Elizabeth Hawksley
BRZYDULA
1
1
Wszystko zaczęło się w grudniu 1813 roku. Tego dnia uświadomiłam
sobie, że Balquidder pragnie mojej śmierci.
To brzmi jak początek jednej z moich „powieści gotyckich”, czyli
romansów grozy (trzytomowe wydanie, Robinson 8 Robinson, Paternoster
Row, cena trzy gwinee), niemniej jest prawdą.
Faktycznie, we Władczyni Sokolego Gniazda, powieści, którą wtedy pisałam,
podstępne knowania podłego mnicha, Era Bartolomea, zmuszają moją
bohaterkę, Angelinę, do ucieczki z domu. Zgodnie z konwencją tego typu
romansów, znajduje ona schronienie w zrujnowanym zamku, stojącym na
szczycie pokrytych śniegiem Alp.
Nigdy nie byłam w Szwajcarii, nie wiem, czy zamki są tam budowane nad
przepaściami, ale jest to powieść gotycka i moi czytelnicy tego właśnie
oczekują.
Odbiegłam od tematu. Może niezbyt daleko, ponieważ również i ja, tak
jak Angelina, musiałam ratować się ucieczką. Nie lubię też wzmianek o
Balquidderze. Nawet teraz trudno jest mi o nim pisać. Nie udało mu się
mnie zniszczyć, ale za to doprowadził do zguby innych osób.
A oto historia mojego młodocianego szaleństwa — a raczej głupoty —
która zaczęła się, kiedy miałam szesnaście lat, a zakończyła tej przerażającej
2
nocy, na zamarzniętej Tamizie podczas zimowego festynu. Był luty, rok
1814, a ja miałam już dwadzieścia pięć lat.
Zacznę jednak od początku. Ja, Emilia Daniels, urodziłam się 15 stycznia
1789 roku. Moja matka była o wiele młodsza od ojca, a ja byłam ich
jedynym dzieckiem. Matka była idealną przedstawicielką swojej epoki —
miała romantyczną naturę. Zalewała się łzami, czytając Cierpienia młodego
Wertera, i odznaczała się skłonnością do marzeń. Biedna mama. Bardzo mi
jej brakuje. Pisałam dla niej krótkie opowiadania, a ona obsypywała mnie
pocałunkami, chwaląc moje zdolności. Żadna z nas nie zaznała nadmiaru
uczucia ze strony ojca.
Tolley, pokojówka matki, nie lubiła ojca. Czułam to, chociaż nigdy nie
wyrażała swojej niechęci wprost. „Matka panienki mogła wyjść za mąż za
markiza”, lubiła powtarzać. „Trzykrotnie ją o to błagał, na kolanach”. To
wprawiało mnie zawsze w zdumienie. Czy w taki sposób powinni
oświadczać się mężczyźni? Nie mogłam sobie wyobrazić ojca w takiej
sytuacji. Wydawało mi się, że nie mógłby zgiąć kolan, bo bardzo by przy
tym trzeszczały. Było oczywiste, że w oczach Tolley zwykły pan Daniels,
chociaż posiadał odpowiedni majątek, stał nieporównanie niżej od
anonimowego markiza.
Mama była wyznawczynią idei Jeana Jacques”a Rousseau, więc
wzrastałam zgodnie z własną naturą. Moje fantazjowanie znajdowało
poklask, a moje uczucia były niezgruntowane. Teraz dopiero widzę, jakie to
było nierozsądne. Bóg jeden wie, ile przez to wycierpiałam. Były okresy,
3
kiedy potępiałam matkę za sposób, w jaki mnie wychowywała, a
jednocześnie starałam się znaleźć argumenty na jej obronę. Nigdy nie
potrafiłam rozstrzygnąć tej kwestii, a moja miłość do niej zawsze jest
stłumiona pytaniem „dlaczego mi pozwoliłaś” lub też „ale to ty powinnaś
była wiedzieć”. Lecz wracajmy do mojej historii.
Mój ojciec należał jeszcze do epoki Oświecenia, był opanowany, rozsądny
i, według mnie, okropnie staroświecki. Rzadko go widywałam. Kiedy się
spotykaliśmy, głaskał mnie po głowie beznamiętnym gestem, pytał: „No i
jak, Emilio, czy jesteś grzeczną dziewczynką?” i odsyłał do dziecinnego
pokoju, zanim zdążyłam wyjąkać odpowiedź. Rozpaczliwie pragnęłam
miłości, chciałam go kochać, ale kiedy jeden jedyny raz zarzuciłam mu ręce
na szyję i pocałowałam, skrzywił się z niesmakiem. „Trochę umiaru,
Emilio”, powiedział. To było jedno z największych upokorzeń, jakich
doznałam w życiu, i już na zawsze zrezygnowałam z podobnych prób.
Teraz rozumiem, że był on samotnym człowiekiem, który zachowywał się
z chłodną rezerwą, aby nie okazywać swoich prawdziwych uczuć. Kiedy
uważał, że ma rację, potrafił być nieugięty Był jednocześnie sprawiedliwy i
otoczony ogólnym szacunkiem. Nie potrafił jednak przejawiać
serdeczności, przynajmniej w stosunku do żony i córki, chociaż
widywałam, jak żartował z pracownikami w majątku. To sprawiało mi ból.
Małe dziewczynki potrzebują miłości ojców, a ja zawsze czułam się
niezręcznie w towarzystwie swojego. Nigdy nie odniosłam wrażenia, aby
fakt mojego istnienia sprawiał mu jakiekolwiek zadowolenie.
4
Musiał zdawać sobie sprawę, że wychowywanie mnie na dziecko natury
nie było zbyt dobrym przygotowaniem do życia, ponieważ postanowił; że
sam wybierze mi guwernantkę. Zapewne myślał, że surowość panny Chase
będzie stanowić przeciwwagę płochości matki. Ja, oczywiście,
nienawidziłam panny Chase i unikałam jej, jak mogłam, a mama udzielała
mi swojego wsparcia.
— Emilio, kochanie — mówiła — chyba nie chcesz siedzieć przy lekcjach w
tak piękny dzień. Pojedźmy na spacer.
Ze śmiechem biegłam do swojej guwernantki.
— Panno Chase, boli mnie głowa. Mama zabiera mnie na świeże powietrze.
Panna Chase nie miała w takim wypadku nic do powiedzenia. Kiedy
powóz ruszał, pokazywałam język w nadziei, że guwernantka stoi w oknie
szkolnego pokoju.
Czy wyrosłabym z tego w swoim czasie? Pewnie tak. Ale kiedy miałam
dziewięć lat, moja mama rozchorowała się, jak zwykle w zimie, a lekarze
robili co mogli, puszczając jej krew i stosując przeróżne mikstury.
Cóż mogę powiedzieć? Dzieciom nie udziela się informacji. Wiedziałam, że
coś przede mną ukrywają. Zaczęłam mieć koszmarne sny, a panna Chase
karciła mnie, że w nocy budzę ją głośnymi krzykami. Nie miałam nikogo,
komu mogłabym się zwierzyć ze swoich obaw. Zakradałam się pod drzwi
pokoju matki — nie wolno mi było wchodzić do środka — i siadywałam
tam, tak blisko, jak tylko było to możliwe. Dowiedziałam się wtedy, że czas
5
może się zatrzymać i stać się niemożliwą do zniesienia teraźniejszością, z
którą musi się żyć, dzień po dniu.
Którejś nocy wślizgnęłam się do pokoju. Tolley spała na krześle. Mama
jęczała i rzucała się na łóżku.
— Mamo?
Jej twarz była pokryta kroplami potu. Nie pachniała już tak, jak moja
mama. Przeraziłam się nagle.
— Mamo! zawołałam z płaczem.
Co się z nią stało? Dlaczego mnie nie poznaje?
— Panno Emilio — usłyszałam głos zbudzonej nagle Tolley — nie powinna
panienka tu przychodzić.
Pokojówka wstała z krzesła, aby przetrzeć twarz mamy chusteczką o
lawendowym zapachu i dać jej wody. Potem Tolley obróciła się do mnie,
twarz miała bardzo smutną.
— Chodź, dziecko, pocałuj mamę. No, dobrze. Teraz już wracaj do łóżka.
Niechętnie ucałowałam wilgotny, lepki policzek mamy.
— Ona wyzdrowieje, prawda? — pytałam błagalnie, ale Tolley nie
odpowiadała.
Już nigdy więcej nie zobaczyłam matki. Umarła wczesnym rankiem.
Rok później mój ojciec ponownie się ożenił.
Znienawidziłam macochę od pierwszego wejrzenia, pewnie było to
nieuniknione. Była energiczną praktyczną kobietą która nie bawiła się w
żadne bzdury, a ja widziałam w niej osobę, która przywłaszczyła sobie
6
prawa mojej matki.
— Panie Daniels — słyszałam, jak mówiła do mojego ojca. — Emilię trzeba
wziąć w karby, bo inaczej nic dobrego z niej nie wyrośnie. Nie potrafi
zrobić prostego ściegu, cały czas siedzi z nosem w książce i zachowuje się
okropnie.
— Rób to, co uważasz za słuszne, moja droga — odpowiedział jej ojciec. —
Ona nie jest ładnym dzieckiem, jest zbyt chuda i ma za duży nos, ale
otrzyma majątek swojej matki, a ja chciałbym, żeby dobrze wyszła za mąż.
Moja pierwsza żona — dodał po chwili — miała bardzo dziwne poglądy na
wychowywanie dziewcząt.
— Godzina szycia dziennie. Będę również kontrolować jej lektury —
zdecydowała macocha.
Idąc za pierwszym impulsem, wpadłam do pokoju.
— Nie!— krzyczałam, bijąc macochę pięściami. — Nienawidzę cię...
nienawidzę.
Nie mogłam powiedzieć nic więcej, ponieważ wybuchnęłam rozpaczliwym
płaczem.
Ojciec szybko otarł mi łzy
— Już dosyć, Emilio. Takie zachowanie nie przystoi dziewczynce. Przeproś
swoją mamę i idź do dziecinnego pokoju.
— Ona nie jest moją mamą! — krzyknęłam.
Nigdy nie nazwałabym mamą tej osoby o nalanej twarzy. Wyrwałam się
ojcu i wybiegłam z pokoju. Nawet teraz to wspomnienie sprawia mi
7
przykrość, ale nie z powodu mojego zachowania. Zdałam sobie wtedy
sprawę, że ojciec nie żywił żadnych cieplejszych uczuć do matki, że widział
jedynie jej lekkomyślność. Jej żywe, wesołe usposobienie nie było cechą,
której mogłoby mu brakować. Ja strasznie tęskniłam za mamą a nikt,
łącznie z moim ojcem, nie wydawał się przygnębiony jej utratą. Nikt
również nie rozumiał mojej rozpaczy.
Przez długie miesiące płacz utulał mnie do snu. Po raz pierwszy w życiu
czułam się osamotniona. Nie miałam nikogo, z kim mogłabym
porozmawiać. Tolley odeszła, chociaż pisała do mnie kilka razy w roku,
niech Bóg jej to wynagrodzi. Do dziś utrzymujemy ze sobą kontakt. Nowa
pani Daniels była intruzem. Postanowiłam walczyć z nią wszelkimi
możliwymi środkami, ale niewiele mogłam zrobić. Po dwóch latach miałam
już dwóch przyrodnich braci i przestałam być ośrodkiem zainteresowania.
Śmierć matki spowodowała, że trudno było mi znosić rzeczywistość. Nadal
niezbyt dobrze sobie z tym radzę. Zawsze mi się wydawało, że jeśli zanadto
wychylę głowę, znajdzie się ktoś, kto mi ją odstrzeli. Nie stałam się więc
łatwą do prowadzenia, posłuszną dziewczynką jaką miała nadzieję
zobaczyć we mnie macocha. Wycofałam się do świata swoich marzeń.
Często się zastanawiałam, czy fantazjowanie nie jest ucieczką wielu
samotnych dzieci. Jeśli o mnie chodzi, świat wyobraźni pełen rycerzy,
dziewic, czarodziejów i złych wiedźm pozwalał mi zapomnieć o mojej
niedoli.
Żal mi teraz tej małej Emilii, która miała serce tak otwarte na uczucie
8
miłości. Trochę zrozumienia ze strony ojca lub macochy pozwoliłoby mi
pogodzić się z żałobą i żyć w realnym świecie, zamiast w kraju fantazji. Oni
jednak uważali za swój obowiązek tłumienie wszelkich objawów
„niestosownych” uczuć.
Nauczyłam się nienawidzić ojca i macochę. Ta nienawiść mnie zżerała.
Czułam, jak spopiela mi serce. Gdybym wtedy mogła wyrazić swoje
uczucia, gdyby ktoś mnie chciał zrozumieć... ale nie mogłam na to liczyć.
Odgrywałam się więc na moich przyrodnich braciach, szczypiąc ich mocno,
kiedy nikt nie widział. Ich okrzyki bólu były balsamem dla mojego
zbolałego serca Potem czułam się winna i nienawidziłam ich za to, że
wywołują we mnie takie uczucie. I tak to się działo.
Wydaje mi się czasem, kiedy budzę się w środku nocy, że to właśnie ta
nienawiść ściągnęła na mnie pomstę w postaci Balquiddera.
Kiedy byłam nasto1atk zaczytywałam się powieściami pani Radcliffe,
Mnichem pana Lewisa, Zamkiem Otranto pana Walpole’a i wieloma innymi.
Tam znajdowałam to wszystko, za czym tęskniłam.
W wieku czternastu lat sama zaczęłam pisać powieści gotyckie. Mogłam
wreszcie organizować świat wedle własnych życzeń. Moje bohaterki
zwykle miały niebieskie oczy; moje własne oczy były szare z żółtymi
plamkami — jeden z moich przyrodnich braci powiedział, że są koloru
mgły. Miałam długie, proste, jasnokasztanowate włosy, które musiałam
zaplatać na noc, aby następnego dnia układały się w fale. Byłam nieduża,
do szesnastu lat płaska jak deska, a nawet później nie byłam zbyt dobrze
9
pod tym względem wyposażona przez naturę. Miałam zbyt szerokie usta i
za duży nos. Jest więc rzeczą oczywistą, że moje bohaterki miały usteczka
jak pączek róży, klasyczne nosy i figury, których nie powstydziłaby się
sama Wenus.
Dlaczego tak dużo o tym piszę? Chcę dać wam jakieś wyobrażenie swojej
osoby w tamtych czasach, a jednocześnie zwlekam z rozpoczęciem
właściwej opowieści. Ponieważ prawda jest taka, że boję się powracać
myślą do pana Balquiddera. Nawet teraz, kiedy go sobie przypomnę,
dłonie mam spocone ze strachu. Był potężnym mężczyzną. Był naprawdę
ogromny i groźny.
Właśnie dzięki niemu nauczyłam się tak dobrze odmalowywać
złoczyńców. Jestem w tym prawdziwą mistrzynią. Złowieszczy Era
Bartolomeo ściga moją bohaterkę, Angelinę Mountfalcon, na przestrzeni
dwóch i pół tomu. Ma żółtą cerę, czarne oczy i długie, szponiaste palce. Pan
Balquidder był bardzo gruby i miał jasnoniebieskie oczy. Mój wydawca
uważa, że postać Era Bartolomea robi wielkie wrażenie na czytelnikach,
otrzymywał w tej sprawie listy od wielu utytułowanych dam. Wracajmy
jednak do mojej opowieści.
Uwieńczeniem szaleństw mojej młodości była ucieczka ze Stephenem
Kirkwallem. Miałam wtedy szesnaście lat, a on był młodym adwokatem z
Edynburga, a przynajmniej tak o sobie mówił na pieszej wędrówce
wakacyjnej. Poznałam go w Ainderby Hall, u swojego ojca chrzestnego,
pana Beresforda, którego posiadłość oddalona była tylko o dziesięć mil od
10
naszej siedziby, Tranters Court. Mój ojciec chrzestny zachęcił pana
Kirkwalla do łowienia ryb w rzece, która przepływała przez jego majątek.
Gościłam wtedy u Beresfordów. Pani Beresford wiedziała, jak drażni mnie
obecność macochy i chociaż nigdy jej głośno nie krytykowała, zapraszała
mnie często na kilkutygodniowy pobyt. Myślę, że sama pragnęła mieć
córkę. Potrafiła umiejętnie poskramiać moje szaleństwa, a robiła to tak
delikatnie, że czułam się u nich zupełnie swobodnie. W Ainderby Hall
spędziłam najszczęśliwsze dni mojego dzieciństwa.
Przez górną część parku przepływała malownicza rzeka. Można było na nią
patrzeć ze sztucznie utworzonego pagórka, na którym odtworzono ruiny
małej budowli z wieżyczkami. Lubiłam tam siedzieć i oddawać się
marzeniom. Słyszałam, że jakiś młody człowiek uzyskał pozwolenie na
łowienie ryb w tym odcinku rzeki, i opanowała mnie ciekawość. I tak się
wszystko zaczęło.
Kiedy go zobaczyłam, uderzył mnie przede wszystkim jego niedbały strój.
Miał długie włosy, spadające swobodnie na zawiązaną na szyi chustkę,
którą nosił zamiast krawata. Wydał mi się bardzo przystojny. Zostawił
wędkę w wodzie, obłożoną kamieniami, żeby się nie przewróciła, a sam
leżał na plecach z zamkniętymi oczami. Dla żartu rzuciłam do wody mały
kamyk, który wpadł obok spławika. Stephen poderwał się i zaczął wyciągać
wędkę. Zachichotałam.
Obrócił się szybko, rzucił wędkę i podszedł do mnie.
— To ty, mały łobuziaku.
11
— Leniuchu — powiedziałam. — Nie wierzę, że naprawdę masz zamiar
łowić ryby.
Stephen roześmiał się. Mierzył mnie uważnym wzrokiem, a ja czułam, że
się rumienię. Miałam szesnaście lat, niecałe metr sześćdziesiąt wzrostu i na
tyle już się zaokrągliłam, że można mnie było nazwać szczupłą, a nie
chudą.
— Jesteś sama? — spytał, szukając wzrokiem guwernantki.
— Mieszkam w Ainderby Hall. Pan Beresford jest moim ojcem chrzestnym.
Stephen usiadł obok mnie, oparłszy łokcie na kolanach.
— Kirkwall — powiedział. — A ty jesteś...
Nie wydawał się zakłopotany naszym niekonwencjonalnym spotkaniem, a
ja, oczywiście, gardziłam wszelkimi konwenansami. Dlaczego nie
mielibyśmy odezwać się do siebie, zanim nas sobie przedstawiono?
Niecierpliwiły mnie takie staroświeckie formalności. Sama potrafiłam się
zaprezentować.
— Panna Daniels.
Spędziliśmy wspólnie cały ranek, a kiedy się rozstawaliśmy, dał mi do
zrozumienia, że następnego dnia przyszedłby również łowić ryby, gdybym
ja też tu była. W jego oczach wyczytałam „przyjdź, proszę” oraz że miły jest
mu mój widok. Od śmierci mamy był pierwszą osobą która traktowała
mnie jak kogoś ważnego.
Nie wątpiłam w jego podziw ani szczerość. Nie mówiłam nikomu o
naszych spotkaniach. Wkrótce się zakochałam. Dokładnie pamiętam tę
12
chwilę. Siedzieliśmy na trawie. Stephen plótł wianek ze stokrotek, a ja
rzucałam kamyki do wody. Rozmawialiśmy o jakichś głupstwach. Czułam
się szczęśliwa, tego ranka świat miał szczególny urok. Obrócił się i włożył
mi wianek na głowę. Nasze oczy się spotkały. Cały wszechświat zamarł.
Zalała mnie fala gorąca, zabrakło mi tchu. Stephen uśmiechał się łagodnie.
Odwróciłam głowę i nadal wrzucałam kamyki do rzeki. Nie do końca
wiedziałam, co się wydarzyło, ale byłam pewna, że wszystko uległo
zmianie.
Spotykaliśmy się nadal, kiedy wróciłam do domu, do Tranters Court. Pan
Beresford, nie podejrzewając zdrady, polecił Stephena mojemu ojcu, który z
kolei zaprosił go do łowienia ryb w naszej posiadłości. Tutaj Stephen
przestał nawet udawać, że łowi. Spacerowaliśmy, nad rzek pod osłoną
drzew, i rozmawialiśmy, trzymając się za ręce. Zwierzyłam mu się ze
wszystkich swoich trosk.
— Nie będziesz przynajmniej musiała borykać się z brakiem pieniędzy —
powiedział Stephen.
Wiedziałam już, że z trudem zdobywa pieniądze, aby móc rozwinąć
skrzydła w wybranym przez siebie zawodzie. Z niekłamaną pasją roztaczał
przede mną projekty czynienia ludziom dobra.
— Dostanę po matce osiem tysięcy funtów — powiedziałam — ale
wolałabym być biedna.
Kiedy Stephen po raz pierwszy mnie pocałował, myślałam, że umrę z
zachwytu. Do dziś pamiętam ten rozkoszny dreszcz.
13
A kiedy spytał: „Czy poślubisz mnie, Emmy?”, nie zastanawiałam się ani
chwili.
— Tak! Tak! — zawołałam, zarzucając mu ręce na szyję.
— Taka jesteś kochana! Ale, jak wiesz, nie jesteś pełnoletnia. Będziemy
musieli uciec. Czy wystarczająco mnie kochasz, aby się na to zdecydować?”
— Jak możesz o to pytać?
Nie przyszło mi nawet do głowy, że mężczyzna, który miał jakiekolwiek
poczucie honoru, powinien był najpierw zwrócić się o pozwolenie do
mojego ojca. Ja nie cierpiałam zwracać się z czymkolwiek do ojca,
wydawało mi się więc naturalne, że mój przyszły mąż też wolałby tego
uniknąć. A zresztą, po co nam było pozwolenie? Stephen mnie kochał.
Wkrótce odniesie sukces w swoim zawodzie. Będę panią samej siebie, będę
żyła z ukochanym mężczyzną i ucieknę od domowej tyranii. Jak bohaterki
moich opowiadań.
Zapomniałam jednak o jednej rzeczy. W prawdziwej powieści gotyckiej
bohater musi udowodnić swoją wartość na przestrzeni trzech tomów — nie
bałamuci niedoświadczonej dziewczyny w przeciągu miesiąca. Niestety,
rozsądek nie miał z tym nic wspólnego. Rozkoszowałam się tą sytuacją.
Bałam się, że Stephen może opuścić mnie pod koniec wakacji i zostawić ze
złamanym sercem. Muszę przyznać, że to wszystko miało dla mnie pewien
urok.
Nie chcę być niesprawiedliwa. Myślę, że Stephen szczerze mnie polubił.
14
Miał swoje słabości, ale nie był złym człowiekiem. Problem polegał na tym,
że nie potrafił rozdzielić dwóch rzeczy: luźnej obietnicy pracy, otrzymanej
od przypadkowo napotkanego człowieka, od oszałamiającego sukcesu, w
jaki potrafiła to przekształcić jego wyobraźnia. On sam tak silnie w to
wierzył, że mógł każdego przekonać. Dopiero po wielu latach nauczyłam
się odsiewać te czarowne urojenia od faktów, na których się opierały.
Dowodem mojej ogromnej niechęci do macochy może być fakt, że moją
pierwszą myślą, kiedy Stephen zaproponował ucieczkę, było: „To będzie
dla niej nauczka”. Stephen wiedział, że otrzymam majątek matki, osiem
tysięcy funtów. Był zrozpaczony z powodu swojej obecnej sytuacji
finansowej i obiecał, że zwróci mi pieniądze, kiedy jego sytuacja ulegnie
poprawie. Żadne z nas nie wątpiło, że nastąpi to szybko.
Wyruszyliśmy do Edynburga wynajętym jednokonnym powozikiem,
kiedy cała rodzina była w kościele. Przygotowania do ucieczki były szalenie
ekscytujące. Chciałam być sam na sam ze Stephenem, cieszyłam się, że będę
mogła doświadczyć intymnych przeżyć, o czym marzyłam, a jednocześnie
bałam się, że zostanę przyłapana. Wzięłam tylko jedną małą walizkę i
biżuterię mojej matki. Moje przyszłe życie miało być, oczywiście,
nieustającym pasmem szczęścia. Nie miałam pojęcia, za jaką cenę
wynajmuje się powozy, i nigdy nie zastanawiałam się nad tym, skąd się
bierze pieniądze.
Podczas ucieczki na północ Stephen zachowywał się nienagannie. Jego
powściągliwość wzmagała tylko mój zapał. Starałam się wykorzystać każdą
15
okazję, aby go całować i obsypywać pieszczotami, ale on tylko uśmiechał
się i delikatnie mnie odsuwał.
— Jesteś namiętną dziewczyną — powiedział, obdarzając mnie lekkim
pocałunkiem — ale musisz jeszcze zaczekać.
Zgodnie z wszelkimi wymogami etykiety, umieścił mnie u pewnej
szacownej wdowy na czas, kiedy szukał dla nas mieszkania i czynił
przygotowania do ślubu.
— Myślałam, że masz dom — powiedziałam.
Byłam zdziwiona, ponieważ mówił mi o nowoczesnym domu w nowej
dzielnicy miasta.
— Ten dom należy do przyjaciela — odparł, marszcząc brwi. — Zresztą i
tak nie byłby dla nas odpowiedni.
Och, pomyślałam tylko. Mówił, jakby to był jego dom, ale pewnie źle go
zrozumiałam.
— Znalazłem dla nas mieszkanie na Cant”s Close. Jest mniejsze niż to, w
jakim chciałbym z tobą zamieszkać, Emmy, ale kiedy tylko stanę na nogi,
możemy się przeprowadzić. To nie potrwa długo. Będzie ci się tam
podobać, w pokojach jest dębowa boazeria.
— Na pewno je polubię.
Zaczęłam w to powątpiewać już w chwili, kiedy zobaczyłam ulicę. Cant”s
Close był wąskim, ciemnym, brudnym zaułkiem pomiędzy High Street a
Cowgate, którego środkiem płynął cuchnący rynsztok. Domy były
pochylone ze starości. W powietrzu unosił się zapach moczu, piwa i
16
zepsutego mięsa. Z otwartych okien zwisało na drągach przybrudzone
sadzą pranie. Nie śmiałam spojrzeć na Stephena. Czy to tutaj miał być nasz
dom?
W połowie zaułka znajdował się większy dom, z wejściem ozdobionym
kolumnami, na których stały duże kamienne urny. Nad drzwiami wyryty
był herb. Szerokie, kręcone schody prowadziły na pierwsze piętro, gdzie
mieliśmy mieszkać. Tak jak mówił Stephen, pokoje były wyłożone dębową
boazerią i niegdyś musiały być bardzo ładne. Pamiętam jeszcze skurcz
żołądka, jaki odczuwałam, kiedy byliśmy oprowadzani przez właścicielkę,
ale nic nie mówiłam. Nie wiedziałam, co powiedzieć, i nie chciałam zbyt
wiele myśleć. To tylko tymczasowe mieszkanie, przypominałam sobie.
Wkrótce się stąd wyprowadzimy.
Wzięliśmy ślub w kaplicy katedry St. Giles 13 września 1805 roku.
Moja noc poślubna była koszmarem. Kiedy nadszedł ten moment, byłam
spięta i przerażona, uleciała cała moja poprzednia skwapliwość. Stephen
wydał mi się nagle obcym mężczyzną.
— Rozsuń nogi, Emmy — powiedział rozkazującym tonem.
— Czy nie możemy jeszcze trochę zaczekać? — szepnęłam, szukając u
niego otuchy.
— Daj spokój. Przecież chcesz być kobietą.
Oddychał ciężko i coraz silniej mnie trzymał.
To wszystko trwało tak długo. Nie zwracał uwagi na to, że płakałam z bólu
i strachu, a kiedy już było po wszystkim, osunął się na mnie i zasnął.
17
Następnego ranka zbudziłam się z uczuciem smutku i rozczarowania tak
silnym, jakiego nigdy przedtem nie doznałam. Stephen przeprosił mnie.
Mówił, że poniosła go namiętność. Wybaczyłam mu. Ale chociaż bardzo się
starałam wmówić sobie, że wszystko jest w porządku, wiele się zmieniło.
Rano napisałam do ojca, aby go zawiadomić, jak bardzo jestem szczęśliwa.
Ojciec nie pozwolił nam skorzystać nawet z odsetek, jakie przynosił mój
majątek. Napisał mi, że moje pieniądze są w zarządzie powierniczym i tam
pozostaną, dopóki nie skończę dwudziestu pięciu lat. Sytuacja byłaby inna,
gdybym wyszła za mąż za jego zgodą. Ponieważ tego nie zrobiłam, on nie
ma zamiaru udostępnić moich pieniędzy mojemu mężowi nawet na dzień
wcześniej, niż będzie musiał to zrobić. Reszta listu była przepojona wrogą
dezaprobatą i lodowatym dystansem. Odczuwałam fizyczne cierpienie,
czytając te słowa. Ten list zapisał się w moim umyśle jak koszmar senny.
— Dwadzieścia pięć! — zawołał Stephen, kiedy odczytałam mu tę część
listu, która dotyczyła mojego majątku. — Nic mi o tym nie mówiłaś.
Zaczął chodzić po pokoju, zaciskając na przemian dłonie. Wyraźnie zbladł..
— Nic o tym nie wiedziałam — usprawiedliwiałam się. — Ale czy to ma
jakieś znaczenie, Stephen? Przecież masz obiecaną pracę. Damy sobie radę,
prawda? Zobaczysz, jaką będę dobrą gospodynią. -
— To się nie spodoba Balquidderowi.
Nie mogę już uniknąć tematu Archibalda Balquiddera. Trudno mi oddzielić
to, co wiem teraz, od tego, co wiedziałam wtedy. Ale od samego początku
nie lubiłam go i wzbudzał we mnie strach. Był najlepszym przyjacielem
18
mojego męża. Stephen miał w stosunku do niego zobowiązania, których nie
rozumiałam, jednak z tego, co mówił., wynikało, że były one poważne.
Pierwsza rzecz, jaka się rzucała w oczy, to to, że pan Balquidder był bardzo
gruby. Miał okrągłą, świecącą twarz, a wśród fałdów tłuszczu błyszczały
niebieskie, świńskie oczka. Miał też bardzo małe usta, czego osobiście nie
lubię u mężczyzn, i rozsiewał zapach pomady różanej. Właściwie można
powiedzieć, że śmierdział tą pomadą. Wydawało mi się czasem, że chce w
ten sposób zabić swój okropny zapach.
Ubierał się bardzo niechlujnie. Ubranie miał zwykle poplamione tłuszczem
i resztkami jedzenia. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę jego maniery przy
stole. Wchodził do naszego mieszkania z miną właściciela i stawał tyłem do
kominka, podnosząc do góry marynarkę, aby ogrzać siedzenie.
— Dobry Boże, człowieku, nie mogłeś sobie znaleźć dziewuchy trochę
bardziej przy kości, zamiast tego chudzielca? — zapytał Stephena, kiedy po
raz pierwszy mnie zobaczył.
Niby miało to zostać powiedziane na osobności, ale przeznaczone było
również dla moich uszu. Sposób, w jaki się śmiał, dał mi do myślenia.
Zaczęłam się zastanawiać, czy Stephen nie mówił mu o moich
niezadowalających postępach łóżkowych.
Uważałam, że jest odrażający. To jeszcze nie wszystko. Serce podchodziło
mi do gardła, kiedy znajdowaliśmy się w jednym pokoju. Bałam się go,
chociaż nie chciałam się do tego przyznać. Jak mogłam czuć strach przed
człowiekiem, który był najbliższym przyjacielem mojego męża? Starałam
19
się widzieć w nim po prostu ekscentryka, ale to mnie nie uspokajało.
Myślę, że od razu wyczułam w nim człowieka, który jest gotów usunąć
każdego, kto stanie mu na drodze.
Wyraźnie nie lubił kobiet, a ja nie mogłam zrozumieć dlaczego. W jego
obecności wydarzały się przedziwne rzeczy. Kiedyś, przez przypadek,
wylał mi na rękę wrzącą herbatę. Innym razem stanął mi na stopę tak
mocno, że przez tydzień nie mogłam chodzić. Nigdy mnie nie przeprosił.
— Jestem mu winien pięć tysięcy funtów, Emmy — wyznał mi Stephen
pewnego wieczoru, w kilka dni po otrzymaniu przeze mnie listu od ojca.
Pięć tysięcy funtów! To była olbrzymia suma pieniędzy. Co on z nimi
zrobił?
— Oczywiście, wszystko mu oddam. Pracujemy teraz z Jamiem Kinrossem
nad tym nowym projektem. Ale w tej chwili sprawy nie wyglądają dobrze.
Jaki projekt? Nie miałam pojęcia..
— Pan Balquidder pożyczył ci pięć tysięcy funtów?
Byłam młoda i niedoświadczona, ale nawet ja wiedziałam, że na taką sumę
musiał żądać jakiegoś zabezpieczenia. Ponownie odczułam skurcz żołądka.
— Czy pożyczyłeś te pieniądze pod zastaw mojego majątku?
Stephen odwrócił wzrok.
— Stephen; kocham cię. Wszystko, co posiadam, należy również do ciebie,
ale...
• — To tylko pożyczka, Emily. Przecież bym ciebie nie ograbił.
— Oczywiście, że nie — powiedziałam, chociaż ciężko mi było na sercu.
20
Stephen zdążył już zastawić kilka sztuk mojej biżuterii. Jak damy sobie
radę? Pani MacLaren, właścicielka domu, już kilkakrotnie upominała się o
pieniądze.
— Czy ty w ogóle masz jakieś pieniądze? — spytałam.
— Nie martw się, Emmy — odparł Stephen. — Widzę po twojej minie, że ta
Stara Pokraka — Stephen lubił dawać” ludziom przezwiska — dręczyła cię
o komorne. Niech sobie poczeka.
— Nie wyrzuci nas?
— Nonsens. Nie zaprzątaj tym sobie swojej ślicznej główki.
Miałam pięć szylingów w portmonetce. Stephen dał mi trzy funty, kiedy
zastawił pierwszą sztukę mojej biżuterii, ale to były jedyne pieniądze, jakie
od niego dostałam. A od tamtej pory zastawił kolejnych kilka sztuk. Pani
MacLaren miała nam dawać wieczorny posiłek, ale jej tłuste gulasze były
zupełnie niejadalne. Zwykle ograniczałam się do gorącego placka, który
kupowałam na ulicy, lub chleba z serem. Stephen przeważnie jadał z
przyjaciółmi na mieście.
Chciałabym teraz opisać lokal, w którym mieszkałam przez osiem lat
mojego małżeństwa. Dopóki nie uciekłam.
Mieliśmy dwa pokoje i maleńki schowek pod schodami. W pierwszym
pokoju była boazeria, piękny dębowy kominek, ładna sztukateria na suficie
i duże okno, które wychodziło na Dickon”s Close. Meble pamiętały lepsze
czasy, ale były jeszcze w dobrym stanie. Nasza sypialnia była również
wyłożona dębową boazerią, a łóżko wsparte na czterech pięknie
21
rzeźbionych kolumienkach i osłonięte z lekka wystrzępionymi zasłonami.
W jakiś sposób podobał mi się ten spłowiały przepych. Myślałam wtedy o
bohaterkach pani Radcliffe. To miejsce byłoby dla nich odpowiednie.
Posunęłam się nawet do tego, że zaczęłam opukiwać boazerię, mając
nadzieję znaleźć ukryte schody czy też jakąś skrytkę. Naturalnie, niczego
nie znalazłam.
Obowiązkiem Jeanie, służącej właścicielki, było sprzątanie naszego
mieszkania, ale nie bardzo się do tego przykładała. Codziennie rano
zostawiała na podeście pusty kubełek, a ja wylewałam do niego
nieczystości. Potem Jeanie zabierała kubełek, aby wylać go do rynsztoka.
Kiedy zalegaliśmy z czynszem, natychmiast odbijało się na to obsłudze.
Nasze pojemniki na węgiel były puste albo znajdowaliśmy tam małe,
wilgotne kawałki, które dawały więcej dymu niż ciepła.
Duma powstrzymywała mnie od powiadomienia rodziny o mojej sytuacji.
Perswadowałam sobie, że wszystko zmieni się na lepsze, kiedy Stephen
dostanie odpowiednią pracę. Nie chciałam się przyznać, że popełniłam
okropny błąd.
Zachorowałam. Piersi bolały mnie od kaszlu, wysuszona skóra pękała mi z
zimna i krwawiła.
Nie wiem, co Stephen robił całymi dniami. Wychodził rano, żegnając mnie
wesoło.
— Cześć, Emmy. Uważaj na siebie i trzymaj się ciepło. Nie daj się tej Starej
Pokrace..
22
Po chwili słyszałam, jak zbiegał ze schodów, zaczepiając po drodze Jeanie.
Nazywała ją czarnoskórą panienką. Ale Jeanie traktowała jego słowa jak
komplement, czego się mogłam domyślać, słysząc jej odpowiedzi. Stephen
był zaangażowany w jakiś niezbyt czysty interes, a ja wiedziałam już, że nie
należy się o nic dopytywać. Od czasu do czasu dawał mi gwineę i robiłam,
co mogłam, aby starczyło nam na przeżycie.
To biedne popychadło, Jeanie, okazało się moim zbawieniem.. Pewnego
ranka zastała mnie pogrążoną we łzach. Tak bardzo bolała mnie popękana
skóra.
Podeszła do mnie i poklepała po plecach swoją spracowaną ręką.
— Nie ma co płakać. Może przynieść pani trochę brandy?
— Och, Jeanie — wyjęczałam. — Czy w Edynburgu zawsze jest tak zimno?
Chyba już nigdy nie będzie mi ciepło.
— Pani MacLaren uważa, że powinni jej państwo coś zapłacić.
— Przypomnę o tym mężowi — powiedziałam z ciężkim westchnieniem.
— Mężczyźni! — parsknęła Jeanie. — Gdybym ja miała wasze możliwości,
lepiej bym sobie radziła.
— Tak? A co byś zrobiła, Jeanie?
Byłam zdumiona, ponieważ nie przychodziło mi do głowy, że mogłaby
żywić jakieś ambicje.
— Umiałabym czytać i pisać, a wtedy mogłabym dostać lepszą pracę.
Zerwałam się z krzesła, zapomniawszy o bólu.
— Nauczę cię czytać i pisać.
23
Potrzebowałam jakiegoś zajęcia. Jedyną rzeczą jaką robiłam, było cerowanie
i przyszywanie guzików, a w dodatku nie umiałam i nie lubiłam cerować.
Natomiast z powodzeniem mogłam uczyć czytania i pisania.
Naturalnie, źle się do tego zabrałam. Byłam zbyt ambitna, chciałam
wprowadzić swoją uczennicę w uroki poezji, ale rycerze i piękne damy
nudzili ją. Lubiła za to mrożące krew w żyłach opowieści o morderstwach
— im bardziej okrutne, tym lepiej. Zobaczyłam, że jeśli mam ją nauczyć
czytać, to przede wszystkim muszę brać pod uwagę jej zainteresowania i
cierpliwie posuwać się krok po kroku.
Kiedy Jeanie nauczyła się alfabetu, przyniosła zniszczony egzemplarz
„Newgate Calendar”, z którego odczytywałyśmy historie potwornych
zbrodni i opowiadania o ostatnich chwilach osób skazanych na śmierć.
Jeanie łapczywie pochłaniała te opowieści.
— To wspaniałe! — wołała.
Lepiej czytała, niż pisała, ale po pewnym czasie potrafiła przynajmniej
zrobić listę zakupów.
Za to teraz mój pojemnik na węgiel był zawsze pełny. Jeanie nauczyła mnie
również, jak należy sprzątać. Pod jej kierunkiem zrobiłam też politurę do
mebli z oleju lnianego, terpentyny, octu i alkoholu. Zabrałam się do
czyszczenia dębowej boazerii i naszego orzechowego łoża. Zajęło mi to
długie tygodnie, ale wreszcie miałam zajęcie, nie było mi zimno, a moje
samopoczucie poprawiło się. Pierwszy raz w życiu zetknęłam się z ciężką
pracą. Pani Chase byłaby ze mnie dumna.
24
Pewnego dnia, w lutym 1807 roku, kiedy skończyłam już osiemnaście lat,
poznałam drukarza, pana Iryine”a, który mieszkał na St. Peter”s Pend,
niedaleko Cowgate. Wyszłam po zakupy. Ulica była oblodzona, niosłam
ciężki koszyk, poślizgnęłam się i straciłam równowagę. Zatrzymałam się,
aby złapać oddech, i zaczęłam przyglądać się dziwnemu, staremu
domostwu. Była to naprawdę wiekowa budowla, z fasadą wyłożoną
drewnem. Każde kolejne piętro wystawało poza obręb niższego. Niewielkie
okienka składały się z małych szybek, łączonych ołowiem. Zewnętrzne
schody prowadziły do bogato zdobionych drzwi, nad którymi widniał
napis: FABER QUISQUE SUAE FORTUNAE.
Dowiedziałam się później, że ten łaciński napis oznaczał „Każdy jest
kowalem własnego losu”. Jak bardzo ten zwrot odnosi się do mnie,
pomyślałam.
Usłyszałam odgłos upadku i okrzyk bólu. Jakiś starszy mężczyzna upadł,
uderzając głową o słupek do przywiązywania koni. Szybko podbiegłam do
niego. Wydawał się oszołomiony i miał już wielkiego guza na głowie.
Poranił sobie również ręce na oblodzonym chodniku.
— Dojdę do swoich drzwi — powiedział, kiedy pomogłam mu się
podnieść.
— Ale pan krwawi. Odprowadzę pana do domu — zaprotestowałam,
podnosząc jego skórzaną torbę. — To książki! — zawołałam, uradowana.
— Tak, jestem drukarzem. To książki religijne, chyba nie zainteresują
25
panienki.
— Kocham książki! — wykrzyknęłam, nie mogąc powstrzymać łez. —
Kiedy wyszłam za mąż, musiałam zostawić wszystkie swoje książki.
— Pani jest mężatką? Taka młoda panienka?
— Jestem panią Stephenową Kirkwall. Jestem mężatką od osiemnastu
miesięcy.
Przeszliśmy przez ulicę i pan Iryine zaczął wchodzić na schody domu,
który tak podziwiałam.
— Pan tu mieszka! — wykrzyknęłam. — Oglądałam ten dom i usiłowałam
zrozumieć napis.
— To była własność pana Symsona, drukarza. Teraz jest tu inaczej.
Wskazał mi napis nad sklepem na parterze „Sprzedawca ryb” i na
pierwszym piętrze „Strzyżenie i golenie”.
— Ja mieszkam na ostatnim piętrze — powiedział. — Tam mam swoje
maszyny drukarskie. Niech pani do nas zajdzie, pani Kirkwall, żona na
pewno będzie chciała pani podziękować.
Iryine”owie byli prostymi ludźmi, prowadzącymi spokojne, pracowite
życie i bardzo sobie oddanymi. Ich meble były stare, ale widać było, że
dobrze się wśród nich czują. Były również pięknie wypoliturowane — teraz
się na tym znałam — a dywan i zasłony były misternie pocerowane.
Kiedy siedziałam u nich, pijąc herbatę z cieniutkiej porcelanowej filiżanki,
poczułam nagle taką tęsknotę za domem, że nie mogłam powstrzymać łez.
Przestałam udawać. Moje małżeństwo było katastrofą. Jak mogłam być tak
26
nieostrożna! Zrobiłam rzecz nie do naprawienia.
— Och, moje biedactwo! — powiedziała pani Iryine z matczyną troską w
głosie.
— Przepraszam — wyjąkałam.
Gorączkowo szukałam chusteczki. Pani Iryine podała mi swoją, odstawiła
na bok filiżankę i pozwoliła mi się swobodnie wypłakać. Zwierzyłam im się
ze wszystkiego — mówiłam o niechęci, jaką odczuwała do mnie macocha, o
chłodnym traktowaniu mnie przez ojca i o mężu, któremu niezbyt dobrze
się układa. Nie mogłam się zdobyć na to, aby powiedzieć im, jak bardzo
rozczarowało mnie małżeństwo, o mojej samotności i strachu przed tym, co
będzie dalej.
— Nie chcę narzekać — powiedziałam, prostując się na krześle i wycierając
oczy. — Wiem, że muszę ponosić konsekwencje swojej lekkomyślności. Ale
wizyta u państwa przypomniała mi dom.
To wyznanie nie do końca było prawdziwe. Nie tęskniłam za chłodnym
tradycjonalizmem Tranters Court, ale za miłą atmosferą Ainderby Hall i za
Beresfordami.
Jestem istotą bez serca, pomyślałam, że od czasu zamążpójścia nie
napisałam ani razu do pani Beresford. Z jedynego nieprzyjemnego listu,
jaki dostałam od ojca, dowiedziałam się, że zarówno ona, jak i mój
chrzestny ojciec byli zgnębieni faktem, że to za ich przyczyną w moim
życiu pojawił się Stephen. A ja snułam niemądre mrzonki, że napiszę do
nich, kiedy Stephen zdobędzie pozycję w świecie. Wtedy przekonają się, że
27
dokonałam słusznego wyboru.
Dom Iryine”ów stał się dla mnie bezpiecznym azylem, dzięki nim
potrafiłam zachować psychiczną równowagę. Pan Iryine dał pierwszą
próbę mojego pisarstwa do druku. Napisałam dla szkółki niedzielnej
opowiadanie o beztroskiej Marjorie, która podarła modlitewnik matki, aby
zakręcić papiloty, i omal nie poszła za to do piekła. Naturalnie, ponieważ to
była opowieść z morałem, Marjorie musiała odczuć skruchę, pozwoliłam jej
jednak mieć trochę przyjemności z niewłaściwego zachowania. Pani Iryine
uznała, że jest to wartościowa literatura, i przekonała męża, aby
opublikował moją historyjkę wraz z odpowiednimi ilustracjami. Dostałam
trzy gwinee, a książeczka dobrze się sprzedawała. Ja zawsze trzymałam
stronę Marjorie i często się zastanawiałam, czy moi młodzi czytelnicy nie
mieli o niej takiego samego zdania.
Pochwaliłam się swoim sukcesem Stephenowi i było to nierozsądne
posunięcie. Natychmiast pożyczył ode mnie owe cenne trzy gwinee.
— Chciałam zapłacić pani MacLaren — perswadowałam mu. — Zalegamy
z czynszem za sześć tygodni.
— Emmy, zwrócę ci te pieniądze. — Stephen był zniecierpliwiony. — Nie
ma o co robić zamieszania.
Kiedy Balquidder dowiedział się o moim sukcesie literackim, dostał ataku
śmiechu.
Niech skonam, ożeniłeś się z intelektualistką! Zapędź ją do roboty. Nie żałuj
bata. Możesz żyć z jej pisaniny.
28
— Trzy gwinee nie wystarczą na długo — powiedział smętnie Stephen.
Uśmiechnął się jednak, zadowolony z aprobaty Balquiddera.
— Ona może pisać w tym schowku — powiedział Balquidder. — Możesz
ją tam zamykać na klucz, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Leżał w naszym jedynym fotelu, rozrzucił szeroko nogi, a brzuch wylewał
mu się ze spodni. Co chwila opuszczał rękę, aby się podrapać. Na stoliku
obok fotela stało ciasto, które pożerał, odgryzając duże kawały. Kiedy się
śmiał, z ust wylatywały mu okruszki.
Byłam obecna przy tej rozmowie, ale nauczyłam się już, że nie należy się
odzywać. Siedziałam więc w milczeniu i nienawidziłam go z głębi serca.
Balquidder nie lubił, kiedy kobiety wtrącały się do rozmowy, a ja dobrze
pamiętałam, że Stephen jest mu winien owe nieszczęsne pięć tysięcy
funtów.
Zwykle nie wychodził przed zapadnięciem nocy. Szłam więc wcześnie
spać, ponieważ rano czekało mnie sprzątanie. Przeważnie zastawałam
przelewający się nocnik i resztki jedzenia na dywanie. Nasz drogocenny
węgiel był spalony do ostatniego kawałka.
O wykorzystaniu schowka myślałam już od kilku tygodni. Było tam pełno
rupieci, których pani MacLaren nie chciała wyrzucić ani usunąć. Kiedy nie
było jej w domu, wyniosłyśmy
razem z Jeanie wszystko na strych. Wybieliłam ściany, kupiłam używane
biurko i dywan i założyłam zamek w drzwiach. Nie chciałam, aby
ktokolwiek tam zaglądał, ponieważ postanowiłam zająć się gotyckim
29
romansem, który zaczęłam pisać jeszcze w domu, i zobaczyć, czy uda się go
sprzedać.
Po chwili wahania pokazałam go pani Iryine.
— Moja droga pani Kirkwall — powiedziała, kiedy przyszłam z następną
wizytą. — Ta pani książka! Dawno się tak nie uśmiałam.
— Śmiała się pani! To miało być śmiertelnie poważnie — zaprotestowałam.
Jednak sama też nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. Kiedy to
pisałam, byłam jeszcze dzieckiem. Teraz doskonale zdawałam sobie sprawę
z moich absurdalnych pomysłów.
— Jednak coś w tym jest — mówiła, głaszcząc mnie po ręce. — Uważam, że
powinna pani jeszcze raz to napisać. Takie rzeczy bardzo dobrze się teraz
sprzedają. Pan Iryine nie zajmuje się tego typu literaturą, ale wiem, że zna
w Londynie wydawcę, do którego mógłby panią skierować.
Wybrałam sobie pseudonim. Przestawiłam litery swojego panieńskiego
nazwiska, Emilia Daniels, i wyszedł z tego Daniel Miller. Jego pierwsza
książka, wydana przez Robinson 8 Robinson, Paternoster Row, Londyn,
pod tytułem Zamek Apollinari cieszyła się umiarkowanym powodzeniem.
Sprzedałam swoje prawa autorskie za pięćdziesiąt gwinei. Te pieniądze
całkowicie odmieniły moje życie. Po raz pierwszy poczułam, że do
pewnego stopnia panuję nad swoją przyszłością. To honorarium okazało
się później niesłychanie przydatne. Kiedy ukazało się drugie wydanie mojej
książki, pan Robinson okazał się dżentelmenem i przysłał mi kolejne
dwadzieścia pięć gwinei. Za następną książkę, Fatum rodu Ansbach,
30
dostałam sto gwinei. Te pieniądze oraz honoraria za opowiadania dla
szkółki niedzielnej pozwalały mi utrzymywać nasz dom na skromnej, ale
Przyzwoitej stopie. Nie powiedziałam mężowi o Danielu Millerze. Jeśli
dziwił go fakt, że dajemy sobie radę, to nic na ten temat nie mówił. Zresztą
on traktował pieniądze w myśl powiedzenia „łatwo przyszło, łatwo
poszło”. Prawdopodobnie w ogóle się nad tym nie zastanawiał.
Pewnego wieczoru, na początku 1808 roku, usłyszałam rozmowę mojego
męża i Balquiddera. Miała ona mieć daleko idące konsekwencje.
Przyszli razem. Wiedziałam od razu, że będą siedzieć całą noc. Byłam
zaziębiona i położyłam się do łóżka. Zostawili drzwi szeroko otwarte i nie
zniżyli nawet głosu.
— To wszystko przez ten cholerny projekt ustawy na rzecz zniesienia
niewolnictwa — mówił Balquidder. — Co ten parlament sobie wyobraża?
Kupcy zbankrutują, upadnie handel. Jeśli my przestaniemy handlować
niewolnikami, będą to robić Hiszpanie i Portugalczycy. No i, oczywiście,
Amerykanie.
Słyszałam, jak splunął do kominka.
— Zainwestowałeś w to pieniądze?
— Naturalnie. Mam dwa statki do przewozu niewolników i, do diabła,
potrzebuję pieniędzy. Mam przecież plantację w Dcmerara. Chcę się
przestawić na uprawę trzciny cukrowej, a to wymaga dużych inwestycji.
Poza tym potrzebuję czarnuchów do pracy. Nie ma sensu zajmować się ich
hodowlą. Żeńskie czarnuchy nie są wystarczająco płodne i trzeba zbyt
31
długo czekać, aby był jakiś pożytek z ich bachorów. Przynajmniej
dwanaście lat, a i tak połowa z nich będzie żeńskimi czarnuchami. Mówię
ci, Stephen, robi się niedobrze.
— Nie można tego jakoś obejść?
— Tak — powiedział Balquidder z ustami pełnymi jedzenia.
Wszystko przewidziałem. Teraz rejestruję moje statki w Lizbonie i będę
musiał prowadzić handel za pośrednictwem Brazylii, ale to jest cholerne
zawracanie głowy. Mogę kupować niewolników w Brazylii, ale trzeba ich
przewieźć do Demerara, a oni umierają w czasie podróży albo dostają
szkorbutu i do niczego się nie nadają. Do zeszłego roku brałem ich prosto z
Afryki Zachodniej. Mogłem wybrać tych, którzy zdrowi dojadą na miejsce,
a słabszych sprzedać od razu.
— Czy rejestrowanie statków do przewozu niewolników w Lizbonie nie
jest sprzeczne z prawem?
— Są sposoby, aby obejść prawo — roześmiał się Balquidder. Usiadłam na
łóżku, zapominając o swoim zaziębieniu. Balquidder był wmieszany w
handel niewolnikami? Uważnie śledziłam projekt ustawy przeciwko
niewolnictwu i często dyskutowałam na ten temat z państwem Iryine. Pan
Iryine był zagorzałym stronnikiem Stowarzyszenia na rzecz Zniesienia
Niewolnictwa.
Podejrzewam, że moje uczucia dla Afrykanów, którzy wpadli w ręce
handlarzy niewolników, były raczej romantycznej niż humanitarnej natury,
ale wszystko się we mnie burzyło na samą myśl o niewolnictwie. Kiedy
32
byłam dzieckiem, mama zabrała mnie w odwiedziny do swojej przyjaciółki,
która przyjechała do wód leczniczych w Harrogate. Usługiwał jej czarny
chłopiec. Byłam nim zafascynowana. Miał około ośmiu lat, mniej więcej tyle
co ja, a jego skóra miała kolor wypolerowanej śliwki. Miał duże, brązowe
oczy i najbielszy uśmiech, jaki w życiu widziałam.
Jego pani często go pieściła. Nosił zdobione złotem szkarłatne spodnie i
taką samą kurtkę oraz złotą czapeczkę. Dopiero po pewnym czasie
zauważyłam złotą obrożę, na której było wyryte jego imię, „Caesar”. A
Poniżej: „ Własność pani Wells z Camworthy Park, hrabstwo Somerset”.
Byłam Potwornie zaszokowana On widział wyraz mojej twarzy. Przez parę
sekund patrzyliśmy na siebie, a potem jednocześnie odwróciliśmy wzrok.
Nie spojrzał na mnie do końca naszych odwiedzin.
- Tak, kochanie — tłumaczyła mi później matka. — To na pewno jest bardzo
smutne, ale nie zapominaj, że on został zabrany z okropnego pogańskiego
kraju i jest teraz w pięknym domu pomiędzy chrześcijanami
Rozmowa mojego męża z Balquiddere przypomniała mi Caesara i mój
Ówczesny ból i gniew. Ale oni zmienili temat.
— Potrzebuję tych pieniędzy, Stephen. Napisz do starego Danielsa i
wyperswaduj mu, aby przekazał Emilii jej pieniądze. Już przeszło dwa lata
jesteście małżeństwem, to chyba dosyć.
Nie cierpiałam, kiedy mówił o mnie per Emilia. Nie miał prawa mówić mi
po imieniu. Ale on traktował wszystkich w ten sam sposób Początkowo
myślałam, że to jakiś rodzaj demokratycznego radykalizmu, dopóki się nie
33
zorientowałam że był to wyraz pogardy. Nikt, nawet Stephen, który uważał
go za swojego przyjaciela, nie zwracał się do niego per Archie czy też
Archibald
Nie chciałam, aby moje pieniądze zostały przeznaczone na statki do
przewozu niewolników, ale jak mogłam temu przeciwdziałać? Kilka razy
zaczynałam pisać list do ojca, lecz nie mogłam zmusić się do tego, aby choć
w części odsłonić przed nim nasze bardziej niż skromne bytowanie. Nie
chciałam, by macocha triumfowała
Postanowiłam napisać do mojego ojca chrzestnego i kochanej pani
Beresford. Oni zawsze byli dla mnie dobrzy. Opiszę panu Beresford
zaangażowanie Balquiddera w handel niewolnikami, a on poradzi ojcu, aby
nie oddawał moich pieniędzy. Prawdopodobnie mój ojciec i tak by tego nie
zrobił, ale nie mogłam ryzykować.
Gdybym wtedy wiedziała, do czego to doprowadzi, jakie nieszczęście
sprowadzę na Beresfordów — chociaż nie ze swojej winy — czy
napisałabym ten list? Teraz nie ma się już nad czym zastanawiać. Co się
stało, to się nie odstanie. Miałam dobre intencje. Balquidder nie będzie
kupował statków do przewozu niewolników za moje pieniądze.
Napisałam list, a przyjaciel pana Iryine”a podjął się ofrankowania go i
wysłania. Zakończyłam list prośbą o przebaczenie:
„Teraz rozumiem, jak bardzo byłam bezmyślna i jak mało ceniłam sobie
Waszą dobroć. Wiem, że moje postępowanie musiało Wam przysporzyć
wiele smutku i szczerze tego żałuję. Kamień spadłby mi z serca, gdybyście
34
napisali do mnie choćby jedną linijkę, że mi wybaczacie”. Pan Iryine
zgodził się, aby jego adres posłużył mi jako poste restante. Nie chciałam, aby
Stephen dowiedział się o tej korespondencji.
Wiedziałam, że Balquidder nękał Stephena w sprawie moich pieniędzy
jeszcze wiele razy.
— Zrób jej dziecko — usłyszałam kiedyś. — Posłuż się swoim fiutem. Stary
Daniels nie odmówi pieniędzy dla wnuka.
Ale ja nie urodziłam dziecka. Miałam dwa poronienia, po czym Stephen
stracił mną zainteresowanie. Opłakałam moje utracone dzieci. Zawiodłam
nawet w tej dziedzinie, która jest najważniejszym obowiązkiem kobiety.
Wstawiłam łóżko do mojego małego gabinetu i zwykle tam spałam. Nie
wywołało to żadnej dyskusji, więc odczułam ulgę. Nadal uważałam całą tę
sprawę za dość obrzydliwą, ale poddawałam się, ponieważ to należało do
obowiązków żony. Jednocześnie czułam się oszukana, chociaż sama nie
wiedziałam dlaczego. Nie wyobrażałam sobie, jak Angelina, czy też inna
moja bohaterka, poradziłaby sobie z prozą małżeńskiego pożycia. Ale im to
nie groziło. Zostawiałam je przy ołtarzu, kiedy słońce rzucało złociste
promienie przez kolorowe szyby kościoła, i pisałam FINIS.
Niebawem zrozumiałam, że Balquidder miał zamiar napisać FINIS pod
moim własnym życiem.
35
2
Czytając ponownie pierwszy rozdział mojej opowieści, zdałam sobie
sprawę, że przedstawiłam swoje życie w tak czarnych barwach, że wygląda
ono na katastrofę. W pewnym sensie tym było. Zamieniłam wygodny dom i
ustaloną w świecie pozycję na nieudane małżeństwo i mieszkanie na
brudnej, śmierdzącej ulicy. Stephen nie stronił od hazardu i ostatnia sztuka
biżuterii mojej matki znalazła się w lombardzie. Miałam bardzo niewiele
pieniędzy i lękałam się o przyszłość. Dwa pierwsze lata mojego małżeństwa
były rzeczywiście bardzo trudne. Nie miałam o niczym pojęcia.
Uczyłam się jednak. Mogę teraz stwierdzić, że kiedy minęły te dwa trudne
lata, przestałam być nieszczęśliwa. Nauczyłam się żyć tak jak ubodzy,
oszczędzać i obywać bez wielu rzeczy. Potrafiłam nakłonić pochlebstwami
panią MacLaren, aby zaczekała jeszcze jeden tydzień na zapłatę czynszu.
Umiałam już rozpalać ogień za pomocą kilku wilgotnych patyków i
niewielu kawałków węgla, a także targować się przy ulicznych straganach.
Znałam też kilka przekleństw co w tym sąsiedztwie było nieuniknione. To
nowe słownictwo przeważnie pozostawało niewykorzystane, chociaż
okazywało się pomocne, kiedy zaczepiali mnie pijacy na Cant”s Close.
Dowiedziałam się też, że niektóre kobiety uczestniczyły w sobotnie
wieczory w pląsach, które nazywały „giga” — o czym nigdy przedtem nie
36
słyszałam. Rozmawiały o tym z tak zmysłowym ożywieniem, że często się
rumieniłam. Nie wiedziałam, co tracę, ale nie wydało mi się to zbyt
zabawne.
Chociaż Stephen przynosił mi czasem kilka gwinei, to ja utrzymywałam
dom, co dawało mi uczucie szacunku dla samej siebie i poważanie ze
strony męża. Nauczyłam Jeanie czytać, dzięki czemu dostała pracę w
sklepie ze świecami. Fakt, że się do tego przyczyniłam, sprawił mi wielką
przyjemność. Potem uczyłam czytać nową służącą, Eppie.
Przyjaźń z państwem Iryine dostarczała mi wiele radości. Dzięki panu
Iryine miałam pieniądze na bieżące potrzeby, nie mówiąc już O tym, że
zaprotegował mnie u pana Robinsona, wydawcy romansów Daniela
Millera. Pan Iryine spełniał również funkcję mojego bankiera, ponieważ
zarabiane przeze mnie pieniądze należały według prawa do mojego męża.
