Forbes Colin - Ekspres pod lawina
COLIN FORBES
EKSPRES POD LAWINĄ
Tytuł
AVALANCHE EXPRESS
Przełożyła Monika Kluczyńska
Warszawa : Mizar : Amber, 1993.
isbn 83-85309-53-5
dla Jane
Od autora
Chciałbym wyrazić podziw i wdzięczność dla nieżyjącego już
sir Williama Collinsa, kawalera orderu Imperium Brytyjskiego,
który dodał odwagi bardzo wielu autorom, łącznie ze mną, i który
był moim zdaniem jednym z największych wydawców naszego stulecia.
CZĘŚĆ PIERWSZA
SPARTA
* 1 *
Bazylea i Zurych, Szwajcaria
Pierwszego grudnia była środa. Pierwsza środa miesiąca,
ustalony dzień. Było bardzo zimno, a na ulicach historycznego
szwajcarskiego miasta, które w ubiegłych wiekach stanowiło
centrum wielu politycznych intryg, leżał głęboki śnieg.
Dworzec w Bazylei. Na torze pierwszym stał samotny wagon
sypialny, na którym wisiała tablica z napisem:
WAGON - LIT MOSKWA - MIŃSK - BREST - WARSZAWA - BERLIN
FRANKFURT - HELDELBERG - BAZYLEA Tablica przywodziła na myśl
wizję romantycznej, niebezpiecznej podróży. Pusty wagon, z
którego wysiedli już pasażerowie i obsługa, miał obcy, niemal
złowrogi wygląd, zwłaszcza gdy wiedziało się, skąd przybył. Co
tydzień ten pojedynczy wagon, przyłączany i odłączany od różnych
składów, wędrował z serca komunistycznego imperium do Europy
Zachodniej. Tu jego droga dobiegała końca.
Wyjechał z Moskwy w poniedziałek, dwudziestego dziewiątego
listopada o czwartej po południu. Tego dnia odbyło się zebranie
Biura Politycznego, poświęcone ocenie przebiegu wielkich manewrów
wojskowych, którymi kierował osobiście marszałek Griegorij
Traczkow.
Wagon wjechał na stację w Bazylei pierwszego grudnia
dwadzieścia minut po dziewiątej. Teraz była dziewiąta
czterdzieści pięć. Przed pobliską restauracją dworcową stało
dwóch mężczyzn w ciemnych płaszczach i kapeluszach, którzy
pozornie nie zwracali uwagi na pusty wagon. Niższy i bardziej
krępy palił francuskiego papierosa, starając się nie okazywać
przy tym wstrętu.
- Jak na razie nic się nie dzieje - mruknął po niemiecku.
- Cierpliwości, Gustawie - odparł jego wyższy i szczuplejszy
towarzysz. - Nasza praca polega na czekaniu.
Młoda Angielka siedząca przy restauracyjnym stoliku
niedaleko drzwi zerknęła na zegarek i wypiła łyczek kawy, której
nie zamawiała.
Zapłaciła już rachunek i była gotowa do wyjścia. Elsa Lane
miała najbardziej niepozorny wygląd pod słońcem. Nosiła wymięty
prochowiec wojskowego kroju. Ciemne włosy zwisały w strąkach,
wielki kapelusz z obwisłym rondem i okropne okulary w grubej,
Strona 1
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
rogowej oprawie niemal całkowicie zasłaniały twarz. Stroju
dopełniały znoszone pantofle ze ściętymi obcasami i odrapana
walizka w przygnębiającym szarym kolorze. Elsa piła dalej kawę,
dopóki zegarek nie wskazał punkt dziesiątej. Wstała z miejsca w
chwili, gdy sekundnik dotarł do dwunastki.
Podniosła walizkę i wyszła z restauracji. Za drzwiami minęła
dwóch ludzi w ciemnych płaszczach i kapeluszach. Młodszy z nich,
ten o krępej budowie, spojrzał na nią i odwrócił z niechęcią
wzrok.
Kroczyła powoli, przygarbiona, jakby ciążyła jej walizka, i
rozglądała się wokół spojrzeniem krótkowidza. Gustaw, który
zapalił właśnie drugiego gauloisea (w chwilach napięcia dużo
palił, nawet zagraniczne papierosy) wskazał kciukiem na jej
plecy.
- Ale pasztet! - syknął do kolegi.
- Patrz tam, gdzie trzeba! - zgromił go szeptem Fischer.
Takie nazwisko figurowało w paszporcie, który miał w
kieszeni.
Został on starannie podrobiony przez specjalistów z działu
fałszowania dokumentów w podziemiach siedziby KGB przy placu
Dzierżyńskiego.
Fischer zaczynał się niepokoić. Dworzec zapełniał się ludźmi
czekającymi na transalpejski ekspres z Bazylei do Wiednia i na
inne pociągi.
Dwaj mężczyźni podeszli bliżej torów, żeby móc łatwiej
obserwować wagon sypialny, Elsa Lane zaś, jakby zdezorientowana,
przystanęła pośród ruchliwego tłumu.
W tej samej chwili od strony głównego wejścia pojawił się
niski, pulchny mężczyzna w białej kurtce stewarda. Pod osłoną
tłumu zbliżył się szybko do tylnych drzwi wagonu sypialnego z
Rosji. Wszedł pewnie, jakby miał do tego wszelkie prawo, i
zniknął w środku.
Fischer, wyższy od towarzysza, wyciągnął szyję i ponad
głowami ludzi dostrzegł, co się stało.
- Ktoś jest w wagonie - szepnął. - Ubrany jak steward. -!
Złapał za ramię krępego, który ruszył naprzód. - Jeszcze nie.
Poczekaj, aż wysiądzie. Będziemy musieli czymś zakryć ten
jego biały kitel...
- Zdjął płaszcz i przewiesił go przez rękę. Czekali.
Steward w białej kurtce był w trzecim przedziale. Zamknął
drzwi, podniósł blat narożnej umywalki i wsunął głęboko rękę w
rurę odpływową. Trochę potrwało, zanim udało mu się oderwać
kasetę, przyklejoną wewnątrz rury wodoodporną taśmą. W wagonie
mógł się w każdej chwili pojawić szwajcarski strażnik kolejowy.
Zwykle kaseta łatwiej dawała się wyjąć. Wzmocnił chwyt, pociągnął
mocno i wreszcie miał ją w ręku. Oderwał z niej resztki taśmy,
zbił je w kulkę i schował do kieszeni.
W hali dworcowej było coraz tłoczniej. Steward wysiadł z
wagonu i poszedł szybkim krokiem w stronę wyjścia. Fischer i
Gustaw przepychając się łokciami ruszyli jednocześnie za nim.
Steward otarł się o Elsę, która utknęła w wirze spieszących się
pasażerów, i szedł dalej do wyjścia. Wówczas go dogonili. Tłum
nagle zrzedniał, został tylko jeden oparty o ścianę mężczyzna
czytający gazetę. Był średniego wzrostu i miał sumiaste wąsy.
Fischer pod osłoną trzymanego na ręku płaszcza wbił stewardowi w
plecy lufę lugera kalibru 9 mm.
- Tylko spróbuj zwiać, a będzie po tobie. Dalej, przejdź
tam...
Zaprowadzili stewarda w pusty kąt hali na prawo od wyjścia.
- Włóż ten płaszcz - rozkazał Fischer chowając lugera do
kieszeni marynarki. Pobladły steward wykonał polecenie. Fischer
zerknął na wąsatego mężczyznę w okularach, lecz ten najwyraźniej
był bez reszty pochłonięty gazetą. - Teraz masz wsiąść do tego
mercedesa przy chodniku - polecił. - Na tylne siedzenie...
Na dworze padał śnieg. Po tłocznej hali ulica wydawała się
niemal pusta. Przed stacją oprócz mercedesa stała zaparkowana
parę metrów przed nim furgonetka z pralni, bez nazwy firmy.
Gustaw wsiadł za stewardem na tylne siedzenie i obszukał go
Strona 2
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
z wprawą. Fischer siadł za kierownicą i odwrócił się do tyłu.
- Cholera, nic nie mogę znaleźć. Tylko to - Gustaw pokazał
kłębek porwanej i zmiętej wodoodpornej taśmy przylepnej.
- Przeszukaj go jeszcze raz, tylko się streszczaj, bo nie
zdążymy na ekspres.
Pod osłoną oparcia Fischer owinął lufę lugera wełnianym
szalikiem.
To stłumi odgłos strzału. Zostawią przykryte kocem zwłoki
stewarda w samochodzie. Policja nieprędko je odkryje. Mercedes
pochodził z wypożyczalni w Mannheim, w Niemczech. Szwajcarskie
gliny pójdą tym śladem, a zanim dotrą do wypożyczalni, obaj z
Gustawem zdążą dojechać do Wiednia.
Matt Leroy, wąsacz w ubraniu angielskiego kroju, wyszedł bez
pośpiechu przed stację, uderzając się od niechcenia po udzie
zwiniętą gazetą. Kierowca furgonetki z anonimowej pralni
dostrzegł ten znak we wstecznym lusterku, rzucił kilka słów
siedzącemu obok mężczyźnie, wysiadł i podszedł do mercedesa z
naręczem czystych ręczników.
Pochylił się do okna i gdy Fischer gwałtownie odwrócił się
ku niemu, powiedział cicho po niemiecku:
- Wysiądź z wozu i wejdź na tył furgonetki.
Fischer patrzył wybałuszonymi oczami na naręcze ręczników, z
którego wyglądała lufa pistoletu.
- Ale pozwolisz, że najpierw się tym zaopiekuję...
Człowiek w kombinezonie zgarnął lewą ręką lugera z kolan
Fischera i schował go do kieszeni. Gustaw na tylnym siedzeniu
również patrzył w otwór lufy ukrytej w zwiniętym ręczniku.
Zawiniątko dzierżył drugi ubrany w kombinezon mężczyzna, który
przed chwilą szarpnięciem otworzył tylne drzwiczki. Steward
również nie tracił czasu i zdążył już uwolnić Gustawa od jego
automatycznego pistoletu.
Matt Leroy patrzył z wnętrza hali dworcowej, jak dwójka
jeńców wsiada pod eskortą na tył furgonetki. Drzwi się
zatrzasnęły, steward siadł za kierownicą i włączył silnik.
Dopiero gdy furgonetka ruszyła z miejsca, Leroy pobiegł na
perony. Widząc, że na wielkim zegarze jest osiem po dziesiątej,
zwolnił do szybkiego marszu. Do odjazdu ekspresu "Transalpin"
zostały jeszcze dwie minuty.
W pozbawionym okien pudle furgonetki Fischer usłyszał hałas
silnika i poczuł, że ruszyli z miejsca. Dla odwrócenia uwagi
ludzi, którzy ich ujęli, odezwał się do swojego towarzysza:
- Co on mógł stamtąd zabrać? I kiedy zdążył się tego
pozbyć...
Wciąż mówiąc spróbował zadać siedzącemu obok mężczyźnie cios
kolanem w krocze. Ten jednak odsunął się w porę, zatoczył
pistoletem i rąbnął nim Fischera w skroń, robiąc lakoniczną
uwagę:
- Bardzo głupie.
Skinął głową i uśmiechnął się do Gustawa, na którego kark w
tejże chwili spadła rękojeść drugiego pistoletu. Oba ciosy były
śmiertelne.
Ich ofiary leżały martwe na podłodze kołyszącej się na
wybojach furgonetki.
Nazajutrz o świcie szwajcarski policjant, który patrolował
brzeg Renu w okolicach Schaffhausen, zauważył nie opodal
wodospadu olbrzymi kufer, który utknął pomiędzy dwoma wielkimi
głazami.
Przeszkodę opływała rwąca, spieniona woda. Sprowadzenie
wyposażonego w dźwig kutra policji rzecznej i zakotwiczenie go w
odpowiedniej pozycji poniżej wodospadu zabrało cztery godziny.
Piąta upłynęła na wydobywaniu kufra z rzecznej pułapki. Po
wyciągnięciu go na brzeg znaleziono w środku upchane ciasno
zwłoki dwóch nagich mężczyzn, których w żaden sposób nie dało się
zidentyfikować. Obaj zginęli od silnego ciosu w głowę.
Gdy Matt Leroy wychodził niespiesznym krokiem przed stację i
klepnięciem zwiniętej w rulon gazety po nogawce dawał sygnał
kierowcy anonimowej furgonetki, Elsa Lane wsiadała do ekspresu
"Transalpin" z Bazylei do Wiednia. Miał on odjechać o dziesiątej
Strona 3
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
dziesięć rano i zatrzymywać się dopiero w Zurychu. Korytarz
trzynastego wagonu pierwszej klasy był pusty. Weszła do łazienki
i zamknęła drzwi. Potem szybko zdjęła wymięty prochowiec,
zniszczone pantofle, rogowe okulary i ogromny kapelusz. Ściągnęła
z głowy czarną perukę i szybko przeczesała jasne włosy.
Postawiła zniszczoną szarą walizkę na pokrywie sedesu i
odsunęła zamek błyskawiczny, spod którego ukazał się elegancki
neseser ze świńskiej skóry. Wyjęła z nesesera buty od Gucciego,
które wsunęła na stopy, a następnie pasującą do nich torebkę tej
samej firmy i sobolowe futro, w które się ubrała. Zwinęła w
tobołek zdjęty z neseseru szary pokrowiec, perukę, kapelusz,
prochowiec i stare buty i to wszystko wsadziła pod drogą
bieliznę. Po zamknięciu walizki zrobiła makijaż i przejrzała się
szybko w lustrze. Okulary powędrowały do torebki od Gucciego. Gdy
po chwili wyłoniła się z łazienki, nikt nie rozpoznałby w niej
czupiradła, które weszło tam przed paroma minutami.
Ruszyła korytarzem do przedziału, gdzie miała zarezerwowane
miejsce. Wyglądała teraz zupełnie inaczej, nie tylko dzięki
zmianie stroju. Wydawała się wyższa i szczuplejsza, gdy przestała
się garbić.
Szła sprężystym krokiem, a ruchy miała zwinne i energiczne.
Dotarła do pustego przedziału i weszła do środka. Zdjęła sobole i
położyła je na siedzeniu obok. Na trzecim postawiła elegancki
neseser. Teraz mogła być pewna, że będzie miała cały przedział
dla siebie. Usiadła, skrzyżowała smukłe, piękne nogi i spojrzała
na zegarek: było osiem po dziesiątej. Za dwie minuty odjazd.
Pierwszym przystankiem na długiej trasie do Wiednia miał być
Zurych. Otworzyła torebkę, gdzie w zamykanej na suwak przegródce
ukryła kasetę, którą dał jej steward.
Wyjęła cygarniczkę z kości słoniowej, wetknęła do niej
papierosa, przypaliła go i głęboko zaciągnęła się dymem.
- Kurczę, znowu mnie ściska w dołku - powiedziała głośno do
siebie. - Kiedy się wreszcie pozbędę tego strachu?
Przypomniała sobie, co powiedział jej kiedyś Harry Wargrave:
- Gdy przestajesz się bać, nic po tobie w tej robocie.
Strach jest potrzebny, żeby zachować dobry refleks.
Podniesiona tym nieco na duchu rozluźniła napięte mięśnie,
rozsiadła się wygodnie i czekała, aż jej puls wróci do normy.
Jeszcze bardziej pokrzepił ją widok Matta Leroya, który
szedł po peronie. Leroy minął jej okno i wsiadł do poprzedniego
wagonu.
Pomyślała, że tym razem zdążył w ostatniej chwili. Ciekawe
dlaczego?
Ekspres ruszył z miejsca, wynurzył się spod wielkiej hali
dworca Hauptbahnhof w padający śnieg i nabierając prędkości na
jednogodzinny odcinek do Zurychu, skierował się na wschód.
Kilka minut później, gdy jechał już całym pędem, do
przedziału Elsy wszedł szwajcarski konduktor. Bez pośpiechu
sprawdzał bilety i korzystając z okazji przyglądał się ukradkiem
pasażerce. Był wrażliwy na kobiecą urodę. "Wystrzałowa" -
pomyślał dziurkując bilet i zerknął na nią jeszcze raz. Oddała mu
spojrzenie, a w szarych, jakby nakreślonych jedną poziomą linią
oczach był cień kokieteryjnego uśmiechu. Miała subtelne rysy,
prosty nos, pełne, pięknie wykrojone usta i znamionujący upór
podbródek. Twarz piękna, a zarazem nie pozbawiona charakteru i
stanowczości.
- śyczę pani przyjemnej podróży, madame - pożegnał ją,
starannie wymawiając angielskie słowa i znacząco spojrzał w okno.
-Mimo nie najlepszej pogody.
Wyszedł z przedziału zamykając za sobą drzwi.
"Spostrzegawczy facet" - stwierdziła w duchu Elsa chowając z
powrotem do torebki bilet powrotny. Zwrot "madame" świadczył, że
konduktor zauważył obrączkę na jej palcu, choć tak naprawdę w
wieku dwudziestu ośmiu lat była osobą stuprocentowo samotną. To
Harry Wargrave uparł się, żeby ją włożyła.
- Kobieta zamężna przyciąga mniejszą uwagę niż podróżująca
samotnie dziewczyna - powiedział.
Konduktor spotkał na korytarzu Matta Leroya, który oparty o
Strona 4
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
poręcz palił papierosa.
- Prosiłem o przedział dla palących - rzucił wyjaśniająco i
niezgodnie z prawdą Leroy - i oto co mi dali.
Wskazał ręką za siebie na pusty przedział dla niepalących.
Na jednym z siedzeń leżała jego torba podróżna. Z wymowy pasażera
konduktor wywnioskował, że ma do czynienia z Anglikiem. Akcent
ten był jednak efektem żmudnych starań. Leroy wyrobił go sobie
podczas dwuletniej służby na stanowisku oficera ochrony w
ambasadzie Stanów Zjednoczonych przy Grosvenor Square. By
dopełnić obrazu, miał na sobie płaszcz z wielbłądziej wełny,
zakupiony na Savile Row .
- Jest wiele wolnych miejsc w przedziałach dla palących
-zaproponował konduktor przecinając bilet.
- Nieważne - zbagatelizował Leroy. - Już niedaleko do
Zurychu.
W rzeczywistości umyślnie wybrał ten przedział, aby być
blisko Elsy Lane. Konduktor ruszył dalej wzdłuż pociągu, a Leroy
spojrzał na zegarek i pogładził bujne wąsy. W rozkładzie ich
podróży jak zawsze nie przewidziano żadnej rezerwy czasowej.
Pozostawało tylko mieć nadzieję, że przybędą do Zurychu bez
opóźnienia. Leroy tak jak Elsa wykupił bilet powrotny, choć miał
go nigdy nie wykorzystać. Zdaniem Harryego Wargravea był to
następny ważny szczegół.
- Jeśli wasze bilety wpadną w oko komuś niepowołanemu,
będzie wyglądało na to, że wracacie do Bazylei.
Ekspres wjechał na Hauptbahnhof w Zurychu dokładnie
dwanaście minut po jedenastej. Elsa Lane stała już z neseserem na
końcu wagonu, by móc wysiąść, gdy tylko pociąg się zatrzyma.
Minąwszy szybko barierkę, przy której sprawdzano bilety, zaniosła
neseser na postój taksówek naprzeciw hotelu Schweizerhof. Wsiadła
do pierwszego w kolejce wozu i zatrzasnąwszy drzwiczki
powiedziała miękkim, niskim głosem:
- Na lotnisko, szybko. Jestem już trochę spóźniona...
Matt Leroy obrał inną drogę. Trzymając w ręku naszykowane
kluczyki pobiegł do bocznego wyjścia wzdłuż tylnej ściany
szerokiej hali, mijając ladę przechowalni bagażu. Dopadł citroena
zaparkowanego przy stacji. Silnik zapalił za pierwszym
przekręceniem kluczyka.
Wóz podstawiono zaledwie kilka minut przedtem. Leroy
wyjechał przed budynek dworca w samą porę, by dostrzec Elsę w
oddalającej się taksówce. Wyglądała przez okno, żeby mógł ją
łatwo zobaczyć.
Jechał w dyskretnej odległości za nią na lotnisko położone
piętnaście kilometrów za miastem.
Leroy przy swoich trzydziestu czterech latach miał zwodniczo
stateczną prezencję inteligenta. Nie pasował do niej jednak
uporczywy, czujny wzrok, jakim zza okularów w srebrnej oprawce
śledził taksówkę, która jechała przed nim. Często zerkał we
wsteczne lusterko, żeby sprawdzić, czy nikt ich nie śledzi. Wraz
z grupą pomocniczą, która w Bazylei pozbyła się prześladowców
stewarda, miał ochraniać Elsę i pilnować, aby bezpiecznie dotarła
na lotnisko w Zurychu. Jak zawsze pod koniec comiesięcznej
podróży kamień spadł mu z serca, kiedy taksówka Elsy zatrzymała
się przed gmachem lotniska, a ona sama, trzymając w ręku swój
neseser od Gucciego, wysiadła i wbiegła do środka. Zaparkował
citroena i wszedł za nią.
W głębi sali dostrzegł wysokiego, ciemnowłosego Anglika,
który sądząc z pozorów zajęty był przeglądaniem książek na
stoisku. Leroy odetchnął: tu kończyło się jego zadanie. Teraz
pałeczkę przejmował Harry Wargrave.
Harry Wargrave miał trzydzieści siedem lat i żył trzykroć
intensywniej niż przeciętny zjadacz chleba w tym wieku. Miał metr
osiemdziesiąt trzy wzrostu, szczupłą sylwetkę o zwinnych ruchach,
długi nos, i wystające kości policzkowe i szerokie usta, w
kącikach których krył się uśmiech. Jego brwi, równie ciemne jak
gęsta czupryna, często lekko się unosiły, gdy mierzył ludzi nieco
kpiącym spojrzeniem. Zarówno mina, jak i cała postać w płaszczu
przeciwdeszczowym o wojskowym kroju sugerowały człowieka o
Strona 5
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
beztroskim podejściu do problemów, który żyje na luzie i niczym
się zbytnio nie przejmuje. Niejednej osobie przyszło żałować tego
fałszywego mniemania, a kilka zabrało je ze sobą do grobu.
W wieku lat dziewiętnastu Wargrave zdobył ostrogi w
lotnictwie i brytyjskiej marynarce wojennej. Miał oddzielną
licencję na pilotowanie śmigłowców. Pływał na kutrach
torpedowych. Twierdził, że ma kręćka na punkcie mechaniki:
- Jak widzę coś nowego, co się porusza, muszę się nauczyć to
prowadzić - zwykł mawiać.
Przeniesiony do wywiadu marynarki w randze komandora -
porucznika, został przydzielony do ambasady brytyjskiej w
Waszyngtonie.
Miał pomagać w wykrywaniu działających w Stanach agentów
radzieckiego wywiadu, którzy przekazywali Moskwie ściśle tajne
wojskowe dane techniczne, będące wspólną własnością Amerykanów, "
i Brytyjczyków. Lecz to był dopiero początek. Po pewnym czasie, z
powodu biegłej znajomości francuskiego, niemieckiego, włoskiego i
serbochorwackiego, został przeniesiony do Secret Service,
cieszącej się opinią najlepszej służby wywiadowczej na świecie,
mimo wysiłków co poniektórych pisarzy, którzy opisywali ją jako
bandę patentowanych głupców.
Po okresach służby w krajach Europy Zachodniej, podczas
których miał okazję współpracować z kilkoma szefami wywiadów,
wysłano go do Aten, lecz jego tamtejsza działalność wciąż była
okryta tajemnicą.
- To największe pole bitwy naszych czasów - wyraził się raz
o Bałkanach. - Jak człowiek tam przeżyje, to znaczy, że da sobie
radę wszędzie.
W wieku trzydziestu sześciu lat przeszedł na emeryturę i
wyemigrował do Kanady, gdzie dzięki pomocnym radom multimilionera
i potentata przemysłowego, Williama Rivertona, pomnożył
dziesięciokrotnie swój niewielki kapitał. Decyzję odejścia ze
służby umotywował z właściwą sobie brutalną szczerością:
- Z tym jest tak jak ze startowaniem w wyścigach
samochodowych. Trzeba się wycofać przed czterdziestką albo z
ciebie zimny trup.
Ze swego stanowiska obserwacyjnego przy stoisku z książkami
miał baczne oko na wszystko. Choć na pozór ani razu nie spojrzał
w tamtą stronę, widział, jak Elsa Lane wchodzi za barierkę, na
salę odlotów, a pracownik lotniska kładzie jej neseser na taśmie
bagażowej.
Zerknął na zegarek: jedenasta trzydzieści siedem. Krucho z
czasem, Elsie, chwała jej za to, jeszcze raz udało się zdążyć.
Zresztą sam nalegał na błyskawiczny przebieg akcji. Doprowadziło
to nawet do sprzeczki z Mattem Leroyem, lecz Wargrave zbijał
wszystkie na pierwszy rzut oka całkiem sensowne obiekcje
Amerykanina.
- Rozkład jest na styk, żadnego marginesu błędu -
argumentował Leroy. - Za mało czasu na wszystko. Absolutne
minimum na wyjęcie kasety z wagonu sypialnego, zaledwie kilka
minut do odjazdu ekspresu, a jeszcze pociąg musi przyjechać
punktualnie do Zurychu, żeby Elsa zdążyła na lotnisko i swój lot.
- Właśnie - przytaknął lakonicznie Wargrave.
- Rany boskie! To wszystko, co masz do powiedzenia?
- Im szybciej lis ucieka, tym większą ma szansę, że ogary
nie wpadną na jego trop - stwierdził Wargrave z sardonicznym
uśmiechem. - Napięty plan sprawi nam trudności, ale jeszcze
większe sprawi przeciwnikowi. Widziałeś kiedy jastrzębia, który
rzuca się na ofiarę? Pikuje błyskawicznie w dół, a potem podrywa
się i znika.
Będziemy go naśladować.
Ostatnia chwila, żeby wsiąść do tego samego samolotu, którym
leciała Elsa. Już miał odejść od stoiska i przejść do odprawy,
kiedy dostrzegł tuż obok siebie Matta Leroya. Amerykanin wziął do
ręki książkę Harolda Robbinsa, Wargrave nadal stał w swobodnej
pozie, niczym nie okazując nerwowego napięcia, które w nim
narosło. Wedle ściśle przestrzeganych instrukcji Leroy mógł się
do niego zbliżyć tylko w razie nagłego niebezpieczeństwa.
Strona 6
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Głośniki po raz ostatni wzywały pasażerów na lot 160 linii
Swissair.
Leroy odłożył książkę na jakieś pisma. Dłuższą chwilę zajęły
mu manipulacje z płaceniem i chowaniem portfela. Wargrave zawołał
do siebie ekspedientkę i poprosił o egzemplarz tej samej
powieści.
Dziewczyna położyła ją przed nim, obok książki Leroya.
Zapłacił i poczekał, aż dziewczyna odejdzie, by obsłużyć innego
klienta. Wziął kupioną przez Leroya książkę i rzucił się biegiem
do bramki, przez którą wcześniej przeszła Elsa.
Wybrał miejsce po przeciwnej stronie przejścia, jeden rząd
za Elsą Lane w pierwszej klasie samolotu DC-10. Elsa siedziała
założywszy nogę na nogę i wyglądała przez okno. "Jest na co
popatrzeć" -pomyślał z podziwem Wargrave, zapinając pas
bezpieczeństwa. Zresztą ta poza była wynikiem polecenia, jakie
sam dał Elsie rok temu, gdy zaczęły się ich comiesięczne wyprawy.
- W samolocie zawsze pokazuj nogi...
- Doprawdy? - spytała ironicznie dziewczyna. - Czyżby
groziła mi utrata służbowej niewinności na wysokości dziewięciu
kilometrów nad Atlantykiem?
- Nie są to zbyt sprzyjające okoliczności - przyznał. - Ani
mi w głowie napastować cię w takich warunkach. Ale gdyby ktoś
przyłapał mnie na patrzeniu w twoją stronę, od razu będę miał
wiarygodne wytłumaczenie.
- Czy przypadkiem nie szuka pan jedynie pretekstu, by pod
przykrywką czynności służbowych dać folgę lubieżnym ciągotom?
Wargravea zatkało. Nie po raz pierwszy w rozmowie z Elsą nie
wiedział, co odpowiedzieć. Wciąż podziwiając jej długie, smukłe
nogi wspominał, jak łatwo udało się dziewczynie wprawić go w
konsternację.
Dopiero gdy silniki głośniej zawyły i samolot zaczął kołować
na pas startowy, Wargrave przeniósł wzrok na pozostałych
pasażerów.
"Niewłaściwa kolejność" - zganił się w duchu. Na pierwszym
miejscu powinni być pasażerowie, potem nogi Elsy. Najpierw
obowiązek,! potem przyjemność. Kiedy będzie wolno wstać z
miejsca, pójdzie do toalety, żeby wyjąć i przeczytać wiadomość,
którą Matt Leroy zostawił w książce.
Leroy palił papierosa wygodnie usadowiony w zaparkowanym
koło lotniska citroenie, z ogrzewaniem włączonym na maksimum, i
czekał na start samolotu. Śnieg przestał padać, lecz nisko
wiszące szare chmury groziły dalszymi opadami. Był dopiero
grudzień, a meteorolodzy już przebąkiwali o tym, że nadciąga
najsroższa od wielu lat zima. Była w tym pewna prawidłowość, bo
ostatnie lato zapisało się jako najbardziej upalne od niemal
ćwierć wieku. Na Europę spadła klęska suszy, nawet w południowej
Anglii temperatura podskoczyła powyżej dziewięćdziesięciu stopni.
"A teraz będziemy marznąć na kość. To się pewnie nazywa
zachowanie równowagi w przyrodzie" -konkludował w myślach Matt.
Spojrzał w górę i zobaczył samolot.
DC-10 wznosił się ostro w górę, zostawiając za sobą
rozciągniętą szarą smugę spalin. Po chwili zniknął z oczu,
wchłonięty przez gęste chmury. Nie leciał do Stanów Zjednoczonych
ani do Wielkiej Brytanii, jak można by było przypuścić, gdyby
akcja grupy Wargravea miała miejsce trzy lata wcześniej. Portem
jego przeznaczenia był Montreal w Kanadzie.
* 2 *
Montreal i Waszyngton
W Montrealu była trzecia trzydzieści po południu czasu
miejscowego.
Na dziesiątym piętrze wieżowca Baton Rouge otworzyły się
drzwi windy i wyszli z nich Elsa Lane i niosący jej walizkę
Wargrave.
Wciąż była środa, pierwszego grudnia. Elsa spojrzała w obie
strony korytarza i podeszła żwawym krokiem do drzwi, na których
Strona 7
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
była tabliczka z napisem "Riverton Corp, Inc". Weszli do środka,
gdzie za wielkim, zwalistym biurkiem siedziała recepcjonistka.
Wargrave, w ciemnych okularach, odezwał się do niej nie wyjmując
cygara z ust i imitując amerykański akcent:
- Jesteśmy umówieni. Pani Perkins i Clyde Wilson. Pan
Riverton nas oczekuje.
Elsa miała czarną perukę i rogowe okulary, które włożyła,
kiedy jechali z lotniska wynajętym samochodem. Recepcjonistka nie
obdarzając jej cieniem uwagi, powiedziała coś do interkomu i
oznajmiła, że mogą wejść. Elsa pierwsza przekroczyła dobrze
znajomy próg.
Wargrave wszedł za nią i zamknął starannie drzwi. Zza biurka
znacznie mniejszego niż biurko recepcjonistki uniósł się na ich
spotkanie niski, lecz mocno zbudowany mężczyzna o nie
zdradzającej uczuć twarzy pokerzysty. Był to William Riverton,
legendarny król kanadyjskiego przemysłu.
- Miło widzieć was z powrotem całych i zdrowych - powitał
ich krótko. Podszedł powolnym, miarowym krokiem do masywnych
drzwi w bocznej ścianie, otworzył je i odsunął się, wpuszczając
przodem gości. Podczas drugiej wojny światowej Riverton kierował
jedną z tajnych organizacji kontrwywiadowczych na zachodniej
półkuli.
Nawet teraz, w wieku siedemdziesięciu trzech lat, emanował
niezwykłym magnetyzmem i olbrzymią siłą woli, utajoną w
nieruchomych rysach i oczach. W spojrzeniu, jakim Wargrave
obrzucił starego weterana, kryło się coś bliskiego przywiązaniu.
Wielki przegrzany pokój, do którego weszli, nie miał okien.
Oświetlały go umieszczone pod sufitem jarzeniówki. Rząd
zegarów na jednej ścianie pokazywał czas w różnych miejscach
globu: w Zurychu, Bukareszcie, Moskwie.
- Siadajcie, musicie być zmęczeni. Jak poszło? Napijecie się
kawy? - spytał głos z amerykańskim akcentem.
Julian Haller uściskał Elsę, pomógł jej zdjąć płaszcz. Był
dobrze zbudowanym mężczyzną po pięćdziesiątce, średniego wzrostu,
o przerzedzających się siwo-białych włosach i szlachetnym zarysie
czoła.
Jego powitalny uśmiech promieniował pewnością siebie i
pogodą ducha.
Tylko oczy patrzyły badawczo, jakby szukając objawów
napięcia i sprawdzając, czy wszystko w porządku.
- Tak dużo lepiej - stwierdził z aprobatą, gdy dziewczyna
ściągnęła perukę i okulary.
- Dzięki, Julianie. - Elsa obdarzyła go najbardziej
promiennym uśmiechem ze swojego repertuaru. - Kawa jest tym,
czego mi w tej chwili potrzeba. Ta różnica czasu zupełnie mnie
wykończyła.
- Dopiero co zaparzona, jakbyśmy się umówili - Nalał kawę z
dzbanka i dodał śmietanki dokładnie według gustu Elsy. - Na tym
małym stoliku jest szkocka dla ciebie, Harry - dodał. -Ed dał nam
znać z lotniska o waszym przylocie. - Podał filiżankę Elsie i
spojrzał na Wargravea, który pod przeciwległą ścianą wkładał
wyjętą z torebki Elsy kasetę do magnetofonu. - Skąd ten pośpiech?
- Mieliśmy maleńki kłopot w Brukseli - odparł Wargrave.
-Wygląda na to, że ktoś depcze po piętach Angelowi. Jacyś dwaj
uzbrojeni faceci capnęli Neckermanna w chwilę po tym, jak
przekazał kasetę Elsie.
Elsa obróciła się na krześle.
- Nigdy o niczym mi nie mówisz! - powiedziała
oskarżycielsko. - Podczas jazdy z lotniska było mnóstwo czasu.
- Widać, że jesteś zmęczona. Pomyślałem, że lepiej z tym
poczekać. - Wargrave zaczął składać relację z wypadków. Haller
zapalił papierosa. Uśmiech zniknął mu z twarzy, zastąpiła go
głęboka uwaga. - Leroy spisał się dobrze, wręcz znakomicie -
zakończył Wargrave. - Zrozumiał, co się dzieje, i jego ludzie
uratowali Neckermanna.
- A co z tymi dwoma, którzy go porwali?
- Pewnie wylądowali na dnie Renu - rzekł niefrasobliwie
Wargrave. Dostrzegł grymas Elsy i pospiesznie zaczął mówić dalej:
Strona 8
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
- No to włączam kasetę od naszego tajemniczego przyjaciela.
Wszyscy gotowi?
Napięcie nagle wzrosło. Taśma zaczęła się przesuwać i
zabrzmiał przyciszony, ochrypły, wyraźnie umyślnie zmieniony
głos, przemawiający do nich poprawną angielszczyzną z Moskwy, z
odległości sześciu i pół tysiąca kilometrów - głos, który, jak
wiedzieli, należał do jednego z członków Biura Politycznego,
znanego im tylko pod kryptonimem Angelo.
Gdy ucichł, w pokoju zapanowała cisza. Była to najbardziej
katastrofalna wiadomość, jaką otrzymali od Angela. Elsa,
zazwyczaj spokojna i opanowana, siedziała jak porażona,
zapomniawszy o zapalonym papierosie, którego trzymała w palcach.
Haller również zastygł nieruchomo za swoim biurkiem, z głową
przekrzywioną lekko na bok, jakby wciąż słuchał chropawego głosu.
Wargrave, który miał najwięcej zimnej krwi z całej ich trójki,
wyjął kasetę i popatrzył na Hallera.
- A więc, jakie jest następne posunięcie?
- Złap pierwszy samolot do Waszyngtonu. Uprzedzę Bruna, że
jesteś już w drodze. - Haller otworzył szufladę, sprawdził
rozkład lotów i spojrzał na zegar, który wskazywał miejscowy
czas. - Jeżeli się solidnie pospieszysz, Harry...
- Już się zmywam.
Haller własnym kluczem otworzył drzwi prowadzące do biura ,
Rivertona. Wargrave włożył ciemne okulary i wybiegł z pokoju.
Mijając wielkiego przemysłowca uniósł na chwilę dwa palce w
minisalucie i otrzymał w odpowiedzi skinienie głową. Po minucie
siedział już za kierownicą samochodu z wypożyczalni. . Jadąc z
dozwoloną szybkością dotarł na lotnisko w samą porę, by zdążyć na
najbliższy lot do Waszyngtonu. Kiedy samolot oderwał się od ziemi
i zniknął w warstwie chmur, Wargrave rozparł się wygodnie w
fotelu, nie zamykając oczu w obawie, że zaśnie. Kaseta tkwiła w
wewnętrznej kieszeni jego marynarki. Po podróży przez wiele stref
czasowych dopadało go już zmęczenie. Wiedział jednak, że na razie
może pożegnać się ze spaniem. Leciał bowiem na spotkanie z
Brunem.
Ten kryptonim oznaczał Josepha Moynihana, prezydenta Stanów
Zjednoczonych.
Na lotnisku Dullesa James Ryder, duży, brzuchaty Amerykanin
w ciemnych okularach i płaszczu z miękkiej wełny, nadającym mu
wygląd człowieka na stanowisku, postąpił według ustalonego
schematu.
Przystanął z walizką w ręku i spojrzał na tablicę przylotów,
która zawiadamiała o lądowaniu samolotu z Montrealu. Wmieszał się
w tłum ludzi, którzy wysiedli z samolotu, i razem z nimi podszedł
do wyjścia. Tam się zatrzymał. Podczas gdy część podróżnych
wsiadała do autobusu, a inni do taksówek, spoglądał z
niecierpliwością na zegarek, jakby poirytowany tym, że jego
własny środek lokomocji się spóźnia.
Dziesięć minut później do krawężnika podjechał niebieski
cadillac.
Ryder stał bez ruchu. Z cadillaca wysiadł wysoki mężczyzna w
liberii szofera. Obszedł samochód i otworzył tylne drzwiczki.
Ryder bez słowa podziękowania wgramolił się do środka i usadowił
na tylnym siedzeniu. Szofer siadł z powrotem za kierownicą.
- Dobra, jedziemy. Tylko szybko! - polecił Ryder i zaczął
czytać wyciągnięte z kieszeni czasopismo.
W godzinach popołudniowego szczytu jechali do Białego Domu.
Podczas całej jazdy nie zamienili ze sobą ani słowa. Gdy
dotarli na miejsce, okazali dyżurnemu ochroniarzowi z Secret
Service specjalne przepustki, opatrzone własnoręcznym podpisem
Josepha Moynihana.
Nie było dalszych formalności i natychmiast zaprowadzono ich
do poczekalni, z której wchodziło się do Owalnego Gabinetu. Tu
zgodnie z instrukcją pracownik Secret Service zostawił ich samych
i zamknął od zewnątrz drzwi.
Ryder usiadł na krześle i wydobył pismo z kieszeni, Harry
Wargrave zaś zdjął czapkę z daszkiem, obciągnął kurtkę liberii i
zastukał do drzwi prowadzących do gabinetu. Nawet szef ochrony
Strona 9
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
prezydenta nie wiedział, że to właśnie szofer jest tym ważnym
gościem. Wargrave po wylądowaniu samolotu udał się prosto do
pomieszczenia na lotnisku, które przeznaczono wyłącznie do jego
użytku i do którego tylko on miał klucz. Tam przebrał się szybko
w przygotowaną liberię szofera.
Potem poszedł na parking po cadillaca i podjechał do
miejsca, w gdzie czekał na niego Ryder. Ryder był członkiem
prezydenckiej ochrony i służył po prostu za figuranta. Nie miał
pojęcia, kim jest Wargrave, lecz nie zadawał żadnych pytań.
Wykonywał rozkazy samego prezydenta, nie przekazując ich treści
nikomu, nawet własnemu szefowi.
Wargrave zapukał do drzwi gabinetu. Otworzył mu sam
Moynihan.
Ruchem ręki zaprosił go do środka i zamknął za nim drzwi.
- Jakiś kryzys, Harry? - spytał nagląco.
- Naszym zdaniem tak, panie prezydencie.
Wargrave podszedł do biurka, na którym stał magnetofon, i
włożył kasetę. Joseph Moynihan wrócił za biurko i nalał ogromną
porcję szkockiej. Pchnął szklankę po blacie w stronę Wargravea.
Prezydent był wysoki i silnie zbudowany. Lubił swobodny
strój.
Teraz też nie nosił marynarki. Wywierał imponujące wrażenie,
nie tylko ze względu na wzrost i solidną budowę. Miał okrągłą
twarz, ruchliwe błękitne oczy i rzadko potrafił wytrzymać w
bezruchu dłużej niż kilka minut. Szorstki i bezpośredni, tryskał
witalnością, a kiedy mówił, podkreślał swe wypowiedzi wyrazistą
mimiką fizjonomii.
W wieku czterdziestu jeden lat był najmłodszym mężem stanu,
jaki w tym stuleciu zasiadł w Białym Domu. Wyróżniał się też
wśród innych polityków najbardziej antyradziecką postawą od
wybuchu Rewolucji Październikowej. Przysiadł na skraju biurka,
założył ręce na piersiach i w tej pozie słuchał nagranej relacji
człowieka, który niegdyś otrzymał pseudonim Angelo.
- Raport od Angela. Europa Zachodnia stoi w obliczu
poważnego niebezpieczeństwa. W zeszłym miesiącu odbyły się pod
dowództwem marszałka Traczkowa wielkie próbne manewry, będące
przygotowaniem do inwazji na Niemcy, Francję, Belgię i Holandię.
Plan inwazji zakłada, że radzieckie czołgi dotrą do Hamburga w
trzydzieści minut od godziny zero. W ciągu czterdziestu ośmiu
godzin mają być założone trzy główne przyczółki mostowe na Renie.
W inwazji weźmie udział sto sześćdziesiąt dywizji, w tym sto
zmechanizowanych, pięćdziesiąt pancernych i dziesięć
powietrznych. Przednie oddziały wojsk pancernych mają w ciągu
tygodnia dotrzeć do portów nad kanałem La Manche. Próbną operację
pod nazwą "Grzmot burzy" przeprowadzono na pograniczu Ukrainy i
Kazachstanu, w skali odległości dokładnie odpowiadających tym,
jakie Armia Czerwona będzie musiała przebyć w Europie
Zachodniej...
Angelo sypał dalszymi szczegółami na temat przebiegu
operacji "Grzmot burzy". Sztab radzieckich sił zbrojnych
odwzorował wchodzący w grę obszar na podobnym topograficznie
terenie zachodniej Rosji.
Wołga odegrała rolę Renu. Ustawiono fałszywe tablice drogowe
-nieczytelne dla amerykańskich satelitów szpiegowskich,
orbitujących prawie pięćset kilometrów nad powierzchnią Ziemi - z
napisami "Paryż 30 km", "Hamburg 45 km", "Calais 80 km", a leżące
w tych odległościach rosyjskie miasta zastąpiły zachodnie
odpowiedniki.
W symulowanych działaniach wojennych jedno zgrupowanie
sowieckiej armii odegrało rolę sił obronnych NATO. Głównym
zgrupowaniem atakującej Armii Czerwonej, której liczebność -
zgodnie ze stanem faktycznym - przeszło trzykrotnie przewyższała
siły NATO, dowodził sam marszałek Traczkow. Przebieg manewrów
wykazał, że armia jest w pełni zdolna do błyskawicznego,
frontalnego ataku, na którym opierał się cały plan inwazji.
Dowództwo zamierzało zająć w krótkim czasie jak największe
terytorium i postawić świat przed faktami dokonanymi. W ten
sposób malało ryzyko odwetowego ataku nuklearnego ze strony
Strona 10
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Stanów Zjednoczonych.
Nagranie dobiegało końca. Ostatnie słowa Angela zadźwięczały
donośnie: "Amerykanie powinni natychmiast urządzić pokazową
demonstrację siły, aby ukrócić wojownicze zapędy marszałka
Traczkowa i jego popleczników, którzy są w tej chwili o krok od
zdobycia przewagi głosów w Biurze Politycznym KPZR".
Taśma się zatrzymała. W Owalnym Gabinecie na krótko zapadła
taka sama paraliżująca cisza, jak w wieżowcu Baton Rouge w
Montrealu. Lecz reakcja minęła szybko: gdy Wargrave wyłączył
magnetofon, Moynihan podniósł się z biurka, przerywając bezruch,
w którym wytrwał słuchając nagrania.
- Chyba można określić to jako poważny kryzys - skomentował.
- Przekazane przez satelity materiały potwierdzają, że w rejonie
wymienionym przez Angela przeprowadzono wielkie manewry wojskowe.
Rzecz jasna, wtedy nie wiedzieliśmy, o co w nich chodziło.
W dodatku jest jeszcze kwestia lasera. Zarówno nasi, jak i
moskiewscy naukowcy twierdzą, że są bliscy osiągnięcia przełomu w
tej dziedzinie.
- Na czym ten przełom ma polegać?
- Pewnego dnia, możliwe, że już wkrótce, wysyłane na dalekie
odległości wiązki laserowe będą mogły wprowadzać w błąd systemy
sterujące pocisków samo-naprowadzających. Oznacza to, że każdy
pocisk wróci do punktu, z którego został wystrzelony. Jaki będzie
skutek? Koniec nuklearnego straszaka. A co za tym idzie, Sowieci
będą mogli używać w Europie swoich wojsk wyposażonych w broń
konwencjonalną bez obawy, że uderzą w nich nasze rakiety.
- Co wobec tego należy uczynić, żeby wybrnąć z obecnej
sytuacji? - spytał Wargrave.
- To!
- Moynihan nacisnął guzik interkomu. - Ed, zwołaj za godzinę
zebranie Rady Bezpieczeństwa. Nie obchodzi mnie, gdzie, u diabła,
wszyscy się podziewają. Ściągnij ich tutaj w komplecie.
Wargrave w duchu podziękował opatrzności, że to właśnie
Joseph Moynihan urzęduje w Białym Domu. Ilu poprzednich
prezydentów mogło się wykazać taką szybkością decyzji? Jakby na
potwierdzenie jego niewypowiedzianych myśli prezydent oświadczył
energicznie:
- To zebranie jest tylko formalnością. Już postanowiłem,
jakie kroki należy podjąć. Sparta odwaliła wspaniałą robotę. Chcę
ci osobiście wyrazić uznanie, Harry. - Wyciągnął rękę i
potrząsnął mocno prawicą Wargravea. Miał mocny uścisk. - Przekaż
to samo Julianowi Hallerowi.
Dwadzieścia cztery godziny później, po powrocie do
Montrealu, Wargrave zdał sobie sprawę z tego, jak potężny był
impet reakcji Moynihana. Pod osłoną nocy trzy dywizje powietrzno
- desantowe w Fort Worth w Teksasie wsiadły na pokład wielkiej
floty powietrznej transportowców Lockheed C-SA. Prezydent, wciąż
bez marynarki, aż do świtu konferował przez telefon kolejno z
kanclerzem Niemiec Zachodnich, premierem Wielkiej Brytanii,
prezydentem Francji i głównodowodzącym sił NATO w Brukseli. Przez
cały ten czas wielkie samoloty transportowe odrywały się od ziemi
i kierowały nad Atlantyk, w stronę sąsiedniego kontynentu. Miały
dotrzeć do Europy rano, w pełnym blasku dnia, aby efekt
psychologiczny był jak największy.
O dziewiątej, kiedy godzina szczytu osiągała swoje apogeum,
spieszący do pracy londyńczycy z zaskoczeniem usłyszeli
przetaczający się po niebie grzmot wielu silników. Gdy podnieśli
oczy, zobaczyli nieskończoną rzekę amerykańskich samolotów
lecących tuż pod pułapem chmur. Olbrzymia flotylla ciągnęła się
aż po horyzont.
Niecałą godzinę później ta sama powietrzna armada
przeleciała nad Brukselą, a po następnej wylądowała w Niemczech
Zachodnich. By nie pozostawić żadnych wątpliwości co do znaczenia
owej demonstracji, Moynihan nadał w telewizji krótkie, utrzymane
w typowym dla niego bezpośrednim stylu, oświadczenie, przekazane
przez satelitę do wszystkich zakątków globu:
- Nasze stanowisko było i jest jasne: amerykańska linia
obrony nadal leży na wschodniej granicy Niemiec, która styka się
Strona 11
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
z blokiem państw pod okupacją sowiecką. Wsparcie przysłane przez
nas do Europy jest tego najlepszym dowodem, a w razie potrzeby na
tym się nie skończy.
Pochwała prezydenta: "Sparta odwaliła wspaniałą robotę"
dotyczyła siatki o takiej nazwie, specjalnej komórki
wywiadowczej, której baza operacyjna mieściła się w Montrealu, w
Kanadzie, poza granicami Stanów Zjednoczonych. Aby wyjaśnić, w
jaki sposób powołano do życia ten unikatowy twór, musimy cofnąć
się o rok do czasów, gdy wiceprezydent Moynihan świeżo objął
stanowisko prezydenta po swoim poprzedniku, który zginął
tragicznie w wypadku na nartach w Colorado.
* 3 *
Praga, Czechosłowacja
W owym czasie Matt Leroy, który później ochraniał Elsę Lane
podczas jej comiesięcznych wojaży z Bazylei na lotnisko w
Zurychu, właśnie kończył pełnienie obowiązków oficera służby
bezpieczeństwa w ambasadzie Stanów Zjednoczonych w Pradze. Ósmego
grudnia pogoda była ładna, choć w Tatrach Wysokich spadło dużo
śniegu.
Ambasador amerykański wydawał wieczorem przyjęcie dla kilku
członków radzieckiego Biura Politycznego, którzy przebywali z
wizytą w Czechosłowacji. Dla Leroya, który miał nazajutrz wracać
do Stanów, zapowiadał się wieczór pełen wrażeń.
- Pierwszy raz mam szansę zobaczyć z bliska swojego głównego
wroga - zwierzył się adiutantowi.
Ambasador nie podzielał jego entuzjazmu. Właśnie otrzymał
instrukcję, wystosowaną osobiście przez świeżo zatwierdzonego na
swoim urzędzie szefa państwa Josepha Moynihana. Depesza była
utrzymana w charakterystycznym dosadnym tonie, który potem miał
stać się powszechnie znany: "Nie nadskakujcie zbytnio ćwokom z
Kremla. Proszę zachować pełną rezerwy uprzejmość i pod żadnym
pozorem nie wznosić toastów z okazji tej ich cholernej polityki
odprężenia, która z daleka jedzie fałszem".
Matt Leroy z wyrazem zamyślenia krążył wśród tłumu gości pod
siejącymi blask kandelabrami i popijał drobnymi łyczkami swego
burbona. Jego niby to nieobecne spojrzenie, które niczego nie
omijało, badało wszystkich przenikliwie. Jednym z ważniejszych
gości był minister handlu Anatolij Zarubin. Pierwszy zaczepił
Leroya i trącił się z nim kieliszkiem.
- Za politykę odprężenia, przyjacielu, aby pomyślnie nam się
rozwijała - wzniósł toast w bezbłędnej angielszczyźnie.
- Za odprężenie - powtórzył bez entuzjazmu Leroy.
Zarubin był niski i ciemnowłosy. Miał równo przycięty wąsik
i promieniał pogodą ducha. Podobno był niezgorszym podrywaczem.
Leroy po chwili rozmowy poczuł mimowolną sympatię do tego
gadatliwego wesołka, który z fanatycznym podziwem wyrażał się o
utworach jazzowych Davea Brubecka.
- Mam wszystkie jego płyty i wciąż je sobie puszczam -
paplał bez wytchnienia. - Najbardziej lubię "Take Five". Mogę jej
słuchać bez końca.
Zdaniem Leroya pozostali goście z Kraju Rad byli dużo mniej
sympatyczni. Około dziewiątej przyjęcie zaczęło się rozkręcać.
Wódka lała się strumieniami, szczególnie w najbliższym otoczeniu
marszałka Grigorija Traczkowa, potężnego mężczyzny pod
sześćdziesiątkę. Sowiecki minister obrony przybył w pełnym
umundurowaniu. Na jego szerokiej piersi błyszczało kilka rzędów
orderów. "Wystarczyłoby tego na otwarcie lombardu przy Pierwszej
Alei" - pomyślał cierpko Leroy. Marszałek wyraźnie starał się
upić wszystkich obecnych i wznosił toast po toaście.
- Za politykę odprężenia! Precz z wyścigiem zbrojeń! Czy
jest tu ktoś, kto nie chce ze mną za to wypić? Niech się pokaże,
ten wróg pokoju!
Leroy, który dyskretnie go obserwował, dostrzegł gruby,
mięsisty nos, agresywny zarys szczęk, wystające z nosa i uszu
kłaki włosów.
Strona 12
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
"Wygląda wypisz wymaluj na takiego sukinsyna, za jakiego
uchodził pomyślał. - Niech Bóg ma w swojej opiece jego
podwładnych". Nie przerywał powolnej wędrówki wśród gości,
szukając wzrokiem pewnego człowieka. Tak się dziwnie składało, że
nie wiedział nawet, jak on wygląda. Czy w tym gęstym tłumie był
gdzieś pułkownik Igor Karpiński?
Karpiński, zastępca dyrektora KGB, był dla szefów zachodnich
służb bezpieczeństwa postacią na tyle nieuchwytną, że otrzymał
przydomek Cień. Pewne było tylko to, że istniał. Jego dossier w
Waszyngtonie składało się z kilku linijek, a nawet ich treść była
mętna i hipotetyczna. "Krążą pogłoski o jego kontaktach z G.R.U,
sowieckim wywiadem wojskowym... Przypuszcza się, że w różnych
okresach odbywał pod fałszywymi nazwiskami służbę w sowieckich
ambasadach na zachodzie". I to było mniej więcej wszystko.
W chwilę później Leroy zobaczył innego członka Biura
Politycznego, którego podobizny nie powiesiłby sobie nad łóżkiem.
Jego pojawienie się było pewną niespodzianką, gdyż nie figurował
na sporządzonej przed przyjęciem liście gości. Leroy udając, że
popija burbona, obserwował spod oka budzącą strach postać -
generała Siergieja Marienkowa, dyrektora KGB. Szef tajnej policji
trzymał się na uboczu, jakby wolał mieć wszystkich w zasięgu
wzroku. Był to pięćdziesięciopięcio-letni mężczyzna, niski, krępy
i szeroki w barach.
Ubrany w elegancki granatowy garnitur stał całkiem
nieruchomo, a jego twarz o mocnych szczękach miała
nieprzenikniony wyraz. Widząc, jak przesuwa po zebranych
spojrzeniem spod krzaczastych brwi, można było sądzić, że
kataloguje w myśli wszystkich obecnych. "I tak pewnie było" -
pomyślał Leroy. Marienkow, w przeciwieństwie do Karpińskiego,
miał w Waszyngtonie teczkę grubą na siedem i pół centymetra.
Był między innymi znany z encyklopedycznej pamięci. "Założę
się, że zna na pamięć cały personel naszej ambasady, łącznie z
wykonywaną funkcją i kiedy chodzą na siusiu" - powiedział sobie w
duchu Leroy.
Marienkow nieoczekiwanie ruszył powoli przed siebie
obchodząc centralną grupę. O tej porze sala pełna była gwaru
podniesionych głosów i nieustającego brzęku kieliszków. Anatolij
Zarubin, który był duszą zabawy, niezmordowanie gadał i
dowcipkował. Leroy skorzystał z okazji i kiedy Marienkow
przechodził obok niego, podniósł kieliszek.
- Za ludzi dobrej woli i pokój na ziemi, panie generale?
Marienkow odpowiedział coś po rosyjsku, stuknął się z
Leroyem, zmierzył go ciężkim spojrzeniem brązowych oczu i poszedł
dalej. Ich krótkie spotkanie nie było zbyt wylewne, lecz Leroy
nie po to je sprowokował. Nie mógł się powstrzymać, by nie
spojrzeć z bliska choćby przez kilka sekund na szefa KGB.
Pod koniec wieczoru Leroya opanowało poczucie porażki. Nie
wpadł mu w oko nikt trzymający się blisko Marienkowa, kto mógłby
być Igorem Karpińskim. Samo przyjęcie było interesującym
doświadczeniem, które może opisać w końcowym raporcie, lecz to
cała korzyść. Wkrótce wyszło na jaw, że mylił się zasadniczo.
Czekała go największa niespodzianka jego życia.
Po północy wrócił do swojego pokoju, żeby dokończyć
pakowania.
Rano miał lot do Frankfurtu. Pogrzebał w kieszeni w
poszukiwaniu papierosów i zesztywniał. Palcami natrafił na
nieznajomy przedmiot, którego przedtem tam nie było. Opadło z
niego zmęczenie i uczucie przesilenia, które tak często pojawia
się pod koniec przyjęcia, wróciła jasność umysłu. Wolno wysunął z
kieszeni zaklejoną kopertę. Ktoś napisał na niej po angielsku
drukowanymi literami: "Do rąk własnych prezydenta".
Leroy położył się tej nocy znacznie później, niż się
spodziewał.
Wyciągnąwszy z łóżka swojego technika, poddał kopertę serii
testów na obecność materiałów wybuchowych i wszelkiego rodzaju
trucizn.
Wynik był negatywny. Prześwietlił wciąż nie otwartą kopertę
promieniami Roentgena i na kliszy pojawił się wyraźny zarys
Strona 13
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
kasety. Dawało się dostrzec wydrapane na niej litery A. N.
- Skąd pan ją wytrzasnął? - zapytał w pewnej chwili technik
West.
- Dostarczono mi ją - odparł Leroy nie dodając nic więcej.
-Tak się składa, że to sprawa ściśle tajna, więc proszę o tym
nikomu nie wspominać po moim wyjeździe.
O piątej rano rzeczy były gotowe do drogi, a Leroy siedział
całkiem ubrany z poduszką podłożoną pod plecy i myślał. Wiedział,
że jedynie ktoś z gości na przyjęciu mógł mu niepostrzeżenie
wsunąć kasetę. Wymagało to dużej zręczności. Zaledwie kilka minut
przed początkiem imprezy przebrał się w nowy garnitur. Jedynym
logicznym, choć na pozór fantastycznym wnioskiem było, że kopertę
z kasetą podrzucił mu któryś z Rosjan obecnych na przyjęciu. I to
pod samym nosem generała Siergieja Marienkowa, szefa KGB! Leroy
zdrętwiał na samą myśl. Ktokolwiek to jest, musi mieć nerwy ze
stali. Albo był doprowadzony do ostateczności.
Im dłużej to rozważał, tym bardziej wydawało mu się to
prawdopodobne. Nie było specjalną tajemnicą, że jego służba na
tej placówce dobiega końca, znana też była data jego powrotu do
Stanów. Z pewnością wiedzieli o tym również Rosjanie. Ktoś wziął
pod uwagę, że kaseta zostanie w Pradze zaledwie kilka godzin po
przejściu w jego posiadanie.
I jak, u diabła, mam ją dostarczyć do rąk własnych
prezydenta? -zadał sobie pytanie.
Z charakterystyczną niesubordynacją z góry założył
konieczność ścisłej dyskrecji, co oznaczało pominięcie drogi
służbowej i własnego szefa w Waszyngtonie. Przez całą drogę do
Stanów głowił się nad sposobem dostarczenia kasety prezydentowi.
Wylądował następnego dnia w Waszyngtonie ani trochę nie
przybliżywszy się do rozwiązania problemu. Na szczęście problem
rozwiązał się sam.
Następnego dnia do Waszyngtonu przyleciał z wizytą na
zaproszenie prezydenta kanclerz Republiki Federalnej Niemiec.
Matt Leroy został wezwany do Białego Domu, by zdać kanclerzowi
bezpośrednią relację o sytuacji politycznej w Czechosłowacji. Nie
przypadło to zbytnio do gustu przełożonemu Leroya.
- Diabli wiedzą, po jaką cholerę! Nie wystarczą mu raporty?
-powiedział z rozdrażnieniem.
- Może kanclerz lubi doniesienia z pierwszej ręki -
zasugerował Leroy mrugając niewinnie oczami.
Lecz to prezydent Moynihan był tym, który lubił doniesienia
z pierwszej ręki. Wypowiedział się kiedyś na ten temat:
- Tylko facet z terenu ma jakieś pojęcie. Gryzipiórki zza
biurek kochają opracowywać meldunki z terenu, to znaczy robić z
nich groch z kapustą. Dzięki temu zachowują swoje posady, choć
ich praca i tak zda się psu na budę.
W Waszyngtonie Leroy został przedstawiony Moynihanowi, który
z miejsca ujął go pod ramię i skierował się wraz z nim w stronę
kanclerza.
- Chwileczkę, panie prezydencie - powiedział szybko Leroy.
W kilku słowach wyjaśnił sprawę koperty z kasetą. - Mam ją
przy sobie - ciągnął ściszonym głosem. - Może zawierać dynamit.
- Doprawdy? - Moynihan obdarzył go szerokim, gorącym
uśmiechem. - Powiedział pan, dynamit? Nie mogę się doczekać,
kiedy ją otworzę.
- Mówiłem w przenośni - wyjaśnił pospiesznie Leroy.
-Sprawdzałem jej zawartość tu i w Pradze. Na pewno nie ma w niej
ładunku wybuchowego.
- Nie myślałem inaczej. Tylko żartowałem. A teraz będzie pan
umiał wsunąć mi ją do kieszonki równie sprawnie, jak wsunięto ją
panu w Pradze? W tym miejscu roi się od tajniaków.
- Zrobione, panie prezydencie.
- Miał pan niezgorszy tupet przychodząc z tym wprost do mnie
z pominięciem swoich zwierzchników.
- Zgodziłbym się z pańską oceną - odparł Leroy.
- A nazywa się pan Matt Leroy? Zgadza się? Mogę w
przyszłości potrzebować właśnie takiego niesubordynowanego drania
jak pan.
Strona 14
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Niektórzy ludzie - ciągnął Moynihan z cieniem uśmiechu -
wolą to określać jako inicjatywę. A teraz pójdziemy porozmawiać z
naszym znakomitym gościem.
Moynihan przesłuchał kasetę późną nocą w zaciszu Owalnego
Gabinetu. Nieznany mężczyzna, który ją nagrał, rozpoczął od
wiadomości, że na przyszłość obiera sobie pseudonim Angelo.
Będzie się z nimi porozumiewał tylko za pośrednictwem podobnych
nagrań, a autentyczność każdej kasety potwierdzą wydrapane na
obudowie litery A. N. Następnie przekazał informacje o tajnikach
radzieckiej polityki, poglądach najbardziej wpływowych członków
Biura Politycznego i obecnym rozmieszczeniu oddziałów Armii
Czerwonej w Europie Wschodniej.
Po tym nastąpiło niezwykłe żądanie. Angelo wydał
prezydentowi instrukcje, by ten utworzył zupełnie nową komórkę
wywiadowczą., poza granicami Stanów Zjednoczonych, która
zajmowałaby się dostarczaniem kaset z Europy do Ameryki
Północnej.
- Wasza własna prasa i Kongres do tego stopnia odtajniły i
osłabiły istniejące w Stanach agendy wywiadowcze, że lepiej nie
udałoby się tego zrobić nawet KGB - ciągnął w poprawnej
angielszczyźnie głos z kasety. - Dlatego należy stworzyć
oddzielną siatkę, która będzie mnie ochraniała. Proponuję, żeby
kierował nią Amerykanin, lecz w jej skład muszą wchodzić
Europejczycy. Proszę nie zapominać, że terenem działania będzie
Europa...
Dalej posypały się szczegóły techniczne. Odbiór kasety w
pierwszą środę każdego miesiąca na dworcu w Bazylei. Będzie
schowana w przedziale slipingu. Angelo podał numer wagonu i
dokładnie sprecyzował kryjówkę. W każdy piątek po odebraniu
kasety Głos Ameryki, który dociera do Europy Wschodniej, ma nadać
o piątej po południu czasu moskiewskiego wybraną przez Angela
melodię. Odbiór pierwszej kasety miała potwierdzić emisja utworu
Counta Basieego "One O Clock Jump". Nagranie kończyło się
ostrzeżeniem:
- Pracownikom siatki nie wolno pod żadnym pozorem podejmować
prób odkrycia, kim jestem. Taki stawiam warunek. Jeśli chodzi o
motywy, które mnie do tego skłoniły, to już moja prywatna sprawa.
Następna kaseta dotrze do Bazylei... - tu następowała data.
Poprzedni prezydent, człowiek układny i liczący się z opinią
publiczną, przed podjęciem jakichś kroków naradzałby się bez
końca z sekretarzem obrony, nowym szefem CIA (którego mianował
Moynihan w nadziei, że uda mu się postawić to ciało na nogi) i
Bóg wie kim jeszcze. Lecz Angelo trafnie ocenił charakter nowego
lokatora Białego Domu.
Rano Moynihan dyskretnie zasięgnął kilku informacji, nie
wyja -, wiając, po co mu są potrzebne. Pod wieczór nabrał
przekonania, że nagrane na kasecie ściśle poufne informacje są
zgodne z prawdą, a co za tym idzie, że Angelo musi być członkiem
sowieckiego Politbiura.
Wezwał Juliana Hallera z Agencji Bezpieczeństwa Narodowego.
Moynihan, który służył kiedyś w marynarce, poznał Hallera na
wojnie w Wietnamie i od tamtej pory pozostali przyjaciółmi.
Haller również był weteranem marynarki. W czasie drugiej wojny
światowej pływał na U.S.S "Savannah". Później przeniesiono go do
wywiadu marynarki i właśnie tam zetknął się z człowiekiem, który
pewnego dnia miał zostać prezydentem. Moynihan cenił sobie
otwartą, bezpośrednią naturę Hallera. Był zdania, że przyjaciel
jest jednym z niewielu ludzi, którzy bez owijania w bawełnę
mówią, jak się sprawy mają, choć uważał, że nie jest całkiem
normalny, bo nie ma żadnych ambicji politycznych.
Julian Haller wysłuchał w całkowitym milczeniu nagrania i
opowieści Moynihana o ostatnich wypadkach. Prezydent był skłonny
zastosować się do instrukcji Angela.
- Informacje nagrane na tej kasecie mogą pochodzić tylko od
członka Biura Politycznego - podkreślił. - Kazałem to sprawdzić.
- Może to być zręcznie zastawiona pułapka - ostrzegł Haller.
-Dają nam na początek porcję prawdziwych informacji, żebyśmy
złapali przynętę, a potem będą nas karmić fałszywymi.
Strona 15
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
- Wziąłem to pod uwagę. Angelo wyjawił zbyt dużo, żeby była
to tylko przynęta.
- I ja mam takie wrażenie - rzekł z rezerwą Haller. - Poza
tym podał kilka prognoz na przyszłość, które - jeśli się sprawdzą
-wzmocnią nasze do niego zaufanie. Jakie posunięcia proponujesz?
Moynihan, ubrany we flanelowe spodnie i rozpiętą pod szyją
koszulę, wstał i oparł się tyłem o brzeg biurka. Była to jego
ulubiona poza.
- Po pierwsze, Julianie, wyłożę ci pokrótce swoje poglądy.
Mój poprzednik wobec Rosjan i wszystkich pozostałych nacji pod
słońcem próbował opcji ugodowej. Komunały o otwarciu się na świat
i powszechnym pokoju nie schodziły mu z ust. Bądźmy wszyscy
braćmi i kochajmy się jak aniołki. Totalna bzdura! - Pociągnął
tęgi łyk szkockiej i huknął szklanką w biurko.
- Miał dobre intencje - zaoponował bez przekonania Haller.
- Był naiwny i tyle. Naród czuje się bezpieczny tylko wtedy,
gdy ma przywódcę, który jest silny i uczciwy. Obie te cechy są
równie ważne. Od tej ugodowości i trzęsienia portkami przed byle
czym cały zachodni świat od lat cierpi na ostrą paranoję.
- Jak temu zaradzić? - dał się wciągnąć w temat Haller.
- Ja tam nie mam słodkiego, ufnego charakteru. - Ruchliwe
rysy Moynihana rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. - Można nawet
powiedzieć, że jestem obrzydliwie cyniczny, i dlatego sądzę, że
tylko polityka silnej ręki może wyleczyć tę chorobę i zastopować
Sowietów. Wprawdzie Leonid Siedow w niczym nie przypomina
Stalina, ale dopóki my idziemy na ustępstwa, on musi nacierać
coraz ostrzej, inaczej marszałek Traczkow razem ze swoją sforą
dobiorą mu się do skóry i zyskają przewagę w Biurze Politycznym.
Mają na to pewne szanse. Trzeba w porę pokrzyżować im szyki. Na
Boga! Cóż nam się bardziej do tego przyda niż własne ucho
wewnątrz Kremla -ucho Angela! No i jeszcze coś - dodał jakby
mimochodem. -Rozważam właśnie pewien projekt...
- Czy to tajemnica państwowa? Jesteś pewien, że możesz mi ją
zdradzić?
- Tak. Wtedy lepiej sobie uświadomisz, jak przydatna może
się okazać twoja siatka. Myślę o przedstawieniu Chińskiej
Republice Ludowej propozycji podpisania dwustronnego układu
obronnego.
Jeszcze nie teraz, lecz gdy nadejdzie na to właściwa pora.
- To rzeczywiście nie byle co - stwierdził oszołomiony
Haller.
- Wtedy wezmę Sowietów w dwa ognie.
- Więc co robimy teraz? - spytał ponownie Haller.
- Ty znikasz. Oficjalnie odchodzisz na emeryturę. Wyniesiesz
się ze Stanów i założysz za granicą tę specjalną siatkę. Angelo
ma rację, nasze agencje wywiadowcze nie nadają się już do tej
roboty.
Niektórzy dziennikarze i kongresmeni posunęli się za daleko
w tropieniu ciemnych sprawek wywiadu i wywlekaniu na forum
publiczne różnych poufnych szczegółów. Pozbawili go w ten sposób
tarczy ochronnej. - Moynihan poczerwieniał na twarzy i walnął
pięścią w biurko. - A w tym samym czasie KGB idzie pełną parą
naprzód ze swoją krecią robotą -szpiegostwo, sabotaże, werbowanie
nowych agentów - mając na to wszystko błogosławieństwo Biura
Politycznego! Kiedy obejmowałem ten urząd, złożyłem przysięgę, że
będę bronił Stanów Zjednoczonych i, na Boga, dotrzymam jej!
- CIA jest w trakcie reorganizacji...
- CIA to centrala imbecyli absolutnych! Tak ja odczytuję te
inicjały.
- Gdyby kiedyś wyszło na jaw, że poszliśmy na skróty,
oskarżą nas o łamanie konstytucji.
- Przemyślałem i to. Człowiek, który dla bezpieczeństwa
swego kraju nie potrafi złamać kilku przepisów i zaryzykować
publicznego oskarżenia, nie jest godzien pełnić funkcji
prezydenta.
- To niewątpliwie nowatorska interpretacja - przyznał
Haller. -A więc Kanada - podjął energicznie. - Czy mogę powołać
się na ciebie, żeby zyskać współpracę Williama Rivertona, tego
Strona 16
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
wielkiego przemysłowca? Podczas ostatniej wojny miał do czynienia
z wywiadem i mógłby dać stosowną przykrywkę naszej działalności,
a może nawet bazę operacyjną?
- Zrób to. Znam go. Przekaż staremu wiarusowi moje
najserdeczniejsze pozdrowienia. - Moynihan zamilkł na chwilę. -
Czy to zadanie nie skomplikuje ci zanadto życia domowego? Przez
cały czas trwania operacji będziesz musiał trzymać się z dala od
ukochanej ojczyzny. Co na to powie Linda?
Haller miał unormowane życie osobiste. Był żonaty od
trzydziestu lat. Jego żona była projektantką mody w Nowym Jorku.
Korzystając z połączenia kolejowego "Metroliner" starali się jak
najwięcej czasu spędzać z sobą, mimo że pracowali w różnych
miastach. Moynihan sam odpowiedział na swoje pytanie.
- Znajdziemy jakiś sposób, żeby mogła często latać do
Montrealu.
A teraz co z personelem?
Haller wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- To powinno być proste. Znam dobrze jednego faceta. Nazywa
się Harry Wargrave. To Anglik, ma trzydzieści sześć lat. Był w
wywiadzie marynarki i został sprawdzony przez naszą służbę
bezpieczeństwa.
Widzę w nim łącznika pomiędzy Montrealem a Waszyngtonem.
Może mógłby robić jeszcze coś więcej. Jest teraz w Kanadzie, łowi
ryby w okolicy Lake of the Woods i... - tu uśmiech Hallera się
rozszerzył -myśli, że przeszedł na emeryturę.
* 4 *
Montreal, Zurych, Moskwa
Haller wszczął energiczną działalność i w ciągu siedmiu dni
utworzył specjalny zespół, który miał wywozić kasety Angela z
Europy do Ameryki Północnej. Pomimo całej rzutkości Hallera stało
się to możliwe tylko dzięki współpracy kanadyjskiego milionera
Williama Rivertona. Ich rozmowa była zaskakująco krótka. Riverton
przyjął Hallera w swoim biurze na dziesiątym piętrze Baton Rouge
i tylko raz przeczytał list polecający od Moynihana.
- Muszę to spalić - poinformował siedzącego naprzeciw
Hallera. - Zaraz wracam.
Gdy znów zasiadł na swoim miejscu, Haller poczuł, że
powinien się wytłumaczyć.
- Prosimy pana o wiele... - zaczął przepraszająco.
- Jak zrozumiałem - przerwał Riverton - ma pan zorganizować
ściśle tajny zespół wywiadowczy, którego praca jest skierowana
przeciwko KGB. Zgadza się?
- Tak.
- To wszystko, co powinienem wiedzieć. Więcej mi nie
potrzeba - stwierdził Riverton i szybko mówił dalej patrząc
wprost przed siebie, jakby jego rozmówcy wcale tam nie było.
Haller słuchał z uczuciem fascynacji, jak przemysłowiec
rozwiązuje jedną kwestię po drugiej, zanim on zdąży je choćby
poruszyć. Wyczuwało się niemal fale napięcia i koncentracji
bijące z jego umysłu.
- Będzie wam potrzebna absolutnie pewna baza operacyjna. Za
tymi bocznymi drzwiami na lewo mieści się kilka pokoi, które
wykorzystywałem w tym celu podczas drugiej wojny światowej. Są do
waszej dyspozycji na dowolnie długi okres czasu. Każę tam
bezzwłocznie zainstalować elektroniczne zagłuszacze, które
unieszkodliwią najbardziej zaawansowane systemy podsłuchowe,
jakimi dysponuje KGB. Na dachu tego budynku jest kompleks anten
radiowych, za pomocą których komunikuję się z siecią moich
przedsiębiorstw na całym świecie. Mogę wam dostarczyć
najnowocześniejszy nadajnik.
Cały mój system łączności jest do waszej dyspozycji.
- Moglibyśmy ściągnąć nasz własny sprzęt... - zaczął Haller.
- Nierozsądne. Nic nie powinno przejść przez granicę.
Człowiek, od którego list niedawno spaliłem, proponuje sposób
finansowania za pomocą szeregu przelewów na kolejne rachunki
Strona 17
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
bankowe, co utrudniłoby wyśledzenie, skąd pochodzą pieniądze. -
Na twarzy Rivertona na chwilę pojawił się uśmiech. Potem znów
zastygła w wyrazie powagi. - Wszystkie operacje finansowe można
wyśledzić, jeśli się grzebie dostatecznie głęboko. Zdeponuję na
specjalnym koncie sumę miliona dolarów, z której będziecie mogli
czerpać według własnego uznania...
- I którą pewnego dnia będziemy musieli zwrócić - wtrącił
Haller.
- Nie ma mowy. Jedno pytanie. Czy członkowie pańskiego
zespołu będą tu bywali regularnie?
- Parę osób, dwie lub trzy, jak przypuszczam, co miesiąc.
Prawdopodobnie będą to wciąż ci sami ludzie.
- W miarę możliwości proszę mnie uprzedzić dzień wcześniej.
Dokonam rotacji wśród sekretarek - mam jeszcze inne biura w
mieście. W ten sposób żadna z nich nie zobaczy pańskich ludzi
więcej niż raz.
Zainstalowawszy się w przydzielonych mu pokojach, Haller
wykonał serię telefonów. Jako pierwszego ściągnął do Montrealu
Harryego Wargravea. Anglik, ostrzeżony o konieczności zachowania
dyskrecji, zaprezentował się w kanadyjskim ubraniu i przemówił do
recepcjonistki czystym miejscowym akcentem. Wargrave miał dar
przyswajania sobie w ciągu kilku dni lokalnego akcentu w dowolnym
regionie, w jakim mówiono znanym mu językiem.
- Potrzebna mi będzie Elsa Lane - oznajmił lakonicznie, gdy
Haller wyjaśnił sytuację. - Nada się świetnie na kuriera do
przewożenia kaset. Kobieta zawsze wzbudza mniej podejrzeń. Jej
ojciec był brytyjskim admirałem. Elsa zna biegle francuski,
włoski i niemiecki, i ma masę zimnej krwi. Poza tym kiedyś była
moją podwładną z ramienia wywiadu marynarki w naszej ambasadzie w
Waszyngtonie.
Oznacza to, że została prześwietlona przez waszą służbę
bezpieczeństwa.
- Rozumiem, że jesteś gotów zawiesić na kołku swoją
emeryturę i dołączyć do nas? - spytał Haller obserwując uważnie
Anglika.
Na ustach Wargravea pojawił się znany Hallerowi krzywy
uśmiech. Był to znak, że coś mu leży na sercu.
- Coś nie tak? - spytał cicho Haller.
- Kiedy zadzwoniłeś, byłem o krok od pójścia do ołtarza z
Kanadyjką irlandzkiego pochodzenia. Powiedziałem jej, że wpadła
mi robota, z powodu której rzadko będę bywał w domu. Miałem na
myśli tę robotę. Wściekła się i oznajmiła, że albo zostaję w
domu, albo ze ślubu nici. Stanęło więc na tym, że nici.
- To niedobrze, Harry. - Haller, który miał duszę wrażliwą
na cierpienia innych, był wyraźnie zmartwiony. Zapalił papierosa
(palił trzy paczki dziennie) i podjął: - Gdybyś do niej wrócił,
może pogodzilibyście się jakoś. Każdy przyzna, że dość się już
napracowałeś w wywiadzie...
- Nie zrozumiałeś, w czym rzecz - przerwał mu Wargrave. -To
dokładnie na odwrót. Powiem ci, że dzięki tej awanturze
wykaraskałem się z niezłej kabały, a dziewczyna nie doznała
szwanku na honorze. Już zaczynałem się nudzić. Wcześniej czy
później zacząłbym tęsknić za czymś ciekawszym niż siedzenie za
biurkiem od dziewiątej do piątej po południu. Znasz mnie
przecież...
- Skoro tak uważasz.
Jako następny został zwerbowany Matt Leroy. Wybrał go
Haller.
Matt był wprawdzie Amerykaninem, lecz miał ogromne
doświadczenie w podjazdowej wojnie wywiadów. Co więcej, podczas
pobytu w londyńskiej ambasadzie Stanów Zjednoczonych opanował
brytyjski akcent do tego stopnia, że mógł uchodzić za rdzennego
Anglika. Zresztą można powiedzieć, że od niego wszystko się
zaczęło, jako że to właśnie on przywiózł kasetę z Pragi.
Haller nie zapomniał o innym szczególe sprawy, związanym z
Pragą: West, technik z ambasady, który przeprowadzał testy z
zaklejoną kopertą, opuścił już drogą powietrzną Czechosłowację.
Po krótkim postoju w Waszyngtonie wsiadał właśnie do
Strona 18
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
samolotu, który miał go zawieźć na następną placówkę - do
Fairbanks na Alasce, najdalszego zakątka Stanów Zjednoczonych,
jaki mógł wymyślić Moynihan.
Hallera czekało jeszcze spotkanie z jedną z kluczowych
postaci przyszłego zespołu operacyjnego na Europę. Wargrave
dostał pozytywną odpowiedź na swój telegram, w którym zapraszał
Elsę Lane do Montrealu. Miała przylecieć po południu.
- Ona nadaje się do tego jak nikt - zapewniał Hallera, lecz
ten rezerwował sobie prawo do własnej opinii. Mimo iż był
anglofilem, chciał się przekonać, czy Elsa dorasta do zadania,
jakie przed nią stoi.
Dokładnie na tydzień przed przybyciem Harryego Wargravea do
Montrealu Elsa wracała swoim fordem escortem z londyńskiej
wytwórni filmowej Pinewood Film Studios do mieszkania przy
Regents Park. Była w różowym humorze i chciała jak najszybciej
dotrzeć na miejsce. Jechała z fantazją, przekraczając, ile się
dało, dozwoloną prędkość. śachnęła się niecierpliwie, gdy musiała
stanąć na czerwonym świetle. Spojrzała w prawo, gdzie zatrzymał
się obok niej porsche.
Prowadził go młody przystojniak.
- Co porabiasz dziś wieczorem, kiciu?! - zawołał do niej.
Elsa miała dwadzieścia siedem lat i była szarooką blondynką.
Jej twarz o pięknie wymodelowanych rysach miała wyraz pewnej
wyniosłości, który budził w mężczyznach instynkty zdobywcze. Pod
pastelowo-błękitnym sweterkiem rysowały się jej jędrne piersi.
Odwróciła głowę i utkwiła wzrok w światłach, na co kierowca
porsche z żalem wzruszył ramionami. Po chwili skręciła w lewo
oddalając się od niego.
Minęła muzeum figur woskowych Madame Tussaud. Była niemal na
miejscu. Już za parę minut otworzy własnym kluczem drzwi do
mieszkania Jerryego.
Było piątkowe popołudnie. Mimo dosyć wczesnej pory zapadł
już zmrok, w którym błyszczały światła samochodów. Popatrzyła na
siedzenie obok, gdzie leżał czarny neseser zawierający jej zestaw
do charakteryzacji. Od roku pracowała w Pinewood jako główna
charakteryzatorka. Tam właśnie poznała Jerryego Gifforda,
kierownika produkcji, z którym mieli zamiar się pobrać. Jej
wzroku nie przyciągnęły jednak przybory do pracy, a obwiązana
srebrną wstążką paczuszka, która zawierała szpilkę do krawata z
wprawionym drogim kamieniem. Był to prezent zaręczynowy dla
Jerryego.
Zaparkowała przy krawężniku, wysiadła zabierając neseser i
paczuszkę, zamknęła wóz i spojrzała na trzecie piętro, gdzie były
okna mieszkania Jerryego. Zmarszczyła brwi na widok zaciągniętych
zasłon.
Potem uśmiechnęła się do siebie. Pewnie zaspał rano i wypadł
w pośpiechu, żeby się nie spóźnić do pracy. Pracował przy innym ,
filmie i nie widzieli się cały dzień. Szef zwolnił ją dzisiaj
wcześniej, ale specjalnie nie dała o tym znać Jerryemu. Chciała
wrócić przed nim i sprawić mu niespodziankę.
Obróciła klucz w zamku i weszła do mieszkania. Nagle
zatrzymała się na progu. W bawialni ktoś włączył muzykę: sączyła
się stamtąd hiszpańska melodia miłosna. Jerry musiał już wrócić.
Elsa zamknęła cicho drzwi wejściowe i usłyszała coś jeszcze
oprócz muzyki. Z sypialni dobiegały dwa głosy: kobiecy i męski.
Stanęła jak wryta. Krew odpłynęła z jej twarzy. Powoli,
bezszelestnie podeszła do uchylonych drzwi, stawiając z wysiłkiem
stopy.
Miała poczucie, że porusza się jak we śnie. To nie mogło
dziać się naprawdę. Rozróżniała już oba głosy. Jeden należał do
Jerryego, drugi do Sheili, wysokiej, rudej dziewczyny z Teksasu,
z którą Elsa mieszkała. Tuż przy drzwiach stanęła jak
zahipnotyzowana. Rozległ się głos Sheili: "Lubisz w ten sposób?"
i chichot.
Elsa zlodowaciała słysząc w ustach Jerryego wulgarne, grube
określenia, których przy niej nigdy nie używał, nawet w łóżku.
Tamta odpowiedziała mu w równie sprośnym języku, co było już
mniej dziwne.
Strona 19
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Elsa zajrzała do sypialni, gdzie na rozrzuconej po podłodze
pościeli kotłowały się dwie postaci złączone w jedną. Zacisnęła
powieki i wycofała się bezszelestnie. Wiedziała, że cały wstrząs
wywołany tym odkryciem dotrze do niej później. Położyła paczuszkę
ze spinką na stole w bawialni. W środku była karteczka z napisem:
"Dla mojego ukochanego Jerryego od Elsy". Obok rzuciła swój
klucz. Potem cicho wyszła, po raz ostatni zamykając za sobą
drzwi.
Wróciła do własnego mieszkania w małych zaułkach Chelsea.
Prowadziła wóz całkiem automatycznie, stawała na czerwonych
światłach i ruszała znowu na zasadzie odruchu, nie wiedząc, co
robi.
Skręciła w ślepą uliczkę, koła zaturkotały na kocich łbach.
Było jej przeraźliwie zimno. Gdy wysiadała z samochodu, uliczka
wydała jej się strasznie pusta, lecz dziękowała za to losowi. W
tej chwili nie była w stanie prowadzić banalnych rozmówek z
sąsiadami.
Otworzyła drzwi mieszkania, składającego się z bawialni,
kuchni i dwóch sypialni. Nalała sobie solidną porcję szkockiej,
podniosła do ust, a potem wylała ją nietkniętą do zlewu. Weszła
do sypialni, zamknęła drzwi i schowała fotografię Jerryego do
szuflady. Z tej samej szuflady wyjęła naładowany rewolwer marki
Smith & Wesson i położyła się na łóżku.
Dwudziestosiedmio-letnia Elsa Lane leżała na łóżku z oczami
utkwionymi w sufit. Jej puszyste, wyszczotkowane włosy rozsypały
się po poduszce. Rewolwer spoczywał tuż przy prawej ręce.
Przedtem poprawiła makijaż przed lustrem toaletki. Nie widząc w
gruncie rzeczy swego odbicia, przeciągnęła szminką po wargach.
Zrobiła coś jeszcze.
Wyjęła wszystkie kule z bębenka, dwie wsunęła na chybił
trafił z powrotem i zakręciła nim jak w rosyjskiej ruletce.
Miała zamiar strzelić sobie w skroń. Naciśnie trzy razy
spust, przekręcając po każdym razie bębenek, o ile już za
pierwszym nie padnie trupem. Jeśli wyjdzie z tego cało, zdecyduje
się na dalsze życie.
Szanse jak trzy do jednego, czy jakoś inaczej. Była zbyt
napięta lub zbyt zobojętniała - nie miała pewności czy jedno, czy
drugie - żeby zajmować się rachunkiem prawdopodobieństwa.
Zapadł już zupełny zmrok i mimo odsłoniętych zasłon w
sypialni było ciemno. Gdy tak leżała, przez jej zmącony umysł
przesuwały się obrazy z przeszłości. Szkolne czasy w ekskluzywnej
szkole publicznej Godolphin pod Salisbury. Śmieszne płaskie
słomiane kanotiery z czerwoną wstążką.
Granatowe peleryny z czerwonym obszyciem i kapturami.
Pamiętała dzień, gdy spóźniła się na kolację i w słabym świetle
zmierzchu zobaczyła przed sobą wąż owiniętych w peleryny,
zakapturzonych postaci, zdążających z internatu do budynku szkoły
krętą ścieżką pomiędzy drzewami. "Istny sabat czarownic" -
pomyślała wtedy.
Nie znosiła szkoły, wspólnych dormitoriów, które wykluczały
jakąkolwiek intymność, zasady zespołowego ducha, którą
podkreślano na każdym kroku. Już wtedy była samotniczką. Matka
zmarła przy jej urodzeniu, a ojca, sir Geoffreya Lanea, admirała
i szefa wywiadu marynarki, widywała tylko podczas wakacji. Nigdy
nie zdradziła się przed nim ze swoją niechęcią wobec szkoły.
Pomyśleć, że od tamtych czasów spotkała tyle dziewczyn, które
dałyby sobie rękę uciąć, żeby chodzić do Godolphin! Nie
wyłączając jej współmieszkanki, Sheili.
Zacisnęła palce na znajomej rękojeści rewolweru. Pora
pierwszy raz nacisnąć spust.
A potem ten okropny college dla sekretarek, gdzie nie uczyli
niczego poza tym, jak być damą. Podszlifowała tam sobie
przynajmniej języki obce. Miała duże zdolności językowe i lubiła
się uczyć.
Niezapomniany wieczór, gdy prosiła ojca o pracę, zaledwie
kilka miesięcy przed jego śmiercią.
- Więc chcesz, żebym znalazł ci zajęcie w wywiadzie
marynarki? - mruknął patrząc na nią sponad binokli.
Strona 20
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
- To przynajmniej jest ciekawe - błagała tracąc już
nadzieję.
- Akurat! Zanudzisz się na śmierć - odparł. Potem rzucił jej
jeden ze swoich rzadkich uśmiechów i uścisnął ją za ramiona. - No
ale jeżeli tego właśnie chcesz...
Od tamtej chwili wszystko się zmieniło, życie na powrót
nabrało barw. Po obowiązkowym okresie służby w admiralicji szybko
awansowała. Przydzielono ją do ambasady w Paryżu. Podróżowała
wówczas po całej Europie, czasami pełniąc funkcję kuriera, co w
owych czasach było niespotykane. Potem, całkiem niespodziewanie,
przeniesiono ją do Waszyngtonu, pod dowództwo Harryego Wargravea,
komandora z Royal Navy, który kierował wywiadem brytyjskiej
marynarki na obszarze Stanów Zjednoczonych. Ścisnęła mocniej w
ręku rewolwer. Dostała go od Harryego, kiedy z francuskiej
ambasady zniknął szyfrant, porwany przez KGB. Tak przynajmniej
przypuszczano. Jego okaleczone zwłoki znaleziono później na
cmentarzysku samochodów. Wówczas Harry zabrał ją na strzelnicę
F-Bi-aI i wyszkolił na wyborowego strzelca. Na pewno nie spudłuje
z tej odległości...
Spokojnie przystawiła lufę do skroni. Czuła na skórze chłód
metalu. Nie miała pozwolenia na broń. Pod koniec przydziału w
Waszyngtonie wracała w misji służbowej z tajnymi dokumentami.
Ponieważ chronił ją immunitet dyplomatyczny, ominęła bramki
z wykrywaczami metalu na lotnisku imienia Kennedyego i
najzwyczajniej w świecie przemyciła rewolwer w torbie. Nikt o
niego nie spytał, gdy znudzona perspektywą papierkowej roboty
zrezygnowała z pracy w admiralicji.
- Nie mierz w nikogo, dopóki nie jesteś zdecydowana strzelić
w razie potrzeby!
Tak jej kiedyś poradził Harry. Przez całą jazdę do domu Elsa
siłą powstrzymywała się od płaczu. Teraz jednak, kiedy
przypomniała sobie Harryego Wargravea, jego opiekę i przyjaźń, w
kąciku jej prawego oka zakręciła się jedna łza, która wolno
spłynęła po policzku.
Pamięć podsunęła wspomnienie jego słów:
- Niczyje życie nie jest usłane różami. Wszyscy mamy swoje
dobre i złe chwile. Jak jesteś w gigantycznym dołku, odstaw do
lamusa te szkolne dyrdymały o zachowaniu zimnej krwi i
powściąganiu emocji. Schowaj się w jakimś kącie i wrzeszcz, płacz
do woli, żeby się wyładować. Wyrzuć wszystko z siebie, ale nigdy
się nie poddawaj.
Tego jednego ci nie wolno!
Elsa przestała powściągać emocje, rzuciła rewolwer na
podłogę i wybuchnęła płaczem, który wstrząsał całym jej szczupłym
ciałem.
Szlochała rozdzierająco w poduszkę przez całe dziesięć
minut. Potem, wyczerpana i zobojętniała, wstała z łóżka i poszła
się umyć do łazienki. Tym razem spojrzała uważnie na siebie w
lustrze.
- Weź się w garść, ty głupia idiotko! - powiedziała do swego
odbicia.
Wyjęła z rewolweru naboje, owinęła go w gazetę i wrzuciła do
kubła na śmieci. Przedtem złamała młotkiem iglicę, tak by broń
była bezużyteczna. Naboje wrzuci do skrzynki na listy przed
pocztą. To najbezpieczniejszy sposób, żeby się ich pozbyć.
Znajdzie je jakiś listonosz i pewnie w te pędy odda właściwym
władzom.
Dziwne, że to właśnie myśl o Harrym wróciła jej poczucie
rzeczywistości.
Sheila nie przyszła na noc do domu. Zadzwoniła nazajutrz
rano, a w jej głosie z rozlazłym teksaskim akcentem słychać było
zdenerwowanie i niepewność.
- Elsa, strasznie cię przepraszam za wczoraj... To tak jakoś
samo wyszło.
- Między dziesiątą i dwunastą nie będzie mnie w domu
-odpowiedziała rzeczowo i beznamiętnie Elsa. - Masz dwie godziny,
żeby tu przyjść, spakować rzeczy i się wynieść.
- To niewiele czasu...
Strona 21
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
- Opłatę za pokój połóż na kredensie - poinformowała ją tym
samym spokojnym tonem Elsa. Odłożyła słuchawkę, zjadła szybkie
śniadanie, złożone z kawy i grzanki, i przed wybiciem dziesiątej
wyszła z mieszkania.
