Hill Livingston Grace
Bliżej serca 02
Dziewczyna, do której się wraca
Gwiazdy świeciły jasno tej nocy, kiedy Rodney i Jeremy Graeme wracali z wojny do domu. Nawet te najsłabiej
migocące starały się zadziwić świat swoją obecnością, tak jakby czuły, że nadszedł czas, żeby je nareszcie ktoś
zauważył.
- Wydaje mi się - powiedział Jeremy - że wszystkie gwiazdy, które znamy z dzieciństwa, wyszły nam na powitanie.
Wszystkie. Te, które mrugały do nas, gdy jako dzieci odmawialiśmy wieczorną modlitwę. One śmiały się do nas i
zapraszały do życia, które było pełne światła, muzyki i śmiechu. Te gwiazdy pochylały się nad ślizgawką i chyba ona
podobała się im tak samo jak nam. Towarzyszyły naszym wyprawom starą łodzią, gdy śpiewaliśmy głupie piosenki
o miłości lub gdy snuliśmy marzenia o wielkiej przygodzie.
- Tak - zauważył ironicznie Rodney - gwiazdy, które spoglądały na nas, kiedy wracaliśmy do domu z kościoła lub z
zabawy z najlepszymi dziewczynami. Prawda Jerry? Z pewnością były już jakieś dziewczyny w twoim życiu. Dla
nich też świeciły gwiazdy. Miło pomyśleć, że nasi gwiezdni przyjaciele sprowadzają nam dziś wspomnienia.
- Wszystko to było tak dawno - powiedział z zadumą Jeremy. - Po tym wszystkim co przeszliśmy, lubię patrzeć w
przeszłość. Chciałbym znowu być dzieckiem. Nie wiem, jak przystosujemy się do świata, do którego wracamy.
- Ja też się zastanawiam - powiedział Rodney. - Oczywiście, że cieszę się z powrotu, ale często nachodzi mnie myśl,
że nie powinniśmy jeszcze wracać. Powinniśmy zostać do końca.
- Tak, to cię będzie ciągle nawiedzać, ale my nie odeszliśmy tak po prostu; kazano nam pójść na wojnę i kazano nam
z niej powrócić. Tu nas bardziej potrzebują.
- Racja - odparł starszy brat. - To oczywiste, że jestem zadowolony. Tylko gdzieś w środku wciąż tkwi uczucie, że
powinienem zrobić tam coś więcej. Sądzę, że to minie, kiedy tutaj czymś się zajmę.
- Tak, oczywiście - powiedział młodszy brat. - Musimy jednak pamiętać, że nie jesteśmy teraz tacy, jak reszta ludzi.
Słyszałem, jak jakiś facet na statku narzekał, że nasze społeczeństwo nie rozumie tego, przez co przeszliśmy. Oni tu
sobie miło spędzali czas. Na szczęście nasza rodzina taka nie jest, ojciec i mama to rozumieją. Tata nigdy nie
zapomniał przeżyć poprzedniej wojny.
- Nasza rodzina zawsze była wyrozumiała - rzekł z uśmiechem Rod. - Przypuszczam, że świat, do którego wracamy,
nie będzie taki tolerancyjny.
- Tak - powiedział Jeremy - ale my musimy przystosować się do tego świata, choć jeszcze nie wiem jak. Cieszę się z
powrotu do mamy, ojca i Kathy, ale nie mam serca do innych ludzi. Ty pewnie czujesz coś innego, przecież masz
Jessikę. Przypuszczam, że się pobierzecie, że spełni się to, o czym rozmawialiśmy za oceanem. Ożenisz się, Rod?
Po tym pytaniu nastąpiła cisza. Nagle młodszy brat podniósł głowę, a w jego oczach widać było pytanie.
- Chyba nie powiedziałem nic niestosownego, Rod? - popatrzył z niepokojem na brata. - Mam nadzieję, że pomiędzy
wami jest wszystko w porządku?
Rodney rozsiadł się wygodnie.
- Zerwaliśmy ze sobą, stary. Nie będzie żadnego ślubu - odrzekł.
- Ależ Rod! Myślałem, że wszystko jest już ustalone. Sądziłem, że kupiłeś jej pierścionek.
- Tak, kupiłem jej pierścionek - powiedział smutno. Zabrzmiało to jak westchnienie. Po chwili mówił dalej:
- Rok temu odesłała mi go. Do tej pory wyszła już pewnie za mąż. Nie wiem i nie chcę nic więcej o tym wiedzieć.
Myślę, że ona nie jest warta tego, by się zamartwiać.
Zapadło milczenie przerywane tylko ogłuszającym turkotem pociągu. Młodszy brat gapił się przed siebie. Był
zaskoczony, a w jego głowie kłębiły się myśli. Jak bardzo musiał zmienić się jego ukochany brat przez te miesiące,
kiedy nie mieli ze sobą kontaktu.
- A pierścionek... - zawahał się. Pomyślał o świecącym przedmiocie, który symbolizował dla niego wieczną
wierność;
o cudownym, niezrównanym klejnocie, z którego byli tak dumni. Rodney kupił go za własne zarobione pieniądze i
umieścił na smukłym palcu tej pięknej dziewczyny.
- Co zrobisz z pierścionkiem? - Jeremy prawie nie zdawał sobie sprawy, że zadał kolejne pytanie. Myślał głośno.
Rodney popatrzył na niego. Wiedział, że musi powiedzieć okropną rzecz i chciał to wyrzucić z siebie jak najszybciej.
- Sprzedałem go - odburknął. Spojrzenia obu braci spotkały się. Nie trzeba było słów, by Jeremy dowiedział się, jak
to jest
i jak to było z Rodneyem. Tak mogło być i z nim, gdyby znalazł się w podobnej sytuacji. Po chwili Rodney wyjaśnił:
- Z początku chciałem go wyrzucić do morza, ale później nie wydało mi się to właściwe. To nie była wina
pierścionka, chociaż nie miałem już z niego pożytku. Przypuśćmy, że kiedyś znajdę dziewczynę, której zaufam. Nie
dam jej przecież pierścionka, którym ktoś wcześniej wzgardził. Nikomu by się już nie przydał. Nie wiedziałem, co
mam z nim zrobić. Gdyby zobaczyła go matka, nie zrozumiałaby związanej z nim historii.
- To mama nic nie wie? - zdziwił się Jeremy.
- Nie, chyba że Jessika jej powiedziała, ale w to wątpię. Nie miałaby dość siły. Być może towarzyszył temu jakiś
rozgłos. Nie wiem i nie starałem się dowiedzieć. Nikt o tym do mnie nie pisał. Przyjaciele nie chcieli mnie ranić, a
inni nie pisali wcale. To był mój kłopot i uporałem się z nim pomiędzy bitwami, w których zabijałem Japońców i
Niemców. To sprawiło, że byłem wściekły na wrogów i mniej rozczulałem się nad sobą. Czymże był ten pierścionek,
na który tak harowałem? Drogą błyskotką, której nikt nie potrzebował. Poszukałem więc handlarza diamentów, a ten
zaoferował mi dobrą cenę. Oto cała historia, Jerry. Początkowo myślałem, że nie będę mógł przyjechać do domu,
gdzie Jessika i ja byliśmy tak szczęśliwi, ale
później dotarło do mnie, że niem
MIIKU
karać mamy i innych za to, że Jessika mnie oszukałt, Tak oto jestem, ale mam
nadzieję, że o tym wszystkim nie będzie się mówiło i że nie spotkam Jessiki. Wspominała, że wyjedzie z miasta, by
wyjść za mąż. Nie chcę na nią patrzeć. Może kiedyś zapomnę o poniżeniu jakiego doznałem. Ale dzieciaku, ja nie
chcę współczucia. Sądzę, że mnie rozumiesz.
- Oczywiście - pokiwał głową ze zrozumieniem Jeremy. - Ale Rod, nie rozumiem, jak ona mogła. Zdawało się, że
szaleje za tobą. Jak to było? Po prostu odesłała ci pierścionek bez słowa wyjaśnienia?
- O nie, przysłała przyjemny liścik pełen kwiecistych słów i pochlebstw. Napisała, że zwraca pierścionek, chociaż go
uwielbia, ale sądzi, że mogę go kiedyś wykorzystać znowu. Nadmieniła, że zawsze byłem miły i wyrozumiały,
dlatego jest pewna, że będzie lepiej powiedzieć mi wprost, że zależy jej na mnie mniej niż przypuszczała. Chce wyjść
za mąż za starszego mężczyznę znacznie lepiej sytuowanego i ma nadzieję, że nie odczuję zbytnio jej odejścia i że na
zawsze pozostaniemy przyjaciółmi. Te kwiecieste słowa i zwroty nie znaczyły dla niej nic. Ot, po prostu ładne
wyrażenia.
- To nędzna kreatura! - wykrzyknął Jeremy. - Chciałbym ukręcić jej piękną główkę.
- Ja myślałem podobnie, ale doszedłem do wniosku, że nie dam jej takiej satysfakcji. Nie jest warta takiej fatygi.
- Z pewnością - powiedział Jeremy. Starszy brat popatrzył na niego z aprobatą.
- Dziękuję, stary - rzekł. - Już dość powiedzieliśmy. Dobrze wiedzieć, że zawsze stoisz po mojej stronie.
- Oczywiście - powiedział Jeremy uroczyście i po chwili dodał:
- A co z mamą i z resztą?
- Przypuszczam, że trzeba będzie im powiedzieć, ale nie od razu. Nadejdzie właściwa pora, ale może nie dziś
wieczorem.
Nastąpiła krótka cisza, po czym Jeremy zaczął się zastanawiać.
- Mama prawdopodobnie wie - powiedział. - Pamiętasz, jaka jest przewidująca? Zawsze wiedziała, co się stało,
zanim wróciliśmy do domu.
- Tak, racja. Tato zawsze mówi, że ona ma siódmy zmysł. Wyczuwa wszystko. Ciągle nie wiem, jak to robi.
Właściwie byłoby dobrze, gdyby rzeczywiście się domyślała. Nie chciałbym jej sam o tym mówić, nie chcę, żeby mi
współczuła.
Po długiej ciszy Jeremy powiedział:
- Tak, wiem, ale sądzę, że możesz ufać matce.
- Oczywiście - powiedział starszy brat podnosząc głowę. - Tak, mama jest w porządku. Ona jest cudowna.
Jeremy popatrzył na brata.
- Ciągle jeszcze zastanawiam się, dlaczego Jessika to zrobiła. Z powodu pieniędzy? - zapytał.
- Tak, sądzę, że to było to. Spotkałem w marynarce faceta, który kiedyś wspominał narzeczonego Jessiki.
Powiedział, że ten gość tarza się w złocie. Sądził, że on miał coś wspólnego z czarnym rynkiem, ale kiedy zacząłem
zadawać pytania, nie chciał powiedzieć nic więcej. Żałował, że powiedział cokolwiek. Wydaje się, że był krewnym
tamtego i bał się, że to może do niego dotrzeć. Co za różnica? Jessika mnie porzuciła. Dlaczego miałbym dalej się nią
interesować?
- Rod, ależ my nie jesteśmy biedakami. A jeśli chodzi o ciebie, to wujek Seymour zostawił ci pewną sumkę i ona o
tym wiedziała. Masz niezły start, jak na młodego mężczyznę.
- Moje pieniądze nie dorównują tym, jakie zarabia ten handlarz - cynicznie zaśmiał się Rodney.
- Oczywiście - odpowiedział młodszy brat. Nastąpiła cisza, a obydwaj bracia zastanawiali się nad tym, co zostało
powiedziane. Dzięki tej rozmowie Jeremy zbliżył się do swego brata. Obaj mieli sporo spraw do przemyślenia.
Rodney usadowił się wygodnie na siedzeniu i zamknął oczy, dając do zrozumienia, że potrzebuje samotności.
Jeremy wyglądał przez okno. Byli blisko domu, ale z powodu ciemności nie mógł rozpoznać krajobrazu. Po tak
długiej nieobecności Jeremiego interesowało wszystko, nawet stara stajnia czy waląca się stacja kolejowa, którą
właśnie mijali. Wszystko to miało dla niego urok, ponieważ były to jego rodzinne strony. Szkoda tylko, że po tym, co
powiedział Rodney, należało wnieść kilka poprawek do życiowych planów. Jeremy przyjechał do domu i oczekiwał
wesela, a teraz wszystko się skoń-
czyło i pozostało tylko rozczaiiowanie na twarzy brata, który zawsze był pogodny, pewny siebie i pewny tego, co
robił. Czyżby to wszystko miało zmienić Roda? W jego pamięci tkwiły nie tylko straszne przeżycia wojenne na
morzu, ale także rozczarowanie i wstyd. Odczytał to ze słów Roda. Dziewczyna, z którą był związany od lat
szkolnych, zdradziła go Jak on to przetrzyma? Jakiż olbrzymi ciężar spadł na jego bark!! Biedny, stary Rod. Zawsze
był dumny z Jessiki, z jej pięknej twarzy, wspaniałych złotych włosów, jej niebieskich oczu i tego wdzięku, który
otaczał całą jej postać. Jeremy nigdy nie patrzył na Jessikę w tych kategoriach. Prawdopodobnie było tak dlatego, że
traktowała go jak dzieciaka, chłopca na posyłki, z którego usług często korzystała. Wystarczyło, że spojrzała spod
długich rzęs, aby zrobił wszystko, na co miała ochotę. Przezwyciężył to, bo spodziewał się, że kiedy wrócą zza
morza, ona zostanie jego bratową. Nie chciał, by młodzieńcza zazdrość zburzyła tę harmonię, która zawsze istniała
pomiędzy nim i bratem. Rodzina musi trzymać się razem. Pracował nad sobą i był gotowy przyjąć nową siostrę
braterskim pocałunkiem.
Teraz wszystko było skończone. A mama nie wiedziała o niczym. A może wiedziała? Czyżby taka rzecz mogła
umknąć jej uwadze? Jeśli jednak nic o tym nie wie, to jak to przyjmie? Czy rzeczywiście lubiła Jessikę? Starał się
zastanowić. Jak przez mgłę przypomniał sobie westchnienie i cień na jej twarzy. Kiedy to było? To mogło być
wtedy, kiedy Rod zaczął spotykać się z Jessiką. Później wydawało się, że mama polubiła Jessikę. Czy rzeczywiście
tak było? Jeremy nie pamiętał. Był wtedy bardziej pochłonięty sobą. Zafascynowała go Beryl Sanderson, córka
bankiera. Oczywiście, że było to idiotyczne. On, syn prostego farmera, mieszkający na przedmieściu, na starej
farmie, która od stuleci należała do jego rodziny, i ona, córka najbardziej wpływowego bankiera, mieszkająca w
rezydencji z szarego kamienia, uczęszczająca do prywatnych szkół, a później do ekskluzywnego college'u, ubrana z
wyszukaną elegancją i nigdy nawet nie patrząca w jego stronę. Beryl Sanderson! Nawet teraz wspomnienie o niej po-
ruszyło jego serce, chociaż nie myślał o niej, od kiedy po-
szedł na wojnę. Musiał służyć krajowi i na nic innego nie miał czasu.
Nagle odezwał się Rodney:
- A co z tobą, dzieciaku? Czy poznałeś jakąś piękną dziewczynę za granicą, a może zostawiłeś w kraju? Powiedz, jak
to z tobą jest.
Jeremy zaśmiał się.
- Nie ma żadnej dziewczyny - powiedział.
- Naprawdę? - zapytał starszy brat. Popatrzył przenikliwym wzrokiem. Podobały mu się rysy i postać tego
młodzieńca. Jego twarz budziła zaufanie. Można być dumnym z takiego brata.
- Naprawdę - rzeczowo powiedział Jeremy. - Nie mogłem myśleć o dziewczynach po tych tyradach, które
wygłaszała mama, zanim wyjechałem. Nie stawiała ciebie jako złego przykładu na to, jak można podejmować
poważne decyzje w nieodpowiednim czasie, ale ostrzegała mnie, że lepiej poczekać, aż będę zupełnie zdecydowany,
co chcę robić.
- Hm, może mama trochę powątpiewała w sens tego, co zrobiłem, ale nigdy nawet nie mrugnęła okiem - rzekł
Rodney po namyśle. - Za wcześnie zacząłem umawiać się z Jessiką i naruszyłem porządek istniejący w domu. Mama
jednak nigdy nie wyciągała pochopnych wniosków i unikała zadrażnień. O swoich zmartwieniach, które nas
dotyczyły, rozmawiała z Bogiem. Ona taka była. Wierzyła, że Bóg rozwiąże te problemy, z którymi ona nie mogła
sobie poradzić. Była cudowna w tym swoim przekonaniu. Wiele razy widziałem mamę modlącą się na kolanach,
zawsze o tej samej porze.
- Tak, ona jest cudowną mamą - powiedział Jerry. - Dlatego nie chcę jej martwić. Muszę postępować rozsądnie i
pokazać, że stosuję się do jej rad. Słuchaj, czy nie zbliżamy się do naszej stacji? Czy to nie jest posiadłość starego
Clarka? Ależ tak! Jesteśmy blisko domu! Chłopie, jestem spragniony widoku naszego starego domu, mamy, taty i
Kathy, i nawet starej Hetty. Czyż nie masz ochoty na jakieś ciasteczko upieczone przez nią? Mógłbym zjeść konia z
kopytami.
- Ja też - odpowiedział Rodney, wyglądając przez okno. - Ale nie porównuj konia z pieczonym kurczakiem Hetty.
Nikt
nie piecze kurczaków lepiej niż ona. Może powinniśmy dać znać, że przyjeżdżamy. Zabicie kurczaka i ugotowanie
go trochę trwa.
- Czyżbyś zapomniał, bracie, że mamy lodówkę w piwnicy? Głowę daję, że mama ma wypatroszonego, przyprawio-
nego i zamrożonego kurczaka na wszelki wypadek. Wiesz, że mamy nie można zaskoczyć. Z pewnością
przygotowywała się do dzisiejszej kolacji od dwóch miesięcy. Nie rozczarujesz się.
- Oczywiście, że nie - odpowiedział starszy brat z błyskiem w oku. - Oto nasza stacja. Chodź, zabierzmy bagaż.
- Czekaj, wezmę tę torbę, Rod. Pamiętaj, nie powinieneś nadwyrężać ramienia. Chyba nie chcesz wrócić do szpitala?
I tak śmiejąc się i żartując, wyszli na peron. Rozejrzeli się dokoła i skierowali w bok. Poszli dróżką znaną im jeszcze
ze szkolnych lat i w ten sposób uniknęli spotkania z tłumem, który zwykle zbierał się na przyjazd pociągu. Szli polną
dróżką w kierunku domu. Chcieli być tam jak najszybciej. Po' to przepłynęli ocean. Matka i dom były dla nich jak
niebo i nie było teraz siły, która mogłaby powstrzymać ich w drodze.
Nie zdawali sobie sprawy, że ktoś obserwował ich od momentu, kiedy wysiedli z pociągu. Widziano tu wiele żołnier-
skich mundurów świecących złotymi galonami i mosiężnymi guzikami, które przyciągały wzrok.
- Gdybym nie wiedziała, że ten człowiek jest za morzem w szpitalu, powiedziałabym, że to Rodney Graeme - powie-
działa jakaś dziewczyna, odwracając głowę, aby spojrzeć na peron. - On chodzi tak jak Rod!
- O, na miłość Boską! - powiedziała druga. - Chyba śnisz! Rodney przebywa za granicą od czterech lat. Poza tym jest
ich dwóch, Jess. Który z nich wygląda jak Rod?
- Ten z prawej - odrzekła pierwsza dziewczyna z nienawistnym spojrzeniem.
- Ten drugi może być młodszym bratem Roda, Jerrym - powiedziała Garetha Sloan.
- Bzdura! Jerry nie był taki wysoki jak Rod. Chodził do szkoły średniej, kiedy Rod wyjechał.
- Wydajesz się być nim bardzo zainteresowana; za bardzo,
jak na mężatkę - uszczypliwie zauważyła Emma, trzecia z dziewcząt.
- Rzeczywiście - powiedziała Jessiką. - Czyżbym przez to miała zapomnieć starych przyjaciół?
Tymczasem bracia spieszyli się do domu.
- Chyba ich prześcignęliśmy - powiedział Jeremy.
- Oczywiście - odpowiedział brat. - Później odwiedzę moich starych znajomych. Teraz chcę tylko dojść do domu i
zobaczyć mamę. Nie zauważyłem, kto tam był, a ty?
- Ja rozpoznałem tylko starego Bena, zawiadowcę stacji. Wyglądał krzepko i zdrowo. Było kilka dziewcząt lub
kobiet, które szły w kierunku apteki, ale nie przyglądałem się im. Cieszę się, że uciekliśmy. Nie chcę od razu
spotykać się z ludźmi.
- No cóż, może nikt nas nie zauważył, ale nie możemy być tego pewni. Zobaczymy później - powiedział Rodney. -
To jest szczyt domu za zakrętem. Stary wiąz ciągle tu stoi. Obawiałem się, że może go zniszczyć burza. Jakoś
zapomniałem, że tu nie spadały bomby. Jak cudownie jest widzieć te wszystkie stare miejsca nietknięte i światło na
naszej werandzie. Popatrz, czy to nie nasza krowa, stara Tafty, na pastwisku niedaleko stajni?
- Oczywiście, że tak - wykrzyknął Jeremy - i mój koń Prince! Stary, jesteśmy nareszcie w domu!
Jak burza wpadli na wejściowe schody, żeby spotkać się z matką, która zgodnie ze swoim wieczornym zwyczajem
stała w oknie, patrząc w kierunku drogi. Tą drogą mieli nadejść oni, jeśli kiedykolwiek mieli wrócić. Wydawało się,
że nie pozwala na dobre rozgościć się zmierzchowi ani nocy bez ostatniego spojrzenia na drogę, którą mieli nadejść.
Dopiero gdy to zrobiła, mogła pójść spać.
Natychmiast znalazła się w ich silnych ramionach, zasypana pocałunkami.
- Mama, nasza mama - mówili i obejmowali ją aż do momentu, gdy odsunęła ich, by się im przyjrzeć.
- Moje maleństwa! Moje maleństawa wyrosły na dużych mężczyzn. I obydwaj wróciliście do mnie. Czy śnię, czy to
prawda?
Zasłaniała drżącą ręką oczy, które były zmęczone wypatrywaniem.
- To prawda mamo - powiedział Jeremy i ponownie ją przytulił. - A gdzie tatuś? Nie mów, że poszedł do miasteczka.
Nie możemy się go doczekać.
- Nie, jest tu gdzieś - powiedziała głosem pełnym macierzyńskiej radości. - Przywiózł Kathy z dyżuru w szpitalu i
poszedł doić krowy. Kathy! Donaldzie! Gdzie jesteście? Chłopcy przyjechali!
Ktoś pędził po schodach. Wkrótce byli razem z ojcem i swoją piękną siostrą Kathleen. Cóż za cudowna chwila. A
stara, dobra Hetty, także wzięła udział w powitaniu.
Chłopcy powiesili płaszcze i czapki na wieszaku w holu i odłożyli bagaże. Przeszli do salonu, gdzie ojciec rozpalił
ogień w kominku. To zawsze wprowadzało ich w dobry nastrój i dodawało otuchy.
Siedzieli rozmawiając i patrząc na siebie. Uśmiechali się promiennie, a wszystkie okropne przejścia, wyryte w
świadomości żołnierzy, zostały jakoś złagodzone widokiem kochanych twarzy i brzmieniem drogich głosów.
Wydawało się, że przeszłe lata zostały wymazane. Przypominało to spojrzenie w przyszłość, widok nieba, w którym
znikają wszystkie ziemskie smutki.
Potem stara Hetty cichutko wyśliznęła się do kuchni. Wiedziała, co ma robić, nawet bez napominającego spojrzenia
pani Graeme. Tak wiele razy, przez wiele ciemnych dni, kiedy nie nadchodziły oczekiwane listy, te dwie kobiety
rozświetlały ciemność planowaniem wydarzeń po powrocie chłopców.
Hetty pobiegła do piwnicy i wyjęła kurczaki z lodówki. Nareszcie wszyscy byli razem, a ona była szczęśliwa, że
rodzina, którą uważała za własną, jest w komplecie.
W powietrzu unosił się aromat smażonego kurczaka i pieczonych herbatników i zapach musu z jabłek. Miały także
być tłuczone ziemniaki i gęsty sos z pieczeni; sos Hetty, który znali od dawna. Gotowano cebulę i rzepę, żeby dodały
aromatu.
Można się tego było z góry spodziewać. Mama Graeme uśmiechała się tylko i upewniała, że wszystko idzie tak, jak
zaplanowała. Jej nos był wyczulony na każdy nowy zapach.
Miała być podana kawa i kuszący cytrynowy placek, który chłopcy uwielbiali. Nie mogło zabraknąć niczego, co
przypominałoby im stary dom.
Chłopcy pytali o wszystko: o konia, o krowę, o psy. Te ostatnie leżały teraz u ich stóp, adorując panów, którzy
powrócili z wojny.
Mogli się teraz dowiedzieć, co działo się przez ten czas w sąsiedztwie: o kilku wypadkach w miasteczku, o śmierci
kilku osób; ale jakby za wspólną zgodą nie wspomniano wcale o grupie młodych ludzi, którzy nawiedzali ten dom
przed wojną. Oczywiście wielu z nich było teraz w wojsku, ale pomimo to tkwił w tym jakiś smutek. Smutek,
którego nikt nie chciał sprowokować. Jerry siedział cicho i obserwował promienną twarz matki. Nagle zdał sobie
sprawę, że ona nie ma odwagi opowiedzieć im o dawnych przyjaciołach. Zastanawiał się też, czy wie o Rodneyu. Nie
chciał, żeby ta sprawa była poruszana tego wieczoru. Może innym razem, ale nie dziś. Tego wieczoru nic nie
powinno przysłonić radości z ich powrotu. Dziś liczą się tylko oni: są tu jak dawniej, jak wtedy, gdy dorastali.
Jerry popatrzył na Rodneya, który siedział cicho i obserwował matkę. Czyżby Rod myślał o podobnych rzeczach? Z
pewnością tak, bo w jakiś dziwny sposób podobnie odczuwali pewne sprawy, a ta sprawa dotyczyła ich obydwu.
Biedny, stary Rod. Przez pierwsze dni może mu być ciężko. Musi być ciągle przy nim, by mu służyć pomocą. Ludzie
są tak głupi. Zawsze znajdą się wścibscy, którzy będą zadawać głupie pytania i odwracać się ze śmiechem. Brat bratu
na pewno się przyda.
Wtedy właśnie to się stało.
Wydawało się, że nadszedł czas szczególnej radości, gdy trzeba podziękować Bogu za to, że połączył ich znowu.
Ojciec podawał właśnie talerze, kiedy nagle zadzwonił dzwonek. Po chwili, tak jak przed laty, usłyszeli w holu
stukot dziewczęcych pantofelków. Ich przyjaciele wprawdzie zawsze czuli się tu jak u siebie, ale przecież ten
wieczór mogli podarować im na własność.
Szczebiot młodych głosów rozległ się, kiedy Kathleen popędziła do holu.
- O, tu jesteś Kathleen - powiedział ktoś głośno i wyraźnie. Jeremy od razu poznał Jessikę. - O, właśnie jecie kolację.
Nic nie szkodzi, posiedzimy z wami. My oczywiście już jadłyśmy, nie będziemy was powstrzymywać ani minuty.
Wiem, że jesteście głodni.
Jeremy szybko popatrzył na Rodneya; on także rozpoznał ten głos. Jednym ruchem strącił nóż, widelec i serwetkę ze
stołu, zerwał się na równe nogi i skierował w stronę spiżarni, zabierając ze sobą wszelkie ślady bytności przy stole.
Tylko obręcz od serwetki świadczyła o tym, że ktoś siedział po prawej stronie mamy Graeme. Natychmiast ręka
matki wyciągnęła się i przykryła obręcz, a następnie usunęła z widoku tak, aby nie zobaczyli jej nieproszeni goście.
Wtedy Jeremy otrząsnął się i zrozumiał, że nadeszła jego kolej. Zerwał się i złapał krzesło, na którym przed chwilą
siedział jego brat. Umieścił je na miejscu, w którym nie zwracało niczyjej uwagi.
Potem wysunął się dwornie naprzód i uprzejmie przywitał gości, którzy właśnie wchodzili. Wyprzedzili
zdezorientowaną Kathleen, która chciała ich zawrócić, ale jej się to nie udało. Nikt nie przypuszczał, że Jeremy udaje
i że sytuacja jest co najmniej niezręczna. Rodneya nie było na tym obrazku. Drzwi spiżarni były zamknięte i nie
pozostał nawet cień po niebieskim mundurze z mosiężnymi guzikami i złotymi galonami.
Jeremy patrzył na matkę, która spokojnie witała gości i rozsadzała ich w pokoju. Nie wspomniała nawet o
nieobecności Rodneya. Może jej nawet nie zauważyła. Nie można tego było być pewnym, bo mama była wspaniałą
aktorką.
2
Drogą szli dwaj starsi panowie. Mijali właśnie samochód stojący przed domem Graeme'ów. Zwolnili i zaczęli mu się
przyglądać.
- Czyż to nie jest samochód, który Marcella Ashby odkupiła od Ty Wardlowa, zanim wyjechał za ocean? Wydaje mi
się, że nie ma takiego drugiego w tej części kraju. Widziałem ją jadącą jakiś czas temu z Emmą Galt, Garethy Sloan
i jeszcze jedną. Była podobna do tej dziewczyny o wygórowanych ambicjach, która poślubiła jakiegoś bogacza. No
wiesz, do Jessiki Downs. Biedna stara wdowa Downs chciała jak najlepiej dla swojej córki, ale ta była godnym
potomkiem swojego ojca i po nim odziedziczyła temperament. On był złośliwym młodzieńcem już w wieku trzech
lat, kiedy wszyscy myśleli, ze jest taki uroczy i śliczny. Zgadza się, był śliczny, ale nigdy me zauważyłem, żeby był
uroczy. A ty, Tully?
- Nie tak jak ty - odpowiedział Tully ponuro. - Wiem, ze był uroczy, kiedy chodziliśmy do szkoły i sądzę, że
nauczyciele też tak myśleli. A ta Jessika odziedziczyła wszystkie jego cechy, łącznie ze złotymi włosami, którymi
potrząsała dumnie. Ładna była, przyznaję, ale miała szelmowskie oczy i dziwię się, jak Rod Graeme mógł się z nią
zadawać. Sądzę, że jego ojciec i matka byli zadowoleni, że poszedł na wojnę i odseparował się od tej małej
poszukiwaczki złota. Pozbyła się go, żeby zadać się ze starym facetem tylko dlatego, że tarza się w złocie.
