmysły Candry były rozbudzone, narastało w niej
pożądanie. Uniosła się nieco i otoczyła ramionami kark Simeona, przyciągając
go ku sobie.
Tym razem pocałunek był mniej gwałtowny. Simeon ujął jej twarz w dłonie i
zaczął okrywać ją pocałunkami, delikatnymi jak muśnięcie ptasiego puchu.
Jego palce przemierzały wysmukłą kolumnę szyi, przeniosły się na ramiona, a
potem na wzgórza piersi. Candra leżała jak zahipnotyzowana.
- Nie potrzebujesz tego - powiedział. Dziewczyna uniosła się, żeby mógł jej
rozpiąć górę bikini,
Simeon widział już ją nagą, ale wtedy sytuacja była pozbawiona erotyzmu.
Teraz całym ciałem dziewczyna chłonęła doznania, jakie budził w niej dotyk
jego palców, najpierw delikatnie obwodzący kontury ciała, a potem drażniący
opuszkami stwardniałe sutki. Z ust Candfy wyrwał się krzyk rozkoszy, gdy
Simeon uchwycił mocno brodawkę piersi. Dziewczyna wiła się pod wpływem
tej miłosnej tortury.
Wkrótce usta i język zastąpiły dłonie Simeona, a Candra doświadczyła czegoś
zupełnie nowego. W przeszłości takich odczuć nie zaznała. Chociaż kiedyś
wydawało jej się, że kocha Craiga, nigdy nie przeżywała takiej rozkoszy. A
biedny Andrew w ogóle jej nie podniecał.
Candra pragnęła, by pieszczoty Simeona nie miały końca, by całował ją, pieścił i
w nieskończoność przepełniał tymi oszałamiającymi doznaniami. Zupełnie
jakby czekała przez wszystkie lata właśnie na niego.
Nagle, bez słowa ostrzeżenia, Simeon odsunął się od dziewczyny.
- Chyba ci dowiodłem, że mam rację - powiedział. Candra zmarszczyła brwi, nie
wiedząc, o czym mowa, lecz szybko dotarło do niej z przeraźliwa jasnością.
Wszystko było grą! Poprzedniego dnia zapanowała nad sobą, oparła mu się, dziś
jednak straciła głowę. Simeon zapowiedział, że znajdzie odpowiednią chwilę i
właśnie znalazł.
Miała ochotę krzyczeć. Wrażenia zmysłowe, emocje, które w niej rozbudził,
były niezwykle silne. Poddała się pożądaniu, omal nie zatraciła zdolności
samokontroli, a tymczasem ten łobuz przez cały czas dokładnie wiedział, co
robi. Bawił się z nią, jej ciałem, wywołując reakcję, która musiała przekroczyć
jego najśmielsze oczekiwania. Candra poczuła, że ogarnia ją rozpacz i gniew.
Na oślep zaczęła walić Simeona pięściami.
- Ty draniu, ty głupi draniu!
Simeon podniósł się zwinnie z hamaka i wybuchnął śmiechem.
- Jeśli nawet zaczęło się od eksperymentu, to muszę uczciwie przyznać, że ciąg
dalszy był bardzo przyjemny.
- Nie wątpię - odpowiedziała wstając. - Ale nie na tyle przyjemny, żebyś nie
skończył swych pieszczot po dowiedzeniu mi, że miałeś rację. Pewnie
porównywałeś mnie z Briony? Założę się, że wczoraj wieczorem w pół drogi się
nie zatrzymałeś.
- Wczoraj wcale Briony nie widziałem.
- Nie? Czy wystawiła cię do wiatru?
- Niezupełnie, ale to bez znaczenia. Myślę, że powinniśmy wziąć prysznic.
- Dziękuję, nie skorzystam. Mam swój na łodzi.
- Uciekasz? - zapytał z łagodną kpiną. Candra wzruszyła ramionami i poszła za
nim. Z zamkniętymi oczami stała pod lodowato zimnymi strugami wody, póki
nie poczuła ręki Simeona na ramieniu.
Gwałtownym gestem odepchnęła go, energicznie
odeszła do leżaka i wyciągnęła się na nim. Upokorzenie zraniło ją głęboko.
Odkryła się ze swymi
najbardziej intymnymi uczuciami, a on je odrzucił.
Była całkowicie rozbita.
Słońce rozgrzało jej skórę, ale nie stopiło otoczki chłodu wokół serca. Mimo to
jednak, kiedy patrzyła na umięśnione, opalone ciało Simeona wyciągnięte obok
niej, wciąż czuła moc pożądania. Czy coś jest w stanie tę moc unicestwić? -
pomyślała. Czy już na zawsze mam być zniewolona?
Było jeszcze inne wyjście. Andrew. Mogła zostać ego żoną. Oszalałby z radości,
a ona miałaby ochronę, le czy byłaby szczęśliwa? Pokręciła przecząco głową,
tak jakby pytanie padło na głos. Andrew nie ofiarowałby jej ani sekundy tak
porażającego zmysły uniesienia. Dałby za to spokój umysłu. Nigdy nie
stawiałby żadnych wymagań, nie próbowałby narzucać własnej woli. Czy nie od
tego szukasz ucieczki? - zapytała samą siebie.
- Nie ma ucieczki - powiedziała mimo woli na głos.
- Od czego? - spytał Simeon, odwracając ku niej twarz.
Candra skrzywiła się, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
- Powiedziałaś, że nie ma ucieczki.
- Naprawdę? Musiałam o czymś myśleć.
- O czym?
- O niczym.
- A może myślałaś o mnie? - zapytał.
Candra milczała. Simeon wzruszył ramionami i zmienił temat.
- Chyba powinniśmy się ruszyć. Nie wiem jak ty, ale ja jestem głodny -
powiedział.
- Nie sądzisz chyba, że zrobię lunch.
- Oczywiście, że tak sądzę - uśmiechnął się. - Zakład jest zakładem.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Candra była tak przekonana, że dziś wygra zawody, że nic wcześniej do
jedzenia nie przygotowała. Wsadziła gotowe porcje kurczaka do piecyka i ubiła
ś
mietanę na pudding truskawkowy. Simeon przygotowywał sałatkę.
- Skąd miałaś pewność, że dziś wygrasz? - spytał, gdy Candra przeprosiła go, że
lunch nie jest gotowy.
- Znam swoje możliwości.
- Ale nie znasz moich - odpowiedział.
- Wydawało mi się, że twoje też. Byłam pewna, że stać mnie na zwycięstwo.
- Już mówiłem, cieszę się, że nie wygrałaś.
- Przegrana mogłaby ci dobrze zrobić - odpowiedziała. - Mężczyznom zawsze
wydaje się, że są od nas lepsi.
- A nie jesteśmy?
- Nie zawsze. - Powiedziawszy to uspokoiła się, nie chcąc zniweczyć wysiłków
Simeona, który starał się zachowywać bardzo przyjaźnie. - Jest wiele kobiet
równie dobrych w swoim zawodzie, jak mężczyźni.
- Rzecz do dyskusji - stwierdził. - Wiele kobiet zaczyna mieć obawy przed
decydującym krokiem. Chcą równouprawnienia, chcą władzy, ale nie mają w
sobie dostatecznej bezwzględności, żeby z tym sobie poradzić.
- Myślisz, że byłabym za miękka? - spytała. Simeon skinął potakująco głową.
- Znalazłem w tobie słabą stronę. W interesach nie ma miejsca na słabości.
Candra chciała powiedzieć, że czuje słabość wyłącznie do niego, ale byłby to
niewybaczalny błąd.
- Nie wiesz nawet, jaka umiem być twarda w razie potrzeby.
Rzucił na nią przelotne spojrzenie.
- Nie sądzę, żebym chciał cię poznać od tej strony. Po lunchu, ku zaskoczeniu
Candry, Simeon zaproponował wspólną przejażdżkę łodzią.
Odwiązał łódź, Candra stanęła za sterem, a psy ułożyły się w pobliżu Simeona.
Przez chwilę panowało milczenie. Candra próbowała skupić się na
manewrowaniu łodzią, ale sylwetka Simeona przyciągała jej wzrok. Była
zadowolona, że stoi tyłem do niej. W promieniach słońca jego czarne włosy
miały granatowy połysk i przez cały czas Candra miała chęć ich dotknąć.
- Może pozwolisz mi na chwilę poprowadzić łódź?
- zapytał Simeon.
- A potrafisz sterować? - Candra rzuciła mu przenikliwe spojrzenie.
- Oczywiście - odparł z uśmiechem.
Niezbyt chętnie ustąpiła mu miejsca. Domyślała się, że nie przypadła
Simeonowi do gustu w roli sternika, Simeon zwykł całkowicie panować nad
każdą sytuacją. Jak jej ojciec!
Mijali inne łodzie, ale całą uwagę Candry pochłaniał Simeon. Jasno dał jej do
zrozumienia, że nie chce doprowadzić do nadmiernej zażyłości w ich
stosunkach, a w chwilach uczciwości wobec siebie Candra wiedziała, że i ona
tego nie chce. Ale nawet mimowolne spojrzenie lub przypadkowe dotknięcie
jego ciała sprawiało, że jej opór znikał. Zanik mechanizmów obronnych był
tylko kwestią czasu.
Przepływali właśnie przez Hey, niedaleko domu rodziców Candry.
- Może wpadniemy? - zaproponował Simeon.
- Nie będzie ich w domu - odparła Candra.
- W niedzielę odwiedzają mojego brata i jego rodzinę.
- Muszą być rozczarowani, że nie założyłaś rodziny i nie masz dzieci.
- Musieli się pogodzić z tym, że u mnie kariera zawodowa jest na pierwszym
miejscu.
- No dobrze, a kiedy już zrealizujesz ambicje i będziesz w zarządzie firmy, to co
dalej? - Candra czuła na sobie przenikliwe spojrzenie i tak długo zastanawiała
się nad odpowiedzią, aż Simeon ją wyręczył: - Zorientujesz się, że coraz więcej
czasu spędzasz w biurze. Będziesz miała zebrania zarządu po godzinach pracy,
kiedy wszyscy już pójdą do domu, będą papiery do przekopania w domu, obiady
ze wspólnikami, oficjalne kolacje, wyjazdy za granicę. I zanim się ockniesz,
będzie za późno.
- Na co? - spytała, krzywiąc się na myśl o takich perspektywach.
- Na przykład na dzieci. A może nie lubisz dzieci? Czy nigdy nie planowałaś, że
będziesz je miała?
- To moja sprawa - powiedziała słabo, chociaż niezaprzeczalnie wizja kochania
się z Simeonem i noszenia pod sercem jego dziecka była dla niej nadzwyczaj
ponętna. - Jak daleko zamierzasz płynąć? - spytała.
- Czy masz dość? - Uśmiechnął się. - Mamy mnóstwo czasu.
Zatrzymali się w niezwykle pięknym miejscu, gdzie kanał się zwężał, a drzewa
po obu stronach zwieszały gałęzie do wody. Było chłodno i przyjemnie.
Przywiązawszy łódź Simeon zaproponował spacer. Prawie przez godzinę
wędrowali brzegiem kanału, czasem schodząc ze ścieżki i przedzierając się
przez zarośla, gdy psy tymczasem szukały tropów i znajdowały najrozmaitsze
zapachy. Po powrocie rozłożyli koc na trawie, zjedli kanapki z szynką i napili
się herbaty. Candra pokroiła ciasto z owocami.
- Sama upiekłaś? - spytał. Potwierdziła skinieniem głowy.
- Czy są gdzieś granice twoich umiejętności?
- Bardzo lubię gotować - odparła.
- A mimo to chcesz być samotną, niezależną kobietą bez męża i rodziny?
- Proszę, nie zaczynaj znowu. - Candra czuła, że cała jeży się w środku.
- Czyżby cię to obrażało? - zapytał. - Nie powinno, jeśli rzeczywiście tego
chcesz od życia.