Następnego ranka listonosz przyniósł paczkę. Jeszcze zanim
ją otworzyła, wiedziała, co zawiera. Odesłana przez Jerryego
spinka do krawata wylądowała w koszu, podobnie jak rewolwer,
który zabrali już poprzedniego dnia ze śmieciami. Do tej pory
trafił pewnie do zgniatarki i został z niego nieforemny placek. W
pudełku nie było żadnej karteczki.
- Tchórzliwy gnojek - mruknęła Elsa.
Już wcześniej zadzwoniła do Pinewood Films i wypowiedziała
pracę. Nie chciała nigdy więcej widzieć na oczy tej przeklętej
wytwórni.
Umalowała się przed lustrem. Dołożyła starań, żeby wyglądać
jak najpiękniej. Potem starannie obejrzała rezultat. Wiedziała,
że podoba się mężczyznom. Postanowiła, że w przyszłości to ona
będzie panią sytuacji. Będzie wodzić facetów za nos, bawić się z
nimi w kotka i myszkę, a kiedy zupełnie stracą głowę, porzuci ich
z zimną krwią.
Stanie się bezlitosną, wyrachowaną dziwką, która bierze
odwet na mężczyznach. To może być nawet niezła frajda - prowadzić
w życiu prywatnym taką samą oszukańczą grę, jak podczas pracy w
wywiadzie.
Przede wszystkim wyjedzie gdzieś za granicę. Do Paryża?
Rzymu?
Zresztą wszystko jedno.
W niespełna tydzień później przyszedł długi i enigmatyczny
telegram od Wargravea z propozycją pracy. Jedyna wskazówka,
jakiej jej udzielił co do natury tego zajęcia, brzmiała: "Coś jak
dawniej".
Elsa nie namyślając się długo zadzwoniła do oddziału Midland
Bank na Piccadilly, gdzie - jak podał Harry w telegramie -czekały
pieniądze na przelot. Upewniła się, czy może je podjąć. O krok od
banku było biuro PANAM-u, gdzie od razu zarezerwowała miejsce w
pierwszej klasie na najbliższy lot do Nowego Jorku. Zgodnie z
instrukcjami miała się tam przesiąść na lot do Montrealu.
- W jedną stronę czy w obie? - spytał pracownik biura.
- W jedną - twardo odparła Elsa.
Elegancka, w granatowej garsonce i kremowym sweterku,
usiadła na podsuniętym przez Hallera krześle. Haller zgodnie ze
swoim zwyczajem nie usiadł naprzeciw niej po drugiej stronie
biurka, lecz obok, aby stworzyć swobodny, towarzyski nastrój.
Wargrave zajął miejsce nieco dalej i utkwił wzrok w wiszącej na
ścianie wielkiej mapie Europy.
- Z charakteryzacji w filmie do wywiadu daleka droga -
zaczął Haller. - Nie będę ukrywał, że zadanie, jakie miałaby pani
dla nas wykonywać, jest trudne.
- Mam przez to rozumieć, że nie raczył pan zapoznać się z
moim życiorysem? - spytała ostrym tonem Elsa.
Wargrave stłumił uśmiech nie odrywając wzroku od ściennej
mapy. Jego nowy szef nie wiedział jeszcze, co go czeka.
Haller napotkał spojrzenie szarych oczu w poważnej twarzy,
otworzył szufladę i rzucił na biurko tekturową teczkę.
- To jest pani dossier. Mógłbym je recytować z pamięci.
Chciałem powiedzieć, że nie mając ostatnio kontaktu z tego
rodzaju pracą mogła pani wyjść z wprawy - wyjaśnił łagodnie.
- Gówno prawda! - grubiańsko odpaliła Elsa. - Zanim
przejdziemy dalej, muszę wiedzieć, kto będzie dawał mi polecenia.
Pan czy Harry Wargrave? Jeżeli już pan zaakceptuje moją skromną
osobę, chcę się jeszcze namyślić, czy przyjmę propozycję. A to,
kto będzie moim zwierzchnikiem, będzie miało decydujące
znaczenie.
Nie spuszczała z niego twardego spojrzenia. Haller musiał
dołożyć starań, żeby nie okazać wrażenia, jakie wywarła na nim ta
oracja.
"Dobry Boże - pomyślał - to ona mnie bierze w krzyżowy ogień
pytań i ocenia, czy dorosłem do swej roli!" Nie domyślił się
Strona 22
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
tego, na co Wargrave wpadł od razu, że Elsa z premedytacją wpadła
w napastliwy ton, gdyż od pierwszego rzutu oka oceniła Hallera
jako mężczyznę, który nie cofa się przed wyzwaniem.
- Wszystkie polecenia będzie pani wydawał bezpośrednio
Wargrave - zapewnił ją nie tracąc opanowania. - Tak się składa,
że ja również znam się na swojej robocie - dodał z lekką ironią.
- Czy sprawiałoby pani jakąś różnicę, gdybym to ja był pani
szefem?
- Pewnie, że tak - odparła. - Co ja o panu wiem, panie
Haller? Mogłoby się okazać, że trudno nam się ze sobą dogadać
-zakończyła z niewinnym uśmieszkiem. Skrzyżowała piękne, długie
nogi, które przyciągnęły wzrok Hallera. - Tak mi wygodniej
-dodała wyjaśniająco. - Niech pan nie myśli, że biorę pana na
seks...
Wargrave odwrócił głowę i niemal się zakrztusił. Haller
popatrzył jeszcze chwilę na nogi Elsy i najspokojniej w świecie
posłał jej promienny uśmiech. Odpowiedziała mu tym samym.
- Zapewne chce pan wiedzieć, dlaczego pragnę powrócić do
swego dawnego zajęcia?
- Owszem - przyznał Amerykanin. - Papierosa?
- Jak już pan skończy mnie maglować. Na razie dziękuję.
Pracowałam przeszło rok w filmie jako charakteryzatorka. Na
początku ciekawiła mnie nowa praca i nowi ludzie, ale po jakimś
czasie to zajęcie mi spowszedniało. Ciągnęło mnie do czegoś
mniej... banalnego, jakiejś poważnej, odpowiedzialnej pracy. To
brzmi strasznie pretensjonalnie, ale - uśmiechnęła się z
autoironią - mówię to poważnie i z pełną odpowiedzialnością.
Przez następne dziesięć minut Haller bombardował ją
podchwytliwymi pytaniami szukając jakichś słabych punktów, cech,
które mogły sprawić, że dziewczyna zawiedzie w krytycznej
sytuacji. Napomknął wreszcie półgębkiem o rodzaju proponowanej
pracy i obserwował uważnie reakcję Elsy.
Nie okazała strachu ani niezdecydowania. Odpowiadała jasno i
z opanowaniem, patrząc mu prosto w oczy i gładząc kolano jednej
nogi założonej na drugą. Obdarzony wielką przenikliwością w
badaniu charakterów Haller czuł, że jego sympatia i - co
ważniejsze -zaufanie do rozmówczyni szybko rosną. Jej zachowanie
nie budziło żadnych zastrzeżeń. Raz tylko po zadanym pytaniu ręka
Elsy zawisła na sekundę w powietrzu, lecz żaden z mężczyzn nie
zwrócił na to uwagi.
- Czy nigdy nie myślała pani o tym, żeby wyjść za mąż?
- Często - odpowiedziała natychmiast - ale jak dotychczas
nie spotkałam odpowiedniego mężczyzny. - Starała się nie patrzeć
w stronę Wargravea.
Haller zapalił nowego papierosa i wypuścił ostatnią strzałę.
- Umie pani obchodzić się z bronią? Może zajść taka
potrzeba.
- Tak. Najlepiej znam smith & wessona, kaliber 38. W
Waszyngtonie, kiedy KGB porwało szyfranta francuskiej ambasady,
Harry zaprowadził mnie na strzelnicę F-Bi-aI i tam sporo
ćwiczyłam. Chciał , żebym umiała się obronić.
Tuż przed odlotem do Europy, gdzie mieli organizować kanał
przerzutowy, Wargrave, Elsa, i Leroy zastanawiali się we czwórkę
z Hallerem, jaką nazwę nadać montowanej przez nich siatce.
- Musimy wymyślić jakiś kryptonim - powiedział Haller.
-Prezydent będzie się nazywał Bruno. A my?
- Może Sparta? - zaproponował Wargrave, od czasu swojej
działalności w Atenach obeznany z historią Grecji. - Brzmi
twardo, po męsku, a w akcji na pewno nieraz przydadzą nam się
spartańskie cnoty. Najważniejsze, że ta nazwa kojarzy się z
Grecją. Jeśli dotrze kiedykolwiek do uszu KGB, nie wpadnie im do
głowy, że chodzi o Szwajcarię.
- Niech będzie Sparta!
Przez następne dwanaście miesięcy operacja szła pełną parą.
Wargrave zorganizował dla Matta Leroya grupę pomocniczą w
Bazylei. Należał do niej Peter Neckermann, emerytowany sierżant
niemieckiej Kriminalpolizei, którego Wargrave dobrze znał i
któremu ufał.
Strona 23
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Neckermann, ubrany w białą kurtkę stewarda, wsiadał do
wagonu sypialnego i wyjmował kasety. Wargrave przydzielił mu do
ochrony dwóch pewnych ludzi. Jeden pracował we francuskim
wywiadzie i niedawno przeszedł na emeryturę. Drugi był Holendrem,
którego polecił Harryemu generał Max Scholten, szef
holenderskiego kontrwywiadu. Wszyscy członkowie grupy pomocniczej
byli zdeklarowanymi wrogami komunizmu. Nie wiedzieli, na czym
polega całość operacji.
Wargrave hołdował zasadzie ścisłej konspiracji i żadna
informacja o działalności siatki nie wyszła poza krąg jego
najbliższych współpracowników.
Mimo iż cały czas działał na terenie Szwajcarii, nie pisnął
słówka również swojemu staremu przyjacielowi, pułkownikowi
Springerowi, który był zastępcą szefa szwajcarskiego kontrwywiadu
i któremu regularne podróże Wargravea do Bazylei mogły dać nieco
do myślenia.
- Wcześniej czy później Springer zorientuje się, że coś za
często pojawiam się na jego podwórku. Dobrze mnie zna i od razu
zwęszy w tym jakąś krecią robotę.
- Musimy podjąć to ryzyko - odpowiedział Haller. - Już nie
ma żadnych wątpliwości, że informacje przysyłane przez Angela są
wprost bezcenne. To niesamowite, prawie jakby Bruno wkładał
czapkę niewidkę i brał udział w zebraniach Biura Politycznego.
- Ten Angelo to na pewno Anatolij Zarubin.
- Na zdjęciu wygląda na niezłego czarusia - wtrąciła Elsa,
rozglądając się po pozbawionym okien pokoju, który zawsze
przyprawiał ją o klaustrofobię. - Sama bym się w nim zadurzyła
-dodała perfidnie, rzuciwszy spojrzenie w stronę Wargravea.
- Lepszy wróbel w garści niż kanarek na dachu.
Mimo ostrzeżeń Angela za zamkniętymi drzwiami tajnej
siedziby siatki snuto nieuniknione spekulacje na temat tożsamości
autora nagrań.
- Ze wszystkich członków Biura Politycznego jeden Zarubin
zasługuje na miano Europejczyka. Nie jest ograniczony i
nieokrzesany jak reszta - wywodził Wargrave. - Sądząc z opinii
ludzi, którzy z nim rozmawiali, ma olej w głowie.
- To zwykła marionetka. Ci z Kremla wyciągają go na scenę za
każdym razem, gdy nabierają obaw, że ich nachalna propaganda
polityki odprężenia już za bardzo zalatuje fałszem! - warknął
Haller. Jego główna rola polega na rzucaniu nam piaskiem w oczy.
- Wracając do pułkownika Springera - kontynuował temat
Wargrave - niewykluczone, że za jakiś czas będę musiał się z nim
skontaktować, ale bez wtajemniczania go w całą sprawę.
- Rób, co uważasz za stosowne. Europa to już twoja działka.
Haller bowiem sprawował tylko ogólny nadzór nad operacją,
nie ruszając się z Montrealu. Cała zamorska jej część leżała w
rękach Wargravea, Elsy i Matta Leroya. Wargrave podniósł się już
do wyjścia, lecz Haller powstrzymał go ruchem ręki. Z ponurą miną
opowiedział o incydencie, jaki miał miejsce w Moskwie. Doniósł o
nim pewien Rosjanin, podrzędny informator zwerbowany dla ich
wywiadu.
- Anatolij Zarubin, który najprawdopodobniej jest naszym
tajemniczym Angelo, często odbywa inspekcje na moskiewskich
dworcach, aby dopilnować szybkiego załadunku towarów, które idą
na Zachód.
Dla nikogo nie jest tajemnicą, że ich kraj cholernie
potrzebuje twardej waluty, więc takie wizytacje ministra handlu
nie budzą zdziwienia.
- I wtedy właśnie podrzuca kasety do wagonu sypialnego
ekspresu "Moskwa" - dokończyła Elsa.
Incydent, o którym opowiedział im Haller, wydarzył się w
poniedziałek, pierwszego listopada. Panował siarczysty mróz, a o
trzeciej po południu było już ciemno jak w nocy. Szyny powlekała
warstwa lodu.
Anatolij Zarubin, ubrany w futro i wciśniętą na oczy
uszankę, szedł samotnie przez stację rozrządową wzdłuż ekspresu
"Moskwa", który za kilka minut miał być podstawiony na peron.
Zarubin wsiadł do wagonu sypialnego i zaczął przeglądać
Strona 24
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
przedziały. Był znany ze swego bzika na punkcie schludności i
czystości.
"Ten pociąg jest ruchomym narzędziem propagandy - powtarzał
często. - Na Zachodzie ludzie sądzą nas po tym, co widzą w
naszych pociągach i samolotach". Szedł dalej w stronę lokomotywy,
lecz nagle przystanął. Z przedziału w głębi korytarza wychynęła
jakaś postać, niczym cień własnego cienia, i wymknęła się z
wagonu. Zarubin przyspieszył kroku i po chwili dotarł do drzwi,
które jeszcze huśtały się na zawiasach. Wyjrzał na zewnątrz i
zdrętwiał.
Zadźwięczał wystrzał, ogłuszająco donośny w ciemnej ciszy, a
po nim drugi. Oba rozległy się tak blisko, że przez chwilę
Zarubina ogarnął strach, iż to on jest celem. Zeskoczył ze stopni
i rozpłaszczył się na ziemi. Na prawo mignął mu jakiś kolejarz z
latarką w ręku, który szedł przez tory. W tejże chwili kolejarz
zgasił światło i zniknął za sznurem wagonów towarowych. Leżący na
płask Zarubin został nagle oślepiony promieniem potężnej latarki,
skierowanym prosto w jego twarz. Czekał na trzeci strzał i
śmierć.
- Ach, to wy, Zarubin... - rozległ się głos Siergieja
Marienkowa. - Podejdźcie tu, to coś zobaczycie - rzekł ponuro
szef KGB.
Wciąż oszołomiony Zarubin podniósł się z ziemi i podszedł do
Marienkowa. Szef KGB trzymał jeszcze w ręku pistolet, a u jego
stóp leżała jakaś skurczona postać. Oświetlił latarką twarz
zabitego.
- To Starow z G.R.U - wyjaśnił twardym głosem. - Okazał się
sabotażystą. Widzicie ten granat, który ma w ręku? Chciał go
podrzucić w wagonie. - Nagle zmarszczył brwi i spojrzał
podejrzliwie na Zarubina. - A wy co tu robicie?
- Sprawdzałem stan przedziałów. śaden z nich nie zwrócił
uwagi na kolejarza z latarką, który zdążył się oddalić na
kilkaset kroków. Układał już w głowie zdania, jakimi opisze to
zdarzenie człowiekowi, któremu przekazywał informacje.
Raport donoszący o zajściu powędrował do Waszyngtonu, a
stamtąd trafił do Juliana Hallera. Wargrave wysłuchał całej
relacji w milczeniu.
- Marienkow mógł się tam znaleźć w tym samym czasie, co
Zarubin, przez zwykły przypadek.
- Coś za dużo tych przypadków. Już wcześniej miałem sygnały,
że nasz przyjaciel Marienkow węszy na tej stacji - odparł
Amerykanin. - Angelo dość długo igrał z ogniem. Wygląda na to, że
jego czas dobiega końca.
Trzydziestego listopada Harry Wargrave zatrzymał się w
hotelu Schweizerhof w Zurychu. Nazajutrz, pierwszego grudnia,
wypadał dzień odbioru dwunastej z kolei kasety. W tym momencie
Wargrave nie miał najmniejszego pojęcia, że przyniesie ona
rewelacje o knutych przez rosyjskich reakcjonistów planach
inwazji i wywoła dalekosiężne skutki.
Elsa Lane i Matt Leroy od wczoraj byli w Bazylei.
Przenocowali w innym niż poprzednio hotelu, gdyż Wargrave
ostrzegł ich, żeby nigdy nie zatrzymywali się dwukrotnie w tym
samym miejscu. Są już na pewno gotowi do akcji. Wargrave miał
jeszcze coś do załatwienia.
Postanowił, że najwyższy czas porozmawiać z pułkownikiem
Springerem ze szwajcarskiego kontrwywiadu. Nie wiedział, czy tę
nagłą decyzję podszepnął mu instynkt, czy też zaważyły tu słowa
Hallera, że czas Angela być może dobiega końca. Coś jednak mówiło
mu w głębi duszy, że stoją w obliczu niebezpieczeństwa, a w
przeszłości ten głos wewnętrzny nigdy go nie mylił.
Zadzwonił do Springera z hotelu i umówili się, że wpadnie od
razu.
O dwunastej w południe przekroczył próg małego, zagraconego
biura, którego okna wychodziły na rzekę Limmat. Szwajcar podniósł
się zza biurka i wyszedł gościowi naprzeciw z wyciągniętą na
powitanie ręką.
- Witaj w Szwajcarii, Harry. Czasy są teraz nieco mniej
gorące, niż kiedy widzieliśmy się ostatnio - powiedział doskonałą
Strona 25
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
angielszczyzną.
Pułkownik Leon Springer miał trzydzieści trzy lata i
stanowił dokładne przeciwieństwo chłodnego, pedantycznego
Szwajcara z karykatur. Sympatyczny i gadatliwy, nie mógł chwili
usiedzieć spokojnie i odpalał jednego papierosa od drugiego. Był
drobny i szczupły, z wielkim, jastrzębim nosem. Zawsze się
uśmiechał i w chwilach napięcia lubił opowiadać dowcipy.
Podkręcił wypielęgnowany wąsik i nalał kawy.
Wargrave usiadł w wygodnym skórzanym fotelu i przyjął
filiżankę aromatycznego naparu. Aluzja do ich ostatniego
spotkania przypomniała mu jedną z najważniejszych spraw w jego
karierze. Pomógł wtedy Springerowi w wykryciu komunistycznej
siatki szpiegowskiej z bazą w Genewie. Zginęło trzech sowieckich
agentów, dwóch zastrzelił własnoręcznie Wargrave.
- Co jakiś czas zawadzam o Szwajcarię w podróżach służbowych
- powiedział. - Powinienem wcześniej się do ciebie odezwać.
Springer rozparł się na obrotowym krześle za swoim biurkiem
i patrzył w okno, za którym miękki śnieg prószył na zabytkowe
budowle i wieżyce jednego z najpiękniejszych miast Europy. Znów
pogładził wąsa. Wargrave zauważył ten gest, który oznaczał, że
przyjaciela coś nurtuje. Zmobilizował czujność.
- Więc porzuciłeś swoją dawną pasję dla bardziej spokojnego
świata biznesu? - spytał Springer. W jego słowach zabrzmiał cień
sceptycyzmu.
- Nie tak znów spokojnego - odparł swobodnym tonem Wargrave.
- To istna dżungla i obowiązuje w niej ta sama zasada co w
świecie wywiadu. Przetrwać może tylko najsilniejszy. - Wypił
łyczek piekielnie mocnej kawy. - Jedyna różnica polega na tym, że
do ciebie nie strzelają, w każdym razie nieczęsto.
- Przetrwać może tylko najsilniejszy - powtórzył Szwajcar.
-Wielu naszych polityków musi sobie przyswoić tę prawdę, i to
zanim będzie za późno. Wdzięczny jestem niebiosom, że
przynajmniej w Waszyngtonie urzęduje Joseph Moynihan.
- Zgadzam się z tobą w zupełności - przyznał Wargrave i
zmienił temat, żeby odejść od osoby Moynihana. - Jak ci ostatnio
leci? Co u brygadiera Trabera? Mam nadzieję, że jak zawsze miewa
się kwitnąco. Pozdrów go ode mnie.
Springer zamrugał oczami. Nie odebrało to przenikliwości
jego spojrzeniu. Znalazł furtkę, jakiej szukał.
- Przekażę mu twoje pozdrowienia - zawiesił głos. - Co
prawda zarówno jego, jak i moje samopoczucie pozostawia ostatnio
wiele do życzenia. Mamy poważny problem. Ale chyba nie warto
zwracać się do ciebie o pomoc w tej sprawie. Przecież skończyłeś
z tego typu działalnością. Jesteś obecnie biznesmenem - zakończył
wielce dwuznacznym tonem.
- Wal kawę na ławę, Leon.
.
- Masz dużo kontaktów i wiele osób zaciągnęło wobec ciebie
zobowiązania. Czy mógłbyś znaleźć kogoś, kto zgodziłby się
przyjechać do Szwajcarii i przeprowadzić dla nas pewne
dochodzenie? -Znów zrobił pauzę. - Muszę lojalnie uprzedzić, że w
grę wchodzi duże ryzyko. Wolałbym także, żeby ta osoba
występowała incognito...
- Powiedziałem ci już! Wal śmiało.
W zachowaniu Springera zaszła zmiana. Pochylił się nad
biurkiem, a jego oczy zabłysły nad jastrzębim nosem.
- Mamy powody przypuszczać, że w Andermatt ulokowała się
jakaś sowiecka agentura. Jeden z moich ludzi pojechał tam i
przepadł po czym odnaleziono go martwego w lodowcu Renu, wewnątrz
jednego z lodowych tuneli. Początkowo wyglądało to na naturalną
śmierć z wychłodzenia, ale moi specjaliści od mikrośladów
znaleźli malutki znak po ukłuciu igłą przy podstawie czaszki.
Wciąż nie wiemy, jaką truciznę mu wstrzyknięto.
- Czyli najwyraźniej coś się święci na gór szczycie?
- Właśnie. Rzecz w tym, że chciałbym umieścić tam
Strona 26
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
obserwatora, najlepiej obcokrajowca, który mógłby świeżym okiem
dostrzec coś, co nam umyka. Nie zdziwię się, jeśli odmówisz, tym
bardziej że ta osoba będzie się mocno narażać.
- Załatwione. Masz to jak w banku.
Wargrave połknął trzema haustami gorącą kawę, nie chcąc za
bardzo przeciągać wizyty. Mimo całej sympatii, jaką żywił dla
szczwanego pułkownika, miał się przed nim na baczności. Zbyt
długa rozmowa mogła być niebezpieczna. Zadowolony z siebie
opuścił biuro Springera. Podał pretekst swoich częstych
przyjazdów do Szwajcarii, a przysługa, jaką wyświadczy
szwajcarskiemu wywiadowi, ugruntuje ich wzajemne dobre stosunki.
Gdy tylko Wargrave wyszedł z budynku, Springer połączył się
przez zaszyfrowaną linię ze swoim szefem, brygadierem Traberem,
który obecnie przebywał w swojej kwaterze głównej w Bernie,
stolicy Szwajcarii.
- Jakieś wieści z frontu w Andermatt? - spytał niecierpliwie
Traber, usłyszawszy głos Springera w słuchawce.
- Wreszcie pojawił się u mnie Wargrave. Wiedziałem, że
wcześniej czy później to zrobi. Próbował wytłumaczyć w wiarygodny
sposób swoje częste wizyty w Szwajcarii. Co ważniejsze, zgodził
się wysłać kogoś do Andermatt.
- Domyślasz się kogo? - spytał Traber.
Springer zaśmiał się.
- Nie spodziewa się pan chyba, że mi to powiedział? Zawsze
był jak kot, który chodzi własnymi drogami. Temu właśnie
zawdzięcza swoje sukcesy. Umie żonglować jednocześnie w powietrzu
trzema piłkami tak, żeby żadna nie spadła na ziemię. Ale możliwe,
że uda mu się tam, gdzie nam się nie powiodło. To się zdarzało.
-Springer znów zarechotał. - Oznajmił mi, że zajmuje się obecnie
interesami.
- Interesami wywiadu, co?
- Jestem o tym przekonany. Na pewno taki jest prawdziwy
powód jego comiesięcznych wizyt w Zurychu. Przylatuje z Montrealu
w pierwszy lub ostatni wtorek każdego miesiąca, wynajmuje na
jedną noc pokój - za każdym razem w innym hotelu - i w środę
wraca do Montrealu. Skąd ten Montreal?
- Ty jesteś od tego, żeby to wyjaśnić.
- Nie mogę nic zrobić. Nasi ludzie na lotnisku sprawdzają go
za każdym razem, i nic. Ale podejrzewam, że chodzi tu o jakiś
naprawdę duży numer...
Wargrave wrócił do hotelu Schweizerhof okrężną, przebiegle
zawikłaną drogą na wypadek, gdyby ktoś go śledził. Wprawdzie
istniały na to niewielkie szanse, lecz przebiegłość od dawna
stała się jego drugą naturą. Wziął taksówkę na Quaibrucke,
ostatni most przed jeziorem, zapłacił kierowcy, odczekał trochę i
w ostatniej chwili wskoczył do tramwaju. Kilka minut później
wysiadł, kiedy drzwi pneumatyczne już się miały zamknąć, i ruszył
szybko przez Bahnhofstrasse z powrotem do hotelu.
Wszedł do swego pokoju i natychmiast zamówił zamiejscową.
Musiał długo czekać. Wypalił kilka papierosów, gdy rozmowę
łączono przez liczne europejskie centrale. Telefon zadzwonił o
trzeciej, kiedy przyniesiono lunch. Wargrave rozmawiał niecałe
trzy minuty używając w rozmowie wymijających ogólników, które
osoba na drugim końcu linii bez trudu przełożyła sobie na
normalny język. "Tak, Andermatt" - powiedział na koniec i odłożył
słuchawkę. Nie przeczuwał nawet, że przeprowadził właśnie jedną z
najbardziej decydujących rozmów w swojej karierze.
Wargrave wykonał ten telefon, we wtorek, trzydziestego
listopada.
Nazajutrz rano na zatłoczonym dworcu w Bazylei Elsa Lane
odebrała z rąk fałszywego stewarda dwunastą kasetę. W kilka
sekund później Neckermann został porwany przez dwóch ludzi z KGB,
którzy skończyli w kufrze w Schaffhausen nie opodal wodospadu na
Renie.
Owa dwunasta kaseta zawierała ostrzeżenie przed marszałkiem
Traczkowem i wyjaśniała cel manewrów "Grzmot burzy". Na skutek
podanych w niej informacji prezydent Moynihan postanowił wysłać
za morze jako przestrogę dla Rosjan wielką flotę powietrzną
Strona 27
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
gigantycznych transportowców C-SA, która w nocy dotarła nad
Niemcy Zachodnie. Było to pierwsze z wielu następstw, jakie na
całym świecie wywołała wiadomość od Angela.
W piątek, trzeciego grudnia, o ósmej wieczorem czasu
moskiewskiego zostało zwołane pilne zebranie Biura Politycznego.
Długi sznur czarnych limuzyn marki Ził wjeżdżał w bramy Kremla.
Kierowcami byli funkcjonariusze KGB ubrani w filcowe kapelusze i
ciężkie niebieskie płaszcze. Najwcześniej przybył sekretarz
generalny Leonid Siedow. Miał niedaleko ze swojego mieszkania na
Prospekcie Kutuzowa. Jako drugi zjawił się generał Siergiej
Marienkow, który mieszkał piętro wyżej w tym samym bloku co
Siedow. Za nim wszedł minister handlu Anatolij Zarubin i
pozostali członkowie narady.
Trzy minuty przed ósmą do sali konferencyjnej wkroczył
marszałek Grigorij Traczkow. Jak zwykle był w mundurze, z
błyszczącymi dystynkcjami wojskowymi na pagonach, z piersią
obwieszoną medalami. "Zawsze przychodzi ostatni, żeby wywrzeć
większe wrażenie" -pomyślał zgryźliwie Siedow. Rozpoczął obrady,
gdy tylko Traczkow ulokował swoją pokaźną tuszę na krześle.
Narada miała burzliwy przebieg. Rzecznicy umiarkowania i
zwolennicy twardej linii ścierali się ze sobą nie szczędząc
ostrych słów.
Chociaż raz liberałowie mieli wystarczająco silne argumenty,
żeby przypuścić walny atak na generała Traczkowa i jego
popleczników.
Traczkow, co było niezwykłe, przez godzinę siedział w
milczeniu i biernie słuchał zarzutów, jakie mu wytaczano.
- Sprowokowaliście Amerykanów do działania... Morale
zachodnich państw kapitalistycznych niesłychanie wzrosło...
Osłabiliście szanse towarzyszy we Francji i Włoszech na
wejście do rządów tych krajów... To głupie pobrzękiwanie szabelką
obróciło się przeciwko nam samym i cofnęło nas o całą dekadę...
Traczkow, niezgorszy taktyk takich zebrań, umyślnie
odczekał, aż siła ataku nieco osłabnie, i jak przystało na
wytrawnego generała, dopiero wtedy rozpoczął kontrnatarcie. Z
przesadnym namaszczeniem otworzył teczkę, wyjął z niej napisany
na maszynie raport i położył go przed sobą na lśniącym blacie
stołu. Zanim przemówił, zaczerpnął głęboko oddech. Światło
żyrandoli zapaliło blask na jego medalach.
- Mam tutaj ściśle tajny raport sporządzony przez pułkownika
Igora Karpińskiego, zastępcę towarzysza generała Marienkowa,
który również posiada kopię tego raportu. Jak wam wiadomo,
towarzysze, pułkownik Karpiński pełni funkcję oficera
łącznikowego pomiędzy G.R.U a KGB. Sprawa poruszona w raporcie
była według niego takiej wagi, że dostarczył go bezpośrednio
mnie...
- Chwileczkę! - przerwał mu sekretarz generalny, zajmujący
miejsce u szczytu długiego stołu. Siedow był dobrze zbudowanym
mężczyzną po sześćdziesiątce, średniego wzrostu, o gęstych
szpakowatych włosach. Miał coś dziwnego w zarysie szczęki.
Krążyły plotki, że niedawno musiał poddać się operacji z powodu
jakiejś tajemniczej choroby. Zwrócił się do dyrektora KGB, który
siedział spokojnie i patrzył beznamiętnie na Traczkowa spod
krzaczastych brwi: -Generale Marienkow, czy nie wolelibyście sami
przedstawić nam treści raportu?
- Nie mam nic przeciwko temu, żeby zrobił to towarzysz
marszałek. Jak przed chwilą powiedział, trudno przecenić
doniosłość tego dokumentu.
- Wobec tego pozwolicie, towarzysze, że będę kontynuował
-ciągnął tubalnie Traczkow. - Operacja "Grzmot burzy" miała
miejsce setki kilometrów od granicy strefy naszych wpływów ze
strefą wpływów NATO, toteż nawet w świetle warunków tak zwanego
układu o odprężeniu nie mieliśmy obowiązku o niej informować.
Krążące po orbicie amerykańskie satelity mogły tylko
zarejestrować, że odbywają się jakieś manewry, bez żadnych
przesłanek co do ich celu. Jak dotychczas, urządzenia te nie
potrafią odczytywać napisów na tablicach drogowych - dodał z
przekąsem. - Jednak nie minęło kilka dni od zakończenia działań,
Strona 28
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
a prezydent Stanów Zjednoczonych już daje nam odpowiedź i wysyła
do Europy wielki kontyngent wojsk jako demonstrację ich
militarnej potęgi...
- Wybaczcie, ale nie bardzo widzę, do czego zmierzają wasze
wywody. Moglibyście wyłożyć to bardziej zwięźle?
- Proszę bardzo. O celu manewrów mógł poinformować Moynihana
tylko ktoś zasiadający przy tym stole.
Rzuciwszy tę bombę Traczkow rozwalił się w krześle i słuchał
z satysfakcją okrzyków zdumienia i protestu.
- To są oszczercze pomówienia! Tylko wariat mógł sobie coś
takiego uroić! - gniewnie wołał Zarubin.
- Posunęliście się za daleko - stwierdził Paweł Susłow,
partyjny ideolog o szczupłej twarzy. On również, podobnie jak
Zarubin i Marienkow, był obecny przeszło rok temu na przyjęciu w
amerykańskiej ambasadzie w Pradze, podczas którego Mattowi
Leroyowi podrzucono pierwszą, kasetę. Był cichym człowiekiem,
którego obecności na ogół się nie zauważało. Siedow, który
strawił pół życia na próbach utrzymania równowagi między
liberałami i zwolennikami twardej linii, znów zabrał głos.
- Potrzeba solidnych dowodów na poparcie tak ciężkiego
zarzutu - rzekł posępnie.
- Są tutaj. - Traczkow wyciągnął z teczki gruby plik
papierów. - Karpiński przeprowadził drobiazgową analizę naszych
poczynań i reakcji Amerykanów w ciągu ostatniego roku. Jakimś
sposobem Moynihanowi wciąż udawało się przewidzieć nasze ruchy.
Cały zawarty w tej teczce materiał nasuwa jeden jedyny
możliwy wniosek. Mają informatora na samej górze.
Marienkow pochylił się naprzód i powiedział gwałtownie:
- Przeczytałem raport. Zawarte w nim dane są przekonujące i
budzą głęboki niepokój. Proponuję, żeby od razu utworzyć zespół
do przeprowadzenia dochodzenia w tej sprawie. Pracę będzie
nadzorował towarzysz sekretarz generalny, ja sam i towarzysz
marszałek Traczkow.
- Wszyscy powinniśmy zapoznać się z tym raportem! - warknął
Zarubin.
Siedow po raz trzeci wkroczył do akcji.
- Proponuję, żeby poddać pod głosowanie projekt generała
Marienkowa.
Projekt przeszedł niewielką większością głosów. Narada
dobiegła końca w atmosferze zamieszania. Jej uczestnicy
wychodzili z pokoju nie przestając się kłócić. Zostały tylko trzy
osoby - sekretarz generalny, marszałek Traczkow i dyrektor KGB.
Rozpoczęło się polowanie na Angela.
* 5 *
Montreal
Julian Haller siedział z Wargraveem i Elsą w przydzielonym
im pokoju, sąsiadującym z biurem Rivertona w wieżowcu Baton
Rouge.
- Tym razem musicie być bardzo ostrożni! - mówił
ostrzegawczo. - Ta operacja może niedługo trzasnąć z hukiem.
Czuję, że nadciągają kłopoty.
Był poniedziałek, trzeciego stycznia. Za dwa dni mieli
odebrać w Szwajcarii trzynastą kasetę od Angela. Elsa pomyślała,
że to pewnie pogoda wprowadziła Hallera w ponury nastrój. W
Europie właśnie panoszyła się najsroższa zima od przeszło
czterdziestu lat.
Wszędzie szalały burze śnieżne, zamykano jedno lotnisko po
drugim.
Dziewczyna spróbowała wytrącić Amerykanina z posępnego
nastroju.
- Pechowa trzynastka? Nie wiedziałam, że jesteś przesądny,
Julianie. Od kiedy to taki realista jak ty hołduje ciemnym
przesądom i wierzy w pecha - Tylko dalej tak niefrasobliwie, a
masz wszelkie szanse, żeby wkopać się po uszy! - warknął nieskory
do żartów Haller. Pożałował swego wybuchu, kiedy spostrzegł wyraz
Strona 29
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
jej twarzy. - Słuchaj, siedzę w tej robocie od wielu lat.
Potrafię wyczuć, kiedy operacja, która idzie gładko od kilku
miesięcy, może nawalić.
- On ma rację, Elsa - przytwierdził Wargrave. - Pojawienie
się ostatnim razem w Brukseli tych dwóch typów z KGB nie wróży
nic dobrego.
- Przecież Matt ich załatwił! - wybuchnęła Elsa. -
Wiedzieliśmy od samego początku, że to nie kaszka z mleczkiem!
- Podziwiam twoją pewność siebie - rzekł cicho Haller. -Mam
kolejne meldunki, że Marienkow przeczesuje moskiewskie dworce, a
ten gość to kawał twardziela i świetny zawodowiec. Wpadł na jakiś
trop. - Pochylił się nad biurkiem i powiedział z naciskiem:
-Znalazł koniec nici i będzie szedł za nią, dopóki nie dotrze do
kłębka.
Nawet z odległości sześciu i pół tysiąca kilometrów czuję,
jak kręci się i węszy.
- Będziemy uważać - obiecał Wargrave. - W środę wieczorem
wrócimy z następną kasetą. Tylko nie siedź tu dając się zjadać
nerwom. Dobra?
Mimo tej przyjacielskiej przestrogi następne dwie doby były
dla Juliana zmorą. Jego żona przyjechała z Nowego Jorku. Cieszyło
go to i martwiło zarazem. Linda Haller, opanowana, roztaczająca
kojący spokój kobieta, odwiedzała regularnie Montreal. Riverton
załatwił dla niej kontrakt z kanadyjskim domem mody, co dawało
jej powód do częstych wizyt. Nie miała pojęcia o działalności
Sparty, lecz już dawno temu pogodziła się z faktem, że jest wiele
rzeczy, o których mąż nie może jej powiedzieć.
- Masz jakieś kłopoty? - spytała, gdy w środku nocy znalazła
go przy lodówce nalewającego sobie szklankę mleka.
- Powiedzmy, że nie jest to najweselsza chwila w moim życiu.
- Jakoś sobie z tym poradzisz. Jak zawsze.
- Najgorsze jest to, że narażam innych, porządnych,
świetnych ludzi.
- Widzę, że nie ma co cię namawiać, żebyś postarał się
zasnąć.
Pograjmy lepiej w scrabble.
- Zawsze mnie ogrywasz - utyskiwał.
Otoczyła ramieniem jego szyję.
- Dziś wyjątkowo dam ci fory.
Popołudniowy lot z Zurychu był spóźniony z powodu złych
warunków atmosferycznych. Haller zachowywał opanowanie, lecz w
głębi duszy był zdenerwowany do ostateczności. To go popchnęło do
czegoś, czego przedtem nie robił. Wszedł do biura Rivertona i
spytał, czy nie mogliby trochę pogadać dla zabicia czasu.
Milioner machnięciem ręki wskazał mu krzesło i zaczął opowiadać o
swoich przeżyciach z czasów drugiej wojny światowej. Opowiedział,
jak raz spędził trzydzieści sześć godzin czekając na sygnał o
szczęśliwym lądowaniu dziewczyny zrzuconej na spadochronie do
Francji.
- Czekanie o mało nie przyprawiło mnie o bzika - ciągnął
Riverton nie patrząc na Hallera - ale to zawsze najgorsza rzecz w
tej robocie. Lubiłem tę dziewczynę - miała sporo odwagi i wielkie
poczucie humoru. Była trochę podobna do tej, która przyjeżdża tu
co miesiąc...
Haller był zdumiony. Choć nie padło ani słowo na ten temat,
wszystko wskazywało na to, że Kanadyjczyk przejrzał jego myśli.
Haller też zdążył polubić Elsę.
- Co stało się z dziewczyną, o której pan opowiadał?
- Po tych trzydziestu sześciu godzinach nadeszła wiadomość,
że jest bezpieczna. Wracając do pańskiej pracownicy, kiedyś była
tutaj i odbyliśmy długą rozmowę. Rzecz jasna, nie mówiliśmy nic
na temat jej zajęć zawodowych - dodał szybko. - Wie pan, że zanim
zaczęła dla pana pracować, o mały włos nie wyszła za mąż?
- Nie. - Haller nie wiedział nawet, że Elsa kiedykolwiek
rozmawiała z Rivertonem. Po zastanowieniu uznał w duchu, że nie
ma w tym nic dziwnego. Riverton należał do tych rzadko
spotykanych osób, którym ludzie lubią się zwierzać. W
niewytłumaczalny sposób od razu budził zaufanie.
Strona 30
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
- Nieźle dostała w kość - ciągnął Riverton. - Była zakochana
po uszy w jakimś kierowniku produkcji. Na mój rozum był starszy
od niej, ale ona należy do dziewczyn, które pociągają starsi
faceci. Wszystko było ustalone: data ślubu, gdzie spędzą miodowy
miesiąc i tak dalej. Pewnego razu przyszła wcześniej do jego
mieszkania. Dureń nie zamknął drzwi na klucz, a dzwonek nie
działał. Weszła do środka i nakryła go w łóżku ze swoją
przyjaciółką. Dlatego wzięła zaproponowaną przez pana pracę -
żeby łatwiej zapomnieć.
- A ja nie miałem pojęcia...
- Czy przyjąłby ją pan, gdyby pan wiedział? Jest
inteligentna, więc wolała trzymać buzię na kłódkę. - Riverton
odwrócił się i wbił w Hallera twarde spojrzenie. - A jeśli
kiedykolwiek puści pan parę, że to powtórzyłem, uduszę pana
gołymi rękami.
Gdyby jednak sytuacja stała się krytyczna, proszę pamiętać o
jej przejściach. - Podniósł wzrok, kiedy do pokoju weszła Elsa, a
za nią Wargrave.
- Przepraszam, że wpadliśmy tak bezceremonialnie -
usprawiedliwiła się szybko Elsa - ale dziewczyna za ścianą
powiedziała nam, że jest pan sam. Wiedzieliśmy, że Julian na
pewno się denerwuje... -urwała, gdy zabuczał sygnał interkomu.
- Wszystko w porządku, panno Russel, spodziewałem się tych
państwa - powiedział do głośnika Riverton.
Haller prowadził już ich przez drzwi w bocznej ścianie do
ukrytego pomieszczenia biurowego. Zamknął drzwi i obrócił się na
pięcie.
- Ed w ogóle nie dał znać z lotniska, że już jesteście.
- Coś nawaliło w sieci telefonicznej - wyjaśnił Wargrave.
Odebrał od Elsy trzynastą kasetę i wsadził ją do
magnetofonu. -Nasz lot się mocno opóźnił. W tej chwili jedyne
czynne lotniska w Europie to Mediolan, Zurych, Londyn i Schiphol.
Taka psia pogoda, że trudno uwierzyć. W niemal całej Europie
szaleje śnieżyca.
Cholera, mam nadzieję, że uciszy się, zanim wybierzemy się
tam kolejny raz w lutym.
Haller zakrzątnął się wokół ekspresu, żeby zaparzyć kawę dla
Elsy, która zdjęła futrzaną czapkę i ciemną perukę. Na jej
płaszczu topniały płatki śniegu, które osiadły tam, gdy
przebiegała niewielką odległość od samochodu do wejścia Baton
Rouge. Haller nalał Wargraveowi dużego scotcha i postawił
szklankę przy magnetofonie.
- Nikt wam tym razem nie wszedł w paradę?
- Absolutnie nikt - odparła Elsa wtulając się w fotel.
-Wszystko poszło jak z płatka. - Zapaliła papierosa, a Haller
nalał jej kawy. - Dzięki, Julianie, mogłabym wytrąbić parę litrów
w taki ziąb. Widzieliśmy jadąc tutaj, że rzeka Saint Lawrence
jest cała skuta lodem. - Połknęła haust kawy. - Uff, już mi
lepiej. Ciekawe, co też tym razem Angelo ma nam do powiedzenia...
Umilkła, gdy rozległ się znajomy, ochrypły głos. Po chwili,
mimo ciepła panującego w pokoju, ogarnął ją lodowaty chłód.
Nie mogę dłużej kontynuować swojej działalności. Proszę was
o wszczęcie natychmiastowych przygotowań do ewakuacji.
Wywieziecie mnie drogą powietrzną z Rumunii w najbliższą sobotę,
ósmego stycznia. To ostateczny termin. Sytuacja jest bardzo
poważna...
Wargrave wyłączył taśmę i spojrzał szeroko otwartymi oczami
na Hallera, który kryjąc zdenerwowanie, z pozornym spokojem
zapalił nowego papierosa. Elsie poszarzała twarz. Wargrave stał
przy magnetofonie oparłszy ręce na biodrach. Do połowy przymknął
powieki, na jego ściągniętej twarzy wyraźniej zaznaczyły się
wystające kości policzkowe. Myślał intensywnie.
- Musimy jak najszybciej złapać Bruna.
- Nic z tego - odpowiedział mu Haller. - Niespodziewanie
odleciał dzisiaj do Pekinu. Nie będzie go przez tydzień. Jesteśmy
zdani tylko na siebie.
- W takim razie wszystko na twojej głowie, śółwiku -
stwierdziła Elsa siląc się na uśmiech. Wymyśliła mu taki
Strona 31
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
przydomek, gdyż nie bał się nadstawiać karku i podejmować ważnych
decyzji bez opowiadania się przed Białym Domem.
- Na to wygląda - przyznał Haller. - Jak to kiedyś ujął
jeden z naszych czcigodnych prezydentów: "Tu zaczynają się
schody". -Skierował wzrok na Wargravea. - Włącz kasetę i dowiemy
się całej reszty.
Angelo oznajmiał, że w ciągu ostatnich miesięcy zebrało się
wiele poszlak świadczących o obecności wtyczki na najwyższym
szczeblu władzy. Krąg podejrzanych stopniowo się zawężał. Obecnie
wiadomo, że informatorem jest ktoś z członków Politbiura.
Doborowe trio w składzie: Leonid Siedow, marszałek Traczkow i
generał Marienkow wzięło na siebie zadanie wytropienie szpiega.
Angelo obawia się, że wykrycie go jest tylko kwestią dni. Nie
może dłużej odkładać ucieczki.
Dalej następowały równie szczegółowe jak na poprzednich
kasetach instrukcje.
- Na zachód od Bukaresztu jest małe lotnisko wojskowe - tu
określił współrzędne na mapie. - Samolot ma wylądować o
jedenastej trzydzieści rano czasu miejscowego. Powtarzam: czasu
miejscowego.
Część rumuńskiego personelu będzie z nami współpracować.
Musicie przysłać dobrego pilota. Potwierdzeniem zgody na ten plan
będzie puszczenie na antenie Głosu Ameryki "Take Five" Davea
Brubecka o godzinie siedemnastej czasu moskiewskiego szóstego
stycznia w czwartek. Powtarzam: szóstego stycznia w czwartek.
Jakakolwiek zwłoka może przynieść fatalne skutki.
Nagranie kończyło się powtórnym ostrzeżeniem, że zwłoka jest
wykluczona. Elsa sięgnęła po nietkniętą szklaneczkę Wargravea i
pociągnęła z niej solidny łyk. Rumieńce wróciły na jej twarz.
- Dziś jest środa - powoli wymawiała słowa, próbując
opanować drżenie głosu. - Domaga się ewakuacji w sobotę. To
niemożliwe.
- Owszem, to przedstawia pewne trudności - zgodził się
Haller.
- Pewne trudności?! - Elsa omal się nie zakrztusiła.
Wargrave bez słowa podszedł do wielkiej ściennej mapy
Europy, wiszącej za biurkiem Hallera. Wziął giętką linijkę z
biurka śółwia i przez chwilę dodawał odległości. Starannie
zmierzył długość trasy przelotu z Mediolanu do Bukaresztu, a
potem sprawdził wynik na wielkim globusie w kącie. Stukając
linijką o zęby i nucąc cichą melodyjkę dokonał pewnych obliczeń
na bloku do notowania. Potem podniósł wzrok na Hallera.
- Potrzebne mi aktualne europejskie rozkłady jazdy pociągów
i samolotów.
- Już się robi!
Haller zniknął w tylnym pomieszczeniu, do którego Elsa i
Wargrave nigdy nie wchodzili. Siedział tam emerytowany marynarz,
operator radiowy, człowiek absolutnie godny zaufania, którego
wynalazł dla Hallera Riverton. Niegdyś pracował dla wywiadu
kanadyjskiego.
Chcąc się dodatkowo zabezpieczyć Haller dopilnował, aby
radiooperator nigdy nie widział dwójki jego współpracowników. Na
jednym stoliku stał nadajnik, na drugim urządzenie szyfrujące,
które obsługiwał własnoręcznie sam Haller. Wargrave i Elsa
kłócili się w przyległym pokoju.
- Dziś jest środa, a on się spodziewa, że wyciągniemy go w
sobotę.
To tylko trzy dni na wszystkie przygotowania! Zupełnie
absurdalny pomysł!
- Izraelczycy mieli tylko tydzień na zmontowanie dużo
większej akcji na lotnisku Entebbe . Mamy zapewnioną współpracę
na miejscu w Bukareszcie, więc powinniśmy dać sobie radę w trzy
dni. -Uśmiechnął się po swojemu, kącikiem ust. - Zresztą nie mamy
innego wyjścia.
Pogrążył się w lekturze przyniesionych przez Hallera
rozkładów jazdy, bazgrząc notatki na bloku. Haller obserwował go
w milczeniu, paląc kolejnego papierosa i popijając mleko ze
szklanki.
Strona 32
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Wargrave rozprostował zdrętwiałe ramiona i spojrzał na
Amerykanina.
- To będzie wprawdzie wyścig z czasem, jak raz powiedział
jeden z naszych wybitnych generałów, ale rzecz jest wykonalna. W
tej chwili jedyne czynne lotniska w Europie to Londyn, Schiphol
pod Amsterdamem, Zurych, Mediolan i Wiedeń. Według moich
informacji lotnisko w Mediolanie zostanie zamknięte lada chwila,
a przy Zurychu widnieje znak zapytania, więc możliwe, że będziemy
musieli wywieźć Angela pociągiem...
- Pociągiem! - Haller nie posiadał się z przerażenia. - Na
litość boską! Musimy ewakuować go samolotem prosto do Stanów! Im
szybciej, tym lepiej!
Wargrave potrząsnął przecząco głową.
- Nigdy nie byłeś w Europie z wyjątkiem jednej krótkiej
podróży do Londynu, co, Julianie? Tak jak większości Amerykanów
przemieszczanie kojarzy ci się tylko z samochodem i samolotem. W
Europie mają najlepszą sieć pociągów na świecie. Jeżdżą tam
ekspresy, które robią sto trzydzieści kilometrów na godzinę.
Ekspres "Atlantic" może być naszą ostatnią deską ratunku.
- Nie jestem o tym przekonany! - sarknął Haller.
- Tak ci się teraz wydaje, ale nie pozostanie nam nic
innego, jeśli lotniska w Mediolanie i Zurychu zostaną zamknięte w
najmniej odpowiedniej chwili.
- No dobrze, przypuśćmy, że tak będzie - powiedział gniewnie
Haller. - Jak wobec tego wygląda trasa naszej podróży?
- Łatwo przewidzieć wszystkie warianty sytuacji - zaczął
wyjaśniać Wargrave. - Śnieżyca, która szaleje w Europie, omija
jak do tej pory Holandię. Możemy więc liczyć na to, że lotnisko
Schiphol pozostanie otwarte. Ekspres wyjeżdża z Mediolanu późnym
popołudniem i jedzie bezpośrednio do Amsterdamu. Przejeżdża przez
Zurych, więc jeśli Mediolan zostanie zamknięty dla ruchu
powietrznego, a lotnisko w Zurychu będzie czynne, możemy tam się
przesiąść na samolot.
- A gdyby Zurych też był zamknięty?
- Wtedy będziemy się tarabanić pociągiem do samego
Amsterdamu! - w głosie Wargravea zaczęła przebijać irytacja. -
Rany boskie, mogę zagwarantować całkowitą współpracę służb
bezpieczeństwa we wszystkich krajach, przez które będziemy
przejeżdżać! Spójrz prawdzie w oczy, Julianie, to może być jedyny
sposób na wydostanie Angela z Europy. Trzeba będzie podstawić dwa
samoloty z załogami w pełnym pogotowiu i z zapasem paliwa na lot
do Stanów, jeden w Zurychu, drugi na Schiphol. Cholera, czy nie
rozumiesz, że nie ma innej drogi?
Bystry umysł Hallera przetrawił podane przez Wargravea
informacje i zaaprobował nowe rozwiązanie.
- Spokojnie, Harry. Rozumiem. Nie wiem, jak mi się to uda w
tak krótkim czasie, ale załatwię dwa boeingi, które będą na was
czekały na Schiphol i w Zurychu.
Wargrave z pochmurną twarzą przedstawił kolejne żądanie:
- Chcę mieć wyłączną kontrolę nad całą operacją.
- Jestem skłonny dać ci dużą swobodę, ale...
- Wyłączną kontrolę - powtórzył Wargrave. - Europa to moje
podwórko.
- Dobrze - przystał Amerykanin. Klepnął leżącą na biurku
teczkę. - Wiem, dlaczego to ma być właśnie Bukareszt. W sobotę
delegacja sowieckich władz ma złożyć w Rumunii przyjacielską
wizytę, żeby zatrzeć rozdźwięki między dwoma krajami. Skład tej
delegacji przedstawia się nader interesująco... - przerwał i
wypił łyk mleka.
- Daj spokój! - zniecierpliwiła się Elsa. - Nie trzymaj nas
w napięciu. Kto z nich tam jedzie?
- Dziś rano dostałem raport. Na czele delegacji stoi
Anatolij Zarubin. Wśród jej uczestników jest też Paweł Susłow,
naczelny ideolog partyjny o ultra-marksistowskich poglądach.
- Nie ma co, miłe towarzystwo - stwierdziła Elsa. Spojrzała
na Wargravea. - Jak, u licha, przewieziemy Angela z Bukaresztu do
Mediolanu?
- Samolotem - wyjaśnił Anglik. - Jeden taki forsiasty włoski
Strona 33
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
playboy pożyczy nam mały odrzutowiec hawker - siddeley 125. Tak
się składa, że znam faceta i wiem, że nie cierpi komunistów. Z
Mediolanu do Bukaresztu jest około tysiąca trzystu kilometrów.
Trzeba doliczyć tyle samo na powrót. HS 125 może przelecieć bez
tankowania nawet cztery tysiące kilometrów, co zostawia nam duży
zapas.
Haller zakręcił się na obrotowym krześle i popatrzył na
ścienną mapę Europy.
- Czy nie lepiej dolecieć od razu do samego Zurychu?
- Wówczas zbliżylibyśmy się zbytnio do granicy węgierskiej.
Rosjanie mogliby wysłać myśliwce przechwytujące, żeby nas
zestrzelić.
Poza tym przy takiej pogodzie nie mogę ryzykować przelotu
przez Alpy Szwajcarskie.
Amerykanin wciąż nie odrywał wzroku od mapy.
- Jeżeli lotnisko w Zurychu rzeczywiście zostanie zamknięte,
czeka nas cholernie długa jazda pociągiem przez całą Europę.
Wargrave skinął twierdząco głową i z niewesołym wyrazem
twarzy spojrzał na Elsę.
- To będzie istny koszmar, na jawie i we śnie, jako że
ekspres jedzie nocą. Chyba oboje zdajecie sobie sprawę, że gdy
tylko Angelo wydostanie się z Bałkanów, generał Marienkow postawi
na nogi wszystkie zakonspirowane w terenie siły spod znaku KGB -
G.R.U, aby go ukatrupić, zanim uda nam się wywieźć go do Stanów.
To
będzie jak przejażdżka po polu minowym. Ale wciąż podtrzymuję, że
to wykonalne. Niech to licho, musi być wykonalne!
Haller nie przeoczył spojrzenia, jakie Wargrave rzucił
Elsie.
- Nie ma żadnej potrzeby, żeby Elsa brała w tym udział
-oświadczył stanowczo.
- Akurat! - odparła ze spokojem Elsa. - Zaczęłam to razem z
wami i nie wycofam się do samego końca.
- Decyzja należy do niej - rzekł łagodnie Wargrave. -
Zresztą mogłaby nam się bardzo przydać.
- Stanowczo tego zabraniam! - warknął Haller.
- Myślałem, że dajesz mi pełną kontrolę nad przebiegiem
operacji - przypomniał mu Wargrave. - Nie pora teraz na
rozbijanie zespołu. Nawiasem mówiąc, dziś w nocy musimy lecieć z
powrotem , " do Europy. - Tym razem nie spojrzał w kierunku Elsy,
która zachowała kamienną twarz, mimo że wciąż czuła skutki
ostatniej!
;
podróży przez Atlantyk sprzed paru godzin. - Wieczorem
odlatuje samolot rejsowy linii Air Canada, który ląduje na
Schiphol jutro po południu - ciągnął Wargrave. - Stamtąd polecimy
do Zurychu i dalej do Mediolanu, gdzie dotrzemy jutro, czyli w
czwartek, pod wieczór.
- Czy to aby nie przesadny pośpiech? - spytał Haller.
- Dzięki temu zostanie mi piątek na dogranie ostatnich
szczegółów. Mogę to lepiej niż stąd zrobić na miejscu w Europie.
W sobotę rano polecę odrzutowcem do Bukaresztu, żeby zdjąć
Angela z lotniska.
- Sam będziesz prowadził samolot?
- Latałem już kilkakrotnie na tej właśnie maszynie z moim
playboyem.
- Podobno włoskie dziewczęta są niczego sobie - mruknęła
Elsa.
- A on umie wybrać najładniejsze - zapewnił ją Wargrave.
Podarł na kawałki zapisane kartki z bloku i spojrzał na
Hallera. -Przed wieczornym lotem na Schiphol musimy wykorzystać
czas co do minuty. Mam do napisania cały stos depesz, które
trzeba zaszyfrować i wysłać do kilku szefów służb bezpieczeństwa
w Europie: Scholtena w Hadze, Franza Wandera z niemieckiej BND,
pułkownika Springera w Zurychu i pułkownika Molinariego z SIFAR -
Strona 34
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
u w Mediolanie. Chcę ich uprzedzić.
- O czym uprzedzić? - spytał dociekliwie Haller.
- śe mogę potrzebować ich pomocy. Napiszę tylko tyle.
Oczywiście nie puszczę pary z ust o Angelo. A przynajmniej
jeszcze nie teraz.
Możliwe, że będę musiał ich zawiadomić, jak wydostanę go już
", z Rumunii... - Mówiąc to jednocześnie pisał na bloku. -
Czekają nas niezłe kwiatki, jeżeli naprawdę będziemy musieli
taszczyć się z nim pociągiem aż na Schiphol. Pamiętaj, niech
rozgłośnia Głosu Ameryki koniecznie puści nagranie "Take Five",
by dać mu znać, że po niego jedziemy.
- Jakbym mógł zapomnieć. - Haller rozparł się na krześle,
utkwił wzrok w suficie i powiedział coś, co powstrzymało bieg
ołówka Wargravea. - Zapomniałem wspomnieć o pewnym drobnym
szczególe. Delegacji do Bukaresztu będzie towarzyszył jeszcze
trzeci członek Politbiura...
- Tak jest! Najlepsze należy zachować na koniec -
zażartowała Elsa.
- Niejaki Siergiej Marienkow, dyrektor KGB.
CZĘŚĆ DRUGA
UCIECZKA
* 6 *
Schiphol, Zurych, Mediolan
Wargrave, Haller i Elsa wylecieli z Montrealu na pokładzie
samolotu linii Air Canada, lot 866, piątego stycznia o dziewiątej
trzydzieści pięć.
Atlantyk przelecieli nocą. W Londynie przesiedli się na lot
128 linii KLM, którego portem przeznaczenia było Schiphol pod
Amsterdamem. Elsa i Wargrave po raz drugi w ciągu doby
przekroczyli ocean i dziewczynie kręciło się w głowie ze
zmęczenia.
- Mój wewnętrzny zegar już chyba nigdy nie poda właściwej
godziny - powiedziała siedzącemu obok Hallerowi, gdy zbliżali się
do holenderskiego wybrzeża.
- Trzeba się było nieco zdrzemnąć.
- Ha, ha, bardzo śmieszne - odparła jadowicie. - O mało cię
nie zbudziłam, żebyś cierpiał jak ja. Spałeś nie jak żółw, a jak
suseł.
- Nigdy nie mam z tym kłopotów - odparł z zadowoleniem
Haller.
Gdy samolot zaczął wytracać wysokość, Elsa wyjrzała przez
okno, żeby rzucić okiem na Holandię. Płaski pejzaż był tylko tu i
ówdzie poznaczony śniegiem, jakby jakiś olbrzym narysował kredą
na polach białe smugi. Od morza wiał gwałtowny wiatr, fale jak
ogromne tarany waliły w tamy. Nad nimi unosiły się białe kłęby
podobnej do dymu pary wodnej. Harry Wargrave siedział przy
przejściu, dwa rzędy za Elsą i Hallerem. Stąd mógł obserwować
swoich towarzyszy. Zapaliły się ostrzegawcze napisy, pasażerowie
zapięli pasy i samolot zaczął lądowanie.
Generał Max Scholten, szef holenderskiego kontrwywiadu,
czekał na Wargravea w biurze służby bezpieczeństwa na lotnisku.
Rozmawiali w cztery oczy.
- Jakiś grubszy kłopot? - spytał Holender uścisnąwszy mu
serdecznie rękę.
- Krótko rzecz ujmując, tak. Jak się sprawy mają tutaj?
- Sytuacja może wkrótce dojrzeć do wybuchu - i to bez żadnej
przenośni - odpowiedział szef kontrwywiadu zapalając cygaro.
Generał Scholten, jeden z najbliższych przyjaciół Wargravea,
był niskim, zażywnym mężczyzną o wydatnym brzuszku, amorkowatej,
różowej twarzyczce, błyszczących niebieskich oczkach i radosnym
uśmiechu człowieka zadowolonego z życia. Nikt nie dałby mu
Strona 35
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
sześćdziesięciu lat. Jego dobroduszna powierzchowność zmyliła
niejednego przesłuchiwanego, którego wypytywał w miły i przyjemny
sposób, dopóki nie przyłapał go na sprzeczności w zeznaniach. Pod
jowialnością krył duszę najbardziej zaciętego wroga komunistów
wśród szefów służb bezpieczeństwa w całej Europie.
- Ze żmiją nie warto bawić się w dyplomację - powiedział raz
Harryemu w swojej nienagannej angielszczyźnie. - Trzeba podkraść
się od tyłu i odrąbać jej łeb.
Wargrave rozejrzał się po pomieszczeniu, którego skromne
umeblowanie składało się ze stołu i dwóch krzeseł z twardymi
oparciami.
Domyślił się, że to pokój przesłuchań.
- Jakiego wybuchu? - spytał.
- Otrzymałem z godnego zaufania źródła informację, że grupa
Geigera zamierza przenieść się do Holandii. Zaalarmowałem już
oddział Venlo. - Pyknął z cygara. - Niestety, przekroczyć granicę
Holandii jest dziecinnie łatwo.
- To faktycznie kiepska nowina - przyznał Wargrave.
Terrorystyczne ugrupowanie Geigera dokonało przez ostatni
rok istnego spustoszenia w Niemczech Zachodnich. Rabowali banki,
brali zakładników, porwali jednego z czołowych niemieckich
polityków. Usiłowali nawet wysadzić w powietrze wielką
elektrownię.
A wszystko w imię światowej rewolucji i powszechnej
wolności, , cokolwiek to znaczyło. Wargrave wątpił, czy
terroryści sami to wiedzą.
- Myślę, że finansuje ich KGB - zauważył spokojnie Scholten.
-Oczywiście przez pośredników. Nie możemy jednak tego udowodnić.
A szkoda. Taka nowina porządnie unurzałaby w błocie
towarzysza Siedowa.
- Dlaczego się tu przenoszą?
- W Niemczech ziemia zaczęła im się palić pod stopami, więc
wolą zmienić okolicę na spokojniejszą, gdzie według ich mniemania
łatwiej będzie siać postrach. Z największą radością postawiłbym
ich pod lufy oddziału Venlo - Scholten miał na myśli
zorganizowaną przez siebie specjalną brygadę antyterrorystyczną,
składającą się ze strzelców wyborowych. - Ale nie jesteś tu po
to, żeby wysłuchiwać moich narzekań. Co u ciebie?
- Przyjechaliśmy do Europy, żeby ewakuować ważnego agenta
-powiedział ostrożnie Wargrave. - Możliwe, że pojedzie z nami
ekspresem "Atlantic". Później wyjawię ci więcej w szyfrowanej
depeszy.
Będziemy się porozumiewać w systemie Scarab.
- Jakaś gruba ryba? - spytał od niechcenia Scholten. - Czy
też na tym etapie za dużo chciałbym wiedzieć?
- Gruba ryba i może ściągnąć na siebie silny ostrzał KGB I z
powodu informacji, które ma do przekazania.! Niebieskie oczy
Scholtena zalśniły.
- Jeśli sprowokujecie do ujawnienia podziemną siatkę
sowiecką, która będzie się starała go zlikwidować, da nam to
niepowtarzalną okazję, żeby uciąć łeb żmiji.
- Byle tylko przy okazji nie zleciał mój, ty krwiożerczy
stary draniu - rzekł uprzejmie Wargrave. - Co z samolotem?
- Twoi amerykańscy przyjaciele przysłali boeinga 707.
Wylądował dziesięć minut temu, tuż przed wami. Stoi pod silną
strażą w najdalszym zakątku lotniska. Samolot Swissairu do
Zurychu odlatuje dopiero o szesnastej czterdzieści. Teraz może
napijemy się po jednym z twoimi przyjaciółmi, o ile nie
przeszkadzają temu względy bezpieczeństwa. Chętnie bym poznał tę
ślicznotkę.
Wargrave był rozbawiony spostrzegawczością przyjaciela. A
przecież Elsa z Hallerem oddzielnie opuścili samolot, aby nie
widziano ich razem z Wargraveem. Siedzieli teraz w poczekalni.
Oczy Scholtena zamigotały.
- Zauważyłem, jak się na ciebie obejrzała w pewien
szczególny sposób, gdy schodziłeś po stopniach. Wyraźnie cię
lubi.
- No to chodźmy do moich przyjaciół na tego kielicha -
Strona 36
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
odparł Wargrave.
W poczekalni Haller właśnie otrzymał przywiezioną przez
uzbrojonego kuriera wiadomość z ambasady Stanów Zjednoczonych w
Hadze.
Przed wyjazdem z Montrealu nie mógł połączyć się
zaszyfrowaną linią telefoniczną z Moynihanem, który w tym czasie
leciał do Pekinu na pokładzie Air Force One i znajdował się
właśnie nad Pacyfikiem.
Zadzwonił więc do zaufanego przyjaciela z ambasady Stanów
Zjednoczonych w Ottawie i poprosił go o wysłanie prezydentowi
krótkiej wiadomości. Brzmiała ona następująco: "Nasz przyjaciel
wyrusza w dziewicze lasy i na nowe pastwiska". Depesza była
podpisana "śółw", gdyż prezydent znał przezwisko nadane Hallerowi
przez Elsę.
Dostarczono ją Moynihanowi podczas pierwszego spotkania z
przywódcą Chińskiej Republiki Ludowej. Górując jak wieża nad
niskim, pękatym Chińczykiem, trzymającym w ręku los ponad
ośmiuset milionów ludzi, prezydent natychmiast zrozumiał treść
depeszy.
Oznaczała ona, że Sparta podjęła ewakuację Angela.
Wiadomość nie mogła nadejść w bardziej sposobnej chwili.
Moynihan, zgodnie z planem wizyty, miał spędzić w Chinach
dziesięć dni.
Od razu pojął, jakie wrażenie wywarłaby na kamiennie upartym
chińskim przywódcy wiadomość o ucieczce członka Politbiura do
Waszyngtonu oraz czym byłoby ujawnienie faktu, że od przeszło
roku wywiad Stanów Zjednoczonych miał swojego informatora w samym
Kremlu.
Po powrocie do ambasady, przebierając się na wielki
wieczorny bankiet wydawany na jego cześć, napisał krótką
odpowiedź, którą zaadresował do ambasady w Hadze. Polecił, by
kurier zawiózł ją na lotnisko w porze lądowania samolotu, którym
- jak poinformował go Haller - Sparta miała lecieć do Holandii.
To właśnie była depesza, którą odczytywał Haller w czasie, gdy
Wargrave rozmawiał z generałem Scholtenem.
"Moment wybrany idealnie. Konieczny jednak jak największy
pośpiech. Powtarzam, jak największy pośpiech. Bruno".
Haller poczuł ulgę, lecz jednocześnie ogarnęły go czarne
przeczucia. Wielka stawka, o jaką toczyła się gra, rosła z
godziny na godzinę.
Twierdzenie generała Scholtena, że grupa Geigera ma zamiar
przenieść się do Holandii, nie do końca odpowiadało prawdzie. W
chwili kiedy toczyła się rozmowa Holendra z Harrym Wargraveem na
Schiphol, przywódca terrorystów, Rolf Geiger, założył już swoją
kwaterę główną w Amsterdamie.
Opinii publicznej na ogół wciąż nie jest znany fakt, że
większość organizacji terrorystycznych, działających na
Zachodzie, była finansowana i często uzbrajana przez sowieckie
KGB lub G.R.U, aczkolwiek odbywało się to krętą, trudną do
prześledzenia drogą. Kontakty często odbywały się przez Berlin
Wschodni.
Rosjanom owa taktyka sowicie się opłacała. Nieustanne
podsycanie fermentu na Zachodzie pozwalało sowieckiej
propagandzie porównywać tamtejsze warunki życia ze "spokojem"
panującym w Związku Radzieckim, "spokojem" państwa policyjnego, w
którym wielki aparat KGB sprawował ścisły nadzór nad życiem
obywateli. Terrorystyczna organizacja Geigera, która dokonała
tylu aktów gwałtu w Niemieckiej Republice Federalnej, była
doskonałym przykładem tej dywersyjnej taktyki.
Rolf Geiger udawał niemieckiego anarchistę, lecz w
rzeczywistości był Armeńczykiem, a jego prawdziwe nazwisko
brzmiało Dikran Kikojan. Urodził się w Erewanie, mieście
położonym między jeziorem Sewan a granicą turecką. Był znakomitym
agentem, manipulującym swoją grupą tak zręcznie, że jej
członkowie nie mieli nigdy najmniejszych podejrzeń, iż są
kontrolowani przez G.R.U.
Sam Kikojan w ogóle nie przystawał do utartych wyobrażeń o
przywódcy terrorystów. Był niskim, wytwornym mężczyzną po
Strona 37
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
czterdziestce, miał szczupłą twarz z długim nosem i
wypielęgnowany ciemny wąsik, który pasował do eleganckiej
fryzury.
W Londynie zyskałby miano fircyka. Poza tym był niezgorszym
kobieciarzem o szarmanckich manierach i umiejętności
doprowadzania dziewcząt do śmiechu. Teraz stał przy oknie na
drugim piętrze starej kamienicy nad kanałem i odświeżał w pamięci
rozmowę z Karpińskim, która miała miejsce trzy tygodnie wcześniej
w Berlinie Wschodnim.
- Dalsze prowadzenie działalności w Niemieckiej Republice
Federalnej przestało być dla was bezpieczne - oświadczył
spokojnym głosem zastępca dyrektora KGB. - Słuszność mojej
decyzji, że powinniście przenieść się do Holandii, potwierdza
chociażby to!
-"To" było egzemplarzem zachodnioniemieckiej gazety "Die
Welt".
Popchnął gazetę po blacie stołu, przy którym obaj siedzieli,
w stronę Geigera.
- Nigdy nie może obyć się bez ofiar - odparł nieomal
bezczelnie Kikojan zakładając nogę na nogę i wygładzając
starannie wyprasowane spodnie. Wyjrzał z okna położonego na
pierwszym piętrze biura, które było kwaterą główną KGB na Berlin
Wschodni. "Boże, cóż to za koszmarne miejsce" - pomyślał,
przesuwając wzrokiem po betonowych pudłach mieszkalnych bloków.
- Gazeta - przypomniał Karpiński. Jego wyblakłe oczy
patrzyły nieruchomo zza okularów w drucianej oprawce. To
spojrzenie przerażało większość podwładnych. Lecz Kikojan - alias
Rolf Geiger -nie czuł najmniejszego moresu przed Karpińskim,
którego szczerze nie znosił. "Zwyrodnialec, który wyżywa się w
tym, co robi, i nadyma jak ropucha własną władzą" - powiedział o
nim kiedyś do swojej zastępczyni, Eriki Kern. Zapalił papierosa i
zerknął na "Die Welt".
Na stronie tytułowej był artykuł o nieudanym napadzie na
bank w Hamburgu, dokonanym przez grupę Geigera. Ilustrowało go
wielkie zdjęcie jednego z zabitych terrorystów, ubranego w czarną
wiatrówkę i narciarskie spodnie, z twarzą zasłoniętą czarną
kominiarką, w której wycięto otwory na oczy. Ten wybrany przez
samego Geigera "mundur" był znakiem firmowym członków jego grupy.
"Sam ubiór też może budzić strach" - wyjaśnił im kiedyś.
- Więc przenosimy się do Holandii - stwierdził Geiger
strzepując odrobinę popiołu z rękawa drogiego garnituru. - To da
się załatwić w ciągu jednej nocy. Przewidziałem pańską decyzję i
nawiązałem w Amsterdamie odpowiednie kontakty. - Zastukał laską
ze złotą gałką o nogę biurka, co zirytowało Rosjanina. - Ma pan
diamenty, o które prosiłem? - Spojrzał na zegarek firmy Patek. -
Autokar Intouristu wkrótce odjedzie na punkt graniczny Checkpoint
Charlie, więc lepiej się pospieszmy.
- Nie wszystko naraz. - Karpiński z trudem powściągnął zimną
furię. Chętnie ukróciłby nonszalancję tego armeńskiego dandysa,
lecz Geiger odnosił zbyt wiele sukcesów i był wysoko ceniony
nawet przez marszałka Traczkowa. Geiger rozwścieczył go jeszcze
bardziej wyjmując mu dalsze słowa z ust.
- Podobnie jak w Niemczech, czeka nas podwójne zadanie. Po
pierwsze - stuknął mocno laską - mamy porwać kilka wybitnych
figur publicznych, organizować napady na banki i zamachy bombowe
w Hadze i Amsterdamie, aby wywołać powszechną panikę. Zgadza się?
- Tak - odpowiedział sztywno Karpiński.
- Po drugie, rozpoznać strategiczne obiekty sabotażu, które
mają zostać zniszczone, kiedy Armia Czerwona ruszy do ataku. Most
na Renie, przez który biegnie główne połączenie kolejowe między
Belgią i Holandią, tamy, które powstrzymują morze, zakłady
Phillipsa w Eindhoven... - Geiger znów spojrzał na zegarek. - Czy
muszę ciągnąć listę do samego końca? Gdzie są diamenty?
Karpiński zacisnął usta i bez słowa otworzył szufladę
biurka.
Wyjął z niej woreczek z czarnego sukna i wysypał na blat
niezgorszą fortunę w diamentach.
- Dziękuję - powiedział Geiger z przesadną uprzejmością.
Strona 38
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Odkręcił gałkę laski, wysunął z wydrążonego wnętrza cienki
zwitek tektury, wyjął z kieszeni kilka kawałków jedwabiu, owinął
diamenty, schował je do laski i wepchnął z powrotem zwiniętą
tekturkę, po czym z powrotem przykręcił gałkę.
- Zabawny paradoks - zauważył. - Korzystamy z owoców
kapitalistycznego wyzysku, żeby go zniszczyć. - Karpiński nie
musiał mu mówić, że diamenty zostały przeszmuglowane do Moskwy
skomplikowaną drogą z południowej Afryki przez Angolę.
- Jaką drogą wracasz do Amsterdamu? - spytał Rosjanin, wciąż
mierząc wzrokiem niskiego wytwornisia siedzącego naprzeciwko. Ani
razu od rozpoczęcia rozmowy nie udało mu się spojrzeć w ciemne,
ruchliwe oczy Geigera, który patrzył w bok, jakby chciał przez to
wyrazić pogardę dla jałowych wysiłków Karpińskiego, żeby go zbić
z pantałyku.
- Polecę z Berlina Zachodniego do Frankfurtu - odparł
swobodnie Geiger. - Z Frankfurtu mam lot do Paryża, a stamtąd
dojadę ekspresem "European" do samego Amsterdamu. W tym pociągu
praktycznie nigdy nie przeprowadzają kontroli celnej...
- Wiem o tym bardzo dobrze. - Karpiński podniósł się dając
do zrozumienia, że spotkanie dobiegło końca, lecz Geiger zdążył
wstać pierwszy i wkładał swój płaszcz uszyty na Savile Row.
Pierwszy raz spojrzał Karpińskiemu prosto w oczy i przygładziwszy
wąsik wymanikiurowanym palcem, powiedział:
- Wolałbym, żeby wstrzymał się pan na jakiś czas z wzywaniem
mnie do Berlina Wschodniego. Wiem, że piloci Intouristu otrzymali
odpowiednie instrukcje i do mojego powrotu trzymają resztę grupy,
z którą przyjechałem, w domu towarowym, lecz moim zdaniem ryzyko
jest zbyt wielkie, aby je niepotrzebnie podejmować.
Geiger przypominał sobie tę oziębłą rozmowę trzy tygodnie
później, patrząc z okna amsterdamskiej kamienicy na rząd składów
po drugiej , stronie kanału. Pięć pięter nad ziemią, dokładnie
nad dwuskrzydłowymi drzwiami, zwisały łańcuchy zakończone hakami.
Kiedyś używano ich do wciągania towarów na górę. Odwrócił się
szybko, gdy do mrocznego pokoju weszła jego zastępczyni, Erika
Kern. Ładna, ciemnowłosa, o okrągłych kształtach, miała
trzydzieści dwa lata i pochodziła z Niemiec Wschodnich. Zimny,
nieprzystępny wyraz twarzy dodawał jej wabika. Poza Geigerem
tylko ona wiedziała, że ich ugrupowanie jest kontrolowane przez
G.R.U. Cała reszta grupy prostaczki, jak ich czasem określał
Geiger - była przekonana, że walczą dla idei, aby wyzwolić
wszystkie uciskane narody świata. Ta definicja nie obejmowała
obywateli Związku Radzieckiego.
- Sprzedałeś diamenty? - spytała.
- Z łatwością, przecież to Amsterdam.
Geiger wskazał stojącą na stole aktówkę. Erika otworzyła ją
i zobaczyła, że wypełniają ją po brzegi porządnie ułożone paczki
holenderskich guldenów. Te fundusze o niemożliwym do wykrycia
pochodzeniu były przeznaczone na działalność grupy Geigera.
- A więc na razie mamy spokój z Karpińskim - stwierdziła
Erika.
Geiger przytaknął skinieniem głowy. Nie wiedział, jak bardzo
się myli, i ani podejrzewał, że najbliższa przyszłość gotuje mu
sporą niespodziankę.
Europa wciąż tkwiła w okowach srogiej zimy. W telewizji
pokazywano dramatyczne obrazy Łaby pokrytej grubą skorupą lodu,
pługów śnieżnych w Austrii, toczących z góry przegraną walkę,
łyżwiarzy na zamarzniętym trzeci raz od początku wieku Jeziorze
Zurychskim.
Lot 793 linii Swissair okazał się istnym piekłem. Po
przekroczeniu granicy niemieckiej DC-9 wpadł w obszar gęstych
opadów śniegu i gwałtownych turbulencji, które rzucały nim jak
piłką. Elsa odwróciła wzrok od okna, a Haller daremnie próbował
skupić się na czytaniu książki.
Wargrave, który ponownie usiadł z tyłu za nimi, założył ręce
na brzuchu i co jakiś czas spoglądał na zegarek. Zaraz po
lądowaniu w Zurychu musiał wykonać bardzo ważny telefon.
Kiedy wysiadł z samolotu, wyszedł mu naprzeciw powiadomiony
o jego przylocie funkcjonariusz policji, który miał zawieźć go do
Strona 39
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Springera.
- Chwileczkę - poprosił Wargrave - chcę tylko zadzwonić do
narzeczonej.
Nakręcił numer w Andermatt i już po kilku sekundach ktoś
odebrał telefon, uprzedzony telegramem, który Wargrave wysłał
jeszcze z Montrealu. Wargrave chwilę mówił bardzo szybko do
słuchawki, potem zadał kilka pytań i podał krótko instrukcje.
Cała rozmowa trwała niespełna trzy minuty. Potem pozwolił zawieźć
się do Springera.
Udzielił Szwajcarowi tych samych informacji, co Scholtenowi
na Schiphol, choć z jednym małym wyjątkiem.
- Wysłałem kogoś do Andermatt i zdaje się, że złapał pewien
trop. Jeszcze zbyt wcześnie, aby wiedzieć, dokąd go to
zaprowadzi.
- Jestem ci nad wyraz wdzięczny.
- Jeszcze jedna sprawa. Na wszelki wypadek dałem tej osobie
twój nie zastrzeżony numer telefonu, bez podawania twojego
nazwiska.
Przedstawi się jako Leros i poprosi pana Gehringa. Czy
mógłbyś tak to urządzić, żeby połączono od razu z tobą lub,
podczas twojej nieobecności, z brygadierem Traberem? Chciałbym
otrzymać jak najszybciej każdą, choćby najbardziej enigmatyczną
wiadomość od Lerosa. Wtedy będziesz już wiedział, jak się ze mną
skontaktować.
- Leros prosi pana Gehringa - powtórzył Springer. -
Zawiadomię naszego operatora w centrali, że takie połączenia mają
absolutny priorytet. A co teraz?
- Łapię lot 1925 Swissairu do Mediolanu. Wszystko rozegra
się w ciągu najbliższych czterdziestu ośmiu godzin. - Wargrave
wyjrzał przez okno, za którym walił gęsty śnieg. - Czy przyleciał
już boeing ze Stanów?
- Ma się zjawić za dwie godziny, tuż po twoim odlocie do
Mediolanu. Zajmiemy się nim, jak należy - obiecał Springer:
Przerwał, żeby zapalić papierosa. - Można spytać, czy ten agent,
którego masz wywieźć z Europy, jest aż tak wielką osobistością?
- Prawdopodobnie największą od czasów wojny. - Wargrave
zdecydował się puścić tu nieco więcej farby, niż wobec Scholtena.
W końcu to w Szwajcarii najpierw zrobi się gorąco, a jeśli
lotnisko w Zurychu będzie czynne, nie zawadzą w ogóle o Holandię.
- Zaplanowałem, że przyjedziemy z nim tutaj ekspresem "Atlantic"
w sobotę wieczór, czyli pojutrze, bo przypuszczam, że do tej pory
lotnisko w Mediolanie zostanie zamknięte.
- Aż tak szybko? Wobec tego może nie zawadzi, jeśli ogłoszę
tajny alarm?
- Nie zawadzi - przytaknął Anglik. - Założymy w pociągu
swoją własną centralkę łączności, aby być z wami w stałym
kontakcie.
Pułkownik Molinari zaofiarował mi pełną współpracę w
Mediolanie.
Mam też do ciebie raczej niecodzienną prośbę. Chodzi o
załatwienie pewnej rzeczy, kiedy ekspres dojedzie do Chiasso.
Pokrótce nakreślił swój plan. Springer natychmiast wyraził
zgodę.
- Uważajcie i powodzenia - rzucił za nim na pożegnanie.
Kiedy tylko za Wargraveem zamknęły się drzwi, Springer
skorzystał z szyfrowanej linii i połączył się ze swoim szefem,
który przebywał w Zurychu. Zdał krótkie sprawozdanie z tego,
czego się dowiedział, po czym dodał własny komentarz:
- To może być okazja, na którą czekaliśmy. Mamy szansę
wykurzyć zorganizowane u nas przez sowiecki wywiad grupy
sabotażowe, które w razie wybuchu wojny będą usiłowały
sparaliżować nasz przemysł i komunikację. Czy nie powinien pan
powiadomić Berna?
Nie wiedząc o tym, rozumował podobnie jak Scholten, który
nieco wcześniej doszedł do tych samych wniosków. W słuchawce
zaległo milczenie. Po długiej chwili Traber odezwał się, a jego
odpowiedź niezmiernie zdumiała Springera.
- Myślę, że jak na razie nie ma co zawracać głowy ministrowi
Strona 40
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
spraw wewnętrznych. Powiedziałeś, że operacja zaczyna się w
sobotę?
To znaczy podczas weekendu, gdy większość polityków nie
urzęduje i trudno się z nimi skontaktować. Załatwimy to na własną
rękę.
Z pięć minut po tym, jak Wargrave dzwonił z lotniska w
Zurychu do Andermatt, Robert Frey wyszedł z hotelu Starchen,
wsiadł do furgonetki marki Volkswagen i pojechał do swojego domu,
położonego kilkanaście kilometrów na zachód od miasteczka przy
drodze na Gletsch. Frey, olbrzymi mężczyzna o ogorzałej od wiatru
twarzy, był sławnym alpinistą i popularną postacią w Andermatt.
Nawet z łańcuchami założonymi na opony prowadził ostrożnie.
Zapadł już zmrok, a droga była śliska jak lód. Skręcił z głównej
szosy, zatrzymał się przed chatą o spadzistym dachu i wszedł do
sieni z wypolerowanych drewnianych bali.
Na spotkanie wyszedł mu Emil Platow, niski, żylasty Szwajcar
o zaskakująco słowiańskim nazwisku, który wydawał się jeszcze
mniejszy przy Freyu, piętrzącym się nad nim jak góra.
- Są jakieś wiadomości? - spytał Frey.
- Z Aten nadeszły właśnie informacje o tej twojej
przyjaciółce, Annie Markos.
- No?
- Nic, do czego można by się przyczepić. Wynajmuje drogie
mieszkanie. Chodzi plotka, że płaci za nie pewien minister...
- A więc jest jego kochanką. Dawaj szczegóły.
- To wszystko - odparł z niejakim zakłopotaniem Platow. -I
jeszcze, że dwa dni temu pojechała z tym francuskim narciarzem
Reneem Marchais w okolice lodowca Renu.
- Marchais dużo gada, jak sobie podpije - zauważył Frey.
-Słuchałem go wczoraj wieczorem w barze w Storchen. - Zmarszczył
brwi nasłuchując dalekiego dudnienia gdzieś na zewnątrz.
Rozpoznał łoskot spadających kamieni. "Jakieś pięć kilometrów
stąd" - ocenił w myśli. W całej okolicy istniało poważne
zagrożenie lawinowe.
- No cóż! - podsumował sarkastycznie. - Wychodzi na to, że
tu na miejscu można się dowiedzieć o Annie Markos znacznie
więcej, niż zawierają twoje informacje z Aten. Świetna robota,
Emilu, nie ma co...
Ruszył długim krokiem do gabinetu, żeby nalać sobie
solidnego kielicha.
Emil Platow istotnie nie dowiedział się wszystkiego. Anna
Markos, niepospolicie przystojna i zgrabna Greczynka, pięć dni
temu rano pojechała w towarzystwie Renego Marchais swoim
wynajętym renault do Gletsch, położonego u stóp lodowca Renu.
Była dopiero dziewiąta.
Anna zobaczyła nadjeżdżający z naprzeciwka policyjny patrol.
Zatrzymała wóz przy małej stacyjce kolejowej w Gletsch.
- Miło mieć towarzystwo, choćby nawet policji - zauważyła
przesuwając wzrokiem po śnieżnym pustkowiu. Na północy słońce
odbijało się zielonkawymi refleksami od potężnego lodowca, który
wyglądał jak zamarznięta spieniona fala przypływu, gotowa runąć w
dolinę.
Rene Marchais, smukły, chłopięcy Francuz, który przyszedł po
Annę do hotelu Storchen, uśmiechnął się szeroko.
- Łudziłem się, że będę się dzisiaj cieszył wyłącznie twoim
towarzystwem. - Jak dotychczas jego wysiłki zwabienia Anny do
sypialni nie odniosły skutku. Trwał w przekonaniu, że to tylko
kwestia cierpliwości i czasu. Radiowóz stanął obok wozu Anny:
Jeden z policjantów wysiadł, żeby z nimi porozmawiać. Spojrzał na
parę nart leżących na tylnym siedzeniu renaulta.
- Niebezpiecznie tu jeździć na nartach, proszę pana -
ostrzegł Reneego. - śnieg jest bardzo słabo związany,
najdelikatniej mówiąc.
- To Rene Marchais - wtrąciła się do rozmowy Anna z ciepłym
uśmiechem. - Jest dobrze znany w Chamonix, jako jedna z
tamtejszych gwiazd. - Spojrzała na masy lodu na północy. - Czy to
właśnie tam znaleźli zwłoki jakiegoś mężczyzny w jednym z tuneli?
Szwajcar przyjrzał jej się uważnie. Zazwyczaj niechętnie
Strona 41
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
roztrząsał takie tematy z osobami postronnymi, lecz jego żona
wyjechała w odwiedziny do krewnych w Lozannie i uśmiechała mu się
okazja do pogawędki z atrakcyjną kobietą. On również spojrzał w
górę na milczący lodowiec.
- Tak. To wciąż niewyjaśniona tajemnica. - Wzruszył
ramionami. - Pewnie nigdy się nie dowiemy, co się stało...
- Czy nie było tam nikogo w owym czasie? Umarł samotnie w
takiej pustce? - szczebiotała dalej Anna.
- Robert Frey przyleciał swoim helikopterem - odrzekł
policjant. - Wylądował w pobliżu, żeby sprawdzić opad śniegu i
określić stopień zagrożenia lawinowego. To należy do jego
obowiązków.
- I nic nie widział?
- Nic. Sprawa robi się przez to jeszcze bardziej zagadkowa.
Mógł nie widzieć nikogo z ziemi, lecz patrolując ten obszar z
powietrza powinien zobaczyć każdego, kto by się tu kręcił. W
całej okolicy nie było żywej duszy.
Anna nie odrywała wzroku od dalekiego lodowca.
- Zawsze uwielbiałam tajemnice. Można snuć tyle domysłów, co
się tam właściwie wydarzyło... - Dostrzegła zmianę w wyrazie
twarzy Szwajcara. - Przepraszam, to musiało być dosyć koszmarne.
- Nie radziłbym wam zapuszczać się dalej - uciął krótko
policjant. Znów popatrzył na narty. - Ani jeździć na nartach,
nawet jeśli ktoś przyjechał z Chamonix - dodał z przekąsem.
Anna zawróciła i pojechała za wozem policyjnym w powrotną
drogę do Andermatt. Marchais zrzędził na policjanta:
- Ci Szwajcarzy zawsze są przesadnie ostrożni. Będę jeździł
na wszystkich stokach koło Andermatt, bez względu na ich gadanie
-oświadczył z chłopięcą przechwałką i zmienił temat: -
Zaintrygowała mnie ta historia o trupie w tunelu lodowym.
- Chyba im się nie podobało, że o tym mówimy - odparła Anna.
- Z pewnością to dobry temat na wieczornego drinka. Kim był
tajemniczy mężczyzna? Co robił na lodowcu? Zginął przez przypadek
czy został zamordowany?
- Ponosi cię wyobraźnia - zganiła go Anna w doskonałej
francuszczyźnie. - Umówię się z tobą na wieczór tylko pod
warunkiem, że nie będziemy poruszać tego tematu.
- Będę milczał jak głaz - przyrzekł uroczyście Marchais.
Dwa dni później Rene Marchais zginął w wypadku na nartach na
stoku powyżej Andermatt. Policji nie zadowoliły wyniki
dochodzenia.
Zakwalifikowali ten przypadek jako zabójstwo.
Szklanka z podwójną szkocką zeskoczyła z rozkładanego
stolika, gdy samolot szarpnął i opadł w dół, bliżej szczytów Alp
Szwajcarskich.
Whisky chlusnęła na rękaw śółwia, który siedział obok. Elsa
wyjęła , chusteczkę i zaczęła osuszać mokrą plamę.
- Może powinniśmy pojechać pociągiem - rzekła pogodnie. -No,
no, panie Haller, jedzie od pana jak z gorzelni. I pomyśleć, że
zawsze miałam pana za abstynenta.
- Nie lepiej, żebyś następną kolejkę też wylała na mnie,
zamiast do własnego gardła? - burknął Haller.
Harry Wargrave siedział jak zawsze dwa rzędy dalej, tuż przy
przejściu. Dzięki temu widział ich cały czas, a w razie
niebezpieczeństwa miał większą swobodę ruchów. Gdy turbulencja
się nasiliła, pogratulował sobie w duchu, że nie zdecydował się
lecieć z Bukaresztu bezpośrednio do Zurychu, co oznaczało przelot
nad Alpami. Dwusilnikowy odrzutowiec HS 125, który czekał na
lotnisku w Mediolanie, był bardzo sprawną maszyną, lecz niezbyt
odpowiednią do latania nad górami w szalejącej śnieżycy.
Wargrave tak jak Elsa dwukrotnie przeleciał przez Atlantyk w
ciągu ostatniej doby. Kołowrót różnic czasowych sprawiał, że czuł
się jak ogłuszony. W jego wymizerowanej twarzy wyraźnie
odznaczały się kości policzkowe. Dziękował opatrzności, że przed
karkołomnym lotem do Bukaresztu prześpi dwie noce w Mediolanie.
Oboje z Elsą nie zmrużyli oka podczas lotu z Montrealu na
Schiphol.
Strona 42
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Analizował w myśli stojące przed nim problemy, niezliczone
szczegóły, których nie wolno było przeoczyć. Na tym etapie
wszystko było cholernie zawiłe. Ludziom takim jak Springer i
Molinari należało powiedzieć tylko tyle, by przygotować ich na
rozwój sytuacji, lecz nie można było zdradzić tajemnicy, że
osobą, której pomaga się w ucieczce, jest członek sowieckiego
Politbiura. Samolot wytracał wysokość przed podejściem do
lądowania w Mediolanie. Wargrave patrzył, jak Julian i Elsa
rozmawiają pochyliwszy ku sobie głowy.