- Ona jest pazerna, Tully - odpowiedział Jeff Springer, odwracając się od samochodu, o którym mówili. - Ten stary
Carrer De Groot jest naprawdę bogaty. Taka panuje opinia Jeżeli ona tu jest, to zastanawiam się, dlaczego
przyjechała. Słyszałem, ze dzis wracają do domu bracia Graeme
- Juz wrócili, widziałem ich. Wysiedli z ostatniego pociągu i przemknę , przez peron, jakby chcieli, żeby nikt ich nie
widział. Jak skromni są nasi bohaterowie.
- No cóż, może dziewczyny ich widziały - powiedział Jeff - i dlatego przyjechały, aby się upewnić.
Nie bylo w miescie zybt wielu lidzi, ktorzy byli lepsi od Jeria i Tully ego w obgadywaniu tego, co się stało i co ludzie
zamierzają robić.
- Nie sądzę, żeby ona chciała tu wrócić - powiedział poważnie Tully - Dobrze wyszła za mąż. Marcella Ashby była
na ślubie me tak dawno temu.
- Tak, ale istnieje taka rzecz jak rozwód.
- Też coś - powiedział Tully - żadna dziewczyna w tym mieście nawet nie pomyśli o rozwodzie. To nie jest tu dobrze
widziane.
- No cóż nie wmówisz mi, że taka dziewczyna jak Jessika kiedykolwiek powstrzymała się od zrobienia czegoś, na co
imała ochotę, przez wzgląd na opinię. To niepodobne do niej
- Mozę nie - rozważał Tully - ale tak zrobiłby każdy z tych Graem'ow. Wiesz o tym, Jeff.
- Tak przypuszczam - powiedział Jeff - tak myślą starzy Graem owie. Ale czy tak myślą ich synowie? Byli na wojnie
Wiesz, ze wojna zmienia ludzi. Nie możesz być pewny, że oni dalej rozumują w ten sposób.
- Tak może być - mruknął Tully bez przekonania - ale ja w to nie wierzę. Znam ich od kołyski i nigdy nie
zauważyłem niczego co wskazywałoby, że oni mogą zaakceptować myśl o rozwodzie. Nie otrzymali takiego
wychowania ani od matki ani od ojca. '
- Może i tak - zastanawiał się Jeff. - Jeżeli tak jest, to nie mogę zrozumieć, dlaczego ten chłopak tu przyjechał?
- Pomyśl tu teraz - zaprotestował Tully. - Nie powiedziałem, ze ta dziewczyna przeciwna jest rozwodom. Ona ie
prawdopodobnie popiera, ale nie wiadomo, co mogłaby zrobić kiedy drugą ze stron byłby Graeme.
- Wiesz, że masz rację, Tully. To byłby pojedynek wart obejrzenia, a ja stawiam na Graeme'ów.
Szli dalej ulicą, a ich głosy ginęły w oddali.
W domu Graeme'ów pojedynek właśnie się rozpoczął. Szkoda, że Jeff i Tully nie mogli być przy tym obecni.
Jessika rozpoczęła pierwszą rundę. Szybko spojrzała na stół, przy którym powinien siedzieć Rodney.
Podejrzliwie popatrzyła na mamę Graeme. Wiedziała, że ta kobieta nigdy za nią nie przepadała, nawet w czasach,
gdy była oficjalnie narzeczoną Rodneya i wkrótce miała uzyskać błogosławieństwo i pełną akceptację jego
rodziców. Zastanawiała się, jak zdołała ukryć swego syna w tak krótkim czasie. Zwróciła się do niej nieśmiało.
- O, droga pani Graeme - powiedziała miękko - jak się cieszę,'że panią znów widzę. Doszłam do wniosku, że na
całym świecie nie ma drugiej mamy tak dobrej jak pani.
Mama Graeme popatrzyła na nią z niedowierzaniem. Mało obchodziły ją fałszywe słowa dziewczyny. Nie lubiła
słuchać takich komplementów.
- Jest wiele matek na świecie, Jessie. Na pewno nie miałaś okazji, by je wszystkie poznać.
Pani Graeme odwróciła się i przywitała się z innymi dziewczynami.
Mama jest prawdziwą damą - pomyślał Jerry. Popatrzył uważnie na matkę. Z zadowoleniem zauważył, że sposób
przyjęcia komplementu zdołał powstrzymać krzykliwe uwielbienie. Jessika szybko zajęła się tym, co ją naprawdę
interesowało. Rozejrzała się po pokoju i zapytała:
- Gdzie jest Rodney? - popatrzyła badawczo na wszystkich. - Powiedziano mi, że też wrócił do domu. Spodziewam
się, że nigdzie nie wyjechał.
Jeremy zarezerwował dla siebie tę odpowiedź i zanim ktoś inny zdołał się odezwać, odpowiedział:
- Rod musiał wyjść - powiedział całkiem zwyczajnie. Stwierdził fakt, nie usprawiedliwiał nieobecności brata. Za-
uważył, że nikt się nie zdziwił. Matka, Kathleen, a nawet ojciec zachowywali się tak, jakby nic się nie stało. Czyżby
nie wiedzieli, że Jessika poślubiła kogoś innego? Ogarnęły go wątpli-
wości. Czyżby Jessika wcale nie wyszła za mąż i chciała wrócić do Roda? On pierwszy byłby temu przeciwny. Tym,
co zrobiła, udowodniła, że jest jeszcze gorsza niż wcześniej przypuszczał. Będzie musiał pomóc bratu, bo ta
dziewczyna jest bardzo sprytna i może każdego zaprowadzić tam, gdzie chce.
Jeremy rozpoczął rozmowę z pozostałymi dziewczynami. Pytał je o rodziny, o to, co robiły podczas wojny. Czas
upływał, a Rodney nie pojawiał się. Jessika obserwowała młodszego brata i z żywością włączyła się do rozmowy.
- Czy wiesz, Jerry, jak wydoroślałeś? - powiedziała protekcjonalnie. - Teraz jesteś prawdziwym mężczyzną.
Popatrzyła na niego tak samo, jak kiedyś spoglądała na jego brata. Dziś to wspomnienie przyprawiało go o mdłości.
Uśmiechnął się obojętnie.
- No cóż, sądzę, że tak miało się stać. Odwrócił się do swojej siostry i powiedział:
- Wiesz, Kathy, spotkaliśmy w Nowym Jorku Richarda Maclouda. Prosił, by cię pozdrowić. Wróci za kilka dni i ma
zacząć pracować dla rządu.
Jessika, która uważnie się przysłuchiwała, natychmiast wtrąciła swoje trzy grosze.
- Wiesz, Jerry, że teraz wyglądasz tak samo jak Rod. To dziwne, że nie zauważyłam tego wcześniej. Dorosłeś i podo-
bieństwo bardzo się uwidoczniło. Chyba go nawet przerosłeś.
- O nie, on jest o półtora cala wyższy - odpowiedział z rozbawieniem młodszy brat. Nie drążył dalej tego tematu.
Zaczął pytać natomiast o sąsiadki, kobiety w wieku jego matki, które dawały mu ciasteczka, kiedy był dzieckiem.
Przypomniał jedną lub dwie zabawne historyjki sprzed lat. Jessika obserwowała go i uznała, że pod nieobecność
brata Jerry wart jest zainteresowania. W rzeczywistości każdy, kto nosił mundur, był dla Jessiki interesujący.
Tymczasem Jerry zastanawiał się, co robi Rodney albo co zamierza robić i czy Hetty dała mu w kuchni kurczaków i
kawy, której tak nie mógł się doczekać. A co zrobi Rod, jeśli natręci zostaną do późna w nocy? Czy jak duch
przekradnie się do łóżka i pójdzie spać? Czy dałoby się wymknąć na chwilę do holu i schować gdzieś płaszcz Roda?
W aktualnej sytuacji
istniały różne komplikacje. Z pewnością nie byłoby dobrze, gdyby goście ponownie przeszli przez frontowe drzwi i
zobaczyli wiszące tam dwa identyczne wojskowe płaszcze. Od razu domyśliliby się, że Rod nigdzie nie wyszedł,
tylko ukrył się gdzieś w domu. A może o to właśnie Rodowi chodziło - o pokazanie Jessice, że jest, ale nie chce jej
widzieć. Jerry usilnie starał się rozwiązać ten problem w myślach. Celowo zaczął rozmawiać o ludziach, których
spotkał za oceanem, a zwłaszcza o jednym mężczyźnie, który był ogólnie znany.
- Poczekajcie - zerwał się z krzesła. - Mam na górze jego fotografię. Została zrobiona po powrocie z najstraszliwszej
wyprawy. Wtedy to zdobył kilka orderów.
Wybiegł z pokoju, w holu zdjął dwa płaszcze i czapki z wieszaka i zabrał je ze sobą do sypialni. Umieścił je na
niezbyt widocznym miejscu. Z torby podróżnej wyjął album, wybrał kilka zdjęć i pobiegł do salonu. Pokazywał je
dziewczynom, starannie unikając prezentacji fotografii brata. Lepiej będzie, gdy ta pyszałkowata kobieta zapomni o
Rodneyu. Za nic na świecie nie chciałby, aby została jego szwagierką.
Jessika popatrzyła na Jeremiego i zapytała:
- Kiedy wróci Rod?
- Nie wiem - odpowiedział Jeremy. - Mężczyźni się nie zwierzają.
Jessika spojrzała teraz na mamę Graeme.
- Nie powiedział, kiedy wróci - odpowiedziała spokojnie matka.
Dziewczynę zaniepokoiła ta odpowiedź. Nie podobał jej się spokój, z jakim Margaret Graeme udzielała wyjaśnień.
Wykręcała nerwowo przybrane pierścionkami palce i zapytała imper-tynencko:
- Dokąd on poszedł, pani Graeme?
Zadała to pytanie tak jak ktoś, kto ma prawo wiedzieć o wszystkim.
- Nie mówił mi, dokąd się wybiera - powiedziała matka. Nastąpiła cisza. Jessika była trochę zakłopotana. Pani Grae-
me uśmiechnęła się słodko i zapytała całkiem zwyczajnie:
- Czy twój mąż przyjechał z tobą do Riverton, Jessie? Jessika zarumieniła się i spuściła wzrok.
- Nie, proszę pani - powiedziała obojętnie. - Jest bardzo zajęty. Interesy zabierają mu mnóstwo czasu i rzadko
wyjeżdża z domu.
- Wobec tego przypuszczam, że nie zabawisz tu długo.
- Nie wiem jeszcze, co zrobię - powiedziała ze złością Jessika. - Mogę tu zostać tak długo jak zechcę. Wszystko
zależy od towarzystwa. Bardzo chcę się zobaczyć z Rodem.
- Tak? - zdziwiła się matka. - Jaka szkoda, że pan De Groot nie mógł tu przyjść z tobą. Twoje przyjaciółki na pewno
chcą go poznać.
Jaką mam wspaniałą mamę - myślał Jeremy. - Ona zwsze jest górą. Prawdopodobnie od dawna wiedziała o zerwaniu
zaręczyn. Nigdy nie wspomniała o tym Rodowi. Teraz w rozmowie wymieniła nawet nazwisko męża Jessiki.
Rodney niepotrzebnie obawiał się, że może dojść do awantury. Mama by nigdy do tego nie dopuściła. Nie zmieniła
się od czasu, gdy byliśmy dziećmi i gdy zawsze czuwała nad wszystkim. Tata dzielnie jej sekunduje. Niech ich Bóg
błogosławi.
Rzucił szybkie spojrzenie na ojca. Jadł spokojnie, delektował się wystawnym obiadem i wydawało się, że nie
zauważa tego, co się stało z Rodem. Nieoczekiwana wizyta przyjaciółek z dawnych lat w niczym nie zakłóciła miłej
domowej atmosfery. Wszystko było tak jak zwykle.
- Jeremy - poprosiła z uśmiechem mama - zanieś ten dzbanek do Hetty i poproś ją, by zaparzyła więcej kawy. Sądzę,
że będzie smakować twoim koleżankom.
Jeremy natychmiast wstał, wziął dzbanek i udał się do kuchni. Jessika zachmurzyła się.
- Myślę, że już pójdziemy - zadysponowała. - Chcę odnaleźć Roda.
- Jak go znajdziesz? - zapytała Marcella Ashby. - Nie wiesz, dokąd poszedł.
- Pojeździmy po okolicy i rozejrzymy się. Sądzę, że nie będzie trudno go spotkać. Prawda, panie Graeme?
Pan Graeme popatrzył na nią z nieodgadnionym uśmiechem.
- Nie wiem, Jessie - odpowiedział. - Rodney był zawsze bardzo tajemniczy. Uważam, że wojna jeszcze spotęgowała
tę cechę.
Jessika odwróciła się ze złością i skierowała w stronę drzwi. Zatrzymała się na moment i powiedziała:
- Dziękujemy za kawę. Poszukamy Roda. Nagle odezwała się Marcella.
- Mów za siebie, Jess, ja zostaję. Od dawna nie piłam kawy u Graeme'ów, a nikt na świecie nie przyrządza jej tak jak
Hetty.
Jessika zawahała się.
- Dobrze, ale w takim razie daj mi klucze do samochodu. Nie mam czasu do stracenia. Przyjadę po was później, gdy
będę wracać do domu.
Zabrzmiało to bardzo wyniośle, tak jakby Marcella była służącą.
- Nie, nie dostaniesz kluczyków do mojego auta - powiedziała Marcella i przyjęła filiżankę kawy, którą jej
pospiesznie nalała pani Graeme. - Nie zgadzam się na to. Jeździsz jak szalona i wiem, że prędko nie wrócisz. Nie
zamierzam tu czekać w nieskończoność i zmuszać wszystkich, by dotrzymywali mi towarzystwa, ani też wracać do
domu bez samochodu.
- W porządku - powiedziała zirytowana Jessika. - Następnym razem wynajmę samochód lub poproszę jakiegoś
dżentelmena, by mi towarzyszył.
Jessika stała rozdrażniona przy drzwiach. Rozglądała się po holu i zastanawiała się, co się stało z płaszczami i
czapkami, które wcześniej widziała na wieszaku. Tkwiła tu uparcie, podczas gdy reszta towarzystwa piła kawę.
Niechętnie opuszczała ten przyjemny, stary dom i to urocze rodzinne grono, które kiedyś było jej bliskie.
3
W spiżarni Rodney pękał ze złości. Rzucił talerzem w drzwi i zachmurzył się. Jakim prawem przyszły tu dziś te
dziewczyny? To prawda, że z większością z nich przyjaźnili się od dawna, ale powinny mieć więcej taktu i nie
przeszkadzać rodzinie w pierwszym wspólnym wieczorze. Po co tu przyszła Jessika? Nic ich już nie łączyło, nie
chciał jej więcej widzieć. Wstrętna lisica. Na pewno uśmiechałaby się i starała się wszystko naprawić, tak by znowu
byli dobrymi przyjaciółmi. On nigdy by na to nie przystał.
Nie wiedział, co rodzina pomyśli o jego ucieczce. Może nie wiedzieli o niczym i zadziwiło ich takie zachowanie. Nie
potrafił też przewidzieć reakcji dziewczyn. Najbardziej martwił się o mamę. Oczywiście, mogła do niej dojść jakaś
plotka o zerwaniu z Jessiką. Musiał się pogodzić z myślą, że każda wiadomość o tym wydarzeniu była bardzo
bolesna dla mamy. On nigdy nie będzie przyjacielem Jessiki. Przypomniał sobie dni pełne strachu i śmierci, kiedy
dodatkowo gnębiła go myśl o jej nielojalności. Gdzie podziały się czułe obietnice o dozgonnej miłości, które tak
często wypowiadała, zanim poszedł na wojnę? Jak wiele razy zżymał się na ich wspomnienie, gdy szedł walczyć z
wrogiem. Myślał o tych czasach, gdy byli razem. Wspominał miłość, którą ona później odrzuciła. Pamiętał te cenne
spojrzenia i dotknięcia ręki. Później wyrzucił to ze swojej pamięci, wyrzekł się tego na zawsze. Czy ona teraz sądzi,
że może wszystko odwrócić i być jego przyjaciółką? Jeśli zmusi go do rozmowy, to da jasno do zrozumienia, że jej
nie ufa. Nawet gdyby teraz żałowała swojej decyzji i chciała do niego wrócić, on nie mógłby jej pokochać. Nagle
zrozumiał, że to nie była prawdziwa miłość.
Teraz był nawet zadowolony, że Jessika od niego odeszła. Życie z nią byłoby nieustanną udręką. Rozczarowanie
było bardzo bolesne, ale nadeszło we właściwym momencie. Śmieszne wydaje się jej żądanie przyjaźni. Oni nie
mogą zostać przyjaciółmi. Musi jej uświadomić, że to koniec.
Hetty delikatnie zapukała do drzwi spiżarni.
- Panie Rody - szepnęła, używając imienia, którym zwracano się do niego, gdy był dzieckiem. - Przyniosłam panu
dobrego kurczaka, ziemniaki i surówkę z rzepy, którą pan tak kiedyś lubił. Nikt nie wie, że pan tu jest. Wszyscy
myślą, że pan wyszedł.
Rodney ostrożnie otworzył drzwi. Stara służąca podała mu talerz i filiżankę kawy. Rod zjadł ze smakiem swoją
porcję. Jakoś postara się ułagodzić mamę. Zawsze była taka wyrozumiała i prawdopodobnie nigdy nie lubiła Jessiki.
Przypomniał sobie, że ten związek był akceptowany tylko połowicznie. Ach, jak to dobrze być w domu. Zaspokoił
głód. Dobra, stara Hetty zawsze była życzliwa; Opuści ukrycie, gdy tylko goście sobie pójdą.
Skończył kurczaka i wziął się za herbatniki i sos jabłkowy. Popatrzył porozumiewawczo na Hetty, która kręciła się
przy drzwiach jadalni i kiwnął na nią ręką.
- Kto tam jest? - zapytał. - Czy ktoś, kogo znam?
- Oczywiście - odpowiedziała Hetty. - Jest panna Emma Galt i Marcella Ashby. Jeszcze jest ta roztrzepana pani
Jessie. Powinien pan zobaczyć jej ręce. Całe w brylantach. Przyjechała tu, by się z panem zobaczyć. Trajkocze jak
najęta. Zawsze była taka gadatliwa. Wydaje mi się, że przyszła, by na pana zapolować. Niech pan lepiej stąd wyjdzie
i pójdzie spać, zanim tu wróci.
Śmiejąc się stara Hetty wytoczyła się ze spiżarni i stanęła przy drzwiach do jadalni. Po chwili wróciła i
zakomunikowała, że wkrótce mają odejść. Wtedy będzie mógł wyjść i zjeść deser z rodziną.
Rodney czekał cierpliwie na znak Hetty. Uchylił nawet okienko w spiżarni, by móc słyszeć odjeżdżający samochód.
Chłodne powietrze owiało mu czoło. Cisza panująca na zewnątrz uświadomiła mu, że powinien być bardzo ostrożny.
Dziewczyny nie odjadą od razu. Będą stać w holu i rozmawiać. Zastanawiał się nad obecną sytuacją. Zachowanie
jego mogło wydawać się trochę niezręczne, ale w końcu był na wojnie i odwykł od salonowych manier. Ach, kiedy
wreszcie te dziewczyny sobie stąd pójdą? Kiedy wreszcie rodzina pozostanie sama?
Po chwili grupka dziewcząt opuściła jadalnię. Kathleen odprowadziła je do drzwi, a reszta domowników czekała na
odgłos odjeżdżającego samochodu. Ojciec łobuzersko mrugnął okiem.
- Teraz chciałbym zapytać, o co tu chodzi. Czy ktoś wie, co się stało z Rodem?
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Pani Graeme zadzwoniła na Hetty, by zabrała talerze i przyniosła deser.
- Czy wiesz, o co tu chodzi, synu? - zapytał ojciec Jeremiego.
- Oczywiście, tato - odpowiedział Jeremy. - Wydaje mi się, że odwiedził nas ktoś, kogo Rod nie chciał widzieć i
dlatego nas opuścił. Nie uważacie, że to całkiem naturalne?
- Skoro tak mówisz, to chyba tak jest. Powiedz mi, której z nich nie chciał widzieć?
Jeremy zaśmiał się.
- Tato, czy musisz o to pytać? Czy to nie jest oczywiste? Ojciec zamyślił się, a potem powiedział powoli:
- Sądzę, że masz na myśli tę z brylantami. Nie dziwię się, że Rod nie chce jej widzieć. Dziewczyna, która porzuca
takiego chłopca, nie jest wiele warta. Zawsze wierzyłem, że Rod pozna się na niej, zanim będzie za późno. Nie
martwię się tą stratą. Gdzie jest Rod?
- W mojej kuchni - odrzekła Hetty, gdy pojawiła się w jadalni z tacą, by zebrać naczynia. - Ten chłopak nie
zapomniał, dokąd ma pójść, gdy jest głodny.
- A więc nie musi czekać na podanie pierwszego dania? - zapytał ojciec.
Mama Graeme podziękowała uśmiechem starej Hetty.
- Wiem, że z tobą jest bezpieczny - szepnęła, gdy Hetty zabierała jej talerz.
- Może pani być tego pewna - szepnęła Hetty.
W tej samej chwili Rodney wyszedł z ukrycia, popatrzył nieśmiało na matkę, a potem porozumiewawczo mrugnął do
brata.
- Nieźle, stary - zaśmiał się Jeremy. Rodney usiadł na krześle i stwierdził:
- Bardzo mi przykro, ale nie miałem czasu powiedzieć „przepraszam".
Wszyscy się uśmiechnęli, a Rodney pomyślał, że cudownie jest mieć taką rodzinę, która każde zrządzenie losu
przyjmuje tak pogodnie.
Jeremy upewnił się, że matka wiedziała o wszystkim. Czuł, że bardzo współczuje Rodneyowi i boleje nad jego
rozczarowaniem. Spodziewał się, że zawsze zachowa się taktownie.
Zapanowała miła rodzinna atmosfera. Nagle usłyszano zgrzyt klucza w zamku.
Wszyscy patrzyli na siebie ze zdziwieniem. Byli przekonani, że Kathleen zamknęła drzwi po wyjściu gości. Któż
inny mógł mieć klucz? Rodney zerwał się na równe nogi, gotowy do nowej ucieczki. Zastanawiał się, kto w tej chwili
przekręcał klucz w zamku.
Tylko trzy osoby spoza najbliższej rodziny miały klucz do drzwi wejściowych. Pierwszą była oczywiście Hetty.
Potrzebowała klucza, gdy miała wychodne i odwiedzała krewnych i przyjaciół. Drugą był brat pani Graeme, który
teraz przebywał za granicą. Pracował dla rządu i nie spodziewano się go w najbliższych miesiącach. Trzeci klucz
znajdował się w posiadaniu wdowy po dalekim kuzynie pana Graema'a. Spędziła tu w interesach kilka tygodni,
potem wyjechała do innego miasta i zapomniała oddać klucz. Rodzina przyjęła jej wyjazd z ulgą i nie przewidywała
rychłego powrotu. Któż więc teraz przechodził przez frontowe drzwi?
Kuzynka Louella Chatterton weszła ukradkiem. Uwielbiała niespodzianki i nosiła kauczukowe buty, które
umożliwiały jej wysłuchiwanie rozmów nie przeznaczonych dla jej uszu. Stanęła na progu pokoju i rozejrzała się
uważnie. Rodney z powrotem opadł na krzesło. - Rod, nie ma sensu uciekać - powiedziała Louella. - Dobrze wiesz,
że mnie się nie wywiniesz.
Rodney zaśmiał się.
- To całkiem możliwe - powiedział złośliwie. - Nie widziałem cię od paru lat, ale jak sama twierdzisz, na pewno
jesteś w świetnej formie.
- Uważaj, Rod - odcięła się kobieta, przybierając ton, jakby karciła trzylatka. - Nie wolno ci być dla mnie
niegrzecznym. Wiem, co właśnie zrobiłeś i celowo tu przyszłam, żeby ci powiedzieć, co o tobie myślę. Jesteś
zwyczajnym, ordynarnym żołnierzem. Dziwne, że to ty nosisz ordery, które przystają bohaterom. Uciekasz, gdy
młode damy, twoje dobre koleżanki przychodzą, by cię odwiedzić. Jestem zdumiona. Powinien się o tym dowiedzieć
twój dowódca, a ty zasługujesz na dyscyplinarną karę. Do czego dojdziemy, gdy mężczyźni, dla których
poświęcamy się, których kochamy, dla których wysyłamy broń, wracają do domu i tak postępują? Najgorsze ze
wszystkiego jest to, że jedna z tych dziewcząt była kiedyś twoją narzeczoną, a może jest nią ciągle. Słyszałam co
prawda plotki, że ma za kogoś wyjść. Czy wiesz, Margaret, że twój syn zerwał z tą cudowną złotowłosą dziewczyną,
za którą kiedyś szalał?
Rodney zbladł i szybko popatrzył na matkę. Nie wiedział, jak przyjmie takie oświadczenie.
Margaret Graeme była damą. Popatrzyła na nieproszoną kuzynkę i odpowiedziała spokojnie.
- Oczywiście, Louello, zaręczyny zostały zerwane dawno, wkrótce po tym, jak Rodney poszedł na wojnę.
- Margaret, chyba się pomyliłaś. Byłam tu wtedy i nikt mi nic nie mówił.
- Nikt nie musiał ci o tym opowiadać, Louello. To była ich sprawa i tylko oni mieli prawo, by poruszać ten temat.
Usiądź, Louello, i zjedz kawałek ciasta, które upiekła Hetty. Napij się z nami kawy. Jerry, proszę, przynieś krzesło
dla kuzynki i postaw koło mnie.
- Chętnie napiję się kawy - wtrąciła Louella - ale, Margaret, powiedz mi, kto zerwał: Rodney czy Jessika?
Zanim matka zdołała odpowiedzieć, Rodney odezwał się wyniośle:
- To nie twoja sprawa, kuzynko.
Jeremy zauważył, że Rodney w tej chwili wyglądał tak, jakby szykował się do walki z wrogiem. Do rozmowy
włączył się ojciec.
- Louello, czy spotkałaś się już z prawnikiem, który miał zająć się twoim majątkiem?
Louella odwróciła się i odpowiedziała krótko:
- Nie, jeszcze nie. Pomówimy o tym później, Donaldzie. Dobrze wiesz, że nie lubię, jak mi się przerywa, gdy o
czymś mówię. Jeszcze nie skończyłam. Muszę dowiedzieć się całej prawdy, zanim zacznę mówić o innych rzeczach.
Rod, opowiedz mi tę całą historię. Będę wiedziała, co mam odpowiedzieć, gdy mnie ktoś o to zapyta.
Rodney popatrzył surowo na wścibską kuzynkę i rzekł:
- Nie mam ci nic do powiedzenia i sądzę, że odpowiedziałabyś tak samo, gdyby ktoś ci zadał takie bezczelne pytanie.
- Ależ Rodney! Skoro zaręczyny zostały zerwane, to dlaczego ta dziewczyna przyszła tu dziś? Czyżby chciała się z
tobą pogodzić?
- Nie wiem - chłodno odpowiedział Rodney. - Nie mogła wiedzieć, że tu jestem, chyba że ktoś widział, jak
wysiadałem z pociągu i powiedział jej o tym. Nawet mama nie wiedziała
o naszym przyjeździe.
- Ja jej powiedziałam - stwierdziła spokojnie Louella. - Spotkałam ją przy poczcie.
- A skąd wiedziałaś, Louello? - zapytał surowo pan Graeme.
- Powiedział mi o tym taksówkarz. Widział ich, jak wychodzili ze stacji. Potem spotkałam Jessikę. Spytała, czy Rod
już wrócił z wojny. Zapewniłam ją, że tak.
- Louello, teraz, gdy już się nagadałaś, sądzę, że powinniśmy przejść do drugiego pokoju i porozmawiać o interesach.
Pan Graeme zjadł ciasto i wypił ostatni łyk kawy. Powstał z krzesła, a ten dokuczliwy gość ciągle miał pełną
filiżankę. Louella potrząsnęła przecząco głową i powiedziała:
- Nie teraz, Donaldzie. Zamierzam zjeść to wspaniałe ciasto
i wypić kawę. Później porozmawiamy o interesach. Teraz przede wszystkim muszę dowiedzieć się czegoś o
zerwanych zaręczynach.
Napoczęła ciasto. Dzieci jednomyślnie wstały i wraz z ojcem opuściły pokój. Na ich twarzach malowało się rozba-
wienie.
Przy stole pozostały tylko Margaret Graeme i Louella. Kuzynka ugryzła kolejny kęs ciasta i zadała nowe pytanie.
- Teraz, Margaret, musisz mi o wszystkim opowiedzieć. Bardzo mnie to uraziło, że nikt z rodziny mnie o tym nie
poinformował. Czy bardzo się zmartwiłaś, gdy się dowiedziałaś o zerwaniu?
- Nie, Louello, nie byłam zmartwiona. Dlaczego ty się tak tym przejmujesz? To wcale nie było takie ważne
wydarzenie. Zwykła szkolna miłość, nic więcej. Takie rzeczy najlepiej jest zignorować. Moim zdaniem dobrze się
stało, że tak się to skończyło. To nie był najlepszy wybór. Temat ten należy już do przeszłości i nie będziemy go
więcej poruszać. Jakie masz plany, Louello? Czy długo tu zabawisz? Gdzie jest twój bagaż? Może chcesz się
odświeżyć? Czy przyjechałaś tu prosto ze stacji?
- Nie - odpowiedziała Louella. - Zatrzymałam się w hotelu. Przyjechałam tu taksówką. Nie wiedziałam, czy jesteście
w domu. Mogliście przecież wyjechać na Florydę.
Louella pospiesznie skończyła kawę i wstała.
- Dziękuję za kawę. Była świetna. Teraz sobie pójdę. W hotelu mam się spotkać z kilkoma osobami. Najlepiej
będzie, jak pójdę natychmiast. Interesy mogą poczekać. Znajdę prawnika, który się wszystkim zajmie. Zobaczymy
się przed moim odjazdem. Dobranoc.
Louella podeszła do telefonu i wezwała taksówkę. Po jej wyjściu pan Graeme zamknął drzwi na klucz i na łańcuch.
Upewnił się, że nikt nieproszony nie nawiedzi domu tej nocy.
