Hawksley Elizabeth Testament

background image

Elizabeth Hawksley

TESTAMENT

1

background image

1

Dyliżans zaskrzypiał i zachwiał się na nierównym bruku głównej

ulicy. Co najmniej dwoje spośród jego pasażerów musiało podtrzymać
się nawzajem, by nie uderzyć w okno pojazdu. Dyliżans zajechał na
podwórze przed gospodą i zatrzymał się.

- Piętnaście minut, panie i panowie! - krzyknął woźnica. - Za

piętnaście minut ruszamy w dalszą drogę.

Z bocznych drzwi gospody wyszedł stajenny i jego młody pomocnik,

po chwili zajęli się spoconymi końmi. Ktoś rozłożył schodki przy
drzwiach powozu, by pasażerowie mogli wyjść na zewnątrz.

- Cirencester, panie i panowie. Kawy? Herbaty? Zapraszam do środka.
Stajenny spojrzał na dwie damy odziane w czerń. Starsza była blada i

wyglądała na ciężko chorą, młodsza, prawdopodobnie jej córka,
rozglądała się dokoła z zainteresowaniem. Stary wyga nie musiał
przyglądać im się długo, by zrozumieć, że stać je ledwie na filiżankę
kawy, i że nie należy spodziewać się po nich sutego napiwku. Odwrócił
się do nich plecami, zupełnie tracąc zainteresowanie tą parą.

Tymczasem młodsza dama wysiadła z powozu.
- No to jesteśmy na miejscu, mamo - powiedziała i zwróciła się do

bagażowego. - Proszę zająć się łaskawie naszymi bagażami. To te dwie
walizy, tam wyżej. - Wskazała na dwa mocno już podniszczone
skórzane kufry na dachu dyliżansu.

Mężczyzna odwrócił się, splunął na drogę i przywołał służącego, który

stał w drzwiach gospody.

- Joe, chodź no tutaj. Zabierz bagaże tych pań.
- Chodźmy, mamo - radośnie zawołała dziewczyna i ruszyła śladem

służącego do wnętrza gospody. Młody służący ocenił możliwości
finansowe dwóch dam tak samo trafnie jak jego zwierzchnik, ale był
uprzejmym młodzieńcem i szczerze współczuł starszej pani, która
wyglądała na chorą i zmęczoną. Po krótkiej wędrówce otworzył
łokciem drzwi do niewielkiego pokoju z kominkiem, w którym wesoło
trzaskał ogień.

- Nikt nie będzie tutaj paniom przeszkadzał. Czy zechcą panie napić

się kawy?

2

background image

Starsza dama zaczęła kręcić głową, ale jej córka oświadczyła

stanowczym tonem.

- Tak, proszę przynieść nam kawę. Mamo, usiądź sobie wygodnie,

wyglądasz na kompletnie wyczerpaną.

Starsza dama opadła z westchnieniem na fotel, zakasłała boleśnie,

przykładając chusteczkę do ust, i oznajmiła słabym głosem:

- Nazywam się Hartfield. Zostałyśmy tu wezwane.
- Zaraz dowiem się, czy nie ma dla pani jakiejś wiadomości - odparł

Joe i wyszedł z pokoju.

Zapadła cisza. Starsza dama ściągnęła czepek i po chwili grzała

szczupłe dłonie przy ogniu. Zaczął się już wrzesień i choć nie był
szczególnie zimny, pani Hartfield wyglądała na zmarzniętą. Pani
Jonathan Hartfield miała czterdzieści pięć lat. Była wdową, drobną i
delikatną - łatwo można było się domyślić, że kiedyś była bardzo ładna.
Jej ciepłe, brązowe oczy - teraz zapadnięte i podkrążone - były duże i
kształtne. Cierpienie wyżłobiło na jej czole kilka zmarszczek, ale usta
wciąż zachowały śliczny kształt, zaś dłoni i stóp mogła jej pozazdrościć
każda młoda piękność,

Córka pani Hartfield, Merab, miała osiemnaście lat, była wyższa od

matki i nieco za szczupła, gdyż przez ostatnie dwa lata rosła zbyt
szybko, a jej ciało nie zaokrągliło się jeszcze odpowiednio we
właściwych miejscach. Jej włosy stanowiły ciemną, gęstą i pokręconą
masę, którą Merab bezskutecznie próbowała ujarzmić, splatając grube
warkocze. Odziedziczyła również po matce ciemne lśniące oczy, które
były chyba najładniejszym elementem jej urody. Czarna suknia, niezbyt
zręcznie przedłużona, nie pasowała do niej ani trochę. Ta zazwyczaj
wesoła i energiczna dziewczyna, teraz była zdenerwowana, gdyż to
właśnie ona czuła się odpowiedzialna za tę podróż. Nie miała jednak
innego wyboru.

Pani Hartfield zawsze była delikatnego zdrowia, a po śmierci męża -

co wydarzyło się przed kilkoma miesiącami - stan jej zaczął się
pogarszać w zastraszającym tempie. Jonathan Hartfield zostawił im
zaledwie tysiąc funtów, co dawało pięćdziesiąt funtów na rok. Jak
mogły z tego wyżyć, skoro wydatki na leczenie wiąż rosły i rosły?

3

background image

Może poradziłyby sobie jakoś, gdyby pani Hartfield bardziej
dopisywało zdrowie, gdyż przed zamążpójściem była nauczycielką
śpiewu i zapewne mogłaby znaleźć sobie kilka uczennic. Merab
dopiero niedawno skończyła naukę, a szkoła panny Goodison była
ciekawym miejscem, w którym każda dziewczyna mogła zdobyć wiele
wiadomości i umiejętności przydatnych w życiu dorosłej kobiety.
Merab jednak doskonale zdawała sobie sprawę, że tego rodzaju
wykształcenie pozwalało jej jedynie na pracę w charakterze
guwernantki. Zresztą, nawet gdyby zdołała znaleźć jakąś posadę -
sądziła, że mogłaby ewentualnie zająć się uczeniem małych dzieci - co
stałoby się wówczas z jej matką?

Po śmierci męża pani Hartfield, czyniąc zadość dobrym obyczajom,

napisała do swego teścia, którego nigdy nie poznała osobiście.
Otrzymała uprzejmą, lecz chłodną w tonie odpowiedź. Nie oczekiwała
zresztą niczego ponad to. Jak powiedziała kiedyś do Merab: „Kiedy się
pobraliśmy pan Hartfield poprzysiągł, że nie da twojemu tacie
złamanego grosza. I dotrzymał słowa. Nie skontaktował się nawet z
twoim tatą, kiedy jego brat zginął na polowaniu. I choć mój drogi
Jonathan nie przepadał zbytnio za Edmundem, który w istocie był
człowiekiem bardzo nieprzyjemnym, możesz sobie wyobrazić, co
przeżył, kiedy dowiedział się o jego śmierci z gazet. To był dla niego
prawdziwy szok!”

Szczęśliwie ojciec chrzestny zostawił Jonathanowi tysiąc funtów, toteż

mógł zapisać je swej żonie. Dodatkowe kilkaset funtów, które pani
Hartfield uzyskała ze sprzedaży drobnych pamiątek i mebli po mężu,
pokryły koszty kształcenia Merab. Jonathan nigdy nie żałował decyzji,
którą podjął przed laty, opuszczając surowego, autokratycznego ojca
oraz despotycznego starszego brata, i żeniąc się ze śliczną Abigail
Cooper. Poznał ją na przyjęciu, które uświetniała swym śpiewem.

Niestety, teraz sprawy przybrały zły obrót. Płuca pani Hartfield

zawsze były bardzo delikatne. „Za długo wystawałam w przeciągach,
w tych zimnych holach”, mawiała często. „A w młodości byłam bardzo
nierozsądna. Śpiewaczka powinna dbać o swoje gardło, ale ja byłam
nierozważna i często zapominałam szalika”.

4

background image

Wreszcie, któregoś dnia lekarz wziął Merab na stronę i oznajmił bez

ogródek:

- Przykro mi, panno Hartfield. Prawe płuco pani matki jest poważnie

zainfekowane. Musi prowadzić bardzo ustabilizowany tryb życia.

Merab przełknęła ciężko i po chwili milczenia odparła:
- Rozumiem.
Z przerażeniem myślała o przyszłości. Jej matka potrzebowała

najlepszej opieki. Skąd jednak miały wziąć pieniądze na cotygodniową
wypłatę dla lekarza? Pochłonęłoby to wszystkie ich oszczędności.

Tego wieczora Merab napisała do swojego dziadka, którego nawet nie

znała. Nie było to łatwe. Skoro ten człowiek nie pogodził się z jej ojcem,
który po śmierci wuja Edmunda był jego jedynym żyjącym synem, i
skoro nie zaofiarował pomocy jej matce, kiedy ta została sama, trudno
było liczyć na to, by zechciał pomóc im teraz. Była to bardzo nikła
nadzieja, jednak Merab wiedziała, że musi spróbować.

Ku swemu zdumieniu dwa tygodnie później otrzymała odpowiedź.

Nie były to wyrazy radosnego powitania, a pan Hartfield nie przysłał
im żadnych pieniędzy, jednak zapraszał je do swego majątku, zwanego
Hartfield Hall, i zgodził się je utrzymywać w zamian za pięćdziesiąt
funtów rocznie i pomoc Merab przy utrzymaniu domu. Poinformował
ją, jak dojechać dyliżansem do przystanku Cirencester, gdzie obie panie
miały się znaleźć po południu, trzeciego września 1809 roku, i skąd
miał je zabrać służący pana Hartfielda.

W drzwiach pokoju ukazał się Joe; przyniósł na tacy filiżankę kawy i

mały talerzyk z ciasteczkami. Postawił to wszystko na stoliku obok
pani Hartfield.

- Mam dla pani wiadomość - oświadczył. - Farmer Willet podwiezie

panią do Hartfield Hall, kiedy będzie wracał z targu. Przyjedzie tu za
jakąś godzinę. Może wcześniej, jeśli sprzeda świnie.

Panna Hartfield z trudem stłumiła chichot. Wizja podróżowania na

jednym wozie ze świniami miała w sobie pewien urok, Merab była już
jednak dość dorosła, by zrozumieć, jak gruboskórnie zachował się jej
dziadek, skazując chorą kobietę na takie niewygody.

Kiedy jednak pan Willet przybył już na miejsce, okazało się, że nie

5

background image

czekają ich aż tak spartańskie warunki, jak się obawiały. Ławeczka
woźnicy była obita miękką tkaniną, wszystkie świnie na szczęście
zostały sprzedane, a pani Hartfield i Merab mogły siedzieć obok pana
Willeta w całkiem przyzwoitych warunkach i ogrzewać nogi ciepłym
kocem, który zostawiła tam zapobiegliwa pani Willet. Sam farmer
Willet był uprzejmym mężczyzną około pięćdziesiątki; miał wesołą,
czerwoną twarz. Merab poczuła, że powoli wraca jej naturalny op-
tymizm.

Być może wszystko ułoży się znacznie lepiej, niż przypuszczały.

Merab nie wiedziała o tym, że jej list przybył do Hartfield Hal! w

wyjątkowym momencie, gdyż tego samego dnia pan Hartfield
otrzymał zawiadomienie o śmierci swego kuzyna, Marka Sandiforda,
który zgodnie z jego zamierzeniami miał zostać dziedzicem fortuny
Hartfieldów. Pan Sandiford skończył niedawno sześćdziesiąt dziewięć
lat i już od dłuższego czasu miał poważne kłopoty ze zdrowiem, jednak
pan Hartfield, rześki siedemdziesięciosiedmiolatek, nie przejmował się
zbytnio chorobą swego kuzyna. Dlatego też wiadomość o śmierci
Marka spadła na niego jak grom z jasnego nieba.

Pan Sandiford, cioteczny kuzyn, był jedynym krewnym, dla którego

Julian Hartfield, czuł odrobinę sympatii. Kiedyś, dawno temu,
dziesięcioletni Julian uratował tonącego dwulatka, Marka, i od tego
czasu czuł się, w pewnym sensie, jego właścicielem i opiekunem.
Marek, jako dorosły już człowiek, podtrzymywał ten kontakt, nie
okazując w żaden sposób, że chciałby zawłaszczyć siedzibę
Hartfieldów. W rzeczywistości uważał po prostu, że wydziedziczenie
Jonathana Hartfielda było zwyczajnym blefem, i że kuzyn Julian w
końcu uczyni to, co uczynić powinien, to znaczy zostawi Hartfield
swojemu jedynemu żyjącemu synowi.

Jednak Marek umarł, a to oznaczało spore kłopoty. Problem polegał na

tym, że syn pana Sandiforda, dwudziestoletni Rowland, student
Oksfordu, zajął się czymś, czego Julian Hartfield absolutnie nie
aprobował. Nie chodziło tu o kobiety czy hazard (pan Hartfield
uważałby to za normalne, choć godne pożałowania słabostki młodego

6

background image

człowieka), lecz o politykę. Rowland miał głowę nabitą ideami, które w
żaden sposób nie licowały z jego statusem społecznym, i zaraził się
tymi bzdurami o powszechnym prawie do głosowania i podobnymi
nonsensami. Kiedy ten zarozumiały szczeniak pojawił się ostatnim
razem w Hartfield Hall, miał czelność zaproponować kuzynowi
Julianowi, by założył w wiosce szkołę! Równie dobrze mógłby go
namawiać do wzniecenia rewolucji! „Zacznie się od szkoły, a potem
będą bunty i radykalne pamflety. Nie pozwolę, by takie rzeczy
kiedykolwiek zdarzyły się w Hartfield. Ucząc niższe klasy czytania i
pisania, tylko zachęca się je do narzekań i wybujałych żądań”.

Teraz Marek nie żył, a Rowland stał się następnym dziedzicem

Hartfield - chyba że Julian Hartfield zmieniłby nagle zdanie. Gdy więc
otworzył list od Merab, nie wyrzucił go natychmiast do kosza na
śmieci, co zrobiłby zapewne zaledwie kilka dni wcześniej. Wciąż
planował uczynić Rowlanda spadkobiercą (Julian szczycił się tym, że
nigdy nie zmienia zdania), ale doszedł do wniosku, że należy utrzeć
mu nieco nosa i pokazać, że są inni, bliżsi krewni, którym może
zostawić majątek, jeśli tylko zechce.

Tak więc pani Hartfield - bo chyba tak, niestety, musiał ją nazywać - i

jej córka mogły przyjechać do jego posiadłości. Dziewczyna mogła się
nawet okazać całkiem przydatna. Dotychczasowa gospodyni, pani
Barden, była już dosyć stara i coraz częściej mówiła o wyjeździe do
swojej córki. Gotów był więc pozwolić, by jego synowa i ta Merab - cóż
to za imię! - przejęły obowiązki gospodyni i zarobiły na swoje
utrzymanie.

Wszystko wskazywało na to, że pani Hartfield nie pociągnie już

długo, jednak jej teść miał nadzieję, że Rowland i tak zdąży się
przekonać, jak wielkie zagrożenie stanowi ona i jej córka.

Pan Hartfield wyprostował się i pociągnął za dzwonek.

Pani Barden nie mogła się wprost doczekać, kiedy znów wróci do

kuchni. Gdyby nie spora tusza i wrodzona godność, zapewne
pobiegłaby tam co sił w nogach.

- Pomyśl tylko! Przyjeżdża żona pana Jonathana i jego dziecko! -

7

background image

zawołała, gdy tylko stanęła w drzwiach. - Och, to był taki miły chłopiec.
Zawsze miał dla nas dobre słowo.

Poprawiła niesforny kosmyk siwych włosów i położyła dłoń na

falujących gwałtownie piersiach.

Pan Tilling, ogrodnik, który przyniósł właśnie świeże warzywa,

spojrzał na nią ze zdumieniem.

- Ciekawe, dlaczego to zrobił - powiedział, drapiąc się w głowę. -

Przecież nie chciał mu przebaczyć nawet po tym, jak zginął pan
Edmund. To nie ma sensu.

- Teraz też nie wita ich z otwartymi rękami - odparła pani Barden. -

Kazał mi przygotować wschodni pokój i tę małą klitkę obok.

Farmer Willet skręcił z głównej drogi i wjechał w bogato zdobioną

żelazną bramę.

- Jesteśmy na miejscu, drogie panie. To jest właśnie Hartfield Hall.
- Wygląda na nieco zaniedbane - zauważyła Merab, rozglądając się

dokoła. Brama opleciona była bluszczem, a budka dla służby wymagała
natychmiastowego remontu. Ogród porastała wysoka trawa i chwasty;
kilka okien było zabitych deskami.

- Pan Hartfield nie jest zbyt rozrzutny, jeśli rozumie pani, co chcę

przez to powiedzieć. Trzeba jednak przyznać, że ziemia nie leży
odłogiem, a pan Hartfield nie skąpi na nią grosza. Wszystkie potrzebne
prace zawsze zrobione są na czas. Ale poza tym nie robi już nic więcej.

Pan Willet zamilkł nagle, przypomniawszy sobie, że mówi do wnuczki

pana Hartfielda.

Kiedy wyjechali zza zakrętu, ujrzeli dom w całej okazałości. Był to

skromny budynek z szarego kamienia, wzniesiony jeszcze w
poprzednim stuleciu. Jego projektanci starali się zachować idealną
symetrię; po obu stronach wysuniętego do przodu portyku znajdowały
się trzy okna. Do drzwi frontowych prowadziły niewysokie kamienne
stopnie, zabezpieczone półkolistą balustradą. Merab zauważyła, że
trawnik przed wejściem jest starannie przystrzyżony. Choć trudno jej
było znaleźć jakieś jaskrawe przykłady zaniedbania, miała wrażenie, że
nikt się o ten dom nie troszczy. Być może dlatego, że w pobliżu nie rósł

8

background image

ani jeden krzak róży, ani jedno kłącze winorośli nie mąciło szarej
monotonii surowych kamiennych ścian.

Pan Willet zatrzymał wóz, zeskoczył na ziemię i zapukał do drzwi.

Potem pomógł obu damom zsiąść z wozu i zdjął ich bagaże.

Drzwi frontowe otworzyły się gwałtownie i na kamiennych schodkach

ukazała się pani Barden. Merab i pani Hartfield wymieniły zdumione
spojrzenia. Kim jest ta kobieta? I dlaczego pan Hartfield nie wyszedł się
z nimi przywitać?

- Jestem Abigail Hartfield - oświadczyła starsza dama z godnością. - A

to moja córka. Mam nadzieję, że ktoś nas tu oczekuje.

Pani Barden dygnęła z szacunkiem.
- Nazywam się Barden, proszę pani. Jestem tutaj gospodynią. Pana

Hartfielda nie ma w tej chwili w domu i wróci późno. Proszę wejść.

Odwróciła się do Merab, która przyglądała jej się z zainteresowaniem.

Gospodyni nie miała wątpliwości, że ta dziewczyna jest córką wdowy
po Jonathanie.

- Panno Hartfield, zapraszam do środka - powiedziała. - Wszyscy tu

bardzośmy lubili pana Jonathana, a pani jest do niego taka podobna... -
Pan Jonathan też był w młodości tak uroczo niezgrabny, pomyślała.

Merab rozpromieniła się.
- Mój ojciec był bardzo przystojny - oznajmiła ze śmiechem. - Wątpię,

czy kiedykolwiek mu dorównam.

- Kiedy miał mniej więcej tyle lat, co pani, był wysoki i chudy; sama

skóra i kości, jak źrebak - powiedziała pani Barden, pozwalając sobie na
lekki uśmieszek.

- W takim razie jest jeszcze dla mnie jakaś nadzieja - odparła Merab. -

Biedna Mama całkiem się już poddała. Myślała, że będę szczupła,
delikatna i drobna tak jak ona, a zamiast tego dochowała się takiej
żyrafy.

- Nonsens, moja droga. - Tym razem uśmiechnęła się pani Hartfield. -

Jestem bardzo dumna z mojej wysokiej córki. Dziękujemy pani za miłe
powitanie, pani Barden. Jestem pewna, że nie zrozumie mnie pani źle,
jeśli powiem, że nie wiedziałyśmy, czego się spodziewać.

Pani Barden zaprowadziła obie damy na górę i pokazała im pokoje.

9

background image

Nim się pożegnała, zapewniła panią Hartfield, że jedna ze służących
przyniesie jej kolację na tacy i butelkę z ciepłą wodą do ogrzania łóżka.

- Bo widzę, że jest pani już porządnie zmęczona i pewnie z chęcią

położyłaby się pani do łóżka. - Potem pani Barden odwróciła się do
Merab i oświadczyła już mniej radosnym tonem: - Pan Hartfield prosił,
by zjadła pani z nim dzisiaj kolację, panno Merab. Zazwyczaj jada o
wpół do siódmej, więc przyjdę tutaj i zaprowadzę panią na dół jeszcze
przed gongiem.

- Dzię...dziękuję pani, pani Barden - wyjąkała Merab.
- Biedne dziecko - powiedziała pani Barden do pana Tillinga, kiedy

powróciła już do kuchni. Ogrodnik został tu wezwany, by pomóc przy
wnoszeniu bagaży obu dam na górę. - Powiadam ci, zbladła jak ściana.
I wcale się jej nie dziwię.

Tymczasem Merab pomogła matce rozpakować bagaże, a kiedy już

podała jej krople i była pewna, że niczego jej nie brakuje, przeszła do
swego pokoju. Obejrzawszy szybko niewielkie pomieszczenie, podeszła
do małej toaletki, by przejrzeć się w lustrze. To, co ujrzała, wcale nie
napełniło jej odwagą. Wyglądała blado, miała ciemne kręgi pod oczami
i - o zgrozo! - krostkę na samy środku brody. Sukienka była pomięta i
przykurzona po podróży, a pończochy ochlapane błotem.

Przynajmniej temu ostatniemu mogła zaradzić. Pogrzebała w kufrze

ze swoimi ubraniami i odszukała parę czystych pończoch, pantofle na
wieczór, czysty kołnierzyk i parę mankietów. W kącie pokoju na
żelaznej podstawce stała miednica, w której służąca zostawiła trochę
wody. Merab umyła dłonie i twarz. Woda była zimna, lecz przyjemna i
dziewczyna poczuła się nieco pewniej. Potem przyczesała niesforne
włosy i zrobiła wszystko, co w jej mocy, by wyglądać schludnie i
elegancko. Niestety, nie mogła poradzić nic na tę przeklętą krostkę. Nie
zdawała sobie sprawy, że jej szczupła twarz zdradzała nieprzeciętną
inteligencję, a wielkie ciemne oczy stanowiły obietnicę przyszłej
piękności.

Zostało jeszcze dziesięć minut do kolacji, więc Merab przysiadła na

skraju łóżka i rozejrzała się dokoła. Nie miała złudzeń co do tego, że
traktuje się je tutaj jak ubogie krewne. Co prawda łóżko wyglądało

10

background image

całkiem przyzwoicie - Merab stwierdziła, że jest dość miękkie i równe -
lecz wszystko inne przypominało przypadkową zbieraninę starych
mebli, które dopiero co ściągnięto ze strychu - i tak było w istocie.
Toaletka, na przykład, z pewnością dni największej świetności miała
już za sobą. Mahoniowa komoda o zaokrąglonych kształtach musiała
być niedawno wypolerowana, gdyż dziewczyna czuła jeszcze zapach
wosku, jednak zaledwie kilka uchwytów pasowało do całości. Zasłony
z pewnością szyte były na całkiem inne okno, a zniszczony dywan
został nieudolnie załatany w jednym z rogów.

Z drugiej strony, tłumaczyła sobie Merab, pani Barden traktowała je

bardzo uprzejmie, a dopóki matka miała odpowiednią opiekę, nie było
większych powodów do narzekań. Wspominanie tego, co było, albo
tego, co mogło być, nie miało najmniejszego sensu. Dokonała
najlepszego z możliwych wyborów, a teraz musiała to jak najlepiej
wykorzystać, na dobre czy na złe. Jak to mawiała panna Goodison w
szkole? „Trzeba być ponad to, dziewczęta!” No cóż, spróbuje być
ponad to.

Tuż przed wpół do siódmej pani Barden zapukała do drzwi.
- Zaprowadzę panią na dół, panno Merab - powiedziała. Spojrzała z

aprobatą na dziewczynę. Zauważyła, że umyła się, wyczyściła ubranie i
zrobiła wszystko, co w jej mocy, by przypodobać się swemu dziadkowi.
Nie daj Boże, by pan Hartfield miał jeden z tych swoich okropnych
humorów. - Pan Hartfield czeka w bibliotece.

Kiedy Merab weszła do biblioteki, ujrzała wysokiego siwego

mężczyznę ubranego w skórzane bryczesy. Starzec nosił przy-
pudrowaną perukę z zeszłego wieku, jego twarz była szczupła i
pomarszczona, a pod krzaczastymi brwiami lśniły zimne szare oczy.
Cała twarz była sztywna i ponura, jakby nigdy nie padał na nią blask
słońca.

Jako dziecko Merab uwielbiała słuchać opowieści ojca z czasów jego

młodości. Ze szczególną przyjemnością, zmieszaną jednak z odrobiną
strachu, wsłuchiwała się w historie o atakach strasznego, zimnego
gniewu, w jaki wpadał jej dziadek, Wydawał jej się wtedy straszniejszy
od trolli, gdyż nie można go było przechytrzyć. Teraz przekonała się, że

11

background image

jej ojciec ani odrobinę nie przesadzał. Merab poczuła nagle, że opuszcza
ją wszelka odwaga, jej dłonie stały się zimne i niezręczne. Wzięła
głęboki oddech, podeszła bliżej i dygnęła grzecznie.

- Dobry wieczór, sir.
Zimne oczy zmierzyły ją od góry do dołu. Jeśli niezwykłe

podobieństwo do nieżyjącego syna wzruszyło starca, nie okazał tego w
żaden sposób.

- Merab. Cudzoziemskie imię. Merab wyprostowała się.
- To imię biblijne - odparła, urażona. - Merab była księżniczką, córką

króla Saula. Zostałam tak nazwana na cześć siostry mojej mamy, która
umarła bardzo młodo.

Dziewczyna podniosła dumnie głowę. Postanowiła już wcześniej, że

będzie uprzejma i miła, by dziadek nie mógł zarzucić niczego jej
manierom. Nie znaczyło to jednak, by miała pozwolić się zastraszyć i
upokorzyć.

Pan Hartfield rzucił jej gniewne spojrzenie, nie powiedział już jednak

nic, tylko wskazał, by jako pierwsza weszła do jadalni.

Ta kolacja była jednym z najdziwniejszych posiłków, jakie Merab

kiedykolwiek spożyła. Dziadek siedział w absolutnej ciszy i ani razu
nie poczęstował jej winem, choć sam obficie się nim raczył. Sama
jadalnia była bardzo dużym pomieszczeniem, a przy wielkim stole
mogły zasiąść co najmniej dwa tuziny ludzi. Srebrna zastawa opatrzona
była herbem Hartfieldów, a porcelana była o wiele ładniejsza i lepsza
od naczyń, z których Merab jadała w domu. Większa część pokoju
ginęła w ciemnościach, gdyż pan Hartfield najwyraźniej nie zamierzał
marnować świeczek. Używał tylko dwóch świeczników, z których
jeden stał przed Merab, drogi zaś przed nim samym, po drugiej stronie
stołu.

Pod koniec posiłku pan Hartfield pociągnął za dzwonek; po chwili w

jadalni ukazała się pani Barden.

- Pani Barden, od dzisiaj panna Hartfield będzie jadać na górze, razem

ze swoją matką. Mogę się doskonale obejść bez jej towarzystwa. Obie
panie mogą korzystać ze starego salonu mojej żony. - Starzec odwrócił
się do Merab i rzekł: - A ty, wymoczku, lepiej nie wchodź mi w drogę.

12

background image

Bohaterki romantycznych powieści w podobnych sytuacjach podbijają

swym wrodzonym wdziękiem i czarem serca najbardziej nawet
antypatycznych i gburowatych krewnych; jakby za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki w pobliżu pojawiają się młodzi mężczyźni, a
utraceni niegdyś krewni wracają nagle do kraju i obsypują pieniędzmi
ubogą kuzynkę.

Nic podobnego nie przydarzyło się Merab. Jej matka umarła cichutko

niecały rok później. Merab zajęła w końcu miejsce pani Barden i przy
pomocy pana Camberwella, prawnika rodziny Hartfieldów, zdołała
wynegocjować roczne wynagrodzenie w wysokości dwudziestu
funtów - połowę tego, co jej dziadek płacił pani Barden.

Przez pierwsze osiemnaście lat swego życia Merab była uwielbianym

przez rodziców, rozpieszczanym dzieckiem. Teraz nagle musiała radzić
sobie zupełnie sama. Osoba o słabszym charakterze mogła zupełnie
stracić ducha, mając przed sobą wizję zamknięcia w wielkim wiejskim
domu, w towarzystwie swarliwego starca. Merab postanowiła jednak -
czym dowiodła, że jest nieodrodną córką swego ojca - że pomimo
niechęci dziadka sama stworzy sobie warunki, które pozwolą jej
prowadzić satysfakcjonujący żywot.

Wciągnęła w swój plan ogrodnika.
- Panie Tilling - powiedziała pewnego dnia, wkrótce po tym, jak pani

Barden zrezygnowała z posady i wyjechała do swej córki. - Chciałabym
hodować kury. Mam nadzieję, że będzie mi pan służył radą.

Tilling pokręcił głową.
- Pan Hartfield nie pozwoli na to.
- Nie zamierzam prosić go o pozwolenie - odparowała Merab. - Wie

pan równie dobrze jak ja, że on nie zgodziłby się na nic, co mogłoby mi
dać choć odrobinę pieniędzy.

Postanowiła, że jeśli już musi zostać gospodynią, będzie zawsze stać

po stronie służby, a to z zasady wykluczało ślepe posłuszeństwo i
lojalność względem dziadka. Lojalność, w pojęciu Merab, była czymś,
na co każdy musi sobie zasłużyć.

Tilling spojrzał na nią z respektem.

13

background image

- Stara pani Hartfield trzymała kury - przyznał wreszcie. - Za ogrodem

od strony kuchni.

- Może mi pan pokazać to miejsce?
Po drodze Merab wyjawiła ogrodnikowi swój plan.
- Wioska znajduje się w opłakanym stanie. Jest tylko jedna studnia.

Niektóre chaty są okropnie zawilgocone i nie ma tu żadnej szkoły. Coś
trzeba z tym zrobić, ale zdaję sobie sprawę, że dziadek nie ruszy nawet
palcem. Jednak gdybym zdołała zarobić trochę grosza dzięki tym
kurom, mogłabym kupić choćby podstawowe lekarstwa.

- Powinna pani porozmawiać z farmerem Willetem - podsunął Tilling.

- On jeździ co tydzień na targ i na pewno zgodziłby się wziąć
dodatkowy koszyk jajek czy nawet warzyw.

Ogrodnik mrugnął porozumiewawczo, bo warzywa należały przecież

do pana Hartfielda.

Merab uśmiechnęła się w odpowiedzi. Zamierzała rozszerzyć swą

działalność na tyle, na ile tylko było to możliwe, toteż świadomość, że
Tilling stoi po jej stronie, napawała ją otuchą.

Dwa tygodnie później, kiedy kurnik został już zreperowany, Merab

rozpoczęła hodowlę kur i po jakimś czasie zdołała zapewnić sobie stały
dochód ze sprzedaży jaj. Wszystkie pieniądze przeznaczała na potrzeby
wioski, szybko jednak odkryła, że wymaga to sporej pomysłowości,
gdyż jej dziadek, który uważał takie postępowanie za niedopuszczalne
„rozpieszczanie wieśniaków”, gdyby się o tym dowiedział, na pewno
stanowczo zabroniłby jej rozdawać pożywne zupy i lekarstwa chorym
mieszkańcom wioski. Na szczęście oni także byli w pełni świadomi, że
jej działalność musi pozostać w ukryciu, i pan Hartfield nigdy nawet
nie podejrzewał, co dzieje się pod jego bokiem.

Dziadek Merab żył jeszcze przez siedem lat i do samej śmierci był

zimny i nieustępliwy. Przez pierwsze pięć lat, kiedy wciąż mógł się
ruszać, wyjeżdżał od czasu do czasu do Londynu, gdzie spotykał się na
lunchu w swoim klubie z młodym kuzynem Rowlandem, wzywanym
specjalnie na tę okazję ze swojej posiadłości w Wiltshire.

Te spotkania nie sprawiały jednak panu Hartfieldowi większej

przyjemności. Co prawda Rowland nie był już tak radykalny w swych

14

background image

poglądach jak kilka lat wcześniej - a przynajmniej miał na tyle taktu, by
nie okazywać tego zbyt ostentacyjnie - pozostał jednak ma tyle
zuchwały, że zbudował szkołę w swojej wiosce i wciąż chciał
kandydować do parlamentu z listy partii reformatorów.

- Przeklęty głupiec! - powiedział pan Hartfield do Merab, kiedy wrócił

już do domu. - Na szczęście nie zajdzie zbyt daleko. Posiadłość Merryn
Park nie jest w stanie dać więcej niż tysiąc pięćset funtów zysku
rocznie, pomimo tych wszystkich nowomodnych metod upraw, a
wejście do parlamentu będzie go kosztowało co najmniej kilka tysięcy.

Po śmierci Abigail, pan Hartfield, choć niechętnie, pozwolił Merab

dołączyć do grona dorosłych i co jakiś czas jadał z nią wspólnie kolację.
Merab zauważyła, że nigdy nie był specjalnie zadowolony z jej
towarzystwa, jednak tylko ona mogła spełniać rolę publiczności, której
skarżył się na bezeceństwa Rowlanda, a przy tym mógł droczyć się z
nią, wspominając co jakiś czas o dziedzicu posiadłości Hartfield.

- Może znajdzie jakiegoś mecenasa - zauważyła rozsądnie Merab.

Wysłuchiwała opowieści o niegodziwościach Rowlanda od dnia, gdy
zaczęła jadać przy jednym stole z dziadkiem, i żywiła pewną sympatię
dla swego nieznanego kuzyna.

- Nie będzie robił tego za moje pieniądze - warknął dziadek. - I nie

myśl sobie, że to znaczy, że zostawię je tobie, wymoczku. Oddam
wszystko na cele dobroczynne.

Merab milczała. Słyszała to już wiele razy, a poza tym nie do końca

mu wierzyła. Choć starzec ciskał pioruny gniewu na swego kuzyna,
przy okazji następnej podróży do Londynu znów się z nim spotykał.
Merab odważyła się kiedyś zauważyć, że chętnie poznałaby swego
kuzyna, jednak pan Hartfield nigdy nie zapraszał Rowlanda do siebie,
zapewne z czystej złośliwości względem wnuczki.

Jedną z jaśniejszych stron życia Merab była znajomość ze szkolną

przyjaciółką Amelią, która poślubiła sir Thomasa Wincantona i
mieszkała teraz w Bath. Od czasu do czasu Merab mogła ją odwiedzać
dzięki uprzejmości sir Thomasa, który przysyłał po nią powóz. Kiedy
Merab po raz pierwszy wybierała się do Bath, pan Hartfield ostro się
temu sprzeciwiał.

15

background image

- Masz tutaj pracę, moja panno, nie zapominaj o tym - grzmiał. -

Wycieczka do Bath, jeszcze czego! Nie, nie ma mowy!

- Lady Wincanton często namawiała mnie, bym u niej zamieszkała, sir

- odparła Merab. - Teraz, gdy mama już nie żyje, może wolałby pan,
bym się tam przeniosła?

Było to dość ryzykowne posunięcie ze strony Merab. Choć bardzo

kochała Amelię, nie chciałaby wykorzystywać jej dobrego serca, a
wiedziała, że sir Thomas na pewno nie zgodziłby się przyjmować od
niej jakichkolwiek pieniędzy. Dziadek z kolei wolał się dobrze
namyślić, nim dobrowolnie pozbawił się pięćdziesięciu funtów rocznie
i dobrej gospodyni, której płacił zaledwie dwadzieścia funtów. Po
chwili odburknął więc tylko:

- Zgoda, możesz jechać.
Po powrocie Merab dowiedziała się, że dziadek obniżył jej płacę.
Niechęć pana Hartfielda do wnuczki nie słabła ani drobinę -

prawdopodobnie wzmagał ją jeszcze fakt, że zawsze gdy objeżdżał
swoją posiadłość, zewsząd słyszał pochwały na cześć Merab.

- Jak się czuje panna Merab? - pytali chłopi.
Pewna stara kobieta, która od dawna narzekała na cieknący dach,

powiedziała do pana Hartfielda:

- Mam nadzieję, że panna Merab miewa się dobrze, sir. Kiedy

przychodzi tutaj, to tak, jakby samo słońce wchodziło pod mój dach.

Starzec ignorował wszystkie te pochwały. Po powrocie do domu

powiedział do wnuczki:

- Nie pozwolę, żebyś rozpieszczała wieśniaków, moja panno. To

banda nierobów. Co robiłaś u starej pani Lane, hę?

- Czytałam jej Biblię, sir - odparła Merab. Przyniosła także staruszce

owoce z sadu pana Hartfielda i lekarstwo na reumatyzm, o tym jednak
nie wspomniała.

Życie na wsi służyło jej dobrze przynajmniej pod jednym względem.

Kiedy przyjechała do Hartfield Hall, była chudą, kościstą dziewczyną,
której twarz pokrywały często młodzieńcze pryszcze. W miarę upływu
lat jej figura stała się pełniejsza. Dzięki długim spacerom po okolicy
poruszała się lekko i elegancko, a czyste powietrze oczyściło jej cerę.

16

background image

- Taka z niej ładna dziewczyna - mówiła pani Barden do Tillinga. - Ma

cudowną skórę i piękne oczy. Ale kto ją tutaj widzi?

Kiedy Merab miała dwadzieścia sześć lat, los sam odpowiedział na to

pytanie. Kilka lat wcześniej pan Hartfield miał wylew, i Merab przy
pomocy prawnika rodziny Hartfieldów, pana Camberwella, stopniowo
przejmowała coraz więcej obowiązków związanych z utrzymaniem
posiadłości. Dziadek wcale nie polubił jej przez to bardziej, ale chcąc
nie chcąc musiał uznać, że robi to dobrze. Dzięki temu Merab mogła
przynajmniej wpłynąć bardziej na poprawę sytuacji mieszkańców
wioski. Niestety, oznaczało to także, że nie mogła odwiedzać Amelii w
Bath.

Wreszcie szóstego grudnia 1816 roku po drugim wylewie i tygodniu

bezsennych nocy dla Merab, Julian Hartfield zmarł, nie kochany i nie
opłakiwany przez nikogo.

Kiedy już było po wszystkim, Merab stała obok łóżka i patrzyła na

nieruchome ciało, na twarz, która była równie zimna i bezduszna po
śmierci, jak i za życia. Jestem wolna, pomyślała Merab. Ale te słowa nic
teraz dla niej nie znaczyły. Czuła jedynie ogromne zmęczenie i
znużenie.

Pan Camberwell przyjechał do Hartfield Hall jeszcze tej samej nocy i

dopilnował, by zamieszczono wiadomość o śmierci pana Hartfielda w
gazetach, a sam napisał do Rowlanda Sandiforda, informując go o dacie
pogrzebu.

Merab z zainteresowaniem oczekiwała przybycia Rowlanda. Jego

młodzieńczy zapał zawsze jej się podobał i zakładała, że człowiek,
który tak bardzo dba o edukację mieszkańców swej wioski i o prawa
biednych ludzi, sam także musi być sympatyczny. Kiedy usłyszała
nadjeżdżający powóz, podekscytowana wybiegła na zewnątrz, by
przywitać tak długo oczekiwanego gościa.

Z karety wyszedł wysoki, elegancki mężczyzna w wieku około

dwudziestu dziewięciu lat. Serce Merab zabiło nagle mocniej, gdyż ku
swemu zdumieniu ujrzała, że młody mężczyzna ma takie same ciemne
kręcone włosy jak ona. Potem Rowland odwrócił głowę w jej stronę, a
wtedy ciepłe słowa powitania zamarły na ustach Merab - poza włosami

17

background image

pan Sandiford był uderzająco podobny do jej dziadka, miał taki sam
wąski nos i zimne oczy. Spojrzał na nią obojętnie i spytał:

- A kimże pani jest?
- M... Merab Hartfield - wykrztusiła.
- Nie wiedziałem, że Julian miał jakieś nieślubne dzieci.
Merab zaczerwieniła się.
- Jestem córką Jonathana Hartfielda, sir, a nie żadnym bękartem.

Chyba słyszał pan o mnie?

Rowland zmierzył ją zimnym spojrzeniem.
- Nigdy.
Widziała, jak zacisnął pięści, aż zbielały mu kostki. Nie czekając na

odpowiedź, odwrócił się i wszedł do domu. Merab, urażona i
rozczarowana, powoli ruszyła w jego ślady.

Przez cały dzień sytuacja nie zmieniła się. Rowland traktował ją z

lodowatą uprzejmością i nie pozwalał sobie niczego wytłumaczyć.

Nim nadszedł czas pogrzebu, Merab była wyczerpana. Ponieważ

damy nie chodziły na pogrzeby, Merab została w domu. Przygotowała
herbatę i ciastka w jadalni i czekała, aż pan Camberwell i jej kuzyn
wrócą z cmentarza, by oficjalnie odczytać testament.

Merab starała się nie martwić zbytnio, ale oczywiście nie mogła

przestać myśleć o tym, co stanie się z jej pięćdziesięcioma funtami. W
chwilach optymizmu łudziła się nadzieją na jakiś drobny spadek.
Kuzyn Rowland naturalnie odziedziczy całą posiadłość, ale czy ona nie
dostanie też jakiejś drobnej sumy? Tysiąc funtów zmieniłoby
nieustanną walkę o utrzymanie się na powierzchni w wygodne i
bezpieczne życie. Dziadek powiedział kiedyś w przypływie słabości:
„Dopilnuję, żebyś miała z czego żyć”, i uśmiechnął się posępnie. Merab
nie ośmieliła się nigdy zapytać, co miał na myśli.

Z oddali dobiegł turkot kół powracającej karety. Merab zaczęła

zapalać świece, gdyż krótki grudniowy dzień zbliżał się już do końca.
Służąca poszła otworzyć drzwi. Po chwili do pokoju wszedł pan
Camberwell z walizeczką w dłoni. Tuż za nim szedł Rowland. Prawnik
powiedział kilka słów o pogrzebie, ale Rowland milczał. Nieco
onieśmielona Merab poprosiła, by obaj panowie usiedli, i zadzwoniła

18

background image

po herbatę.

Kiedy w drzwiach pojawiła się służąca z tacą, Merab zapytała:
- Herbaty, panie Camberwell? Panie Sandiford? - Nie ośmieliła się

mówić do niego „kuzynie Rowlandzie”.

- Dziękuję, panno Hartfield - odparł pan Camberwell, nadaremnie

czekając, aż młodszy mężczyzna przemówi pierwszy. - Z
przyjemnością wypiję filiżankę gorącej herbaty.

Kiedy opróżnili już filiżanki i zjedli kilka owocowych ciasteczek, pan

Camberwell powiedział:

- Pani pozwoli, panno Hartfield, że przejdę teraz do odczytania

testamentu.

- Na miłość boską, miejmy to już za sobą - odezwał się Rowland

chrapliwym głosem.

Merab spojrzała na niego ze zdumieniem. Przecież chyba wiedział, że

to on ma dziedziczyć?

Pan Camberwell poczekał, aż służąca sprzątnie ze stołu, potem wyjął

jakieś papiery, założył okulary, odchrząknął i oznajmił:

- Muszę państwa zapewnić, że pan Hartfield sporządził ten testament

wbrew moim radom. Jednak jest on całkowicie zgodny z prawem i
ważny.

Nagle w pokoju zrobiło się bardzo zimno. „O mój Boże - pomyślała

Merab - więc on naprawdę zapisał wszystko na cele dobroczynne”.

Dokument datowany był na zeszły rok, dokładnie kilka dni po tym,

jak pan Hartfield przeszedł pierwszy wylew. Pierwsza strona dotyczyła
rutynowych spraw związanych z odprawą służących oraz emeryturą
dla pana Tillinga i pani Barden. Niewielka kwota została przeznaczona
na kościół parafialny, a miejscowy pastor i jego żona dostali po dziesięć
gwinei każde. Tysiąc funtów Merab zostało oddane do jej pełnej
dyspozycji. Merab przymknęła oczy, dziękując Bogu.

Potem pan Camberwell odchrząknął i przeczytał:
- Przekazuję mój cały majątek i cały kapitał mojemu kuzynowi

Rowlandowi Sandifordowi z Merryn Park w hrabstwie Wiltshire pod
warunkiem, że w przeciągu sześciu miesięcy od daty mej śmierci
poślubi moją wnuczkę, pannę Merab Elizę Hartfield z Hartfield Hall,

19

background image

hrabstwo Gloucestershire. Jeśli którakolwiek ze stron nie zgodzi się na
tenże warunek, cały mój majątek ma być podzielony pomiędzy
Towarzystwo Wspierania Wdów i Sierot oraz Fundusz Królowej
Charlotte dla Biednych Marynarzy.

Merab czuła, jak krew odpływa jej z twarzy.
- Czy mój dziadek oszalał? - spytała cicho. - Przecież to jest... to jest

skandaliczne!

Rowland podniósł się z krzesła.
- Bardzo ładnie - uśmiechnął się szyderczo. - Widzę, że to pani

sprawka. Nie tylko pilnowała pani dla siebie majątku, ale przy okazji
chciała sobie upolować męża! - Zmierzył ją pogardliwym spojrzeniem,
jakby jej pocerowana czarna sukienka, niemodna fryzura i blada cera
budziły w nim odrazę.

- Jak pan śmie!
- Panie Sandiford... - zaczął pan Camberwell, skonsternowany. -

Naprawdę, nie mogę pozwolić na to, by...

Rowland przerwał mu gniewnym głosem:
- Och, mam dość odwagi, by mówić prawdę, kiedy jest tak oczywista. -

Zwrócił się do Merab. - Proszę spojrzeć na siebie - zaniedbane
bezguście pod trzydziestkę. Jak inaczej mogłaby pani zdobyć męża? To
wszystko pani sprawka!

Merab była tak wściekła, że jej głos drżał lekko, gdy przemówiła:
- Gdyby zastanowił się pan choć przez moment, choć nie wiem, czy

jest pan w stanie zrobić cokolwiek, co wymaga myślenia - mówiła
lodowatym tonem - przypomniałby pan sobie z pewnością, że przez
całe życie mój dziadek nie uczynił nic prócz tego, co sam chciał robić.
Nie tylko więc po raz pierwszy słyszę o tym niedorzecznym pomyśle,
ale powiem panu od razu, że nie chcę mieć nic wspólnego z tak
wstrętnym spiskiem! - Odwróciła się do pana Camberwella. - Myślę, że
może pan powiadomić obie wymienione instytucje o niespodziewanej
darowiźnie, jaką otrzymały od mojego dziadka.

To powiedziawszy wstała, odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju.

2

Panna Kitty Parminster, jedyna córka sir Johna i lady Parminster z

20

background image

Parminster Hall w hrabstwie Wiltshire, której błękitne oczy i rude
loczki doprowadzały do szaleństwa wszystkich młodych mężczyzn w
promieniu dwudziestu pięciu mil, wypiła łyk porannej kawy i
powiedziała:

- Papo, przez cały ranek milczysz jak zaklęty! Co takiego ciekawego

widzisz w tej okropnej gazecie?

Sir John złożył gazetę i podał ją córce.
- Tutaj, panno ciekawska. Stary Julian Hartfield nie żyje.
Panna Parminster szeroko otworzyła swe błękitne oczy.
- Stary kuzyn Rowlanda? Ten, który ma mu zostawić majątek?
- Ten sam. - Pan Parminster zmierzył swą córkę surowym

spojrzeniem. - Posłuchaj, Kitty, wiem, że ten chłopak ci się podoba, a on
sam dał już dość wyraźnie do zrozumienia, czego chce, ale dopóki nie
dowiemy się, jak brzmi testament, nie pozwolę, by sprawy posunęły się
choć o drobinę dalej.

Majątek Parminsterów graniczył z Merryn Park, a sir John znał

Rowlanda od czasu, gdy ten był dzieckiem, i bardzo go lubił. Jednak
Sandifordowie nie byli dla niego dość bogaci, gdyż dziadek Rowlanda
zostawił majątek obciążony sporymi długami.

Kitty wydęła usta.
- Ależ, papo, ja mam swoje pieniądze, wiesz o tym.
- Zrozum, nie mam nic przeciwko Rowlandowi, chociaż jego poglądy

polityczne to stek bzdur, ale z twoim posagiem, z dziesięcioma
tysiącami funtów, możesz sięgać znacznie wyżej niż Sandiford. Jego
majątek nie daje więcej dochodu niż tysiąc pięćset funtów rocznie.

- Ale ja go kocham! - W oczach Kitty natychmiast pojawiły się łzy,

które zawisły na końcach rzęs.

- To całkiem możliwe. Ale ty, Kitty, jesteś rozrzutną pieszczoszką, a

gdybyś została żoną Rowlanda Sandiforda, nie mogłabyś żyć dalej w
ten sposób.

Kitty podniosła dumnie głowę.
- Rowland nie odmówiłby mi niczego!
- Jeśli nie chciałby wylądować na ulicy, musiałby powiedzieć „nie” -

odparł sir John stanowczo. - Być może mogłabyś sobie pozwolić na

21

background image

miesięczne wakacje w mieście, ale nie stać by cię było na te wszystkie
kosztowne drobiazgi, które wyciągasz z mojej kieszeni, moja droga.

Kitty uśmiechnęła się lekko. Mogła sobie owinąć wokół palca każdego

mężczyznę, wiedziała o tym. Zawsze postępowała tak ze swoim
drogim papą i nie widziała powodu, dla którego nie miałaby zrobić
tego samego z mężem.

- Jeśli majątek starego Hartfielda zostanie wyceniony na jakieś

dwadzieścia tysięcy funtów i przejdzie w ręce Rowlanda, to co innego -
mówił dalej sir John. - Oczywiście, połowę musi przepisać na ciebie, a
resztę może zużyć na poprawianie swojej własnej posiadłości. Zawsze
mówił przecież, ile to pieniędzy trzeba włożyć w Merryn Park.
Osobiście uważam, że pobiera o wiele za niskie opłaty za dzierżawę.
Powinien wycisnąć więcej pieniędzy z tych prostaczków, takie jest moje
zdanie. Poza tym, chciał się zająć polityką, to kosztuje. Oczywiście
będzie musiał z tego zrezygnować. No cóż, przekonamy się wkrótce.
Na razie nie będę się z niczym spieszył.

Kitty zmarszczyła swe śliczne czoło i pochyliła się nad filiżanką z

kawą. Tato potrafił czasem być taki niemądry. Przecież ona nigdy nie
pokocha kogoś innego. Rowland był taki przystojny; uwielbiała jego
ciemne, kręcone i niesforne włosy, uwielbiała gdy patrzył na nią czule
tymi swoimi szarymi oczami, a ze szczególną przyjemnością
wspominała te dwa czy trzy pocałunki, które wydarł jej ukradkiem
(naturalnie papa o niczym nie wiedział). Przez chwilę lub dwie łzy
znów napływały jej do oczu, ale potem poweselała. Jechała dzisiaj na
herbatkę do swojej przyjaciółki, Lavinii Heslop, która miała naprawdę
wspaniałego brata i który to brat był właśnie na przepustce z wojska.
Kiedy spotkała go ostatnio, porucznik Heslop był najwyraźniej pod
wrażeniem i Kitty wprost płonęła z ciekawości, czy i tym razem jego
reakcja będzie podobna.

Nalała sobie jeszcze trochę kawy i uśmiechnęła się do swych

wspomnień.

Tymczasem w pobliskiej parafii wielebny George Heslop także

dostrzegł wiadomość o śmierci pana Hartfielda i pokazał ją swej żonie.

- Przypuszczam, że Sandiford wkrótce ogłosi swoje zaręczyny z Kitty -

22

background image

zauważył.

Jego żona parsknęła lekceważąco.
- Przyznam, że nie mogę pojąć, co on w niej widzi - powiedziała. - Na

pewno Kitty jest śliczniutka, ale zawsze uważałam Sandiforda za
rozsądnego człowieka.

- Sandiford nie będzie pierwszym mężczyzną, który poślubi ładną, ale

zupełnie nieodpowiednią dla siebie kobietę. Popatrz tylko na Delilah.

- Delilah! - Powtórzyła jego żona z pogardą. - Wszyscy wiemy, że

Rowland ma polityczne ambicje, a Kitty by wszystko zepsuła! Wątpię,
czy ona odróżnia jedną partię polityczną od drugiej. Ma zupełnie pusto
w głowie i po kilku latach doprowadziłaby go do ruiny.

Lavinia, myślała z wdzięcznością żona pastora, na pewno nie jest taka

ładna, ale ma też znacznie milsze usposobienie.

- Może małżeństwo z Sandifordem pozwoli jej się ustatkować - odparł

pastor łagodnie.

Pani Heslop zauważyła ze złością, że choć takie poglądy bardzo

dobrze świadczą o jego chrześcijańskiej miłości do bliźniego, to w jej
opinii niewiele mają wspólnego ze zdrowym rozsądkiem. Pan Heslop
rzucił jej zagadkowe spojrzenie znad okularów i powrócił do lektury
gazety.

Po odczytaniu ostatniej woli pana Hartfielda, Rowland spędził

nieprzyjemny wieczór w jego bibliotece, starając się przekonać samego
siebie, że zaniedbana kuzynka „czyha na męża”. Jednak im dłużej to
robił, tym bardziej oczywistym stawał się dla niego fakt, że popełnił
niewybaczalną gafę i zachował się w sposób, jaki nie przystoi żadnemu
dżentelmenowi - zachował się wręcz skandalicznie.

Julian jakby wciąż był obecny w swej bibliotece. Rowland kilkakrotnie

już przyłapał się na tym, że rozgląda się nerwowo dokoła, gdy w
kominku obsuwa się kawałek węgla lub gdy zaskrzypi drewno. Książki
ciągnęły się od podłogi do samego sufitu, zakurzone stare tomiska w
twardych, popękanych oprawach. Nad kominkiem wisiał portret jego
kuzyna, namalowany jakieś dwadzieścia lat temu, a Rowland miał
wrażenie, że znajome oblicze Juliana uśmiecha się posępnie, jakby

23

background image

chciało powiedzieć: „Zrobisz to, co ja zechcę”. Rowland zacisnął pięści
w napadzie gniewu i wymierzył potężnego kopniaka kracie,
zamykającej palenisko. Fontanna iskier opadła na zniszczony perski
dywan. Klnąc pod nosem, Rowland zadeptał ogniki i nalał sobie
kolejny kieliszek brandy. A niech go... pomyślał po raz kolejny. A niech
go...

Przed przyjazdem do Hartfield Hall Rowland nie wiedział nawet o

istnieniu Merab. Co prawda kilka lat temu jego kuzyn wspominał coś o
bliskich krewnych, mieszkających pod jego dachem, ale Rowland nigdy
nie wierzył do końca w ich istnienie - przypuszczał, że starzec chce go
trochę postraszyć i wymusić na nim zmianę poglądów politycznych.
Później, kiedy spotykał się ze swym starszym kuzynem w mieście, ten
już nigdy nie poruszał tematu „bliskich krewnych”, pan Sandiford
założył więc, że albo Julian zrezygnował z tego planu, albo jeśli jacyś
krewni rzeczywiście istnieli, dawno już opuścili Hartfield Hall.

Dlatego też obecność Merab w posiadłości Hartfielda była dla niego

sporym i niezbyt przyjemnym szokiem. Wnuczka, dziecko Jonathana,
które mieszkało tam od ośmiu lat! Rowland nie był chciwym
człowiekiem, ale zawsze dawano mu do zrozumienia, że to właśnie on
we właściwym czasie stanie się właścicielem Hartfield Hall - a tu nagle
pojawia się to stworzenie, wątpliwego pochodzenia, i wkrada się w
łaski starca.

Kiedy wysiadł kilka godzin temu z powozu, ujrzał wysoką szczupłą -

kobietę w niemodnej, nieco już przyblakłej sukni, o gęstych czarnych
włosach, nieumiejętnie ściągniętych do tyłu. Oczy - chyba najładniejszy
fragment jej urody - były niepokojąco ciemne i lśniące. Przypominały
mu pewną włoską hrabinę, która zostawiła go kiedyś dla bogatszego
kochanka.

Rowland nie mógł pozbyć się przekonania, że Merab jest oszustką.

Dlaczego kuzyn nigdy o niej nie mówił? W jaki sposób ona go opętała?

Pod tym wszystkim krył się niepokój związany z Kitty. Skoro nie

odziedziczył Hartfield Hall, może się już pożegnać z wszystkimi
nadziejami na poślubienie Kitty. Nawet gdyby jej ojciec wyraził na to
zgodę, jak on sam mógłby ożenić się z kobietą, której życzeń nie byłby

24

background image

w stanie spełnić? Prawdę powiedziawszy doskonale zdawał sobie
sprawę, że Kitty nie nadaje się na żonę członka parlamentu, wmawiał
sobie jednak, że małżeństwo na pewno by ją zmieniło. Kochała go i
naturalnie wszystko, co było ważne dla niego, stałoby się ważne także
dla niej.

Rankiem następnego dnia po nieszczęsnym odczytaniu testamentu

Merab nie pojawiła się w jadalni na śniadaniu.

Obraziła się, pomyślał Rowland. Wciąż było mu trochę głupio i czuł,

że wczoraj zachował się nieodpowiednio. Być może rzeczywiście
ostatnia wola Juliana była dla niej równie wielkim zaskoczeniem. Nie
wyglądała przecież jak ukochana wnuczka dziadka, nie w tej sukni. I
bez wątpienia miała rację, kiedy zauważyła, że Julian Hartfield nigdy
nie ulegał wpływom innych ludzi.

Nie podobała mu się jego nowa kuzynka, lecz, choć niechętnie, musiał

przyznać, że winien jest jej przeprosiny. Na pewno nie przyniosłoby
mu to ujmy, a razem może byliby w stanie zrobić coś z tym okropnym
testamentem. Może uda się go obalić? Może spróbują na przykład udo-
wodnić, że Julian Hartfield był obłąkany? Musi z nią porozmawiać.
Pociągnął za dzwonek; po chwili w drzwiach ukazała się Mary.

- Proszę przesłać moje pozdrowienia pannie Hartfield - powiedział. - I

proszę ją spytać, czy byłaby tak dobra i poświęciła mi kilka chwil.

- Panna Merab wyjechała, proszę pana - odparła Mary, nie bez

satysfakcji. Plotki rozeszły się po całym majątku lotem błyskawicy, a
Mery i Jenny uznały, że panna Merab została potraktowana w sposób
zasługujący na słowa najwyższego potępienia. Biedactwo!

- Wyjechała? Jak to, wyjechała? Dokąd?
- Nie wiem, proszę pana. - Mary uniosła wyżej głowę. - Czy skończył

pan już śniadanie, sir?

- To nieważne. Gdy wróci panna Merab, proszę jej przekazać

wiadomość ode mnie.

- Ona wyjechała, proszę pana - powtórzyła Mery z prawdziwą

satysfakcją. - Wczoraj wieczorem zapakowała swój kufer, a dziś przed
szóstą zabrał ją stąd farmer Willet.

25

background image

Sir Thomas i Amelia, lady Wincanton, mieszkali przy Pulteney Street,

dostatecznie daleko od głośnego centrum Bath, a jednocześnie na tyle
blisko, by można było dojść tam w dziesięć minut. Pradziadek sir
Thomasa dorobił się fortuny, kiedy w Bath zdarzył się pierwszy boom
budowlany. Jeszcze sześć lat temu sir Thomas mieszkał przy Queen’s
Square, w domu, który kupił jego pradziadek. Jednak Queen’s Square
nie było już tak modnym placem jak niegdyś i sir Thomas postanowił
przed ślubem, że Pulteney Street stanowi znacznie przyjemniejsze
miejsce dla nowo założonej rodziny.

Ożenił się dość późno, z kobietą młodszą od niego o dobre

dwadzieścia lat. Był łagodnym, miłym człowiekiem, nieco
konserwatywnym w swych przekonaniach. Wciąż nie mógł się
nacieszyć swą młodą, ładną żoną i lubił pobłażać jej różnym
zachciankom. Jednak lady Wincanton doskonale zdawała sobie sprawę,
że ta pobłażliwość ma swoje granice, i że - choć nigdy nie ośmieliłaby
się powiedzieć tego głośno - jej mąż odziedziczył po swym pradziadku,
handlarzu bydłem, nie tylko fortunę, ale również sporo ciasnych,
drobnomieszczańskich poglądów.

Było zimne grudniowe popołudnie, pora herbaty. Amelia Wincanton,

energiczna dama o rudawych włosach, które kręciły się ładnie nad jej
czołem, pomagała opiekunce przekonać młodego panicza Charlesa
Wincantona, by zjadł kawałek chleba z masłem. Jednocześnie lady
Amelia nie spuszczała oka ze starszego syna, Tommy’ego.

- No już, Charlie, spójrz tylko, jakie smakołyki. Jedz, proszę. No,

aaam...

- Mamo, ząb mi się rusza - oznajmił z dumą Tommy. - Popatrz!
- Proszę nie mówić z pełnymi ustami, paniczu Tommy - upomniała go

opiekunka surowym tonem.

- Przepraszam panią, lady Wincanton. - Jedna ze służących zajrzała do

pokoju dziecinnego. - Właśnie przybyła panna Hartfield.

Amelia wyprostowała się powoli, jedną dłoń trzymając przyciśniętą z

tym głowy. Merab tutaj? - zdziwiła się. Ciekawe, co się stało?

- Proszę jej powiedzieć, że zaraz zejdę.
- Tak, proszę pani. Panna Hartfield jest w salonie z sir Thomasem.

26

background image

O Boże, pomyślała Amelia w popłochu, sir Thomas na pewno nie

będzie tym zachwycony. Miała nadzieję, że jej mąż nie ma właśnie
jednego z tych swoich humorów, kiedy to odnosi się do wszystkich z
lodowatą wręcz uprzejmością. Szybko przeszła do swego pokoju, zdjęła
fartuszek, który chronił jej suknię przed poplamieniem herbatą przez
dzieci, i podniosła z toaletki list od Merab. List napisany został jakiś
tydzień wcześniej i właściwie był tylko krótkim zawiadomieniem o
śmierci jej dziadka. Amelia natychmiast odpisała swej przyjaciółce,
błagając ją, by przyjechała do Bath i zamieszkała u niej. „Musisz tylko
powiadomić nas, kiedy byłoby Ci najwygodniej przyjechać”, pisała
Amelia. „Sir Thomas wyśle po Ciebie powóz. Wiesz, że przyjmiemy Cię
tutaj z radością”.

Spodziewała się, że Merab odpowie jej po kilku dniach, kiedy minie

już zamieszanie związane z pogrzebem pana Hartfielda. Wielokrotnie
rozmawiała o tym ze swoim mężem i żadne z nich nie mogło do końca
uwierzyć w opowieści o skąpstwie i podłościach Juliana Hartfielda.

- W końcu to jego jedyna wnuczka - mówił sir Thomas. - Jestem

pewien, że zapewni jej godziwe życie.

Amelia ostatni raz rzuciła okiem na swe odbicie w lustrze, w

zamyśleniu pogładziła brzuch i zeszła do salonu. Gdy tylko spojrzała
na swego męża, wiedziała, że jest raczej w pogodnym i przychylnym
nastroju.

- Merab!
- Och, Amelio! - Merab podniosła się z fotela i uściskała przyjaciółkę. -

Wybacz mi, proszę. Musiałam przyjechać!

Sir Thomas, człowiek bardzo taktowny, wstał ze swego miejsca.
- Jestem pewien, że macie sobie wiele do powiedzenia, kochanie.

Zobaczymy się przy kolacji. - Ukłonił się grzecznie Merab i wyszedł.

Kiedy Amelia usłyszała opowieść o testamencie, była zupełnie

zszokowana.

- To takie niedelikatne! - krzyknęła. - Takie niesmaczne. Skoro nie

chciał oddawać ci majątku, mógł przynajmniej zostawić jakąś
przyzwoitą sumkę. Czy nie mówiłaś mi, że sama płacisz za swoje
utrzymanie?

27

background image

- Tak, przynajmniej tak myślałam. Ale pan Camberwell powiedział mi

wczoraj, że przekonał dziadka, by odkładał dla mnie te pieniądze,
skoro przejęłam prowadzenie majątku po pani Barden. To znaczy, że
teraz mam trochę ponad tysiąc czterysta funtów. To jedyna pociecha.

