Tadeusz Konecki
FIASKO „BURZY ZIMOWEJ”
Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej
Warszawa 1986
Okładkę projektował: Marek Soroka
Redaktor: Wanda Włoszczak
Redaktor techniczny: Renata Wojciechowska
Korektor: Jadwiga Stuglik
GWARDYJSKI ODWÓD
Przez pokrytą cienką warstwą śniegu stepową równinę pędziły trzy samochody. W pierwszym
terenowym Willysie obok kierowcy siedział krępy mężczyzna o smagłej twarzy z lekko wystającymi kośćmi
policzkowymi. Był to dowódca niedawno sformowanej w rejonie Tambowa 2 armii gwardii, generał lejtnant
Rodion Malinowski. Z oficerami swego sztabu i fizylierami plutonu ochrony podążał z miejscowości
Panszyno, w której doraźnie rozwinął swój sztab, do chutoru Zawarykino, by zameldować się dowódcy
Frontu Dońskiego.
Już w samej wsi samochody minęły szlaban i zatrzymały się przed jedną z chat. Po kilku minutach
generał Malinowski i towarzyszący mu oficerowie znaleźli się w obszernym, dobrze ogrzanym
pomieszczeniu adiutantury.
— Nareszcie jesteście — przywitał ich z ujmującym uśmiechem wysoki, postawny generał. —
Czekaliśmy na was z niecierpliwością!
Rodion Malinowski poznał dowódcę Frontu Konstantego Rokossowskiego i zameldował się, po czym
wszyscy przeszli do następnego pomieszczenia, w którym pochylony nad jakimiś mapami i papierami
siedział generał pułkownik. Przybyli poznali go od razu. Był to szef Sztabu Generalnego Armii Radzieckiej,
przedstawiciel Kwatery Głównej przy Frontach Dońskim i Stalingradzkim — Aleksander Wasilewski.
Po złożeniu okolicznościowego meldunku generał Malinowski przedstawił generałom Wasilewskiemu i
Rokossowskiemu swych współpracowników: szefa sztabu generała Siergieja Biriuzowa i członka Rady
Wojennej generała Iłłariona Łarina. Gorąca herbata, przyniesiona przez ordynansa, rozgrzała przybyłych, a
zarazem wprowadziła serdeczną atmosferę.
Generał Malinowski scharakteryzował stan dowodzonej przez niego armii i przebieg przegrupowania.
Słuchający go wiedzieli, iż jest on doświadczonym i zasłużonym w dotychczasowych walkach
dowódcą. Urodzony w Odessie w 1897 roku, w okresie pierwszej wojny światowej był między innymi
żołnierzem rosyjskiego korpusu ekspedycyjnego walczącego we Francji, gdzie został dwukrotnie ranny. Po
powrocie do Rosji w 1919 roku był młodszym dowódcą w Armii Czerwonej. W 1930 roku ukończył
Akademię Wojskową im. M. Frunzego, po czym mianowano go doradcą w hiszpańskiej armii
republikańskiej. W początkach wojny dowodził 48 korpusem piechoty, wkrótce jednak powierzono mu
dowództwo Frontu Południowego, a następnie Dońskiej Grupy Armii. W walkach na kierunku
stalingradzkim dowodził 66 armią, po czym został mianowany zastępcą dowódcy Frontu Woroneskiego.
W końcu listopada generała Malinowskiego poproszono do telefonu. Ku jego zaskoczeniu w słuchawce
rozległ się głos naczelnego dowódcy:
— Stworzyliśmy bardzo dobrą rezerwową armię gwardii i potrzebujemy dla niej świetnego dowódcy.
Co powiedzielibyście, gdybyśmy was wyznaczyli na to stanowisko? — zapytał Stalin. — Nie czujecie się
obrażonym?
W czasie gdy Stalin charakteryzował nowo tworzoną armię, Malinowski zastanawiał się, czy przyjąć
propozycję, czy też ją odrzucić? Przecież piastował już wyższe stanowiska. Ale przytoczony przez Stalina
skład armii zdradzał jej szczególne przeznaczenie i duże możliwości operacyjne. Wyraził więc zgodę.
Druga armia gwardii miała być silnym operacyjnym związkiem odwodowym, przeznaczonym do
realizacji kontrofensywnych planów Kwatery Głównej Armii Radzieckiej na południowym odcinku frontu
wschodniego. Jej formowanie rozpoczęło się 23 października 1942 roku w rejonach Tambowa, Miczurińska i
Morszańska na bazie 1 armii odwodowej. W jej skład weszły 1 i 13 korpusy piechoty gwardii oraz 2 korpus
zmechanizowany gwardii. Aby ją skompletować, wydzielono ze składu różnych Frontów sześć zasłużonych
w walkach dywizji piechoty, w tym cztery dywizje gwardii. Stan osobowy uzupełnili ochotnicy —
marynarze z Floty Oceanu Spokojnego, poborowi z Uralu oraz absolwenci szkół oficerskich z Saratowa,
Penzy, Gorkiego i Morszańska. Uzbrojenie i wyposażenie związków taktycznych i oddziałów było bardzo
dobre, lecz szkolenie trwało niewiele ponad dwa tygodnie. Mimo to generał Malinowski uznał, że armia jest
w pełni przygotowana do wykonania zadań bojowych, i tak teraz meldował:
— Pierwszy korpus piechoty gwardii został sformowany od nowa, gdyż z Frontu Północno-
Zachodniego przybyło jedynie dowództwo i jednostki korpuśne. Jego dowódca generał major Iwan Missan
od pierwszych dni wojny dowodził sto osiemdziesiątą dywizją piechoty, która otrzymała miano dywizji
gwardii. Wszystkie wchodzące w skład korpusu dywizje gwardii: dwudziesta czwarta, trzydziesta trzecia i
dziewięćdziesiąta ósma mają bogate doświadczenie bojowe. Dwudziesta czwarta w walkach pod
Leningradem i nad rzeką Wołchow, a dwie pozostałe na froncie między Donem a Wołgą.
W podobny sposób scharakteryzował generał pozostałe jednostki 2 armii. Z jego wypowiedzi wynikało,
że równie chwalebne tradycje bojowe mają też dywizje 13 KPgw. generała majora Porfirija Czanczibadze,
energicznego, zdecydowanego i śmiałego dowódcy. 3 DPgw. już w 1941 roku zapisała szczytne karty w
walkach pod Witebskiem i Smoleńskiem, a następnie pod Leningradem i nad rzeką Wołchow, 49 DPgw.,
dowodzona przez generała Czanczibadze, walczyła pod Moskwą i Rżewem, wreszcie 387 DP od jesieni
1941 roku działała na Froncie Zachodnim.
Drugi korpus zmechanizowany gwardii, dowodzony przez generała majora Swiridowa, uczestnika
wojny domowej, który wyróżnił się w bitwie pod Moskwą, został sformowany na bazie 22 DPgw.,
uczestniczącej w walkach pod Demiańskiem. W skład korpusu wchodzą 4, 5 i 6 zmechanizowane brygady
gwardii oraz 22 samodzielny pułk czołgów, a także jednostki artylerii i pododdziały obsługi. Korpus liczy
około 16 tys. żołnierzy i jest wyposażony w 150 średnich i lekkich czołgów, około 120 dział różnych
kalibrów, 150 moździerzy, 8 wyrzutni rakietowych i przeszło 2000 samochodów.
— Sztab armii — kontynuował generał Malinowski — jest złożony z doświadczonych pracowników i
umiejętnie kierowany przez obecnego tu generała Siergieja Biriuzowa.
Wzrok przełożonych spoczął na twarzy szczupłego blondyna, na którego piersi, wśród innych
odznaczeń, widniał Order Lenina. Otrzymał go za śmiałe i zdecydowane dowodzenie 132 DP w walkach
odwrotowych w 1941 roku.
— Czwartego grudnia otrzymaliśmy rozkaz o przegrupowaniu — ciągnął dalej generał. — Dziś jest
dziesiąty grudnia i pierwsze transporty armii wyładowują się na stacjach kolejowych Iłowka, Arczeda,
Kalinino, Lipki i Kaczalino. Wojska podążają w rejon koncentracji. Operacyjna grupa armii rozwinęła
stanowisko dowodzenia we wsi Panszyno.
— To dobrze, że tak szybko zjawiliście się na stanowisku dowodzenia Frontu, choć zgodnie z rozkazem
zostaliście mu podporządkowani z dniem piętnastego grudnia — pochwalił meldującego generał Wasilewski.
— Mogę was poinformować, że Kwatera Główna Armii Czerwonej początkowo zamierzała wprowadzić
armię do walki z rejonu Kałacza, by rozwinąć natarcie na Rostów i Taganrog po rozgromieniu wojsk
nieprzyjaciela nad środkowym Donem. Jednakże zmiana sytuacji operacyjnej w początkach grudnia
sprawiła, że musimy wykorzystać drugą armię gwardii w inny sposób. A!e tę kwestię niech rozwinie
dowódca Frontu. Proszę, Konstanty Konstantynowiczu!
— Jak wiecie, towarzysze — rozpoczął generał Rokossowski — pierwsza faza operacji, mającej na celu
likwidację stalingradzkiego zgrupowania nieprzyjaciela, została zakończona pomyślnie. Dwudziestego
trzeciego listopada wojska Frontów Stalingradzkiego i Południowo-Zachodniego okrążyły stalingradzkie
zgrupowanie nieprzyjaciela, a następnie utworzyły front zewnętrzny, który ubezpiecza nasze operacje przed
dwoma nieprzyjacielskimi zgrupowaniami w rejonie Tormosina, w widłach Donu i Czyru, oraz w rejonie
Kotielnikowskiego, wzdłuż linii kolejowej Stalingrad — Salsk. Wojska naszego Frontu, w składzie czterech
armii, współdziałając z trzema armiami Frontu Stalingradzkiego, podjęły już w końcu listopada działania
przeciw okrążonemu zgrupowaniu generała Paulusa. Oceniamy, iż liczy ono około dziewięćdziesiąt tysięcy
żołnierzy. Niestety znaczniejszego powodzenia w tych działaniach nie uzyskaliśmy. Wczoraj
przedstawiliśmy Kwaterze Głównej plan ostatecznego rozgromienia tego zgrupowania, w którym wasza
armia odegra bardzo ważną rolę. Wejdzie ona w styk między dwudziestą pierwszą a sześćdziesiątą piątą
armią na głównym kierunku uderzenia rozcinającego.
Dwa dni później, wieczorem 12 grudnia, w ziemiance generała Malinina, szefa sztabu Frontu
Dońskiego, generał Malinowski zapoznał się z zatwierdzonym poprzedniego dnia przez Stalina planem
likwidacji okrążonych w Stalingradzie wojsk nieprzyjaciela.
— Powinniście wiedzieć, Rodionie Jakowlewiczu — mówił generał Malinin — że Kwatera Główna
domaga się jak najszybszego zakończenia działań likwidacyjnych. Pierścień okrążenia oprócz naszych
czterech armii zamykają ze wschodu i południa trzy armie Frontu Stalingradzkiego: sześćdziesiąta druga
broniąca się w samym mieście oraz sześćdziesiąta czwarta i pięćdziesiąta siódma. Do tej pory główny ciężar
walk zaczepnych spoczywał jednak na naszych armiach, na sześćdziesiątej piątej i dwudziestej czwartej. Na
tempie ich natarcia odbił się brak związków szybkich. Dlatego stworzyliśmy w sześćdziesiątej piątej armii
grupę pancerno-zmechanizowaną. Wasza armia posiada korpus zmechanizowany i pełne stany bojowe,
dlatego dowódca Frontu postanowił użyć was na głównym.kierunku natarcia. O, właśnie tutaj — mówiąc to
generał Malinin wskazał na mapie pas natarcia armii. — Jak widzicie, wojska nasze nacierać mają z zachodu
na wschód, a na spotkanie z południowego wschodu wyjdą nam wojska Frontu Stalingradzkiego. Operacja
ma się rozpocząć osiemnastego grudnia, ale dokładną datę dowódca Frontu ustali w rozkazie bojowym. Czy
do tego czasu będziecie mogli wyprowadzić armię na pozycje wyjściowe?
— Termin jest bardzo krótki — westchnął generał Malinowski. — Część wojsk jest wciąż w
transporcie, a część jeszcze czeka na załadunek. Poza tym z odcinka wyładunku między stacjami Iłowka i
Kaczalinska do podstaw wyjściowych jest około stu kilometrów. Sądzę jednak, że główne siły armii uda mi
się skoncentrować na czas.
— To bardzo ważne, Rodionie Jakowlewiczu. Dowódca Frontu przywiązuje dużą wagę do terminowego
zajęcia podstaw wyjściowych przez waszą armię. Bez jej udziału szanse operacji są znikome, gdyż
nieprzyjaciel zdążył zorganizować silną obronę okrężną. Dostaniecie dokładne dane rozpoznawcze, ale i
sami powinniście już rozpocząć rozpoznanie nieprzyjacielskiej obrony w pasie swego natarcia.
Zabrzęczał telefon. Generał Malinin podniósł słuchawkę.
— Michaile Siergiejewiczu — usłyszał głos dowódcy Frontu. — Rozmawiałem przed chwilą z
Tołbuchinem. Poinformował mnie, że wyjechał do nas towarzysz Michajłow. Dał mi też do zrozumienia, że
sytuacja na kotielnikowskim kierunku pogorszyła się. Nieprzyjaciel podjął niezwykle silne natarcie i
osiągnął pewne sukcesy. U nich panuje powszechny niepokój o utrzymanie zewnętrznego frontu.
Wywnioskowałem, Michaile Siergiejewiczu, że wszystko to może niekorzystnie rzutować na planowane
przez nas przedsięwzięcia.
DECYZJA O DEBLOKADZIE
Podjęcie przez Niemców próby deblokady wojsk okrążonych w Stalingradzie nie stanowiło dla
dowództwa radzieckiego zaskoczenia, gdyż zdawało sobie ono sprawę, że Hitler i jego generałowie nie
pogodzą się z przejęciem przez Armię Czerwoną inicjatywy w wielkiej bitwie nad Wołgą, a tym bardziej zaś
z okrążeniem całej armii. W historii tej wojny wszystkie dotychczasowe próby okrążenia większych
zgrupowań wojsk niemieckich spotykały się z natychmiastowym przeciwdziałaniem niemieckiego
dowództwa, które bez względu na ofiary wyprowadzało je z kotła lub wydawało rozkaz przebicia
deblokującego korytarza. Tak było na przykład w 1941 roku pod Demiańskiem. Do okrążonych tu kilku
dywizji udało się Niemcom przebić korytarz w rejonie Starej Russy i utrzymać tzw. przyczółek demiański do
lutego 1943 roku.
Wszystko wskazywało na to, że pod Stalingradem będzie podobnie. W zdobycie tego miasta Hitler
zaangażował prestiż osobisty — podkreślał niejednokrotnie, że żołnierz niemiecki zdobył Stalingrad i nigdy
go nie opuści — i fakt ten dowództwo radzieckie musiało brać pod uwagę, rozważając dylemat: czy
okrążone wojska generała Paulusa podejmą próbę wyrwania się z kotła, czy też należy oczekiwać działań
deblokujących. W tej sytuacji Kwatera Główna Armii Radzieckiej, a zwłaszcza Naczelny Dowódca Józef
Stalin żądał od generałów Wasilewskiego, Rokossowskiego i Jeremienki szybkich i zdecydowanych działań
zmierzających do likwidacji okrążonych wojsk. Wydawało się to wówczas możliwe i realne, gdyż radzieckie
rozpoznanie oceniło stan liczebny zgrupowania na około 100 000 żołnierzy, w dodatku zdemoralizowanych i
osłabionych fizycznie (w istocie stan ten był trzykrotnie większy i, mimo głodu i chorób, armia ta stawiała
radzieckim wojskom niebywale zacięty opór).
Zastanawiając się nad sprawą możliwych przeciwdziałań dowództwa niemieckiego na kierunku
stalingradzkim Kwatera Główna Armii Radzieckiej, a zwłaszcza jej przedstawiciel generał Wasilewski,
uznała, iż jest mało prawdopodobne, aby generał Paulus podjął próbę przebicia się przez pierścień okrążenia.
Uważano, iż raczej należy się spodziewać próby deblokady z zewnątrz. Zarówno w jednym, jak i w drugim
przypadku, a nawet w razie połączenia obydwu form działań, największego zagrożenia należy oczekiwać na
kierunkach prowadzących z zachodu ku Stalingradowi linii kolejowych.
Do leżącego na prawym brzegu Wołgi Stalingradu biegły trzy linie kolejowe: z północy, przez Tambów
i Kotłubań, z zachodu, przez Tacyńską i Morozowsk, oraz z południowego zachodu przez Salsk,
Kotielnikowski i Abganierowo. Pierwszą wojska radzieckie przecięły w letniej kampanii pod samym
Stalingradem, w rejonie Kotłubania, ale dwie pozostałe nadal służyły 6 armii jako drogi zaopatrzeniowe.
Podczas listopadowego przeciwuderzenia Armii Czerwonej i one dostały się w ręce wojsk radzieckich:
zachodnia od Marinowki do Ryczkowskiego, a południowo-zachodnia od Stalingradu do Kotielnikowskiego.
Rzut oka na mapę tego rejonu wystarczył, by określić, że odległość między Marinowką a Ryczkowskim,
czyli wewnętrznym i zewnętrznym frontem okrążenia, wynosiła zaledwie 40 km, a zatem utrzymywanie
przez wojska niemieckie tzw. ryczkowskiego przyczółka (w widłach Czyru i Donu) stanowiło w ocenie
radzieckiego dowództwa dowód, iż to stąd właśnie może wyjść deblokujące natarcie nieprzyjaciela. W tym
więc rejonie dowództwo radzieckie skupiło siły dwóch sąsiednich Frontów: Południowo-Zachodniego
generała Nikołaja Watutina i Stalingradzkiego generała Andrieja Jeremienki, z zadaniem likwidacji
niebezpiecznego przyczółka.
Inaczej rozwijały się wydarzenia wzdłuż linii kolejowej Stalingrad—Salsk. Nacierająca tu 51 armia
generała Nikołaja Trufanowa z Frontu Stalingradzkiego do 24 listopada odrzuciła wojska rumuńskiej 4 armii
za rzekę Aksaj, a w końcu listopada podeszła pod Kotielnikowski. W rezultacie więc nieprzyjaciel został
odsunięty od Stalingradu na odległość około 120 km, choć Kotielnikowskiego nie udało się zdobyć.
Radzieckie dywizje piechoty i 4 korpus kawalerii w ciężkich walkach zostały odepchnięte od miasta przez
ześrodkowujące się w tym rejonie oddziały niemieckie 57 KPanc. Linia frontu zewnętrznego ukształtowała
się tu w sposób następujący: od Wierchnie-Kurmojarska nad Donem przez st. kol. Griemiacza i dalej na
wschód przez Darganow, Kanukowo, Obilnoje i Nugry w stepach kałmuckich. Zewnętrzny front obrony 51
armii rozciągał się więc w prawie 100-kilometrowym pasie. St. kol. Griemiacza od Stalingradu dzieliło nadal
przeszło 120 km. I mimo iż w pierwszych dniach grudnia na tym odcinku pojawiły się nowe oddziały
pancerne nieprzyjaciela, przedstawiciel Kwatery Głównej, generał Wasilewski, ocenił, że stanowi on wciąż
mniejsze zagrożenie niż przyczółek ryczkowski.
Dowództwo radzieckie niemal bezbłędnie przewidziało reakcję Hitlera na rozwój wydarzeń w bitwie
nad Wołgą. Okrążenie armii Paulusa führer potraktował jako przejściowe niepowodzenie, które można
naprawić poprzez zdecydowane działanie z zewnątrz. W tym celu już 20 listopada, jeszcze przed
ostatecznym zamknięciem kotła, podjął decyzję utworzenia Grupy Armii „Don”. Zadanie to powierzył
feldmarszałkowi Mansteinowi, dowódcy 11 armii, która we wrześniu 1942 roku miała rozstrzygnąć losy
okrążonego Leningradu, lecz wykrwawiła się odpierając nieustanne przeciwuderzenia wojsk radzieckich.
Sztab 11 armii pospiesznie przedyslokowano do Nowoczerkaska, gdzie od sierpnia stacjonowała grupa
generała Hauffego, szefa niemieckiej misji wojskowej w Rumunii, która miała stanowić zalążek sztabu
Grupy Armii „Don” dowodzonej przez rumuńskiego marszałka Iona Antonescu.
W zamyśle Hitlera utworzenie owej grupy armii miało z jednej strony usatysfakcjonować rumuńskiego
dyktatora, który nie szczędził wysiłków militarnych na rzecz „ostatecznego zwycięstwa” nad Związkiem
Radzieckim, z drugiej zaś spełnić postulaty generała Paulusa, który zajęty ciężkimi walkami w Stalingradzie
wciąż wyrażał obawy o osłonę swego lewego skrzydła przez niepewne wojska rumuńsko-włoskie nad
Donem.
Tworzenie Grupy Armii „Don” przeciągnęło się aż do listopadowej kontrofensywy radzieckiej i
wówczas to rumuński dyktator zrozumiał, że nie byłby w stanie zaspokoić niewykonalnych żądań Hitlera. W
tej sytuacji führer sięgnął po Mansteina, uchodzącego wśród hitlerowskiej generalicji za nieprzeciętny talent
strategiczny i operacyjny. Uważał, że on, z racji swych poprzednich kontaktów z Rumunami, potrafi ich
wziąć w garść i skupiając wokół doborowych związków niemieckich przeprowadzić skutecznie operację
deblokady. Co do samej deblokady Hitler wyrażał jednoznaczne stanowisko: uważał, że armia Paulusa nie
może opuścić Stalingradu, a zadaniem Mansteina będzie przywrócenie położenia sprzed 19 listopada.
Wszelkie bowiem meldunki rozpoznawcze, zarówno ze sztabu Grupy Armii „B”, jak i Sztabu Generalnego
Wojsk Lądowych, o przewadze radzieckiej na tym kierunku strategicznym odrzucał jako nieracjonalne i
grubo przesadzone. Wyprowadzały go one wprost z równowagi. „Kiedy odczytano mu — wspominał generał
Halder — raport, z którego wynikało, że Stalin ciągle może rzucić do walki jeszcze jeden milion dwieście
pięćdziesiąt tysięcy ludzi w rejonie na północ od Stalingradu (oprócz dodatkowego pół miliona na Kaukazie)
i że comiesięczna produkcja czołgów dla pierwszej linii doszła w Rosji do tysiąca dwustu sztuk, z pianą na
ustach rzucił się na czytającego i zabronił mu czytać «takie idiotyczne bzdury»”.
Wynik tych nieprzejednanych poglądów odzwierciedlony został w decyzji podjętej przez Hitlera 24
listopada, czyli w dzień po zamknięciu 6 armii w stalingradzkim kotle: „6 armia jest przejściowo okrążona
przez siły rosyjskie — depeszował. — Proponuję skoncentrować armię w rejonie: Stalingrad płn. —
Kotłubań — wzg. 137 — wzg. 135 — Marinowka — Zybienko — Stalingrad płd. Armia musi być
przekonana, że uczynię wszystko, by ją należycie zaopatrzyć i we właściwym terminie odblokować. Znam
mężną 6 armię i jej dowódcę i wiem, że wykona ona swój obowiązek”. W innym dokumencie Hitler stawiał
6 armii kategoryczne zadanie, by „pod wszelkimi warunkami utrzymała front na Wołdze”.
W rozmowach z feldmarszałkiem Mansteinem i wysłanych do niego rozkazach Hitler podkreślał
dobitnie, że dowodzone przez niego wojska mają za zadanie doprowadzić do deblokady armii Paulusa.
Udając się więc pod Stalingrad, feldmarszałek Manstein zatrzymał się w Witebsku, by uzyskać w sztabie
Grupy Armii „Środek” — na polecenie szefa Sztabu Generalnego Wojsk Lądowych generała Zeitzlera —
wstępne dane o sytuacji na południowym odcinku frontu. Na ich podstawie wyciągnął wnioski, że deblokada
6 armii jest możliwa.
Daleko mniej optymistyczną ocenę sytuacji uzyskał Manstein w sztabie Grupy Armii „B”, w
Starobielsku. Okazało się bowiem, że Grupa Armii „Don” dysponować może znacznie mniejszymi siłami,
niż przypuszczał. Większość powierzonych mu wojsk stanowiły częściowo rozbite rumuńskie 3 i 4 armie, a
z niemieckich związków operacyjnych grupa generała Hollidta, 48 KPanc i mniejsze grupy generałów
Spanga i Stumpfelda oraz pułkowników Adama i Stahela zostały zaangażowane bez reszty w odpieranie
radzieckich ataków nad Czyrem. Płynny wciąż front między Donem a Manyczem, w tzw. stepach
kałmuckich, utrzymują związki niemieckiej 4 armii pancernej wspierane przez resztki rumuńskiej 4 armii.
Poza tym żadna z niemieckich dywizji nie miała pełnych stanów bojowych.
Zaniepokojony tą sytuacją i pesymistyczną prognozą generała Weichsa połączył się Manstein z
generałem Zeitzlerem. Szef Sztabu Wojsk Lądowych wyjaśnił, że Grupie Armii „Don” w terminie do
połowy grudnia zostaną przydzielone świeże siły — cztery dywizje piechoty, dywizja strzelców górskich,
trzy dywizje pancerne, polowa dywizja lotnicza i dywizja artylerii przeciwlotniczej, a także dwa sztaby
szczebla korpuśnego: 17 korpusu armijnego i 57 korpusu pancernego — które mają być użyte do deblokady
6 armii. Po tej rozmowie feldmarszałek poczuł przypływ optymizmu. Jeszcze bardziej poprawił mu się
humor, kiedy w Charkowie spotkał generała Raussa, dowódcę 6 DPanc pospiesznie przerzuconej z Francji, i
skierował dowodzonych przez niego ludzi prosto do Kotielnikowskiego, na który nacierały dywizje piechoty
i kawalerii radzieckiej 51 armii. 27 listopada jednostki 6 DPanc wyładowując się pod ogniem radzieckiej
artylerii przeprowadziły kontratak i wyparły z miasta oddziały Armii Czerwonej. Wojskom niemieckim nie
udało się jednak odzyskać ważnej rubieży wodnej, rzeki Aksaj Jesaułowski, która miała stanowić podstawę
wyjściową do operacji deblokującej.
Po przybyciu do Nowoczerkaska Manstein dość szybko zapoznał się z sytuacją na froncie. Nie
wyglądała ona wesoło. Dopiero tu, na miejscu, okazało się, że za numeracją i obiecującymi nazwami
związków operacyjnych i taktycznych kryją się często już rozbite i szczątkowe jednostki. Z 22 rumuńskich
dywizji, operujących w pasie Grupy Armii „Don”, 9 było całkowicie rozgromionych, a 9 częściowo; pełną
zdolność zachowały jedynie dwie dywizje kawalerii. 4 armia pancerna Hotha, w skład której jesienią 1942
roku wchodził 48 KPanc oraz dwa korpusy armijne (w tym jeden rumuński), została w trakcie radzieckiego
przeciwuderzenia częściowo rozbita, a co najważniejsze rozczłonkowana. Doraźnie utworzonej tzw. grupie
gen. Hotha podlegała jedna dywizja niemiecka i kilka rozbitych niemieckich i rumuńskich związków
taktycznych. Grupa ta osłaniała front niemiecki między Donem a stepami kałmuckimi.
Najsilniejszym związkiem operacyjnym Grupy Armii „Don” była okrążona 6 armia generała Paulusa.
Aby zorientować się, jak obecnie wygląda jej wartość bojowa, 28 listopada do Stalingradu odleciał szef
sztabu Mansteina, generał Schultz. Informacje na ten temat były sprawą niezwykle istotną i pilną, bowiem
poprzedniego dnia nadeszła do Nowoczerkaska decyzja Hitlera, precyzująca kolejność zadań Grupy Armii
„Don”. Według niej zadaniem pierwszym było odblokowanie 6 armii, która miała nadal utrzymywać front
nad Wołgą, a zadaniem kolejnym odtworzenie sytuacji z dnia 18 listopada, czyli sprzed radzieckiej
kontrofensywy, w wyniku której 6 armia została okrążona. Generał Schultz po powrocie ze Stalingradu
określił sytuację 6 armii jako wręcz krytyczną ze względu na niewystarczające zaopatrzenie drogą lotniczą i
stale pogłębiający się deficyt żywności, paliwa i amunicji. Jednocześnie przedstawił stanowisko Paulusa,
który postulował jak najszybsze podjęcie operacji deblokującej i zastrzegł, że wszelkie współdziałanie 6
armii w operacji uzależnia od zwolnienia go z obowiązku utrzymania frontu nad Wołgą.
W wyniku analizy aktualnej sytuacji wojsk własnych Manstein uznał, że operację deblokującą należy
przeprowadzić z przyczółka ryczkowskiego, z którego do okrążonych wojsk jest o wiele bliżej niż z
Kotielnikowskiego. W wydanej 1 grudnia dyrektywie nr 1 operację pod kryptonimem „Burza zimowa”
(„Wintergewitter”) zaleca przeprowadzić siłami 4 armii pancernej w składzie 2 korpusów pancernych — 48 i
57 (sztab tego ostatniego wraz z 23 DPanc przybywał z Kaukazu). Odwód Grupy Armii miała stanowić 17
DPanc. 6 armia w terminie ustalonym przez Grupę Armii „Don” miała wykonać zbieżne uderzenie swymi
siłami pancernymi na Kałacz, gdzie nacierać miało główne zgrupowanie 4 APanc (wzmocniony 48 KPanc)
oraz w kierunku rzeki Donska Carica, gdzie pomocnicze uderzenie miał wykonywać 57 KPanc. Termin
gotowości do operacji ustalono na 8 grudnia.
Następnego dnia feldmarszałek Manstein ze swym oficerem operacyjnym, pułkownikiem Busse, udał
się do sztabu generała Hotha w Zimownikach. Dowódca 4 APanc przeciwstawił się koncepcji przeniesienia
głównego wysiłku operacyjnego na przyczółek ryczkowski. Obiekcje swe uzasadniał dużą koncentracją
wojsk radzieckich na tamtym kierunku, trudnościami z przerzuceniem tam znaczniejszych sił własnych,
stosunkowo małą swobodą manewru dla wojsk pancernych i wreszcie nieznajomością terenu. Uważał, że
wykonanie głównego uderzenia z rejonu Kotielnikowskiego stworzy, mimo znaczniejszej odległości,
większe szanse pomyślnego zakończenia operacji.
Argumenty Hotha przekonały feldmarszałka, wobec czego scedował on opracowanie zamiaru
operacyjnego na sztab 4 APanc. Dokumenty były gotowe 3 grudnia i wynikało z nich, że główne uderzenie
po obydwu stronach linii kolejowej zada 57 KPanc, który ma uchwycić przyczółki na rzece Aksaj
Jesaułowski oraz zdobyć pasmo wzgórz przy miejscowościach Zety i Wierchnie-Caricynski (odległe od
wojsk Paulusa o około 30 km). Osiągnięcie tych punktów terenowych i wyjście na tyły wojsk radzieckich,
blokujących Stalingrad od południa, miało stać się sygnałem do podjęcia aktywnych działań przez 48 KPanc
z przyczółka ryczkowskiego oraz dla 6 armii, od tego momentu współdziałającej czynnie w przebiciu
korytarza. Do 57 KPanc przez Wierchnie-Czyrską miały zostać doprowadzone wzmocnienia: 336 DP z 48
KPanc oraz odwodowa 17 Dpanc.
Opracowując plan operacji Hoth przyjął termin gotowości 8 grudnia i uwzględniał zarówno dywizje,
którymi rozporządzał, jak i te dopiero obiecane. Żądał ponadto co najmniej dwóch dywizji niemieckich,
które miałyby wzmocnić wojska rumuńskie ubezpieczające południowe skrzydło armii. Jednak dowództwo
dywizjami takimi wówczas nie dysponowało. Co więcej, ani Hoth, ani Manstein nie brali pod uwagę
możliwości ofensywnych działań radzieckich na lewym skrzydle Grupy Armii „Don”, działań, które nie
tylko uniemożliwią wzmocnienie zgrupowania uderzeniowego, lecz wpłyną na jego osłabienie.
„BURZA ZIMOWA” ZACZYNA SIĘ
W kwaterze generała Hotha w Zimownikach od wczesnego świtu 12 grudnia wszyscy byli na nogach.
Oficerowie sztabu oczekiwali na pierwsze meldunki o rozpoczęciu odkładanej od kilku dni operacji „Burza
zimowa”. Wczorajsza wizytacja feldmarszałka Mansteina utwierdziła ich w przekonaniu, iż z operacją tą
dowództwo Grupy Armii, a także OKH i sam führer wiążą nadzieje na pomyślne rozwiązanie dramatu 6
armii.
Optymistycznego nastroju większości oficerów sztabu nie podzielało w pełni jedynie dwóch ludzi:
dowódca 4 armii pancernej generał Hoth i jego szef sztabu pułkownik Fangohr, którzy dysponowali
informacjami nie znanymi ich podwładnym. Były one przedmiotem dogłębnej analizy przeprowadzonej
wspólnie z feldmarszałkiem Mansteinem, a po jego wyjeździe tematem rozważań obydwu aż do późnej
nocy.
