COLLINS JACKIE
ŚWIAT JEST PEŁEN ŻONATYCH MĘŻCZYZN
1
- Kiedy miałam piętnaście lat, byłam zdumiewająca, absolutnie
zdumiewająca! Kochaną mamusię przerażało puszczanie mnie
samopas; uważała, że na pewno wrócę do domu w ciąży, czy coś
równie głupiego.
Mówiła Claudia Parker. Słuchał David Cooper. Claudia leżała w
łóżku. Była bardzo piękną dziewczyną i wiedziała o tym. David też o
tym wiedział, więc wszyscy byli szczęśliwi. Miała długie, błyszczące
popielatoblond włosy opadające gęsto wokół twarzy i nosiła długą
grzywkę przedzieloną na środku i sięgającą brwi, co podkreślało jej
olbrzymie, skośne, zielone oczy. Jej twarz była doskonała, z małym,
prostym nosem i soczystymi, pełnymi ustami. Nie miała na sobie
makijażu i ubrania, leżała przykryta jedynie cienkim, jedwabnym
prześcieradłem.
David siedział na końcu łóżka. Miał czterdzieści lat i na tyle
wyglądał. Jego włosy były czarne i lekko kręcone, a twarz silna i o
ładnych rysach. Nos miał raczej wydatny i nosił grube okulary w
rogowej oprawie. Emanował męskością i cieszył się sporym
powodzeniem u płci przeciwnej.
- Więc w końcu odeszłam z domu - ciągnęła Claudia. - To
wszystko było po prostu zbyt nieznośne i nudne. Jednej nocy
wykradłam się, żeby już nigdy nie wrócić. Właściwie poznałam
cudownego chłopaka, aktora, który zabrał mnie ze sobą do Londynu,
gdzie przebywam od tamtej pory. - Westchnęła i pokręciła się pod
prześcieradłem. - Masz papierosa, kochanie?
David wyjął z kieszeni szlafroka paczkę papierosów z filtrem i
podał jej jednego. Zaciągnęła się głęboko. Chcesz usłyszeć więcej z
mojej ponurej przeszłości?
- Chcę usłyszeć o tobie wszystko.
Uśmiechnęła się.
- Jesteś taki słodki. I wcale nie nudny. Kiedy zobaczyłam cię po
raz pierwszy, pomyślałam, że okażesz się skończonym nudziarzem.
Ależ się pomyliłam. Szaleję za tobą! - Przechyliła się do Davida.
Prześcieradło zostało w tyle, kiedy owinęła ramiona wokół jego
szyi i zaczęła mu skubać ucho. Miała bajeczne ciało. Popchnął ją z
powrotem na łóżko.
- Chcesz mnie, skarbie? - szepnęła. - Chcesz mnie bardzo?
Chrząknął na potwierdzenie. Nagle wyswobodziła się, zeskoczyła
z łóżka i podbiegła do drzwi.
- Jesteś rewelacyjny - powiedziała - ale nie teraz, kochanie. Może
ty możesz to znów robić tak szybko, ale ja potrzebuję trochę
odpoczynku. - Zachichotała. - Wezmę prysznic, potem może zjemy
lunch na mieście; a potem, skarbie, potem możemy wrócić i robić to
przez całą noc!
Zniknęła za drzwiami i David usłyszał plusk wody w łazience.
Pomyślał o Claudii i ich pierwszym spotkaniu. Czy to naprawdę
zdarzyło się zaledwie trzy tygodnie temu? Miał wtedy szczególnie
ciężki dzień w biurze, a Linda, jego żona, zrzędziła na temat jego
dodatkowej pracy, którą podobno wykonuje, i o tym, że już w ogóle
się nie widują. Dochodziła szósta i właśnie przygotowywał się do
wyjścia, kiedy Phillip Abbottson wpadł do jego biura.
- Słuchaj, Dave - powiedział Phillip. - Czy masz wolną chwilę,
żeby zejść do studia i powziąć za nas decyzję? Mamy dwie
dziewczyny, które próbujemy do reklamówki mydła Beauty Maid i
konkurencja jest nie rozstrzygnięta. Po prostu nie możemy się
zdecydować.
David niechętnie poszedł z Phillipem do studia na parterze w
olbrzymim budynku reklamowym Coopera-Taylora. Agencja należała
do jego wuja, R. P. Coopera, który miał dwóch synów, i Sanforda
Taylora, który nie posiadał synów, ale miał zięcia. David był szósty w
hierarchii ważności, co w interesie o takich rozmiarach stanowiło
znaczącą pozycję, ale dla Davida nie dość znaczącą.
David kierował sekcją telewizyjną, a ponieważ reklamówka z
mydłem Beauty Maid miała się pojawiać dość często na kanale 9,
koniecznością było wybrać odpowiednią dziewczynę. Weszli do
studia i David natychmiast ją zauważył.
Siedziała swobodnie i niedbale na brezentowym krześle, ubrana w
biały płaszcz kąpielowy z niestrzyżonej tkaniny. Włosy miała
zaczesane wysoko do góry i jadła jabłko. Następnie skupił wzrok na
drugiej dziewczynie, która była sztywną, dziewiczo wyglądającą
czekoladową pięknością. Jej figura jednak przeczyła jej twarzy. Miała
olbrzymi biust, a jego wielkość podkreślał cielisty strój kąpielowy.
- Ale cycki! - wymamrotał Phillip.
- Czy to wszystko, o czym zawsze myślisz? - zapytał David.
Phillip poprosił o ciszę w małym studio i dał znak dziewczynie z
dużymi piersiami. Czekoladowa piękność ruszyła na mały plan, gdzie
zmontowano makietę łazienki. Weszła do dużej, okrągłej,
marmurowej wanny, w cielistym stroju kąpielowym i tak dalej, po
czym podbiegł do niej ochoczo rekwizytor i spryskał jej bujne kształty
bańkami mydlanymi. Ktoś inny wepchnął jej do ręki duży kawałek
mydła i Phillip krzyknął:
- W porządku, kręcimy.
Kamery zaczęły kręcić i David obserwował całą scenę na małym
ekranie zamkniętego obwodu TV. Dziewczyna błysnęła do kamery
uśmiechem prezentującym zęby.
- Jestem Piękną Dziewczyną - zagruchała. Spieniła mydło w
rękach i roztarta je zmysłowo na ramionach, najpierw jednym, a
potem drugim. - Mydło Beauty Maid zostało zrobione dla mnie. Jest
takie aksamitne, takie łagodne, takie seksowne. - Wyciągnęła jedną
długą nogę z baniek i również ją namydliła. - Spróbuj mydła Beauty
Maid, a też będziesz Piękną Dziewczyną! - Znów uśmiechnęła się do
kamery i zmieniła nieco pozycję, tak że w obiektywie pojawiły się jej
olbrzymie piersi.
- Cięcie - krzyknął Phillip. - Teraz poproszę pannę Parker.
David obrócił się, żeby zobaczyć, jak Claudia zamienia się
miejscami z poprzedniczką. Poruszała się z jakimś swoistym
wdziękiem pantery. Czytała tekst cichym i seksownym głosem. Gdy
skończyła, ze swobodnym wzruszeniem ramion wślizgnęła się z
powrotem w płaszcz kąpielowy i usiadła. Czekoladowa piękność
nadal kręciła się na planie.
- Wybierz Claudię Parker - powiedział David do Phillipa. - Jest
bezkonkurencyjna.
Kiedy opuszczał plan, Claudia uchwyciła jego wzrok.
Uśmiechnęła się i David poczuł coś więcej niż ślad obietnicy w jej
uśmiechu. Powrócił do biura, spakował kilka dokumentów, zadzwonił
do Lindy, żeby powiedzieć, że wróci do domu na kolację i wyszedł.
Claudia stała przed budynkiem.
- Hello - powiedziała. - Jaki ten świat mały.
Rozmawiali kilka minut o testach, o mydle Beauty Maid i o
pogodzie, po czym David zaproponował kolację. Claudia powiedziała,
że według niej to wspaniały pomysł. Poszli do intymnej włoskiej
restauracji w Chelsea, gdzie zdaniem Davida istniało małe
prawdopodobieństwo, że zostanie zauważony przez któregokolwiek
ze swoich przyjaciół lub znajomych Lindy.
Zatelefonował do żony i przeprosił ją za nieobecność. Claudia
zadzwoniła do swojego chłopaka i też odwołała spotkanie. Jedli
cannelloni, rozmawiali, trzymając się za ręce, i tam się to wszystko
zaczęło.
Claudia wróciła z łazienki.
- Kochanie, co robisz? - zapytała.
David ściągnął ją na łóżko.
- Myślę o tobie, o tym, jak mnie poderwałaś.
- To nieprawda! - zaprotestowała. - Jesteś po prostu starym
zbereźnikiem, wpadłam ci w oko, jak tylko mnie zobaczyłeś w tamtej
wannie! - Znów miała na sobie biały płaszcz kąpielowy z
niestrzyżonej tkaniny.
David wsunął pod niego ręce. Claudia zadrżała. Zadzwonił
telefon.
- Uratowana w ostatniej chwili przez dzwonek - zachichotała i
przeturlała się na łóżku, żeby go odebrać. Dzwonił jej agent.
David ubrał się powoli, obserwując ją przez cały czas. Mówiła
przez telefon z ożywieniem, przerywając od czasu do czasu, żeby
pokazać mu mały, różowy język. W końcu odłożyła słuchawkę.
- Och, jesteś ubrany - powiedziała oskarżające - Mam po prostu
cudowną wiadomość. Jutro Conrad Lee przeprowadzi ze mną wywiad.
Przyjechał tu, żeby poszukać całkowicie nowej twarzy, która ma być
gwiazdą w jego najnowszym filmie o Najświętszej Maryi Pannie, czy
czymś podobnym. W każdym razie mam się z nim spotkać jutro
wieczorem o szóstej w jego apartamencie w hotelu Plaza Carlton.
Czyż to nie fascynujące?
David nie był zadowolony.
- Dlaczego musisz się z nim spotkać wieczorem? Co ci szkodzi
spotkać się w dzień?
- Skarbie, nie bądź niemądry. Boże, jeśli on się chce przespać z
kimś, może to sobie załatwić zarówno rano, jak i o każdej innej porze.
- Podeszła ze złością do toaletki i zaczęła drobiazgowo nakładać
makijaż.
- W porządku, przepraszam, że to powiedziałem. Po prostu nie
wiem, dlaczego chcesz robić tę głupią karierę. Dlaczego nie...
- Dlaczego nie zrobię czego? - przerwała chłodno. - Nie
zrezygnuję z tego wszystkiego i nie poślubię cię? A co proponujesz,
żebyśmy zrobili z twoją żoną i dzieciakami, i twoimi wszystkimi
innymi, różnymi powiązaniami rodzinnymi?
Milczał.
- Słuchaj, skarbie. - Głos Claudii złagodniał. - Ja ci nie zrzędzę na
różne rzeczy, więc może po prostu damy sobie z tym spokój? Ja nie
jestem twoją własnością, ty nie jesteś moją i tak powinno być. - Z
rozmachem nałożyła błyszczyk na usta. - Umieram z głodu. Może
zjemy lunch?
Poszli do swojej ulubionej włoskiej restauracji i wkrótce
odzyskali dobry humor.
- Niedziela to taki nudny dzień - zadumała się Claudia. - Po prostu
ciągnie się jak flaki z olejem. - Z rozkoszą wypiła czerwone wino i
uśmiechnęła
się
do
niskiego,
grubego
właściciela,
który
uszczęśliwiony odwzajemnił uśmiech. - Wiesz, wszyscy wierzą, że są
piękni; jestem tego pewna. Patrzą w lustro, widzą dwoje oczu, nos,
usta i wszystko gra, myślą - ale bomba!
Jej śmiech ożywił restaurację i David śmiał się z Claudii. Była
taką piękną, żywą dziewczyną. Miewał już wiele romansów
pozamałżeńskich, ale ten był inny; tym razem, po raz pierwszy,
żałował, że nie jest wolny.
- Kiedyś poznałam jednego faceta - powiedziała Claudia. -
Obiecywał mi jacht na południu Francji, willę na Kubie, kupę biżuterii
i tym podobne, a potem po prostu zniknął. Słyszałam później, że był
szpiegiem i został zastrzelony. Nie ma dwóch zdań, że życie jest
dziwne.
Po lunchu przejeżdżali przez West End, szukając filmu, który
oboje chcieli obejrzeć.
- Spójrz na tych wszystkich pomyleńców - wykrzyknęła Claudia,
obserwując dużą procesję zmierzającą w kierunku Trafalgar Square. -
Potrafisz sobie wyobrazić spędzanie wolnego czasu na bieganiu w
kółko, przywiązywaniu się do ambasad i wysiadywaniu na ulicach? I
wszyscy ci faceci mają brody, ciekawa jestem dlaczego? Przytuliła się
mocniej do Davida. - Zapomnijmy o filmie. Wracajmy do mnie i
rżnijmy się. Mam ochotę znów się pokochać, a ty?
Kto by się spierał?
ZAKAZAĆ BOMBY - oznajmiał całkiem wyraźnie transparent
przyczepiony do pleców tęgiej pani.
POKÓJ NA CAŁYM ŚWIECIE - deklarowała duża tablica
trzymana wysoko przez brodatego młodego mężczyznę.
ZAKOŃCZYĆ WOJNĘ NUKLEARNĄ - ogłaszał postrzępiony
kawałek tektury ściskany ochoczo przez znękaną kobietę, która
dodatkowo ściskała za rękę dwójkę niechlujnie wyglądających dzieci.
Grupa ta, wraz z kilkoma setkami innych demonstrantów,
maszerowała powoli na plac Trafalgar Square. Wiele osób przybyło
tam już wcześniej i wokół kolumny Nelsona oraz fontann zebrał się
falujący tłum.
2
Linda Cooper była wśród nich. Stała wciśnięta między grupę
przejętych, młodych dziewczyn w brudnych strojach, z długimi,
niechlujnymi włosami i dżentelmena w okularach, który bez przerwy
mruczał do siebie.
Linda była atrakcyjną kobietą nieco po trzydziestce, z krótkimi,
kasztanowymi włosami skrytymi częściowo pod szyfonową chustką.
Miała na sobie kremowy kostium Chanel, który wyglądał nie na
miejscu w otaczającym ją towarzystwie. Łatwo było sobie wyobrazić,
że dziesięć lat wcześniej była rzeczywiście bardzo ładna, lecz teraz jej
uroda ustąpiła wyrazowi rezygnacji. Na twarzy widać było drobne
zmarszczki, pewną dozę zmęczenia i nieco nadmierny makijaż, jednak
efekt ogólny zaliczał się do atrakcyjnych.
Rozejrzała się. Zabawnie było tu stać, być częścią takiego dużego
tłumu, bez Davida. Tak rzadko robiła cokolwiek, bądź wychodziła
dokądkolwiek bez niego, ale ostatnio jej mąż miewał coraz więcej
długich podróży w interesach i zebrań do późna, i wydawało się, że
niemal całkowicie pochłonęła go praca.
Westchnęła. Tak naprawdę znalazła się tu dziś przez przypadek.
David znów wyjechał i nagle poczuła, że musi wyjść z domu i raz
zrobić coś innego. Dzieci pojechały na weekend do jej rodziców na
wieś. Linda nie przyjęła zaproszenia rodziców, licząc, że David będzie
w domu. Ale jak zwykle w ostatniej chwili musiał pospiesznie
wyjechać.
Została sama i w końcu zdecydowała, że nie zniesie dłużej
siedzenia w domu, więc zadzwoniła do Moniki i Jacka, którzy
zaprosili ją na lunch. Ale to był błąd; tak naprawdę byli przyjaciółmi
Davida z jego kawalerskich czasów i zawsze wyczuwała w ich
zachowaniu pewną wymuszoną wesołość, pewnego rodzaju postawę
„więc David w końcu cię poślubił".
Po upływie półtorej godziny przeprosiła gospodarzy i wyszła pod
pretekstem, że ma w domu wiele do zrobienia przed przyjazdem
dzieci. Cóż to miałoby być, nie mogła sobie wyobrazić, ale Monika i
Jack nie spierali się, więc wyszła.
W
czasie
powrotnej
jazdy
zauważyła
demonstrantów,
transparenty i tłumy, pod wpływem impulsu zaparkowała samochód
marki Mini na bocznej ulicy i poszła na Trafalgar Square, który
wydawał się ogólnym punktem zbornym.
Rozbrojenie nuklearne było czymś, o czym rozmyślała dość
często i nawet czasami pragnęła potajemnie zaangażować się w tę
sprawę. Protestowanie wydawało się minimum tego, co człowiek
mógł zrobić, jeśli nie dla siebie, to dla własnych dzieci. Następował
koniec ery. Był rok tysiąc dziewięćset sześćdziesiąty dziewiąty i
ludzie otwarcie wyrażali swoje opinie. Linda chciała być wśród nich.
Stojący obok niej człowiek w okularach nagle spojrzał na zegarek.
- Trzecia godzina - oznajmił z podnieceniem.
Nieoczekiwanie tłum rzucił się wielką falą naprzód i zapanował
ogólny wrzask i rwetes. Niewielkie grupy ludzi zdawały się oddzielać
od masy i pędzić w kierunku ulicy, gdzie bezzwłocznie siadały,
tamując ruch uliczny. Linda została poniesiona naprzód wraz ze zbitą
masą ludzką i znalazła się niedaleko skraju chodnika. Było tam wielu
policjantów pchających, ciągnących i podnoszących ludzi kucających
na ulicy.
Gdy jedną osobę usuwano, zaraz następna zajmowała jej miejsce.
Motłoch był zachwycony. Demonstranci skandowali rozmaite
slogany, wiwatowali i wygwizdywali policję. Stopniowo duże,
niebieskie furgonetki policyjne zaczęły się zapełniać, ale ciągle
pojawiali się nowi, nieustraszeni ludzie kucający na ulicy.
Linda czuła się cudownie.
- Zakazać bomby - krzyknęła nagle.
Ona protestowała przeciwko bombie. Ona była faktycznie
zaangażowana w zgromadzenie walczące o sprawy o światowym
znaczeniu. Ona, choć w niewielkim stopniu, pomagała chronić
przyszłość swoich dzieci. To było pasjonujące przeżycie.
- Zakazać bomby - przyłączyli się ludzie obok niej.
- Chodź, kochanie. - Ciemnowłosy, młody mężczyzna chwycił ją
za ramię i razem popędzili na ulicę. Usiedli na wprost nadjeżdżającej
taksówki, a rozsierdzony taksówkarz warknął:
- Cholerni wariaci, cała zgraja.
Linda doznała uczucia całkowitego rozradowania, a potem
policjant o różowej twarzy chwycił ją pod pachy i ciągnął na pobocze
drogi. Linda zaczęła się szamotać, dołączył do nich kolejny policjant,
który złapał ją za nogi. Nastąpił nieskromny moment, kiedy poczuła,
jak spódnica wędruje jej wysoko ponad kolana, a potem policjanci
bezceremonialnie upuścili ją z powrotem na chodnik.
Pomocne ręce postawiły ją na nogi. Odkryła, że zgubiła buty i
jakimś sposobem rozcięła sobie ramię. Jej chustka zniknęła, a włosy
opadały wokół twarzy.
- Do niezłego nieładu się pani doprowadziła, co? - To był znów
ciemnowłosy, młody mężczyzna. - Chce pani jeszcze raz spróbować?
Jakaś dziewczyna chwyciła go za ramię.
- Daj spokój, Paul - powiedziała. - Chodźmy. Nie chcemy, żeby
znów nas zawlekli na Bow Street. - Była mała i młoda, z długimi,
bladożółtymi włosami. Paul zignorował ją.
- Niech pani posłucha - powiedział do Lindy - lepiej niech pani
pójdzie z nami. Mam kumpelę, która mieszka niedaleko, i może
będziemy mogli pożyczyć dla pani jakieś buty.
- Cóż... - zaczęła Linda.
- Nie stójmy tu bezczynnie, Paul - powiedziała dziewczyna ze
złością.
- Dobrze - zdecydowała Linda i cała trójka zaczęła przepychać się
na skraju tłumu. Paul chwycił ją pod ramię i kierował przez masę
ludzką. Jego dziewczyna o prostych i gładkich włosach wlokła się
nieszczęśliwie z tyłu.
- Nazywam się Paul Bedford, a pani?
Linda spojrzała na niego. Był wysoki i miał matowe, ciemnoszare
oczy. Domyśliła się, że musi mieć około dwudziestu dwu lat.
Stwierdziła, że jest niepokojąco pociągający.
- Mrs Cooper - powiedziała stanowczym głosem.
Obdarzył ją dziwnym spojrzeniem, na wpół rozbawionym, na
wpół zaintrygowanym.
- Mrs Cooper, co?
Chodnik był zimny i twardy w dotyku dla jej stóp w pończochach,
i odkryła, że chciałaby już być w bezpiecznym zaciszu domowym, a
nie biegać po Trafalgar Square z jakimś dziwnym młodzieńcem,
którego poznała zaledwie dziesięć minut wcześniej.
- Mam zaparkowany samochód w pobliżu - powiedziała. - Myślę,
że lepiej by było, gdybym do niego wróciła. Jestem pewna, że mam
jakieś stare buty w bagażniku.
Ale Paul już ją prowadził przez jezdnię na ulicę Newport Street.
- Jesteśmy na miejscu - powiedział, waląc w zniszczone, żółte
drzwi. - Niech pani przynajmniej wejdzie, opatrzymy pani ramię, a
potem odprowadzę panią do samochodu.
Jego towarzyszka wyglądała na nadąsaną. Drzwi otworzyła
wreszcie czarnowłosa dziewczyna bez makijażu. Miała na sobie
postrzępiony chiński szlafrok z błękitnozłotego brokatu i puszyste
pantofle, które kiedyś były białe.
- Cześć, skarbie - powitała Paula promiennie - a jak się miewa
mała Mel? - Skinęła głową w stronę dziewczyny. - Wejdźcie.
Poszli za nią wąskimi schodami do olbrzymiego pokoju
pomalowanego w całości na czarno. W rogu stało duże łóżko,
wszędzie walało się mnóstwo książek i poduszek, a z gramofonu
odkręconego na cały głos dochodziła muzyka Milesa Davisa. To było
całe umeblowanie pokoju.
- Gdzie twój stary? - zapytał Paul.
- Poszedł dołączyć do tłumu - odparła dziewczyna.
- Potrzebujemy drinka - powiedział Paul. - Utknęliśmy w samym
środku. To jest pani Cooper; rozcięła sobie ramię i zgubiła buty.
Nieźle ją poturbowano.
Dziewczyna uśmiechnęła się.
- Zawsze udaje ci się wciągać ludzi. Usiądźcie, przyniosę wam
piwo; to wszystko, co mamy.
- No dalej - powiedział Paul do Lindy - opatrzymy pani ramię. -
Zaprowadził ją do łazienki, która dla odmiany była zadziwiająco biała
i antyseptyczna. - A więc gdzie jest pan Cooper? - zapytał.
Spojrzała na niego chłodno.
- Wyjechał w interesach.
- Jakie jest pani imię, kiedy nie jest nim Mrs Cooper?
Zawahała się, po czym powiedziała:
- Linda. Dlaczego?
- Po prostu chciałem wiedzieć.
Patrzyli na siebie przez długą chwilę, zanim nie spojrzała
nerwowo na podłogę. To absurd, pomyślała. Co ja tu robię z tym
chłopcem? Co by pomyślał David? Muszę stąd wyjść. Znaleźli
opakowanie bandaży i Paul założył jeden na ranę na jej ramieniu.
- Czy to była pani pierwsza demonstracja?
- Tak - odparła. - Niech pan posłucha, po prostu muszę już wrócić
do mojego samochodu. To naprawdę miło, że zadał pan sobie tyle
trudu, ale w domu czekają na mnie i będą się niepokoić, jeśli się
spóźnię.
- Świetnie - powiedział. - Zaprowadzę panią. Nie mogę pozwolić,
żeby błąkała się pani po Londynie bez butów.
Wrócili do dużego, czarnego pokoju. Melanie o prostych i
gładkich włosach siedziała, ściskając puszkę piwa. Kiedy Paul wszedł,
podskoczyła i podbiegła do niego. Linda doszła do wniosku, że
dziewczyna nie jest zbyt ładna, o wiele za chuda i te straszne włosy!
- Napij się piwa - zaproponowała Melanie. Miała skomlący głos.
- Nie, spadamy - powiedział Paul. - Szybko wrócę. Zaczekaj tu.
Dziewczyna chciała oczywiście się spierać, ale nie bardzo śmiała.
Paul pocałował właścicielkę pokoju.
- Wrócę - powiedział.
Linda pożegnała się i wyszli. Na ulicy ponownie chwycił ją za
ramię, ale strząsnęła jego rękę, mówiąc:
- Nie lubię, kiedy się trzyma moje ramię.
- A co pani lubi?
Nie odpowiedziała.
Szli w milczeniu do miejsca, w którym zaparkowała samochód.
Czuła się zakłopotana i nieelegancka bez butów. A poza tym chodnik
był zimny i twardy, i żałowała, że nie jest w bezpiecznym zaciszu
domowym.
Kiedy dotarli do samochodu, pomógł jej wsiąść.
- Gdzie pani mieszka? - zapytał grzecznie.
- W Finchley. Mamy tam dom.
- Hej, jesteśmy sąsiadami. Ja mieszkam w Hampstead. - Stał na
chodniku, opierając się o drzwi samochodu. - Może mnie pani
podwieźć. Nie ma pani nic przeciwko?
- Myślałam, że musi pan wracać do swojej dziewczyny -
zauważyła nieco nerwowo.
Chciała już odjechać i zostawić go tam gdzie stał. Pomyślała, że
bardzo ją pociąga i czuła się jakoś dziwnie bezbronna.
- Nie ma sprawy, Mel trafi sama do domu. I tak zazwyczaj to robi.
- Obszedł samochód i usiadł na miejscu dla pasażera.
Teraz albo nigdy - pomyślała. Albo każę mu wysiąść, albo
zaakceptuję fakt, że jest mną zainteresowany i okażę mu, że ja też
jestem zainteresowana. Poczuła, że gapi się na nią. Uruchomiła silnik.
Sprawnie włączyła się w ruch. Paul siedział milcząco obok niej, jego
milczenie jeszcze bardziej uświadamiało jej jego obecność. W końcu
się odezwała:
- Pana dziewczyna nie będzie zbyt zadowolona z pana zniknięcia.
- To nie ma znaczenia.
Znów pogrążyli się w milczeniu. Postanowiła, że kiedy dotrą do
Hampstead, zatrzyma samochód, zaczeka, aż on wysiądzie, a potem
pomacha mu na pożegnanie i szybko odjedzie. Nie da mu szansy,
żeby mówił o ponownym spotkaniu. Wiedziała instynktownie, że
będzie tego chciał.
- Od razu panią zauważyłem - powiedział.
- Co? - odparła zaskoczona.
- Powiedziałem, że od razu panią zauważyłem - powtórzył - w
tłumie. Nie pasowała pani do niego, była jakby zagubiona. Chciała
pani być jego częścią, a jednak nie potrafiła pani tego dokonać. Więc
chwyciłem panią za ramię i wyciągnąłem na ulicę i wtedy już było z
panią wszystko w porządku, zapomniała się pani, wie pani o tym?
- Nie wiem, o czym pan mówi - odrzekła szybko.
- Niech pani da spokój, doskonale pani wie, o czym mówię -
Ziewnął grubiańsko. - A więc gdzie jest pani stary? Gdzie pani
dzieciaki? Pani ma dzieciaki, prawda?
- Tak, skąd pan wie? - zapytała defensywnie.
- To proste. Mogę panią podsumować w minutę. Dziesięć lat po
ślubie, ładny domek, mąż często na delegacjach, dzieciaki dorastające
i pozostawiające panią w tyle. Zgadza się, prawda?
Jej pierwszą reakcją był gniew: zatrzymać samochód i kazać temu
grubiańskiemu dzieciakowi wysiąść. Ale chwileczkę, to co mówił
było bardzo bliskie prawdy. Zaczekać, wysłuchać go do końca, cóż to
mogło zaszkodzić? No i była też ciekawa. Skąd wiedział? Czy to
wszystko było po niej widać? Zmusiła się do uśmiechu.
- Jest pan bardzo pewny siebie, nieprawdaż?
- Tak, jestem. Widzę to wypisane na pani twarzy. Po pani
wyglądzie. Po wszystkim.
- Dojechaliśmy do Hampstead - oznajmiła szybko i skręciła
gwałtownie na krawężnik. - Dzięki za podsumowanie. Jestem pewna,
że nieźle się pan ubawił. David byłby rozbawiony. Do widzenia. -
Patrzyła prosto przed siebie i czekała, aż pasażer wysiądzie.
Nie poruszył się tylko zapytał spokojnie:
- Czy mogę panią znów zobaczyć?
Odwróciła się, żeby na niego spojrzeć. Jego wzrok głęboko
wniknął w jej oczy.
- Nie rozumiem pana. Najpierw robi pan sekcję mojego życia,
rozkłada mnie na kawałki, a potem pan prosi, żeby mnie znów
zobaczyć. Nie, nie może pan. Kocham mojego męża. Mam dwójkę
wspaniałych dzieci i prowadzę bardzo przyjemne życie, dziękuję
bardzo. Więc proszę, żeby pan wysiadł z mojego samochodu.
Jej wybuch nie zaniepokoił go.
- Chciałbym panią znów zobaczyć. Sądzę, że potrzebuje pani
kogoś takiego jak ja. - Otworzył drzwi samochodu i wysiadł. - Więc
jeśli zmieni pani zdanie, jestem w książce telefonicznej.
Patrzyła, jak odchodzi. A to nędzna kreatura, pomyślała ze
złością. Jest bardzo chudy, prawdopodobnie wcale nie je. Taki młody,
ale jaki doświadczony. Chciałabym się z nim przespać.
Przerwała gwałtownie rozmyślania. Chciałabym co zrobić? -
zapytała samą siebie z niedowierzaniem. Seks zawsze był
równoznaczny z Davidem. Nigdy nie miała romansu. Do łoża
małżeńskiego weszła jako dziewica, a teraz taka myśl przyszła jej do
głowy. Och, było wielu chłopców, z którymi chodziła na randki, z
którymi ściskała się i całowała przed ślubem, ale nigdy nie chodziła z
nikim na poważnie.
David to cudowny mąż, pomyślała, cudowny kochanek. Ale jak to
jest z tym kochaniem w ostatnim czasie? Być może raz na dwa
tygodnie, a i wtedy był to szybki, dziesięciominutowy akt, z którego
nie czerpała żadnej szczególnej przyjemności a po stosunku David
obracał się na drugi bok i od razu zasypiał i chrapał, podczas gdy ona
leżała bezsennie przez długi czas myśląc, jak to było przed dziećmi,
na początku, kiedy się pobrali.
Westchnęła i uruchomiła samochód. Niemożliwą rzeczą jest
cofnąć czas. Dom był pusty; nawet psy pojechały z dziećmi, a ich
mieszkająca na miejscu hiszpańska służąca, Ana, miała wychodne. To
było przygnębiające. Linda włączyła telewizor w sypialni i zauważyła,
że dochodzi szósta.
David powiedział, że będzie w domu około dziewiątej, więc
pozostawały jeszcze trzy godziny do zabicia. Nie miała zamiaru
oglądać telewizji, ale przyjemnie było słyszeć wokół siebie ludzkie
głosy. Postanowiła zadzwonić do matki i dowiedzieć się, jak się
zachowują Janey i Stephen. Głos matki był pogodny i zrelaksowany.
- Cześć, Lindo, kochanie.
- Cześć, mamo. Jak sprawy wyglądają?
- Och, świetnie, kochanie, świetnie. Janey bierze właśnie kąpiel,
ale jest tu Stephen. Zaczekaj chwilę, nie rozłączaj się, chce z tobą
porozmawiać.
Nastąpiła przerwa, po czym w słuchawce zabrzmiał cienki,
pobudliwy głos Stephena.
- Cześć, mamusiu. Kapitalnie się bawimy. Babcia zrobiła masę
lepkich i słodkich ciastek na podwieczorek i ta świnia Janey
próbowała zjeść je wszystkie, więc zepchnąłem ją z krzesła i zaczęła
płakać i... - Rozwodził się długo na temat ciastek, po czym w
słuchawce ponownie zabrzmiał głos matki.
- Tatuś odwiezie dzieci jutro po lunchu, więc możesz się ich
spodziewać około czwartej. Jak się miewa David? Czy spędziliście
wspólnie miły, spokojny weekend?
- Tak, mamo, bardzo spokojny - odparła smutnie Linda. -
Porozmawiam z tobą później w tym tygodniu. Dziękuję, że wzięliście
dzieci, ucałuj ode mnie Janey. Na razie.
Co teraz? Czując nieznaczny głód poszła do kuchni, ale
nienawidziła gotować tylko dla siebie, więc w końcu zadowoliła się
kanapką z serem. Wydawało się, że nie ma nic innego do roboty, jak
tylko pójść do łóżka i zaczekać na Davida.
Łóżko i David, te dwie myśli połączyły się jej w głowie i wpadła
na pewien pomysł. Podbiegła do szafy i grzebała w niej, aż znalazła
to, czego szukała. Obcisły i zwiewny, czarny negliż, który kupiła kilka
lat wcześniej w Paryżu i jakoś nigdy nie zaczęła naprawdę nosić.
Zawsze wydawał się zbyt frywolny.
Przyłożyła go do ciała; był zmysłowy w dotyku. Cóż, tak właśnie
piszą
we
wszystkich
czasopismach
kobiecych,
pomyślała,
uśmiechając się. Wstrząśnij swoim mężem, żeby uświadomił sobie,
jak totalnie seksowna i zabójcza naprawdę jesteś!
Przygotowała sobie długą, gorącą kąpiel, wlała trochę płynu do
kąpieli Chanel nr 5, nakremowała twarz, ułożyła włosy, po czym
weszła do wanny i odprężyła się. Zadzwonił telefon. Owinięta w
ręcznik kąpielowy, mrucząc do siebie „Do diabła", pospieszyła do
sypialni, żeby go odebrać.
- Halo.
- Linda?
- Tak. - Mówi Paul Bedford. - Zapadła długa cisza, po czym znów
odezwał się: - Wspomniałaś o Davidzie i Fincheley więc łatwo było
cię znaleźć w książce telefonicznej. Słuchaj przepraszam, chciałem
przeprosić cię za to wcześniej. Nie chciałem cię zdenerwować.
Przebaczysz mi?
- Nie ma co przebaczać - powiedziała chłodno. W ogóle mnie nie
zdenerwowałeś. - Kusiło ją, żeby powiedzieć do widzenia i odłożyć
słuchawkę, ale czekała, żeby się przekonać, jakie będą jego następne
słowa.
- A więc w porządku. - W jego głosie brzmiała ulga. - Wiesz,
kiedy kogoś lubię, to znaczy, kiedy naprawdę lubię, jakoś zawsze
postępuję za ostro. Nie mam takiego zamiaru, ale to się po prostu
dzieje. To coś w rodzaju działania odwrotnego. - Przerwał, po czym
ciągnął: - Jeden z moich przyjaciół urządza przyjęcie dziś wieczorem;
mieszka niedaleko ciebie. Pomyślałem, że może miałabyś ochotę na
nie przyjść.
- Przykro mi, nie mogę - odparła odrobinę zbyt szybko.
- Nie szkodziło spróbować. Może innym razem.
- Musisz mi wybaczyć, ale jestem w trakcie brania kąpieli. - Po
czym dodała: - W każdym razie dziękuję, że o mnie pomyślałeś. Do
widzenia, Paul.
- Przepraszam, że wyciągnąłem cię z wanny. Przyjęcie zaczyna
się nie prędzej niż o dziesiątej, więc jeśli zmienisz zdanie, mój numer
telefonu: Hampstead 09911. Zero, dwie dziewiątki, dwie jedynki,
mam taki łatwy numer do zapamiętania. Na razie.
Odłożył słuchawkę.
Wzdrygnęła się i wróciła pospiesznie do łazienki. Była w głębi
ducha zadowolona, że Paul zatelefonował; sprawiło to, że poczuła się
godna pożądania i potrzebna; uczucie, którego nie pamiętała od
dawna. Dziś wieczorem wszystko będzie inaczej. Uświadomi
Davidowi, że wszystko może i powinno być tak romantycznie, jak
przy ich pierwszym spotkaniu. W końcu tylko dlatego, że dwoje ludzi
jest małżonkami, romans nie musi wypadać za burtę.
„Mam dopiero trzydzieści trzy lata, pomyślała, to nadal bardzo
młody wiek. Cóż, z pewnością nie jestem stara". Obejrzała dokładnie
swoje ciało w lustrze łazienkowym. Przydałaby mi się dieta, zadumała
się. Nogi miała kształtne, ale nieco ociężałe w okolicach ud, kibić
całkiem szczupłą, a piersi, choć duże i pełne, nadal jędrne. Wślizgnęła
się w czarny negliż, który schlebiająco przylegał do ciała i była
zadowolona z efektu. Nałożyła lekki makijaż i uczesała włosy.
Następnie zgasiła telewizor i włączyła sprzęt stereo. Sinatra był
znacznie przyjemniejszy niż jakaś głupia komedia. Scena była
przygotowana, aktorka gotowa, dochodziła godzina dziewiąta.
Kieliszek wina byłby przyjemny, pomyślała, W lodówce stała butelka
różowego wina, więc poszła i przyniosła ją.
Minęła godzina. Wino zostało wypite, Sinatra umilkł, czarny
negliż został zastąpiony czymś nieco cieplejszym. Telewizor znów
grał i Linda skuliła się przed nim posępnie, oglądając stary film.
Była trochę wstawiona. Pustka domu zdawała się przytłaczać ją
zewsząd. Gdzie się podziewał David? Powiedział, że wróci o
dziewiątej. Jeśli miał zamiar się spóźnić, mógł przynajmniej
zadzwonić. Być może miał wypadek samochodowy. Być może leżał
poważnie ranny, lub nawet...
Jak gdyby na sygnał, zadzwonił telefon. Najpierw chłodne
kompetentny głos telefonistki, a potem David, najwyraźniej w
pośpiechu.
- Słuchaj, utknąłem tu z tymi ludźmi. Muszę jechać z Leeds do
Manchesteru i jestem skonany. Nie zaryzykuję jazdy powrotnej dziś
wieczorem; paskudna noc. Wyjadę wcześnie rano i będę w domu o
ósmej.
- Ależ, David, oczekuję ciebie. - Usiłowała mówić miłym głosem.
- Dlaczego nie powiadomiłeś mnie wcześniej? Jest prawie dziesiąta, a
ty obiecałeś być w domu o dziewiątej.
- Nie mogę teraz rozmawiać, jutro wyjaśnię.
Nagle straciła opanowanie.
- Nie obchodzi mnie jutro. A co ze mną? Miałam cholernie
nędzny weekend i dziś wieczorem właśnie wysiaduję tu, czekając na
ciebie, a ty nie mogłeś się nawet pofatygować żeby zadzwonić.
Gdybym wiedziała, mogłabym przynajmniej pójść do kina albo coś.
Jesteś po prostu egoistą i nie mogę…
Głos Davida był zimny i pozbawiony emocji.
- Mam teraz na karku ludzi, zobaczymy się jutro. Do widzenia.
Telefon się rozłączył. Przez chwilę siedziała nieruchome próbując
opanować dławiące uczucie całkowitej frustracji Odwiesił słuchawkę,
nawet nie pofatygował się, żeby poczekać aż Linda powie mu do
widzenia.
Wreszcie odłożyła słuchawkę, by natychmiast ją znów podnieść i
wykręcić numer. Dźwięk brzęczyka zdawał się bardzo głośny w jej
uchu. Wypiłam zbyt dużo wina, pomyślała mgliście. A potem głos po
drugiej stronie powiedział „halo" i usłyszała własną odpowiedź:
- Cześć, Paul, mówi Linda Cooper. Jeśli chodzi o to przyjęcie...
3
Była godzina czwarta, kiedy David i Claudia wrócili do jej
mieszkania. Mieszkała w przebudowanym domu na tyłach
Knightsbridge,
bardzo
nowym
i
nowoczesnym.
Zajmowała
mieszkanie na najwyższym piętrze, które miało tę zaletę, że należał do
niego mały ogród na dachu.
David często się zastanawiał, jak mogła sobie na to pozwolić.
Wszystkie jej meble były nowe i niewątpliwie kosztowne. Miała
olbrzymią garderobę. Była aktorką i modelką, a z tego, co David
wiedział o tych obu profesjach, to jeżeli nie odnosi się ogromnych
sukcesów, nie zarabia się dużo pieniędzy. Na pewno nie dość, żeby
zapewnić Claudii styl, w którym żyła.
David rozmyślał nad tym problemem i nie doszedł do żadnych
prawdziwie zadowalających wniosków. W końcu zdecydował, że
Claudia musi mieć bogatego ojca, choć nie pasowało to naprawdę do
znanych mu strzępów informacji o jej przeszłości.
Zgodnie z jej wersją, odeszła z domu w wieku piętnastu lat i
przyjechała do Londynu przed pięcioma laty, gotowa zostać gwiazdą
filmową. Teraz miała lat dwadzieścia, była bardzo piękna i kipiała
życiem jak musujący szampan. Ale gwiazdą filmową nie była.
Znał ją zaledwie od trzech tygodni, w ciągu których widział się z
nią ze dwanaście razy. Była zawsze do dyspozycji: wydawało się, że
nie ma innego, liczącego się mężczyzny w jej życiu. Zaakceptowała
fakt, że David jest żonaty i zrzędziła na ten temat tak, jak wiele innych
kobiet mogłoby to robić.
Nigdy nie wspominała o pieniądzach. Wiedział, robiła
reklamówkę mydła Beauty Maid, ale poza tym w ogół nie pracowała.
Zdecydował, że musi dowiedzieć się o nie więcej. Być może
potrzebowała pieniędzy i krępowała się o tym wspomnieć. Postanowił
poruszyć ten temat.
Po wejściu do mieszkania Claudia krzątała się pospiesznie,
czyniąc wielki pokaz ze słania łóżka i generalnego sprzątania. Żywiła
wielką niechęć do prac domowych i sprzątaczka przychodziła do niej
codziennie z wyjątkiem weekendów. Kiedy dotarła do brudnych
naczyń w kuchni, jęknęła ze wstrętem.
David wszedł za nią do kuchni.
- Kupię ci zmywarkę - powiedział, otaczając ramiona: jej kibić.
Odwróciła się ze śmiechem.
- Oczywiście żartujesz. Zmywarka! Co za straszny prezent. Wolę
coś romantyczniejszego, dziękuję bardzo!
- Co byś chciała? Pójdziemy jutro na zakupy.
- Chcę... niech pomyślę. Chcę Ferrari, dwa futra z norek, mas
diamentów, piękny apartament na dachu punktowca w Nowym Jorku i
willę na Riwierze! - Zaczęła się śmiać.
- Mówię poważnie. Zadowolisz się kurtką z norek? Idź jutro ją
zamówić.
- To by było cudownie. Ale jeśli chcesz, żebym ją miała, zrób mi
niespodziankę, bez tego całego kramu z zamawianiem. Lubię
niespodzianki.
Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Zrobię ci niespodziankę. - Zastanowił się, czy nadszedł
odpowiedni moment, żeby poruszyć sprawę jej sytuacji finansowej, i
zdecydował, że nie. Później, kiedy będą leżeć w łóżku.
Zapatrzyła, się na niego i oblizała usta.
- O której przemieniasz się w Kopciuszka dziś wieczorem? -
zapytał - powinienem wyjść o ósmej trzydzieści. - Pogłaskał jej włosy.
- Ale mogę zawsze zrobić ustępstwo zależnie od tego, jaka jest
główna atrakcja.
Roześmiała się cicho i zdjęła sweter.
- Właśnie zaczyna się główna atrakcja. Główna atrakcja powinna
okazać się rzeczywiście bardzo interesująca.
Jakiś czas później, kiedy David spojrzał na zegarek, ze
zdziwieniem odkrył, że było już dobrze po dziewiątej.
Claudia leżała obok niego pogrążona we śnie, z długimi włosami
spoczywającymi w nieładzie wokół twarzy oraz makijażem
rozmazanym i przyblakłym. Wyglądała bardzo młodo. Jej ubranie
leżało rozrzucone po całej sypialni, tworząc szlak prowadzący z
kuchni. Jak gdyby wyczuwając, że David na nią patrzy, otwarła oczy,
ziewnęła, przeciągnęła się i wydała kilka pomruków zadowolenia.
- Jesteś jak kot - powiedział David - czasami niewinna, mała
kotka, a czasami najdzikszy, najpaskudniejszy kot podwórkowy w
okolicy.
- To mi się podoba. Już widzę, jak w przyszłości mówię to komuś.
Był jeden taki facet, który powiedział do mnie:
Przykrył ręką jej usta.
- Nie mów tego. Nie będzie innych facetów, tylko ja. Kocham cię
i chcę cię poślubić. - Sam siebie zaskoczył tymi słowami, ale zostały
one wypowiedziane tak głośno, że każdy mógł je usłyszeć.
- Wiesz, to zdumiewające - powiedziała - z jaką łatwością
przychodzi żonatym mężczyznom oświadczać się. Myślę, że tak łatwo
im to mówić, bo tak naprawdę mają bezpieczne i zabezpieczone życie,
i wiedzą, że mogą zarzucać tę smaczną przynętę bez absolutnie żadnej
obawy, że sami wpadną w pułapkę. Wyjdź za mnie, moje kochanie,
tylko nie pozwól, żeby moja żona się dowiedziała!
David był wściekły. No więc dobrze, nie mówił tego naprawdę
poważnie. Poprawka - mówił to poważnie, ale - jak powiedziała
Claudia - był zabezpieczony, wiedząc, że to by niemożliwe. Sam fakt
jednak, że ona miała tego świadomość rozwścieczył go. Dlaczego
kobiety zawsze zdawały się mieć tak duży wgląd w to, co mówią
mężczyźni?
- Mógłbym się rozwieść - zaproponował.
- Masz taki zamiar? - odparła chłodno.
- Sam nie wiem. - Przyciągnął ją do siebie. - To nie tylko kwestia
mnie i Lindy; pozostaje sprawa dzieci. Ale naprawdę cię kocham i
pewnego dnia, kiedy moje dzieciaki dorosną wtedy wszystko będzie
dobrze. Tymczasem mogę się tobą opiekować. Nie chcę, żebyś
pracowała. Już nigdy więcej. Dam ci pieniądze.
Spojrzała na niego swoimi dużymi, skośnymi, zielonym oczami.
- Cieszy mnie, że wykombinowałeś sobie to wszystko.
Próbowała się wyrwać, ale przygniótł ją swoim ciałem, aż
wycofywanie się ustało i stała się częścią Davida. Dla Davida to było
zabójcze przeżycie. Zawsze tak było, kiedy to robił z Claudią. I za
każdym razem się nasilało, zarówno emocjonalnie, jak i fizycznie.
- Lepiej wstań. Minęła godzina duchów i żonusia będzie czekać. -
Przeciągnęła się ospale.
- Nie bądź dziwką. Tak czy owak, chyba zostanę.
Pocałowała go. Zatelefonowali do Lindy i Claudia udawała
telefonistkę, tak że wydawało się, iż rozmowa jest zamiejscowa.
Potem powiedziała:
- Żadnemu łajdakowi, który kiedykolwiek będzie do mnie tak
mówił, nie ujdzie to na sucho. Współczuję twojej żonie.
- Naprawdę? - zauważył krótko. Denerwowało go, kiedy Claudia
mówiła o Lindzie.
- Tak, choć to jej wina.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Co sprawiło, że stałam się dla ciebie bardziej ekscytująca od
niej? Czy to, że jestem nowsza, młodsza i ładniejsza?
- Tak, jesteś ładniejsza.
- Ale nie powinieneś być zmuszony do tego, żeby rozglądać za
inną.
Zaczęła go pieścić po plecach, a on poczuł, jak pożądanie znów w
nim narasta. Wystarczyło, by go dotknęła, a on jej pragnął.
- Jest tylko jeden, mały problem. Nie chcę za ciebie wyjść. Nawet
gdybyś był wolny i moglibyśmy pobiec w tej chwili wziąć ślub.
Nie potrafił opanować dławiącego podniecenia, które odczuwał.
Jej słowa nie miały znaczenia. Ściągnął ją z powrotem na łóżko i dał
upust swojej wściekłości i frustracjom. Claudia wężowym ruchem
odsunęła się od niego i wstała z łóżka. Przypatrywała się mu stojąc,
zupełnie naga, i ciągnęła:
- Chcę robić to, na co j a mam ochotę i kiedy j a chcę. Żadnych
więzi, żadnych warunków. Nie chcę małżeństwa, nic ono dla mnie nie
znaczy, więc nie proponuj go, jakby to była złota obręcz, bo ja w nią
po prostu nie wskoczę. Owszem, kocham cię teraz, dzisiaj. Ale jutro,
kto wie? Już taka jestem, nie udaję kogoś, kim nie jestem, więc
dlaczego nie postępujesz tak samo?
- Powinna dołożyć cholernych starań, żeby
zawsze była dla ciebie
nowa. Zdaje się, że większość kobiet wychodzi za mąż, a potem
przestaje się starać. Złapałyśmy rybę, teraz możemy odłożyć przynętę
i wyciągać ją tylko na specjalne okazje. Nie mówię, że nie robiłbyś
skoków w bok od czasu do czasu; większość mężczyzn to robi, nawet
ci najszczęśliwsi z żonatych. Ale na tym to by się kończyło, nie
byłoby takich romansów jak ze mną, nie potrzebowałbyś ich.
- Dziękuję, panno Parker, doradco małżeński, ale coś mi się zdaje,
że zwracasz się do niewłaściwej strony.
- Czy mam porozmawiać z twoją żoną? Co mam jej powiedzieć?
Kochanie, powiem ci w ścisłej tajemnicy, że walę twojego męża. To
nie jest naprawdę konieczne. Gdybyś ty nie była nudna, mógłby znów
mieć na ciebie ochotę. Wykrzesz z siebie trochę życia, a wróci do
ciebie.
Oboje zaczęli się śmiać.
- Ty jesteś dziwką. Czy dlatego cię kocham?
- Nie - zachichotała. - Wiesz, dlaczego mnie kochasz!
Wstali z łóżka i Claudia zakrzątnęła się w kuchni, przygotowując
kanapki, podczas gdy David kręcił się po mieszkanie zastanawiając
się ponownie, jak mógłby poruszyć temat finansów. Zirytowała go
swoją przemową o braku chęci małżeństwa.
Ale tak naprawdę nie poirytowała go zbytnio, gdyż po
przemyśleniu sprawy doszedł do wniosku, że jej słowa były tylko
mechanizmem obronnym. Wiedziała, że tak czy owak nie mogą się
pobrać, więc aby zachować twarz, prawdopodobnie przekonała samą
siebie, że nie chce małżeństwa.