- Phi! Co to jest? Siedemdziesiąt funtów na rok. Drobniaki! Nie możesz

z tego wyżyć.

- No cóż, to i tak trochę lepiej niż pięćdziesiąt funtów rocznie - odparła

Merab.

Amelia spojrzała na nią z ukosa i powiedziała:
- Powiedz mi coś o panu Sandifordzie.
- Jest niegrzeczny, apodyktyczny i nieznośnie protekcjonalny - odparła

Merab oględnie.

- Och, kochana - roześmiała się Amelia. - Ale czy przystojny?
Merab zastanawiała się przez chwilę.
- Przypuszczam, że tak - burknęła z niechęcią. - Wysoki, ciemne włosy

i wąski nos - Przerwała na moment, gdyż z jakiegoś powodu nie mogła
mówić o tej krótkiej, miłej chwili, gdy ujrzała, że jego włosy są równie
kręcone i niesforne jak jej. Zbyt mocno przypominało jej to o
późniejszym rozczarowaniu. - Niewychowany. Przyjechał na dwa dni
przed pogrzebem i nie odezwał się do mnie prawie ani jednym słowem.
Jedliśmy wszystkie posiłki w kompletnej ciszy. Do złudzenia
przypominał mi dziadka. Po przeczytaniu testamentu nie miałam już
wątpliwości, że to taki sam typ. - Skrzywiła się odruchowo,
przypominając sobie upokorzenie, jakiego doznała, gdy mierzył ją z
pogardą swymi zimnymi szarymi oczyma. Przez ostatnie osiem lat
Merab nie nabrała ani trochę pewności siebie i czuła się równie
niezdarna i niezgrabna jak wtedy, gdy była chudą, nazbyt wyrośniętą
dziewczyną. Fakt, że uroda Rowlanda wywarła także spore wrażenie
na dwóch pokojówkach z Hartfield Hall, rozchichotanej Mary i
wiecznie zarumienionej Jenny, które walczyły ze sobą o to, która
zaniesie mu rano wodę do golenia, w niczym nie zmniejszał wstydu i
smutku Merab. Postanowiła raz na zawsze zapomnieć o swym
przystojnym kuzynie i nie powiedziała Amelii już nic więcej.

- Szkoda - westchnęła Amelia. - Oczywiście, testament twojego

28

background image

dziadka jest niewybaczalnie wręcz grubiański i żadna przyzwoita
kobieta nie mogłaby się na to zgodzić. Z drugiej jednak strony byłoby
to całkiem rozsądne rozwiązanie.

- Nic, ale to nic nie zmusi mnie do poślubienia Rowlanda Sandiforda -

zawołała Merab. - Czy chciałabyś wyjść za kogoś, kto powiedział, że nie
masz za grosz gustu, oskarżył cię o to, że próbujesz schwytać go w
pułapkę i przymusić do małżeństwa?

- Podejrzewam, że nie zrobiłabym tego - przyznała Amelia.
Nie rozmawiały już więcej na ten temat, a konwersacja zeszła na

zupełnie inne tory. Lady Wincanton mówiła o swoich synkach i
różnych drobnych kłopotach związanych z wychowywaniem dzieci.
Uśmiechnęła się, widząc, jak Merab - patrzy pytająco na jej lekko
zaokrąglony brzuch i przyznała, że latem nadejdzie kolejny szczęśliwy
moment w jej życiu.

Jednak później, w odosobnieniu małżeńskiej sypialni, Amelia nie była

tak powściągliwa.

- Co wiesz o Rowlandzie Sandifordzie? - spytała męża,

opowiedziawszy mu historię Merab.

- Miły chłopak. Spotkałem go raz czy dwa w moim klubie, w mieście.

Krążyły słuchy, że kiedy studiował na Oksfordzie, nabił sobie głowę
ideami radykałów, ale podejrzewam, że od tego czasu zmądrzał już
nieco. Wiem jeszcze tylko tyle, że chce się dostać do parlamentu i że jest
po uszy zakochany w córce Parminstera.

- Kitty Parminster!
- Tak, w tej właśnie.
Amelia zamyśliła się na chwilę.
- Czy ja go w takim razie już kiedyś nie poznałam? Tak, zdaje się, że

tak, jakiś rok temu. Czy jego matka nie mieszka czasem w Bath?

- Chyba tak.
Amelia usiadła przed lustrem i zaczęła rozczesywać włosy

grzebieniem z kości słoniowej. Teraz przypominała sobie już pana
Sandiforda, miłego, inteligentnego mężczyznę. Może był nieco szorstki
w obejściu, ale na pewno nie był gburem. I cokolwiek mówiłaby o nim
Merab, na pewno był dość przystojny, by podobać się większości

29

background image

kobiet. Więc zakochał się w śliczniutkiej, głupiutkiej Kitty Parminster?
Dlaczego mężczyźni zawsze tracą głowę dla takich bezmyślnych i
nudnych lalek? Każdy, kto patrzył na świat trzeźwym okiem, od razu
widział, że panna Parminster to jeden wielki wydatek. Narobi mu
kłopotów, doprowadzi do ruiny, a po niecałym roku zanudzi na
śmierć.

Lepiej, by było, gdyby ożenił się z Merab.
Sir Thomas patrzył na jej odbicie w lustrze i uśmiechał się lekko.
- Czytam w twoich myślach jak w otwartej książce - powiedział. - Nie

mieszaj się do tego, Amelio, proszę.

- Ja miałabym się mieszać? - krzyknęła zdumiona i obrzuciła męża

powłóczystym spojrzeniem.

- Trzpiotka! - parsknął sir Thomas z uznaniem. - Chodź do łóżka.

Rowland miał mnóstwo czasu na przemyślenia i na spóźnione żale.

Szczególnie duże wrażenie wywarło na nim spotkanie z prawnikiem
Hartfieldów. Pan Camberwell, szczupły, drobny mężczyzna o
niewielkiej łysinie i ledwo uchwytnym szkockim akcencie -
pozostałości po latach dzieciństwa spędzonych w Edynburgu - darzył
Merab sympatią i ogromnym szacunkiem. Podziwiał cierpliwość i
pogodę ducha, z jaką znosiła złośliwości i prowokacyjne zachowania
dziadka, sam zaś robił wszystko, co w jego mocy, by poprawić jej
niewesołą sytuację. Wybuch gniewu Rowlanda, którego świadkiem był
poprzedniego wieczora, uważał nie tylko za coś obrzydliwego, ale i
wielce niesprawiedliwego, o czym zresztą nie omieszkał poinformować
samego zainteresowanego. Oświadczył także z pewną posępną
satysfakcją, że choć pan Hartfield mógł uchodzić za dziwaka, z
pewnością nie był jednak szalony.

- Dlaczego więc wymyślił taki testament? - gorączkował się Rowland. -

Jeśli chciał, mógł przecież zostawić cały majątek pannie Hartfield, w
końcu to jego wnuczka. To byłoby zupełnie zrozumiałe. Ale
proponować małżeństwo dwojgu zupełnie sobie obcym ludziom to po
prostu coś niesłychanego.

- Pan Hartfield nigdy nie okazywał żadnych ciepłych uczuć pannie

30

background image

Merab - zaczął pan Camberwell ostrożnie. - Sądzę jednak, że szanował
ją za to, jak sobie radziła z utrzymaniem majątku. Podjęła się tego
ciężkiego zadania po jego pierwszym wylewie, i choć pan Hartfield
nigdy się do tego nie przyznał, musiało mu to ogromnie zaimponować.

- Więc dlaczego nie zostawił jej całego majątku?
- Zapewne dlatego, że rozbudził już pańskie nadzieje. A może uważał,

że panna Hartfield będzie miała zbawienny wpływ na pańskie poglądy
polityczne. - Pan Camberwell pozwolił sobie na lekki uśmieszek.
Współczuł Rowlandowi, który rzeczywiście znalazł się w sytuacji nie
do pozazdroszczenia, z drugiej jednak strony uważał, że nie zaszkodzi
utrzeć mu trochę nosa.

Rowland podniósł przycisk do papieru z biurka pana Camberwella i

przez chwilę przyglądał mu się uważnie. Wreszcie powiedział:

- Zabiegałem o względy pewnej młodej damy, panny Parminster, i

wątpię, czy jej ojciec będzie z tego powodu zachwycony. Nie mogę go
za to winić. Panna Parminster warta jest znacznie więcej, niż ja mogę jej
teraz zaoferować.

- Przykro mi to słyszeć. - Pan Camberwell spojrzał na niego znad

okularów i tym razem w spojrzeniu tym kryło się znacznie więcej
współczucia. - Rzeczywiście, odczuje pan to dość dotkliwie. Niemniej
jednak, zgodnie z ostatnią wolą pana Hartfielda, musimy odczekać
jeszcze sześć miesięcy, nim podejmiemy jakiekolwiek inne kroki.

- Co będzie działo się z majątkiem w tym czasie?
Pan Camberwell wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Może znajdziemy jakiegoś tymczasowego zarządcę.

Miałem nadzieję, że panna Hartfield pozostanie tutaj przez ten okres.
Przynajmniej mogłem dopilnować, by uczciwie jej zapłacono.

- Czy wie pan, gdzie ona jest teraz?
- Wiem.
- A gdybym tak postanowił, że to małżeństwo jest jednak możliwe?
- W takim razie - zaczął pan Camberwell uprzejmym, lecz chłodnym

tonem - oczywiście powiadomię pannę Hartfield o pańskiej decyzji.
Muszę jednak przypomnieć, że jest pan tylko jedną ze stron, a z tego, co
powiedziała mi panna Hartfield, wnoszę, iż nie zmieni ona zdania,

31

background image

nawet jeśli pan zdecyduje się na ten krok.

Rowland zagryzł wargę.
Wyjechał z Hartfield tego samego popołudnia i wrócił do Wiltshire w

nastroju wyniosłej urazy, które to uczucie wywołane zostało przez pana
Camberwella. Starszy pan dał Rowlandowi wyraźnie do zrozumienia,
że jest zdegustowany jego zachowaniem w stosunku do Merab. Teraz
Rowland starał się zlekceważyć i wymazać z myśli szydercze
spojrzenia prawnika. Panna Hartfield miałaby mu odmówić?
Niemożliwe! Jego posiadłość nie była może zbyt pokaźna, ale on sam
był już tak często nagabywany przez troskliwe mamusie, które szukały
przyszłych mężów dla swoich córek, że doskonale zdawał sobie
sprawę, iż stanowi całkiem niezłą partię. Poza tym spotykał się z
przedstawicielkami płci pięknej w bardziej intymnych warunkach już
wiele razy, i wiedział, że jest atrakcyjnym mężczyzną. Panna Hartfield,
wysoka, chuda i niezrównoważona, byłaby z pewnością uradowana,
gdyby tylko zechciał okazać jej swe względy.

Kilka dni później Rowland siedział w bibliotece sir Johna Parminstera.

Właściwie pomieszczenie to było biblioteką tylko z nazwy, gdyż
mieściło w sobie zaledwie kilka książek. Na ścianach było jednak sporo
trofeów myśliwskich - lisie pyski i kilka rycin o tematyce myśliwskiej,
zaś w jednym rogu leżał porzucony bicz do jazdy konnej sir Johna. Pan
Parminster przywitał Rowlanda całkiem uprzejmie, poczęstował go
brandy, wypowiedział kilka jowialnych uwag na temat polowania,
które ominęło Rowlanda. Jednak gdy chodziło o sprawę ewentualnego
małżeństwa, był niewzruszony.

- Przykro mi, chłopcze, że tak to wyszło. Naprawdę diabelnie mi

przykro, że stary Hartfield tak cię rozczarował. To było zagranie
niegodne dżentelmena. Powinien był zostawić ci Hartfield Hall, co
zawsze obiecywał, a dla twojej kuzynki przeznaczyć część corocznego
dochodu z majątku. Albo dać jej kilka tysięcy. Wnuczka, powiadasz,
hę? Nie wygląda to dobrze.

- Bardziej żal mi Kitty - powiedział Rowland, wpatrując się tępo w

kieliszek.

- Tak, tak - odparł sir John łagodnym tonem. - Ale teraz to zupełnie nie

32

background image

wchodzi w rachubę. Musisz się z tym pogodzić. - Spojrzał na
przygnębione oblicze Rowlanda i dodał: - Może w tej chwili myślisz
zupełnie inaczej, ale Kitty to nie jest żona dla ciebie. Wierz mi, ona nie
odróżnia jednej partii politycznej od drugiej. A przy tym jest rozrzutna.
Ktokolwiek poślubi Kitty, musi być przygotowany na to, że ona
zupełnie nie liczy się z pieniędzmi! - Roześmiał się głośno.

Rowland zdobył się na smutny uśmiech.
- Kitty zasługuje na wszystko, co najlepsze - powiedział. - Nie

mógłbym jej odmówić niczego. Miałem jednak nadzieję, że jako moja
żona dzieliłaby moje zainteresowania i być może...

- Bzdura! - Przerwał mu sir John gwałtownie. - Kitty to mała

samolubna pieszczoszka i zapewniam cię, że nie widziałaby
najmniejszego powodu, dla którego miałaby sobie kupować mniej
sukienek i świecidełek niż dotychczas. Mężczyźni zawsze myślą, niech
ich Bóg wspomoże, że kobiety można zmienić. To nonsens. Tak samo
zresztą jak w przypadku kobiet, które myślą, że mogą zmienić
mężczyznę, kiedy go poślubią. Nie mogą. Trzeba zaakceptować
partnera takim, jaki jest. Kompromis, to właśnie jest istota małżeństwa.
Kompromis i dostosowanie.

Rowland uśmiechnął się smutno.
- Nigdy nie przychodziło mi łatwo zaakceptować rzeczy takimi, jakie

były. Zawsze chciałem zmieniać świat.

Merab była zdumiona efektem, jaki wywarło na niej zaledwie kilka

dni wolnych od uciążliwych obowiązków w Hartfield Hall. Przez
pierwszy tydzień pobytu u Wincantonów właściwie tylko spała. Łóżko
z baldachimem, wykonanym z ufryzowanego perkalu w kwiatki i
wygodny materac wydawały się jej niezwykłym luksusem, którego nie
miała okazji zaznać nigdy dotąd. Co rano po przebudzeniu z
przyjemnością odkrywała je na nowo. Wiedziała, że nie wolno jej tu
zostać dłużej niż kilka miesięcy, a posępna przyszłość groziła jej palcem
niczym jakaś przerażająca nauczycielka lub guwernantka, jednak na
razie mogła się jeszcze cieszyć wszystkim, co ofiarowywał jej
uporządkowany, ciepły dom Wincantonów. Amelia kilkakrotnie

33

background image

znalazła ją śpiącą na kozetce w salonie, z otwartą książką przy boku.

- Nie wiem, co się ze mną dzieje! - wykrzyknęła Merab,

przebudziwszy się gwałtownie, gdy do pokoju wszedł lokaj z herbatą.

- Po prostu jesteś zmęczona i niewyspana, to wszystko - powiedziała

Amelia. - Przez tyle lat musiałaś się zajmować tym starym zrzędą, nie
wspominając już o pracy w majątku. Jestem pewna, że nigdy nie
przyszło mu do głowy, że ty też możesz potrzebować odpoczynku.
Masz sporo do nadrobienia. Napijesz się herbaty?

Merab usiadła prosto i wzięła filiżankę.
- To dziwne. Kiedy jeszcze żyła mama, też miałam mnóstwo pracy i

zmartwień, ale przynajmniej dostawałam coś w zamian.
Rozmawiałyśmy o starych dobrych czasach. Mama chciała wiedzieć,
jak sobie radzę z kwiatkami, które posadził dla mnie Tom Tilling, i
jeszcze mnóstwo innych rzeczy. Z dziadkiem to zupełnie co innego. Nie
pamiętam, by kiedykolwiek odezwał się do mnie z własnej woli.
Zupełnie nie obchodziło go to, co robię i co myślę. To właśnie ten chłód,
ta obojętność były takie przygnębiające. Często zastanawiałam się,
czym sobie na to zasłużyłam. Starałam się robić wszystko jak najlepiej,
naprawdę Amelio, starałam się jak mogłam. Nawet pod sam koniec... -
Merab uczyniła bezradny gest i umilkła.

Po chwili Amelia powiedziała:
- Słyszałam to i owo o panu Sandifordzie.
- Na przykład? - spytała ostrożnie Merab.
- Jest po uszy zakochany w pewnej głupiutkiej gąsce, niejakiej Kitty

Parminster. Oczywiście, teraz to się skończy, jak sądzę. Nie wyobrażam
sobie, by jej papa zgodził się na ten związek w obecnych warunkach.

- Nie miałam o tym pojęcia. - Merab pociągnęła łyk herbaty. Być może

to właśnie było przyczyną jego gniewu. „Zaniedbane bezguście”, „pod
trzydziestkę”, „poluje na męża” - wszystkie lata biedy i, ciężkiej pracy
pozostawiły swój ślad, i kąśliwe słowa Rowlanda raniły Merab głęboko.

- Jaka ona jest?
- Kitty Parminster? Ma dziewiętnaście lat, jest piękna, samolubna,

leniwa, bezustannie trwoni pieniądze. W zeszłym roku była gwiazdą
sezonu.

34

background image

- Rozumiem, że nawet nie mam się co porównywać z panną Kitty

Parminster - powiedziała Merab, uśmiechając się słabo.

- I całe szczęście! - odparła Amelia.

Przez następnych kilka dni po spotkaniu z sir Johnem Rowland

próbował odpędzić smutne myśli, rzucając się w wir pracy przy swoim
majątku. Kilkakrotnie spotykał się z zarządcą, odwiedził farmera, który
miał kłopoty z przeciekającym dachem, nadrabiał zaległą
korespondencję. W ciągu kilku lat, jakie upłynęły od śmierci jego ojca,
Rowland zdołał powoli wyciągnąć majątek z długów, a obecny rok
miał po raz pierwszy przynieść skromny zysk. W innych
okolicznościach byłby z tego ogromnie zadowolony, jednak teraz
wszystko wydawało mu się bezsensowne. Kitty nigdy nie będzie jego
żoną, a plany poprawy sytuacji na wsi - które, jak mniemał, byłyby dla
Kitty równie interesujące jak dla niego - stały się raczej nieznośnym
ciężarem, a nie fascynującym przedsięwzięciem.

Sir John powiedział, że spotkanie z Kitty tylko wytrąciłoby ją z

równowagi, a Rowland nie miał innego wyjścia, jak zgodzić się z tą
opinią. Kitty jednak miała całkiem odmienne zdanie w tej kwestii. Po
niedzielnej mszy rozchichotana służąca Kitty wsunęła mu w dłoń mały,
pachnący liścik. Teraz właśnie Rowland czekał na nią w ich sekretnym
miejscu, małym zagajniku na granicy posiadłości Parminsterów i
Sandifordów. Na wiosnę cały ten zakątek pokryty był błękitną mgiełką
dzwonków, jednak teraz tylko czerwone owoce ostrokrzewu ożywiały
chłodny zimowy poranek. Poprzednia noc była bardzo mroźna i nawet
w tej chwili, gdy zbliżało się południe, nagie gałęzie leszczyny
błyszczały od szronu. Rowland zsiadł z konia i przywiązał go do
jakiegoś młodego drzewka. Zaczynał marznąć w stopy.

Upłynęło jeszcze dobrych dwadzieścia minut, nim pojawiła się Kitty,

galopując na pięknym koniu. Rowland wstrzymał oddech. Kitty miała
na sobie błękitny komplet do jazdy konnej, który idealnie pasował do
błękitu jej oczu. Błyszczące kasztanowe włosy upięte były pod
kapeluszem ze strusimi piórami. Rowland natychmiast zapomniał o
przemarzniętych stopach i pomógł jej zsiąść z konia.

35

background image

Kitty nie była w najlepszym nastroju.
- No cóż, drogi panie. Słyszałam, że postanowił się pan ode mnie

uwolnić.

- Kitty, kochanie! Jakże mógłbym spierać się z twoim ojcem, skoro on

robi wszystko tylko dla twojego dobra? Najprawdopodobniej nie będę
ani trochę bogatszy niż jestem teraz - przynajmniej przez kilka
następnych lat.

- Myślisz, że chodzi mi tylko o to? - Kitty odwróciła od Rowlanda swą

śliczną główkę. - Mam przecież własne pieniądze.

- Najdroższa, wiesz, że to nie jest możliwe. Nie utrudniaj mi tego

jeszcze bardziej.

- Nie utrudniać ci! A co ze mną? Zdaje się, że nikt w całym tym

zamieszaniu nie liczy się z moimi uczuciami. Czy ktokolwiek spytał
mnie o zdanie? - Kitty próbowała już odegrać przy śniadaniu małą
scenę rozpaczy i gniewu, jednak rodzice pokrzyżowali jej szyki; ojciec
natychmiast uciekł do biblioteki, a matka rozkazała stanowczym tonem
„Nie bądź głupiutka kochanie” i przestała zwracać na nią uwagę. Kitty
jechała na spotkanie z przyjemną świadomością, że może wyładować
swoją złość na ukochanym.

- Najdroższa Kitty, proszę, nie płacz. - Rowland bezradnie rozejrzał się

dokoła. - Na pewno nie chciałabyś być żoną biedaka, prawda? Skąd
wzięłabyś pieniądze na te modne sukienki każdego lata?

- Papa płaciłby za nie!
- Nie, nie płaciłby! Nie mógłbym zgodzić się na to, by moja żona była

utrzymywana przez swego ojca.

- Dlaczego? Tata nie jest skąpcem. Gdybyś nie chciał sprzedać jednej z

tych swoich cennych krów czy czegoś tam, wtedy oczywiście papa
zapłaciłby za wszystko.

Przez moment Rowland czuł wszechogarniającą irytację, jednak

szybko się opanował. Kitty miała przecież zaledwie dziewiętnaście lat i
była wychowywana przez troskliwych rodziców, którzy dbali o to, by
nigdy niczego jej nie brakowało. Każde dziecko byłoby w podobnych
warunkach trochę rozpieszczone i zepsute.

- Kitty... - zaczął Rowland.

36

background image

Cofnęła się o krok.
- To niczego nie zmienia, prawda? - powiedziała obrażonym tonem. -

Tak czy inaczej, nie możemy się pobrać, prawda? Uważam, że to
wszystko twoja wina! Powinieneś był przypochlebić się jakoś temu
twojemu kuzynowi i zrobić coś, żebyś to ty wszystko odziedziczył. No
cóż, muszę już jechać. Cóż cię to obchodzi, że mam złamane serce!

- Chyba nie myślisz tak naprawdę, Kitty!
Panna Parminster podeszła do swego konia i pochwyciła cugle.
- Czy mógłby mi pan pomóc? - spytała oziębłym tonem.
Rowland w milczeniu pomógł jej wsiąść na konia. Choć część jego

umysłu zdawała sobie sprawę, że Kitty zachowuje się jak
rozpieszczony bachor, druga przepełniona była rozpaczą po utracie
ukochanej - bez wątpienia w takim właśnie nastroju chciała go widzieć
Kitty, której smutna twarz miała wyrażać rozczarowanie tak bezduszną
postawą Rowlanda. Na pożegnanie panna Parminster odwróciła się
jeszcze i powiedziała:

- Ja wyszłabym za ciebie bez względu na okoliczności. Pamiętaj o tym!
Rowland patrzył na nią, aż całkiem zniknęła mu z oczu, jednak Kitty

nie odwróciła się ani razu.

Tego wieczora przy herbacie i tostach Kitty opowiedziała o wszystkim

swojej przyjaciółce, Lavinii Heslop. Rowland byłby zapewne
niepomiernie zdziwiony jej wersją wydarzeń, w której on sam był
małodusznym tchórzem, a Kitty nieustraszoną amazonką, i w której jej
ostatnia uwaga urosła jakimś cudownym sposobem do rozmiarów
sporego przemówienia w obronie zniszczonej miłości. Lavinia, szczupła
dziewczynka o mądrych szarych oczach i drobnej twarzyczce, słuchała
tej opowieści w niemym podziwie. Zachęcona tak wspaniałą reakcją
przyjaciółki, Kitty zjadła jeszcze kilkanaście tostów z dżemem, a potem
obie panienki dyskutowały z ożywieniem o nadchodzącym balu i o
tym, w jakich sukienkach zamierzają się tam pokazać.

Tymczasem Rowland odwiązał konia i powoli wracał do Merryn Park.

Kiedy znalazł się w końcu na miejscu, własny dom wydawał mu się
wyjątkowo pusty i niegościnny. Jego kroki odbijały się zimnym echem
od marmurowej podłogi, a z portretu spoglądało na niego szyderczo

37

background image

oblicze dziadka. Gdyby stary Peter Sandiford, którego pamiętał tylko
jako wysokiego mężczyznę o czerwonej twarzy i chorej nodze, nie
wydał wszystkich pieniędzy na hazard i nie doprowadził majątku na
skraj upadku, wtedy on, Rowland, znajdowałby się teraz w zupełnie
innej sytuacji. Za życia jego dziadka majątek przynosił 5 000 funtów
zysku rocznie, a stajnie należały do najlepszych w hrabstwie. Teraz
zostało zaledwie kilka koni do polowań i do pracy przy gospodarstwie.

Rozejrzał się dokoła i westchnął. To miejsce potrzebowało kobiecej -

ręki. Kiedyś miał nadzieję, że to właśnie Kitty wniesie odrobinę
kobiecego ciepła do tego domu, że będzie zostawiać książki na
kanapach, wstawi kwiaty do wazonów, wypełniać ciche popołudnia
muzyką pianina... Lavinia mogłaby mu powiedzieć, że Kitty rzadko
czytała cokolwiek poza „Magazynem Mody Dla Pań”, i że ćwiczyła grę
na pianinie tylko wtedy, gdy zmusili ją do tego rodzice, jednak na razie
Rowland pozostawał w słodkiej nieświadomości i nadal żywił się
mrzonkami.

Matka Rowlanda rozstała się w przyjaźni ze swoim mężem, kiedy

wyjechał do Eton. Stwierdziła, że ze względu na delikatne zdrowie nie
może żyć w tak surowych warunkach. Musiała wyjechać do Bath, by
uwolnić się od dokuczliwych chorób.

Nie doszło jednak do oficjalnej separacji. Pani Sandiford przyjeżdżała

do posiadłości męża latem, kiedy Rowland miał wakacje. Pan Sandiford
odwiedzał żonę co roku w styczniu, kiedy nie miał zbyt wiele pracy w
majątku. Taki układ całkowicie zadowalał oboje małżonków.

- Jestem szczerze oddana twemu ojcu - wielokrotnie mówiła do syna

pani Sandiford. - Ale nie żyło nam się ze sobą dobrze. Znacznie lepiej
jest nam teraz. Cieszymy się z naszych spotkań i jesteśmy zadowoleni z
tego, że każde z nas ma swoje oddzielne życie. Szczerze mówiąc, nie
dobraliśmy się zbyt szczęśliwie.

Mimo to pani Sandiford pisała do męża długie czułe listy, w których

opowiadała o swoim życiu w Bath. On wysyłał jej krótkie, zwięzłe
sprawozdania o zbiorach zbóż i stanie majątku. Rowland dorastał w
takiej sytuacji, którą zresztą akceptował bez zastrzeżeń, jednak właśnie
dlatego miał zupełnie nierealistyczne pojęcie o kobietach, o czym pani

38

background image

Heslop często wspominała swemu mężowi.

- Zawsze uważałam Elizabeth Sandiford za rozsądną kobietę - mówiła.

- Gdyby była tutaj, od razu zrozumiałaby, co knuje ta głupiutka Kitty i
mogłaby skierować uczucia Rowlanda w bardziej odpowiednim
kierunku.

Pani Heslop westchnęła z rezygnacją. Miała nadzieję, że kiedyś

Rowland spojrzy łaskawym okiem na Lavinię, ale ponieważ jej posag
był niewielki, a uroda w porównaniu z Kitty zaledwie przeciętna,
wydawało się to niezbyt prawdopodobne.

Pani Heslop nie była jedyną osobą, która myślała o panu Sandifordzie.

Rowland nigdy nie wzdragał się przed wypełnieniem nieprzyjemnych
obowiązków, toteż natychmiast po przyjeździe z Hartfield Hall napisał
do matki i wyjawił jej swą obecną sytuację. Teraz, gdy spędził smutny
samotny wieczór przed kominkiem, wypił o kilka kieliszków za dużo
porto i nie mógł przestać myśleć o Kitty, postanowił napisać do matki
jeszcze raz i poprosić ją, by zechciała przyjechać do niego chociaż na
miesiąc. Albo by pozwoliła mu przyjechać do siebie. Sądził, że nie
będzie zbytnio zdumiona tym wołaniem o pomoc.

Dziwnym trafem nazajutrz rano Rowland otrzymał od matki list o

wielce zaskakującej treści. Matka nie wspominała mu o tym wcześniej,
ale w listopadzie jej przyjaciel, Samuel Bridges, poprosił ją o rękę, a ona
się zgodziła. Zaledwie dwa tygodnie temu wzięli cichy ślub, a wczoraj
wrócili z podróży poślubnej z Weymouth. W domu czekał już na nich
list od Rowlanda. Pani Bridges pisała, jak przykro jej z powodu
rozczarowania, które przeżył syn, i pytała, czy nie zechciałby ich
odwiedzić, by choć na jakiś czas oderwać się od swoich problemów.
Pod listem od matki widniała także krótka notka skreślona ręką pana
Bridgesa, który pisał, iż żywi nadzieję, że Rowland wybaczy mu tak
dziwne i tajemnicze postępowanie, ale ponieważ, jak dobrze wie, jego
matka zawsze stara się unikać rozgłosu, on tylko uczynił zadość jej
życzeniom.

Rowland rzeczywiście dobrze znał charakter swojej matki i po

początkowym zaskoczeniu gotów był nawet pochwalić jej
postępowanie. Lubił pana Bridgesa, emerytowanego prawnika z

39

background image

całkiem przyzwoitym majątkiem, który przez wiele lat był wiernym
adoratorem pani Sandiford. Nie był tylko całkiem pewien, czy chce
jechać tam zaledwie kilkanaście dni po ich ślubie. Nie mógł też jednak
zostać w Merryn Park.

Minął już miesiąc od śmierci pana Hartfielda i tych kilka tygodni

spokojnego snu, dobrego jedzenia i odpoczynku wywarło zadziwiający
na ogólny stan Merab. Babette, francuska służąca Amelii, podzieliła się
tym spostrzeżeniem ze swoją panią:

- Włosy panienki Merab są teraz w o wiele lepszym stanie -

powiedziała któregoś ranka, upinając loki Amelii. - Bardziej lśniące.
Gdyby tylko panienka pozwoliła mi się nimi zająć...

Babette wzruszyła ramionami. Merab nie chciała korzystać z usług

służby Amelii, gdyż po pierwsze była na to zbyt dumna, a po drugie
wstydziła się swych pocerowanych sukien, które w porównaniu z
kreacjami Amelii wyglądały rzeczywiście dość skromnie.

- Cera też jej się poprawiła - zauważyła pani Wincanton. - Znacznie

czystsza. Wyglądała strasznie kiepsko, kiedy tu przyjechała, biedaczka.

Merab także była zadowolona ze zmian w swoim wyglądzie, choć nie

popadała w zachwyt. Ponieważ pogoda była dość przyjemna, Merab
chodziła z Amelią na spacery do Ogrodów Sydney, dzięki czemu jej
policzki nabrały nieco żywszych kolorów.

Obie panie dyskutowały pewnego razu nad kwestią żałoby. Właściwy

czas żałoby po dziadku wynosił sześć miesięcy, jednak Amelia
uważała, że Merab wcale nie musi przestrzegać tego zwyczaju. Panna
Hartfield bywała już wcześniej w Bath i wszyscy dobrze znali jej
sytuację.

- Pan Hartfield traktował cię okropnie - powiedziała Amelia. - Jeśli

będziesz zachowywać się tak, jakbyś była w ciężkiej żałobie, ludzie
mogą wziąć to za hipokryzję. Uważam, że coś na kształt pełzałoby
będzie w zupełności wystarczające. Szarości, fiolety, coś w tym rodzaju.
Oczywiście nie ma mowy o kolorowych klejnotach.

- Wszystko, o czym mówisz, Amelio, i tak nie ma nic wspólnego z

rzeczywistością - odrzekła lekko poirytowana Merab. - Nie mam

40

background image

pieniędzy na nowe ubrania. A jeśli chodzi o biżuterię, to mam tylko
klejnoty po mojej mamie.

Kilka godzin później, wieczorem, Amelia rozmawiała na ten temat ze

swoim mężem. Babette skończyła splatać jej włosy w warkocz i wyszła,
a sir Thomas wrócił właśnie ze swej garderoby. Amelia zapraszającym
gestem poklepała łóżko przy swoim boku i po chwili podzieliła się z
mężem nurtującą ją troską.

- Merab zgodzi się, bym kupiła jej jakiś drobny prezent, szal czy coś w

tym rodzaju, ale nigdy nie pozwoli, bym sprawiła jej suknię. Och, jakież
to wszystko skomplikowane!

Sir Thomas pocałował ją w policzek.
- Jesteś bardzo dobrą przyjaciółką - powiedział - ale w tej sytuacji

można tylko podziwiać ducha niezależności panny Hartfield i
przyklasnąć jej poczynaniom.

- Ale gdyby tylko... - zaczęła Amelia.
- Znam cię doskonale - przerwał jej łagodnie sir Thomas - i wiem, że

chciałabyś wydać ją za mąż. Musisz jednak pamiętać, że ona ma
dwadzieścia sześć lat i posag, o którym nie warto nawet wspominać.

- Nie chodzi mi o to, żeby ją wydawać za byle kogo - odparła Amelia. -

Myślę o wydaniu jej za Rowlanda Sandiforda. A co więcej, słyszałam
dziś rano w Pijalni, że on przyjeżdża tutaj w odwiedziny do swej matki.
Rozumiesz teraz, dlaczego ubranie Merab jest takie ważne?

Na chwilę w pokoju zapadła cisza.
- Nigdy ci się to nie uda - powiedział wreszcie sir Thomas. - Po

pierwsze, Rowland jest zakochany w tej laleczce Parminsterów. Po
drugie, twoja przyjaciółka, choć przemiła, nie jest żadną pięknością. A
po trzecie, panna Hartfield wydaje się być młodą damą o nieugiętym
charakterze. Nie przypuszczam, by zgodziła się wyjść za człowieka,
który obraził ją w sposób, o jakim mi mówiłaś.

Amelia spojrzała nań z czułym politowaniem dla jego męskiej

naiwności.

- Zobaczymy - powiedziała tylko i zapadła w sen.
Rowland pozostał w Merryn Park nieco dłużej, niż przewidywał i

niżby tego chciał ze względu na pewne naglące problemy związane z

41

background image

majątkiem. Dwaj mężczyźni, którzy wędrowali pieszo do Londynu,
nieumyślnie podpalili stóg siana, w którym spędzili noc, a powstały w
ten sposób pożar zagroził pobliskiej stajni. Na szczęście wiatr zmienił
kierunek i przy pomocy mieszkańców wioski, którzy pospieszyli na
ratunek z wiadrami i grabiami, udało się zażegnać niebezpieczeństwo.
Jednak później należało się zająć sporządzeniem wykazu strat i
podobnymi formalnościami.

Lady Parminster oczywiście nic o tym nie wiedziała. Nigdy nie

przejmowała się zbytnio ewentualnym małżeństwem swej córki i
Rowlanda Sandiforda - Kitty mogła przecież znaleźć znacznie lepszego
męża niż właściciel niezbyt dochodowego majątku. Lady Parminster
była pełna nadziei, że nadchodzące lato spędzone w Londynie
przyniesie jej córce zabezpieczenie na przyszłe lata w postaci męża z
jakiegoś znakomitego i bogatego rodu.

Z drugiej jednak strony, nie było żadnych wątpliwości co do tego, że

Rowland jest dość atrakcyjnym mężczyzną, a co więcej, niemal do
szaleństwa kocha jej córkę. Lady Parminster przypuszczała, że
Rowland wyjedzie z Merryn Park najszybciej, jak będzie mógł.
Tymczasem on z niezrozumiałych względów wciąż pozostawał na
miejscu, blady i ponury. Gdy pojawiał się w kościele, Kitty chlipała w
swoją książeczkę do nabożeństwa i rzucała mu spojrzenia pełne udręki.

Skoro Rowland nie chciał wyjechać - cóż za męczący człowiek! -

musiała to zrobić Kitty. Do lata wciąż było jeszcze bardzo daleko, a
lady Parminster nie chciała patrzeć, jak córka usycha na jej oczach. Nie
dostrzegała tego, co widział sir John - że Kitty w cudowny sposób
zapomina o swej rozpaczy gdy tylko w pobliżu zjawia się młody
porucznik Heslop, i że tak naprawdę ów smutny nastrój widać tylko w
kościele. Kiedy sir John wyjawił swe spostrzeżenia, żona była
przerażona.

- W takim razie sprawa jest przesądzona - powiedziała. - Małżeństwo

z Rowlandem nie wchodzi w grę, a Heslop jest biedny jak mysz
kościelna. Proponuję wysłać Kitty do jej matki chrzestnej, do Bath.
Posiedzi tam spokojnie aż do lata.

- Co? Do Bath? Przecież młody Sandiford też może pojechać do Bath.

42

background image

Mieszka tam jego matka.

- Nie sądzę - odparła lady Parminster po chwili namysłu. - Z tego, co

widzę, Sandiford chce tylko wałęsać się w ponurym nastroju po swoim
majątku. Gdyby chciał odwiedzić swoją matkę, zrobiłby to chyba
znacznie wcześniej, prawda?

- Czy to nie będzie zbyt wielki kłopot dla pani Banstead? Może nie

chce się zajmować młodą dziewczyną, która nie usiedzi ani chwili na
miejscu, i która w dodatku wszędzie potrzebuje przyzwoitki.

- Nonsens, pani Banstead będzie zachwycona. - Lady Parminster

machnięciem ręki zbyła wszelki wątpliwości swego męża. Pani
Banstead, prócz tego, że była matką chrzestną Kitty - co bardzo
odpowiadało jej rodzicom - uchodziła także za damę niezwykle obytą
w towarzystwie, która bardzo sobie chwaliła życie w Bath i rozrywki,
jakie oferowało jej to miasto. Lady Parminster przypuszczała więc, że
szacowana dama z radością przyjmie do siebie Kitty.

- Dobrze byłoby, gdyby Lavinia Heslop też tam pojechała -

powiedziała matka Kitty po zastanowieniu. - W ten sposób obie panny
mogą być dla siebie przyzwoitkami przez cały dzień.

W odpowiedzi na propozycje lady Parminster pani Banstead napisała,

że z radością będzie gościć obie panienki. Sir John nie sprzeciwiał się
już więcej, a nawet dał Kitty dziesięć gwinei.

- Kup sobie parę drobiazgów, kotku.
Trzy dni później powóz Parminsterów z Kitty, Lavinia i pokojówką

wyruszył do Bath.

3

Amelia siedziała w swym porannym pokoju i ozdabiała haftem

dziecięce ubranka. Była już w czwartym miesiącu ciąży i miała
nadzieję, że tym razem doczeka się wreszcie upragnionej córeczki.
Oczywiście, kochała swoich synów, ale dała już mężowi dwóch
dziedziców i uważała, że ma prawo prosić teraz Boga o dziewczynkę.
Jednak ta ciąża nie należała do najłatwiejszych; na szczęście przyjazd
Merab okazał się miłą odmianą, która pozwoliła oderwać się na
moment od własnych kłopotów. Amelia zaczęła się już czuć lepiej,
nawet na tyle dobrze, że mogła wybierać się z Merab na krótkie spacery

43

background image

do Ogrodów Sydney i regularnie odwiedzać Pijalnię, gdzie piła wody
lecznicze zalecone jej przez doktora.

Merab siedziała w fotelu naprzeciwko i przerzucała stronice jakiegoś

magazynu dla pań. Widać było wyraźnie, że myślami jest bardzo
daleko od tego miejsca. Wreszcie westchnęła, odłożyła książkę i
powiedziała:

- Amelio, jestem tutaj już od sześciu tygodni i muszę się wreszcie

poważnie zastanowić nad moją przyszłością. Powinnam zacząć szukać
jakiejś posady.

Amelia przeszyła jeszcze dwa ściegi, nim odpowiedziała. Rozmawiały

już raz na ten temat i zaczęła się tym poważnie martwić. Nie chciała, by
Merab wyjechała i zrobiła jakieś głupstwo, zanim ona przekona się, czy
nie jest w stanie skierować jej życia na inne, lepsze tory. Wiedziała, że
musi postępować bardzo ostrożnie. Merab nie chciała nawet słyszeć o
tym, by szukać sobie kandydata na męża, Amelia z kolei nie chciała na
siłę popychać jej do jakiegoś działania.

- Mówisz o pracy w jakiejś szkole dla dziewcząt? - spytała. - Wiesz, że

bardzo chętnie zrobię dla ciebie, co w mojej mocy, ale czy naprawdę
dobrze się nad tym zastanowiłaś? One tak harują, biedaczki. I to
wszystko za dwadzieścia funtów rocznie.

- Muszę coś robić - oświadczyła Merab stanowczo, po czym odwróciła

oczy od ognia trzaskającego wesoło na kominku i wpatrzyła się w
mroźną, styczniową scenerię za oknem. - Choć może i masz rację, jeśli
chodzi o posadę nauczycielki. Wątpię, czy jakakolwiek szkoła dla
panienek w Bath byłaby zachwycona moimi umiejętnościami
zdobytymi na stancji panny Goodison! Może powinnam zostać
gospodynią? Mam przecież sporą praktykę, a gospodynie są znacznie
lepiej opłacane.

- Nigdy! - krzyknęła Amelia, prostując się w fotelu i zrzucając na

podłogę dziecięce ubranko. - Gospodyni! Pochodzisz przecież ze
szlacheckiego rodu.

- Zdaje się, że moje dobre urodzenie w niczym mi tutaj nie pomoże -

odparła Merab cierpko. - Teraz już nie wyjdę za mąż, a na pewno
łatwiej mi będzie żyć jako gospodyni, która dostaje czterdzieści funtów

44

background image

rocznie, niż jako dobrze urodzona guwernantka za połowę tej sumy.

- Miałam nadzieję, że zostaniesz tutaj - powiedziała Amelia smutno. -

Przynajmniej do czasu, gdy urodzę dziecko. Nawet nie masz pojęcia jak
dobrze na mnie działasz. Dopóki nie przyjechałaś, ciągle przeżywałam
jakieś okropne depresje. Tak czy inaczej, po prostu musisz zostać do
przyjazdu królowej! Wszyscy mówią, że będzie tu w czerwcu, a na
pewno nie chciałabyś przegapić takiej okazji.

Merab miała dość sceptyczną minę. Amelia przerwała na chwilę

szycie, poprawiła się i dodała:

- Merab, wiesz, że jesteś dla mnie jak rodzona siostra. Jakże mogłabym

ci pozwolić wyjechać i uczyć w jakiejś okropnej szkole? Gdybyś tylko
pozwoliła kupić sobie trochę ładnych ubrań i czasem wyszła ze mną tu
i ówdzie.

Merab przyjrzała jej się podejrzliwie.
- Rozumiem! Chcesz mnie wydać za mąż. Znam cię.
- Ależ Merab, masz dwadzieścia sześć lat, a nie poznałaś jeszcze

nikogo poza tym okropnym Rowlandem Sandifordem. Chciałabyś
chyba mieć jakichś przyjaciół? I nie zapominaj - dodała chytrze - że
możesz poznać jakąś odpowiednią osobę, która będzie szukać
guwernantki. Twoje szansę znacznie się zwiększą, kiedy będziesz
porządnie ubrana. Pierwsze wrażenie jest najważniejsze, wiesz o tym
przecież.

Merab spojrzała na nią sceptycznie.
- Swatanie - powtórzyła z uporem.
Gdy Amelia później w samotności myślała o tej rozmowie, wzdychała

głośno. Nie była dość delikatna i teraz Merab wydawała się jeszcze
bardziej niż dotąd zdecydowana szukać jakiejś okropnej posady. Nawet
w tej chwili siedziała z pewnością w swoim pokoju i pisała do pani
Goodison list, w którym prosiła o odpowiednie referencje.

Jednak los, który dotąd traktował Merab dość okrutnie, jakby chciał ją

skazać na ponury i beznadziejny żywot, z właściwą sobie zmiennością
postanowił podarować jej niewielki prezent. Nazajutrz rano, przy
śniadaniu, Merab otrzymała list.

- Jeśli to od panny Goodison, nie chcę nic o tym wiedzieć - zawołała

45

background image

Amelia ze złością.

- To od pana Camberwella - powiedziała Merab, szczerze zdumiona. -

Załączył też weksel na trzydzieści funtów!

- Cudownie! Ale skąd on wziął te pieniądze?
- Zdołał przekonać innych egzekutorów, że należy mi się trzydzieści

funtów za moją pracę w majątku po pierwszym wylewie dziadka.

- No i najwyższy czas, stary sknera... - burknęła Amelia. - Ale czy to

oznacza, że...?

- Tak, będę rozsądna i kupię sobie jakieś ubrania.
Amelia wyprostowała się gwałtownie w krześle.
- Doskonale. Zaraz sporządzimy listę.
- Wstrzymaj się na minutkę, Amelio - poprosiła Merab. - Nie

zamierzam stroić się w piękne fatałaszki i szukać męża, to byłoby
absurdalne. Chcę kupić jakieś porządne, ciepłe ubrania, buty na zimę i
tym podobne rzeczy. Nie wydam ani pensa ponad te trzydzieści
funtów.

- O nic nie musisz się martwić - zawołała Amelia. - Zostaw to mnie.

Była druga w nocy. Merab kucała na macie przed kominkiem w swej

sypialni i próbowała rozniecić ogień w wygasłych już węglach.
Wrzuciła do kominka dwa papierowe papiloty i zaczęła delikatnie
dmuchać. Wreszcie po chwili pojawiła się wąska smużka dymu, a
potem maleńki płomyk. Ogień szybko ogarnął drugi papierek i drobne
szczepionki, które służąca zostawiła na podpałkę. Kiedy Merab była już
pewna, że płomień nie zgaśnie, usiadła spokojnie i przycisnęła do piersi
swą starą, pocerowaną sukienkę.

Przed chwilą przebudziła się z nocnego koszmaru i próbowała

strząsnąć z siebie nieprzyjemne uczucie, jakie pozostawił okropny sen.
Zapaliła jeszcze kilka świec, ustawiła je na kominku i z powrotem
usiadła na macie. Śniło jej się, że była ubrana w najbardziej
niedorzeczną, wymyślną, cudzoziemską sukienkę, o nieprzyzwoicie
dużym dekolcie, i próbowała wydostać się z Pijalni. Wszyscy gapili się
na nią, damy chichotały za swoimi wachlarzami, a co najgorsze, był
tam też Rowland Sandiford, który otwarcie z niej szydził. Wyglądała

46

background image

jak prawdziwy cudak, a kiedy się obudziła, jej policzki wciąż płonęły
wstydem.

Przycisnęła mocniej starą sukienkę i zamyśliła się. Nietrudno było

odgadnąć, co wywołało ten sen. Dlaczego jednak aż tak bardzo
przejmuje się nowymi ubraniami? Ustaliła już z Amelią listę
najpotrzebniejszych rzeczy i nie rozumiała, co niepokojącego może być
w wygodnym płaszczu i kilku sukienkach dziennych. Choć trzydzieści
funtów w zupełności wystarczało na kupno podstawowej garderoby,
na pewno nie pokryłoby kosztów zakupu choćby jednej
ekstrawaganckiej kreacji.

Dlaczego więc tak mocno to przeżywała? Być może bała się, że w

końcu przestanie być niewidzialna, anonimowa. Nie sprawiła sobie
żadnej nowej sukni od czasu, gdy zamieszkała w Hartfield Hall; wciąż
donaszała te, które kupiła jeszcze za życia ojca. Po śmierci matki
przerabiała jej stare ubrania, podłużając suknie doszytymi pasami
innego materiału.

Pomyślała ze smutkiem, że z dorastającej panienki stała się od razu

starą panną. W jej życiu nigdy nie było okresu, w którym czułaby się
dobrze ubrana, młoda i ładna. Nigdy nie obracała się w towarzystwie, a
jedynymi dżentelmenami, jakich spotykała regularnie, byli jej dziadek,
pan Camberwell i pastor. Czasami w kościele widywała jakichś obcych
młodych mężczyzn, gości którejś z sąsiadujących rodzin. Jednak oni
nigdy nie zwracali na nią uwagi, jakby była powietrzem. A kuzyn
Rowland dał jej jasno do zrozumienia, że jako kobieta w ogóle dla niego
nie istnieje.

I o to właśnie chodziło. Merab siedziała nieruchomo, wpatrując się w

ogień, i wiedziała już, co ją dręczy. Nie wiedziała dlaczego, bo przecież
nienawidziła go i pogardzała nim, ale gdy tylko przeczytała list od
pana Camberwella, pomyślała „Teraz mu pokażę!”: Jednak zamiast
rzucić Rowlanda na kolana - a potem odwrócić się od niego wyniośle -
we śnie to ona stała się obiektem jego szyderstw.

Merab wstała i odszukała małe, oprawne w skorupę żółwia lusterko,

które niegdyś należało do jej matki. Przyjrzała się uważnie swemu
odbiciu. Oto niesforne włosy, z których wypadały już następne

47

background image

papiloty - cóż mogła z nimi zrobić? Były o wiele za grube, kręciły się
zupełnie nie tak jak powinny, a wszelkie starania, by ułożyć je w
regularne loczki, nie przynosiły żadnych efektów. Poza tym była za
blada. Jej skóra, choć pozbawiona już młodzieńczych wyprysków i
czysta jak kość słoniowa, była aż nazbyt biała. Nigdy nie będzie miała
białoróżowej cery, jaką szczycą się prawdziwe piękności. Z lusterka
patrzyły na nią wielkie, ciemnobrązowe oczy, które nagle, zupełnie
nieoczekiwanie, napełniły się łzami.

Major Bendick, który zmuszony był niedawno opuścić swój regiment,

lecz który wciąż szczycił się swą wojskową postawą i powodzeniem u
dam, stał przed kominkiem i z przyjemnością przyglądał się bibliotece
należącej teraz wyłącznie do niego. Jego ojciec niedawno umarł, więc
major Bendick odziedziczył spory majątek, wydał siostrę za
dżentelmena, który siedział właśnie obok i popijał jego porto, i
przekonał matkę, że powinna wyjechać do swej owdowiałej siostry w
Devonshire i zamieszkać tam na dłużej.

Wszystko to zostało zaplanowane z iście wojskową precyzją. Major

miał nadzieję, że wciąż pozostaje kochającym i posłusznym synem,
jednak kiedy sześć miesięcy temu powrócił do Bath po śmierci ojca,
szybko zrozumiał, że synowska miłość ma swoje granice. Jego matka
miała duszę romantyczki, toteż owinęła się w grubą warstwę czarnej
krepy i z upodobaniem odgrywała rolę niepocieszonej wdowy. Siostra,
która kończyła właśnie dwadzieścia cztery lata, niepokojąco zbliżyła się
do ewangelicyzmu. Major postanowił, że dla spokoju ducha musi coś z
tym wszystkim zrobić.

Krótkie rozeznanie w sytuacji upewniło go, że wielebny Clement

Hartcourt jest najlepszym kandydatem na męża jego siostry, i że gdyby
sprzedał kolekcję czternastowiecznych książek ojca - których i tak
nigdy by nie przeczytał, i które wcale go nie interesowały - zarobiłby
kilka dodatkowych tysięcy funtów. W ten sposób powiększyłby posag
Elizy i zachęcił nieco opornego pastora do poczynienia kroków w
odpowiednim kierunku. Pan Hartcourt wkrótce poślubił pannę
Bendick, a major mógł zająć się matką. Na początku wydawało się, że

48

background image

nigdy nie ulegnie jego namowom - wdowa nie żyła ze swoim mężem w
idealnej zgodzie i od wielu już lat z utęsknieniem czekała na chwilę,
gdy będzie mogła prowadzić dom zgodnie ze swoimi własnymi,
lepszymi, jak mniemała, poglądami. Major, po dokładnym przebadaniu
pola bitwy, zdecydował się na terapię wstrząsową. Zaprosił do siebie
pół tuzina rozbrykanych przyjaciół z armii i urządził kilka hucznych
popijaw połączonych z grą w karty. W następnej kolejności sprowadził
do domu damę o wątpliwej reputacji, której włosy miały tak
nieprawdopodobny odcień blond, że pani Bendick obrzuciła je tylko
jednym pełnym przerażenia spojrzeniem, po czym bez wahania
wyraziła chęć wyjazdu do swej siostry, Augusty.

Wówczas major wielkodusznie dorzucił jeszcze jedną setkę do

czterystu fantów, jakie rocznie otrzymywała jego matka.

Major Bendick gotów był teraz wcielić w życie swój kolejny plan. Już

trzydzieści pięć lat cieszył się różnymi przyjemnościami kawalerskiego
życia i uznał wreszcie, że potrzebuje żony. To właśnie powiedział
swojemu szwagrowi.

- Mam już trzydzieści pięć lat i najwyższy czas, żebym się ustatkował.

Potrzebuję synów, najlepiej trzech, dla bezpieczeństwa. Jeden jako
dziedzic, drugi do pomocy, a trzeci na wszelki wypadek. Myślę, że to
by wystarczyło. Najstarszy oczywiście zostanie tutaj i będzie zarządzał
majątkiem, drugi może iść do wojska... albo do marynarki - dodał
wspaniałomyślnie. - Nie Jestem kapryśny. A trzeci może robić karierę
w Kościele.

Pan Hartcourt zamrugał z niedowierzaniem.
- A jeśli będziesz miał córki? - spytał łagodnie.
Major zbył to nonsensowne przypuszczenie machnięciem ręki.
- Oczywiście, wybiorę sobie odpowiednią kobietę. To musi być ktoś

rozsądny. Nie interesują mnie te kapryśne panienki prosto ze szkoły.
Więcej włosów niż rozumu.

- Jak zamierzasz się do tego zabrać? - spytał pastor z ciekawością.
Major był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną i nosił się

prosto, jak na żołnierza przystało. Miał krótko przystrzyżone proste,
ciemne włosy, kawaleryjski wąsik i równe białe zęby. Takie atrybuty

49

background image

zapewne podobałyby się damom, choć żona pastora nie miała o swym
bracie najlepszego zdania i nazywała go „zarozumiałym bydlakiem”.

W Pijalni znajdowała się lista gości i każdy, kto się tam wpisywał,

mógł oczekiwać, że wcześniej czy później złoży mu wizytę jeden z
dwóch Mistrzów Ceremonii z Bath. Major zamierzał przejrzeć tę księgę
i wybrać stamtąd kandydatki na przyszła panią Bendick.

- Jutro pójdę do Pijalni i zrobię listę - powiedział.
- Listę! - powtórzył jak echo pan Hartcourt.
- Tak. Nazwisko, wiek, status. Nie mam nic przeciwko wdowie, choć

jeśli będzie miała jakieś bachory, wyślę je do szkoły, gdzieś daleko stąd.
Przydałby się też jakiś porządny posag, ale nie jestem chciwy. Dwa albo
trzy tysiące wystarczą.

Pastor wpatrywał się w swój kieliszek z porto. Nigdy nie przepadał

specjalnie za swoim szwagrem, ale teraz wręcz pragnął szczerze - co
zupełnie nie szło w parze z chrześcijańską miłością bliźniego - by major
dostał porządną nauczkę.

- Coś jeszcze? - spytał.
- No cóż, musi być jeszcze dość ładna. I chociaż chciałbym, żeby była

rozmowna, to znaczy, żeby interesowała się tym co ja, to na pewno nie
chcę jakiejś intelektualistki. Uważam, że kobieca inteligencja najlepiej
sprawdza się w domu i przy dzieciach.

- A co z miłością?
- Miłość? - Major roześmiał się. - To sentymentalna bzdura. Nie wierzę

w nią.

Nazajutrz rano Pijalnia nie była specjalnie zatłoczona - być może

nienajlepsza pogoda odstraszyła część bywalców. Pani Bridges
przechadzała się pod rękę ze swym nowym mężem i zatrzymywała się
co chwila, by porozmawiać ze znajomymi. Grupa rozchichotanych
dziewcząt znajdowała się pod baczną obserwacją swoich mam - major
spojrzał na nie obojętnie i poszedł dalej. Była tam także ładniutka lady
Wincanton, która coraz wyraźniej nabierała tak przyjemnych dla oka
kształtów. Major lubił patrzeć na ciężarne kobiety, a szczególnie lubił
panią Wincanton, która nie tylko była ładna, ale także wypełniła swój

50

background image

obowiązek, dając mężowie dwójkę zdrowych synów, a teraz
przygotowywała zapewne trzeciego, zapasowego. Lady Wincanton
spacerowała z bardzo atrakcyjną damą, której major nie widział nigdy
dotąd.

Była wysoka, szczupła i poruszała się elegancko, co z aprobatą

odnotował major Bendick. Ubrana była w jasnoszarą suknię,
najwyraźniej uszytą przez dobrą i drogą modystkę. Suknia była prosta,
bez żadnych zbędnych ozdóbek, jednak talia została lekko obniżona, a
rękawy poszerzone w stosunku do tych, jakie noszono w Anglii. Major,
który w czasie swej kariery przebywał wraz z armią w Paryżu, od razu
rozpoznał francuski krój.

Nieznajoma dama odwróciła się w jego kierunku i major dojrzał Jasną,

kremową skórę, ładne wargi i wielkie, brązowe oczy. Krótko przycięte
włosy młodej kobiety kręciły się w niesfornych lokach.

Kim ona jest? Musi się dowiedzieć.
Pigmalion nie mógł być chyba bardziej zadowolony z przemiany swej

Galatei, niż Amelia z transformacji, jaka dokonała się w wyglądzie
Merab. Gdy tylko Merab odeszła do stołu z listem pana Camberwella,
Amelia, zapomniawszy o wszelkich dolegliwościach, wezwała powóz,
wynalazła jakąś książkę z biblioteki, którą natychmiast musiała
wymienić na inną, i pojechała prosto do salonu mody przy South
Parade. Madame Regnier, która była jego właścicielką, kilka lat
wcześniej przeszła na emeryturę, jednak pracowała od czasu do czasu
dla kilku ulubionych klientek, do których z przyjemnością zaliczała
lady Wincanton (była bogata, szybko płaciła i ufała bez zastrzeżeń
wyborowi i gustowi madame Regnier). W drodze do salonu umysł
Amelii pracował bez wytchnienia. Była przekonana, że madame
Regnier z przyjemnością obsłuży tak dobrą klientkę jak ona. Była też
pewna, że ta inteligentna dama natychmiast zauważy, iż pod
okropnymi ubraniami i fryzurą Merab kryje się prawdziwy styl i
elegancja.

Postanowiła wtajemniczyć madame Regnier w swój plan. Merab nie

dowie się o rzeczywistych kosztach strojów, gdyby przekroczyły
trzydzieści funtów, a wszelkie dodatkowe opłaty zostaną pokryte przez

51

background image

sir Thomasa. To było doskonałe rozwiązanie. Tego samego wieczora,
kiedy ubierała się do kolacji, powiedziała o wszystkim Babette.

- Mademoiselle musi ściąć włosy, naturellement - zawołała Babette, która

w chwilach wzruszenia jakby zapominała o angielskim i wracała do
swego ojczystego języka. Gestykulując energicznie, mówiła dalej: - W
Paryżu teraz, pisze moja kuzynka, włosy są krótkie, krótkie, krótkie. I
całe pokręcone. Panienka Merab będzie piękna. Ja ją ostrzygę, zobaczy
pani. Dżentelmeni będą za nią szaleć.

- Na miłość boską, nie mów jej tego! - przeraziła się Amelia która nie

miała przed Babette prawie żadnych sekretów.

- Proszę się nie obawiać, miladi - odparła Babette konspiracyjnym

szeptem. - Panienka nic nie będzie podejrzewać.

Kiedy kilka dni później nadeszły nowe ubrania, a włosy mademoiselle

zostały przycięte mimo jej gwałtownych protestów, Merab była
jednocześnie oszołomiona, zadowolona i zaniepokojona zmianami,
jakie zaszły w jej wyglądzie. Tego wieczora Babette pomogła jej ubrać
się do kolacji. Przycięte elegancko loki zostały zręcznie podwiązane
aksamitką, a fioletowa sukienka podkreślała delikatny, kremowy
odcień jej cery i ogromne, brązowe oczy.

- Proszę bardzo, mademoiselle - zawołała Babette i cofnęła się o krok, by

podziwiać dzieło swych rąk. - Tak właśnie powinna panienka
wyglądać! Miladi będzie bardzo zadowolona, a sir Thomas po prostu
bouleverse.

- Nie chcę, żeby sir Thomas był bouleverse - odparła Merab z lekkim

przestrachem.

Babette uśmiechnęła się.
- Sir Thomas będzie bouleverse w najlepszym tego słowa znaczeniu.
Merab roześmiała się głośno.
- Po prostu czarująca - powiedział sir Thomas, kiedy wieczorem Merab

zeszła do salonu.

Merab spojrzała niepewnie na Amelię, która stała obok z uśmiechem

zadowolenia na twarzy.

- Nie uważasz, że ta sukienka jest trochę...hm za śmiała jak na

guwernantkę? - spytała, zerkając na dekolt, który wydawał jej się

52

background image

przerażająco duży.

- Nonsens, panno Hartfield - powiedział sir Thomas, wyręczając swoją

żonę i potwierdzając to, o czym wcześniej mówiła Babette. - Wygląda
pani teraz jak prawdziwa dama, czyli wreszcie jest pani sobą, i wydaje
mi się, że nie ma tu żadnych wątpliwości.

Spojrzał na żonę, która uniosła lekko brew w niemym pytaniu. Sir

Thomas nieznacznie skinął głową, wyrażając w ten sposób swą
aprobatę. Pomyślał, że Amelia miała rację. Panna Hartfield była bardzo
atrakcyjną młodą kobietą. Nie była może klasyczną pięknością, jej nos
był na to nieco za wąski, a ona sama o cal lub dwa za wysoka. Z
pewnością jednak mogła narobić zamieszania w męskim towarzystwie
w Bath, a może nawet - pomimo marnego posagu - znaleźć sobie męża.
Postanowił jednak przestrzec Amelię, by nie robiła sobie za wielkich
nadziei.

Głośno wyrażany podziw sir Thomasa, a także pochwały Amelii i

Babette sprawiły, że następnego ranka Merab odważyła się pójść ze
swą przyjaciółką na spacer do Pijalni. Amelia chodziła tam, by pić
wody lecznicze przepisane przez jej doktora, jednak tym razem
zależało jej przede wszystkim na tym, by ktoś zauważył Merab.
Skończyła właśnie pić swoją porcję i rozejrzała się dokoła. Ach! Idealny
kandydat.

- Ach, major Bendick! Miło pana widzieć.
Major skwapliwie podszedł do lady Wincanton, ukłonił się i

pocałował jej dłoń.

- Lady Wincanton. Chyba nie chce mi pani powiedzieć, że przychodzi

tutaj pić tę wodę.

Amelia zrobiła kwaśną minę.
- Muszę. Ale, ale, Merab, pozwól, że przedstawię ci majora Bendicka.

Majorze, to moja przyjaciółka, panna Hartfield. Uczyłyśmy się razem w
szkole.

- Panno Hartfield - major ukłonił się głęboko. Do diabła, z bliska

wydawała się jeszcze ładniejsza. Co za oczy! - Czy zamierza pani zostać
tutaj na długo?

- Miesiąc, może troszkę dłużej. - Merab podziwiała jego białe zęby, jak

53

background image

tego zapewne chciał sam major, a potem spojrzała z rezygnacją na
Amelię.

- Mam nadzieję, że znacznie dłużej - powiedziała lady Wincanton.
- Ja też mam taką nadzieję - uśmiechnął się major. - Czy mogę paniom

towarzyszyć, jeśli zechcą panie pospacerować jeszcze kilka chwil?

Amelia nagle odkryła, że jest bardzo zmęczona i opadła na jedno ze

złoconych krzeseł, ustawionych pod ścianami pomieszczenia. Była
jednak pewna, że Merab ma ochotę na dłuższy spacer. Major
oświadczył, że będzie zachwycony, mogąc jej towarzyszyć.