Gdy przed kilkoma dniami sztab armii przeprowadził ćwiczenia sztabowe, w czasie których rozegrano
poszczególne etapy operacji uwzględniające możliwe przeciwdziałanie radzieckie, okazało się, że sam 57
KPanc, bez pomocniczego uderzenia 48 KPanc znad Donu, utknie w głębi radzieckiej obrony z powodu
trudności terenowych — liczne między Aksajem a Myszkową jary utrudniały szeroki manewr czołgów i
zmuszały do trzymania się pasma terenu wzdłuż linii kolejowej. Ćwiczenia wykazały też niezbicie, że gdzieś
na wysokości Myszkowej konieczne będzie wprowadzenie świeżych sił — kolejnych dywizji pancernych.
Tymczasem generał Knobelsdorff, dowódca 48 KPanc, zaczął nadsyłać alarmujące meldunki o
zaangażowaniu swoich dywizji w walkach z nacierającymi przez rzekę Czyr dużymi siłami radzieckimi.
Wczoraj, 11 grudnia, wdarły się one w ugrupowanie korpusu na głębokość 20 kilometrów w rejonie
miejscowości Lisinski i Niżnie-Kalinowska, zagrażając okrążeniem 337 DP generała Luchta. Dopiero
zdecydowane działania 11 DPanc, dowodzonej przez generała Balcka, uratowały sytuację. Jednakże 48
KPanc został zaangażowany bez reszty w walki nad Czyrem, które nie wiadomo jeszcze, jak się zakończą.
W tej sytuacji generał Hoth nie mógł liczyć już na pewne współdziałanie korpusu Knobelsdorffa z korpusem
Kirchnera.
Poza tym rozmowa z feldmarszałkiem Mansteinem ujawniła wiele jeszcze niewiadomych — wciąż pod
znakiem zapytania stawał problem aktywnych działań 6 armii. To była jednak sprawa, która miała nabrać
aktualności dopiero za kilka dni. Na razie 57 KPanc musiał zaczynać operację nie doczekawszy się
obiecanych wzmocnień. Co więcej, cztery tyłowe transporty jego głównej siły uderzeniowej — 6 DPanc —
były wciąż w drodze. Dywizja ta, wycofana wiosną 1942 roku z kierunku moskiewskiego do Francji,
wyposażona została w najnowsze czołgi niemieckie (miała ona 160 czołgów i 40 dział szturmowych),
natomiast wycofana z Kaukazu 23 DPanc, osłabiona w poprzednich walkach, dysponowała tylko 70
sprawnymi wozami.
Gdy po wyjeździe feldmarszałka Mansteina pułkownik Fangohr przedłożył dowódcy armii do
podpisania rozkaz rozpoczęcia operacji „Wintergewitter”, ten w milczeniu długo go jeszcze studiował. Szef
sztabu, znając zwyczaje swego dowódcy, który wręcz nie cierpiał zbędnych słów, nie zabierał głosu.
Podziwiał Hotha za jego niepospolitą wprost wytrzymałość fizyczną i psychiczną. Z wykształcenia oficer
piechoty, dopiero jesienią 1941 roku został dowódcą 3 grupy pancernej, na czele której brał udział w natarciu
na Moskwę. Mimo poniesionej tam klęski cieszył się nadal zaufaniem Hitlera i w jego oczach uchodził za
wybitnego pancerniaka. Dlatego, po przejściowym okresie dowodzenia 17 armią polową, w czerwcu 1942
roku objął dowództwo 4 armii pancernej, nacierającej początkowo na Kaukaz, a następnie na Stalingrad.
Wówczas to, w sierpniu 1942 roku, dywizje pancerne Hotha uderzyły z rejonu Abganierowo-Płodowitoje na
Rakotino, właśnie przez wzgórza w rejonie miejscowości Zety, i połączyły się z wojskami 6 armii pod
Stalingradem. Obecnie jednak sytuacja uległa radykalnej zmianie i mimo znajomości terenu, w którym miał
ponownie nacierać, o powtórzeniu sukcesu z lata 1942 roku nie mogło być mowy.
Teraz tzw. grupa gen. Hotha miała przełamać stosunkowo słaby front obrony radzieckiej 51 armii
wzdłuż linii kolejowej Kotielnikowski—Stalingrad oraz opanować wzgórza w rejonie miejscowości Zety. W
tym celu 57 KPanc — pięść uderzeniowa grupy — nacierając z podstaw wyjściowych nad rzeką Aksaj
Kurmojarski (między Donem a miejscowością Pimen Czerni), miał zniszczyć broniące się tu dywizje
radzieckiej piechoty i kawalerii i już w pierwszym dniu natarcia uchwycić przyczółki na rzece Aksaj
Jesaułowski w rejonie położonej przy linii kolejowej miejscowości Kruglakow i na zachód od niej. Z
przyczółków tych korpus powinien sforsować następną przeszkodę dzielącą go od Stalingradu — rzekę
Myszkowa. Decyzje dotyczące dalszego kierunku natarcia i sposób wyjścia w rejon wzgórz opodal
miejscowości Zety dowódca armii miał podjąć w zależności od sytuacji.
Osłonę skrzydeł 57 KPanc powierzono korpusom rumuńskiej 4 armii generała Constantinescu. 7 KA
generała Mitranescu miał zapewnić głęboką osłonę wschodniego skrzydła całej grupy. Prawe skrzydło 57
KPanc bezpośrednio osłaniał dwudywizyjny korpus kawalerii generała Popescu, który powinien opanować
kilka miejscowości na wschód od linii kolejowej Kotielnikowski—Stalingrad, po czym schodami w lewo
nacierać za 57 KPanc przez Żutowo 2 na rzekę Aksaj. Rumuński 6 korpus armijny generała Dragaliny,
osłaniający lewe skrzydło 57 KPanc, miał oczyszczać z rozbitych jednostek radzieckich teren przyległy do
Donu.
Generał Hoth jakby z ociąganiem złożył podpis pod dokumentem.
— Kości zostały rzucone, Fangohr! — powiedział. — Czeka nas chyba najcięższa próba w tej wojnie.
Jednak już dłużej zwlekać nie możemy.
— Tak jest, panie generale — przytaknął Fangohr. — Armia Paulusa przeżywa ciężkie chwile. W nas
pokładają całą nadzieję!
Wczesnym rankiem 12 grudnia Hoth zawiadomił pułkownika Fangohra, że udaje się do 57 korpusu.
Przed wyjazdem zwierzył się szefowi sztabu, że niepokoi go bardzo brak w zgrupowaniu uderzeniowym
dywizji zmotoryzowanej z jej silną piechotą.
— Niech pan porozumie się z pułkownikiem Doerrem — rozkazał — i zorientuje się, czy generał
Constantinescu nie może wydzielić do współdziałania z naszymi dywizjami pancernymi jakiejś
pełnosprawnej dywizji piechoty.
— Wydaje mi się, panie generale, że w grę może wchodzić jedynie osiemnasta dywizja — odpowiedział
Fangohr. — I to dopiero za kilka dni.
— Dobrze — zgodził się Hoth. — Przed moim powrotem proszę feldmarszałkowi niczego konkretnego
nie meldować.
Zaczęło się rozwidniać, gdy Horch generała, eskortowany przez dwa samochody pancerne, zbliżał się
do stacji kolejowej Siemiczna. Nie opodal, w osiedlu Komisarowski, znajdowało się stanowisko dowodzenia
57 KPanc. Na miejscu był tylko podpułkownik Laegeler, gdyż generał Kirchner wyjechał do
Kotielnikowskiego. Szef sztabu kolpusu zameldował, że natarcie rozpoczęło się o godz. 5.20 czasu
berlińskiego i do tej pory przebiega pomyślnie.
— Dlaczego się opóźniło? — spytał Hoth z wyraźnym rozdrażnieniem.
— Pułki szóstej dywizji nie zdążyły w przewidzianym terminie zająć podstaw wyjściowych — wyjaśnił
Laegeler. — Most na północnym skraju Kotielnikowskiego okazał się wąskim gardłem. Z trudem
wytrzymywał ciężar czołgów Hünersdorffa.
— A wie pan, gdzie znajdują się one teraz? — łagodniejszym już tonem spytał Hoth.
Obaj pochylili się nad mapą.
— Według ostatnich meldunków posuwają się w lewo od linii kolejowej, współdziałając z nacierającą w
prawo od tej linii grupą bojową Quentina. Ta z kolei współdziała z dwudziestą trzecią dywizją uderzającą na
Niebykow.
— Czy ruszyły do przodu pułki grenadierów?
— Czwarty, jako grupa Unreina, naciera na lewym skrzydle na Wierchnie-Jabłoczny, natomiast
wzmocniony batalion sto czterdziestego, jako grupa Zollenkopfa, ubezpiecza lewe skrzydło korpusu. Drugi
batalion grenadierów pancernych wspiera czołgi Hünersdorffa.
— Niech pan połączy się z generałem Langsfeldem i zorientuje się, co się dzieje w dwudziestej trzeciej.
Podczas gdy generał Hoth pił herbatę i rozmawiał przez telefon ze swym sztabem, podpułkownik
Laegeler uzyskał wiadomości z obydwu dywizji pancernych. Okazało się, że 23 DPanc, wykorzystując
powodzenie grupy szybkiej 6 DPanc, która zdobyła leżącą na jej prawym skrzydle, przy linii kolejowej,
miejscowość Gremiaczy, rzuciła do natarcia na Niebykow szybką grupę pancerną pułkownika Ihliga.
Nie był to meldunek zbyt optymistyczny, a kiedy na stanowisko dowodzenia wrócił dowódca 57 KPanc,
generał Kirchner, i zameldował, że generał Rauss zawrócił czołgi Hünersdorffa na Wierchnie-Jabłoczny,
który bezskutecznie dotychczas atakowała grupa Unreina, rozdrażnienie Hotha doszło do zenitu. Okazało się
bowiem, że czołgi 11 pułku przedzierając się przez rejon silnie bronionych wzgórz natrafiły na stanowisko
ogniowe radzieckiej artylerii i zaczęły ponosić duże straty.
— Co wy tu wyczyniacie? — pieklił się dowódca armii. — Przecież pan wie, że zadaniem dnia jest
zdobycie przyczółków na Aksaju. Zawracając czołgi Hünersdorffa nie tylko opóźniacie wykonanie zadania,
ale odchodzicie od linii kolejowej, a tym samym osłabiacie współdziałanie z dwudziestą trzecią. A poza tym
chyba już nie umiecie czytać map. Po co pchacie czołgi w taki trudny teren? Wierchnie-Jabłoczny trzeba
było zostawić Unreinowi. Jeśli nie może zdobyć tej stanicy, to niech ją obejdzie i pędzi do przodu. Tracicie
czas i drogocenny sprzęt. Co mam zameldować marszałkowi? Że już zapomnieliście, jak się naciera?
Generał Kirchner spokojnie wysłuchał wybuchu Hotha, po czym zameldował, że już wydał rozkaz
generałowi Raussowi, by zawrócił wozy bojowe Hünersdorffa w rejon linii kolejowej. Stopniowo atmosfera
napięcia opadała. Kirchner dzielił się własnymi spostrzeżeniami na temat jednostek radzieckich, z którymi
właśnie walczą lub na które natkną się w najbliższej przyszłości wojska grupy Hotha. Jego zdaniem obydwie
radzieckie dywizje piechoty, broniące się w pasie natarcia korpusu, nie przedstawiały większej wartości
bojowej, ale obawiał się rozpoznanych na ich zapleczu radzieckich zgrupowań pancernych. Ostrzegał też
przed lekceważeniem operującej na lewym skrzydle zgrupowania korpusu radzieckiej kawalerii. Jako dawny
ułan kawalerię darzył wciąż sentymentem i potrafił docenić jej możliwości manewrowania.
— Niech pan nie przesadza — wtrącił w tym momencie Hoth. — Zollenkopf wraz z rumuńskim
szóstym korpusem armijnym powinien sobie z tą kawalerią poradzić. Mnie interesuje jedno, czy zdobędzie
pan dzisiaj przyczółki na Aksaju?
— Nie będzie to łatwe, panie generale. Wszystko jednak zrobimy, aby zadanie dnia wykonać — padła
dwuznaczna odpowiedź.
— Przeczuwałem to — burknął Hoth. — Ale jeśli już pierwszego dnia operacji nie potrafimy wykonać
zadania dziennego, to jakie mamy perspektywy?
W drodze powrotnej do Zimownik generał Hoth zatrzymał się w Dubowskoje, by przeprowadzić
rozmowy z dowódcą i szefem sztabu rumuńskiej 4 armii. Współdziałanie z Rumunami nastręczało
dowódcom niemieckim pewne trudności. Generała Hotha, który od kilku miesięcy współpracował z
sojusznikami, denerwowało wiele rzeczy: niedostateczny stopień wyszkolenia dowódców i oficerów
sztabów, niski poziom żołnierzy, a także rażący dystans między kadrą oficerską a szeregowcami. Wszystko
to powodowało, że sprawność bojowa rumuńskich dywizji była o wiele niższa od niemieckich. Widzieli to i
inni dowódcy Wehrmachtu i jeśli tylko mogli, przydzielali rumuńskim jednostkom operacyjnym oficerów
niemieckich, którzy pełnili odpowiedzialne funkcje lub występowali jako tzw. oficerowie łącznikowi. W
krytycznych momentach niemieccy dowódcy brali po prostu pod swoje dowództwo jednostki rumuńskie,
tworząc różnego rodzaju grupy bojowe. Drażniło to jednak ambicje sojuszników i pogłębiało wzajemne
konflikty. Rumuni coraz częściej wyrażali niezadowolenie z udziału w wojnie, twierdząc, że wykorzystuje
się ich jako „mięso armatnie”.
W sztabie 4 armii generał Hoth miał zamiar przeprowadzić rzeczową rozmowę z pułkownikiem
Hansem Doerrem, a dowódcy armii złożyć jedynie krótką kurtuazyjną wizytę. Generał Constantinescu
zaprosił go jednak na poczęstunek i usiłował sprowokować do zwierzeń na temat rozwoju całej sytuacji
wojennej, zwłaszcza zaś na południowym skrzydle frontu wschodniego. Hoth nawet mu się nie dziwił. W
okrążonym Stalingradzie znajdowały się przecież dwie rumuńskie dywizje — 1 kawalerii i 20 piechoty. Ta
ostatnia należała do 4 armii i w czasie letniej ofensywy została przydzielona 4 korpusowi wchodzącemu
wówczas w skład 4 armii pancernej. Generał Constantinescu kilkakrotnie napomknął o tej dywizji, dając
delikatnie do zrozumienia, że winą za jej los obarcza także Hotha. Małomówny dowódca 4 APanc zbywał
pytania generała Constantinescu ogólnikami, a zarazem starał się perspektywy deblokady 6 armii
przedstawić optymistycznie.
Rozmowa z szefem sztabu, pułkownikiem Doerrem, miała zupełnie inny charakter. Teraz pytania
stawiał Hoth, a Doerr odpowiadał na nie krótko i rzeczowo. Sytuacja na kierunku działań armii rumuńskiej
była jasna i klarowna. Korpus kawaleryjski generała Popescu nacierał na Darganow i Sarmutowski,
osłaniając prawe skrzydło 23 DPanc, natomiast 6 korpus armijny czekał na rozwój wydarzeń na swych
dotychczasowych pozycjach. Doerr zapewnił Hotha, że uczyni wszystko, by wojska rumuńskie jak najlepiej
wywiązały się ze swych zadań.
W godzinach wieczornych generał Hoth powrócił do Zimownik. Czekały tu na niego najświeższe
meldunki. Wynikało z nich, że 23 DPanc stoczyła ciężką walkę na północny wschód od Niebykowa, zdobyła
tę miejscowość i zbliżyła się ponownie do linii kolejowej w rejonie Czylekowa, gdzie nawiązała
współdziałanie z grupą majora Quentina. Pod Czylekowo powróciła też spod Wierchnie-Jabłocznego grupa
pułkownika Hünersdorffa, której czołgi w późnych godzinach wieczornych osiągnęły południowy brzeg
Jesaułowskiego Aksaju.
Analizując powyższą sytuację generał Hoth stanął wobec dylematu, czy następnego dnia powinna
forsować rzekę jedynie 6 DPanc, ubezpieczana na lewym skrzydle przez 23 DPanc, czy też kontynuować
natarcie siłami obydwu dywizji. Studiując dane rozpoznania, mówiące o wojskach radzieckich w tym
rejonie, doszedł ostatecznie do wniosku, że drugie rozwiązanie byłoby zbyt ryzykowne. Rozkaz forsowania
rzeki otrzymał tylko generał Rauss.
Komunikując powyższą decyzję feldmarszałkowi Mansteinowi dowódca 4 APanc ponowił prośbę o
przydzielenie 57 korpusowi 17 DPanc, znajdującej się w rejonie Szyrokowa, czyli w odległości około 250
km; aby mogła ona odegrać jakąkolwiek rolę w rozpoczętych właśnie działaniach, decyzję o jej przemarszu
trzeba było podjąć jak najszybciej. Hoth poruszył też sprawę obiecanego mu 502 batalionu ciężkich czołgów
typu „Tygrys”, broni najnowszej i tajnej.
BŁYSKAWICZNA REAKCJA
Wieczorem 12 grudnia generał Wasilewski przyjechał do Zawarykina. Był zmęczony, a zarazem
wyjątkowo podekscytowany. W takim stanie w sztabie Frontu Dońskiego widziano go po raz pierwszy. Do
tej pory w każdej sytuacji potrafił zachować spokój i opanowanie.
Ta cecha jego charakteru znana była również w Sztabie Generalnym, w którym rozpoczął służbę po
ukończeniu Akademii Sztabu Generalnego w 1937 roku. Głęboka wiedza, pracowitość i umiejętność
wytworzenia atmosfery rzeczowej współpracy przyczyniły się do szybkiego awansu z pomocnika szefa
oddziału operacyjnego na zastępcę, a następnie szefa Sztabu Generalnego.
Generał Wasilewski nigdy nie przekraczał służbowych kompetencji i nie pozwalał sobie na
podejmowanie decyzji zastrzeżonych dla Kwatery Głównej. Wyznawał zasadę, że zadaniem szefa sztabu
każdego szczebla (w tym również generalnego) jest zbieranie i opracowywanie danych niezbędnych do
podejmowania decyzji przez dowódcę. Teraz jednak, po raz pierwszy w tej wojnie, był przedstawicielem
Kwatery Głównej na najważniejszym kierunku strategicznym i nie mógł popełnić żadnego błędu. A może
już popełnił? Bo oto, gdy zbliżał się moment pomyślnego zakończenia trwającej 4 miesiące bitwy nad
Wołgą, bitwy, którą śledzi cały naród, ba, cały świat, i która może stać się punktem zwrotnym w wojnie,
nieprzyjaciel podjął silne przeciwdziałanie, rzucając do walki świeże siły odwodowe. To prawda, że
rozpoznanie od dawna informowało o koncentracji pancernych sił nieprzyjaciela w rejonie
Kotielnikowskiego, lecz generał Wasilewski nie sądził, że niemieckie dowództwo podejmie próbę deblokady
okrążonej 6 armii właśnie z tego kierunku.
Dziś pod koniec pierwszego dnia podjętego przez wroga natarcia istniało jeszcze wiele niewiadomych.
Lecz właśnie on, Wasilewski, musi przewidzieć dalszy rozwój wypadków i zaproponować najwłaściwsze
środki przeciwdziałania. Byłyby one proste, gdyby pod ręką znajdowały się niezbędne odwody. Jednakże
Front Stalingradzki ich nie ma. Skąd je wziąć? Nie zaangażowana w walkach pozostaje do tej pory 2 armia
gwardii. Przy maksymalnym wysiłku może ona zdążyć zagrodzić nieprzyjacielowi drogę na Stalingrad. Ale
pod warunkiem, że niedawno zatwierdzony plan likwidacji okrążonego zgrupowania zostanie odłożony. Co
na to powie Stalin, który od początku domaga się przyspieszenia tej operacji?
— Siadajcie, towarzyszu Malinowski — powiedział generał Rokossowski do wezwanego dowódcy 2
armii gwardii. — Będziemy rozstrzygali sprawę waszej armii. Niemcy rozpoczęli natarcie deblokujące w
rejonie Kotielnikowskiego — dorzucił zwięzłe wyjaśnienie.
— Jak tylko otrzymam łączność — przerwał Wasilewski — zamierzam prosić Naczelnego Dowódcę o
wyrażenie zgody na skierowanie związków drugiej armii gwardii na południe od Stalingradu. Wam,
towarzyszu Malinowski, proponuję, abyście rozpoczęli przerzut jednostek i związków.
— Rozumiem — odpowiedział machinalnie generał; chciał jeszcze o coś zapytać, lecz przedstawiciel
Kwatery Głównej mówił dalej.
— Według mnie w obecnej sytuacji nie możemy myśleć o likwidacji wojsk Paulusa. Najważniejsze w
tej chwili to zatrzymanie niemieckiego zgrupowania deblokującego.
— Nie zgadzam się z takim wykorzystaniem drugiej armii gwardii — kategorycznie sprzeciwił się
generał Rokossowski. — I lojalnie uprzedzam, że to stanowisko podtrzymam w rozmowie z towarzyszem
Stalinem.
— Macie do tego pełne prawo — powiedział chłodno generał Wasilewski.
Zapanowało nieprzyjemne milczenie.
— Czy sytuacja jest na tyle groźna? — Malinowski próbował rozładować napięcie.
— Według mnie tak — odpowiedział generał Wasilewski. — Gdy przebywałem na stanowisku
dowodzenia pięćdziesiątej siódmej armii, u Tołbuchina, z wiadomością o natarciu niemieckim pod
Kotielnikowskim przyjechał członek Rady Wojennej Frontu Stalingradzkiego, Nikita Chruszczow. Nie
zwlekając udaliśmy się nad rzekę Aksaj Jesaułowski, do stacji kolejowej Żutowo, by na miejscu wyjaśnić
sytuację. Zewnętrzny front obrony utrzymuje tam pięćdziesiąta pierwsza armia generała Trufanowa. Broni
się ona na szerokim, czterdziestokilometrowym froncie, mając zaledwie trzy dywizje piechoty, korpus
kawalerii i dwie brygady pancerne. Oddziałom brakuje pięćdziesiąt procent stanów etatowych. Natomiast
nieprzyjaciel wprowadził do walki świeże siły. Stwierdzono obecność szóstej dywizji pancernej, która
jeszcze niedawno znajdowała się we Francji. Tak więc pięćdziesiąta pierwsza armia jest w bardzo trudnej
sytuacji. Po powrocie do Wierchnie-Caricynskiego połączyłem się z generałem Jeremienką, przebywającym
w Rajgrodzie. Wzmocni on armię Trufanowa, a część sił wydzieli do obrony rzeki Myszkowej. Jednak moim
zdaniem to nie wystarczy, by stworzyć skuteczną zaporę przeciwko pięści uderzeniowej Mansteina.
Kiedy generał Wasilewski skończył, w pokoju zapanowało milczenie. Dowódcy zastanawiali się nad
sytuacją i czekali na połączenie z Moskwą. W końcu rozpoczęli dyskusję nad możliwymi wariantami
prawdopodobnych działań nieprzyjaciela i przeciwdziałania sił własnych. Generał Rokossowski usiłował
przekonać przedstawiciela Kwatery Głównej o celowości pozostawienia w składzie Frontu 2 armii gwardii.
— Rozgromię — mówił — głodujące i zamarzające dywizje Paulusa jeszcze przed nadejściem
Mansteina.
Wreszcie odezwał się brzęczyk telefonu WCz.* Generał Wasilewski przedstawił przebieg wydarzeń
Stalinowi i zwrócił uwagę na konieczność radykalnych przeciwdziałań. Wiedział on o tym, iż generał
Jeremienko we wcześniejszym meldunku o nieprzyjacielskim natarciu z rejonu Kotielnikowskiego prosił
Stalina o przydzielenie mu silnych odwodów i Naczelny Dowódca obiecał mu je. A przecież generał
Wasilewski zdawał sobie sprawę, że jedynym silnym odwodem, który może być użyty przeciw
deblokującemu natarciu nieprzyjaciela, jest 2 armia gwardii, i że jego obowiązkiem jest myśl tę podsunąć
Stalinowi.
— Proszę więc — kończył meldunek — o wyrażenie zgody na natychmiastowe rozpoczęcie
przerzucania jednostek drugiej armii na linię rzeki Myszkowa. Tam zatrzymamy Mansteina. I dopiero
wówczas, kiedy go rozgromimy, będziemy mogli myśleć o Paulusie. On nam nie ucieknie. Uważam, że
operację likwidacji jego zgrupowania należy bezwzględnie odłożyć.
Generał Rokossowski słuchał tego meldunku z zawiedzioną miną. Zastanawiał się, na ile tygodni
zostanie odwleczone rozgromienie otoczonych niemieckich wojsk i jak to odbije się na postawie podległych
mu żołnierzy, którzy przez ten czas będą tkwili bezczynnie w zaśnieżonym stepie. Generał Malinowski z
kolei rozważał racje obydwu oponentów, a gdy usłyszał wypowiedziane przez Wasilewskiego słowo
„rozgromić”, pomyślał, że w pierwszym etapie walk nawet „zatrzymać” będzie sukcesem.
Stalin był rozdrażniony.
— Wy już i tak za długo grzebiecie się z Paulusem. Pora z nim skończyć. I wciąż wnosicie prośby o
odwody, zwłaszcza dla tych kierunków, za które odpowiadacie. Czy jest przy was Rokossowski? Przekażcie
mu słuchawkę.
Generał Rokossowski podszedł do telefonu.
— Jaki jest wasz stosunek do propozycji Wasilewskiego? — zapytał Stalin.
— Negatywny, towarzyszu Stalin.
— A co proponujecie?
— Uważam, że najpierw trzeba rozprawić się z okrążonym zgrupowaniem i wykorzystać do tego celu
armię Malinowskiego.
— A jeśli Niemcom uda się przedrzeć? — zaniepokoił się Naczelny Dowódca.
— Wtedy będziemy mogli przeciwko nim skierować dwudziestą pierwszą armię — stwierdził generał
Rokossowski.
Stalin przez moment milczał.
— Wasz projekt jest śmiały — odrzekł po chwili — ale i ryzykowny. Przekażcie słuchawkę
Wasilewskiemu.
* WCz — telefon linii wysokiej częstotliwości, umożliwiający prowadzenie tajnych rozmów bez obawy
podsłuchu.
Przez kilka minut Wasilewski słuchał tego, co mówił Stalin, a następnie znów, taktownie lecz
uporczywie, zaczął dowodzić konieczności przekazania armii generała Malinowskiego Frontowi
Stalingradzkiemu:
— Jeremienko wątpi w możliwość odparcia nieprzyjacielskiego uderzenia tymi siłami, którymi
dysponuje — oznajmił i zamilkł. — Tak jest, towarzyszu Stalin — powiedział po chwili i ponownie
przekazał słuchawkę Rokossowskiemu.
— Towarzyszu Rokossowski — rozległ się głos Naczelnego Dowódcy. — Wasz wniosek jest
rzeczywiście bardzo śmiały, ale i ryzyko jest ogromne. My tu, w Państwowym Komitecie Obrony,
rozpatrzymy wszystkie argumenty. Ale wydaje mi się, że z armią Malinowskiego przyjdzie wam się rozstać.
— W takim razie, towarzyszu Stalin, wojska Frontu Dońskiego nie będą w stanie zniszczyć Paulusa.
Proszę o odroczenie operacji.
Stalin długo milczał.
— Dobrze — zadecydował wreszcie. — Czasowo wstrzymajcie operację. Za jakiś czas wesprzemy was
siłą żywą. Mam zamiar przysłać wam Woronowa, żeby pomógł wzmocnić waszą artylerię.
Przez kilka godzin na stanowisku dowodzenia Frontu Dońskiego panowało pełne napięcia oczekiwanie.
Jedynie generał Malinowski przekazał w tym czasie generałowi Biriuzowowi rozkaz przyspieszenia
rozładunku transportów i podjęcia przygotowań do dalekiego marszu.
Wreszcie o godzinie 5.00 nadeszła decyzja Kwatery Głównej: z dniem 15 grudnia 2 armia gwardii
zostaje podporządkowana dowódcy Frontu Stalingradzkiego. Następnego dnia, 14 grudnia, przyszła oficjalna
dyrektywa mówiąca o chwilowej rezygnacji z planu operacji „Pierścień”. Zadanie dla wojsk działających na
wewnętrznym froncie okrążenia sformułowano następująco: „Rozkazać Doncowowi i Iwanowowi
(pseudonimy Rokossowskiego i Jeremienki), by kontynuowali systematyczne niszczenie okrążonych wojsk
działaniami z powietrza i siłami wojsk lądowych. Nie dać nieprzyjacielowi pauzy ni w dzień, ni w nocy.
Coraz silniej zwierać pierścień okrążenia, likwidować w zarodku próby wyrwania się z okrążenia”.
WYŚCIG Z CZASEM
Blade zimowe słońce wisiało nisko nad rozciągniętą w stepie kolumną wojsk. Kiedy cztery godziny
temu żołnierze 24 DPgw. wyładowali się z transportu na stacjach Iłowla i Łog, panowało wśród nich
nerwowe podniecenie. Ochoczo i sprawnie spuszczali z ośnieżonych platform działa i skrzynki z amunicją,
wyprowadzali samochody i opierające się konie, formowali kolumnę i ruszali przed siebie. Teraz, po kilku
godzinach marszu, rozmowy i śmiechy powoli milkły. Żołnierze byli znużeni i przemarznięci. Niektórzy z
nich nie mieli rękawic, a inni brnęli przez rozdeptywaną tysiącami nóg i rozjeżdżoną gąsienicami śniegową
bryję w nasiąkających wodą walonkach.
Czas płynął wolno, zmęczenie narastało, tempo marszu było coraz słabsze. Usiłowali trzymać się tarcz
dział, przodków artyleryjskich i wozów z amunicją. Chrzęst deptanego śniegu, rytmiczny tupot końskich
kopyt, warkot ciężarówek ślizgających się na stromiznach i przeciążonych traktorów ciągnących ciężkie
działa — wszystko to zlewało się w monotonny, usypiający hałas.
Nagle czoło kolumny zaczęło znikać w wąskim wąwozie.
— Hamować, hamować! — rozległy się krzyki.
Żołnierze rzucili się do dział, aby je przytrzymać. Lśniące od potu konie z zadartymi w górę pyskami
siadały na zadach, lecz uderzane po tylnych nogach przez orczyki znów rzucały się do przodu. Ściśnięte
łańcuchami hamulców koła ślizgały się po gładkiej, oblodzonej powierzchni zbocza. Krzyki dowódców,
przekleństwa jezdnych i rzężenie koni z połamanymi nogami towarzyszyło przeprawie przez wąwóz.
W pierwszym dniu marszu kolumna pokonała odległość 65 km. Odpoczynek zarządzono dopiero w
nocy, kiedy dobrnęli do jakiejś spalonej stanicy. Przez całą niemal drogę żołnierze marzyli o chwili
wytchnienia, a teraz nikt nie odczuwał fizycznej ulgi. Nie o takim przecież miejscu postoju myśleli.
Przemarznięci, ze zdrętwiałymi nogami kładli się wprost na śniegu i przytuleni do siebie rozgrzewali
własnym ciepłem.
Dowódca dywizji generał Piotr Koszewoj ze swoim szefem sztabu podpułkownikiem Kotikiem dotarł
do Kałacza. Widoczne były tutaj ślady niedawnych walk, dokoła ciągnęły się zgliszcza, walały rozbite i
spalone samochody, czołgi i transportery. Z trudem znaleźli w jakimś ocalałym domu wolną izbę. Do godz.
20.00 stanowisko dowodzenia było już gotowe i telefonista zameldował, że na linii jest dowódca korpusu,
generał Missan.
Ze względu na brak tabel rozmówniczych mówili otwartym tekstem, ale, aby utrudnić ewentualny
podsłuch, posługiwali się językiem ukraińskim, a od czasu do czasu wplatali słowa rosyjskie i sobie tylko
znane określenia dla nazw i numeracji związków taktycznych. Generał Missan, ku zaskoczeniu Koszewoja,
rozkazał kontynuować forsowny marsz na rzekę Myszkowa i zająć na jej brzegu obronę od miejscowości
Niżnie-Kumski do Gromosławki, między 300 DP pułkownika Iwana Afonina a 98 DP pułkownika Iwana
Sieriegina. W drugim rzucie korpusu miała zająć obronę 33 DPgw. generała Aleksandra Utwienki.
Generał Missan swym oryginalnym żargonem poinformował też, że na lewo od 1 KPgw. zajmie obronę
13 KPgw. generała Porfirija Czanczibadzego.
Generał Koszewoj był dotąd przekonany, iż armia weźmie udział w likwidacji okrążonych pod
Stalingradem wojsk nieprzyjaciela, toteż zaskoczyły go te rozkazy. Nie zważając na „otwartość” rozmowy
zapytał:
— Co się właściwie stało?
— Przed nami jakieś niepowodzenia... A ty mnie o to nie pytaj. Zresztą sam nie wiem — brzmiała
odpowiedź.
Gorszego wyjaśnienia nie można się było spodziewać. Jeśli dowódca korpusu nie wie, co dzieje się
przed frontem jego wojsk, to albo sytuacja jest taka, że przestano nad nią panować, albo też wyższy dowódca
nie ma możliwości informowania o niej swoich podwładnych. Drugą ewentualność Koszewoj odrzucił:
armia jeszcze nie weszła do walki i dowodzenie wojskami nie mogło zostać zakłócone. Pozostawała więc
możliwość pierwsza.