- Jeżeli lotnisko w Mediolanie pozostanie czynne, będziemy
mogli polecieć z powrotem do Zurychu - mruknął Haller.
- To znacznie uprościłoby sprawę - przytaknęła Elsa lekkim
tonem. - Pozostaje nam trzymać kciuki, modlić się i mieć
nadzieję...
Zanim dokończyła zdanie, samolot wpadł niespodziewanie w
następną dziurę powietrzną. Jej żołądek znów wywinął koziołka. Za
oknem nie było nic widać przez zasłonę padającego śniegu. Elsa
zastanawiała się, czy będą musieli lądować po omacku, co wiązało
się z ryzykowną operacją sprowadzania pilota. Na dół przy pomocy
radaru. "Chryste, mam nadzieję, że nie" - pomyślała, gdy zapaliły
się napisy ostrzegawcze. Przechyliła się i zapięła zręcznie
Hallerowi pas bezpieczeństwa.
- Ktoś tu mógłby trochę schudnąć - zażartowała. Potem
zapięła własny pas i pewną ręką zgasiła papierosa. W głębi serca
śmiertelnie bała się latania, lecz ten strach ukrywała przed
wszystkimi, nawet przed Harrym, który myślał, że zna ją lepiej
niż inni.
Samolot szwajcarskich linii lotniczych wylądował w
Mediolanie o ósmej pięć wieczorem. Wciąż był czwartek, szóstego
stycznia. Za niecałe trzydzieści sześć godzin Wargrave miał
wylecieć po Angela do Bukaresztu podstawionym hawker - siddeleyem
125. Haller był pod wrażeniem zmysłu organizacji pułkownika
Molinariego. Kiedy tylko weszli do hali lotniska, poprowadzono
ich dyskretnie do wyjścia, omijając wszystkie formalności celne i
paszportowe, i poproszono, by wsiedli na tył dużej krytej
ciężarówki. Ku swemu zaskoczeniu znaleźli się w wygodnie
urządzonym pomieszczeniu bez okien, które kontrastowało z
wyglądem zewnętrznym wozu.
Zapadli w wygodne skórzane fotele i rozkoszowali się ciepłem
będącym miłą odmianą po mrozie panującym na dworze. Ciężarówka
ruszyła i bramą towarową wyjechała z lotniska. Molinari
usadowiony na przednim siedzeniu przy małym stoliku rozmawiał
szybko po włosku przez radiotelefon. Haller nie miał pojęcia, co
mówi, lecz Wargrave i Elsa, którzy biegle władali tym językiem,
zrozumieli, że zdawał komuś raport, iż dotarli na miejsce.
- Ten pojazd to nie byle co - zauważył Haller, gdy Włoch
skończył rozmowę i obrócił się twarzą do nich.
- To wóz dowodzenia - odpowiedział po angielsku Molinari
-używany głównie w operacjach antyterrorystycznych. Zabieram was
do naszej specjalnej bazy, z której rzadko korzystamy. Będzie
całkowicie do waszej dyspozycji.
- Jak daleko stamtąd na dworzec Milano Centrale? - spytał
Wargrave.
- Dwa kilometry. Zaznaczyłeś w depeszy, że ma być blisko.
Pułkownik Luigi Molinari, szef SIFAR-u, urodził się w
Piacenzie i miał wygląd typowego Włocha z północy. Liczył sobie
czterdzieści trzy lata. Był niski, krępej budowy, miał okrągłą
głowę osadzoną mocno na barkach, a jego zachowanie cechował
spokój i czujna rezerwa. Hallera uderzyła siła osobowości
Molinariego i atmosfera rzeczowości i profesjonalizmu, jaką wokół
siebie roztaczał. Wrażenie to potwierdziły następne słowa Włocha:
- Prosiłeś również o określone typy broni - zwrócił się do
Wargravea. Otworzył dużą walizkę leżącą na podłodze, wyjął z niej
smith & wessona 38 special i rozejrzał się wokół. Haller i Elsa
jednocześnie wyciągnęli rękę.
- Damy mają pierwszeństwo.
Molinari podał Elsie broń i paczkę naboi. Schylił się
ponownie i wydobył colta 45 z zapasem naboi, którego dał
Strona 43
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Hallerowi. Wargrave dostał dwa steny z zapasowymi magazynkami.
Haller zmarszczył z dezaprobatą brwi.
- Steny zanadto rzucają się w oczy, trudno je schować. Poza
tym nie są ostatnim krzykiem techniki - zganił wybór.
- Trzy krytyczne uwagi w niecałe pół minuty - odparł
Wargrave. - Wcale nieźle. - Wyjął ze swojej walizki pustą torbę i
schował do niej pistolety. - To na mój lot do nikąd -wyjaśnił,
starannie dobierając słowa, żeby nie zdradzić przed Molinarim
celu swojej podróży. - Może ten model należy już do historii, ale
jeśli już o tym mowa, to nigdy nie słyszałem, żeby sten się
zaciął.
- Mam jeszcze inne do wyboru - oświadczył Molinari. - Proszę
bardzo.
Kiedy Haller podniósł się z siedzenia, ciężarówką zarzuciło
na zakręcie. Oparł się otwartą dłonią o ścianę, żeby odzyskać
równowagę.
- Pancerne blachy? - spytał, a Molinari skinął twierdząco
głową.
Walizka była przenośnym arsenałem. Zawierała niemieckie
lugery i walthery, belgijskie automatyczne browningi, kilkanaście
coltów czterdziestek-piątek, dwa webley-fosbery, a nawet parę
pistoletów maszynowych.
- Dosyć tego, żeby wszcząć. Niedużą wojnę - stwierdził
Haller -ale myślę, że wystarczy nam to, co mamy.
- Mam wrażenie, że może was czekać właśnie coś w rodzaju
niedużej wojny - odpowiedział Molinari.
Otworzył okienko w tylnej ścianie szoferki, wziął do ręki
mikrofon i coś do niego powiedział.
- Pewnie przyda ci się rzucić na to okiem. - Wyjął mapę i
podał ją Anglikowi. - Tu widać położenie bazy. Przestudiuj ją i
spal po przyjeździe na miejsce.
Elsa i Haller zerkali zza pleców Wargravea w małe okienko,
przez które było widać, co jest za przednią szybą samochodu.
Jechali wąską, brukowaną kocimi łbami uliczką w ubogiej części
miasta. Po obu stronach ciągnęły się nie oświetlone kamienice.
Ciężarówka zwolniła podskakując na bruku. Na chwilę przestało
padać. W blasku reflektorów zobaczyli ślepy zaułek, zakończony
olbrzymimi drewnianymi wrotami, przez które mógł przejechać
kopiasty wóz z sianem. Takie pewnie jeździły tędy sto lat temu.
Ciężarówka z łoskotem gnała naprzód. Elsa zdrętwiała ze strachu,
że lada chwila uderzą w masywne wierzeje. Jednak w ostatniej
chwili skrzydła bramy otwarły się do wewnątrz. Kiedy ciężarówka
wtoczyła się z hałasem na wielkie kamienne podwórko, jacyś ludzie
natychmiast zamknęli je z powrotem.
Byli w bazie.
Ktoś otworzył z zewnątrz tylne drzwi i zeskoczyli na ziemię.
Podwórko ze wszystkich stron otaczały stare sześciopiętrowe
kamienice.
Wargrave dostrzegł po jego przeciwległej stronie takie same
wrota, jak te, przez które wjechali. Elsa przytrzymała futro pod
brodą, gdyż wieczór był mroźny. Molinari niosąc podróżną torbę
dziewczyny poprowadził ich kręconymi kamiennymi schodami. Po
chwili weszli do jakiegoś pokoju.
Rozejrzeli się ciekawie.
Był obszerny, dwupoziomowy i miał dziwne, półkoliste okno
tuż nad podłogą. Molinari natychmiast je zasłonił. Stojący na
środku olbrzymi, staroświecki piecyk buchał falami ciepła. Pod
ścianami rozpierały się ciemne, ciężkie meble.
- Pokażę pani jej pokój piętro wyżej - powiedział z
kurtuazją Molinari do Elsy. Przypomniał sobie, że prosiła go, aby
rozmawiał z nią w swoim rodzinnym języku, i ciągnął dalej po
włosku: - Musi pani być zmęczona. Łazienka jest obok. Za pół
godziny podadzą posiłek. A tu jest najlepsze lekarstwo na
wyczerpanie po ciężkiej podróży. - Podniósł do góry butelkę
chianti. - Chodźmy na górę.
Proszę tędy...
Powróciwszy na dół do Wargravea i Hallera, Molinari stał się
nagle rzeczowy i energiczny. Wskazał im miejsca przy stole, na
Strona 44
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
którym porozkładano symetrycznie bloki do notowania i długopisy.
- Wnioskuję z twojej depeszy, że chcesz wydostać z Rosji
jakiegoś ważnego agenta?
- Ten odrzutowiec... - zaczął Anglik.
- Stoi już na lotnisku w Mediolanie - przerwał Molinari z
nikłym uśmiechem. - Twój lubiący romanse znajomy, Aldo Martino,
aż się palił do wyświadczenia ci tej przysługi. Maszyny pilnują
moi ludzie.
Kiedy lecisz?
- W sobotę rano, o siódmej trzydzieści. Powinienem być z
powrotem za około sześć godzin. Będzie mi potrzebny samochód.
Przyjadę tu z moim pasażerem, żeby mógł się przebrać. Nie
znam jego dokładnych wymiarów, więc czy możesz przygotować duży
wybór ubrań w różnych rozmiarach? Przydałby się jakiś elegancki
płaszcz z wielbłądziej wełny, w którym wyglądałby na szanowanego
zamożnego biznesmena...
- Naturalnie zapłacimy za to wszystko - wtrącił Haller.
- Łącznie z taryfą za samolot? - spytał Molinari z
nieruchomą twarzą. - Martino żąda pięćdziesiąt tysięcy dolarów za
godzinę.
- Pięćdziesiąt tysięcy za godzinę!
- On żartuje. - Wargrave uspokoił pospiesznie Hallera. - Gdy
pan Iks zmieni ubranko, zawiozę go na stację Milano Centrale.
Rozkład jest trochę napięty, bo chcemy zabrać się do Zurychu
ekspresem "Atlantic". Chyba że lotnisko w Mediolanie będzie
otwarte i da się polecieć samolotem.
- To bardzo mało prawdopodobne - odparł Molinari. - Moi
spece od pogody twierdzą, że lotnisko zostanie zamknięte w ciągu
najbliższej doby. Już teraz możesz mieć kłopoty ze startem.
- Wystartuję, choćby się waliło i paliło. Ale z tego, co
mówisz, wynika, że musimy się nastawić na wariant z ekspresem
"Atlantic".
Teraz poproszę cię o szereg rzeczy.
- Cokolwiek zechcesz, Harry. Pamiętasz; mam wobec ciebie
dług do spłacenia.
W tej chwili na dół zeszła Elsa, przebrana w niebieską
wełnianą suknię z golfem. Jeden z ludzi Molinariego, którzy
pilnowali domu, wprowadził do pokoju Matta Leroya. Ten pozdrowił
Elsę unosząc dwa palce do kapelusza i zwrócił się do Hallera.
- Przepraszam za spóźnienie. Gdy wysiadłem z pociągu z
Bazylei, kręciłem się trochę po Milano Centrale. Pomyślałem, że
dobrze zawczasu poznać teren.
- Nic nie szkodzi - odparł Haller i ciągnął, obejmując swym
spojrzeniem również Elsę: - Słuchajcie na razie, co dalej.
Później wam dopowiem, co przepuściliście.
- Ta stacja to istny ogrom - rzucił ostrzegawczo wąsaty
Leroy. - Wszystko tam się może zdarzyć.
- Moi ludzie będą wszędzie - zapewnił go Molinari. - W
mundurach jako demonstracja siły i w cywilu.
Wargrave rozpoczął szybką przemowę. Mieli masę roboty i
bardzo niewiele czasu.
- Chcę, żeby do ekspresu doczepiono dwa dodatkowe wagony
sypialne wyłącznie do naszego użytku. Luigi, czy udało ci się
dostać sprzęt łącznościowy, o który prosiłem?
- Czeka na Milano Centrale - odparł Molinari.
- W drugim od końca wagonie chcę zamontować całkowicie
wyposażoną centralkę łączności. Mamy własnego operatora, który
będzie ją obsługiwał. Nazywa się Pęter Neckermann. Dałem mu twój
telefon i poleciłem się z tobą skontaktować...
- Rozlokował się już w pokoju na drugim piętrze, przyległym
do tego, w którym mamy swój własny sprzęt łączności.
- To nam oszczędzi czasu - stwierdził Wargrave. - W ciągu
następnej godziny będę musiał wysłać parę pilnych depesz.
Wracając do kwestii pociągu, chciałbym, żeby założono
bezpośrednią linię telefoniczną prowadzącą z centralki w slipingu
do kabiny maszynisty.
Czy da się to wszystko zrobić?
- Nie widzę problemu. - Molinari od dłuższej chwili robił
Strona 45
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
stenograficzne notatki. - Jedna doba to optymalny czas, a mamy go
więcej. Co dalej?
- Teraz dochodzimy do momentu, gdy wyląduję z powrotem w
Mediolanie ze swoim pasażerem. Byłbym wdzięczny, gdybyś nam
pomógł stworzyć zasłonę dymną, która sprowadzi przeciwnika na
fałszywy trop.
Podał szczegóły i Molinari orzekł, że to się da załatwić.
Zaproponował również drugą sztuczkę dywersyjną, która zyskała
natychmiastową aprobatę.
Wszyscy palili i wokół wiszącej nad stołem jedynej lampy
zawisła już niebieskawa chmura dymu. Dało się wyczuć rosnące
napięcie.
- Rozumiem, że z lotniska przyjedziemy z naszym pasażerem
tutaj? - spytała Elsa. - Będzie musiał zmienić wygląd, zanim
dotrzemy na Milano Centrale. Przywiozłam swój zestaw do
charakteryzacji.
- Przyjedziemy? - powtórzył Haller złowieszczym tonem. -A
dokąd to się wybierasz?
- Lecę do Bukaresztu razem z Harrym - oznajmiła
najspokojniej. - Tak ustaliliśmy między sobą...
- Nigdzie nie lecisz! - Haller wyrżnął pięścią w masywne
biurko. - Kategorycznie tego zabraniam! Ta podróż grozi wielkim
niebezpieczeństwem...
- Myślisz, że jestem jakąś cholerną mimozą, czy co? - wpadła
w pasję Elsa.
- Mogłaby się bardzo przydać - wtrącił Wargrave ze spokojem.
- Nic z tego! - warknął Haller. - Nie przyda ci się, bo jej
tam nie będzie! Może lecieć Matt, o ile wyrazi zgodę.
- Matt wyraża zgodę - wmieszał się Leroy z błazeńską powagą.
Wargrave potrząsnął przecząco głową. Mówił wciąż spokojnym,
rzeczowym tonem.
- Matt będzie mi potrzebny na Milano Centrale. Potrafi
obserwować i w mig zwęszy, jeśli coś będzie nie tak. Wracając do
Elsy, ona mówi płynnie po francusku, a jest to drugi język kraju,
do którego się udajemy. Jako dziewczyna może skutecznie odwrócić
uwagę właśnie wtedy, gdy będziemy tego potrzebować.
- Wcale mi się to wszystko nie podoba! - złościł się Haller.
- Ale to w końcu ja prowadzę tę część operacji, Julianie.,
Pamiętasz?
- Kobieta w roli agenta - rzekł polubownie Molinari - może
być nieocenioną pomocą dla mężczyzny, zwłaszcza jeżeli pracują
razem już od pewnego czasu, a tak chyba jest w tym przypadku.
Haller spojrzał na Matta Leroya, który gapił się przed
siebie.
- Nie patrz na mnie - powiedział Matt. - Elsa nie z tych, co
dadzą sobie w kaszę dmuchać.
- A teraz, zanim coś zjemy - oznajmił sucho Wargrave
-chciałbym pójść na górę i zobaczyć się, jeśli można w cztery
oczy, z Peterem Neckermannem.
- Zaprowadzę cię - zaproponował Molinari.
Wyszli na schody nie oglądając się za siebie. Chcieli jak
najszybciej wyrwać się z napiętej atmosfery, jaka panowała w
zadymionym pokoju. Elsa z irytacji miała wypieki na policzkach,
Haller wciąż przetrawiał złość, a Matt znów utkwił wzrok w
obłokach.
Wargrave znalazłszy się sam na sam z Peterem Neckermannem,
udzielił mu instrukcji, redagując jednocześnie długi telegram.
Neckermann, emerytowany sierżant Kriminalpolizei z
Dusseldorfu, grał niebezpieczną rolę stewarda i co miesiąc
wyjmował kasetę z wagonu sypialnego moskiewskiego ekspresu. Był
to niski, korpulentny mężczyzna po pięćdziesiątce. Miał gęste
brązowe włosy i twarz gnoma, której nigdy nie opuszczał łagodny
spokój. Ów spokój był jednak mylący. Neckermannowi nie brakowało
awanturniczej żyłki. Raz, niedługo przed odejściem na emeryturę,
jechał po skończonej służbie ulicą Konigsallee. Nagle tuż przed
nim z banku wypadła grupa ludzi Geigera. Właśnie dokonali napadu.
Neckermann niewiele myśląc wjechał na chodnik i ruszył całym
gazem na jednego z uciekających terrorystów. Ten przystanął i
Strona 46
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
zaczął strzelać do Neckermanna z pistoletu maszynowego. Przednia
szyba rozprysła się w drobny mak, lecz żaden pocisk nie dosięgnął
kierowcy. Samochód obalił bandytę i przejechał po nim. Neckermann
miał za sobą szereg lat służby w Wiesbaden w wydziale łączności.
- Tę wiadomość trzeba bardzo dobrze zaszyfrować - Wargrave
podał Neckermannowi kartkę z tekstem depeszy i egzemplarz
powieści Somerseta Maughama "Księżyc i miedziak". - Przełóż ją na
kod jednorazowy przy pomocy stron od pierwszej do setnej w tej
książce.
Tu są dane techniczne, których będziesz potrzebował.
Opinia Springera, który w rozmowie ze swoim szefem nazwał
Wargravea kotem, który chodzi własnymi drogami, okazała się ze
wszech miar słuszna. Neckermann miał przed sobą tajną depeszę
skierowaną do jugosłowiańskiego dygnitarza partyjnego i członka
tamtejszego Biura Politycznego.
Julian Haller trzymał jeszcze w zanadrzu pewną wiadomość.
Czekał z jej oznajmieniem do chwili, kiedy obiad dobiegł końca i
Molinari wyszedł, aby zacząć załatwianie wszystkich spraw, jakich
się podjął.
Zostali we własnym gronie. Haller wypił kieliszek wina, na
jaki niekiedy sobie pozwalał, odstawił go i rozejrzał się wokół z
uśmiechem.
- Na koniec jeszcze jedna sprawa, o której powinienem
wspomnieć. Do tej operacji potrzeba nam całego możliwego
wsparcia.
Załatwiłem więc z pokrewnej firmy kogoś do pomocy,
niejakiego Phillipa Johna. Jest wyszkolonym zabójcą... -
Dostrzegł wyraz twarzy Elsy i zmienił sformułowanie: - Chciałem
powiedzieć, strzelcem wyborowym. Przyjeżdża jutro z Genui.
Wargrave zesztywniał z napięcia i pochylił się nad stołem.
- Mogę zapytać, z jakiej on jest firmy? - spytał cichym
głosem.
- CIA - Haller miał przepraszający wyraz twarzy. - Na litość
boską, nie ma o co się wściekać. To Anglik. Ponieważ służy
wyłącznie jako wsparcie, jego twarz nie jest znana. Poza tym
tylko on jeden był na tyle blisko, że dało się go ściągnąć w tak
krótkim czasie. - Haller zaciągnął się głęboko dymem z papierosa,
wypatrując na twarzy Wargravea oznak powątpiewania. -
Najwyraźniej potrafi odstrzelić skrzydło muchy z odległości
trzydziestu metrów. Możliwe, że jest nawet lepszy od ciebie -
dodał z uśmiechem.
- Mam nadzieję, że CIA nie wie, co szykujemy? - badał
Wargrave.
- Wielkie nieba, nie! - obruszył się gwałtownie Haller. -
Wiedzą tylko tyle, że potrzebuję go do jakiejś akcji na tym
terenie.
Podobnie jak nie mają pojęcia o istnieniu Sparty.
Wykorzystałem dawne kontakty z czasów, kiedy pracowałem w Agencji
Bezpieczeństwa Narodowego.
- Zanim wyrażę zgodę, chciałbym odbyć z nim krótką rozmowę w
cztery oczy - oświadczył Wargrave. - Kiedy przyjedzie, przyślij
go wprost do mnie, póki nie zdąży się połapać, co i jak.
Elsa uśmiechnęła się do siebie. Phillip John będzie pewnie
zdziwiony, co go walnęło po głowie. W przeszłości była świadkiem
wnikliwych przesłuchań, jakim Wargrave poddawał nowych rekrutów.
Haller ponownie spróbował trafić mu do przekonania.
- Trzeba pilnować dwóch wagonów sypialnych, a jeśli się
okaże, że musimy jechać pociągiem aż do Amsterdamu, konieczne
będzie zorganizowanie wacht, żebyśmy mogli złapać trochę snu.
Dodatkowa osoba diametralnie poprawi sytuację.
Wargrave myślał o tym przez chwilę. Człowiek wspierający nie
był zwyczajnym agentem terenowym. Trzymano go w rezerwie na
specjalne okazje. Obowiązywał też przepis, że nie może brać
udziału w akcjach! częściej niż trzy razy w roku. W ten sposób
zmniejszano prawdopodobieństwo, że wpadnie w oko szpiegom KGB.
- Słyszałem o Phillipie Johnie.
- Naprawdę? - Haller był zdumiony. - Chyba nie od
Molinariego?
Strona 47
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
- Oczywiście, że nie! - Wargrave zgasił papierosa. -
Powiedzmy, że mam swoje źródła informacji, których istnienie w
najmniejszym stopniu nie wystawia Phillipa Johna na ryzyko. -
Spojrzał na zegarek, wziął ze stołu otrzymaną od Molinariego mapę
okolicy z zaznaczoną na niej bazą, zdjął fajerkę z piecyka i
wsadził papier do ognia. - Pora iść do łóżka - oznajmił.
- To szczyt moich marzeń - przytaknęła Elsa i dostrzegła
dziwną minę Wargravea. - Bez próżnych obaw, masz oddzielny pokój
- powiedziała impertynencko i ziewnęła.
- Jutro czeka nas mrówcza praca z dogrywaniem różnych
drobiazgów - rzucił na dobranoc. - A pojutrze hej, przygodo!
Daleka jest droga do Bukaresztu i z powrotem.
* 7 *
Bukareszt
W sobotę, ósmego stycznia, punktualnie o siódmej trzydzieści
rano, odrzutowiec HS 125 wystartował z lotniska w Mediolanie i
zniknął w ciężkich chmurach. Wargrave siedział za sterami. Elsa,
przypięta pasami w fotelu pomocnika pilota, rozłożyła na kolanach
dużą mapę Bałkanów. Latała już wcześniej z Wargraveem cessną i
wykazała duże zdolności do nawigacji i sprawność w odnajdywaniu
punktów orientacyjnych na trasie.
- Co się stanie, jeśli po dotarciu na miejsce nie dadzą
sygnału do lądowania? - spytała.
- Robimy w tył zwrot i zasuwamy na łeb, na szyję do domu.
Instrukcje podane w ostatnim nagraniu były jak zawsze bardzo
dokładne. Kiedy dolecą nad lotnisko polowe pod Bukaresztem,
zapalą się światła wzdłuż pasa, a lampa sygnałowa zaświeci, dając
sygnał do lądowania: trzy długie rozbłyski, jeden krótki i znów
trzy długie. Samego Angela rozpoznają po dwóch srebrnych
literkach A. N. wpiętych w klapę płaszcza. Mały samolocik szybko
nabierając wysokości leciał na wschód kursem na Belgrad, który
leżał na ich, trasie.
- Czy Phillip John pomyślnie przeszedł inspekcję? - spytała
Elsa.
- Zaliczył Winchester i Cambridge. Potem jakiś czas pracował
w londyńskim banku handlowym. Wszystko to śmiertelnie go nudziło,
więc rozejrzał się za czymś bardziej emocjonującym. Można
powiedzieć, że znalazł to, czego szukał - stwierdził oschle
Wargrave. - Spokojny facet, co przypadło mi do gustu. Refleks jak
u kierowcy rajdowego.
Wypróbowałem go za pomocą starej sztuczki. Położyłem na
stole pomiędzy nami rewolwer i na umówione słowo w trakcie
zwykłej rozmowy o wszystkim i o niczym obaj mieliśmy po niego
sięgnąć.
- Kto wygrał?
- On pierwszy dotknął rękojeści.
- Był szybszy?
- Ja już przygważdżałem jego rękę do stołu.
- Jak on wygląda? Przystojny?
- Wzrost przeszło metr osiemdziesiąt, waga siedemdziesiąt
pięć kilogramów, jasna cera, kręcone brązowe włosy, duża
powściągliwość w ruchach. Zawodowiec w każdym calu.
Przelatując w śnieżnej zawiei nad jugosłowiańskim wybrzeżem,
Wargrave wszedł w zasięg miejscowych radarów. Wygłosił do
przymocowanego do słuchawek mikrofonu parę krótkich zdań w
serbochorwackim. W ciągu lat spędzonych na Bałkanach zawarł
bliską przyjaźń z rozmaitymi osobami, a jedną z nich był Stane
Sefer, szef jugosłowiańskiej tajnej policji. To właśnie on był
adresatem nadanej w czwartek przez Neckermanna tajnej depeszy.
W piątek wieczorem Wargrave zadzwonił do Belgradu, by
potwierdzić jej treść, i poprosił Sefera o pozwolenie na przelot
nad terytorium Jugosławii w ważnej misji, nie wyjaśniając, na
czym ona polega.
- Będziemy śledzić twój przelot od początku do końca na
naszych radarach - obiecał Sefer. - Przy tej pogodzie bez naszej
Strona 48
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
pomocy nie utrzymasz się na kursie.
Odgadł bez pytania, że Wargrave leci po jakiegoś spalonego u
Rosjan agenta. Podobnie jak jego koledzy z rządu, Sefer więcej
niż skwapliwie udzielał skrytego poparcia wszystkim działaniom,
które mogły podkopać sowiecką władzę, rozciągającą się na
wszystkie satelickie państwa bloku socjalistycznego. Nikt w
Belgradzie nie miał wątpliwości co do stopnia suwerenności kraju
ani też faktu, że w razie potrzeby Wielki Brat nie zawaha się
przed zbrojną interwencją.
Ten lot również nie należał do przyjemnych - na oślep w
śnieżnej zadymce - i bez pomocy śledzących ich trasę stacji
radarowych Sefera, które prowadziły Wargravea do granicy
rumuńskiej, mógłby zakończyć się katastrofą. Elsa studiowała mapę
i niestrudzenie wypatrywała w dole ziemi, próbując zachowywać się
tak, jakby był to dla niej chleb powszedni. Początkowo pomagała
jej w tym solidna porcja szkockiej, którą wypiła przed wejściem
do samolotu, lecz pod koniec trzygodzinnej podróży znieczulające
działanie alkoholu dawno się wyczerpało.
- Przynajmniej nie ma obaw, żeby ktoś nas zobaczył -
zauważyła w pewnej chwili Elsa.
Jej optymizm doznałby poważnego uszczerbku, gdyby mogła być
świadkiem epizodu, jaki miał miejsce w wieży kontrolnej lotniska
tuż po ich starcie. Pomocnik kontrolera ruchu powietrznego Toni
Morosi podszedł do swojego szefa skarżąc się na kłopoty z
żołądkiem.
Rzeczywiście jego twarz miała ziemisto-szarą, niezdrową
barwę.
Uzyskawszy pozwolenie na wyjście, rzekomo złożony niemocą
Morosi zamiast do toalety skierował się do automatu
telefonicznego i wykręcił numer w mieście. Ten, do kogo dzwonił,
od razu podniósł słuchawkę.
Mówi Russo - powiedział szybko Morosi. - Jakiś prywatny
odrzutowiec hawker - siddeley wystartował o siódmej trzydzieści i
obrał kurs na wschód.
- Co w tym nadzwyczajnego? - spytał ponury głos.
- Stał cały piątek w specjalnym hangarze pod ścisłą strażą
sił bezpieczeństwa.
- Kto był na pokładzie?
- Nie mam pojęcia.
- Informuj mnie na bieżąco o dalszych wypadkach!
Połączenie zostało przerwane, a Morosi otarł pot z czoła i
przed powrotem do wieży pospieszył do męskiej toalety, gdzie
przesiedział kilka minut na klozecie. Człowiek, który odebrał
telefon w małym warsztacie samochodowym w mieście, zaszyfrował
wiadomość i dołączył do kolejnego meldunku, jaki miał wkrótce
wysłać za pomocą nadajnika o dużym zasięgu do Moskwy. Ponieważ
jednak jego zdaniem informacja była mało ważna, nie spieszył się
z transmisją.
To musi być rzeka Argebul. - Elsa patrzyła w dół na płaską
równinę, porównując ukształtowanie terenu z mapą.
Samolot leciał teraz na pułapie pięciuset metrów. Przez
ostatnie pół godziny udawało jej się bezbłędnie rozpoznawać znaki
orientacyjne. Szczęście im dopisało, gdyż po opuszczeniu
terytorium Jugosławii i straceniu kontaktu ze stacjami radarowymi
Sefera trafili w obszar lepszej pogody. Pod nimi była biała
równina, a śnieg przestał już padać.
- Powinniśmy wkrótce być na miejscu - powiedział Wargrave.
-Wypatruj pilnie tych świateł na pasie startowym.
Dochodziła jedenasta trzydzieści czasu lokalnego,
wyprzedzającego o godzinę czas w Mediolanie. W miarę jak zbliżali
się do stolicy Rumunii, Elsa czuła rosnące zdenerwowanie.
Zerknęła na Wargravea.
Jego twarz była czujna, lecz spokojna. Wyczuł, że dziewczyna
na niego patrzy, i uśmiechnął się, by podnieść ją na duchu.
- To prawdziwa gratka wybrać się na wycieczkę w tajemnicze
Bałkany, w dodatku z opłaconymi kosztami.
- Lepiej się przygotuj do lądowania - odparła. ! Za fotelami
pilotów była obszerna kabina, gdzie mieściło się wygodnie sześciu
Strona 49
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
pasażerów. Wargrave przypuszczał, że może trzeba będzie zabrać
więcej niż jedną osobę. Anatolij Zarubin miał żonę i córkę. Mało
prawdopodobne, żeby zostawił je na pastwę losu. Elsa wzięła z
tylnego siedzenia stena i wraz z zapasowymi magazynkami położyła
sobie na kolanach, by Wargrave mógł w każdej chwili po niego
sięgnąć. Ujęła w garść smith & wessona. Dotyk broni dodawał
otuchy, lecz zarazem przypominał, że nie jest to niestety
wycieczka dla przyjemności. W tejże chwili na wprost przed nimi w
zimowej szarówce rozbłysły światła wzdłuż pasa.
- Wypatruj błysków lampy sygnałowej - przykazał Wargrave.
W stanie najwyższego napięcia przeszukiwała wzrokiem
niewyraźny półmrok. Wargrave gwałtownie opuścił nos maszyny. Co
czekało ich na dole? Lądowali w sercu komunistycznego kraju,
który wprawdzie często okazywał rezerwę wobec Moskwy, lecz jednak
prowadził wspólną z nią politykę.
- Nie zapomnij o inicjałach A. N., Po których mamy go poznać
-powiedziała i zreflektowała się w myśli, że ta uwaga była
zupełnie zbyteczna. Tak jakby Harry mógł o nich zapomnieć. Wzięła
się w garść. Musi zapanować nad nerwami.
Dostrzegła rozbłyski lampy. Trzy długie, jeden krótki i trzy
długie.
Wargrave zmniejszył szybkość, gdy dwie równoległe linie
świateł podbiegły bliżej. Maszyna podskoczyła dotykając ziemi i
zaczęła toczyć się po pasie. Wargrave ostro zwalniał, bo nie
wiedział, jak długi jest pas. Wreszcie samolot się zatrzymał.
Elsa wyjrzała przez okno po swojej stronie, lecz nic nie
dostrzegła. "Niech to - pomyślała -muszę iść do toalety".
Wargrave nie wyłączając silników obserwował okolicę.
- Dziwne, wygląda, że nikogo tu nie ma.
- Ale ktoś włączył światła...
- Więc ktoś tu jest - dokończył Wargrave.
Wziął z jej kolan stena, a ona ścisnęła w ręku swojego smith
& wessona. Co, u diabła, się tam dzieje w tej szarówce? Nagle
Wargrave włączył reflektor zamontowany na nosie odrzutowca. Jasny
snop przeszył półmrok i wydobył z niego niską, przysadzistą
postać mężczyzny, idącego pasem w stronę samolotu. Mężczyzna był
ubrany w grube futro i nie miał czapki.
Szedł naprzód mocnym krokiem, w ręku niósł aktówkę. Gdy
rozbłysło światło, w pierwszej chwili poderwał rękę, żeby osłonić
oczy, lecz zaraz ją opuścił i schylił głowę. Zbliżył się już na
tyle, że można było dostrzec twarz o silnych szczękach i
krzaczastych brwiach, którą Elsa widziała na wielu zdjęciach.
Złapała gwałtownie oddech.
- Mój Boże, Harry! To pułapka, cholerna pułapka!
Mężczyzną, który szedł im na spotkanie i dotarł już prawie
do samolotu, był Siergiej Marienkow, dyrektor KGB.
* 8 *
Bukareszt, Wiedeń, Mediolan
Wargrave zdał sobie sprawę, że wpadli w potrzask. Mógłby
wystartować przed siebie, lecz kawałek pasa, jaki mu został, nie
wystarczyłby na oderwanie się od ziemi. Nie miał czasu na
odwrócenie maszyny, a zresztą lotnisko było pewnie naszpikowane
karabinami maszynowymi, może nawet małymi działkami polowymi. Nie
zamierzał jednak dać za wygraną. Ceną za wydostanie się z pułapki
mógłby być zakładnik tak znamienity, jak dyrektor KGB. Otworzył
drzwi i czekał, aż Marienkow podejdzie do nich i spojrzy w górę.
- Niech pan się nie waży choćby ruszyć palcem, panie
generale! -krzyknął po niemiecku poprzez ryk silników. Nie miał
pewności, czy Marienkow zna ten język, lecz bez wątpienia
rozumiał wymowę wymierzonego prosto w jego pierś stena.
Marienkow machnął ręką, dając znak, żeby opuścili
automatyczne schodki. Wargrave po chwili wahania kazał Elsie
nacisnąć guzik.
Schodki wysunęły się z boku maszyny i dotknęły ziemi.
Marienkow postawił nogę na pierwszym stopniu. Wargrave wysunął
Strona 50
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
naprzód pistolet i krzyknął:
- Stać!
- Zaniewidziałeś, do cholery, czy co? - odkrzyknął Rosjanin
po angielsku.
- Rany! Jego płaszcz! - szepnęła Elsa do ucha Wargraveowi.
-Na miłość boską, spójrz na klapę jego płaszcza!
Marienkow też pokazywał na swoją prawą klapę, w którą były
wpięte srebrne inicjały A. N. Wargrave wpatrzył się w nie
nieruchomym wzrokiem. Wychylił się z kabiny. Dyrektor KGB wszedł
stopień wyżej i też się nachylił, tak że ich twarze niemal się
dotykały.
- Co oznaczają te litery? - spytał ostro Wargrave.
- Angelo! Jestem Angelo! Musimy czym prędzej wystartować.
Moi przyjaciele wystawiają się na okropne ryzyko. Wpuśćcie
mnie do środka i zabierajmy się stąd do wszystkich diabłów.
Z półmroku wynurzyły się jakieś postaci w futrach. Wargrave
był pewny, że w jednej z nich rozpoznaje Iona Manescu, szefa
rumuńskiej tajnej policji. Od chwili kiedy Elsa rozpoznała
Marienkowa, przez głowę Wargravea przemknął istny huragan myśli.
Pospiesznie odtworzył w pamięci całą sagę Angela. Miał ochotę sam
dać sobie kopniaka za to, że wcześniej nie domyślił się prawdy.
Opuścił broń, podał rękę Rosjaninowi i pomógł mu wejść do środka.
Elsa bez polecenia nacisnęła powtórnie guzik i schodki schowały
się z powrotem.
Wargrave zatrzasnął drzwi, a Marienkow opadł na pasażerski
fotel za jego plecami i pochylając się do przodu krzyknął:
- Jest pan w miejscu zawracania, dużym kole! Niech pan
obróci maszynę w lewo o sto osiemdziesiąt stopni i wystartuje w
kierunku, z którego pan przyleciał. Tylko szybko!
- Myśli pan, że chciałem zatrzymać się na herbatce?
Zgodnie z poleceniem Marienkowa zatoczył maszyną duże koło.
Przed nim rozciągał się pas obramowany dwoma rzędami
świateł.
Samolot ruszył i mijał je coraz szybciej, aż zmieniły się w
rozmazane smugi. Wargrave poderwał maszynę i raptownie nabierając
wysokości skierował ją ku jugosłowiańskiej granicy i
opatrznościowym stacjom radarowym Stane Sefera.
Wciąż nie mógł ochłonąć z wrażenia. Jego domysły okazały się
całkowicie błędne. Od początku szedł fałszywym tropem. A przecież
Angelo przez cały czas postępował jak profesjonalista, który na
wylot zna swoje rzemiosło. Anatolij Zarubin, sowiecki minister
handlu, nie nadawał się do takiej roboty. "Nigdy nie widzimy
tego, co jest tuż pod naszym nosem" - pomyślał zgryźliwie
Wargrave. Obejrzał się do tyłu. Marienkow siedział kamiennie
spokojny z rękoma założonymi na piersi. Z beznamiętnym wyrazem
twarzy odwzajemnił mu spojrzenie spod krzaczastych brwi. Wargrave
znów skierował wzrok przed siebie.
Daremnie starał się zgadnąć, co mogło skłonić takiego
człowieka do zdrady własnego kraju. Co?
W 1941 roku Siergiej Michajłowicz Marienkow miał dwadzieścia
lat i dowodził własnym oddziałem partyzanckim na okupowanej
Ukrainie.
W 1943 był już zastępcą komisarza w jednostce czołgów pod
Kurskiem.
Wziął go pod swoje skrzydła nie kto inny, tylko sam Nikita
Chruszczow, jego ziomek, który załatwił mu ten wyjątkowy awans.
Po wojnie zwerbował go do tajnej policji łowca młodych talentów z
KGB, poznawszy się na jego zdolnościach dowódczych,
przedsiębiorczości i encyklopedycznej pamięci.
Wystarczyło, by Marienkow raz przeczytał stronę raportu, a
na zawsze pozostawała wyryta w jego pamięci. Jego umysł mógł
pomieścić setki nazwisk, adresów, telefonów, dowolną ilość danych
statystycznych. Nigdy nie zapominał twarzy ani nazwisk. Szybko
wspinał się po szczeblach kariery, zwłaszcza że nigdy nie mieszał
się w wewnątrzpartyjne rozgrywki, co wyrobiło mu opinię człowieka
bezstronnego i godnego zaufania. W wieku czterdziestu pięciu lat
ożenił się.
Irina Marienkowa, smukła piękność o delikatnym wyglądzie,
Strona 51
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
różniła się zasadniczo od męża. Była szczera, impulsywna i
bezkompromisowa. śywiła gorące zainteresowanie polityką i jeszcze
przed ślubem z Siergiejem straciła wiarę w dobrodziejstwa systemu
rzekomej równości społecznej. Dzieła Aleksandra Sołżenicyna do
reszty dokonały przewrotu w jej światopoglądzie. Zdała sobie
sprawę, że karmieni propagandowymi kłamstwami obywatele Związku
Radzieckiego żyją w poniżeniu i niewoli, a kraj w miarę nasilania
się wpływów Traczkowa zmierza do wojskowej dyktatury. Przekonania
żony zasiały pierwsze ziarno wątpliwości w umyśle Marienkowa.
Zresztą Marienkow sam zaczął się niepokoić kierunkiem
polityki władz najwyższego szczebla. W głębi duszy mierziła go
arogancja i fanfaronada jego kolegi, marszałka Traczkowa, lecz
starannie krył się z tymi uczuciami. Wiedział, że arsenał
radzieckiej broni jest znacznie większy, niż tego wymagały
potrzeby ewentualnej wojny obronnej, i że wciąż łoży się wielkie
sumy na przemysł zbrojeniowy.
Potem Igor Karpiński został mianowany zastępcą dyrektora
KGB.
Dopiero po pewnym czasie Marienkow uświadomił sobie, że
Karpiński jest protegowanym Traczkowa, który umieścił go na tym
stanowisku, żeby umocnić pozycję G.R.U. Oficjalną funkcją
Karpińskiego była wymiana informacji z wywiadem wojskowym, lecz
potajemnie popierał każde posunięcie swojego protektora.
Pewnego razu Marienkow wyjechał na jakiś czas do Niemiec
Wschodnich. Po powrocie do domu znalazł żonę martwą. Zażyła
śmiertelną dawkę tabletek nasennych. Zostawiła krótki list: "Nie
umiem żyć w kłamstwie i na pewno wkrótce ściągnęłabym na Ciebie
zgubę. Kocham Cię zbyt mocno, żeby Cię niszczyć. Wolę zniszczyć
samą siebie".
Marienkow pierwszy raz w życiu zapłakał. Trzy dni siedział
zamknięty w mieszkaniu, nie chcąc nikogo widzieć. Potem rozpoczął
prywatne dochodzenie. Szybko ustalił, że podczas jego
nieobecności zorganizowano kampanię plotek, w których oskarżano
Irinę o działalność antypaństwową. Źródłem tych zabójczych
pomówień był Karpiński.
Skryte usposobienie, które wraz z innymi cechami
zaprowadziło kiedyś Marienkowa w szeregi KGB, oddało mu teraz
nieocenioną przysługę. Niczym nie okazał, że zna prawdę. Nie
położył się spać tej nocy. Aż do świtu obmyślał zemstę.
Postanowił podjąć działanie na szkodę zdegenerowanego systemu,
który zniszczył jego żonę i doprowadzał kraj do ruiny. Zmienił
się w Angela.
Będąc człowiekiem niepospolitej inteligencji wiedział, że
wcześniej czy później jego czas dobiegnie końca. Pamiętał
niepokojący incydent, jaki miał miejsce w listopadzie na
moskiewskiej stacji rozrządowej.
Kiedy po podłożeniu kasety w przedziale sypialnym wysiadł na
peron, wpadł prosto na kapitana Starowa z G.R.U, który właśnie
miał zamiar zrewidować wagon. Bez chwili wahania zastrzelił
intruza dwoma strzałami, a potem włożył mu w rękę granat, który
zawsze nosił w kieszeni, by rozerwać się nim w razie, gdyby go
złapano.
Zaproponował wyznaczenie specjalnej komisji, która miała
wziąć na siebie zadanie wykrycia szpiega w gronie członków
Politbiura, i włączył siebie w jej skład. Dzięki temu zyskał
wpływ na przebieg dochodzenia. Aby nieco zyskać na czasie,
stworzył pozory, że podejrzewa Anatolija Zarubina, którego od
początku uważał za dobrą przykrywkę. Wykorzystał nawet ogólnie
znane upodobanie Zarubina do amerykańskiego jazzu i zażądał, żeby
sygnałem potwierdzenia odbioru poszczególnych kaset przez
Waszyngton były pewne wybrane utwory jazzowe, puszczane na
antenie Głosu Ameryki. Właśnie rzekome podejrzenia wobec Zarubina
posłużyły mu za pretekst, by dołączyć się do radzieckiej
delegacji jadącej z wizytą do Bukaresztu.
Lecąc w małym odrzutowcu nad terytorium Jugosławii,
wiedział, że każdy kilometr długiej przeprawy do Stanów
Zjednoczonych jest najeżony niebezpieczeństwami. KGB i G.R.U
postawią na nogi wszystkich swoich ludzi, żeby zlikwidować jego
Strona 52
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
wraz z eskortą. Nie będzie to bezpieczna podróż. w kilka minut po
odlocie odrzutowca mała kawalkada samochodów opuściła rumuńskie
lotnisko i pełnym gazem odjechała do Bukaresztu.
Szef tajnej policji Jon Manescu siedział za kierownicą
pierwszego wozu i prowadząc jak zwykle z szaleńczą brawurą
wkrótce wyprzedził znacznie resztę kolumny. Chciał jak najprędzej
znaleźć się w stolicy, by wszcząć oficjalne dochodzenie, gdy
tylko rozejdzie się wieść o ucieczce Marienkowa. Poda w raporcie
wersję, że nieznani imperialistyczni agenci porwali Rosjanina i
drogą powietrzną wywieźli go z terytorium Rumunii. Jeden z jego
podwładnych, Leo Ionita, który jechał samotnie na samym końcu
kolumny, zatrzymał się przy willi ogrodzonej żelaznym parkanem, i
szybko wrócił do samochodu. Ostro ruszył z miejsca i dotarł do
Bukaresztu wkrótce po Manescu.
Zaparkował przed wielkim blokiem mieszkalnym i wbiegł do
klatki. Tu zamienił parę słów z pracownikiem radzieckiej
ambasady, którego wezwał przez telefon. Kilka minut później
Rosjanin odjechał do swojej ambasady.
W Rumunii, podobnie jak w Jugosławii, istniało stronnictwo
zatwardziałych zwolenników totalitaryzmu, którzy całą duszą
popierali Sowietów. Jednym z nich był Leo Ionita. Jego rosyjski
kontakt wrócił do ambasady i niezwłocznie wysłał pilną depeszę z
wiadomością o ucieczce generała Marienkowa. Niedługo po odebraniu
depeszy z kwatery głównej KGB przy placu Dzierżyńskiego 2 wysłano
kolejną depeszę do Wiednia, gdzie pułkownik Karpiński odbywał
jedną z częstych wizyt.
Dowiedział się o ucieczce Marienkowa, gdy samolot Wargravea
był jeszcze w powietrzu i miał przed sobą długą drogę do
Mediolanu.
Depesza z Moskwy dotarła do radzieckiej ambasady w stolicy
Austrii o jedenastej rano. Karpiński przyjechał jak zwykle z
paszportem dyplomatycznym wystawionym na fałszywe nazwisko.
Siedział w swoim biurze patrząc przez firanki na ulicę. Depesza
leżała przed nim na biurku. Na dworze padał gęsty śnieg,
opatuleni po uszy przechodnie brnęli po chodnikach z opuszczonymi
głowami.
Karpiński machinalnie gładził rzedniejące włosy nad wysokim
wypukłym czołem. Jego nieruchome oczy zza okularów w drucianej
oprawce ledwie dostrzegały ulicę i przechodniów, a w umyśle
wrzała gorączkowa praca. Analizował kolejno wszystkie możliwe
warianty rozwoju sytuacji, na które powinien się przygotować.
Mimo zwodniczo łagodnego wyglądu był jednym z najbardziej
niebezpiecznych ludzi w Związku Radzieckim. Nie brakowało mu też
inteligencji. Zdawał sobie sprawę, że dotarł do zwrotnego punktu
w swej karierze.
Musiał postawić wszystko na jedną kartę. Ta perspektywa go
nie speszyła. Bez podejmowania ryzyka i bez zuchwałości nie
osiągnąłby swojej obecnej pozycji. Ponadto w przeciwieństwie do
swego byłego szefa, Siergieja Marienkowa, nie pogardzał intrygą.
Urodził się w Leningradzie. Jego ojciec był kapitanem G.R.U.
Młody Igor umiał wykorzystać ten fakt i szybko zrobił karierę
oddając się na usługi to tej, to innej frakcji, w zależności od
tego, która z nich zyskiwała akurat na znaczeniu. Gdyby urodził
się na Zachodzie, bez wątpienia objąłby kierownicze stanowisko w
jednej z olbrzymich międzynarodowych korporacji, gdzie popłaca
umiejętność zręcznego lawirowania.
Jako jeden z pierwszych dostrzegł polityczny potencjał
Grigorija Traczkowa, zanim jeszcze ten wspiął się na zawrotne
szczyty władzy, i przezornie połączył z nim swój los. Taktyka
sowicie mu się opłaciła.
Traczkow użył pozakulisowych wpływów, aby osadzić
Karpińskiego na kluczowym stanowisku zastępcy generała Marienkowa
do spraw współpracy KGB i G.R.U. Karpiński jeździł pod fałszywym
nazwiskiem do radzieckich ambasad na Zachodzie i zbierał
informacje o gotowości obronnej krajów, w których przebywał.
Składane przez niego raporty, których kopie docierały po cichu do
marszałka, mimo iż oficjalnie miał do nich dostęp tylko
Marienkow, utwierdziły Traczkowa w przekonaniu, że nadszedł
Strona 53
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
odpowiedni moment, aby podbić Europę Zachodnią bez obawy
amerykańskiej interwencji.
Otrzymawszy z Moskwy lakoniczną w treści depeszę: "Odszukać
i zlikwidować Marienkowa", mniej wybitny człowiek rzuciłby się
natychmiast do działania i wydawania bezładnych rozkazów.
Karpiński siedział spokojnie nie dopuściwszy, aby rozpaczliwy
brak czasu zakłócił tok jego rozumowania, a jego chłodny,
logiczny umysł rozpatrywał różne możliwości, usiłując się wczuć w
sposób myślenia przeciwnika.
Zaczął działać dopiero wtedy, gdy w zadowalającym stopniu
przeanalizował cały problem.
Wcisnął przycisk na biurku i wezwał swojego zastępcę,
Rudiego Buhlera z Niemiec Wschodnich, który kierował
zakonspirowanymi grupami G.R.U w Europie Zachodniej. Cichym
głosem wydał mu parę instrukcji, które Buhler przekazał dalej
przez telefon. Po odbyciu serii rozmów odłożył słuchawkę i
spojrzał na Karpińskiego, wciąż patrzącego nie widzącym wzrokiem
w okno.
- Golchack jest wciąż na Annagasse 821. Wysłałem tam już,
ludzi, razem z motocyklistą, który zawiadomi nas, gdy tylko
wykonają zadanie. Zarezerwowałem bilety na lot do Zurychu. Ale
dlaczego właśnie Zurych?
Rudi Buhler miał czterdzieści lat, o dziesięć mniej niż jego
przełożony. Był potężnie zbudowany, choć średniego wzrostu. Grubo
ciosane rysy, spłaszczony nos i porowata cera, która stanowiła
kontrast z gładką twarzą Karpińskiego, nadawały mu prostacki
wygląd.
Karpiński nie odpowiadając na pytanie wyszedł zza biurka i
kilkoma zwinnymi krokami podszedł do mapy ściennej, na której
pinezkami zaznaczył szlak przez Jugosławię.
- Po pierwsze, w w stercie rutynowych raportów, które
nadeszły rano z Mediolanu, była wzmianka o prywatnym odrzutowcu,
który leciał na wschód.
- Nie rozumiem...
- Słuchaj, to może się czegoś nauczysz - odpowiedział
Karpiński łagodnym jak zawsze głosem. - Po drugie, nasi
jugosłowiańscy agenci wśród pracowników stacji radarowych donoszą
o samolocie, który przeleciał przez rumuńską granicę z grubsza
biorąc w kierunku na Bukareszt.
Przez, "jugosłowiańskich agentów" Karpiński rozumiał tajnych
informatorów, zdeklarowanych stalinistów, którzy regularnie
przesyłali Moskwie meldunki i żyli w oczekiwaniu dnia, gdy
Związek Radziecki wchłonie Jugosławię.
- Zaczynam rozumieć - powiedział Buhler. - To się wiąże z
raportem agenta w Rumunii o samolocie, którym odleciał Marienkow.
- Jednak się uczysz - stwierdził oschle Karpiński. - Wiemy
znacznie więcej. Kamery na naszych satelitach, orbitujących nad
Bałkanami, śledzą w tej chwili trasę samolotu. Jak dotychczas
wraca tym samym kursem, do Mediolanu.
- To jeszcze nie wyjaśnia, dlaczego jedziemy do Zurychu
-obstawał przy swoim Buhler.
- Marienkow najprawdopodobniej w dalszą drogę pojedzie
ekspresem "Atlantic", który wyrusza dziś późnym popołudniem. Moi
informatorzy w Mediolanie donieśli, że na dworcu pełno jest
tajniaków ze służby bezpieczeństwa, a do składu ekspresu mają być
dołączone dwa dodatkowe wagony sypialne.
- Dlaczego nie wywiozą go drogą powietrzną? - zaoponował
Buhler.
- Bo, jak się właśnie dowiedziałem, z powodu złych warunków
atmosferycznych lotnisko w Mediolanie zostało zamknięte - odparł
Rosjanin. - Jest szansa, że ich samolot się rozbije, ale musimy
założyć, że wybrali wytrawnego pilota, który potrafi wylądować w
takiej śnieżycy. Jeśli mu się powiedzie, na pewno nie będą
próbowali kolejnego lotu. Pojadą pociągiem do Zurychu, gdzie
lotnisko jest wciąż czynne, mogliby polecieć stamtąd prosto do
Stanów. Za żadną cenę nie możemy dopuścić, by Marienkow dotarł
żywy do Zurychu.
Buhler wyszedł z pokoju, po raz kolejny olśniony precyzją
Strona 54
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
logiki swojego szefa. Gdy zamknęły się za nim drzwi, Karpiński
pozwolił sobie na nikły uśmieszek satysfakcji. Miał skłonność do
teatralnych efektów i nie tracił okazji do popisania się przed
podwładnymi swoją bystrością. Przyczyna jego pewności, że
Marienkow pojedzie ekspresem "Atlantic", była dużo bardziej
prozaiczna.
Na krótko przed tym, gdy Karpiński wezwał Buhlera do swego
biura, na Poczcie Centralnej w Mediolanie jakiś mężczyzna zamówił
rozmowę z Wiedniem. Uzyskawszy połączenie wszedł do kabiny i
dłonią w rękawiczce podniósł słuchawkę aparatu. Przedstawił się
jako Patros i przeprowadził po niemiecku szybką rozmowę z pewnym
Węgrem.
- Chcą go przewieźć ekspresem "Atlantic", który odjeżdża z
Mediolanu dziś wieczorem... dwa ostatnie wagony sypialne... w
ostatnim będzie renegat, którego chcą wywieźć...
Nie mógł długo rozmawiać. Denerwowało go, że dopiero teraz
znalazł okazję, by wymknąć się niepostrzeżenie i zadzwonić. Nie
znał tożsamości zbiegłego Rosjanina, który pracował dla
zachodniego wywiadu. Dłoń w rękawiczce odłożyła słuchawkę.
Mężczyzna, który używał pseudonimu Patros, po zapłaceniu za
rozmowę wybiegł z poczty.
Jego rozmówca, który mieszkał nie opodal radzieckiej
ambasady w Wiedniu i według informacji austriackich służb
bezpieczeństwa nie utrzymywał żadnych kontaktów z Rosjanami,
przekazał od razu wiadomość pułkownikowi Karpińskiemu. Dziecinnie
proste. A samolot Wargravea wciąż jeszcze leciał do Mediolanu.
W ciągu następnej godziny Karpiński zredagował swoim
starannym pismem cały plik depesz. Pisząc słuchał z płyty
symfonii Beethovena "Eroica". Patos utworu odpowiadał rozmachowi
planowanej operacji.
Główną rolę miały w niej odegrać zorganizowane przez G.R.U.
na Zachodzie tajne komórki sabotażowe, trzymane w rezerwie na
czas, gdy Armia Czerwona dokona inwazji na Europę Zachodnią.
Polecenie z Moskwy było jednoznaczne, a szerokość uprawnień komuś
mniej zrównoważonemu niż Karpiński mogła łatwo uderzyć do głowy.
Do jego dyspozycji oddano cały aparat G.R.U. na Zachodzie.
Zakończywszy pracę przemówił do interkomu:
- Przyślijcie mi oficera służbowego z sekcji szyfrów.
Czekając zdjął z szafy walizkę, która leżała tam zapakowana
od miesięcy na wypadek nagłego wyjazdu. Co trzy dni
funkcjonariuszka KGB rozpakowywała ją, prasowała ubrania i
chowała je z powrotem.
Zawartość była niewinna - zmiana zimowej odzieży (druga
podobna walizka zawierała ubranie na lato), troskliwie owinięty w
jedwab egzemplarz rzadkiej książki i najnowszy numer katalogu
londyńskiego domu aukcyjnego Sotheby.
Rozległo się stukanie do drzwi.
- Wejść! - zawołał Karpiński.
Na progu pojawił się Leo Scoblin, pomocnik szyfranta z
mieszczącej się w piwnicy sekcji szyfrów. Liczył sobie
trzydzieści pięć lat, miał szczupłą twarz i lekko utykał.
Karpiński podał mu depesze w zalepionej kopercie i dopiero po
jego wyjściu zauważył, że dwa bilety na lot do Zurychu, które
przyniósł Buhler, leżą wierzchem do góry na biurku.
Położył. Na nich notatnik. Był z natury perfekcjonistą i
irytowało go nawet najmniejsze niedopatrzenie w sprawach
bezpieczeństwa.
W podziemiach główny szyfrant natychmiast zaczął kodowanie
depesz do szybkiej transmisji, odbieranej przez tajne radiostacje
w różnych miejscach Europy. Depesze wysyłano do Zurychu, Bazylei,
Mediolanu, Miluzy i Amsterdamu, lecz najdłuższą nadano do
Andermatt w Szwajcarii.
Depesze do Bazylei i Zurychu zlecały przygotowania na bliski
przyjazd Karpińskiego do Szwajcarii. Wiadomość do Mediolanu
została odebrana w warsztacie samochodowym, niedaleko dworca
Milano Centrale, z którego tego popołudnia miał odjechać ekspres
"Atlantic". W Miluzie adresatem zaszyfrowanych instrukcji był
Jurij Gusjew, czołowy zabójca na usługach G.R.U., zaś w
Strona 55
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Amsterdamie -Rolf Geiger, przywódca kontrolowanej przez Sowietów
grupy terrorystycznej. Otrzymał polecenie, aby czekał na rozkazy
i był w każdej chwili gotów do błyskawicznej akcji.
W Andermatt po rozszyfrowaniu depeszy czyjaś wprawna ręka
zaczęła stukać kluczem ukrytego w biurku z żaluzjową pokrywą
nadajnika, przekazując instrukcje dalej, do Franca Visaniego,
głównego agenta G.R.U. w Lugano. Lugano, szwajcarski ośrodek
turystyczny, leży tuż przy granicy z Włochami na głównym szlaku
kolejowym z Mediolanu do Zurychu. Instrukcje dotyczyły ataku na
ekspres "Atlantic", a szczególną uwagę poświęcono w nich
ostatniemu wagonowi sypialnemu.
Visani po rozszyfrowaniu depeszy natychmiast wyszedł z
mieszkania, udał się do pobliskiego hotelu i odbył kilka rozmów
telefonicznych. Ich treść była zupełnie niezrozumiała dla
postronnego świadka.
Wyszedł od razu, kiedy się z nimi uporał. Szanse, że ktoś
wpadnie na trop rozmów, były nikłe, lecz gdyby tak się stało,
poszukiwania zaprowadziłyby tylko do anonimowego aparatu w
hotelu.
Na tym etapie wielkiej operacji, którą Karpiński montował w
celu zabicia Marienkowa, zanim ten opuści Europę, największe
znaczenie miała depesza wysłana do Mediolanu. G.R.U., podobnie
jak Molinari, założyło w tym wielkim mieście swoją tajną bazę
operacyjną. Komórka sowieckiego wywiadu wojskowego była
usytuowana zaledwie kilka kilometrów od dworca Milano Centrale, a
kierował nią Włoch o pseudonimie Likos. Karpiński, od kiedy
spędził pewien czas na placówce w radzieckiej ambasadzie w
Atenach, miał upodobanie do greckich nazw kodowych.
Bazą trzydziesto-osobowej grupy Likosa był warsztat
samochodowy w bocznej uliczce, z którego Likos, właściciel małej
firmy transportowej, kierował przez radio ruchami kilkunastu
taksówek.
To właśnie do niego dzwonił Toni Morosi, pomocnik kontrolera
ruchu powietrznego na mediolańskim lotnisku, z wiadomością o
trzymanym w ścisłej tajemnicy starcie odrzutowca HS 125. Likos,
szczupły mężczyzna o kościstej twarzy, emanował cały tłumioną
nerwową energią. Omawiał właśnie treść rozszyfrowanej depeszy ze
swoim zastępcą, Ugo Salą.
Słowo "zastępca" nie określało wiernie jego funkcji. Sala,
niski czterdziestoletni grubas o wielkiej głowie i szerokich,
agresywnych w wyrazie ustach, w przeciwieństwie do Likosa
przeszedł szkolenie w Moskwie. Umiejętnościami technicznymi
znacznie przewyższał swego zwierzchnika, lecz dobrze im się razem
pracowało. Siedzieli obaj w małym mieszkanku nad garażem. Sala
słuchał wyjaśnień towarzysza.
- Marienkow przedarł się na Zachód. Tak, wiem, że trudno w
to uwierzyć - na pewno w Moskwie polecą za to głowy, więc
dziękujmy Bogu, że jesteśmy tutaj. Od tej chwili mamy go nazywać
Peter. Gdzie twoim zdaniem może on być obecnie?
- Nie rób sobie żartów w takiej chwili - odparł Sala z
niecodzienną irytacją. Przeżył duży wstrząs i robił wszystko, by
to ukryć. -Pewnie nie mówią nam tego bez kozery?
- W tej chwili - rzekł powoli Likos, zwlekając dla
spotęgowania efektu - jest na pokładzie włoskiego odrzutowca,
który wyląduje na lotnisku w Mediolanie dziś między pierwszą a
drugą po południu.
- Więc za co tu dziękować Bogu? - spytał gniewnie Sala. - To
znaczy, że właśnie my będziemy nadstawiać karku. Co zrobimy,
spróbujemy go odbić z powrotem?
Likos potrząsnął szpakowatą głową.
- Rozkaz brzmi bardziej drastycznie.
- Znaczy, że mamy go w miarę możliwości zabić?
- I to zanim wsiądzie do ekspresu "Atlantic", który odjeżdża
po południu. Nie wiadomo, kto jeszcze w tym siedzi, albo mi tego
nie powiedzieli. To pewnie jakaś wspólna operacja Anglików i
Amerykanów. Masz go śledzić w drodze z lotniska na stację.
- Czyli nie jesteś na sto procent pewny, że wsiądzie do
ekspresu? - Sala uczepił się ostatniego zdania.
Strona 56
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
- Otrzymałem instrukcje, żeby się przygotować na każdą
ewentualność. Mogą zmienić w ostatniej chwili trasę ucieczki.
Jeżeli nastawimy się tylko na jedną możliwość, możemy wyjść na
głupców.
Na to sobie nie możemy pozwolić.
Sala zapalił małe, cienkie cygaro, wrzucając wyższy bieg w
swoim powolnym umyśle. , - Jeżeli on naprawdę wsiada na Milano
Centrale, to miejsce jest jak wymarzone, żeby go wykończyć, pod
warunkiem, że go odnajdziemy. , Likos znów potrząsnął głową.
- Jestem innego zdania. Słyszałem już, że na stacji roi się
od ludzi Molinariego. Wymyśliłem coś innego, ale ty nie musisz
sobie nad tym łamać głowy. Twoje zadanie to dowiedzieć się,
którędy pojadą z lotniska.
- No to wezmę jedną z taksówek, wtedy będę mógł się z tobą
porozumieć przez radio.
- Otóż to. Nastaw je na specjalną długość fali i nazywaj go
po prostu pasażerem.
Sala wstał i rozdusił cygaro w popielniczce.
- Tym razem naprawdę podrzucili nam niezły pasztet -
stwierdził.
W radzieckiej ambasadzie w Wiedniu Karpiński przebierał się
w zimowe ubranie, które wyjął z trzymanej w szafie walizki. By
dopełnić nowego stroju, zdjął swoje okulary i zastąpił je innymi
o grubych silnych szkłach. Przyjrzał się uważnie swemu odbiciu.
Twarz, która spojrzała na niego z lustra, była mało podobna
do jego normalnego oblicza. Zadowolony z efektu wsunął nowe
okulary do , kieszeni, włożył z powrotem własne i usiadłszy przy
biurku, spojrzał na zegarek. Wkrótce pojedzie z Buhlerem na
lotnisko, lecz najpierw musi odebrać od gońca potwierdzenie, że
operacja na Annagasse przebiegła bez zakłóceń.
Karpiński miał wiele powodów do zadowolenia. Sieć została
zarzucona. Postawił w stan gotowości agentów wzdłuż całej trasy
przejazdu ekspresu od Mediolanu do Amsterdamu. Wątpił wprawdzie,
czy będzie potrzebował usług grupy Geigera w Holandii. Wedle ,
wszelkiego prawdopodobieństwa Marienkow będzie martwy, zanim
pociąg dotrze choćby do granicy niemieckiej, Karpiński wolał się
jednak zabezpieczyć na wszystkie strony. Obecne stanowisko
osiągnął w dużej mierze dzięki wyjątkowej dokładności, z jaką
planował wszystkie swoje posunięcia. Rozważając, jakie korzyści w
jego karierze może mu przynieść powodzenie misji, był prawie
bliski podniecenia.
W łonie Politbiura utrzymywała się krucha równowaga pomiędzy
zwolennikami twardej linii i liberałami. Aby ją zachować,
sekretarz generalny czynił rozpaczliwe wysiłki, by powściągnąć
rosnące wpływy czołowego konserwatysty, Grigorija Traczkowa.
Niedawno Traczkow zdradził Karpińskiemu poufną informację.
- Paweł Susłow waha się - wkrótce może się do nas
przyłączyć.
- Wciąż będzie nam brakować jednego głosu do większości
-wytknął Karpiński. - A Anatolij Zarubin nigdy nie przejdzie na
naszą stronę.
- Nawet nie myślę o tym dwulicowym, prozachodnim mięczaku
bez kręgosłupa! - żachnął się porywczo sowiecki marszałek o
szerokiej, potężnej piersi. - Tylko patrzy, jak by tu przepełznąć
na stronę Amerykanów. Mówię o Marienkowie.
- O Marienkowie? - Karpiński był zdumiony. - On nigdy nie
bierze udziału w wewnętrznych rozgrywkach. To zwyczajny
policjant, nic więcej.
- Może lada chwila zrezygnować ze stanowiska, przejść na
emeryturę. Od śmierci żony nie jest tym samym człowiekiem.
- Mylicie się, jest bardziej twardy niż kiedykolwiek,
przecież z nim pracuję...
- Tym bardziej warto się nim zainteresować.
Ostatnie zdarzenia przyznały słuszność marszałkowi,
aczkolwiek nie w taki sposób, jak to przewidywał. Zmieniły
również układ sił.
Karpiński mógł liczyć na to, że jeśli uda mu się zlikwidować
Strona 57
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Marienkowa, to zostanie mianowany jego następcą. Zachód miałby
wtedy do czynienia z najbardziej drapieżnym Politbiurem od czasów
Stalina.
Człowiek legitymujący się dokumentami na nazwisko Heinza
Golchacka, wiedeńskiego antykwariusza, zdążył w ostatniej chwili
na lot 433 Swissairu z lotniska Schwechat. Samolot wystartował o
trzynastej dwadzieścia pięć. Był ostatnią maszyną, jaka opuściła
lotnisko przed jego zamknięciem. Gdy DC-10 wzbił się w powietrze,
Golchack rozparł się w fotelu studiując przez grube okulary
katalog Sotheby.
Wobec stewardessy, która spytała go, czy czegoś się napije,
był kurtuazyjny, lecz nieco roztargniony.
- Czy może mi pani podać... hm... sznapsa? Niezbyt dobrze
znoszę latanie...
- Oczywiście, proszę pana. Proszę się nie martwić, zaraz
przyniosę. i W kuchence podzieliła się z koleżanką uwagą, że
podczas takiej pogody przyjemnie dla odmiany mieć do czynienia z
uprzejmym pasażerem.
- Miły gość - ciągnęła nalewając drinka - typowy
roztargniony profesor.
Fałszywy antykwariusz dobrze grał swoją rolę. Prawdziwy
Heinz Golchack miał niecałe dwie godziny temu w swoim mieszkaniu
przy Annagasse 821 wizytę dwóch mężczyzn, zakutanych w szaliki i
podbite futrem płaszcze, z kapeluszami naciągniętymi na oczy. Był
zaskoczony, gdyż spodziewał się tylko jednej osoby. Zadzwonił do
niego ktoś, kto przedstawił się jako prywatny kolekcjoner białych
kruków z Monachium, i poprosił o spotkanie.
- Przyprowadziłem przyjaciela - nadmienił niższy z dwójki
mężczyzn, gdy Golchack stanął na progu swojego mieszkania,
jedynego na czwartym piętrze.
- Proszę wejść. Właśnie zaparzyłem kawę, więc pozwolą
panowie, że ich poczęstuję.
Heinz Golchack, pięćdziesięcioletni stary kawaler, mieszkał
w pojedynkę i był raczej samotnikiem. W Wiedniu często się
spotyka ten typ ludzi. Cenił do tego stopnia swoją prywatność; że
sam sprzątał.
Szedł właśnie w stronę kuchni, gdy niższy z mężczyzn, ten,
który do niego wcześniej dzwonił, zadał mu od tyłu morderczy cios
pałką.
Golchack już nie żył, gdy upadł na podłogę.
Dwaj goście zakrzątnęli się żwawo. Napastnik z pałką wyjął
gazowy opatrunek i owinął nim głowę trupa, żeby krew nie wsiąkła
, w dywan. Jego towarzysz trzymał w ręku długą listę i w miarę
jak odnajdowali wymienione na niej rzeczy, skreślał kolejne
pozycje.
Do zabranej z sypialni walizki zapakowali ubrania, jakich
Golchack potrzebowałby w podróży. Zabrali z łazienki jego
przybory do golenia z szuflady.
W czasie gdy jeden z mężczyzn pakował walizkę, drugi wylał
kawę ze stojącego na kuchence dzbanka, umył go i wytarł, po czym
schował w szafce razem z dwiema filiżankami, które Golchack
przygotował na przyjęcie gościa. Tuż przed wyjściem zabójca
Golchacka wyjął z kieszeni wąski zadrukowany pasek papieru i
położył go na biurku. Był to odcinek biletu linii Swissair na lot
433 do Zurychu, z godziną startu i przybycia na miejsce.
Drzwi zamknęli kluczami, które wyjęli z kieszeni zabitego.
Znieśli ciało i walizkę po kręconych tylnych schodach i wepchnęli
je do starego mercedesa, zaparkowanego na wewnętrznym,
wybrukowanym kocimi łbami podwórku. Potem przez wielką,
dwuskrzydłową bramę wyjechali na ulicę Annagasse. Ich odjazd
obserwował motocyklista, stojący przy krawężniku. Kopnął starter
i pełnym gazem pojechał do ambasady radzieckiej, żeby zameldować
wykonanie zadania.
W odległej części Lasku Wiedeńskiego mercedes wjechał tyłem
na starą gruntową drogę i posuwał się nią, dopóki nie dotarł na
skraj dużego zagłębienia w śniegu. Wrzucenie walizki i trupa do
dziury, oblanie ich benzyną z kanistra i podpalenie nasączoną
Strona 58
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
szmatą zajęło niecałe pięć minut. Gdy płomienie przygasły i
został tylko tłusty smród, zabójcy zgarnęli śnieg na tlące się
resztki. Potem wrócili do ambasady.
Wszystko to zostało zaplanowane wiele miesięcy wcześniej.
Ludzie z sowieckiego wywiadu już dawno upatrzyli sobie Heinza
Golchacka, który ze względu na fizyczne podobieństwo był
odpowiednim kandydatem, aby Karpiński mógł w razie potrzeby
podszyć się pod niego.
Gdy Golchack wyjechał kiedyś (co zdarzało mu się rzadko) do
Salzburga, przy pomocy wytrycha dostali się do jego mieszkania i
sfotografowali paszport. Na podstawie zdjęć wykonano w pracowni
na ostatnim piętrze sowieckiej ambasady fałszywy duplikat, wierny
w każdym szczególe z wyjątkiem zdjęcia. Zwęglone szczątki
prawdziwego Heinza Golchacka spoczywały w Lasku Wiedeńskim.
Sobowtór zaś leciał właśnie samolotem linii Swissair do Zurychu.
* 9 *
Mediolan i Zurych
Gdy odrzutowiec Wargravea wleciał w przestrzeń powietrzną
nad Jugosławią, rola Elsy jako nawigatora dobiegła końca. Od tej
pory radary Stane Sefera prowadziły ich z powrotem do Mediolanu.
Skorzystała z tego, żeby usiąść przy Rosjaninie i poinstruować go
co do dalszych kroków po wylądowaniu.
Dyrektor KGB obrócił się na siedzeniu i spojrzał na nią spod
krzaczastych brwi. Dostrzegła ze zdziwieniem, że jego oczy mają
nadspodziewanie łagodny wyraz. - Lubi pani latać? - spytał
obserwując ją uważnie.
- Uwielbiam - skłamała natychmiast Elsa. - Zwłaszcza gdy mam
tak wielkie zaufanie do pilota. i. Od razu pożałowała swojej
ostatniej uwagi. W przenikliwych I piwnych oczach pojawił się
przelotny błysk zaciekawienia. Marienkow spojrzał na Wargravea, a
potem znów na nią. Elsa zrozumiała, że z tonu jej głosu domyślił
się skrywanego uczucia, jakie żywiła do Anglika. "Rany, ten to
potrafi szybko dodać dwa do dwóch - pomyślała. - Muszę mieć się
przed nim na baczności".
- Ja nie znoszę latania - wyznał. - Za każdym razem gdy
wsiadam do samolotu, trzęsę się ze strachu.
W tejże chwili samolot szarpnął, a potem opadł dobre trzysta
metrów w dół, zanim Wargrave odzyskał kontrolę nad sterami. Elsa
czując na sobie wzrok Rosjanina uczyniła nadludzki wysiłek, by
wyglądać beztrosko, choć żołądek podchodził jej do gardła.
Marienkow wyjął z kieszeni futra płaską piersiówkę. Odkręcił ją,
nachyliwszy się podał dziewczynie i szepnął:
- Myślę, że jest pani dzielną małą kłamczuchą. - Uścisnął ją
za ramię i podsunął flaszkę. - Czysta wódka. Niech pani trochę
wypije, ale powoli. No dalej, to pomoże! - nalegał.
- Najlepiej znosi się latanie, jak człowiek jest pod muchą.
- Jego uśmiech wydał jej się miły i pełen otuchy.
Przechyliła flaszkę do ust i przełknęła haust palącego
płynu.
Zaczynała rozumieć, jak ten twardy, nieustępliwy człowiek
został szefem najsłynniejszej tajnej policji. Sama nieustępliwość
nie wystarczała. Dochodziła do niej niezwykła przenikliwość w
ocenie ludzi.
W ciągu kilku minut znajomości udało mu się odkryć dwie
tajemnice, które dotychczas z powodzeniem ukrywała przed
wszystkimi: obsesyjny lęk przed lataniem i miłość do Harryego
Wargravea.
- Proszę wypić jeszcze trochę - rozkazał. Usłuchała go bez
protestów. Wciąż trzymał jej ramię w pokrzepiającym uścisku. Gdy
zwróciła mu piersiówkę, on z kolei wziął porządny łyk. - Jak pani
widzi, sam nie wymawiam się od lekarstwa, które zalecam innym
-powiedział z uśmiechem. - A teraz niech mi pani powie, co robimy
ze sobą w Mediolanie.
Rozgrzana wódką i - co było raczej dziwne - obecnością
krępego, szerokiego w barach mężczyzny, rozpoczęła objaśnienia.
Strona 59
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Mówiła zwięźle i rzeczowo, starając się sprawić na nim dobre
wrażenie swoją kompetencją. Wysłuchał jej nie stawiając żadnych
pytań.
Wyglądał przy tym tak, jakby starannie zanotował sobie w
pamięci każde jej słowo.
W pewnej chwili samolot znów szarpnął. Płaszcz Elsy rozsunął
się, ukazując kolana i smukłe łydki. Marienkow spojrzał na nie z
aprobatą, lecz w jego piwnych oczach nie było śladu obleśnego
zainteresowania. Elsa szybko zasłoniła nogi połami płaszcza.
Widząc to znów się ciepło uśmiechnął, co zupełnie zmieniało jego
nieruchomą, czujną twarz.
- Ma pani piękne nogi - zauważył z prostotą. - Moja żona,
Irina, też miała takie...
- Słyszałam o niej - odparła cicho Elsa. - Tak mi przykro.
Wiem, że... - zamilkła nie wiedząc, co powiedzieć dalej.
- Wie pani, że popełniła samobójstwo - dokończył za nią
Marienkow. Zacisnął usta, a jego wzrok sposępniał. - Przywiedli
ją do tego podli ludzie, którzy zaszczuli ją na śmierć. Dla mnie
są tak winni, jakby własnoręcznie ją zamordowali. Nigdy nie
mogłem się z tym pogodzić i dlatego robiłem, to co robiłem.
Niedługo potem samolot zaczął się ostro zniżać i Wargrave
zapowiedział, że dolatują do Mediolanu. Rosjanin powtórnie podał
Elsie piersiówkę. Przyjęła ją z wdzięcznością i pociągnęła
następny łyk.
Znów czekało ją piekło: nie cierpiała lądowania tak samo jak
startu.
Haller siedział w wieży kontrolnej lotniska w Mediolanie i
czekał niecierpliwie na powrót swoich ludzi.
- Niech mnie gęś kopnie! - wymamrotał pod nosem czytając
nadaną przez radio wiadomość od Wargravea, którą właśnie
przyniósł mu Molinari. Składała się z jednego słowa: "Gaspar".
Wargrave podchodził właśnie do lądowania. Przed odlotem do
Bukaresztu zaproponował, żeby zrobić listę wszystkich członków
Biura Politycznego i nadać im pseudonimy.
- W zasadzie tylko się domyślamy, że Angelo to Zarubin
-zaznaczył - a jeśli to ktoś inny? Zawiadomię cię tak szybko, jak
się da.
Gaspar to był generał Siergiej Marienkow.
- Mam dla ciebie złe wieści - powiedział Molinari. -
Kontroler ruchu powietrznego mówi, że przy takiej pogodzie nie da
się sprowadzić samolotu na ziemię.
Stali na uboczu, poza zasięgiem słuchu personelu wieży.
Haller szybko podjął decyzję. I tak będzie musiał powiadomić
szefów bezpieczeństwa wszystkich krajów, przez które będzie
przejeżdżał Angelo, o tożsamości uciekiniera. Spojrzał twardo na
Molinariego.
- Mogę ci już powiedzieć, że Wargrave ma na pokładzie
członka sowieckiego Biura Politycznego. Musimy jak najszybciej
odstawić go do Stanów. To Siergiej Marienkow, szef KGB.
Włoski oficer docenił powagę sytuacji. Skinął głową i
podszedł do szpakowatego mężczyzny o przenikliwych oczach, który
był głównym kontrolerem lotów.
- Sprowadzicie ten samolot na dół.
- To niemożliwe!
Molinari zwykle nie miał skłonności do dramatycznych
efektów, lecz sytuację trudno było uznać za normalną. Wyjął swój
rewolwer i położył go na biurku kontrolera.
- Może to przemówi do pana innym językiem. Macie sprowadzić
go na dół. To sprawa wagi państwowej. A może brak panu odwagi?
-spytał niewinnie.
- To potwarz! - uniósł się gniewem kontroler.
- Złożę gorące przeprosiny zaraz po lądowaniu.
- Mogę tylko spróbować...
- Niech pan zrobi coś więcej. Ma się panu udać.
Wargrave zwiększył nieco kąt opadania, mniej niżby miał
ochotę, lecz groziło poważne niebezpieczeństwo, że przeciągnie
silniki.
Strona 60
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Kontroler, który widział go jako mały przecinek na ekranie
radaru, wydawał mu przez radio polecenia. Dłonie zacisnął tak
mocno, że aż pobielały kostki. Molinari stał nieruchomo obok
niego, przywarłszy wzrokiem do przecinka, który oznaczał trzy
życia w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Zgarbiony Haller całkiem
zapomniał o nie zapalonym papierosie w ustach. Zmusił się do
pozostania tutaj, choć wolałby czekać w pokoju służby
bezpieczeństwa, gdzie nie trzeba widzieć wszystkiego na własne
oczy. Nie wiadomo, który raz przeklął się w duchu za to, że
pozwolił Elsie lecieć z Wargraveem.
Elsa zastygła jak posąg w siedzeniu pomocnika pilota. Wielki
haust wódki, po którym w normalnych okolicznościach byłaby
wstawiona, nie zrobił na niej żadnego wrażenia. Równie dobrze
mogłaby pić wodę. Marienkow pochylił się w swoim fotelu i znów z
otuchą uścisnął jej ramię. Oczy miał utkwione w wysokościomierzu.
Targnął nimi wstrząs, dał się słyszeć głuchy odgłos i koła
dotknęły ziemi. Rozmazane światła, dużo bardziej przyćmione niż w
Bukareszcie, migały szybko za oknami, a potem przesuwały się
wolniej, rozmazane w długie smugi. W końcu samolot stanął.
Rozpięli pasy. Wargrave obrócił się do tyłu i sięgnął po stena.
- Połóż się płasko na podłodze - rozkazał po rosyjsku.
- Co się stało? - warknęła Elsa.
- Pcha się tu za dużo samochodów.
- A radzieckie satelity na pewno śledziły trasę naszego
przelotu od samego Bukaresztu - dorzucił ostrzegawczo Marienkow z
podłogi.
Zegar na tablicy rozdzielczej wskazywał trzynastą
pięćdziesiąt siedem. Na zewnątrz panował półmrok, w którym
błyszczały reflektory zbliżających się samochodów. Do stojącej
nieruchomo maszyny podjeżdżała opancerzona ciężarówka, którą
kilka dni temu jechali do tajnej bazy operacyjnej Molinariego, a
za nią wozy strażackie i trzy karetki. Światła ciężarówki omiotły
samolot, gdy skręcała parkując tuż przy jego boku. Odległość
pozwalała tylko na opuszczenie automatycznych schodków. Wargrave
nacisnął guzik i energicznie otworzył drzwi. Kierowca ciężarówki
wysiadł i zaświecił w górę latarką.
- Rzuć to cholerne światło! - ryknął po włosku Wargrave.
Kierowca usłuchał, osłupiały ze zdumienia i strachu.
Wargrave zmusił go do wejścia po schodkach i zażądał karty
identyfikacyjnej.
- Jesteśmy waszą eskortą! - zaprotestował mężczyzna. - Całe
lotnisko otacza kordon żołnierzy, nawet mysz się nie prześliźnie!
Wargrave zlekceważył jego słowa, sprawdził dokument i oddał
go właścicielowi.
- Wsiądziemy do szoferki! - zawiadomił go krótko. - Wszyscy
troje! Ja będę prowadził, ty mi powiesz, którędy jechać! , - W
szoferce nie ma dosyć miejsca. Z tyłu są uzbrojeni strażnicy,
którzy mają was ochraniać...
Elsa pierwsza zbiegła po schodkach i poczekała na
Marienkowa, który wygramolił się zręcznie, ściskając w ręku swoją
aktówkę. Wargrave deptał mu po piętach. Wcisnęli się wszyscy do
szoferki, kierowca i Wargrave na końcu. Wargrave zepchnął go na
bok, zajął miejsce za kierownicą i zatrzasnął drzwi.
- Hej, to moja ciężarówka! - zaprotestował znowu kierowca.
- Wolę sam prowadzić, na wypadek gdyby w którymś z tych
samochodów siedzieli źli chłopcy! - warknął Wargrave. - Teraz mów
dokąd. Gdzie Molinari?
- W wieży kontrolnej. To tam, gdzie te światła.
Wargrave zdążył już ruszyć i ostro przyspieszając gnał przed
siebie, a wozy straży pożarnej i karetki skręcały schodząc mu z
drogi.
- Masz fioła - stwierdził kierowca. - Wy i wasz pasażer -
zerknął ciekawie na siedzącą między Wargraveem i Elsą postać
zakutaną po uszy w futro z postawionym kołnierzem, tak że nie
widać było twarzy - bylibyście dużo bezpieczniejsi tam z tyłu. Na
tym polegał cały plan...
- Fioła? - W gorzkim uśmiechu Wargravea nie było cienia
humoru. - Pewnie, skoro wylądowałem na oblodzonym jak ślizgawka
Strona 61
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
pasie, mimo że wasz kontroler ruchu twierdził, że to niemożliwe.
Mam fioła i dlatego wiem, że gdzieś na tym lotnisku czeka komitet
powitalny, który się spodziewa, że siedzimy z tyłu, a nie tutaj.
A gdzie teraz?
Powiedziałem, żebyś wskazywał drogę, jak rany Boga!
- Pomiędzy te dwa migające światła.
Mówiąc to karabinier wzruszył ramionami i pokazał szaleńcowi
dwa ledwo widoczne światełka, które zapalały się i gasły w
regularnych odstępach czasu. Walił gęsty śnieg, widoczność była
okropna. Elsa strzepywała z płaszcza białe płatki. Na kolanach
trzymała stena i swój rewolwer. Za pancerną ciężarówką, trzymając
się blisko z tyłu pod ! osłoną ciemności i hałasu potężnego
silnika, jechała jedna z karetek.
Wargrave jej nie zauważył.
Dopiero gdy podjechali pod wieżę kontrolną, zdał sobie w
pełni sprawę, jak słaba jest widoczność. Małe, mrugające
światełka okazały się wielkimi reflektorami, umieszczonymi na
dwóch pojazdach wojskowych, pomiędzy którymi zostawiono dosyć
miejsca na przejazd ciężarówki. Za nimi dostrzegł niewyraźne
zarysy ustawionych w wielkim półokręgu policyjnych wozów,
motocykli i kolejnej opancerzonej ciężarówki, bliźniaczo podobnej
do tej, którą jechali. Zwolnił, gdy przed sobą w świetle
reflektorów ujrzał oczekującą grupkę. Rozpoznał w niej
Molinariego i Juliana Hallera. Na prawo wznosiła się monumentalna
wieża lotniska. Nieco się przejaśniło. Wargrave zatrzymał wóz.
Jadąca za nimi karetka również stanęła. Jej reflektory
oświetlały tylne drzwi ciężarówki. Drzwi otworzyły się ukazując
czterech karabinierów, którzy chcieli zeskoczyć na ziemię i
pobiec na przód pojazdu. Nagle z karetki dobiegł ostry grzechot
karabinu maszynowego i wnętrze ciężarówki przeszył grad pocisków.
Mężczyźni w środku nie mieli najmniejszej szansy. Padli martwi,
poszarpani kulami. Karetka ruszyła na wstecznym biegu, oddalając
się od sceny rzezi.
Molinari, stojący przy wojskowym transporterze z
reflektorem, przemówił szybko do trzymanej w ręku krótkofalówki.
Jeden ze szperaczy obrócił się i objął uciekający samochód
szeroką strugą potężnego światła. Nagle z półmroku wyjechał lekki
czołg, prący naprzód z brzękiem gąsienic. Zajechał drogę karetce,
staranował ją i przewrócił ją na dach. Z leżącego kołami do góry
wraka wypełzł tylko jeden człowiek i rzucił się do ucieczki.
Karabin maszynowy czołgu wypluł krótką serię. Biegnący mężczyzna
zatrzymał się gwałtownie, jakby natrafił na rozciągniętą taśmę, i
upadł.
- Nie ruszać się! - krzyknął ostrzegawczo Wargrave. Chwycił
stena i wysunął lufę przez okno. Po drugiej stronie szoferki Elsa
również wystawiła swojego smith & wessona i zobaczyła, że celuje
prosto w nos Molinariego.
- Wysiadajcie tą stroną, szybko! - krzyknął.
Rzucił rozkaz przez krótkofalówkę i gdy zeskoczyli na
ziemię, szperacze zgasły. W ciemności jakieś ręce chwyciły ich
pod ramiona i wepchnęły do wnętrza drugiej ciężarówki. Drzwi
zatrzaśnięto, a Molinari zapalił światło. Podprowadził Elsę do
skórzanego fotela.
- Kawy? - zaproponował. - Czy lubi pani mocną?
- Tak, poproszę o szatana.
Molinari rzucił na Marienkowa jedno przelotne, pełne
ciekawości spojrzenie i nalał kawy z termosu.
- Poczekamy tu trochę - powiedział do Wargravea. - Chwała
Bogu, że nie siedzieliście z tyłu. Pokój duszom moich biednych
karabinierów. Jak się domyśliłeś tej zasadzki?
- Miałem po prostu nosa. Zobaczyłem aż trzy karetki. To
wydało mi się podejrzanie za dużo jak na trzy osoby. Jedna
karetka, to normalne. Dwie też się da wytłumaczyć. Ale trzy to
przesada.
Gdybyśmy mieli radio w szoferce, mógłbym cię ostrzec. Dzięki
Bogu, że ściana między szoferką i tyłem ciężarówki również była
opancerzona.
Słyszałem, jak kule łupią tuż za moimi plecami.
Strona 62
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
- Robimy, co w naszej mocy - stwierdził Molinari.
Zapadła krótka cisza, wszyscy łapczywie pili kawę wielkimi
łykami. Dawała o sobie znać reakcja po wydarzeniach. Marienkow,
siedzący spokojnie w fotelu, wydawał się najbardziej opanowany
wśród obecnych.
- Niezmiernie mi żal pańskich ludzi - powiedział do
Molinariego. - Obawiam się, że to dopiero początek.
Tu się wtrącił Julian. Przedstawił się ponuro generałowi i
oświadczył:
- Będę prowadził z panem przesłuchania, kiedy dotrzemy do
Stanów. Może jednak, biorąc pod uwagę incydent, jaki dopiero co
się zdarzył, nie zawadzi, jeśli od razu poda pan Molinariemu
kilka nazwisk i adresów. To mu pomoże uchronić nas przed
kolejnymi niespodziankami.
- Nie powiem ani słowa, dopóki nie wylądujemy bezpiecznie w
Ameryce - odparł szorstko Rosjanin. - Taka jest normalna
procedura. - Urwał na chwilę i zwrócił się do Molinariego.
-Chociaż dla pana zrobię wyjątek. Podam panu listę pracowników
KGB w Mediolanie, ale nie znam niestety nazwisk ludzi z G.R.U.,
którzy - jak pan wie - mają tu silnie rozbudowaną siatkę. Jest
pan gotów?
Molinari wyjął długopis i usiadł przy małym rozkładanym
stoliku tuż przy ścianie szoferki, na którym był telefon, termos
z kawą i notatnik. Czekał, aż Marienkow wyjmie listę z aktówki.
Ku jego zaskoczeniu dyrektor KGB odchylił się w fotelu i
przymknąwszy oczy, zaczął recytować z pamięci długi ciąg nazwisk
i adresów.
Toni Morosi obserwował z wieży przyjazd ciężarówki i to, co
się później stało. Podszedł do głównego kontrolera, który wciąż
dochodził do siebie po napięciu wywołanym sprowadzaniem samolotu
na ziemię i odgłosach strzelaniny, jaka rozpętała się wkrótce
potem.
- Czuję się okropnie - poskarżył się Morosi. - Z moim
żołądkiem coraz gorzej. Mogę iść do domu - Dobra, idź -
przyzwolił mu kontroler.
Pamiętał częste wizyty Morosiego w toalecie, a zresztą
lotnisko i tak było zamknięte aż do odwołania. Po wyjściu z wieży
kontrolnej nagle ozdrowiały Morosi pobiegł w te pędy do budki
telefonicznej i nakręcił numer w mieście. W słuchawce niemal
natychmiast odezwał się ponury głos Likosa.
- Mówi Russo - rzucił Morosi. - Samolot wylądował
bezpiecznie za trzy druga. Pasażerów przywieziono w ciężarówce
opancerzonej do wieży.
- I co potem?
- Wykończyli obstawę, ale pasażerowie wyszli z tego cało.
- Jesteś tego pewny?
- Widziałem wszystko na własne oczy! - warknął Morosi. -Nie
jestem głupi. Przenieśli ich do innej ciężarówki. Powinna
niedługo odjechać.
- Wiesz, co masz robić - stwierdził Likos.
- Jasne.
- No to zrób to.
Ciężarówka wyjechała z głównej bramy lotniska, poprzedzana
przez trzy motocykle i dwa wozy policyjne. Trzeci radiowóz jechał
tuż za nią. Przy takiej pogodzie wczesnym styczniowym popołudniem
cały konwój miał autostradę niemal wyłącznie dla siebie. Niemal.
Toni Morosi bębnił nerwowo palcami po kierownicy swego
renaulta, zaparkowanego niedaleko wyjazdu z lotniska. Ogrzewanie
w wozie było włączone i po dziesięciu minutach prawie drzemał.
Otrząsnął się z senności dopiero na potężny ryk trzech
motocykli patrolowych. Przejechały obok i zniknęły w kierunku
południowym.
Przekręcił kluczyk w stacyjce, lecz motor zapalił dopiero po
kilku próbach. Czekał dalej, trzymając go na jałowym biegu. Z
bramy wyjechały dwa wozy policyjne i również skręciły na
południe. Za nimi pojawiła się opancerzona ciężarówka. Ostrożny
Morosi odczekał jeszcze kilka sekund i po chwili był z tego
cholernie zadowolony.
Strona 63
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Zobaczył za ciężarówką trzeci radiowóz.
- Wygląda, że jadą do Genui - wymamrotał pod nosem i ruszył
za konwojem, nie tracąc z oczu tylnych świateł ostatniego wozu.
Najwyraźniej czekała go długa droga.
Konwój pułkownika Molinariego opuścił lotnisko dokładnie o
drugiej trzydzieści pięć. Niedługo potem dano znać z biura służby
bezpieczeństwa na lotnisku, że za konwojem jedzie chyba jakiś
samochód.