Żyjąc w Hartfield Hall niemal jak w zamknięciu, Merab nie miała

okazji być obiektem męskiej galanterii. Dlatego też na początku była po
prostu oszołomiona komplementami, jakie bez ustanku prawił jej
major. Co właściwie miała mu na to odpowiedzieć? Po chwili doszła do
wniosku, że major Bendick jest z siebie bardzo zadowolony, o wiele za
bardzo. Pod wygładzoną i ugrzecznioną powierzchownością krył się
mężczyzna, który postrzegał damy tylko jako lalki lub anioły, i nie
dopuszczał do siebie myśli, by mogło istnieć coś pomiędzy tymi
skrajnościami. Major spacerował powoli, kłaniając się na lewo i prawo
różnym znajomym, jakby chciał pochwalić się wszystkim swoją
zdobyczą.

- Widzę, że moje komplementy nie robią na pani wrażenia -

powiedział, kiedy doszli do końca sali, a Merab nie odezwała się ani
słowem.

- Panie majorze - przemówiła w końcu oszołomiona dziewczyna. -

Ostanie osiem lat spędziłam na wsi w domu mojego dziadka. Nieczęsto
miałam okazję wysłuchiwać komplementów. - Ze smutkiem
przypomniała sobie, że dziadek obdarzał ją jedynie epitetami w rodzaju
„głupi wymoczek” i prędzej odgryzłby sobie język, niż powiedział jej z
własnej woli coś miłego.

Cudownie, pomyślał major. Jaka świeżość. No i stąd ta półżałoba.
- Ale teraz, kiedy jest pani w Bath, musi pani poznać wszystkie

przyjemności, jakie oferuje nam to miasto. Na przykład muzyka. Jestem
pewien, że lubi pani muzykę. W Bawialni co środę odbywają się
koncerty. To oczywiście nic ważnego, bo przede wszystkim staramy się

54

background image

zadowolić nasze młode damy.

Merab spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Czy damy nie mogą lubić poważnej muzyki?
Wychowywano ją w ogromnym poszanowaniu dla muzyki i zawsze

traktowała ją poważnie. Jednym z jej pierwszych wspomnień było
słuchanie matki, która ćwiczyła gamy.

- Moja droga panno Hartfield! - Major roześmiał się głośno. - Chyba

nie chce mi pani powiedzieć, że jest intelektualistką?

- Rzeczywiście, nie. - Merab pomyślała przelotnie o pannie Goodison,

dla której idealny model kobiecej edukacji zawierał w sobie niezbyt
głęboką analizę jednego z esejów Addsona, naukę kaligrafii, z
mniejszym naciskiem na ortografię, i nie kończącą się naukę szycia.

- Miło mi to słyszeć! Najwspanialszy talent damy to czarujące maniery,

którymi potrafi tak łatwo podbić serce każdego mężczyzny.

Merab uśmiechnęła się uprzejmie.
- Majorze, ta rozmowa do niczego nie prowadzi. Mogę tylko

powtórzyć, że nie przywykłam do komplementów. Szkoła, w której
wraz z lady Wincanton spędziłam kilka cudownych lat, nie zachęcała
kobiet do intelektualnego wysiłku. Uczono nas za to, że prawdziwym
damom przystoi powściągliwość i małomówność. Teraz więc poproszę
pana, by odprowadził mnie do lady Wincanton.

Zachwycająca skromność, pomyślał major. W dodatku uwagi panny

Hartfield były całkiem inteligentne - jak na kobietę. Major był ciekaw,
jaki posag ma ta dama.

- Jak mogłaś! - zawołała Merab, kiedy major, wypowiedziawszy

jeszcze kilka pochlebnych uwag, oddalił się od obu pań.

Amelia roześmiała się.
- Biedak tak bardzo chciał z tobą porozmawiać, że musiałam mu dać

po temu okazję, to wszystko. Czy to było aż takie straszne? On jest
bardzo przystojny, chyba zauważyłaś?

- Tak, podejrzewam, że tak. - Nagle przypomniała sobie zimne, szare

oczy Rowlanda. - Przynajmniej jest lepiej wychowany.

- Lepiej wychowany niż kto? - spytała Amelia. Zanim jednak mogła

otrzymać odpowiedź na to pytanie, została przywołana przez panią

55

background image

Tiverton, która rozmawiała z jakimiś przyjaciółmi przy oknie. Amelia i
Merab ruszyły w jej stronę.

- Moja kochana Amelia! - Pani Tiverton ucałowała ją gorąco i

przedstawiła swoim przyjaciołom, panu i pani Bridges. Merab także
została przedstawiona trójce nieznajomych i znalazła się nagle obok
pani Bridges, miłej kobiety około pięćdziesiątki z siwiejącymi włosami
związanymi w elegancki kok i parą uśmiechniętych orzechowych oczu.
Wydawała jej się dziwnie znajoma, ale ponieważ pani Bridges nie
wspominała o tym ani słowem, Merab pomyślała, że musi się mylić. Bo
właściwie kiedy mogły się poznać? Na pewno nie w ciągu ostatnich
ośmiu lat.

Rozmowa już po raz drugi tego dnia dotyczyła muzyki.
- Muszę wyznać, że moja wielka miłość to Mozart - mówiła pani

Bridges. - Oczywiście, to już trochę niemodne, ale...

- Nie uważam, by wielka muzyka naprawdę podlegała kaprysom

mody - powiedziała Merab z naciskiem.

- Ach, więc zgadza się pani ze mną?
- Całkowicie. Moja matka, która śpiewała naprawdę pięknie,

uwielbiała Mozarta. Zawsze mnie uczyła, że muzyk i śpiewak są po to,
by prezentować dzieła kompozytora, a nie po to by się popisywać.
„Mozart jest większy od nas wszystkich” powtarzała. I miała rację.

- Więc w pierwszej kolejności czci pani Mozarta - powiedziała pani

Bridges z uśmiechem. - Mam nadzieję, że będzie pani mogła uczynić
nam tę przyjemność i wybrać się z nami na Jakiś koncert.

Merab przyjęła tę propozycję ze znacznie większą przyjemnością niż

pożegnalne słowa majora Bendicka, w których ten wyrażał nadzieję na
kolejne spotkanie. Doszła do wniosku, że lubi panią Bridges - była to
miła, nieafektowana kobieta. Chętnie pozna ją trochę lepiej. A jej mąż
wydawał się bardzo uprzejmy. Przynajmniej nie będzie musiała znosić
tego nudnego majora.

Amelia powróciła do domu bardzo zadowolona z tej niewielkiej

wyprawy. Merab zaczęła swe życie towarzyskie bardzo efektownie.
Major był bez wątpienia pod jej urokiem. Pani Bridges należała do
najpopularniejszych osób w Bath, a już po cichu pogratulowała Amelii

56

background image

jej „czarującej przyjaciółki”. Państwo Bridges byli bardzo miła parą, a
znajomość z nimi z pewnością pozwoli Merab poznać wielu ciekawych
ludzi.

Reakcja pani Bridges zdumiałaby zarówno Amelię, jak i Merab, gdyby

któraś z nich mogła ją słyszeć.

- Więc to była Merab Hartfield - powiedziała do swego męża, kiedy

powolnym spacerem wracali do domu. - Przyznam, że spodziewałam
się czegoś zupełnie innego. Rowland wyrażał się o niej niezbyt
pochlebnie.

- Bardzo miła młoda kobieta - zgodził się jej mąż. - Inteligentna i

atrakcyjna.

- Najwyraźniej nie miała bladego pojęcia, kim jestem - powiedziała

pani Bridges, marszcząc lekko czoło.

- Powiesz jej?
Pani Bridges zastanawiała się przez chwilę.
- Nie, nie sądzę. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Chciałabym, żebyśmy

poznały się lepiej bez żadnych uprzedzeń.

Lavinia Heslop przyjęła propozycję wyjazdu w towarzystwie Kitty do

Bath z wdzięcznością graniczącą z zachwytem. Pani Heslop była niemal
równie zadowolona. Pastor i jego rodzina żyli bardzo skromnie i nie
byli w stanie wysłać córki na całe lato do Londynu. Czterech synów
pani Heslop musiało znaleźć sobie miejsce w świecie, a to sporo
kosztowało, więc potrzeby Laivinii musiały zaczekać. Lecz choć pani
Heslop godziła się z tą koniecznością, nie chciała, by Lavinia została
starą panną tylko z powodu braku okazji. Tak więc nie mogła
zmarnować szansy wysłania córki na kilka miesięcy do Bath, nawet
jeśli nie do końca pochwalała fanaberie Kitty.

Kareta Parminsterów, wioząca Kitty, Lavinię i służącą Kitty, zajechała

przed dom pani Banstead pewnego zimnego popołudnia w połowie
lutego. Dziewczynki zostały uprzejmie powitane przez panią Banstead,
która zachwycała się głośno urodą Kitty i zapewniała, że wokół pięknej
panienki będzie aż tłoczno od adoratorów. Potem obie przyjaciółki
zostały zaprowadzone do ładnej sypialni wybitej tapetą o delikatnym,

57

background image

zielonym wzorze i kilkoma figurkami pastuszków na kominku. Dwaj
służący wnieśli ich bagaże, pokojówka przyniosła ciepłą wodę, i pani
Banstead wreszcie je opuściła, mówiąc na odchodnym:

- Najdroższa Kitty, zabiorę cię jutro do mojej modystki! Wróciła

właśnie z Paryża i wie wszystko o najnowszej modzie. Jestem pewna,
że będziesz nią zachwycona. Pani też, panno Heslop - dodała po
namyśle.

Wszelkie obawy pani Parminster o stan ducha jej córki okazały się

bezpodstawne. Kitty na początku rzeczywiście próbowała przybrać
udręczoną pozę i wzbudzić w ten sposób zainteresowanie otoczenia już
pierwszego wieczora w Bawialni, jednak widok innych dziewcząt,
roztańczonych i spoglądających na nią ze współczuciem, sprawił, że
szybko zapomniała o swym postanowieniu. Pani Banstead oczywiście
znała wielu ciekawych ludzi, toteż Kitty i Lavinia zostały
przedstawione towarzystwu i przy następnym tańcu obie panny miały
już partnerów.

Major Bendick także tam był, wciąż uzupełniając swoją listę.

Nazwisko Merab zostało tam już zapisane, jej przyjaźń z lady
Wincanton była wystarczającym świadectwem dobrej reputacji, Jednak
niepokój majora budziło wciąż puste miejsce przy rubryce „posag”.
Przy nazwisku Parminster miejsce to zostało już wypełnione. Pani
Banstead dyskretnie powiadomiła majora o rychłym przyjeździe swej
chrześnicy, a ten wpisał kwotę 10 000 funtów. Lavinia w ogóle nie
znalazła się na tej liście.

Major świadom był swoich atutów i doskonale rozumiał się z panią

Banstead. Wysoki, przystojny mężczyzna, którego stan posiadania nie
wzbudzał żadnych wątpliwości, obdarzony pewną nieuchwytną aurą
męskości właściwą tylko żołnierzom, zawsze spotykał się z akceptacją
dam. Pani Banstead z uśmiechem pozwoliła, by ich wspólny przyjaciel
przedstawił go pannie Parminster.

Choć pierwsza reakcja Kitty, wyrażająca pełne uznanie dla jego zalet,

bardzo mu pochlebiała, major nie był do końca przekonany.

- Czy będzie pani chodzić na koncerty, panno Parminster? - Spytał,

kiedy zajęli miejsce w szeregu innych par.

58

background image

- Koncerty? - Powtórzyła Kitty z przerażeniem.
- Tak, koncerty. Odbywają się w każdą środę. Czy lubi pani muzykę?
Kitty roześmiała się perliście.
- Muszę wyznać, że choć śpiewam jedną czy dwie piosenki, jak to

musi robić każda młoda dama, na samą myśl o siedzeniu w jednym
miejscu przez cały koncert chce mi się spać. - Widząc posępną minę
majora, spytała; - A czy pan, w takim razie, lubi muzykę?

- Naturalnie. Pod warunkiem, że jest naprawdę melodyjna. Nie

przepadam za tymi nowoczesnymi wymysłami. Beethoven na przykład
w ogóle nie jest melodyjny.

Duch przekory owładnął nagle panną Parminster. Uśmiechnęła się

najpiękniej, jak potrafiła, do swego partnera.

- A ja uważam, że muzyka Beethovena jest naprawdę cudowna.
Brwi majora jak na rozkaz zbiegły się razem.
- Jestem starszy od pani, panno Parminster. Musi pani uznać, że mam

rację.

- Och, a to dlaczego? - spytała Kitty, otwierając szeroko oczy.
Później, w karecie odwożącej trójkę dam do domu, pani Banstead

zapytała:

- Czym wprawiłaś majora w takie zdenerwowanie, Kitty?
Panna wzruszyła tylko ramionami.
- To bardzo dobra partia - przypomniała jej pani Banstead. - Poza

całkiem przyzwoitym majątkiem ma co najmniej cztery tysiące
rocznego dochodu.

Kitty nie odpowiedziała. Później, kiedy obie dziewczynki kładły się

spać, powiedziała do Lavinii:

- Myślał, że musi tylko powiedzieć mi, co jemu się podoba, a ja

natychmiast się z tym zgodzę.

Rzuciła się ze złością na łóżko. Przywykła do tego, że to mężczyźni

ulegali jej, a nie ona mężczyznom. Rowland zawsze
podporządkowywał się jej życzeniom.

Lavinia uważnie splotła warkocz i powiedziała:
- Ale zrobiłaś na nim ogromne wrażenie, Kitty. Ciągle prosił cię o

następny taniec.

59

background image

Mówiła o tym ze smutkiem, gdyż major był jednym z naj-

przystojniejszych mężczyzn, jakich w życiu widziała, a on nawet na nią
nie spojrzał.

- Rzeczywiście, chyba tak było, prawda? - spytała Kitty z

zadowoleniem.

W miarę upływu dni Kitty miała coraz więcej powodów do

samozadowolenia. Co prawda major odsunął się od niej, lecz Kitty
miała teraz już całe kółko adoratorów, a najważniejszym z nich był
wicehrabia Claydon, mężczyzna, którego Kitty skłonna była traktować
całkiem poważnie.

Lavinia przyjechała do Bath, spodziewając się samych przyjemności,

szybko jednak odkryła, że życie w mieście wcale nie wygląda tak
różowo. W domu, gdzie krąg ich znajomych ograniczał się do kilku
dobrze im znanych osób, nie miała poczucia rywalizacji. Zawsze była
pokorną wielbicielką Kitty i była wdzięczna za każdy okruszek, który
spadł z jej stołu. Co więcej, wszyscy wiedzieli, że jej posag jest bardzo
skromny, i dlatego też nikt nie kwapił się, by ją adorować.

Tutaj, w Bath, wzbudzała całkiem spore zainteresowanie, które w

opinii Kitty należało się tylko jej.

- Nie rozumiem, dlaczego pan Corbett tańczył z tobą aż dwa razy -

powiedziała któregoś wieczora w drodze powrotnej do domu. Pan
Corbett był przystojnym młodym mężczyzną, o którym mówiono, że
zostanie spadkobiercą majątku starego pana Fincha, swojego ojca
chrzestnego, zaś ten oceniano na co najmniej 5 000 funtów rocznego
zysku. Czego on mógł chcieć od tej biednej Lavinii z jej dwoma
marnymi tysiącami?

Lavinia, która siedziała na przednim siedzeniu, spostrzegła, że pani

Banstead patrzy na nią z dezaprobatą i szybko odrzekła:

- Szczerze mówiąc, nie wiem. Na pewno chciał przede wszystkim

rozmawiać o tobie.

Nie było to całkiem zgodne z prawdą, ale Kitty uśmiechnęła się ze

zrozumieniem, a pani Banstead najwyraźniej się uspokoiła. Lavinia
odwróciła głowę do okna i patrzyła na płomienie gazowych latarni,
które rzucały pomarańczowy blask na chodnik i rozpraszały ciemności

60

background image

zimowej nocy. Po raz pierwszy w życiu zaczęła odczuwać niechęć do
swej przyjaciółki. Czy ona, Lavinia, nie mogła mieć swoich
adoratorów? Nagle zatęskniła do swej przytulnej sypialni w domu
rodzinnym i do towarzystwa mamy.

Rowland przyjechał do Bath dopiero pod koniec lutego. Złożył

kurtuazyjną wizytę swej matce i jej nowemu mężowi, jednak stanowczo
odmówił, gdy poprosili, by zamieszkał w ich domu.

- Nie, naprawdę dziękuję, mamo - mówił. - Zatrzymam się w hotelu.

Nie wiem jeszcze, jak długo tutaj zostanę i nie chciałbym wam robić
kłopotu.

Jego matka, widząc, że nic nie wskóra, nie namawiała go dłużej.

Wiedziała, że jej powtórne małżeństwo była dla Rowlanda pewnym
szokiem, choć od wielu lat znał i lubił jej obecnego męża. Jednak choć
mógł bez zastrzeżeń tolerować Samuela jako jej cichego wielbiciela, nie
potrafił od razu w pełni zaakceptować go jako jej małżonka. Lady
Bridges zdawała sobie sprawę, że damy w jej wieku - miała pięćdziesiąt
sześć lat - nie powinny zajmować się rzeczami odpowiednimi raczej dla
ludzi młodych.

Zrozumiawszy, że na razie nie osiągnie nic więcej, powiedziała tylko:
- Mam nadzieję, że zostaniesz przynajmniej na kolację. Mamy dzisiaj

dziczyznę. Brat Samuela przysłał nam spory kawałek.

- Dziękuję, z przyjemnością.
Rowland oczywiście słyszał wcześniej, że Kitty jest w Bath. Wiedział

bardzo dobrze, że prawdziwemu dżentelmenowi nie przystoi w takiej
sytuacji wybierać się do damy i igrać z jej uczuciami. Z drugiej jednak
strony bardzo chciał ją zobaczyć i być może liczył po cichu na jakiś cud.
Wyobrażał sobie, jak rodzina na siłę wyciągają do Bawialni. Czyż nie
widział wtedy, w niedzielę, jak płakała rozpaczliwie w swoją
koronkową chusteczkę?

W końcu przekonał sam siebie, że uprzejmość wymaga, by złożył

wizytę swej matce i osobiście złożył jej gratulacje z okazji ślubu. Potem
zobaczy, co dalej. Po krótkim namyśle postanowił, że zostanie w Bath
jeszcze kilka tygodni. Będzie próbował zachowywać się w stosunku do

61

background image

Kitty przyjaźnie, lecz z chłodną uprzejmością. Gdyby tylko mógł liczyć
na to, że ona jeszcze poczeka... Ale nie, musi to zrozumieć. Musi
pogodzić się z faktem, że jego plany życiowe uległy nieodwracalnej
zmianie. Musi zdać sobie wreszcie sprawę, że nie dostanie Kitty ani też
majątku Hartfieldów.

Rowland jeszcze wielokrotnie myślał o kłótni z Merab i doszedł do

satysfakcjonującego wniosku, że ma to już za sobą. Co!? Miał się ożenić
z takim kocmołuchem, zaniedbaną starą panną bez ogłady, i w dodatku
niezbyt ładną? Pewnie do tego wszystkiego była okropną jędzą. Gdyby
miała jakiekolwiek zalety, to czy kuzyn Julian już dawno nie poznałby
ich ze sobą? Wybuch gniewu wywołany był szokiem, jakiego doznał po
odczytaniu testamentu - nikt nie byłby w stanie powstrzymać się w
takich okolicznościach i nikt nie mógł go winić za to, co się stało.

Następnego wieczora wybrał się do Bawialni. Był poniedziałek i

odbywał się właśnie bal. Rowland postanowił udzielać się towarzysko.
Mistrz Ceremonii z pewnością przedstawi go wielu atrakcyjnym
damom, a on spróbuje się zrelaksować i zabawić.

Dotarł na miejsce dosyć późno i kiedy szedł przez salę, by złożyć

swoje uszanowanie Mistrzowi Ceremonii, znalazł się nagle twarzą w
twarz z... Kim ona była? Przecież na pewno skądś ją znał!

Rowland wpatrywał się osłupiały w wysoką, szczupła kobietę o

pięknych, ciemnych włosach, które delikatnymi loczkami okalały
czarującą twarz. Jej skóra miała bardzo jasny, oliwkowy odcień, który
pokrywał się właśnie delikatnym rumieńcem, kiedy i ona patrzyła na
niego. Oczy miała ciemnobrązowe, wielkie i lśniące. Nieznajoma nosiła
elegancką, jedwabną suknię wieczorową w kolorze głębokiego fioletu,
który cudownie podkreślał jej wspaniałą kremową karnację.

Serce Rowlanda podskoczyło gwałtownie. Kto to jest?
Nieznajoma dama była poruszona równie głęboko jak on.
- Pan... pan Sandiford...
- Panna Hartfield! - Rowland poczuł, jak ogarnia go wielki gniew. - Co,

u diabła, pani tutaj robi?

4

Towarzystwo w Bath nie było tak ekskluzywne i zamknięte jak modny

62

background image

świat Londynu. Chorych i rekonwalescentów, którzy przyjeżdżali tutaj
się leczyć, łączyła prawdziwa sympatia. Nowo przybyli pacjenci szybko
odkrywali, że towarzysze ich niedoli chętnie dzielą się wszelkimi
wiadomościami na temat najlepszych lekarzy i sposobów terapii. Ta
przyjacielska atmosfera ogarniała także Pijalnię i Bawialnię. Dama,
która w londyńskim towarzystwie nie znalazłaby nigdy miejsca, była
ciepło przyjmowana w Bath, pod warunkiem, że była dość miła i dość
bogata, by pozwolić sobie na pobyt w tym mieście.

Dlatego też wiele osób wydawało spore sumy na wizyty w Bath, w

nadziei, że właśnie w ten sposób uda im się wejść do towarzystwa. Nikt
nie był w tych wysiłkach równie wytrwały jak pani Dinah Hamson,
bogata wdowa tuż po pięćdziesiątce. Towarzyszył jej syn, Joseph.

Pani Hamson była dość korpulentną osobą o ciemnych włosach, teraz

lekko już przyprószonych siwizną, ciemnych oczach i niezbyt miłym
charakterze. Była wdową po pastorze z bogatej parafii, i jako żona
pastora przywykła do tego, by traktowano ją z uległością i należnym
szacunkiem. Zaproszenie na herbatkę do pani Harrison było
prawdziwym zaszczytem, niemal królewskim rozkazem. Niestety, jej
władcze zapędy i sztywne maniery nie pozwoliły jej znaleźć swego
miejsca w nieco bardziej wyszukanym towarzystwie.

Życie w Bath było bardzo upublicznione: nowy gość przyjeżdżał do

miasta, wpisywał się do księgi wyłożonej w Pijalni, przyjmował wizytę
dwóch Mistrzów Ceremonii, a potem, jeśli był w stanie opłacić wcale
niemałą składkę za wstęp do Bawialni i różnych modnych miejsc, w
których pokazywał się „wielki świat”, wtedy dopiero zostawał
dopuszczony do towarzystwa. Co działo się potem, zależało już od
samego zainteresowanego. Pani Harrison była w towarzystwie
tolerowana, ale tylko tolerowana. Lady Mandersby i czcigodna pani
Tiverton, dwie seniorki societe Bath, kłaniały jej się uprzejmie, gdy
zdarzyło im się spotkać w przejściu, jednak pani Harrison nigdy nie
została oficjalnie przedstawiona ich znajomym i nie należała do ich
kręgu.

Joseph był krępym, młodym mężczyzną o starannie pokręconych i

wypomadowanych włosach. Był równie uparty jak jego matka, a w

63

background image

dodatku dość ograniczony. Z zawodu był prawnikiem i pracował
głównie dla pewnego kupca w Bristolu, a ponieważ świetnie znał
najdrobniejsze tajniki handlu, doskonale nadawał się do tego rodzaju
profesji. „Nikt jeszcze nie przechytrzył Josepha Hamsona”, mawiał z
upodobaniem do swoich kolegów.

On także nie mógł pogodzić się z tym, że wciąż nie należy do

towarzystwa w Bath. Rozumiał doskonale, że ożenek z kobietą z
wyższych sfer znacznie powiększyłby jego szansę na zasobną
przyszłość. Gdy jego zaloty do córki zwierzchnika zostały pogardliwie
odrzucone, przyjechał do Bath, by tutaj popróbować szczęścia.

Był częścią zewnętrznego kręgu satelitów, otaczających pannę

Parminster.

- Zobacz tylko, tutaj jest na co popatrzeć - powiedział do matki, kiedy

oboje siedzieli w sali balowej Bawialni, czekając na muzykę. Głową
wskazał na Kitty.

- Tak, a przy tym na pewno warta jest niezłą fortunkę - dodała pani

Harrison, wydymając usta. - Uważam jednak, że jej sukienka jest po
prostu nieprzyzwoita. Prawie zupełnie przezroczysta. Można niemal
bez trudu zobaczyć jej... kończyny. - Pani Harrison chciała właściwie
powiedzieć „nogi”, ale uznała, że to byłoby zbyt niedelikatne.

Joseph spojrzał na Kitty z uznaniem. Szukała męża, bez wątpienia, a

obcisła suknia jeszcze podkreślała jej wdzięki. Po ślubie naturalnie
nosiłaby coś znacznie skromniejszego. Joseph nie miał zamiaru
pozwalać, by jego żona była obiektem zalotnych spojrzeń wszystkich
mężczyzn.

W końcu doczekał się na swój taniec z Kitty i pochlebiał sobie, że

udało mu się zrobić na niej pewne wrażenie. Właśnie zamierzał
spróbować swego szczęścia po raz drugi i poprosić ją o do tańca, kiedy
dojrzał, że jego matka wykonuje jakieś dziwne, energiczne gesty.

- Cóż takiego się stało, mamo? - spytał z irytacją, kiedy stanął u jej

boku.

- Widzisz tę damę z lady Wincanton? - syknęła pani Harrison.
Joseph spojrzał; wysoka elegancka kobieta, przy tym całkiem

atrakcyjna.

64

background image

- Tak, no i co?
- Słyszałam, jak lady Wincanton mówiła do niej „Merab”!
- No i co z tego?
- Moja siostra nazywała się Merab.
- Moja droga matko, czy przywołałaś mnie tutaj tylko po to, by mi to

powiedzieć? - Joseph zaczął już oddalać się od matki.

- Joseph! Czy ty nic nie rozumiesz? Być może ona jest córką Abby!
- Abby?
- Abby, ty tępaku. Mojej zniesławionej siostry, tancerki operowej.

Mówiła, że wychodzi za jakiegoś arystokratę. Nie mogę przypomnieć
sobie jego nazwiska, jakiś Hartshom czy coś takiego. Oczywiście,
wszyscy wiedzieliśmy, o co naprawdę jej chodzi. Wyszła za mąż, na
pewno! Czy to było w ogóle możliwe?

Joseph znów spojrzał na nieznajomą kobietę. Prowadziła ożywioną

rozmowę z lady Wincanton i majorem Bendickiem. Dobrze ubrana,
pewna siebie... pieniądze. Jego myśli biegły znów tym samym, dobrze
mu znanym torem. Zmrużył oczy.

- Chcesz powiedzieć...
- Oczywiście. Jeśli rzeczywiście ona jest córką Abby, to właściwie nie

trzeba nam już niczego więcej. Spójrz tylko na nią. To jasne, że nie
brakuje jej pieniędzy. I obraca się w odpowiednim towarzystwie. - Tak
jak Abby, pomyślała ze złością. Zajęła się tylko sobą i nawet nie
pomyślała o siostrze. Przez te wszystkie lata nie dostali od niej żadnej
wiadomości.

- Ale myślałem, że ona już nie należy do rodziny - powiedział Joseph.
- Oczywiście, że wyrzekliśmy się jej, kiedy została śpiewaczką

operową. Pokazywała na scenie nogi, zresztą pewna jestem, że i
znacznie więcej też. I nigdy, ani przez chwilę, nie wierzyłam w to jej
„małżeństwo”. Jeśli jednak rzeczywiście udało jej się do tego
doprowadzić, to jej obowiązkiem było poinformować o tym swoją
siostrę. - Pani Harrison nie zastanawiała się nad dziwaczną logiką tego
rozumowania. Parsknęła tylko gniewnie i spojrzała ze złością na Merab.

- Może ona wcale nie będzie chciała nas poznać - powiedział Joseph,

udowadniając, że nie na darmo skończył studia prawnicze.

65

background image

- Nie będzie miała wyboru - warknęła jego matka. - Idź tam i dowiedz

się, kim ona jest.

Merab wpatrywała się z niedowierzaniem w Rowlanda. Na chwilę

ogarnął ją lęk. Znów była w Hartfield Hall, znów czuła na sobie
pogardliwy wzrok kuzyna, znów wstydziła się swych pocerowanych
ubrań, bladej cery, niemodnej fryzury. Po chwili strach zamienił się w
złość. Przebywała tutaj jako przyjaciółka lady Wincanton, została
zaakceptowana przez towarzystwo w Bath. Lady Mandersby, która
była tu wyrocznią w sprawach towarzyskich, chwaliła głośno jej styl.
Major Bendick najwyraźniej uważał ją za atrakcyjną kobietę. Czego
miałaby się bać?

Podniosła wyżej głowę i zmierzyła kuzyna zimnym spojrzeniem.
- Przyjechałam w odwiedziny do mojej przyjaciółki, lady Wincanton.
- W poszukiwaniu dobrej partii, jak sądzę - burknął Rowland.
Merab uniosła jedną brew i spojrzała przelotnie na Kitty, nim

odpowiedziała:

- Mogłabym to samo powiedzieć o panu, sir.
Przez chwilę Rowland nie mógł wykrztusić z siebie ani słowa.
- Jak pani śmie! - wykrztusił w końcu.
- Panie Sandiford - odparła Merab lodowatym tonem. - Nie muszę się

panu z niczego tłumaczyć. Mam takie samo prawo przebywać w Bath,
jak i pan. - Kątem oka dostrzegła, że kilka osób, w tym pani Bridges,
przygląda im się z zainteresowaniem, i dodała. - Zdaje się, że robimy z
siebie widowisko.

Rowland rozejrzał się dokoła niecierpliwie.
- Lepiej chyba będzie, jeśli się już rozstaniemy, nie sądzi pan? - Merab

dygnęła grzecznie i odeszła.

Rowland wciąż stał w miejscu, patrząc ze złością na oddalającą się

pannę Hartfield.

Amelia z rosnącą konsternacją przysłuchiwała się rozmowie swej

przyjaciółki. Dojrzała Rowlanda znacznie wcześniej, jednak nie mówiła
o tym Merab. Żywiła romantyczną nadzieję, że Rowland tylko spojrzy
na Merab i natychmiast straci dla niej głowę. Tymczasem on kłócił się z

66

background image

nią praktycznie na oczach całego towarzystwa. Nawet jeśli nie wszyscy
się im przyglądali, to z pewnością i tak dostarczyli tematu do wielu
plotek.

- Och, kochanie - westchnęła w końcu, wiedząc, że wszystko, co

powie, i tak będzie brzmiało niezręcznie. - Myślę, że przyjechał tutaj dla
Kitty Parminster.

- Pewnie tak. - Merab, jeszcze przed chwilą uradowana odwetem, jaki

wzięła na swym niedawnym oprawcy, poczuła nagle ogromne
przygnębienie. - Co mam teraz robić, Amelio?

Przyjaciółka pokręciła głową.
- Nie możesz tak całkiem się od niego odsunąć. W końcu to twój

kuzyn. I na pewno nie chcesz, żeby ktoś dowiedział się o tym
okropnym testamencie.

Merab wzdrygnęła się. Wciąż boleśnie odczuwała upokorzenie z

tamtego dnia.

- Teraz pewnie będzie starał się nie wchodzić mi w drogę -

powiedziała po chwili. - Myślę, że zwykły ukłon i kilka słów
przywitania w zupełności wystarczy.

Ach ci mężczyźni, pomyślała Amelia.

Kitty wolała nie wspominać przy swej matce chrzestnej ani słowem o

swojej zażyłej znajomości z Rowlandem Sandifordem i poleciła, by
Lavinia także pomijała ten temat milczeniem. Martwiła się jedynie, że
jej matka mogła kiedyś wymienić to nazwisko przy pani Banstead. Na
szczęście lady Parminster była dość rozważna, by nie mówić głośno o
niedorzecznych fanaberiach córki. Kitty zadziwiająco szybko
zapomniała o swoim rozczarowaniu, nie widziała jednak powodu, dla
którego Rowland nie miałby jeszcze trochę ją poadorować. Był jednym
z najprzystojniejszych mężczyzn w Bath i jego zaloty mogły tylko
dodać jej splendoru w oczach innych.

- Biedny pan Sandiford - litowała się Lavinia, która miała miękkie

serce. - Czy on nie popadnie w jakąś straszną depresję, kiedy ty
będziesz go tak traktować? On tak bardzo cię kocha, Kitty.

- Więc powinien być bogatszy - odrzekła Kitty bez cienia współczucia.

67

background image

- Ale to nie jego wina, skoro kuzyn postanowił nie zostawiać mu tych

pieniędzy!

- Oczywiście, że jego - warknęła panna Parminster. - Powinien się

przypochlebiać temu kuzynowi. Pisać do niego miłe listy, zgadzać się z
nim we wszystkim. Wiedział przecież, jak bardzo potrzebuje majątku
Hartfieldów, jeśli chciał się ze mną ożenić.

- Co się stało z tymi pieniędzmi? - spytała Lavinia, zaciekawiona.
Kitty wzruszyła ramionami.
- Pewnie poszły na jakieś cele dobroczynne. No cóż, Rowland miał już

swoją szansę. - Z zadowoleniem przyjrzała się swemu odbiciu w
lustrze. Lord Claydon przyrównał ją do ślicznej czarodziejki - i miał
rację. Tyle tylko, że lord Claydon jeszcze jej się nie oświadczył.

- Co zamierzasz zrobić?
- Będę bardzo miła dla pana Sandiforda - odrzekła Kitty słodko. - Będę

z nim tańczyć, pozwolę, żeby mnie adorował, przynosił wino i tak
dalej. I postaram się robić to zawsze, kiedy lord Claydon będzie w
pobliżu.

- A co z innymi? Z panem Hamsonem i... majorem Bendickiem? -

spytała Lavinia z wystudiowaną obojętnością.

- Interesuje cię major Bendick?
Lavinia starannie wygładziła brzeg sukienki.
- Jestem pewna, że on w ogóle o mnie nie myśli. Tańczy ze mną tylko

wtedy, kiedy nie może tańczyć z tobą.

Major Bendick to mój drugi typ - powiedziała Kitty, z satysfakcją

obserwując przygnębioną minę Lavinii. Mężczyzna z czterema
tysiącami funtów rocznego dochodu zasługiwał na poważne
traktowanie. Kitty nie zamierzała pozwolić, by Lavinia sprzątnęła go jej
sprzed nosa. - Możesz mieć pana Hamsona, jeśli chcesz.

- Dziękuję ci - odparła Lavinia beznamiętnym tonem.

Kitty zachowywała się w stosunku do Rowlanda niezwykle, boleśnie

wręcz uprzejmie, a jednocześnie wciąż mu się wymykała,
doprowadzając go tym niemal do szaleństwa. Przez cały następny
tydzień Rowland wytrwale ją adorował. Kitty nigdy nie podarowała

68

background image

mu więcej niż dwóch tańców jednego wieczora, jednak czułe
spojrzenia, jakie bezustannie rzucała w jego kierunku, zdawały się
obiecywać znacznie więcej. Kiedy w końcu Rowland spotkał ją za
zasłoną liści wielkich palm i pocałował delikatnie, gwałtownie
zareagowała.

- Co ty wyprawiasz?
- Ale Kitty...
- Nie mów do mnie „Kitty”!
- Więc panno Parminster...
- To już lepiej. - Kitty uśmiechnęła się uroczo i podała mu dłoń.
Rowland pocałował czubki jej palców.
- Kitty, posłuchaj...
- Ja mówiłam poważnie, panie Sandiford. Nie ma pan prawa zwracać

się do mnie po imieniu. To nie wypada. Co by ludzie powiedzieli?

- Więc tak szybko mnie już zapomniałaś? - spytał Rowland gorzko.
Kitty zrozumiała, że jej towarzysz potrzebuje jednak kilku słów

zachęty.

- Nie zapomniałam - powiedziała miękko, spoglądając na niego ze

smutkiem swymi błękitnymi oczyma. - Ale jeśli będziemy za bardzo się
spoufalać, pani Banstead napisze o tym do mamy i taty, a oni przyjadą
tutaj i zabiorą mnie do domu. A tego nie mogłabym znieść. - Kitty
pomyślała o nadziejach, jakie wiązała z wicehrabią Claydonem.

- Ja też nie mogłem znieść tego, że nie pozwalano mi rozmawiać z tobą

w domu - powiedział Rowland cicho.

Kitty uśmiechnęła się słodko.
- Rozumiesz więc, że musimy przestrzegać etykiety. - Rozejrzała się

dokoła. Jej matka chrzestna i Lavinia stały po drugiej stronie sali. Lord
Claydon prawdopodobnie gdzieś wyszedł. Kitty wsunęła się ponownie
za palmy.

- No dobrze - powiedziała. - Jeden pocałunek.
Pozwoliła, by na kilka sekund przywarł do jej ust, a potem odsunęła

się od niego.

- Drogi panie Sandiford - powiedziała z uśmiechem. - Przypuszczam,

że zechce pan poczęstować mnie kieliszkiem ratafii.

69

background image

Zawiedziony, lecz zarazem zupełnie oszołomiony, Rowland pozwolił

zaprowadzić się do sali jadalnej.

Następnego dnia po nieoczekiwanym spotkaniu Merab i Rowlanda

pogoda była wyjątkowo nieprzyjemna. Obie damy postanowiły nigdzie
nie wychodzić i siedziały wygodnie w pokoju Amelii, rozmawiając o
Kitty Parminster.

- Nie mogę zrozumieć, co mężczyźni w niej widzą - mówiła Amelia ze

złością. Wciąż czuła się wytrącona z równowagi, nie tylko z powodu
niezbyt miłego spotkania Merab z kuzynem, ale także dlatego, że
Rowland wciąż nadskakiwał Kitty.

- Jest bardzo ładna - podsunęła Merab, która postanowiła być

wielkoduszna.

- Jak lalka!
- Mężczyźni lubią lalki. Spójrz tylko na majora Bendicka.
- Nonsens, Merab. Przecież wczoraj wieczorem major wychwalał twoją

inteligencję.

- On będzie ją z chęcią wychwalał - odparła Merab. - Dopóki nie będę

jej za bardzo okazywać. Major Bendick uważa, że kobieta jest
inteligentna tylko wtedy, kiedy we wszystkim się z nim zgadza.

- Myślałam, że go trochę lubisz - zdziwiła się Amelia.
Merab obrzuciła ją sceptycznym spojrzeniem. Doskonale zdawała

sobie sprawę z tego, że Amelia uważa majora za doskonałego
kandydata na męża.

- Oczywiście, że go lubię - odrzekła chłodno. - Jest miłym, dobrze

wychowanym mężczyzną, dlaczego miałabym go nie lubić? Poza tym,
ma do mnie słabość. Na pewno zgodzisz się, ze mną, że to także
świadczy o wysokim stopniu inteligencji.

- Jesteś niemożliwa - powiedziała Amelia, kręcąc głową z

rozbawieniem.

W tym momencie w drzwiach pojawił się lokaj - przyniósł na tacy

dwie karty wizytowe i podał je Merab. Podniosła je powoli. Któż to
składał jej wizytę? „Pani Eli Harrison” głosił napis na jednej i „J.
Harrison” na drugiej. Odwróciła obie karty na drugą stronę. Na jednej z

70

background image

nich dopisano ołówkiem dwa słowa: „Z domu Cooper”. Merab
pobladła.

- Co się stało? - Amelia przestała wyszywać ubranko młodszego syna.
Merab podała jej karty.
- Cooper to panieńskie nazwisko mojej matki. - Gestem nakazała

Amelii, by obejrzała karty z drugiej strony.

- Gdzie ich zostawiłeś, Gregg? - spytała Amelia.
- W żółtym salonie, proszę pani - odparł lokaj. - Sir Thomas jest w

bibliotece i zapewne nie życzy sobie, by mu przeszkadzano.

- Będę musiała spotkać się z nimi - powiedziała Merab, nieco

przestraszona. Myślała teraz niezwykle szybko. To była bez wątpienia
jej ciotka Dinah, a z tego, co mówiła jej mama, wynikało, że była to
złośliwa, zazdrosna kobieta, z którą Abigail miała niewiele wspólnego.

- Powiedz pani Harrison i jej synowi, że zaraz do nich zejdziemy -

poleciła Amelia. - I poczęstuj ich czymś.

- Tak jest, proszę pani. - Drzwi zamknęły się za lokajem bezgłośnie.
- Nie podoba mi się to - powiedziała Merab. - Dlaczego nagle chce

mnie poznać? Wyrzekła się mojej matki, kiedy ta zajęła się śpiewem.
Nigdy nie odpowiedziała na list, w którym mama zawiadamiała ją o
ślubie z tatą. Czego oni mogą ode mnie chcieć?

- A dlaczego mieliby chcieć czegoś więcej niż po prostu cię poznać?
- Mama zawsze mówiła mi, że Dinah to okropna egoistka, w dodatku

uparta jak osioł.

- Merab - zaczęła Amelia łagodnie. - To musiało być jakieś trzydzieści

lat temu. Przecież wszystko mogło się zmienić. Chodźmy na dół i
przekonajmy się. Chyba że wolisz spotkać się z nimi sama?

Merab energicznie potrząsnęła głową.
Pani Harrison ubrała się na to spotkanie dość ostrożnie, gdyż nie

wiedziała, jakie są oczekiwania jej siostrzenicy. Bardzo chciała uzyskać
wreszcie wstęp do towarzystwa, w jakim obracała się Merab, i dlatego
postawiła przede wszystkim na dyskrecję i powściągliwość. Z drugiej
strony nie uważała wcale, że powinna okazywać córce Abigail - która
była tylko owocem mezaliansu pomiędzy tancerką operową (by nie
powiedzieć gorzej) i nieudacznikiem Jonathanem Hartfieldem - jakieś

71

background image

specjalne względy. Chciała także podkreślić wyraźnie swoją wartość.
Znajdowała się więc w dosyć trudnej i złożonej sytuacji. Chciała
wszelkich korzyści, jakie mogła jej dać znajomość z Merab, z drugiej zaś
strony nie zamierzała jej za nic dziękować.

Po długich namysłach włożyła więc czarny wełniany kostium, obszyty

foczym futrem, z bardzo skromnym dekoltem. Na głowie miała turban,
znany jako pruski hełm, który jeszcze bardziej podkreślał surowy
wizerunek. Całości dopełniał parasol.

Joseph także starannie dobierał swą garderobę. Włożył spodnie z

cielęcej skóry, buty z cholewami i dwurzędowy surdut, a do tego fular,
który po wielu nieudanych próbach udało mu się związać na sposób
amerykański, które to wiązanie, w jego mniemaniu, dodawało mu
pewnej nieuchwytnej aury nowoczesności. Obserwował Merab
uważnie i w pełni aprobował to, co widział. Przemknęła mu nawet
przez głowę myśl, że choć wolałby za żonę Kitty Parminster, jego nowa
kuzynka także byłaby całkiem odpowiednią towarzyszką dla młodego
prawnika pnącego się po szczeblach kariery. Znała odpowiednich
ludzi, odznaczała się pewną dyskretną elegancją, a jej posag z pew-
nością przydałby się młodemu człowiekowi takiemu jak on i pomógłby
mu zdobyć odpowiednią pozycję w świecie.

Gdy tylko pani Harrison ujrzała Merab, od razu zrozumiała, jak

bardzo jej nie lubi. Jej siostrzenica była wyższa od swej matki, ale miała
te same oczy, które mogły podbić serce każdego mężczyzny. Poruszała
się także bardzo podobnie. Joseph mógł sobie nazywać to „elegancją”,
ale pani Harrison i tak dobrze wiedziała, że Merab chce po prostu
okazać w ten sposób swoją wyższość, dokładnie tak samo, jak robiła to
jej matka. Gdy Merab dopytywała się uprzejmie, gdzie pani Harrison
zatrzymała się po przyjeździe do Bath, ta uznała to za bezczelną
impertynencję. Uważała też, że Merab udaje tylko przyjaciółkę lady
Wincanton, by się jej przypochlebić.

- A czy ty zamierzasz jeszcze długo pozostać w Bath? - spytała

niegrzecznie pani Harrison.

- Niezbyt długo, proszę pani. Muszę szukać posady nauczycielki.
- Nauczycielki! - powtórzył Joseph z przerażeniem.

72

background image

- Tak, niestety - przytaknęła Merab. Jej kuzyn był młodym mężczyzną

o grubych rysach twarzy; nosił się dość elegancko. Merab pomyślała, że
jeśli przyszedł tutaj wraz ze swoją okropną matką, by wyciągnąć z niej
jakieś pieniądze, to powinna jak najszybciej pozbawić go wszelkich
złudzeń. - Dziadek nie zostawił mi żadnych pieniędzy. Sama muszę
zarabiać na życie.

Pani Harrison spojrzała na poranną suknię Merab z delikatnej szarej

wełny i doszła do wniosku, że jej siostrzenica mija się z prawdą.

- Jestem pewna, że lady Wincanton nie pozwoli na to - powiedziała

głośno.

- Wolę być niezależna.
- Ale dopóki jest pani tutaj, zagląda pani czasem do Bawialni, prawda?

- wtrącił się Joseph, który tak jak i jego matka nie wierzył w ubóstwo
Merab i czuł, że kolejna szansa wymyka mu się z rąk. - Mam nadzieję,
że mogę liczyć na jeden lub dwa tańce, droga kuzynko?

- Niestety, nie tańczę, panie Harrison. Wciąż jestem w żałobie po

moim dziadku.

Pani Harrison nie mogła już znieść tego ani chwili dłużej.
- Ho, ho! - parsknęła. - Pomyślałby kto. Nie bądź taka zarozumiała,

moja panno. Twoja matka była taka sama, udawała wielką damę.
Myślisz, że jesteś taka wspaniała i ważna, że nie możesz nawet
zatańczyć z własnym kuzynem? Pozwól sobie powiedzieć, że...

- Mamo! - Joseph podniósł głos o pół tonu.
Pani Harrison przerwała w pół zdania.
- Może lepiej puścić w niepamięć urazy z przeszłości - powiedziała z

wysiłkiem. - Choć źle się dzieje na świecie, kiedy siostrzenica uważa, że
wolno jej pogardzać własnymi krewnymi.

Merab spojrzała bezradnie na Amelię, która odwróciła głowę i

wpatrywała się obojętnie w krajobraz za oknem.

- Wcale nie chcę się wywyższać, proszę pani - powiedziała cicho. - Nie

chcę też odrzucać swoich krewnych. Ale mój dziadek, z którym
mieszkałam przez ostatnie osiem lat, umarł zaledwie dwa miesiące
temu i gdybym już teraz brała udział w tańcach, uznano by to za
wysoce niestosowne.

73

background image

- Osiem lat! I ty chcesz mi powiedzieć, że zostawił cię bez środków do

życia? Wiem dobrze, że miał całkiem niezły mająteczek, którego
niejeden by mu pozazdrościł! - Pani Harrison nie omieszkała przed tą
wizytą dowiedzieć się czegoś więcej o rodzime Hartfieldów z Kroniki
rodów szlacheckich Zjednoczonego Królestwa.

- Mamo! - powtórzył błagalnym tonem Joseph. - Przecież to nie twój

interes.

- Nonsens, Josephie. Czyż nie jestem jej ciotką? A jej matka była

dokładnie taka sama, nigdy nie odpowiedziała ci wprost na żadne
pytanie.

Nic dziwnego, pomyślała Merab. Nikt nie chciałby mówić za wiele

przy takiej wścibskiej osobie.

- Mój dziadek był ekscentrykiem - powiedziała w końcu. - Wolał

przeznaczyć swoje pieniądze na cele dobroczynne. - Zamilkła na
moment i dodała z leciutką ironią. - Zdaje się, że jego opinia o mnie i
mojej matce była bardzo podobna do tej, jaką pani zdążyła już wyrazić.

- Bardzo przepraszam za zachowanie mojej mamy - wtrącił Joseph z

desperacją. - To spotkanie wytrąciło ją z równowagi.

Pani Harrison podniosła się ze swego miejsca.
- Będziemy musiały się już pożegnać, siostrzenico Merab -

oświadczyła. - Widzę, że uczucia rodzinne niewiele dla pani znaczą.
Ale jako chrześcijanka wciąż wyciągam do pani rękę na znak
pojednania. Josephie, wstań, musimy już iść.

Merab i Amelia także wstały ze swych foteli i czekały uprzejmie przy

drzwiach, aż powóz gości zniknie im z oczu.

- Co za okropna kobieta! - wykrzyknęła Merab. - Najdroższa •Amelio,

mam tylko nadzieje, że nie wyprzesz się mnie teraz.

Amelia pocałowała ją w policzek.
- Wszyscy mamy jakichś okropnych krewnych - powiedziała.

Powinnaś zobaczyć moją kuzynkę, Caroline. Odrażająca kobieta.
Spędza całe życie na hulankach; pijaństwo, hazard, tuziny kochanków.
Zawsze żyje na skraju bankructwa. Nie mów mi nawet o krewnych.

- Ona przynajmniej nie mieszka w Bath! - Merab uśmiechnęła się z

wysiłkiem, wciąż zdenerwowana. - Czy naprawdę byłam taka

74

background image

niegrzeczna?

- Oczywiście, że nie. Byłaś bardzo uprzejma. Jeśli ona nie wierzy w to

co mówisz, to już nie twoja wina.

- Nie powinnam była kupować tych nowych ubrań. Mogą

wprowadzić kogoś w błąd.

- Nonsens. Twoja ciotka, o ile się nie mylę, ma spore ambicje

towarzyskie. Po prostu nie może pogodzić się zmyślą, że tym razem nic
z tego nie wyszło - stanowczo oznajmiła Amelia.

Choć Amelia udawała pewną siebie, w rzeczywistości była bardzo

zmartwiona. Obawiała się między innymi opinii swego męża. Choć
pani Harrison i jej syn nie byli prostakami, z pewnością nie należeli też
do osób, jakie powinny znajdować się w towarzystwie Merab. Na
pewno nie znaleźliby uznania w oczach towarzystwa. Major Bendick
wyraził już pewne zainteresowanie Merab i Amelia obawiała się, że w
tym momencie krewni pokroju pani Harrison mogła przyjaciółce
bardzo zaszkodzić.

Czy rozsądny człowiek, za jakiego zawsze uważała majora Bendicka,

chciałby mieć cokolwiek wspólnego z tego rodzaju kobietą? Nawet jeśli
w tej chwili pani Harrison uwierzyła Merab i straciła dla niej
zainteresowanie, z pewnością chciałaby odnowić tę znajomość, gdyby
jej siostrzenica została żoną majora!

Sir Thomas, gdy jego żona odważyła się porozmawiać z nim na ten

temat, także wyrażał swoje obawy.

- Na pewno znacznie zmniejszyli jej szansę - oświadczył z pewnością. -

Widziałem tę kobietę. Przeklęta, namolna metodystka. Znam
podobnych ludzi.

- Rzeczywiście jest aż tak źle? - przeraziła się Amelia. - Nie próbowała

mnie nawracać ani nie namawiała do modlitwy.

- Hm. Ale na pewno ma bardzo surowe poglądy na temat teatru,

hazardu i Bóg wie czego jeszcze. Dla panny Hartfield byłoby najlepiej,
gdyby ci dwoje wynieśli się z powrotem do Bristolu, nim w Bath
rozniesie się wieść o ich pokrewieństwie.

Amelia westchnęła.
- Obawiam się, że pan Harrison należy do kręgu adoratorów Kitty

75

background image

Parminster. Wątpię, czy zechcą wyjechać już teraz.

- W takim razie dobrze byłoby dla panny Hartfield, gdyby zajął się nią

ktoś inny - powiedział w końcu sir Thomas. Wciąż uważał, że jego żona
była zbyt optymistycznie nastawiona do planów wydania przyjaciółki
za mąż, jednak nie mógł spokojnie patrzeć na jej przygnębioną minę.
Nie pozwoli co prawda, by kontaktowała się z tymi Harrisonami,
jednak dopóki panna Hartfield zdoła trzymać się od nich z daleka, nie
będzie interweniował.

Jakby w odpowiedzi na modlitwy Amelii, następnego dnia

Wincantonowie i panna Hartfield otrzymali zaproszenie na przyjęcie
wydawane przez Bridgesów przy okazji zbliżającego się koncertu w
Bawialni.

- Zechcesz tam pójść, Merab? - spytała Amelia.
- Bardzo chętnie. - Merab lubiła panią Bridges.
Przed koncertem goście zaproszeni zostali na herbatę. Pani Bridges

zaplanowała poczęstunek na wpół do siódmej, zaś koncert rozpoczynał
się godzinę później.

Merab ubrała się na tę okazję bardzo starannie. Miała na sobie jedną z

dwóch nowych sukien wieczorowych z szarego jedwabiu i delikatny
szal z czarnej koronki, którym Amelia przyozdobiła jej ramiona. We
włosy wpięła hebanowy grzebień, a w dłoni trzymała czarny wachlarz.
Jej skóra zawsze była troszeczkę za blada, jednak czarny szal zdawał się
zacierać to wrażenie, co Amelia odnotowała z satysfakcją.

Jednak zaraz przy wejściu do Bawialni oczekiwał Merab spory szok.

Obok pani Bridges, która witała wszystkich przybywających gości, stał
nie kto inny jak Rowland Sandiford!

- Panie Sandiford - zachłysnęła się Merab, mocniej przyciskając do

siebie szal. - Skąd pan się tu wziął?

Rowland uniósł lekko brwi.
- Dlaczego miałoby mnie tu nie być? - spytał zimno. - Pani Bridges jest

moją matką?!

- Pana matką?
- Więc stąd się znamy - powiedziała Amelia, podchodząc bliżej i

podając dłoń pani Bridges. - Byłam pewna, że gdzieś już panią

76

background image

widziałam, ale nazwisko wydawało mi się obce. Proszę mi wybaczyć.

Pani Bridges uśmiechnęła się ciepło, wybaczając Amelii to nagłe

wtargnięcie. Domyślała się, że przede wszystkim miało ono wybawić
Merab z opresji.

- Wyszłam za pana Bridgesa dopiero w listopadzie - odpowiedziała. -

Przypuszczam, że spotkałyśmy się jeszcze nim pani Tiverton
przedstawiła nas sobie, ale to było tylko jakieś skromne przyjęcie wiele
lat temu.

- Oczywiście - zgodziła się Amelia. - Teraz już sobie przypominam.
Pani Bridges zwróciła się z uśmiechem do osłupiałej Merab. Rowland

zdążył się już oddalić, więc powiedziała:

- Mój syn potrafi być czasem nieznośny, panno Hartfield. Mam

nadzieję, że jego obecność nie zepsuje pani wieczoru.

- Nie, nie! - Czyżby pani Bridges wiedziała o wszystkim? - w głowie

Merab kłębiły się setki myśli.

- Liczę też na to, że będziemy mogły poznać się trochę lepiej. - Pani

Bridges zauważyła, że Merab wciąż jest nieco oszołomiona, uścisnęła
więc jej dłoń i pozwoliła odejść.

- Panie Bridges - zawołała do swego męża. - Jestem pewna, że panna

Hartfield chętnie się czegoś napije.

W pierwszej chwili Rowland chciał oskarżyć Merab, że celowo

zaznajomiła się z jego matką, żeby... No właśnie, żeby co? Zastawić na
niego pułapkę? Na szczęście tym razem dobry anioł stróż powstrzymał
nierozważne słowa, które cisnęły mu się na usta.

Wiedział doskonale, że Merab właściwie nie ma ani pensa, zauważył

jednak z pewnym zakłopotaniem, że wielu mężczyzn w Bath uważało
ją za całkiem interesująca partię, godną ich zabiegów. To spostrzeżenie
wytrąciło go zupełnie z równowagi. Kto by pomyślał, że ta koścista
kobieta potrafi tak bardzo się przeobrazić?

Nagle zorientował się, że stoi w pobliżu miejsca, w którym Merab

toczy właśnie dyskusję z panem Bridges.

- Czasami śpiewam wieczorami - mówiła panna Hartfield. - Sir

Thomas bardzo lubi stare piosenki, takie jak Pewnego ranka i temu
podobne. Państwo Wincanton mają cudowny fortepian. Co za ton!

77

background image

Merab śpiewa, pomyślał z rozbawieniem Rowland. Niech Bóg broni!

Kitty to zupełnie co innego. Kitty miała słodki głosik i potrafiła
cudownie nim operować. Ale ona odebrała solidne wykształcenie.
Wolał nie myśleć o tym, jak brzmi śpiew jego kuzynki.

- Tak bardzo cieszę się na ten koncert - kontynuowała Merab. - Już od

tak dawna nie słuchałam muzyki w dobrym wykonaniu.

- Jaki jest pani ulubiony kompozytor, kuzynko? - spytał nagle

Rowland, zaskakując sam siebie.

Merab odwróciła się powoli.
- Mozart, bez wątpienia. - Rowland jak zawsze mówił lekko kpiącym

cynicznym tonem, jednak Merab zauważyła, że tym razem nazwał ją
„kuzynką”. - Uważam, że muzyka Mozarta zawiera w sobie wszystko.
Kiedy byłam mała, mama śpiewała mi przed snem Se wuol ballare,
signior contino
, i od tego czasu już na zawsze pokochałam Mozarta.

Rowland zauważył z konsternacją, że Merab mówiła z całkiem

dobrym włoskim akcentem.

- Musiała pani mieć niezwykłe dzieciństwo, kołysana do snu muzyką

Mozarta. Większość dzieci słucha piosenki o dwóch kotkach.

Merab uśmiechnęła się lekko.
- Och, ja też jej słuchałam. Tyle że po prostu wolałam Mozarta.
Rowland nie wiedział, co ma na to odpowiedzieć. Nagle w jego głowie

pojawiły się setki pytań. Jak wyglądało dzieciństwo tej kobiety? Co się z
nią działo, nim przyjechała do Hartfield Hall? I nagle, zupełnie
niespodziewanie, zadał sobie pytanie najważniejsze: dlaczego kuzyn
Julian zachowywał się z taką wrogością w stosunku do swej wnuczki?

Merab odstawiła kieliszek i spojrzała na niego niepewnie.
- To bardzo miło ze strony pańskiej matki, że zechciała mnie tutaj

zaprosić - powiedziała z lekkim wahaniem. - Nie zdawałam sobie
sprawy, że wie o mnie wszystko.

Chciała przez to powiedzieć tylko tyle, że docenia wielkoduszność

pani Bridges, która zaprosiła ją tutaj, choć w pewnym sensie pozbawiła
ona jej syna sporej fortuny.

Rowland jednak zrozumiał to całkiem opacznie.
- Chce pani powiedzieć, że moja matka celowo spotkała nas ze sobą? -

78

background image

spytał gniewnie. - Zapewne zastanawia się Pani teraz, czy aby nie za
szybko wyrzekła się majątku Hartfieldów.

Merab zbladła jak ściana. Czy jej kuzyn chciał w ten sposób

zasugerować, że ona celowo sprokurowała to spotkanie, by nakłonić go
do małżeństwa? Przez moment była tak wściekła, że miała ochotę
sięgnąć powtórnie po kieliszek i chlusnąć jego zawartością prosto w
twarz Rowlanda, Na szczęście zdrowy rozsądek zwyciężył.

- Jeśli rzeczywiście tak pan myśli, to chyba powinien był pan ostrzec

swoją matkę przede mną, prawda? Kto wie, może pomyślała, że jednak
nie ja byłam winna takiej treści testamentu i chciała po prostu poznać
mnie jako zwykłego człowieka? - Uśmiechnęła się chłodno i dodała. -
Nie mogę zrozumieć, dlaczego uważa się pan za tak niezwykle
atrakcyjną partię. Przepraszam, widzę, że przybył właśnie major
Bendick. - Z tymi słowy Merab oddaliła się od swego kuzyna.

Koncert zagrany był cudownie, jednak Merab nie mogła się skupić na

muzyce. Jak on śmiał? Czy naprawdę przypuszczał, że ona
kiedykolwiek zgodziłaby się przyjąć jego oświadczyny? Musiałaby
chyba być szalona, by zgodzić się na coś podobnego. Przez osiem lat
spędzonych pod jednym dachem ze swym dziadkiem Merab
zrozumiała, że nigdy więcej nie chce być już pomiatana i pogardzana
przez innego człowieka. Nauczanie w szkole dla panienek na pewno
było ciężką pracą, jednak dawało poczucie niezależności, a przy tym
zawsze można było liczyć na szacunek i sympatię uczennic. Lepiej
prowadzić spokojne życie ubogiej nauczycielki, niż być bezustannie
poniżaną przez jakiegoś aroganta.

Jednak przypuszczenia Rowlanda nie były wcale takie dalekie od

rzeczywistości, jak to wyobrażała sobie Merab. Jego matka tego samego
wieczora w rozmowie z mężem dała wyraz swej rosnącej irytacji.

- Czasami zupełnie nie rozumiem Rowlanda. Uważam, że panna

Hartfield jest naprawdę cudowna. Inteligentna, atrakcyjna, o
wspaniałych manierach, czegóż więcej on chce?

- Może Kitty Parminster - powiedział jej mąż, wyjmując spinki z

rękawów koszuli i kładąc je ostrożnie na kominku.

- Kitty Parminster! - Parsknęła jego żona pogardliwie. - Przecież ona

79

background image

zanudziłaby go na śmierć po kilku miesiącach.

Pan Bridges rozumiał, dlaczego jego pasierb stracił głowę dla Kitty; te

cudowne dołeczki w policzkach, czarujące spojrzenia, jakie rzucała
mężczyznom spod rzęs. Był jednak rozsądnym mężczyzną i nie
powiedział ani słowa.

Lord Claydon wziął głęboki oddech i zapukał do drzwi domu pani

Banstead. Ubrany był w sposób odpowiedni na tak niecodzienną
okazję. Jego włosy były elegancko wypomadowane, lokaj przez cały
ranek dobierał mu odpowiedni krawat, a nowy płaszcz dopiero co
przyniesiono od krawca.

Wewnątrz domu Kitty ubierała się w pośpiechu. Służąca już trzy razy

układała jej włosy, a Lavinia, która siedziała na łóżku i zapewniała swą
przyjaciółkę, że wygląda naprawdę przepięknie, próbowała stłumić w
sobie uczucie zazdrości. Poprzedniego wieczora lord Claydon spytał,
czy może tego ranka złożyć Kitty wizytę w bardzo ważnej sprawie. Ani
Kitty, ani Lavinia, ani też pani Banstead nie miały wątpliwości co do
jego zamiarów. Zaledwie dwa dni wcześniej pani Banstead napisała do
lady Parminster list, w którym donosiła jej z radością, że lord Claydon
obdarza Kitty coraz większym zainteresowaniem.

Wreszcie Kitty była zadowolona ze swego wyglądu. Służąca mogła

odejść.

- Czy on bardzo cię kocha? - spytała Lavinia żałośnie..
- Och tak. - Kitty uśmiechnęła się z satysfakcją do własnego odbicia. -

Szaleje za mną. A ja nie pozwoliłam mu nawet potrzymać się za rękę.

- Biedny pan Sandiford będzie zdruzgotany.
- I bardzo dobrze! - odrzekła Kitty, wyraźnie zadowolona.

Rowland nie dowiedział się o zaręczynach jeszcze przez cały następny

tydzień. Lord Claydon natychmiast wyjechał do Wiltshire, by uzyskać
zgodę sir Johna, i wówczas dopiero ojciec Kitty wysłał wiadomość do
„The Morning Post” i „The Times”. Rowland nie trudził się zbyt
dokładnym przeglądaniem gazet, a ponieważ poprzedniego wieczora
Kitty była dlań wyjątkowo przychylna i nawet pozwoliła sobie ukraść

80

background image

całusa, nie podejrzewał, co się święci.

Dopiero gdy spotkał swoją matkę w Pijalni, dowiedział się o

wszystkim.

- Tak mi przykro, mój drogi - powiedziała. - Wiem, że to musi być dla

ciebie prawdziwy cios.

- Jaki cios? - spytał Rowland, spojrzeniem szukając w tłumie Kitty.

Kiedy jednak odwrócił się i zobaczył jej twarz, natychmiast domyślił się
wszystkiego.

5

Sir Thomas i lady Wincanton pili właśnie poranną kawę, kiedy sir

Thomas wydał z siebie okrzyk zdumienia i podał swej żonie gazetę.

- Tu! - wskazał palcem właściwe miejsce.
Amelia odłożyła filiżankę i spojrzała na gazetę.
„Lucius, wicehrabia Claydon i panna Catherine Mary Parminster

ogłosili oficjalnie swe zaręczyny...”