Pan Iryine, który w wielu przypadkach miał bardzo konserwatywne
poglądy, był również przewidującym Szkotem, który nie mógł się pogodzić
z tym, aby mój mąż trwonił pieniądze, ciężko przeze mnie zarobione, na
swoje szaleńcze pomysły. Nie wiem, jak to rozstrzygnął W swoim
sumieniu, ale wszystkie czeki wystawione na pannę Daniels (w interesach z
panem Robinsonem używałam panieńskiego nazwiska) były realizowane
bez żadnych zbędnych pytań.
Kochana pani Beresford odpisała mi — był to niezwykle miły list.
Zabrałam go ze sobą, kiedy uciekłam z Edynburga, i mam go do dziś.
Musiała się domyślić, że było mi ciężko, ale taktownie nie poruszała tego
37
tematu. Dostarczyła mi za to dużo wiadomości z rodzinnych stron.
Muszę opowiedzieć wam o Beresfordach, ponieważ odgrywają oni ważną
rolę w mojej historii. Otrzymałam od nich coś bardzo cennego, czego
brakowało mi we własnym domu — poczucie bezpieczeństwa oraz własnej
wartości. Pani Beresford czytała moje opowiadania. Krytykowała błędy
gramatyczne i składnię, ale również mnie chwaliła.
— Twój opis lawiny był niezwykle obrazowy — mówiła. — Okropnie się
denerwowałam, czy powóz się nie wywróci. — A po chwili dodawała: —
Moja droga, jeśli piszesz o Donnie Elwirze: „Przechodząc obok starej bramy
na sztywnych nogach”, to wygląda na to, że brama miała sztywne nogi!
Czy mogłabyś to zmienić?
Jej krytyka nigdy mnie nie upokarzała, w przeciwieństwie do uwag, które
czynił mi ojciec lub macocha.
Miałam wielką ochotę wyjawić pani Beresford prawdę o Stephenie — jaka
szkoda, że tego nie zrobiłam. Ale ciągle jeszcze snułam niemądre marzenia
o tym, jak jej będę przedstawiać swojego męża i jak ona będzie nim
oczarowana. Sama siebie oszukiwałam, zarówno w tej, jak również w wielu
innych sprawach.
Beresfordowie mieli dwóch synów, George”a i Noela. Uważałam ich za
dorosłych, ponieważ byli ode mnie dwanaście lat starsi. Pozwolono mi,
jako ulubionej chrzestnej córce, zwracać się do nich po imieniu, chociaż
było to niezgodne z etykietą. Obaj mieli niebieskie oczy i jasne włosy, ale
George był bardziej przystojny. Był bardzo pewny siebie, co jest zwykle
38
cechą pierworodnego syna. Uwielbiałam go, kiedy byłam dzieckiem. Do
dziś pamiętam uczucie wściekłości, połączonej z zazdrości kiedy zaręczył
się z Aline Doulaincourt.
Podczas rewolucji rodzice Aline uciekli z Francji, ale wrócili tam po
podpisaniu traktatu w Amiens, w nadziei odzyskania swojej posiadłości.
Uznałam ich natychmiast za popleczników Bonapartego i z pogardy dla
takiego kupieckiego podejścia do sprawy wydałam niesprawiedliwą opinię
— że Aline nie jest warta George”a, zapominając, że to nie ona podjęła tę
decyzję
Aline była brunetką miała ciemne oczy i mimo to, że w Anglii jej rodzina
nie miała pieniędzy, wyglądała zawsze elegancko. Noel i George byli w niej
nieprzytomnie zakochani. Wiedziałam, że ona woli Noela. Raz zobaczyłam,
jak się całowali w odległym zakątku ogrodu. Pamiętam, jaki szok
przeżyłam, widząc kobietę i mężczyznę w objęciach. Jego jasna głowa
pochylona była nad jej ciemną, jedną rękę miał zanurzoną w jej włosach. Z
trudem przełknęłam ślinę i wycofałam się po cichu.
Jeśli ona musi mieć jednego z nich, myślałam, to dobrze, że zdecydowała
się na Noela. Po cichu zarezerwowałam George”a dla siebie. Jednak Aline,
podobnie jak jej rodzice, dobrze umiała dbać o swoje interesy. Nie było
pewne, czy odzyskają majątek, a George był dziedzicem pokaźnej
posiadłości. Postanowiła zostać w Anglii i wyjść za niego za mąż.
George i Noel uważali, ze jej kaprysy są czarujące. Wydymała usteczka,
potrząsała główką roniła łzy — chociaż bardzo przy tym uważała, aby nie
39
mieć zaczerwienionych oczu — albo wpadała w dziecinną złość, aby tylko
postawić na swoim. Nietrudno było ją przejrzeć.
— Proszę mi wybaczyć, madame Beresford — mówiła. — Jestem si
mechante.
Doskonale mówiła po angielsku, ale wiedziała, że osiąga większy efekt,
przeplatając go francuskim.
Widzę, że znowu popadam w zjadliwy ton. Oczywiście, byłam o nią
zazdrosna. Uwielbiałam George”a z całym entuzjazmem zakochanej
jedenastolatki i wiedziałam, że Alme mnie nie cierpi. Usłyszałam kiedyś,
jak nazwała mnie „workiem kości”, co dopełniło miary goryczy.
Noel był zdruzgotany, kiedy Aline poślubiła George”a. Zaczął chodzić na
długie, samotne spacery, ale czasem pozwalał, abym mu towarzyszyła. Nie
rozmawialiśmy wiele, a ja me przerywałam jego milczenia. Wtedy po raz
pierwszy zrozumiałam, że dorośli też mogą być nieszczęśliwi.
— Jesteś kochaną dziewczynką, Emilio. Przykro mi, że nie jestem ciekawym
towarzystwem — powiedział kiedyś, całując mnie w policzek.
Nawet po ślubie Aline nie przestała bałamucić Noela, dając mu do
zrozumienia, że jeszcze nie wszystko stracone. Byłam na tyle niemądra, że
postanowiłam powiedzieć, co o tym myślę.
— Dlaczego pozwalasz się tak traktować? — spytałam.
Zapanowała długa cisza. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
— Przepraszam cię — szepnęłam.
— Aline traktuje mnie tak, jak to zwykle robiła — odezwał się wreszcie
40
Noel cichym głosem. — A jak ja na to reaguję, to już jest moja sprawa.
— Ona jest bardzo ładna — wyjąkałam. — Ale nie jest dobra.
Powinna go wreszcie zostawić w spokoju, pomyślałam.
— Jesteś jeszcze bardzo młoda, kochanie —powiedział Noel, głaszcząc
mnie po policzku. — A życie nie zawsze jest łatwe.
Uśmiechnął się do mnie. Miałam ochotę się rozpłakać.
Dwa lata później Noel ożenił się z Margaret Gilbert. Jest gruba i głupia,
pomyślałam. Poza tym była w porządku. Pochodziła z dobrej rodziny i
posiadała pokaźny posag (w przeciwieństwie do Aline, która nie miała
żadnego). Była uprzejma, dobrze wychowana i nie miała własnego zdania.
George i Noel byli bohaterami mojego dzieciństwa i uważałam, że żaden z
nich nie może być szczęśliwy z żoną, którą sobie wybrał. Sądzę, że chociaż
byłam szalenie krótkowzroczna, kiedy chodziło o moje własne życie, w tym
wypadku miałam rację. Nie mogłam uwierzyć w miłość Noela do Margaret.
Nie można było powiedzieć, aby to małżeństwo zostało zbyt pochopnie
zawarte, ponieważ znali się od dawna, ale był w tym jakiś zamysł.
Uważałam, że Noel zrobił to, aby uciec od niemożliwej sytuacji w domu.
Kobieta, którą kochał, wyszła za mąż za jego brata, jednak nadal nie chciała
zostawić go w spokoju.
Małżeństwo było dobrym wyjściem z tej sytuacji. Noel miał swój własny,
niewielki majątek. Jego żona miała pieniądze. Postąpił więc rozsądnie.
Umieścił ją w swoim majątku w Huntingtonshire, wiedząc, że potrafi nim
dobrze zarządzać, zapewnił sobie potomka i zaciągnął się do wojska.
41
Trudno go było za to winić. Nie mógł znieść życia z taką miernotą
umysłową. Ostatni raz widziałam Noela na chrzcie jego syna Richarda w
kaplicy w Ainderby Hall, na krótko przed moją ucieczką z domu. Postarzał
się. Miał ściągniętą, pobrużdżoną twarz. Był dla mnie serdeczny, jak
zwykle. Przekomarzał się ze mną, pytając, czy piszę trzytomową powieść,
aby współzawodniczyć z romansami pani Radcliffe.
Rzeczywiście tak byk,. Ta książka to był późniejszy Zamek Apollinari, który
zapoczątkował moją finansową niezależność, dzięki czemu mogłam, po
ośmiu latach, uciec od swojego męża.
— Żałuję, że wyjeżdżasz za granicę — powiedziałam.
Siedziałam przytulona do niego na kanapie. Bardzo lubiłam takie chwile,
ponieważ przy nim czułam się bezpieczna.
— Muszę jechać — uśmiechnął się Noel. — Jestem młodszym synem. Nie
mogę żyć z pieniędzy mojej żony.
Ani z nią pomyślałam w nagłym odruchu buntu.
Kiedy odszedł, podniosłam z podłogi guzik, który odpadł mu od
marynarki. Zachowałam go do dziś.
Czytając list pani Beresford, mogłam się łatwo zorientować, że nie wszystko
dobrze im się układało. Aline była bardzo rozrzutna i domyślałam się, że
pani Beresford uważa ją za pustą i bezwzględną istotę, chociaż w liście nie
wyraziła żadnej bezpośredniej krytyki. George i Aline byli bezdzietni.
Życie Noela również nie było szczęśliwe, na co niewątpliwie nie
zasługiwał. W jednym z pierwszych listów do mnie pani Beresford
42
donosiła, że Margaret zmarła na skutek komplikacji po urodzeniu
martwego dziecka. „Noel jest teraz w Ainderby i doprowadza do porządku
sprawy Margaret. Biedny chłopak, tak źle wygląda. Nasz mały, kochany
Richard już bardzo dobrze chodzi, a największą radość sprawia mu
wdrapywanie się na kolana ojca i podskakiwanie tam do woli. Noel jest
zbyt zmęczony, aby się nim cieszyć, ale przypuszczam, że bardziej zbliży
się do syna, kiedy Richard będzie starszy”.
Ta wiadomość bardzo mnie zmartwiła. Noel zawsze bawił się ze mną,
kiedy byłam mała. Pamiętam, jak nosił mnie po sadzie na barana. Był ode
mnie starszy o dwanaście lat, a kiedy byłam malutka, też na pewno
wchodziłam mu na kolana. Musi się dziać coś bardzo niedobrego, jeśli on
nie zwraca uwagi na swojego małego synka. Napisałam do niego, aby
wyrazić współczucie z powodu jego żałoby, chociaż Margaret niezbyt mnie
interesowała. Ale czy temu egocentrycznemu dziecku, jakim wtedy byłam,
w ogóle na kimś zależało?
Nie miałam żadnych wiadomości od Noela. „On nie chce zostać w domu”,
pisała pani Beresford. „Wraca do swojego pułku i wkrótce popłynie do
Portugalii, aby dołączyć do armii lorda Wellingtona”
Dopiero po dwóch latach dostałam od Noela krótki list wraz z małą
paczuszką.
Dziękuję Ci za twój miły list z kondolencjami kochana Emilio. Był mi wielką
pociechą Wiem, że moja matka bardzo sobie ceni Twoje listy. Posyłam Ci mały
prezent — pamiętam, jak bardzo lubisz niespodzianki. sobie nie mam wiele do
43
powiedzenia. Piszę w namiocie, rozstawionym na pełnej kurzu równinie, gdzie
rośnie tylko kilka karłowatych dębów korkowych. W namiocie jest pełno much, a
mój ordynans zajmuje się zdejmowaniem skóry z zająca, którego mamy mieć na
kolację, i odpędzaniem much. Beznadziejne zajęcie!
W paczuszce były dwa piękne hiszpańskie grzebienie, takie, jakie damy w
tamtych krajach wpinają we włosy — hebanowe, ozdobione macicą
perłową. Nigdy nie wspomniałam Stephenowi o tej wymianie listów,
mogłam więc schować grzebienie. W żadnym wypadku nie chciałabym,
aby znalazły się w lombardzie.
W 1811 roku umarła moja droga pani Beresford, a w krótkim czasie po niej
mój chrzestny ojciec. George zawiadomił mnie o tym listownie.
Natychmiast do niego napisałam, ale w odpowiedzi dostałam tylko kilka
słów od Aline. Bardzo mi brakowało Beresfordów, chociaż nasze kontakty
były teraz ograniczone. Chciałam napisać do Noela, ale nie wiedziałam,
gdzie go szukać. Czułam się tak, jakby moje poprzednie życie rozpłynęło
się we mgle.
15 stycznia 1814 roku miałam skończyć dwadzieścia pięć lat i Stephen
stałby się prawnym dysponentem moich pieniędzy. To miała być spora
suma. Powiększała się o 400 funtów rocznie od czasu śmierci mojej matki
przed szesnastoma laty, oprócz tego były jeszcze odsetki łączne. Chociaż
arytmetyka nie była moją mocną stroną, zrozumiałam, że początkowa suma
8000 funtów podwoiła się.
Po tym pierwszym, niemiłym liście nie miałam już żadnej wiadomości od
44
ojca, ale byłam pewna, że zostanę przez niego sprawiedliwie potraktowana
i że zrobi wszystko, abym otrzymała odpowiedni udział w swoich
pieniądzach. Mogłabym liczyć na tradycyjną trzecią część, czyli pięć lub
sześć tysięcy funtów. Nie mogłam się jednak pogodzić z myśl że
Balquidder też dostanie moje pieniądze. Jeśli mój mąż nie płacił odsetek od
swojego długu przez te wszystkie lata, czego zresztą byłam pewna, może
się okazać, że większość mojego majątku przejdzie w posiadanie
Balquiddera.
Dopiero pewnego zimowego wieczoru w 1813 roku zorientowałam się, że
Balquidder miał zakusy na kwotę znacznie większą niż 5000 funtów.
Grudzień był mroźny, zapowiadała się ciężka zima. Nawet w ciągu dnia
temperatura spadała poniżej zera, z dachów zwisały sople lodu. Często
słyszałam, jak nowa służąca, Eppie, rozbijała lód, żeby móc napompować
wody.
Stephen i Balquidder siedzieli w naszym saloniku i pili. Stephen był już
pijany, mówił bardzo niewyraźnie. Balquidder nie oszczędzał naszego
węgla, co chwila dorzucał do kominka.
— Wkrótce będziesz bogaty — mówił Balquidder, nie zniżając głosu,
chociaż wiedział, że go usłyszę.
- Co?
— Bogaty. Czy nie zbliżają się dwudzieste piąte urodziny Emilii?
— Piętnastego stycznia.
— To niedługo. Czy kontaktowałeś się ze starym Danielsem?
45
— Tak. Chce, żeby ona dostała jedną trzecią. Słusznie. Powinna coś mieć.
To przecież są jej pieniądze, nie Danielsa. Spadek po matce.
Balquidder roześmiał się głośno. Słyszałam, jak krzesło pod nim
trzeszczało.
— Ona może spaść ze schodów — zasugerował. — I skręcić kark. To się
zdarza.
Roześmiał się ponownie. Słyszałam, jak wstał i podszedł ciężkim krokiem
do kredensu, aby sobie dolać wina.
— Nie macie dzieci. Jeśli te pieniądze pochodzą od jej matki, to stary
Daniels ich nie dostanie. Ty otrzymasz wszystko. Tam musiało się już
uzbierać powyżej szesnastu tysięcy.
Stephen najpierw dostał czkawki, a potem roześmiał się pijackim
śmiechem. Niewątpliwie potraktował. to jak dowcip. Balquidder ponownie
zarechotał i zmienił temat rozmowy.
Ja się nie śmiałam.
Do naszego mieszkania na pierwszym piętrze prowadziły zewnętrzne,
kamienne schody. Stopnie były wytarte, spadziste, a teraz w dodatku
oblodzone, Drewniane poręcze były niestabilne, a w niektórych miejscach
zmurszałe. Jedno popchnięcie i mogłam znaleźć się na ulicznym bruku ze
skręconym karkiem. Gdyby to się zdarzyło w nocy, ktoś czekający na dole
mógłby łatwo dokończyć dzieła.
To nie były żarty. Balquidder pragnął mojej śmierci. Dokładnie mówiąc,
chciał, żebym skończyła dwadzieścia pięć lat i dopiero wtedy zeszła z tego
46
świata. Wtedy Stephen dostałby wszystkie pieniądze — wraz z moją trzecią
częścią — i niewątpliwie Balquidder szybko by się do nich dobrał.
Jeśli moje przewidywania były słuszne, zostało mi pięć tygodni życia.
Przypomniałam sobie nagle jeszcze jedno wydarzenie. Było to wiosną,
mieliśmy otwarte okno i świeżo upierzony wróbelek usiadł na parapecie.
Ćwierkał cicho i machał skrzydełkami, jakby chciał przywołać rodziców.
Najwidoczniej po raz pierwszy wyfrunął z gniazda. Miałam nadzieję, że nic
złego go nie spotka.
Balquidder wszedł do pokoju i zauważył wróbelka. Podszedł do okna,
złapał ptaszka i zgniótł go w dłoni. Wydałam okrzyk przerażenia. Włożył
jeszcze trzepocącego się ptaszka do kieszeni spodni i roześmiał się głośno.
Przez całe popołudnie nie mogłam oderwać wzroku od tej drgającej
kieszeni.
Kiedy stałam ze Stephenem na górze zewnętrznych schodów,
odprowadzając Balquiddera do wyjścia, zobaczyłam, jak rzucił wróbelka na
bruk. Natychmiast porwał go kot.
To wspomnienie wstrząsnęło mną. Nie miałam już najmniejszych
wątpliwości, że Balquidder jest niebezpiecznym człowiekiem. Strach był
zbyt słabym słowem na określenie mojego stanu ducha. Byłam tak
przerażona, że zabrakło mi tchu w piersiach. Mam pięć tygodni życia,
myślałam, tylko pięć tygodni. Zaschło mi w gardle tak, że nie mogłam
przełknąć śliny. Co mogę zrobić? Gdzie uciec?
47
Nie byłam miłe widziana w Tranters Court. Ojciec nie przebaczył mi i z
pewnością nie uwierzyłby w moją opowieść. Nie mogłam go za to winić.
Gdybym tam pojechała, to sądzę, że poczucie obowiązku nakazałoby mu
natychmiastowe odesłanie mnie do męża.
Nie mogłam jechać do Beresfordów. Pan i pani Beresford nie żyli, Noel był
w Hiszpanii, a nie byłabym pewnie mile widziana w domu George”a i
Aline.
Pozostał tylko Londyn. Byłam tam tylko raz w życiu, kiedy wraz z matką
gościłyśmy w londyńskim domu Beresfordów, w Adelphi. Ale w Londynie
był mój wydawca... oraz Tolley.
Kiedy byłam małą dziewczynką, zawsze czytałam jej swoje opowiadania o
psotnych duszkach, smokach i pięknych księżniczkach. Tolley nie mogła się
nadziwić mojej pomysłowości, a ja uważałam ją za swoją przyjaciółkę. To
ona pozwoliła mi pożegnać się z mamą. Po śmierci mojej matki ojciec nadal
wypłacał jej pobory i Tolley zamieszkała ze swoją siostrą w Somers Town.
Ona nigdy by mnie nie zdradziła.
Muszę przyznać, że czułam się jak Angelina, uciekająca przed podłym Fra
Bartolomeem. Pierś Angeliny falowała w chwilach niepokoju, żałowałam,
że jestem pod tym względem tak ubogo przez naturę wyposażona.
Doszłam do wniosku, że łatwiej jest znosić nieszczęścia, kiedy jest się
pięknym. Angelina kierowała się do zrujnowanego zamku, ja miałam
bardziej prozaiczną perspektywę. Zamierzałam zamieszkać z Tolley,
dopóki nie znajdę odpowiedniego mieszkania, i utrzymywać się z pisania. -
48
Żebym tylko zdołała dotrzeć do Londynu.
Najszybszym i najpewniejszym środkiem komunikacji był dyliżans
pocztowy. Kosztował dwa razy tyle co zwykły dyliżans pasażerski, ale był
o wiele szybszy. Wiózł tylko cztery osoby i nie brał już nikogo po drodze.
Miałam jeszcze dwadzieścia funtów z mojej poprzedniej książki oraz nowy
manuskrypt, Władczynię Sokolego Gniazda, który miał stanowić wsparcie na
przyszłość.
Rano, jak to zwykle bywa, doszłam do wniosku, że wyolbrzymiam
zagrożenie. Balquidder był wyjątkowo niesympatycznym osobnikiem, ale
to nie musiało oznaczać, że planuje morderstwo. Żyjemy przecież w 1813
roku, a nie w średniowieczu. Muszę przestać myśleć, że przebywam na
stronicach jednej z moich gotyckich powieści.
Stephen wstał późno i dopiero koło południa zaczął się zbierać do wyjścia.
Siedziałam w moim gabineciku, kiedy stanął w uchylonych drzwiach.
— Wychodzę, Emmy. Nie wiem, kiedy wrócę. Mam dziś spotkanie z
Jamiem Kinrossem.
Skinęłam tylko głową.
— Jeszcze coś. Dziś jest wszystko bardzo oblodzone. Uważaj, nie poślizgnij
się na schodach.
Zamknął drzwi i po chwili wyszedł z domu.
Palce tak mi zesztywniały, że nie mogłam utrzymać pióra. Serce tłukło mi
się w piersi ze strachu. Przez te wszystkie lata Stephen nigdy nie ostrzegał
49
mnie przed żadnym zagrożeniem, a było ich wiele podczas ciężkich zim.
Dlaczego robił to teraz? Czyżby podejrzewał niebezpieczeństwo?
Po raz drugi w życiu zaczęłam planować ucieczkę z domu. Gdy tylko
Stephen wyszedł, włożyłam płaszcz, wzięłam torebkę i szybko zeszłam na
ulicę. Dowiedziałam się, że dyliżans pocztowy odjeżdża z Edynburga co
wieczór, sprzed zajazdu na Grassmarket. Udało mi się dostać miejsce w
środku dyliżansu na ten sam wieczór. Potem poszłam na zakupy. Kupiłam
chleb, ser, jabłka, małą butelkę brandy na wszelki wypadek i skórzany
pojemnik na wodę.
Dziwnie się czułam, wyciągając starą walizkę ze świńskiej skóry, tę samą z
którą uciekałam przed laty z domu. Jakże byłam wtedy naiwna! Pamiętam,
że wówczas wzięłam ze sobą najładniejszą nocną koszulę, ale zapomniałam
o solidnym obuwiu. Tym razem zapakowałam ciepłe rzeczy, mój cenny
manuskrypt, pióra i dodatkowe kopie dwóch wydanych już książek —
zajmowały dużo miejsca, ale nie mogłam ich zostawić — listy pani
Beresford, krótki liścik od Noela i grzebienie. Nie miałam już biżuterii mojej
matki. Wzięłam wszystko, co mogło mi być przydatne, oraz to, co mogłoby
zdradzić cel mojej podróży.
Bardzo mi było trudno napisać cokolwiek do Stephena. O wiele łatwiej było
Angelinie wylewać swoje uczucia na papier, zanim uciekła przed Fra
Bartolomeem, niż mnie pisać do własnego męża. Co mogłam mu
powiedzieć? Próby wyrażenia mojej bojaźni na papierze wyglądały
żałośnie, upokarzające było również Opisywanie ośmiu nieszczęśliwych lat
50
człowiekowi, który już od dawna o mnie nie dbał. W końcu napisałam
tylko, że odchodzę, że w nowym miejscu będę bezpieczna i że czynsz jest
zapłacony do końca grudnia. Próbowałam zmusić moje pióro do dopisku
„przebacz mi”, ale nie chciało mnie posłuchać.
Spakowałam się pospiesznie i ukryłam walizkę w moim małym gabineciku.
Popołudnie spędziłam u Iryine”ów. Nie mogłam wyjechać nie
podziękowawszy im za ich dobroć Nie chcąc ich zanadto okłamywać,
powiedziałam, że wracam do ojca, ponieważ interesy mojego męża stały się
zbyt zagmatwane. Mówiłam również, że pragnę pogodzić się z rodziną.
Poinformowałam ich także, że odjeżdżam pojutrze dyliżansem do Yorku, a
stamtąd wynajmę sobie powóz.
Zmartwili się moim wyjazdem, ale życzyli mi powodzenia. Pani Iryine
podarowała mi swoją starą mufkę.
— W tych dyliżansach jest okropny przeciąg, moja droga. Proszę wziąć tę
mufkę, ja jej nigdy nie używam.
Ucałowałam ją, jeszcze raz podziękowałam im za wszystko i wyszłam.
Stephenowi nie przyjdzie do głowy, aby ich o mnie pytać, pomyślałam. A
gdyby nawet to zrobił, otrzyma mylną informację. A ja już wtedy będę w
Londynie, u Tolley.
Bałam się, że Stephen może przyjść wcześniej, chociaż wszystko
wskazywało na to, że prawdopodobnie wróci dopiero nad ranem. Nie
pomyśli nawet o tym, aby sprawdzać, czy jestem w domu. Dyliżans
51
pocztowy odjeżdżał o szóstej i nie czekał na nikogo.
Nie wiedziałam, że wyjeżdżam z Edynburga przed najgorszą zimą jaką
ktokolwiek pamiętał. Było zimno. W świetle gazowych latarni widziałam
zamarznięte kałuże. Mgła, pomieszana z żółtawym dymem, wisiała nisko
nad ziemią. Ulice były opustoszałe.
Na podwórzu zajazdu panował gwar. Cztery konie były już zaprzężone,
bagaże upychano na dachu dyliżansu. Ja postanowiłam zatrzymać walizkę
przy sobie. Szybko ładowano pocztę. Stangret tupał nogami dla
rozgrzewki, jego oddech natychmiast zamieniał się w parę. Konwojent
sprawdzał bilety. Jego strzelba leżała na tylnym siedzeniu.
— Niech pani wejdzie do środka — powiedział, kiedy pokazałam mu bilet.
— Jest okropnie zimno, a my zaraz ruszamy.
Reszta pasażerów siedziała już w dyliżansie. Był tam korpulentny
mężczyzna, który chyba jechał w interesach. Miał czarną skórzaną torbę i
okutany był w długi, ciepły płaszcz. Siedział plecami do stangreta.
Naprzeciwko niego siedziała nieco spłoszona para — przedstawili się jako
pan i pani Stott. Ona była chuda i blada, a jej mąż podenerwowany.
Rozmawiali przyciszonym głosem. Korpulenty jegomość wskazał mi
miejsce obok siebie i podzielił się ze mną nakryciem na nogi.
Wymyśliłam sobie pseudonim nie na darmo byłam pisarką romansów.
Stałam się panią Miller, jadącą na spotkanie z mężem, który właśnie wrócił
z półwyspu. Wiedziałam, że kobiety nie podróżują same, a ja nie miałam ze
sobą nawet służącej, więc musiałam znaleźć jakieś wyjaśnienie.
52
Niepotrzebnie się o to martwiłam. Nikt nie zwracał na mnie uwagi.
Mężatki, szczególnie te z dużymi nosami, są właściwie niewidoczne.
Dyliżans wyjechał z podwórza zajazdu ikonie ruszyły kłusem. Widziałam
przez okno światła zamku, a po chwili zarys Góry Artura na tle
wieczornego nieba. Zapowiadała się zimna noc i byłam bardzo
zadowolona, że mam futrzaną mufkę pani Iryine.
Czy żałowałam tej powtórnej, pospiesznej ucieczki? Czy w świetle poranka
nie wydała mi się niedorzeczna? Muszę stwierdzić, że nie. Byłam
przekonana, że Balquidder chciał wyrządzić mi krzywdę, chociaż miałam
pewność, że Stephen nie brałby w tym udziału. Odczułam ogromną ulgę,
jakby pękła otaczająca mnie żelazna obręcz.
Większość bohaterek moich powieści była, ma się rozumieć, wtrącana do
lochów. Oczywiście, ratował je dzielny bohater. Opisywałam uczucia,
jakich doznawały na widok męskiej postaci, trzymającej migotliwą świecę
w jednej ręce, a skrwawioną szablę w drugiej, nie zastanawiając się nad
tym, co czuły, dowiadując się, że zostały uwolnione. Nie doceniałam
poczucia wolności. To tak, jak ze zbyt ciasnymi bucikami. Kiedy ma się je
na nogach, jakoś się to znosi. Ale kiedy się je wreszcie zdejmie, już się ich
ponownie nie założy.
Jechaliśmy całą noc i następny dzień z szybkością dziesięciu mil na
godzinę, równym kłusem, zatrzymując się tylko po to, aby zmienić konie.
Ta operacja nie trwała dłużej niż dwie minuty, ale zawsze dawano nam
możliwość odejścia na stronę. Były też dwa dłuższe postoje, kiedy można
53
było napić się kawy i coś zjeść.
Następnego dnia dotarliśmy do Yorku. To było dziwne uczucie, zatrzymać
się na chwilę w tak dobrze znanym mieście i zaraz stamtąd odjechać. Za
Yorkiem minęliśmy skręt do Ainderby Hall, a ja czułam, jak serce
podchodzi mi do gardła.
Myślałam o Noelu i o tym, jak żałośnie wyglądał, kiedy go widziałam po
raz ostatni. Wyobrażałam go sobie siedzącego pod dębem korkowym na
pełnej kurzu hiszpańskiej równinie i łzy napłynęły mi do oczu.
Dyliżans pocztowy pojechał dalej, a ja otarłam łzy. Było przenikliwie
zimno. Dyliżans był nieszczelny i mimo futrzanego okrycia, którego
użyczył mi korpulentny dżentelmen, miałam zlodowaciałe stopy. Pani Stott
jęczała, co irytowało jej męża. Odsunął się od niej i zaczął wyglądać przez
okno. Nie było tam wiele do zobaczenia. Pogoda pogorszyła się, napływała
mgła ze wschodu. Kilka razy dyliżans musiał stawać, żeby pocztylion mógł
znaleźć drogę, ledwo widoczną w świetle dwóch lamp olejowych.
Była dziewiąta wieczór, kiedy dotarliśmy do Grantham. Podczas
całodziennej podróży w dyliżansie pękło koło, musieliśmy więc zatrzymać
się na noc. Miałam dzielić sypialnię z nerwową panią Stott. Byłam tak
zmarznięta, że potknęłam się przy wysiadaniu, a panią Stott trzeba było
wnieść do zajazdu. Ledwie zdołałam przełknąć potrawkę z jagnięcia, a pani
Stott siedziała, jęcząc z cicha.
Służąca wskazała nam drogę do pokoju. Zapewniła nas, że ogrzała łóżka,
„prasując” je specjalnym naczyniem z gorącymi węglami, i dała każdej z
54
nas ogrzaną cegłę, owiniętą w grubą flanelę. Pomogłyśmy pani Stott wejść
na schody. Pan Stott gdzieś zniknął.
— Moja kochana pani Miller — powiedziała pani Stott. — Jestem tak
zmarznięta, że ledwie mówię. Nie mam pojęcia, jak będę mogła zasnąć.
Miałam wciąż lodowate nogi. Ubłagałam służącą, aby przyniosła miskę
gorącej wody. Włożyłyśmy do miski nasze zbielałe, pozbawione czucia
stopy, masując je tak długo, dopóki się nie zaróżowiły. Ubrania
powiesiłyśmy przy kominku. Pani Stott poprosiła o drugi kubełek węgla.
— Nie mogę, proszę pani.
Pani Stott dała służącej szylinga. A ja drugiego.
— Zobaczę, co się da zrobić — powiedziała z uśmiechem dziewczyna,
chowając pieniądze do kieszeni.
Po dziesięciu minutach przyniosła cztery kawałki węgla i kilka małych
drewienek.
— I za to zapłaciłyśmy dwa szylingi — sarkała pani Stott po wyjściu
służącej.
— To nam wystarczy na godzinę lub trochę dłużej — powiedziałam,
starając się nie myśleć o wydatkach.
Nie mogłam zasnąć, zbolała po niewygodnej podróży, a kiedy wreszcie
zapadłam w sen, służąca zaraz mnie zbudziła, a przynajmniej tak mi się
wydawało. Powiedziała, że dyliżans odjeżdża za czterdzieści minut i że
zaczął padać śnieg. Wyjrzałam przez okno; podwórko zajazdu było już
białe. Nie padało zbyt obficie, ale niebo było ołowiane. Daj Boże, żeby nam
55
się nic złego w drodze nie przytrafiło.
Było jeszcze ciemno, kiedy zeszłam na dół, ale jakby trochę cieplej.
Zastałam naszych towarzyszy podróży w saloniku. Obaj byli w złych
humorach. Pogryzły ich pchły. Zmusiłam się do zjedzenia jajek na szynce.
Dostaliśmy też świeżo upieczony chleb. Odłamałam kawał bochenka i
schowałam do kieszeni, na później. Wzięłam też trochę sera. Zobaczyłam,
że pani Stott robi to samo, i uśmiechnęłyśmy się do siebie konspiracyjnie.
Podano gorącą kawę, która bardzo mnie rozgrzała.
Powiedziano nam, że dotrzemy do Londynu wieczorem, chociaż przy tej
pogodzie było to wątpliwe. Musiałabym wtedy zanocować w zajeździe. Z
drugiej strony, nie chciałam znaleźć się w Londynie zbyt późno. Według
planu mieliśmy tam być wczesnym popołudniem. Byłoby dość czasu, aby
odnaleźć Tolley, zanim zrobi się ciemno. Nie miałam przecież możliwości
zawiadomienia jej o swoim przyjeździe, więc nie mogła mnie oczekiwać.
Będę mieć kłopot, pomyślałam i po raz pierwszy poczułam obawę.
Wszystko zależało teraz od Tolley. Może powinnam była najpierw napisać
do niej i poczekać na odpowiedź, ale na to było już za późno.
Kiedy wyjechaliśmy z miasteczka, konie ruszyły kłusem. Droga obsadzona
była żywopłotem z głogu i dzięki śnieżnej pokrywie lepiej widoczna.
Pomyślałam o Angelinie w Alpach. Wymyśliłam nowy, wspaniały epizod
— moja bohaterka, otulona futrem z norek, wraz ze swoim ukochanym
jedzie saniami przy świetle księżyca. Pędzą przez las, chrzęści śnieg, a
zwieszające się z drzew sople lśnią jak diamenty. Jednak nie mogłam
56
oprzeć się myśli, że nos Angeliny byłby zaczerwieniony z zimna, a jej
ukochany pociągałby nosem jak mój korpulentny towarzysz podróży.
To był kolejny, długi dzień naszej podróży. Byliśmy poważnie opóźnieni.
Pojawiła się znowu mgła i było już po ósmej, kiedy dotarliśmy do
londyńskiego zajazdu „Bull and Mouth”.
Był to duży, hałaśliwy zajazd, którego obsługa wykazywała, jakby z
urzędu, całkowity brak zainteresowania samotnie podróżującą kobietą.
Wzięłam swoją walizkę i poszłam na postój dorożek. Pierwszy dorożkarz
nie zrobił na mnie dobrego wrażenia. Wybrałam drugiego, który miał
łagodny wyraz twarzy i dość silnego konia. Po tylu latach spędzonych w
Edynburgu umiałam się targować, ustaliłam więc z nim rozsądną cenę
szylinga i sześciu pensów i podałam adres.
Było już późno. Tolley już pewnie poszła spać, jak większość ludzi po
zapadnięciu zmroku. W Tranters Court i Ainderby Hall było inaczej.
Właścicieli stać było na to, aby paliły się świece, a w kominkach płonął
ogień. W Edynburgu, kiedy Stephena nie było w domu, ja też wcześnie
chodziłam spać, aby oszczędzić na świecach. Tolley też zapewne tak
postępowała.
Tolley mieszkała w Somers Town, na Ossulston Street. Dużo tam teraz
budowano i drogi były w bardzo złym stanie. Na północ od Woburn Place
był jeden wielki plac budowy. Nie było tu już lamp gazowych. Koń szedł
ostrożnie, potykając się czasem. W końcu wjechaliśmy znowu na teren
zabudowany i znaleźliśmy się na Euston Square. Domy stały tylko po
57
dwóch stronach placu, na szczęście oświetlonego
Wreszcie dorożka zatrzymała się. Wysiadłam przed nieoświetlonym
domem, ale niczego innego się nie spodziewałam Zdziwił mnie jednak fakt,
że okno na parterze było zabite deskami.
— Chyba pani przyjaciółka wyjechała —powiedział dorożkarz. Na pewno
uważał, że stukam zbyt słabo, ponieważ sam podszedł do drzwi i zaczął
łomotać kołatką.
Ktoś w domu obok otworzył okno na piętrze, wychylił głowę i obrzucił
mnie stekiem wyzwisk. Na Cant”s Close słyszałam gorsze przekleństwa.
— Szukam panny Tolley — powiedziałam.
— Wyjechała. Nie wiem dokąd — powiedział, zatrzaskując okno.
Stałam przez chwilę jak sparaliżowana. To niemożliwe, pomyślałam.
Przecież dostałam od niej list kilka miesięcy wcześniej.
— Przepraszam panią — usłyszałam głos dorożkarza. — Dokąd teraz
jedziemy? Nie ma co stać na takim zimnie.
Co miałam robić? Spytać go o jakiś przyzwoity pensjonat? Wracać do „Bull
nad Mouth”?
— Proszę pani, ja chcę już jechać do domu. A pani chyba nie chce tu zostać?
- Nie.
Wstrząsnęłam się z zimna i wsiadłam z powrotem do dorożki.
Zawróciliśmy do Londynu. Następny szyling i sześć pensów, pomyślałam.
I około pięciu szylingów za przyzwoity nocleg.
58
Przypomniałam sobie, że Beresfordowie mieli dom w Londynie, w
Adelphi, na John Street. Wiedziałam, że o tej porze roku, będzie zamknięty,
ale na pewno ktoś się nim opiekuje. Beresfordowie nie mieli zwyczaju
zmieniania służących. Może tam będzie ktoś, kto mnie jeszcze pamięta, a
przynajmniej zna moje panieńskie nazwisko? Ten dom był teraz moją
jedyną
nadzieją. Zastukałam w sufit. Dorożka zatrzymała się; otworzyłam okno.
— Do Adelphi, proszę. John Street. Nie pamiętam numeru, ale myślę, że
poznam dom.
Pamiętałam kołatkę w kształcie delfina, która ogromnie mi się podobała.
Wiedziałam też, że dom znajdował się blisko rzeki. Byłam w nim tylko raz,
jeszcze jako dziecko, ale mieszkałyśmy tam z mamą kilka dni, a ja mam
dobrą pamięć do miejsc.
Adelphi to był nowoczesny kwartał ulic w niezbyt eleganckiej dzielnicy,
tuż za Strandem, przy Tamizie i Nabrzeżu Adelphi. Nie wiem, dlaczego
mój ojciec chrzestny wybrał tę lokalizację, zamiast kupić dom na modnym
West Endzie, mogę tylko przypuszczać, że niezbyt lubił miasto i chciał
chociaż móc patrzeć na rzekę.
Jechaliśmy bardzo długo. Znad rzeki podniosła się mgła i padał coraz
gęściejszy śnieg. Drżałam z zimna, strachu i wyczerpania. Byłam sama w
obcym mieście i nie chciałam nawet myśleć o tym, co zrobię, jeśli na John
Street nikogo nie będzie. Czułam, że jestem u kresu sił, nie mogłam nawet
zebrać myśli.
59
Koń szedł powoli. W gęstej, unoszącej się znad Tamizy mgle majaczyły
maszty statków. Na szczęście pamięć mi dopisała. Poleciłam dorożkarzowi,
aby jechał w stronę rzeki, i zobaczyłam dom z kołatką w kształcie delfina.
Dzięki Bogu, dom był zamieszkany. W suterenie migotała świeca.
— Zaczekacie na mnie, prawda? — spytałam dorożkarza.
Skinął głową. To było głupie pytanie. Przecież musiał czekać na zapłatę i
niewątpliwie oczekiwał dużego napiwku. Wysiadając z dorożki, potknęłam
się tak niefortunnie, że upadłam. Pobrudziłam płaszcz” i rękawiczki.
— Jestem panną... Daniels wyjąkałam. — Panną Emilią Daniels z Tranters
Court. Chrzestną córką pana Beresforda. Chyba mnie pamiętasz?
Wydawało mi się, że ją poznaję. Była kiedyś podkuchenną w Ainderby
Hall.
— Panna Daniels?
Patrzyła na mój znoszony, brudny płaszcz i nie otwierała szerzej drzwi.
— Na litość boską, wpuść mnie! — zawołałam, ledwie hamując łzy. — Czy
pan Beresford jest w domu? — spytałam, wiedząc, że George nie
odmówiłby mi schronienia.
— Pan George Beresford umarł sześć miesięcy temu.
— Umarł?
Starałam się zrozumieć sens tej informacji. George nie żyje? Jak to możliwe?
Zaczęły mną wstrząsać dreszcze.
— Zrzucił go koń. Jego żona jest w Yorkshire. Tutaj jest tylko pułkownik, a
on nie przyjmuje gości.
60
— Pułkownik — powtórzyłam zdumiona. — Jaki pułkownik?
— Pułkownik Beresford. Nie będzie zadowolony, jeśli o tej porze zakłócę
mu spokój — powiedziała i zaczęła zamykać drzwi.
Pchnęłam je i wdarłam się do środka. Kręciło mi się w głowie. Dorożkarz
wszedł na schodki z moją walizką w ręku.
— Trzy szylingi, proszę pani.
Zastukałam do drzwi.
Usłyszałam kroki. Dźwięk odsuwanej zasuwy.
Pokojówka w białym czepeczku obrzuciła mnie podejrzliwym spojrzeniem.
— Słucham panią?
Stała za uchylonymi drzwiami. Widziałam, jak patrzy na dorożkę.
— Tak, zaraz.
Chciałam otworzyć portmonetkę, ale miałam zmarznięte palce i nie
mogłam sobie z tym poradzić. Upuściłam ją, a monety rozsypały się po
podłodze. Zaczęłam płakać.
Za moimi plecami ktoś otworzył drzwi i usłyszałam powolne kroki.
— Dobry Boże, Emilio! — rozległ się jakiś głos.
Obróciłam się. Zobaczyłam wysoką szczupłą postać, opierającą się na lasce.
Włosy mężczyzny były przetykane siwizną twarz pobrużdżona. Czy to
mógł być Noel? Trudno mi było go poznać. Chciałam coś powiedzieć, ale
poczułam tylko, jak krew odpływa mi z twarzy. Upadłam. U jego stóp.
Spałam do późnego popołudnia. Nie pamiętałam, jak znalazłam się w
61
łóżku, nie wiedziałam, kto opłacił dorożkarza. Kiedy się obudziłam,
zobaczyłam, że jestem w ładnym pokoju, obitym chińską tapetą w kwiaty.
Stały tam śliczne bambusowe krzesełka. Ogień płonął na kominku. Po raz
pierwszy od wielu dni, a nawet tygodni, było mi ciepło. A od lat nie
mieszkałam w takim pokoju. Chciałam ponownie zasnąć, nie mając odwagi
stawić czoła rzeczywistości. Śmierć George”a dotknęła mnie boleśnie, ale
moje myśli zaprzątał Noel. Nie mogłam uwierzyć, że ten złotowłosy,
niebieskooki bohater mojej młodości jest teraz schorowanym, przybitym
troskami człowiekiem.
Czy Noel będzie chciał odesłać mnie do męża? Jakich argumentów mam.
użyć, żeby tego nie zrobił? Czy on mi uwierzy? Nadal trudno mi było
zebrać myśli. Po tych wszystkich przejściach nie mogłam się
skoncentrować, chociaż w obecnej sytuacji było to konieczne.
Rozległo się lekkie stukanie do drzwi i weszła młoda, hoża pokojówka.
— Pani Good pyta, czy panienka nie chciałaby czegoś zjeść. Która godzina?
— spytałam.
— Już po czwartej, panienko. Spała pani czternaście godzin.
- Dobry Boże. Powiedz pani Good, że chętnie napiję się kawy i zjem tosta.
Pokojówka dygnęła i wyszła.
Już sobie przypomniałam, kim była pani Good. Kiedy widziałam ją ostatni
raz, była zwykłą Trypheną Good, podkuchenną. Teraz jest pewnie
kucharką, a może nawet zarządza całym domem, mając nowy tytuł „pani”.
Muszę postępować z nią ostrożnie. Jestem pewna, że gdyby mogła, to
62
poprzedniego wieczoru nie wpuściłaby mnie do domu.
Tacę przyniosła mi pani Good we własnej osobie. Zdążyłam już umyć
twarz, uczesać się i włożyć szlafrok. Od razu poczułam się lepiej.
— Przykro mi, że sprawiłam tyle kłopotu — powiedziałam. Tryphena
pociągnęła tylko nosem i niepotrzebnie dołożyła węgli do kominka.
— Kolację podajemy o siódmej, panienko — obwieściła. — Pułkownik jest
w salonie. Jeśli panienka czegoś będzie potrzebować, to proszę zadzwonić
na Hannah.
— Dziękuję — powiedziałam potulnie.
Najwyraźniej pani Good postanowiła ignorować fakt, że jestem mężatką.
Trypbena ponownie pociągnęła nosem i wyszła z pokoju. Noel
niewątpliwie poinformował ją, że jestem jego gościem, ale gospodyni nie
kryła niezadowolenia. Nie mogłam mieć o to pretensji. Prawdopodobnie
odczuła mój lekceważący stosunek do niej, kiedy była zwykłą Tryphen
podkuchenną. Przypuszczam, że zasłużyłam sobie na jej dezaprobatę.
Kawa i tost przywróciły mnie do życia. Przyniesiono mi również miskę
owoców, jabłek, gruszek i pomarańczy. Zjadłam pomarańczę, co bardzo
mnie odświeżyło. Czułam, że rozjaśnia mi się w głowie.
Przede wszystkim musiałam zastanowić się nad tym, ile mogę powiedzieć
Noelowi. Postanowiłam zdać się na intuicję. Gdyby upierał się przy tym,
aby odesłać mnie do Stephena, nie będę protestować. Dowiem się, gdzie
podziewa się Tolley. Zaniosę swój manuskrypt do pana Robinsona, z który
zdążyłam już nawiązać pewien rodzaj korespondencyjnej przyjaźni. Dobrze
63
zarabiał na Danielu Millerze. Może pomógłby mi znaleźć jakieś
odpowiednie mieszkanie, gdybym nie odnalazła Tolley. Dla niego byłam
tylko panną Daniels, więc nie będzie mnie potępiał za ucieczkę od męża.
Wyjrzałam przez okno. Było już ciemno i mglisto — typowo londyńska
ciemnobrunatna mgła. Padał śnieg. W tych warunkach podróż byłaby
bardzo trudna. Nie powinnam więc obawiać się pościgu, a co ważniejsze,
poczta również nie będzie sprawnie funkcjonować. Gdyby Noel chciał
napisać do mojego ojca lub Stephena, list mógłby wcale nie dojść.
Zaczęłam się zastanawiać, co mam na siebie włożyć. Miałam ze sobą tylko
dwie sukienki. Hannah zabrała jedną do prania, a druga, z brązowej wełny,
została przez nią świeżo wyprasowana. Nie wyglądałam w niej dobrze,
więc włożyłam biały kołnierzyk i białe mankieciki, aby trochę ją rozjaśnić.
Nadal miałam podkrążone oczy, ale to był wynik długich lat życia w
niepewności, a nie chwilowego zmęczenia. Nie miałam żadnej biżuterii
poza obrączką. Już dawno Stephen zaniósł wszystko do lombardu.
Byłam jednak wypoczęta, schludnie ubrana i znajdowałam się w
bezpiecznym miejscu. Zeszłam do salonu z nowo nabytą pewnością siebie.
Noel wstał na mój widok, opierając się ciężko na mahoniowej lasce ze
srebrną rączką. Przykuśtykał do mnie i pocałował mnie w policzek. Miał
chłodne wargi. Kiedy byłam dzieckiem, zawsze rzucałam mu się na szyję.
Teraz nie ośmieliłam się tego zrobić. Byłam dorosła i musiałam stosować się
do obowiązujących zasad.
Zaproponował mi coś do picia. Usiedliśmy po obu stronach kominka, on z
64
kieliszkiem sherry, ja ze szklanką lemoniady. Przeprosiłam go za mój nagły
przyjazd. Złożyłam wyrazy ubolewania z powodu śmierci jego brata. Jeśli
nawet Noel zauważył, że głos mi drży, nie dał tego po sobie poznać. W
milczeniu patrzył w ogień. Rzucałam mu ukradkowe spojrzenia i chciało mi
się płakać. Pamiętałam go sprzed dwunastu, czternastu lat, zanim pojawiła
się Aline i rozpoczęły kłopoty. Wtedy Noel był bardzo wesoły, często się
śmiał, chętnie grał na pianinie i zabawiał rodziców piosenkami z lat ich
młodości.
Gdzie się to wszystko podziało?
Noel miał teraz trzydzieści siedem lat, ale wyglądało dziesięć lat starzej. Był
pochylony, przedwcześnie postarzały i sprawiał wrażenie nieszczęśliwego.
Może przesadzam, pomyślałam. Noel zawsze posądzał mnie o przesadę.
„Jesteś w euforii albo w rozpaczy”, żartował ze mnie.
Teraz wydawało mi się, że podczas gdy ja nauczyłam się powściągliwości,
Noel poznał cierpienie. Serce mi krwawiło na jego widok. Kiedy miałam
trzynaście lat, zawsze potrafiłam go pocieszyć. Byłam jedyną osobą, z którą
rozmawiał po śmierci swojego starego spaniela. Naturalnie, nigdy nie
rozmawialiśmy o Aline. To była prywatna sprawa Noela.
Spojrzał na mnie w momencie, kiedy intensywnie mu się
przypatrywałam. Zaczerwieniłam się i odwróciłam głowę.
— A więc, Emilio? W jakie kłopoty wpakowałaś się tym razem? — spytał,
uśmiechając się z widocznym wysiłkiem.
— To długie opowiadanie i nie jestem pewna, czy potrafię dobrze wszystko
65
odtworzyć.
— Na ile cię znam, to na pewno będzie „opowiadanie” — zauważył ze
śmiechem.
— Nie przejechałam stu mil w lodowatym zimnie po to, aby opowiadać ci
wymyślone historie — powiedziałam.
— Może nie wymyślone, ale upiększone. Przykro mi, Emilio. Mam dość
własnych zmartwień. Wysłucham cię, możesz też tu zostać, dopóki nie
dojdziesz do siebie, chociaż sytuacja jest dość niezręczna, kiedy jedyną
przyzwoitką jest pani Good. Ale prawie należysz do naszej rodziny, poza
tym jesteś mężatką więc musimy się z tym pogodzić. Za jakiś tydzień
będziesz jednak musiała wrócić do męża, nawet gdybym sam musiał cię
tam zawieźć. Czy dość jasno się wyrażam?
— Wystarczająco jasno —powiedziałam, z trudem przełykając ślinę.
— A więc?
Wiedziałam już, że czekają mnie kłopoty.
3
Było oczywiste, że nie mogłam powiedzieć Noelowi całej prawdy — że
Archibald Balquidder chętnie pozbawiłby mnie życia. Mógłby jednak
uwierzyć w to, że Stephen przetrwonił wszystkie moje pieniądze i że zrobi
to samo z moim spadkiem, kiedy tylko skończę dwadzieścia pięć lat i
66
znajdzie się on pod jego kontrolą. Gdybym przedstawiła swoją ucieczkę
jako wynik kłótni małżeńskiej i niepokoju o zabezpieczenie finansowe na
przyszłość, wysłuchałby mnie. Mógłby mi nawet służyć pomocą.
— Nie wiem nawet, jak zacząć. Jest to bolesna i upokarzająca historia. Nie
musisz mi przypominać, że mam skłonność do fantazjowania. Sama dobrze
o tym wiem.
— Przykro mi. Nie chciałem być dla ciebie niemiły, Emilio, po prostu
zaskoczył mnie twój nagły przyjazd. Twój mąż musi odchodzić od
zmysłów ze zmartwienia.
Nie skomentowałam tego stwierdzenia.
— Dobrze wiesz, jaka byłam, Noel. Żyłam w świecie, który sama
tworzyłam. Wydawało mi się, że Stephen jest taki sam jak bohaterowie tych
wszystkich książek, które czytywałam, i byłam szczęśliwa, że jego wybór
padł właśnie na mnie.
Przerwałam, ponieważ trudno mi się było przyznać do tego, że moje
małżeństwo okazało się katastrofą, jednak zmusiłam się do dalszych
wyznań.
— Wiem, że nie jestem piękna, ale uwierzyłam, że on mnie naprawdę
kocha. Oczywiście, chodziło mu tylko o pieniądze.
Przerwałam znowu i spojrzałam na Noela. Nie zauważyłam na jego twarzy
wyrazu „a nie mówiłem”. Uspokojona, ciągnęłam dalej.
— Jeśli uważasz, że ja byłam specjalistką od fantastycznych historii, to
wiedz, że są niczym w porównaniu z tym, co Stephen potrafił wymyślić na
67
temat swoich perspektyw, bogatej rodziny, pięknego domu...
Z trudnością udało mi się przełknąć ślinę.
— Mieszkamy w dwóch pokojach na Cant”s Close, w brudnym zaułku na
Starym Mieście, gdzie rynsztokiem płyną nieczystości. Stephen nie ma
żadnych widoków na przyszłość. Jedyne, co posiada, to zdolność do
fantazjowania. Utrzymuje się jakoś na powierzchni, prowadząc różne
wątpliwe interesy. Nie chciałam zbyt wiele o nich wiedzieć.
— Moja droga Emilio, tak mi przykro. Zawsze podejrzewałem, że on jest
łajdakiem.
Noel wsunął sobie poduszkę pod plecy i wygodniej ułożył chorą nogę.
— Nauczyłam się wielu rzeczy, Noel. Umiem sprzątać, reperować ubrania i
odnawiać meble. Utrzymuję się też z pisania. Pan Iryine, wydawca z
Edynburga, płaci mi trzy gwinee za każdą umoralniającą historyjkę dla
szkółki niedzielnej.
Zauważyłam, że NoeI uniósł brwi.
— Co za ironia losu! Wymyślam historyjki o niegrzecznych dzieciach,
które dopuszczają się tak potwornych zbrodni jak zabawa w klasy w
niedzielę, a ja zbawiam je od piekielnego ognia za pomocą mojej, tak
bardzo wyszydzanej, wyobraźni.
— Nie bądź tak rozgoryczona, Emilio — powiedział Noel, patrząc mi w
oczy. — Uważam, że bardzo dzielnie dawałaś sobie radę. Wykazałaś się też
dużą pomysłowością!
— Staram się nie być rozgoryczona. Wiem, że moja ucieczka z domu była
68
bezmyślnym, egoistycznym czynem, ale nie chciałam nikomu zrobić
krzywdy. Chyba już za to wystarczająco zapłaciłam? Przez ostatnie sześć
lat, od czasu, kiedy poznałam pana Iryine”a, praktycznie utrzymywałam
nas oboje.
— A teraz?
— Za kilka tygodni kończę dwadzieścia pięć lat. Ojciec w ogóle do mnie nie
pisze. Nie wiem, czy będę miała jakieś własne zabezpieczenie finansowe, na
czym mi niesłychanie zależy. Wystarczy mi choćby skromny dochód.
Jestem już tak zmęczona, Noel. Zmęczona naprawianiem wszystkiego i
wiązaniem końca z końcem. Nie mogę przestać pisać. Nie mogę
zachorować ani odpocząć choćby na chwilę. Muszę pisać, żeby płacić
rachunki.
Przyjechałam do Londynu, ponieważ chcę się spotkać z prawnikami ojca i
postarać się uzyskać trochę informacji, prosić o jakąś ugodę. Nie chodzi mi
o to, że muszę utrzymywać Stephena, ale jestem przerażona faktem, że to
życie z dnia na dzień nigdy się nie skończy, że zawsze będzie tak samo jak
przez ostatnich osiem lat i...
Nie mogłam mówić dalej. Nie potrafiłam powstrzymać się od płaczu.
Zapanowała cisza. Słyszałam tylko trzask drewna na kominku i syreny
barek na rzece. Wyjęłam chusteczkę, starając się stłumić łkanie.
Nie zdawałam sobie w pełni sprawy ze swoich uczuć, dopóki tego nie
wypowiedziałam. Dopiero teraz zrozumiałam, że nawet bez Balquiddera
moje życie było tak ponure, jak wyrok dożywotniego więzienia. Bez
69
względu na to, co powie Noel, nie wrócę do Stephena.
— Ta ucieczka sprawiła twojemu ojcu dużo cierpienia.
Cierpienia? Trudno mi było w to uwierzyć.
— Ale minęło już osiem lat. Czy teraz nie mógłby mi przebaczyć?
— Czy go o to pytałaś? Nie miał od ciebie żadnych wiadomości.
— Wstydziłam się. Nie chciałam, aby się dowiedział, jak jest mi ciężko.
— Moja matka odczytywała fragmenty twoich listów. Zabawne ciekawostki
o twoim życiu w Edynburgu. To były kłamstwa, Emilio.
Noel mówił łagodnym tonem, ale zabolało mnie to, że tyle straciłam w jego
oczach.
— Nawet dziecko nie dałoby się na to nabrać. Jak twój ojciec musiał się
czuć, kiedy prosiłaś o przebaczenie moją matkę, a nie jego?
Pani Beresford mnie kochała, pomyślałam. Na tym polegała cała różnica.
— Posłuchaj — ciągnął Noeł. — Ja też wiem, jaką szkodę może wyrządzić
kłamstwo. Po śmierci George”a dowiedziałem się, że hipoteka majątku jest
bardzo obciążona. W jakiś przedziwny sposób w cztery lata po śmierci ojca,
George doprowadził Ainderby do takiego upadku. Został namówiony, Bóg
jeden wie jaką metodą, do kupna plantacji w Demerara, która, oczywiście,
pochłania masę pieniędzy. Ktoś poddał mu pomysł na szybkie
wzbogacenie się, a on nigdy mi o tym nie wspomniał, chociaż dobrze
wiedział, że po nim dziedziczę.
W Demerara! Natychmiast pomyślałam o Balquidderze. On też miał
plantację w Demerara.
70
— Dlaczego George chciał się szybko wzbogacić? Amderby to dobry
majątek. Wiem, że przynosił zysk czterech tysięcy funtów rocznie.
Noel skrzywił się z bólu i ponownie zmienił pozycję swojej chorej nogi.
— Chciał spełniać zachcianki swojej żony — powiedział, usiłując się
uśmiechnąć. — Aline jest tego warta.
Więc nadal jest księżniczką z bajki, pomyślałam. Nie odezwałam się.
— Zawsze byłaś do niej uprzedzona, Emilio.
— Byłam zazdrosna. Ona była piękna, a ja nie.
Nie mogłam wyznać, że uważałam ją za egoistkę i intrygantkę.
— Zmieniłaś się — powiedział Noel po chwili. — W końcu minęło już
osiem lat. Byłaś małą, zadufaną w sobie dziewczynką. I do tego bardzo
arogancką! — dodał, patrząc na mnie uważnie. — Poprawiłaś się —
stwierdził z uśmiechem. — Jesteś nadal zbyt chuda i masz podkrążone
oczy, ale powiększyła ci się twarz...
— Masz na myśli mój nos — przerwałam mu.
— Zawsze miałaś kompleksy związane z nosem — roześmiał się Noel. —
Mnie się on podoba.
Nie byłam przyzwyczajona do komplementów i nie wiedziałam, jak na nie
reagować. Zarumieniłam się z zażenowania.
W ostatniej chwili powstrzymałam chęć podniesienia dłoni i zakrycia tego
nieszczęsnego nosa.
Rozległ się dźwięk gongu i Noel sięgnął po swoją laskę. Patrzył z lekkim
rozbawieniem na moje zaczerwienione policzki.
71
— Chodźmy coś zjeść — powiedział tylko. — Na pewno jesteś już głodna.
Przy stole nie mówiliśmy więcej o moim powrocie do Edynburga ani o
kłopotach Noela. On nie potrafiłby rozmawiać przy służbie tak, jakby jej nie
było. Spytałam go więc o jego syna, Richarda.
— Jest na górze. Zobaczysz się z nim rano.
— Jest tutaj!
— Tak, ale klimat Londynu mu nie służy. Jest chory i nie opuszcza domu.
— Biedny chłopiec.
Był niemowlęciem, kiedy go widziałam ostatni raz. Pamiętam tylko, jak
płakał podczas chrztu.
— Czy lubi się uczyć? — spytałam. — Wydaje mi się, że większość
delikatnych dzieci interesuje się nauką.
— Nie. Nie cierpi czytać. Jest też opóźniony w nauce.
— Gdzie był podczas twojego pobytu w Hiszpanii?
— W Ainderby, z George”em i Aline. Ona ma nadzieję, że niedługo uda się
jej wrócić do Francji. Jej rodzice odzyskali część swojego majątku, więc ma
tam dom. Od śmierci mojej żony to właśnie Aline opiekowała się
Richardem.
Kiedy Noel wymawiał imię Aline, głos mu łagodniał. Przed laty, kiedy
zakochałam się w Stephenie, nie potrafiłam powiedzieć „pan Kirkwall” bez
tej szczególnej, wiele mówiącej intonacji. Od tego czasu nauczyłam się
rozpoznawać tę modulację głosu. Jeanie z Canl”s Close wymawiała imię
Lachiego, chłopca od rzeźnika, takim samym tonem. Noel nigdy by mi się
72
do tego nie przyznał, ale nadal był zakochany w Aline. Nie miałam co do
tego żadnych wątpliwości. Biedny chłopiec, pomyślałam o Richardzie.