Trudno było to stwierdzić z całą pewnością, mimo że
obserwujący tyły oficer policji w ostatnim radiowozie miał
lornetkę noktowizyjną.
Pułkownik skomentował tę wiadomość jednym słówkiem bene, po
czym przestawiwszy nadajnik na inną falę zaczął szybko mówić do
mikrofonu.
Za dziesięć trzecia z bramy lotniska wyjechała druga
ciężarówka, lecz bez eskorty. Skręciła na północ, kierując się
wprost do centrum Mediolanu. Gnała po zaśnieżonej autostradzie z
dużą, prawie niebezpieczną szybkością. Siedzący za kierownicą
Wargrave spojrzał we wsteczne lusterko i zobaczył, że droga za
nimi jest pusta.
- To się może nawet udać - powiedział do siedzącej obok
Elsy.
- Mógłbyś wyrazić się z większym przekonaniem.
- W tych sprawach zawsze wolę przewidywać najgorsze -
odrzekł uprzejmie.
Za opancerzoną ścianką, dzielącą szoferkę od wnętrza
ciężarówki, siedzieli Julian Haller i generał Marienkow w asyście
czterech ubranych po cywilnemu funkcjonariuszy SIFAR - u, którzy
trzymali na kolanach pistolety automatyczne. Rosjanin nadal robił
wrażenie najbardziej zrównoważonego ze wszystkich i najspokojniej
w świecie czytał powieść Agaty Christie, którą dostał od Elsy.
Haller zastanawiał się, czy to wyraz typowo słowiańskiego
fatalizmu, czy też kwestia odporności psychicznej i zdolności
ukrywania emocji, którą Marienkow wyrobił sobie z biegiem lat.
Ciężarówka z łoskotem wjechała do centrum Mediolanu.
Jadący za nimi taksówką Ugo Sala zachowywał spory dystans.
Zaczajony w bocznej drodze niedaleko wyjazdu z lotniska
obserwował wyjazd kawalkady, która skręciła na południe, i
jadącego jej śladem Toniego Morosi.
- A ja strzeliłem w samą dziesiątkę - powiedział sobie
chełpliwie i skrócił nieco dystans dzielący go do ciężarówki.
Teraz mógł zrobić to bez większego ryzyka. W mieście nie rzucał
się tak w oczy.
Wargrave ponownie sprawdził ulicę za sobą. Byli już
niedaleko ślepego zaułka z wielkimi wierzejami, za którymi
mieściła się baza.
Jechał teraz wolniej, gdyż na ruchliwych ulicach nie dało
się rozwijać dużej prędkości. Znów zerknął w lusterko.
- Coś nie w porządku? - spytała Elsa.
- Chyba jedzie za nami jakaś taksówka.
- Tutaj jest mnóstwo taksówek.
- Ta pojawiła się wkrótce po tym, jak wyjechaliśmy z
lotniska.
- Przecież wszystkie są do siebie podobne. Skąd wiesz, że to
ta sama?
- Łatwo ją poznać. Z przodu ma grubą warstwę śniegu, a tył
tylko trochę przyprószony. Kierowca musiał zaparkować tak, że
połowa wozu była pod jakimś daszkiem.
- Co chcesz zrobić?
- Zgubić go.
Elsa spojrzała na zegarek.
- Jest wpół do czwartej. Ekspres odjeżdża pięć po piątej.
Muszę mieć czas, żeby popracować nad nowym wyglądem Marienkowa.
Nie zdążymy, jak zaczniemy lawirować po całym mieście.
- Może nie będziemy musieli.
Na ulicach Mediolanu pierwszeństwo w ruchu drogowym mają
tramwaje. Dojeżdżali właśnie do skrzyżowania i mieli przed sobą
wolną drogę. Wargrave dodał gazu. Jednocześnie Elsa spojrzała w
Strona 64
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
prawo i krzyknęła:
- Uważaj, tramwaj!
Pierwszy wagon wieloczłonowego wozu wjeżdżał właśnie na
skrzyżowanie. Wargrave patrzył wprost przed siebie i cisnął gaz
do dechy.
Ciężarówka z rykiem silnika gnała naprzód. Elsa z
przerażeniem ujrzała tuż za szybą rosnący w oczach przód
tramwaju. Przeraźliwie terkotał dzwonek. Przechodnie oglądali
się, zastygając w bezruchu.
Motorniczy spiął się cały w oczekiwaniu zderzenia.
Funkcjonariusze SIFAR - u, słysząc alarmujący dźwięk dzwonka,
chwycili się oparć foteli. Ciężarówka musnęła niemal tramwaj, w
ostatniej chwili przemknęła jak duch przed, wytrzeszczonymi
oczami motorniczego i tramwaj ruszył dalej.
Ugo Sala zaklął szpetnie i zahamował tak gwałtownie, że
gdyby " nie zapięty pas, wyleciałby przez przednią szybę. Od
szarpnięcia zaparło mu dech w piersiach. Klnąc wciąż na czym
świat stoi czekał, aż przejedzie długi tramwaj, który zupełnie
zasłaniał mu widok.
Wargrave dojechał do zaułka i gwałtownie skręcił. Zwolnił,
ale tylko trochę. Koła głośno łomotały na bruku. Jedną ręką
sięgnął po mikrofon, przez który Molinari przekazał poprzednim
razem polecenie otwarcia bramy.
- Jedzie Ronco, jedzie Ronco - powtarzał po włosku ich
kryptonim.
Zdrętwiała z przerażenia Elsa patrzyła na zamknięte skrzydła
bramy, które zbliżały się w ogromnym tempie.
- Na litość boską, może poczekamy, aż ją otworzą! -
warknęła.
- Tak, a przez ten czas taksówka dojedzie do tego rogu i nas
zobaczy.
Zamknięte na głucho wrota rosły im w oczach. Wargrave
powtarzał wezwanie przez mikrofon. "No i po nas" - pomyślała
Elsa. Lecz gdy zostało im dziesięć metrów, oba skrzydła otwarły
się szybko do środka. Wargrave wjechał na podwórko i zahamował. W
wstecznym lusterku widział, jak brama zamyka się z powrotem.
Udało się.
Gdy przejechał ostatni wagon, Ugo Sala minął skrzyżowanie i
zaczął poszukiwania. Nie widział nigdzie ciężarówki, więc zwolnił
i jechał niespiesznie rozglądając się w obie strony, lustrując
boczne uliczki. Niedługo trwało, zanim zrozumiał, że zgubił
ściganych.
Zahamował przy krawężniku i zaczął mówić przez radio, które
nie było dostrojone na normalną częstotliwość taksówkarzy.
- Tu Rzym Trzy. Tu Rzym Trzy. Zgubiłem pasażera. Powtarzam,
zgubiłem pasażera...
- Gdzie jesteś? - odezwał się głos Likosa.
- Na Via Pisani.
- Więc to musi być Milano Centrale. Jedź tam od razu i
czekaj, aż zjawi się pasażer.
* 10 * xxx
Zurych
Dokładnie o czternastej trzydzieści pięć, kiedy konwój
pozoracyjny Molinariego wyjeżdżał z mediolańskiego lotniska,
Karpiński wylądował w Zurychu. W mieście szalała burza śnieżna.
Jako jeden z pierwszych wynurzył się z samolotu. Wśród pasażerów,
którzy wysiadali gęsiego za nim, był Rudi Buhler. Przy
stanowiskach kontroli paszportowej sprawdzano dokumenty z
przysłowiową szwajcarską dokładnością.
Urzędnik, przy którym zatrzymał się rzekomy Golchack, wziął
od niego paszport i spojrzał uważnie na niskiego, dobrze
zbudowanego mężczyznę, porównując jego twarz ze zdjęciem.
- Czy mógłby pan na chwileczkę zdjąć okulary? - poprosił
uprzejmie.
- Ależ oczywiście. Przepraszam, zapomniałem o nich - odparł
Strona 65
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Golchack z udanym zaaferowaniem.
Zsunął z nosa grube szkła, których nie nosił na zdjęciu, i
urzędnik doznał szoku. Twarz była podobna do twarzy na fotografii
-w takim stopniu, w jakim jest to możliwe przy zdjęciu
paszportowym - ale nie przesłonięte teraz okularami oczy wydały
mu się najbardziej przeszywające, jakie widział w życiu. Ich
beznamiętne, nieruchome spojrzenie przewiercało na wylot.
Urzędnik, podobnie jak w przypadku innych pasażerów, spisał dane
z paszportu Golchacka i zapytał o adres domowy. Ta podwyższona
czujność na przejściach granicznych była efektem pogotowia, które
zarządził pułkownik Springer.
- Dziękuję panu, panie Golchack. Czy zatrzyma się pan w
Szwajcarii na dłużej?
- Tylko na jeden lub dwa dni. Potem udaję się do Niemiec.
Wyszedłszy przed halę lotniska Golchack zlekceważył
kursujący do miasta lotniskowy autobus, do którego wsiadali
pozostali pasażerowie, i wezwał czekającą taksówkę.
- Proszę do hotelu Baur au Lac.
Usadowił się razem z walizką na tylnym siedzeniu. Poczekał,
aż odjadą nieco od lotniska, po czym spojrzał na zegarek i
poprosił kierowcę, żeby zatrzymał się na chwilę. Zachowywał się
tak, jakby chciał zwrócić na siebie uwagę. Na ulicy padał gęsty
śnieg, przednia szyba taksówki zamarzała i tylko wachlarzowata
część omiatana przez wycieraczki pozwalała kierowcy widzieć, co
ma przed sobą.
- Nie wie pan, czy mógłbym teraz złapać jakiś pociąg do
Bonn? - zwrócił się do niego Golchack w świetnej niemczyźnie.
-Jeśli tak, pojadę bezpośrednio do Bonn, i dopiero w drodze
powrotnej zatrzymam się w Zurychu.
- Pociąg do Niemiec odchodzi o wpół do czwartej. Powinien
pan zdążyć.
- W takim razie niech mnie pan zawiezie na Hauptbahnhof.
Proszę się pospieszyć, w miarę możliwości - uśmiechnął się
niewyraźnie i wykonał znaczący gest w stronę okna.
Po przybyciu na miejsce Golchack zapłacił za kurs, poczekał,
aż taksówka zabierze następnego pasażera, i wszedł do wielkiej
hali dworcowej, w której ślepo kończyły się tory. Odczekawszy
chwilę spojrzał na drugą stronę hali, gdzie oparty o kiosk z
gazetami stał jakiś mężczyzna, na pozór patrzący gdzieś w
przestrzeń, i zjechał windą do podziemnego pasażu handlowego.
Przeszedł z walizką w ręku cały pasaż i wsiadł do windy na
drugim jego końcu. Wyjechał nią na ulicę położoną po
przeciwległej stronie Hauptbahnhof. Wszedł po gumowej macie w
automatyczne drzwi hotelu Schweizerhof. Tafle szkła rozsunęły się
na boki i uderzyła go fala ciepłego powietrza. Pokazał paszport
przy recepcji.
- Mam tu zarezerwowany pokój z łazienką.
Recepcjonista przejrzał swój skorowidz.
- Tak, panie Golchack. Rezerwacji dokonano telefonicznie z
Wiednia. Pokój 201.
Gość o wyglądzie profesora niespiesznie wypełniał formularz,
wpisując starannie wszystkie dane drukowanymi literami. Gdy
kończył, do hallu wszedł Rudi Buhler, który również wziął
taksówkę z lotniska. Mężczyzna podpierający kiosk z gazetami na
Hauptbahnhof był także obecny. Teraz studiował biżuterię
wystawioną w sklepowej gablocie.
- Pokój 201, powiedział pan? - powtórzył Golchack na użytek
Rudiego.
- Tak, proszę pana. Boy wskaże panu drogę.
- Czy macie rozkład jazdy pociągów? Chciałbym go najpierw
przejrzeć.
Recepcjonista z niewyczerpaną cierpliwością podał mu
rozkład.
Golchack odsunął się nieco dalej i zaczął go przeglądać,
podczas gdy Rudi Buhler szybko wypełniał formularz meldunkowy. Za
nimi w głębi hallu mężczyzna z Hauptbahnhof wciąż podziwiał
biżuterię. Potem, jakby za sprawą czystego przypadku, wszyscy
trzej jednocześnie wraz z boyem hotelowym, który niósł walizki
Strona 66
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Golschacka i Buhlera, ruszyli do windy.
Winda była mała i we czwórkę ledwie się do niej wcisnęli.
Koneser biżuterii trzymał swój klucz od pokoju tak, że widać
było plakietkę z numerem 207. Boy odniósł wrażenie, że trzej
mężczyźni nie znają się między sobą. Winda stanęła na drugim
piętrze.
- Pan wysiada na trzecim - objaśnił Buhlera. - Przyjdę za
chwilę.
Gość zajmujący pokój 207 otworzył drzwi i wszedł do środka,
Golchack prowadzony przez boya ruszył dalej korytarzem. Gdy
został sam w swoim numerze, dał trochę czasu Buhlerowi na
zainstalowanie się we własnych apartamentach i dotarcie do pokoju
207. Zajrzał do łazienki, wrócił do wielkiej sypialni z podwójnym
łóżkiem i wyjrzał przez grube firanki. Okna wychodziły na
Bahnhofstrasse. Patrzył w tej chwili na najbogatszą ulicę świata,
przy której mają swoje główne filie wszystkie wielkie
szwajcarskie banki.
Wciąż padał śnieg. Pod oknem przejechał tramwaj. Metalowa
konstrukcja na dachu sypała iskry, ocierając się o oblodzoną
trakcję. Golchack sprawdził godzinę, otworzył drzwi na korytarz,
zobaczył, że nie ma nikogo, zamknął drzwi na klucz i poszedł do
pokoju 207. Zastukał w umówiony sposób. Drzwi otworzył Buhler -
najpierw zrobił szparę, a potem wpuścił go do środka. Golchack
nie tracił czasu na słowa powitania.
- Wszystko przygotowane? - spytał po niemiecku. Rozejrzał
się po pokoju. - Muszę wysłać czym prędzej dobry tuzin depesz.
- Jestem do pana dyspozycji.
Heinrich Baum, człowiek spod kiosku na Hauptbahnhof, był
Szwajcarem z Bazylei, z zawodu dentystą. Miał trzydzieści lat,
zwięzłą budowę, szczupłą twarz, na której pielęgnował cienki jak
nakreślona ołówkiem linia wąsik. Cechował go energiczny sposób
bycia. Otworzył czarną walizkę leżącą na stole. Na pierwszy rzut
oka zawierała ona zestaw narzędzi dentystycznych, lecz gdy
zwolnił dwa ukryte zatrzaski, wyciągnął składaną antenę i wetknął
trzy wtyczki w odpowiednie gniazdka, zamaskowany aparat nadawczo
- odbiorczy był gotów do pracy.
- Nadeszły dla pana dwie wiadomości - poinformował Golchacka
- z Mediolanu i z Moskwy.
Golchack z ulgą zdjął okulary z grubymi soczewkami i
zastąpił je swoimi w drucianej oprawce, żeby móc przeczytać
wiadomości.
Ta z Mediolanu była krótka: "Peter wylądował szczęśliwie.
Nie udało się go zatrzymać. Wszystko wskazuje na to, że będzie
jechał ekspresem (Atlantic) odjazd Mediolan 17.05". Podał depeszę
Buhlerowi.
- Przyjechaliśmy w samą porę - skomentował.
Depesza z Moskwy była jeszcze krótsza: "Zlikwidować przy
użyciu wszystkich możliwych środków". Mimo braku podpisu Golchack
wiedział, że nadawcami tego rozkazu byli sekretarz generalny i
marszałek Traczkow. Przekazał również tę depeszę Buhlerowi i
powiedział, bacząc, by zachować równy, bezdźwięczny ton głosu:
- Teraz mamy w swej dyspozycji wszystkie komórki sabotażu
G.R.U. na całym Zachodzie.
- Miejmy nadzieję, że nie będziemy musieli posuwać się tak
daleko.
Golchack spojrzał na niego wyblakłym, pustym wzrokiem i
Buhler pożałował, że się w ogóle odezwał. Poszedł czym prędzej do
łazienki, spalił obie depesze i spuścił popiół z wodą. Golchack
wyjął z katalogu Sotheby trzy paski papieru i dał je Baumowi.
Były to depesze, które napisał u siebie czekając, aż Buhler
dotrze do pokoju 207.
- Wyślij je w takiej kolejności, jak ci wcześniej poleciłem.
Zaszyfruj pierwszą, nadaj ją, potem drugą i tak dalej. -
Odwrócił się, gdy Buhler wrócił do pokoju. - Chciałbym rzucić
okiem na mapę.
Buhler rozłożył na podwójnym łóżku wielką mapę Szwajcarii,
którą przyniósł ze sobą. Golchack pochylił się nad nią, wyjął
długopis i zakreślił na mapie dwa kółka, uważając, żeby jego dłoń
Strona 67
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
nie dotknęła papieru.
- W jednym z tych miejsc na trasie z Mediolanu do Zurychu
zlikwidujemy Petera - oświadczył spokojnym głosem, jakby omawiał
transakcję handlową. Buhler wytrzeszczył oczy na drugie z
zaznaczonych miejsc.
- Posuniemy się nawet do tego?
- W razie konieczności tak. Zaalarmowałem już naszych w
Andermatt. Zniszczenia będą olbrzymie, lecz to nie gra roli.
Najważniejsze to zetrzeć Petera z powierzchni ziemi.
W trakcie ich rozmowy Heinrich Baum rozpoczął już nadawanie
pierwszej, bardzo krótkiej depeszy. Przedtem nastawił sobie mały
elektroniczny budzik na dwie i pół minuty. Prawdopodobieństwo, że
w pobliżu kręcą się jakieś wozy radiopelengacyjne, było prawie
zerowe, lecz Golchack nie tolerował choćby najmniejszego
niepotrzebnego ryzyka. Najkrótszy czas wykrycia tajnego źródła
nadawania dla dwóch działających w koordynacji ruchomych stacji
namiaru radiowego wynosił co najmniej pięć minut. Tyle zajmowało
wykreślenie z dwóch różnych pozycji przecinających się linii,
wskazujących miejsce, gdzie znajdowała się radiostacja.
Fale radiowe musiały przebyć zaledwie kilka kilometrów, aby
dotrzeć do miejsca, w którym ulokowany był główny sowiecki
nadajnik. Na wschodnim brzegu rzeki Limmat, dzielącej sędziwy
Zurych na dwie części, teren wznosi się stromo tworząc
Zurichberg, gęsto zalesione wzgórze. Latem jest to ulubione
miejsce odpoczynku mieszkańców miasta. Zimą robi się tu pusto i
niewielu ludzi błądzi po krętych ścieżkach, wzdłuż których leżą
wielkie sągi drzewa. Niedaleko ścieżki spacerowej o nazwie
Heubeeri-Weg był zaparkowany duży trailer.
Zamieszkiwał w nim profesor Georg Mohner, znany szwajcarski
meteorolog, który według oficjalnej wersji prowadził badania nad
schematami pogodowymi. Wnętrze wozu było zawalone sprzętem meteo.
Mohner, wysoki, chudy mężczyzna o wyglądzie ascety, nie chwalił
się wszakże przed rzadkimi gośćmi, jacy pojawiali się w jego
dobrze ogrzanej samotni, ukrytą automatyczną anteną, która
wysuwała się i składała za naciśnięciem guzika. Nie pokazywał im
również radiostacji o wyjątkowo dużej mocy, która z wysokości
Zurichbergu mogła przesyłać wiadomości do wszystkich krańców
Europy.
W dwie minuty po odebraniu pierwszej depeszy wysunął antenę
i rozpoczął transmisję o dalekim zasięgu. Podobnie jak Baum
nastawił budzik na dwie i pół minuty. Pierwsza wiadomość została
przekazana do Mediolanu, druga do Moskwy, trzecia zaś, najdłuższa
- do Andermatt.
W hotelu Schweizerhof Golchack spojrzał na zegarek. Była
dokładnie czwarta po południu. "Atlantic" miał zacząć swą długą
podróż z Mediolanu do Amsterdamu dopiero za godzinę; sowiecka
siatka operacyjna w Szwajcarii była już gotowa do działania.
O tej porze Leo Scoblin, pomocnik szyfranta w radzieckiej
ambasadzie w Wiedniu, zakończył służbę. Wybiegł z budynku
ambasady tak szybko, jak na to pozwalała kulejąca noga, i wsiadł
do swojego volkswagena. Silnik był zimny i zapalił dopiero za
ósmym razem. Leo odetchnął z ulgą i ruszył ostro, przeciskając
się przez ruch uliczny.
Ręce miał mocno zaciśnięte na kierownicy.
Obfitość pojazdów wokół, a może pośpiech, sprawiły, że tylko
sporadycznie zerkał we wsteczne lusterko. Z pewnością nie
dostrzegł jadącego za nim starego mercedesa, w którym siedzieli
dwaj mężczyźni.
Ci sami, którzy parę godzin wcześniej spalili w Lasku
Wiedeńskim ciało antykwariusza o nazwisku Heinz Golchack.
Odbierając od Karpińskiego zaklejone koperty z depeszami
zauważył na jego biurku dwa bilety lotnicze do Zurychu.
Pedantyczny pułkownik przed wyjazdem z Wiednia zarządził
śledzenie Scoblina jako zwykły środek przezorności.
Scoblin zaparkował przed głównym urzędem pocztowym. Kulejąc
wszedł do środka. Szeptem podał telefonistce numer, z jakim
chciał się połączyć. Nie usłyszała go, więc powtórzył trochę
głośniej, lecz wciąż na tyle cicho, by nikt poza nią nie mógł go
Strona 68
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
usłyszeć.
- Będzie pan musiał poczekać - poinformowała go. - Wywołam
numer pana kabiny.
Usiadł na ławce i oparł się o ścianę, próbując ukryć
gorączkową niecierpliwość. śmudna procedura zamawiania rozmów
zamiejscowych była z jego punktu widzenia wielce ryzykowna. Nie
należał wprawdzie do amatorów i wybrał miejsce nie w kącie, lecz
pośrodku sali. Mimo to nie zauważył wejścia dwóch mężczyzn z
mercedesa, którzy zajęli pozycję w mrocznej części hallu, poza
zasięgiem jego wzroku.
Czekał dziesięć minut, aż dziewczyna zawołała:
- Zurych na linii! Rozmowa w trzeciej kabinie.
Pokuśtykał szybko do właściwej kabiny, niedaleko wyjścia.
Starannie zamknął za sobą drzwi, podniósł słuchawkę i powiedział
szybko po niemiecku:
- To bardzo pilne. Mówi Kramer. Paul Kramer. Niech mnie pani
połączy z Arthurem Petersenem. Proszę się pospieszyć.
- Jedną chwileczkę.
Telefonistka w centrali siedziby kontrwywiadu nie traciła
czasu.
Nazwiska, które usłyszała, oznaczały, że rozmowa ma
bezwzględne pierwszeństwo. Wcisnęła natychmiast wtyczkę, łącząc
się z prywatną linią Trabera.
- Dzwoni do pana pan Paul Kramer z Wiednia.
- Połącz go.
- Mówi Paul Kramer.
- Petersen przy telefonie. - Traber, niski, pulchny
mężczyzna po pięćdziesiątce, uświadomił sobie, że ściska z całej
siły słuchawkę.
Połączenie było dobre. W głosie, który słyszał bardzo
rzadko, wyczuwało się najwyższe napięcie. Posypały się szybkie
słowa:
- Zdobyłem tę informację cztery godziny temu, ale dopiero
teraz udało mi się wyrwać. Krokodyl przybywa. Jest już w
Zurychu...
Scoblin usłyszał za sobą skrzyp źle naoliwionych zawiasów i
drzwi kabiny otworzyły się. Nie miał nawet czasu odwrócić głowy.
Nóż o krótkim ostrzu wbił się aż po rękojeść pod jego lewą
łopatkę. Na drugim końcu linii Traber usłyszał urwany zdławiony
odgłos.
- Hej! - zawołał.
Nie doczekawszy się odpowiedzi, odłożył słuchawkę. Było mu
trochę niedobrze. Leo Scoblin, agent rodem z Izraela, był miłym
facetem. Pseudonim Krokodyl oznaczał Igora Karpińskiego.
" Tuż przed tą rozmową nadeszła z Mediolanu wiadomość od
Wargravea, że osobą określaną dotychczas mianem ważnego agenta
okazał się nie kto inny, jak sam Siergiej Marienkow, dyrektor
KGB.
- Wkrótce rozpęta się istne piekło - powiedział do siebie
Szwajcar. Podniósł słuchawkę i poprosił o natychmiastowe
połączenie ze Springerem.
Springer znajdował się w tym czasie w kwaterze głównej
służby bezpieczeństwa w Lugano na południu Szwajcarii. Zapadła
decyzja, że będzie czuwał nad bezpieczeństwem ekspresu "Atlantic"
na odcinku południowym do przełęczy św. Gotharda. Brygadier
Traber miał przejąć pałeczkę na północ od przełęczy. Szybko
dostał połączenie na szyfrowanej linii.
- Leon - zaczął bez wstępów - właśnie dostałem od Wargravea
wiadomość, że ten ich agent, któremu pomagają w ucieczce, to
generał Marienkow z KGB.
- Wszechmogący Boże! ! - Możemy potrzebować także Jego
pomocy. Przygotuj się, bo nie wiesz jeszcze wszystkiego.
Dowiedziałem się z pewnego źródła, że Krokodyl właśnie przyleciał
do Zurychu.
- Jakieś dalsze szczegóły? - spytał szybko Springer.
- śadnych. Boję się, że człowiek, który dostarczył tę
informację, został zarżnięty w środku rozmowy.
- Ucieczka Marienkowa może być dla nas szansą, jaka trafia
Strona 69
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
się raz na całe życie - zauważył przytomnie Springer. - Cała
zakonspirowana siatka komunistyczna ujawni się, żeby zetrzeć go z
powierzchni ziemi. Proponuję, aby w całym kraju ogłosić stan
ostrego alarmu i odwołać wszystkie urlopy.
- To będzie pierwsza rzecz, jaką zrobię - zapewnił go
Traber. -Muszę już kończyć. Powodzenia na twoim odcinku frontu.
Przerwał połączenie i wykonał szereg rozmów telefonicznych.
Z tego, co powiedział mu Leo Scoblin, wynikało, że Karpiński
przyleciał samolotem. Traber najpierw zadzwonił do ochrony
lotniska w Zurychu.
- Chcę mieć jak najszybciej kompletną listę pasażerów,
którzy przybyli lotem 433 Swissairu z Wiednia. Chcę też wiedzieć,
gdzie są teraz. Sprawdźcie autobusy z lotniska. Odnajdźcie
wszystkich taksówkarzy, którzy wieźli pasażerów z tego lotu. Na
kiedy chcę mieć tę listę? Ma być u mnie na biurku za trzydzieści
minut licząc od teraz!
* 11 *
Mediolan, Moskwa, Haga
Heinz Golchack założył swoją bazę operacyjną w hotelu
Schweizerhof w Zurychu o czwartej po południu, w sobotę, ósmego
stycznia.
O tej samej porze w Mediolanie Wargrave, gdy zamknęły się za
nimi masywne wrota tajnej kwatery Molinariego, wysłał kilka
zakodowanych depesz do szefów służb bezpieczeństwa w różnych
krajach Europy. Przygotowane były zawczasu i jego radiooperator,
Peter Neckermann, musiał tylko zmienić nazwisko Zarubin na
Marienkow. Otrzymali je brygadier Traber w Zurychu, kapitan Franz
Wander z niemieckiej BND w Wiesbaden i generał Max Scholten, szef
holenderskiego kontrwywiadu w Hadze. W tym czasie cała operacja
nabierała tempa. W domu, który Molinari oddał do dyspozycji
Sparty, zapanowała atmosfera gorączkowego pośpiechu. "Atlantic"
odjeżdżał z Milano Centrale o piątej pięć po południu.
Elsa Lane posługując się zestawem do charakteryzacji
zmieniała w swoim pokoju wygląd Marienkowa. Włożyła w to
wszystkie umiejętności zdobyte podczas rocznej pracy w
londyńskiej wytwórni filmowej. Marienkow siedział cierpliwie z
narzuconą na ramiona białą pelerynką, a dziewczyna przycinała
jego krzaczaste brwi. Potem uczesała inaczej włosy. Rosjanin
nadal okazywał niezwykłe opanowanie.
- Niełatwo zrobić ze mnie gwiazdę filmową - powiedział
patrząc na swoje odbicie.
- No, może nie będziesz wyglądał jak Gregory Peck - odparła
nie przerywając pracy - ale gdybyś był ciut wyższy, można by cię
wziąć za Lee Marvina.
- On zawsze gra role łajdaków - jak ja.
Oboje wybuchnęli śmiechem.
- Nie kręć się, ty ośle, czeka mnie jeszcze masę pracy.
Od chwili gdy podczas koszmarnego lotu z Bukaresztu
Marienkow wyczuł jej śmiertelny strach i poczęstował ją wódką,
nawiązał się między nimi dziwnie bliski kontakt. Ich wzajemna
sympatia płynęła ze świadomości, że są w pewnym sensie do siebie
podobni. Oboje byli jednakowo samotni. Elsa tuż przed
zwerbowaniem do Sparty utraciła niedoszłego męża. Marienkow był
wdowcem.
- A teraz ubranie - powiedziała raźnym tonem.
Molinari przeszedł samego siebie i w krótkim czasie, jaki
miał do dyspozycji, zgromadził całą kolekcję zimowych ubrań w
różnych fasonach i rozmiarach, nie wyłączając trzech eleganckich
płaszczy z wielbłądziej wełny. Marienkow szybko przymierzył kilka
garniturów. Wybór Elsy padł na ciemnogranatowy garnitur o
eleganckim kroju. Jeden z płaszczy leżał jak ulał. Rosjanin
przybrał pozę przed lustrem.
- Chyba dobrze będę się bawił w Ameryce - oświadczył wesoło.
- Podróżujemy jako mąż i żona - ciągnęła energicznie.
-Nazywasz się George Wells, pracujesz w nafcie, na wysokim
Strona 70
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
stanowisku w Shell International. Taki człowiek istnieje, lecz
jest teraz w Wenezueli. Ponieważ ekspres "Atlantic" jedzie do
Holandii, gdzie Shell ma swoją główną siedzibę, ta wersja wygląda
prawdopodobnie.
Oczywiście jedziemy pierwszą klasą i będziemy spać w jednym
przedziale.
- Dziesięć lat temu uznałbym to za zrządzenie losu.
Uśmiechem skwitowała komplement i rzeczowo zauważyła:
- Krawat ci się przekrzywił. - Jej zwinne palce manipulowały
chwilę przy węźle. - Mamy forsy jak lodu... - musiała
wytłumaczyć, że znaczy to, iż są zamożni - i stąd te drogie
ciuchy. Twój paszport będzie gotowy przed odjazdem.
Gdy tylko skończyła pracę nad Marienkowem, zrobiono mu
zdjęcie. Jeden z urzędujących w piwnicy speców Molinariego od
podrabiania dokumentów, wkleił je do paszportu. Sam dokument
został sfałszowany już wcześniej, zostawiono tylko wolne miejsce
na zdjęcie i dane o wzroście i kolorze oczu. Elsa dała
Rosjaninowi paszport i dwa foldery z biletami.
- Po co te bilety?
- Dla kontroli przy barierce na Milano Centrale. Wszystko
musi wyglądać normalnie, na wypadek gdyby ktoś nas obserwował.
Odwróciła się na szmer otwieranych drzwi wyjmując
jednocześnie z na wpół wysuniętej szuflady swojego smith &
wessona. Marienkow z niezwykłą przy tak ciężkiej posturze
zwinnością dopadł stołu, na którym stała butelka wina, chwycił ją
za szyjkę i zasłoniwszy sobą Elsę zamachnął się do ciosu. W
drzwiach stanął Harry Wargrave. Wsparty rękami pod boki otaksował
ich wzrokiem.
- Wcale nieźle - ocenił studiując nowy wygląd Marienkowa. -A
właściwie nawet znakomicie. Został wam jakiś kwadrans.
Przyjedziemy na stację tuż przed odjazdem pociągu.
Wyszedł z pokoju, a Elsa surowo zbeształa Rosjanina:
- To ja mam ciebie chronić. Od tej pory masz się mnie
bezwzględnie słuchać. To są bilety - wskazała foldery, które
trzymał w ręku - do samego Amsterdamu, bo jeśli lotnisko w
Zurychu zostanie zamknięte, będziemy musieli lecieć dopiero z
Schiphol, choć mam nadzieję, że los nam tego oszczędzi. Mamy
zarezerwowane miejsca w slipingu, w ostatnim wagonie. To będzie
pierwszy, do którego dojdziemy po przejściu przez barierkę
biletową. Wsiądziemy jednak do przedostatniego i korytarzem
przejdziemy na sam tył pociągu.
- Wargrave dobrze to obmyślił - przyznał Marienkow.
- Jeszcze jedna sprawa - podjęła Elsa. - Najłatwiej
rozpoznać mężczyznę czy kobietę po sposobie chodzenia, nawet w
przebraniu. Ty chodzisz zdecydowanym, mocnym krokiem. Musisz to
zmienić. Teraz poćwiczymy. Przejdź się wokół pokoju, a ja będę
cię poprawiała.
I pamiętaj, niebezpieczeństwo może czyhać już na dworcu,
zanim jeszcze wsiądziemy do pociągu.
Olbrzymi dworzec Milano Centrale pod względem rozmiarów mógł
iść w zawody z frankfurckim Hauptbahnhofem. Marmurowa hala z
wielkimi kolumnami i niebotycznym, sklepionym stropem
przypominała raczej uroczyste mauzoleum niż dworzec kolejowy.
Między kolumnami przechadzał się wąsacz w okularach i w płaszczu
przeciwdeszczowym. Był nim Matt Leroy. Trzymał w lewym ręku
zwiniętą w rulon gazetę i nie przerywając spaceru omiatał
wzrokiem halę czując narastający niepokój.
Zdążył się dobrze zaznajomić z europejskimi dworcami. Milano
Centrale nie przypadł mu do gustu. Za duża przestrzeń, zbyt wiele
miejsc, w których mógł się kryć uzbrojony zamachowiec. Leroy
pocieszył się myślą, że nad ich bezpieczeństwem czuwa niezawodny
Molinari. Oprócz podróżnych, zaczynających już wsiadać do
pociągu, przeważnie włoskich robotników, którzy wracali ze
świątecznego urlopu w domu do pracy w Szwajcarii i Niemczech, na
peronie znajdowała się istna armia ubranych po cywilnemu
funkcjonariuszy SIFAR-u.
Oprócz nich po dworcu paradowali umundurowani karabinierzy,
jawnie demonstrując siłę stróży prawa i porządku. Matt wiedział,
Strona 71
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
że wysoko, przy oknach pomieszczeń biurowych, zajęli stanowiska
trzej strzelcy wyborowi, uzbrojeni w karabiny z celownikami
optycznymi. Nie bez powodu Amerykanin miał ze sobą zwiniętą
gazetę. Gdyby skierował ją niby przypadkowo w którąś stronę,
ludzie SIFAR-u zostaliby uprzedzeni tym gestem, że zauważył tam
coś podejrzanego.
Nie zwrócił uwagi na niskiego grubasa o szerokich,
wywiniętych ustach, który na stojąco popijał kawę przed
restauracją, niedaleko barierki, za którą ciągnął się malejąc w
dali sznur szesnastu wagonów ekspresu "Atlantic". Był to Ugo
Sala, który jechał za Wargraveem z lotniska i zgubił go na
skrzyżowaniu z tramwajami.
W przeciwieństwie do Toniego Morosi, który dał się wywieść w
pole fałszywym konwojem Molinariego, Ugo Sala był profesjonalistą
w każdym calu. Miał długi staż i wysoką rangę w KGB. Bywał w
Moskwie i kilkakrotnie widział z bliska Siergieja Marienkowa.
Spojrzał w górę na zegar dworcowy, który wskazywał czwartą
trzydzieści pięć. Do odjazdu ekspresu zostało pół godziny.
Rolf Geiger wywijając wesoło laską szedł sprężystym krokiem
po brukowanej ulicy nad pogrążonym w ciszy kanałem. Unikał
szatańsko nierównych i wąskich chodników. Bardzo łatwo można było
się pośliznąć i sturlać na łeb na szyję po schodkach prowadzących
do suteren. Właśnie odwiedził słynną dzielnicę czerwonych
świateł, gdzie w wystawowych oknach prezentowały swoje wdzięki
nad podziw ponętne dziewczyny.
Geiger wiedział, że mógłby równie przyjemnie spędzić czas w
towarzystwie Eriki Kern, która nieraz dawała mu to do
zrozumienia.
Akurat w tej sprawie dziwnym trafem miał zbieżne poglądy z
Harrym Wargraveem: nigdy nie mieszać pracy z przyjemnością.
Wplątywanie się we flirty z własnymi podwładnymi prowadziło do
komplikacji, które mogły mieć groźne następstwa. Wszedł na
schodki budynku, gdzie założył swoją kwaterę główną. Wsadził
klucz w zamek i zatrzymał się na chwilę.
Od strony morza dął wściekły wicher. Geiger słyszał za sobą
złowieszczy brzęk i zgrzyt łańcuchów zwisających ze składu po
drugiej stronie ulicy. Siła wiatru musiała być spora, żeby
poruszyć to zardzewiałe żelastwo. Przekroczył próg i wszedł po
niewiarygodnie wąskich, kręconych schodach na drugie piętro.
Otworzył drzwi i stanął twarzą w twarz z Eriką Kern. Jedno
spojrzenie na dziewczynę powiedziało mu, że coś się stało. Gdy
tylko zamknął i zaryglował drzwi, oświadczyła: ,- Mamy alarm
operacyjny.
- O czym ty, do licha, mówisz?
- Właśnie nadeszła z Wiednia wiadomość od Karpińskiego. !.
Wszyscy mają pozostać na miejscu i oczekiwać dalszych rozkazów.
Erika była wyszkolonym radiooperatorem i obsługiwała ukryty
w piwnicy nadajnik.
Geiger spojrzał na zegarek. Jego beztroska ulotniła się bez
śladu. Był teraz skupiony i czujny.
- To cholernie nie w porę. Właśnie mieliśmy przerzucić
resztę grupy z Niemiec. Niech pomyślę...
- Połączyłam się z Wojną w Wiliich. Zdążyłam go jeszcze
zastać i kazałam mu na jakiś czas tam się zatrzymać.
Jacek Wojna dowodził grupą operacyjną wykonującą zaplanowane
przez Geigera akcje. Willich, małe niemieckie miasteczko,
składające się raptem z kilkunastu domów, znajdowało się w
połowie drogi Między Dusseldorfem a granicą Holandii. Geiger
wybrał je na tymczasową bazę operacyjną na terenie Niemiec z
powodu jego oddalenia od dużych miast i bliskości granicy, która
w razie potrzeby Gwarantowała szybką ucieczkę. Erika Kern
mieszkała tam do niedawna, udając żonę Wojny.
- Mają tam ciężarówkę - cysternę i karetkę - przypomniał
sobie Geiger. - Przydałaby mi się kawa - dorzucił. Erika zaczęła
krzątać się przy ekspresie. Za zasłoniętym firankami oknem dał
się słyszeć plusk deszczu. Wiatr łomotał w szyby.
- Przemycą materiały wybuchowe w cysternie. Kilku z nich też
Strona 72
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
się tam może schować - ciągnął projekty Geiger, siadając na
kanapce zapalając papierosa. - W ten sposób z łatwością
przekroczą granicę.
Karetkę zostawią.
Oba pojazdy zostały ukradzione w Niemczech Zachodnich pół
roku temu na jakąś akcję, która nigdy nie doszła do skutku.
Geiger zastygł pogrążony w myślach. Erika przygotowywała kawę,
przezornie się nie odzywając. Wiedziała, że Geiger próbuje dociec
przyczyny zupełnie nieoczekiwanego rozkazu Karpińskiego.
- Nic więcej nie było w tej wiadomości? - spytał w końcu.
- Nie, tylko żebyśmy byli w pogotowiu.
Zamilkła. Drzwi się otworzyły i do środka wszedł w
ociekającym od deszczu płaszczu Joop Kist, drobny mężczyzna około
trzydziestki, o szczupłych rysach twarzy. Wyciągnął zza pazuchy
nikona z teleobiektywem i ignorując Erikę odezwał się do Geigera:
- Zrobiłem zdjęcia mostu na Maas - powiedział z odcieniem
dumy. - Całe dwie rolki.
- Wartownicy cię nie widzieli? - spytał Geiger.
- Pewnie, że nie. Czy mam wywołać film w piwnicy? Jutro mogę
jechać do Eindhoven, żeby odwalić serwis zakładów Phillipsa.
- Naturalnie. Wywołaj je - przyzwolił łaskawie Geiger. - Ale
nie spiesz się tak z następnymi wycieczkami. Odczekaj kilka dni,
zanim załatwisz Eindhoven.
Erika wstrzymała się, aż Joop Kist wyszedł, i powiedziała:
- Nie jestem pewna, czy można mu ufać. Jest w nim coś
dziwnego.
Geigera rozbawiła jej podejrzliwość.
- Nie musisz popadać w przesadę tylko dlatego, że niedawno
do nas przystał. Jest stąd, jako jedyny z nas wszystkich zna
język, a przecież jesteśmy w Holandii. Okazał się wprost
nieoceniony przy nawiązywaniu kontaktu z naszym przyjacielem
handlującym nielegalnie diamentami.
- Jak uważasz, ale moje podejrzenia już nieraz się
sprawdzały! -wybuchnęła Erika.
- Prawda, okazał się nieczuły na twój powab seksualny i
pewnie dlatego jesteś dla niego tak nieżyczliwa - zauważył
Geiger.
Ton jego głosu stał się ostry, - Wiesz doskonale, że kazałem
dokładnie go prześwietlić. Miesiąc temu postrzelił policjanta,
który o mały włos nie umarł. Miał ze sobą broń, gdy się do nas
przyłączył. Jeden z naszych ludzi włamał się do policyjnego
archiwum i sfotografował akta tej sprawy. Analiza balistyczna
wykazała, że kula wyjęta z rany policjanta pasuje do pistoletu
Kista.
Erika z oziębłą miną nalała kawę do filiżanki i podała ją
Geigerowi.
- Jeżeli pozwolisz, muszę iść sprawdzić, co z nadajnikiem.
- Ależ oczywiście - zgodził się mile Geiger.
Uśmiechnął się, gdy wyszła z pokoju z mocno zaciśniętymi
ustami. Za godzinę złość jej wywietrzeje, a w ten sposób
przypomniał jej, kto jest tu szefem. "Dziwna z niej dziewczyna -
pomyślał popijając małymi łyczkami kawę - nie przebiera w
środkach i partnerach". Często podejrzewał, że głównym powodem,
dla którego się do nich przyłączyła, była chęć wyrwania się z
klasztornej atmosfery NRD, gdzie upodobanie Eriki do przelotnych
sadomasochistycznych związków w żadnym razie nie spotkałoby się z
aprobatą otoczenia.
Wyjął paszport i zajrzał do niego. Świat zachodni znał go
jako Leo Sancheza, bogatego playboya z Argentyny, który kręcił
się wokół międzynarodowej śmietanki towarzyskiej. Najlepiej znano
go w Paryżu, gdzie mieszkał przez trzy lata. Jednocześnie na
odległość kierował zamachami, które jego grupa przeprowadzała w
Niemczech. Zdjęcie Geigera pojawiło się nawet kiedyś w kolumnie
towarzyskiej pewnego londyńskiego pisma. "Wystarczy rzucać się w
oczy i szastać pieniędzmi, a nikt cię nie będzie podejrzewał" -
powiedział kiedyś do Eriki. Z pewnością fakt, że musieli się
przenieść do Amsterdamu, nie budził w niej zachwytu.
Zostawiała za sobą w Paryżu zbyt duże i urozmaicone grono
Strona 73
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
kochanków.
Dopijając kawę rozmyślał nad niespodziewanym rozkazem
pochodzącym od człowieka, którego w Moskwie nazywano Milczącym
Pułkownikiem. Coś gdzieś się szykowało i Geiger miał przeczucie,
że nie przypadnie mu to wcale do gustu. Wystarczająco niemiła
była myśl o długim ramieniu Karpińskiego, który przypomniał tak
szybko o sobie. Geiger zastanowił się, czy depesza nie ma coś
wspólnego z nagłym przysłaniem do Niemiec nowego kontyngentu
wojsk powietrznych U.S.A. Obecny prezydent niedawno objął swój
urząd i nie zdążył jeszcze dużo zdziałać, lecz to posunięcie
pozwalało mniemać, że może się okazać człowiekiem wielkiego
formatu.
W głównej kwaterze holenderskiego kontrwywiadu w Hadze
zadzwonił telefon. Major Sailer, zastępca Scholtena, podniósł
słuchawkę i zasłaniając ręką mikrofon powiedział do przełożonego:
- Jakiś facet nazwiskiem Panhuys chce z panem koniecznie
mówić. Dzwonił na zastrzeżony numer.
Generał wziął od niego słuchawkę.
- Mówi Scholten. Nie podejrzewają cię? To dobrze.
Od tej chwili słuchał w milczeniu. Zakończył krótką rozmowę
słowami "Do widzenia" i zwrócił się do Sailera:
- Grupa Geigera przekroczyła granicę. To ściśle poufna
wiadomość. Teraz przed nami najtrudniejsze: czekanie.
Pora była późna. W Willich, małym miasteczku w pół drogi
między Dusseldorfem a granicą holenderską dawno zapadła noc.
Płaskie, pokryte śniegiem pola ze wszystkich stron otaczały
niewiele większe od podmiejskiego osiedla skupisko ładnych domów
z ogródkami od tyłu. W jednej z piętrowych willi założyła
tymczasową kwaterę grupa Geigera. Jacek Wojna, niedźwiedziowaty,
mierzący blisko dwa metry Polak, którego sąsiedzi znali jako męża
Eriki Kern, siedział w bawialni.
Czyścił właśnie pistolet automatyczny typu Uzi i rozmawiał z
Gatenem, małym, żylastym Norwegiem.
- Co ten Geiger najlepszego wyrabia, zatrzymując nas tutaj w
ostatniej chwili, tuż przed przerzutem do Holandii?
- Geiger zawsze ma swoje powody - odpowiedział ostrożnie
Gaten o kościstej twarzy. Zajęty był składaniem niemieckiego
automatu. Spory arsenał broni porozrzucanej po całym domu
stanowił międzynarodową kolekcję, w której brakowało jedynie
wyrobów radzieckich. Geiger przezornie baczył, aby nic nie
wskazywało na ich powiązania z sowieckim mocodawcą.
- Przestań tak ciągle włazić mu w dupę! - warknął po chamsku
Wojna. - Tutaj ja jestem szefem i lepiej o tym nie zapominaj.
-Wymierzył pistolet w Gatena i zagiął palec na spuście. Norweg
zdrętwiał i aż podskoczył, gdy Wojna ze śmiechem nacisnął spust.
-Naprawdę myślałeś, że jest naładowany?
- Będę równie rad jak ty, gdy wreszcie pryśniemy z Niemiec!
-zapewnił go skwapliwie Gaten. - Musisz tak się bawić bronią?
-Trudno mu było ukryć drżenie głosu. Wojna był nieobliczalny i
całkiem zdolny nawet do zastrzelenia kogoś z własnej grupy, gdyby
uznał, że może się bez niego obejść.
Rozmowa toczyła się po francusku - w jedynym języku, który
obaj znali. Gaten urodził się w Bergen. Był z przekonań
anarchistą.
Pracował przy urządzeniach wiertniczych na polach naftowych.
Geiger trzymał go w rezerwie czekając, aż nadejdzie rozkaz,
żeby wysadzić olbrzymie pływające platformy na Morzu Północnym, z
których do Skandynawii i Wielkiej Brytanii płynęły szerokim
strumieniem ropa i gaz.
- Sprawdziłeś po południu, co z karetką i cysterną? - ostro
spytał Wojna.
- Schowane są w stodole - odparł Gaten.
- Do diabła, o tym sam dobrze wiem! - Wojna rzucił pistolet
na podłogę i sięgnął po butelkę dżinu, która leżała na sofie
obok. -Pytam, czy są gotowe do drogi. Muszę ci wszystko kłaść
łopatą do głowy, jakbym gadał z jakimś cholernym, zacofanym w
rozwoju trzylatkiem? - Łyknął porządnie z butelki.
Strona 74
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
- Baki są pełne. Oba wozy są dobrze przykryte brezentem i
zostawiłem tam piecyki olejowe, żeby silniki nie zamarzły.
Sprawdziłem, czy działają, i oba zapaliły za pierwszym razem.
- Założę się, że i tak zimno tam jak w dupie nieboszczyka!
-sarkał Wojna. Rozejrzał się z niechęcią po bawialni i splunął na
dywan. Wszędzie widać było ślady męskiego niechlujnego
gospodarowania: na stole stało mnóstwo brudnych szklanek, a na
podłodze i fotelach walały się puste butelki. Kiedy mieszkała tu
Erika Kern, cały dom był wypucowany do ostatnich granic.
Gdyby mogła go widzieć w obecnym stanie, zrobiłaby piekielną
awanturę.
- Brudno tu jak w chlewie! - warknął Wojna. - Skończ składać
tę pukawkę i posprzątaj to wszystko. I nie zapomnij włożyć
rękawiczek. - Wprawdzie guzik go obchodził porządek, ale w ten
sposób pokazywał Gatenowi, gdzie jego miejsce.
- Nie jestem jakąś zakichaną sprzątaczką... - zaczął Gaten,
lecz umilkł na widok wyrazu twarzy Wojny. - No dobrze, skoro
nalegasz.
Obaj nosili bawełniane rękawiczki. Tak zarządziła Erika
przed wyjazdem do Amsterdamu.
- Wytarłam wszystkie odciski palców. Miejsce jest czyste
-upomniała Wojnę - więc pilnuj, żeby wszyscy podczas pobytu tutaj
nie zdejmowali rękawiczek.
Na górze w sypialniach spało czterech ludzi. Wojna
wprowadził system zmianowy, tak że zawsze, w dzień czy w nocy,
część grupy była wypoczęta i gotowa do działania. "Psiakrew, i na
co te zasrane przygotowania? - pomyślał Wojna pociągnąwszy znów
długi łyk z butelki. - Kiedy wreszcie się stąd zmyjemy i coś się
zacznie dziać?" Nie domyślał się, że czeka go jeszcze jedno
zadanie na terytorium Niemiec.
Kiedy w Zurychu i Mediolanie była czwarta po południu, w
oddalonej o dwie strefy czasowe Moskwie wybiła szósta. Przed
tymi, którzy wzięli na siebie odpowiedzialność za wykrycie
szpiega, stanęło teraz trudniejsze zadanie. Traczkow nalegał, aby
natychmiast wysłać Karpińskiemu rozkaz zabicia Marienkowa.
Miejsce byłego przewodniczącego KGB w trzyosobowej komisji zajął
Anatolij Zarubin.
O dziwo, właśnie ten łagodny, liberalnie nastawiony Zarubin
natychmiast poparł wniosek Traczkowa, choć wyraził swoje poparcie
w swoisty sposób.
- Ponieważ wasz protegowany Karpiński nie powziął w porę
podejrzeń wobec własnego szefa, musi poniewczasie naprawić ten
kolosalny błąd i uciszyć Marienkowa, zanim dopadną go Amerykanie.
Traczkow na tę kąśliwą uwagę zjeżył się tak, że z włosami
wystającymi mu z uszu i nosa przypominał dzika. Chrząknął
gniewnie i milczał. Sekretarz generalny przyjął słowa Zarubina z
tajonym zadowoleniem. Takie postawienie sprawy pozwalało w razie
fiaska zrzucić winę za niepowodzenie operacji na gruby kark
Traczkowa.
Kiedy ustalili treść depeszy do Karpińskiego, poruszył
następną palącą kwestię:
- Co mamy zrobić ze wszystkimi naszymi agentami w Europie
Zachodniej, których nazwiska i adresy Marienkow trzymał w tej
swojej przepastnej pamięci? - Zamilkł na chwilę. - Myślę
zwłaszcza o Niemczech Zachodnich.
Trzej mężczyźni siedzieli przy długim lśniącym stole pod
zwisającymi z sufitu kryształowymi pająkami w jednej z sal
Kremla. Przez całą minutę nikt nie zabrał głosu. To był ciężki
orzech do zgryzienia.
Dziesięć lat temu spośród czterech tysięcy szpiegów w
Republice Federalnej Niemiec, którzy pracowali dla komunistów,
większość stanowili obywatele Niemiec Zachodnich. Później, gdy
okazało się, że nie można na nich polegać, zastąpiono ich
wypróbowanymi politycznie obywatelami Niemiec Wschodnich,
zaopatrzonymi w fałszywe życiorysy. Był to żmudny proces, którego
nie można było powtórzyć z dnia na dzień. A teraz w dodatku do
łowców szpiegów przyłączył się zachodnio-niemiecki analityk,
Richard Meier, kierujący olbrzymim centrum komputerowym w
Strona 75
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Kolonii, znanym jako NADIS.
Meier wprowadzał do komputera takie dane, jak kryjówki na
tajne materiały, odpływy pieniędzy z podejrzanych kont bankowych,
miejsca potajemnych spotkań. Specjalny program klasyfikował je i
łączył w schematy, na podstawie których można było skojarzyć
osoby i wydarzenia pozornie w żaden sposób z sobą nie związane.
Niemieckiej BND wystarczyłoby dodać do tego listę znanych
Marienkowowi nazwisk i adresów, by zarzucić niewód i rozbić
wszystkie, tworzone z takim mozołem, sowieckie siatki
szpiegowskie. Ich odbudowanie potrwałoby co najmniej jedno
dziesięciolecie. Siedow pierwszy przerwał ciszę:
- Jeśli Marienkow zdoła uciec, może lepiej byłoby wycofać
wszystkich naszych agentów. Później mogliby znów niepostrzeżenie
przeniknąć do Niemiec Zachodnich. Wyszkolenie dobrego agenta trwa
co najmniej pięć lat - przypomniał im.
- Proponujecie zarządzenie wstępnego alarmu? - spytał
Traczkow.
- Techniczna strona zagadnienia należy do was - wywinął się
gładko Siedow.
Traczkow wpadł w potrzask i świetnie zdawał sobie z tego
sprawę.
Jeżeli nie zarządzi alarmu i nastąpi wsypa, wina za to
spadnie na niego. Jeżeli ogłosi ewakuację, która później okaże
się niepotrzebna, to też on będzie za to odpowiedzialny.
- Ale tylko wstępny alarm - próbował się zaasekurować.
- Zresztą pewnie i tak dmuchamy na zimne. Skoro to pański
niezawodny Karpiński kieruje operacją, sukces jest murowany
-przewrotnie zakonkludował Zarubin.
"Lotnisko w Zurychu zostało zamknięte".
Hiobowa wieść od brygadiera Trabera dotarła do Wargravea na
kwadrans przed wyjazdem na dworzec. Pokazał depeszę Hallerowi.
Stali obaj w dziwnym pokoju z antresolą i półkolistym oknem
tuż nad podłogą. Amerykanin przeczytał depeszę i ściągnął usta w
śmieszny ryjek, co było u niego objawem zdenerwowania.
- Pozostał nam tylko Schiphol. To znaczy, że musimy jechać
do końca trasy - stwierdził Wargrave. - Przez całą Europę aż do
Amsterdamu. To zaś daje KGB mnóstwo czasu na załatwienie
Marienkowa.
- Przyszły ci na myśl jakieś dodatkowe środki ostrożności?
-spytał krótko Haller.
- Cała masa. - Wargrave spojrzał na zegarek. - Molinari
zainstalował na drugim piętrze telefon z urządzeniem szyfrującym,
chwała niech za to będzie Panu. Aż do wyjazdu będę wisiał na
słuchawce. Julianie, jeszcze jedno... - Wyłożył szczegółowo
system ochrony Rosjanina w pociągu. - A teraz muszę iść dzwonić.
W drodze na górę Wargrave przystanął na piętrze, by udzielić
dalszych instrukcji Phillipowi Johnowi, ściągniętemu przez
Hallera z CIA. Kiedy wchodził do jego pokoju, nowo zwerbowany
członek Sparty sprawdzał właśnie po raz ostatni swoją broń,
lugera kalibru 9 mm. John miał trzydzieści trzy lata. Był
wysokim, kędzierzawym szatynem o bladej twarzy i spokojnych
błękitnych oczach, patrzących wprost na osobę, z którą rozmawiał.
Miał na sobie sportowy garnitur w czarno - białą kratkę, skrojony
tak, by maskował kaburę pod lewą pachą. Podniósł na chwilę wzrok
na gościa nie przerywając swego zajęcia, po czym schował pistolet
do kabury.
- Dzwonki brzęczą na alarm? - spytał od niechcenia.
- Skąd wiesz?
- Umiem wyczuć, jak coś wisi w powietrzu. - John uśmiechnął
się lekko. - No i słyszałem ciebie pędzącego po schodach z
tupotem stada bawołów.
- Lotnisko w Zurychu jest nieczynne. Czyli tarabanimy się aż
na Schiphol.
- Będzie niezły ubaw.
- Mam nadzieję - zaczął wolno i z naciskiem Wargrave -że ta
ostatnia uwaga nie wyraża twojego ogólnego stosunku do zadania,
jakie stoi przed nami.
Strona 76
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
- Ależ skąd, niepotrzebnie tak się przejmujesz - odparł
swoim równym i spokojnym głosem John, nie zmieniając niedbałej,
leniwej pozy. Wargrave przypomniał sobie jednak jego dalekie od
ospałości ruchy podczas próby, kto pierwszy chwyci rewolwer ze
stołu. John uśmiechnął się, widząc napiętą twarz Wargravea.
- Niczego sobie ta wasza agentka - dorzucił. - W jej
towarzystwie na pewno nie będziemy się uskarżać na długą podróż.
- Wyjaśnijmy sobie również i to - powiedział Wargrave
opanowanym tonem. - Jak cię złapię, że się koło niej kręcisz,
złamię ci łapę.
- Nie ma sprawy - zapewnił go ze swobodą John. - Ale nic na
to nie poradzę, że mam oczy w, głowie, a ona ma fantastyczne
nogi.
Może sam nie zauważyłeś?
Wargrave pominął milczeniem tę uwagę, poinstruował go, co ma
robić, i wyszedł z pokoju. Idąc na górę czuł lekkie
niezadowolenie z siebie. Wielkie nieba, chyba nie był zazdrosny o
tego przystojniaka dlatego, że widział, jak ćwierka z Elsą?
Przez kilka następnych minut, spędzonych przy telefonie
podłączonym do urządzenia szyfrującego, był bardzo zajęty.
Najpierw zadzwonił do Trabera. Na dźwięk jego głosu w słuchawce
szef szwajcarskiego kontrwywiadu przerwał mu w pół zdania:
- Tak, służba meteo przewiduje, że lotnisko będzie nieczynne
co najmniej kilka dni. Ale mam kolejną złą wiadomość. Wszystko
wskazuje na to, że Karpiński przebywa w tej chwili gdzieś w
Zurychu. Staramy się go znaleźć, lecz bez rysopisu akcja nie
rokuje sukcesu.
- Przyjechał, żeby osobiście czuwać nad operacją
zlikwidowania Marienkowa.
- Jestem o tym przekonany. Miał pan jakieś wiadomości od
swojego agenta w Andermatt? Tam może się wszystko zdecydować.
Andermatt jest położone powyżej tunelu św. Gotharda, przez
który jedzie ekspres.
- Ani słowa, ale takie rzeczy wymagają czasu. A pan niech
przypadkiem nie zapomni, że dałem mojemu przyjacielowi pański
numer. Przedstawi się jako Leros. Jeśli pan dostanie jakiś
meldunek od niego, proszę pchnąć go czym prędzej do mnie.
Wiadomość może brzmieć całkiem niedorzecznie, ale ja ją
zrozumiem.
Następny telefon był do kapitana Franza Wandera, który
czekał na rozwój wydarzeń w Wiesbaden. Wander dostał już depeszę,
że zbiegłym agentem okazał się Marienkow, i z właściwą sobie
szybkością zabrał się do działania.
- Za kilka minut wsiadam w pociąg do Bazylei - zadźwięczał w
słuchawce jego raźny głos. - Skontaktowałem się już z Traberem i
ustaliłem, że stamtąd przejmę nadzór nad ochroną, gdy będziecie
przejeżdżać przez Niemcy. Co mówisz, Harry? Karpiński jest w
Zurychu? To mi brzydko pachnie... i, - Mnie również - zgodził się
Wargrave.
- Ale wracając do rzeczy, przewiduję następujący scenariusz
wypadków - ciągnął Niemiec. - Kiedy Sowieci zaczną podejrzewać,
że Marienkow wyjdzie z tego cało, podniosą alarm i ich tajni
agenci zaczną pryskać od nas drzwiami i oknami w obawie przed
dekonspiracją. Ogłosiłem więc stan pogotowia na całej wschodniej
granicy.
Paradoksalnie ta okropna śnieżyca ułatwiła nam zaostrzenie
kontroli na wszystkich punktach granicznych. Możemy obłowić się
jak nigdy.
- śe Marienkow wyjdzie z tego cało - powtórzył Wargrave.
-Chciałbym podzielać twój optymizm. Możesz mi wierzyć, to będzie
nielicha przeprawa.
Rozmowa ze Springerem, który przyjechał już do Lugano,
trwała bardzo krótko. Wargrave spytał jedynie, czy ten załatwił
to, o co go prosił. Pułkownik zapewnił go, że w Chiasso zgodnie z
jego poleceniem zostanie dołączony do ekspresu wagon - platforma.
W Hadze pulchny generał Scholten o twarzy amorka rozmawiał
ze swoim zastępcą, majorem Sailerem, który swoim wyglądem
stanowił - krańcowe przeciwieństwo szefa. Miał przeszło metr
Strona 77
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
osiemdziesiąt , wzrostu, pociągłe rysy i wyraz wiecznego
zaaferowania na twarzy.
Właśnie przyniósł najnowsze raporty o ruchach grupy Geigera.
Stercząc jak czapla nad niskim Scholtenem, potrząsnął z
ubolewaniem głową.
- Pogłoski, mętne pogłoski, nic solidnego, w co można by
wbić zęby...
- Ale wszystkie te pogłoski potwierdzają, że grupa Geigera
przenosi się do Holandii.
- Tak to można podsumować.
Przerwał, gdyż Scholten odebrał telefon z Mediolanu na
szyfrowanej linii. Dostali już depeszę Wargravea, że ekspresem
"Atlantic" będzie jechał Marienkow. Wiedzieli, że lotnisko w
Zurychu zostało zamknięte.
Znaczyło to, że Marienkow z eskortującą go grupą odleci
dopiero z Schiphol - o ile dożyje do tego czasu. Wiedzieli
ponadto, że Niemcy zamknęli wschodnią granicę, żeby odciąć wrogim
agentom drogę ucieczki.
- Czekamy na was w Amsterdamie z otwartymi ramionami
-powiedział Scholten na zakończenie rozmowy. - W razie czego
będziesz mógł ze mną nawiązać z ekspresu łączność przez radio.
I ostatnie słowo przestrogi: uważaj!
Odłożywszy słuchawkę Scholten wstał i podszedł do okna.
Dachy widocznych w dali gmachów parlamentu były lekko
przyprószone śniegiem. Szalejąca w całej Europie zadymka wciąż
omijała Holandię.
Scholten należał do ludzi, którzy mają zdolność
przewidywania dalej niż dwa ruchy w grze.
- Pamiętasz tę sprawę z roku 1951, kiedy dwaj agenci,
prowadzący szpiegowską robotę dla Sowietów, wsiedli w Dunkierce
na pokład radzieckiego frachtowca "Maria Uljanowa"? - spytał
nieoczekiwanie.
- Rzeczywiście, zdaje się, że coś o tym słyszałem -
odpowiedział Sailer. Ani w ząb nie rozumiał, dlaczego jego
przełożony wspomina o tej sprawie.
- Ciekawe, jak historia lubi się powtarzać - ciągnął
Scholten. -Właśnie nam doniesiono, że "Maksym Gorki", sowiecki
frachtowiec o wyporności siedemnastu tysięcy ton, jest na Morzu
Północnym.
Niedawno minął Heligoland i oddalił się w kierunku
południowym mimo dużej fali. Można się go wkrótce spodziewać u
wybrzeży Holandii.
- Doprawdy? - wtrącił zdawkowo Sailer, wciąż nie
dostrzegając, do czego zmierza Scholten. - Czeka go nie lada
przeprawa; barometr spada gwałtownie. - Odpowiadało to prawdzie.
Siła wiatru sięgała ośmiu stopni w skali Beauforta i wysłano już
ostrzeżenia, by obserwować przybrzeżne tamy, o które biły ogromne
fale. Elsa Lane widziała dwie doby wcześniej z okna samolotu ich
białą pianę, gdy rozbijały się o brzeg. - Nawiasem mówiąc, czy
poinformował pan ministra o najnowszych wypadkach?
- Jeszcze nie - Scholten z uśmiechem odwrócił się od okna.
-W końcu to przecież sobota i nie ma sensu psuć mu na zapas
całego . Weekendu.
W gruncie rzeczy Scholten, idąc w ślady brygadiera Trabera z
Zurychu, nie miał najmniejszego zamiaru kontaktować się z rządem.
Heinz Golchack w hotelu Schweizerhof w Zurychu dowiedział
się o zamknięciu lotniska o czwartej trzydzieści po południu.
Dokonał tego w bardzo prosty sposób. Polecił Rudiemu Buhlerowi
zasięgnąć telefonicznie informacji o lotach do Niemiec. Po
uzyskaniu wiadomości, że ruch pasażerski został wstrzymany, nie
tracił czasu.
- To znaczy, że będą musieli jechać z Peterem do końca trasy
i lecieć z Schiphol pod Amsterdamem. Poczynimy pewne dalsze
przygotowania, na wypadek gdyby udało mu się aż tam dotrzeć.
Zredagował dwie kolejne depesze, które miały być po
zakodowaniu wysłane drogą radiową do trailera profesora Mohnera
na szczycie Zurichbergu, a dopiero stamtąd dotrzeć do właściwych
Strona 78
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
adresatów.
Pierwsza była przeznaczona dla oficera operacyjnego G.R.U.,
Jurija Gusjewa, który obecnie znajdował się we Francji, w
miejscowości Miluza niedaleko Bazylei. Drugą wysłał do Rolfa
Geigera, który przebywał w Amsterdamie.
W wypełnionej śnieżną zamiecią przestrzeni radiowej nad
Europą krzyżowały się sygnały, wysyłane z różnych źródeł,
legalnych i nie.
Przed odjazdem ekspresu "Atlantic" w długą podróż wyżłobione
zostało koryto, którym dwa wrogie żywioły - zachodni i wschodni
aparat służby bezpieczeństwa - pędziły ku sobie z przeciwnych
stron.
Katastrofa wisiała w powietrzu.
O czwartej trzydzieści pięć Sparta była gotowa do drogi. W
pokoju na drugim piętrze Wargrave omawiał w cztery oczy z
Molinarim ostatnie przygotowania. Phillip John odjechał już na
dworzec, zabierając ze sobą Petera Neckermanna, który miał
obsługiwać centralkę łączności, zainstalowaną na polecenie
Molinariego w jednym z wagonów sypialnych.
- Wszystko jasne? - rzucił na zakończenie zaimprowizowanej
odprawy Wargrave.
- Jasne jak słońce. To całkiem pomysłowe - przyznał
Molinari. - śyczę ci dodatkowej porcji szczęścia.
- Pora się zbierać.
Elsa, gotowa do wyjścia, czekała w dwupoziomowym pokoju wraz
z Marienkowem, który trzymał jej neseser.
- Wyglądasz szalenie luksusowo. Nie mógłbym ani marzyć, żeby
utrzymać tak elegancką kobietę - ocenił Wargrave.
Obróciła się kokieteryjnie na obcasach, demonstrując
sobolowe futro i torebkę od Gucciego.
- Tego jestem pewna - rzekła uszczypliwie i wsunęła rękę pod
ramię Marienkowa. - Ten dżentelmen, jak to od razu widać, jest o
wiele bardziej w moim typie.
Rosjanin w kosztownym wełnianym płaszczu, ręcznie szytych
półbutach i eleganckim filcowym kapeluszu przypominał do
złudzenia bogatego przemysłowca. Chcąc pokazać, że lekcja nie
poszła na marne, zrobił na próbę kilka raźnych, lekkich kroków,
które zupełnie nie przypominały jego normalnego, ciężkiego i
miarowego chodu. Elsa nagrodziła ten pokaz oklaskami. Wargrave z
aprobatą kiwnął głową i zniknął za drzwiami. Zarejestrował całą
scenę zaledwie częścią uwagi.
Był pochłonięty analizowaniem wszystkich punktów planu,
sprawdzaniem, czy o niczym nie zapomniał. Wyszedł na podwórko,
gdzie czekał zaparkowany mercedes 450, myśląc o rozmowie
telefonicznej, jaką odbył po odprawie z Molinarim. Tym razem nie
skorzystał z szyfrowanej linii. Zamówił wcześniej połączenie
przez zwykłą miejską centralę. Była to rozmowa zamiejscowa z
Andermatt.
* 12 *
Andermatt, Szwajcaria
O czwartej trzydzieści Robert Frey odłożył słuchawkę
telefonu w barze hotelu Storchen i podniósł oczy na kobietę,
która schodziła po schodach do hallu.
- Anno, zamówiłem dla ciebie olbrzymią Bloody Mary! -
zawołał.
- Sam wypij, może się zakrztusisz.
Andermatt, znany ośrodek sportów zimowych, to małe
miasteczko białych domów o spadzistych dachach, między którymi
biegnie jedna główna ulica. Leży u wylotu długiej doliny, która
prowadzi do Gletsch i lodowca Renu. O tej porze roku w
schroniskach i hotelach tłoczyła się międzynarodowa ciżba. Anna
Markos, podobnie jak wiele innych osób, właśnie wróciła z nart.
Była wybitnie przystojną kobietą po trzydziestce, a jej figura z
dużym biustem skupiała teraz niepodzielnie całą uwagę Freya.
Strona 79
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Greczynka zatrzymała się w wejściu do baru z rękoma opartymi na
biodrach. Kpiła sobie jawnie z olbrzyma.
- Daj spokój! - powiedział ostro po francusku. - Przestań
się zgrywać.
Zaniósł swojego drinka i jej Bloody Mary do kanapy
ustawionej bokiem do kominka, w którym płonęła z trzaskiem kłoda
z przepołowionego pnia drzewa. Rozciągnął się przed ogniem i
ruchem ręki wskazał Annie miejsce obok. Wzruszyła pięknie
zarysowanymi ramionami i ignorując zaproszenie usadowiła się w
fotelu naprzeciwko niego.
- Dlaczego zawsze musimy drzeć koty? - spytał z pretensją
Frey.
- Bo ty myślisz, że wystarczy ci kiwnąć palcem, a każda
kobieta wyskoczy z ciuchów i sama ci się podłoży.
- Wielu z nich się to podobało.
W hotelu i barze robiło się coraz ciaśniej. Ludzie wracali z
nart z twarzami zarumienionymi od ruchu na świeżym powietrzu i z
podniecenia na myśl o szalonej zabawie wieczorem. Byli tu
Francuzi, Niemcy, Skandynawowie i garść Brytyjczyków, w których
portfelach frank szwajcarski siał bezlitosne spustoszenia.
Anna Markos zdjęła kurtkę i lekceważąc Freya rozglądała się
wokół. Zsunęła czapkę, potrząsnęła głową, żeby uwolnić włosy,
które spłynęły czarną falą na ramiona, i prezentując wielkiemu
Szwajcarowi profil pobieżnie sprawdziła swój wygląd w lustrze.
Profil ten był wspaniały: piękny orli nos, wysoko zarysowana kość
policzkowa i zdecydowany, pięknie wykrojony podbródek. Reszta
również była godna podziwu: pełne piersi, napinające obcisłą
lazurowo-niebieską bluzkę, linia długich, silnych nóg, które
właśnie założyła jedną na drugą prowokująco wolnym ruchem.
Sięgnęła po drinka, wymijając drapieżną dłoń Freya, i jednym
haustem wychyliła połowę. Jej wielkie czarne oczy błysnęły nad
brzegiem szklanki.
- A zafundowanie mi drinka nie daje ci nawet prawa, byś
został mi przedstawiony.
- Ale przecież znamy się już przeszło...
- Nigdy nie zostaliśmy sobie przedstawieni, to ty narzuciłeś
mi się wbrew zasadom dobrego wychowania! - odpaliła ironicznie.
Robert Frey, słynny szwajcarski alpinista, dorównywał Annie,
jeśli chodzi o siłę osobowości i imponującą prezencję. Grał
pierwsze skrzypce w życiu miejscowej społeczności i udzielał się
we wszelkiego typu imprezach. Sezon sportów zimowych był dla
niego okresem największej aktywności. Ten niedźwiedziowaty
mężczyzna ogromnego wzrostu liczył sobie czterdzieści pięć lat.
Miał wielki orli nos i niesforną ciemną czuprynę. Biła z niego
fizyczna witalność i radość życia. Był czymś w rodzaju
miejscowego bohatera.
W ciągu swojej alpinistycznej kariery robił najtrudniejsze
drogi na wszystkich większych szczytach w Szwajcarii, włącznie z
przejściami wszystkich ścian morderczego Eigeru. Był świetnym
narciarzem i dobrym pilotem, jak również geologiem i specjalistą
od lawin.
Zaliczał się do członków Federalnego Instytutu Badań Śniegu
i Lawin, który mieścił się na Weissfluhjoch, przeszło dwa i pół
tysiąca metrów powyżej Davos. O tej porze roku miał huk zajęć.
Patrolował zbocza ze swojego helikoptera, żeby sprawdzić opad
śniegu i określić strefy potencjalnego zagrożenia lawinowego,
prowadził szkółkę narciarską dla kosmopolitycznej zbieraniny
wczasowiczów i uczestniczył całą duszą w hulankach po zapadnięciu
zmroku.
Sypiąc żartami i klepiąc ludzi po plecach, był w swoim
żywiole. śył w separacji z żoną i miał wielki apetyt na kobiety,
toteż rzadko wieczór mu mijał bez nowego podboju. Anna - jak na
razie zaliczała się do niewielu, u których poniósł klęskę. Świeżo
zagojona szrama na prawym policzku Freya świadczyła o zajadłości,
z jaką broniła się przed nim, gdy zatarasował jej drzwi w
sypialni. Przez to pragnął jej jeszcze bardziej. Wyciągnięty
przed ogniem na kominku nie mógł oderwać wzroku od wspaniałych ud
dziewczyny i wyobrażał sobie moment, gdy będą przygniecione jego
Strona 80
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
wielkim cielskiem.
- Znów marzenia? - spytała kąśliwie Anna.
Bez słowa odpowiedzi spojrzał na dwójkę francuskich
dziewcząt, które właśnie weszły do baru. Przez chwilę patrzył na
nie zuchwałym, taksującym wzrokiem, a potem zamówił drinka. Z
dyskoteki za ścianą dobiegły dźwięki muzyki pop i kilka par
zaczęło podrygiwać w jej rytm. Atmosfera robiła się coraz
bardziej gorąca. Z westchnieniem dokończył drinka i wstał.
Schyliwszy się ujął podbródek Anny w swoją wielką łapę.
Dziewczyna spojrzała na niego z pogardą.
- Spotkamy się później, moja śliczna.
Nic nie odpowiedziała. Ruszył do drzwi, w przejściu zdjął z
wieszaka futrzaną kurtkę z kapturem, zapinając ją wyszedł w mrok
i wsiadł do furgonetki marki Volkswagen. Gdy tylko odjechał, Anna
zostawiła niedopitego drinka, podeszła do drzwi wyjściowych
wkładając po drodze kurtkę narciarską, i wyjrzała na dwór. O
piątej po południu było już zupełnie ciemno. Za zasłoną lekko
prószącego śniegu oświetlone okna domów tworzyły jasne, rozmazane
plamy. Pospiesznie otworzyła drzwiczki swojego wypożyczonego
renaulta i siadła za kierownicą. Gdy włączyła silnik, czerwone
tylne światła samochodu Freya znikały w ciemności.
Ruszyła za nim wąską ulicą, po której przechadzały się pary
niosące złożone narty na ramionach jak jakąś budzącą postrach
broń.
Zjechała na chwilę na bok, żeby przepuścić dwa pojazdy
wojskowe.
Obejrzała się za siebie. Pod otwartymi z tyłu brezentowymi
budami siedzieli żołnierze uzbrojeni w automaty. Inna wojskowa
ciężarówka stała zaparkowana w bocznym zaułku. "Czyżby odbywały
tu się jakieś próbne manewry?" - pomyślała, nie wiedząc, że to
objaw podwyższonego stanu gotowości, jaki brygadier Traber
zarządził na terenie całej Szwajcarii.
Jadąc dalej, dotarła do miejsca, gdzie miasteczko raptownie
się kończyło. Za nim ciągnęła się prosto jak strzelił dolina,
która prowadziła do Gletsch i lodowca Renu. To w jednym z jego
tuneli znaleziono niedawno ciało zamordowanego agenta pułkownika
Springera. Zahamowała na poboczu, wysiadła z samochodu, wyjęła z
kieszeni składaną lunetę i skierowała ją na skupisko stłoczonych
zabudowań w wiejskiej zagrodzie. Nastawiła ostrość. Obraz nie był
zbyt wyraźny, mimo że śnieg przestał padać. Pomagały też nieco
światła w obejściu. Zdążyła zobaczyć, jak furgonetka Freya
wjeżdża w bramę.
Nad zabudowaniami sterczała antena radiowa, która pozwalała
Freyowi utrzymywać łączność z instytutem lawinowym nad Davos.
Z tej odległości Anna nie mogła widzieć skierowanej na
siebie potężnej lornetki noktowizyjnej w jednym z okien domu.
Emil Platow, czterdziestoletni niski, chudy szatyn z bakami, od
dłuższej chwili obserwował dziewczynę. Opuścił szkła, gdy do nie
oświetlonego pokoju wszedł Robert Frey. Olbrzym zrzucił kurtkę i
przystanął, a jego sylwetka odcinała się wyraźnie na tle jasnej
plamy światła z sieni.
- Co, u diabła, jest grane?
- Ta twoja przyjaciółeczka jechała za tobą. Zatrzymała się
przy drodze tuż za miasteczkiem. To już drugi raz. Myślę, że nas
szpieguje.
Frey bez słowa wziął lornetkę od Platowa i spojrzał na
zaparkowanego renaulta i stojącą obok niewyraźną postać. Nie
sposób było rozpoznać twarzy, lecz sylwetka, postawa - no i
samochód -wyglądały znajomo. Platow ciągnął dalej:
- Widziałem ją w tym miejscu dwa dni temu, mniej więcej o
tej samej porze.
Frey odjął lornetkę od oczu i zaciągnął zasłony.
- Włącz światło! - warknął. Gdy w pokoju zrobiło się jasno,
podszedł do kredensu, wyjął butelkę i nalał sobie wina. Stał
przez chwilę i popijał w milczeniu.
- No cóż, przyznaję ci rację - wygląda na to, że znaleźliśmy
szpiega.
Strona 81
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
* 13 *
Milano Centrale
Matt Leroy przeszedł za barierkę, wsiadł do przedostatniego
wagonu i ruszył ku tyłowi, sprawdzając każdy przedział. Do
odjazdu zostało równe dziesięć minut. Ekspres stał na peronie,
długi, liczący szesnaście wagonów skład malał w perspektywie.
Dołączono do niego dodatkowe dwa wagony slipingu, przeznaczone na
wyłączny użytek Sparty.
Za nimi, idąc ku przodowi, były dwa normalne wagony
sypialne, a dalej trzy wagony pierwszej klasy. Resztę pociągu
stanowiły prawie już zapełnione wagony drugiej klasy i wagon
restauracyjny.
Leroy wziął od funkcjonariusza SIFAR-u w mundurze strażnika
kolejowego, trzymającego wartę na korytarzu, trzy klucze.
Wszystkie były takie same i zamykały przejścia między wagonami,
odcinając tym samym dwa ostatnie slipingi od reszty pociągu.
Doszedłszy do przedziału na końcu przedostatniego wagonu,
zastukał w umówiony sposób. Drzwi uchyliły się trochę i ukazała
się w nich twarz Petera Neckermanna. Na widok Leroya otworzył je
szerzej.
- Masz wszystko, co trzeba? - spytał Leroy.
- Sprzęt radiowy jest wręcz znakomity - odparł z uznaniem
Niemiec w swojej starannej angielszczyźnie.
Leroy zajrzał do środka. Przedział, wypełniony po brzegi
specjalistycznym ekwipunkiem, przypominał tablicę kontrolną
boeinga 747.
Leroy pożegnał Neckermanna unosząc do góry dwa palce i
ruszył dalej, by sprawdzić ostatni wagon. Za jakieś pięć minut
mieli przyjechać państwo Wells, czyli Marienkow z Elsą.
Przy wejściu do głównej hali dworca, koło ruchomych schodów,
stał Phillip John. Spojrzał na zegarek i dla rozgrzewki zaczął
spacerować tam i z powrotem, mijany przez pasażerów, którzy
wjeżdżali na górę. Wciąż spoglądał w głąb via Pisani, szukając
wzrokiem ciemno-niebieskiego mercedesa 450.
Wóz, którego wypatrywał, był już niedaleko. Siedzący za
kierownicą Wargrave utrzymywał równą, niezbyt dużą szybkość.
Widział przed sobą rosnący w oczach wielki gmach Milano Centrale.
Po lewej stronie piętrzyła się gigantyczna sylwetka budynku firmy
Pirelli w kształcie rotundy. Elsa i Marienkow siedzieli na tylnym
siedzeniu.
Nikt nie przerwał milczenia, odkąd wyjechali z podwórza
tajnej bazy Molinariego. Wargrave zdecydował, że czas rozładować
nieco napięcie.
- Molinari jest już na stacji, nadzoruje ochronę -
powiedział do Marienkowa. - Wejdziecie z Elsą do głównej hali i
wjedziecie ruchomymi schodami na perony. Unikajcie pośpiechu,
jesteście pod dobrą opieką. Tu wszędzie roi się od tajniaków,
chociaż tego nie widać. Wjadę za wami po schodach i zatrzymam się
na górze, żeby sprawdzić, czy nikt za nami nie idzie.
- Dobrze zorganizowana operacja, panie Wargrave - pochwalił
Rosjanin. - Jak na razie wszystko idzie dobrze.
- Wielkie dzięki za to wotum zaufania - odrzekł sucho
Wargrave.
- Chciałem tylko ostrzec - powiedział ze spokojem Marienkow.
- Oni mogą tu gdzieś być i podjąć pierwszą próbę, nawet za kilka
minut.
- Nie ma to jak optymizm! - stwierdziła Elsa. - Tylko tak
dalej.
- Cokolwiek się stanie, gdy podjedziemy pod wejście, wy
macie iść prosto przed siebie. śeby nie wiem co się działo -
powtórzył Wargrave.
Skręcił i zatrzymał się przy krawężniku. Tylne drzwiczki
zostały błyskawicznie otwarte przez numerowego, a raczej
funkcjonariusza SIFAR - u w odpowiednim uniformie. Wziął neseser
firmy Gucci i wszedł na schody. Marienkow właśnie wysiadał za
Elsą, gdy to się wydarzyło. Dwa podjeżdżające pod stację
Strona 82
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
samochody zderzyły się ze zgrzytliwym hałasem. Rosjanin
zesztywniał.
- Chodźmy, to ma odwrócić od nas uwagę - szepnęła Elsa i
ujęła go pod ramię. - Wszystko zgodnie z planem.
Na miejscu kraksy rozpętało się istne piekło. Kierowcy
wyskoczyli ze swoich pojazdów i wrzeszczeli na siebie wymachując
rękami.
Biegli do nich mundurowi karabinierzy. Wszystkie głowy
obróciły się w stronę centrum zamieszania. Kilku pasażerów
przystanęło, by się lepiej przyjrzeć. Elsa i jej rzekomy małżonek
dotarli już na górę schodów.
Minęli Phillipa Johna i trzech mundurowych z karabinami w
pogotowiu i weszli na drugie schody, które zawiozły ich na
perony.
- Peron piąty - powiedziała Elsa.
Gdy ruszyli w stronę barierki, przy której sprawdzano
bilety, na
Elsę o mało nie najechał jakiś zaspany tragarz na wózku
bagażowym.
Marienkow błyskawicznie chwycił dziewczynę wpół i odciągnął
na bok. Ten incydent wytrącił go z równowagi i zaczął iść swoim
zwykłym ciężkim, miarowym chodem. Po kilku krokach ochłonął i
przyspieszył, idąc bardziej zwinnie i sprężyście. Trzymając
przygotowane bilety podszedł do barierki.
Ugo Sala na swoim posterunku przed restauracją popijał drugi
kubek kawy, żeby zwalczyć ostry chłód. Patrzył bez specjalnego
zainteresowania na zamożnie wyglądającą parę, dopóki nie
napatoczył się wózek. Wtedy zamarł bez ruchu. Podczas szkolenia w
Moskwie widział kilkakrotnie Marienkowa, ponadto był bystrym
obserwatorem.
Dostrzegł zmianę chodu i przyglądając się mężczyźnie w
drogim płaszczu z wełny był pewien, że go rozpoznaje, choć wygląd
Rosjanina uległ zdumiewającemu przeobrażeniu.
Gdyby Sala miał przy sobie broń - a nie miał - i był w
dodatku dobrym strzelcem, co też nie odpowiadało prawdzie, mógłby
spróbować szczęścia. Nie wróżyło to sukcesu, gdyż zaledwie kilka
metrów dalej stało dwóch tajniaków w cywilu z rękoma schowanymi w
kieszeniach.
Wybiegł więc z dworca i pognał do zaparkowanej taksówki.
Wsiadł do środka, zatrzasnął drzwi i włączył radio.
- Tu Rzym Trzy. Tu Rzym Trzy. Pasażer właśnie wsiadł do
pociągu.
Wargrave zatrzymał się przy Johnie u dołu schodów i
odczekał, aż państwo Wells znikną z pola widzenia. Przed stacją
wciąż wrzało zamieszanie, którego powodem była kraksa,
wyreżyserowana przez Molinariego.
- Wyglądasz na zmęczonego - powiedział John.
Wargrave zerknął na niego. Zabrzmiało to beznamiętnie i
rzeczowo, jakby w gruncie rzeczy człowieka z CIA guzik obchodziła
jego kondycja. - Będzie dosyć czasu na zmęczenie, gdy dotrzemy do
Schiphol -odparł szorstko.
Ale John miał rację. Wargrave był wykończony. Czuł się cały
połamany, jakby nie miał w ciele jednej całej kości. W piątek
odbył wyczerpujący lot do Bukaresztu i z powrotem i zarwał pół
nocy, analizując z Molinarim wciąż od nowa plan operacji.
Korytarz był teraz pusty. Karabinierzy zniknęli, ostatni
pasażerowie weszli na ruchome schody. Poza nimi nie było nikogo w
polu widzenia. Wargrave zapalił papierosa, rzucił: "To na razie"
i wszedł na wolno przesuwające się stopnie. Phillip John miał
wsiąść do ekspresu jako ostatni z całej grupy.
Wargrave sunął w górę oparty niedbale jedną ręką o poręcz,
choć nie mógł się doczekać, kiedy zobaczy perony. Elsa i
Marienkow powinni właśnie przechodzić przez barierkę biletową.
Dojechał na górę, zszedł na stały grunt, a potem zatrzymał się na
chwilę i przesunął metr w prawo, tak że stał tuż przed schodami
jadącymi w dół. Elsa i Marienkow przed chwilą minęli kontrolera
przy barierce i podchodzili do drzwi przedostatniego wagonu
Strona 83
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
slipingu.
Stojący u stóp ruchomych schodów Phillip John wyszarpnął
swego lugera z kabury pod pachą, szybko wycelował trzymając
oburącz pistolet i oddał jeden, pojedynczy strzał. Wargrave upadł
do tyłu, na ruchome stopnie, które wolno zwiozły skuloną,
bezwładną postać z powrotem na dół pod wejście.
Odgłos strzału doszedł do uszu Elsy i Marienkowa. Dziewczyna
obejrzała się, nie wypuszczając ramienia Rosjanina. Zdążyła
jeszcze zobaczyć padającego w tył Wargravea i jego skurczoną
postać, zjeżdżającą poza pole jej widzenia na sunących w dół
stopniach.
Bezwiednie ścisnęła z całej siły ramię Marienkowa. Coś
złapało ją za gardło i pod wpływem szoku poczuła nagłą falę
mdłości. Opanowała się rozpaczliwym wysiłkiem woli.
- Wsiadamy bez zatrzymywania - powiedziała ruszając dalej.
W drzwiach czekał na nich Matt Leroy. Chciał o coś zapytać,
lecz Elsa mu przerwała.
- Muszę się natychmiast zobaczyć z Julianem.
Leroy, który miał rozkaz pełnić wartę przy jedynych
otwartych drzwiach, przydzielił im jako eskortę funkcjonariusza
SIFAR-u, stojącego w korytarzu. Ten zaprowadził ich do ostatniego
wagonu.
Haller czekał na nich w trzecim przedziale. On i Molinari
wyjechali z bazy nieco wcześniej niż Wargrave, aby osobiście
sprawdzić, jak działa system ochrony na stacji. Jego powitalny
uśmiech zniknął, gdy zobaczył wstrząśnięty wyraz twarzy Elsy.
- Och, Julianie, oni zastrzelili Harryego. Był na samej
górze schodów, kiedy... - jej głos się załamał.
Marienkow otoczył ją ramieniem i posadził delikatnie. Haller
poderwał się na równe nogi i skoczył do wyjścia.
- Zarygluj drzwi! - warknął pod adresem Marienkowa. -I
otwieraj tylko wtedy, gdy ktoś zastuka w umówiony sposób!
Marienkow starannie zamknął zasuwkę. Elsa wzięła się w
karby, wyjęła z torebki smith & wessona i położyła go obok siebie
na siedzeniu.
- Nic mi nie będzie - zapewniła Rosjanina - Zresztą muszę
teraz myśleć o pracy, nie o sobie.
Marienkow siadł przy niej i powiedział z nadzwyczajną
łagodnością:
- W Rosji mamy powiedzenie, że najlepsze lekarstwo na ból to
porządnie się wypłakać.
- śadnych łez.
Haller szedł szybko korytarzem z ponurym grymasem na twarzy.
Wszystkie rolety w wagonie były opuszczone, żeby z peronu
nie można było zobaczyć nic w środku. Matt Leroy wciąż warował
przy jedynych otwartych drzwiach.
- Ktoś strzelał do Wargravea - poinformował go Haller.
-Zostań tu, gdzie jesteś - rozkazał, gdy Leroy chciał wyskoczyć
na peron. - Nikomu nie wolno opuścić pociągu.
W tym momencie do wagonu wsiadł John.
- Słyszałeś, co się stało? - zwrócił się do Hallera.
Wargravea postrzelono? Tak. Jak się czuje?
- Zabrali go do miejscowego szpitala Czerwonego Krzyża
-urwał na chwilę. - Niestety, mam dla was złe wieści. Harry nie
żyje.
Haller spojrzał na niego. Jego twarz była całkowicie wyprana
z emocji. Wiedział, że reakcja nadejdzie później.
- Jak to się stało? - natarł na Johna. - Czy złapano
zabójcę?
- Jak dotychczas nie. Stałem u dołu schodów, gdy ktoś
wystrzelił, tylko raz. Nie widziałem, skąd padł strzał. To musiał
być świetny snajper. Na całym dworcu pełno karabinierów i ludzi z
SIFAR-u. Zamknęli wszystkie wyjścia i Molinari osobiście prowadzi
poszukiwania.
- Zastąp tutaj Leroya - rozkazał Haller. - Zamknij te
cholerne drzwi na siedem spustów i nikogo więcej nie wpuszczaj.
Ty chodź ze mną! - rzucił do Leroya. - Obejmiesz straż przed
naszym przedziałem.
Strona 84
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Zaczerpnął głęboki oddech i wrócił pod przedział numer 3.
"Jak się ma coś nieprzyjemnego do załatwienia, lepiej załatwić
się z tym szybko i po krzyku" - powiedział sobie w duchu. Chciał
porozmawiać przed odjazdem z Molinarim, ale ekspres miał odjechać
lada chwila.
W odpowiedzi na jego pukanie drzwi uchyliły się nieco. W
szparze pojawiła się Elsa z wycelowanym rewolwerem. "Wszystko
ściśle według wskazówek Wargravea" - pomyślał ze smutkiem. Jej
oczy szukały gorączkowo jego wzroku, gdy wszedł do środka i
zamknął drzwi.
- Czy on żyje? - spytała cicho.
Haller potrząsnął głową. Usiadła sztywno wyprostowana,
trzymając na podołku broń i patrząc szklanym wzrokiem przed
siebie. Haller uścisnął ją za ramię, a potem zapalił papierosa i
wsunął go między jej wargi.
- Nienawidzę tej roboty - powiedziała bezdźwięcznie.
Siedzący obok niej Marienkow założył ręce na piersi i nic
nie powiedział. Miał na tyle wyczucia, by jej nie pocieszać. "Ona
mnie teraz nienawidzi - pomyślał. - Gdybym został w kraju,
człowiek, którego skrycie kochała, żyłby do tej pory".