- Pomyślałem, że cię to zainteresuje - zauważył sir Thomas.
Amelia jeszcze raz przeczytała wiadomość i uśmiechnęła się z

zadowoleniem.

- Bo rzeczywiście mnie interesuje, i to bardzo. W takim razie, tę

przeszkodę ma już za sobą.

- Chyba nie myślisz ciągle o tym, żeby wyswatać Sandiforda i pannę

Hartfield? Przecież oni kłócą się przy każdej okazji.

- Ano właśnie! Więc nie są sobie obojętni - wyjaśniła Amelia, nieco

poirytowana tą męską krótkowzrocznością swego małżonka.

Sir Thomas roześmiał się głośno.
- Jesteś niemożliwa, moja droga. Zapewniam cię, że w mojej opinii

byłoby to na pewno wspaniałe rozwiązanie, dzięki któremu pieniądze i
majątek Hartfieldów wróciłyby do rodziny. Tyle tylko, że nie bardzo
chce mi się wierzyć, by do tego doszło.

Ta sama wiadomość poruszyła także Merab, lecz w nieco inny sposób.

Choć dotąd zamieniła z Kitty ledwie dwa słowa, od razu poczuła do
niej ogromną niechęć. Jak dalece było to związane ze stosunkiem
Rowlanda do tej młodej damy, Merab nie potrafiła określić, jednak o ile
większość ludzi była oczarowana jej urodą, radosnym szczebiotem i

81

background image

aurą młodości, o tyle ona odczuwała przemożną chęć, by uderzyć ją w
twarz i potrząsnąć nią tak mocno, by usłyszeć szczękanie jej zębów.

W pierwszej chwili ucieszyła się, choć nie wiedziała dlaczego. Potem

pojawiła się ponura satysfakcja. Merab pomyślała, że Rowland wreszcie
zrozumie, że obdarzył uczuciem próżną egoistkę i kokietkę.

Była zupełnie nieprzygotowana na to, co stało się potem.
Padał deszcz. Po ciężkim marcowym niebie pędziły gnane wiatrem

chmury. Krople deszczu monotonnie bębniły w szyby. Merab czytała
właśnie Moll Flanders, książkę, której z pewnością nie powinna nawet
dotknąć. Była tak pochłonięta pikantnymi przygodami tytułowej
bohaterki, że nie usłyszała pukania do frontowych drzwi, i gdy kilka
chwil później Gregg wszedł do pokoju, podskoczyła z przerażenia.

- To pan Sandiford, panno Hartfield - oświadczył. - Prosi, by zechciała

pani poświęcić mu kilka minut.

- Pan... pan Sandiford? - Merab upuściła książkę i wpatrywała się w

niego, osłupiała ze zdumienia. Cieńmy rumieniec wypełzał powoli na
jej policzki.

Aha, pomyślał Gregg.
Merab próbowała pozbierać myśli. Po cóż on chciał się z nią zobaczyć?

To musiało mieć coś wspólnego z Hartfield. Może zdarzył się tam jakiś
pożar? Albo odnaleziono inny, sporządzony później testament?

- Wprowadź tu pana Sandiforda, Gregg - powiedziała w końcu. Gdy

tylko lokaj zniknął za drzwiami, Merab wepchnęła książkę pod
poduszkę i podbiegła do lustra, by poprawić włosy. Kiedy chwilę
później Rowland wszedł do pokoju, Merab siedziała z ręką opartą na
poręczy fotela, w wystudiowanej pozie, którą można by postawić za
wzór każdej dobrze wychowanej damie.

- Kuzynko Merab...
Merab uniosła lekko brwi i poczuła, że ogarnia ją lekka panika.

„Kuzynko Merab”? Dlaczego tak otwarcie przyznawał się do
wiążącego ich pokrewieństwa, choć w zeszłym tygodniu na przyjęciu u
pani Bridges nie chciał mieć z nianie wspólnego?

- Sir. - Potrafiła się zdobyć tylko na tyle. - Proszę usiąść..
Rowland zignorował jej zaproszenie i zaczął chodzić nerwowo po

82

background image

pokoju. Merab obserwowała go z rosnącym zdumieniem.

- Przypuszczam, że wie pani, dlaczego tutaj przyszedłem? -

powiedział wreszcie nienaturalnie chrapliwym głosem.

- Ja? Nie. - Głos Merab drżał. - Może otrzymał pan jakieś wieści z

Hartfield?

- Wieści z Hartfield? - powtórzył Rowland, zaskoczony.
- Myślałam... myślałam, że to mogłoby wyjaśnić, dlaczego pan tutaj

przyszedł.

Rowland odwrócił się do niej.
- Pani doskonale wie, po co tu przyszedłem.
- Nie, nie mam pojęcia.
- Przestańmy owijać rzeczy w bawełnę, panno Hartfield. Wie pani, że

panna Parminster zaręczyła się z lordem Claydonem?

Merab skinęła głową.
- Przykro mi z powodu rozczarowania, jakie musiał pan przeżyć.
Rowland zbył to oświadczenie machnięciem ręki.
- Dla pani jest to jednak bardzo pomyślna wiadomość - powiedział.
- Dla mnie?
- Proszę porzucić już tę pozę, kuzynko - odrzekł Rowland zimno. - Nie

pasuje do pani. Teraz już nic nie stoi na przeszkodzie naszemu
małżeństwu. Dopóki Kitty była wolna, żyłem nadzieją, że... ale teraz to
już skończone. Podejrzewam, że kiedy już się pobierzemy, zechce pani
wrócić do Hartfield Hall i nie mam nic przeciwko temu. Oddam pani
jedną trzecią majątku, uważam, że to uczciwa propozycja. Reszta i tak
wystarczy mi na pokrycie kosztów kandydowania do parlamentu. -
Odwrócił się i spojrzał na Merab, która wcale nie reagowała tak, jak
sobie wcześniej wyobrażał.

- No już - żachnął się zniecierpliwiony. - Postawiła pani na swoim.

Mogę panią nawet przeprosić za to, jak się zachowałem po odczytaniu
testamentu. Przyznaję, że byłem nieco popędliwy.

- To znaczy, że nie posądza pan mnie już o to, że namówiłam dziadka

do napisania takiego właśnie testamentu, żeby zdobyć męża? - Głos
Merab był niebezpiecznie cichy.

- Byłem zdenerwowany - odparł krótko Rowland. Wciąż czuł

83

background image

zakłopotanie, gdy myślał o tamtym dniu, dlatego też wolał nie
pamiętać zbyt wiele. - A teraz wygląda pani zupełnie inaczej. Całkiem
przystojnie.

- Dziękuję.
- Oczywiście, ma pani dwadzieścia sześć lat i wciąż pozostaje panną.

Przynajmniej pozostałaby nią pani, gdyby nie miała wyjść za mnie. Ale
jest pani o wiele bardziej, hm... atrakcyjna, niż przypuszczałem. I teraz
nie mam już nic przeciwko temu związkowi.

- Ale ja mam!
- Oczywiście, będziemy musieli zrobić to po cichu... Co pani

powiedziała?

Merab podniosła się z fotela i stanęła twarzą w twarz ze swoim

kuzynem.

- Panie Sandiford, postawmy sprawę jasno, by nie było żadnych

wątpliwości. Nie zamierzam wyjść za pana nigdy, pod żadnym
pozorem.

Rowland roześmiał się krótko.
- Och, daj spokój...
- To, co chce mi pan zaoferować, jest dla mnie obrazą. Chce pan tych

pieniędzy i uważa pan, że jestem jednak dosyć przystojna, więc usiłuje
pan przekupić mnie jedną trzecią majątku, żeby za resztę realizować
swoje polityczne ambicje.

- Nie rozumiem, co w tym jest obraźliwego. - Rowland podjął

przerwany marsz po salonie. Czuł, że coś jest nie w porządku, doszedł
jednak do wniosku, że to wina Merab. - Jak każda kobieta - powiedział
w końcu. - Nielogiczna, emocjonalna. Na miłość boską, oferuję pani
poważanie w towarzystwie, finansowe zabezpieczenie, czegóż więcej
pani chce. W porządku, w takim razie podzielimy się po połowie.

- Proszę się stąd wynosić! - krzyknęła nagle Merab. - Nie chcę słyszeć

pańskich przeklętych propozycji. Jeśli o mnie chodzi, cały ten spadek
przyniósł mi jedynie upokorzenie i łzy. Im wcześniej dotrze do jakichś
biednych sierot czy wdów, tym lepiej. Nie wyszłabym za pana,
Rowlandzie Sandiford, nawet gdyby był pan ostatnim mężczyzną na
ziemi! A teraz proszę stąd wyjść!

84

background image

Gdy tylko Rowland wyszedł z salonu, Merab usiadła i wybuchnęła

płaczem. Musiała być szalona, żeby dobrowolnie wyrzec się siedmiu
tysięcy funtów. Ale jakież to życie oferował jej Rowland? Byłaby żoną i
nie żoną? Mieszkałaby sama, opuszczona, w tym okropnym miejscu?
Gdyby przyjechała do Bath - porzucona żona - byłaby tematem plotek,
a być może nawet nie dopuszczano by jej do towarzystwa.

Było jednak jeszcze coś innego, co czaiło się gdzieś w zakamarkach jej

umysłu. Nie chodziło o to, by kochała Rowlanda - broń Boże, żadna
kobieta nie chciałaby oddać serca tak samolubnemu mężczyźnie - ale o
to, że życie, jakie mogłaby wieść u jego boku, bardzo by jej
odpowiadało. Byłaby panią rozwijającego się majątku, żoną członka
parlamentu, no i mogłaby też pomagać mu w reformowaniu wsi.

Merab czytała gazety, wiedziała, że świat pełen jest nie-

sprawiedliwości i ludzkiej krzywdy. Możliwość choćby drobnego
uczestnictwa w naprawie tego stanu rzeczy godna była rozważenia.
Wiedziała, że potrafi zajmować się domem, mogła też nauczyć się
zabawiać gości. Małżeństwo z politykiem pozwoliłoby jej prowadzić
ciekawsze życie, poznawać na bieżąco wydarzenia i opinie z szerokiego
świata.

Gdyby Rowland zaoferował jej normalny udział w swym życiu, jako

gospodyni jego domu, czy zgodziłaby się na to? Wówczas musiałby być
zupełnie innym człowiekiem, kimś, kto zdolny jest postrzegać świat
także i z jej punktu widzenia. Mężczyzna, który uważałby, że ona może
mu zaoferować coś naprawdę cennego, nie traktowałby jej tak
arogancko, nie oczekiwałby od niej, że dostosuje się bez sprzeciwu do
jego planów. Merab wysiąkała energicznie nos i przetarła oczy. Moll
Flanders nie wytrzymałaby z Rowlandem Sandifordem ani przez
moment! I miałaby rację.

Joseph Harrison wpatrywał się z niedowierzaniem w poranną gazetę.

Ach tak, podstępna mała lisica, pomyślał z gniewem. Kitty była dla
niego bardzo miła na balu w Bawialni zeszłego tygodnia, oddała mu
dwa tańca i pozwoliła nawet pocałować czubki swoich palców. Więc to
wszystko miało na celu zupełnie co innego, niż przypuszczał. Joseph

85

background image

przypomniał sobie, że wicehrabia wciąż kręcił się w pobliżu Kitty, a on
sam czuł nawet pewną satysfakcję, że może cieszyć się względami,
których lord Claydon nie doznawał. Ale teraz zrozumiał wreszcie
wszystko. Panna Parminster prowadziła podwójną grę - była dla niego
wyjątkowo miła, bo chciała w ten sposób zmusić Claydona do szybkich
oświadczyn. I udało jej się, tej małej krętaczce.

No cóż, jaki rozsądny mężczyzna chciałby mieć za żonę taką

podstępną flirciarę? Na pewno była też rozrzutna, a to by mu nie
odpowiadało. Myśli Josepha zwróciły się ku Merab. Nie spotkali się od
czasu tego fatalnego popołudnia, wymieniali tylko uprzejme ukłony w
Pijalni, zaś komentarze jego matki na temat niewdzięczności
siostrzenicy były długie i głośne.

Joseph jednak zapatrywał się na to nieco inaczej. Kilkakrotnie już

analizował w myślach całą tę sytuację i doszedł do wniosku, że jego
matka lekkomyślnie pozwoliła, by oburzenie wzięło górę nad
rozsądkiem. Zasadniczo skłonny był zgodzić się z nią, że Merab wcale
nie jest tak uboga, jak próbowała im wmówić, podejrzewał jednak, iż
nie życzy sobie, by adorowano ją tylko dla jej pieniędzy. Być może
rozsądniej byłoby udawać, że wierzy się w jej opowieść i zaznajomić się
z nią nieco lepiej, by poznać prawdę.

Choć Joseph darzył swą matkę ogromnym szacunkiem, czuł, że tym

razem mężczyzna powinien zająć się tą sprawą sam. Zgodnie z tym
postanowieniem posłał swej kuzynce list, w którym przepraszał ją za
zachowanie swej matki i sugerował, że ze względu na swe
pokrewieństwo powinni jednak darzyć się wzajemnym szacunkiem i
sympatią. Jak Pani wie, droga kuzynko, kończył, jestem prawnikiem, i jeśli
kiedykolwiek potrzebowałaby Pani mojej pomocy, na przykład w związku - z
majątkiem Pani dziadka, może Pani bez wahania zwrócić się do mnie. Z
przyjemnością będę pani służył w miarę moich możliwości. Pani oddany
kuzyn, J. Harrison.

Przy śniadaniu Merab pokazała ów list Amelii.
- Hm... - powiedziała Amelia, sceptycznie nastawiona do gorących

przeprosin i zapewnień Josepha. - Chce wiedzieć, jakie są twoje
oczekiwania.

86

background image

- Przecież już mu powiedziałam - zdziwiła się Merab.
- Ale on w to nie wierzy.
- O mój Boże, co ja mam teraz zrobić? - Merab nie wspominała swej

przyjaciółce o wizycie Rowlanda, a teraz w dodatku wszystko
wskazywało na to, że będzie miała problemy także z Josephem. - Pani
Harrison wydaje się być osobą bardzo pobudliwą. Wolałabym nie
wchodzić jej więcej w drogę.

- Wyślij mu uprzejmy liścik i podziękuj za troskę. Możesz wspomnieć

o panu Camberwellu. I dodaj jeszcze, że zawsze będziesz darzyć ich
oboje głębokim szacunkiem.

- A cóż by to miało znaczyć?
- Zupełnie nic!
- Prawdę mówiąc, Amelio, wolałabym, żeby pani Harrison nie

wspominała głośno, że jest moją krewną. - Merab nie powiedziała, że z
jakiegoś nie znanego jej powodu zależało jej szczególnie na tym, by o jej
pokrewieństwie z panią Harrison nie dowiedział się Rowland.

- Zgadzam się z tobą. Właściwie miałam nadzieję, że oboje wyjadą

wkrótce z Bath.

- To dziwne. - Merab sięgnęła po jabłko. - Przez całe życie prawie w

ogóle nie miałam krewnych, a teraz nagle mam ich całe mnóstwo. Co
gorsza wszyscy są okropni!

- No, nie całkiem. Lubisz przecież panią Bridges.
- To prawda, ale nie łączą jej ze mą więzy krwi. A jej syn jest po prostu

wstrętny.

Joseph otrzymał odpowiedź od Merab i od razu zrozumiał, że to

ubrana w gładkie słówka odmowa. Pomyślał, że panna Hartfield nie
chce, by poznał wielkość jej majątku. W takim razie musiała mieć
naprawdę sporą fortunę. Posiadłość Hartfieldów należała przecież do
całkiem dochodowych. Merab mogła być warta nawet 20 000 funtów, a
to była suma warta zachodu i najwyższej uwagi.

Od razu zrozumiał, że matka na pewno nie pomoże mu w tej sprawie.

Zbyt szybko wypowiadała na głos swe opinie w sytuacjach, gdy
powinna w ogóle nie otwierać ust. Będzie musiał zabrać się do tego z

87

background image

wielką ostrożnością. Pani Harrison dwa razy w tygodniu brała gorącą
kąpiel, a potem spędzała popołudnie w Pijalni, gdzie piła herbatę i jadła
tosty w towarzystwie znajomych. Musi dowiedzieć się, co Merab
porabia właśnie w te dni i pogłębić znajomość z nią. Nie będzie działał
zbyt ostentacyjnie, postara się z uwagą słuchać jej życzeń, może pośle
jakiś niewielki bukiet kwiatów, jakiś drobny upominek, w którym
gustują młode damy. Był pewien, że w końcu panna Hartfield wyzna
mu prawdę o rzeczywistym stanie swego majątku.

Rowland był do tego stopnia poruszony odmową Merab, że zrobił coś,

czego nie uczynił nigdy dotąd - poprosił o radę swą matkę.
Opowiedział jej całą historię, jak sądził całkiem wiernie; mówił o
wielkoduszności, jaką przejawił, oferując Merab połowę majątku, o
tym, że pozwolił jej zamieszkać w Hartfield, i o tym, jak w końcu
stanowczo mu odmówiła, wręcz wyrzuciła z domu.

Pani Bridges siedziała w swoim przytulnym salonie z zatroskaną

miną. W pewnym momencie uniosła oczy ku górze. Wreszcie Rowland
skończył swą opowieść.

- Co więcej mogłem jej zaoferować, mamo? - zakończył pytaniem.
Pani Bridges pomyślała co najmniej o kilku rzeczach. Powiedziała

jednak tylko:

- Zauważyłam, że ostatnio major Bendick darzy pannę Hartfield coraz

większym zainteresowaniem.

- Ten cymbał! - Rowland zaczerwienił się ze złości.
- Nonsens. To inteligentny, dobrze wychowany człowiek. Mógłby

zaoferować pannie Hartfield bardzo wygodny dom.

- Ja zaproponowałem jej Hartfield.
- Sądząc po tym, co mi opowiadałeś, wnoszę, że Hartfield to miejsce, z

którego każdy chciałby jak najszybciej uciec - zauważyła pani Bridges.

- No cóż, rzeczywiście, dla mnie tak to wygląda. Przygnębiające

miejsce, a do tego niewygodne.

- Nie widzę powodu, dla którego panna Hartfield miałaby być nim

zachwycona. W dodatku dla niej wiąże się ono z niezbyt przyjemnymi
wspomnieniami ośmiu lat wspólnego życia ze zrzędliwym dziadkiem.

88

background image

Na jej miejscu nie chciałabym już nigdy więcej widzieć tego miejsca.

Rowland poprawił się w fotelu, skonsternowany.
- Major Bendick mógłby jej podarować prawdziwy dom - mówiła dalej

pani Bridges, powracając do szycia. - Domyślam się, że uznał, iż
nadszedł czas, by się ustatkować, ożenić, założyć rodzinę. Ośmielę się
też twierdzić, że panna Hartfield także chciałaby mieć męża i dzieci. -
Celowo mówiła głosem zupełnie wypranym z emocji. Podniosła
nożyczki i obcięła ostrożnie jakąś nierówną nitkę.

- Dzieci! - powtórzył Rowland, oszołomiony.
- Większość kobiet pragnie mieć dzieci - odparła cicho matka.
Rowland wstał i przeszedł się kilka razy po pokoju. Choć sam nie

wiedział dlaczego, przypuszczenia jego matki sprawiły mu wielką
przykrość. Nie, major nigdy się z nią nie ożeni, pomyślał. Bez
pieniędzy. Nie najmłodsza. Brzydula. Jednak choć bardzo się starał, nie
mógł przywołać obrazu wychudzonej, bladej istoty, która powitała go
na schodach, gdy przyjechał do Hartfield Hall - obrazu chudej
dziewczyny, w starej, nie dopasowanej sukni, z włosami ściągniętymi
w ciasny kok.

Zamiast tego ujrzał roześmianą kobietę o pięknych brązowych oczach,

spacerującą z majorem Bendickiem po Pijalni. Jej szczupła figura
doskonale prezentowała się w obcisłej szarej sukni.

Nagle ujrzał też inny obraz - Merab ustawiającej wazony z kwiatami w

Merryn Park. Gwałtownie potrząsnął głową. Przecież chciał Kitty, to
Kitty miała być radością jego domu, nie Merab. Co też mu przychodzi
do głowy? Jeśli nie może mieć Kitty, nie chce nikogo.

- Jak możesz przypuszczać, że chciałbym związać się z kimś innym niż

Kitty... - zaczął.

- Kitty to głupiutka, pozbawiona skrupułów kokietka, i żal mi lorda

Claydona, który tak łatwo dał się jej usidlić.

- Mamo!
- A ty - kontynuowała spokojnie pani Bridges - mój synu, jesteś

patentowanym głupcem.

Gdy Joseph przestał już interesować się panną Parminster, ze

89

background image

zwiększoną uwagą obserwował Merab. Z ogromnym niezadowoleniem
spostrzegł, że major Bendick wytrwale pielęgnował znajomość z jego
kuzynką i starał się jej towarzyszyć przy każdej okazji. Nie wiedział, że
ten borykał się właśnie z pewnym trudnym problemem - major lubił
Merab i podziwiał jej wdzięk oraz elegancję, jednocześnie podejrzewał
jednak, że ona po cichu śmieje się z niego. Wszyscy wiedzą, że kobiety
mają pusto w głowach, jednak tym razem major nie mógł oprzeć się
wrażeniu, że Merab jest znacznie inteligentniejsza, niż przystoi to
jakiejkolwiek damie.

Poprzedniego wieczoru, na przykład, poinformował ją, jaki jest

właściwy punkt widzenia na bzdurny pomysł przyznania mężczyznom
z niższych klas społecznych prawa do głosowania.

- To nonsens, oczywiście - mówił. - W następnej kolejności kobiety

zaczną domagać się prawa głosu!

- Zupełnie absurdalne - zgodziła się Merab, pochylając lekko głowę, by

ukryć ironiczny błysk w oku. - Gdyby kobiety miały prawo głosu,
mogłyby się domagać, by pieniądze z podatków wydawano na Bóg wie
jakie głupstwa. Bezpieczeństwo w miastach, oświetlenie ulic, obniżenie
podatku na zboże i podobne niedorzeczności.

Major spojrzał na nią. Nie mówiła chyba poważnie?
- Właściciele ziemscy muszą utrzymywać cenę zboża na wysokim

poziomie. Obniżenie jej byłoby wielką nieodpowiedzialnością.

- Zwłaszcza, że to ich głosy utrzymują torysów przy władzy.
- Mój Boże, panno Hartfield. - Major wybałuszył na nią oczy. - Jeszcze

chwila, a pomyślę, że jest pani radykałem!

- Chodzi mi przede wszystkim o to, by najbiedniejsi mieszkańcy

naszego kraju mieli co jeść - odparła Merab. - Dopóki cena zboża jest
tak wysoka, trudno o tym marzyć.

Major zbył biedaków niedbałym machnięciem ręki.
- Jest pani zbyt piękną damą, by zaprzątać tę śliczną główkę

podobnymi problemami, panno Hartfield. - Podał jej rękę. - Czy mogę
poczęstować panią szklanką lemoniady?

Merab dojrzała Josepha, który obserwował ich z drugiego końca sali.
- Owszem. Dziękuje panu, majorze.

90

background image

Dopiero znacznie później Joseph mógł zająć uwagę Merab. Major

pozostał przy niej tak długo, aż przekonał ją (w jego mniemaniu), jak
bardzo mylne są jej poglądy na temat prawa zbożowego. Dopiero
wtedy, usatysfakcjonowany, pozostawił pannę Hartfield w
towarzystwie Amelii i jej męża.

- Ten człowiek to straszny nudziarz - oświadczyła Merab, kiedy major

oddalił się już na bezpieczną odległość.

- Więc dlaczego jesteś dla niego taka miła? - spytała Amelia

poirytowana. Przyglądała się tym dwojgu, którzy zdawali się stanowić
doskonałą parę, i teraz została zupełnie zbita z tropu.

Merab wskazała na Josepha, który zmierzał właśnie w ich kierunku.
- O mój Boże - jęknęła Amelia. - Co za okropny człowiek.
Sir Thomas spojrzał na Merab z pewnym rozbawieniem. Wyglądało na

to, że po zaniedbanym stworzeniu, które pojawiło się nagle w ich
domu, nie pozostał już żaden ślad. Nowa panna Hartfield - modnie
ubrana, dumna i elegancka - wyglądała tak, jakby gotowa była stawić
czoło niezliczonej liczbie niechcianych adoratorów.

Tymczasem Joseph stał już przed nimi. Ukłonił się uprzejmie sir

Thomasowi i jego żonie, po czym zwrócił się do Merab.

- Wiem, że pani nie tańczy, panno Hartfield, czy jednak nie

zechciałaby pani pospacerować trochę w moim towarzystwie?

- Oczywiście, panie Harrison - odparła Merab z rezygnacją.
- Pani list sprawił mi ogromną przyjemność - oświadczył Joseph po

chwili.

- Doprawdy?
- Powiedziałem do matki: „Kuzynka Merab udowodniła, że jest

prawdziwą damą”.

Merab uniosła lekko brwi.
- Moja matka nie do końca jest w stanie zrozumieć, choć generalnie

radzi sobie z podobnymi problemami doskonale, jak na kobietę
oczywiście... więc nie potrafi zrozumieć, jak wygląda pani sytuacja.

- Panie Harrison. - Merab szybko zbierała myśli. - Ponieważ jest pan

moim kuzynem, i ponieważ był pan tak uprzejmy i zainteresował się
moimi problemami, jestem pewna, że zatrzyma pan dla siebie

91

background image

wszystko, co teraz powiem panu o testamencie mojego dziadka. -
Merab nie zamierzała oczywiście zdradzać wszystkich upokarzających
szczegółów, liczyła jednak na to, że jeśli nakreśli ogólne warunki,
namolny kuzyn straci dla niej zainteresowanie.

- Zamieniam się w słuch. - Oczy Josepha zapłonęły jaśniej. Był pewien,

że udało mu się zdobyć zaufanie Merab.

- Wie pan zapewne, że dziadek wydziedziczył mego ojca, kiedy ten

ożenił się z moją matką.

Joseph skinął głową.
- Słyszałem coś o tym - przytaknął ostrożnie. - Później chyba jednak

zmienił zdanie?

- Niestety, nie. Nawet kiedy zmarł starszy brat mego ojca, który miał

odziedziczyć cały majątek, nie doszło do pojednania. Dziadek
postanowił zostawić wszystko kuzynowi w drugim stopniu
pokrewieństwa.

- Z pewnością jako jego wnuczka miała pani jednak jakieś prawa do

majątku?

- Dziadek ich nie uznawał. Ale stało się coś jeszcze gorszego. Mój

dziadek był człowiekiem skorym do gniewu i w końcu któregoś dnia
pokłócił się także z kuzynem. Wtedy zmienił testament tak, że
praktycznie wszystko musi zostać przeznaczone na cele dobroczynne.

Boże, pomyślał Joseph, co za pech.
- Ale pani nie została zupełnie bez pieniędzy, prawda? - spytał z

zatroskaną miną.

- Na szczęście nie było aż tak źle - odparła Merab. - Mam około

siedemdziesięciu funtów rocznie na swoje potrzeby.

Joseph wypuścił z uścisku jej ramię.
- Ależ to okropne, panno Hartfleld. Czy nie można podważyć jakoś

tego testamentu? Może zakwestionować stan umysłu pani dziadka?

- Mogę pana zapewnić, panie Harrison, że dziadek był compos mentis

aż do samej śmierci. Jak już mówiłam wcześniej, zamierzam pozostać u
lady Wincanton do czasu rozwiązania, a potem będę szukać posady
nauczycielki.

- Mówi pani o tym z zadziwiającym spokojem. - Joseph spojrzał na nią

92

background image

z nagłą podejrzliwością.

- Musiałam wysługiwać się mojemu dziadkowi przez osiem

okropnych lat, panie Harrison. Mogę pana zapewnić, że wszystkie
upokorzenia, jakich doznałam w tym czasie, na zawsze pozostaną w
mojej pamięci. Mam nadzieję, że mój skromny spadek pozwoli mi
zachować choć trochę niezależności.

Kiedy Joseph powrócił już do domu, jeszcze raz przemyślał całą tę

rozmowę. Tym razem wierzył już w to, co mówiła Merab - słyszał to i
owo o okropnym charakterze pana Hartfielda. Przyszła mu jednak do
głowy jeszcze jedna myśl - Merab zachowała co prawda zaledwie
siedemdziesiąt funtów rocznie, jednak prócz tego miała coś znacznie
cenniejszego, mianowicie pozycję społeczną. Gdyby machnął ręką na
posag, a przyjrzał się bliżej koneksjom Merab, to czy nie okazałoby się,
że znajomość z Wincantonami, z państwem Bridges i wielu innymi
rodzinami zwraca mu tę stratę z nawiązką?

Jeśli człowiek nie pochodzi z dobrej, uznanej rodziny, to powinien

szukać przede wszystkim dobrych koneksji, a tego Merab na pewno nie
brakowało. Nazajutrz podzielił się swoimi spostrzeżeniami z matką.

- No wiesz, żeby w ogóle myśleć o małżeństwie z kobietą, która ma

siedemdziesiąt funtów rocznie! - wykrzyknęła pani Harrison. - Przecież
to żebraczka. Nawet Sarah Mills ma więcej.

- Ale Sarah Mills nie jest przyjaciółką Wincantonów.
- Ona chce cię opętać, ot co - mówiła dalej pani Harrison, nie zważając

na uwagi syna. - Widzi, że nie może już liczyć na majora Bendicka, wie,
że ty masz całkiem niezłe dochody, i myśli, że uda się jej przyczepić do
ciebie. Och, chytra dziewucha.

- Ależ mamo...
- Nie przerywaj mi! Teraz już wszystko rozumiem. Chce cię wzruszyć

tymi historyjkami o dziadku i już prawie ma cię na haczyku. Można
robić z siebie głupca za dwadzieścia tysięcy, ale starać się o rękę córki
Abigail, która prawie nic nie ma, to zupełny nonsens!

- Ależ mamo, przecież ja wcale nie podjąłem jeszcze decyzji.
- Mam nadzieję! - Pani Harrison parsknęła.

93

background image

Pogoda, która dotąd była zdecydowanie nieprzyjemna, zimna i

wilgotna, nagle jakby postanowiła nadrobić stracony czas i przez cały
tydzień nad Bath świeciło piękne wiosenne słońce. W Ogrodach Sydney
pojawiły się pierwsze żonkile, a pani Tiverton zaprosiła sir Thomasa,
Amelię i Merab na przyjęcie. Tivertonowie mieszkali niecałą milę za
miastem, w Widcombe. Kiedy Merab jechała tam wraz z przyjaciółmi,
nagle uświadomiła sobie, ile czasu minęło od jej przyjazdu do Bath.

- Minęło już trzy i pół miesiąca od śmierci mojego dziadka -

powiedziała rozglądając się dokoła, gdy powóz toczył się po nierównej
drodze. - Pogoda była taka okropna, i całkiem zapomniałam, że zbliża
się już wiosna.

- W Bath zawsze pada - westchnęła Amelia i położyła dłoń na

brzuchu. Dziecko już mocno kopało i nagle kołysanie karety stało się
dla Amelii bardzo nieprzyjemne. Trzy i pół miesiąca, pomyślała, i
wciąż nie wiadomo, co dalej będzie z Merab. W duchu przeklęła jeszcze
raz Juliana Hartfielda. Gdyby zostawił swej wnuczce choćby drobną
część majątku, kilka tysięcy, jej życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Co
ją teraz czekało? Na razie Amelia była w stanie przekonać ją, by została
w Bath do narodzin dziecka, jednak pod koniec lata nie będzie już
mogła dłużej używać tego argumentu, a majątek Hartfieldów
przepadnie na zawsze. Merab zmuszona będzie stawić czoło niepewnej
przyszłości i wszelkim kłopotom, jakie wiązały się z życiem źle
opłacanej, przepracowanej nauczycielki.

Merab też nie była w najlepszym nastroju, nie martwiła się jednak

upływem czasu. Postanowiła już szukać posady nauczycielki, gdy tylko
urodzi się dziecko Amelii, i wolała na razie nie zastanawiać się nad tym
dłużej. Co więc tak bardzo ją niepokoiło? Zapewne przypuszczenie, że
Tivertonowie zaprosili także Bridgesów i Rowlanda, a ona nie widziała
się z nim od czasu tych nieszczęsnych oświadczyn.

Wkrótce dotarli do pięknie zdobionej bramy, która otwierała im drogę

do posiadłości Tivertonów. Powóz wjechał do parku, w którym pasło
się stadko saren. Tivertonowie kupili tę posiadłość kilkanaście lat temu
i od razu zaczęli ją remontować i poprawiać. Wykopali niewielkie
jeziorko, nad którym przerzucili drewniany mostek i postawili obok

94

background image

śliczną pagodę. Pan Tiverton zajął się także sadzeniem drzew i
tworzeniem miejsc widokowych.

Pani Tiverton nie chciała, by jej przyjęcia były zbyt oficjalne, i zaraz po

przywitaniu gości zaproponowała, by nie bawili się w zbędne
ceremonie i jeszcze przed lunchem odbyli krótki spacer. Była pewna, że
spodoba im się ogród z kwiatami, i że z przyjemnością wybiorą się nad
jezioro. Ci zaś, którzy woleli zostać na miejscu, mieli do swej dyspozycji
oranżerię.

- Lady Wincanton - dodała - poprosiłam, by specjalnie dla pani

zniesiono na dół sofę mojej mamy. Myślę, że chętnie wypocznie pani
przez chwilę.

Amelia z wdzięcznością przyjęła tę propozycję. Bolały ją plecy, a jazda

powozem po głębokich koleinach nie wpłynęła dobrze na jej
samopoczucie.

- Panie Sandiford - mówiła dalej pani Tiverton. Ku przerażeniu Merab

z sąsiedniego pokoju wyszedł Rowland. - Może zaprowadzi pan pannę
Hartfield nad jezioro? Można tam oglądać naprawdę piękne widoki, a
poza tym zobaczycie państwo naszą Pagodę.

Merab, która już otwierała usta, by oświadczyć, że chętnie zostanie z

Amelią, nagle została wymanewrowana przez energiczną gospodynię.
Z rezygnacją wsunęła rękę pod ramię pana Sandiforda i pozwoliła
poprowadzić się w stronę jeziora.

Przez kilka chwil szli w zupełnym milczeniu. Merab robiła wszystko,

co w jej mocy, by nie okazywać zdenerwowania. Tłumaczyła sobie w
duchu, że to w końcu nie ona źle się zachowała, i nie ma sobie nic do
zarzucenia. Wreszcie Rowland przemówił:

- Pani Tiverton jest być może nieco apodyktyczna, ale to przemiła

osoba. Cieszę się, że moja matka ma tak czarującą znajomą w Bath.

Był to dosyć neutralny temat do rozmowy, więc Merab podjęła go bez

większych oporów.

- Bath nie jest zbyt dużym miastem - zaczęła z pewnym trudem. -

Podejrzewam, że człowiek zmuszony jest tutaj obracać się w
niewielkim kręgu znajomych. Kilka niemiłych osób może tu komuś
zaszkodzić w znacznie większym stopniu niż, powiedzmy, w

95

background image

Londynie.

Merab była z siebie bardzo zadowolona. Wymienili kilka zupełnie

niewinnych uwag i wciąż oboje stali na neutralnym gruncie.

Rowland najwyraźniej postanowił zachowywać się tego dnia jak

przystało na prawdziwego dżentelmena.

- Czy tęskni pani za Londynem, panno Hartfield?
- Tęsknię za moimi rodzicami, za szczęśliwym życiem, jakie

pędziliśmy razem. - Merab spojrzała na jezioro i poczuła nagle, jak do
oczu napływają jej łzy. - I chyba rzeczywiście brakuje mi trochę
atmosfery wielkomiejskiego życia. Mój ojciec zachęcał mnie do czytania
gazet i do wyrabiania sobie poglądów na bieżące sprawy. Teraz czuję,
że mi tego brak.

- Rzeczywiście zachęcał panią do tego? - Rowland był szczerze

zdumiony.

- Papa uważał, że kobiety mają rozum i powinny też mieć prawo do

tego, by się nim posługiwać - odparła Merab z nutką złośliwości. -
Dyskutowaliśmy na przykład o wojnie na półwyspie. Papa uważał, że
należy udzielić wsparcia lordowi Wellingtonowi.

- A pani tak nie uważała?
- Och, zgadzałam się z papą - uśmiechnęła się Merab. - Ale on

uwielbiał się spierać, więc próbowałam być dla niego godnym
przeciwnikiem.

- Czy pani dziadek kiedykolwiek wspominał przy pani o moich

poglądach politycznych? - spytał Rowland z wahaniem. A potem, jakby
uznał, że powiedział nieco za dużo, wykrzyknął; - Ach, oto i pagoda.

Merab spojrzała przelotnie na pagodę, a potem nieco baczniej na

Rowlanda. Ich rozmowa wkraczała na śliski grunt, a ona nie miała
najmniejszej ochoty wywoływać kolejnej kłótni. Kiedy jednak odważyła
się spojrzeć mu w oczy, dojrzała tam iskierki humoru.

Roześmiała się.
- Oczywiście. Musi pan chyba wiedzieć, że to bzdury, duby smalone i

zupełnie idiotyczne pomysły, które mogły przyjść do głowy tylko
radykałom.

- A gdyby zdecydowano się wcielić je w życie, kraj zszedłby na psy?

96

background image

- Naturalnie. Dziadek nie uznawał żadnych półśrodków. Nie zgodził

się nawet na wybudowanie szkoły we wsi. Uważał, że nie należy uczyć
prostych ludzi czytania i pisania. Jego zdaniem doprowadziłoby to do
buntu.

- A co pani sądzi na ten temat? - spytał Rowland z zaciekawieniem.
- Ja? Ja jestem tylko kobietą, panie Sandiford, jakież znaczenie może

mieć moja opinia? - Jej głos przepełniony był ironią.

- Ale pani ojciec miał wielkie poważanie dla pani poglądów, więc

może i ja mógłbym je poznać?

- Dziadek oczywiście miał rację. Gdyby tylko dać prostym ludziom

dostęp do szerszej wiedzy, na pewno chcieliby zmian. Czy należy to
uznać za bunt, czy też nie, zależy już od pańskiego punktu widzenia.

- A jakie jest pani zdanie? - naciskał Rowland.
- Uważam, że potrzebujemy zmian - odparła Merab cicho. - Oddanie

zbyt wielkiej władzy w ręce oligarchii prowadzi do stagnacji i korupcji.

Oligarchia, pomyślał Rowland. Nie wyobrażał sobie, by Kitty w ogóle

znała to słowo. Wbrew samemu sobie zaczął darzyć swą kuzynkę coraz
większym szacunkiem.

Doszli już do brzegu jeziora i przez chwilę stali tam w milczeniu,

wpatrując się w swoje odbicia w wodzie. Ich postacie zwrócone były ku
sobie, Rowland pochylał się lekko, by lepiej słyszeć wypowiadane
przez Merab słowa. Oboje poczuli się nagle zakłopotani i jakby na
komendę zawrócili w stronę domu.

Gdy już tam wrócili, ujrzeli nowo przybyłych gości, między innymi

Kitty i lorda Claydona. Kitty prezentowała się cudownie w delikatnej
różowej sukni i z kilkoma różyczkami wpiętymi we włosy. Na lewej
ręce nosiła piękny pierścionek z szafirem. Od czasu do czasu wyciągała
rękę tak, by każdy mógł podziwiać ten cudowny klejnot.

- Będziemy mieli dom w najlepszej dzielnicy Londynu, prawda

Claydon? - powiedziała Kitty.

Lord Claydon uśmiechał się głupawo. Wyglądało na to, że zupełnie

stracił głowę dla swej narzeczonej.

- Będę chodziła na wszystkie bale i będę tańczyła przez całą noc, a na

każdy bal będę wkładać nową suknię.

97

background image

Merab zastanawiała się, co też Rowland mógł widzieć w tej kreaturze.

Zauważyła, że jej kuzyn wycofał się pod okno i stamtąd spoglądał na
jezioro, znad którego właśnie wrócili.

- Och, pan Sandiford, nie zauważyłam pana - szczebiotała Kitty.
Rowland wyprostował ramiona i podszedł się przywitać.
- Zna pan lorda Claydona? - Kitty doskonale się bawiła spoglądając na

przemian na swego obecnego, to znów na byłego narzeczonego.
Rowland miał ponurą minę, a lord Claydon był uprzejmy, lecz
najwyraźniej nie rozumiał, co się wokół niego dzieje. - To jest Rowland
Sandiford, kochanie. Stary przyjaciel, a niegdyś i adorator. Bo chyba
mogę tak pana nazywać, prawda, panie Sandiford? Nasze posiadłości
graniczą ze sobą i znamy się z panem Sandifordem od wczesnego
dzieciństwa.

Lord Claydon ukłonił się uprzejmie. Merab spostrzegła, że Rowland

nagle pobladł. Kącik jego ust drgał niebezpiecznie. Kitty wzięła lorda
Claydona pod ramię i pocałowała go w policzek.

- Claydon zabiera mnie do domu w przyszłym tygodniu, żeby omówić

z papą jakieś finansowe sprawy. Okropna rzecz, no, ale w końcu trzeba
z czegoś żyć. Czy mam przekazać papie pańskie pozdrowienia?

Rowland nie odpowiedział. Merab, która przyglądała mu się skrycie,

dojrzała w jego oczach najpierw wyraz najwyższego zdumienia, szoku
niemalże, potem gniew i coś jeszcze - czyżby to była ulga? W tym
momencie rozległ się dźwięk gongu i pani Tiverton zaczęła
wprowadzać swych gości do jadalni.

Merab była tak zajęta obserwowaniem Kitty, że nie zauważyła nawet

przybycia kolejnego gościa. Dopiero gdy pan Tiverton dotknął jej
ramienia i powiedział, że pragnie jej kogoś przedstawić, zauważyła
stojącego obok Josepha Harrisona.

- Pan... pan Harrison - wyjąkała.
- Och, więc państwo się znacie? - zdumiał się pan Tiverton. - Pan

Harrison zajmował się w moim imieniu pewnymi sprawami,
związanymi z moją posiadłością w Indiach. Kiedy dowiedziałem się, że
przebywa w Bath, zaprosiłem go tutaj.

- Jestem zachwycony, widząc, że panna Hartfield wygląda równie

98

background image

pięknie jak Ceres, bogini wiosny - powiedział pan Harrison. - Czy mogę
pani towarzyszyć? - Wskazał na jadalnię.

Merab powstrzymała cisnącą jej się na usta uwagę, że Ceres nie była

boginią wiosny, i z ociąganiem wsunęła dłoń pod ramię kuzyna. Joseph
najwyraźniej był w doskonałym nastroju. Nie przypuszczał nigdy, że
zostanie zaproszony do Tivertonów, i rzeczywiście, gdyby zależało to
od pani Tiverton, na pewno takiego zaproszenia by nie otrzymał.
Zawsze skarżyła się, że jej mąż jest zbyt pobłażliwy. Na szczęście pan
Harrison nie przyprowadził ze sobą swej okropnej matki.

- Ślicznie tu, prawda - powiedział Joseph, rozglądając się dokoła. W

myślach oceniał już wartość mebli i sreber. - Przypuszczam jednak, że
Hartfield Hall jest znacznie większe?

- Wcale nie - zaprzeczyła Merab. - Jest mniejsze i z pewnością znacznie

uboższe. Mój dziadek uważał, że nie należy wyrzucać pieniędzy na
wystrój wnętrz, do których rzadko się zagląda.

- Więc pan zna Hartfield Hall, sir? - spytał Rowland, który nagle

znalazł się za ich plecami. Kim był ten mężczyzna o zbyt mocno
wypomadowanych włosach i w błyszczącej kamizelce? Skąd Merab go
znała?

Merab szybko przedstawiła sobie obu panów, przeklinając los, który

sprowadził ich w to samo miejsce. Nie miała czasu, by długo się nad
tym zastanawiać, czuła jednak, że Rowland nie powinien dowiedzieć
się, kim jest Joseph. Było już jednak za późno.

- Nigdy nie byłem tam osobiście - odparł Joseph. Spojrzał na stojącego

przed nim mężczyznę i wyczuł niebezpieczeństwo. Jak dobrze ten
człowiek znał Merab, skoro ośmielił się wtrącić do ich rozmowy?
Joseph nie życzył sobie, by ktoś obcy wkraczał na jego terytorium. - Ale
oczywiście słyszałem wiele o Hartfield Hall. Panna Hartfield jest moją
kuzynką, więc to chyba zrozumiałe. - Lekko uścisnął ramię Merab.

- Kuzynką! - Rowland osłupiał ze zdumienia.
Merab czuła, że zaraz zemdleje.
- Poznałam pana Harrisona zaledwie kilka dni temu - oświadczyła

słabo. - Jest krewnym ze strony mojej matki.

- Kuzynem pierwszego stopnia. Bardzo bliskie pokrewieństwo - dodał

99

background image

Joseph.

6

Pani Harrison siedziała przy stoliku ze śniadaniem, z trudem hamując

przepełniającą ją złość. Joseph nie powiedział jej o przyjęciu u
Tivertonów, jednak dowiedziała się o tym od swej służącej, która znała
dobrze ich stangreta. I dlaczego nie została zaproszona? Tivertonowie
wiedzieli przecież, że Joseph przebywa w Bath ze swoją matką. Na
domiar złego to ladaco, Merab Hartfield, też tam była.

Pani Harrison przez całe życie pielęgnowała wrogie uczucia do swej

siostry Abigail i nie mogła znieść myśli, że córka Abby była mile
widzianym gościem w domu, do którego ona sama nie została
zaproszona. Abby była zawsze tą ładniejszą, młodszą siostrą, a ona,
Dinah, tą zwyczajną, domową. To Abby wyjechała do Londynu i
zrobiła tam karierę w operze - choć pewnie wcale na tym dobrze nie
wyszła - podczas gdy Dinah została w domu, z matką. Abby wyszła za
mąż za młodego szlachcica, podczas gdy ona musiała zostać żoną
starego Eli Harrisona.

Nalała sobie jeszcze jedną filiżankę kawy i wpatrywała się z niechęcią

w duszone cynaderki, które stygły na jej talerzu. Drzwi do jadalni
otworzyły się powoli.

- Dzień dobry, mamo. - Joseph ubrany w oszałamiającą, czerwono-

żółtą kamizelkę, złożył obowiązkowy pocałunek na zimnym policzku
swej matki i usiadł przy stole. - Ach, kawa! Doskonale.

- Zdaje się, że jesteś dzisiaj w wyśmienitym humorze - zauważyła pani

Harrison, jeszcze bardziej rozgniewana.

John uśmiechnął się protekcjonalnie.
- Chyba tak.
- Mogę spytać, z jakiej to przyczyny?
- Mam nadzieję, że wkrótce będę mógł powiadomić cię o pewnym

radosnym wydarzeniu. - Joseph westchnął z satysfakcją. Na przyjęciu u
Tivertonów pozbył się niewygodnego przeciwnika. Ten pan Sandiford
ustąpił mu pola, a Merab przez całe przyjęcie słuchała go z uwagą.
Wiedział, że zrobił na niej wrażenie. Wspomniał o swoich interesach i
dał jej do zrozumienia, że jest człowiekiem, który często bywa w

100

background image

odpowiednich miejscach i u właściwych ludzi. Przy najbliższej okazji
zamierzał poprosić ją o rękę. Skoro już chciał skorzystać z jej koneksji -
sir Wincanton z pewnością podsunie mu jakiś drobny interes - to
musiał jej pokazać, że nie chce nic za darmo. „Mój klient, sir Thomas
Wincanton”, to brzmiało naprawdę imponująco.

- Mam nadzieję, że nie zamierzasz oświadczyć się Merab Hartfield? -

wykrzyknęła pani Harrison, odsuwając od siebie talerz.

- A czemuż by nie? - Uśmiech Josepha zniknął bez śladu.
- Choćby dlatego, że nie ma nawet złamanego pensa.
- Ma około tysiąca czterystu funtów - poprawił ją Joseph. - I ma też

koneksje.

- Koneksje! - Powtórzyła pani Harrison z pogardą. - Matka,

śpiewaczka operowa, żeby nie powiedzieć gorzej, a ojciec zwykły
urzędnik i do tego nieudacznik. A jeśli rzeczywiście się pobrali, to
dlaczego rodzina nigdy ich nie uznała?

- W końcu pan Hartfield uznał Merab i ciotkę Abby.
- Jako co? - Pani Harrison prychnęła pogardliwie. - Merab pracowała

tam jako gospodyni! Pomyśl tylko, gospodyni!

- Pan Hartfield był ekscentrykiem - warknął Joseph. - Oświadczę się jej

i tyle. Przykro mi, że tego nie pochwalasz.

- Pochwalam! - wrzasnęła przeraźliwie pani Harrison. - Abby była

dziwką i nie sądzę, by twoja droga Merab była lepsza od niej. Wiem
dobrze, o co tu naprawdę chodzi. Zostałeś uwiedziony na tym całym
przyjęciu. Tak, dobrze to znam, ci wszyscy uprzejmi ludzie, bogate
wnętrza i miłe słówka. Czy ty w ogóle pomyślałeś, dlaczego zostałeś
tam zaproszony? Ty ich prawie nie znasz, ale Merab zna. Uknuła to
wszystko tak, żeby mogła cię uwieść! Oto cała prawda!

Joseph opadł na oparcie krzesła i mieszał kawę, zamyślony.

Oczywiście! Teraz wszystko nabierało sensu. Zrozumiała, że ten cały
major nie ma zamiaru prosić jej o rękę, więc urządziła wszystko tak, by
Joseph domyślił się, że będzie mile widziany jako narzeczony. Na jego
usta wypełzł powoli szeroki, zadowolony uśmiech. Złoży wizytę
Wincantonom jeszcze tego samego popołudnia.

101

background image

Po przyjęciu u Tivertonów Rowland wrócił do miasta razem ze swoją

matką i ojczymem. Zajął w powozie państwa Bridges przednie
siedzenie. Pani Bridges przyglądała się dyskretnie swemu synowi,
kiedy miął w palcach zasłonkę przy oknie i wpatrywał się niewidzącym
wzrokiem w mijane krajobrazy. Chyba nie pokłócił się znowu z Merab?
Pani Bridges z pewną cichą przyjemnością obserwowała spacer tych
dwojga nad Jeziorem i wymieniła konspiracyjne spojrzenia z Amelią,
która odpoczywała na sofie przy oknie. Żadna z dam nie powiedziała
ani słowa.

Czyżby chodziło o Kitty? Pani Bridges uważała, że Kitty zachowywała

się naprawdę okropnie. Co prawda nie słyszała ich rozmowy, jednak
sposób, w jaki panna Parminster wdzięczyła się do lorda Claydona i
pyszniła się przed Rowlandem swoimi zaręczynami, z pewnością
zdegustowałby każdego rozsądnego człowieka. Pani Bridges nie była
tylko całkiem pewna, czy może uważać swego syna za człowieka
rozsądnego.

Jednak kiedy Rowland w końcu się odezwał, wcale nie mówił o Kitty.
- Wiedziałaś, że ten Harrison to bliski kuzyn panny Hartfield?
- Harrison? - zdziwił się pan Bridges. - Ten typ w jaskrawej kamizelce?

To chyba niemożliwe?

- No cóż, powiedział to przy pannie Hartfield, a ona nie zaprzeczyła.
- O mój Boże - westchnęła matka Rowlanda. - Biedna panna Hartfield.

Ma prawdziwego pecha. - Nieszczęścia chodzą parami, pomyślała. -
Podejrzewam, że pani Harrison jest siostrą jej matki.

- To okropna kobieta - stwierdził Rowland. - Grubiańska i

zarozumiała. Nic dziwnego, że kuzyn Julian nie chciał ich uznać.

- Jednak panna Hartfield wcale nie jest do niej podobna - zauważyła

pani Bridges. - Uważam, że jest czarująca i nie chce mi się wierzyć, by
jej matka była inna. Przecież wszyscy wiemy, że pani Hartfield uciekła
od swojej rodziny, prawda?

- Która kobieta postąpiłaby w ten sposób? - Wypowiadając te słowa,

Rowland pociągnął z całej siły za zasłonkę. Okno otworzyło się nagle,
wpuszczając do środka powozu zimne powietrze. Nim Rowland
zamknął okno i przeprosił towarzyszy podróży, zdążył się już

102

background image

uspokoić. Kiedy wrócił ze spaceru z Merab, przepełniała go jakaś
dziwna radość. Nawet nieoczekiwane spotkanie z Kitty nie
wyprowadziło go zupełnie z tego stanu. Jednak wiadomość o tym, że
pan Harrison jest krewnym Merab, pozbawiła go resztek dobrego
humoru.

- Twój ojciec spotkał kiedyś w Londynie Jonathana i jego żonę -

oświadczyła nagle pani Bridges.

Rowland odwrócił się do niej.
- Kiedy?
- Jakieś dziesięć czy dwanaście lat temu. Wpadł na Jonathana na ulicy i

poszedł do niego na obiad. Panna Hartfield była wtedy poza miastem,
w szkole. Mark mówił, że pani Hartfield była cudowna. Włoski typ
urody, drobna, delikatna i bardzo ładna. Gdyby była choć trochę
podobna do pani Harrison, na pewno by o tym wspomniał.

Rowland poczuł, że robi mu się nieco lżej na duszy.
- Panna Hartfield była dla niego bardzo miła. Pozwoliła mu

zaprowadzić się na lunch.

- A co innego mogła zrobić? - spytała rozsądnie pani Bridges.

Joseph, starannie ubrany, pachnący i wypomadowany, wręczył

Greggowi swą kartę wizytową. Po dłuższej chwili, którą spędził na
podziwianiu swego odbicia w lustrze, został zaprowadzony na górę,
gdzie w żółtym salonie czekała na niego Merab. Właściwie wcale nie
miała ochoty się z nim widzieć i to właśnie powiedziała przed chwilą
Amelii.

- To pewnie tylko jakaś grzecznościowa wizyta - powiedziała Amelia,

która poprzedniego dnia nie mogła towarzyszyć Merab przy lunchu.
Czuła się dość niepewnie i wolała pozostać na sofie, w oranżerii. - Nie
będziesz miała nic przeciwko temu, żeby zostać z nim sama na kilka
minut? Opiekunka dzieci chciała ze mną porozmawiać, zaraz wrócę.

- Oczywiście. - Merab co prawda miała zamiar prosić przyjaciółkę, by

jej towarzyszyła, jednak w tej sytuacji zmieniła zdanie i z rezygnacją
czekała na niechcianego gościa.

Joseph wszedł do salonu i z zadowoleniem rozejrzał się dokoła. Byli

103

background image

sami! Z pewnością panna Hartfield specjalnie to zaplanowała. Pochylił
się, by ucałować jej dłoń.

- Kuzynko Merab...
- Witam, sir. Proszę usiąść. Lady Wincanton prosi o wybaczenie,

będzie tutaj za chwilę.

- Właściwie przyjechałem tutaj do pani, a nie do lady Wincanton -

oświadczył radośnie Joseph.

Serce Merab zamarło na moment.
- Pani musi już wiedzieć, dlaczego tu jestem.
- W rzeczy samej, nie mam pojęcia, sir.
- Ach te kobiety! - Joseph pogroził jej żartobliwie palcem. - Bardzo

panią proszę, niech pani nie będzie taka bojaźliwa.

- Bojaźń jest w tej chwili zupełnie obcym mi uczuciem - odparła

Merab, lekko już poirytowana.

- Och, kuzynko, wydaje mi się, że bardzo wyraźnie określiła pani

swoje życzenia i przyszedłem tutaj, by je spełnić. Czyż to nie dzięki
pani namowom znalazłem się na przyjęciu w domu pani Tiverton?
Proszę się przyznać!

- Z pewnością nie znam pani Tiverton na tyle dobrze, by zrobić coś

podobnego!

- Ale nie omieszkała pani wspomnieć, że czuje do mnie pewną hm...

słabość? - spytał Joseph, uśmiechając się szeroko.

- Panie Harrison - zaczęła Merab stanowczym tonem. - Nie będę dłużej

udawać, że pana nie rozumiem. Myli się pan jednak, sądząc, że czuję
do pana jakąkolwiek „słabość”.

- Nigdy nie zdoła pani zaciągnąć majora Bendicka przed ołtarz, chyba

wie pani o tym. - Joseph nie był już tak uprzejmy, a jego głos stał się
znacznie ostrzejszy niż przed chwilą.

- Jestem pewna, że się pan nie myli, sir.
- Więc dlaczego, do diabła, nie wyjdzie pani za mnie? Mogę zapewnić

pani całkiem przyzwoite życie. A pani koneksje mogłyby być dla mnie
bardzo użyteczne.

Ach, więc o to chodzi, pomyślała Merab. Koneksje. Powinnam była się

domyślić. Jedyne, co mogła uczynić w tej sytuacji, to zakończyć tę

104

background image

rozmowę jak najszybciej i to w taki sposób, by Joseph nie miał choćby
cienia wątpliwości co do jej odpowiedzi.

- Wydaje mi się, że zazwyczaj męża i żonę łączy jakieś uczucie. Ja nie

żywię do pana żadnych uczuć i nie sądzę, by pan czuł dla mnie choćby
cień sympatii. - Jeszcze wypowiadając te słowa, wstała z fotela i
sięgnęła po dzwonek.

Joseph zdążył ją uprzedzić.
- Na Jowisza, rzeczywiście nic tam nie ma? - krzyknął, doskoczył do

Merab, wziął ją w ramiona i próbował pocałować w usta.

- Proszę przestać! - krzyczała Merab, wykręcając się i próbując uwolnić

się z uścisku Josepha. - Panie Harrison! Proszę mnie natychmiast
wypuścić!

- Taka z ciebie twarda sztuka, co? - powiedział Joseph chrapliwym

głosem i zatopił zęby w jej szyi.

Merab krzyknęła przeraźliwie.
Za drzwiami słychać było pospieszne kroki, a po sekundzie do pokoju

wpadła Amelia.

- Bogu dzięki! - Merab wyrwała się wreszcie z objęć kuzyna.
- Panie Harrison! - Amelia stanęła obok przyjaciółki.
- Proszę stąd wyjść! - Głos Merab drżał niebezpiecznie. - Proszę się

stąd wynosić, panie Harrison, i nigdy więcej tu nie wracać!

Joseph wyprostował się, poprawił krawat.
- Pożałujesz tego - warknął. - Najpierw mnie kusisz, a potem udajesz

świętoszkę. Wiesz, jak nazywa się taką kobietę? Zdzira! Tak samo jak
twoja matka.

Pan Harrison pozbierał resztki swojej godności i wyszedł z salonu.

Dopiero tydzień później Amelia zaczęła zdawać sobie sprawę, że po

mieście krążą jakieś dziwne plotki. Jeśli nawet zauważyła, że w Pijalni
coraz mniej ludzi podchodzi, by przywitać się z nią i z Merab, to
przypuszczała, że po prostu ich nie zauważają. Poza tym ostatnio nie
czuła się najlepiej i raczej z ulgą przyjmowała mniejsze zainteresowanie
towarzystwa. Jednak gdy lady Mandersby, która wraz z panią Tiverton
była niekwestionowaną liderką towarzystwa w Bath, przestała w ogóle

105

background image

odzywać się do Merab, Amelia zrozumiała, że dzieje się coś
niedobrego. Nawet pani Tiverton, choć nie posunęła się aż tak daleko,
by zerwać z nimi wszelkie kontakty, z wyraźną rezerwą odniosła się do
propozycji wspólnej wycieczki do Lansdown.

Choć niechętnie, któregoś wieczora Amelia podzieliła się swymi

spostrzeżeniami z mężem. Wolałaby tego nie robić, z drugiej jednak
strony sądziła, że lepiej będzie, jeśli sir Thomas dowie się o tym od niej,
niż od kogoś obcego. Sir Thomas wysłuchał jej uważnie i powiedział:

- Postaram się dowiedzieć czegoś więcej na ten temat. Ale jeśli to

rzeczywiście coś poważnego, twoja przyjaciółka będzie musiała stąd
wyjechać. Przykro mi, jednak nie mogę pozwolić, by moja żona
obracała się w złym towarzystwie.

Amelia wzięła do ręki świecę i postawiła ją na swym nocnym stoliku.
- Biedna Merab, to nie jej wina. Na pewno nie zrobiła nic

niewłaściwego.

- Jestem o tym przekonany - zgodził się sir Thomas, przenosząc

własną świecę. - Ale ci Harrisonowie to dość nieprzyjemni ludzie, i
należy się ich wystrzegać. Gdyby rzeczywiście znali jakieś
kompromitujące fakty związane z panną Merab, mogłoby to zrujnować
nie tylko jej, ale i nasze życie. Obawiam się, że musisz zacząć szukać dla
niej jakiejś posady. Co z twoim kuzynostwem w Dublinie?

- Pewnie masz rację. - Amelia weszła do łóżka, zdmuchnęła świecę i

wybuchnęła płaczem.

Amelia nie była jedyną osobą, która zauważyła nagłą zmianę w

zachowaniu towarzystwa względem Merab. Pan i pani Bridges
dyskutowali kiedyś na ten temat przy popołudniowej herbacie.

- Uwagi pani Tiverton były bardzo nieprzyjemne - stwierdziła pani

Bridges.

- Pani Harrison mówiła tak, jakby chciała się na kimś zemścić - zgodził

się jej mąż.

- Więc to jej sprawka?
- A kto inny mógłby rozpowiadać, że Abigail Cooper uciekła z domu,

by zostać śpiewaczką operową, a potem kochanką Jonathana
Hartfielda?

106

background image

- Ona tak powiedziała!? - zawołała pani Bridges. - Pani Tiverton nie

była aż tak bezpośrednia. Stwierdziła tylko, że słyszała, iż małżeństwo
rodziców panny Hartfield nie było zupełnie hm... „prawidłowe”, tak,
zdaje się, że użyła właśnie tego słowa, i że wolałaby raczej nie
utrzymywać z nią znajomości.

- Czy ona wie, że jesteś spokrewniona z panną Hartfield?
Pani Bridges pokręciła głową.
- Rowland postanowił nie uznawać tego pokrewieństwa, więc czułam

się zobowiązana poprzeć go w tym względzie. Oczywiście, miałam
nadzieję, że jednak zastanowi się nad tym jeszcze...

- Podejrzewam, że nie chciał, by ktokolwiek dowiedział się o treści

tego okropnego testamentu.

Pani Bridges westchnęła.
- Co zamierzasz teraz zrobić? - spytała swego męża.
- A cóż ja mogę zrobić? Dopóki Rowland jest tak wrogo nastawiony do

panny Hartfield, nie jestem w stanie nic zmienić. Oczywiście, będę
kontynuował znajomość z nią, ale to wszystko, co mogę teraz zrobić.
Gdybym uznał ją jako kuzynkę, a Rowland nadal by tego nie uczynił,
tylko pogorszyłbym jej sytuację.

Od czasu przyjęcia u Tivertonów Rowland miał mieszane uczucia

względem Merab. Kilkakrotnie był już niemal gotów złożyć wizytę
Wincantonom, jednak w ostatniej chwili wycofywał się z tego zamiaru.
Fakt, że co najmniej połowa jego duszy gorąco życzyła sobie
kontynuowania znajomości z Merab, ogromnie go niepokoił. Kilka razy
wybrał się rano na dłuższą przejażdżkę konną, by ochłonąć.

Przestał także chodzić do Pijalni. Nie chciał spotkać Kitty, która wciąż

jeszcze przebywała w Bath. Zgodnie z przypuszczeniami jego matki, to
właśnie epizod na przyjęciu u Tivertonów pozbawił go wreszcie
złudzeń i pozwolił mu poznać prawdziwy charakter Kitty. Teraz zdał
sobie sprawę, że jej zachowanie było okrutne i wcale nie wymuszone
przez okoliczności. Zdecydowała się poślubić lorda Claydona z własnej
woli, nikt jej nie zmuszał do tego kroku. Poza tym wcale nie musiała się
afiszować ze swym nowym narzeczonym w jego obecności. Zrozumiał
teraz, że bawiła się z nim, droczyła i kusiła ewentualnymi zaręczynami.

107

background image

Rowland najpierw czuł się skrzywdzony i zszokowany, potem zaś
ogarnął go gniew i oburzenie.

Kitty wiedziała bardzo dobrze, jak mocno przeżywał ich rozstanie, a

jednak w Bath świadomie dawała mu jeszcze nadzieję, zachęcała i
pozwalała na potajemne uściski dłoni i pocałunki. Nagle pomyślał, że
Merab nigdy by się tak nie zachowała.