- Naturalnie, że właśnie tego - odburknęła. - Czy twoja żona nie pracowała? Czy
jesteś przeciwko pracującym kobietom?
Dostrzegła nieznaczny cień przemykający po jego twarzy.
- Nie, moja żona nie pracowała. A właściwie przestała, kiedy się pobraliśmy.
- Sama zdecydowała, czy ty ją zachęciłeś? Zmarszczył czoło.
- Naprawdę myślisz, że jestem takim szowinistą?
- Nie wiem - odparła, wzruszając ramionami. - Wiem, że nie pochwalasz tego,
co ja robię.
- To zupełnie inna sprawa. ,
- Wcale nie.
- Ależ tak, Candro. Rezygnujesz z domu, kochającego męża, szczęśliwych
dzieci, ze wszystkiego, co tak wiele znaczy dla kobiet i dla mężczyzn też.
- Nie jestem zwykłą kobietą - odrzekła lakonicznie.
- To już odkryłem. - Uwaga zabrzmiała sucho.
- Jak długo byłeś żonaty? - Candra uznała, że i ona może zadawać pytania, które
od dawna kłębiły jej się w głowie.
- Dziesięć lat.
Candra wydała z siebie ciche westchnienie.
- Nie przypuszczałam. Czy zamierzasz się ożenić z Briony? - spytała,
zaskoczona własną śmiałością.
- Zmartwiłabyś się?
- To naprawdę nie ma ze mną nic wspólnego. - Candra wzruszyła ramionami. -
Wiem, że Briony myśli tylko o małżeństwie z tobą. Zastanawiałam się po
prostu, czy podzielasz jej odczucia.
- Briony okazuje mi wiele przyjaźni - odparł wolno. - Mam wobec niej duży
dług wdzięczności, zwłaszcza za dni po śmierci Marie, kiedy potrzebowałem
kogoś.
Innymi słowy, odpowiedź była twierdząca. Candra poczuła, że krew odpływa jej
z twarzy. W tej chwili uświadomiła sobie, że kocha Simeona. Szybko odwróciła
się i drżącymi rękami zaczęła zbierać naczynia. Pozmywała, a Simeon przyniósł
tymczasem koc z brzegu.
- Myślę, że powinniśmy wracać - powiedział, jakby nie zauważając zmiany jej
nastroju.
Candra spojrzała na zegarek. Za minutę siódma. Wiedziała, że wrócą, kiedy
będzie prawie ciemno. Czas minął niepostrzeżenie od chwili, gdy odbijali od
nabrzeża. W sumie spędzili razem już siedem godzin, najdłuższy okres odkąd
się poznali. I było nadspodziewanie przyjemnie. Candra żałowała teraz, że
zapytała o Briony.
Jeszcze dość długo płynęli naprzód, szukając miejsca do nawrotu. Candra miała
okazję podziwiać zręczność Simeona w manewrowaniu łodzią. Mniej więcej na
wysokości miejsca, w którym urządzili sobie piknik, silnik kaszlnął i zgasł.
- Paliwo? - spytał Simeon z ponurą miną, spoglądając na wskaźnik.
- Nie sądzę.
- Nie sądzisz? - Mina mu bardziej spochmurniała.
- Jestem pewna, że nie - odparła, starając się, by w jej głosie zabrzmiała
pewność, której w istocie nie było.
- Czy coś takiego już ci się zdarzyło?
- Nigdy.
- Lepiej przycumujmy, sprawdzę.
Silnik znajdował się pod pokładem na rufie. Simeon podniósł klapę i zszedł do
luku. Candra bezradnie przypatrywała się jego metodycznym oględzinom. Miała
nadzieję, że Simeonowi uda się usunąć uszkodzenie.
- Silnik w porządku - powiedział po dłuższej chwili.
- Musiało się coś zablokować. - Spędził jeszcze kilka minut pod pokładem, w
końcu wydostał się na górę.
- Jak sprawdzasz poziom paliwa?
Candra w milczeniu podała mu długi pręt. Simeon zanurzył go w zbiorniku, po
czym wyciągnął. Jego spojrzenie mówiło wszystko.
- Czy masz zapasowy kanister?
Candra pokręciła głową. Czuła się jak kompletna idiotka. Pragnęła natychmiast
rozpłynąć się w kanale bez najmniejszego śladu. Dlaczego ostatnio nie
sprawdzała poziomu paliwa? Nie mogła sobie tego darować.
- Nie wiadomo gdzie jesteśmy. - Głos Simeona zabrzmiał jak smagnięcie
biczem.
- Owszem - odpowiedziała cicho.
- Diabli wiedzą, jak daleko stąd do najbliższej stacji benzynowej. - Spoglądał na
nią niezadowolony.
- Ale jednego jestem pewien, panno Drakę. Nie będę włóczył się po okolicy o
tej porze. Prześpimy się na łodzi i rano zrobimy z tym porządek.
Ogarnął ją popłoch.
- Ale...
- śadnych „ale" - uciął. - Jak na inteligentną kobietę okazałaś nadzwyczajną
głupotę. Kiedy ostatnio tankowałaś?
- Przed miesiącami - przyznała Candra niechętnie.
- Nigdy nie wypływam daleko. Paliwo zawsze starcza na bardzo długo.
- Po prostu pech, że akurat teraz musiało się skończyć, tak? A czy wiesz, że po
takim zdarzeniu silnik Diesla trzeba najpierw oczyścić, a dopiero potem można
go uruchomić?
- Przykro mi - odpowiedziała Candra. Nigdy w życiu nie czuła się tak głupio.
- Zupełnie słusznie, masz powody. - Był zły. Umył ręce, wytarł i opadł na jeden
z foteli. Oczami duszy Candra już widziała, jaka noc ją czeka.
- Napijesz się? - spytała.
- Szkockiej? Chętnie. - Simeon wypił połowę podanego drinka i odstawił
szklankę.
- Czy jesteś głodny? Może zrobię kolację? - Candra zawsze była dumna z
umiejętności panowania nad każdą sytuacją. Teraz czuła się całkiem niezdolna
do myślenia.
- Nie, dziękuję.
- Może powinniśmy zatrzymać przepływającą łódź i poprosić o trochę paliwa
albo nawet o doholowanie do najbliższej przystani...
- Która jest co najmniej dziesięć kilometrów stąd - dokończył Simeon. - A o tej
porze nikogo już tam nie będzie. Rano znajdziemy stację benzynową, na pewno
mamy do niej bliżej niż do przystani.
Candra poszła do kuchni. Zrobiła sobie kawę, przeciągając przyrządzanie jak
najdłużej. Potem wróciła do saloniku. Simeon miał zamknięte oczy, ale Candra
była pewna, że nie śpi. Zaczęła przerzucać jakieś czasopismo. Kiedy
zaryzykowała następne spojrzenie w kierunku Simeona, stwierdziła, że jej się
przygląda.
- Naprawdę mi przykro - powiedziała cicho.
- Rozczarowałaś mnie, Candro. Skrzywiła się.
- Sama jestem sobą rozczarowana.
- Zastanawiam się, co powiedziałby twój ojciec.
- Tym razem w jego głosie zadźwięczała nuta rozbawienia.
- Wolę o tym nie myśleć. Nie znosi niekompetencji.
- Trzeba będzie użyć trochę perswazji żeby mnie skłonić do milczenia. - Teraz
rysy jego twarzy rozjaśnił już wyraźny uśmiech.
- Jakiego rodzaju?
- Zacznijmy od kolacji. Jednak jestem głodny. Candra nie była pewna, czy ma
ochotę dowiedzieć
się, jak będzie wyglądał dalszy ciąg, więc szybko się poderwała.
- Zjesz lasagne?
- Nazwa brzmi zachęcająco.
- Jest zamrożone, ale można szybko przyrządzić. Wsunęła danie do piecyka,
zrobiła sałatkę i nakryła
stół. Nie zostało jej nic więcej do roboty, więc przyłączyła się do Simeona, który
przeglądał magazyn. Co za ironia losu, że po wszystkich przysięgach, że nigdy
więcej się nie zakocha, wpadła w sidła mężczyzny najbardziej znienawidzonego
przez nią rodzaju. A jeszcze bardziej upokarzało ją to, że Simeon nic do niej nie
czuje. Chciał przecież ożenić się z kim innym.
Boleśnie tęskniła do uścisku jego ramion, miażdżących objęć i dotyku męskiej
piersi, do smaku jego ust. Pochłonięta marzeniami nie zauważyła, że Simeon
odłożył pismo i badawczo jej się przygląda.
- Można by pomyśleć, że moje ciało budzi w tobie pożądanie - powiedział po
chwili.
Candra roześmiała się nerwowo, przyłapana na gorącym uczynku. Nie mogła
zaprzeczyć, wszystko można było wyczytać z jej oczu.
- To dobrze, że jesteś rozsądny - odparła głosem szorstkim od zakłopotania.
- Szkoda. Mamy przed sobą długi wieczór i jeszcze dłuższą noc.
Candra podniosła na niego wzrok.
- Mam nadzieję, że nie sugerujesz tego, co mi się wydaje. - Serce biło jej mocno
na samą myśl.
- A co ci się wydaje? - Miał teraz na twarzy frywolny uśmiech. Po uprzednim
niezadowoleniu nie zostało ani śladu.
- Przecież wiesz, o co chodzi. - Przetrwanie najbliższych dwunastu godzin bez
łamania własnych" zasad będzie jednym z najtrudniejszych zadań w jej życiu. -
Chyba powinnam sprawdzić, co z lasagne.
Wstała, ale Simeon chwycił ją za rękę.
- Znowu uciekasz, Candro? Czemu się nie czujesz swobodnie? Słowo daję, nie
gryzę.
Dotyk Simeona poraził dziewczynę. Czuła jakby elektryczność przebiegającą po
rękach i wstrząsającą jej całym ciałem.
Pociągnął ją do siebie na kolana. W żyłach Candry krew pulsowała pożądaniem,
ale jeszcze protestowała:
- Nie, Simeonie, nie. - Oparła mu dłoń na piersi, chcąc go odepchnąć,
wyswobodzić się i wtedy poczuła bicie jego serca. Wiedziała, że jeśli
natychmiast nie ucieknie, będzie za późno. Ale ręce Simeona zacieśniały uścisk.
- Nie walcz z tym, co nieuniknione. - Słowa pozostały ciepłym oddechem na
twarzy Candry, a kiedy jego usta zaczęły szukać jej warg, dziewczyna pozwoliła
się ponieść fali pożądania. Jak mogła odmówić sobie tej rozkoszy, skoro tak
dawno żaden inny mężczyzna jej nie dotykał, skoro Simeon wyrwał z uśpienia
jej zmysły już w pierwszej chwili ich pierwszego spotkania!
Co za nonsens! - pomyślała. Ale stało się, czemu się z tym nie pogodzić? Czemu
nie pozwolić na trochę pieszczot i czułości?
, Ich języki się zetknęły. Candrze zrobiło się niewiarygodnie gorąco, jej
stanowczość topniała w oczach.
Nie wiedziała, jak długo trwał pocałunek. Może minuty, sekundy, a może nawet
godziny.
- Zdaje się - powiedział cicho Simeon - że coś się przypala.
Candra wydała okrzyk, zerwała się i pobiegła do kuchni. Lasagne było nieco
brązowe, ale na szczęście jadalne. Otworzyła butelkę wina. Zawahała się chwilę
przed zapaleniem świec, które już wcześniej postawiła na stole. Zastanawiała
się, co pomyśli Simeon. Świece nie były zwykłym romantycznym sztafażem,
Candra często używała ich oglądając telewizję lub słuchając muzyki, ale po
wszystkim, co zaszło między nią a Simeonem, taki wybór oświetlenia mógł
wyglądać na świadome tworzenie intymnej atmosfery. W tej chwili poczuła na
ramionach jego ręce i było za późno, żeby się wycofać.