— Gdy dotrzesz na miejsce, zamelduj o sytuacji. Przed tobą powinien tam już być Sieriegin. To tyle —
zakończył rozmowę dowódca korpusu. — Życzę powodzenia.
Generał Koszewoj kazał szefowi sztabu rozłożyć mapę i wpatrując się w nią w milczeniu zapalił
papierosa.
Forsowny marsz 2 armii gwardii spowodował znaczne trudności zaopatrzeniowe. Z poszczególnych
dywizji napływały alarmujące meldunki. Żądano żywności, furażu i paliwa. Żołnierzom brakowało ciepłej
strawy, a w niektórych dywizjach nawet konserw i sucharów.
Szesnastego grudnia generał Malinowski otrzymał rozkaz bojowy dowódcy Frontu Stalingradzkiego,
generała Jeremienki, który informował, że 2 armia gwardii weszła w skład tego Frontu i otrzymuje
następujące zadanie: przeprowadzić forsowny marsz na linię rzeki Jerik, a następnie Myszkowej. Tę drugą
rubież czołowe związki armii miały osiągnąć rankiem 18 grudnia i natychmiast powinny zająć obronę od
miejscowości Szabalinski do Kapkinski. W tym dwudziestopięciokilometrowym pasie generałowi
Malinowskiemu podporządkowano związki 51 armii, broniące się między Myszkową a Aksajem. Prawe
skrzydło 2 armii miał osłaniać 4 KKaw, a lewe 51 armia. W skład armii miał też wejść dodatkowo 7 KPanc
generała Pawła Rotmistrowa.
Generał Malinowski nie zwlekając wystosował do swego sztabu następujący rozkaz:
„1. W dniu 16.12.42 r. o godz. 15.00 przenieść sztab z Pieskowatki do Kołpaczki, a wysunięte SD w
tym samym terminie do Wierchnie-Caricynskiego;
2. Zrobić wszystko, co możliwe, aby dostarczyć armii paliwo; jeśli to będzie konieczne, poprosić do
telefonu (przez wysunięte SD Frontu) samego Wasilewskiego i meldować mu o paliwie;
3. Drugi rzut przenieść do Pieskowatki, skąd można łączyć się z Frontem Dońskim, przez jego
wysunięte SD, we wszystkich kwestiach zaopatrzenia;
4. Dostarczyć mi rankiem dane o wyładunku naszych jednostek; przysłać do Kołpaczek choć trochę
paliwa;
5. Od rana będę w 2 KZmot, a około 15.00 w Wierchnie-Caricynskim;
6. Zorganizujecie mi łączność z jednostkami, gdyż bez niej sztab armii okaże się niepotrzebny”.
Dowódca 2 armii gwardii do na wpół zburzonej stanicy Wierchnie-Caricynski dotarł dopiero przed
północą. Generał spiesznie opuścił samochód, szybkim krokiem przeszedł obok wartownika i po chwili
znalazł się w zadymionej izbie, rozjaśnionej jaskrawym światłem żarówek, zasilanych przez akumulator.
Przy dużym stole na drewnianych ławkach siedziało kilku oficerów, którzy na widok dowódcy wstali,
ukrywając za sobą tlące się papierosy. Szef Oddziału Operacyjnego, pułkownik Grecow, zameldował:
— Wysunięte stanowisko dowodzenia armii zorganizowano według rozkazu.
Generał Malinowski zdejmując papachę i kożuch powiedział surowym głosem:
— W tym pomieszczeniu proszę nie palić. Chciałbym również, by oficerowie wchodząc tu zdejmowali
kożuchy i szynele. Tak będzie wygodniej. Proszę wszystkich, by przystąpili niezwłocznie do wykonywania
swych obowiązków służbowych.
— Może przewietrzyć izbę? — zapytał członek Rady Wojennej.
— Nie teraz — powstrzymał go Malinowski. — Kiedy przybędzie tu szef sztabu? — zwrócił się do
pułkownika Grecowa.
— Generał Biriuzow powinien niebawem przyjechać. Sztab w Kołpaczkach opuścił kilka godzin temu.
— To dobrze. A teraz meldujcie o sytuacji — rozkazał Malinowski.
— Łączność z korpusami mamy tylko przez oficerów łącznikowych — rozpoczął Grecow. — Korpusy
maszerują dwiema drogami w kolumnach dywizyjnych. Czołowe dywizje, dziewięćdziesiątą ósmą
pierwszego korpusu i trzecią trzynastego, dzieli od Myszkowej dzień marszu. W bardzo trudnej sytuacji
znajduje się korpus zmechanizowany, w którym skończyło się paliwo. Ciągniki i samochody utknęły na
czterdziestym kilometrze — mówiąc to pokazał na mapie rejon przymusowego postoju. — Tylko czołgi idą
dalej. Generał Biriuzow wysłał już w tej sprawie dwa telegramy do dowódcy Frontu.
— Trzeba poruszyć też sprawę aprowizacji, Rodionie Jakowliewiczu — wtrącił generał Łarin. — Na
tym piekielnym mrozie bez gorącej strawy można zamarznąć na kość.
— Jasne — zgodził się Malinowski. — A co nowego może powiedzieć zwiad?
Szef oddziału rozpoznawczego, pułkownik Starow, pochylił się nad rozpostartą na stole mapą i
wskazując różne punkty terenowe wytyczył kierunek nieprzyjacielskiego natarcia. Później wymienił numery
dywizji, nazwiska dowódców, poniesione przez Niemców straty, a także przypuszczalne odwody, jakimi
dysponują.
— Jasne — skwitował tę wypowiedź Malinowski.
— Wiele wskazuje na to, towarzyszu generale — uzupełnił pułkownik Grecow — że Niemcy uderzą na
nasze prawe skrzydło, choć mogą też ponownie przerzucić swoje siły i ruszyć do natarcia wzdłuż linii
kolejowej.
— Jasne — mruknął po raz trzeci generał Malinowski.
Teraz wszyscy czekali na decyzję dowódcy armii. A on wpatrywał się w mapę upstrzoną znakami
taktycznymi i gładząc się po bujnej czarnej czuprynie milczał. Nagle podniósł głowę, rozejrzał się po izbie,
zatrzymał wzrok na starej, wiszącej w kącie, ikonie i uśmiechnął się.
Przy stole panowała nadal przygniatająca cisza. Zebrani w izbie starali się dociec, o czym teraz myśli
dowódca armii. A ten nieoczekiwanie zapytał:
— Czy łączność ze sztabem nawiązana?
— Tak jest — potwierdził pułkownik Grecow.
— Przekażcie więc rozkaz generałowi Swiridowowi: ani chwili nie czekać na paliwo, a na czołgi,
ciągniki i samochody załadować amunicję. Wszystkie wolne wozy ze sztabu i kwatermistrzostwa skierować
do korpusu zmechanizowanego. Przekazać szefowi zaopatrzenia i kwatermistrzowi: jeśli za dwie godziny
brygady z pełną jednostką ognia nie ruszą do przodu, uznam to za dowód nieudolności.
Pułkownik Grecow ledwo nadążał notować polecenia generała.
— Po drugie — kontynuował dowódca armii patrząc na szefa artylerii — sądzę, Siemionie
Aleksandrowiczu, że całą artylerię należy podciągnąć do Myszkowej i ustawić do strzelania na wprost w
szykach bojowych piechoty. I niszczyć czołgi. Najważniejsze, to niszczyć czołgi. Nasze wozy pancerne
wprowadzimy do walki dopiero w momencie krytycznym.
Po tych słowach niespokojnie poruszył się generał Krasnopiewcew. Pokręcił z dezaprobatą ogoloną
głową i wpatrywał się mądrymi, przymrużonymi oczami w dowódcę armii.
— Z czym się nie zgadzacie? — zapytał Malinowski.
— Towarzyszu dowódco, nie możemy iść na takie ryzyko. Już po pierwszej walce możemy zostać bez
artylerii. A haubice przeciw czołgom to nieskuteczna broń.
— Wiem, co ryzykujemy — przerwał mu podniesionym głosem dowódca armii. — Lepiej jednak
utracić wszystkie działa, niż dać „drapaka” — Malinowski celowo użył żołnierskiego żargonu. — Niż dać
drapaka z całą artylerią — powtórzył. — Jeszcze raz podkreślam — powiedział stanowczo — wszystkimi
środkami niszczyć czołgi, podstawową siłę uderzeniową Niemców. Nie pozwolić ani jednemu z nich
przekroczyć Myszkowej. Czy wiecie — zwrócił się do zebranych — jaka radość ogarnęłaby Niemców w
„kotle” na wiadomość, że Manstein przeszedł do kontrofensywy? Tam czekają, czekają z dnia na dzień, a
nawet z godziny na godzinę na przerwanie pierścienia. Musimy pamiętać, że Manstein i Hoth to nie
nowicjusze, lecz doświadczeni dowódcy. Ich atutem są czołgi. Dlatego najważniejsze zadanie armii w
pierwszym etapie walk widzę w zniszczeniu czołgów nieprzyjaciela. Chcę, żeby wszyscy to zrozumieli. Czy
są pytania?
Pytań nie było.
Trudności zaopatrzeniowe 2 armii gwardii były spowodowane szybkim oddalaniem się jej związków
taktycznych od baz zaopatrzeniowych. Tyły armii rozmieściły się w pobliżu stacji kolejowej Kaczalinska,
która leżała w strefie podległej Frontowi Dońskiemu, i nie były w stanie zorganizować własnym transportem
dostaw dla wojsk zmierzających na pierwszą linię. W tej sytuacji dowództwo Frontu Stalingradzkiego
zaczęło dowozić zaopatrzenie dla kolumn marszowych własnymi środkami oraz poleciło użyć do tego celu
lotnictwa. Samoloty zrzucały nad kolumnami żywność, ciepłe rękawice i lekarstwa. Niektóre kolumny
otrzymywały żywność z zestrzeliwanych samolotów niemieckich, które każdej nocy przelatywały nad
trasami przemarszu 2 armii gwardii z zaopatrzeniem dla armii generała Paulusa.
Niemieckie samoloty niszczone były przez radzieckich myśliwców i dowódca 8 armii lotniczej, generał
Timofiej Chriukin, żartobliwie wytykał generałowi Malinowskiemu, że narażają się jego lotnicy, a konserwy
konsumują żołnierze 2 armii.
Po odprawie na wysuniętym stanowisku dowodzenia generała Malinowskiego forsowny marsz kolumn
został jeszcze bardziej przyspieszony. Czołowe dywizje obydwu korpusów maszerowały teraz niemal bez
odpoczynku. Żołnierze szli w milczeniu. Zewsząd rozlegały się tylko komendy; „Szybciej! Szybciej!”
Kiedy skończy się ten piekielny marsz, myślał mijając konno swych żołnierzy dowódca 13 pułku 3 DP,
podpułkownik Margiełow. Gdzie jest ten front? Dokąd idziemy?
Podpułkownik Margiełow domyślał się, że Stalingrad już dawno pozostał gdzieś w tyle i że maszerują
na południowy zachód, na spotkanie niemieckich dywizji pancernych, które zamierzają uwolnić z kotła
armię Paulusa. Nie wiedział jednak, ani dokąd idą, ani jakie ich czeka zadanie. Martwił się, ze żołnierze
opadają z sił i że na miejscu mogą nie podołać trudom ciężkiej walki.
Zbliżając się do czoła kolumny natknął się na dowódcę 9 pp, pułkownika Stacurę. Był on również na
koniu i sprawdzał ogon kolumny podległej rnu jednostki. Stacura wyciągnął kapciuch z tytoniem. Skręcili i
zapalili.
— Jak myślisz — spytał Margiełow — długo jeszcze będziemy tak pędzili na złamanie karku?
— Nie mam pojęcia. Pułkownik Calikow milczy jak zaklęty, Może i on niewiele wie? — dodał po
chwili.
— Słyszałem, że na najbliższym postoju Calikow wezwie nas do siebie. Może się czegoś dowiemy. Ale
martwię się o żołnierzy, a jeszcze bardziej o konie. Czy wytrzymają to tempo?
— Nie martw się, Wasiliju Filipowiczu, wytrzymają — pocieszył kolegę Stacura. — Gorzej, że tyły nie
nadążają. Naszych kuchni wciąż nie widać. I podobno czołgiści mają kłopot z paliwem. Ale to już jest ich
zmartwienie. No, na razie!
Pułkownik Stacura spiął konia i zniknął w ciemnościach, a Margiełow przystanął, aby przepuścić
kolumnę swego pułku.
CIOSY NA SKRZYDLE
Radzieckie dowództwo z niepokojem spoglądało na niemiecki przyczółek w widłach Czyru i Donu i od
pewnego czasu przygotowywało się do jego likwidacji. Czyr, prawy dopływ Donu, wpadał doń w rejonie
stanicy Niżnie-Czyrskiej, a kilka kilometrów na północny wschód znajdował ujście lewy dopływ Donu,
rzeka Myszkowa. Tuż za tym ujściem, w jednym z licznych zakoli, przy stanicy Wierchnie-Czyrskiej,
niemiecki przyczółek obejmował również wąski pas terenu na wschód od Donu (przylegał do linii kolejowej
biegnącej z Morozowska przez Ryczkowski do Stalingradu). Przyczółek ten, nazywany w literaturze
radzieckiej „ryczkowskim”, począwszy od 2 grudnia nieustannie atakowały, podobnie jak całą obronę
niemieckiego 48 KPanc, wojska 5 armii pancernej Frontu Południowo-Zachodniego. Dowództwo Grupy
Armii „Don” ze swej strony ciągle wzmacniało swe wojska nad Czyrem i likwidowało groźne włamania
radzieckiej 5 APanc przeciwuderzeniami 11 DPanc i 336 DP. W rezultacie Armii Czerwonej nie udało się
zlikwidować przyczółka ryczkowskiego. W tej sytuacji Kwatera Główna Naczelnego Dowództwa
postanowiła wprowadzić do działań na tym odcinku jeszcze jedną armię — 5 armię uderzeniową.
Armia ta formowana była od podstaw, a na jej czele stanął dotychczasowy zastępca dowódcy Frontu
Stalingradzkiego generał Markian Popow. W jej skład weszły przekazane z odwodu Kwatery Głównej dwie
dywizje piechoty oraz trzy lewoskrzydłowe dywizje piechoty 5 APanc. Wzmocnić ją miał 7 KPanc
(przeniesiony na front pod Stalingrad z rejonu Saratowa), który po wyładunku na stacji kolejowej
Kaczalinska miał się skoncentrować po przeszło stukilometrowym marszu na południe od Stalingradu.
W połowie drogi do rejonu koncentracji kolumnę 7 KPanc, w której znajdował się jego dowódca,
generał Paweł Rotmistrow, dopędził adiutant generała Wasilewskiego. Dowódca korpusu został pilnie
wezwany do sztabu Frontu Dońskiego.
W Zawarykinie Rotmistrow zameldował się 9 grudnia w godzinach popołudniowych. Generał
Wasilewski był w złym humorze. Nie prosząc przybyłego, by usiadł, powiedział:
— Naczelny Dowódca wyraził mi swoje niezadowolenie, więcej nawet, oburzenie, że minęły dwa
tygodnie, a my nie zlikwidowaliśmy przyczółka niemieckiego w rejonie chutoru Ryczkowski. Dwa korpusy,
piechoty i kawalerii, nie mogą go opanować. Towarzysz Stalin polecił mi, abym powierzył to zadanie
waszemu korpusowi. Dlatego wezwałem was. Ile potrzebujecie czasu na przygotowanie uderzenia na
Ryczkowski?
— Co najmniej dwie doby — odpowiedział Rotmistrow.
— Dużo — skrzywił się Wasilewski. — Nieprzyjaciel może was uprzedzić.
— Korpus znajduje się jeszcze w marszu — tłumaczył Rotmistrow. — A poza tym nie znam sytuacji w
rejonie Ryczkowskiego.
Odpowiedź ta wyprowadziła generała Wasilewskiego z równowagi.
— Towarzysz Stalin rozkazał wam natychmiast zlikwidować ten diabelski przyczółek! Czy wy to
rozumiecie? — powiedział podniesionym głosem.
— Proszę więc zameldować towarzyszowi Stalinowi — odparł Rotmistrow — że potrzebuję co
najmniej dwa dni na przygotowanie operacji.
Generał Wasilewski patrzył przez chwilę na Rotmistrowa, jakby go ujrzał po raz pierwszy w życiu, po
czym już spokojnym głosem powiedział:
— Dobrze. Wracajcie do swego korpusu i połączcie się z dowódcą piątej armii uderzeniowej, generałem
Popowem, któremu od tej chwili jesteście podporządkowani pod względem operacyjnym.
W drodze powrotnej Rotmistrow, który przeżył mocno tę nieprzyjemną rozmowę, wrócił myślami do
swego pierwszego spotkania z generałem Wasilewskim, do spotkania sprzed pół roku, kiedy to jego korpus
w składzie 5 APanc przygotowywał się do natarcia w rejonie Jelca. Wówczas generał Wasilewski był szefem
Sztabu Generalnego i sprawił na Rotmistrowie wrażenie człowieka niezwykle opanowanego. Teraz też
przypomniał sobie swoją niedawną rozmowę ze Stalinem w jego podmoskiewskiej „daczy”. Przecież to
Stalin powiedział mu wówczas, że ceni go nie tylko jako dowódcę, lecz i teoretyka użycia wojsk pancernych.
I zadał mu kłopotliwe pytanie, dotyczące przyczyn dotychczasowych niepowodzeń Armii Radzieckiej.
Rotmistrow do dziś nie wie, czy jego odpowiedź zadowoliła Stalina. Mówił mu wtedy o zetknięciu się w tej
wojnie dwóch różnych pod względem wyposażenia technicznego armii: niemieckie dywizje, nawet piechoty,
dysponują zmotoryzowanym taborem i dużo większą liczbą pojazdów mechanicznych różnego typu, co
stwarza im szerokie możliwości manewru, natomiast w radzieckich dywizjach piechoty wciąż dominuje
transport konny. Niemcy mają przewagę w czołgach, działach pancernych, ciężkiej artylerii i lotnictwie
bombowym.
— Nie mogliśmy się przebić do Stalingradu z północy — wyjaśniał — ponieważ hitlerowcy
zorganizowali silną obronę przeciwpancerną i dosłownie przygważdżali nas ogniem ciężkiej artylerii i
lotnictwa.
— Tak — zgodził się Stalin. — Na razie rzeczywiście ustępujemy Niemcom pod względem liczebności,
a w niektórych typach uzbrojenia i wyposażenia również pod względem jakości. Lecz już teraz możemy
powiedzieć, i to z całym przekonaniem, że w czterdziestym trzecim roku przemysł nasz dogoni
faszystowskie Niemcy w produkcji samolotów, dział i moździerzy, i to nie tylko pod względem liczebnym,
ale i jakościowym.
Rozmowę przerwało wejście generała Żukowa. Żegnając się Stalin powiedział:
— Wkrótce rozegrają się wielkie wydarzenia, w których, być może, weźmie udział i wasz korpus.
Rotmistrow zdawał sobie sprawę, że zadanie, które teraz otrzymał, oznacza włączenie jego korpusu w
działania ofensywne, które pod Stalingradem rozpoczęły się 19 listopada i które wówczas Stalin miał na
myśli.
Wieczorem generał Rotmistrow dotarł ze swym sztabem do chutoru Mała Łuczka. Niemal jednocześnie
przybył tu generał Popow, który poinformował dowódcę korpusu o przebiegu dotychczasowych działań na
przyczółku.
— Ataki przeprowadzono według wszelkich prawideł sztuki wojennej — kończył swoją relację. —
Piechurzy i kawalerzyści wchodzili do walki we dnie i w nocy, atakowali skrzydła i podstawę przyczółka,
lecz bezskutecznie. Teraz cała nadzieja w twoim korpusie — zakończył.
Generał Popow udał się na swoje stanowisko dowodzenia do Lapiczewa, a Rotmistrow z dowódcami
brygad na rekonesans. Oficerowie korpusu spenetrowali przedni skraj linii frontu i doszli do wniosku, że w
obronie niemieckiej dużą rolę odgrywa niewysokie, lecz silnie umocnione wzgórze 110,7. Z informacji
dowódców dywizji piechoty — 4 gwardii i 258 — wynikało, że z tego właśnie wzgórza nieprzyjaciel
udaremnia wszystkie ataki radzieckiej piechoty.
— A co robi wasza artyleria? — zapytał Rotmistrow dowódcę 4 dywizji, generała Lilenkowa.
— Mamy jedynie lekkie działa, niezdolne do zburzenia silnych umocnień — brzmiało wyjaśnienie. —
A poza tym zbyt mało amunicji. Otrzymujemy jej jak na lekarstwo. Nie mamy tu lotniczego wsparcia, gdyż,
jak mówią, wszystkie nasze samoloty wykorzystywane są do walki z nieprzyjacielem okrążonym pod
Stalingradem i przeciw jego pobliskim lotniskom, z których dostarczane jest zaopatrzenie dla szóstej armii.
Tymczasem my musimy nacierać. — Tu generał Lilenkow głęboko westchnął. — I nacieramy — zakończył.
— Straszymy faszystów słabym przygotowaniem ogniowym, które oni przeczekują w schronach, po czym
wychodzą i odpierają nasze ataki huraganowym ogniem.
Teraz było oczywiste, dlaczego dotychczasowe działania „prowadzone według wszelkich prawideł
sztuki wojennej” — jak to powiedział generał Popow — zawodziły. Były one szablonowe i nie zaskakiwały
nieprzyjaciela. Należało wymyślić coś nowego.
Już w drodze do sztabu korpusu generał Rotmistrow miał gotową koncepcję walki. Główne uderzenie
należało skierować na wzgórze 110,7, pomocnicze zaś na obejście wzgórza z prawa, by odciąć
nieprzyjacielowi drogę odwrotu na przeprawę i sparaliżować jego ogień z głębi. Atak powinien być silny i
zaskakujący, dlatego też generał postanowił rozpocząć go o świcie, by czołgiści nie stracili orientacji w nie
znanym terenie. Rotmistrow zadecydował też, że tym razem zrezygnuje się z przygotowania artyleryjskiego.
Po powrocie na stanowisko dowodzenia dowódca korpusu przedstawił swój plan generałom
Wasilewskiemu i Popowowi. Obecni też przy tym byli: członek Rady Wojennej Frontu Stalingradzkiego,
generał Chruszczow, i dowódca 3 korpusu kawalerii gwardii, generał Plijew. Po wysłuchaniu Rotmistrowa
Wasilewski zapytał:
— A wy co? Nie uznajecie artylerii?
— Uznaję — odparł Rotmistrow. — Lecz jak dowiodły dotychczasowe walki na przyczółku, Niemcy
przyzwyczaili się już do tego, że po naszym przygotowaniu artyleryjskim zawsze następuje atak, do którego
odparcia oni zdążą się przygotować.
— Paweł Aleksiejewicz ma rację — stwierdził generał Popow.
— Artyleria nie pozostanie bezużyteczna — bronił swych racji Rotmistrow. — Gdy tylko ruszą czołgi,
otworzy ona ogień. Zapoczątkuje go salwa mego dywizjonu „katiusz”.
— No cóż, może być i tak — zgodził się generał Wasilewski. — Należy jednak dokładnie ustalić zasady
współdziałania czołgów, piechoty i artylerii. Trzeba też wziąć pod uwagę fakt, że nieprzyjaciel ze względu
na płytkość swej obrony będzie kontratakował.
Początek operacji został ostatecznie ustalony na ranek 13 grudnia. Korpus po 30 kilometrach marszu był
do niej gotów w południe 12 grudnia. Gdy jednak Rotmistrow zameldował o tym dowódcy armii, ten
informując go o rozpoczęciu przez Niemców natarcia na kierunku kotielnikowskim wyraził obawę:
— A może oni uderzą też z przyczółka ryczkowskiego?
— Dziś już nie uderzą. A jutro my uderzymy — uspokoił dowódcę generał Rotmistrow.
Ponieważ świt nadchodził około godziny siódmej, ustalono, że właśnie o tej porze przystąpi do ataku 3
brygada czołgów ciężkich pułkownika Wowczenki (była to jednostka, która miano brygady gwardii uzyskała
pod dowództwem generała Rotmistrowa), a za nią ruszy 62 BPanc. Na kierunku pomocniczym miała
zaatakować 87 brygada z dwoma batalionami piechoty zmotoryzowanej 7 Bzmot.
W mroźnym powietrzu szeroko niósł się grzmot silników czołgowych. Obok kurhanu, na którym
generał Rotmistrow usytuował swój punkt obserwacyjny, przeszła pierwsza linia ciężkich czołgów KW, za
nią sunęła druga i trzecia. Z tyłu dochodził warkot T-34, średnich czołgów z 62 BPanc. Nacierała ona
również w trzy linie, z desantem piechoty. W przodzie wzbiły się w górę trzy zielone rakiety i prawie
natychmiast ryknęły „katiusze”, których pociski pomknęły w kierunku wzgórza 110,7. Ogień otworzyła też
artyleria.
— Koniec z Niemcami na Ryczkowskim — stwierdził Rotmistrow, patrząc na stojącego obok generała
Popowa.
— Nie mów hop, póki nie przeskoczysz — ostrzegł go dowódca armii.
Tymczasem ciężkie KW wdzierały się już w nieprzyjacielską obronę. Kompania porucznika
Bogatyriewa obeszła wzgórze 110,7 z kierunku zachodniego. Ciężkie czołgi zmiażdżyły gęsienicami działa
przeciwpancerne, zanim ich obsługi zdążyły otworzyć ogień. Widząc co się święci, niemieccy piechurzy
rzucili się do ucieczki w kierunku chutoru Ryczkowskiego. Tymczasem pozostałe czołgi brygady natknęły
się na rów przeciwczołgowy, pułkownik Wowczenko zmienił więc kierunek natarcia. Cała brygada za
czołgami Bogatyriewa wdarła się do chutoru. Radzieccy czołgiści zdobyli znaczne ilości broni, amunicji,
żywności i umundurowania.
Sukces pancerniaków wykorzystali piechurzy i kawalerzyści. Do godzin południowych przeszli oni linię
kolejową i rozpoczęli bój o Wierchnie-Czyrską. Kawalerzystów generała Plijewa wsparli czołgiści
Wowczenki, tracąc kilka wozów na nie rozpoznanym, zaminowanym terenie. Bój o Wierchnie-Czyrską trwał
cały dzień i nie przyniósł sukcesu. Generał Rotmistrow zdecydował się więc na atak nocny.
Już 13 grudnia o godzinie 12.30 czasu berlińskiego dowódca 48 KPanc, generał Knobelsdorff, zwrócił
się do dowództwa 4 APanc o wyrażenie zgody na ewakuację przyczółka ryczkowskiego, twierdząc, że jeśli
zawczasu nie wycofa się stamtąd oddziałów 384 dywizji piechoty, może runąć obrona nad całym Czyrem.
Pod nieobecność generała Hotha prośbę tę pułkownik Fangohr przedstawił dowództwu Grupy Armii „Don”.
Feldmarszałek Manstein odrzucił sugestię Knobelsdorffa, uważając, że ewakuacja przyczółka wpłynie
negatywnie na postawę moralną żołnierzy okrążonej 6 armii. „Jeśli to konieczne — powiedział Fangohrowi
— przyczółek może być zwężony. Teraz najważniejsze jest utrzymanie mostu”.
Kiedy pułkownik Fangohr przekazał decyzję dowódcy Grupy Armii generałowi Knobelsdorffowi, ten
powiedział wprost:
— W tej chwili, czyli o godzinie czternastej, sytuacja jest taka, że przyczółka nie da się dłużej
utrzymać. Trzeba go ewakuować i stworzyć nowe pozycje obrony. W ten sposób linia frontu skróci się mniej
więcej o dwadzieścia kilometrów. Decyzję w tej sprawie należy podjąć jak najszybciej. Inaczej stracimy
wojsko.
Z meldunkiem dowódcy 48 KPanc Fangohr zapoznał generała Hotha, a ten z kolei przekazał go
telefonicznie szefowi sztabu Grupy Armii generałowi Schultzowi. Minęło pół godziny i feldmarszałek
Manstein połączył się osobiście z generałem Hothem. Polecił mu bronić Wierchnie-Czyrskiej wszystkimi
siłami, upoważnił nawet do użycia jednostek z przyczółka na wschodnim brzegu Donu. W związku z tym
Fangohr przygotował rozkaz generała Hotha dla 48 KPanc, w którym nakazano generałowi Knobelsdorffowi
przeprowadzić w nocy z 14 na 15 grudnia ewakuację przyczółka na zachodnim brzegu Donu i wysadzić
most. Do tej pory broniona miała być miejscowość Wierchnie-Czyrska, a nad Czyrem rozbudowana nowa
linia frontu. Jednocześnie generał Knobelsdorff miał zrezygnować z własnego przyczółka na Czyrze pod
miejscowością Surowikino. Wycofana stamtąd 11 DPanc miała być przygotowana do współdziałania z 57
KPanc w operacji deblokady Stalingradu.
Zgodnie z tym rozkazem generał Knobelsdorff wzmocnił obronę Wierchnie-Czyrskiej i przystąpił do
ewakuacji przyczółka pod Surowikino (zakończyła się 15 grudnia o godz 1.45). 11 DPanc generała Balcka z
rejonu Niżnie-Kalinowskiej skierował w rejon Niżnie-Czyrskiej, by tam przeprawiła się przez na wpół
zamarznięty Don i przystąpiła do współdziałania z 57 Kpanc.
W walkach o Wierchnie-Czyrską czołgi 7 KPanc zostały zatrzymane (zniszczono i uszkodzono 20
czołgów radzieckich), ale duże straty poniosła przy tym 384 DP. Były to koszty, dzięki którym w miarę
planowo udało się wycofać z przyczółka na lewym brzegu Donu grupy bojowe Mikscha i Goebela. Grupa
Sauerbrucha musiała już w ciężkich walkach przebijać się do Niżnie-Czyrskiej, a jej saperom nie udało się
wykonać najważniejszego zadania: nie zniszczyli mostu na Donie.
Atak nocny na Niżnie-Czyrską rozpoczął się 15 grudnia o godz. 2.00. Główne uderzenie zadawał nadal
7 KPanc generała Rotmistrowa. Tym razem przodem ruszyła 7 BPZmot z saperami, którzy czyścili przejścia
w polach minowych. Dopiero za nimi szły czołgi. Zacięta walka trwała całą noc. Nad ranem Wierchnie-
Czyrska została zdobyta. W ręce radzieckie wpadł także nie uszkodzony most na Czyrze. O zaciętości
zmagań świadczyły trupy przeszło 700 niemieckich żołnierzy; tylko 4 poddało się do niewoli.
Przed południem 16 grudnia na stanowisko dowodzenia generała Rotmistrowa przybył generał
Wasilewski. Tym razem był w pogodnym nastroju. Poprosił Rotmistrowa o lornetkę i długo obserwował
chutor Ryczkowski.
— Ech, gdybyście wy, Pawle Aleksiejewiczu, wiedzieli, ile miałem nieprzyjemności przez ten maleńki
chutor — powiedział w końcu.
Na pogodny nastrój przedstawiciela Kwatery Głównej wpłynęła jednak nie tylko udana operacja
likwidacji niebezpiecznego przyczółka. Dobre wieści napływały też z kierunku kotielnikowskiego, na
którym to jednostki odwodowe Frontu Stalingradzkiego odrzuciły Niemców niemal na pozycje wyjściowe
na Aksaju, co zwiększyło szansę zajęcia rubieży obronnych na rzece Myszkowa przez 2 armię gwardii. A
najważniejsze, że rankiem 16 grudnia rozpoczęły się nad środkowym Donem działania zaczepne wojsk
Frontu Południowo-Zachodniego generała Golikowa. Powodzenie tych działań miało ostatecznie przesądzić
o wyeliminowaniu z operacji deblokującej wojsk niemieckich znad Czyru.
POD WIERCHNIE-KUMSKIM
Meldunki napływające wieczorem 13 grudnia z grup bojowych 6 DPanc tchnęły optymizmem. Jej
główne zgrupowanie uderzeniowe pod dowództwem pułkownika Hünersdorffa, po uchwyceniu około
południa przeprawy na Aksaju w chutorze Zaliwski, swym pierwszym wzmocnionym batalionem czołgów
osiągnęło odległy o 12 km na północ chutor Wierchnie-Kumski. Wprawdzie manewrem tym pułkownik
Hünersdorff odsunął się od linii kolejowej na znaczną odległość (około 20 km), co było sprzeczne z ogólnym
planem natarcia i rozkazami generała Raussa, lecz na taki rozwój wydarzeń złożyło się kilka okoliczności.
Przede wszystkim powstała konieczność osłony lewego skrzydła całego zgrupowania uderzeniowego przed
radzieckimi kontratakami, ponadto zaś przez opanowanie Zaliwskiego i odrzucenie radzieckich
pododdziałów do pobliskiego chutoru Wodnianskiego Hünersdorff chciał zabezpieczyć dalsze natarcie
wzdłuż linii kolejowej. Jednak po zajęciu Zaliwskiego okazało się, że wojska radzieckie umocniły
Wierchnie-Kumski. Wiadomość ta skłoniła Hünersdorffa do dalszych działań w kierunku północnym.
Również 23 DPanc, po odparciu z pomocą części sił 6 DPanc radzieckich kontrataków nad jarem
Czylekowskim, przeniosła swe działania na lewą stronę toru kolejowego, gdzie uchwyciła przeprawy na
Aksaju pod stanicą Szestakow. Tak więc pancerne zgrupowanie uderzeniowe 57 KPanc już w drugim dniu
operacji zaczepnej zmieniło główny kierunek natarcia z północno-wschodniego na północny.