Zaledwie dwie minuty przed odjazdem ekspresu pojawił się
ostatni spóźniony pasażer. Niósł małą torbę i idąc podpierał się
laską. Był wysoki, lecz gdy kuśtykał przygarbiony, ze skulonymi
ramionami, wydawał się niższy. Ubrany był w ciężki płaszcz ze
sztucznego futra, który nadawał mu pozory tuszy, i tyrolski
kapelusik z zatkniętym za sznurek małym czerwonym piórkiem. Miał
potargane szpakowate włosy, a patrzył na świat przez dwuogniskowe
szkła. Pomimo iż lekko kulał, jego dziwny, powłóczący chód był
zadziwiająco szybki. John, obserwujący peron przez szybę
zamkniętych drzwi, ocenił jego wiek na sześćdziesiąt lat i
przestał się nim interesować.
Zapóźniony pasażer wsiadł do trzeciego wagonu od tyłu i
pokazał bilet na nazwisko Joseph Laurier. Konduktor zaprowadził
go do dwuosobowego przedziału sypialnego, zarezerwowanego na to
nazwisko. Laurier nie obdarzył go choćby słowem, natomiast
słychać było, jak zamknął się od środka na klucz.
- Kwaśna gęba - pomyślał konduktor, wracając na swoje
miejsce na końcu wagonu. Zawsze się taki trafiał w każdej
podróży.
Po upływie minuty ekspres z lokomotywą elektryczną Bo-Bo 111
na czele, która ciągnęła cały skład szesnastu wagonów o łącznej
wadze przeszło siedmiuset ton, wysunął się spod olbrzymiego
sklepienia Milano Centrale. Z łoskotem przejechał przez labirynt
zwrotnic i nabierając szybkości skierował się na północ. Na
zegarze dworcowym była dokładnie siedemnasta zero pięć.
CZĘŚĆ TRZECIA
EKSPRES POD LAWINĄ
* 14 *
Chiasso, Lugano
Wagony kołysały się z boku na bok, gdy ekspres coraz
szybciej pędził przez płaską, zaśnieżoną równinę. Za godzinę miał
dotrzeć do szwajcaRskiego punktu granicznego w Chiasso. Joseph
Laurier podniósł roletę w swoim przedziale i wyjrzał w nocny
mrok. Znikły światła dalekich przedmieść Mediolanu. Wschodzący
księżyc w pełni oblewał zimnym blaskiem bezkresną równinę, w
powietrzu wirowały płatki śniegu. Laurier zamiast senności, która
ukołysała resztę pasażerów, objawiał dziwny niepokój.
Zasunął roletę, wyszedł z przedziału i swoim szurającym
krokiem zaczął wędrować na czoło pociągu. Trzymając się dla
równowagi poręczy, wolno kroczył korytarzem zaglądając po drodze
Strona 85
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
do przedziałów.
Niekiedy ktoś podnosił na niego oczy, lecz nieobecny wzrok
Lauriera niczym nie zdradzał, że jego właściciel notuje starannie
w pamięci wygląd każdego pasażera. W wagonie restauracyjnym
nakrywano właśnie do stołów. Pierwsza zmiana miała jeść o
szóstej.
Laurier dotarł do pierwszego wagonu i ruszył z powrotem.
Wrócił do własnego przedziału na długo przedtem, zanim ekspres
dojechał do granicy.
W centralce łączności na końcu przedostatniego wagonu
sypialnego Peter Neckermann zdjął słuchawki i spojrzał na
stojącego obok Matta Leroya.
- Zameldowałem powtórnie Springerowi, że jak do tej pory
wszystko jest w porządku.
- W porządku? - Leroy spojrzał na podobnego do małego gnoma
Niemca, nie wierząc własnym uszom. - W porządku? -powtórzył. -
Mimo że Harry Wargrave nie żyje?
- Widziałeś zwłoki? - spytał z całym spokojem Neckermann.
- Na litość boską, nie! Nie mogłem wysiąść z pociągu!
Wąsacz był poirytowany. Neckermann należał podobno do
przyjaciół Wargravea i nie okazał ani śladu uczucia na wieść o
jego śmierci. "Ci cholerni Europejczycy! - pomyślał z goryczą
Leroy. -Grunt to trzymać fason i tym podobne pierdoły".
- Czy Haller albo ktoś inny je widział? - nie dawał za
wygraną Neckermann.
- Nie.
- Aha.
Leroy w obawie, że nie zdoła się opanować, wyszedł z
centralki i ruszył z powrotem do przedziału numer 3, gdzie Haller
i Elsa strzegli pilnie Marienkowa. Phillip John odstąpiwszy na
bok wpuścił go do ostatniego wagonu.
- Masz minę, jakbyś połknął pszczołę - stwierdził swoim
zwykłym łagodnym głosem. - Tęskno ci za coca-colą?
Leroy uderzył go pięścią w ramię, wcale nie żartobliwie.
- Zgadłeś, koleś, i jestem w cholernie złym humorze, więc
przestań sypać żarcikami. Widać ci trzecią sutkę - dodał
klepnąwszy Johna po ukrytej kaburze. Coś mignęło mu przed oczami
i po chwili patrzył prosto w wylot lufy lugera. - Dobra, nie
musisz wymachiwać tą pukawką, wiem, że z ciebie wielki chojrak.
Gdy zniknął w głębi korytarza, John wsunął broń z powrotem
na miejsce i rozpiął górny guzik płaszcza, dzięki czemu
wybrzuszenie kabury pod materiałem przestało być widoczne. John
był człowiekiem, który od każdego przyjmie dobrą radę.
Leroy zastukał w umówiony sposób i został potraktowany z
rutynową ostrożnością. W szparze drzwi ukazał się Haller z coltem
w garści, po czym wpuścił przybysza do środka. Leroy skonstatował
z ulgą, że przynajmniej zewnętrzne objawy przygnębienia osłabły.
Wszyscy starali się zachowywać normalnie. Marienkow układał
pasjansa, a Elsa przypatrywała się temu. Wyciągnęła rękę i
przełożyła jedną kartę na właściwe miejsce.
- Neckermann dopiero co złożył meldunek Springerowi -
oznajmił Leroy.
- Niedługo będziemy w Chiasso - odparł bez związku Haller.
Podniósł nieznacznie roletę, gdy ekspres przejeżdżał przez
stację Como, i znów ją opuścił. Nie wiedział, że przejazd pociągu
obserwowano uważnie z okna bloku mieszkalnego niedaleko torów.
Właściciel mieszkania na trzecim piętrze przy zgaszonym świetle
śledził wzrokiem długi sznur migających szybko jasnych okien
wagonów.
Zaciągnął zasłony, włączył światło, otworzył szafkę i
zwolnił ukryty zatrzask. Odskoczyła w górę klapa, pod którą
ukazał się silny nadajnik.
Rozpoczął nadawanie.
Gdy ekspres dojeżdżał do Chiasso, Laurier leżał w swoim
przedziale z poduszką położoną pod głowę. Spojrzał na zegarek i
znów zaczął zdradzać niepokój. Usiadł, wyjął spod poduszki nóż z
kościaną rękojeścią i wsunął go do grubej skarpetki na prawej
nodze. Czując, że pociąg zwalnia, włożył swój futrzany płaszcz i
Strona 86
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
tyrolski kapelusik, wziął do ręki laskę i kiedy ekspres stanął,
wyszedł z przedziału.
Na szwajcarskim punkcie granicznym, gdzie dotarli pięć po
szóstej, były dwie wielkie stacje rozrządowe oraz pociągi dla
obsługi celnej i paszportowej. Po jednostajnym stukocie kół
wnętrze pociągu zaległa głęboka cisza. Obok rozciągał się pusty
peron. Śnieg przestał padać.
Elsa podniosła rewolwer z siedzenia i oparła na kolanach.
- Spodziewasz się kłopotów? - spytał Marienkow.
- Każdy przystanek niesie ze sobą potencjalne
niebezpieczeństwo.
Nie mógłbyś przerwać tego pasjansa, póki tu stoimy? Nie
chcę, żeby coś mnie rozpraszało.
- W takim razie zakryj nogi, jeżeli nie chcesz, żeby mnie
coś rozpraszało.
Elsa zdobyła się na blady uśmiech. Należał mu się za to, że
próbował ją rozerwać. Haller wyszedł na korytarz, żeby stamtąd
mieć oko na otoczenie, więc teraz całkowity ciężar
odpowiedzialności za bezpieczeństwo Marienkowa spoczywał na niej
samej. Rosjanin znów instynktownie wyczuł jej nastrój.
Na peronie pojawił się Laurier. Chodził z trudem tam i z
powrotem przed trzecim wagonem od końca, jak człowiek, który po
kilku godzinach w przegrzanym przedziale czuje potrzebę zażycia
świeżego powietrza. Jego uwagi nie uszedł nagły ruch na stacji. Z
poczekalni wyłonili się trzej ciepło ubrani mężczyźni z
walizkami. Najwidoczniej podróżowali razem. Wsiedli do wagonu
drugiej klasy i zamknęli z trzaskiem drzwi. Odprowadził ich
wzrokiem, a potem odwrócił się, żeby spojrzeć w głąb peronu.
Ustawiono tam wysoki na dwa metry parawan z brezentu, który
odcinał dostęp do tylnej części ekspresu. Z oddali dobiegł łoskot
zbliżających się kół. Laurier ponownie zerknął w lewo, kiedy z
poczekalni wyszedł czwarty pasażer i spacerowym krokiem ruszył w
stronę ekspresu. Miał dużo bardziej uderzającą powierzchowność
niż trójka przeciętniaków, którzy wsiedli do wagonu drugiej
klasy.
Bardzo wysoki, w długim granatowym płaszczu, mimo
przenikliwego zimna był bez kapelusza. W zębach trzymał fajkę.
Gdy przeszedł obok, Laurier zauważył wydatne kości policzkowe,
śmiały zarys nosa, równo przycięty wąsik tak samo czarny jak jego
włosy, upartą szczękę i ciemne bystre oczy. Mężczyzna szedł
spokojnym, miarowym krokiem. Wszystko w jego wyglądzie nasuwało
myśl o ukrytej sile. Wsunąwszy pod pachę cienką aktówkę szarpnął
oburącz za klamkę na poły przymarzniętych drzwi i zniknął we
wnętrzu wagonu pierwszej klasy.
Przez jakieś następne dziesięć minut nie działo się nic
więcej, aż wtem rozległ się rezonujący huk i cały ekspres
zadygotał. Coś zostało dołączone do składu. Laurier wrócił do
przedziału. Wychylił się z okna i zobaczył, że do pociągu wsiada
kilkunastu umundurowanych urzędników granicznej kontroli celnej i
paszportowej. To było raczej niezwykłe. Zazwyczaj w Chiasso do
pociągów jadących na północ wsiadało tylko po dwóch celników i
urzędników emigracyjnych.
W przedziale numer 3 Elsa niemal podskoczyła, gdy pociąg
zadygotał i po stacji przetoczył się głuchy grzmot.
- Co to, u diabła, było? - spytała Hallera, który właśnie
wszedł do przedziału.
- Pewnie przetaczają jakieś wagony. Tu jest wielka stacja
rozrządowa.
Kilka minut później ekspres ruszył w dalszą drogę, ku
wschodniemu brzegowi jeziora Lugano i grobli, po której szlak
kolejowy prowadził na drugi brzeg. Za ostatnim wagonem jechała
dołączona platforma towarowa, a na niej, przymocowany łańcuchami
zabezpieczającymi, wielki helikopter Alouette z płatami wirnika
złożonymi równolegle do linii torów.
Chyba rozprostuję trochę nogi - powiedziała Elsa. - Nie masz
nic przeciwko temu? - zwróciła się do Hallera. - Siedzenie w tej
zamkniętej puszce przyprawia mnie o klaustrofobię.
- Dobrze, byle byś nie wychodziła poza dwa ostatnie wagony.
Strona 87
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
- Nie chodzi tylko o rozruszanie kości. - Elsa otworzyła
neseser i włożyła swoją czarną perukę. - Myślę, że warto przejść
się po pociągu i przyjrzeć pasażerom. A nuż coś zauważę. -
Włożyła rogowe okulary i prochowiec o wojskowym kroju, swój
zwykły strój przy odbiorze kaset od Neckermanna w Bazylei. - Nikt
mnie w tym nie rozpozna. Przynajmniej taką mam nadzieję -
zakończyła z udanym oburzeniem.
- Idź, ale uważaj na siebie - pozwolił niechętnie Haller.
-Może to rzeczywiście niegłupi pomysł - dodał.
Zmienił tak nagle front nie dlatego, że naprawdę liczył na
jakieś odkrycia, lecz pomyślał, że pomoże jej to wrócić do siebie
po wstrząsie, jakim była wiadomość o śmierci Wargravea.
O nim właśnie myślała Elsa idąc rozkołysanym korytarzem i
czekając, aż John otworzy kluczem drzwi, oddzielające ostatnie
dwa wagony od reszty pociągu. Jeszcze w Mediolanie przy układaniu
planu podróży Wargrave dał jej instrukcję: "Gdy miniemy Chiasso,
włóż swój rynsztunek z Bazylei i przejdź się po pociągu.
Przypatrz się dobrze pasażerom - coś może zwrócić twoją uwagę.
Sama wystąp z tą propozycją. Julian od razu by na mnie naskoczył,
gdybym ja to zrobił".
Kilka wagonów dalej sześciu ludzi w mundurach służby
granicznej weszło do przedziału zajmowanego przez trzech
mężczyzn, którzy wsiedli razem w Chiasso. Cała trójka podniosła
smagłe twarze, zaskoczona tym najściem, i wyciągnęła paszporty. W
przedziale było teraz tak tłoczno, że trudno było się ruszyć.
- Bagaże! - warknął jeden z celników. Ściągnął walizkę z
półki, odsunął zatrzaski, spojrzał do środka i aż gwizdnął. Na
ubraniach spoczywały trzy pistolety typu Walther.
Jeden z Włochów zerwał się i usiłował sięgnąć do walizki,
lecz potężny cios, jaki wymierzył mu Szwajcar, posadził go z
powrotem na miejscu. Drugi z podróżnych próbował kopnąć innego
celnika w krocze i dostał pięścią w szczękę. Po minucie cała
trójka była w kajdankach. Celnicy otworzyli dwie pozostałe sztuki
bagażu.
Jeden z nich powtórnie gwizdnął i odsunął się, pokazując
zawartość kolegom.
- Wiozą też materiały wybuchowe. Granaty ręczne, laski
gelignitu...
Elsa weszła do wagonu w chwili, gdy pierwszy Włoch został
wypchnięty na korytarz i poprowadzony w kierunku czoła pociągu.
Zwolniła kroku i zobaczyła jego dwóch towarzyszy, również w
kajdankach, którzy eskortowani przez celników oddalili się śladem
pierwszego. Gdy mijała przedział, jeden z funkcjonariuszy służby
granicznej ściągnął roletę, lecz pochwyciła widok leżącej na
siedzeniu otwartej walizki, w której były pistolety. Obróciła się
na pięcie i ruszyła z powrotem na koniec pociągu, żeby zameldować
Hallerowi o tym, co zobaczyła.
Wchodząc do ostatniego wagonu slipingu przed dwoma
odseparowanymi wagonami, oddanymi do dyspozycji Sparty, ujrzała
siwego mężczyznę z laską, który właśnie wychodził z przedziału. W
połowie ruchu zmienił zdanie i wrócił do środka. Utrzymując
szybkie tempo przeszła obok jego drzwi, zauważając, że są tylko
przymknięte.
Usłyszała jakiś szmer i już chciała się odwrócić, gdy jakaś
ręka zacisnęła się na jej gardle. Elsa próbowała sięgnąć po broń,
lecz napastnik chwycił za torebkę i brutalnie wciągnął dziewczynę
do środka przedziału.
- Tylko spróbuj krzyknąć, to cię uduszę! - syknął jej do
ucha.
Chociaż brakło jej tchu w dławiącym uścisku, walczyła nadal,
kopiąc dziko za siebie i próbując dosięgnąć goleni swego
prześladowcy.
Laurier wyszarpnął jej z ręki torebkę i wymierzył
dziewczynie mocne pchnięcie w plecy, tak że padła jak długa
twarzą w dół na leżankę.
Zatrzasnął drzwi i zaryglował je, a gdy się odwrócił, ona
już przekręciła się na plecy i przygotowywała się do ataku,
zakrzywiwszy palce jednej ręki w szpony. Nagle znieruchomiała
Strona 88
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
wstrząśnięta, kiedy Laurier ściągnął szpakowatą perukę i okulary.
- Chyba już nie dybiesz na moje życie? A może właśnie tak?
-spytał kpiarsko.
Patrzyła na niego blada jak ściana. Wargrave wyszczerzył do
niej zęby.
- Przepraszam, że się tak szorstko z tobą obszedłem, ale
musiałem cię tu szybko wciągnąć. Ktoś mógł przechodzić
korytarzem.
- Jak... - Jej głos był zdławiony, tym razem wzruszeniem.
-Boże, myślałam, że nie żyjesz.
- Na tym polegał cały pomysł. Ustaliłem wszystko z Johnem i
Molinarim. To John strzelał do mnie tak, że kula gwizdnęła mi tuż
koło ucha. Całe szczęście, że naprawdę jest strzelcem pierwszej
klasy. Potem zabrali mnie czym prędzej do dworcowego ambulatorium
Czerwonego Krzyża. Przebrałem się w ten strój w pokoju za
gabinetem i w ostatniej chwili wsiadłem do pociągu.
- Papierosa?
Zignorowała podsuniętą paczkę i patrzyła na niego z twarzą
pozbawioną wszelkiego wyrazu.
- Zapewne nie powinnam cię nawet pytać, po co to wszystko?
-powiedziała ze złowieszczym spokojem.
- W tym pociągu jest coś nie tak, nie wiem jeszcze dokładnie
co.
Musiałem zyskać możliwość niezależnego działania, bez
Hallera zaglądającego mi ciągle przez ramię. No i chciałem
sprawdzić wszystkich pasażerów nie będąc rozpoznanym. Siedzę w
tej robocie już od dłuższego czasu i przypuszczam, że KGB ma moje
zdjęcie.
- Nie uprzedziłeś mnie choćby słowem - powiedziała bardzo
cicho.
- Nie mogłem.
- Ty draniu! - Wstała i z rozmachem wymierzyła mu siarczysty
policzek. Potem nagle osłabła i ukryła twarz na jego piersiach.
-Harry, ty draniu... ty cholerny draniu...
Przygarnął ją do siebie i mocno przytulił czując, jak cała
dygocze.
Potem uniósł jej podbródek i spojrzał w oczy.
- Tylko nie płacz - ostrzegł. - Musisz wrócić do Hallera i
wyglądać normalnie. śadnych zapuchniętych oczu.
Trzymał ją mocno, dopóki drżenie nie ustało, a potem odsunął
na długość wyciągniętych ramion. Szare oczy mocno błyszczały,
lecz pohamowała łzy.
- Grzeczna dziewczynka - pochwalił.
- Wyglądam jak upiór. - Odwróciła się od niego i przejrzała
w lustrze. Czarna peruka była przekrzywiona na bakier, a rogowe
okulary spadły w trakcie szamotaniny na podłogę. Na szczęście
były całe. Poprawiła swój wygląd, mówiąc jednocześnie:.
- Nie chcesz, żeby Julian widział, że płakałam. To znaczy,
że mam przed nim wszystko ukryć i dalej udawać, że nie żyjesz?
- Właśnie, przynajmniej przez jakiś czas.
- On naprawdę to bardzo przeżywa. Nie mówił dużo, ale znać
to po nim. Jego chyba nie podejrzewasz?
- Julian Haller jest najlepszym oficerem operacyjnym, jaki
kiedykolwiek opuścił mury Waszyngtonu. Zaufaj mi. W tym stadium
człowiek działający na zewnątrz - poza zamkniętymi wagonami -może
być znaczącym atutem.
Domyślała się, że nie mówi jej wszystkiego, lecz pogodziła
się już z sytuacją. Nieortodoksyjna taktyka Harryego i jego
skłonność do działania w pojedynkę nieraz już przynosiły dobre
wyniki.
- Ale Phillip John wie - zauważyła.
- Tylko tyle, że żyję. Myśli, że wciąż jestem w Mediolanie i
stamtąd kieruję operacją. Naprawdę nie mogłem cię uprzedzić
-dodał łagodnie. - Powiedz, tak z ręką na sercu, gdybyś znała
prawdę, czy odegrałabyś równie przekonująco swoją rolę?
- Nie - przyznała. - Chcesz, żebym zaglądała do ciebie od
czasu do czasu?
- Oczywiście, że tak. I to regularnie. Muszę wiedzieć o
Strona 89
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
wszystkim, co się tam u was dzieje. I jeszcze jedno. Traber może
w każdej chwili nadać dla mnie pilny meldunek z Zurychu. To
będzie wiadomość od niejakiego Lerosa. Przyniesiesz mi ją jak
najprędzej.
- Twój radiooperator, Peter Neckermann, myśli, że nie
żyjesz.
Chociaż kto go tam wie... - Zmarszczyła brwi. - Nie
wtajemniczyłeś go? Nie? Bo gdy poszłam z nim porozmawiać, wydało
mi się, że w gruncie rzeczy przyjął wiadomość o tym, że zginąłeś,
zadziwiająco spokojnie. - Uśmiechnęła się lekko i spojrzała na
Wargravea z cieniem dumy. - Tak jakby nie wierzył, żeś się dał
tak łatwo załatwić. - Spojrzała ostatni raz do lustra, włożyła
okulary w rogowej oprawie i odwróciła się do niego. - Gdybym
naprawdę tak wyglądała, czy zwróciłbyś w ogóle na mnie uwagę?
Ujął ją za podbródek i pocałował mocno w same usta.
- O tym też nie mów Julianowi - powiedział z udaną
surowością. - On boi się jak ognia związków uczuciowych między
agentami.
- Muszę iść - odparła z pośpiechem. - O Boże, mało nie
zapomniałam ci powiedzieć! W Chiasso do pociągu wsiadło trzech
uzbrojonych rzezimieszków, ale szwajcarska służba bezpieczeństwa
capnęła ich od razu.
Zrelacjonowała pospiesznie całe zajście. Wargrave wysłuchał
z przymkniętymi oczami, a potem zapytał o kilka szczegółów, jakby
go to zainteresowało.
- Trochę za bardzo rzucali się w oczy, co? - skomentował w
końcu. - KGB stać na coś więcej. To na milę śmierdzi jakąś
sztuczką, która ma nas zmylić i osłabić naszą czujność. - I dodał
z naciskiem: - Przekonaj za wszelką cenę Hallera, że instynkt ci
mówi o bliskim niebezpieczeństwie. Aresztowanie tych trzech
zbójów mogło go zanadto odprężyć. Kiedy znowu mnie odwiedzisz,
zastukaj w ten sposób do drzwi - wybębnił na umywalce
nieregularny rytm - żebym wiedział, że to ty. I, na litość boską,
wbij to ostrzeżenie Hallerowi do głowy! Czuję, że niedługo
wpadniemy w niezłe tarapaty.
Ekspres zatrzymał się na stacji w Lugano, położonej wysoko
na zboczu nad centrum miasta.
W tym samym czasie trzy wozy radiopelengacyjne przeczesywały
ulice w okolicach dworca. Ich ruchami kierował osobiście Springer
z tutejszej placówki na Piazza Cioccaro.
- Jeśli chcą przez jakiś zakonspirowany nadajnik powiadomić
Karpińskiego o swoich postępach, muszą nadać tę wiadomość blisko
stacji - powiedział do swojego zastępcy, kapitana Theodora
Hornera.
Horner, niski czterdziestoletni mężczyzna o przygarbionych
ramionach, rudawych włosach i brwiach patrzył z okna ich
mieszczącego się na pierwszym piętrze biura na pusty placyk. Po
zachodniej stronie, w cieniu starych kamienic, znajdowało się
wejście do kolejki, którą można było dojechać na dworzec.
- O jakich też postępach mu zameldują?
- O braku postępów - odparł enigmatycznie Springer. - No,
wychodzę na pociąg. Ma przyjechać za dwie minuty.
Zbiegł z werwą po schodach, poczekał, aż strażnik otworzy mu
drzwi frontowe i pobiegł przez piękny mały placyk na stację
kolejki.
Kiedy tylko wsiadł, drzwi się zamknęły i kolejka zaczęła
wjeżdżać tunelem pod górę. Neckermann dał mu już znać przez radio
o aresztowaniu trzech Włochów, którzy mieli broń i ładunki
wybuchowe.
"Pierwsza runda dla nas" - pomyślał. Wysiadł z kolejki i
poszedł na peron dla pociągów dalekobieżnych, jadących na północ.
Ekspres właśnie wjeżdżał na stację. Długi sznur wagonów sunął
wzdłuż peronu i znieruchomiał.
Na peronie nie było czekających podróżnych. Springer
zastanawiał się, czy Wargrave nie wysiądzie na chwilę, by
zamienić z nim kilka słów. Nie wiedział o rzekomej śmierci
Anglika, gdyż Haller polecił zataić ten fakt. Nie chciał
rozgłaszać złych wiadomości w tak niebezpiecznej chwili. Na
Strona 90
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
oczach Springera drzwi jednego z wagonów otworzyły się i wysiadło
z niego dwóch umundurowanych funkcjonariuszy, a za nimi trójka
Włochów w kajdankach, którym trzeba było pomóc w zejściu ze
stromych schodków. Na końcu wynurzył się jeszcze jeden oficer
eskorty i aresztantów zaprowadzono do radiowozów.
Po drugiej stronie ulicy, prawie poza zasięgiem wzroku, stał
zaparkowany zielony volkswagen bez świateł. Springer, który
czekał, aż ekspres ruszy z miejsca, spojrzał na samochód i
pomyślał, że pewnie należy do kogoś z obsługi dworca, kto pracuje
na nocnej zmianie. Wrócił kolejką na Piazza Cioccaro. Za parę
minut jego pracownicy zabiorą się do intensywnego przesłuchiwania
podejrzanych.
Za kierownicą zielonego volkswagena siedział Franco Visani,
zastępca dyrektora niewielkiego banku w Lugano, mały korpulentny
Szwajcar w wieku czterdziestu siedmiu lat. Obserwował, jak trzej
Włosi wsiadają pod eskortą do wozów policyjnych. Zobaczył potem
szczupłego cywila, który wsiadł z powrotem do kolejki, i
zastanowił się, kto to taki. Poczekał jeszcze chwilę na odjazd
radiowozów, zapalił światła, włączył silnik i ruszył szybko krętą
ulicą do miasta.
Dotarcie do własnego mieszkania zabrało mu tylko trzy
minuty.
Wszedł do środka, otworzył szafkę ścienną, w której trzymał
ukryty nadajnik, i zaczął nadawać przygotowany wcześniej
meldunek.
Grzeszył jednak zbytnią pewnością siebie. Zerknął wprawdzie
na zegarek, ale zapomniał nastawić stoper na dwie i pół minuty.
Zlekceważył jedną z podstawowych reguł wpajanych podczas
szkolenia. Zresztą nadawał wiadomość pierwszorzędnej wagi i
musiał przekazać ją w całości. Poza tym wszystkim posługiwał się
kluczem , wolno i pedantycznie.
Springer właśnie wchodził do biura, zatrzymawszy się na dole
na krótką pogawędkę ze strażnikiem, kiedy dwa współpracujące ze
sobą wozy radio-pelengacyjne pochwyciły sygnał transmisji
szyfrowanego przekazu Visaniego. Obaj operatorzy obracali
antenami, chcąc ustawić je z jak największą dokładnością w
kierunku, skąd dobiegał sygnał, a potem nakreślili na mapie dwie
linie, których miejsce przecięcia wskazywało lokalizację
nadajnika. W biurze Springera zadzwonił telefon. Horner słuchał
przez chwilę, a potem odłożył słuchawkę.
- Nadajnik. Na Piazza Dante. Pomyśleć tylko, trzy kroki
stąd.
Springer drugi raz w ciągu ostatnich dziesięciu minut zbiegł
po schodach i nie zwalniając tempa ruszył boczną uliczką.
Towarzyszyło mu trzech tajniaków, ubranych podobnie jak on po
cywilnemu. Gdy dotarli do Piazza Dante, była już tam policja
mundurowa. Jeden z policjantów otworzył drzwi wejściowe budynku
kluczem uniwersalnym.
- To chyba na trzecim piętrze - powiadomił Springera. - Jest
już tam jeden z moich ludzi.
Na górze klucz znów poszedł w ruch. Dwóch policjantów wpadło
do mieszkania z bronią w pogotowiu. Springer wszedł spokojnie za
nimi, trzymając ręce w kieszeniach. Visani przed chwilą skończył
nadawanie, wyłączył urządzenie i właśnie zamykał szafkę. Odwrócił
się i zobaczył przed sobą uzbrojonych przedstawicieli władzy.
Springer, który trzymał się na uboczu, pochwycił w lustrze
ściennym odbicie jego twarzy. Wycofał się z mieszkania i wrócił
na Piazza Cioccaro z wieścią dla Hornera.
- To Franco Visani! Niewiarygodne! Wysłałem już z radiowozu
wezwanie, żeby zatrzymać ludzi, z którymi ma jakieś powiązania.
Podejrzewam, że rozbiliśmy dużą siatkę. Ciekawe, co było w
depeszy, którą wysłał?
Springer zapewne mniej cieszyłby się z sukcesu, gdyby znał
jej treść, która została przekazana za pośrednictwem Mohnera,
siedzącego w swoim trailerze na Zurichbergu, do hotelu
Schweizerhof.
Brzmiała następująco: "Operacja myląca zakończona pomyślnie.
W Lugano policja wyprowadziła z ekspresu trzech ludzi w
Strona 91
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
kajdankach".
Heinz Golchack przeczytał depeszę i chrząknął z dezaprobatą.
Jej sformułowanie było dalekie od zwięzłości. Zanotował w
pamięci, żeby bezpośredni zwierzchnik Visaniego udzielił mu
nagany. Podał wiadomość Rudiemu Buhlerowi.
- Wszystko idzie, jak trzeba - zauważył ze spokojem.
Spojrzał na swój zegarek, który wskazywał siódmą dziesięć, po
czym podszedł do rozpostartej na łóżku dużej mapy Szwajcarii.
Wskazał punkt na odcinku trasy pomiędzy Lugano i Bellinzoną,
następnym miejscem postoju ekspresu.
- To nastąpi tutaj.
- W takim razie powinniśmy się w ciągu pół godziny zwinąć z
hotelu - odparł Buhler.
- Zobaczymy - powiedział Golchack, myśląc o swoim asie w
rękawie, o którym nie wiedział nawet jego zastępca. W
ostateczności zawsze dobrze jest mieć pod ręką profesjonalnego
zabójcę. Taki właśnie jechał pociągiem.
* 15 *
Vira, Bellinzona
W Lugano do przedziału pierwszej klasy, zajmowanego przez
podróżnego z Chiasso, weszli urzędnicy kontroli celnej i
paszportowej.
Szwajcar poprosił o paszport, z którego wynikało, że wysoki
brunet nazywa się Jorge Santos i ma obywatelstwo hiszpańskie.
Przejrzał go i zwrócił właścicielowi. Hiszpan siedział w rogu,
wyciągnąwszy wygodnie długie nogi, i palił fajkę. Spojrzał na
urzędnika nieruchomymi oczami, muskając kciukiem ciemny, równo
przycięty wąsik.
- Dokąd pan jedzie?
- Do samego Amsterdamu - odpowiedział staranną
francusczyzną.
Szwajcara uderzyła magnetyczna siła tego człowieka i jakieś
wewnętrzne napięcie, dające się wyczuć mimo niedbałej pozy.
Zawahał się, lecz nie umiał określić powodu swej rozterki. Był
jednym z pracowników Springera. Przeszukanie walizki przez jego
kolegę w mundurze celnika nie przyniosło żadnych rewelacji.
- Dziękuję panu. śyczę miłej podróży.
Dwaj funkcjonariusze wycofali się na korytarz i poszli dalej
wzdłuż pociągu. Pykając łagodnie z fajki, Santos wyglądał przez
okno na peron, gdzie właśnie prowadzono do wyjścia trzech
aresztantów w kajdankach. Od kiedy wsiadł do pociągu w Chiasso,
zaobserwował parę rzeczy. Raz koło przedziału przeszła zaglądając
do środka jakaś niepozornie wyglądająca dziewczyna o ciemnych
włosach. Robiła wrażenie, jakby kogoś szukała. Potem przedział
minął potargany, siwy -mężczyzna w podeszłym wieku z laską w
ręku, też zapuszczając po drodze żurawia.
Po wyjściu szwajcarskiej kontroli celnej Santos wstał,
otworzył drzwi i zobaczywszy, że na korytarzu jest pusto, wsunął
się niepostrzeżenie do sąsiedniego pustego przedziału pierwszej
klasy. Tu ruchem bynajmniej nie niedbałym sięgnął pod siedzenie.
Jednym szarpnięciem oderwał przyklejonego taśmą lugera kalibru 9
mm i wsunął go do kieszeni. Następnie wrócił do własnego
przedziału, ponownie usiadł w rogu, wyciągnął nogi i z
zadowoleniem pyknął z fajki.
Wartownik małej wojskowej placówki tuż przy biegnącej przez
wysoki płaskowyż autostradzie z Lugano do Bellinzony tupał nogami
dla rozgrzewki. Rany, że też trafiła mu się służba w taką noc! Za
nim znajdowała się zamknięta brama i wysokie ogrodzenie, zjeżone
drutem kolczastym. Wewnątrz ogrodzenia stało niewielkie skupisko
betonowych zabudowań, które zasadniczo służyły armii do
garażowania pojazdów. Nagle żołnierz zesztywniał i zdjął z
ramienia karabin.
Wielki mercedes, jedyny wóz w polu widzenia, skręcił nagle z
pustej, zasypanej. śniegiem autostrady i podjechał pod bramę.
Strona 92
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Oślepiony światłami wartownik odskoczył w bok. Samochód
minął go i stanął. Wysiadł z niego wysoki mężczyzna o długich,
nieporadnych kończynach, ubrany w gruby płaszcz. Prawą rękę
trzymał w kieszeni. Wybuchnął potokiem włoskich słów. Wartownik
przerwał jego tyradę:
- To teren wojskowy. Nie wolno panu...
- Na litość boską, chodzi o moją córkę! Przecież macie tu
jakiś telefon! - Machnął ręką w kierunku rozpiętych wysoko
drutów, pod którymi zatrzymał się samochód. - Niech pan zajrzy do
tyłu. Ona jest w ciężkim stanie, musimy jak najszybciej dotrzeć
do jakiegoś lekarza, do szpitala!
Wartownik spojrzał na mężczyznę, zajmującego miejsce z
przodu obok kierowcy, a potem zerknął za fotele. Mężczyzna
siedzący z tyłu opuścił szybę. Strażnik sam miał córkę, ale
ciemnowłosa dziewczyna na tylnym siedzeniu przekroczyła już
niewątpliwie dwudziestkę. Zgięta wpół trzymała się za brzuch i
przeraźliwie jęczała. Wciąż zaglądał do środka, gdy wysoki
kierowca wbił mu w plecy nóż aż po rękojeść. śołnierz padł martwy
na ziemię.
Następna faza operacji odbyła się z precyzją, która pewnie
zyskałaby uznanie w oczach szwajcarskiego dowódcy. Dziewczyna,
nagle w jak najlepszym zdrowiu, wyskoczyła z wozu z parą nożyc do
drutu i wycięła w ogrodzeniu z siatki dziurę wystarczająco dużą,
aby przeszedł dorosły mężczyzna. Drągal zza kierownicy wdrapał
się na dach samochodu, wziął od jednego ze swoich towarzyszy
podane mu nożyce o długich rączkach i przeciął napowietrzną linię
telefoniczną.
Człowiek, który siedział z tyłu razem z dziewczyną, schylił
się nad martwym wartownikiem i wyłuskał go z wojskowego płaszcza
i czapki.
Trzy minuty później ktoś załomotał wściekle do drzwi budki
strażniczej za ogrodzeniem. Znajdujący się w niej żołnierz, który
nie miał akurat służby i spał z nogami opartymi na krześle,
obudził się raptownie. Otumaniony snem miał jednak dość
przytomności umysłu, żeby przed otwarciem drzwi wziąć do ręki
karabin.
Na progu stała postać w szwajcarskim mundurze, którą wziął
za Giulia. Rzekomy Giulio trzymał na rękach bezwładne ciało
dziewczyny.
- Co, u diabła...
Nie dokończył zdania. Dziewczyna strzeliła do niego z
mauzera.
Zeskoczyła na ziemię, wbiegła do środka, przecięła pusty
pokój i zatrzymała się w drzwiach następnego pomieszczenia, w
którym trzeci z wartowników posterunku sięgał właśnie po telefon.
Strzeliła do niego dwa razy.
- Czy to było konieczne, Luizo? - spytał mężczyzna w
mundurze.
- Tak było najszybciej. No dalej, bierzcie się do roboty.
Ciemnowłosa Luiza miała bardzo spiczasty podbródek, ostry
wzrok i rozkazujący sposób bycia. Poganiając trójkę towarzyszy
spojrzała na zegarek. Osiemnasta pięćdziesiąt. Za cztery minuty
ekspres miał dojechać do Lugano. Uspokojona, że nie mają
opóźnienia, pobiegła z powrotem do dziury w ogrodzeniu.
W niedługim czasie wszyscy trzej mężczyźni byli przebrani w
mundury zabitych żołnierzy. Dwa z nich źle leżały, lecz można to
było zauważyć tylko w świetle dziennym i z bliska. śaden z
napastników nie miał najmniejszego zamiaru dać się komuś oglądać
z bliska.
Wyprowadzili z baraku lekkiego jeepa, wyposażonego w
zamontowany na obrotnicy karabin maszynowy, i wyjechali za bramę,
którą otworzyli jednym z kluczy, wiszących na ścianie strażnicy.
Mercedes odjechał już z wojskowego posterunku, obsadzonego
przez zaledwie trzech ludzi - o czym napastnicy wiedzieli aż za
dobrze przed swoim przyjazdem. Prowadząca wóz Luiza jechała z
dużą szybkością w kierunku północnym. Po jej prawej ręce biegły
tory, którymi miał przejeżdżać "Atlantic" przed dotarciem do
Bellinzony. W oddali mogła już dojrzeć kwadratową sylwetkę
Strona 93
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
nastawni w Virze. Zahamowała gwałtownie na pustej autostradzie i
w regularnych odstępach czasu zapalała i gasiła światła.
Emilio Valenti, niski człowieczek o żabiej twarzy, który od
dziesięciu minut ukradkiem obserwował południowy kraniec
autostrady, dostrzegł umówiony znak. Wszedł z powrotem na górę
nastawni, gdzie jego kolega pochylał się nad tablicą kontrolną.
Nastawniczy Carli poświęcał jej w tej chwili całą uwagę. Po jego
odcinku miał przejechać wkrótce ekspres "Atlantic".
- Papierosa? - zaproponował Emilio.
Jego kolega potrząsnął głową. W popielniczce obok niego
dymił niedopałek, co nie uszło uwagi Emilia. Nabrał głęboko
powietrza podniósł wysoko ciężki klucz i spuścił go na tył głowy
Carliego. Cios był śmiertelny. Ciało jeszcze nie zdążyło
upaść na podłogę, kiedy Emilio nacisnął guzik na tablicy
kontrolnej.
Przy torach biegnących na północ sygnał zielony zmienił się
na czerwony.
Emilio porwał płaszcz z wieszaka, narzucając go wyszedł z
pomieszczenia i zbiegł po schodach. Ciężko dysząc czmychnął jak
królik przez tory i dotarł na pobocze autostrady. Zatrzymał się
przy nim mercedes. Luiza zahamowała z piskiem hamulców i
wrzasnęła:
- Nie z przodu! Wsiadaj na tył!
Ruszyła z miejsca, zanim jeszcze zatrzasnął drzwiczki.
- Chyba go zabiłem... - zaczął nerwowo.
- Zamknij jadaczkę, ty szczurze. Mam teraz co innego na
głowie.
Widziała we wstecznym lusterku, że tylne światła jeepa pół
kilometra za nią zwalniają. Trzej mężczyźni w jeepie widzieli już
reflektory zbliżającego się ekspresu. Zjechali na pobocze.
- Pamiętaj, Marco, ostatni wagon sypialny - przypomniał
kierowca swojemu towarzyszowi. - Wiemy, że jest w tym wagonie.
- Co ty, myślisz, że nie znam się na swojej robocie? -
warknął Marco. - Zajmij się prowadzeniem, a ja tamtym. Ścisnął
mocniej w rękach karabin maszynowy. Kierowca włączył zapłon.
Co ci chodzi po głowie? - zdziwił się Haller. - Przecież
wygarnęli tę bandę zbójów w Lugano. Pewnie spróbują czegoś
innego, ale nie już teraz.
- Mam złe przeczucia - upierała się Elsa. - Nazwij to
babskim krakaniem czy jak ci się żywnie podoba, ale do cholery,
nos mi mówi, że wkrótce zdarzy się coś paskudnego.
Ekspres wyjechał z Lugano i rozpędzał się na płaskowyżu.
Przed Bellinzoną tory opadały w dół, uczepione zbocza jak cienka
nitka.
Haller siedział obok Elsy, a Marienkow stał odwrócony tyłem
do okna i rozprostowywał zdrętwiałe kończyny. Potężna sylwetka
Rosjanina odcinała się wyraźnie na tle opuszczonej rolety.
Przyglądał się z uwagą Elsie.
- Zauważyłaś coś podczas swojej przechadzki? - spytał
łagodnie.
- Owszem, aresztowanie tych trzech bandytów.
- Myślę, że widziałaś kogoś lub przydarzyło ci się coś
jeszcze. Czy się mylę? - Podniósł ostrzegawczo rękę. - Pomyśl,
zanim odpowiesz.
Należę do ludzi, którzy wysoko cenią kobiecą intuicję. -
Mówiąc to myślał o swojej biednej, nieżyjącej już żonie, Irinie.
Kilkakrotnie ostrzegała go przed nadchodzącymi zmianami w
najwyższych kręgach władzy, zmianami, które wyczuwała z nieomylną
przenikliwością.
- Dzięki - odparła Elsa z lekką niechęcią. Marienkow
doprawdy trochę zbyt dobrze czytał w jej myślach. Spojrzała z
ukosa na Hallera i powiedziała z zamierzoną zuchwałością:
- Po prostu uważam, że ani na chwilę nie wolno nam osłabić
czujności.
- Skąd, u diabła, wnioskujesz, że pozwalam sobie na
osłabienie czujności? - dał się sprowokować Haller. - Wiem
doskonale, że przed dotarciem do Schiphol czeka nas mordercza
Strona 94
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
przeprawa, podczas której z każdej strony może paść cios. Nie
rozumiem tylko, co ciebie naszło właśnie teraz?
- Strach - powiedział cicho Marienkow. Wciąż stał tyłem do
okna i nie spuszczał oka z dziewczyny. - Zawsze umiem wyczuć
strach. - Wzruszył ramionami i zaprzestawszy dalszych prób
wysondowania Elsy zauważył, że pociąg zwalnia.
Haller sprawdził godzinę, chociaż wiedział, że jest za
wcześnie, by mogli już dojeżdżać do Bellinzony.
- Pewnie stajemy na semaforze - stwierdził.
W dyspozytorni ruchu w Lugano główny dyspozytor Alois
Reiter, czterdziestoletni mężczyzna o rozbieganych oczach, tym
razem wyjątkowo wlepił wzrok w tablicę kontrolną. Jego uwagę
przyciągnął znak stopu w Virze. Nie miał on żadnego uzasadnienia.
Inny człowiek zwlekałby, wymyślając różne możliwe powody, lub
zadzwoniłby do Viry, by sprawdzić, co się stało. Lecz Reiter bez
namysłu usłuchał instrukcji i nakręcił numer, który połączył go
bezpośrednio z kwaterą główną Springera. Horner, który odebrał
telefon, słuchał przez chwilę, a potem zasłaniając dłonią
słuchawkę zaraportował Springerowi:
- Na trasie bez powodu zapalił się sygnał stopu - na
nastawni blisko Viry. Za niecałe dwie minuty ekspres będzie
musiał się zatrzymać.
Springer podskoczył jak dźgnięty szydłem.
- Ostrzeż Hallera i zarządź powszechne pogotowie. - Rzucił
wzrokiem na mapę na ścianie i obrócił się do innego oficera,
obecnego w pomieszczeniu. - Alarm w sektorze 431. Zatrzymywać
wszystkie pojazdy, cywilne, policyjne, wojskowe, bez wyjątku.
Ustawić zapory na drogach wzdłuż granic sektora. Zamknąć go
tak, żeby mysz się nie wyśliznęła. Nic nie ma prawa wjechać lub
wyjechać.
- Pojazdy wojskowe również? - upewnił się oficer.
- Powiedziałem, wszystkie! - warknął Springer. - Wszystko,
co , się rusza. I nie zapomnijcie przypadkiem o miejscowym
lotnisku w Locarno.
Oficer już wisiał na telefonie, wydając jeden rozkaz za
drugim.
W całym sektorze 431 stacJonujące tam oddziały szwaJcarskich
woJsk i miejscowe siły służby bezpieczeństwa rozpoczęły pod
osłoną nocy gorączkową aktywność. Powietrze przeszywał warkot
startujących helikopterów, z hangarów wytaczano lekkie wojskowe
samoloty.
Horner osobiście wysyłał przez radio sygnał najwyższego
stopnia zagrożenia. Guisan... Guisan... Guisan... - biegło przez
eter nazwisko szwajcarskiego głównodowodzącego z okresu drugiej
wojny światowej, który w krytycznej chwili zarządził powszechną
mobilizację podległych mu sił zbrojnych, mimo gwałtownych
protestów rządu. Jego duch żył wciąż w sercach Trabera i
Springera.
Ekspres prawie się już zatrzymał, gdy ktoś zastukał
natarczywie do drzwi przedziału Marienkowa. Haller odryglował
drzwi i otworzył je odrobinę. Stojący na korytarzu Matt Leroy
spojrzał prosto w lufę jego colta 45.
- Właśnie ogłosili przez radio alarm pierwszego stopnia!
-warknął z irytacją.
- Wracaj z powrotem na koniec wagonu. - Haller wyszedł z
przedziału, pobiegł do centralki łączności w poprzednim wagonie i
zobaczył Petera Neckermanna, który wbrew najsurowszym rozkazom
wypadł na korytarz.
- Guisan! - wykrzykiwał. - Guisan! Guisan!
Haller obrócił się na pięcie i wrócił do przedziału, gdzie
Marienkow wciąż stał na tle okna.
- Na dół! - syknął chwytając Rosjanina i spychając go na
podłogę. Elsa już leżała jak długa, gdy Marienkow rozciągnął się
obok niej.
- W innych okolicznościach nie protestowałbym zbytnio
-stwierdził.
Zdała sobie sprawę, że chce jej dodać otuchy, więc wzięła go
Strona 95
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
za rękę i serdecznie ją uścisnęła.
- Nasi chłopcy załatwią ich na cacy.
- Z pewnością - odpowiedział, ukrywając ogromne napięcie,
jakie odczuwał.
Haller wypadł z przedziału. Elsa wyciągnęła rękę i zamknęła
drzwi na zasuwkę. Pociąg już się zatrzymał. Amerykanin pobiegł w
głąb korytarza, gdzie na warcie stał Phillip John. Złapał go za
ramię i z rozkazem: "Chodź ze mną!" wciągnął do pustego
przedziału.
Wyłączył światło i podniósł roletę, najpierw parę
centymetrów, a potem do samej góry. Nie widział nic
niepokojącego. Śnieg nie padał. Na bezchmurnym niebie świecił
księżyc w pełni, a w jego blasku widać było pustą szosę, która
biegła blisko torów. Haller opuścił szybę i do środka wpadła fala
mroźnego powietrza. Spojrzał na północ, gdzie błyszczało czerwone
światło. Skierował wzrok na południe i opadł na kolana.
- To oni...!
Ledwo przebrzmiały te słowa, dobiegł ich jazgot huraganowego
ognia z broni maszynowej, który rozlegał się przeraźliwie głośno
w nieruchomej nocnej ciszy.
- Wojskowy jeep - powiedział szybko Haller. - Celuj w
kierowcę. Zatrzymaj go. Zdejmij kierowcę...
John przepchnął się przed niego, ze spokojem zajął pozycję
wparty w kąt i zastygł nieruchomo, trzymając lugera w obu
dłoniach. Przesunął lufę nieco w przód przed jeepa i czekał, aż
dojedzie do linii strzału. Odgłosy kanonady urosły w ich uszach
do ryku, w miarę jak jeep podjeżdżał coraz bliżej. Kule cięły
okna i ściany.
Strzelec był specem w swej dziedzinie i zalewał wagon istnym
gradem kul, poruszając lekko lufą w górę i w dół, by zwiększyć
zasięg rażenia. John czekał bez najmniejszego drgnienia, luger
tkwił w jego rękach nieruchomy jak skała. Kule roztrzaskały okno
i załomotały o ściany, kiedy jeep zrównał się z ich przedziałem.
John oddał trzy strzały szybko jeden za drugim. Jazgot broni
maszynowej nagle się urwał. Jeep, który poszatkował już na całej
długości ostatni wagon, przyspieszył i mijając resztę pociągu
odjechał w kierunku północnym.
- Chybiłem, niech to szlag trafi - stwierdził z goryczą
John.
- Ruchomy cel - pocieszył go Haller. Poderwał się z podłogi,
wystawił przez okno swojego colta i strzelił jeden jedyny raz.
Strzelec obsługujący karabin maszynowy zgiął się wpół i
osunął na lufę. Haller pobiegł z powrotem korytarzem i zastukał w
umówiony sposób do drzwi. Elsa otworzyła je, zachowując zwykłe
środki ostrożności.
Marienkow podniósł się już na nogi. Widoczna za nim roleta
była pocięta na strzępy, a na podłodze walały się kawałki szkła z
rozbitej szyby. Gdyby przed strzelaniną pozostał minutę dłużej w
stojącej pozycji, już by z dziesięć razy zginął. Rozgniatając
butem szkło postąpił naprzód.
- Dziękuję za uratowanie życia. Czy jacyś pana ludzie
zostali ranni? Nie? Chwała Bogu. Oni na pewno podejmą nową próbę,
żeby mnie zabić, ale ten drobny incydent znacznie podniósł mnie
na duchu.
Haller starał się nie okazać po sobie zaskoczenia na widok
spokoju, z jakim Rosjanin przyjmował mrożące krew w żyłach
wypadki. Na końcu korytarza Leroy podniósł oba kciuki na znak, że
zamachowcy zostawili w spokoju przedostatni wagon sypialny.
- Przenosimy się do sąsiedniego wagonu - powiedział Haller
do Marienkowa. - Elsa, odprowadź go tam. - Spojrzał pomiędzy nich
przez rozbite okno. - To się nazywa szybkie uderzenie.
Na szosie pojawił się sznur szwajcarskich pojazdów
wojskowych, które zatrzymały się koło wagonów. Wyskoczyli z nich
uzbrojeni w automaty żołnierze i rozsypali się w tyralierę,
otaczając stojący pociąg.
Springer wysłał już ze swojej kwatery w Lugano polecenie, by
kierownik dyspozytorni ruchu i dwaj inni pracownicy kolei
natychmiast pojechali sprawdzić, co się stało w nastawni w Virze.
Strona 96
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
W całym sektorze 431 roiło się od jeżdżących we wszystkie strony
pojazdów, należących do wojska i służby bezpieczeństwa. Wielkie
helikoptery lądowały na ziemi, a z ich brzuchów wysypywali się
żołnierze.
Ustawiono zapory drogowe. Poszedł w ruch cały opracowany na
wypadek wojny system zwalczania sabotażu i dywersji. Jeden patrol
trafił już do magazynu jednostki wojskowej, z której zamachowcy
porwali jeepa. Zameldował przez radio Springerowi o znalezieniu
ciał trzech żołnierzy. Pułkownik wydał rozkaz, żeby wiadomość ta
została natychmiast przekazana wszystkim oddziałom w sektorze
431.
Trójka zamachowców po obsypaniu ekspresu gradem kul i
porzuceniu jeepa, dobrze ukrytego w kępie zarośli, wsiadła do
prowadzonego przez Luizę mercedesa. Dziewczyna z twarzą
ściągniętą napięciem jechała szybko na północ, drogą do
Bellinzony. Nie mając przed sobą nikogo, dała gaz do deski:
wskazówka szybkościomierza dopełzła do stu osiemdziesięciu
kilometrów.
- Zabijesz nas tą wariacką jazdą - ostrzegł Marco, ściskając
ranne przedramię, w które trafił go Haller.
- Zamknij się! - ofuknęła go ostro. - Wy wykonaliście swoje
zadanie, teraz ja muszę wykonać swoje. Musimy jak najszybciej się
stąd wydostać.
Wóz zarzucił na zakręcie i zaczął wpadać w poślizg. Przez
chwilę walczyła odzyskując panowanie nad kierownicą, a
wyjechawszy na prostą, znowu przyspieszyła. Usłyszała z tyłu, jak
Marco gwałtownie wciąga powietrze.
- Masz pietra? - spytała. - To otwórz drzwi i wysiadka.
- Zbliża się do nas jakiś helikopter - zauważył siedzący
obok niej mężczyzna o zamaszystych ruchach. - Ile jeszcze czasu
do zmiany samochodu?
- Trzy minuty. Może cztery. Wtedy zgubimy tych drani. Za pół
godziny będziemy na lotnisku.
- To będzie najdłuższe pół godziny w naszym życiu -
zaskrzeczał Marco za jej plecami. - Matko jedyna, spójrzcie, co
jest przed nami...
Mercedes pędził po opadającej szosie między zalesionymi
zboczami. Przed nimi widać było blokadę z wozów policyjnych,
które stanęły w poprzek tarasując drogę. Kiedy Luiza zaczęła
hamować, światło szperacza zaświeciło im nagle prosto w oczy.
Schylając głowę przyhamowała jeszcze trochę, skręciła z piskiem
opon, wrzuciła wsteczny bieg, wykręciła tyłem i zaczęła uciekać w
stronę, z której przyjechała. Raptem zaklęła szpetnie i nadepnęła
z całej siły na hamulec.
Spomiędzy drzew na zboczu wyjechał czołg, który zajmował
teraz środek autostrady, z obniżoną długą lufą skierowaną prosto
w ich samochód. Luiza sięgnęła do schowka po pistolet. W tejże
chwili ktoś rozbił szybę po jej stronie, mierząc do niej z bliska
z karabinu. Tylne okna również wytłuczono, do środka zajrzały
lufy żołnierzy.
- Nie ruszać się z miejsca! - krzyknął jakiś głos po włosku.
Drzwi otwarto z rozmachem i wywleczono ich na zewnątrz.
Czterej mężczyźni nie stawiali oporu, lecz Luiza zaczęła drapać i
kopać oficera, który pierwszy chwycił pistolet ze schowka.
Upuścił broń i wymierzył jej morderczy cios kantem dłoni, po
którym padła bezwładnie na kierownicę. Wyciągnął ją z samochodu
krwawiącą i półprzytomną.
- To cię oduczy mordować szwajcarskich żołnierzy -
powiedział niewzruszenie. - Założyć suce kajdanki! - rozkazał.
Dużo dalej, na nizinie nad jeziorem Maggiore, wojskowe wozy,
dokonujące rutynowego patrolu na prywatnym lotnisku, otoczyły
mały samolocik. Pilot nie próbował ucieczki. Pułkownik Springer
zniszczył główną siatkę komunistów, działającą w rejonie Lugano.
Ekspres "Atlantic" znów był w ruchu i zdążał ku wielkiej
stromiźnie przed Bellinzoną. Elsa zastukała do drzwi przedziału
Wargravea:
Uchylił je lekko, wpuścił ją do środka i znowu zamknął na
Strona 97
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
zasuwkę.
- Zabawa na całego - skomentował. - Nie dostali oczywiście
Marienkowa? Może łykniesz sobie koniaku? - Podsunął jej metalową
płaską piersiówkę. - Wyglądasz, jakbyś tego potrzebowała.
Pociągnęła z butelki nie spuszczając z niego uważnego
wzroku.
Wciąż nosił przebranie Josepha Lauriera, nie wyłączając
szpakowatej, potarganej peruki i dwuogniskowych szkieł. Nawet
spod tej maski przebijało piekielne zmęczenie.
- Nie, nie dostali go - potwierdziła. - Ani nikogo innego,
chociaż nie wiem, skąd się bierze ta twoja pewność.
- Element czasu. Ekspres stał całą minutę, zanim rozpoczął
się ostrzał maszynowy. Przystanek był nie zaplanowany, a Haller
nie jest głupcem. Opowiedz mi, jak to było.
Słuchał z zajęciem, a przy okazji znów zauważył; jak Elsa
umiała zawrzeć treść rozbudowanego zdarzenia w zaledwie kilku
słowach.
Zdjęła czarną perukę i okropne okulary, jakby chciała wypaść
przed nim jak najlepiej.
- Jednak miałeś rację - powiedziała na zakończenie swojej
relacji. - Ci trzej tak zwani zabójcy, którzy wsiedli w Chiasso,
to była zwykła dywersyjna zagrywka, żebyśmy mniej się mieli na
baczności przed atakiem prawdziwych profesjonalistów.
Wargrave pokręcił przecząco głową.
- Nie tacy aż z nich profesjonaliści, jak się obawiałem.
Spartaczyli robotę. Do pewnego stopnia dobrze zaplanowali akcję,
ale przegapili ważną sposobność.
- Naprawdę? - Pomyślała, że czasami Wargrave jest odrobinę
zbyt zarozumiały. - No dobrze, jak ty byś to zrobił?
- Ostrzelałbym cały wagon sypialny wcześniej, gdy ekspres
dopiero zwalniał. To dałoby się wykonać z szybkiego jeepa.
Zostawili Hallerowi akurat dosyć czasu, by zdążył zareagować.
Mówisz, że John próbował zastrzelić kierowcę? Jaki był z grubsza
licząc dystans od okna wagonu do jeepa?
- Byliśmy oddaleni od autostrady o jakieś pięćdziesiąt
metrów.
Julian twierdził, że ci z jeepa nie spieszyli się zanadto z
ucieczką - jechali wówczas jakieś trzydzieści, czterdzieści
kilometrów na godzinę.
Wargrave wygłosił ten sam komentarz co Haller.
- Ale trzeba było trafić do ruchomego celu, i to w nocy.
Przy okazji, jak tam ochrona Marienkowa?
- Wszystko dokładnie według twoich instrukcji. - Wstała
nakładając perukę i okulary. - Będę się zbierać. Julian dał mi
wyjść tylko na chwilę, żeby sprawdzić, co się dzieje na przodzie
pociągu.
Większość pasażerów wpadła w niezgorszą panikę. Konduktorzy
obchodzą wagony i mówią wszystkim, że były to ćwiczenia wojskowe.
Rzecz jasna, nikt nie widział, w jakim stanie jest ostatni wagon
sypialny. Nie sądzę jednak, żeby wszyscy przełknęli tę bajeczkę.
Wargrave wyjął cienki tekturowy rulonik, środek zużytej
szpulki do nici.
- Ostatnia sprawa. Kiedy staniemy w Bellinzonie, ukryj to w
rękawiczce i wysiądź na peron. Podejdzie do ciebie facet w
mundurze kolejarza, z ostrzeżeniem, żebyś wsiadła z powrotem, bo
pociąg zaraz odjeżdża do Airolo. Powie to po francusku. Przekaż
mu po kryjomu tę rolkę. To wiadomość dla Springera.
- Czy on wie o twojej metamorfozie w Josepha Lauriera?
- Nie, ale sama mówiłaś, że Julian nie zawiadomił go o moim
rzekomym śmiertelnym zejściu. - Ścisnął ją za ramię. - Ale
uważaj.
Ten napad w Virze to dopiero wstęp.
- Myślisz, że szykują następne?
- Możesz się o to śmiało założyć. Pułkownik Karpiński nie
zaserwował nam jeszcze głównego punktu programu.
Elsa spojrzała na mały rulonik, który w Bellinzonie miała
przekazać człowiekowi Springera.
- Czemu Neckermann nie może wysłać tej wiadomości? Mogę
Strona 98
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
udawać, że to ode mnie.
- Bo zawiera prośbę o szybkie sprawdzenie właśnie
Neckermanna we własnej osobie.
Springer podjął jedną ze swoich błyskawicznych decyzji,
którymi nader często zaskakiwał swoich podwładnych. Postanowił
wsiąść w Bellinzonie do ekspresu. Zostawiwszy dowództwo w rękach
Hornera, pojechał samochodem przez przedmieścia Lugano na
wojskowe lotnisko, gdzie przygotowano się już na jego przybycie.
Przed wyjazdem wydał nowe instrukcje.
- Zarządź patrole wozów radiopelengacyjnych we wszystkich
miastach między Lugano a Zurychem, w których ekspres się
zatrzymuje: w Bellinzonie, Airolo, Goschenen...
- Myśli pan, że uda nam się powtórzyć nasz tutejszy sukces?
-podchwycił Horner.
- Do zaplanowania następnego posunięcia Karpiński będzie
potrzebował informacji o rozwoju sytuacji. To oznacza, że
sowiecki agent, który jedzie pociągiem, będzie musiał jakimś
sposobem, choćby gestem, przekazać wiadomość, czy Marienkow jest
przy życiu. Toteż mam pewność, że po ataku w Virze nastąpi jakiś
przekaz w Bellinzonie.
- Zajmę się tym.
- Rozszerzymy zasięg operacji - ciągnął szybko Springer. -Aż
do Zurychu bardzo niewielu pasażerów opuści pociąg.
Ci, którzy wysiądą, mają być śledzeni przez wozy policyjne
bez oznaczeń.
- Tego również dopilnuję.
- Ponadto należy objąć obserwacją wszystkich miejscowych
mieszkańców, którzy będą na dworcu w czasie przyjazdu ekspresu.
Springer, przeglądając jeszcze raz w pamięci wydane
polecenia, dodał gazu z pełną świadomością, że czas ucieka.
Dobrze przynajmniej, że odjazd pociągu z Bellinzony opóźni się ze
względu na konieczność odłączenia od składu zdewastowanego wagonu
i ponownego przyczepienia platformy z helikopterem. Po co
Wargrave chciał wlec helikopter za pociągiem?
Dojeżdżając do lotniska Springer pomyślał, że ma trochę
powodów do satysfakcji. Dowiedział się, że Franco Visani, który
obsługiwał tajny nadajnik na Piazza Dante, zaczyna się łamać w
trakcie przesłuchania.
- Możliwe, że zanim ekspres dojedzie do Bazylei, odkryję
całą siatkę zakonspirowanych sowieckich agentur - powiedział
sobie w duchu. - Z każdym kilometrem coraz więcej tego robactwa
wypełza ze swoich kryjówek.
Wojskowy pilot, siedzący za sterami małego samolotu,
dostrzegł reflektory samochodu Springera i zwiększył obroty
silnika.
Pułkownik wysiadł z wozu, podbiegł do maszyny i wdrapał się
na miejsce pasażera. Osadzony na płozach samolocik sunął wzdłuż
pasa i po chwili uniósł się w powietrze. Springer znowu spojrzał
na zegarek.
Przy odrobinie szczęścia zdąży na czas.
W ciemnym kącie hali dworcowej w Bellinzonie stała ubrana w
zniszczony płaszcz i kapelusz kobieta o zastygłej w surowym
wyrazie twarzy. Kiedy ekspres wjechał na stację, na jednym krańcu
peronu ustawiono wielki ekran z brezentu, przypominający ten z
Chiasso, pod którego osłoną dołączono platformę z Alouette. Ów
widok nic kobiecie nie powiedział. Wypatrywała czegoś całkiem
innego.
Wiele okien w pociągu było otwartych mimo przejmującego
zimna.
Podminowani pasażerowie, którzy nie dali się nabrać na
opowieść o ćwiczeniach wojskowych, chcieli zobaczyć na własne
oczy, co się dzieje. Wzrok kobiety znieruchomiał, gdy otwarły się
drzwi wagonu i na peron wysiadł pasażer. Był to Joseph Laurier w
swoim płaszczu z imitacji futra i z laską w ręku. Zaczął
spacerować od niechcenia tam i z powrotem. Za chwilę otwarły się
kolejne drzwi i oczy kobiety przesunęły się w inny punkt.
Strona 99
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Wystrojona w swoje sobole Elsa w butach od Gucciego i z
pasującą do nich torebką pod pachą przeszła niespiesznym krokiem
po peronie i zatrzymała się w pobliżu wejścia, żeby zapalić
papierosa. Kobieta zasznurowała usta na widok kosztownego stroju
jasnowłosej dziewczyny, lecz z pociągu wysiadł następny pasażer i
jej spojrzenie pobiegło w jego kierunku.
Phillip John, wyglądając jak na pokazie mody w eleganckim
płaszczu z wielbłądziej wełny, zaczął się przechadzać po
zasypanym iskrzącym śniegiem peronie. Obserwował Elsę. Lewą rękę
trzymał w kieszeni, prawa, którą zwykle sięgał po broń - zwisała
luźno.
Chwilę później z wagonu wyszedł Jorge Santos, wysoki
Hiszpan, i przystanął rozglądając się wokół. Elsa dostrzegła
pewną siebie postawę, zwracającą uwagę twarz, na której malował
się niemal zwierzęcy magnetyzm. "Boże - pomyślała - ale z niego
przystojniak!" Widziała go wcześniej przelotnie w przedziale
pierwszej klasy, lecz nie zdała sobie sprawy, jak jest wysoki.
Ich oczy skrzyżowały się na chwilę, po czym Santos odwrócił
wzrok. Zobaczył, że jego fajka zgasła. Z rozmyślną powolnością
schylił się, uniósł podeszwę i wystukał o nią popiół z cybucha.
- Pani Wells? - Elsa odwróciła się i zobaczyła przed sobą
mężczyznę w mundurze szwajcarskiego kolejarza. - Najlepiej chyba
będzie, jak pani wsiądzie z powrotem do pociągu. Za chwilę odjazd
-powiedział zniżonym głosem.
Stali bardzo blisko siebie. Podała mu otrzymaną od Wargravea
szpulkę, a on wziął ją tak zręcznie, że nikt tego nie zauważył.
Odwrócił się i zniknął w półmroku dworcowej hali. Elsa pokręciła
się jeszcze trochę po peronie. Gdyby od razu wsiadła z powrotem,
wyglądałoby to podejrzanie.
Mężczyzna przebrany za kolejarza dotarł właśnie do wyjścia,
kiedy przed stacją zahamował samochód, z którego wysiadł okręcony
szalikiem Springer.
- Czy ekspres "Atlantic" jeszcze nie odjechał? - spytał
pułkownik.
- Postoi tu jeszcze co najmniej dziesięć minut - odparł
mężczyzna, podając mu nieznacznie tekturowy rulonik.
Pułkownik wszedł do biura, które zarezerwowano do jego
użytku, zamknął drzwi i skinął głową jednemu ze swoich
pracowników, majorowi Jurgenowi Thallowi, który tam na niego
czekał. Wydłubał z rulonika kartkę z wiadomością, przeczytał ją
szybko i podał swemu podwładnemu.
- Przesłać niezwłocznie do kapitana Wandera z BND. Powinien
być teraz w kwaterze głównej służby bezpieczeństwa w Bazylei.
Odpowiedź macie mi przekazać przez radiotelefon, gdy będę
jechał ekspresem. Powtarzam, przez radiotelefon - podkreślił. - Z
pominięciem Petera Neckermanna, operatora centralki łączności w
pociągu.
I chcę ją mieć w ciągu trzydziestu minut.
Przeszedł przez halę dworcową na peron, mijając po drodze
kobietę w wyświechtanym płaszczu i kapeluszu, którą wziął na
spytki jeden z jego ludzi ubrany w mundur konduktora
szwajcarskich kolei.
- Mogę pani w czymś pomóc?
- Czekam na mojego męża - wyjaśniła kobieta. - Czy to
ekspres z Mediolanu, który odchodzi o piątej?
- To ekspres "Atlantic", tak, proszę pani.
- To chyba do tej pory mąż by wysiadł?
- Z całą pewnością - przytaknął człowiek Springera. - Jest
pani pewna, że jechał tym pociągiem?
- Taki miał zamiar, chyba że go coś zatrzymało po pracy.
- W takim razie musiał zostać nieco dłużej. Zobaczy pani, że
przyjedzie rano.
- Pewno ma pan rację. Dziękuję panu.
Skromnie odziana kobieta przemierzyła halę i wyszła przed
dworzec, gdzie czekał przy krawężniku stary fiat z kierowcą.
Wsiadła obok niego i zamknęła drzwi. Samochód ruszył.
- Dał mi znak - powiedziała. - Nie udało im się zabić
Marienkowa. Jest wciąż zdrów i cały gdzieś w pociągu.
Strona 100
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Joseph Laurier wciąż przechadzał się po peronie, jakby nie
mógł sobie znaleźć miejsca. Jorge Santos wsiadł z powrotem do
pociągu i stał wyglądając przez okno, z fajką w prawym kąciku
ust. Elsa wróciła do ostatniego wagonu sypialnego, a Phillip John
podążył za nią w odległości kilku metrów. W tejże chwili w hali
pojawił się Springer, a za nim jego zastępca major Thall.
Przeszli przez peron i wsiedli do pociągu.
Laurier żadną zmianą w wyrazie twarzy lub ruchach nie
zdradził ogromnego zaskoczenia. Rozpoznał natychmiast pułkownika
i pochwycił jego krótkie spojrzenie na północ - w stronę
przełęczy św.
Gotharda, przez którą ekspres miał niedługo przejeżdżać.
Czyżby ich myśli biegły tym samym torem? Czy Springer podobnie
jak on obawiał się olbrzymiego wąwozu o stromych ścianach, który
stanowił gigantyczną naturalną pułapkę?
Za ekranem z brezentu pracująca ze zwykłą sobie szybkością i
sprawnością szwajcarska służba kolejowa odczepiła już od składu
podziurawiony jak rzeszoto wagon i platformę z helikopterem.
Odtoczyli je na boczny tor, prowadzący do Locarno,
rozdzielili, doholowali z powrotem platformę do reszty składu i
dołączyli do zajętego przez Spartę wagonu slipingu. Laurier
wdrapał się na stopnie, rzucił ostatnie spojrzenie w stronę św.
Gotharda i zamknął drzwi. Po niespełna minucie ekspres wyjechał
ze stacji w Bellinzonie.
Na krótko zanim kobieta w wyświeconym płaszczu i kapeluszu
wyszła ze stacji i wsiadła do fiata, jeden z ludzi Springera
zanotował numer samochodu. Gdy fiat ruszył, dał przeczący znak
ruchem głowy kierowcy radiowozu zaparkowanego z boku stacji. O
tej porze, kiedy zaśnieżone ulice Bellinzony świeciły pustką, nie
sposób było śledzić samochód tak, aby nie zostać zauważonym.
Po niecałym kilometrze fiat wjechał do otwartego garażu.
Stojący w pogotowiu mężczyzna błyskawicznie zamknął za nim drzwi.
Kierowca wbiegł po schodach do mieszkania na piętrze, a kobieta
ruszyła za nim, zapalając kolejnego papierosa, była bowiem
nałogową palaczką.
Na pięterku kierowca, otworzył nadajnik, ukryty w obudowie
telewizora, i zaczął nadawanie jednego z dwóch przygotowanych
zawczasu meldunków. W przeciwieństwie do swego kolegi z Lugano
zakończył transmisję w czasie krótszym niż dwie minuty, więc
krążące po dzielnicy wozy radiopelengacyjne nie zdołały go
namierzyć.
Policja doszła do nich po numerach rejestracyjnych samochodu
w niecałą godzinę później. Parę aresztowano i poddano
intensywnemu przesłuchaniu. Dano im do picia jedynie wodę i
pozbawiono ich jedzenia, a przede wszystkim tytoniu. Pierwsza
złamała się kobieta. Na podstawie jej zeznań pochwycono
osiemnaście osób będących członkami komunistycznej siatki w
Bellinzonie. Lecz to nastąpiło szesnaście godzin później. Na
biegu najbliższych wydarzeń najwięcej zaważył meldunek wysłany do
Zurychu.
* 16 *
Zurych, Andermatt
O dziewiętnastej czterdzieści pięć Traber odebrał w Zurychu
meldunek, że ekspres odjechał przed chwilą z Bellinzony.
Podzielił się tą wiadomością ze swoim zastępcą, majorem Kurtem
Doblerem, który siedział przy sąsiednim biurku. Dobler miał
czterdzieści lat, szczupłą twarz o czujnym wyrazie i długi,
spiczasty podbródek, który upodabniał go do lisa. Wstał z
miejsca, podszedł do ściennej mapy i zaznaczył przy nazwie miasta
czas odjazdu.
- Przyszło coś nowego o pasażerach z Wiednia, którzy mieli
bilety na lot 433? - spytał.
Traber od czasu przerwanej w tragiczny sposób rozmowy z Leo
Scoblinem, który ostrzegł go o bliskim przyjeździe Krokodyla do
Strona 101
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Zurychu, osobiście kierował poszukiwaniami Karpińskiego.
Potrząsnął przecząco głową, trzymając długopis zawieszony w
powietrzu nad listą pasażerów.
- Dotarliśmy do większości z nich. Wydają się czyści.
Właśnie odpadła kolejna osoba, niejaki Heinz Golchack.
- Czy to nie ten Austriak, który się rozmyślił co do celu
podróży?
- Zgadza się. Odnaleźliśmy taksówkarza, który wiózł go z
lotniska. Najwyraźniej Golchack najpierw kazał się wieźć do Baur
au Lac, a potem zmienił zdanie i powiedział, że złapie pociąg do
Bonn. Dziwnie mi to wyglądało, więc zadzwoniłem do Lorenza w
Wiedniu i poprosiłem go o przysługę. Bóg świadkiem, że był mi ją
winien.
- I co z tego wyszło? - spytał Dobler.
- Lorenz posunął swoją współpracę dalej, niż śmiałem marzyć.
Poszedł z paroma swoimi tajniakami do Golchacka. Nie zastali
gospodarza, więc dostali się do środka i przetrząsnęli
mieszkanie. Na biurku znaleźli odcinek biletu linii Swissair z
podaną godziną lotu 433 do Wiednia. To by załatwiało sprawę.
Korpulentny Szwajcar z wyrazem rezygnacji opuścił długopis i
wykreślił spośród niewielu pozycji, jakie pozostały na jego
liście, nazwisko Heinza Golchacka.
"Piotruś miewa się dobrze. Wciąż jedzie ekspresem
"Atlantic".
Wiadomość pewna".
W hotelu Schweizerhof, oddalonym o niecałe dwa kilometry od
kwatery głównej Trabera, Heinz Golchack czytał meldunek, który
właśnie nadszedł z Bellinzony. Spojrzał na zegarek. Była
dziewiętnasta czterdzieści pięć. Zdjął okulary w cienkiej
drucianej oprawie i zaczął je polerować, choć były idealnie
czyste. Buhler, zwalisty zastępca z nosem mopsa, znał dobrze
swego szefa, toteż zwrócił uwagę na ten gest. Golchackowi
zaczynało dawać się we znaki napięcie.
- Kiepska nowina - odważył się odezwać Buchler.
Jedno spojrzenie blado-niebieskich oczu sprawiło, że miał
ochotę odgryźć sobie język. Golchack bez słowa nasadził na nos
okulary i pogrążył się w studiowaniu rozłożonej na łóżku mapy
Szwajcarii. Na pobliskim stoliku cichutko grało radio
tranzystorowe. Słuchali na bieżąco wiadomości, by mieć pewność,
że lotnisko w Zuryhu wciąż jest nieczynne. Golchack wyjął pióro i
nie dotykając papieru otoczył kółkiem jakieś miejsce na mapie.
- Bellinzona to był zaledwie pierwszy etap - stwierdził ze
spokojem. - Teraz kolej na etap drugi.
Buhler ze swego miejsca wybałuszył z niedowierzaniem oczy na
obwiedzione kółkiem miejsce. Ostatecznie był kierownikiem
operacji sabotażu G.R.U na całą Europę Zachodnią. Tym razem nie
dał się poskromić spojrzeniu Golchacka.
- Taki wariant jest równoznaczny z ujawnieniem jednego z
naszych głównych planów sabotażu, opracowanych na wypadek inwazji
Szwajcarii.
- I co z tego? - spytał łagodnie Golchack.
- Pomyślałem tylko, że warto o tym wspomnieć...
- No więc wspomniałeś, niewątpliwie dla potrzeb raportu,
jaki złożysz w Moskwie - ciągnął Golchack tym samym łagodnym
tonem. - Ja z kolei rozważę, czy nie zamieścić w moim własnym
raporcie wzmianki o tym, że zawahałeś się w krytycznej chwili.
- Źle mnie zrozumiałeś - odparł pospiesznie Buhler.
- Nad tym, czy cię źle zrozumiałem, również zastanowię się
później. - Aby potrzymać Buhlera trochę dłużej w napięciu i
nauczyć go w ten sposób moresu, podszedł do okna i wyjrzał na
ledwie widoczną zza gęstej zasłony padającego śniegu ulicę. Port
lotniczy w Zurychu z pewnością pozostanie nieczynny. Obrócił się
raptownie i wydał zwięzły rozkaz:
- Wyślij sygnał do Andermatt. Etap drugi. Natychmiast!
Brygadier Traber siedział w swoim biurze i palił krótkimi
nerwowymi pociągnięciami małe cygaro. Odczuwał wyraźne
niezadowolenie.
Strona 102
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Szwajcaria od niepamiętnych czasów, jeszcze przed wybuchem
rewolucji październikowej, z racji swej neutralności służyła za
azyl agentom komunistycznym. Już Lenin ze swoimi towarzyszami
czekał w Zurychu na wybuch rewolucji na Zachodzie, jako że kraj
ojczysty plasował się nisko na jego liście priorytetów. Z tych
powodów Rosjanie znali Szwajcarię jak własną kieszeń, o czym
Szwajcarzy nigdy nie zapomnieli.
Traber podniósł słuchawkę i kazał się połączyć przez
szyfrowany radiotelefon ze Springerem w ekspresie "Atlantic".
W szwajcarskich kołach wojskowych dla nikogo nie było
tajemnicą, że Traber upatrzył sobie rzutkiego, błyskotliwego
Springera na swego następcę, i że udziela mu pełnego poparcia.
Otrzymawszy połączenie powiedział pułkownikowi o fiasku
dotychczasowych poszukiwań.
- Ja bym proponował. Wrócić do punktu wyjścia i zacząć od
nowa - rzekł energicznie Springer. - Trzeba wysłać ludzi z listą
pasażerów z lotu 433 do wszystkich hoteli i sprawdzić księgi
meldunkowe.
- To będzie cholernie żmudna robota! - westchnął Traber.
-Mamy tak mało czasu.
- Zacznijcie od razu - naciskał Springer. - Zasadźcie do
tego wszystkich wolnych ludzi. Nawet jeśli szansa, że dzięki temu
wpadniemy na trop Karpińskiego, jest tylko jedna na tysiąc, nie
wolno nam jej przepuścić.
- Zaraz się do tego wezmę - obiecał Traber.
- Aha, i jeszcze jedno. Wyślijcie na miasto wszystkie wozy
radiopelengacyjne, jakie są do dyspozycji. Karpiński musi
utrzymywać łączność radiową, żeby kontrolować przebieg operacji.
Jestem przekonany, że kieruje nią osobiście.
- Zrobione.
- Dwa wozy powinny krążyć niedaleko Hauptbahnhofu - podjął
Springer. - Dało to dobre efekty w Lugano, więc może i w Zurychu
nam się poszczęści. Nawiasem mówiąc, czy nadeszła jakaś wiadomość
z Andermatt, od tego agenta Wargravea o pseudonimie Leros?
- Odpowiedź brzmi "nie".
W dziesięć minut później jedna z wyposażonych w
radiodetektory furgonetek Trabera zaparkowała w bocznej uliczce
tuż pod mieszczącą się na piętrze restauracją hotelu
Schweizerhof.
Niecałe trzy godziny wcześniej w Andermatt Anna Markos stała
przy zaparkowanym samochodzie, obserwując przez lunetę dom Freya.
Widok zaciągniętych zasłon był dla niej sygnałem, że została
dostrzeżona. Wsiadła, podjechała kawałek w stronę Andermatt,
skręciła tyłem w wąską boczną drogę i zostawiła wóz w miejscu
niewidocznym z głównej szosy. Potem wróciła na skraj miasteczka i
czekała.
Mimo grubej kurtki i obcisłych narciarek czuła podmuchy
wschodniego wiatru. Zimno kąsało ją w kark przez podbity futrem
kaptur. Była jednak przyzwyczajona do ostrych zim w Grecji,
znacznie bliższej porywom syberyjskich wichrów niż Andermatt.
Przytulona do węgła ostatniego domu w miasteczku nadal
obserwowała samotny dom na farmie. Po jakimś czasie spojrzała na
zegarek: było wpół do szóstej. Ekspres powinien się teraz
znajdować w połowie drogi między Mediolanem a Chiasso. Nagle
usłyszała dźwięk, na który czekała.
Z oddali dobiegł słaby warkot helikoptera, wyraźnie
słyszalny w zimnym, nocnym powietrzu. Anna zwróciła uwagę na
szybkość, z jaką ludzie Freya wyciągnęli maszynę ze służącej za
hangar stodoły. Podniosła lunetę na wirujące łopaty śmigła. Z
trudem śledziła wzrokiem zamazaną przez płatki śniegu sylwetkę
helikoptera, widoczną bardziej dzięki światłom niż pokaźnym
rozmiarom.
Maszyna wznosząc się ostro leciała doliną w stronę
Andermatt. Na pułapie trzystu metrów przeleciała nad miasteczkiem
i skierowała się na wschód, w stronę przełęczy św. Gotharda i
olbrzymiego szczytu Wasserhorn.
Robert Frey przed przyłączeniem się do wieczornej zabawy
musiał odwalić swoje obowiązki, które polegały na skontrolowaniu
Strona 103
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
stanu zboczy i stopnia zagrożenia lawinowego oraz złożeniu
rutynowego raportu do Davos.
Anna strzepując śnieg z ubrania wskoczyła za kierownicę
swojego renaulta. Na szczęście zostawiła silnik na chodzie. Na
takim mrozie odpalanie tego cholernego grata często trwało pięć
minut. Ostro ruszyła biegnącą wzdłuż doliny drogą w kierunku
zagrody Freya i wjechała na tył zabudowań, które teraz tonęły w
ciemności. Nigdzie nie było widać ani promyczka światła.
Podejmowała wprawdzie pewne ryzyko, ale jeśli trafi na
pozostawionego na posterunku wartownika, powie, że wpadła
odwiedzić Freya.
Z tyłu domu znalazła drzwi, oszklone małymi tafelkami.
Stłukła jedną z szybek, wpychając do środka dłoń w rękawiczce, i
pomacała futrynę. Z zaskoczeniem stwierdziła, że klucz tkwi w
zamku. Na wszelki wypadek miała przy sobie komplet wytrychów.
Pozostawianie za sobą śladu w postaci stłuczonej szybki nie było
lekkomyślnym niedopatrzeniem; Anna chciała, żeby jej włamanie
zostało odkryte.
Przyświecając sobie latarką spenetrowała wnętrze pustego
domu, pokój za pokojem. Wreszcie dotarła do gabinetu Freya, z
którego Emil Platow obserwował ją wcześniej przez lornetkę
noktowizyjną. Tu zabawiła dłużej. Było to duże, prostokątne
pomieszczenie z oknami wychodzącymi na zachód. Wypolerowaną
podłogę przykrywały kosztowne perskie dywaniki. W kącie na
stalowym stoliku stał nadajnik, przy pomocy którego Frey
komunikował się z instytutem lawinowym w pobliżu Davos.
Przeczytała napisany na maszynie biuletyn, który leżał przy
nadajniku: "Powolny wzrost pokrywy śniegu na Wasserhornie. Jak do
tej pory sytuacja nie jest niebezpieczna".
W końcu jej uwagę przyciągnęło wbudowane w ścianę biurko.
Opuściła klapę i przejrzała jego zawartość. W małych
przegródkach były dwie książki o wspinaczce i nic poza tym.
Uderzyło ją, że zupełnie nie ma w nim szpargałów, jakie zazwyczaj
napotyka się we wnętrzu podobnych mebli. Zwinne dłonie Anny
naciskając tu i ówdzie zaczęły poszukiwania wokół krawędzi
przegródek. Nagle wskazujący palec prawej ręki natrafił na coś,
co ustąpiło. Dał się słyszeć cichy szmer jakiegoś mechanizmu i
cała przegródka wysunęła się do przodu nad opuszczoną klapą. Za
nią kryła się druga radiostacja.
Zapewne po prostu zapasowe urządzenie na wypadek, gdyby
zawiódł główny nadajnik. Ponieważ był to sprzęt wysokiej klasy,
Frey wolał go ukryć przed ewentualnymi wandalami, którzy mogliby
się włamać do domu. To całkiem prawdopodobne. Nacisnęła to samo
miejsce i fałszywa przegródka cofnęła się do poprzedniej pozycji,
dokładnie zakrywając to, co było za nią.
Anna zamknęła klapę i przez całą minutę stała nieruchomo
przed biurkiem. Potem uczyniła rzecz dziwną. Zdjęła jeden z
kolczyków w kształcie łezek, które miała w uszach, i
przyświecając latarką poszukała gołego skrawka podłogi. Upuściła
tam kolczyk, tylnymi drzwiami wyszła z domu, wsiadła do samochodu
i pojechała z powrotem do Andermatt.
- Gdy znalazła się w swoim pokoju w hotelu Storchen,
wyciągnęła z szuflady zamykaną na kluczyk kasetkę z biżuterią,
otworzyła ją i wyjęła z niej bransoletkę i sznur sztucznych
pereł. Dodała do tego drugi kolczyk, zawinęła wszystko razem w
grubą rękawicę samochodową, po czym zeszła na dół. W barze
panował niezwykły o tej porze tłok, a w częstych wybuchach
śmiechu i piciu na umór wyczuwało się nerwowe napięcie. Gibki
Francuz o twarzy, na której łatwo pojawiał się uśmiech, wstał
pospiesznie od stolika i podszedł do Anny. Nazywał się Louis
Celle i był przyjacielem Reneego Marchais, który niedawno zginął
w wypadku na nartach. Tym razem na twarzy Louisa nie było śladu
uśmiechu.
- Anno, chodź napić się ze mną - poprosił.
- Przepraszam, Louis... - Ściskała mocno w dłoni rękawicę.
-Muszę wyjść na parę minut. - Szczerze żałowała, że musi mu
odmówić. Wyglądał na tak zgnębionego.
- Wstąpiłem znowu na komisariat - ciągnął Louis. - Wiesz, że
Strona 104
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
oni nie są pewni, czy śmierć Reneego to był zwykły wypadek? Tak
długo piliłem, aż skontaktowali się z Chamonix. Tamci wiedzą, że
Rene był znakomitym narciarzem.
- Wiesz, jak ubolewam nad jego śmiercią. - Anna pocałowała
go w policzek. - Ale kto to może wiedzieć? Nawet najlepszym
narciarzom zdarza się popełnić błąd.
- To był łatwy zjazd - upierał się Louis. Machnął ręką w
stronę baru. - Wszyscy o tym mówią. Trudno teraz znaleźć
odważnego, który by poszedł na deski.
- Z powodu Reneego?
- No nie, niezupełnie... - Louis urwał z wahaniem. - Przez
ten czas warunki znacznie się pogorszyły i ludzie zaczynają mieć
stracha przed lawinami. Spadło bardzo dużo śniegu.
Anna pogłaskała go po twarzy.
- Wracaj i strzel sobie kielicha, Louis. Później może się do
ciebie przyłączę.
Wyszła przed hotel i tuż za drzwiami zatrzymała się,
nasłuchując uważnie. Wciąż panował siarczysty mróz. Noc była
bardzo ciemna, choć niebo się rozchmurzyło. Zza pobliskiego
szczytu góry wystawał rożek księżyca. Nie to jednak sprawiło, że
Anna przystanęła. Do jej uszu doszedł złowrogi, przeciągły niski
grzmot, który odbił się echem w dolinie od krańca do krańca.
Odgłos lawiny. Nic dziwnego, że większość wczasowiczów trzymała
się z daleka od tras zjazdowych.
W pustej bocznej uliczce znalazła oblodzoną kratkę ściekową.
Przy wtórze dalekiego grzmotu rozbiła lód obcasem i wrzuciła w
szczeliny biżuterię. Gdy wracała do Storchen, w uszach jej
dźwięczał znajomy głos: "Drobiazgi, Anno - nigdy nie zapominaj o
drobiazgach, bo właśnie one mogą ściągnąć na ciebie zgubę".
Robert Frey oderwał od ziemi swój helikopter typu Sikorsky i
wcelował jego nos prosto w olbrzymi szczyt Wasserhornu, wznoszący
się nad przełęczą św. Gotharda, po której dnie biegła wstążka
torów kolejowych. Siedzący obok niego Platow zerknął w dół, gdy
przelatywali nad błyszczącymi światłami Andermatt.
- Słyszałem, że gliny rozpoczęły dochodzenie w sprawie
śmierci Reneego Marchais - rzekł. Coś w tonie jego głosu
sprawiło, że olbrzymi Szwajcar zwrócił głowę w jego stronę i
rzucił mu ostre spojrzenie.
- Cóż to, nerwy cię zawodzą? - spytał cicho.
- Oczywiście, że nie! - zaprotestował Platow. Obleciał go
nagle strach. Dla członka siatki Freya okazywanie wszelkiej
słabości nie było rzeczą bezpieczną. Prawdę mówiąc, mogło się
okazać diablo niebezpieczne. - Idzie tylko o to, że całe
Andermatt gada o tym wypadku...
- No więc co z tego? Policja nigdy nie zdoła dowieść, że to
było coś więcej niż wypadek. Musiałem go uciszyć - powiedział
spokojnie Frey zwiększając wysokość. - Słyszałem w barze
Storchen, jak chlapał jęzorem na prawo i lewo, że kiedy znaleźli
w tunelu trupa tego agenta kontrwywiadu, w okolicy widziano tylko
mój helikopter.
Uznał sprawę za załatwioną i zajął się sterami, kierując
maszynę na szczyt Wasserhornu.
W opinii pułkownika Karpińskiego spośród wszystkich tajnych
agentów G.R.U, którzy kontrolowali siatki sabotażu w zachodniej
Europie, Frey wyróżniał się największą inteligencją i
bezwzględnością.
Może z jednym wyjątkiem Rolfa Geigera. Co skłoniło
Szwajcara, który i bez tego cieszył się wielkim prestiżem w
międzynarodowych kręgach alpinistów, do zdrady własnego kraju
przed przeszło piętnastu laty? Z pewnością nie był fanatycznym
idealistą. Ledwo coś liznął z dzieł Marksa, które uznał za
skończoną nudę. Motywy, jakimi się kierował, były dużo bardziej
przyziemne.
Ważąc szanse prawdopodobnego wyniku toczącej się ustawicznie
batalii między Zachodem a blokiem komunistycznym, doszedł do
prawidłowego jego zdaniem wniosku, że w ostatecznym rozrachunku
wygra Związek Radziecki, który stosuje wobec swoich przeciwników
Strona 105
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
bardziej jednolitą i bezwzględną politykę. Jak kiedyś zauważył w
rozmowie z Platowem: "Od czasów Churchilla, Adenauera i de
Gaullea Zachód nie wydał ani jednego przywódcy wartego funta
kłaków". Od czasu gdy prezydent Moynihan objął rządy w Białym
Domu, zwątpił nieco w słuszność swego twierdzenia. Teraz jednak
było za późno na odwrót.
Drugim motywem jego działania była żądza władzy. Pławił się
w świadomości faktu, że ma w swoich rękach kontrolę nad tajną
organizacją, że to on właśnie wysłał kilka godzin temu Franco
Visaniemu, agentowi z Lugano, szczegółowe rozkazy ataku na
ekspres.
Teraz, wytracając wysokość, aby osiąść na wierzchołku
Wasserhornu, sprawdzał warunki dla wprowadzenia w życie drugiego,
zakrojonego na dużo większą skalę planu, który przedstawił mu
Karpiński w depeszy nadesłanej z Zurychu.
Z mistrzowskim wyczuciem posadził maszynę z dala od
krawędzi, pośrodku płaskiego wierzchołka. Wyłączył silnik,
poprawił gogle, otworzył drzwi i zeskoczył na ziemię. Emil
Platow, który niósł instrumenty pomiarowe, poszedł w jego ślady.
Majestatyczne piękno oblanej światłem księżyca panoramy,
jaka roztaczała się z wierzchołka, zapierało dech w piersiach,
lecz Frey ledwo je zauważał. Nie zbliżył się również do krawędzi
ściany, skąd mógł zobaczyć szyny kolejowe, którymi późnym
wieczorem miał przejechać ekspres "Atlantic". Dwaj mężczyźni
krzątali się szybko, mierząc grubość ostatniego opadu, a potem
wdrapali się z powrotem do helikoptera i po chwili znów byli w
powietrzu.
- Mój Boże! - wykrzyknął Platow, gdy helikopter skierował
się w drogę powrotną do Andermatt. - Pięćdziesiąt centymetrów
więcej niż przy ostatnim pomiarze! Całe to zbocze może wyjechać
lada chwila w gigantycznej lawinie!
- Więc jeśli będziemy musieli się uciec do ostatecznych
środków, pora jest wręcz znakomita - odparł z zimną krwią Frey. -
I nie zacznij się dla odmiany przejmować tymi z Davos. W
Andermatt opady nie były ani w przybliżeniu tak duże, więc
raport, jaki im prześlę, nie wzbudzi żadnych podejrzeń.
Kwadrans po szóstej pilotowany przez Freya sikorsky znów
wylądował w zagrodzie. Emil Platow pierwszy odkrył włamanie. Frey
wszedł frontowymi drzwiami i udał się prosto do gabinetu, gdzie
czekało czterech pozostałych członków jego siatki. Ciskając
futrzaną kurtkę na krzesło zasiadł do pisania informacji dla
instytutu lawinowego:
"Wzrost grubości pokrywy śnieżnej na Wasserhornie bardzo
nieznaczny. Porównałem wyniki z ostatniego roku i jeżeli można je
uznać za normę..." Zdał sobie sprawę, że ktoś mu zagląda przez
ramię. Podniósł wzrok i zobaczył Ericha Volckera, niskiego,
łysego grubasa w wieku czterdziestu pięciu lat, który stał tuż za
nim.