- Czy pozwolisz? - Simeon wziął od niej zapałki i zapalił świece. Usiedli. Nalał
wina i pomógł Candrze nałożyć lasagne. Candra darzyła szczególnym
upodobaniem zieloną sałatkę, przyrządzoną z liści sałaty, ogórka, małych
zielonych winogron bez pestek, zielonej papryki, jabłek i selera oraz słodkiego
sosu.
- Znakomite - pochwalił Simeon. - Jestem bliski stwierdzenia, że warto czasem
zapomnieć o paliwie.
Zjedli niemal w milczeniu. Simeon zaproponował, że pozmywa. Zdziwiło to
Candrę. Ojciec nigdy nie pomagał w kuchni, Craig także nie. Obaj uważali
zmywanie za zajęcie dla kobiet.
Potem Candra i Simeon wzięli psy na spacer. Księżyc w pełni zamieniał noc w
dzień, a wodę w roztopione srebro. W ciszy przeleciała nad nimi samotna
kaczka. Otaczał ich czarowny świat. Simeon wziął dziewczynę za rękę, zaczęli
rozmawiać szeptem, tak jakby głośne słowa mogły zniweczyć piękno otoczenia.
W pewnej chwili zobaczyli lisa, przemykającego wzdłuż brzegu po drugiej
stronie kanału. Dolatywały do nich dźwięki nocy: dalekie pohukiwanie sowy,
szelesty małych stworzeń w wysokiej trawie, plusk ryby lub nornicy.
Najgłośniej jednak biło serce Candry.
Ogarnęło ją podniecenie. Myślała tylko o Simeonie i najbliższych, czekających
ich godzinach. O pożądaniu, które pchało ich ku sobie. Nie odważyła się szukać
odpowiedzi na pytanie, po co jest potrzebna Simeonowi, skoro ten ma Briony.
Wyrzuciła tę dziewczynę z pamięci. Teraz była sam na sam z Simeonem i tylko
to się liczyło.
Po powrocie zaczęli od przygotowania łóżka dla Simeona. Opuszczony stół
posłużył jako spód, na którym położyli poduszki z foteli. Candra wyciągnęła
prześcieradło i kołdrę. Po chwili posłanie było gotowe. Candra nie mogła
odpędzić od siebie myśli, że to łóżko wystarczyłoby dla nich dwojga.
Rozczarowana zobaczyła, że Simeon nie próbuje się do niej zbliżyć.
- Napiłabyś się czekolady przed snem? - spytał. Zaskoczył ją, jak zwykle.
Gorąca czekolada zamiast
szklanki whisky na dobranoc. Candra starannie odmierzyła porcję mleka,
zagotowała je w rondelku i zalała nim proszek czekoladowy wsypany do
kubków. Zamieszała, jeden kubek podała Simeonowi. Ich spojrzenia się
skrzyżowały, Simeon westchnął i odstawił naczynie.
- Nic z tego, dłużej nie wytrzymam. - Odstawił również kubek Candry i
przyciągnął ją do siebie. Dziewczyna się nie opierała. Przez kilka sekund stali
objęci. Simeon głaskał ją po włosach i czekał, aż jego siła i jej słodycz stopią się
w jedno.
- Candro, Candro... - Szeptał imię dziewczyny raz po raz, lekko wypychając ją z
kuchni w kierunku saloniku. Usiedli na krawędzi jego łóżka. Simeon obrócił
Candrę ku sobie i ująwszy jej twarz w dłonie wpatrywał się w głębię jej oczu. -
Nie wiem, co właściwie ze mną robisz, ale nie umiem się pohamować.
Subtelnymi muśnięciami palców poznawał każdy najdrobniejszy skrawek jej
twarzy. Dotknął ust dziewczyny, odchylił lekko dolną wargę i pocałował
wilgotny, miękki płatek. Potem całował czubek nosa, powieki, uszy i szyję.
Candrze zdawało się, że wiruje w przestrzeni. Przylgnęła swym miękkim ciałem
do piersi Simeona. Czuła wewnętrzny ogień.
Sięgnęła do jego twarzy. Poczuła pod dłonią zarys szczęki, krótki, jednodniowy
zarost, gęste brwi i pełne wargi. Simeon wsunął palce Candry do ust i całował
je, potem powoli zsunął dłonie i objął nimi piersi dziewczyny.
Zadrżała. Piersi jej nabrzmiały, ciało wygięło się w łuk. Palcami przeczesywała
gęste włosy Simeona. Rozchyliła wargi, przymknęła oczy. Błądzące po jej ciele
ręce Simeona, jego delikatne pieszczoty wyzwalały przy każdym dotknięciu falę
cudownych odczuć.
Jednym zręcznym ruchem Simeon zdjął stanik z piersi dziewczyny. Candra
opadła na poduszkę, a jego palce drażniły i przeszywały słodkim bólem
pożądania miejsca spragnione pieszczot. Zaczął ją całować. Candra zachłysnęła
się powietrzem, kiedy najpierw jedna, a potem druga sutka znalazły się w
wilgotnych, gorących wargach Simeona.
Wpiła się palcami w jego ramiona, zupełnie już nie panując nad sobą.
Półprzytomnie zaczęła zdejmować z Simeona koszulę. Przytuliła się do jego
nagiego torsu. Miał gładką, elastyczną, gorącą i wilgotną skórę.
Ani razu nie przyszło jej przez myśl, że postępuje niewłaściwie. Zapomniała o
Briony. Zarówno umysł, jak i ciało nie należały już do niej. Posiadł je Simeon.
Jego ręka zaczęła się przesuwać powoli w dół po brzuchu dziewczyny. Całował
ją nadal. Candrę znów ogarnęła fala pożądania, kiedy zsunęła się z niej
spódnica. Drżała, wstrząsały nią spazmy rozkoszy. Simeon pieścił i całował jej
ciało. Odkrywał wszystkie jego tajemnice.
Dopiero gdy zsunął z siebie dżinsy, kiedy nie było już najmniejszych
wątpliwości, do czego zmierza, umysł Candry zaczął funkcjonować. Nie
spodziewała się, że sprawy zajdą tak daleko. Na to nie mogła pozwolić. Za
wielki był ten krok, nie prowadził do niczego w przyszłości. śaden inny
mężczyzna nie posiadł jej do tej pory, nie mogła dopuścić, żeby był nim
Simeon. Zwłaszcza, że zamierzał ożenić się z Briony!
Pozwoliła się przenieść w świat zmysłów, gdzie szaleństwo jest rzeczą
normalną, a dwoje ludzi -jednością. Nadszedł jednak czas powrotu na ziemię,
zburzenia jedności, przywrócenia rzeczywistości.
- Simeonie - powiedziała słabym, ledwo słyszalnym głosem.
Drgnął pod dotykiem jej dłoni na ramieniu. Natychmiast wyczuł, że coś się
zmieniło.
- Simeonie, nie mogę. - Jej szept był ledwie dosłyszalny.
Znieruchomiał. Głośno wciągnął do płuc powietrze, próbując skupić na niej
pytające spojrzenie szklistych oczu.
- To wszystko jest nie tak. Nie powinnam była... - zaczęła Candra. Jak mogła
skończyć to zdanie po tym co do tej pory robiła? Skrzyżowała ramiona na
piersiach, zaciskając dłonie w pięści, przyciągnęła kolana do ciała i skuliwszy
się odepchnęła Simeona.
Oczekiwała pretensji i wybuchu złości, myślała, że Simeon rzuci się na nią.
Zdumiona zobaczyła, że podniósł się i bez słowa zaczął ubierać.
- Przepraszam cię. Popełniłam błąd, pozwalając ci myśleć, że...
Obrócił się. Candra wzdrygnęła się, widząc chłód w jego oczach.
- Nie wysilaj się i nie przepraszaj. Powinienem wiedzieć, że nie masz dość
odwagi, żeby doprowadzić
rzecz do końca. Jestem zdumiony, że pozwoliłaś mi posunąć się aż tak daleko.
Co się stało? Candra skrzywiła się boleśnie.
- Chciałam więcej, ale seks dla samego seksu... Nie jestem zdolna do czegoś
takiego.
- Oczywiście - warknął. - Powinienem był wiedzieć, że dla ciebie jest to tylko
seks dla seksu.
A dla ciebie? - miała ochotę zapytać, ale tego nie zrobiła. Jaki sens miałaby
kłótnia? Co się stało, to się nie odstanie. Wrócą do domu, Briony zaspokoi
potrzeby Simeona, a ona będzie mogła spokojnie się położyć.
Zwlokła się z łóżka, zebrała garderobę i po omacku przeszła do sypialni.
Zasunęła drzwi, ale i tak nie było w nich zamka, który zatrzymałby Simeona,
gdyby postanowił przyjść i wziąć to, czego mu odmówiła.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Przeglądając się w lustrze, Candra zobaczyła obcą postać. Kobietę z lekko
rozchylonymi wargami i błyszczącymi oczami. W oczach jawiło się wszystko:
pragnienie dręczące aż do bólu, miłość i namiętność. Przez kilka minut Candra
stała, dotykając policzków i ust drżącymi czubkami palców. Była piękna i
całkiem odmieniona. Za sprawą Simeona!
Miała ochotę wykrzyczeć z siebie na cały głos tę niesprawiedliwość. Nie chciała
tej miłości. Pragnęła jedynie żyć tak, jak dotychczas, uporządkowanym,
bezpiecznym życiem, bez miejsca na rozterki. - Odwróciła się od lustra i
opuściła ramiona. Musiała skorzystać z łazienki, ale nie chciała znów stanąć
twarzą w twarz z Simeonem. Czuła się obnażona. Ofiarowała mu zbyt wiele.
Naciągnęła szlafrok i ostrożnie rozsunęła drzwi. Przy odrobinie szczęścia miała
szansę przedostać się nie widziana, jeśli Simeon już się położył. Ale szczęście
jej nie dopisało. Siedział na krawędzi łóżka. Wciąż miał na sobie dżinsy, a w
dłoniach trzymał kubek z czekoladą.
Candra ścierpła na myśl o jego spojrzeniu. Nie przyglądał się już jej i nie
odzywał. Wmawiała sobie, że ją to cieszy, że na szczęście przygoda skończyła
się w porę. Umywszy twarz i ręce chciała się prześlizgnąć z powrotem, ale
Simeon zastąpił jej drogę. Stał z rękami skrzyżowanymi na piersiach.
- Chcę, żeby wszystko było jasne - powiedział chłodno. - Nie mam zwyczaju
kochania się z nikim
dla samego seksu. Uważam cię za bardzo atrakcyjną kobietę.
Candra przełknęła ślinę i zmierzyła go wrogim spojrzeniem.
- Czy uważasz, że to zmienia sytuację? Daje ci prawo kochania się ze mną?
- Chciałaś tego tak samo, jak ja - odparł mrużąc oczy.
- Póki nie odzyskałam przytomności umysłu. Muszę przyznać, że jesteś
mężczyzną, któremu trudno się oprzeć. Cieszę się jednak, że jakoś zdołałam.
Przynajmniej będę mogła spać z czystym sumieniem. Przepraszam, chcę
przejść.
Przepuścił ją bez słowa. Ale znalazłszy się pod kołdrą zorientowała się, że nie
zaśnie. Nie mogła jednak winić wyłącznie Simeona. Nie przestawała się
zastanawiać, czy gdyby wydarzenia doszły do naturalnego końca, leżałaby sama
w sypialni. Bardzo w to wątpiła. Prawie na pewno trwaliby spleceni w uścisku
aż do rana.
Odwróciła się na plecy, wyciągnęła nogi i podłożyła ręce pod głowę. Słyszała,
jak Simeoh zmywa kubki, idzie do łazienki, rozpina dżinsy, z szelestem
materiału ściąga spodnie. Zastanawiała się, czy będzie spał w bieliźnie, czy
zdejmie również slipy. Wyobraziła sobie muskularne, nagie ciało Simeona i
ponownie ogarnęło ją pożądanie.