Aline zupełnie nie nadawała się na matkę.
— Chciałabym zobaczyć się z twoim synem — powiedziałam. — Może
mogłabym pomóc mu w nauce czytania, dopóki tutaj jestem. Przynajmniej
po trosze odwdzięczyłabym się za gościnność, jakiej mi udzieliłeś.
— Jak chcesz — powiedział Noel, wzruszając ramionami. — Muszę cię
ostrzec, że on jest cofnięty w rozwoju.
Chyba zorientował się, że taka wypowiedź nie brzmi dobrze w ustach ojca,
ponieważ uzupełnił ją po chwili.
— Niestety, uważam go za trudne dziecko. Próbowałem, ale... Kiedy
znalazłam się wieczorem w swojej sypialni, miałam dużo materiału do
rozmyślań. Było oczywiste, że dom, do którego przyjechałam, nie był
domem szczęśliwym. Noel nie potrafił porozumieć się ze swoim jedynym
dzieckiem. Był w żałobie po śmierci brata, jego majątek miał obciążoną
hipotekę, musiał utrzymywać swoją rozrzutną bratową którą kochał i której
nigdy nie będzie mógł poślubić. Kościół na to nie pozwalał. Będzie musiał
sprzedać plantację w Demerara albo zacząć czerpać z niej zyski. Miałam
nadzieję, że dojdzie do sprzedaży. Nie chciałam, aby Noel zbijał pieniądze
na ludzkim nieszczęściu.
Widziałam, że chora noga sprawia mu ból. Czy można by coś na to
poradzić? Czy to była rana, którą odniósł na wojnie? Nic na ten temat nie
mówił, ja też nie pytałam. Gdybym była w lepszych stosunkach z Trypheną
73
Good, mogłabym spytać ją, ale w obecnej sytuacji niczego bym się od niej
nie dowiedziała.
Kiedy rozmyślałam o kłopotach Noela, spojrzałam na moje własne troski z
innej perspektywy. Noel miał rację: nie napisałam prawdy w liście do ojca,
ale też nigdy nie przyszło mi do głowy, że mogłabym sprawić mu ból. To
wydawało się tak mało prawdopodobne. Może powinnam do niego
napisać, wiedziałam jednak, że nie będę mogła się na to zdobyć. List, który
otrzymałam od niego po swoim ślubie, wyrażał tak bezwzględne
potępienie moich czynów, że nawet teraz nie mogłam o nim myśleć
spokojnie. Nie chciałam ryzykować, że otrzymam drugi list pisany w tym
samym duchu.
Potem zaczęłam myśleć o Stephenie. Gdyby nie Balquidder, moglibyśmy
prawdopodobnie osiągnąć porozumienie. Po otrzymaniu przeze mnie
należnej mi części spadku moglibyśmy zawrzeć dyskretny układ o
separacji. Wiele małżeństw tak robiło. Mój spadek dałby Stephenowi niezły
dochód, a ja przeprowadziłabym się do jakiegoś kurortu — naturalnie, w
celu podreperowania zdrowia.
Nie mogłam jednak zbagatelizować Balquiddera. Nie wiedziałam też, czy
powinnam o nim wspominać. Noel okazał się bardziej wyrozumiały, niż się
spodziewałam. Czy równie dobrze zniósłby informację o kłopotach
związanych z Balquidderem? Nigdy by w to nie uwierzył.
Nie wspomniałam mu również o moim londyńskim wydawcy, co nie
znaczy, że wstydziłam się swoich gotyckich romansów. Po prostu wolałam
74
nie mówić Noelowi, że mogę zarobić na swoje utrzymanie, szczególnie że
wszystkie zarobione przeze mnie pieniądze należały, według prawa, do
mojego męża. Gdyby Noel wezwał Stephena, aby mnie stąd zabrał, to
mogłabym znowu uciec, nie lękając się, że Stephen przejmie pieniądze
należne mi od wydawcy.
Najbardziej obawiałam się tego, że zamiast Stephena do Londynu
przyjedzie Balquidder. Na tę myśl ogarniała mnie panika. Byłam pewna, że
Stephen powie Balquidderowi o mojej ucieczce, a on mógłby przekonać
Stephena, że sam mnie odnajdzie i przywiezie do Edynburga. W Londynie
byłoby mu łatwo pozbyć się mnie. Mógłby też wynająć prywatny powóz i
zaaranżować „wypadek” gdzieś pomiędzy Londynem a Edynburgiem —
miałby do dyspozycji całe czterysta mil drogi.
Zapadłam w niespokojny sen.
Poranek był szary i chłodny. O dziewiątej pokojówka przyniosła mi gorącą
czekoladę, pyszną bułkę, masło i owoce. Rozpaliła też ogień w kominku. Co
za luksus.
Usiadłam na łóżku i wzięłam od niej tacę.
— Jak masz na imię?
— Hannah, panno Emilio. Pani mnie nie pamięta, ale ja wychowałam się w
Ainderby. Mój tatuś jest tam drugim ogrodnikiem. Zawsze za nim biegałam
po ogrodzie, kiedy byłam mała.
Przypomniałam sobie jasnooką małą dziewczynkę w brązowym fartuszku.
Zazdrościłam jej, że mogła pomagać swojemu ojcu. Uśmiechnęłam się do
75
niej, a ona odwzajemniła mój uśmiech. Pamiętam, że ją lubiłam.
— Oczywiście, że cię pamiętam. Zrywałaś truskawki, kiedy wydawało ci
się, że nikt tego nie widzi. Ja też to robiłam. Ten występek nas łączy.
— Ale pani nigdy na mnie nie naskarżyła, panienko.
— Ani ty na mnie. Hannah, czy ktoś mógłby zanieść mój list na Paternoster
Row?
Chciałam jak najszybciej zobaczyć się z panem Robinsonem, a do Hannah
mogłam mieć zaufanie.
— Abel, panienko. Pucybut.
— Później go wezwę. Jaki dzień dzisiaj mamy?
— Piątek, panno Emilio. Wigilia Bożego Narodzenia.
— Dobry Boże, zupełnie o tym zapomniałam.
Będę musiała kupić prezent dla Richarda, pomyślałam.
— Nie świętujemy tutaj, nie ma nawet dekoracji — powiedziała ze
smutkiem Hannah, szykując się do wyjścia. — Tak jest od czasu, jak umarł
pan George, a pułkownik jest chory. Wszyscy bardzo martwimy się o
pułkownika.
— Ja też — powiedziałam. — Ledwie go poznałam, tak się zmienił. Poza
tym jest bardzo smutny.
Po wyjściu Hannah. dokończyłam śniadanie. W rogu pokoju stało
biureczko, wyposażone w papier listowy, gęsie pióra i atrament. Usiadłam
przy nim i napisałam panu Robinsonowi, że jestem w Londynie, że mam ze
sobą manuskrypt nowej książki, Władczyni Sokolego Gniazda, który chętnie
76
mu dostarczę. Czy mógłby się ze mną spotkać przed południem?
Szukanie prezentu dla Richarda byłoby dobrą wymówką, gdyby Noel
chciał zainteresować się, dokąd idę. Abel przyprowadzi mi dorożkę i
najpierw udam się na poszukiwania Tolley, a potem pojadę na Paternoster
Row. Pan Robinson może mieć jakąś odpowiednią książkę dla
ośmioletniego chłopca. Może dziecinną wersję Podróży Guliwera? Jeśli
będzie mu trudno czytać samemu, ja mogę mu poczytać.
Kiedy zeszłam na dół, aby dać Ablowi mój list, dowiedziałam się, że Noel
spędził bardzo niespokojną noc.
— Pan Bagnigge jest przy nim — powiedział Abel, biorąc ode mnie list., —
Pułkownik nikogo innego nie dopuszcza do siebie, kiedy jest chory;
Wyglądał na zaniepokojonego, jego chuda buzia nosiła wyraz zatroskania.
Abel, jak przypuszczałam, miał około czternastu lat, ponieważ był troszkę
ode mnie niższy, miał jeszcze gładkie policzki i łamiący się głos. Wydawał
się zadowolony z okazji wyjścia do miasta.
— Chcę, żebyś zaczekał na odpowiedź — powiedziałam i obiecałam mu
szylinga za fatygę.
Poszłam do salonu, gdzie inna pokojówka, Mary, właśnie kończyła
sprzątać. Na mój widok schowała ścierkę od kurzu za plecami. Widać było,
że przyszłam nie w porę.
— Nie przeszkadzaj sobie — powiedziałam. — Czy panicz Richard już
wstał?
— On tu nigdy nie przychodzi, panienko — powiedziała Mary, patrząc na
77
mnie niechętnym wzrokiem.
Zaczęłam się zastanawiać, czy już ją poinstruowała Tryphena Good, czy jest
tylko niezadowolona, że przeszkodziłam jej w pracy.
— On siedzi w swoim pokoju z parnią Caryer — dodała.
— Czy to jego guwernantka?
— 0, nie, panienko. Panicz Richard nie ma guwernantki. Panna Caryer
opiekuje się nim. On ma nie całkiem dobrze w głowie.
Pogrążona w myślach, poszłam na górę. Nie całkiem dobrze w głowie?
Noel mówił, że on jest cofnięty w rozwoju. Biedny chłopiec, jeśli to prawda.
Ponieważ Noel nie miał nic przeciwko moim odwiedzinom u Richarda,
postanowiłam pójść do niego teraz.
Pokoje Richarda znajdowały się na trzecim piętrze. Frontowy, z widokiem
na ulicę, służył mu jako pokój dzienny, a za nim była sypialnia. Zastukałam
do drzwi i weszłam, nie czekając na odpowiedź.
Stwierdziłam od razu, że nikt się nie zatroszczył o wystrój tego pokoju.
Ściany pokryte były ponurą, brązowo-żółtą tapetą przy oknie stał duży
dębowy stół i kilka krzeseł, a na podłodze leżał wytarty dywan. Prawie
pusta półka na książki zajmowała jeden róg pokoju, a przed kominkiem
stała stara, brzydka osłona. W stojącym przy kominku fotelu siedziała
krępa kobieta z nieporządnie uczesanymi siwymi włosami i spała, chrapiąc
głośno. Przy fotelu stała butelka, na moje oko ginu, i zamknięty koszyk
robótek. Z hałasem zamknęłam drzwi, a ona natychmiast się zbudziła.
78
— Jestem panią Kirkwall — powiedziałam stanowczym tonem. —
Przyszłam w odwiedziny do panicza Richarda.
Przez ostatnich osiem lat nauczyłam się, że najważniejsza jest pewność
siebie.
Panna Caryer zakryła usta dłoni aby powstrzymać czkawkę, i zasłoniła
szalem butelkę ginu.
— Pułkownik nic mi o tym nie mówił.
Uniosłam brwi, jak to robiła moja macocha, kiedy byłam dla niej
niegrzeczna.
— Rozmawialiśmy o tym wczoraj wieczór — powiedziałam i usiadłam
przy stole.
Usłyszałam skrzypnięcie drzwi. Z sypialni wychyliła się mała twarzyczka.
Biedne dziecko, wygląda dokładnie jak jego matka, pomyślałam. Jego twarz
była bez wyrazu; miał piwne, zgaszone oczy. Był chudy, blady i za mały na
swój wiek. Podszedł do mnie wolnym krokiem, podał mi rękę i czekał.
— Zostanę teraz z paniczem Richardem — powiedziałam. — Zadzwonię,
jeśli zajdzie taka potrzeba.
Opiekunka Richarda patrzyła na mnie dziwnym wzrokiem. Wreszcie
skinęła głową, zebrała swoje rzeczy i wyszła.
Rozmowa z Richardem nie była łatwym zadaniem. Nic nie mogło go
zainteresować, a sam miał niewiele do powiedzenia. Wydawało się, że
został pozbawiony wszelkiej energii. Po dziesięciu minutach, kiedy
zastanawiałam się, jaki temat mogłabym jeszcze poruszyć, przypadkowa
79
wzmianka o jego ojcu całkowicie zmieniła sytuację.
— Przykro mi, że twój ojciec miał niespokojną noc.
— To z powodu rany — powiedział Richard. — Odniósł ranę w
zeszłorocznej bitwie pod Vittorią.
Jego oczy nagle nabrały blasku. Ożywił się niespodzianie.
- Opowiedz mi o tym.
Chciałam dowiedzieć się czegoś więcej o ranie Noela, ale Richard przystąpił
do opisu bitwy.
— To było dwudziestego pierwszego czerwca. Dziwne, bo właśnie tego
samego dnia umarł wujek George. Mieliśmy ogromne straty, pięć tysięcy
ludzi, chociaż Francuzi stracili osiem tysięcy.
— Och, Boże! — powiedziałam, bo Richard wyraźnie oczekiwał jakiegoś
komentarza.
Richard, z błyszczącymi oczami, mówił szybko dalej. Wyrzucał z siebie
nazwy jak Tres Puentes, Zadorra, La Puebla, nazwiska dowódców różnych
dywizji i opisywał ich działania.
Nic z tego nie rozumiałam, ale dwie sprawy były dla mnie oczywiste:
pierwsza, że Richard uwielbia ojca, a druga, że jeśli Richard był cofnięty w
rozwoju, to ja byłam chińską cesarzową.
Opisywał mi dokładnie bitwę pod Vittorią. W pewnym momencie pobiegł
do sypialni i przyniósł pudło ołowianych żołnierzyków, których rozstawił
na stole, aby mi dokładnie pokazać, gdzie upadł jego ojciec, kiedy został
ranny.
80
— Mój ojciec był w trzeciej dywizji pod wodzą sir Thomasa Pictona —
powiedział z durną Richard. — Został ranny w ataku na Tres Puentes.
Dosięgnął go szrapnel.
— Co to jest szrapnel? A może kto?
Richard zastanawiał się przez chwilę.
— To jest dużo kawałków — powiedział wreszcie. — On mógł tam stracić
nogę! Nie chciał lekarza. Nie pozwalał się nikomu dotknąć, poza Jemem
Bagnigge.
— Czy Jem Bagnigge jest jego ordynansem?
— Tak. To on opowiedział mi o bitwie.
— Więc te kawałki w nodze nadal ojcu dokuczają?
Richard skinął głową.
— Od czasu do czasu jakiś kawałek wychodzi i to jest bardzo bolesne.
Posmutniał nagle. Zobaczyłam, że ma łzy w oczach.
— Ale musisz pamiętać, że za każdym razem twój tata ma w nodze o jeden
odłamek mniej.
— Nie chcę, żeby mój tato umarł — szepnął Richard drżącymi wargami.
Biedne dziecko, pomyślałam. W jego życiu było już zbyt wiele katastrof.
Jego matka nie żyje, stryj nie żyje, a ojciec jest chory. Gdyby Noel umarł, kto
by się nim zaopiekował?
— Nie sądzę, żeby twój ojciec miał umrzeć — powiedziałam. — Jestem
pewna, że niebezpieczeństwo już minęło. Teraz jest za zimno, aby mógł
gimnastykować nogę i ma też dużo innych zmartwień. Kiedy przyjdzie
81
wiosna, na pewno poczuje się lepiej.
Nasza rozmowa została przerwana przez pannę Caryer i Abla, który
wręczył mi list. Dałam mu szylinga. Abel żartobliwie zasalutował
Richardowi, który uśmiechnął się nieśmiało i spojrzał z niepokojem na
pannę Caryer. Boi się jej, pomyślałam z gniewem. Dlaczego? Jak ona go
traktuje, kiedy zostają sami?
— Mam nadzieję, że będziemy się często widywali, Richardzie —
powiedziałam, całując go na pożegnanie.
Twarz Richarda przybrała znowu apatyczny wyraz. Wiedziałam, że mi nie
uwierzył. Uśmiechnęłam się do niego i wyszłam z pokoju. Usłyszałam
przez drzwi, jak panna Caryer łaje go za to, że bawił się żołnierzykami na
stole.
Poszłam do swojego pokoju, aby przeczytać list od pana Robinsona. Pisał,
że chętnie się ze mną zobaczy o każdej godzinie, jaka mi odpowiada. Dziś
kończą pracę o czwartej po południu, z powodu Wigilii. Teraz było dopiero
wpół do jedenastej. Włożyłam ciepłe buty, pelerynę, wzięłam mufkę pani
Tryine i wyjęłam z walizki paczkę z moim cennym manuskryptem.
Kiedy schodziłam na dół, uprzytomniłam sobie, że powinnam była prosić
Abla, aby mi potajemnie sprowadził dorożkę, ale on już gdzieś zniknął. W
holu była za to Tryphena Good. Na mój widok uniosła ze zdziwieniem
brwi.
— Pani wychodzi, panienko?
Widziałam, że ma ochotę mnie zatrzymać.
82
— Tak — powiedziałam. — Chcę kupić prezent dla panicza Richarda. Abel
może odprowadzić mnie na postój dorożek — dodałam, patrząc na nią
twardym wzrokiem.
— Zawołam go, panienko — zgodziła się niechętnie.
Widziałam, jak z ciekawością patrzyła na moją paczkę. Może sądzi, że
ukradłam zastawę stołowa- pomyślałam.
Postarałam się o to, aby Abel usłyszał, że podaję dorożkarzowi adres
sklepu na Leicester Square, ale kiedy tylko znaleźliśmy się za rogiem,
zastukałam w dach i kazałam mu jechać na Ossulston Street w Somers
Town.
Ta wyprawa zakończyła się niepowodzeniem. Nikt z sąsiadów nie potrafił
powiedzieć, dokąd wyjechała Tolley. Jedynie w piekarni, gdzie często
bywała, uzyskałam informację, że we wrześniu przeprowadziła się razem z
siostrą nad morze, ze względu na stan jej zdrowia. Podziękowałam
piekarzowi, kupiłam torbę pysznych francuskich bułeczek i wyszłam.
Pomyślałam ze wstydem, że zachowałam się jak dziecko. Wydawało mi się,
że Tolley rzuci wszystko, aby się mną opiekować. Teraz zobaczyłam, że
muszę zająć się sobą sama.
Oczywiście, w jakiś sposób robiłam to przez ostatnie osiem lat, ale nawet po
tak krótkim pobycie na John Street zrozumiałam, jak niewyobrażalnym
szczęściem jest posiadanie bezpiecznego dachu nad głową.
— Paternoster Row — powiedziałam, wsiadając do dorożki.
Dlaczego te dorożki są takie brudne, pomyślałam, kiedy chciałam się
83
oprzeć się o zatłuszczone poduszki. Słoma na podłodze była wilgotna, a
okienko tak zachlapane błotem, że nic nie było przez nie widać.
Zamyśliłam się. Tym razem jednak nie bujałam myślami wokół skalistej
alpejskiej przełęczy, na której czekali zbójcy, aby porwać moją heroinę,
która, oczywiście, miała zostać natychmiast wyzwolona przez głównego
bohatera, przebranego za herszta tej bandy złoczyńców. Zastanawiałam się
nad swoją obecną sytuacją.
Dopiero teraz, kiedy opuściłam Cant”s Close, zaczęłam zdawać sobie
sprawę z tego, jak bardzo byłam tam samotna i nieszczęśliwa. Nie miałam
prawdziwego domu i żadnych nadziei na przyszłość. Była to smutna
egzystencja, z dnia na dzień, a do tego bardzo skromna. Wszystkie jasne
chwile mojego życia zawdzięczałam wyłącznie sobie samej: przyjaźń
państwa Iryine, drobne radości, jakich mi dostarczało uczenie Jeanie i
Eppie, a wreszcie moje prawdziwe osiągnięcie — odkrycie sposobu
zarabiania na życie.
Czy nie nadszedł czas, aby zapomnieć o przewinach młodości? Może
przyszła już pora, aby zdając sobie sprawę z popełnionych błędów, przestać
wreszcie bić się w piersi i zacząć patrzeć w przyszłość?
Ale w jaką przyszłość? Nikomu na mnie nie zależało. Stephen mnie nawet
lubił, lecz nie przypuszczam, aby moja obecność, czy też nieobecność,
sprawiała mu jakąkolwiek różnicę, poza utratą wygód domowych.
Niecałe czterdzieści osiem godzin, które spędziłam na John Street,
uświadomiły mi, jak bardzo jestem spragniona serdeczności i posiadania
84
życiowego celu. Chciałam być tam mile widziana. Wydawało się, że
Hannah i Abel mogli zostać moimi sojusznikami, w przeciwieństwie do
pani Good, panny Caryer i Mary. Richard mnie potrzebował. Byłam pewna,
że potrafię mu pomóc.
A Noel? Jakie uczucia we mnie wzbudzał? Byłam już dorosłą kobietą i
patrzyłam na niego innymi oczami. Noel przestał być wyidealizowanym
bohaterem mojej młodości. Był człowiekiem niewolnym od ludzkich
słabostek. Ciekawa byłam, czy on też widział mnie w innym świetle, czy też
nadal patrzył na mnie jak na nadpobudliwe dziecko ze zbyt wybujałą
wyobraźnią.
Dorożka przejeżdżała teraz przez Ludgate. Za brudnym oknem mignął mi
Temple Bar. Zdjęłam obrączkę i schowałam ją do torebki. Pan Robinson
znał mnie jako pannę Daniels, która pisała pod pseudonimem Daniel
Miller, więc muszę dla niego pozostać panną Daniels.
Korespondując z panem Robinsonem, wyobrażałam go sobie jako
starszego biznesmena w czerni — angielski odpowiednik pana Iryine”a.
Okazał się mężczyzną w średnim wieku, z długą twarzą, najbardziej
krzaczastymi brwiami, jakie kiedykolwiek widziałam, i gęstą, czarną brodą.
Jego dłonie były również porośnięte włosami. Muszę ze wstydem przyznać,
iż moją pierwszą myślą było, że byłby wspaniałym wilkołakiem.
Wydawało mi się, że mój wygląd również wprawił go w zdumienie.
Miałam ochotę spytać go, czego oczekiwał, ale w porę ugryzłam się w
język.
85
Zaprosił mnie do swojego biura i poczęstował kawą. Wziął manuskrypt i
wydał mi pokwitowanie. Przypomniałam sobie o francuskich bułeczkach i
otworzyłam torbę, aby go poczęstować, zanim zdałam sobie sprawę z
niestosowności takiego zachowania.
Nie okazał zdziwienia. Widocznie zdążył się przyzwyczaić do tego, że obce
kobiety częstują go ciastkami.
— Pyszne — powiedział, przyjmując ode mnie kolejną bułeczkę.
Polubiłam go od razu, wraz z jego krzaczastymi brwiami.
Udzielił mi informacji na temat moich książek. Zamek Apollinari był jeszcze
w sprzedaży. Moja druga książka Fatum rodu Ansbach doczekała się
wznowienia.
— Miałem właśnie zamiar wysłać pani czek na pięćdziesiąt funtów na adres
pana Iryine”a, panno Daniels, ale w tej sytuacji może wolałaby pani od razu
dostać pieniądze.
— Wolałabym otrzymać gotówkę — powiedziałam.
Dlaczego kobiety nie mogą mieć swojego konta w banku? Ta myśl często
mnie nawiedzała.
— Oczywiście — powiedział.
Wezwał swojego pracownika i wydał mu stosowne polecenie.
— Czy mógłbym dostać pani adres? Przed upływem tygodnia nie zdołam
przeczytać Władczyni Sokolego Gniazda — powiedział, ruszając swoimi
krzaczastymi brwiami. — To doskonały tytuł.
— Mnie też się podoba — przyznałam. — Nie wiem jeszcze, gdzie
86
zatrzymam się na dłużej. Chciałam zamieszkać z dawną pokojówką matki,
ale właśnie wyjechała z Londynu. Zgłoszę się do pana, kiedy będę miała
stałe miejsce zamieszkania.
Nasza rozmowa zeszła na temat wydawania i drukowania książek. Pan
Robinson znał ten fach od podszewki.
— Lubię mieć oko na wszystko — zakończył. — Niektórzy drukarze są
zwykłymi łobuzami, panno Daniels.
Przestępcami czy drobnymi oszustami?
— Widać, że jest pani autorką romansów — roześmiał się. — Czy mam
oczekiwać, że w następnej pani książce pojawi się jakiś drukarz bandyta?
— Trudno umieścić drukarza w zrujnowanym zamczysku. Poza tym nie
wyobrażam sobie, żeby oni mogli być aż takimi łotrami — powiedziałam,
uśmiechając się do niego.
— Niektórzy z nich są zdolni do wszystkiego. Mówi się, że pan Moxon,
właściciel małej drukami w pobliżu Three Cranes Wharf trudnił się
fałszerstwem.
— Co podrabiał? Banknoty?
— Został aresztowany pod zarzutem fałszowania dokumentów dla
właścicieli brytyjskich statków niewolniczych, aby mogli rejestrować je na
kontynencie.
— To... to okropne — wyjąkałam, a po plecach przebiegł mi zimny dreszcz.
— Wypuszczono go z braku dowodów, a może wykupili go bogaci
przyjaciele — powiedział, patrząc na mnie uważnie. — o ile wiem, nasz
87
wspólny przyjaciel, pan Iryine, jest członkiem Stowarzyszenia na rzecz
Zniesienia Niewolnictwa.
— Tak. Ja też do niego należę.
— Ja również.
— Słyszałam — powiedziałam, zbierając się na odwagę — o panu
Balquidderze z Edynburga, który mógłby być wmieszany w te sprawy.
— Balquidder? Tak, słyszałem o nim. To bardzo niebezpieczny człowiek,
panno Daniels, nie należy wchodzić mu w drogę. Czy pani go zna?
— Poznałam go.
Wstrząsnął mną dreszcz. Co mogłam dodać? Że on chciałby widzieć mnie
martwą? Że jestem mężatką a mój mąż jest winien Balquidderowi ogromną
sumę pieniędzy? Bezpieczniej było zmienić temat rozmowy. Spytałam o
książki dla ośmioletniego chłopca.
Pan Robinson polecił mi księgarnię na tej samej ulicy oraz sklep, gdzie
sprzedawano ołowiane żołnierzyki i inne tego typu zabawki. W tym czasie
jego pracownik przyniósł pięćdziesiąt funtów, zapakowanych w
bawełniane woreczki.
— Ciężkie — powiedziałam, podnosząc jeden z woreczków.
— Niech je pani zostawi u mnie, panno Daniels. Kiedy zrobi pani zakupy,
Henry odprowadzi panią do postoju dorożek.
— Dziękuję panu.
Podaliśmy sobie ręce na pożegnanie.
Odczułam ulgę, że Władczyni Sokolego Gniazda jest już u wydawcy.
88
Wiedziałam, że to dobra książka. Pisanie szło mi coraz lepiej, nabierałam
wiary w swoje umiejętności. Nie widziałam powodu, aby ten romans nie
przypadł panu Robinsonowi do gustu.
W księgami znalazłam dziecinną wersję Przygód Guliwera, ilustrowaną
ładnymi drzeworytami. W sklepie z zabawkami kupiłam małą armatkę,
która strzelała suchym grochem. Richard powinien być zadowolony.
Kiedy wychodziłam ze sklepu z zabawkami, na zegarze katedry Świętego
Pawła było dziesięć po pierwszej. Wczesne popołudnie, ale powoli zapadał
już zmrok. Niebo było szare, w każdej chwili mógł spaść śnieg. Nie czuło
się mrozu, tylko podmuchy lodowatego wiatru.
Patemoster Road była zamknięta dla mchu kołowego, nie musiałam więc
uskakiwać przed nadjeżdżającymi powozami i dorożkami. W dolnej części
ulicy sklepy były bardziej eleganckie. Zauważyłam kilka magazynów z
materiałami i gotowymi ubraniami. Przyszło mi do głowy, że mogłabym
kupić coś dla Hannah, na przykład różową wstążkę. Nie mogłam kupić
prezentu dla Noela — byłoby to wysoce niewłaściwe. Chętnie
podarowałabym mu egzemplarz Zamku Apollinari lub Fatum rodu Ansbach.
Zorientowałam się, że zależy mi na jego aprobacie. Nie mogłam jednak
ryzykować. Zawsze istniała możliwość, że mógłby powiedzieć Stephenowi
o moich książkach. Poza tym pewnie uznałby je za zbyt płoche.
Weszłam do sklepu z materiałami i dodatkami krawieckimi, aby kupić
różową wstążkę. Zobaczyłam tam belę przecenionego jedwabiu,
mieniącego się szarością, bielą i jasną zielenią. Zapragnęłam nagle takiej
89
sukienki. Wiedziałam nawet, jak powinna być uszyta. Mieszkanki Londynu
nosiły teraz suknie, których spódnice zszyte były z kilku brytów materiału.
Moje stare stroje wyglądały tu okropnie niemodnie. Wreszcie, z poczuciem
winy, że wydaję pieniądze na siebie, zamiast zapłacić pani MacLaren (jak
widać, nie potrafiłam jeszcze zapomnieć o Edynburgu), kupiłam jedwab na
suknię i uszczęśliwiona wróciłam do biura pana Robinsona.
Henry odprowadził mnie na postój dorożek i podał paczkę z
pięćdziesięcioma funtami tak zapakowana aby nie rzucała się w oczy.
— Dokąd jedziemy, panienko? — spytał dorożkarz.
— Adelphi. John Street.
Do domu?
Zjadłam samotnie obiad, który Mary podała mi ze źle skrywaną niechęcią.
W domu było nienaturalnie cicho. Służba zakończyła już swoje prace i
zeszła na dół, do ciepłej kuchni. Zwykłe odgłosy miasta były przytłumione
z powodu śniegu — nie słychać było skrzypienia kół ani stukotu końskich
kopyt. Zniknęli gdzieś uliczni sprzedawcy. Lód, który utworzył się u
brzegów rzeki, unieruchomił małe stateczki, wcześniej nie wyciągnięte na
brzeg. Myślałam ze współczuciem o tych biedakach, którzy mieszkali pod
arkadami Adelphi.
Noel i nieznany mi Jem Bagnigge byli prawdopodobnie w sypialni Noela.
W całym domu nikt się nie poruszał.
Byłam w dziwnym stanie zawieszenia pomiędzy dwiema książkami. Nie
potrafiłam zasiąść do pisania następnej powieści, dopóki nie byłam pewna,
90
że poprzednia została zakwalifikowana do druku. Musi minąć co najmniej
tydzień, zanim poznam losy Władczyni Sokolego Gniazda.
Nie mając nic innego do roboty, postanowiłam skroić suknię z kupionego
rano materiału. W salonie znalazłam pudełko z szyciem, które
prawdopodobnie należało kiedyś do pani Beresford. Były tam szpilki,
nożyczki, kawałek kredy — wszystko, czego potrzebowałam. Korzystając z
tych przyborów do szycia, miałam wrażenie, że pani Beresford patrzy na
mnie i pochwała moje zamiary. Odsunęłam krzesła, aby móc rozłożyć
materiał na podłodze.
Od wielu lat sama szyłam sobie ubrania, co wynikało ze smutnej
konieczności. Początkowo starałam się dokładnie odtwarzać je ze wzoru,
ale ponieważ miałam dobre oko, wkrótce nauczyłam się szyć bez wykroju.
Z chwilą przyjazdu do Londynu zobaczyłam, że moje suknie drastycznie
odbiegają od obowiązującej mody. Teraz nosiło się talię wyżej podniesioną,
a górę bardziej dopasowaną. Mój nowy indyjski jedwab nadawał się na
suknię wieczorową. Noel zawsze przebierał się do kolacji. Wczoraj
wieczorem wstyd mi było siadać do stołu w zniszczonej, brązowej sukience.
Na kolanach przesuwałam się po podłodze, spinając materiał szpilkami.
Trochę ruchu dobrze mi robiło, ponieważ mimo palącego się kominka, w
pokoju było chłodno i wiało od okien. Było jednak i tak o wiele cieplej niż
na Cant”s Close. Tu przynajmniej mogłam swobodnie dokładać węgli do
kominka.
91
Czas szybko mijał. Wreszcie przyszła Hannah, żeby zapalić lampy i świece i
zasłonić okna. Grube zasłony powstrzymały przeciągi. Wieczorem salon
powinien być już dobrze ogrzany.
— Och, panno Emilio, jakie to śliczne! — wykrzyknęła, patrząc na mój
materiał.
— To najdroższa tkanina, jaką kiedykolwiek kupiłam — powiedziałam. —
Ale ponieważ obniżono cenę...
— Na pewno warta była tych pieniędzy — uspokoiła mnie Hannah. — Ja
sama bardzo lubię się targować.
— Jak większość kobiet — powiedziałam z uśmiechem.
Zachwyt Hannah podniósł mnie na duchu.
Po jej wyjściu zaczęłam kroić materiał. Pogrążona w pracy, nie zdawałam
sobie sprawy z upływu czasu. Robiłam właśnie zakładki, kiedy ktoś
otworzył drzwi. Pomyślałam, że Hannah przyszła zajrzeć do kominka, i nie
podniosłam nawet głowy.
— Co ty robisz?
To był Noel. Wstałam z podłogi i otrzepałam sukienkę, pokrytą
jedwabnymi nitkami.
— Szyję, jak widzisz. Wyszłam dziś rano, aby kupić Richardowi prezent na
gwiazdkę, i zobaczyłam po drodze sklep z materiałami. Mam ze sobą tylko
dwie sukienki, moja garderoba wymaga uzupełnień. Więc szyję.
— Ale, moja droga Emilio...
Noel nie wiedział, co powiedzieć. Wszedł do salonu, opierając się ciężko na
92
lasce i usiadł przy kominku.
— Przykro mi, że użyłam do tego celu podłogi w twoim salonie. Ale nie
miałam innego wyjścia.
— To nie o to chodzi.
Schyliłam się i dokładnie pozbierałam kawałki jedwabiu, niektóre już spięte
szpilkami, i położyłam je na stojącym w rogu krześle.
— Chyba nie masz nic przeciwko temu, że skorzystałam z przyborów do
szycia twojej matki?
— Skądże znowu. Ale, Emilio, tobie nie wolno tego robić.
— Dlaczego? — spytałam ze śmiechem.
— Ponieważ to nie wypada.
— Ależ Noel, przecież każda młoda kobieta musi umieć szyć. Powinieneś
być zadawniony, że zajmuję się tak godziwą pracą!
Nie mogłam się Powstrzymać, aby z niego nie zażartować. Wiedziałam, o
co mu chodziło. Szycie własnych ubrań było oznaką ubóstwa, a on nie mógł
temu przeciwdziałać. Mężczyzna mógł kupować ubrania dla swojej chere
amie, ale nie mógł zrobić tego samego dla damy.
— Myślę, że są tutaj jeszcze ubrania mojej matki. Powinny być w szafie, w
jej pokoju. Po śmierci matki Aline zajęła się jej ubraniami w Ainderby Hall,
ale tu nie przyjeżdżała. Nie będzie tego dużo, może kilka miejskich
sukienek. Możesz nimi rozporządzać według własnego uznania.
— Dziękuję. To miło z twojej strony. Ale czy stroje twojej matki nie
powinny przejść w posiadanie pani Good?
93
— Nonsens. Ubrania po swojej pani dostaje jej pokojówka, a Celine już u
nas od dawna nie pracuje. Niech Hannah albo Mary wszystko ci pokażą.
Usiadłam i popatrzyłam na niego. Był bardzo blady i niewątpliwie
cierpiący. Nie wiedziałam jednak, czy Noel życzyłby sobie, żebym
poruszyła kwestię jego rany.
— Widziałam się z Richardem dziś rano — powiedziałam wreszcie. —
Opisał mi bardzo dokładnie bitwę pod Vittorią.
— Dobry Boże, naprawdę?
— Jest niesłychanie dumny z ciebie, Noel. Ma wiele wiadomości, zna nawet
miejsce na polu bitwy, gdzie zostałeś ranny, Dowiedział się tego od twojego
ordynansa.
— Jem wyniósł mnie z bitwy. Nie wiem, jak mu się to udało, jest przecież
niedużym mężczyzną.
Zauważyłam, że Noel nie skomentował tego, co mu powiedziałam o
Richardzie. Czy nie rozumie, że syn go podziwia? Że to dziecko pragnie
czułości?
Chyba zorientował się w sytuacji, ponieważ zadał mi po chwili pytanie.
— Co sądzisz o Richardzie?
— Jest samotny.
— Cóż mogę zrobić? — Noel zmarszczył brwi. — Posłałbym go do szkoły,
gdyby był silniejszy. Miałby wtedy kolegów do zabawy. Ale on odstawałby
od innych chłopców, którzy by go pewnie dręczyli. Powiedziano mi, że on
zawsze będzie cofnięty w rozwoju.
94
Nie odezwałam się. Czy on kiedykolwiek rozmawiał ze swoim synem?
Noel milczał przez chwilę.
— Bardzo mało go znam — przyznał wreszcie. — W przeciągu ostatnich
czterech lat tylko raz przyjechałem na urlop. Po śmierci żony. A kiedy
wróciłem do domu... byłem ranny, George nie żył, a interesy były bardzo
zagmatwane. Nie miałem siły zajmować się Richardem. Co zresztą mogła
mu dać moja obecność?
— Ty przynajmniej masz dziecko! — wybuchnęłam, nie mogąc się
pohamować. — A ja dwa razy poroniłam.
Zapanowała cisza.
— Przykro mi — powiedział Noel po chwili.
Sięgnął po laskę i podniósł się z krzesła.
— Nie jestem dzisiaj w towarzyskim nastroju. Zszedłem tylko, żeby
zobaczyć, jak dajesz sobie radę. Nie będę jadł kolacji na dole. Jem przyniesie
mi coś do jedzenia do pokoju. Dopilnuję, aby pani Good zajęła się tobą.
Obrócił się jeszcze w drzwiach.
— Zmartwiłem się, kiedy powiedziano mi, że wyszłaś z domu.
Pomyślałem, że znowu uciekłaś. Wczoraj zachowałem się zbyt szorstko. I
przepraszam cię za to, Emilio. Cieszę się, że przyjechałaś.
Kiedy wyszedł, siedziałam zamyślona, patrząc w ogień. Byłam wzruszona,
że Noel jest zadowolony z mojego przyjazdu — moja obecność sprawiała
przyjemność tak niewielu ludziom.
Byłam jednak przekonana, że Noel nie byłby tak bardzo zadowolony,
95
gdyby się dowiedział, że jego gość jest autorką dwóch, a właściwie już
trzech sensacyjnych powieści, przepełnionych morderstwami i
szkaradnymi spiskami. Szczególnie skandaliczny wydał mi się teraz
epizod, w którym Fra Bartolome ściga Angelinę Mountfalcon
Daj Boże, żeby Noel nigdy się o tym nie dowiedział.
4
Byłam przyzwyczajona do spokojnych świąt Bożego Narodzenia. W
Szkocji, w przeciwieństwie do sylwestra, nie jest ono uroczyście
obchodzone, ale Boże Narodzenie na John Street atmosferą przypominało
raczej pogrzeb. Co prawda, pani Good i Hannah przygotowały pieczeń
wołową z pieczonymi kartoflami i placek ze śliwkami, ale to było wszystko.
Żadnych ozdób świątecznych, nawet gałązki ostrokrzewu.
Richard został w swoim pokoju i wydawało się, że jest naprawdę
zadowolony, jak również zaskoczony otrzymanymi prezentami. Noel
podarował mu kasetkę z przyborami do pisania, którą panna Caryer
położyła na najwyższej półce z książkami, gdzie prawdopodobnie miała
pozostać. Było tak oczywiste, że jest to jedynie. zdawkowy prezent, że
trudno mi było znaleźć odpowiedni komentarz. Powiedziałam wreszcie, że
96
to mu się przyda, kiedy będzie starszy. Richard podziękował mi grzecznie
za Podróże Guliwera, za to armatka wzbudziła jego prawdziwy zachwyt.
— Och! — wykrzyknął. — Och!
Skakał po całym pokoju, potem podbiegł do mnie i rzucił mi się na szyję.
— Czy podziękowałeś pani Kirkwall? — spytała panna Caryer cierpkim
tonem.
Tym pytaniem sprawiła Richardowi wyraźną przykrość.
— Tak, podziękował mi — powiedziałam, uśmiechając się do niego. — Nie
wyobrażam sobie milszego podziękowania.
Hannah była wzruszająca, tak bardzo cieszyła się ze wstążki. Zwierzyła mi
się, że pani Good nie pochwała takich ozdób, więc wstążka będzie musiała
zaczekać na jej powrót do Ainderby. Miała narzeczonego we wsi, włoży ją,
kiedy się będzie miała z nim spotkać w wolną niedzielę. Ucieszyła mnie
wiadomość, że Hannah ma swojego chłopca. Miałam nadzieję, że jest jej
godzien.
Noel prawie się nie pokazywał. Z jego rany znowu wychodziły odłamki
szrapnela.
Spędziłam kilka dni na przeglądaniu ubrań pani Beresford, w czym
pomagała mi Hannah. Były tam koszule i halki, których bardzo
potrzebowałam, jak również bawełniane pończochy. Znalazłam też
bawełniany materiał w różowe kwiatki, odpowiedni na sukienkę.
Podarowałam go Hannah.
— Żebyś mogła ładnie się ubrać na spacery z narzeczonym —
97
powiedziałam jej.
Zauważyłam, że pani Good często miała nieuzasadnione pretensje do
Hannah, chciałam dać jej coś ładnego, aby się lepiej poczuła. Znalazłam
dwie letnie sukienki z białego lnu i dwie cieplejsze, jedną zieloną drugą
szarą — z cienkiej, fantazyjnie tkanej wełenki. Były na mnie o wiele za
duże, ale nadawały się do przeróbki. Był tam również obszerny płaszcz bez
rękawów z kapturem, dość znoszony, ale w stanie o wiele lepszym niż moja
opończa.
Noel zgodził się, abym w porze podwieczorku przez godzinę czytała
Richardowi. Chłopiec schodził wtedy na dół. Przytulał się do mnie, śledząc
tekst, po którym przesuwałam palec. Biedak tak bardzo potrzebował
czułości, że nawet nie przeszkadzało mu to, że musiał trochę czytać.
Historia Guliwera i Liliputów powoli zaczęła go fascynować. Pewnie wiele
dzieci tak reaguje. Miła jest myśl, że można nagle stać się olbrzymem w
kraju, gdzie wszyscy są maleńcy. Richard był mały jak na swój wiek, więc
taka możliwość wzbudzała jego zainteresowanie.
— Lilipuci byli niemądrzy, prawda? Niepotrzebnie prowadzili Wojnę.
— Ludzie też czasem idą na wojnę z niedorzecznych powodów.
— Ale nie lord Wellington — stwierdził Richard.
Siedział przez chwilę zamyślony, wspierając się o mnie.
— Panna Caryer nie pozwała mi się zdrzemnąć w kościele podczas kazania.
Stale mnie szturcha. To dopiero jest głupie. Jeśli pastor chce, żebym go
słuchał, to powinien mówić krótsze kazania.
98
— Zgadzam się z tobą. — Roześmiałam się. — Dawniej też tak uważałam.
Ciągle miałam nadzieję, że już skończy, ale on mówił dalej.
W domu było chłodno. Lodowate przeciągi hulały po korytarzach, chociaż
zawieszono kotary na drzwiach. Byłam zadowolona, że mam ciepłe
sukienki pani Beresford. 27 grudnia miasto spowiła mgła, która nie
rozpraszała się przez kilka dni. Nie tylko zrobiło się bardzo zimno, ale było
również ciemno. Mgła była gęsta i nieprzenikniona. Nikt nie wychodził na
ulicę, ponieważ nic nie było widać.
Nie zapalano latarni, gdyż trudno było je odnaleźć, zresztą palniki były
zamarznięte. Czasem od strony rzeki słychać było przytłumiony dźwięk
syreny barki towarowej. Poza tym panowała cisza i wszystko tonęło w
ciemnościach.
W domu stale paliły się świece i lampy. Trudno było odróżnić dzień od
nocy.
Uznałam, że mogę nie obawiać się pogoni. Nie pomyślałam o tym, że w
innych częściach kraju może nie być mgły.
Na szczęście dom Noela był bardzo dobrze zaopatrzony. W piwnicy było
pełno węgla, więc było nam ciepło i mieliśmy co jeść, w przeciwieństwie do
wielu biedaków, którzy szukali schronienia w bramach.
Z rany Noela wydostało się kilka kawałków kości i metalu, więc mógł znów
schodzić na dół. Interesująca była reakcja domowników na tę zmianę.
— Lekarz powiedział mu, że trzeba amputować nogę — stwierdziła pani
Good — ale nie posłuchał i teraz są tego skutki. To się źle skończy,
99
wspomnicie moje słowa.
Mary i panna Caryer przyjęły tę wypowiedź ze zrozumieniem. Jedynie
Hannah i Abel byli szczerze uradowani poprawą zdrowia Noela.
W czasie rekonwalescencji Noela panna Caryer chciała, aby w porze
podwieczorku Richard zostawał w dziecinnym pokoju i nie schodził na dół.
Stanowczo się temu sprzeciwiłam. Najwyższy czas, aby Noel poznał
swojego syna, pomyślałam. Początkowo wydawało mi się, że źle oceniłam
sytuację, ponieważ obecność Richarda wyraźnie krępowała Noela. Po
pewnym czasie stał się bardziej odprężony i zdawało mi się, że czerpie z
tego coraz większą przyjemność. Richard był uszczęśliwiony. Zauważyłam,
że kiedy myślał, że ojciec go słucha, bardzo się starał dobrze czytać.
Doszliśmy już do epizodu w Brobdingnagu, gdzie Guliwer był karłem w
kraju olbrzymów Richard był bardzo przejęty opisem walki Guliwera z osą.
— Lubię, jak wszystko jest postawione na głowie —powiedział Richard, w
swoim dorosłym stylu. — Można być dużym i złym.
— Ważne jest, kim jesteś, a nie, czy jesteś duży — powiedziałam,
przytulając go do siebie.
Nie byłam pewna, czy Noelowi podobało się to śmiałe twierdzenie. Może
uważał, że dorośli zawsze mają rację? Uważałam, że Podróże Guliwera dają
dużo materiału do przemyśleń. Dlatego bardzo lubiłam tę książkę.
Wypożyczyłam sobie kompletne wydanie z biblioteki Noela. Ta lektura
sprawiała mi wielką przyjemność.
100
— Uczysz Richarda radykalizmu, prawda, Emilio? — spytał Noel z
uśmiechem.
— Nie ja — odparowałam. — Może Jonathan Swift. Twój syn jest
wystarczająco inteligentny, aby wyrobić sobie własny pogląd. Richard
patrzył na nas z niepokojem.
— To dobra książka, tato — powiedział poważnym tonem. — Światem
rządzi wyobraźnia, jak mówił Wellington.
Roześmieliśmy się oboje. Noel wyciągnął rękę i zwichrzył włosy Richarda
pieszczotliwym gestem.
Po mgle przyszedł śnieg. Jeszcze nigdy nie widziałam takiego śniegu. Padał
całymi dniami. Na ulicach utworzyły się ogromne zaspy, przez które nie
można się było przedostać. Mężczyźni odgarniali je łopatami z chodników i
czyścili środek jezdni, ale śnieg ponownie wszystko zasypywał.
Przeczytałam w „Timesie”, dostarczonym jakimś cudem przez gazeciarza,
że w całym kraju były trudności z poruszaniem się dyliżansów; Niektóre
drogi były całkowicie nieprzejezdne.
Miałam nadzieję, że Tolley, gdziekolwiek była, ma ciepłe i wygodne
mieszkanie.
Przypuszczałam, że Stephen spędza całe dnie w jakiejś karczmie, grzejąc się
przy ogniu. Na pewno znajdzie tam chętnych do gier hazardowych.
Noel wysłał Abla, aby oczyścił podjazd ze śniegu i przyniósł jakieś
wiadomości z miasta, od którego byliśmy całkowicie odcięci.
— Czuję się jak w arce w czasach potopu — powiedziałam. Abel
101
powiedział nam, że Tamiza zaczyna zamarzać i większość statków musi
zostać w porcie. Był tym bardzo podniecony. Powiedział też, że słyszał od
dziadka o festynach zimowych, kiedy na zamarzniętej Tamizie stały
namioty kramarzy i sztukmistrzów, a powozy przejeżdżały z ednego
brzegu rzeki na drugi. Było oczywiste, że Abel chciałby, aby nadal było
mroźno i żeby padał śnieg. Miał nadzieję wziąć udział w zimowym
festynie. Fala zimna, jak czytałam w „Timesie”, uderzyła również w tych,
których praca związana była z rzeką — teraz wisiało nad nimi widmo
głodu. Ponieważ przy tej pogodzie nie można było wyjść na dwór, siłą
rzeczy więcej przebywałam w towarzystwie Noela.
— Czy plantacja w Demerara jest w bardzo złym stanie? — ośmieliłam się
spytać któregoś wieczoru.
Siedzieliśmy w półmroku, ponieważ pani Good powiedziała, że musimy
zacząć oszczędzać świece i olej. Paliły się tylko dwa świeczniki na gzymsie
kominka, co nadawało salonowi intymny charakter. W innej sytuacji
pewnie nie zadałabym takiego pytania.
— W wystarczająco złym — skrzywił się Noel. — To ma związek z uprawą
trzciny cukrowej.
— Nie znam się na uprawie trzciny cukrowej.
— Obróbka jest bardzo skomplikowana. Po zgnieceniu trzeba ją gotować
w bardzo wysokiej temperaturze, istnieje wtedy duże niebezpieczeństwo
pożaru. Potem trzeba ją oddać do zmielenia, załadować w beczki i
zapewnić sobie transport na kanałach.
102
— Kanałach?
— Holendrzy wybudowali w tym kraju gęstą sieć kanałów. Pech chciał —
dodał z ciężkim westchnieniem — że George zainteresował się tą plantacją.
— Co masz zamiar zrobić?
— Sam nie wiem. Najgorsze jest to, że przesyłanie wiadomości zabiera
bardzo dużo czasu.
— A nie możesz po prostu sprzedać tej plantacji?
— W zasadzie produkcja cukru przynosi ogromne zyski, dlatego też
George zdecydował się na kupno tego majątku, ale jednocześnie wymaga
wielkich inwestycji, nie chodzi tylko o budynki i maszyny, ale również o
dodatkową siłę niewolniczą. George bardzo się zadłużył, pod zastaw
Ainderby. Ten majątek nazywa się Bonne Chance, co w tej sytuacji może
mieć tylko ironiczne znaczenie. Gdybym go sprzedał, to poniosę ogromne
straty, a hipoteka Ainderby nadal byłaby obciążona, bez żadnych widoków
na spłacenie długu.
— Czy musisz uprawiać trzcinę cukrową?
— Niestety tak. To był warunek postawiony przez człowieka, który
pożyczał George”owi pieniądze. Myślę, że chciał osiągnąć jak najwyższy
procent z pożyczki.
— Przecież to niesłychane!
— Ale to się zdarza. W każdym razie nie mogę zadowolić się mniejszym
zyskiem, uprawiając na przykład kawę czy też indygowce na barwniki.
— A to, że stałeś się właścicielem niewolników?
103
Starałam się zadać to pytanie beznamiętnym tonem. Często rozmawiałam
na ten temat z państwem Iryine, czytałam też artykuły o traktowaniu
niewolników na plantacjach. Sama idea niewolnictwa napełniała mnie
odrazą.
— Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Myślałem wyłącznie o pobiciu
Napoleona. Nie mogę powiedzieć, żebym miał co do tego jakieś poważne
zastrzeżenia, chociaż sam nie wybrałbym tej drogi. W końcu zawsze gdzieś
byli niewolnicy.
— Ty... ty chyba żartujesz!
Patrzyłam na niego z przerażeniem. Zawsze uważałam Noela za dobrego
człowieka, kogoś, kto w każdej sytuacji potrafi się zachować przyzwoicie.
Jak to możliwe, żeby popierał niewolnictwo!
— Jesteś, jak zwykle, idealistką Emilio. —Noel roześmiał się z przymusem.
— Ludzie zawsze będą chcieli kupować kawę, bawełnę i cukier po
możliwie najniższych cenach. Jeśli nie od nas, to od innych, od narodów,
które nie majątek wrażliwego sumienia.
— Nic mnie to nie obchodzi! — krzyknęłam. — Handel ludźmi jest
odrażający.
— Mogą mnie przekonać tylko racjonalne argumenty, Emilio — powiedział
Noel — a nie pełne oburzenia wykrzykniki. Zadzwoń na Jema, dobrze? —
dodał po chwili niezręcznego milczenia. — Noga zaczyna mi dokuczać.
Tak skończyła się nasza zażyła rozmowa. Poszłam do swojej sypialni.
Byłam zła i chciało mi się płakać. Znałam wady Noela — jego stosunek do
104
syna, chociaż ostatnio starał się być bardziej serdeczny, napady
zniecierpliwienia, kiedy bolała go noga — mogłam to zaakceptować. Nie
potrafiłam jednak powstrzymać się od protestowania przeciw temu, że
godził się z pełnym spokojem na swoją rolę właściciela niewolników.
Nie mogłam zostawić tej sprawy w spokoju. Postanowiłam ponownie
poruszyć tę kwestię, kiedy uzbroję się w odpowiednie argumenty.
Rozpoczął się kolejny rok, 1814. Za piętnaście dni miałam skończyć
dwadzieścia pięć lat. Musiałam jak najszybciej zobaczyć się z panami
Latimerem i Briggsem, którzy byli prawnikami mojego ojca. Śnieg nie padał
teraz bez przerwy, ale zrobiło się jeszcze zimniej. 3 stycznia odnotowano
najniższą jak do tej pory temperaturę, minus 7 stopni, a miała jeszcze
spadać.
Stale wyglądałam przez okno, żeby zobaczyć, w jakim stanie są chodniki,
czy uda mi się złożyć wizytę panom Latimerowi i Briggsowi. Martwił mnie
również fakt, że mogły nie dojść listy mojego ojca do prawników. Jeśli nie
zawrze on oddzielnego układu, wszystkie moje pieniądze przypadną
Stephenowi, a ja nic nie dostanę. Pozostanie mi tylko zarobkować pisaniem.
Byłam przekonana, że mój ojciec, wedle swojego poczucia sprawiedliwości,
będzie nalegał, abym zwyczajowo otrzymała trzecią część spadku. Ale czy
Stephen zgodzi się na to, czy Balquidder nie odwiedzie go od tej decyzji?
Rozpaczliwie potrzebowałam jakiejś części tych pieniędzy; dałyby mi
zabezpieczenie i uchroniły od nędzy.
105
Do środy, 5 stycznia, byłam uwięziona w domu. Powiedziałam Noelowi, że
chcę się spotkać z Latimerem i Briggsem, a on zaproponował, że pośle ze
mną pana Bagnigge. Nie ośmieliłam się protestować. Wydawało mi się, że
Noel znów traktuje mnie jak nieznośną, małą dziewczynkę, więc nie
chciałam okazać się niewdzięczna. Nie przyszło mi nawet do głowy, że
Noel może odczuwać wyrzuty sumienia po naszej sprzeczce na temat
niewolnictwa.
Nie znałam jeszcze pana Bagnigge. Był niewielkim, żylastym mężczyzną w
wieku około pięćdziesięciu lat, z ciemną karnacją i pomarszczoną twarzą.
Miał czarne, głęboko osadzone oczy, a jego włosy, a właściwie ich resztki,
sterczały po obu stronach głowy, dzięki czemu wyglądał jak sowa. Był
wyjątkowo niegrzeczny dla tych, których nie lubił — to znaczy dla
większości kobiet. Słyszałam kiedyś, jak Tryphena Good mówiła, że nie
rozumie, jak pułkownik może z nim wytrzymać.
Był bardzo oddany Noelowi od chwili, kiedy Noel wstąpił do wojska w
1806 roku. Według słów Richarda, to pan Bagnigge uratował Noelowi życie
podczas bitwy pod Vittorią.
Pan Bagnigge — nie ośmieliłam się mówić do niego Jem, jak to robili Noel i
Richard — był u Latimera i Briggsa poprzedniego dnia i umówił mnie na
spotkanie. Kiedy wsiadał ze mną do dorożki, widać było, że traktuje mnie
jak kłopotliwy bagaż.
— Panicz Richard bardzo się przejął pana opowieścią o bitwie pod Vittorią
— zauważyłam.
106
Jedyną odpowiedzią było chrząknięcie. Pan Bagnigge skrzyżował ramiona i
zaczął wyglądać przez okno.
— Jak pan myśli, czy rana pułkownika zaczyna się już goić? —
zaryzykowałam pytanie.
— Goiłaby się, gdyby nie martwił się tym, czym nie powinien się martwić.
— Jak przypuszczam, chodzi o mnie?
— Uderz w stół...
— Ależ panie Bagnigge, to naprawdę nie ma sensu. Zostanę tutaj, dopóki
nie poprawi się pogoda, więc mógłby się pan już z tym pogodzić.
Obrócił się, aby na mnie spojrzeć. Kępki włosów wystawały mu z obu stron
kapelusza. Wyglądał komicznie, ale nie odważyłam się uśmiechnąć.
— Dobrze pan wie, że moja osoba nie ma nic wspólnego z problemami
pułkownika. To ten przeklęty interes w Demerara. Co też opętało pana
George”a, żeby się w to wplątać?
Żona, która chciała kupować te wszystkie swoje... Jak tylko ją zobaczyłem,
wiedziałem, że ta to narobi kłopotów.
— Zupełnie się z panem zgadzam - powiedziałam.
Prowadzenie takiej rozmowy ze służącym było niedopuszczalne, ale pan
Bagnigge wydawał się tego nie zauważać. Czy w ten sam sposób
rozmawiał z Noelem?
— Ona chce wracać do Francji, jak tylko wszystko się uspokoi. Jeśli o mnie
chodzi, to mogłaby wyjechać natychmiast.
107
Niezadowolony z faktu, że przytakuje kobiecie, odwrócił się i zaczął znowu
wyglądać przez okno.
Latimer i Briggs mieli swoją kancelarię w Little Britain, niedaleko katedry
Świętego Pawła. Rząd brudnych domów ciągnął się od Aldersgate aż na
tyły szpitala Świętego Bartłomieja. Ich biuro było trochę czyściejsze niż inne
domy. Przy drzwiach wisiała mosiężna wizytówka, w skrzynkach przy
oknach piętrzył się śnieg, a z okapów zwisały długie sople. Schodki były
zamiecione.
Pan Bagnigge wysiadł z dorożki, wyciągnął schodki i zapłacił za kurs.
Widziałam, jak zerkał w dół ulicy, gdzie widniał szyld „Głowy Saracena”.
— Może wróci pań tutaj za pół godziny? — zaproponowałam. Noel wysłał
ze mną, pana Bagnigge, ponieważ chciał wiedzieć, co będę załatwiać, ale ja
wolałam zachować to dla siebie.
Pan Bagnigge ruszył w stronę karczmy, roztrącając po drodze pryzmy
śniegu, a ja podeszłam do drzwi z mosiężną tabliczką i zastukałam.
Wprowadzono mnie do ładnie urządzonego biura, gdzie powitał mnie pan
Latimer. Podał mi rękę i podsunął krzesło.
— Przykro mi, pani Kirkwall — powiedział od razu — ale nic więcej nie
mogę powiedzieć, poza tym, co już mówiłem dziś rano pani mężowi.
Krew napłynęła mi do twarzy. Stephen tutaj był? Jak to się stało? Gdzie on
teraz jest? Opanowałam się z trudem.
— Czy mógłby mi pan to powtórzyć?
— Pani majątek przechodzi we władanie pani męża z dniem piętnastego
108
tego miesiąca. Jednak pan Kirkwall, w porozumieniu z pani ojcem, zgodził
się na przyznanie pani dożywotniej sumy dwustu osiemdziesięciu ośmiu
funtów rocznie. Pan Daniels chciał, aby należna pani trzecia część kapitału
była pod pani wyłączną kontrolą, ale pan Kirkwall nie dał się przekonać.
Naturalnie, pani majątek uległ znacznemu powiększeniu i na dzień
dzisiejszy wynosi — tu pan Latimer zajrzał do swoich notatek —
siedemnaście tysięcy czterysta sześćdziesiąt trzy funty.
— To mnóstwo pieniędzy — powiedziałam, nie mogąc otrząsnąć się z
wrażenia.
A Stephen nie chciał przyznać mi należnej trzeciej części! To byłoby mniej
niż sześć tysięcy funtów, a jemu zostałoby prawie dwanaście tysięcy.
— Te pieniądze pochodzą od rodziny pani matki, od Tumbullów. Pan
Turnbull, dziadek pani ze strony matki, ustalił warunki dziedziczenia. Na
pewno sądził, że trzeba będzie wyposażyć większą liczbę córek, i nie mógł
przewidzieć, że pani matka umrze młodo. Przypominam sobie, że był dość
upartym człowiekiem.
— Ja go nie pamiętam.
— W efekcie cały majątek przechodzi na panią no i, oczywiście, ponieważ
jest pani teraz mężatką na pani męża. Pomiędzy stronami nie zawarto
kontraktu majątkowego, nie ma więc prawnych możliwości, aby zmusić
pani męża do zawarcia go teraz.
Pan Latimer odchylił się na krześle i patrzył na mnie z ponurą satysfakcją.
— A co będzie, jeśli mój mąż umrze pierwszy? On jest ode mnie o
109
jedenaście lat starszy.
— Każdy, kto będzie spadkobiercą pani męża, będzie musiał płacić pani
dwieście osiemdziesiąt osiem funtów rocznie. Nie musi się pani niczego
obawiać, pani Kirkwall.
Ktoś zastukał do drzwi. Wszedł młody urzędnik.
— Przepraszam, że przeszkadzam, panie Latimer, ale pan Briggs ma do
pana bardzo pilną sprawę.