Po jeszcze dłuższym zastanowieniu wpadł prawie w nastroju
błogostanu, ponieważ znalazł się w godnej pozazdroszczenia pozycji,
w której mógł utrzymać oba związki.
- Chcę z tobą poważnie porozmawiać. Weź kanapki i chodź
usiąść.
W kuchni Claudia zlizywała majonez z palców. Miała na sobie
różowe kimono i włosy związane tak, aby nie opadał jej na twarz.
Poszła za nim do salonu i chrupiąc kanapkę, usiadła na podłodze przy
jego nogach.
- Co cię gryzie, Davidzie?
- Słuchaj, kochanie, dużo o tobie myślę.
Roześmiała się.
- Mam nadzieję.
- Mówię poważnie - ciągnął. - Martwi mnie to, jak sobie radzisz
finansowo. To mieszkanie nie może mało kosztować, chcę ci pomóc.
To znaczy, bez owijania w bawełnę, skąd bierzesz pieniądze?
Claudia siedziała bardzo spokojnie. W jej oczach pojawiły się
niebezpieczne błyski. Udało się jej jednak zachować miły ton głosu.
- Cóż, skarbie - odparła słodko - dlaczego chcesz wiedzieć?
Nie spostrzegł oznak niebezpieczeństwa. Nie chciał naprawdę
odchodzić od Lindy. Kochał ją na swój sposób choć przestała go
pociągać seksualnie niedługo po ślubie. Kompensował to sobie
wieloma różnymi romansami na przestrzeni lat ich małżeństwa, a dla
Lindy był bardziej niż hojny materialnie. Linda była doskonałą żoną.
Znakomitą panią domu i matką. Nie, z pewnością nie chciał odchodzić
od Lindy.
Nie czuł żadnej szczególnej winy z powodu swojej niewierności
wobec niej. Choć gdyby ona kiedykolwiek była niewierna jemu... Ale
nie, to było nie do pomyślenia. Sam pomysł niewierności ze strony
Lindy był niedorzeczny.
- Oczywiście, że chcę wiedzieć. Dostajesz kieszonkowe od ojca,
czy co?
- Daj spokój, od pięciu lat nie widziałam się z rodziną gwiżdżę na
to, czy jeszcze kiedykolwiek się z nią zobaczę, Mój stary nie dałby mi
złamanego szeląga na publiczną ubikację. - Po tych słowach umilkła i
David uświadomił sobie, że Klaudia nie ma zamiaru mu
odpowiedzieć.
- Claudio, chcę wiedzieć - odezwał się ostro. - Wyglądasz na
mniej więcej piętnaście lat - powiedział.
- A ty na mniej więcej pięćdziesiąt. Co cię gryzie? Trapią cię
ponure myśli, bo odrzuciłam twoją wspaniałą propozycję?
Wstała.
- Nie lubię przesłuchań, nie proszę cię o nic. Nie chcę niczego od
ciebie. - Zaczęła krzyczeć. - Daj mi spokój z twoimi pytaniami. O co
ci chodzi? A jak myślisz, skąd mam pieniądze? Myślisz, że jestem
kurwą? Gdybym nią była, to nie prosiłabym cię o pieniądze? -
Rozpłakała się i Davidem wstrząsnęło, że sprowokował ją do takiego
gniewu. - To nie twoja sprawa, skąd biorę pieniądze i jeśli nie podoba
ci się to, dajmy sobie po prostu z tym spokój - wrzasnęła.
Davidowi udzielił się nastrój wściekłości.
4
- Dobrze - powiedział chłodno - damy sobie spokój.
Pomaszerował do łazienki i ubrał się. Claudia nie poszła za nim.
Kiedy wrócił do salonu, siedziała na kanapie, czytając czasopismo i
nie podniosła wzroku.
Stał w miejscu, niezdecydowany, czy ma wyjść, czy nie.
- Powiesz mi? - spytał nieustępliwie.
Nie przerwała czytania i nie odpowiedziała mu.
- Do widzenia - powiedział i wyszedł.
Na korytarzu przed jej drzwiami wejściowymi natychmiast
pożałował swojego posunięcia. Nie mógł iść do domu i rozważył
sprawę pogodzenia się z Claudią, ale to było niemożliwe.
Gdyby jej teraz ustąpił, oznaczałoby to przyznanie się do porażki,
a on nigdy nie przyznawał się do porażki przed żadną kobietą. Nie,
postanowił, niech się trochę pomartwi, a wkrótce przybiegnie do
niego z powrotem. Zawsze tak robiły.
Zdecydował się na spędzenie nocy w łaźni tureckiej i zszedł do
samochodu. Intrygowało go, dlaczego Claudia była tak tajemnicza co
do źródła swoich dochodów. Mogło to tylko oznaczać, że jest
zamieszana w coś, co by mu się nie spodobało. Cóż, w takim
wypadku, kiedy już mu o tym powie, to przerwie, obojętne co by to
było, i wtedy będzie zależna niego, a tego właśnie pragnął.
Pojechał do łaźni tureckiej na Jermyn Street i po przejściu przez
kąpiele w gorącej i zimnej parze oraz po wzięciu masażu z dużym
zadowoleniem usadowił się w swojej małej, białej kabinie, gdzie
niezwłocznie zapadł w sen. Jutro załatwi wszystkie sprawy.
Paul wyglądał młodziej, niż Linda go zapamiętała. Miał na sobie
czarny sweter i obcisłe czarne spodnie. Linda zaś, po odrzuceniu kilku
innych strojów, postanowiła założyć prostą niebieską sukienkę.
Spotkali się w ustalonym z góry miejscu.
Paul pomógł jej wysiąść z samochodu i powiedział, że
poprowadzi, ponieważ zna drogę.
- Cieszę się, że zmieniłaś zdanie. Co było tego powodem? Mój
niewiarygodny urok? - uśmiechnął się szeroko.
- Sama nie wiem. - Całe wino, które wypiła, i pośpiech, żeby się
przygotować do wyjścia, pozbawiły ją w końcu sił. - Może nie
powinnam przychodzić. Naprawdę nie wiem, dlaczego tu jestem.
Spojrzał na nią.
- Cieszę się, że tu jesteś. Nie sądzę, żebyś tego żałowała.
Właściwie obiecuję ci to.
Jechali krótko wzdłuż Heathu, aż Paul skręcił w prywatny dojazd
do starego, rozbudowanego domu. Jego okna płonęły światłami i
krzepki głos Solomona Burke'a rozbrzmiewał przenikliwym tonem ze
sprzętu stereo. Jakaś para sprzeczała się w otwartych drzwiach, a
kiedy przyjechali, kilku kolejnych gości przepchnęło się przez drzwi z
kupą śmiechu i wrzasku. Paul zaparkował samochód i weszli do
domu.
Scena, która ich przywitała, była, mówiąc oględnie, dzika.
Frontowe drzwi prowadziły do małego korytarza otwierającego się z
obu stron na duże pokoje z dużymi schodami pośrodku. Schody były
zaśmiecone różnymi ludźmi; znajdowało się tam wielu brodatych
mężczyzn, wiele siedzących i stojących dziewczyn i wszyscy pili.
Pokój po prawej stronie zapełni; pary, które tańczyły lub tylko
stały, ściskając się i całując. Wydawało się, że nie ma tam żadnych
mebli, tylko duży podniszczony gramofon stereo ustawiony
niebezpiecznie parapecie.
W pokoju na lewo chuda dziewczyna o rudych włosach
sztywnych jak drut zdejmowała ubranie w rytm bongosów, w które
walił Karaib odziany jedynie w białe szorty. Nikt nie zwracał na nich
uwagi. W większości ludzi obserwowali młodego blondyna w drugim
końcu pokoje który stał na krześle zupełnie nagi i recytował sprośny
wiersz.
Paul ścisnął ramię Lindy.
- Chodź - powiedział, prowadząc ją w górę po schodach i
pozdrawiając po drodze różnych ludzi. - Pozbądźmy się twojego
płaszcza, a potem znajdziemy drinka.
Na górze było więcej pokoi równie pozbawionych umeblowania.
Paul wprowadził ją do pokoju z łóżkiem, które skrzypiało pod
ciężarem licznych płaszczy. W kącie pokoju dwie dziewczyny
patrzyły sobie głęboko w oczy, a jeszcze inna dziewczyna albo spała,
albo leżała zemdlona na końcu łóżka.
Linda zdjęła płaszcz i poczuła się zbyt strojnie ubrana w swojej
eleganckiej, niebieskiej sukience. Paul powiedział, że wygląda
wspaniale, i zeszli do pokoju po lewej stroni schodów. Rudowłosa
dziewczyna zaprzestała już striptizu i siedziała na podłodze, zakryta
czyimś swetrem. Kiedy Paul ją mijał, schwyciła go za nogę.
- Cześć, seksowny, chcesz to zrobić? - mówiła bełkotliwym
głosem. - Mam wspaniałe ciało. A ty?
Linda oddzielona od Paula skierowała się do stołu, z którego
zdawały się pochodzić drinki.
Jakiś grubas wyskoczył jej zza pleców.
- Bardzo ładnie wyglądasz - powiedział. - Kim jesteś? - Twarz
miał zroszoną potem, a jego oddech był połączeniem odoru cebuli i
zwietrzałego piwa. - Może drinka?
- Tak, poproszę - odparła, usiłując zejść po trochu z nawietrznej
jego oddechu.
Nalał do pękniętej szklanki bardzo dużą szkocką. Wypiła ją
pospiesznie.
- Chodźmy zatańczyć - zaproponował i objął ramieniem jej talię.
Poczuła, jak gorąco jego ręki przenika przez jej sukienkę aż do
samej skóry.
- Nie teraz - protestowała, próbując wyswobodzić się.
Oblizał tłuste usta i wtedy nadszedł Paul.
- Cześć, Bruno. Widzę, że już poznałeś Lindę.
Grubas cofnął ramię.
- O, ona jest twoja, co? - zapytał pospiesznie. - Nie wiem, co one
w tobie widzą. - Otarł usta pulchną, różową ręką i odszedł spokojnie.
Paul się roześmiał.
- Nie zwracaj na niego uwagi powiedział, a potem nagle
spoważniał. - Jesteś wspaniała, wiesz o tym? - Chwycił ją za rękę.
- Dziękuję - powiedziała. Nigdy nie potrafiła przyjmować
komplementów łatwo. Szybko wysuszyła szklankę. - Chciałabym
jeszcze jednego drinka.
Nalał jej dużą szkocką, którą wypiła szybko, prawie natychmiast
czując jej palący skutek.
- Chyba powinnam iść do domu - powiedziała słabo. - Wiesz,
jestem prawie pijana.
- Wiem. - Popchnął ją do ściany, oparł się o jej ciało i zaczął ją
całować.
Czując, jak intymność jego języka przenika jej wargi, zamknęła
oczy. Jego usta były wytrwałe i wymagające. Czuła, że powinna go
odepchnąć, ale nie miała siły i tak czy owak nie chciała tego zrobić.
Już dawno nie była tak całowana. Daw już jej nie całował i
zapomniała, jakie to może być podniecające.
- Ach, więc to tutaj jesteś. - Skomlący głos był znajomy a nuta
gniewu niedwuznaczna.
Paul się wyprostował. Przed nimi stała Melanie, z żółtymi
włosami zwisającymi jak prosta zasłona wokół jej chudej,
zarumienionej twarzy.
- Myślałam, że miałeś po mnie wrócić. - Patrzyła groźnie na
Lindę. - Czy może byłeś tak zajęty, że nie mogłeś znaleźć czasu?
- Przepraszam, Mel, myślałem, że ci mówiłem, że się tu z tobą
spotkam.
- Nie. - Mówiła coraz bardziej przenikliwym głosem. A jak się
miewa pani Cooper? Z tego, co widzę, doszła do siebie.
- Skończ z tym - powiedział szorstko Paul, odsuwając od Lindy i
prowadząc na korytarz. - Słuchaj, przykro mi, ale tak to jest.
- Co tak jest? - Łzy wypełniły jej matowe oczy.
- Było wspaniale, ale już od dawna zmierzaliśmy w tymi kierunku
i najlepiej zapomnieć o wszystkim. Nadal cię lubię i tak dalej, ale,
cóż, wiesz...
- Nie, nie wiem. A zresztą, co ty widzisz w tej starej babie? -
Zaczęła płakać. - Nienawidzę cię, Paul.
- Słuchaj, mała, masz siedemnaście lat, spotkasz wiej facetów.
Wkrótce mnie zapomnisz. Po prostu nie jesteśmy…
- Co nie jesteśmy? - przerwała gniewnie. - Boże, ależ ciebie
nienawidzę!
Wzruszył ramionami i wrócił do pokoju. Linda znów pogrążyła
się w rozmowie z grubasem.
- Czy chcesz już iść? - zapytał.
- Nie.- Jej oczy promieniały. Była już bardzo pijana. - Bruno
nauczy mnie nowego tańca.
- Bruno może znaleźć sobie własną dziewczynę. Ja cię nauczę
wszystkiego, czego będziesz chciała. - Ostrzegawczym spojrzeniem
zmusił Brunona do odejścia, zabrał ją do drugiej sali, gdzie tańczono, i
przytulił ją bardzo mocno. - Chcę się z tobą przespać - szepnął.
- Ja z tobą też - odszepnęła. - To znaczy, nie chcę, ale to byłoby
przyjemne, ale ja... O Boże, chyba lepiej się trochę przewietrzę.
Znów ją pocałował. Tym razem odwzajemniła pocałunek, ich usta
dążyły do obopólnej przyjemności. Stali pośród tańczących, zagubieni
we własnym, małym świecie. Wędrował językiem po jej ustach, a ona
poczuła nagłą, pilną chęć należenia do niego. Przycisnął ją bardzo
blisko siebie, a potem puścił.
- Zaczekaj tu - powiedział. - Przyniosę twój płaszcz.
Czekała cierpliwie, a wypity alkohol przetaczał się w niej falami.
W ogóle nie była w stanie myśleć jasno, czuła się rozkojarzona i
chciała tylko wrócić w bezpieczny uścisk ramion Paula.
Z korytarza dochodziły odgłosy jakiegoś zamieszania, więc poszła
tam. Dwóch mężczyzn biło się ze sobą. Jednym z nich był grubas,
Bruno, a drugim Karaib, który wcześniej grał na bongosach. Obrzucali
się wulgarnymi epitetami i kulali po podłodze. Nikt nie próbował ich
powstrzymać.
- Dlaczego oni się biją? - spytała dziewczynę stojącą obok.
- Och, kochanie, Bruno zawsze musi się z kimś bić - odparła
dziewczyna. - Inaczej nie byłby sobą.
Nos Karaiba zaczął krwawić i pojawiło się dużo krwi. Lindzie
zrobiło się niedobrze. Zaczęła przesuwać się po trochu do frontowych
drzwi i wyszła na zewnątrz. Zimne powietrze otrzeźwiło ją nieco.
Podeszła do samochodu i wsiadła do niego. W końcu przyszedł Paul.
- Martwiłem się; myślałem, że uciekłaś ode mnie. - Wsiadł do
samochodu i objął ją ramieniem. Odsunęła się. - O co chodzi?
- Strasznie się czuję. Chyba mnie zemdli.
- Wspaniale, wracajmy do domu i zaprowadzę cię na górę do
łazienki.
- Nie, nie chcę tam wracać.
- Zaraz poczujesz się lepiej. - Znów ją objął ramieniem i tym
razem się nie odsunęła. Pocałował ją, wędrując rękami po jej ciele.
Czuła się słabo i kręciło się jej w głowie, a kiedy zamknęła oczy,
wszystko wirowało. Była świadoma dotyku Paula i jego warg
przyciśniętych do jej ust, ale to wszystko sprawiało wrażenie, jakby
przytrafiało się komuś innemu.
Nagle puścił ją i zapalił silnik. Wydawało się, jak gdyby jechali
wieczność, ale w rzeczywistości trwało to bardzo krótko. Potem
pomagał jej wysiąść z samochodu i wspinali się po wielu schodach, aż
w końcu znaleźli się w pokoju, gdzie Paul popchnął ją na łóżko.
Nie stawiała opora, kiedy rozpiął jej i zsunął sukienkę, ponieważ
ostatecznie to się nie działo naprawdę.
Całował ją powoli. Łóżko było miękkie i było jej bardzo
wygodnie. Jego ramiona były silne i ciepłe, a jego ręce wywoływały
fantastyczne podniecenie. Przeturlał ją na brzuch i poczuła, że rozpina
jej biustonosz.
- Nie ma mnie tu - szepnęła. - Jestem na innej planecie. Jestem
bardzo pijana, nie powinieneś mnie wykorzystywać… jestem w
korzystnej... - Zaczęła chichotać.
Znów zaczął ją całować i potem nagle owładnęła nią
nieokiełznana namiętność, która zdawała się trwać bez końca.
- Kocham cię - powiedziało jedno z nich.
- Kocham cię - oparło drugie.
Tak dobrze być potrzebną.
Linda obudziła się o piątej rano. Otworzyła oczy z
niedowierzaniem. Straszliwie ją suszyło. Oczy miała ociężałe a twarz
przypominała papier ścierny. Rozejrzała się i odkryła że jest w
małym, nieporządnym pokoju, a Paul śpi rozwalony z drugiej strony
łóżka.
Usiadła powoli, szukając czegoś do zakrycia się. Wiedziała że
głowa jej pęknie, jeśli poruszy nią zbyt gwałtownie. Ostrożnie
ściągnęła przykrycie z łóżka i owijając je wokół swojego ciała,
zdecydowała się wstać.
Paul się nie poruszył, gdy po omacku posuwała się do drzwi.
Znalazła się w bardzo małym korytarzu zawalonym gratami. Przedarła
się do łazienki, która była mała, rdzewiejąca i zimna. Włączyła
światło, którym była goła żarówka, a kiedy odkręciła kurek z zimną
wodą, duży, czarny pająk przebiegł pogardliwie w poprzek umywalki.
Linda prawie krzyknęła.
Szybko wypiła cztery kubki wody, która smakowała nieco jak
pasta do zębów, ale trochę poprawiła jej samopoczucie. Smutnie
popatrzyła na swoje odbicie w lustrze ponad umywalką. Makijaż był
rozmazany i utworzył głębokie smugi. Włosy niechlujne i splątane.
„Wyglądam jakbym tu mieszkała" - pomyślała przerażona.
Podreptała cicho do sypialni i odszukała swoje ubranie. Szybko je
włożyła i skupiła swoją uwagę na Paulu, który nadal spał głęboko.
Długo mu się przypatrywała, po czym, po znalezieniu płaszcza,
bezszelestnie wyszła.
Na ulicy było zimno i cicho. Jej samochód krztusił się i parskał, i
myślała, że nigdy nie zapali. W końcu zaskoczył i opustoszałymi
ulicami pojechała do siebie.
Weszła spokojnie do domu i poszła prosto do sypialni. Wszystko
wyglądało czysto i nowo. Wzięła gorącą kąpiel i padła na łóżko, gdzie
chwilę leżała i rozmyślała gorączkowo. Boże, czuła się winna, a także
zła na siebie, że dopuściła do tego. Tak, była pijana, ale czy to było
naprawdę jakiekolwiek wytłumaczenie? Nigdy nie widziała się w roli
niewiernej żony i niełatwo jej było się z tym pogodzić.
Co by powiedział David?
Dlaczego zawsze najpierw myślała o Davidzie?
Wreszcie zasnęła, wiedząc, że rano będzie musiała stanąć przed
jego obliczem i że nie będzie to łatwe. Rzucała się i przewracała na
łóżku. To była długa i niespokojna noc.
5
David wyszedł z łaźni tureckiej o ósmej rano, czując się
odświeżony i orzeźwiony. Zastanawiał się, czy nie zadzwonić do
Claudii, ale potem postanowił odczekać jeden dzień i zobaczyć, czy
ona zadzwoni do niego.
Zaparkował samochód, kupił poranne gazety i poszedł wzdłuż
Park Lane do hotelu Grosvenor House, gdzie zamierzał zjeść
śniadanie przed powrotem do domu. Zamówił jajka na bekonie,
grzankę i kawę, i rozsiadł się wygodnie, żeby przejrzeć gazety.
Jego wzrok natychmiast przyciągnęło półstronicowe zdjęcie na
pierwszej stronie Dailly Mirror. Podpis pod nim brzmiał: KOLEJNE
PRAWIE ROZRUCHY NA TRAFALGAR SQUARE, a zdjęcie
przedstawiało rozzłoszczony motłoch ludzki otaczający dwóch
policjantów wlokących jakąś kobietę. Kieckę miała zadartą wysoko
ponad kolana, właściwie tak wysoko, że można było dostrzec majtki.
Włosy zwisały nad twarzą i jeden but miał za chwilę spaść z
szamoczącej się stopy. To było bardzo efektowne zdjęcie.
Nadeszła kelnerka z zamówionym śniadaniem. Była pulchną
rodowitą mieszkanką Londynu. Zajrzała mu przez ramię do gazety.
- Ciekawe, jak jej się zdaje, że wygląda - wymamrotała. -
Najwyższy czas, żeby przerwać ten cały bezsens. Kupa zgrywusów,
oto czym oni są. Powinno się zamknąć tę całą zgraję! - odeszła od
stolika, gdakając o niczym w szczególności.
David wpatrzył się przerażony na zdjęcie. Tą kobietą była ponad
wszelką wątpliwość Linda. Jego Linda! Pokręcił głową z
niedowierzaniem. Co ona robiła? Co ona sobie myślała? Wypił duży
łyk kawy, sparzył sobie język, zaklął, stwierdził, że nie jest w stanie
nic zjeść i poprosił o rachunek.
Kelnerka przydreptała powoli.
- O co chodzi, skarbie? Wszystko w porządku?
Posunął gwałtownym ruchem pieniądze w jej kierunku.
- Wszystko świetnie - powiedział, wypadając jak burza z
restauracji.
Przy jego samochodzie stał funkcjonariusz służby ruchu
drogowego. David minął go niecierpliwie.
- Obawiam się, że będzie pan musiał zaczekać, aż dokończę
wypisywanie tego mandatu za nieprzepisowe parkowanie - powiedział
funkcjonariusz. - Przypuszczam, że ma pan świadomość, iż jest to
strefa zamknięta dla parkowania?
- Daj mi pan ten mandat i skończ z tym - powiedział obcesowo
David.
Funkcjonariusz obrzucił go piorunującym spojrzeniem i bez
pośpiechu zajął się swoją robotą.
Wreszcie mógł odjechać. Miał ponurą twarz. Wyobraził sobie, co
powie Lindzie. Cała ta sprawa była tak nieskończenie niedorzeczna.
Jego żona na demonstracji protestacyjnej! To było absurdalne. Nie
miała zielonego pojęcia ani o polityce, ani o bombach. Kuchnia,
dzieci i zajęcia towarzyskie, takie jak podwieczorek z dziewczynami i
kolacja na mieście dwa razy w tygodniu, należały do zakresu jej
kompetencji. „Zakazać bomby", zaiste! Kim, u diabła, jej się zdaje, że
jest?
Claudia została zapomniana. Mocno docisnął pedał gazu i
Popędził do domu.
Wpuściła go Ana.
- Pani Cooper zaspać - oznajmiła. - Pan chcieć herbata?
- Nie - burknął, będąc już w połowie schodów do sypialni.
Linda spała, zwinięta w kłębek i zakopana pod przykryciem.
Rozsunął zasłony, zalewając pokój światłem słonecznym. Linda
poruszyła się.
Przemierzył pokój, odkaszlnął głośno; a gdy nadal nie był po niej
widać żadnych oznak przebudzenia, podszedł do łóżka i potrząsnął nią
brutalnie, podsuwając jej przed twarz egzemplarz Daily Mirror, kiedy
sennie otworzyła oczy.
- Co to wszystko ma znaczyć? - zapytał ze złością.
O Boże, dowiedział się o niej i Paulu! Ale w jaki sposób? Tak
szybko. Usiadła pospiesznie. David stał w miejscu, wlepiając w nią
groźne spojrzenie i wywrzaskując:
- Co to jest? Jakaś ukryta ambicja zrobienia z siebie kompletnej
idiotki? - Jeszcze raz zamachał przed nią gazetą i Linda wzięła ją od
niego.
Ogarnęła nią fala ulgi, kiedy uzmysłowiła sobie, o co David tak
się wściekał.
- Co za straszne zdjęcie! - wykrzyknęła. - Nie wiedziałam że
robili zdjęcia.
- Czy to wszystko, co masz do powiedzenia? - Przedrzeźniał ją: -
Nie wiedziałam, że robili zdjęcia! - Wyrwał gazetę z jej ręki i zapytał
głośno i ze złością: - A w ogóle czego tam szukałaś? Co ci przyszło do
głowy?
- Nie miałam nic innego do roboty. Po prostu znalazłam się tam
przypadkiem. Przykro mi, że tak cię to rozzłościło.
- Nie rozzłościło - wrzasnął. - Lubię oglądać zdjęcia mojej żony w
gazetach, ze spódnicą zadartą powyżej pasa, w towarzystwie zgrai
nygusów.
Wstała z łóżka.
- Nie będę słuchać grzecznie, jak na mnie wrzeszczysz. Może
gdybyś dla odmiany raz spędził weekend w domu, to wszystko
mogłoby się nie zdarzyć.
Akurat w tamtej chwili zadzwonił telefon. Linda nagle poczuła,
jak robi się jej bardzo gorąco, i zarumieniła się. Czuła, że dzwoni
Paul. Czy powinna odebrać telefon, czy lepiej pozostawić to
Davidowi?
David nie dał jej szansy. Porwał słuchawkę i szczeknął:
- Tak?
Linda wstrzymała oddech. Ale była bezpieczna, dzwonił ktoś z
jego biura. Skorzystała z tego, że był zajęty rozmową i ubrała się. po
telefonie wydawał się trochę spokojniejszy.
- Chcesz śniadanie? - zapytała.
- Nie. Muszę zadzwonić w parę miejsc. Dziś wieczorem jest
przyjęcie w celu lansowania mydła Beauty Maid. Przyjdziesz do
mojego biura o siódmej i pojedziemy stamtąd. Mam nabożną nadzieję,
że nikt nie widział twojej reklamy.
Jęknęła w duchu na myśl o kolejnym przyjęciu, po czym w
pamięci zaplanowała swój dzień, w co wchodził pobyt w domu, żeby
przywitać dzieci, i wizyta u fryzjera.
Tymczasem David zajął się własnymi myślami. Z całą pewnością
na przyjęciu pojawi się Claudia, płacono jej za to, żeby tam była.
Zastanowił się, czy będzie możliwe spokojne pojednanie tak, aby nikt
z obecnych tego nie zauważył. Musiał dopilnować, żeby Linda nie
nabrała podejrzeń; wydawało się, że ostatnio trochę za bardzo
przejmowała się jego częstymi wyjazdami.
Może zaczynała go podejrzewać, choć przez tyle lat udawało mu
się uniknąć odpowiedzialności za różne romanse i nigdy nie
dowiedziała się o żadnym z nich. Przynajmniej będzie mógł się
zobaczyć z Claudią. Zajął się telefonami w interesach.
Dzieci wpadły do domu dokładnie o czwartej. Ojciec Lindy był
zawsze punktualny. Dopiero co wróciła od fryzjera i Stephen rzucił
się na nią swoim małym, żylastym ciałem, zwalając ją praktycznie z
nóg.
- Kapitalnie się bawiliśmy, mamusiu - wykrzyknął. - Umieram z
głodu. Co jest na podwieczorek? Babcia miała wspaniałe ciastka!
Jego siostra Janey obdarzyła Lindę małym pocałunkiem. Miała
sześć lat i była raczej nieśmiała.
- Cieszę się, że jesteśmy w domu, mamusiu. Twoje włosy
wyglądają bardzo ładnie. Czy razem z tatusiem wychodzicie?
Linda przywitała się z ojcem i usiedli. Ana podała herbatę a dzieci
biegały po całym domu, odkrywając na nowo swoje rozmaite
zabawki. Tylko połowicznie słuchała tego, co mówi ojciec, gdy
opowiadał monotonnie o tym, co Stephen i Jana robili podczas
weekendu.
Myślała o Paulu. Co o niej myśli? Dlaczego nie zatelefonował?
Co by powiedziała, gdyby zadzwonił przy Davidzie?
W końcu ojciec odjechał i kiedy dzieci zasiadły z Aną do obiadu,
Linda zaczęła się przygotowywać do wyjścia. Znowu zadzwonił
telefon. Tak bardzo spodziewała się, że to Paul, że poczuła jak cała się
poci i ręka zaczęła jej drżeć, kiedy podniosła słuchawkę.
- Halo.
- Cześć, kochanie, mówi Monika. A więc to tak jest z tobą! Ależ
się okazałaś czarnym koniem! Że też wczoraj wyszłaś od nas, nie
mówiąc ani słowa, dokąd idziesz. Co myśli David o tym wszystkim?
- Och - odparła Linda - nie jest zbyt zadowolony.
Monika się roześmiała.
- Nie ma się czym martwić. Razem z Jackiem uważamy, że to
cudowne. W każdym razie, kochanie, dziś wieczorem po kolacji
przyjdzie do nas kilku ludzi i bardzo chcielibyśmy żebyś przyszła z
Davidem.
- Chyba nie damy rady, Moniko. Musimy iść na przyjęcie
prasowe wydawane w celu lansowania nowego mydła. Nie potrafię
powiedzieć, o której będziemy mogli się urwać.
- Mniejsza z tym. Po prostu wpadnijcie po skończeniu! Znacie
nas, my się zawsze spóźniamy. - Nie dała Lindzie szansy
zaprotestować. - A więc do zobaczenia. Na razie.
Linda odłożyła słuchawkę. Tak naprawdę nie lubiła za bardzo
Moniki i Jacka, i z pewnością nie miała ochoty spotkać się z nimi
później. Będzie jednak musiała powiedzieć Davidowi a on
prawdopodobnie zechce tam pójść.
Wyszła z domu w złym nastroju, z bólem głowy, czując w
połowie złość i w połowie ulgę, że Paul nie zatelefonował. Chciała,
żeby to zrobił, bo inaczej czym to wszystko było? Szybkim,
jednonocnym romansem? Spotkaniem dwojga ludzi, którzy nie mieli
ze sobą nic wspólnego prócz kilku godzin w łóżku?
A gdyby zadzwonił? Musiałaby mu powiedzieć, że nie może się
już więcej z nim spotkać, że to wszystko było wielką pomyłką.
Westchnęła. Przynajmniej mogła odzyskać niewielką część szacunku
do siebie, odmawiając sobie czegoś, czego naprawdę pragnęła.
O Boże, to wszystko było takie niespodziewane. Naprawdę nigdy
nie myślała o sobie jako o kobiecie, która mogłaby mieć romans. I
Paul był o tyle młodszy od niej i tak bardzo różny od ludzi, których
znała i z którymi obcowała. Jak dopuściła do tego, że zdarzyła się taka
rzecz?
Poszperała w swoim umyśle i w końcu doszła do wniosku, że to
była jej wina. Do jej powinności należało spróbować zapomnieć o tym
epizodzie i dołożyć solidnych starań, żeby bardziej zadowalająco
ułożyć sprawy między sobą i Davidem. Po powzięciu tej decyzji
poczuła się lepiej.
Wybiła dziewiąta, nim Claudia pojawiła się na przyjęciu
lansującym mydło Beauty Maid. David wypatrywał jej przez cały
wieczór i nagle stanęła obok niego, wyglądając wyjątkowo pięknie.
- Dobry wieczór, panie Cooper - powiedziała półgłosem.
Był zaskoczony. Rozmawiał z grupą, w której znajdowało się
kilku przedstawicieli prasy i Linda. Stracił głowę. Claudia zauważyła
to i uśmiechnęła się słabo. Cała grupa patrzyła na niego wyczekująco,
aż ich przedstawi. Wreszcie powiedział:
- To jest Claudia Parker, nasza dziewczyna od Beauty Mail.
Claudia uśmiechnęła się do wszystkich. Była zarumieniona, a jej
oczy błyszczały. David poznał od razu, że jest pijana. Miała na sobie
pomarańczową sukienkę z niebezpiecznie dużym dekoltem i
wszystkie pozostałe kobiety zaczęły prostować sylwetki i wypinać
biusty, jak gdyby w odpowiedzi na to nagłe wyzwanie. Wszyscy
mężczyźni byli oczywiście pod wrażeniem.
- Panno Parker? - Ned Rice, drobny reporter o paciorkowatych
oczach przepchnął się w jej kierunku. - Co pani tak prawdę myśli o
mydle Beauty Maid? - Oczami strzelił w kierunku jej biustu.
Claudia odbiła piłeczkę. Zatrzepotała bardzo długimi rzęsami i
obdarzyła go jednym ze swoich głębokich, seksownych spojrzeń.
- No cóż - odezwała się wreszcie - właściwie jestem aktorką,
dlatego nie uważam, żebym mogła panu dać poważną opinię na temat
mydła. Prawdę mówiąc, dopiero co przyszłam ze spotkania z
Conradem Lee i on mnie chce w swoim nowym filmie. - Rzuciła
Davidowi triumfujące spojrzenie.
Ned Rice był ogromnie zainteresowany.
- To brzmi cudownie. Być może moglibyśmy napisać o pani
artykuł na naszą stronę filmową.
- Tak, bardzo chętnie - uśmiechnęła się. - Dam panu mój numer
telefonu.
David nie mógł już dłużej tego znieść. Chwycił ją za ramię,
uśmiechnął się sztywno i powiedział:
- Mam nadzieję, że nam wybaczycie, panna Parker jest tu w
pewnym celu. Będzie demonstrować nasz produkt i chyba niedługo
ma zacząć, więc lepiej, jeśli zaprowadzę ją do Phillipa Abbottsona.
- No cóż, panno Parker - powiedział Ned Rice - zobaczę się z
panią później i dogadamy się w tej sprawie.
- Świetnie - Jeszcze jeden, ostatni raz uśmiechnęła się do tej grupy
i poszła za Davidem.
Gdy tylko znaleźli się poza zasięgiem słuchu, David wybuchnął:
- Jesteś pijana - powiedział oskarżająco. - Gdzie się podziewałaś?
Miałaś tu być o ósmej.
Obdarzyła go długim, chłodnym spojrzeniem.
- Davidzie, skarbie, jesteś niczym w moim życiu, więc dlaczego
nie zostawisz mnie po prostu w spokoju?
- Ty jebana dziwko - powiedział cicho, zwiększając uścisk na jej
ramieniu.
- Jeśli mnie nie puścisz, zrobię scenę - powiedziała spokojnie. -
Już mnie zmęczyło twoje mówienie, co powinnam robić. Nie jestem
niczyją żoną, która musi odpowiadać na pytania i tłumaczyć się z
każdej sekundy swojego życia.
W tym momencie podbiegł do nich Phillip Abbottson.
- Co jest grane? - zapytał. - Claudio, miałaś tu być godzinę temu.
Czekamy, żeby odsłonić kurtynę. Na litość boską, przebierz się.
Myślisz, że chcemy tu tkwić całą noc? - Rzucił Davidowi ostre
spojrzenie, ciągnąc Claudię za sobą.
Ned Rice przysunął się ukradkiem do Davida. Jego pulchna,
ciastowata żona rozmawiała z Lindą po drugiej stronie pokoju.
- Niezła sztuka, ta pańska Miss Parker - powiedział z lubieżnym
uśmieszkiem. - Założę się, że gorący z niej towarek, prawdziwa
tygrysica.
David usiłował zachować spokój.
- Nic o tym nie wiem.
- W takim razie spodziewam się, że nic się nie stanie, jeśli do niej
uderzę. - Trącił Davida łokciem. - Te gwiazdki wszystkie są takie
same. Trzeba im tylko powiedzieć, że da się umieścić ich nazwisko w
druku, a rozchylają nogi nawet bez proszenia.
Od odpowiedzi uratowało Davida przybycie pani Rice i Lindy z
drugiego końca pokoju. Ned poklepał czule swoją żonę po pulchnym
barku.
- Dobrze się bawisz, kochanie? - zapytał. A potem pomachał
oskarżająco w kierunku Lindy. - A co pani chciała osiągnąć dostając
się na pierwsze strony gazet dziś rano?
David zaczynał coraz bardziej nie lubić Neda Rice'a.
Akurat wtedy przyciemniono światła w pokoju i skierowano
reflektor na sztuczną scenę zmontowaną w jednym końcu pokoju.
Phillip Abbottson stał nieruchomo przy mikrofonie. Gdy tylko umilkł
gwar rozmów, Phillip wdał się w długą przemowę na temat mydła
Beauty Maid. Znał się na reklamie i z prostego kawałka mydła zrobił
litą sztabę złota. Na zakończenie przemowy tu i ówdzie rozległy się
oklaski, po czym Phillip odsunął się na bok i ogłosił:
- A teraz chciałbym państwu przedstawić Miss Beauty Maid we
własnej osobie!
Rozsunięto zasłony i w marmurowej wannie ukazała się Claudia
otoczona przez bańki mydlane; właściwie była to wierna kopia planu,
który wykorzystano w reklamówce telewizyjnej. Claudia miała na
sobie cielisty strój kąpielowy, ale oczywiście nikt tego nie widział, tak
iż generalnie zakładano, że dziewczyna jest naga pod bańkami.
David poczuł falę podniecenia.
Claudia uśmiechnęła się do publiczności i zaczęła recytować
mowę na temat Beauty Maid.
Ned Rice szepnął coś sprośnego do ucha Davida. Pani Rice
powiedziała do Lindy:
- Czyż ona nie jest ładnym maleństwem?
Linda gapiła się w przestrzeń wzrokiem bez wyrazu; myślała o
poprzedniej nocy.
Gdy Claudia skończyła mówić, rozległ się entuzjastyczny aplauz
mężczyzn i kilka zazdrosnych chichotów kobiet. Zaciągnięto zasłony i
przy mikrofonie znów pojawił się Phillip z dalszym komentarzem.
David przeprosił towarzystwo i poszedł za scenę. Marmurowa
wanna była teraz pusta i dostrzegł małe drzwi na tyłach, podium.
Zawahał się i wszedł przez nie.
Claudia, stojąc, osuszała się ręcznikiem. Jej ubranie leżało
porozrzucane w jej normalnym, niechlujnym stylu. Miała na sobie
cielisty strój kąpielowy, który przylegał do ciała jak druga skóra.
Spojrzała na niego ze znużeniem.
- Co teraz?
Podszedł do niej i położył ręce na jej ramionach.
- Przepraszam - powiedział. - Już żadnych pytań.
Rzuciła mu spojrzenie z szeroko rozwartymi oczami.
- Obiecujesz?
- Obiecuję.
Wtedy uśmiechnęła się i owinęła mu ramiona wokół szyi.
- W porządku, dostałeś przebaczenie.
Pochylił się i pocałował jej ciepłe, miękkie usta. Jej ciało nadal
było mokre, kiedy wsunął ręce w górną część jej stroju, i powoli
zsunął go.
- Nie tutaj, ty głuptasie - szeptała. - Ktoś mógłby wejść. W
każdym razie będzie cię brakować w pokoju.
Puścił ją, przekręcając klucz w zamku. Chichotała cicho.
- Och, Davidzie, ty naprawdę lubisz ryzykować.
Ujął w dłonie jej piersi i pochylił się, żeby je pocałować. Jęknęła:
- A więc nie krępuj się, ty sukinsynu. Rób, co chcesz, gwiżdżę na
wszystko!
6
Kiedy Linda i David przyjechali na miejsce, przyjęcie u Мoniki i
Jacka rozkręciło się już na dobre. Towarzystwo było mieszane, gdyż
Monika lubiła „różnorodność ludzi", jak to określała. Monika była
raczej dużą kobietą, która w gwałtownym tempie zbliżała się do
czterdziestki i rozpaczliwie usiłowała zawrócić o sto osiemdziesiąt
stopni.
Miała masę bardzo jasnorudych, kędzierzawych włosów, a jej
twarz, choć mocno napakowana kosmetykami Elizabeth Arden, była
nieco
wieśniacza,
a
nawet
trochę
końska.
Używała
obezwładniających, piżmowych perfum, które spowijały człowieka
tak, jak jej osobowość, i miała zwyczaj mówić wrzaskliwym głosem,
a swoją rozmowę zawsze gęsto przetykała zwrotami: „kochanie",
„skarbie" i „o mój Boże!".
W przeciwieństwie do niej Jack zachowywał się raczej
powściągliwie. Był trochę starszy od Davida, ale od wielu lat żyli w
bliskiej przyjaźni. Palił fajkę i miał podkręconego, szarego wąsa.
Zawsze nosił zamszowe kaftany lub jakiś podobny, krzykliwy strój.
Można było go sobie wyobrazić w olbrzymim pałacu, schowanym
gdzieś w jakimś wiejskim rejonie jak wyprowadza dużego psa na
spacer po rozległych polach swojej posiadłości. Posiadał siedem
garaży i w młodości wyobrażał sobie, że jest kierowcą wyścigowym.
Nawet robił często jazdy próbne na torze, żeby nie wyjść z wprawy.
Po przyjeździe Lindy, Monika porwała ją i dumnie, z ramieniem
wokół jej barków, wprowadziła do salonu, ogłaszając dramatycznie:
- A oto nasz sławny antybombowiec!
Linda była strasznie zażenowana. Monika sprawiła, że Linda
czuła się jak jakiś nowy typ samolotu! Znała większość z obecnych
gości i każdy z nich wykonał jakiś gest przywitania. Była tylko jedna
para, której Linda nie miała jeszcze okazji poznać: krępy, bardzo
ciemny mężczyzna i dziewczyna o srebrnoblond włosach, która
wyglądała na butną.
Po skończeniu dramatycznego ogłoszenia Monika przedstawiła
Lindę.
- Poznaj Jaya i Lori Grossmanów, moich przyjaciół z Ameryki.
Jay przyjechał tu, żeby reżyserować nowy film Conrada Lee.
- Czyżby? - powiedziała Linda. - Bardzo interesujące. Dziś
wieczorem poznałam dziewczynę, która ma w nim zagrać.
Jay uniósł pytająco jedną brew.
- To dopiero interesujące. - Mówił z krótkim, ostrym akcentem
nowojorskim. - Oprócz głównej roli męskiej nie skompletowaliśmy
jeszcze w ogóle obsady.
Linda się uśmiechnęła.
- Przypuszczam, że wobec tego cierpi ona na urojenia.
- Jak się nazywa?
Linda zmarszczyła brwi.
- Naprawdę nie pamiętam. Mój mąż będzie wiedział, właśnie
zrobiła reklamówkę dla jego firmy.
Akurat wtedy nadeszła Monika z Davidem i znów przedstawiła
gości. Od chwili opuszczenia poprzedniego przyjęcia David był w
doskonałym nastroju. Objął ramieniem Lindę i zaczął swobodną
pogawędkę z Grossmanami.
- Kochanie - przerwała mu Linda - jak się nazywa ta dziewczyna,
która zrobiła reklamówkę Beauty Maid?
- Co? - zapytał, czując się z miejsca winny. - Dlaczego chcesz
wiedzieć?
Linda spojrzała na niego dziwnie; w każdym razie tak mu się
zdawało.
- Czy muszę mieć jakiś powód? - spytała.
Poczuł, jak napięcie narasta w krótkiej ciszy, która nastąpiła, a
potem roześmiał się słabo i odparł:
- Oczywiście, że nie. Claudia Parker. Dlaczego?
Jay pokręcił głową.
- Nigdy o niej nie słyszałem.
- O co chodzi? - spytał David.
- Cóż - powiedziała Linda - przypominasz sobie, jak ta
dziewczyna mówiła, że zagra w nowym filmie Conrada Lee? Jay jest
reżyserem tego filmu, więc pomyślałam, że będzie ją znał.
Najwyraźniej jednak ta dziewczyna nie jest jeszcze w tym filmie, a
być może nawet wcale w nim nie zagra.
- Wcale nie mówiła, że w nim jest - powiedział chłodno David. -
Powiedziała, że spotkała się z Conradem Lee i że mu się spodobała, to
wszystko.
Jay się roześmiał się:
- Ach, to tłumaczy całe zamieszanie. Conrad zawsze spotyka się z
tymi małymi ciziami i zwodzi je. Właściwie, powiem wam w
tajemnicy, że dziewczyna jest już obsadzona. Jakaś nieznana włoska
szesnastolatka. Urządzanie wielkich poszukiwań odpowiedniej
dziewczyny winduje reklamę filmu i Conrad uwielbia przeprowadzać
z nimi wywiady, więc wszyscy są szczęśliwi.
David się nachmurzył.
- Wszyscy z wyjątkiem tych dziewczyn, którym robi nadzieję.
Jay wzruszył ramionami.
- Taki jest przemysł rozrywkowy. Większość z tych dziewczyn
wie, co jest grane, a te, które nie wiedzą, wkrótce się uczą. - Odwrócił
się do swojej żony, która do tej pory nie otwarła ust. - Czyż nie jest
tak, kochanie?
Lori Grossman potaknęła głową. Wydawało się, że na jej twarzy
nigdy nie pojawia się żaden wyraz. Przypominała piękną, lecz tępą,
malowaną lalę.
- W taki właśnie sposób poznałem się z Lori - ciągnął Jay. - Była
aktorką, przyszła po rolę i zamiast tego dostała mnie. Lori jest moją
trzecią żoną. Dwie poprzednie też były aktorkami. Prawdopodobnie
poznałem je tak samo. Już nawet nie pamiętam.
Wreszcie Lori przemówiła wyraźnym, przeciągłym akcentem z
południa Stanów Zjednoczonych:
- Kochanie, mam niekłamaną chęć na jeszcze jednego drinka.
- Naturalnie, skarbie. - Jay wstał. - A pani, Mrs Cooper?
- Proszę do mnie mówić Linda. Chętnie wypiłabym dżin z
tonikiem.
Jay odszedł po drinki, Monika zaś wróciła i przywłaszczyła sobie
Lindę, ciągnąc ją do kolejnych gości, żeby popisać się bohaterką z
wycinka prasowego.
Lori skrzyżowała długie, kształtne nogi. David powędrował po
nich oczami.
- Z której części Stanów pani pochodzi? - zapytał przymilnie.
- Z Georgii, kochanie. - Zamrugała do niego leniwie. - Ale od
ostatnich pięciu lat mieszkam w Hollywoodzie.
Przyjrzał jej się badawczo. Była starsza od Claudii, miała, jak
sądził, jakieś dwadzieścia siedem łat. Wyglądała jak jedna z tych
chudych modelek z czasopisma „Vogue", wszystko w niej było
wypielęgnowane do perfekcji; już sama w sobie wywoływała w nim
zaciekawienie, jaka jest w łóżku.
- Na jak długo pani tu przyjechała? - spytał.
- Chyba na kilka miesięcy - odparła przeciągle.
Najwidoczniej potrafiła wyłącznie odpowiadać na pytania.
Zaległa cisza, aż David się odezwał:
- Któregoś wieczoru musi pani przyjść do nas z mężem na
kolację.
- To by było zabawne. - Uśmiechnęła się, ukazując dwa rzędy
równych, białych, niewątpliwie pokrytych koronką zębów.
Jay powrócił z drinkami.
- Gdzie jest twoja urocza żona? - zapytał.
- Kochanie, w tym drinku nie ma lodu - powiedziała zrzędliwie
Lori.
- Chrzanić lód - zaklął Jay. - Musisz pamiętać, że to Anglia,
skarbie. - Zwrócił się do Davida. - Słuchaj, niedługo musimy się
spotkać z kilkoma przyjaciółmi w Candy Club. Może z Lindą
przyłączycie się do nas?
- To nasze drugie przyjęcie dzisiaj i nie wiem, czy Linda nie jest
zmęczona, ale według mnie to niezły pomysł - odparł David. -
Zapytam ją.
- Musicie pójść - zapalił się Jay. - Lori robi najbardziej
zwariowany taniec, jaki kiedykolwiek widziałeś. Sam pójdę zapytać
Lindę. - Odszedł.
- O rany, kochanie, co wy robicie bez lodu? - zapytała Lori.
David się roześmiał.
- Zazwyczaj mamy lód, nie jesteśmy aż takimi barbarzyńcami.
Sądzę, że po prostu się skończył.
Zmarszczyła nos.
- Lubię lód w moim drinku - oświadczyła, po czym zagapiła się
bez wyrazu w przestrzeń.
David zerknął na zegarek. Było po północy. Claudia leżała
bezpiecznie w łóżku. Obiecała mu iść prosto do domu. Po tym, co mi
zrobiłeś, nie jestem zdolna do niczego innego! - zażartowała.
Zastanowił się, czy powinien do niej zatelefonować, ale
zdecydował, że jest za późno. Nie chciał jej obudzić, a zresztą nie było
odosobnionego miejsca, skąd mógłby zadzwonić. Candy Club
wyglądał na dobry pomysł, a taniec Lori Grossman na jeszcze lepszy.
Jay powrócił z Lindą, uśmiechając się szeroko.
- Nigdy nie dostaję kosza - powiedział z mrugnięciem. - Jesteśmy
zwarci i gotowi. Ruszamy?
Monika zachowywała się bardzo ozięble od momentu, kiedy
spostrzegła, że David i Linda wychodzą z Grossmanami.
- Naprawdę, moi kochani - narzekała - dopiero co przyszliście!
Ze śmiechem władowali się do jaguara Davida.
Lori była opatulona od stóp do głów w norki koloru czarnych
diamentów i przypomniało to Davidowi, że obiecał Claudii kurtkę.
Kupi ją jutro, Claudia była dziś taka słodka. A może słodka to nie
było odpowiednie słowo?
Linda i Jay zaprzyjaźnili się szybko. Gawędzili o różnicach
między Anglią i Ameryką, o szkołach i o tym, gdzie najlepiej
wychowywać dzieci. Jay miał trójkę dzieci, wszystkie z poprzednich
małżeństw. W końcu zawołał do Davida:
- Hej, twoja żona jest nie tylko piękna, ale i inteligentna: niezła
kombinacja.
Linda zaczynała się czuć znacznie lepiej, ból głowy zniknął i
wypiła akurat tyle, żeby pozbyć się wszelkiego zmęczenia. Zepchnęła
Paula na peryferie swojej świadomości i bawiła się rozmową z Jayem.
Kiedy dotarli do nocnego klubu, Jay poprosił o miejsca przy
stoliku Conrada Lee.
Wielki Conrad Lee był wysokim, wygadanym pół-Francuzem,
pół-Białorusinem zbliżającym się do sześćdziesiątki. Był całkowicie
łysy, bardzo opalony i miał przenikliwe oczy, które zdawały się
przeszywać człowieka na wylot, nawet w mroku nocnego klubu.
Siedział przy stoliku z sześcioma innymi ludźmi i podskoczył,
żeby uścisnąć Lori. Kiedy przedstawiono mu Lindę, pocałował ją w
rękę. Roztaczał silny odór czosnku.
Kelnerzy krzątali się, usiłując wcisnąć więcej krzeseł wokół już i
tak zatłoczonego stolika, podczas gdy Jay próbował dokonać
wzajemnej prezentacji, co było beznadziejne, gdyż muzyka huczała
tak głośno, że nie można było usłyszeć własnego głosu.