W końcu jednak na łodzi zapanowała całkowita cisza.
Candra przewracała się z boku na bok, ale sen nie przychodził. Postanowiła się
napić gorącego mleka. Włożywszy szlafrok wydostała się bezszelestnie z
sypialni. W drodze do kuchni przystanęła, żeby rzucić okiem na Simeona.
Zabłąkana smuga księżycowego światła padała na poduszkę i Candrę opanowała
nagła chęć dotknięcia uśpionego mężczyzny. Jak mógł tak spokojnie spać po
tym, co wydarzyło się między nimi?
Powlokła, się dalej, otworzyła lodówkę i wyjęła mleko. Jej oczy przywykły do
ciemności, więc nie musiała zapalać światła. Postawiła rondelek na gazie i
zaczęła się przyglądać niebieskim płomyczkom liżącym boki naczynia.
Pomyślała o języku Simeona pieszczącym jej piersi, poczuła ból w dole brzucha.
Zamknęła oczy. W tej chwili usłyszała syk kipiącego mleka.
- Cholera! - szepnęła ze złością, przekręcając kurek kuchenki. Musiała jednak
zapalić światło.
Nagle pojawił się przy niej Simeon. Miał na sobie jedynie czerwono-czarne
slipy. Natychmiast poczuła reakcję wszystkich nerwów. Chciała znaleźć się
jeszcze raz w jego objęciach, dotykiem wyczuwać rytm mocno bijącego serca,
wchłaniać jego męski zapach.
- Co jest? - spytał szorstko. - Nie możesz spać? Candra za wszelką cenę starała
się opanować.
Próbowała maskować swój stan atakując:
- Widzę, że ty nie masz z tym kłopotu.
- Nigdy nie męczyły mnie wyrzuty sumienia - oświadczył.
- Łatwo mi w to uwierzyć - odparowała. - Inaczej nigdy nie zrealizowałbyś
projektu przebudowy przystani. - Sięgnęła po szmatkę i zaczęła czyścić
kuchenkę
| oblaną przypalonym mlekiem.
- Zastanawiałem się, kiedy wrócimy do tego tematu. Wyraz twarzy Simeona
uszedł uwadze Candry, ale
wyraźnie usłyszała agresję w jego głosie.
- Zdaje się, że od tego wszystko się zaczęło. Och, jak bardzo żałuję, że w ogóle
się spotkaliśmy - powiedziała.
- Ja też czasami żałuję.
- Tylko czasami? - spytała drwiąco.
- W życiu nie spotkałem kobiety, która byłaby w stanie doprowadzić mnie do
szewskiej pasji, tak jak ty.
- Prawdę mówiąc, w życiu nie spotkałam mężczyzny, który doprowadzałby
mnie do szewskiej pasji częściej niż ty. - I byłby przy tym równie seksowny,
równie pociągający i robiłby na mnie równie wielkie wrażenie, dokończyła w
myślach. Odstawiła umyty rondelek. Szykowanie nowej porcji mleka było już
bez sensu. O spaniu też nie było mowy.
- Mleko wykipiało, bo się rozmarzyłaś?
- Sam powinieneś wiedzieć - odrzekła sucho. - Przepraszam za zamieszanie.
Wracam do łóżka, więc możesz dalej spokojnie spać.
- Wiesz co? - powiedział Simeon. - Mam dziwne przeczucie, że już nie zasnę.
Usiądźmy na chwilę razem.
Candra spojrzała na niego speszona. Czy Simeon zdawał sobie sprawę, co jej
proponuje?
- Przyrzekam, że cię nie dotknę, nie tylko teraz, ale w ogóle. Postawiłaś sprawę
jasno. Dlatego jeśli ktoś ma zrobić następny ruch, to tylko ty.
Przechodząc przez salonik Candra czuła, jak wszystko ściska się jej w środku.
Powinna być zadowolona, ale nie była. Widzieć Simeona, a jednocześnie nie
móc zaznać dotyku jego dłoni ani muśnięcia ust... Cóż za piekło!
Simeon usiadł w jednym końcu kanapki, Candra w drugim. Podkurczyła pod
siebie nogi. Prowadzili cichą rozmowę o wszystkim i niczym. Powoli zaczęła się
odprężać, powieki zrobiły się ciężkie i w końcu usnęła.
Zbudziła się we własnym łóżku. Był dzień. Nadal tliło się w niej podniecenie,
które poprzedniego dnia wywołał Simeon. Czuła się rozkosznie, naprawdę
rozkosznie. Przeciągnęła się i uśmiechnęła do słońca przenikającego przez
firanki. Jak dobrze żyć!
I wtedy dopiero sobie uświadomiła, że zasnęła zupełnie gdzie indziej. Do łóżka
musiał ją przenieść Simeon. Zdjął szlafrok i pantofle, przykrył kołdrą. A
przecież przyrzekł więcej jej nie dotykać. Dziewczynie zapłonęły policzki na
myśl, że opierała się o jego sprężyste ciało. Może także pocałował ją w usta lub
przyglądał się jej piersiom. Natychmiast poczuła, że twardnieją jej sutki. Simeon
trzymał ją w ramionach, podczas gdy ona nic o tym nie wiedziała. Uśmiechnęła
się nieznacznie, bo przyszło jej do głowy, że teraz leży rozbudzony w sąsiednim
pomieszczeniu i myśli o niej. Przerwało jej mocne stukanie do drzwi sypialni.
- Lepiej już wstań, jeśli mamy dzisiaj dokądś dotrzeć. - Szorstki głos Simeona
natychmiast rozpędził wszystkie marzenia. Najprawdopodobniej na siłę ściągnął
z niej szlafrok i bezlitośnie cisnął ją do łóżka.
- Już nie śpię - zawołała. - Zaraz wyjdę. Pospieszyła do łazienki, nie znajdując
po drodze
najmniejszego śladu Simeona. Na stole znalazła grzankę i herbatę. Oczami
wyobraźni widziała jednak jego ciemną głowę na poduszce i kształt ciała pod
kołdrą. Właśnie nadgryzła grzankę, kiedy wszedł. Wyglądał świeżo, spojrzenie
miał jasne, a ledwo zauważalny zarost dodawał mu atrakcyjności.
- Dziękuję za śniadanie - powiedziała. - Nie musiałeś robić.
- Już myślałem, że nigdy się nie zbudzisz.
- Która godzina? - Candra zmarszczyła brwi. Judzik stanął, a zegarka na rękę
jeszcze nie włożyła.
- Zbliża się dziewiąta. Candra szeroko otworzyła usta z wrażenia.
- I pozwoliłeś mi spać do tej pory? Dobry Boże, muszę zadzwonić do biura,
musimy naprawić silnik
... - Przerwał jej spojrzeniem.
- Nie wpadaj w panikę. Wszystko jest pod kontrolą.
- Co przez to rozumiesz?
- Zrobiłem porządek z silnikiem i zadzwoniłem do twojej firmy, gdzie
przekazałem automatycznej sekretarce, że bierzesz wolny dzień.
- Co takiego? - syknęła Candra. - Nie mogę sobie na to pozwolić. Mam dużo
pracy.
- Praca poczeka. Dopłynięcie do domu zajmie nam dobre pół dnia, a ponieważ,
po drodze zatrzymamy się na lunch, nie dotrzemy na miejsce wcześniej niż
późnym popołudniem.
- Dlaczego koniecznie chcesz mną dyrygować i urządzać mi życie?
- Nie dowiodłaś, że jesteś w stanie podołać temu sama. Zjedz grzankę.
Postanowiła zignorować przytyk.
- A ty nic nie przekąsisz?
- Już jadłem.
- Acoz psami?
- Skye był ze mną w warsztacie. Lady biegała wówczas, gdy zajmowałem się
silnikiem.
- O której wstałeś?
- Około szóstej.
- Czyli prawie nie spałeś.
- Pomyślałby kto, że cię to martwi - zauważył sucho. - Jedz szybko.
Candra przełknęła ostatni kęs i przeszła na rufę.
- Jesteś gotowa? - spytał Simeon. - No to chyba ruszamy.
Dziewczyna skinęła głową żałując, że dzieli ich jakaś niewidzialna bariera.
Simćon odnosił się do niej uprzejmie, ale z dystansem, nie tak, jak poprzedniego
dnia. Co więcej, była to jej wina. Candra nie żałowała jednak własnej decyzji.
Simeon ożeni się z Briony, a jej zostałoby tylko gorzkie wspomnienie.
Odwiązali łódź. Silnik zaskoczył niemal natychmiast. Płynęli o wiele wolniej
niż zwykle, ale Candra nie protestowała. Wyglądało na to, że po raz ostatni
wybierają się dokądś razem.
Kiedy w końcu dotarli do pierwszej przystani w drodze do domu, Simeon nie
pozwolił jej zapłacić za paliwo.
- Nie możesz za wszystko płacić - powiedziała.
- Najpierw samochód, teraz łódź.
- Jesteś pierwszą znaną mi kobietą, która ma coś przeciwko temu.
- Prawdopodobnie jestem też pierwszą, która nie chciała się z tobą kochać.
Przepraszam, ale taka już moja natura. Mam bardzo surowe zasady.
- Zauważyłem.
Candra sądziła, że powrót do domu upłynie w napiętej atmosferze, a Simeon
zajmie się tylko sterem. Omyliła się. Było wesoło. Śmiali się i żartowali. Wzrok
Simeona padał na nią raz po raz i Candra czuła wtedy ciepło, znów budziło się
w niej pożądanie.
W czasie lunchu siedzieli razem, jedząc pieczeń, a ich kolana niemal się stykały.
Niemal, bo Simeon uważał by jej nie dotknąć ani świadomie, ani przypadkiem.
Przez cały czas jednak zachowywał się tak, jakby wyraźnie dawał do
zrozumienia, co czuje z tego powodu. Był to rozmyślny zamach na jej zmysły.
Po południu Candra ostatkiem woli uniknęła rzucenia się Simeonowi w ramiona.
Odczuła ulgę, gdy wreszcie przybili do nabrzeża koło domu.
To była bardzo pouczająca wycieczka - powiedział Simeon. - Może zobaczymy
się jutro wieczorem?
- zapytał.
- Ten pomysł nie wydaje mi się najmądrzejszy - odparła natychmiast Candra.
- Czemu?
- Bo... bo... och, sam wiesz najlepiej.
- Naprawdę?
- Wiesz, i to cholernie dobrze. Idź już sobie, idź wreszcie.
- Zamierzam odnieść zwycięstwo - stwierdził z beztroskim uśmiechem. - Nie
pozwolę ci tak po prostu zniknąć. Któregoś dnia, niezbyt odległego, znowu
znajdziesz się w moich ramionach. Będziesz moja i nic na to nie poradzisz.
Zanim zdążyła wydobyć z siebie słowo, Simeon odwrócił się i energicznym
krokiem odszedł. Candra wiedziała, że tak się stanie. Jeśli nadal będzie go
widywała, osłabną jej mechanizmy obronne i zostanie jego kochanką.
Następnego dnia Simeon zadzwonił do Candry do biura.
- Muszę wyjechać na kilka dni do Nowego Jorku. Pomyślałem, że powinienem
cię o tym uprzedzić, żebyś się o mnie nie martwiła. - Nuta drwiny w jego głosie
zirytowała Candrę.
- Czemu miałabym się martwić? - zapytała zaczepnie. - Z ulgą myślę o tym, że
nie będę musiała zamykać drzwi. - Usłyszała w słuchawce cichy syk i z miejsca
pożałowała tych słów. - Przepraszam - dodała. - Uznajmy ostatnie zdanie za
niebyłe.
- Powiedziałaś najwyraźniej to, co myślisz. Mów wprost, jeśli naprawdę tak
bardzo zatruwam ci życie.