- Oświadczam, że zrobię coś nieobliczalnego, jeśli jeszcze ktoś zakłóci nam spokój. Czyż nie należy nam się jeden
wspólny wieczór po miesiącach niepokoju i oczekiwań?
Dzieci były bardzo dumne z ojca.
- Brawo, tato. Jesteśmy tego samego zdania - powiedział Jeremy.
Zapanowała radość. Matka ocierała łzy szczęścia, które spływały jej po twarzy. Znów miała przy sobie synów.
4
Gdyby Graeme'owie mogli w tej chwili zobaczyć Louellę w wygodnym, luksusowo wyposażonym apartamencie, to
przestaliby wierzyć w jej trudności finansowe. Wszystko tu było eleganckie i odświętne, nawet świece na małym
stoliczku.
Louella szybko przebrała się w szykowny szlafroczek, poprawiła fryzurę, a we włosy wpięła sztuczną różę.
Usadowiła się wygodnie na krześle i wzięła do ręki najnowszą książkę. Spojrzała na zegarek; miała zamiar odpocząć
choć przez pięć minut.
Niestety, zadzwonił telefon.
- Czy to ty, Louello? - zapytał młody głos. - Mówi Jessika. Wróciłaś już? To świetnie. Jedziemy do ciebie. Będziemy
za pięć minut.
Wkrótce Jessika wmaszerowała do pokoju. Za nią weszły jej przyjaciółki. Usiadły przy stole, zaczęły pić herbatę,
jeść ciastka i kanapki. Jessika nie traciła czasu.
- Czego się dowiedziałaś? - zapytała gospodynię. - Dowiedziałaś się, gdzie on jest? Czy był w domu?
- Oczywiście - odpowiedziała Louella. - Mówiłam ci, że tam będzie.
- Był tam? Widziałaś go?
- Oczywiście.
- Gdzie był?
- Siedział przy stole z resztą rodziny i z apetytem jadł deser - powiedziała Louella z satysfakcją. Podobało się jej, że
ode-
grała dużą rolę w tej historii i że sprawdziły się jej prognozy.
- Czy poszłaś go szukać?
- Oczywiście - powiedziała zdenerwowana Jessika. - Odwiedziłam wszystkie miejsca, gdzie dawniej chodziliśmy
razem. Dzwoniłam nawet do jego przyjaciół, ale nikt o niczym nie wiedział. Czy myślisz, że on był w domu przez
cały czas?
- Nie zdziwiłoby mnie to. Nie sądzę, by odszedł dalej niż do garażu, czy nawet do spiżarni. Oczywiście, nie wiem
tego na pewno, ale takie odniosłam wrażenie - powiedziała Louella.
- Czy wiedział, że tam byłam?
- Moja droga, nie wiem. Otworzyłam drzwi moim kluczem, weszłam po cichu do pokoju i obserwowałam ich
wszystkich przez chwilę. Rod miał zamiar opuścić pokój, ale gdy zobaczył, że to ja, usiadł z powrotem na krześle i
zaczął jeść. Był w fatalnym nastroju, odmawiał odpowiedzi na moje pytania. Powiedział, że zerwane zaręczyny to
nie moja sprawa i żebym przestała się tym interesować.
- Naprawdę? - zapytała zgnębiona Jessika. - Wobec tego mogę już wrócić na zachód.
- Wcale nie, moja droga - pocieszyła ją Louella. - Sądzę, że masz przed sobą pomyślne perspektywy.
- Pomyślne - powiedziała ze zdumieniem młoda kobieta.
- Przecież przed minutą dałaś mi do zrozumienia, że jest na mnie wściekły i że nie chce się ze mną spotkać. Nie widzę
w tym nic pomyślnego.
- Nie znasz dobrze Rodneya. Nie zdajesz sobie sprawy, że ta jego złość to dowód, że ciągle jeszcze cię kocha. Bez
kłopotu odzyskasz go. Ty, z twoją piękną twarzą, na pewno bez trudu ponownie zdobędziesz jego miłość.
Do rozmowy włączyła się Emma Galt.
- Zapomina pani, pani Chatterton, że Jessika jest mężatką. Rod został wychowany w przekonaniu o świętości
małżeństwa i nie będzie romansował z osobą, która nie jest wolna.
- Bzdury. Kto teraz przejmuje się moralnymi zasadami?
- wtrąciła z lekceważeniem Louella.
- Pani Chatterton, pani nie zdaje sobie sprawy, jak chłopcy Graeme podchodzą do moralności. Mają swoje
przekonania i są im wierni. Tak zostali wychowani - powiedziała Marcella.
Louella uśmiechnęła się.
- A cóż ty możesz wiedzieć o ich przekonaniach. Zapominasz, że byli na wojnie. Skrupuły zabiło kilkumiesięczne
przebywanie w towarzystwie dzikich, nieokrzesanych żołnierzy. Pamiętaj też, że Rodney był z daleka od swoich
ograniczonych rodziców przynajmniej trzy lata.
Marcella Ashby ponownie zabrała głos.
- Jak pani może być taka okropna, pani Chatterton! Dlaczego nazywa pani tych miłych ludzi ograniczonymi? Gdy
dorastaliśmy, byli dla nas bardzo dobrzy. Ich dom stał zawsze dla nas otworem. Nigdy nie wydali mi się
ograniczonymi. Dbali o nasze przyjemności, na które wydawali sporo pieniędzy.
- O, tak. Pamiętam te głupawe rozrywki. Nigdy nie zorganizowali dla nas wieczorków tanecznych, gry w karty lub
pójścia do teatru - odezwała się Jessika. - Wszystko, co robili, było pedantyczne i sztywne. My już nie jesteśmy
dziećmi, a czasy się zmieniły. Nie można oczekiwać, że starsi państwo Graeme staną się nowocześni. Sądzę jednak,
że chłopcy mogli się zmienić. Zwiedzili trochę świata i zobaczyli, jak żyją ludzie. Nie wierzę ani przez chwilę, że
Rodney byłby zszokowany, gdybym mu powiedziała, że popełniłam błąd, wychodząc za starszego mężczyznę, i że
wrócę do niego, gdy załatwię swoje sprawy. Czyż nie taki był twój pomysł, Louello Chatterton?
- Jessiko, Rodney na pewno okaże się bardziej światowy niż przypuszczasz. Wydaje mi się, że go odzyskasz.
Powiedziawszy to, Louella przedstawiła plan, mający na celu ponowne zdobycie Rodneya.
W tym samym czasie rodzina Graeme'ów klęczała w bibliotece, odmawiając wieczorną modlitwę. Pan Graeme
dziękował Bogu za cudowny powrót synów i prosił o opiekę, by jego dzieci nie zeszły z drogi, którą im Pan
przeznaczył.
Modlił się także za osoby rządzące ich ukochanym krajem. Prosił, by Duch Święty prowadził je i pomagał w
ustanawianiu właściwych praw i w podejmowaniu właściwych decyzji.
Modlił się za swoich chłopców, którzy cudownie uniknęli śmierci, tortur lub więzienia. Pan ich ocalił, więc mają Mu
służyć i w ten sposób wypełnić swoje posłannictwo.
Powstali z klęczek i otarli łzy.
- Teraz - powiedział tata Graeme - sądzę, że chłopcy powinni nareszcie wypocząć. Chodźmy spać. Powiem wam, że
jest to też dobry sposób na uniknięcie kolejnego nalotu nieproszonych gości. Jeśli się tu zjawią, to niech zastaną dom
pogrążony w ciemności. Może to ich zniechęci. Gdyby jednak zaczął ktoś dzwonić do drzwi, to będzie musiał
poczekać, aż nałożę szlafrok i zejdę na dół, by go powitać. Myślę, że uda mi się go przekonać, że dalsze wizyty
dzisiejszej nocy są po prostu nieprzyzwoite.
- Masz rację, tato - powiedział z zadowoleniem Rodney. -Ten wieczór jest poświęcony rodzinie. Nawet nie wiesz, ile
to dla mnie znaczy, gdy słyszę, jak się za nas modlisz. Nareszcie jesteśmy razem po tych strasznych przejściach.
- Wzruszyłeś mnie swoją modlitwą - zwierzył się z kolei Jeremy. - Przypominałem sobie twoje modlitwy, gdy
szliśmy do ataku, a wokół padały bomby. Któraś z nich mogła mnie zaprowadzić przed oblicze Pana. Chciałem
powstać z klęczek, by go spotkać. Czułem tam obecność Boga.
Wyznania dwóch młodych chłopców poruszyły wszystkich głęboko. Ociągali się z pójściem do swoich sypialni.
Nagle usłyszeli nadjeżdżający samochód.
- Czyżby czekała nas kolejna wizyta? - zapytał z niepokojem ojciec. - Rozejdźmy się szybko. Margaret, weź tę
latarkę. Nie chcę, byś przewróciła się na schodach. Myślę, że reszta sobie poradzi. Poczekam tu i dopilnuję ognia.
Rozeszli się szybko. Gdy samochód Marcelli zatrzymał się przed drzwiami, dom był pogrążony w ciemności, a
każdy z domowników leżał pod kołdrą.
- Dziwne - powiedziała Jessika, gdy wyszła z samochodu. - To niemożliwe, by poszli spać tak wcześnie.
- Czyżbyś zapomniała, że Rod był ranny, przebywał w szpitalu przez pewien czas i teraz potrzebuje odpoczynku? -
zapytała Marcella.
- Bzdura - lekceważąco stwierdziła Jessika. - Zadzwonię głośno do drzwi. Zobaczymy, czy wtedy będą mogli spać.
5
Trzy dziewczyny siedziały w przytulnym kącie pokoju Czerwonego Krzyża. Pracowały tak zawzięcie, jakby losy
wojny zależały od ich wysiłków. Jedna szyła na maszynie maleńkie ubranka, druga prasowała je i przyszywała
kokardki do koszulek, a trzecia przyszywała guziki jedwabną przędzą. Szykowały wyprawki dla kilku noworodków,
które przyszły na świat poprzedniej nocy. Starały się bardzo, by maleństwa otrzymały arcydzieła sztuki krawieckiej.
- Czyż one nie są urocze? - zapytała Isabelle Graham. - Czuję się tak, jakbym szyła ubranka dla lalek i za chwilę
miała się nimi pobawić. Te biedne matki nie miały warunków na przygotowanie czegokolwiek dla swoich dzieci.
Mąż jednej z nich został zabity, a inny uwięziony. W takim okropnym świecie rodzą się dzieci.
- To zbrodnia - powiedziała starsza kobieta, która w tej chwili podeszła do maszyny, by zmierzyć lamówkę. - Jak
można w takich czasach rodzić dzieci? To wszystko dlatego, że te głupie matki nie mogą poczekać, aż się wojna
skończy.
Alida Hopkins spojrzała na nią pogardliwie. Kobieta dalej drążyła ten temat. W końcu zapytała:
- Czyż nie mam racji, Alido?
- To nie moja sprawa - odpowiedziała Alida. - Nie jest to wina tych biednych dzieci. One nie mogą obejść się bez
ubranek, a moim zadaniem jest je uszyć. Beryl, czy nie masz trochę więcej białej przędzy? Muszę dokończyć ten
kaftanik, a nie chciałabym zmieniać koloru.
- Proszę - powiedziała Beryl Sanderson i podała Alidzie mały motek. - Mam tego mnóstwo w domu. Kupiłam to,
jeszcze zanim zaprzestano sprzedaży tych artykułów. Sądziłam, że kiedyś mogą się przydać.
- Jesteś bardzo zapobiegliwa - wtrąciła kobieta - ale ja na twoim miejscu nie marnowałabym jedwabnej przędzy na
ubranka dla tych wojennych podrzutków. Nikt tego nie doceni, uwierz mi. Powinnaś to zostawić dla własnych dzieci.
Beryl uśmiechnęła się i zarumieniła.
- Pani Thaxter - odpowiedziała z rozbawieniem - pani doskonale wie, że nie mam jeszcze takich obowiązków.
Uważam, że najlepiej będzie, gdy skorzystają z tego wojenne sieroty.
Pani Thaxter z dezaprobatą spojrzała na dziewczynę.
- Jesteś tak samo lekkomyślna, jak inne dziewczęta - powiedziała krótko. - Sądziłam, że masz więcej rozsądku.
- Lekkomyślna? - zdziwiła się Beryl. - Dlaczego mam gromadzić rzeczy dla dzieci, których nie mam i mogę nigdy
nie mieć, pozwalając na to, by teraz jakieś małe dziecko cierpiało?
- Hm. Nie sądzę, by z braku jedwabnej przędzy któremuś stała się krzywda - powiedziała pani Thaxter i odeszła z
wysoko podniesioną głową. Po jej wyjściu dziewczyny zaczęły cicho się śmiać.
- Sza - ostrzegła je Beryl. - Nie trzeba jej rozdrażniać. To stara zrzęda, ale nie wyobrażacie sobie, ile godzin spędziła
tu, szyjąc ubranka.
- O, tak, bardzo się napracowała - wtrąciła łobuzersko Bonny Stewart. - Oplotkowała każdą osobę. Byłam tu i
słyszałam.
- Wcale się nie dziwię, że jest taka zgryźliwa. Jannie nie zawiadomiła jej o swoim ślubie. Powiedziała jej dopiero po
fakcie. Jej mąż nie żyje, a pani Thaxter przez cały czas powtarza swojej córce: „A nie mówiłam?" - opowiadała
Isabelle.
- To nieprawda, że został zabity. Wzięto go do niewoli. Nie słyszałyście o tym? - zapytała Celia Bradbury, która
właśnie nadeszła i przyłączyła się do grupy. Robiła na drutach maleńkie buciki. - Nadeszła wiadomość z
Ministerstwa Wojny. Jannie zadzwoniła do mojej siostry i opowiedziała jej o wszystkim. Ma nadzieję, że mąż
wkrótce wróci z wojny.
- Niewola jest tak samo straszna jak śmierć - skomentowała smutno Beryl.
- Ta cała wojna jest straszna - powiedziała Bonny ze łzami w oczach. - Nie rozumiem, dlaczego nikt jej nie zakończy.
- Kochanie, wszyscy tego pragną - pocieszała ją Beryl.
- Rozumiem - odpowiedziała Bonny. - Czy wiecie, że wczoraj wrócili do domu bracia Graeme? Widziałam ich na
stacji. Wyglądali wspaniale w mundurach. Same widzicie, że nie wszyscy żołnierze giną lub są brani do niewoli.
Beryl, czy ty znasz chłopców Graeme?
- Tak - odezwała się Beryl z zainteresowaniem. - Chodziłam do jednej klasy z Jeremim. Bardzo dobrze się uczył i był
świetnym kumplem. Nie znam dobrze jego brata. Jest od nas starszy i wtedy uczęszczał do college'u, ale ludzie go
lubili. Mają cudownych rodziców. Moja mama często mi opowiadała, jak pomagali ludziom w potrzebie.
- O, tak - przyznała Alicja z pogardliwym uśmiechem.
- Oni tacy właśnie są. Bardzo uprzejmi, ale bezbarwni i nieciekawi.
- Wcale nie - sprzeciwiła się Beryl. - Mama dużo mi o nich opowiadała. Ona uwielbia z nimi rozmawiać. Jeremy jest
na pewno interesujący. Cała szkoła słuchała z zapartym tchem, jak o czymś opowiadał. Potrafił zainteresować
słuchacza najnud-niejszym przedmiotem. Zawsze wiedział więcej niż napisano w podręcznikach szkolnych.
- Skąd czerpał te wiadomości? - zapytała Alida.
- Szukał po rozmaitych książkach, słownikach, encyklopediach. Zawsze cytował autora i tytuł książki. Uczył się w
ten sposób wszystkich przedmiotów.
- O, Boże - stwierdziła Isabelle - musiał być zapaleńcem.
- Tak, wydaje mi się, że on to lubił - zastanawiała się Beryl.
- Klasie to się bardzo podobało. Nauczyciele go uwielbiali.
- Nie dziwi mnie to. Prowadził za nich lekcje, to go wychwalali pod niebiosa. Sądzę, że on jest bardzo zarozumiały.
- Nie wygląda na takiego - powiedziała Beryl. - Wydaje mi się, że jest skromnym człowiekiem. Odnosił też duże
sukcesy w sporcie.
- Jeremy Graeme będzie przemawiać w naszym kościele
w następną niedzielę - obwieściła Bonny Stewart. - Pisano o tym w kościelnej gazetce, którą moja siostra przyniosła
ze szkółki niedzielnej. Nazwano go bohaterem.
- Sądzę, że mówisz o jego starszym bracie, Rodneyu - odezwała się pani Thaxter, która znowu pojawiła się przy
maszynie. - To niemożliwe, by poproszono tego małego zarozumialca o wygłoszenie przemówienia. Był w wojsku
tylko przez rok. Rodney służył trzy lata i mógł dokonać jakichś bohaterskich czynów.
- Nie mylę się. To Jeremy będzie przemawiać. Pamiętam dobrze, bo zastanawiałam się, dlaczego on ma takie
staroświeckie imię. Rzeczywiście spędził na wojnie rok i parę miesięcy, uznano go za zaginionego, ale ocalał w jakiś
cudowny sposób. Słuchajcie, a może wszystkie pójdziemy do kościoła i będziemy mu dodawać otuchy? Czy on jest
bardzo nieśmiały, Beryl? Chyba go nie zawstydzimy i nie popsujemy jego przemówienia? Zresztą, możemy ukryć
się w salce szkółki niedzielnej, a tam nas na pewno nie dojrzy.
Beryl uśmiechnęła się.
- Nie, on nie jest nieśmiały.
- To co, dziewczęta, pójdziemy? Przyłączysz się do nas, Beryl?
- Chyba tak - odpowiedziała Beryl. - Jeszcze sprawdzę, jakie plany na przyszłą niedzielę ma moja mama.
- Słuchajcie - zapytała Isabelle - czy to nie jego brat, Rodney, był zaręczony z tą dziewczyną o rozjaśnianych wło-
sach? Zdaje się, że miała na imię Jessika. Chwaliła się wszystkim swoim pierścionkiem zaręczynowym, a wkrótce po
wyjeździe Rodneya na front poślubiła jakiegoś starego, bogatego faceta.
- Nie wiem - odpowiedziała Beryl. - Rodney zawsze robił na mnie wrażenie poważnego, spokojnego człowieka.
Takiego, na którym można polegać.
- Jeśli ma taki charakter, to nie pasował do tej wesołej dziewczyny - zauważyła Alida. - Powiedz nam lepiej, jaki jest
Jeremy. Czy jest bardzo religijny? Jeśli tak, to nie pójdę w niedzielę do kościoła. Religia zawsze doprowadza mnie
do płaczu i wtedy żałuję, że się urodziłam.
- Niestety, nie wiem - odparła Beryl. - Znam go tylko ze szkoły. Wtedy był bardzo wesołym chłopcem.
- Przypuszczam, że będzie opowiadać o wojnie - zastanawiała się Isabelle. - Wszyscy tak robią. Uwielbiam słuchać
facetów, gdy opowiadają o swoich przeżyciach, o tym, jak cudem uniknęli śmierci i ilu wrogów zabili.
- Isabelle, jakie to straszne, że jesteś tak spragniona krwawych opowieści - skrzywiła się Bonny.
- Czyż to nie jest uczucie, które rodzi się podczas wojny? Uczymy się, że trzeba dopaść wroga i zabić go, zanim on to
zrobi z nami. Musimy go zgnieść, by znowu nie stanął do walki. Nie wolno nam dopuścić do nowego rozlewu krwi -
powiedziała Isabelle.
- Dziewczyny, idziemy wszystkie - postanowiła Bonny Stewart. - Dostanę w niebie nagrodę za sprowadzenie tak
wielu osób do kościoła. Spotkamy się u mnie. Mieszkam blisko kościoła. Napijemy się herbaty, a potem pójdziemy
na nabożeństwo. Beryl, a może zaprosisz Jeremiego i wszyscy razem pójdziemy na przemówienie?
- Nie mogę tego zrobić - powiedziała Beryl z godnością. - Poza tym nie wiem, czy będę mogła do ciebie iść. Mama
spodziewała się gości i mogę być potrzebna w domu. Zatelefonuję do ciebie.
Zadzwonił dzwonek. Wszyscy przestali pracować i poszli zjeść lunch. Beryl wymknęła się niepostrzeżenie. Chciała
być sama.
Jeremy dokonał wielkich czynów na wojnie i będzie o tym opowiadać podczas nabożeństwa. Chętnie go posłucha,
bo to na pewno będzie zajmująca historia. Jednocześnie doznała dziwnego uczucia. Bała się spotkania z Jeremim,
bała się, że może ją rozczarować. Podobał jej się bardzo w szkole średniej, ale czy wyrósł na takiego mężczyznę, na
jakiego się zapowiadał? Niektóre jej dziewczęce sądy o ludziach nie sprawdziły się. Było jej bardzo przykro, bo w
jakiś sposób były związane ze szczęśliwym dzieciństwem.
Beryl wróciła do domu, poszła do swojego pokoju, usiadła w fotelu i oddała się rozmyślaniom. Powróciła do czasów
szkolnych, do chwil, gdy interesowała się tym chłopcem, o któ-
rym rozmawiały przed paroma minutami. Podeszła do półki z książkami i wyjęła album ze zdjęciami. Rzadko go
przeglądała od momentu, gdy skończyła szkołę, a mimo to od razu wiedziała, gdzie znajduje się to zdjęcie, którego
szuka. Było większe od innych. Popatrzyła na nie przez chwilę i postanowiła, że pójdzie do kościoła i posłucha, jak
przemawia Jeremy. Zamknęła album, odłożyła go z powrotem na półkę i poszła na dyżur do szpitala.
Jeszcze jedna kobieta interesowała się tym chłopcem, który miał przemawiać w kościele Harper Memoriał w
niedzielę. Kobietą tą była Louella Chatterton.
Louella pojechała do miasta, by odwiedzić starą przyjaciółkę i spotkać się z prawnikiem. Przechodziła obok kościoła
i zauważyła coś na tablicy ogłoszeń. Graeme? Ilu Graeme'ów mogło mieszkać w Riverton? Podeszła bliżej i
przeczytała ogłoszenie:
Komandor porucznik Jeremy R. Graeme
będzie przemawiać w naszym kościele w niedzielę
o godzinie 8 wieczorem.
Przyjdźcie i posłuchajcie niesamowitych przeżyć tego młodego żołnierza. Zaproście też przyjaciół!
Louella przeczytała to ogłoszenie kilka razy. Skierowała się w stronę apteki, gdzie znajdował się telefon. Wykręciła
numer i poprosiła panią De Groot.
- Czy to ty, Jessiko? Mam dla ciebie niesamowitą wiadomość. Czy możesz zjeść dziś ze mną kolację? Nikt nam nie
będzie przeszkadzał. Spotkamy się w moim pokoju. Dowiem się szczegółów i będę mogła ci powiedzieć więcej niż
teraz przez telefon.
- Louello, co to znaczy? O co tu chodzi? Czy to ma coś wspólnego z Rodneyem Graeme?
- Tak, w pewnym sensie. Muszę się dowiedzieć czegoś więcej. Chodzi mi po głowie pewien plan, który dałby ci
okazję do spotkania z Rodem i do rozmowy.
- Czego się dowiedziałaś?
- Wydaje mi się, że on będzie przemawiać w kościele Har-
per Memoriał. Widziałam ogłoszenie przed kościołem. On jest porucznikiem-komandorem, prawda? Musieli
pomylić imiona, bo napisali Jeremy R., ale to z pewnością chodzi o Roda. W ogłoszeniach często zdarzają się
pomyłki. Zresztą, nawet jeśli to Jeremy ma przemawiać, to Rodney na pewno też będzie w kościele. Wtedy się z nim
spotkasz i porozmawiasz.
- Gdzie teraz jesteś? - zapytała niespokojnie Jessika.
- Dzwonię z apteki. Jestem w mieście, mam odwiedzić moją przyjaciółkę. Wracam wieczorem do domu. Bądź w
hotelu o szóstej trzydzieści. Musimy coś ustalić w tej sprawie.
6
Kathy wróciła ze sklepu spożywczego. Miała pełno toreb, koszyków i pakunków.
- Czy chłopcy już zeszli na śniadanie, mamo? - zapytała. - Przyniosłam wspaniałe owoce. Wiem, że będą im
smakować.
- Jeszcze nie. Sądziłam, że powinni trochę dłużej pospać. Nareszcie są w domu i nie ma tu żadnych zakazów.
- To bardzo miłe, mamo. Jak to cudownie, że wrócili. Możemy ich trochę porozpieszczać. Tylko ty, mamo, już
wiesz, że ich nie można popsuć. Wspaniale ich wychowałaś. Mam nadzieję, że któregoś dnia ktoś powie, że ja też
przynoszę tobie zaszczyt.
- Oczywiście kochanie, że tak będzie. Ty zawsze byłaś cudowną córką - matka podeszła do niej i pocałowała ją w
czoło.
Kathy pochyliła się nad stołem i zaczęła układać owoce na paterze.
- Popatrz, mamo, na te różowe grejpfruty, pomarańcze z Florydy i wspaniałe czerwone jabłka. Spójrz na te żółte
banany. W ich skórce odbijają się promienie słońca.
- Tak, są piękne. Bardzo dobrze, że je kupiłaś. Słuchaj, chłopcy schodzą na dół. Na pewno czekali na twój powrót.
Powiedz Hetty, żeby podgrzała tłuszcz na patelni. Zjemy placki gryczane.
- Dobrze, powiem jej - zawołała Kathy i pobiegła do kuchni. - Hetty, szykuj patelnię.
W tej samej chwili do jadalni wkroczyli bracia i wesoło pozdrowili wszystkich. Jeremy zawołał:
- Co ja tu czuję? Placki gryczane! Rod, co o tym sądzisz? Naprawdę jesteśmy w domu i będziemy jeść prawdziwe
placki gryczane polane syropem klonowym. Czy możesz to sobie wyobrazić? Czasami, gdy zasypiałem na morzu,
marzyłem o plackach gryczanych. Widziałem, jak masło topi się na ich gorącej, brązowej skórce. Zamykałem oczy i
starałem się myśleć o syropie klonowym, który spływa ze srebrnej karafki. Wyobrażałem sobie, jak smakuje
kawałek placka. Prawie czułem syrop na moich wargach i musiałem uważać, żeby nie pobrudzić munduru.
- O, Jerry, ciągle jesteś małym chłopcem - powiedziała z uśmiechem matka. - Czasami bałam się, że gdy wrócisz,
będziesz tak bardzo dorosły, że nie poznam tego chłopca, który mnie pożegnał i popłynął za ocean. Ale ty jesteś taki
sam. Chłopcy, siadajmy i jedzmy śniadanie. Może na początek trochę owoców?
- Nigdy w życiu, mamo! Chcę pierwszy usmażony placek gryczany.
Dzień rozpoczął się bardzo przyjemnie. Rodney nie pozostał w tyle i wszyscy domownicy jak na wyścigi zajadali się
wspaniałymi plackami.
Pomimo że upłynęły już trzy dni od ich powrotu, wszyscy mieli wrażenie, że dopiero przekroczyli próg domu. Ciągle
jeszcze żywe były w ich pamięci długie lata rozłąki, musieli więc cieszyć się każdą chwilą spędzoną na łonie
rodziny. Minął strach, że najbliższych spotka kalectwo lub śmierć. Dziś matka w porannej modlitwie dziękowała
Bogu za szczęśliwy powrót synów do domu. Witała nowy dzień radośnie i ufnie.
Po kilku dniach bracia przywykli do rodzinnej atmosfery. Zaczynało się im wydawać, że nigdy nie wyjeżdżali. Byli
skorzy do żartów i figli. Pomimo tego każdy dzwonek telefonu budził niepokój w pani Graeme. Ze strachem
oczekiwała rozkazu z Waszyngtonu, który zmusi jej synów do ponownego opuszczenia domu. Modliła się, by Pan
miał ich w swojej opiece.
Przy śniadaniu siedziała szczęśliwa rodzina. Planowali, co będą robić, dokąd pojadą, których przyjaciół odwiedzą
najpierw. Niechętnie jednak myśleli o opuszczeniu domu.
- Mamo, gdybym miał żyć tysiąc lat, to najpierw musiałbym się upewnić, czy będzie mi wolno spać w domu każdej
nocy. Spróbuj spać na ziemi lub na statku, który jest bombardowany, a wtedy dowiesz się, co mam na myśli.
Zgadzam się z tym człowiekiem, który napisał, że dom jest najlepszym miejscem na ziemi.
- Mój drogi chłopcze - powiedziała pani Graeme ze łzami radości w oczach.
- Powtórz to jeszcze raz, mamo, tylko w liczbie mnogiej - upomniał się Rod. - Ja czuję to samo co mój brat.
- Moje kochane dzieci - powtórzyła matka i roześmiała się. W tej chwili Kathleen zerwała się z krzesła i podbiegła do
okna.
- Zgadnij, mamo, kto nas za chwilę odwiedzi?
- Kto? - krzyknął Rodney. Zerwał się z krzesła, stanął przy oknie i starał się dojrzeć, kto zbliża się do domu.
- Czy to znowu ta dziewczyna? - zapytał.
- Nie. Rod, aż tak źle nie jest. To tylko kuzynka Louella.
- Wychodzę - powiedział Rod. - Zamierzałem zjeść kolejną porcję placków, ale muszę to zostawić na później. Nie
zniosę kolejnego spotkania z kuzynką Lou.
Złapał dwa placki na talerz, posypał cukrem i uciekł z pokoju. Zdążył jeszcze szepnąć:
- Gdyby o mnie pytała, powiedz, że nie mówiłem, dokąd jadę.
Rodney dokończył kawę przed opuszczeniem pokoju. Zamknął drzwi, założył stary sweter i skierował się do garażu,
gdzie Kathy trzymała swój samochód.
- Nie obawiaj się, Rod - usłyszał za sobą głos siostry.
- Zamknęłam dodatkowo drzwi wejściowe na łańcuch. Musi zadzwonić i czekać, aż ktoś przyjdzie i otworzy drzwi.
Rodney zaśmiał się.
- Bardzo ci dziękuję, Kathy. Jesteś aniołem - powiedział.
- Jak ona sobie stąd pójdzie, wywieś chusteczkę w oknie. Nie wrócę, dopóki ona tu będzie.
Uśmiechnął się, pomachał ręką i zniknął w garażu. Kathleen popędziła z powrotem do domu z zamiarem otwarcia
drzwi wejściowych.
- Nie zaprosisz Louelli na lunch, prawda mamo? Chłopcy przyjdą do domu dopiero, gdy ona sobie stąd pójdzie.