— Muszę panią na chwilę przeprosić, pani Kirkwall.
Kiedy tylko zamknęły się za nim drzwi, zerwałam się z krzesła i obeszłam
biurko. W otwartym segregatorze znalazłam adres: pan Kirkwall, 12 Wych
St., Londyn E.C.
Usłyszałam kroki, więc szybko wróciłam na swoje miejsce.
— Dziękuję, że mnie pan przyjął, panie Latimer — powiedziałam,
naciągając rękawiczki. — To bardzo uprzejmie z pana strony. Byłabym
wdzięczna, gdyby pan nie wspominał o mojej wizycie mężowi. Te sprawy...
— Doskonale panią rozumiem.
Niczego pan nie rozumie, pomyślałam.
— Jeszcze jedno pytanie, jeśli można. Czy pan Kirkwall był u pana sam?
— Tak, proszę pani — odpowiedział ze zdumieniem.
Miałam o czym myśleć, kiedy schodziłam na dół. Zatrzymałam się w
małym pokoju, gdzie pracowało dwóch urzędników. Siedzieli na swoich
wysokich stołkach i nie zwracali na mnie uwagi. Stanęłam przy oknie,
110
czekając na powrót pana Bagnigge. Stephen zatrzymał się na Wych Street
pod 12. Gdzie to jest? Czy przyjechał razem z Balquidderem? Jak się tu
dostał przy tak okropnej pogodzie? Czy powinnam się z nim spotkać?
Pan Bagnigge powrócił w o wiele lepszym humorze. Widać podziałały na
niego uroki „Głowy Saracena”. Tym razem to ja nie odzywałam się podczas
jazdy dorożką. Musiałam dowiedzieć się, czy Balquidder też jest w
Londynie, ale to mogło być niebezpieczne. Nie chciałam go spotkać.
Żebym mogła zwierzyć się ze wszystkiego Noelowi!
Pomyślałam o Ablu — byłam pewna, że chętnie by mi pomógł, bardzo lubił
przygody — ale stwierdziłam, że może to być ryzykowne. Gdyby Noel
dowiedział się, że Stephen jest w Londynie, to kazałby mi do niego wrócić.
Potem przyszedł mi na myśl pan Robinson! Księgarz na pewno będzie
wiedział, gdzie jest Wych Street. Miałam się skontaktować z panem
Robinsonem w piątek, czyli za dwa dni. Abel przyprowadzi mi dorożkę.
Mogłabym powiedzieć, że potrzebuję tasiemki, ponieważ przerabiam
suknie pani Beresford, które są na mnie o wiele za duże. Noel nie posłałby
pana Bagnigge, aby mi towarzyszył do sklepu z pasmanterią. Poznam losy
Władczyni Sokolego Gniazda i dowiem się, gdzie jest Wych Street. Przejadę
tamtędy w drodze powrotnej do domu. Zobaczę, czy to pensjonat, czy też,
czego się obawiałam, dom Balquiddera.
Spotkanie z panem Latimerem wyjaśniło jedną sprawę: jeśli umrę, Stephen
bierze cały majątek — bez żadnych dalszych zobowiązań. Gdyby moja
nagła śmierć wzbudziła podejrzenia, to padną one na Stephena, a nie
111
Balquiddera.
A co będzie, jeśli Noel dowie się o wszystkim? Latimer i Briggs zajmowali
się również sprawami rodziny Beresfordów, ponieważ stary pan Latimer
rozpoczynał praktykę adwokacką w Harrogate i miał wielu klientów w
North Riding. Bez względu na to, jak się będę pilnować, mogę się zdradzić
jakąś zdawkową uwagą. Zdecydowałam, że zacznę szukać mieszkania,
kiedy tylko dostanę odpowiedź od pana Robinsona.
Bóg jeden wie, co zrobię, jeśli on odrzuci Władczynię Sokolego Gniazda.
Nie dane mi było uwolnić się od trosk i kłopotów.
Kiedy wróciłam do domu, zastałam Noela i Richarda w salonie. Richard
siedział na podłodze, u stóp ojca i pokazywał mu, jak działa armatka, którą
mu podarowałam. Zauważyłam trochę suchego grochu na dywanie.
Zerwał się na mój widok, a Noel sięgnął po swoją laskę. Poprosiłam, żeby
nie wstawali.
— Richardzie, zadzwoń, proszę, aby przynieśli nam herbatę, i pozbieraj ten
groszek — powiedział z uśmiechem Noel.
Uśmiech, którym mnie obdarzył, był dość chłodny. Wydawało mi się, że nie
zapomniał jeszcze naszej dyskusji o niewolnictwie.
Pojawiła się Hannah z tacą. Richard był w wieku, kiedy stale jest się
głodnym, więc przede wszystkim patrzył na talerz pełen ciepłych bułeczek.
Noel pogładził go po głowie.
— Emilio — powiedział - wyglądasz na zmęczoną. Mam nadzieję, że
wszystko jest w porządku.
112
— Tak, wszystko zostało pomyślnie załatwione — powiedziałam,
zabierając się do nalewania herbaty. — Mogę liczyć na dwieście
osiemdziesiąt-osiem funtów rocznie, co jest o wiele większą sumą niż ta,
która do tej pory musiała mi wystarczać, więc odetchnęłam z ulgą. Usiądź,
Richardzie, to dam ci bułeczkę.
— Cały majątek jest teraz pewnie wart około osiemnastu tysięcy —
stwierdził Noel, marszcząc brwi.
— Nie ma sensu się nad tym zastanawiać — powiedziałam. Nie chciałam
rozmawiać z nim na ten temat. Miałam zbyt wiele do ukrycia.
Noel chciał coś dodać, ale zrezygnował. Odezwał się dopiero po chwili.
— To niedobry interes — skomentował.
Popatrzyłam na Richarda. Siedział na stołeczku, tuż koło krzesła ojca.
Przynajmniej on był szczęśliwy. Noel starał się zbliżyć do swojego syna.
Zażartował ze strzelania grochem do celu i Richard uśmiechnął się szeroko.
Po herbacie zabraliśmy się z Richardem do czytania. Przyniósł ze sobą
książeczkę o Pani Trot i jej śmiesznych kotkach i powoli, podkreślając każde
słowo palcem, przeczytał dwie stroniczki.
— Robisz postępy — powiedziałam i uściskałam go mocno.
Richard spojrzał na ojca, ale Noel czytał „Timesa”. Chłopiec zamrugał i
zamknął książkę. Chciałam go pocieszyć, nie mogłam mu jednak
powiedzieć, że to ja jestem osobą, z którą Noel unika rozmowy.
W dwa dni później wymknęłam się z domu na spotkanie z panem
113
Robinsonem. Nie było to trudne. Noel zawsze jadł śniadanie w swoim
pokoju. Często źle sypiał, więc spotykaliśmy się dopiero na obiedzie, około
drugiej. Ja też dostawałam śniadanie do sypialni i spędzałam
przedpołudnie, szyjąc lub czytając.
Tego piątku włożyłam na siebie jedną z przerobionych już sukienek pani
Beresford, która była o wiele cieplejsza niż moja, i zeszłam na dół. Abel
czyścił właśnie lampy.
— Abel, potrzebuję dorożki —powiedziałam. — Muszę jechać do sklepu z
pasmanterią.
Odstawił lampę, chwycił kurtkę i czapkę i szybko wybiegł na ulicę. Był
żywym chłopcem i to przymusowe zamknięcie w domu bardzo go
męczyło. Dostał ode mnie sześć pensów za sprowadzenie dorożki
— Tamiza już niedługo całkowicie zamarznie — doniósł mi z błyszczącymi
oczami. — Dorożkarz mówi, że wkrótce będziemy mieli festyn zimowy. Na
rzece będą stały kramy, panno Emilio, będą się tam odbywały różne gry i
zabawy.
— To na pewno będzie pasjonujące — powiedziałam.
Nie przeczuwałam nawet, jak ten festyn zimowy niebezpieczni się
zapowiada.
Abel wrócił do domu, a ja wsiadłam do dorożki i podałam adres. Jeśli pan
Robinson wyda pozytywną opinię o mojej książce, to będę mogła pojechać
do Somers Town, aby poszukać taniego mieszkania.
Moje rozstanie z domem Noela będzie dla mnie rozpaczliwie smutne,
114
pomyślałam. Po raz pierwszy od lat było mi ciepło, nie byłam głodna, nie
musiałam martwić się o zapłacenie czynszu ani prosić służącej, żeby
przyniosła po kryjomu trochę węgla. Moje odmrożenia dobrze się goiły.
Nawet przybrałam trochę na wadze Co prawda, jeszcze widać mi było
żebra, zauważyłam jednak, że powinnam trochę poluzować stalki
w gorsecie.
Z panem Robinsonem nie byłam umówiona na konkretną godzinę, ale
przyjął mnie od razu. Kiedy zobaczyłam jego długą twarz i krzaczaste brwi,
od razu poczułam się lepiej. On jeden poważnie mnie traktował.
— Podoba mi się Władczyni Sokolego Gniazda — powiedział natychmiast,
kiedy znaleźliśmy się w jego biurze.
Pewnie jest przyzwyczajony do niecierpliwych autorów, pomyślałam.
— Mogę pani zaproponować dwieście funtów za prawa autorskie.
Ta suma mogłaby mi wystarczyć na rok. A w tym czasie mogę napisać
nową książkę. Może nawet udałoby mi się coś zaoszczędzić, jeśli
mieszkanie w Somers Town nie byłoby drogie. Zdawałam sobie sprawę, że
nie będę mogła żądać sumy dwustu osiemdziesięciu ośmiu funtów rocznie
z majątku mojej matki, jeśli chciałam pozostać przy życiu.
— Dziękuję. Przyjmuję pana propozycję.
Udało mi się przekonać pana Robinsona, aby przejął rolę pana Iryine”a i
stał się moim bankierem.
— Mój urzędnik spisze umowę, panno Daniels. Czy zaczeka pani, aby ją
podpisać?
115
— Przyjdę w przyszłym tygodniu — powiedziałam. — Wtedy będę już
miała stały adres.
Zapomniałam spytać go o Wych Street, ale nie był to jedyny błąd, jaki tego
dnia popełniłam.
— Dobrze — powiedział i odprowadził mnie do drzwi.
Musiałam przejść obok katedry Świętego Pawła, aby dostać się do postoju
dorożek po przeciwnej stronie. Bruk był bardzo oblodzony, więc
odchyliłam woalkę, aby lepiej widzieć. Przechodziłam właśnie koło
pomnika królowej Anny, kiedy usłyszałam okrzyk.
- Emmy!
Opuściłam woalkę i starałam się nie przyspieszać kroku.
- Emmy!
Rozległ się tupot nóg i ktoś mnie złapał za ramię.
Stephen był sam. Był bardzo wzburzony, a może nawet przerażony.
— Dobry Boże, Emmy, co ty tu robisz? Myślałem, że jesteś u ojca.
— Nie. Jestem tutaj.
Rozejrzał się niespokojnie i wskazał gestem kawiarnię.
— Chodźmy tam. Szybko.
— Nie mogę iść do kawiarni, Stephen.
Tylko mężczyźni chodzili do kawiarni.
Pociągnął mnie na schody katedry i po chwili znaleźliśmy się w jej
mroźnym wnętrzu. Przy drzwiach stał kościelny. Stephen przeszedł obok
116
niego, ciągnąc mnie za sobą. Wprowadził mnie do bocznej kaplicy.
Usiedliśmy w kącie.
Rozwiązałam wstążki przytrzymujące kapelusz.
— O co chodzi? — spytałam.
Znałam już Stephena na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że zbytnio si mną nie
interesuje. O wiele bardziej zajmują go własne sprawy.
— Na litość boską, Emmy. Powinnaś być teraz w Tranters Court.
— Dlaczego?
Czułam, że coś bardzo złego wisi w powietrzu.
— Och, Boże. Żałuję, że cię spotkałem.
— Nie musiałeś mnie zatrzymywać na ulicy.
— Nie, chodzi mi o to, że żałuję, żeśmy się w ogóle poznali. Nawet nie
masz pojęcia...
Stephen ukrył twarz na moim ramieniu. Pogładziłam go po głowie.
— Mówię ci, Emmy, to jest tak rozpaczliwa sprawa, że nawet nie możesz
sobie tego wyobrazić.
— Chodzi o mój majątek, prawda?
Stephen odwrócił wzrok.
— Odezwij się, Stephen. To te pięć tysięcy funtów, które jesteś winien
Balquidderowi.
— Och, Emmy! Tak mi przykro. Chciałem zwrócić ci wszystko, do
ostatniego pensa. Musisz mi uwierzyć.
Czekałam, co będzie dalej.
117
— To te cholerne odsetki, Emmy. Balquidder pożyczył mi pieniądze na
piętnaście procent — to i tak o wiele mniej, niż biorą niektórzy krwiopijcy.
Ale nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo urośnie ten dług. Wierzyłem, że
on jest moim przyjacielem. Och, Boże, jestem mu winien przeszło
siedemnaście tysięcy pięćset funtów i on chce dostać te pieniądze teraz, co
do grosza.
Byłam zaszokowana. To była olbrzymia suma. Wydawać by się mogło, że
Balquidder nie powinien obciążać przyjaciela płaceniem odsetek. Ale jak
tylko o tym pomyślałam, zrozumiałam, że jestem po prostu naiwna.
Mówiąc Balquidderowi o moim majątku i o tym, że jestem niepełnoletnia,
Stephen sam sobie założył stryczek na szyję. Balquidder od początku miał
zamiar zabrać wszystkie pieniądze. Był na pewno wścik1y, że do
ukończenia dwudziestego piątego roku życia brakowało mi wówczas
jeszcze ośmiu lat. Nie miał zamiaru zostawić mi jakichkolwiek pieniędzy.
Stephen nie spłaci tego długu nawet całym moim majątkiem.
— Ale Stephen, jeśli jesteś winien Balquidderowi wszystkie pieniądze, jakie
posiadam, dlaczego zgodziłeś się na układ z moim ojcem? Nie stać cię na tę
roczną wypłatę.
— Nie mogłem tego nie zrobić, Emmy. To są twoje pieniądze. Należy ci się
dochód z twojej trzeciej części.
Biedny Stephen. Zawsze dbał o pozory. Chciał, aby wszyscy uważali, że
właściwie postępuje. Balquidder nigdy by się nie zgodził na taki układ, ale
Stephen wolał przejść nad tym do porządku dziennego. Pewnie pan
118
Latimer powiedział mu coś miłego i Stephen poczuł się dżentelmenem.
— Dobrze wiesz, że nie dostanę z tego ani pensa — powiedziałam.
Byłam rozdrażniona. Miałam już dość tego fantazjowania.
— Dlatego musisz jechać do ojca, Emmy. Ja... boję się o ciebie.
— Jak myślisz, co zrobi Balquidder?
— On oczywiście żartuje, kiedy mówi, że.... — Stephen nie dokończył
zdania.
Nie, on nie żartuje, pomyślałam. Jeśli Stephen tak poważnie do tego
podchodzi, to znaczy, że Balquidder musiał mu wiele razy dawać do
zrozumienia, że należy usunąć mnie z drogi.
— A co z tobą? — spytałam.
Pomyślałam, że życiu Stephena również zagraża niebezpieczeństwo.
Gdyby mnie się coś stało, Balquidder będzie chciał się go pozbyć, wiedząc,
że Stephen nie potrafi utrzymać języka za zębami.
— Co tam ja? Mówię ci, Emmy, chciałbym mieć tyle odwagi, aby móc ze
sobą skończyć. Wtedy te cholerne pieniądze przeszłyby na rzecz Korony.
— Nie wolno ci o tym myśleć!
Nigdy jeszcze nie widziałam Stephena w takim stanie.
— Musi być jakieś wyjście — dodałam.
— Nie — Stephen potrząsnął głową. — Podpisywałem różne papiery. —
Gdzie się zatrzymałaś, Emmy? — spytał po chwili.
Zawahałam się.
— Nie powiem Balquidderowi.
119
— Och, Stephen. Jeszcze się nie zdarzyło, żebyś nie powtórzył wszystkiego
Balquidderowi.
— Myślę, że mąż może spytać swoją żonę o miejsce jej zamieszkania —
powiedział urażony. — A może masz bogatego kochanka, Emmy? Który
może dać ci to wszystko, czego ja nie mogę?
— Nie bądź śmieszny — warknęłam. — Kto by mnie chciał?
— Nie znam tej sukienki.
— Dostałam ją od pani Iryine.
Czułam, że się rumienię. Nigdy nie umiałam kłamać.
— Popatrz — dodałam — przerobiłam ją na siebie.
Pomyślałam, że mogłabym podać mu fałszywy adres. Stephen właściwie
się mną nie interesował, wiedziałam jednak, że jeśli widzi w tym własną
korzyść, to potrafi być nieustępliwy.
— Czy Balquidder też jest w Londynie?
— Przyjeżdża w przyszłym tygodniu. Jeśli uda mu się dojechać.
Zdąży na moje urodziny.
— Nie mogę narzekać — powiedział z rozpaczą Stephen. — On mi
wszystko wytłumaczył. Potrzebuje pieniędzy na zakup statków do
przewozu niewolników. Wiesz, że on ma takie statki, a raczej miał, kiedy to
było legalne. Teraz ma fałszywe papiery, które mu zrobił jakiś Moxon, a
statki są zarejestrowane w Lizbonie.
Moxon, pomyślałam. Gdzie ja słyszałam to nazwisko? Coś mi chodziło po
120
głowie, ale nie mogłam sobie tego przypomnieć. Może jak zacznę mówić o
czymś innym...
— Jak udało ci się tu dojechałeś przy tej okropnej pogodzie?
— Miałem fatalną podróż — powiedział Stephen, wstrząsając się na to
wspomnienie. — Przyjechałem dyliżansem w dzień po Bożym Narodzeniu.
Jechaliśmy prawie cały tydzień. Myślałem, że umrę z zimna. Musieliśmy się
stale zatrzymywać.
Przyszło mi do głowy, że najlepiej będzie, jeśli Stephen i Balquidder
(ponieważ nie wątpiłam, że Stephen powie mu o naszym spotkaniu) będą
myśleli, że jestem w Tranters Court.
— Pojadę do ojca. Balquidder tam mnie nie dopadnie. Ty też trzymaj się z
daleka. Przykro mi, Stephen, jednak uważam, że powinniśmy zdecydować
się na separację.
Stephen otworzył usta, aby coś powiedzieć, i zamknął je znowu. Po chwili
skinął potakująco głową.
Wyjęłam z torebki notesik i ołówek, podałam Stephenowi i zaczęłam
dyktować:
Stephen Kirkwall zgadza się na separację ze swoją żoną, Emilią Kirkwall, z domu
Daniels.
Podpisano 5 stycznia 1814 r.
S. Kirkwall E. Kirkwall
— Gotowe — powiedział obrażony, podając mi podpisaną przez nas
kartkę.
121
— Niezupełnie.
Wstałam i weszłam do bocznej nawy, gdzie dwóch mężczyzn polerowało
ławki.
— Czy umiecie pisać? — spytałam.
Potrząsnęli tylko głowami.
— Jeśli postawicie tu krzyżyki i podacie mi swoje nazwiska
i adresy, staniecie się świadkami. Dostaniecie za to po sześć pensów
każdy.
Popatrzyli na siebie i niemal jednocześnie odłożyli swoje szmatki i
pojemnik z woskiem pszczelim. Kiedy to zostało załatwione, złożyłam
kartkę i schowałam ją za dekoltem. Stephen miał nieszczęśliwy wyraz
twarzy.
— Ale... mieliśmy też dobre chwile, prawda, Emmy?
Dobre chwile? Dla mnie małżeństwo było jednoznaczne z biedą, brakiem
zainteresowania ze strony męża i złym losem.
Nauczyłam się jednak polegać sama na sobie. Pochyliłam się i
pocałowałam go w policzek.
— Tak, Stephen.
— Nie masz przypadkiem szylinga albo dwóch?
Sięgnęłam do portmonetki, odliczyłam pieniądze na dorożkę i resztę dałam
Stephenowi. Około dwunasta szylingów.
— Dziękuję.
— Muszę już iść — powiedziałam.
122
Nagle poczułam się okropnie zmęczona. Chciałam znaleźć się jak
najprędzej na John Street. Zbyt wiele wydarzyło się w tak krótkim czasie.
Wstałam z krzesła.
— Ja tu jeszcze chwilę zostanę — powiedział Stephen.
— Do widzenia. Życzę ci powodzenia.
— Ja tobie też, Emmy.
Kiedy byłam przy drzwiach, obróciłam się jeszcze, ale Stephen został w
kaplicy i nie mogłam go zobaczyć. Opuściłam woalkę i poszłam szybkim
krokiem do postoju dorożek.
Niestety, nie przyszło mi do głowy, aby obejrzeć się za siebie.
5
Po drodze do domu zastanawiałam się, czy powinnam zwierzyć się
Noelowi. To wszystko stawało się zbyt skomplikowane, a w związku z
rychłym przyjazdem Balquiddera wręcz niebezpieczne. Ale
powstrzymywało mnie przed tym kilka rzeczy. Noel uważał, że powinnam
wrócić do swojego męża, był też przekonany, że jestem pozbawioną zmysłu
praktycznego marzycielką. Od czasu, kiedy wyraziłam swoją opinię o
właścicielach niewolników, nie zachowywał się przy mnie tak swobodnie
jak poprzednio. Poza tym obawiałam się, że nie uwierzy w moją opowieść o
123
Balquidderze. Podejrzewałam również, że list, który przed laty napisałam
do jego ojca, spowodował, że George wszedł w kontakt z Balquidderem. W
liście tym błagałam pana Beresforda o użycie swojego wpływu, aby mój
majątek nie dostał się w ręce Stephena i nie został użyty przez Balquiddera
na zakup statków do przewozu niewolników. Noel mógłby mieć do mnie o
to pretensję.
Przeklinałam również pogodę, która stwarzała dodatkowe utrudnienia.
Pryzmy brudnego śniegu, razem z końskimi i psimi odchodami, zalegały w
rynsztokach. Wygłodniali i zziębnięci żebracy kulili się po bramach. A
najgorsze ze wszystkiego było przeraźliwe zimno.
Kiedy dorożka skręciła w John Street, otworzył się przede mną widok na
nabrzeże Adelphi. Na Tamizie ustał wszelki ruch. Rzeka była zamarznięta
przy brzegach, małe łódki zostały uwięzione w lodzie. Środkiem rzeki
płynęły ogromne kry, które z łatwością mogły przebić i zatopić każdy
statek.
Na południowym brzegu widziałam dymiące piece garncarskie. Będą
pracować, dopóki starczy im węgla. Przynajmniej tam robotnicy mają
ciepło.
Dorożka podjechała wreszcie pod dom. Wysiadłam i zapłaciłam. Dzięki
Bogu, nikt nie zauważył mojej nieobecności, pomyślałam. Myliłam się.
Kiedy tylko otworzyłam drzwi, Noel wyszedł ze swojego gabinetu.
— Gdzie, u diabła, byłaś?
— W mieście.
124
Poczułam się urażona. Czyżbym była więźniem w tym domu?
— Dlaczego nikomu nie powiedziałaś, że wychodzisz?
— Prosiłam Abla, aby sprowadził mi dorożkę. Nie wymknęłam się
cichaczem.
— Jak mogłaś jechać do miasta przy takiej pogodzie? Czy miałaś coś aż tak
ważnego do załatwienia? Na litość boską, Emilio, ludzie zamarzają na
śmierć. Czy nie czytasz gazet?
— Nie wiedziałam, że jestem na warunkowym zwolnieniu —
odparowałam. — Poza tym, to nie twoja sprawa, gdzie byłam.
— To jest mój dom — oznajmił Noel. — Kiedy w nim mieszkasz, masz się
zachowywać jak dorosła.
— Więc jestem teraz dzieckiem, prawda? Czy myślisz, że to miło, kiedy nikt
ci nie ufa?
Odwróciłam się i pobiegłam do swojego pokoju. Zatrzasnęłam za sobą
drzwi.
W Edynburgu robiłam, co chciałam, i nikogo to nie obchodziło, chociaż
muszę przyznać, że czasem czułam się samotna. Nie mogłam jednak
pozwolić, aby traktowano mnie jak niegrzeczne dziecko. Prawdą jest, że
Noel wysłuchał mnie i ofiarował schronienie, ale nie chciał poznać moich
prawdziwych kłopotów. Czekał na poprawę pogody, aby odesłać mnie do
męża.
Jak mogłam mu powiedzieć, że zarówno mój ojciec, jak i mąż zawiedli
mnie? Byłam niewątpliwie nieznośnym dzieckiem, ale to nie była wyłącznie
125
moja wina. Gdyby mój ojciec okazał mi czasem choć trochę czułości,
wszystko byłoby inaczej.
Często zastanawiałam się, dlaczego zakochałam się w Stephenie. Doszłam
do wniosku, że dziewczyna, która ma kochającego ojca, nie robi takich
głupstw jak ja, ponieważ ma wzorzec, wedle którego może oszacować
innego mężczyznę. Ja nie posiadałam takiego wzorca i dlatego tak łatwo
uległam namowom Stephena.
Nie oczekiwałam, że Noel przyzna mi rację. Mimo że tak bardzo go
kochałam, kiedy byłam dzieckiem, teraz wiele rzeczy mi się w nim nie
podobało — przede wszystkim nie mogłam się pogodzić z tym, że posiada
plantację, na której pracują niewolnicy. Co prawda poprawił się jego
stosunek do Richarda, ale nadal nie czuł się z nim swobodnie. Rozumiałam,
że jego problemy finansowe i kłopoty z nogą sprawiały, że często tracił
cierpliwość, ale Richard był przecież jego synem. Noel dał mu życie, więc
powinien go kochać. Nie mogłam również pogodzić się z jego
przekonaniem, że zachowanie mojego ojca było bez zarzutu.
Chętnie bym się wyprowadziła z domu, gdzie byłam ledwie tolerowana.
Nie chciano mnie tutaj, tak samo jak nie chciano mnie w Tranters Court czy
na Cant’s Close. Byłam dorosłą osobą, autorką której książki były
publikowane przez poważnego wydawcę — dobrze, że chociaż tam mnie
poważano. Stephen zgodził się na separację. Noel nie był moim krewnym, a
ja miałam prawo żyć tak, jak mi się będzie podobało.
Przebrałam się i zeszłam do jadalni w dość wojowniczym nastroju.
126
Spodziewałam się, że będę jadła samotnie, jednak, ku mojemu zdziwieniu,
Noel już tam był. Miał poważny wyraz twarzy.
Nasz południowy posiłek składał się tego dnia z zimnej wieprzowiny i
sałaty. Jedzenie stało na kredensie i nakładaliśmy je sami na talerze, to
znaczy, Noel nakładał sobie i również mnie.
— Chciałem cię przeprosić — powiedział, kiedy usiedliśmy do stołu — za
moje słowa, wypowiedziane bez zastanowienia. Ciągle zapominam, że
jesteś już dorosłą kobietą.
— Dziękuję — odrzekłam, zastanawiając się, jak długo Noel będzie w
dobrym nastroju. — Właśnie chciałam ci powiedzieć, że dziś rano
spotkałam przypadkiem swojego męża.
Natychmiast się zorientowałam, że to musiało mu się wydać
nieprawdopodobne.
— To znaczy, że wpadłaś na niego na ulicy? — spytał Noel, odkładając
widelec i patrząc na mnie z zainteresowaniem.
— Nie. Raczej odwrotnie. Nie miałam pojęcia, że on jest w Londynie i wcale
sobie nie życzyłam tego spotkania.
- Rozumiem. No i?
— Odbyliśmy krótką rozmowę i dostałam od niego ten papier.
Podałam mu oświadczenie o separacji. Noel szybko przebiegł je wzrokiem i
zwrócił mi kartkę.
— Zdajesz sobie sprawę, że to nie ma żadnej mocy prawnej?
— Możliwe.
127
Szczerze mówiąc, niewiele mnie to obchodziło. Byłam zdecydowana odejść
od Stephena.
— Dokument napisany ołówkiem jest nieprawomocny. Można w nim
dokonywać poprawek.
— To prawda. Ale chciałeś wiedzieć, co robiłam tego ranka, więc ci
powiedziałam i nawet pokazałam jedyny dowód, jaki posiadam. Nie mam
zwyczaju noszenia przy sobie gęsiego pióra i atramentu.
Nie miałam zamiaru dać się tyranizować.
— Co chcesz, żebym zrobił?
— Nic.
— Nic? Ale...
— Czy mógłbyś mnie choć raz wysłuchać? Nie jesteś za mnie
odpowiedzialny. Wkrótce uporządkuję swoje sprawy. Wolałabym to
zrobić, kiedy zmieni się pogoda, ale jeśli chcesz, żebym wyprowadziła się
wcześniej, to mogę to zrobić.
— To oczywiste, że musisz tu zostać. Nie miałem najmniejszego zamiaru
sugerować... ale, Emilio...
— Tu nie ma żadnych „ale” — przerwałam mu. — Proszę cię, Noel, spróbuj
mnie zrozumieć. Stephen nie pragnie zatrzymać mnie przy sobie, a ja mam
zamiar prowadzić spokojne, uporządkowane życie — bez niego.
— Ale twój ojciec?
Znowu ojciec, pomyślałam.
— Czy naprawdę wierzysz, że mojego ojca obchodzi, co się ze mną dzieje?
128
— Tak, wierzę
— Przykro mi, ale ja nie. Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek
wyraził zadowolenie z mojego towarzystwa czy chęć zrozumienia mnie.
Zapanowała cisza. Noel bawił się widelcem.
— Nie przeczę, że jest dość nieprzystępnym człowiekiem, który mógł
onieśmielać młodą dziewczynę, ale jestem przekonany, że się o ciebie
troszczy. Widziałem go po twojej ucieczce. Odchodził od zmysłów z
niepokoju.
— Powinieneś zobaczyć list, który do mnie napisał — powiedziałam
jadowitym tonem.
— Rozumiem, że chcesz gdzieś wynająć mieszkanie?
- Tak.
- Czy to rozsądny pomysł? Myślę tylko o twojej wygodzie. Czy zdajesz
sobie sprawę, jaka będziesz samotna? Nie będziesz miała wokół siebie
nikogo ze swojej sfery, tylko gospodynie domowe i innych ludzi tego typu.
Poza tym będzie mi ciebie brakowało.
— A co ty sobie wyobrażasz? — Roześmiałam się. — Na Cant”s Close
miałam prawie wyłącznie do czynienia „z ludźmi tego typu”, jak to ująłeś.
Wyobraź sobie, że byli to bardzo mili ludzie. Jedyni „dżentelmeni”, jakich
poznałam, to obrzydliwi przyjaciele mojego męża.
Czułam, że znowu zalewa mnie fala goryczy.
— Rozumiem.
— Wątpię w to — powiedziałam.
129
Noel nie chciał spojrzeć na te sprawy z mojej perspektywy. Nigdy nie pytał
o moje życie w Edynburgu. Byłam zła i rozgoryczona. Nie przychodziło mi
do głowy, że Noel po prostu szanuje moją prywatność.
Wreszcie powiedziałam, że Tamiza zaczyna zamarzać, i wspomniałam, że
Abel czeka na festyn zimowy. Nasza rozmowa przybrała inny obrót.
Dwa dni później Richard został porwany.
Śnieg przestał już padać i wreszcie mieliśmy słoneczny dzień, chociaż było
bardzo zimno. Richard i panna Caryer udali się na krótki spacer, aby
popatrzeć na Tamizę. Richard słyszał opowiadania o festynach zimowych i
ubłagał pannę Caryer, aby poszła z nim nad rzekę.
Panna Caryer wróciła ze spaceru sama, w ataku histerii. Siedziałam wtedy
w swoim pokoju, opracowując fabułę mojej nowej książki, kiedy
usłyszałam podniesione głosy. Wydawało mi się, że hol jest pełen ludzi.
Słyszałam Tryphenę Good, płacz Hannah, potem głosy pana Bagnigge i
Noela. Zamknęłam notatnik w szufladzie i zeszłam na dół.
Wreszcie udało się wydobyć od panny Caryer jakieś konkretne informacje.
Koło schodów Adelphi pojawiło się niespodziewanie dwóch mężczyzn,
którzy chwycili Richarda, nie zważając na jego krzyki, wpakowali go do
czekającego powozu i odjechali. Biedna panna Caryer cała jeszcze dygotała.
— Co mogłam zrobić? — powtarzała z płaczem. — To się stało tak szybko.
Na jej wołanie o pomoc natychmiast zareagowali dwaj strażnicy z Adelphi,
ale zanim dobiegli, powóz już skręcał w Strand.
130
Wiedziałam, że porywano dzieci, szczególnie dzieci bogatych rodziców.
Zwykle zabierano im pieniądze, ubranie i wypuszczano na wolność.
Porwanie z użyciem powozu sugerowało, że chodzi o coś poważnego.
Wszystko było dokładnie zaplanowane i niewątpliwie kosztowało niemałe
pieniądze.
Czy mogło to mieć związek z moim spotkaniem ze Stephenem? Dopiero
teraz pomyślałam, że on prawdopodobnie wyśledził mój adres. Mógł
przecież zatrzymać dorożkę i jechać za mną — sama dałam mu pieniądze.
Ale dlaczego Stephen miałby porywać Richarda?
Wiedziałam dlaczego: Balquidder na pewno jest w Londynie.
Moje obawy mogły okazać się uzasadnione. George zapewne kupił majątek
w Demerara za pośrednictwem agencji Balquiddera i dał mu
zabezpieczenie na hipotece Ainderby, więc Noel stał się teraz jego
dłużnikiem. Jeśli Stephen poznał mój adres i podał go Balquidderowi, co
było nieuchronni, ten natychmiast skojarzył, u kogo mieszkam.
Oczywiście, kupno plantacji w Indiach Zachodnich nie było żadnym
problemem. W Anglii wielu ludzi dorobiło się tam majątku. Pilnie
śledziłam doniesienia na ten temat w gazetach, kiedy dyskutowałam z
panem Iryine o Ustawie na rzecz Zniesienia Niewolnictwa. Mimo wszystko
możliwość, że istnieje jakieś powiązanie pomiędzy Balquidderem a
majątkiem Beresfordów w Demerara wydała mi się wysoce
prawdopodobna.
Jeśli George wpadł w łapy Balquiddera i umarł, nie spłaciwszy swojego
131
długu, to Balquidder będzie chciał wycisnąć z Noela ostatniego pensa.
Gdyby mu to było potrzebne, porwałby Richarda bez najmniejszych
skrupułów. Ale po co?
Na pewno chodziło o mnie. Byłam pewna, że Noel skrupulatnie spłacał
odsetki, bez względu na sytuację. Balquidder nie potrzebował wymuszać
na nim zapłaty. To Stephen chciał zmusić Noela, aby mnie do niego odesłał.
Tak czy inaczej, Balquidder prowadził niebezpieczną grę. Czym innym jest,
jeśli zrozpaczony mąż popełnia desperackie czyny, aby zmusić do powrotu
swoją zbłąkaną żonę, a zupełnie czym innym, jeśli biznesmen jest
zamieszany w porwanie syna człowieka o takiej pozycji, jaką miał Noel.
Gdyby wyszedł na jaw jego udział w porwaniu, zostałby natychmiast
aresztowany.
Nie, posiadałam jednak żadnego dowodu.
Co miałam powiedzieć Noelowi? Czy będzie chciał mnie wysłuchać?
Jeśli moje domysły były słuszne, to Richard powinien być na Wych Street.
Nie przypuszczałam, żeby Balquidder zrobił mu jakąś krzywdę, ale to
biedne dziecko musi być potwornie przerażone. Może nawet myśleć, że już
nigdy nie wróci do domu.
W holu zapanowała cisza. Noel zabrał pannę Caryer do gabinetu, służba
rozeszła się do swoich zajęć. Pan Bagnigge poszedł powiadomić stróży
prawa. Po chwili wahania zastukałam do drzwi gabinetu.
— Proszę wejść — usłyszałam.
132
— Wydaje mi się, że mogę... — zaczęłam.
— Nie teraz, Emilio. Później.
Zamknęłam drzwi. Wiedziałam, że nie ma czasu do stracenia. Musiałam
zacząć działać. Gdybym była szlachetną Angeliną Mountfalcon,
natychmiast sama oddałabym się w ręce Balquiddera. Byłam pewna, że
wtedy uwolniłby Richarda. Ale w ten sposób podpisałabym na siebie
wyrok śmierci, a na to nie miałam ochoty. Postanowiłam spotkać się ze
Stephenem i sprawdzić, czy Richard rzeczywiście jest na Wych Street.
Niepokoiło mnie tylko jedno. Stephen natychmiast powie o wszystkim
Balquićklerowi.
Potrzebowałam pomocy. Pomyślałam o panu Bagnigge. On byłby najlepszy
w” tej sytuacji, ale wiedziałam, że nie będzie miał dla mnie czasu. K Abel?
Był sprytnym chłopcem, poza tym Richard go lubię Może on” mógłby mi
pomóc? Czy będzie chciał to zrobić? Czy jest wystarczająco dyskretny?
Czternastoletni Abel był najmłodszym służącym. Wielokrotnie słyszałam,
jak pani Good nim komenderuje. Właściwie wszyscy się nim wysługiwali.
Nie mogło się to podobać bystremu i żywemu chłopakowi. Postanowiłam
zwierzyć się Ablowi, ufając, że potrafi dochować tajemnicy. Zdawałam
sobie sprawę, że wśród służby krążą plotki na mój temat. Nie wierzyłam,
aby Abel mógł się ode mnie dowiedzieć czegoś, co nie zostało już dokładnie
omówione w pomieszczeniach dla służby. Natomiast nikt tam jeszcze nie
wiedział o Balquidderze.
Zeszłam na dół do komórki, gdzie Abel czyścił buty. Spędzał tu wszystkie
133
poranki, a w nocy spał na materacu, który za dnia leżał zwinięty pod
stołem. Siedział na stołku, patrząc ponurym wzrokiem na buty Noela, które
miał wyczyścić. Na mój widok zerwał się na równe nogi.
— Abel, czy potrafisz utrzymać język za zębami? — spytałam, zamykając
za sobą drzwi.
— Tak, panienko.
Wzięłam głęboki oddech i opisałam mu całą sytuację.
— Balquidder ma swoje przyzwyczajenia — zakończyłam relację. — Nigdy
nie wychodzi z domu przed południem, a mój mąż zwykle bardzo długo
śpi. Myślę, że obaj są teraz jeszcze na Wych Street.
Nagle zrobiło mi się przykro, kiedy Abel słuchał mnie z napiętą uwagą.
Pomyślałam wtedy, że Noel nigdy nie słuchał mnie tak uważnie.
— Pułkownik nie traktuje mnie poważnie. Oczywiście, mogę się mylić,
wydaje mi się jednak, że jest tu zbyt wiele zbieżności.
Abel zamyślił się.
— Ja znam Wych Street, panno Emilio — odezwał się wreszcie. — To jest
ulica za Strandem. Sprzedają tam nieprzyzwoite druki i książki. To nie jest
miejsce dla damy.
— Ale ja muszę się zobaczyć z panem Kirkwall.
— Ja mógłbym tam pójść, panienko, gdyby mi pani powiedziała, jak
wygląda ten pan Balquidder. Mógłbym zaczekać, aż wyjdzie, i wtedy
podać wiadomość pani mężowi.
Potrząsnęłam głową.
134
— Nie odpowiedziałby na mój list bez konsultacji z panem Balquidderem.
Nie, Abel, ja muszę go zaskoczyć. On, oczywiście, poinformuje później
pana Balquiddera, ale mam nadzieję, że zanim to nastąpi, uda nam się
skłonić do działania pułkownika Beresforda.
— Coś pani powiem, panno Emilio. Mogłaby się pani przebrać za chłopca i
pójść razem ze mną. Mam ubranie Billa, który tu służył przede mną, i
myślę, że będzie na panią pasowało.
Abel uśmiechał się łobuzersko. Widać było, że traktuje to jak świetną
przygodę.
Przebrać się za chłopca!
Sama byłam podniecona tą perspektywą. Pomyślałam od razu, ze
wykorzystam ten pomysł w mojej nowej książce, którą pisałam pod
roboczym tytułem Tajemnica Drakensburgów. Moja bohaterka, Erminia,
obdarzona kruczoczarnymi włosami, czarnymi oczami i pięknym nosem,
miała zostać porwana przez niegodziwego hrabiego Drakensburg. Nie
miałam pomysłu, jak to zrobić. Gdyby jednak hrabia zmusił Erminię, aby
przebrała się za pazia, wybrnęłabym ze swoich kłopotów. Moi czytelnicy
mogliby wtedy poczuć dreszcz emocji z powodu tej szokującej sytuacji, a
jednocześnie nie musieliby jej potępiać za brak skromności.
Ale żebym ja miała to zrobić? Gdyby ktoś się o tym dowiedział, moja
reputacja byłaby doszczętnie zrujnowana. A Noel miałby prawo
natychmiast odesłać mnie do ojca.
— To może się udać — powiedziałam po krótkim namyśle. Nie
135
wiedziałam, jakie będą dalsze kroki Balquiddera. Podejrzewałam, że
przeczeka jakiś czas — dzień lub dwa — choćby tylko, dlatego, żeby
przetrzymać Noela w niepewności. Balquidder przejawiał skłonność do
okrucieństwa — nie zapomniałam jeszcze incydentu z małym wróbelkiem.
Było już po jedenastej. Jeśli Balquidder prowadził w Londynie taki sam tryb
życia jak w Edynburgu, musieliśmy się pospieszyć. Powiedziałam Ablowi,
że za dziesięć minut spotkamy się w jego komórce, i szybko pobiegłam na
górę, zabierając ze sobą ubranie Billa. Abel miał powiedzieć pani Good,
gdyby go o to pytała, że wychodzi razem ze mną.
Przebieranie się za chłopca, poza szokującym widokiem nieosłoniętych
długą spódnicą nóg, zapowiadało nieoczekiwaną wolność. Stałam się kimś
innym, przestały mnie obowiązywać wszelkie restrykcje, dotyczące kobiet.
Związałam włosy w węzeł, podniosłam wysoko kołnierz i włożyłam
kapelusz, który dostałam od Abla. Założyłam własne buty, długą pelerynę,
wzięłam portmonetkę i niepostrzeżenie zeszłam na dół.
Abel czekał na mnie przy drzwiach swojej komórki. Z gabinetu Noela
dochodził gwar męskich głosów, należących niewątpliwie do tajnych
agentów.
Poza tym nie było widać nikogo. Służba była pewnie w suterenach.
Wyślizgnęliśmy się z domu frontowymi drzwiami i ruszyliśmy szybkim
krokiem w kierunku Strandu, uśmiechając się do siebie jak uczniowie na
wagarach.
Wych Street była wąską ulicą zabudowaną bardzo starymi domami.
136
Niektóre z nich pochodziły z epoki Tudorów, ponieważ górne piętra były
wysunięte ponad dolne. Przypomniał mi się dom na St. Peter”s Pend, gdzie
mieszkali państwo Iryine. Prawie wszędzie sprzedawano książki.
Potwierdziły się słowa Abla — wystawione w oknach ilustracje dokładnie
określały gusty miejscowej klienteli. Zobaczyłam między innymi rycinę,
która wydała mi się mało prawdopodobna z punktu widzenia anatomii.
Biedny Abel był potwornie zażenowany. Przynajmniej Erminia,
pomyślałam, nie będzie miała do czynienia z tak nieprzyzwoitymi
obrazkami, chociaż mogłabym z lekka zasugerować, że hrabia Drakensburg
ma pewne słabostki.
Dokładnie opisałam Ablowi wygląd Balquiddera. Po niecałych piętnastu
minutach od naszego przybycia (ukryliśmy się w grupce młodych ludzi,
którzy chciwie oglądali ryciny) Abel trącił mnie łokciem.
— Czy to on, panienko? — spytał szeptem.
Rozejrzałam się dokoła. Trudno było nie poznać tego ogromne o
mężczyzny, który nie szedł, lecz toczył się ulicą. Po plecach przebiegł mi
dreszcz. Na sam jego widok ze strachu zaschło mi w ustach.
Skinęłam głową.
— Czy pójdziemy za nim?
— Idź sam — powiedziałam, patrząc za oddalającym się Balquidderem,
który bez żenady roztrącał łokciami stojących mu na drodze przechodniów.
— Abel, bądź ostrożny. On jest bardzo niebezpiecznym przeciwnikiem.
— Niech się pani nie obawia, panienko. — Uśmiechnął się. — Na pewno
137
nie zorientuje się, że jest śledzony.
Zostałam sama. I co teraz? Przeszłam do wystawy następnego sklepu i
zaczęłam oglądać rycinę, wyszydzającą następcę tronu. Jego kochanka
(czyżby pani Fitzherbert?) siedziała mu na kolanach, bawiąc się jego
epoletami. Wreszcie podjęłam decyzję. Balquiddera nie było w domu. Nic
nie ryzykowałam.
Podeszłam do domu oznaczonego dwunastką i wybrałam schody, które
prowadziły do suteren. W samą porę przypomniałam sobie, że nie
powinnam stukać do drzwi frontowych — zatrzaśnięto by mi je przed
nosem.
Spodziewałam się zastać tam kilka osób ze służby. Myślałam, że uda mi się
przekonać lub przekupić pokojówkę, aby zaniosła wiadomość Stephenowi.
Ale był tam tylko jakiś ponuro wyglądający mężczyzna. Sprawiał wrażenie
pijanego, poza tym był okropnie brudny i śmierdzący.
Zniżyłam głos i zaczęłam mówić ze szkockim akcentem.
— Czy mogę zobaczyć się z panem Kirkwall?
— Wyszedł.
— Gdzie mogę go znaleźć?
— Nie wiem.
Zatrzasnął drzwi. Przez małe okienko zobaczyłam, jak sięga po szklankę.
To było dziwne. Gdyby Richard był tu przetrzymywany, chyba byłby tu
jeszcze ktoś, poza pijanym służącym? A może chłopcu dano jakiś narkotyk?
Niewykluczone, że go tu w ogóle nie było. Wyobrażałam sobie, że
138
Balquidder posiada wygodny dom, ze służbą. Nie zostałam nigdy
zaproszona do jego domu w Edynburgu, ale według słów Stephena był on
bardzo elegancki.
Byłam przygnębiona. Przeszłam przez ulicę, aby przyjrzeć się domowi. Był
wąski i wysoki, i jako jeden z nielicznych na tej ulicy nie miał sklepu na
parterze. Okna były czyste, sprzed domu odmieciono śnieg. Nie mogłam
tego wszystkiego zrozumieć.
Z tego, co powiedział mi pijany służący, wynikało, że Stephen tu się
zatrzymał. Sam zresztą podał ten adres panu Latimerowi.
Przypomniałam sobie kawiarnię w pobliżu katedry Świętego Pawła, do
której Stephen usiłował mnie wciągnąć. Zawsze lubił lokalne karczmy i
kawiarnie. Może tam będzie? Usłyszałam, jak zegar wybija pół godziny.
Miałam czas, mogłam tam pójść i sprawdzić.
Ruszyłam Strandem w stronę Ludgate Hill. Droga była prawie oczyszczona
ze śniegu, który został zepchnięty do rynsztoków.
Nie przestawałam myśleć o swoich nogach, ale nikt nie zwracał na mnie
uwagi. Stwierdziłam, że młodzi chłopcy, podobnie jak stare kobiety, są
praktycznie niewidoczni — jak również bezpieczni, ponieważ złodzieje
zakładają, że nie mają pieniędzy.
Do kawiarni, która nazywała się „Pod Palmą”, zajrzałam ostrożnie przez
okno. Nie zauważyłam ani Stephena, ani Balquiddera. Wnętrze wyglądało
dość przyzwoicie. Przy stołach stały ławki, a siedzący na nich mężczyźni
czytali gazety albo prowadzili spokojne rozmowy. Po chwili zobaczyłam
139
jakiegoś mężczyznę, wspinającego się po wąskich schodach po lewej stronie
baru, w którym przystojna dziewczyna wydawała kawę i napoje.
Co tam mogło być na górze? Może, nie daj Boże, dom publiczny.
Naciągnęłam kapelusz na oczy i weszłam do środka, kierując się prosto do
baru. Kilku mężczyzn obrzuciło mnie ciekawym spojrzeniem — byłam
prawdopodobnie najmłodszym klientem w dziejach kawiarni, — ale zaraz
wrócili do przerwanej rozmowy.
— Przysłano mnie tu po pana Kirkwalla — odezwałam się grubym
głosem. — Czy on tu jest?
Barmanka wzruszyła ramionami.
— Możesz go poszukać na górze. Tylko nie przeszkadzaj mu podczas gry.
Dżentelmeni tego nie lubią.
Więc hazard, pomyślałam. Mogłam się tego od razu domyślić. Na górze był
długi pokój, z wypastowaną dębową podłogą i przykrytymi zielonym
suknem stołami, na których stały lampy. Słychać było przytłumione głosy
graczy. Przeszłam koło stołów, patrząc uważnie, czy nie ma tu Balquiddera.
Nie mogłam ryzykować, że się z nim spotkam. Po chwili zauważyłam
Stephena. Siedział wrogu z jakimś mężczyzną w peruce i niemodnej
marynarce. Zatrzymałam się. Stephen skupiał całą swoją uwagę na grze, co
mu się rzadko zdarzało w innych sytuacjach. Niewątpliwie dobrze mu szło,
ponieważ obok niego leżała garstka gwinei. Czyżby oszukiwał?
Podniósł głowę i gwałtownie odchylił się do tyłu.
— Co tu robisz, u diabła?
140
— Mam dla ciebie wiadomość.
— To siadaj i bądź cicho. Już kończymy i nie możesz mi przeszkadzać. Pana
kolej, sir.
Cały Stephen. Nie zauważył, że pod peleryną mam spodnie, nie uznał za
dziwne, że w ogóle znalazłam się w kawiarni „Pod Palma:”.
Gra dobiegła końca. Stephen zebrał wygraną, potrząsnął dłonią swojego
przeciwnika i podszedł do mnie.
— Muszę się napić — powiedział. — Chodźmy na dół.
Znaleźliśmy wolny stolik w rogu sali i Stephen przywołał kelnera.
- Kwartę piwa.
Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
— Kawę — powiedziałam.
Nie miałam pojęcia, co zamówić. Pomyślałam, że w kawiarni powinni mieć
kawę.
— Dlaczego mnie śledziłeś? — spytałam.
— A czy spodziewałaś się, że tego nie zrobię? — Stephen roześmiał się.
— To nie jest odpowiedź.
— Och, daj spokój, Emmy. Jesteś moją żoną. Poza tym...
— Poza tym?
Stephen chwycił kufel piwa i zaczął pić łapczywie.
— Jeśli koniecznie chcesz wiedzieć, to byłem pewien, że Balquidder będzie
chciał cię znaleźć. Do licha, Emmy. Martwiłem się o ciebie.
— Więc czego mogę się spodziewać? — spytałam. — Porannej wizyty?
141
— Balquidder chce cię zaskoczyć. Nie wiem, co on planuje. Może coś na
twoje urodziny.
Stephen zdawał się nie pamiętać, że niedawno ostrzegał mnie przed
Balquidderem.
— Po co więc Balquidder przyjechał do Londynu?
— Nie wiem. Prawie go nie widuję. Ma jakieś interesy ze znajomym
drukarzem. Nie mówi zbyt wiele o swoich sprawach. Lepiej go o nic nie
pytać.
On nie wie o Richardzie, pomyślałam. Znałam Stephena. Gdyby wiedział;
że Richard jest na Wych Street, starałby się to ukryć przede mną, a ja
zawsze mogłam poznać, kiedy chciał coś przede mną ukryć. Miał zwyczaj
ciągnąć się za ucho, kiedy kłamał. Dzisiaj tego nie robił.
— Posłuchaj, Emmy — powiedział Stephen, nachylając się do mnie. —
Wróć ze mną, co? Jesteś moją żoną a miejsce żony jest przy mężu. Kiedy
dostanę twój majątek, niczego nie będzie ci brakowało. Wyprowadzimy się
z Cant”s Close.
Chwycił mnie za nadgarstek. To był bardzo mocny chwyt. Zbyt późno
zorientowałam się w niebezpieczeństwie. Wyszłam z niemądrego
założenia, że zawsze potrafię sobie ze Stephenem poradzić, ale jeśli
stosował siłę, było wiadomo, kto wygra. Pomyślałam o Erminie. Co ona by
zrobiła? Pewnie by zemdlała. Moi czytelnicy lubią kiedy bohaterki mdleją
— uznają to za rozsądną taktykę. Ale ta taktyka nie miała żadnego
zastosowania w kawiarni „Pod Palmą”.
142
Popatrzyłam na Stephena uwodzicielskim wzrokiem, czego nie robiłam od
wielu lat, i dotknęłam go nogą pod stołem.
— Tęskniłam za tobą — powiedziałam.
— To zrozumiałe — przytaknął.
Stephen puścił moją rękę i uśmiechnął się szeroko. Potem złożył usta do
pocałunku, jak to zwykle robił w pierwszych dniach naszej znajomości.
— Nie mogłabym już mieszkać na Cant”s Close.
— Poszukamy nowego mieszkania, kiedy tylko wrócimy do Edynburga —
obiecał mi.
Mój powrót do Edynburga nie leżał w planach Balquiddera — ten fakt
również uszedł uwagi Stephena. Musiałam się stąd wydostać. Dwóch
podpitych mężczyzn zbliżało się do naszego stołu. Stephen musiał ich znać,
ponieważ uniósł swój kufel w powitalnym geście.
— Muszę iść do łazienki — szepnęłam, wstając od stołu. — Wrócę za
chwilę.
Stephen skinął głową. Podeszłam swobodnym krokiem do barmanki, która
wskazała mi drogę przez podwórze. Kiedy się tam znalazłam, zobaczyłam
kilka par drzwi, ale podwórko było otoczone domami. Nie było żadnej
drogi na zewnątrz. Kiedy w panice zastanawiałam się nad tym, co zrobić,
jakiś mężczyzna z wózkiem wszedł przez jedne z drzwi, kierując się na
zaplecze kawiarni. A więc to wyjście gdzieś prowadziło. Rzuciłam się do
tych drzwi i nagle znalazłam się na małej uliczce. Zaczęłam biec. Miałam
szczęście, bo po chwili natrafiłam na Little Bridge Street i przy Tempie Bar
143
znalazłam dorożkę. Opadłam na poduszki, a serce biło mi jak oszalałe.
Na John Street wślizgnęłam się do swojego pokoju, niezauważona przez
nikogo ze służby. Przebrałam się i zeszłam na dół, do komórki Aula, który
powitał mnie z ulgą. Miał dużo wiadomości.
— Myślę, że go odnalazłem, panienko — powiedział, śmiejąc się od ucha
do ucha.
- Gdzie?
— U drukarza na Crane Alley, za Three Cranes Wharf
Moxon, pomyślałam. W tej chwili przypomniałam sobie „nazwisko, które
wspominał pan Robinson.
— Szedłem za tym grubasem aż do tamtego miejsca. Zaczął rozmawiać z
jakimś kudłaczem, mówił do niego chyba Oxen. Niewiele mogłem usłyszeć,
ale ten grubas powiedział: „Nie chcę, aby ktokolwiek zobaczył chłopca”,
więc już wiedziałem, że on tam jest.
Przynajmniej żyje, pomyślałam.
— Abel, czy wiesz, gdzie trzymają panicza Richarda?
— Tak dokładnie, to nie, panienko, ale wydaje mi się, że on jest na piętrze.
Na parterze jest tylko drukarnia, a do góry jest przystawiona drabina. Mają
tam, pewnie jakiś składzik.
— Czy ktoś będzie przy paniczu Richardzie w nocy?
— Tak myślę, panienko. Przecież on jest mały.
Szybko opowiedziałam Ablowi o moich przygodach.
— Sądzę, że ten Oxen to jest Moxon — dodałam i powiedziałam mu o
144
powiązaniach między Moxonem a Balquidderem.
— Ciekawa jestem, czy ten Moxon tam mieszka?
Abel potrząsnął głową.
— Na nabrzeżu pytałem o to ludzi z barek. Powiedzieli mi, że on ma dom
na Holywell Street, obok Wych Street, panno Emilio.
Nie zdziwiłoby mnie, gdyby Balquidder robił również pieniądze na
nieprzyzwoitych rycinach.
— Jest jeszcze czeladnik i jakaś starucha, ale me wiem, czy ona tam nocuje.
— Przypuszczam, że zgodziłaby się na to za szylinga lub dwa.
— Co teraz zrobimy, panienko?
— Powiemy o tym pułkownikowi. Co innego możemy zrobić? Sami nie
uwolnimy panicza Richarda. To musi się udać za pierwszym razem.
Abel miał dopiero czternaście lat, a ja byłam kobietą. Żadne z nas nie
sprostałoby dorosłemu mężczyźnie. Nie mogliśmy narażać się na porażkę.
Abel nie był zbyt zadowolony z takiego obrotu rzeczy.
— Pułkownik upadł, panienko. Poślizgnął się na schodach, kiedy
odprowadzał do drzwi agentów.
— Dobry Boże, czy bardzo się potłukł?
— Upadł na chorą nogę. Pan Bagnigge jest teraz z nim. — Abel umilkł na
chwilę. — Musimy wtajemniczyć w tę sprawę pana Bagnigge, panno
Emilio.
— Och, Boże!
Ale cóż było robić, nikogo innego nie było. Postanowiliśmy, że po obiedzie
145
poproszę pana Bagnigge o chwilę rozmowy, a Abel poprze moją prośbę.
Nie była to miła perspektywa. Myśl o spotkaniu z panem Bagnigge
przypominała mi oczekiwanie na burę od mojej dawnej guwernantki,
panny Chase. Obiad mi nie smakował, miałam dłonie spocone ze
zdenerwowania.
Tak więc, po raz drugi tego dnia, opowiedziałam całą historię. Usiedliśmy
we trójkę w gabinecie Noela, gdzie nikt nam nie przeszkadzał. Pan
Bagnigge siedział ze skrzyżowanymi ramionami i posępnym wyrazem
twarzy. Słuchał jednak uważnie, od czasu do czasu zadając mi pytania.
Kiedy skończyłam swoją opowieść, zapanowała cisza.
— Dlaczego nie mówiła pani o tym wcześniej?
— Próbowałam. Pułkownik nie chciał mnie wysłuchać.
- Hinrmrr.
Znowu cisza. Wymieniliśmy z Ablem spojrzenia. Nie wiedziałam, czy pan
Bagnigge był zaszokowany tym, że przebrałam się za chłopca, czy też me
chciał mi wierzyć.
— Pułkownik mówił — odezwał się wreszcie — że jest pani bardzo
samowolna, panno Emilio, i widzę, że miał rację — mówił dalej surowym
tonem. — Tak czy inaczej, jest pani dzielną dziewczyną i to jedno jest
pewne.
Popatrzyłam na niego ze zdumieniem. Jego twarz miała nadal poważny
wyraz, ale w oczach tliły się iskierki humoru.
— Wiem, że mogłam się skompromitować — powiedziałam — ale nie
146
miałam innego wyjścia. Musiałam coś zrobić.
— Więc pani chce, żebym uwolnił panicza Richarda?
— Chcę, żeby pan nam pomógł — poprawiłam go.
— Nie „nam”, panno Emilio. Pani obecność narobiłaby tylko kłopotów.
Nie, wezmę ze sobą Abla i może jeszcze ze dwóch mężczyzn. I trzeba to
zrobić dzisiejszej nocy.
— Jak to zrobimy, panie Bagnigge? — spytał podniecony Abel.
— Muszę to przemyśleć. Nigdy nie działam w pośpiechu.
Z poważnym wyrazem twarzy zaczął wpatrywać się w ogień. Trwało to
prawie dziesięć minut. Ani ja, ani Abel nie mieliśmy odwagi nawet się
poruszyć.
— Musimy tam być około trzeciej nad ranem — odezwał się wreszcie. —
Jest to pora, kiedy człowiek ma osłabiony refleks. Doskonały moment, żeby
ich zaskoczyć. Wypraktykowałem to w Hiszpanii, podczas nocnej warty.
Rzucił okiem na zegar stojący na kominku.
— Pułkownik teraz śpi, więc mogę go zostawić na jakiś czas. Moi starzy
kumple z wojska pracują w stajniach w Bell, myślę, że nam pomogą.
Będziemy też potrzebowali powozu. Panicz Richard nie wróci do domu
piechotą, poza tym trzeba będzie się szybko stamtąd zabierać.
— Czy ja nie mogłabym w czymś pomóc? — spytałam.
Jego precyzyjny plan zrobił na mnie wielkie wrażenie.
— Może pani przypilnować, żeby Abel wziął ciepły płaszcz dla panicza
Richarda. Ja wezmę manierkę brandy. Abel, kiedy będziesz kładł się do
147
łóżka, włóż ciepłe, ciemne ubranie. Obudzę cię, kiedy będę cię potrzebował.
Teraz zachowuj się tak, jakby nic się nie wydarzyło. Prześpij się trochę, jeśli
ci się uda. Ta noc będzie bardzo długa.
— A pułkownik? — spytałam.
— Dam mu dużą porcję laudanum. On zresztą tego potrzebuje. Na wszelki
wypadek, gdyby się zbudził, zostawię mu kartkę, żeby porozumiał się z
panią — powiedział pan Bagnigge, obrzucając mnie ironicznym
spojrzeniem. — Przypuszczam, że poradzi sobie pani z jego złym
humorem.