Przypomniał sobie rozmowę nad jeziorem i jeszcze raz starannie ją

przeanalizował. Jego kuzynka okazała się inteligentną i rozsądną
kobietą. Czy Julian Hartfield wiedział, jakie są jej poglądy? Musi ją o to
zapytać.

Rowland z niechęcią przypomniał sobie o Josephie. Jak to się stało, do

diabła, że Merab jest tak blisko spokrewniona z tym typem? Przecież on
tylko czekał na okazję, żeby wkręcić się do towarzystwa! Rowland nie
mógł patrzeć, jak Joseph przypochlebia się pani Tiverton. Ze złością
pomyślał, że Merab najwyraźniej była w dobrej komitywie z tym
człowiekiem. Oczami wyobraźni znów ujrzał, jak Joseph wprowadza ją
do jadalni państwa Tiverton.

Odruchowo zacisnął pięści. Potem uspokoił się nieco. Dlaczego miałby

się przejmować tym, że panna Hartfield okazuje względy jakiemuś źle
wychowanemu prawnikowi z Bristolu? Cóż go to obchodzi?

Mimo to Rowland był w tak fatalnym nastroju, że najpierw zrugał

służącego, który odważył się zapytać, czy pan Sandiford zamierza
wychodzić gdzieś wieczorem, a potem ofuknął młodą pokojówkę, która
mijając go na schodach życzyła mu miłego dnia.

Kilka następnych wieczorów spędził w kawiarni, gdzie grał bez

opamiętania w karty, wygrał pierwszego dnia ponad siedemset funtów
i stracił wszystko w ciągu kolejnych wieczorów.

Trzeciego dnia natknął się tam na Josepha. Pan Harrison siedział przy

oknie i przeglądał gazetę. Podniósł na moment wzrok, gdy do kawiarni
wszedł Rowland, i uśmiechnął się do siebie. Rowland widząc go
uprzejmie skinął głową.

- Harrison.
Joseph cieszył się, że jego były oponent zapamiętał to nazwisko. Po

przyjęciu u Tivertonów zainteresował się bliżej jego stanem posiadania

108

background image

i wiedział już, że Sandiford ma całkiem niezły majątek w Wiltshire.

- Sandiford. Czy mogę zaproponować panu filiżankę kawy? - Nie

czekając na odpowiedź, strzelił palcami na kelnera. Rowland wzruszył
ramionami; usiadł obok.

- Czy mogę spytać, jak poznał pan pannę Hartfield? - spytał Joseph,

kiedy wypili już kawę. - Może jeszcze filiżankę?

- Nie, dziękuję. Poznałem pannę Hartfield za pośrednictwem lady

Wincanton - skłamał gładko Rowland. - Nie miałem pojęcia, że jest z
panem spokrewniona. Lady Wincanton, jak pan wie, była w tej samej
szkole co panna Merab, i o ile mi wiadomo, obie miały bardzo niewielu
krewnych.

- Panna Hartfield nie jest już moją krewną - oświadczył Joseph

spokojnie. - Moja matka wyjawiła mi, jaki jest prawdziwy stan rzeczy.

- To znaczy? - Rowland zmrużył oczy.
- Jej matka, Abigail Cooper, była wielce podejrzaną osobą. Pracowała

jako śpiewaczka operowa, pod nazwiskiem Rosalba Bersanelli, i może
pan sobie chyba wyobrazić, co to naprawdę oznacza! Tuziny
kochanków, bez wątpienia. Potem poznała Jonathana Hartfielda. Ale
małżeństwo? O nie! Nie było żadnego małżeństwa, może pan być tego
pewny. Przecież jego własny ojciec właśnie dlatego go wydziedziczył.
Więc panna Hartfield nie ma żadnego prawa do tytułu. Powinna się
nazywać po prostu Merab Cooper i tyle.

Rowland zmierzył go zimnym, pogardliwym spojrzeniem. Ten

człowiek przez cały poprzedni tydzień nie odstępował jej na krok.

- Odmówiła panu, co?
Twarz Josepha spurpurowiała.
- Odmówiła mi! Chciałbym to widzieć. Nie, to ona próbowała mnie

uwieść. Przypuszczam, że wyczuła szansę na korzystne małżeństwo. -
Joseph spojrzał na swe odbicie w lustrze i poprawił fular. - Oczywiście,
od razu jej powiedziałem, co o tym myślę.

Biedna Merab miała pewnie okropny tydzień, pomyślał nagle

Rowland i uśmiechnął się ze smutkiem. Że też musiała się natknąć na
tego typa.

- Dlaczego mówi mi pan o tym wszystkim?

109

background image

Joseph zmitygował się nieco.
- Och, nie chcę psuć jej dobrego imienia - odparł łagodnie. -

Pomyślałem tylko, że powinienem pana ostrzec. Mam nadzieję, że
zachowa pan to dla siebie?

Poprosił już kilka osób, by zachowały jego rewelacje dla siebie, i

rezultaty były bardzo zadowalające.

Merab musiała się sporo natrudzić, nim Amelia wyjawiła jej treść

coraz liczniejszych plotek. W końcu poskutkowała dopiero groźba, że
spyta o nie sir Thomasa. Obie panie siedziały w buduarze Amelii,
czarującym pokoju o ścianach wyłożonych tapetą w kolorze delikatnej
zieleni. Na wygodnych meblach ułożone były przytulne miękkie
poduszki. Amelia siedziała przy kominku, trzymając stopy na małym
stołku obitym miękką tkaniną. Merab usadowiła się naprzeciwko niej i
grzała dłonie przy ogniu. Nagle zrobiło jej się bardzo zimno.

- To musiał być kuzyn Joseph albo ciotka Dinah - stwierdziła

znużonym głosem, kiedy Amelia opowiedziała jej wszystko.

- A nie pan Sandiford? - Amelia dowiedziała się od Gregga o wizycie

Rowlanda, a ponieważ Merab nawet jej o tym nie wspomniała,
obawiała się najgorszego.

- Kuzyn Rowland? No cóż, nie przepadam za nim, to prawda -

odpowiedziała Merab spokojnie. - Ale wątpię, czy kiedykolwiek
zrobiłby coś równie podłego.

Amelia uniosła lekko brwi.
- Zdaje się, że ostatnio sporo zyskał w twych oczach.
Merab zaczerwieniła się.
- Przynajmniej jest dżentelmenem - odparła wymijająco. - Joseph nim

nie jest.

Amelia westchnęła. Cóż z tego, że Merab darzyła pana Sandiforda

coraz większą sympatią, skoro musiała wkrótce wyjechać, czego po
cichu życzył sobie sir Thomas.

- Muszę wracać do Hartfield - powiedziała Merab po chwili milczenia.
- Nie! - zawołała Amelia. - Och Merab, nie możesz tego zrobić!

Przecież to oznaczałoby przyznanie się do winy, nie rozumiesz?

110

background image

- Jak mogłabym tu zostać? Myślisz, że nie widzę, co się wokół mnie

dzieje? Nie mogę pozwolić, by plotki na mój temat psuły ci opinię.
Jestem pewna, że sir Thomas zgodziłby się ze mną.

Amelia znów westchnęła.
- Jestem przekonana, że się zgadza - kontynuowała Merab. - Jaki

mężczyzna i jaki mąż nie przyznałby mi racji? Tak czy inaczej muszę
tam pojechać, by znaleźć jakiś dowód na to, że moi rodzice zawarli
legalne małżeństwo. Myślisz, że łatwo mi znosić myśl, że mój ojciec
mógł tak okropnie wykorzystać mamę?

- Oczywiście, rozumiem to, kochana Merab. - Oczy Amelii pełne były

łez. - Jestem pewna, że twój ojciec był uczciwym i honorowym
człowiekiem. A co do...

Amelia nie dokończyła zdania, gdyż do pokoju wszedł Gregg.
- Pan Sandiford prosi o kilka minut rozmowy, proszę pani.
Amelia spojrzała szybko na Merab, która zbladła nagle jak ściana.
- Wprowadź go, Gregg - odparła. - I nie ma nas w domu dla innych

gości.

- Oczywiście, proszę pani.
Rowland wmaszerował do salonu, blady i stanowczy. Amelia

zauważyła również, że wygląda bardzo przystojnie w ciemno-
niebieskim, dwurzędowym surducie, dopasowanym do jego sylwetki.
Im częściej go widywała, tym bardziej była przekonana, że on i Merab
doskonale do siebie pasują. W duchu przeklinała los, który zetknął ich
ze sobą w tak przewrotny i okrutny sposób.

Rowland od razu przeszedł do rzeczy.
- Przyszedłem tutaj z powodu tych plotek - powiedział, usiadłszy na

wskazanym przez Amelię miejscu. - Wiem dobrze, kto je rozsiewa, i
chciałem spytać, czy mogę być pani pomocny w jakikolwiek sposób.

Amelia spojrzała na Merab i podniosła się ze swego fotela.
- Jesteśmy paro bardzo wdzięczne za wsparcie - oświadczyła z

uśmiechem. - Zostawię pana z Merab, by omówił pan z nią szczegóły.
Pan wybaczy, ale muszę pójść do dzieci.

Rowland otworzył przed nią drzwi. Kiedy usiadł z powrotem,

opowiedział Merab pokrótce o swej rozmowie z Josephem.

111

background image

- Podejrzewam, że nie przyjęła pani jego oświadczyn - zakończył.
- Rzeczywiście tak było. - Merab zarumieniła się znowu. Nagle

przypomniała sobie, że odmówiła także Rowlandowi, choć dzięki Bogu
miało to miejsce w innym pokoju. - On... on był po prostu okropny.
Chodziło mu o moje „koneksje”, jak to sam ujął. Przypuszczam, że
teraz robi wszystko, bym nie miała już żadnych. - Dodała jeszcze, że
zamierza wyjechać do Hartfield Hall, by odnaleźć przynajmniej
świadectwo ślubu swoich rodziców. - Przypuszczam, że jest gdzieś w
kufrze mamy - dokończyła. - Po jej śmierci nie miałam dość sił, by do
niego zajrzeć, więc po prostu zostawiłam go tam, gdzie był.

Rowland nie miał wątpliwości co do tego, że małżeństwo było

prawdziwe - znacznie bardziej martwił się drugą częścią
rozpuszczanych przez Josepha plotek. Rozumiał doskonale, że Merab
musiała być wychowywana w przeświadczeniu, iż jej matka była
nauczycielką śpiewu. Nie był to zawód chwalebny, ale przynajmniej
mieścił się w kanonach dobrego smaku. Jednak pogłoski o tym, że pani
Hartfield była śpiewaczką operową, mogły narobić jej córce sporych
kłopotów, a Rowland wiedział dobrze, że plotki takie krążą w rodzinie
Hartfieldów już od długiego czasu. Jak jednak miał powiedzieć Merab,
że jej rodzice okłamywali ją przez tyle lat?

- Czym zamierza pani podróżować? - spytał w końcu.
- Nie zastanawiałam się nad tym jeszcze. Pewnie powozem. Może

napiszę do pana Camberwella, by zabrał mnie z Cirencester, wracając z
targu.

- To nie jest dobry pomysł. Prawdziwej damie nie wypada

zatrzymywać się w byle jakiej tawernie!

- Więc może wozem pocztowym? Naprawdę, nie chciałabym kłopotać

sir Thomasa. - Merab pomyślała z niepokojem o kosztach. Wóz
pocztowy był znacznie droższy.

- Nie, ja panią zabiorę.
- Pan? - Merab spojrzała na niego z przerażeniem.
Rowland uniósł lekko brew.
- Już od dłuższego czasu myślę o tym, że powinienem sprawdzić, co

dzieje się w majątku.

112

background image

- Ależ to nie wypada - wybuchnęła Merab. Podróżować w karecie

wyłącznie w towarzystwie mężczyzny! Nie, żadna dama, która
chciałaby zachować choćby resztki reputacji, nie mogła sobie pozwolić
na coś podobnego.

- Obiecuję, że nie będę się oświadczał - powiedział Rowland cierpko.
Merab zaczerwieniła się po czubki uszu; milczała. Właśnie wtedy

wróciła Amelia.

- Doskonały pomysł - oświadczyła ciepło, kiedy dowiedziała się o

planach Rowlanda. - Merab może wziąć ze sobą Lottie, a wtedy nic nie
zagrozi jej dobremu imieniu. - Lottie była pokojówką, która zajmowała
się Merab podczas jej pobytu w domu Amelii. Gospodyni wspomniała
ostatnio swej pani, że Lottie okazuje nieprzyzwoite wręcz
zainteresowanie pewnym młodym kapralem, więc wyjazd za miasto
był w jej przypadku jak najbardziej wskazany. A poza tym należało
przecież popierać wszelkie pomysły, które pozwalałaby Merab i panu
Sandifordowi przebywać w swym towarzystwie. Amelia rozsiadła się
wygodnie w fotelu i uśmiechnęła promiennie do swej przyjaciółki i jej
kuzyna.

Merab i Amelia rozstały się wśród łez i głośnego pochlipywania.
- Oczywiście, wkrótce tu wrócisz - mówiła przez łzy Amelia. - Wiem,

że wszystko będzie dobrze.

Merab ucałowała ją gorąco.
- Oczywiście.
Wiedziała jednak, że to nieprawda, Sir Thomas był bardzo uprzejmy,

nawet starał się ją pocieszać, jednak bez wątpienia przyjmował jej
wyjazd z wielką ulgą. Merab nie wróciłaby do Amelii bez zaproszenia,
a sir Thomas na pewno nie pozwoliłby swej żonie, by w tych
okolicznościach znów gościła ją u siebie. Merab nie mogła mieć do
niego pretensji. Który mężczyzna dobrowolnie zgodziłby się na to, by
jego żona została wykluczona z towarzystwa?

Rowland nie powiedział swej matce nic poza tym, że wyjeżdża z Bath.

Pani Bridges zakładała więc, że jej syn wybiera się do Merryn Park, i
tylko dzięki przypadkowemu spotkaniu z Amelią dowiedziała się

113

background image

prawdy.

- Odwozi pannę Hartfield do domu?! - wykrzyknęła zdumiona.
- Tak, nie powiedział pani o tym?
- Nie.
Obie panie zamilkły, i choć obie uważały, że takie zachowanie

Rowlanda było wielce interesujące, zarazem czuły, że nie znają się dość
dobrze, by o tym rozmawiać.

Rowland zabrał Merab i Lottie bardzo wcześnie, jeszcze przed siódmą

rano, gdyż podróż mogła im zabrać nawet cały dzień. Kufer Merab i
walizka Lottie dołączyły do bagażu Rowlanda na dachu powozu.
Lottie, popłakując cicho, weszła do środka, a potem z głośnym
szlochem zarzuciła sobie fartuszek na głowę. Merab wzniosła oczy ku
niebu, natomiast Rowland uśmiechnął się pod nosem.

- Proszę wejść, kuzynko - powiedział tylko. Potem wspiął się za nią,

postukał laską w sufit, i powóz ruszył w drogę.

Początkowo podróż przebiegała wyjątkowo spokojnie. Merab, która ze

strachem myślała o tym, jak przez cały dzień wytrzyma tylko w
towarzystwie Rowlanda, zaczęła się powoli uspokajać. Być może
obecność Lottie powstrzymywała go od nieprzyjemnych uwag, a może
po prostu nieco polubił swą kuzynkę. Tak czy inaczej rozmawiali
spokojnie o zmianach, jakie Rowland zamierzał wprowadzić w swoim
majątku, a Merab wtrąciła kilka całkiem interesujących uwag.

- Czytałam gdzieś o korzyściach, jakie daje nawóz rybny -

powiedziała. - Choć podejrzewam, że mieszka pan zbyt daleko od
morza, by tego rodzaju nawóz był dla pana łatwo dostępny.

Rowland spojrzał na nią i uniósł brwi, rozbawiony.
- A co pani wie na temat nawozu z ryb, kuzynko?
Merab roześmiała się.
- Nic. Prócz tego, że wzbogaca glebę. Przyznaję jednak, że nie

rozumiem, dlaczego gleba miałaby tego potrzebować. Natura chyba nie
chciała, by ryby w jakikolwiek normalny sposób lądowały na suchej
ziemi.

- Natura nie pozwala też używać tylko jednego rodzaju zboża, i

114

background image

wiadomo powszechnie, że używanie tego samego zboża rok po roku
źle wpływa na żyzność ziemi.

- Natura preferuje różnorodność?
- Tak by się wydawało. Oczywiście, nie potrafimy tego jeszcze

wyjaśnić, ale...

Rozmowa została gwałtownie przerwana przez nagłe szarpnięcie,

które rzuciło Lottie na przeciwległe siedzenie. Potem rozległy się
strzały i rżenie wystraszonych koni. Lottie wrzasnęła przeraźliwie.
Rowland rzucił się po pistolety.

- Na twoim miejscu nie robiłbym tego. - Drzwi powozu otworzyły się

gwałtownie i stanął w nich potężnie zbudowany mężczyzna w masce
na twarzy. Rozbójnik przystawił lufę pistoletu do piersi Rowlanda.

- No już, dawaj pieniądze.
- A skąd wiesz, że mamy jakieś pieniądze?
Lufa pistoletu wbiła się mocniej w pierś Rowlanda.
- Nie próbuj się ze mną bawić. Twoja sakiewka. I tej pani. - Ruchem

głowy wskazał na wyjście. - Wyskakuj.

Rowland z ociąganiem wykonał jego polecenie. Gdy tylko zasłonił

drzwi, Merab bez namysłu sięgnęła po pistolet wiszący na ścianie. Na
Boga, był załadowany! Odciągnęła cyngiel i wymierzyła. Widziała
rozbójnika bardzo wyraźnie. Rowland wciąż próbował się opierać, a
rozzłoszczony zbój pochwycił go za ramię i ściągnął na ziemię.
Rowland upadł, i w tym momencie Merab wypaliła. Rozbójnik upadł, a
wystraszone konie zaczęły szarpać się w uprzęży. Lottie piszczała.

Merab przerażona, że powóz przejedzie Rowlanda, zeskoczyła na

ziemię i krzyknęła do woźnicy:

- Na Boga, przytrzymaj je!
W tym momencie rozległ się drugi strzał i Merab poczuła piekący ból

w ramieniu. Wypuściła z dłoni pistolet. Czerwona plama na sukience
zaczęła się gwałtownie powiększyć. Drugi rozbójnik, z bronią gotową
do strzału, podjechał bliżej i mierzył w Merab. Zanim jednak zdążył
pociągnąć za cyngiel, Rowland pochwycił pistolet i wypalił do niego z
drugiej lufy. Mężczyzna zaklął głośno, złapał się za nogę, zawrócił i
odjechał galopem.

115

background image

Na moment zapadła cisza, przerywana tylko wrzaskami Lottie i

pojękiwaniami rannego zbója. Rowland powoli podniósł się z ziemi.
Spojrzał na Merab. Ona również popatrzyła na niego, po czym nagle
pobladła i osunęła się na ziemię.

Nie bardzo zdawała sobie sprawę z tego, co działo się potem, gdyż

wciąż odzyskiwała i traciła przytomność. Ktoś bezceremonialnie
rozerwał jej suknię na ramieniu i odsłonił ranę.

- To tylko powierzchowna rana - rozbrzmiał czyjś głos. Czyżby to

Rowland mówił o niej z taką troską? Potem przyszła Jej do głowy
zupełnie absurdalna myśl, że na szczęście włożyła na podróż jedną ze
swych starszych sukien. Potem znów straciła przytomność.

Kiedy doszła wreszcie do siebie, początkowo nie mogła zrozumieć,

gdzie jest i co się z nią dzieje. Była oszołomiona i ogłupiała. Okropnie
bolało ją ramię. Głowę opierała o czyjąś twardą pierś. Przestraszona,
wyprostowała się gwałtownie. Rowland odsunął rękę. W dłoni trzymał
jej czepek i szpilki do włosów.

- Nie wiedziałem dotąd, że kobiety potrzebują aż tylu szpilek -

powiedział, siląc się na normalny ton. - Gubiła je pani przez całą drogę.

Merab wpatrywała się w niego przez moment, marszcząc brwi i

próbując sobie przypomnieć, co zaszło. Nagle krew napłynęła jej do
twarzy.

- Zostaliśmy napadnięci - powiedziała.
- Tak było, w istocie - zgodził się Rowland.
- Och, panno Hartfield, była pani taka dzielna! - wtrąciła z ożywieniem

Lottie, która najwyraźniej zapomniała już o swym zmartwieniu.

- Naprawdę?
- Strzeliła pani do niego. Dobrze mu tak.
Merab spojrzała pytająco na Rowlanda.
- Postrzeliła pani jednego z bandytów - wyjaśnił. - Był też drugi, który

zranił panią. A ja postrzeliłem jego.

- Nie zabiłam go, prawda? - Nagle wszystkie wydarzenia sprzed kilku

chwil stanęły Merab przed oczami.

- Nie. Na szczęście byliśmy niedaleko od wioski. Opowiedziałem o

wszystkim miejscowemu sędziemu, a on zamknął zbója w areszcie.

116

background image

Złożyłem zeznania w pani imieniu, nie musi się pani już o to kłopotać -
zapewnił ją Rowland.

Merab siedziała przez chwilę w milczeniu, po czym powiedziała:
- To mogła być jedna z moich nowych sukienek.
Potem nagle wybuchnęła płaczem. Rowland objął ją mocno ramieniem

i podał jej swoją chusteczkę. Po chwili Merab wysunęła się z jego
uścisku, wyprostowała i energicznie wysiąkała nos.

- Przepraszam. Płaczę nad sukienką, której nawet nie nosiłam. To takie

głupie.

- Odreagowanie - stwierdził Rowland.
- Jest pan ranny?
Rowland wzruszył ramionami.
- Jakiś siniak czy zadrapanie. A pani wkrótce będzie zdrowa, dzięki

Bogu to tylko powierzchowna rana. Przez tydzień czy dwa ramię
będzie trochę sztywne, ale na pewno się zagoi.

Odwrócił się i spojrzał za okno. Bez wahania zerwał suknię z jej

ramienia, ale teraz wspomnienie tej delikatnej skóry, przeoranej
czerwonym pasmem rany, paliło go żywym ogniem. Merab, leżąca na
siedzeniu powozu, wydawała się taka delikatna i bezbronna. Gdyby nie
było tam Lottie, czułby nieodpartą chęć, by...

Otrząsnął się szybko z tych dziwnych myśli. Lottie tam była. Merab,

jego kuzynka, której istnienie pozbawiło go oczekiwanego spadku,
została lekko ranna, to wszystko. Dlaczego miałby sądzić, że cokolwiek
się zmieniło?

7

Gdy przyjechali do Hartfield, majątek był niemal całkiem opustoszały.

Większość służby dostała już odprawę i opuściła dom. Na miejscu
pozostały tylko Mary i Jenny oraz jeden mężczyzna do cięższych prac
fizycznych. Służące zostały powiadomione wcześniej o przyjeździe
Merab i przygotowały dla niej pokój, jednak pozostawał problem
Rowlanda. Zgodnie z zasadami dobrego wychowania pan Sandiford
nie powinien był zostać w Hartfield Hall, jeśli Merab nie towarzyszyła
jakaś przyzwoitka. Dlatego też jeszcze przed wyjazdem Rowland
zamierzał zamieszkać w gospodzie we wsi i przyjeżdżać do Hartfield w

117

background image

razie potrzeby.

Nie mógł jednak z czystym sumieniem zostawić swej kuzynki na

pastwę dwu rozchichotanych służących i Lottie, która wcale nie była
lepsza od nich. Merab przez ostatnie pół godziny podróży milczała.
Rowland podejrzewał, że rana mocno daje jej się we znaki. Kiedy
dotknął jej czoła, przekonał się, że ma także sporą gorączkę. Nie było w
tym nic niepokojącego, jednak Merab nie mogła być pozostawiona
sama sobie.

Doszedł więc do wniosku, że musi zostać w Hartfield przynajmniej na

tę noc. Lottie mogła spać w pokoju Merab na składanym łóżku,
zastępując w ten sposób normalną przyzwoitkę, on zaś postanowił, że
nazajutrz skontaktuje się z panem Camberwellem, by sprowadzić tu na
tydzień lub dwa jakąś szacowną starszą damę.

Powóz skręcił w aleję prowadzącą do Hartfield Hall i po chwili

zatrzymał się przed domem. Rowland wyskoczył z kabiny; rozłożył
schodki. Jednak Merab nie była w stanie iść o własnych siłach, więc
Rowland, nie zważając na jej protesty, wziął ją na ręce i zaniósł do
domu, starając się nie zwracać uwagi na Jenny i Mary, które chichotały
za jego plecami. Zaniósł Merab do salonu, otworzył ramieniem drzwi,
po czym zawołał Lottie i kazał jej zdjąć pokrowce z sofy.

Merab otworzyła oczy.
- Gorąco mi - szepnęła.
- Ma pani lekką gorączkę - odparł Rowland krótko. - Poprawię pani

opatrunek, a potem położy się pani do łóżka. Lottie przyniesie
laudanum, proszę je zażyć. Jest pani głodna?

Merab pokręciła głową.
Rowland położył ją ostrożnie na sofie i poszedł przygotować nowy

opatrunek. Po chwili powrócił z Mary, która niosła na tacy płótno
opatrunkowe, rolkę bandaża, nożyczki, butelkę z ciepłą wodą,
flanelową szmatkę i parujący okład.

- Boisz się widoku krwi? - spytał Rowland Mary.
- Nie, sir.
- To dobrze. Lepiej tu zostań, możesz się przydać.
- Jeśli zechce pan odrobinę poczekać, przyniosę jeszcze jedno

118

background image

prześcieradło - powiedziała Mary, patrząc, jak Rowland odwija
prowizoryczny bandaż. - Nie ma sensu brudzić wszystkiego.

Rowland wziął flanelową szmatkę i ostrożnie zamoczył bandaż w

miejscu, gdzie zakrzepła krew przykleiła go do rany. Merab zagryzła
mocno dolną wargę.

- Postaram się być bardzo delikatny.
- Nic mi nie będzie - odparła krótko.
Po odwinięciu bandaży oboje ujrzeli ranę, która okazała się być długą,

niezbyt głęboką bruzdą. Choć w kilku miejscach znów zaczęła
krwawić, Rowland z ulgą stwierdził, że nie ma żadnych śladów
zakażenia. Przemył ranę ostrożnie, wysuszył i powiedział do Mary:

- Podaj mi, proszę, ten okład.
- A to po co? - Merab przyglądała się podejrzliwie okładowi.
- To na wypadek, gdyby do rany dostał się jednak jakiś brud. To tylko

woda i chleb.

- Hm...
- Mój tato używał tego do leczenia koni - wtrąciła Mary. - To bardzo

dobre, panno Hartfield, naprawdę.

Merab zaczęła się śmiać, lecz zaraz skrzywiła twarz w bolesnym

grymasie.

Rowland przyłożył szarą papkę do rany.
- Płótno - zaordynował. - Bandaż. - Wprawnie obwiązał ramię chorej. -

Nie za mocno?

- Nie, bardzo dobrze. Dziękuję - dodała po chwili milczenia.
- Lottie! - zawołał Rowland. - Pójdziesz z Mary i przygotujesz łóżko

dla panny Hartfield. Zaniosę ją tam za jakieś dziesięć minut.

- Tak jest, proszę pana.
Pozostawieni tylko we dwoje, kuzyni siedzieli w milczeniu. Rowland

poprawił jeszcze węzeł na opatrunku i wziął chorą za nadgarstek, by
zbadać jej puls.

Merab uświadomiła sobie nagle, że ma odkryte ramię; zaczerwieniła

się. Serce, które jeszcze przed momentem było zupełnie spokojne, teraz
zaczęło bić jak szalone. Rowland podniósł głowę i ich spojrzenia nagle
się spotkały. Przez długą chwilę patrzyli sobie w oczy; milczeli. Świat

119

background image

zatrzymał się w miejscu. Merab słyszała tylko nienaturalne, jakby
nieziemskie tykanie zegara. Zauważyła, że oczy Rowlanda, choć szare,
kryły w sobie ciemniejsze iskierki, a jego rzęsy były długie i czarne.
Potem Rowland wypuścił jej rękę i powiedział głosem wypranym z
wszelkich emocji:

- Przypuszczam, że Lottie przygotowała już pokój. Zaniosę panią na

górę.

Merab nie odpowiedziała ani słowa, jednak gdy Rowland wynosił ją

na górę, słyszała, że jego serce również bije głośno i szybko.

Nazajutrz Merab obudziła się dość późno. Przez moment nie mogła

sobie przypomnieć, gdzie jest - okno było w niewłaściwym miejscu,
zasłony przy łóżku całkiem inne niż w domu Amelii. Potem wszystko
zrozumiała. Usiadła ostrożnie i dotknęła ramienia. Wciąż było sztywne
i obolałe, jednak poza tym wydawało się sprawne.

Po chwili jej myśli zwróciły się ku Rowlandowi. Przypomniała sobie,

że sam opatrzył jej ranę i że był przy tym bardzo miły i delikatny. W
niczym nie przypominał aroganckiego, szorstkiego mężczyzny, którego
tak znienawidziła w dzień odczytania testamentu. A potem wieczorem,
w ciszy salonu, nastąpił ten moment... Merab przelękła się nagle
własnych myśli. Nie, była nieprzytomna, to wszystko musiało jej się
przyśnić.

Usiadła nieco wyżej i rozejrzała się dokoła. W rogu stało składane

łóżko, a przy nim leżała torba Lottie, więc zostały przynajmniej
zachowane pozory przyzwoitości. Merab doskonale zdawała sobie
sprawę z tego, że ten epizod może pogrążyć ją ostatecznie, jeśli tylko
dowie się o nim towarzystwo w Bath. Potem otrząsnęła się z takich
myśli. Najważniejszy jest przecież szacunek, jaki miała sama dla siebie.

Po chwili stwierdziła, że nie ma sensu rozmyślać dłużej o tym, co się

stało i o jej kuzynie. Musi wziąć się w garść. Powinna zajrzeć do kufra
matki i dowiedzieć się prawdy. Zadzwoniła na Lottie.

Rowland był w bibliotece, kiedy Merab zeszła na parter.
Wydawało jej się, że słyszy w jego głosie dziwne napięcie, kiedy spytał

ją uprzejmie, jak jej się spało i czy dobrze się czuje.

120

background image

- Lepiej - odrzekła Merab krótko. Potem zmusiła się, by dodać z

udawaną swobodą. - Muszę panu podziękować za opiekę. Wątpię, czy
biedna Lottie wiedziałaby, co ze mną zrobić.

Rowland zbył to machnięciem ręki.
- Chyba powinienem obejrzeć ranę. Jadła już pani śniadanie?
- Lottie przyniosła mi kawę i tosta.
Rowland wstał; sięgnął po dzwonek.
- Przywołam Mary.
Rana Merab była czysta i goiła się jak należy. Tym razem Rowland nie

zajmował się nią osobiście, lecz kierował poczynaniami Mary, kiedy ta
przemywała ranę i bandażowała na nowo.

- No proszę! - powiedział, kiedy Mary skończyła. - Teraz Mary może

się panią zajmować. Spodziewam się, że za tydzień będzie pani zdrowa
jak ryba.

- Dziękuję ci. - Merab uśmiechnęła się słabo do służącej i z ulgą opadła

na oparcie skórzanego fotela.

- Za pani pozwoleniem, kuzynko - zaczął Rowland - pojadę dzisiaj

złożyć wizytę panu Camberwellowi.

- Oczywiście. Ale, panie Sandiford, nim pan pojedzie, czy mogłabym

prosić, by zajął się pan zniesieniem kufra mojej mamy? Chciałabym,
żeby przeniesiono go do mojego starego salonu. Muszę przejrzeć jego
zawartość.

- Jest pani pewna, że ma na to dość sił? Wygląda pani bardzo blado.
- Jestem pewna. Muszę poznać prawdę.
Rowland przez chwilę przyglądał jej się badawczo, po czym odrzekł:
- Oczywiście, zajmę się tym.
Jakieś pół godziny później Rowland ubrany w płaszcz, z kapeluszem

w dłoni, wszedł do biblioteki, gdzie wciąż siedziała Merab.

- Kufer jest w salonie, kazałem też napalić tam w kominku.
Merab otworzyła oczy.
- Dziękuję, kuzynie.
Rowland uśmiechnął się i wyszedł.
Kufer był bardzo ciężki, okuty żelaznymi sztabami i obity miedzią.

Merab trzymała kluczyk do kufra w swojej szkatułce z klejnotami.

121

background image

Teraz siedziała przed nim i próbowała otworzyć. Ktoś naoliwił zawiasy
i zamek, zapewne na polecenie Rowlanda, więc nie było to trudne.

Na samym wierzchu leżały ubrania matki, których Merab po prostu

nie była w stanie wyrzucić: wieczorowy płaszcz z aksamitną krezą,
który dni swej największej świetności dawno już miał za sobą, kilka par
rękawiczek, za małych na Merab, i torebka wyszywana drobnymi
paciorkami. Merab z nabożną czcią przeniosła te ubrania na sofę. Pod
spodem znajdowały się buty i pantofle, parasolka, kilka wielkich,
staromodnych mufek oraz nieco pognieciony kapelusz, ze smętnie
obwisłymi sztucznymi kwiatami. Te rzeczy Merab także odłożyła na
bok.

Na dnie kufra leżała Biblia matki i książeczka do nabożeństwa, różne

pudełeczka i plik jakichś papierów owiniętych w ceratę i
przewiązanych wstążeczką. Merab pamiętała, że jedno z mahoniowych
pudełek zawierało dokumenty matki. Ostrożnie wyjęła je ze skrzyni,
krzywiąc przy tym twarz z bólu, gdyż musiała posługiwać się obiema
rękami.

Usiadła na sofie, odsunęła mufki, położyła pudełko na kolanach i

otworzyła je powoli. Na samym wierzchu leżał list, który pastor napisał
do niej po śmierci matki. Nazywał matkę „łaskawą damą” i miał
zupełną rację. Nawet gdy była już śmiertelnie chora, pani Hartfield
zachowywała się z niewymuszonym wdziękiem i godnością. Merab
wyjęła świadectwo śmierci matki i jej pogrzebu. Potem przejrzała kopię
świadectwa swego chrztu i wreszcie dotarła do złożonego we czworo
kawałka papieru. Rozłożyła go drżącymi rękami.

Było to potwierdzenie małżeństwa zawartego przez jej rodziców. Ślub

odbył się w kościele pod wezwaniem św. Pankracego, w dniu 14
kwietnia 1789 roku. Świadkami ślubu byli Theodore Bamfather i pani
Eliza O’Riley.

Pana Bamfathera pamiętała jeszcze z dzieciństwa, jako schorowanego

staruszka, który zmarł, gdy ona miała jakieś sześć lat. Zawsze witał się
z jej rodzicami po niedzielnej mszy i zawsze wciskał jej do kieszeni jakiś
smakołyk. Zapewne to właśnie on prowadził jej matkę do ołtarza.

Ale Eliza O’Riley? Podpis był zamaszysty, z dziwacznie pokręconym E

122

background image

i R. Kim ona była? Merab miała przecież na drugie imię Eliza. Czyżby
została tak nazwana właśnie na cześć owej damy? Wiedziała, że jej
pierwsze imię ma związek z ukochaną siostrzyczką mamy, która
umarła bardzo młodo, i zawsze zakładała, że ta siostrzyczka także
nazywała się Merab Eliza, tak samo jak ona. Ale czy tak było w istocie?

Przez długą chwilę siedziała w zupełnej ciszy. Pudełko było już puste,

a ona nie miała ochoty przeglądać pozostałych. Była prawowitym
dzieckiem swoich rodziców. Przecież to było dla niej najważniejsze.
Nagle zdała sobie sprawę, że w głębi serca nigdy w to nie wątpiła - to
dziwne, jak złośliwe plotki mogą doprowadzić człowieka do
zwątpienia. Nigdy nie przyszło jej do głowy, by była okłamywana
przez własnych rodziców, a jednak Joseph zasiał w jej sercu
niepewność, uczynił ją tak nieufną, że musiała na własne oczy ujrzeć
dowód.

Postanowiła na razie pozostawić pudełka w spokoju, musiała jednak

zająć się ubraniami. Większość z nich nie nadawała się już do noszenia,
Lottie mogła jednak coś jeszcze z nimi zrobić. Torebkę i parasolkę
zatrzymała dla siebie. Zadzwoniła po Lottie.

Młoda służąca w zadziwiającym wprost tempie wracała do

równowagi po tym straszliwym przeżyciu, jakim było dla niej rozstanie
z kapralem. Z zapałem opowiadała wszystkim o napadzie, który już nie
wydawał jej się wcale taki przerażający, a Jenny i Mary stanowiły
bardzo wdzięczną publiczność. Teraz wciągnęła z zachwytem
powietrze, patrząc na rozłożone przed nią skarby. Rzeczy wyrzucane
przez panie należały się prawnie ich służącym, a każda służąca
wiedziała, że jeśli nawet nie chce ich nosić, może je zawsze sprzedać.

- Dziękuję, panno Hartfield - szepnęła i oczy jej rozbłysły. - Och, to już

prawie pora lunchu, proszę pani. Pan Sandiford właśnie wrócił.

- Zejdę za moment.
Lunch nie był zbyt wyszukany; trochę szynki, kawałek sera, chleb i

ciasto ze śliwkami.

- Kuzynko? - Rowland wskazał na szynkę.
- Tak, poproszę. A także kromkę chleba i plasterek sera.
Rowland spełnił jej życzenie, a potem pokroił szynkę i ser na plasterki,

123

background image

tak by Merab mogła się nimi częstować.

- Proszę - powiedział, smarując kromki masłem i z uśmiechem podał je

Merab.

- Dziękuję. - Merab także odpowiedziała uśmiechem. - Nie jadłam tak

od czasów dzieciństwa. Jakie wieści przywiózł pan od pana
Camberwella?

Rowland wzruszył ramionami.
- Nic interesującego poza tym, że pan Camberwell uważa, iż

powinniśmy uzyskać jakieś sto funtów ze sprzedaży mebli. Mówi, że
testament o nich nie wspomina, a więc prawnie należą do nas. Spytał,
czy jest wśród nich coś, co chcielibyśmy zatrzymać, pani lub ja.

Merab pokręciła głową. Większość mebli była ciemna i ciężka,

utrzymana w stylu poprzedniego stulecia. Nawet wówczas nie były
one zresztą specjalnie wyszukane, ot, zwykły komplet ciężkich,
wiejskich mebli. Dywany, które niegdyś przedstawiały zapewne sporą
wartość, teraz były już zniszczone i wytarte. Poza tym, gdzie miałaby je
przechowywać?

- Przypuszczam, że srebra są dosyć cenne, prawda? - spytała z

nadzieją.

Rowland podniósł swój widelec i przez chwilę przyglądał mu się z

uwagą.

- Wątpię. Ale możemy poprosić kogoś, by ocenił wartość książek. -

Potem dodał: - W drodze powrotnej wstąpiłem do pani Barden.
Zgodziła się pomieszkać tutaj przez tydzień lub dwa. To rozwiązuje ten
irytujący problem przyzwoitki i dobrych obyczajów.

- Pani Barden! - Merab rozpromieniła się. - Kochana pani Barden. Ależ

ona musi mieć już ponad osiemdziesiąt lat. Czy dobrze się czuje?

- Wydawała mi się wyjątkowo żwawa. Mówiła, że ma dwójkę bardzo

hałaśliwych wnuków, dwunaste i czternastolatka, i że odrobina
spokoju i ciszy bardzo by jej się przydała. Pojadę po nią około czwartej.
- Rowland dokończył swoją porcję szynki i podał Merab kawałek ciasta.
- Hm, wygląda smakowicie. Proszę mi opowiedzieć, co pani dziś
porobiła?

Merab sięgnęła do kieszeni i wręczyła mu złożony kawałek papieru.

124

background image

Rowland szybko przebiegł wzrokiem treść dokumentu.
- Nigdy nie wątpiłem w to, że małżeństwo pani rodziców było

całkowicie legalne. Pani ojciec na pewno nie zostałby wydziedziczony z
powodu utrzymywania kochanki! O ile wiem, pani wuj Edmund nigdy
nie żałował sobie tego typu rozrywek.

Merab gwałtownie podniosła na niego wzrok; na jej twarzy malowała

się podejrzliwość i zwątpienie.

- Ale... ale pan powiedział... - Merab pamiętała każde słowo: „Nie

wiedziałem, że Julian miał jakieś nieślubne dzieci”.

Przez dłuższą chwilę Rowland dziobał bezmyślnie swój kawałek

ciasta.

- Zdaję sobie sprawę - przemówił wreszcie - że jestem pani winien

przeprosiny, kuzynko. Zachowałem się wyjątkowo grubiańsko, kiedy
spotkaliśmy się po raz pierwszy. Była to tylko i wyłącznie moja wina.
Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. - Rozłożył ręce. - Kuzyn
Julian wspomniał tylko raz, jakieś osiem lat temu, że pani i pani matka
zamieszkałyście w Hartfield. Przyznaję, że nie chciałem mu wierzyć.
Wydawało mi się, że została pani „wymyślona”, żeby mnie
przestraszyć i żebym dostosował się do wymagań pani dziadka. Pani
obecność tutaj była więc dla mnie ogromnym zaskoczeniem i obawiam
się, że pochopnie wyciągnąłem z tego całkowicie mylne wnioski.

- Pan mnie przeprasza? - spytała Merab ostrożnie.
- Tak. Z całego serca.
Merab spojrzała na swój talerz. Była nieco zmieszana. Rowland ją

przepraszał? Czy robił to naprawdę szczerze, czy też była to tylko część
planu, który miał na celu przekonać ją do wygodnego małżeństwa?
Wygodnego przynajmniej dla Rowlanda.

- Dlaczego? - Nie potrafiła opanować podejrzliwego tonu brzmiącego

w jej głosie.

- Bo nie miałem racji. A także dlatego, Merab, że musiałem cię

naprawdę zranić, skoro traktujesz mnie z taką podejrzliwością.

Nastąpiła chwila ciszy.
- Muszę powiedzieć, że to bardzo dziwne uczucie mieć krewnego, z

którym jestem w normalnych stosunkach - powiedziała Merab, starając

125

background image

się ukryć zmieszanie, wywołane faktem, że Rowland zwrócił się do niej
po imieniu.

W atmosferze ostrożnej sympatii podzielili między siebie pozostałą

część ciasta.

Choć pani Harrison przyjęła wiadomość o wyjeździe Merab z nie

ukrywaną radością, reakcja Josepha była całkiem odmienna. Jeszcze
jako uczeń uwielbiał tyranizować mniejsze, słabsze dzieci i zawsze
niecierpliwie wyczekiwał chwili, kiedy będzie mógł dopaść upatrzoną
ofiarę i dręczyć ją do woli. Uwielbiał napawać się poczuciem siły i
władzy, kiedy widział jak jakieś dziecko kuli się ze strachu na jego
widok, uwielbiał, gdy jego ofiary próbowały zjednać sobie jego
przychylność, oferując mu przeróżne słodycze i smakołyki, z
satysfakcją patrzył na ich radość, kiedy przyjmował te podarunki i
zostawiał je w spokoju. Oczywiście cieszył się, że Merab zapłaciła za to,
iż ośmieliła się mu odmówić, jednak pozbawiony został radości
oglądania jej cierpienia.

Zdawał sobie sprawę, że nie można mieć wszystkiego, postanowił

więc na razie zająć się umacnianiem swej pozycji towarzyskiej. Po
pewnym czasie stwierdził ze złością, że Merab cieszyła się powszechną
sympatią, i że atakując ją zbyt otwarcie może wzbudzić podejrzenia i
niechęć towarzystwa. Dlatego też mówił o niej z fałszywym
współczuciem.

- Ach, moja biedna kuzynka - wzdychał do pani Tiverton. - To

naprawdę nie jej wina i trudno winić ją za to, że chciała zachować
wszystko w tajemnicy...

- Moja matka okropnie się tym przejęła - poinformował lady

Mandersby.

- To z pewnością dobrze o niej świadczy - odparła szacowna dama, z

powątpiewaniem przyglądając się swemu rozmówcy przez lorgnon. -
Towarzystwo w Bath stało się ostatnio zbyt pobłażliwe i trzeba
wreszcie położyć temu kres.

Joseph nie był do końca zadowolony z tej odpowiedzi i wolał nie

wypytywać lady Mandersby, co właściwie ma na myśli.

126

background image

Pani Harrison nie była równie rozsądna. Uradowana wyjazdem

Merab, nie przepuściła żadnej okazji, by dodać coś jeszcze do opowieści
o haniebnej karierze Abigail Cooper. Tancerka w chórze operowym,
szalone noce spędzane w różnych klubach o wątpliwej reputacji,
niezliczona liczba kochanków - rewelacje pani Harrison stawały się
coraz mniej prawdopodobne.

Któregoś dnia po spotkaniu z panią Harrison pani Bridges

powiedziała do swego męża:

- Ciekawe, co będzie dalej. Może sekretne małżeństwo z księciem

Walii?

- Co najmniej - odparł pan Bridges z uśmiechem. - Wiesz, kochanie,

chyba nie powinnaś się tym zbytnio martwić. Coraz mniej ludzi wierzy
w te bzdury. A jeśli tylko panna Hartfield pokaże świadectwo ślubu
swych rodziców, nie będzie już chyba żadnego powodu, dla którego
nie można by przyjąć jej z powrotem do towarzystwa.

- Ale ci wstrętni Hamsonowie wciąż będą jej kuzynami. Gdybyż

wreszcie stąd wyjechali...

Merab i pani Barden przywitały się z ogromną radością.
- Panno Merab! Wygląda pani cudownie! Zawsze mówiłam, że kiedyś

będzie pani piękna jak pani świętej pamięci matka. Ach, to pani biedne
ramię. Co za nikczemni zbóje, łotry z piekła rodem.

Pani Barden z przyjemnością przyglądała się Merab. Teraz jest

prawdziwą damą, pomyślała. Pan Sandiford chyba pójdzie wreszcie po
rozum do głowy. Opowieści o jego grubiaństwie szybko rozeszły się po
okolicy, choć pani Barden musiała przyznać, że w stosunku do niej
zachowywał się niezwykle uprzejmie, oferując jej koc do przykrycia
kolan, kiedy jechała z nim powozem.

- Pani Barden! Jakże się cieszę, że panią widzę! - Merab ucałowała ją w

policzek. - Doskonale pani wygląda.

- Teraz nie musi się już pani o nic martwić, panno Merab - powiedziała

pani Barden, kiedy zdjęła już czepek i płaszcz. - Po drodze wstąpiliśmy
do rzeźnika i pan Sandiford kupił bardzo ładny kawałek wołowiny. Już
ja dopilnuję, żeby pani nie głodowała.

127

background image

- Ależ pani Barden! - zawołała Merab. - Pani nie przyjechała tutaj

pracować. Jestem pewna, że mój kuzyn wytłumaczył już, że chodzi o te
śmieszne zasady.

- I bardzo dobrze. - Pani Barden rozpromieniła się w uśmiechu. - Ale

pobyt tutaj i trochę ruchu bardzo dobrze mi zrobi, proszę się nie
martwić, panno Merab. Moja córka jest dla mnie bardzo dobra, ale nie
pozwala mi nawet ruszyć palcem, i między nami mówiąc, zaczynam się
już trochę nudzić. No dobrze, kochanie, co by pani powiedziała na
filiżankę herbaty?

- Tak, poproszę. - Merab poddała się. - Kuzynie Rowlandzie, przyłączy

się pan do mnie? Nie skończyłam jeszcze przeglądać rzeczy mojej
mamy, ale jeśli nie przeszkadza panu bałagan, to w salonie jest
przynajmniej ciepło.

- Nie ma pani nic przeciwko temu?
- Nie - odparła Merab po krótkiej chwili wahania.
Później, kiedy Jenny przyniosła im już herbatę, Merab wyznała:
- Wiem, że to głupie, ale jakoś nie mogę tego otworzyć - wskazała na

papiery owinięte w ceratę. - Wydaje mi się, że naruszam w ten sposób
sanktuarium mojej mamy.

Rowland spojrzał na wskazane przez Merab paczki i powiedział

ostrożnie:

- Jestem pewien, że pani matka była rozsądną kobietą. Miała dość

czasu, by zniszczyć rzeczy, których nie chciała nikomu pokazać. Skoro
jednak pozostawiła je tutaj, to widocznie zgadzała się na to, by pani
kiedyś do nich zajrzała.

- Tak, ma pan chyba rację. Nie pomyślałam o tym. Ale co jeśli... jeśli?
- Jeśli okaże się, że ten paskudny Joseph miał rację?
Merab nie była w stanie odpowiedzieć.
- Merab, są różne tancerki operowe. Choć to prawda, że nie cieszą się

zbyt dobrą reputacją, głupotą byłoby zakładać, że nie ma między nimi
uczciwych i cnotliwych dziewcząt.

- Dzię... dziękuję, kuzynie.
- No już, odwagi. Którą chce pani otworzyć najpierw?
- Tę małą.

128

background image

- Proszę bardzo.
- Och! - W środku znajdowały się dwa pakiety listów. Jeden

przewiązany czerwoną wstążeczką, drugi - niebieską. Listy pisane ręką
ojca zaadresowane były do panny A. Cooper. - To pismo moich
rodziców.

Rowland uśmiechnął się ciepło.
- Listy miłosne?
- Tak przypuszczam. Przeczytam je później. - Mogła to zrobić tylko w

samotności. - Kuzynie, poproszę teraz ten duży pakunek.

Rowland wykonał jej polecenie.
Merab powoli rozwiązała wstążeczkę i ściągnęła ceratę. Wewnątrz

znajdowały się afisze, programy i plakaty operowe. Merab szybko
przejrzała ich treść. Znajome jej już nazwisko O’Riley powtarzało się
tam kilkakrotnie, nie zauważyła jednak, by w którymkolwiek
przedstawieniu występowała Abigail Cooper.

- Bogu dzięki! Nie ma tu nazwiska mojej matki! - zawołała Merab i

dyskretnie otarła oczy. - Ale jest ta Eliza O’Riley, która była świadkiem
na ślubie moich rodziców. Kim ona jest?

Rowland, który dotąd zajmował miejsce na krześle, teraz wstał, usiadł

obok swej kuzynki i delikatnie wziął ją za rękę.

- Merab - powiedział łagodnie. - Pani matka śpiewała pod innym

nazwiskiem.

- Pod innym nazwiskiem! - Merab patrzyła na niego swymi wielkimi,

pełnymi łez oczyma. - Skąd... skąd pan wie?

- Ten okropny Joseph.
- Jakie to było nazwisko?
Rowland powoli wskazał na afisz.
- Rosalba Bersanelli.
Afisz był już nieco zniszczony. Dwa uskrzydlone aniołki

podtrzymywały u góry wiązankę róż, zaś napis pod spodem głosił:

Teatr Królewski przy Haymarket prezentuje:
„La Finta Principessa” autorstwa signiora Luigi Cherubini

129

background image

Na końcu listy aktorów, pod nagłówkiem „W rolach służących”,

widniało nazwisko signiora Rosalba Bersellini. Przedstawienie
odbywało się w kwietniu 1784 roku.

- Pani matka musiała być wówczas bardzo młoda - zauważył

Rowland. Wciąż trzymał Merab za rękę.

- Miała dziewiętnaście lat.
Następny plakat wydrukowany został rok później i zapraszał na

kolejną operę Cherubiniego, zatytułowaną Giulio Sabino. Tym razem
nazwisko matki Merab znajdowało się znacznie wyżej. Elena: signorina
Rosalba Bersanelli
.

- Muszę pani powiedzieć, kuzynko - zaczął Rowland, spoglądając na

Merab z troską - że te przedstawienia, w których występowała pani
matka, były dobre. Widzę, że występowali tylko w Teatrze Królewskim
i w Covent Garden. Żeby w wieku dwudziestu lat dostać tam jedną z
głównych ról, trzeba było być prawdziwą profesjonalistką.

- Jest pan bardzo uprzejmy - odparła Merab głucho. Wpatrywała się

tępym wzrokiem w plakaty, potem wysunęła rękę z dłoni Rowlanda i
wstała.

- Proszę mi wybaczyć, kuzynie, ale chciałabym teraz zostać sama. -

Skłoniła głowę i wyszła z pokoju.

Rowland zwinął plakaty i włożył je z powrotem do kufra. Po krótkim

namyśle podszedł do sekretarzyka, odszukał pióro, atrament i papier,
po czym zasiadł do pisania.

Pani Bridges siedziała w swym przytulnym salonie z widokiem na

plac św. Jakuba i z przyjemnością przyglądała się czerwonemu bukowi,
rosnącemu pośrodku ogrodu na tymże placu. Drzewko zaczęło właśnie
wypuszczać liście, co wprawiało panią Bridges w dobry nastrój. Lubiła
mieszkać wysoko i z dala od samego centrum - powietrze było tu
czystsze, a jeśli nawet nie miała wspaniałego widoku na plac Royal
Crescent, to nie musiała także znosić hałasu, jaki zawsze wypełniał to
miejsce. Mogła korzystać ze wszystkich przywilejów, jakie dawało
mieszkanie przy centrum miasta, korzystając jednocześnie z ciszy i
spokoju rzadko w takim miejscu spotykanych.

130

background image

Oczywiście, spacer do Pijalni był dosyć długi i nieco męczący, ale

zarówno pan, jak i pani Bridges, z przyjemnością pokonywali tę
odległość, co zresztą doskonale wpływało na ich zdrowie. Zaś przy
brzydkiej pogodzie zawsze mogli wynająć powóz.

Pani Bridges została nagle wyrwana z tych rozmyślań, gdyż do pokoju

weszła służąca, niosąc na srebrnej tacy jakiś list.

Rowland, to był list od Rowlanda. Szybko rozerwała pieczęć.

Przeczytała list dwa razy i poszła szukać męża.

- To dziwne - powiedział pan Bridges jakieś dwadzieścia minut

później. - Zgadzam się z tobą, że prawowite urodzenie panny Hartfield
ma spore znaczenie, ale ta historia z operą... Nie bardzo wiem, jak
moglibyśmy sobie z tym poradzić.

- Po prostu zaprzeczyć wszystkiemu - odparła jego żona. - W końcu

kto może przedstawić jakieś dowody? Zapewne sprawa wyglądałaby
inaczej, gdyby Abigail Cooper nie występowała pod innym
nazwiskiem, ale skoro to zrobiła, to kto jest w stanie udowodnić, że
Rosalba Bersellini i ona to jedna i ta sama osoba? Na Boga, minęło
przecież ponad trzydzieści lat!

- Myślisz, że potrafiłabyś przekonać panią Tiverton i lady Mandersby?
Pani Bridges zastanawiała się przez chwilę.
- Rowland przynajmniej uznaje teraz pannę Hartfield za swoją

krewną, choć gdyby zrobił to wcześniej, oszczędziłby nam wszystkim
wiele kłopotów. Czy możemy się tym posłużyć?

- Lady Mandersby będzie chciała wiedzieć, dlaczego panna Hartfield

nie została uznana wcześniej.

- Testament?
- Dobry Boże, Liz, przecież nie możesz jej powiedzieć o tym

testamencie!

- Nie o tym prawdziwym, oczywiście. Powiedzmy, że został obalony,

pojawiły się jakieś techniczne problemy. Dopiero teraz prawda wyszła
na jaw. Pan Hartfield uznał pannę Hartfield, ale ponieważ był starym,
zrzędliwym sknerą, nie zostawił majątku ani jej, ani Rowlandowi.
Wszystko zostało oddane na cele dobroczynne.

Pan Bridges, prawnik, widział tu co najmniej kilka problemów, nie

131

background image

wspomniał jednak o tym. Zdawał sobie sprawę, że w gruncie rzeczy
rehabilitacja Merab zależy raczej od humoru lady Mandersby niż od
prawdziwego stanu rzeczy. A lady Mandersby miała już zdecydowanie
dość Harrisonów.

- Ale czy Bath będzie przychylnie traktować młodą damę, która ma co

prawda tytuł, ale żadnych pieniędzy? - martwiła się pani Bridges.

- Ma to, co zostawił jej ojciec. Nie trzeba rozgłaszać, jaka to suma. Tak

czy inaczej, kochanie, ponieważ, jak przypuszczam, chcesz ją wydać za
Rowlanda, sprawa posagu jest nieistotna. Jeśli się pobiorą, Hartfield
będzie należeć do nich.

- Jeśli do tego dojdzie - odparła posępnie pani Bridges. - Rowland

potrafi być taki nierozsądny. Zakochuje się w tej głupiutkiej lalce, Kitty
Parminster, i zupełnie nie zwraca uwagi na cudowną kuzynkę, którą
ma przecież pod nosem. Czasami mam ochotę załamać nad nim ręce!

- Sądząc po tym liście, zmienił już nieco zdanie.
- Tak - przyznała pani Bridges z nadzieją w głosie. - To prawda.
Merab nie wspomniała ani słowem o profesji swej matki ani tego

wieczora, ani przez następnych kilka dni. Czytała listy miłosne i
płakała nad nimi w zaciszu swej sypialni. Początkowo jej matka była
nieubłagana i nie godziła się na małżeństwo w obawie, że zrujnuje
życie ukochanego. Jonathan błagał ją; nie chciał, by była jego kochanką,
twierdził, że jest warta czegoś więcej. Wreszcie - listy krążyły pomiędzy
parą zakochanych ponad rok - Abigail poddała się i doszło do ślubu.
Listy kończyły się krótką notką, napisaną ręką matki i dołączoną do
listów męża.

Tak wiać mój ukochany Jonathan i ja pobraliśmy się w końcu, a teraz mamy

cudowne dziecko. Jednak tylko dobry Bóg, który wciąż ma nas w swej opiece,
wie, jaką cenę zapłacił za to mój ukochany.

Notka, opatrzona dokładną datą, została napisana kilka dni po

urodzinach Merab.

Czy warto było? - zastanawiała się Merab. Tak, gdyż jej rodzice byli ze

sobą szczęśliwi. Może to lepiej, że umarli całkiem młodo. Nigdy nie
zaznali upokarzającej biedy, która kiedyś mogła stać się ich udziałem.
Merab wiedziała już teraz, że dziadek nigdy nie wybaczyłby jej ojcu.

132

background image

Ale jak jej matka mogła zostać śpiewaczką operową? Jak mogła

okłamywać swą córkę! To było już zupełnie co innego. Merab słyszała
w szkole sporo o śpiewaczkach operowych. Kobiety, które same sobie
zasłużyły na swój haniebny los, które pokazywały się na scenie, często
bardzo skąpo odziane! Jak matka mogła robić coś podobnego?
Nauczanie śpiewu, czy nawet występy na jakichś zamkniętych
przyjęciach, to jedna rzecz, ale odgrywanie scen namiętności dla
wszystkich tych Tomów, Dicków i Harrych, to coś zupełnie innego!

Merab wybrała się na spacer do ogrodu. Jej myśli krążyły ciągle wokół

tego samego tematu. Mama! Jej łagodna, skromna mama występująca
na scenie. Merab sama nigdy nie była w operze, ale dobrze znała
libretta. Mama opowiedziała jej pokrótce fabułę Wesela Figara i wielu
innych. Śpiewać opery Cherubino! Pokazywać się publicznie w
spodniach! Występować w roli Suzanny i kochać się na scenie! Merab
zaczerwieniła się po czubki uszu na myśl o lubieżnych spojrzeniach,
gwizdach, natarczywych zalotach różnych dandysów i adoratorów w
garderobie po przedstawieniu... Jak ona mogła to robić?

Nie mogła jeść i tylko przesuwała jedzenie widelcem po talerzu. Nie

mogła też spać i leżała z szeroko otwartymi oczami, zmęczona i
upokorzona, podczas gdy Lottie chrapała smacznie na łóżku w rogu
pokoju.

Wreszcie, któregoś wieczora po kolacji, Rowland powiedział.
- Merab, tak dalej być nie może.
- O czym pan mówi? - próbowała się bronić.
- Chodzi o pani matkę, prawda?
Nie odpowiedziała.
- Chodźmy do salonu na górę. Czas już, byśmy o tym porozmawiali.
Merab wykonała jego polecenie bez słowa sprzeciwu.
Rowland otworzył kufer, który został wcześniej odsunięty pod ścianę,

wyjął paczkę zawiniętą w ceratę, rozpakował ją i ułożył wszystkie
afisze, plakaty i programy na podłodze, w porządku chronologicznym.
Potem podprowadził Merab do sofy i zmusił ją, by usiadła obok niego.

- Proszę mnie posłuchać - powiedział, - Musi pani przestać myśleć o

swojej matce, jakby była ona jakąś dziwką, tak! Wiem, że nie

133

background image

powinienem używać tego słowa w obecności tak delikatnej i łagodnej
kobiety, jak pani, ale musi pani to zrozumieć. Ona nie była dziwką.
Proszę tylko spojrzeć tutaj i tutaj - wskazał na odpowiednie miejsca. -
Pani matka pracowała bardzo ciężko. Proszę tylko spojrzeć na to! -
Otworzył małą, oprawną w skórę książeczkę. - To musiał być jakiś
notatnik związany z jej pracą. Proszę popatrzeć: „Lekcje śpiewu”.
„Ćwiczenia”. „Nauczanie pani Blackstone”. I znów „Lekcje śpiewu”. -
Przewrócił kartki na stronę oznaczoną datą „marzec 1784”. Na całej
stronie zapisane były wyłącznie próby śpiewu. - Merab, to nie jest
notatnik ladacznicy. To dzienniczek młodej kobiety, która jest całym
sercem oddana swej pracy.

- Ale... - wyjąkała Merab. Łzy płynęły jej po policzkach, a ona nie

potrafiła ich powstrzymać. - Tu nie chodzi o śpiewanie, tylko o
aktorstwo. Pokazywanie się na scenie, tam gdzie wszyscy, a w
większości jacyś prostaccy robotnicy, mogli na nią patrzeć do woli. Jak
ona mogła to robić?

Rowland zastanowił się przez chwilę, a potem powiedział:
- Przypominam sobie, jak powiedziała pani kiedyś, że pani matka

uważała, iż gdy śpiewa Mozarta, robi to po to, by wychwalać Mozarta,
a nie samą siebie. Czy mam rację?

Merab skinęła głową. Wyjęła z kieszonki chusteczkę.
Rowland spojrzał jeszcze raz na afisze.
- Nie znam oper Cherubiniego - powiedział. - Nie wiem też, jakie role

odgrywała pani matka, jestem jednak pewien, że robiła to doskonale,
chcąc jak najlepiej przedstawić dzieło kompozytora. To nie Abigail
Cooper była na scenie, ani nawet Rosalba Bersanelli. To była Elena.
Rozumie mnie pani?

Merab milczała. Przypomniała sobie nagle małe przedstawienie, które

odgrywała z koleżankami w szkole panny Goodison. Było to krótkie
interludium z morałem, napisane przez starszą pannę Goodison, a
Merab została wybrana do roli złoczyńcy, gdyż była wysoka. Nosiła
spodnie i przechadzała się po prowizorycznej scenie, grożąc głównej
bohaterce, ładnej dziewczynce o płowych, kręconych włosach, znanej
Merab i jej przyjaciółkom pod przezwiskiem „muślinowa Dora”.

134

background image

- Chyba... chyba tak - powiedziała w końcu. Z przyjemnością

odgrywała nikczemnego sir Rodrigo, ale zawsze wiedziała, że to tylko
teatralna rola. - Dziękuję panu. Jest pan bardzo miły.

Nastąpiła chwila ciszy. Rowland pochylił się, zebrał rozrzucone

papiery, zawinął je z powrotem w ceratę i włożył do kufra.

Merab siedziała nieruchomo, wpatrując się w ogień. On miał rację.

Musiał mieć rację. Nie wiedziała, czy zniosłaby tę świadomość, gdyby
nie miał racji. Czyż jej matka nie zachowywała się zawsze w sposób,
który przystoi cnotliwej i skromnej damie? Czy kiedykolwiek widziała
coś lub słyszała o czymś, co mogłoby świadczyć o czymś przeciwnym?
Wcale nie podobało jej się to, co robiła matka, ale musiała nauczyć się to
akceptować.

Po chwili uświadomiła sobie, że Rowland siedzi tuż obok niej. Uznał ją

za swą krewną. Najwyraźniej wcale nie przeszkadzało mu to, że znał
prawdziwą profesję jej matki. I na pewno był z nią szczery. Merab
poczuła się nagle znacznie lepiej.

W rogu pokoju stało stare pianino. Należało niegdyś do jej prababki, a

Merab kazała je nastroić tuż przed śmiercią dziadka. Odwróciła się do
Rowlanda.