- Nie zatruwasz - przyznała. - Po prostu nie cierpię świadomości, że tak dobrze
mnie znasz, za dobrze. Dziękuję, że mi dałeś znać o wyjeździe bo marwiłabym
się rzeczywiście.
Simeon pożegnał się i odłożył słuchawkę. Candra nie była z siebie zadowolona.
Potraktowała Simeona niemiło, a nie powinna. Cóż, miał oczywiście swoje
wady, ale na pewno jej się nie narzucał. Przez resztę przedpołudnia czuła się
kiepsko.
Po lunchu Candra z niedowierzaniem przyjęła telefon od sekretarki. Chciała się
z nią zobaczyć pani Briony Hall.
- Proszę jej powiedzieć, że mnie nie ma. - Była to ostatnia osoba, z którą Candra
chciałaby rozmawiać.
- Bardzo przepraszam - odparła niespokojnie dziewczyna - ale ona już wie, że
pani jest. Podała się za pani przyjaciółkę;
- No dobrze - westchnęła Candra. - Niech wejdzie, ale proszę uprzedzić, że mam
dla niej nie więcej niż kilka minut.
Briony miała na sobie kremowy kostium z jedwabiu, a twarz zdobił jej złośliwy
uśmiech zadowolenia. Podeszła prosto do biurka Candry, oparła się o nie dłońmi
i pochyliła się, patrząc jej prosto w twarz.
- Myślisz pewnie, że udał ci się sprytny numer z benzyną i ściągnięciem
Simeona na łódź na całą noc? - W przymrużonych fiołkowych oczach czaiła się
złość - Więc życzę miłych wspomnień. Więcej o Simeonie nie usłyszysz. Za
godzinę wyjeżdżamy do Nowego Jorku, a kiedy wrócimy, jeśli w ogóle
wrócimy, będziemy już małżeństwem.
Candra milczała.
- Zaskoczyłam cię, co? - spytała drwiąco Briony. - Wiedziałam, że tak będzie.
Jesteś głupia, jeśli wiążesz jakieś nadzieje z Simeonem. To był jego ostatni
wyskok. Takie zachowanie jest naturalne dla mężczyzny o dużych potrzebach
seksualnych, ale zaręczam ci, że gdy się pobierzemy, nigdy mnie nie będzie
zdradzał.
- Jeśli tylko tyle chciałaś mi powiedzieć, to proponuję, żebyś już stąd wyszła -
powiedziała spokojnie Candra, nie dając poznać po sobie, jak bardzo zraniły ją
słowa Briony. Postanowiła w ogóle z nią nie rozmawiać.
Briony wyprostowała się. Na jej umalowanych wargach wciąż gościł drwiący
uśmiech.
- Z przyjemnością. A jeśli wiesz co dla ciebie dobre, to wyniesiesz się razem z
łodzią, zanim wrócimy z podróży poślubnej.
Dopiero po wyjściu Briony Candra uświadomiła sobie, że przez cały czas
wstrzymywała oddech. Nabrała powietrza w płuca. Poczuła, że wszystko wokół
niej wiruje. Jeśli Briony powiedziała prawdę, a przecież Candra nie miała
podstaw do posądzania jej o kłamstwo, to dlaczego Simeon nie postawił sprawy
jasno? Dał do zrozumienia, że jedzie do Nowego Jorku sam, w interesach. Czy
taki z niego drań, że kocha się z dziewczyną jednego dnia, a żeni się z inną
następnego?
Jej wściekłość rosła. Candra wiedziała, iż któregoś dnia Simeon ożeni się z
Briony, ale nie przypuszczała, że to się stanie tak szybko. Zaczęła ją boleć
głowa, o skupieniu nie było mowy. Chwyciła torebkę i, zostawiając biurko w
nieładzie, zaskoczyła sekretarkę mówiąc, że na resztę dnia bierze wolne.
Nie odważyła się od razu wrócić na łódź. Ryzykowałaby spotkanie z Simeonem,
do czego nie chciała dopuścić. Nie potrafiłaby się opanować. Przecież przez cały
ich wspólny weekend Simeon wiedział, że pojedzie do Nowego Jorku i weźmie
ś
lub! I nie powstrzymało go to przed kochaniem się z nią. Ta myśl dręczyła
dziewczynę bez przerwy.
Zatrzymała samochód, wysiadła i poszła dalej pieszo, przed siebie.
Niespodziewanie znalazła się przy dawnym cumowisku. Zanim spotkała
Simeona, to miejsce było dla niej azylem, ucieczką przed światem. Rozejrzała
się wokół. Sądziła, że prace na przystani są już bardzo zaawansowane.
Tymczasem zobaczyła, że głównego łożyska kanału jeszcze nie tknięto.
Magazyny nabierały zupełnie nowego wyglądu, po drugiej stronie ogrodzenia
trwały prace ziemne przy przystani, ale nic więcej się nie zmieniło. Candra nie
wierzyła własnym oczom. Simeon oszukał ją! Oszukał, chciał żeby się
wyprowadziła!
Rozzłoszczona, postanowiła go jednak dopaść przed podróżą. Zadzwoniła do
biura, ale powiedziano jej, że Simeon wyjechał na tydzień w interesach. W
domu też nikogo nie było. Długo pukała do drzwi, potem zaglądała w okna,
wołała go po imieniu. Niestety. Zjawiła się za późno.
Nigdy nie przeżyła tak długiego tygodnia, jak ten, który nastąpił. Codziennie
wypatrywała powrotu Simeona. Wiedziała, że głupio robi zostając, ale
wewnętrzny głos nie pozwolił jej na przeprowadzkę, zanim nie spotka go po raz
ostatni. Wiedziała, że nie zazna chwili spokoju, jeśli nie zrobi mu awantury, jeśli
nie powie, co o nim myśli, i nie stwierdzi na własne oczy, że ożenił się z Briony.
W sobotę wieczorem jeszcze w domu Simeona nie było nikogo. W niedzielę po
południu odwiedził Candrę Andrew. Od ich ostatniego spotkania starannie jej
unikał, toteż dziewczyna była zaskoczona jego wizytą.
- Słyszałem od znajomego, że Sterne wyjechał - powiedział. - Pomyślałem, że
może masz ochotę na towarzystwo.
Candra zastanawiała się, czy Andrew wie o małżeństwie Simeona i o podróży
poślubnej.
- Chyba rzeczywiście czuję się trochę samotnie - powiedziała. - Było to
gigantyczne kłamstwo. Samotność doskwierała jej gorzej niż rozbitkowi na
bezludnej wyspie. - Wejdź, zrobię ci herbaty - dodała.
- Kiedy wraca Sterne? - zapytał Andrew.
- Nie mam pojęcia.
- Nie powiedział ci? - spytał, marszcząc brwi na dźwięk ostrego tonu
przebijającego w głosie Candry.
Dziewczyna pokręciła przecząco głową.
- Nie widzę powodu, dla którego miałby mi mówić - odparła.
- Wydawało mi się, że ostatnio byliście dość blisko ze sobą.
- Nigdy nie byliśmy aż tak blisko. - Wzięła czajnik i pochyliła się nad zlewem.
Andrew chwycił ją za ramiona i obrócił ku sobie.
- Ale coś się stało, prawda? Przez cały tydzień chodzisz po biurze jak
nieprzytomna, wyglądasz jak cień. Jesteś chora, czy to przez tego łobuza? Co on
ci zrobił?
Candra oswobodziła się z obejmujących ją ramion.
- Wolałabym o tym nie rozmawiać.
- Zakochałaś się w nim?
- Coś w tym rodzaju.
- Powiedz, tak czy nie? - Andrew był zirytowany jej wykrętną odpowiedzią.
- On ma kogoś innego - wydusiła z siebie Candra.
- O to tylko chodzi? - Andrew uspokoił się, wyraźnie mu ulżyło. - Mój Boże,
Candro, podejrzewałem gorsze rzeczy. Myślałem, że jesteś w ciąży, albo że
stało się coś innego. Prawdę mówiąc, od początku wiedziałem, że Sterne nie jest
mężczyzną dla ciebie. Nie martw się, szybko o nim zapomnisz.
Dziewczyna bez słowa zaczęła napełniać czajnik wodą. Andrew nie miał
najmniejszego pojęcia, jak boleśnie zranił ją Simeon.
- Powinnaś się stąd przenieść.
- Chyba tak - odparła, wzruszając ramionami.
- Zawsze możesz sprzedać łódź i kupić dom.
- Nie. - Odeszła od zlewu i wyjęła dwa kubki. - Nie chcę. Łódź jest tania, łatwo
ją utrzymać. To doskonałe miejsce do mieszkania.
- Wobec tego poszukajmy nowego cumowiska. Chodźmy od razu.
- Nie teraz, proszę. - Candra uśmiechnęła się blado, chcąc złagodzić odmowę. -
Nie jestem w nastroju.
- Wobec tego jutro wieczorem. Dobrze? - zapytał.
- Zobaczymy - odpowiedziała.
Wypili herbatę i zabrali psy na spacer. Andrew próbował wyciągnąć z Candry
coś na temat Simeona,
ale dziewczyna się nie odzywała. Tylko z grzeczności zaproponowała gościowi
herbatę. Ku jej rozczarowaniu przyjął propozycję. Kiedy odprowadzała go do
samochodu, zobaczyła na podjeździe BMW Simeona.
- Wrócił - powiedział całkiem niepotrzebnie Andrew.
Serce podeszło Candrze do gardła. Nie wrócił, lecz wrócili. We dwoje! Poczuła,
ż
e robi jej się słabo. Na wypadek, gdyby Simeon wyjrzał akurat przez okno,
zarzuciła gościowi ręce na szyję i obdarzyła go entuzjastycznym pocałunkiem
na pożegnanie. To dla ciebie, Simeonie, poprzyglądaj się trochę, powiedziała w
duchu. Andrew sprawiał wrażenie przyjemnie zaskoczonego. Nie przyszło mu
do głowy, dlaczego Candra to robi.
Patrzyła, jak odjeżdża, przez cały czas zastanawiając się, czy szturmować
frontowe drzwi i zrobić Simeonowi awanturę o przystań natychmiast, czy
poczekać, aż będzie sam. Uznała, że druga możliwość jest lepsza, bo trudno
byłoby rozmawiać, gdyby słodka Briony wisiała mu na ramieniu.
Nie musiała jednak szukać Simeona. Po godzinie przyszedł na „Cztery pory
roku" sam. Tymczasem złość Candry sięgnęła zenitu. Łódź zachybotala się pod
jego ciężarem w chwili, gdy wszedł na pokład. Zawołał Candrę po imieniu. Bez
słowa wskazała mu wejście na dół. Oczy dziewczyny rzucały groźne, zielone
błyski.
Simeon miał na sobie czarną koszulę i czarne spodnie. Wrogość Candry zgasiła
mu uśmiech na twarzy. Powoli zbliżał się do niej.
- Czy nie jestem mile witanym gościem?
- Powinieneś znać odpowiedź. - Serce Candry natychmiast zabiło jak oszalałe.
Simeon wyglądał niezwykle atrakcyjnie.
- Czy to ma coś wspólnego z ostatnim weekendem?
Podszedł do niej jeszcze bliżej. Candra się odsunęła. Męski zapach Simeona
miał niszczącą moc, zagrażał przytomności jej umysłu. A tak nie chciała, żeby
do tego spotkania doszło na łodzi, gdzie przestrzeń była ograniczona i
brakowało miejsca do ucieczki. Tutaj, w kabinie, Simeon był niebezpiecznie
blisko, panował nad Candrą fizycznie.
- Czyżbyś wykorzystała moją nieobecność na rozmyślanie o ponurych rzeczach
i uznała, że należy położyć koniec naszej znajomości? Czy o to chodzi?
Wycofałaś się jak tchórz? - zapytał.
- A czy zostawiłeś mi wybór?
- śyjemy w wolnym świecie - odparł. - Każdy ma możliwość wyboru.