- Oczywiście, że nie, kochanie - powiedziała z uśmiechem matka. - Muszę pojechać do miasteczka po zakupy. Mogę
ją poprosić, żeby mi towarzyszyła.
- Rod wziął samochód.
- No cóż, w takim razie pojadę później. Louella nie zabawi tu długo, jeśli dam jej coś do zrobienia. Poproszę, żeby mi
pomogła przyszyć lamówki do nowych fartuszków. Przynieś je tu. Ja będę siedzieć i szyć, a ty możesz ścierać kurze
w holu i w bibliotece. Chcę cię mieć pod ręką, bo może Louella zechce pójść z tobą na spacer.
- Na pewno nie - stwierdziła Kathleen. - Zawsze powtarza, że zwichnęła nogę, gdy proponuję jej spacer. Spróbujmy
namówić ją, żeby obejrzała źrebaczka w stajni. Muszę zanieść karmę dla klaczy.
Mama Graeme zaśmiała się.
- Dobrze - powiedziała. - Spróbuję. Zobaczysz, jaką zrobi minę, gdy o tym usłyszy.
Kathleen podeszła do drzwi wejściowych, które były już uchylone. Zwolniła łańcuch i otworzyła je tak szybko, że
oburzona kuzynka prawie wpadła do środka.
- Co to za wygłupy? - zapytała Louella. - Kto wpadł na taki pomysł?
- Czyżbyś nie wiedziała, że teraz zamykamy drzwi na łańcuch? - zdziwiła się Kathy. - Myślę, że dziś rano po prostu
zapomnieliśmy go zdjąć. Wchodzisz, Louello? Mama szyje w jadalni. Przejdź tędy. Hetty sprząta teraz salon, więc
przyjemnie będzie siedzieć w jadalni.
- W jadalni? - zapytała dumnie kuzynka. - Oczywiście mogę tam pójść, jeśli spotkam się z twoją matką. Jednak na-
prawdę, to chciałam zobaczyć się z chłopcami, a szczególnie z Rodneyem. Gdzie on jest?
- Niestety, nie wiem. Poszedł do garażu i widziałam, jak odjeżdża samochodem. Nie mam pojęcia, kogo pojechał od-
wiedzić.
- A czy przypadkiem nie wybiera się z wizytą do swojej starej przyjaciółki Jessiki? - zapytała wscibska kuzynka.
- Nie sądzę, żeby odwiedzał mężatki - powiedziała spokojnie Kathleen.
- Wiem, że to biedactwo wyszło za mąż. Tak bardzo jej współczuję, Rodneyowi zresztą też. Szkoda, że tak świetnie
zapowiadający się związek rozpadł się. Rodney nie powinien był do tego dopuścić. Powinien się z nią ożenić przed
wyjazdem. Sądzę, że wasza matka się temu sprzeciwiła.
- Nie rozumiem cię, Louello. Mama nie miała nic wspólnego z zerwaniem zaręczyn. Nie mówmy więcej na ten
temat. Sądzę, że nie spodobałoby się to Rodneyowi i Jessice. Ona jest przecież mężatką.
- Zdaję sobie z tego sprawę i bardzo jej współczuję. Istnieje jednak sposób, by rozwiązać ten problem.
- A więc tak się na to zapatrujesz, Louello? Nie sądzę, by to było właściwe. Nadchodzi mama. Zobacz, jakie piękne
szlafroki szyje. Proszę cię, siądź tu, na tym bujanym krześle przy oknie. Hetty smaży pączki. Może zjesz kilka?
- Tak, chętnie. Chciałabym również napić się kawy. Sądzę, że zostało trochę ze śniadania. Hetty mogłaby ją
podgrzać.
- Zaraz sprawdzę - powiedziała Kathy i zniknęła w kuchni.
- Wyobraź sobie - szepnęła do Hetty - ma ochotę na pączki i kawę, a na pewno przed wyjściem zjadła potężne
śniadanie. Jeśli ją teraz nakarmię, to może nie zechce zostać na lunch.
Kathleen ustawiła na tacy talerz z gorącymi pączkami i filiżankę kawy. Zaniosła to do pokoju, w którym siedziała
kuzynka. Ponownie zajęła się ścieraniem kurzu i czekała na znak od matki.
Tymczasem Hetty zapełniła dwie patery świeżo upieczonymi pączkami i schowała je na najwyższej półce w
spiżarni.
Kuzynka wygodnie usiadła w fotelu. Chciała się najeść i wyciągnąć jak najwięcej informacji z mamy Graeme.
- Wydaje mi się, że Rodney stanie się sławnym mówcą
- zauważyła. Ugryzła kawałek ciasta i zaczęła powoli kołysać się na fotelu. Kawa poruszała się rytmicznie w
filiżance.
Mama Graeme uśmiechnęła się.
- To nie Rodney - sprostowała. - Wiesz przecież, że był ciężko ranny i dopóki całkowicie nie wydobrzeje, zabroniono
mu zajmować się czymkolwiek. Zaproponowano mu wystąpie-
nie w radio w Waszyngtonie, ale lekarze się sprzeciwili. Odłożono to do wiosny.
- Nie rozumiem, w jaki sposób ramię może przeszkadzać mu w przemówieniu. Powinien wstać i opowiedzieć o
swoich przeżyciach.
- Widocznie jego przełożeni są innego zdania - stwierdziła mama Graeme.
- Wydaje mi się, że we własnym domu taki energiczny mężczyzna jak Rodney nie będzie słuchać rozkazów prze-
łożonych. Zatem nie wiesz, że ma przemawiać w przyszłą niedzielę w kościele Harper Memoriał? Ogłoszenie wisi
przed kościołem. Dziwię się, że nikt mi o tym nie powiedział, ale widocznie jestem tak lekko przez was traktowana.
Otóż Rodney będzie przemawiać, nawet jeśli ty o tym nic nie wiesz. Dziwi mnie to, że współcześni chłopcy uważają,
że mogą żyć tak, jak im się podoba, bez pytania o radę rodziny. Nie sądzę, by Rodney odmówił takiego zaszczytu.
Będzie tam wiele osób i powinnaś się wstydzić, że chcesz go od tego powstrzymać.
- Louello, jesteś w błędzie - powiedziała Margaret Graeme. - To Jeremy będzie przemawiać w Harper Memoriał.
- Jeremy! - prawie krzyknęła kuzynka. - Chyba żartujesz. Poproszono młodszego brata z mniejszym
doświadczeniem, a pominięto starszego. Jeremy jest jeszcze dzieciakiem. On nawet nie umie przemawiać!
Mama szyła spokojnie i pozwoliła, by Louella dała upust swojej wściekłości. Gdy kuzynka przestała mówić i
rozpoczęła drugiego pączka, pani Graeme odezwała się:
- Louello, Jeremy ma już trochę praktyki. Występował w radio i nie tylko. Brał udział w tych samych bitwach co
Rodney. Kolega Jeremiego zorganizował to wystąpienie w Harper Memoriał. W liście zrelacjonował przeżycia
Jeremiego. O tym, że to właśnie mój młodszy syn wystąpi w kościele, zadecydowano na długo przed jego powrotem
do domu.
- Chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, co mówisz? To może spowodować niesnaski pomiędzy braćmi.
- Nie ma takiego niebezpieczeństwa, Louello. Moje dzieci ze sobą nie rywalizują, a wystąpienie w kościele traktują
tylko jako kolejny obowiązek. Ich doświadczenia mogą pomóc wielu
osobom w zrozumieniu wielu spraw. Czy nie zechciałabyś przejść się z Kathleen do stajni i obejrzeć nowego
źrebaczka? Jest taki sprytny i śliczny. Kathy niesie jedzenie dla jego matki. Przez ogród biegnie ładna ścieżka i nie
zamoczysz sobie nóg. Louella wypiła ostatni łyk kawy i wstała.
- Dziękuję za zaproszenie, ale nie interesują mnie małe źrebaki. Muszę już iść. Mam odwiedzić kilka osób. Do zoba-
czenia. Sądzę, że wszyscy pójdziecie posłuchać Jeremiego w kościele.
- Nie rozmawialiśmy jeszcze o tym, Louello. Może będzie radiowa transmisja, a wtedy każdy będzie mógł to
usłyszeć.
- Naprawdę? Jerry jest pewnie bardzo dumny, że tyle się o nim mówi. Czy przynajmniej Rodney będzie mu towarzy-
szyć?
- Nie znam planów Rodneya, ale wiem, że nie musisz tak bardzo martwić się o Jerrego. On wcale nie jest z tego
dumny, chce po prostu właściwie wykonać swoje obowiązki.
- Margaret, ty zawsze uważałaś, że masz wzorowe dzieci. Mam nadzieję, że cię nie rozczarują.
- Louello, jestem bardzo szczęśliwa, że moje dzieci wróciły zdrowe i całe z wojny. To jedyna rzecz, z której jestem
dumna.
- Większość rodziców jest dumna z zaszczytów, które zdobywają ich dzieci. Twoi synowie wrócili do domu bez ran.
Nie spotka ich już nic złego. Przeszli przez piekło i są bezpieczni.
- Louello, chyba wiesz, że miałam na myśli to, że Pan ocalił ich od czegoś gorszego niż śmierć. Ocalił ich od grzechu
i od wiecznego potępienia.
- O, tak - przytaknęła świętoszkowato kuzynka. - Niewiele wiemy o tych sprawach. Niektórzy ludzie uważają, że
jeśli ktoś ginie na wojnie, to umiera tak, jak to się podoba Panu. Poświęca swoje życie za innych i jest zbawiony.
Twoje dzieci jednak nie zginęły na wojnie i nie ma żadnej pewności, czy zostaną zbawione. Na twoim miejscu tak
bardzo bym na to nie liczyła, bo możesz się rozczarować. Wydaje mi się, że za bardzo się nimi chełpisz.
- Nie mylę się, Louello i nie chwalę. Chłopcy sami nie uczynili nic. Wspomagała ich wiara w to, co Chrystus uczynił
na krzyżu. W Biblii napisano: „Ten, kto wierzy, żyje wiecz-
nie". Wiem, że zostaną zbawieni, Louello. Idź i posłuchaj Jeremiego, a i ty zrozumiesz.
- Tak? Nie wiem jeszcze, czy pójdę. To bardzo dziwne, że mały Jeremy będzie przemawiać w kościele. Czy nie
będzie zawstydzony? Ma przecież mówić o sobie i o tym, co zrobił.
Matka uśmiechnęła się.
- Louello, Jeremy nie będzie o tym mówić. Będzie mowie o Bogu i o tym, co Bóg dla niego uczynił.
Louella powiedziała z powątpiewaniem:
- Wydaje mi się, że nie rozumiem, o czym mówisz. Może przyjdę i dowiem się czegoś nowego. Do widzenia.
Louella Chatterton wyszła z domu i sama się sobie dziwiła, że uzyskała tak niewiele informacji na temat Rodneya.
Do pokoju weszła Kathleen i uśmiechnęła się do matki.
- To było wspaniałe, mamo - powiedziała i pocałowała matkę w policzek. - Będzie miała o czym rozmyślać, choć nie
sądzę, by zrozumiała, o czym mówisz.
- Obawiam się, że masz rację - westchnęła matka. - Zastanawiałam się właśnie nad cytatem z Biblii, który mówił o
tych, co błądzą, bo nie znają Ewangelii.
- Czy sądzisz, że ona naprawdę błądzi? - spytała poważnie Kathleen
- Nie mam prawa jej osądzać, ale uważam, że ona jeszcze nie wie, czym jest zbawienie. Jednak nie jest za późno, by
uwierzyła.
- Wielu ludzi nie chce uwierzyć w Pana, mamo.
- Wiem, ale powinniśmy się za nią modlić i mniej ją krytykować - westchnęła matka.
- To bardzo trudne modlić się za kogoś, kto ma taki jadowity język, jak nasza kuzynka - zaśmiała się Kathleen. -
Muszę pobiec na górę i wywiesić sygnał dla Roda, że już może wrócić
do domu. Wkrótce usłyszały głos Jeremiego.
- Mamo, czy ta stara wiedźma już sobie poszła? Matka uśmiechnęła się.
- Jerry, sądziłam, że wyszedłeś razem z Rodem. Niebo jest wprawdzie bezchmurne, ale na pewno zerwałaby się
burza,
gdyby Louella usłyszała twoje słowa. Wiesz, że trudno byłoby to naprawić.
- Mamo, wcale bym się o to nie starał - powiedział z uśmiechem młody człowiek.
- Musisz, kochanie. Właśnie chciałam cię prosić, byś przyłączył się do naszej modlitwy za tę nieprzyjemną kuzynkę.
Nie będziesz czuł takiej niechęci do niej, jeśli zaczniesz prosić Pana, by pomógł jej zrozumieć, czym jest wiara.
- Hm - zastanawiał się poważnie Jeremy. - To nie takie proste.
- Czy dlatego, że ona jest taka niesympatyczna, nie znajdzie się nikt, kto by się za nią modlił?
- Skąd ta nagła troska, mamo? - zapytał Jeremy. - Nigdy nie kazałaś nam się za nią modlić. Co cię do tego skłoniło?
- Nie wiem, kochanie. Rozmawiałam z nią o twoim wystąpieniu w kościele. Zauważyła ogłoszenie. Sądziła, że to
Rodney będzie przemawiać. Przyjdzie cię posłuchać. Myślę, że przekażesz jej coś, co dotrze do jej serca.
- Obawiam się, mamo, że aby przekonać tę kobietę, potrzeba więcej wiary niż ja posiadam.
- Nie możesz tylko dać się ponieść ludzkim emocjom. Jeśli to zrobisz, wszystkie twoje wysiłki pójdą na marne. Na
tym polega problem współczesnych kaznodziejów. Pamiętaj, że Duch Święty ci pomoże. Bądź otwarty na jego
działanie. Poproś Pana, by ci pokazał, czego od ciebie oczekuje. Biblia dostarczy ci wielu wskazówek i sam Pan
będzie przemawiać przez ciebie. Czy masz już jakieś plany?
- Nie, mamo. Oczekuję telefonu dziś wieczorem i do tej pory mogę robić wszystko, na co mam ochotę.
Oczy pani Graeme zaszły mgłą.
- Drogi chłopcze - powiedziała. - Jak to dobrze, że ty i twój brat znów jesteście w domu. Gdybym tylko mogła
uwierzyć, że tak będzie zawsze.
- Mamo, wiesz, że tak będzie. Mam przeczucie, że wojna nie potrwa długo.
Nadzieja wstąpiła w jej serce. Siedzieli przez chwilę cicho i nagle odezwała się matka.
- Jeremy - poprosiła - powiedz mi coś. Rodney nie jest zupełnie szczęśliwy, prawda?
- Nie jestem pewny, ale nie wydaje się być taki jak wcześniej.
- Czy to z powodu tej dziewczyny?
- Nie wiem, mamo - odpowiedział z zakłopotaniem. - Nie chcę go zmuszać do zwierzeń.
- Oczywiście - powiedziała matka - ale ja chciałabym wiedzieć, co ty o tym sądzisz. Czy Rod bardzo rozpacza po ze-
rwaniu zaręczyn?
- Chyba nie. Myślałem, że się tym gryzie, gdy po raz pierwszy z nim o tym rozmawiałem. Kiedy jednak ta
dziewczyna pojawiła się tu, zobaczyłem, że żałuje przeszłości. Zauważyłaś, jaki był zadowolony, gdy wrócił ze
spiżarni i zasiadł do ciasta? Mamo, wydaje mi się, że już tego nie przeżywa. Na pewno kiedyś sama myśl o niej
doprowadzała go do wściekłości. Teraz uznał ją za wroga i nie uważam, by z jej strony groziło mu jakieś
niebezpieczeństwo, bo Rod nie da się zaskoczyć. On jest twoim synem, mamo, i wie, jak ma postępować.
- Zawsze można polegać na Rodzie - powiedziała poważnie matka. - Oczywiście, nie podobało mi się, gdy zaczął
spotykać się z Jessie. Nie pasowała do niego. To jej bardziej zależało na zażyłości z nim. Niektóre dziewczyny albo
się z tym rodzą, albo tak zostają wychowane.
- Chyba tak, mamo. Dotarliśmy do sedna sprawy. Mimo wszystko jednak uważam, że Jessika nie wyrządziła Rodowi
tak wielkiej krzywdy. Mężczyzna musi wydorośleć i nauczyć się właściwie oceniać świat. Rod był na wojnie i teraz
na pewno nie wybrałby takiej dziewczyny. Oczywiście, gdyby go nie porzuciła, nadal byłby jej wierny. On jest zbyt
uczciwy, by postąpić inaczej. Początkowo trudno mu było uwierzyć w zdradę Jessiki. Wiesz, jak był jej oddany. Gdy
jednak oswoił się z prawdą, to wpadł w okrutny gniew. Rzucił się w wir walki, nie dbając o to, co się może z nim stać.
Przez tę całą historię stał się wspaniałym żołnierzem. Mamo, ja wierzę, że Bóg wszystko planuje. Zsyła nam ciężkie
przeżycia, a potem pomaga przez nie przejść. Chyba to jest słuszne, mamo?
Mama Graeme patrzyła na swojego syna, który nie tak dawno był jeszcze dzieckiem. Dziwiła się, gdy wypowiadał te
dorosłe, mądre słowa.
Na jej twarzy zagościł uśmiech i po chwili powiedziała- Bóg cię wspaniale przygotował do życia. Mówisz o rze-
czach, które są wzniosłe i piękne. Jestem z ciebie dumna Dziękuję ci za to, co mi powiedziałeś.
W drzwiach pojawiła się Hetty ze szczotkami. Obwieściła ze mą zamiar sprzątać salon. Rozmowa między matką a
synem urwała się.
7
Następnego dnia Jeremy spotkał swoją dawną koleżankę, Beryl Sanderson.
Myślał o niej często i prawie postanowił, że ją odwiedzi przed wyjazdem. Byłaby to zwykła wizyta szkolnego kolegi.
Chciał się najpierw czegoś o niej dowiedzieć. Może już wyszła za mąż lub zaręczyła się. Nie chciał jednak nadać tej
sprawie rozgłosu poprzez zadawanie zbyt wielu pytań. Będzie działać powoli, bo przecież nie ma nic do stracenia.
Chciałby ją spotkać i przekonać się, czy dalej jest tak samo interesująca jak dawniej. Czekał cierpliwie na spotkanie.
Pewnego dnia pomyślał o tej dziewczynie i pomodlił się.
- Panie - wyrzekł - pomóż mi. Nie mogę zrobić nic w tej sprawie. Nie chcę popełniać błędów. Jeśli chcesz, żebyśmy
się spotkali, to uczyń to, a jeśli nie, to spraw, bym o niej zapomniał.
Tak zazwyczaj przedstawiał Panu sprawy mniejszej lub większej wagi. Za każdym razem gdy tak czynił, wszystko
kończyło się pomyślnie. Nie musiał się martwić.
Rodney poprosił Jeremiego, by pojechał z nim do rodziców kolegi, który poległ na froncie. Nie znał ich wcale, ale
ponieważ żył w przyjaźni z ich synem, mógł powiedzieć więcej o ostatnich dniach, a nawet minutach jego życia. Po
wizycie mieli pojechać do szpitala, gdzie dziś pracowała Kathy i przywieźć ją do domu.
Jeremy nie zdawał sobie sprawy, że wizyta Rodneya zaprowadzi go w pobliże domu Sandersonów. Kiedy zatrzymał
sa-
mochód, a Rodney wysiadł, ujrzał ten dom. Czyżby to miało oznaczać, że dziś zobaczy Beryl? Wszystko było w
rękach Boga, postanowił Mu więc zaufać.
Siedział za kierownicą i czekał. Patrzył na przyjemne otoczenie. Cieszył się, że dziewczyna jego marzeń mieszkała w
tak przyjemnym miejscu. Pasowała do niego doskonale.
Jak bardzo to miejsce było inne od tych, które on i Rodney widywali tam, gdzie toczyły się walki. Dobrze, że takie
słodkie dziewczyny nie znają takiego świata. Tu o nie dbano, tu były bezpieczne; Pan nie dopuścił, by ten wspaniały
kraj został zbombardowany. Tak przynajmniej było do dnia dzisiejszego.
Nagle Jerry podniósł głowę i zobaczył ją. Szła energicznie po chodniku w jego kierunku. W pierwszej chwili nie do-
strzegła go. Nagle zatrzymała się, popatrzyła prosto na niego, zarumieniła się, a w jej oczach błysnęły radosne
ogniki.
- Jeremy! Jeremy Graeme! Czy to naprawdę ty? Tak się cieszę, że cię widzę.
Wyciągnęła obie ręce w powitalnym geście, a Jeremy wyskoczył z samochodu i pochwycił je. Stali tak, patrząc na
siebie.
Nie mogli znaleźć zbyt wielu słów, by wyrazić swą radość ze spotkania. Wyrażały ją uścisk rąk, spojrzenie. Potem
nadeszły słowa.
- Co tu robisz Jeremy? - zapytała zarumieniona Beryl. - Nie pamiętam, żebyś wcześniej tu bywał.
- Zgadza się - zawahał się Jeremy. - Zawsze chciałem tu przyjść, ale nigdy mi się to nie udało.
- Wiem - powiedziała dziewczyna - że nie miałeś zbyt wiele czasu. Czytałam o twoich czynach i o orderach. Co tu
robisz dzisiaj? Czy masz tu jakichś przyjaciół, o których nie wiem?
- Nie mam tu żadnych przyjaciół oprócz ciebie, jeśli wolno mi tak powiedzieć - zauważył z uśmiechem Jeremy.
- Wolno ci - zgodziła się Beryl. - Opowiadaj dalej.
- Mój brat chciał odwiedzić rodziców swojego kolegi, który zginął na wojnie. Poprosił, żebym go tu przywiózł. Nie
może Jeitzczc nam prowadzić samochodu, bo był ranny w ramię. Tøm Jeit lam - pokazał na zbudowany z cegły duży
dworek, przed którym właśnie stali.
- Pewnie masz na myśli Carla Browninga? Biedna pani Browning tak niewiele wie o okolicznościach śmierci syna.
Sądzę, że to dobrze, że porozmawia z mężczyzną, który znał jej syna. Dużo słyszałam o twoim bracie. Jest
nadzwyczajnym człowiekiem. Czy był ciężko ranny?
- Tak, ale szybko powraca do zdrowia, zwłaszcza teraz, gdy mama się nim opiekuje.
- Bardzo bym chciała go poznać. Czy moglibyście mnie odwiedzić, kiedy Rod skończy wizytę u pani Browning?
- Bardzo chętnie, ale musimy pojechać do szpitala po naszą siostrę Kathy. Ona ma dzisiaj dyżur. Może spotkamy się
innym razem.
- Szpital jest niedaleko stąd. Przywieźcie tu siostrę, żebym i ją mogła poznać.
- A może ty pojedziesz z nami samochodem po Kathy? Potem zjemy obiad u nas w domu. Mama bardzo się ucieszy,
gdy cię pozna. Opowiadałem jej o tobie i o naszych szkolnych czasach. Pojedziesz?
- Oczywiście, że pojadę - odpowiedziała i nagle zdali sobie sprawę, że ciągle trzymają się za ręce. Policzki im
płonęły, a oczy błyszczały.
- Oto jest Rodney - powiedział Jeremy.
Rod stanął między nimi i popatrzył na nich ze zdziwieniem.
- Rod, to jest Beryl Sanderson. Opowiadałem ci o niej. Pojedzie z nami do szpitala po Kathy, a potem na obiad.
- Wspaniale - ucieszył się Rodney i popatrzył z aprobatą na miłą twarz dziewczyny. - Zawsze chciałem cię poznać, a
sądzę, że nasi rodzice będą tobą zachwyceni. Jerry, my naprawdę wróciliśmy do domu!
Wkrótce popędzili do szpitala, gdzie czekała na nich Kathy. Bardzo przypadła jej do gustu nowa koleżanka braci.
Znała ją wcześniej z widzenia, uczęszczały przecież do tej samej szkoły.
- Mama zawsze lubiła towarzystwo. Będzie zachwycona, gdy do nas przyjedziesz. W szkole zawsze cię
podziwiałam.
- To ty jesteś tą dziewczynką, która przychodziła do naszej szkoły i wracała do domu z bratem? Często cię
obserwowałam i sądziłam, że jesteś urocza.
- Jerry, wydaje mi się, że znajdujemy się w towarzystwie wzajemnej adoracji. Zgadzasz się ze mną? Słuchajcie dzie-
wczyny, pospieszmy się.
Wydawało się, że wszyscy bardzo się polubili.
Jechali przez miasteczko Riverdale na farmę Graeme'ow i prowadzili ożywioną rozmowę z uroczym gościem. Ulicą
właśnie przechodziły Jessika De Groot i Alida Hopkins. Oglądały wystawy sklepowe i przyglądały się każdemu
samochodowi, który przejeżdżał obok nich.
- Jess, kto jechał w samochodzie braci Graeme? Kim jest ta dziewczyna? Czy ja ją znam?
- Tak, moja droga Alido. To Beryl Sanderson, wspaniała córeczka bogatego bankiera Sandersona.
- Czy ona nie chodziła z nami do szkoły średniej, zanim jej ojciec kupił ten murowany dworek w Linden Shade
Drive?
- Oczywiście.
- Ona nigdy z nami nie rozmawiała, Jessiko.
- To duża snobka. Zawsze była zbyt zajęta sobą, by zauważyć, że jeszcze ktoś istnieje na świecie. Teraz ugania się za
tymi dwoma żołnierzami. Szkoda słów na rozmowę o niej. Zmroziłabym ją spojrzeniem, gdyby ośmieliła się ze mną
rozmawiać. Dawniej byłam biedną dziewczyną, a teraz jestem bogatsza od niej.
- Czy Rodney się teraz nią interesuje?
- Nie Rodney, lecz jego młodszy brat. Wariował za nią w szkole.
- Czy ona była jego dziewczyną?
- Żartujesz chyba, mama nigdy by jej na to nie pozwoliła. Ona jest zbyt dobrze wychowana.
- Kto jeszcze z nimi jechał?
- Kathleen Graeme, siostra chłopców. Ostatnio bardzo wydoroślała.
Dziewczyny poruszały wciąż nowe tematy. Rodzina Graeme'ow często pojawiała się w ich rozmowie. W końcu
doszły do hotelu, gdzie mieszkała Louella. Czekała tam na nie ciekawa wiadomość. Pani Chatterton wiedziała dużo,
a poza tym potrafiła wymyślić wiele ciekawych historii.
- Dziewczyny, mam coś dla was. Po południu odwiedziłam
Margaret Graeme i dowiedziałam się czegoś. Otóż chłopcy prawdopodobnie zostaną na stałe w kraju, przynajmniej
na jakiś czas. Szykuje się dla nich jakaś intratna posada. Nie wiem jeszcze dokładnie, o co chodzi. Nie wolno wam
pisnąć nikomu ani słówka, bo to sprawa rodzinna. Jessiko, ty byłaś prawie członkiem rodziny, więc wiem, że
będziesz dyskretna. Sądzę, że ta praca ma coś wspólnego z wywiadem morskim. Może ona polegać na lokalizowaniu
szpiegów lub na szkoleniu nowej kadry. Tak czy inaczej, brzmi to interesująco. Wiem, że mogę wam zaufać,
dziewczęta, i że mnie nie zawiedziecie. Graeme'owie nigdy by mi nie wybaczyli, gdyby dowiedzieli się, że
rozpowiadam to, co podsłuchałam. Są tak nieśmiali i tak bardzo boją się rozgłosu, że po prostu się za nich wstydzę.
Wszyscy wiedzą, że jestem z nimi spokrewniona i oczekują ode mnie informacji. To strasznie żenujące, gdy mówię:
„Przykro mi, ale nie wiem" albo coś w tym rodzaju. Zmuszają mnie do zdobywania informacji innymi sposobami,
chociaż wcale tego nie lubię. Wolałabym, by mi szczerze mówiono o wszystkim. Tymczasem toleruje się mnie tylko,
a ci, którzy są mi bliscy, traktują mnie jak intruza.
- To bardzo przykre - powiedziała ze współczuciem Alida.
- A ja sądzę, że właśnie dzięki temu możesz uzyskać więcej informacji - wtrąciła się Jessika. - Czasami podstęp daje
lepszy efekt niż szczera zażyłość. Ty jesteś bardzo sprytna, Louello. Czy wiesz, co ja bym zrobiła na twoim miejscu?
Nawiązałabym współpracę z jakimś odważnym czasopismem i pisywałabym anonimowo pikantne artykuliki, które
trzymałyby ludzi w napięciu. Mogłabyś w ten sposób wpływać na politykę rządów i zarobiłabyś mnóstwo pieniędzy.
Wierz mi, że ja nie zmarnowałam czasu po wyjściu za mąż, a pan De Groot jest bardzo bystry. Jeśli będziesz lojalna
wobec mnie, to we właściwym czasie opowiem ci o pewnych sprawach. Uwierz mi, to nie sztuka znaleźć
właściwego mężczyznę i rozkochać go w sobie. Ważniejsze jest to, co można z niego wyciągnąć.
- Jessiko, jesteś bardzo światowa. Nigdy bym się tego po tobie nie spodziewała. Mam pewien plan. Musicie przyjść
do kościoła Harper Memoriał w następną niedzielę wieczorem. Usiądźcie z Alidą na galerii i nie spuszczajcie oka z
Rodneya.
Jestem prawie pewna, że przyjdzie na to spotkanie i będzie tam siedzieć. Wydaje mi się, że chce pozostać w cieniu.
Jessiko, powinnaś trzymać się blisko niego i we właściwym momencie rozpocząć rozmowę. Zapoznam was z
kilkoma zagadnieniami, o których agenci wywiadu powinni mówić bez podejrzeń. Jessiko, przemyśl to, moja droga,
i zobaczymy, co da się zrobić. Muszę już iść, bo jestem umówiona z fryzjerką.
- To brzmi interesująco - powiedziała Jessika. - Zamierzam nawet poświęcić trochę pieniędzy na ten cel, bo jeśli nie
mogę odzyskać uczucia mojego dawnego chłopaka, to chętnie ukarzę go za jego obojętność.
Zakończyła się rozmowa i dziewczyny wyszły. Analizowały jeszcze raz to, co usłyszały. Louella umiała zachęcać do
wszystkiego, co mogło być świetną intrygą.
8
- Tato - zapytała spokojnie Kathy następnego ranka, kiedy ojciec zszedł na dół - czy nie ma żadnego sposobu, by
odebrać klucz kuzynce Louelli. Gdy była tu wczoraj Beryl, strasznie się bałam, że Louella znowu przyjdzie i będzie
się wtrącać do rozmowy. Tatusiu, ona jest nieznośna.