Pan Bagnigge był nieobecny przez całe popołudnie. Starałam się
funkcjonować normalnie, ale nie mogłam do niczego się zabrać. Nie
potrafiłam skoncentrować się na Tajemnicy Dracensburgów, przeczytałam
pół rozdziału i odrzuciłam manuskrypt z niesmakiem. Nie mogłam nawet
zacerować małej dziurki w pończosze, aby natychmiast nie ukłuć się igłą.
Wreszcie zrezygnowałam z wszelkiej aktywności. Usiadłam w salonie i
patrzyłam w ogień.
Biedny Richard, myślałam, jaki on musi być przerażony. Tak bardzo
wierzył w Noela, ale był przecież inteligentnym chłopcem, więc na pewno
wiedział, że ojciec go nie kocha. Miałam nadzieję, że wierzy, że go nie
opuścimy. Gdyby mnie porwano, kiedy byłam w jego wieku, nie
liczyłabym na to, że ojciec będzie chciał mnie odbijać.
O zwykłej porze położyłam się do łóżka, ale oczywiście nie mogłam zasnąć.
Pan Bagnigge chyba znowu wychodził z domu, ponieważ usłyszałam, jak
148
wracał po północy. Później spotkał się z Ablem w holu. Wstałam z łóżka,
włożyłam szlafrok pani Beresford i zeszłam na dół.
— Przyszłam życzyć wam powodzenia — powiedziałam.
— Niech pani wraca do łóżka — powiedział pan Bagnigge, patrząc
niechętnym okiem na moje gołe stopy. — Abel, idziemy.
Wyszli, a ja wróciłam do sypialni. Wiedziałam, że nie zasnę, więc zapaliłam
świecę, dołożyłam węgli do kominka i leżałam, rozmyślając o minionym
dniu. Chwała Bogu, że nie wspomniałam Stephenowi o Richardzie,
natychmiast powiedziałby o tym Balquidderowi.
Słyszałam, jak zegar na wieży kościelnej wybił pierwszą. Na pewno była
mgła, ponieważ dźwięk był stłumiony. Nagle rozległo się skrzypnięcie.
Ktoś otwierał ostrożnie drzwi. Usiadłam na łóżku, serce zaczęło mi mocno
bić. Cisza. Wsłuchiwałam się we wszystkie odgłosy, tłumacząc sobie, że w
starych domach zawsze coś słychać. Kolejne skrzypnięcie i ciche stukanie
do moich drzwi. Poderwałam się na łóżku.
— Kto tam?
Do sypialni wszedł Noel, mocno utykając. Jego twarz była szara z bólu. W
ręce trzymał świecę. Zamknął za sobą drzwi i postawił świecę na kominku.
Nie powinieneś wstawać — powiedziałam karcąco, aby ukryć ulgę. — I na
pewno nie powinieneś tu przychodzić.
Pokój pani Good był piętro wyżej. Mogłam tylko mieć nadzieję, że ma
mocny sen.
Noel nie zwrócił uwagi na moje słowa.
149
— Co ty, u licha, wyprawiasz, Emilio? Jem zostawił mi tę kartkę, z której
niczego nie potrafię zrozumieć. Pisze, że znalazłaś miejsce, w którym
znajduje się Richard. Powiedz mi coś, na litość boską!
Wstałam z łóżka, włożyłam szlafrok pani Beresford i ranne pantofle.
— Usiądź, Noel.
Jeśli on nie zważał na niestosowność tej sytuacji, to ja też nie będę
przywiązywać do tego wagi.
Po raz trzeci opowiadałam tę samą historię. Pominęłam kwestię
przebierania się za chłopca, a Noel był zbyt cierpiący i zmęczony, aby
zauważyć jakiekolwiek niekonsekwencje. Nareszcie mnie słucha,
pomyślałam.
— Uporządkujmy fakty — powiedział Noel. — Czy Abel słyszał słowa
Balquiddera, skierowane do Moxona, że Richard jest przetrzymywany na
Crane Alley?
- Tak.
— Ale dlaczego Balquidder miałby porywać Richarda? Przecież on jest
tylko małym chłopcem.
Głos Noela łamał się z bólu.
— Nie jestem tego pewna, ale sądzę, że chciał użyć Richarda jako przynęty.
Chodzi mu o mnie. To był tylko przypadek, że Ablowi udało się go
wyśledzić. Nie mógł przypuszczać, że jego powiązania z Moxonem
kiedykolwiek wyjdą na jaw.
— Doprowadzę do tego, że będzie za to gnił w więzieniu.
150
— Jeśli potrafisz to udowodnić — powiedziałam. — Zeznanie Abla
przeciwko oświadczeniu Balquiddera? Komu uwierzy sąd? Nie wątpię, że
on ma wysoko postawionych przyjaciół.
— Zobaczymy.
Zapanowała cisza.
— Chodź tutaj — odezwał się nagle Noel.
Wstałam i podeszłam do niego. Wziął mnie za rękę i podniósł moją dłoń do
ust.
— Dziękuję — powiedział tylko. — Wiem, że nie traktowałem cię tak, jak
na to zasługujesz. To przez tę przeklętą nogę. Kiedy ból się wzmaga, nie
potrafię zebrać myśli. Wtedy popadam w okropny nastrój, Jem zawsze mi
to mówi.
Uśmiechnęłam się do niego. Mój świat zaczął nabierać nowych barw.
Pragnęłam ująć jego twarz w dłonie i scałować z niej wyżłobione przez
cierpienie bruzdy. Chciałam trzymać go w ramionach, aby go pocieszyć. To
pragnienie było tak silne, że musiałam się mocno uchwycić oparcia krzesła,
aby się od tego powstrzymać. Delikatnie oswobodziłam dłoń i usiadłam na
swoim miejscu.
Dobrze wiedziałam, czego pragnę, ale on nigdy się tego nie dowie.
6
151
Niełatwo mi było przyznać się samej przed sobą, że kocham Noela.
Gdybym sobie tego nie uprzytomniła w środku nocy, kiedy trudniej
zapanować nad uczuciem, postarałabym się na pewno je stłumić. Już raz
byłam zakochana i skończyło się to fatalnie. Czułam się rozdwojona —
pragnęłam Noela, a jednocześnie broniłam się przed uczuciem wstydu i
upokorzenia, które było moim udziałem przy intymnych zbliżeniach ze
Stephenem. Ujawniła się teraz długo tłumiona namiętność. Pragnęłam go, a
jednocześnie bałam się. Namiętność przeplatała się z upokarzającymi
wspomnieniami z przeszłości.
Nic nie mogłam na to poradzić. Nie był to odpowiedni czas ani
odpowiednie miejsce na miłość. Byłam żoną innego mężczyzny, a Noel, i tu
się chyba nie myliłam, nadal był nieprzytomnie zakochany w Aline. Była to
całkowicie beznadziejna sytuacja.
Pamiętam, że usłyszałam, jak zegar wybija trzecią. Pan Bagnigge i Abel
powinni być już na Crane Alley.
— Najgorsze jest oczekiwanie — odezwał się Noel.
— Wiem.
— Ja się teraz do niczego nie nadaję. Myślę czasem, że lepiej było mi
zginąć.
— Czy stan twojej nogi się polepsza? — spytałam.
Ciemność sprzyjała zwierzeniom.
152
— Bardzo powoli. Szczególnie przy tej pogodzie. Miałem szczęście, że jej
nie straciłem. Przez wiele miesięcy w ogóle nie mogłem chodzić. Z nogi
wydobywają się nie tylko odłamki szrapnela, ale też odpryski kości.
Powstaje zapalenie. To nie jest ładny widok.
— A ból? Czy się nasila?
— To zależy. Laudanum bardzo mi pomaga, ale nie chcę go zbyt często
brać. Otępia mnie, nie mogę zebrać myśli. Można się do tego przyzwyczaić
i wtedy trzeba zażywać coraz więcej tej nalewki. Trzeba znaleźć kompromis
pomiędzy ulgą w bólu a jasnym umysłem. A jeśli się jeszcze tak głupio
upadnie, jak to zrobiłem dziś po południu...
Nie odzywaliśmy się przez chwilę. Potem przerwałam ciszę.
— Noel, strasznie mi przykro, że za moją przyczyną Balquidder wciągnął w
swoje brudne interesy waszą rodzinę. Nie przypuszczałam, że tak się
stanie.
— To nie jest twoja wina. Nie myśl, że mam do ciebie o to pretensję. Żałuję
tylko, że wcześniej mi wszystkiego nie powiedziałaś.
— Nie sądziłam, żebyś uwierzył, że on pragnie mojej śmierci.
— Niezbyt dobrze cię traktowałem, prawda, kochanie? Powinniśmy więcej
rozmawiać, ale ja nie chciałem się wtrącać w twoje sprawy. Uważam, że
Balquidder jest zdolny do wszystkiego. Kiedy Briggs dowiedział się, że
George pożyczył pieniądze od Balquiddera, opowiedział mi kilka historii,
od których włosy mogły stanąć dęba.
153
Noel już od lat nie zwracał się do mnie per kochanie, więc kiedy to teraz
usłyszałam, miałam ochotę rzucić mu się w ramiona. Uspokój się, Emilio,
skarciłam się w myślach, on tylko chce być dla ciebie miły.
— Briggs? — spytałam beznamiętnym tonem.
— Prawnicy, Latimer i Briggs. Czy wiesz, że korzystam z tej samej firmy
prawniczej co twój ojciec? George zrobił wszystko na własną rękę, nie
informując Briggsa. — Noel westchnął ciężko. — Kochałem George”a, ale
chętnie skręciłbym mu za to kark.
Wywnioskowałam z listów pani Beresford, że to ekstrawagancje Aline
doprowadziły George”a do podjęcia tej katastrofalnej decyzji. Inny, nie tak
zaślepiony mężczyzna, położyłby szybko kres jej fanaberiom. Noel był
wtedy w Hiszpanii, nie byłam pewna, na ile orientował się w sytuacji, a ja
nie miałam zamiaru podnosić tej kwestii.
— Dostałem dziś rano list od Aline — odezwał się nagle Noel. — Wybiera
się do Londynu, kiedy tylko drogi będą przejezdne. Muszę powiedzieć pani
Good, aby przygotowała dla niej pokój.
Jego głos nabrał ciepłych tonów, a ja bezwiednie zacisnęłam dłonie.
— Jestem pewien, że spotkanie z tobą po tak długim czasie sprawi jej
wielką radość — mówił dalej Noel. — Jej obecność rozwiąże również
problem przyzwoitki.
Nie miałam nic do powiedzenia, więc milczałam.
Wieczorem zaplotłam włosy w warkocz, jak to zwykle robiłam przed
udaniem się na spoczynek. Mam bardzo długie włosy — dosłownie mogę
154
na nich usiąść — więc przed snem muszę z nimi zrobić porządek. Jeśli je
dokładnie zaplotę, to łatwiej jest mi się rano uczesać. Nie zdawałam sobie
sprawy, dopóki Noel nie dotknął moich włosów, że mam rozpleciony
warkocz. Noel zdjął z nich wstążkę i zaczął delikatnie przeczesywać je
palcami.
— Nie wiedziałem, że masz tak długie i jedwabiste włosy — powiedział
zdumiony, obracając w palcach jedno pasmo.
Spojrzałam na niego, z wrażenia wstrzymując oddech. Uśmiechnął się do
mnie i przez kilka sekund patrzyliśmy sobie w oczy. Na twarzy Noela
ukazał się wyraz zdziwienia, jakby dokonał nagłego odkrycia. Po chwili
węgiel obsunął się w kominku i czar prysnął. Noel opuścił rękę, a ja,
drżącymi palcami, zaczęłam zaplatać warkocz.
Wstałam, aby dołożyć do kominka, a Noel zrobił zdawkową uwagę na
temat upływu czasu. Nie śmiałam zastanawiać się nad tym, co się między
nami zdarzyło. Aby nie poddać się uczuciu zauroczenia, zaczęłam myśleć o
Stephenie i Balquidderze. Zwierzyłam się Noelowi ze wszystkiego i
odczułam ogromną ulgę. Nie powiedziałam mu jednak, że piszę powieści.
Większość mężczyzn nie godziła się z myślą, że dama może zarabiać
pieniądze. Pamiętam, jak ojciec mówił, że kiedy kobieta ma do czynienia z
brutalnym światem męskich interesów, sama szybko nabiera złych manier.
Nie chciałam zniszczyć ledwo odzyskanego porozumienia z Noelem.
Istniało więcej zabronionych tematów: Aline, Richard, małżeństwo Noela.
Nie sądziłam, żeby Noel kochał Margaret, ale przecież było wiele dobrych
155
małżeństw, które opierały się na wzajemnym szacunku i zgodności
charakterów. Mieli syna. Dlaczego stosunek Noela do Richarda był tak
obojętny? Przecież on był miłym, kochanym chłopcem. Potrzebował tylko
trochę uczucia.
Nie mogłam zrozumieć, dlaczego Noel, który sam wyrastał w kochającej
się, szczęśliwej rodzinie, nie potrafi dostrzec, czego potrzebuje jego własny
syn. Richard był dzieckiem, które łatwo było pokochać.
Nagle usłyszeliśmy jakiś hałas na dole. Ktoś schodził do sutereny.
— Na litość boską, Noel — powiedziałam — wyjdź z mojej sypialni, i tak
mamy dość kłopotów.
Po chwili rozległ się odgłos otwieranych na piętrze drzwi.
— W tym stanie nie mógłbym zagrażać twojej cnocie — powiedział ze
smutkiem Noel.
Uśmiechnęłam się z wysiłkiem.
— Idź — powiedział Noel, sięgając po swoją laskę. — Ja będę schodził
powoli.
Szybko zbiegłam na dół. Zdążyłam dotrzeć do kuchni w chwili, kiedy pan
Bagnigge wchodził razem z Ablem, bladym jak ściana i ledwie
powłóczącym nogami. Pan Bagnigge niósł nieprzytomnego Richarda.
— Dzięki Bogu — wykrzyknęłam. — Czy nic mu nie jest?
— Napoili go nalewką na opium albo czymś podobnym — powiedział pan
Bagnigge. — To może być niebezpieczne dla takiego małego chłopca.
Zaniosę go do łóżka, panno Emilio.
156
Abel opadł bezwładnie na krzesło, jego kurtka przesiąknięta była krwią.
— Niech pan idzie, panie Bagnigge. Pułkownik właśnie schodzi na dół. Ja
zajmę się Ablem. Wiem, co trzeba robić.
Pan Bagnigge rzucił nam zatroskane spojrzenie i wyszedł. Usłyszałam, że
rozmawia z Noelem na schodach. Podeszłam do Abla, aby zdjąć mu kurtkę.
Na szczęście była obszerna, inaczej musiałabym ją rozciąć. Potem zdjęłam
mu koszulę. Miał ranę na plecach, w okolicy ramienia.
Na kuchennym stole stały jakieś dzbanki i miski. Zdjęłam je stamtąd i
pomogłam Ablowi położyć się na stole. Natychmiast zemdlał.
Rana była wąska, ale głęboka. Domyśliłam się, że otrzymał cios nożem.
Musiałam przygotować kataplazm, na wypadek stanu zapalnego.
Potrzebowałam również płótna na opatrunek. Rana powinna być czysta i
sucha. Pan Bagnigge zostawił swój płaszcz na krześle, więc nakryłam nim
Abla, aby mu było ciepło, zanim zrobię kataplazm. W kieszeni płaszcza
znalazłam manierkę brandy. Polałam nią ranę, wlałam też trochę Ablowi 1o
ust. Miał słaby, ale równomierny puls. Uchylił powieki.
— Panicz Richard? — szepnął.
— Wszyscy bezpiecznie wrócili do domu — powiedziałam. — Ciebie
zraniono nożem i straciłeś trochę krwi, ale to nic poważnego.
Abel zamknął oczy.
Zabrałam się do pracy. Roznieciłam ogień pod kuchnią i postawiłam na niej
czajnik, po czym nakruszyłam chleba do czystej miski. Cokolwiek
myślałam o pani Good, musiałam przyznać, że kuchnia była niesłychanie
157
czysta. Kiedy woda się zagotowała, polałam nią okruszki, aby dobrze
nasiąkły. W szufladzie znalazłam czystą ścierkę i podarłam ją na pasy.
Kiedy rana Abla była już czysta i zabandażowana, zobaczyłam w drzwiach
kuchni pana Bagnigge i Noela. Stali w milczeniu, uważnie mnie
obserwując.
— Kataplazm z chleba, aby zapobiec stanowi zapalnemu — powiedziałam
— a potem czysty bandaż. Teraz powinno się go położyć na prawdziwym
łóżku. Nie może leżeć na materacu w komórce.
— Wezmę go do pokoju panicza Richarda, panno Emilio — powiedział pan
Bagnigge bez słowa sprzeciwu. — Może spać na drugim łóżku, obok
panicza Richarda, pod okiem panny Crayen.
— Tak będzie dobrze — stwierdziłam.
Postanowiłam sama dopilnować obu chłopców — nie miałam dobrego
zdania o umiejętnościach panny Crayen, ale zachowałam tę opinię dla
siebie.
Pan Bagnigge wyniósł Abla z kuchni, a ja zajęłam się uprzątaniem
powstałego bałaganu. Miałam ochotę rzucić się Noelowi w ramiona i
wybuchnąć płaczem. To uczucie było tak silne, że zapragnęłam, aby jak
najszybciej wyszedł z kuchni.
— Zostaw to —powiedział Noel. — Pani Good posprząta rano.
— Nie mogę — zaprotestowałam. — Na stole i na podłodze są plamy krwi,
która zaschnie do rana. Idź się położyć, Noelu. To mi nie zajmie dużo
czasu.
158
Noel nie posłuchał mnie i usiadł na kuchennym krześle.
— Ci hiszpańscy szarlatani puszczali mi krew i przykładali kataplazmy z
gorczycy — powiedział. — Omal nie przypłaciłem tego życiem.
— Lekarz stale puszczał krew mojej mamie i umarła — podchwyciłam. —
Ja stosuję tylko bezpieczne metody. Kataplazmy z chleba rozmoczonego w
wodzie przykłada się koniom i to z dobrym skutkiem.
Często obserwowałam w Tranters Court, kiedy jeszcze byłam dzieckiem,
jak leczono skaleczenia u koni. Nie miałam zaufania do lekarzy. Zawsze
uważałam, że to nasz rodzinny lekarz przyczynił się do śmierci mojej
mamy.
— Potraktowałaś Abla tak, jakby był koniem!
— A dlaczego nie? To przecież takie same krwawiące, rozerwane mięśnie.
Wyszorowałam stół, umyłam miskę i wyrzuciłam resztę kataplazmu.
Odszukałam kubełek i szczotkę na kiju i wyszorowałam podłogę. Noel
obserwował mnie z dziwnym wyrazem twarzy, ale nie komentował mojego
postępowania.
Wrócił pan Bagnigge i usiadł po przeciwnej stronie stołu. Odstawiłem
kubełek i przysunęłam sobie krzesło.
— A więc, Jem — odezwał się Noel. — Jak tego dokonaliście?
— Zapewniłem sobie pomoc Johna Baxtera i jego dwóch kumpli —
rozpoczął swoją opowieść pan Bagnigge. — Powinien ich pan pamiętać, sir,
zwolnieni z wojska na skutek inwalidztwa po bitwie pod Salamanką. John
pracuje teraz w Bellu. Miał zawsze dobrą rękę do koni. Jego zadaniem było
159
wynajęcie powozu. Dołączyło do nas dwóch jego kumpli — takich, co to
chętnie biorą udział w bójkach. Bull i Smithson, porządni chłopcy, chociaż
nie byli w naszej kompanii.
Około trzeciej byliśmy już na Crane Alley, przed drukarnią Moxona. Nie
spodziewaliśmy się oporu. Myśleliśmy, że panicz Richard jest na górze, a
pilnować go będzie tylko ta starucha, może jeszcze czeladnik. Tak czy
inaczej, przygotowani byliśmy na najgorsze. I dobrze się stało, ponieważ
było tam dwóch silnych byczków Balquiddera. Byli trochę pijani i spali już,
kiedy tam wtargnęliśmy, ale jeden z nich miał nóż i zranił Abla, zanim Bill
zdążył się za niego zabrać. Ja zająłem się drugim. Przez jakiś czas nie będzie
chodził po mieście.
Związaliśmy ich i poszliśmy na górę, a starucha zaczęła tak wrzeszczeć, że
obudziłaby umarłego. Związaliśmy ją, zakneblowaliśmy, wzięliśmy
panicza Richarda i uciekliśmy. Bull niósł Abla.
John Baxter przywiózł nas tutaj i jesteśmy. Obiecałem im po pięć gwinei na
głowę, w pana imieniu, sir.
— Dostaną je — powiedział Noel. — Świetnie się spisałeś, Jem. Dziękuję.
— Abel i panna Emilia spisali się jeszcze lepiej.
— To głupstwo — przerwałam mu pospiesznie.
Nie mówiłam Noelowi, że przebrałam się za chłopca i me chciałam, aby
pan Bagnigge powtórzył mu całą historię.
Noel popatrzył najpierw na pana Bagnigge, a potem na mnie.
— Pani Kirkwall była wspaniała, ale tak czy inaczej to ty, Jem, prowadziłeś
160
uzbrojonych ludzi, a sytuacja była niebezpieczna, więc czuję się twoim
dłużnikiem.
Pan Bagnigge opuścił lekko powiekę, co mogłam odczytać jak
porozumiewawcze mrugnięcie, i temat został zamknięty. Odetchnęłam z
ulgą. Noel poszedł na górę, a ja do pokoju Richarda.
Jak mogłam się spodziewać, panna Caryer spała na krześle, głośno
chrapiąc. Obudziłam ją i posłałam do łóżka.
— Obudzę panią o siódmej — obiecałam jej.
Była bardzo niezadowolona, że przerwałam jej sen.
— Po co pani to zrobiła? — zwróciła się do mnie oskarżycielskim tonem. —
Pilnowanie pucybutów nie należy do moich obowiązków. A panicz Richard
ma niedobrze w głowie i im szybciej go gdzieś odeślą tym lepiej. Pani Aline
zawsze tak uważała, a ta cała nauka czytania to według mnie tylko strata
czasu.
— Na szczęście, nie pani o tym decyduje — powiedziałam.
— Kiedy pani Aline tu przyjedzie, zaraz wszystko będzie inaczej, zobaczy
pani — mruczała, odchodząc.
Zaczęłam się zastanawiać, skąd ona wie o przyjeździe Aline, skoro ja
dowiedziałam się o tym dopiero przed chwilą.
Szybko jednak porzuciłam te myśli i podeszłam do łóżka Richarda. Był
pogrążony w głębokim śnie, ale puls miał miarowy. Otuliłam go w kołdrą i
pocałowałam w policzek.
Szybko dojdzie do siebie, pomyślałam.
161
Potem podeszłam do Abla i położyłam mu rękę na czole. Było ciepłe, ale nie
miał gorączki. Czas pokaże, czy szybko wyzdrowieje. Sen dobrze im obu
zrobi.
Dorzuciłam do ognia, usiadłam na krześle panny Caryer i popadłam w
zamyślenie.
Zaczęłam myśleć o żonie Noela, Margaret. Kiedyś uznałam, że jest gruba i
głupia, więc nie warto o niej myśleć. Teraz naszły mnie pewne refleksje.
Pamiętam, jak nieatrakcyjnie wyglądała na chrzcie Richarda —
przysadzista i blada, w nieładnej zielonej sukni. Aline stała przy
chrzcielnicy, trzymając Richarda na rękach, ponieważ ona i George byli jego
chrzestnymi rodzicami. Noel patrzył na Aline z rozpaczą w oczach.
Jak musiała się wtedy czuć Margaret? Na pewno wiedziała, że Noel jest
zakochany w Aline — prawdopodobnie znała prawdę, wychodząc za mąż.
Jej sytuacja była godna pożałowania, nawet jeśli sama go nie kochała. A jeśli
go kochała? To nie była jej wina, że nie miała ładnej figury i że nie mogła
dorównać urodzie Aline. Pomyślałam o własnych uczuciach do Noela i po
raz pierwszy zrobiło mi się jej żal.
Po tych wszystkich okropnych przeżyciach sprawy zaczęły przybierać
lepszy obrót. Nalewka na opium niezbyt zaszkodziła Richardowi, ale
pozostał szok, z którego nie mógł się tak szybko otrząsnąć. Widać było, że
bardzo źle się czuł w samotności, więc Abel miał pozostać w jego pokoju do
czasu, kiedy zupełnie nie wygoi się jego rana. Byłam przekonana, że
obecność Abla jest dla Richarda tarczą ochronną przed panną Caryer.
162
— On ma w nocy koszmary, panienko — powiedział mi Abel. — Mówił mi,
że zawsze je miał, ale ona krzyczy na niego, kiedy ją budzi. — Wskazał
gestem pannę Caryer. — On tylko potrzebuje, żeby mu ktoś dodał otuchy,
wie pani, co mam na myśli. Biedny chłopak — dodał.
Rana Abla goiła się szybko. Był bardzo dumny ze swojego statusu bohatera.
Musiałam go ostrzec, żeby nikomu nie mówił o naszej wspólnej wyprawie.
Noel wybrał się do miasta z panem Bagnigge i wynagrodził Johna Baxtera,
Bulla i Smithsona. Rozbawił mnie fakt, że Jem Bagnigge zaczął, za moim
przykładem, przykładać do rany Noela kataplazmy z okruchów chleba i to
z dobrym skutkiem. On sam mi o tym nie powiedział, to Hannah zdradziła
mi ten sekret. Zauważyłam jednak, że pan Bagnigge zaczął patrzeć na mnie
bardziej przychylnym okiem niż na inne przedstawicielki mojej płci.
Noel koniecznie chciał postawić Balquiddera przed sądem. Poszłam z nim
razem na rozmowę z Richardem, którego świadectwo miałoby kluczowe
znaczenie. Panna Caryer została odesłana na dół, Noel usiadł na krześle, a
ja wzięłam Richarda na kolana.
— Twój tata chce, aby ten niedobry człowiek, który cię porwał, poszedł do
więzienia — powiedziałam łagodnym tonem. — Czy możesz nam
opowiedzieć, co się wtedy wydarzyło, Richardzie?
Richard zbladł i potrząsnął przecząco głową.
— To ważna sprawa, Richardzie — odezwał się Noel. — Czy, kiedy tam
byłeś, widziałeś bardzo grubego mężczyznę?
Richard potrząsnął znowu głową, tym razem bardziej energicznie.
163
— Ja nic nie pamiętam, tato — wyszeptał.
Czułam, że cały drży. To dziecko było potwornie przerażone.
— Mógł zostać zastraszony — powiedziałam cicho do Noela. — Trzeba go
teraz zostawić w spokoju. Spróbujemy później.
Staraliśmy się zachęcić Richarda, aby coś powiedział, ale on się tak
denerwował, że nie było to możliwe. Już w powozie zmuszono go do
wypicia nalewki na opium, a potem prawie niczego nie pamiętał.
— Richard nie wystąpi w sądzie jako świadek. Nie mogę go narażać na taką
udrękę — westchnął Noel. — Biedny chłopiec. Jest bardzo dzielny, nie chcę
wywierać na niego presji.
— On nie chce zawieść twoich oczekiwań. To go bardzo martwi —
powiedziałam.
— Chodzi mi również o twoją reputację — ciągnął Noel. — Zostałabyś
powołana na świadka, a jak by to wyglądało — mieszkasz tutaj, z dala od
swojego męża.
Chciałam powiedzieć, że moje dobre imię jest już wystarczająco zszargane,
nie odezwałam się jednak. Łatwo było sobie wyobrazić sytuację świadka,
który miałby do czynienia z adwokatem Balquiddera — nie byłaby godna
pozazdroszczenia. Nie zdołałabym również pomóc sprawie Noela.
Noel poniechał myśli o postawieniu Balquiddera przed sądem. Jego
stosunki z Richardem poprawiały się z dnia na dzień. Codziennie rano
odwiedzał Richarda w jego pokoju — patrzył, jak mały ustawia ołowianych
żołnierzy do bitwy pod Vittorią i robił drobne uwagi. Kiedy Richard poczuł
164
się zupełnie zdrowy, zaczął ponownie schodzić do salonu na
podwieczorek. Czytałam mu, albo on mnie, a Noel przysłuchiwał się
uważnie.
Widziałam, że Noel nie czuje się jeszcze zupełnie swobodnie w
towarzystwie swojego syna, ale bardzo się starał. Richard był
uszczęśliwiony. Sprawiało mi to wielką radość. Moje uczucie do Noela
musiało pozostać tajemnicą.
Bardzo wydoroślałam od czasu, kiedy poznałam Stephena, łowiącego ryby
w naszym majątku. Nie przyszłoby mi wtedy do głowy, że mogłabym
ukrywać swoje uczucia, byłam przecież dzieckiem epoki Romantyzmu.
Teraz nauczyłam się powściągliwości. Noel był pod każdym względem
człowiekiem bardziej wartościowym niż Stephen. Był także człowiekiem
honoru. Nawet gdybym wydała mu się pociągająca, nigdy by sobie nie
pozwolił na niestosowne zachowanie w stosunku do zamężnej kobiety.
Uważał mnie za gościa w swoim domu i córkę zaprzyjaźnionej rodziny.
Inne stosunki między nami nie wchodziły w rachubę.
Doszłam do wniosku, że chociaż mnie lubił, nie interesowałam go jako
kobieta. Przez całe życie cierpiałam z powodu swojej zbyt szczupłej
sylwetki. Przynajmniej moja bohaterka, Erminia, mogła być piękna i mieć
obfite kształty.
Zaczęłam znowu pracować nad Tajemnicq Drakensburgów. Zauważyłam, że
Erminia, która miała o wiele żywszy temperament niż moje poprzednie
bohaterki, zaczyna żyć własnym życiem. Przede wszystkim nie miała
165
zamiaru, jak przewidywałam, mdleć w kulminacyjnym momencie akcji.
Kiedy podły hrabia Drakensburg uprowadzał ją, Erminia wprawiła mnie w
zdumienie. Chwyciła kamień (znajdowali się właśnie na
przełęczy górskiej) i rzuciła w niego, wygłaszając jednocześnie wspaniałą
przemowę, którą rozpoczynały słowa: „Potworze! Złoczyńco! Czy sądzisz,
że ja, Erminia FitzUrse....”, i tak dalej, i tak dalej.
Jeśli ja nie mogłam wyznać Noelowi swoich uczuć, to przynajmniej Erminii
wolno było wypowiadać namiętne monologi.
W poniedziałek, 10 stycznia, na pięć dni przed moimi urodzinami,
przyjechała Aline. Okazało się, że wynajęła jednokonny, lekki powóz
pocztowy i dwóch ludzi do ochrony. Przywiozła ze sobą górę bagaży i
swoją pokojówkę, Jeanne. Ta podróż musiała kosztować ją co najmniej
osiemdziesiąt funtów. Prywatne podróże były bardzo drogie.
Pani Good, cała w uśmiechach, wybiegła, aby ją powitać. Słyszałam, jak
wypytywała troskliwie o podróż, o zdrowie, czy pani życzyłaby sobie, aby
przyniesiono jej do pokoju kawę albo herbatę. Oczywiście, jako synowa,
miała prawo do najlepszego pokoju, tego, który należał przedtem do pani
Beresford.
Ostatni raz widziałam Aline tego lata, kiedy zdecydowałam się na ucieczkę
z domu. Miałam wtedy szesnaście lat, a Aline była piękną młodą mężatką.
Była kobietą która pragnęła być w centrum zainteresowania mężczyzn i nie
mogła znieść, aby inne kobiety były przez nich adorowane, nawet takie
niewydarzone podlotki jak ja. Widziała, że uwielbiałam George”a i Noela, i
166
postanowiła dać mi nauczkę
Szybko doprowadziła do tego, że poczułam się niezdarna i nieobyta. Teraz,
wraz z jej przyjazdem, zaczęłam odczuwać to samo. Kiedy popatrzyłam na
swoje odbicie w lustrze, moje oczy miały kolor londyńskiej mgły, a nos
sterczał jak dziób papugi. Postanowiłam trzymać się od niej z daleka.
Zjadłam podwieczorek na górze, z Richardem.
— Przyjechała ciotka Aline — powiedział Richard ponurym tonem.
— Wiem. Chciałam zjeść podwieczorek z tobą, aby mogła swobodnie
porozmawiać z twoim ojcem.
— Czy ja muszę się z nią spotkać?
Panna Caryer, która siedziała przy kominku, odpowiedziała na to pytanie.
— Oczywiście, że tak, paniczu Richardzie. To wstyd, że panicz o to pyta.
Czy nie opiekowała się paniczem przez cały ten czas, kiedy ojciec panicza
był na wojnie?
Richard spuścił głowę. Nie odezwałam się. Zastanawiałam się, co takiego
mogła Aline pisać Noelowi o Richardzie; na pewno korespondowali ze
sobą, kiedy on był w Hiszpanii. Czy to ona nastawiła Noela przeciwko
synowi?
— O ile wiem, pani Aline ma zamiar wrócić do Francji.
— Taka piękna dama — powiedziała ze wzruszeniem panna Caryer,
ocierając oczy. — Nie wątpię, że będzie ozdobą Paryża. Ona na to
zasługuje.
Rzuciła mi spojrzenie, które mówiło „a ty nie”.
167
Nie wiedziałam, co takiego mogłam zrobić, aby zasłużyć na niechęć panny
Caryer. Było oczywiste, że mnie nie lubi. Może dlatego, że zainteresowałam
się Richardem, którego ona uznała za beznadziejny przypadek.
Siedziałam z Richardem w pokoju szkolnym, dopóki nie nadszedł czas
kolacji. Byłam znowu w buntowniczym nastroju. Włożyłam swoją nową
jedwabną suknię i upięłam włosy hebanowymi grzebieniami, które mi Noel
przysłał z Hiszpanii. Podeszłam do lustra i spojrzałam na siebie
krytycznym wzrokiem. W Londynie przybrałam trochę na wadze i nie
byłam już tak bardzo mizerna. Nawet Hannah zwróciła uwagę na moją
nową aparycję.
— Pani ma śliczne ręce i stopy, panno Emilio — powiedziała i po chwili
dodała ze śmiechem. — Abel mówi, że pani jest podobna do królowej
elfów.
— Dobry Boże! — wykrzyknęłam. — Naprawdę? Kochany chłopak, chociaż
nie jest obiektywny.
Komplementy wprawiły mnie jednak w dobry humor. Gdybym miała
córkę, pomyślałam, nigdy bym jej nie powiedziała, że jest chuda jak patyk i
mało atrakcyjna. Takie słowa wżerały się w pamięć jak kwas w miedzianą
płytę.
Kiedy weszłam do salonu, Aline siedziała przy kominku i rozmawiała z
Noelem. Nie wstała, aby mnie przywitać, tylko lekko skłoniła głowę, kiedy
podeszłam, aby podać jej rękę.
— Pani Kirkwall — powiedziała, ledwie dotykając mojej dłoni.
168
— Spodziewałem się, że zejdziesz na podwieczorek, Emilio — powiedział
nachmurzony Noel.
— Myślałam, że będziesz chciał mieć trochę czasu na omówienie z panią
Beresford waszych spraw rodzinnych — wypowiedziałam gładko z góry
przygotowane zdanie.
— Powinnaś była też przyprowadzić Richarda. Mówiłem pani Beresford o
postępach, jakie poczynił, no i, oczywiście, o jego okropnych przejściach.
Siedziałam z Richardem w pokoju szkolnym. Gdyby padła propozycja,
żeby go przyprowadzić, na pewno bym to zrobiła. Oczywiście, nie było
żadnej. Czułam, że przechodzę na pozycje obronne.
— Kochany Richard. — Aline westchnęła. — Marzę, żeby go zobaczyć.
Nie wspomniała o porwaniu Richarda, co uznałam za dziwne. Z drugiej
strony wiedziałam, że ona myśli wyłącznie o sobie.
Natychmiast przestała mnie dostrzegać. Nie zainteresowała się moimi
losami. Obróciła się do Noela i podjęła przerwaną rozmowę, jakby mnie
tam w ogóle nie było.
Zaczęłam się jej przyglądać. Nosiła żałobę po George”u, ale w czarnym
kolorze nie było jej do twarzy. Miała piękny naszyjnik z pereł, a na plecy
zarzuciła lekki szal z czarnej koronki. Małe loczki wymykały się z węzła, w
który były upięte włosy. Wiedziałam, że Aline ma proste włosy — te loczki
były dziełem jej pokojówki. Zauważyłam również, że miała teraz dość
przywiędłą szyję. Ha! Poczułam się trochę lepiej.
Przez cały czas zastanawiałam się, dlaczego przyjechała. Po co jechać w
169
środku najsroższej zimy, jaką mieliśmy od wielu lat? Po co narażać się na
wydatki i niewygody?
Noel wyglądał jak człowiek, który wędrował przez pustynię i nagle
zobaczył oazę. Patrzył na nią czułym wzrokiem i śmiał się z czynionych
przez nią uwag. Nie mogłam tego znieść. Aline była bardzo francuska,
trzepotała dłońmi i niewłaściwie, choć bardzo wdzięcznie, akcentowała
swoje nieporadne, angielskie zdania. Na litość boską pomyślałam, przecież
była małym dzieckiem, kiedy przyjechała do Anglii i potrafiła, gdy chciała,
doskonale mówić po angielsku. Byłam okropnie zazdrosna o jej wpływ na
Noela.
Przypomniałam sobie nagle Erminię. Postanowiłam obdarzyć ją fałszywą
przyjaciółką. Będzie miała na imię Alienora, będzie Włoszką, a może nawet
trucicielką. Tak, będzie miała zatruty pierścień. Mogę osnuć całą intrygę
wokół zatrutego pierścienia.
Przestałam czuć się zagrożona i ta sytuacja zaczynała mnie bawić.
Postanowiłam obserwować, jak Aline owija sobie Noela wokół palca,
ponieważ sama nigdy nie potrafiłam opanować tej sztuki.
— Ależ Noelu — mówiła, wydymając wargi — jesteś tak bardzo męski, że
nie rozumiesz, jak to odczuwa kobieta.
Przeszarżowała, pomyślałam niechętnie.
— Co? — spytał z uśmiechem Noel.
— Mówię o tych małych świecidełkach. Proszę cię tylko, żebyś mi je
pożyczył.
170
Aha, pomyślałam. Chodzi jej o rodzinną biżuterię, aby uciec z nią do
Francji, jak tylko zostanie zawarty pokój. Nikt już tych kosztowności więcej
nie zobaczy. Kiedy była żoną George”a, nosiła klejnoty Beresfordów, ale nie
miała prawa zatrzymać ich dla siebie. W swoim czasie będzie je nosić żona
Richarda. Była to piękna kolekcja, dobrze ją zapamiętałam.
— Wiesz przecież, Aline, że nie możesz nosić różnobarwnej biżuterii, kiedy
jesteś w żałobie.
— Ale dlaczego ona musi być w zamknięciu, jakbym była un bebe. Jesteś
niedobry, Noel.
Byłam zażenowana, ale Noel niczego nie zauważał.
— Dla bezpieczeństwa, Aline. Słyszę gong. Na pewno jesteś głodna po
podróży.
Wstał, wziął laskę i podał ramię Aline. Poszłam za nimi do jadalni.
Już następnego dnia zorientowałam się, że Aline zaczęła kopać pode mną
dołki, a Tryphena Good również chętnie brała w tym udział.
Miałam na sobie jedną z sukien pani Beresford i zauważyłam, że Aline
przygląda się koronkom przy mojej szyi. Nie wiem, czy rozmawiała na ten
temat z Noelem, usłyszałam jednak, jak rozmawia o mnie z panią Good.
— Mężczyźni w niczym się nie orientują — mówiła z oburzeniem Aline. Do
tego jeszcze brukselskie koronki, pani Good.
— Zawsze uważałam, że ona rozpycha się tu łokciami, madame.
Przyjechała ubrana w łachmany i prawie siłą wepchnęła się do domu.
— Perfidne postępowanie.
171
— Pułkownik ma zbyt dobre serce, madame. A gdzie jest jej mąż, pytam
się?
Szybko poszłam na górę. Zawsze mi się zdarzało usłyszeć coś niemiłego o
sobie. Dlaczego nigdy me słyszałam: „Emilia jest taką czarującą
dziewczyną”?
Noel prosił mnie, abym przyprowadziła Richarda na podwieczorek.
Poszłam na górę sprawdzić, czy jest odpowiednio ubrany, i trzymałam go
za rękę, aby mu dodać otuchy, kiedy schodziliśmy na dół. Biedny chłopiec
był blady ze zdenerwowania i konwulsyjnie ściskał moją dłoń. Był bardzo
skrępowany. Ukłonił się niezręcznie, upuścił chleb z masłem na podłogę.
Co gorsza, widział, że ojciec jest z niego niezadowolony.
Aline zachowała się skandalicznie. Na niezgrabny ukłon i upuszczony
chleb zareagowała tylko uniesieniem brwi, jakby nie spodziewała się
niczego innego.
— I to ma być poprawa? — zwróciła się do Noela na tyle głośno, że Richard
musiał ją słyszeć.
Miałam ochotę skrzyczeć ich oboje. Czy zapomnieli już o okropnych
przeżyciach Richarda? Było oczywiste, że będzie źle reagował na każdy
dodatkowy stres. Wiedziałam, że Noel postanowił nie zadawać już
Richardowi pytań na temat porwania, ale mógł przynajmniej bronić
swojego syna przed insynuacjami Aline.
Uśmiechnęłam się do Richarda i usiedliśmy obok siebie. Aline ostentacyjnie
nas ignorowała. Wzięła leżącą na małym stoliku książkę i zaczęła czytać.
172
Noel, może dla uniknięcia sceny, pogrążył się w czytaniu gazety. Miałam
nadzieję, że zwrócił uwagę na złe zachowanie Aline, ale jeśli nawet tak
było, nie dawał tego po sobie poznać.
Zerknęłam na książkę — dwa kolejne tomy leżały na stoliku —
i zauważyłam, ku swojemu przerażeniu, że ona czyta Zamek Apollinari.
Serce biło mi mocno. Czyżby wzięła książkę z mojej sypialni? To chyba
niemożliwe. Trzymałam swoje egzemplarze w walizce, pod kluczem. Nie
ośmieliłam się ich wyjąć.
Ponownie rzuciłam okiem. Nie, to nie były moje egzemplarze. Moje
należały do serii okazowej, oprawione były w niebieską skórę. Książki
Aline pochodziły z tańszego wydania, w brązowej skórze.
Noel podniósł głowę znad gazety. Richard jadł powoli kawałek ciasta. Ja
cerowałam pończochy — zawsze robiły mi się w nich dziury na piętach.
Szycie nie szło mi dobrze. Przed przyjazdem Aline w salonie panował
radosny gwar, teraz panowała martwa cisza. Chyba nawet Noel, mimo
swojego zauroczenia, odczuł napiętą atmosferę.
— Co czytasz, Aline?
Powiedziała mu.
— To chyba romans gotycki — zauważył Noel. — Czy to dobra książka?
— Ujdzie — powiedziała Aline, tłumiąc ziewnięcie.
Nonsens, pomyślałam ze złością. Obserwowałam ją i widziałam, jak była
zainteresowana.
— Jakiego autora?
173
Aline spojrzała na tytułową stronę.
— Daniel Miller.
Wstrzymałam oddech, nie odrywając wzroku od swojej robótki. Noel zaraz
wszystko odgadnie. Zawsze był bardzo przenikliwy. Czułam, że na mnie
patrzy, ale nie przerywałam cerowania.
— Nie słyszałem o nim — powiedział Noel, wracając do „Timesa”.
Odetchnęłam z ulgą.
Po pewnym czasie Richard poszedł na górę. My usiedliśmy do kolacji. Po
posiłku Noel przeprosił nas — bolała go noga — i udał się do swojego
pokoju. Aline i ja przeszłyśmy do salonu, gdzie siedziałyśmy w milczeniu.
Alme pogrążyła się w lekturze — mojej książki — dając mi demonstracyjnie
do zrozumienia, że nie interesuje jej rozmowa ze mną. Kilkakrotnie wracała
do przeczytanego już tekstu. Miałam ochotę spytać ją o opinię.
O wpół do dziesiątej odłożyła książkę i zadzwoniła, aby przyniesiono
herbatę. Teraz ona czyniła honory domu.
Czy rzeczywiście wyszła pani za mąż, pani Kirkwall? — spytała. — A może
„pani Kirkwall” jest tylko zwrotem grzecznościowym?
Krew napłynęła mi do twarzy. Chciała mnie obrazić i dopięła swego.
— Jestem mężatką — odpowiedziałam beznamiętnym tonem.
— Naprawdę? — spytała bez przekonania.
Nie będę brała udziału w tej grze, pomyślałam. Czego ona chce? Żebym jej
przedstawiła świadectwo z parafii? Wstrętna intrygantka! Byłam prawie
pewna, że przyciemnia sobie rzęsy palonym korkiem. Gniewał mnie jej
174
wpływ na Noela; zrobiłabym wszystko, aby uchronić Richarda przed jej
złośliwością, nie pozwolę również, aby dokuczała mnie. W milczeniu więc
piłam herbatę.
Aline zagryzła wargi.
— Proszę mi wybaczyć, pani Kirkwall — ciągnęła, kładąc ironiczny nacisk
na „pani” — ale nie rozumiem, dlaczego nie mieszka pani razem z mężem.
Czy pani owdowiała? Nie słyszałam o tym.
— Nie owdowiałam. A sprawa mojego małżeństwa nie powinna pani
interesować.
— Ależ właśnie interesuje mnie — powiedziała Aline słodkim głosem. —
Chciałabym, aby pułkownik Beresford zaprosił parę osób na obiad, dopóki
jestem w Londynie. To byłaby skromna uroczystość, jestem przecież w
żałobie, ale nie mogę narażać moich gości na spotkanie z kobietą która jest
w separacji ze swoim mężem.
— Przykro mi, że spotyka panią taki zawód.
Oczy Aline zabłysły.
— Uważam, że powinna pani wyjechać. Już zbyt długo nadużywa pani
gościnności pułkownika.
• Odstawiłam swoją filiżankę i wstałam z krzesła.
— O tej sprawie radzę pani porozmawiać z pułkownikiem —
powiedziałam spokojnym tonem. Dobranoc, pani Beresford.
Miałam nadzieję, że nie był to wstęp do walnej bitwy. Czy chciała po prostu
wyładować na mnie swój gniew, ponieważ nie udało jej się zdobyć
175
klejnotów Beresfordów Ja nie miałam żadnych praw do majątku Noela,
więc nie mogło o to chodzić. Według prawa nie wolno było poślubić
szwagra, nie zauważyłam zresztą, aby Aline darzyła Noela uczuciem, a to
mogłoby być powodem do zazdrości — chociaż, niestety, zupełnie
nieumotywowanej, o czym dobrze wiedziałam. Więc skąd ta wrogość?
Następnego dnia spędziłam cały poranek w swoim pokoju, pracując nad
Tajemnicą Drakensburgów. Wprowadzenie do akcji dwulicowej Alienory
bardzo ją ożywiło. Już dawno zauważyłam, że nowy temat bardzo
podtrzymuje nadwątloną fabułę, a Alienora miała w zanadrzu kilka bardzo
nieprzyjemnych niespodzianek dla Erminii.
Kiedy zeszłam na obiad, w jadalni był tylko Noel. Aline, jak się okazało,
bolała głowa i odpoczywała w swoim pokoju.
— Co takiego powiedziałaś pani Beresford? — spytał mnie Noel, kiedy
tylko usiedliśmy do stołu. — Zdenerwowałaś ją.
Był zasępiony. Sądziłam, że zdołaliśmy już osiągnąć pewien stopień
porozumienia i że Noel przestanie mnie na ślepo osądzać, ale najwyraźniej
myliłam się. W każdym razie tak sprawy wyglądały, kiedy chodziło o
Aline.
— Rozmawiałyśmy na potoczne tematy — powiedziałam.
— Ona mówiła mi coś zupełnie innego. Skarżyła się, że byłaś dla niej
bardzo niegrzeczna, sugerowałaś, że nie jest tu mile widziana i pytałaś po
co w ogóle przyjechała. Naprawdę, Emilio, jesteś okropnie bezmyślna. Ona
jest tu zawsze mile widziana. Mogłaś też wziąć pod uwagę fakt, że ona
176
niedawno straciła męża.
Jadłam w milczeniu. Nie wiedziałam, jak mam się bronić przed tą nową
prowokacją. Noel wierzył temu, co mówiła Aline, a ja nie miałam w tym
wypadku żadnych szans.
— Czy nie masz nic do powiedzenia?
Odłożyłam nóż i widelec.
— Dobrze, powiem, chociaż wiem, że moje słowa nie będą miały żadnego
znaczenia. Pani Beresford, która wątpi w legalność mojego małżeństwa,
stwierdziła, że to ja jestem tą osobą, która nadużywa twojej gościnności.
Chce, żebyś wydał obiad dla jej gości, a moja skażona reputacja stoi temu
na przeszkodzie.
— To nieprawda. Powiedziała mi, że pragnie absolutnego spokoju. Ma tak
zszargane nerwy, że nie myśli o żadnych spotkaniach towarzyskich.
Po co więc przyjechała do Londynu, chciałam spytać, wiedziałam jednak,
że to do niczego nie doprowadzi.
— Może sam sobie odpowiesz na pytanie, dlaczego ona mówiła co innego
tobie, a co innego mnie.
— Czy chcesz przez to powiedzieć, że Alinie kłamie? — spytał Noel.
— A czy ty chcesz powiedzieć, że ja kłamię? — odparłam ze złością.
Byłam wściekła i przygnębiona. Nie mogliśmy się już porozumieć. Chętnie
udusiłabym Aline.
W milczeniu skończyłam obiad i wyszłam z jadalni.
177
PO południu świeciło słońce i zapragnęłam wyjść z domu. Ale czy to było
bezpieczne? Może Balquidder miał przez cały czas dom pod obserwacją?
Nie zapomniałam o tej groźbie, ale w ostatnich dniach obecność Aline
zepchnęła myśli o Balquidderze na dalszy plan. Abel nie mógł jeszcze
wychodzić — miał obandażowane ramię. Richard też na pewno nie
dostanie pozwolenia na opuszczenie domu. Zastanawiałam się, czy nie
włożyć znowu ubrania-Billa, kiedy zobaczyłam pana Bagnigge w płaszczu,
z kapeluszem w ręku, zmierzającego ku kuchennym schodom.
— Och, panie Bagnigge! Czy pan wychodzi do miasta?
— A jeśli tak? — spytał, patrząc na mnie podejrzliwym wzrokiem.
— Muszę zaczerpnąć trochę świeżego powietrza, chciałabym też zobaczyć,
jak zamarza Tamiza. Czy mogę iść z panem — jeśli to nie jest niebezpieczny
pomysł?
— Mam zanieść Latimerowi i Briggsowi list od pułkownika. Może pani ze
mną iść, jeśli pani chce. Będzie pani bezpieczna, jest biały dzień, a pan
Balquidder na pewno nie podejmie żadnego zbędnego ryzyka. Poza tym, to
by mu się teraz nie udało — stwierdził pan Bagnigge, demonstrując nóż u
pasa. — Zaczekam na panią pięć minut.
Pobiegłam na górę, aby włożyć ciepłe buty, płaszcz pani Beresford i wziąć
futrzaną mufkę pani Iryine.
Pan Bagnigge stał u podnóża schodów, z zegarkiem w ręku.
— Cztery minuty — zauważył. Nieźle, jak na kobietę.
— Bardzo miło jest gdzieś wyjść — powiedziałam, kiedy skręcaliśmy w
178
Strand.
Atmosfera w domu była przygnębiająca, a Noel utrzymywał tak chłodny
dystans, że powoli zaczęłam popadać w rozpacz.
— Pani Beresford próbuje swoich sztuczek, prawda?
— Dostarcza pułkownikowi kłamliwych wiadomości na mój temat —
powiedziałam. — Jakoś bym to zniosła, ale jemu to sprawia ogromną
przykrość. Zastanawiam się, dlaczego ona przyjechała właśnie teraz.
Pogoda nie sprzyja podróżom, chyba że jest to absolutna konieczność.
— Hmmm — mruknął tylko pan Bagnigge, rzucając mi zadziwiająco
porozumiewawcze spojrzenie.
Szliśmy tak szybko Strandem, jak tylko pozwalał stan chodników. Mimo to
czułam, że marzną mi nogi, a oddech zamienia się w kłęby pary. Na
dachach leżał śnieg, wydawało się, że kopuła katedry Świętego Pawła
pokryta jest lodem. Niestety, nie była niepokalanie biała — pobrudziły ją
sadze z tysiąca kominów.
Dotarliśmy do Little Brittain i pan Bagnigge dostarczył list Noela. Potem
skręciliśmy w Creed Lane, przeszliśmy przez St. Andrew”s Hill, aż do
Puddie Dock. Statki były przycumowane i otoczone lodem, nie było tam
śladu żadnej działalności, tylko na jednym z nich okropnie miauczał kot.
Przeszliśmy przez Earl Street, za dokami, i dotarliśmy do mostu Blackfriars.
Pan Bagnigge wskazał mi gestem nabrzeże — Three Cranes Wharf.
Zobaczyłam, że rzeka pomiędzy dwoma mostami — Blackfriars Bridge i
179
London Bridge — była bardziej zamarznięta niż przy Adelphi.
Środkiem płynęła jeszcze woda, ale bardzo wolno, a na obrzeżach
gromadziły się zwały lodu. Wyobrażałam sobie, że zobaczę gładką taflę, ale
pokrywa lodowa była bardzo nierówna, jakby złożona z małych górek.
Przy brzegu lód miał około sześciu stóp grubości, niektórych łodzi nie było
prawie widać.
— To wszystko przez London Bridge — tłumaczył mi pan Bgnigge. —
Przęsła są zbyt wąskie, podpory wystają na zewnątrz i hamują przepływ
wody.
— Podpory?
— Elementy podtrzymujące przęsła, które przy tym moście hamują
przepływ wody. Tutaj prąd jest tak silny, że nie każdy potrafił
przeprowadzić łódź pod London Bridge.
— Czy sądzi pan, że...cała rzeka zamarznie?
— Tak, jeśli nie nadejdzie odwilż.
— Abel będzie uszczęśliwiony. Czeka na festyn zimowy.
— Pamiętam taki festyn w zimie osiemdziesiątego ósmego na
osiemdziesiąty dziewiąty — powiedział pan Bagnigge. — Trwał przez całe
tygodnie. Były pokazy teatrów kukiełkowych, walki psów z niedźwiedziem
i wiele innych rozrywek.
— Ja się urodziłam w styczniu osiemdziesiątego dziewiątego roku. Moja
matka mówiła, że to była bardzo sroga zima.
— Festyny zimowe zdarzają się trzy, najwyżej cztery razy w stuleciu —
180
stwierdził pan Bagnigge. — Abel nie powinien mieć wygórowanych
nadziei.
Nie wiedziałam, że Noel pisał do mojego ojca, zaniepokoiłam się więc,
kiedy zobaczyłam leżący na stole w holu list, adresowany wyraźnym
pismem mojego rodzica. Wiedziałam już, że Noel nie odeśle mnie do
Stephena, ale mógł uznać, że będę bezpieczniejsza u ojca. A ja wcale nie
miałam ochoty tam wracać w charakterze marnotrawnej córki.
Spędziłam trochę czasu z Richardem, potem poszłam do swojego pokoju i
zabrałam się do pisania. Noel wkrótce mnie tam odnalazł.
— Chciałbym porozmawiać z tobą w swoim gabinecie, Emilio —
powiedział.
Zeszliśmy na dół.
— Otrzymałem list od twojego ojca w sprawie twojego majątku po matce.
Upoważnił mnie do zajęcia się twoimi interesami. Ojcu bardzo zależy na
tym, aby cały majątek wrócił do ciebie w przypadku śmierci Kirkwalla. A
jeśli nie uda się tego załatwić, to przynajmniej należna ci prawnie trzecia
część.
— To beznadziejna sprawa — powiedziałam. — Oboje wiemy dlaczego.
Ja wcześniej stracę życie, pomyślałam, i Balquidder zabierze wszystkie
pieniądze.
— To skandal, a ja niewiele mogę tu zrobić — nie znałem wszystkich
szczegółów, kiedy pisałem do twojego ojca. Oboje dobrze wiemy, że
Balquidder jest skończonym łajdakiem, który chce pozbawić cię
181
wszystkiego. Ale uważam, że należy przynajmniej spróbować temu
przeciwdziałać.
— To bardzo miło z twojej strony, że chcesz się tym zająć — powiedziałam.
Byłam przekonana, że Noel jeszcze mi nie przebaczył domniemanego
okrucieństwa w stosunku do Aline.
— Nie ma o czym mówić. Spotkam się z Kirkwallem u Latimera i Briggsa.
— Moje urodziny są w sobotę. To spotkanie musi się odbyć jutro albo w
piątek.
Następnego ranka Hannah jak zwykle przyniosła mi śniadanie do pokoju,
rozsunęła zasłony i dołożyła do kominka, który rozpaliła, kiedy jeszcze
spałam. Usiadłam na łóżku i założyłam lizeskę, którą mi podała.
— Co się stało, Hannah? Dlaczego jesteś zmartwiona?
Stała koło łóżka, z zażenowaniem mnąc róg fartuszka.
— Czy to ma coś wspólnego z panią Aline? — zaryzykowałam.
Hannah była bardzo ładną dziewczyną, więc możliwe, że Aline była dla
niej wyjątkowo niegrzeczna. To by do niej pasowało.
— Nie wiem, ja1 to powiedzieć, panno Emilio, i na pewno to do mnie nie
należy,. ale...
— A więc chodzi o panią Beresford. Obiecuję ci, że dotrzymam tajemnicy
— Ona chce pani narobić kłopotów, panienko.
Westchnęłam. Sarni dobrze. o tym wiedziałam.
— Pani Good usłyszała, jak rozmawiała pani z pułkownikiem tej nocy,
kiedy porwano panicza Richarda, i powiedziała o tym pani Beresford.
182
Aha, w mojej sypialni, a ona niewątpliwie ułożyła sobie najbardziej
skandaliczny scenariusz. Przypomniałam sobie teraz, że słyszałam
skrzypienie otwieranych drzwi.
— Czy pani Good wyobraża sobie, że... coś mnie łączy z pułkownikiem?
— Nie wiem, parnio Emilio, ale pani Beresford powiedziała, że postara się
oto, aby pani nazwisko zostało unurzane w błocie.
7
P0 południu, kiedy siedzieliśmy w salonie przy podwieczorku,
przyniesiono list od Stephena z informacją, że zgadza się na spotkanie z
Noelem w biurze Latimera w piątek, o trzeciej po południu Noel przeczytał
list przekazał go mnie Był podejrzanie dobrze sformułowany. „Nie widzę
potrzeby, aby niepokoić tą sprawą mojej żony. Możemy sami dokonać
drobnych poprawek, gdyby okazały się konieczne”. Stephen nie napisałby
tego w ten sposób —język tego listu był zbyt urzędowy i precyzyjny.
Zaczęłam się zastanawiać, czy nie pisał pod dyktando Balquiddera. Kiedy
oddawałam list Noelowi, zauważyłam dziwny wyraz twarzy Aline.
— Jutro o trzeciej — powiedziałam. — Zastanawiam się, czy nie powinnam
z tobą pojechać.
183
Było w tym liście coś nieuchwytnego, co mnie zaniepokoiło. Kiedyś
kochałam Stephena. Pomimo wszystkich jego wad, darzyłam go jeszcze
sympatią — jego los nie był mi obojętny. Bóg jeden wie, co mogłoby się z
nim stać, gdyby został na łasce Balquiddera. Nie miałam zamiaru wrócić do
niego, ale nie chciałam również, żeby skończył pod mostem, kiedy
Balquidder doszczętnie go ograbi.
— Moja droga pani Kirkwall — odezwała się Aline. — Mam nadzieję, że
będzie pani mogła dotrzymać mi towarzystwa jutro po południu. Chciałam
zasięgnąć rady w sprawie fioletowego jedwabiu, który chcę kupić. Cenię
sobie pani gust.
Noel uśmiechnął się do Aline, jakby chciał powiedzieć:
„wiem, że nie oszukujesz Emilii” i rzucił mi spojrzenie z rodzaju „,a
widzisz!”.
— To bardzo miło z pani strony, pani Beresford — odpowiedziałam.
Wiele myśli przemknęło mi przez głowę. Dlaczego ona chce, żebym została
w domu akurat w czasie spotkania Noela ze Stephenem? Nie wierzyłam, że
Aline pragnie mojego towarzystwa czy też moich światłych rad. Jedyna
rzecz, jaką chętnie bym zrobiła, udzielając jej porad co do fioletowego
jedwabiu, to wbiłabym w nią podczas miary wszystkie szpilki.
— A więc załatwione — powiedziała Aline.
Skinęła mi protekcjonalnie głową i popatrzyła zmrużonymi oczami na
Noela.
Nie, nie załatwione, pomyślałam. Tu chodziło o coś innego. Najwyraźniej
184
Aline zależało na tym, abym nie poszła na spotkanie ze Stephenem.
Chociaż nie miałam do tego żadnych podstaw, poza swoją niechęcią do
Aline, zaczęłam się zastanawiać, czy ona nie ma jakichś powiązań z
Balquidderem. Uważałam go za tak odrażającego mężczyznę, że trudno
było mi wyobrazić sobie romantyczne zaangażowanie Aline, natomiast
mogły istnieć powiązania finansowe.
Nie odzywałam się już, postanowiłam jednak wziąć udział w spotkaniu
Noela ze Stephenem.
Następnego dnia w południe zeszłam do jadalni, przy posiłku nie
wykazywałam apetytu i oznajmiłam, że boli mnie głowa.
— Przykro mi, że sprawiam pani zawód, pani Beresford — powiedziałam
— ale niestety muszę się położyć.