- Chciałam panu podziękować - powiedziała, i powziąwszy nagłą

decyzję, podniosła się z miejsca. Rowland wyglądał na lekko
zaniepokojonego. - Proszę się nie martwić - uśmiechnęła się do niego
Merab. - To nie będzie bolało.

Przy pianinie leżał mały pulpit z nutami. Merab przejrzała nuty,

wzięła świecznik z kominka i przeniosła go na pianino. Potem usiadła
przed klawiaturą. Cieszyła się, że Rowland nie widzi jej twarzy, gdyż
to dodawało jej pewności siebie.

Wybrała arię Cherubino - Voi, che sapete che cosa a amor. Z jej ust

popłynęły czyste, piękne dźwięki. Rowland słuchał w zdumieniu. Nie
zastanawiając się długo, wstał i podszedł do pianina, by widzieć jej
twarz.

8

Kolejne dni mijały w spokoju. Rana Merab goiła się jak należy i kuzyni

trwali w stanie ostrożnej przyjaźni. Merab stwierdziła ze zdumieniem,

135

background image

że właściwie nawet lubi Rowlanda. Jeśli czasami bywał zgryźliwy, to
nigdy w stosunku do niej. Traktował ją z ogromną uprzejmością, a
nawet pewną sympatią. Dyskutował z nią o swych politycznych
aspiracjach i okazało się, że oboje chcieliby szerszego prawa do
głosowania, choć Merab dosyć złośliwie zauważyła, że nie widzi
powodu, dla którego prawo to nie miałoby objąć również kobiet.

Właściwie nigdy dotąd podobna myśl nie przyszła jej do głowy i

początkowo chciała tylko sprowokować w ten sposób dyskusję, jednak
im dłużej o tym rozmawiała, tym bardziej była przekonana do tego
pomysłu. Bo czy istniał jakiś rozsądny argument przeciwko takiemu
projektowi? Właściwie nie znajdowała żadnego prócz siły
przyzwyczajenia i tradycji. Czy nie uważała, że jest równie inteligentna
jak jej kuzyn Joseph? Albo jak sam Rowland, jeśli już o tym mowa?

- Ależ jestem przekonany, kuzynko, że nie chciałabyś stykać się z

jakimiś handlarzami. Polityka jest zbyt brutalna i gwałtowna dla
delikatnych dam.

- Gdyby głosowanie było tajne, nie musiałabym z nikim się stykać -

odparła Merab. - A poza tym, co złego jest w handlarzu?

- I mówi to kobieta, która martwi się tym, że jakiś handlarz czy

robotnik patrzy na śpiewaczkę występującą na scenie?

- To co innego.
- Och, ten nielogiczny kobiecy umysł. Dlaczego?
Merab była nieco zażenowana.
- No cóż, śpiewaczka może być prawdziwą profesjonalistką, ale

handlarz, który na nią patrzy, może myśleć zupełnie o czym innym niż
jej śpiew - powiedziała wreszcie, nieco nieśmiało. Właściwie myślała o
czymś jeszcze gorszym, ale czuła się zbyt skrępowana, by o tym mówić.

- To znaczy, że jej myśli mogą być czyste, a jego lubieżne?
Merab zaczerwieniła się.
- Tak.
- Więc to śpiewaczka jest odpowiedzialna za myśli handlarza?
- Nie, oczywiście, że nie! - Merab zamilkła na moment, analizując po

cichu ten problem. Potem powiedziała. - Więc zgadza się pan ze mną,
kuzynie, że ludzie, czy to kobiety, czy mężczyźni, są odpowiedzialni za

136

background image

swe własne myśli i czyny? A zatem dorosły człowiek, niezależnie od
płci, jest racjonalną istotą ludzką?

- Tak.
- Więc - zaczęła Merab triumfalnie - dlaczego nie chce pan przyznać

kobietom prawa do głosowania? Skoro my także jesteśmy myślącymi
istotami ludzkimi, to nie widzę żadnego rozsądnego powodu, dla
którego mielibyście odmawiać nam tych wszystkich praw, które chcecie
zatrzymać tylko dla własnej płci.

Rowland zaczął się śmiać.
- Och, Merab! Dlaczego nie poznaliśmy się wcześniej? Uwielbiałbym

dyskutować z panią podczas moich studiów w Oksfordzie. Proszę mi
powiedzieć, czy kuzyn Julian wiedział, że ma pani radykalne poglądy?

- Oczywiście, że nie! Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek zapytał

mnie o zdanie w jakiejś kwestii. Ale nie odpowiedział pan na moje
pytanie.

- Nie odważyłem się - odparł Rowland, rozkładając ręce w geście

kapitulacji. - Zapędziła mnie pani w kozi róg, i wie pani o tym! Ma pani
zupełną rację, a ja nie mogę pani odpowiedzieć niczym prócz
uprzedzeń.

- Ach! - Merab siedziała w fotelu i uśmiechała się szeroko. Była z siebie

ogromnie zadowolona.

- Wygląda pani jak kot, który dobrał się do śmietanki - powiedział

Rowland. Oboje wybuchnęli śmiechem.

- Chyba wypogodziło się już na dworze - zauważył Rowland po

chwili. - Może wybralibyśmy się na spacer?

Tej idylli nie było jednak dane trwać zbyt długo. Nazajutrz do

Hartfield Hall przybył pan Camberwell, w czasie gdy Rowland akurat
wybrał się na konną przejażdżkę. Najwyraźniej poczciwy prawnik
postanowił, że dopilnuje, by na ile pozwoli prawo, wydobyć z majątku
każdego pensa, który należy się Merab. Poinformował ją też, że pan
Sandiford zrzekł się wszelkich roszczeń do książek i mebli.

- To bardzo miło z jego strony - oświadczyła Merab. Jak mogli się

oboje tak okropnie pomylić przy pierwszym spotkaniu?

137

background image

- Chce przysłać tutaj pewnego księgarza z Londynu, żeby ocenił

wartość książek i być może od razu je kupił.

- Tak, wspomniał o tym.
Pan Camberwell spojrzał na nią znad okularów. Pomyślał, że tych

kilka miesięcy spędzonych w Bath bardzo dobrze jej zrobiło. Wyglądała
zdrowo i znacznie bardziej atrakcyjnie niż dotychczas.

- Ciekaw jestem, panno Hartfield, czy... ee... nie myślała pani o tym, że

małżeństwo z panem Sandifordem byłoby wam obojgu bardzo na rękę?
Proszę mi wybaczyć, że o tym wspominam, ale jak pani wie, z
przykrością patrzę, jak marnuje się ten majątek.

- Czy pan Sandiford mówił panu coś na ten temat? - Merab poczuła, że

krew napływa jej do twarzy.

Pan Camberwell wbił wzrok w swoje dłonie.
- Nie powiedział niczego wprost, domyślam się jednak, że złożył pani

pewną propozycję, a pani mu odmówiła. Zastanawiam się tylko, czy
nie uważa pani teraz, że była to nieco pochopna decyzja?

Merab zaczerwieniła się jeszcze bardziej, tym razem jednak z gniewu,

a nie z zakłopotania.

- Pan Sandiford zaproponował mi jedną trzecią z dwudziestu tysięcy,

pod warunkiem, że będę trzymać się od niego z daleka i zamieszkam
tutaj. Odmówiłam.

- Przykro mi. - To haniebne, pomyślał. I jak nieprawdopodobnie

grubiańskie. - Pan Sandiford nie wyjaśniał tego tak dokładnie.
Przepraszam, że w ogóle poruszyłem ten temat.

Kiedy pan Camberwell opuścił już majątek, Merab wyszła do ogrodu,

by nieco ochłonąć. Cała złość i niechęć, jakie żywiła do swego kuzyna,
powróciły teraz z nową siłą. Jak on śmiał uczynić jej tę obraźliwą
propozycję, a potem dodać do tego kolejną obrazę, pozwalając, by pan
Camberwell myślał, że to on zrobił wszystko, co należy, zaś cała wina
za obecny stan rzeczy spoczywa na niej? Merab podejrzewała, że zrzekł
się na jej korzyść zysków ze sprzedaży książek i mebli tylko po to, by
ulżyć swemu sumieniu.

Choć bardzo chciała to zrobić, nie potrafiła się zdobyć na rzucenie mu

tyci pieniędzy w twarz. Kilkaset dodatkowych funtów mogło znaczyć

138

background image

bardzo wiele dla jej przyszłości, dla niego zaś tyle co nic. Miała ochotę
powiedzieć mu, że dowiedziała się o jego haniebnym postępowaniu,
ale tego oczywiście także nie mogła zrobić. Rowland mógłby wtedy
przypuszczać, że chce, by jeszcze raz złożył jej propozycję. Na samą
myśl o takim upokorzeniu Merab oblała się rumieńcem.

Najmądrzej będzie więc trzymać język za zębami i udawać, że do

rozmowy z panem Camberwellem nigdy nie doszło. Ponad pół
godziny przechadzała się po ogrodzie, by się uspokoić. Wcale jednak
nie pomogło jej to na nowo polubić kuzyna.

Na Crescent Fields zebrała się mała grupka plotkujących dam - na

ławce usiadła lady Mandersby, pani Tiverton, pani Bridges i lady
Wincanton. Lady Mandersby i pani Tiverton spotkały się wcześniej w
bibliotece przy Milsom Street i wyszły właśnie na krótki spacer przed
udaniem się do Bawialni. Rozmawiały o pani Harrison.

- Mam już serdecznie dość wysłuchiwania kolejnych rewelacji o

haniebnym życiu biednej Abigail Cooper - mówiła pani Tiverton. - Te
opowieści stają się coraz bardziej wymyślne i coraz mniej
prawdopodobne. Nie mogę też zrozumieć, dlaczego pani Harrison
rozpowiada takie rzeczy o własnej siostrze.

- Trudno winić pannę Cooper, że chciała się od niej wyrwać -

powiedziała lady Mandersby. - Oczywiście, jeśli rzeczywiście nie
poślubiła pana Hartfielda, to byłoby dosyć szokujące...

- Ależ poślubiła - wtrąciła się Amelia. - Jak pani wie, lady Mandersby,

byłam w jednej szkole z panną Hartfleld. Nie mogę uwierzyć, by panny
Goodison, dwie bardzo szacowne i surowe damy, przyjmowały
uczennice, co do pochodzenia których miały jakieś wątpliwości.

Pani Bridges dostrzegła swoją szansę.
- Panna Hartfield jest dzieckiem z prawego łoża - oświadczyła

stanowczo. - Wiem to na pewno, ponieważ jest kuzynką mego byłego
męża.

Zgromadzone wokół niej damy były zdumione.
- Dlaczego nie mówiłaś o tym wcześniej, droga Elizabeth? - spytała

pani Tiverton. Choć nie odcięła się zupełnie od panny Hartfield, z

139

background image

pewnością traktowała ją z rezerwą.

- Ze względu na skomplikowaną sytuację rodzinną. Nie ma to nic

wspólnego z Harrisonami, o istnieniu których do niedawna nie miałam
nawet pojęcia. Nie, ta sprawa związana jest z testamentem starego pana
Hartfielda.

- Musi nam to pani wyjaśnić, pani Bridges - powiedziała lady

Mandersby. Ona też czuła się trochę niezręcznie i podobnie jak pani
Tiverton, miała poczucie winy.

Pani Bridges z nie ukrywaną radością opowiedziała pokrótce swym

towarzyszkom wymyśloną wersję dziejów testamentu pana Hartfielda.
Według niej, Merab i jej matka żyły w ogromnej przyjaźni z panem
Hartfieldem. Nigdy nie słyszały o Rowlandzie Sandifordzie, kuzynie
panny Hartfield. Rowland natomiast, zawsze był przekonany, że
zostanie dziedzicem majątku. Słyszał oczywiście o nieszczęśliwym
małżeństwie (to ostatnie słowo zostało wypowiedziane ze szczególnym
naciskiem) Jonathana Hartfielda, nie miał jednak pojęcia, że w końcu
doszło do ugody. Jednak stary pan Hartfield nie bez powodu miał
opinię trudnego człowieka. Nie zostawił majątku ani swej wnuczce, ani
Rowlandowi. Przekazał wszystko na cele dobroczynne.

- Mój syn był bardzo rozgniewany - zakończyła pani Bridges. -

Uważał, że to wina panny Hartfield, co oczywiście było nieprawdą, i
nie chciał jej uznać.

Na chwilę zapadła cisza, a zgromadzone panie jeszcze raz przeżywały

zasłyszaną przed chwilą historię.

- Więc panna Hartfield jest bez posagu - powiedziała w końcu pani

Tiverton. Lubiła Merab, a teraz w dodatku zrobiło jej się żal tej miłej
dziewczyny, nie wiedziała jednak, czy rzeczywiście chce utrzymywać
znajomość z kimś, kto nie ma żadnego majątku.

Amelia, która siedziała z boku na ławce i z ogromnym

zainteresowaniem słuchała opowieści pani Bridges, postanowiła
włączyć się do rozmowy:

- Majątek panny Hartfield jest dosyć skromny, ale bez wątpienia nie

jest całkiem pozbawiona pieniędzy. - Wymieniła porozumiewawcze
spojrzenie z panią Bridges. Nie wiedziała do końca, co knuje ta dama,

140

background image

jednak bardzo tęskniła za Merab i gotowa była przyłączyć się do
każdego planu, który pozwoliłby przyjaciółce odzyskać dobre imię i
powrócić do Bath.

- Co pani o tym wie, lady Wincanton? - spytała lady Mandersby,

wracając do swej roli liderki towarzystwa.

- Całkiem sporo. - Amelia w duchu triumfowała. - Jednak pani

Hartfield, co chyba zrozumiałe, wolała, by nie dyskutowano publicznie
o jej sprawach. Nie wiedziała, czy jej krewni ze strony Hartfieldów
zechcą ją uznać, a nie chciała nikomu się przypochlebiać.

Pani Tiverton uśmiechnęła się z aprobatą.
- Godna pochwały skromność.
- Skromność, której nie możemy się jakoś dopatrzyć u Harrisonów -

wtrąciła pani Bridges cierpkim tonem.

- Ale dlaczego mówisz o tym akurat teraz, Elizabeth? - kontynuowała

pani Tiverton, zwracając się do swej przyjaciółki. - Zapewne chcesz, by
dziewczyna została uznana?

- Uważam, że nie zrobiła nic, czym mogłaby sobie zasłużyć na

kalumnie Harrisonów - odparła pani Bridges ostrożnie. - Nie znam jej
zbyt dobrze, ale teraz, kiedy mój syn zmądrzał wreszcie i chce ją uznać,
zastanawiam się, czy nie zaprosić jej do siebie. Co pani o tym sądzi,
lady Mandersby? Zastosuję się do pani rady.

Było to sprytne posunięcie i lady Mandersby, która właśnie chciała

sprzeciwić się temu pomysłowi, teraz przybrała bardziej pojednawczy
ton.

- Z pewnością - odrzekła. - Dlaczego nie? Panna Hartfield to bardzo

dobrze wychowana młoda dama. Co więcej, nie widzę powodu, dla
którego miałybyśmy przedkładać słowa Harrisonów nad opinię innych
osób!

Wszystkie panie zgodziły się co do tego, a pani Bridges w duchu

odetchnęła z ulgą.

- A najważniejsze - mówiła Amelia do pani Bridges, gdy pozostałe

damy już się rozeszły - że ci Harrisonowie wreszcie wrócą tam, gdzie
ich miejsce.

Obie panie wymieniły konspiracyjne spojrzenia. Potem pani Bridges

141

background image

powiedziała:

- Lady Wincanton, pani wybaczy, ale nie wygląda pani najlepiej. Pani

pozwoli, że przywołam powóz.

- Dziękuję - odrzekła Amelia. - To dlatego, że tak się martwię o Merab.

Mam wrażenie, że ją zawiodłam. Ale naprawdę, pani Bridges, nie
mogłam nic na to poradzić. - Amelia była zbyt lojalna, by wspomnieć,
że kilka razy omal nie pokłóciła się o to z mężem. Jej oczy napełniły się
łzami, więc odwróciła dyskretnie głowę. - Proszę mi wybaczyć. To
dlatego, że jestem w takim stanie.

- Oczywiście, moja droga. - Na Royal Crescent pojawił się powóz. Pani

Bridges podniosła rękę. - Tutaj proszę.

Harrisonowie nadal mieszkali w wynajmowanych pokojach przy

Queen’s Square. Pani Harrison rozkoszowała się tym, co w jej
mniemaniu od dawna już jej się należało - towarzystwo w Bath
wiedziało wreszcie, z kim ma do czynienia. Jeśli nawet nie była
zapraszana na prywatne przyjęcia, to cóż z tego, Bath było przecież
miejscem publicznym i każdy, kto był tylko dość bogaty, by opłacić
wstęp do różnych miejsc i udział w imprezach towarzyskich, miał
prawo w nich uczestniczyć. Teraz była już uznana przez wszystkich, a
lady Mandersby podała jej nawet kiedyś rękę na pożegnanie.

Joseph nie był równie zadowolony. Życie wydawało mu się okropnie

nudne, kiedy zepsuł już reputację Merab i kiedy panna wyjechała z
Bath. Kitty Parminster także wyjechała, a przecież nie mógł poważnie
zainteresować się panną Heslop, która była co prawda dość miła, ale i
bardzo biedna. Joseph poważnie zastanawiał się nad powrotem do
Bristolu.

Pewnego ranka jednak zdarzyło się coś, co kazało mu zmienić plany.

Jego matka jak zwykle wyszła do Pijalni. Joseph odwiózł ją tam i
zostawił. Spędził dzień jeżdżąc po Lansdown i powrócił do swego
mieszkania dopiero późnym popołudniem.

Już w drzwiach został przywitany przez panią Harrison, która była

czymś ogromnie podekscytowana.

- Joseph! Bogu dzięki, że już jesteś! Ona wróciła!

142

background image

- Kto wrócił? Panna Parminster?
- Panna Parminster! - powtórzyła pani Harrison, opadając na krzesło i

wachlując się energicznie. - Nie, ta kreatura, Merab Hartfield!

- Co!? - Joseph obrócił się gwałtownie.
Pani Harrison patrzyła na niego z pewnego rodzaju ponurą

satysfakcją.

- Widziałam ją na Milsom Street z panią Bridges. Wychodziły właśnie

z biblioteki.

Joseph zmrużył oczy. Na moment wściekłość odebrała mu mowę.

Wróciła! I zamieszkała u pani Bridges! Nie mógł spokojnie na to
pozwolić.

- Jesteś pewna? - spytał wreszcie.
- Myślisz, że nie poznaję własnej siostrzenicy?
Joseph zagryzł wargę i zastanawiał się przez chwilę. Wyglądał tak

groźnie, że pani Harrison spytała z niepokojem:

- Nie zrobisz niczego głupiego, prawda Joseph?
- Głupiego... nie - odparł Joseph szorstko. - Tylko skutecznego.

Pani Bridges była przykładną matką, co przejawiało się również i w

tym, że choć kochała swego syna, opierała się pokusie popychania go w
jakimkolwiek kierunku. Przez cały okres jego buntowniczej młodości
wysłuchiwała pełnych oburzenia przemówień na temat nadużyć
dokonywanych przez Kościół i państwo, czytała pamflety, które jej
przynosił, i popierała go w miarę swych sił. Dała mu jednak wyraźnie
do zrozumienia, że oczekuje, iż w swym dążeniu do równości i
demokracji będzie dbał w równym stopniu o ciężko pracujących
robotników, co o różne nudne starsze damy, znane im i nieznane. Nie
znosiła źle wychowanych młodzieńców, którzy krzyczeli o demokracji,
a jednocześnie uwodzili pokojówki i odnosili się grubiańsko do
rodziców swych przyjaciół.

Jednak obecna sytuacja stanowiła dla niej pewien problem. Jeśli

Rowland miał zmienić swój dotychczasowy stosunek do panny
Hartfield, musiał pozostać w Bath. Cóż z tego, że Merab była wspaniałą
i czarującą towarzyszką, skoro Rowland wyjechał i nie mógł tego

143

background image

docenić? A jak matka mogła sprawić, by został, nie domagając się tego
wprost i nie zrażając go w ten sposób do siebie? Gdyby udała nagłą
chorobę, to Merab musiałaby wyjechać. Wszystko to było bardzo
skomplikowane.

Rowland przywiózł Merab do Bath w czwartek (po drodze

zostawiając Lottie w domu Wincantonów), a nazajutrz wyjechał do
Merryn Park. Jednak, ku uldze pani Bridges, powrócił w następnym
tygodniu, wynajął kilka pokoi przy Gay Street i regularnie towarzyszył
obu damom w wyprawach na różne koncerty i wykłady.

Pani Bridges miała ochotę zapytać, dlaczego to robi, postanowiła

jednak nie ryzykować. Zresztą nawet gdyby odważyła się to uczynić,
Rowland i tak nie potrafiłby jej odpowiedzieć, znajdował się bowiem w
tym dziwnym stanie umysłu, kiedy to robi się pewne rzeczy, nie
wiedząc nawet dlaczego.

Przyjechał do swego majątku o tej porze roku, kiedy wszyscy pracują

od rana do nocy. Strzyżono właśnie owce, obsiewano pola i sadzono
nowe rośliny. Zwykle spędzał wtedy całe dnie w polu, pilnując, by
wszystko zostało wykonane jak należy, ciesząc się z postępów pracy i
pomagając w razie potrzeby.

Tym razem jednak, choć wyszedł na pola następnego dnia po

przyjeździe, nie czuł tej samej radości co zawsze. Cieszył się,
oczywiście, że tak wiele z jego owiec miało młode, jednak myślami był
zupełnie gdzie indziej.

Merryn Park także wydawało mu się inne. Hol wyglądał na

zaniedbany i opuszczony, kiedy wszedł tam wieczorem, przerywając
martwą ciszę głośnym stukaniem butów. Nawet butelka ulubionego
porto ojca nie poprawiła mu humoru.

Niedziela była jeszcze gorsza. Rowland poszedł do kościoła tylko po

to, by znosić widok lorda Claydona i Kitty siedzących obok siebie na
ławce i pochylonych nad tą samą książeczką do nabożeństwa. Rowland
wątpił, czy Kitty rzeczywiście kocha lorda Claydona. Nie uszło też jego
uwagi, że gdy tylko miała po temu okazję, posyłała mu tęskne
spojrzenia, a to odwracając się, by podać tacę, a to podnosząc
upuszczoną przypadkiem rękawiczkę.

144

background image

Rowland nie był jedyną osobą, która to spostrzegła. Pani Heslop także

widziała to wyraźnie. A sir John Parminster, który siedział w ławce za
plecami swej córki, pomyślał, że młody Sandiford byłby głupcem,
gdyby kręcił się w pobliżu Kitty w przededniu jej ślubu. Sir John był
szczęśliwy, jak zresztą byłby każdy ojciec na jego miejscu, że jego córka
zostanie wicehrabiną, jednak zawsze lubił Rowlanda i uważał, że
zachowanie jego córki jest po prostu głupie i irytujące.

Pogoda zrobiła się zimna i dżdżysta. Rowland został jeszcze przez

chwilę w kościele, by przywitać się z niektórymi spośród farmerów z
jego wsi i zaczekać, aż Parminsterowie odjadą. Kiedy w końcu dotarł
do wyjścia, zaczął padać deszcz. Przygnębienie, które nie opuszczało go
od chwili, gdy wyjechał z Bath, jeszcze mocniej dało mu się we znaki.
Otulił się płaszczem i wyszedł na zewnątrz.

- Pan Sandiford, jak miło pana widzieć - powitała go żona pastora.
Rowland uchylił kapelusza.
- Witam, pani Heslop. - Rozejrzał się dokoła. - Nie ma tu Lavinii?
- Nie. Pani Banstead była taka uprzejmą i pozwoliła jej zatrzymać się

na dłużej w Bath. Przywiezie ją tutaj jadąc na ślub. Lavinia ma być
druhną.

Rowland wziął się w garść.
- Szkoda, że nic o tym nie wiedziałem - powiedział uprzejmie. -

Przejeżdżałem teraz przez Bath, ale zatrzymałem się tam tylko na jedną
noc. Gdybym był nieco dłużej, spytałbym Lavinię, czy nie chce przez
okazję przesłać państwu listu. - Po chwili milczenia dodał. - A kiedy ma
odbyć się ślub?

- W czerwcu. - Pani Heslop przyglądała mu się ukradkiem. Łączyły ich

dobre, choć niezbyt bliskie stosunki, a państwo Heslop rzadko
zaglądali do Merryn Park. Tym razem jednak jakaś drobna zmiana w
wyglądzie Rowlanda, jakaś nowa jakość, której pani Heslop nigdy
dotąd u niego nie widziała, kazała jej dodać: - Panie Sandiford, czy nie
miałby pan ochoty zjeść z nami lunchu? To tylko zimny posiłek,
rozumie pan, dzisiaj niedziela, ale mógłby pan nam powiedzieć, co
dzieje się w Bath i przeczekać ten okropny deszcz. Jestem pewna, że
mój mąż przyjmie pana z radością.

145

background image

- Och, dziękuję. Z przyjemnością. - Rowland był zaskoczony, ale

zadowolony.

Podczas lunchu Rowland rozluźnił się nieco. Heslopowie byli miłymi

gospodarzami i dbali o to, by gość czuł się u nich dobrze. Rozmawiali o
kłopotach w parafii, o tym, co porabia Lavinia w Bath, interesowali się
uprzejmie zdrowiem pani Bridges. Pani Heslop pozwoliła sobie
zauważyć, że Rowland musi się teraz czuć okropnie, gdy zbliża się ślub
Kitty i lorda Claydona.

- Dostałem zaproszenie - przyznał Rowland. - Ale chyba nie chcę tam

iść.

- Iść tam! Oczywiście, że nie! - wykrzyknęła pani Heslop. - Ale

dlaczego nie wróci pan do Bath? Przecież tak chyba byłoby najlepiej.

- Majątek... - zaczął Rowland.
- Och, niech pan da spokój, Sandiford - wtrącił się pan Heslop. - Ma

pan dobrego zarządcę, wiem o tym. A owce będą rodzić i rośliny
rosnąć bez względu na to, czy będzie pan tutaj, czy gdzie indziej.

- Niech pan wraca do Bath, mój drogi - powiedziała pani Heslop z

matczyną troską w głosie. - Mój mąż ma rację. Majątek poradzi sobie
jakoś bez pana przez ten czas.

Twarz Rowlanda pojaśniała.
- Pomyślę o tym.
Dwa dni później był już w Bath.

Zaproszenie pani Banstead do pozostania w Bath nie sprawiło Lavinii

aż tak wielkiej radości, jak sądziła jej matka. Dopóki mieszkała z nią
Kitty, Lavinia czuła się jak bardzo biedna krewna, której zadaniem było
tworzenie odpowiedniego tła dla triumfów panny Parminster. Była
także dodatkową służącą dla pani Banstead, która posyłała ją po szal na
piętro, albo kazała jej głośno czytać, dopóki nie zapadła w
popołudniową drzemkę. Pani Banstead bardzo zależało na tym, by pod
jej egidą Kitty znalazła odpowiednią partię, zaś Lavinia nauczyła się
szybko, że lepiej będzie dla niej samej, jeśli wszelkie nadzieje i
problemy zachowa wyłącznie dla siebie.

Przeżyła też sporo rozczarowań. Obdarzyła zbyt wielkim

146

background image

zainteresowaniem majora Bendicka. Na sam widok tego prostego jak
struna mężczyzny, z elegancko przyciętymi wąsami i olśniewająco
białymi, równymi zębami, robiło jej się słabo. Nie trwało to jednak
długo. Major prawie jej nie dostrzegał. A potem Kitty, która zauważyła
być może dziwne zachowanie przyjaciółki, złośliwie powtórzyła jej
zasłyszaną plotkę:

- On szuka żony, wiesz? Ma wszystko zaplanowane. Żona z

odpowiednimi pieniędzmi, która potem ma mu dać trzech synów.

- A co z miłością? - spytała Lavinia żałośnie.
- Miłość! - Kitty roześmiała się. - Miłość przychodzi z posagiem.
Początkowo Lavinia nie wierzyła jej. Jednak była całkiem inteligentną

dziewczyną i wkrótce zauważyła, że major rozmawia tylko z pannami,
które mają przyzwoite posagi. Przysłuchiwała się także jego
rozmowom i z żalem stwierdziła, że major (który mimo wszystko wciąż
był bardzo przystojny) traktuje kobiety protekcjonalnie i wmawia im,
co mają myśleć.

Przelała kilka łez w zaciszu swego pokoju, doszła jednak do wniosku,

że major nie jest w końcu taki wyjątkowy, i że może się z nim spotkać,
nie czerwieniąc się przy tym po czubki uszu. Był to jednak dla niej
bardzo trudny okres, a nie mogła się z nikim podzielić swymi
problemami.

Po wyjeździe Kitty żyło jej się nieco łatwiej, bo choć pani Banstead

koncentrowała się wyłącznie na sobie, należała też do osób, które czują
się dobrze w towarzystwie ludzi równie szczęśliwych jak ona. Pani
Banstead lubiła więc zabierać Lavinię na tańce, a nawet kupiła jej dwa
kupony muślinu i poprosiła własną krawcową, by uszyła dla niej
suknię.

Kiedy Rowland tuż po powrocie do Bath odwiedził Lavinię,

przynosząc list od jej matki i dwie gwinee od ojca, sprawił jej ogromną
radość. Był przecież kimś z domu, mogła z nim porozmawiać o swoich
rodzicach i o Merryn Park, co teraz wydawało jej się prawdziwym
luksusem. Rowland był poruszony tym spotkaniem. Oczywiście znał
Lavinię przez całe życie, ale dopóki Kitty również przebywała u pani
Banstead, trzymał się od tego miejsca z daleka i prawie w ogóle jej nie

147

background image

widywał.

Rowland nabrał ostatnio więcej zrozumienia dla sytuacji młodych

kobiet z małym posagiem i skromnymi perspektywami, dlatego też
zauważył nagle, że sytuacja Lavinii nie jest wcale łatwa. Podczas jego
półgodzinnej wizyty Lavinia została dwa razy wywołana z pokoju, by
wykonać jakieś drobne polecenie. Rowland zawsze ją lubił i dlatego z
przyjemnością przedłużył tę rozmowę. Wyraził także nadzieję, że na
czwartkowym balu Lavinia zarezerwuje dla niego kilka tańców.

Gdy tylko wyszedł, pani Banstead wzięła Lavinię w krzyżowy ogień

pytań. Jak duży jest jego majątek? A roczny dochód? Czy ma kogoś na
utrzymaniu? Jacyś krewni, na których musi łożyć? (To takie ogromne
wydatki.) Wszystkie odpowiedzi były po jej myśli i pani Banstead czuła
się w pełni usatysfakcjonowana.

Idealny mąż dla Lavinii, pomyślała. Nie na tyle bogaty, by Kitty była o

niego zazdrosna, i bez tytułu. Dochód dosyć skromny, ale ponieważ
Lavinia miała tylko dwa tysiące, byłaby to dla niej i tak doskonała
okazja. Lavinia wiedziała oczywiście, do czego prowadzą te wszystkie
pytania, wolała jednak nie mówić swej opiekunce, że jeszcze do
niedawna Rowland liczył na ślub z Kitty.

Nieoczekiwanym rezultatem tych odwiedzin było spotkanie Lavinii i

Merab. Rowland poprosił swą matkę, by przedstawiła je sobie podczas
balu. Lavinia przyglądała się dotąd Merab z daleka i podziwiała jej
elegancję - niezwykły styl, do którego, jak sądziła, sama nie mogła
nigdy aspirować. Ale panna Merab kuzynką Rowlanda? Lavinia była
zdumiona.

- Kuzyni trzeciego stopnia w drugim pokoleniu - wyjaśniła Merab z

uśmiechem. - Poznaliśmy się dopiero przed pogrzebem mojego
dziadka, więc słabo go znam.

- Co to znaczy „kuzyni trzeciego stopnia w drugim pokoleniu”? -

spytała Lavinia ostrożnie.

- To dosyć skomplikowane - roześmiała się Merab. - Kuzyn Rowland

wyjaśnił mi to, i zapewniam panią, że wtedy rozumiałam to doskonale!
Ale teraz, oczywiście, wszystko wyleciało mi z głowy.

- Wiem, o czym pani mówi. - Lavinia pokiwała głową ze

148

background image

zrozumieniem. - Jeden z moich braci próbował mi wyjaśnić, co to jest
prąd elektryczny, i wyglądało to dokładnie tak samo. To jednak
dziwne, że byliście państwo kuzynami, a poznaliście się dopiero teraz.
A ja znam pana Sandiforda przez całe życie.

Serce Merab przeszył nagły, niezrozumiały ból.

Pani Bridges obserwowała z rozbawieniem, a zarazem z irytacją

rosnącą z dnia na dzień sympatią pomiędzy Merab a jej synem. Co do
uczuć swego gościa, nie była całkiem pewna;

Merab zachowywała się w stosunku do Rowlanda uprzejmie i

przyjaźnie, trudno jednak było odgadnąć, co kryje się za tą zasłoną, jeśli
w ogóle coś tam się kryło. Natomiast rozszyfrowanie Rowlanda nie
sprawiło jej większych trudności. Co prawda on także skrywał wszelkie
uczucia pod maską uprzejmej sympatii, jednak pani Bridges szybko
zauważyła, że jej syn zaraz po wejściu do pokoju zawsze rozgląda się z
napięciem dokoła i odzyskuje spokój dopiero wtedy, gdy dojrzy Merab.

Kiedy Merab śpiewała, a czyniła to czasem w zaciszu mieszkania przy

placu św. Jakuba, Rowland nie spuszczał z niej wzroku, choć gdy tylko
spojrzała w jego stronę, natychmiast odwracał głowę.

- On jest w niej zakochany - powiedziała pani Bridges któregoś ranka

do swego męża.

- Jesteś pewna, kochanie?
- Nie wierzysz mi?
- Szczerze mówiąc, nie. Czy posyła jej kwiaty, czy zaleca się do niej w

jakikolwiek inny sposób? Ja przynajmniej tego nie widziałem. Nie
zaprasza jej na przejażdżki, choć mógłby to przecież robić, nie łamiąc
zasad dobrego wychowania.

- Właśnie to mnie martwi - odparła. - Byłam taka uradowana, kiedy

wrócił do Bath. Myślałam... No cóż, musisz jednak przyznać, że
widujemy go codziennie. A on przygląda się jej przez cały czas, kiedy
myśli, że nikt tego nie widzi.

- Więc dlaczego nic nie zrobi? - spytał rozsądnie pan Bridges.
- Nie wiem - zawołała. - I z pewnością nie zapytam go o to.
Merab także była świadoma tego, że Rowland ją obserwuje,

149

background image

interpretowała to jednak inaczej. Sądziła, że Rowland pilnuje, by nie
została przez nikogo źle potraktowana. Chciał nadrobić swoje
dotychczasowe zaniedbania, demonstrując przy każdej okazji, że
uznaje ją za swoją krewną. Tak jakby uzyskała pieczęć aprobaty od
pana Sandiforda.

Sama nie wiedziała, dlaczego ją to przygnębia.
Rowland prawie co wieczór odprowadzał je do Bawialni na bale i

koncerty, i z widoczną przyjemnością oddawał się życiu
towarzyskiemu. Gdy tylko Mistrz Ceremonii przedstawiał go jakiejś
młodej damie, Rowland natychmiast prosił ją do tańca. Merab miała
wrażenie, że nagle pojawiły się w Bath całe stada dziewcząt, które
obserwowały go zza swych wachlarzy, i których oczy błyszczały jaśniej,
gdy zbliżał się do nich. Żadna z nich jednak nie obdarzała Rowlanda aż
tak wielkim zainteresowaniem jak Lavinia Heslop - przynajmniej tak
wydawało się Merab.

Pan Sandiford bardzo dobrze tańczył, co nie umknęło uwagi Merab,

kiedy siedziała na swym pozłacanym krześle obok Amelii i pani
Bridges, i starała się zapomnieć o tym, że jest w towarzystwie
przyzwoitek. Był wysoki i przystojny, poruszał się z lekkością i
wdziękiem, a gdy tylko Merab dojrzała, że jego oczy zwrócone są ku
jakiejś dobrze urodzonej i posażnej pannie, natychmiast szybko
odwracała wzrok.

Wprawiało ją to w zakłopotanie, nie rozumiała tego, i wcale jej się to

nie podobało. Jesteś głupia, powtarzała sobie w myślach. Co się z tobą
dzieje? Przychodzi do ciebie, rozmawia z tobą, zabiera cię na herbatę.
Przechadzasz się z majorem Bendickiem, Tivertonowie witają cię z
zadowoleniem. Pomyśl tylko, jakie masz szczęście, przywoływała się
do porządku.

Ale to nic nie pomagało.
Pozostawała w takim właśnie dziwacznym stanie bolesnego

niezdecydowania aż do pewnej środy. Jak zwykle spotkali się wtedy
wszyscy w Bawialni, by wysłuchać koncertu i napić się herbaty. Pani
Bridges pojechała do domu nieco wcześniej; Rowland obiecał, że
odprowadzi Merab do domu.

150

background image

O jedenastej Bawialnia została zamknięta, goście odebrali płaszcze,

wezwali powozy i pożegnali się. Noc była wyjątkowo pogodna i ciepła,
toteż Roland i Merab postanowili się przespacerować. Księżyc był w
pełni, i gdy dotarli do Royal Crescent, wychynął właśnie zza chmury.
Niebo usiane było gwiazdami i przecięte ogromną białą wstęgą Drogi
Mlecznej. Poniżej rozciągało się Bath, doskonale widoczne na tle
nocnego nieba.

- Jak pięknie! - Merab zatrzymała się, by podziwiać ten widok.
- Tak - odparł Rowland. Ale wcale nie patrzył na gwiazdy.
Wszystkie zmysły Merab jakby zamarły na moment. Powietrze wokół

nich wypełnione było jakąś tajemnicą, czymś niewypowiedzianym.

- Co to za dźwięki? - spytała ni z tego, ni z owego.
- Jakie dźwięki? - zdziwił się Rowland.
- Taki dziwny chrzęst.
- To krowy. Jeszcze się pasą.
Merab wbiła wzrok w ciemności, zalegające u podnóża wzniesienia, i

w końcu dojrzała sylwetki kilku zwierząt.

- O tej porze? - Jej głos był pełen oburzenia.
Rowland roześmiał się głośno.
Oboje poczuli się znacznie swobodniej i nie wiadomo, jak zakończyłby

się ten wieczór, gdyby nagle za ich plecami nie rozległ się krzyk i brzęk
tłuczonego szkła. Natychmiast odwrócili się. Zobaczyli jakiegoś
mężczyznę, który uciekał w przeciwną stronę i wkrótce zniknął w
ciemnościach nocy. Drugi siedział oszołomiony w rynsztoku, trzymając
w dłoni rozbitą lampkę.

- Nic panu nie jest? - Rowland pomógł nieznajomemu podnieść się z

ziemi. Szybko zorientował się, że nie jest to nikt z towarzystwa, które
bywa w Bawialni. Był to jakiś oberwaniec, pochodził zapewne z
dzielnicy biedoty rozciągającej się nad kanałem. Co robił w tej okolicy?
Jednym z największych uroków Bath było to, że w mieście bardzo
dbano spokój i porządek na ulicach. Ten włóczęga zapewne nie
przyszedł tutaj w dobrych zamiarach. Rowland trzymał nieznajomego
za ramię, na wypadek, gdyby zechciał zaatakować Merab.

Mężczyzna był pijany i rozłoszczony.

151

background image

- Pilnuj swojego nosa! - wrzasnął. Podniósł się powoli. Przechodząc

między nimi niespodziewanie zatoczył się na Merab.

Krzyknęła i złapała się za ramię. Rowland spojrzał na nią,

zaniepokojony. Była blada jak ściana.

- Merab!
- Wszystko... wszystko w porządku. Uderzył mnie w ramię, to nic

takiego. Zaraz mi przejdzie.

Płaszcz dziewczyny zsunął się na ziemię. Rowland podniósł go,

narzucił jej na ramiona i wciągnął ją delikatnie w mrok pobliskiej
bramy, gdzie objął ją mocno i przytulił. Przez chwilę oboje milczeli.
Rowland gładził ją po włosach i uspokajał. Merab oparła głowę o jego
ramię. Właśnie tego pragnęłam, pomyślała, czując się jak we śnie.

- Masz takie cudowne ramię - mruczał Rowland. Odsunął delikatnie

rękaw jej sukni, odsłonił bliznę i przywarł do niej ustami.

Nie był to lekki, pocieszający pocałunek.
Później, w zaciszu swego pokoju, Merab zastanawiała się, co by się

stało, gdyby nie to, że usłyszeli wtedy jakieś głosy, i Rowland
delikatnie wypuścił ją z objęć. Drżącymi palcami naciągnęła suknię na
ramię. Rowland poprawił płaszcz na jej ramionach i podał jej rękę.

Pozostałą część drogi przeszli w zupełnym milczeniu.

Joseph nie potrafił wymyślić od razu planu, który ostatecznie

skompromitowałby Merab, a jednocześnie upokorzył Rowlanda.
Pomyślał jeszcze raz o rozmowie, jaką odbył z Rowlandem w kawiarni,
i zdał sobie sprawę, że ów dżentelmen musiał być świadom, iż także
jest kuzynem panny Hartfield i musiał o niej wiedzieć równie dużo, a
może i więcej, niż on. Miał też dziwne przeczucie, że triumfalny powrót
Merab ze świadectwem ślubu jej rodziców był sprawką Rowlanda.

Joseph był wściekły na swą matkę za to, że rozpuściła plotki, wściekły

na Rowlanda o to, że pozwolił mu nadal trwać w przekonaniu, iż
Merab jest bękartem, wreszcie był wściekły na Merab, że okazała się
jednak dzieckiem z prawego łoża i powróciła do łask towarzystwa.
Próbował teraz nadrabiać wszystkie swoje gafy, obwieszczając
wszystkim, iż niezmiernie się cieszy z takiego zakończenia sprawy,

152

background image

jednak gdy wstąpił kiedyś do Bridgesów, by odwiedzić Merab,
dowiedział się, że „panny Hartfield nie ma w domu”.

Gdyby nie Rowland, Joseph spróbowałby zapewne jeszcze raz zalecać

się do Merab, tym razem znacznie ostrożniej. Pozwolił sobie nawet na
chwilę słabości - marzył o lekcji pokory i posłuszeństwa, jaką dałby
Merab po ślubie. Rowland wcielił się jednak w rolę strażnika i pilnował
swej kuzynki jak oka w głowie, zwłaszcza gdy w pobliżu kręcił się
Joseph, który w tych warunkach wolał nie wywoływać skandalu.
Jedyną jaśniejszą stroną tej nowej sytuacji był fakt, że Merab
najwyraźniej nie kłamała, gdy mówiła mu, że nie ma pieniędzy.
Zauważył, że choć jego kuzynka cieszy się ogólnym poważaniem, nie
ma zbyt wielu adoratorów. Sandiford był dla niej bardziej uprzejmy niż
nadskakujący, choć major Bendick wciąż nie stracił dla niej
zainteresowania.

Joseph zagryzł wargę i zamyślił się. Pewną sposobność do zemsty

nastręczała niezwykła sympatia, jaką Merab żywiła do lady Wincanton,
która ostatnio nie czuła się przecież najlepiej. Joseph rozważył w
myślach różne możliwości. Gdyby Merab dostała wiadomość, w której
lady Wincanton prosiłaby ją o natychmiastowe przybycie, to czy nie
pospieszyłaby zaraz na pomoc przyjaciółce? Pewnie wzięłaby powóz.
A gdyby tak wówczas pozbawić ją przytomności za pomocą
chloroformu?

Tak, powoli rysował mu się w głowie pewien plan, potrzebował

jednak czegoś lepszego. Czegoś, co upokorzyłoby także Sandiforda.
Tylko jak to zrobić?

Major Bendick przechadzał się po swej bibliotece, zatopiony w

myślach. Własne emocje i uczucia zupełnie wymykały mu się spod
kontroli, co nie zdarzyło mu się nigdy dotąd. Jedyne, co mógł teraz
zrobić, to maszerować z jednego końca biblioteki w drugi i
wymachiwać od czasu do czasu niewidzialną szablą, wrzeszcząc przy
tym:

- Do diabła!
Stała się rzecz straszna. Major się zakochał. Nie zrobił tego, co zrobiłby

153

background image

każdy rozsądny mężczyzna na jego miejscu - nie znalazł odpowiedniej,
dobrze urodzonej damy z przyzwoitym posagiem, której mógłby
złożyć właściwą propozycję. Przekonał się za to, że nie może przestać
myśleć o Merab Hartfield. Nawet kiedy pani Harrison zapewniła go
(oczywiście w tajemnicy), że panna Hartfield jest biedna jak mysz
kościelna, i że jej matka była niewiele lepsza od prostytutki, major
wcale nie przestał jej adorować.

Zrobił nawet coś, co nigdy wcześniej nie przyszłoby mu do głowy;

podzielił się swymi kłopotami ze szwagrem, wielebnym elementem
Hartcourt.

- No, mówię ci! - krzyczał. - Po prostu nagle przestało mnie to

obchodzić! Do diabła, co się ze mną dzieje? Mówią mi, że być może jest
bękartem, a ja myślę tylko o tym, że wyjechała!

- Być może - zasugerował łagodnie pan Hartcourt - odkryłeś właśnie,

że kochasz kogoś bardziej niż samego siebie?

- Co? - huknął major. - Kochać ją?! Ale jak ja mogę to robić? Nie

słyszałeś, co ci przed chwila powiedziałem? Ona jest bękartem bez
grosza przy duszy.

- A jak inaczej nazwałbyś to uczucie? - spytał szwagier.
Major spojrzał nań ze złością.
Kiedy Merab wróciła do Bath, major znalazł się w jeszcze Większej

rozterce. Przez całe życie wydawał rozkazy, które natychmiast
wykonywano. Jego ordynans spełniał bez szemrania wszelkie
polecenia; podwładni gotowi byli wykonać każdy nakaz; służący w
domu byli równie zdyscyplinowani jak żołnierze - nie mógł jednak
rozkazać niczego Merab. Z niechęcią musiał w końcu przyznać przed
samym sobą, że tutaj akurat role zostały odwrócone, i że to on
natychmiast spełnia wszelkie życzenia panny Hartfield. Co gorsza, zdał
sobie sprawę, że chce je spełniać.

Zaczynał rozumieć, że w jego życiu pojawiło się coś, o czym dotąd nie

miał pojęcia, i musi się temu poddać, czy tego chce, czy nie.

Pan Hartcourt przyglądał się temu z daleka przez kilka tygodni, i

któregoś dnia z pewnym wahaniem powiedział do żony:

- Wiesz co, zaczynam wierzyć, że twój brat nie jest aż takim upartym

154

background image

głupcem, za jakiego zawsze go miałem.

- Pha! - parsknęła tylko. - Jest ohydnym bufonem i zawsze nim

pozostanie.

- Nawet bufoni czasami się zakochują - odparł pan Hartcourt.

Jedną z największych przyjemności, jakie Merab czerpała z

towarzystwa pani Bridges, były chwile, gdy obie panie siedziały razem
w salonie. Merab czytała książkę, a pani Bridges szyła, i żadna z nich
nie czuła się zobligowana do prowadzenia konwersacji. Merab mogła
być sama ze swoimi myślami. Nawet kiedy pani Bridges widziała, że jej
towarzyszka od dłuższej już chwili nie przewraca kart książki, nigdy
nie dręczyła jej zbędnymi pytaniami. Merab mogła mieć tyle spokoju,
ile tylko chciała.

A potrzebowała go bardzo. Poprzedniego wieczora zdała sobie nagle

sprawę, że nie tylko ona zakochała się w Rowlandzie, ale i on czuł coś
do niej. Jednak bezustanne wspominanie tych cennych chwil było
czymś w rodzaju słodkiej tortury, bo jeśli naprawdę ją kochał, dlaczego
nie powiedział jej o tym? Przebywali razem w Bath już niemal od
dwóch tygodni, zaczął się kwiecień, i choć Rowland był dla niej bardzo
miły, nie dał jej wyraźnie do zrozumienia, że to właśnie ona jest tą
jedyną.

Kiedy myślała jeszcze raz o tym, co zdarzyło się w ciągu ostatnich

kilku tygodni, odnajdywała wiele drobnych momentów, podobnych do
błyszczących pereł nanizanych na nić naszyjnika, które teraz wydawały
jej się znaczące - chwile milczenia, czułe spojrzenia skrywane
wstydliwie, gdy tylko go na nich przyłapała, a ostatnio jego niezwykła
troska.

Lecz czy mogła się mylić? Czy ten pocałunek, który wciąż palił jej

ramię, czułe objęcia, czy to był tylko nieistotny epizod, chwilowe
zauroczenie wywołane romantycznym światłem księżyca i jej
słabością?

Merab nigdy dotąd nie była zakochana - jak zresztą mogła kogoś

pokochać, skoro żyła tak długo w zamknięciu? - i cuda nowego świata,
w którym teraz zamieszkiwała, gdzie kolory były bardziej jaskrawe, a

155

background image

emocje silniejsze, na nim mogły wcale nie wywierać takiego wrażenia.
Może mężczyźni zupełnie inaczej to odczuwają? Rowland mówił
otwarcie o kochankach jej wuja Edmunda, wydawało się, że wie
wszystko o świecie cheres amies, od opery do teatru.

Nagle przyszła jej do głowy okropna myśl. O Boże, czyżby on

przypuszczał, pomimo wszystkich uprzejmości, jakie jej prawił, że ona
także należy do takich kobiet? Że może ją bezkarnie całować i
obejmować? Przez moment zrobiło jej się zimno z przerażenia. Boże
drogi, niech to będzie nieprawda! Rowland nie może przecież myśleć,
że jest kobietą łatwą, tak jak to mówił o jej matce Joseph.

- Merab. - Głos pani Bridges przerwał te rozważania.
- Tak, pani Bridges. - Merab wzięła głęboki oddech i zamknęła książkę.
- Może chciałaby pani przejść się do Pijalni? Mój mąż powinien był już

skończyć pisanie listów.

Poranne wizyty w Pijalni były modne w Bath. Panie i panowie

spotykali się z przyjaciółmi, pili wody i umawiali się na popołudnie.

- Tak, oczywiście, pani Bridges.
Pijalnia była teraz mniej zatłoczona niż kilka tygodni wcześniej, gdyż

zbliżał się już koniec sezonu zimowego i wiele rodzin wyjeżdżało na
lato do Londynu lub wracało do swych majątków na wsi. Państwo
Bridges poszli więc pić wody lecznicze i odrobinę poplotkować, a
Merab, która nie bardzo wiedziała, co ze sobą zrobić, postanowiła
przejrzeć listę gości. Opasłe tomisko spoczywało na stoliku pod oknem
i wpisywał się tam każdy, kto chciał poinformować przyjaciół o swym
przyjeździe, a także zasygnalizować jednemu z dwóch Mistrzów
Ceremonii, że spodziewa się ich wizyty i że chętnie opłaci wstęp na
wszelkie imprezy towarzyskie.

Merab przeglądała powoli kolejne stronice. Nie spodziewała się ujrzeć

tam żadnych znajomych nazwisk. Usiadła w tym miejscu tylko po to,
by znaleźć się poza zasięgiem wzroku Bridgesów, gdyby do Pijalnia
przyjechał Rowland i chciał się z nią przywitać. Jednak to, co tam
zobaczyła, sprawiło, że jej serce na moment zamarło, a potem zaczęło
bić jak szalone.

Na dole stronicy, przy adresie Green Park Buildings, znajdował się

156

background image

dobrze jej znany, zamaszysty podpis: E. O’Riley.

9

Joseph spędził kilka następnych dni analizując w myślach różne

wersje planu porwania. Jednak powoli i z pewną niechęcią
uświadamiał sobie, że o ile podobne wydarzenia mogły być czymś
całkiem zwyczajnym - a nawet nieodzownym - w powieściach
gotyckich, o tyle w konkretnej rzeczywistości szacownego angielskiego
miasteczka dokonanie podobnego wyczynu napotkałoby wiele
trudności. Nocni stróże w Bath mieli fatalny zwyczaj patrolowania ulic
i nie wahali się skorzystać z gwizdka, kiedy potrzebowali pomocy.
Ojcowie miasta doskonale zdawali sobie sprawę, że Bath będzie nadal
prosperowało tylko wtedy, gdy zapewnią gościom absolutne
bezpieczeństwo i ochronę. Joseph przypuszczał też, że niełatwo będzie
przekupić stangreta, a potem być pewnym, że nie wyda go w
śledztwie. Wiele nieprzewidzianych wypadków mogło pokrzyżować
mu plany.

Początkowo nie zdawał sobie sprawy, że los podsuwa mu doskonałą

okazję, kiedy pewnego wieczora spotkał spacerującą przy opactwie
Lottie. Młoda służąca od powrotu ze wsi nudziła się w Bath. Kapral
wymaszerował z miasta wraz ze swym oddziałem, koleżanki miały już
dość jej opowieści o napadzie, a ze względu na stan zdrowia lady
Wincanton w domu musiała panować idealna cisza. Co więcej,
gospodyni, surowa metodystka, twierdziła, że szatan tylko czyha na
dusze bezczynnych panienek i wynajdywała Lottie coraz to nowe
zajęcia, aby dziewczyna nie miała choćby jednej wolnej chwili.
Uważała, że Lottie już raz upadła, zadając się z żołnierzem - a wszyscy
znają reputację tych łajdaków - i nie zamierzała pozwolić, by znów
przydarzyło jej się coś podobnego.

Jednak tego akurat wieczora Lottie zdołała uśpić jej czujność i

wymknąć się z domu. Wybrała się na Pump Yard i przechadzała się
powoli tam i z powrotem, czekając na jakiegoś młodego mężczyznę,
który skłonny byłby postawić jej drinka i zabawiać ją przez cały
wieczór. Lottie była ładną dziewczyną - miała dołeczki na policzkach i
niebieskie oczy, i wiedziała, że wygląda wyjątkowo korzystnie w swej

157

background image

różowej sukience. Dlaczego nie mogła się zabawić, kiedy jeszcze była
młoda?

Joseph także odczuwał potrzebę spotkania z jakąś miłą

przedstawicielką płci przeciwnej. Przyglądał się Lottie okiem
doświadczonego podrywacza i doszedł do wniosku, że dziewczyna nie
jest prostytutką. Bath miało swoją dzielnicę pod czerwoną latarnią, w
starej części miasta, przy kanale. Było to miejsce brzydkie i
niebezpieczne - ojcowie miasta nigdy nie pomyśleli o tym, by tam
również patrolować nocą ulice. Nie, ta dziewczyna była zapewne
służącą albo sprzedawczynią, która szukała jakiejś wieczornej
rozrywki.

Zatrzymał się obok niej i uchylił kapelusza. Lottie, zrozumiawszy

natychmiast ten gest, upuściła wdzięcznie rękawiczkę. Wkrótce
wywiązała się między nimi rozmowa, a po chwili Joseph
zaproponował, że odprowadzi Lottie do Ogrodów Sydney, jednego z
najpiękniejszych zakątków Bath, w którym znaleźć można było
wszystko, co tworzy nastrój romantycznego spaceru - migotliwe
światła latarń, muzykę, labirynt ścieżek i urokliwe zakątki.

Lottie była tym ogromnie przejęta. Prawdziwy dżentelmen zabierał ją

na spacer do Ogrodów Sydney, a to znaczyło, że nie musi płacić sześciu
pensów za wstęp. Być może kupi jej coś do picia, a jeśli poprosi o
całusa, to cóż, jest przecież miłym dżentelmenem, czemu miałaby mu
żałować zwykłego pocałunku?

Joseph postarał się o to, by jego towarzyszka dobrze się bawiła. Lottie

szalała na huśtawkach, zabłądziła w labiryncie i z zachwytem oglądała
kolorowe światła.

- Och, to takie śliczne! - wykrzykiwała. - Moja pani będzie niedługo

rodzić i w ogóle nie wychodzi z domu. Strasznie tam teraz nudno,
nawet sobie pan nie wyobraża!

- A kim jest ta niedobra pani? - Joseph położył rękę na oparciu ławki

za plecami Lottie i delikatnie gładził ją po karku.

- Lady Wincanton. - Palce Josepha znieruchomiały. Lottie kręciła się

niecierpliwe, chcąc zachęcić go do dalszych poczynań. - Byłam na wsi z
panną Hartfield, to jej przyjaciółka, przez tydzień, może trochę dłużej, i

158

background image

to było takie ciekawe, a kiedy tu wróciłam, to nic tylko praca i nuda.

- Doprawdy? - Dłoń Josepha zaczęła błądzić wokół wstążek

podtrzymujących jej gorset. - Proszę mi o tym opowiedzieć.

Kiedy jakąś godzinę później Joseph odprowadzał zaczerwienioną i

rozchichotaną Lottie do domu, miał już wszystkie informacje, których
potrzebował. Pocałował ją na dobranoc, wsunął jej w dłoń pięć
szylingów i ruszył z powrotem w stronę Queen’s Square zatopiony w
myślach.

Sprawa dziedzictwa Hartfieldów nie wyglądała więc do końca tak, jak

przedstawiła ją Merab, myślał z gniewem. Opowiadanie Lottie było
trochę nieskładne, ale najważniejsze punkty przedstawiały się całkiem
jasno. Jeśli Sandiford ożeni się z Merab przed wyznaczoną datą,
majątek będzie należał do nich; jeśli nie, wszystko pójdzie na cele
dobroczynne. Joseph zastanawiał się, co do diabła knuje Rowland,
skoro nie zabezpieczył majątku od razu. Czy testament przewidywał
jakąś inną możliwość? Jego prawniczy umysł pracował na pełnych
obrotach. Co stałoby się na przykład, gdyby Merab umarła przed
upływem sześciu miesięcy? Czy Sandiford odziedziczyłby od razu całą
fortunę? Należało poważnie zbadać tę sprawę.

Nazajutrz rano Joseph wsiadł do dyliżansu pocztowego i wyjechał do

Hartfield.

Merab nie była w stanie odwiedzić Elizy O’Riley jeszcze tego samego

dnia, na co wcześniej liczyła, gdyż pani Bridges przeziębiła się i
musiała leżeć w łóżku. Kilka następnych dni Merab poświęciła
wyłącznie opiece nad swą chorą gospodynią. Pani Beidges zazwyczaj
cieszyła się doskonałym zdrowiem i jej nagła choroba wprawiła cały
dom w nieopisany chaos, co z kolei wyraźnie złościło matkę Rowlanda
i nie wpływało dobrze na jej stan. Merab, dziękując teraz opatrzności,
że potrafi zajmować się domem, robiła, co w jej mocy. Nadzorowała
służbę, pocieszała panią Bridges, zamawiała wizyty lekarskie.
Przygotowywała lemoniadę i kleik jęczmienny dla chorej, chłodziła jej
czoło wodą kolońską i pilnowała, by nikt nie zakłócał jej spokoju.

Rowland przychodził każdego popołudnia, by zobaczyć się z matką.

159

background image

Pewnego razu zaproponował Merab, że zabierze ją do Bawialni.
Pokręciła głową.

- Nie mogłabym bawić się dobrze, wiedząc, że pani Bridges jest chora.
- Więc czy mogę przynajmniej przychodzić tutaj? Obiecuję, że nie będę

pani przeszkadzał.

Merab przyjrzała mu się ze smutkiem. Był nadzwyczaj uprzejmy i

zatroskany, jednak zdawało się, iż zależy mu bardziej na tym, by
dopilnować porządku, niż by wykorzystać okazję na małe tête-à-tête ze
swą kuzynką.

- Oczywiście, kuzynie. To bardziej pański dom niż mój.
Właściwie Merab miała ogromne skrupuły, czy sama powinna tu

zostać. Przed wyjazdem powstrzymywała ją jednak pani Bridges, która
często powtarzała:

- Merab, jak to dobrze wiedzieć, że pani tu jest, i że dopilnuje pani

wszystkiego.

Zdawało się, że te cudowne chwile w bramie znikły bezpowrotnie.

Rowland nie czynił żadnych gestów w jej kierunku, nawet kiedy byli
sami w salonie, nie mówił nic, co mogłoby świadczyć o tym, że żywi do
niej jakieś specjalne uczucia. Czasami łudziła się, że słyszy jakąś nutkę
czułości w jego głosie, czasami zdawało jej się, że patrzy na nią, kiedy
nikt tego nie widzi, ale potem zawsze ogarniało ją zwątpienie. Tamtego
wieczora wierzyła, że jest kochana. Lecz czy to w ogóle było możliwe?
Wiedziała, jak bardzo przywiązany był do Kitty, choć jego uczucia
potraktowane zostały z wyjątkowym okrucieństwem. Czy naprawdę
mogła pozwolić sobie na przypuszczenie, że teraz darzy podobnym
uczuciem właśnie ją?

Setki myśli i pytań kłębiły się w jej głowie. Jeśli rzeczywiście ją kocha,

to dlaczego jej o tym nie powie? Co powinna teraz zrobić? Kitty
doskonale znała mechanizmy damsko-męskiego flirtu i wiedziała, jak
zachęcić nieśmiałego adoratora do bardziej otwartych działań, jednak
Merab była w tych sprawach zupełnie nieobyta. Wiedziała tylko, że
jeżeli chce zachować szacunek dla samej siebie, musi skrywać swe
uczucia. Mogła się przecież mylić - gdyby otworzyła serce przed
Rowlandem, a okazałoby się, że jest dla niego jedynie ubogą krewną,

160

background image

która wkrótce zniknie z jego życia, doznałaby straszliwego
upokorzenia, najgorszego, jakie mogło ją spotkać.

A jednak zdarzały się chwile, kiedy Rowland jakby zapominał o swej

sztywnej pozie. Wtedy znów łączyła ich jakaś niewidzialna nić
sympatii. Pewnego dnia Rowland z rozbawieniem odkrył, że Merab
czyta Moll Flanders.

- Znalazła pani tę książkę u lady Wincanton! - wykrzyknął. - Muszę

przyznać, że jestem zdumiony. Myślałem, że lady Wincanton uważa
podobną literaturę za wysoce niestosowną.

- Znalazłam ją w bibliotece sir Thomasa - sprostowała Merab. - Nie

wiem nawet, czy sir Thomas wiedział o jej istnieniu. Była wciśnięta
między Cycerona i Herodota, a kiedy ją otworzyłam, ze środka
wyleciały kłęby kurzu.

- Przeczytałem to pewnego lata, kiedy przyjechałem do domu z Eton -

powiedział Rowland. - Pamiętam, że wydawało mi się wtedy, iż Moll
jest niepokojąco męska.

- Nie, dlaczego? Ona chce tylko przetrwać, to wszystko. A tylko

przechytrzając społeczeństwo mogła spokojnie żyć.

- Ale chyba nie zaprzeczy pani, że łamie wszelkie zasady kodeksu

moralnego uznanego przez mężczyzn?

- Ale nie wszystkie zasady kodeksu uznanego przez kobiety -

odparowała Merab.

- A czy one się czymś różnią?
- Czasami społeczeństwo wymusza takie różnice - odparła Merab

poważnie. - Gdybym była mężczyzną, mogłabym wykorzystać mój
skromny posag i zająć się jakimś rzemiosłem lub handlem, żeby
poprawić swoją sytuację. Ponieważ jednak jestem kobietą, nie mam
dostępu do takich możliwości i skazana jestem na biedę. Gdybym była
Moll, przekonałabym się sama, jak atrakcyjne może być życie z
kradzieży i nieuczciwych dochodów.

- Zaczynam podejrzewać - mówił Rowland z uśmiechem, - że pani

poglądy są znacznie bardziej radykalne od moich! Kiedy studiowałem
w Oksfordzie, kilka razy omal nie zostałem wyrzucony z uczelni za
pisanie radykalnych pamfletów, ale pani pomysły są znaczne bardziej

161

background image

rewolucyjne niż moje.

- Naprawdę? - Tym razem Merab uśmiechnęła się lekko. Pomyślała o

długich latach spędzonych u boku dziadka. - Miałam mnóstwo czasu
na myślenie - powiedziała, po czym niespodziewanie dla samej siebie
dodała: - Często myślałam też o panu, to znaczy... bo pan był jedynym
członkiem rodziny, o którym dziadek kiedykolwiek wspominał. Nigdy
nie mówił o moim ojcu ani o wuju Edmundzie. Zawsze tylko o panu i
pańskich szalonych poglądach. - Roześmiała się. - Dlatego bardzo
chciałam pana poznać. - Zamilkła, przestraszona, że być może
powiedziała za dużo.

- Naprawdę? - Głos Rowlanda był zadziwiająco łagodny. - Szkoda, że

nie wiedziałem. Uniknęlibyśmy wtedy wielu nieporozumień.