David gapił się na Claudię ze zdumieniem i wściekłością.
Siedziała obok Conrada, włosy miała rozczochrane, a jedno ramiączko
jej sukienki spadało, ukazując dużą część szpary między piersiami.
Była bardzo pijana. Kiedy Conrad usiadł na swoim miejscu, popieścił
jej ramię, spychając drugie ramiączko sukienki.
Z drugiej strony Conrada siedziała inna dziewczyna, pulchna
brunetka. Ją też obejmował ramieniem, szczypiąc palcami kawałki jej
mięsistych pleców.
- Mam tu dwie urocze dziewczynki - Conrad powiedział do Jaya z
mrugnięciem. - Może będziemy mogli je wykorzystać w filmie.
Jay uniósł brew, spoglądając porozumiewawczo na Lindę.
- Widzisz, co miałem na myśli - powiedział z uśmiechem.
- To ta dziewczyna, o której mówiłam - potwierdziła szeptem
Linda.
- Jasne - rzekł Jay. - Ma mniej więcej tyle szans na dostanie się do
filmu, co mucha!
W tym momencie Claudia zauważyła Davida. Była zbyt pijana,
żeby to ją zdziwiło lub zaszokowało. Machnęła tylko wesoło ręką i
powiedziała:
- Hej, jaki ten świat mały!
David przypomniał sobie, że dokładnie te same słowa
wypowiedziała przy ich pierwszym spotkaniu. Zachmurzył się.
Conrad wziął Lori do tańca, potem Jay przywłaszczył sobie Lindę
i też poszli zatańczyć.
David usiadł obok Claudii na krześle, które teraz stało puste.
- Ty wszawa dziwko! - syknął cicho. - „Jadę prosto do domu do
łóżka"; cóż, sądzę, że w końcu to zrobisz.
Spojrzała ze zdziwieniem.
- Skarbie, o co chodzi? Poszłam do domu, a potem zadzwonił
Conrad i powiedział, że znów chciałby się ze mną zobaczyć, aby móc
powziąć decyzję co do roli. Muszę myśleć o mojej karierze, prawda?
- Jesteś pijana - powiedział z obrzydzeniem. - Zachowujesz się jak
tania dziwka. Czy naprawdę wierzysz w to całe gówno, którym cię
karmi Conrad, o obsadzeniu w swoim śmierdzącym filmie? Myślałem,
że masz więcej oleju w głowie.
Zmierzyła go chłodnym wzrokiem.
- Może byś się zamknął. Rzygać mi się chce od twojego gadania.
Jesteś po prostu zazdrosny i to wszystko. Zachowujesz się słodko
tylko wtedy, gdy ci stoi!
Chciał ją trzasnąć, kiedy tak siedziała, wlepiając w niego groźne
spojrzenie. W chwili jasnowidzenia zobaczył przed sobą nie swoją
piękną Claudię, ale twardą, wyrachowaną twarz ponad bujnie
rozwiniętym, mocno odsłoniętym ciałem.
- Cycki ci wystają - powiedział.
- No to co? - odparła. - Czemu nie? Czy tylko ty masz je oglądać?
Pulchna brunetka po drugiej stronie Davida pociągnęła go za
ramię.
- Czy pan też jest producentem filmowym? - zapytała. Miała duże,
okrągłe i nieco przekrwione oczy.
- Nie - odparował szorstko.
Conrad i Lori wrócili do stolika. David wstał. Lori była bardzo
wysoka. Stała w miejscu, odległa i chłodna. David dostrzegł, że
Claudia obserwuje ją z zazdrością. Szybko chwycił Lori za ramię.
- Może jeszcze jeden taniec? - zapytał. - Chcę i ja zobaczyć ten
twój dziki taniec.
Claudia rzuciła mu sprośne spojrzenie, po czym znów
skoncentrowała swój urok na Conradzie.
- Jasne, kochanie - powiedziała przeciągle Lori i skierowali się na
parkiet. Lori tańczyła pięknie. - Kiedyś byłam tancerką rewiową w
Vegas - zwierzyła się.
Wieczór wlókł się powoli. Claudia upijała się coraz bardziej, co
powodowało coraz bliższą zażyłość z Conradem. Pulchna brunetka
poszła w niepamięć. Linda dalej gawędziła z Jayem. Lori siedziała w
milczeniu, odzywając się jedynie wtedy, gdy ktoś coś do niej
powiedział. David siedział w posępnym nastroju, obserwując Claudię
i Conrada i sporadycznie próbując flirtu z Lori, na wypadek gdyby
Claudia obserwowała jego.
O drugiej nad ranem Linda zaproponowała, ziewając:
- Chyba już lepiej chodźmy. Jestem całkowicie wykończona.
Nikt inny z towarzystwa nie wydawał się zainteresowany
wychodzeniem, więc pożegnali się. Z pijanym uśmiechem Claudia
pomachała ręką na pożegnanie, po czym odwróciła się i skupiła
uwagę na Conradzie, który był już równie pijany jak i ona.
Jay uparł się, żeby ich odprowadzić do samochodu, gdzie
wymienili numery telefonów i obiecał, że wkrótce znów wszyscy się
spotkają.
Wreszcie byli sami. Linda oparła się o siedzenie w samochodzie i
zamknęła oczy. Nie mówiąc naprawdę serio, lecz chcąc wyładować na
kimś swoją złość, David powiedział:
- Bardzo się zaprzyjaźniłaś z tym lipnym reżyserem.
Otworzyła oczy.
- Nie bardziej niż ty z tą flądrowatą modelką od mydła.
David omiótł ją wściekłym spojrzeniem.
- Nawet z nią nie rozmawiałem. Nie wiem, o co ci chodzi.
- Och, Davidzie, czyżby. - Westchnęła. - Nie rozmawiałeś z
nikim, tak cię denerwowało to, że ona była z Conradem Lee. Każdy
głupi mógł to zauważyć. - Przerwała, po czym dodała z
zaciekawieniem: - Czy zaprosiłeś ją kiedyś do restauracji?
Gapił się z furią na szosę z przodu.
- Co za niedorzeczne pytanie.
- Byłam po prostu ciekawa. Wydajesz się nią tak zainteresowany.
Nawet na pierwszym przyjęciu ciągle wdawałeś się z nią w poufne
pogawędki.
- Ona dla nas pracuje, Lindo. Starałem się dopilnować, żeby
pokaz poszedł gładko, to wszystko.
Zapadło milczenie. Włączył radio.
- Kochanie - odezwała się Linda szybko, niepewnie - co się
popsuło?
- Jak to, co się popsuło?
- To znaczy, co się popsuło między nami? Co się z nami dzieje?
Dlaczego ni stąd, ni zowąd jesteśmy tak daleko od siebie?
Wyłączył radio.
- Nie wiedziałem, że jesteśmy tak daleko od siebie.
Wyjrzała przez okno samochodu - jechali przez park i drzewa
wyglądały ciemno i złowieszczo, kiedy je szybko mijali.
- Zabawna rzecz, Davidzie, tak musiało się zacząć z nami dziać
już wiele lat temu, a jednak żadne z nas nie uświadamiało sobie tego,
nie próbowało tego powstrzymać. Teraz jesteśmy dla siebie prawie jak
obcy ludzie; jedyne, co nas łączy, to dzieci.
- Myślę, że jesteś przemęczona, mówisz same bzdury.
- Same bzdury - powtórzyła. - Czy naprawdę tak myślisz? - Łzy
zaczęły cicho spływać po jej policzkach. - Kiedy ostatnio kochałeś się
ze mną? Kiedy ostatnio chciałeś?
- Ach, a więc tylko o to chodzi.
Walczyła, żeby zapanować nad łzami.
- Nie tylko, ale o to też.
Zjechał na pobocze i zatrzymał samochód, a potem odwrócił się
do niej twarzą. Cóż mógł powiedzieć? Że już go nie podniecała? Że
Claudia była lepsza w łóżku? Miała naprawdę rację, byli daleko od
siebie.
- Pamiętasz nasz miodowy miesiąc? - zapytała.
Tak, pamiętał ich miodowy miesiąc. Hiszpania, gorąca i lepka,
oraz długie, przyjemne noce z Lindą, niewinną, młodą Lindą, która
budziła w nim wszystkie rodzaje pragnień i ambicji.
- Tak, pamiętam nasz miodowy miesiąc - odparł cicho.
- Dlaczego nie może być tak jak wtedy? - Spojrzała na niego
żałośnie.
- Lindo, oboje jesteśmy dziesięć lat starsi. Wiesz, świat nie stoi w
miejscu.
- Tak, wiem. - Pomyślała: Paul sprawia, że czuję się dziesięć lat
młodsza. Sprawia, że czuję się atrakcyjna i godna pożądania. Sprawia,
że czuję się potrzebna.
- Lepiej jedźmy do domu - powiedział David. - Wcześnie rano
muszę być w biurze.
- Tak, dobrze. - Pomyślała: Dlaczego nie weźmiesz mnie w
ramiona? Dlaczego nie rzucisz mnie na tylne siedzenie i nie będziesz
się tu kochać ze mną? Dlaczego nie przejmujesz się tym, czego ja
potrzebuję?
Jechali do domu w niespokojnym milczeniu; oboje zdawali sobie
sprawę, że więcej zostało przemilczane, niż powiedziane.
Dom wydawał się zimny i mroczny. Linda poszła zerknąć na
dzieci. Janey spała zwinięta w kłębek, z kciukiem mocno utkwionym
w ustach. Stephen nogami odrzucił całe przykrycie i prawie spadał z
łóżka. Przykryła go i pocałowała lekko w czoło. Jej dwójka dzieci
była taka niewinna. Taka młoda i czysta.
David brał prysznic. Linda rozebrała się i położyła do łóżka.
Zastanowiła się, czy z powodu tego, co mu wcześniej powiedziała,
będzie chciał się z nią kochać dziś wieczorem.
Nie chciał. Wrócił z łazienki, wszedł do łóżka, zgasił światło,
mruknął „dobranoc" i udawał, że od razu zasnął. Leżała rozzłoszczona
i sfrustrowana. Próbowałam, pomyślała, naprawdę próbowałam z nim
porozmawiać. Ale on najwyraźniej nie dba o to, co się z nami dzieje,
najwyraźniej mu to nie przeszkadza. Po prostu ma to w nosie.
Ranek zaświtał posępny i deszczowy.
David wstał o siódmej. Ogolił się, wziął prysznic i założył
ubranie, nie przerywając snu Lindy. Przed ósmą wyszedł z domu.
Linda obudziła się wkrótce potem. Janey stała przy jej łóżku.
- Mamusiu, czy mogę się przytulić do ciebie, proszę? - poprosiła
dziewczynka.
- Tak, oczywiście, kochanie.
- Nienawidzę Steviego - zwierzyła się Janey. - To taki złośliwy,
niedobry chłopak. Szkoda, że chłopcy nie są dziewczynkami!
- Tak, to bardzo dobry pomysł - odparła z uśmiechem Linda.
Poranek upłynął w rozgardiaszu zajęć domowych. Dzieci
zaczynały nowy rok szkolny następnego dnia i trzeba było wiele
zrobić. Skompletować mundurki szkolne, znaleźć książki, wszystko
wyprać i wyczyścić.
Linda nie miała czasu na myślenie, a po południu zabrała dzieci
do kina. Po powrocie do domu była zawiedziona, że nie znalazła
wiadomości od Paula. Czuła zarówno urazę, jak i ulgę.
Zatelefonowała do Davida. Nie było go w biurze, więc zostawiła
wiadomość, żeby do niej oddzwonił. Podczas jej nieobecności
zatelefonował Jay Grossman i zostawił numer. Zadzwoniła do niego.
- Zastanawialiśmy się, czy razem z Davidem nie przyłączylibyście
się do nas na kolację jutro wieczorem? - zapytał. - Lori po prostu nie
może się doczekać, żeby pójść do Savoy Grill - słyszała, że bywa tam
księżniczka Małgorzata i liczy, że na pewno dostaniemy stolik obok
niej!
Linda się roześmiała.
- Będę musiała spytać Davida. Czy możesz zadzwonić później?
David odezwał się dopiero po siódmej.
- Wrócę późno - powiedział krótko.
- Jak późno?
- Nie wiem, prawdopodobnie koło północy.
- Dokąd musisz jechać?
Mówił rozzłoszczonym głosem.
- Co to ma być, przesłuchanie?
Odparła chłodno:
- Nie, to nie jest przesłuchanie, ale sądzę, że mam prawo
wiedzieć, dlaczego wrócisz późno.
Zapadła cisza, a potem:
- Przepraszam, oczywiście, że masz. Chyba jestem zmęczony.
Właściwie mam późne spotkanie z Phillipem.
- Dlaczego nie przyprowadzisz go tutaj, a ja wam obu zrobię
kolację.
- Nie, nie ma potrzeby, kupimy sobie kanapkę za rogiem i
będziemy kontynuować robotę.
- Do zobaczenia później.
- Tak, nie czekaj na mnie i idź spać. - Zawahał się, po czym
zapytał: - Jak tam dzieci?
- Świetnie. Są podekscytowane jutrzejszym pójściem do szkoły.
- Ucałuj je ode mnie. Na razie.
- Cześć. - Odwiesiła słuchawkę i ziewnęła.
To dla mnie za wczesna pora na spanie, pomyślała, a potem
przypomniała sobie, że Jay zadzwoni w sprawie kolacji następnego
dnia wieczorem. Szybko podniosła słuchawkę i wykręciła prywatny
numer biurowy Davida. Telefon dzwonił i dzwonił, ale nikt nie
odpowiadał.
Odłożyła słuchawkę i poszukała w książce telefonicznej numeru
Phillipa. David był prawdopodobnie w jego biurze. Nie mogła znaleźć
numeru Phillipa, ale w książce był jego numer domowy, więc go
wykręciła. Odebrała jego żona Mary.
- Przepraszam, że ci zawracam głowę - powiedziała Linda - ale
czy możesz mi podać prywatny numer biurowy Phillipa?
- Tak, oczywiście - odparła Mary trochę zdziwionym głosem. -
Spodziewam się, że lada moment przyjdzie do domu, więc nie wydaje
mi się, żeby odebrał telefon w biurze.
Teraz z kolei zdziwiła się Linda.
- Ale czy Phillip nie pracuje do późna z Davidem?
- Nie, na pewno jest w drodze do domu. Jego matka przychodzi na
kolację. Będzie tu lada moment.
- Och - powiedziała spokojnie Linda - musiałam chyba coś
pomylić.
- Poczekaj chwilę - powiedziała Mary. - Chyba słyszę go przy
drzwiach.
Linda trzymała słuchawkę w odrętwieniu. Czuła oszołomienie.
A więc David kłamał. Dlaczego? Od jak dawna? I dlaczego
musiała to odkryć dopiero teraz, kiedy sama go zdradziła? Oczywiście
była inna kobieta. Poczuła się niedobrze.
Ostry głos Phillipa zahuczał przez telefon.
- Cześć, Linda. Jaki masz problem?
Zmusiła się do zachowania niefrasobliwego tonu.
- Żadnego, Phillipie, próbuję tylko odszukać Davida. Myślałam,
że coś mówił o pracy z tobą, ale musiałam go źle zrozumieć.
Phillip był zakłopotany.
- Nie umiem ci pomóc. David wyszedł dziś z biura wcześnie. -
Dodał poniewczasie: - Prawdopodobnie wyszedł z panem
Smythsonem albo kimś z północy. Zdaje się, że w tym tygodniu
mamy kupę ludzi w mieście.
- Dziękuję, Phillipie - powiedziała Linda. Chciała powiedzieć: Nie
musisz starać się tłumaczyć za niego. - Zamiast tego zakończyła: - Na
pewno masz rację. Do widzenia.
A więc taka była odpowiedź na jej pytania. Wszystko pasowało.
Późne powroty do domu, weekendowe wyjazdy w interesach, brak
prawdziwego fizycznego zainteresowania nią. To musiał być
podświadomy powód, że znalazła się w łóżku z Paulem. Powiada się,
że w każdym małżeństwie jest taki moment, w którym kobieta
znajduje się na rozdrożu, czy ma iść z kimś innym do łóżka, czy nie, i
zależnie od stanu jej małżeństwa w tamtej chwili podejmuje decyzję.
To prawda, pomyślała Linda; gdyby sprawy między mną i
Davidem układały się dobrze, nigdy nawet nie obejrzałabym się na
Paula.
To wszystko było nie w porządku, a żeby jeszcze do krzywdy
dodać zniewagę, Paul nawet nie zadzwonił do niej. Poczuła się
wykorzystana. Przez nich obu. I nie wiedziała, jaki następny ruch ma
wykonać. Łzy zdawały się niebezpiecznie i bezużytecznie blisko.
7
Wcześnie rano we wtorek David obudził się z jedną nadrzędną
myślą, aby wyjść z domu, dotrzeć do telefonu i zadzwonić do Claudii.
Była siódma rano i Linda spała spokojnie, właściwie tak
spokojnie, że przez chwilę rozważał, czy nie skorzystać z telefonu w
domu, ale uświadamiając sobie prawdopodobne szaleństwo tego
kroku, rozmyślił się.
Ogolił się, wziął prysznic, założył w pośpiechu ubranie i wyszedł.
Dojechał do Baker Street, nim zatrzymał się przy publicznym
telefonie. Wykręcił numer i słuchał dzwonka telefonu, lecz nikt nie
odbierał. Ponownie wykręcił numer, ale nadal nie było odpowiedzi.
Pozwolił telefonowi dzwonić przez długi czas, ale nie na wiele się
to zdało. W końcu doszedł do oczywistego wniosku, że Claudia albo
wyszła, albo spała zbyt głęboko, aby cokolwiek mogło zakłócić jej
sen. Wskoczył do samochodu i pod wpływem nagłej decyzji pojechał
do jej mieszkania.
Tym razem dzwonił bez skutku do drzwi.
- Dziwka! - mruknął do siebie. - Parszywa, mała dziwka! -
Dlaczego mi to robi?
Przez jakiś czas kręcił się bezczynnie na zewnątrz, lecz w końcu,
uświadamiając sobie daremność takiego postępowania, pojechał
skwaszony do biura. Co pół godziny wydzwaniał pod jej numer,
złoszcząc się coraz bardziej za każdym razem, gdyż nikt nie podnosił
słuchawki. O jedenastej telefon w końcu odebrała sprzątaczka Claudii.
- Panna Parker - warknął.
Głos dochodzącej pomocy domowej był pełen bogactwa gwary
londyńskiej.
- Chyba śpi. Czekaj pan chwilę, pójdę zerknąć. - Wróciła po
krótkiej przerwie. - Nie ma jej - oznajmiła. - Jakieś wiadomości dla
niej?
- Nie wie pani przypadkiem, o której wyszła?
- Skłamię, jak powiem, że wiem. Chyba nie było tu jej od
wczoraj, bo łóżko jest nienaruszone.
- Dziękuję - powiedział. - Nie ma żadnych wiadomości.
Wyobraził ją sobie z Conradem. Jej gładkie, piękne ciało
przyciśnięte do niego, wykonujące miłosne ruchy, w których miała
taką wprawę. Nieomal słyszał jej niezwykłe okrzyki podniecenia, jej
małe jęki i sposób, w jaki mamrotała prymitywne słowa cichym,
gardłowym głosem. Zaklął ze złością.
Potem dzwonił do jej mieszkania co godzinę, odkładając
słuchawkę, gdy odbierała sprzątaczka. Był wściekły na siebie za
obsesję na jej punkcie. Zawsze szczycił się tym, że nigdy nie angażuje
się zbyt mocno emocjonalnie, że zawsze potrafi wykluczać innych
ludzi ze swojego życia, gdy ma ich dość. Ale tym razem było inaczej.
Cokolwiek robiła, wydawało się, że nie może się jej pozbyć ze swoich
myśli.
O czwartej w końcu odebrała telefon. Słyszał ryk gramofonu w
tle, a Claudia wydawała się być w dobrym nastroju. Słuchał, jak mówi
„Halo", potem przerwa, następnie: „Halo, czy ktoś tam jest?". Potem
kolejna, dłuższa pauza, po czym: „Och, chrzanić cię, kimkolwiek
jesteś!". I z trzaskiem odłożyła słuchawkę.
Od razu wyszedł z biura i pojechał prosto do jej mieszkania.
Nie chciał z nią walczyć przez telefon, chciał ją widzieć, słyszeć
jej wymówki, patrzeć, jak kłamie.
Otwarła drzwi wejściowe i kiedy go zobaczyła, wyglądała na
zdziwioną i trochę winną. Miała na sobie bardzo obcisłe, białe spodnie
i czarny sweter odpowiedni wielkością dla mężczyzny. Twarz miała
pozbawioną makijażu i choć wyglądała na zmęczoną, jej błyszczące,
zielone oczy świeciły czujnym, triumfującym blaskiem.
- Co za niespodzianka! - powiedziała. - Wejdź.
Wszedł za nią do mieszkania. Bardzo głośny utwór Rolling
Stonesów „Satisfaction" był nastawiony na gramofonie na cały
regulator. Na stole stała do połowy wypełniona butelka szkockiej
whisky i olbrzymi, różowy, puszysty pudel zabawka.
- Chcesz drinka? - spytała.
- Jest czwarta po południu - powiedział chłodno.
- O Boże! - wymamrotała jak niegrzeczne dziecko przyłapane na
robieniu czegoś niewłaściwego. Nalała sobie porządną dawkę
szkockiej, zapaliła papierosa i klapnęła na podłogę.
- No tak, Davidzie, cóż można powiedzieć?
- Można wiele powiedzieć. - Ze złością przemierzał pokój i dodał
groźnie: - Wiele.
Zachichotała.
- Skończ z tym odgrywaniem skrzywdzonego męża. Mówiłam ci,
że nie jestem z nikim związana. Ostrzegałam cię, że nikt mi nie będzie
mówił, co mam robić.
Pokręcił głową w jej kierunku.
- Nie rozumiem cię. Czasami zachowujesz się jak tania kurwa.
Przekulała się na brzuch, zaciągając się głęboko papierosem i
wydmuchując dym w jego kierunku. Potem powiedziała spokojnie:
- Jestem dziś w bardzo dobrym nastroju, nikt nie może tego
zepsuć, nawet ty. - Przeturlała się na plecy i przeciągnęła, naprężony
zarys piersi prześwitywał przez sweter. Poczuł jak ogarnia go znajoma
żądza. - Conrad Lee jest bardzo ważną osobą i dużo dla mnie zrobi.
- Jasne, że dużo dla ciebie zrobi - powiedział gorzko David. - W
łóżku.
- W tym tygodniu robię próbne zdjęcia do jego nowego filmu. Co
powiesz na to?
- Gówno prawda!
- Jesteś po prostu zazdrosny i to wszystko. Zobaczysz, że zrobi ze
mnie gwiazdę.
- Robisz z siebie idiotkę. Reżyser tego filmu powiedział, że takie
jest hobby Conrada, zwodzenie takich małych dziewczynek jak ty.
- Daj spokój, Davidzie, kochanie. Mała dziewczynka to ostatnia
rzecz, jaką jestem. Nie jestem głupia. Wiem, co jest grane. Ty
powinieneś o tym wiedzieć.
- Jaki był w łóżku?
Napotkała jego oczy. Jej były duże, zielone i promienne.
- Nie umywa się do ciebie. - Wstała i zarzuciła mu ramiona na
szyję. - Nikt nie jest taki jak ty - szepnęła - nikt nigdy nie był taki jak
ty. - Walka była skończona.
Odbyli powolny, ciepły i czuły stosunek. Potem leżeli na
podłodze, na której ją wziął, zamknięci w uścisku swoich ramion.
Pocałowała go delikatnie.
- Musisz zrozumieć - szepnęła - to nie znaczy, że cię nie kocham.
Kiedy idę z nim do łóżka, to nie ma żadnego znaczenia. On jest
świnią, starą świnią. Ale, skarbie, chcę być w tym filmie. Tak bardzo
chcę w nim być. I będę, obiecuję ci.
Przesunął ręce po jej miękkich piersiach.
- Jesteś taka piękna; kiedy jestem z tobą, nie obchodzi mnie, co
robiłaś. Więc jeśli musisz, dostań się do jego zawszonego filmu. Ale
już nigdy nie chodź z nim, ani z nikim innym do łóżka, albo cię
zajebię!
Przycisnęła się do niego mocniej.
- Uwielbiam, kiedy odgrywasz twardziela.
Niemożliwe, pomyślał, niemożliwe, żeby to znów mogło się
zdarzyć tak szybko i być o tyle lepsze. Ona jest jak tygrysica. Powinni
ją zamknąć nago w klatce w zoo, aby wszyscy mogli ją zobaczyć, bo
uwierzyć można jedynie po tym, jak się zobaczy na własne oczy. I
powinni dołączyć informację do jej klatki: „Nie karmić. Pożera tylko
ludzi".
Ni stąd, ni zowąd Claudia powiedziała:
- Twoja żona jest bardzo atrakcyjna, nieprawdaż?
- Kiedyś była. I chyba nadal jest.
- Ile ma lat? - zapytała Claudia, typowe pytanie kobiety.
Nie był zainteresowany rozmową o Lindzie.
- Trzydzieści kilka. Nie wiem.
- Ciekawa jestem, jak ja będę wyglądać w wieku trzydziestu lat.
Od odpowiedzi uratował go dzwonek telefonu. Claudia niechętnie
podniosła słuchawkę.
- O, cześć - powiedziała łagodnie.
Zerknęła szybko na Davida. Natychmiast się zaciekawił, kto
dzwoni.
- Bardzo chętnie - powiedziała. - O której mniej więcej? -
Unieruchomiła słuchawkę pod podbródkiem i sięgnęła po papierosa ze
stolika. - Dobrze. Do zobaczenia jutro. Już nie mogę się doczekać. -
Odwiesiła słuchawkę. - Umieram z głodu! - wykrzyknęła. - Mam
ochotę wyjść na bajeczną, ekscytującą kolację.
- Kto to był? - zapytał, usiłując mówić swobodnym tonem.
- Kto taki? - zapytała, wiedząc bardzo dobrze, o kogo mu chodzi.
- Rozmówca.
Zawahała się tylko o jedną sekundę zbyt długo, nim
odpowiedziała:
- Mój agent. Chce, żebym jutro wieczorem zjadła kolację z nim i
jego żoną.
- To bardzo miło z jego strony, że ot tak zaczyna zapraszać cię na
kolacje.
- Owszem, ot tak - powiedziała cierpliwie. - Prawdę mówiąc,
dzwoniłam do niego wcześniej i powiedziałam mu, że chcę się z nim
spotkać w sprawie tego filmu Conrada. Mam zamiar wziąć długą
kąpiel. Czy możemy później wyjść? Czy może musisz pędzić do
domu?
Pomyślał, że Claudia kłamie, ale jaki był sens w spieraniu się.
- Czy chcesz, żebym był wolny?
- Oczywiście, że tak, inaczej nie pytałabym cię. Zadzwonię do
domu. Dokąd chcesz iść? Zarezerwuję stolik.
- Dla odmiany chodźmy w jakieś wspaniałe miejsce. Zawsze
musimy się ukrywać w jakiejś starej melinie. Jakie ma znaczenie, czy
ludzie nas zobaczą? W końcu jestem Miss Beauty Maid, więc wyjście
ze mną oznacza naprawdę sprawy zawodowe. Chodźmy do restauracji
u Carla.
Lokal u Carla był bardzo drogą, bardzo modną restauracją włoską.
Tam można było pójść, można było się pokazać. David wiedział, że
idąc tam z Claudią, bierze na siebie absurdalne ryzyko. Był pewien, że
spotka ludzi, których zna. Ale z drugiej strony chciał być widziany z
Claudią, chciał, żeby ludzie wiedzieli, że ona jest jego.
- W porządku, zrób się na bóstwo, a ja zarezerwuję stolik na
ósmą.
Pocałowała go lekko.
- Bosko, kochanie.
Klepnął ją żartobliwie w tyłek.
- Załóż coś na siebie, albo nigdy nie wyjdziemy.
Chichocząc poszła do łazienki.
Przeczytał wieczorne gazety, zarezerwował stolik w restauracji,
poczuł się winny z powodu telefonu do Lindy, ale w końcu zadzwonił
i warknął na nią, kiedy zapytała, co mu jeszcze pozostało do
zrobienia. Sfabrykował jakieś odpowiednie kłamstwa, poczuł się
fatalnie z powodu tej całej sprawy, w przypływie wyrzutów sumienia
zapytał o dzieci i odwiesił słuchawkę.
Po pewnym czasie pojawiła się Claudia, przeobrażona.
Błyszczące popielatoblond włosy miała ułożone na czubku głowy w
wypracowanym nieładzie, a jej makijaż był łagodny i doskonały.
Miała na sobie obcisłą czarną sukienkę i niezliczone rzędy korali z
agatu. Wyglądała oszałamiająco.
David powiedział jej to, na co Claudia błysnęła uśmiechem,
zaczęła się wdzięczyć i zaprezentowała mu sukienkę w całej
okazałości, przemykając się po całym pokoju jak jakiś piękny ptak
egzotyczny.
- Czyż to nie podniecające wychodzić razem do jakiegoś
przyzwoitego miejsca! - wykrzyknęła. Naprawdę chciałabym,
żebyśmy mogli to robić częściej.
W samochodzie Davida naszła refleksja. Robił głupią rzecz. Linda
z pewnością się dowie i co wtedy? Zwłaszcza, że ostatnio wydawała
się taka uczulona na punkcie ich małżeństwa. Zerknął szybko na
Claudię. Bawiła się radiem, próbując znaleźć jakąś muzykę.
- A może zamiast do restauracji pojedziemy w jakieś miłe miejsce
na wsi? - zaproponował.
Jej oczy nabrały lodowatego wyrazu.
- Wiedziałam, że dostaniesz pietra. Ty jedź na wieś. Wypuść
mnie. Mam dosyć ukrywania się po wszystkich kątach.
- Dobrze, pojedziemy do Carla. - Do diabła z tym wszystkim.
Linda prawdopodobnie się nie dowie. Powiada się, że żony zawsze
dowiadują się na końcu.
Restauracja była bardzo zatłoczona. Kierownik sali powiedział, że
ich stolik się zwolni za kilka minut, więc usiedli przy barze. Claudia
przywitała się z kilkoma ludźmi. Davidowi ulżyło, że nie było nikogo
z jego znajomych.
Podeszła do nich jakaś dziewczyna, ciągnąc za sobą
szczudłowatego młodzieńca. Była chuda, opalona i dość ładna.
- Wspaniała! - powiedziała do Claudii. - Wyglądasz bajecznie!
Gdzie się podziewałaś, nie widziałam cię ze sto lat! - Przyciągnęła
bliżej młodego człowieka. - Oczywiście pamiętasz Jeremy'ego.
Jeremy oblał się rumieńcem i wyjąkał:
- Cześć.
- Jesteśmy zaręczeni! Wyobrażasz sobie?! - Zachichotała i
dźgnęła żartobliwie Jeremy'ego pod żebra. Wyglądał na poważnie
zakłopotanego.
- Shirley! - wykrzyknęła Claudia. - Jakież to cudowne! - Zwróciła
się do Davida. - Shirl, kochanie, to jest David Cooper, mój bardzo
stary przyjaciel.
Shirley wyciągnęła małą, opaloną rękę i David uścisnął ją krótko.
Claudia ciągnęła:
- Davidzie, poznaj narzeczonego Shirley, młodszego hrabicza
Jeremy'ego Francisa.
Jeremy wysunął się po trochu do przodu.
- Strasznie miło mi pana poznać, staruszku. - Miał skórę w
kolorze piasku, hojnie pocętkowaną gniewnym, czerwonym
trądzikiem.
- Usiądźcie i napijcie się - zaproponowała Claudia. - Musimy to
uczcić.
Przyciągnęli dodatkowe krzesła i usiedli. Dziewczyny od razu
wdały się w dyskusję o sukienkach, które miały na sobie. Młodszy
hrabicz Jeremy siedział skrępowany na skraju krzesła. Był
niezmiernie wysoki i pod stolikiem uderzał Davida kolanami.
- Urządzimy olbrzymi ślub - powiedziała Shirley. - To będzie po
prostu cudowne. Rodzice Jeremy'ego znają absolutnie wszystkich! -
Błysnęła Claudii przed oczami dużym szmaragdowo-diamentowym
pierścionkiem. - Spójrz! - powiedziała. - To od Aspreya!
- Jest boski - powiedziała Claudia - strasznie mi się podoba.
Jestem taka szczęśliwa z powodu was obojga.
- A teraz powiedz, co z tobą?- zapytała Shirley, rzucając znaczące
spojrzenie na Davida.
Claudia się roześmiała.
- Wiesz, jakie ja mam nastawienie do małżeństwa. To nie dla
mnie, Shirl, skarbie. Mnie się podoba stan wolny. W każdym razie, to
ty pierwsza poznałaś Jeremy'ego!
Jeremy zarumienił się i widać po nim było, że mu to odpowiednio
pochlebiło. David wstał.
- Chyba nasz stolik jest gotowy.
- Zrobiliście rezerwację? - zapytała tęsknie Shirley. - My
zapomnieliśmy i musimy teraz czekać po prostu wieki na stolik, a ja
umieram z głodu. - Zawahała się przez chwilę, po czym ciągnęła: -
Słuchajcie, a może razem zjemy kolację? Nie widziałam cię taki szmat
czasu. Claudio, to będzie prawdziwa frajda!
- Mamy stolik na dwie osoby - powiedział ponuro David.
- Nie mamy nic przeciwko niewielkiemu ściskowi, prawda,
Jeremy?
Jeremy potaknął tępo głową.
- Co mówisz? - Shirley zwróciła się do Claudii.
Claudia spojrzała beznadziejnie na Davida.
- Świetnie, bardzo chętnie.
Poszli za kelnerem do stolika; po drodze Shirley kiwała ręką i
uśmiechała się do kilku osób.
- Uważam, że to po prostu cudowne miejsce - zauważyła, kiedy
dotarli do swojego stolika. - Jestem pewna, że gdyby człowiek siedział
tu przez tydzień, zobaczyłby absolutnie wszystkich, których
kiedykolwiek mijał na swojej drodze, to coś w rodzaju londyńskiego
lotniska! - Zachichotała głośno.
David przesiedział kolację w ponurym milczeniu, a Jeremy nie
miał wiele do powiedzenia, więc mówiła tylko Shirley przy
sporadycznych
wtrąceniach
Claudii.
Shirley
była
zagorzałą
czytelniczką czasopisma „Queen", zwłaszcza kroniki towarzyskiej,
więc głównymi tematami rozmowy było to, kogo widziano z kim i
jakie urządzano przyjęcia.
Najwyraźniej Jeremy'ego zapraszano na większość z nich i
Shirley wdawała się w najdrobniejsze szczegóły tych najnudniejszych
ze spraw. Na przykład, Lady Clarissa Colt miała na sobie tę samą
sukienkę na dwóch różnych przyjęciach, a hrabianka Amanda
Lawrence wydała debiutanckie przyjęcie, na którym zabrakło
szampana.
- To było straszne - lamentowała Shirley. - Na przyjęciu po prostu
nigdy nie powinno zabraknąć szampana! To zbyt żenujące!
Kiedy doszli do deseru, Jeremy zabrał ją na mały parkiet, gdzie
bez energii przywarli do siebie.
- Spadajmy stąd - warknął David. - Dość się już nasłuchałem tej
głupiej, smarkatej krowy.
- Przepraszam, skarbie - odparła uspokajająco Claudia. - Ona jest
trochę denerwująca.
- Trochę denerwująca! W życiu nie słyszałem takiego
niedopowiedzenia. Ale tak w ogóle, co to za jedna?
Uśmiech zaigrał łagodnie na ustach Claudii.
- Kiedy po raz pierwszy przyjechałam do Londynu, pracowałam
w klubie. Miss Fantazyjne Majtki też tam pracowała.
- Co robiłaś w klubie? - zapytał zdziwiony David.
- Musiałam zarabiać na życie, a ten aktor, z którym przyjechałam,
zdawał się nigdy nie pracować, więc podjęłam pracę w klubie.
- I co robiłaś?
- Taniec siedmiu woali! - roześmiała się.
- Co takiego?! Musisz żartować.
Uśmiech jej nieznacznie zgasł.
- Nie żartuję. Nie miałam talentu do niczego innego. Mogłam albo
robić to, albo być hostessą obmacywaną przez zgraję starych
zbereźników. Wolałam się rozbierać. Mogli patrzeć, ale nie mogli
dotykać.
- W gruncie rzeczy nic o tobie nie wiem, prawda?
Jej duże oczy nabrały odległego wyrazu.
- Nigdy nie zadałeś sobie trudu, żeby słuchać. Tak jak wszyscy
mężczyźni, twoją główną troską jest zaciągnąć mnie jak najszybciej
do łóżka. - Zapadła krótka cisza, po której Claudia roześmiała się
ostro. - Przepraszam, tak czy owak moja przeszłość to wielka nuda,
dlaczego miałbyś chcieć o niej usłyszeć.
David miał już coś odpowiedzieć, kiedy powróciła Shirley z
Jeremym.
- Jeremy ma absolutnie boską propozycję - odezwała się Shirley. -
W Windsorze jest otwarty po prostu milutki nocny lokalik i Jeremy
proponuje, żebyśmy tam wszyscy wpadli.
David spojrzał na nią kwaśno.
- Naturalnie chodzi o Castle.
Przez chwilę bladoniebieskie oczy Shirley błyskały gniewnie, po
czym zrobiła grymas i roześmiała się szybko, odpowiadając:
- Nie, kochanie, n i e Castle.
- A więc my w to nie wchodzimy - warknął David.
- Słuchaj, stary, jesteś pewien? - wyjąkał Jeremy.
Claudia wtrąciła się pospiesznie do rozmowy.
- David jest zmęczony. Wy idźcie, jeśli zmienimy zdanie,
przyłączymy się do was później.
- W porządku - powiedziała Shirley. - Ale postarajcie się przyjść.-
Złapała Jeremy'ego za ramię.- Chodź, kochanie, zostawimy tę parę
gołąbków w spokoju.
Rzuciła Davidowi ponure spojrzenie, kiwnęła wesoło ręką do
Claudii i wyszła, wlokąc za sobą Jeremy'ego. Claudia zaczęła się
śmiać.
- Nie widzę w tym nic zabawnego - oświadczył ponuro David. -
No i chyba mnie pozostał rachunek do zapłacenia. Stokrotne dzięki za
rozkoszny wieczór.
Jej śmiech się wzmógł.
- Przepraszam. Ale naprawdę, to jest zabawne. Gdybyś znał
Shirley kilka lat temu, no cóż, po prostu nie wierzyłbyś. Mógł ją mieć
każdy, kto tylko chciał!
David zapytał chłodnym tonem:
- A ciebie?
Nagle przestała się śmiać. Gapiła się na niego przez chwilę, po
czym powiedziała wolno i ostrożnie:
- Sądzę, że doszliśmy do kresu naszego związku, jeśli w ogóle
można go tak określić. - Zanim zdążył odpowiedzieć, wstała od
stolika i przedostając się przez zatłoczoną restaurację, zniknęła mu z
oczu.
David szybko poprosił o rachunek.
- David Cooper, prawda? - Głos był głośny i miał akcent
amerykański.
David spojrzał z zaskoczeniem. Przed nim stał Jay Grossman.
- Cześć - powiedział niespokojnie.
- Gdzie Linda? - Jay patrzył na niedawno zajęte miejsce po
drugiej stronie stolika.
David zastanawiał się przez chwilę, czy Jay widział wychodzącą
Claudię.
- W domu - odparł, po czym, wskazując na resztę stolika, ciągnął:
- Miałem spotkanie z interesantami, wszyscy się dokądś spieszyli. - W
tej chwili kelner przedstawił rachunek. David rzucił na stolik trochę
pieniędzy i szybko wstał. - Miło było cię widzieć, Jay.
Jay nie dał się zbyć.
- Chodź przywitać się z Lori. Byłaby bardzo niepocieszona,
gdybym jej powiedział, że cię spotkałem i nie przyprowadziłem na
drinka.
- Tylko na chwilę - powiedział niechętnie David. - Linda oczekuje
mnie w domu.
Grossmanowie siedzieli przy stoliku po drugiej stronie sali i
David z zadowoleniem zauważył, że ze swojego miejsca nie mogli
widzieć jego stolika. Jay dostrzegł go najprawdopodobniej
przypadkowo, kiedy wracał z toalety.
Lori wyglądała tak powściągliwie i na tak doskonale
wypielęgnowaną jak przedtem; każdy błyszczący blond włos leżał
starannie na swoim miejscu, a twarz była maską nieskazitelnego
makijażu. Miała na sobie bladobrązową, szyfonową sukienkę, która
mocno odsłaniała piersi.
- Miło mi znów panią widzieć - przywitał się David, nie mogąc
powstrzymać oczu od błądzenia w dół jej dekoltu.
- Mnie również - odparła swoim nieco sugestywnym, pustym,
przeciągłym sposobem mówienia.
- Chodź, usiądź i napij się - zaprosił go Jay.
- Cóż... Starał się opętańczo znaleźć wymówkę, nie mógł i tak czy
owak, do diabła z tym wszystkim - z oczami utkwionymi twardo w
dekolt Lori usiadł.
- Czego się napijesz? - zapytał Jay.
- Szkockiej z lodem.
Jay wezwał kelnera, podczas gdy Lori wyjęła małą, złotą
puderniczkę i zabrała się do poprawiania już i tak doskonałego
makijażu.
- Rozmawiałem wcześniej z Lindą - powiedział Jay. Wspomniała,
że porozmawia z tobą o przyłączeniu się do nas na kolację jutro
wieczorem.
- O - odparł tępo David. W połowie myśli zaprzątał mu fakt, że
Claudia opuściła go - co za dziwka! a w połowie to, że miał silną
chętkę na panią Chłodną Głupią Grossman. Co za rewelacja zaciągnąć
ją do łóżka i przeniknąć pod powłoki perfekcji. - To mi wygląda na
dobry pomysł. Dokąd chcecie iść?
- Lori upodobała sobie Savoy Grill.
- Tak. - Na jedną, krótką chwilę Lori odłożyła puderniczkę. -
Słyszałam, że tam jest fantastycznie. Można spotkać księżniczkę
Małgorzatę i tego przystojniaczka, którego poślubiła.
- Niezupełnie odstawiają tam kabaret - powiedział David z
uśmiechem. - Ale powszechnie wiadomo, że tam chodzą.
- Spotkamy się w naszym hotelu? - zaproponował Jay.
Jeszcze chwilę gawędzili, po czym David przeprosił ich i
wyszedł. Dał napiwek dozorcy parkingu, który sprowadził mu
samochód, i usiadł w nim w posępnym nastroju. Chrzanić małą Miss
Gorące Majtki Parker. Stawała się nieznośna. Przede wszystkim
namówiła go do pójścia do restauracji, do której nie chciał iść. Potem
zwaliła na niego swoich nudnych przyjaciół. Potem przyznała się do
pracy w striptizowej spelunce i poczuła się obrażona, kiedy to
skomentował. A potem miała niesłychany tupet, żeby go opuścić!
Na domiar tego wszystkiego poszła poprzedniego wieczora do
łóżka z tym spasłym producentem. Nie była nikim innym jak tylko
zdzirą, łatwą zdobyczą do łóżka. Gdyby nie był ostrożny, mógłby
nawet coś od niej załapać.
Mogła spływać. Jechał do domu.
Skierował samochód do Hampstead. Była dziesiąta.
8
Po pewnym czasie Linda przestała płakać. Co jej to da? Poszła do
łazienki, umyła twarz i popatrzyła na swoje odbicie w lustrze. Nie
wiedziała, co robić. Nie potrafiła stawić czoła perspektywie siedzenia
i czekania, aż David w końcu przyjedzie do domu, wprost z ramion
jakiejś wywłoki. Nie miała do kogo zatelefonować.
Od ślubu traciła stopniowo kontakt z wszystkimi swoimi
przyjaciółkami, które oddryfowały, wyszły za mąż i zamieszkały w
innych częściach kraju. Pomyślała o zatelefonowaniu do matki, ale
zwierzenie się przed nią byłoby niedorzecznością. Matka nigdy
naprawdę nie aprobowała Davida i aż nadto by się ucieszyła. W
desperacji zadzwoniła do Moniki.
Monika była oziębła.
- To było absolutnie czarujące, jak pozostaliście pięć minut, a
potem odciągnęliście moich najważniejszych gości. To znaczy,
naprawdę, kochanie, to trochę nie fair.
Ich rozmowa była krótka, a kiedy Linda odwiesiła słuchawkę,
pomyślała: do diabła z tym, nie jestem dzieckiem, po czym znów
podniosła słuchawkę i wykręciła numer Paula.
Odebrał natychmiast:
- Halo.
Zamarła ze strachu, nie mówiąc ani słowa. Potem w panice
odłożyła słuchawkę. Od razu oddzwonił.
- Linda, mówi Paul; wiem, że przed chwilą do mnie dzwoniłaś.
Była zaskoczona.
- Słuchaj, czekałem, aż do mnie zadzwonisz. Wiedziałem, że to
zrobisz. Mogę się z tobą zobaczyć? Czy możesz przyjechać?
- Kiedy? - wymamrotała słabo.
- Może teraz?
- Sama nie wiem...
- Proszę, muszę z tobą porozmawiać.
- No cóż, dobrze. Będę u ciebie za pół godziny.
- Świetnie. - Podał jej adres na wypadek, gdyby zapomniała.
Była zdziwiona. Ego podpowiadało jej, że będzie ją pamiętał, ale
nie spodziewała się, że będzie czekał, żeby się z nią zobaczyć, że
będzie oczekiwał, aż ona zadzwoni. Przygotowała się szybko, żeby się
nie rozmyślić i przejechała pięciominutową odległość dzielącą ich
mieszkania. Był to stary, przebudowany dom, wciśnięty między sklep
rzeźnika i weterynarza na High Street. Wspięła się przez pięć
kondygnacji schodów, nim dotarła do mieszkania numer 8.
Od razu otworzył drzwi.
- Naprawdę nie wiem, co ja tu robię - wypaliła szybko.
Chwycił ją za rękę i wprowadził do środka.
- Ślicznie wyglądasz. Wariowałem, czekając na twój telefon.
- Dlaczego ty nie zadzwoniłeś do mnie?
- Słuchaj, Lindo, rozumiem twoją sytuację. Nie chcę stawiać cię
w kłopotliwym położeniu. Od ciebie zależało wykonanie następnego
ruchu.
Sprawiał, że czuła się bardzo młodo.
- Nic o tobie nie wiem - powiedziała półgłosem.
- Zawsze to mówisz - odparł.
Miał na sobie poplamione od farby, wypłowiałe dżinsy Levis i
biały sweter. Wyglądał bardzo pociągająco.
Stali w małym, ciemnym pokoju o czarnych ścianach
obwieszonych mnóstwem obrazów - niektóre z nich były oprawione,
inne nie - w większości przedstawiających nagie modelki o
egzotycznych, chudych twarzach, gęstych czuprynach włosów i
zmysłowych ciałach.
Jedyne umeblowanie stanowił duński stół z drzewa tekowego -
zawalony stertą papierów - i stara, podniszczona kanapa w kolorze
szkarłatnym. Usiadła na kanapie, a on zaproponował jej piwo albo
wódkę. Wybrała wódkę. Przygotował jej drinka, po czym nastawił
płytę Billie Hollidaya i usiadł obok niej.
- Jeśli chodzi o tamtą noc - zaczęła nerwowo - ona nie powinna
nigdy się zdarzyć, miałam sprzeczkę z mężem i wypiłam za dużo...
Wziął jej rękę.
- Nie musisz się tłumaczyć. To się zdarzyło i było wspaniałe. Jeśli
jesteś tym zażenowana, cóż, nie musisz się ze mną więcej spotkać.
Choć wcale tego nie chcę.
Wypiła jeszcze jeden łyk wódki.
- Po prostu chcę wyjaśnić. - Zawahała się, po czym szybko
ciągnęła: - Nie chcę zostawiać po sobie niewłaściwego wrażenia.
- Zostawiłaś mi piękne wrażenie. Twoje perfumy pozostały na
całym moim łóżku, a także zapach twojego ciała, i pamiętam twój
krzyk, kiedy dostałaś orgazmu. - Wyciągnął rękę i dotknął jej dłoni.
Bez entuzjazmu spróbowała się odsunąć. Ale ich, usta się
spotkały i znowu się zatraciła.
Był młody i pełen sił, i tym razem była prawie trzeźwa. Zdawał
się pragnąć sprawić jej przyjemność, a w zamian za to ona stwierdziła,
że jest dwa razy bieglejsza w podniecaniu go. Długo się kochali i było
to bardzo, bardzo dobre. Potem leżeli i rozmawiali.
Czuła się taka spokojna i niemal otoczona jego opieką. Słuchał z
uwagą, kiedy opowiadała mu o Davidzie i jego obojętności do niej.
Opowiedziała mu wszystko o sobie, o dzieciach, o swoim życiu. Palili
papierosy i pili wódkę.
O Paulu też sporo się dowiedziała. Był artystą. Opuścił szkołę
artystyczną rok wcześniej i pracował teraz jako asystent artystyczny
wydawcy pewnego magazynu kobiecego drukowanego na lśniącym
papierze. Sam namalował wszystkie obrazy wiszące na ścianie.
Dowiedziała się, że przedstawiały jego wcześniejszą sympatię o
imieniu Margarethe.
To była smutna historia. Paul i Margarethe poznali się w szkole
artystycznej i zakochali w sobie. Po półrocznym współżyciu
postanowili się pobrać. Matka Paula nie żyła, a jego ojciec,
emerytowany przedsiębiorca, mieszkał w Cheltenham. Zabrał
Margarethe, żeby poznała jego ojca. Poznała go, a trzy dni później
poślubiła. Paul był oszołomiony; nie mógł w to uwierzyć. Strasznie
się pokłócił z obojgiem i od tamtej pory ani nie widział, ani nie miał
wiadomości od żadnego z nich.
- Po prostu nie mogłem tego przyjąć do wiadomości - powiedział.
- Nie wierzę, że go kochała; przypuszczam, że chciała jego pieniędzy.
Ja nie mogłem jej zaoferować żadnego bezpieczeństwa.
- Co teraz o niej myślisz? - zapytała łagodnie Linda.
- Sam nie wiem - odparł w złym humorze. - To dziwka. Po prostu
jednego popołudnia wyjechali i wrócili jako małżeństwo.
- Dlaczego nadal trzymasz jej portrety?
Wzruszył ramionami.
- Żeby mi przypominały, abym już więcej nie był takim durniem.
Wiesz, od tego czasu już mi się nie wiedzie z dziewczynami. Robię to
z nimi może raz, albo dwa i potem nie chcę ich znać.
Przypomniała sobie ładną, małą Melanie o skomlącym głosie.
- Przypuszczam, że ja jestem w porządku, bo jestem zamężna? -
domyśliła się.