To oświadczenie nie zrobiło na Aline żadnego wrażenia. Jeśli nie szłam na
spotkanie, było jej wszystko jedno, co się ze mną dzieje. Uśmiechnęłam się
blado i poszłam na górę. W chwilę później usłyszałam, jak Aline woła
Jeanne do swojego pokoju. Piętnaście po drugiej Abel wyszedł z domu, aby
przyprowadzić dorożkę. Dwadzieścia pięć po drugiej byłam gotowa do
wyjścia.
Kiedy usłyszałam, że Abel wraca do domu, zeszłam po cichu a dół. Noel
był w tym czasie w swoim gabinecie wraz z panem Bagnigge. Wyszłam na
ulicę i wsiadłam do dorożki.
— Pułkownik Beresford zaraz zejdzie — powiedziałam.
Wcisnęłam się w kąt na wypadek, gdyby Aline chciała wyjrzeć przez okno.
185
Z domu wyszedł Noel w towarzystwie pana Bagnigge. Noel wsiadł do
środka, a pan Bagnigge usiadł na koźle, obok dorożkarza.
— Co ty tu robisz, u diabła? — spytał Noel.
Zauważyłam ze smutkiem, że od przyjazdu Aline przestał mnie traktować
tak miło jak poprzednio.
— Jadę z tobą — powiedziałam stanowczym tonem. — Stephen jest moim
mężem. Chyba mam prawo spotkać się z własnym mężem?
Dorożkarz zamknął drzwiczki, wdrapał się na kozioł i zebrał lejce.
Ruszyliśmy z miejsca.
— Co to wszystko ma znaczyć, Emilio? — spytał zirytowany Noel. —
Mówiłaś mi, że oboje podjęliście decyzję o separacji.
Czyżbyś zmieniła zdanie? A Aline? Zupełnie się z nią nie liczysz.
— Zaniepokoił mnie list Stephena. To wszystko — powiedziałam, nie
komentując sprawy Aline.
— Mnie wydał się całkowicie zrozumiały. Sprawy układów finansowych są
domeną mężczyzn.
— Uważam, że Balquidder podyktował mu ten list — powiedziałam. — To
nie jest styl Stephena. A jeśli Balquidder nie chce mnie tam widzieć, to
wystarczający powód, abym się stawiła.
— Ja nie życzę sobie spotkania z Balquidderem — stwierdził Noel. —
Widziałem się z nim tylko raz i to mi wystarczyło. Od tamtej pory
prowadzę z nim interesy wyłącznie za pośrednictwem Briggsa. Gdybym go
teraz spotkał, po porwaniu Richarda, to pewnie bym go zastrzelił.
186
— Wątpię, czy on się tam pokaże — uspokoiłam go. — Nie będzie chciał
ujawniać swoich powiązań ze Stephenem.
Nie mogłam się powstrzymać od pytania, chociaż nie powinnam była go
zadawać.
— Ciekawa jestem, czy Balquidder był kiedyś w Ainderby.
— Oczywiście, że nie!
— Skąd możesz wiedzieć? Byłeś przecież za granicą.
— Aline nigdy mi o tym nie pisała.
— Chyba nie chciałaby, żebyś się o tym dowiedział, prawda?
A więc to Aline pisała do Noela, pomyślałam.
— Czy sugerujesz, że Aline może mieć z tym wszystkim coś wspólnego? —
spytał z wściekłością Noel.
Widziałam jednak, że był zaniepokojony.
— To nie ja zaczęłam mówić o pani Beresford — zaprotestowałam. —
Chodziło mi coś po głowie, ale już przestałam się nad tym zastanawiać.
Po prostu nie będę o tym głośno mówić, pomyślałam.
Kiedy dojechaliśmy do Little Britain, Stephen czekał już w biurze Latimera i
Briggsa. Tym razem trochę zadbał o swój wygląd. Był ostrzyżony i świeżo
ogolony, miał krawat zamiast swojej zwykłej chustki pod szyją. Ktoś
wyczyścił mu buty i wyprasował ubranie.
Mój widok wprawił go w wyraźne zaniepokojenie.
— Emmy! Nie spodziewałem się ciebie!
— Dlaczego nie? — spytałam, kładąc mufkę na krześle. — Jak się masz,
187
Stephen?
Podeszłam do niego i nadstawiłam policzek. Stephen pocałował mnie i
odsunął się pospiesznie.
— To jest cholernie niezręczna sytuacja... dlaczego tu przyjechałaś?
— Dlaczego nie miałabym tego zrobić? — spytałam.
Urzędnik przyniósł trzy krzesła i wszyscy zajęliśmy miejsca.
— Proszę cię, nie zwracaj na mnie uwagi — zwróciłam się do Stephena. —
Wiem, że to jest sprawa pomiędzy dżentelmenami — powiedziałam ze źle
ukrywaną ironią.
— Beresford — przedstawił się Noel.
Stephen skinął mu głową i zaczął ogryzać kciuk, co zawsze robił, kiedy był
zakłopotany.
Pan Latirner przeglądał dokumenty.
— Sprawa jest zupełnie prosta — odezwał się wreszcie. — W dniu swoich
dwudziestych piątych urodzin, to znaczy jutro, pani Kirkwall odziedziczy
majątek swojej matki wraz z oprocentowaniem. Majątek ten przechodzi
pod wyłączną kontrolę jej męża, jeśli nie będzie innych uzgodnień.
Spojrzał na nas znad okularów.
— Tak, tak — powiedział niecierpliwie Stephen.
— Pan Kirkwall wyraził zgodę, aby pani Kirkwall otrzymywała
dożywotnio sumę dwustu osiemdziesięciu ośmiu funtów rocznie.
— Tak — powiedział Stephen bez zapału.
Wydawał się podenerwowany. Co chwila rzucał mi ukradkowe spojrzenia i
188
ciągnął się za ucho.
— Pan Daniels życzy sobie również, aby fundusz w wysokości pięciu
tysięcy ośmiuset funtów był do wyłącznej dyspozycji pani Kirkwall —
powiedział Noel. — Jest to zwyczajowa procedura, biorąc pod uwagę fakt,
że pan Kirkwall jest o dziesięć lat starszy od żony, można się więc
spodziewać, że ona będzie żyła dłużej.
— Wówczas egzekutor mojego testamentu dopilnuje, żeby dostała należne
pieniądze — powiedział Stephen. — Nie mam zamiaru już do tego wracać.
Jeśli ten układ nie podoba się staremu Danielsowi, to powinien był sam tu
przyjechać — nie rozumiem, co pana łączy z tą sprawą.
— Pan Daniels jest już niemłodym człowiekiem, a jak pan dobrze wie,
pogoda jest bardzo zdradliwa. Ja jestem starym przyjacielem rodziny.
— Przyjaciel rodziny, ha!
— Czy mogę spytać o nazwisko egzekutora pana testamentu?
— Nie, nie może pan. W każdym razie jest to dżentelmen.
Wydawało się, że Stephen celowo zadrażnia sytuację.
— Powróćmy do naszej umowy — wtrącił zręcznie pan Latimer. — Przykro
mi, że nie zgadza się pan na udostępnienie żonie jej części kapitału, panie
Kirkwall. W każdym razie, dokument jest gotów do podpisania. Proszę
chwilę zaczekać, zadzwonię po któregoś ze swoich urzędników. Złożą
państwo swoje podpisy w obecności świadka.
Stephen rzucił Noelowi złe spojrzenie, ale uspokoił się nieco. Nie patrzył
na mnie.
189
Wszedł urzędnik. Pan Latimer przesunął dwa dokumenty w stronę
Stephena i wręczył mu pióro. Stephen umaczał je w atramencie i szybko
złożył swój podpis. Po nim podpisał Noel. Urzędnik i pan Latimer byli
świadkami. Potem pan Latimer wręczył Stephenowi jeden dokument.
— Drugi pozostanie tutaj, zgodnie z życzeniem pana Danielsa —
powiedział, wstając zza biurka. — Proszę mi wybaczyć, ale muszę się teraz
zająć inną sprawą — dodał, po czym skłonił się nam i wyszedł z pokoju.
— Emmy — odezwał się Stephen — dość już tego. Jesteś moją żoną i
wracasz ze mną do Edynburga.
— Nie, Stephen — powiedziałam spokojnym głosem — nie wrócę do ciebie.
— Rozkazuję ci!
— Nie.
— Zostajesz z tym cholernym facetem? — krzyknął, wskazując gestem
Noela.
— Co się z tobą dzieje, Stephen? Pułkownik Beresford jest tu
pełnomocnikiem mojego ojca. Jeśli martwisz się o zasady przyzwoitości, to
mieszka tam również szwagierka pułkownika, pani Beresford.
— Ha! Nie nabierzesz mnie na to —powiedział Stephen, a twarz mu drgała
—Nie usłyszysz jednak ode mnie ani słowa wyrzutu, Emmy, jeśli wrócisz
ze mną. Rozumiem, że potrzebowałaś trochę urozmaicenia. Może nieco cię
zaniedbywałem, ale starałem się tak prowadzić interesy, żeby to było z
korzyścią dla ciebie.
190
— Nonsens — zaprotestowałam. — Nigdy ci na mnie nie zależało.
Chodziło ci tylko o moje pieniądze.
— Oczywiście, że mi na tobie zależy — powiedział Stephen, ciągnąc się za
ucho. — Jesteś moją żoną u diabła.
— Przykro mi. Naprawdę dobrze ci życzę, ale musimy się rozstać. Sam
zgodziłeś się na separację.
Co w niego wstąpiło? — pomyślałam.
— W porządku. — Stephen zacisnął wargi. — Sama tego chciałaś. Będę cię
tak długo ciągał po sądach, dopóki twoja reputacja nie zostanie zszargana
— a przy okazji i dobre imię twojego pułkownika.
— Co masz na myśli? — szepnęłam, zmartwiała.
— Już nie jesteś taka pewna siebie, co? Przemyśl to, Emmy. Rozwiodę się z
tobą ponieważ popełniłaś cudzołóstwo. I jestem pewny, że ta sprawa
znajdzie się we wszystkich gazetach...
— Dość tego! — przerwał mu Noel z wściekłością.
— Myślę, że wystarczy! — roześmiał się Stephen.
— Ale... ale to jest absurd — powiedziałam, usiłując rozpaczliwie zebrać
myśli.
— Tak sądzisz? Mogę ci powiedzieć, że mam pisemne oświadczenie,
złożone pod przysięgą że widziano Beresforda, wychodzącego z twojej
sypialni rankiem ósmego stycznia. Trudno ci się będzie z tego
wytłumaczyć. Będę miał jeszcze więcej dowodów, nie martw się.
— Ale... ale ja nigdy nie byłam ci niewierna, Stephen. Przysięgam.
191
Czułam się tak zażenowana i tak bardzo upokorzona, że na twarz
wystąpiły mi krwawe wypieki.
— Przypuszczam, że to prawda — roześmiał się Stephen. — Szczerze
mówiąc, Emmy, nie obchodzi mnie, czy byłaś mi wierna, czy też niewierna.
Ale jeśli nie pójdziesz teraz ze mną to poznasz, co to wściekłość męża.
Nie ośmieliłam się spojrzeć na Noela. Byłam zbyt zawstydzona. Nie
mogłam pozwolić, aby Stephen do tego doprowadził, właśnie ze względu
na Noela. To by mu zrujnowało życie. Nie dbałam zbytnio o własną
reputację — niewiele już była warta, jak to stwierdziła Aline. Jednak
powrót ze Stephenem do domu Balquiddera oznaczał pójście na pewną
śmierć. Serce zaczęło mi walić ze strachu.
— Niech pan to zrobi, Kirkwall. — Głos Noela był zimny jak stal. —
Doskonale pan wie, że pani Kirkwall jest niewinna. Pana tak zwane
dowody nie znajdą uznania w sądzie, jeśli ośmieli się pan posunąć tak
daleko. To jest szantaż i jeśli ktokolwiek dowie się o tej sprawie, z
przyjemnością oskarżę pana o zniesławienie.
Stephen zerwał się z krzesła. Przez chwilę myślałam, że rzuci się na Noela,
ale wypadł z pokoju i szybko zbiegł po schodach, zatrzaskując za sobą
drzwi. Nie upłynęła minuta, kiedy usłyszeliśmy łoskot, rżenie
przerażonych koni i głośne okrzyki.
Podbiegłam do okna. Na ulicy już zbierał się tłum. Duży wóz do
przewożenia beczek z piwem leżał w błocie, jedno koło było złamane.
Ciężkie konie robocze usiłowały się cofnąć, a Stephen leżał pod wozem.
192
Śnieg wokół niego robił się czerwony.
— Och, mój Boże! — krzyknęłam, zbiegając na dół.
Stephen żył jeszcze. Koło zgniotło mu nogę i koń uderzył go kopytem w
klatkę piersiową. Leżał na dziwnie wykręconej prawej ręce.
Wszyscy chcieli okazać pomoc. Wniesiono Stephena do biura pana
Latimnera i ułożono go w naprędce przygotowanym pokoju na parterze.
Ktoś przyniósł słomianą matę i koce, a jeden z urzędników pobiegł po
lekarza Poprosiłam o wodę i czyste płótno. Robiłam, co mogłam, aby
zatamować krwawienie, widziałam jednak, że to były beznadziejne
poczynania.
Noel wszedł do pokoju i popatrzył na niego.
— On umiera, Emilio.
— Wiem.
— Może jeszcze czegoś potrzebujesz? Czy mam posłać po laudanum?
— To byłoby bardzo przydatne.
Noel był bardzo sprawny w działaniu. Wysłał Jema Bagnigge po laudanum,
a dla mnie znalazł krzesło. Nie odzywał się, do niczego nie wtrącał, tylko
spokojnie usiadł za mną. Byłam zadowolona z jego obecności.
Stephen miał twarz szarą z bólu. Leżał z zamkniętymi oczami i zaciśniętymi
ustami. Wszystko, co mogłam zrobić, to siedzieć przy nim i trzymać go za
rękę. Kiedy dostałam laudanum, wlałam mu je łyżeczką do ust. Stephen z
trudem otworzył oczy.
— To rozwiązuje twoje problemy, Emmy — szepnął.
193
— Nigdy nie życzyłam ci śmierci, Stephen — powiedziałam. Łzy spływały
mi po policzkach.
— To nie ma znaczenia... zmarnowane... — szepnął, zamykając oczy.
Czas wolno płynął. Zrobiło się ciemno. Wszedł urzędnik, dołożył do
kominka, postawił na stole lampę olejową i kilka świec.
— Pan Latimer — szepnął do Noela — kazał mi powiedzieć, żeby państwo
niczym się nie krępowali. Nocny stróż jest w pokoju z tyłu domu, gdyby
pan czegoś potrzebował, pułkowniku.
— Dziękuję.
Stephen balansował na krawędzi świadomości. Kiedy laudanum zaczęło
działać, wydawało mi się, że już tak bardzo nie cierpi, ale powoli pogrążał
się w niepamięci. Cały czas trzymał mnie za rękę.
— Zostaniesz ze mną do końca, Emmy? — szepnął.
— Oczywiście.
— Niech cię Bóg błogosławi.
Jego dłoń zrobiła się chłodna i wilgotna.
Noel podszedł do drzwi i z kimś rozmawiał. Po pewnym czasie
przyniesiono chleb, ser i wino. Noel zmusił mnie do zjedzenia czegoś i
wypicia kieliszka wina, po czym ponownie zajął swoje miejsce.
Usłyszałam, jak zegar na wieży katedry Świętego Pawła wybija północ.
Moje urodziny, pomyślałam bez emocji. Byłam jakby zawieszona w czasie.
Mój majątek należał już teraz do Stephena, a raczej do Balquiddera. Stephen
nie będzie już mógł się nim nacieszyć.
194
Ktoś zastukał do drzwi. Noel poszedł otworzyć. Wrócił wraz z lekarzem,
od którego czuć było whisky. Miał brudne ręce i poprzestał na pobieżnych
oględzinach rannego.
— Niech pan sobie nie zawraca głowy. Ze mną już koniec — odezwał się
Stephen, otwierając oczy.
Lekarz potrząsnął głową i zaczął rozmawiać z Noelem.
— Emmy — szepnął Stephen. — Nie widzę cię.
— Jestem tutaj.
Uklękłam obok niego
— Balquidder.. strzeż się Balquiddera... On cię zabije.
— Wiem.
— Przykro mi, Emmy...ja tego nie chciałem.
Nachyliłam się, aby go pocałować. Kiedy się odsunęłam, już nie żył.
Nie bardzo pamiętam, co się później działo. Byłam w szoku i nic do mnie
nie docierało. Złożyłam ręce Stephena na piersiach i przykryłam go kocem.
Noel posadził mnie na krześle i załatwił sprawę z lekarzem. Pamiętam, że
słyszałam brzęk monet. Potem Noel wziął mnie pod rękę i pomógł wsiąść
do wynajętego powozu. Usiadł przy mnie i objął mnie tak, jak robił to,
kiedy byłam dzieckiem. Oparłam się na jego ramieniu i nie czułam się już
taka otępiała.
— Usłyszałam, jak zegar na wieży Świętego Pawła wybijał północ —
powiedziałam. — Przykro mi, że wszystkie twoje starania poszły na marne,
Noel. Balquidder zwyciężył.
195
— Nie, nie zwyciężył. Według świadectwa lekarza Kirkwall zmarł o
jedenastej czterdzieści pięć, w piątek, czternastego stycznia. Powiedziałem
lekarzowi, że dzisiaj są twoje urodziny i że gdyby twój mąż umarł
poprzedniego dnia, byłoby to dla ciebie, mniej bolesne. Zgodził się, za
odpowiednią sumę.
— Nie mogę powiedzieć, aby mnie to teraz cokolwiek obchodziło —
powiedziałam — ale dziękuję ci.
Zamknęłam oczy, a Noel przytulił mnie do siebie.
Przez kilka następnych daj żyłam w dziwnym stanie zawieszenia. Prawie
cały czas spałam, budziłam się tylko, aby przełknąć trochę jedzenia, które
mi przynosiła zatroskana Hannah. Czasem wstawałam, wkładałam
szlafroki siadałam przy kominku, ale był to dla mnie tak wielki wysiłek, że
po niecałej godzinie wracałam do łóżka i ponownie zasypiałam. Trudno mi
było poradzić sobie z tak gwałtownym wstrząsem psychicznym.
Nie potrafiłam ogarnąć umysłem tej nagłej zmiany. Opłakiwałam Stephena.
Zapomniałam o jego wadach. Myślałam o naszym pierwszym spotkaniu, o
tym, jak spacerowaliśmy nad rzeką, trzymając się za ręce i wymieniając
nieśmiałe pocałunki. Był miłością mojej młodości, chociaż tak bardzo
niemądrą. Byliśmy przez dziewięć lat małżeństwem, prawie trzecią część
mojego życia. Opłakiwałam jego zmarnowane życie. Był przystojnym,
inteligentnym mężczyzną, który nie potrafił wykorzystać swoich walorów.
Zniszczyło go złe towarzystwo i brak samodyscypliny.
Miałam również poczucie winy. Gdybym nie poszła do Latimera, wbrew
196
woli Stephena, może byłby dzisiaj żywy. Wiedziałam, że to jest pozbawione
logiki, ale tak to czułam. Moją winę potęgował fakt, że stałam się bogata —
co znowu pozbawione było logiki. Dobrze wiedziałam, że te pieniądze w
każdych okolicznościach powinny do mnie należeć, ale mimo to czułam się
oszustką.
Wreszcie w środę, 19 stycznia, odzyskałam jasność umysłu. Popłakałam
sobie trochę i poczułam się o wiele lepiej. Kiedy weszła Hannah, niosąc tacę
ze śniadaniem, usiadłam na łóżku, wdychając z przyjemnością zapach
gorącej czekolady.
— Nareszcie doszła pani do siebie, panno Emilio — powiedziała z
uśmiechem Hannah. — Wszyscy bardzo się o panią martwiliśmy.
Pułkownik stale pyta o pani zdrowie.
Zaczęłam smarować bułkę masłem — byłam zgłodniała.
— Porozmawiam z nim później — powiedziałam.
Olśniła mnie nagłą myśl —jestem wdową. Odczułam ogromną radość na
myśl, że jestem wolna, że mogę teraz kochać Noela. Dopiero po chwili
doznałam poczucia winy. Czyżbym była wyzuta z wszelkich uczuć?
Stephen dopiero co poniósł śmierć. Noel byłby oburzony, gdyby wiedział, o
czym myślę.
Jeśli chciałam zachować szacunek dla siebie, to musiałam się opanować.
Byłam w żałobie, a Noel nie był zainteresowany mną. Trzeba to było sobie
uświadomić. Nie miałam też zamiaru okazywać ostentacyjnej rozpaczy jak
Aline. Musiałam znosić moje smutki z godnością: śmierć Stephena,
197
poczucie zmarnowanej młodości, wyrzuty sumienia z powodu kłopotów,
na jakie naraziłam Beresfordów, którzy tak dobrze mi życzyli, oraz uczucie
miłości do Noela. Chciałam naprawić, co mogłam. Tym razem
postanowiłam napisać do ojca, należało mu przynajmniej podziękować za
to, co zrobił, aby ratować mój majątek.
Włożyłam najciemniejszą sukienkę, jaką posiadałam, była to szara suknia
pani Beresford, i zeszłam na dół.
Noel wyszedł ze swojego gabinetu, kiedy schodziłam ze schodów. Wziął
mnie za rękę, pocałował w policzek i zaczął mi się uważnie przyglądać.
— Już doszłam do siebie, Noelu — powiedziałam. — Przykro mi, że
przysporzyłam ci tyle zmartwień.
— Hannah powiedziała mi, że nic nie jadłaś.
— To prawda. Ale dziś rano zjadłam duże śniadanie, ona może to
potwierdzić.
— Wejdźmy do gabinetu.
Usiadłam w skórzanym fotelu przed biurkiem Noela.
— Powiedz mi o pogrzebie.
— Pogrzeb odbył się wczoraj po południu. Kirkwall został pochowany w
kościele St. Bride. Prosiłem pana Latimera, aby umieścił nekrolog w
„Timesie”, napisałem również do twojego ojca.
— A co z długami?
— Nie jesteś odpowiedzialna za długi Kirkwalla.
— A te pięć tysięcy, które pożyczył od Balquiddera?
198
— Tym bardziej nie. Nie byłaś jego żon kiedy zaciągnął ten dług, i nie
ponosisz za to żadnej odpowiedzialności. A jeśli są jeszcze inne długi, to nie
można ich spłacać z twojego majątku, ponieważ Kirkwall umarł, zanim
skończyłaś dwadzieścia pięć lat.
— Czy Balquidder o tym wie?
— Z całą pewnością. Właśnie w tym celu poleciłem umieścić nekrolog w
„Timesie”. Na szczęście było wielu świadków, kiedy Kirkwall uległ
wypadkowi, więc ta sprawa jest zamknięta. W „Timesie” jest adres
Latimera i Briggsa, pan Latimer będzie udzielał wszelkich informacji.
— Balquidder tak łatwo nie zrezygnuje.
— Nic nie może zrobić — powiedział z zadowoleniem Noel.
— On jest mściwy — zatroskałam się. — Jeśli myśli, że odegrałeś w tym
znaczącą rolę...
— Prowadząc z nim interesy, rygorystycznie przestrzegam wszelkich
zasad. Odsetki płacone są w terminie, za pokwitowaniem. Jeśli o mnie
chodzi, Balquidder nie ma żadnego punktu zaczepienia.
Nie mogłam zdobyć się na to, aby wspomnieć, że Stephen oskarżał mnie o
cudzołóstwo. Na samą myśl o tym rumieniłam się — ze złości na to
oskarżenie i ze wstydu z powodu moich marzeń. Noel nie wspomniał o
tym. Może zapomniał? Może nie chciał wprawiać mnie w zażenowanie?
Pomyślałam o tym poczuciu bliskości, jakiego zaznaliśmy przez chwilę w
mojej sypialni. Ale może to było tylko złudzenie. Tak, to musiało być
złudzenie:
199
— Jest jeszcze jedna rzecz, o której powinnaś wiedzieć, Emilio.
— Och? — wykrztusiłam tylko, a serce podeszło mi do gardła.
— Kiedy byliśmy w kancelarii Latimera, obcy człowiek dostał się do domu.
Krew napłynęła mi do twarzy. Głupia, głupia, Emilio. Coś ty sobie
wyobrażała...
— Hannah zobaczyła jakiegoś mężczyznę, który skradał się po schodach.
Narobiła krzyku, Abel usiłował go złapać, ale mu się to nie udało. Nie
wiemy, jak mógł dostać się do domu. Pani Good i Mary były w kuchni i
niczego nie słyszały. Na szczęście, nic nie zostało ukradzione, srebra były w
jadalni.
Przyszedł po mnie, pomyślałam. Zwykły włamywacz poszedłby najpierw
do jadalni. Stephen był zaskoczony, kiedy spotkaliśmy się w kancelarii
pana Latimera, pewnie wiedział, albo zgadywał, że Balquidder ma zamiar
mnie porwać, tak samo, jak porwał Richarda.
Byłam pewna, że to Aline otworzyła drzwi temu mężczyźnie. A przed
domem na pewno czekał wspólnik w wynajętym powozie.
— Mam nadzieję, że zdrowie pani Beresford na tym nie ucierpiało —
powiedziałam z fałszywą troską. — Na pewno bardzo się przestraszyła.
— Pani Beresford była w swoim pokoju. Bolała ją głowa. Niczego nie
słyszała.
Bardzo wygodna sytuacja, pomyślałam. Okna Aline wychodziły na ulicę.
Zapewne czekała na tego mężczyznę, potem cicho zeszła na dół, wpuściła
go do domu i wskazała mu drogę do mojej sypialni. O tej porze służący byli
200
w suterenie. Nie było stukania do drzwi, więc nikt ze służby nie pojawił się
w holu.
Nie mogłam jednak wyjawić Noelowi swoich podejrzeń.
— Przypuszczam, że ktoś ze służby zapomniał zamknąć drzwi —
powiedział Noel. — Tylu biedaków zbiera się na nabrzeżu Adelphi, że
mógł to być któryś z nich.
— Na pewno masz rację — przytaknęłam mu skwapliwie.
Miałam nadzieję, że ta nieudana akcja przyprawi Aline o stały ból głowy.
Później, siedząc już w swoim pokoju przy kominku, zaczęłam robić sobie
wyrzuty. Czyżby moja niechęć do Aline nasunęła mi te podejrzenia? Ona
mogła mnie nie lubić, ale czy posunęłaby się do tego, aby świadomie
uczestniczyć w porwaniu? Chyba nie? Mimo wszystko, byłam niespokojna.
Postanowiłam zamykać się na klucz, kiedy nie będzie w domu Noela i pana
Bagnigge. Sam Abel nie zdołałby mnie obronić.
Czułam rozpaczliwą potrzebę zwierzenia się komuś ze swoich obaw.
Tryphena Good, Mary i panna Caryer były sprzymierzeńcami Aline. Nie
wydawało mi się właściwe dyskutować z Ablem na temat Aline, nie
mówiąc już o sprawach Noela. Nie chciałam też wprawić w panikę
Hannah. Pozostał mi pan Bagnigge.
Cieszył się on szczególnymi przywilejami. Był ordynansem Noela i miał w
domu większą władzę niż pani Good. Miał też prawo przesiadywać w jej
saloniku, ale rzadko z tego korzystał. Pełnił również funkcję kamerdynera.
Noel nie miał zbyt wielu srebrnych przedmiotów w swoim domu w
201
Londynie — większość rodzinnych sreber została w Amderby — tutaj były
sztućce do codziennego użytku, kilka tac i inne drobiazgi. Pan Bagnigge
zajmował się ich czyszczeniem, a poza tym spełniał rolę sekretarza Noela.
Noel nie mógł długo siedzieć z powodu chorej nogi, a pan Bagnigge miał
bardzo ładny charakter pisma. Pisał listy Noela i robił wszystkie konieczne
notatki. Byłam pewna, że doskonale zna stan interesów Noela w Demerara.
Pan Bagnigge mógł moich słów nie potraktować poważnie, byłam jednak
pewna, że nie zdradzi sekretu. Tego popołudnia zastałam go w gabinecie.
Noel i Aline byli w salonie, ale ja nie chciałam przyłączyć się do nich. Nie
mogłam znieść tego widoku. Za każdym razem, kiedy patrzyła na niego
zmrużonymi oczami i cicho wzdychała, miałam ochotę ją kopnąć. Noel
odpowiadał jej bolesnym półuśmiechem. Widziałam, jak walczy ze sobą
aby na nią nie patrzeć, jak stara się prowadzić obojętną rozmowę. Było dla
mnie jasne, że chciałby wyzwolić się spod jej uroku, ale to przekraczało jego
siły. Sprawiała mu tylko ból, nie mieli żadnej przyszłości, jednak me
potrafił się przed nią bronić. Nienawidziłam jej, bo zadawała mu tyle
cierpienia, a czasami nienawidziłam również Noela, bo jej na to pozwalał.
Starałam się ich unikać, jeśli tylko było to możliwe.
Zeszłam do gabinetu i zastukałam do drzwi — przy panu Bagnigge nie
wolno było zapominać o zasadach dobrego wychowania.
— Ach, to pani — mruknął. — Proszę wejść.
Zlustrował mnie wzrokiem i wskazał skórzany fotel przed biurkiem Noela.
— Znowu pani schudła. Niedobrze pani wygląda. Przykro mi z powodu
202
pana Kirkwalla. Był z niego kawał nicponia, ale był pani mężem,
jakkolwiek na to patrzeć.
— Tak — powiedziałam. — Dziękuję. Panie Bagnigge, chciałabym poufnie
zasięgnąć pana rady.
— Proszę mówić.
— Jak się dowiedziałam od pułkownika, pan George kupił plantację w
Demerara za pośrednictwem agencji pana Balquiddera, zaciągając u niego
pożyczkę. Zobowiązał się do produkcji cukru, a pan Balquidder miał mieć
udział w zyskach. Czy dobrze to rozumiem?
— Mniej więcej.
— Wiem, jaką opinię ma pan Balquidder. Jestem pewna, że będzie żądać o
wiele więcej, niż wyniosą odsetki i jego udział w zyskach. Sądzę, że miał
nadzieję wykorzystać finansowe ekscesy pani Beresford i namówić pana
George”a na jeszcze większą pożyczkę, w wyniku czego miałby do
odebrania ogromną sumę. W ten sam sposób postąpił z moim mężem.
— Uważam, że jest to rozsądna ocena sytuacji.
— Chciałabym wiedzieć, jaką rolę odgrywa w tym wszystkim pani
Beresford? Jest teraz wdową, ma niezbyt wielkie dochody, a może sobie
pozwolić na wynajęcie powozu i przyjeżdża do Londynu podczas
najsroższej zimy, jakiej nie było od dwudziestu pięciu lat. Po co? I z czego
za to zapłaciła? Mówi mi, że moja obecność przynosi wstyd temu domowi.
Powinnam więc wrócić do męża. A po tym wszystkim jeszcze skarży się
pułkownikowi, że to ja byłam dla niej niegrzeczna.
203
Bardzo ostrożnie dobierałam słów. Nie chciałam, aby pan Bagnigge
domyślił się, że darzę Noela uczuciem.
— Wreszcie mój mąż zabrania mi listownie stawić się na spotkanie u
Latimera i Briggsa w sprawie mojego spadku. Tego samego popołudnia,
kiedy powinnam być tutaj, obcy człowiek wchodzi do domu, lecz nie
kradnie sreber z kredensu, tylko skrada się na górę, w kierunku mojej
sypialni.
— Czy chce mi pani powiedzieć, że pani Beresford została przekupiona
przez pana Balquiddera? Że to ona mogła wpuścić tego mężczyznę?
— Istnieje taka możliwość. Proszę pamiętać o tym, że mój mąż mieszkał w
domu pana Balquiddera. W dniu moich urodzin miał stać się właścicielem
pokaźnego majątku, więc pan Balquidder na pewno chciałby nas widzieć
pod jednym dachem. Potem... —nie dokończyłam zdania.
Pan Bagnigge wpatrywał się w ogień. Dwie kępki włosów stały czujnie na
jego głowie.
— Teraz, kiedy została pani wdową, ten spisek spalił na panewce.
— Jest jeszcze inna sprawa, chociaż wstyd mi o tym mówić. Bądź ostrożna,
Emilio, pomyślałam. Powiedziałam mu, starając się być bardzo oględna, jak
Stephen groził Noelowi sądem za współudział w cudzołóstwie.
— Pułkownik nic mi o tym nie mówił.
— Mój mąż nie żyje, więc ta kwestia jest już zamknięta. Ale tamtej nocy,
kiedy pan uwolnił panicza Richarda, pułkownik obudził się, znalazł pana
list i przyszedł do mnie, aby dowiedzieć się, o co chodzi. Ktoś usłyszał, jak
204
wychodził z mojego pokoju, i doniósł o tym mojemu mężowi. Bardzo bym
chciała wiedzieć, kto podpisał oświadczenie, którym mi groził.
— Hmmm. — I długa cisza.
W zamyśleniu wpatrywałam się w biurko. Kto mógł nas wtedy usłyszeć?
Pani Good? Panna Caryer? Mary? To mogła być każda z nich. Na biurku
leżało kilka książek. Obróciłam je w swoją stronę. To były trzy tomy mojej
drugiej z kolei powieści, Fatum rodu Ansbach. Były nowe, tylko kilka stron
pierwszego tomu miało rozcięte kartki. Noel musiał je niedawno kupić.
Przy książkach leżała zapisana kartka papieru. Pan Bagnigge nie patrzył na
mnie, więc obróciłam ją w swoją stronę.
Moja droga Aline. Wiem, że podoba Ci się „Zamek Apollinari, więc mam nadzieję,
że pozwolisz, abym Ci podarował (słowo „podarował” zostało przekreślone)
ofiarowal kolejna książkę tego samego autora „Fatum rodu Ansbach „
Twój oddany szwagier (cały zwrot przekreślony), Zawsze Twój (przekreślone),
Serdeczności „.
Jak widać, Noel miał kłopoty z tym listem.
Pan Bagnigge patrzył teraz na mnie, więc oderwałam wzrok od kartki i
ponownie zebrałam myśli.
— Nie wiem, co pan Balquidder może teraz zrobić — powiedziałam — ale
cokolwiek by to miało być, obawiam się, że pani Beresford mogłaby chcieć
mu w tym pomóc, prawdopodobnie ze względów finansowych. Martwię
się o dobre imię pułkownika, panie Bagnigge. Możliwe, że mój mąż okazał
się niedyskretny, a pułkownik Beresford może stać się ofiarą złośliwych
205
plotek. Na pewno ciężko by to przeżył. Chciałam się wyprowadzić, ale
pogoda powoduje, że to jest niemożliwe. O tej porze roku trudno mi będzie
znaleźć mieszkanie, nie wiem też, czy mogłabym dojechać dyliżansem do
Tranters Court, nawet gdyby mój ojciec zechciał mnie przyjąć.
— Niech pani nawet o tym nie myśli — powiedział pan Bagnigge. — Jest
pani zbyt chuda i blada, aby tułać się po wynajętych mieszkaniach.
Pułkownik nigdy by się na to nie zgodził. Rozumiem, że wolałaby pani,
abym nie wspominał mu o naszej rozmowie?
Pomyślałam o Noelu i Aline, którzy siedzieli w salonie, uśmiechając się do
siebie.
— To by nic nie dało — powiedziałam z goryczą.
Pan Bagnigge spojrzał na mnie ze zrozumieniem.
— Tak. Mam nadzieję, że to minie, ale tymczasem musimy sobie radzić bez
niego.
— Mógłby pan porozmawiać z Ablem, panie Bagnigge. On gonił tego
mężczyznę po ulicy. Może mieć jakieś pożyteczne informacje.
— Szkoda, że pułkownik nie chce pani wysłuchać.
— Uważa, że mam zbyt wybujałą wyobraźnię — powiedziałam. — Nie
chce przyjąć do wiadomości, że już dawno z tego wyrosłam.
Gdyby Noel domyślił się, że jestem autorką Fatum rodu Ansbach,
pomyślałam, doszedłby pewnie do wniosku, że to, co mówię o Aline, jest
wytworem mojej wyobraźni.
Fakt, że mogłam podzielić się swoimi obawami z panem Bagnigge,
206
przyniósł mi ogromną ulgę. Zyskałam sojusznika, który mnie poważnie
traktował.
W następnym tygodniu nie wydarzyło się nic szczególnego. Dużo
myślałam o Stephenie, nie rozpaczałam już po nim, ale potrzebowałam
czasu, aby w pełni uświadomić sobie jego śmierć. Myślałam również o
swoim ojcu. Kilka razy zaczynałam pisać do niego list, lecz nie potrafiłam
go dokończyć. Przykro mi było, jeśli moje postępowanie sprawiło mu ból,
ale ja również cierpiałam z jego powodu. Za każdym razem, kiedy siadałam
do pisania, chciało mi się płakać, a jednocześnie ogarniała mnie złość.
Wreszcie zrezygnowałam, nie chciałam kłamać. W końcu poczta kursowała
w obu kierunkach. Gdyby rzeczywiście mu na mnie zależało, przesłałby mi
w liście małą gałązkę oliwną. Zadowoliłby mnie byle patyczek.
Pogoda była nadal okropna, zrobiło się jeszcze zimniej. Nad moim oknem
zwisały grube sople lodu. Abel mówił, że zamarznięte ptaki spadały z
drzew. Według „Timesa” przestano rozwozić pocztę. Gdybym nawet
napisała do ojca, list wcale by do niego nie doszedł. Miałam przynajmniej
wymówkę.
Martwiłam się Richardem. Przestał przychodzić do salonu na
podwieczorek. Aline nigdy o niego nie pytała, a Noel jakby zapomniał o
jego istnieniu. Każdego ranka spotykałam się z nim w pokoju szkolnym.
Czytał już o wiele lepiej, widać było jednak, że jest nieszczęśliwy. Był blady
i miał podkrążone oczy. Abel powiedział mi, że Richard boi się ciemności.
Kiedy spytałam go, czy źle sypia, rzucił trwożne spojrzenie w kierunku
207
panny Caryer i skinął pospiesznie głową.
— Czy panicz Richard nie może mieć nocnej lampki? — spytałam panny
Caryer.
— Och nie, panienko — odparła z triumfalnym uśmiechem. — Pani
Beresford mówi, że nie należy robić z niego baby.
Nie mogłam przejść nad tym do porządku dziennego. Richard odczuwał w
nocy lęk, a miał dopiero osiem lat i ciężkie przejścia za sobą. Dlaczego nie
mógł mieć zapalonej lampy, żeby czuć się bezpiecznie? Niestety, Abel
powrócił już do swojej komórki. Chciałam powiedzieć o tym Noelowi, ale
wiedziałam, że to nic nie da.
Noel był spięty i wyglądał na nieszczęśliwego. Aline nie dawała za
wygraną i stale wracała do sprawy biżuterii. Noel nadal odmawiał, ale już
mniej stanowczo.
Nie mógł oderwać od niej wzroku. Musiałam przyznać, że rzeczywiście
pięknie wyglądała. Była też smutna. Miała kilka eleganckich sukni
żałobnych, zauważyłam również, że Jeanne nadal fryzowała jej włosy.
Niepocieszona wdowa. Wieczorami Noel udawał, że czyta „Timesa”, ale
wiedziałam, i naturalnie nie uszło to uwagi Aline, że gazeta była tylko
wymówką. Często odwzajemniała jego spojrzenie, uśmiechając się z lekka
drżącymi wargami i trzepocąc rzęsami. Czasem podnosiła do oczu
chusteczkę obszytą koronką. Kiedy zwracała się do Noela, jej głos nabierał
aksamitnych tonów.
208
Noel patrzył na nią czułym wzrokiem, a mnie wtedy chciało się płakać.
Pragnęłam, aby tak spoglądał na mnie, lecz wiedziałam, że to nigdy nie
nastąpi. Jest epizod we Władczyni Sokolego Gniazda, w którym Angelina
zdobywa się na szlachetne wyrzeczenie. „Czy stanę na drodze twojego
przeznaczenia?”, pyta głównego bohatera. Jest to, oczywiście, pytanie
retoryczne. „Jeśli kochasz inną, to idź i bądź z nią szczęśliwy, a ja będę się
radować waszym szczęściem”. To nonsens, pomyślałam. Zniosłabym
wszystko, aby Noel mógł być szczęśliwy, ale czy bym się radowała? Nie
byłam aż tak szlachetna.
Doskonale widziałam, że Aline tylko gra, co jeszcze pogarszało sytuację.
Kiedy nie było Noela w salonie, głos jej się zmieniał i nigdy nie przykładała
chusteczki do oczu. Pogrążała się w czytaniu Zamku Apollinari i zupełnie nie
zwracała na mnie uwagi. Czytała teraz drugi tom.
— Wydaje mi się, że ta książka bardzo panią wciągnęła — zagadnęłam. —
Ponieważ skończyła już pani pierwszy tom, proszę mi pozwolić go
przeczytać.
— Czyta go pułkownik Beresford.
Och, Boże! Zaczęłam się szybko zastanawiać, czy nie napisałam tam czegoś,
co mogłoby mnie zdradzić. Ale to chyba niemożliwe. Byłam przecież
bardzo ostrożna, ze względu na Stephena.
Porzuciłam ten temat i wróciłam do swojej książki. Czytałam Podróże
Guliwera po raz drugi. Byłam nimi zachwycona. Szczególnie zastanowiło
mnie przewartościowanie norm moralnych wraz ze zmianą wzrostu
209
Guliwera.
Wreszcie Aline odłożyła swoją książkę.
— Może, kiedy przestanie padać śnieg, wybierze się pani ze mną do
madame Gerard na Bond Street.
— To bardzo miło z pani strony — powiedziałam.
Dlaczego Aline chce mnie zabrać do swojej krawcowej?
— Nie ma pani żadnego żałobnego stroju.
Wiedziałam już, o co jej chodziło. Pojedziemy razem wynajętym powozem,
a do domu powróci sama Aline.
— To prawda. Ale dopóki pan Latimer nie upora się z moimi sprawami, nie
mam pieniędzy na ubrania. Zresztą to nie ma znaczenia. Nie widuję
nikogo.
— Madame Gerard nie będzie żądać natychmiastowej zapłaty —
powiedziała Aline, rozwiewając moje wątpliwości lekceważącym
machnięciem dłoni. — A więc sprawa załatwiona.
— Przykro mi, ale tak nie jest — zaprotestowałam. — Jestem pani bardzo
wdzięczna za tę propozycję, ale nie minęły nawet dwa tygodnie od czasu,
kiedy owdowiałam i nie wypada mi jeździć na zakupy.
— To głupstwo — rzuciła Aline ze złością.
— Muszę godnie uczcić pamięć pana Kirkwalla — powiedziałam
nabożnym tonem.
Podniosłam chusteczkę do oczu, chociaż obawiałam się, że nie uzyskam
takiego efektu jak Aline.
210
— To była taka okropna, nagła śmierć. Nie zdobędę się teraz na wyjście do
miasta.
— Nie mogę zrozumieć pani skrupułów. Przecież byliście w separacji —
powiedziała Aline, przygryzając wargę.
— Sama pani zwracała mi uwagę, że należy dbać o swoją reputację —
tłumaczyłam. — Oczywiście, miała pani rację. Muszę niesłychanie uważać;
żeby w tym okresie zachowywać się właściwie.
Szach-mat, pomyślałam.
8
Aline nie dała jednak za wygraną. Zauważyłam, że poruszała ten temat
zawsze wtedy, kiedy w salonie był Noel.
— Naprawdę uważam, że mogłaby pani pojechać ze mną na Bond Street —
powiedziała przy podwieczorku, z pretensją w głosie. — Przecież to nie jest
wielka prośba, chodzi o jeden poranek.
Noel podniósł głowę znad gazety.
— Czy nie miałabyś ochoty pojechać do miasta, Emilio? To nie powinno
zostać uznane za niewłaściwe, jeśli będzie ci towarzyszyć pani Beresford.
— Przykro mi — odpowiedziałam. — Ale tak niewiele czasu upłynęło od
śmierci mojego męża, że naprawdę nie mogę... Pani na pewno rozumie
moje uczucia, prawda, pani Beresford?
211
— Oczywiście, strasznie rozpaczałam po śmierci swojego męża —
stwierdziła Aline — ale ja jestem wyjątkowo wrażliwa. Pani sytuacja jest
inna. Proszę cię, Noel, postaraj się ją przekonać.
Widać było, że Noel poczuł się niezręcznie.
— Pani Kirkwall sama musi o tym zadecydować — powiedział jednak.
Aline zabębniła palcami po oparciu fotela.
— Może pani wziąć ze sobą Jeanne — zasugerowałam.
— Ona zawsze chce, abym mierzyła mnóstwo sukien, i mówi, że każda leży
na mnie doskonale.
— Takie jest właśnie zadanie pokojówki — powiedziałam niewinnym
tonem. — Niewątpliwie ma wyszkolone oko i będzie o wiele bardziej
pomocna niż ja, z moim brakiem kompetencji.
Aline przygryzła wargę — nie lubiła sprzeciwu.
— Ona jest taka powolna.
— A Abel, gdyby miał czas? Jego rana już się zagoiła, mógłby też nosić za
panią paczki. To bardzo energiczny chłopiec.
— Myślę, że to byłoby lepsze niż nic — powiedziała Aline, wydymając
wargi.
Miałam ochotę ją kopnąć.
— Oczywiście, że możesz wziąć ze sobą Abla, moja droga Aline — odezwał
się Noel. — Proszę cię, nie namawiaj Emilii do wyjścia, jeśli ona nie ma na
to ochoty.
Uśmiechnął się do mnie, aby dodać mi otuchy.
212
Z trudem powstrzymałam się, aby nie pokazać języka Aline. Zauważyłam,
że Noela drażni upór, z którym stale powracała do tego tematu. Nie mógł
się jednak zdobyć na żadną reakcję, jego twarz przybierała tylko chmurny
wyraz.
Jak przewidywałam, Aline nie pojechała w końcu do krawcowej. -
Starałam się jak najdłużej przebywać w swoim pokoju i pracować nad
Tajemnicą Drakensburgów. Pojawił się nowy problem- miłość. W moich
poprzednich książkach, na przykład w Fatum rodu Ansbach, czytelnicy tylko
mogli się domyślić, że Bertram był zakochany w Fidelu. Ta cnotliwa
panienka nie była tego świadoma. Kiedy się jej oświadczał (oczywiście na
klęczkach), potrafiła się tylko zarumienić i szepnąć: „Proszę porozmawiać z
moim tatą”. O uczuciach Bertrama nie przekonywał jej nawet fakt, że
wyrwał ją z rąk rozbójników, pisał dla niej sonety, a jego westchnienia omal
nie pogasiły wszystkich świec.
Zrozumiałam teraz, że w prawdziwym życiu jest inaczej. Od czasu, kiedy
pokochałam Noela, nauczyłam się odgadywać jego uczucia i zmienne
nastroje. Ceniłam sobie każde jego słowo i spojrzenie, szukając w nich
ukrytych aluzji, których, niestety, nie było. Gdyby Fidelia prawdziwie
kochała Bertrama, nie byłoby możliwe, aby nie zdawała sobie sprawy z jego
uczuć — to było niewiarygodne.
Erminia będzie musiała inaczej się zachowywać z sir Godfreyem de
Roussillion. Pozwolę jej wypłakiwać się w poduszkę, kiedy będzie myślała,
że on interesuje się fałszywą Alienorą. Miałam nadzieję, że pan Robinson
213
nie uzna tego za zbyt szokującą nowość i nie odrzuci książki.
Miałam też inne zmartwienie. Niedługo zabraknie mi papieru. Pisałam
swoje romanse w oprawnych w skórę grubych zeszytach. Na każdą książkę
zużywałam dwa. Teraz zostało mi jeszcze kilkanaście niezapisanych kartek
i wkrótce będą zmuszona albo przerwać pisanie, co było nie do pomyślenia,
albo wybrać się do miasta po nowy zeszyt, co stwarzało niezręczną
sytuację. Jak zdołam to wytłumaczyć? Jeśli wybieram się na zakupy, to
dlaczego nie mogę pojechać z Aline na Bond Street?
25 stycznia nastąpiła odwilż, która trwała przez cztery dni, chociaż w nocy
znowu chwycił mróz. Abel był niepocieszony.
— Nie będzie festynu zimowego — powiedział ze smutkiem.
— Nie przejmuj się, Abel. Przynajmniej będziesz mógł teraz wyjść na dwór.
Żeby wreszcie zrobiło się ciepło, myślałam, i żeby zniknął śnieg. Słyszałam,
jak woda kapała z lodowych sopli. Cały kraj żył pod presją podnoszącego
się i opadającego słupka rtęci w termometrze. „Times” podawał codziennie
dokładne informacje o wahaniach temperatury. Na Tamizie lód zaczął
pękać i ogromne kry spływały rzeką.
Pod koniec tygodnia Abel wymknął się z domu i poszedł na nabrzeże
Adelphi. Wrócił z błyszczącymi z podniecenia oczami.
— Żeby pani słyszała ten huk, panno Emilio! — zawołał. — Stukot, chrzęst i
zgrzytanie jak zębów olbrzyma. Mówią, że to wszystko spływa w dół rzeki,
jeszcze kilka dni i po lodzie nie będzie śladu.
214
— Ale zostawi po sobie wielkie zniszczenia — zauważyłam. — Widziałam
łodzie zgniecione przez lód. Wielu biedaków zostanie pozbawionych
środków do życia.
Wyglądało na to, że fala mrozów już przeszła i niedługo drogi będą
przejezdne. Dyliżanse pocztowe i powozy będą mogły wyruszyć w drogę.
Będę musiała podjąć jakąś decyzję.
Gdzie powinnam się udać? Gdzie byłabym bezpieczna? Bogate wdowy
zwykle padały łupem pozbawionych skrupułów mężczyzn, a Balquidder
był wyjątkowo bezwzględny. Co prawda, wiedział, gdzie mieszkam, ale na
John Street miał mnie kto bronić. Gdybym się, na przykład, przeprowadziła
do SomersTown miałabym więcej swobody. Nie musiałabym się nikomu
opowiadać, dokąd idę, ale gdyby Balquidder mnie wyśledził, zdana
byłabym na jego łaskę. Tam nie byłoby Noela, którego mogłabym poprosić
o pomoc.
Wreszcie oprzytomniałam. Nie muszę przecież mieszkać w Somers Town,
ponieważ tam jest tanio, nie muszę również wracać do Tranters Court.
Kiedy pan Latimer uporządkuje moje sprawy, będę bogata. Będę mogła
mieszkać tam, gdzie będę chciała, będę miała prawie dziewięćset funtów
rocznie, co pozwoli mi zatrudnić nawet dwóch lokaj, którzy będą mnie
chronić.
Pani Iryine opowiadała mi kiedyś o swojej przyjaciółce, która dostała w
spadku duży majątek i przez sześć miesięcy była tak sparaliżowana ze
strachu, że nie potrafiła się cieszyć swoim nagłym bogactwem. Śmiałam się
215
wtedy i pomyślałam, że ja nigdy bym się tak głupio nie zachowała. Teraz ją
rozumiałam. Moja fantazja podsuwała mi obrazy niesłychanych przygód w
Alpach — gdzie nigdy nie byłam — ale kiedy w grę wchodziła
rzeczywistość, jak posiadanie własnego domu i służby, nie mówiąc już o
swobodzie wyboru trybu życia, jaki by mi odpowiadał, nie potrafiłam sobie
tego wyobrazić ani podjąć żadnych konkretnych kroków.
Byłam teraz bogata. Nie musiałam już sama szyć sobie ubrań. Mogłam
podróżować, gdyby mi przyszła ochota, zobaczyć Alpy na własne oczy,
spędzić zimę w Rzymie. Ale to wszystko nie wydawało mi się rzeczywiste;
wiszący nad przepaścią zamek hrabiego Drakensburga był dla mniej
bardziej realny niż mój majątek.
Przeprowadzka z John Street była równoznaczna z rozstaniem z Noelem.
Nie mogłam pogodzić się z myślą że przestanę go widywać, chociaż od
chwili przyjazdu Aline sprawiało mi to więcej bólu niż przyjemności.
Wzdragałam się jednak przed ostatecznym pożegnaniem.
Nie potrafiłam się na niczym skoncentrować, doznawałam bezustannej
gonitwy myśli. Wreszcie postanowiłam spotkać się z panem Latimerem i
omówić z nim moją sytuację finansową. Może wtedy zdołam powrócić do
rzeczywistości.
W sobotę temperatura znowu opadła. Kry na Tamizie zbiły się w
nieforemną masę i zaczęły napierać na przęsła London Bridge. Powyżej
mostu rzeka była znowu całkowicie skuta lodem.
216
We wtorek, pierwszego lutego, „Times” doniósł, że można bezpiecznie
przekraczać Tamizę. Pomimo śniegu i zasp, które ponownie pokryły ulice,
setki ludzi wyległy na nabrzeże pomiędzy dwoma mostami, London Bridge
i Blackfriars Bridge, aby zobaczyć ten niezwykły widok.
Muszę przyznać, że też o tym marzyłam. Przekonywałam sama siebie, że
chcę tam pójść dla celów badawczych. Często moje bohaterki, jak również
czarne charaktery ratowali się ucieczką po lodzie, a teraz ja sama mogłam
chodzić po zamarzniętej rzece.
Uradziłam z Ablem, że wymkniemy się z domu następnego ranka. Nikt nie
będzie o tym wiedział, a ja włożę znowu ubranie Billa. Postanowiliśmy
wyjść wcześnie, około dziewiątej. Do tej pory Abel zdąży się uporać ze
swoimi porannymi obowiązkami, a potem już nikt nie wchodził do jego
komórki, gdzie czyścił lampy albo buty. Ja też zwykle spędzałam
przedpołudnia w swoim pokoju, nikt więc nie powinien się mną
interesować.
Nie sądziłam, aby miało mi coś zagrażać ze strony Balquiddera, który
prawdopodobnie wiedział od swoich szpiegów, że spędzam przedpołudnia
w domu. Mimo to powzięłam pewne środki ostrożności.
— Czuję się zmęczona, nie wyspałam się dzisiaj — powiedziałam do
Hannah, kiedy przyniosła mi śniadanie. — Proszę cię, przypilnuj, żeby mi
nikt nie zakłócał spokoju.
Kiedy tylko Hannah zamknęła za sobą drzwi, wyskoczyłam z łóżka,
włożyłam ubranie Billa, chowając włosy pod czapkę. Połknęłam szybko
217
bułkę z masłem, popiłam czekoladą, a jabłko schowałam do kieszeni.
Prześlizgnęłam się obok pokoju Noela i zeszłam do komórki, gdzie czekał
na mnie Abel z błyszczącymi z podniecenia oczami. Najtrudniej było
niepostrzeżenie wyjść z domu. Drzwi frontowe nie wchodziły w rachubę —
okna Noela i Aline wychodziły na ulicę. W suterenie była kuchnia, pralnia,
spiżarnia, pomieszczenie do mycia i salonik pani Good. Wyjście dla służby
było na końcu krótkiego korytarzyka, na prawo od kuchni. Była tam jeszcze
toaleta i składzik na węgiel.
Nie było rady. Musieliśmy opuścić dom wyjściem dla służby. Abel już
wcześniej zszedł na dół, aby otworzyć tamte drzwi.
Zeszliśmy tylnymi schodami, prześlizgnęliśmy się koło kuchni i pralni.
Byliśmy już blisko spiżarni, kiedy natknęliśmy się na pana Bagnigge.
Zatrzymał się, patrząc na nas z uniesionymi brwiami.
— Och, panie Bagnigge — ledwie zdołałam wyszeptać — nie powie pan
nikomu, prawda? Nie będzie nas tylko przez godzinę.
— A gdzie się wybieracie?
— Chcemy zobaczyć rzekę.
— Aha.
Wciągnął nas oboje do spiżami, gdzie dokładnie zlustrował mnie
wzrokiem. Zauważyłam z ulgą wesoły błysk w jego oczach.
— A więc to jest panicz Daniels?
Zarumieniłam się.
— No, dobrze. Uciekajcie. Powiem, że wysłałem Abla na miasto.
218
Wybiegliśmy z domu.
Ludzie gromadzili się po obu stronach Tamizy i tłoczyli na mostach.
Przewoźnicy, już od kilku tygodni pozbawieni zarobków, kładli deski, po
których można było bezpiecznie zejść na lód, i pobierali opłatę po dwa
pensy od osoby. Widziałam, jak jakiś mężczyzna rozbijał lód obok swojej
deski, aby nie stracić zarobku. Coraz więcej osób schodziło na lód, a jeden
mały chłopczyk kręcił się w kółko, nie mogąc opanować podniecenia.
Stałam z Ablem na moście Blackfriars.
— Myślałem, że lód na rzece będzie gładki — powiedział rozczarowany
Abel.
— Jest rzeczywiście bardzo pofałdowany — przyznałam.
Był to jednak niezwykły widok. Nie było już rzeki. Na jej miejscu pojawiło
się tarasowate białe pole, na którym gdzieniegdzie stały wmarznięte łodzie,
z masztami oblepionymi śniegiem. Ogromne sople lodu zwisały z przęseł
mostu. Jakiś mężczyzna strącał je długim kijem. Spadając, roztrzaskiwały
się z hukiem.
— Abel, będziesz miał swój festyn zimowy — powiedziałam, wskazując
rzędy namiotów, które rozstawiano na lodzie. Ktoś rozsypywał popiół z
kubła, wytyczając ścieżkę. Pokazywaliśmy sobie wzajemnie coraz to nowe
atrakcje: huśtawki, do których stała już niewielka kolejka dzieci;
przejażdżki na osiołkach, mających kopyta obwiązane szmatami; prasy
drukarskiej liczne namioty z napojami.
219
— Zejdźmy na lód, panienko — prosił Abel, przytupując zmarzniętymi
nogami.
— Chciałabym pójść na nabrzeże, Three Cranes Wharf — powiedziałam,
wskazując mu niezgrabny budynek po lewej stronie, blisko którego stal
rząd namiotów. — Abel, naciągnij trochę szalik na twarz. Lepiej, żeby cię
nikt nie rozpoznał.
Ja też osłoniłam twarz szalikiem. Nie mogłam ryzykować.
Doszliśmy do wniosku, że najlepiej będzie przejść Upper Thames Street i
zejść do rzeki schodami Queerihithe. Po drodze wstąpiłam do sklepu
papierniczego i kupiłam sobie nowy zeszyt. Sprzedawca zapakował go w
papier, owiązał sznurkiem i zrobił pętelkę, którą mogłam wsunąć na
nadgarstek. Tłum ludzi zmierzał w stronę rzeki. Pomimo zimna, zwałów
śniegu i błota na chodnikach, panowała świąteczna atmosfera. Ludzie mieli
wychudzone i zziębnięte twarze, ale oczy rozradowane.
Na Queenhithe było spokojnie. Wszystkie statki w doku były
unieruchomione przez lód, kilku zmartwionych marynarzy siedziało na
nabrzeżu, grzejąc ręce przy koksowniku. Na dole schodów stał mężczyzna
z deską. Mogliśmy śmiało zeskoczyć bez jego pomocy, ale wyglądał tak
mizernie, że zapłaciłam mu dwa pensy za sprowadzenie nas na lód.
Operatywni londyńczycy byli teraz w swoim żywiole. Kobieta, z
zawieszoną na szyi tacą, sprzedawała placki z jagnięcym nadzieniem za
podwójną cenę. „Placki prosto z tacki! Świeże placki na lodzie!” —wołała. Z
jej tacy zwisał kartonik z napisem „Świeża lapońska baranina”.
220
Stanęliśmy przed rzędem namiotów. W większości sprzedawano napoje, a
z masztów zwisały barwne proporce. Na jednym z nich zobaczyłam napis
„Moskwa”, pewnie była to ironiczna aluzja do klęski Napoleona w Rosji.
Ktoś postawił na lodzie piecyk na węgiel drzewny i sprzedawał pieczone
kasztany. „Gorące kasztany!” — wołał.
— Proszę popatrzeć, panienko — powiedział Abel, ciągnąc mnie za rękaw.
Na jednym z namiotów widniał napis „Prasa Drukarska Jacka Mroza”.
Uformowała się tam już niewielka kolejka. Co oni tam takiego sprzedawali?
Podeszliśmy bliżej. Zobaczyliśmy następujące ogłoszenie:
Miedzioryt w najlepszym stylu, który się wszystkim podoba, Jacka Mroza, 3 pensy
Wy, którzy tu chodzicie
Będziecie opowiadać wnukom o tym, co widzicie
Przyjdźcie kupić rycinę
I wtedy się okaże
Że pamięci tych chwil nic już nie zmaże.
Na pamiątkę Wielkiego Mrozu, 2 lutego, 1814 r.
Jakiś mężczyzna zbierał pieniądze, a drugi odbijał dla każdego klienta
świeżą rycinę.
— Wejdziemy tam, Abel? Chciałbyś mieć taką rycinę?
— Och tak, panienko.
Trzy pensy to była wysoka cena za kawałek papieru, ale pomyślałam, jak
zapewne wszyscy czekający w kolejce, że to jest przecież specjalne
221
wydarzenie. Musieliśmy czekać prawie dziesięć minut.
Widziałam stąd wyraźnie namiot „Moskwa”, gdzie sprzedawano „Grog,
dobry grog i rum”. Sąsiadujący namiot nosił nazwę „Tylko Wellington.
Dobry gin”. „Ogol się dobrze”, przeczytałam na trzecim. Ogol się? Na
lodzie? Chyba zwariowali. Zauważyłam jednak, że mieli klientów. Dałam
Ablowi sześć pensów.