- Myślałem już o tym - odpowiedział tata Graeme. - Zabiorę jej klucz. Nie widzę powodu, żeby miała wchodzić do
naszego domu, kiedy tylko zechce. Dzisiaj się tym zajmę. Nie mów o tym nikomu, nie chcę, by mama się martwiła.
- Rozumiem tato i dziękuję ci bardzo. Nawet nie wiesz, jakim ona jest utrapieniem. Staram się być dla niej miła, ale
ona pojawia się zawsze w takim momencie, że ciężko mi ją znieść. Przychodzi tu, gdy się modlimy, i patrzy na nas z
pogardą. Nawet nie stara się ukryć tego, że nas nie lubi. Powiedziała mi któregoś dnia, że dziwi się, dlaczego nie
przestaniemy manifestować swojej religijności w taki sposób. Dodała, że dzisiaj ludzie nie obnoszą się z wiarą w
obecności innych.
- To naprawdę biedna kobieta - zauważył ojciec z łagodnym uśmiechem na twarzy. - Trzeba się za nią modlić, a
nadejdzie dzień, w którym ona będzie radośnie chwalić Pana. Nie martw się, Kathy, dopilnuję sprawy klucza.
Ojciec szybko zjadł śniadanie i pojechał samochodem do miasta.
- Chłopcy nie zejdą prędko na dół - powiedział, gdy wychodził z domu. - Niech śpią tak długo jak chcą. Wrócę do
czasu, gdy będą potrzebować samochodu.
Kathy mrugnęła porozumiewawczo do ojca. Wiedziała, co on zamierza zrobić, choć nie potrafiła sobie wyobrazić, w
jaki sposób. Tylko tato zawsze radził sobie z pewnymi problemami. Czasami było bardzo ciężko, ale zawsze je
rozwiązywał i nie uraził przy tym nikogo.
Pan Graeme jechał powoli samochodem. Rozmyślał o poprzednim wieczorze i cieszył się, że taka dziewczyna jak
Beryl Sanderson odwiedziła ich dom. Wydawało się, że podoba się jej to otoczenie i że bardzo lubi jego dzieci.
Przypomniał sobie jej uroczy uśmiech, niewinny wygląd, miły sposób prowadzenia rozmowy, pobożną modlitwę. W
tej dziewczynie nie było ani cienia złośliwości. Spędziła z nimi cały wieczór i wydawała się być jedną z nich.
Aprobowała wszystko, co robili i mówili. Był przekonany, że Margaret też ją polubiła. Beryl to z pewnością bardzo
wartościowa dziewczyna. Jak to się stało, że jego chłopcy nie zapraszali jej wcześniej? Przypomniał sobie, że parę lat
temu spotkał jej ojca na plebanii. Był to rozsądny człowiek. Jego córka zrobiła na panu Graeme dobre wrażenie i
miał nadzieję, że będzie ją częściej widywać. Przypominała promyk słońca. Była zupełnie inna od tej dziewczyny o
rozjaśnionych włosach, którą kiedyś uwielbiał Rod. Pan Graeme modlił się o to, by o niej więcej nie usłyszeli.
Wprawdzie była mężatką, ale cóż to znaczyło w świecie, w którym było tyle samo ślubów, co i rozwodów. Miał
nadzieję, że jego synowie będą traktowali małżeństwo poważnie.
W końcu dojechał do hotelu, gdzie mieszkała Louella. Zaparkował samochód i poszedł do recepcji. Zapytał o panią
Chatterton. Dowiedział się, że zaraz ma zejść na dół, ponieważ jedzie do miasta. Postanowił poczekać na nią.
Wiedział, że musi być cierpliwy, bo ona z pewnością nie będzie się spieszyć.
W końcu pojawiła się. Podbiegł, żeby się z nią przywitać.
- Dzień dobry, Louello. Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam. Nie zabiorę ci dużo czasu. Przyjechałem cię prosić o
zwrot klucza. Potrzebuję go, więc pomyślałem, że mogę go odebrać.
Louella, która sądziła, że zostanie zaproszona na obiad, szeroko otworzyła oczy.
- Klucz - powiedziała - jaki klucz? Tak, dałeś mi klucz, ale
sądziłam, że chcesz, żebym go zatrzymała. Muszę się zastanowić, co z nim zrobiłam. Nie wiem, czy go wzięłam ze
sobą. Muszę przejrzeć mój bagaż - Louella wymownie spojrzała na zegarek, dając do zrozumienia, że się spieszy.
- Oczywiście, że go masz - stwierdził spokojnie ojciec Graeme - otworzyłaś drzwi wejściowe tej nocy, kiedy chłopcy
przyjechali do domu. Już o tym nie pamiętasz?
- Zrobiłam to? Ależ nie, z pewnością jesteś w błędzie. Drzwi były otwarte.
- Nie, drzwi były zamknięte na klucz, Louello. My zawsze zamykamy drzwi na klucz. Usłyszeliśmy zgrzyt zamka,
zanim weszłaś. Wiem, że się spieszysz, ale muszę cię prosić, żebyś poszła na górę i przyniosła go teraz. Naprawdę
potrzebuję go dziś rano.
- Skąd ten pośpiech? - zapytała Louella z irytacją w głosie. - Czy nie wystarczy, gdy przyniosę go wieczorem?
- Przykro mi, ale nie, Louello. Jest mi potrzebny teraz. Chcesz, żebym to ja poszedł na górę i przyniósł go?
Naprawdę, muszę go dostać teraz.
- O nie, zostań tu - powiedziała sucho. - Może on jest w mojej portmonetce?
Otworzyła swoją czerwoną torebkę i zaczęła w niej grzebać. W przegródce był klucz. Właśnie tam spodziewał się go
znaleźć jej kuzyn.
- O, tu jest, jeśli musisz go zabrać, ale będę się czuła zagubiona bez niego. To sprawi, że poczuję się, jakbym nie
miała już rodziny... - udało się jej załamać głos. - Na jak długo go potrzebujesz? Czy będę mogła przyjść jutro i go
odebrać?
- Sądzę, że nie, Louello. Chłopcy wrócili do domu i potrzebny jest nam dodatkowy klucz. Zawsze zresztą możesz za-
dzwonić lub zapukać do naszych drzwi. Dziękuję, Louello, nie zatrzymuję cię. Miłego dnia. Do widzenia - podniósł
kapelusz i ukłonił się. Louella popatrzyła na niego ze złością i zaczęła układać plan odzyskania klucza. A może
przekupić Hetty, żeby oddała jej swój własny? Też pomysł, służąca ma klucz, a kuzynce się go zabiera. Louella
postanowiła go odebrać przy pierwszej okazji. Wsiadła do autobusu, który miał ją zawieźć
na spotkanie z prawnikiem. Ciągle nurtowała ją myśl, jak odzyskać klucz i dowiedzieć się czegoś o chłopcach
Graeme'ów.
Najprościej byłoby złożyć po południu wizytę Margaret. Zawsze wyciągała informacje od mamy Graeme, gdy ją
dobrze podeszła. Może uda jej się też dostać klucz. Margaret ma miękkie serce i lubi pomagać ludziom.
Szybko załatwiła sprawę z prawnikiem i pojechała do domu Graeme'ów.
Margaret Graeme siedziała przy kominku w bibliotece i szyła. Ogarnął ją przyjemny nastrój i zastanawiała się, kiedy
wszyscy domownicy pozałatwiają swoje sprawy i będą mogli zasiąść razem do stołu. Nagle zadzwoniono dwa razy.
Margaret usłyszała, jak Hetty powoli idzie otworzyć drzwi.
- Nareszcie zdecydowałaś się przyjść - brzmiał karcący głos Louelli. - Gdzie byłaś? Na trzecim piętrze? Powinnaś
być na dole, gdy przychodzą goście, a nie ucinać sobie drzemkę.
Rozległ się oburzony głos Hetty.
- Nie, proszę pani. Nie drzemałam. Nie byłam też na trzecim piętrze. Byłam w kuchni i wyciągałam kurczaki z pieca.
Przyszłam tak szybko, jak mogłam.
- O, tak, zawsze masz alibi. Nigdy nie nauczysz się okazywać ludziom szacunku.
- Nie, proszę pani. Nie ma żadnego Alego Bi. Nawet go nie znam. Tu nie pracuje żaden mężczyzna.
- Pomińmy to. Nie zapomnij jednak o jednej rzeczy. Następnym razem masz otworzyć drzwi wcześniej. Gdzie jest
rodzina?
Hetty zamknęła drzwi i odwróciła się do gościa.
- Pan Graeme pojechał na plebanię. Panowie go zawieźli i mają go przywieźć. Panna Kamy pojechała na dyżur do
szpitala, a pani Graeme jest w bibliotece. Może tam pani pójść - powiedziała nonszalancko i odeszła w stronę kuchni.
Louella weszła do biblioteki.
Margaret Graeme popatrzyła na nią z uśmiechem. Na pewno ten uśmiech byłby przyjemniejszy, gdyby przed nią
stało któreś z dzieci. Słyszała część rozmowy pomiędzy Hetty a Louellą i przygotowała się na całkiem miłą
pogawędkę. Martwiła się tylko, by Louella nie zechciała zostać trochę dłużej, aż do
powrotu chłopców. Nic nie powinno mącić miłej rodzinnej atmosfery, zwłaszcza teraz, gdy okazało się, że znowu
mają iść na front. Musi postępować rozważnie. Poprosi Pana, by jej pomógł. Margaret Graeme wiedziała, że każde,
nawet najbłahsze doświadczenie może przerodzić się w nieszczęście lub grzech, jeśli nie będziemy szukać oparcia i
siły w Bogu.
Szkoda, że Louella nie nauczyła się tego od Pana. Byłaby wtedy milej widziana w tym domu.
- Margaret! - zawołała kuzynka od drzwi. - Siedzisz tu zadowolona i spokojna, tak jakby cały świat kręcił się wokół
ciebie. Goście muszą stać pod drzwiami tak długo, jak sobie tego życzy twoja służąca. Gdybym była tobą,
zwolniłabym Hetty natychmiast. Poszukałabym pokornej i tańszej służącej. Hetty nie zna swojego miejsca. Uważa,
że może robić wszystko, na co ma ochotę. Zepsułaś ją, Margaret.
- Dzień dobry, Louello - powiedziała Margaret Graeme - może usiądziesz przy kominku. Proszę cię, zdejmij płaszcz.
Przyszłaś tu spacerkiem?
- Spacerkiem? Na miłość boską, nie. Przyjechałam tu autobusem po mój klucz. Bardzo mi przykro, że mi go
odebrano.
- Jaki klucz, Louello? - zapytała Margaret.
- Mój klucz do waszego domu. Dałaś mi go, gdy tu mieszkałam i zatrzymałam go od tamtej pory. Dziś rano Donald
odwiedził mnie i poprosił o zwrot. Gdzie jest teraz twój mąż? Powiedział mi, że klucz jest mu potrzebny, ale nie
podał powodu. Postanowiłam więc tu przyjechać i odzyskać klucz. Czy Donald jest w domu?
- Nie, Louello, nie ma go tu. Pojechał na umówione spotkanie i nie wiem, kiedy wróci. Być może zostanie tam do
wieczora.
- Wobec tego idź na górę i poszukaj. Nie mam zbyt wiele czasu, a klucz będzie mi bardzo potrzebny. Zżyłam się z
nim, dawał mi poczucie przynależności do rodziny.
- Tak mi przykro, Louello, ale my naprawdę potrzebujemy tego klucza. Nie chcemy krępować gości i domowników.
Donald miał cię prosić o zwrot podczas twojej ostatniej wizyty u nas.
- Możesz wziąć klucz Hetty albo dorobić zapasowy - od-
powiedziała Louella. - Margaret, nalegam, żebyś przyniosła mi klucz. Pospiesz się. Czeka mnie jeszcze kilka wizyt.
- Przykro mi, Louello - stanowczo stwierdziła mama Graeme - skoro Donald poprosił cię o zwrot, to widocznie miał
powody. Poza tym, Louello, nie potrzebujesz klucza, bo tu nie mieszkasz. Skończmy to i porozmawiajmy o czymś
miłym. Czy w hotelu mieszkają jacyś sympatyczni ludzie?
- Nie - skrzywiła się Louella. - Wczoraj próbowałam zagrać z kilkoma osobami w brydża. Nie masz pojęcia, jak oni
oszukują. Wyobraź sobie, że to mnie posądzono o nieuczciwość. Gdybym chciała zatrzymać się tu dłużej,
musiałabym zmienić miejsce zamieszkania. To jeszcze jeden z powodów, dla których chcę odzyskać klucz. Czy
możesz iść na górę i przynieść mi go?
- Nie, Louello, nie mogę tego zrobić. Wybierasz się do domu i na nic by ci się nie przydał. Louello, czy nie zauważy-
łaś, jak bardzo Rodney przypomina swego ojca? Wygląda teraz bardzo dobrze.
- Nie mogę powiedzieć, do kogo jest podobny. Ostatnio był tak nieuprzejmy dla mnie, że bałam się nawet na niego
spojrzeć. Nie sądzę, by przypominał Donalda, który jest zawsze uprzejmy i pogodny.
- Przykro mi, Louello - powiedziała matka Rodneya. - Po prostu niczego nie rozumiesz. Tamtego wieczoru ktoś tu
był przed tobą i to go bardzo zasmuciło. Pogorszyłaś sprawę, zadając mu zbytnie pytania. Oczywiście nie wiedziałaś
o niczym i nie chciałaś go zranić. Zawsze byłaś bardzo życzliwa.
- O co tu chodzi? Nie oczekuj, że będę wyrozumiała, skoro o niczym nie wiem.
- Co mam ci wyjaśnić?
- Dlaczego zerwano zaręczyny?
- Louello, nie mam prawa do udzielania ci wyjaśnień. To nie było moje doświadczenie. Zaręczyny zerwano i Rod
jest całkowicie usatysfakcjonowany. Nie podoba mu się jednak, że ta dziewczyna ciągle stara się z nim spotkać. Ja
sama nie znam szczegółów i nigdy o nie nie pytam. Moje dzieci mają prawo do intymności. Wolałabym, by Rodney
sam powierzył mi swoje sekrety niż miałabym coś 'z niego wyciągać.
Louella zacisnęła usta i potrząsnęła głową z dezprobatą.
- Margaret, nie masz prawa zajmować takiego stanowiska. Powinnaś zmusić go, by ci o wszystkim opowiedział, bo
inaczej zachęcasz go do oszustwa. Bardzo się cieszę, że tu wtedy przyszłam i zadałam mu te pytania. Zrobię to za
każdym razem, gdy go spotkam. Musi zrozumieć, jak niewłaściwie potraktował i nadal traktuje tę cudowną
dziewczynę. Nie postępuje jak dżentelmen, ale jak łotr.
Mama Graeme złożyła druty i schowała je do torby. Po chwili spojrzała na kuzynkę z oburzeniem.
- Louello - powiedziała z wyrzutem - co masz na myśli? Dlaczego mówisz takie niegodziwe rzeczy? Musisz
wszystko wyjaśnić albo już nigdy nie będziemy ze sobą rozmawiać. Nie pozwolę na to, by ktoś oczerniał mojego
syna.
- Twój biedny, mały synek - szydziła Louella. - To zrozumiałe, że będziesz bronić swojego dziecka. Myślę, że skoro
był na wojnie, to już potrafi się sam obronić.
- Nie bronię go, bo nie ma takiej potrzeby. Staram się dowiedzieć, co rozumiesz przez stwierdzenie, że niegodziwie
traktuje swoją byłą narzeczoną. Jakim prawem tak mówisz? Kto cię do tego zachęcił?
- Jego była narzeczona. Spotkał ją straszny afront. Weszła wraz z innymi dziewczynami do jadalni, a Rodney uciekł
i nie pojawił się do końca jej wizyty. Jessika nie mogła się niczego od was dowiedzieć. Wiedziała, że Rod musi być
w domu, bo zauważyła w holu jego płaszcz i czapkę. Poza tym siedział przy stole i jadł ciasto, gdy ja przyszłam was
odwiedzić.
- Widzę, że bawisz się w detektywa, Louello - powiedziała mama Graeme. - Dlaczego to robisz? Czy to tylko czysta
ciekawość? Nie sądzę, byś była aż tak wścibska.
Louella z trudem opanowała oburzenie.
- Odkąd to używasz tak obraźliwego tonu w rozmowie? Naprawdę cię nie poznaję, Margaret. No cóż, nawet suka,
która jest łagodna, zacznie warczeć i gryźć, gdy się atakuje jedno z jej szczeniąt.
Margaret wstała i odłożyła robotę.
- Wystarczy, Louello. Każę przygotować herbatę. Może wtedy będziesz mniej zdenerwowana.
- Zdenerwowana? Ja? To chyba ty jesteś zdenerwowana? Mama Graeme wyszła i zamknęła za sobą drzwi. Nie sły-
szała, co ten nieznośny gość dalej mówi.
Wróciła, niosąc na tacy dwie filiżanki herbaty, cytrynę, śmietankę, cukier, talerz pełen ciasteczek i drugi pełen kana-
pek. Mama Graeme miała pewną zasadę, którą często wprowadzała w życie: „Kiedy masz kłopoty, nakarm tego, co
ci je sprawia". Teraz zamierzała jeszcze raz sprawdzić jej skuteczność. Postawiła tacę na stoliczku i przysunęła
krzesło dla kuzynki.
- Teraz - powiedziała pogodnie - spędzimy miło czas. Nie będziemy się kłócić.
- Ja się nie kłócę - zaperzyła się Louella. - Po prostu rozmawiam z tobą.
- Cytrynę czy śmietankę, Louello? Nigdy nie pamiętam.
- Cytrynę - stwierdziła Louella. - Nie wyobrażam sobie, jak można dodawać śmietankę do herbaty. Wiele osób tyje z
tego powodu. Poza tym cytryna jest bardziej elegancka.
- Oto serwetki, Louello. Poczęstuj się kanapką.
- Czy te ciastka upiekłaś według przepisu twojej matki? - zapytała kuzynka. Jadła pyszne kanapki, ale nie miała zwy-
czaju, by cokolwiek chwalić.
- Nie - odpowiedziała mama Graeme. - Kathy usłyszała ten przepis w radio któregoś dnia. Spróbuj, czy to ciasto jest
smaczne.
- Dziękuję. Wygląda na kruche. Zawsze uważałam, że do ciast upieczonych według przepisów twojej matki trzeba
dodać więcej tłuszczu. To wygląda lepiej. Chciałabym, żebyś mi dała z pół tuzina tych ciasteczek, bym mogła
poczęstować przyjaciółki, gdy przyjdą na herbatę.
- Oczywiście - odrzekła Margaret. Zastanowiła się, jak długo zamierza tu pozostać ten nieproszony gość. Nie
wiedziała, na jaki temat ma rozmawiać, by znowu nie doprowadzić do kłótni. Louella nie czekała na podjęcie
nowego tematu. Ujawniła prawdziwy cel swego przybycia.
- Co chłopcy będą teraz robić? Chyba nie muszą z powrotem wracać na front?
- Nie otrzymali jeszcze rozkazów - odpowiedziała matka.
- Czy to znaczy, że jeszcze nic nie wiedzą? Sądziłam, że dowiedzieli się wszystkiego, zanim opuścili szpital.
Słyszałam, że szykuje się dla nich wspaniała praca.
- Skąd o tym wiesz, Louello? - zdziwiła się matka. - Dlaczego nie powiadomiono nas, skoro sprawa jest
przesądzona?
- Naprawdę nie wiesz, czy znowu próbujesz się mnie pozbyć? To nieładnie, że robisz z tego tajemnicę, a wszyscy
o tym mówią.
- Wobec tego następnym razem zapytaj, skąd biorą takie informacje. Chłopcy nie otrzymali jeszcze żadnych
rozkazów. Spodziewają się ich za miesiąc. Wysłano ich do domu, żeby wypoczęli. Dopiero gdy pojadą do
Waszyngtonu, dowiedzą się, co ich czeka. Zostaną poddani badaniom lekarskim, dla sprawdzenia stanu zdrowia.
- Po co? Chłopcy są w świetnej formie. Ty, jako matka, powinnaś to najlepiej ocenić.
- Nie sądzę, bym to zrobiła dobrze. Nie potrafię ocenić, przez co przeszli, i nie wiem, jakich reakcji mam oczekiwać.
Za ich kondycję teraz odpowiedzialna jest Marynarka Wojenna, a nie ja. Chłopcy mają postępować tak, jak sobie
tego życzą ich dowódcy.
- Pani Hopkins, której synowie byli w tej samej kompanii co Rod i Jeny, mówiła mi, że dla twoich chłopców
przeznaczono pracę tu, na miejscu.
Margaret Graeme popatrzyła na kuzynkę z zadumą.
- Nic na ten temat nie wiem.
- Margaret, nie bądź taka tajemnicza. Wiem dobrze, że nie chcesz rozpowszechniać informacji.
- Louello, powiedziałam ci prawdę. Jeśli mi nie wierzysz, to trudno. Napijesz się jeszcze herbaty? A może zjesz
ciasteczko?
- Dziękuję ci, Margaret, zjadłam już dużo. Boli mnie to, jak ze mną postępujesz. Wiem, że nie mówisz mi
wszystkiego. Obraża mnie to.
- Przykro mi, że tak to odbierasz. Nie mam zamiaru informować cię o sprawach, o których nie masz prawa wiedzieć.
Nie powinnaś tak natrętnie dopytywać się o wszystkich członków rodziny. Nie znam planów chłopców. A oto twoje
ciasteczka
i kanapki, Louello. Do widzenia.
Louella przyjęła pakunki i zniknęła.
Margaret odwróciła się od drzwi i westchnęła z ulgą. Była wdzięczna, że kuzynka już sobie poszła i nie spotkała się
z pozostałymi członkami rodziny.
W hotelu Louella przypomniała sobie, że nie zapytała, czy cała rodzina pójdzie w niedzielę do kościoła posłuchać
Jeremiego. Mimo to postanowiła przekonać Jessikę, by usiadła na galerii. Czuła, że ten plan musi się udać.
9
Rodneya nie było na galerii wbrew zapewnieniom Louelli. Nadąsana Jessika siedziała samotnie w ciemnym kącie.
Nie było przy niej mężczyzny, który mógłby ją pocieszyć. Zabrakło też koleżanek, które świadomie pominęła
sądząc, że spotkanie z dawnym narzeczonym bez świadków będzie efektowniejsze. Tuż przed rozpoczęciem
zebrania dziewczyny pojawiły się w kościele. Nie znalazły wolnych miejsc na dole i udały się na górę w
poszukiwaniu Jessiki. Nie rozumiały, dlaczego nie chciała im towarzyszyć. Znalazły ją wciśniętą za słupek i usa-
dowiły się obok niej. Z tego miejsca mogły widzieć podium i wszystkich, którzy siedzieli w pobliżu.
- Czy to na pewno Jerry ma dziś przemawiać? - szepnęła Emma Galt do Alidy Hopkins. - Nie ma go jeszcze na
podium, a siedzi już tam sporo ludzi.
- Dziś przemawia Jerry. Widziałam jego nazwisko w biuletynie kościelnym. Nie zwróciłaś na to uwagi?
- Ja też to zauważyłam - wtrąciła Isabelle. - Popatrz! Nadchodzą nowi ludzie. Ten ostatni mężczyzna, który idzie
środkową nawą, to Rodney Graeme, prawda? Kim są te dziewczyny? Jedną z nich jest na pewno Beryl Sanderson. A
kim jest ta druga? Zobaczcie, jak jest elegancko ubrana. Słuchajcie, zrobiłyśmy błąd. Powinnyśmy były przyjść
wcześniej i usiąść w pierwszym rzędzie.
- Nie sądzę, by nam się to udało - powiedziała Alida. - Miejsca w pierwszym rzędzie są odgrodzone wstęgą i zare-
zerwowane. Popatrz, dyżurni otwierają nawę i towarzyszą tym,
którzy mają tam siedzieć. Popatrz, Isabelle, tam idą Rod i Beryl. Nigdy wcześniej nie widziałam tej drugiej
dziewczyny. Kto to może być?
Isabelle przetarła staromodną lornetkę, pochyliła się i dokładniej przyjrzała się grupie.
- Tak, to Rodney i Beryl. Wiem, kim jest ta dziewczyna. To koleżanka Beryl z Nowego Jorku. Nazywa się Diana
Winters. Jak to się stało, że Rod się z nimi zaprzyjaźnił? Jess się wścieknie. Oto, czego się doczekała, słuchając bzdur
tej głupiej kuzynki Graeme'ów. Odradzałam jej, ale ona uparła się i pojechała do hotelu, by odwiedzić tę starą
niedołęgę.
- Bądź cicho, Isabelle. Patrzy na nas starszy mężczyzna. Pewnie chce, byśmy przestały rozmawiać.
- Ten kościół nie należy tylko do niego. Będę rozmawiać, skoro mam na to ochotę, a on nie może mnie powstrzymać.
Patrzcie, Graeme'owie zasiadają w tych zarezerwowanych rzędach. Widzicie, jak sobie z nas zakpiła ta stara baba.
Kazała nam usiąść na galerii. Niczego stąd nie zobaczymy i nie usłyszymy. Chodźmy na dół i poszukajmy lepszych
miejsc.
- Wszystko już jest zajęte, Isabelle - odezwała się Emma Galt. - Lepiej siedźmy tu cicho. Jerry ma donośny głos, więc
jestem pewna, że go usłyszymy.
- Pod warunkiem, że przestaniecie rozmawiać - powiedział stary mężczyzna. To rozgniewało Isabelle i już miała
powiedzieć, co o tym myśli, ale nagle rozległ się donośny dźwięk organów. Wszyscy zaczęli śpiewać:
Może w dolinie, gdzie czyhają niezliczone niebezpieczeństwa, Może w świetle słońca, gdzie w spokoju przebywam,
Ale wiem na pewno, że w ciemności i w świetle Jezus mi zawsze towarzyszy.
To była stara pieśń i większość ludzi zgromadzonych w kościele znała ją. Uczono się jej w szkole, śpiewano w
kościołach. Cudownie było słuchać, jak zebrani ludzie przygotowują się do spotkania, które wkrótce miało się
zacząć.
Znudzone były tylko dziewczyny siedzące na galerii. Nie podobała im się ta muzyka. Wydawała się dziecinna,
należąca do epoki, gdy człowiek paplał coś o grzechu i zbawieniu.
Jessika siedziała z tyłu. Z pewnością nie przyszła tu, żeby słuchać religijnych pieśni, które wypełniały całą
przestrzeń. Ta muzyka drążyła jej głowę i przepędzała inne myśli, drażniąc ją.
Tłum tymczasem podjął słowa kolejnej pieśni.
Mamy kotwicę, która trzyma duszę
prosto i pewnie, gdy fale są wzburzone.
Mamy kotwicę przymocowaną do skały, której nie można
poruszyć,
skały opartej trwale i głęboko na miłości Zbawcy.
Jessika ponownie westchnęła i popatrzyła na koleżanki siedzące w nawie. Zacisnęła usta. Chciała opuścić to głupie
zebranie. Jak długo ma tu jeszcze siedzieć? Gdyby nie ci szkaradni ludzie, którzy tłoczyli się dookoła i wepchnęli ją
na to miejsce pomimo jej protestów, wyszłaby od razu.
Wkrótce zaczęto śpiewać kolejną męczącą Jessikę pieśń. Jakie to wstrętne. To był rodzaj treningu dla młodych
chłopców przed wysłaniem ich za ocean. Nie było żadnych wątpliwości. Ale jak taka rzecz może zachęcić kogoś do
zostania bohaterem? Powinni raczej śpiewać „Pod błyszczącym gwiazdami sztandarem" albo coś w tym rodzaju. Kto
zaaranżował taki głupi program patriotyczny? Spotkanie odbywało się w kościele, to prawda, ale uczestnikami byli
powracający z frontu żołnierze. Dlaczego to wszystko przesycono religią?
Jest Pasterz, który troszczy się o swoje owce. I On jest mój.
Ja jestem prochem, On jest królem na tronie. I On jest mój.
Ktoś zaśpiewał to solo, ale wszyscy znali tę pieśń, więc za solistą podążył chór głosów.
Program prowadzony był sprawnie i szybko. Grupa młodych dziewczyn została zmuszona do wysłuchania paru
wersetów, a i Jessika nie miała możliwości opuszczenia zebrania.
Nagle kilku umundurowanych żołnierzy wkroczyło na podium, a prowadzący ogłosił, że będą oni recytować urywki
z Pisma świętego.
Zaczęli mówić głośno i wyraźnie. Widać było, że wkładają w to całą duszę.
Oto biedak zawołał, a Pan go usłyszał, i wybawił ze wszystkich ucisków1
- powiedział jako pierwszy wysoki marynarz. Potem usłyszano słowa kaprala:
Niech ci udzieli, czego w sercu pragniesz, i wypełni każdy twój zamysł. Chcemy się cieszyć z twego ocalenia i w imię
Boga naszego podnieść sztandary. Niech Pan wypełni wszystkie twoje prośby! Teraz wiem, że Pan wybawia swego
pomazańca, odpowiada mu ze świętych swych niebios, przez możne czyny zbawczej swej prawicy.2
Po nich na środku pojawił się cywil o kulach. Miał wycieńczoną twarz o ziemistej cerze, a jego oczy sprawiały
wrażenie nękanych wspomnieniami z wojny. Ci, którzy go rozpoznali, szeptali do siebie, że właśnie zbiegł z obozu,
w którym przebywał dwa lata. A oto co powiedział:
Alleluja.
Chwal, duszo moja, Pana, Pan uwalnia jeńców.3
Dwaj marynarze mieli recytować jako następni. Pierwszy odezwał się wysoki mężczyzna:
Kto przebywa w pieczy Najwyższego
i w cieniu Wszechmocnego mieszka,
mówi do Pana: „Ucieczko moja i Twierdzo,
mój Boże, któremu ufam".
Bo On sam cię wyzwoli
z sideł myśliwego
i od zgubnego słowa.****
* Psalm 34, 7.
** Psalm 20, 5-7.
*** Psalm 146, 1,7.
**** Psalm 91, 1-3.
1 Psalm 91, 4-5.
2 Psalm 31, 1.6.16.25.
3 Psalm 118, 8.
Po chwili dodał jego towarzysz:
Okryję cię swymi piórami i schronisz się pod Jego skrzydła: Jego wierność to puklerz i tarcza. W nocy nie ulękniesz
się strachu ani za dnia - lecącej strzały.4
Potem uszłyszano przysięgę młodego oficera:
Panie, do Ciebie się uciekam, niech nigdy nie doznam zawodu; wybaw mnie w Twojej sprawiedliwości!