- Uważam, że jesteś wspaniała.
Przez chwilę leżeli w milczeniu, oboje pogrążeni w swoich
rozmyślaniach.
- Jedyne, co mnie naprawdę wkurza - powiedział - to wyobrażanie
sobie, jak Margarethe żyje w Cheltenham z moim starym. To była
taka puszczalska. Lubiła się walić bardziej niż ktokolwiek kogo znam.
Po prostu nie widzę jej, jak ma ochotę na niego. On jest taki stary.
- Jaka była twoja matka?
- To długa historia.
Przechyliła się i pocałowała go lekko w czoło.
- Opowiedz mi - rzekła łagodnie.
- Przypominasz psychiatrę - roześmiał się. - Właściwie to
paskudna historia. Zabiła się, kiedy miałem piętnaście lat.
Linda była wstrząśnięta. Chciała zapytać dlaczego - ale Paul
obrócił się na bok i zamknął oczy.
- To nudne - wymamrotał. - Opowiem ci kiedy indziej.
Po pewnym czasie spojrzała na zegarek i widząc, że jest po
jedenastej, powiedziała:
- Słuchaj, muszę już iść. David będzie w domu o północy.
- Dlaczego nie zostaniesz na noc? - wymamrotał odwrócony do
niej plecami.
- Chciałabym, ale muszę tam być, kiedy wróci do domu - on wie,
że nigdy nie nocuję poza domem - prawdopodobnie zadzwoniłby na
policję.
- Zabawne, prawda? - odezwał się Paul. - Te wszystkie kociaki,
które dymam i których nie mogę się pozbyć. - Przybrał wysoki, cienki
głos: - Och, kochanie, pozwól mi zostać na noc, tatuś i mamusia nigdy
nie spodziewają się mnie przed śniadaniem. - Oboje się roześmiali. -
Mówię ci, to straszne, po prostu nie chcą sobie iść. A teraz ty nie
możesz nawet zostać na noc. Wiesz, Lindo, jesteś pierwszą kobietą po
Margarethe, z którą chcę spędzić noc.
Ubrała się powoli, podczas gdy Paul leżał leniwie w łóżku i
obserwował ją.
- Wiesz, jesteś bardzo seksowna - powiedział. - Nie miałbym nic
przeciwko temu, żeby cię oglądać w długich, czarnych nylonach i
czarnym pasie. I w niczym więcej.
- Co byś zrobił, pstryknął kilka zdjęć?
- Nie - namalowałbym cię leżącą na kanapie. Bardzo seksowne.
Mogę?
- Pomyślę o tym. - Roześmiała się, nieco zakłopotana.
- Kiedy cię zobaczę? - zapytał.
- Nie wiem.
- Jutro?
- Nie wiem, Paul. Bardzo trudno jest mi robić plany.
- Nie możesz ot tak wyjśd, nie mówiąc mi kiedy.
- Zadzwonię do ciebie rano.
Podał jej swój numer telefonu do pracy i pocałował ją długo i
mocno. Wyruszyła w podróż do domu. Była jedenasta trzydzieści.
9
Claudia wyszła z restauracji z furią. Przywołała taksówkę i kazała
się zawieźć do hotelu Conrada Lee. Miała powyżej uszu Davida
Coopera. Głupi drań - jak mu się zdawało, że kim jest? Na początku
ich romans był frajdą. Czerpała przyjemność z romansów z żonatymi
mężczyznami, byli osobną rasą i zawsze wyzwaniem. A także błędnie
założyła, że mógłby jej pomóc w karierze.
Nic. Nie zrobił absolutnie nic. Uzyskanie tytułu Miss Beauty
Maid zdawało się prowadzić w ślepą uliczkę. Nie dał jej nawet
przyzwoitego prezentu, tylko masę niedotrzymanych obietnic. Gdzież
była sławna kurtka z norek, którą miała dostać? Nie chciała od niego
pieniędzy. Jak śmiał oferować jej pieniądze, jak jakiejś taniej kurwie?
Prezenty to była inna sprawa.
- Sknera - wymamrotała pod nosem. Nawet zrzędził na zapłacenie
rachunku w restauracji.
Taksówka podjechała pod hotel. Portier rzucił się naprzód, żeby
jej towarzyszyć przy wejściu do środka. Podeszła chłodno do recepcji.
- Chciałabym rozmawiać z panem Conradem Lee - powiedziała.
Połączyli ją przez wewnętrzny telefon hotelowy. Po niedługiej
chwili telefonistka powiedziała, że nikt nie odbiera.
- Czy mogłaby pani zadzwonić do sypialni? - poprosiła.
Telefon dźwięczał jeszcze kilka razy, zanim słuchawka została w
końcu podniesiona.
- Tak? - Głos był gruby i nieprzyjazny.
- Conrad, mówi Claudia Parker.
- Kto?
- Claudia Parker - powtórzyła cierpliwie. - Nie mogłeś już
zapomnieć poprzedniej nocy.
Nastąpiła krótka pauza, a potem:
- A tak, oczywiście. Jak się masz, skarbie? W czym mogę ci
pomóc?
- Twoja sekretarka zadzwoniła do mnie wcześniej w sprawie
spotkania z tobą jutro wieczorem - byłam na mieście z jednym takim
nudnym facetem i nagle pomyślałam sobie: do diabła z tym, może
spotkamy się dziś.
Roześmiał się, odkaszlnął niezbyt estetycznie i powiedział:
- Słuchaj, skarbie, dziś wieczorem jestem bardzo zajęty.
- Och. - Z tonu jej głosu przebijało rozczarowanie. - Słuchaj, ja
potrafię się bardzo łatwo przystosować, trzy osoby to dla mnie nigdy
tłok.
- Czy masz na myśli to, co mi się zdaje, że masz? - zapytał.
- Oczywiście, że tak - zamruczała jak kot. - Zeszłej nocy byłeś
taki fantastyczny, nie przeszkadza mi dzielenie się tobą z kimś innym.
- Poczekaj chwilę - powiedział Conrad i zakrył ręką słuchawkę.
Czekała cierpliwie i wkrótce Conrad znów się odezwał głosem
pełnym zainteresowania: - Przychodź od razu. Będziemy czekać.
Odwiesiła słuchawkę i poszła niespiesznie do toalety, gdzie przez
dwadzieścia minut poprawiała makijaż i zmieniła uczesanie, tak że
włosy opadały jej gęsto i błyszcząco na ramiona. Wyglądała
wspaniale, bardzo młodo i seksownie. Największe zalety jej figury
ukazywała głęboko wycięta, czarna sukienka.
Pół godziny minęło, nim wreszcie zapukała do drzwi jego
apartamentu. Otworzył natychmiast, odziany w płaszcz kąpielowy w
zielone i pomarańczowe paski.
- Gdzie ty, do kurwy nędzy, się podziewałaś? - zapytał.
Uśmiechnęła się przepraszająco, weszła do salonu i usiadła,
krzyżując starannie nogi, aby się upewnić, że ukazuje maksymalną
część ud. Wiedziała, że wygląda wspaniale.
- Tak mi przykro - powiedziała. - Wiem, że pomyślisz sobie, jaka
jestem straszna. W związku z tym, co powiedziałam przez telefon o
trójkącie i w ogóle. Cóż, przykro mi, ale po prostu nie mogę.
Gapił się na nią z niedowierzaniem.
- Nie możesz? - zapytał grubym głosem.
Pokręciła powoli głową, trzepocząc długimi, czarnymi rzęsami.
- Chyba tak bardzo chciałam znów się z tobą zobaczyć, że po
prostu to powiedziałam - ale naprawdę, to mi nie odpowiada.
- To ci nie odpowiada - powtórzył tępo.
- Tak. - Oblizała wargi, skrzyżowała odwrotnie nogi i czekała.
- Słuchaj, skarbie - powiedział wreszcie. - Zadzwoniłaś do mnie,
kiedy dymałem tę laskę - wskazał na sypialnię - ty zadzwoniłaś do
mnie, kiedy byłem akurat w trakcie. Nikt cię nie prosił - ale
zadzwoniłaś - prosząc, podkreślam: prosząc, żeby się do nas
przyłączyć. I co się dzieje - rozpalasz mnie do białości pomysłem
numeru - przerywam w połowie z tą drugą cizią - czekam przeklęte
pół godziny, a potem wchodzisz tu swoim drobnym kroczkiem,
mówiąc, że nie możesz tego zrobić. - W podnieceniu unosił głos i
teraz prawie krzyczał.
Wstała.
- Cóż mogę powiedzieć? - Podeszła do niego i położyła mu rękę
na ramieniu. - Zeszłej nocy byłam pijana, ale pamiętam ją jako coś
wyjątkowego. Teraz jestem trzeźwa i czy mogę coś poradzić, jeśli nie
chcę się tobą dzielić?
Spojrzał na nią z podziwem.
- Niezła z ciebie spryciara. Przypuszczam, że chcesz, żebym się
pozbył... - Wskazał ręką na sypialnię.
Pocałowała go, przyciskając się do jego ciała.
- O to generalnie chodzi.
Odepchnął ją.
- W porządku, skarbie, ale nie myśl, że mnie kiwasz, bo wiem
dokładnie, co robisz. Tak się składa, że jesteś o wiele seksowniejsza
od niej, więc odprawię ją. O to ci chodzi?
Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.
- Nie wiem, o czym mówisz - powiedziała. - Rób, co chcesz. Jutro
wieczorem będę nadal osiągalna. Mogę w każdej chwili sobie pójść.
Oczami omiótł jej ciało.
- Nie, zostań. Zaczekaj w toalecie.
Uśmiechnęła się i posłusznie weszła do gościnnej łazienki w
korytarzu. Musiała czekać przez pięć minut. Wkrótce usłyszała
wrzaskliwy głos kobiecy, a potem trzask drzwi.
W końcu otworzył z rozmachem drzwi łazienki - wcześniej
zrzucił z siebie swój drgający płaszcz kąpielowy i stał tam bez niczego
z wyjątkiem swojej opalenizny i erekcji.
- Do dzieła, skarbie - powiedział. - Musiałem dać tej cizi pięć
dych zielonych, więc lepiej wynagrodź mi to.
David zaparkował samochód w garażu i wszedł do domu.
Panował w nim dziwny spokój. Sądził, że Linda poszła wcześnie spać,
więc wszedł na górę i zajrzał do dzieci, które spały spokojnie. Janey
obudziła się i sennie poprosiła o szklankę wody. Przyniósł jej, a ona
zarzuciła mu ramiona na szyję i powiedziała:
- Kocham cię, tatusiu.
Ułożył ją z powrotem i wszedł do głównej sypialni. Była pusta.
Zdziwił się nieco. Gdzie Linda? Wiedział, że reszta domu jest pusta.
Musiała pójść do kina albo coś, ale to było bardzo niepodobne do niej.
Sprawdził przez okno i zobaczył, że jej samochodu nie ma na
podjeździe, a potem rozejrzał się za kartką z wiadomością - nie było
żadnej kartki.
Poszedł do pokoju Any i zapukał. Pokojówka podeszła do drzwi,
otulając się przezroczystą, nylonową koszulą nocną. Miała
niefortunny cień wąsa.
- Gdzie jest pani Cooper? - zapytał.
- Wyszła może ósma godzina - odparła Ana.
Jej angielski nie był nadzwyczajny i nie podjęła się ochotniczo
udzielić dalszych informacji.
- Czy powiedziała, dokąd idzie?
- Nie.
- A czy o której wróci?
- Nie.
Rozmowa była skończona. Wrócił do sypialni, wziął prysznic i
zasnął przy czytaniu gazet w łóżku.
W takiej pozycji zastała go Linda po powrocie. Była poruszona:
powiedział, że będzie o północy, a zawsze wracał później, niż mówił.
Na szczęście spał, gdyż jej makijaż był rozmazany, a włosy w
nieładzie. Wiedziała, że gdyby ją zobaczył, wiedziałby. Popędziła do
łazienki, zdjęła ubranie i nałożyła płaszcz kąpielowy. Potem napuściła
wody do wanny. Przynajmniej gdyby teraz się obudził, nie miałoby to
znaczenia.
David się obudził.
- Gdzież, u diabła, się podziewałaś?
- Poszłam do kina. Gdzie byłeś?
- Wiesz, gdzie ja byłem. Filmy kończą się za kwadrans jedenasta -
gdzie byłaś przez ostatnią godzinę?
- Jak sądzę, byłeś z Phillipem - powiedziała, ignorując jego
pytanie.
- Tak - wiesz, że byłem.
- Ja też z nim byłam.
Zagapił się na nią tępo.
- O czym ty mówisz?
- Byłam z nim tak samo jak i ty.
- Czy ty piłaś?
- Nie, Davidzie, nie piłam. Po rozmowie z tobą zadzwoniłam do
domu Abbottsonów i kiedy rozmawiałam z Mary, właśnie wszedł
Phillip i nic nie wiedział o spotkaniu z tobą.
David pomyślał szybko.
- Tak, wszystko się trochę pogmatwało. Myślałem, że Phillip
wróci później, ale potem uświadomiłem sobie, że mówił, że nie może,
więc musiałem wziąć tych ludzi spoza miasta na kolację.
Uniosła brew.
- Ale dopiero co powiedziałeś, że byłeś z Phillipem.
- Tak, cóż, ponieważ wiedziałem, że nie zrozumiesz.
- Miałeś rację, nie rozumiem. A teraz, czy mogę się wykąpać?
- Zachowujesz się tak niedorzecznie, Lindo. - Mówił coraz
głośniej. - Słuchaj, jestem w domu od wielu godzin. Zabrałem tych
trzech ludzi do restauracji u Carla i natknąłem się na Jaya i Lori
Grossmanów. Czy teraz mi wierzysz? Chcą, żebyśmy zjedli z nimi
kolację jutro i zgodziłem się. Możesz ich zapytać, z kim byłem.
Dobrze?
Być może mówił prawdę.
- Och, no dobrze. - Westchnęła ze znużeniem. Była zbyt
zmęczona, żeby walczyć.
Wrócił dumnym krokiem do sypialni. Linda wzięła kąpiel. Ich
myśli krążyły po oddzielnych płaszczyznach. Żadne z nich nie chciało
naprawdę wdawać się w długie dyskusje o tym, gdzie byli, gdyż był to
teren niebezpieczny dla obojga.
Kiedy przyszła do łóżka, pomyślał, że Linda dobrze wygląda w
długiej, jedwabnej koszuli nocnej, która ponętnie przylegała do ciała.
Przerwał milczenie.
- Gdzie chciałabyś zjeść jutro kolację?
Dała wymijającą odpowiedź:
- Obojętnie.
- Jay mówi, że Lori chce pójść do Savoy Grilla - to trochę
stereotypowe, ale ponieważ są gośćmi, powinniśmy chyba zrobić im
tę grzeczność.
- Chyba tak. - Zgasiła światło po swojej stronie łóżka i ułożyła się
plecami do niego.
- Co nowego u dzieci?
- Nic szczególnego.
Zapalił papierosa.
- Nie jestem zmęczony - mruknął.
- Może poczytasz? Na stoliku leży książka, którą zacząłeś trzy
miesiące temu.
- Nie mam ochoty na czytanie.
- To zgaś światło i śpij.
- Ładna koszula, nowa?
- Nie. Noszę ją od dwóch lat - westchnęła cierpliwie, pragnąc,
żeby David po prostu się zamknął.
Przechylił się i chwycił dłonią jej lewą pierś. Natychmiast się
cofnęła. O Boże, nie, pomyślała, nie dziś - proszę, Boże, nie dziś. Po
tych wszystkich nocach, kiedy tu leżałam i pragnęłam go, nie mógł
wybrać dzisiejszej nocy.
Przesunął się za nią w poprzek łóżka.
- O co chodzi?
- O nic. - Zmusiła się, żeby odwrócić się do niego twarzą.
Na szczęście wziął ją szybko. Już dawno temu zrezygnował ze
wstępów. Stosunek seksualny z Davidem nie dawał jej absolutnie
żadnej przyjemności. Czuła się apatyczna i wykorzystana.
Zastanowiła się mgliście, czy wszyscy mężczyźni stają się tacy po
ślubie. Na początku bardzo pragną cię zadowolić, podnieceni do
szpiku, jeśli pieścili cię przez pół godziny. Ale po małżeństwie -
szybki stosunek i to wszystko.
- Było cudownie - powiedział. - A tobie?
Zasymulowała przyjemność.
- Cudownie. - Powtórzyła jego przymiotnik, nie potrafiąc
wymyślić nic innego.
Zgasił światło.
- Dobranoc.
Zacisnęła oczy, żeby powstrzymać łzy.
- Dobranoc.
David leżał i myślał, jaka to dziwka z tej Claudii. Linda leżała i
myślała, jaki męski i czuły był Paul. W końcu oboje zasnęli.
10
- Chcę zostać na noc - powiedziała Claudia, przeciągając się
ospale.
Conrad rozmawiał przez telefon z obsługą hotelu. Siedział na
skraju łóżka, ze zwałami opalonego ciała wokół tułowia i łysą czaszką
błyszczącą od potu.
- Mówi Mr Lee, apartament 206 - przyślijcie mi sześć cienko
posmarowanych masłem grzanek z kawiorem - najlepszego gatunku. I
wiaderko z lodem, szklankę mleka i porcję lodów czekoladowych. -
Zerknął na Claudię: - Chcesz coś, skarbie?
Potrząsnęła przecząco głową. Znów odezwał się do telefonu:
- Dodajcie tort czekoladowy i śmietankę - dzbanek śmietanki. W
porządku, to wszystko. Pospieszcie się.
- Zostanę na noc - oznajmiła Claudia.
- Po co chcesz to zrobić?
- Bo chcę jutro iść z tobą do studia, tak jak obiecałeś. Nie
spuszczę cię z oka!
Roześmiał się.
- Skarbie, jesteś rewelacyjna! Byłem żonaty trzy razy i myślałem,
że nieźle znam cizie, ale z tobą to co innego.
Claudia też się roześmiała, odrzucając głowę do tyłu, tak że włosy
opadły jej wokół twarzy.
- Czy wolałbyś, żebym była nieszczera? - zapytała. - Nie jestem
jakimś naiwnym towarkiem. Lubię cię. Ale nie rozumiem, dlaczego
nie miałbyś mi pomóc.
- Niczego ci nie obiecywałem.
- Owszem, obiecałeś mi próbę.
- No dobrze, obiecałem ci próbę. A co jeśli paskudnie
wypadniesz?
- Nie wypadnę paskudnie. - Uśmiechnęła się. - Może nie umiem
grać, ale na zdjęciach wychodzę jak marzenie! I jestem pewna, że w
takim filmie, jaki robisz, możesz coś dla mnie znaleźć.
Przy drzwiach sypialni rozległo się dyskretne pukanie.
- Przyniosłem pańskie zamówienie - powiedział głos.
Conrad stoczył się z łóżka i sięgnął po jedwabny szlafrok w
barwny i kunsztowny deseń.
Boże, jesteś stary i tłusty, pomyślała Claudia.
- Podoba mi się twój szlafrok, kochanie - zamruczała jak kot.
- Od Simpsona - odparł zadowolony.
Złapał jakieś drobne ze stolika i zniknął w drugim pokoju.
Claudia przekulała się po łóżku, owijając się w pościel.
- Dostanę się do tego cholernego filmu, nawet jeśli mnie to
wykończy - wymamrotała do siebie. - Nie na darmo rżnęłam się z
nim!
Wrócił do sypialni, chrupiąc grzankę.
- Co za paskudny kawior; chcesz gdzieś wyjść?
- Która godzina? - zapytała zdziwiona.
Sprawdził na dużym, złotym zegarku.
- Wpół do drugiej; gdzie mają otwarte?
Pomyślała szybko. Jeśli wyjdą, chciała mieć pewność, że potem
wróci do hotelu razem z nim. Twardo postanowiła trzymać się go,
dopóki jej nie załatwi próbnych zdjęć.
- Wszystkie kluby są otwarte mniej więcej do czwartej - odparła. -
I możemy się zatrzymać w moim mieszkaniu, abym mogła wziąć na
jutro jakieś ciuchy do założenia w studiu. Świetny pomysł. -
Wyskoczyła z łóżka.
Przyjrzał się badawczo jej sylwetce.
- Wiesz, masz wspaniałe ciało. Co byś powiedziała na pojawienie
się na ekranie nago?
- Nie myślałam o tym, naprawdę.
- Pomyśl. Jest rola, do której mogłabyś się nadawać. Mogę cię
przetestować.
- Kiedy? - Jej zielone oczy zabłysły.
Poszli do nowej dyskoteki - u Charliego Browna. Klub był
zatłoczony, ale wciśnięto ich do już i tak pełnego stolika dzięki temu,
że Conrad wsunął pieniądze do ręki kierownikowi sali. Płyty grały tak
głośno, że nie można było usłyszeć własnego głosu.
Na malutkim parkiecie pary gorączkowo tłoczyły się ze sobą.
Była tam garstka znanych ludzi, wiele dziewczyn o długich, prostych
włosach zakrywających połowę twarzy i kilku przedstawicieli
najnowszych grup rockowych, którzy paradowali z włosami tak
długimi, jak u dziewczyn. Było bardzo ciemno.
Przy ich stoliku siedział fotograf, którego Claudia znała.
Pocałowała się z nim na powitanie i przedstawiła go Conradowi.
Przyszedł zjedna z najmodniejszych modelek, wysoką, szczupłą
dziewczyną, która nieziemsko wychodziła na zdjęciach.
Claudia nie mogła usiedzieć na miejscu; muzyka porywała ją
wielkimi falami.
- Chcesz zatańczyć? - zapytała Conrada.
Potaknął głową i przedarli się na parkiet, gdzie Claudia rzuciła się
bez pamięci w wir dzikich, krętych obrotów, podczas gdy Conrad po
prostu stał w miejscu, wykonując niemrawe podrygi. Było gorąco i
pot zaczął mu spływać po twarzy.
Myślisz, że taki z ciebie prawdziwy playboy, pomyślała Claudia.
Nie wiesz, że jesteś na to za stary?
- Kochanie, szałowo tańczysz! - powiedziała.
- Skarbie! - Głos był łatwy do rozpoznania. Tuż obok nich na
parkiecie stała Shirley razem z hrabiczem Jeremym.
- Gdzie twój boski chłopak?
Claudia się uśmiechnęła.
- Myślałam, że idziecie do Windsoru - krzyknęła.
- Poszliśmy, ale tam było absolutnie zbyt strasznie. To znaczy,
prawie pusto. Potrafisz sobie wyobrazić coś okropniejszego?
Hrabicz Jeremy potaknął gwałtownie głową na znak, że się z tym
zgadza.
Tymczasem Conrad już się obficie pocił.
- Usiądźmy - powiedział słabo.
- Kochanie, za chwilę do was przyjdziemy. Gdzie siedzicie?
Claudia uśmiechnęła się i kiwnęła ręką, udając, że nie usłyszała.
Nie uśmiechała jej się myśl o ponownym ugrzęźnięciu w
towarzystwie Shirley i Jeremy'ego.
Kiedy wrócili do stolika, panował tam jeszcze większy tłok i
ludzie zaczęli się mocno ścieśniać, żeby zrobić im miejsce.
- Bardzo mi się podobał pański film - powiedziała modelka do
Conrada. - Czy będzie pan robił nowy w naszym kraju?
Fotograf poprosił Claudię do tańca. Przyjęła zaproszenie, niezbyt
paląc się do pozostawienia chudej modelki flirtującej z Conradem, ale
ubóstwiała tańczyć, a Giles, fotograf, był ognistym tancerzem. Kiedyś
pozwoliła sobie na krótki romans z nim, ale potem zdecydowali, że
większą frajdą będzie pozostanie na stopie koleżeńskiej. Za bardzo
przypominali siebie nawzajem, żeby być kochankami.
Od czasu do czasu, jeśli jedno z nich nie miało konkretnego
zajęcia, dzwonili do siebie i spędzali wspólnie wieczór, i jeśli mieli na
to ochotę, kończyli w łóżku. Ale był to w zasadzie związek brat-
siostra, z niewielką domieszką seksu. Giles był bardzo przystojny ze
swoją urodą ciemnego Hiszpana. Kobiety szalały za nim, a jego usługi
fotografa mody i towarzystwa cieszyły się popytem.
- Co to za tatuńcio? - zapytał cynicznie. - Cindy mówi, że to
wielki potentat hollywoodzki, a mnie się zdaje, że ona ma pociąg do
wielkich potentatów hollywoodzkich.
- Możesz jej powiedzieć, żeby trzymała swoje sztuczne paznokcie
z dala od tego, on już jest zajęty.
Odtańczyli wspólnie taniec rytualny - on stał bardzo spokojnie i
wykonywał rytmiczne, seksowne podrygi, a ona odstawiała przed nim
prawie że taniec brzucha.
- Masz ochotę na sztacha „marychy"? - zapytał rozmownie.
Zerknęła na ich stolik. Jeszcze więcej ludzi dosiadło się do niego i
wydawało się, że Conradowi sprawia wielką przyjemność zamawianie
drinków i głośne rozmawianie, przy którym dużo machał rękami.
- Tak, świetny pomysł - odparła.
Czmychnęli z parkietu i wymknęli się na balkon, który rozciągał
się wzdłuż połowy klubu. Było tam wietrznie i zadziwiająco
spokojnie, gdyż okna i drzwi klubu były dźwiękoszczelne.
Giles zapalił skręta i podawali go sobie na przemian, zaciągając
się głęboko.
- Muszę wpaść w odpowiedni nastrój, żeby dymać tego
chudzielca - powiedział. - Robimy duży zestaw zdjęć do „Vogue'a" i
chcę, żeby panowała między nami odpowiednia atmosfera. Chryste,
mówię ci, to tak jakby walić szkielet!
Oboje zachichotali.
- Masz kupę szczęścia - roześmiała się Claudia. - Co powiesz na
mojego partnera? Pociągający, co?
- Zaproponowałbym czworokąt - powiedział Giles - ale wiem, że
to by się tylko skończyło na tym, że robilibyśmy to sami ze sobą, więc
co za sens?
Oboje pokładali się ze śmiechu, a potem Claudia powiedziała:
- Lepiej wracajmy do środka.
- Co jest grane? - zapytał Giles. - Masz zamiar zostać wielką
gwiazdką filmową?
- Gwiazdą, skarbie, gwiazdą.
Weszli z powrotem w hałas i upał i powrócili do stolika. Cindy
słuchała uważnie długiej, nudnej opowieści Conrada o tym, jak po raz
pierwszy przyjechał do Ameryki w wieku czternastu lat. Do stolika
wcisnęli się również Shirley i hrabicz Jeremy.
- Kochanie, co za fascynujący człowiek! - oświadczyła Shirley z
zapartym tchem. - Taka historia! - Uśmiechnęła się afektowanie do
Gilesa. - Cześć, dziecinko.
- Cześć, Shirley, jak interesy?
- Interesy?
Roześmiał się.
- Daj spokój, skarbie.
- Słuchaj, staruszku - wyjąkał Jeremy - podobały mu się te
zdjęcia, które zrobiłeś Shirley - bombowy komplet.
- Jestem bombowym fotografem - przedrzeźniał Giles.
Claudia zdecydowała, że czas najwyższy, aby wkroczyła między
Conrada i pełne uwielbienia spojrzenie Cindy. Owinęła ramię wokół
jego szyi i szepnęła mu coś do ucha. Wyglądał na zdziwionego.
- Tutaj? - zapytał. - Teraz?
Zachichotała.
- Nikt nie zobaczy. Chcesz, żebym to zrobiła?
Roześmiał się ochryple.
- Ognista z ciebie cizia. Zachowaj to na później, co?
Conrad zamówił szampana dla całego stolika i wszyscy
przystąpili do porządnego i prawdziwego urżnięcia się.
- Mam zamiar urządzić wielkie przyjęcie jutro wieczorem -
oznajmił.
Claudia była zachwycona.
- Dla mnie, kochanie?
- Tak, dla ciebie, dla każdego - wszyscy jesteście zaproszeni.
- O rany, ale bomba - powiedziała z wibracją Shirley. - Gdzie i o
której godzinie, kochanie?
- Powiedzmy w moim hotelu Plaza Carlton, zarezerwuję tam
prywatny pokój, około dziesiątej.
- Szałowo - powiedziała Claudia. - Czy wszyscy słyszeli? Jutro o
dziesiątej. - Pocałowała Conrada w ucho. - Idę tylko do ubikacji, zaraz
wracam.
Przedarła się przez zatłoczone stoliki do recepcji.
- Chcę szybko zadzwonić - powiedziała do dziewczyny siedzącej
za biurkiem.
- Proszę bardzo - powiedziała dziewczyna, przesuwając aparat.
Było już po trzeciej nad ranem. Wykręciła powoli numer, dziwny
uśmieszek igrał na jej ustach.
Po drugiej stronie odezwał się zaspany męski głos.
- Cześć, Davidzie, kochanie - szepnęła. - Wspaniale się bawię, a
ty? - Natychmiast odłożyła słuchawkę. - Tylko powiadamiam mojego
męża, że jest klawo - powiedziała do zdziwionej dziewczyny i
wpłynęła z powrotem na salę.
Przebudzenie następnego ranka nie było zbytnią frajdą.
Zobaczenie Conrada śpiącego obok niej jak niezadowolony kloc
wywołało rewolucję w jej żołądku. Miała ociężałą głowę, a skóra
przypominała zużyty pergamin. Dotarła do łazienki i wzięła
lodowatozimny prysznic. To była udręka absolutnie mrożąca, ale
późniejsze efekty czyniły ją opłacalną.
Rano nie wrócili do hotelu Conrada, lecz wylądowali w jej
mieszkaniu. Po prysznicu ubrała się starannie i nałożyła drobiazgowy
makijaż, zwarta i gotowa, aby towarzyszyć Conradowi do studia.
Potem zaparzyła kawę i w końcu potrząsnęła nim.
To było nieprzyjemne przebudzenie. Pokasływanie i charczenie
wydobywało się mu z gardła, do tego przekrwione oczy, paskudny
zapach z ust i odór ciała.
- Chryste, która godzina? - wymamrotał; uniwersalny okrzyk
ludzi budzących się w cudzym mieszkaniu.
- Dziesiąta. - Podała mu filiżankę kawy.
- Gdzie telefon? - zapytał pilnie.
Pomacała ręką pod łóżkiem i zlokalizowała aparat, który zeszłej
nocy wyłączyła z kontaktu.
Zadzwonił do swojej sekretarki i podał jej wykaz instrukcji.
- Muszę wracać do hotelu i przebrać się - powiedział, z trudem
zakładając ubranie.
- Jadę z tobą.
- Po co?
- Na próbne zdjęcia, które mi obiecałeś.
Zagapił się na nią.
- Nie zapomnę o twoich przeklętych zdjęciach, ale nie można tego
załatwić ot tak sobie, dzisiaj. Trzeba to przygotować.
- Będę przy tobie, jak będziesz to przygotowywał.
Pokręcił głową.
- Nie rezygnujesz, prawda? - Podniósł słuchawkę i znów
zadzwonił do swojej sekretarki. - Słuchaj, chcę, żeby załatwiono
próbne zdjęcia dla panny Claudii... - Spojrzał na nią tępym wzrokiem.
- Parker - podpowiedziała szybko.
- Parker. Załatw to jak najszybciej. W sprawie szczegółów
zadzwoni do ciebie później jej agent. - Odłożył słuchawkę. - W
porządku, skarbie?
Pocałowała go.
- Jeszcze jak! Słuchaj, chyba nie zapomniałeś o swoim
dzisiejszym przyjęciu.
- Przyjęciu?
- Tak. Nie pamiętasz? Zaprosiłeś masę ludzi na przyjęcie dziś
wieczorem w twoim hotelu.
- A tak, zgadza się. Zajmę się tym. Zobaczymy się później.
- Przyjdę kilka godzin wcześniej, na wypadek gdybyś czegoś
potrzebował.
- Jeśli będę się czuł tak jak teraz, nie będę potrzebował niczego...
ale nigdy nic nie wiadomo. - Roześmiał się sprośnie i wyszedł.
11
Linda zatelefonowała do Paula do pracy, jak tylko dzieci poszły
do szkoły, a David do biura. Paul usilnie pragnął się z nią zobaczyć.
- Nie dam rady - powiedziała.
Mówił bardzo przekonująco i w końcu zgodziła się z nim spotkać
podczas przerwy na lunch.
Był rześki, słoneczny dzień i spotkali się w Green Park. Nigdy
przedtem nie widziała go w garniturze i niezbyt dobrze w nim
wyglądał. Linda doszła do wniosku, że pewnie dlatego, iż ubranie
kupione było w sklepie. David miał garnitury zawsze szyte na miarę.
Spacerowali, trzymając się za ręce, ale Linda nie czuła się
swobodnie. Czuła, że jest ubrana zbyt wystawnie w eleganckim
kostiumie z odpowiednio dobranymi butami i torebką z krokodylowej
skóry. Wiedziała, że wygląda niewłaściwie, spacerując ze splecionymi
rękami z Paulem Bedfordem w Green Park. Nie chodziło o to, że
czuła się stara, lub przynajmniej starsza od niego, ale czuła się - mimo
tego, że nie chciała się tak czuć - jak gdyby chodziła po slumsach.
- O czym myślisz? - zapytał. - Czy coś cię gryzie?
- Sama nie wiem, Paul. To wszystko jest takie niewłaściwe. Po
prostu nie jestem z tych kobiet, które mogą się angażować w romanse.
Mam dzieci i dom, i czuję, że muszę ciągle próbować z moim mężem.
Nie mogę po prostu zrezygnować z wszystkiego i zaangażować się z
tobą. To nie jest właściwe.
Zirytował się.
- O co chodzi, Lindo? Boisz się, że utracisz bezpieczne życie, jeśli
David się dowie?
- Nie. Boję się, że stracę szacunek dla siebie.
Przez jakiś czas spacerowali w milczeniu, po czym Paul zapytał:
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Chcę powiedzieć, że nie mogę prowadzić podwójnego życia.
Chcę to przerwać teraz, zanim zrobi się z tego coś poważniejszego.
Paul mówił posępnym głosem:
- Nie chcę, żebyś mnie zostawiała. Cały czas czekałem na kogoś
takiego jak ty. Jesteś serdeczną osobą. Ja potrzebuję serdecznej osoby.
Nie będę żądał od ciebie niczego, chcę tylko się z tobą widzieć, kiedy
jesteś wolna.
- To za mało dla każdego z nas - powiedziała łagodnie. - Uważam,
że nie powinniśmy się już więcej widywać. - Cofnęła rękę.
Nastrój, Paula się zmienił.
- Jesteś jak wszystkie inne. Powinienem wiedzieć, że w głębi
duszy jesteś bezwzględną dziwką, która boi się stracić wszystkie
swoje wygody domowe. Wszystkie macie serca jak cholerne
kalkulatory.
- Przykro mi, Paul. Nie chcę się kłócić, ale to koniec.
- Czy tego naprawdę chcesz? - spytał spiętym głosem.
- Tak.
Uśmiechnął się do niej szyderczo.
- Cóż, cholernie łatwo dałaś się zaciągnąć do łóżka i byłaś niezła
jak na starą sztukę.
Odwróciła się i zaczęła szybko odchodzić.
- Kto cię będzie teraz posuwał, ty napalona dziwko! - krzyknął za
nią w gniewie.
Poczuła, jak rumieniec oblewa jej twarz i zaczęła biec, nie
zatrzymując się, dopóki nie dobiegła do samochodu. Pojechała do
domu; przez całą drogę zimne łzy spływały jej po twarzy.
Grossmanowie siedzieli w barze swojego hotelu. Lori wyglądała
ozięble w bladoliliowej szyfonowej sukience, z drobiazgowo
ufryzowanymi, srebrnymi lokami zaczesanymi do tyłu i głębokim
dekoltem ukazującym w pełnej krasie gładkie jak atłas, białe piersi.
Cooperowie przyjechali na czas. Linda miała na sobie czarną
sukienkę z jedwabiu i bladobeżowy szal z norek. David był ubrany
stereotypowo: w bardzo ciemnoniebieski garnitur, białą koszulę,
niebieski krawat i duże, szafirowe spinki do mankietów.
Wszyscy wypili po drinku i pojechali do Savoy Grill.
Jay ożywiał wieczór zabawnymi opowieściami o Hollywoodzie.
David gawędził po przyjacielsku o interesach i polityce. Obie panie
przeważnie milczały. Lori była najwyraźniej rozczarowana, że nie
przyszła księżniczka Małgorzata. Narzekała na brak lodu w drinkach i
często sprawdzała makijaż.
Jay w końcu powiedział:
- Na litość boską, przestań patrzeć w lusterko - wszyscy wiemy,
że jesteś piękna; dlatego cię poślubiłem, nieprawdaż?
Po tej uwadze Lori często wydymała wargi. Kiedy byli na etapie
picia kawy, Jay zaproponował:
- Hej, może wpadniemy na party, które Conrad urządza dziś
wieczorem. Obiecaliśmy, że się zjawimy.
- Jestem zmęczona - powiedziała przepraszająco Linda. - Dzisiaj
był pierwszy dzień dzieci w szkole i po tych wszystkich
przygotowaniach jestem naprawdę wykończona.
- Daj spokój, Lindo - wtrącił jowialnie David. - Pójdziemy na
godzinę. - Był raczej zadowolony z siebie, że przez cały dzień nie
zadzwonił do Claudii. Mała puszczalska, niech ma nauczkę. I
pomyśleć tylko, że zatelefonowała do niego w środku nocy, żeby
wzbudzić w nim zazdrość. On jej pokaże. Będzie musiała przyjść na
kolanach prosić go o przebaczenie.
- Tak, Lindo, musisz koniecznie z nami pójść - upierał się Jay. -
Będzie zabawnie, obiecuję ci.
- Ale tylko na godzinę - zgodziła się niechętnie.
Poszła z Lori do damskiej toalety, gdzie pomiędzy nakładaniem
pudru i różu żona Jaya powiedziała przeciągle:
- Ten sukinsyn myśli, że jestem cholerną idiotką. Dowie się, kto
jest idiotą, kiedy dostanę połowę wszystkiego, co ma.
- Słucham? - zapytała uprzejmie Linda.
- Takie jest prawo kalifornijskie. Wiem, że takie jest prawo
kalifornijskie. - Po tym stwierdzeniu Lori zapadła w milczenie,
nakładając starannie kolejną warstwę błyszczyka do ust.
Kiedy przyjechali do hotelu, przyjęcie rozkręciło się na dobre.
Jakieś sześćdziesiąt, siedemdziesiąt osób było już na miejscu i przez
cały czas dochodzili następni goście. Olbrzymie bufety z jedzeniem
zajmowały jedną stronę pokoju, trzy bary rozmieszczono na
strategicznych
pozycjach,
a
ludzie
tańczyli
przy
muzyce
sześcioosobowego zespołu.
Przepchnęli się do najbliższego baru i zamówili drinki. Wydawało
się, że Jay zna sporo ludzi. Przedstawiał wszystkich i wkrótce David
gawędził swobodnie z różnymi osobami.
- Chodź ze mną znaleźć Conrada - powiedział Jay do Lindy. -
Muszę dać mu znać, że się zjawiłem.
Znaleźli Conrada siedzącego przy stole: jadł lody czekoladowe i
popijał czystą whisky. Claudia siedziała u jego boku: miała na sobie
jaskrawoczerwoną, pofałdowaną sukienkę i masę sztucznych
diamentów.
Conrad przywitał ich dobrotliwie i zaprosił do stolika,
przesuwając w tym celu dwoje innych ludzi.
- Przypominasz sobie panią Cooper - Lindę - powiedział Jay.
- Jasne, jasne, co myślisz o przyjęciu? Wiem, jak te rzeczy robić,
co?
- Niewątpliwie - odparł Jay z podziwem.
- Witam, pani Cooper - powiedziała Claudia bełkotliwym głosem.
Od kilku godzin piła równo. - Czy jest też pan Cooper?
- Tak - odparła Linda. - Czy ma pani do niego jakąś sprawę?
- Tak, prawdę mówiąc mam. - Przewróciła kieliszek na stole;
ciemny alkohol rozlał się rozległą plamą na obrusie. - Chcę mu
powiedzieć, co może zrobić ze swoją cholerną kampanią Beauty
Maid. Może wsadzić ją sobie w dupę; to właśnie może z nią zrobić. -
Czknęła.
Linda patrzyła na nią chłodnym wzrokiem.
- Dopilnuję, żeby usłyszał tę wiadomość, kochanie - powiedziała i
odwróciła się, żeby porozmawiać z Jayem.
Claudia wstała.
- Chyba sama mu przekażę tę cholerną wiadomość - wymamrotała
i oddryfowała niepewnym krokiem.
- Co z nią jest? - zapytała Linda.
Jay wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia. Co jest z twoją przyjaciółką, Con?
Conrad się roześmiał.
- Ta cizia jest stuknięta. Obiecałem jej rolę w filmie. Woda
sodowa uderzyła jej do głowy.
- Jaką rolę?
- Myślałem o półnagiej cizi stojącej obok napisów w filmie, coś w
rodzaju numerów z rozdartą szatą niewolnicy. Ta mała ma wspaniałe
ciało i jeśli dobrze wyjdzie na zdjęciach, wykorzystamy ją. Co ty na
to?
- Świetnie - odparł Jay z uśmiechem. - Wygląda to na numer z
dużą klasą!
Linda wstała od stołu.
- Przepraszam na chwilę - powiedziała.
Przeszła się po pokoju w poszukiwaniu Davida, ale nie mogła
znaleźć ani jego, ani też dziewczyny. Westchnęła. Prawdopodobnie to
nic takiego; głupia dziewczyna była pijana.
Dostrzegła Lori w otoczeniu grupy mężczyzn pełnych podziwu i
podeszła do niej.
- Cóż, tam, skąd pochodzę, kobiety są traktowane jak damy -
mówiła Lori. - Rozumiecie...
- Widziałaś Davida? - przerwała Linda.
- Tak. - Ledwie obrzuciła Lindę spojrzeniem. - Wyszedł na taras.
To głupota, pomyślała Linda, nie powinnam go tak tropić, to
dziecinada. Przedostała się na taras i zastała tam pustkę.
W chwili, gdy odchodziła, usłyszała cichy, gardłowy chichot.
Jeszcze raz rozejrzała się po tarasie i dostrzegła w narożniku parę
zamkniętą w mocnym uścisku.
Wycofała się w cień i zbliżyła ostrożnie. Dziewczyna przyciągała
głowę mężczyzny do swojej piersi, która wystawała z górnej części jej
sukienki. Pieściła go intymnie.
- Nie ma bardziej szalonej od ciebie, Claudio - powiedział
półgłosem. - Jesteś absolutnie najlepsza. - Teraz zsunął z niej
sukienkę, tak że zawisła wokół talii. - Tak bardzo za tobą tęskniłem.
Jedna noc bez ciebie to było piekło.
Wstrząśnięta i przepełniona obrzydzeniem, Linda wycofała się.
Tym mężczyzną był David. Jej mąż. Jej niewierny, kłamliwy mąż.
Udało jej się wrócić do środka. W oszołomieniu skierowała się do
drzwi.
Jay chwycił ją za ramię.
- O co chodzi? Strasznie wyglądasz. Co się stało?
Spojrzała na niego niewidzącymi oczami.
- Muszę stąd wyjść - wymamrotała, odpychając jego rękę i
ruszając do drzwi.
Znów schwycił mocno jej ramię i zaprowadził ją do najbliższego
baru.
- Duży koniak dla tej pani i to szybko - powiedział. - A teraz
powiedz mi, co się stało. - Wziął jej dłoń w swoją rękę i mocno ją
uścisnął. - Powiedz mi - powtórzył łagodniejszym głosem.
Spojrzała na niego oczami, w których widać było tylko szok.
- Podejrzewałam, że robi skoki na bok, może raz na jakiś czas na
delegacjach, ale to... w mojej obecności. To straszne.
Kelner przyniósł koniak, który piła dużymi łykami.
- Ja... szukałam Davida. Chciałam go ostrzec przed tą pijaną
flądrą. Lori powiedziała, że jest na tarasie. Wyszłam i on tam z nią
był. Robili necking; ona miała do połowy zdjętą sukienkę. Mówili
sobie te rzeczy...
- O Boże! - powiedział Jay. - Ten głupi sukinsyn. Słuchaj,
dziewczyna była pijana. Może usiłował się jej pozbyć.
W oczach Lindy pojawiła się pogarda.
- Takimi słowami jak: „Jedna noc bez ciebie to było piekło".
- Co chcesz zrobić? - zapytał Jay. - Czy mam cię odwieźć do
domu?
Pokręciła głową.
- Cóż mogę zrobić? Dla mnie to koniec. Skończyłam z nim. Chcę
rozwodu. - Głos jej się trząsł. - Nie chcę już więcej z nim rozmawiać.
- Posłuchaj, nie podejmuj decyzji, kiedy jesteś wytrącona z
równowagi. Pozwól, że cię odwiozę do domu. Zaraz potem tu wrócę i
porozmawiam z Davidem, powiem mu, żeby nie wracał dziś do domu.
Roześmiała się gorzko.
- Powiedz mu, żeby już nigdy nie wracał do domu. Powiedz mu,
żeby poszedł do swojej „absolutnie najlepszej", małej fladry. Powiedz
mu, że może robić, co chce, bo mnie już to nic nie obchodzi.
Skończyłam. - Wypiła jeszcze jeden duży łyk koniaku. - Za chwilę się
rozpłaczę; proszę, zabierz mnie stąd.
Złapali taksówkę przed hotelem. Linda martwiła się, że albo Lori,
albo David zauważą, że ich nie ma i że być może David popędzi za
nią do domu, ale Jay ją uspokoił:
- Wrócę na przyjęcie w ciągu godziny i jeśli zauważy twoją
nieobecność, będzie cię szukał wśród gości. Jeśli chodzi o Lori, ona
nawet nie zauważy, że mnie nie ma.
Linda westchnęła:
- Czuję się taka zażenowana, że odciągam cię i w ogóle. Ta cała
sytuacja jest taka obrzydliwa.
- Nie czuj się zażenowana. - Chwycił ją pokrzepiająco za rękę. -
Jeśli to cię trochę pocieszy, ja sam byłem kiedyś wplątany w
dokładnie taką samą sytuację. W Hollywoodzie, na naprawdę
wystrzałowym przyjęciu, zniknęła moja pierwsza żona, Jenny.
Szukałem jej wszędzie i w końcu znalazłem w łóżku z gospodarzem.
Więc widzisz, że ja to n a p r a w d ę rozumiem.
- I co zrobiłeś?
- Byłem osłem. Dałem jej jeszcze jedną szansę, pewnego dnia
wróciłem wcześniej do domu i zastałem ją, jak się waliła z posłańcem.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu, po czym Jay powiedział:
- Chyba niektórym ludziom wystarcza jedna kobieta lub jeden
mężczyzna, ale nie tym, których ja znam. Sądzę, że człowiek dostaje
w życiu to, na co zasługuje. Miałem trzy żony, każda z nich była
piękną dziewczyną posiadającą mniej więcej tyle rozumu, co królik.
To chyba u mnie choroba: poślubiam głupie, tępe, piękne cizie.
Linda się zawahała.
- Ja... zdradziłam Davida w tym tygodniu. Pierwszy raz w ciągu
jedenastu lat małżeństwa. Tak mi teraz wstyd z tego powodu. To był
chłopiec dwudziestodwuletni, nie wiem dlaczego... - Zawiesiła głos.
David nie tknął mnie od miesięcy, byliśmy tacy dalecy od siebie,
nigdy go nie było w domu. To się po prostu zdarzyło. Przypuszczam,
że jestem równie winna.
- Nigdy nie czuj się winna. Jaki z tego pożytek? Odeśpij problemy
i sprawdź, jak się czujesz rano. Masz małe dzieci, więc nie podejmuj
pochopnych decyzji.
- Dobranoc, Jay; dziękuję za wszystko.
- Lindo, jutro do ciebie zadzwonię. Śpij spokojnie; wszystko się
dobrze ułoży.
Claudia znalazła Davida w grupie Lori. Zaszła go po cichu od tyłu
i przycisnęła się ciałem do jego pleców. Rękami zakryła mu oczy i
wysepleniła głosem w stylu Marilyn Monroe:
- Zgadnij kto, skarbie.
Nie można było się pomylić co do tego ciała. Był zdziwiony i
ostro podniecony. Wywierała na nim najbardziej nieprawdopodobny
efekt; wystarczyło, że wiedział, iż ona tam jest, i już jej pragnął.
Obrócił się powoli, rozglądając się wokoło, czy nie ma gdzieś
Lindy w zasięgu wzroku. Nie było jej.
- Cześć, Claudio.
- Cześć, Claudio. - Przedrzeźniała jego głos. - Czy nie zostanę
lepiej przywitana? A propos, swoją kampanię Beauty Maid możesz
sobie wsadzić w dupę.
Wszyscy obecni w grupie, z którą stał, włącznie z Lori, słuchali z
zainteresowaniem.
Mocno schwycił Claudię za ramię, robiąc siniec na jej ciele.
- Chodźmy poszukać Lindy - powiedział, odchodząc i ciągnąc ją
za sobą.
- Chodźmy poszukać Lindy! - powtórzyła z niedowierzaniem. -
Chyba żartujesz!
Wyprowadził ją na taras i znalazł odosobniony, ciemny kąt. Gdy
tylko ją puścił, owinęła ramiona wokół jego szyi i pocałowała go.
- Tęskniłeś za mną? - szepnęła. - Miałam zamiar być taka
wściekła na ciebie, ale nie mogę. - Zachichotała. - Wiesz, jestem
zalana.
- Jesteś dziwką, że zostawiłaś mnie siedzącego w tamtej
restauracji i zadzwoniłaś w środku nocy. Ty miałaś zamiar być na
mnie wściekła. A ja?
Skubnęła jego ucho, ocierając się o niego ciałem. Jej sukienkę
podtrzymywały dwa cienkie ramiączka. Zsunął je, ściągając sukienkę
do połowy. Nie miała nic pod spodem. Wygłodniałymi ustami dotknął
jej piersi.
Zniknął wszelki rozsądek. Był z Claudią i musiał ją posiąść. Nie
miało znaczenia, że znajdowali się w miejscu publicznym. Że gdzieś
w pobliżu była jego żona. Że ktoś mógł nadejść.
Było ciemno. Zepchnął ją na zimny beton i podniósł dolną część
sukienki. Nie miała na sobie majtek.
Wziął ją szybko. Po minucie było już po wszystkim.
- Chryste! - wymamrotał. - Chryste!
Leżała tam chichocząc, sukienkę miała zebraną w fałdy wokół
pasa. Podciągnął ją na nogi i rozejrzał się, doznając uczucia ulgi, że
nikt ich nie zauważył. Claudia zachowywała się obojętnie.
- Musimy wrócić oddzielnie - powiedział.
- Pieprzę cię! - odparła.