- Wątpię, czy dziadek chciał, byśmy się dobrze rozumieli - odparła

Merab cierpko.

- Pewnie nie - zgodził się Rowland. - Ale gdybym znał panią

wcześniej, nie robiłbym z siebie takiego głupca wobec Kitty.

Serce Merab zaczęło walić jak szalone. Czyżby coś wreszcie się

zaczynało?

- Och? - wykrztusiła z nadzieją w głowie, ale Rowland, nie powiedział

już nic więcej.

Pomimo tych szczęśliwych chwil spędzonych z Rowlandem, był to dla

Merab trudny czas. Z ulgą przyjęła powrót do zdrowia pani Bridges,
gdyż to oznaczało, że jej gospodyni znów będzie mogła przesiadywać z
nią w salonie.

Życie powoli wracało do normy. Pani Bridges mogła z powrotem

przejąć wszelkie obowiązki związane z prowadzeniem domu. Umówiła
Merab na spacer z Lavinią Heslop. Powiedziała jej, że Lavinią to dobra
dziewczyna, i że nie może już patrzeć, jak pani Banstead wysługuje się
nią na każdym kroku. Merab wyświadczy jej więc przysługę, wycią-
gając ją z domu na spacer.

- Za długo musiała pani siedzieć tu ze mną - zakończyła. - Spacery

dobrze pani zrobią. Może wybierzecie się na Lansdown? Podejrzewam,
że jeszcze pani tam nie była, a można tam pooglądać naprawdę
wspaniałe widoki.

162

background image

Lavinia z radością przyjęła zaproszenie. Przez całe życie mieszkała

przecież na wsi i przyzwyczajona do długich spacerów, nie mogła już
znieść zamknięcia w czterech ścianach domu pani Banstead.

- Och, panno Hartfield! - wykrzyknęła z zachwytem, kiedy po raz

pierwszy wybrały się na przechadzkę i wyszły wreszcie poza miasto. -
Jak tu pięknie. Nawet sobie pani nie wyobraża, jak okropnie się czułam,
siedząc całymi dniami w domu. Choć oczywiście pani Banstead jest dla
mnie bardzo miła - dodała sumiennie.

Merab nadaremnie próbowała wcześniej stłumić w sobie niechęć do

wspólnego spaceru z Lavinia. Jednak i ona poczuła się znacznie lepiej,
gdy wyszła wreszcie na otwartą przestrzeń, a młodzieńczy zapał
Lavinii był tak zaraźliwy, że nie mogła mu się oprzeć. Próbowała
zapomnieć o tym, że związek Rowlanda i panny Heslop byłby z
pewnością mile widziany przez obie rodziny.

Jednak choć Lavinia często wspominała o Rowlandzie - opowiadała,

jak pomógł jej wsiąść na jej pierwszego kucyka, jak kiedyś pośliznęła się
niebezpiecznie, a on podtrzymał ją i uratował przed kąpielą w zimnym
strumyku - to traktowała go raczej jak starszego brata, a nie adoratora.

Merab nie mogła się powstrzymać, by nie spytać o Kitty Parminster.
- Zdaje się, że pan Sandiford żywił kiedyś ciepłe uczucia do pani

przyjaciółki, panny Parminster - zaczęła niewinnie. Lavinia wyglądała
jednak na mocno zaniepokojoną, więc Merab dodała szybko: -
Wspomniała o tym pani Bridges, a poza nią wie o tym jeszcze tylko
kilka osób.

Lavinia westchnęła.
- Jestem pewna, że ponieważ należy pani do rodziny, mogę z panią

spokojnie rozmawiać na ten temat. Och, panno Hartfield, było mi tak
bardzo szkoda pana Sandiforda. Nawet kiedy mieszkałyśmy w Bath,
Kitty pozwalała mu się adorować, potajemnie oczywiście. Jest moją
przyjaciółką, ale wydaje mi się, że to było trochę nieuczciwe z jej strony.
Kiedyś... - Zamilkła nagle.

- Kiedyś? - zachęcała ją Merab.
- Kiedyś widziałam, jak całują się za palmami.
Serce Merab zamarło na moment, a potem zalała ją fala ogromnej,

163

background image

niezrozumiałej zazdrości.

- To było zaledwie dzień przed oświadczynami wicehrabiego

Claydona - mówiła dalej Lavinia. - A kiedy wypominałam jej to,
roześmiała się i powiedziała, że pan Sandiford powinien się sam
pilnować.

Dobrze mi tak, myślała Merab. Nie powinnam była o nic pytać.

Pocałunek Rowlanda, wtedy w bramie, nabrał nagle innego, zupełnie
zwykłego wymiaru, i trudno jej było to znieść. Myliła się. A więc to nie
miało żadnego znaczenia, ot, przyjacielski pocałunek, który miał ją
pocieszyć i uspokoić.

Kiedy wróciła do domu, pani Bridges była zaczerwieniona i

podekscytowana.

- Merab! - wykrzyknęła. - Bogu dzięki, że pani wróciła.
- A cóż takiego się stało, kochana pani Bridges? O Boże, mam nadzieję,

że to nie złe wieści od Wincantonów?

- Nie, nic podobnego. Była tu pani Tiverton. Obawiam się, że w

towarzystwie znów krążą plotki.

- Ale o czym? O... mojej mamie?
- Nie. O testamencie.
- O testamencie?
Pani Bridges przyłożyła dłoń do czoła.
- O mój Boże, to takie okropne. - I ku przerażeniu Merab wybuchnęła

płaczem.

- Och, proszę pani. - Merab podbiegła i objęła ją mocno. - Proszę nie

płakać. Proszę powiedzieć mi, co mówiła pani Tiverton.

Pani Bridges sięgnęła po chusteczkę, lecz dopiero po dłuższej chwili

mogła normalnie mówić. Pokrótce wyglądało to tak: pani Tiverton
mówiła, że zgodnie z testamentem, który oddawał majątek Merab i
Rowlandowi, jeśli pobiorą się w określonym czasie, Rowland przejmie
całość w wypadku, gdyby Merab umarła przed upływem sześciu
miesięcy. Mówiła także - choć zaznaczyła wyraźnie, że uważa to za
niedorzeczność - iż w plotkach powtarza się wiadomość o tym, jak
panna Merab omal nie zginęła z rąk „rozbójnika”.

Merab zbladła jak ściana.

164

background image

- To znaczy, że ludzie przypuszczają, że Row... pan Sandiford

próbował mnie zabić?

Zimny dreszcz wstrząsnął panią Bridges.
- Rowland będzie zrujnowany - zapłakała. - Przepadną wszystkie jego

nadzieje na miejsce w parlamencie. Kto poprze kandydaturę człowieka
podejrzanego o morderstwo? Oczywiście, zaprzeczyłam wszystkiemu.
Ale skąd pani Tiverton mogła się o tym wszystkim dowiedzieć? I w
dodatku te kłamstwa.

- Czy aby na pewno kłamstwa? - powiedziała Merab powoli. - Ja z

pewnością nigdy nie słyszałam o tej dodatkowej klauzuli.

- Merab! - Pani Bridges aż wyprostowała się z przerażenia. - Chyba nie

myśli pani, że Rowland mógłby...

- Nie, oczywiście że nie - odparła Merab niecierpliwie. - Ale mimo to

zastanawiam się, czy to nie jest przypadkiem prawda, mam na myśli tę
dodatkową możliwość. A jeśli tak, to skąd się o tym dowiedzieli? Bo to
oznacza, że ktoś oprócz nas miał dostęp do testamentu!

Merab nie mogła opędzić się od myśli, że najlepszym rozwiązaniem

dla nich obojga byłby teraz natychmiastowy ślub. Jak jednak mogła to
zaproponować? Raz już kategorycznie odmówiła Rowlandowi, a on
wcale nie był skłonny powtórzyć swej oferty. Co zrobi, kiedy ta plotka
dotrze do jego uszu? Merab podejrzewała, że jest zbyt dumny, by
prosić ją o rękę tylko po to, by ratować swą reputację.

To musi być Joseph, pomyślała. Ten plan nosi wszelkie znamiona jego

chorego umysłu. Skoro sam nie może się z nią ożenić i uzyskać dostępu
do majątku Hartfieldów, postanowił stworzyć taką sytuację, w której
ani ona, ani Rowland również nie będą mogli dostać tych pieniędzy.
Rowland nie oświadczy się jej po raz drugi i będzie musiał znosić
wszelkie kalumnie i oskarżenia. Pani Bridges miała zapewne rację - jego
przyszłość malowała się teraz w ciemnych barwach. Chyba że ktoś
znalazłby sposób, by położyć kres tym plotkom raz na zawsze.

Jak jednak udowodnić, że to Joseph jest wszystkiemu winien? Jak go

zdemaskować?

Budynki Green Park, gdzie wynajęła pokoje Eliza O’Riley, znajdowały

165

background image

się w niżej położonej części miasta. Z okien usytuowanych tam
mieszkań roztaczał się piękny widok na łąki Kingsmead i rzekę Avon.
Było to miłe miejsce, niezbyt odległe od Pijalni i łaźni, a wystarczająco
oddalone od głośnego i zatłoczonego centrum miasta. Pani O’Riley
wynajęła cztery pokoje dla siebie, służącej, i młodego mężczyzny,
którego nazywała siostrzeńcem.

Eliza była zadbaną kobietą dobrze już po pięćdziesiątce, choć sama

utrzymywała, że ma lat trzydzieści osiem - co robiła już od dłuższego
czasu. Wiek nie był zresztą jedyną sporną kwestią, gdy chodziło o Elizę
O’Riley - równie podejrzany był tytuł „pani” przed jej nazwiskiem i jej
„siostrzeniec”, który w razie potrzeby przemianowywany był na jej
prawnika, kolegę z Royal Opera, a czasami nawet na woźnicę.

Eliza już na początku swej kariery nauczyła się, że sama musi dbać o

swoje sprawy, i że to, co świat nazywał „przyzwoitością”, stanowiło
tylko środek, za pomocą którego kobiety takie jak ona utrzymywane
były w poddaństwie. Zawsze starała się zachowywać pozory
przyzwoitości na tyle, na ile tylko było to możliwe. W odróżnieniu od
wielu dziewcząt z opery nie chadzała więc na dzikie, całonocne
przyjęcia, zaś wybierając sobie kochanków miała na względzie nie tylko
rozwój swej kariery, lecz również dyskrecję.

Unikała zepsutych i zamożnych arystokratów, wiedząc, że zbyt

zależało im na reputacji wspaniałych i pożądanych kochanków, by
umieli dochować tajemnicy. Częściej spotykała się z niezadowolonymi,
żonatymi mężczyznami z klasy średniej, którzy chętnie utrzymywali
kochanki, woleli jednak uniknąć wszelkich kłopotów małżeńskich. Byli
wyrozumiałymi i miłymi ludźmi, z chęcią sponsorowali opery, w
których Eliza otrzymywała jakąś dobrą rolę, a kiedy ją opuszczali, byli
dla niej niezwykle hojni.

Taki styl życia okazał się na tyle dochodowy, że Eliza mogła

zrezygnować z opery i z rocznym dochodem ponad czterystu funtów
cieszyć się owocami swej ciężkiej pracy. Jednym z tych owoców była
znajomość z niestrudzonym Timem Heardem. Tim, nieślubny syn
jednego ze stolarzy, którzy przygotowywali scenografię w Teatrze
Królewskim, całe dzieciństwo spędził w tym właśnie i innych teatrach.

166

background image

Eliza poznała go jako podrostka, gdy rozsypywał trociny na podłodze
Teatru Królewskiego, by w ten sposób zebrać wszystkie krople parafiny
i tłuszczu ze świec. Natychmiast poczuła do niego sympatię. Podobała
jej się energia chłopca i jego spryt. Później, kiedy już dorósł, kilka-
krotnie ratował ją przed jakimiś namolnymi arystokratami, którzy
chcieli spenetrować jej garderobę, gdyż Tim jako młodzieniec
wszechstronnie uzdolniony był także pierwszorzędnym bokserem i
aktorem.

Należał do ludzi, których wieku nie można określić tylko po

wyglądzie, i mógł równie dobrze mieć lat trzydzieści, jak i pięćdziesiąt.
W rzeczywistości miał trzydzieści osiem i przez ostatnie dwadzieścia
lat cieszył się względami Elizy, gdy sprzyjały temu okoliczności. Teraz
właśnie Tim miał ważne powody, by znaleźć się poza Londynem
(jakieś nie całkiem uczciwe interesy) i z radością gotów był spędzić
kilka miesięcy w Bath. Przemienił się w siostrzeńca Elizy, odprowadzał
ją codziennie do Pijalni i otaczał ją wszelką opieką. To, co działo się w
zaciszu wynajmowanych przez nich pokojów, nie powinno było nikogo
interesować.

To właśnie Tim znalazł kiedyś przerażoną Abigail Cooper, ukrywającą

się w pomieszczeniu dla stolarzy na tyłach sceny, gdzie skryła się przed
jakimś natrętnym i lubieżnym adoratorem. Tim zaprowadził ją do Elizy
i przedstawił w następujący sposób;

- Patrz, Liza, następne pisklę dla ciebie, chyba nawet nie do końca

wyklute.

Eliza wzięła Abby pod swe skrzydła, chroniła ją, wtajemniczyła w

tajniki zawodu i pilnowała, by nikt jej nie molestował. A nie należało to
do łatwych zadań. Abby była bardzo ładna, a do tego roztaczała wokół
siebie aurę kruchości i niewinności, co przyciągało do niej całe stada
zalotników. Niewielu spośród zarozumiałych przedstawicieli
arystokracji skłonnych było uwierzyć, że ta dziewczyna poświęcała się
wyłącznie swej pracy. Stawiano zakłady, kto pierwszy zdobędzie tę
dziewiczą fortecę.

Choć nie brakowało jej talentu - Eliza przyznawała, że głos Abigail był

niezwykle czysty - z pewnością nie pasowała do zgiełku i ciężkich

167

background image

warunków teatralnego życia. Eliza była więc bardzo zadowolona, kiedy
pojawił się Jonathan Hartfield.

- Kocham Jonathana, naprawdę go kocham - chlipała Abby. - Ale moje

życie to śpiew! Elizo, urodziłam się, by śpiewać.

- Może - odpowiadała wtedy Eliza. - Ale żyjąc w ten sposób, wkrótce i

tak nie będziesz mogła śpiewać. Posłuchaj tylko, jak okropnie kaszlesz
od czasu, gdy musiałaś uciekać w deszczu przed tym... kto to był? Lord
Penrith?

- Jonathan nie pozwoli mi nadal śpiewać - powiedziała Abby.
- Nie - zgodziła się Eliza. - To nie dość przyzwoite. - Skrzywiła się

wymownie.

W końcu jednak zwyciężyła miłość i Eliza odprowadziła przyjaciółkę

do ołtarza. Później ich przyjaźń powoli słabła, co było nieuniknione.
Eliza zdawała sobie sprawę, że choć Jonathan zawsze był dla niej
uprzejmy i bez końca dziękował jej za opiekę, jaką otaczała jego żonę,
wolał, by tak właśnie się stało. Abby była zbyt lojalna, by sprzeciwiać
się jego życzeniom, toteż składała jej tylko krótkie wizyty raz na kilka
miesięcy lub pisała listy. Ostatni Eliza otrzymała na Boże Narodzenie
po śmierci Jonathana. Abby pisała, że wraz z Merab przeprowadziła się
do Hartfield Hall. Stan jej zdrowia był bardzo kiepski. Oba płuca
zostały już zainfekowane i teraz była to już tylko kwestia czasu. Jak
zawsze serdecznie ją pozdrawiała.

Po przyjeździe do Bath Eliza dziwnie często myślała o Abby. Być może

dlatego, że tak wielu było tutaj schorowanych ludzi, a być może, jak
pomyślała później, dała o sobie znać niezwykła intuicja odziedziczona
po irlandzkich przodkach. Nie była więc bardzo zdumiona, kiedy
pokojówka przyniosła jej kartę z nazwiskiem „Panna Merab Hartfield”.
Eliza siedziała właśnie w salonie z Timem i bez słowa podała mu kartę.
Tim gwizdnął przeciągle.

- Córka Abby?
- Tak myślę. Chyba nie ma na świecie drugiej Merab Hartfield. -

Skinęła na służącą. - Poproś pannę Hartfield, by weszła tutaj.

Tim podniósł się ze swego miejsca.
- Lepiej poradzisz sobie sama, moja droga. Wrócę później.

168

background image

Eliza nie odpowiedziała. Z obawą wpatrywała się w kartkę. Co

wiedziała ta Merab Hartfield? Nie daj Boże, by musiała wyjaśniać
szczegóły kariery Abby jakiejś napuszonej damulce!

Jednak zarówno Eliza, jak i Merab zostały mile zaskoczone tym, co

ujrzały. Eliza była wzruszona podobieństwem swego gościa do matki.
Merab miała te same lśniące ciemne oczy, jednak siła charakteru i
determinacja upodabniały ją raczej do pani O’Riley, niż do matki. Eliza
podziwiała śmiałość i zdecydowanie, z jakim Merab opowiadała jej o
swych problemach.

Merab z kolei odniosła wrażenie, że jej rozmówczyni jest sympatyczna

i tolerancyjna. Właściwie po raz pierwszy od śmierci matki została
przez kogoś w pełni zaakceptowana taka, jaka jest. Eliza pozwoliła
sobie ujawnić, jaką rolę odegrała w życiu Abby, natomiast nietrudno
było domyślić się, że jej życie dalekie było od konwencjonalnych norm
przyzwoitości. Merab ze zdziwieniem stwierdziła, że wcale jej to nie
przeszkadza. Nagle wszystkie te utarte normy i zasady zaczęły ją
denerwować. Czym było dobre pochodzenie w porównaniu z dobrym
sercem? A tego pani O’Riley z pewnością nie brakowało.

Eliza była tak sympatyczna i miła, że Merab z rozpędu opowiedziała

jej o całym swoim dzieciństwie, o śmierci ojca i ostatnich okropnych
latach spędzonych z dziadkiem.

- Moje ty biedactwo! - zawołała Eliza. - Szkoda, że nic nie wiedziałam.

Obawiam się jednak, że i tak niewiele mogłabym pomóc. Zanim
zrezygnowałam ze śpiewania, prowadziłam bardzo nieustatkowane
życie. Chyba nie wyszłoby to na zdrowie, młodej panience.

- Nie mogę przestać myśleć - mówiła Merab cierpkim tonem - że bycie

tak zwaną „damą” ma wiele poważnych wad. Przed końcem lata
muszę znaleźć sobie posadę nauczycielki za trzydzieści funtów rocznie,
jeśli będę miała szczęście, oczywiście. To dla mnie jedyne wyjście, jeśli
nadal chcę być porządną, zasługującą na szacunek damą.
Powiedziałam kiedyś mojej przyjaciółce, że znacznie lepsza byłaby dla
mnie posada gospodyni, która jest z pewnością lepiej płatna, ale ona tak
się przeraziła, że nie wspomniałam o tym już więcej!

Eliza roześmiała się i przyjrzała Merab z ciekawością. Dlaczego ona

169

background image

musi pracować, zastanawiała się w duchu. Była dobrze ubrana i
najwyraźniej nie brakowało jej niczego.

- Proszę mi powiedzieć, dlaczego musi pani zostać guwernantką -

poprosiła, po czym dodała szybko, widząc wahanie Merab. - Mogę
panią zapewnić, że potrafię być dyskretna. Swego czasu musiałam
dochować wielu tajemnic.

Po chwili milczenia Merab zdecydowała się spełnić jej prośbę.

Powiedziała jej o wszystkim; o testamencie, o Josephie Harrisonie, o
swojej sytuacji. Choć zmusiła się do tego, by wyjaśnić dokładnie
warunki testamentu, nie znalazła dość sił, by wspomnieć o Rowlandzie.

Eliza przez całe życie wysłuchiwała zwierzeń różnych ludzi i była

dość doświadczona, by od razu zorientować się, że Merab omija
starannie temat swego tajemniczego kuzyna. Doszła jednak do
wniosku, że to może jeszcze poczekać. A Tim z pewnością zdobędzie
wszelkie informacje dotyczące tego człowieka, jeśli tylko będzie ich
potrzebować. Tim nie miał równych sobie, kiedy chodziło o zbieranie
potrzebnych informacji.

- Poznałam kiedyś panią Harrison, wówczas nazywała się zresztą

Dinah Cooper - powiedziała Eliza, kiedy Merab umilkła. - Przyjechała
do Londynu, żeby przywołać do porządku pani matkę. Między nami
mówiąc, była zazdrosna. Myślała, że Abby prowadzi wygodne,
luksusowe życie, przynajmniej tak jej się wydawało, i nie widziała
powodu, dla którego i ona nie miałaby z niego skorzystać. Spoglądała
łaskawym okiem na wielu spośród adoratorów Abby.

- Muszę przyznać, że jestem zdumiona - powiedziała Merab. - Pani

Harrison jest teraz bardzo surową i pobożną damą.

Po chwili Eliza przypomniała sobie jeszcze coś. Otóż Dinah Cooper

związała się na dosyć krótko z niejakim sir Walterem Tullochem,
rozpustnym fircykiem, który zalecał się do Abby. Eliza nie wiedziała,
co dokładnie wydarzyło się między nimi, ale był to krótki romans - jeśli
rzeczywiście można to nazwać romansem. Wkrótce potem Dinah
wyjechała z Londynu. Przed wyjazdem robiła jeszcze gorzkie wyrzuty
siostrze, która nic z tego nie rozumiała i przez kilka następnych dni
była całkiem przybita. Teraz Dinah pojawiała się znowu, w tej samej

170

background image

aurze złośliwości i zazdrości, a jej syn najwyraźniej w niczym jej nie
ustępował.

- Cała ta historia z Josephem Harrisonem brzmi bardzo niesmacznie -

powiedziała pani Eliza. - Zdaje się, że będę musiała zainteresować się
tym bliżej. Och proszę się nie niepokoić, nikt się o tym nie dowie. Mam
dostęp do pewnych ludzi i informacji...

- Dziękuję, że zechciała mnie pani przyjąć - powiedziała Merab,

zbierając się do wyjścia. - Bardzo się cieszę, że mogłam z panią
porozmawiać. Tak bardzo brakowało mi kontaktu z kimś, kto znał moją
mamę.

- Musi pani odwiedzić mnie znowu - poprosiła Eliza. - Ale lepiej niech

się pani nie przyznaje publicznie do znajomości ze mną, moja droga.
Jeśli się pani zgodzi, utrzymamy naszą przyjaźń w tajemnicy.

- Chciałabym móc przedstawić panią moim znajomym - powiedziała

Merab z żalem. Nie była naiwna - zdawała sobie sprawę, że w
przeszłości Elizy kryło się zapewne wiele zdarzeń, o których lepiej było
nic nie wiedzieć, i że ze względu na jej wątpliwą reputację najlepiej
zrobiłaby „zapominając” o tej teatralnej przyjaźni swej matki. Jednak
polubiła Elizę, podziwiała jej bezkompromisowość, a jej szczerość
działała na nią odświeżająco.

- Lepiej nie - odparła Eliza szorstko. - Może kiedyś.
Merab musiała się tym zadowolić.

Był wieczór. Amelia miała wkrótce się położyć. Babette czesała

właśnie włosy swej pani. Musiała jeszcze nawinąć je na papiloty, a
potem przykryć nocnym czepkiem. Służąca i pani rozmawiały o
plotkach na temat Rowlanda i Merab.

- Pewnie oboje okropnie się tym martwią - kończyła Amelia. - Muszę

przyznać, że prawie nie spałam ostatniej nocy, kiedy lady Mandersby
powiedziała mi o wszystkim. Oczywiście, nikt nie przyznaje otwarcie,
by wierzył w te pogłoski, a ja powiedziałam lady M., że nie ma w nich
krzty prawdy, ale rzeczywiście wygląda to tak, jakby biedna Merab
zaplątana była w same skandale. Skąd, do licha, biorą się te wszystkie
historie?

171

background image

Babette wzięła jeden z papilotów, nawinęła nań kosmyk włosów,

zawiązała umiejętnie i dopiero wtedy odparła:

- Zastanawiam się, miladi, czy pytała pani o to Lottie?
- Lottie?
- To jedyna osoba, która była tam z panną Hartfield i panem

Sandifordem. A ostatnio nic nie je. Tylko skubie to, co podaje jej
gospodyni.

- Ale dlaczego miałaby rozsiewać takie plotki? Była zachwycona

ubraniami, które podarowała jej panna Hartfield. Dlaczego miałaby
utrudniać jej życie?

Babette wzruszyła ramionami. Czasami zachowanie Anglików było

dla niej zupełnie niezrozumiałe.

- Przywołaj ją tutaj, Babette - powiedziała Amelia, kiedy służąca

skończyła zaplatać jej włosy. - Czekam na nią w buduarze.

Kiedy Lottie stawiła się we wskazanym pokoju, nerwowo skubiąc

fartuszek, lady Wincanton od razu zrozumiała, że dziewczyna ma coś
na sumieniu. Minęło sporo czasu, nim Amelia zdołała z niej wyciągnąć
całą historię, ale w końcu dowiedziała się wszystkiego o wieczornej
wyprawie i wycieczce z nieznajomym adoratorem do Ogrodów
Sydney.

- Ja nie chciałam, żeby tak wyszło, proszę pani - wykrztusiła Lottie,

zalewając się łzami. - Za nic w świecie nie chciałabym skrzywdzić
panny Merab.

Amelia stukała palcami w blat stołu, próbując zebrać myśli i

zapomnieć o dokuczliwym bólu w plecach.

- Kim był ten mężczyzna? - spytała w końcu.
Lottie nie wiedziała. Nie przedstawił się. Opis mógł pasować do

każdego. W Bath byłe mnóstwo wysokich, ciemnowłosych mężczyzn, z
których większość z przyjemnością poflirtowałaby sobie z ładną
służącą.

- Ale zauważyłam, że miał ładny zegarek kieszonkowy, proszę pani,

ze swoimi inicjałami. To było zdaje się I.H. albo J.H.

Amelia wyprostowała się nagle. J.H. O mój Boże, pomyślała. To musiał

być Joseph Harrison.

172

background image

Poderwała się gwałtownie ze swego miejsca.
- Moje przybory do pisania, szybko! - zawołała. - Nie, sama je sobie

przyniosę.

Obróciła się w miejscu, zrobiła krok naprzód, lecz nagły atak bólu

zgiął ją wpół. Upadła ciężko na podłogę.

Krzyk Lottie wypełnił cały dom.

Lavinia stwierdziła, że nauczyła się już bardzo wiele, od czasu, gdy

przyjechała do Bath. Wcześniej nie wiedziała nic o szerokim świecie, a
towarzystwo znała tylko z opowiadań Kitty. Gdy Kitty opowiadała jej o
swej pierwszej wyprawie do Londynu, o wszystkich cudownych
zalotnikach i liścikach miłosnych, Lavinia słuchała tego jak jakiejś bajki.
Jak to cudownie, myślała wtedy, być taką piękną i adorowaną Kitty,
chodzić na romantyczne spotkania przy księżycu, tańczyć z
zakochanymi zalotnikami i oglądać przeróżne piękne jedwabie i
muśliny, które prezentowali jej pomocnicy sprzedawcy tekstyliów, i z
których mogła wybrać sobie, co tylko zechciała.

Wierzyła każdemu jej słowu i naiwnie przyjmowała opowieści o jej

przewagach i triumfach tak, jak oceniała je sama Kitty.

Teraz widziała, że rzeczywistość wygląda nieco inaczej. Nie miała

wątpliwości, że dla Kitty jej pobyt w Bath był kolejnym z takich
triumfów - czyż nie została narzeczoną wicehrabiego? Lecz Lavinia
podejrzewała, że było tu także wielu rozsądnych mężczyzn, którzy nie
ulegli jej urokowi i którzy nie traktowali jej poważnie - na przykład
major Bendick.

I tu znowu Lavinia napotykała na kolejną zagadkę. Od czasu, gdy

zaprzyjaźniła się z Merab, poznała majora nieco lepiej. Kiedy zobaczyła
go po raz pierwszy, gotowa była obdarzyć go wszelkimi możliwymi
cnotami. Potem odkryła jednak, że nie jest on wcale bohaterem bez
skazy, a rozmowy z nim stawały się coraz bardziej nużące. Teraz, ku
swemu zdumieniu, odkryła, że po raz kolejny zmienia o nim zdanie. A
może to sam major się zmienił? Może coś się z nim stało? Już kilka razy,
kiedy wybrały się z panną Hartfield na spacer, spotykały po drodze
majora, który zazwyczaj przyłączał się do nich. Lavinia zauważyła, że

173

background image

major nie był już tak arogancki jak niegdyś. Nie pouczał ich, nie mówił,
co mają myśleć, ani nie był już taki pewny, że i tak wie, co i jak myślą
kobiety. Ba! Coraz częściej pytał je o zdanie w różnych sprawach i
interesował się tym, co naprawdę myślą, a nie tym, co myśleć powinny.

Czyżby zakochał się w jej nowej przyjaciółce? Im baczniej go

obserwowała, tym bardziej była o tym przekonana. Była także bardzo
zadowolona, że sama to spostrzegła, zaś jeszcze większą radość sprawił
jej fakt, że zniknęło jej bezmyślne uwielbienie dla przystojnego
bohatera.

To właśnie major przekazał Lavinii najnowsze plotki, kiedy spotkał ją

pewnego ranka w Pijalni.

- To znaczy, że pan Sandiford próbował zamordować pannę Hartfield?

- zawołała zdumiona.

- Obawiam się, że tak.
- Ależ to absurd!
- No cóż, dobrze wychowanej młodej damie trudno uwierzyć w

podłość tego świata - odparł major protekcjonalnie.

- Nonsens, majorze - żachnęła się Lavinia. - Znam pana Sandiforda

przez całe życie. Jego majątek należy do parafii mego ojca!

Major był nieco zaskoczony. Nie zastanawiał się nigdy nad

pochodzeniem Rowlanda - wiedział tylko, że ten przeklęty szlachcic
pozostaje z panną Hartfield w bliskich stosunkach, o wiele za bliskich
jak na kuzyna, który podobno ledwo ją zna.

- Oczywiście to tylko plotka - odparł major, nieoczekiwanie dla

samego siebie.

- Więc dlaczego pan ją rozpowiada? - upomniała go ostro Lavinia. -

Pan wybaczy, woła mnie pani Banstead.

Ukłoniła mu się najmniej uprzejmie, jak to było możliwe, i odeszła.

Dopiero później zdała sobie sprawę, że porządnie utarła mu nosa, lecz
wcale się tym nie przejęła.

Major patrzył za oddalającą się Lavinia z nowym szacunkiem.
Pani Banstead chrapała smacznie podczas swej popołudniowej

drzemki, a Lavinia wciąż nie mogła przestać myśleć o tym, co
powiedział jej major. Choć trzymała w dłoniach przybory do

174

background image

haftowania, nie potrafiła skupić się na pracy; patrzyła w okno i
zastanawiała się, co powinna zrobić.

Sama nie chciała rozpuszczać plotek, a ponieważ w tej materii nie

miała zbyt dobrej opinii o pani Banstead, wolała nie zwierzać się jej ze
swoich problemów. Z drugiej jednak strony, jeśli Rowland nie wiedział
jeszcze o niczym, powinien był jak najszybciej poznać prawdę. Pani
Bridges była jeszcze zbyt chora, by mogła ją odwiedzić, nie znała zaś
Merab na tyle dobrze, by rozmawiać z nią o podobnej sprawie - poza
tym, trudno było oczekiwać, by panna Hartfield zechciała poinfor-
mować własnego kuzyna o jego rzekomych morderczych zakusach.
Tak czy inaczej, Rowland musiał się o wszystkim dowiedzieć, tego była
pewna.

Pani Banstead wciąż spała. Lavinia przeszła na palcach do

sekretarzyka i zasiadła do pisania. Najpierw zepsuła całkiem dobre
pióro, obgryzając jego końcówkę, później zmarnowała kilka kartek
papieru, które kompletnie pomięte wylądowały w koszu na śmieci,
wreszcie zdołała zredagować krótki list. Był on wyjątkowo lakoniczny i
z pewnością nie znalazłby uznania w oczach guwernantki Lavinii,
która niegdyś uczyła ją, jak powinien wyglądać list napisany przez
prawdziwą damę. Spełniał jednak swoje zadanie, a w tej sytuacji to było
najważniejsze. Plotki mówią, że napad na Pański powuz był pana dziełem,
zakończyła. Piszę do pana, bo chcę Pana ostszec. Jacyś złoczyńcy chcą
wyrządzić Panu krzywdę. Z powarzaniem, L. Heslop.

Złożyła list, zalakowała go i zaadresowała. Spojrzała jeszcze raz na

panią Banstead i postanowiła zaryzykować. Nie chciała, by list
dostarczył służący - młode damy zazwyczaj nie pisują do młodych
mężczyzn, a poza tym na pewno wkrótce dowiedziałaby się o tym jej
gospodyni. Nie, będzie musiała zająć się tym sama.

- Pani wychodzi, panno Heslop? - spytał zdumiony lokaj, kiedy kilka

minut później Lavinia w płaszczu i czepku stanęła w drzwiach
wyjściowych.

- Potrzebuję trochę nici do haftowania - skłamała Lavinia. - Mam

nadzieję, że wrócę, nim pani Banstead się obudzi.

Po przeczytaniu wiadomości, Rowlanda ogarnął ogromny gniew. List

175

background image

Lavinii pełen był błędów ortograficznych, ale treść pozostawała
całkiem jasna. Rowland nie miał najmniejszych trudności ze
zidentyfikowaniem „złoczyńcy”. To musiał być Joseph.

Kiedy przechadzał się nerwowo po pokoju, po raz pierwszy zaczął się

zastanawiać nad tym, w jaki sposób testament Hartfielda dotykał
Merab. Początkowo postrzegał go tylko jako złośliwe zrządzenie losu,
które niszczyło jego nadzieje. Teraz zrozumiał, że Merab została
potraktowana równie okrutnie, i że wkrótce może się stać obiektem
niewybrednych żartów i kpin. Zgodnie z testamentem, została swego
rodzaju towarem przetargowym. Co gorsza, zdał sobie sprawę, że to
jego zachowanie, fakt, że początkowo nie chciał jej uznać, mógł uczynić
z niej przedmiot okrutnych żartów - złośliwcy twierdziliby zapewne, że
nie była godna jego oświadczyn. A cóż on mógł na to odpowiedzieć?
Gdyby oznajmił, że poprosił ją o rękę i został odrzucony, nikt by mu nie
uwierzył.

Wreszcie zrozumiał także, że oferta, jaką złożył Merab, była dla niej

upokarzająca. Jak mógł zaproponować jej coś podobnego? Zupełnie
jakby uważał, że Merab nie ma nic, co mogłaby zaoferować
mężczyźnie. Rowland poczuł nagle ogromny wstyd. Jakże był ślepy,
jakże arogancki! Najgorsze jednak, że zmarnował wszystkie szansę
naprawy tej sytuacji.

Nie zapominał jednak o własnym położeniu. Ta plotka mogła

pozbawić go wszelkich widoków na miejsce w parlamencie. Joseph
skutecznie pomniejszył jego szansę na zrobienie politycznej kariery, a
do tego postawił go w bardzo niezręcznej sytuacji względem Merab.
Nawet gdyby go polubiła, gdyby wysłuchała jego oferty, jakże mogłaby
zgodzić się na małżeństwo, które miało na celu ratowanie kariery
politycznej jej przyszłego męża? Jakże mogłaby uwierzyć w jego bezin-
teresowne uczucie?

Pozostawało jeszcze pytanie najgorsze - jak daleko gotów był posunąć

się Joseph? Czy będzie próbował spreparować kolejny „wypadek”?
Rowland zatrzymał się w pół kroku, porażony myślą, która
przyprawiła go o zimny dreszcz.

Czy życie Merab było w niebezpieczeństwie?

176

background image

10

Major Bendick przyglądał się swemu odbiciu w lustrze z mniejszym

niż zazwyczaj zadowoleniem. Nie widział już wysokiej, szczupłej
figury ani elegancko przyciętych żołnierskich wąsików, lecz martwił się
coraz rzadszą fryzurą i coraz gęstszą siecią zmarszczek w kącikach
oczu. Czy panna Hartfield go zechce? Wiedział, że z punktu widzenia
towarzystwa byłby to związek daleko wykraczający poza to, na co
mogła kiedykolwiek liczyć. Jednak major zmuszony był już nauczyć
się, że choć jego sytuacja finansowa budzi powszechne uznanie, nie
oznacza to wcale, iż kobieta godna miłości automatycznie go
zaakceptuje.

Skonsultował się ze swym szwagrem, który udzielił mu odpowiedzi

świadczącej w opinii majora o zupełnym braku wyczucia i delikatności:

- Dlaczego po prostu jej nie zapytasz?
Major krępował się mówić mu, że obawia się odmowy, która

definitywnie położyłaby kres jego nadziejom.

- Nie sądzę, by ci odmówiła - ciągnął pan Hartcourt, prawidłowo

interpretując milczenie majora. - W końcu jest chyba w dość trudnej
sytuacji, prawda? Jeśli te plotki są prawdziwe, nie ma żadnego majątku,
zdana jest na łaskę i niełaskę bezwzględnego kuzyna. Choć ja osobiście
w to nie wierzę. Dla mnie ta intryga szyta jest zbyt grubymi nićmi.

- Ale ten napad!
- Phi! - parsknął pan Hartcourt. - Ja też zostałem napadnięty przez

jakiegoś zbója, kiedy adorowałem twoją siostrę, chyba pamiętasz, że ci
o tym mówiłem. Czy też mam przypuszczać, że to twoja sprawka?

- Więc myślisz, że powinienem zaryzykować? - pytał major

zatroskany.

Teraz stał właśnie przed lustrem, gotując się do tego niecodziennego

wydarzenia. Wcześniej już przygotował sobie grunt z dokładnością
właściwą jego wojskowej naturze. Major lubił przestrzegać wszelkich
konwenansów i w tej sprawie skonsultował się wcześniej z panem
Bridgesem, jako najodpowiedniejszym krewnym panny Hartfield płci
męskiej. (Przecież nie prosiłby o pozwolenie tego Sandiforda!). Pan
Bridges obiecał, że Merab będzie sama następnego ranka, jeśli tylko

177

background image

major chce złożyć jej wizytę.

- Panna Hartfield jest dorosłą osobą - zakończył pan Bridges. - Ani ja,

ani pani Bridges nie mamy prawa stanowić o jej życiu. Decyzja będzie
należeć wyłącznie do niej.

Pan Bridges w przeciwieństwie do żony nie bardzo wierzył, by Merab

i Rowland związali się w końcu ze sobą. Uważał, że major, pomimo
całej swej pedantem, byłby doskonałą partią dla panny Hartfield. Poza
tym taki związek usunąłby wszelkie wątpliwości związane z jej
przyszłością i zapewnił jej ogromne poważanie ze strony towarzystwa.

Kiedy nazajutrz rano pan Bridges oświadczył, że zgodnie z zaleceniem

lekarza wynajął dwukołowy powóz, by zabrać swą żonę na krótką
przejażdżkę, Merab natychmiast postanowiła zostać w domu - zgodnie
z oczekiwaniami pana Bridgesa, który wiedział, że panna Hartfield jest
osobą bardzo taktowną. Powiedziała, że dwukołówka przeznaczona
jest dla dwóch osób, a pani Bridges doskonale poradzi sobie i bez niej.

Nie miała pojęcia, że los szykuje jej niespodziankę, i kiedy lokaj

oznajmił, iż przyjechał major Bendick, była kompletnie zaskoczona.

- Och, panie majorze! - wykrzyknęła. - Pan Bridges zabrał właśnie

panią Bridges na przejażdżkę. Będzie im tak przykro, że się z panem
nie spotkali.

Major, który zapomniał podać swój kapelusz lokajowi, teraz szybko

ściągnął go z głowy i z uporem wpatrywał się w jego rondo.

- Pan Bridges nie wspomniał o mojej wizycie?
- Nie.
Nagle Merab zrozumiała, jaki jest cel wizyty majora. Wzruszona i

zasmucona jednocześnie, wstała szybko ze swego miejsca i podeszła do
okna. Gdyby tylko mogła oszczędzić mu upokorzenia, jakie niosła ze
sobą odmowa. Gdyby tylko mogła pokazać jakoś, co do niego czuje, nie
raniąc jednocześnie jego uczuć.

- O mój Boże, co za niezręczna sytuacja - mruknęła.
Major podszedł bliżej. Już sama poza panny Hartfield, jej odwrócone

spojrzenie, pozwalały mu domyślić się, jaka jest odpowiedź. Jednak jak
prawdziwy żołnierz zacisnął zęby i przygotował się na to, co przyniesie
los.

178

background image

- Nic z tego nie będzie, prawda? - spytał. - Pani mnie nie zechce.
Merab odwróciła się do niego.
- Tak mi przykro - oświadczyła ze szczerym żalem. Jego

bezpośredniość, brak zwykłej junackiej pozy sprawiły, iż po raz
pierwszy prawie go polubiła. - Jestem ogromnie zaszczycona, ale to
niemożliwe.

Major skłonił się i wyraził swe ubolewanie. Potem poprosił jeszcze o

przekazanie pozdrowień dla pana i pani Bridges i wyszedł. Całe to
zajście nie trwało dłużej niż trzy minuty. Merab opadła bezsilnie na
sofę, nie wiedząc, czy się śmiać, czy też płakać. Czy całkiem oszalała,
żeby mu odmawiać? To nie Rowland, ale przecież major z pewnością
był miłym człowiekiem, nawet jeśli nieco sztywnym. Mógł jej zapewnić
wspaniały, wygodny dom. Nie musiałaby być guwernantką. Po jakimś
czasie pewnie by go polubiła.

Ale wyjść za mężczyznę, którego nie kocha? I to w dodatku takiego, z

którym prawie nic ją nie łączyło. Nie, miała rację nie przyjmując tych
oświadczyn. Nauczanie było ciężką i wymagającą pracą, ale
przynajmniej dawało niezależność. Mogła sobie myśleć, co zechce, bez
obawy, że nie idzie to w parze z wymaganiami i wyobrażeniami
małżonka.

W końcu jednak Merab popłakała się. Major Bendick miał dość

odwagi, by machnąć ręką na jej niepewną reputację i zaproponować jej
uczciwe małżeństwo. Jakiż to gorzki kontrast w porównaniu z
Rowlandem, który zaproponował jej tylko namiastkę prawdziwego
małżeństwa. Merab zdała sobie sprawę, że wbrew wszelkim
racjonalnym przesłankom wciąż ma nadzieję, iż Rowland w końcu
zaoferuje jej to, czego pragnęło jej serce. Ale minęła już połowa maja.
Pozostawały zaledwie trzy tygodnie do dnia, w którym upływało pół
roku od śmierci jej dziadka.

Zmusiła się do spojrzenia prawdzie w oczy; pomimo oficjalnych

zaręczyn Kitty z lordem Claydonem, pomimo tego, że Rowland uznał
ją za swą kuzynkę, rozmawiał z nią o swej przyszłości, z przyjemnością
spędzał czas w jej towarzystwie, wciąż nie chciał jej pojąć za żonę. Nie
kusiła go nawet myśl o dwudziestu tysiącach funtów.

179

background image

Oświadczyny majora Bendicka tylko ukazały jej rzeczywiste

położenie, w jakim się znajdowała. Nawet teraz, gdy zmienił się ich
stosunek do siebie nawzajem, gdy przejęcie majątku pozwoliłoby
Rowlandowi zająć miejsce w parlamencie i spełnić swe polityczne
ambicje, wciąż nie uznawał jej za kobietę godną zainteresowania i
oświadczyn. Do oczu Merab napłynęły gorzkie łzy i przesłoniły jej cały
świat.

Ku zaskoczeniu Merab major wcale nie unikał teraz jej towarzystwa.

Wprost przeciwnie, jeszcze rzadziej ją odstępował, jakby przyjmując na
siebie rolę jej strażnika. Gdy tylko Merab z Lavinią wychodziły na
spacer, co robiły kilka razy w tygodniu, spotykały majora, który sam
także spacerował lub jeździł konno po Lansdown. Spotkania te zawsze
zaczynały się od wyrazów zaskoczenia i zdumienia, po czym major
dołączał do obu pań.

Minął kolejny tydzień, zbliżał się już koniec maja. Korony drzew

pokryły się wreszcie świeżą zielenią, a czerwony buk na placu św.
Jakuba zmienił jasnozielony, wiosenny płaszcz na cudowny letni
burgund. Tego wieczora Lavinią przyszła do domu państwa
Bridgesów, kiedy Merab nie zeszła jeszcze z pierwszego piętra, gdzie
zmieniała buty. Lavinią ucięła sobie w tym czasie miłą pogawędkę z
gospodynią.

- Pewnie znowu spotkamy majora - mówiła Lavinią zrezygnowanym

tonem. - Zawsze go spotykamy.

- Naprawdę? - Pani Bridges wiedziała od męża, że major

prawdopodobnie oświadczył się Merab i został odrzucony, choć sama
zainteresowana nie wspomniała o tym ani słowem.

- Och tak. Ale ostatnio wydaje się jakiś przygnębiony. Rzadko się

odzywa, co zresztą bardzo mi odpowiada, i ma ciągle taką posępną
minę - mówiła dalej Lavinią, której nagle żal się zrobiło majora.

- Może przeżył jakieś rozczarowanie - taktownie podsunęła pani

Bridges.

- Przypuszczam, że ma pani rację. - Nagle wszystko ułożyło się w

zrozumiałą całość. Więc na tym polega bycie dorosłym, pomyślała

180

background image

Lavinią. Pani Bridges mówi mi właśnie, że major oświadczył się pannie
Hartfield i nie został przyjęty - choć przecież wcale o tym nie
wspomniała. Pomysł przekazywania informacji w sposób wielce
oględny, bez nazywania rzeczy po imieniu, był dla Lavinii
prawdziwym odkryciem. Uśmiechnęła się do pani Bridges promiennie i
powiedziała. - Bardzo lubię te spacery z Merab - panna Hartfield
pozwoliła mi tak się do siebie zwracać. To taka miła osoba, prawda?

- Tak, to bardzo kochana dziewczyna. - Pani Bridges westchnęła cicho,

bo czas płynął nieubłaganie, a Rowland jakby zaciął się w swym uporze
i nie próbował podbić serca kuzynki. Mimo to pani Bridges nie mogła
oprzeć się wrażeniu, że jej syn jest znacznie bardziej zaangażowany w
ten związek, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Codziennie składał
Merab wizyty, a jego szare zimne oczy jakby łagodniały, kiedy na nią
patrzył. Pani Bridges była co prawda w bardzo dobrych stosunkach ze
swym synem, nie wierzyła jednak, by tak często odwiedzał jej dom
tylko ze względu na nią!

- Wiesz co - zaczęła Merab, kiedy obie panny wyszły kilka minut

później na spacer. - My chyba jesteśmy niewolnicami przyzwyczajenia.
Zawsze przechodzimy obok kaplicy, idziemy za Lansdown Place i
wracamy przy górze Beacon. Nie miałabyś ochoty choć raz wybrać inną
trasę? Na przykład nigdy nie byłyśmy na bukowym urwisku.

- Wiem - przyznała Lavinią. - Ale podoba mi się tutaj. Poza tym po

drodze zawsze mogę popatrzeć na wystawy sklepów przy Milsom
Street. Kiedy jestem z panią Banstead, ona nigdy nie ma ochoty oglądać
dwa razy tych samych rzeczy, a ja jestem przecież jej gościem i muszę
dostosowywać się do jej życzeń.

- W takim razie może poszłybyśmy do Charlocombe. Co o tym

myślisz, Lavinio?

- Och tak. Słyszałam, że to śliczna wioska.
Tymczasem doszły już do wzgórza Beacon i odwróciły się, by spojrzeć

na Bath. Minęła szósta po południu i słońce zaczęło powoli chylić się ku
zachodowi, rzucając złote światło na centrum miasta. Choć do
zapadnięcia zmroku miało upłynąć Jeszcze kilka godzin, skończył się
już najgorętszy okres dnia.

181

background image

Spacer po tym terenie nie nastręczał żadnych trudności. Trawa

wyjedzona przez owce była bardzo niska, a w okolicy nie brakowało
drzew, które dawały cień w chwilach odpoczynku. Lavinia i Merab
zbliżały się właśnie do Gloucester, kiedy nagle za ich plecami rozległ
się krzyk:

- To ona!
Zza pobliskich krzaków wyskoczyło dwóch zamaskowanych

mężczyzn. Lavinia zaczęła krzyczeć, a Merab próbowała bronić się
parasolką, szybko jednak obie zostały obezwładnione. Bandyci
wepchnęli im w usta chusteczki.

Mężczyzna, który trzymał Merab, syknął jej do ucha:
- Bądź tylko cicho, a nic ci się nie stanie.
Jednak Merab nie poddawała się tak łatwo. Z całych sił kopnęła swego

oprawcę obcasem. Bandyta zaklął, pochwycił ją za gardło i mocno
ścisnął. Więc to tak, pomyślała jeszcze, nim czerwona mgła przesłoniła
jej świat.

Lavinia zdołała wypluć chusteczkę z ust i znów zaczęła krzyczeć.
- A niech cię! - zaklął drugi z bandytów. - Będziesz mi się tu

wydzierać, co? - I uderzył Lavinię w twarz.

Nagle dobiegł ich tętent końskich kopyt i głośne rżenie. Major jak

zwykle wybrał się na przejażdżkę i usłyszał krzyki Lavinii. Stosunek sił
wynosił co prawda dwa do jednego, jednak żaden z bandytów nie był
w nastroju do walki. Kilka uderzeń karzącej prawicy majora, kilka
kopniaków, i było już po wszystkim. Zbóje podnieśli się z ziemi i
uciekli co sił w nogach.

Merab oparła się o drzewo; trzymając się jedną ręką za gardło, ciężko

łapała powietrze. Lavinia, nie zważając na guz rosnący na jej czole,
podskakiwała rozwścieczona.

- Jak oni śmieli! - wrzeszczała, wymachując parasolką niebezpiecznie

blisko oka majora. - Tchórze!

- Panno Hartfield! - zawołał major. - Nic pani nie jest?
Merab nie mogła mówić, ale skinęła głową.
- Pojadę po pomoc.
- Nie! - zdołała wyszeptać. - Niech pan tego nie robi!

182

background image

- Ale... - Major zachłysnął się z gniewu i zdumienia. - Zostały panie

napadnięte w biały dzień!

Lavinia spojrzała na Merab. Nie rozmawiały dotąd na ten temat, lecz

Lavinia, podobnie jak Merab, nie wierzyła w złe zamiary Rowlanda.
Gdyby wieść o tym incydencie rozniosła się w towarzystwie, nikt nie
byłby już w stanie położyć kresu oszczerstwom i plotkom.

- Przypuszczam, że panna Hartfield nie życzy sobie, by ktokolwiek

dowiedział się o tym, co tu zaszło - powiedziała Lavinia.

Merab przytaknęła jej skinieniem głowy.
- Nonsens, panno Heslop. - Major poczuł, że czas już, by przemówił

jego męski autorytet.

- Nie, majorze - szepnęła Merab, chwytając go za rękaw. - To nie ma

nic wspólnego z panem Sandifordem.

- Pewnie on to pani powiedział - parsknął major sarkastycznie.
- Pan nic o tym nie wie - wyszeptała Merab. Oparła się o pień drzewa i

zamknęła oczy. Odsłoniła wreszcie swe obolałe gardło, a wtedy major i
Lavinia z przerażeniem ujrzeli tam wielki siniak.

- Majorze Bendick - zaczęła Lavinia, spoglądając z troską na Merab. -

Proszę się tylko zastanowić. Czy pan Sandiford naprawdę chciałby
skrzywdzić własną kuzynkę, która w dodatku jest gościem jego matki?
Panna Hartfield była już obiektem kilku niewymyślnych plotek, które,
jak się potem okazało, nie miały żadnego uzasadnienia. Dlaczego więc
te ostatnie pogłoski miałyby być prawdziwe?

Major milczał. Nie mógł przecież powiedzieć, że sam chętnie skręciłby

kark Rowlandowi, i że dlatego gotów jest uwierzyć w jego złe zamiary.

- Myślę, że powinniśmy odprowadzić pannę Hartfield do domu -

stwierdziła w końcu Lavinia. - Merab, jesteś w stanie iść o własnych
siłach?

Przez dobrych kilka dni po upadku Amelii obawiano się poważnie o

jej zdrowie. Niemal natychmiast zaczął się poród, minęło jednak
czterdzieści osiem godzin, nim na świat przyszło dziecko, maleńka
kruszyna, która nie miała nawet dość sił, by płakać, tylko kwiliła
cichutko. Trudno było uwierzyć, by to delikatne stworzenie,

183

background image

dziewczynka, mogło przeżyć. Wyszukano dla niej mamkę, pospiesznie
odprawiono chrzciny. Dziecko zostało nazwane imieniem swej matki.

Merab codziennie pukała do drzwi domu Wincantonów i codziennie

otrzymywała tę samą odpowiedź:

- Dziękujemy bardzo za pani troskę, ale lady Wincanton jest jeszcze

zbyt słaba, by podejmować gości.

Merab zostawiała jej kwiaty i odchodziła z ciężkim sercem i cichym

żalem. Była przekonana, że Amelia z radością przyjęłaby jej wizytę, i że
miałoby to tylko korzystny wpływ na jej zdrowie. Czuła, że po prostu
nie jest już mile widziana w tym domu.

Sir Thomas stał przy oknie w sypialni żony i patrzył na oddalającą się

pannę Hartfield.

- Tak bardzo chciałabym zobaczyć się z Merab - szepnęła Amelia.
- Nie, moja kochana. Nie czujesz się jeszcze dość dobrze - stanowczo

odparł mąż. Uważał, że już czas, by ta niefortunna przyjaźń z panną
Hartfield znalazła swój kres. Od jej przyjazdu Amelia miała same
kłopoty. Sir Thomas przyznawał, że to nie Merab jest temu winna,
jednak, jak często sobie powtarzał, obecny stan Amelii przynajmniej
częściowo był wynikiem kłopotów jej przyjaciółki. Poprzednie ciąże
jego żony wyglądały zupełnie inaczej - ta omal nie zakończyła się
katastrofą, a to ze względu na zdenerwowanie i smutek, z jakim Amelia
reagowała na problemy Merab. I choć ona sama wyszła z tego obronną
ręką, dziecko najprawdopodobniej nie będzie miało tyle szczęścia.

Tymczasem Amelia nie mogła się pogodzić z przymusową

bezczynnością i gryzła się tym, że nie jest w stanie pomóc Merab.

- Gdyby tylko pozwolił mi się z nią zobaczyć - mówiła do Babette. -

Wiem, że sir Thomas chce tylko mego dobra, ale jakaż by to była ulga,
gdybym mogła z nią porozmawiać choć przez kilka minut.

- Mogłabym poprosić pannę Hartfield, by przyszła tutaj, kiedy sir

Thomas będzie poza domem - zaproponowała Babette, choć nie
wierzyła, by pomysł ten spotkał się z uznaniem jej pani.

Amelia pokręciła głową.
- Któraś ze służących na pewno by mu o tym powiedziała, a ja nie

chciałabym stawiać Merab w niezręcznej sytuacji.

184

background image

- Może wolałaby pani, bym podała jej wiadomość, miladi? Mogłabym

przekazać jej, że to ten pan Harrison winien jest wszystkiemu, prawda?

Oczy Amelii wypełniły się łzami.
- Och, Babette, zrobiłabyś to? Poczułabym naprawdę ogromną ulgę,

wiedząc, że Merab zna całą prawdę.

Merab siedziała sama w salonie domu pani Bridges. Ułożyła się

wygodnie na kozetce, podłożyła pod głowę poduszkę, a szyję owinęła
szalikiem, który zakrywał siniaki. Właśnie wtedy zjawiła się Babette.

Merab bacznie wysłuchała wszystkiego, co Babette miała jej do

powiedzenia, jednak znacznie bardziej martwiła się stanem zdrowia
Amelii niż perfidią pana Harrisona.

- Bogu dzięki, że czuje się lepiej! - wykrzyknęła. - Bo czuje się lepiej,

prawda Babette?

- W rzeczy samej, mademoiselle. Dzisiaj rano usiadła już sama i napiła

się czekolady. - Babette cieszyła się, że Merab przede wszystkim myśli
o jej pani. - Bardzo się martwi tym, że nie może pani przyjąć.

- Nie mogę mieć o to pretensji do sir Thomasa - westchnęła Merab. -

Wygląda to tak, jakbym sprowadzała na nich wszelkie możliwe
nieszczęścia.

Babette parsknęła cicho. Wcale jej się nie podobały kaprysy sir

Thomasa.

- A więc to pan Harrison - mówiła dalej Merab. - Muszę przyznać, że

nie jestem zaskoczona. - Powiem o tym Elizie, pomyślała od razu. Nie
wiedziała dlaczego, czuła jednak, że Eliza ma w tym wszystkim ważną
rolę do odegrania. - A co z dzieckiem, Babette? Jak sobie radzi?

- Żyje - odparła krótko służąca. - Ale to takie pomarszczone

stworzonko, mademoiselle, że ledwie przypomina człowieka.

- Biedne maleństwo.
- Pielęgniarka mówi, że to twarda sztuka. Może uda jej się przeżyć.
- Mam nadzieję. Amelia zawsze chciała mieć córkę.
Kiedy Babette wychodziła, zabrała ze sobą napisany w pośpiechu list

do Amelii i obiecała zostawić po drodze krótką wiadomość u pani
O’Riley.

185

background image

- Bardzo tęsknię za Amelią - westchnęła Merab. - Jest jedyną osobą,

której mogę się ze wszystkiego zwierzyć i która mnie rozumie. Bardzo
lubię panią Bridges, ale to taka niezręczna sytuacja. - Merab zrobiła
jakiś nieokreślony gest ręką.

Babette włożyła oba listy do kieszeni.
- Miladi z dnia na dzień czuje się coraz lepiej - zapewniła. - Myślę, że

niedługo wybierze się do Pijalni, a wtedy znów będzie pani mogła się z
nią spotkać.

- Babette, przekaż jej moje najserdeczniejsze pozdrowienia.
Jakąś godzinę później do salonu wszedł lokaj, niosąc na tacy kartę

wizytową.

- Jakiś mężczyzna chce się z panią widzieć, panno Hartfield -

powiedział lokaj. Z jego tonu łatwo było wywnioskować, że nie darzy
gościa sympatią.

Merab wzięła do ręki kartę. Pani E. O’Riley głosił napis na jednej

stronie. Na drugiej zaś widniała krótka wiadomość: Proszą przyjąć pana
Tima Hearda, który przywiezie Panią tutaj
. Merab wstała z sofy,
zapominając o chorym gardle.

- Proszę powiedzieć panu Heardowi, że będę na dole za kilka minut.
Przy pomocy Babette przekazała Elizie liścik, w którym prosiła ją o

wysłuchanie w pewnej pilnej sprawie, a Eliza jej nie zawiodła. Merab
zarzuciła na ramiona swą starą pelisę, zmieniła buty i zeszła na parter.

Od razu zrozumiała, dlaczego lokaj był tak podejrzliwy względem

gościa. Pan Heard, odziany w jaskrawy szal, z pewnością nie należał do
wyższych sfer, z drugiej jednak strony wyglądał tak, jakby mógł
obronić ją przed bandą krwiożerczych bandytów. Był niezbyt wysokim,
ale krępym mężczyzną o szerokich ramionach, krótkich szpakowatych
włosach i krzywym nosie, który zapewne nie raz był już złamany.
Kiedy jednak pochylił się nad jej dłonią, Merab zauważyła wesołe
błyski w jego oczach, a uśmiech, choć odsłaniał kilka nadłamanych
zębów, z pewnością wzbudzał zaufanie.

- Jak to miło, że zechce pan mnie odprowadzić, panie Heard -

powiedziała Merab.

- Dostarczę panią na miejsce całą i zdrową, proszę się nie obawiać -

186

background image

odparł pan Heard. Na pożegnanie mrugnął jeszcze łobuzersko do
lokaja, który udał, że niczego nie widzi, i oboje wyszli z domu.

Merab postanowiła włożyć swój stary płaszcz i czepek z woalką, gdyż

nie była to wyprawa, podczas której chciałaby stać rozpoznana. Z
zadowoleniem stwierdziła, że pan Heard ma na ten temat podobne
zdanie, gdyż prowadził ją zachodnią stroną Crescent Fields, a potem
przez Trakt Bristolski.

Pan Heard potrafił szybko zjednać sobie sympatię każdej kobiety.

Jeszcze zanim powiedział Merab, że znał jej matkę i opowiedział kilka
anegdotek z jej życia, już zdążyła go polubić.

Eliza przywitała ją z nie udawaną radością.
- Proszę usiąść sobie wygodnie, moja droga. Nie będzie pani miała nic

przeciwko temu, że pan Heard zostanie z nami, prawda? - Było to
najwyraźniej pytanie retoryczne. - Czasami bywa bardzo pomocny.

Merab mruknęła coś uprzejmego. Przyszłam tutaj po pomoc,

upominała się w duchu. Poza tym pan Heard wyglądał na człowieka,
który potrafi trzymać język za zębami. Zdjęła więc pelisę i czepek, a w
tym czasie szalik wokół jej szyi odwinął się na moment. Eliza miała tak
przerażoną minę, że Merab poczuła się w obowiązku wyjaśnić, co jej się
przytrafiło.

- Wygląda to okropnie, wiem - zakończyła. - Ale zapewniam panią, że

jest znacznie mniej dokuczliwe niż na początku. Pani Bridges
posmarowała mi szyję arniką.

- Pan Heard zebrał trochę informacji na temat pana Harrisona. - Eliza

przeszła do sedna sprawy. - Znalazł coś, co chyba może nam się
przydać. Pamięta pani, jak opowiadałam o wizycie Dinah w Londynie?

- Tak, pamiętam.
- Miała wtedy romans z sir Walterem Tullochem, jednym z

adoratorów pani matki. Oczywiście, on nigdy nie miał uczciwych
zamiarów, ale Dinah najwyraźniej uwierzyła, że chce się z nią ożenić.

Merab otworzyła szeroko oczy. Trudno jej było wyobrazić sobie

surową, pruderyjną ciotkę Dinę ogarniętą jakąś nieprzyzwoitą
namiętnością.

- Pojechała do domu, gdy sir Walter zerwał z nią ostatecznie i niemal

187

background image

natychmiast wyszła za Eli Harrisona, dokładnie trzeciego lipca tysiąc
siedemset dziewięćdziesiątego trzeciego roku. W lutym
dziewięćdziesiątego czwartego urodził się pani kuzyn, Joseph.

- Mój Boże! - Wykształcenie w szkole panny Goodison obejmowało

zaledwie podstawy arytmetyki, ale Merab bez trudu zrozumiała
znaczenie tego, co mówiła Eliza.

- No właśnie. Jednak oryginalny zapis w księgach parafialnych został

wykreślony, a dzień urodzin Jospeha przeniesiony na maj tego samego
roku.

Przez moment umysł Merab nie mógł objąć tego wszystkiego. Potem

jednak przyszła jej do głowy pewna myśl. Ciotka Dinah wiedziała
doskonale, że w jej przeszłości kryje się wstydliwa tajemnica,
okrywająca hańbą całą rodzinę, próbowała jednak w pewien sposób
przenieść winę na Merab. Podzieliła się tą refleksją z Eliza.

- Jest pani bardzo bystra, moja droga - odparła Eliza, zadowolona, że

jej gość nie popada w histerię typową dla rozpieszczonych damulek.

- Jakież to jednak ryzyko - kontynuowała Merab. - Z pewnością lepiej

byłoby dla ciotki Diny, gdyby trzymała język za zębami. Gdyby
prawda wyszła na jaw, zarówno ona, jak i Joseph, byliby zrujnowani.
Ciekawe, czy on o tym wie?

- Nie sądzę, by małomówność należała kiedykolwiek do zalet Diny -

odparła Eliza. - Choć wątpię, czy powiedziała Josephowi całą prawdę.

- Ale wówczas trudno znaleźć wytłumaczenie dla animozji, jaką żywi

do mnie Joseph - sprzeciwiła się Merab.

- Harrison jest zazdrosny o to, co uważa za pani niezasłużony sukces,

panno Hartfield - wtrącił się Tim Heard. - Jest dobrym prawnikiem i
doskonale sobie radzi, jednak został odtrącony przez kilka młodych
dam ze sfer, do których sam aspiruje, a to... hm... uraziło głęboko jego
dumę. - Uśmiechnął się szeroko. - O ile wiem, został także odrzucony
przez szanowną panią.