— Chciałabym kawałek piernika — powiedziałam, wskazując mu namiot
ze znakiem „Tu się sprzedaje grog i pierniki”. — A ty kup sobie, co chcesz.
Abel pobiegł spełnić moje polecenie. Przesuwałam się wolno w kolejce,
wreszcie zbliżyłam się do wnętrza namiotu, przed którym stał piecyk na
węgiel drzewny. Byłam szczęśliwa, że mogę się ogrzać. Chociaż stałam
tylko przez niecałe dziesięć minut, zmarzły mi stopy i zdrętwiały palce u
rąk. Teraz mogłam zajrzeć do środka.
Zobaczyłam maszynę drukarską., którą obsługiwał jeden z mężczyzn. Z
tyłu stały dwa krzesła. Na jednym z nich siedział potężny mężczyzna,
którego sylwetkę od razu poznałam. Ze strachu zaschło mi w ustach, po
plecach przebiegł zimny dreszcz. Był odwrócony do mnie plecami, palił
cygaro i rozmawiał z innym mężczyzną.
Abel wrócił, kiedy zbliżała się moja kolej. Wskazałam mu wzrokiem
Balquiddera. Zrobił wielkie oczy.
— Jest z nim jeden z ludzi Moxona — szepnął.
— Ile? — spytał mężczyzna przy maszynie.
Nie mogłam wydobyć głosu.
222
— Dwie — powiedział Abel.
Podałam sześć pensów. Maszyna zachrzęściła i wręczono nam dwie, jeszcze
mokre ryciny.
— Następny!
Wyszliśmy. Nogi się pode mną uginały. Abel podał mi kawałek piernika,
ale nie mogłabym nic przełknąć. Włożyłam go do kieszeni.
Kiedy byliśmy już daleko, w głowie zaświtała minowa myśl.
— Ciekawa jestem, jakie on może mieć interesy z Moxonem?
— Nie wiem, panienko — powiedział Abel. — Ale jeśli to pani nie sprawia
różnicy, to wolałbym się tu nie zatrzymywać, aby się tego dowiedzieć.
W drodze do domu ustaliliśmy, że Abel powie panu Bagnigge o naszym
spotkaniu z Balquidderem. Wróciliśmy bez dalszych przygód, dotarłam
niepostrzeżenie do swojego pokoju i szybko się przebrałam. Byłam
szczęśliwa, że mam nowy zeszyt i mogę kontynuować powieść.
Zauważyłam przy obiedzie, że Aline była niezwykle ożywiona. Oczy jej
błyszczały, była ubrana bardziej elegancko niż zwykle, w suknię z
fioletowego jedwabiu —jak widać, uznała, że nie musi już nosić pełnej
żałoby.
— Dziś po południu przyjmuję — poinformowała nas. — Nie wiem, kto się
odważy odwiedzić moją skromną osobę przy tak okropnej pogodzie, muszę
być jednak gotowa na przyjęcie przyjaciół powiedziała, patrząc
kokieteryjnie na Noela.
Nie odezwał się.
223
— Przykro mi, że będzie pani nieobecna, pani Kirkwall — ciągnęła Aline,
rzucając mi spojrzenie godne Meduzy.
— Czy wychodzisz do miasta, Emilio? — spytał Noel.
— Nie.
— Pani Kirkwall poinformowała nas niedawno o swojej głębokiej żałobie —
powiedziała Aline z triumfującym uśmieszkiem. — Ale mam nadzieję, że ty
do nas zajrzysz, Noelu.
— Obawiam się, że nie. Mam pracę.
Aline wcześnie wstała od stołu, pewnie po to, żeby pomalować sobie rzęsy
przypalonym korkiem.
— Musisz jej wybaczyć, Emilio — powiedział po jej wyjściu Noel. — Ona
nie wie, że to, co mówi, wydaje się niegrzeczne.
Widać było, że jest zatroskany i nieszczęśliwy.
— To nie ma znaczenia. Spędzę popołudnie z Richardem.
— To bardzo ładnie z twojej strony, że poświęcasz mu tyle czasu.
— To żadne poświęcenie. Bardzo lubię Richarda. Poszłam na górę do
swojego pokoju. Miałam zamiar pisać przez godzinę. O wpół do czwartej
usłyszałam kołatkę przy frontowych drzwiach. Postanowiłam zaczekać, aż
ten przybysz wejdzie do salonu, i dopiero wtedy iść do pokoju Richarda.
Usłyszałam głos Mary, która w holu witała gościa, potem ciężkie, męskie
kroki (co było do przewidzenia) i dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi
salonu.
224
Zamknęłam Tajemnicę Drakensburgów w walizce, którą schowałam pod
łóżko, i poszłam na górę. Panna Caryer drzemała przy kominku, a Richard
siedział przy stole, na którym stali jego żołnierze.
— Ty biedaku! — zawołałam. — Dlaczego siedzisz po ciemku?
Zapaliłam wszystkie świece i lampę olejową.
— Już jest dobrze. Co to jest, Richardzie? Czy to nadal bitwa pod Vittorią?
— To moja własna bitwa — powiedział Richard. — Chciałem zbudować
fort z klocków, ale panna Caryer mówi, że one robią zbyt wielki hałas,
kiedy je burzę.
Tak mówi? Byłam oburzona. Ona była tutaj dla Richarda, a nie odwrotnie.
— Może zbudujemy fort na dywanie? — zaproponowałam. — Wtedy nie
będzie hałasu.
Richard szybko zszedł z krzesła, wziął pudełko klocków i z ożywieniem
zaczął mi tłumaczyć znaczenie bastionów i umocnień ziemnych. To
rozumiałam (mniej lub więcej), ale kiedy zaczął mówić o przeciwskarpach i
rawelinach, całkowicie się pogubiłam. Spędziłam z nim miło całą godzinę, a
hałas, który robiliśmy, nie zbudził panny Caryer. Podzieliłam się z
Richardem tym spostrzeżeniem.
— To pewnie przez gin — powiedział obojętnym tonem.
— Gin!
Przypomniałam sobie podejrzenie, jakie mnie ogarnęło tego dnia, kiedy po
raz pierwszy odwiedziłam Richarda.
— Tak. Ona trzyma butelkę pod materacem. Ja nie powinienem o tym
225
wiedzieć — dodał, widząc moje spojrzenie. — Mnie to naprawdę nie
przeszkadza. Wolę, kiedy ona śpi.
Co sobie myślał Noel, zatrudniając taką kobietę?
— Ona zawsze budzi się na posiłki — powiedział Richard, kiedy
zaczęliśmy sprzątać zabawki.
Wiedziałam, że Richard i panna Caryer jadali kolację o szóstej.
Usłyszałam odgłos zamykanych frontowych drzwi. Ktokolwiek to był,
właśnie wyszedł. To była długa wizyta, a nie zwyczajowe dwadzieścia
minut. Może to jakiś wielbiciel Aline? To by tłumaczyło fakt zdjęcia przez
nią żałoby. Aline na pewno ponownie wyjdzie za mąż, była zbyt ładna i
żądna rozrywek, aby została sama. To będzie musiał być ktoś bogaty,
Anglik albo Francuz. Możliwe, że ona już robi nadzieje potencjalnym
konkurentom do swej ręki.
Chciałabym mieć jej pewność siebie.
Pocałowałam Richarda na dobranoc i poszłam się przebrać do kolacji. Nie
mogłam liczyć na to, by moja nowa suknia mogła dorównać fioletowej
kreacji Aline, ale za to uszyłam ją wedle najświeższej mody. Wiedziałam
jednak, że przy Aline nie mam szans, aby Noel zwrócił na mnie uwagę.
W chwili kiedy otworzyłam drzwi jadalni, poczułam zapach pomady
różanej. Balquidder tu był. Ile razy w życiu byłam przerażona, zawsze
czułam się tak, jakbym stała pod lodowatym wodospadem, który oblewa
mnie od głowy aż do stóp. Musiałam uchwycić się futryny, aby nie upaść.
Widziałam, że Noel i Aline patrzą na mnie ze zdziwieniem, ale nie mogłam
226
się poruszyć.
— Balquidder tu był! — szepnęłam.
Alme zaczerwieniła się. Noel przenosił wzrok ze mnie na Aline.
— Był w tym pokoju. Czuję zapach jego różanej pomady.
Aline roześmiała się, zakłopotana.
— Pani Kirkwall jest zazdrosna o mojego gościa, peut-etre — powiedziała,
patrząc z ukosa na Noela.
— Czy Balquidder był tu? — spytał Noel.
— A dlaczego nie miałby być? — dopytywała się Aline, wydymając usta. —
Jest czarującym mężczyzną i był przyjacielem mojego męża. Chyba moi
przyjaciele mają prawo mnie odwiedzać? On jest mi bardzo oddany —
dodała, spuszczając oczy i bawiąc się guzikiem sukienki.
— Balquidder porwał Richarda — powiedział Noel — Wiedziałaś o tym i
mimo to pozwoliłaś, aby cię odwiedził?
Aline przyłożyła chusteczkę do oczu.
— Sam mi powiedziałeś, że Richarda odnaleziono u jakiegoś drukarza. Co
on może mieć wspólnego z panem Balquidderem? Spytałam go o to.
Powiedział, że nic o tym nie słyszał. Tak, czy inaczej, Richardowi nic się nie
stało.
— Co to znaczy „nic się nie stało”? — wtrąciłam, a głos drżał mi ze złości.
— Od tamtej pory Richard ma koszmarne sny. Dobrze pani o tym wie,
ponieważ, jak utrzymuje panna Caryer, zabroniła pani zapalać mu na noc
światło. Jak pani może być tak okrutna dla takiego kochanego małego
227
chłopca?
— Jak pani śmie?
Aline odrzuciła głowę do tyłu. Nie mogłam opanować wzburzenia, ale
ciekawiło mnie jednocześnie, jak udaje się jej osiągać efekty za pomocą
gestów, które u kogoś innego uznano by za zbyt melodramatyczne.
— Kim pani jest, żeby mi dyktować, jak mam się opiekować Richardem?
Pani, która się prowadzi jak ladacznica. Noelu, jak możesz pozwalać na to,
aby ona mnie obrażała?
Zauważyłam, że jej angielski uległ nagłej poprawie.
— Czy to prawda, że nie pozwoliłaś mu palić światła w nocy? — spytał
Noel.
— Chyba nie chcesz, żeby wyrósł na babę, prawda? Dobry Boże, czy taka
osoba powinna się wtrącać do zarządzania domem?! — wykrzyknęła,
wskazując mnie gestem. — Pan Balquidder mówi, że była pani całkowicie
obojętna temu swojemu ukochanemu mężowi.
— Ale może on nie był obojętny mnie — powiedziałam spokojnym tonem.
— Utrata kogoś, kogo się kochało, chociaż nie było się kochanym, może
sprawiać podwójny ból.
Czułam, że mówię nie tylko o Stephenie.
— Ja zawszę potrafiłam przyciągać mężczyzn — stwierdziła Aline,
trzepocąc rzęsami i uśmiechając się do Noela.
— Ma pani szczęście — powiedziałam oschle. — Ale nie powinna pani
rozmawiać na mój temat z panem Balquidderem.
228
Popatrzyłam na Noela. Nigdy przedtem nie widziałam mężczyzny, który
się odkochuje, ale zorientowałam się natychmiast, że tak się właśnie dzieje.
Widać było, że jest zaszokowany, wściekły — a jednocześnie odczuwa ulgę.
Odezwał się spokojnym, ale stanowczym tonem.
— Aline, nie będziesz już nigdy więcej ingerować w wychowanie Richarda.
Po drugie, Balquidder nie ma prawa wstępu do mojego domu, poza tym
uważam, że powinnaś przeprosić panią Kirkwall.
— Przeprosić! Tę dziwkę? Nikt nie sprawdzał, czy ona naprawdę wyszła za
mąż. Bardzo by mnie to zdziwiło — powiedziała, rzucając mi jadowite
spojrzenie.
Zapanowała cisza. Po chwili przerwał ją Noel.
— Aline, po co tu przyjechałaś? Czego chciałaś? Twoje wydatki zawsze
przekraczają wysokość twojej renty, a jednak wynajęłaś prywatny powóz,
ludzi do ochrony i przyjechałaś tu w najgorszą pogodę bez żadnego
specjalnego powodu. Chyba że miałaś jakiś nieznany nam cel? Może
układy z Balquidderem?
Aline wykonała kilka głębokich oddechów, które wprawiły jej biust w
spektakularne drżenie. Można było przypuszczać, że ćwiczyła ten manewr
przed lustrem.
— Nie zostanę tu dłużej, aby narażać się na obelgi. Lady Forres błagała
mnie, abym uważała jej dom za własny. Wyprowadzę się jutro.
Rozległ się gong.
Jej wyczucie czasu zrobiło na mnie duże wrażenie. Nie powinna tylko
229
wypaść z roli. Nadszedł czas, aby zejść ze sceny.
Nie zawiodła mnie. Natychmiast podniosła się z krzesła.
— Nie jestem w stanie niczego przełknąć. Niech pani Good przyniesie
herbatę do mojego pokoju.
Wyszła, szeleszcząc spódnicą.
Omal nie zaczęłam bić brawo.
Noel zadzwonił na panią Good i wydał jej polecenie zaniesienia Aline
herbaty.
— Pani Good — powiedział jeszcze — pod żadnym pozorem nie wolno
wpuszczać do domu pana Balquiddera. Proszę wszystkich o tym
zawiadomić i pilnować, aby frontowe i kuchenne drzwi były zawsze
zamknięte.
— Tak, sir — powiedziała i wyszła, rzucając mi wrogie spojrzenie.
Jedliśmy w milczeniu. Wreszcie Noel zaczął mówić o Richardzie.
— Emilio, czy mogłabyś powiedzieć pannie Caryer, że Richard może spać
przy świetle?
— Ty to musisz zrobić — stwierdziłam. — Panna Caryer nie posłuchała
mnie, kiedy ją o to prosiłam.
— To zrozumiałe — powiedział z westchnieniem Noel — że ona słucha
rozkazów Aline, która przez tak długi czas opiekowała się Richardem.
Interesujące, pomyślałam. Noel rozczarował się co do Aline, ale zerwanie
wszystkich więzów miłosnych musi potrwać. Z czasem będzie musiał
przyznać, że Aline nie była odpowiednią osobą do sprawowania opieki nad
230
Richardem, i wtedy poczuje się winny. Przypomniał mi się Guliwer w
krainie Liliputów, przywiązany setką cieniutkich nitek. Taka była miłość —
nie można było od razu odciąć się i poczuć wolnym. Trzeba było mozolnie
odsupłać te wszystkie niteczki, które wiązały nasz drugą osobą.
Serce mi rosło, moja dusza śpiewała. Nie tylko dlatego, że Noel przestał być
niewolnikiem Aline, ale dlatego, że ona wychodziła z tego domu.
Było jeszcze coś więcej: Noel był wolny — a ja go chciałam mieć dla siebie.
Starałam się jednak przemówić sobie do rozsądku. Byłam chuda i miałam
duży nos, poza tym nasze stosunki ostatnio bardzo się ochłodziły. Skąd mi
przyszło do głowy, że on mógłby mnie kiedykolwiek pokochać? Byłabym
głupia, wręcz szalona, mając taką nadzieję. A mimo wszystko odczuwałam
radość.
Po kolacji przeszliśmy do salonu.
— Dziś rano miałem wiadomość od don Santosa, mojego agenta w
Demerara — powiedział niespodzianie Noel.
— Och! — westchnęłam tylko.
Zrobiło mi się znowu ciężko na sercu. Dobrze pamiętałam poglądy Noela
na niewolnictwo. Mój sprzeciw nie zmalał, ale nie czułam się teraz na siłach
do podejmowania dyskusji na ten temat.
— Pisze, że w wytwórni cukru wybuchają drobne pożary. Nie wie, czy to
przypadek, czy też sabotaż.
— Czy taka wytwórnia jest szczególnie zagrożona pożarem? Domyślałam
231
się, że Noel nie chce poruszać sprawy Aline, a ten nowy temat pozwalał mu
zwrócić myśli w innym kierunku.
— Tak. Po sprasowaniu trzciny otrzymany sok należy kilkakrotnie
doprowadzać do bardzo wysokiej temperatury, aby uformowały się
kryształki cukru. Duży pożar w wytwórni oznaczałby dla mnie ruinę
finansową.
— Dlaczego niewolników miałoby obchodzić, czy cukrownia się spali, czy
też nie? — zauważyłam. — Jestem pewna, że mnie by to nie obchodziło,
— Pisałem do don Santosa, żeby dał niewolnikom wolne niedziele,
zostawiając tylko konieczny nadzór. Jest zresztą taki przepis, ale
przypuszczam, że jest nagminnie łamany. Zakazałem mu również
nadużywania kary chłosty.
— Czy masz możliwość sprawdzenia, jak on stosuje się do twoich
poleceń?
— Nie — przyznał Noel.
— A więc nie masz zamiaru pozbyć się tej plantacji?
Czułam, jak wzbiera we mnie gniew. Noel ma zbijać pieniądze na
poniżeniu innych ludzkich istot? Nie okazałam mu jednak oburzenia — to
by do niczego nie doprowadziło.
Noel obrzucił mnie uważnym spojrzeniem.
— Pamiętam, co mówiłaś, kiedy o tym rozmawialiśmy. Dało mi to do
myślenia. Nie chcę brać udziału w tym całym okrucieństwie. Nie mogę
zmienić świata, ale mogę polepszyć życie swoich niewolników.
232
— Praca niewolnicza nie jest opłacalna — powiedziałam. — A co stanie się
wtedy, kiedy nie będzie już wolno przewozić niewolników?
— Jak to tłumaczysz?
— To nie ja. Czytałam broszury na ten temat. Rozumiem, że większość
twoich niewolników to mężczyźni?
Noel skinął głową.
— Niewolnice nie są pełnowartościowymi pracownicami, a dzieci, do
dwunastego roku życia, są tylko zbędnym obciążeniem. Twoi niewolnicy
będą się powoli starzeć, będzie się rodzić coraz mniejsza liczba dzieci i
wtedy co?
— To prawda. Nie pomyślałem o tym.
— Pomijając nawet czynnik tego odrażającego okrucieństwa, za
dwadzieścia lat nie będzie się opłacało utrzymywać majątku, w którym
pracują niewolnicy, nawet jeśli do tej pory nie uda nam się doprowadzić do
całkowitego zniesienia niewolnictwa.
— Mnóstwo ludzi zostanie wtedy doprowadzonych do ruiny — powiedział
Noel. — Nie tylko właściciele plantacji, ale również handlujący cukrem
angielscy kupcy, fabrykanci bawełny i wielu innych. W Lancashire są
miasta, których byt uzależniony jest wyłącznie od bawełny.
— Czy to wystarczający powód, aby bogacenie się jednych odbywało się
kosztem nieszczęścia i poniżenia innych?
— Emilio, życie nie jest takie proste...
— Noelu! — wybuchnęłam wreszcie. — Nie mogę pogodzić się z myślą, że
233
jesteś właścicielem niewolników. Wiem, że nie wszystko tak prosto się
układa, wiem, że nie wystarczy machnąć czarodziejską różdżką aby ich
uwolnić. Wiem, że gdybyś sprzedał plantację, to mogłaby ona trafić w ręce
okrutnego właściciela. Wiem też, że nie powinnam wtrącać się do twoich
spraw... ale dla mnie sama idea niewolnictwa jest tak odrażająca, że
wzdragam się na myśl, że ty masz z tym coś wspólnego.
Umilkłam, przerażona swoim wybuchem. Wierzyłam w każde
wypowiedziane przez siebie słowo, ale nie miałam zamiaru zdradzać bólu,
jaki sprawiał mi Noel przez swój związek z tym procederem. Jeśli kwestia
niewolnictwa była trudnym zagadnieniem, równie trudno było kochać
człowieka, który był w to zaangażowany, chociaż nie z własnej woli.
— Czy wiesz, że w Demerara jest kilku byłych niewolników, którzy sami
stali się właścicielami plantacji? — odezwał się Noel po dłuższej chwili
milczenia.
— To chyba niemożliwe? — wykrztusiłam.
Byłam zaszokowana. Nigdy jeszcze nie słyszałam czegoś tak okropnego.
— Ale tak jest. Ludzka natura jest pełna niespodzianek. Ja robię to, co jest w
mojej mocy. Tam jest wiele bardzo surowych obostrzeń, jeśli chodzi o
wyzwalanie niewolników. Obiecuję ci, Emilio, że zrobię, co tylko będę
mógł.
— Dziękuję ci. Przepraszam, że nie potrafiłam się opanować. Dziś miałeś
już wystarczająco dużo melodramatycznych scen.
— Zmienimy temat rozmowy — powiedział z uśmiechem Noel. —
234
Powiedz mi, czy znasz książkę, którą czytała pani Beresford? Zamek
Apollinari?
Czułam, że się czerwienię.
— Nie... nie, czy jest dobra?
— Mnie się bardzo podobała. Kupiłem drugą książkę tego samego autora,
Fatum rodu Ansbach. Chciałem ją podarować Aline na urodziny, ale w
zaistniałej sytuacji mam zamiar zatrzymać ją dla siebie.
Poczułam się jak myszka, z którą igra kot. Nie śmiałam podnieść oczu.
Czyżby zgadł?
— A mnie podobają się Podróże Guliwera — powiedziałam. — Kiedy byłam
dzieckiem, mój ojciec zabraniał mi czytać tę książkę. Uważał, że jest sprośna
i niemoralna. Rozumiem, dlaczego uznał ją za sprośną ale nie jest
niemoralna. Jest to jedna z najbardziej umoralniających książek, jakie
kiedykolwiek czytałam.
Niebezpieczeństwo minęło. Zaczęliśmy rozmawiać o arcydziele fikcji
satyrycznej Jonathana Swifta. Tylko raz zerknęłam na Noela. Uśmiechał się
żartobliwie. Miałam nadzieję, że myślał o Guliwerze.
Następnego ranka było sporo zamieszania. Niewątpliwie Aline pisała do
lady Forres, ponieważ lokaj w liberii Forresów przyniósł dla niej list. Potem
było wiele pakowania.
Spędziłam cały ranek w swoim pokoju, zajęta pisaniem. Starałam się nie
zwracać uwagi na panujący hałas, narzekania Aline i bieganie jej pokojówki
po korytarzu. Byłam pogrążona w pracy, kiedy usłyszałam skrzypnięcie i
235
zobaczyłam, że moje drzwi lekko się uchylają. Podniosłam głowę. To była
Jeamie, pokojówka Aline.
— Słucham, Jeanne? O co chodzi?
Jeanne okropnie się speszyła.
— Przepraszam, madame. Nie wiedziałam... Musiałam się pomylić... —
wyjąkała, szybko się wycofując.
Podeszłam do drzwi i zamknęłam je na klucz. Można było łatwo zgadnąć,
czego szukała tu Jeanie: koronek, które należały do pani Beresford.
Kiedy Aline opuszczała dom, uznałam, że powinnam zejść na dół, aby się z
nią pożegnać. Pani Good stała już w holu, ocierając oczy fartuchem. Panna
Caryer sprowadziła na dół Richarda, a sama również nie mogła
powstrzymać się od łez. Aline dzielnie się uśmiechała. Przytuliła do piersi
zesztywniałego Richarda, szepnęła kilka słów pannie Caryer i przyłożyła
chusteczkę do oczu. Musiała hojnie obdarować służące, ponieważ Mary i
Hannah dygały jak marionetki. Mnie przypadł lekki dotyk palców i
niedbałe skinienie głową. Pan Bagnigge miał kwaśną minę. Kiedy niósł
bagaże Aline do powozu lady Forres, mrugnął do mnie porozumiewawczo.
Noel wyszedł ze swojego gabinetu, aby odprowadzić Aline do powozu.
Stał na schodach, dopóki pojazd nie zniknął za rogiem. Kiedy szłam na
górę, zaczepił mnie pan Bagnigge.
— Myślę, że on będzie potrzebował trochę czasu, aby dojść do siebie —
powiedział cichym głosem — ale jestem pewien, że w końcu odzyska
236
rozsądek.
Uśmiechnął się tajemniczo i zniknął za drzwiami gabinetu Noela.
Nie mogłam się ruszyć z miejsca. Czy on chciał powiedzieć, że...?
Wbiegłam na schody jak na skrzydłach. Życie poskąpiło mi szczęścia, więc
nawet najmniejsza dawka otuchy potrafiła zawrócić mi w głowie. Jak
szampan na pusty żołądek. To trafne porównanie, ponieważ osłabiłam
czujność i popełniłam katastrofalny błąd.
Tego popołudnia Richard, Noel i ja powróciliśmy do zwyczaju wspólnych
podwieczorków. Panna Caryer sprowadziła Richarda do salonu.
— Przepraszam, pułkowniku Beresford — powiedziała — czy mogę pana o
coś spytać?
— Oczywiście, panno Caryer.
— Panicz Richard potrzebuje nowych ubrań. Bardzo szybko wyrasta ze
spodni i marynarek. Pani Beresford zawsze zamawiała marynarki dla niego
u Stammersa, na Bond Street. Mam potrzebne wymiary. Może pani
Kirkwall mogłaby mi pomóc przy wyborze materiału? Ona najlepiej sobie z
tym poradzi.
— Oczywiście — odpowiedziałam. — Pójdziemy tam jutro. Masz ochotę,
Richardzie?
— Lepiej nie brać panicza Richarda, madame — zaoponowała panna
Caryer. Przeziębi się przy tej pogodzie.
Umówiłyśmy się na następny ranek, na dziesiątą. Byłam tak głupio
łatwowierna i naiwna. Nawet cieszyłam się na tę wyprawę.
237
Pierwsza tura zakupów odbyła się w dość przyjaznej atmosferze.
Rozmawiałyśmy o zaletach różnych materiałów, udało mi się
wynegocjować guziki do marynarki Richarda, które wyglądały prawie jak
wojskowe. Wiedziałam, że mu to sprawi przyjemność. Ja odczuwałam na
wpół bolesne zadowolenie, że mogę zamawiać ubrania dla syna Noela.
Potem poszłyśmy do Grafton House, gdzie był ogromny wybór towarów.
Zdecydowałyśmy, że przy wyborze skarpetek będziemy się kierować tylko
ich użytecznością, bo Richard i tak szybko z nich wyrośnie. Parnia Caryer
odeszła, aby kupić skarpetki, i poszła dalej — chciała obejrzeć materiał na
koszule.
Jeszcze niczego nie podejrzewałam.
W sklepie był okropny tłok. Początkowo myślałam, że napierają na mnie
inni klienci. Potem poczułam czyjeś ręce na karku. Ucisk na szyi.
Próbowałam wezwać pomocy, ale nie zdołałam już tego uczynić. Zrobiło
mi się ciemno przed oczami.
Przypominam sobie tylko, że niesiono mnie po schodach i rzucono na
łóżko. W tym pomieszczeniu było potwornie zimno. Usłyszałam odgłos
ciężkich kroków i poczułam zapach pomady różanej. Nie musiałam
otwierać oczu, żeby wiedzieć, kto to był.
9
238
Nie otwierałam oczu. Kręciło mi się w głowie i bolała mnie szyja.
Balquidder nie próbował mnie budzić. Stał koło mnie może przez dwie
minuty, które mi się wydały dwiema godzinami. Potem odszedł. Przekręcił
klucz w zamku, a później usłyszałam jego ciężkie kroki na schodach.
Ostrożnie otworzyłam oczy. Byłam na strychu w jakimś domu,
prawdopodobnie na Wych Street. To pomieszczenie miało skośny sufit,
okno z małymi szybkami i kominek, który chyba nigdy nie był używany,
leżało w nim nawet ptasie gniazdo, które pewnie tam kiedyś wpadło.
Leżałam na wąskim drewnianym łóżku, na bardzo niewygodnym
materacu. Koło łóżka stało rozchybotane drewniane krzesło, a dalej stara
komoda bez jednej nogi, podparta grubą książką.
Wstałam i podeszłam do okna. Wciąż kręciło mi się w głowie, a gardło
bolało przy przełykaniu śliny. Wyjrzałam na zewnątrz. Byłam niewątpliwie
na Wych Street, piętra domów po przeciwnej stronie ulicy wystawały
ponad parter, tak jak to zapamiętałam. W żadnym wypadku nie była to
Crane Alley.
Przeklinałam się w duchu za swoją naiwność. Kiedy panna Caryer
poprosiła, aby jej towarzyszyć do miasta, powinnam była wszystkiego się
domyślić. Pochlebiło mi, kiedy powiedziała: „Ona najlepiej sobie z tym
poradzi”. Jakaś ty głupia, Emilio! Dlaczego miałaś sobie najlepiej poradzić z
zakupem ubrań dla Richarda? Przecież nie masz dzieci. Nie znasz potrzeb
małego chłopca.
239
Jak długo to może potrwać, zanim ktoś się zaniepokoi moją nieobecnością?
Pewnie dopiero w porze obiadowej. Czy Abel domyśli się, że jestem tutaj?
Balquidder prawdopodobnie nie wiedział, że znam miejsce jego
zamieszkania. Czy mogę coś zrobić? Starałam się stłumić strach.
Oczywiście, jestem przerażona, ale nie wolno mi dać się opanować temu
uczuciu.
Miałam w torebce chusteczkę do nosa. Może wywiesić ją za oknem, jako
znak dla Abla? Ale może ją również zobaczyć Balquidder. Zaczekam. Może
jak zrobi się ciemno — nie chciałam myśleć o tym, że wieczorem może mnie
już nie być wśród żywych.
W pokoju na strychu było bardzo zimno. Mój oddech zamieniał się w kłęby
pary. Wróciłam do łóżka i naciągnęłam na siebie cienką kołdrę. Dzięki
Bogu, miałam na sobie ciepłą pelerynę. Mimo to było mi zimno. Czułam się
fatalnie.
Zaczęłam myśleć o Balquidderze. Było oczywiste, że chciał zawładnąć
moimi pieniędzmi. Co on zrobi? Mógł mnie zmusić do napisania
testamentu na swoją korzyść, ale to wzbudziłoby podejrzenia, szczególnie
gdybym nagle umarła. Nie mogłam po prostu zniknąć, do
przeprowadzenia tej sprawy konieczne byłyby zwłoki. Poza tym Noel
niewątpliwie podjąłby odpowiednie kroki, aby przeprowadzono dokładne
śledztwo.
Wystarczająco poznałam Balquiddera, aby wiedzieć, że nie zrobi niczego,
co mogłoby rzucić podejrzenie bezpośrednio na niego. Zawsze ukrywał się
240
za cudzymi plecami, Stephena czy też George”a. On tylko pociągał za
sznurki swoich marionetek. Dopóki nie przepiszę na niego swoich
pieniędzy, będę żyła — prawdopodobnie.
Co mogłam zrobić? Jedynie starać się zyskać na czasie — nawet
dwadzieścia cztery godziny mogłyby okazać się zbawienne. W Londynie
miałam przyjaciół; Noel mnie nie opuści, dobrze wiedział, że Balquidder
jest osobnikiem bardzo niebezpiecznym.
Zaczęłam się zastanawiać, co Erminia zrobiłaby w mojej sytuacji — ale to
nie miało sensu. Fabuła gotyckiej powieści nie miała nic wspólnego z
przerażającą rzeczywistością. Moi czytelnicy wiedzieli, że ona na końcu
odzyska wolność, majątek i miłość. Żałosny świat iluzji!
Wróciłam myślą do Balquiddera. On zdecydowanie nie lubił kobiet — nie
mogło mu więc chodzić o moje ciało. Czy mam się zachowywać spokojnie i
z godnością, jakby to zrobiła Erminia, czy lepiej będzie płakać i
histeryzować? Jakie zachowanie pozwoliłoby mi zyskać na czasie, czego
rozpaczliwie potrzebowałam?
Przed wieloma laty miałam przerażający sen o Balquidderze, który ukazał
mi się jako potworne niemowlę, z wielkimi ustami, które pochłaniały
wszystko i nigdy nie miały dość. Często myślałam o tym śnie, nawet
wykorzystywałam go w różnych wariantach w moich książkach.
Następnego rana spytałam Stephena, czy wie coś o dzieciństwie
Balquiddera. Stephen powiedżiał mi, że Balquidder był sierot
wychowywanym przez bardzo surową prezbiteriańską ciotkę.
241
— Nie wspominaj o tym — ostrzegł mnie. — On nie chce, by ktokolwiek o
tym wiedział.
Teraz mogłam skorzystać z tego ostrzeżenia. Nie wolno mi było obudzić
w Balquidderze potwora. Nie miał dobrego zdania o kobietach, nie należało
go więc wyprowadzać z błędu. Będę więc płakać i szlochać, czego on nie
cierpiał. Poczułam się trochę lepiej — wiedziałam już, jaką rolę mam
odgrywać. Intuicja podpowiadała mi, że lepiej udawać bezradną kobietę
niż buntowniczkę.
Czas płynął, zrobiło się już ciemno. Zastanawiałam się właśnie, czy
wywiesić chusteczkę za okno, kiedy usłyszałam kroki. Szybko wróciłam do
łóżka. Okazało się, że nie muszę wcale udawać, że trzęsę się ze strachu.
Jestem drobną kobietą — przerażał mnie ogrom jego postaci.
Wszedł, trzymając świecę w ręku.
Chciałam coś powiedzieć, ale nie mogłam wydobyć głosu ze ściśniętego
gardła. Otuliłam się szczelniej peleryną.
— Myślę, że już wiesz, dlaczego tu jesteś — powiedział.
— Oddam panu swoje pieniądze — wyjąkałam. — Ja ich nie chcę.
Naprawdę. Tylko proszę mnie stąd wypuścić.
— Wypuścić cię? — Balquidder roześmiał się głośno. — Nie, moja droga
Emilio. Mam inne plany.
Serce biło mi tak mocno, że aż huczało mi w uszach.
— Doszedłem do wniosku, że potrzebuję żony — dodał.
Oniemiałam z przerażenia. Gdybym została jego żoną mój majątek
242
automatycznie stałby się jego własnością. Nie musiałby usuwać mnie z
drogi. Zgodnie z prawem mógłby robić ze mną wszystko: bić mnie,
zamykać, oddać do szpitala wariatów. Nikt nie mógłby temu przeszkodzić.
Jak mi tłumaczył pan Latimer, une femme couyerte — kobieta zamężna — nie
posiadała osobowości prawnej. Wolałabym śmierć.
— Nie! — szepnęłam.
— Moja droga Emilio, powinnaś raczej wyrazić zadowolenie.
Wziął mnie pod brodę i obrócił moją twarz do siebie. Wzdrygnęłam się z
bólu pod jego silnym uściskiem.
— Masz szczęście. Mogę cię zapewnić, że jest wiele kobiet, które marząc o
tym, aby zostać panią Archibaldową Balquidder. — Na przykład Aline
Beresford.
— Pani Beresford? — powtórzyłam, oszołomiona.
Czy on obiecał Aline, że się z nią ożeni?
— Tak, to atrakcyjna kobieta, ale, niestety, nie ma pieniędzy. Aline będzie
bardzo rozczarowana. I wściekła. — Roześmiał się. — Wiesz, Emilio, Aline
nie kryje niechęci do ciebie. Pomyśl, jak ci będzie miło znaleźć się na
miejscu, o którym ona marzy.
Nagła myśl przyszła mi do głowy.
— Ja... ja nie mogę wyjść za pana, panie Balquidder — powiedziałam. —
Przekazałam ojcu kontrolę nad swoim majątkiem. On by nigdy na to nie
pozwolił.
— Co zrobiłaś?
243
Jego dłoń zacisnęła się na mojej brodzie. Pchnął mnie tak mocno, ze
uderzyłam głową o ścianę. Krzyknęłam z bólu, na co nie zwrócił uwagi.
Podszedł do okna, zasłaniając je całkowicie swoją potężną postacią.
Widziałam, jak zaciskał pięści. Czyżbym posunęła się zbyt daleko? Czy on
mi uwierzy? Dobrze wiedział, że ojciec nie użyczał mi ani pensa, kiedy
byłam żoną Stephena.
Obrócił się po chwili. Jego oczy miały morderczy wyraz.
— Mam na to sposób — powiedział. — Teraz, kiedy tu sobie rozmawiamy,
twój nieoceniony przyjaciel Noel leży związany i jest dobrze strzeżony.
Kiedy otrzymam od ciebie pisemne przyrzeczenie, że wyjdziesz za mnie za
mąż, uwolnię go, ale ani chwili wcześniej. Podkreślam, że nie powinien
zbyt długo na to czekać. Wiesz przecież, jaka jest temperatura na dworze. A
jeśli zdecyduję, że nie jest mi on już do niczego potrzebny, nie pożyje długo.
Wyjdziesz za mnie za mąż, a zapewniam cię, że znajdę sposób, aby
wytłumaczyć twojemu ojcu, aby zrezygnował z kontroli nad majątkiem.
Zaczęłam płakać. Tylko trochę udawałam. Przeraziła mnie wiadomość, że
Noel został porwany — jeśli to była prawda. Poza tym nie wiedziałam, jak
jeszcze mogę się bronić.
— Nie mógł pan porwać pułkownika Beresforda.
Nie cierpiałam jego zwyczaju mówienia o wszystkich po imieniu, jakby byli
jego bliskimi przyjaciółmi.
Balquidder roześmiał się tylko, sięgnął do kieszeni i pokazał mi przełamaną
na pół srebrną rączkę od laski Noela.
244
— Następnym razem przyniosę coś bardziej osobistego. Może ucho. Moja
droga Emilio — dodał po chwili, widząc moje przerażone spojrzenie —
powodem mojego życiowego sukcesu jest to, że ośmielam się robić rzeczy,
na które inni nie mają odwagi. No więc? Co wybierasz? Małżeństwo czy
poświęcasz życie Noela?
Zaczęłam gwałtownie szlochać. Tym razem już nie udawałam. Byłam
zrozpaczona i sparaliżowana z przerażenia. Czułam, że Balquidder
potrząsa mną, coś do mnie mówi, ale niczego nie rozumiałam. Po raz
pierwszy w życiu dostałam ataku histerii.
Puścił mnie wreszcie.
— Widzę, że teraz niczego z ciebie nie wydobędę — powiedział. — Mój
służący potem tu przyjdzie — ta wizyta sprawi mu przyjemność, tobie
pewnie nie. Niedługo dojdziesz do rozumu. Tymczasem do widzenia, moja
droga.
Obrócił się w stronę drzwi, a po chwili zadał mi ironiczne pytanie:
— Może zostawić ci świecę?
Został jeszcze maleńki kawałek, ale postawił lichtarz na komodzie i
wyszedł z pokoju. Klucz zazgrzytał w zamku, schody zatrzeszczały pod
jego ciężarem, kiedy schodził na dół. Usłyszałam, jak coś woła do kogoś, i
rozległ się trzask frontowych drzwi.
Natychmiast zerwałam się z łóżka. Przestałam histeryzować — wezbrał we
mnie gniew. Już wiedziałam, co mam robić. Przede wszystkim musiałam
się rozgrzać. To lodowate zimno pozbawiało mnie zdolności myślenia, a
245
musiałam mieć teraz jasny umysł. Przypomniałam sobie nagle moją
umoralniającą historyjkę o Marjorie i papilotach.
Wyciągnęłam księgę, która podpierała komodę, po czym zaczęłam
wyrywać z niej kartki i zgniatać je. Jeśli mogły służyć jako papiloty, równie
dobrze mogą przydać się do rozpalenia ognia, pomyślałam. Kiedy z książki
zostały tylko same okładki, przyniosłam świecę i szybko poukładam
zwinięte kawałki papieru pomiędzy leżącymi na palenisku gałązkami.
Chwyciłam rozchybotane krzesło, które rozleciało mi się w rękach. Po
chwili miałam już stosik drewna. W Edynburgu nauczyłam się rozpalać
ogień w najmniej sprzyjających warunkach. Tutaj przynajmniej drewno
było suche. Ale świeca już się dopalała.
Zapaliłam papierki, osłoniłam je okładkami książki i zaczęłam delikatnie
dmuchać. Rozpaliło się. Wkrótce trzeba będzie dołożyć do ognia. Jeśliby
zaszła taka potrzeba, byłam gotowa spalić wszystko, co znajdowało się w
pokoju. Może nawet płomienie umożliwiłyby mi wydostanie się na
zewnątrz. Ale to był ryzykowny pomysł.
Przestałam trząść się z zimna i mogłam wreszcie myśleć.
Dołożyłam jeszcze kilka kawałków krzesła do kominka i podeszłam do
okna. Uchyliłam je z lekka i położyłam chusteczkę pod framugą. Przy
odrobinie szczęścia mogła zostać zauważona.
Wzięłam dopalającą się świecę i podeszłam do drzwi, aby sprawdzić, czy
nie znajdę w nich jakiegoś słabego punktu, ale były mocne. Była jednak
szczelina przy podłodze. Zobaczyłam nawet słabe światełko, pewnie na
246
podeście paliła się lampa. Balquidder przekręcił klucz, ale zostawił go w
zamku, po drugiej stronie. Świeca już ledwie migotała.
Wzięłam kartonową okładkę książki i wsunęłam ją pod drzwi. Potem
poszłam poszukać drewienka z połamanego krzesła. Znalazłam taki
kawałek, który mógłby się zmieścić w dziurce od klucza. Gdyby udało mi
się wypchnąć klucz, to powinien upaść na karton, który wciągnęłabym do
pokoju. Kilkakrotnie próbowałam tego dokonać, ale drewienko było zbyt
cienkie. Świeca zgasła.
Ręce mi się spociły ze zdenerwowania. Ledwie widziałam — ogień na
kominku nie palił się zbyt jasnym płomieniem. Klucz ani drgnął. Macając
dziurkę od klucza palcami, włożyłam do niej grubszy koniec drewienka. Po
drugiej próbie usłyszałam stuk. Czy klucz upadł na karton? Położyłam się
na ziemi, ale nie mogłam nic zobaczyć. Zaczęłam powoli wciągać karton do
środka. Wydał mi się trochę cięższy. Wreszcie wyczułam klucz palcami i
przysunęłam go do siebie.
Ledwie zdążyłam chwycić klucz i wciągnąć karton do pokoju, kiedy
usłyszałam kroki. Nie był to ciężki chód Balquiddera. Abel? Czy to
możliwe, żeby Abel mnie tu odszukał? Wstrzymałam oddech.
Ktoś szarpał klamką.
— Do diabła!
Kto to mógł być?
Kopanie w drzwi.
— Niech to diabli porwą! Obiecał mi małą rozrywkę i poszedł sobie,
247
zabierając ten cholerny klucz.
Jeszcze kilka kopnięć w drzwi, a potem kroki w dół, przy
akompaniamencie przekleństw. Słyszałam, jak mężczyzna schodził ze
schodów, a potem, na samym dole, trzaśnięcie drzwiami.
Usiadłam na łóżku. Przypomniałam sobie tego brudnego, pijanego
służącego, z którym rozmawiałam, kiedy szukałam tu Stephena. Czy to
Balquidder miał na myśli, mówiąc, że niedługo dojdę do rozumu? On sam
mnie nie chciał, ale pozwoliłby swojemu służącemu na „małą rozrywkę”.
Musiałam stąd jak najszybciej wyjść. Służący był teraz w suterenie, nie
przypuszczałam, aby mu się chciało ponownie wchodzić na górę, jednak
nie mogłam być tego pewna.
Miałam nadzieję, że frontowe drzwi nie są zamknięte na klucz.
Zauważyłam już wcześniej, że domy na Wych Street stały bezpośrednio
przy ulicy. W razie czego mogłabym wyjść przez okno na parterze, chociaż
to mogłoby zwrócić czyjąś uwagę.
Co robić? Szanujące się kobiety nie wychodziły z domu po zmroku. Jeśli nie
znajdę dorożki, to będzie mnie czekała długa, przerażająca droga na John
Street. Ale nie czas było o tym rozmyślać. Należało przede wszystkim
wydostać się z tego domu.
Teraz ogień na kominku palił się jasnym płomieniem i dość dobrze
wszystko widziałam. Włożyłam kapelusz, który porywacze cisnęli na
łóżko, przywiązałam torebkę do paska sukni, a za stanik włożyłam gwineę.
Wzięłam klucz i ostrożnie otworzyłam drzwi.
248
Wszędzie panowała cisza. Zamknęłam z powrotem drzwi na klucz, który
schowałam do torebki, i zeszłam na palcach na dół. Na drugim piętrze było
również cicho. Mogłam bezpiecznie schodzić niżej. Na podeście pierwszego
piętra stała lampa olejowa i nic nie zakłócało spokoju. Już miałam postawić
nogę na stopniu, kiedy zobaczyłam na ścianie monstrualny cień.
Miałam przed sobą lekko uchylone drzwi. Wsunęłam się tam i ukryłam
pomiędzy nimi a dużą półką na książki. Byłam pewna, że było słychać, jak
bije mi serce. W sąsiednim pomieszczeniu rozległy się kroki i skrzypienie
desek podłogi. Nie miałam wyboru — musiałam tam stać i modlić się, aby
nikt tu nie wszedł.
Byłam w dość dużym pokoju z dwoma oknami, przez które wpadało z
ulicy światło gazowych latami. Czy to biuro Balquiddera? Pod oknami stało
duże biurko, a to, co wzięłam za półkę na książki, okazało się szafką z
przegródkami, pełnymi papierów. W powietrzu unosił się słaby zapach
pomady różanej. Za mosiężną osłona na kominku, palił się ogień. To mnie
najbardziej przeraziło. Balquidder miał zamiar tu wrócić — i to niedługo.
Co robić? Wyjść i zaryzykować spotkanie ze służącym? Czy powinnam
raczej zaczekać, mając nadzieję, że on wróci do sutereny? Nagle kroki się
przybliżyły. Ledwie pohamowałam okrzyk bólu, kiedy zostałam uderzona
drzwiami i wciśnięta w kąt. Wszedł mężczyzna, rozsiewając wokół silny
zapach brandy. To nie był Balquidder — on stąpał o wiele ciężej. To na
pewno był służący, ten, który przedtem usiłował dostać się do pokoju na
strychu.
249
Nie widziałam go, ponieważ byłam zasłonięta drzwiami, ale doskonale
wszystko słyszałam. Dołożył węgla do kominka, a potem podszedł do
okien. Rozległ się skrzyp zamykanych okiennic i stukot zasuwanych sztab.
Potem szelest zasłon. Łomot i przekleństwa, kiedy wpadł na biurko. Teraz,
oprócz brandy, poczułam zapach tytoniu. Wydawało się, że jest w bardzo
złym humorze.
Wreszcie wytoczył się z pokoju, zatrzasnął za sobą drzwi i zaczął złazić ze
schodów. Wyszłam z ukrycia dopiero wtedy gdy usłyszałam trzaśnięcie
drzwi w suterenie.
W pokoju było teraz o wiele ciemniej, ale ogień na kominku płonął tak
intensywnie, że jego języki lizały osłonę. Na gzymsie stał świecznik.
Zapaliłam świece i wróciłam do szafki z przegródkami. Wyjęłam jedną z
teczek. Widniał na niej napis „Alexander Max”. W środku były kolumny
cyfr po prawej stronie, a notatki po lewej. Zrozumiałam nagle, że to były
akta ciemnych interesów Balquiddera. Ten pan Max był niewątpliwie jedną
z jego ofiar. Dziwne nazwisko, „Max”, pomyślałam. Odłożyłam teczkę na
miejsce i wyciągnęłam następną. „Alistair Came”, przeczytałam. Tak, na
pewno miałam rację. Pan Came — znowu dziwne nazwisko — był
kolejnym klientem. Ale dlaczego „M” poprzedzało „C”?
Po chwili przypomniałam sobie, że Balquidder miał zwyczaj mówienia o
ludziach, używając ich imienia. Kiedy go poznałam, zakładałam, że nazywa
mnie „Emilią”, ponieważ jestem żoną jego przyjaciela, chociaż taka
poufałość była zupełnie nie na miejscu. Później myślałam, że on w ten
250
sposób daje wyraz swojej pogardzie. A może pan Max był po prostu panem
MaxweIlem a pan Came — panem Cameronem? Czy on ich umieścił pod
alfabetycznym spisem imion?
Czy znajdę coś pod George? Było tam wielu George”ów, ale nie było
George”a Beresforda. Popatrzyłam pod Bomie Chance, nazwą plantacji w
Demerara. Nic. Ainderby. Nic. Czyżbym się myliła?
W rozpaczy zaczęłam szukać Noela. Znalazłam. Otworzyłam teczkę i
rozłożyłam ją na biurku. Listy, pokwitowania spłaty odsetek —
zauważyłam, że były rzeczywiście poświadczone przez świadków. Na
oddzielnej stronie była lista wszystkich zasobów Noela, łącznie ze
spadkiem, jakby Balquidder również miał na to oko. Wreszcie dwa
dokumenty na pergaminie, z pieczęciami na sznurkach; jeden dotyczył
praw do Bonne Chance, a drugi — był zabezpieczeniem roszczeń
pieniężnych na Ainderby. Dobry Boże, pomyślałam, nic dziwnego, że Noel
tak się tym martwił. George musiał być szalony, narażając się na utratę
Ainderby.
Co powinnam zrobić? Zabrać te dokumenty, ale jak? Miałam tylko
niewielką torebkę.
Zauważyłam leżącą na krześle poduszkę. Zdjęłam z niej poszewkę i
włożyłam do środka papiery. Potem zaczęłam szukać w przegródkach
Stephena K. To nazwisko zostało przekreślone czarnym atramentem, a pod
spodem widniały złowieszcze słowa: „Spotkać się z Emilią”. Nie oglądałam
już swojej teczki, sprawdziłam tylko, czy rzeczywiście o mnie chodziło.
251
Potem popatrzyłam pod Aline — jej teczka była pełna. Przejrzałam ją
pobieżnie. Na końcu było notatka o pieniądzach wypłaconych Tryphenie i
Marii C. Może chodziło o pannę Caryer? Ta teczka również znalazła się w
poszewce.
Zostały trzy podejrzanie puste przegródki. Wsunęłam tam inne teczki, ale
Balquidder mógł łatwo zauważyć, że porządek alfabetyczny został
zakłócony. Czy powinnam zniszczyć wszystko? Wystarczyło odsunąć
osłonę od kominka i zrzucić kilka płonących węgli na dywanik. Dom
spłonąłby natychmiast.
Musiałam jednak myśleć o sąsiadach. Na takiej ulicy ogień
rozprzestrzeniłby się bardzo szybko.
Z ulicy dały się słyszeć jakieś krzyki. Pijacka kłótnia, która mi
przypomniała, że powinnam już się stąd wynieść. Wzięłam pod pachę
wypchaną poszewkę i cicho zeszłam na dół. Żadnego dźwięku. Na
drzwiach frontowych wisiała ciężka zasłona, która chroniła od przeciągów.
Odsunęłam ją. Na szczęście klucz był w zamku. Na pewno służący zamknął
drzwi po wyjściu Balquiddera. Otworzyłam je i schowałam klucz do
torebki — sama nie wiem dlaczego, przecież nie miałam najmniejszego
zamiaru tam wracać.
Kiedy znalazłam się na ulicy, wprost z ciepłego biura Balquiddera,
zadrżałam z zimna. Dopiero po chwili zorientowałam się, że nastąpiło
jednak wyraźne ocieplenie. Pomiędzy nierównymi płytami chodnika
zobaczyłam kałuże. Zaczęła się odwilż.
252
Szłam w kierunku Newcastle Street, kiedy zegar kościoła St. Clement Dane
wybił siódmą godzinę. Nie było jeszcze późno, ale już zupełnie ciemno.
Chciałam jak najszybciej dotrzeć do Strandu. Tam, wśród ludzi,
poczułabym się bezpiecznie. Może nawet znalazłabym dorożkę.
Przyspieszyłam kroku, ściskając wypchaną poszewkę, którą trudno było
wygodnie uchwycić.
Miałam właśnie skręcić w lewo, kiedy usłyszałam za sobą szybkie kroki.
Zaczęłam biec. Po chwili usłyszałam wołanie:
„Panno Emilio!” Obróciłam się szybko.
— Abel!
Nie pamiętam, aby czyjś widok sprawił mi kiedykolwiek równie wielką
przyjemność.
— Och, panno Emilio. Ja czekałem na ulicy na okazję, żeby dostać się tam
do pani. Widziałem chusteczkę.
Biedny Abel szczękał zębami z zimna.
— Jak długo tu jesteś? Czy widziałeś Balquiddera?
Nie, panienko. Jestem tu tylko około dwudziestu minut. Och, panienko,
pułkownik został porwany.
Zacisnęłam powieki. Balquidder mi to powiedział, ale miałam jeszcze
nadzieję, że skłamał. Sama nie wiem dlaczego. Widziałam przecież złamaną
rączkę laski Noela.
— Jak to się stało? — spytałam, kiedy dotarliśmy do Strandu. — Pospiesz
się, Abel, złap tę dorożkę.
253
Na postoju była tylko jedna dorożka — pojazd i koń nie byli w najlepszej
kondycji. Kiedy Abel dotarł na miejsce, dorożkarz zdjął derkę z konia i
otworzył drzwiczki. Abel chciał się wspiąć na kozioł.
— Na litość boską, wejdź do środka — powiedziałam. — Nie będziemy
sobie teraz zawracać głowy konwenansami. Muszę się dowiedzieć
wszystkiego o pułkowniku.
Koń biegł powolnym kłusem, w dorożce śmierdziało mokrą słomą i jeszcze
gorzej, ale przynajmniej było cieplej niż na dworze. Opowiedziałam Ablowi
o swojej przygodzie.
— Pułkownik bardzo się zmartwił, kiedy nie wróciła pani z miasta, panno
Emilio. Panna Caryer mówiła, że zgubiłyście się w Grafton House. Cały
czas płakała.
Roześmiałam się z ironicznego głosu Abla, kiedy mówił o pannie Caryer.
Oczywiście udawała, pomyślałam. Przypomniałam sobie zapis w teczce
Aline, „Maria C.”. Chyba to ona.
— Czy wiesz, jak panna Caryer ma na imię?
— Maria, panienko. Dlaczego pani pyta?
— To nieważne. Mów dalej.
— Potem ktoś przyszedł i powiedział, że została pani zatrzymana za
kradzież w sklepie.
- Co?
— Tak powiedzieli, panienko. Pułkownik złapał laskę i wyszedł razem z
nimi i tyle go widzieliśmy.
254
Z trudem powstrzymałam się, aby nie wybuchnąć płaczem. Tego już było
za wiele. Przez cały dzień szarpana byłam sprzecznymi emocjami —
strachem, gniewem i uczuciem ulgi. Pragnęłam znaleźć się znowu na John
Street, gdzie zostanę otoczona opieką i będę mogła odpocząć. Ale teraz to
nie było możliwe. Muszę zachować spokój, pomyślałam. Przestałam
rozmyślać o swoich przejściach i skoncentrowałam się na opowieści Abla.
— Czy pan Bagnigge jest w domu?
— Tak, panienko. Rwie włosy z głowy, to znaczy te, które mu pozostały.
Przepraszam, nie powinienem teraz żartować.
Pomyślałam, że Tryphena i Maria C. nie powinny dowiedzieć się o mojej
ucieczce, były przecież na żołdzie Balquiddera.
— Abel, czy potrafisz utrzymać tajemnicę?
— Gdyby w domu był kapuś, panienko? Proszę się nie martwić. Sam mam
swoje podejrzenia i dobrze wiem, że trzeba trzymać język za zębami —
powiedział Abel, wyraźnie obrażony.
Przeprosiłam go.
— Postaram się wejść do domu niepostrzeżenie. Nie chodzi mi o Hannah,
ale poza nią nikt nie powinien mnie widzieć. Muszę natychmiast zobaczyć
się z panem Bagnigge.
— Trzeba zatrzymać dorożkę na rogu ulicy. Ja pójdę pierwszy, panienko.
Nikt się nie będzie dziwił, jeśli wejdę drzwiami od sutereny. Potem będę
mógł otworzyć pani frontowe drzwi.
Już dojeżdżaliśmy na miejsce. Zastukałam w dach, aby zatrzymać4orożkę.
255
Wysiedliśmy, ja zapłaciłam dorożkarzowi, a Abel pobiegł naprzód.
Widziałam, jak schodził do sutereny. Wolno podeszłam do frontowych
drzwi i spokojnie czekałam.
Księżyc już był na niebie, wszystko pogrążone było w niebieskawo
srebrzystym świetle. Na masztach małych stateczków widać było krople
wody, światło księżyca rzucało dziwne cienie, wszystko było teraz bardziej
niebieskie niż za dnia. Niewielu ludzi było na ulicach. Od nabrzeża Adelphi
dochodziły mnie pojedyncze głosy. Pod mostem spało już kilku mężczyzn.
Biedacy, pomyślałam. Potem usłyszałam jeszcze inny dźwięk, stłumiony
huk i trzask — lód na rzece zaczynał pękać.
Jeśli moje podejrzenia były słuszne, to Noelowi groziło śmiertelne
niebezpieczeństwo.
Usłyszałam zgrzyt klucza w zamku. W drzwiach stała Hannah.
— Och, panienko — szepnęła. — Słyszeliśmy, że została pani aresztowana.
— Nic podobnego. Zostałam porwana. Ale nikomu o tym ani słowa,
Hannah. Muszę natychmiast zobaczyć się z panem Bagnigge.
— On jest w gabinecie, panienko. Może przynieść pani coś do jedzenia?
Musi być pani okropnie głodna.
— Tak, proszę. Cokolwiek ci się uda, ale zrób to dyskretnie. Mówię
poważnie, Hannah, od tego może zależeć życie pułkownika.
Boże, co za melodramat, pomyślałam. Mówię jak bohaterki moich
romansów. Ale Hannah przyjęła to stwierdzenie z pełnym zrozumieniem.
Tajemniczość sytuacji wydawała się sprawiać jej przyjemność, ponieważ
256
zaczęła się skradać w dół z przesadną ostrożnością.
Natychmiast po moim wejściu do gabinetu pan Bagnigge zamknął za mną
drzwi, popchnął mnie na krzesło i podał kieliszek brandy.
— Upiję się tym — powiedziałam, ale zrobiło mi się ciepło już po jednym
łyku.
Opowiedziałam mu pokrótce swoje przygody i pokazałam wypchaną
papierami poszewkę.
— Chcę panu coś pokazać — powiedziałam.
Otworzyłam teczkę Aline i wskazałam palcem dwa nazwiska:
Tryphena i Maria C. Pan Bagnigge gwizdnął z cicha.
— Trzeba to wszystko schować w jakimś bezpiecznym miejscu, nie mamy
zbyt wiele czasu — powiedziałam. — Aha, jeszcze to — dodałam, wyjmując
z torebki dwa ciężkie klucze.
Pan Bagnigge otworzył szafkę, gdzie trzymano brandy i zamknął tam
teczki. Klucze włożył do puszki po tytoniu. Ktoś cicho zastukał do drzwi.
Weszła Hannah z taca, na której stały dwie filiżanki kawy, talerz zupy,
kilka kawałków chleba i masło.
— Tylko to znalazłam, panno Emilio — powiedziała przyciszonym głosem.
Widać było, że świetnie się bawi.
— To mi zupełnie wystarczy, dziękuję ci, Hannah.
— Czy to wszystko, panienko?
— Niedługo wyjdę do miasta. Hannah, nikomu ani słowa.
— Oczywiście, panienko. Nikt nie wydrze ze mnie tej tajemnicy.
257
Po wyjściu Hannah pan Bagnigge zwrócił się do mnie.
— Co to za pomysł, aby wychodzić do miasta, młoda damo?
— Myślę, że wiem, gdzie przetrzymują pułkownika.
— U Moxona?
— Nie; Nie sądzę, żeby Balquidder chciał wykorzystać to miejsce po raz
drugi. Moxon ma teraz maszynę drukarską na lodzie, naprzeciwko
nabrzeża Three Cranes. Ja i Abel widzieliśmy tam Balquiddera. Na
namiocie jest nazwisko Jacek Mróz czy coś w tym rodzaju.
— Nie ruszy się pani z domu ani na krok!
— Będę panu potrzebna, panie Bagnigge. Na festynie jest pełno maszyn
drukarskich. Sama naliczyłam sześć, a może ich być o wiele więcej. A ja
poznam to miejsce.
— A pan Balquidder pozna panią.
— Nie. Włożę ubranie Billy”ego i schowam włosy pod czapkę. Przecież on
nie będzie się spodziewał mnie zobaczyć... Poza tym zostało już niewiele
czasu, o czym dobrze pan wie, panie Bagnigge. Nadchodzi ocieplenie.
Głos mi się załamał. Pomyślałam o Noelu, który leżał tam związany,
wiedząc, że pogrąży się wkrótce w lodowatych wodach Tamizy. Nawet
teraz słyszałam odgłos spadających za oknem kropli wody — lód szybko
się topił.
Pan Bagnigge ukrył twarz w dłoniach. Wiedział równie dobrze jak ja, że
jeśli Noel jest w namiocie na lodzie, to albo umrze z zimna, albo utonie.
— Dobrze, panno Emilio — powiedział wreszcie. — Ale musi mi być pani
258
posłuszna. Pułkownik nigdy by mi nie darował, gdyby pani coś się stało.
Żeby to była prawda, pomyślałam.
— Byłby chyba zadowolony, gdyby się mnie pozbył! Sprawiam mu same
kłopoty.
— Jego porwanie prawdopodobnie miało być gwarancją pani uległości —
powiedział pan Bagnigge, obrzucając mnie dziwnym spojrzeniem. — Co
prawda, trudno zgadnąć, co mógłby zrobić, aby nie dopuścić do pani
małżeństwa z panem Balquidderem. Jest pani pełnoletnia i wolna.