W ręce Twoje powierzam ducha mojego: Ty mnie wybawiłeś, Panie, Boże wierny!
W Twoim ręku są moje losy: wyrwij mnie z ręki mych wrogów i prześladowców!
Bądźcie mocni i mężnego serca,
wszyscy, którzy pokładacie ufność w Panu!5
Jako ostatni głos zabrał lotnik. Tryumf brzmiał w każdym jego słowie.
Lepiej się uciec do Pana,
niż pokładać ufność w człowieku.6
Dziewczyny zgromadzone na galerii słuchały ze zdumieniem. Nie mogły się śmiać ani szydzić. Mężczyźni, którzy
nie tak dawno byli chłopcami, żarliwie wypowiadali te słowa. Ich twarze nosiły piętno ognia, powodzi, śmierci, a
niekiedy przeżyć gorszych od umierania. Przez chwilę wydawało się Jessice, że rozumie, czym dla tych chłopców
była wojna. Jeszcze nie tak dawno myślała, że są zdolni tylko do flirtu i do tańca. Teraz wiedziała, że przeszli przez
coś, o czym ona sama nie miała pojęcia. Przeraziła się i chciała odejść, ale zabrakło jej odwagi.
4 Psalm 91, 4-5.
5 Psalm 31, 1.6.16.25.
6 Psalm 118, 8.
Wkrótce na podium pojawił się nowy żołnierz i wraz z pozostałymi rozpoczął pieśń:
Bądź spokojna, moja duszo, Pan jest z tobą,
Noś cierpliwie krzyż żalu lub bólu,
Powierz Panu swą drogę,
On zawsze pozostanie wierny.
Bądź spokojna, twój najlepszy przyjaciel
Prowadzi cię do radosnego końca.
Bądź spokojna, moja duszo, twój Pan
Weźmie odpowiedzialność za przyszłość,
Tak jak wziął za teraźniejszość.
Nic nie zakłóci
Twojej nadziei i zaufania.
To co tajemnicze, rozjaśni się wreszcie.
Bądź spokojna, moja duszo, fale i wiatr
Znają Jego głos.
On nad nimi panuje.
Widownia siedziała w milczeniu, dopóki nie skończyli. Później pastor przedstawił Jeremiego. Nie podał listy jego
wojennych osiągnięć. Ludziom wystarczyły ordery na jego piersi.
Jeremy zaczął mówić:
- Poprosiłem chłopców, żeby zaśpiewali dla mnie tę pieśń, ponieważ jeden jej fragment pomógł mi w pierwszej
wojennej misji. Do tamtej chwili wojna nie robiła na mnie wrażenia. Podobały mi się ćwiczenia. Nigdy wcześniej nie
brałem udziału w poważnej bitwie. Znałem moje obowiązki. Podczas treningu wydawały mi się łatwe, bo nie znałem
wtedy jeszcze strachu. Dopiero przed samym startem zrozumiałem, że mogę iść na pewną śmierć. Tego dnia, gdy
zaciągnąłem się do wojska, moja rodzina przeżyła ciężkie chwile. Na twarzach moich bliskich malowało się
przerażenie. Wtedy śmiałem się z nich i dalej szedłem moją drogą. Mam wspaniałą, odważną mamę, która nigdy nie
pokazywała łez i nie starała się mnie zniechęcić. „Polecamy cię łasce Pana, synu" - powiedziała do mnie czule.
Wiedziałem, że mogę polegać na mojej rodzinie.
Modlili się za mnie codziennie. Te modlitwy wydawały mi się zbytecznym ciężarem, który miałem ze sobą zabrać.
Poranne i wieczorne modlitwy w moim domu drażniły mnie, gdy
byłem małym dzieckiem. Dopiero w ubiegłym roku zrozumiałem, że jest to słuszne i właściwe. Ojciec zawsze czytał
nam ustęp z Pisma świętego, a niekiedy, gdy mieliśmy więcej czasu, śpiewaliśmy hymny. Tego ranka, gdy
wyruszyłem na front, śpiewaliśmy tę samą pieśń, co chłopcy przed chwilą.
Wydawało mi się, że druga zwrotka została napisana specjalnie dla mojej matki. Czułem, jak ją śpiewa i przeżywa.
Bądź spokojna, moja duszo, twój Pan Weźmie odpowiedzialność za przyszłość, Tak jak wziął za teraźniejszość.
Przypomniałem sobie pożegnanie mojego brata tej nocy, gdy poszedł na front. Bardzo współczułem mojej mamie.
Wiedziałem, jak potem cierpiała przez wiele miesięcy. Uświadomiłem sobie, że znowu musi przez to przejść.
Rodzice byli wspaniali. Nie stawiali przeszkód. Odjechałem.
Wtedy się nie bałem, bo sądziłem, że jeśli ja włączam się do wojny, to musi nadejść jej kres. Wkrótce jednak
odkryłem swój błąd. Byłem zachwycony rozmiarami przedsięwzięcia, które miało na celu ocalenie świata. Świat ten
miał żyć w pokoju i dobrobycie. Zdałem sobie sprawę ze znaczenia słów pieśni dopiero wtedy, gdy usiadłem w
kabinie bombowca. Wcześniej nie czułem strachu. Nie mogła mnie spotkać śmierć, bo byłem młody i silny. Byłem
dobrze przygotowany i miałem walczyć z wrogiem.
Do tej pory nie potrafię wytłumaczyć tego uczucia strachu, które nagle mnie ogarnęło. Przypomniałem sobie czasy,
gdy stawiałem pierwsze kroki na boisku futbolowym. Miałem stanąć oko w oko z przeciwnikiem, a nagle odkryłem,
że nie mam żadnego doświadczenia. Zacząłem się trząść. Bardzo sobą pogardzałem. Byłem wtedy zniewieściałym
chłopakiem. Ja, Jerry Graeme, bałem się walczyć.
Wydawało mi się, że słyszę melodię. Była tak daleko ode mnie, jak moja odwaga, z której swego czasu byłem tak
bardzo dumny. W tej samej chwili dano znak do startu. Musiałem pójść. Nie wolno mi było zostać w tyle.
Wystartowałem. Moje ręce mechanicznie wykonywały ru-
chy, których mnie nauczono, mój mózg z przyzwyczajenia kierował moimi uczynkami, a ja słyszałem ten hymn,
który dodawał mi sił.
Bądź spokojna, moja duszo, twój Pan Weźmie odpowiedzialność za przyszłość.
Mój umysł zapamiętał to zdanie: „Pan weźmie odpowiedzialność". Zastanawiałem się, czy Pan weźmie
odpowiedzialność za mnie. Zawsze sądziłem, że Bóg mi pomaga, ale w tamtej chwili nie miałem takiej pewności.
Zacząłem szybko analizować swoje życie. Nie miałem zbyt dużo czasu, więc zrobiłem to, jak w filmowym kadrze.
Uznałem, że byłem raczej dobrym człowiekiem. Nie popełniłem poważnego grzechu, z wyjątkiem grzechu
pierworodnego, z którym się urodziłem i o którym mnie uczono. Ogarniały mnie wątpliwości, czy czyste moralnie
życie wystarczy, gdy stanę przed obliczem Pana?
Rozmawiałem z Bogiem i odpowiadałem na wiele pytań. Zawsze chodziłem do kościoła. Lubiłem tam chodzić, ale
ciągle nie wydawało mi się, żebym ulepszał świat lub żeby to dawało mi jakiś komfort. Nie byłem ani kłamcą, ani
tchórzem. Nigdy nikogo nie zabiłem ani nie nienawidziłem w takim stopniu, by pragnąć morderstwa. Zacząłem
przypominać sobie grzechy główne, ale nie potrafiłem dostosować ich do siebie. Mama mówiła mi, że największym
grzechem jest brak wiary, ale to nie był mój grzech. Wyrosłem, poznając Biblię i wierząc w Boga. Wierzyłem, że
Jezus Chrystus żył i umarł za mnie, że był synem Boga, że nie tylko umarł, ale i zmartwychwstał. Kiedy umarł, to
przyjął wszystkie moje grzechy jak swoje. Ten, który sam nigdy nie grzeszył, przyjął cudze grzechy i karę za nie.
Pamiętam, że kiedy zjednoczyłem się z Kościołem, zapytano mnie, czy akceptuję to, co Chrystus uczynił i czy uznaję
Go za mojego Zbawcę. Odpowiedziałem: tak.
Leciałem w powietrze, by stanąć przed obliczem Pana, a jeszcze nie byłem gotowy. Po prostu nie znałem Boga.
Oczywiście, modliłem się i czytałem Biblię, ale było to dla mnie tylko formą, ponieważ tego ode mnie oczekiwano.
Serce we mnie kołatało.
Zobaczyłem samoloty nade mną: wkrótce miała się rozegrać pierwsza ważna bitwa z moim udziałem. Nie mogłem
zaniedbać obowiązków, które postawiono przede mną.
Gdy zbliżył się krytyczny moment, poczułem, że nie jestem sam. Zdałem sobie sprawę, że przy mnie stoi Pan.
Przyszedł, gdy byłem w potrzebie. Poczułem nagły przypływ siły, a strach, który mnie osłabił, zniknął. Popatrzyłem
w Jego twarz i już się nie bałem. „Nie bój się. Będę z tobą" - powiedział, a Jego głos brzmiał w moim sercu.
Dziwiłem się, dlaczego nigdy przedtem nie odczuwałem takiej radości i siły, która od Niego emanowała. Zdałem
sobie sprawę, że nigdy nie patrzyłem na Jego twarz. Nigdy Go przedtem nie widziałem i nie znałem. Teraz Go znam
i zrobię wszystko, czego ode mnie oczekuje.
Mogłem zakończyć moją misję. Mogłem nękać wroga. A jeśli miałbym napotkać śmierć, to nie miałoby to
znaczenia, bo na zawsze pozostałbym z Nim, żywy czy martwy. Wróg był wszędzie, na niebie toczyła się walka na
śmierć i życie, ale ja nie bałem się, bo Bóg opiekował się mną. Postanowiłem wtedy, że wszystkim, którzy mają
pójść na wojnę, opowiem o potrzebie poznania Boga. Nie wystarczy samo militarne wyszkolenie i frontowa
praktyka. Tylko głęboka wiara w Chrystusa przygotuje do służby. To jest moje dzisiejsze przesłanie. Jeśli w tym
kościele znajduje się choćby jeden żołnierz, który ma wyruszyć wkrótce na front, niech weźmie sobie to przesłanie
do serca.
Macie teraz czas na poznanie Pana, a gdy go dobrze poznacie, wasze serca nie zaznają strachu nawet w najtrudniej-
szych sytuacjach. Chcę wam jeszcze opowiedzieć o jednej rzeczy. Jeśli Go ujrzycie, to nie będziecie się bać ani
wroga, ani szatana.
Jeny rozpoczął opowieść o bitwie, w której brał udział. Robił to tak sugestywnie, iż słuchaczom wydawało się, że
widzą dym, ogień i eksplodujące bomby. Wszyscy słuchali w skupieniu, a na niektórych twarzach pojawiły się łzy.
Opowieść każdym słowem wychwalała Chrystusa, któremu służył Jerry.
Młodszy syn pani Graeme skończył mówić, usiadł na ziemi i zakrył twarz rękoma.
Na środek podium wyszedł kapłan i powiedział:
- Nie wiem, jak mam podziękować naszemu bratu za to cudowne przesłanie. Poproszę teraz porucznika komandora
Rodneya Graeme o odmówienie modlitwy na zakończenie spotkania.
Rodney wstał z krzesła i zaczął się modlić:
- O, cudowny Boże, który dałeś nam się poznać przez Twojego Syna, pozwól Duchowi Świętemu nauczyć nas
pokory. Ukaż nam nasze grzechy i winy. Niech każdy z nas otrzymuje obfitość życia, którym nas obdarzyłeś, tak że
możemy Cię wzywać, abyś żył w nas, na chwałę Chrystusa. Amen.
10
Coś w głosie Rodneya obudziło dawne wspomnienia w Jessice. Usiadła prosto i spojrzała w dół. Zobaczyła
wzniesioną do góry rozmodloną twarz, na której malowało się słodkie rozmarzenie.
Rodney stał w świetle wielkiego żyrandola. Jego twarz była stanowcza, a jednocześnie bardzo ujmująca. Jessika
przypomniała sobie czasy szkolne, kiedy patrzył na nią i uśmiechał się. Siła i odwaga, które zyskał podczas tej
okropnej wojny, w żaden sposób nie zmniejszyły jego czaru. Kiedyś ten chłopak należał całkowicie do niej. Teraz
też mogło tak być, gdyby ona sama nie zamieniła go na worek pieniędzy. Jakaż była głupia. Czy teraz zaryzykuje,
aby go ponownie zdobyć? Czy warto rozwieść się ze starym mężem, który już dawno stracił swój urok?
Zaczęła słuchać uważnie modlitwy. W pewnej chwili wydawało się jej, że on modli się za nią. Było to tylko
złudzenie, bo Rodney nie mógł wiedzieć, że ona znajduje się w gronie słuchaczy. Niechętnie chodziła do kościoła i
na podobne spotkania. Teraz uważnie słuchała każdego słowa. Rodney nigdy dotąd nie modlił się publicznie.
Wiedziała, że jego rodzice byli religijni i brali udział we wszystkich obrzędach kościelnych, ale on nigdy z nią nie
rozmawiał o takich rzeczach.
Jessika była wstrząśnięta. Słuchała modlitwy, która wchodziła jej prosto w serce i napędzała łzy do oczu. Słowa
oskarżające grzech cięły jak nóż. Powoli narastał w niej gniew. Jak on śmiał modlić się w taki sposób? Ona nie
popełniła
grzechu, zwracając mu pierścionek i poślubiając innego mężczyznę. Jeżeli zdawał sobie sprawę, że ona tu jest i
chciał ją zawstydzić, to nie udało mu się. Nie miał prawa jej oskarżać, bo ona nie była grzesznicą.
Dziewczyna stwierdziła, że musi wydostać się z tego strasznego miejsca, zanim ludzie zobaczą, że płacze. Wstała
pospiesznie i opuściła kościół. Zatrzymała taksówkę i zniknęła z pola widzenia, zanim organy obwieściły koniec
nabożeństwa. Lou-ella Chatterton rozglądała się dokoła z zainteresowaniem. Bezskutecznie starała się odnaleźć
Jessikę w gronie przyjaciół. Nigdzie jej nie było.
Louella przyłączyła się do grupki dziewczyn. Obserwowały Roda i Jerrego oraz dziewczęta, które im towarzyszyły.
Zastanawiały się, czy mają zejść na dół i powitać ich jak starych przyjaciół.
- Chodźmy - szepnęła Louella. - Przyznajcie, jaka to była piękna modlitwa.
- To było urocze! - wykrzyknęła Bonny Stewart. - Uwielbiam mężczyzn, którzy tak się modlą.
- Gdzie jest Jessika? - zapytała Alida Hopkins. - Czy już zeszła, by porozmawiać z chłopcami?
- Nie widzę jej na dole - odpowiedziała Isabelle. - Pewnie teraz schodzi po schodach - zasugerowała.
- No, dziewczyny, idziemy na dół. Nie chcemy, by nas ominęło coś ciekawego - i Garetha zeszła w dół, a za nią
reszta. Louella wlokła się z tyłu i mruczała do siebie pod nosem, że te młode dziewczyny są strasznie samolubnymi
stworzeniami. Przecież to ona powiadomiła je o wszystkim, a teraz rozpaczliwie starała się dotrzymać im kroku, bo
pędziły jak opętane.
Nigdzie nie było Jessiki.
Nagle Louella dostrzegła czubek głowy Rodneya. Poszła szybciej w tym kierunku. Jessika na pewno skierowała się
prosto do niego, a ona koniecznie chciała towarzyszyć temu spotkaniu.
Na szczęście Jeremy pokrzyżował jej plany. Schodził właśnie z podium, kiedy dostrzegł nielubianą kuzynkę i
towarzyszące jej dziewczyny. Szybko podszedł do brata i szepnął:
- Uważaj, Rod, nadchodzi Louella i jej banda.
Rodney popatrzył w kierunku nawy, ale na szczęście nie dostrzegł tam Jessiki.
- W salce szkółki niedzielnej wisi portret twojego przyjaciela, Carla Browninga - dodał cicho Jeremy. - Jeśli będziesz
musiał wyjść, to może ci to posłużyć za wykręt.
- Dziękuję, Jerry - powiedział Rodney z wdzięcznością. Chłopcy zaczęli witać się ze swoimi starymi przyjaciółmi,
którzy podeszli do nich. Upłynęło kilka minut, zanim Louella i jej towarzyszki zdołały przebić się przez tłum i
uścisnąć przyjaźnie dłonie braci. Niestety, nie udało im się przeprowadzić dłuższej rozmowy.
Tłum zaczął się przerzedzać. W pewnej chwili Rodney odwrócił się i zaczął rozmawiać z tą dziewczyną, która
przyjechała z Nowego Jorku. Wyszli wraz z innymi przez małe drzwi do sali szkółki niedzielnej. Na podium nie
pozostał nikt.
- Na Boga - powiedziała kuzynka Louella z oburzeniem w głosie - co o tym sądzicie?
- Uważam, że rodzina Sandersonów nie pozwala innym spotykać się z braćmi Graeme - odrzekła Isabelle. - Lepiej
chodźmy do domu. Graeme'owie tu byli i prawdopodobnie wrócili do siebie i przygotowują jakieś przyjęcie. Po
prostu chodźmy tam.
- A ja sądzę - wtrąciła Bonny Stewart - że poszli do Sandersonów. Prawdopodobnie odprowadzili Beryl i jej
przyjaciółkę.
Popatrzyły na siebie z konsternacją. Nagle twarz Louelli rozjaśniła się.
- Chodźmy natychmiast do domu Graeme'ów - zaproponowała. - Dotrzemy tam przed nimi. Nie zatrzymają się na
długo u Sandersonów. Jeśli spotkamy ich przed domem, to na pewno uda nam się z nimi zamienić kilka słów.
Wróciły do Riverton i pojechały na farmę Graeme'ów. W domu było ciemno.
- Jeszcze nie wrócili - stwierdziła Louella. - Trudno, musimy poczekać w samochodzie do ich przyjazdu.
Zaczęły zastanawiać się, co się stało z Jessiką.
- Chyba nie przypuszczacie, że poszła do domu Sandersonów? - zapytała Isabelle.
- Oczywiście że nie - powiedziała Marcella Ashby. - Na pewno nie poszła do Sandersonów. Czy nie pamiętacie, że
Jessika zawsze nienawidziła Beryl za to, że była bogata i że każdy ją podziwiał?
Siedziały w samochodzie, ziewały i czekały. Rozprawiały o tym, co mogło stać się z Jessiką. W końcu Isabelle
odezwała się:
- Na co jeszcze czekamy? Minęła północ, więc nie sądzę, żeby ktokolwiek miał ochotę na spotkanie towarzyskie o tej
porze. Graeme'owie na pewno będą zmęczeni i zechcą pójść spać. Na Jessikę też nie musimy czekać. Wyszła bez
słowa z kościoła. Jeśli pojechała z nimi do Sandersonów, to na pewno ktoś ją odwiezie do domu. Nie zamierzam tu
dłużej siedzieć. Nie musimy brać udziału we wszystkich poczynaniach Jessiki. Jedź, Marcello. Zawieziemy Louellę
do hotelu, a potem wrócimy do domu. Mam dosyć tego czekania i jeżeli nie wyruszysz natychmiast, to wysiadam z
samochodu i idę pieszo.
Odjechały i rozczarowane poszły spać. Rozmyślały o dziwnym spotkaniu, w którym brały udział. W ich sercach
powstało uczucie, że gdzieś jest Bóg i niebo. Domyślały się, że kiedyś mogą znaleźć się w sytuacji, gdy będą tego
potrzebować, a nie będą wiedzieć, jak trafić do Pana. Nie mogły pojąć, jak Jeremy Graeme mógł opowiadać z takim
rozradowaniem o swoim spotkaniu z Bogiem. Wtedy zbliżała się do niego śmierć i prawie nie było nadziei na
ratunek.
Nurtowała je myśl, co też przydarzyło się Jessice. Czyżby poszła do domu Sandersonów? Czyżby udawała, że jest
tak bardzo wierząca, żeby odzyskać Roda?
Graeme'owie wrócili do domu po pierwszej. Byli u Sandersonów i wszyscy, młodsi i starsi, bardzo się zaprzyjaźnili.
Mama Graeme przez chwilę rozmawiała z Rodneyem.
- Synku, nie umiem wyrazić, jaka jestem szczęśliwa, że poznałeś Boga tak dobrze, by się tak pięknie modlić. Twoja
modlitwa była odpowiedzią na te, które wznosiłam za ciebie, gdy walczyłeś. Dzisiaj jest mój wielki dzień. Mogę
uczciwie powiedzieć, iż jestem wdzięczna Panu, że wysłał cię na wojnę, skoro odniosło to taki skutek.
Rodney czule ucałował ręce matki.
- Mamo, zawsze chciałem ci powiedzieć, co się ze mną działo, ale jakoś nigdy nie było na to czasu.
- Moje kochane dziecko - westchnęła i dodała po chwili
- cieszę się, że znaleźliście takich miłych przyjaciół. Bardzo podobają mi się Sandersonowie i ta dziewczyna z
Nowego Jorku, Diana. Jest to taka panna, do której może wrócić chłopak, który wie, co to strach i śmierć. Szkoda, że
nie poznałeś jej wcześniej.
- O, tak, ona jest cudowna. Mamo, ty chyba nigdy nie lubiłaś Jessiki?
- Nie, nie uważałam, by była odpowiednią dziewczyną dla ciebie.
- Nigdy mi o tym nie mówiłaś. Jesteś bardzo dzielną małą kobietką. Dlaczego mi nic nie powiedziałaś?
- Uznałam, że nie mam prawa decydować o twoim życiu
- powiedziała matka. - Nauczyłam cię wielu dobrych rzeczy, a jeśli nie umiałeś dokonać właściwego wyboru, to nie
mogłam tego zrobić za ciebie. Modliłam się i prosiłam Pana, aby ci pomógł.
Rodney popatrzył na nią z czułością.
- Mamo, On to uczynił - stwierdził poważnie i po chwili dodał: - Jesteś wspaniała!
11
Dziewczyny przywiozły Louellę do hotelu. Wysiadła z samochodu, poszła na górę i zadzwoniła do Jessiki.
Telefon odebrano po chwili, a Louella usłyszała zagniewany głos.
- Moja droga! Czy to naprawdę ty? - zapytała z niepokojem Louella. - Tak się martwiłam. Prawie odchodziłam od
zmysłów. Co się z tobą stało? Szukałam wszędzie, a nigdzie cię nie było. Co się stało?
- Co mi się stało? Dlaczego coś miało mi się stać? Strasznie się wynudziłam. Nie rozumiem, dlaczego miałam tam
siedzieć i słuchać tej religijnej paplaniny. Nie wyszłoby mi to na dobre.
- Wobec tego nie poszłaś z resztą ludzi do Sandersonów? Zawahała się przez chwilę. Potem odpowiedziała:
- Do Sandersonów? Czy oni poszli do Sandersonów? Nie było mnie tam. Czy możesz sobie wyobrazić mnie w ich
towarzystwie? Wiesz przecież, że nimi gardzę.
- Graeme'owie poszli do domu Sandersonów. Opuścili kościół pod pretekstem, że chcą zobaczyć zdjęcie jednego z
przyjaciół Roda. Poszli do sali szkółki niedzielnej i więcej nie wrócili. Wyszłyśmy z kościoła i pojechałyśmy do
domu Graeme'ów. Czekałyśmy i czekałyśmy, a oni nie wracali.
- A więc pojechali do Sandersonów? Przypuszczam, że mieli w tym jakiś cel. Gdybym była gorsza od tej wyblakłej
Diany, to na pewno bym zrezygnowała z odzyskania Roda. Posłuchałam tych religijnych bzdur i właściwie nie
wiem, czy
ten chłopak nadal mnie interesuje. Sądzę, że dzisiejszy wieczór był naprawdę zmarnowany. Nie wiem, dlaczego
wpadł mi do głowy pomysł, by wrócić do Riverton. Zawsze jestem rozczarowana, gdy wracam do małych
miasteczek. Wszystko, co cię otacza, wydaje się takie banalne w porównaniu z wielkim światem - i ludzie, i rzeczy.
- Przypuszczam, że tak jest - powiedziała Louella. - Jessiko, ty byłaś tylko w Chicago. Nie uważasz, że to trochę za
mało, by wygłaszać takie opinie? Riverton jest co prawda tylko małą mieściną położoną niedaleko Nowego Jorku,
który też nie jest zresztą tym, czym był wcześniej.
- Louello, kto ci naopowiadał takich rzeczy? Nowy Jork jest bardzo modny. Ale zostawmy to. Czy dowiedziałaś się
czegoś ciekawego? Co będą robić chłopcy po zakończeniu służby?
- Oni nie zakończą służby.
- Czy to znaczy, że wracają za ocean?
- Będą mieć odpowiedzialne stanowiska tutaj i ciągle będą żołnierzami.
- Czy mówisz poważnie? - zawołała Jessika z zainteresowaniem w głosie. - To ekscytujące! Mogę poświęcić trochę
czasu i wykorzystać Roda, a potem przesłać sporo informacji swojemu wydawcy. Muszę się tym zająć. Czy wiesz,
gdzie będą służyć?
- O nie, niechętnie o tym mówiono. Może mama Graeme nic nie wie, ale nie sądzę, żeby była tak głupia.
Prawdopodobnie nie chce o tym mówić. To śmieszne, ile rzeczy trzyma się teraz w sekrecie.
- To brzmi naprawdę ekscytująco - powiedziała Jessika. - Zastanawiałam się, czy uda mi się zrobić rezerwację na
jutro. Jeśli nie, zatrzymam się na dzień lub dwa dłużej. Spróbuję dowiedzieć się, gdzie jest Rod i co robi. To może mi
pomóc w pisaniu. Wiesz, gdybym stworzyła coś nowego i wstrząsającego, stałabym się bogata.
- Dlaczego nie zostaniesz tu dłużej? Zrobiłabym wszystko, żeby dowiedzieć się szczegółów.
- Może zostanę, Louello. Przemyślę to, ale dowiedz się szybko, dobrze? Muszę się upewnić, że to jest coś
wyjątkowego. Wiesz, że nie wolno mi tracić czasu.
- W porządku Jessiko, postaram się. Zawiadomię cię, skoro tylko czegoś się dowiem - powiedziała Louella.
Louella spojrzała szybko na zegar. Zastanawiała się, czy zadzwonić jeszcze dziś do Margaret Graeme, ale odrzuciła
ten pomysł. Zrobi to rano. Tak będzie lepiej i nikt z rodziny nie będzie do niej tak wrogo nastawiony. Nie było łatwo
dowiedzieć się czegoś od ludzi, którym przeszkadzała.
Wcześnie rano zadzwoniła do Graeme'ów.
- Czy to ty, Margaret? Dotarliście spokojnie do domu? Tak się o was martwiłam wczoraj. Przyjechałyśmy, żeby
złożyć gratulacje Jerremu. Czekałyśmy sądząc, że wkrótce przyjedziecie. Po północy pojechałyśmy do domu.
Martwiłam się, czy nie mieliście wypadku. Czy wszystko jest w porządku?
- Oczywiście, że tak. Dlaczego coś miałoby nam się stać, Louello? - zapytała szorstko Margaret Graeme.
- Wróciliście wczoraj bardzo późno, więc martwiłam się, że coś się wam przytrafiło.
- O, nie. Nic nam się nie stało. Odwiedziliśmy przyjaciół.
- Przyjaciół? - zapytała powątpiewająco Louella.
- Tak, Louello. Naprawdę mamy przyjaciół.
- O! - powiedziała kuzynka, oczekując dalszych wyjaśnień. Żadnych jednak nie usłyszała.
- To miło, że zadzwoniłaś, Louello - powiedziała Margaret Graeme, gdy cisza w słuchawce stawała się
nieprzyjemna.
- Czy zamierzasz iść na spotkanie Czerwonego Krzyża? Jeśli tak, spotkajmy się tam. Zaraz się zacznie, a ja muszę
jeszcze coś zrobić.
- No cóż - powiedziała obrażona Louella - jeśli nie masz czasu na rozmowę ze mną, to się wyłączam. Do widzenia
- i odłożyła słuchawkę.
W tym samym czasie Beryl Sanderson i jej gość, Diana Winters, skończyły śniadanie i przeszły do nasłonecznionego
salonu. Rozsiadły się wygodnie i zaczęły robić na drutach skarpety i swetry, które miały trafić do żołnierzy na
froncie.
- Teraz - powiedziała Beryl - porozmawiajmy trochę. Nie miałyśmy dla siebie czasu, odkąd przyjechałaś. Ale
najpierw zacznijmy od ciebie. Czy naprawdę zaręczyłaś się z tym
wspaniałym oficerem, którego widziałam u ciebie? Otrzymałam od Rose Alters list, w którym napisała, że wszystko
zostało ustalone, chociaż nie ogłosiliście tego oficjalnie. Czy to prawda? Czy rzeczywiście zaręczyłaś się?
Diana zarumieniła się i z zakłopotaniem zmarszczyła delikatne brwi. Rozplątywała włóczkę przez jakiś czas, a w
końcu powiedziała:
- Nie, nie całkiem. Beryl zaśmiała się.
- Czy możesz powiedziać, jak udało ci się „nie całkiem" zaręczyć?
- No cóż - powiedziała Diana - zabawnie to ujęłam. Faktem jest, że Bates Hibberd kręcił się koło mnie i nalegał na
zaręczyny. Wydawało mi się, że byłam gotowa na udzielenie odpowiedzi. On chciał się ożenić, zanim pójdzie na
wojnę, a ja nie mogłam się na to zgodzić. Nie znam go wystarczająco dobrze, aby wiedzieć, czy chcę z nim spędzić
resztę życia. Powiedziałam mu, że potrzebuję więcej czasu na podjęcie decyzji i przyjechałam tu do ciebie, żeby
wszystko przemyśleć. Wiedziałam, że jest to jedyne miejsce, gdzie mogę się spokojnie zastanowić nad tą sprawą.
- Dziękuję, Diano - powiedziała Beryl - uważam to za duży komplement. Czy to znaczy, że nie chcesz, żeby cię teraz
o to pytano?