Pułki grenadierów pancernych Unreina i Zollenkopfa, osłaniające lewe skrzydło zgrupowania, pozostały
w tyle, choć udało im się opanować rejon wzgórz na północ od Wierchnie-Jabłoczny. Natomiast na prawym
skrzydle grupa Popescu wyszła na wysokość Niebykowa, pozostając w tyle za 23 DPanc o przeszło 15 km.
Z zapadnięciem zmroku walki wygasły. Zmęczeni i przemarznięci żołnierze potrzebowali wypoczynku.
Tego też wieczoru generał Rauss wydał rozkaz, by 14 grudnia, utrzymując przyczółek, przeprowadzić z
Wierchnie-Kumskiego zwiad bojowy na północny wschód w kierunku leżącej nad rzeką Myszkowa stanicy
Gromosławka i na północny zachód w kierunku chutoru Szabalinski, a także rozpoznać sieć drogową
wiodącą na wschód, w kierunku linii kolejowej.
Generał Kirchner zaakceptował ten rozkaz, domagając się jednocześnie od generała Boineburg-
Lengsfeldta zdobycia i utrzymania przez 23 DPanc mostu kolejowego leżącego w miejscowości Kruglakow.
Żądał tego generał Hoth w nadziei, iż przez ten most będą mogły przeprawić się ciężkie Tygrysy.
W nocy z 13 na 14 grudnia przegrupowano oddziały. Część grenadierów z grupy Zollenkopfa ściągnięto
do obrony przyczółka w Zaliwskim, a pułkownik Hünersdorff postanowił przenieść swoje stanowisko
dowodzenia do Wierchnie-Kumskiego. W trakcie przeprawy jego czołg poważnie uszkodził most, a w
drodze do Kumskiego grupa sztabowa została dwukrotnie ostrzelana przez radziecką artylerię rakietową
(poniesiono znaczne straty w ludziach i sprzęcie). Uszkodzony most saperzy naprawiali do rana. Kiedy
rankiem dwie kompanie czołgów 2 batalionu majora Bäke przeprawiły się na drugi brzeg Aksaju i zdążały
do Wierchnie-Kumskiego, zostały zaatakowane z północnego zachodu przez radzieckie czołgi. Niemal
jednocześnie radziecka piechota i czołgi uderzyły na miejscowość Wierchnie-Kumski z północy i
północnego zachodu.
Gdy tylko pułkownik Hünersdorff przybył na nowe stanowisko dowodzenia, zaczęły zewsząd napływać
alarmujące meldunki. Walki toczyły się w przodzie, na skrzydłach, a także z tyłu, o rejon przeprawy, gdzie
grupa rotmistrza Remlingera, po nieudanym ataku na chutor Wodnianski, musiała przejść do rozpaczliwej
obrony. Jeszcze groźniejsze wieści przekazywały grupy rozpoznawcze majora Löwe. Wszędzie — i na
południe od Gromosławki, i pod chutorem Zagotskot, i w rejonie Gniłoaksajska — pojawiły się radzieckie
czołgi. Pułkownik Hünersdorff przekazywał te meldunki do sztabu dywizji, nie mogąc zdecydować się, czy
bronić Wierchnie-Kumskiego, czy wycofać się do Zaliwskiego. Generał Rauss nakazywał przede wszystkim
obronę przyczółka (powierzył to zadanie pułkownikowi Unreinowi), a w kwestii obrony Wierchnie-
Kumskiego, ze względu na zmieniającą się co chwila sytuację, nie podejmował wiążących decyzji.
Po kilku godzinach walk pułkownik Hünersdorff zdecydował się utworzyć silną pięść pancerną, której
trzon stanowił 2 batalion czołgów, by przebić drogę na Zaliwski. Doszło do zaciętej walki czołgów w rejonie
wzgórza 147,0 o 2 km na południe od Wierchnie-Kumskiego. W zapadającym zmierzchu, na tle
zaśnieżonego stepu, czerniały kłębami dymu i czerwieniły się językami płomieni palące się czołgi,
transportery opancerzone, samochody, ciągniki i motocykle.
O godz. 15.10 czasu berlińskiego (17.10 czasu miejscowego) pułkownik Hünersdorff wysłał meldunek:
„Bitwa pancerna została przerwana z nastaniem ciemności. Nieprzyjaciel wycofuje się w kierunku
północno-wschodnim. Zniszczono 43 ciężkie czołgi nieprzyjaciela. Straty własne — 2 czołgi zniszczone, 9
uszkodzonych”.
Kilka godzin później sztab Frontu Stalingradzkiego nadawał meldunek do Moskwy: „...14 grudnia —
wystukiwał telegrafista na klawiaturze dalekopisu — pod miejscowością Wierchnie-Kumski doszło do boju
spotkaniowego, w którym z każdej strony brało udział około 90 czołgów. 4 korpus zmechanizowany
unieruchomił 40 czołgów nieprzyjaciela, straciwszy 32 czołgi. Takie same straty poniósł 13 KZmech.
Sytuacja jest bardzo napięta”.
Do boju pod Wierchnie-Kumskim doszło w wyniku decyzji Rady Wojennej Frontu Stalingradzkiego o
wykonaniu przez odwód frontowy przeciwuderzenia na przeprawiane przez Aksaj Jesaułowski dywizje
pancerne Hotha. Decyzję tę Rada Wojenna podjęła po analizie przebiegu dwudniowych walk 51 armii z
grupą generała Hotha, a także pomyślnym rozpoczęciu przez 5 AUd likwidacji ryczkowskiego przyczółka.
Dowództwo Frontu Stalingradzkiego doszło do wniosku, że osłabione w poprzednich walkach 126 i 302
dywizje piechoty oraz 4 KKaw generała Szapkina nie będą w stanie utrzymać obrony na Aksaju zwłaszcza
po opanowaniu przez nieprzyjaciela przeprawy w chutorze Zaliwskim i rajdzie jego czołgów na Wierchnie-
Kumski, i jedyne wyjście z sytuacji, po przerwaniu frontu 51 armii, widziało w silnym przeciwuderzeniu.
Toteż Rada Wojenna Frontu Stalingradzkiego podjęła decyzję o wprowadzeniu do walki wszystkich
odwodowych związków i oddziałów Frontu — 4 KZmech generała Wasilija Wolskiego, 87 DP pułkownika
Kazarcewa, 20 BA Ppanc majora Żełamskiego, 235 BPanc pułkownika Burdowa i 234 pcz — choć były one
osłabione poprzednimi działaniami (np. 4 KZmech liczył tylko 70 czołgów).
Wraz z grupą odwodową Frontu w przeciwuderzeniu miał też wziąć udział 13 KZmech generała
Tanascziszyna, wchodzący w skład 51 armii. Miał on nacierać na prawe skrzydło niemieckiego zgrupowania
uderzeniowego na zbieżnym kierunku z 4 KZmech, ale był od niego jeszcze słabszy, gdyż liczył zaledwie 26
czołgów i 1600 żołnierzy.
O przebiegu wydarzeń w ciągu ubiegłych dwóch dni na kierunku kotielnikowskim Sztab Frontu
poinformował Naczelne Dowództwo Armii Czerwonej: „Front Stalingradzki nie ma w tej chwili żadnych
odwodów. Na wschód od linii Iwanowka — Aksaj nie mamy ani jednego człowieka. Jeżeli nieprzyjaciel
przeprowadzi uderzenie wzdłuż linii kolejowej na m. Abganierowo oraz z rejonu m. Cybienko na Zety,
wojska Frontu znajdą się w wyjątkowo trudnej sytuacji, gdyż wyjdzie ono na rozciągnięte i w napięciu
pracujące tyły Frontu”.
— Mamy pomyślne meldunki, panie generale — pułkownik Fangohr wszedł do izby zajmowanej przez
Hotha z plikiem papierów w ręku. — Przede wszystkim od generała Boineburga. Dwudziesta trzecia zdobyła
w Kruglakowie oba mosty, kolejowy i drogowy.
— A samą miejscowość? — zapytał Hoth.
— Tam jeszcze toczą się walki, ale zdobycie jej jest sprawą przesądzoną — zapewnił szef sztabu. —
Poza tym korpus kawaleryjski generała Popescu zajął Darganow.
— To dobrze — nieznacznie uśmiechnął się Hoth. — A jak szósta?
— Zaliwski został utrzymany, lecz flankowe ataki Rosjan wciąż są groźne. W Wierchnie-Kumskim
bitwa pancerna nie przyniosła w zasadzie rozstrzygnięcia. Wprawdzie Rosjanie wycofali się, ale wszystko
wskazuje na to, że nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa.
— Wiemy coś o naszych stratach?
— Nie są jeszcze niepokojące, ale z każdym dniem pięść pancerna Hünersdorffa staje się słabsza.
— I to mnie najbardziej niepokoi — powiedział w zamyśleniu Hoth. — Nie podoba mi się aktywność
Rosjan na naszym lewym skrzydle. Ciekawe, skąd oni biorą wciąż nowe siły? Przecież w biuletynie
rozpoznawczym OKH czytaliśmy; że gonią resztkami i wyczerpali już wszystkie odwody operacyjne.
— A ja, panie generale, nie niepokoiłbym się rosyjskimi działaniami właśnie na tym kierunku —
uspokajał Fangohr. — To, że przerzucili wojska na nasze lewe skrzydło, będzie nam na rękę. Nadzieją się na
naszą klingę pancerną i stępią na niej swe ostrze. Tym samym nie będą już w stanie zagrozić nam na
wschodzie. Uderzenie z tamtej strony byłoby znacznie groźniejsze, gdyż uniemożliwiałoby nasz manewr
wzdłuż linii kolejowej.
— Więc sądzi pan, pułkowniku, że jutro uzyskamy większe sukcesy? — upewnił się Hoth.
— Jestem tego pewien, panie generale — entuzjazmował się Fangohr. — Jutro z pewnością nastąpi
przełom. Zwłaszcza że perspektywa wprowadzenia do walki siedemnastej pancernej staje się realna.
Pierwszych jej rzutów spodziewamy się jutro wczesnym popołudniem. A po oczyszczeniu rejonu Wierchnie-
Kumskiego będziemy mogli dokonać zwrotu ku wschodowi.
— To jest w tej chwili jedyny jaśniejszy punkt naszego planu, Fangohr, gdyż, jak pan wie, na
współdziałanie Knobelsdorffa coraz mniej liczę.
— Tak, panie generale. Te jego dzisiejsze alarmujące meldunki wprost mną wstrząsnęły. Zaczynam
wątpić, czy uda mu się utrzymać most na Donie.
— Najgorzej, Fangohr, rozwijają się wypadki wtedy, gdy brak jednolitego dowodzenia.
— Tak, generał Knobelsdorff niepotrzebnie odwołuje się do feldmarszałka i do OKH. A dopiero gdy nie
otrzymuje od nich konkretnych decyzji, molestuje pana, panie generale.
— Usprawiedliwia go jedno, pułkowniku. Jego sytuacja jest nie do pozazdroszczenia. A obawiam się,
że może być jeszcze gorsza.
Rankiem 15 grudnia pułkownik Hünersdorff meldował: „Noc przebiegła spokojnie. Rozpoznanie
sygnalizuje silne ruchy nieprzyjaciela z kierunku północnego na Wierchnie-Kumski”.
Po upewnieniu się, że droga na przeprawę w Zaliwskim jest wolna, a sam Zaliwski dobrze broniony
przez grupę pułkownika Unreina, dowódca 11 pcz zdecydował się na podjęcie walki w otwartym terenie. Do
obrony chutoru pozostawił 1 batalion czołgów majora Löwe, sam zaś rozwinął pięć kompanii liczących
przeszło 80 czołgów w kierunku na Szabalinski, frontem na północny wschód. Wydawało mu się, że w
otwartym terenie doświadczeni czołgiści 6 dywizji dadzą sobie radę z radzieckimi czołgami.
Na próżno jednak Hünersdorff, zająwszy miejsce w czołowych szykach kompanii, starał się nadać
walce zorganizowany charakter. Czołgi radzieckie, wspierane przez starannie zamaskowaną artylerię
przeciwpancerną, nie ustępowały i straty w kompaniach Hünersdorffa rosły w zastraszającym tempie. Na
domiar złego artyleria dywizyjna zamilkła, gdyż szyki czołgów radzieckich i niemieckich przemieszały się.
W przedłużającej się bitwie manewrowej szybko wyczerpywała się amunicja i paliwo, a zaopatrzenie nie
nadchodziło. Radiostacja Hünersdorffa z trudem nawiązała łączność z szefem kolumny zaopatrzenia.
Kapitan Niemann stwierdził jednak, że ze względu na silne oblodzenie brzegów przejście przez most jest
możliwe tylko przy użyciu ciągników.
— Nie wiem, co robić? — zakończył swą wypowiedź.
— To, co macie na północ od mostu — rozkazał Hünersdorff — kierujcie natychmiast na Kumski. Co
na południe, podciągnąć do mostu.
Z chaosu rozmów radiowych radiotelegrafista Hünersdorffa wyłowił w pewnym momencie alarmujący
meldunek majora Löwe: „Nieprzyjaciel atakuje nas dwudziestoma, może nawet trzydziestoma czołgami.
Jeśli natychmiast nie uzyskam pomocy, nie będę mógł się utrzymać”. Po 20 minutach Löwe poprosił o zgodę
na wycofanie się z chutoru.
— Wytrzymajcie — żądał Hünersdorff i jednocześnie meldował generałowi Raussowi: — Wierchnie-
Kumski atakowany ze wszystkich stron. Muszę przerwać bitwę, by odciążyć Löwego.
Ten tymczasem naglił:
— Najwyższe niebezpieczeństwo. Nieprzyjaciel we wsi. Dłużej nie możemy się utrzymać. Kiedy
nadejdzie Bäke?
Był to jego ostatni radiogram. Po chwili odniósł ciężką ranę. Dowodzenie pierwszym batalionem przejął
dowódca 1 kompanii kapitan Hoffmeyer, lecz i on po chwili został śmiertelnie ranny.
Już w trakcie wycofywania się do Wierchnie-Kumskiego Hünersdorff otrzymał enigmatyczny rozkaz
generała Raussa: „Jeśli nie można utrzymać Wierchnie-Kumskiego, wycofać się na Zaliwski. Przyczółek
utrzymać za wszelką cenę”. Hünersdorff zaklął w duchu: „Ten Austriak zawsze pozostanie ostrożny!”
Zdecydowanym atakiem czołgi Hünersdorffa wdarły się do Kumskiego i tylko dzięki temu resztki
broniących się pododdziałów grupy Löwego ocalały. Już o godz. 13.20 Hünersdorff nadał meldunek do
sztabu dywizji: „Wierchnie-Kumski odbity. Ze względu na brak amunicji zaczynam ewakuację”.
Tymczasem radzieccy czołgiści przeszli do nowego ataku. Ponieważ jednak droga na Zaliwski nie
została odcięta, pod osłoną czołgów wyjechały na nią ocalałe niemieckie ciężarówki i transportery. Ze sztabu
dywizji nadszedł radiogram: „Czy po dowozie amunicji możecie utrzymać Wierchnie-Kumski?” Gdy
radiotelegrafista zameldował o tym Hünersdorffowi, ten tylko machnął ręką:
— Nadaj — rozkazał — że już się ewakuujemy. W tym samym momencie w czołgu rozległ się
potworny łoskot, kierowca stracił panowanie nad maszyną. Ta nieco zboczyła i stanęła.
Po rozmowie telefonicznej z Kirchnerem generał Hoth przez długi czas nie mógł się uspokoić.
Analizując dotychczasowy przebieg walk, czynił sobie wyrzuty, że rozpoczął operację bez udziału 17
DPanc. Klęska grupy Hünersdorffa pod Wierchnie-Kumskim świadczyła bowiem o tym, że „ostrze klingi
pancernej”, o której mówił wczoraj Fangohr, okazało się zbyt tępe, by mogło przeciąć radzieckie odwody.
Nie trafiły mu do przekonania zapewnienia Kirchnera, iż bój o Kumski zakończył się szczęśliwie, gdyż
udało się wycofać grupę Hünersdorffa, a i on sam wyszedł cało z wozu trafionego przez radziecki pocisk. Za
sukces uznał też Kirchner utrzymanie przyczółka pod Zaliwskim, skąd będzie można 17 grudnia rozpocząć
nowe działania zaczepne.
Cały tydzień mitrężymy na tym przeklętym Aksaju, myślał Hoth. A przecież każdy dzień zwłoki
pogarsza sytuację i naszą, i Paulusa.
Ostatecznie jednak zgodził się na rozpoczęcie ponownych działań zaczepnych przez 57 KPanc w dniu
17 grudnia. Na lewe skrzydło zgrupowania uderzeniowego pod chutorem Gienierałowskim wprowadzono
przedyslokowaną już niemal w całości, lecz bez kompanii Tygrysów, 17 DPanc. Miała ona zdobyć
przyczółek pod chutorem Nowoaksajski i osłonić od zachodu działania korpusu.
Główny ciężar natarcia 6 DPanc spoczywać miał nadal na grupie Hünersdorffa wzmocnionej 201 pcz ze
składu 23 DPanc. Pułk ten, pod dowództwem podpułkownika Heydebrecka, otrzymał zadanie opanowania
jaru Nieklinskiego i wzgórza 146,9., odległego 7 km od Wierchnie-Kumskiego, co powinno umożliwić
czołgom 11 pcz wykonanie manewru obejścia chutoru i odcięcia oddziałów radzieckich znajdujących się
między Aksajem a Wierchnie-Kumskim. Po zdobyciu chutoru Hünersdorff zamierzał zawrócić na północny
wschód, zająć Zagotskot, po czym skierować się wprost na północ, na Gromosławkę, by zdobyć tam
przyczółek na rzece Myszkowa — ostatniej „przegrodzie wodnej” na drodze do Stalingradu.
Ten starannie opracowany plan załamał się już na początku jego realizacji. Nie przewidziano bowiem
ataku radzieckich czołgów na przyczółek 23 DPanc pod stanicą Szestakow, do odparcia którego musiano
użyć pułku Heydebrecka. Czołgi Hünersdorffa ruszyły same na Nieklinski. Nie nadążyły za nimi bataliony
grenadierów i artyleria. Wspierały je natomiast eskadry Luftwaffe. Wykorzystując lotną pogodę i lokalną
przewagę w powietrzu torowały one drogę wozom bojowym, zwalczając radziecką artylerię
przeciwpancerną, czołgi i piechotę.
Mimo to walki o Wierchnie-Kumski przeciągnęły się do zmroku i trwały cały następny dzień (18
grudnia). 17 DPanc, której z trudem udało się zdobyć przyczółek w Nowoaksajskim, przeprawiała swe wozy
na drugi brzeg i odpierała radzieckie kontrataki. Dopiero 19 grudnia obydwie dywizje opanowały sytuację za
Aksajem i rozpoczęły działania w kierunku Myszkowej.
NAD MYSZKOWĄ
Dywizja pułkownika Calikowa dotarła do Wasiljewki rankiem 18 grudnia i bez odpoczynku zaczęła
organizować obronę. Dzwoniły łomy i kilofy kruszące zmarznięty kamienisty grunt, zgrzytały łopaty.
Dookoła słychać było podniesione głosy ludzi i rżenie koni. Bataliony piechoty i samodzielny dywizjon dział
przeciwpancernych zostały przerzucone po moście na drugą stronę rzeki i zaczęły okopywać się przed
frontem głównych sił dywizji. Żołnierze przeklinając Niemców i zamarzniętą ziemię spoglądali raz po raz na
odblask łuny i wsłuchiwali się w niezbyt odległe odgłosy strzelaniny.
— Do roboty, chłopcy! Trzeba kuć, wgryzać się w ziemię! — rozległ się basowy głos dowódcy
batalionu, kapitana Kondratca; batalion okopywał się w pobliskim chutorze Kapkinski.
— Jak szybko mogą się tu pojawić? — zapytał młody, żywy jak srebro Ormianin, podporucznik
Jakopian.
— A co, tak wam spieszno do tego spotkania? — spytał Kondratiec. — Jak najszybciej musimy się
okopać. A wtedy niech przychodzą!
Kiedy wyczerpani do cna żołnierze zaczęli marzyć o krótkim chociaż odpoczynku, pojawiły się kuchnie
rozsiewając przyjemny zapach gorącej strawy. Czerwonoarmiści podchodzili do nich plutonami, wykłócali
się o dolewkę, brali od szefów kompanii przydział chleba i wódki.
W brzasku wschodzącego dnia pułkownik Stacura ze swego punktu obserwacyjnego na wzgórzu 110,4,
na północno-wschodnim skraju chutoru Kapkinski, lustrował wyłaniające się z mgły zabudowania dwóch
wsi ciągnących się po obydwu stronach rzeki, do której wpadał jakiś dopływ. Nad tym dopływem okopywali
się żołnierze 2 batalionu. Na prawo, w Wasiljewce, zajął obronę 13 pp Margiełowa. Rzeka wyglądała stąd
jak rów przeciwczołgowy. Doskonale, pomyślał Stacura. Jeśli czołgi przedostaną się tutaj, ugrzęzną.
Artylerii mamy dużo, a po lodzie nie przejdą, nie wytrzyma.
Tymczasem huki na południu ustały i ciszę przerywały tylko porykiwania ciągników, holujących działa
na stanowiska ogniowe, oraz szczęk łopat i kilofów. Teraz za rzeką widać było zarysy Słonego Jaru, a w
lewo od niego chutoru Birzowoj, za którym przebiegała linia kolejowa.
— Dziwna rzecz — powiedział pułkownik Stacura do swego zastępcy do spraw politycznych, który
siedząc na skrzynce z granatami gryzmolił coś w notatniku — od czterdziestego pierwszego roku nie lubię
takiej ciszy.
— Towarzyszu pułkowniku — rozległ się głos telefonisty. — Wzywają was na punkt obserwacyjny
dowódcy dywizji.
Punkt obserwacyjny pułkownika Calikowa znajdował się na sąsiednim wzgórzu (109,5).Trwały na nim
jeszcze prace inżynieryjne, lecz dość obszerny schron był już prawie gotowy. Obok wejścia, zasłoniętego
peleryną, leżały jakieś drzwi i kawałek rury od piecyka. Proszę, nawet piec ze sobą wzięli, pomyślał
pułkownik Stacura.
W schronie, wypełnionym duszną wilgocią, przy stole oświetlonym naftową lampą, na deskach
położonych na skrzyniach z amunicją siedzieli już dowódcy pozostałych pułków i samodzielnych
pododdziałów. Pułkownik Calikow, w narzuconym na ramiona szynelu, tłumaczył coś oficerowi zwiadu,
kapitanowi Chudiakowowi. Po chwili kapitan zasalutował i wyszedł, a dowódca dywizji zaczął odprawę.
— Proszę wyjąć mapy — polecił, a gdy zebrani sięgnęli po mapniki, wypił resztę herbaty z
żołnierskiego kubka i uśmiechając się powiedział: — Możemy zaczynać. Sytuacja nie jest jasna — przeszedł
do konkretów. — Oddziały pięćdziesiątej pierwszej armii wciąż walczą w odosobnionych punktach oporu
między Myszkową a Aksajem. Na naszym kierunku pozycje przecinające linię kolejową od jaru Sziwskiego
do Żutowa 1 i dalej do Pieregruzny utrzymują trzysta druga i sto dwudziesta szósta dywizje piechoty,
wspierane przez trzynasty korpus zmechanizowany. O ich sytuacji nic bliższego na razie nie wiemy. Główne
walki toczą się teraz pod Wierchnie-Kumskim, gdzie broni się osiemdziesiąta siódma dywizja i czwarty
korpus zmechanizowany. Stamtąd nieprzyjaciel może szukać przepraw na Myszkowej w każdym miejscu,
również na naszym kierunku. Zgodnie z rozkazem dowódcy korpusu powierzono nam front od Kapkinskiego
do Iwanowki. Zanim podejdą pozostałe dywizje, trzynasty pułk — zwrócił się do podpułkownika
Margiełowa — zajmie obronę na szerokim froncie od Wasiljewki do Iwanowki i nawiąże współdziałanie z
lewoskrzydłowym pułkiem dziewięćdziesiątej ósmej dywizji, która również powinna wyjść na linię rzeki
pod Gromosławką. Zadanie jasne, Wasiliju Filipowiczu?
— Tak jest, jasne — odpowiedział Margiełow.
— Trzynasty pułk — kontynuował Calikow — pozostanie na swoich pozycjach, organizując obronę od
wzgórza sto dwadzieścia cztery przez Kapkinski do Wasiljewki, a piąty wydzieli wzmocniony batalion do
obrony samej Wasiljewki. Dwudziesty drugi pułk artylerii zajmie stanowiska ogniowe w szykach piechoty, a
dwunasty dywizjon przeciwpancerny osłoni drogę Wasiljewka, Birzowoj. Szósta kompania rozpoznawcza
organizuje rozpoznanie na Birzowoj aż do linii kolejowej pod Gniłoaksajską. O wynikach rozpoznania będę
informował dowódców pułków. Wypoczynek organizować żołnierzom na zmianę. Umacniać
przeciwpancerne węzły oporu. Przystąpić do minowania podejść do rzeki. Zapoznać się z tabelami
sygnałów. Czy są pytania?
— Tak — odezwał się pułkownik Stacura. — Niemieckie czołgi mogą przejść tylko przez most w
Wasiljewce. Co z jego zaminowaniem i wysadzeniem?
— Dopóki nasze wojska są po tamtej stronie rzeki, nie ma takiej potrzeby — powiedział po namyśle
Calikow.
Meldunek przesłany wieczorem 18 grudnia przez dowództwo 57 KPanc wyprowadził ostatecznie
generała Hotha z równowagi. Już drugi dzień trwało wznowione natarcie i ciągle nie przynosiło większych
efektów terenowych i operacyjnych. Wojska radzieckie nadal broniły się w Wierchnie-Kumskim i nadal
przeprowadzały kontrataki na skrzydła korpusu. Feldmarszałek Manstein kilkakrotnie w ciągu dnia dawał
wskazówki, świadczące o narastającym niezadowoleniu z przebiegu operacji.
Po przeczytaniu meldunku generał Hoth polecił, aby połączono go ze stanowiskiem dowodzenia
generała Kirchnera przeniesionym do Pimien Czerni.
— Generale Kirchner — zaczął rozmowę z dowódcą korpusu — czy zamierza pan dreptać w tym
Kumskim aż do świąt? Nie mogę zrozumieć, co wy tam wyprawiacie? Sam pan melduje, że stanicy broni
zaledwie jakiś pułk piechoty i kilka czołgów. Dlaczego więc Rauss tak uparcie atakuje ją czołgami
Hünersdorffa, podczas gdy grenadierzy Zollenkopfa walczą w otwartym stepie? Czy pana to nie zastanawia?
Bo feldmarszałek nie może tego zrozumieć.
— Panie generale, nie bierze pan pod uwagę stałego zagrożenia przeprawy pod Zaliwskim ze strony
Wodnianskiego — usiłował tłumaczyć się Kirchner. — Zaangażowani zostali tam grenadierzy Unreina i
Remlingera, a także siedemnasta dywizja pancerna. To po pierwsze. Po drugie, mamy wciąż do czynienia z
silnym nieprzyjacielem, który doskonale wykorzystuje do obrony teren, a więc wzgórza i jary.
— Jaki teren, jakie wzgórza, generale Kirchner? Przeszliśmy zwycięsko przez kilka kampanii,
pokonując różnorodny teren, a teraz nie możemy zastosować manewru w otwartym stepie? Proszę zrozumieć
— perswadował już spokojniej — w gruncie rzeczy tu nie idzie o Wierchnie-Kumski, lecz o oczyszczenie
terenu między Aksajem a Myszkową, co stanowi przesłankę dalszego powodzenia operacji. Jeśli tego nie
wykonamy w ciągu jutrzejszego dnia, trzeba będzie wycofać cały korpus za Aksaj i rozpocząć nową
operację w skorygowanym kierunku. A tego chcielibyśmy uniknąć.
— Rozumiem, panie generale — odpowiedział Kirchner.
— Nasze rozpoznanie — kontynuował Hoth — nie sygnalizuje większych sił nieprzyjaciela za
Myszkową. Trzeba to wykorzystać.
— Tak jest, panie generale. Opracowaliśmy plan działań na dzień jutrzejszy i liczymy, że jego realizacja
przyniesie nam ostateczny sukces. Wszystko wskazuje na to, że nieprzyjaciel w wyniku naszych działań
„spokorniał”. Jutro nie tylko zdobędziemy Wierchnie-Kumski, ale wyjdziemy na Myszkową. Mam tylko
jedną prośbę: niech lotnictwo odpowiednio „obrobi” wskazane przeze mnie punkty terenowe.
— Zgoda. Wesprą was dwa korpusy lotnicze, czwarty i ósmy — obiecał Hoth.
Po tej rozmowie generał Kirchner podpisał rozkaz bojowy, zgodnie z którym przegrupowano siły 6
DPanc. Do bezpośrednich walk o Wierchnie-Kumski wydzielono grupę grenadierów pancernych
Zollenkopfa i Quentina. Czołgi Hünersdorffa miały ubezpieczać ją od wschodu, a 17 DPanc — od zachodu.
Pod naciskiem tej ostatniej oraz grupy Unreina już w nocy radzieckie oddziały ewakuowały przyczółek na
Aksaju pod Wodnianskim i zaczęły wycofywać się w kierunku Myszkowej. Wczesnym rankiem 19 grudnia
na radzieckie pozycje w Wierchnie-Kumskim i na pobliskich wzgórzach posypał się grad bomb z Junkersów
i Heinkli. 57 KPanc przystąpił do ostatecznej likwidacji radzieckiego oporu na drodze do Myszkowej.
Już czwarty dzień broniły się w Wierchnie-Kumskim 1378 pułk 87 DP oraz 55 samodzielny pułk
czołgów 4 KZmech, wspierane przez wzmocniony dywijon 1058 pułku artylerii lekkiej. Obrońców chutoru
nie złamały ani zmasowane naloty Junkersów, ani nawały ogniowe niemieckiej artylerii. Każdego dnia
odpierali też niezliczone ataki nieprzyjacielskich czołgów. Tym razem jednak po nalocie za wałem
ogniowym artylerii ruszyli do ataku grenadierzy pancerni.
Który to już atak, usiłował przypomnieć sobie podpułkownik Diasamidze. Był śmiertelnie zmęczony,
ale mimo to przed walką zdążył się ogolić i starannie przystrzyc znany w całej dywizji kruczoczarny wąsik.
Zdawał sobie sprawę, że być może dzisiaj przyjdzie im stoczyć ostatni bój, gdyż dłużej stopniałymi do
batalionu siłami nie uda im się bronić zajmowanej pozycji. Podobnego zdania był zresztą dowódca 55 pcz
podpułkownik Asłanow — większość jego czołgów nie nadawała się już do użycia, brakowało amunicji i
paliwa. Obaj oni wiedzieli jednak, że każdy dzień wiązania głównych sił nieprzyjaciela pod bronioną Stanicą
umożliwia przygotowanie rubieży obronnej na Myszkowej. Dlatego w nocy postanowili zgodnie, że za
wszelką cenę dotrwają do wieczora, a wtedy, zależnie od okoliczności, opuszczą stanicę. O decyzji tej
podpułkownik Diasamidze powiadomił porucznika Naumowa, dowódcę kompanii broniącej wzgórza 137,2
oddalonego o 3 km na południowy zachód od stanicy (kompania Naumowa osłaniała prawe skrzydło obrony
pułku; na lewym skrzydle, na wzgórzu 130,0, walczyła 20 brygada artylerii przeciwpancernej pułkownika
Żełamskiego).
Po nalocie Junkersów dym zasnuł niebo i zasłonił wschodzące nad stepem słońce. Po huraganowym
ostrzale artyleryjskim wszystko pulsowało ciemnym krwawoczerwonym kolorem.
Nie widać czołgów, pomyślał podpułkownik Diasamidze, lornetując przedpole obrony ze strychu
szkoły. Wszystko zasłania ten przeklęty dym.
Nagle, wytężywszy wzrok, dostrzegł sylwetki grenadierów. Biegli pochyleni do ziemi, wlokąc za sobą
kaemy i skrzynki z amunicją. Podpułkownik Diasamidze zrozumiał, że dzisiejsza walka będzie miała
odmienny od poprzednich charakter. Jej ciężar spadnie na piechotę. A przecież szeregi jego piechurów są
mocno przerzedzone. Czy wytrzymają?
Bliskie wybuchy pocisków wstrząsnęły budynkiem. Podpułkownik zsunął się po drabinie w dół i
biegiem, osłaniany przez kilku fizylierów, dotarł do skrajnych domów na północno-wschodnim krańcu
stanicy. Trwała tam już walka wręcz. Żołnierze radzieccy walczyli zaciekle w domach i okopach między
domami. Wróg jednak przeważał. Dowódca pułku w lot ocenił sytuację: jeśli Niemcy zdobędą te
zabudowania, będą systematycznie wypierali pułk z chutoru. Tylko kontratak może zmienić obraz walki.
Ukląkł za węgłem jakiejś chaty i napisał w notesie: „Cały sztab z ochroną biegiem do mnie!” Wydarł
kartkę i wręczył ją łącznikowi: „Biegnij”, powiedział.