- Właśnie to zrobiłaś. - Poprawił krawat i otarł twarz chusteczką,
żeby usunąć wszelkie ślady pomadki. - Jutro do ciebie zadzwonię.
Wyrwę się wcześniej z biura i przyjdę. Mam dla ciebie niespodziankę.
- Zawsze masz dla mnie niespodziankę. Jesteś mężczyzną,
któremu wiecznie stoi! - Roześmiała się. - Co za tytuł do serialu
telewizyjnego, już to widzę: Człowiek, któremu wiecznie stoi, w roli
głównej Dick Hampton!
Pocałował ją.
- Idź pierwsza; idź prosto do łazienki, wyglądasz nieporządnie.
- Dziękuję uprzejmemu panu. Jesteś pewien, że już ze mną
skończyłeś?
- Bądź grzeczną dziewczynką. Spróbuję zadzwonić do ciebie
później.
Wyciągnęła język, poruszając nim sprośnie, po czym przeszła
niespiesznie przez drzwi balkonowe, zupełnie swobodna.
Odetchnął głęboko - co za dziewczyna! Gdy minęło bezpieczne
pięć minut, poszedł jej śladem. Przyjęcie nadal szło na całego. Wziął
drinka od przechodzącego kelnera i zaczął szukać Lindy. Natykanie
się na Claudię na przyjęciach stawało się niebezpiecznym nawykiem.
Zauważył Lori tańczącą z jakimś nędznym aktorzyną. Poruszała
biodrami w miarowym tańcu brzucha. Uśmiechnęła się do niego.
Niewątpliwie wiedziała, jak się poruszać.
Zbliżył się do niej powoli.
- Widziałaś Lindę? - zapytał.
Przybrała kamienny wyraz twarzy.
- Kiedy ją ostatnio widziałam, szła na taras, żeby cię poszukać.
- Na taras? - zapytał oszołomiony.
- Na taras, kochanie. - Oddryfowała od niego, kołysząc się.
Z przejęciem zaczął szukać Lindy. Przedarł się na drugi kraniec
pokoju, poprzez grupki ludzi, którzy się śmiali i rozmawiali na luzie.
Jakaś dziewczyna chwyciła go za ramię; była chuda i ładna.
Przypomniał ją sobie jako przyjaciółkę Claudii z restauracji.
- Cześć, złotko - zagruchała. - Że też cię tutaj spotykam!
- Cześć. - Rozejrzał się za jej ciapowatym chłopakiem.
- Och, Jeremy poszedł mi przynieść następnego drinka. - Nie
puszczała jego ramienia. - Przyjęcie super... ale nie spodziewałam się
ciebie tu spotkać.
- Dlaczego nie? - zapytał niecierpliwie. Była zbyt chuda, żeby go
pociągać.
- Wiem, że wszyscy jesteśmy bardzo nowocześni i w ogóle, ale ty
zrobiłeś na mnie wrażenie zazdrośnika.
- O czym ty mówisz? - Strząsnął jej rękę.
- W końcu to przyjęcie jest wydane przez Conrada dla Claudii i
nigdy bym nie pomyślała, że przyjdziesz. To znaczy, nie powinno się
mieszać interesów z przyjemnością, nieprawdaż? Ty jesteś oczywiście
przyjemnością, a on jest oczywiście interesem. - Uśmiechnęła się
zdawkowo. - Nadchodzi Jeremy z moim drinkiem, do zobaczenia -
pożegnała się i odeszła.
Stał tam wściekły. Claudia nie wspomniała o Conradzie Lee, ani o
tym, że przyjęcie było dla niej. Dziwka! Dziwka! Dziwka! Bez
przerwy robiła mu na złość. Zapomniał o poszukiwaniu Lindy i zaczął
szukać Claudii. Chciał wyjaśnić kilka faktów.
Jay wrócił na przyjęcie. Był zamyślony. Oznajmienie innemu
mężczyźnie, że nie może wracać do domu do swojej żony,
prowokowało sytuację, która z łatwością mogła się zakończyć
otrzymaniem ciosu w nos. Dostrzegł Davida rozmawiającego z jakąś
dziewczyną po drugiej stronie pokoju. David Cooper. Pociągający
mężczyzna, duży i ciemny; wszystkie panie na niego leciały.
Lori powiedziała, że jej zdaniem jest prawdopodobnie
fantastyczny w łóżku, ale ze słów Lindy wynikało coś innego. Lori
miała nawyk myślenia, że większość mężczyzn jest fantastyczna w
łóżku; takim sposobem sugerowała Jayowi, że jej zdaniem on nie jest
fantastyczny.
Podszedł prędko do Davida - najlepiej szybko to załatwić - i
przedstawił mu sytuację. David oklapł. Próbował temu zaprzeczyć, ale
kiedy Jay mu powiedział słowo w słowo to, co usłyszał od Lindy,
musiał się przyznać.
- Jesteś idiotą - skrytykował go Jay. - Masz wspaniałą żonę. Jeśli
chcesz się łajdaczyć, to czy musisz to robić pod jej nosem?
- Co ona ma zamiar zrobić? - zapytał zatrwożony David.
- Wspomniała o rozwodzie.
- To absurd. Nie ma dowodów. No dobrze, pocałowałem
dziewczynę na przyjęciu - czego to dowodzi? Jadę do domu. Nie
zamierzam być wyrzucony z własnego domu.
Jay wzruszył ramionami.
- Nie mogę cię powstrzymać, mogę ci jedynie służyć radą. Ona
jest w szoku; twój powrót do domu dziś wieczorem pogorszy tylko
sprawę. Jeśli zaczekasz do rana, pewien jestem, że oboje będziecie
patrzeć na wszystko o wiele jaśniej.
- Wielkie dzięki za radę. Ale znam Lindę. Teraz jest wytrącona z
równowagi. Ale kiedy wszystko wyjaśnię, przejdzie jej.
Jay spojrzał na niego piorunującym spojrzeniem.
- Obiecałem jej, że nie wrócisz dziś do domu.
David odwzajemnił się też piorunującym spojrzeniem.
- A to pech, przyjacielu, bo jadę od razu do domu.
Przez jakiś czas patrzyli na siebie groźnie aż Jay powiedział:
- Dobranoc, ośle. Nie zapomnij się pożegnać ze swoją
przyjaciółką. Prawdopodobnie zastaniesz ją przy włażeniu Conradowi
w dupę.
Po tych słowach się rozeszli.
12
Kiedy David przyjechał do domu i włożył klucz do zamka, drzwi
wejściowe nie chciały się otworzyć. Zapalił zapałkę, żeby się
upewnić, czy wybrał prawidłowy klucz, lecz choć obracał się on
gładko w zamku, drzwi pozostawały szczelnie zamknięte. Zaświtało
mu w głowie, co jest tego przyczyną. Linda zamknęła drzwi od
wewnątrz na zasuwę.
Obszedł dom, kierując się do tylnego wyjścia, ale tamte drzwi
były również szczelnie zablokowane. Ogarnął go niepohamowany,
tłumiony gniew. Wrócił przed dom i przycisnął mocno palcem
dzwonek. Brzęczący dźwięk brzęczyka był głośny i uporczywy. Nie
uzyskał żadnej odpowiedzi. Znów spróbował, tym razem trzymając
palec na przycisku przez kilka minut.
W oknie na górze zapaliło się światło. Był to pokój służącej.
Czekał niecierpliwie, aż Ana zejdzie, żeby go wpuścić, ale nic się nie
zdarzyło i po krótkiej chwili światło w jej pokoju ponownie zgasło.
Był wściekły - Linda oczywiście nie spała i musiała powiedzieć
służącej, żeby ignorowała dzwonek. Kopnął dziko w drzwi, ale tylko
udało mu się zranić sobie stopę. To niewiarygodne, pomyślał. Jak jej
się zdaje, kurwa jasna, że do kogo należy ten cholerny dom?
- Lepiej posłuchaj, Lindo - krzyknął. - Nie rób mi tego; otwórz
drzwi albo wezwę policję.
Dom majaczył przed nim, nieruchomy i ciemny. David walił
pięściami w drzwi - i nic. Znów się oparł o dzwonek - i nic. A potem,
z piętra dobiegł słaby odgłos dziecięcego płaczu.
Stał w miejscu, niezdecydowany co zrobić. Czuł się winny, że
obudził dzieci, ale w końcu to była wina Lindy, bo go nie chciała
wpuścić. Ostatni raz przycisnął dzwonek mocno i natarczywie, i ku
jego zdziwieniu zasuwy zostały odsunięte i drzwi otwarły się na
kilkanaście centymetrów. Zaczął je pchać, żeby się dalej otworzyły,
ale one tylko zatrzymały się z brzękiem i wstrząsem, utrzymywane
mocno przez zabezpieczający łańcuch.
Linda wyjrzała na niego, z bladą i rozgniewaną twarzą.
- Odejdź; aż mnie mdli na twój widok. - Jej głos brzmiał głucho.
- Daj spokój, wpuść mnie, porozmawiamy. To nie było nic
takiego, byłem pijany.
- Nie chcę z tobą rozmawiać, nie chcę cię widzieć. Wracaj do
swojej fladry i zostaw mnie w spokoju.
Zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. Zaklął, walnął w nie i
krzyknął:
- Pożałujesz tego, Lindo. Odejdę, do ciężkiej cholery i nigdy nie
wrócę!
Nie otwarła ponownie drzwi. Rozwścieczony, poszedł do
samochodu, wsiadł do niego i ze złością zapalił silnik.
Gdy tylko David opuścił przyjęcie, Jay zatelefonował do Lindy i
ostrzegł ją. Potem dopadł Lori, która tańczyła blisko z ambasadorem o
śniadej twarzy, i posadził ją w narożniku.
- Widziałaś, jak David zabiera tamtą cizię na taras. Co z twoim
długim językiem? Dlaczego powiedziałaś Lindzie?
Wyglądała na niezainteresowaną.
- Nie wiem, o czym mówisz, kochanie - wycedziła. - Czy coś się
stało?
- Tak, coś się stało. - Wzruszył ramionami z niesmakiem. - Czy ty
naprawdę jesteś taka głupia, jaką udajesz?
Wyglądała na nadąsaną.
- Jesteś dla mnie taki paskudny, Jay. Nie wiem, dlaczego za ciebie
wyszłam.
- Czy dwa futra z norek, sobole, luksusowy dom i kilka
samochodów pobudziłyby twoją pamięć?
Wstała, przesuwając rękami wzdłuż ciała, wygładzając urojone
zmarszczki na sukience.
- Idę znów zatańczyć, przerwałeś mi; tańczyłam z bardzo słodkim,
ważnym gościem. - Odeszła, piękna, oziębła.
Jay pokręcił głową z rozpaczą. Lori była albo idiotką, albo
dziwką, albo sprytnym połączeniem obu.
Hałas przy stoliku, gdzie siedział Conrad ze swoim
towarzystwem, stawał się stopniowo coraz głośniejszy. Rozlegały się
wrzaskliwe wybuchy pijanego śmiechu, drinki się rozlewały, Claudia
weszła na stół i zaczęła tańczyć, podczas gdy mężczyźni zaglądali jej
pod sukienkę, kiedy się pokapowali, że nie ma na sobie majtek.
Rozochocona wrzaskami pijanej zachęty zaczęła zsuwać sukienkę.
Jay obserwował całą scenę. Był przerażająco trzeźwy. Wszyscy
zdawali się zachowywać jak stado dzikich małp. Poczuł wstręt.
Wokół stołu zbierał się duży tłum, oglądając wybałuszonymi
oczami darmowy pokaz Claudii. Zagraniczny ambasador przybiegł
wraz z Lori. Striptiz był szybki, gdyż Claudia miała do zdjęcia tylko
sukienkę. Kopnięciem zrzuciła ją ze stołu, po czym zaczęła tańczyć w
rytm muzyki. Wykonywała taniec brzucha. Jej ciało błyszczało
dumnie i mężczyźni z tłumu przeciskali się coraz bliżej, podczas gdy
kobiety, nagle zazdrosne o taką doskonałość, próbowały ich
odciągnąć.
Jakiś mężczyzna wyglądający na bardzo znękanego, ubrany w
spodnie w prążki oraz czarną marynarkę, przepchnął się do stołu.
Reprezentował kierownictwo. Zaszokowany i zgorszony podszedł do
Conrada, który pijanym machnięciem ręki kazał mu odejść.
- Jeżeli ta... ta... kobieta nie ubierze się natychmiast, będziemy
musieli wezwać policję.
Claudia wyciągnęła do niego język, jedyną część ciała, która nie
była wystawiona na widok publiczny. Oczywiście policja w końcu
przyjechała. Owinęli ją w koc, zawieźli na posterunek i zarejestrowali
za nieprzyzwoite obnażanie ciała.
Następnego ranka cały incydent trafił do nagłówków gazet.
Claudia była gwiazdą - to znaczy, gwiazdą dnia. Sfotografowano ją i
cytowano jej wypowiedzi, podczas gdy Conrad natychmiast zarobił na
fali tej reklamy, ogłaszając, że wystąpi w jego nowym filmie.
Skontaktował się z jej agentem i podpisał kontrakt na dwa dni zdjęć.
Claudia była zachwycona. W triumfującym nastroju powróciła z
posterunku w porze lunchu. Wydała przyjęcie prasowe, pozowała do
niezliczonej liczby kolejnych zdjęć, a potem zawieziono ją
samochodem prowadzonym przez szofera do studia na próby z
makijażem i włosami. Nie widziała się z Conradem, sprawę przejęli
kompetentni profesjonaliści. Była zadowolona, Conrad spełnił już
wyznaczone mu zadanie.
Kiedy wróciła wieczorem ze studia do domu, David czekał przed
jej drzwiami wejściowymi. Trzeźwa i oszołomiona swoim nagłym
sukcesem, już nie widziała go w tak korzystnym świetle.
- Czego chcesz? - zapytała zimno, po czym dodała z wybuchem
entuzjazmu: - Hej, widziałeś mnie dziś w gazetach?
Wszedł za nią do mieszkania i od razu przygotował sobie drinka.
Biegała po całym mieszkaniu, szczebiocząc w podnieceniu i
zapominając o swojej oziębłości sprzed chwili. W końcu David
należał do kogoś innego, a przychodził właśnie do niej.
- Zabieram cię dziś na kolację, dokąd chcesz pójść? - zapytał.
Roześmiała się.
- Aha. Rozumiem. Ni stąd, ni zowąd zostałam gwiazdą i teraz
chcesz być ze mną widziany. A co z twoją żonusią? Nie boisz się, że
jeden z jej szpiegów nas przyuważy?
- Nie musisz się martwić o Lindę, porzuciłem ją.
W pokoju zapadła ciężka cisza, aż Claudia podeszła do niego
powoli i mocno go pocałowała. Jej oczy błyszczały.
- Porzuciłeś ją dla mnie?
- Dla ciebie. - Przejechał rękami po jej plecach, zamykając w nich
jej pośladki. - Kiedy zobaczyłem cię dziś rano w gazecie i
przeczytałem, co się stało, wiedziałem, że nie możemy tego tak dłużej
ciągnąć, chyba że razem. Więc powiedziałem Lindzie. Powiedziałem,
że chcę rozwodu i oto jestem.
Pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Naprawdę ją porzuciłeś dla mnie? Czyż to nie szaleństwo?
- Wezmę z nią rozwód i poślubię cię - powiedział zdecydowanie.
Spacerowała po pokoju.
- Nie chcę wychodzić za mąż, ale dziękuję, że o tym pomyślałeś.
Hej, skarbie, możemy robić, co chcemy, iść, dokąd chcemy.
Bombowo!
Chodził za nią po pokoju.
- Czy nie rozumiesz? Powiedziałem, że cię poślubię.
Roześmiała się.
- Ale ja nie chcę, żebyś to robił.
- Ale ja chcę. - Porwał ją w ramiona. Miała na sobie obcisły
pomarańczowy sweter, odpowiednio dobrane do niego spodnie i
błyszczące białe buty.
Wyślizgnęła się z jego objęcia.
- Posłuchaj, skarbie, postawmy sprawę jasno. Nie chcę,
powtarzam, nie chcę ślubu, więc nie proponuj mi go bez przerwy,
jakby to była taka cholernie wielka sprawa. Nie chcę za ciebie
wychodzić. - Prawie krzyczała, i wyczuwając jej nastrój, David
porzucił ten temat.
- Dokąd pójdziemy? - zapytał. - Możemy iść, dokąd tylko chcesz.
Przeciągnęła się jak kotka w swoim pomarańczowym stroju.
- Jestem zmęczona. Nie mam ochoty się ubierać i wychodzić.
Spojrzał ze zdziwieniem.
- Zawsze narzekasz, że nigdy nigdzie nie chodzimy, a teraz kiedy
możemy iść wszędzie, gdzie tylko zechcesz, nie chcesz iść.
Klapnęła na krzesło, z nogami przerzuconymi niedbale przez
poręcz.
- Słyszałeś kiedyś bajkę o dzieciaku, który chciał słodyczy, jęczał
i płakał, aż je dostał, a potem tak się nimi objadł, że go zemdliło? -
Zachichotała. - Kapujesz, o co chodzi?
- Cóż, u diabła, ci się stało? Nie rozumiesz, co dziś dla ciebie
zrobiłem?
Wzruszyła ramionami.
- Dla mnie? Mnie się zdaje, że dla siebie. Gdzie masz zamiar
mieszkać?
- Biorę mieszkanie. Pomyślałem sobie, że tymczasem zostanę tu z
tobą, a potem będziemy mogli się razem przeprowadzić do nowego
lokum.
Przyglądała się badawczo swoim paznokciom, podziwiając
perłowy blask.
- Czy to będzie luksusowy apartament na dachu punktowca?
- Czy co będzie luksusowym apartamentem na dachu punktowca?
- Mieszkanie, które bierzesz. - Nastąpiła chwila przerwy. - A
więc?
- Nie wiem. Jakież, u diabła, to ma znaczenie? Znajdziemy taki
apartament, jeśli tego właśnie chcesz.
Wreszcie się uśmiechnęła, zadowolona i mrucząc jak kot.
- Tak, tego właśnie chcę. Czy mogę zacząć szukać już jutro? Tu
będzie za ciasno dla nas obojga. - Wyciągnęła do niego ramiona. -
Przepraszam, że zachowywałam się jak dziwka, ale to był ciężki
dzień.
Wpadł w jej ramiona i pocałował ją, czując, jak w nim narasta
znajoma, natychmiastowa żądza. Pocałowała go mocno, przebiegając
językiem po jego zębach i drapiąc go ostrymi paznokciami po karku.
Zaczął dobierać się do jej ciała, ale odepchnęła go i podskoczyła.
- Nie teraz, skarbie. Chodźmy na kolację, a potem, tylko pomyśl,
możemy razem wrócić do domu. To będzie zupełnie inna sytuacja.
Włączyła gramofon stereo i w pokoju rozbrzmiała muzyka
Rolling Stonesów. Tańczyła wkoło, zrzucając sweter i uwalniając się
od spodni w rytm muzyki. Pozostała w kusym, białym biustonoszu i
błyszczących, białych butach.
Obserwował ją zahipnotyzowany:
- Czy ty nigdy nie nosisz majtek?
- Po co psuć efekt? - Roześmiała się. - Czy to ci przeszkadza?
Nigdy dotąd nikt mi się nie skarżył.
Zniknęła w łazience i usłyszał odgłos płynącej wody. Poszedł za
nią. Pochylała się nad wanną, wlewając pieniący płyn do kąpieli.
Zrzuciła biustonosz, ale buty pozostały. Schwycił ją od tyłu.
Mocowała się słabo, na wpół roześmiana. Usiłował ją przytrzymać i
jednocześnie zdjąć ubranie, ale wyślizgnęła się i wpadła do wanny.
Do tego czasu była obezwładniona przez śmiech, bardzo mokra i
pokryta bańkami mydlanymi. Ponad krawędzią wanny przerzuciła
nogi, na których nadal miała buty.
Rozebrał się pospiesznie i wszedł za nią do wanny. Woda
prysnęła na bok niczym wodospad.
- Chyba spodoba mi się mieszkanie u ciebie - powiedział.
13
Słońce wpadało do sypialni i David nie mógł już dłużej spać.
Claudia leżała rozwalona obok niego, zajmując więcej niż swoją część
łóżka. Twierdziła, że nie może spać z zaciągniętymi zasłonami, co
tłumaczyło fakt, że każdego ranka światło budziło go zbyt wcześnie.
Zerknął na zegarek. Było wpół do siódmej, a nie poszli spać przed
czwartą. Czuł się strasznie, był zmęczony i skacowany. Nie miało
sensu wstawanie i zaciąganie zasłon, gdyż po przebudzeniu nie
potrafił ponownie zasnąć.
Przestronna sypialnia była w nieładzie, Claudia miała nawyk
zrzucania ubrania po całym mieszkaniu i pozostawiania go tam, gdzie
upadło. Każdego ranka trzeba było ostrożnie omijać porozrzucane
części garderoby.
To zdumiewające, pomyślał, jak moje życie się zmieniło w ciągu
sześciu krótkich miesięcy. Ale pół roku życia z Claudią wystarczało,
żeby zmienić każdego.
Nowa sukienka, którą jej kupił, leżała zmięta w kulkę w nogach
łóżka. Sukienka była z czerwonego, plisowanego szyfonu. Claudia
zobaczyła ją w oknie wystawowym na Bond Street i następnego dnia
David zrobił jej niespodziankę. Niespodzianka kosztowała go
majątek. Podniósł ją. Claudia wylała na nią kieliszek wina i pozostała
wygnieciona plama.
Bałagan ciągnął się dalej w odchodzącej od sypialni łazience
wyłożonej zielonym marmurem. Claudia nie opróżniła wanny którą
teraz wypełniała zimna, brudna woda. Wszędzie walały się buteleczki
kosmetyków, szczotki do włosów i perfumy. Umywalka była
zapchana mydłem i włosami, zakrzepłymi pod ociekającym złotym
kranem.
Poza tym bałaganem, mieszkanie było piękne. Luksusowy
apartament na dachu, tak jak chciała, w nowym bloku w Kensington.
Tygodniowy czynsz wynosił o wiele za dużo, właściwie kosztował
fortunę. Ale Claudia uwielbiała to mieszkanie i nie miała ochoty się
wyprowadzać.
Spuścił wodę i pozbierał ręczniki kąpielowe. Naprawdę pragnął,
żeby nauczyła się czystości, ale to się wydawało niemożliwe. U Lindy
nigdy nie było takiej rzeczy, która by nie leżała na swoim miejscu.
Przeszedł do kuchni korytarzem wyłożonym lustrami. Tutaj stały
zastarzałe filiżanki na wpół dopitej kawy, piętrzyły się brudne
naczynia, a z pełnych popielniczek unosił się smród.
Na szczęście był piątek, co oznaczało, że przychodziła do nich
nowa sprzątaczka. Jej poprzedniczka odeszła zdegustowana, kiedy
odkryła, że nie są małżeństwem, pozostawiając utajnioną wiadomość:
„Nie jestem przyzwyczajona do takiego plugastwa". Na początku
myślał, że nawiązała do bałaganu jaki Claudia po sobie pozostawiała,
ale portier wytłumaczył mu, o co jej naprawdę chodziło.
Zaparzył filiżankę mocnej herbaty i udało mu się upiec kilka
grzanek. Claudia nabyła małego, szczekającego ріskliwym tonem
terierka z Yorkshire, który wpadł do kuchni, bez wątpienia pragnąc
gorąco wyjść na spacer. Zazwyczaj spał razem z nimi na łóżku i w
nocy zakopywał się pod pościel. David go nienawidził. Nie znosił
małych psów.
Pozostawił psa obwąchującego kuchnię i poszedł do olbrzymiego
salonu z nieustalonym układem ścian działowych. To była piece de
resistance mieszkania, piękny, przestronny pokój. Jedna ściana była w
całości ze szkła i prowadziła na ukształtowany krajobrazowo taras.
Inną ścianę wykonano z marmuru, a resztę przestrzeni ściennej
wyłożono lustrami.
W pokoju panował chaos. Przed wyjściem poprzedniego wieczora
zaprosili gości i niedopite drinki walały się po całym salonie.
Przepełnione popielniczki, rozsypane orzechy, czasopisma, zdjęcia
Claudii, poduszki rzucone na podłogę. Dzięki Bogu, że wszystko
zostanie dziś posprzątane. David lubił porządek.
Poszedł do drzwi wejściowych i zabrał poranne gazety,
wyciągając „Timesa" i „Guardiana" spośród rozmaitych magazynów z
dziedziny filmu i mody, które Claudia zdawała się codziennie
zamawiać. Wypił herbatę - była mocna. Zjadł grzankę - była
przypalona. Ślepawymi oczami przeczytał gazety. Wkrótce nadejdzie
pora, żeby się ubrać i pójść do pracy.
Linda obudziła się wcześnie. Świeciło słońce i był śliczny dzień.
Czuła się dobrze. Nareszcie zaczęła się rozkoszować samolubnymi
przyjemnościami spania w pojedynkę. Zajmowaniem całego łóżka,
budzeniem się i spaniem, kiedy jej się tylko podobało, możliwością
wejścia do łazienki w każdej chwili.
Na początku decyzja o rozwodzie przychodziła ciężko.
Nieustannie myślała o dzieciach bez ojca. Ale to, że David się
wyprowadził i założył dom z Claudią, dodało jej sił. Znalazła dobrego
prawnika i oddała swoje sprawy w jego ręce. To było naprawdę
całkiem proste.
Dzisiaj miała wystąpić przed sądem, stanąć spokojnie przed
sędzią i przedstawić fakty. Jej prawnik, niski, krępy mężczyzna będzie
po jej stronie. Przyjdzie prywatny detektyw, który poda istotne
informacje. Jej adwokat sądowy był wysoki, pociągający i
współczujący. Wszyscy ją zapewniali, że rozprawa pójdzie jak z
płatka. Nie wniesiono obrony i sprawa była jasna.
Ubrała się, starannie dobierając rzeczy. Ciemnobrązowy kostium,
buty na niskim obcasie, nie za dużo makijażu. Przeglądając się w
lustrze pomyślała, że wygląda odpowiednio. Porzucona żona, smutna,
odważna, samotna.
Dzieci pozostały u jej matki. Zjadła w samotności śniadanie
złożone z gotowanych jajek i kawy, żałując jednak, że odesłała dzieci,
że nie rozbrzmiewa w domu ich hałaśliwy śmiech. Po zakończeniu
rozprawy miała jechać pociągiem, żeby do nich dołączyć na weekend,
po czym wszyscy razem mieli wrócić do domu w poniedziałek.
Dom należał teraz do niej. Ustalenia finansowe były polubowne.
Otrzymała dom i dość znaczną sumę na utrzymanie siebie i dwójki
dzieci.
David odwiedzał dzieci w każdy weekend, albo w sobotę, albo w
niedzielę. Lindzie zawsze się udawało uniknąć spotkania z nim.
Właściwie nie widziała go od trzech miesięcy, a potem spotkali się w
biurze prawnika podczas finalizowania uzgodnień finansowych.
Postawiła tylko jeden warunek w sprawie jego spotkań z dziećmi.
Nie miały się nigdy znaleźć w towarzystwie Claudii. David nie
próbował tego zmienić. Powoli dokończyła kawę. Wkrótce nadejdzie
pora pójść do biura prawnika i udać się wraz z nim do sądu.
Claudia obudziła się o jedenastej. Ktoś dzwonił do drzwi.
Podeszła do nich po omacku, z trudem nakładając cienki, różowy
negliż pokryty plamami od makijażu.
Przed nią stała niska, przysadzista kobieta.
- Nazywam się Mrs Cobb - oznajmiła. - Przysyła mnie agencja. -
Miała ciężkie, czerwone ręce i wyszorowaną starą twarz.
- Niech pani wejdzie, Mrs Coob - powiedziała Claudia, tłumiąc
ziewnięcie. - Obawiam się, że straszny tu bałagan, ale jestem pewna,
że pani się z nim upora.
Zaprowadziła ją do kuchni i wskazała pod zlew.
- Tu pani znajdzie wszystkie potrzebne rzeczy. Przepraszam, że
panią zostawię, ale bardzo późno poszłam spać.
Pani Cobb rozejrzała się ponuro i nic nie powiedziała. Claudia
wzięła z lodówki otwartą puszkę brzoskwiń i wysypała je na
półmisek.
- Moje śniadanie - powiedziała z promiennym uśmiechem, po
czym zatrzymując się w salonie, żeby zabrać magazyny i gazety,
udała się do sypialni.
Wygodnie podparta w łóżku przerzuciła leniwie gazety, z których
„Daily Mail" był jej ulubioną, interesowała ją strona z informacjami o
rozrywce. Przejrzała ją gorliwie, szukając jak zwykle wzmianki o
Conradzie Lee. Była zachwycona. Dzisiaj napisano cały artykuł o
plenerze jego filmu w Izraelu. Artykuł podawał, że cała ekipa wróci
do Anglii pod koniec tygodnia, żeby pracować w studiu.
Ołówkiem zakreśliła duże kółko wokół artykułu i zatelefonowała
do swojego agenta z delikatnie bladoróżowego aparatu przy łóżku.
Nadal miała dwa dni zdjęć do nakręcenia dla filmu Conrada. Sprawy
się raczej skomplikowały i ekipa filmowa pojechała w plener przed
dojściem do jej scen. Spółka filmowa składała jednak jej agentowi
nieustanne obietnice, że skoro tylko wrócą, będą jej potrzebować do
scen, w których miała zagrać. Przekazała agentowi dobre wieści.
Obiecał, że natychmiast się tym zajmie.
Przeciągnęła
się
ociężale.
Minione
kilka miesięcy
od
wprowadzenia się do apartamentu były zabawne, choć David stawał
się trochę nudny. Apartament na dachu był najpiękniejszym
mieszkaniem, jakie widziała. Na wszystkich jej przyjaciołach wywarł
silne wrażenie. Zrobiła w nim wiele sesji fotograficznych i zawsze ją
cieszyło, kiedy zdjęcia pojawiały się w różnych czasopismach - z
podpisem, że urocza, młoda aktorka i modelka, Claudia Parker,
relaksuje się w swoim luksusowym mieszkaniu na dachu wieżowca.
Giles miał przyjść o drugiej, żeby zrobić serię jej nagich zdjęć do
znaczącego, amerykańskiego czasopisma dla mężczyzn. Miała
nadzieję, że David będzie pracował do późna, gdyż nie lubił Gilesa,
choć nawet nie wiedział, iż Claudia miała z nim kiedyś romans.
Tak czy owak, gdyby wiedział, o jakie zdjęcia chodzi, byłby
wściekły. W tym względzie był bardzo staroświecki. Czasopismo
płaciło Claudii i Gilesowi masę pieniędzy za zrobienie rozkładania. A
poza tym, Claudii nie przeszkadzało pokazywanie swojego ciała. W
końcu nie było wątpliwości, że jest warte pokazywania.
Z ziewnięciem rozparła się wygodnie na łóżku. Wkrótce
nadejdzie pora, żeby zacząć się przygotowywać; do tego czasu mogła
się odprężyć.
David przyjechał do biura zmęczony i w złym humorze.
Sekretarka przywitała go ze zmartwioną twarzą.
- Panie Cooper, pański wuj chce się z panem natychmiast
zobaczyć. Jego sekretarka powiedziała, żeby pan poszedł prosto do
jego biura.
Co teraz? Wezwanie przez wuja Ralpha nigdy nie zwiastowało
nic dobrego. Wuj bardzo potępiał rozpad jego małżeństwa z Lindą.
Rozwód był grzechem, na który krzywo patrzono, a wuj Ralph potrafił
być bardzo religijny, kiedy mu to odpowiadało.
Wuj Ralph siedział za biurkiem jak mały, łysy myszołów w
swoim biurze w stylu wczesno wiktoriańskim. Jego sekretarka Penny,
blondynka z szeroko rozwartymi oczami, wprowadziła Davida do
środka.
Oszacował jej seksowne, długie nogi w superkrótkiej spódniczce.
Można polegać na wuju Ralphie, że zawsze będzie miał jedyną
atrakcyjną sekretarkę w całym budynku.
- Dzień dobry, Davidzie - mruknął wuj Ralph. - Usiądź. Chciałem
z tobą zamienić słowo o koncie Fulla Health Beans.
- Już go nie mamy.
- Ano właśnie. O tym chcę z tobą porozmawiać.
Wuj wdał się w długi wykład o tym, dlaczego stracili konto, co w
jego mniemaniu było spowodowane apatyczną i zmęczoną postawą
Davida. Napomknął, że być może ta praca jest ponad jego siły.
David słuchał uważnie, robiąc sekcję każdego słowa wuja Ralpha,
gdyż każde jego słowo zawsze znaczyło coś innego. Sens jego
wypowiedzi był następujący: „Nie przyłaź tu, wlokąc dupę dlatego, że
przez całą noc zabawiałeś się z gorącą sztuką. Albo bierz się do
roboty, albo zjeżdżaj stąd w cholerę". Zakończył wykład informacją,
że pan Taylor, przedstawiciel Fulla Beans, przyjechał do miasta na
kilka dni i że był gotowy powtórnie rozważyć swoją decyzję o
wycofaniu konta.
- Zabierz go na kolację - rozkazał wuj Ralph. - Przedstaw mu
nasze plany, nie szczędź mu pochlebstw. Spij go, rozerwij go. Zabierz
go do nocnego lokalu i załatw mu jakąś hostessę. Pilnuj, żeby był
zadowolony. Bez względu na wszystko chcę to konto z powrotem.
- Tak jest. - David wstał.
Penny siedziała za biurkiem, z nogami starannie skrzyżowanymi
pod blatem. Uśmiechnęła się do niego z jawnym zaproszeniem w
niewinnych, szeroko rozwartych oczach. Zastanowił się mgliście, czy
sypiała ze szpetnym, starym paskudem; plotki krążące w biurze
głosiły, że tak. Nie miałby nic przeciwko temu, żeby przedymać tę
sztukę, zemścić się na wuju.
Oparł się o jej biurko.
- Jak to się dzieje, że zawsze tylko tutaj panią spotykam?
Jej uśmiech poszerzył się i zaczęła odpowiadać, ale zadzwonił
brzęczyk na biurku i szybko podskoczyła. Wuj Ralph przewidział
zaloty Davida i wzywał ją w bezpieczne schronienie swojego
gabinetu.
Popędziła do drzwi, seksowne nogi kusiły pod kusą spódniczką.
David wrócił posępny do własnego pokoju i własnej sekretarki,
która była blada, nieśmiała jak mysz i płaska jak deska. Podkochiwała
się w nim gorąco, co usiłowała ukryć, a przez co widać to było jeszcze
wyraźniej
- Panie Cooper - powiedziała z niepokojem - czy wszystko w
porządku?
- Świetnie. - Usiadł ponuro przy biurku. Myśl o wieczornym
zabawianiu pana Taylora z Fulla Beans na mieście była
przygnębiająca.
- O Boże, panie Cooper. - Sekretarka prawie załamywała ręce. - O
Boże, że to też musiało się dzisiaj przytrafić.
- Cóż takiego szczególnego jest w dzisiejszym dniu?
- Dzisiaj ma pan sprawę rozwodową. - Spuściła oczy. - Cóż, to
znaczy...
No tak, całkiem o tym zapomniał. Dziwnie to wyglądało, że Linda
mogła pójść gdzieś tam do jakiegoś sądu i wziąć z nim rozwód, a on
nie musiał się nawet tam pojawiać. To się nie wydawało w porządku.
Jakiś czas temu jego adwokat poinformował go na piśmie o dacie
rozprawy. Powiedział, że wyślą tam kogoś czysto formalnie.
Sekretarka krążyła nerwowo przy jego biurku.
- Dziękuję za radosne przypomnienie, panno Field - powiedział.
Zarumieniła się.
- Przepraszam; myślałam, że pan wie... - Urwała w połowie
zdania. - Czy chciałby pan kawy, panie Cooper?
- Z przyjemnością, panno Field.
Wybiegła z biura z wdzięcznością, prawie że ze łzami w oczach.
- Sukinsyn! - powiedział półgłosem. - Sukinsyn!
Z korytarza sądowego wiała atmosfera przygnębienia. Różni
ludzie biegali we wszystkich kierunkach, wszędzie były długie
przejścia i schody. Ogólna atmosfera była bardzo deprymująca
Prawnik Lindy chwycił ją mocno za ramię i poprowadził różnymi
odcinkami schodów do szeregu starych wind. Dotarcie do miejsca
przeznaczenia wydawało się trwać wieki.
- Mam nadzieję, że pani sprawa zostanie rozpatrzona przed
przerwą na lunch - powiedział. - To bardzo prawdopodobne.
- Jak długo to wszystko potrwa? - zapytała nerwowo.
- Nie za długo. Sprawa jest bardzo prosta. Nie powinna wymagać
wiele czasu.
Dotarli do długiego korytarza z ławkami ustawionymi wzdłuż
ścian i Linda założyła, że właśnie tam będą czekać. Na korytarzu
tłoczyli się ludzie, a gdzieniegdzie pośród tego tłumu stali mężczyźni
w długich, białych, lokowanych perukach i czarnych togach.
Prawnik Lindy przywołał jednego z nich.
- To pani adwokat, pan Brown.
Pan Brown był wysoki i wyglądał dystyngowanie. Miał
uśmierzający, hipnotyczny głos i krótko przedyskutował pytania,
które miał zamiar zadać Lindzie przed sądem.
Poczuła się niedobrze. To wszystko było takie straszne. Żołądek
podskakiwał jej do gardła. Zastanawiała się, czy w pobliżu nie ma
damskiej toalety, gdzie mogłaby pójść i paść.
Jej prawnik zasugerował:
- Myślę, że korzystnie by było wejść na salę i przesiedzieć kilka
rozpraw przed pani sprawą. Będzie pani mogła poznać tok
postępowania.
Skinęła niewesoło głową. Wprowadził ją przez zwykłe drzwi do
zwykłego pokoju i doznała ostrego szoku. Zamiast olbrzymiej,
majestatycznej sali sądowej, którą sobie wyobrażała, znaleźli się w
małym, zwykłym pokoju, gdzie stało jakieś sześć rzędów ławek z
gapiami.
Znajdowało się tam małe biurko na niewielkim podwyższeniu, za
którym przewodniczył sędzia i drewniane podium dla świadków.
Strasznie to wyglądało. Wszyscy byli tak blisko siebie. Przypominało
to zwykły salon zamieniony na jeden dzień w salę sądową.
Usiadła na twardej, drewnianej ławce. Na miejscu dla świadków
stał drobny mężczyzna, któremu zadawano pytania.
- Czy wiedział pan w tamtym czasie, że pańska żona odbyła
stosunek z panem Jacksonem?
- Tak.
- I czy było to w ten sam dzień, kiedy spakowała walizki i
odeszła?
- Tak.
- Pozostawiając pana w małżeńskim domu z dziećmi z waszego
małżeństwa, Jennifer i Susan?
- Tak.
Sprawa ciągnęła się powoli, drobny mężczyzna zachowywał
twarz bez wyrazu, kiedy mu zadawano pytanie po pytaniu.
Sędzia siedział na swoim krześle sędziowskim jak mędrzec,
potakując od czasu do czasu głową i wyglądając zupełnie jak
zgrzybiała, stara sowa. Po przesłuchaniu świadków ogłosił głosem
niewiele odbiegającym od mamrotania:
- Rozwód przyznany. Opieka nad dziećmi. Kwestia alimentów do
rozpatrzenia w kancelarii adwokackiej. Następna sprawa, proszę.
Drobny mężczyzna bez wyrazu nagle zaczął się uśmiechać,
wyprostował ramiona i w radosnym nastroju opuścił salę.
Następna sprawa dotyczyła myszowatej blondynki mówiącej z
dużymi naleciałościami gwary londyńskiej; chciała się rozwieść z
mężczyzną o imieniu Joe - jak wynikało ze sprawy, szalenie
pociągającym maniakiem seksualnym.
To takie niesprawiedliwe, pomyślała Linda, jesteśmy niewinni, a
musimy stawać przed sądem w tym głupim, małym pokoju i ujawniać
najintymniejsze strony naszego życia.
- Czy na początku pani związek małżeński był zadowalający? -
zapytał adwokat.
- No myślę! - odparła myszowata blondynka, wywołując
przytłumiony, nieprzystojny śmiech w głębi sali.
Wreszcie przyszła kolej na Lindę. Stanęła roztrzęsiona na miejscu
dla świadków, przerażająco świadoma, jak blisko niej siedzą wszyscy
obecni. Z oburzeniem patrzyła na rzędy widzów. Dlaczego pozwala
im się tu siedzieć, patrzeć i słuchać? To nie jest sprawiedliwe.
Po zaprzysiężeniu, jej adwokat rozpoczął serię pytań.
Odpowiadała przytłumionym, spokojnym głosem, patrząc prosto
przed siebie. Przedstawiono dokument od prywatnego detektywa i
sędzia przejrzał go pobieżnie. Adwokat kontynuował pytania,
chodziło jedynie o kilka faktów, które musiała tylko potwierdzić. W
końcu dał znak sędziemu, że zakończył.
Sędzia poprawił okulary, zerknął na Lindę, po czym powiedział:
- Rozwód przyznany, jak również opieka nad dwójką dzieci.
Wszystkie koszty do zapłacenia przez męża. Alimenty i odwiedzanie
dzieci w kancelarii adwokackiej.
Sprawa była zakończona. Opuściła miejsce dla świadków w
oszołomieniu. Jej prawnik podbiegł do niej i chwycił jej ramię.
- Gratuluję - szepnął.
Giles oczywiście się spóźnił. Zawsze się spóźniał. Przyjechał
obładowany aparatami fotograficznymi i wyglądał na zmęczonego.
- Zrób mi mocną, czarną kawę, kochanie - powiedział. -
Spędziłem straszny poranek na fotografowaniu biustonoszy w środku
New Forest. - Klapnął na krzesło, wyciągając nogi i ziewając. - Wiesz,
to wspaniałe mieszkanko, prawie warto za nie pocierpieć z twoim
chłopakiem.
- Prawie? - spytała Claudia.
Nałożyła sobie wprawnie makijaż. Blady, kremowy podkład,
pomysłowo zmieszany róż, blada pomadka i olbrzymie, ciemne oczy z
trzepoczącymi rzęsami. Wyglądała bosko.
- Tak, prawie. To znaczy, daj spokój, ten facet tak truje. Hej,
wspaniale wyglądasz. Szkoda, że nie możemy zrobić tych zdjęć w
nocy. Do której mogę zostać?
- Aż David wróci. Wiesz, jaki jest zazdrosny. Przekręcę do niego
koło piątej i dowiem się, o której tu będzie.
- Chcę pstryknąć kilka bombowych zdjęć na tarasie, coś w stylu
twojej sylwetki na tle Londynu. Z rozwianymi włosami i całym tym
gównem.
- Dla mnie klawo. - Miała na sobie różową, drelichową koszulę
wsuniętą w dobrane kolorystycznie spodnie z ogromnym paskiem ze
złotą klamrą i białe buty.
- Ładny strój - powiedział. - Możemy od tego zacząć, odrzucając
po kolei ubranie.
- Jak stoisz z życiem miłosnym? - zapytała. - Nadal jesteś z tą
kościstą modelką?
- Tak, rozchodzimy się mniej więcej regularnie co dwa tygodnie,
ale potem nadchodzi czas pojednania.
- Widuję ją na okładkach wszystkich magazynów, które biorę do
ręki. To zdumiewające, bo ona wcale nie wygląda tak wspaniale, ale
na zdjęciach wychodzi pięknie.
- Wiesz, ma twarz stworzoną do aparatu fotograficznego. Widzi
aparat i twarz się włącza, ożywia. W przeciwnym razie jest tylko
statyczna. Chyba nasz romans trwa dlatego, że tak naprawdę ona rżnie
mój aparat, a ja uwielbiam to, co z tego wychodzi. Przynosi mi kupę
szmalu. Wszystkie zdjęcia, które jej robię, są bez pudła.
Zadzwonił telefon. Dzwonił agent Claudii z pomyślnymi
wiadomościami. Ekipa filmowa miała wrócić za kilka dni i
prawdopodobnie będą jej potrzebować w następnym tygodniu.
- Dziś przylatuje reżyser - powiedział agent - i spółka spróbuje
wycisnąć z niego konkretny termin.
- Bosko. - Była zachwycona. Pół roku na to czekała.
- Zaczynajmy - powiedział Giles, kiedy odwiesiła słuchawkę -
zanim zasnę.
Pracował szybko, wykorzystując trzy różne aparaty. Całkowicie
oddał się fotografowaniu, zupełnie pochłaniało go to, co robił.
Claudia rozkwitła przed aparatem; wydymała wargi, uśmiechała
się, warczała jak tygrys, a przy tym bez przerwy patrzyła niewinnie
swoimi wielkimi, seksownymi oczami i nie zamykała błyszczących
ust. Rozpięła różową koszulę, pozwalając jej niedbale zwisać. Nie
miała niczego pod spodem.
Po pewnym czasie Giles powiedział:
- Zdejmij koszulę i zakryj ramionami piersiątka. O to chodzi,
wspaniale! A teraz trochę powarcz. Pięknie, skarbie. Zegnij nieco
nogę, zrób zdziwione spojrzenie, cudownie! Teraz zakryj piersiątka
rękami, zrób minę laleczki z dużymi oczami; pięknie!
Pstrykał zdjęcie za zdjęciem.
- Wyglądasz szałowo. Odwróć się do mnie plecami i szybko
obróć głowę, niech włosy ci swobodnie opadają; doskonale! Hej,
słuchaj, mam pomysł, jeśli ci nie przeszkadza przemoczenie się. Załóż
z powrotem koszulę, a ja cię poleję wodą; będziesz wyglądać
bombowo! - Podniósł wąż używany do podlewania roślin i odkręcił go
w jej kierunku.
Krzyczała i śmiała się:
- Zimno!
Upuścił wąż i podniósł aparat. Miał rację, efekt był imponujący.
Ubranie przylegało ciasno do ciała, a sutki przebijały się jędrnie i
mocno przez koszulę. Po godzinie na tarasie Giles powiedział:
- Wracajmy do środka, skarbie. Mam już kilka twoich pięknych
ujęć na tarasie.
Claudia drżała.
- Prowadź pod prysznic - powiedział. - Nie chcę, żebyś się
przeziębiła. Rozbieraj się powoli, chcę wszystko uchwycić.
Z aparatami poszedł za nią do łazienki, wychwytując każdy
moment, kiedy się uwalniała od mokrego ubrania i zabezpieczała
włosy kilkoma spinkami. Następnie stanęła pod prysznicem, a jej
ciało błyszczało pod strumieniami wody.
- Przechyl się do tyłu - polecił. - Zamknij oczy, pozwól, żeby
woda po tobie spływała. Wspaniale! Połóż ręce z tyłu głowy, uroczo,
kochanie, uroczo.
Skończyli w łazience i Giles powiedział:
- Teraz kilka zdjęć w sypialni i powinno wystarczyć.
Założyła przejrzysty, czarny płaszcz kąpielowy z szyfonu,
ozdobiony piórkami, i rozpuściła włosy. Płaszcz był przezroczysty i
rzucał czarną poświatę na jej ciało.
- Połóż się na środku łóżka, unieś głowę, ugnij leciutko nogę w
kolanie, nie, lewe kolano, kochanie - o to chodzi. Zwilż usta i zrób tę
minę. Nie, to zbyt ostre, łagodne spojrzenie, jak gdybyś dopiero co to
zrobiła. - Zrobił kilka zdjęć i odłożył aparat. - Słuchaj, chcesz, żeby te
zdjęcia wyglądały naprawdę dobrze?
- Oczywiście, że tak; o co chodzi? - Usiadła, a jej doskonałe piersi
uwolniły się z płaszcza.
- Po prostu nie masz odpowiedniego wyrazu twarzy, za bardzo się
starasz. Musisz się rozluźnić, mała.
Przeciągnęła się.
- Jestem rozluźniona.
- Tak, wiem, ale wiesz, czego chcę, chcę wyglądu kotki, która
dopiero co dostała mleka.
- Więc daj mi mleko... - Wyciągnęła do niego rękę.
- Właśnie o tym myślałem.
Kochali się na luzie, powoli, prawie że bezceremonialnie, a potem
Giles szybko wstał i podniósł aparat.
- Pozostań w tej pozycji. Doskonale. Teraz wyglądasz
autentycznie!
David zadzwonił do Claudii o piątej. Usiłował się zdecydować,
czy zabrać ją ze sobą wraz z panem Taylorem z Fulla Beans, czy nie.
W końcu postanowił, że lepiej tego nie robić, gdyż więcej uwagi
poświęcałby Claudii niż panu Taylorowi, a to by pokrzyżowało jego
zamiary.
- Co robisz? - zapytał.
Zachichotała.
- Byczę się.
Powiedział jej o nadchodzącym wieczorze, a ona odparła:
- Nie ma sprawy, zajmę się czymś.
- Może pójdziesz wcześnie spać? Obudzę cię po powrocie.
Roześmiała się nagle.
- Hej, Davidzie, czuję się jak żona. Czy na pewno nie masz przy
sobie jakiejś gorącej laski?
- Naprawdę, Claudio, nie mów takich głupot.
Roześmiała się.
- Nie przejmuj się, nie miałabym nic przeciwko. Wszystko, co ty
możesz robić, ja też mogę.
- To kolacja w interesach. A więc, co masz zamiar zrobić?
Zrobiła pauzę, po czym odparła:
- Prezydenta Ameryki.
- Co?
Znów się roześmiała.
- Tylko żartuję. Idź na spotkanie, wierzę ci. Przyjemnej kolacji.
Prawdopodobnie zaproszę kilku ludzi, posiedzimy sobie i zaczekamy
na twój szanowny powrót.
- W porządku - zgodził się niechętnie. - Więcej korzyści byś miała
z wczesnego pójścia do łóżka.
- Zaczynasz mówić takim nerwowym tonem. - Przedrzeźniała
jego głos: - Więcej korzyści byś miała z wczesnego pójścia do łóżka!
Zignorował jej uwagę.
- Później do ciebie zadzwonię. Zachowuj się grzecznie.
- Tak, proszę pana. Czy coś jeszcze, proszę pana?
- Do widzenia. - Odłożył słuchawkę, poirytowany sposobem, w
jaki z nim rozmawiała.
Poirytowany, że nadal był o nią zazdrosny. Poirytowany, że miała
zamiar zapraszać ludzi. Będzie musiał się postarać znaleźć panu
Taylorowi jakąś napaloną hostessę i pozbyć się go wcześnie. Poszedł
do swojej prywatnej łazienki, żeby zmienić koszulę i ogolić się.
Panna Field zapukała nerwowo, żeby mu powiedzieć dobranoc i
w nagrodę ujrzała jego nagą pierś. Oblała się głębokim rumieńcem,
zastanowił się przelotnie, czy kiedykolwiek była z kimś w łóżku.
Naprawdę nie potrafił sobie tego wyobrazić. Nosiła długie, różowe
majtki do kolan, które zauważył kiedyś, gdy siedziała naprzeciwko
niego i pisała pod dyktando. I była płaska jak deska.