- Pewnie. - Mogła wybierać między romansem z żonatym mężczyzną a
wykreśleniem go z życia raz na zawsze. Dziwiło ją, że Simeon chce
kontynuować ich znajomość. Miała rację od początku, nie można mu było ufać.
Czy nie ma na świecie mężczyzny, który mógłby obdarzyć kobietę tym, co jest
jej potrzebne? Ofiarować jej miłość, lojalność, zaufanie i szacunek?
Nie dość, że Simeon zamierzał się z nią kochać przed własnym ślubem, to
jeszcze teraz chciał się z nią widywać nadal. Na określenie ohydności takiego
postępowania brakowało Candrze słów. Czy Briony wiedziała, z jakim
człowiekiem ma do czynienia?
- Mówisz to, Candro tak, jakbyś myślała co innego.
- Cholera! Jasne, że myślę co innego! - wykrzyknęła.
- Wpędziłeś mnie w tę sytuację wbrew mojej woli. Za to cię nienawidzę.
- Przypuszczam, że wyjaśnisz mi dokładnie, na czym polega ta sytuacja?
Wciąż patrzył jej prosto w oczy i Candra nie mogła spojrzeć mu w twarz. Serce
jej biło mocno. Marzyła p tym, by rzucić mu się w ramiona, żeby wziąć
wszystko, co Simeon ma do zaofiarowania, bez względu na okoliczności. Ale
pomyślała o Briony i o oszustwie z przystanią. Pod wpływem gniewu wróciła do
rzeczywistości, oprzytomniała.
- Zacznijmy od Briony. - Wyrwało się jej niechący - nie miała zamiaru
wspominać o jego małżeństwie.
- O!
Czy oczekiwał takiej konfrontacji? Czy Briony powiedziała mu o odwiedzinach
w biurze? Candra przełknęła ślinę i odważnie spojrzała na Simeona.
- Mam nadzieję, że Briony ma się dobrze - powiedziała. Zjadliwa słodycz w jej
głosie była wyraźna.
- Briony zawsze ma się dobrze. Należy do dziewcząt, które są zawsze w dobrej
formie. To miło, że o nią pytasz. Może powinienem zapytać, jak się czuje
Andrew? Czy to jego widziałem wychodzącego?
- Widziałeś go, więc po co pytasz? - odparła ostro.
- Ile razy tutaj był podczas mojej nieobecności?
- W głosie Simeona pojawiła się twarda nuta. Zmrużonymi oczyma przyglądał
się Candrze. - Przychodził co wieczór?
- A co to cię obchodzi?
- Cholernie dużo, jeśli pozwalasz mu z sobą sypiać - warknął. - Czy masz
pojęcie, jak bardzo mnie uraziłaś odtrącając?
- Na nic lepszego nie zasługujesz.
- A to co znaczy? - Simeon zmarszczył brwi. Zastanawiała się, czy jest taki tępy,
czy też z rozkoszą
znęca się nad nią. Candra wciąż zmagała się z pragnieniem dotknięcia Simeona,
z chęcią odczucia siły jego męskiego ciała. Jej jedyną obroną był gniew.
- To znaczy, że postępujesz wstrętnie. śaden szanujący się mężczyzna nie
zabawiałby się z dziewczyną, będąc o krok od małżeństwa z inną.
- I dlatego mnie powstrzymałaś? - Błękitne oczy Simeona rozwarły się szeroko.
- Dlaczego, do diabła,
od razu tego nie powiedziałaś, zamiast kręcić i mówić o zasadach? Wyjaśniłbym
ci, że...
- Czy to by coś zmieniło? - przerwała poirytowana Candra. - Nie sądzę. Myślę,
ż
e nic cię nie obchodzi, co ja czuję. Jesteś zajęty wyłącznie sobą, jak wszyscy
mężczyźni. Zostawmy Briony i pomówmy o tym, co jest naprawdę ważne.
- A więc o czym? - Zmroził ją wzrokiem.
- O przystani.
Z wyrazem zdziwienia na twarzy czekał na dalszy ciąg.
- Skłamałeś - powiedziała dziewczyna.
- Skłamałem?
- Tak, dobrze o tym wiesz. - Pokręciła głową. Spokój Simeona działał na nią jak
oliwa dolana do ognia. Gęste, jasne włosy opadły Candrze na twarz. Odgarnęła
je niecierpliwym ruchem. - Nabrałeś mnie, Simeonie. Powiedziałeś, że
zaczynacie prace w basenie.
- A gdyby się okazało, że natrafiliśmy na wrak?
- Gdyby ciocia miała wąsy... - powiedziała kpiąco Candra. - Możesz mnie
karmić najróżniejszymi wymówkami pod słońcem, i tak ci nie uwierzę. Wierzę
wyłącznie własnym oczom.
- Wobec tego zachowujesz się jak głuptas.
- Już nie. Przyznaję, że dałam się nabrać, ale teraz wiem, na czym stoję, więc
byłoby dobrze dla nas obojga, gdybyś się stąd zabrał i nigdy więcej nie wracał.
Simeon patrzył na dziewczynę przez długą chwilę. Na twarzy drgał mu mięsień.
- Szkoda byłoby kończyć naszą znajomość z powodu nieporozumienia -
powiedział.
- Nieporozumienia? - wykrzyknęła Candra. - To było bezczelne kłamstwo! Nie
rozumiem, jak masz czelność...
Do milczenia zmusiły dziewczynę ręce Simeona opadające jej na ramiona, a
potem palec, dotykający ust.
- Nigdy świadomie ci nie skłamałem.
- Mam w to wierzyć? - Patrzyła na niego wrogo.
- Nie proszę cię o to. Ja chcę, żebyś wierzyła. Candra zamknęła oczy.
- Idź do diabła! - powiedziała. Simeon wpił palce w jej ramiona.
- Spójrz na mnie i słuchaj! Zatrzymaliśmy prace na przystani, bo mieliśmy
kłopoty z przegrodą, która przeciekała.
- Nie uważałeś tego za dość ważne, żeby mi powiedzieć.
- Kiedy jestem z tobą, zapominam o pracy.
- Nie szukaj wykrętów. - Mówiąc te słowa Candra myślała jednocześnie o tym,
czym zapełni pustkę w życiu po odejściu Simeona. Cały czas czuła jego
fizyczną obecność. Tak łatwo byłoby zapomnieć o wszystkim i oddać się
rozkoszy, którą bez wątpienia mógł jej ofiarować.
Simeon zauważył, że opór dziewczyny słabnie. Przycisnął usta do jej warg. I
chociaż Candra wiedziała, że popełnia wielki, olbrzymi błąd, objęła go
ramionami za szyję i rozchyliła wargi pod wpływem natarczywych, gorących ust
Simeona. Poddała swe ciało władzy mężczyzny.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Candra nie zdawała sobie sprawy z tego jak długo trwał pocałunek. Jej ciało
pulsowało, pożądanie rosło. Piersi napierały na mur klatki piersiowej Simeona,
palce wsunęły się w gęste, miękkie włosy.
Jego serce biło równie szybko, jak Candry. Wymawiał po cichu imię
dziewczyny. Przesuwał dłonie po jej ciele, przyciągał do siebie, czynił częścią
własnego ciała.
Nagle znajomy głos zakłócił harmonię.
- Simeonie, jesteś tam?
Briony! Candra zdrętwiała, a potem wyrwała się z objęć Simeona.
- Lepiej idź - powiedziała przez zaciśnięte zęby. Każde słowo dławiło
dziewczynę. Czuła się, jakby rozdarto ją na pół.
Simeon skrzywił się, ale nie sprawiał wrażenia kogoś, komu się spieszy. Jakby
nie robiło na nim wrażenia, że Briony omal nie zastała ich w objęciach.
- Jutro musimy porozmawiać - powiedział do Candry.
- Jutro wieczorem przychodzi Andrew. Będziemy szukać nowgo cumowiska.
Wynoszę się stąd z łodzią.
- Simeonie! - Briony weszła na pokład i „Cztery pory roku" się zakołysały.
- Już idę - zawołał zniecierpliwionym głosem. Jak on może tak nieelegancko
odnosić się do żony tuż po ślubie, pomyślała Candra.
- Nie wiesz, co dla ciebie dobre - powiedział do niej Simeon.
- Nie wiedziałabym, zostając tutaj - odparła energicznie.
- Spotkajmy się jutro - ponowił prośbę.
W otworze wejściowym ukazała się Briony. Była wyraźnie niezadowolona.
- Wołam cię i wołam - powiedziała ostro do Simeona. - Nie słyszałeś?
Wszedł na pokład, obdarzając Briony jednym ze swoich czarujących
uśmiechów. W następnej chwili oboje zniknęli z pola widzenia Candry.
Dziewczyna czuła, jak pod powiekami gromadzą jej się piekące łzy, ale nie
pozwoliła im popłynąć. Nie, nie będę go opłakiwać, postanowiła. Nie jest tego
wart.
Długo leżała skulona w kabinie, o dziesiątej wypuściła psy, potem poszła do
łóżka. Nie mogła zasnąć. O świcie wstała, wypiła kilka filiżanek mocnej herbaty
i pojechała do biura. Kiedy przyszła reszta urzędników, Candra miała już za
sobą ze dwie godziny pracy.
Matka powiedziała jej kiedyś, że praca jest panaceum na wszystko, toteż przez
następne kilka dni Candra nie myślała o niczym innym. Zaczynała pracę z
samego rana i wracała na łódź późnym wieczorem. Andrew próbował ją
namówić, żeby wzięła wolne na szukanie cumowiska, ale się nie zgodziła. W
końcu tygodnia jeden z dyrektorów zaproponował jej w zastępstwie wyjazd do
Glasgow na doroczną konferencję. Sam nie chciał zostawiać chorej żony.
Candra skwapliwie skorzystała z okazji. Napięcie spowodowane stałym
unikaniem Simeona zaczęło się już dawać we znaki. Światło w jego sypialni
paliło się często do późnej nocy i Candra czuła się chora na myśl, że Simeon
trzyma Briony w ramionach. Torturowanie się w ten sposób było czystym
szaleństwem. Postanowiła się przeprowadzić zaraz po powrocie z Glasgow.
Konferencja zaczynała się dopiero w poniedziałek po południu, ale Candra
zdecydowała się lecieć w sobotę rano i spędzić weekend na zwiedzaniu miasta.
Właśnie odwróciła się, żeby podnieść z podłogi spakowaną walizkę, gdy
zobaczyła, że obok niej stoi Simeon.
- Wyjeżdżasz? - zapytał.
Sprawiał wrażenie bardzo zmęczonego. Pod oczami miał głębokie cienie, a
przez białka przebiegały cienkie czerwone nitki. Oto cena miłosnych nocy,
pomyślała gorzko Candra.
- Wyjeżdżam w podróż. Służbowo - powiedziała.
- Na jak długo? - spytał, marszcząc brwi.
- Na tydzień. Wracam w sobotę.
- Czy to następny szczebel w twojej karierze?
- Jadę w zastępstwie dyrektora, któremu zachorowała żona.
- Rozumiem. - Pod spojrzeniem błękitnych oczu Simeona nogi się pod nią
ugięły. - Czy Andrew też jedzie? - zapytał.
- Oczywiście, że nie - ucięła. Dlaczego Simeon ciągle o nim mówił? Co go
obchodził Andrew?
- Jak się dostaniesz do Glasgow? Chyba nie wybierasz się w tak daleką podróż
samochodem?
- Lecę. I jeśli się nie pospieszę, to nie zdążę na samolot.
- A co z psami?
- Rodzice zajmą się nimi.
Po co te wszystkie pytania? - zastanawiała się Candra. Co go to obchodzi?
- A czy jesteś pewna, że wyjazd nie stanowi jeszcze jednego pretekstu, żeby
mnie unikać? - pytał dalej Simeon. - Nie myśl, że nie zauważyłem, że to robisz.