Kontratak plutonu ochrony sztabu nie zdołał poprawić położenia radzieckiej piechoty. Niemcy wdzierali
się zresztą do stanicy również z południowego zachodu. Okazało się, że porucznik Naumow i jego żołnierze
polegli na wzgórzu 137,2 w nierównej walce z czołgami 17 DPanc. Również 20 brygada artylerii
przeciwpancernej, zaatakowana przez czołgi Hünersdorffa, nie zdołała utrzymać swych pozycji na wzgórzu
130,0 i pod osłoną kilku czołgów 4 KZmech rozpoczęła odwrót na wschód, by zająć obronę na wzgórzu
146,9 przy drodze z Szestakowa na Gromosławkę. W tej sytuacji generał Kazarcew wyraził zgodę na
wycofanie 1378 pp na Zagotskot i Gromosławkę. Podobny rozkaz od dowódcy 4 KZmech, generała
Wolskiego, otrzymał podpułkownik Asłanow. Generał Wolski, dziękując mężnemu pułkowi za bohaterską
postawę, poinformował podpułkownika Asłanowa, że poprzedniego dnia cały korpus przemianowany został
na 3 KZmech gwardii.
— Towarzyszu kapitanie, dzwonili od Chołobcewa, że pięć minut temu w rejonie mostu pojawiły się
jakieś Willysy — zameldował oficer dyżurny sztabu pułku. — Coś tam niespokojnie — dodał.
— Dlaczego meldują tak późno? — Szef sztabu, kapitan Lwow, był poirytowany. — Trzeba
powiadomić dowódcę. Powinien być w pierwszym batalionie u Jaszczenki. Poszukajcie go, a ja idę do
kompanii Chołobcewa.
Kiedy kapitan Lwow schodził ze wzgórza w kierunku stanicy, ujrzał między zabudowaniami, niedaleko
mostu, trzy Willysy. Na pobliskim stanowisku ogniowym dział przeciwpancernych stało kilku oficerów.
Rozpoznał wśród nich dowódcę dywizji, pułkownika Sieriegina, i dowódcę armii. Generał Malinowski był w
kożuchu bez dystynkcji.
— Towarzyszu generale, melduje się szef sztabu sto sześćdziesiątego szóstego pułku piechoty gwardii,
kapitan Lwow.
— Gdzie dowódca? — spytał generał Malinowski.
— W pierwszym batalionie. Szukają go.
— Aha — dowódca armii przyjął do wiadomości tę informację i zwrócił się do Sieriegina: — A więc
zwiad jeszcze nie wrócił? Trudno. Coś niecoś wiemy i bez zwiadu.
— Nie mam pojęcia, dlaczego dotąd nie wrócili? — tłumaczył się Sieriegin. — Na rozpoznanie poszli
najlepsi chłopcy. Musiało się coś stać.
Generał Malinowski nie odpowiedział, podszedł do działa przeciwpancernego, usiadł na ogonie łoża i
manipulując pokrętłami przyrządów celowniczych sprawdzał pole ostrzału. Następnie wziął lornetkę od
szefa rozpoznania dywizji i przez chwilę obserwował drogę wijącą się w stepie za rzeką. Nagle ciszę zamącił
narastający w powietrzu metaliczny huk.
Co to, czołgi czy samoloty, zastanawiał się kapitan Lwow.
W tym samym momencie zameldował się zdyszany dowódca pułku, major Kozin.
— Gdzie się podziewaliście? — ofuknął go pułkownik Sieriegin.
Uwaga wszystkich skupiła się jednak na nadlatujących samolotach, których ciemne sylwetki widać już
było wyraźnie. Kierowały się wprost na Gromosławkę, choć nie wiadomo było, czy nie polecą dalej.
— Towarzyszu generale, trzeba jechać na punkt obserwacyjny — stwierdził Sieriegin. — Chyba jeszcze
zdążymy?
— A może nie będą tu bombardowali? — zastanawiał się generał Łarin.
— Będą, Iłłarionie Iwanowiczu. Właśnie tu, przedni skraj — powiedział generał Malinowski. —
Niemcy nie lubią ryzykować. Nie nacierają bez lotnictwa. Jedziemy!
— Trzymajcie się, majorze. — Łarin wyciągnął dłoń do Kozina. — Za chwilę będzie tu gorąco. A jak
wasi żołnierze? Wytrzymają?
— Wytrzymają, towarzyszu generale. Większość to marynarze z Oceanu Spokojnego. Twarda wiara —
zapewnił Kozin.
Narastający huk silników lotniczych zagłuszał rozlegające się zewsząd okrzyki:
— Lotnik! Kryj się!
Samoloty zaczęły zmieniać szyk, formowały ogromny krąg. Major Kozin wraz z innymi znalazł się w
okopie i usiłował policzyć samoloty. Ktoś go jednak uprzedził.
— Czterdzieści osiem — usłyszał.
Obok porucznik Chołobcew mówił do jakiegoś żołnierza:
— Dlaczego drżysz jak liść osiki? Nic ci to nie pomoże...
Rozległ się stukot strzelających do samolotów karabinów maszynowych. Otworzyły też ogień
trzydziestkisiódemki. Tymczasem od idącego na czele Junkersa oderwały się już bomby. Leciały wprost na
okopy, kołysząc w powietrzu swymi polerowanymi cielskami. W ślad za pierwszym zaczął nurkować drugi
bombowiec. Ziemia zadrżała. Silny, bliski podmuch buchnął żarem, podrzucając fontanny zmarzniętej ziemi.
Na majora Kozina ktoś się zwalił. Przygniótł go do dna okopu, który napełniał się gęstym dymem.
Major, wyzwalając się spod ciężaru bezwładnego ciała, spojrzał w górę. Nieba nie było widać. Na
czarnym tle porykiwały tylko nurkujące samoloty. Czyżby to koniec, przemknęło mu przez myśl. Lecz zaraz
się zreflektował. Jeszcze kilka minut i odlecą. Byle tylko działa ocalały. Bez nich nie poradzimy sobie z
czołgami, które pewnie zaraz nadejdą. Chciał nawet wstać i popatrzeć na pobliskie działa, lecz zabrakło mu
sił. Czuł ból w piersi i w uszach.
Po warkocie samolotów, wychodzących z nurkowania, odgadł, że bombardowanie się kończy. W okopie
zaczął się ruch. Żołnierze podnosili się i otrzepywali. Okazało się, że nikt w pobliżu nie został ranny. Tylko
wokół fruwała słoma ze strzech rozbitych domów i strzępy desek. Działa, z których zdjęto przezornie
kątomierze, ocalały, choć tarcze i lufy nosiły ślady po uderzeniach odłamków. W innych rowach byli ranni i
zabici. Wynosili ich teraz koledzy i sanitariusze na noszach i pałatkach. Pozostali żołnierze natychmiast
przystępowali do odbudowy rozbitych miejscami transzei i okopów.
Nalot na Gromosławkę utwierdził generała Malinowskiego w przekonaniu, że właśnie tu nieprzyjaciel
kieruje swój klin pancerny.
Następne naloty na tę stanicę zdawały się to przekonanie potwierdzać. A jednak sytuacja rozwinęła się
inaczej.
„WINTERGEWITTER” CZY TAKŻE „DONNERSCHLAG”
— Poruczniku Stahlberg, czy major Eismann już wrócił? — spytał feldmarszałek Manstein.
— Tak jest — zameldował adiutant. — W nocy wylądował na lotnisku w Morozowsku, a do
Nowoczerska wrócił naszym samolotem. W tej chwili je śniadanie w kasynie.
— Dobrze. Niech doprowadzi się do porządku i za godzinę wraz z generałem Schulzem i pułkownikiem
Busse zamelduje się u mnie — zadecydował dowódca Grupy Armii „Don”.
Major Eismann był trzecim oficerem sztabu Grupy Armii „Don”, który prowadził sprawy 6 armii, i
kiedy bezpośrednie rozmowy między pracownikami sztabu Grupy a sztabowcami okrążonej armii Paulusa
nie przynosiły pożądanych wyników, feldmarszałek Manstein 18 grudnia wysłał go do Stalingradu. Miał on
przede wszystkim przedstawić generałowi Paulusowi dotychczasowy przebieg operacji „Burza zimowa” i
propozycje współdziałania w jej ostatecznym zakończeniu. Poza tym polecono mu, by zorientował się, jaka
jest aktualna wartość bojowa okrążonej armii i jej możliwości operacyjne. Jakkolwiek bowiem Hitler 24
listopada nakazał utrzymywanie Stalingradu za wszelką cenę, Manstein po tydzień trwającej ofensywie
grupy generała Hotha zdał sobie sprawę, że nawet w przypadku przebicia się do pozycji 6 armii dłuższe
utrzymywanie przez nią miasta nie będzie możliwe. Dwa dni temu, 16 grudnia, niepokojąco silne działania
ofensywne podjęły wojska radzieckie na lewym skrzydle Grupy Armii „Don” i prawym Grupy Armii „B”,
co jeszcze bardziej utrudniło sytuację wojsk niemieckich na całym południowym skrzydle frontu. Trzeba
więc było dojść do porozumienia z dowódcą 6 armii w kwestii współdziałania, które w następstwie miało
doprowadzić do opuszczenia Stalingradu. Manstein był bowiem przeciwnikiem utrzymywania straconych
pozycji za wszelką cenę, nawet jeśli miałoby to ogromny wydźwięk polityczno-propagandowy. Znany był z
preferowania manewrowych form walki: wycofywania się z pozycji niewygodnych i zadawania
nieprzyjacielowi zaskakujących ciosów odwetowych.
Gdy więc 19 grudnia rozpoczął naradę ze swymi najbliższymi pomocnikami — szefem sztabu
generałem Schultzem i oficerem operacyjnym pułkownikiem Busse — w obecności Eismanna, zaczął od
poinformowania ich o rozmowach przeprowadzonych z generałem Paulusem: pierwszej w dniu 17 grudnia,
po której zdecydował się wysłać do Stalingradu Eismanna, i drugiej, którą odbył 18 grudnia, gdy Eismann
znajdował się już w drodze powrotnej. Z tej ostatniej wywnioskował, iż wizyta majora nie przyniosła
oczekiwanych wyników i teraz chciał dociec, jakie są przyczyny niezdecydowania generała Paulusa.
Po krótkim zagajeniu poprosił więc Eismanna o zreferowanie wyników rozmów.
— Po przybyciu do Stalingradu skontaktowałem się z generałem Paulusem i Schmidtem, a następnie z
oficerem operacyjnym sztabu podpułkownikiem Elchleppem i kwatermistrzem armii majorem von
Kunowskim — zaczął Eismann. — Zgodnie z pańskim poleceniem, panie feldmarszałku, przedstawiłem im
sytuację w pasie działań zaczepnych pięćdziesiątego siódmego korpusu oraz w łuku Donu i nad Czyrem.
Później przeszedłem do omówienia możliwości działań szóstej armii. Zgodnie z naszymi ustaleniami
przedstawiłem trzy propozycje. Pierwsza: armia dokonuje wyłomu w kierunku południowo-zachodnim i
południowym, na południe od Businowki, odtwarzając styk z grupą generała Hotha w rejonie miejscowości
Zety. Tworzymy tu nową linię frontu. Druga: doprowadzamy do przejściowego kontaktu obu armii w rejonie
Jerik — Myszkowa i drogą lądową dostarczamy wojskom Paulusa niezbędne zaopatrzenie. I trzecia: szósta
armia, utrzymując swe dotychczasowe pozycje, nie współdziała z odsieczą, która nastąpi w trudnym do
sprecyzowania terminie.
— Jak przyjęto te warianty? — niecierpliwił się generał Schultz.
— Prawdę mówiąc, żaden ich nie zachwycił — odpowiedział szczerze Eismann. — Na temat wariantu
pierwszego, sprecyzowanego przez nas pierwszego grudnia, ograniczono się do tych danych, którymi
wcześniej dysponowaliśmy. Wariant trzeci był dyskutowany ogólnie. Gdy jednak powiedziałem, że pomoc
nadeszłaby w terminie nie wcześniejszym niż cztery i nie późniejszym niż osiem tygodni, generał Schultz
wyraził pogląd, że szósta armia może bronić się w okrążeniu do Wielkanocy, ale musi być należycie
zaopatrywana drogą lotniczą. Wariant drugi określono zgodnie jako „katastrofalny”, gdyż bez dostarczenia
armii furażu zmusza się ją do wybicia wszystkich koni, co praktycznie unieruchomi dywizje piechoty.
— Czy wszyscy pańscy rozmówcy byli zgodni w tych ocenach? — spytał feldmarszałek Manstein.
— Nie, Elchlepp i Kunowski skłaniają się do koncepcji wyprowadzenia armii z okrążenia. Ale dowódca
armii jest chwiejny, a generał Schmidt ma na niego kolosalny wpływ. Chciałem powiedzieć — poprawił się
po chwili — że Schmidt jest twardszy i bardziej zdecydowany. Odniosłem wrażenie, panie marszałku, że w
sprawach dotyczących współdziałania jest to w tej chwili w szóstej armii postać numer jeden. I nie pozwoli
odstąpić ani na krok od ścisłego wykonywania rozkazu führera.
Przez chwilę w pokoju panowała cisza. Przerwał ją Manstein, który zdecydował się ujawnić szczegóły
przeprowadzonej poprzedniego dnia rozmowy radiowej z Paulusem.
— Chyba ma pan rację, Eismann — powiedział zamyślony. — Gdy wspomniałem o pierwszym
wariancie, generał Paulus zasłonił się koniecznością użycia odwodów, którymi dotąd likwidował wszelkie
włamania Rosjan. Również wariant drugi przyjął z rezerwą. Wspomniał jednak, że gdyby generał Hoth choć
przejściowo odtworzył połączenie z szóstą armią i gdyby otrzymała ona wystarczające dostawy materiałowe,
to za zgodą führera gotów byłby z nim współdziałać. Ale na przygotowanie do takich działań potrzebuje
trzech lub czterech dni. Na moje pytanie: ile paliwa i żywności należy dostarczyć mu, by dotarł do
Myszkowej, padła odpowiedź: „półtora jednostki napełnienia i zmniejszone racje żywnościowe na około
dziesięć dni dla dwustu siedemdziesięciu tysięcy ludzi”. Co o tym sądzicie, panowie?
— Informowano mnie — wyjaśnił Eismann — że zapasy paliwa, którymi dysponuje armia,
wystarczyłyby zaledwie na dwadzieścia kilometrów marszu. Przecież w okrążeniu jest prawie dwieście
czołgów i dział pancernych oraz dziesięć tysięcy samochodów. Większość koni została już wybita. Dlatego
też nie tylko ciągniki, ale i samochody ciężarowe muszą holować tysiąc osiemset dział. Tymczasem
Luftwaffe nie realizuje nawet minimalnych dostaw, zredukowanych do trzystu ton paliwa dziennie. Do tej
pory tylko jeden raz, siódmego grudnia, w Pitomniku wylądowało sto osiemdziesiąt osiem samolotów, które
dostarczyły dwieście sześćdziesiąt dwie tony zaopatrzenia. Wczoraj na lotnisku czekało na ewakuację
przeszło tysiąc rannych.
— Tak, lotnictwo rzeczywiście nie wywiązuje się ze swoich zobowiązań — potwierdził generał Schultz.
— Ale, jak wyjaśnił mi dowódca ósmego korpusu lotniczego, brakuje im maszyn transportowych. Do dnia
dzisiejszego utracono jedną trzecią parku tych maszyn, a bombowce używane do transportu materiałów
przewożą nie więcej niż półtorej tony. Część samolotów uległa katastrofie na skutek silnego oblodzenia
sterów.
— Obecnie bombowce — uzupełnił pułkownik Busse — wykorzystywane do transportu musiały zostać
użyte przeciw ofensywie rosyjskiej nad środkowym Donem.
— No właśnie — kontynuował Schultz. — Nie chcę nawet myśleć, panie marszałku, co się stanie, jeśli
ta ofensywa zagrozi naszym lotniskom w Morozowsku i Tacynskiej. Pozostanie nam lotnisko w Salsku, z
którego samoloty będą miały do Stalingradu dwukrotnie dłuższą drogę.
— Sami widzicie, panowie, że musimy działać bardziej energicznie — skonstatował Manstein. —
Krytyczna sytuacja nad Czyrem nakazuje pośpiech. Nie można też w nieskończoność przeciągać operacji
„Wintergewitter”. Nasuwa się również pytanie, czy czwarta armia pancerna zdoła przybliżyć się do szóstej
armii, skoro Rosjanie, wykorzystując brak aktywności tej drugiej, przerzucają przeciw Hothowi wciąż nowe
siły z frontu okrążenia. Uważam, że właśnie aktywność armii generała Paulusa byłaby przesłanką do
powodzenia naszych zamierzeń. W tej sytuacji, choć chwilowo zachowałem w mocy dotychczasowe rozkazy
dotyczące zadań szóstej armii, musimy natychmiast przygotować projekty dwóch dokumentów: radiogramu
do generała Zeitzlera oraz wspólnego rozkazu do dowódców czwartej armii pancernej i szóstej armii
polowej, w których uwzględnione zostaną moje sugestie.
W radiogramie wysłanym 19 grudnia o godz. 14.35 do szefa Sztabu Wojsk Lądowych, generała
Zeitzlera, feldmarszałek Manstein domagał się zgody na aktywne działania 6 armii poza uprzednio
uzgodnioną linią rzeki Donska Carica (do Myszkowej). Żądanie swoje uzasadniał niekorzystną i coraz
bardziej komplikującą się sytuacją na całym południowym odcinku frontu wschodniego. Rozwój wydarzeń
na styku Grup Armii „Don” i „B” wskazywał, jego zdaniem, iż z deblokadą 6 armii w najbliższym czasie nie
należy się liczyć, gdyż sam 57 KPanc nie jest w stanie do niej się przebić. Utrzymywanie 6 armii w obrębie
twierdzy bez deblokady — jak wykazało doświadczenie czterech minionych tygodni — też nie jest możliwe.
Armia ta ma zapasy zaopatrzenia wystarczające zaledwie do 22 grudnia, choć od 14 dni dzienna norma
wyżywienia zredukowana została do 200 g chleba na żołnierza. Większość koni w kotle stalingradzkim
padła lub została zjedzona. Mimo to żołnierze są wyraźnie osłabieni.
Dalsze zwlekanie z podjęciem decyzji o aktywnych działaniach 6 armii, mających na celu połączenie z
57 KPanc, może spowodować, iż natarcie tego ostatniego wygaśnie na rubieży rzeki Myszkowa lub na
północ od niej, zanim zostanie osiągnięty cel operacji. W dodatku już teraz zarysowuje się silniejszy nacisk
radziecki na skrzydle rumuńskiej 4 armii, co wskazuje na to, iż może zostać odsłonięta również prawa flanka
Grupy Armii, od strony frontu kaukaskiego. W konkluzji feldmarszałek Manstein postulował szybkie
zaopatrzenie 6 armii w niezbędne paliwo i wyrażenie zgody na przebijanie się jej na południowy zachód, by
uzyskała połączenie z 57 KPanc w rejonie Jerik—Myszkowa.
O godz. 18.00 wysłał Manstein utrzymany w podobnym tonie rozkaz do 4 armii pancernej i 6 armii
polowej. Rozkaz zawierał 5 punktów. W pierwszym informował o dotychczasowych wynikach działań 4
APanc, która po kilkudniowych walkach w rejonie Wierchnie-Kumski osiągnęła rubież rzeki Myszkowa, i
zarazem sygnalizował o utracie przyczółka ryczkowskiego i mostu na Donie. W drugim nakazywał
przygotowanie przez 6 armię natarcia, przewidzianego w planie „Wintergewitter”, mającego na celu
uzyskanie łączności z 57 KPanc na rubieży rzeki Donska Carica. Trzeci punkt brzmiał: „Rozwój sytuacji
może zmusić nas do tego, że zadanie wymienione w punkcie 2, dotyczące przebicia się 6 armii, zostanie
rozszerzone do rubieży rzeki Myszkowa (kryptonim »Donnerschlag« — »Uderzenie pioruna«). Gdyby do
tego doszło, należy przede wszystkim, używając sił pancernych, uzyskać połączenie z 57 KPanc w celu
przepuszczenia konwoju z zaopatrzeniem i przy osłonie skrzydeł wyprowadzić armię na rubież rzeki
Myszkowa, ewakuując odcinkami obszar twierdzy...
Operacja »Donnerschlag« musi w określonych okolicznościach być bezpośrednio skoordynowana z
operacją »Wintergewitter«. Ważne jest możliwie długotrwałe utrzymanie lotniska Pitomnik w celu
przyjmowania na bieżąco zaopatrzenia drogą lotniczą. Pożądane jest ewakuowanie uzbrojenia, dział
niezbędnych do walki, a dysponujących amunicją, szczególnie zaś deficytowych rodzajów broni i sprzętu.
Należy je zgromadzić w południowo-zachodniej części kotła...”
Punkt 4 brzmiał: „Wariant wymieniony w punkcie 3 — przygotowywać. Wchodzi on w życie na sygnał
»Donnerschlag«”.
Dowództwo niemieckiej 6 armii rozpoczęło przygotowania do współdziałania w operacji
„Wintergewitter” już 13 grudnia, gromadząc pewne siły i środki w rejonie jarów Jabłonowa i Dubowa oraz
osiedla Bolsza Rossoszka. Koncentrację tę śledziło rozpoznanie lotnicze Frontu Dońskiego, a 16 armia
lotnicza generała Siergieja Rudenki utrudniała te poczynania nalotami samolotów szturmowych, gdyż w
składzie armii nie było bombowców. Dopiero 18 grudnia armia zasilona została korpusem lotnictwa
bombowego, wyposażonym w bombowce nurkujące Pe-2 (korpusem dowodził doświadczony lotnik generał
Iwan Turkiel, który po wojnie, w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych, był dowódcą Wojsk Lotniczych w
Polsce).
Ataki radzieckich bombowców na jary Jabłonowa i Dubowa rozpoczęły się 19 grudnia. W pierwszym z
nich wzięły udział 74 bombowce Pe-2 osłaniane przez 28 samolotów myśliwskich. Po bombowcach
uderzenia wykonał również pułk samolotów szturmowych Ił-2 pod dowództwem majora Nakoniecznikowa.
Działania te powtórzone jeszcze kilkakrotnie wyrządziły grupującym się oddziałom niemieckim znaczne
straty.
ZASKOCZENIE
Nocną ciszę w Kapkinskim i Wasiljewce przerwała nagła strzelanina. Zbudzeni ze snu żołnierze w
pierwszej chwili nie mogli się zorientować, z jakiego kierunku odgłosy te dochodzą. Wkrótce okazało się, że
do wymiany ognia doszło gdzieś na południe od Wasiljewki. Po pewnym czasie strzelanina osłabła, lecz dał
się słyszeć narastający warkot czołgowych silników.
— Czołgi! — krzyknął ktoś przeraźliwie. — Niemieckie czołgi!
Kapitan Kondratiec zerwał się na równe nogi. To niemożliwe, pomyślał, ktoś się chyba pomylił? Gdzie
są te czołgi? Lecz w tym momencie w okolicy mostu wystrzeliły dwie rakiety, czerwona i niebieska, i
zataczając półkole spadły na dachy domów. W ich świetle Kondratiec dostrzegł kontury dużych,
pomalowanych na biało, czołgów, które wjeżdżały już do stanicy. Jeden z nich zapalił reflektor i niemal
jednocześnie wystrzelił. Kapitan nie miał już żadnych wątpliwości — niemieckie czołgi przeszły most i są w
Wasiljewce. Niepojęte, lecz prawdziwe!
Kondratiec rzucił się do telefonu i kręcąc wściekle korbką aparatu wzywał dowódców kompanii:
— Czołgi nieprzyjaciela w stanicy! Niszczyć je wszystkimi środkami! Odcinać piechotę! Nie dopuścić
jej do mostu! Meldować o sytuacji!
Wszystko to wyrzucił z siebie jednym tchem, po czym usiłował połączyć się z dowódcą pułku. Niestety,
jego telefon był zajęty. Kondratiec zrezygnował więc z meldunku i nałożywszy hełm pobiegł do kompanii
podporucznika Karelina.
Tymczasem pułkownik Stacura usiłował zorientować się w sytuacji. Z napływających do niego
meldunków wynikało, że niemieckie czołgi są w Wasiljewce, gdzie toczy się ostra walka. Na próżno
zachodził w głowę, jak do tego doszło? Co się stało z batalionem porucznika Łoszakowa i dywizjonem dział
przeciwpancernych? Jak oni mogli przepuścić wroga bez walki? A poza tym skąd się one tu wzięły? Jeszcze
wieczorem oddziały 126 dywizji utrzymywały front pod Kruglakowem, a między Wasiljewką i
Kruglakowem jest przecież broniony chutor Birzowoj.
Z punktu obserwacyjnego widać było tylko ognie pocisków smugowych, które w dole, tam gdzie leży
stanica, krzyżowały się i znikały w ciemnościach. Nie było wątpliwości, że z czołgami walczyli już
artylerzyści z 22 palu, których działa zostały ustawione do strzelania na wprost. Walka toczyła się też za
rzeką. A więc Łoszakow nie poddał się. Dlaczego jednak przegapił podejście Niemców do stanicy? Jakiego
podstępu użył wróg?
Ani kapitan Kondratiec, ani pułkownik Stacura, ani nikt w 3 DPgw. nie mógł wiedzieć, iż niemieckie
czołgi, które pojawiły się w Wasiljewce, dotarły tu aż spod Wierchnie-Kumskiego, podstępnie, cichaczem
przemykając między wycofującymi się oddziałami 51 armii. Były to czołgi 11 pułku Hünersdorffa z 6
DPanc. Najpierw, po zdobyciu Wierchnie-Kumskiego przez grenadierów pułkownika Zollenkopfa, ruszyły
one na północ, ku Gromosławce, lecz zatrzymał je w drodze radiogram generała Raussa, w którym
nakazywał on „zaprzestać działań w rejonie Wierchnie-Kumski oraz Zagotskot i podjąć pościg za
nieprzyjacielem w kierunku wschodnim”.
— Czy oni powariowali? — rozeźlił się Hünersdorff, gdy adiutant, porucznik Ritgen, przekazał mu ten
rozkaz. — Major von Kassel stanie z ekierką nad mapą, wykreśli na niej linię prostą i wskazuje kierunek: na
zachód, na północ, na wschód. Tak jakbym dowodził pułkiem lotniczym, a nie pancernym. Jeśli teraz
skręcimy na wschód, czołgi utkną w jakimś jarze zasypanym śniegiem. Proszę nadać radiogram do sztabu
dywizji: „Nie mogę zrobić zwrotu w prawo, skoro nie wiem dokąd” — rzucił ze złością.
Po chwili, gdy Hünersdorff nieco się uspokoił, polecił zwiadowcom przeprowadzenie rozpoznania dróg
wiodących ku wschodowi i wydał rozkaz zmiany kierunku natarcia. O 13.20 wysłano do dywizji meldunek o
przekroczeniu drogi Zagotskot — Zaliwski. Czołgi sformowały kolumny marszowe i posuwały się drogą ku
wzgórzu 146,9. Gdzieś z południa otworzyła ogień jakaś radziecka bateria, lecz wozy bez strat szły dalej.
O godz. 14.50 (czasu berlińskiego) Hünersdorff odebrał radiogram ze sztabu dywizji. Wynikało z niego,
że zgodnie z rozkazem dowództwa 57 korpusu na Niżnie-Kumski i Gromosławkę naciera 17 DPanc, a
energiczny atak na Gniłoaksajską rozpoczęła 23 DPanc. Zadaniem grupy pancernej Hünersdorffa jest
uderzenie na wschód i zdobycie przyczółka w rejonie Wasiljewki. Nie należy dać się wciągnąć w walki
uboczne. Likwidacją rozproszonych oddziałów Armii Czerwonej zajmą się grupy grenadierów pancernych.
Za grupą Hünersdorffa podąży, po przekazaniu swego pasa 17 DPanc, grupa Zollenkopfa.
Po zapoznaniu się z treścią radiogramu Hünersdorff postanowił przekazać nowe rozkazy podwładnym.
— Stać! — zatrzymał kolumnę. — Dowódcy pododdziałów do mnie!
Czekając na podwładnych spojrzał jeszcze raz na mapę. Chociaż zdawało mu się, że zna ją na pamięć,
teraz dostrzegał nowe szczegóły rzeźby terenu, a zwłaszcza drożni.
Od Wasiljewki dzieliło go około 12 km drogi wiodącej prosto na wschód, na Gniłoaksajską, a następnie
6 km na północ. Skręcić należało przed wzgórzem 157,0, by ominąć Słony Jar z lewej strony. Innych
niebezpiecznych jarów na trasie nie było, jedynie za pobliskim wzgórzem 146,9 do drogi podchodziła
odnoga jaru Nieklinskiego. Pokryty śniegiem step, rozjeżdżony przez czołgi i pojazdy kołowe, utrudniał
trzymanie się ledwie widocznego w nocy szlaku, a Hünersdorff nie chciał korzystać z reflektorów.
W miarę jak analizował trasę marszu, otrzymane zadanie coraz bardziej go podniecało. Było ono
śmiałe, choć wielce ryzykowne. Niczego przecież nie wiedział o wojskach radzieckich w tym rejonie. Lecz
jeśli rajd się uda, to jednym skokiem znajdzie się za Myszkową, w miejscu, w którym dowództwo radzieckie
zupełnie się go nie spodziewa, i w dodatku w pobliżu linii kolejowej — głównej osi natarcia 57 korpusu.
Zdobycie przyczółka w Wasiljewce może zadecydować o przebiegu całej operacji. A więc gra warta jest
świeczki.
— Panowie — zwrócił się do dowódców batalionowi kompanii. — Naszym celem jest teraz odległa o
dwadzieścia kilometrów Wasiljewka. Powinniśmy tam dotrzeć o północy i zdobyć przyczółek. Więc co koń
wyskoczy — Dawny oficer 4 pułku huzarów lubił używać kawaleryjskich zwrotów. — Metoda: zaskoczenie.
W związku z tym nakazuję ciszę radiową i zabraniam używania broni palnej. — Widząc zaś zdziwione
twarze oficerów, wyjaśnił: — Mamy niepostrzeżenie osiągnąć rejon między Myszkową a Kruglakowem.
Najlepiej byłoby, gdybyśmy uniknęli styczności z nieprzyjacielem. Jeśli to się nie uda, będziemy się
przebijali i znikali w śnieżnej pustyni. Czy są pytania?
— Panie pułkowniku. Rajd to zadanie trudne, ale wykonalne. W jaki jednak sposób mamy uchwycić
przyczółek w zabudowanym terenie i utrzymać go bez piechoty i artylerii? — niepokoił się major Bäke.
— Weźmiemy na czołgi dwie kompanie kapitana Grünera. W ślad za nami idzie też wzmocniona
artylerią batalionowa grupa kapitana Hauschilda, która powinna nas dogonić tuż pod Wasiljewką. Na samym
przyczółku wzmocni nas pułkowa grupa pułkownika Zollenkopfa.
— Panie pułkowniku — wtrącił nowo mianowany dowódca 1 batalionu. — Mam poważne obawy, czy
moi ludzie wytrzymają tak ciężki marsz bez wypoczynku. Od rana nie mieli ciepłej strawy w ustach. Ciągle
siedzą w czołgach. Bardzo by im się przydał kilkugodzinny odpoczynek.
— Wiem o tym doskonale, panie kapitanie, ale sytuacja nie zezwala na żaden odpoczynek. Żołnierze
muszą się zadowolić suchym prowiantem. Odpoczynek i ciepła strawa będzie dopiero w Wasiljewce. I
jeszcze jedno — dodał po namyśle. — Uszkodzone wozy bojowe lub te, którym zabraknie paliwa,
zostawiać. Załogi przenosić na czołgi sprawne.
Kiedy kolumna ponownie ruszyła, dzień zbliżał się ku końcowi. Na wschodzie horyzont ciemniał coraz
bardziej. Czołowy 2 batalion majora Bäke zbliżał się do drogi z Szestakowa na Gromosławkę, gdy nagle
otrzymał silny ogień boczny z rejonu wzgórza 146,9. Niemieckie wozy pancerne znajdowały się w
niekorzystnym położeniu. Były widoczne jak na dłoni na tle jaśniejszego nieboskłonu na zachodzie, zaś
radzieckie baterie tonęły w mroku.
Na rozkaz Hünersdorffa major Bäke wycofał swe czołgi z pola ostrzału, po czym już w kompletnych
ciemnościach ruszył do przodu w szyku rozwiniętym. Rozkaz Hünersdorffa był wyraźny: „Przebić się, nie
podejmując niepotrzebnej walki. Zrobić wyłom i iść do przodu!”
Lecz tutaj walki nie można było uniknąć, toteż czołgi ruszyły na radzieckie działa, niektóre miażdżyły
gąsienicami, inne ostrzeliwały na ślepo. Kilka wozów zostało trafionych. Załogi opuszczały je i w biegu
wskakiwały na inne czołgi. Za drugim batalionem przeszedł pierwszy. Likwidację radzieckiej pozycji
ogniowej Hünersdorff pozostawił grenadierom.
Kilka kilometrów za wzgórzem niemieckie wozy znowu sformowały kolumnę i ruszyły do przodu. W
świetle księżyca widać było tylko zaśnieżony step, w którym niewyraźnie rysowała się droga. Mróz dawał
się coraz bardziej we znaki, zwłaszcza grenadierom ulokowanym na pancerzach.