Biedna panna Field, któż chciałby iść do łóżka z brzydką
dziewczyną płaską jak deska? Kiedyś walił najbardziej przerażająco
wyglądającą kobietę, zezowatą, z zepsutymi zębami i trądzikiem, ale
miała najlepsze i największe cyce, jakie kiedykolwiek w życiu
widział, i szałowe nogi. Była też wspaniała w łóżku, ale nie zawracał
sobie głowy, żeby się z nią ponownie zobaczyć, nie mógł znieść tej
twarzy.
Już raz kiedyś David spotkał się przelotnie z panem Taylorem,
tłustym mężczyzną w średnim wieku z przerzedzającymi się
brązowymi włosami przyklejonymi starannie do czaszki. Miał gruby
akcent z Lancashire i grubą żonę z Lancashire plus dwóch podobnych
synów. Był nudziarzem.
Spotkał się z nim w barze jego hotelu. Taylor pił piwo lagrowe,
ale gdy tylko przyjechał David, przerzucił się na szkocką. David
usiłował być czarujący, ale dla Burta Taylora czarujący był ten, kto pił
szybko i potrafił opowiadać nieprzerwanie sprośne historie.
Starał się mu dogodzić, a Burt nagradzał go serdecznym rechotem
i konspiracyjnymi mrugnięciami. Kiedy przyjechali do restauracji,
David nie poczuł jeszcze działania alkoholu, a Burt był już pijany.
W czasie rozmowy David spróbował napomknąć o interesach, ale
Burt zręcznie powrócił do seksu. Gotów był się założyć, że w biurze
Davida przewija się wiele gorących sztuk.
- Te wszystkie małe modelki. - Burt uśmiechnął się lubieżnie. -
Dostają pracę, jak się z tobą prześpią, co? - David się nie spierał.
W końcu opuścili restaurację. Burt śpiewał strzępy starych
piosenek drużyn ragby.
David poklepał go po plecach.
- Chodźmy się trochę zabawić.
Poszli do eleganckiego lokalu nocnego pełnego zmęczonych,
umalowanych dziewczyn sadzających gości i żartobliwych,
rozpustnych businessmenów spoza miasta, którzy bawili się na koszt
własnych firm. Szef sali w restauracji, łagodny i uprzejmy Cypriota,
zapytał czy chcieliby poznać dwie miłe, młode panie.
- Jasne - zabuczał Burt. - Tylko niech pan dopilnuje, żeby nie były
aż takie miłe. - Ryknął śmiechem.
Po dwóch minutach do ich stolika podeszły dwie dziewczyny.
Jedna była wysoka i drobna, z rudymi włosami. Nosiła sukienkę z
zielonego aksamitu, bez ramiączek. Miała około trzydziestu lat. Druga
była mniejsza i wyglądała na bojaźliwą - pomimo sukienki z dekoltem
wystarczająco dużym, aby ukazać prawie w całości jej piersi. Była
bardzo młoda. Obie próbowały się przyczepić do Davida, ale on
przeprosił na chwilę towarzystwo, uświadamiając sobie, że nie
zadzwonił do Claudii.
Telefon odebrał jakiś mężczyzna, który kazał mu zaczekać, aż
poszuka Claudii. Cholera! - zaklął David pod nosem. Przez słuchawkę
dochodziły huraganowe dawki hałasu i muzyki. Co tam się działo?
Czekał ponuro, czując jak alkohol paruje z jego ciała pod wpływem
nagłego wściekłego gniewu. W chwili, kiedy wreszcie odezwała się
Claudia, czuł się prawie trzeźwy.
- Cześć, kochanie - zagruchała. - Gdzie się podziewasz?
Cudownie się bawię. Zrobiło się z tego przyjęcie.
- Kto odebrał telefon? Kto tam jest?
- Nie wiem, masa ludzi. Wracaj szybko, skarbie. - I odwiesiła
słuchawkę.
Przez kilka minut stał w budce, po czym, zdecydowany pozbyć
się Burta Taylora, pospieszył z powrotem do stolika. Burt naturalnie
zamówił szampana, gdyż David miał płacić rachunek. Dwie
dziewczyny siedziały po obu jego bokach i wyglądał na błogo
uszczęśliwionego.
David pomyślał, że najlepiej będzie wziąć dużą, pretensjonalną
rudowłosą na stronę i zaproponować jej, żeby zabrała dokądś pana
Burta Taylora, który niewątpliwie ją wolał od młodszej dziewczyny.
W restauracji przygrywał jakiś banalny zespół latynoamerykański.
- Może zatańczymy? - zaproponował rudej.
Mocno zalatywało od niej tanimi perfumami; kroczem do krocza
przycisnęła się do niego.
- Podobasz mi się - wysepleniła.
Zdołał ją nieco odepchnąć.
- Hej, słuchaj, chcesz trochę zarobić?
Patrzyła z zainteresowaniem, kiedy wyjaśnił jej propozycję.
Targowali się, doszli do porozumienia i usiedli; David już z góry
wręczył jej ostrożnie pieniądze.
Burt Taylor wydawał się być poirytowany. Zabrał Davida na
stronę.
- Ja ją pierwszy zauważyłam, chłopie. Nie chcę tej kościstej.
David się uśmiechnął, pójdzie jak po maśle.
- Wszystko załatwione. Nie może przestać o tobie gadać, jest
twoja.
- W takim razie... - Burt uśmiechnął się lubieżnie - nie będziemy
tu tracić więcej czasu.
David obliczał, że jeszcze pół godziny i będzie w domu. Poklepał
Burta po ramieniu.
- Ureguluję rachunek - powiedział.
Przed sądem czekali na Lindę fotografowie. To, że jej rywalką
była Claudia Parker, uczyniło sprawę wartą opublikowania.
- Tutaj - zawołał jeden z nich.
Linda popędziła prosto przed siebie, jej prawnik trzymał ją za
ramię. Aparaty pstrykały zdjęcia.
- Czego oni chcą? - zapytała. - Czy nie mogą zostawić człowieka
w spokoju? Przecież jestem nikim.
Prawnik przywołał przejeżdżającą taksówkę i wepchnął do niej
Lindę.
- Najlepiej, jeśli pani się stąd wydostanie. Jeszcze raz gratuluję.
Będziemy z panią w kontakcie.
- Może pana podrzucić? - zapytała, próbując odwlec moment,
kiedy zostanie sama.
- Nie. Moje biuro jest tuż za rogiem. Dziękuję, pani Cooper.
Odszedł, a taksówka ruszyła ulicą.
- Dokąd, proszę pani? - spytał kierowca.
Siedziała w oszołomieniu. To wszystko zdarzyło się tak szybko,
to było jak sen.
- Dokąd, proszę pani? - powtórzył niecierpliwie taksówkarz.
Nie miała ochoty pędzić prosto na stację. Miała ochotę na drinka,
papierosa i pół godziny spokojnego relaksu.
- Dorchester - powiedziała. To miejsce pierwsze przyszło jej do
głowy.
Bar w hotelu Dorchester był dość zatłoczony, przeważnie przez
businessmanów, ale znalazła odosobniony stolik, zamówiła sherry i
usiadła, żeby się nim rozkoszować. Postanowiła, że zje tam lunch.
Dobrze być zdanym na siebie. Zamówi wędzonego łososia, świeże
truskawki z kremem, może nawet wypije szampana.
- Linda Cooper, prawda?
Podniosła wzrok, zawahała się, po czym powiedziała:
- Jay, Jay Grossman. Ledwie cię rozpoznałam. Co za wspaniała
opalenizna.
Usiadł z uśmiechem.
- Właśnie wróciłem z Izraela. Jak się miewasz? Minęło wiele
miesięcy.
- Świetnie. - Odwzajemniła uśmiech.
- A David?
- David? Naprawdę nie mam pojęcia. Właśnie wzięłam z nim
rozwód, pół godziny temu.
Jay spojrzał ze zdziwieniem.
- A więc naprawdę to zrobiłaś. Czy chodziło o tamtą noc?
Skinęła głową.
- Tak, chodziło o tamtą noc. On z nią teraz żyje.
- Ho, ho, ty rzeczywiście mówisz poważnie.
- Jak się miewa Lori?
- Lori jest bardzo szczęśliwa. Poślubiła potentata naftowego z
Teksasu, który jej kupuje dwa futra z norek na tydzień, więc jest
bardzo szczęśliwa.
- Chcesz powiedzieć, że ty też się z nią rozwiodłeś?
- Tak, to mój jeszcze jeden rozwód. W Stanach szybko to
załatwiamy. Pojechała do Nevady i rzuciła mnie w ciągu sześciu
tygodni. Chyba podała skrajne okrucieństwo psychiczne jako powód.
A zaraz następnego dnia wyszła za tego drugiego faceta. Jedyna
pozytywna rzecz to fakt, że nie domagała się ani alimentów, ani
podziału majątku, więc miałem szczęście. Utrzymywanie pozostałych
dwóch byłych żon kosztuje mnie wystarczająco dużo. Roześmiał się. -
Jesteś z kimś umówiona?
Pokręciła przecząco głową.
- Może zjesz ze mną lunch?
Uśmiechnęła się. Lubiła Jaya.
- Chętnie.
- To dobrze. - Wstał. - Muszę odkręcić kilka spraw. Zaraz
wracam.
Po jego odejściu Linda szybko wyciągnęła puderniczkę.
Przyjrzała się badawczo swojej twarzy i dodała trochę szminki.
Żałowała, że nie wygląda odrobinę bardziej czarująco, ale celowo
ubrała się skromniej na wystąpienie przed sądem. Jay był bardzo
pociągającym mężczyzną. Od separacji z Davidem wyszła tylko na
jedną randkę, częściowo dlatego, że prawnik ją przestrzegał, aby tego
nie robiła, a częściowo dlatego, że nie miała na to ochoty.
Epizod z Paulem pozostawił swoje piętno i wolała pozostawać w
domu albo odwiedzać przyjaciół pozostających w związkach
małżeńskich. Ten jeden wieczór, kiedy się umówiła, okazał się nudą.
A żeby do krzywdy dodać jeszcze zniewagę, jej partner spodziewał
się, że pójdzie z nim do łóżka. Rozwódki, dowiedziała się od tego
faceta, miały obowiązek włączać seks do swoich przedsięwzięć
wieczornych.
Jay powrócił do stolika.
- Wszystko jest pod kontrolą. Gdzie chciałabyś zjeść?
Postanowili zostać na miejscu. Przenieśli się do restauracji. Jay
zabawiał ją śmiesznymi anegdotami o plenerze w Izraelu i pustymi
plotkami o ludziach związanych z filmem. Przy kawie chwycił jej
rękę i powiedział:
- Mój Boże, miło być z kimś, kto ma mózg, a nie tylko ciało.
Wiesz, naprawdę cię lubię, Lindo, jesteś bardzo miłą osobą.
Uśmiechnęła się trochę sztywno. Nie chciała, żeby Jay myślał o
niej jako o miłej osobie. Miła to było takie bezbarwne słowo,
wywoływało skojarzenia ze sweterkami i praktycznym obuwiem.
Spojrzał na zegarek.
- O rany, już prawie trzecia, muszę pędzid. - Poprosił o rachunek.
- Podrzucę cię na stację, mam samochód ze studia.
- Nie, to nie po drodze. Łatwo złapię taksówkę.
- Skoro nalegasz. Ale odprowadzę cię do samochodu.
Opuścili restaurację i przeszli przez hall, gdzie jakaś stojąca para
pozdrowiła Jaya. Kobieta była wysoką i ładną blondynką. Mężczyzna
był niski, krępy i o zaczerwienionej twarzy.
- O, pan Grossman - powiedział mężczyzna - przykro mi, że nie
mógł pan zjeść z nami lunchu. To jest moja klientka, panna Susan
Standish.
Panna Susan Standish uśmiechnęła się prosto do Jaya. Miała
bardzo małe, białe zęby i wyglądała jeszcze ładniej, kiedy się
uśmiechała. Jay odwzajemnił uśmiech. Linda dostrzegła, jak w jego
oczach pojawiają się błyski zainteresowania, kiedy omiótł wzrokiem
pannę Standish. Wysokie, ładne blondynki były najwidoczniej w jego
typie.
- Zaraz wracam - powiedział i odprowadził Lindę do wyjścia.
Nie zrobił żadnej uwagi na temat pary, którą najwyraźniej
wystawił do wiatru z lunchem. Pocałował ją w policzek.
- Powtórzmy to kiedyś. Kiedy wracasz?
- Dziękuję za uroczy lunch, Jay. Będę w domu w poniedziałek.
Odprowadził ją do taksówki.
- Odezwę się wtedy - obiecał.
Zadzwonił telefon; Claudia wyciągnęła się ospale w poprzek
łóżka i podniosła słuchawkę. Rozmawiała krótko, po czym z szerokim
uśmiechem odwiesiła słuchawkę.
- Skarbie - powiedziała do Gilesa - dziś wieczorem możemy się
zabawić. David późno wróci do domu!
- Na co czekamy? - zapalił się Giles. - Zróbmy party. Siadaj przy
telefonie. Zadzwoń najpierw do monopolowego.
Wybierali nazwiska na chybił trafił. Giles tylko powiedział:
- Pamiętasz tamto świrnięte dziewczątko, które zawsze nosiło te
straszne czarne buty do ud...? - I już ją odszukali, zapraszając po
drodze pół tuzina innych ludzi.
Claudia przebrała się w zdumiewający kombinezon przetykany
srebrem. Giles uciął sobie drzemkę, rozwalony na jej łóżku, i o
dziewiątej zaczęli się pojawiać goście. Kiedy David ponownie
zadzwonił, przyjęcie było rozkręcone na dobre. Claudia była
kompletnie pijana. Nie znała nawet połowy gości.
Muzyka grzmiała tak głośno, że lokatorzy z mieszkania piętro
niżej trzy razy telefonowali ze skargą. W końcu przestali dzwonić,
kiedy pięknie wygadana debiutantka w towarzystwie powiedziała im
w najdrobniejszych szczegółach, co mogą zrobić. Teraz oddawała się
na tapczanie bezrobotnemu czyścicielowi okien, na widoku
wszystkich obecnych.
- Wspaniałe party! - zachwycał się Giles. - Co będzie, kiedy tu
wejdzie wielki tatuńcio?
- Wielki tatuńcio będzie musiał się przyłączyć do zabawy albo
zrobić natychmiastowy odwrót.
- Kochanie, kruszynko, ale bosko z twojej strony, że mnie
zaprosiłaś.
Claudia mrugnęła, skupiając powoli wzrok.
- Shirley, skarbie, jak się masz?
- Świetnie, po prostu świetnie. Dopiero co wróciłam z
nieziemskich wakacji.
- Wyglądasz cudownie, co za wspaniała opalenizna. Gdzie się
podziewa hrabicz jak-mu-tam?
- Rzuciłam go, kochanie. Teraz mam nieziemskiego mężczyznę,
po prostu aniołka. Będziesz zdumiona.
- Chwytaj drinka i przyłącz się do zabawy. To wszystko tu się
dzieje... - Urwała w połowie zdania, gdy jakiś Włoch w typie kelnera
schwycił ją od tyłu.
- Ty jest piękna - zamruczał jak kocur. - Ja cię pożeram.
Naprawdę pożeram dobrze.
- Hmm - odezwała się Shirley - wygląda na to, że jesteś w
doskonałych rękach. Do zobaczenia później, kochanie. - Zostawiła
Claudię szamoczącą się z Włochem.
Claudia nie spotkała go nigdy przedtem.
- Zostaw mnie w spokoju, ty przygłupie - powiedziała.
Był bardzo silny.
- Ty piękna - oznajmił dumnie.
Najwidoczniej jego angielskie słownictwo było ograniczone.
Obrócił ją do siebie w ramionach i pocałował.
- Śmierdzi ci z ust! - wykrzyknęła, nadal się szamocząc.
Przycisnął ją jeszcze mocniej i znów pocałował.
Akurat w tym momencie pojawił się David. Stał rozwścieczony w
drzwiach mieszkania. Od razu dostrzegł Claudię i maszerując przez
pokój odciągnął od niej Włocha, waląc go pięścią w twarz.
Mężczyzna zwalił się na podłogę, z nosa pociekła mu krew.
Następnie David skoncentrował uwagę na Claudii.
- Ty jebana szmato - syknął i mocno trzasnął ją ręką w twarz.
Nikt tak naprawdę nie zauważył, co się dzieje. Muzyka grała zbyt
głośno i wszyscy byli zbyt pijani.
- Wyrzuć stąd te szumowiny - warknął David.
Roztarła policzek, jej oczy się powiększyły i wypełniły łzami -
bardziej z bólu niż czegokolwiek innego.
- Ty sukinsynu - wrzasnęła. - Jak śmiesz mnie bić; jak śmiesz?
- Zrobię ci to, co zechcę. Kupiłem cię, nieprawdaż? A teraz zrób
w tym przeklętym mieszkaniu porządek.
- Idź do diabła, ty draniu. - Pochyliła się nad Włochem i utuliła
jego głowę w ramionach.
- Ostrzegam cię, Claudio, posuwasz się za daleko.
Zignorowała go. Stał nieruchomo przez kilka sekund, po czym
powiedział:
- Dobrze. - I wymaszerował do sypialni.
Dokładnie w tej chwili Giles osiągał z kościstą, rudowłosą
dziewczyną ciężko wywalczony orgazm. Niefortunnie się złożyło, że
stało się to akurat na środku łóżka Davida.
David zaklął głośno, ale nic nie było w stanie przeszkodzić
Gilesowi. Dalej wykonywał ruchy, choć dziewczyna zapiszczała i
usiłowała się sprzeciwić.
David zdjął ponuro walizkę z szafy. Metodycznie oddzielił swoje
ubrania od rzeczy Claudii, wpychając do walizki tyle, ile tylko zdołał.
Giles i dziewczyna wstali. Patrzyła groźnie na Davida, który
poprzekładał jej rzeczy.
- Niektórzy mają po prostu wszystko w nosie - wymamrotała. -
Wpychają się gdzie popadnie.
Giles wykonał pozorowany ukłon.
- Koniec przedstawienia, następny pokaz o czwartej.
Wyszli z sypialni. David zamknął za nimi drzwi na klucz i
kontynuował pakowanie. W końcu zapełnił trzy walizki. Umysł miał
chłodny od gniewu. Gdy skończył, poszedł z dwiema walizkami do
drzwi wejściowych. Przyjęcie szło na całego. Wrócił po trzecią
walizkę.
- Żegnaj, kochanie - ryknęła Claudia ponad hałasem.
Zataczając się na wszystkie strony, przeszła do niego z drugiego
końca pokoju. Zamek z przodu jej kombinezonu był rozpięty do pasa,
a jej piersi naciskały na materiał, żeby się wydostać. Włosy miała
rozwichrzone, a twarz umazaną krwią.
- Uroczo wyglądasz - powiedział. - Jak pijana, mała zdzira, którą
jesteś.
Wybuchnęła śmiechem.
- Każ się wypchać - krzyknęła. - Spadaj, palancie i nie wracaj.
Cholerny z ciebie nudziarz.
Giles przyłączył się do niej.
- Wygarnij mu, mała - podjudzał ją, wsuwając rękę w rozpięty
kombinezon.
Zrobiła sprośny gest i odwróciła się plecami. David wyszedł.
14
- No cóż, słuchaj, kochanie, co się dzieje? - Głos Claudii był
zimny i rozdrażniony. - To znaczy, wrócili dziesięć dni temu i
powinieneś być w stanie się czegoś dowiedzieć.
Jej agent dał wymijającą odpowiedź.
- Nie mogę z nich wydusić żadnego konkretnego terminu.
- Ale ja podpisałam kontrakt na dwa dni zdjęć - kontrakt,
pamiętasz?
- Tak, wiem. Ale zapłacili ci za pracę, którą miałaś zrobić. Nie
muszą z ciebie korzystać.
Żachnęła się gniewnie.
- Co z ciebie za agent? Ja mam się znaleźć w tym filmie. To duży
film i przyniesie mi wiele korzyści, o wiele więcej niż te rólki
statystki, które mi ciągle oferujesz. Jeśli nie potrafisz tego załatwić,
powiedz mi i znajdę kogoś, kto potrafi!
Agent mówił zrezygnowanym głosem.
- Robię, co mogę.
- To, co możesz, nie wystarcza. Daj sobie spokój, sama to
załatwię. Ja zadzwonię do Conrada Lee. - Trzasnęła słuchawką.
Mieszkanie było w strasznym nieładzie. Nowa sprzątaczka
odeszła nazajutrz po przyjęciu. Właściwie, przyjęcie nadal trwało
następnego ranka, kiedy przyszła; rzuciła tylko jedno przerażone
spojrzenie na rudego młodzieńca ubranego w kombinezon Claudii,
który otworzył drzwi, i poszła sobie.
To było dobre przyjęcie, trwało w sumie trzy dni. Claudia
niewiele z niego pamiętała, ale Giles ją zapewnił, że mózg się lasował.
David nie wrócił. Nie zadzwonił i nie skontaktował się w żaden
sposób, choć któregoś dnia przyszła jakaś myszowata sekretarka,
mniej więcej po tygodniu, żeby zabrać jego pocztę i poprosić, aby w
przyszłości przesyłano ją do jego biura.
Claudia nie tęskniła za nim. Raczej cieszyło ją, że odszedł. Życie
z kimś, kto obserwuje każdy twój ruch, jest zbyt ciasnym więzieniem.
Zeszła się z Davidem, bo było to łatwe i porzucił żonę. Tak się po
prostu zdarzyło. Całkiem przyjemnie było mieć opłacone wszystkie
rachunki i wiele nowych ciuchów, i żadnych problemów.
Teraz będzie musiała pomyśleć o powrocie do pracy, do
potajemnej pracy, która zawsze jej dawała dość pieniędzy, żeby
prowadzić wygodne, niezależne życie.
Oczywiście lepiej by było znaleźć się w filmie Conrada i zostać
gwiazdą, i w ten sposób zarabiać kupę pieniędzy. Ale nie wyglądało
na to, że tak się stanie. Jej potajemny sposób zarabiania pieniędzy
wywoływał w niej dreszczyk zastępczy. Nikt z jej przyjaciół o tym nie
wiedział. Zawsze utrzymywała to w ściśle strzeżonej tajemnicy.
Zanim zamieszkała z Davidem, wszyscy się zastanawiali, ale nikt
nigdy się nie dowiedział, w jaki sposób udawało jej się być tak
zabezpieczoną finansowo. Ta praca ją podniecała. Nosiła peruki i
przygotowywała specjalne, twórcze makijaże, które całkowicie
maskowały jej własne rysy. I kiedy wyglądała wystarczająco
odmiennie, występowała w filmach porno.
W ciągu czterech lat pojawiła się w trzydziestu, zarabiając przy
tym masę szmalu. Z takim powodzeniem potrafiła się maskować, że
znano ją jako trzy zupełnie różne dziewczyny. Wszystkie cieszyły się
stałym popytem miłośników pornografii, oglądających produkt
finalny. Gdyby znów chciała podjąć pracę, wystarczył jeden telefon.
Mówi Evette - albo Carmen - albo Maria - i poczyniono by
odpowiednie przygotowania. Płacono jej gotówką i to ona
kontaktowała się z nim i - nie mieli sposobu, żeby do niej dotrzeć. To
był zadowalający układ.
Nie miała jednak pewności, czy chce wracać do takiej pracy.
Czasami jej partnerzy w filmie pozostawiali wiele do życzenia i,
oczywiście, jeśli nie było się w odpowiednim nastroju, wszystko to
mogło być dość przygnębiające.
Nie - najlepiej byłoby wystąpić w filmie Conrada, a jeśli jej agent
nie potrafił tego załatwić, ona z pewnością potrafiła. Conrad będzie
prawdopodobnie zachwycony, jeśli się z nim znów skontaktuje.
Zadzwoniła do hotelu, w którym się zatrzymał podczas
poprzedniej wizyty, ale nie figurował w książce meldunkowej.
Zatelefonowała do studia i porozmawiała z sekretarką, która zapisała
jej nazwisko i powiedziała, że przekaże wiadomość panu Lee.
Spróbowała się dowiedzieć, gdzie Conrad mieszka, lecz dziewczyna
była grzeczna, aczkolwiek stanowcza:
- Nie wolno nam ujawniać adresu pana Lee - powiedziała. - Na
pewno dopilnuję, żeby otrzymał pani wiadomość. - Nie bardzo ją to
zadowalało. Claudia chciała do niego dotrzeć osobiście.
Giles będzie umiał się dowiedzieć. Giles umiał złapać każdego.
Zadzwoniła do jego studia, ale nikt nie odbierał. Niech to diabli! -
mruknęła, wstając w końcu.
Przy drzwiach wejściowych leżał stos rachunków. Po odejściu
David przestał płacić za wszystko i sterta rachunków równomiernie
wzrastała. Nie mogła zwalić na niego żadnego z tych rachunków,
gdyż mieszkanie i usługi były w całości na jej nazwisko. Sprawa
polegała na dopadnięciu Conrada i zostaniu gwiazdą.
Linda została na wsi z rodzicami i dziećmi o wiele dłużej, niż się
spodziewała. Było tak spokojnie, dzieci bawiły się na powietrzu przez
cały dzień, podczas gdy ona siedziała w domu, a matka zabiegała koło
niej. Pobyt na wsi bardzo ją relaksował, a wiedząc, że powrót do
Londynu będzie początkiem nowego życia, trzymała się kurczowo
tego stanu zapomnienia, który jej dawało przebywanie z rodzicami.
Matka chciała, żeby Linda została tam na zawsze.
- Sprzedaj dom - namawiała usilnie. - Tu jest aż nadto miejsca dla
ciebie.
Linda odrzuciła propozycję. Dom jej rodziców był tylko
tymczasowym ustroniem i choć propozycja bardzo kusiła, błędem
byłoby pozostać. Zostałaby tam pogrzebana, stłamszona. Matka
zajęłaby się wszystkim, nawet wychowywaniem dzieci. Linda stałaby
się starszą córką w rodzinie.
W którąś sobotę po południu pojawił się David. Było to pierwsze
spotkanie, odkąd się rozstali.
- Próbowałem się dodzwonić do domu, martwiłem się -
powiedział. - Pomyślałem, że tu cię znajdę.
Jej głos był sztuczny, zimny.
- Dlaczego najpierw nie zadzwoniłeś? Dlaczego po prostu
przyjechałeś?
Czuł się skrępowany. Dziwnie było widzieć, jak David szuka
słów - on, który zawsze był taki pewny siebie.
- Chciałem się zobaczyć z dziećmi. - Nuta oburzenia wkradła się
do jego głosu. - Wiesz, mam obowiązek widywać się z dziećmi. -
Wyglądał na wychudzonego i zmęczonego. - Odszedłem od Claudii -
wypalił szybko.
Spojrzała na niego beznamiętnie.
- Czyżby?
- Cudownie wyglądasz - powiedział.
Wyglądała dobrze. Jej skóra błyszczała od długich spacerów po
okolicy, a włosy były lśniące i nie ufryzowane, związane niedbale
wstążką z tyłu głowy. Wyglądała szczupło w spodniach i luźnej
koszuli.
Wskazała na podwórze.
- Dzieci są w ogrodzie. Zawołam je.
Położył rękę na jej ramieniu.
- Powiedziałem, że odszedłem od Claudii.
Strząsnęła niecierpliwie jego rękę.
- Słyszałam za pierwszym razem, Davidzie. Pójdę po dzieci. -
Wyszła szybko z pokoju.
Pozostał przez całe popołudnie, gawędząc przyjaźnie z jej
rodzicami oraz zabawiając Janey i Stephena najróżniejszymi grami.
David uruchamia swój dobrze znany urok, pomyślała Linda.
Chciałabym, żeby sobie poszedł.
W końcu wyjechał o szóstej. Matka chciała go prosić, żeby został
na kolacji, ale Linda syknęła do niej:
- Nie waż się. - Jego urok zadziałał.
- On naprawdę chce cię odzyskać - powiedziała matka po jego
wyjściu.
W rzeczywistości mówiła: „Powinnaś do niego wrócić". Linda
wyczuła to doskonale. Ojciec był mniej bezpośredni.
- Ten chłopak potrzebuje ojca - powiedział, kiedy Stephen
dokazywał przed pójściem do łóżka.
Matka powiedziała później tego wieczora:
- Biedny David wygląda na takiego nieszczęśliwego.
Linda nie mogła tego znieść. Nie rozumieli. Chcieli dobrze, ale
ona miała już dość.
Następnego ranka oznajmiła, że wraca do Londynu. Spakowała
się w poniedziałek i pośród łez matki oraz wypowiadanych szorstkim
głosem mądrości ojca wraz z dziećmi została odprowadzona i
bezpiecznie wsadzona do pociągu.
Z radością znalazła się we własnym domu. Dzieci były
zadowolone
i
podekscytowane
ponownym
połączeniem
z
zapomnianymi książkami oraz zabawkami i okrzyki „super" oraz „to
moje" rozbrzmiewały w całym domu.
Ana dała jej wykaz wiadomości telefonicznych, wśród których
były dwa telefony od Jaya Grossmana. Zostawił swój numer. Nie
oddzwoniła do niego. Zastanowiła się nad tym, ale jakoś czuła, że
jeżeli naprawdę chce się z nią zobaczyć, spróbuje jeszcze raz.
Dzwoniła też Monika. Nie rozmawiały ze sobą od chwili
zerwania; to byli przyjaciele Davida. Linda zadzwoniła do niej.
Monika była zachwycona.
- Kochanie - wykrzyknęła - urządzam małą proszoną kolację.
Bardzo bym chciała, żebyś przyszła.
Linda się wahała.
- Kiedy?
- Jutro wieczorem. Muszę się z tobą zobaczyć, minęło tyle czasu.
Przyjdziesz?
Linda była niezdecydowana.
- Sama nie wiem. Zaprosiłaś Davida?
- Za kogo mnie bierzesz? Oczywiście, że nie. Nie chcę słyszeć
żadnych wymówek. Do zobaczenia jutro o ósmej. Nie spóźnij się.
Linda doszła do wniosku, że może być zabawnie. Monika zawsze
zapraszała interesujących ludzi. Pójdzie do fryzjera, a potem kupi
sobie nową sukienkę. Najwyższy czas, żeby znów zaczęła wychodzić.
Claudia leżała niechlujnie rozwalona na kanapie na tyłach studia
Gilesa, który pracował ciężko, fotografując ospałą brunetkę ubraną w
srebrną, jednoczęściową, obcisłą piżamę.
Ziewnęła.
- Czemuż to, u diabła, nie odbierasz swojego cholernego telefonu?
Mogłeś mi oszczędzić tej wycieczki.
Giles nie obejrzał się; skoncentrował się całkowicie na modelce.
Po kilku minutach przerwał, kazał dziewczynie zrobić przerwę i
podszedł do Claudii. Zapalił papierosa i wsunął go do jej ust.
Zaciągnęła się głęboko, zaczęła pluć i się krztusić.
- Jezus Maria! Palić marychę o tej porze! Jesteś niemożliwy!
Roześmiał się, odebrał papierosa i powiedział:
- Czego chcesz?
- Przyszłam się z tobą zobaczyć - odparła nieśmiało. - Bo cię
kocham.
- Skończ z bzdetami. Jestem zajęty. Czego chcesz?
- Właściwie - przeciągnęła się - potrzebuję numeru Conrada Lee.
Pomyślałam, że mógłbyś go dla mnie zdobyć.
- Sprawy muszą wyglądać nietęgo, skoro znów go ścigasz.
Mówiła rozdrażnionym głosem; czasami nie mogła znieść Gilesa.
- Sprawy nie wyglądają nietęgo i nikogo nie ścigam.
Wybuchnął śmiechem.
- Nie zapominaj, że rozmawiasz ze mną, skarbie.
- Jak mogłabym zapomnieć?
Wymienili długie spojrzenia.
- Dobra jest - powiedział - nie denerwuj się, zdobędę go dla
ciebie. - Zadzwonił kilka razy i zdobył dla niej ten numer.
Zapisała go i uśmiechnęła się.
- Dziękuję, kochanie - zamruczała jak kot.
- Nie ma sprawy, złotko; a teraz spadaj stąd. Mam robotę.
Claudia poszła na zakupy. Kupiła białozłotą sukienkę z
jedwabnego dżerseju i złote buty na szpilkach, niemodne, ale
seksowne. Poszła do fryzjera i kazała sobie ułożyć włosy starannie na
czubku głowy. Po powrocie do domu wykąpała się, wlewając pół
butelki olejku piżmowego do wody. Makijaż nakładała przez dwie
godziny - martwiąc się, żeby go doprowadzić do perfekcji.
Kiedy była gotowa, wybiła siódma. Wykręciła numer, który jej
podał Giles. Odpowiedział głos Conrada, którego akcent łatwo było
rozpoznać. Uśmiechnęła się. Zanosiło się na to, że wszystko świetnie
zagra. Mówiła chłodnym i kompetentnym głosem.
- Pan Lee?
- Tak. - Jego głos był szorstki.
- Dzwonię z czasopisma „Star". Może pan wie, że umieściliśmy
pańskie zdjęcie na naszej okładce w tym tygodniu i zastanawiałam się,
czy mógłby pan odpowiedzieć na kilka pytań o sobie.
Teraz mówił przyjaznym głosem.
- Moje zdjęcie, co? Jasne, odpowiem na kilka pytań.
Zarozumiała świnia!
- Bardzo dziękuję, panie Lee, jeśli poda mi pan swój adres, zaraz
przyjadę. To potrwa chwilę.
Zdziwił się.
- Czy nie mogę na nie odpowiedzieć przez telefon?
- Nie, panie Lee, ważne jest, abym usłyszała pańskie odpowiedzi
osobiście. Jestem pańską fanką!
- Dobrze, dobrze. - Podał jej swój adres.
Opanowując śmiech, odwiesiła słuchawkę, podziwiała swoje
odbicie w lustrze i zadzwoniła do portiera, żeby przywołał jej
taksówkę.
Conrad mieszkał w okazałym domu w Belgravii. Drzwi otworzył
służący w białej marynarce, który zaprowadził ją do biblioteki.
Czekała cierpliwie przez piętnaście minut, aż w końcu wtoczył się
Conrad. Nie zmienił się. Między jego mięsistymi ustami tkwiło grube
cygaro i miał na sobie tę samą zieloną bonżurkę z zielonego jedwabiu.
Wstała, rozmyślnie manewrując sobą tak, aby cienka, jedwabna
sukienka przywarła jeszcze bardziej do jej ciała. Wiedziała, że nigdy
nie wyglądała lepiej.
- Cześć. - Uśmiechnęła się prowokująco.
Stanął jak wryty. Widziała, że jej nie rozpoznaje. Wyrwał cygaro
z ust.
- Czy pani jest tą cizią ze „Stara"?
- Czy wyglądam na dziennikarkę?
Świdrującymi oczami przewędrował po jej ciele. Odzyskał
pamięć.
- Hej, ty jesteś tą cizią z mojego party. - Zmienił ton głosu. - Co
się tu dzieje, co to ma być?
- Ciężko do ciebie dotrzeć. Zostawiłam dla ciebie masę
wiadomości.
- A więc?
- Pomyślałam, że czas najwyższy, abyśmy się znów spiknęli.
Tylko mi nie mów, że zapomniałeś o frajdzie, jaką mieliśmy ostatnim
razem.
Zainteresowanie błysnęło przelotnie w jego oczach.
- Słuchaj, mam gości. Zostań tu, a ja zobaczę, co się da zrobić.
Wyszedł z pokoju i uśmiechnęła się triumfująco. Zdumiewające,
co może zdziałać bajeczne ciało.
Nie było go przez długi czas. Wszedł służący z drinkiem i
kilkoma czasopismami. Przewertowała je leniwie, czekając. W końcu
wróci, a potem, jutro rano, nastąpi wejście Claudii Gwiazdy
Filmowej!
15
Od dnia zerwania z Claudią David czuł się przygnębiony. Nie
chodziło o to, że chciał z nią zostać, sytuacja była nieznośna. Claudia
okazała się skończoną szmatą. Wałkoniła się, czytając magazyny
przez cały dzień, troszcząc się jedynie o swój wygląd wtedy, gdy
wychodzili. Wylegiwała się w łóżku do południa, nigdy nie sprzątała
mieszkania.
Jedyna rzecz, do której zdawała się być zdolna, to nieprzerwane
uprawianie miłości. Zanim z nią zamieszkał, był zawsze gotowy, teraz
po prostu nie mógł tego znieść. Była nienasycona i wymagająca,
nigdy nie miała dość. David zawsze się szczycił swoim apetytem
seksualnym, ale to zakrawało na absurd.
Ucieszyło go, że znalazł wymówkę, aby się wyprowadzić. Ale
depresja pogłębiała się, bo zamiast zakończenia tego całego bajzlu i
powrotu do żony i dzieci został wyrzutkiem, który poza zimnym
pokojem hotelowym nie miał dokąd pójść. Skończyły się wygody
domowe, były tylko cztery bezosobowe ściany, puste łóżko i tabliczka
„Nie przeszkadzać".
Z zawzięciem pogrążył się w pracy i rozważał możliwości
powtórnego zejścia się z Lindą. Doszedł do wniosku, że powinna go
przyjąć z powrotem. W końcu, istniała kwestia dzieci. One chciałyby
go z powrotem. Wszystko mogłoby wrócić do poprzedniego stanu,
tylko że tym razem nie będzie takim głupcem, żeby się wiązać z taką
zdzirą jak Claudia. Będzie ostrożniejszy, będzie przebierał, krótkie,
dorywcze romanse, nic, co Linda mogłaby odkryć.
Zadzwonił do swojego byłego domu i służąca poinformowała go,
że Linda i dzieci są na wsi u jej rodziców. Był zadowolony. Da jej
więcej czasu, żeby doszła do siebie. Linda była rozsądną kobietą.
Będzie wiedziała, że słuszną rzeczą jest ich wspólne życie.
W pierwszą wolną sobotę pojechał się z nią zobaczyć. Wyglądała
zadziwiająco świeżo i dobrze, choć traktowała go chłodno. Należało
się tego spodziewać. Powiedział jej o porzuceniu Claudii. Jej reakcja
była dziwnie obojętna. Daj jej czas, pomyślał, dojdzie do siebie.
Był czarujący dla jej rodziców. Wiedział, że znów byli po jego
stronie.
Po powrocie do Londynu zadzwonił do starej przyjaciółki. Była
chichotliwa i trochę głupia, ale miała wspaniałe ciało. Poszli do kina,
po czym wrócili do jej mieszkania. Była nędzna w łóżku: nie miała
nic ani z opętańczej namiętności Claudii, ani ze spokoju Lindy.
Wyszedł od niej po godzinie.
W niedzielę obudził się wcześnie, nie mając nic do roboty. Pod
wpływem odruchu poszedł do biura; miał zaległości z listami i inną
pracą, na którą nigdy nie znajdował czasu w tygodniu. Po godzinie
uzmysłowił sobie, że potrzebuje sekretarki. Biedna, nieładna panna
Field. Może była osiągalna, wyglądała na osobę, która nigdy nie robi
planów. Zatelefonował do niej.
- Halo - powiedziała bojaźliwym głosem.
- Panno Field, mówi David Cooper.
- Och! - pisnęła z zaskoczeniem, jak gdyby przyłapano ją na
czymś, czego nie powinna robić.
- Panno Field, jak się pani zapatruje na trochę pracy dzisiaj?
- Och, panie Cooper, naprawdę?
- Nie ma sprawy, jeśli pani nie może.
- Och, nie. Och, panie Cooper, oczywiście, że mogę.
- To dobrze. Niech pani szybko przyjeżdża.
Przyjechała w przeciągu pół godziny, blada i nerwowa.
- Bardzo ładnie pani dziś wygląda, panno Field - powiedział
grzecznie.
Sczesała rzadkie, włókniste, brązowe włosy w dół zamiast
ściągnięcia ich jak zwykle do tyłu, a cienkie, zwykle bezbarwne usta
pomalowała szminką o ostrym, szkarłatnym kolorze. Niedzielne
ubranie składało się z brązowej sukienki i niebieskiego, rozpinanego,
wełnianego swetra. Była obrazem nieładnej prostoty.
Przez cały dzień pracowali wydajnie, aż zaczęło się ściemniać i
David nagle uświadomił sobie, że robi się późno.
- Chyba lepiej, żebyśmy już skończyli - powiedział z
ziewnięciem. - Musi pani być głodna.
- Panie Cooper - mówiła nerwowym, niezdecydowanym głosem -
może miałby pan ochotę zjeść ze mną mały obiad. -
Jaskrawoczerwony rumieniec dosięgał linii jej włosów. - Stawiam
sobie za cel zawsze przygotować pierwszorzędny obiad w niedzielę;
to jedno z moich małych hobby i byłoby mi niezmiernie miło, gdyby
go pan skosztował. Boeuf Stroganow ze świeżą, zieloną sałatką, a na
deser cytrynowa merenga.
Brzmiało nieźle. Poza tym, nie miał gdzie iść. Rumieniła się bez
przerwy i Davidowi zrobiło się jej żal.
- Świetny pomysł, panno Field. Z przyjemnością.
Mieszkała w małej kawalerce. Kanapa, starannie ozdobiona
poduszkami wykonanymi na szydełku, najwyraźniej pełniła również
funkcję łóżka.
Wyciągnęła wypełnioną do połowy butelkę sherry - zbyt
słodkiego. David siadł i oglądał telewizję, podczas gdy panna Field
krzątała się w kuchni. Przygotowała smaczny obiad, do którego
popijali tanie wino hiszpańskie.
- Przywiozłam je z wakacji w zeszłym roku - oznajmiła dumnie.
Po obiedzie była oczywiście trochę wstawiona.
- Zwykle nie piję - powiedziała z chichotem.
Po wypiciu przed obiadem pół butelki wina i większej części
sherry David był również nieco pijany. Jego uwagę przykuwał ekran
telewizyjny. Właśnie nadawano reklamówkę Beauty Maid i pojawiła
się Claudia w wannie. Poczuł znajome, ostre szarpnięcie w kroczu.
- Och, panie Cooper, nasza reklamówka. - Panna Field usiadła
szybko na kanapie obok niego.
Poczuł bliskość jej nogi obok siebie i położył rękę na jej udzie.
Krzyknęła piskliwie i zanim się zorientował, zarzuciła mu ramiona na
szyję i przyciągnęła jego usta do cienkiej, czerwonej linii. Pocałowali
się i wraz ze zniknięciem Claudii z ekranu zniknęła jego żądza. Ale
było za późno. Panna Field była już w akcji. W przeciągu zaledwie
kilku sekund podskoczyła, zgasiła światło, uwolniła się od swetra i z
powrotem przy nim usiadła.
- Mój najdroższy, jestem twoja - powiedziała. - Zbyt długo
czekałam na ten moment.
Nie mógł uwierzyć. To wszystko było absurdalne. Położyła się
wyczekująco, drżąc na całym ciele. Co powinien zrobić? Była dobrą
sekretarką. Nie chciał jej stracić. Nie chciał zranić jej uczuć. Zaczęła
się niecierpliwić.
- Davidzie, mój najdroższy, chodź do mnie. Nie boję się.
Odetchnął głęboko i przesunął niepewnie rękami po jej piersiach.
Nie było piersi!
- Wiem, że nie jestem hojnie obdarzona - powiedziała nieśmiało -
ale w moich lędźwiach płonie ogień.
O mój Boże, pomyślał. W co ja się pakuję?
Zmęczona czekaniem, splotła ręce na jego karku i przyciągnęła
jego usta do swoich. To jakiś cholerny koszmar, pomyślał. Ale w
miarę jak jej język pieścił jego usta, ciało Davida zaczęło wreszcie
reagować i wkrótce był gotowy.
Panna Field miała kanciaste, kościste i zadziwiająco silne ciało.
Zdołała mu zdjąć spodnie i bieliznę, a potem językiem wędrowała w
dół jego ciała i całowała go, i nagle zawładnął nim olbrzymi,
wstrząsający, wściekły wybuch namiętności. Wrzasnął, ale nie
przerwała, doprowadzając go do szaleństwa. Dreszcz przeniknął jej
ciało i w końcu znieruchomiała.
Leżeli w milczeniu - David rozwalony w poprzek niej. Nie
chciało mu się wierzyć w to, co przed chwilą zaszło. Spokojna,
nieśmiała panna Mysz Field na pewno wiedziała, co robi.
Po jakimś czasie wstał i zamknął się w łazience. Pokrywały go
czerwone ślady w miejscach, gdzie wbiła mu palce. To była gorąca
dziwka! Kiedy wrócił do pokoju, była z powrotem ubrana w sweter i
sztywno sprzątała ze stołu. Unikała patrzenia na niego, gdy zakładał
szorty i spodnie.
- Czy przed wyjściem chciałby pan kawy, panie Cooper? -
zapytała. Mówiła opanowanym głosem, jedynie niewielki rumieniec
na policzkach wskazywał na to, co zaszło.
- Eee, nie dziękuję, panno Field. - Poszedł za jej przykładem. -
Naprawdę muszę już iść.
- Mam nadzieję, że powtórzymy to kiedyś - powiedziała
zrównoważonym głosem.
- Tak. - Zawahał się. - Cóż, zatem do widzenia. Do zobaczenia
jutro w biurze.
- Do widzenia, panie Cooper, do jutra.
Po wyjściu na ulicę westchnął głęboko. Będzie musiał się jej
pozbyć. Codzienna praca z nią w biurze byłaby straszliwym
przypomnieniem. Następnym razem zatrudni ładną sekretarkę - tak na
wszelki wypadek, gdyby kiedykolwiek przytrafiła mu się podobna
sytuacja.
Pomyślał o Lindzie ze skwaszoną tęsknotą. Był gotów iść do
domu. O Boże, ależ był gotów.
- Lindo, kochanie! Wyglądasz absolutnie oszałamiająco! Tak
szczupło, tak młodo! Ten rozwód z pewnością ci służy! - Monika
wprowadziła Lindę do salonu. - Dziś jest tu interesująca gromadka,
żadnych małżeństw; razem z Jackiem doszliśmy do wniosku, że tak
będzie zabawniej. A teraz pozwól, że cię przedstawię.
Było może dwunastu ludzi. Stali i siedzieli w różnych miejscach.
Linda rozpoznała brata Moniki, projektanta mody, który stał obok
niskiej, przysadzistej kobiety ubranej w bardzo nieodpowiedni,
jedwabny strój w stylu orientalnym.
- Ta kobieta przy Rodneyu to księżniczka Lorenz Alvaro -
szepnęła Monika. - Ekscytujące, nieprawdaż?
Linda nigdy w życiu nie słyszała o księżniczce Alvaro i nie
widziała w tym nic ekscytującego, gdyż Rodney był homoseksualistą.
Wkrótce wdała się w spokojną pogawędkę z jakimś doktorem,
wysokim i przyjemnym mężczyzną. Nim skończyli jeden cocktail
martini, on już ją zaprosił na kolację następnego wieczora i Linda
pomyślała: dlaczego nie? Więc przyjęła zaproszenie. Był dość
pociągający i wydawał się nią zachwycony. Zdecydowanie miły
mężczyzna, zupełnie nie w typie Davida.
Przybyli kolejni goście i Linda znalazła się zaklinowana w
narożniku, podczas gdy doktor opowiadał jej długą, zawiłą historię o
jednym ze swoich pacjentów, który chorował na żółtaczkę. To było
dość nudne. Uśmiechnęła się grzecznie i żałowała, że przyjęła
zaproszenie na kolację. Doktor czy nie, cierpiał na poważny
przypadek nieprzyjemnego oddechu.
Rozejrzała się leniwie po pokoju. Potem zobaczyła Jaya
Grossmana. Wyprostowała się, wygładziła sukienkę i poprawiła
włosy. Nie zauważył jej. Rozmawiał z Rodneyem i księżniczką
Alvaro, a potem dołączyła do niego ta blondynka, którą spotkali w
hallu hotelu Dorchester w dniu ich wspólnego lunchu.
Teraz blondynka wyglądała jeszcze ładniej w schludnym, białym
kostiumie ze spodniami i z włosami związanymi na czubku głowy
białą wstążką. Jay objął ją ramieniem, a ona uśmiechnęła się do niego.
Linda odwróciła wzrok. Doktor truł dalej. Monika ogłosiła, że w
drugim pokoju czeka zimny bufet.
- Jestem głodna - powiedziała dobitnie Linda.
- Dobre sobie - zawołał doktor - musiałem zanudzać panią na
śmierć. Chodźmy zjeść. - Chwycił ją zaborczo za łokieć i poprowadził
do drugiego pokoju, gdzie wpadła prosto na Jaya.
Balansował dwoma talerzami z jedzeniem, które niemal upuścił.
- Linda! - Z jego głosu wynikało, że się cieszy.
- Jay - powiedziała, przybierając ten sam ton.
- Gdzie się podziewałaś?
- Na wsi z dziećmi.
- Wspaniale wyglądasz.
Czy przedtem wyglądałam tak strasznie? Zastanowiła się.
- Dziękuję. - Nie mogła się powstrzymać od głupiego uśmiechu.
Stali i uśmiechali się do siebie, a potem doktor zwiększył uścisk
na jej łokciu i powiedział:
- Lepiej chodźmy po jedzenie.
- Ach, tak. - Serce Lindy biło mocno.
- Do zobaczenia za chwilę - powiedział Jay. Mrugnął i powiedział
z imitacją brytyjskiego akcentu: - Lepiej idźcie po jedzenie!
Kiedy Jay znalazł się poza zasięgiem słuchu, doktor stwierdził:
- Te amerykańskie typy filmowe wszystkie są takie same.
- Tak?
- Wie pani, zuchwali, wulgarni, zaabsorbowani sobą.
- Czy zna pan Jaya Grossmana? - zapytała Linda ze złością.
- Powiedzmy, że mamy wspólnego przyjaciela.
- Kogo? - zapytała grubiańsko.
- Zachowajmy dyskrecję, żeby nie szkodzić.
- Co? - Nagle znienawidziła doktora.
Uśmiechnął się sekretnie.
- Prawdę mówiąc, znam jedną z jego byłych żon.
- Och. - Usiłowała okazać brak zainteresowania.
- Urocza kobieta - ciągnął doktor. - Jestem przekonany, że miała z
nim straszne życie. Niedawno wyszła powtórnie za mąż.
- Lori? - zapytała zimno Linda.
Doktor wyglądał na zdziwionego.
- Tak. Lori jest w Londynie ze swoim nowym mężem, który jest
niezmiernie bogaty.
- Bardzo interesujące - zauważyła sarkastycznie, po czym szybko
nałożyła sobie dokładkę przed ucieczką do drugiego pokoju. Doktor
deptał jej po piętach. Nie było gdzie usiąść.
Jay siedział z blondynką na kanapie.
- Lindo - zawołał. - Usiądź tu.
- Przepraszam - powiedziała do doktora.
Jay wstał i Linda usiadła. Blondynka zerknęła na nią poirytowana.