- O, nie - zaprzeczyła Diana. - Będę tylko potrzebować pomocy w podjęciu rozsądnej decyzji.
- Czeka mnie zatem trudne zadanie i nie wiem, czy mu podołam, bo wiem tak niewiele na temat tego mężczyzny.
- Opowiem ci o nim. Jest bogaty, przystojny, wykształcony i pełen osobistego uroku. Pochodzi z dobrej rodziny.
Kilku jego przodków podpisywało Deklarację7, kilku było znanymi pisarzami i naukowcami. O, był tam także poeta,
kaznodzieja, było dwóch milionerów. Bates jest odważny i inteligentny. Nie można zarzucić nic jego moralności i
manierom. Ma cechy
7Deklaracja - Deklaracja Niepodległości Stanów Zjednoczonych ogłoszona w 1776 roku, oparta na przyrodzonych człowiekowi prawach do życia, wolności i szczęścia.
przywódcy i wszyscy go lubią. Przed rozpoczęciem wojny zamierzał zająć się polityką. Nie wiem, co będzie robić po
wojnie. Myślę, że to wystarczy. Co powinnam zrobić?
- Co masz mu do zarzucenia? - zapytała Beryl.
- Co mam mu do zarzucenia? - powtórzyła z zakłopotaniem Diana. - Nic. Właśnie o to chodzi i dlatego nie mogę się
zdecydować.
- Wobec tego dlaczego za niego nie wyjdziesz?
- Nie rozumiem tego zupełnie, ale nie jestem pewna, czy chcę zostać jego żoną. Czyż to nie jest głupie?
Beryl spojrzała przenikliwie na koleżankę i powiedziała:
- Wobec tego, moja droga, nie kochasz go.
Nastąpiła długa przerwa, po czym Diana zaczęła mówić powoli, jakby rozważając każde słowo.
- Nie wiem, czy go kocham - powiedziała. - Przed ślubem nie można kochać naprawdę.
- Diano, dlaczego tak mówisz? Oczywiście, że ludzie się kochają. Jeśli nie ma między nimi miłości, to po cóż
zawierać związek małżeński? Jeśli nie są pewni swoich uczuć, jeśli istnieje choć odrobina wątpliwości, to jak mogą
ze sobą żyć? Jakie ohydne musi być życie z mężczyzną, którego nie kochasz i nie szanujesz.
- Cenię go i szanuję - odpowiedziała Diana - ale wątpię, czy mogłabym pokochać kogokolwiek. Może szukam
ideału, anioła w ludzkiej skórze?
- Moja droga, a czyż Bates nie robi na tobie takiego wrażenia?
- Nie, nie on. Jestem pewna, że go nie kocham, przynajmniej teraz. Prawdopodobnie pokochałabym go, gdybym z
nim zamieszkała.
- Nigdy go nie pokochasz - odrzekła Beryl, której matka opowiedziała o najintymniejszych sprawach. - Nie wychodź
za niego, przynajmniej do czasu, kiedy poczujesz, że umarłabyś, gdyby przyszło ci się z nim rozłączyć. Czy chcesz
zawsze z nim być?
- O, nie! Czasami czuję się naprawdę znudzona i chcę odejść.
- To nie jest miłość, Diano. Nigdy nie będziesz
szczęśliwa z mężczyzną, który cię nudzi. Czy jest ktoś inny, kogo kochasz, lub kiedykolwiek kochałaś? Diana
potrząsnęła przecząco głową.
- Nie, nie ma nikogo takiego.
- Czy jesteś pewna?
- Tak, najzupełniej. Kiedy byłam w pierwszej klasie, wydawało mi się, że kocham się w brzydkim, małym chłopcu,
który zawsze wpadał w tarapaty, dostawał baty, a ja mu bardzo współczułam. Żałowałam, że nie mogę go pocieszyć.
Trwało to przez kilka lat, potem on wyjechał do innego miasta. Nigdy więcej go nie widziałam. Przypuszczam, że to
nie była prawdziwa miłość, bo byłam wtedy dzieckiem. Dowiedziałam się niedawno, że zginął na wojnie. W szkole
średniej zakochałam się w innym chłopcu. Sądziłam, że go uwielbiam, aż do momentu, gdy uciekł z dziewczyną ze
slumsów. Czy można poznać, że spotkało się tę właściwą osobę?
Beryl popatrzyła na koleżankę ze współczuciem.
- Można - powiedziała z przekonaniem - jeśli wyeliminujesz mężczyznę, którego na pewno nie kochasz i poczekasz
na tego, którego przeznaczył ci Pan.
- Czy sądzisz, że Bóg tak robi? Czy on przeznacza ludzi dla siebie?
- Tak - odpowiedziała Beryl, spuściła oczy i zarumieniła się.
- A gdy ci się nie spodoba mężczyzna, którego wybrał dla ciebie Bóg?
- To jest po prostu niemożliwe, Diano. Pan wybiera dla nas tych najbardziej odpowiednich.
Przyjaciółka popatrzyła na nią z zakłopotaniem.
- Beryl, powiedz mi, jak doszłaś do pewności, że Boga interesuje to, co się z nami dzieje - poprosiła. - Nigdy nie
rozmawiałyśmy na takie tematy.
- Diano, nauczono nas, że Bóg się o nas troszczy. Interesuje Go każdy szczegół. Nigdy wcześniej nie zwracałam na
to uwagi, ale w głębi duszy zawsze w to wierzyłam. Diano, jestem zupełnie przekonana, że nie powinnaś poślubić
tego człowieka, bo go nie kochasz. Nie wiąż się z nikim, zanim Pan nie pokaże ci tego, którego ci przeznaczył.
- Może masz rację. Beryl, powiedz mi, czy ty kogoś kochasz?
Beryl uśmiechnęła się tajemniczo.
- Jest ktoś, kogo bardzo podziwiam, ale nie jestem pewna, czy on czuje to samo. Jesteśmy tylko przyjaciółmi.
Wspaniale jest mieć przyjaciela, z którym się dobrze czujesz i lubisz rozmawiać.
- Wiesz, że to dziwne, ale to samo czułam wczoraj w towarzystwie Rodneya - powiedziała poważnie Diana. - On jest
bardzo miły i chciałabym go lepiej poznać. Czy jest z kimś zaręczony?
- Obaj bracia Graeme są bardzo sympatyczni. Mają też wspaniałą rodzinę. Rodney chyba nie jest zaręczony. Kiedyś
miał narzeczoną, którą znał od dzieciństwa, ale ona wyszła za mąż. Na Rodneyu można polegać i z nim żadna
dziewczyna nie będzie się nudzić.
- Beryl, taki wspaniały mężczyzna na pewno nie jest dla mnie przeznaczony. Jak on wspaniale się modli. Nigdy nie
zapomnę jego wystąpienia w kościele. To brzmiało jak wyzwanie.
- Wyobraź sobie, że jeśli wszyscy chłopcy, którzy poszli na wojnę, są tacy jak Rod, to jaki piękny będzie świat, gdy
wrócą do domu. Czy my jesteśmy godne, by z nimi przebywać? Brat Rodneya też bardzo wydoroślał.
- Czy dobrze go znałaś w szkole? - zapytała Diana.
- Niezbyt - stwierdziła Beryl. - Nigdy nie spotykaliśmy się poza szkołą, choć ja miałam na to ochotę. Mieszkaliśmy w
dwóch różnych miejscach. Mój ojciec posłał mnie do szkoły w Riverton, ponieważ tam uczyli wspaniali nauczyciele.
Nigdy jednak nie zapomniałam o Jeremim i bardzo się ucieszyłam, gdy go spotkałam kilka dni temu.
- Ten chłopak jest cudowny i powinnaś się nim bliżej zainteresować. Przekazał wspaniałe świadectwo. Sprawił, że
uwierzyłam w wiele rzeczy, których wcześniej nie byłam pewna. A czy wiesz coś więcej o jego bracie?
- Poznałam go dopiero kilka dni temu. On był w college'u, gdy Jeremy i ja chodziliśmy do szkoły średniej. Potem
zaciągnął się do wojska i wyjechał. Nie było go długo, ale podobno dokonał wielu bohaterskich czynów.
- Nie mogę się tak nim zachwycać, bo nie wierzę, że jest samotny. Nie chcę sobie bardziej komplikować życia. Może
nie wiem, co znaczy miłość. A może nie byłabym odpowiednia dla takiego mężczyzny - westchnęła Diana.
Usłyszały wołanie pani Sanderson, która chciała pokazać Dianie kilka fotografii Beryl z dzieciństwa. Postanowiły je
obejrzeć.
- Później dokończymy naszą rozmowę - szepnęła Diana i serdecznie uścisnęła Beryl.
12
Kilka dni później Jeremy Graeme odwiedził Beryl.
- Cześć! Czy macie jakieś plany na dzisiaj? Musimy z Rodem załatwić parę spraw dla taty i pomyśleliśmy, że może
miałybyście ochotę na małą wycieczkę. Zabraliśmy kawę i kanapki, którymi moglibyśmy nakarmić cały regiment.
Sądzę, że można by było już wyruszyć. Czy pojedziecie z nami?
- To cudowna propozycja, ale muszę zapytać Dianę. Poczekaj chwilę.
Wróciła bardzo szybko i powiedziała:
- Diana się zgadza. Będziemy na was czekać. Podekscytowane dziewczyny przebrały się i powiedziały
matce Beryl, z kim wybierają się na wycieczkę. Chyba spodobał jej się ten pomysł, bo wręczyła im pudełko
cukierków i stwierdziła, że na pewno przyda się ono w czasie lunchu. Po kilku minutach wyjechali.
To był wspaniały dzień, jeden z tych pierwszych wiosennych dni, kiedy promienie słońca są tak złote i ciepłe po
długiej, ponurej zimie.
- Wydaje mi się, że wojna już się skończyła - powiedziała Beryl, gdy usiadła w samochodzie. - Patrzcie, słońce
świeci, śpiewają ptaki, a dwóch najlepszych żołnierzy wróciło do domu.
- Dziękujemy bardzo - powiedział Jeremy z uśmiechem. - Słyszałeś, Rod? Po czymś takim trzeba zasalutować.
Rodney przyłożył palce do czapki.
- To bardzo miłe, gdy się zyskuje takie uznanie - powiedział.
Tak zaczął się miły kwietniowy dzień, którego nie zmącił nawet lekki deszczyk.
Od czasu do czasu Beryl oglądała się na tylne siedzenie, gdzie siedzieli Diana i Rodney. Pogrążyli się w rozmowie, a
ona nie mogła zapomnieć o obawach Diany.
- Strasznie się boję - wyszeptała Diana przed wyjściem z domu.
- Dlaczego się boisz? - spytała Beryl.
- Boję się z nim rozmawiać. On musi być bez skazy. Pewnie uważa mnie za małą pogankę. Nie wiem, o czym mam
mówić.
- Nonsens - zaśmiała się Beryl. - Nie masz się czego bać. Nie martw się, jakoś sobie poradzisz.
Teraz Diana śmiała się i rozmawiała z ożywieniem. Wydawało się, że świetnie się bawi. Rodney też wyglądał na
zadowolonego. Beryl przestała się martwić i poddała się miłemu nastrojowi. Cieszyła się z towarzystwa Jeremiego.
Odbyli długą, cudowną przejażdżkę. Najpierw Jeremy wstąpił do biura. Pozostali obserwowali go przez szybę.
Rozłożył papiery na biurku i wskazywał palcem fragmenty, na które należało zwrócić uwagę. Czekał grzecznie na
podpis i rozmawiał wesoło z urzędnikiem. Mężczyzna wskazywał na ordery, a Jerry ze śmiechem wyjaśniał i być
może opowiedział parę słów o tym, przez co przeszedł.
Następnym przystankiem był mały sklepik spożywczy. Właściciel wyszedł, by się z nimi przywitać i sprzeczał się o
kilka rzeczy, zanim zaprosił Jerrego do środka i podpisał właściwy dokument.
Ostatnim przystankiem była duża stara farma. Na werandzie siedział przykryty szalem staruszek. Na oczy naciągnął
szary kapelusz. Rozmowa na temat dróg trwałaby długo, ale w końcu Jerremu udało się odejść. Wykręcił się krótkim
opowiadaniem o wojennych doświadczeniach. Usiadł z powrotem na swoim miejscu i odetchnął z ulgą.
- Załatwiłem już wszystko - powiedział. - Teraz możemy rozpocząć zabawę.
- My już się dobrze bawimy - odrzekła Beryl.
- Oczywiście - przytaknęła Diana, a Beryl była zadowolona, że jej gość tak miło spędza czas.
- Teraz zjemy lunch - zaproponował Jeremy. - Jestem głodny jak wilk. A wy?
- Nie mogłeś wymyślić nic lepszego - odezwał się Rodney. - Ja ciągle jestem głodny.
- My też - stwierdziły chórem dziewczyny.
Jeremy skręcił w polną drogę, która prowadziła do lasu. Znaleźli się pomiędzy świerkami, sosnami i klonami. Nad
ich głowami śpiewały ptaki, a z gałęzi na gałąź skakały wiewiórki.
Lunch składał się z wielu niespodzianek: pysznych kanapek, małych ciasteczek w polewie, jagód, oliwek, pikli, sera
i galaretek. Nie zapomniano nawet o gorącej kawie w termosie. Jedli powoli, żartowali i śmiali się. Beryl
zastanawiała się, czy Diana dalej uważa, że ci mężczyźni są tak bardzo poważni.
Po lunchu umyli naczynia w małym strumyczku, spakowali to, co pozostało, a Rodney zaproponował spacer.
Zostawili samochód na polanie, a sami udali się na przechadzkę.
- W tym lesie jest kilka ładnych miejsc - powiedział Rodney do Diany. - Dawniej często odwiedzałem niektóre z
nich. Sądzę, że nie zostały zniszczone podczas mojej nieobecności. Jeśli chcesz je zobaczyć, to chodźmy tędy -
rozgarnął gałęzie i pokazał jej ścieżkę niewidoczną dla przypadkowego przechodnia.
Diana weszła na tę ścieżkę, a Rodney zawołał do pozostałych:
- Spotkamy się za dwie lub trzy godziny!
Zagłębiali się w zieleń lasu, a Dianie wydawało się, że nigdy nie zwiedzała równie pięknych zakątków.
Rodney był wspaniałym przewodnikiem. Wybierał malownicze dróżki, a kiedy zatrzymali się, by odpocząć, zrobił
dla niej siedzenie z gałęzi świerku. Siedzieli w ciszy, a w końcu on odezwał się, patrząc na zieleń, przez którą
przebijał błękit nieba.
- Czyż to nie jest wspaniałe? Wydaje mi się, że jest to jedno z tych miejsc, które podobają się Panu. Czuję, jakby On
tu był z nami. A może ty odczuwasz to inaczej?
Diana popatrzyła w górę ze strachem i wzdrygnęła się:
- Nie wiem dużo o Bogu - powiedziała z lękiem. - Wydaje mi się - zatrzymała się i spojrzała nieśmiało na młodego
człowieka - że ty znasz Go dobrze.
W jej głosie brzmiały nutki zazdrości. Rodney popatrzył na nią i uśmiechnął się.
- Tak, znam - stwierdził z przyjemnością - ale ty też możesz Go poznać, gdy tego zechcesz. Kiedy byłem dzieckiem,
wychowywano mnie tak, żebym wiedział wszystko o Bogu, lecz nie znałem Go do chwili naszego spotkania w
powietrzu pod obstrzałem wroga.
- Opowiedz mi o tym, jeśli możesz - poprosiła Diana.
- Chętnie. Uwielbiam mówić o Panu. Rozmowa o Nim sprawia mi wielką radość.
Zaczął opowiadać porywającą historię o tym, jak wystartował, by walczyć z wrogiem i nagle zdał sobie sprawę, że
śmierć na niego czeka. Nagle usłyszał, jak Pan go woła poprzez grzmot samolotów. Słowa, którymi się do niego
zwracał, przypominały modlitwę ojca. Przypomniał sobie wtedy ranki spędzone w domu, gdy pragnął, by modlitwa
skończyła się jak najprędzej i by mógł iść pracować lub się bawić. Oto, jak brzmiały te słowa: „Nie bój się, bo jestem
z tobą, nie przerażaj się, jestem twoim Bogiem, dodam ci sił, pomogę ci, podtrzymam cię ręką mojej prawości".
- Przypomniały mi owe czasy - mówił dalej Rodney - kiedy byłem małym chłopcem, a ojciec kazał mi szukać w
ciemności czegoś, co zgubiłem. Bardzo się bałem. Tato przyszedł, wziął mnie za rękę i powiedział: „Nie bój się,
Roddie. Pójdę z tobą. Pomogę ci". Pan mówił to samo.
Zawsze, gdy się bałem, Pan stał przy mnie. Przed każdą wyprawą mogłem Go zapytać: „Panie, czy będziesz mi
towarzyszyć tym razem? Nie boję się, gdy jesteś przy mnie". Chyba tylko dlatego przeżyłem wojnę. Nie dziwisz się
teraz mojemu odczuciu, że Go znam i że mogę rozmawiać z Nim jak z przyjacielem? On naprawdę jest moim
przyjacielem.
Po policzkach Diany płynęły łzy.
- To było cudowne przeżycie - powiedziała - ale czy koniecznie trzeba zbliżyć się do śmierci, by poznać Pana?
- Nie. Jeśli tylko Go przyjmiesz, nie będziesz zmuszona do poznania Go w taki sposób.
- Ciebie uczono o Bogu, gdy byłeś dzieckiem. Dorastałeś i poznawałeś Go.
- Poznałem historię Jego życia i śmierci. Wiedziałem, że umarł za nas, ale nigdy nie brałem sobie tego do serca.
Dotarło to do mnie, kiedy zbliżała się śmierć i musiałem szukać ratunku. Mogłem Go poznać wcześniej, a nie zro-
biłem tego. Potrzebowałem czasu. Wiedziałem, że to, czego mnie uczono, jest prawdą, ale nigdy nie starałem się
przybliżyć do Boga. Odczułem Jego obecność dopiero wtedy, gdy zabrał mnie ze sobą w chmury i pomógł pokonać
śmierć. Zobaczyłem Go, ale tego nie da się opisać. Musisz to sama przeżyć, by zrozumieć.
- Wobec tego jest bardzo mało prawdopodobne, że to kiedykolwiek pojmę - powiedziała z rozczarowaniem
dziewczyna. - Nie mogę popłynąć za ocean i walczyć.
Rodney popatrzył na nią.
- Mylisz się - powiedział. - Nie musisz płynąć za ocean, żeby dojrzeć Boga. Miałem wiele okazji, żeby Go poznać,
zanim zmierzyłem się ze śmiercią. Ale byłem zbyt zajęty moimi sprawami i światem. Po prostu Go nie szukałem.
Jeśli ty chcesz Go spotkać, jeśli tego pragniesz, to On przyjdzie do ciebie. Jednak jest jeden warunek, który musi
zostać spełniony. Musisz w Niego wierzyć, wierzyć w to, że przyjął nasze grzechy i cierpiał przez nas na krzyżu.
Musisz Go uznać za swojego Zbawiciela. Czy chcesz tego?
- Chcę, bo widzę wiarę na twojej twarzy. Słyszałam ją w twoich słowach i w twojej cudownej modlitwie. Chyba o
taką wiarę tu chodzi. Naprawdę nie wiem o Nim dużo, znam tylko niektóre historie zasłyszane w kościele. Dawniej
nie zwracałam na nie większej uwagi. Teraz chciałabym Go poznać.
- Wspaniale - powiedział Rodney z radością w głosie. - Czy powiemy Mu o tym?
Siedzieli na miękkim mchu pod ogromnym drzewem. Pochylili głowy i rozpoczęła się modlitwa.
- Panie Jezu - powiedział cicho Rodney - przyprowadziłem
do Ciebie tę dziewczynę, ponieważ ona chce Cię poznać i uznać w Tobie Zbawcę. Pokaż jej, jak ją miłujesz. Ona Cię
potrzebuje. Musi zrozumieć, co uczyniłeś dla niej. Pozwól jej narodzić się na nowo i ujrzeć Cię takim, jakim jesteś.
Pozwól jej kochać Ciebie i służyć Ci codziennie. Teraz wysłuchaj jej, Panie. Dziękuję Ci, Boże. Nastąpiła długa
cisza, którą przerwał drżący głos Diany.
- Panie Boże, chcę zostać zbawiona. Chcę Cię poznać tak jak Rodney. Proszę, naucz mnie, jak tego dokonać.
Po tej krótkiej modlitwie rozległo się „amen" Rodneya. Po chwili wziął Dianę za rękę.
- Witaj w rodzinie, siostro - powiedział czule.
Ona popatrzyła mu w oczy. Na jej ustach pojawił się uśmiech.
Siedzieli i rozmawiali o chrześcijańskim życiu, o tym, czym ono teraz będzie dla niej i dla niego. On powrócił z
wojny, a musi żyć w świecie, który nigdy nie widział walki i nie spotkał Chrystusa w obliczu śmierci.
Nagle Rodney popatrzył na zegarek.
- Nasze dwie godziny już minęły. Zobacz, jak szybko mija czas, gdy jesteśmy tu sami z Panem.
Diana spojrzała na niego z wdzięcznością.
- Nigdy tego nie zapomnę - powiedziała. - To były najcudowniejsze dwie godziny w moim życiu.
Rodney uśmiechnął się do niej.
- Cieszę się, że chcesz być blisko Pana. Teraz mamy ze sobą wiele wspólnego. Zaczynałem już myśleć, że moja
siostra jest jedyną dziewczyną w chrześcijańskim świecie. Bardzo się cieszę, że poznałem ciebie.
- A gdybym ja cię nie poznała - powiedziała Diana - być może nigdy nie szukałabym drogi do zbawienia.
- Nie wiem - rzekł Rodney z uśmiechem. - Cieszę się, że to mnie przypadł w udziale przywilej doprowadzenia cię do
Zbawcy. Ja nie jestem jedynym wysłańcem Boga. Ma wielu innych, których zna i kocha tak samo jak mnie.
- Tak? Ja się cieszę, że przysłał ciebie.
- Ja też - powiedział i wziął ją delikatnie za rękę. Pomógł jej przejść przez nierówny teren, kiedy wracali do
samochodu.
Ponownie podjęli interesujący ich temat.
- Czy zostaniesz tu dłużej? - zapytała Diana. - Jest tyle pytań, które chciałabym ci zadać. Czy trzeba czytać Biblię, by
zostać zbawionym?
- Biblia i modlitwa są wielką pomocą w poznaniu Boga i ułożeniu naszego życia tak, jak On by sobie tego życzył.
- Nie potrafię zrozumieć Biblii. Próbowałam ją czytać kilka razy, ale nie uchwyciłam znaczenia słów w niej
zawartych. Ktoś mi później powiedział, że to tylko tradycja i nie można tego uważać za lekturę. Czy to prawda?
Rodney uśmiechnął się.
- Tak mówią niewierzący i wielu profesorów na uniwersytecie, gdy ich o to zapytasz. Prawie w każdym mieście są
cudowne szkoły biblijne. Ja znam Biblię dzięki mojej matce. Pan też mnie nauczał, gdy Go spotkałem na swojej
drodze. Będę szczęśliwy, gdy przekażę ci to wszystko, co wiem, ale jest jeszcze jeden wspaniały nauczyciel,
najlepszy ze wszystkich. To Duch Święty. Chrystus obiecał nam, że ześle Swojego Ducha, który zaprowadzi nas do
prawdy. Czytanie Biblii z pomocą Ducha Świętego usuwa wszystkie trudności. Ludzie otwarci na Jego działanie
znajdują sposób, by zrozumieć wiele rzeczy. Nie wiem, Diano, jak długo tu jeszcze zostanę. Wkrótce mogę otrzymać
rozkaz, by stawić się w Waszyngtonie lub w szpitalu na badania kontrolne.
- Czy popłyniesz z powrotem za ocean?
- To jeszcze nie zostało postanowione. Może tak, a może nie. Wkrótce się dowiem. Tak bardzo się cieszę, że cię spot-
kałem. Zastanawiam się, czy przyjmiesz ode mnie Biblię.
- O, tak - uśmiechnęła się Diana - przyjmę ją z radością. Mam maleńką Biblię w czerwonej skórzanej oprawie. Ma
złote napisy i wspaniały druk. Dostałam ją w pierwszej klasie w szkole niedzielnej za najlepszą frekwencję w roku.
Miałam wtedy pięć lat. Nigdy nawet nie próbowałam jej czytać. Przemawiała do mnie tylko jej czerwona okładka.
Biblia, którą mi dasz, będzie dla mnie skarbem, ponieważ to ty pomogłeś mi poznać Jezusa Chrystusa.
- Jestem z ciebie dumny - powiedział - i zawsze będę pamiętać te chwile. Popatrz tam! To idzie mój brat i twoja
przyjaciółka Beryl. Musimy zakończyć naszą rozmowę. Chcesz, żebym się za ciebie modlił?
- Tak, a ja będę się modlić za ciebie, chociaż nie przypuszczam, żeby moje modlitwy odniosły jakiś skutek.
- Dziękuję ci za to. Pamiętaj, że Pan odpowiada na modlitwy wszystkich swoich dzieci.
Spojrzenie, którym ją obdarzył, było jak błogosławieństwo.
13
To był początek cudownych dziesięciu dni spędzonych przez czwórkę przyjaciół. Czasami przyłączała się do nich
Kathy z Johnem Brooksem. Był on kapelanem wojskowym. Pasowali do siebie świetnie, odbywali mnóstwo
wspaniałych wycieczek, pikników i spotkań. Nadszedł dzień, w którym zamierzali pojechać nad morze, żeby
zanurzyć się w słonej wodzie na kilka godzin. Wybrali się pociągiem, zachowując wszelkie środki ostrożności, by
kuzynka Louella nie odkryła ich planu. Z pewnością chciałaby z nimi pojechać.
Jessika ciągle przebywała w mieście. Działała bardzo subtelnie, wykorzystując zażyłe stosunki z Louellą.
Wycieczkowicze sądzili, że wszystko świetnie zaplanowali. Jakież było ich zdziwienie, kiedy na stacji ujrzeli Jessikę
i Louellę. Szły po peronie. Nie planowały jednak raczej podróży. Miały na sobie codzienne sukienki, a ich głowy
były odkryte. Jessika przyjechała spotkać się z Louellą, aby porozmawiać o dwóch oficerach marynarki, a raczej o
ich zamiarach. Właśnie szły na stację, aby nadać ważny list, który Jessika napisała do męża - żądała w nim pieniędzy.
List miał odejść ranną pocztą.
- Czy widzicie to samo co ja? - szepnął Jeremy, gdy pojawiły się w polu widzenia. - Ależ mamy szczęście. Chodźmy
na drugą stronę stacji. Tam jest łąka, będziemy udawać, że zbieramy fiołki.
Dwie konspiratorki powoli spacerowały po peronie. Nie widziały podróżnych, którzy uciekali na drugi koniec stacji,
by skryć się przed ich natręctwem.
- To nie jest śmieszne - powiedziała Kathy. - Nie cierpię ukrywać się.
- A jak inaczej poradzisz sobie z taką kuzynką, jaką mamy? - zaśmiał się Jeremy. - Ona ma oczy, które przeszyłyby
nawet stalowy hełm, i język, który szybciej przekazuje plotki niż kręci się wiatraczek elektryczny. A jeśli chodzi o tę
drugą osobę, to naprawdę nie chcemy się z nią spotykać. Ona jest bardzo zawzięta.
- Tak - powiedziała Beryl ze współczuciem. - Zawsze się bałam, gdy była w pobliżu. Czyż ona nie przyjaźniła się z
twoim bratem?
- Tak, ale to już skończone. Ona jest teraz mężatką. Poślubiła jakiegoś bogatego, ale starego faceta i zniknęła na
krótko z miasteczka. Wygląda na to, że chce tu wrócić. Wydaje mi się jednak, że jej się nie uda. Rod ma jej dość. Ona
nie jest w jego typie. Słuchajcie, nadjeżdża pociąg. Przemknijmy się do ostatniego wagonu. Wróg jest na przedzie.
Kiedy bezpiecznie siedzieli w pociągu, Jeremy i Beryl powrócili do tematu.
- Zastanawiałam się - powiedziała Beryl - dlaczego nigdy nie czułam się dobrze w jej towarzystwie. Zawsze musiała
powiedzieć coś zjadliwego. Wiem, że nie powinnam tak mówić o koleżance ze szkoły.
- Nie - powiedział Jeremy z grymasem - ale widok tej dziewczyny zawsze doprowadza mnie do furii. Pojawia się, by
irytować mojego brata. No cóż, może jest jakiś tego powód. Lepiej przyjmijmy to z uśmiechem, popatrzmy na Pana
i pozwólmy Jemu to rozwiązać. Lubię obserwować, jak Pan kieruje naszymi krokami. Ciągle pamiętam, że On jest
wszechwiedzący i wszechmocny. Wie o wszystkim i może wszystko.
- Masz rację, Jeremy. Pamiętam, że nie zawsze byłeś taki. W szkole uważałam cię za naukowca i nie wiedziałam, że
interesują cię sprawy religijne. Byłeś zawsze uczciwy, ale nikt nigdy nie mówił mi, że często chodzisz do kościoła i
że przywiązujesz dużą wagę do tych spraw.
Jeremy odpowiedział po chwili milczenia.
- Zawsze chodziłem do kościoła. To było obowiązkowe w moim domu. Uczono mnie, by wierzyć w te rzeczy, o któ-
rych napisano w Biblii, jednak nie zastanawiałem się nad tym, aż do momentu, gdy doświadczyłem bliskości Pana.
Prawdopodobnie do naszego spotkania, gdy byłem przestraszony i nie wiedziałem, do kogo się zwrócić,
doprowadziły modlitwy mojej matki.
- Przypuszczam, że każdy z nas ma podobne odczucia, gdy nagle zetknie się ze śmiercią - powiedziała Beryl. -
Dziwię się tylko, że tak lekko podchodzimy do tych spraw, chociaż wiemy, że każdy musi umrzeć i że to może stać
się tak nagle.
- Tak, to prawda - przytaknął Jeremy. - Nie zdajemy sobie sprawy, ile tracimy, żyjąc w obojętności. Nigdy w moim
życiu nie byłem tak szczęśliwy, jak w chwili, gdy znalazłem Pana i upewniłem się, że będę z Nim na zawsze.
Popatrzyła na niego z zadumą.
- Jeremy, czy wiesz, że jesteś wspaniały?