Tymczasem szpica miała trudności z utrzymaniem właściwego kierunku. Porucznik Scheibert przegapił
skręcającą przed wzgórzem 157,0 drogę na Wasiljewkę i ruszył wprost na Gniłoaskajską. Dopiero zarys linii
kolejowej pozwolił mu się zorientować, iż właściwie minęli już chutor i ciągnący się na południe od niego
Słony Jar. Teraz nie pozostawało nic innego, jak skręcić na północny zachód drogą na Birzowoj, którą
wytyczały widoczne z daleka słupy telegraficzne.
Od Wasiljewki dzieliło kolumnę około 6 kilometrów. Ruszyła ona za szpicą dowodzoną teraz przez
porucznika Michaelisa. Po kilkunastu minutach z prawej strony zamajaczyły ciemne zabudowania chutoru
Birzowoj. Przy drodze widoczne były stanowiska ogniowe radzieckiej artylerii przeciwpancernej. Szpica je
minęła, lecz po chwili, gdy wyłoniły się na tle nieba zarysy wzgórz za Wasiljewką, musiała zatrzymać się
przed nowymi pozycjami obronnymi z rowem przeciwpancernym. Do czołgów zaczęli podchodzić radzieccy
żołnierze, przekonani, że mają do czynienia z własnymi wojskami. Michaelis czekał na rozwój wydarzeń.
Nagle rozległ się okrzyk: „Niemcy!”
Dłużej nie można było zwlekać. Czołg Michaelisa ruszył do przodu, lecz nieomal natychmiast został
ugodzony pociskiem przeciwpancernym. Ale za szpicą już była cała kolumna. Hünersdorff przerwał ciszę
radiową, wydając rozkaz: „Naprzód! Na most!” Czołgi nie zważając na ogień ruszyły do przodu.
O godz. 22.50 (czasu berlińskiego) dywizja otrzymała następujący meldunek: „Jestem u celu. Most w
naszym ręku. Walczę z radzieckimi czołgami i piechotą”.
PREWENCYJNY CIOS
Rankiem 19 grudnia kolumna 24 DP ruszyła do ostatniego etapu forsownego marszu. Droga wiła się
przez goły step z licznymi jarami. Czerwonoarmistom dawał się we znaki wzmagający się z dnia na dzień
mróz i ostry wiatr.
Już od rana kolumna maszerująca w ubezpieczeniu bojowym napotykała cofające się własne oddziały.
Żołnierze szli z pochylonymi głowami, konie ciągnące działa były pokryte zamarzającą pianą, trzęsły się
wozy sanitarne, przeładowane rannymi. Nad kolumnami co jakiś czas pojawiały się niemieckie samoloty,
które razem z bombami zrzucały ulotki. Wzywano w nich żołnierzy radzieckich, by poddawali się do
niewoli, gdyż deblokada Stalingradu została przesądzona.
W godzinach popołudniowych dowódca dywizji generał Koszewoj pomknął swą „emką” w kierunku
Myszkowej. Droga była dobra i wóz szybko zbliżał się do celu. Lecz gdzie ta Myszkowa? Przez szyby
samochodu widać było tylko bezkresny, zaśnieżony step. Nagle z lewej strony ukazał się wąski pas ciemnej
ziemi. Tak, to brzeg rzeki. Ale co to za rzeka? Jej szerokość nie przekracza dziesięciu metrów, a głębokość
też zapewne niewielka. Wąskie koryto jest skute lodem, pokrytym gdzieniegdzie płatami śniegu.
Generał i oficerowie wysiedli z samochodu. Nie było wątpliwości — to Myszkowa. Tu właśnie dywizja
miała zająć obronę. Na szczęście prawy brzeg rzeki okazał się wysoki, a lewy, po stronie nieprzyjaciela,
niski. Niełatwo więc będzie czołgom, a nawet piechocie wroga pokonać tę wodną przeszkodę. A i wgląd w
usytuowanie radzieckiej obrony będzie miał utrudniony.
Przez rzekę przechodziły ostatnie wycofujące się oddziały. Generał Koszewoj widział, jak nad brzegiem
niewysoki barczysty oficer w dziarsko, po kozacku, załamanej papasze, bekieszy i białej burce beształ
stojącego na baczność porucznika, który był prawdopodobnie dowódcą cofającego się pododdziału. Blady i
wyczerpany ledwo trzymał się na nogach. Gdy generał Koszewoj podszedł bliżej, oficer w bekieszy
odwrócił się od porucznika, który pospieszył za swymi żołnierzami, i spytał nadchodzących, kim są. Okazało
się, że mają do czynienia z nowym zastępcą Frontu Stalingradzkiego, generałem Georgijem Zacharowem,
znanym z wysokich wymagań, jakie stawiał podwładnym. Teraz zniecierpliwiony słuchał meldunku o tym,
że dywizja jest jeszcze w kolumnie marszowej.
— Spieszcie się, gdyż nieprzyjaciel może się tu pojawić w każdej chwili. — Po czym pokazując resztki
okopów, w których latem broniły się wojska radzieckie, nakazał wykorzystać je do rozbudowy obrony.
Więc to jest ta „zawczasu przygotowana pozycja obronna”, o której mówił dowódca korpusu, z goryczą
pomyślał Koszewoj.
Tymczasem generał Zacharow pożegnał się, wsiadł do ukrytego w jarze samochodu i odjechał.
Oficerowie z dowódcą dywizji odeszli od brzegu i na niewielkim wzgórku urządzili prowizoryczny punkt
obserwacyjny. Po chwili nad ich głowami przeleciał niemiecki samolot i ostrzelał ich z kaemów. Daleko za
rzeką majaczyły w stepie trzy zbliżające się do Myszkowej postacie. Wokół panowała cisza.
Kierowca Koszewoja, kapral Własienko, naciągnął nad punktem obserwacyjnym pelerynę, zamaskował
ją śniegiem i odjechał z jednym z oficerów, by przyspieszyć marsz dywizji. Generał Koszewoj zaczął
lornetować przedpole. Wiatr niósł w oczy śnieg z ziemią, utrudniając obserwację.
Po długim wpatrywaniu się w gładź stepu za rzeką generał dostrzegł niegłębokie jary, odcinające się
brązowymi plamami od śnieżnej bieli. Nieco w prawo widniały zabudowania chutoru Niżnie-Kumski.
Panowała tam cisza i bezruch. Ponad chatami sterczał wiatrak z nieruchomymi skrzydłami. Jeszcze dalej na
horyzoncie ciemniał obłok dymu. To prawdopodobnie dopalała się wieś Wierchnie-Kumski.
Droga, którą przyjechał generał Koszewoj, schodziła w dół do rzeki. Przy brzegu, na lodzie, widać było
wrak ciężarówki i kuchni polowej. Dalej szlak rozwidlał się: jedna jego odnoga prowadziła do Niżnie-
Kumskiego, druga wiodła w step. Właśnie tą drogą zbliżały się do rzeki trzy obserwowane przed chwilą
postacie. Kiedy ludzie ci przeszli przez lód, generał Koszewoj poznał, że jednym z idących jest jego kolega z
okresu służby w kawalerii, generał Aleksiej Szaragin, który był zastępcą dowódcy 4 KZmech. Teraz
przechodził on obok Koszewoja, jakby go nie dostrzegał.
— Alosza, cóż to, nie poznajesz kolegi? — spytał generał Koszewoj.
— On jest ciężko kontuzjowany — wyjaśnił jeden z człapiącej trójki. — Nic nie słyszy.
Szaragin poznał jednak Koszewoja.
— Oto w jakich okolicznościach się spotykamy — powiedział melancholijnie. — Cofamy się od
Kotielnikowskiego w ciągłym kontakcie z nieprzyjacielem. Poza mną nie ma już nikogo.
Koszewoj popatrzył na śmiertelnie zmęczoną twarz Szaragina, objął go i ucałował.
— Dobrze, że wy tu jesteście. Na pewno ich zatrzymacie. Nam się to nie udało — z żalem powiedział
Szaragin i podreptał dalej.
Niewesołe myśli ogarnęły generała. Co będzie, jeśli Niemcy zaczną forsować rzekę, zanim dywizja
zajmie obronę, zastanawiał się. Co z sąsiadami?
Nagle na horyzoncie pojawiły się mikroskopijne sylwetki pojazdów. Po kilku minutach widać już było
wyraźnie, że to czołgi. Szły kolumną. Na szczęście nie było ich wiele, najwyżej dziesięć. Dwa kilometry od
rzeki skręciły w lewo, ale niemal tuż za nimi ukazała się druga kolumna, o wiele dłuższa. Lecz i ona poszła
w lewo, na Gromosławkę. Tylko kilka wozów zawróciło w prawo, na Niżnie-Kumski, a trzy kierowały się
wprost ku rzece. Zatrzymały się przy wraku ciężarówki. Po chwili jeden z czołgów powoli zbliżył się do
przeprawy, lecz była ona dla niego za wąska, więc na tylnym biegu wycofał się, po czym wszystkie trzy
skierowały się na Niżnie-Kumski.
Z zachowania nieprzyjaciela generał Koszewoj wyciągnął wniosek, iż nie zamierza on dzisiaj forsować
rzeki. Kolejna kolumna, w której były czołgi, artyleria i piechota na transporterach opancerzonych i
ciężarówkach, kierowała się wprost na Niżnie-Kumski.
— Chyba Niemcy przygotowują się do noclegu? — zauważył towarzyszący generałowi oficer sztabu,
— Prawdopodobnie zwiadowcy zameldowali, że wojsk radzieckich nad rzeką nie ma, więc zdecydowali się
na wypoczynek.
— Miejmy nadzieję, że tak właśnie jest — odpowiedział Koszewoj spoglądając na zegarek.
Dochodziła 16.00. Zapadał zmrok; a jego dywizji wciąż nie było widać. Z Niżnie-Kumskiego dochodził
natomiast narastający gwar i szczekanie psów. Z kominów zaczęły wydobywać się dymy. Obserwujący
uważnie chutor generał nie dostrzegł żadnych czat bojowych, a nawet jakiegokolwiek ruchu na wiatraku. Z
dochodzących odgłosów można było wnioskować, że wojska zajmowały chaty chaotycznie, nie
przygotowując się do ewentualnej obrony. Mimo woli Koszewoj zaczął myśleć o zadaniu Niemcom
uprzedzającego ciosu. Czy jednak decydując się na atak nie przekroczy swych kompetencji? Przecież
dywizja otrzymała wyraźny rozkaz zajęcia obrony nad Myszkową.
Rozmyślania przerwał oficer sztabu:
— Towarzyszu generale, wraca wasz samochód — zameldował.
Pędząca drogą „emka” skryła się w jarze, w którym niedawno stał samochód generała Zacharowa. Po
kilku minutach na punkcie obserwacyjnym pojawili się dowódca 70 pp, podpułkownik Tkaczenko, szef
sztabu dywizji, podpułkownik Kotik, i dowódca artylerii, podpułkownik Saprygin.
— Gdzie dywizja? — zapytał Koszewoj.
— Czoło kolumny o kilometr stąd, a szpica dochodzi do rzeki — odpowiedział Kotik.
Rzeczywiście kolumna 3 batalionu 70 pp już otaczała wzgórze, na którym znajdował się dowódca
dywizji. 750 żołnierzy pod dowództwem kapitana Kazaka zaczęło zajmować obronę nad rzeką.
— Dywizjon artylerii — wtrącił podpułkownik Saprygin — zajmuje stanowisko ogniowe dwieście
metrów stąd.
— A gdzie szpica pułku Kuchariewa? — dociekał Koszewoj.
— Powinna wyjść nad rzekę na prawo od nas.
Koszewoj zarządził odprawę dowódców pułków. Po kilkunastu minutach na PO zameldowali się:
dowódca 72 pp, pułkownik Kuchariew, i dowódca 50 pal, podpułkownik Tonkich. Przybyli przez pewien
czas wsłuchiwali się w odgłosy dochodzące z Niżnie-Kumskiego, a wreszcie któryś z nich wypowiedział to,
o czym tak niedawno myślał Koszewoj. Pozostali przyjęli ten pomysł niemal z entuzjazmem.
— Ale takie uderzenie — uspokajał generał rozgorączkowanych podwładnych — trzeba dobrze
zorganizować, by nie wplątać się w niebezpieczną awanturę. Czy zdążymy?
— Dlaczego nie? — powiedział podpułkownik Kotik.
— Jeśli tak — zdecydował dowódca dywizji — zaczynajmy natychmiast.
O godz. 2.00 batalion kapitana Kazaka zakończył przeprawę przez Myszkową. Porywy silnego wiatru
zagłuszały ruch ludzi i szczęk broni. Przestrzeń od rzeki do chutoru żołnierze pokonali czołgając się. W
Niżnie-Kumskim panowała cisza. Kapitan Kazak przekazał dowództwo batalionu szefowi sztabu,
porucznikowi Jasyriewowi, sam zaś z porucznikiem Swietkowem i jednym żołnierzem uzbrojonym w
erkaem wspiął się na wiatrak.
Punktualnie o godz. 2.30 na Niżnie-Kumski spadł grad pocisków artyleryjskich. Mimo że artylerzyści
nie mieli możliwości wstrzelania się do celu, pociski wybuchały w środku chutoru, gdzie, jak sądzono,
wypoczywało dowództwo niemieckiej kolumny. Jednocześnie batalion kapitana Kazaka rozpoczął walkę na
skraju wsi, a jego erkaem ostrzeliwał drogę, na której miotały się jakieś samochody. Niemcy w pośpiechu
zapuszczali też silniki swych czołgów.
Nocny atak całkowicie zaskoczył wroga. Bronił się on chaotycznie i ponosił znaczne straty.
Mijały minuty, a z batalionu kapitana Kazaka nie docierały do dowództwa żadne meldunki, ani
telefoniczne, ani radiowe. A przecież na podstawach wyjściowych czekał już 2 batalion kapitana Timoszenki
i inne pododdziały. Wzywani do telefonu dowódcy walczącego batalionu nie zgłaszali się. Telefoniści
odpowiadali, że są „gdzieś w przodzie”. Dopiero nad ranem, gdy opanowana została centralna część chutoru,
odezwał się porucznik Jasyriew.
— Znajduję się przy wiatraku. Dowódca walczy, choć jest ranny.
— Czy potrzebujecie wsparcia? — zapytał generał Koszewoj.
— Na razie nie. Dajemy sobie radę — padła odpowiedź.
Nadchodził świt i walka stawała się coraz bardziej zacięta. Nieprzyjaciel wyraźnie otrząsnął się z
zaskoczenia i zorganizował silny opór. Generał Koszewoj wezwał do telefonu pułkownika Kuchariewa,
którego 72 pułk zajmował obronę nad rzeką, na prawym skrzydle. Kuchariew trzymał w gotowości do ataku
na północny skraj chutoru jeden batalion, który miał wejść do walki jednocześnie z natarciem głównych sił
70 pp.
— Nadszedł czas, Gawrile Jefimowiczu —- poinformował pułkownika Koszewoj. — Atakuj!
Taki sam rozkaz otrzymał podpułkownik Tkaczenko, który miał skierować do chutoru batalion
dowodzony przez kapitana Timoszenkę.
Z punktu obserwacyjnego dywizji widać było zabudowania wsi, tyraliery zbliżających się do niej
radzieckich batalionów, a na wschodzie step bielejący pokrywą śnieżną.
Walki w chutorze rozgorzały z nową siłą. By zorientować się w sytuacji, generał Koszewoj wraz z
pułkownikiem Saprykinem i dwoma oficerami sztabu wyruszył za rzekę. Samochód szybko zbliżał się do
chutoru, na którego skraju pełno było rozbitych samochodów, dymiących czołgów i zwłok niemieckich
żołnierzy.
Przy wiatraku na dowódcę czekał już podpułkownik Tkaczenko. Tam też znajdował się ranny w rękę i
w nogę kapitan Kazak. Wkrótce dołączył do nich podpułkownik Kuchariew.
Ruchliwy jak srebro Tkaczenko, zawsze pogodny i skłonny do optymizmu, tym razem był zatroskany.
— Jakie batalion poniósł straty? — spytał generał Koszewoj.
— Dokładnie nie wiem. Całą noc byłem w walce — zameldował blady z upływu krwi kapitan Kazak.
— Ale duże, a nawet bardzo duże.
— Walki są niezwykle zacięte — dodał Tkaczenko. — Mamy do czynienia z grenadierami siedemnastej
dywizji pancernej.
Kapitana Kazaka odwieziono na tyły, do polowego szpitala, a pozostali dowódcy obserwowali z
wiatraka linię frontu walki. Wynikało z niej, że 3 batalion podczas nocnego ataku opanował wschodnią część
chutoru, a nieprzyjaciel umocnił się w jego częściach zachodniej i południowej. Z górującego nad okolicą
wiatraka widać było liczne pojazdy mechaniczne wroga zgrupowane w Wierchnie-Kumskim oraz zajmującą
stanowiska ogniowe niemiecką artylerię. Odgłosy wybuchów oraz terkot broni maszynowej dochodził też z
lewa, z rejonu Gromosławki lub Wasiljewki.
Kiedy nastał dzień, generała Koszewoja wezwał do telefonu dowódca korpusu.
— Coś ty tam narozrabiał, Piotrze Kiryłowiczu? — zapytał. — Telefonowali do mnie twoi sąsiedzi,
zaniepokojeni, że z Niżnie-Kumskiego dochodzą jakieś grzmoty. Sierieginowi to oczywiście nie
przeszkadza, gdyż pozwala mu wzmocnić się w Gromosławce. Ciekaw jest jednak, czy ty tam nie
oberwałeś?
Generał Koszewoj złożył dokładną relację z przebiegu nocnych działań i poinformował, że znajduje się
w Niżnie-Kumskim.
— Nigdzie tak nie kłamią — usłyszał w odpowiedzi — jak na polowaniach i na froncie. Przyślij mi
pisemny meldunek.
„NIE ZEZWALAM NA COFANIE SIĘ”
Dochodziła godz. 9.00 rano, gdy generał Łarin, zmęczony i przemarznięty, przekroczył próg izby. Na
stanowisku dowodzenia 2 armii generał Malinowski rozprawiał właśnie o czymś z szefem sztabu, generałem
Biriuzowem. Łarin zdjął czapkę, kożuch i rękawice, po czym podszedł do żelaznego piecyka ogrzać
zgrabiałe ręce.
— Dopiero wracacie z trzynastego korpusu, Iłłarionie Iwanowiczu? — spytał Malinowski.
— Niemieckie czołgi wdarły się w nocy do Wasiljewki, Rodionie Jakowlewiczu — powiedział cicho
Łarin. — Zdobyły kilka ulic na północnym brzegu. Calikow zorganizował obronę na krańcach stanicy, a
Czanczibadze podciąga tam teraz czterdziestą dziewiątą dywizję. Uważa jednak, że bez wsparcia choćby
jednym pułkiem czołgów trudno mu będzie zniszczyć nieprzyjaciela.
— A więc jednak przerwali się? — generał Malinowski nie ukrywał wzburzenia. — Nieprzypadkowo
generał Wasilewski niepokoił się naszą sytuacją.
— Są dostateczne powody do niepokoju — stwierdził Łarin.— Sytuacja jest w najwyższym stopniu
napięta. Atakują wściekle.
— Ale jak do tego doszło? — wtrącił się generał Biriuzow. — Przecież Calikow wysunął na
południowy brzeg znaczne siły osłonowe?
— Teraz to nie jest ważne — przerwał mu Malinowski. — W czasie waszej nieobecności, Iłłarionie
Iwanowiczu, ze sztabu Frontu doniesiono, że niemieckie lotnictwo zintensyfikowało loty do Stalingradu.
Wygląda na to, że przygotowują się do przełamania frontu okrążenia i połączenia się z Mansteinem.
— Chyba wszystko będzie zależało od tego — zauważył Łarin — jak rozwiną się wydarzenia na
naszym kierunku. Z Wasiljewki do przedniego skraju obrony Paulusa jest chyba niecałe pięćdziesiąt
kilometrów? To jeden skok w przypadku przerwania frontu.
— Dla czołgów z pewnością — przytaknął Biriuzow.
Przez chwilę w izbie panowała cisza. Generał Malinowski siedział nieruchomo i wpatrywał się w jakiś
punkt na mapie. Nagle wstał z miejsca i oznajmił:
— Jadę do Calikowa. Odpoczniecie, czy pojedziecie ze mną? — zwrócił się do Łarina. — Jedziecie?
Dobrze. Ochrony nie weźmiemy. Nie będzie tam miała nic do roboty.
Gdy generał Malinowski niezadowolony z rozwoju nocnych wydarzeń pokonywał przeszło
dwudziestokilometrową przestrzeń między swym stanowiskiem dowodzenia a Wasiljewką, obie wałczące w
stanicy strony oczekiwały na posiłki. Pułkownik Calikow i przybyły na jego punkt obserwacyjny dowódca
korpusu, generał Czanczibadze, po zorganizowaniu o 6.30 kontrataku siłami 2 batalionu 13 pp
podpułkownika Margiełowa, wspartego silnym ogniem artylerii i moździerzy, uniemożliwili wprawdzie
Niemcom poszerzanie zdobytego przyczółka, rozumieli jednak, że rozciągnięta w kilkunastokilometrowym
pasie obrony 3 DP nie będzie w stanie ani wyprzeć nieprzyjaciela za rzekę, ani tym bardziej go zniszczyć.
Calikow wprowadził do walki swój odwodowy 5 pułk piechoty, zaś Czanczibadze przynaglał generała
Podsziwajłowa, dowódcę 49 DPgw., która znajdowała się jeszcze w marszu, by podległe mu jednostki jak
najszybciej przybyły pod Wasiljewkę. Połączył się teraz z szefem sztabu 2 KZmech, pułkownikiem
Krisławskim, w sprawie wydzielenia do wzmocnienia stanicy jednego lub dwóch pułków czołgów. Ten
jednak kategorycznie odmówił, powołując się na wydany przez dowódcę armii zakaz użycia czołgów.
W nie lepszej sytuacji znajdował się pułkownik Hünersdorff. Wprawdzie ryzykowny rajd zakończył się
sukcesem, lecz okupiony został znacznymi stratami w czołgach, a co najważniejsze, po opanowaniu
zabudowań Wasiljewki grupa Hünersdorffa znalazła się w izolacji od głównych sił dywizji. Przy tym
skończyło się paliwo, kończyła się amunicja a do utrzymania Wasiljewki Hünersdorff nie miał piechoty.
Znalazł się więc w sytuacji, którą oddaje najlepiej polskie przysłowie: „Złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn
za łeb trzyma”.
Z tego względu w każdym radiogramie przesyłanym do dywizji wypytywał o grupę grenadierów
Hauschilda i Zollenkopfa i domagał się dostarczenia spirytusu, który stanowił paliwo w jego czołgach.
Zresztą liczba wozów bojowych, którymi dysponował, również szybko topniała. Rajd zaczęły 43 czołgi, a o
8.20 czasu miejscowego, po odparciu radzieckiego kontrataku, Hünersdorff doliczył się już tylko 18
sprawnych wozów bojowych. Silny ogień radzieckiej artylerii i moździerzy przerzedził też szeregi
grenadierów. Tymczasem radziecka artyleria nie milkła nawet na moment, a osłabić ten ogień mogły tylko
naloty bombowe. Po rozpaczliwych radiogramach Hünersdorffa nad Wasiljewką pojawiły się formacje
Junkersów.
Hünersdorff zdawał sobie sprawę, że radziecka obrona w Wasiljewce nie jest jeszcze trwała i silna i że
w związku z tym, gdyby uzyskał paliwo, amunicję i wsparcie piechoty, mógłby nie tylko przyczółek
rozszerzyć, ale nawet dokonać w tej obronie wyłomu i ruszyć ponownie do przodu. Na razie jednak musiał
zarządzić obronę okrężną w samej stanicy. Jednocześnie rozkazał dowódcy kompanii sztabowej 2 batalionu,
porucznikowi Ranzingerowi, który znajdował się na przeprawie w Zaliwskim, by wykorzystał
odremontowane czołgi i jak najśpieszniej dotarł z paliwem i amunicją do Wasiljewki. Z wyższego,
południowego brzegu obserwował bowiem błyski wystrzałów, świadczące o nadciąganiu grupy Zollenkopfa.
Wszystko wskazywało na to, że grenadierzy lada godzina znajdą się w Wasiljewce.
Rajd grenadierów śladami grupy Hünersdorffa opóźnił się z kilku powodów. Nocny marsz po
zaśnieżonych i oblodzonych drogach okazał się dla kołowych pojazdów o wiele trudniejszy niż dla czołgów.
Kolumna co chwiła rwała się, pododdziały traciły orientację w terenie, kilkakrotnie dochodziło też do walk z
radzieckimi pododdziałami wycofującymi się za Myszkową. W dodatku sztab Zollenkopfa zgubił samochód
z radiostacją. Bez łączności z dywizją i grupą Hünersdorffa kolumna, podobnie jak czołgiści, zapędziła się
aż do linii kolejowej, a nad ranem natknęła się na radzieckie pozycje obronne.
Walki o przełamanie tych pozycji trwały do godz. 10.00 i zakończyły się powodzeniem dzięki pomocy
kolumny zaopatrzeniowej porucznika Ranzingera, która właśnie tą trasą podążała do Wasiljewki. Po
złamaniu oporu radzieckiej piechoty kolumna znów ruszyła w kierunku stanicy, z której dobiegały odgłosy
toczącej się walki. Ale na podejściach do wsi natknęła się na nową rubież radzieckiej obrony. Czołowy
batalion kapitana Hauschilda usiłował przejść do ataku w rozwiniętym szyku, lecz został zmuszony do
odwrotu przez artylerzystów usadowionych na wzgórzach otaczających Wasiljewkę i w chutorze Kapkinski.
Grenadierzy w panice wycofali się do Słonego Jaru. Do mostu dotarły jedynie dwa plutony. Batalion
kapitana Hauschilda, a w ślad za nim kolumna, przebiły się do Wasiljewki dopiero po zapadnięciu zmroku.
Wiadomość o częściowym zajęciu przez Hünersdorffa Wasiljewki ożywiła nadzieje niemieckiego
dowództwa na pomyślne zakończenie operacji deblokady. Wprawdzie przez cały dzień 20 grudnia losy
niemieckiego przyczółka były niepewne, ale kiedy dotarła tam grupa Zollenkopfa oraz zaopatrzenie w
paliwo i amunicję, wydawało się, że następnego dnia nastąpi ostateczne, i to korzystne, rozstrzygnięcie.
Kiedy generał Malinowski dotarł do wzgórza 109,5, na stanowisku dowodzenia pułkownika Calikowa
zbierali się właśnie dowódcy pułków. Na wzgórzu hulał ostry wiatr, który wyciszał i rozpraszał odgłosy
strzelaniny. Mimo to można było odróżnić i tę bliższą, w rozciągającej się u podnóża stanicy, i bardziej
odległą, dobiegającą zza rzeki.
— Towarzyszu generale — zameldował pułkownik Calikow — Niemcy przerwali się w nocy siłami
około dwóch batalionów czołgów przez most w Wasiljewce i zajęli część stanicy, położoną na tym brzegu
rzeki. Rano, po uporządkowaniu obrony, przeprowadziłem kontratak siłami dwóch batalionów piechoty,
wspartych kilkoma czołgami i artylerią... — Calikow nagle zaciął się. — Towarzyszu generale, kontratak nie
przyniósł powodzenia. Ale zniszczyliśmy kilka nieprzyjacielskich czołgów i Niemcy już nie atakują.
Czekają chyba na posiłki, które podchodzą z rejonu Słonego Jaru.
— Kto broni dostępu do mostu za rzeką? — zapytał generał Malinowski.
— Wysunęliśmy tam wzmocniony batalion dziewiątego pułku z dywizjonem przeciwpancernym. Bez
jednej baterii, którą zatrzymaliśmy na tym brzegu. Więcej sił nie mogłem wydzielić — tłumaczył pułkownik
Calikow. — Musiałem obsadzić front obrony od Iwanowki do Kapkinskiego.
— Jasne — powiedział generał Malinowski i zapytał: — Macie łączność z tamtym batalionem?
— Już mam — wyjaśnił Calikow. — Okazuje się, że Niemcy obeszli ich główne pozycje od strony
miejscowości Birzowoj, obsadzonej przez oddziały pięćdziesiątej pierwszej armii. To ich zaskoczyło.
— Jasne — powiedział po raz drugi dowódca armii. — A skąd macie czołgi?
— To kilka wozów z korpusu zmechanizowanego gwardii, które wycofały się do Wasiljewki.
— A gdzie dowódca waszego korpusu?
— Generał Czanczibadze wyjechał do czterdziestej dziewiątej dywizji, by jak najszybciej podciągnąć ją
tutaj. Do jej przybycia rozkazał mi uporczywie bronić zajmowanych pozycji i nie dopuścić do Wasiljewki
nowych sił nieprzyjaciela. Artylerzyści przygotowali na podejściach do mostu stałe ognie zaporowe. Z
dowódcami pułków zamierzam szczegółowo omówić ich zadania.
Generałowie Malinowski i Łarin, zapoznawszy się z położeniem własnych wojsk i nieprzyjaciela oraz
wysłuchawszy meldunków dowódców pułków, przeanalizowali sytuację. Wynikało z niej, że nieprzyjaciel
zechce za wszelką cenę umocnić i poszerzyć przyczółek, z którego prawdopodobnie będzie próbował
rozwijać powodzenie na Zety i Wierchnie Caricynski. Decydującą rolę w organizacji obrony będą odgrywały
okoliczne wzgórza, bez opanowania których Niemcy tego zamiaru nie zrealizują. Doszedłszy do takich
wniosków dowódca 2 Agw. rozkazał oddziałom saperskim przygotować zapory minowe na podejściach do
wzgórz. Obronę 3 DPgw. miała wzmocnić 49 DPgw. generała Podszywajłowa, a do drugiego rzutu
przewidziano na tym kierunku 387 DP dowodzoną przez pułkownika Makariewa.
Przed odjazdem generał Malinowski jeszcze raz obejrzał przez lornetkę pole walki. Cały teren za
zakrętami pokrytej lodem rzeki spowijał dym. Z północnego brzegu strzelała radziecka artyleria. Walki
trwały również w stanicy, choć natężenie ich było niewielkie.
— Oddałbym wszystko — zaczął generał patrząc na Łarina — żeby wiedzieć, co jeszcze Niemcy
chowają w zanadrzu. Jakie decyzje podejmuje Manstein? — po czym, zwracając się do Calikowa, zażądał
kategorycznie: — Niezależnie od okoliczności pułki muszą walczyć do ostatniego naboju. Najważniejsze to
związać nieprzyjaciela i niszczyć jego czołgi. Wszystkimi sposobami! Bez mojego osobistego rozkazu nie
cofać się ani o krok! Nie zezwalam na cofanie się! Proszę o tym nieustannie pamiętać. Czy zrozumieliście,
pułkowniku?
— Tak jest, zrozumiałem — odpowiedziałał Calikow. — Nie cofniemy się, towarzyszu generale.
Po powrocie do Wierchnie-Caricynskiego generał Malinowski rozkazał generałowi Swirydowowi,
dowódcy 2 KZmech, by wydzielił trzy pułki czołgów do rozwinięcia za 3 i 49 dywizją w rejonie Wasiljewka
— Kapkinski. Miały one wzmocnić obronę przeciwpancerną i odpierać ataki niemieckich wozów bojowych,
a zarazem przygotować się do przeciwuderzenia i zlikwidowania nieprzyjaciela na północnym brzegu
Myszkowej. Również pozostałe oddziały 2 KZmech miały przesunąć się z dotychczasowego rejonu
koncentracji za ugrupowanie 3 DPgw., na północny wschód od Iwanowki.
O sytuacji w rejonie Wasiljewki i powziętych decyzjach generał Malinowski powiadomił dowódcę
Frontu, generała Jeremienko, który znajdował się na swym stanowisku dowodzenia w Rajgorodzie. Ten z
kolei poinformował generała Malinowskiego, że zastępca dowódcy Frontu, generał Zacharow, który
zajmował się organizacją współdziałania wycofujących się związków 51 armii z podchodzącymi do rzeki
dywizjami 2 Agw., przesłał alarmujący meldunek o znacznym opóźnieniu marszu 387 DP. Według generała
Zacharowa dywizja pułkownika Makariewa nie zdąży zająć obrony w planowanym czasie, to znaczy do rana
21 grudnia. W tej sytuacji generał Jeremienko nakazał wykorzystać na kierunku Wasiljewki 87 DP
pułkownika Kazarcewa oraz 3 KZmech gw. generała Wolskiego. Generał Malinowski doszedł więc do
wniosku, że osłabioną w dotychczasowych walkach 87 DP (w dodatku bez 1378 pp podpułkownika
Diasamidze) należy użyć do osłony lewego skrzydła 13 KP i całej armii. Pułkownik Kazarcew otrzymał
rozkaz zajęcia obrony od miejscowości Birzowoj do Gniłoaksajska, frontem na zachód. Korpus generała
Wolskiego nie był zdolny do dalszej walki i trzeba go było wycofać do odwodu.
GWARDYJSKA REDUTA
Już pierwsze niepowodzenie 17 DPanc nad Myszkową — klęska jej szpicy w Niżnie-Kumskim —
skłoniły generała Hotha do rozważań, czy nie należałoby przerzucić jej głównych sił w prawo na
Gromosławkę. Gdy jednak generał Zenger und Etterlin zameldował, iż własnymi siłami nie jest w stanie
przełamać obrony radzieckiej pod Gromosławką i zdobyć tu przyczółka, generał Hoth uznał za stosowne
udać się na stanowisko dowodzenia 57 KPanc do Pimen Czerni. Wieczorem 21 grudnia dokonano tu analizy
sytuacji w pasie działań korpusu. Dołączenie grupy Zollenkopfa do Hünersdorffa, a zwłaszcza zdobycie
wzgórza 110,4, zdawało się rokować nadzieje na przełamanie radzieckiej obrony na odcinku Wasiljewka —
Kapkinski, tym bardziej że została oczyszczona droga dowozu do Wasiljewki. Wprawdzie natarcie 23 DPanc
w kierunku Gniłoaksajska utknęło pod chutorem Birzowoj, ale prawe skrzydło korpusu było znów osłaniane.