- Susan - powiedział Jay - poznaj moją bardzo dobrą przyjaciółkę,
Lindę Cooper.
- Witam. - Uśmiech Susan był wątły.
Doktor przykucnął przed nimi, jedząc wygłodniale ze swojego
przeładowanego talerza. Jay oddryfował na drugi kraniec pokoju.
Susan nagle wstała i powiedziała do Lindy:
- Może pani przyjaciel chciałby usiąść. - Przeszła przez pokój,
żeby dołączyć do Jaya, a doktor szybko usiadł obok Lindy.
Ugrzęzła na dobre, gdyż doktor najwyraźniej nie miał zamiaru
opuścić jej boku.
- Czy mogę później odwieźć panią do domu? - zapytał.
- Przykro mi, przyjechałam tu samochodem.
- Szkoda. - Pokręcił głową. - Może powinienem za panią jechać,
tak aby się upewnić, że dojedzie pani bezpiecznie. - Zachichotał.
Był takim nudziarzem, że aż jej się chciało krzyczeć! Nawet nie
pofatygowała się, żeby odpowiedzieć, tylko podskoczyła. On też
wstał.
- Przepraszam - powiedziała stanowczym tonem. - Muszę iść do
toalety.
W sypialni Moniki na piętrze było spokojnie. Usiadła przy
toaletce i zmieniła ułożenie kosmyków włosów. Czy Monika uzna to
za grubiaństwo, jeśli wyjdzie bez pożegnania? Nie obchodziło jej to
naprawdę. Poszukała swojego żakietu pomiędzy płaszczami na łóżku.
Jakąż stratą okazało się kupno nowej, czarnej, szyfonowej sukienki.
Znalazła żakiet, zeszła z piętra i wyślizgnęła się po cichu. Jutro
zadzwoni do Moniki i wyjaśni, że bolała ją głowa i że uznała za
stosowniejsze
nie
robić
kłopotu
z
pożegnaniami.
Monika
prawdopodobnie się obrazi i już nigdy jej nie zaprosi, ale co z tego?
Zabawniej było zostać w domu z dziećmi.
Po powrocie rozebrała się powoli, zastanawiając się dlaczegóż to,
u licha, trzy godziny wcześniej zadawała sobie tyle trudu z
nałożeniem takiego starannego makijażu i w takim podnieceniu
oczekiwała na nudne przyjęcie u Moniki. Czego się spodziewała?
Czarującego Księcia. Nie nudnego doktora z nieprzyjemnym
oddechem.
Czuła się przygnębiona. Teraz tempo nadawały takie dziewczyny
jak Susan, ze swoimi gibkimi ciałami. Spójrz prawdzie w oczy, Lindo,
pomyślała, najlepsze lata masz już za sobą, oddałaś je Davidowi.
Masz dwójkę dzieci. Jesteś po rozwodzie. Teraz musisz się zadowolić
drugą kategorią.
W nocy była samotna. Raz, przelotnie, przyszło jej do głowy,
żeby zadzwonić do Paula, ale przeważył zdrowy rozsądek. Może
popełniła błąd, rozwodząc się z Davidem. Może powinna mu dać
jeszcze jedną szansę. Nie, miała rację, to było lepsze od życia w
zakłamaniu.
Zapadła w niespokojny sen. Godzinę później obudził ją telefon.
- Halo. - Mówiła zaspanym głosem.
- Usiłujesz mnie unikać?
- Co? - Umysł nadal miała uśpiony.
- Zostawiam dla ciebie wiadomości, nie oddzwaniasz.
Zignorowałaś mnie dziś wieczorem, a potem po prostu uciekłaś. Jutro
chcę z tobą zjeść kolację, żadnych wymówek.
- Tak, Jay - odrzekła słabym głosem.
- Przyjadę po ciebie o ósmej, i żadnych telefonów, że nie możesz.
Dzwoniłem do ciebie trzy razy.
Nie wiedziała, co powiedzieć.
- Dobrze, jutro o ósmej - powiedział po krótkiej pauzie - i załóż tę
czarną sukienkę, którą miałaś dziś na sobie, wygląda wspaniale.
Nagle wszystko zdawało się znów być w jasnych kolorach. Jay
Grossman z pewnością nie należał do drugiej kategorii.
Conrad w końcu wrócił. Nie było go przez półtorej godziny i
Claudia, znudzona czasopismami i czekaniem, była trochę
rozdrażniona. Skryła irytację pod maską uśmiechu.
Był pijany. Schwycił ją, a jego mięsiste ręce macały jej ciało
przez cienką sukienkę. Wykręciła się z uścisku. Nie tak to
zaplanowała.
- Nie idziemy na górę? - zapytała.
Jego oddech, mieszanina szkockiej i silnego odoru czosnku,
ogarnął ją całą, kiedy odparł:
- Jasne, jasne. Chcę tylko zrobić mały wstęp. - Na siłę wepchnął
rękę w dekolt jej sukienki, chwytając piersi szorstkimi paluchami.
- Sprawiasz mi ból. Ej, rozdzierasz mi sukienkę. - Znów
odepchnęła go od siebie, wściekła na rozdartą sukienkę, ale nadal
uśmiechając się prowokująco. - Chodźmy na górę, kochanku -
zagruchała. - Urządzimy tam sobie wspaniały spektakl.
- Najpierw zdejmij ubranie. Chcę rzucić okiem na towar, który
biorę - powiedział natarczywie.
Najwyraźniej nie było sensu spierać się z nim. Urządzi go po
zaciągnięciu do łóżka.
Powoli zsunęła zmysłowe fałdy białego dżerseju. Pod spodem
miała tylko cienki pas do podwiązek i jasne, delikatne pończochy, a
długość jej nóg podkreślały buty na wyjątkowo wysokich szpilkach.
Rzucił się na nią, padając na kolana i chwytając wokół talii.
Zagłębił zęby w jej brzuchu i mocno ugryzł. Krzyknęła z bólu i
odepchnęła go kopnięciem.
- Ty sukinsynu!
Wybuchnął głuchym, głośnym, dudniącym śmiechem.
Roztarła brzuch, błyskając niebezpiecznie oczami i uśmiechając
się zaciśniętymi ustami. A więc chciał się pobawić w gierki, co? Cóż,
ona też znała kilka własnych.
- Chodź. - Potoczył się do drzwi.
Poszła za nim. Popchnął ją przed sobą na schody, głaszcząc jej
nogi, próbując macać ręką między nimi. Dotarli do sypialni. Było tam
bardzo ciemno, prawie nic nie widziała.
- Kładź się na łóżku - rozkazał.
Weszła na duże, okrągłe łóżko, myśląc ponuro, że wszystko
będzie wyglądać inaczej rano, kiedy ten duży tłuścioch wytrzeźwieje.
Włączył światła - jaskrawe, oślepiające światła, które padały na
łóżko pod ostrym kątem. Dostrzegła olbrzymie lustro ponad łóżkiem.
Wgramolił się na nią, nawet nie zawracając sobie głowy, żeby
zdjąć ubranie, rozpinając tylko spodnie.
- Otwórz się, skarbie - powiedział - zróbmy coś konkretnego.
Wykorzystał ją brutalnie - wgniatał i wbijał się w nią, a potem
chciał tego w różnych pozycjach, zmuszając ją, żeby mu to robiła pod
każdym kątem, jaki można sobie wyobrazić.
Pracowała ciężko. To było coś, co musiał zapamiętać. Zabawna
rzecz, naprawdę, kiedy stanie się sławna, wszyscy będą mówić, że
odkryto ją błyskawicznie, przez noc. Ileż będą mieć racji!
Wreszcie skończył. Całe ciało bolało ją od jego nacisku. Była
posiniaczona i zmordowana. Leżała rozłożona na łóżku, zbyt
osłabiona, żeby się poruszyć.
Conrad był zadziwiająco pełen życia.
- Mam dla ciebie małą, podniecającą niespodziankę - powiedział.
- Nie ruszaj się z miejsca.
Zszedł z łóżka i przycisnął jakiś włącznik przy drzwiach. Lustro
nad łóżkiem rozdzieliło się na pół i rozjechało gładko na dwie strony,
pozostawiając olbrzymią lukę w suficie. Z ziejącego otworu spoglądał
na nią krąg uśmiechniętych twarzy.
Usiadła przerażona.
- To tylko kilku moich przyjaciół - powiedział swobodnie Conrad.
- Te dwukierunkowe lustra to wspaniały bajer, żeby przyjęcie odbyło
się z hukiem! - Zarechotał. - Wybierz sobie następną osobę.
Jakaś kobieta o starej i groteskowo umalowanej twarzy
powiedziała:
- Może ja, Conrad? Mogę z nią to zrobić? Wygląda na to, że ona
wie, na czym to polega.
Jakiś męski głos powiedział:
- Nie, teraz ja, pozwólcie mi ją porządnie przerżnąć.
- O Boże! - Claudia zeskoczyła z łóżka.
- O co chodzi? - zapytał Conrad. - Nie chcesz zagrać w moim
filmie?
Popatrzyła na niego, wszystkie instynkty ostrzegały ją, żeby
stamtąd wyszła. Ale teraz wychodzić - jaki sens? To jej nie
zaprowadzi na srebrny ekran.
- Dobrze - powiedziała wreszcie. - W porządku. Zostanę, ale tym
razem lepiej, żebyś mówił poważnie.
- Mówię poważnie - rzekł zdawkowo.
16
David zdołał przebrnąć przez pierwszą część następnego tygodnia
bez trudu. Panna Field była, jak zawsze, doskonałą, spokojną,
nienatrętną sekretarką. Oboje nie robili żadnych aluzji do poprzedniej
niedzieli. Zaiste, zachowywali się tak, jak gdyby to się nigdy nie
zdarzyło.
David czuł, że być może to wszystko było złym snem, ale jakieś
ponure przeczucie ostrzegało go, że to jednak prawda. Im szybciej
pozbędzie się panny Field, tym lepiej. Tymczasem ich stosunki były
dokładnie takie same, jak przedtem.
Postanowił odczekać kilka tygodni, a potem spowodować jej
przeniesienie do innego działu, być może z podwyżką. Nie miałaby
nic przeciwko temu.
Pan Taylor z Fulla Beans przyjechał do miasta. Davidowi nie
uśmiechała się ta myśl, ale jak zwykle wybrano go, żeby zabawiał
gościa. Czy ci biedni businessmani spoza miasta nigdy nie mają dość
tych znanych do znudzenia, bajońsko drogich lokali nocnych i
żałosnych, niechlujnych dziewczyn do towarzystwa? Wyglądało na to,
że nie. Jeszcze raz David musiał mu załatwić towar na noc, tym razem
dużą, rudowłosą dziewczynę o imieniu Dora. Dora śmiała się często i
zasugerowała, że byłaby kupa frajdy, gdyby Burt Taylor oraz on
poszli z nią do łóżka.
Żadnemu z nich nie podobał się ten pomysł. Burtowi dlatego, że
nie chciał się dzielić. A Davidowi dlatego, że nie chciał się
zapoznawać z jej ciałem. Bardzo nalegała i kiedy Burt Taylor,
wybałuszając oczy na samą myśl o przedstawieniu, jakie oferowała,
zaczął myśleć, że ostatecznie nie jest to taki zły pomysł, David
naprawdę miał już tego powyżej uszu.
Zdołał w końcu ich przekonać, żeby poszli sami. Nienawidził
rozrywek tego typu. Te flądry z lokali nocnych nie były dla niego.
Wrócił do hotelu i poszedł spać.
Tydzień ciągnął się bez końca. W środę po południu zadzwonił,
żeby porozmawiać z dziećmi. Dopiero co wróciły ze szkoły do domu i
jadły podwieczorek. Ana powiedziała mu, że pani Cooper wyszła. Był
pewien, że Linda nie miałaby nic przeciwko, gdyby wpadł, żeby się z
nimi zobaczyć. Może pozwoliłaby mu pozostać na obiedzie. Z Lindą
wszystko było tylko kwestią czasu. W końcu uzmysłowi sobie, że
jedyna rozsądna rzecz to przyjąć go z powrotem.
Powiedział służącej, że zaraz tam przyjedzie. Wymamrotała coś
po hiszpańsku. W tle słyszał podniecone piski dzieci. Wyszedł z biura
w radosnym nastroju i poszedł do sklepu z zabawkami Hamleya, skąd
wyszedł obładowany grami i zabawkami. Zatrzymał się przy Swiss
Cottage i kupił kwiaty. Dwie godziny upłynęły do chwili, kiedy
zadzwonił do drzwi.
Linda otworzyła drzwi, z zaciśniętymi ustami i wściekła.
Zablokowała wejście.
- Dzieci są w trakcie kąpieli - powiedziała zimnym głosem.
- W porządku, mogę poczekać. - Podał jej kwiaty. Zignorowała je.
- Davidzie, mamy umowę, że odwiedzasz dzieci tylko w
weekendy.
- Co za różnica, kiedy przychodzę? Masz zamiar mnie ukarać, bo
chcę się zobaczyć z moimi dziećmi?
Cofnęła się ze znużeniem. Nie chciała być niesprawiedliwa co do
dzieci, ostatecznie on był ich ojcem.
- Wejdź, ale proszę cię, żebyś więcej tego nie robił.
- Co chcesz przez to powiedzieć? Nie mam więcej odwiedzać
własnych dzieci?
- Nie, Davidzie, to znaczy, że proszę cię, abyś się trzymał
uzgodnionych terminów.
- Zadziwiasz mnie. - Pokręcił głową. - Nigdy nie myślałem, że
użyjesz Janey i Stephena jako broni przeciwko mnie.
Jej oczy napełniły się łzami na niesprawiedliwość tego, co mówił.
- Wcale tego nie robię. Tylko próbuję robić to, co najlepsze.
Spojrzał na nią chłodno.
- I myślisz, że to najlepsze, aby dwojgu niewinnym, małym
dzieciom nie pozwalać się zobaczyć z ojcem?
- Przekręcasz sens moich słów.
- Niczego nie przekręcam. Tylko powtarzam to, co mówisz. -
Pchnął kwiaty w jej kierunku. - Weź je; albo może wolałabyś je
wyrzucić tak jak mnie.
Przyjęła kwiaty.
- Zobaczę, czy kąpiel skończona.
- Czy mogę prosić o pozwolenie pójścia na górę i zobaczenia ich
w wannie? - Mówił zgryźliwym tonem.
- Oczywiście.
Stephen stał na szczycie schodów, wyszorowany i czysty w
piżamie w paski.
- Tatuś! - krzyknął.
Linda usłyszała okrzyk radości na dole. Zerknęła na zegarek. Była
szósta. Może powinna zadzwonić do Jaya i powiedzieć mu, że nie
może dotrzymać obietnicy spotkania. Czuła taki zamęt w głowie.
Stosunek Davida do niej był taki niesprawiedliwy. Zachowywał się,
jakby to wszystko było jej winą.
Zszedł na dół, Janey tuliła się w jego ramionach, Stephen
przywarł do jego ręki. Przyniósł pakunki z samochodu i dzieci
zakrzyknęły z podniecenia.
Linda zamknęła drzwi salonu i zostawiła ich wszystkich razem.
Poszła na górę i położyła się na łóżku. Myślała, że najbardziej bolesna
część rozwodu jest skończona, ale kiedy się ma dzieci, to sprawa
nigdy nie jest skończona, zawsze jest mały, pytający głos: „Dlaczego
tatuś już tu nie mieszka? Kiedy tatuś wróci? Czy kochasz tatusia?".
Spróbowała się skontaktować z Jayem. Nie było go. Po godzinie
zeszła do salonu. Z wymuszonym uśmiechem powiedziała:
- Chodźcie już, czas do łóżka. Jutro idziecie do szkoły.
Stephen wlepił w nią wzrok.
- Och, mamusiu!
Janey zaczęła płakać.
- Może jeszcze dziesięć minut? - zapytał David.
- Proszę, mamusiu - błagała Janey.
- Och, dobrze. Ale nie dłużej. - Ponownie zerknęła na zegarek.
Było po siódmej, a Jay miał przyjść o ósmej. Nie chciała, żeby się
spotkał z Davidem. Żałowała, że nie może znaleźć Jaya i odwołać
spotkania z nim. Nie żeby tego chciała, ale teraz naprawdę nie miała
ochoty wychodzić.
Po kolejnych dwudziestu minutach dzieci leżały bezpiecznie w
łóżku, a David czytał im bajki. Kiedy zszedł do salonu, była już za
kwadrans ósma. David wpadł w serdeczny nastrój.
- Wypiłbym drinka.
Była niespokojna. Miała jak najbardziej słuszne prawo do wyjścia
na randkę, ale instynktownie wiedziała, że Davidowi to się nie
spodoba.
Nalał sobie szkocką.
- Wiesz, Stephen to bardzo rozgarnięty chłopak. Musimy
poważnie porozmawiać o jego przyszłości.
Linda wzięła się w garść.
- Tak, musimy, ale nie teraz. Muszę się przebrać. - Jej głos stał się
buntowniczy. - Wychodzę.
- To miło. - Zaległa cisza, po której dodał: - Prowadzisz dość
wygodne życie.
Mówiła opanowanym głosem.
- Słucham?
- No cóż, wiesz, żadnych zmartwień, ładny dom, ja płacę
wszystkie rachunki, a ty możesz się wszędzie szwendać i robić, co ci
się żywnie podoba.
- Nie szwendam się i ty o tym wiesz.
- Nie próbuj mi mydlić oczu. Jesteś atrakcyjną kobietą, rozwódką.
Każdy facet wie, że to gratka: wolna babka do łóżka zawsze cieszy się
wzięciem. Musisz mieć mnóstwo propozycji. Ba, założę się...
Jej policzki zapłonęły.
- Wynoś się! Wynoś się stąd!
Spokojnie odstawił drinka.
- O co chodzi? Tylko nie próbuj mi wmawiać, że nie chodzisz z
facetami do łóżka.
- Proszę, odejdź, Davidzie. Natychmiast.
Podszedł wolnym krokiem do drzwi.
- Już dobrze, nie denerwuj się. Nie będę się tu pałętał, żeby ci
zepsuć randkę. Wrócę do pokoju w hotelu; nie martw się o mnie, po
prostu baw się dobrze.
Kiedy doszedł do drzwi wejściowych, zatrzasnęła mu je przed
nosem. Ze złością wsiadł do samochodu. Bezmyślna dziwka! Była
równie zła jak Claudia. Wszystkie takie same, wszystkie to dziwki,
które próbują złapać faceta za jaja i wszystko z człowieka wycisnąć.
Pojechał za róg, po czym wrócił i zaparkował w odległości kilku
domów. Równie dobrze może zaczekać i zobaczyć, z kim Linda
wychodzi.
Jay przyjechał z kilkuminutowym spóźnieniem, ale nie
wystarczającym, aby Linda doszła do siebie. Zastał ją w łzach.
- Nie mogę wyjść - szlochała.
Objął ją ramieniem. Wsparła głowę na jego piersi i opowiedziała
mu chaotycznie o tym, co się stało. Jay okazywał współczucie.
- Jutro z samego rana musisz porozmawiać ze swoim prawnikiem.
Możesz uzyskać nakaz sądowy, żeby przestał cię nachodzić; ma
ustalone pory odwiedzin u dzieci i będzie musiał się ich trzymać.
- Po prostu pomyślałam sobie, że to byłaby taka podłość z mojej
strony, gdybym nie pozwoliła mu się widywać z dziećmi.
- On tak właśnie chce, żebyś się czuła. Prawdopodobnie dość się
nałajdaczył i postanowił wrócić. Jego jedynym sposobem dotarcia do
ciebie są dzieci.
- Tak myślisz?
- Jasne. Słuchaj, Lindo, jestem doświadczony w tych sprawach.
Schrzanił piękny układ z tobą. Nie jesteś jakąś tam idiotką; jesteś
uroczą kobietą i założę się, że on chce cię odzyskać. - Przerwał, po
czym zapytał mimochodem: - Co do niego czujesz?
Zamyśliła się.
- Sama nie wiem. Już go nie kocham. Chodzi tylko o to, że
pomimo jego obelg, naprawdę współczuję mu. W końcu ja mam dom
i dzieci, a co on ma?
- Hej, ho, skarbie, zaczynasz myśleć tak, jak on chce, żebyś
myślała. Dokonał wyboru, prawda?
Potaknęła głową.
- Masz rację.
- To dobrze, wreszcie zaczynasz sobie uświadamiać, że zawsze
mam rację! - Roześmiał się. - A teraz idź na górę, przypudruj nosek,
załóż tę czarną sukienkę i chodźmy.
Uśmiechnęła się.
- Tak, Jay.
Zabrał ją do restauracji Annabel. Zjedli elegancką kolację. Jay
zabawiał ją opowieściami o filmie i plenerze w Izraelu. Opowiedział
jej o swoich dzieciach - było ich troje, jedno z pierwszego małżeństwa
i dwoje z drugiego.
- Piękne kalifornijskie dzieci o blond włosach - powiedział z lekką
drwiną. - Nie widuję ich zbyt często. Lori nienawidziła dzieci.
- Ile mają lat?
- Karolina jest najstarsza, ma piętnaście lat i prawdziwe kuku na
muniu. Mieszka w San Francisco z Jenny, moją pierwszą żoną. Potem
jest Lee, ma dziesięć lat, i dziewięcioletni Lance. Teraz mają
wspaniałego ojczyma i widuję się z nimi zawsze, kiedy jestem w Los
Angeles.
- Nigdy nie byłam w Ameryce. Czy jest tam tak wspaniale, jak na
filmach?
Roześmiał się.
- Chyba można powiedzieć, że Hollywood jest dość wspaniałe.
Osobiście, jedyna rzecz, która mi się tam podoba, to pogoda.
Po kolacji przyłączyli się do nich przyjaciele Jaya, również z
branży filmowej. To był uroczy wieczór. Jay zawiózł Lindę do domu
swoim studyjnym samochodem z szoferem i pocałował ją w policzek.
- Może w sobotę? - zapytał.
- Tak - odparła spokojnie.
- Jutro do ciebie zadzwonię. I nie zapomnij, z samego rana
skontaktuj się z prawnikiem.
- Tak zrobię.
Uśmiechnęli się do siebie. Weszła do domu i patrzyła przez okno,
jak Jay wsiada do samochodu. Bardzo go lubiła.
Claudia zakopała się w łóżku w swoim mieszkaniu. Skuliła się
pod przykryciem,
posiniaczona,
wykorzystana
i przerażona
perspektywą spojrzenia komukolwiek prosto w oczy.
Nazajutrz po hańbiącej orgii z Conradem zadzwoniła do swojego
agenta i powiedziała mu, że wszystko załatwione i że wkrótce otrzyma
wiadomość ze studia. Potem połknęła mieszankę różnych tabletek i
spała lub przynajmniej próbowała.
Claudia nie była naiwna, w jej życiu było wielu różnych
mężczyzn, wiele różnych sytuacji i oczywiście filmy porno. Ale nigdy
nie było nic tak poniżającego jak wieczór w domu Conrada. Po
przymknięciu powiek wizje złych, uśmiechniętych twarzy falowały
przed jej oczami. Przez jej myśli przebiegły wszystkie rzeczy, do
których ją zmuszono. Nadal czuła dotyk ich rąk. Jej ciało krzyczało z
bólu od seksualnego maltretowania.
Pozostała w łóżku, nic nie jedząc, ignorując telefony, bezwładna i
odrętwiała przez kilka dni. Nikogo to nie obchodziło, nikt nie
przyszedł. Gdyby umarła, minęłoby prawdopodobnie wiele miesięcy,
zanim jej zwłoki zostałyby odkryte. Gdzie się podziewali jej wszyscy
tak zwani przyjaciele?
Wreszcie zmusiła się do wstania. Była chuda i blada jak płótno.
Ubrała się i wyszła. Ludzie na ulicy budzili w niej wstręt. Poszła
zobaczyć się z Gilesem. Wyjechał na Majorkę. Wróciła do domu i za
pomocą nożyczek do paznokci obcięła swoje brunatne, wspaniałe
włosy. Potem wślizgnęła się do łóżka i tym razem zasnęła.
Po przebudzeniu następnego dnia poczuła się znacznie lepiej.
Otwarła i zjadła kilka puszek. Z przerażeniem zobaczyła, co zrobiła z
włosami, które teraz sterczały pod najróżniejszymi kątami i wyglądały
niechlujnie. Przeczytała gazety i magazyny, których stos urósł przy
drzwiach wejściowych, i zatelefonowała do swojego agenta.
Nie, nie otrzymał jeszcze żadnej wiadomości. Czy przeczytała w
gazecie, że Conrad Lee się żeni? Powtórnie chwyciła gazety do ręki i
znalazła
informację,
która
brzmiała:
Conrad
Lee,
sześćdziesięciodwuletni, sławny producent poślubia dwudziestoletnią
modelkę i byłą debiutantkę w towarzystwie, Shirley Sheldon.
Shirley Sheldon! Claudię zatkało ze zdumienia. Shirley Sheldon!
Byłą narzeczoną hrabicza Jeremy'ego Francisa, byłą striptizerkę. To
nie mogło być prawdą.
Shirley była lipną debiutantką, zainteresowaną jedynie radzeniem
sobie w życiu. Związała się z Jeremym tylko dlatego, że posiadał
tytuł. Claudia przypuszczała, że Shirley poleciała na sławę i pieniądze
Conrada. Ale cóż, u licha, o n mógł widzieć w niej? Nie była aż taka
ładna, miała parszywą figurę i była skończoną nudziarą.
Stary osioł musiał uważać, że ona naprawdę była debiutantką.
Koń by się uśmiał! Ba, to Claudia ich sobie przedstawiła.
Przypomniała sobie, jak Shirley zjawiła się na jej party z tą wspaniałą
opalenizną. Musiała się tak opalić w Izraelu. Co za krowa! Gdzie się
podziewała tamtej pamiętnej nocy? Czy Conrad nie włączał
narzeczonej do swoich orgii? A jeżeli nie, to dlaczego?
Jeszcze raz przeczytała artykuł. Ślub zaplanowano na ten sam
dzień. Nie mogła po prostu uwierzyć. Chuda Shirley Sheldon, z
pewnością nie ex-debiutantka i z pewnością nie dwudziestolatka.
- Ha! - żachnęła się.
To wszystko było nie do zniesienia. Pod wpływem nagłego
odruchu podbiegła do książki telefonicznej i sprawdziła numer do
hrabicza Jeremy'ego. Znalazła go i wykręciła szybko.
Zastała go w domu, jąkał się i był niepewny jak zawsze.
- S-s-słuchaj, Claudio, bardzo miło, że dzwonisz - powiedział, gdy
się przedstawiła.
- Idziesz na ślub Shirley? - zapytała bez ogródek.
- No m-m-myślę, nie chciałbym tego przegapić, c-c co? -
zachichotał radośnie na cały głos.
- Pomyślałam sobie, że moglibyśmy pójść razem - powiedziała
zdawkowo. - Najwyższy czas, żebyśmy się znów spotkali.
- Słuchaj, to świetny pomysł. Czy m-m-mam przyjechać po
ciebie?
Uśmiechnęła się. To było takie łatwe.
- Wspaniale, o której?
- Skoro przyjęcie z-z-zaczyna się o sz-sz-szóstej, to chyba
powinienem przyjechać po ciebie o piątej trzydzieści.
- Cudownie, Jeremy. - Podała mu adres i odwiesiła słuchawkę.
Cóż to był za idiota.
Spędziła popołudnie u fryzjera i wyszła całkowicie odmieniona.
Włosy miała krótkie jak u chłopaka, lśniące, z długimi pejsami. Na
szczęście był to wygląd na czasie. W każdym razie wszystkie czołowe
modelki nosiły taką fryzurę. Dobrze pasowała do superkrótkiej, kusej,
złotej sukienki, którą zdecydowała się założyć.
Jeremy był pod wrażeniem.
- S-s-słuchaj, stara dziewczynko, wyglądasz absolutnie super! -
powiedział po przyjeździe do Claudii.
Przyrządziła mu mocny cocktail martini i zauważyła, że jego
niezdrowa cera nadal się nie zmieniła. Oparła się silnej pokusie, żeby
go spytać, czy kiedykolwiek był z dziewczyną w łóżku.
- Takie szczęście, że stara Shirley w końcu usłyszy dzwony
kościelne - powiedziała, popijając martini i ukazując spory kawałek
nogi, kiedy siedziała w dużym fotelu naprzeciwko Jeremy'ego.
Wybałuszył oczy.
- Tak, n-n-nie da się ukryć.
- A cóż to się z wami stało?
- No cóż... - zamachał długimi, kościstymi ramionami - to s-s-
super dziewczyna, dużo z nią frajdy i tak dalej, ale p-p-powiedziała,
że potrzebuje kogoś dojrzalszego. - Przełknął kilka łyków martini,
jego jabłko Adama podskakiwało przy tym rytmicznie. - Nadal jes-s-
steśmy wspaniałymi przyjaciółmi - dodał nieprzekonywająco.
- Też dobrze - powiedziała raźno Claudia. - W końcu jest o tyle lat
starsza od ciebie.
- Tak? - Jeremy spojrzał ze zdziwieniem.
- Nie chcę zdradzać żadnych tajemnic; to znaczy, ona tak dobrze
dba o siebie, ale ostatecznie, jak długo może wszystkich zwodzić? -
Claudia pokręciła głową z mądrą miną, a Jeremy zapatrzył się na nią z
bezmyślnie otwartymi ustami.
- Idziemy? - zapytała radośnie, podskakując i wygładzając
sukienkę.
- Eee... tak. - Jeremy też wstał.
Był bardzo wysoki i niezdarny: prawdziwa ciapa z dobrego domu,
pomyślała Claudia. Nic dziwnego, że Shirley puściła go kantem dla
Conrada. Conrad miał przynajmniej pewien groteskowy styl.
Jeremy jeździł lśniącym, czerwonym samochodem marki MG,
który był bardzo niewygodny; Jeremy z trudem wpychał się za
kierownicę.
- Czemu nie kupisz sobie większego samochodu? - zapytała. W
końcu jego rodzice mieli opinię ludzi nadzianych.
- Och, tym małym autobusikiem naprawdę dojeżdżam, gdzie chcę
- powiedział dumnie. - Nie z-z-zamieniłbym go.
Prowadził źle, szarpiąc sprzęgło, zajeżdżając drogę innym
kierowcom i ścigając się z samochodami na światłach.
Kiedy przyjechali na miejsce, Claudia czuła się niedobrze.
Potrzebowała szybkiego drinka. Co za radość zobaczyć twarz Shirley i
Conrada, kiedy ją ujrzą. Co za niespodzianka!
David siedział w samochodzie i palił papierosa. Nie musiał długo
czekać. Lśniąca, czarna limuzyna prowadzona przez szofera
zatrzymała się płynnie przed jego domem - cóż, domem Lindy. Z
wnętrza samochodu wynurzył się mężczyzna. David był za daleko,
żeby go rozpoznać. Zaklął pod nosem i podjechał trochę bliżej, ale
było za późno. Mężczyzna już zniknął wewnątrz domu.
No cóż, Linda z pewnością nie żałowała sobie. Kimkolwiek był
ten mężczyzna, najwyraźniej miał pieniądze. Kobiety to takie
intrygantki. Nie mogą się doczekać - oto proszę, zaledwie kilka
tygodni po rozwodzie, a Linda już wychodziła na randkę i bawiła się
wesoło. Prawdopodobnie już nagrała sobie tego frajera. Dziwka! Nie
była lepsza od Claudii.
Czekał niecierpliwie na ich wyjście. Z pewnością nie spieszyli się,
prawdopodobnie odstawiali szybki numer w salonie. Zastanawiał się
nad wejściem do domu i walnięciem tego faceta - kimkolwiek był - w
nos. Ale prawdopodobnie i tak by go nie wpuściła.
Zapłaci mu za to, kiedy David ją odzyska. W takim tempie, jakie
sobie narzuciła, być może David nawet nie będzie jej chciał z
powrotem. Siedział pogrążony w myślach, aż w końcu wyszli.
Mężczyzna, ten drań, obejmował ją ramieniem. Szofer wyskoczył z
samochodu i otworzył im drzwi. Wsiedli, szofer wślizgnął się za
kierownicę i odjechali.
Ruszył w pościg, utrzymując dyskretną odległość między
samochodami. Miał pecha. Przy Swiss Cottage szofer postanowił
przejechać na żółtym świetle i David, jadąc za nim na czerwonym,
został zatrzymany przez policjanta na motocyklu. Musiał pokazać
prawo jazdy i książeczkę ubezpieczeniową, a policjant zrobił mu
wykład na temat niebezpiecznej jazdy.
Nim policjant go puścił, ich samochód oczywiście już dawno
zniknął w nocnym ruchu. Dokuczliwy głód nie poprawił mu humoru.
Nienawidził jeść w samotności, ale o tej porze wydawało się, że nie
ma innej alternatywy. Postanowił pójść w jakieś wesołe miejsce i
skierował samochód do restauracji u Carla.
Panował tam ścisk jak zwykle. Kręciło się tam wiele jaskrawo
ubranych kobiet w najbardziej zdumiewających strojach oraz aktorzy,
fotografowie
i
modnie
wystrojeni
dandysi,
specjaliści
od
dwuznacznych ról.
Kierownik sali powiedział mu z lipnym, smutnym potrząśnięciem
głowy, że przynajmniej dwie godziny potrwa, zanim zdoła wyłuskać
jedno miejsce przy stoliku. David wsunął mu pieniądze do ręki i
kierownik zaczął widzieć sprawę w nieco jaśniejszych barwach.
Poprosił Davida o zaczekanie w barze, podczas gdy sam zobaczy, co
uda się załatwić.
David zamówił szkocką z lodem i rozejrzał się wokoło. Nie mógł
się powstrzymać od myślenia o ostatnim razie, kiedy tu był z Claudią.
Zastanowił się, co ona teraz robi, ale stwierdził, że nic go to naprawdę
nie obchodzi. Gdyby nie Claudia, byłby teraz z żoną w domu.
Jakaś kobieta patrzyła się na niego. Odwzajemnił spojrzenie. Na
jej głowie piętrzyła się masa srebrnoblond włosów. Miała na sobie
białe norki. Twarz wyglądała znajomo. Siedziała z dwoma
pochłoniętymi rozmową mężczyznami. Głośni, starzy Amerykanie -
jeden z nich miał na nogach kowbojskie buty.
Siedziała bardzo spokojnie. Oziębła, piękna i odosobniona.
Nagle David przypomniał ją sobie. Lori Grossman. Odłożył
drinka i podszedł do jej stolika.
- Cześć, Lori - powiedział, a dla pobudzenia jej pamięci dodał: -
David Cooper. Pamiętasz mnie?
Jej uśmiech był skąpy i zmysłowy, kiedy wyciągnęła długą rękę
bielszą od bieli.
- David. Co za miła niespodzianka.
Dwaj mężczyźni przerwali rozmowę. Przedstawiła starszego -
musiał mieć coś koło siedemdziesiątki - jako Marvina Rufusa,
swojego męża.
David spojrzał ze zdziwieniem. Cóż to się stało z Jayem?
- Niech pan usiądzie i napije się - zaproponował Marvin i
natychmiast podjął rozmowę z drugim mężczyzną.
Lori zsunęła białe norki, ukazując czarną koronkę wyciętą w duże
V. Miała małe, ale doskonałe piersi. Nie nosiła biustonosza.
- Rzuciłam Jaya - powiedziała w odpowiedzi na jego
niewypowiedziane pytanie. - To był naprawdę nędzny drań. -
Poprawiła bajeczną, diamentową bransoletkę otaczającą jej chudy
nadgarstek. - Marvin wie, jak traktować kobietę... - Zawiesiła głos,
wpatrując się wygłodniałe bladymi, lodowatymi, akwamarynowymi
oczami w oczy Davida.
Ta była już gotowa! David pogratulował sobie tego, że tak
pociąga kobiety. Lori pożerała go wzrokiem!
- Jesteśmy z Lindą po rozwodzie - powiedział. - Po prostu nie
wyszło.
- Tak, wiem - rzekła przeciągle.
- Wiesz? - spytał zaskoczony.
Uśmiechnęła się.
- Pewien ptaszek mi powiedział i chyba wiesz, że mój kochany,
szałowy były mąż umawia się z twoją byłą żoną. Czyż to nie
ciekawostka?
- Jay spotyka się z Lindą? - Nie mógł uwierzyć.
- Zgadza się, kochanie. - Przesunęła się bliżej niego i poczuł nagły
nacisk jej nogi pod stołem. Ręką dotknął jedwabistego uda. Nie mogła
się doczekać!
Marvin kontynuował rozmowę z drugim mężczyzną, rozmowę o
interesach.
- Na jak długo tu przyjechałaś? - zapytał David.
- Tylko kilka dni - odparła przeciągle.
To wystarczy. Jeśli Jay posuwał w łóżku Lindę, David mógł
równie dobrze skorzystać z Lori, która najwyraźniej była gotowa,
chętna i zdolna. Pod stolikiem podpełzł ręką wzdłuż jej nogi,
docierając do gładkiej skóry nad zakończeniem pończochy.
- Jesteś z kimś umówiony? - zapytała.
Pokręcił przecząco głową.
- A więc musisz się do nas przyłączyć. Marve nie będzie miał nic
przeciwko. Godzinami będzie gadał o interesach.
Po kilku minutach ich stolik był już gotowy. Sprawdziły się słowa
Lori, jej mąż kontynuował maraton konwersacyjny, rzadko
przerywając, żeby coś zjeść.
Lori jadła jak wróbelek, skubiąc drobne kęsy steku i dziobiąc
sałatkę. Potem zabrzmiała muzyka i David zaprosił ją do tańca. Była
bardzo wysoka, ptasie gniazdo włosów podwyższało ją jeszcze
bardziej.
- A więc? - powiedział, kiedy znaleźli się na parkiecie.
Podniecała go perspektywa zburzenia tej widowiskowej
powściągliwości. Poczuła jego podniecenie i przycisnęła się bliżej.
- Kiedy stąd wyjdziemy, Marve będzie chciał iść na hazard;
powiem, że jestem zbyt zmęczona, a ty zaoferujesz się podwieźć mnie
do hotelu. Mamy osobne apartamenty. Nie będzie nam przeszkadzał.
Mocno przycisnął ją do siebie. Czuł jej kości, kiedy kręciła ciałem
w takt muzyki.
- A co, jeżeli to nie wyjdzie? - spytał.
- Wyjdzie. - Roześmiała się cicho. - Zawsze dotąd wychodziło.
Zgodnie z obietnicą Jay zadzwonił do Lindy w czwartek i piątek.
Codzienne otrzymywanie wiadomości od niego wprawiało ją w dobre
samopoczucie. Sprawiał, że znów czuła się żywa i atrakcyjna.
Biegała po sklepach w poszukiwaniu odpowiedniej sukienki,
która go oczaruje w sobotni wieczór. Wszystkie stroje zdawały się być
wykonane na siedemnastolatki płaskie jak deska. W końcu zadowoliła
się bardzo prostą, podłużną sukienką z białej krepy, zbyt kosztowną,
ale pięknie skrojoną.
Spędziła dzień pochłonięta dziećmi, zabierając je na długi spacer
po Hamstead Heath i pozwalając pojeździć na osłach. Kochała dzieci,
a mając Jaya w swoim życiu, zdawała się je kochać jeszcze bardziej.
Nie spieszyła się z przygotowaniami na spotkanie - długa, gorąca
pachnąca kąpiel, biała sukienka z krepy, kilka drobiazgów z dobrej
biżuterii. Nie mogła się powstrzymać od myśli o Jayu uprawiającym z
nią miłość. Czy chciał tego? Najwyraźniej bardzo ją lubił. Czy będzie
się do niej dziś zalecał?
Zalecanie - co za dziecinna myśl. Była rozwiedzioną kobietą z
dwójką dzieci, nie jakąś nastolatką na drugiej randce. Czy będzie
chciał się z nią dziś przespać? Takie określenie było bardziej na
miejscu. Pragnęła go, potrzebowała go. Minęło wiele czasu.
W końcu była gotowa i Jay przyjechał, jak zwykle, na czas.
- Uroczo wyglądasz - powiedział. - Nie masz nic przeciwko, jeśli
wpadniemy na kilka minut na pewne przyjęcie? Interesy.
Przyjęcie odbywało się w Belgravii, w eleganckim, przed-
wiktoriańskim domu, z majordomem i pokojówką przy drzwiach.
Linda od razu poczuła się onieśmielona. Rozejrzała się po
luksusowym salonie i rozpoznała kilka dobrze znanych twarzy. Dom
zdawał się być wypełniony gwiazdami i pięknymi, młodymi
dziewczynami. Jay znał wszystkich. Chodził po pokoju i pozdrawiał
różnych ludzi, podczas gdy Linda wlokła się za nim nieszczęśliwa,
czując się brzydka i nie na miejscu.
Na domiar wszystkiego wspaniała blondynka, którą rozpoznała
jako Susan Standish, objęła go intymnie ramieniem i szepnęła
wystarczająco głośno, by Linda usłyszała:
- Ty draniu! Jak śmiałeś wychodzić, zanim się obudziłam dziś
rano!
Jay odepchnął dziewczynę, śmiejąc się swobodnie.
Linda odwróciła się i przeszła przez pokój. Nikt nie wydawał się
zainteresowany rozmową z nią. Było to jedno z tych przyjęć, na
których każdy był „kimś" w przemyśle filmowym i jeśli nie było się
„kimś" lub piękną, młodą gwiazdką, nikt nie chciał cię znać.
Znalazła krzesło i usiadła. Jakąż idiotką była. Jay nie był nią
zainteresowany, prawdopodobnie tylko jej żałował. Ostatecznie, on
był wielkim reżyserem filmowym, miał do wyboru wszystkie
najlepsze dziewczyny w Londynie. Cóż mogła mu zaoferować, czego
nie mógłby zdobyć w ładniejszym opakowaniu gdzie indziej?
Zauważyła, że Jay zmierza w jej kierunku i błysnęła promiennym
uśmiechem. Nie wolno jej pokazywać, że jest wytrącona z równowagi
- wprawiać go w zakłopotanie. Po co? Nic nie było między nimi.
- Dlaczego uciekłaś? - zapytał z lekko rozbawionymi oczami. -
Zostawiłaś mnie w szponach kobiety, niedoszłej gwiazdy, zawsze w
gorączkowym pościgu za nami, biednymi, starymi reżyserami.
Dlaczego nie zostałaś, żeby mnie ochronić?
Miała ochotę odpowiedzieć: „Byłeś z nią w łóżku zeszłej nocy,
czego się spodziewasz?". Zamiast tego tylko się uśmiechnęła i
odparła:
- Sama nie wiem. Pomyślałam, że usiądę na chwilę.
- Możemy iść za minutę. Musiałem się tu zjawić, inaczej Janey
nigdy by mi tego nie wybaczyła. - Wskazał na kobietę po
czterdziestce, panią domu.
Wyszli wkrótce potem i zjedli kolację w małej restauracji
francuskiej w Chelsea. Zanim doszli do połowy posiłku, Jay zapytał
ją, o co chodzi. Linda nie umiała skrywać swoich uczuć i jej
zachowanie wobec Jaya stało się prawie sztywne.
- O nic. - Poczuła, jak z jakiejś niewytłumaczalnej przyczyny jej
oczy napełniają się łzami.
Zmienił temat.
- Wyjdźmy gdzieś jutro z dziećmi. Nie mogę się doczekać, kiedy
je poznam.
Nie potrafiła wymyślić wymówki.
- Dobrze. - Skinęła głową w odrętwieniu. - Nie obrazisz się,
gdybym teraz poszła do domu? Boli mnie głowa.
Spojrzał ze zdziwieniem, ale nie zadawał pytań. Zapłacił rachunek
i wyszli. Niewiele rozmawiali w drodze powrotnej do Finchley.
Stwierdziła, że odstraszająco działa na nią obecność szofera
siedzącego bezosobowo na przednim siedzeniu.
Przy drzwiach podała Jayowi rękę, którą potrząsnął poważnie.
- Spotkam się z tobą i dziećmi jutro około południa. Zabierzemy
je na lunch - powiedział.
Potaknęła apatycznie głową. Rano zadzwoni i odwoła spotkanie.
Na przyjęciu ślubnym było tłoczno.
- Zaprowadź mnie do baru, muszę się napić - powiedziała Claudia
od razu.
- S-s-słuchaj, czy najpierw nie powinniśmy ich znaleźć? - wyjąkał
Jeremy, rozglądając się w roztargnieniu.
- Nie, chodźmy się napić.
Poszli prosto do baru. Claudia wypiła szybki kieliszek szampana i
poczuła się lepiej. Zlustrowała tłum gości, mieszankę przyjaciół
Shirley z pseudotowarzystwa i grupę Amerykanów z branży filmowej.
- Zgraja ludzi wyglądających na nudziarzy - skomentowała ostro.
Jeremy spojrzał na nią mgliście.
Kelner przeszedł obok nich z tacą kanapek i Claudia chwyciła
kilka z nich.
- Brrr, parszywe żarcie! - wykrzyknęła. - Trochę zeschniętego
mięsa kiełbasianego, coś w rodzaju pana młodego! - Zachichotała i
przełknęła kolejną porcję szampana.
Podeszły do nich dwie wysokie, chude, nieco mniej pryszczate
repliki Jeremy'ego.
- J. Francis, stary druhu - ogłosił głośno jeden z nich, zaciskając
mocno rękę na barku Jeremy'ego i lustrując Claudię. - Jak się dzisiaj
miewamy?
- O, cz-cz-cześć, Robin.
Robin puścił Jeremy'ego.
- Kim jest twoja urocza dama?
Jeremy zamachał rękami.
- Eee, Claudia P-P-Parker; to jest Robin Humphries.
- Lord Humphries, staruszku. Niech dziewczyna wie, z kim
rozmawia. - Uśmiechnął się do Claudii, ukazując rząd krzywych
zębów poplamionych nikotyną.
Odwzajemniła uśmiech. Popijała swój czwarty kieliszek
szampana. Drugi młodzieniec przecisnął się niespokojnie do przodu.
- Jestem Peter Fore-Fitz Gibbons - przedstawił się.
- Słuchaj, C-C-Claudio. - Jeremy wsunął się po trochu między nią,
a Robina i Petera. - Naprawdę powinniśmy poszukać S-S-Shirley i jej
m-m-męża.
- Jak sobie życzysz, kochasiu. - Mrugnęła do obu młodzieńców. -
Na razie. Tak trzymajcie.
Wymienili zaintrygowane spojrzenia.
- Zabawna dziewczyna, co? - zapytał Robin.
- Musi być zabawna, skoro się zadaje ze starym Jeremym -
przyznał Peter.
Obserwowali ją, jak szła przez pokój, kołysząc biodrami.
- Chętnie bym ugryzł sobie ten kąsek - zauważył Robin.
- Tak - zgodził się Peter.
Claudia dostrzegła Shirley. Podeszła do niej szybko.
- Shirley! Ty czarny koniu! - Stanęła przed nią mocno, w jednej
ręce balansując kieliszkiem szampana, a drugą trzymając się
Jeremy'ego.
Shirley nawet nie mrugnęła okiem. Uśmiechnęła się grzecznie.
- Claudio, kochanie, co za niespodzianka! Tak się cieszę, że
mogłaś przyjść, i Jeremy aniołek. - Stanęła na palcach, podczas gdy
Jeremy złożył głośny i mokry pocałunek na jej policzku. - Cudownie
widzieć was oboje.
- Gdzież się podziewa pan młody? - zapytała Claudia nieco
bełkotliwym głosem.
- Gdzieś tu się kręci - odparła promiennie Shirley. - Podoba mi się
twoja fryzura, kochanie, sama chciałabym móc sobie pozwolić na
takie ostre obcięcie.
Claudia się uśmiechnęła.
- Jestem pewna, że mogłabyś.
- Doskonała impreza, to całe przyjęcie - wyjąkał Jeremy.
Obie dziewczyny zignorowały go.
- Conrad opowiadał mi o frajdzie, jaką miałaś tamtej nocy -
powiedziała Shirley głosem pełnym słodyczy.
Claudia obrzuciła ją ostrym spojrzeniem.
- Tak, myślałam, że ty tam będziesz.
Shirley zachichotała łagodnie.
- Po co miałam tam być, skoro mogę obejrzeć film.
- Jaki film? - Głos Claudii się wyostrzył.
- Och, Conrad zawsze kręci filmy z tych wieczorów. - Shirley
uśmiechnęła się triumfująco. - Nie wiedziałaś? Właściwie, to jego
hobby. Któregoś wieczora musisz do nas przyjść i pokażemy ci go.
Claudia gapiła się na nią ze strasznym uczuciem mdłości w
żołądku. Wiedziała, że Shirley nie kłamie.
- No cóż, kochanie - ciągnęła Shirley - przecież mówiłaś, że
chcesz wystąpić w jego filmie. - Z dźwięcznym śmiechem odwróciła
się, żeby przywitać innego gościa.
Claudia stała w absolutnym bezruchu, wściekła i rozpalona
wewnątrz. Ten sukinsyn!
- Słuchaj, mała, wszystko s-s-super? - zapytał Jeremy.
Oderwała rękę od jego ramienia.
- Zamknij się, palancie.
- Co - wykrztusił z urażoną miną.
- Nic. - Dokończyła szampana i podała mu pusty kieliszek. -
Przynieś mi jeszcze, dobrze?
Zobaczyła Conrada. Żartował i śmiał się z jakąś starszą parą.
- Podeszła chwiejnym krokiem. - Hej, człowieku - powiedziała
głośno - gra-tu-lacje.
Przewiercającymi oczkami omiótł ją bez zainteresowania.
Nadeszła Shirley i uczepiła się ochronnie jego ramienia. Claudia
uśmiechnęła się do Shirley.
- Jest parszywy w łóżku, ale z drugiej strony, słyszałam, że ty też,
więc trafił swój na swego.
Starsza para wymieniła spojrzenia i odsunęła się nieco. W tym
momencie pojawił się Jeremy ze świeżym kieliszkiem szampana.
Claudia wzięła kieliszek do ręki i podniosła go do nich.
- Zdrowie pary zdechłych, starych popierdoleńców.
Stojący w pobliżu ludzie obracali głowy, żeby popatrzeć. Conrad
powiedział cichym, opanowanym głosem:
- Spieprzaj stąd, ty pipo.
Claudia się uśmiechnęła.
- Cała przyjemność po mojej stronie, ty pedale! - Chwyciła ramię
zaskoczonego Jeremy'ego. - Chodź; spływamy z tej stypy.
Szkarłatny na twarzy Jeremy wyszedł razem z nią. Na zewnątrz
zaczęła się śmiać.
- Czyż to nie było zabawne? Czyż to nie była bomba?!
Twarz Jeremy'ego była jasnoczerwona z zażenowania.
- S-s-słuchaj, Claudia, jak mogłaś...
- Co jak mogłam, człowieku? To był tylko żart. - Nagle zarzuciła
ramiona wokół jego szyi i pocałowała go, językiem zmuszając jego
sztywne usta do otwarcia. - Chodź, wracajmy do mojego mieszkania i
urządźmy sobie prawdziwą zabawę.