- Psiakrew, nie mogę napisać tego cholernego raportu, jak mi
tak sterczysz nad karkiem! - zagrzmiał.
- Przepraszam.
- Ktoś się tu włamał! - Do gabinetu wbiegł pędem wzburzony
Emil Platow. - Ktoś tu był, chyba przed waszym przyjazdem!
-rzucił patrząc na czwórkę mężczyzn. - Jedna szyba w tylnych
drzwiach jest stłuczona.
- Uspokój się, Emilu - napomniał go górski olbrzym.
Wstał, wsparł wielkie łapska na biodrach i rozejrzał się po
pokoju.
Zauważył, że klapa biurka jest zamknięta, i dalej wodził
wzrokiem.
Pozostałych pięciu ludzi, na których jego obecność wywierała
przemożny wpływ, zachowało zupełny bezruch i milczenie. Oczy
Freya kontynuowały poszukiwania, przesuwając się po meblach,
potem ich spojrzenie omiotło podłogę. Zrobił dwa długie kroki,
schylił się i wyprostował z kolczykiem dyndającym u palca.
Uśmiechnął się do Ericha Volckera.
- Znam to cacko. Głupio z jej strony zostawiać nam swoją
wizytówkę, co?
Strona 106
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
* 17 *
Przełęcz św. Gotharda
Olbrzymia przełęcz, przez którą biegnie główne połączenie
kolejowe z północnej Europy na omywane falami Morza Śródziemnego
południe, zalicza się do największych cudów przyrody. Jej
posępne, pełne dostojeństwa i grozy piękno może się równać z
pięknem Wielkiego Kanionu w Arizonie. W miarę jak tory pną się
bez końca pod górę, przemierzając w mozolnej wspinaczce spiralne
tunele, pokonując bezdenne jary i przepaście, potężne alpejskie
szczyty zwierają się coraz ciaśniej po obu stronach.
Ten wspaniały widok już latem budzi respekt, a w zimie
wywołuje uczucie bliskie grozy. Wysoko na niemal pionowych
ścianach wiszą miliony ton śniegu, którym często wystarcza
pojedynczy przejeżdżający narciarz, by osunęły się w dół.
Niedaleko Airolo, małego miasteczka na końcu przewierconego w
skalnym łańcuchu tunelu, który przechodzi pod Andermatt, nad
torami sterczą wielkie przewieszone turnie.
Szlak kolejowy w regularnych odstępach ogrodzono stalowymi
barierami śniegowymi. Jest to kraina lawin.
Ten właśnie odcinek trasy najbardziej gnębił Wargravea.
Niepokoił również Springera, i to tak mocno, że ten postanowił
przylecieć z Lugano do Bellinzony i wsiąść do ekspresu. Wargrave
w przebraniu Josepha Lauriera wciąż plątał się niespokojnie po
pociągu. Ujrzał przed sobą wysokiego Hiszpana, Jorge Santosa,
który opierał się o biegnącą pod oknami poręcz i wypuszczał kłęby
dymu z fajki. Poza nimi na korytarzu nie było żywej duszy.
Przystanął przy nim i zawiesił laskę zagiętą rączką o poręcz.
- Widzę, przyjacielu, że pan również znajduje tę podróż
kłopotliwą, a niebawem przeniesiemy się w regiony bardziej
odpowiednie dla greckich bogów, istny Olimp - przemówił płynnie
po francusku.
Santos spojrzał ostro na natręta, a potem wzruszył
ramionami.
- Długie nocne przejazdy pociągiem zawsze trochę rozstrajają
nerwy. - Zawiesił głos i pyknął z fajki. - No i ten dziwny
incydent za Lugano, gdy ekspres stanął w szczerym polu. Konduktor
powiedział mi, że to były ćwiczenia wojskowe. Pan w to wierzy?
- Myślę, że to było coś znacznie bardziej poważnego - odparł
Laurier. - Na własne uszy słyszałem wyraźnie odgłosy strzelaniny.
- A teraz zbliżamy się do św. Gotharda - stwierdził Santos.
-Przerażające miejsce.
- Kto wie, co może się wydarzyć w nocnym ekspresie? - rzucił
refleksyjnym tonem Laurier. - Tylu obcych ludzi stłoczonych razem
na tak wiele godzin. - Zerknął na rzucający się w oczy profil
stojącego obok mężczyzny: orli nos, wysoki zarys kości
policzkowej. Podróżuję do samego Amsterdamu, a pan?
- Podobnie. A więc przed nami bardzo długa noc.
Kiedy ekspres jechał w górę łagodnego zbocza ku wielkiemu
wąwozowi, wyraźnie dało się wyczuć rosnące napięcie. W wagonie
restauracyjnym podany został obiad dla drugiej zmiany, przy czym
skonsumowano więcej alkoholu niż jedzenia. Pasażerowie, którzy
powinni układać się do snu w swoich przedziałach, siedzieli
patrząc na oświetlony księżycem krajobraz za oknem. Podróżni
ostatniego wagonu sypialnego otrzymali posiłek, przygotowany w
prowizorycznej kuchni, którą Molinari kazał zainstalować w jednym
z przedziałów.
- Dlaczego nie przynieśli nam jedzenia z wagonu
restauracyjnego? - chciał wiedzieć Marienkow zatapiając zęby w
pizzy.
- Bo KGB chętnie posługuje się trucizną - odparł bez
obsłonek Haller.
- Nie lubisz pizzy? - spytała Elsa Rosjanina.
- Zjem byle co - odparł dwuznacznie Marienkow.
Siedzący naprzeciw nich Springer zajadał pizzę z tekturowej
tacki i popijał kawę z papierowego kubka. Poprosił Rosjanina o
Strona 107
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
listę nazwisk agentów KGB, działających na terenie Szwajcarii,
lecz nic nie wskórał. Marienkow patrząc znacząco na Hallera
oświadczył:
- Poczekacie do momentu, gdy znajdziemy się na pokładzie
boeinga lecącego do Stanów, tysiąc metrów nad Atlantykiem. Wtedy
udzielę wszystkich informacji, jakich wam trzeba.
- Potrzebuję ich teraz - odparł ostro Springer. -
Ostatecznie ma to służyć pana własnemu bezpieczeństwu.
- Mój jedyny paszport do Ameryki to zasób wiadomości, jakie
przechowuję w pamięci - zareplikował szorstko Marienkow. -Wszyscy
poprzedni pracownicy KGB, którzy uciekli do Ameryki, czekali z
rozpoczęciem zeznań, aż postawią stopę na terytorium Stanów
Zjednoczonych. Tak się zazwyczaj postępuje w podobnych wypadkach.
- To bez sensu - wtrącił się Haller. - Wałkowaliśmy już
wcześniej tę kwestię z panem generałem i - jak to panu powiedział
- chce się trzymać utartej procedury.
Springer z ponurym i zaciętym wyrazem twarzy utkwił wzrok w
Marienkowie, który beznamiętnie odwzajemnił mu spojrzenie. Elsa
zdecydowała, że pora rozładować narastające napięcie.
- Niech mu pan chociaż pozwoli zjeść - powiedziała wesoło do
, szwajcarskiego pułkownika. - Nie ma co wszczynać sporów na
pusty żołądek.
Skończyli już posiłek, kiedy do drzwi zapukał Matt Leroy.
- Wzywają pułkownika Springera przez radiotelefon. Pilnie
-oznajmił. Spojrzał na szczątki jedzenia. - Miło widzieć, że nikt
tu nie cierpi głodu - zauważył.
Haller spojrzał przerażony.
- Boże, czas najwyższy, żeby zmienił cię John. Przerwij mu
słodki odpoczynek, a potem wróć tutaj i coś zjedz.
Elsa pod pozorem, że zdrętwiały jej nogi, poszła razem ze
Springerem do centralki łączności. Domyślała się, że ta pilna
wiadomość ma związek z prośbą Wargravea o sprawdzenie ich
radiooperatora, Petera Neckermanna. Poza tym chciała prosić
Springera, z którym Haller zdążył już się podzielić nowiną o
śmierci Wargravea, żeby zataił treść wiadomości przed Julianem.
W centralce podobny do gnoma Neckermann dopiero co skończył
posiłek. Springer odebrał telefon, powtórzył kilkakrotnie "tak"
nie patrząc na Neckermanna i wreszcie zadał pytanie: "Jesteście
pewni?" Przerwał połączenie, zabrał Elsę na korytarz i odczekał,
dopóki nie usłyszał, że Niemiec zaryglował drzwi od środka.
- Nic z tego wszystkiego nie rozumiem - rzekł z troską. -W
Bellinzonie dostałem wiadomość podpisaną przez Wargravea, chociaż
Haller twierdzi, że Wargrave zginął w Mediolanie. Wargrave prosił
mnie, żebym przekazał pani odpowiedź mojego szefa z Zurychu. Ten
telefon był od niego. Zasięgnął informacji u kapitana Wandera z
BND, który ma przejąć w Bazylei ochronę pociągu. Neckermann jest
czysty jak łza. Wander mówi, że ręczy za niego własną głową.
- Niech pan nie mówi o tym Hallerowi ani nikomu innemu.
Dołączę do was później.
- Wedle pani życzenia.
Springer przyglądał się chwilę Elsie z zaciekawieniem, w
którym był cień nadziei.
- Od razu sobie pomyślałem, że ta opowiastka Hallera jakoś
dziwnie brzmi - mruknął. - Zostawiam to całkowicie w pani rękach.
Phillip John zastąpił już Matta Leroya i pełnił wartę na
przedzie wagonu. Elsa podeszła do niego. Był równie elegancki jak
zawsze w swoim sportowym garniturze w kratkę. Uśmiechnął się
lekko na jej widok. Odniosła wrażenie, że zdążył nie tylko
odpocząć, ale i się ogolić.
- Nie możesz ani chwili beze mnie wytrzymać? - zakpił.
- Pewnie wyda ci się to dziwne, ale wytężony wysiłek woli
pozwala mi oddalić się na jakąś godzinę czy dwie - odparowała.
-Czy byłbyś łaskaw przepuścić mnie do następnego wagonu?
- A to po co?
- Bo ja tak każę, do cholery! - wypaliła.
- Prośba damy jest dla mnie rozkazem - rzekł John, ani
trochę nie speszony. Ostentacyjnie poprawił jej czarną perukę,
którą włożyła przed wyjściem z przedziału. Potem popchnął wyżej
Strona 108
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
rogowe okulary na jej nosie. Niby niechcący musnął dłonią jej
policzek. - Prędzej czy później, gdy ta zabawa się skończy, ty i
ja powinniśmy...
Przeszła bez odpowiedzi przez otwarte drzwi. Usłyszała, jak
je za nią zamyka, i ruszyła co tchu do przedziału Josepha
Lauriera. Na dźwięk pukania Wargrave najpierw pomacał, czy nóż z
kościaną rączką, który wsunął do prawej skarpetki, jest na swoim
miejscu, i dopiero potem wpuścił ją do środka. Powiedziała mu, że
Neckermann jest czysty. Przyjął to skinieniem głowy. Wciąż nosił
potarganą siwą perukę i dwuogniskowe okulary. Ponownie pomyślała,
że w jego oczach widać krańcowe zmęczenie.
- Co z jedzeniem? - spytała. - Mam nadzieję, że przekąsiłeś
co nieco w wagonie restauracyjnym?
- Nie. Wziąłem ze sobą termos kawy i kanapki - wskazał ręką
walizkę. - Jak tam atmosfera w przedziale naszego honorowego
gościa?
- Pod zdechłym psem. Springer próbował wycisnąć z niego
nazwiska agentów KGB, działających na terenie Szwajcarii, a on
się nie dał. Haller interweniuje jako rozjemca. Ale chodzi
jeszcze o coś więcej.
Przypalił papierosa i wsunął go jej w usta, gdy usiadła na
kanapce.
- O co takiego?
- O to wieczne napięcie, które staje się nie do zniesienia.
Chyba jeden tylko Phillip John - przy okazji, to on ma teraz
wartę przy drzwiach - jakoś go nie odczuwa, zarozumiały bubek.
Moim zdaniem najgorsze jest to, że nic się nie dzieje - ciągnęła
Elsa krzyżując nogi i ściągając z nosa rogowe straszydła. - Takie
bierne czekanie nie wiadomo na co rozstraja nerwy. Wszyscy mają
przeczucie, że wkrótce coś się zacznie. Niepokoi ich przejazd
przez przełęcz św. Gotharda.
- Mnie też.
Wargrave zgasił światło i podniósł storę. Ekspres piął się
teraz stromo pod górę i opisując nieskończone zakręty zmierzał do
dalekiego Airolo. Wjechali już między potężne szczyty, skalne
zerwy piętrzyły się tuż obok. Wargrave musiał mocno zadrzeć
głowę, żeby dostrzec oblane księżycem wierzchołki. Na ścianie
głębokiego jaru wisiał zastygły w locie długi warkocz
zamarzniętego wodospadu. Łoskot kół stał się bardziej donośny.
Pociąg wjechał na most przerzucony nad ciemną przepaścią.
Wargrave opuścił storę i z powrotem zapalił światło.
- Co z prognozami meteo? - spytał. - Jaka pogoda panuje na
północ od Gotharda?
- Springer mówi, że okropna. Zadymka i śnieżyca. Tylko
tutaj, pomiędzy Airolo i Chiasso, śnieg chwilowo ustał, ale
spodziewają się dalszych opadów. Jest jednak i dobra wiadomość;
przypuszczają że niedługo zacznie wiać w tym rejonie fóhn.
- Chyba już zaczął, czuć jego uderzenia w bok pociągu.
Wargrave ściągnął z głowy perukę, zdjął okulary i
doprowadził się do porządku, przyczesawszy pobieżnie włosy. Elsa
przyjrzała mu się z troską.
- Boże, ależ musisz być zmęczony. Masz strasznie przekrwione
oczy. Kiedy ostatnio spałeś?
- Nie pamiętam - odparł pogodnie Wargrave. W rzeczywistości
ostatnią okazję do snu miał w sobotnią noc. W piątek niemal do
świtu omawiał z Molinarim szczegóły operacji. Sobotni ranek
przyniósł ze sobą wyczerpujący lot do Bukaresztu i z powrotem,
wliczając w to dwa mocno ryzykowne lądowania. Nie zmrużył też oka
od chwili, kiedy wsiadł do pociągu. Przejrzał się w lustrze.
- Wracamy do normalności. Dobrze widzieć znów swoją twarz.
- Dlaczego rezygnujesz z przebrania?
- Nadszedł czas, aby się ujawnić. Z tego, co mi
powiedziałaś, wynika, że morale w waszym wagonie przedstawia się
raczej kiepsko.
- I to wszystko? - spytała cicho. - Spodziewasz się, że coś
się stanie, prawda? Julian przeżyje niezły wstrząs, gdy cię
zobaczy.
Wścieknie się ze złości - ostrzegła.
Strona 109
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Położył dłonie na jej ramionach.
- Nie gryź się tym. Wracaj do nich i nie mów im o mnie. Ani
pary z ust.
- Jak chcesz.
Wargrave dał jej kilka minut na drogę powrotną i po upływie
tego czasu otworzył drzwi. Spojrzał w obie strony, sprawdzając,
czy korytarz jest pusty, i ruszył na tył pociągu, który zakolebał
się na kolejnym długim zakręcie. Po drodze podniósł storę w
jednym z okien. Tuż przed oczami zamajaczyły mu oblodzone skalne
ściany, czarne cienie poznaczone zamarzniętymi strugami
wodospadów, które połyskiwały przy księżycu. Przystanął przed
zaryglowanymi drzwiami ostatniego wagonu, zapalił papierosa, po
czym zapukał w specjalny sposób.
Otworzył mu Phillip John z pistoletem w ręku. Na jego bladej
twarzy z początku odmalował się szok, lecz po chwili John wrócił
do równowagi i powoli wsunął lugera do kabury. Wargrave oparł mu
dłoń na piersi i łagodnie odepchnął go na drzwi toalety.
- Mogę wejść? - spytał łagodnie.
- Myślałem, że zostałeś w Mediolanie - bąknął John,
zamykając z powrotem drzwi.
- Taki już ze mnie błędny ognik - oznajmił Wargrave. - Nigdy
nie wiadomo, gdzie się za chwilę pojawię. To mi pomagało przeżyć
przez te wszystkie lata. Pogadajmy chwilę, póki jesteśmy sami.
Stali ściśnięci w ciasnym przedsionku między tylną ścianą
wagonu i drzwiami toalety, niewidoczni z korytarza, na którym i
tak nikogo nie było.
- Po co to wszystko, na litość boską? - spytał poirytowany
John. - Od wyjazdu z Mediolanu zapanowała ogólna żałoba.
- Nie dało rady inaczej, staruszku - wyjaśnił Wargrave,
naśladując akcent szkoły publicznej, jakim mówił John. Zobaczył
rumieniec na bladej twarzy swojego rozmówcy. - Czas rzucić do
akcji ostatnie rezerwy i w tym momencie wkraczam ja. Mamy coś do
zrobienia. W tym wagonie jest ktoś, kogo dawniej nazywało się
Piątą Kolumną. Przekładając na zrozumiały dla ciebie język, mamy
tu wtykę z KGB lub G.R.U.
- W tym wagonie? - powtórzył wolno John. - Chyba żartujesz.
- Obrzucił Wargravea uważnym spojrzeniem. - Nie, to nie żarty.
Kim on jest?
- Nie pamiętam, żebym mówił o jakimś nim.
John znów utkwił w nim wzrok, a w jego oczach po raz wtóry
mignął błysk zaskoczenia.
- Nie podejrzewasz chyba Elsy Lane? Z tego, co słyszałem,
pracuje w waszym zespole od niepamiętnych czasów.
- Najlepsze wtyczki to zawsze ludzie pewni, od lat darzeni
przez swoich zwierzchników ślepym zaufaniem. W tym leży sedno ich
sukcesu. Na pewno już się tego nauczyłeś do tej pory?
- Elsa Lane? Niesamowite! Rany boskie, - Haller oszaleje,
jak się dowie. - Nagle zmarszczył brwi. - Masz na to jakiś
konkretny dowód? Mówią o tobie, że z zasady nikomu nie ufasz.
- Mam dowód. - Wargrave przydeptał butem wypalonego do
połowy papierosa i natychmiast zapalił nowego. Pociąg szarpał na
boki, pokonując długi, stromy zakręt. Przez okno widać było w
przodzie światła wagonów tuż za lokomotywą, nagły rozbłysk
biegnącej górą trakcji.
- Co zamierzasz z nią zrobić? - spytał John.
- Nic.
- Ale skoro jak powiedziałeś, masz dowód...
- Owszem, tak powiedziałem - potwierdził lakonicznie
Wargrave. - Ale nie wspomniałem nic o tym, że to Elsa jest
agentem. Ty pierwszy wymieniłeś jej nazwisko. G.R.U ma w pociągu
swojego człowieka.
- G.R.U?
- Z całą pewnością. Marienkow rozpoznałby agenta KGB. Ale
ten jest jednym z ludzi Karpińskiego. Pierwszym podejrzanym był
Neckermann, bo ma dostęp do systemu łączności.
- Był? - badał John.
- Tak. Właśnie został oczyszczony z podejrzeń. Springer
przekazał mi tę wiadomość przez Elsę. Wiesz, John - ciągnął
Strona 110
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
uprzejmie Wargrave - powiem ci, kiedy zyskałem pewność: gdy
dowiedziałem się, że ta banda w Virze ostrzelała ostatni wagon
sypialny. Zwróć uwagę, tylko ten ostatni, a nie przedostatni, do
którego wsiedli w Mediolanie Marienkow z Elsą. Oni wiedzieli, że
Marienkow jest w ostatnim wagonie. A skąd?
John z zamyśloną miną oparł się o drzwi toalety.
- Przekonujący argument - przyznał. - Więc kto według ciebie
jest tym delikwentem?
- Ty.
- Chyba postradałeś resztki zmysłów.
- Ponieważ jesteś strzelcem wyborowym - uzupełnił Wargrave.
- W takim razie powinienem cię zastrzelić wtedy na dworcu.
Wargrave przecząco pokręcił głową.
- Wiedziałeś, że nie możesz tego zrobić. Wiedziałeś, że poza
nami dwoma również Molinari został wtajemniczony w rzekomy
zamach.
No i chciałeś wsiąść do ekspresu. Gdyby ci jednak przyszło
wtedy do głowy mnie sprzątnąć, daleko byś nie uciekł - ciągnął. -
Tak się składa, że trzech ze szkolonych snajperów Molinariego
miało cię na muszce przez cały czas, gdy się kręciłeś po hali,
tak na wszelki wypadek.
- Zupełnie sfiksowałeś - John wykrzywił usta w drwiącym
grymasie. - No to dlaczego do tej pory nie zastrzeliłem
Marienkowa?
- Bo nie miałeś po temu żadnej okazji. Każdy, kto otwiera ci
drzwi jego przedziału, obojętnie, Haller czy Elsa, trzyma
wymierzony rewolwer. A ty jesteś profesjonalistą, John. Wiesz
dobrze, że gdybyś ich zastrzelił, ściągnęliby odruchowo spust i
byłoby po tobie. Wydałem bardzo szczegółowe instrukcje co do
ochrony Marienkowa, zanim zniknąłem z horyzontu.
- To są niczym nie poparte przypuszczenia! - zaprotestował
John. - Powiedziałeś, że masz dowód, no to go pokaż, ty przeklęty
draniu!
- Vira - odparł krótko Wargrave. - Elsa opisała mi
szczegółowo całe zajście. Mierzyłeś ze stojącego pociągu do
trzech ludzi, odjeżdżających nie szybciej niż czterdzieści
kilometrów na godzinę.
Oddałeś trzy strzały. Wszystkie trzy spudłowały.
- Strzelałem do ruchomego celu!
- Odległość wynosiła niecałe pięćdziesiąt metrów. Trzech
ludzi na kupie. Celowałeś bardzo starannie. Mimo to Haller trafił
jednego z nich, a ty chybiłeś. Chybiłeś umyślnie, żeby nie zranić
swoich.
Człowiek o pseudonimie Patros, który zadzwonił z Mediolanu
do Wiednia, by zawiadomić Karpińskiego, że Marienkow pojedzie
ekspresem, westchnął głośno:
- Tego już za dużo! Ja też muszę sobie zapalić... - mówiąc
te słowa wsunął prawą dłoń do marynarki, by błyskawicznie dobyć
lugera. Wargrave przycisnął mu do przegubu rozżarzony koniec
papierosa. John skręcił się z bólu, puścił pistolet, który spadł
na podłogę, i wymierzył Wargraveowi mocny cios kantem dłoni.
Wargrave zorientował się nieco za późno, że tamten jest oburęczny
i posługuje się lewą ręką z taką samą siłą i zręcznością co
prawą. Mgła pływała mu przed oczami. John kopnął go mocno w
krocze, lecz Wargrave przewidział kierunek jego ataku i obrócił
się tak, że kopniak trafił go w udo. Wymierzył Johnowi cios w
żołądek, lecz ten również zasłonił się biodrem.
Walczyli, zamknięci w małej przestrzeni przedsionka.
Wargrave wciąż był zamroczony po niespodziewanym uderzeniu i
widział przed sobą tylko niewyraźną, zamazaną postać. Siła
przeciwnika przeszła jego oczekiwania. Nagle John pochylił się i
uderzył mocno Wargravea głową w twarz, naciskając jednocześnie
klamkę drzwi wagonu, które otworzyły się na oścież. Wargrave
poczuł, że wypada, lecz w ostatniej chwili chwycił się górnej
framugi i zawisł nad czarną pustką, trzymając się jedną ręką
latających drzwi.
Ekspres, zakręcając, wjechał właśnie na następny most,
Strona 111
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
spinający , brzegi ziejącej w dole przepaści. Jedynie fakt, że
pociąg jechał po łuku, uratował rękę Wargravea przed
zmiażdżeniem. Przechył wagonu sprawił, że drzwi nie uderzając o
ścianę wagonu zaczęły się znów zamykać. John podniósł z podłogi
lugera i czekał. Nie miał zamiaru użyć broni, gdyż trudno byłoby
wytłumaczyć później odgłos strzału.
Wargrave po prostu zniknie. Miał opinię chodzącego własnymi
drogami samotnika, więc nikogo nie zdziwi, gdy znów przepadnie.
Wszystkie te myśli przewinęły się szybko przez bystry umysł
Johna, kiedy czekał, aż drzwi zbliżą się na odległość ręki, żeby
bić rękojeścią pistoletu w na wpół zamarznięte kłykcie Wargravea,
aż rozbije je na miazgę. Drzwi sunęły wolno w jego stronę.
Wargrave jęknął z bólu, opuścił wolną rękę, która opadła
bezwładnie, i zwiesił głowę. John obserwował go zimno, z
klinicznym zainteresowaniem, a jego blada twarz nie zdradzała ani
śladu emocji. Drzwi podjechały bliżej i John podniósł trzymanego
za lufę lugera, nie odrywając oczu od zaciśniętych kurczowo
palców, które powstrzymywały Anglika przed runięciem w przepaść.
Starannie obliczył cios. Drzwi były tuż - tuż. Wargrave poderwał
zwieszoną prawą rękę, w której miał nóż wyciągnięty ze skarpetki,
i wbił go Johnowi w brzuch. Wagonem zarzuciło. John wypadł na
zewnątrz, ominął barierkę ochronną i po trzydziestometrowym locie
spadł plecami na lód zamarzniętego przy brzegach strumienia na
dnie jaru. Woda omywała jego ciało, tworząc pierwszą cienką
warstewkę lodu. Wargrave wgramolił się resztką sił do
bezpiecznego wnętrza pociągu. Z rozbitego nosa ciekła mu krew.
Przed zatrzaśnięciem drzwi spojrzał w dół przepaści., Dwanaście
godzin później przybyli na miejsce wypadku szwajcarscy żołnierze
ujrzeli makabryczny obraz. John leżał na wznak i patrzył
nieruchomo w niebo spod pokrywy lodu. Trzeba było użyć świdrów
pneumatycznych, żeby się do niego dostać.
* 18 *
Wasserhorn
W uliczce przy hotelu Schweizerhof stała furgonetka ze
sprzętem do wykrywania fal radiowych. Obsługujący go operator
palił surowo, zabronionego papierosa i w ten sposób powstrzymywał
się od zaśnięcia.
Od kiedy tu zaparkowali, nie wykryli w eterze żadnych
nadawanych w tym rejonie sygnałów niewiadomego pochodzenia.
Ludzie Trabera, którzy sprawdzali księgi meldunkowe, znajdowali
się w odległości mniej więcej kilometra stąd i mieli obejść
jeszcze cztery hotele przed kontrolą w hotelu Schweizerhof.
Heinz Golchack otarł kroplisty pot z wysokiego czoła. W
dobrze ogrzewanym pokoju 207 było bez wątpienia gorąco, lecz nie
sama temperatura sprawiła, że Golchack się pocił. Już wkrótce na
przełęczy św. Gotharda miał się rozegrać wywołany przez niego
gigantyczny kataklizm, który przez swój ogrom i liczbę ofiar
przejdzie do historii. Golchack nie zawracał sobie tym zresztą
głowy. Obchodziło go jedynie to, żeby wśród ofiar był Siergiej
Marienkow. Zdawał sobie sprawę z rosnącego zdenerwowania swoich
dwóch towarzyszy, choć udawał, że go nie dostrzega. Największe
wątpliwości budził w nim Heinrich Baum, radiooperator.
Ostatecznie był Szwajcarem. Niech się podusi we własnym sosie,
pomyślał Golchack.
Należał do ludzi, którzy zabezpieczają się na każdą
ewentualność i biorą w rachubę wszystkie możliwe niepowodzenia.
"Nigdy nie polegajcie bez reszty na tylko jednym planie - wbijał
w głowy swoim podwładnym. - Trzeba zawsze mieć coś w odwodzie".
Toteż i w ekspresie "Atlantic" Golchack miał w odwodzie
dwóch ludzi.
Jednym z nich był Phillip John, który podjął trzy lata temu
pracę w CIA. Sprzątnął nawet kilka niewygodnych dla CIA osób, aby
wzmocnić zaufanie, jakim się cieszył. Cały czas jednak czekał na
moment, gdy z rozkazu Golchacka zacznie działalność na rzecz
swojego właściwego pracodawcy, G.R.U. Istniało duże
Strona 112
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
prawdopodobieństwo, że podczas podróży właśnie jemu trafi się
jakaś sposobność, żeby załatwić po cichu Marienkowa.
- Baum - odezwał się nieoczekiwanie Golchack - gdy ci
powiem, wyślesz te dwa radiogramy. - Podał Szwajcarowi dwie
kartki. - Ten krótszy do Bazylei nadasz jako pierwszy. Potem
wyślesz ten do Amsterdamu. Zaszyfruj je.
Zmuszając się, by siedzieć spokojnie, podążył dalej za
biegiem swoich myśli. Całe życie podporządkował karierze. Nigdy
się nie ożenił. Nie był wprawdzie obojętny na wdzięki kobiet,
lecz zaspokajał naturalne potrzeby krótkimi przygodami, które nie
stanowiły przeszkody w realizacji jego życiowych ambicji. Liczyło
się tylko to, co pomagało we wspinaczce na coraz wyższe stopnie
władzy.
Wydał już rozkaz wprowadzenia w życie operacji Andermatt,
lecz mimo jej rozmachu wolał się zabezpieczyć na wypadek
niepowodzenia.
Dlatego wysłał depeszę do Amsterdamu. Była nieco dłuższa,
niż zezwalały na to przepisy bezpieczeństwa, ale nic nie mógł na
to poradzić. Zawierała szczegółowe instrukcje awaryjnego planu
akcji, przeznaczone dla Rolfa Geigera. Dowodzona przez niego
grupa terrorystów znajdowała się obecnie blisko granicy
holenderskiej.
Poza tym Golchack mógł liczyć na swojego drugiego tajnego ,
współpracownika. Był przecież jeszcze Nicos Leonides, jadący
ekspresem.
Nicos Leonides. To nazwisko spędzało sen z powiek niejednej
osobistości z bałkańskich kręgów politycznych. Wybitni działacze
antykomunistyczni słysząc urojone kroki na schodach drżeli ze
strachu, że zostali, jak to się niewinnie określało, "wpisani na
listę".
Leonides odbiegał od typu najemnego mordercy, beznamiętnego
zawodowca, który zabija swe ofiary dla wysokiego wynagrodzenia.
Był zażartym komunistą i mordował jedynie w myśl swoich
fanatycznych przekonań.
Zresztą, co ciekawe, Karpiński, mimo że go zatrudniał, nigdy
jeszcze go nie widział.
Leonides po raz pierwszy zaofiarował mu swe usługi, gdy
Rosjanin przebywał pod przybranym nazwiskiem w ambasadzie
radzieckiej w Atenach jako attache wojskowy. Leonides zadzwonił
do niego z budki telefonicznej. Karpiński był z początku
sceptyczny. Nie uwierzył w polityczne deklaracje Greka i
obawiając się pułapki odrzucił jego propozycję podjęcia się roli
wykonawcy wyroków. Po odbyciu dalszych kilku rozmów zgodził się
jednakże, że byłoby korzystne, gdyby wydawca pewnej ateńskiej
gazety, człowiek w podeszłym wieku, pożegnał się z tym światem.
W trzy dni później sceptycyzm Karpińskiego zachwiał się po
przeczytaniu, że spalone szczątki samochodu wydawcy odnaleziono u
stóp wysokiego urwiska, na wpół zatopione w wodzie. W samochodzie
nie było zwłok, przypuszczalnie zabrało je morze podczas burzy.
Po upływie dwóch lat i wykonaniu dalszych trzech wyroków
Karpiński przekonał się, że zyskał w Greku idealne śmiercionośne
narzędzie na nieprzewidziane wypadki. Z faktu, że Leonides sam
wytypował ofiary, Karpiński wysnuł chytry wniosek, że Grek
manifestując swoje przekonania przy okazji wywarł osobistą
zemstę. Jakież to typowe dla mentalności greckiego wieśniaka! Od
tamtej pory pozostawali w kontakcie. Karpiński mógł go w każdej
chwili wezwać przez bardzo zawiły i skomplikowany kanał
łączności. Tak się szczęśliwie złożyło, że Nicos Leonides był
akurat w odpowiednim czasie w Mediolanie. Powiększył liczbę
pasażerów ekspresu.
Jorge Santos, rozparty wygodnie na siedzeniu przedziału
pierwszej klasy, z nogą założoną na nogę, zapalił ponownie fajkę
i podniósł wzrok, gdy Harry Wargrave przebiegł korytarzem na
spotkanie z Phillipem Johnem. Santos podobnie jak Wargrave nie
zjadł obiadu w wagonie restauracyjnym. Wziął na drogę butelkę
wina i trochę jedzenia. Właśnie skończył posiłek.
Wypuszczając kłąb dymu z fajki spojrzał na zegarek, a potem
Strona 113
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
zmienił pozycję, bo zdrętwiały mu nogi. Wyczuwał w powietrzu
atmosferę pewnego niepokoju, który udzielił się wszystkim
podróżnym.
Pociąg jechał teraz znacznie wolniej, pokonując strome
zbocze przed przełęczą św. Gotharda, od której dzieliła ich
jeszcze spora odległość.
Sam Jorge należał, przynajmniej na pozór, do tych
nielicznych, którym napięcie nie dało się jeszcze we znaki.
Julian Haller z posępną miną oświadczył po raz wtóry:
- Mimo wszystko, Harry, uważam, że powinieneś mi o tym
powiedzieć.
Elsa wyjęła ze swojej podręcznej apteczki kawał gazy i
wycierała krew z nosa Wargravea. Siedzieli wszyscy, łącznie ze
Springerem, w przedziale Marienkowa. Wargrave był daleki od
skruchy, a nawet wpadł w złość.
- Dzięki temu udało mi się przecież wyłuskać wtyczkę G.R.U,
którą nam wsadzili, więc o co chodzi? - warknął. - I nie
zapominaj, że przed wyjazdem z Ameryki zgodziłeś się, że to ja
kieruję całą operacją! - dodał z naciskiem.
- Mogłeś mi okazać więcej zaufania... - zaczął Haller.
- Musiałbyś za dużo symulować - zaoponował Wargrave. -I bez
tego miałeś dość spraw na głowie. Nie traćmy czasu na jałowe
dywagacje i zabierzmy się do następnego zadania.
- Co masz na myśli? - chciał wiedzieć Springer.
- Polecę na mały rekonesans tym helikopterem, który jedzie
za nami na platformie. Elsa leci ze mną. Aha, Leon, daj mi swój
radiotelefon, żebym mógł utrzymać z wami łączność, gdy będę w
powietrzu.
- Wykluczone! - odzyskał mowę Haller. - Nie ma mowy o
zabieraniu Elsy...
- Muszę ci to jeszcze raz przypominać, Julianie? - spytał
łagodnie Wargrave. - To ja kieruję operacją po tej stronie
Atlantyku.
- Co chcesz oglądać z powietrza? - spytał Springer z
ciekawością. - Rozmieściłem w regularnych odstępach posterunki
wojskowe wzdłuż całej trasy. Stąd aż do Airolo.
- Wolę sprawdzić, co się dzieje między posterunkami. -
Wargrave uśmiechnął się do Elsy, która odłożyła gazę. - Możesz to
nazwać szóstym zmysłem, ale czuję, że wkrótce Karpiński podejmie
następną próbę. Od jakiegoś czasu dał nam spokój, więc na pewno
szykuje coś nowego.
Marienkow, który do tej pory zachowywał milczenie, poruszył
się na dźwięk nazwiska swojego zastępcy. Dowiedział się niedawno
od Hallera, że ten prawdopodobnie przebywa w Zurychu.
- Jestem tego samego zdania - oświadczył spokojnie. - Za
długo już było cicho. Ja też czuję, że wkrótce coś się stanie.
Po upływie kwadransa Wargrave pomógł Elsie przeskoczyć z
rozkołysanego wagonu na platformę z przymocowanym łańcuchami
helikopterem alouette, którego pilnowało kilku szwajcarskich
żołnierzy. Elsa wdrapała się do kabiny i wyciągnęła rękę po
podany jej przez jednego z żołnierzy pistolet automatyczny z
zapasowymi magazynkami.
- Powodzenia! - krzyknął po francusku żołnierz.
Dziewczyna miała na sobie spodnie narciarskie, futrzaną
kurtkę z naciągniętym na czoło kapturem i podbite futrem buty.
Pożyczyła cały ten strój od jednego z żołnierzy Springera. Na
miejscu pomocnika pilota siedział już operator radiowy, Max
Bruder, również podwładny Springera, niski, szczupły człowieczek,
który biegle mówił po angielsku.
Wargrave jako ostatni wsiadł na pokład maszyny i usadowił
się w fotelu pilota. Dwóch szwajcarskich żołnierzy, wpartych
mocno nogami w chwiejną platformę, schyliło się, by na dany
sygnał zwolnić łańcuchy.
Springer, któremu twarz zdrętwiała z zimna, obserwował z
niepokojem tę scenę z tylnych drzwi ostatniego wagonu. Był
jedynym widzem, gdyż Haller został w przedziale, by pilnować
Marienkowa, Matt Leroy zaś trzymał wartę na korytarzu. Manewr,
Strona 114
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
jaki za chwilę miał wykonać Wargrave, budził w szwajcarskim
pułkowniku jak najgorsze przeczucia. Moment startu musiał być
obliczony z wręcz nadludzką precyzją. Platforma kołysała się i
szarpała, a fakt, że była na końcu pociągu, jeszcze zmniejszał
jej stabilność. Pilot musiał poderwać maszynę z wystarczającą
mocą, aby wznieść się natychmiast, gdy zostaną spuszczone
łańcuchy. Wiązało się to z ryzykiem zadławienia silnika, a
wówczas maszyna runęłaby jak kamień z powrotem na platformę lub
na tory za nią. Na dobitkę wiał silny boczny wiatr ze wschodu.
Wargrave zapuścił motor. Siedząca za nim Elsa kurczowo
zacisnęła ręce na pistolecie, który trzymała na kolanach.
Spuściła oczy i w słabym świetle, padającym od tablicy
przyrządów, ujrzała swoje zbielałe kostki. Wirnik w górze zaczął
się obracać, z początku nierówno, lecz po chwili zwiększając
tempo wpadł w miarowy rytm. Maszyna wibrowała od pracy silnika,
gotowa do odlotu. Elsa nabrała głęboko powietrza i siłą woli
rozluźniła mięśnie. Wargrave uniósł i opuścił dłoń, dając znak,
by odpięto łańcuchy. Platforma wybrała sobie ten właśnie moment,
aby się dziko szarpnąć w bok. Poryw wiatru chlasnął w bok
maszyny.
- O Boże... - szepnęła samym tchem Elsa.
Maszyna poderwała się w górę i zawisła nad pociągiem.
Uderzenie wiatru cisnęło nią w kierunku zachodnim. Po chwili
Wargrave odzyskał panowanie nad sterami. Elsa wyjrzała przez
okno. Nisko w dole widać było światła ekspresu, jak sznur
paciorków ułożonych w półkole, gdyż pociąg pokonywał kolejny z
niezliczonych zakrętów.
Rozsiadła się wygodniej, poprawiła słuchawki i spojrzała na
zegarek.
Było piętnaście po ósmej. Powiedziała do przymocowanego pod
podbródkiem mikrofonu:
- Jak się nazywa ta wielka góra tam daleko na północnym
zachodzie?
- To Wasserhorn - odpowiedział Wargrave.
O ósmej ciężki traktor wyciągnął helikopter Freya ze
stodoły. Anna Markos myliła się sądząc, że ludzie Freya dokonują
tego własnymi siłami. Frey i Platow, który wyglądał przy nim jak
karzeł, obserwowali wyłaniającą się maszynę.
- Szybciej! - rozkazał Frey kierowcy traktora. - Nie możemy
się tu guzdrać całą noc.
Po chwili kierowca odczepił hol i Frey, a za nim Platow wraz
z czwórką ludzi, wsiedli do osadzonej na płozach maszyny. W ciągu
trzech minut prowadzony przez Freya helikopter oderwał się od
ziemi i szybko nabierając wysokości odleciał na południowy
wschód, gdzie nad przełęczą św. Gotharda wznosił się potężny
szczyt Wasserhornu.
Przesunęły się pod nimi światła Andermatt. Frey utrzymywał
stały kurs. Zawiadomił przez radio instytut lawinowy nad Davos,
że postanowił na wszelki wypadek jeszcze raz sprawdzić stan
zboczy, gdyż temperatura podniosła się o kilkanaście stopni. Użył
sformułowania "zwykły środek ostrożności". W kabinie za nim
szpilki by nie wetknął: Oprócz stłoczonej piątki mężczyzn,
wliczając w to Platowa, eksperta od materiałów wybuchowych,
znajdowała się tam blisko tona gelignitu. Czasami używa się
bardzo małej ilości materiału wybuchowego do wywołania
niewielkiej lawiny, by w ten sposób nie dopuścić do
niebezpiecznego nagromadzenia się śniegu. Lecz maszyna Freya,
która zbliżała się do wielkiego szczytu, była istnym latającym
składem środków wybuchowych.
Nieco wcześniej, przed pospiesznym wyjazdem na farmę, Frey
złożył Annie Markos wizytę w jej pokoju w hotelu Storchen. Anna
siedziała właśnie przy toaletce i robiła makijaż na wieczorną
zabawę, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Wstała i nie otwierając
zapytała:
- Kto tam?
- To ja, Robert - odparł niski, znajomy głos. - Robert Frey.
Otworzyła drzwi i wpuściwszy go do środka wróciła do
toaletki.
Strona 115
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Obserwowała gościa w lustrze. Wielki Szwajcar stał za nią,
patrząc z jawnym zachwytem na jej odbicie. Schylił się, objął
dłońmi jej obfite piersi i ścisnął.
- A myślałaś, że kto to był? Czyżbym miał rywala?
- I to niejednego.
Wbiła paznokcie w jego natarczywe dłonie. Cofnął się z
niskim pomrukiem i na chwilę jego twarz w lustrze przybrała wyraz
dzikiej, niemal zwierzęcej wściekłości. Wytarł krew, płynącą z
zadrapania na wierzchu dłoni, a potem uśmiechnął się i wzruszył
ramionami.
- Ktoś ukradł moje świecidełka. Zobacz. - Wysunęła szufladę
i podniosła wieczko pustej szkatułki. - Zdjęłam je wczoraj
wieczorem, a gdy dzisiaj chciałam włożyć... - Wzruszyła
kształtnymi ramionami. - Wiem, że nie przedstawiają wielkiej
wartości, ale mimo to...
- Powinnaś zawiadomić policję. Na twoim miejscu poszedłbym
tam od razu. Posterunek jest bardzo blisko stąd. Po wyjściu z
hotelu idź w lewo i skręć w pierwszą boczną uliczkę.
- Tak myślisz? - spytała z powątpiewaniem.
- W Szwajcarii policja bardzo poważnie traktuje kradzież.
Daj, pomogę ci włożyć płaszcz.
Narzuciła gruby sweter i pozwoliła podać sobie okrycie.
- Będą mieli pretensje, jeśli dowiedzą się później, że o tym
nie zameldowałaś - ciągnął gładko Frey, schodząc razem z nią na
dół.
W barze było gęsto od ludzi, dymu z papierosów i ochrypłych
dźwięków muzyki pop, dochodzącej z głośnika. Frey podszedł z Anną
do drzwi wyjściowych i przypomniał, jak ma trafić.
- Poszedłbym z tobą, ale czekam na telefon z Davos -
dorzucił od niechcenia.
Postał chwilę przed hotelem, patrząc za odchodzącą, roztarł
energicznie twarz, jakby zmarzła mu w kąśliwych porywach wiatru,
po czym wsiadł do swojego samochodu i całym pędem odjechał na
farmę.
Parę metrów od hotelu stał przy chodniku peugeot bez
świateł.
Siedzący za kierownicą Erich Volcker dostrzegł umówiony
sygnał, jakim było pocieranie twarzy, i osobę, do której się
odnosił.
Odczekał, aż Anna zniknie za rogiem. Wtedy włączył światła i
spróbował zapalić silnik.
Idąca wolno pustą uliczką Anna podciągnęła nauszniki. Jej
bystry słuch łowił teraz bez przeszkód wszystkie dźwięki. Uliczka
biegła prosto jak strzelił i była tak wąska, że nie mogły się na
niej minąć dwa samochody. Domy po obu stronach stały ciche, z
zamkniętymi na głucho okiennicami. Puszyste płatki śniegu leniwie
spływały w dół.
Jedynym dźwiękiem, jaki rozlegał się w nocnej ciszy, był
skrzyp butów Anny na zamarzniętym śniegu. Wiedziała doskonale, że
to nie jest droga na posterunek policji.
Wtem usłyszała z tyłu odgłos silnika i w uliczkę skręcił
jakiś samochód. Przyspieszyła kroku. Była zbyt ostrożna, żeby
biec. Jedno poślizgnięcie na oblodzonym chodniku i już byłoby po
niej. Za kierownicą peugeota siedziała iście groteskowa postać.
Erich Volcker był niski i okropnie gruby, ale pod tłuszczem kryły
się mięśnie. Miał pękate nogi i małe, zgrabne stopy. Okrągła
głowa lśniła łysiną bez jednego włoska. Zacisnął wydatne wargi,
gdy światła samochodu uwięziły Greczynkę w swoim blasku. Nabrał
głęboko powietrza i wparł nogę w pedał gazu.
Anna usłyszała zmianę w tonie silnika. W świetle reflektorów
zobaczyła parę kroków przed sobą duży, okrągły kamień leżący przy
progu. Zaryzykowała, przebiegła kilka kroków i schyliła się, by
go podnieść. Potem ku osłupieniu Volckera odwróciła się i stanęła
twarzą do samochodu. Volcker nie spuszczał nogi z gazu. Kamień
przefrunął w powietrzu i uderzył z wielką siłą w przednią szybę,
którą pokryła siatka pęknięć. Volcker nagle oślepł. Starał się
nie skręcać kierownicy i utrzymywać równą odległość od migających
w bocznych oknach domów. Czekał na głuche uderzenie i wstrząs,
Strona 116
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
gdy będzie przejeżdżał po ludzkim ciele.
Anna wciśnięta we framugę drzwi patrzyła, jak samochód mija
ją w pędzie. Na końcu uliczki zwolnił, w ślimaczym tempie skręcił
za róg i zniknął. Ruszyła szybko w kierunku, z którego przyszła,
i skręciwszy w prawo znalazła się na głównej ulicy, gdzie były
światła i ludzie. Gdy przekraczała próg Storchen, na jej twarzy
pojawił się ten sam tajemniczy uśmiech, jak wówczas, gdy brała
swoje błyskotki, żeby wyrzucić je do ścieku.
Anna Markos, agentka, którą Harry Wargrave wysłał do
Andermatt, była odważna jak lew. Podejrzewała, że to Robert Frey
jest szefem komunistycznej agentury w Andermatt, lecz nie miała
pewności.
Dlatego zastawiła pułapkę, używając siebie jako przynęty.
Nie musiała długo czekać na efekty. To, że chciano ją zamordować,
dowodziło słuszności jej podejrzeń. Kiedy weszła do zatłoczonego
hallu, złapał ją za ramię Louis Celle.
- Chodź się napić, Anno! Na początek...
- Louis, nie widziałeś Roberta Freya?
- Dopiero co odjechał.
- Zauważyłeś może, w którą stronę?
- Tak, pojechał gdzieś w tamtym kierunku - Louis machnął
ręką mniej więcej na zachód, gdzie Frey miał dom i garażował swój
helikopter. Anna pobiegła na górę, zamknęła się na klucz w pokoju
i po raz drugi w ciągu ostatniej godziny zadzwoniła na stację
Grischenen.
- Czy może mi pan powiedzieć, o której "Atlantic" zatrzyma
się w Grischenen?
- Ma małe opóźnienie, proszę pani, ale pewnie je nadrobi.
Powinien być tutaj o ósmej czterdzieści dziewięć.
- Więc jak złapię kolejkę ósma trzydzieści jeden z
Andermatt, to na niego zdążę?
- Z pewnością, proszę pani. Rozkład jest tak ustalony, żeby
umożliwić przesiadkę.
Znacznie dłużej trwało połączenie z numerem w Zurychu, który
Anna wykuła na pamięć. Dziewczyna, która podniosła słuchawkę,
powtórzyła numer potwierdzając, że połączenie jest dobre. , - Tu
mówi Leros - powiedziała szybko Anna. - Chcę mówić z panem
Gehringiem. To bardzo pilne.
- Proszę chwilę zaczekać.
W głównej kwaterze służby kontrwywiadu w Zurychu Traber na
wieść, kto dzwoni, zesztywniał za swoim biurkiem. Pierwszy raz
się zdarzyło, że agent Wargravea z Andermatt nawiązał z nim
łączność.
- Proszę od razu dać go na linię - odrzekł. Jego osłupienie
wzrosło, gdy w słuchawce zadźwięczał kobiecy głos, mówiący
bezbłędnie po niemiecku. - Tak, mówi Gehring - potwierdził
natychmiast.
- Proszę pilnie - jak najszybciej - przekazać panu Roose
pewne nazwisko. Dobrze mnie pan usłyszał? Panu Roose. Nazwisko
brzmi Robert Frey, Robert Frey. Proszę powtórzyć. Tak, dobrze...
Zanim Traber zdążył coś odpowiedzieć, połączenie przerwano.
Pan Roose oznaczał Harryego Wargravea. Szef kontrwywiadu w ogóle
nie rozumiał, dlaczego ta kobieta wymieniła nazwisko Freya, który
. Był w Szwajcarii jednym z najbardziej szanowanych obywateli.
Nie tracił jednak czasu na próżne domysły. Wcisnął guzik
interkomu i kazał się połączyć z oficerem służbowym w sekcji
łączności. W ciągu trzech minut sygnał został wysłany w eter i
dotarł do centralki łączności w ostatnim wagonie ekspresu.
Robert Frey był perfekcjonistą, którego nic w pełni nie
zadowalało.
Teraz również nie był zadowolony z postępów swojego zespołu,
chociaż w rzeczywistości od chwili wylądowania na płaskiej skale,
która stanowiła wierzchołek Wasserhornu, robota przebiegała
bardzo sprawnie. Odkopanie wierzchniej warstwy śniegu i dotarcie
do twardej lodowej powłoki nie zabrało wiele czasu. Wiatr, który
o mały włos nie stał się przyczyną katastrofy, gdy Wargrave
Strona 117
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
startował z platformy, wywiał prawie cały śnieg z wierzchołka
góry, pozostawiając jedynie cienką jego warstwę.
- Dalej, żywo! - poganiał Frey. - Ruszcie się, do cholery,
mamy opóźnienie!.
- Gówno prawda - mruknął Emil Platow do swojego
współpracownika zerknąwszy na zegarek.
- Co takiego, Emilu? - Frey podszedł do schylonego Platowa,
górując nad nim swoim cielskiem olbrzyma.
- Jedziemy według planu! - warknął z irytacją Platow.
- Możemy podgonić trochę robotę. Później będzie to
niemożliwe.
Nie potrafisz ruszyć tym, co masz między uszami?
Frey miał rację. Wykopali pięć oddalonych od siebie dziur.
Włączyli świdry, napędzane z przenośnego generatora w
helikopterze. Przewody biegły niczym liny asekuracyjne od
sikorskyego do miejsc, w których ludzie Freya wiercili głębokie
otwory w warstwie lodu i skalnym podłożu. Użycie świdrów groziło
pewnym ryzykiem, lecz miejsca, jakie wybrali, znajdowały się z
daleka od niebezpiecznych krawędzi wierzchołka.
Frey wybrał te miejsca już dawno temu. Ponadto w raportach
wysyłanych po każdorazowym sprawdzeniu stanu górskich zboczy
wysoko nad św. Gothardem zataił pewną informację. Ukrył
mianowicie obecność wielkiej śnieżnej szczeliny, biegnącej
zygzakiem przez ścianę Wasserhornu. Sprawdził raz na własny
użytek jej głębokość przy pomocy sejsmografu. Tylko on jeden
wiedział, że w pozornie nienaruszonym płaszczu śnieżnego olbrzyma
kryje się skaza.
Po wywierceniu otworów przeszli do najważniejszej czynności
-wkładania ładunków. Frey zajął się tym osobiście. Brał podawane
mu przez Platowa małe pojemniki w kształcie półkul i delikatnie
wkładał je w przygotowane otwory. Pozostała czwórka na wyścigi
przynosiła kolejne ładunki z helikoptera. Gdy ostatni spoczął na
właściwym miejscu, pozostało tylko podłączyć obwód elektryczny,
który spowoduje detonację. Wybuchy miały nastąpić nie
jednocześnie, lecz w kilkusekundowych odstępach. Ambitnym
zamierzeniem Freya było wywołanie reakcji łańcuchowej, tak aby
kolejne wybuchy poruszyły stopniowo masy śniegu na całej ścianie,
spuszczając szereg niewielkich lawin. Te lawiny naruszą pokrywę
śnieżną w niższej części zbocza.
Wtedy przecinająca zbocze wielka szczelina pęknie i
gigantyczna masa śniegu runie w dół na tory.
- Leci tu jakiś helikopter - powiedział nagle Platow, który
przewyższał swego dowódcę pod jednym względem: miał niezwykle
czuły słuch.
Frey podniósł wzrok. Platow miał rację. Istotnie do
wierzchołka Wasserhornu zbliżał się helikopter.
Pilotowany przez Wargravea alouette wysforował się daleko
przed pociąg i leciał na północ wzdłuż torów. Wargrave wciąż był
niespokojny i nie wiedział za bardzo, czego ma wypatrywać:
cywilnych samochodów, jakiejś podejrzanej krzątaniny czy też
niezwykłych elementów krajobrazu? Miał przed sobą fantastyczny
widok na panoramę głównego łańcucha Alp. Najwyższe wierzchołki
tonęły w chmurach, co świadczyło jasno, że na północ od św.
Gotharda panuje okropna pogoda.
Za jego plecami Elsa obserwowała okolicę. Szkła jej lornetki
noktowizyjnej zakreśliły szeroki łuk w kierunku północno -
zachodnim.
Nagle znieruchomiały, wycelowane w wierzchołek Wasserhornu.
Odczekała, by zyskać pewność. Wargrave nie lubił pochopnych
spostrzeżeń. Po długiej chwili opuściła lornetkę i powiedziała do
przymocowanego pod brodą mikrofonu:
- Na Wasserhornie stoi jakiś śmigłowiec.
- Jesteś pewna? - spytał porywczo Wargrave.
- Gdybym nie była pewna, siedziałabym cicho! Wydaje mi się,
że widziałam też kilku ludzi, kręcących się po wierzchołku.
- To Wasserhorn - potwierdził Max Bruder, obsługujący radio
Szwajcar.
- Zamelduj o tym Springerowi! - warknął Wargrave. - Chcę,
Strona 118
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
żeby migiem sprawdzili, kto to jest. To znaczy, że mają
odpowiedzieć za kilka minut. Powtarzam: za kilka minut!
Wargrave zboczył znad linii torów i skierował maszynę wprost
na wielki szczyt, lśniący w blasku księżyca. Elsa wsunęła
magazynek do automatycznego pistoletu i zwolniła bezpiecznik,
sięgnęła po zapasowy magazynek i położyła go sobie na kolanach.
Bruder wysyłał meldunek. Wargrave wytężył wzrok chcąc zobaczyć,
co się dzieje na wierzchołku. Po niecałej minucie przekonał się,
że Elsa miała rację. Widać było śmigłowiec i krzątających się
wokół ludzi.
Springer odebrał w pociągu wiadomość i natychmiast za
pośrednictwem Neckermanna skontaktował się z jednostką wojskową w
Andermatt. Odpowiedź nadeszła już po chwili. Frey przed wylotem
jak zawsze zawiadomił komendanta miejscowej placówki wojskowej,
że wybiera się na rekonesans. Springer przeczytał radiogram i
podyktował wiadomość, na którą czekał Wargrave:
"Helikopter na Wasserhornie należy do Roberta Freya, znanego
alpinisty. Zawiadomił o locie dla dokonania rutynowej kontroli.
Dowódca jednostki wojskowej w Andermatt wydał zgodę.
Springer".
- No i cześć pieśni - stwierdziła Elsa po przeczytaniu
depeszy. -Fałszywy alarm. Niepotrzebnie odciągnęłam nas od torów.
Przepraszam, Harry.
- Nie masz za co przepraszać - odparł ostro Wargrave.
-Spostrzegawczość zawsze się opłaca. Równie dobrze mogło to być
coś ważnego.
- Robert Frey to niepospolity człowiek - oświadczył Max
Bruder, gdy Wargrave zmienił kurs, by wrócić nad tory. -
Spotkałem go raz. Czułem się zaszczycony, że mogłem uścisnąć mu
rękę.
- Czy to jakiś miejscowy bohater? - wypytywała ciekawie
Elsa.
- Tylko jeden z czołowych alpinistów na świecie, nic więcej
-odrzekł Wargrave. - Patrolujmy dalej tory.
Emil Platow, z trudem kryjąc ulgę, powiedział:
- Odlatuje. Dziwna sprawa. To nie był helikopter wojskowy.
Nie miał żadnych oznaczeń.
- Jakiś cywilny głupek, który zgubił drogę na lotnisko -
skwitował Frey.
- O tej porze, w środku nocy? - rzucił niedowierzająco
Platow, uderzając się po bokach, żeby przywrócić krążenie krwi.
Mróz był ostry, lecz wokół rozciągał się wspaniały, majestatyczny
pejzaż śnieżnych szczytów, łańcuch za łańcuchem. Stojąc na
wielkim głazie Platow widział daleko w dole błyszczące lodowe
sople, ścięte mrozem wodospady, głębokie cienie w miejscach,
gdzie ziały bezdenne przepaście.
- Zbytnio się przejmujesz - zauważył Frey, łącząc dwa
przewody.
Obwód elektryczny był gotowy. Wystarczyło przekręcić gałkę
detonatora, żeby spowodować serię silnych wybuchów. Po skończonej
pracy Frey zerknął na zegarek. Dzięki temu, że ich dobrze
pogonił, byli gotowi przed czasem. Wprawdzie tylko o parę minut,
ale zawsze.
Teraz już nic nie mogło uratować ekspresu.
Nie czuł śladu niepokoju na myśl o skutkach katastrofy, jaką
szykował. Najprawdopodobniej rząd wyznaczy go nawet do
przeprowadzenia dochodzenia w tej sprawie. Gdy lawina raz pójdzie
w ruch, kto będzie później pamiętał stłumiony odgłos
wcześniejszych detonacji - zakładając, że ktoś je w ogóle
usłyszy? W razie jakiejś wpadki miał przygotowaną trasę ucieczki.
- Chyba widzę pociąg! - krzyknął Platow.
- Na pewno? - upewnił się Frey stając obok niego na głazie.
- Na miłość boską, jasne, że tak!
- No to powiedz pozostałym, żeby wracali do maszyny, ale
już!
Ruszże się, człowieku!
Platow, prawie nieprzytomny ze zdenerwowania, rzucił się
niezgrabnie na drugi koniec wierzchołka, aby przekazać rozkaz
Strona 119
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
pozostałym, którzy stali zbici razem, grzejąc się nawzajem w
przejmującym zimnie. Frey podniósł zawieszoną na szyi lornetkę i
spojrzał na przełęcz. Platow się nie mylił. Daleko w dole zza
zakrętu ukazały się maleńkie światła ekspresu.
Zdążyli już wrócić nad tory, gdy Bruder zameldował, że
Springer nadaje z pociągu ważną wiadomość. Zapisał ją i podał
kartkę Wargravewowi. Ten rzucił na nią jedno spojrzenie i zaklął
tak głośno, że Elsa, która wyciągając szyję obserwowała szyny, aż
podskoczyła.
- Niech to jasna cholera!
Przekaz brzmiał jak następuje: "Wiadomość od Lerosa. Robert
Frey. Powtarzam, Robert Frey".
- Ci ludzie na Wasserhornie! - warknął Wargrave. Jego głos w
mikrofonie stał się zgrzytliwy z napięcia. - To komunistyczna
grupa sabotażowa!
Zmienił gwałtownie kurs, aż maszyną zarzuciło, i Elsa
musiała złapać się oparcia, żeby utrzymać równowagę. Wirnik
zwiększył obroty, helikopter poderwał się w górę i przyspieszając
do stu sześćdziesięciu kilometrów na godzinę poleciał z powrotem
w stronę Wasserhornu. Powietrze w kabinie było naelektryzowane
napięciem.
- Jak to, przecież Robert Frey... - zaprotestował osłupiały
Bruder.
- To znany i szanowany alpinista - dokończył zjadliwie
Wargrave, przytaczając wcześniejsze określenie Springera. - Elso,
masz wystrzelać tych ludzi w dole jak kaczki. Mierz tak, żeby
zabić.
Elsa posłusznie chwyciła pistolet. Zbliżali się szybko do
olbrzymiego szczytu. Otworzyła okno, wpuszczając do ogrzanej
kabiny mroźne nocne powietrze. Uklękła na podłodze i oparła lufę
na metalowej krawędzi czując, jak twarz jej tężeje z zimna.
Maszyną rzucały i kołysały silne turbulencje, towarzyszące
stromemu wznoszeniu się w górę w drodze nad wierzchołek.
"Diabelnie trudno będzie trafić w cokolwiek w takich
okolicznościach" - pomyślała Elsa. Wargrave, którego kości
policzkowe rysowały się ostro w blasku padającym z tablicy
przyrządów, jakby czytał w jej myślach:
- Obsyp ich gradem kul. Przesuwaj lufę nieco w górę i w dół,
a potem minimalnie na boki. Tylko taki huraganowy ogień da im
radę.
Czterech ludzi biegło na wyścigi po roziskrzonym śniegu do
nieruchomego sikorskyego. Spieszyli się gnani paniką. Piąty
zatrzymał się, odwrócił i podniósł rękę. Jeden po drugim
zabrzmiały dwa wystrzały. śaden z nich nie trafił maszyny
Wargravea, która właśnie obniżała się nad wierzchołkiem. Elsa
wypuściła długą serię, przesuwając lufę lekkim łukiem.
Kule przeorały śnieg i strzelec, którym był Emil Platow,
osunął się na ziemię. Znajdujący się dwadzieścia metrów dalej
Frey przeklął durny, szalony wyskok Emila i schyliwszy się nad
detonatorem, przekręcił włącznik. Długą chwilę nic się nie
działo. Przez ten czas nawet Frey, mimo wielkiej pewności siebie,
zwątpił, czy właściwie założył obwód elektryczny. Potem poczuł
pierwsze drżenie i usłyszał potworny huk. Pobiegł do helikoptera
i nagle stanął jak wryty, z pustką w głowie, niezdolny pojąć to,
co widzi.
Skała pod sikorskym z czwórką mężczyzn na pokładzie runęła w
dół. Frey najwidoczniej źle obliczył siłę zakumulowanego wybuchu.
Śmigłowiec przechylił się, przez sekundę lub dwie trwał
zawieszony na krawędzi i spadł, uderzając nieco niżej o skałę.
Wirnik z całym układem napędowym odłamał się, a kadłub z
pasażerami leciał wirując wokół własnej osi; aż kilkaset metrów
niżej uderzył w wystającą turnię. Zbiorniki paliwa wybuchły w
jaskrawym rozbłysku ognia i kadłub rozpadł się na tysiąc
fruwających kawałków. Robert Frey jak dotychczas uszedł z życiem
dzięki temu, że znajdował się akurat na maleńkiej skalnej
platformie, która przetrwała wybuch. Wlepiał teraz wzrok w
kołujący nad nim helikopter alouette.
- Chcę go mieć żywcem! - warknął Wargrave. - Elsa, spuść
Strona 120
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
uprząż!
Nie musiał wydawać dodatkowych poleceń. Max Bruder i bez
tego nadawał już wiadomość dla Springera: "Uwaga, lawina... Frey
spowodował wielką lawinę, która schodzi w kierunku torów...
Powtarzam, wprost na ekspres leci lawina... Nadaję ze szczytu
Wasserhornu... z Wasserhornu..." Zawieszeni nad wierzchołkiem
słyszeli wyraźnie odgłosy detonacji, a potem ogłuszył ich
dudniący huk. Szczelina na ścianie Wasserhornu rozstąpiła się.
Tony śniegu i kamieni zaczęły osuwać się z początku powoli, a
potem coraz szybciej. Lawina rosła w oczach do olbrzymich
rozmiarów. Z powietrza wyglądało to jak spływająca na dół
gigantyczna fala, jakby góra rozpękła się na dwoje i jedna jej
połowa spadała do przełęczy.
Wargrave utrzymywał maszynę w zawisie nad mikroskopijną
skalną platforemką, a Elsa, która podczas lotów z Wargraveem w
okresie swojej służby w waszyngtońskiej ambasadzie nauczyła się
obchodzić z wciągarką, opuszczała przez otwarte drzwi uprząż. Nie
było to łatwe: kabinę zawalał różnoraki sprzęt, krótkie narty,
kijki i buty do wspinaczki. W pewnej chwili dziewczyna omal nie
wypadła, potknąwszy się o przywiązany do jakiejś liny wielki hak.
- Nie zjedź sama przy okazji na dół - poradził jej Wargrave
przez mikrofon.
- Nie wtrącaj się do tego, co robię! - odgryzła się
natychmiast. - Lepiej postaraj się utrzymać w poziomie tę
cholerną maszynę!
Wargrave uśmiechnął się przelotnie. Ostra riposta
świadczyła, że Elsa jest w formie i tryska energią. Bardzo jej
się to przyda w tym niełatwym zadaniu. Chciał ją ostrzec, by
miała się na baczności przed Freyem, gdy wciągnie go do kabiny,
lecz ostatecznie zdecydował, że lepiej nic nie mówić. Rozhuśtana
uprząż była już o centymetry od palców Freya. Olbrzym,
korzystając z odwróconej uwagi Elsy, która pochłonięta była
skomplikowanym manewrowaniem, wyjął z kieszeni mały pistolecik o
kalibrze 22 i wcisnął go lufą naprzód w ciasny lewy mankiet.
Potem wyciągnął ręce, złapał kołyszącą się w powietrzu uprząż i
przytrzymując ją, założył i zapiął mocno pasy. Gdy skończył,
wykonał gest obrazujący ruch w górę.
Elsa zaczęła wciągać go na pokład. Robiąca wahadło w
powietrzu sylwetka Freya zbliżała się metr za metrem do otworu
drzwi. Max Bruder nie odrywał palca od klucza, wysyłając wciąż na
nowo ostrzeżenie dla Springera. Gigantyczna lawina nabierała
rozpędu, pchając w dół coraz większe masy śniegu i kamieni, które
płynęły jak fala przyboju. Jej czoło miało już kilometr
szerokości i zbliżało się błyskawicznie do pierwszych drzew lasu
jodłowego, który leżał w linii spadku. Daleko, poniżej lasu,
lśniły w księżycu tory na przełęczy św.
Gotharda.
- Jeszcze chwila i będę go miała - zaraportowała Elsa.
- Chcę go dostać żywego, ale uważaj na sukinsyna. Nie mogę
ci pomóc.
Wargrave nie był zbyt uszczęśliwiony zadaniem, jakie na nich
spadło. Doceniał wielkie znaczenie, jakie będą miały dla
Springera zeznania szefa siatki komunistycznej w Andermatt, ale
bał się, że Elsa nie da rady obezwładnić olbrzyma. Nie mógł
puścić sterów, aby jej pomóc. Dziewczyna była zdana tylko na
własne siły.
Elsa, pochłonięta ostatnimi manipulacjami przy wciąganiu
Freya do kabiny, wolną ręką zdjęła z głowy słuchawki z
mikrofonem.
Rewolwer już wcześniej wetknęła z przodu za pasek spodni,
tak by móc w każdej chwili po niego sięgnąć. Również zdawała
sobie sprawę, że uporanie się z tym wielkim facetem spadło
wyłącznie na jej barki. Widziała już wyraźnie jego podniesioną w
górę twarz, po której przemknął wyraz jakby zaskoczenia, gdy
zobaczył, że to dziewczyna wciąga go na pokład. Nie odrywała
wzroku od jego dużego, jastrzębiego nosa i oczu, ledwie
widocznych za szkłami gogli. Coś jej mówiło, że to nie byle kto i
trzeba cholernie na niego uważać.
Strona 121
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Złapała za uprząż, pociągnęła z całej siły do siebie i Frey
wylądował w środku kabiny. Rozejrzał się szybko. Z przodu
siedział pilot, nieszkodliwy, bo nie mógł zostawić sterów, a obok
niego radiooperator, zaabsorbowany nadawaniem. W chwili gdy Elsa
zatrzaskiwała drzwi, Frey usiłował wyszarpnąć pistolet z lewego
rękawa. Pistolet uwiązł zbyt mocno i nie dał się wyjąć. Elsa
odwróciła się z bronią w ręku, lecz w tejże chwili helikopter
zarzuciło. Straciła równowagę i zatoczyła się pod ścianę,
upuszczając rewolwer. Wtedy Frey rzucił się na nią całym ciałem,
przewracając na podłogę i przygniatając swoim ciężarem. Prawą
ręką chwycił ją za gardło.
Unieruchomiona pod wielkim cielskiem Szwajcara Elsa
wyciągnęła prawą rękę i zaczęła gorączkowo macać po podłodze.
Wreszcie namacała dłonią wielki hak. Chwyciła go i zarzuciła od
tyłu na grubą szyję Freya. Puścił ją zaskoczony, czując ucisk
stalowego czubka na krtani. Na wpół uduszona Elsa, której oczy
płonęły wściekłą furią, wrzasnęła po francusku: ,
- Wynocha, złaź ze mnie, albo ci rozedrę tą parszywą
gardziel od ucha do ucha!
Na Freyu ścierpła skóra, nie tylko z powodu końca haka,
który wbijał mu się w skórę. Oczy dziewczyny miały okropny wyraz.
Była gotowa wykonać groźbę, gdyby jej nie posłuchał. Wiedział, że
to zrobi.
- Wstawaj bardzo, ale to bardzo powoli! - syknęła Elsa przez
zaciśnięte zęby.
Frey usłuchał. Podniosła się razem z nim, nie odrywając haka
od jego szyi. Nagle poczuł, że ktoś wbija mu bez ceregieli lufę w
plecy, i usłyszał głos Maxa Brudera:
- Jeden podejrzany ruch, a rozwalę ci kręgosłup na miazgę.
W ciągu dwóch minut Frey miał ręce skrępowane na plecach i
był związany jak wielkanocny indyk. Elsa wyrwała mu pistolet z
rękawa i bez zbytniej łagodności zacisnęła supły. Potem
przetoczyła go na tył kabiny i zostawiła twarzą do góry, żeby
mógł oddychać. Na koniec schyliła się nad nim i pokazała hak.
- Tylko spróbuj coś kombinować, a cię tym załatwię.
Zrozumiano?
Wargrave przez ten czas zatoczył półkole i leciał teraz z
maksymalną szybkością na spotkanie pociągu. Ani przypuszczał, że
udało im się złowić szefa największej sowieckiej komórki sabotażu
na terenie Szwajcarii. Pułkownik Springer po otrzymaniu
wiadomości od Brudera wysłał dwie depesze o bezwzględnym
priorytecie: jedną do Andermatt, drugą do brygadiera Trabera w
Zurychu. Nie trzeba było długo czekać na efekty. Po zaledwie paru
godzinach w miastach tak odległych od siebie, jak Genewa i
Lugano, policja uzbrojona w listę znanych przyjaciół i
współpracowników Freya ruszyła do akcji. Wozy patrolowe
przemierzały miasto, funkcjonariusze pukali w środku nocy do
drzwi i zabierali ludzi na przesłuchania. W ciągu pięciu dni
zlikwidowano całą siatkę Freya. Lecz o tym Wargrave miał
dowiedzieć się później.
Teraz myśli jego zaprzątała zbliżająca się nieubłaganie do
torów ogromna lawina i ekspres, który jechał wprost na jej
spotkanie.
* 19 *
Lawina
Robert Frey był świetnym organizatorem. Wyznawał zasadę, że
nawet najlepsze plany mogą zawieść i zawsze trzeba się dodatkowo
zabezpieczyć na wypadek, gdyby coś nawaliło. Plan zniszczenia
ekspresu "Atlantic", zapożyczony z opracowanych na wypadek
przyszłej wojny sowieckich założeń taktycznych, które między
innymi przewidywały zablokowanie przełęczy św. Gotharda, zasadzał
się na odpowiednim zgraniu w czasie. Ekspres musiał znaleźć się o
określonej porze w takim miejscu, aby spadł na niego cały impet
sztucznie wywołanej lawiny.
Frey obliczył zatem starannie kierunek spadku, by ustalić,
Strona 122
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
na którym odcinku torów powinien się w tym czasie znajdować
ekspres.
W równych odstępach rozmieścił obserwatorów, zawsze tam,
gdzie szyny biegły stromo pod górę i ekspres jechał wolniej.
Pojedyncze postaci, rozrzucone na dużej odległości, były w nocy
niewidoczne, toteż Wargrave nie dostrzegł z powietrza żadnej z
nich.
Po odebraniu pierwszego ostrzeżenia o nadciągającym
niebezpieczeństwie Springer wraz ze swoim asystentem, Jurgenem
Thallem, pochylili się nad mapą. Zajmowali przedział sąsiadujący
z przedziałem Marienkowa i Hallera.
- Wasserhorn jest tutaj - pokazał Springer. - Według mojej
oceny lawina spadnie gdzieś w tym rejonie. - Zakreślił kółko,
które obejmowało spory odcinek torów.
- Jesteśmy właśnie w zagrożonym sektorze, mniej więcej
pośrodku - zauważył Thall.
- Trochę bliżej północnego krańca - uściślił Springer. -
Zadzwoń do maszynisty i każ mu maksymalnie zwiększyć prędkość.
Thall wypadł z przedziału i pobiegł do centrali łączności, z
której została przeciągnięta specjalna linia telefoniczna do
kabiny maszynisty.
Po jego wyjściu Springer zgasił światło, podniósł storę i
otworzył okno. Nie zwracając uwagi na mroźne podmuchy, patrzył na
pełen grozy spektakl, rozgrywający się bezgłośnie w blasku
księżyca.
Całe zbocze góry sunęło majestatycznie w dół, coraz bliżej
ku torom. Brak było dramatycznego ryku, narastającego tempa.
Lawina wyglądała jak płynąca w zwolnionym tempie wielka fala,
która niesie ze sobą miliony ton śniegu i turlające się głazy.
Springer patrzył, jak czoło lawiny dociera do pierwszych drzew
wielkiego lasu jodłowego, który porastał dolną część zbocza.
Biały wał zmiótł ogromne stuletnie drzewa, łamiąc je jak zapałki.
Masy śniegu zbliżyły się do olbrzymiej turni i Springer zobaczył
coś, co ścięło mu krew w żyłach. Skała przez chwilę sterczała
wśród białej powodzi, a potem wolno oderwała się od ściany i
popłynęła niesiona wartkim prądem. Springer uświadomił sobie, że
to nie jest zwykła lawina, lecz prawdziwy kataklizm, który
pozostawi po sobie trwałe ślady. Odwrócił się, słysząc trzask
otwieranych drzwi.
- Nie możemy się dodzwonić do maszynisty! - oznajmił Thall.
- Psiakrew, dlaczego?
- Nikt nie odpowiada.
W tej chwili pociąg, pokonujący z trudem stromy podjazd,
jeszcze bardziej zwolnił i stanął. Po kilku sekundach bezruchu
zaczął toczyć się do tyłu w dół zbocza, z powrotem w strefę
największego zagrożenia.
W kabinie elektrowozu siedziało dwóch kolejarzy. Nie mieli
wiele do roboty poza obserwowaniem wskaźników i sygnałów przy
torach.
Hałas maszyny zagłuszył wszystkie odgłosy towarzyszące
zejściu lawiny.
Ten spokój zakłócił nagle jeden z ludzi Freya, który skoczył
z nasypu na stopień elektrowozu i podciągnąwszy się znalazł się w
środku.
Maszynista, imieniem Enrico, wycierał właśnie ręce w szmatę.
Z niedowierzaniem podniósł wzrok na intruza. Ten zamachnął się
rękojeścią pistoletu, zadając jego koledze morderczy cios, który
rozłupał czaszkę, po czym skierował lufę w stronę Enrico i rzucił
krótko: "Odwróć - się".
Maszynista usłuchał. Tym razem napastnik źle wymierzył i
uderzenie, po którym Enrico miał się na dobre pożegnać z tym
światem, sprawiło tylko, że na wpół zamroczony zwalił się na
podłogę. Człowiek Freya, Anton Gayler, szybko ogarnął wzrokiem
tablicę kontrolną, przesunął jedną dźwignię, a gdy ekspres
stanął, jeszcze dwie. Pociąg zaczął jechać do tyłu.
Gayler był niskim, krępym facetem o wiewiórczych zębach. Nie
bał się, że sam padnie ofiarą lawiny; niedaleko od miejsca, w
którym znajdował się pociąg, czekał przy nasypie na włączonym
Strona 123
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
silniku fiat z kierowcą, który miał go wywieźć z niebezpiecznego
rejonu na wschodnią stronę przełęczy. Ekspres nadal toczył się
wolno w dół.
Gayler wyjrzał przez okno po zachodniej stronie. Wzdłuż
torów biegło ku niemu kilkunastu ludzi w mundurach i jeden ubrany
po cywilnemu, który wyprzedzał znacznie pozostałych. Gayler wziął
go na muszkę.
Każ żołnierzom biec do lokomotywy! - rozkazał Springer
przepychając się obok Thalla w korytarzu. Sam jednak jako
pierwszy wydostał się z pociągu. Otworzył drzwi na końcu wagonu,
zszedł na stopień i ostrożnie zeskoczył na nasyp. Ruszył biegiem
przed siebie, trzymając w ręku dziewięcio-strzałowego
automatycznego browninga kalibru 32. Od czoła pociągu dzieliło go
dwanaście wagonów. Musiał przebiec długość całego składu. W tym
wyścigu z czasem jedno tylko działało na jego korzyść - przez
wsteczny ruch ekspresu elektrowóz wolniutko przysuwał się coraz
bliżej.
Był już blisko, gdy Springer dostrzegł postać wychylającą
się z kabiny maszynisty. Postać nie miała czapki ani munduru i z
czegoś do niego mierzyła. Springer nie zatrzymując się zrobił
unik, usłyszał jeden strzał, potem drugi, i gdzieś koło niego
prysnął żwir. Nagle stanął jak wrośnięty w ziemię, podniósł
błyskawicznie trzymany w obu rękach pistolet, zastygł nieruchomo
i wystrzelił. Coś brzęknęło o bok lokomotywy i spadło na tory.
Był to pistolet bandyty.
Gayler, któremu płynęła krew z pokiereszowanej prawej dłoni,
zaklął i przeszedł potykając się na drugą stronę kabiny.
Podpierając się lewą ręką, zsunął się na tory i zbiegł po nasypie
na pobliską drogę.
Sto metrów dalej czekał fiat na włączonym silniku. Gayler
zachłysnął się z ulgi na myśl o tym, jakie miał szczęście, że
wysiadł tak blisko zbawczego samochodu.
Na tę stronę pociągu wychodziły okna przedziałów. Ktoś
otworzył jedno z nich. Światło w przedziale było zgaszone. W
oknie ukazał się wychylony do połowy mężczyzna, osłonięty cieniem
wagonu przed blaskiem księżyca. Wysunęła się ręka. Pierwszy
strzał powalił Gaylera, który biegł chwiejnie do samochodu. Po
drugim człowiek w fiacie osunął się martwy za kierownicą. Ich
celność znamionowała mistrza wielkiego kalibru, za jakiego
uchodził niegdyś Phillip John.
Mężczyzna cofnął się do wagonu i zamknął okno.
Ekspres wciąż jechał wstecz, kiedy Springer wdrapał się do
kabiny.
Jednym rzutem oka objął całą sytuację. Jeden kolejarz chyba
nie żył, drugi poruszał się niemrawo na podłodze, dochodząc do
siebie.
Springer klęknął i potrząsnął nim bez ceregieli.
- Weź się w garść, szybko! Trzeba zmienić kierunek jazdy i
zwiewać stąd jak najszybciej! Schodzi na nas lawina. Na litość
boską, człowieku, musisz się pozbierać. Co się robi, żeby pociąg
jechał do przodu?
Enrico zrobił ogromny wysiłek, dźwignął się i usiadł oparty
plecami o ścianę. Pokazał palcem. Springer dotknął jednej
dźwigni.
Maszynista potrząsnął głową i znów pokazał. Tamten złapał
dźwignię, tym razem właściwą. Enrico skinął głową, próbował
zawołać: "Ostrożnie!", lecz Springer już przesunął lewarek i
pociąg zatrzymał się z szarpnięciem. Potem nastąpiły dalsze
gesty. Ręka Springera przeskakiwała z dźwigni na dźwignię, póki
nie zobaczył przyzwalającego skinienia Enrico. Pociąg drgnął i
ruszył naprzód w ślamazarnym tempie, które przeraziło Springera.
Do kabiny wskoczyli dwaj szwajcarscy żołnierze. Jeden z nich
chciał założyć maszyniście prowizoryczny opatrunek, ale ten,
krzepki mieszkaniec Bazylei, odprawił go machnięciem ręki i
niezgrabnie dźwignął się na nogi, żeby pójść w sukurs
Springerowi.
- Kim pan jest? - spytał.
- Wywiad wojskowy. - Nie była to odpowiedź, jakiej by
Strona 124
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
udzielił w normalnych warunkach, lecz chciał wywrzeć odpowiednie
wrażenie i przekonać kolejarza o powadze sytuacji. - Musimy grzać
całą parą! - powtórzył gwałtownie. - Prosto na nas leci lawina!
- W tym miejscu zmiecie nas jak pyłek! - mruknął Enrico
przesuwając dźwignie nieco dalej, wbrew własnemu ostrzeżeniu.
Widać wykalkulował sobie wreszcie, z której strony zagraża im
większe niebezpieczeństwo. Stukot kół nieco przyspieszył.
Springer poczuł drżenie stalowej płyty pod nogami, przenoszącej
wibracje potężnego silnika. Maszynista robił co mógł, by spełnić
polecenie. Pociąg zaczął pełznąć z mozołem stromym zboczem, lecz
wciąż zabójczo powoli.
Z łoskotem toczył się po nitkach mostów przerzuconych przez
wielkie przepaście, przechylał na długich zakrętach. Springer
zauważył, że niektóre z tańczących igieł zegarów kontrolnych
weszły na czerwone pola. Przeszedł na drugą stronę kabiny. Wielki
las zniknął bez śladu pod zwałami śniegu. Czoło lawiny znajdowało
się już niecały kilometr od pociągu. Springer, widząc jej
rozmiary, nie żywił zbytnich wątpliwości, że zmiecie cały pociąg.
W zwykłych okolicznościach masy śniegu zatrzymałyby się w
wąskim dnie doliny, lecz tym razem były zbyt wielkie, piętrzyły
się zbyt wysoko, a ich impet był zbyt wielki.
Kiedy patrzył na zbliżające się niebezpieczeństwo, przez
głowę przemknęła mu myśl o żonie i osiemnasto-letnim synu, który
studiował na uniwersytecie w Lozannie. Powinni być teraz oboje w
domu, w ich mieszkaniu w Zurychu. Może nigdy ich już nie zobaczy.
Nagle uświadomił sobie prawdziwy ogrom tego, co nadciągało.
Ten diabeł wcielony musiał spuścić lawinę z co najmniej
trzech miejsc.
Wszystko po to, żeby zabić jednego człowieka! I niech szlag
trafi pozostałych trzystu pasażerów, którzy jechali ekspresem!
Szeroka biała fala połyskiwała w świetle księżyca, co
tworzyło obraz pełen majestatycznego piękna. Początkowo Springer
sądził, że w dolinę osuwa się lawina złożona z sypkiego śniegu,
która wydaje przy zjeździe tylko cichy, syczący dźwięk. Lecz
teraz poprzez hałas elektrowozu usłyszał jakby grzmot, który
odbił się echem od sąsiednich szczytów. Był to odgłos
odrywających się i spadających bloków lodu.
Jakby mało tego było, pośród białej kurzawy dostrzegł
niesione w dół wielkie głazy. Była to również kamienna lawina.
Jedenastego września w 1881 roku na wioskę Elm leżącą u stóp
szczytu Plattenbergkopf spadły miliony ton skały. Poprzedził je
wielki podmuch, który wyrzucał ludzi w powietrze, porywał całe
domy lub zgniatał je na miazgę samą siłą fali uderzeniowej.
Springer znów pomyślał o trzystu pięćdziesięciu osobach jadących
ekspresem i jęknął w duchu: "O mój Boże!" W całym pociągu
wybuchła dzika panika. Pasażerowie tłoczyli się na korytarzach
mimo wysiłków obsługi pociągu i ludzi ze służby bezpieczeństwa,
którzy starali się zatrzymać ich w przedziałach.
Grzmiący huk lodowych bloków sprawił, że przerażenie wzrosło
do zenitu. Niektórzy podróżni, oszaleli ze strachu, otwierali
drzwi i zeskoczywszy na ziemię biegli w zaślepieniu ku lawinie,
jakby tam był ratunek.
Z tyłu pociągu widok był jeszcze bardziej przerażający.
Haller i Marienkow stali patrząc przy zgaszonym świetle przez
okno.
Haller spojrzał na zegarek. W Nowym Jorku była teraz druga
trzydzieści pięć po południu. Linda znajdowała się w tej chwili w
pracowni mody na Madison Avenue. Czy jeszcze ją zobaczy? Wątpił w
to. Przynajmniej otrzyma po nim szczodrą rentę. Nagle pojawiła
się długowłosa dziewczyna o twarzy wykrzywionej strachem, biegnąc
w tył pociągu ku lawinie. Kiedy mijała ich okno, Marienkow
wychylił się i złapał ją za włosy. Zaczęła wrzeszczeć
wniebogłosy. Chwycił ją pod pachy i wciągnął do środka. Wymierzył
jej policzek, żeby ochłonęła z histerii.
Haller otworzył drzwi przedziału i stanął nos w nos z
Leroyem, który pełnił pod nimi straż.
- Co tu się dzieje? - zawołał Leroy.
- Nic takiego - odparł Haller z gryzącą ironią. - Odprowadź
Strona 125
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
tę dziewczynę z powrotem na przód pociągu. Przekaż ją jednemu z
ochroniarzy i powiedz, żeby nie dał jej wyjść z przedziału.
Po zachodniej stronie torów funkcjonariusze kolei i ludzie z
ekipy Springera otoczyli większość uciekających pasażerów i z
pomocą innych podróżnych wpychali ich z powrotem do jadącego
wolno pociągu. Haller stanął znów w oknie obok Marienkowa i
ujrzał okropny widok. Z dalekich domów, leżących na torze lawiny,
wysypywali się ludzie. W świetle księżyca obaj mężczyźni
dostrzegli biegnące na przełaj przez pole dziecko, a za nim
kobietę, która pewnie była jego matką.
Nagle znikąd na środek pola spadł olbrzymi głaz i zmiażdżył
dziecko. Hallera ogarnęły mdłości, gdy patrzył, jak oszalała
matka dopada głazu, który musiał ważyć ćwierć tony, i przesuwa po
nim rękami w daremnym wysiłku, by go poruszyć. Spojrzał na
Marienkowa i na widok niewzruszonej twarzy Rosjanina jego
wściekłość wzrosła.
Miał chęć go uderzyć. Po chwili Marienkow przemówił niskim,
głuchym głosem:
- Skurwysyny...
- Twoi kamraci! - warknął Haller.
- Bądź łaskaw zawiadomić Springera - ciągnął Marienkow tym
samym głosem, który przypominał pomruk lwa - że jak tylko będzie
gotowy, podam mu z pamięci kompletną listę wszystkich agentów KGB
działających na terenie Szwajcarii. O ludziach z G.R.U nic mi nie
wiadomo.
Jorge Santos stał na korytarzu czwartego od końca wagonu
pierwszej klasy i razem z tłumem innych podróżnych patrzył na
lawinę. Coś zwróciło jego uwagę i ściskając w zębach wygasłą
fajkę próbował wykalkulować, czy ma rację. Dwie wschodnie ściany
Wasserhornu były ustawione do siebie pod kątem, tak że tworzyły
trójkątny żleb, więc spadające z nich dwie niezależne fale lawiny
zbliżały się coraz bardziej do siebie. Gdyby się zderzyły przed
dotarciem na dno przełęczy, siła tego zderzenia mogłaby
powstrzymać ich bieg.
Wargrave zawieszony w alouette sto pięćdziesiąt metrów nad
zboczem góry dostrzegł to samo. Ustawił stery tak, aby maszyna
wisiała nieruchomo w powietrzu, i teraz zabrał się do nader
niebezpiecznego zajęcia. Sprzęt, w jaki Springer na jego prośbę
wyposażył helikopter, zawierał również sporą ilość gelignitu;
Wargrave od początku przewidywał, że może go potrzebować. Teraz
połączył trzymane na kolanach cylindryczne ładunki w jedną dużą
bombę i założył lont. Jeśli uda mu się na chwilę zahamować bieg
strumienia lawiny na prawym zboczu, powinno to wystarczyć, by oba
jej skrzydła zbiegły się równocześnie w żlebie.
- Powinniście wiedzieć, że w tej chwili nadstawiacie karku
-ostrzegł dwoje swoich towarzyszy. - Lont jest krótki, taki musi
być, i jak bomba wybuchnie za wcześnie...
- W tym ekspresie jest kilkaset osób - powiedziała cicho
Elsa. -Nas jest tylko czworo.
Z zaschniętym gardłem i mdlącym uczuciem strachu w żołądku
patrzyła, jak Wargrave otwiera okno, zapala lont i wyrzuca
własnej roboty bombę. Zaraz potem błyskawicznie poderwał
helikopter do góry, żeby wznieść się jak najwyżej. Lont dopalił
się do końca dokładnie w chwili, gdy bomba upadła na ziemię,
zaledwie parę metrów przed czołem lawiny na prawym zboczu. Wybuch
powstrzymał jej ruch tylko na sekundę lub dwie, lecz to
wystarczyło, żeby lawina z sąsiedniego zbocza dotarła do żlebu
jednocześnie z nią. Helikopter zawibrował od grzmiącego huku,
zatańczył w huraganowym podmuchu i zniknął w chmurze wzbitego
śniegu. Potem pył opadł i Wargrave zniżając lot skierował się w
stronę pociągu.
Lawina znieruchomiała w kształcie wielkiego stożka. Język
śniegu przepełznął przez tory tuż pod biegnącą w powietrzu
trakcją elektryczną, zbyt teraz słaby, żeby przewrócić słupy, na
których była rozpięta.
Ekspres gnał do Airolo, które było ostatnim przystankiem
Strona 126
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
przed tunelem św. Gotharda.
* 20 *
Pułapka w Schóllenen
Zaraz po przekazaniu Traberowi ostrzeżenia, które walnie
dopomogło w ocaleniu ekspresu od zagłady, Anna Markos spakowała
swoje rzeczy. Według własnej oceny miała akurat dosyć czasu, żeby
złapać kolejkę odjeżdżającą o ósmej trzydzieści jeden z Andermatt
do Góschenen, gdzie chciała przesiąść się na ekspres "Atlantic".
Rachunek zapłaciła już wcześniej. Przed wyjściem z pokoju
sięgnęła pod lewą pachę, gdzie miała przypięty nóż w pochwie, i
sprawdziła, czy łatwo daje się wyciągnąć. W przeciwieństwie do
Elsy Lane, która nabywała umiejętności obchodzenia się z bronią
palną na strzelnicy F-Bi-aI w Waszyngtonie, Anna była nieodrodnym
dzieckiem Bałkanów, gdzie kobiety walczą nożem.
Różnica między nimi polegała również na tym, że Anna nie
była bynajmniej córką admirała, wykształconą w drogiej szkole
prywatnej.
Wychowała się w zaułkach Aten. Miała zaledwie siedem lat,
kiedy jej rodzice zginęli z rąk komunistów podczas greckiej wojny
domowej, w której przeciwnicy komunistów odnieśli częściowe
zwycięstwo dzięki pomocy wojskowej, jaką im dostarczył prezydent
Truman. Na Bałkanach namiętności łatwo się rozpalają i dłużej
trwają niż u ludzi Zachodu. Z ukończeniem osiemnastu lat Anna
poświęciła się walce z komunistycznym podziemiem. Właśnie w
Atenach ona i Harry Wargrave po raz pierwszy połączyli swe siły.
Poszła do garażu i zdjęła koc, którym przykryła maskę
wynajętego renaulta, żeby silnik nie ostygł. Siadła za
kierownicą, ruszyła i wyjechała przez bramę na główną ulicę. Do
stacji, tuż za wschodnim krańcem Andermatt, miała blisko, lecz
prowadziła ostrożnie. Moment nie był odpowiedni, żeby wyrżnąć w
jakiś murek. Szosa była prawie pusta, lecz jakieś sto metrów za
Anną, zachowując wciąż ten sam dystans, jechał mały szary fiat.
Za jego kierownicą siedział łysy tłuścioch, Erich Volcker.
Kolejka Schóllenen kursuje między Andermatt a położonym dużo
niżej Góschenen, leżącym na głównym szlaku kolejowym z Mediolanu
do Zurychu. Jej trasa, jedna z najbardziej karkołomnych w
Europie, może zjeżyć włosy na głowie. Wagony napędzane
mechanizmem zębatkowym lecą po zawrotnej stromiźnie przy
akompaniamencie zgrzytu i hurgotu, jaki wydają koła zębate
wpadając w zapadki. Na przestrzeni pięciu kilometrów kolejka
zjeżdża trzysta metrów w dół, a cała podróż trwa piętnaście
minut.