Również rumuński korpus kawalerii generała Popescu utrzymywał Samochin i zachodnią część Żutowa 2. W
tej sytuacji generał Hoth oraz pułkownik Fangohr przekonali generała Kirchnera o celowości dalszego
przesunięcia 17 DPanc w prawo, na Iwanowkę, by w razie potrzeby mogła częścią swych sił wesprzeć i
rozwijać powodzenie 6 DPanc. Głównym zadaniem korpusu w dniu 22 grudnia było wykonanie silnego
uderzenia z Wasiljewki w kierunku północnym, opanowanie okolicznych wzgórz i rozwijanie natarcia na
Zety i Wierchnie-Caricynski.
Rozwój dotychczasowych wydarzeń nad Myszkową przeanalizował również sztab 2 armii gwardii.
Koncentracja jej głównych sił na kierunku zagrożenia, zwłaszcza 49 DP w rejonie Wasiljewki, umożliwiła
podjęcie silnych kontrataków na niemiecki przyczółek. Takie zadanie na dzień 22 grudnia postawił generał
Malinowski przed 13 KPgw. Aktywne działania miał też podjąć 1 korpus generała Missana.
O świcie radzieckie oddziały 3 i 49 dywizji zaatakowały niemiecki przyczółek. W związku z tym 6
DPanc nie tylko nie zdołała przejść do nakazanego natarcia, lecz z trudem utrzymywała zdobyty teren.
Generał Rauss zaczął alarmować generała Kirchnera o wsparcie, ten zaś przekazywał owe prośby do sztabu
4 APanc. Ponieważ artyleria dywizyjna i korpuśna w dalszym ciągu nie miała dogodnych punktów
obserwacyjnych i musiała prowadzić niecelny ogień powierzchniowy, na pomoc znów wezwano lotnictwo.
Pod jego osłoną grenadierzy, wsparci czołgami; uderzyli na Kapkinski i okrążyli tu 3 batalion 13 pp
pułkownika Margiełowa.
— Stój! Dokąd? Zawracaj! — zastępca dowódcy batalionu, porucznik Bubnow, pędził w kierunku
okopów 9 kompanii. Tuż za nim, przy stanowiskach ogniowych 45 mm działek przeciwpancernych,
wybuchały pociski.
— Ani kroku do tyłu! — krzyczał zsunąwszy się do transzei razem z powracającymi żołnierzami. —
Gdzie wasz dowódca?
— Nie ma dowódców! Wszyscy zabici — padła odpowiedź. — Zostaliśmy sami.
— Już nie sami. Ja z wami zostaję. Gdzie macie granaty? Przeciwpancerne granaty.
— Tu są. W niszy, towarzyszu poruczniku — odpowiedział sierżant Jacki.
— Dawać je tu. Umiesz się z nimi obchodzić?
— Jestem zwiadowcą.
— Podczołgaj się więc pod tę rozwaloną chatę za płonącymi czołgami i obrzuć nimi to strzelające
działo samobieżne, które przygważdża artylerzystów. Rozumiesz? Tylko ostrożnie, tak jak cię uczono. A z
transzei nie wyskakiwać, bo wszystkich was rozdepczą.
Obserwując, jak sierżant Jacki czołga się w kierunku wskazanego celu, krzyczał jeszcze za nim:
— Kryj się w dymie! I nie podnoś głowy!
Działo samobieżne strzelało do stanowisk baterii przeciwpancernej, i to strzelało skutecznie, bo baterie
już zamilkły. Bubnow zdawał sobie sprawę, że jeśli artylerzyści nie zdołają wzmocnić ognia, kompania nie
odeprze następnego ataku niemieckich czołgów i cały batalion zostanie zniszczony. Teraz wszystko zależało
od Jackiego, który skrył się w strefie dymu buchającego z płonących czołgów. To zwiadowca, pocieszał się
Bubnow. Z pewnością dotrze. Nie widział, jak Jacki doczołgał się do płonącej chaty, skrył się za jej węgłem i
wyjął zza pazuchy szynela oblepiony gliną granat. Wyrwał zeń zawleczkę i rzucił z rozmachem. W zgiełku
walki wybuch przeciwpancernego granatu nie zabrzmiał głośniej niż trzask rozbijanego orzecha.
Samobieżne działo przerwało ogień i usiłowało obrócić się w stronę chaty. Rozległ się jednak drugi trzask i
nad działem pojawił się brudnopomarańczowy kłąb dymu. Dostrzegł go porucznik Bubnow i odetchnął.
Teraz do baterii, pomyślał. Muszę zobaczyć, co się tam dzieje.
Na stanowisko działka przeciwpancernego wpadł potykając się o stosy łusek. Niektóre były jeszcze
gorące.
— Dlaczego nie strzelacie? — spytał ukrytych w niszy kanonierów.
— Nie mamy pocisków. Trzy ostatnie trzymamy na nowy atak.
— Gdzie wasz dowódca?
— Przy pierwszym dziale.
Porucznik Strielcow poinformował Bubnowa, że wysłał po pociski do Kapkinskiego sześciu żołnierzy.
Powinni przedrzeć się do stanowisk 9 pp i przynieść kilka skrzynek. Może zdążą przed następnym atakiem.
— To wszystko, co mogę wam powiedzieć — stwierdził, ale po namyśle dodał: — No, nie wszystko.
Jeśli nie będzie pocisków, to mamy po dwa granaty przeciwpancerne. Nie wezmą nas dranie łatwo. Choć już
całkiem nas zlekceważyli. Nawet przestali nas ostrzeliwać.
Porucznik Bubnow nie zdążył powiedzieć mu o zniszczonym dziale samobieżnym, gdyż na pozycje
batalionu znów runęły pociski niemieckiej artylerii. Rozpoczynał się nowy, czwarty atak. Skokami powrócił
Bubnow do 9 kompanii, na stanowiska której toczyły właśnie swe cielska dwa czołgi.
— Spokojnie, chłopaki — zwrócił się do tkwiących w okopie czerwonoarmistów. — Przygotować
granaty i celować w gąsienice. Nie otwierać ognia bez rozkazu.
Mimo woli spojrzał na zegarek. Dochodziła 15.00. Do zmroku jeszcze dwie godziny, pomyślał. Trzeba
wytrwać.
Okrążony batalion wytrzymał i ten czwarty atak, a po zapadnięciu ciemności przebił się do stanowisk 9
pułku podpułkownika Stacury, który wciąż zajmował wschodni skraj chutoru, co więcej, zmusił grenadierów
rotmistrza Remlingera do wycofania się z południowej części Kapkinskiego.
W tym czasie mimo silnego ognia niemieckiej artylerii i nalotów bombowych oddziały 49 dywizji
spychały grenadierów ze wzgórza 110,4. Zacięta walka wywiązała się też w Wasiljewce, tuż za mostem. To
grupa fizylierów 144 pp z 49 DP pod dowództwem zastępcy dowódcy pułku majora Chwostienki
przeprawiła się przez rzekę i przeniknęła przez system słabszej tu niemieckiej obrony. Aby odeprzeć ten
niespodziewany atak, generał Rauss musiał wycofać z przyczółka kilka czołgów 2 batalionu. Wsparły one
grenadierów kapitana Kreisa i z trudem zażegnały niebezpieczeństwo. Mimo to atak radziecki na lewym
brzegu rzeki był sygnałem, iż istnieje stała groźba odcięcia walczących na przyczółku głównych sił 6 Dpanc.
Wieczorem generałowi Raussowi udało się uporządkować obronę przyczółka i przeprowadzić silny
kontratak. Radzieckie oddziały 3 i 49 dywizji przeszły do obrony.
Gdy generał Koszewoj zakończył telefoniczny meldunek o przebiegu walk w Niżnie-Kumskim w dniu
21 grudnia, dowódca 1 KP, generał Missan, zadał mu pytanie:
— Powiedz mi, jak oceniasz teraz przeciwnika, i perspektywę natarcia dywizji?
— Myślę, że wróg został nie tylko znacznie osłabiony, ale i oszołomiony.
Reakcja dowódcy korpusu była zaskakująca:
— Jeśli tak, to nie wolno zwlekać. Trzeba zdobyć Wierchnie-Kumski, rozwijać sukces. Generał
Biriuzow jeszcze dwa dni temu uprzedził mnie, że wzięcie chutoru jest naszym zadaniem na dwudziestego
drugiego grudnia. Nie trać więc czasu, nie daj opamiętać się wrogowi, organizuj natarcie.
— Nie rozumiem, sam mam nacierać? — zdziwił się Koszewoj.
— Nie, nie sam. Trochę później pójdzie do przodu cały Front, w tym i nasza armia — wyjaśnił Missan.
— Zamiar Mansteina nie wypalił. Wprawdzie udało mu się wedrzeć do Wasiljewki i uchwycić most, lecz
ugrzązł tam na dobre. Twoje natarcie utrudni nieprzyjacielowi manewr wojskami na ten najbardziej
niebezpieczny kierunek. Jasne?
— Jasne — odpowiedział Koszewoj. — Lecz moje prawe skrzydło będzie odsłonięte, a sił dodatkowych
nie mam.
— Podciągnie się trzechsetna dywizja — uspokajał Koszewoja generał Missan. — A poza tym za dwa
lub trzy dni nieprzyjaciel będzie miał inne zmartwienie niż twoje prawe skrzydło. Mam informacje, że nad
środkowym Donem rozgromieni zostali Włosi, a czołgi Frontu Południowo-Zachodniego już podążają nam
na spotkanie.
— Bardzo się z tego cieszę, że rozgromiono Włochów, lecz moje prawe skrzydło jest mi bliższe. A
zagrażają mi Niemcy.
— Ono i dla mnie jest bliższe — obruszył się Missan. — Dlatego wesprę ciebie korpuśną artylerią.
Więcej niczego nie mam. Wybór godziny natarcia pozostawiam tobie. Życzę sukcesu.
Po tej rozmowie dowódca 24 dywizji wezwał do siebie szefa sztabu oraz dowódcę artylerii i przez długi
czas razem z nimi ślęczał nad mapą. W końcu zapadła decyzja. Będą nacierali na Wierchnie-Kumski dwiema
wiodącymi przez step drogami. Prawą pójdzie 72 pp z większością dział 50 palu, a lewą — 70 i 71 pułki
piechoty z dywizjonem artylerii przeciwpancernej, która przy każdym ataku nieprzyjacielskich czołgów
miała zajmować stanowiska do strzelania na wprost i osłaniać piechotę.
Dochodziła godzina 11.00, gdy generał Koszewoj wyruszył w swej „emce” na spotkanie lewej kolumny,
by z dowódcami obydwu pułków zorganizować atak. Przed samochodem dowódcy dywizji jechała jakaś
półciężarówka, która przypadkowo znalazła się na wzgórzu w pobliżu punktu obserwacyjnego.
— Jedź jej śladem — rozkazał Koszewoj kierowcy, podejrzewając, że step naszpikowany jest różnego
typu minami.
Kierowca dodał gazu. Przed skrętem na drogę przód „emki” niespodziewanie podskoczył w górę,
rozległ się silny wybuch i pasażerowie wyrzuceni zostali na zewnątrz. Kapitan Lambocki, oficer łącznikowy
70 pp, został ranny, a kierowca, kapral Własienko, odniósł lekkie obrażenia. Stało się to w momencie, gdy
nad prawą kolumną pojawiły się niemieckie bombowce, poprzedzające kontratak czołgów i piechoty.
Dowódcy dywizji pospieszono z pomocą, ale właściwie nie była ona potrzebna. Generał Koszewoj
natychmiast przystąpił do działania. Na pobliskim wzgórzu urządził nowy punkt obserwacyjny i z
przyjemnością patrzył, jak pułk Kuchariewa sprawnie rozwinął się, a artylerzyści pułkownika Tonkicha
zajęli stanowiska do strzelania na wprost. Nieprzyjaciel popełnił błąd: zamiast skierować kontratak na jeden
odcinek obrony pułku, uderzył na szerokim froncie. Ułatwiło to zadanie artylerzystom. Działa 50 pal z
bliskiej odległości raziły czołgi i transportery wroga. Rozwinęły się też pułki lewej kolumny, biorąc
nieprzyjaciela w dwa ognie. Mimo to walka przeciągnęła się do zmierzchu. Pułk Kuchariewa nie cofnął się
ani na krok. Bohaterami w tej walce byli wszyscy żołmerze.
Gdy pojawiły się niemieckie samoloty, na punkt obserwacyjny generała Koszewoja przyjechał szef
sztabu armii, generał Biriuzow. Znany z odwagi, nie bacząc na nalot, dotarł do stanowisk 72 pp.
„Niejednokrotnie uczestniczyłem w gorących walkach — wspominał po latach — lecz takiej jeszcze nie
widziałem. Szczególnie bohatersko walczyli byli marynarze z Floty Oceanu Spokojnego. Wielu z nich
zrzuciło marynarskie kurty i w samych koszulkach, z granatami przeciwpancernymi w rękach rzucali się na
nieprzyjacielskie czołgi (...) Bój przeciągnął się aż do zapadnięcia ciemności. Wszelkie wysiłki wroga,
dążącego do przerwania naszych pozycji, spełzły na niczym”.
Bohatersko też walczyli w tym dniu żołnierze 98 DP. Gdy na PO pułkownika Sieriegina przybył generał
Malinowski, cała Gromosławka była spowita dymami pożarów. W stanicy trwała zacięta walka. W lornecie
nożycowej widać było nadciągające przez zaśnieżony step nowe kolumny czołgów i transporterów
opancerzonych.
Generała Malinowskiego nie zadowalały uspokajające meldunki dowódcy dywizji. On jeden wiedział,
że na tym kierunku nie zdążył się jeszcze skoncentrować 7 KPanc i że po przełamaniu obrony 98 DP
nieprzyjaciel będzie miał drogę otwartą. W miarę upływu czasu jego obawy znikały. Widział, jak artylerzyści
celnym ogniem na wprost niszczyli niemieckie czołgi, widział, jak piechurzy majora Kozina — marynarze z
Floty Oceanu Spokojnego — z granatami przeciwpancernymi rzucali się na wozy bojowe, jak spychali
grenadierów generała von Zengera w kierunku rzeki.
Do Wierchnie-Caricynskiego dowódca 2 armii wrócił całkowicie uspokojony, a po wysłuchaniu relacji
generała Biriuzowa, który obserwował walki 24 dywizji, powiedział:
— Dziś, zdaje się, ostatecznie zatrzymaliśmy groźnego nieprzyjaciela. Nadeszła pora, abyśmy przeszli
do natarcia.
KONIEC „BURZY ZIMOWEJ”
Rozwój wydarzeń, które miały miejsce 22 grudnia, został wnikliwie przeanalizowany przez niemieckie
dowództwa i sztaby. Sztab 57 KPanc pozytywnie ocenił działania 23 DPanc, uwieńczone zdobyciem
Gniłoaksajskiej (oddziały dywizji przesunęły się pod chutor Birzowoj, lecz tu zostały zatrzymane). Gorzej
przedstawiała się sytuacja na lewym skrzydle korpusu. 17 DPanc rozciągnęła swe szyki na zbyt szerokim
froncie i nie zdołała zdobyć przyczółka w Gromosławce. Tymczasem wojska radzieckie, ocenione przez
niemieckie rozpoznanie jako 23 KPanc, odbiły chutor Niżnie-Kumski i przesunęły się na południe, w
kierunku chutoru Wierchnie-Kumski. W tej sytuacji opracowany przez sztab 4 APanc plan przesunięcia
głównych sił 17 DPanc na prawe skrzydło 57 KPanc, między Wasiljewką a Gniłoaksajską, i wykonanie
koncentrycznego uderzenia trzema dywizjami wzdłuż linii kolejowej na Abganierowo i dalej na linię wzgórz
w rejonie chutoru Zety (około 25 km od Gniłoaksajskiej) nie mógł zostać zrealizowany. 17 DPanc musiała
bowiem wydzielić znaczne siły do obrony lewego skrzydła zgrupowania korpusu (między Gienierałowskim,
sowchozem im. 8 marca i Wierchnie-Kumskim). Wobec tego generał Rauss w zamiarze działań na 23
grudnia uwzględnił jedynie własne siły. Postanowił on odbić utracone poprzedniego dnia wzgórza, poszerzyć
przyczółek i umocnić go, aby mógł stanowić podstawę do dalszych działań zaczepnych. Szczegółowy plan
przedstawiał się następująco: o godz. 5.00 wzmocniony batalion kapitana Hauschilda miał przeprowadzić
atak na wzgórze 109,5, w dwie godziny później batalion rotmistrza Remlingera, idąc z rejonu Kapkinski,
powinien odbić wzgórze 110,4 i jednocześnie po sforsowaniu rzeki połączone grupy Unreina i Quentina
miały zaatakować wzgórze 117,8.
Noc minęła spokojnie, a o godz. 3.45 czasu berlińskiego wojska radzieckie rozpoczęły ataki z rejonu
wzgórza i z chutoru Kapkinski. Opóźniło to akcję batalionu Hauschilda o całą godzinę. Kiedy wraz z 1
batalionem 11 pcz ruszył on do natarcia, natknął się na silną obronę radzieckiej piechoty. Do niemieckich
wozów bojowych celny ogień otworzyły też działa przeciwpancerne i wkopane w ziemię radzieckie czołgi.
Ludzie Hauschilda wycofali się.
W tym samym niemal czasie generał Rauss zaalarmowany został przez Remlingera, że jego skrzydło
atakowane jest przez znaczne siły radzieckiej piechoty z rejonu chutoru Birzowoj (do aktywnych działań 2
armii gwardii włączyła się 87 dywizja generała Kazarcewa). By wesprzeć Remlingera, trzeba było skierować
na Birzowoj cały ogień artylerii dywizyjnej. Kontratak radziecki został odparty, lecz planowany atak na
wzgórze 110,4 trzeba było odłożyć. Silny opór napotkały też forsujące rzekę grupy Unreina i Quentina.
Wzgórze 117,8 nie zostało zdobyte.
Tak wyglądała sytuacja, kiedy około godz. 12.00 do Wasiljewki przybył generał Kirchner. Po naradzie z
pułkownikiem Hünersdorffem oceniono, że dalsze działania zaczepne siłami poszczególnych batalionów nie
mają szans powodzenia. Molestowany przez Hünersdorffa o silniejsze wsparcie generał Kirchner wyjaśnił,
że sytuacja na skrzydłach korpusu komplikuje się, a jeśli chodzi o jakąś znaczącą pomoc, to może stwierdzić,
że obiecane Tygrysy zostały poddane gruntownemu przeglądowi w bazie remontowej w Fallingbostel i w
ciągu najbliższego tygodnia zostaną dostarczone korpusowi. Dodał też, że widzi szansę wzmocnienia
korpusu dywizją pancerną SS „Wiking”.
Informacje generała Kirchnera nie były więc pocieszające. Generał Rauss przyjął je w milczeniu, ale
pułkownik Hünersdorff nie mógł się powstrzymać od cierpkiej uwagi, że wszystkie te działania nie ulżą
żołnierzom na przyczółku, a co najważniejsze — nie rokują nadziei na przełamanie impasu. Ku jego
zdziwieniu generał Kirchner zgodził się z tym wywodem. Hünersdorff nie wiedział, co na to odpowiedzieć,
gdy niespodziewanie przybył na motocyklu goniec. Obaj generałowie zostali wezwani do węzła łączności 6
DPanc w chutorze Zaliwski.
Tymczasem walki na przyczółku rozgorzały z nową siłą, wzmogła też ogień radziecka artyleria.
Dalmierzyści pułkownika Grundherra wykonali namiary i ustalili, że jej stanowiska znajdują się w rejonie
wzgórza 117,8. W związku z tym o godz. 13.50 Hünersdorff nadał radiogram do sztabu dywizji: „W rejonie
wzgórza 117,8 silne stanowisko artylerii polowej i dział przeciwpancernych nieprzyjaciela. Wezwijcie
lotnictwo”. Odpowiedź z dywizji odebrano już po pięciu minutach. Lecz co to? Nie dotyczyła ona
wysuniętego żądania. Pułkownik Hünersdorff czytając nie wierzył własnym oczom.
„Dywizja zostanie dziś w nocy, przy pozostawieniu straży tylnych, zluzowana i przedyslokowana do
stanicy Potiemkinskiej. Poczynić niezbędne przygotowania. Rozkaz nadejdzie”.
Hünersdorff nic nie rozumiał, ale z treścią radiogramu zapoznał dowódców batalionów czołgów i
grenadierów. Teraz wszyscy gubili się w domysłach, o co tu właściwie chodzi? Po godzinie goniec
dostarczył rozkaz pisemny generała Raussa.
„Przyśpieszony wymarsz o godz. 24.00 przy pozostawieniu ariergardy złożonej z pułku czołgów,
kompanii rozpoznawczej, kompanii z 2 batalionu 114 pgren oraz dwóch baterii 76 pal pod dowództwem płk.
von Hünersdorffa.
Cel marszu: Potiemkinska nad Donem.
Marszruta: wzgórze 146,9, Zaliwski, Gienierałowski do Potiemkinskiej”.
Niespodziewany rozkaz wycofania 6 DPanc ze składu 57 KPanc był następstwem działań dźwigni,
którą radzieckie dowództwo puściło w ruch 16 grudnia 250 km na północny zachód od Myszkowej, nad
środkowym Donem. Tą dźwignią było natarcie Frontu Południowo-Zachodniego generała Watutina i 6 armii
Frontu Woroneskiego generała Golikowa pod ogólnym kryptonimem „Mały Saturn”.
Przełamanie frontu włoskiej 8 armii pod Nową Kalitwą rozpoczęło się od uderzenia 17 KPanc generała
Połubojarowa na silny węzeł oporu — Kantemirowkę (19 grudnia). W całodziennej walce rozbita została
włoska 5 dywizja piechoty i oddziały niemieckie. 17 KPanc (od 2 I 1943 roku 4 KPanc gwardii) uzyskał po
tej bitwie zaszczytne miano „Kantemirowskiego”. W ślad za 17 KPanc w wyłom weszła 6 armia generała
Charitonowa.
Do pościgu przeszły też korpusy pancerne Frontu Południowo-Zachodniego: 18, 24 i 25, oraz 1 korpus
zmechanizowany gwardii. Pokonując opór nieprzyjaciela, stosującego liczne zapory, zwłaszcza minowe, i
przedzierając się przez śnieżne zaspy, radzieccy czołgiści parli na Millerowo, Tacynską i Morozowsk.
Feldmarszałek Manstein rzucił przeciw nim całe lotnictwo 4 Floty Powietrznej i jednocześnie gorączkowo
ściągał do zagrożonych rejonów odwody. W ciągu 9 dni wojska radzieckie przesunęły się na południe o 180
km. Gdy rankiem 23 grudnia 24 KPanc przerwał kolejny front obronny na rubieży rzeki Bystra i skierował
się na Tacynską, a jednocześnie 25 KPanc okrążył stanicę Milutinską i uderzył na Morozowsk, przed
dowództwem Grupy Armii „Don” stanął problem obrony tych dwóch niebywale ważnych ze względu na
lotniska zaopatrujące 6 armię miejscowości (leżały poza tym przy linii kolejowej z Rostowa do Stalingradu).
Radzieckie korpusy pancerne mogły być zatrzymane jedynie przez związki pancerne. Na Tacynską
skierowano więc 11 DPanc generała Balcka, ale Morozowska feldmarszałek nie miał już czym osłonić.
W tej sytuacji szef sztabu Grupy Armii „Don” poinformował szefa sztabu 4 APanc, iż rozważana jest
sprawa wycofania ze składu 57 KPanc jednej z trzech jego dywizji pancernych. W odpowiedzi pułkownik
Fangohr zastrzegł, że osłabiony korpus nie będzie mógł dalej nacierać, co więcej, prawdopodobnie nie zdoła
nawet utrzymać dotychczasowych pozycji. Zwrócił też uwagę, że po odejściu 11 DPanc nie utrzyma swych
rubieży obronnych w widłach Czyru i Donu 48 Kpanc.
Podczas następnej rozmowy generał Schultz powiadomił pułkownika Fangohra, że feldmarszałek
Manstein uzależnia ostateczną decyzję w tej sprawie od powodzenia natarcia na miejscowość Aksaj, leżącą
na wschód od linii kolejowej na Stalingrad. Jednak ani wojska rumuńskie, ani tym bardziej zaangażowane
bez reszty nad Myszkową dywizje 57 Kpanc nie były w stanie spełnić tego warunku. Dlatego też o godz.
10.30 Manstein osobiście ponowił żądanie przekazania do odwodu Grupy Armii „Don” jednej dywizji
pancernej. Rozmowa przybrała charakter gwałtownej wymiany zdań, lecz decyzja feldmarszałka była
nieodwołalna.
Po analizie sytuacji generał Hoth doszedł do wniosku, że najbardziej „urządzi” go wycofanie
najsilniejszego związku pancernego, 6 dywizji, gdyż to usprawiedliwi kolejne, planowane przez niego,
posunięcie — wycofanie całego korpusu za rzekę Aksaj. Był pewien, że zdoła przekonać feldmarszałka
Mansteina, iż utrzymanie rubieży rzeki Myszkowej siłami, które mu pozostały, jest sprawą nierealną.
Zameldował więc natychmiast, że 57 KPanc, bez 6 DPanc, ma sprawnych zaledwie 36 czołgów, 27 dział
szturmowych i 24 działa przeciwpancerne. Ponieważ feldmarszałek Manstein nie mógł przewidzieć, czy
podciągnięta w rejon Dubowskoje — Zimowniki dywizja pancerna SS „Wiking” zostanie skierowana na
Kotielnikowski czy na Morozowsk, musiał ostatecznie zaaprobować decyzję Hotha i zawiadomić o niej
generała Paulusa.
W podpisanym wieczorem rozkazie nr 9 generał Hoth stwierdził: „4 APanc przejściowo wstrzymuje
wykonanie operacji »Wintergewitter«”, a w okolicznościowym rozkazie do 6 DPanc podkreślił jej zasługi w
realizacji operacji, zwłaszcza zaś rolę 11 pcz i jego dowódcy. W nocy drogą radiową pułkownik Hünersdorff
został poinformowany o odznaczeniu go przez führera Krzyżem Rycerskim Orderu Żelaznego Krzyża.
Wieczorem radiowy komunikat Wehrmachtu stwierdzał: „W trakcie wznawianych nieudanych ataków
między Wołgą a Donem oraz w Stalingradzie Sowieci ponieśli wysokie straty”.
— Przed chwilą zakończyłem rozmowę z generałem Schmidtem — zameldował Mansteinowi szef
sztabu Grupy Armii „Don”, generał Schultz.
— Poinformował go pan o sytuacji? Jak to przyjął? — zainteresował się Manstein.
— Rozmowa była nerwowa — relacjonował Schultz. — Dotyczyła wielu spraw. Zgodnie z pana
sugestiami, panie feldmarszałku, starałem się nie psuć im nadmiernie wigilijnego wieczoru. Referowałem
więc sprawy dość optymistycznie. Mówiłem o utrzymaniu rubieży Myszkowej, choć nie taiłem, że po
wycofaniu szóstej dywizji może powstać konieczność zawężenia naszych przyczółków. Rozmawialiśmy też
o perspektywach utrzymania lotniska w Tacynskiej. Wyraziłem przekonanie, że szósta armia może nadal
liczyć na dostawy tą drogą. Generał Schmidt wyraził najwyższe zaniepokojenie spadkiem dostaw w
ostatnich dniach.
— Jak wygląda ten spadek? — spytał Manstein.
— W dniu wczorajszym, dwudziestego trzeciego grudnia, dostarczono Paulusowi prawie osiemdziesiąt
trzy tony, ale dzisiaj nie wylądował ani jeden samolot transportowy — poinformował pułkownik Busse.
— Tak, lotnisko w Tacynskiej musimy odbić, a Morozowska bronić za wszelką cenę — skonstatował
Manstein. — Ale moim zdaniem cele Rosjan na lewym skrzydle sięgają dalej niż te lotniska. Im chodzi o
Rostów. Zdobycie Rostowa odcięłoby nie tylko grupę Armii „Don”, lecz i grupę Armii „A” na Kaukazie.
Dlatego zatrzymanie ofensywy Rosjan na naszym lewym skrzydle jest zadaniem pierwszoplanowym. Co się
zaś tyczy grupy Hotha, to trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Na rumuńską czwartą armię liczyć właściwie nie
możemy. A jeśli Rumuni się cofną, to wątpię, czy Hothowi uda się utrzymać nie tylko przyczółki na
Myszkowej, lecz nawet linię Aksaju. Będzie dobrze, jeśli utrzymamy rubież Wierchnie-Kurmojarska,
Wierchnie-Jabłoczny i Niżnie-Jabłoczny lub w najgorszym razie Sarmutowski, Pimien Czerny,
Kotielnikowski. A przecież każdy kilometr, o jaki cofnie się czwarta armia, zmniejsza szanse odblokowania
szóstej armii.
— Z rozmowy z generałem Schmidtem wywnioskowałem, że szóstej armii bardziej w tej chwili leży na
sercu regularność zaopatrzenia drogą lotniczą, niż deblokada — wtrącił generał Schultz.
— To potwierdza tylko wrażenie, które odniósł major Eismann — zgodził się Manstein — I gdyby to
ode mnie zależało, panowie, to zmusiłbym Luftwaffe, by dostarczała do kotła najmniej tysiąc ton paliwa i
pięćset ton żywności w ciągu dnia. Przecież szósta armia przyciąga ogromne siły Rosjan. Pomyślcie,
panowie, z jaką potęgą mielibyśmy do czynienia, gdyby w okrążonym Stalingradzie zabrakło armii Paulusa.
Ale —- zreflektował się po chwili — nie możemy zapominać, że głównym naszym zadaniem jest
odblokowanie tej armii.
Generał Schultz spojrzał pytająco na Mansteina, lecz nie zdołał nic wyczytać z jego kamiennej twarzy.
— Skąd jednak weźmiemy niezbędne siły? — zapytał więc wprost.
— Możemy je uzyskać z Kaukazu, z Grupy Armii „A”. Z moich wyliczeń wynika, że my wiążemy
znacznie większe siły nieprzyjaciela niż feldmarszałek Kleist. Dlatego też chcę wystąpić o trzeci korpus
pancerny i dywizję piechoty ze składu pierwszej armii pancernej, a ponadto o dywizję piechoty z
siedemnastej armii. Trzeba to zrobić szybko i sugestywnie. Pan, pułkowniku Busse, przygotuje taki
dokument. Przedstawię go generałowi Zeitzlerowi, a jeśli zajdzie potrzeba, to nawet samemu führerowi. Jeśli
w ciągu tygodnia otrzymamy takie wzmocnienie, to możemy wznowić operację „Burza zimowa”.
Gdy Schultz i Busse opuścili pokój Mansteina, ten chytrze się uśmiechnął. On najlepiej wiedział, że
żadnych związków nie otrzyma, gdyż na Kaukazie lada dzień wojska radzieckie przejdą również do
ofensywy. Wiedział jednak zarazem, że historię wojen opracowuje się na podstawie dokumentów i że jego
usilne prośby o wzmocnienie wprowadzą w błąd nawet wytrawnego historyka. On, odpowiedzialny za
operację deblokady, zostanie przez historyków oczyszczony, gdyż w ich oczach będzie uznany za tego, który
czynił wszystko, by uratować okrążoną armię. Ostateczną winą za jej niesławny koniec historia obarczy jego
przełożonych i podwładnych. Jednych za to, że rzucali mu pod nogi kłody i nie rozumieli jego „genialnych”
koncepcji, drugich zaś za nieudolność i tchórzostwo. To ostatnie przypisywać się będzie oczywiście
sprzymierzeńcom — Rumunom.
NA KOTIELNIKOWSKI
Wieczorem 23 grudnia generał Rotmistrow został wezwany do Wierchnie-Caricynskiego. Po walkach
na przyczółku ryczkowskim 7 KPanc został bowiem przeprawiony na lewy brzeg Donu i 19 grudnia
podporządkowany generałowi Malinowskiemu. Skoncentrował sję on w rejonie chutoru Piatiławriczeski, o
10—15 km za 1 KP generała Missana, mając w linii 92 czołgi, w tym 20 ciężkich KW.
Pogoda pogorszyła się. Od wielu godzin szalała śnieżna zamieć. By nie utknąć w jakimś jarze, generał
Rotmistrow zdecydował się pokonać czterdziestokilometrową drogę do stanowiska dowodzenia 2 Agw.
dwoma czołgami: oprócz swego T-34 zabrał też ciężki KW. Tak było pewniej i bezpieczniej, a ponadto
radiostacje czołgowe zapewniały mu nieprzerwaną łączność ze sztabem. Gdy jednak obydwa czołgi
wjechały do stanicy, drogę zagrodził im patrol. Jego dowódca z wyciągniętym pistoletem zaczął krzyczeć:
— Stać! Dokąd pchasz się czołgami? Zawracać!
Trzeba było wyjaśnić przyczyny, które skłoniły dowódcę korpusu do użycia takiego środka lokomocji.