- Zaskakujesz mnie - powiedziała chłodno Candra. - Sądziłam, że jesteś zbyt
zajęty, żeby obserwować, kiedy wychodzę i przychodzę.
- Powinnaś wiedzieć, że zauważam wszystko, co dotyczy ciebie.
- Jestem pewna, że nie ucieszyłbyś tym Briony.
- Nie mieszajmy w to Briony.
- Nie mieszajmy? - dziewczyna zrobiła wielkie oczy. - Przecież to właśnie ona
stoi między nami.
- Tylko w twojej wyobraźni.
- Nie wierzę - zawołała. - Jesteś zwariowany, zupełnie zwariowany. Wiesz o
tym? - Chwyciła walizkę, zeszła z łodzi i zaczęła biec w stronę samochodu.
Simeon szedł szybko za nią, więc przez ramię krzyknęła jeszcze: - Może tobie
nie sprawia różnicy, że jesteś żonaty, ale dla mnie to cholerna różnica. -
Otworzyła drzwi samochodu i wrzuciła walizkę na tylne siedzenie. Usiadła za
kierownicą. Simeon przytrzymał drzwi.
- Czy możesz powtórzyć to, co powiedziałaś przed chwilą?
- Słyszałeś przecież - odburknęła, włączając starter. - Czy możesz usunąć się z
drogi? Spieszę się.
- Nie, nie mogę - powiedział Simeon. - Ty też nie możesz tak wyjechać bez...
Candra włączyła bieg.
- Posłuchaj. Nie...
Samochód ruszył naprzód z piskiem opon, zagłuszając dalsze słowa Simeona. W
lusterku Candra zobaczyła jeszcze jego skonsternowaną, posmutniałą twarz. Nie
ż
ałowała go jednak. Nie sądził chyba, że małżeństwo to sprawa bez znaczenia.
Masz to, czego sam chciałeś, pomyślała ze złością,
Następny tydzień był bardzo ciężki. Candra była jedyną kobietą na konferencji.
W mózgu szumiało jej od informacji. Tylko w nocy, w łóżku przypominał jej się
Simeon. Wiedziała, że jeszcze długo o nim nie zapomni.
Większość uczestników konferencji stanowili ludzie żonaci, którzy jak
najszybciej chcieli wrócić do domu, toteż jendomyślnie zrezygnowano w
ostatniej chwili z piątkowej pożegnalnej kolacji w hotelu i wszyscy rozjechali
się wcześniej, zaraz po obradach.
Wieczorem, około dziewiątej, Candra zahamowała na dobrze znanym
podjeździe. Ze zdziwieniem stwierdziła, że stoją tutaj samochody, a dom jest
rzęsiście oświetlony. Przez okna było widać sylwetki osób kręcących się po
domu z kieliszkami w ręku. Przyjęcie! Prawodpodobnie spóźnione wesele dla
wszystkich, którzy nie mieli okazji być na ślubie. Simeon specjalnie
zorganizował je podczas jej nieobecności.
Ze ściśniętym sercem powlokła się na „Cztery pory roku". Wypakowała się,
przebrała, a potem przygotowała sobie dużego drinka z dżinu i toniku. W głowie
kołatało jej, że powinna natychmiast odpłynąć, ale odsunęła od siebie tę myśl
jako niepraktyczną. Postanowiła wynieść się po cichu z samego rana.
Wieczór był ciepły, więc z drinkiem w ręku wyszła na pokład łodzi. Od strony
domu nikt nie mógł jej zobaczyć. Przez szpaler cyprysów przebłyskiwały
ś
wiatła. Tak bardzo pragnęła przeniknąć wzrokiem te drzewa, ściany domu i
ujrzeć Simeona. Wyobrażała go sobie w czarnym smokingu i białej koszuli z
aksamitną muszką, a obok niego Briony w srebrzystej sukni z głębokim
dekoltem, Briony, która wisząc u ramienia Simeona wsłuchuje się w każde jego
słowo, patrząc na męża z uwielbieniem. Candra poczuła, jak zazdrość ściska jej
gardło. Wstała, przewracając z hałasem krzesło.
Nagle stwierdziła, że nie ma w pobliżu psów, gdzieś pobiegły. Wracając z
lotniska zabrała je od rodziców i przywiozła na łódź. Rozglądając się wyszła zza
zasłony drzew i nagle zobaczyła wysoką postać zbliżającą się w jej kierunku.
Reflektor ją oślepiał, więc nie mogła rozpoznać, kto idzie, ale instynktownie
czuła, że to Simeon. Był sam! Widocznie zauważył, że wróciła i szedł zaprosić
ją na przyjęcie.
Dopiero kiedy mężczyzna podszedł bliżej, Chandra zorientowała się, że to nie
on. Był podobnej budowy jak Simeon, ale miał jasnobrązowe włosy i brzydką,
choć bardzo interesującą twarz. Przystanął niepewnie na widok owczarków,
które nagle się pojawiły.
- Mam nadzieję, że się pan nie przestraszył psów - powiedziała przepraszająco.
- Ani trochę. Wyszedłem zaczerpnąć świeżego powietrza. Ależ tam jest gorąco!
- Wzięłam pana za Simeona.
- Przez najbliższe godziny chyba go pani nie zobaczy. - Uśmiechnął się. -
Briony pilnuje, żeby jej nie uciekł. Czy mogę rzucić okiem na to pływające
cudo? Zawsze marzyłem o kupnie barki.
- To jest łódź - powiedziała Candra. - Barki są zwykle dwukrotnie szersze i
pływa się nimi po rzekach.
- O, nie wiedziałem. - Wszedł na pokład, nie czekając na pozwolenie, i znikł w
ś
rodku. Candra nie miała innego wyjścia, jak podążyć za nim.
Mężczyzna zachowywał się bezceremonialnie, ale nie czuła do niego niechęci.
- Ma pani szczęście - powiedział, rozsiadając się na fotelu w saloniku. - Tak tu
jest spokojnie.
Candra skinęła potakująco głową i również usiadła.
- Simeon wspomniał, że ktoś mieszka w głębi ogrodu, ale nie mówił, że kobieta,
co więcej: piękna. Przepraszam, nie usłyszałem, pani imienia.
- Nie mówiłam. Mam na imię Candra - odparła z uśmiechem.
- A ja, Lance. - Wyciągnął dłoń, Candra podała mu swoją. Minęła długa chwila,
nim zwolnił silny uścisk. Dziewczyna zaproponowała gościowi drinka. Właśnie
ktoś taki był jej potrzebny do wymazania z pamięci Simeona.
Nalała mu piwa, a sobie następną porcję dżinu z tonikieni. Nie miała pojęcia, jak
długo siedzieli i rozmawiali. Lance otwarcie z nią flirtował, Candra podjęła grę,
i kiedy w końcu powiedział, że musi iść, ale zamiast tego wziął ją w ramiona,
wcale się nie zdziwiła. Entuzjastycznie odwzajemniła pocałunek. Zapomniała
nawet o Simeonie... póki nie stanął w drzwiach.
- Co tutaj się do diabła dzieje? - zapytał ostrym głosem.
- Świetną dziewczynę schowałeś na tej łodzi, Simeonie - odparł beztrosko
Lance, nie wypuszczając Candry z objęć.
- Co to właściwie ma znaczyć? - spytał Simeon, mierząc ich spojrzeniem.
- To znaczy, że jest bardzo ładna - odrzekł Lance. Obdarzył Candrę jeszcze
jednym szybkim pocałunkiem. - Może kiedyś się zobaczymy, hmm? - Mówiąc
te słowa przecisnął się obok Simeona i ruszył w kierunku domu.
Simeon miał na sobie zwykły garnitur z krawatem. Cienie pod oczami mu się
pogłębiły. Schudł i wyglądał ponuro. Ani trochę nie sprawiał wrażenia
człowieka, któremu małżeństwo dobrze robi.
- Sądziłem, że wracasz dopiero jutro - powiedział szorstko.
- Czy dlatego wydałeś przyjęcie dzisiaj? - spytała i nie czekając na odpowiedź
dodała: - Wróciłam wcześniej.
- Co robił tutaj Lance?,,.
- Wyszedł z domu zaczerpnąć powietrza - odparła wzruszając ramionami. -
Zaciekawiła go łódź, więc...
- Postanowiłaś zaprosić go do środka? - Zobaczył na stole puste szklanki. -
Zaczynam się zastanawiać, czy powiedziałaś mi prawdę, że przedkładasz karierę
zawodową nad mężczyzn. Ciekawe, co stałoby się, gdybym akurat nie
przechodził.
- Nic by się nie stało. Właśnie wychodził.
- I to był zwyczajny pocałunek na dobranoc?
- Przeniknął ją gorącym spojrzeniem. - Wyglądał inaczej.
- Nie obchodzi mnie, jak wyglądał. Ten pocałunek nie miał najmniejszego
znaczenia,
- Dla ciebie może nie, ale na nim zrobił wrażenie. Myślę, że jeszcze się
zobaczycie.
- Nie będzie tu oczekiwanym gościem. Zupełnie mnie nie interesuje. Powiedz
mu to.
ś
ałowała teraz, że tyle wypiła na pusty żołądek. Nic nie jadła od małego lunchu.
Nagle zakręciło jej się w głowie.
Simeon przytrzymał dziewczynę.
- Ile wypiłaś? - spytał.
- Niewiele, ale nic nie jadłam, więc...
- Co za głupota. - Zaklął pod nosem. - Lepiej się połóż. Muszę iść do domu,
goście już się rozchodzą. Niedługo wrócę.
- Nie. Nic mi nie będzie. Nie jesteś mi potrzebny.
- Chyba jednak jestem - odparł, prowadząc ją w kierunku sypialni. Położyła się
na kołdrze. Chciała jeszcze powiedzieć, że Briony mu nie pozwoli wrócić, ale
poczuła się fatalnie.
Simeon wyszedł. Candrze kręciło się w głowie. Zrobiło się jej niedobrze.
Zaczęła się zastanawiać, czy nie powinna iść do łazienki.
Nadal o tym myślała, gdy wrócił Simeon. Łódź zakołysała się pod jego
ciężarem. Usłyszała, że w kuchni nalewa wodę do czajnika. Wszedł do sypialni i
spojrzał surowo na dziewczynę. Nie miał już na sobie marynarki, a rękawy
koszuli były podwinięte.
- Jeszcze ci nie przeszło fatalne samopoczucie?
- Nie - przyznała.
- Zachowałaś się nierozsądnie.
- Nie musisz mi przypominać. - Z trudem usiadła i oparła się o wezgłowie. - I
nie musisz się mną zajmować. Naprawdę jestem w stanie o siebie zadbać.
- Ile razy zdarzyło ci się już coś takiego?
- Nigdy.
- A mimo to upijasz się z obcym facetem? Dziwne.
- Nie zamierzałam się upić.
- Ale z pewnością poczęstowałaś Lance'a drinkiem.
- I co z tego? - W oczach Candry pojawiły się złe błyski.
- Kusiłaś los. Cieszę się, że akurat wtedy przechodziłem. Zachowywałaś się
raczej dość swobodnie.
- Lepiej idź zobaczyć, co dzieje się z czajnikiem - powiedziała.
Zamknęła oczy. Pragnęła, żeby Simeon już nie wrócił, nie oglądał jej w takim
stanie. To było zbyt poniżające. Ale przecież sam do tego doprowadził. Gdyby
nie wydał cholernego przyjęcia weselnego, nie musiałaby pić z rozpaczy.
Simeon wszedł do sypialni trzymając w dłoni kubek czarnej kawy i grzankę
cienko posmarowaną masłem. Candra jęknęła na samą myśl o jedzeniu.
- Nie chcę tego.
- Zjedz - nalegał. Stał nad nią, póki nie przełknęła ostatniej okruszyny i
ostatniego łyka kawy. Poczuła się nieco lepiej. Wyglądało na to, że Simeonowi
się nie spieszy.