Merab zaczerwieniła się.
- Jest pan bardzo dobrze poinformowany, panie Heard - zdołała

wykrztusić.

Tim skłonił lekko głowę.

188

background image

- Będzie pani musiała przyzwyczaić się do tego, moja droga -

powiedziała Eliza. - Nie ma takiej rzeczy, o której Tim nie umiałby
wszystkiego się dowiedzieć.

Merab uśmiechnęła się słabo. Obrażanie się z pewnością nie miałoby

sensu.

- Tak, rzeczywiście oświadczył mi się - przyznała. - Chodziło mu o

moje koneksje.

- Zdaje się, że nie najlepiej przyjął tę odmowę - zauważyła Eliza. - Jest

jednak jeszcze jedna sprawa, której Tim, jak dotąd, nie zdołał wyjaśnić.
Skąd Joseph dowiedział się o testamencie.

- Mogę to państwu powiedzieć - oświadczyła Merab i powtórzyła

wszystko, co usłyszała od Babette na temat Lottie.

Eliza spojrzała na Tima, a ten skinął głową i podniósł się ze swego

miejsca.

- Mam pewną sprawę do załatwienia, panno Hartfield - powiedział. -

Wrócę za jakąś godzinę i zabiorę panią do domu. - Wyszedł z pokoju.

- Merab - zaczęła Eliza, kiedy Tim zniknął za drzwiami. - Mam

nadzieję, że pozwolisz, bym mówiła do ciebie po imieniu? Jeżeli chcesz,
by ta sprawa zakończyła się szczęśliwie, musisz mi zaufać.

- Ależ ja pani ufam! - odparła Merab, zdumiona.
- Nie do końca, moja droga. Bo przypuszczam, że bardzo ważną rolę

odgrywa tu jeszcze jeden mężczyzna.

Merab wpatrywała się w dywan.
Eliza spojrzała na nią z uśmiechem.
- Merab, kiedy młoda dama gotowa jest zrobić wszystko, byle tylko

nie wypowiedzieć pewnego imienia, można być pewnym, że to imię
jest wyjątkowo bliskie jej sercu.

Merab z przerażeniem poczuła, że do oczu napływają jej łzy.
- Musisz opowiedzieć mi o tym Rowlandzie Sandifordzie, bo przecież

kochasz go bardzo, prawda?

- Tak - przełknęła ciężko Merab. Powoli, wśród pochlipywań i

ocierania oczu, Merab opowiedziała Elizie o wszystkim. I poczuła
ogromną ulgę. - Nigdy nie myślałam, że go pokocham - kończyła. - Ale
czuję, że w pewien sposób jesteśmy sobie bardzo bliscy. Lubię z nim

189

background image

rozmawiać, wydaje mi się interesujący. Chciałabym być częścią jego
życia i dzielić jego aspiracje.

- Mam nadzieję, że odczuwasz też inne, mniej przyzwoite pragnienia! -

powiedziała Eliza żartobliwym tonem.

Merab zaczerwieniła się po koniuszki uszu. Mimo to była przekonana,

że Eliza wcale nie czułaby się zaszokowana uczuciami, o których sama
bała się myśleć.

- Wystarczy, że na niego spojrzę... - Nie potrafiła powiedzieć nic

więcej. - Ale nie widzę żadnej nadziei - zakończyła z westchnieniem. -
Czasami wydaje mi się, że on coś do mnie czuje, ale jeśli tak jest, to
dlaczego nie oświadczy się jeszcze raz? Gdybyśmy się pobrali, nie
byłoby już tematu do plotek, a on odzyskałby dobre imię. Nie,
obawiam się, że wcale go nie obchodzę albo że w gruncie rzeczy, choć
mnie lubi, uważa, że jestem ladacznicą.

- Interesujące - mruknęła Eliza. - Radykał. Podejrzewam, że ten twój

młodzieniec to kolejny Don Kichot.

- Don Kichot? - Merab wyprostowała się i spojrzała na Elizę z nadzieją.
- Idealista, jeśli wolisz. Rozumie, że obraził cię przedtem i głęboko

zranił, a teraz nie chce, byś myślała, że chodzi mu tylko o spadek. Nie
zdziwiłabym się wcale, gdyby poprosił cię o rękę dzień po upływie
owych sześciu miesięcy.

Merab zastanawiała się nad tym przez moment, analizując wszystko,

co wiedziała o swym kuzynie.

- To możliwe - przyznała. - Ale jakże idiotyczne! Jakże głupie!
- Mężczyźni potrafią być czasami wyjątkowo uparci, gdy w grę

wchodzi ich honor - odparła Eliza z uśmiechem.

- Lecz co ja mogę teraz zrobić? - zawołała Merab, zdesperowana. -

Przecież nie zmuszę go do oświadczyn.

- Przychodzi mi do głowy pewien pomysł... - zaczęła Eliza powoli.

Mieszkanie wynajęte przez Rowlanda przy Gay Street było typowym

dwupokojowym apartamentem, jaki oferowano samotnym
dżentelmenom w Bath. Składało się z sypialni, w której stało
nowoczesne łóżko z baldachimem, i salonu z dwoma fotelami,

190

background image

sekretarzykiem i stolikiem ustawionym przy oknie. Nad marmurowym
kominkiem wisiało lustro w złoconej ramie, za którą Rowland zatknął
kilka zaproszeń na różne okazje, a obok widniały dwie niezbyt
interesując ryciny o tematyce myśliwskiej.

Rowland siedział w fotelu, trzymając głowę w dłoniach. Przez ostatnie

dwa tygodnie czuł się tak, jakby postawiono go pod pręgierzem.
Zawsze, gdy odprowadzał Merab do Pijalni, lub gdy siedział obok niej
na koncercie w Bawialni, czuł, jak wrogie spojrzenia wwiercają mu się
w czaszkę. Większość spośród przyjaciół jego matki traktowała go
dosyć chłodno, lecz uprzejmie, nie mógł jednak nie zauważyć
prowadzonych szeptem rozmów, które natychmiast przycichały, gdy
przechodził obok.

Co najgorsze, czuł, że brakuje mu bliższych kontaktów z Merab. Być

może była to jego wina, gdyż nie miał dość odwagi, by powiedzieć jej o
wiadomych plotkach, a to już tworzyło między nimi pewien dystans. W
Hartfield poznali się nieco lepiej, a Rowland coraz bardziej zdawał
sobie sprawę, jak bardzo pomylił się na początku w ocenie tej kobiety.
Gdyby tylko zechciał dowiedzieć się o niej czegoś wcześniej! Gdyby
tylko nie był tak próżny, arogancki i pewny siebie! Te wielkie brązowe
oczy, cudowna kremowa skóra i szczupła postać coraz częściej
pojawiały się w jego snach - ale wszystko za późno.

Joseph wygrał, a on nie mógł zrobić nic, by zmienić tę sytuację.
W końcu podniósł głowę, przeciągnął dłonią po włosach i wstał. Pokój

wydawał mu się zimny i niegościnny, pomimo ognia płonącego na
kominku. Zrozumiał nagle, że bardzo nie chce spędzić kolejnego dnia
w samotności i zgryzocie. Postanowił wypożyczyć konia i wybrać się
na poranną przejażdżkę, zostawiając za sobą wszystkie kłopoty.
Właśnie wtedy przyszła pokojówka, niosąc list na tacy. Rowland
spojrzał nań ze zdumieniem, marszcząc brwi. Charakter pisma
wydawał mu się znajomy, nie potrafił jednak skojarzyć go z konkretną
osobą.

Jednak prawdziwe zaskoczenie przyszło dopiero wtedy, gdy wyjął z

koperty list i przeczytał jego treść.

191

background image

Drogi panie Sandiford!

Gdyby zechciał Pan uczynić mi ten zaszczyt i złożyć mi wizytą dzisiejszego

ranka, zapewne byłabym w stanie pomóc Panu w jego obecnych kłopotach.

Z poważaniem

E. O’Riley

Najpierw Rowland poczuł ogromny żal do Merab, że nie powiedziała

mu nic o spotkaniu z Eliza, bo przecież musiała się z nią spotkać. Kiedy
to się stało? Co Merab jej powiedziała? Dlaczego nie wspomniała mu o
tym ani słowem? Był tylko jeden sposób, by się tego wszystkiego
dowiedzieć. Rowland pochwycił kapelusz i wyszedł.

Eliza z zaciekawieniem oczekiwała wizyty pana Sandiforda.

Wysłuchawszy opisu Merab, spodziewała się ujrzeć nieco
napuszonego, sztywnego mężczyznę, i była mile zaskoczona, gdy
stanął przed nią wysoki, przystojny dżentelmen, o rozwichrzonej
fryzurze i pogodnych, szarych oczach. Podobał jej się sposób, w jaki
pocałował jej dłoń i wyraził radość ze spotkania z nią. Mógł być
przecież jednym z tych nadętych, wyniosłych paniczyków, którzy nie
uważają za stosowne okazywać zbytniej uprzejmości kobietom jej
profesji.

- Zaoszczędzimy wiele czasu, panie Sandiford - powiedziała, kiedy

usiedli na miejscach - jeśli pominiemy zbędne wstępy. Powiem więc
krótko, że panna Hartfield odwiedziła mnie kilka razy i zwierzyła mi
się ze swych problemów. Razem zdołałyśmy ustalić źródło plotek,
które rujnują panu opinię, a ja znalazłam środki, dzięki którym może
się pan pozbyć obojga Harrisonów.

Rowland uniósł lekko brwi.
- Zdaje się, że sporo pani o mnie wie - powiedział.
- Może się pan obrażać, jeśli pan zechce - odparła spokojnie Eliza. -

Sądzę jednak, że rozsądniej byłoby wysłuchać tego, co mam panu do
powiedzenia.

Rowland roześmiał się.
- W porządku, chętnie posłucham, najpierw jednak musi mi pani

powiedzieć, jak poznała pani pannę Hartfield. Byłem przekonany, że

192

background image

jeszcze kilka tygodni temu nie znała nawet pani nazwiska. - Pomyślał,
że nie zniósłby chyba świadomości, że Merab go oszukiwała.

Eliza nie przeoczyła faktu, że Rowland interesował się przede

wszystkim Merab, i wyciągnęła własne wnioski z tego spostrzeżenia.

- Panna Hartfield zobaczyła moje nazwisko w księdze osób

odwiedzających Pijalnię.

- Nic mi o tym nie powiedziała - wymknęło się Rowlandowi. Nie

potrafił ukryć żalu, wywołanego tym właśnie faktem. - Myślałem, że mi
ufa. Teraz widzę, że się myliłem.

- Panna Hartfield znajduje się w bardzo trudnej sytuacji, którą

pogarsza jeszcze fakt, że dwa dni temu została napadnięta.

- Co?!
- O ile wiem, spacerowała ze swą przyjaciółką po Lansdown i została

zaatakowana przez dwóch zamaskowanych mężczyzn.

Rowland spojrzał na swe dłonie.
- Pewnie myśli, że to ja zorganizowałem ten napad. Przecież w innym

wypadku powiedziałaby mi o tym, prawda?

- Nie - odparła Eliza zniecierpliwiona. Doprawdy, zakochani

młodzieńcy potrafią być czasami tak niedomyślni! - Ma nawet dowód,
że wmieszany jest w to pan Harrison. Myślę, że nadszedł czas, by i pan
wziął udział w tej rozgrywce. Zakładam, że nie będzie się pan
wzbraniał?

- Chciałbym go udusić - odparł Rowland krótko.
Eliza roześmiała się.
- Tego nie może pan zrobić! - powiedziała. - Dam panu jednak

znacznie skuteczniejszą broń. - Wstała, podeszła do swego sekretarzyka
i wyjęła z niego dwie kartki. Jedna z nich była kopią wpisu ślubu pani
Harrison w księgach parafialnych; druga - kopią świadectwa urodzenia
Josepha, na którym ktoś nieudolnie próbował przerobić datę.

Rowland wpatrywał się w nie z niedowierzaniem.
- Pani Harrison wplątana w potajemnym romans! - wykrzyknął.

Przypomniał sobie napuszoną, sztywną postać z wydętymi ustami i
mocno ściągniętym gorsetem pod czarną bombazyną. - Muszę
przyznać, że trudno mi w to uwierzyć.

193

background image

- Przyjechała do Londynu, by zobaczyć się ze swoją siostrą - wyjaśniła

Eliza. - Mogę pana zapewnić, że pokusa łatwego życia wydawała jej się
wówczas bardzo atrakcyjna. Joseph - wskazała na dokumenty - jest tego
owocem. Myślę, że jeśli wymieni pan moje nazwisko, pani Harrison
będzie chciała jak najszybciej opuścić Bath.

- Powiedziała pani, że Merab... panna Hartfield ma jakiś dowód, że to

Harrisonowie rozpuścili te plotki?

Eliza powiedziała mu o Lottie.
- Ach, Lottie - powtórzył Rowland w zamyśleniu. - Tak, rozumiem. -

Ostrożnie złożył dwie kartki i wsunął je do kieszeni. - Dziękuję pani. -
Podniósł się do wyjścia. - Jestem pani bardzo wdzięczny. Mam
nadzieję, że będę mógł panią jeszcze odwiedzić, kiedy ta sprawa
dobiegnie końca?

- Będę zaszczycona, mogąc kontynuować naszą znajomość - odparła

Eliza oficjalnie.

Joseph czerpał ogromną przyjemność z obserwowania wysiłków

Rowlanda, który próbował się uwolnić od bagażu podejrzeń i niemych
oskarżeń. Kiedy major Bendick niemal zupełnie go zignorował w
Bawialni, Joseph z trudem ukrył swą radość. Zauważył też, że kuzyni,
choć byli dla siebie uprzejmi, nie czuli się dobrze w swym
towarzystwie. Jego matka, która grała od czasu do czasu w pikietę z
lady Mandersby i jej przyjaciółkami, donosiła mu, że towarzystwo
odnosi się do Rowlanda z coraz większą niechęcią. Pani Harrison
byłaby co prawda bardziej zadowolona, gdyby to Merab została
wykluczona z lepszych sfer, ale tłumaczyła sobie, że nie można mieć
wszystkiego. Starała się też nie przepuścić żadnej okazji, by w
rozmowach wbić kolejną szpilkę Merab lub Rowlandowi.

Joseph uczył się na własnych błędach i dlatego tym razem sam nie

rozsiewa plotek, lecz powierzył to swojemu lokajowi. Na tyłach
jednego z hoteli znajdował się szynk, odwiedzany często przez lokajów
i stangretów, który zawsze uchodził za siedlisko wszelkich plotek.
Joseph wiedział już, że jakakolwiek wiadomość, puszczona w obieg w
tymże szynku, błyskawicznie trafia do wszystkich niemal ważniejszych

194

background image

rodzin w Bath. Stangreci dzielili się nią ze służącymi swych pań, lokaje
ze swoimi panami. W ciągu jednego lub dwóch dni wszyscy znali ją już
na pamięć.

Pewnego dnia plotka rozpuszczona przez Josepha dotarła z powrotem

do niego samego. Przekazał mu ją, w tajemnicy oczywiście, pewien
znajomy, z którym pijał kawę. Joseph udał najwyższe zdumienie i
oburzenie.

- To już naprawdę przekracza wszelkie granice! - wykrzyknął. -

Oczywiście, żal mi panny Hartfield. Moja matka i ja próbowaliśmy jej
pomóc, kiedy przyjechaliśmy do Bath, ale nie, ona wolała swych
możnych krewnych.

- Pożałuje tego teraz - podsunął jego towarzysz.
- Oczywiście, to tylko plotka - dodał Joseph sumiennie. Pomyślał, że

lada moment rozejdzie się pogłoska o napadzie, a wtedy dopiero się
zacznie! Był nieco zaskoczony, że jeszcze nic o tym nie słychać. Jego
dwaj wspólnicy zapewniali go, że obie dziewczyny zostały uratowane
przez pewnego mężczyznę, w którym Joseph natychmiast rozpoznał
majora Bendicka, a ten raczej nie pominąłby takiego zdarzenia
milczeniem.

Joseph miał nadzieję, że gdy już wszyscy dowiedzą się o napadzie,

Sandiford publicznie go obrazi. On sam gotów był zrobić wszystko, by
Rowlanda sprowokować, a potem oskarżyć o zniesławienie. Tak więc
przyszłość malowała mu się w różowych barwach. Wspomniał o tych
planach swej matce.

- Co!? - wykrzyknęła pani Harrison. - Przecież on może wyzwać cię na

pojedynek!

- Ależ skąd - odparł Joseph spokojnie. - Gdyby to zrobił, bez wahania

powiadomiłbym sędziego. Nie, ja chcę tylko łatwego, zyskownego
procesu o zniesławienie, rozumiesz? Nawet gdyby został
uniewinniony, będzie to dla niego klęska. Z opinią oszczercy nie ma już
co marzyć o miejscu w parlamencie.

Pani Harrison nie była specjalnie zainteresowana klęską Rowlanda. Jej

złość była niemal w całości zarezerwowana dla Merab.

- Chciałabym, żeby ktoś porządnie utarł jej nosa. Zrobiła z siebie

195

background image

szlachciankę, patrzcie no tylko! I tak wszyscy wiemy, kim była jej
matka.

- Kuzynka Merab - mówił Joseph jedwabistym głosem - już niedługo

przestanie obnosić się ze swoim szlachectwem, uwierz mi. Za dwa
tygodnie przepadną wszelkie nadzieje na majątek Hartfieldów i kto ją
wtedy zechce? Nie ma przecież grosza przy duszy, a niedługo skończy
dwadzieścia siedem lat. Pozostaje jej tylko szkoła dla młodych
panienek. I życzę jej tego z całego serca!

Po wyjściu od Elizy, Rowland udał się do Pijalni, gdzie miał nadzieję

zobaczyć Josepha i jego matkę, i jak się wkrótce przekonał, nie były to
płonne nadzieje. Kupił „The Bath Chronicie” i usiadł z boku, by zza
zasłony gazety przyglądać się dwójce swych wrogów. Przeczytał co
najmniej trzy razy artykuł o zbliżającej się wizycie królowej Charlotte i
przygotowaniach do jej przyjęcia, nim Harrisonowie wreszcie wyszli.
Minęło już południe i po spacerze w Pijalni, który jak wiadomo należał
tutaj do dobrego tonu, większość gości wybierała się do domu, by zjeść
lunch, przygotować się na wieczór lub zrobić jakieś zakupy. Rowland
złożył gazetę i cicho podążył za swoimi ofiarami.

Szli do domu. Dobrze. Da im jeszcze godzinę, a potem złoży

nieoczekiwaną wizytę. Wreszcie skończył się długi okres bezczynności.
Wreszcie mógł coś zrobić.

Kiedy Rowland obmyślał strategię, Joseph i jego matka dotarli do

domu, gdzie postanowili odpocząć przez jakąś godzinę. Joseph strącił
ze stóp buty, zdjął surdut i nałożył szlafrok suto zdobiony oliwkowymi
guzikami. Pani Harrison przywołała pokojówkę, kazała jej rozwiązać
sznurówkę gorsetu i pozwoliła sobie choć przez chwilę pooddychać
swobodnie. Włożyła wielki, luźny szlafrok i związała włosy pod
porannym czepkiem. Później mieli jeszcze iść do Bawialni, ale na razie
mogła zapomnieć o niewygodzie ciasnego gorsetu i fiszbinach.

Służąca przyniosła lunch - szynkę, pasztet cielęcy i resztki łopatki

baraniej. Joseph i matka pozwolili sobie na małą ucztę, po czym pani
Harrison zasiadła w fotelu z najnowszą książką z wypożyczalni i
egzemplarzem Biblii, na wypadek gdyby ktoś złożył im wizytę. Joseph

196

background image

w zamyśleniu wydłubywał scyzorykiem brud zza paznokci. Spędził
niemal całe przedpołudnie w towarzystwie pani Tiverton, a ta nie
wspomniała ani słowem o napadzie na Merab, choć był pewien, że
dziesięć minut wcześniej widział, jak rozmawia z majorem Bendickiem.
Co się stało, do diabła? Musi przykazać swemu lokajowi, żeby wypytał
służącego majora o wszelkie plotki, kiedy wybierze się dziś wieczorem
do szynku.

Nagle ciszę przerwało delikatne pukanie do drzwi i do salonu weszła

służąca z kartą wizytową na tacy.

- Ach! - Oczy Jospeha zapłonęły mocniej. Podał kartę swej matce.
- Pan Sandiford! - krzyknęła pani Harrison. - Czy jest uzbrojony?
- Mamo! - Joseph spojrzał na nią z politowaniem. - Myślisz, że służąca

wpuściłaby go tutaj i przyniosła jego kartę?

- Nie wychodzę - oświadczyła pani Harrison, zawiązując mocniej

pasek szlafroka wokół swej obfitej talii.

- A dlaczego miałabyś wychodzić? - odparł Joseph. - Zostań, jak

najbardziej. Będziesz się dobrze bawić.

Rowland wszedł do pokoju, ukłonił się nieznacznie w stronę pani

Harrison i oznajmił bez zbędnych wstępów:

- Przychodzę tutaj w bardzo nieprzyjemnej sprawie.
- Och, doprawdy? - Joseph pozwolił sobie rzucić triumfalne spojrzenie

w stronę swej matki. - Mogę spytać, o co dokładnie chodzi?

- O moje dobre imię.
- A jakiż to ma związek ze mną? - Joseph naprawdę świetnie się bawił.
- Rozpuszczał pan złośliwe plotki najpierw o pannie Hartfield, a

potem o mnie. Przyszedłem tutaj, by położyć temu kres. - Odwrócił się
do pani Harrison. - Pani, madame, powinna była przynajmniej starać się
ratować reputację swej siostrzenicy. Nie pamiętam jednak, aby choć raz
stanęła pani po jej stronie.

- Stanąć po jej stronie! - Pani Harrison omal nie zachłysnęła się z

oburzenia. - Takiej ladaco! Dlaczego miałabym jej pomagać? Lepiej nie
wspominać, kim była jej matka! A ta bezczelna dziewucha próbowała
przyczepić się do mojego syna!

Rowland uniósł brwi w wyrazie niedowierzania.

197

background image

Joseph postanowił iść za ciosem i jeszcze bardziej sprowokować

Rowlanda.

- Skoro reputacja panny Hartfield jest, jak pan twierdzi, bez skazy -

zaczął słodkim głosem, - to dlaczego pan się jej nie oświadczył?
Podobno wiele mógłby pan zyskać?

- Dosyć! - Przerwał Rowland chrapliwie. - Nie pozwolę, by ktoś

szargał przy mnie dobre imię panny Hartfield, a to, jak się układają
stosunki między mną a moją kuzynką, to już nie pański interes.

- Właśnie w ten sposób sprawił pan, że zrobił się z tego mój interes -

powiedział Joseph. - I nie widzę powodu, dla którego nie miałbym
opowiedzieć o naszej rozmowie zainteresowanym osobom. A jestem
pewien, że wiele osób będzie tym zainteresowanych!

Rowland spojrzał na niego z pogardą i podał mu dwie kartki.
- Przypuszczam, że to może pana zainteresować - powiedział. - I

ostrzegam, że istnieją jeszcze inne kopie tych dokumentów.

Joseph ze zmarszczonym czołem wpatrywał się w przekazane mu

kartki. Potem w milczeniu opadł na najbliższe krzesło. Po chwili podał
obie kopie swej matce.

Pani Harrison tylko rzuciła na nie okiem, poderwała się z fotela w

ataku histerii i wrzasnęła piskliwie:

- To kłamstwo!
- Czyżby? - odparł Rowland spokojnie. - Może powinienem wymienić

tu nazwisko pani Elizy O’Riley. Od kilku dni mieszka w Bath i była mi
wielce pomocna. Jestem pewien, że chętnie potwierdzi te informacje,
jeśli tylko zajdzie potrzeba.

- Kim jest pani O’Riley? - spytał Joseph posępnie.
Szloch pani Harrison stał się jeszcze głośniejszy.
- Zdaje się, że pańska matka wolałaby o tym nie mówić - odrzekł

Rowland.

- Czego pan chce? - spytał Joseph. Spojrzał na matkę, a potem odwrócił

wzrok.

- Chcę, by oświadczył pan na piśmie, iż to pan rozpuszczał

nieprawdziwe i złośliwe plotki o pannie Hartfield i o mnie. Napisane
pod moje dyktando i datowane dzisiaj w mojej obecności. I oboje

198

background image

musicie wyjechać z Bath tak szybko, jak to tylko możliwe.

- A jeśli napiszę takie oświadczenie?
- Wówczas zachowam milczenie w tej sprawie. - Rowland wskazał na

dokumenty.

- Nie mam wyboru.
- Żadnego - zgodził się Rowland.

11

Rowland odkrywał szybko, że istnieje pewna strona jego natury, o

którą nigdy wcześniej by się nie podejrzewał. Jako chłopiec zawsze
starał się być miły dla słabszych od siebie i nienawidził jakiejkolwiek
formy przemocy. To właśnie brutalne zachowania, jakich świadkiem
był w Eton, po raz pierwszy pchnęły go w stronę radykalnych
zapatrywań politycznych. Teraz skonstatował, że z przyjemnością
oczekuje chwili, gdy Joseph zostanie ostatecznie upokorzony. Ten
bękart próbował zniszczyć życie Merab i Rowland z prawdziwą
radością pokrzyżował mu szyki. Gdyby mógł wychłostać go na oczach
całego miasta i wygnać poza jego obręb, uczyniłby to z jeszcze większą
ochotą. Jednak nie mógł mieć wszystkiego i musiał skoncentrować się
nie na zemście, lecz na tym, by jak najszybciej pomóc Merab odzyskać
dobre imię i jej zapewnić społeczną akceptację.

Rowland przeanalizował w myślach różne możliwości i postanowił

odwiedzić lady Mandersby. Jej wpływy sięgały wszędzie i z pewnością
poczułaby się obrażona, gdyby nie była jedną z najszybciej
poinformowanych osób.

Lady Mandersby bez entuzjazmu przyjęła jego kartę wizytową, jednak

krótka notka na jej odwrocie, w której Rowland stwierdzał, że bardzo
zależy mu na opinii tej właśnie damy w pewnej sekretnej sprawie,
przyniosła zamierzony efekt. Lady Mandersby przywitała go ze sporą
rezerwą.

- Pan Sandiford. Więc w czym mogę panu pomóc?
Rowland wyjął oświadczenie Josepha i podał je szacownej damie.
Rzuciła najpierw okiem na podpis, po czym powiedziała krótko:
- Proszę, niech pan spocznie - otworzyła z trzaskiem swój lorgnon. -

No cóż, młody człowieku - powiedziała, przeczytawszy uważnie całe

199

background image

oświadczenie. - To zdaje się wszystko wyjaśniać. Jestem pewna, że to
ogromna ulga nie tylko dla pana, ale i dla pańskiej wielce szanownej
matki, która musiała być ogromnie zatroskana całą tą sprawą.

- Pomyślałem, że pani jest osobą, która najlepiej mi doradzi, lady

Mandersby, przyszedłem więc prosto do pani. Oczywiście zamierzam
odwiedzić moją matkę najszybciej jak to możliwe, ale ona wierzyła mi
tak czy inaczej.

- A ja nie? - spytała lady Mandersby z uśmiechem.
- Droga lady Mandersby - odparł Rowland, demonstrując talent

dyplomatyczny, który dobrze wróżył jego karierze politycznej. - To
naturalne, że kobieta tak inteligentna jak pani miała pewne
wątpliwości. Jednak plotki nie biorą się z niczego i po prostu musiała
pani być ostrożna.

- Zostaw to mnie, mój drogi chłopcze - lady Mandersby stała się nagle

bardzo serdeczna. - Już ja się tym zajmę. Nigdy nie przepadałam za
tymi Harrisonami, nigdy. I jestem prawie pewna, że pani Harrison
zdolna jest nawet oszukiwać w kartach. W końcu kim oni są? Phi!
Prawnik z Bristolu! Ale towarzystwo w Bath stało się teraz tak
pobłażliwe, że gotowe jest przyjąć niemal każdego. Tak, pan pozwoli,
że rzucę jeszcze okiem... Mam nadzieję, że zamierza pan pojawić się
dziś wieczorem w Bawialni?

- Tak, przyjdę tam z moją matką, panem Bridges i panną Hartfield,

jeśli będzie miała na to ochotę.

- Tak byłoby najlepiej. Proszę dopilnować, by panna Hartfield także

przyszła. I proszę zabrać ze sobą tę karteczkę.

Zbliżał się już koniec sezonu i Bawialni świeciłaby zapewne pustkami,

gdyby nie zapobiegliwość lady Mandersby, która rozesłała do
odpowiednich osób krótkie notki i ściągnęła spory tłum gości. Byli tam
między innymi Tivertonowie i major Bendick. Przyszła Lavinia i pani
Banstead, pojawił się nawet sir Thomas Wincanton.

Oświadczenie Josepha było przedmiotem wszystkich niemal rozmów,

toczonych w Bawialni. Nagle nikt nie potrafił znaleźć dlań dobrego
słowa. Joseph, który jeszcze kilka dni temu był obiektem sporego
zainteresowania matek z córkami na wydaniu, nagle stał się

200

background image

„podejrzanym indywiduum” i „podłym krętaczem”. Wiele matek
odkryło też nieoczekiwanie, że w jego fizjonomii kryło się coś, co od
razu im się nie podobało.

Podczas gdy pani Bridges uwolniła się wreszcie od zmartwień, i

bezustannie była zapewniana przez kolejnych przyjaciół, że ani przez
chwilę nie wierzyli w oszczerstwa Harrisonów, Merab wcale nie czuła
się tak radośnie, gdyż znowu omal nie pokłóciła się z Rowlandem.

Wcześniej pani Bridges zostawiła ją z Rowlandem, by we dwójkę

przedyskutowali ostatnie wydarzenia, gdyż ona sama musiała się
spotkać ze swą krawcową.

- Możesz opowiedzieć Merab, jak tego dokonałeś. Wybaczcie, ale pani

Preston jest zawsze tak zajęta, że po prostu muszę się z nią zobaczyć,
kiedy już tu przyjdzie.

Gdy tylko wyszła, Rowland powiedział:
- Przykro mi, panno Hartfield, że nie mogła pani obdarzyć mnie

zaufaniem i powiedzieć mi o spotkaniu z panią O’Riley. - Rowland
chciał tylko, by Merab zapewniła go o swym zaufaniu, jednak jego
słowa zabrzmiały jak oskarżenie, zimne i pozbawione cienia sympatii.

- Pan się z nią widział? - O Boże, co powiedziała mu Eliza? Chyba nie

zdradziła mu, że...

- A jak pani myśli, w jaki inny sposób mógłbym zdobyć informacje,

dzięki którym zmusiłem Harrisona do napisania tego oświadczenia?

Merab w duchu odetchnęła z ulgą.
- Myślałam... myślałam, że zagroził mu pan, to znaczy fizycznie.
Rowland pokręcił głową.
- Zostałbym wtedy oskarżony o napaść. Nie, to był szantaż.

Zagroziłem, że ujawnię publicznie prawdę o jego nieprawym
pochodzeniu.

- Och! - Merab nie wiedziała, co powiedzieć. Prócz tej krótkiej chwili w

świetle księżyca nie zdarzyło się nic, co wzmocniłoby łączącą ich więź
sympatii i pozwoliło jej przypuszczać, że Rowland żywi dla niej jakieś
cieplejsze uczucia. - Po... powiedziałabym panu - zdołała w końcu
wyjąkać. - Ale zdawałam sobie sprawę, że moja osoba była przyczyną
wszystkich pańskich problemów. Szczególnie ostatnio.

201

background image

- Nonsens - powiedział Rowland, bardziej szorstko niż zamierzał.
- Gdyby mnie nie było, pan odziedziczyłby Hartfield i mógłby ożenić

się z panną Parminster.

Przecież to nie jej chce moje serce, wołało coś w duszy Rowlanda.
- Nie bardzo rozumiem, panno Hartfield, co mogą mieć z panią

wspólnego moje stosunki z panną Parminster.

- Tak, ma pan rację - wyszeptała Merab. - Przepraszam.
Co innego mogła powiedzieć? „Chciałam wiedzieć, bo pana kocham”?

I „nie chciałam mówić o Elizie, bo bałam się, co pan na to powie”?
Wszystko to wydawało jej się beznadziejne.

Merab dość niechętnie wybrała się tego wieczora do Bawialni.

Rowland odzyskał równowagę na tyle, że nazywał ją „kuzynką
Merab”, ale jego zachowanie, choć całkiem poprawne, było dość
chłodne. Wyglądało to tak, jakby wycofał się za szklaną szybę.

Lecz i tak sytuacja wyglądała lepiej, niż obawiała się Merab. Gdy

spotkała Lavinię, przyjaciółka rozłożyła szeroko ręce, by serdecznie ją
uściskać.

- Och, Merab, tak się cieszę, że to wszystko dobrze się skończyło.

Teraz możesz być już spokojna.

Merab starała się wyglądać na uspokojoną i zrelaksowaną.
- Przynajmniej możemy teraz chodzić na dalekie spacery i nie obawiać

się napadów! - zdobyła się na żart.

- Major Bendick nie będzie miał już pretekstu, żeby ciągle nas spotykać

- dodała Lavinia z szelmowskim uśmiechem.

Tymczasem major zdobył się na uprzejmy gest i podszedł do

Rowlanda, by mu pogratulować i wyrazić swą radość z takiego
zakończenia sprawy.

- O ile wiem, uratował pan moją kuzynkę i pannę Heslop przed

haniebnym atakiem - powiedział Rowland, ściskając dłoń majora. -
Muszę podziękować panu za powściągliwość i milczenie w tej sprawie.

- Panna Hartfield prosiła mnie o to - odparł major krótko. Wkrótce

jego uprzejmość się wyczerpała i opuścił Rowlanda.

- Myślę, że major zadurzył się w pańskiej kuzynce, panie Sandiford -

zauważyła z uśmiechem pani Tiverton.

202

background image

- Major Bendick! - Rowland był bardzo niemile zaskoczony tą

wiadomością. Czy Merab wyszłaby za tego człowieka? Przecież to
tępak!

- Oczywiście. Na pewno uznałaby go za dobrą partię, gdyby poprosił

ją o rękę. Jego majątek przynosi co najmniej cztery tysiące rocznego
dochodu.

Rowland obdarzył majora chmurnym spojrzeniem.
Sir Thomas podszedł do Merab uzbrojony w liczne komplementy i

zaproszenie od swej żony.

- Byłaby zachwycona, gdyby zechciała pani ją odwiedzić - powiedział,

dość niezdarnie starając się okazać jej swą gościnność. - Czuje się już
znacznie lepiej.

- Och, zrobię to z największą radością! - wykrzyknęła Merab. -

Kochana Amelia! Tak bardzo za nią tęskniłam.

- Pan Harrison zachował się skandalicznie - zauważył następnie sir

Thomas. - Żeby próbować zniszczyć dobre imię dżentelmena, i pani
także, moja droga. To doprawdy haniebne!

Sir Thomas, jak zauważyła Merab, starał się naprawić swe

dotychczasowe zachowanie.

- Bardzo się cieszę, że dobre imię mojej matki zostało oczyszczone z

wszelkich podejrzeń - powiedziała cicho. - A jeśli Amelia czuje się
wystarczająco dobrze, chciałabym odwiedzić ją i jej dziecko jutro rano.

- Powiadomię ją o tym - obiecał sir Thomas.

Amelia leżała na kozetce w swoim buduarze, gdy nazajutrz rano

przyszła do niej Merab. Dwie przyjaciółki uściskały się serdecznie, a
Amelia uroniła kilka łez.

- Najdroższa Merab - chlipała. - Przepraszam, że witam cię jak

fontanna. Wiesz, jak łatwo się wzruszam!

Merab usiadła obok niej i przyjrzała się uważnie swej przyjaciółce.

Kiedy widziała ją po raz ostatni, w zaawansowanej ciąży, Amelia miała
ciemne obwódki pod oczami, a jej oblicze naznaczone było wysiłkiem i
cierpieniem. Teraz wyglądała znacznie lepiej, choć na jej twarzy wciąż
malowała się pewna bladość.

203

background image

- Jak się czujesz, Amelio?
- Lepiej, naprawdę. To nie była łatwa ciąża, od samego początku.
- Tak, pamiętam, że ciągle coś ci dolegało. Jak się miewa dziecko?
Amelia usiadła prosto i uśmiechnęła się.
- Sądzimy, że będzie zdrowa. Kiedy się urodziła, była taka maleńka, że

nikt nie wierzył, iż przeżyje choćby kilka dni. Ale teraz właściwie tylko
je i śpi, a jej opiekunka mówi, że zaczyna przybierać na wadze. - Sir
Thomas wyszukał dla dziecka mamkę, hożą żonę poborcy myta, która
właśnie utraciła swe dziecko i gotowa była opiekować się maleńką
panną Wincanton.

- Mogę ją zobaczyć?
Amelia uśmiechnęła się i pociągnęła za dzwonek. Po chwili do pokoju

wniesiono dziecko, które Merab podziwiała z należytym zachwytem.

- Nigdy nie widziałam takiego maleńkiego dziecka - dziwiła się

Merab. - Ale jest naprawdę śliczna. Spójrz tylko na te paluszki!

Kiedy opiekunka zabrała dziewczynkę z powrotem, Amelia

powiedziała:

- No, kochana Merab, teraz opowiedz mi o sobie. Te okropne plotki!

Tak bardzo było mi ciebie żal!

- To było straszne - przyznała Merab. - Zaczęłam już czuć się jak jakiś

wyrzutek. Gdziekolwiek poszłam, w ślad za mną pojawiały się jakieś
skandale i plotki. Tym razem to było nawet gorsze, bo mieszkam u pani
Bridges, a te pogłoski dotyczyły przecież jej syna.

Rozmawiały przez chwilę o wydarzeniach ostatniego tygodnia, aż

wreszcie Amelia zauważyła nieśmiało:

- Podobno major jest tobą coraz bardziej zainteresowany. Nie myśl

sobie, że jestem ciekawska! - Merab rzuciła jej zagadkowe spojrzenie.
Amelia roześmiała się, lecz dodała: - Wiesz, że chciałabym tylko, byś
znalazła dobrego męża.

- Odmówiłam mu.
- Och... rzeczywiście - wyjąkała Amelia, osłupiała ze zdumienia.
- Nie mogłabym go pokochać.
- Ale mimo to mogłabyś być szczęśliwa - odparła Amelia, jak zawsze

praktyczna. Pomyślała, że gdyby tylko nie była tak bardzo chora,

204

background image

mogłaby doradzić majorowi, jak najlepiej podbić serce jej przyjaciółki.
Nim sama wyszła za sir Thomasa, naprawdę bardzo go lubiła, ale
„miłość”? To coś dla niepoprawnych romantyków. Merab chyba była
na tyle rozsądna, by poważnie zastanowić się nad ofertą majora?
Amelia spojrzała uważnie na przyjaciółkę.

Merab wpatrywała się w dywan, a na jej twarzy pojawił się smutek,

jakiego Amelia nigdy wcześniej tam nie widziała, wyraz cichego
cierpienia kogoś, kto utracił to, na czym najbardziej mu zależało.

- Merab! Ty kochasz kogoś innego!
- On o mnie nie myśli - odparła Merab, nim zdążyła się zastanowić

nad tym, co mówi.

- Ale... kto to jest? - Amelia przeanalizowała szybko wszystkie

możliwości. - Mój Boże, to Rowland Sandiford, prawda?

Merab wybuchnęła płaczem.
- Och, najdroższa Merab! Ale chyba nie jesteś mu całkiem obojętna?

Mówiłaś mi przecież, że starał się nadrobić to, co zepsuł, kiedy byliście
w Hartfield.

- Też tak myślałam. Ale nie polubił mnie na tyle, by chciał mnie za

żonę - odparła Merab, pogrążona w beznadziejnym smutku. - Pozostał
tylko tydzień do upływu sześciu miesięcy od śmierci dziadka, Amelio.
Za późno już na zapowiedzi.

- Musiałby udać się do biskupa po specjalne pozwolenie - odrzekła

Amelia w zamyśleniu. - Och, moja kochana Merab. Tak mi przykro.
Zawsze uważałam, że to odpowiedni mężczyzna dla ciebie. Jesteś
pewna, że on ciebie nie chce? Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie,
by mógł być tak nieczuły!

Merab wyszła od lady Wincanton nieco podniesiona na duchu. Co

prawda Amelia nie mogła niczego zmienić, ale szczera rozmowa z
przyjaciółką, jej wsparcie i dobre słowo przyniosły Merab sporą ulgę.
Oprócz Elizy, która właściwie wyciągnęła od niej wszystkie tajemnice,
Merab nie miała innej powiernicy - nie wypadało jej przecież
rozmawiać na podobne tematy z panią Bridges, a Lavinii nie znała dość
dobrze.

Ponieważ nie mogła się jeszcze całkiem uspokoić po wzruszeniach

205

background image

ostatniej godziny, postanowiła w drodze do Pijalni wstąpić do opactwa
i posiedzieć chwilę w ciszy.

Weszła do chłodnego wnętrza kościoła i usiadła na brzegu ławki w

pobliżu stalli chóru. Miała nadzieję, że nikt jej tutaj nie dostrzeże, i że
będzie mogła spędzić kilka chwil w zupełnym spokoju, nie siląc się na
jakąś uprzejmą rozmowę. Kościół był raczej pustawy. Dwie kobiety
czyściły pulpit, a zmęczony kanonik rozmawiał z mężczyzną, w którym
Merab rozpoznała dziekana. Fragmenty ich rozmowy docierały do jej
uszu.

- Więc biskup przyjedzie tutaj na zebranie kapituły w przyszłą środę? -

pytał kanonik.

- Tak. Prosił, żeby zebranie zaczęło się dokładnie o trzeciej.
- Och, przecież w tym samym czasie odbędzie się zebranie

archidiakonatu w sprawie wizyty królowej.

- Nic na to nie poradzimy. Poza tym, biskup także chciałby

porozmawiać o wizycie Jej Wysokości. Może powinienem spotkać się
wcześniej z archidiakonem.

- Byłbym bardzo wdzięczny.
- Biskup przyjedzie tutaj około południa. Podam mu lunch, a potem

zaprowadzę na zebranie. Wszystko musi się skończyć najpóźniej o
wpół do piątej, bo potem zaczyna się zebranie komitetu budowlanego.

- A co będzie wtedy robił biskup? Czy zamierza zostać tutaj na

wieczór?

- Tak sądzę. Nie wiem, czy ma jakieś konkretne plany. Przekonamy się

wkrótce.

Dziekan odszedł w stronę wyjścia, a po chwili kanonik podążył jego

śladem.

Merab zdała sobie sprawę, że prawie przestała oddychać. Biskup miał

przyjechać do Bath w środę. Będzie wolny o wpół do piątej. To, co
przychodziło jej do głowy, było tak niepokojące, że serce omal nie
wyskoczyło jej z piersi. Musiała wziąć kilka głębokich oddechów i
uspokoić się nieco.

Wcześniej nie chciała nawet myśleć o rewolucyjnym pomyśle Elizy -

na pewno nie odważyłaby się wspomnieć o tym Amelii - lecz teraz los

206

background image

zdawał się decydować za nią. Pozostała w kościele przez następne
dziesięć minut, a potem wyszła do Pijalni, by tam spotkać się z panem i
panią Bridges.

Pani Bridges patrzyła na swego syna z irytacją. Za kilka dni miał na

własne życzenie stracić 20 000 funtów, tylko dlatego, że nie chciał
poślubić cudownej młodej kobiety, którą lubił, która była inteligentna,
piękna i pod każdym względem stanowiła idealną kandydatkę na jego
żonę.

Oczywiście cieszyła się, że usunięto wreszcie wszelkie skazy z jego

dobrego imienia i że Harrisonowie zniknęli raz na zawsze z ich życia,
ale zdawało się, że wszyscy, poza Rowlandem właśnie, znajdowali
doskonałe partie. Kitty, na przykład, miała zostać wicehrabiną, choć
wcale na to nie zasłużyła; nawet Lavinia, której posag wynosił zaledwie
dwa tysiące, cieszyła się coraz większym zainteresowaniem majora
Bendicka - major ostatnio coraz częściej przebywał w jej towarzystwie,
czując zapewne, że musi poskromić swe uczucia dla Merab.

- Wiem - odrzekła Merab, kiedy pani Bridges wspomniała Jej o tym w

sobotę (Merab powiedziała jej w końcu o oświadczynach majora). - I
cieszę się z tego. Naprawdę uważam, że nie byłabym odpowiednią
żoną dla majora. Ale Lavinia! Nie wiem, czy ona w pełni zdaje sobie
sprawę z jego zamiarów i często ruga go bez litości.

- Tak, przyznam, że przyglądam się temu z przyjemnością -

uśmiechnęła się pani Bridges. - Major jeszcze niedawno był bardzo
zarozumiały, ale pani i Lavinia sprowadziłyście go na ziemię.

- Wydaje mi się, że Lavinia traktuje go raczej jak starszego brata -

stwierdziła Merab z powątpiewaniem.

- Młode damy rzadko traktują starszych przystojnych mężczyzn jak

braci! - zauważyła pani Bridges.

Merab roześmiała się.
- Pewnie ma pani rację. Lavinia nie zwierza mi się ze swych tajemnic,

ale nie zauważyłam, by czuła jakąś słabość do majora.

- No cóż, na pewno doskonale się bawi przy każdej okazji -

powiedziała pani Bridges. - Co mnie bardzo cieszy. Przedtem żyła w

207

background image

cieniu Kitty Parminster. Bogu dzięki Kitty zeszła nam już z drogi.
Trudno mi sobie wyobrazić, by mogła zostać moją synową!

- Myślę jednak, że kuzyn Rowland wciąż żywi dla niej ciepłe uczucia -

powiedziała Merab z wahaniem. Rozmawianie o Rowlandzie było dla
niej bolesną przyjemnością i rzadko decydowała się poruszać ten temat,
a już na pewno nie w obecności jego matki.

- Jestem pewna, że nie! - Odparła pani Bridges z przekonaniem. -

Zaledwie kilka dni temu powiedział mi, że całkiem już o tym
zapomniał.

- Och! - powiedziała tylko Merab.
Pani Bridges spojrzała na nią badawczo. Zaczynała podejrzewać, że jej

syn nie jest całkiem obojętny pannie Hartfield i pomimo sceptycyzmu
męża była przekonana, że jest to uczucie odwzajemnione.

- Rowland potrafi być bardzo uparty i nierozsądny - oświadczyła,

starając się ukryć wszelkie emocje. - Jest zupełnie niepraktyczny, gdy w
grę wchodzi jego honor. Omal nie został kiedyś wyrzucony z Eton, bo
nie chciał wydać kolegi i wolał wziąć całą winę na siebie. Na szczęście
ten drugi chłopiec opamiętał się i wyznał prawdę.

- Och! - powtórzyła Merab.
Pani Bridges zajęła się szyciem i udawała, że jest tym całkiem

pochłonięta. Nie mogła zrobić już nic więcej. Uczyniła wszystko, by
podpowiedzieć Merab, że to ona powinna przejąć inicjatywę, i że ludzie
sami muszą decydować o swoim losie. Teraz mogła tylko postarać się,
by umożliwić im spotkanie we dwoje, gdyby sobie tego życzyli.

Zdawało się jednak, że Rowland za wszelką cenę unika takiego

właśnie spotkania. Pokazał się na niedzielnej mszy w kościele, szybko
jednak pożegnał się z obiema paniami i ojczymem. Nie przyjął
zaproszenia na wspólną kolację tego samego wieczoru, twierdząc, że
otrzymał właśnie list od zarządcy swego majątku i musi nań
natychmiast odpowiedzieć. Jeśli jego matka lub kuzynka zorientowały
się nawet, że poczta nie dostarcza listów w niedzielę, nie
wypowiedziały głośno tej uwagi. Rowland najwyraźniej nie chciał też
umówić się z nimi na poniedziałek.

- Chyba wybiorę się na przejażdżkę - oznajmił. - Nie wiem, kiedy

208

background image

wrócę.

We wtorek wieczorem Merab nie mogła już znaleźć sobie miejsca.

Wciąż myślała o rozmowie z panią Bridges i doszła do wniosku, że jej
gospodyni na tyle, na ile było to możliwe, starała się zachęcić ją, by
wzięła sprawy w swoje ręce. Ale jeśli zawiedzie? Jeśli Rowland ją
odrzuci? Czy będzie w stanie to znieść?

Spała bardzo źle i obudziła się w środę rano zmęczona i

zdesperowana, choć także zrezygnowana. Miała tylko dwa wyjścia;
pozostać bierną i czekać, aż Rowland się jej oświadczy - jeśli
kiedykolwiek miałby to zrobić, albo wziąć sprawy w swoje ręce i
dowiedzieć się najgorszego. Jeśli on uważa, że jest mało kobieca i
niewarta jego uczuć, niech i tak będzie. Nie mógł chyba mieć o niej
gorszej opinii, niż wyraził to niecałe pół roku temu.

Tym razem mogła przynajmniej liczyć na słowa pocieszenia ze strony

Amelii, pani Bridges i pani O’Riley. Będzie musiała zająć się poważnie
szukaniem posady nauczycielki, ale to akurat mogło jej sprawić pewną
ulgę. Ciężka praca na pewno pozwoliłaby jej zapomnieć o złamanym
sercu. Rowland wróciłby do Merryn Park, a ona już nigdy nie
musiałaby go oglądać. Nie żyłaby też w skrajnej nędzy. Dzięki
tysiącowi funtów zostawionych jej przez ojca i dzięki wysiłkom pana
Camberwella mogła liczyć na roczny dochód w wysokości około 80
funtów. Wiele rodzin uważałoby się na jej miejscu za bogaczy.

Blada, zmęczona, lecz zdeterminowana, Merab wstała z łóżka i usiadła

przy małym sekretarzyku w rogu sypialni. Pani Bridges zaopatrzyła
swego gościa w pióro, atrament i papier. Merab wzięła kartkę i
napisała:

Drogi kuzynie Rowlandzie!
Byłabym Panu ogromnie wdzięczna, gdybym mogła zamienić z Panem kilka

słów na osobności dzisiejszego popołudnia. Czy zechciałby Pan spotkać się ze
mną przy schodach na Gravel Walk o wpół do trzeciej?

Z poważaniem

M. Hartfield

209

background image

Nie był to idealny list, ale w tych okolicznościach musiał wystarczyć.

Merab złożyła go, zapieczętowała i podpisała. Kiedy już była ubrana,
zeszła na parter i nim miała czas się rozmyślić, wręczyła list jednemu ze
służących.

- Proszę dostarczyć to panu Sandifordowi - rozkazała krótko, nie chcąc

okazywać przerażenia, jakie ją nagle ogarnęło. I dała posłańcowi
szylinga.

- Oczywiście, proszę pani. Czy mam czekać na odpowiedź?
- Nie... albo tak, proszę poczekać. - Merab pomyślała, że nie chce

spędzić całego przedpołudnia zastanawiając się nad tym, czy Rowland
otrzymał jej list i czy zechce się z nią spotkać.

Stało się. Teraz nie mogła już zrobić nic, by to powstrzymać.

Merab jeszcze raz przyjrzała się dokładnie swemu odbiciu w lustrze i

poprawiła niesforny lok. Z lustra patrzyły na nią wielkie, ciemne oczy
osadzone w bladokremowej twarzy. Westchnęła cicho. No cóż, tak
musi być. Spojrzała jeszcze w większe zwierciadło. Widziała tam
wysoką, smukła postać odzianą w fioletową spacerową suknię z
delikatnym szalem z czarnej koronki narzuconym na ramiona. Założyła
lekki słomiany czepek z fioletowymi wstążkami i wzięła rękawiczki.

Rowland czekał już przed domem, kiedy Merab schodziła po

stopniach. Jej list wprawił go w spore zakłopotanie, gdyż nie miał
pojęcia, co mogło to oznaczać. Czyżby przyjęła posadę guwernantki,
nie informując go o tym wcześniej? Czy też, broń Boże, chciała mu
przekazać jakieś kolejne rewelacje dotyczące swej przeszłości? Rowland
był blady i nieco oficjalny. Merab wcale nie poczuła się pewniej, gdy go
ujrzała.

Podali sobie dłonie. Rowland zauważył, że Merab drży, i jego obawy

wzrosły jeszcze bardziej.

- Powiedziała pani, że chce ze mną porozmawiać na osobności - zaczął

oficjalnie.

- Tak - szepnęła Merab. Jakże miała powiedzieć mu to, co powiedzieć

musiała? Już teraz dłonie trzęsły się jej ze zdenerwowania. Przełknęła
ciężko. - Może usiądziemy na którejś ławeczce - zaproponowała.

210

background image

Kilka kroków dalej, pod gałęziami drzew, kryła się pojedyncza ławka.

Było to miejsce dość odosobnione, gdyż od alejki oddzielał je
dodatkowo krzak wawrzynu.

- Dobrze. - Rowland w milczeniu ruszył w stronę ławki. Znajdował się

teraz w stanie najwyższego napięcia. Cokolwiek chciała mu
powiedzieć, było to na pewno coś, co sprawiało jej wielką trudność.
Usiedli obok siebie. Na długą chwilę zapadła pełna napięcia i bólu
cisza. Merab wpatrywała się w swe dłonie i zastanawiała się, od czego
zacząć.

- Czy może chce pani powiedzieć mi coś o swej matce? - podsunął

Rowland łagodnie.

Merab potrząsnęła głową. Wzięła głęboki oddech i odwróciła się do

niego.

- Rowlandzie - zaczęła.
Rowland poczuł, że serce bije mu coraz szybciej. Merab nigdy dotąd

nie zwracała się do niego po imieniu, co nasunęło mu nagle pewne
przypuszczenie.

- Tak?
- Zostały już tylko dwa dni do upływu sześciu miesięcy od śmierci

dziadka.

- Wiem.
- Och! - szepnęła skonsternowana. - Więc... zastanawiałam się... to

znaczy... - Nagle zdała sobie sprawę z kolejnego niebezpieczeństwa.
Nie chciała, żeby Rowland myślał, iż chodzi jej tylko o pieniądze. - No
cóż, to nie jest takie istotne - dodała pospiesznie. - Ważne jest to, to
znaczy ważne dla mnie, ale wcale nie musi być ważne dla ciebie... -
zaplątała się.

- Tak - powtórzył Rowland i wziął ją za rękę.
Merab pochwyciła ją konwulsyjnie i wyrzuciła z siebie w pośpiechu:
- Kocham cię. Wiem, że ty pewnie wcale nie czujesz tego samego...
- Ależ tak.
Merab jak ogłuszona podniosła głowę i spojrzała mu w oczy. To, co

tam ujrzała, sprawiło, iż serce zaczęło jej bić jak oszalałe.

- Merab, kochanie - powiedział Rowland z uśmiechem. - Czyżbyś

211

background image

próbowała mi się oświadczyć?

- Tak! - zawołała, zdesperowana. - Och, wiem, że postępuję okropnie, i

że żadna szanująca się kobieta nie zrobiłaby czegoś podobnego, ale nie
wiedziałam już, co zrobić.

- Zapewne myślisz, że powinniśmy się pobrać na tyle wcześnie, by nie

stracić majątku Hartfieldów?

Skinęła głową.
- Tylko jeśli ty tego chcesz - dodała poważnie.
- Oczywiście, że chcę - odparł Rowland niecierpliwie. - Nie

wspominałem o tym dotąd, bo narobiłem wcześniej takiego bałaganu i
nie wiedziałem, czy zechcesz mi teraz uwierzyć. Chciałem poczekać do
soboty. Chciałem, żebyś wiedziała, że zależy mi bardziej na tobie, niż
na przeklętym majątku kuzyna Juliana.

- Mógłbyś mieć i to, i to - zauważyła Merab.
- Kochanie, jest już za późno. - Rowland trzymał teraz już obie jej

dłonie.

- Nie, nie jest - odparła Merab. - Dzisiaj w Bath przebywa... biskup.

Teraz jest właśnie na spotkaniu kapituły. Będzie wolny około wpół do
piątej. - Odwróciła głowę, tak iż Rowland mógł widzieć tylko jej
zaróżowiony policzek.

Rowland spojrzał na nią z rozbawieniem i podziwem jednocześnie.
- Chcesz powiedzieć, że powinniśmy pójść teraz do niego, uzyskać

specjalne pozwolenie i pobrać się natychmiast?

- Wiem, że to trochę za szybko... - zaczęła Merab.
- Za szybko?! Kochanie, to szaleństwo! - Spojrzał na Merab i roześmiał

się głośno. - Zrobimy to! - Rozejrzał się dokoła, rozwiązał tasiemkę od
jej czepka, zsunął go do tyłu i przyciągnął Merab do siebie. - Wiem, że
na to nie zasługuję - wyszeptał. - Ale przysięgam na Boga, że cię
kocham. Pocałuj mnie, Merab.

Minęła szósta. Pani Bridges i jej mąż wypili już herbatę i siedzieli

razem w salonie, zastanawiając się, gdzie jest Merab. Wszyscy mieli się
wybrać wieczorem na koncert do Bawialni.

- Wyszła z domu zaraz po drugiej - mówiła pani Bridges. -

212

background image

Przypuszczam, że poszła tylko na zakupy, ale żeby się tak spóźniać...
To do niej niepodobne.

W tym momencie z holu dobiegły jakieś dźwięki.
- To ona - odetchnęła z ulgą pani Bridges. - I zdaje się, że jest z nią

Rowland.

Chwilę później Merab i Rowland weszli do salonu. Merab była bez

czepka. Trzymali się za ręce i uśmiechali radośnie.

- Mam nadzieję, że nie będzie to dla ciebie zbyt wielkim szokiem,

mamo - powiedział Rowland. - Ale zamierzamy się pobrać za jakieś
półtorej godziny.

- Ślubu udzieli nam biskup - dodała Merab.
- Jesteśmy bardzo zmęczeni - zakończył Rowland. - Czy możemy

dostać filiżankę herbaty?

Dopiero po dłuższej chwili wszystko zaczęło się uspokajać. Pani

Bridges wróciła do siebie po pierwszym szoku i z ulgą opadła na fotel.
Oczywiście, małżeństwo zawarte w takim pośpiechu musiało wywołać
sporo plotek, ale po pewnym czasie nikt nie będzie już o tym pamiętał.
Takie rzeczy szybko odchodziły w niepamięć, a obecność matki przy
ślubie z pewnością uciszy podejrzliwych. Ważne też, że biskup okazał
tyle zrozumienia.

- Był cudowny - mówiła Merab. - Oczywiście, zajęło trochę czasu, nim

wyjaśniliśmy mu wszystko, ale w końcu stwierdził, że najlepiej będzie,
jeśli sam udzieli nam ślubu. Kiedyś znał dobrze dziadka i jego
reputację, więc uwierzył nam bez trudu.

Przepraszam, że wróciliśmy tak późno - powiedział Rowland. - Merab

chciała napisać do lady Wincanton i do pewnej przyjaciółki swojej
matki, która przebywa właśnie w Bath, a którą także chcielibyśmy
zaprosić. A potem musieliśmy jeszcze kupić obrączki.

- Czy zechce pan poprowadzić mnie do ołtarza? - spytała Merab pana

Bridges.

- Będę zaszczycony. Mogę spytać, co zamierzacie zrobić później?
- Będziemy musieli jak najszybciej wyjechać do Hartfield - powiedział

Rowland. - Przypuszczam, że nim zapadnie zmrok, zdążymy

213

background image

przejechać jakieś dziesięć mil.

- O nie! Na pewno nie - sprzeciwiła się stanowczo pani Bridges. - Nie

możecie zaczynać małżeńskiego życia w jakiejś ponurej gospodzie przy
trakcie do Gloucester. Poza tym, nie sądzę, by któreś z was zjadło
dzisiaj jakiś porządny posiłek. Merab tylko skubnęła lunch. Już teraz
oboje wyglądacie na wyczerpanych. Merab zostanie tutaj na noc i
wyśpi się porządnie, bo z pewnością tego właśnie potrzebuje,
zwłaszcza jeśli macie przed sobą cały dzień jazdy. A ty, mój synu,
prześpisz się jeszcze ten raz przy Gay Street.

Rowland spojrzał na Merab, która mówiła mu wcześniej, że prawie nie

spała poprzedniej nocy, denerwując się czekającą ją rozmową. On także
był zmęczony, musiał się spakować i uregulować rachunek w hotelu.

- Dobrze - powiedział w końcu. - Chyba powinniśmy być rozsądni.
I on i Merab mieli bardzo oburzone miny, kiedy pan i pani Bridges

wybuchnęli głośnym śmiechem.

- O której godzinie zaczyna się ślub? - spytał pan Bridges.
- Wpół do siódmej, po wieczornym nabożeństwie. W kaplicy

Najświętszej Panienki.

Początkowo sir Thomas nie chciał się zgodzić, by Amelia poszła na

ślub i zmienił zdanie dopiero wtedy, gdy żona pokazała mu
zaproszenie, na którym napisano, że ceremonię poprowadzi sam
biskup.

- Znów będzie sporo plotek - powiedział posępnym tonem.
- Będzie ich mniej, jeśli my tam pójdziemy - zauważyła rozsądnie jego

żona.

- Ale ja nie chcę, żeby obmawiano i ciebie.
- Moja najlepsza przyjaciółka ze względu na obowiązującą. ją żałobę

bierze cichy ślub, tylko w gronie najbliższej rodziny i przyjaciół -
powiedziała Amelia. - Kto może wiedzieć, czy nie przygotowywała się
do niego od dłuższego czasu? Jeśli sam biskup udziela im ślubu, to
naprawdę nie widzę żadnego powodu do plotek.

- No dobrze - westchnął ciężko sir Thomas. - Ja też pójdę.
- Jestem pewna, że to im bardzo pomoże - odparła Amelia poważnym

tonem.

214

background image

Dwadzieścia minut po siódmej w opactwie zebrała się niewielka

grupka ludzi. Pan i pani Bridges z Merab i Rowlandem, Eliza O’Riley w
ekstrawaganckim kapeluszu z różowymi strusimi piórami, Tim Heard i
sir Thomas z lady Wincanton. Po chwili podszedł do nich kościelny.

- Proszę tędy - powiedział, wskazując drogę. - Biskup już czeka.

Pan Camberwell siedział w swoim biurze i z ponurą miną patrzył na

kalendarz. Piątek. W poniedziałek będzie musiał napisać do dwóch
organizacji wymienionych w testamencie i zawiadomić je o darowiźnie
Juliana Hartfielda. Westchnął ciężko. Stary Hartfield potrafił po śmierci
być równie złośliwy i uparty jak za życia. Dwoje miłych, młodych ludzi
zostało pozbawionych majątku, który według wszelkich prawideł
powinien stać się ich własnością.

W tym momencie rozległo się głośne pukanie do drzwi i w pokoju

pojawił się podekscytowany urzędnik.

- Panie Camberwell! - zaczął z podnieceniem. - Pan i pani Sandiford

czekają na dole i chcą się z panem zobaczyć.

- Pan i pani... Przyprowadź ich tu natychmiast.
W środę wieczorem Merab i Rowland byli emocjonalnie i fizycznie

wycieńczeni po wszystkich niepokojach i wydarzeniach poprzedniego
tygodnia. Jednak w piątek rano, po nocy spędzonej w Cirencester, czuli
się zupełnie inaczej. Policzki Merab były lekko zaróżowione, a Rowland
wyglądał na niezwykle zadowolonego z siebie.

Nowożeńcy przywitali się z panem Camberwellem, który wyraził swą

ogromną radość.

- Pobraliśmy się w środę - powiedział Rowland, kiedy Merab sięgnęła

do swej torebki i wyjęła złożony kawałek papieru, który wręczyła panu
Camberwellowi. - Więc przyjechaliśmy tu, by przejąć majątek
Hartfieldów. Domyślam się, że chce pan zobaczyć świadectwo ślubu.

215


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Hawksley Elizabeth Testament
Hawksley Elizabeth Testament
Hawksley Elizabeth Testament 2
Hawksley Elizabeth Szarada
Hawksley Elizabeth Wieża
Hawksley Elizabeth Guwernantka
Hawksley Elizabeth Koligacje
Hawksley Elizabeth Szarada 2
Hawksley Elizabeth Koligacje
Hawksley Elizabeth Brzydula
Hawksley Elizabeth Brzydula
Brzydula Hawksley Elizabeth(1)
Hawksley Elizabeth Szarada 3
Hawksley Elizabeth Brzydula
Hawksley Elizabeth Wieza
Hawksley Elizabeth Koligacje
Hawksley Elizabeth Szarada
Hawksley Elizabeth Próba

więcej podobnych podstron