W końcu czołgi ukryto między domami, a generał Rotmistrow został skierowany na stanowisko dowodzenia
57 armii. Tu, w obszernym pomieszczeniu, generałowie Wasilewski i Jeremienko zwołali naradę. Obecni na
niej byli: dowódca wojsk pancernych Armii Czerwonej, generał Fiedorenko, szef wojsk łączności, generał
Pieresypkin, dowódcy armii, generałowie Malinowski, Tołbuchin i Trufanow, oraz dowódcy kilku korpusów.
Z 2 Agw. przybyli generałowie Czanczibadze i Swiridow.
Celem narady było omówienie przewidzianego na dzień następny przeciwnatarcia, którego plan kilka
dni wcześniej został opracowany przez generałów Wasilewskiego i Jeremienkę i wysłany do Moskwy. W
nocy z 19 na 20 grudnia generał Wasilewski otrzymał w odpowiedzi krótki telegram: „Wasz plan został
zatwierdzony przez Kwaterę Główną Naczelnego Dowództwa, Wasiliew”. (Był to pseudonim Józefa
Stalina).
Pierwotnie, i tak to zapisano we wspomnianym planie, 2 A gw. miała ruszyć do przeciwnatarcia 22
grudnia. Osłonę jej lewego skrzydła powierzono 51 armii, na prawym miała działać 2 AUd. Jednakże
wydarzenia następnych pięciu dni, nasycone dramatycznymi walkami na rubieży rzeki Myszkowa, zmusiły
dowództwo radzieckie do przesunięcia terminu operacji. Zmienione zostały też szybkie związki pancerne,
które zamierzano w niej użyć: zamiast 3 KPanc generała Wolskiego, wycofanym do odwodu, armię generała
Malinowskiego wzmocniono 7 KPanc generała Rotmistrowa i 6 KZmech generała Bogdanowa. O
wszystkich tych zmianach poinformowali zebranych przedstawiciel Kwatery Głównej i dowódca Frontu. Ten
ostatni omówił też stosunek sił na całym froncie, a zwłaszcza w pasie przeciwnatarcia.
Uwzględniając fakt, że nieprzyjaciel nie uzyskawszy powodzenia w pasie obrony 1 KP generała
Missana przerzucił ciężar natarcia w pas obrony 13 KP generała Czanczibadze, a także na prawe skrzydło 51
armii, przy linii kolejowej, dowódca Frontu uznał, że powstały sprzyjające okoliczności do realizacji planu
przeciwnatarcia, według którego główne uderzenie zada 1 KPgw. Na kierunku jego działania zostanie też
wprowadzony 7 korpus pancerny generała Rotmistrowa, który ma nacierać przez Niżnie-Kumski na chutory
Gienierałowski i Wierchnie-Jabłoczny. Na prawo od niego 2 KZmech gw. uderzy przez Gromosławkę na
Szestakow. 6 KZmech przejdzie przez szyki bojowe 51 armii i uderzając z rejonu Gniłoaksajskiej przez
Żutowo 2 na Pieriegruzny wyjdzie na tyły nieprzyjacielskiego zgrupowania w rejonie Kotielnikowskiego i
odetnie mu drogę odwrotu. 13 KP generała Czanczibadze będzie nacierał z rejonu Wasiljewki na rzekę
Aksaj, między Zaliwskim i Żutowem 1.
Narada nie trwała długo, gdyż dowódców armii i korpusów czekało jeszcze tej nocy wiele pracy.
Generał Rotmistrow chciał spotkać się z generałem Missanem, lecz w tym czasie przebywał on przy swoich
wojskach walczących już nad rzeką Myszkowa. Zdążył tylko zamienić parę słów z dawnymi znajomymi,
generałem Czanczibadze i Swiridowem. Temperament niskiego, krępego Gruzina, Czanczibadze, ujawnił się
tu w całej pełni:
— Rozbijemy — cieszył się — na proch tego butnego Mansteina. — Ale po chwili zastanowienia
dodał: — Jednak faszyści znów będą mówić, że pomógł nam generał „Mróz”.
— Niech sobie mówią — uspokajał go postawny, flegmatyczny Swiridow — To im nie przyniesie ulgi.
— Oczywiście, nie przyniesie, Karpie Wasiljewiczu — zgodził się skwapliwie Czanczibadze.
Na stanowisku dowodzenia 2 A gw., w jasno oświetlonej izbie z zaciemnionymi szczelnie oknami,
zebrali się generałowie Malinowski, Krejzer, Biriuzow, Krasnopiewcew i Łarin oraz szef oddziału
operacyjnego, pułkownik Grecow. Do późnych godzin nocnych pochyleni nad mapami uzgadniali szczegóły
jutrzejszej bitwy. Minęła godzina 2.00, gdy zatelefonował pułkownik Calikow. Telefon odebrał Grecow.
Dowódca 3 DPgw. meldował, że niemiecka 6 dywizja pancerna rozpoczęła wycofywanie swych oddziałów z
Wasiljewki i Kapkinskiego. Słuchawkę przejął generał Malinowski.
— Czy to są sprawdzone dane? — zapytał.
— Ruchy odwrotowe nieprzyjaciela stwierdzili zgodnie i Margiełow, i Stacura — brzmiała odpowiedź.
Generał Malinowski połączył się natychmiast ze sztabem Frontu Stalingradzkiego, by poinformować
generała Jeremienkę o meldunku Calikowa. Jednocześnie w rozkazie bojowym opracowywanym na 24
grudnia sprecyzowano zadania dla poszczególnych korpusów:
— 1 KPgw. przechodzi do natarcia na froncie Czernomorow. — Gromosławka z zadaniem opanowania
przepraw na rzece Aksaj Jesaułowski na odcinku Nowoaksajski — Wodnianski;
— 13 KPgw. atakuje nieprzyjaciela na froncie Iwanowka — Kapkinski z zadaniem opanowania do
końca dnia rubieży rzeki Aksaj na odcinku Szestakow — Kłykow;
— 7 KPanc przeprawia się przez Myszkową i o godz. 12.00, wspólnie z 1 KPgw., naciera na kierunku
południowo-wschodnim, odcinając nieprzyjacielowi drogi odwrotu na Kotielnikowski;
— 2 KZmechgw. o tej samej godzinie przeprawia się przez Myszkową w rejonie Gromosławka —
Iwanowka i atakuje nieprzyjaciela w kierunku Wasiljewka — Kapkinski. Po rozgromieniu nieprzyjaciela
wychodzi z walki, koncentruje się w rejonie Wierchnie-Kumski i osłania prawe skrzydło armii nad Donem;
— 6 KZmech wprowadzony zostaje do walki 25 grudnia przez szyki bojowe prawego skrzydła 51 armii
z zadaniem przecięcia dróg odwrotu nieprzyjaciela w rejonie Kotielnikowskiego.
Początek natarcia o 8.00. Saperzy otrzymali 4 godziny na budowę przepraw dla czołgów na Myszkowej.
Wieczorem 23 grudnia dowódca 1 KPgw. generał Missan udał się do niedawno zdobytego Wierchnie-
Kumskiego. Wiedział, jak długie i jak zacięte trwały tam walki. Do południa 24 dywizja odpierała
sześciokrotnie kontrataki 17 DPanc na zajętych poprzedniego dnia pozycjach. Nieprzyjaciel zmieniał taktykę
walki, kierując uderzenia raz na prawe, raz na lewe skrzydło pułku Kuchariewa. Już nie stosował — jak
wczoraj — kontrataku na szerokim froncie. Za każdym razem, gdy zaniepokojony generał Koszewoj łączył
się telefonicznie z pułkownikiem Kuchariewem i pytał o sytuację, ten z olimpijskim spokojem zapewniał, że
i tym razem kontratak odeprze.
Tymczasem dywizyjny zwiad rozpoznał podejścia do chutoru i zameldował, że pod względem
inżynieryjnym nie został on umocniony. Kiedy więc oddziały dywizji odparły szósty kontratak, nie
zatrzymując się, na karkach cofających się Niemców, zaatakowały chutor ze wschodu i z zachodu.
Rozgorzały walki o każdy niemal dom. Do okopanych czołgów nieprzyjaciela strzelały ogniem na wprost
działa przeciwpancerne, a żołnierze zarzucali je granatami. Po czterogodzinnej walce chutor został
opanowany.
Generał Missan, jedząc swój pierwszy w tym dniu posiłek w jednej z ocalałych chat, poinformował
generała Koszewoja, iż od rana cała armia rozpoczyna przeciwnatarcie. Na prawym skrzydle 24 dywizji
nacierać będzie 300 dywizja, na lewym — 98. Wspólnie mają rozbić 17 DPanc i rumuńską 2 DP.
Szczegółów całej operacji dowódca korpusu jednak nie znał.
Rankiem 24 grudnia na całym froncie nad Myszkową zagrzmiały działa. 24 dywizja, napotykając słaby
opór nieprzyjaciela, z wolna przesuwała się na południe. Wieczorem w zdobytym właśnie niewielkim
chutorze przemarznięty do szpiku kości generał Koszewoj zainstalował swój sztab w jednej z chałup.
Gospodyni napaliła w piecu, a dowódca dywizji zdjął walonki i grzał przy ogniu zgrabiałe nogi. Nagle drzwi
izby otwarły się i stanął w nich generał Wasilewski w towarzystwie dowódcy 33 DP, generała Utwienki.
Koszewoj musiał złożyć meldunek „na bosaka”. Generał Wasilewski był jednak w dobrym humorze,
roześmiał się i powiedział:
— No, bracie, widziałem dzieło twoich gwardzistów w Wierchnie-Kumskim. Było na co popatrzeć.
Wiele czołgów zniszczyliście. Wielu grenadierów skosiliście.
— Tylko na jednej pozycji naliczyliśmy dziewiętnaście czołgów — skonkretyzował Utwienko.
Generał Wasilewski usiadł za stołem i nakreślił na swojej mapie pozycje 24 dywizji, po czym zapytał,
czy Koszewoj rozumie dalsze zadanie dywizji? Pytanie wzięło się stąd, że w meldunku Koszewoja nie było
ani słowa o radzieckich czołgach, a przecież obie dywizje — 24 i 98 — miały współdziałać z 7 KPanc.
Odpowiedź generała Koszewoja, że pierwszy raz o tym słyszy, zdenerwowała przedstawiciela Kwatery
Głównej. Okazało się jednak, że w ferworze walki Missan nie poinformował o tej decyzji dowódców
dywizji. Zresztą współdziałanie piechurów i czołgistów rozpoczynało się w drugim dniu przeciwnatarcia.
Dwudziestego czwartego grudnia rano generał Malinowski udał się na stanowisko dowodzenia generała
Missana, generał Biriuzow do 13 korpusu, zaś generał Łarin do 2 KZmech. W Wasiljewce i Kapkinskim całą
noc trwały walki. Gdy po dziesięciominutowym przygotowaniu artyleryjskim pułki 43 i 49 dywizji przeszły
do natarcia, opór stawiły im oddziały 23 DPanc, które zluzowały 6 DPanc. Również tu walki toczyły się o
każdą ulicę i każdy dom. 13 pułk Margiełowa zdobywał jeden po drugim punkty oporu nieprzyjaciela, który
cofał się za rzekę. Zdecydowanie nacierał też 144 pp 49 DP. W chutorze Kapkinski walczył 9 pułk
podpułkownika Stacury.
W tym czasie saperzy budowali mosty pod Niżnie-Kumskim i w Iwanowce oraz cztery przeprawy przez
lód. Około południa przez rzekę zaczęły przeprawiać się brygady pancerne i zmechanizowane korpusów
Rotmistrowa i Swiridowa.
Tymczasem zgodnie z rozkazem generała Hotha obydwie dywizje 57 KPanc przygotowywały obronę
podejść do przepraw na Aksaju: 23 DPanc broniła przyczółka od Kruglakowa do Szestakowa, a 17 DPanc —
linię wzgórza na drogach Gromosławka — Szestakow i Wierchnie-Kumski — Zaliwski. Na lewo przyczółka
między chutorami Gienierałowski i Czauszowski nad Donem bronił rumuński 6 korpus armijny generała
Dragaliny, a prawego skrzydła 57 KPanc, od Samochina przez Żutowo 2 do stanicy Obolnaja, korpus
kawalerii generała Popescu i 7 korpus armijny generała Mitranescu. Swój odwrót na południe 57 KPanc
osłaniał silnymi ariergardami.
2 KZmech generała Swiridowa, liczący 4800 żołnierzy i dysponujący 54 czołgami średnimi T-34 i 17
lekkimi T-70 oraz 12 rozpoznawczymi samochodami pancernymi BA-64, nacierał na południowy wschód,
starając się odciąć drogi odwrotu Niemcom wycofującym się z Wasiljewki. Czołowy, 23 pcz majora Kerlina,
wchodzący w skład 4 BZmech podpułkownika Hassana Haraziji, został zatrzymany przy jarze Nieklinskim
silnym ogniem artylerii. Walka trwała tu przeszło dwie godziny. Radzieccy czołgiści i piechurzy zmusili w
końcu grenadierów pancernych 23 DPanc do odwrotu. Pod koniec walki major Kerlin rozkazał dwóm
zwiadowcom — plutonowemu Wołkowowi i kapralowi Dołganowowi — odszukać czołg dowódcy
kompanii, porucznika Lebiediewa, którego radiostacja zamilkła. Zwiadowcy ruszyli, lecz wkrótce na SD
majora Kerlina wrócił kapral Dołganow z grupą jeńców. Na ich czele szedł wysoki, chudy oficer.
— Co to znaczy? — zapytał surowo major Kerlin. — Po co ja was wysłałem?
— Wybaczcie, towarzyszu majorze — tłumaczył się kapral — Musiałem ich odprowadzić.
— A gdzie ich wyłowiliście? — włączył się do rozmowy podpułkownik Harazija.
— W okopie, towarzyszu podpułkowniku. Biegniemy, a oni wyskakują nam naprzeciw. Oficera
zwaliliśmy z nóg, a pozostali podnieśli ręce do góry.
— Dobrze — uspokoił się Kerlin. — Odprowadźcie jeńców do sztabu korpusu i wracajcie.
Tymczasem plutonowy Wołkow odnalazł porucznika Lebiediewa. Jego czołg płonął. Wołkow pomógł
wydostać się z maszyny członkom załogi i wezwał sanitariuszy, po czym powrócił na stanowisko
dowodzenia pułku.
Brygada oczyściła drogę na Kruglakow, lecz na podejściach do chutoru znów została zatrzymana.
Czołgi majora Kerlina przypuściły atak w rejonie Szestakowa, przerwały obronę piechoty i dotarły do mostu
na Aksaju, lecz tu natrafiły na silny ogień artylerii przeciwpancernej i musiały się cofać na pozycje
wyjściowe. Rozpoznanie doniosło, że na podejściach do rzeki Niemcy mają świetnie zorganizowaną obronę
— chutory zostały przekształcone w węzły oporu, czołgi i artyleria okopane — i przełamanie jej jest
możliwe jedynie przy ścisłym współdziałaniu piechoty, czołgów i artylerii. Generał Biriuzow wziął to pod
uwagę, wydał odpowiednie rozkazy generałom Czanczibadze i Swiridowowi, po czym wrócił do Wierchnie-
Caricynskiego i usiadł, by przygotować komunikat.
„Z rana 24 grudnia — zaczął pisać — wojska armii głównymi siłami przeszły do natarcia, skupiając
główny wysiłek na kierunku Gromosławka — Szestakow. Nieprzyjaciel stawił zacięty opór w
miejscowościach Wierchnie-Kumski, Specposiełok, kołchoz im. 8 marca, Zagotskot, Wasiljewka, Paryska
Komuna, Birzowoj. Ogniem artylerii i moździerzy starał się zatrzymać natarcie naszych wojsk, lecz
wszędzie został odrzucony. Rozwijając sukces i nabierając tempa gwardziści energicznie posuwają się do
przodu...”
Dwudziestego piątego grudnia walki na całym froncie między Donem a linią kolejową (na połnoc od
Aksaju) rozgorzały z nową siłą. Mimo iż dywizje niemieckie przygotowały w nocy pośrednie rubieże
obrony, gwardziści, wsparci teraz przez czołgistów, w godzinach popołudniowych dotarli do Aksaju
Jesaułowskiego. Piechurzy 24 DP opanowali chutor Nowoaksajski, a 98 DP sforsowała rzekę i rozpoczęła
walkę o Zaliwski. Również dywizje 13 KPgw. dotarły do Szestakowa. Jako pierwszy do stanicy wdarł się 13
pułk, którego dowódca, podpułkownik Margiełow, za odwagę i umiejętność dowodzenia przedstawiony
został do odznaczenia Orderem „Czerwonego Sztandaru”.
Generał Swiridow po obejściu Wasiljewki skierował swe czołgi na lewe skrzydło armii i chwycił
przeprawy na Aksaju w rejonie Kłykowa i Kruglakowa, a generał Rotmistrow, wykorzystując sukces 24
dywizji, przeprawił w nocy na 26 grudnia przez Aksaj swą 7 BZmot, a w ślad za nią 62 BPanc i zaatakował
chutor Gienierałowski. Broniące się tu oddziały rumuńskiego 6 KP generała Dragaliny w panice zaczęły się
wycofywać. Część z nich ruszyła na południe, a pozostałe przez zamarznięty Don w kierunku zachodnim, na
Tormosin.
Wykorzystując sukces czołgistów generał Malinowski rozkazał, by dywizje piechoty wiązały
nieprzyjaciela w centrum zgrupowania zaczepnego armii, a związki pancerne uderzyły na skrzydła obrony w
Kotielnikowskim. Z 7 KPanc nacierającym z przyczółka w chutorze Gienierałowski miał współdziałać 6
KZmech, idący z rejonu Pieriegruzny.
Już w godzinach popołudniowych czołgiści Rotmistrowa uderzyli na Wierchnie-Jabłoczny, gdzie
napotkali jednak silny opór. Nad szykami radzieckich czołgów pojawiły się nawet Junkersy, które szybko
zrejterowały przed radzieckimi myśliwcami. Natomiast samoloty szturmowe z czerwonymi gwiazdami
zadały znaczne straty podciąganym do Wierchnie-Jabłocznego pododdziałom 17 DPanc. Wykorzystując to
czołgiści 62 BPanc podpułkownika Humeniuka wdarły się do chutoru. Wóz chorążego Matwiejewskiego
rozbił gąsienicami 5 dział przeciwpancernych, a czołg porucznika Kowalewskiego — 2. W trakcie walki
chorąży Gubin zauważył, iż w pobliskim chutorze Niżnie-Jabłoczny pospiesznie zajmuje pozycje piechota i
artyleria nieprzyjaciela. Nie zastanawiając się ani chwili na pełnym gazie pomknął do chutoru. Niemieccy
żołnierze uciekli w panice.
W tym czasie gdy 62 BPanc walczyła w chutorach Wierchnie-Jabłoczny i Niżnie-Jabłoczny, 87 BPanc
podpułkownika Jegorowa, zabezpieczająca prawe skrzydło korpusu, podjęła zuchwały rajd w kierunku
Donu. W stanicy Potiemkinowska rozgromiła ona całkowicie jednostki rumuńskiej 18 DP i resztki 2 DP. W
ten sposób rumuński 6 KA generała Dragaliny został całkowicie rozbity.
Skutecznie rozwijał też natarcie 6 KZmech generała Bogdanowa. Po ciężkiej walce z kawalerzystami
generała Popescu i oddziałami 23 DPanc zdobył on chutor Żutowo 2 i ścigając nieprzyjaciela wziął do
niewoli 200 żołnierzy oraz zdobył wiele uzbrojenia i sprzętu.
Wycofana przez Kirchnera w nocy na 26 grudnia za rzekę Aksaj 17 DPanc została skoncentrowana w
rejonie Czylekowo — Niebykow za utrzymującą wciąż przyczółek pod Kruglakowem 23 Dpanc. Zgodnie z
planami generała Hotha miała ona kontratakować z rubieży Wierchnie-Kurmojarska, Wierchnie-Jabłoczny,
Niżnie-Jabłoczny. 17 DPanc była jednak wykrwawiona w dotychczasowych walkach i nie miała siły, by
przeciwstawić się radzieckiemu zagrożeniu na obydwu skrzydłach. W tej sytuacji generał Hoth zarządził
ogólny odwrót całej grupy na rubież Ketczenery, Wierchnie Salsk, Gremiacze, Sarmutowski, Pimien Czerni,
Kotielnikowski, Wierchnie-Kurmojarska. Rumuński 7 KA nie przejawiał jednak chęci do stawiania
większego oporu i wycofał się z Ketczenerów na Kisielewkę. Tu właśnie zajęła pozycje rumuńska 4 DP, lecz
wkrótce została rozgromiona przez związki 51 armii. 7 KA w panice wycofał się za rzekę Sal. Rumuńska 4
armia straciła całkowicie swą zdolność bojową. Teraz jedyną siłą stawiającą opór na kierunku
kotielnikowskim, była niemiecka 4 APanc, składająca się z dwóch wykrwawionych dywizji pancernych,
izolowanej w rejonie miejscowości Stiepnoj 16 DZmot i resztek rumuńskiej 4 DP. Wesprzeć ją miała
wybłagana u Hitlera i przydzielona po tygodniu targów i dyskusji dywizja pancerna SS „Wiking”,
koncentrująca się w rejonie Zimowniki, 40 km na południowy zachód od Kotielnikowskiego.
Wyniki działań w dniu 26 grudnia zdecydowanie pogorszyły nastroje panujące w sztabach Grupy Armii
„Don” i 4 APanc. Manstein kilkakrotnie w ciągu dnia łączył się ze Sztabem Generalnym Wojsk Lądowych,
postulując wzmocnienie 4 armii związkami wycofywanymi z Kaukazu oraz utworzenie za Grupą Armii „B”
zgrupowania uderzeniowego, które mogłoby nacierającym wojskom Frontu Południowo-Zachodniego zadać
cios ze skrzydła. Dla siebie i dla dowódcy Grupy Armii „A” żądał pełnej swobody operacyjnej. Jednak
wielogodzinne dyskusje Zeitzlera z Hitlerem nie przynosiły pożądanych skutków: dla Hitlera Kaukaz miał
tak samo prestiżowe znaczenie jak Stalingrad. Spektakularne w gruncie rzeczy hasła propagandy, na
przykład: „Niemieckie konie piją wodę w Tereku” czy „Strzelcy górscy zatknęli flagę na szczycie Elbrusu”,
stały się teraz hamulcem opóźniającym podjęcie trzeźwych, wymuszonych przez stronę radziecką decyzji.
Manstein powiadomiony przez generała Zeitzlera, iż Hitler nie wyraził zgody na spełnienie jego
postulatów, żachnął się: „Przecież nie można dowodzić Grupą Armii, jeżeli trzeba z dnia na dzień, ba, z
godziny na godzinę, uzgadniać z Kwaterą Główną każdy, najmniejszy drobiazg”. Zaproponował, aby Hitler
przyjechał do Nowoczerkaska lub on, Manstein, zamelduje się w „Wilczym Gnieździe”.
Doszło jedynie w dniu 27 grudnia do rozmowy telefonicznej, podczas której Hitler sformułował dość
kuszące obietnice: w pierwszym etapie wzmocnienie armii związkami liczącymi łącznie 146 czołgów i dział,
uzupełnienie parku pancernego 57 KPanc nowymi 90 czołgami, a najdalej do połowy stycznia — dalszymi
50 wozami. Zapowiedziano też znaczne zintensyfikowanie działań lotnictwa.
Gdy jednak w godzinę po tej rozmowie nadano tekst: „Dyrektywy do dalszego prowadzenia walki”,
przyrzeczenia Hitlera okazały się mirażem. Zdenerwowany Manstein uzyskał rozmowę z Kwaterą Główną
Wehrmachtu, w trakcie której powiedział Jodlowi, że odnosi wrażenie, iż istnieje między nimi zasadnicza
różnica w ocenie sytuacji, a Zeitzlerowi, że „trzeba całkowitego przestawienia intelektualnego”, by
opanować sytuację. Na wzmiankę o bliskim nadejściu Tygrysów zareagował nerwowo:
— Miałem z nimi do czynienia pod Leningradem. To niezły czołg, ale wciąż jeszcze obarczony wielu
chorobami wieku dziecięcego. Nie przeceniajmy nadmiernie, panie generale, ulepszonych, a nawet nowych
konstrukcji. One nie są w stanie zaradzić dysproporcji sił lub niekorzystnej sytuacji operacyjnej.
Dwudziestego siódmego grudnia wieczorem, a zatem w czasie gdy niemieckie sztaby prowadziły spory
i pertraktacje o wzmocnienie i przegrupowanie wojsk, oddziały 7 KPanc generała Rotmistrowa zaczęły
przeprawiać się przez Aksaj Kurmojarski i zdobyły Pochlebin, obchodząc Kotielnikowski od południowego
zachodu. Nakazana przez Hitlera obrona Kotielnikowskiego stawała się więc sprawą beznadziejną.
W dniu 28 grudnia 71 pp 24 DP zbliżył się do lotniska w Kotielnikowskim, a o dwa kilometry na
zachód znajdowały się główne siły dywizji. Generał Missan drogą radiową informował generała Koszewoja,
że ze wschodu obchodzą Kotielnikowski oddziały 6 KZmech, a zadaniem dywizji jest obejście go od
zachodu.
— Współdziałać ma z tobą — mówił — siódmy korpus pancerny. Czy dogadałeś się z generałem
Rotmistrowem? Ja niestety nie mogę nigdzie złapać ani dowódcy korpusu, ani jego szefa sztabu.
— Nie wiem, gdzie go szukać — odpowiedział Koszewoj.
— Szukaj go koło Kotielnikowskiego. Tam nieprzyjaciel zorganizował silną obronę przeciwpancerną.
Czołgiści sami miasta nie zaatakują, poczekają na piechotę. Uważaj też na prawe skrzydło — ostrzegał. —
Niemcy mogą uderzyć z rejonu Tormosina.
Tymczasem w zachodniej części lotniska zaczęły się walki. Płonęły składy paliwa, co świadczyło, iż
czołgiści musieli ruszyć do ataku. Dowódca 71 pułku, pułkownik Sawieliew, nie zwlekając uderzył na ten
ważny dla Niemców obiekt od wschodu, od strony miasta, natomiast generał Koszewoj podążył do kolumn
70 i 72 pułków, na zachodni skraj lotniska. W drodze napotkał Willysa z dwoma oficerami w skórzanych
kurtkach. Obydwa samochody zatrzymały się obok siebie.
— Rotmistrow — przedstawił się jeden z czołgistów unosząc okulary; drugim był jego zastępca do
spraw politycznych, pułkownik Szatałow. Dowódca 7 KPanc zapoznał generała Koszewoja z sytuacją. Już
rankiem 28 grudnia generał Rotmistrow zaatakował miasto czołowo, licząc na to, że nieprzyjaciel —
związany walkami na szerokim froncie — nie wydzielił znaczniejszych sił do jego obrony. Jednakże czołgi
dwóch atakujących brygad pancernych — 62 BPanc i 3 BPanc gw. — natknęły się na silny ogień z dział
przeciwpancernych i czołgów ze wzgórz 84,0 i 101,5. Kilka radzieckich czołgów zostało trafionych. Widząc
to Rotmistrow rozkazał brygadom wyjść z pola ostrzału artylerii przeciwpancernej, choć jeden z batalionów
3 BPanc gw. opanował wzgórze 84,0.
Niepowodzenie czołowego natarcia wskazywało na konieczność zastosowania manewru obejścia
Kotielnikowskiego. Generał Rotmistrow wydzielił do tego zadania 87 BPanc i 7 BZmot, nakazując nacierać
im przez miejscowości Cygan i Pochlebin. Na manewr ten uzyskał zgodę generała Biriuzowa. W rezultacie
brygady przecięły linię kolejową i dotarły do lotniska. Ich atak był tak niespodziewany, że w trakcie walk o
ten obiekt wylądował na nim niemiecki samolot rozpoznawczy. Zdziwiony pilot nie mógł zrozumieć, co się
dzieje, gdyż zaledwie kilka minut temu uzyskał zgodę na lądowanie.
Obydwaj generałowie uzgodnili zasady współdziałania w walce o Kotielnikowski, ustalając, że
koncentryczny atak na miasto rozpoczną w godzinach rannych 29 grudnia. Do tego czasu miały obejść
Kotielnikowski od południowego wschodu brygady 6 KZmech. Łączność z generałem Bogdanowem
zobowiązał się nawiązać generał Rotmistrow.
Rankiem 29 grudnia, po krótkim artyleryjskim przygotowaniu, piechurzy i czołgiści uderzyli z trzech
stron na Kotielnikowski. Opór wroga był zacięty, lecz nie trwał długo. Nieprzyjacielskie wojska rozpoczęły
odwrót na południe. Wzięto licznych jeńców, zdobyto 65 dział i moździerzy oraz ogromne składy amunicji i
żywności, przeznaczone dla okrążonej w Stalingradzie 6 armii generała Paulusa. W południe generał
Rotmistrow zameldował generałowi Malinowskiemu, iż Kotielnikowski został całkowicie oczyszczony z
wojsk nieprzyjaciela.
Następnego dnia, 30 grudnia, w wyzwolonym Kotielnikowskim odbył się wielki wiec ludności i
żołnierzy-wyzwolicieli. Po wiecu generał Rotmistrow wpadł na pomysł urządzenia uroczystego bankietu, na
który chciał zaprosić dowództwo 2 Agw. i Frontu Stalingradzkiego, a także generała Wasilewskiego. Gdy
podzielił się tym pomysłem ze swym zastępcą do spraw politycznych, pułkownikiem Szatałowem, ten się
przeraził:
— Co wy, Pawle Aleksiejewiczu! Trwa wojna, a my będziemy wyprawiali bankiety noworoczne!
Przełożeni zmyją nam głowę za takie pomysły.
— Nie bądźcie, Nikołaju Wasiljewiczu, tacy przewrażliwieni. Czyżbyśmy nie zasłużyli? Nawalił tylko
Wowczenko; znów odniósł ranę.
— Skoro decyzja zapadła, towarzyszu generale, to czas wydać odpowiednie dyspozycje — włączył się
do rozmowy szef sztabu, pułkownik Baskakow. — Kosztami obciążymy, oczywiście, nieprzyjaciela.
Rotmistrow spojrzał na Szatałowa. Ten wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: „róbcie sobie, co
chcecie”.
Przed północą wszystko do bankietu zostało przygotowane. Okazało się, że zarówno generał
Wasilewski, jak i generałowie Fiedorenko oraz Pieresypkin — zastępcy ludowego komisarza obrony —
przyjęli zaproszenie i zjawili się wraz z dowództwem 2 armii gwardii — generałami Malinowskim, Łarinem
i Biriuzowem. Przybyli też przedstawiciele miejskiego Komitetu Partyjnego i Miejskiej Rady.
Goście z podziwem patrzyli na bogato zastawiony ogromny stół. Czego tam nie było? Holenderskie
sery, duńskie masło i bekon, norweskie konserwy rybne, francuskie wina i owoce. Stół upiększały małe
sztuczne choinki z zapalonymi świeczkami.
— Skąd takie bogactwo, Pawle Aleksiejewiczu? — nie wytrzymał generał Biriuzow.
— Z niemieckich składów żywnościowych — odpowiedział Rotmistrow.
— Rozpieszczają was ci Niemcy — zażartował generał Fiedorenko.
— O, nie — zaoponował Rotmistrow. — Oni sami chcieli powitać tu, a może nawet w samym
Stalingradzie, Nowy Rok. Ale im nie wyszło. Nieprzypadkowo na wszystkich skrzynkach nakleili nalepki:
„Nur für Deutsche”. Lecz nasi czołgiści nie umieją czytać po niemiecku. I stąd nieporozumienie. Teraz,
oczywiście, Niemcom nie podziękujemy. Może tylko świeczki zwrócimy Hitlerowi. Niech je zapali w dniu
żałoby po armii Paulusa.
Po tych żartobliwych rozmowach goście zajęli miejsca za stołem. Jako pierwszy zabrał głos generał
Wasilewski. Oświadczył, że w rozmowie telefonicznej Naczelny Dowódca, Józef Stalin, polecił mu
przekazać całej 2 armii gwardii, szczególnie zaś 7 KPanc, podziękowanie Naczelnego Dowództwa za
dzielność i gratulacje z okazji ważnego zwycięstwa nad wrogiem. Poinformował też, że 7 KPanc otrzymał
miano „gwardyjskiego”, „Kotielnikowskiego” i od tej pory jest 3 Kotielnikowskim Korpusem Pancernym
Gwardii.
Rozległy się brawa i trzykrotny okrzyk „ura”. Bankiet trwał do późnych godzin nocnych. Po północy
nadeszła wiadomość od generała Popowa o sukcesie grupy operacyjnej 2 Agw. działającej w składzie: 2
KZmechgw. generała Swiridowa, 4 KKaw generała Szapkina, 330 DPgw. generała Utwienki, 300 DP
generała Afonina i 387 DP pułkownika Makariewa. Grupa ta, na której czele stał zastępca dowódcy 2 Agw.,
generał Jakow Krejzer, zdobyła silnie bronione miasto Tormosin, a to oznaczało likwidację drugiego
zgrupowania Grupy Armii „Don”, mającego — według pierwotnych założeń Mansteina — wziąć udział w
deblokadzie Stalingradu. Tym samym rozreklamowana operacja deblokady, której nadano kryptonim „Burza
zimowa”, zakończyła się całkowitym fiaskiem.
„Burza zimowa” — sytuacja z 22-23 grudnia 1942 roku