Podczas tego krótkiego kwadransa toczy się hałaśliwie przez
liczne tunele i kryte korytarze, chroniące przed lawinami. W
jednym miejscu przejeżdża nad rzeką Reuss, która wije się między
głazami w dole, w innym nad wielkim wodospadem. Nawet za dnia
wrażenie jest silne, w nocy zaś zgoła niesamowite i można najeść
się strachu, kiedy miarowy zgrzyt zębatki odbija się
zwielokrotnionym echem w ciemnych tunelach.
W otworach wykutych w skale i podczas krótkich odcinków
jazdy na odkrytej przestrzeni pojawiają się zapierające dech w
piersiach widoki: to ziejąca w dole bezdenna przepaść, to znów
wściekły, spieniony nurt górskiej rzeki. W tej chwili jednak
rzeka Reuss była zamarznięta. Anna zatrzymała wóz przed stacją i
wysiadła zauważając bez zdziwienia, że jest chyba jedyną
pasażerką. Za tydzień w kolejce będzie tłoczno od wracających do
domu urlopowiczów. Zamknęła wóz, który tu zostawiała - później da
znać ludziom z wypożyczalni, skąd go mogą odebrać - i poszła do
kasy, żeby kupić bilet.
- Kolejka do Góschenen odjeżdża za jakieś trzy minuty -
poinformował ją kasjer. - Jak pani zejdzie na dół, niech pani
biegnie prosto na stację.
- Dziękuję - powiedziała Anna po niemiecku. - Pamiętam
drogę, przyjechałam zaledwie przed dwoma tygodniami.
Wybrała środkowy wagonik, położyła torbę na siedzeniu, aby
Strona 127
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
być gotową do wyjścia, i odetchnęła z ulgą, że udało jej się cało
wydostać z Andermatt. Wykonała zlecone jej zadanie na piątkę.
Ustaliła, kto stoi na czele miejscowej komunistycznej siatki.
Kiedy pociąg już ruszał, drzwi się otworzyły i do środka wszedł
jakiś mężczyzna. Usiadł naprzeciwko Anny. Wyjął cygaro i zwrócił
się do niej:
- Nie będzie przeszkadzało szanownej pani, że zapalę?
Anna spojrzała na niego, bez słowa wzruszyła ramionami i
odwróciła wzrok. Dał się słyszeć przeciągły zgrzyt. Miała
wrażenie, że wagoniki opierają się z najwyższym wysiłkiem sile
ciążenia, która pcha je w dół. Zdjął ją irracjonalny strach, że
zęby się ześlizną i kolejka runie w głąb tunelu. Bezpodstawna
obawa. Szwajcarskie kolejki zębate uchodziły powszechnie za cud
techniki i Anna wiedziała, że w ciągu całej swojej historii ani
razu nie zawiodły, działając wciąż jednakowo sprawnie i
bezpiecznie.
- Niektórzy ludzie nie znoszą dymu cygar - podjął rozmowę
Erich Volcker.
Siedziała sztywna i napięta. Nie poznała w nim wprawdzie
wczorajszego napastnika, bo oślepiona światłami samochodu nie
dostrzegła twarzy kierowcy, lecz teraz jedno przelotne
spojrzenie, jakim go obrzuciła, wiele jej powiedziało. Zauważyła
twarde mięśnie pod tłuszczem, odrażającą łysą czaszkę, małe
ostrożne oczka. Trafiają się łysi, do których kobiety czują
magnetyczny pociąg, lecz Erich Volcker nie należał do tej
kategorii. W Annie obudziła się podejrzliwość. Dlaczego usiadł
akurat naprzeciw niej, mając do dyspozycji cały pusty pociąg?
Możliwe, że z jego strony nie groziło jej nic więcej, jak
tylko niezdarna próba poderwania. Aż nadto często miała z tym do
czynienia.
Ukradkiem spojrzała na zegarek. Jeszcze trzynaście minut sam
na sam z tym obleśnym typkiem. Nie ma żadnego bagażu. A może to
pracownik kolejki, który wraca do domu? Jeżeli tak, to dlaczego
nie jest w mundurze? Z odpychającym wyrazem twarzy, który
zniechęcał do zaczepki, rozpatrywała dalsze możliwości. Pociąg
wjechał w kolejny tunel. Przez wielki otwór w skalnej ścianie
zobaczyła przelotnie ściętą lodem rzekę Reuss, która błyszczała w
świetle księżyca.
- Mam nadzieję, że miała pani przyjemne wakacje? - ciągnął
natarczywie Volcker swoim gardłowym głosem. Przysunął się bliżej
niej. - W Andermatt wszyscy świetnie spędzają czas.
Anna pierwszy raz spojrzała prosto na niego. Jej pełne usta
wykrzywił grymas pogardy. Rozluźniła futro, jakby było jej za
gorąco.
Zauważyła duże, ciężkie dłonie natręta, porośnięte z
wierzchu czarnymi włosami. "Przydałyby mu się na tej łysej glacy"
- pomyślała, położywszy swobodnie ręce na kolanach. Nie odrywając
od niej oczu zaciągnął się cygarem, aż rozżarzyło się na
wiśniowo. Nagle wyjął cygaro z ust, pochylił się błyskawicznie do
przodu i przycisnął rozżarzony koniec do grzbietu jej prawej
dłoni.
Chciał ją zaskoczyć i wytrącić z równowagi, lecz zamiar się
nie udał. Jej ręce poruszyły się tak szybko, że ledwie można było
zarejestrować ich ruch. Wytrąciła mu z dłoni cygaro, które
sypnęło iskrami. Część z nich spadła na jego policzek.
- Ty suko!
Wielkie łapy chwyciły ją za gardło i zacisnęły się z siłą
imadła.
Długie palce opasywały jej szyję jak dławiąca obroża, kciuki
wbijały się głęboko w tchawicę. Sięgnęła paznokciami do jego
tłustej twarzy i wyorała głęboką krwawą szramę, lecz Volcker nie
zwrócił uwagi na ból wiedząc, że jej opór potrwa tylko
trzydzieści sekund. Przekręciła się na siedzeniu i upadła na
plecy, lecz on nie puścił i zwalił się na nią całym ciężarem.
Anna czuła, że opuszcza ją przytomność. Wszystko wirowało jej
przed oczami.
Nagle gwałtownym wyrzutem całego muskularnego ciała
ześliznęła się z siedzenia, pociągając go za sobą. Gdy spadli na
Strona 128
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
podłogę, ona znalazła się na górze, a on na dole. Nie zwolnił
jednak duszącego uścisku. Anna czuła całym ciałem wibracje kół
zębatki, które wprawiały w drżenie podłogę. Nadludzkim wysiłkiem
przezwyciężyła ogarniające ją zamroczenie. Wzrok jej zaszedł
mgłą. Łysa, tłusta twarz Volckera majaczyła niewyraźnie przed jej
oczami.
Sięgnęła prawą ręką, która uwięzła między ich ciałami, po
nóż i wyszarpnęła spod siebie uzbrojoną dłoń. Zacięła zęby,
ścisnęła nóż i z całej siły wbiła go w bok Volckera, pod serce.
Ten wydał zdławiony, zwierzęcy odgłos i puścił jej gardło. Potem
dały się słyszeć dziwne tępe stuknięcia. Anna łapiąc oddech
podciągnęła się z trudem i oparła plecami o ławkę, żeby
sprawdzić, co to takiego. To małe stopy Volckera młóciły podłogę.
Po chwili wszystko ucichło. Leżał nieruchomo z otwartymi szeroko
oczami.
Spojrzała na zegarek. Była za dwadzieścia dziewiąta. Sześć
minut do Góschenen. Pochyliła się nad trupem i spróbowała
wyciągnąć nóż.
Musiała zebrać wszystkie siły, żeby tego dokonać. Włożyła
rękawiczki i przy pomocy znalezionej w kieszeni Volckera wielkiej
chustki do nosa wytarła starannie zakrwawione ostrze, a potem
rękojeść, żeby usunąć odciski palców. Starła również kilka małych
plamek z podłogi wagonu i wepchnęła chustkę z powrotem do
kieszeni.
W portfelu Volckera znalazła jego wizytówkę. Pod nazwiskiem
wydrukowano po niemiecku "mechanik samolotowy". Na drugiej
widniało nazwisko Roberta Freya. Schowała portfel na miejsce i
wyjrzała przez okno. Kolejka wyjechała właśnie z tunelu i
przejeżdżała pod ochronnym dachem. Po bokach była otwarta
przestrzeń. Z jednej strony ziała przepaść z błyskami lodu na
samym dnie. Anna otworzyła drzwi i zostawiła je, obijające się
lekko o framugę w rytm drgań Pociągu.
Stanęła za martwym mężczyzną, schyliła się i chwyciła go pod
pachy, a potem natężywszy siły wyprostowała się, dźwigając go do
pionu. Posuwała się naprzód trzymając go przed sobą, aż dotknął
drzwi. Dyszała ciężko z wysiłku. Złapała głęboki oddech i
zebrawszy się w sobie, pchnęła z całej siły. Drzwi odskoczyły w
bok, a ciało wypadło na zewnątrz, przeleciało za linię szyn i
runęło w przepaść.
W ogrzewanym przedziale natychmiast zapanowało lodowate
zimno.
Anna wychyliła się i zobaczyła, że kolejka dojeżdża do
następnego tunelu. Przyciągnęła drzwi i zatrzasnęła je.
Po szybkim sprawdzeniu, czy na podłodze nie zostały ślady
krwi, rzuciła okiem do lustra. Całą szyję miała opuchniętą i
posiniaczoną.
Wyjęła z walizki szalik, owiązała nim gardło, zapięła z
powrotem płaszcz i naciągnęła na głowę kaptur. Potem wyjęła z
torebki szminkę i przejechała nią po wargach. To poprawiło jej
nieco nastrój. Nagle przypomniała sobie o cygarze. Znalazła je
pod siedzeniem, gdzie wciąż się tliło, i wyrzuciła przez okno.
Mała kolejka wyjechała z ostatniego tunelu i zatrzymała się
na stacji. Anna stała już przy drzwiach, gotowa do wyjścia.
Spojrzała na zegarek. Ósma czterdzieści sześć, co do minuty
według rozkładu.
Podniosła torbę i otworzyła drzwi. W Góschenen, znajdującym
się po północnej stronie Alp, szalała śnieżyca. Anna wyszła na
peron, niemal niewidoczny w zadymce, i ruszyła na dworzec kolei
dalekobieżnych. Nie rzuciła bodaj jednego spojrzenia w ciemny
otwór tunelu Schollenen.
* 21 *
Goschenen, Zurych
Strona 129
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
W czasie kiedy ekspres "Atlantic" dojeżdżał do Airolo,
Wargrave kierowany wskazówkami swego radiooperatora wylądował na
pobliskim małym lotnisku, które otaczał kordon złożony, jak się
zdawało na pierwszy rzut oka, z co najmniej połowy szwajcarskiej
armii.
Robert Frey po wyjściu z maszyny został otoczony przez
zbrojnych żołnierzy, których twarze nie wróżyły nic dobrego.
Spoglądali na niego tak złowrogo, że Springer, który przyjechał
na lotnisko, sam odprowadził niegdyś szanowanego alpinistę do
policyjnej furgonetki. Helikopter został na lotnisku, gdyż z
uwagi na fatalne warunki atmosferyczne, panujące na północ od
przełęczy św. Gotharda, i tak na nic by się nie przydał. Springer
zawiózł Wargravea, Elsę i Brudera do pociągu, który ruszył, gdy
tylko wsiedli.
Ledwie pociąg wyjechał z tunelu św. Gotharda, Wargrave
zwołał w przedziale Marienkowa zaimprowizowaną naradę wojenną.
Poza nim samym, Marienkowem, Elsą i Hallerem był obecny jeszcze
Springer. Wargrave zagaił zebranie uwagą utrzymaną w
charakterystycznym dla niego tonie:
- Podejrzewam, że to, co przeszliśmy do tej pory, to dopiero
wstęp. Jak to mówią na brytyjskich kolejach po podaniu zupy:
Najgorsze przed nami.
- Co mi się w tobie podoba najbardziej - stwierdziła Elsa -
to twój wieczny optymizm.
- Mój wieczny realizm - poprawił ją z powściągliwym
uśmiechem. - Wiemy od Trabera, że Karpiński jest w Zurychu, a
moim zdaniem ten jegomość nie da łatwo za wygraną.
- Mogę dać wam jego rysopis - rzekł nieoczekiwanie
Marienkow.
Springer wybałuszył na niego oczy, zdumiony tą nagłą woltą.
Lawina radykalnie zmieniła nastawienie Rosjanina, który
dotychczas wzbraniał się podać choćby strzępek informacji, zanim
znajdzie się w samolocie lecącym do Stanów.
- To byłaby dla nas nieoceniona pomoc - przyznał. - Na
Zachodzie jest znany jako Cień, bo nikomu jeszcze nie udało się
zdobyć jego zdjęcia.
- Mogłabym na podstawie rysopisu sporządzić coś w rodzaju
portretu pamięciowego - zwróciła się Elsa do Marienkowa i nie
zwlekając wyciągnęła z nesesera duży notatnik. - Gdy pracowałam w
filmie jako charakteryzatorka, w wolnych chwilach często
szkicowałam różnych ludzi.
- Odłóżcie to może na parę minut - zaproponował Springer.
-Do Zurychu mamy prawie dwie godziny drogi. Chciałbym rozwikłać
pewną zagadkę. Jeden z bandziorów, którzy napadli na maszynistę i
jego pomocnika, dostał kulę. Ja mu też jedną posłałem, ale moja ,
tylko go dziobnęła. Udało mu się wyskoczyć z kabiny po przeciwnej
stronie pociągu i gdy biegł do samochodu, którym miał odjechać,
ktoś go zastrzelił. Potem ów ktoś położył trupem kierowcę tego
samochodu.
- Któryś z twoich ludzi? - badał Haller.
- O to właśnie chodzi, że nie. Już sprawdziłem. Ale jeden z
nich obserwował pociąg ze skały po wschodniej stronie torów i
mówi, że oba strzały padły z okna ekspresu.
Wargrave poruszył się na siedzeniu.
- Mógł coś powiedzieć o tym, z jakiej odległości ten ktoś
strzelał?
- Z raportu, jaki otrzymałem, wynika, że za pierwszym razem
to było około stu metrów, i w dodatku do ruchomego celu. W
przypadku drugiego strzału odległość była jeszcze większa.
- To się nazywa oko! - zawołała Elsa.
- Otóż to - podjął Springer. - Właśnie to mnie niepokoi.
Wśród trzystu pięćdziesięciu podróżnych mamy jakiegoś
strzelca wyborowego. Kto to jest? I dlaczego jedzie tym
pociągiem? Łoskot kół stał się głośniejszy, gdyż wjechali w
tunel. Elsa musiała podnieść głos, żeby inni ją usłyszeli.
- Ale ten ktoś musi być po naszej stronie, skoro zabił dwóch
ludzi Karpińskiego.
- Cóż za prostota rozumowania i nieodparta logika! -
Strona 130
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
zauważył oschle Wargrave. - Jakie to pokrzepiające!
- Mam wrażenie, że ktoś tu się ze mnie nabija - odparła z
przekąsem Elsa. - Chyba nie dopatrujesz się w moich słowach
elementu naiwności?
Spiorunowała go wzrokiem, a Wargrave uśmiechnął się do niej
szeroko.
- O to cię nie posądzam. Ale jeśli ten nieznany snajper był
odpowiednio bezwzględny, to miał znakomity powód, żeby ich zabić.
W ten sposób zyskał pewność, że nie będą gadać na śledztwie.
W grę wchodzi też inna możliwość...
- śe to jakaś szyszka - wtrącił cicho Springer. - Ktoś na
tyle wysoko postawiony, że dla zachowania swojego incognito może
zabijać własnych ludzi.
- W takim razie lista nazwisk, które wchodzą w grę, jest
bardzo krótka - powiedział Marienkow.
- Więc ją podaj - zaproponował Haller.
- Wołkow. Simowicz, Bułgar z pochodzenia. Leitermann,
Niemiec z Lipska. Wszyscy oni są w KGB i uchodzą za strzelców
wyjątkowej klasy.
- Nie będę się spierał - stwierdził Haller. - Pytanie, który
z nich siedzi sobie teraz w jednym z czternastu wagonów?
Marienkow potrząsnął głową.
- Leitermann jest w Stanach, czeka na przydział zadania. W
dziesięć minut po starcie boeinga, którym polecimy do Stanów,
dostaniecie wszystkie informacje potrzebne do tego, żeby go
aresztować. - Uciszył ruchem ręki Hallera, który zaczął coś
mówić. - Nie! Taka była umowa: jak tylko znajdziemy się nad
Atlantykiem, dam wam wyczerpujące odpowiedzi na wszystkie
pytania. Wołkow podobno jest na kuracji w moskiewskiej klinice z
powodu choroby nerek. Nie mogę nic powiedzieć o ludziach z G.R.U,
bo ich nie znam.
- No więc zostaje nam Simowicz - zakonkludował Haller.
- Simowicza półtora roku temu sprzątnął cichaczem w Brukseli
brytyjski wywiad - wtrącił Wargrave.
- To nam wyklucza wszystkich trzech, których pan przed
chwilą wymienił! - zauważył z irytacją Haller.
- Niezupełnie - odparł Rosjanin. - Jest jeszcze czwarty.
-powiedział zwracając się do Wargravea: - Kiedyś pracowałeś w
Grecji?
- Nie przeczę.
- To może obiło ci się o uszy nazwisko Nicos Leonides?
- Nie.
- To ulubiony "egzekutor" Karpińskiego, chociaż o ile mi
wiadomo, do tej pory działał tylko na ojczystym gruncie. Nie
wiem, jak wygląda, ale możliwe, że to on.
- Nic o nim nie słyszałeś, choćby drobnej wzmianki o jego
zwyczajnych, upodobaniach? - wypytywała Elsa.
- Nic. - Rosjanin rozejrzał się wokół z poważnym wyrazem
twarzy. - Ale wiem jedno: dla Karpińskiego ta sprawa ma
decydujące znaczenie. W tej chwili ważą się losy jego kariery.
Jestem przekonany, że kiedy się dowie, iż wyszedłem cało,
wsiądzie w Zurychu do ekspresu.- Zacisnął dłoń w pięść. - Możecie
być tego pewni.
- W takim razie jego rysopis bardzo nam się przyda - rzekła
z naciskiem Elsa.
- Nie na wiele. To urodzony aktor i mistrz w sztuce
charakteryzacji. Ale na pewno jeszcze w Szwajcarii wsiądzie do
pociągu, za to mogę dać głowę. - Uśmiechnął się niewesoło. - I
całkiem możliwe, że ją dam.
Kiedy pociąg dojeżdżał do GOschenen, Wargrave opuścił
przedział " i przeszedł na przód pociągu. Dawniej nocne pociągi
do Holandii jechały przez Lucernę i Bazyleę, omijając Zurych,
lecz teraz trasa się zmieniła i ekspres jechał prosto na północ.
Cała obsługa robiła wszystko, żeby uspokoić pasażerów, lecz mimo
ich wysiłków wciąż dawało o sobie znać napięcie, wywołane
niedawnymi dramatycznymi przejściami.
W niektórych przedziałach pasażerowie zasłoniwszy okna
starali się nieco zdrzemnąć, lecz inni czuwali wpatrując się
Strona 131
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
trwożnie w szyby, za którymi widać było tylko kompletne ciemności
tunelu.
Tunel się skończył i pociąg zaraz zaczął zwalniać. Po chwili
wjechał na stację w GOschenen. Na zaśnieżonym peronie czekała
jedna osoba. Wagony przesunęły się obok niej i stanęły. Wsiadła
do pociągu.
Była to Anna Markos. Miała zarezerwowane miejsce w
przedziale pierwszej klasy, który ku jej uldze okazał się całkiem
pusty. Jorge Santos, z wyciągniętymi wygodnie nogami i fajką w
zębach, również nieskrępowany niczyją obecnością, obserwował z
sąsiedniego przedziału, jak przechodziła korytarzem. Gdy ekspres
znów ruszył, Santos wstał, przeciągnął się i wyszedł na korytarz.
Na chwilę zatrzymał się przed następnym przedziałem, w którym
Anna właśnie, zdejmowała płaszcz, demonstrując mu z boku swoją
wspaniałą figurę. Spojrzała w stronę drzwi i przyłapała jego
wzrok. Puścił do niej oko. Odwróciła się tyłem, a gdy usiadła
zakładając nogę na nogę, już zniknął. W dwie minuty później do
przedziału wszedł Harry Wargrave. Zaciągnął zasłonki od strony
korytarza i usiadł naprzeciwko niej.
- Dziękuję ci, Anno - rzekł po prostu.
- Dotarła do ciebie moja wiadomość? - spytała, tak jak on
półgłosem.
- W samą porę, chwała Bogu. Teraz już mogę ci powiedzieć:
prawdopodobnie uratowałaś pociąg przed potworną katastrofą. Frey
wysadził ładunki na Wasserhornie i spowodował lawinę.
- O mój Boże...
- Ocaliłaś nas wszystkich, Anno - powtórzył miękko Wargrave.
- Ciężką miałaś przeprawę w Andermatt? - Nagle pochylił się do
przodu. - Wyglądasz na wyczerpaną. Coś się stało, prawda?
Wzruszyła ramionami.
- Nic wielkiego. - Streściła krótko swoje przygody i twarz
Wargravea nabrała ponurego wyrazu. Anna ciągnęła dalej: -Instynkt
mi mówił, że to Robert Frey. Miałam też trochę szczęścia i
dokopałam się paru rzeczy. - Zaciągnęła się głęboko papierosem.
-Trochę za bardzo rzucał się w oczy w roli miejscowego bohatera.
Ale to jeszcze niczego nie dowodziło. Kiedy w lodowcu znaleziono
zwłoki tego agenta Springera, wybadałam, kto się kręcił po
okolicy. Rano w dniu, kiedy zginął, w Gletsch widziano helikopter
Roberta Freya.
Ale wciąż nie miałam dowodów.
Opisała dalszy rozwój wydarzeń.
- Nawet ten nadajnik ukryty na farmie mógł mieć jakieś
wytłumaczenie. Oczywiście nigdzie wokół nie walały się książki
szyfrów.
No więc, jak ci powiedziałam, zastawiłam pułapkę z sobą w
roli przynęty. Kiedy skierował mnie w tę ciemną uliczkę, gdzie
ktoś mnie mało nie rozjechał, miałam już pewność.
- Nie mówiąc o tym facecie z kolejki, który usiłował cię
udusić -uzupełnił Wargrave. Ścisnął ją za kolano tak mocno, że aż
zabolało. -Na miłość boską, miałaś na siebie uważać, a nie
przekraczać wszystkie możliwe granice.
- Ale sam przyznałeś, Harry, że uratowałam pociąg. W Atenach
też nieźle ryzykowaliśmy, pamiętasz? - Mocny uścisk sprawiał jej
przyjemność. W swoim czasie proponowała Harryemu, żeby zostali
kochankami, lecz on, acz z żalem, odmówił jej tłumacząc, że dla
dwójki agentów byłoby szaleństwem wikłać się w intymny związek.
Przyznała mu wtedy słuszność, lecz nawet po tak długim
czasie dotknięcie jego ręki wywołało przypływ dawnych uczuć.
- Co mam teraz robić? - zapytała, gdy zwolnił uścisk.
- Nie ujawniaj się. Nie powiem nikomu, że jedziesz tym
pociągiem: może mi być jeszcze potrzebny zakonspirowany pomocnik.
Łagodnie zsunął szalik z jej szyi. Skrzywił się na widok
paskudnych sinych pręg, które teraz wyraźnie odcinały się na
skórze.
- Powinien się tym zająć lekarz.
- Później. Trochę boli, ale jakoś przeżyję. Czy powinnam
wiedzieć coś jeszcze?
- Tak. Karpiński jest w Zurychu.
Strona 132
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
- Ten łajdak! Ileż to czasu straciliśmy wtedy w Atenach
próbując go złapać!
Wargrave wyjaśnił, jaką drogą dotarła do Trabera wiadomość o
przyjeździe Krokodyla do Zurychu, i dodał, że zdaniem Marienkowa
Karpiński na pewno wsiądzie do ekspresu.
- Ale przynajmniej będziemy już mieli jego rysopis -
zakończył. - Elsa z Marienkowem właśnie sporządzają portret
pamięciowy, który może nam się przydać.
- Pamiętaj, że jest bardzo przebiegły i bezwzględny -
ostrzegła Anna.
- Możliwe, że Traber go już przyskrzynił mimo całej jego
przebiegłości.
"Z Wasserhornu zeszła olbrzymia lawina, która o włos minęła
ekspres "Atlantic", przejeżdżający przez przełęcz św. Gotharda.
Wszyscy podróżni wyszli bez szwanku. Pociąg ruszył w dalszą
drogę do Zurychu..." Heinz Golchack dosłuchał do końca krótkich
wiadomości wieczornych o ósmej czterdzieści i wyłączył małe
tranzystorowe radyjko.
Siedzieli we trójkę z Rudim Buhlerem i Heinrichem Baumem w
hotelu Schweizerhof. Świadom, że tamtych dwóch bacznie go
obserwuje, Golchack z niewzruszoną twarzą zaczął czyścić do
połysku szkła okularów.
- I co, u diabła, teraz poczniemy? - wybuchnął gniewnie
Buhler nie mogąc znieść dalszej ciszy.
- Zacznijmy od zniszczenia tej mapy.
Baum ruszył do łazienki, żeby spalić mapę, lecz po chwili
wybiegł z powrotem, żeby odebrać wiadomość z Moskwy, przekazaną
im za pośrednictwem nadajnika Mohnera na Zurichbergu. Golchack
przeczytał w milczeniu wiadomość i poszedł do łazienki, żeby ją
osobiście spalić. Kiedy wrócił, na jego wysokim czole lśniły
krople potu.
- Wyślij najpierw depeszę do Bazylei, a potem tę długą do
Amsterdamu - polecił Baumowi. Pierwsza depesza zawierała rozkaz
dla Jurija Gusjewa, "egzekutora" G.R.U, który zgodnie z
wcześniejszą instrukcją Golchacka przeniósł się z Miluzy do
Bazylei.
Na twarzy Bauma malowało się powątpiewanie.
- Ten przekaz do Amsterdamu jest bardzo długi - stwierdził
nieśmiało. - Czy nie można go skrócić?
Golchack utkwił w nim wyblakłe oczy, lecz Szwajcar odważnie
wytrzymał jego wzrok. Już pięć godzin siedzieli zamknięci w tym
pokoju, bez jedzenia, tylko z termosem kawy, przyniesionym przez
Buhlera. Golchack, który był abstynentem ("Alkohol mąci jasność
myślenia" - jak im oświadczył) i jadł bardzo wstrzemięźliwie, nie
widział powodu, dla którego jego podwładni nie mieliby się
dostosować do jego obyczajów. W pokoju narastało napięcie i
poczucie niemal klaustrofobicznej ciasnoty. Baum dałby w tej
chwili wszystko, żeby móc się przejść po Bahnhofstrasse, nawet w
śnieżnej zadymce, która ogarnęła miasto.
- Gdyby wiadomość można było skrócić, zrobiłbym to już
wcześniej - odparł ozięble Golchack. - Podważasz słuszność moich
rozkazów?
- Nie, oczywiście, że nie.
- No to na co jeszcze czekasz? - padło kolejne pytanie,
zadane spokojnym głosem, który przejmował Bauma panicznym
strachem.
Szwajcar usiadł przy nadajniku i rozpoczął nadawanie
pierwszej wiadomości do Bazylei.
Operator sprzętu nasłuchowego w furgonetce, która parkowała
w przecznicy obok hotelu Schweizerhof, tuż pod oknami restauracji
na piętrze, sięgnął po radiotelefon i połączył się z biurem
Trabera.
Traber sam podniósł słuchawkę.
- Mamy namiar radiowy, panie brygadierze - oznajmił
operator, starając się stłumić podniecenie w głosie. Traber nie
lubił okazywania emocji w kryzysowych sytuacjach. - W hotelu
Schweizerhof. Tak jest. Jesteśmy całkowicie pewni.
Strona 133
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
- Kontynuujcie nasłuch. Zaraz tam jadę.
Gdy tylko dwójka wywiadowców zabrała się za księgę
meldunkową hotelu Schweizerhof, w hallu pojawiła się pulchna
postać Trabera, który ruszył do kontuaru recepcji z małym cygarem
w zębach i rękoma wciśniętymi w kieszenie płaszcza. Za nim
podążało sześciu uzbrojonych ludzi po cywilnemu.
- Znaleźliście coś? - spytał Traber zerkając na listę gości.
- Heinz Golchack w ogóle nie pojechał do Niemiec - odparł
szybko jeden z funkcjonariuszy. - Zameldował się w hotelu.
Zajmuje pokój 201.
- Rozumiem. - Traber pyknął z cygara. - Czy przybył ktoś
jeszcze, powiedzmy od pory lunchu?
- Heinrich Baum, dentysta z Bazylei, pokój 207. I niejaki
Rudi Buhler. Podobnie jak Golchack, przybył z Wiednia i sądząc po
godzinie zameldowania mógł lecieć tym samym samolotem. Zajmuje
pokój 316.
- Zaczniemy od Golchacka. Proszę o klucz uniwersalny
-powiedział do recepcjonisty. - Gdyby ktoś z gości hotelowych,
obojętnie z którego pokoju, chciał gdzieś zadzwonić, pana
centrala jest chwilowo nieczynna. - Zwrócił się do boya, który
chłonął łapczywie każde jego słowo: - Niech pan nas najpierw
zaprowadzi do pokoju 201.
Dwóch wywiadowców zostało na dole przy recepcji. Traber
wsiadł do windy z dwójką tajniaków, pozostali weszli na górę po
schodach.
Zatrzymali się pod drzwiami pokoju 201. Jeden z ludzi
Trabera cicho włożył klucz w zamek. Wpadł gwałtownie do środka z
pistoletem w ręku a za nim ubezpieczając go kolega. Stwierdzili
że pokój jest pusty, i poszli w głąb korytarza pod pokój 207, w
którym zameldowany był Heinrich Baum. Zastosowali tu ten sam
schemat postępowania, lecz tym razem ich trud został lepiej
wynagrodzony.
Baum przed chwilą skończył nadawanie przydługiego radiogramu
do Amsterdamu i właśnie pakował nadajnik, kiedy drzwi otworzyły
się z trzaskiem. Złapał pistolet leżący przy radiostacji, lecz
nim zdążył się obrócić, jeden z ludzi Trabera strzelił, zabijając
go na miejscu.
Baum upadł na podłogę, gniotąc w ręku zaszyfrowaną depeszę.
Depeszę do Bazylei zniszczył już wcześniej. Traber schylił
się i wyjął kartkę z jego martwych palców.
- Szkoda, że nie możemy go przesłuchać - zauważył.
- W dodatku Bóg wie, jak długo potrwa, zanim nasi
specjaliści odcyfrują tę wiadomość, o ile w ogóle. To pewnie
sowiecki szyfr jednorazowy. Chyba że są gdzieś tutaj tablice
szyfrów...
- Przepraszam, panie brygadierze - usprawiedliwiał się
funkcjonariusz, który zastrzelił Bauma - ale on już sięgał po
broń.
- Dobrze się spisałeś. Nie powiem, żebym żałował tego
parszywego zdrajcy. Dostał zasłużoną karę.
Szybka rewizja nie dała żadnych rezultatów. W łazience
Traber pociągnął nosem.
- Czuć tu dymem. Jasna sprawa, spalili wcześniejsze depesze,
a popioły wyrzucili do klozetu i spuścili z wodą.
Pokój 316, który zajmował Rudi Buhler, również okazał się
pusty.
Traber zjechał na dół do recepcji.
- Golchack i Buhler uciekli - powiadomił oschle
recepcjonistę. - Chyba ich pan widział, jeśli opuścili hotel
głównym wejściem?
Moi ludzie przeszukują wszystkie pomieszczenia, ale nie mam
wielkich nadziei.
Na twarzy recepcjonisty odbiła się niepewność.
- Poszedłem na chwilę do łazienki i zastępował mnie kolega.
Wtedy mogli się wymknąć. To było niecały kwadrans temu.
Rzeczywiście Heinz Golchack wyszedł z hotelu kilkanaście
minut wcześniej. Zatrzymał się przy recepcji i powiedział, że
boli go głowa i wybiera się na spacer. Może nocne powietrze go
Strona 134
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
odświeży. Jego pogawędka dała Buhlerowi okazję, by wymknąć się
chyłkiem za drzwi. Po wyjściu na ulicę Golchack przeszedł kilka
metrów chodnikiem do windy, którą zjeżdżało się do podziemnego
pasażu handlowego.
O tej porze było tam pusto. Golchack szybko zdjął okulary o
grubych szkłach i wsunął je do kieszeni. Z drugiej kieszeni
wyciągnął wyświechtaną czapkę z daszkiem, jakie noszą szoferzy, i
wcisnął ją mocno na głowę. Przeszedł wzdłuż amfilady sklepów,
pojechał drugą windą na górę, wysiadł po drugiej stronie
Bahnhofplatz i zatrzymał taksówkę.
- Proszę na Pelikanplatz - polecił kierowcy bezbłędną
niemczyzną.
Gdy dojechali na miejsce, wysiadł, odczekał, aż taksówka
zniknie mu z oczu, i zagłębił się w plątaninę małych uliczek.
Spacer sprawiał mu przyjemność mimo gęsto padającego śniegu.
Równie mocno jak Wiedeń lubił Zurych, miasto wież, starożytnych
budowli i krętych zaułków. W gruncie rzeczy chętnie by tu
zamieszkał na stałe.
Podziwiał przechodzące dziewczyny, smukłe i wyprostowane, o
energicznym, dumnym chodzie. Nic w sowieckiej Rosji nie mogło się
z tym równać.
Wkrótce dotarł do willi przy spokojnej, ślepo zakończonej
uliczce o nazwie Lindengasse.
Otworzył drzwi własnym kluczem i wszedł do środka. Na
szczycie schodów pojawiła się wysoka, ciemnowłosa kobieta po
trzydziestce.
W ręku trzymała automatyczny pistolet, który schowała do
torebki rozpoznawszy gościa.
- Zniszcz to, Ilse - rozkazał podając jej paszport na
nazwisko Heinza Golchacka.
Kobieta wprowadziła go do wielkiego pokoju, pełnego
solidnych, ciężkich mebli i antyków, z grubymi zasłonami w oknie.
Zdjął zaśnieżony płaszcz i podał go jej razem z czapką, a potem
usiadł i zzuł przemoczone buty. Po ubraniu każdy by poznał, że
spędził jakiś czas na dworze.
- I te ciuchy też. O której ma przyjechaĆ ekspres?
- Dziesięć minut temu znowu dzwoniłam na dworzec.
Powiedzieli, że o dziesiątej trzydzieści trzy. Odjazd o
jedenastej.
- W takim razie musimy się pospieszyć, przed nami dużo
roboty.
Mam zamiar wsiąść do ekspresu.
- Dworzec będzie pilnie strzeżony, panie Volger.
Na czas podróży z Wiednia do Zurychu Karpiński podszył się
pod prawdziwą osobę - biednego Heinza Golchacka, antykwariusza,
którego spalone szczątki leżały pod śniegiem w odludnym zakątku
Lasku Wiedeńskiego. Teraz miał występować jako Edwardi Volger,
szwajcarski handlarz antyków. Była to postać fikcyjna, która w
rzeczywistości nigdy nie istniała. Ilse Murset, sama będąca z
zawodu specjalistką od handlu antykami; starannie podtrzymywała
pozory jej egzystencji.
Na sennej, spokojnej Lindengasse nikt nie interesował się
zbytnio życiem sąsiadów, lecz było powszechnie wiadomo, że Edward
Volger spędza dużo czasu za granicą, a poza tym hołduje nieco
dziwnym zwyczajom. Lubi wracać w nocy i pracować aż do świtu. Od
czasu do czasu, zawsze po zmroku, można. Było zauważyć człowieka
podobnego z sylwetki do Karpińskiego, jak wchodzi śpiesznym
krokiem do willi, lecz utarło się, że rzadko bywa w domu.
Ilse wyszła z mokrym ubraniem i butami. Wróciła niosąc
szlafrok i kapcie. Karpiński przebrał się i usadowił w fotelu za
biurkiem, którego blat był zarzucony fakturami. Mało
prawdopodobne, żeby policja sprawdziła ten adres, ale gdyby się
pojawili, znaleźliby Edwarda Volgera pogrążonego w pracy.
- Czy wszyscy są na miejscu? - spytał Karpiński. - Dobrze.
W takim razie przyprowadź ich i naradzimy się, jak sobie
poradzić z czujnym okiem Trabera.
W rzadkich okazjach, kiedy kierował operacją w terenie
gdzieś za granicą, Karpiński przestrzegał niezłomnie zasady, aby
Strona 135
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
nie przebywać w jednym miejscu dłużej niż pięć godzin. Przekonał
się jeszcze raz o jej słuszności; kiedy udało mu się umknąć z
hotelu Schweizerhof tuż przed pojawieniem się tajniaków.
Czekając, aż Ilse zawoła z piętra jego podwładnych, rozmyślał
ponuro o odebranej przez Bauma wiadomości z Moskwy. Było w niej
polecenie odwołania najważniejszych agentów, działających w
Europie Zachodniej.
Depesza była ciosem dla Karpińskiego, gdyż świadczyła o tym,
że Moskwa poważnie bierze pod uwagę możliwość niepowodzenia jego
misji. Brak podpisu świadczył, że tekst podyktował osobiście
Leonid Siedow.
Kiedy Karpiński dowiedział się, że ekspres wyszedł cało z
lawiny, w Zurychu była godzina ósma czterdzieści wieczorem.
Jednocześnie w Moskwie, gdzie zegary wskazywały dziesiątą
czterdzieści, trójka złożona z sekretarza generalnego Leonida
Siedowa, marszałka Traczkowa i Anatolija Zarubina zasiadła do
narady. Oni również słuchali radiowych wiadomości. Po ostatnich
doniesieniach zazwyczaj tak dufny i krzykliwy Traczkow zachowywał
się dziwnie cicho.
- Wasz protegowany nie spisuje się olśniewająco - zwrócił
się uprzejmie Zarubin do Traczkowa. - Jak do tej pory udało mu
się tylko zdekonspirować całą naszą siatkę sabotażową w
Szwajcarii.
- Nie mógł przecież siedzieć z założonymi rękoma, musiał coś
robić! - odparł Traczkow tłumiąc gniew i skubiąc szczeciniaste
włosy wystające mu z nozdrzy.
- Nie mógł też pozwolić sobie na klęskę - zauważył Zarubin.
-Ile jeszcze dajemy mu czasu, zanim tamci wywiozą Marienkowa do
Stanów, gdzie zacznie sypać wszystkich naszych agentów? Ich
szkolenie i infiltracja środowiska to owoc pracy wielu lat. Myślę
zwłaszcza o Niemczech Zachodnich.
- Karpiński coś wymyśli - oświadczył pyszałkowato Traczkow.
- A jeżeli nie? - wtrącił Siedow gładząc się po szczęce. Po
niedawnej operacji zostało uczucie swędzenia, które dokuczało mu
w chwilach napięcia. Patrząc marszałkowi prosto w oczy oświadczył
dobitnie: - Moim zdaniem nadeszła pora, żeby zarządzić masową
ewakuację wszystkich naszych agentów z Niemiec Zachodnich,
Francji i Belgii, dopóki nie jest za późno. Zawsze mogą po jakimś
czasie wrócić.
- Według moich informacji Niemcy postawili w stan gotowości
swoje służby graniczne i zaostrzyli kontrolę na wschodniej
granicy oświadczył Traczkow, grając na zwłokę. - W taką pogodę
naszym ludziom będzie jeszcze trudniej przedostać się do
Niemieckiej Republiki Demokratycznej.
- Niech spróbują dostać się na pokład frachtowca "Maksym
Gorki", który jest w tej chwili na Bałtyku i niedługo przybije do
holenderskiego wybrzeża.
- Jeżeli takie jest wasze polecenie, towarzyszu generalny
sekretarzu - zgodził się chytrze Traczkow.
- Nie! - odparł ostrym tonem Siedow. - To od was, jako
ministra obrony, oczekujemy wypowiedzi.
Traczkow ponownie znalazł się w kropce. Niepowodzenie
Karpińskiego już i tak obciążało mu konto, a teraz stanął wobec
trudnej alternatywy. Jeśli powie nie, a Marienkow dotrze
bezpiecznie do Stanów, na skutek jego zdrady zostanie zniszczony
cały komunistyczny aparat wywiadowczy w zachodniej Europie. Jeśli
zgodzi się na ewakuację agentów, ujdą cało, ale ponowna
infiltracja dziesiątków ludzi zajmie dużo czasu. Wybrał mniejsze
zło i zdecydował się na drugie rozwiązanie, które nie było tak
niebezpieczne.
- Opowiadam się za ewakuacją.
Zauważył, że Zarubin odnotował w protokole, iż decyzja
została podjęta przez ministra obrony. Nie spodobało mu się to,
lecz nic nie mógł poradzić. Wygłosił ostatnią uwagę:
- Obawiam się, że nasza decyzja jest pochopna. Karpiński na
pewno ma już gotowy plan, jak zgładzić tego zdrajcę Marienkowa.
* 22 *
Strona 136
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Zurich Hauptbahnhof
Była dziewiąta dziesięć. Do odjazdu ekspresu "Atlantic"
pozostały niecałe dwie godziny. Karpiński siedział w salonie
willi przy Lindengasse i wpatrywał się w trzy rozłożone na biurku
fotografie. Jego czterej ludzie dostali już szczegółowe
instrukcje i opuścili willę.
Teraz, gdy przygotowania dobiegły końca i został sam z Ilse
Murset, czuł, jak narasta w nim napięcie. Takie czekanie zawsze
było najgorszą częścią zadania. Pomyślał, że Rudi Buhler dotarł
już chyba na miejsce.
Wyszedł kilka sekund przed nim z hotelu Schweizerhof i udał
się prosto na dworzec, skąd miał złapać pociąg do Bazylei i tam
czekać na przyjazd ekspresu. Zwykła ostrożność nakazywała, aby
jak najszybciej opuścił miasto. Ludzie Trabera - o ile do tej
pory udało im się wytropić ich tymczasową bazę w hotelu - na
pewno dostaną od recepcjonisty ich dokładne rysopisy. Karpiński
nadal przyglądał się fotografiom. Nagle poczuł, że biała ręka
Ilse dotyka jego szyi.
- Co też chcesz wyczytać z tych podobizn?
- Prawdę o przeciwniku - odparł. - Gdy się dokładnie
obserwuje twarze ludzi, można odgadnąć, jak się zachowają w
kryzysowych sytuacjach.
Pierwsze, mało ostre zdjęcie, które wykonano przez
teleobiektyw z okna domu przy Bahnhofstrasse, przedstawiało
Springera w kapeluszu nasuniętym na oczy. Na drugim, dużo
wyraźniejszym, był generał Max Scholten, szef holenderskiego
kontrwywiadu, na tle hotelu Astoria w Hadze. Od pierwszego
spojrzenia można było rozpoznać jego amorkowatą, pulchną twarz.
Na trzecim zdjęciu, zrobionym kilka lat wcześniej w Atenach,
widniał Harry Wargrave. Karpiński puknął palcem w to właśnie.
- Ten jest najbardziej niebezpieczny.
- Jesteś cały spięty... - Palce Ilse pieściły jego szyję. -
Pójdziemy na górę do sypialni?
Wyprężyła w oczekiwaniu długie, smukłe ciało i rozpięła
zamek z przodu sukienki. Rosjanin z wahaniem spojrzał na zegarek.
- Nie mamy tyle czasu.
- No to wystarczy nam podłoga.
Dwaj ludzie Karpińskiego, którzy jakiś czas wcześniej wyszli
z willi, wsiedli do citroena, zaparkowanego nieco dalej w głębi
uliczki.
Klaus Jaeger; zwalisty drągal, siadł za kierownicą, a niższy
i drobniejszy Hans - Otto Nacken zajął miejsce pasażera. Obaj
mieszkali w NRD, lecz mieli fałszywe dokumenty, które
zaświadczały, że są obywatelami Niemiec Zachodnich. Po kilku
minutach dojeżdżali do Hauptbahnhof.
Jaeger minął wejście, skręcił za róg stacji i zaparkował wóz
w ciemnym zakamarku. Weszli na dworzec bocznym wejściem obok
przechowalni bagażu. Dla zachowania pozorów Jaeger niósł walizkę.
Dobre kilkanaście minut przechadzali się od niechcenia,
obserwując bagażowych, którzy czekali na przyjazd nocnego
pociągu.
- Ten tam będzie dobry - orzekł Jaeger przystając i
zapalając papierosa. - Ma z grubsza podobny wzrost i tuszę.
Nacken odłączył się od kolegi i podszedł do bagażowego,
niskiego, muskularnego mężczyzny, który przypominał posturą
Karpińskiego.
- Podobno ekspres "Atlantic" odjeżdża dopiero o jedenastej?
A ja się spieszyłem jak głupi. Coś mi się musiało pomylić. Nie ma
co, teraz sobie poczekam. Ta pora odjazdu podana na tablicy jest
prawdziwa?
- Tak, proszę pana. Istny cud, że przyjeżdża punktualnie.
Słyszał pan, co się stało?
- Co takiego?
- Na południe od Gotharda zeszła lawina, mówią, że
największa w tym stuleciu. Prawie zasypała ekspres.
- Mój Boże! Nic o tym nie słyszałem. No, przynajmniej stąd
Strona 137
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
do Bazylei droga biegnie po płaskim. - Poczęstował bagażowego
papierosem. - To chyba nudna praca sterczeć tu całą noc. O której
pan kończy? - spytał mimochodem.
Bagażowy zaciągnął się głęboko papierosem.
- Schodzę ze zmiany o ósmej rano. Można się przyzwyczaić.
Nacken gawędził jeszcze przez parę minut o tym i owym, a
potem się oddalił, wkładając lewą dłoń do kieszeni płaszcza. Był
to sygnał dla jego towarzysza, który obserwował ich z pewnej
odległości. Jaeger podszedł do tragarza.
- Może pan przywieźć resztę mojego bagażu z samochodu? Jest
zaparkowany z tyłu stacji.
Rzucił niesioną walizkę na wózek tragarza i poszedł z nim do
wyjścia w kiepsko oświetlonym kącie prawie pustej hali dworca.
Kiedy dotarli do citroena, Jaeger rozejrzał się ukradkiem, czy
wokół nie ma ludzi, i otworzył tylne drzwi.
- Torba jest na tylnym siedzeniu - wyjaśnił. - Niech pan
uważa, jest ciężka. Tragarz wsunął górną połowę ciała do wnętrza
wozu. Jaeger wyjął z kieszeni małą metalową obciągniętą skórą
pałkę, pochylił się i walnął nią mocno w czaszkę tragarza. Ten
osunął się martwy na siedzenie.
Z cienia wychynął Nacken i pomógł wepchnąć ciało do środka.
- Wózek - przypomniał koledze Jaeger zakrywając kocem Zwłoki.
Nacken przesunął wózek pod samą ścianę, głęboko w cień. Miał im
być jeszcze potrzebny. Potem wsiedli do samochodu, zamknęli cicho
drzwi. Jaeger ruszył i pojechał w kierunku mostu na Limmat.
Dotarł do pustej okolicy nad brzegiem jeziora za Quaibrucke
i zatrzymał się nad samą wodą pod osłoną listowia kępy drzew.
Wyłączył silnik i światła. Musieli nieźle się natrudzić,
żeby rozebrać trupa z odzieży, lecz w końcu ściągnęli z niego
mundur, czapkę i buty. , Jaeger wyjął portfel i sprawdził w
świetle latarki, czy w środku jest przepustka pracownicza.
- W porządku - powiedział. - Do jeziora z nim.
Wyjęli łańcuchy z torby, która rzeczywiście musiała być
bardzo ciężka, owinęli je wokół ciała i wspólnym wysiłkiem
zanieśli makabryczne brzemię nad sam brzeg. Lód był cienki, a
woda pod nim głęboka na dwadzieścia metrów. Rozkołysali zwłoki,
trzymając je za nogi i ramiona, i z rozmachem wrzucili do
jeziora. Lód załamał się z głośnym trzaskiem i obciążone ciało
poszło na dno.
Wsiedli do samochodu i odjechali. Jaeger, który znów
prowadził, przejechał przez Quaibrucke i skierował wóz na
Lindengasse. Zdobyli to, po co ich wysłano: mundur bagażowego.
Mieli również pewność, że żona - jeśli jakąś miał, pomyślał
bezdusznie Jaeger - nie zgłosi jego zaginięcia na policję jeszcze
długo po odjeździe ekspresu. Bagażowy powiedział przecież
Nackenowi, że kończy pracę dopiero o ósmej rano.
Pozostała dwójka, która wyszła z willi jednocześnie z
Jaegerem i Nackenem, miała łatwiejsze zadanie. Wsiedli do
drugiego samochodu i pojechali do zachodniej części miasta.
Zatrzymali się przed dużym garażem na robotniczym przedmieściu.
Jeden z nich wysiadł, otworzył skrzydła bramy i kiedy samochód
wjechał do środka, zamknął je z powrotem. Samochód stanął obok
wielkiego wozu meblowego, który miał z boku napis "Móbel -
Salzburg".
Kierowca wysiadł, włączył światło w garażu i wyjął walizkę ;
z bagażnika. Po otwarciu okazało się, że jej zawartość jest
całkowicie niegroźna: kanapki z pasztetówką i termos kawy. "Ani
kropli alkoholu - ostrzegł ich przed akcją Karpiński. - Jeśli się
dowiem, że złamaliście zakaz, zostaniecie natychmiast odwołani".
Drugi mężczyzna podszedł do wiszącego na ścianie telefonu i
wybrał numer. Po drugiej stronie linii podniosła słuchawkę Ilse
Murset.
- Mówi Andre. Towar gotowy do wysyłki.
- Zrozumiałam! - powiedziała i przerwała połączenie.
Po przekazaniu umówionej wiadomości mężczyzna wdrapał się na
stopień szoferki wozu meblowego i odciągnąwszy boczne płachty
brezentu, sprawdził ładunek. Wóz po brzegi był wypełniony
meblami, do tego stopnia, że tylna klapa niebezpiecznie
Strona 138
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
odstawała, nie dając się zamknąć. Przytrzymywało ją urządzenie,
składające się z bloku i naciągniętej liny, która biegła przez
całą długość ciężarówki aż do , szoferki.
- Alfred, to dla ciebie.
Mężczyzna wyjął z szoferki dwa kombinezony, zeskoczył na
ziemię i przeszedł lawirując między gratami na tył garażu, gdzie
było więcej miejsca. Po paru minutach przebrani w kombinezony
tragarzy zasiedli na ławeczce do posiłku złożonego z kanapek i
kawy. Kierowca co chwila spoglądał na zegarek, kontrolując upływ
czasu.
Jaeger i Nacken dostarczyli uniform bagażowego na
Lindengasse 451 i natychmiast znów wyruszyli w drogę. Powtórnie
przejechali przez Quaibrucke, lecz tym razem, zamiast jechać na
południe wzdłuż brzegu jeziora, skręcili na północ, nad rzekę
Limmat, a potem skierowali się biegnącą pod górę wielopasmówką w
stronę Zurichbergu.
Wkrótce znaleźli się w ekskluzywnej dzielnicy ładnych willi
i dobrze utrzymanych ogrodów. W pewnej chwili Jaeger skręcił w
bramę z kutego żelaza i ciągnący się za nią podjazd.
Dozorca, który czekał na nich w przejmującym zimnie, zamknął
za nimi skrzydła bramy i zaryglował ją na trzy spusty. Zatrzymali
się przed piętrową willą, z której balkonów zwisały girlandy
sopli. Jaeger wyłączył silnik i wysiadł z wozu.
- Rzuć okiem na limuzynę - rozkazał Nackenowi. - Przede
wszystkim sprawdź, czy wszystko w porządku z silnikiem.
W drzwiach frontowych stanęła pięćdziesięcioletnia kobieta o
surowej twarzy. Wpuściła Jaegera do środka i zamknęła drzwi.
Włosy zwinięte w kok i długa czarna suknia nadawały jej wygląd
gospodyni.
- Wasze ubrania są przygotowane w dużej sypialni -
oznajmiła.
- Zniszcz to. - Jaeger podał jej swoją kartę
identyfikacyjną. - Gdzie mój paszport?
Rozmawiali płynnie po rosyjsku. Kobieta wyjęła z kieszeni
żądany dokument i podała mu. Przejrzał go szybko. Był to
radziecki paszport dyplomatyczny, z jego własnym zdjęciem,
wystawiony na nazwisko Borysa Wołkowa w randze kapitana. Wszedł
na piętro, aby się przebrać.
Rozłożony na łóżku garnitur uszyty został z radzieckiego
materiału i skrojony według radzieckiej mody. Jaeger przebrał się
od stóp do głów, nie wyłączając slipek, w rzeczy produkcji
radzieckiej. Na dole zastał Nackena już we własnym stroju -
mundurze wojskowego kierowcy.
- Samochód - powiedział Jaeger. - Wolę sam go sprawdzić.
Idąc za Nackenem przekroczył próg wewnętrznych drzwi,
prowadzących bezpośrednio z części mieszkalnej do garażu, gdzie
stał lśniący, wypucowany na wysoki połysk mercedes. "Przy takiej
pogodzie długo taki nie zostanie" - pomyślał Jaeger. Wóz miał
tablice rejestracyjne korpusu dyplomatycznego ambasady
radzieckiej w Bernie.
Jaeger kazał Nackenowi sprawdzić, jak działa zapłon. Silnik
zapalił od razu. Zadowolony z wyniku Jaeger wrócił do wnętrza
willi i połączył się z numerem pod Lindengasse 451. Tym razem
również telefon odebrała Ilse Murset.
- Mówi Bernard - przedstawił się Jaeger. - Towar gotowy do
wysyłki.
- Zrozumiałam! - odparła krótko Ilse i przerwała połączenie.
-Wszystkie przygotowania zakończone - powiedziała do
Karpińskiego, zaciągając suwak z przodu sukni. - Ludzie są na
swoich pozycjach, a ja, gdy nadejdzie pora, odwiozę cię na
Hauptbahnhof.
Karpiński, który siedział w samej koszuli, skinął głową.
- Wkrótce o mnie usłyszysz, Traber - powiedział. - I to
bardzo niedługo.
Ekspres kontynuował w oślepiającej zadymce długi zjazd z
północnych stoków Alp. Szybko nadrabiał stracony czas. W kabinie
potężnego elektrowozu oprócz Enrico siedział jeszcze nowy
Strona 139
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
mechanik, którego przydzielono mu do pomocy w Airolo na nalegania
Springera. Takie załatwienie sprawy nie przypadło do gustu
upartemu maszyniście.
- Trzeba czegoś więcej niż guza na głowie, żeby mnie
wykluczyć z gry - zrzędził, obserwując zegary kontrolne i znaki
sygnałowe. -Musimy dojechać na czas do Zurychu. Niech to licho,
tu chodzi o moją reputację!
W miarę zbliżania się do Zurychu atmosfera w przedziale
Marienkowa i jego ochrony stawała się coraz cięższa. Ku irytacji
Hallera, którego zmęczenie czyniło podatnym na złość, Marienkow
po raz trzeci powtórzył tę samą uwagę:
- Jestem przekonany, że w Zurychu Karpiński wsiądzie do
ekspresu.
- Będzie próbował - poprawiła go Elsa. Podniosła w górę duży
notatnik, w którym naszkicowała według wskazówek Marienkowa
portret Karpińskiego. - Pierwszy raz wiemy, jak wygląda.
Krępy, barczysty Rosjanin machnął niecierpliwie ręką.
- To wam nic nie da. Mówię wam, że to geniusz, jeśli chodzi
o zmianę wyglądu.
- Nie bądź takim pesymistą! - warknęła w odpowiedzi Elsa.
-"" Powiedziałam ci już, że przez okrągły rok pracowałam w
filmie, więc też znam się całkiem nieźle na metodach
charakteryzacji. Jeżeli ktoś w ogóle będzie w stanie zauważyć go,
jak będzie wsiadał do pociągu, to tylko ja.
Zarówno Wargrave, jak i Springer zgodzili się z tym
twierdzeniem.
Ustalono więc, że kiedy pociąg przyjedzie na Hauptbahnhof,
Elsa stanie przy barierce, przy której sprawdza się bilety, i
będzie obserwować przechodzących podróżnych. Springer wreszcie
miał powód do satysfakcji. Marienkow wyrecytował mu już z pamięci
kompletną listę agentów KGB w Szwajcarii, z nazwiskami i
adresami. Nie wiedział jednak nic o pracownikach G.R.U.
- W jakich krajach przebywał Karpiński, gdy przydzielano go
do różnych ambasad pod fałszywymi nazwiskami? - spytał Wargrave.
Marienkow zaczął odliczać kolejne placówki na palcach.
- Pół roku w Paryżu. Tyle samo w Londynie. Dwa lata w
Waszyngtonie. Rok w Atenach. Na koniec rok w Hadze.
- Więc można przypuszczać, że jeśli chodzi o języki, zna
biegle grecki, francuski, angielski i amerykański?
- Mam wrażenie, że te dwa ostatnie to jeden i ten sam język
-wtrącił zgryźliwie Haller.
- Wszyscy mamy swoje złudzenia - odparł Wargrave, szczerząc
zęby w uśmiechu. - Czy moja wyliczanka się zgadza, panie
generale?
- Owszem - odpowiedział Marienkow. - Karpiński jest wybitnym
lingwistą. Z tego względu mógł zmieniać tak często placówki.
Miało to również wpływ na jego błyskawiczną karierę i
objęcie stanowiska mojego zastępcy. W odróżnieniu od większości
Rosjan jest z natury kosmopolitą. Zna też biegle niemiecki. Przez
jakiś czas przebywał w Berlinie Wschodnim, pełniąc funkcję
łącznika z ugrupowaniami terrorystycznymi. Haller przeciągnął się
i ziewnął. - Cóż, pozostaje nam tylko czekać, aż dotrzemy do
Zurychu, a wtedy sami przekonamy się, co nas tam czeka. -
Spojrzał na zegarek. - Już niedługo.
- Karpiński na pewno wsiądzie do pociągu - powtórzył swoje
Marienkow. - Poznałem go wystarczająco dobrze. - Miejmy więc
nadzieję, że i ja go poznam, gdy nadejdzie właściwa pora -
powiedziała Elsa, studiując uważnie rysunek.
Przysypany śniegiem ekspres wsunął się do wielkiej hali
Zurich Hauptbahnhof i zastygł w bezruchu. Zmobilizowane przez
Trabera siły bezpieczeństwa otoczyły stację szczelnym kordonem.
Sam Traber nie rzucał się w oczy w grubym płaszczu i kapeluszu z
małym rondem. , Stał przy barierce biletowej i paląc krótkie
cygaro obserwował pasażerów, którzy zaczęli wysiadać z ekspresu z
twarzami ściągniętymi ze zmęczenia i strachu. Ukradkiem
przyglądał się również grupce czekających na peronie podróżnych.
Na dworcu zajęło swoje posterunki trzydziestu uzbrojonych
funkcjonariuszy służby bezpieczeństwa, ubranych po cywilnemu.
Strona 140
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Ponadto po hali dworca krążyły liczne patrole mundurowej policji.
Na zewnątrz w padającym śniegu dwanaście radiowozów stało
zaparkowanych w strategicznych pozycjach. Major Kurt Dobler,
zastępca Trabera, , stał obok swego szefa trzymając w ręku
krótkofalówkę, przez którą mógł się porozumieć ze wszystkimi
biorącymi udział w akcji. Springer przeszedł za barierkę
pokazując w zagłębieniu dłoni swoją kartę identyfikacyjną i
przysunął się do Trabera.
- Jak tam sytuacja w pociągu? - wymruczał pod nosem Traber.
- Atmosfera jest napięta, ale mamy wszystko pod kontrolą.
Nasza gruba ryba jest przekonana, że Karpiński będzie chciał
wsiąść do pociągu.
- Małe szanse, skoro macie jego rysopis - odparł Traber,
który wcześniej dowiedział się od swego podwładnego przez radio,
że Marienkow ma opisać im wygląd Karpińskiego. - Z drugiej strony
wciąż jeszcze nie udało nam się odkryć ich głównej bazy
operacyjnej.
Barierka była gęsto obstawiona. Za bileterami stali tajniacy
sprawdzający paszporty, a tuż za nimi policjanci w mundurach.
Parę metrów w prawo była druga barierka, przez którą przechodzili
bagażowi ze swoimi wózkami. Każdego z nich zatrzymywano, a
wywiadowca z owczarkiem niemieckim, wyszkolonym w odnajdywaniu
materiałów wybuchowych, popuszczał smycz, żeby pies mógł obwąchać
bagaż.
- Kim jest ta ładna dziewczyna w futrze? - spytał ciekawie
Traber.
- Jedną z nas. Nazywa się Elsa Lane. Próbuje rozpoznać
naszego nieuchwytnego pułkownika.
Elsa stała niedaleko nich po drugiej stronie barierki.
Otuliła się wysokim kołnierzem futra, gdyż było bardzo zimno, i
paliła papierosa, otwarcie się rozglądając, jakby czekała na
znajomego, z którym się tu umówiła. Praca charakteryzatorki
nauczyła ją, jak łatwo zmienić twarz danej osoby. Koncentrowała
się więc na wzroście i typie budowy, szukając niskiego,
muskularnego mężczyzny. "Zapomnij wszystko inne - powtarzała
sobie w duchu - wąsy, brodę, ubranie, wiek. Skoncentruj się na
tych cechach wyglądu, których nie można zmienić". Jakiś stojący
niedaleko cywil podszedł bliżej i zapalając papierosa przemówił
zza osłaniającej usta dłoni.
- Służba bezpieczeństwa. Pułkownik Springer powiedział mi o
pani. Niech mi pani od razu powie, gdy zobaczy pani kogoś choćby
trochę podobnego do osoby, której szukamy. I niech pani nie
patrzy na niego po raz drugi.
- Znam się na swojej robocie.
- To widać od pierwszego rzutu oka. Zaraz po wskazaniu tej
osoby niech pani odejdzie trochę dalej. Może dojść do
strzelaniny.
- Dziękuję za ostrzeżenie - odparła trochę łagodniej Elsa
spoza swojej chusteczki, nie odrywając oczu od ludzi, tłoczących
się na peronie.
Wychylony z okna Jorge Santos palił swoją nieodłączną fajkę
i odprowadzał wzrokiem ostatnich pasażerów, którzy wysiadali z
ekspresu i wychodzili za barierkę. Tylko ktoś, kto znał go
dobrze, zauważyłby drobną zmianę w jego wyglądzie. Fajka, którą
zwykle trzymał w prawym kąciku ust, teraz sterczała z lewej
strony. Parę metrów dalej Wargrave otworzył drzwi wagonu i zszedł
na peron. Stanął w miejscu, skąd mógł ubezpieczać Elsę, z ręką
schowaną w kieszeni i zaciśniętą na pistolecie. ; Kiedy pierwsi
podróżni zaczęli jeden po drugim przechodzić przez barierkę,
okazując paszporty i bilety, tajniacy zajmujący posterunki po obu
jej stronach sprężyli się w oczekiwaniu. Przez oddzielną barierkę
wpuszczano pojedynczo bagażowych. Każdy z nich musiał zaczekać,
aż owczarki obwąchają wwożony bagaż.
Wielki wóz meblowy z napisem "Móbel - Salzburg" jechał
prawym brzegiem rzeki Limmat. Kierowca spojrzał na zegarek i
skręcił na most, wiodący wprost na dworzec.
Strona 141
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
- Nic jak do tej pory - mruknął Traber.
Major Dobler słuchał skrzekliwego meldunku z krótkofalówki.
- Mój ty Boże! - wymamrotał. - Jesteście pewni? Sprawdźcie
to w Bernie. Ta sprawa ma bezwzględny priorytet.
- Co się stało? - spytał z całym spokojem Trabera Springer
przysunął się bliżej.
- Przed stację właśnie zajechał mercedes z rejestracją
radzieckiego korpusu dyplomatycznego. W środku jeden pasażer -
oto i on.
W dworcowej hali pojawił się wysoki, potężnie zbudowany
mężczyzna w futrze i czapce. Trzymał się bardzo prosto i szedł
sprężystym, odmierzonym krokiem, po którym z daleka można było
poznać wojskowego. Za nim w tyle jeden z ludzi Trabera zdjął
własne nakrycie głowy, dając szefowi ostrzegawczy sygnał. Nowo
przybyły stanął na końcu kolejki przed barierką.
- Co się tu u diabła dzieje? - syknął Springer.
- Nic dobrego - odparł zwięźle Traber. - Miejcie oczy
otwarte.
Kiedy pasażer, który przyjechał autem sowieckiej ambasady,
dotarł do sprawdzających dokumenty funkcjonariuszy służby
bezpieczeństwa, kolejka utknęła w miejscu i wszczęło się
zamieszanie. Jeden z tajniaków wycofał się dyskretnie ze swego
posterunku przy barierce i podbiegł do Trabera.
- Co mamy zrobić z tym facetem? To wojskowy attache z
ambasady w Bernie, legitymuje się paszportem dyplomatycznym.
Niejaki Borys Wołkow, ma stopień kapitana...
- Kto?! - wybuchnął Springer. - Borys Wołkow jest
profesjonalnym zabójcą najwyższej klasy! Do diabła z jego
dyplomatycznym paszportem! Zatrzymajcie go tam za wszelką cenę.
Chciał powiedzieć coś jeszcze, lecz przerwał mu dobiegający
sprzed stacji przeraźliwy trzask i huk. Wielki wóz meblowy z
Salzburga wjechał na chodnik przed dworcem. Kierowca zwolnił
kabel podtrzymujący wydętą ładunkiem klapę. Klapa opadła, a
ładunek wysypał się na zewnątrz, prosto na czekających w kolejce
przy postoju taksówek. Nastąpiły sceny zbyt okropne, by słowa
mogły je opisać.
Ciężkie meble runęły na chodnik, przygniatając i grzebiąc
pod sobą zaskoczonych ludzi. Po chwili rozbrzmiały jęki i
wrzaski. Wystająca spod masywnej szafy kobieca ręka zadrgała
słabo i opadła. Oczy wszystkich obecnych zwróciły się w kierunku
źródła hałasu. Jeden Springer nie spuszczał oka z barierki, przy
której przebrany za. radzieckiego kapitana Klaus Jaeger wygłaszał
gwałtowny protest.
Przez sąsiednią barierkę przeszedł niski, muskularny
tragarz, którego wózek został już obwąchany przez psa. Pchał swój
ciężar wzdłuż peronu, z czapką wciśniętą głęboko na oczy. Mijając
Santosa, który wciąż wyglądał przez okno, spojrzał na niego z
ukosa i ruszył dalej wzdłuż pociągu, wioząc na wózku jedną jedyną
niebieską walizkę.
Nie widzicie, że to paszport dyplomatyczny? Nie umiecie
czytać czy co? - krzyczał po niemiecku Jaeger. - Możecie być
pewni, że moja ambasada dowie się o wszystkim!
Awanturował się dalej, gdy jeden z pracowników
bezpieczeństwa zniknął razem z paszportem, żeby pokazać go
Springerowi. Podał go pułkownikowi ze słowami:
- Wygląda na prawdziwy.
- Guzik mnie to obchodzi, choćby był ryty w szczerym złocie!
-odparł zjadliwie Springer. - Nie wsiądzie do pociągu, i basta.
Idź i powiedz mu, że mamy podejrzenia co do autentyczności jego
dokumentów i musimy to sprawdzić w Bernie. - Spojrzał na Trabera.
- A uzyskanie połączenia potrwa niesłychanie długo.
- Za dużo się dzieje naraz - zauważył Traber, patrząc w
stronę wyjścia. Major Dobler pobiegł tam przed chwilą, żeby
sprawdzić, co miał znaczyć hałas i głośne krzyki przed stacją. -
Zupełnie jakby ktoś to zaplanował dla odwrócenia naszej uwagi.
- Rzecz jasna po to, żeby dać Wołkowowi czas na dostanie się
do pociągu! - palnął bez namysłu Springer, ale zaraz zmarszczył
brwi. - Nie, to niemożliwe. Gdyby to był naprawdę Wołkow, w
Strona 142
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
żadnym razie nie podróżowałby pod własnym nazwiskiem. Czegoś
tutaj nie rozumiem... To jakaś podejrzana sprawa...
Przed dworcem wrzało nieopisane zamieszanie. Radiowozy
okrążyły ciasno miejsce wypadku, gdzie uwięzieni pod powodzią
mebli ludzie wciąż przeraźliwie wrzeszczeli. Przy ciężarówce
zatrzymała się z wyciem sygnału karetka. Sprawcy krwawego
zajścia, kierowca i jego kumpel, byli przekonani, że uda im się
zbiec w całym tym zamęcie. Zjechali ruchomymi schodami do
podziemnego centrum handlowego i tam się rozdzielili, biegnąc do
różnych wyjść. Obaj byli uzbrojeni. Wyjechali na górę i wynurzyli
się po przeciwległych stronach Bahnhofplatz.
Zobaczyli policjantów w tłumie przechodniów. śeby zwiększyć
zamieszanie, zaczęli strzelać na postrach i przechodnie rzucili
się do ucieczki, nierzadko zderzając się ze stojącymi im na
drodze stróżami prawa. Dwóch funkcjonariuszy zachowało zimną
krew. Każdy z nich oddał dwa strzały. Jedna z kul zatrzymała w
pół kroku kierowcę. Jego towarzysz zginął pięć sekund później.
Klaus Jaeger, wciąż grający rolę sowieckiego attache
wojskowego, natarł gniewnie na Springera i wyrwał mu z ręki swój
paszport. - Jeszcze usłyszycie o tej sprawie z Moskwy! -
krzyknął. -Ręczę, że wywoła ona poważny kryzys dyplomatyczny w
stosunkach z waszym rządem!
Po czym nie zatrzymywany przez Springera ruszył szybko do
swojej limuzyny. Nacken w liberii szofera wciąż siedział za
kierownicą. Dobler po powrocie zameldował o mrożącym krew w
żyłach wypadku z ciężarówką. Springer, gdy tylko to usłyszał,
chwycił jego krótkofalówkę i zaczął wydawać szybkie, zwięzłe
rozkazy: - Wszystkie wozy bez oznaczeń, powtarzam, bez oznaczeń
mają jechać za tą radziecką limuzyną. Zmieniajcie się często,
żeby was nie zauważyli. Inwigilować, ale nie zatrzymywać. Ten sam
rozkaz dotyczy wszystkich wolnych furgonetek ze sprzętem nasłuchu
radiowego.
Szybko!
Oddał krótkofalówkę Doblerowi i spojrzał na Trabera.
- Mogę zostawić tę sprawę w pańskich rękach, panie
brygadierze?
Lepiej wsiądę z powrotem do ekspresu.
Kółka wielkiej machiny, wprawionej w ruch przez Springera,
zaczęły się kręcić już w chwili, gdy Nacken ruszał mercedesem
spod dworca. Kierowca jednego z nie oznakowanych wozów
policyjnych, na pozór furgonetki z pralni, który jechał w stronę
Zurichbergu, zobaczył w lusterku wstecznym światła limuzyny na
numerach dyplomatycznych. Jego kolega podał przez radio ich
pozycję. W ślad za nimi ruszyły wozy radiopelengacyjne.
Nacken nie widząc za sobą żadnego ogona doszedł do wniosku,
że nikt ich nie śledzi, toteż bez kluczenia skręcił w bramę,
której skrzydła ponownie szybko się za nimi zamknęły, i podjechał
pod willę na stoku wzgórza. Kiedy weszli do środka, zaczął
nadawać przygotowaną zawczasu zaszyfrowaną wiadomość, która miała
za pośrednictwem Mohnera, siedzącego w swoim trailerze na
wzgórzu, dotrzeć do Moskwy. Informował w niej, że pułkownik
Karpiński wsiadł do ekspresu "Atlantic".
Po upływie dziesięciu minut dwa wozy, prowadzące nasłuch
radiowy niedaleko zoo, wytyczyły dwie linie, które przecięły się
na ścieżce Heubeeri-Weg, w lesie na samym wierzchołku
Zurichbergu.
Mohner właśnie zakończył nieco przydługą transmisję, kiedy
usłyszał stukanie do drzwi. Otworzył i ujrzał przed sobą
pracowników bezpieczeństwa z wymierzonymi w niego pistoletami.
- Zastanawiałem się, ile jeszcze minie czasu, zanim po mnie
przyjdziecie - powiedział.
Dokładnie o jedenastej wieczorem ekspres "Atlantic" wyjechał
z hali zurychskiego dworca i ruszył w drogę do Bazylei i Niemiec
Zachodnich.
Dość liczni podróżni, którzy dopiero co wsiedli do pociągu,
rozlokowywali się w przedziałach i słuchali opowieści o lawinie
od tych, którzy jechali z Mediolanu.
Jorge Santos wciąż patrzył przez otwarte okno na
Strona 143
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
przesuwający się obok peron. W pewnej chwili zauważył porzucony
wózek bagażowego. Zacisnął usta, zamknął okno i przepychając się
wśród tłoczących się na korytarzu ludzi wrócił do swojego
przedziału. Zasłonka od strony korytarza była zaciągnięta, toteż
dopiero gdy stanął w drzwiach, zauważył, że na jego miejscu w
kącie siedzi jakiś mężczyzna. Poza nim w przedziale nie było
nikogo.
Santos wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Wciąż
ściskał w zębach fajkę, która wystawała z lewego kącika ust.
- Cześć, Nikos - pozdrowił go Harry Wargrave. - Chyba
nadszedł czas, aby połączyć siły.
- Też tak uważam - odparł Nicos Leonides. - Karpińskiemu
udało się jednak wsiąść do pociągu.
* 23 *
Bazylea, Haga
Trzy lata wcześniej w Atenach Harry Wargrave wpadł na
pomysł, aby Nicos Leonides podjął próbę infiltracji
komunistycznych agentur na Bałkanach, oferując im swoje usługi
jako profesjonalny zabójca -najemny wykonawca wyroków
politycznych. Celem tej mistyfikacji było dotarcie właśnie do
Karpińskiego.
- Mam duże podejrzenia, że on należy do personelu tutejszej
sowieckiej ambasady - wyjaśnił Wargrave. - Spróbuj nawiązać z nim
kontakt.
- To będzie wymagało dużo czasu i zachodu - uprzedził
Leonides.
- Możemy dostarczyć mu autentyczne zwłoki na dowód twojego
oddania sprawie - poddał makabryczną sugestię Wargrave. - Zwłoki
znanych osobistości o, antykomunistycznych poglądach, które
chętnie posłałby na tamten świat.
Wargrave, odwieczny indywidualista, przeprowadził tę
operację w typowy dla siebie sposób, na marginesie swojej
oficjalnej działalności dla brytyjskiego wywiadu. Wspólnie z
Leonidesem, który przekonał w rozmowie telefonicznej
Karpińskiego, aby wystawił go na próbę, , wykonali w pewnych
odstępach czasu trzy lipne "egzekucje", które narobiły dużo
szumu.
Pierwszą "ofiarą" został wydawca czołowej ateńskiej gazety o
silnie prawicowym nastawieniu. Prywatnie zaliczał się do bliskich
przyjaciół Leonidesa, na Bałkanach zaś więzy przyjaźni znaczą
dużo więcej niż w krajach Zachodu. Ten starszy już człowiek,
wdowiec bez rodziny, zdawał sobie sprawę, że w każdej chwili może
paść ofiarą skrytobójców na usługach KGB, toteż przystał na
ustalony plan. Spalony wrak jego samochodu znaleziony po
sztormowej nocy w morzu u stóp wysokiego klifu, pozwalał wysnuć
wniosek, że wydawca poniósł śmierć w wypadku, a ciało zostało
zniesione na otwarte morze. Tymczasem rzekomo martwy wydawca
został po kryjomu przewieziony motorowym jachtem na jedną z
położonych z dala od cywilizacji greckich wysepek, gdzie do dziś
zażywał przyjemności tak niezwykłego przejścia na emeryturę.
W jakiś czas później zwerbowali wśród przyjaciół Leonidesa
dwie następne "ofiary", ludzi samotnych, których zniknięcie nie
powodowało żadnych rodzinnych komplikacji. Jeden z nich, polityk
w starszym wieku, rzekomo zginął pilotując swój samolot, który
runął do morza po wybuchu bomby. W rzeczywistości pilot jeszcze
przed katastrofą wyskoczył na spadochronie. Drugi, wyższy oficer
służby bezpieczeństwa, który był o krok od emerytury, postradał
jakoby życie od podłożonego w samochodzie ładunku wybuchowego,
który eksplodował po przekręceniu kluczyka w stacyjce. Odkryte
później rozrzucone na znacznej przestrzeni szczątki należały do
nieboszczyka, którego Leonides ukradł z miejskiej kostnicy.
Wszystkie trzy "ofiary" mieszkały sobie w najlepszym zdrowiu
na położonej z dala od szlaków turystycznych wyspie i żyły z
procentów od kapitału, jaki Leonides zdobył w nader prosty
sposób: dokonując napadu na bank. Zadbał jednakże, żeby nikogo
Strona 144
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
przy okazji nie uszkodzić. W oczach Karpińskiego zdobył reputację
wyjątkowo Skutecznego zabójcy, umiejącego zręcznie aranżować
nieszczęśliwe wypadki, których nigdy nie można było powiązać z
właściwym zleceniodawcą, czyli KGB.
Przed wylotem z Montrealu Wargrave nadał telegram do
Leonidesa z instrukcją, aby poleciał do Mediolanu i zadzwonił pod
wiedeński numer, jaki dostał na wypadek, gdyby chciał nawiązać
kontakt z Karpińskim. Pułkownik KGB chwycił przynętę. Kazał
Leonidesowi wsiąść do pociągu i przy najbliższej sposobności
zabić Marienkowa.
- Pewnie ciągle jeszcze na mnie liczy - powiedział z
ironicznym uśmiechem Leonides siadając naprzeciwko Wargravea.
- Skąd wiesz, że wsiadł w Zurychu? - spytał ostro Wargrave.
- Bo w Zurychu miałem przekazać wiadomość, czy Marienkow
żyje. Jeśli tak, miałem stanąć w oknie z fajką w lewym kąciku
ust.
- Więc pod jaką postacią kryje się Karpiński?
- Nie mam pojęcia. - Leonides rozłożył szeroko ręce w geście
bezradności. - Stałem cały czas w oknie i patrzyłem uważnie, ale
żaden z wsiadających podróżnych nie zwrócił na mnie uwagi. Chyba
coś przeoczyłem.
- Co takiego?
- Myślę, że on przeszedł za barierkę w przebraniu bagażowego
- rzekł Leonides i opowiedział o porzuconym wózku, który widział
na peronie, gdy ekspres wyjeżdżał z dworca w Zurychu. -Bagażowy
zawsze zabiera wózek ze sobą, a nie zostawia go na środku stacji.
Pewnie do tej pory zmienił już dawno przebranie. Co mam dalej
robić? - spytał gwałtownie. - I co z Anną, która siedzi tam obok?
Anna i Leonides należeli do siatki Wargravea w Atenach.
Istniały między nimi więzy pokrewieństwa. śona Leonidesa, która
zginęła od wybuchu bomby, podłożonej w centrum Aten przez
lewicową organizację terrorystyczną, była siostrą Anny. "Mam po
swojej stronie wiele nienawiści" - pomyślał Wargrave patrząc na
wysokiego Greka.
- Macie się oboje nie ujawniać - postanowił. - Nawiasem
mówiąc, sprzątnięcie tych dwóch bandytów, którzy zatrzymali
pociąg, to, jak się domyślam, twoja robota?
- Mój jakże skromny wkład w nasze dotychczasowe osiągnięcia
-odparł Leonides.
- Tak, niech lepiej żadne z was się nie ujawnia - powtórzył
Wargrave. - Coś mi mówi, że nim ta afera dobiegnie końca, będę
musiał się uciec do nieortodoksyjnych, żeby nie powiedzieć
zupełnie nielegalnych metod działania. Więc wyobraźmy sobie przez
chwilę, że wszyscy jesteśmy z powrotem w Atenach.
- Mam zamiar zabić Karpińskiego, jak tylko go odnajdziemy
-powiedział spokojnie Leonides. - śadnej wymiany na jednego z
naszych ludzi, którzy siedzą u nich w więzieniu, żadnych
pertraktacji.
Chcę go zabić. Jasne?
Wargrave wstał, a jego twarz wyprana była z wszelkiego
wyrazu.
- Dopóki nie dotrzemy na Schiphol i nie zapakujemy
Marienkowa do boeinga, który tam czeka, żeby go zawieźć do
Stanów, ja i tylko ja kieruję operacją i wydaję rozkazy. Jasne,
Nikos?
- Niech ci będzie - poddał się z ociąganiem Leonides.
W jednoosobowym przedziale sypialnym, zarezerwowanym na
nazwisko obywatela Stanów Zjednoczonych, Waldo Hackmanna,
Karpiński ściągnął z siebie uniform bagażowego, przebrał się w
nowe ubranie wyjęte z niebieskiej walizki, z którą wsiadł do
pociągu, po czym wepchnął niepotrzebny już mundur do mocnej
plastykowej torby, obciążonej cegłami. Opuścił szybę w oknie, nie
zważając na mroźny podmuch, który od razu wyziębił przedział,
poczekał, aż ekspres wjedzie na most, i cisnął torbę jak najdalej
za okno. Długo leciała w dół, aż uderzyła w cienki lód i
przebijając go zatonęła w wodzie. Karpiński zamknął okno, spuścił
storę i nastawił ogrzewanie . Na maksimum, aby temperatura w
przedziale wróciła do normy, zanim zjawi się tu ktoś z obsługi.
Strona 145
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Był teraz ubrany w sportową marynarkę w kratkę i luźne
spodnie o amerykańskim kroju. Policzki wypchał sobie kulkami
waty. Ilse Murset jeszcze na Lindengasse ogoliła mu głowę na
zero. Przymierzył okulary w rogowej oprawie i sprawdził w lustrze
swój wygląd. Pod marynarką, która miała przyszytą metkę sklepu
przy Piątej Alei, nosił bardzo gruby sweter, który dodawał mu
tuszy. Zapalił grube cygaro, wyjął swój amerykański paszport i
przekartkował go.
Występował teraz jako Waldo Hackmann rodem z Bostonu,
pośrednik w handlu dziełami sztuki, specjalizujący się w płótnach
starych mistrzów.
Leżąca na półce walizka była oklejona nalepkami, które
świadczyły o licznych podróżach. Były na nich nazwy hoteli
takich, jak George Cinq w Paryżu, Dorchester w Londynie, Ritz -
Carlton w Bostonie i Mark Hopkins w San Francisco. Właśnie
skończył studiować swoje odbicie, gdy ktoś zastukał do drzwi.
Hackmann otworzył je i zobaczył stewarda z obsługi wagonu
sypialnego.
- Przepraszam, proszę pana, ale ten przedział został
zarezerwowany na nazwisko pana Waldo Hackmanna, który miał wsiąść
do pociągu w Lugano - rzekł steward.
- Jestem Hackmann - odparł mu Karpiński akcentem rodowitego
bostończyka. - Przyjechałem wczoraj do Zurychu innym pociągiem.
Drobna zmiana planów.
Pokazał swój paszport i bilet. W drzwiach przedziału pojawił
się szwajcarski urzędnik kontroli paszportowej, który sięgnął
ręką zza stewarda, wziął dokumenty i zaczął je uważnie
przeglądać. Spisał nazwisko i numer paszportu, co nie uszło uwagi
Karpińskiego.
Podniósł oczy na pasażera. - Pana adres domowy?
Karpiński podał adres na Beacon Hill w Bostonie. Drzwi się
zamknęły i został sam. Zaciągnął się głęboko cygarem. Tak jak
przewidywał, wszystkich pasażerów poddawano starannej kontroli.
Możliwe, że wkrótce jego dane paszportowe zostaną wysłane do
Stanów, aby tam potwierdzili ich autentyczność.
Powróciwszy z przedziału Leonidesa do wagonu sypialnego na
końcu ekspresu, Wargrave zaproponował przeprowadzenie kontroli
paszportowej wszystkich podróżnych, którzy wsiedli w Zurychu.
Dane Waldo Hackmanna trafiły do niego jako jedne z pierwszych.
Peter Neckermann przekazał je niezwłocznie ze swojej
centralki do paryskiej siedziby Interpolu, gdzie na prośbę
Trabera ustanowiono specjalny nocny dyżur. Z Paryża powędrowały
od razu do kwatery głównej F-Bi-aI w Waszyngtonie. Na wschodnim
wybrzeżu była godzina piąta piętnaście po południu czasu
lokalnego. Centrala F-Bi-aI połączyła się ze swoim biurem w
Bostonie.
Agenci Crammer i Hinds pojechali natychmiast pod podany
przez Hackmanna adres na Beacon Hill, chociaż w książce
telefonicznej pod podanym adresem istotnie figurował ktoś o tym
nazwisku. Dom, położony w cichej uliczce wśród starych,
malowniczych siedzib, sprawiał wrażenie pustego, lecz Crammer i
Hinds mieli wyraźne instrukcje. Otworzyli drzwi wytrychem i
przetrząsnęli wnętrze.
Crammerowi pierwszemu wpadł w ręce tkwiący w koszu
pognieciony arkusik węglowej kalki z odbitą trasą europejskiej
podróży Hackmanna: "Sobota 8 stycznia - Zurych, niedziela 9
stycznia - Amsterdam, poniedziałek 10 stycznia - Paryż, wtorek 11
stycznia -Bruksela".
Przekazane im z Waszyngtonu polecenie sprawdzenia
tożsamości, zostało określone jako "pilne", więc Crammer
natychmiast złożył w centrali raport, który wysłano do Paryża, a
stamtąd do Neckermanna w ekspresie Nikt nie podejrzewał, że
prawdziwy Waldo Hackmann, tak zwany Śpioch, działając według
instrukcji, zaszył się w tym czasie na miły weekend w hotelu "St
Regis" w Nowym Jorku, gdzie zameldował się pod fałszywym
nazwiskiem. Pociąg właśnie dojeżdżał do Bazylei, gdy Springer
wykreślił nazwisko Waldo Hackmanna z listy podejrzanych.
Strona 146
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Siedemset kilometrów na północ od Bazylei płynął po wodach
Bałtyku radziecki frachtowiec "Maksym Gorki" o wyporności
siedemnastu tysięcy ton, chluba admirała Gorszkowa. Był to okręt
szpiegowski, wyposażony od dziobu po rufę w najwyższej klasy
sprzęt elektroniczny. Jego portem przeznaczenia była Luanda w
Angoli.
Statek zmieniał właśnie kurs, pokonując wysokie fale.
Kapitan Josif Morow odebrał przed chwilą zaszyfrowany radiogram,
wysłany z ich portu macierzystego, Leningradu, z rozkazem, aby
zarzucił kotwicę przy ujściu Renu niedaleko Rotterdamu. Rozmawiał
właśnie na ten temat z oficerem politycznym, Walentinem Rykinem,
który odebrał oddzielnie depeszę z instrukcjami.
- Chciałbym tylko wiedzieć, jak długo mamy tam czekać
-powiedział z irytacją kapitan. - Odpowiadam za bezpieczeństwo
tego statku, a barometr leci w dół na łeb, na szyję.
Rykin, niski człowieczek o szerokich barach i gęstej szopie
czarnych włosów, którego rzeczywista władza na statku była
większa niż władza samego kapitana, wzruszył ramionami.
- Pewnie ze dwanaście godzin. Potem robimy w tył zwrot i
pełną parą wracamy do Leningradu.
- Pełną parą?! Przy tej pogodzie?!
- To już wasz kłopot. Poczyńcie przygotowania do przyjęcia
na pokład dużej liczby ludzi. Najprawdopodobniej będą przypływać
partiami na motorówkach. Możliwe nawet, że będą ich ścigać
holenderskie kutry straży przybrzeżnej.
- Będziemy na holenderskich wodach terytorialnych. Jeśli
tamtejsza straż przybrzeżna zechce wejść na statek...
- To ich nie wpuścimy! - warknął Rykin. - Kazałem już
założyć stanowiska karabinów maszynowych.
- Ależ to czyste szaleństwo! - zaoponował Morow. - Nie
możecie otwierać ognia do holenderskich jednostek! Taki incydent
wywołałby poważny międzynarodowy kryzys!
- Użyjemy broni tylko w razie potrzeby.
Dziób statku zniknął pod masami zielonkawej spienionej wody
i wielka fala uderzyła w mostek. Politruk stracił równowagę i
zatoczył się na drewnianą ścianę. Po chwili się wyprostował i z
trudem powstrzymał przed rozmasowaniem stłuczonego łokcia. Przy
swoim stanowisku nie powinien okazywać wrażliwości na ból.
- Tylko w razie potrzeby - powtórzył. - Co tam taka
Holandia. To i tak marionetkowe państwo - dodał krzywiąc się
szyderczo. - Ile dywizji czołgów mogliby wystawić w razie wojny?
Gdy "Atlantic" zbliżał się do Bazylei, mijała północ. O tej
samej porze generał Scholten stał przy oknie swojego biura na
drugim piętrze starej kamienicy w centrum miasta, która była
siedzibą holenderskiego kontrwywiadu w Hadze. W dole widział
jezioro Hofvijver. Jego wzburzone wody marszczył wiatr o sile
ośmiu stopni w skali Beauforta. Podobne wzburzenie panowało w
umyśle szefa holenderskiej służby bezpieczeństwa. Jego adiutant,
major Sailer, odłożył słuchawkę telefonu i złożył najnowsze
sprawozdanie:
- Za pięć minut ekspres dojedzie do Bazylei i Marienkowowi
jak dotychczas nic się nie stało.
- To wyjaśnia raporty, jakie otrzymuję z Niemiec i Francji.
Wszyscy agenci Sowietów zwijają manatki i uciekają,
najwyraźniej w naszą stronę. Niemcy uszczelnili swoją wschodnią
granicę. - Wspomniał pan coś o tym, że Geiger ma przerzucić
swoich terrorystów do Holandii - przypomniał Sailer przełożonemu.
- Nie ma to chyba żadnego związku...
- Właśnie się nad tym zastanawiam.
Szef holenderskiej służby bezpieczeństwa zwrócił okrągłą,
pulchną twarz w stronę, gdzie mógł dostrzec w oddali niewyraźne
zarysy gmachów parlamentu. Sailer stanął u jego boku.
- Jak pan myśli, może powinniśmy zawiadomić ministra o
rozwoju sytuacji? O tej porze? - spytał z udaną zgrozą Scholten.
- Poza tym to przecież weekend. Jest prawie niedziela rano. Nie,
sam się tym zajmę...
Urwał, gdyż Sailer odebrał telefon na gorącej linii, którą
Strona 147
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
przekazywano tylko najważniejsze informacje. Słuchał przez
chwilę, a potem podziękował i odłożył słuchawkę.
- Sekcja radarów dalekiego zasięgu marynarki wojennej
właśnie zlokalizowała ten wielki sowiecki frachtowiec o nazwie
"Maksym Gorki". Twierdzą, że zmienił kurs i kieruje się do ujścia
Renu.
Scholten spojrzał na ścienną mapę zachodniej Europy.
- Teraz rzeczywiście mamy powody do zastanowienia.
Zarysowuje mi się pewien schemat, który może łączyć ekspres
"Atlantic" z tym frachtowcem. Chcę rozmawiać z Harrym Wargraveem.
- Ale ekspres nie przejeżdża nigdzie w pobliżu ujścia Maas!
-zaprotestował Sailer używając miejscowej nazwy Renu. - Przecina
dorzecze i jedzie prosto do Amsterdamu.
- Ogłoś alarm dla wszystkich jednostek straży przybrzeżnej w
tym rejonie - rozkazał Scholten, jakby nie słysząc słów swego
podwładnego. Podczas postoju w Bazylei Wargrave odbył w centralce
Neckermanna długą rozmowę przez radiotelefon z generałem
Scholtenem. Kończąc ją pozdrowieniem złożył w duchu dzięki
losowi, że ma do czynienia z człowiekiem głęboko oddanym swojej
pracy, który mimo twarzy pogodnego amorka jest najwyższej klasy
profesjonalistą.
Holenderski sektor bezpieczeństwa znajdował się w dobrych
rękach.
Od wyjazdu z Zurychu Neckermann miał pełne ręce roboty i
wysyłał depeszę za depeszą. Jedna z nich zawierała wiadomość dla
kapitana Franza Wandera z niemieckiej BND, czekającego na nich na
Bad Bahnhof w Bazylei, następnej stacji za stacją Hauptbahnhof,
na której do pociągów jadących do Niemiec wsiadali celnicy i
urzędnicy kontroli paszportowej. Wiadomość brzmiała: "Inge jedzie
ekspresem "Atlantic". Prosimy o dokonanie aresztowania, jak tylko
znajdzie się na niemieckiej ziemi". Sowieci nie mieliby z jej
treści wielkiej pociechy, nawet gdyby pochwycił ją ich nasłuch
radiowy. W przekładzie na normalny język znaczyła, że Marienkow,
czyli Inge, żyje i Szwajcarzy przekazują zadanie czuwania nad
jego bezpieczeństwem w ręce strony niemieckiej.
Pociąg wjechał pod dach dworca Hauptbahnhof i stanął. Waldo
Hackmann podniósł storę w oknie i wyłączywszy światło siedział po
ciemku. Tak się złożyło, że naprzeciwko jego okna była tak zwana
klatka - okratowana poczekalnia, gdzie podróżni, którzy przeszli
przez kontrolę celną, czekali na przyjazd pociągu.