Jeremy poszedł niechętnie, w skrytości ducha pragnął wrócić na
przyjęcie ślubne i przeprosić za jej zachowanie.
Ale Claudia nalegała.
- Pokażę ci, o co w tym wszystkim chodzi, skarbie - szepnęła. -
Zabiorę cię w podróż, której nigdy nie zapomnisz.
Po powrocie przyrządziła mocne drinki i odkręciła gramofon na
pełen regulator. Jeremy siedział na kanapie, sztywny i niepewny,
podczas gdy ona tańczyła po pokoju, falując ciałem i zsuwając
sukienkę.
Nie zwracała na niego większej uwagi, gdyż dała się ponieść
muzyce. Tańczyła i pieściła swoje piersi, po czym nagle, gotowa na
niego, podeszła do kanapy i zaczęła ściągać z niego ubranie.
Zaczął się sprzeciwiać.
- Co z tobą, jesteś ciotą? - wrzasnęła.
Wstał i rzucił się do drzwi, zbiegając po schodach jak
wystraszony osioł. Claudia poszła za nim, miotając obelgi, ale Jeremy
nie wrócił. W swoim zamroczeniu alkoholowym była zdumiona. Po
raz pierwszy mężczyzna - cóż, kimkolwiek był - dał jej kosza. Musiał
być homoseksualistą, te ciapowate typy z dobrych rodów zwykle nimi
są.
Wróciła do mieszkania i zaczęła pociągać spore hausty z butelki
szkockiej. Wszawa ciota! Jak śmiał jej odmówić. Prawdopodobnie nie
był do tego zdolny. Zachichotała, po czym w niewytłumaczalny
sposób jej oczy napełniły się łzami. Jaki był cel jej życia? Dokąd
zmierzała? Wydawało się, że niezbyt daleko. Jedyna rzecz, której
pragnęła, to zostać gwiazdą. Czy to aż tak wiele?
Łzy spływały jej po policzkach. Odkręciła muzykę jeszcze
głośniej, po czym położyła się na podłodze obok głośników. Siła
muzyki podniecała ją. Zaczęła manipulować przy własnym ciele. Jeśli
ten zwariowany, chudy pedał nie potrafił jej zadowolić, będzie po
prostu musiała sama to zrobić. Zanim zdołała dokończyć zadanie,
zapadła w głęboki, pijany sen, a jej chrapanie mieszało się z głosem
Johna Lennona, który śpiewał ,J'm a Loser".
Sprawdziły się słowa Lori i po kolacji Marvin natychmiast
oznajmił, że ma ochotę na hazard. We czwórkę stali na chodniku
przed restauracją.
- Chcesz iść i być moją maskotką na szczęście? - zapytał Marvin
Lori.
Owinęła się szczelnie futrem z norek i pokręciła przecząco głową.
Facet w kowbojkach, gorąco pragnąc już iść, dreptał w miejscu.
- Cóż, zatem chyba po prostu pogram sobie trochę w kości -
powiedział Marvin.
- Jeśli pan chce, odwiozę Lori do hotelu - David szybko skorzystał
z okazji.
- To bardzo miło z pana strony - zahuczał Marvin. Pocałował Lori
w policzek. - Wszystkie wygrane dla ciebie, kochanie. - I po krótkiej
wymianie uścisków dłoni z Davidem, wraz z facetem w kowbojkach
oddalił się w kłębach dymu cygarowego i zgiełku słów wymawianych
z donośnym, przeciągłym akcentem teksańskim. Najwidoczniej był
ufnym mężem. Albo to, albo nie mogło mu mniej na tym zależeć.
Lori wybuchnęła śmiechem.
- Nie mówiłam ci?
Poszli za róg do jego samochodu i Lori szepnęła do Davida:
- Jesteś duży? Lubię tylko dużych mężczyzn.
W samochodzie zachowywała się jak suka w okresie cieczki,
chwytając go od razu. David był dumny z tego, co miał do
zaoferowania. Nie będzie zawiedziona. Podjechał szybko do hotelu.
Lori przeszła majestatycznie przez westybul, wyniosła i dostojna,
a jej białe norki przyciągały zazdrosne spojrzenia. Zatrzymała się i
przywitała ze znajomym aktorem. Mężczyzna obdarzył Davida
rozbawionym spojrzeniem.
Jej apartament mieścił się na szóstym piętrze i był bardzo
luksusowy, umeblowany w tonacji soczystego błękitu i srebra. Rzuciła
niedbale norki na krzesło.
- Zrób sobie drinka, kochanie - powiedziała przeciągle. - Założę
coś wygodniejszego. - Jej dialog pochodził prosto z hollywoodzkiego
filmu!
Otwarł butelkę szampana, która wygodnie spoczywała pośród
kostek lodu, i nalał dwa kieliszki. To było życie! Piękna kobieta w
pięknym otoczeniu, szampan, czegóż jeszcze mógłby chcieć
mężczyzna?
Lori wkrótce wróciła, ubrana w delikatny, czarny negliż, z
włosami nadal spiętymi wysoko. Podał jej kieliszek szampana i
pociągnęła z niego mały łyk, po czym położyła się na kanapie; negliż
rozsunął się nieznacznie, ukazując mlecznobiałe uda.
David nie czuł jeszcze pełnej gotowości. Lori wyciągnęła do
niego ramiona.
- Chodź do dziecinki, kochanie - powiedziała przeciągle.
Odłożył drinka i podszedł do niej.
- W łazience jest jedwabny szlafrok - wymruczała jak kot. - Może
zrzucisz ubranie i przebierzesz się w coś wygodnego, tak jak ja.
Czuł się trochę skrępowany, ta oprawa zdawała się zbyt
doskonała, żeby uwalniać się od ubrania i rzucać je po całej podłodze.
Pocałował ją w usta, czując smak jej pomadki, a potem poszedł do
łazienki i założył szlafrok, który zaproponowała. Szlafrok był z
jedwabiu, z barwnym i drobiazgowo wykonanym deseniem,
prawdopodobnie należał do jej męża. David podziwiał swoją męską
sylwetkę w lustrze, nieźle jak na czterdziestolatka!
Lori czekała na niego, ułożona w poprzek kanapy, przypominając
reklamę z „Voque'a". Wziął ją w ramiona. Wsunęła ręce pod jego
szlafrok, delikatnie drapiąc mu sutki paznokciami podobnymi do
szponów.
Głaskał jej ciało. Była bardzo chuda, miała małe, twarde piersi i
wydłużone, duże sutki. Podniecające ciało - nie miękkie i ciepłe jak u
Lindy, ani też zaokrąglone i podniecające jak u Claudii. Ale mimo to,
bardzo zmysłowe. Jak gładki, biały wąż.
Rozsunął jej negliż. Miała wyjątkowo długie nogi, zwieńczone
małą kępką srebrnoblond włosów, które kolorem doskonale
harmonizowały z jej włosami na głowie. Rozchyliła je powoli, a
rękami objęła jego plecy, wbijając w nie paznokcie i przyciągając
Davida do siebie.
Ze zdziwieniem uświadomił sobie, że nie jest jeszcze gotowy.
Żeby odwrócić jej uwagę od tego faktu, przysunął głowę do jej piersi i
zaczął je całować.
Pojękiwała delikatnie, wbijając paznokcie jeszcze mocniej w jego
plecy. Po kilku minutach zniecierpliwiła się i powędrowała rękami w
dół jego ciała. Miała zamknięte oczy, które jednak otwarły się nagle,
kiedy go poczuła.
- O co chodzi, kochanie? - wymruczała z lekkim rozdrażnieniem
w głosie. - To prawdziwa kotka z Georgii!
Zażenowany, David odparł szybko:
- To nic takiego, daj mi tylko chwilę.
Zirytowana, zamknęła na powrót oczy, tym razem manipulując
rękami przy jego męskości: ciągnąc, głaszcząc i ugniatając ją.
- No dalej, słodziutki - błagała - ta szparka czeka na ciebie!
Jego reakcja fizyczna równała się zeru. To był koszmar, coś, co
nigdy dotąd nie przytrafiło się Davidowi. Wpadł w panikę,
przywołując w wyobraźni każdy obraz erotyczny, jaki zdołał
wymyślić.
I nic, absolutnie nic.
Usiłował sobie przypomnieć ostatni raz, kiedy uprawiał seks.
Myszowata panna Field, jego przerażająca sekretarka. Rozpaczliwie
pomyślał o wieczorze, który z nią spędził. Nagle wszystko było w
porządku, poczuł, jak nabrzmiewa i robi się duży, coraz większy.
Lori westchnęła z rozkoszy.
- Pięknie, kochanie. - Owinęła go swoimi długimi, bladymi
nogami, kiedy zaczął w nią wchodzić z całą siłą, z pełnym impetem.
On jej pokaże!
Wbijał się w nią. Wykonywał silne, brutalne pchnięcia. Lori
piszczała z rozkoszy.
- Ooch... ooch... wspaniale, kochanie... to szaleństwo... ooch... nie
przerywaj... nie przerywaj. - Zmieniła ton głosu. - Dlaczego
przerwałeś?
Nie odpowiedział. Był zbyt przygnieciony zakłopotaniem.
Słyszał, że to się zdarza innym mężczyznom, ale nie jemu. Lori
wpadała w coraz większą złość. Jej gładki, seksowny, przeciągły
sposób mówienia zamienił się w przenikliwy krzyk.
- Co ci jest? Będziemy się walić czy nie? Po takie numery mogę
chodzić do mojego męża.
David zsunął się z niej.
- Przykro mi.
Usiadła wściekła.
- Tobie jest przykro.
Potem też wstała, a jej twarde piersi i egzotyczne sutki
wpatrywały się w niego oskarżająco.
- Spieprzaj stąd. Muszę sobie znaleźć prawdziwego mężczyznę.
Upokorzony David poszedł do łazienki i ubrał się. Kiedy wyszedł,
Lori mówiła kocim głosem przez telefon:
- Jasne, kochanie, za dziesięć minut będzie świetnie.
Wyszedł z jej apartamentu z uczuciem wstydu. Co za straszna
rzecz, i dlaczego? Czuł do niej silny pociąg. To nie była jej wina.
Choć być może była. Nie czyniła żadnej tajemnicy z tego, że poza
własnym mężem miała wielu innych mężczyzn.
Poszedł do baru i zamówił koniak. Nim go wypił, doszedł do
przekonania, że to wszystko było winą Lori. Parszywa dziwka!
Wykastrowała go myślami o wielu innych mężczyznach. Wszystkie
były takie same, kobiety. Wszystkie chciały w taki czy inny sposób
zrobić z ciebie impotenta.
Odruchowo postanowił jeszcze raz spróbować tej nocy. Nie z
Lori, oczywiście. Ale może panna Field Mysz? Była spokojna i
nieszkodliwa i miał zamiar pozbyć się jej tak czy owak, więc cóż to
szkodzi, jeszcze jedna sesja? Nawet nie czuł do niej pociągu
fizycznego, więc to będzie prawdziwym dowodem, jeśli będzie mógł
to z nią zrobić.
Przypomniał sobie mgliście, gdzie mieszka panna Field. A
ponieważ był pewien, że będzie w domu, wypił jeszcze jeden koniak i
ruszył w drogę.
Waląc do jej drzwi stwierdził, że jest twardy jak skała. Podeszła
do drzwi, opatulając się wełnianym szlafrokiem. Długie i proste,
brązowe włosy, ziemista, ściągnięta twarz.
- Mr Cooper! - wykrzyknęła. - Byłam w łóżku.
Przepchnął się obok niej, zdejmując ubranie i upuszczając je na
podłogę.
- Rozbieraj się - rozkazał.
Odwracając wzrok, spełniła jego rozkaz. Wziął ją brutalnie,
przygważdżając jej cherlawe ciało do podłogi.
Nic mu nie było!
17
Linda wcale nie zadzwoniła następnego ranka do Jaya i nie
odwołała spotkania. Przyjechał, zabrał ich wszystkich na lunch i
dzieci były urzeczone. Opowiadał im różne historyjki, bawił się z
nimi, a potem poszli wszyscy do kina.
Wieczorem został w domu na kolacji złożonej z jajek na bekonie i
Linda odkryła, że jest niezdolna do zerwania tego związku. Zepchnęła
pannę Susan Standish w niepamięć i nadal wychodziła z Jayem.
Lubiła go i dzieci też go lubiły, szczególnie Janey. Zresztą był
cudowny dla obojga.
Stało się zwyczajem, że razem spędzają każdą niedzielę. Jay
zawsze wymyślał coś nowego i dzieci z niecierpliwością oczekiwały
na dzień poza domem. Było to tym lepsze, że od ostatniej wizyty
Davida nie mieli o nim żadnych wieści.
Linda była wściekła. Jeśli o nią chodzi, to wspaniale, ale uznała za
egoizm i podłość ze strony Davida ignorowanie dzieci. Ciągle
dopytywały się: „Kiedy przyjdzie tatuś? Gdzie on jest?". Linda była
pewna, że gdyby nie weekendowe spotkania z Jayem, dzieci byłyby
jeszcze bardziej wytrącone z równowagi.
- Czy tatuś już nas nie kocha? - zapytała smutno Janey pewnego
popołudnia.
- Oczywiście, że kocha, maleńka - odparła Linda, przytulając
dziewczynkę. - Jest po prostu bardzo zajęty.
- Kocham wujka Jaya - oznajmiła poważnie Janey. - On nie jest
zbyt zajęty.
Tak więc ich związek kwitł, a po kilku tygodniach Linda
stwierdziła, że jest bardzo zakochana w Jayu. Chodzili do teatru, do
małych, intymnych restauracji, na duże, ekscytujące przyjęcia, do
kina. Właściwie, spędzali wspólnie prawie każdy wieczór i regularnie
każdy weekend. Chodzili do zoo, do parku, do różnych muzeów i
urządzali przejażdżki na wieś.
Jay był zabawny, troskliwy, zainteresowany wszystkim, co robiła,
ale nigdy nie próbował niczego więcej niż krótkiego - prawie
braterskiego - pocałunku na dobranoc.
Zaczynało ją to doprowadzać do szaleństwa. Jej ciało domagało
się jakiejś uwagi. Zawsze podczas tańca musiała się ostro hamować,
żeby nie przycisnąć się do niego całym ciałem. Przy pocałunku
czekała w napięciu, aż Jay posunie się dalej. Ale on pozostawał
idealnym gentlemanem. Nigdy jej nie dotykał.
W końcu Linda zdecydowała, że już dłużej tak nie może i
postanowiła poruszyć ten temat przy najbliższej sprzyjającej okazji.
Okazja nadarzyła się wcześniej, niż Linda się spodziewała. Byli
na przyjęciu w studiu z okazji zakończenia filmu i Linda rozmawiała z
Jayem oraz Bobem Jeffries, drugim reżyserem, gdy podeszła do nich
panna Standish. Miała na sobie ten sam biały kostium ze spodniami, w
którym Linda ją poprzednio widziała. Strój ten bardzo jej pasował,
stanowiąc uzupełnienie jej błyszczącej skóry i zmierzwionych blond
włosów.
- Jay, kochanie - powiedziała półgłosem. - Czy mogę zamienić z
tobą słówko? - Miała przebiegłe oczy, potajemny uśmieszek zawsze
się błąkał na jej ustach.
- O co chodzi, Susan? - zapytał uprzejmie.
- W cztery oczy.
Jay wzruszył ramionami i odszedł z Susan.
- Czy ona gra w tym filmie? - zapytała Linda.
Bob wybuchnął śmiechem.
- W tej chwili tak, ale coś mi się zdaje, że wyląduje na podłodze w
pokoju montażowym.
- Och - Linda zmieniła szybko temat. Nie chciała, żeby Bob
pomyślał, że jest zazdrosna.
Jay wrócił dość szybko i nawet nie wspomniał o incydencie.
Linda wiedziała jednak, że gdy tylko zostaną sami, zapyta go o to.
Po przyjęciu wraz z Bobem Jeffries i jego żoną poszli do
restauracji Annabel. Przeprowadzenie rozmowy w tych warunkach
było niemożliwe, a w drodze do domu był zawsze obecny szofer.
- Jesteś dziś bardzo zamknięta w sobie - zauważył lekkim tonem
Jay.
Skinęła głową.
- Co się stało? - Był tym zainteresowany.
- Nie chcę teraz rozmawiać - powiedziała, kiwając w kierunku
szofera. - Wejdź na kawę, jeśli chcesz.
Nigdy przedtem, kiedy odwoził ją do domu, nie zaprosiła go do
środka; być może powinna. Zostawiła go w salonie i poszła do kuchni.
Teraz gdy miała go w swojej mocy, cóż mogła powiedzieć? To
wszystko było takie trudne. Nie istniały słowa, którymi mogłaby
wyrazić to, co czuje. A nie chciała wyglądać na zaborczą.
W roztargnieniu położyła kilka czekoladowych herbatników na
talerzyku i przygotowała kawę. Jay czytał wieczorną gazetę. Zupełnie
nie wiedziała, co ma powiedzieć, kiedy podała mu kawę.
To on rozwiązał problem, odzywając się pierwszy:
- Za dwa tygodnie muszę wracać do Los Angeles.
- Och. - Poczuła się przygaszona.
Zawahał się, po czym zapytał:
- Może pojedziesz ze mną?
- Z tobą? - Przez kilka sekund rozważała tę wspaniałą możliwość,
po czym uderzyła w nią rzeczywistość. - To niemożliwe, Jay. Nie
mogę zostawić dzieci.
- Zabierz je. Spodobałoby im się to.
Pokręciła głową.
- Nie mogę ich zabrać ze szkoły, tak czy owak...
Przerwał jej.
- Lindo, nie jestem zbyt dobry w tych sprawach. Zawsze dotąd
mówiłem to jedynie idiotkom. - Wstał nerwowo. - Lindo, proszę cię,
abyś za mnie wyszła. - Ciągnął pospiesznie: - Kocham cię. Jesteś
najcudowniejszą, ciepłą, szlachetną kobietą, jaką kiedykolwiek
spotkałem. Wiem, że raz się sparzyłaś i wiem, jak się czujesz, ale
wierz mi, postaram się dać ci szczęście. Nie jestem doskonały.
Zadawałem się z wieloma głupimi ciziami - mam słabość do wysokich
blondynek i nie mogę temu zaprzeczyć - ale jeśli mnie poślubisz,
myślę, że wszystko będzie dobrze i myślę, że razem moglibyśmy mieć
wspaniałe życie. - Przerwał. - A więc?
- Jay. - Wyszeptała jego imię. - Tak, Jay. Tak. Ja też tego chcę.
Pocałował ją.
- Zróbmy to szybko, na przykład jutro. Już dłużej nie potrafię na
ciebie czekać.
Poczuła kłucie łez w oczach.
- Kocham cię.
Pogłaskał jej włosy.
- Teraz się prześpij. Zadzwonię z samego rana. Załatwię
wszystko. Im szybciej, tym lepiej, co?
Potaknęła głową.
- Im szybciej, tym lepiej - powiedziała cicho.
Kilka następnych dni po ślubie Shirley z Conradem Claudia
spędziła w pijanym otępieniu. Wypijała całą butelkę szkockiej
dziennie, sporadycznie napychając usta tabletkami nasennymi lub
środkami uspokajającymi, aż doszła do pewnego stanu mglistego
zapomnienia. Nie jadła, nie myła się i nie ubierała, wałęsała się tylko
po mieszkaniu w obskurnych szmatkach.
Telefon dzwonił, ale nigdy nie podnosiła słuchawki. Pewnego
dnia dzwonek u drzwi brzęczał tak natarczywie, że była zmuszona je
otworzyć. Przyszedł Giles.
- Jezus Maria! - Przeraził się jej wyglądem. Zapakował ją w
szlafrok i zmusił do wypicia czarnej kawy, aż jej oczy zaczęły
nabierać ostrości i mogła rozmawiać.
- Jaki odlot sobie zafundowałaś? - zapytał.
Pokręciła głową.
- Strasznie się czuję.
- Strasznie wyglądasz.
- Jaki dzisiaj dzień?
- Boże, ty naprawdę odpłynęłaś. Poniedziałek.
- Poniedziałek. Chyba trochę sobie popiłam.
Giles zlustrował pokój: puste butelki po szkockiej, połamane
płyty, poprzewracane meble.
- Chyba tak. Kim był ten facet?
Wzruszyła ramionami.
- Nikim. Po prostu miałam ochotę zachlać się w pojedynkę. A co
ty tu w ogóle robisz? Myślałam, że jesteś w Hiszpanii.
- Przywiozłem pomyślne wieści. Twoje cycuszki są sławne na
całym świecie.
Wyciągnął egzemplarz „Man at Play", jednego z najlepiej
sprzedających się amerykańskich magazynów dla mężczyzn.
Otworzył go i pokazał jej rozkładany plakat na środku, który w
jednolitym kolorze przedstawiał Claudię stojącą na swoim tarasie na
tle Londynu w różowej koszuli spryskanej przez Gilesa wodą; jej
doskonałe, zaokrąglone piersi sterczały jędrne i pełne, a sutki były
sztywne i szpiczaste.
Przewrócił na stronę, gdzie Claudia leżała na łóżku, w czarnym
negliżu, z piersiami wydostającymi się na zewnątrz, z półotwartymi
ustami i półprzymkniętymi oczami.
Całe następne dwie strony również zajmowała tylko Claudia.
Podpis brzmiał: PIĘKNA LONDYŃSKA MODELKA I AKTORKA
CLAUDIA PARKER POKAZUJE NAM KILKA WSPANIAŁYCH
WIDOKÓW WIELKIEJ BRYTANII.
- Jesteś wielkim przebojem - powiedział entuzjastycznie Giles. -
Chcą, żebyśmy zrobili całą nową serię zdjęć. Zapłacą fortunę. Chcą,
żebyśmy przylecieli do Nowego Jorku. Chcą, żebyś poznała Edgara J.
Poola - właściciela magazynu. To twoja wielka szansa, skarbie. To
jest sukces.
Przejrzała bacznie magazyn. Dlaczego, och, dlaczego obcięła
włosy?
- Kiedy jedziemy? - zapytała, a jej twarz zaczęła się rozjaśniać.
- Jak tylko doprowadzimy cię do formy. Wyglądasz cholernie
mizernie i te włosy... będziemy musieli ci skombinować jakąś perukę.
Masz, podpisz tu.
Podsunął jej papier, który podpisała nawet bez jednego spojrzenia.
- Zarezerwuję ci na tydzień miejsce w pensjonacie zdrowia.
Naprawdę ci tego potrzeba. Liczę, że będziemy mogli pojechać za
jakieś dziesięć dni. Powiadomię ich. Oni naprawdę są na ciebie
napaleni, chcą, żebyś była Miss Playmonth Roku. Skarbie, ty i ja
będziemy bogaci!
Czy to była piąta czy szósta noc, którą David spędził u panny
Field? Nie pamiętał. Wiedział tylko, że stało się jego nawykiem
wychodzenie z biura, zjedzenie kolacji, wypicie kilku drinków, a
potem łomotanie do jej drzwi.
Rzuciła na niego jakiś chorobliwy urok. Cóż takiego czyniło seks
z nią przeżyciem tak obezwładniającym i podniecającym? Z
pewnością
było
to
najerotyczniejsze
doświadczenie,
jakie
kiedykolwiek miał. Zawsze skradała się do drzwi, opatulając się
wełnianym szlafrokiem.
Musiał jej rozkazać, aby się rozebrała. Wtedy zdejmowała
niechętnie ubranie, ukazując chude, białe, niedożywione ciało. Była
płaska jak deska i miała zwiotczałe sutki, które nawet nie twardniały
pod dotykiem. Kiedy jednak był w niej i mocno się wbijał, trzymała
go w stalowym uścisku, wyciskając i wypompowując z niego
wszystkie siły witalne, nie pozwalając na odpoczynek, przytrzymując
w sobie jak imadło.
Nienawidził jej, ale nie mógł się powstrzymać od powracania noc
po nocy. Za dnia, w biurze, żadne z nich o tym nie wspominało. Panna
Field poruszała się ukradkiem, spokojnie wykonując swoją pracę,
nieśmiała jak zwykle.
David chciał się z tego wyrwać.
Pewna biustowna, prowokująco wyglądająca dziewczyna o
imieniu Ginny robiła reklamę dla jego firmy. Tak wymanewrował,
żeby go jej przedstawiono. Stwierdził, że jest bardzo atrakcyjna,
przypominała mu znacznie seksowniejszą, bardziej niedwuznaczną
wersję Claudii.
Zaprosił ją na obiad w mieście. Pojawiła się w zdumiewającej,
czerwonej sukience, prawie topless. Miała różowobiałą, angielską
skórę i pełne, wydęte wargi.
Zdecydował, że z tą wszystko pójdzie dobrze.
Podczas obiadu Ginny piła mrożone cocktaile daiquiri i często
chichotała. Tańczyli, a jej ciało było ciepłe i pełne werwy. Wszyscy
mężczyźni w restauracji obserwowali ją, co wprawiło Davida w dobry
nastrój. W pewnym momencie, podczas energicznego tańca, jedna
pełna, różowobiała pierś zupełnie wyskoczyła z górnej części
sukienki, dając wszystkim rozkoszny widok bladobrązowego obfitego
sutka. Z bezmyślnym chichotem schowała pierś z powrotem.
David poczuł, że nadszedł czas, aby ją zabrać do hotelu. Prawie
się nie sprzeciwiała, a z chwilą gdy znaleźli się na miejscu, łatwo było
z niej zdjąć czerwoną sukienkę.
Nosiła namarszczone, różowe majtki i miała dojrzałe ciało. Jej
piersi były takie duże, podskakujące i niewiarygodne, iż David skrycie
podejrzewał, że to wcale nie były piersi, tylko suma wielu zastrzyków
silikonu. Nie mógł nic zrobić. Nie czuł podniecenia.
Nadal chichocząc, dziewczyna dostała pieniądze na taksówkę i
została odesłana do domu. David poszedł spać, nie mógł zasnąć, aż
wreszcie był zmuszony wstać i odwiedzić pannę Field. Kiedy do niej
przyjechał, jego podniecenie doszło do szczytu i ledwie udało mu się
to zrobić na niej.
Miała nad nim dziwną władzę.
Próbował z kilkoma innymi kobietami, ale za każdym razem z
takim samym rezultatem. Jego życie zaczęło się obracać wokół
Harriet Field.
Zdobył o niej informacje. Miała trzydzieści lat, w firmie
pracowała od dwunastu, awansując stopniowo z działu maszynistek na
jego prywatną sekretarkę. Nie krążyły na jej temat żadne plotki.
Trzymała się na uboczu. Była biurową nicością.
Kiedy chodził do niej w nocy, nigdy nie rozmawiali. Po prostu
mówił jej, co ma zrobić, a ona to robiła, obojętnie co to było.
Czasami, po uprawianiu seksu, pytała go, czy miałby ochotę na kawę
lub herbatę. Zawsze odmawiał, a gdy tylko zdołał nabrać sił, wstawał i
odchodził. Zastanawiał się, co ona o tym wszystkim myśli. Dlaczego
nigdy nic nie mówiła? To wszystko było takie nienaturalne.
Kiedyś przyjechał wcześniej niż zwykle i ona jeszcze nie spała,
zaciskając skąpy, rozpinany sweter wokół swoich nieistniejących
piersi. Automatycznie zaczęła się rozbierać.
Wtedy David widział po raz pierwszy, jak po kolei zdejmuje
wszystkie rzeczy. Zazwyczaj była tylko w koszuli nocnej i płaszczu
kąpielowym. Teraz, kiedy zdejmowała rzeczy, wydawało się, że ma
ich na sobie mnóstwo. Spódnica, sweter rozpinany, sweterek,
podkoszulek (jedna z najbardziej nieatrakcyjnych części garderoby,
jakie kiedykolwiek widział), pomarańczowo-różowy biustonosz,
halka, długie, wełniane majtki i grube pończochy.
Drżąc nieznacznie, stanęła przed nim naga. Z pewnością była
napaloną dziwką, pomyślał, zawsze przygotowana, zawsze naoliwiona
i gotowa do startu. Prawdopodobnie od lat czuła się sfrustrowana.
Być może dziś wieczorem powinien jej kazać czekać na to. Już
leżała na podłodze, rozchylając blade, niemrawe nogi.
Nie potrafił kazać jej czekać. Paląca żądza, którą odczuwał, nie
chciała mu na to pozwolić. W pośpiechu zdarł z siebie ubranie i
przykucnął na niej.
Westchnęła głęboko i wystartowali.
Po skończeniu nałożyła płaszcz kąpielowy i zaczęła sprzątać jego
rzeczy, układając je starannie jedno na drugim, żeby były gotowe do
założenia.
Obserwował ją na leżąco. Naprawdę była nieładna - nie chodziło
o to, że przedstawiała się w najczarniejszych barwach, po prostu nie
można było nic zrobić, aby poprawić jej wygląd.
Dostrzegła, że na nią patrzy i zaczerwieniła się.
- Kawa, czy herbata, panie Cooper?
- I to, i to - odparł szorstko.
Odwróciła się, żeby pójść do kuchni i odniósł wrażenie, że jeśli
jej nie powstrzyma, przyniesie mu i kawę, i herbatę.
- Usiądź - powiedział.
Usiadła niezdecydowanie, krzyżując nogi w kostkach i splatając
ręce na podołku przed sobą.
- Chcę z tobą porozmawiać - powiedział.
Gdy tylko wypowiedział te słowa, uświadomił sobie, że wcale nie
chce z nią rozmawiać, chce tylko wyjść.
- Nieważne - powiedział szorstko.
- Czy coś się stało, panie Cooper?
- Na litość boską, nie nazywaj mnie panem Cooperem.
Spuściła oczy.
- Tak, Davidzie, kochanie.
Chryste, zachowywała się jak westalka. Było w niej naprawdę coś
dziwnego. Wstał, różne myśli kotłowały się w jego głowie. Wyleje ją
w poniedziałek. To był ostatni raz.
Może powinien jej zapakować jeszcze raz, skoro to była ostatnia
wizyta.
- Kładź się na stole - powiedział ze znużeniem.
Owładnęła nim namiętność, której nie potrafił opanować.
Tydzień później Linda i Jay pobrali się w urzędzie stanu
cywilnego w Hampstead. Spokojnie, bez zamieszania. Obecni byli
rodzice Lindy, zdziwieni, ale szczęśliwi. Dzieci, ubrane w swoje
najlepsze rzeczy, były dziwnie przygaszone. Na ceremonię ślubną
przyszło kilku przyjaciół Jaya i kilkoro Lindy.
Po uroczystości wszyscy wrócili do apartamentu hotelowego Jaya,
zjedli tort weselny i wypili szampana. Wszystko odbyło się bardzo
skromnie, bardzo nieformalnie. Wkrótce rodzice Lindy powiedzieli,
że muszą wracać na wieś. Zabrali dzieci, które miały u nich zostać, i
pożegnali się.
Linda przytuliła Janey i Stephena.
- Mamusia nie wyjedzie na długo, a potem wszyscy razem
zamieszkamy w pięknym, dużym domu z basenem w Ameryce.
- Oho! Basen! - wykrzyknął Stephen z zachwytem.
Janey tłumiła łzy, a jej niewinna, pyzata twarzyczka była
zatroskana i zmartwiona.
- Mam nadzieję, że samolot się nie rozbije, mamusiu.
Linda roześmiała się i przytuliła dziewczynkę.
- Nie bądź głuptaskiem.
Jay podniósł Janey i pocałował ją.
- Bądź grzeczną dziewczynką, a mamusia wróci, zanim się
obejrzysz.
Janey spojrzała na niego wielkimi, piwnymi oczami.
- Czy pan jest moim nowym tatusiem?
Jay potaknął głową z powagą. Janey pocałowała go i popędziła do
dziadków. Wkrótce reszta gości wyszła i zostali sami. Linda zdjęła
kapelusz i westchnęła.
- Nie lubię zostawiać dzieci.
Jay roześmiał się.
- Tylko na kilka tygodni. Nie masz nic przeciwko temu, że spędzę
trochę czasu sam na sam z moją żoną?
- Nie, nie mam nic przeciwko. - Uśmiechnęła się do niego. -
Kocham cię.
Przyszło kilka telegramów, jeden z nich od Conrada i Shirley Lee,
którzy spędzali miodowy miesiąc w Meksyku: „Gratulacje. Angielskie
żony są najlepsze. Nie chcą takich wysokich alimentów. Moc
serdeczności, pozdrowienia. Conrad i Shirley".
Nadeszły też sarkastyczne życzenia od piętnastoletniej córki Jaya:
„Najlepsze życzenia, tatusiu, z okazji ślubu z czwartą żoną". Caroline.
- To arogancki dzieciak - powiedział ponuro.
- Dlaczego tak mówisz? - spytała Linda.
- Sam nie wiem. - Wzruszył ramionami. - Chyba tak naprawdę to
moja wina. Caroline to twarda, mała dzierlatka, ma to po matce.
Nigdy nie spędziłem z nią dużo czasu, a Jenny nie wyszła powtórnie
za mąż, więc przypuszczam, że brak ojca podziałał na nią
niekorzystnie.
- Chciałabym ją poznać - powiedziała spokojnie Linda. - Może
kiedy się ustatkujemy, będzie mogła przyjechać pomieszkać z nami
przez jakiś czas.
- Zapomnij o tym. - Roześmiał się obcesowo. - Jej matka nigdy na
to nie pozwoli. W każdym razie ona już nie jest dzieckiem; za późno,
żebym zaczynał wtrącać się w sprawę.
- To tylko nastolatka, myślę, że powinniśmy spróbować.
Pocałował ją.
- Jesteś słodka.
Uśmiechnęła się i zmieniła temat.
- Mam nadzieję, że zabrałam ubrania odpowiednie na Jamajkę.
Wszystko odbyło się w takim pośpiechu.
- Żałujesz?
- Żałuję? Co za niedorzeczność. Oczywiście, że nie.
- Zjedzmy obiad tu na górze. Samochód przyjeżdża po nas o
szóstej rano. Lepiej chodźmy wcześnie spać.
- Wspaniały pomysł. - Ziewnęła. - Wezmę kąpiel.
- Pozostaw wszystko mnie. Zamówię ci coś specjalnego.
Poszła do łazienki. Jej dwie walizki i kosmetyczka leżały
starannie ułożone jedna na drugiej na półce do bagażu. Miała nadzieję,
że nie będzie wielkim rozczarowaniem dla Jaya. Był przyzwyczajony
do takich pięknych kobiet. Przypomniała sobie elegancką, chłodną
Lori.
Wykąpała się szybko, po czym wypakowała długą, błękitną
koszulę nocną z jedwabiu i odpowiednio do niej dobrany szlafrok.
Strój ten pochlebiał jej, zatapiał się pomiędzy jej ciężkimi piersiami i
opadał do ziemi, przylegając ściśle do ciała. Przeczesała gęste,
kasztanowate włosy, które sięgały jej do ramion. Jej ciało i twarz nie
były doskonałe, ale była atrakcyjną, zmysłowo wyglądającą kobietą.
Jay zamówił kolejnego szampana, wyśmienitą potrawę rybną i ryż
z cienkimi plastrami doskonałego, białego kurczaka w kremowym
sosie grzybowym. Potem były truskawki Romanow, a następnie duże
kieliszki koniaku Courvoisier.
Po obiedzie Linda czuła się wspaniale. Jay sprawiał, że wszystko
wydawało się doskonałe.
W sypialni rozebrał ją powoli i kochał się z nią pięknie. Bez
szaleństwa, bez pośpiechu. Pieścił jej ciało, jak gdyby na świecie nie
było nic ważniejszego. Doprowadził ją na skraj ekstazy i z powrotem,
utrzymując na granicy spełnienia, pewien każdego ruchu, który
wykonywał.
Linda unosiła się płynnie na zawieszonej płaszczyźnie, była w
całkowitej niewoli jego rąk i ciała. Jay był zdumiewająco opanowany,
zatrzymując się dokładnie w odpowiednim momencie.
Kiedy to się stało, to tylko dlatego, że on tak chciał, i osiągnęli
orgazm w zupełnej harmonii. Nigdy dotąd Linda nie przeżyła czegoś
takiego, i przywarła do Jaya, a z jej ust wydobywały się bezładne
słowa o tym, jak bardzo go kocha.
- Jesteś cudowna - powiedział. - Jesteś mądrą kobietą, że kazałaś
mi czekać, aż się pobierzemy.
- Co? - Przytuliła się do niego bardziej.
- Pragnąłem cię tak bardzo, ale wiedziałem, że jeśli wykonam
błędne posunięcie, zostanę tylko jeszcze jednym facetem polującym
na zdobycz. Wziąłem Lori przy moim pierwszym spotkaniu z nią.
Przyszła na rozmowę, zamknęliśmy drzwi biura i zrobiliśmy to od
razu i na miejscu. Możesz sobie wyobrazić ślub z cizią, którą się
zerżnęło przy pierwszym spotkaniu? Taki był ze mnie osioł. Kiedy
znalazłem ciebie, uświadomiłem sobie, na czym polega prawdziwy
związek.
Pocałowała go.
- Ale czy nie martwiłeś się, czy... no... spodobamy się sobie w
łóżku? To znaczy, dlaczego wcześniej nie próbowałeś?
- Bo nie miałem zamiaru otrzymać odmownej odpowiedzi.
- Ale ja mogłam nie odmówić.
Zgodził się.
- Tak, mogłaś, ale nie jesteś z tych kobiet, które miewają romanse.
Mogłabyś tego żałować, a ja nie chciałem kojarzyć się z czymś
niedobrym w twoich myślach.
- Och. - Była zdumiona, jak dobrze Jay ją znał. Prawdopodobnie
miał rację. - A co z Susan Standish? - zapytała oskarżająco.
- Jestem tylko mężczyzną, Lindo - odparł prosto. - Nie oczekuj
wymówek. Była miłą dziewczyną, a nie mogłem mieć ciebie.
Oczy Lindy się zamykały.
- Kocham cię, mężu - wyszeptała, nim zasnęła.
W pensjonacie zdrowia nie było tak źle. Można tam było się
odprężyć, zastanowić, zebrać myśli. Claudia oddała swoje ciało pod
opiekę ekspertów i w ciągu kilku dni jej wygląd zewnętrzny wrócił do
normy.
Spędzała dni na masażu i terapii, opalając się obok luksusowego
basenu znajdującego się na terenie pensjonatu. Wczesne, angielskie
słońce było słabe, ale kojące. Przez dużą część czasu Claudia
oddawała się marzeniom, wyobrażając sobie, że jest gwiazdą, że
odnosi sukces. To było wszystko, czego naprawdę chciała od życia.
Giles przyjechał ją odwiedzić.
- Wyglądasz wspaniale! - powiedział entuzjastycznie. - Jak
dziewczyna, którą zawsze znałem.
Otrzymał korespondencję z czasopisma, zapewniającą, że gorąco
oczekują na jej przyjazd.
- Naprawdę zrobiłaś duże wrażenie na kimś tam - powiedział
wesoło. - Nie mogą się doczekać. Planują dla ciebie promocje
zakrojone na szeroką skalę. Chcą cię kreować na wielką gwiazdę,
mała.
Claudia była zachwycona. Może właśnie na tę okazję czekała.
Wkrótce była gotowa do opuszczenia pensjonatu. Giles zabrał ją do
swojego mieszkania ze studiem w Chelsea.
- Przeniosłem wszystkie twoje rzeczy z tamtego apartamentu -
powiedział. - Tam nie jest odpowiednie miejsce dla ciebie. Zostaniesz
u mnie aż do wyjazdu.
Była zadowolona. Giles przejmował ją w swoje ręce i jej się to
podobało. Spali jak brat i siostra w dużym, rozłożystym łóżku, a za
dnia Giles zabierał ją na zakupy. Kupiła bajeczną, błyszczącą perukę
w kolorze popielatoblond, żeby zakryć własne, obcięte włosy, dopóki
nie odrosną.
Płacił za wszystko.
- Inwestycja - powiedział jej beztrosko.
W końcu zdecydował, że są gotowi do drogi i zatelegrafował do
czasopisma. Otrzymał przydługą odpowiedź, że bilety czekają na
odbiór i: „Przygotujcie się, wielkie powitanie przyszłej Miss Play-
month. Cała prasa w pogotowiu. Planowane przyjęcie na popołudnie
po waszym przyjeździe".
Claudia była zachwycona. Nowy Jork czekał na nią.
Nic nie pomagało. David nie potrafił przerwać nawyku o nazwie
Harriet Field. Stwierdził, że osiągnięcie erekcji z jakąkolwiek inną
kobietą jest absolutnie niemożliwe. Próbował nabożnie, posuwając się
nawet do zabierania dziewczyny na film pornograficzny w nadziei, że
to go wystarczająco podnieci. Rezultat był taki, że dziewczyny
podniecały się do takiego stopnia, iż reakcje Davida obrzucały
wszelkimi sprośnymi wyzwiskami, jakie zdołały wymyślić.
Czuł, że gdyby tylko mógł to zrobić z kimś innym niż Harriet
Field, zaklęcie zostałoby przerwane. Ale było to niemożliwym
wyczynem, a seks z Harriet stawał się coraz bardziej podniecający.
Zaczął zostawać w jej mieszkaniu na całą noc, gdyż teraz odkrył,
że także każdego ranka musi ją posiąść. Harriet nabrała jeszcze
bardziej bladego i mdłego wyglądu. Powoli wydawała się pozbawiać
go sił.
Budził się w jej ciasnym mieszkaniu w złym humorze i
skrępowany. Było rzeczą oczywistą, że jeśli ma ciągnąć ten związek,
będzie musiał się zająć sprawą jej mieszkania. Nie chciał tego, ale
wydawało się, że to jedyne rozwiązanie.
Nigdy nic do niego nie mówiła, kiedy nie uprawiali seksu. Po
prostu schodziła mu z drogi. Zwykle odwoził ją rano do biura,
wysadzając jedną przecznicę wcześniej. Kuliła się na swoim
siedzeniu, milcząca i nieśmiała jak mysz.
Nienawidził jej, ale nie potrafił jej zostawić. Czy to się nie miało
nigdy skończyć, ta szalona, zwierzęca żądza, którą czuł do tej
nieszczęsnej istoty? Od dawna nie widział się ze swoimi dziećmi.
Zbyt długo. Wstydził się przed nimi stanąć.
Jego życie stało się jednym, długim pasmem pracy, w wir której
rzucił się całym sercem. I seksu z Harriet. Zaczął wyglądać na
wychudzonego i zmizerowanego. To musi się wkrótce skończyć,
rozumował. Będę to po prostu ciągnął, aż tak się nią nasycę, że
nastąpi koniec.
Zignorował wszystko inne i skupił się na wyrzuceniu Harriet ze
swojego organizmu. Wiązało się to ze spaniem z nią przy każdej
możliwej okazji i teraz nawet w biurze czasami zamykał drzwi na
klucz i brał ją szybko na podłodze lub na swoim biurku. Nie
pomagało. Wydawało się, że to czyni seks jeszcze bardziej
podniecającym.
Mozolił się dalej, zdecydowany zakończyć romans.
Na londyoskim lotnisku Claudię obiegli fotografowie.
- Spójrz w tę stronę.
- Tutaj, Claudio.
- Podciągnij spódniczkę, kochanie. Zobaczmy kawałek nogi.
Claudia spełniała prośby. Miała na sobie bardzo krótką
spódniczkę z odpowiednio dobranym żakietem i obcisły sweter z
jedwabiu.
Giles stał obok i obserwował. Wiedział, że wykonał sprytne
posunięcie, skłaniając ją do podpisania kontraktu, który czynił z niego
jej osobistego impresaria. Teraz pięćdziesiąt procent Claudii należało
do niego i miał przeczucie, że pięćdziesiąt procent będzie oznaczać
diabelnie dużą kupę forsy.
Amerykanie niedługo odkryją nowy symbol seksu. Claudia
powali ich na kolana. W Anglii była tylko jeszcze jedną małą
gwiazdką. W Ameryce mogła zostać wielką gwiazdą. Giles był tego
pewien. Przy odpowiednim wystawieniu na widok publiczny i przy
odpowiedniej reklamie, miała to jak w banku.
Oczywiście będzie musiał ją bacznie obserwować, pilnować, żeby
nie piła za dużo i żeby nie chodziła do łóżka z niewłaściwymi ludźmi.
Uśmiechnęła się seksownie do fotografów, z odrzuconą głową,
rozchylonymi ustami i błyszczącymi skośnymi, zielonymi oczami. Na
widoku publicznym była jeszcze bardziej kwitnąca. Jej piersi
usiłowały się wydostać ze sweterka, jej nogi były długie i zgrabne.
- Chodź, skarbie, spóźnimy się na samolot - powiedział wreszcie
Giles.
Przybrała dla fotografów jeszcze ostatnią, prowokującą pozę, po
czym chwyciła go za rękę, ściskając ją mocno.
- Ale frajda! - wykrzyknęła. - Uwielbiam to, skarbie. Uwielbiam!
W innej części lotniska Linda i Jay siedzieli w poczekalni dla
ważnych osobistości i popijali kawę. Kawa Jaya była zakropiona
solidną, mocną dawką whisky. Nie lubił latać i odkrył, że jedynym
rozwiązaniem tego problemu było wejść do samolotu na lekkim cyku.
Linda podziwiała swoją obrączkę ślubną, cienki pierścionek
doskonałych diamentów. Trudno jej było uwierzyć, jak bardzo kocha
tego człowieka. Po rozstaniu z Davidem, myśl, że może być w stanie
pozbierać kawałki i zacząć od nowa, wydawała się niemożliwa. Teraz
wydawało się, jakby dziesięć lat z Davidem prawie nie istniało.
Jay ujął ją za rękę.
- Pięknie dziś wyglądasz.
Uśmiechnęła się.
- Dziękuję.
- Czy pamiętałem, żeby ci powiedzieć, że cię kocham?
Podeszła stewardesa i powiedziała, że już czas wsiąść na pokład
samolotu. Jakiś samotny fotograf zatrzymał ich w hallu.
- Czy mogę zrobić zdjęcie, panie Grossman?
- Jasne. - Jay uśmiechnął się przyjaźnie i objął ramieniem Lindę.
Była zdziwiona.
- Dlaczego chcą twoje zdjęcie? - szepnęła.
- Studio zazwyczaj to załatwia. Jeszcze jedna reklama dla filmu.
- Aha. - Skinęła głową z mądrą miną.
Siedzieli wygodnie w samolocie, Jay pociągał ukradkowe hausty
ze srebrnej piersiówki. Potem zaczęły warczeć ogromne silniki i
samolot kołował wzdłuż pasa startowego.
Któregoś ranka David obudził się w szczególnie paskudnym
nastroju. Bolała go głowa, a w pokoju czuć było zatęchłym seksem -
wydawało się, że Harriet nigdy nie otwiera żadnych okien. Od razu
sięgnął po nią, jego pociąg fizyczny przezwyciężał wszystko inne.
Po zaspokojeniu poczuł się jeszcze gorzej.
Harriet zrobiła mu kawę i podała poranną gazetę. Zapalił
papierosa i zerknął do gazety. Na pierwszej stronie widniało zdjęcie
Claudii. Stała twarzą do aparatu, widoczna w trzech czwartych, z
wypiętym
biustem,
długimi
i
rozwichrzonymi
włosami
i
rozbawionym,
porozumiewawczym
uśmiechem.
Wyglądała
wspaniale, zgrabne nogi znikały pod krótką spódniczką.
PIĘKNA MODELKA I AKTORKA CLAUDIA PARKER (LAT
21) WYJEŻDŻA DZIŚ DO NOWEGO JORKU. PANNA PARKER
ZAMIERZA PRZEDYSKUTOWAĆ OFERTY FILMOWE. JEDZIE
Z GILESEM TAYLOREM, ZNANYM FOTOGRAFEM MODY I
TOWARZYSTWA.
OBOJE
ZAPRZECZAJĄ
PLOTKOM
O
ROMANSIE.
David poczuł złość, że Claudia wygląda tak dobrze i wydaje się
taka szczęśliwa. Po tym jak ją porzucił, wyobrażał sobie, że Claudia
rozpadnie się na kawałki, zniknie z jego życia. Ale oto była na
pierwszej stronie, w drodze do Ameryki, najwidoczniej bez
najmniejszej troski. Dziwka! Zrujnowała jego małżeństwo.
Z wściekłością przewrócił stronę. Dlaczego nie mogła po prostu
odejść w zapomnienie?
Na następnej stronie widniało zdjęcie Lindy z jakimś mężczyzną.
Była spokojna i uśmiechnięta, a mężczyzna trzymał ją opiekuńczo za
ramię.
PAN
JAY
GROSSMAN,
ZNANY
REŻYSER
HOLLYWOODZKI,
ORAZ
NOWA
PANI
GROSSMAN
WYJEŻDŻAJĄ W PODRÓŻ POŚLUBNĄ NA JAMAJKĘ. PAN
GROSSMAN WŁAŚNIE UKOŃCZYŁ FILM PT. BESHEBA,
KTÓRY KRĘCIŁ W ANGLII I W PLENERZE W IZRAELU.
Pani Grossman - to niemożliwe. Jak śmiała! Przyjrzał się
badawczo zdjęciu, szukając w jej twarzy oznak nieszczęścia, ale nie
było żadnych - Linda była pogodna, ufna i bardzo atrakcyjna.
Jak mogła wyjść za mąż i nic mu nie powiedzieć?
Wtedy przypomniał sobie. W zeszłym tygodniu zostawiła trzy
wiadomości w jego biurze. Nie zadał sobie trudu, żeby do niej
oddzwonić.
- Do ciężkiej cholery! - Zaklął ze złością.
Zawsze wyobrażał sobie, że Linda będzie dostępna, kiedy on
zdecyduje się ustatkować. Weźmie go z powrotem. Harriet Field
odwlekła jego myśli o pojednaniu z Lindą. Wdał się we wstrętny
romans i zaniedbał wszystko inne. Nawet nie pomyślał o zobaczeniu
się z dziećmi. Poczuł się złapany w pułapkę. Cóż mógł zrobić? Nie
było już Lindy, która go teraz uratuje. Nadszedł czas, żeby uciekać.
Z desperacją pomyślał o słowach dziecięcej piosenki: „Uciekaj
króliku" - uciekaj króliku - uciekaj, uciekaj, uciekaj - i słowa te
rozlegały się w jego umyśle z uporczywą monotonią.
Z łazienki dochodziły odgłosy wymiotowania. Wkrótce Harriet
weszła do pokoju. Co było dla niej niezwykłe, nie ubrała się jeszcze,
lecz opatulała się swoim spłowiałym, wełnianym szlafrokiem.
Stanęła przed nim, blada i żałośnie wyglądająca.
- Będziemy mieli dziecko - oznajmiła głosem bez wyrazu.
Spojrzał na nią w panice. I powoli uświadomił sobie, że jest już za
późno, żeby uciekać - pułapka się zatrzasnęła.