- Czy nie powinieneś już iść? Czy Briony nie będzie się zastanawiała, co się z
tobą stało?
- Briony wie, gdzie jestem.
- Powiedziałeś jej? - spytała niedowierzająco.
- Nie mówiłem, że jesteś pijana - zapewnił z uśmiechem. - Powiedziałem tylko,
ż
e jesteś chora i wymagasz opieki.
- I nie miała nic przeciwko temu?
- Briony umie być wyrozumiała. - Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- W to nie wierzę - rzuciła Candra. - Ale nie musisz już tutaj dłużej siedzieć.
Doszłam do siebie. Wracaj do ukochanej żonki, zanim po ciebie przyjdzie.
- Nie sądzę, żeby istniała taka obawa. Prawdopodobnie leży już z nosem
wciśniętym pod kołdrę. - Powiedział rozbawiony.
Czeka na niego! Candra zamknęła oczy, żeby Simeon nie dostrzegł jej
cierpienia. Zastanawiała się, co go tak cieszy.
- W każdej chwili możesz iść.
- Nie powinienem cię jeszcze zostawiać. Poczuła, jak Simeon siada na krawędzi
łóżka,
i szeroko rozwarła powieki.
- Co ty tutaj, do diabła, właściwie robisz? - Pilnuję cię.
- Powiedziałam już, że nie jesteś mi potrzebny.
- Sądzę jednak, że jestem - odparł spokojnie.
Miał rację. Potrzebowała go, desperacko go pragnęła, tęskniła, ale Simeon
należał do innej kobiety i musiała się z tym pogodzić. Wiedziała jednak, że
nigdy się od niego nie uwolni. Pozostanie na zawsze w pułapce własnej miłości.
- Zostanę tutaj, póki się nie przekonam, że jest ci lepiej.
- Gdybyś poszedł, mogłabym zasnąć.
- Nie krępuj się, zamknij oczy. Obiecuję, że nie będę cię niepokoił.
Czy nie wie, co sprawia samą obecnością? - pomyślała.
- Jesteś nie do wytrzymania. Wymawiasz mi zaproszenie Lance'a, nie podoba ci
się, że Andrew tutaj przychodzi, ale sam nie widzisz nic złego w tym, że
siedzisz w mojej sypialni.
- Ja się o ciebie troszczę, Candro. Zależy mi na tobie. Nigdy nie zrobiłbym ci
krzywdy, powinnaś to wiedzieć.
Pomyślała, że Simeon troszczy się o nią, ale nie na tyle, by nie żenić się z
Briony. Rzuciła na niego złe spojrzenie.
- Nic mnie nie obchodzi twój stosunek do mnie. Gdybyś był dżentelmenem,
wyszedłbyś, gdy cię o to proszę. - Piersi jej falowały, walczyła z sobą, żeby się
opanować. Jak mogła ukryć miłość, która zawładnęła nią całą, każdą cząstką
ciała? Pragnęła wyciągnąć rękę i dotknąć Simeona, chciała, żeby leżał obok niej
w łóżku.
- Wyszedłbym, gdybym sądził, że właśnie tego najbardziej pragniesz -
powiedział cicho. - Ale wydaje mi się, że chcesz stworzyć ze słów zasłonę
dymną dla tego, co się dzieje w twoim wnętrzu.
Po kilku długich sekundach, pod wpływem przenikliwego spojrzenia Simeona,
Candra zaczęła mówić. Trudno jej było dobrać właściwe słowa, ale nie mogła
się powstrzymać.
- Wiesz doskonale, że chcę być z tobą i się z tobą kochać, ale jak mogę do tego
dopuścić, skoro Briony czeka na ciebie w domu? Po co się z nią ożeniłeś?
Przecież widzę, że nie jesteś szczęśliwy. Nie kochasz jej i ona nie kocha ciebie,
w każdym razie nie tak, jak na to zasługujesz, nie tak, jak ja cię kocham. -
Candra ukryła twarz w dłoniach. - Słuchaj, Simeonie, zapomnij, że to
powiedziałam. Zapomnij o wszystkim. Tylko już idź proszę cię, idź. Dłużej nie
wytrzymam.
Nieproszone łzy przecisnęły się przez zamknięte powieki, Candra odwróciła się
i ukryła twarz w poduszce. Poczuła na ramieniu jego dłoń, delikatnie
zachęcającą do podniesienia głowy, do spojrzenia na niego, ale ją odtrąciła. -
Nie rób tego, Simeonie.
- Coś ci muszę powiedzieć, Candro - szepnął.
- Nic to nie zmieni - zaniosła się szlochem wiedząc, że robi z siebie idiotkę.
- Pewnie jednak zmieni. - Odczekał chwilę i odezwał się znowu: - Nie ożeniłem
się z Briony.
Przez sekundę panowała absolutna cisza, Candra z wolna pojmowała znaczenie
tych słów. Z wahaniem się odwróciła. Zgromadzone łzy, spływały jej po
policzkach.
- Nie rozumiem - powiedziała cichutko. - Nie jesteś mężem Briony?
- Nie jestem. - Czułość promieniująca z jego oczu przeniknęła Candrę.
- Ale... - Z trudnością przełknęła ślinę. - Ale przecież Briony sama mi to
powiedziała. Mieliście się pobrać w Nowym Jorku.
Zaklął cicho pod nosem, ale nadal czule się uśmiechał.
- Obawiam się, że było to jej pobożne życzenie. Briony rzeczywiście chce
zostać moją żoną, ja też swego czasu myślałem o ślubie, ale jeszcze przed
poznaniem ciebie. Od kiedy weszłaś do mojego biura, wiedziałem, że jesteś dla
mnie przeznaczona.
- Wiedziałeś? - Piękne oczy Candry zrobiły się jeszcze większe.
- Owszem, ale ty ciągle mówiłaś o karierze, byłaś zdecydowana nigdy nie oddać
serca żadnemu mężczyźnie. Bałem się, że cię nie zdobędę. - Simeon wyjął
chusteczkę i delikatnie wytarł jej policzki.- Candra przytrzymała jego dłoń przy
twarzy.
- To prawda, że próbowałam stłumić w sobie uczucie do ciebie, ale ono było
silniejsze. Kocham cię tak bardzo, że to aż boli. - Nowe łzy napłynęły jej do
oczu, tym razem ze szczęścia,
- A mimo to nie pozwoliłaś mi się do siebie zbliżyć.
- Musiałam, żeby nie oszaleć. Myślałam... Nie wiedziałam... Och, Simeonie,
przepraszam. Chyba skrzywdziłam zarówno siebie, jak i ciebie. Nigdy w życiu
nie przeżyłam gorszej nocy niż wtedy na łodzi.
- Ja też - mruknął.
- Czy naprawdę nie dotknąłbyś mnie nigdy więcej?
- Owszem - skinął głową - chociaż byłoby mi z tym strasznie ciężko. Ostatnio
prawie nie spałem, marzyłem o tym, żeby leżeć obok ciebie.
- A ja myślałam, że jesteś z Briony.
- Zabiłbym tę dziewczynę. - Uśmiechnął się smutno.
- Ale wiedziałem, że ty i tak sama musisz dojrzeć do podjęcia decyzji. Nie
chciałem na ciebie wpływać. Sądziłem, że jeśli pozwolę mówić moim oczom i
ciału, a ty cokolwiek do mnie czujesz, to w odpowiednim czasie przyjdziesz do
mnie. Nie przypuszczałem, że Briony się wtrąci. Przepraszam za to, co
powiedziała. Nie miała prawa. ,
- Była zazdrosna.
- Bardzo - przyznał. - Ale dziś wieczorem powiedziałem jej, że ożenię się z tobą
albo z nikim. Przeżyła szok. Spodziewała się, że ogłosimy zaręczyny. Przyjęcie
było jej pomysłem. Wyszła bardzo rozżalona i nie wydaje mi się, żebyśmy mieli
często spotykać się w przyszłości.
- Och, Simeonie - Candra drżała, kiedy brał ją w ramiona.
- Tak bardzo cię kocham, najdroższa - powiedział.
- Nikomu już nigdy nie pozwolę cię zranić. Przycisnęła usta do jego warg. W
sypialni pojawiły
się oba psy, zwabione rozmową.
- Kiedy stwierdziłaś, że mnie kochasz? - spytał Simeon, gdy w końcu oderwali
się od siebie, by złapać oddech.
- Kiedy przestałam cię nienawidzieć. - Uśmiechnęła się. - Na początku
naprawdę cię nie znosiłam. Dostawałam szału na myśl o twoich planach w
związku z ziemią dziadka.
- Czy nadal im się sprzeciwiasz? Pokręciła przecząco głową.
- Dajesz Stonely to, czego chcą ludzie. Chociaż niechętnie, ale muszę przyznać,
ż
e robisz dobrą robotę.
Wydawałeś mi się potworem, kiedy wyrzucałeś nas z miejsca, w którym tak
wspaniale nam sie żyło - powiedziała, bez powodzenia siląc się na surowość.
- Nikt nie protestował tak bardzo, jak ty.
- Dla większości owo miejsce nie miało takiego znaczenia, jak dla mnie i
George'a. Myślę zresztą, że jego potraktowałeś paskudnie. Gdyby syn George'a
nie dowiedział się o tym domu nad śluzą...
- Mówisz o moim domu? - przerwał jej Simeon.
- Twoim?
- Tak, to mój dom. Kupiłem go.
- Ty go kupiłeś? I zapłaciłeś tę horrendalną cenę? Przytaknął.
- Nie wierzę - powiedziała. - Sama dowiadywałam się o ten dom z myślą, że
George go kupi za sprzedaną łódź. No, ale nie za taką cenę. Musisz być szalony.
Kocham cię także za to, co zrobiłeś. Nie zasługuję na ciebie. Naprawdę
myślałam o tobie jak najgorzej. Och, Simeonie, czy kiedyś mi przebaczysz?
- Nie ma czego przebaczać. - Uśmiechnął się czule. - Nie byłem wobec ciebie
całkiem lojalny. Ale jak postępować z dziewczyną kłującą niczym jeżozwierz
przy każdym zbliżeniu?
- Och, Simeonie. - Candra objęła go. Położył się obok. Psy usadowiły się z
nosami opartymi na krawędzi łóżka i przyglądały się pocałunkom.
- Pobierzemy się jak najszybciej - powiedział w końcu Simeon. - Sprzedałem
dom w mieście i pertraktuję z przyjacielem na temat kupna tego zakątka.
Miesiąc miodowy spędzimy na twojej łodzi. Popłyniemy gdzieś, gdzie będziemy
sami. Zapomnimy o pracy i skupimy się na tym, co w życiu jest najważniejsze.
Będziemy się kochać, postaramy się o dzieci i damy sobie wiele szczęścia.
- Ja już jestem szczęśliwa - odparła Candra ze łzami w oczach. Kocham cię,
moje serce w całości należy do ciebie.
- Ja też cię kocham, najdroższa. Nie zostawię cię dziś wieczorem. Nie sądzę,
ż
ebym miał dość silnej woli, aby wrócić do domu.
- Zostań, proszę - szepnęła czule dziewczyna.
- Nie odtrącisz mnie ponownie? - zapytał Simeon.
- Nie.
W oczach Candry odbijała się bezgraniczna miłość do Simeona. Dziewczyna
wydostała się z pułapki. Była teraz wolna jak ptak. Mogła kochać, mogła
pozwolić sobie na każde uczucie, mogła dać z siebie wszystko, czego tylko
zapragnęła. Była przekonana, że Simeon nigdy jej nie skrzywdzi w taki sposób,
jak robili to ojciec czy Craig. Wiedziała, że będzie zawsze traktował ją z
czułością i szacunkiem. Oto był człowiek, którego szukała, jak jej się kiedyś
zdawało, beznadziejnie.
- Taka jestem szczęśliwa - szepnęła. Uśmiechnął się.
- Nasze szczęście jest więc podwójne.