Hackmann przyglądał się ludziom w poczekalni i nagle ścisnął
mocno w zębach nowe, nie zapalone cygaro. W grupce podróżnych
rozpoznał Jurija Gusjewa, agenta G.R.U, którego ściągnął depeszą
z Miluzy, i trzymającego się w sporej odległości od niego Rudiego
Buhlera, który przyjechał wcześniej z Zurychu do Bazylei. Buhler,
przysadzisty i średniego wzrostu, miał na sobie długi prochowiec,
w którym wydawał się wyższy. W kieszeni miał paszport
stwierdzający, że jest Pierrem Massonem, z zawodu grafikiem od
reklam.
Jurij Gusjew był niskim, wielkostopym mężczyzną o szerokiej
piersi. Miał na sobie drogie ubranie, w ręku trzymał walizkę.
Legitymował się szwajcarskim paszportem, wystawionym na
nazwisko urzędnika bankowego z Genewy, który był postacią
autentyczną.
Przybył w ostatniej chwili, bardzo przekonujący w swojej
roli, i został pospiesznie wprowadzony do poczekalni przez
zmęczonego celnika, który nawet nie sprawdził jego walizki. Drzwi
na peron zostały otwarte i podróżni skierowali się do ekspresu. ,
Po wejściu do pociągu Gusjew udał się prosto do przedziału
sypialnego, którego numer podano mu w depeszy nadanej z hotelu
Schweizerhof. Jeszcze nie skończył pukać, a Waldo Hackmann
wpuścił , go do środka, po czym zamknął i zaryglował na powrót
drzwi. Gusjew nie tracił czasu i gdy rzekomy Hackmann zapoznawał
go z sytuacją, otworzył walizkę, wyjął z niej mundur konduktora
szwajcarskich kolei i błyskawicznie się w niego przebrał.
- Peter jest w ostatnim wagonie sypialnym - mówił Hackmann,
kiedy Gusjew wciągał spodnie od munduru. - Dobrze go pilnują.
Lepiej będzie poczekać, aż ekspres znowu ruszy. Może to uśpi
Strona 148
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
ich czujność. Muszą być już bardzo zmęczeni.
- Nie! - odpowiedział Gusjew szorstkim, stanowczym głosem.
-Musimy uderzyć natychmiast. Na następnym przystanku, Bad
Bahnhof, czekają ludzie z BND w sile niedużej armii.
- Chcesz zaatakować tutaj, na Hauptbahnhof? - Karpiński był
tak zdumiony, że na chwilę zapomniał o skórze Waldo Hackmanna i
wypowiedział to zdanie po rosyjsku. Dotychczas rozmowa toczyła
się we francuskim. Zrugał się w duchu za potknięcie, którego nie
tolerowałby u nikogo ze swoich podwładnych.
- Przemawia za tym psychologiczny aspekt sytuacji - ciągnął
Gusjew, wkładając czapkę z daszkiem i przeglądając się w lustrze.
-Tutaj Szwajcarzy przekazują ochronę pociągu Niemcom i ponieważ
podświadomie czują, że ich rola dobiegła końca, są bardziej
odprężeni.
- Mimo to myślę, że to za wcześnie! - odwarknął po francusku
Hackmann. Gusjew odezwał się jednocześnie, jakby w ogóle nie
słyszał tej uwagi:
- Na tym postoju na Hauptbahnhof jest dużo zamieszania.
Ludzie wsiadają i wysiadają, wszędzie ruch. Łatwo obrócę
taką sytuację na swoją korzyść. Czy zdarzyło się kiedyś, żebym
cię zawiódł? - spytał z naciskiem, obciągając na sobie kurtkę od
munduru.
- Skoro tak uważasz.
- Nie tylko uważam, ale jestem całkiem pewny, że mam rację.
Nie myślałem o niczym innym od chwili otrzymania twojej
wiadomości. Peter zginie, a ja zniknę z pociągu, zanim ruszy z
tej stacji.
- Więc bierz się do roboty, tylko nie nawal! - rzucił
Hackmann. - Sprawdzę, czy kogoś nie ma na korytarzu...
- Nie ma potrzeby - zapewnił go Gusjew. - Ostatecznie jestem
szwajcarskim konduktorem, który sprawdza bilety. Jeżeli mnie
zobaczą wychodzącego z twojego przedziału, nikogo to zbytnio nie
zdziwi.
Otworzył drzwi, nasłuchiwał przez chwilę i wyszedł na
zewnątrz.
Hackmann z powrotem zamknął się w przedziale, zadowolony, że
się go pozbył. Jurij Gusjew miał groźną reputację i doszedł do
tego, że sam stanowił dla siebie prawo. Przy takiej liście
sukcesów mógł sobie na to pozwolić. Oceniano go na tyle wysoko,
że dwukrotnie przy różnych okazjach został zaszczycony rozmową z
samym marszałkiem Traczkowem. Hackmann zapalił cygaro i zanotował
sobie w pamięci, żeby przy pierwszej okazji wyrzucić za okno
walizkę Gusjewa, która teraz zawierała elegancki garnitur, w
jakim ten pojawił się na stacji.
Gusjew ruszył na tył pociągu usuwając się z drogi podróżnym,
którzy przechodzili korytarzem i taszcząc walizki szukali swoich
miejsc. Po wejściu do przedostatniego wagonu sypialnego, za
którym był ten, gdzie trzymano straż nad Marienkowem, stanął
twarzą w twarz z jednym z ubranych po cywilnemu tajniaków
Springera.
- Czy do tego wagonu wsiedli jacyś podróżni? - spytał po
niemiecku członek ochrony.
- Przysłali mnie właśnie po to, żebym to sprawdził - odparł
bez namysłu Gusjew w tym samym języku. - Do odjazdu jest jeszcze
dużo czasu. Podobno ma pan listę pasażerów, którzy wsiedli na
wcześniejszych stacjach. Czy tak?
Funkcjonariusz bezpieczeństwa sięgnął do kieszeni i wyjął
arkusz z nazwiskami.
- Prosiłbym o zwrot, zanim wyjdzie pan z pociągu.
- A jeśli znajdę kogoś, kogo nie ma na tej liście? -
wypytywał dalej Gusjew. - Kogo wtedy zawiadomić?
- Mnie. I niech pan uważa, żeby nie dać temu komuś powodu do
niepokoju - ostrzegł tajniak. - Ma pan tylko mnie odnaleźć,
powiedzieć, o kogo chodzi, a ja już się tym dalej zajmę.
Pytanie o listę pasażerów było ze strony Gusjewa śmiałą
improwizacją, na którą mógł sobie pozwolić znając systematyczność
i szybkość działania szwajcarskiej tajnej policji. Podejmowanie
takich zuchwałych kroków było jego charakterystyczną cechą. W
Strona 149
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
przeciwieństwie do większości swoich pośledniejszych kolegów po
fachu, Gusjew nie wierzył w skomplikowane plany. Będąc z natury
oportunistą wyznawał zasadę, że należy uderzać szybko i
niespodziewanie, żeby w pełni wykorzystać element zaskoczenia.
Pewnego razu pochwalił się Karpińskiemu:
- Nie ma takiej siedziby służby bezpieczeństwa w Europie, do
której nie mógłbym wejść prosto z ulicy.
- Wejść, tak po prostu? - spytał z powątpiewaniem zastępca
dyrektora KGB.
- Sedno powodzenia tkwi w pewności siebie. Trzeba umieć
wywołać wrażenie, że ma się całkowite prawo tam być, a jeśli ktoś
to zakwestionuje, wsiąść na niego z góry.
I to była prawda. Zaledwie pół roku temu Gusjewowi udało się
wedrzeć do jednego z głównych francuskich ośrodków nuklearnych,
by wykonać wyrok na radzieckim naukowcu, który uciekł z kraju.
Teraz z tą samą czelnością szedł pewnym krokiem wzdłuż pociągu do
zamkniętych drzwi przed ostatnim wagonem sypialnym.
Zobaczył przed sobą kobietę z bagażem, która właśnie wsiadła
do pociągu, a za nią kolejnego pracownika służby bezpieczeństwa.
Po pewnym czasie człowiek uczył się rozpoznawać ich z daleka.
Gusjew zatrzymał kobietę, pytając po niemiecku:
- Mogę zobaczyć pani bilet?
- Nie można z tym poczekać, aż znajdę swój przedział? -
odparła z irytacją niosąca walizkę niewiasta w średnim wieku.
- Pani bilet proszę - powtórzył nieustępliwie Gusjew.
W czasie gdy sprawdzał bilet i miejscówkę starszej pani,
tajniak przepchnął się obok nich i poszedł dalej.
- Bardzo pani dziękuję. - Gusjew zwrócił bilet właścicielce.
-Ma pani miejsce cztery przedziały dalej.
Dotarłszy do końca korytarza Gusjew wszedł do ubikacji,
przymknął drzwi zostawiając małą szparkę, przesunął rygiel, żeby
pojawił się znak "Zajęte", i czekał. Po minucie nadszedł Haller,
zastukał w specjalny sposób do drzwi na końcu wagonu i został
wpuszczony przez Leroya, po czym drzwi zamknęły się z powrotem.
Gusjew odczekał pewien czas patrząc na wskazówkę sekundnika,
wyszedł z ubikacji i spojrzawszy przez ramię na pusty korytarz,
wystukał ten sam rytm na drzwiach.
Kiedy Leroy uchylił je z rewolwerem w dłoni, Gusjew strzelił
do niego z małego pistoletu gazowego. Leroy, któremu pocisk z
gazem łzawiącym wybuchł prosto w twarz, wycelował na oślep broń
przed siebie, lecz Gusjew jednym szarpnięciem otworzył drzwi na
oścież i ciosem rękojeści w skroń pozbawił go przytomności. Dawka
gazu wyrzucana przez specjalnie skonstruowany pistolecik była
niewielka - wystarczająco duża, by na krótko obezwładnić ofiarę,
lecz zbyt mała, by wyrządzić szkodę strzelającemu.
Gusjew przestępując ciało nieprzytomnego Leroya zamknął za
sobą drzwi wagonu i spojrzał w rozciągający się przed nim
korytarz, na którym w tej chwili nikogo nie było. Wargrave w
centralce łączności rozmawiał z Scholtenem w Hadze. Haller wszedł
do przedziału, w którym siedzieli Elsa z Marienkowem, i właśnie
relacjonował im najnowsze wydarzenia.
- Wszyscy pasażerowie wsiadający do pociągu poddawani są
powtórnej kontroli. Raz już ich sprawdzono w tej okratowanej
poczekalni.
- Springer jest naprawdę niezrównany. Czujny do ostatniej
chwili, choć jego zadanie prawie dobiegło końca - zauważyła Elsa.
- Zdaje się, że wysiada na następnym przystanku?
- Zgadza się - potwierdził Haller. - Tam przejmują pałeczkę
Niemcy. Znajdziemy się w równie dobrych rękach. Franz Wander to
kawał twardziela. Od czasu powołania go na to stanowisko KGB
kiepsko się wiedzie w zachodnich Niemczech. Gdzie Harry?
- Siedzi jeszcze w centralce. - Elsa ziewając zasłoniła usta
dłonią. Boże, ależ była wykończona. Gdyby tak mogła się przespać
choć z godzinę.
Marienkow, który podniósł się ze swego miejsca za Elsą,
kiedy Haller zapukał do drzwi, wciąż miał zdumiewająco rześki
wygląd i objawiał wyraźny niepokój.
- Jestem przekonany, że o ile Karpiński nie wsiadł do
Strona 150
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
pociągu w Zurychu, zrobi to tutaj - rzekł enigmatycznie.
- Springer sprawdził wszystkich podróżnych w klatce - odparł
Haller. - Chyba wyskoczę zamienić słowo z Harrym.
Elsa otworzyła je i zamknęła po jego wyjściu. Haller ruszył
w głąb korytarza, zastukał do drzwi centralki i wszedł do środka.
Gusjew, niewidoczny ze swego miejsca na końcu wagonu,
widział to wszystko. Gdy tylko Amerykanin zniknął z pola
widzenia, ruszył przed siebie. Jego duże stopy stąpały z kocią
miękkością, nie czyniąc żadnego hałasu. Zapamiętał przedział, z
którego wyszedł Haller, naprzeciw okna z trochę przekrzywioną
storą. Posuwał się bez zbytniego pośpiechu i czujnie nasłuchiwał.
Dotarłszy do drzwi przedziału bez chwili wahania powtórzył
sygnał, który podsłuchał ukryty w ubikacji. Drzwi się uchyliły.
Za nimi stała Elsa ze swoim smith & wessonem, a w głębi
Marienkow. Elsa odsunęła drzwi tylko na kilka centymetrów, gdy
pocisk z pistoletu Gusjewa trafił ją w pierś i rozprysnął się,
uwalniając gaz w same oczy. Gusjew otworzył szeroko drzwi,
odrzucił pistolecik na gaz i błyskawicznie sięgnął pod lewą pachę
, ;i po lugera.
Elsa, która na moment straciła wzrok, wymierzyła na oślep !
w napastnika, lecz Marienkow odepchnął ją w bok na siedzenia i
skoczył do przodu. Chwycił Gusjewa żelaznym uściskiem za
uzbrojoną rękę, brutalnie ją wykręcił i uderzył nią parę razy o
framugę.
Gusjew poczuł, jak pękają mu kości w przegubie. Broń upadła
na podłogę. Osunął się na kolana, lewą ręką wyciągnął nóż spod
kurtki munduru i dźgnął nim w górę. Mimo bólu, jaki nim targał,
cios był niezwykle szybki, niemal nieuchwytny dla oka. Marienkow
schylił się i ruchem szybszym niż myśl złapał go prawą dłonią za
rękę z nożem. Trzykrotnie wyrżnął nią o listwę drzwi i złamał
Gusjewowi drugi przegub. Nóż wyśliznął się z pozbawionych czucia
palców.
Ale Marienkow jeszcze nie skończył. Chwytając
sponiewieranego Gusjewa pod pachy podniósł go do pozycji pionowej
i dosłownie cisnął na korytarz. Ten uderzył całym ciałem w
metalową poręcz i osunął się na ziemię, po czym ostatnim
wysiłkiem spróbował dźwignąć się na nogi. Cała furia i nienawiść,
nagromadzona w sercu Marienkowa od czasu samobójstwa żony,
znalazła nagle ujście, jakby pękły w nim wszystkie tamy. Od dawna
dopominał się bezskutecznie, by Haller dał mu broń. Teraz był
zdecydowany zabić Gusjewa gołymi rękoma. Wargrave, który wyszedł
z centralki w głębi korytarza, patrzył na to, co się dzieje.
Wyciągnął rewolwer, lecz bał się strzelać, żeby nie trafić
Marienkowa.
Niewiarygodnie wytrzymały Gusjew z trudem podniósł się na
kolana. Marienkow wyrżnął go pięścią w twarz tak mocno, że głowa
odskoczyła do tyłu i uderzyła w poręcz. Potem zaczął zadawać mu
ciosy z lewa i z prawa. Gusjew powtórnie osunął się w dół, a
Marienkow jął go z zajadłością kopać po głowie i deptać nogami.
Wargrave chwycił go za ramię.
- Na miłość boską, już dosyć, on nie żyje, rozumiesz? Nie
żyje!
Rosjanin odwrócił się na pięcie i wrócił do przedziału.
Roztrzęsiona Elsa przecierała oczy zmoczoną pod kranem
chusteczką. Dręczyła ją świadomość, że nie sprostała zadaniu.
- To za Irinę - rzekł cicho Marienkow, ochłonąwszy z pasji.
-Nic ci nie jest? Przez moment myślałem, że cię zabił...
- Na pewno by to zrobił, gdyby nie ty.
Na korytarzu zapanowało zamieszanie. Leroy, który doszedł
już do siebie, też obarczał się winą za to, co zaszło. Dopiero
Haller ostudził nieco emocje i wysłał Wargravea, aby ten
powiadomił Springera o całym zajściu. Waldo Hackmann wysiadł z
pociągu, jakby odczuwał potrzebę ruchu, choć w rzeczywistości
wolał być na zewnątrz, żeby zniknąć jak najszybciej z dworca,
gdyby błyskawiczny atak Gusjewa się powiódł. Spacerował właśnie
wzdłuż ostatniego wagonu.
Nagle niedbale zaciągnięta stora w oknie naprzeciwko
przedziału Marienkowa podjechała w górę i Karpiński na krótką
Strona 151
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
chwilę zobaczył rysującą się wyraźnie na oświetlonym tle postać
swojego byłego zwierzchnika. Nie zwiedziony zmianą fryzury i
wyglądu poznał go natychmiast po posturze i ruchach, gdy
Marienkow pochylił się ku siedzącej w przedziale dziewczynie.
Potem Haller ściągnął storę w dół i zamocował ją z wielką
starannością.
W kilka minut później Hackmann był świadkiem, jak z wagonu
wyniesiono nosze z ułożoną na nich przykrytą kocem postacią,
którą mógł być tylko Jurij Gusjew.
Wstrząśnięty Hackmann wrócił do przedziału. Zamknąwszy za
sobą drzwi, spojrzał nieprzytomnym wzrokiem na pojedynczą
rękawiczkę, leżącą na poduszce siedzenia. Był to znak, że Rudiemu
Buhlerowi udało się wsiąść do ekspresu. Karpiński osunął się na
siedzenie, zapalił nowe cygaro i utkwił nie widzące oczy w
ścianie naprzeciwko. Tak bardzo liczył na dotychczas niezawodnego
Gusjewa, a teraz miał do dyspozycji tylko Buhlera, który z całą
pewnością nie zaliczał się do profesjonalnych zabójców. Ponadto
był jeszcze Nicos Leonides, którego ujrzał pierwszy raz w
Zurychu, wsiadając do pociągu w przebraniu tragarza. Nie pokładał
jednak w Greku zbytniej nadziei. Gdyby był coś wart, Marienkow
dawno by nie żył.
Podjął decyzję, kiedy pociąg ruszał z miejsca. Jedynym
możliwym rozwiązaniem było teraz zniszczenie całego ekspresu wraz
z Marienkowem przez grupę Geigera.
* 24 *
Niemcy, Amsterdam, Haga
Pociąg zwalniając wjechał na stację Basel Bad Bahnhof. Elsa,
stojąca w oknie obok Matta Leroya, patrzyła ze zdumieniem na
peron, gdzie dreptało w śniegu czterdzieści owczarków
niemieckich, każdy ze swoim przewodnikiem, rwąc się na smyczach,
jakby nie mogły się doczekać wejścia do pociągu.
- O rany, popatrzcie na tę sforę! Istna parada psów!
- Nic z tego nie kapuję - stwierdził Leroy.
Drzwi trzech wagonów sypialnych zostały otwarte i psy
zaczęły z drapaniem pazurów wskakiwać na schodki. Kapitan Franz
Wander z BND, sprawca tego dziwnego zbiegowiska, siedział już w
przedziale sąsiadującym z tym, w którym Elsa czuwała nad
Marienkowem, i wykładał istotę swego pomysłu Hallerowi i
Wargraveowi. Olbrzymi, wiecznie uśmiechnięty Niemiec wspaniale
władał angielskim i miał akcent godny absolwenta Cambridge.
- Minęła już północ. Do rana pociąg przejedzie lwią część
trasy na terytorium Niemiec, a nikt nie ma powodu kręcić się po
korytarzu w środku nocy. Mając taką liczbę psów, mogę przydzielić
przeciętnie trzy do patrolowania każdego wagonu. To zatrzyma
pasażerów w przedziałach i da mi całkowitą kontrolę nad
poruszeniami wszystkich osób w pociągu do czasu, kiedy
przekroczymy granicę Holandii.
- Mogą być skargi - zauważył ze sztuczną powagą Haller.
- Łatwo z tym sobie poradzę. - Wander, mimo tuszy
prezentujący się bardzo elegancko w swoim garniturze, uśmiechnął
się od ucha do ucha. - Powiemy, że dostaliśmy ostrzeżenie o
podłożeniu bomby w pociągu, a te psy są wyszkolone w wykrywaniu
materiałów wybuchowych. - Spojrzał na Wargravea. - Masz jakieś
zastrzeżenia, Harry?
- Absolutnie żadnych. - Wargrave rozłożył szeroko ręce.
-Powiadam, że pomysł jest genialny. Może nawet uda nam się
normalnie pospać.
- Ludzie, którzy nie podróżują slipingiem, będą chcieli
wychodzić ;. do toalety - rzucił kolejną uwagę Haller.
- Damy im królewską asystę i będą odprowadzani do wygódki ,
i z powrotem - w towarzystwie psa.
"Przygotować się do realizacji awaryjnego planu zniszczenia
ekspresu.
Przed podjęciem działań czekać na wiadomość. Skiros".
Strona 152
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
"Atlantic" dojeżdżał właśnie do dworca Hauptbahnhof w
Bazylei.
W Amsterdamie biła północ. Kilka kilometrów na południe, w
Hadze, Scholten odebrał wiadomość, że "Maksym Gorki" zmienił
kurs.
Rolf Geiger stał przy oknie starej kamienicy w Amsterdamie,
robiąc w pamięci przegląd pomysłów, jakie przyszły mu do głowy od
chwili, gdy otrzymał wiadomość od Skirosa, czyli Karpińskiego,
nadaną przez Bauma z hotelu Schweizerhof.
Zerkając w dół przez szparkę w zaciągniętych zasłonach
zobaczył policyjną łódź patrolową, która wychynęła spod
łukowatego mostku i z terkotem płynęła po kanale wzdłuż
kamienicy. W głębi pokoju nowo zwerbowany członek grupy, Joop
Kist, rozmawiał przez telefon z informacją głównego dworca
kolejowego w Amsterdamie. Po chwili podziękował rozmówcy i
odłożył słuchawkę.
- Ekspres ma przyjechać o dziesiątej rano - zaraportował. -
Dobrze. Przyślij mi Erikę i trzymaj straż na dole, dopóki cię nie
zawołam.
Geiger zasunął szczelnie zasłony i gdy jego ciemnowłosa
zauszniczka weszła do pokoju, siedział już za biurkiem. Chociaż
nie podzielał braku zaufania, jaki Erika przejawiała wobec Joopa
Kista, to mimo wszystko wolał mówić mu jak najmniej o swoich
planach.
Dziewczyna usiadła założywszy prowokująco jedną wspaniałą
nogę na drugą. "Nigdy nie przepuści okazji, żeby mnie kokietować"
-pomyślał z cynicznym rozbawieniem i od razu przeszedł do rzeczy.
- Wszystkie etapy operacji dopięte na ostatni guzik?
- Tak - odrzekła oschle Erika. - Najpierw musimy spowodować
zmianę trasy ekspresu przez Belgię, tak żeby przejeżdżał przez
most na Maas. To już przygotowane.
- Powiedz jeszcze raz.
- Jacek Wojna i pozostali wciąż jeszcze siedzą w Willich,
gotowi w każdej chwili wykonać zadanie. Mają oczywiście pod
dostatkiem materiałów wybuchowych. Wystarczy jeden sygnał, a od
razu ruszą do akcji.
- Znają dokładnie miejsce, gdzie mają założyć ładunki?
- Wojna przeprowadził już rozpoznanie odcinka torów na
północ od Dusseldorfu. To ordynus, ale trzyma swoich ludzi mocno
w garści i można na nim polegać.
- Będzie musiał szybko się zwijać, a w Niemczech jest
straszna pogoda.
- To mu tylko pomoże - odparła Erika najbardziej
uspokajającym tonem, na jaki mogła się zdobyć. - Połowa całej
policji jest zajęta wyciąganiem ludzi z samochodów, które uwięzły
w zaspach.
- To brzmi całkiem zadowalająco - przyznał Geiger. Zawsze
planował operacje z pedantyczną starannością i nic w nich nie
zostawiał na los szczęścia. - Więc jeśli wysadzimy nasyp i tory,
kierownictwo kolei skieruje ekspres z Kolonii na Brukselę.
Wówczas będzie przejeżdżał po moście na Maas.
- Przyjemny był spacer? - wtrąciła Erika łagodnym tonem, w
którym kryła się uszczypliwość. Wiedziała aż za dobrze, że celem
tego spaceru była krótka wizyta w dzielnicy czerwonych świateł.
Geiger bez namysłu podniósł się zza biurka, podszedł do
niej, wymierzył jej mocny policzek i bez słowa wrócił na swoje
miejsce. Erika nic nie powiedziała i starannie ukryła
zadowolenie.
Nareszcie udało jej się go sprowokować i chociaż wolałaby,
żeby przewrócił ją na kanapę i zadarł spódnicę, był to krok we
właściwym kierunku. Erika lubiła, gdy się z nią brutalnie
obchodzono.
- Gdzie mają kryjówkę? - spytał najspokojniej w świecie
Geiger, jakby nic się nie zdarzyło.
- Kiedy przejdą granicę, ukryją się w stodole niedaleko
Dordrechtu. Mają zabrać ze sobą zapas na tyle duży, żeby rozwalić
trzy mosty, a nie jeden. Cały ekspres pofrunie do rzeki. Jak mają
się ubrać?
Strona 153
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
- Jak zwykle - odparł Geiger mając na myśli czarne
kominiarki, spodnie narciarskie i wiatrówki: zwykły bojowy
rynsztunek członków grupy. Z uśmiechem musnął wąsa. - Jeśli nas
dostrzegą, dobrze będzie zostawić swój znak firmowy.
- Naprawdę ufasz temu Kistowi? - spytała z powątpiewaniem
Erika.
- To jeszcze jeden wiejski prostaczek z głową pełną ideałów,
ale póki tu jesteśmy, jego znajomość holenderskiego jest
nieoceniona.
Zresztą zadbałem o to, żeby wiedział jak najmniej o naszych
planach.
- On ciągle mnie niepokoi. A jeśli okaże się, że miałam co
do niego rację?
- To go zastrzel - poradził jej beztrosko Geiger.
Ekspres "Atlantic" pędził przez tonące w śnieżnej zamieci
Niemcy.
Elsa Lane ponownie wybrała się na spacer wzdłuż całego
pociągu, aby z utrwalonym świeżo w pamięci wizerunkiem
Karpińskiego zrobić przegląd wszystkich pasażerów, w słabej
nadziei, że go rozpozna.
Wracała właśnie na tył pociągu, niemal doszczętnie
wyczerpana.
Weszła do kolejnego wagonu slipingu. Waldo Hackmann, który
dopiero co wręczył stewardowi na końcu korytarza suty napiwek, ;
zawrócił ze szklaneczką brandy w stronę własnego przedziału.
Ich oczy spotkały się na moment, po czym Hackmann oddalił
się i zniknął w swoim przedziale. Mijając zamknięte drzwi Elsa
machinalnie zarejestrowała w pamięci numer przedziału.
Dziewiętnastka. Nic w wyglądzie zajmującego go pasażera nie
zwróciło jej uwagi. Poklepała w przejściu jednego z czworonożnych
stróży kapitana Wandera, weszła do ostatniego wagonu slipingu i
powiedziała dobranoc stojącemu na warcie Leroyowi.
- Kolorowych snów - rzucił za nią sumiastowąsy Amerykanin.
- Będę spała jak zabita.
Rzuciła się w ubraniu na dolną leżankę i natychmiast twardo
zasnęła. Lecz jej sny nie okazały się przyjemne. Były to raczej
koszmary, pod wpływem których zaczęła rzucać się niespokojnie na
posłaniu. Śniła, że znów jest na dworcu Hauptbahnhof w Bazylei,
by odebrać kolejną z tych przeklętych kaset... Znów lądowali z
Wargraveem na rumuńskim lotnisku, a do samolotu podchodził nie
Zarubin, lecz Marienkow. Znów grzechotały serie z broni
maszynowej na lotnisku w Mediolanie, gdy z fałszywej karetki
otwarto ogień do ciężarówki, w której siedziała z Wargraveem i
Marienkowem. Znów leżała na podłodze przedziału, a wokół gwizdały
kule z jeepa, który napadł na pociąg w Virze. Znów patrzyła na
wielką lawinę, która była coraz bliżej i bliżej, aż wreszcie
zalała cały świat. Elsa obudziła się z krzykiem. Odetchnęła z
ulgą, słuchając stukotu kół, wiozących ich coraz dalej od
niebezpieczeństwa, coraz bliżej Schiphol, gdzie leżało ocalenie.
O drugiej trzydzieści nad ranem pociąg zbliżał się do
Karlsruhe, gdzie miał krótki postój. W przedziale numer 19
Karpiński sącząc resztki brandy rozmawiał z Rudim Buhlerem, który
przekradł się do niego dziesięć minut temu, wykorzystując krótką
chwilę, gdy niemieckiego przewodnika z psem nie było na
korytarzu.
- Musisz koniecznie przekazać tę wiadomość - mówił
Karpiński. - Wysiądziesz na najbliższej stacji. Będzie tam na
ciebie czekał samochód. Masz jechać pod ten adres i dopilnować,
żeby od razu przy tobie nadano to do Amsterdamu. Masz jakieś
uwagi? - spytał tonem, który z góry wykluczał taką możliwość.
- Przekaz jest bardzo długi - stwierdził Buhler oglądając
zaszyfrowaną depeszę, którą podał mu Rosjanin. - Jeżeli Niemcy
wysłali w teren wozy radiopelengacyjne...
- Musisz zaryzykować. Na tym etapie nikt z nas nie jest nie
do zastąpienia - odparł bez ogródek Karpiński. - Nawet ja - dodał
z całą szczerością.
- A więc chcesz zostać w pociągu?
Strona 154
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
- Aż do ostatniej chwili. Może trafi się jakaś okazja i będę
mógł sam wykonać zadanie. Chociaż to bardzo wątpliwe, z całym tym
cholernym stadem psów BND, grasujących na korytarzach.
Mówił tak samo powściągliwie jak zawsze. Buhler spojrzał na
niego uważnie. Nigdy nie przepadał za swoim przełożonym, lecz
teraz, na chwilę przed rozstaniem, poczuł do niego niechętny
podziw.
"Sukinsynowi nie brak jaj" - pomyślał. Schował zwiniętą w
rulonik wiadomość w specjalnie wydrążonym niedopałku cygara i
wyszedł z przedziału, gdy pociąg zaczął zwalniać przed Karlsruhe.
Opiekun psa, który wrócił już na swój posterunek, nie dostrzegł
nic nadzwyczajnego w fakcie, że jakiś pasażer wysiada na stacji.
Rudi Buhler opuścił stację i ruszył do stojącego jakieś
dwieście metrów dalej BMW, które ruszyło natychmiast, gdy wsiadł
na tylne siedzenie. Zgasił tlący się niedopałek, w którym ukryta
była wiadomość.
Po chwili, z niewielkim opóźnieniem spowodowanym przez
kłopoty z zapaleniem silnika, w ślad za BMW ruszył wóz
radiopelengacyjny, zamaskowany jako chłodnia. Wander umieścił
wokół dworca wiele rozmaitych pojazdów, mających śledzić
wszystkich pasażerów, którzy wysiedli z ekspresu.
BMW podjechało pod blok mieszkalny. Buhler pospieszył do
środka i wbiegł na piąte piętro, gdzie czekał na niego operator
radiowy z nadajnikiem. Zgodnie ze spostrzeżeniem Buhlera przekaz
był za długi i dwie ruchome stacje nasłuchu radiowego
zlokalizowały źródło transmisji akurat w chwili, gdy nadawanie
dobiegło końca.
W chwilę potem niemiecka policja wpadła do mieszkania.
Buhler zdążył już zniszczyć zaszyfrowaną depeszę. Był w sypialni,
gdy dobiegł go głośny trzask wyłamywanych drzwi. Zadziałał szybko
i bez namysłu. Otworzył okno, wyszedł przez nie na schody
pożarowe, obróciwszy się w stronę drzwi strzelił pięć razy z
walthera w stronę wbiegających do pokoju policjantów, a potem
zaczął zwinnie zbiegać po stopniach. Nie zauważył, że schody były
oblodzone. Pośliznął się, stracił równowagę i próbując
bezskutecznie chwycić się niskiej barierki poleciał w dół.
Powietrze rozdarł długi przeraźliwy wrzask, który urwał się, gdy
Buhler uderzył o betonowy chodnik pięć pięter niżej.
O trzeciej nad ranem w starej kamienicy nad kanałem Geiger
przeczytał wiadomość z Karlsruhe. Podniósł oczy na Erikę Kern, na
której pociągłej twarzy malowało się oczekiwanie, i skinął głową.
- Operacja idzie w ruch? - spytała.
- W samej rzeczy - przytaknął tonem lwa salonowego Geiger.
Czuł ulgę na myśl o rychłym końcu zadania i wyczekiwał chwili,
gdy będzie mógł wrócić do pełnego rozrywek Paryża, wejść z
powrotem w skórę argentyńskiego bogacza Leo Sancheza i używać
życia kierując tylko z daleka przedsięwzięciami swojej grupy w
Holandii. - Wyślij sygnał do Willich - rozkazał. - Przekaż im, że
mają się spieszyć, i to bardzo.
Jacek Wojna, który siedział ze swoją grupą w dwupoziomowym
domu w Willich i niecierpliwie oczekiwał wiadomości, na hasło I o
rozpoczęciu akcji poderwał się do działania. Po dziesięciu
minutach wyprowadzał już z garażu swojego mercedesa 450 SEL i
wyjeżdżał z Willich w kierunku wschodnim. Obok niego siedział
Gaten, norweski specjalista od wysadzania platform wiertniczych,
z tyłu stłoczona czwórka pozostałych członków grupy.
Wojna szybko zjechał z autostrady do Dusseldorfu w boczną
drogę, a potem na bity trakt wiodący do wielkiej starej stodoły,
w której stały obok siebie karetka i wielka cysterna na benzynę.
Wojna, Gaten i jeszcze jeden z terrorystów przebrali się w
białe fartuchy sanitariuszy, wskoczyli do karetki i odjechali.
Trzej pozostali mężczyźni schowali mercedesa w stodole, gdzie
stała cysterna.
Wojna pędził całym gazem na włączonej syrenie do
wyznaczonego odcinka na północ od Dusseldorfu, który biegł po
długim nasypie wśród pustych pól. Znów rozszalała się zawieja.
Gaten był przerażony prędkością, z jaką jechali. Wóz wpadł w
poślizg, lecz Polak, znakomity kierowca, z powrotem wyprowadził
Strona 155
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
go na prostą.
- Uważaj, jak rany! - warknął Gaten. - Zabijesz nas
wszystkich!
- Zamknij japę! - uciszył go Wojna i wykrzywił się
pogardliwie. - Zapomniałeś zabrać z domu jaja, czy co?
Urodzony i wychowany w paryskich slumsach dzielnicy Goutte d
Or, gdzie już w wieku lat dwunastu przewodził szajce ulicznych
chuliganów, pogardzał z całej duszy wykształconym norweskim
anarchistą i nigdy nie tracił okazji, by go upokorzyć.
- Za chwilę będziemy na miejscu - odezwał się po kilku
minutach, obserwując z trudem okolicę przez zawianą śniegiem
przednią szybę.
Rozmieszczenie wyjętych z tyłu karetki ładunków w kilku
starannie wybranych miejscach i podłączenie do nich zapalników
czasowych zabrało im pięć minut. W tym czasie ich ubrania
przyprószył śnieg.
Potem wsiedli do samochodu, odjechali kawałek w stronę
granicy holenderskiej i zatrzymali się, czekając na rezultat.
Wybuch miał ogromną siłę. W jaskrawym rozbłysku i tumanach
wzbitego śniegu długie fragmenty szyn wyleciały w powietrze.
Stumetrowy odcinek nasypu osunął się na pobliską autostradę.
Główne połączenie kolejowe z Dusseldorfu do Amsterdamu zostało
przerwane.
- A teraz na granicę - powiedział Wojna do Gatena, wciskając
gaz do deski.
Karetka pędziła w kierunku granicy holenderskiej,
nieprzerwanie wyjąc sygnałem. Po kilku minutach minął ich jadący
z naprzeciwka wóz policyjny, lecz Wojna nie zwolnił. Kierowca, w
którym widok jadącej na złamanie karku karetki nie wzbudził
żadnych podejrzeń, powiedział do kolegi:
- Musi być kiepsko z gościem, którego wiozą.
Podjechali z powrotem pod stodołę. Wojna zahamował
gwałtownie, aż wozem zarzuciło, i nie gasząc silnika wyskoczył
zza kierownicy.
- Macie ołów w tyłkach, czy co?! - warknął napastliwie. - Za
pięć minut ma nas tu nie być, a jak który nie będzie gotowy,
rozkwaszę mu gębę!
We wnętrzu stodoły trójka ludzi, którzy pozostali na
miejscu, zdążyła już odkręcić pokrywę wyciętego przemyślnie z
tyłu cysterny okrągłego, niewidocznego przedtem otworu, przez
który można było wpełznąć do środka. W środku cysterny
zmagazynowano wielki zapas materiałów wybuchowych, urządzeń
zegarowych i zapalników elektrycznych uruchamianych na odległość.
W górnej części metalowego cylindra były nawiercone małe otworki
wentylacyjne, żeby jadący wewnątrz cysterny ludzie mieli czym
oddychać podczas długiej podróży.
- Ruszcie się, do jasnej cholery! - ponaglił znowu Wojna
zdzierając z siebie biały fartuch i wkładając kombinezon i
płócienną czapkę z daszkiem. Gaten, który miał z nim jechać w
szoferce, ubrał się podobnie.
Pozostała czwórka wczołgała się przez okrągły otwór do
wnętrza cysterny. Gaten umocował pokrywę, zamykając ich w środku,
po czym wyszedł na dwór i siadł za kierownicą karetki. Wojna
obejrzał uważnie tył wozu i na wszelki wypadek lepiej zamaskował
ukryty właz rozcierając na nim trochę kunu zebranego z klepiska
stodoły. Co prawda nie spodziewał się żadnych kłopotów na
przejściu granicznym. Przy takiej pogodzie celnikom będzie się
zanadto spieszyło z powrotem do ciepłego wnętrza.
Zadowolony z wyniku wdrapał się do szoferki, siadł za
kierownicą i wyprowadził cysternę na zewnątrz. Tam zatrzymał się
i czekał.
Gaten wjechał karetką do stodoły, zaparkował ją przy
mercedesie, wybiegł na zewnątrz, zamknął wrota i siadł w szoferce
obok Wojny.
Jeszcze nie zatrzasnął drzwi, a już jechali polną drogą i po
chwili skręcali na szosę:
Na granicy wszystko poszło jak z płatka. Holenderscy celnicy
ledwie spojrzeli na dokumenty, sfałszowane zawczasu na polecenie
Strona 156
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Geigera. Byli przyzwyczajeni do wielkich cystern, które
wyjeżdżały tą trasą z Niemiec. Oddaliwszy się z punktu
granicznego Wojna nie przekraczał dozwolonej prędkości, mimo że
na drogach nie było śniegu. Przepełniało go zadowolenie po
kolejnym pomyślnie wykonanym zadaniu. Zmierzali teraz do
następnej kryjówki w Dordrecht, niedaleko wielkiego mostu
kolejowego na Maas, przez który musiał przejechać ekspres
"Atlantic" po zmianie trasy.
Bladym świtem, dwadzieścia po czwartej, gdy pociąg
przejechał już przez Mainz i zbliżał się do Kolonii, kapitan
Wander wyrwał ze snu wszystkich w ostatnim wagonie i zebrał całe
towarzystwo w przedziale Marienkowa. Julian Haller, któremu oczy
same się zamykały,. Czuwał, lecz Wargrave i Elsa zdołali przespać
się trochę, zanim postawiło ich na nogi wezwanie szefa
niemieckiej służby bezpieczeństwa.
- Pomyślałem, że lepiej wam o tym powiedzieć - zaczął
energicznie Wander. - W trasie pociągu zaszła zmiana. Z Kolonii
pojedziemy na Aachen i Brukselę.
- Co się stało? - warknął Wargrave.
- Ktoś wysadził w powietrze tory na północ od Dusseldorfu,
więc zwykła trasa do Amsterdamu jest zamknięta. Podejrzewamy, że
to znów wesołe igraszki Geigera - dodał znakomitą angielszczyzną.
- Coś mi tu śmierdzi - oznajmił Wargrave. - Śmierdzi jak
wszyscy diabli.
- Nie widzę żadnego związku z panem Marienkowem - odparł
Wander. - Nawet gdyby wybuch nastąpił w odpowiednim czasie, z
całą pewnością nie mogli liczyć na to, że zniszczą cały pociąg.
Część wagonów ucierpiałaby, inne wyszłyby bez szwanku.
- No właśnie - przytwierdził Anglik. - Nie mogli mieć
pewności, że załatwią w ten sposób Marienkowa. - Wstał. - Pójdę
uciąć sobie pogawędkę z Scholtenem.
Wargrave wszedł do centralki i poprosił Neckermanna, by
zostawił go na chwilę samego. Gdy to życzenie zostało spełnione,
połączył się z Hagą.
- Cześć, Max, tu Harry. Jesteśmy gdzieś między Mainz i
Kolonią.
- Wiem - odparł od razu Scholten. - Wander informuje mnie na
bieżąco, jaka u was sytuacja. Nasza współpraca układa się
wspaniale. . - Nie dotarło pewnie jeszcze do ciebie, że kawałek
torów w okolicy Dusseldorfu wyleciał w powietrze. Wcale mi się to
nie podoba.
- O tym też już wiem - odpowiedział od razu Scholten. -Moim
zdaniem to nie przypadek. Poza tym, jak mi wiadomo -mówię ci to
całkowicie poufnie - grupa Geigera, która pewnie maczała w tym
palce, przeniosła się do Holandii.
- Więc to następny przeciwnik, z jakim przyjdzie nam się
zmierzyć?
- Jestem tego pewny. I to przeciwnik, którego nie należy
lekceważyć. Ale możliwe, że z obecnej sytuacji wyciągniemy
również jakieś korzyści. Nadarza nam się okazja, jaka trafia się
raz na całe życie, pod warunkiem, że zdobędziemy się na
bezwzględność. Czy wiesz, że radziecki frachtowiec "Maksym
Gorki", który znajduje się w ujściu Renu, bierze w tej chwili na
pokład całą masę agentów G.R.U i KGB zbiegłych z Francji, Belgii
i w większości z Niemiec?
- Owszem, Wander coś o tym wspomniał - odparł ostrożnie
Wargrave. - Jak daleko chcecie się posunąć? Wasze kutry torpedowe
z pewnością mogą ich przechwycić.
- Nie jest to takie łatwe w panujących obecnie sztormowych
warunkach i po nocy - zauważył od niechcenia Scholten. -Zresztą
zasugerowałem memu bliskiemu przyjacielowi, komandorowi De Vos,
żeby nie wykazywał zbyt wielkiej inicjatywy w tym kierunku.
- Chyba nie masz na myśli...
- Mam sposób, żeby zlokalizować grupę Geigera - przerwał
Scholten. - Będzie to wyścig z czasem, ale jeżeli nam się uda,
proponuję pójść na całego.
Scholten opisał swój plan, a Wargrave wprowadził do niego
Strona 157
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
kilka poprawek. Ich rozmowa trwała przeszło dwadzieścia minut.
Po upływie tego czasu Wargrave wyszedł z centralki i ruszył
w kierunku lokomotywy na spotkanie z Nicosem Leonidesem.
Dotarłszy do jego przedziału, zamknął za sobą dokładnie
drzwi i przez parę minut szybko udzielał mu instrukcji. Pożegnał
go zdaniem:
"Bądź więc gotów", wyszedł i w sąsiednim przedziale odbył
podobną rozmowę z Anną Markos. Wychodząc ponownie na korytarz
miał zasępiony wyraz twarzy. Wyglądało na to, że będzie musiał
powierzyć główny ciężar zadania dwójce swoich byłych pracowników
z greckiej siatki.
Na dziesięć minut przed tym, jak Harry Wargrave zgłosił się
na linii, w biurze Maxa Scholtena odebrano miejscowy telefon.
Zastępca Scholtena, major Sailer, podniósł słuchawkę i
powiedział:
- Dzwoni ktoś nazwiskiem Panhuys.
- Sam z nim porozmawiam - odparł szybko Scholten. Słuchał
przez dłuższą chwilę mówiąc co pewien czas: "Tak" i "Nie", po
czym odłożył słuchawkę i podszedł do mapy wiszącej na ścianie. -Z
powodu zniszczenia torów na północ od Dusseldorfu ekspres będzie
musiał jechać tędy, przez Aachen i Brukselę - pomyślał na głos.
- Nic nowego - odrzekł Sailer. - Wiemy o zamachu już od
kwadransa.
Scholten wyjął ołówek i stanowczym pociągnięciem zakreślił
na mapie kółko, w którym z grubsza zawierał się obszar delty
Renu.
- Gdzieś na tym obszarze dojdzie do decydującej rozgrywki
-obwieścił proroczo i mimochodem dodał: - Postaw na nogi oddział
Venlo. Niech będą gotowi do natychmiastowej akcji.
Instrukcja zdumiała Sailera. Oddział Venlo był ściśle tajną
brygadą antyterrorystyczną, podległą bezpośrednio Scholtenowi,
złożoną z ludzi, których wybrał osobiście ze względu na ich
talenty strzeleckie.
- Dokąd ich wysłać? - spytał Sailer.
- Do tajnej bazy w Dordrechcie.
Scholten nieświadomie wysyłał swoich ludzi do tego samego
miejsca, które obrała sobie za punkt wypadowy grupa Geigera. Nie
był to całkowity zbieg okoliczności, lecz wynik pracy myślowej
Scholtena, który tak objaśnił swoją drogę rozumowania:
- Wiemy, że "Atlantic" zostanie skierowany na Brukselę i
pojedzie dalej przez Rosendaal do Amsterdamu. Jak najlepiej
zniszczyć cały pociąg, żeby nikt, ani jedna osoba nie uszła z
życiem?
- Wysadzić tory, tak jak to już zrobili.
- Wybuch i wykolejenie pociągu na pewno nie zabiłoby
wszystkich. Marienkow mógłby równie dobrze wyjść z tego cało.
Rusz głową jeszcze raz.
- Nic mi nie przychodzi na myśl - przyznał się Sailer.
- Najprościej wysadzić w powietrze jakiś most w chwili, gdy
pociąg będzie przez niego przejeżdżał, powiedzmy ten długi most
na Maas. Wtedy cały ekspres spadłby do rzeki.
- O rany, ależ to... - zaczął Sailer i urwał na dzwonek
telefonu.
Podniósł słuchawkę i podał ją swojemu szefowi. - Harry
Wargrave z ekspresu. Chce z panem rozmawiać.
Zostaw mnie teraz samego - polecił Scholten i następne
dwadzieścia minut spędził na rozmowie przez łącze radiowe.
Odłożył słuchawkę i wezwał Sailera przez interkom. Jego zastępca
powrócił do biura wyraźnie poruszony i oznajmił:
- Otrzymaliśmy z kilku miejsc meldunki, że zaobserwowano
wiele motorówek, płynących z dużą szybkością w stronę "Maksyma
Gorkiego". Większość z nich dotarła bez szwanku, lecz dwie
przewróciły się na wysokiej fali, zanim dotarły do burty
frachtowca.
Nikt nie ocalał.
- Zmywają się od nas agenci Sowietów. To lubię; robactwo
samo ucieka i nie trzeba go wygniatać - oświadczył Scholten. -Mam
do ciebie pewną prośbę - ciągnął, przyglądając się badawczo
Strona 158
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
swojemu zastępcy. - Czy zrobisz coś dla mnie w ścisłej tajemnicy?
- Zawsze miałem się za konspiratora pierwszej wody - odrzekł
Sailer z powściągliwym uśmieszkiem.
- Chcę, żebyś podwędził w paru różnych sklepach cztery takie
zestawy, jakie noszą ludzie Geigera - czarna kominiarka, czarna
wiatrówka i czarne spodnie narciarskie. Otwórz drzwi wytrychem,
żeby nie było śladów włamania i, na litość boską, nie daj się
złapać policji. Jeżeli buchniesz po jednej rzeczy to tu, to tam,
mogą nie zauważyć ich braku przez długie miesiące.
- Jakieś określone rozmiary?
- Tak, właśnie o tym chciałem powiedzieć. Dwa komplety w
średnim rozmiarze, pozostałe dwa na wysokiego mężczyznę. Dzięki
tej przebierance może uda nam się zadać Sowietom bardzo dotkliwy
cios. Aha, i jeszcze jedno. Złap telefonicznie De Vosa, dowódcę
kutrów torpedowych, i powiedz mu, żeby nie starał się za bardzo
łapać tych motorówek. To niebezpieczne zajęcie przy tej pogodzie
- dodał w formie wytłumaczenia. - A potem ja chciałbym zamienić z
nim słówko na osobności...
Jakieś pół godziny wcześniej, w krótki czas po tym, jak
Scholten odebrał telefon od kogoś przedstawiającego się jako
Panhuys, Erika Kern zeszła ukradkiem z lugerem w ręku na parter
domu w Amsterdamie. Otworzywszy tylne drzwi, wychodzące na
brukowaną uliczkę, stanęła twarzą w twarz z Joopem Kistem, który
również trzymał pistolet w pogotowiu.
- Co, u diabła, tutaj robisz? - spytała gniewnie po
niemiecku.
- Usłyszałem na dole jakiś hałas, jakby ktoś majstrował przy
zamku. - Pokazał jej zadrapania na zewnętrznej stronie drzwi.
-Pewnie obrobili kogoś w sąsiedztwie i przymierzali się do nas.
Chyba ich przepłoszyłem.
Erika, wciąż pełna podejrzeń, spojrzała na wybitą szybę w
oknie sąsiedniej willi. Próbowała zobaczyć coś w środku, lecz nic
nie mogła dostrzec. Kist w duchu podziękował Bogu, że nie miała
przy sobie latarki. W przeciwnym razie mógłby jej wpaść w oko
telefon, z którego dzwonił do Scholtena, a nawet porzucony na
podłodze łom, którym spreparował ślady na drzwiach.
- Wracamy na górę - rzekła opryskliwie Erika. - I nie
zapomnij przypadkiem zaryglować drzwi.
Ruszyła przodem, a pozostawiony sam sobie Kist odetchnął z
ulgą, zamykając drzwi na zasuwę. Umieszczenie wtyczki w grupie
Geigera było dla Scholtena łutem szczęścia. Jedyny szkopuł leżał
w tym, że w krótkiej rozmowie Kist mógł mu niewiele przekazać.
Tylko tyle, że Geiger planuje w najbliższej przyszłości jakąś
dużą akcję i że kazał Erice trzymać w pogotowiu samochód, którym
w każdej chwili mógłby pojechać na południe ku belgijskiej
granicy. Inaczej mówiąc, z grubsza w kierunku Dordrechtu i mostu
na Maas. Scholten natychmiast to sobie skojarzył.
Schiphol był w dalszym ciągu jedynym portem lotniczym w
Europie Zachodniej, z którego latały samoloty do Stanów
Zjednoczonych.
W hangarze na dalekim krańcu płyty lotniska drzemał,
strzeżony przez holenderskie wojsko, boeing 707. Hangar otoczony
był nieustannie kręgiem jeepów, wyposażonych w karabiny
maszynowe. W środku uzbrojeni wartownicy przestępowali z nogi na
nogę, żeby przepłoszyć zimno. Samolot był zatankowany, a załoga
spała w pobliskim baraczku.
"Maksym Gorki", stojący na kotwicy u ujścia Renu, przewalał
się z boku na bok i przyjmował na pokład coraz większe fale. Mimo
swoich siedemnastu tysięcy ton wyporności był w ciężkich
tarapatach i jego kapitan, Josif Morow, w rozmowie z oficerem
politycznym Rykinem nie taił rosnącego rozdrażnienia. Omawiali
sytuację w zaciszu kapitańskiej kabiny.
- Zmuszając mnie do dalszego postoju wystawiacie na
niebezpieczeństwo statek wraz z całą załogą! - zagrzmiał donośnie
Morow.
- Mam swoje rozkazy - odparł chłodno Rykin.
- Paplacie w kółko to samo jak tresowana papuga! - fuknął
Morow i nie bacząc na znieruchomiałą twarz Rykina ciągnął ze
Strona 159
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
złością: - Straciłem już jednego z załogi próbując wciągnąć na
pokład tych stukniętych idiotów, którzy podpływają do nas w
motorówkach i szalupach.
- Ci stuknięci idioci należą do najbardziej zasłużonych
obywateli Związku Radzieckiego. Wyratowaliśmy już ponad sto osób.
To wysokiej klasy agenci, których wyszkolenie trwało długie lata,
elita aparatu wywiadowczego w zachodniej Europie.
- A myślicie, że ludzi, co służą na moim statku, szkoli się
w jeden dzień? - odparował wzburzony Morow. - Jeszcze nigdy nie
pływaliśmy podczas takiej fali!
- Myślałem, że macie doświadczenie w dowodzeniu statkiem
-skrzywił się drwiąco Rykin. - Chyba potraficie sobie poradzić z
wybrykami pogody.
- To nie wasza sprawa! - odpalił wściekle Morow. - Wy
siedzicie sobie bezczynnie na tyłku, a po powrocie do Leningradu,
jeśli to kiedyś nastąpi, przypiszecie sobie całą zasługę. A
zresztą pies to drapał! Za wcześnie na robienie takiej
zadowolonej miny! Bywało już, że fale przewracały statek.
- Przesadzacie - odparł Rykin, lecz w jego głosie pojawił
się cień niepokoju.
- Wyjrzyjcie no przez iluminator - polecił Morow.
Rykin podszedł do iluminatora, łapiąc po drodze za sprzęty,
żeby utrzymać równowagę, i odsunął zasłonkę. Wzdrygnął się na
widok wielkiego zielonego wału wodnego z grzebieniem piany, który
spiętrzył się z tej strony statku i uderzył w burtę zalewając
szybę. Przechył statku odrzucił Rykina pod przeciwległą ścianę
kabiny. Politruk leżał jeszcze na podłodze, kiedy Morow stanął
nad nim i powiedział;
- Wygląda na to, że zapomnieliście o naszym pierwotnym
porcie przeznaczenia i ładunku, jaki wieziemy.
Wzmianka o ładunku przeraziła Rykina. "Maksym Gorki",
którego pierwotnym celem podróży była Angola, przewoził w swoich
ładowniach broń i amunicję dla ugrupowań partyzanckich w
południowej Afryce. W jej skład wchodziły dwa tysiące ton
gelignitu i amytolu.
Komisarz zbierając się z podłogi uświadomił sobie, że ma pod
nogami pływającą beczkę prochu.
* 25 *
"Maksym Gorki"
O szóstej piętnaście rano ekspres "Atlantic" wyjechał z
Kolonii i skręcając na zachód na Aachen udał się w dalszą podróż
do Amsterdamu zmienioną trasą przez Belgię. Elsa szkicowała na
próbę różne wersje twarzy Karpińskiego. Do wizerunku stworzonego
na podstawie opisu Marienkowa dodawała zarost lub okulary w
cienkiej oprawce.
- Jaki sens ma to bazgranie? - spytał z irytacją Haller. Nie
spał całą noc i padał ze zmęczenia.
- Generał twierdzi, że Karpiński jest mistrzem
charakteryzacji -odparła Elsa, nie przerywając swojego zajęcia. -
Wszyscy skłaniamy się do zdania, że w Zurychu Karpiński wsiadł
jednak do pociągu.
Jedna z tych kombinacji może pasować do jego obecnego
wyglądu.
- Nadzieja matką głupich - skwitował to Haller.
- A upór matką sukcesu, mój śółwiku - odrzekła nazywając go
pieszczotliwym przezwiskiem. - Głowę daję, że prędzej czy później
go zobaczę.
Wciąż komponowała nowe wersje, kiedy przybyli do leżącego na
granicy z Belgią Aachen, gdzie kapitan Wander przekazał ich w
ręce belgijskiej służby bezpieczeństwa.
- śyczę wam spokojnej podróży! - powiedział Niemiec do
Wargravea, ściskając mu dłoń na pożegnanie. - Stąd już na pewno
dotrzecie bezpiecznie na Schiphol.
- Dzięki, że przewiozłeś nas całych i zdrowych przez Niemcy
-odparł Wargrave. - To w dużej mierze zasługa twoich pupilków
Strona 160
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
-wskazał sforę niemieckich owczarków, które wraz ze swoimi
przewodnikami wysypywały się z pociągu. - To był cholernie cwany
pomysł.
Między Aachen a Brukselą w wagonie restauracyjnym podawano
śniadanie. Jako jeden z pierwszych zjawił się Waldo Hackmann,
który wciąż nosił sportowy garnitur w kratkę i okulary w rogowej
oprawie.
Wybrał miejsce najdalej od kuchni, w kącie, skąd mógł
obserwować innych podróżnych. Silnym amerykańskim akcentem
zamówił dużą porcję jaj na bekonie i otworzył tygodnik "Time".
Wargrave zaproponował Elsie śniadanie w restauracji. Haller
chciał tylko kawę i poprosił o przysłanie jej razem z posiłkami
zamówionymi dla Marienkowa, Leroya i Neckermanna. W kuchni czuwał
nad ich przygotowaniem oficer belgijskiej służby bezpieczeństwa,
żeby wykluczyć ryzyko, że ktoś dosypie trucizny do jedzenia.
Wargrave i Elsa weszli do wagonu restauracyjnego i wybrali
stolik w kącie tuż przy kuchni. Nieco dalej siedzieli przy jednym
stoliku Anna Markos i Nicos Leonides. Nie zwracali na siebie
nawzajem . Uwagi, jakby się wcale nie znali.
- Mój Boże, niby zwykłe śniadanie, a czuję się jak
wypuszczona na wolność - westchnęła Elsa, rozłamując bułkę na
dwoje. - Cóż za miła odmiana siedzieć tak ze zwykłymi pasażerami
i patrzeć na widoki za oknem.
- Trochę posępne te widoki - zauważył Wargrave.
Przejeżdżali przez gęste lasy na pogórzu Ardenów. Wciąż
padał gęsty śnieg, drzewa nosiły białe czapy. Elsa podczas
jedzenia obserwowała ukradkiem ludzi wokół. Siedzący na drugim
końcu sali Waldo Hackmann dostrzegł Harryego Wargravea, którego
widok sprawił mu ogromną satysfakcję. Spojrzał na zegarek:
kwadrans po ósmej. Za dwie godziny Anglik będzie leżał na dnie
Renu, a potem wartki nurt poniesie jego ciało do morza. Hackmann
napawając się tą myślą wypił ze smakiem następną filiżankę kawy.
Siedział jeszcze na swoim miejscu, kiedy Wargrave i Elsa
skończyli posiłek i minęli go wychodząc z sali. Ku rozbawieniu
Karpińskiego Anglik nie spojrzał nawet na niejakiego Waldo
Hackmanna, handlarza obrazów rodem z Bostonu w stanie
Massachusetts.
O siódmej czterdzieści pięć, gdy Wargrave i Elsa jedli
śniadanie, Rolf Geiger wraz z dwójką swoich ludzi opuścił melinę
w Amsterdamie.
Geiger w eleganckim, podbitym futrem płaszczu siedział sam z
tyłu mercedesa i czytał "Le Monde". Obok niego leżała skórzana
dyplomatka. Erika Kern, równie elegancka w granatowej liberii
kierowcy, prowadziła wóz umiejętnie i z werwą we wczesnym rannym
ruchu.
Obok niej siedział milczący i ponury Joop Kist.
Ta przekonująca maskarada miała określony cel. Geiger
zauważył już wcześniej, że Erika skutecznie odwraca od niego
uwagę policjantów w wozach patrolowych, którzy widzieli tylko
ładną dziewczynę za kierownicą. Po piętnastu minutach jazdy
zostawili Amsterdam za sobą i jechali dalej na południe w stronę
Renu. Erika dodała gazu. Minęli tablicę drogową. Geiger podniósł
na nią wzrok i przeczytał: "Lotnisko Schiphol".
Niespełna godzinę później minęli Dordrecht i zbliżali się do
wielkiego mostu na Maas. Brzozowy las ciągnął się po obu stronach
drogi. Jak w całej Holandii, tak i tutaj nie było prawie śniegu,
zaledwie kilka białych smug między drzewami. Kist odezwał się po
raz pierwszy od początku jazdy.
- Za, trzymaj wóz. Muszę się wysikać.
- Na litość boską, za chwilę będziemy na miejscu! - warknęła
Erika.
- Nie wytrzymam dłużej - upierał się Kist. - Muszę teraz!
Geiger na tylnym siedzeniu westchnął.
- Stań i daj mu się odlać - powiedział. - Tylko się
pospiesz! -rzucił Kistowi.
Kist wysiadł i wbiegł między drzewa. Gdy uznał, że nie widać
go już z szosy, rozpiął pasek u spodni, wyjął "pluskwę",
Strona 161
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
mikronadajnik impulsów radiowych, i położył ją przy dużym
kamieniu.
Na kamieniu narysował prymitywną strzałkę, wskazującą
południe.
Ruszył z powrotem do samochodu udając, że zapina rozporek.
Podejrzliwa Erika gotowa mu urządzić rewizję osobistą, a w
takim razie wolał nie mieć przy sobie żadnych trefnych
przedmiotów.
Jak dotychczas nie było okazji, żeby przyczepić "pluskwę" do
mercedesa. Wsiadł do wozu, a Erika z niecierpliwym parsknięciem
ruszyła z miejsca..
Oddział Venlo, który zgodnie z poleceniem Scholtena wysłano
do Dordrechtu, pochwycił sygnał z elektronicznego czujnika, kiedy
mercedes Geigera przejeżdżał przez miasto. Sześciu snajperów w
nie wyróżniającej się niczym furgonetce ruszyło na południe w
stronę źródła impulsów. Mercedes jechał jakieś dwa kilometry
przed nimi.
Prawie zaraz za miejscem, gdzie Kist poszedł na stronę,
Erika nagle skręciła w boczną drogę, która prowadziła do starej
stodoły, ukrytej za dużą kępą drzew. Za stodołą stała wielka
cysterna, w której wnętrzu główny trzon grupy Geigera dotarł w
umówione miejsce.
Geiger wysiadł, gdy tylko wóz stanął, i wszedł do stodoły.
Dziwnie wyglądał w tym otoczeniu. Zasłane słomą klepisko i
wiszący w powietrzu odór zwierzęcych odchodów nie pasowały do
jego wymuskanej elegancji, podobnie jak szóstka mężczyzn ubranych
w czarne kominiarki, wiatrówki i narciarskie spodnie.
- Wszystko gotowe do wysadzenia mostu? - spytał.
- Ładunki są przygotowane - odparł Wojna. - Chciałem dać
zapalniki czasowe, ale moglibyśmy źle wyliczyć dokładny czas
przejazdu pociągu, więc zdecydowałem się na przewód elektryczny i
ręczny detonator na odległość.
- Co z wartownikami na moście? - spytał ostro Geiger.
- Tylko dwóch. - Wojna ujął mocniej automat, który trzymał w
ręku. - Załatwimy ich z palcem gdzieś. Łódź, którą mamy uciekać,
też jest gotowa.
- Musicie poczekać, aż ekspres znajdzie się dokładnie na
środku mostu - klarował mu z naciskiem Geiger.
- Jasne, nie musi mi pan powtarzać - odparł flegmatycznie
Wojna. - Zaraz wyjeżdżamy ciężarówką.
Nagle zastygł w bezruchu. We wnętrzu stodoły zapanowało
napięcie. Ludzie w maskach zacisnęli ręce na automatach, patrząc
na Wojnę w oczekiwaniu rozkazów. Z daleka napływał odgłos
zbliżającego się helikoptera, przeraźliwie głośny w nagłej ciszy.
Geiger odwrócił się do Eriki.
- Musimy natychmiast wyruszyć, żeby zabrać z ekspresu
naszego przyjaciela.
Do kwatery Scholtena wciąż napływały liczne meldunki. Jedne
dotyczyły samochodów, które nielegalnie przekroczyły granicę, co
wobec małej liczby punktów straży granicznej nie było trudne.
Inne, od dowództwa kutrów torpedowych w ujściu Renu, donosiły o
pojawianiu się wciąż nowych motorówek, płynących do "Maksyma
Gorkiego". Jednakże uwagę Scholtena zwrócił meldunek pewnego
pilota helikoptera, który patrolował okolice mostu na Maas.
- Słuchaj, Sailer, on wspomina, że na południe od Dordrechtu
widział cysternę na paliwo i mercedesa zaparkowane na zupełnym
odludziu.
- Pewnie jakiś kierowca zrobił sobie przystanek na trasie.
- Chciałeś powiedzieć kierowcy, bo były dwa pojazdy.
Twierdzisz, że chcieli odpocząć? W taką pogodę? W takim zakazanym
miejscu?
- Rzeczywiście, to trochę dziwne...
- Niedaleko stamtąd do rzeki - ciągnął Scholten patrząc na
ścienną mapę. - Co więcej, niedaleko do miejsca, gdzie nasi
ludzie dopiero co znaleźli zostawioną przez Kista "pluskwę". -
Wstał zza biurka. - Tak czy owak, pora ruszać na spotkanie.
Myślę, że wreszcie, dzięki Bogu, nakryliśmy grupę Geigera.
Strona 162
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Schodzimy do samochodu i pamiętaj, gaz do dechy!
Już pamiętam, gdzie widziałam Karpińskiego - powiedziała
Elsa.
Patrzyła na wykonany przez siebie portret, na którym
dorysowała okulary w grubej, rogowej oprawie.
Oddalili się już znacznie od Brukseli, minęli Roosendaal i
dojeżdżali do wielkiego mostu na Maas. Haller odniósł się
sceptycznie do słów Elsy, lecz Wargrave od razu podniósł czujnie
głowę.
- Gdzie? Kiedy?
- Na śniadaniu. Siedział na drugim końcu sali. Ale widziałam
go jeszcze wcześniej, w nocy. Zajmuje przedział dziewiętnasty, w
trzecim wagonie od końca.
- Idziemy tam natychmiast! - poderwał się Wargrave.
- Weźcie ze sobą paru belgijskich ochroniarzy - rzucił za
nim Haller.
Już na korytarzu Wargrave pokręcił przecząco głową.
- śadne takie. Pokaż mi tylko, który to przedział, a potem
wstąpimy po dwójkę moich ludzi.
Leroy wypuścił ich z wagonu. Elsa szła tuż za Wargraveem.
Wsunęła dłoń do torebki i zacisnęła ją kurczowo na schowanym
tam rewolwerze. Doszli do właściwego przedziału. Wskazała drzwi,
które mijali, a Wargrave skinął głową, nie zwalniając kroku.
Spojrzał na zegarek, a potem przez okno, za którym szybko
przesuwał się płaski pejzaż. Do mostu na Maas zostało dwadzieścia
kilometrów.
Przechodząc obok przedziału, w którym siedziała Anna Markos,
dał jej znak przez szybę, żeby poszła za nim, i wkroczył do
kolejnego, gdzie Nicos Leonides palił fajkę. Przedstawił im
krótko Elsę.
- A to Anna Markos i Nicos Leonides. Pracują ze mną.
- Miło mi panią poznać. - Leonides wstał z miejsca i ukłonił
się.
Anna i Elsa obrzuciły jedna drugą uważnym, typowo kobiecym
spojrzeniem, a w ich wzroku kryła się pewna rezerwa. Elsa
wyciągnęła rękę na, przywitanie i zdumiał ją silny uścisk
Greczynki. Wargrave niecierplivie przeszedł do sedna sprawy.
- Elsa rozpoznała Karpińskiego. Tym razem go dorwiemy.
Spokojnie i bez pośpiechu, mamy na to wystarczająco dużo
czasu.
Jeszcze nie skończył mówić, gdy pociąg szarpnął i zaczął
gwałtownie zwalniać. Po chwili stanął z mocnym wstrząsem. Nagłe
hamowanie sprawiło, że wszyscy się poprzewracali. Wargrave zerwał
się na nogi.
Leonides pomagał wstać Elsie i Annie. W całym ekspresie
wybuchło zamieszanie, bagaże pospadały z półek, a podróżni
podnosili się z podłogi.
- Mieli dać sygnał do zatrzymania! - rzucił ostro Wargrave.
- Nikt nie dawał sygnału! - odparła Elsa. - Ktoś pociągnął
za hamulec bezpieczeństwa. To Karpiński!
- Pewnie chce nawiać - zgadł Leonides. - Przed chwilą
widziałem z okna zaparkowany na poboczu autostrady samochód,
który migał światłami. To mógł być umówiony znak.
Wargrave pierwszy wypadł na korytarz. Pobiegł na koniec
wagonu, jednym szarpnięciem otworzył drzwi po właściwej stronie i
zeskoczył na nasyp. Zauważył w oddali sylwetkę mężczyzny,
biegnącego między bezlistnymi drzewami ku pobliskiej szosie.
- Jest tam!
Zaczęli biec przez niewielki lasek w stronę niewidocznej zza
drzew autostrady. Wargrave pierwszy wypadł na szosę. Zobaczył
mercedesa, który przemknął koło niego i odjechał na północ.
Zdumiony dostrzegł za kierownicą dziewczynę w liberii kierowcy. Z
tyłu siedziało dwóch mężczyzn.
- Cholera! - zaklął Leonides, który wybiegł za nim. - Dwie
sekundy wcześniej zdmuchnąłbym go jak kaczkę na strzelnicy.
Wargrave stał na skraju szosy i patrzył na BMW,
nadjeżdżające z tego samego co mercedes kierunku, lecz z bardziej
Strona 163
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
umiarkowaną prędkością. Zauważył francuską rejestrację. Machnął,
a kiedy wóz się zatrzymał, otworzył przednie drzwiczki po.
Stronie pasażera.
Kierowcą był mężczyzna o rzeczowym wyglądzie, ubrany w
elegancki garnitur biznesmena. Jechał sam. Wargrave pokazał mu
swoją legitymację i powiedział po francusku:
- Służba bezpieczeństwa. Musimy pożyczyć pański samochód.
W tym samochodzie, który właśnie przejechał, są terroryści.
- Mam zostać na tym bezludziu?
- Do cholery, wysiadaj pan! Za tymi drzewami jest pociąg.
Niech pan idzie do ostatniego wagonu i spyta o mężczyznę
nazwiskiem Haller. Powie mu pan, że jedziemy za osobą, której
szukaliśmy.
Kierowca usłuchał. Wargrave siadł czym prędzej za
kierownicą, Leonides zajął miejsce obok niego, a Anna i Elsa
usadowiły się z tyłu.
Wargrave ruszył. Zobaczył z ulgą, że oszołomiony właściciel
wozu znika w lesie, oddalając się w stronę pociągu. Droga przed
nimi była pusta. Dziewczyna prowadząca mercedesa wykorzystała w
pełni swą przewagę. Wargrave wcisnął pedał gazu.
- Coś ty mówił o jakimś sygnale zatrzymania pociągu? -
spytała z tylnego siedzenia Elsa.
- Tak ustaliliśmy z generałem Scholtenem. Pociąg miał się
zatrzymać przed mostem na Maas.
- Co ma do tego most?
Tory, które mieli po lewej stronie, biegły teraz bliżej
szosy.
Leonides wskazał ruchem ręki zapalone czerwone światło
semafora dla pociągów jadących z południa.
- Czy to ten twój sygnał?
Nagle Wargrave zaczął zwalniać. Przed nimi na poboczu
autostrady stał citroen i zielona wojskowa ciężarówka z
brezentową budą. Przy citroenie dostrzegł małą, korpulentną
postać w grubym skórzanym płaszczu. Rozpoznał w niej generała
Scholtena.
śaden mercedes tędy nie przejeżdżał - oznajmił Scholten, gdy
Wargrave powiedział mu, kogo ścigają. - Musieli skręcić w boczną
drogę prowadzącą nad rzekę. Pewnie do jakiejś przystani, gdzie
mają łódź, którą Karpiński chce popłynąć na "Gorkiego". Wszystko
gotowe, jak prosiłeś. - Obrzucił wzrokiem Elsę i Annę na tylnym
siedzeniu BMW i spytał z powątpiewaniem. - One też mają jechać?
- Dorównują pod każdym względem mężczyznom! - warknął
Wargrave. - Tak się składa, że niedawno jedna z nich
zasztyletowała draba, który chciał ją zabić.
- Słusznie mi się dostało - oznajmił Scholten. - Poza tym
znam lojalność kobiet. Wobec tego lepiej się zbierajmy.
Wsiadł do swego citroena, który ruszył jako pierwszy. Za nim
jechało prowadzone przez Wargravea BMW, a na końcu ciężarówka z
płócienną budą. Wargrave należał do szybkich kierowców, ale
prędkość, z jaką jechał Scholten, mroziła krew w żyłach. Leonides
zamrugał z niedowierzaniem widząc, jak citroen oddala się w
szaleńczym tempie, ścinając zakręty niemalże na dwóch kołach i
utrzymując się na szosie tyleż dzięki szczęściu, co
niewiarygodnej wprawie kierowcy. W pewnej chwili skręcili z
autostrady w wijącą się między drzewami drogę, która prowadziła
do jakiejś stodoły. Wysiedli wszyscy z samochodów. Na ich
spotkanie wyszło sześciu mężczyzn z karabinami.
- To oddział Venlo - przedstawił Scholten. - Właśnie
zlikwidowali grupę Geigera. Janie, czy udało wam się ocalić Joopa
Kista? - zwrócił się do jednego z mężczyzn.
- Niestety nie, panie generale.
Mężczyzna wprowadził ich do stodoły i wskazał nieruchomą
postać na ziemi.
- Ten wielki bydlak zabił go w ostatniej chwili. Musiał
zwąchać, że to Kist ich wystawił.
- Który to?
- Leży tam. - Człowiek z Venlo machnął ręką w kąt stodoły,
gdzie leżało skurczone ciało Wojny. - Wpakowałem w niego cały
Strona 164
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
magazynek.
- To dobrze. - Scholten podszedł do zwłok Joopa Kista i
łagodnie przykrył jego twarz rozpostartą chustką. Patrząc na
zwłoki ciągnął dalej, nie mogąc do końca zapanować nad głosem: -
Należał do wymierającego gatunku prawdziwych patriotów. Możesz
być pewny, Joop, że zapłacą nam za ciebie. - Przy tych słowach
głos mu stwardniał. Spojrzał wokół na podziurawione kulami z
broni automatycznej ciała sześciu mężczyzn w czarnych
kominiarkach. - Wiecie, co macie robić. Cztery trupy schowacie do
cysterny. Ja siądę za kierownicą. Nasi przyjaciele - wskazał
skinieniem dłoni Wargravea i resztę - pojadą citroenem. Muszę się
przyznać, że ukradłem go dziś rano w Hadze z przygodnego garażu.
- Zostaną jeszcze dwa, w tym ten wielkolud.
- Wrzućcie je do rzeki - rzekł brutalnie Scholten.
Wargrave przysunął się do niego i powiedział zniżonym
głosem:
- Czy możesz całkowicie ufać tym ludziom, że zachowają
milczenie? Co będzie, jak cała sprawa dojdzie do ministra spraw
wewnętrznych? Nie chcę, żebyś dla mnie kładł głowę pod topór,
Max.
- Oddział Venlo jest mi całkowicie oddany - odparł Scholten.
-Według oficjalnej wersji w ogóle nie opuszczał dzisiaj swojej
bazy w Dordrechcie. Co się tyczy ministra, przełknie bez
mrugnięcia tę bajeczkę, bo mu to odpowiada. Podobny jest do
większości ludzi na stanowisku, obchodzi go głównie własna
kariera. Poza tym dałem cynk pewnej agencji prasowej, że grupa
Geigera szykuje poważny skok w Holandii. No, Harry, czas w drogę.
Do kabiny Rykina na "Maksymie Gorkim" wbiegł wzburzony
radiooperator.
- Towarzyszu komisarzu, ten meldunek, który kazaliście nadać
do Moskwy... Nie można go wysłać...
- Niby dlaczego, u diabła? - zirytował się Rykin. - Musimy
koniecznie przesłać raport o rozwoju sytuacji.
- Niemożliwe, są zbyt wielkie zakłócenia w eterze. Nie mamy
żadnej łączności radiowej.
Scholten wydał rozkaz, by włączyć wszystkie zagłuszacze na
tym odcinku wybrzeża. W ten sposób sparaliżował łączność radiową.
"Maksym Gorki" był teraz całkowicie odcięty od świata
zewnętrznego.
Cztery czarne postaci w maskach, wiatrówkach i obcisłych
spodniach podkradły się ostrożnie do nabrzeża, przy którym stał
zakotwiczony pod osłoną niewielkiego cypla kuter torpedowy.
Komandor De Vos trzymał go w rezerwie na prośbę Scholtena, który
był jego bliskim przyjacielem. Nie wiedział wprawdzie po co, ale
nie miał zamiaru o to wypytywać. Dwaj strażnicy, którzy pilnowali
jednostki, grali w karty w sterówce.
Wysoka sylwetka przedostała się przez przybrzeżne trzciny i
z kocią zręcznością wskoczyła na pokład. Podeszła pod drzwi
sterówki, ostrożnie nacisnęła klamkę i wpadła do środka.
Napastnik uderzył pałką jednego ze strażników, który siedział
plecami do wejścia -niezbyt mocno, tyle tylko, żeby go ogłuszyć.
Strażnik siedzący naprzeciw zdążył się do połowy podnieść z
miejsca, gdy i jego dosięgnął cios pałki, po którym zwalił się
nieprzytomny na podłogę.
- Zwiążcie ich - rzucił Wargrave zza naciągniętej na twarz
kominiarki, kiedy trzy pozostałe postaci wbiegły za nim do
sterówki -i zanieście do szopy na przystani.
Elsa i Anna zajęły się więźniami, a Wargrave zaprowadził
Leonidesa do tablicy rozdzielczej.
- Z prowadzeniem tej łajby nie będzie trudności -
powiedział. -Pływałem kiedyś na takiej podczas służby w wywiadzie
marynarki.
Znam też kutry brytyjskie i francuskie. Mam jednak nadzieję,
że potrafisz w razie potrzeby przejąć ster, bo inaczej będę do
niego przykuty cały czas.
- W końcu jestem Grekiem - zwrócił mu uwagę Leonides.
-Połowę życia spędziłem na Morzu Egejskim pływając na jachtach
motorowych i innych takich. Pokaż mi tylko, gdzie są jakie
Strona 165
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
wskaźniki.
Pięć minut później kuter wypływał na wody Maas. Leonides
stał za kołem sterowym. Otworzył szerzej przepustnicę, żeby
wyczuć zryw łodzi i skinął głową do obserwującego go Wargravea.
Obchodził się z kutrem tak, jakby pływał na nim od lat. Pozwolił
sobie nawet na pewną fantazję: siła pędu wzrosła, dziób rozcinał
fale.
Wargrave wyszedł na pokład i zobaczył Annę zdejmującą
płócienny pokrowiec z umocowanego na obrotnicy karabinu
maszynowego.
- Pokaż mi, jak się z tego strzela - zażądała dziewczyna.
Wargrave wzruszył ramionami i udzielił jej krótkich
wyjaśnień.
Ostatecznie przyda się ktoś oprócz niego do obsługi karabinu
na wypadek, gdyby on był zajęty czym innym. W sterówce Elsa
znalazła na stole z mapami nawigacyjnymi lornetę noktowizyjną.
Oparła mocno łokcie na parapecie okna i podniósłszy ją do oczu
zaczęła obserwować drugi brzeg. Kiedy Wargrave wrócił do kabiny,
powiedziała do niego z podnieceniem w głosie:
- Od przeciwległego brzegu odbija duża łódź motorowa.
Widziałam w niej Karpińskiego z jakimś drugim, mniejszym
mężczyzną.
Udało mi się złapać ostrość, gdy byli na pokładzie.
- Jesteś pewna?
- Jak jeszcze raz mnie o to zapytasz, to cię palnę.
- W takim razie musieli czekać, aż pogoda się trochę
poprawi.
Poprawa była widoczna. Wiatr przycichł, a wzburzone fale w
lejkowatym ujściu Renu nieco się uspokoiły. Wargrave patrzył, jak
, wielka łódź nabiera szybkości i wypływa w morze obierając kurs
na "Maksyma Gorkiego".
- Spróbujemy go dogonić i wyprzedzić? - spytała Elsa.
- Za. Późno, ale popłyniemy za nim.
Wargrave podszedł do Leonidesa, który coraz bardziej oswajał
się z łodzią i świetnie się bawił. Zwiększył szybkość i słuchał z
zachwytem warkotu silnika. Płynęli środkiem rzeki do ujścia.
Przed nimi leżało otwarte morze.
- Za tą łodzią! - rozkazał Wargrave. - Doprowadzi nas prosto
do "Gorkiego".
Ciężarówka z brezentową budą pędziła krętą, pustą drogą,
która wiodła nad ujście Renu. Za kierownicą siedział generał
Scholten we własnej osobie, przy boku mając Sailera. Wieźli
makabryczny ładunek - zwłoki czterech członków grupy Geigera,
wciąż ubranych w złowrogie czarne "mundury". Pomiędzy siedzeniami
w szoferce leżała wielka latarka sygnałowa.
Było tak ciemno, jakby miało się ku wieczorowi. Niebo
zasłaniały ciemne, niskie chmury, które szybko gnał wiatr. Mimo
to Scholten jechał tylko na światłach mijania, nie ryzykując
włączenia długich, które widać z dużej odległości.
- Sądzi pan, że przejdzie nam ten numer? - spytał Sailer.
- Mamy spore szanse. Nie powiedziałem ci o jednym. Moja żona
właśnie w tej chwili przekazuje agencjom prasowym kolejną
anonimową poufną informację, że grupa Geigera porwała jeden z
kutrów torpedowych straży przybrzeżnej. Jeśli przynęta chwyci,
cała sprawa zyska bardzo ironiczną wymowę.
- A to dlaczego? - spytał ciekawie Sailer.
- Wiemy, chociaż nigdy nie udało nam się zdobyć na to
dowodów, że grupa Geigera jest kontrolowana przez G.R.U. W
najbliższej przyszłości Moskwę czeka nader przykra niespodzianka.
Morze się zwolna uspokajało. Sztorm przesunął się na
południe, nad kanał La Manche. Motorówka, w której siedzieli
Karpiński, Geiger i Erika, gnała całym pędem w stronę "Maksyma
Gorkiego", podskakując na falach i zostawiając za sobą szeroką
smugę piany.
Widoczny przed nimi frachtowiec z masztami naszpikowanymi
elektronicznym sprzętem nasłuchowym wypuszczał dym z bliźniaczych
kominów, grzejąc silniki przed ostatnim, północnym odcinkiem
podróży przez cieśninę Kattegat i Bałtyk do Leningradu. Kapitan
Strona 166
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
Morow czekał na przybycie ostatnich pasażerów, by zaraz potem dać
rozkaz "Całą parą naprzód!" Za motorówką płynął z najwyższą
możliwą szybkością kuter Wargravea. Leonides trzymał ster, a Anna
Markos, której narciarski strój przemoczyły bryzgi wody, zajęła
stanowisko przy karabinie maszynowym, rozkraczywszy silne nogi
dla lepszego utrzymania równowagi. Elsa nie odrywała lornetki od
oczu. W pewnej chwili dostrzegła na pokładzie sowieckiej
jednostki ciężki karabin maszynowy, z którego na rozkaz Rykina
zdjęto brezentowy pokrowiec. Brezentowe płachty przykrywały
również ładunek rozstawiony na pokładzie. Jedna z nich, zerwana
przez wiatr, łopotała na wietrze.
- Mają na pokładzie karabin maszynowy - ostrzegła Elsa
stojącego koło niej Wargravea. - A pod tą plandeką coś, co
przypomina czołg...
- Pewnie transporter opancerzony.
- Dary dla głodujących Afrykanów - skomentowała zgryźliwie.
Wargrave chwilowo zostawił manewrowanie na głowie Leonidesa
i skierował wzrok na dwie wyrzutnie torpedowe, stanowiące główne
uzbrojenie kutra, próbując odświeżyć w pamięci wskazówki, jakich
udzielił mu holenderski dowódca jednostki podczas próby na sucho.
Teraz w razie niepowodzenia nie będzie drugiego razu.
Spojrzał na dwa przyciski, które uruchamiały torpedy. Nie miał
zbytniej pewności, czy będzie umiał je włączyć we właściwej
chwili nawet przy mniejszej fali.
Elsa widziała już przez lornetkę przymocowany do burty
frachtowca trap z małą, zalewaną przez fale platforemką, do
której miała dobić motorówka. Marynarze w ceratowych sztormiakach
czekali przy relingu, żeby pomóc nowo przybyłym wejść na pokład.
Wargrave oszacował wzrokiem odległość, wydał rozkaz i Leonides
położył ster na burtę. W tej samej chwili zaczął pluć ogniem
karabin maszynowy Rykina.
Od "Gorkiego" dzieliła ich jeszcze duża odległość, więc kule
spadały w wodę wzbijając małe fontanny, jak ślad po puszczonej
"kaczce", lecz z każdą chwilą zbliżali się w zasięg strzału. Anna
odpowiedziała na ogień ze statku. Na jej zaciętej twarzy nie było
śladu strachu.
Natomiast Elsa patrząc na nią truchlała z przerażenia, że
dziewczynę skosi celna seria. Wargrave nie odrywał wzroku od
celownika i przysunął palce do przycisków odpalających torpedy.
Motorówka z Karpińskim na pokładzie podpływała wolno do
trapu. Elsa widziała go wyraźnie przez szkła lornetki, jak
szykuje się do skoku na roztańczoną platformę. Pokładowy karabin
maszynowy ponownie otworzył ogień, tym razem z mniejszej
odległości, i grad kul załomotał na pokładzie kutra. Dwie kule
dosięgły Annę Markos.
Ranna w ramię osunęła się bezwładnie na lufę swojego
karabinu. Elsa wybiegła ze sterówki i czepiając się relingu
dopadła Anny.
- Podnieś mnie! - rozkazała dobitnie Greczynka. - Już ja ich
dostanę!
Elsa wzięła ją pod pachy i dźwignęła do góry, opierając się
jednocześnie o ranną, żeby utrzymać równowagę. Rozległ się równy
terkot serii. Anna przesuwała powoli lufę lekkim łukiem wzdłuż
burty "Gorkiego". Nagle karabin Rykina zamilkł, a obsługujący go
marynarz zwalił się na pokład. Zwinny, drobny Geiger zdążył już
wskoczyć na platformę i wspinał się po stalowej drabince. Anna
skręciła lufę z powrotem, nie odrywając palca od spustu. Seria
przecięła wpół Geigera, który dotarł już do relingu. Spadł z
drabinki i runął do morza.
Poniżej Karpiński i Erika Kern przyczaili się na platformie,
zanurzeni po uda w morskiej wodzie.
Do Wargravea prawie nie docierały odgłosy strzelaniny ani
to, że Elsa wciąga ranną Annę przez drzwi do wnętrza kabiny.
Patrząc czujnie w celownik, z twarzą zastygłą w wyrazie
koncentracji, wdusił jeden przycisk, a potem drugi.
- Numer pierwszy poszedł. Numer drugi...
Przez ułamek sekundy widział w wodzie dwie mknące chyżo
torpedy, które akustyczny samonaprowadzacz skierował w stronę
Strona 167
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
najbliższego źródła wibracji: okrętu, szykującego się do
odpłynięcia.
Leonides zakręcił kołem, zawrócił szerokim łukiem, wyrównał
kurs i skierował dziób tam, gdzie na brzegu błyskała silna
latarka. To Scholten sygnalizował im, gdzie mają dobić.
Pierwsza torpeda trafiła w rufę "Gorkiego" rozdzierając
szeroko kadłub. Druga uderzyła w momencie, kiedy Karpiński wspiął
się na szczyt trapu. Trafiła mniej więcej w środek kadłuba,
prosto w główną ładownię, w której były dwa tysiące ton ładunków
wybuchowych. Powietrze rozdarł potworny ryk. Środkowa część
wielkiego frachtowca z dwoma bliźniaczymi kominami wyleciała do
góry. Dosłownie uniosła się w powietrze i rozprysła na drobne
kawałki. Za nią wzbił się na spotkanie nisko nawisłych chmur
wielki grzyb dymu i zlał się z nimi tak, że nie sposób było
odróżnić jednego od drugiego. Dziób przez chwilę dryfował
bezwładnie na wodzie, aż wreszcie stanął dęba i zniknął w
głębinie, jak olbrzymia płetwa rannego rekina. Leonides, któremu
wciąż dzwoniło w uszach, zredukował szybkość i przybił do brzegu
jak najbliżej migającego światła. Z "Maksyma Gorkiego" nikt nie
uszedł z życiem.
Wyładowanie z ciężarówki czterech zabitych terrorystów i
wciągnięcie ich na pokład kutra było kwestią kilku minut.
Scholten i Sailer z pomocą pozostałych zawlekli ciała do kabiny i
zostawili je tam.
Scholten usłyszał z daleka inny nadpływający kuter.
- Wsiadajcie na tył ciężarówki i siedźcie cicho jak mysz pod
miotłą! - zakomenderował. - Opatrzcie jej ranę - dodał wręczając
Wargraveowi podręczną apteczkę wskazując Annę. - Zawieziemy ją do
szpitala najszybciej jak się da.
Wargrave wziął apteczkę i posłusznie zniknął pod budą
ciężarówki.
Elsa i Leonides wspólnymi siłami wciągnęli do środka Annę.
Zbliżający się kuter wypłynął zza cypla. Scholten i Sailer
otworzyli ogień do przycumowanej jednostki ze zwłokami na
pokładzie, dziurawiąc ją jak rzeszoto i wybijając wszystkie
szyby. Właśnie opróżnili magazynki, kiedy nadpływający kuter
zatrzymał się na płyciźnie i komandor De Vos, brodząc w wodzie w
długich gumowych butach, przedostał się na brzeg.
- Popełnili poważny błąd - powiadomił Scholten z całą powagą
dowódcę jednostek straży przybrzeżnej, który spoglądał na niego
nieco sceptycznie. - Podpłynęli za blisko i bez żadnego
rozpoznania przybili do brzegu... Chyba wszyscy nie żyją.
- Co do tego nie mam wątpliwości - odparł De Vos z
nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Rzucił spojrzenie na ciężarówkę
i odwrócił wzrok. - Widziałem całe zdarzenie na własne oczy, więc
w razie dochodzenia... - uśmiechnął się porozumiewawczo -...
złożę zeznania jako świadek. Chciałbym złożyć panu gratulacje,
panie generale. Grupa Geigera raz na zawsze zeszła ze sceny.
Epilog
W godzinę później z lotniska Schiphol wystartował lecący do
Waszyngtonu boeing 707 z Marienkowem, Hallerem i Leroyem na
pokładzie. Marienkow, aby się trochę podroczyć, zrobił Hallerowi
mały dowcip, którego półżywy z niewyspania Amerykanin nie przyjął
ze zrozumieniem. Uparł się, żeby poczekać z rozpoczęciem
przesłuchania do chwili, gdy zobaczy wysokościomierz i na własne
oczy przekona się, że są już na wysokości tysiąca metrów nad
ziemią.
Dopiero wtedy zgadzał się sięgnąć do swej niewyczerpanej
pamięci i podać listę wszystkich agentów KGB; działających na
półkuli zachodniej.
Tydzień później Wargrave, Elsa i Leonides ponownie
odwiedzili Annę Markos w amsterdamskim szpitalu. Zastali ją
siedzącą na łóżku i miotającą obelgi na lekarza.
- Trzyma mnie tutaj siłą, żeby móc się dłużej gapić na mój
biust - zaczęła się skarżyć.
- Rzeczywiście jest na co popatrzeć - stwierdził z podziwem
Strona 168
Forbes Colin - Ekspres pod lawina
lekarz. - Toteż nie mogę odżałować, że za parę tygodni wróci pani
do zdrowia i będę musiał panią wypisać.
Ciemne oczy Anny rzucały błyskawice.
- A póki co będzie się tu plątał ze swoim stetoskopem i
udawał, że mnie leczy!
Na szpitalnym korytarzu, kiedy Leonides już się z nimi
pożegnał, Wargrave wziął Elsę pod ramię. Ruszyli razem w stronę
wyjścia.
- To moje ostatnie zadanie - powiedział Wargrave. - Zresztą
przyjąłem je tylko ze względu na Juliana. To on wrobił mnie w
cały ten bigos. Więc może byśmy tak wrócili do Kanady i osiedlili
się na przykład w Brytyjskiej Kolumbii? Zawsze mnie korciło, żeby
spenetrować Puget Sound.
- My? - spytała badawczo Elsa. - Czy to propozycja spędzenia
wakacji, czy może oświadczyny?
- Jedno i drugie.
- Trzymam cię za słowo.
Julian Haller wjechał na dziewiąte piętro wieżowca Baton
Rouge w Montrealu, żeby się pożegnać z Williamem Rivertonem,
przemysłowcem, który na prośbę prezydenta Moynihana wspomógł
działalność Sparty. Pierwszy raz od przeszło roku, w ciągu
którego Sparta prowadziła swoje operacje, Riverton przestąpił
próg pomieszczenia, z którego korzystali jej członkowie.
Teraz było tu pusto. Wyniesiono wszystkie meble i sprzęt
elektroniczny. Głosy Hallera i Rivertona odbijały się głucho od
ścian.
- Dziś rano prasa doniosła, że Traczkow został usunięty z
Biura Politycznego, a jego frakcja utraciła wpływy - powiedział
Riverton patrząc nie na Hallera, lecz wprost przed siebie. -
Przynajmniej na jakiś czas przewagę na Kremlu objęli liberałowie.
- To znaczy, że odnieśliśmy pewien sukces - stwierdził
Haller.
- Będzie mi was brakowało - zauważył Riverton - ale tak to
już jest. Raz jeszcze Zachód ocaliła garstka mężnych ludzi. Tak
bywało w przeszłości, i tak będzie zawsze. - Wyciągając do
Hallera rękę na pożegnanie powiedział głosem, w którym dźwięczała
nieugięta pewność: - W końcu pobijemy Sowietów. Przyszłość należy
do nas.
KONIEC
Strona 169