Przypuszczam, że pan Balquidder mógłby żądać od pułkownika okupu za
pani uwolnienie.
— Nigdy bym się na to nie zgodziła!
— Pułkownik oddałby wszystko za pani bezpieczny powrót do domu.
Potrząsnęłam głową. Wiedziałam, że mówił to z dobrego serca, ale mnie te
słowa raniły.
— Co weźmiemy ze sobą? — spytałam.
— To, co brałem zawsze na akcję — powiedział pan Bagnigge, pokazując
mi plecak. — Miałem go ze sobą na półwyspie. Jest tu wszystko, co trzeba,
kiedy nie wiemy, co nas może czekać: nóż, lina, manierka brandy, hubka do
krzesania ognia i latarnia.
— Czy ma pan drugi nóż? — spytałam.
Cokolwiek się stanie, nie miałam zamiaru poddać się bez walki. W ogóle
nie miałam zamiaru się poddać. To dziwne, pomyślałam, że moje bohaterki
nigdy nie myślały o noszeniu noża. In extremis, mdlały — mnie nie
259
przydałoby się to na nic. W trakcie naszej rozmowy zjadłam talerz zupy i
chleb z masłem. Poczułam się o wiele lepiej.
— Jeśli nie ma żadnych przeszkód na drodze — powiedziałam, odkładając
łyżkę — to pójdę teraz na górę. Wrócę za dziesięć lub piętnaście minut.
Proszę pamiętać o nożu, panie Bagnigge.
Pan Bagnigge otworzył drzwi i wyjrzał na korytarz. Z sutereny dochodziły
głosy, ale reszta domu pogrążona była w ciszy. Podał mi zapaloną świecę.
— Może pani iść — powiedział. — A ja poszukam noża.
Prześlizgnęłam się do swojego pokoju i zamknęłam drzwi na klucz.
Zapaliłam kilka świec, postawiłam je na toaletce przed lustrem i zabrałam
się do pracy. Chciałam się bardzo ciepło ubrać. Dobrze wiedziałam, jak
paraliżujące jest zimno. Włożyłam pod spodnie dwie pary pończoch, ciepły
kaftanik pod szorstką, lnianą koszulę Billa i jego sztruksową kurtkę.
Zawiesiłam mufkę na szyi, schowałam włosy pod czapkę i włożyłam ciepłe
rękawiczki. Zabrałam ze sobą swoją starą pelerynę, cicho otworzyłam
drzwi, potem zamknęłam je na klucz i bezszelestnie zeszłam na dół.
Na mój widok pan Bagnigge uniósł tylko brwi. Wzięłam się pod boki i
dumnie przemaszerowałam przez pokój.
— Z pani jest niezłe ziółko, panno Emilio. — Pan Bagnigge roześmiał się.
Nie powiedział jednak, że się kompromituję tym przebraniem. Podał mi
niewielki sztylet.
— Niech pani uważa, jest bardzo ostry. Proszę go włożyć za pas. Dobrze.
Naszym głównym zadaniem jest uwolnienie pułkownika i niedopuszczenie
260
do tego, aby została pani ponownie porwana. W tej akcji ja jestem jedyną
osobą, która może iść na straty.
Otworzyłam usta, aby zaprotestować.
— I ja wydaję rozkazy — dodał. — Idziemy.
Tej nocy zamarznięta Tamiza stanowiła niezwykły widok. Niebo było
czyste, ciemnogranatowe, prawie czarne i usiane gwiazdami. Nad naszymi
głowami rozpościerała się Droga Mleczna, jak rzucony niedbale welon.
Kontury domów i kościołów rysowały się wyraźnie na tle nieba.
Zobaczyłam Oriona nad kopułą katedry Świętego Pawła, a Kasjopeję nad
London Bridge. Księżyc był jaskrawożółty, jak nowa moneta — zbyt jasny i
jaskrawy jak na nasze potrzeby.
Zeszliśmy do Tamizy schodami Queenhithe. Dzięki Bogu, nie byliśmy tam
jedynymi gośćmi tej nocy. Na lodzie widać było dużo płonących piecyków,
dokoła których siedziały skulone postacie. Przez te kilka dni, od czasu
kiedy byłam tu z Ablem, festyn zimowy bardzo się rozwinął, chociaż
niektórzy już zaczynali się pakować. Składano namioty stojące na środku
rzeki.
Teraz było również o wiele ciepłej. Pod moimi stopami rozlegały się
złowieszcze trzaski. Blisko środka rzeki pokrywa lodu już się lekko
wybrzuszyła.
— Gdzie jest to miejsce? — spytał pan Bagnigge.
— Naprzeciwko Three Cranes Wharf Obok sprzedają pierniki i jest namiot
z napisem „Moskwa”. Proszę popatrzeć! — Wskazałam proporczyk z tym
261
napisem.
— To jeszcze spory kawałek — stwierdził pan Bagnigge, marszcząc brwi.
Nie mieliśmy dużo czasu. Lód zaczął już pękać.
— Chodźmy — powiedziałam.
Chyba nie spotkamy tam Balquiddera? Czyżby przy swojej wadze
ryzykował spacer po kruchym lodzie? Ale z drugiej strony, jeśli wrócił do
domu i dowiedział się o mojej ucieczce...
Szliśmy za grupką młodych chłopców, którzy się śmieli, popychali i bardzo
dobrze bawili. Szczęśliwie się złożyło, że szli w tym samym kierunku co
my, w stronę London Bridge. Miałam nadzieję, że dzięki tej hałaśliwej
grupie nikt nie zwróci na nas uwagi. Rozglądałam się bacznie dokoła.
— To tu! — powiedziałam, pociągając pana Bagnigge za rękaw.
Wskazałam ruchem głowy napis „Prasa Drukarska Jacka Mroza” Jesteśmy
zbyt daleko od brzegu, pomyślałam, czując nich lodu pod stopami.
Przed wejściem do namiotu, na odwróconej do góry dnem skrzynce,
siedział jakiś mężczyzna, grzejąc ręce przy piecyku. Co chwila sięgał po
stojącą obok butelkę i ostro z niej pociągał.
— To dziwne, że jest sam — szepnął pan Bagnigge. — Może pilnuje
maszyny drukarskiej. Te rzeczy są drogie.
— Albo pilnuje jeszcze czegoś innego — dodałam.
Przeszliśmy obok. Zauważyłam, że wejście do namiotu było zamknięte.
— Musimy zajrzeć do środka — powiedział pan Bagnigge.
Pomacałam swój sztylet. Był ostry jak brzytwa i spiczasty na końcu.
262
— On pije — powiedziałam.
Popatrzyłam na namiot „Moskwa”, z którego dochodziły pijackie śpiewy.
— Jeśli przyniesie pan butelkę i zacznie zabawiać go rozmową, ja przetnę z
tyłu płótno namiotu i zajrzę do środka.
— Będzie pani widoczna od strony brzegu.
— Nic się na to nie poradzi. Położę się; lód jest nierówny i będzie mnie
trochę osłaniał. Tylko pan może wdać się z naszym przyjacielem w pijackie
rozhowory.
— To ci mądrala — parsknął, niezadowolony z takiego obrotu rzeczy pan
Bagnigge, ale sam nie miał lepszego pomysłu.
Rozeszliśmy się. Przeszłam na tyły namiotu, udając, że szukam ustronnego
miejsca. Znalazłam lodowe wzniesienie, za którym mogłam się ukryć.
Rozejrzałam się szybko dokoła, położyłam i zaczęłam pełznąć w stronę
namiotu. Płótno było bardzo grube. Co prawda przebiłam je sztyletem, ale
nie mogłam przeciąć. Zdjęłam rękawiczkę, usiłując wymacać szew. Cięcie
nici byłoby łatwiejszym zadaniem. Kiedy przesunęłam dłoń w dół,
napotkałam jakiś bierny opór. Ciało? Noela? Lekko przycisnęłam to miejsce
dłonią. Poruszyło się. Bałam się odezwać, żeby mnie strażnik nie usłyszał,
więc tylko włożyłam sztylet w szew namiotu. Nie szło mi łatwo. Wydawało
mi się, że upłynęły całe wieki, zanim zdołałam wyciąć dziurę na tyle dużą
aby móc zajrzeć do środka. Było tam ciemno i niewiele mogłam zobaczyć,
ale wystarczająco dużo, aby stwierdzić, że leży tam związany człowiek.
— Noel?
263
Odpowiedział mi cichy jęk. Przecięłam jeszcze kawałek płótna, aby dostać
się do środka. Noel miał zakneblowane usta, związane ręce i nogi.
— Bądź cicho — szepnęłam.
Najpierw przecięłam knebel, co nie było trudne, potem sznur, którym miał
związane ręce. Był tak mocno zapętlony, że Noel miał lodowate dłonie.
Starałam się to robić bardzo delikatnie. Wreszcie, po dłuższej chwili, sznur
pękł. Miałam ochotę ogrzać mu dłonie pocałunkami, rozpłakać się nad jego
cierpieniem, krzyczeć z przerażenia, ale niczego takiego nie zrobiłam.
Kiedy się odezwałam, miałam spokojny, rzeczowy głos.
— Muszę teraz przeciąć sznur na nogach. Czy możesz się trochę przesunąć?
Noel zgiął kolana i przesunął się trochę. Z przodu namiotu dochodziły
odgłosy rozmowy pana Bagnigge ze strażnikiem. Pan Bagnigge musiał mu
opowiedzieć jakiś pieprzny kawał, ponieważ strażnik krztusił się ze
śmiechu. Szybko przecięłam krępujący nogi Noela sznur; był zawiązany
dość luźno. Noel usiadł z trudem i zaczął masować sobie dłonie. Musiały
go okropnie boleć. Zobaczyłam łzę na jego policzku i słyszałam, jak
wciągnął oddech. Zabrałam się do poszerzania dziury w namiocie.
— Wypełznij na zewnątrz — powiedziałam.
- Nie wiem, czy mi się to uda, moja droga.
— Pijesz podczas pracy, Ned? — usłyszałam nagle znajomy głos.
Odgłos ciosu. Krzyk strażnika.
— A kim ty jesteś, u diabła?
264
To pytanie było prawdopodobnie skierowane do pana Bagnigge.
— Tylko trochę się zabawiam — odezwał się pan Bagnigge.
— Odejdź stąd... Zaraz, czy ja ciebie nie znam...?
— Wychodź, Noelu — syknęłam. — Wszystko jedno jak, ale wyjdź.
Wyjrzałam zza rogu namiotu. Pan Bagnigge biegł chwiejnym krokiem
pijaka w kierunku namiotu „Moskwa”, strażnik leżał bez ruchu na lodzie, a
Balquidder, który stał odwrócony do mnie tyłem, rozglądał się dokoła,
jakby nie wiedział, co robić.
Pan Bagnigge potrafił dać sobie radę sam. Moim zadaniem było odciągnąć
Balquiddera od Noela. Przeczołgałam się wokół namiotu, złapałam piecyk
za nogę i przewróciłam go. Rozżarzone węgle z sykiem wypadły na lód,
piecyk upadł na namiot, płomienie zaczynały lizać płótno. Noel był już
jedną nogą poza namiotem, zerwałam się, wyciągnęłam go na zewnątrz, za
występ lodu.
Balquidder obrócił się szybko. Początkowo myślałam, że mnie nie
zauważył, ponieważ kopnął strażnika, jakby to on wywrócił piecyk.
Płomienie ogarniały już cały namiot. Z namiotu „Moskwa” rozległy się
krzyki, wypadł z niego pan Bagnigge i wielu innych mężczyzn. Wszyscy
biegli w stronę płonącego namiotu.
Wtedy Balquidder zobaczył mnie.
Zerwałam z siebie pelerynę, żeby nie hamowała mi ruchów, zarzuciłam ją
na Noela i puściłam się biegiem. Biegłam w kierunku środka rzeki, gdzie
pojawiło się nagle wąskie pasmo ciemnej wody. Lód chwiał się pod moimi
265
stopami. Im bliżej środka rzeki, tym głębsze były szczeliny.
Obejrzałam się. Balquidder zatrzymał się. Widać było, że chce się wycofać.
Nie mogłam do tego dopuścić. Noel nie był w stanie uciekać.
Przyłożyłam dłonie do ust i krzyknęłam „Archie!”. Odwrócił się szybko.
Odtańczyłam na lodzie taniec zwycięstwa i wykonałam kilka
lekceważących gestów. Jeśli przedtem nie był pewien, czy to ja, teraz już
wiedział.
Z rykiem wściekłości rzucił się do przodu — jak on szybko biegał.
Stephen mówił mi kiedyś, że Balquidder otrzymywał w szkole nagrody za
zwycięstwo w biegach, ale mu nie wierzyłam. Teraz wiedziałam już, że
mówił prawdę. Mimo swojej wagi, biegł bardzo lekko i odległość między
nami zaczynała szybko maleć. Ja byłam zmęczona, bolała mnie
posiniaczona głowa i szyja, miałam nogi jak z ołowiu. Wiedziałam, że
długo nie wytrzymam.
Miałam nad nim tylko jedną przewagę — byłam lekka, a on był ciężki.
Musiałam go zwabić na cienki lód. Było to ryzykowne, ale nie miałam
innego wyjścia.
Widziałam teraz wyraźnie pęknięcie na środku rzeki. Gwiazdy odbijały się
w paśmie wody, które z każdą chwilą się poszerzało.
Balquidder był coraz bliżej. Słyszałam jego ciężkie kroki za plecach. Kiedy
dotarłam do czarnej wstążki wody, czułam ból w płucach, brakowało mi
oddechu. Zebrałam resztki sił i skoczyłam.
266
10
Udało mi się skoczyć na kawałek lodu po przeciwnej stronie. Wyjęłam
swój sztylet i obróciłam się szybko. Gdyby miało dojść do najgorszego, to
drogo sprzedam swoje życie.
Balquidder zorientował się, że grozi mu niebezpieczeństwo. Lód popękał
dokoła, a on stał na małej, chybotliwej krze. Nie mógł skoczyć — to by
zakłóciło chwiejną równowagę kry. Nie mógł posunąć się do przodu ani do
tyłu, dokoła niego było coraz szersze pasmo wody. Rozległ się trzask, kiedy
jego kra zderzyła się z pokrywą lodową. Po chwili zaczęła się wolno
przechylać. Balquidder poruszył się, próbując temu przeciwdziałać. Na
próżno. Kra stanęła sztorcem. Rozległ się przeraźliwy krzyk i Balquidder
wpadł do wody. Kra przesunęła się nad nim, wyprostowała, a jego już nie
było.
Stałam zdrętwiała z przerażenia. Dopiero po chwili zorientowałam się, że
sama jestem w niebezpieczeństwie. Mój kawałek lodu również groził
oderwaniem od głównej tafli. Spojrzałam w stronę południowego brzegu
Tamizy. Może było to spowodowane kierunkiem prądu rzeki, ale lód od
strony południowej był o wiele cieńszy i mniej stabilny niż od północy.
Musiałam przedostać się na północną stronę, gdzie lód był bardziej
bezpieczny. Tymczasem pasmo wody na środku rzeki stawało się coraz
szersze.
267
Byłam tak przerażona, że dopiero po dłuższej chwili usłyszałam głośne
okrzyki. Obróciłam się szybko. Zobaczyłam w oddali dymiące szczątki
namiotu Jacka Mroza i dwóch mężczyzn biegnących w moim kierunku.
Nieśli deskę. Kiedy się zbliżyli, w jednym z nich rozpoznałam pana
Bagnigge.
Domyślałam się, co chcieli zrobić, ale czy to się mogło udać? Czy nie było
za późno? Kiedy zbliżali się do skraju lodu, zwolnili, uważnie wybierając
drogę. Pan Bagnigge gwałtownie gestykulował. Doszłam do miejsca, gdzie
zaczęli przesuwać deskę.
— Szybko, nie wolno tracić czasu! — wołał pan Bagnigge.
Na jego twarzy widać było napięcie.
Starałam się uchwycić drugi koniec deski, ale dłonie miałam zmarznięte i
nie mogłam jej utrzymać. Deska stale wyślizgiwała mi się z rąk.
— Łap ją, chłopcze — popędzał mnie drugi mężczyzna.
Czułam, jak lód zaczyna uginać się pod moimi stopami. Wreszcie udało mi
się chwycić deskę, która wystawała może trzy centymetry poza wodę. To
wszystko wyglądało bardzo niebezpiecznie.
— Szybciej, chłopcze. Nie trać czasu. Lód pęka.
Za mną już tworzyła się szczelina. Nie wahałam się dłużej. Przebiegłam po
desce. Mężczyźni złapali mnie w momencie, kiedy deska przechyliła się i
wpadła do wody.
Dotarliśmy do płonącego namiotu, chociaż chwilami musieli mnie nieść.
Nogi mi się trzęsły i miałam zawroty głowy z wyczerpania.
268
Kiedy dotarliśmy do bezpiecznego miejsca, opadłam na lód bez siły. Pan
Bagnigge podał mi manierkę brandy. Wypiłam łapczywie kilka łyków.
Słyszałam, jak dziękował mojemu drugiemu wybawcy, zadźwięczały
monety.
— Pułkownik? — wykrztusiłam, kiedy zbliżył się do mnie.
— Nic mu nie jest. Zanieśliśmy go na schody Queenhithe. Pojedzie stamtąd
dorożką. Czy da pani radę iść?
— Tak — powiedziałam, wstając z lodu. — Na litość boską, chodźmy stąd.
Noel czekał na nas przy Queenhithe Stairs. Siedział na worku, dwóch
mężczyzn stało przy nim. Jeden z nich zagwizdał, kiedy nas zobaczył.
Podjechała zdezelowana dorożka. Noel miał na sobie moją pelerynę, a
kiedy do niego podeszłam, wstał na chwiejnych nogach, zarzucił mi ją na
ramiona i poklepał po ramieniu pana Bagnigge.
— Dobra robota, Jem.
Potem potrząsnął dłońmi towarzyszących mu mężczyzn. Znowu brzęk
monet. Mężczyźni podnieśli dłonie do czapek i odeszli.
Noel nakazał mi gestem, abym wsiadła do dorożki.
— A pan Bagnigge? — zaprotestowałam.
W dorożce było miejsce tylko dla dwóch osób, a pan Bagnigge był przecież
niemłodym człowiekiem.
— Lepiej będzie, jak siądę przy dorożkarzu, panno Emilio. Tak będzie
bezpieczniej — on jest już nieźle zamroczony.
Rzeczywiście, dorożkarz chwiał się na koźle, mimo to sięgał do kieszeni
269
płaszcza i pociągał ze skórzanego bukłaka.
— Niech pan to włoży — powiedziałam, podając mu pelerynę, i wsiadłam
do dorożki.
Noel wszedł po mnie, przytrzymując się drzwiczek. Stwierdziłam z ulgą że
jego dłonie były już w dobrym stanie. Rozpiął pelerynę, aby okryć nią
również mnie, po czym zamknął drzwiczki. Dorożka ruszyła w stronę
Strandu.
Nigdy jeszcze nie czułam się tak wyczerpana, nawet podczas swojej
ucieczki z Edynburga. Teraz dopiero mogłam odreagować szok, serce biło
mi nierównomiernie, cała drżałam. Noel objął mnie ramieniem i
przyciągnął do siebie. Oparłam się o niego i zamknęłam oczy.
— Czy dobrze się czujesz? — szepnęłam.
— Ciii — odszepnął Noel i pocałował mnie.
Zesztywniałam ze zdumienia.
Noel całował mnie już wcześniej — w głowę, kiedy byłam dzieckiem, a
ostatnio otrzymywałam kurtuazyjny pocałunek w policzek. Ale ten
pocałunek nie był kurtuazyjny. Był namiętny.
Noel, który był zawsze tak dobrze wychowany, uprzejmy, tak... tak
opanowany! Chyba nie wiedział, co robi. Przez głowę przebiegały mi setki
bezładnych myśli.
— Słuchaj, Emilio — powiedział, podnosząc głowę. — Wiesz przecież, że
do tego potrzeba dwojga.
Zaczęłam oddawać mu pocałunki. Jeśli on zwariował, pomyślałam, to ja też
270
chcę brać udział w jego szaleństwie. Zapomniałam o swoich siniakach i
guzie na głowie. Pierwsze dotknięcie nieznanych ust jest zaskoczeniem.
Noel całował mnie tak, jakby nie mógł się mną dość nasycić. Jego pocałunki
rozpłomieniły mnie i zaczęłam je ochoczo oddawać. Od dawna marzyłam o
takiej chwili.
W tę mroźną, zimową noc, w pełnej przeciągów dorożce, pocałunki Noela
całkowicie mnie rozgrzały. Kiedy wsiadałam, drżałam z zimna, a moje
dłonie i stopy były bryłkami lodu.
Po dziesięciu minutach było mi gorąco. Drżałam, ale nie z zimna. Byłam
szczęśliwa, a jednocześnie nie potrafiłam do końca uwierzyć, że Noel
pragnął mnie równie silnie, jak ja jego.
Dorożka skręciła w John Street i zatrzymała się przed domem. Noel
wypuścił mnie z objęć.
Pan Bagnigge opłacił dorożkarza, otworzył drzwiczki i wysunął schodki.
Kiedy zeszłam, otulił mnie peleryną i pomógł wysiąść Noelowi.
przypomniałam sobie nagle, że mam na sobie ubranie Billa, i szczelnie
owinęłam się peleryną. Nie miałam już czapki na głowie, pewnie spadła do
wody. Włosy opadały mi do pasa. Powoli wracałam do rzeczywistości.
Nasze przybycie wywołało wielkie zamieszanie. Pani Good, trzymając dłoń
na falującym biuście, przysięgała, że omal nie umarła ze zmartwienia.
Hannah klasnęła w dłonie, uśmiechnęła się szeroko, aby po chwili
wybuchnąć płaczem. Wymieniłam z Ablem porozumiewawcze spojrzenie.
Kiedy wreszcie zapanował spokój, Noel zwrócił się do mnie.
271
— Emilio — powiedział —jesteś bardzo zmęczona, musisz się położyć.
Hannah, zaprowadź panią Kirkwall na górę. Włóż jej gorącą cegłę do łóżka
i daj coś do jedzenia. Musimy porozmawiać — obrócił się znowu w moją
stronę — ale zrobimy to jutro rano.
Poczułam się tak, jakby uderzył mnie w twarz. Czy to, co zdarzyło się w
dorożce, nie miało dla niego najmniejszego znaczenia? Czy już zdążył o
tym zapomnieć? Łzy napłynęły mi do oczu; musiałam zacisnąć powieki,
aby je powstrzymać. Skinęłam tylko głową i poszłam razem z Hannah na
górę. Nic nie mówiłam. Co tu zresztą było do powiedzenia?
Kiedy zobaczyłam się w lustrze, okazało się, że jestem okropnie brudna.
— Na litość boską Hannah, przynieś mi tylko gorącej wody! —
zawołałam. — Nie będę nic jeść.
Byłam zbyt zmęczona, aby myśleć o jedzeniu, chciałam się tylko umyć i
rozgrzać.
Kiedy Hannah wyszła z pokoju, zrzuciłam z siebie chłopięcą odzież,
ukryłam ją w szafie i włożyłam nocną koszulę. Nie chciałam, aby
zobaczyła, jak nieprzyzwoicie byłam ubrana. A może to o to chodziło,
pomyślałam. Noel zobaczył mnie w tym przebraniu i uznał za kobietę
rozwiązłą całkowicie wyzbytą wstydu. Na pewno widział, jak biegłam po
lodzie, pokazując nogi jak ladacznica, i doszedł do wniosku, że niewiele
więcej jestem warta.
Najgorsze było to, że oddawałam mu pocałunki z takim samym
zapamiętaniem, z jakim on mnie całował.
272
Byłam jednak zbyt wyczerpana, aby móc uporządkować myśli. Hannah
wróciła z dzbankiem gorącej wody i zawiniętą we flanelę cegłą
umieszczoną na płaskim naczyniu z rozżarzonymi węglami.
— Pułkownik mówi, że powinna się pani dobrze wyspać, panno Emilio —
powiedziała, przesuwając brytfannę z żarem nad prześcieradłem, aby
ogrzać mi łóżko.
Kiedy wyszła, umyłam się, weszłam do ciepłej pościeli i starałam się
zasnąć.
Nie spałam dobrze. Zbyt wiele wydarzyło się tego dnia; różne obrazy
przesuwały mi się przed oczami: ogarniająca mnie ciemność, kiedy zaczęto
mnie dusić; potworna postać Balquiddera w pokoju na strychu; przegródki
w szafce, pełne ludzkiej krzywdy; przecinanie namiotu i niepewność, czy
zastanę Noela przy życiu; okropny krzyk tonącego Balquiddera i wreszcie
te cudowne chwile w dorożce...
Już świtało, nim udało mi się zasnąć.
Obudziłam się o wpół do jedenastej. Słyszałam, jak ktoś wchodził wcześniej
do pokoju, ale nie otwierałam oczu. Kiedy się wreszcie przebudziłam, na
kominku palił się ogień, a od strony ulicy słychać było kapanie wody.
Koniec mrozu.
Dopiero teraz potrafiłam jasno ocenić sytuację. Balquiddera nie było już
wśród żywych. Nikt nie mógł przeżyć w lodowatej wodzie dłużej niż kilka
minut. Wpadł do wody i już się nie wynurzył.
To był przerażający koniec. Będę długo pamiętać ten widok. Balquidder był
273
niewątpliwie potworem, ale nawet on musiał kiedyś odczuwać potrzebę,
aby być kochanym. Ja dobrze rozumiałam to uczucie. Jaka to okropność, że
jego śmierć zostanie przyjęta przez wielu z ogromną ulgą. Ja sama czułam,
jak zsuwa mi się ciężar z piersi. Poznałam go, kiedy miałam szesnaście lat, i
od początku bałam się go, a przez kilka ostatnich miesięcy moje obawy
przerodziły się w paniczny strach.
Balquidder wysuwał swoje macki we wszystkie strony. George żył na
pewno w nieustannym niepokoju, może nawet ten stan ducha był
przyczyną jego wypadku. Miał władzę nad Aline, poprzez którą przekupił
Tryphenę Good i pannę Caryer. Był również po trosze winien śmierci
Stephena.
Potem zaczęłam myśleć o Noelu. Ranek przywrócił mi trochę rozsądku.
Przeanalizowałam dokładnie wszystkie wydarzenia. Podczas jazdy
dorożką Noel pragnął mnie równie silnie, jak ja jego. Czułam jeszcze dotyk
jego ramion i bicie serca. Moje wargi były lekko spuchnięte po pocałunkach.
Cokolwiek miałby mi dzisiaj do powiedzenia, nie przekreśli to wydarzeń
wczorajszej nocy.
Ktoś cicho zastukał do drzwi. Weszła Hannah.
— Już pani nie śpi, panienko? Zaraz przyniosę śniadanie.
Hannah cicho zamknęła za sobą drzwi. Usiadłam na łóżku i podłożyłam
sobie poduszkę pod plecy. Skrzywiłam się z bólu, dotykając guza na
głowie, który był wynikiem uderzenia o ścianę, kiedy Balquidder popchnął
mnie na łóżko. Wróciła Hannah, postawiła tacę koło łóżka i przyniosła mi
274
szlafrok.
Nagle dostrzegła moją posiniaczoną szyję.
— Och, panno Emilio! Dlaczego nic pani o tym wczoraj nie mówiła?
— Byłam zbyt zmęczona — powiedziałam zgodnie z prawdą. — Czy to
okropnie wygląda?
— Niektóre siniaki są czarne, a inne granatowe — powiedziała, patrząc na
mnie z troską. — Zaraz przyniosę arniki. Pułkownik chciałby się z panią
spotkać w swoim gabinecie w południe, jeśli ta pora pani odpowiada.
— Powiedz mu, że całkowicie mi to odpowiada. Nachyliłam się nad
dzbankiem z kawą, aby ukryć rumieniec. Ubierałam się wyjątkowo długo.
W nocy byłam zbyt wyczerpana, aby zapleść włosy, które teraz zwisały
prostymi pasmami.
— Mogłabym przynieść pani rurki do karbowania włosów, panno Emilio
— powiedziała Hannah, widząc moje zrozpaczone spojrzenie.
Zdążyła już posmarować maścią moje siniaki na szyi i guz na głowie.
— Nie —odpowiedziałam. — Dam sobie radę.
Nie chciałam, aby Noel zobaczył, że szczególnie zadbałam o swój wygląd,
jeśli miał zamiar przeprosić mnie tylko za swoje zachowanie. Mógłby
przecież pomyśleć, że poluję na męża, nie mogłam narazić się na takie
upokorzenie. Związałam włosy w węzeł. Przynajmniej mogłam pod nim
ukryć sińce na karku.
Włożyłam zieloną wełnianą sukienkę pani Beresford. Było mi w niej do
twarzy, a jeśli nie była zbyt odpowiednia na okres żałoby, to trudno. Nie
275
było już Aline i nikt mi nie będzie robić zjadliwych uwag.
Przejrzałam się w lustrze i westchnęłam ze smutkiem. Tego ranka moje
oczy były bardziej niż zwykle koloru mgły, a nos też wydawał się większy.
Byłabym szalona myśląc, że Noel może żywić dla mnie jakiekolwiek
uczucie.
Zeszłam na dół, kiedy duży zegar w salonie wybijał dwunastą. Ze
zdenerwowania miałam spocone dłonie. Jeszcze nigdy w życiu nie
odczuwałam tak wielkiego niepokoju.
Weszłam do gabinetu. Noel siedział przy biurku, na którym rozłożone były
dokumenty, przyniesione przeze mnie w poszewce od poduszki. Wstał i
pokuśtykał w moją stronę. Przypomniałam sobie teraz, że jego laska została
złamana.
Przygotowałam sobie kilka frazesów, które miały ocalić moją dumę, ale nie
zdążyłam ich wypowiedzieć. Noel zauważył sińce na mojej szyi. Chwycił
mnie w ramiona, całując każde posiniaczone miejsce. Zauważyłam
czerwone pręgi na jego nadgarstkach i starałam się dosięgnąć ich ustami.
To stawało się tak absurdalne, że wreszcie oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
— Na litość boską pocałuj mnie jak należy! — powiedział Noel.
Pochylił się nade mną. To było równie wspaniałe jak nocą w dorożce.
— Wyjdź za mnie za mąż, Emilio — powiedział po chwili.
— Och, Noel, tak, tak.
Te oświadczyny nie mogłyby sprostać wymaganiom stawianym przez
276
prawdziwe romanse gotyckie. Przede wszystkim były zbyt krótkie. Ale nie
narzekałam. Staliśmy objęci, a ja miałam uczucie, jakbym powróciła do
domu.
Wreszcie usiedliśmy na kanapce pod oknem, jedynym miejscu w gabinecie
Noela, gdzie można było usiąść we dwójkę, chociaż niezbyt wygodnie.
— Powinienem był uklęknąć na jedno kolano — powiedział Noel.
— Z twoją chorą nogą?
— Moja najdroższa Emilio, czytałem Zamek Apollinari. Wiem, że są sytuacje,
kiedy mężczyzna powinien uklęknąć!
— Czy ty... czy ty wiesz o moich powieściach? — spytałam, patrząc na
niego z niepokojem. — Czy jesteś tym zaszokowany?
Noel roześmiał się tylko i pogładził mnie po policzku.
— Wcale nie. Podziwiam tylko twój talent. Mówię poważnie — dodał,
widząc moje niedowierzające spojrzenie.
— Mój ojciec byłby przerażony. Uznałby, że prawdziwej damie nie wypada
w ten sposób zarabiać pieniędzy.
— Wydaje mi się czasem, że utożsamiasz mnie ze swoim ojcem. Nie jestem
takim zgryźliwym starcem, jak ci się wydaje.
W niebieskich oczach Noela dostrzegłam niepokojące błyski. Przypomniała
mi się scena w dorożce i zaczerwieniłam się.
— Wczoraj, w dorożce, to była inna sprawa. Mogła to być reakcja na stres
— powiedziałam. — Wiem, że kochałeś Aline. A ja nie jestem ładna i mam
okropny nos.
277
— Ach, Aline. —Noel westchnął. — Przyznaję, że straciłem na nią wiele lat
życia. Zrozumiałem, że jestem w tobie zakochany tej nocy, kiedy porwano
Richarda. Był taki moment, kiedy...
— Pamiętam — szepnęłam. — Ja też to czułam.
— Ale ty byłaś mężatką, a potem przyjechała Aline i wszystko się
skomplikowało. Przez ostatnie tygodnie miałem uczucie, że usiłuję się
wyrwać z jakiejś gęstej sieci — powiedział z westchnieniem. — Kocham
ciebie całą łącznie z twoim nosem.
— Chyba żartujesz!
Nie mogłam uwierzyć, że mój nos mógłby się komukolwiek podobać.
— To prawda, że kiedy byłaś dzieckiem, twój nos był trochę za duży, ale
nawet wtedy to miało swój urok — roześmiał się Noel. — A teraz twój nos
wygląda wyjątkowo dystyngowanie — dodał, składając na nim pocałunek.
— Czy jesteś pewna, że chcesz wyjść za mąż za steranego, niemłodego
żołnierza? — spytał, patrząc na mnie uważnym wzrokiem.
— Och, Noel! — zawołałam. — Kocham cię takiego, jaki jesteś.
Po upływie pewnego czasu powróciliśmy do rzeczywistości i zaczęliśmy
rozmawiać o Balquidderze i przyniesionych przeze mnie papierach.
— Będę musiał złożyć meldunek na Bow Street — powiedział Noel. — Tą
sprawą powinni się zająć rządowi detektywi. Próby wymuszenia są
karalne, a należy się spodziewać, że będzie wiele ofiar szantażu. Poza tym z
tego, co udało mi się usłyszeć w namiocie, wymuszenie nie było jego
największym przestępstwem.
278
— Ciekawa jestem, czy on nie fałszował dokumentów, aby rejestrować
statki do przewożenia niewolników w Lizbonie lub innych miastach.
— Na pewno to robił. On był złym człowiekiem, Emilio. Nie musimy
opłakiwać jego śmierci.
— Aline też była w to wszystko wmieszana — ośmieliłam się powiedzieć.
— Tak, to wynika z tych dokumentów — przyznał Noel, patrząc w
zamyśleniu w ogień. — Powinienem był sam na to wpaść. Balquidder
opłacił powóz, którym tu przyjechała, i dostarczył pieniędzy na
przekupienie panny Caryer i pani Good. Będą musiały stąd odejść.
— Panna Caryer nie jest odpowiednią opiekunką dla Richarda —
zauważyłam i powiedziałam Noelowi o jej skłonności do alkoholu.
— Biedny Richard. Ja również go zaniedbywałem. Nie zasługuję na to, aby
mieć takiego kochanego, małego synka. To wszystko z mojej winy.
— Dlaczego, Noel? — spytałam łagodnym tonem. — Jak to jest z
Richardem?
— Nie potrafiłem go polubić — powiedział Noel z ciężkim westchnieniem.
— Przed jego urodzeniem pocieszałem się myśl że moje małżeństwo jest
jedynie konwencjonalnym układem. Kiedy zostałem ojcem, poczułem, że
wpadłem w pułapkę. Wiem, że źle postępowałem i krzywdziłem Margaret.
Nie powinienem był się z nią żenić, ale kiedy Aline wybrała George”a, było
mi wszystko jedno. Margaret wiedziała, że jej nie kocham, uczciwie jej to
powiedziałem, ale była dobrą kobietą i zasługiwała na coś lepszego.
Biedna Margaret, pomyślałam. To musiało być dla niej okropne być żoną
279
Noela, wiedząc, że on kocha inną. Współczułam również Noelowi, czując
się jednocześnie podniesiona na duchu, że nie jestem jedyną osobą która
wpakowała się w uczuciowe tarapaty.
— Zawsze myślałam, że Aline wolała ciebie od George”a.
— Mówiła, że mnie kocha, a za George”a wychodzi za mąż z obowiązku.
Robi to dla rodziców.
Nonsens, pomyślałam. Jej rodzice nie mieli z tym nic wspólnego. Państwo
Doulaincourt nigdy nawet nie byli w Ainderby. Nie. Aline chciała mieć ich
obu dla siebie.
— Nie wierzysz w to, prawda? — spytał Noel, widząc wyraz mojej twarzy.
Potrząsnęłam głową.
— Masz rację. Aż trudno uwierzyć, że mogłem być takim głupcem.
— Ja byłam jeszcze głupsza, uciekając ze Stephenem.
— Nieprawda. Ty miałaś szesnaście lat, a później miałaś tyle rozsądku,
żeby umieszczać swoje fantastyczne marzenia tylko w książkach, które
pisałaś. A ja żyłem ze swoimi urojeniami.
Pocałowałam go w policzek.
— Trzeba zadać szybki cios i iść dalej.
— To samo mówił Wellington, kiedy pojawiały się jakieś problemy.
— Usłyszałam to od Richarda. Uważam, że to dobra rada.
Potem zaczęliśmy rozmawiać o naszej przyszłości.
— Tym razem, Emilio, musimy załatwić te sprawy jak należy. Napiszę do
twojego ojca z prośbą o twoją rękę, a ty napiszesz do niego z prośbą o
280
przebaczenie.
— Czy muszę wspominać o swoich powieściach? Wprawi go to w
przerażenie.
— Byłoby o wiele gorzej, gdyby przypadkiem się o tym dowiedział.
Nietrudno zgadnąć, kim jest „Daniel Miller”.
— Dobrze — zgodziłam się niechętnie. — Czy musimy też odczekać cały
rok, aby móc wziąć ślub?
— To inna sprawa. Na pewno nie będziemy się mogli pobrać wcześniej niż
za sześć miesięcy, ale mam nadzieję, że zdołam wytłumaczyć twojemu ojcu,
aby zgodził się na cichy ślub w lipcu.
— Zostawiam tę sprawę w twoich rękach. Ja nie jestem w stanie niczego mu
wytłumaczyć.
Nie była to wesoła perspektywa. Nie miałam najmniejszej ochoty na powrót
do Tranters Court, nawet gdyby ojciec chciał mnie tam widzieć, w co
zresztą mocno powątpiewałam.
— Sądzę, że źle go oceniasz — odezwał się Noel.
— Zobaczymy.
Oboje napisaliśmy listy do mojego ojca. Ja otrzymałam chłodne
potwierdzenie swoich przeprosin; ojciec wyraził również nadzieję, że
powstrzymam się teraz od pisania niemądrych romansów, i zaprosił mnie
do Tranters Court, abym mogła odbyć żałobę w stosownym odosobnieniu.
Z listu do Noela przebijało nieskrywane zdumienie, że chciał mnie
poślubić, ale nadeszło też wymagane pozwolenie. Ton obu listów zirytował
281
mnie. Ja w ogóle nie dbałam o jego pozwolenia, ale Noel roześmiał się
tylko, mówiąc, że to typowe dla mojego ojca.
— On należy do innego, bardziej konserwatywnego pokolenia —
powiedział. — Uważa, że wszystko powinno się odbywać według
przyjętych norm.
— Których on sam jest najlepszym znawcą — odrzekłam. — Nie przestanę
pisać. Dlaczego miałabym to zrobić? Przeczytaj ten list, Noelu! Ja nie
zmyślam!
Noel widział, że jestem bardzo zdenerwowana. Wyjął mi list z ręki i wziął
mnie w ramiona.
— Przeczytaj go! — rzuciłam, wyrywając się z jego objęć.
Noel przeczytał list. Po chwili odłożył go na bok.
— Rozumiem twoje oburzenie — powiedział łagodnie — ale nie zaprzątaj
sobie tym głowy. Sama wiesz najlepiej, co jest dla ciebie dobre.
Uściskałam go z radości.
— Och, Noel. Dlaczego nigdy nie usłyszałam tego od swojego ojca?
— On jest taki, jaki jest, Emilio. Nie zmienisz go. Później rozmawialiśmy
często na ten temat. Odczuwałam niewypowiedzianą ulgę, mogąc pomówić
z kimś, kto mnie kochał i dobrze znał mojego ojca. Nigdy w życiu nie
miałam możliwości swobodnego wyrażania swojej opinii. Mogłam sobie
powetować lata milczenia w Edynburgu, gdzie musiałam uważać na każde
słowo. Noel opowiadał mi o swoim małżeństwie, o Richardzie i o Aline.
Wreszcie mogłam mówić to, co myślałam.
282
Zima odchodziła bardzo powoli. Wiosna była spóźniona, dopiero po paru
tygodniach drogi stały się przejezdne. Noel spędzał wiele czasu ze stróżami
prawa, którym wręczył klucze do domu Balquiddera. Opowiedział im
również, w oględnej formie, o moim porwaniu. Ramię sprawiedliwości nie
wykazało zainteresowania interesami mojego zmarłego męża z Balquiddere
ani sprawami Noela.
Okazało się, że na Bow Street mieli już pokaźną teczkę Balquiddera.
Interesowała ich przede wszystkim kwestia rejestrowania za granicą
statków do przewozu niewolników, a nie indywidualne rozliczenia
finansowe. Byli dyskretni, wiele nazwisk z szafki Balquiddera należało do
znanych osobistości. Jeden z detektywów powiedział Noelowi, że wielu
ludzi będzie mogło odetchnąć z ulgą.
Przekupstwo i wymuszenie — to były główne metody, którymi posługiwał
się Balquidder. Aline nie była jedyną kobietą, której składał obietnice
małżeństwa, aby zapewnić sobie współpracę. Noel miał z nią jedno krótkie,
niemiłe spotkanie, aby wyjaśnić wszystkie sprawy. Wrócił w ponurym
nastroju. Nie mówił, co zaszło między nimi, a ja nie pytałam. Byłam
zadowolona, że już nic go z nią nie łączy.
W tydzień po tym, jak Balquidder, na moich oczach, pogrążył się w
lodowatych wodach Tamizy, jego ciało zostało wyrzucone na brzeg. Teraz
już byłam pewna, że nie żyje. Do tej pory mam jeszcze koszmarne sny o
jego powrocie, ale już coraz rzadziej.
Pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy po kolacji w salonie, Noel zaskoczył
283
mnie niespodziewaną wiadomością.
— Emilio, uważam, że powinienem pojechać do Demerara. Byłam
przerażona. Podróż była długa i niebezpieczna. Trzeba było płynąć
przynajmniej przez sześć tygodni. Szalały tam huragany. Nie było już
Balquiddera, więc jaki był sens tej podróży?
— Sam muszę zobaczyć, co tam można będzie zrobić. Miałaś rację. Nie
wolno godzić się ze zniewoleniem żadnej ludzkiej istoty, bez względu na
kolor jej skóry.
— Ale nie będzie cię przez wiele miesięcy!
Ocean był taki głęboki. Statki tonęły. Jak będę żyć, jeśli coś mu się stanie?
— Nic mi się nie stanie — zapewniał Noel, widząc mój niepokój. — Jem
pojedzie ze mną. Pewnie będę cierpiał na chorobę morską, ale to dla mnie
nie nowina. Chciałem ci jeszcze powiedzieć, Emilio, że poczyniłem
odpowiednie kroki u pana Briggsa, żebyś została prawną opiekunką
mojego syna.
Richard był uradowany, kiedy dowiedział się o naszych zaręczynach.
— Czy naprawdę będziesz moją mamą? — dopytywał się bez przerwy.
— Tak, naprawdę.
Wreszcie, po wielu nieudanych próbach, Richard i Noel osiągnęli pełne
porozumienie. Richard często podbiegał do Noela, chcąc się do niego
przytulić, i bardzo uważał, żeby nie urazić ojca w chorą nogę.
— Biedny tato, czy już cię mniej boli? — pytał z troską.
— Będzie dobrze, kiedy przyjdzie wiosna — obiecał mu Noel, całując go
284
serdecznie.
Pewnego dnia Noel zwierzył mi się:
— Wstydzę się, że tak go zaniedbywałem. Żałuję, że znowu go opuszczam,
ale to już ostatni raz. Twój ojciec stanowczo nie zgadza się na ślub, dopóki
nie minie odpowiedni okres żałoby. Jeśli wyruszę w podróż natychmiast,
kiedy tylko żaglowce będą mogły wypłynąć z portów, powinienem wrócić
pod koniec lata. Może zabrałabyś Richarda do Tranters Court? Pobyt na wsi
dobrze by mu zrobił. Może twoi przyrodni bracia mogliby się nim trochę
zająć. Zbyt długo był samotny.
To zupełnie nie przypomina zakończenia moich romansów, pomyślałam.
Tam bohater oświadczał się na klęczkach, bohaterka rumieniła się i
przyjmowała jego oświadczyny, dzwoniły weselne dzwony i wszyscy się
radowali. Nie było żadnych kłopotów z przeszłości, a główny bohater nie
wyjeżdżał w sześciomiesięczną podróż na drugi koniec świata. Ale taka
była rzeczywistość, z którą musiałam się pogodzić. W końcu to ja
bezwzględnie potępiałam niewolnictwo. Czyżbym miała stać się kimś, kto
zmienia przekonania, jeśli zaczynają kolidować z jego życiem?
Przedstawiłam Noela panu Robinsonowi. Miło mi było, że przypadli sobie
do gustu. Rozmawialiśmy, między innymi, o podróży Noela do Demerara,
a pan Robinson zasugerował, że Noel mógłby napisać kilka artykułów o
warunkach, jakie panują na plantacjach, oczywiście anonimowo. Znał
pisma, które chętnie by je opublikowały.
Pan Robinson zgodził się pozostać moim bankierem, dopóki nie wyjdę za
285
mąż. Okazało się, że będę musiała przyjechać do Londynu, aby zająć się
korektą Władczyni Sokolego Gniazda i dostarczyć manuskrypt Tajemnicy
Drakensburgów. W tym czasie Noel będzie w podróży, a nie sądziłam, żeby
mój ojciec chciał podjąć się tej roli.
Potem odwiedziliśmy pana Latimera, który złożył nam gratulacje z okazji
zaręczyn. Był wyraźnie zadowolony, że tym razem zrobiłam rozsądny
wybór — obiecał, że razem z panem Briggsem zajmą się naszym
małżeńskim kontraktem. Noel nalegał, abym zatrzymała cały swój majątek.
— Ja mam wystarczająco dużo — powiedział — a Richard otrzyma w
swoim czasie pieniądze po swojej matce.
Okazało się, że będę musiała przyzwyczaić się do tego, że jestem bogata.
Pod koniec lutego, kiedy można było już wyruszyć w podróż, wszyscy
domownicy z John Street rozpierzchli się w różne strony. Panna Caryer i
pani Good zostały zwolnione, chociaż Noel napisał im referencje i dał
każdej po pięć gwinei. Ja uważałam, że na to nie zasłużyły, ale Noel
tłumaczył mi, że podobnie jak on, zaufały Aline. Mary, Hannah i Abel
pojechali do Yorkshire. Mary do Ainderby Hall, a Abel, Hannah i Richard
udali się z nami i panem Bagnigge do Tranters Court. Hannah miała zostać
moją osobistą pokojówką, z czego obie byłyśmy bardzo zadowolone.
Czułam, że będę potrzebowała sojuszników, bo czekają mnie ciężkie dni.
Abel miał doglądać Richarda, który był już za duży na to, aby mieć
niańkę. Wiedzieliśmy, że Abel zasługuje na zaufanie. Richard był
uszczęśliwiony tą zmianą.
286
Nie zawiodło mnie przeczucie. W Tranters Court ojciec powitał mnie ze
swoją zwykłą chłodną rezerwą, a po chwili oświadczył, że ja i Noel nie
możemy przebywać razem bez przyzwoitki. To niewdzięczne zadanie
przypadło biednej pani Daniels. Tego było już za wiele, nawet dla Noela,
mimo jego tolerancyjnego nastawienia.
— Teraz rozumiem, dlaczego uciekłaś z domu — stwierdził.
— Możesz mnie porwać, kiedy tylko zechcesz — odpowiedziałam.
Nie mogłam pogodzić się z myś1 że według ojca jedynie stały nadzór
pozwoli mi uchronić się przed grzechem.
— Spotkajmy się w parku, zaraz po obiedzie — zaproponował Noel.
— Przyjdę, jeśli obiecasz, że będziesz się niewłaściwie zachowywał!
Wiosna była chłodna. Noel i pan Bagnigge wyruszyli do Demerara w
kwietniu. Nie chciałam sprawiać Noelowi dodatkowego bólu, więc
przełknęłam łzy i robiłam co mogłam, aby pocieszyć Richarda. W domu
ojca starałam się być miłym i uprzejmym gościem.
Żałuję, że nie mogę tu opisać rozczulającej sceny, takiej, jaką kończy się
Eyelina panny Bumey, kiedy jej ojciec mówi, „Chodź tu, dziecko — wstań,
Eyelino — to ja powinienem klęczeć przed tobą!” I tak dalej, i tak dalej.
Oczywiście tutaj nic takiego się nie wydarzyło, a jeśli mam być szczera, to
poczułabym się tylko okropnie zażenowana takim zachowaniem swojego
ojca.
Ojciec postarzał się. Przygarbiony, opierał się na lasce, jego skóra zrobiła
się cienka jak pergamin. Widziałam, że próba ułożenia stosunków
287
pomiędzy nami przychodziła mu z trudnością — podejrzewam, że
spodziewał się przybycia rozhukanej szesnastolatki, a miał przed sobą
dwudziestopięcioletnią kobietę. Próbował, z umiarkowanym sukcesem,
tłumić wszelkie przejawy uczucia ze strony Noela czy też z mojej strony.
Było jednak oczywiste, że nie mógł mnie już odesłać do mojego pokoju.
Byłam dorosłą osobą i prowadziłam niezależne życie. Posiadałam własny
majątek. Ojciec musiał, siłą rzeczy, odpowiednio mnie traktować.
Po wyjeździe Noela miałam łatwiejszą sytuację. Pamiętałam, co mi stale
powtarzał Noel, że mój ojciec jest zbyt stary, aby się zmienić, i starałam się
być bardziej tolerancyjna. Potem zorientowałam się, że to ja się zmieniłam,
kiedy zaczęłam przyjmować z uśmiechem jego apodyktyczne twierdzenia,
zamiast wpadać
w bezsilny gniew. Przestałam już uważać ojca za potwora.
Miałam wyjątkowo dobre stosunki z macochą. Przypominała mi trochę
panią Iryine, była bardzo rozsądna i praktyczna. Potrafiła szybciej
zaakceptować moją nową pozycję niż ojciec. Polubiłam jej towarzystwo.
Pewnego dnia przeprosiłam również ją za moje młodzieńcze zachowanie.
— Moja droga pani Kirkwall, ani słowa więcej — powiedziała. —
Zostawmy przeszłość w spokoju.
W przeciwieństwie do ojca, wykazywała zainteresowanie moimi książkami,
pożyczyłam jej więc Fatum rodu Ansbach. Powiedziała mi później, że ta
lektura sprawiła jej wielką przyjemność. Z lekkim poczuciem winy dała tę
288
książkę do przeczytania swoim synom. Później pożyczyłam jej Zamek
Apollinari.
Zdałam sobie sprawę, że przez te wszystkie lata zupełnie niewłaściwie ją
oceniałam. Była mniej więcej w moim obecnym wieku, kiedy wychodziła za
mojego ojca. Czy ja potrafiłabym lepiej postępować z nieznośną
dziesięcioletnią dziewczynką? Rozmawiałyśmy na różne tematy, jak to
zwykle robią kobiety. Poprosiłam ją o radę w sprawie prowadzenia dużego
domu.
— W Edynburgu miałam tylko dwa pokoje — zwierzyłam się jej. —
Wkrótce zostanę panią Ainderby Hall i w ogóle nie wiem, jak dam sobie
tam radę. Byłabym bardzo wdzięczna, gdyby mnie pani zechciała tego
nauczyć, dopóki tu jestem.
Cóż ponadto? Zdrowie Richarda uległo znacznej poprawie, stał się też
bardziej pewny siebie i towarzyski. Nikt w Tranters Court nie uważał go za
opóźnionego w rozwoju. Robił też postępy w nauce. Miejscowy wikary
codziennie udzielał mu lekcji. Wydawało mi się, że Richard jest wreszcie
szczęśliwy.
Dostałam list od Noela, z którego wynikało, że plantację Bonne Chance
będzie można sprzedać dopiero po upływie paru lat. Pan don Santos,
zarządca, został zwolniony. Na jego miejsce Noel znalazł sympatycznego
młodego ewangelika. „W panujących tu warunkach staram się robić, co
mogę” — pisał Noel. „Wiem, że pan Gui zastosuje się do jego życzenia i
będzie traktował tych biedaków możliwie jak najlepiej, chociaż nie da się
289
nic więcej zrobić w ramach tego niegodziwego systemu. To jest okropne,
Emilio. Wstydzę się patrzeć tym ludziom w oczy. Ale jestem tutaj
osamotniony w swoich poglądach. Zmiany muszą być przeprowadzone w
Anglii”.
Odpisałam mu, nie szczędząc słów zachęty. Odczułam ulgę, że nasze
poglądy były teraz zgodne. Noel wysłał panu Robinsonowi kilka
artykułów, napisanych prostym, żołnierskim językiem, które wniosły
wkład do dyskusji na rzecz zniesienia niewolnictwa. Byłam z niego dumna.
Bardzo za nim tęskniłam, czemu dawałam wyraz w korespondencji. Listy
Noela były na poły listami miłosnymi i sprawozdaniem z jego działalności
w Bonne Chance. Ozdabiał je śmiesznymi rysuneczkami, na których
przedstawiał siebie w komicznych sytuacjach — na przykład kiedy wpadał
do kanału. Listy do Richarda pisał drukowanymi literami, aby synek mógł
je łatwo przeczytać. Richard trzymał je w nocy pod poduszką, ja czasami
też tak robiłam.
Noel i pan Bagnigge powrócili szczęśliwie we wrześniu.
Nigdy nie zapomnę tej chwili, kiedy Noel wysiadł z powozu, zdrowy i
opalony, prawie nie kulejąc. Richard zbiegł z ganku i Noel chwycił go w
objęcia. Potem postawił go na ziemi i podał mi rękę.
To był Tranters Court, a my byliśmy damą i dżentelmenem. Nie mogliśmy
pocałować się przy wszystkich. Mój ojciec byłby przerażony takim
niestosownym zachowaniem. Mnie wystarczył widok oczu Noela — tak
intensywnie niebieskich w opalonej twarzy — i dźwięk jego głosu..
290
przynajmniej przez najbliższą godzinę.
Dwadzieścia cztery godziny później miałam już tego dość. Padał rzęsisty
deszcz, więc nie mogliśmy schować się w parku. Postanowiłam przypuścić
szturm do macochy.
— Pani Daniels - powiedziałam stanowczym tonem — jeśli nie ułatwi mi
pani sam na sam z Noelem, to zrobię coś tak okropnego, że ojciec już nigdy
się do mnie nie odezwie!
— Pułkownik już panią uprzedził. — Roześmiała się. — Po obiedzie wyślę
panią do oranżerii po nożyczki. Przypuszczam, że znajdzie tam pani
jeszcze kogoś.
— Dziękuję — powiedziałam z prawdziwą wdzięcznością.
Pod koniec września wzięliśmy cichy ślub. Kochałam Noela, ale starałam
się nie myśleć o intymnej stronie małżeństwa. Stephen nie był zbyt żarliwy i
narzekał, że mu fizycznie nie odpowiadam. Wstydziłam się i czułam się
pokrzywdzona. Obawiałam się, że będę doznawać podobnych uczuć, może
tylko nie będę miała poczucia krzywdy. Zupełnie czym innym były nasze
pocałunki i pieszczoty, które wymienialiśmy, kiedy udało nam się tylko
wymknąć spod niedbałego nadzoru pani Daniels — przynajmniej byłam
wtedy ubrana — a łóżko to była całkiem inna sprawa.
Nasz miesiąc miodowy był dla mnie objawieniem.
— Nie wiedziałam, że coś takiego jest możliwe — powiedziałam do Noela
podczas naszej pierwszej wspólnej nocy. — Czy jesteś pewien, że to jest
dozwolone?
291
— Sprawiło ci to przyjemność, prawda? — Noel roześmiał się.
— Sam wiesz, że tak.
Leżałam w objęciach Noela, upajając się tą niespodziewaną rozkoszą,
intensywnością uczuć i nieoczekiwaną reakcją własnego ciała.
Ale dość o tym. Reszta to sprawa moja i Noela. Po miesiącu miodowym,
kiedy osiedliśmy wraz z Richardem w Ainderby Hall, przypomniałam
Noelowi o moich poronieniach i stwierdziłam ze smutkiem, że pewnie nie
będę mogła dać mu dzieci. Jedyną ulgę sprawiała mi myśl, że Noel ma już
syna i dziedzica. Jednak, ku mojemu zdumieniu, po pięciu latach
małżeństwa, kiedy już pogrzebałam wszelką nadzieję, urodziła się nam
córeczka, Catherine, nazwana imieniem pani Beresford, a po dwóch latach
Emilia, zwana Emmą w odróżnieniu od matki. Są one ukochanymi
córeczkami Noela. Mamy pulchną, miłą szkocką niańkę, która śpiewa im
celtyckie kołysanki i opowiada o leśnych duszkach.
Richard miał czternaście lat, kiedy urodziła się Catherine. Nie był już
dzieckiem, ale nie był też dorosłym mężczyzną. Bałam się, że będzie czuł
się odsunięty na drugi plan, tak jak ja, kiedy urodzili się moi przyrodni
bracia. Niepotrzebnie się jednak martwiłam. Powiedział, że jest bardzo
zadowolony, że ma małe siostrzyczki, bo przy nich czuje się dorosły. Nosił
je na plecach, tak jak Noel nosił mnie, kiedy byłam dzieckiem. Poprosił też
Abla, aby odnowił dla dziewczynek jego starego konia na biegunach.
Tajemnica Drakensburgów ukazała się drukiem w drugim roku mojego
małżeństwa. Książka ta przełamywała dawne stereotypy. Pozwoliłam
292
Erminii zakochać się w sir Godfreyu, zanim jeszcze była pewna jego uczuć,
i wyrażać swój afekt w bardziej zdecydowany sposób. Książka miała
wielkie powodzenie i była wielokrotnie wznawiana. Zdania krytyki były
podzielone. W niektórych recenzjach pisano w tym stylu:
„Trudno nam się pogodzić z brakiem dziewiczej skromności u Erminii
FitzUrse, ale mamy nadzieję, że pan Miller uzna za stosowne powrócić do
dawnego typu prawdziwie angielskich bohaterek, które do tej pory tak
udatnie przedstawiał”.
W 1817 roku Noel sprzedał Bonne Chance nowemu zarządcy, panu
Gulowi, który okazał się dobrym i sprawiedliwym człowiekiem, a właśnie
otrzymał spadek. Produkcja cukru była niesłychanie zyskownym
przedsięwzięciem, ale przy tak kosztownych inwestycjach Noel ledwie
wyszedł na swoje. Oboje odczuliśmy ulgę, mogąc pozbyć się plantacji.
Moją ostatnią powieścią był Książe Zamanga. Napisałam ją zainspirowana
dziennikiem, który Noel pisał dla mnie podczas swojego pobytu w
Demerara. Spotkał tam pannę Marię Dayies, córkę plantatora, która
namalowała kilka akwarelek, żebym mogła zobaczyć, jak wygląda
plantacja. Ta książka była moim apelem o zniesienie niewolnictwa.
Pisałam o afrykańskim księciu, który został sprzedany jako niewolnik do
Essequibo (taką nazwę nosiła jedna z rzek w Demerara). Początkowo
chciałam, aby zakochał się z wzajemnością w siostrzenicy właściciela
plantacji, Marianie, ale pan Robinson powiedział, że wywołałoby to
oburzenie wśród czytelników.
293
Musiałam to zmienić. Wprowadziłam jednak kilka wzruszających scen,
które się rozegrały pomiędzy księciem a Marianą. Było dla mnie rzeczą
oczywistą nawet jeśli moi czytelnicy mieliby się z tym nie zgodzić, że
Mariana wolałaby afrykańskiego księcia od porządnego, lecz nudnego
przyrodnika, któremu w końcu oddała rękę.
Spośród moich wszystkich powieści ta książka zyskała największe uznanie
Noela. Mówił, że doskonałe oddałam w niej gorący, wilgotny klimat
Demerara. Tłumaczyłam mu, że mogłam to zrobić dzięki wiadomościom
czerpanym z jego listów i dziennika oraz naszym rozmowom. Jednak
największą pomocą była dla mnie jego miłość i oparcie, jakie w nim
znajdowałam. Tak więc jest to nasza wspólna książka.
Jednak ta powieść nie odniosła sukcesu. Książę Zamanga był więc ostatnim
romansem Daniela Millera. Gusty czytelników bardzo się zmieniły, a ja nie
miałam ochoty pisać powieści z wyższych sfer, które stawały się modne.
Poza tym nie musiałam już szukać ucieczki od rzeczywistości.
Zaczęłam pisać artykuły na rzecz zniesienia niewolnictwa i prowadzić
szeroką korespondencję na ten temat. Jeszcze nie osiągnęliśmy zwycięstwa,
ale wierzymy, że wkrótce to nastąpi.
Zabrałam się też do pisania opowiadań dla moich dzieci, prawdziwych
opowiadań, w których występują niegrzeczne dziewczynki i nikt nie prawi
im morałów. Mój wydawca nie chce nawet o tym słyszeć. Mówi, że
czytelnicy wymagają, aby książki dla dzieci miały umoralniający charakter.
Ja osobiście uważam, że najlepszym miejscem dla umoralniających
294
książeczek jest kosz na śmieci. Cathy i Emma całkowicie się ze mną
zgadzają — bardzo lubią moje opowiadania. Muszą one tymczasem zostać
w rękopisie. Może jeszcze przyjdzie na nie czas.
295