- O, nie - zaprzeczył. - Wcale nie jestem wspaniały. Po prostu mam oczy otwarte na wszystko. Czy wiesz, że w Biblii
znalazłem fragment, który mnie opisuje? Któregoś dnia przeczytałem historię o Balaamie, mężczyźnie, któremu
dano cudowny przywilej. Był prorokiem Pana. Wykorzystał jednak ten dar na swoją chwałę i własne wywyższenie.
Stracił wiele okazji do poprawy. Wtedy Pan zesłał na ziemię starego osła i anioła, którzy go mieli pouczyć. Balaam
wiedział, co uczynił Bóg, ale starał się Go oszukać. W końcu Pan otworzył mu oczy i Balaam zrozumiał
niegodziwość swojego postępowania. Nazwał siebie „mężczyzną o otwartych oczach". Mam nadzieję, że ja teraz
taki jestem. Pan otworzył mi oczy i modlę się, żebym nigdy nie próbował uciekać przed Jego wolą. Chcę zawsze
wiedzieć, czego ode mnie oczekuje Bóg.
- Jeremy, czy naprawdę takie jest znaczenie historii o Balaamie i ośle? Zawsze zastanawiałam się, dlaczego
umieszczono ją w Biblii.
W tym momencie zwolniono dwa miejsca przed nimi. Młodzi ludzie usiedli wszyscy razem i wesoło spędzali czas.
Zapomnieli na chwilę, że po drugiej stronie świata ciągle trwa wojna i że żołnierze mogą wrócić na front. Dzień był
słoneczny i wszyscy czuli się wypoczęci.
W Riverton tymczasem panowało przygnębienie.
- Co się stało z braćmi Graeme? - zapytała ze zniecierpliwieniem Jessika. - Nigdzie nie mogę ich spotkać, a nie po-
winnam tracić czasu na poszukiwania. Otrzymałam zamówienie na kilka artykułów i muszę zebrać trochę faktów.
Gdyby udało mi się nakłonić Roda do rozmowy, to uzyskałabym informacje z pierwszej ręki. Dawniej mi się to
udawało. Obiecałaś, że mi pomożesz, Louello, a nawet nie dowiedziałaś się, do jakiej służby wstąpią chłopcy, gdy
skończy się ich urlop. A propos, czy właśnie nie zbliża się do końca?
- Chyba tak, bo Margaret napomknęła któregoś dnia, że będzie musiała się z nimi wkrótce pożegnać.
- Louello, obiecałam mężowi, że zdobędę rewelacyjne informacje o planach wrogów.
Louellą słuchała z zainteresowaniem.
- Jessiko, jesteś taka jak dawniej i zamierzasz odnieść sukces. Kochanie, nie bądź taka niecierpliwa, bo robię, co
mogę. Czuję, że teraz wpadłam na właściwy trop. Powiedziałam dwa zdania, które zmusiły Margaret do spojrzenia
na Kathy. Nie podawałam szczegółów, ponieważ nie chciałam, by odgadły, że rozgryzłam jeden z ich sekretów.
Nabrałyby wtedy wody w usta. Uważam jednak, że wkrótce dowiesz się wszystkiego?
- Co im powiedziałaś, Louello? Chyba jeszcze to pamiętasz?
- Oczywiście, że pamiętam. Czy słyszałaś o takim miejscu, które nazywa się Banker's Security. Sądzę, że jest to
olbrzymi budynek. Napomknęłam o nim w pierwszym zdaniu. Drugie dotyczyło morskiego wywiadu. Czy ta nazwa
coś ci mówi? Jestem pewna, że to coś bardzo tajemniczego.
- Praca w wywiadze morskim to ciekawy temat. To mogłabym kupić. Zorientuj się, ile informacji możesz uzyskać.
Louellą udała się do domu Graeme'ow następnego dnia rano. Zjawiła się tam w dziesięć minut po wyjściu dzieci.
- Co słychać, Margaret? - zapytała i usadowiła się na najwygodniejszym krześle. Zajęła się szydełkową robótką. -
Chłopcy pewnie jeszcze śpią? Rozleniwią się i będzie im trudno wrócić do wojska. Oczywiście, czeka na nich gorące
śniadanie. Ty zawsze okropnie rozpieszczałaś swoje dzieci, Margaret. Obawiam się, że tego pożałujesz.
- Czego pożałuję, Louello? - zapytała z uśmiechem Margaret.
- Rozpieszczania swoich dzieci. Któregoś dnia na pewno bardzo cię rozczarują.
- W jaki sposób rozpieszczam moje dzieci?
- Pozwalasz im wylegiwać się w łóżku i przygotowujesz dla nich oddzielnie śniadanie.
- Moje dzieci nie wylegują się w łóżku - zaprotestowała pani Graeme. - Wstały godzinę temu, zjadły śniadanie i
wyjechały w interesach.
- Chłopcy już wstali, Margaret? To wspaniale. A dokąd pojechali? Czy to prawda, że mają wstąpić do morskiego wy-
wiadu? To pozwoliłoby im pozostać w domu, a wiem, że gdyby ponownie mieli bombardować ludzi, to bardzo by
cię zasmucili.
Nagle Margaret Graeme wybuchnęła śmiechem. Louella popatrzyła na nią obrażona.
- Margaret, czy chcesz śmiechem uniknąć odpowiedzi na moje pytania?
Mama Graeme spoważniała, a tylko w jej oczach lśniły wesołe ogniki.
- Na jakie pytania, Louello? Czy zadałaś jakieś pytanie?
- Oczywiście, że tak. Zapytałam, czy twoich synów przydzielono do morskiego wywiadu? Wczoraj powiedział mi o
tym ktoś, kto jest dobrze poinformowany.
- Nikt mi o tym nie wspominał - zdziwiła się mama Graeme. - Jeśli to prawda, to wkrótce wszyscy się o tym do-
wiedzą. Wątpię, czy chłopcy otrzymali już jakiś rozkaz. Na pewno wiedziałabym, gdyby spodziewali się czegoś
ważnego. Prędzej czy później otrzymają jakiś rozkaz. Louello, opowiedz mi o swoich planach. Miałaś wracać do
domu, bo spodziewałaś się korzystnej transakcji. Czy wszystko dobrze poszło?
Louella zmieszała się.
- Jeszcze nie, bo wynikły nieoczekiwane przeszkody. Ludzie, którzy zamierzali kupić mój dom, doszli do wniosku,
że muszą najpierw sprzedać ten, w którym mieszkają. Uznałam, że najlepiej będzie poczekać tu na ich decyzję.
- Tak, to bardzo rozsądne rozwiązanie. Lepszy wróbel
w garści niż kanarek na dachu - spokojnie powiedziała Margaret Graeme. Przyzwyczaiła się już do przechwałek
Louelh. Od dawna wiedziała, że jej posiadłość dawno temu wykluczono z hipoteki. Uznała jednak, że nie należy o
tym informować Louelli. Nazbierało się wystarczająco dużo nieprzyjemności, po cóż dodawać jeszcze jedną.
Margaret zaczęła uważać swoje spotkania z Louellą za coś w rodzaju gry, gdzie zwycięzcą jest ten, kto nigdy nie
odpowiada na pytania do niego skierowane. Ona nigdy nie traciła panowania nad sobą, a Louella nie miała poczucia
humoru i często gubiła wątek.
- Może przejdziemy na werandę, Louello? Jest wspaniały ranek, słońce jasno świeci, a zapach kwiatów unosi się w
powietrzu. Uwielbiam wiosenne poranki.
- Są niezłe, jeśli oczywiście nie są zbyt chłodne. Nie lubię się przeziębiać na wiosnę. Powikłania często ciągną się do
lata, ma się czerwony nos i załzawione oczy. Pójdę, jeśli pożyczysz mi sweter lub szal. . .
- Mam dużo swetrów i szali, ale jeśli się boisz, to lepiej zostańmy w domu. Przysuń krzesło do okna. Będzie tam jaś-
niej. Robisz coś bardzo ładnego. Czy to będzie chusteczka do
nosa? . .
- Nie, saszetka dla drogiej starszej pani, która mieszka w hotelu. Bardzo jej się podobają moje prace.
- To miło z twojej strony - powiedziała Margaret. - Zawsze żałuję, że nie mam dość wolnego czasu, by robić takie
ładne rzeczy dla ludzi. Dla mnie dzień jest zbyt krótki.
- Ty za dużo pracujesz. Nie powinnaś rozpieszczać swojej córki. Szyjesz dla niej wszystkie ubrania. Miałabyś więcej
czasu dla siebie, gdyby Kathy robiła to sama. Dziewczyna w jej wieku powinna znać się na szyciu.
- Ona wspaniale szyje - odpowiedziała mama Graeme. - Szyje dla siebie i czasami dla mnie. Robi to od czasów
szkoły średniej i sądzę, że ma do tego duże zdolności.
- Żartujesz sobie ze mnie. Jestem pewna, że nie potrafiłaby uszyć takiej sukni, jak ta, w którą była ubrana w
niedzielę. Jest zbyt piękna, by mogła być zrobiona w domu.
- Kathy uszyła ją w zeszłym roku. Prawda, że jest prześliczna? Zawsze kupuję dla niej dobry materiał, bo wiem, że
dba
0 swoje stroje. Ładniej wygląda sukienka uszyta z porządnej tkaniny.
- Zastanów się, jaką żoną będzie twoja córka, skoro zachęcasz ją do wydawania tylu pieniędzy na stroje?
- Kathy jest bardzo rozsądna. Wierzę, że będzie wiedzieć, na co wydać pieniądze, które zarabia.
- Twoje dzieci są doskonałe, Margaret. Jeśli ona pracuje
i sama dla siebie szyje, to kiedy ma czas na to, by poznać jakiegoś młodego człowieka? Co zrobisz, gdy nie wyjdzie
za mąż?
- Pogodzę się z tym, Louello. Moja dziewczynka będzie ze mną dłużej.
- Margaret, chyba nie chcesz, by twoja jedyna córka została starą panną?
- Louello, zdarzają się jeszcze gorsze rzeczy. Nie martw się jednak, bo Kathy wyjdzie za mąż. Jest zaręczona z
uroczym młodym człowiekiem, którego wszyscy szanujemy i kochamy.
- Dlaczego nikt mi o tym nie powiedział?
- Zaręczyny odbyły się w zimie. Narzeczony Kathy jest kapelanem i ma sporo obowiązków.
- Margaret, to cudownie, chociaż nigdy nie myślałam, że Kathy tak szybko się zaręczy. Ona jest taka skromna i stroni
od towarzystwa.
- Czy wszyscy mężczyźni uwielbiają światowe kobiety?
- Może, gdy się upewnią, że one świetnie gotują.
- Ależ Louello - zaśmiała się Margaret - masz fatalne wyobrażenie o małżeństwie.
- Ależ nie, Margaret, tylko skoro mężczyzna patrzy na to, co dostaje, zawierając związek małżeński, to interesuje go,
czy kobieta dobrze gotuje, pięknie szyje, dba o dom. Gdy jest piękna, może zwariować na jej punkcie. Oczywiście,
Kathy jest raczej ładna, ale wiesz, że nie jest skończoną pięknością jak Jessika.
- Wiesz, że różne są opinie na temat urody. Nigdy nie uważałam, że Jessika jest taka śliczna.
- Dziwna jesteś, Margaret, Jessika jest olśniewającą pięknością. No cóż, zawsze miałyśmy odmienne zdania. Nigdy
nie myślałam, że Kathy wykaże tyle inicjatywy, by zdobyć mężczyznę.
- Mam nadzieję, że nie musiała tego robić - zapewniła gorąco Margaret. - To obrzydliwe, gdy kobieta zniża się do
tego, by uganiać się za mężczyzną. Jeśli on chce ją zdobyć, to na pewno ją znajdzie.
- Nawet nie wiesz, jak się zmieniły obyczaje. Dzisiejszy mężczyzna nie zacznie adorować kobiety, dopóki ona go do
tego nie zachęci. A już na pewno nie zainteresuje się taką skromną dziewczyną jak Kathy. Zawsze uważałam, że ona
nie wyjdzie za mąż.
Margaret Graeme uśmiechnęła się tylko.
- Jestem zadowolona, że moja córka nie ugania się za mężczyznami. Byłoby lepiej, gdyby w ogóle nie wyszła za
mąż, niż gdyby miała się poniżać, zabiegając o męża w ten sposób. Nie byłoby szczęścia w takim związku.
- Jaka ty jesteś staroświecka. Dziś inaczej patrzy się na te sprawy. Dziewczyny wiedzą, że muszą zrobić wszystko, by
zdobyć męża, zanim to zrobi inna. Chcę pogratulować Kathy, że ma takiego wspaniałego narzeczonego. Musi jednak
pamiętać, że skoro go zdobyła, to musi go również utrzymać. Nigdy tego nie osiągnie przez swoją skromność. Nie
może konkurować z innymi dziewczynami.
- Nie chcę, by postępowała w ten sposób, Louello. Nie uda się na tym zbudować szczęśliwego małżeństwa, a nie ma
nic gorszego niż nieszczęśliwe małżeństwo.
- Mylisz się, Margaret, bo zawsze można się rozejść. Rozwody są bardzo atrakcyjne dla mężczyzn. Mogą poznać
wiele młodych dziewczyn.
- Louello, nasza rodzina nie uznaje rozwodów i uważam, że większość chrześcijan jest im przeciwna.
- Wy, chrześcijanie, jesteście bardzo ograniczeni - szydziła Louella. - Margaret, któż to zbliża się do frontowych
drzwi? Czy to listonosz? Tak, to on. Jedzie na rowerze. Widzę mosiężne guziki na czapce. Czy chcesz, żebym
otworzyła drzwi? Nie przerwiesz robienia na drutach.
- Nie, dziękuję, Louello - powiedziała Margaret Graeme uprzejmie. - Nie sprawi mi to kłopotu.
- Chciałam ci tylko pomóc - stwierdziła obrażonym tonem Louella.
Margaret odłożyła druty i poszła do wejściowych drzwi. Po chwili wróciła z telegramem w ręce. Postawiła go na
kominku przy zegarze. Louella bezskutecznie starała się odczytać nazwisko adresata.
- Co to jest? - zapytała z niecierpliwością Louella.
- Telegram. Miałaś rację, Louello, to był listonosz.
- Co to za telegram? Jesteś bardzo nieznośna, Margaret. Umieram z niecierpliwości. Co się stało? Czy to przyszło z
Waszyngtonu? Jakie nadeszły rozkazy dla chłopców?
- Louello, telegramu nie wysłano do mnie, więc oczywiście nie znam jego treści.
- Przyniesiono go do kogoś z twojej rodziny. Nie zamierzasz go otworzyć i dowiedzieć się, co w nim jest?
- Oczywiście, że nie, Louello. Nie czytam korespondencji zaadresowanej do innych ludzi. Za kogo ty mnie uważasz?
To jest prywatna wiadomość i nie zamierzam tego naruszać.
- Margaret, nie bądź śmieszna. Jeśli napisano go do twoich dzieci lub do twojego męża, to masz prawo znać jego
treść. To może być coś bardzo ważnego, coś, co trzeba wiedzieć natychmiast.
- Nie - powiedziała matka - nie mogę otworzyć telegramu. To nie moja sprawa.
- Moja droga, jesteś bardzo naiwna. Nie chciałabym mieć takiego sumienia. Załóżmy, że to ja otworzę telegram, a ty
złożysz winę na mnie.
- Nie - sprzeciwiła się stanowczo Margaret. - Nie otworzysz tego telegramu.
- Nigdy nie słyszałam czegoś równie głupiego. Możemy potrzymać go nad parą i otworzyć. Dowiemy się, co tam zo-
stało napisane i zakleimy go ponownie. Byłam ekspertem w tej dziedzinie w młodości.
- Takich rzeczy nie praktykuje się w tym domu. Zapomnijmy
0 telegramie. Naucz mnie nowego ściegu na szydełku.
Masz tu różową włóczkę, oto szydełko. A może chciałabyś trochę grubsze?
Na chwilę zmienił się temat rozmowy. Louella jednak ciągle spoglądała na kominek, gdzie znajdowała się żółta
koperta. Dwa razy próbowała wyprowadzić gospodynię z pokoju. Zże-
rała ją ciekawość, do kogo został nadesłany telegram. Margaret Graeme była ostrożna i nie pozostawiła gościa sam
na sam z listem. W końcu Louella zniecierpliwiła się i zdecydowała na opuszczenie domu. Musiała zadzwonić do
Jessiki i złożyć jej raport. Miała bujną wyobraźnię, z której postanowiła skorzystać, gdyby zabrakło faktów. Poza
tym widziała tajemniczy telegram na kominku.
Louella wyszła. Wróciła po chwili po upuszczoną chusteczkę, której nie było ani na podłodze, ani na krześle. Jeszcze
raz upewniła się, że telegram ciągle stał na swoim miejscu. Margaret Graeme nie otworzyła go. Siedziała spokojnie i
robiła na drutach. Była czujna, chciała uniknąć nowego kłopotu, gdyby Louella coś odkryła i rozpowiedziała innym.
Po chwili podeszła do okna i upewniła się, że kuzynka nie wróci za minutę pod byle jakim pretekstem. Louella
schodziła ze wzgórza i kierowała się w stronę hotelu. Mama Graeme
odczuła ulgę. Rodney wszedł do pokoju i przeczytał telegram.
- Czy odwiedziła cię dzisiaj Gaduła, mamo? - zapytał. Rozejrzał się po salonie i zauważył ulubione krzesło Louelli
przyniesione z drugiego pokoju.
„Gaduła" to było przezwisko nadane nielubianej kuzynce. Matka uśmiechnęła się.
- Skąd wiesz?
- Widzę kłębek włóczki pod krzesłem i chusteczkę z czerwonymi wisienkami przy lamówce. Na pewno są
własnością naszej rozmownej kuzynki - uśmiechnął się do matki. - Mamo, dostałem telegram z zaproszeniem do
Waszyngtonu. Mam tam pojechać w przyszłym tygodniu i przemawiać w radio. Nic jej nie mów, gdy tu przyjdzie i
będzie chciała się czegoś dowiedzieć.
- Oczywiście, że jej nic nie powiem - mrugnęła porozumiewawczo matka. - Zadałam sobie wiele trudu, by po-
wstrzymać ją od otwarcia koperty i zapoznania się z treścią telegramu.
- Moja dzielna mamo, należy ci się za to medal - powiedział chłopak i pocałował ją w policzek.
Jeremy stał obok i obserwował ich z uśmiechem.
- Dlaczego ona chce wiedzieć o wszystkim? - zapytał. - Czy to tylko czysta ciekawość, czy może ma jakieś ukryte
powody?
- To więcej niż czysta ciekawość, choć nie rozumiem, jaki może mieć w tym cel - skrzywił się Rodney.
- Ja uważam, że ona karmi wiadomościami twoją dawną sympatię, Jessikę - powiedział Jeremy.
- Dlaczego tak uważasz? Czyżby powiedziano ci coś, o czym ja nie wiem? - zdziwił się Rod.
- Nie, ale znam te kobiety. Dlaczego twoja była dziewczyna kręci się tu przez cały czas? Rozumiałbym, gdyby
zatrzymała się w miasteczku na dzień lub dwa.
- Nie wiem i nic mnie to nie obchodzi.
Wrócili do rozmowy później, gdy siedzieli razem w pokoju.
- Radziłbym ci dowiedzieć się, o co tu chodzi, bracie, póki nie jest za późno. Wiesz, że ta dziewczyna nigdy nie robi
niczego bezinteresownie.
- Prawdopodobnie masz rację, Jerry. Zajmę się tym, ale musisz zrozumieć, że nie chcę, żeby w jakikolwiek sposób
łączono jej osobę z moją. Wolałbym, żebyś to ty lub ktoś inny odkrył jej plany. Ja po prostu nie chcę widzieć tej
przebiegłej istoty. Jej nie można wierzyć. Nie mam jednak zamiaru patrzeć przez palce na jej poczynania. Musi
zrozumieć, że nie uda się jej ponownie mnie zdobyć, a podejrzewam, że o to chodzi. Stara się to osiągnąć przy
pomocy naszej głupiej kuzynki.
- Dobrze, że zdajesz sobie z tego sprawę - powiedział Jerry. - Martwiłem się, że jeszcze raz zawiedziesz się na tej
znajomości. Pamiętasz, jak ją przyłapałeś na flirtowaniu z innym chłopakiem, gdy była twoją sympatią? Popłakała
się, a ty jej wybaczyłeś.
- Teraz wiem, że byłem głupcem - przyznał Rodney. - Nie na darmo spędziłem tyle dni na wojnie. Jedynym moim
towarzyszem był Bóg. Myślałem o sobie, o swoich grzechach. Jerry, skąd ty o tym wiesz? Byłeś wtedy dzieckiem.
- Czy myślisz, że byłem głuchy i ślepy? Wiedziałem o wszystkim i bardzo martwiłem się o mojego starszego brata.
Nigdy nie ufałem tej hipokrytce. Widziałem i słyszałem więcej niż sądzisz.
Rodney obserwował młodszego brata przez chwilę i powiedział:
- Na pewno, dzieciaku. Byłem większym głupcem niż przypuszczałem. Powinienem był to zobaczyć pierwszy.
Dziękuję ci, że nigdy nikomu o tym nie wspominałeś. Mam nadzieję, że nigdy więcej jej nie spotkam.
- Chciałbym, żeby tak było - zamruczał Jeremy - ale sądzę, że ona znowu chce cię zdobyć i jeśli nie będziesz
ostrożny, to jej się to uda.
- Myślę, że o czymś zapomniałeś, braciszku. Bóg stoi przy mnie i mnie chroni. Nie pozwoli, żebym stracił duszę.
- Masz rację - odparł Jeremy z błyskiem w oku. - Zapomniałem o tym. Wróg może być silny, ale nie pokona takiej
obrony. Rod, to cudownie, że znowu jesteśmy w domu. Rozpoczęliśmy też chyba nowe życie...
Dwaj bracia zeszli po chwili na lunch.
14
Następnego dnia pojawiło się sporo znaków, które miały wpłynąć na przyszłość.
Diana otrzymała listy. Pierwszy napisała matka. Cieszyła się, że córka tak wspaniale spędza czas u koleżanki z
college'u, ale nachodziły ją wątpliwości, czy nie nadeszła już pora, by wracać do domu. Nadmieniła, że Diana nawet
nie zdaje sobie sprawy, ile ominęło ją zabaw i ciekawych spotkań. Przyjaciele z dawnych lat przyjeżdżali do domu na
urlop. Niektórzy z nich znowu wyjadą, inni zostaną w kraju na dłużej. Odbędzie się też kilka ślubów, w których
Diana koniecznie musi uczestniczyć. Rush Horrmann ożeni się z Lannie Freeman. Nie wolno jej tego opuścić, tym
bardziej, że Lannie dzwoniła i prosiła, by Diana została jej druhną. Wkrótce odbędzie się też uroczyste spotkanie
Czerwonego Krzyża, na którym musi się zjawić. Nawet gdyby sama nie była tym zainteresowana, to winna jest to
swojej matce, przewodniczącej koła.
Moja droga - pisała dalej matka, delikatnie przechodząc do sedna sprawy - czy uświadamiasz sobie, jak traktujesz
drogiego Batesa Hibberda? Czy uważasz, że postąpiłaś właściwie, udając się do koleżanki właśnie wtedy, gdy Bates
miał przyjechać do domu okryty sławą? Zawsze był Ci tak oddany. Zwierzył mi się wczoraj, że miał nadzieję, iż uda
mu się nakłonić Ciebie do oznaczenia daty ślubu. Pomyśl tylko, ile ucierpi ceremonia ślubna, jeśli odłożycie ją do
zakończenia wojny. Mundur zawsze dodawał jej uroku. Przyjrzałam się wczoraj Batesowi. Jakiż on jest przystojny, a
mundur to jeszcze pod-
kreślą. Moja droga, chciałabym, żebyś pożegnała się z Twoimi wspaniałymi przyjaciółmi i wróciła do domu nie
później niż w poniedziałek Proponuję, żeby to nastąpiło w sobotę. Powiedz im, że to rozkaz. My wszyscy czekamy na
Ciebie z utęsknieniem. Dom wydaje się taki pusty, gdy Cię w nim nie ma.
Drugi list nadszedł od Batesa Hibberda. Napisany został na nieskazitelnym papierze i zawierał wezwanie do powrotu
i zdziwienie, że Diana tego jeszcze nie uczyniła.
Droga Diano!
Nie rozumiem Twojego milczenia, bo wydaje mi się, że skoro jesteśmy zaręczeni, to najwyższy czas to ogłosić.
Jak długo zamierzasz trzymać mnie w niepewności? Napisałem Ci przecież, że przyjeżdżam tu tylko po to, by omówić
z Tobą ważną sprawę. Po prostu nie rozumiem, dlaczego mnie tak traktujesz Chciałbym, żebyś wróciła do domu
natychmiast, pierwszym pociągiem po otrzymaniu tego listu. Szykuję Ci wspaniałą niespodziankę i koniecznie musisz
tu być przed ustaleniem daty ślubu.
Cały list był pełen podobnych „rozkazów". Widoczne było, że młody oficer uważał, iż ona musi być do jego
dyspozycji. To stawało się nie do zniesienia.
Diana rozważała treść tego listu przez kilka chwil. Następnie poszła do swojego pokoju i napisała odpowiedź.
Drogi Batesie!
Przykro mi, że uważasz, iż nie traktuję Cię właściwie. To twoje nalegania sprawiły, że musiałam wyjechać na jakiś
czas i przemyśleć kilka spraw.
Dobrze wiesz, że nigdy nie wyraziłam zgody na nasze zaręczyny. Mówiłam Ci wiele razy, że teraz nie chcę wychodzić
za mąż- Nie jesteśmy zaręczeni, Batesie, a podczas mojego pobytu tutaj uświadomiłam sobie, że ja wcale nie chcę
zaręczyć się z tobą. Jesteś tylko moim przyjacielem. Chciałabym, żebyś to zrozumiał. Nie kocham Cię, a bez miłości
nie mogłabym nikogo poślubić.
Przykro mi, jeśli cię ranię tymi słowami. Zawsze uważałam Cię za przyjaciela i tak już pozostanie. Mam nadzieję, że
mnie zrozumiesz i że któregoś dnia znajdziesz kogoś, kogo pokochasz i kto Cię uszczęśliwi.
Proszę, wybacz mi, że nie powiedziałam tego wcześniej. Nie zdawałam sobie z tego sprawy. Któregoś dnia będziesz
szczęśliwy, że napisałam do Ciebie ten list.
Twoja oddana przyjaciółka Diana Winters
Znacznie trudniej było napisać list do matki. Diana znała matkę bardzo dobrze i wiedziała, jak ją rozczaruje taką
decyzją.
Droga Mamo!
Przykro mi, że nie mogę przyjechać do domu w oznaczonym przez Ciebie terminie, ale Beryl zaplanowała kilka
uroczych imprez na następne dni. Byłybyśmy bardzo rozczarowane, gdybym nie mogła brać w nich udziału.
Uważam, że po tym, jak Sandersonowie okazali mi tyle serca, byłoby niewdzięcznością wyjechać tak szybko. Nie
widzę możliwości wyjazdu przed końcem następnego tygodnia. Zaplanowaliśmy ciekawą wyprawę do Waszyngtonu,
gdzie kilku znajomych oficerów będzie przemawiać w radio.
Wspominałaś, Mamo, o Batesie Hibberdzie, a przecież wiesz, że nie jesteśmy zaręczeni i że on nie ma prawa dys-
ponować moimi wyjazdami i przyjazdami. On jest tylko moim przyjacielem. Napisałam do niego, że nie chcę się z nim
zaręczyć i że tego już nic nie zmieni. Chciałabym, żebyś mnie zrozumiała, Mamo.
Przyjadę do domu na uroczyste spotkanie Czerwonego Krzyża i będę druhną Lannie, ale tymczasem spędzam tu
cudownie czas i chciałabym, żebyś się o mnie nie martwiła.
Twoja kochająca córka Diana
Listy zostały wysłane specjalną pocztą, a Diana powoli nabierała odwagi. Wiedziała, że zrobiła decydujący krok i
postąpiła tak, jak jej nakazywało serce. Na progu swojego nowego życia była zdziwiona, jak łatwo mogła
odpowiedzieć na nurtujące ją pytania. Wiedziała, że Bates Hibberd na pewno nie odniesie się z sympatią do jej
chrześcijańskich ideałów. On nie chodził do kościoła, nie cierpiał religii. Uprzytomniła sobie jasno, że go nie
kochała i że nie mogłaby za niego wyjść. Oczywiście, jest przystojny, bogaty, wpływowy, mógłby jej
zapewnić odpowiednią pozycję, ale dla niej teraz te rzeczy nie miały znaczenia. Znalazła coś, co już odmieniło jej
życie. Przepełniała ją ogromna radość, której nie zastąpiłby nawet tron królewski.
Następnego dnia zadzwonił telefon. Zirytowana matka nalegała na natychmiastowy powrót córki do domu.
- Przykro mi, mamo... - zaczęła Diana, ale ostry głos w słuchawce przerwał jej wypowiedź.
- Nie ma sensu usprawiedliwiać się - powiedziała matka.
- Nie będę tego dłużej tolerować. Jesteś moim dzieckiem i wiem, co jest dla ciebie właściwe. Nie dopuszczę do tego,
żebyś straciła takiego mężczyznę jak Bates Hibberd. To nie może się stać. Żądam, żebyś natychmiast wróciła do
domu.
Nastąpiła cisza, a następnie stanowczo odezwała się Diana.
- Posłuchaj mnie, mamo. Czyżbyś zapomniała, że jestem pełnoletnia i mogę sama decydować o sobie?
- Rzeczywiście - usłyszała chłodny głos rodzicielki.
- Nie lubię tak z tobą rozmawiać, mamo, ale w tej sprawie ja sama muszę zdecydować. Nie poślubię mężczyzny tylko
dlatego, że jest przystojny, zamożny i znany. Wiem, że ty wyszłaś za mojego ojca, bo go kochałaś, a ja nie kocham
Batesa. Małżeństwo bez miłości jest straszne.
- Bzdury - odpowiedziała matka. - Nie wiesz, co to jest miłość. Jesteś na to za młoda.
- Wobec tego jestem za młoda, by wychodzić za mąż
- stwierdziła Diana.
- To śmieszne. Jesteś na tyle młoda, by zdać sobie sprawę, że twoja matka najlepiej wie, co jest dla ciebie dobre.
Pokochasz Batesa we właściwym czasie, gdy już będziecie małżeństwem. Poza tym, on wkrótce wyjedzie na front, a
wtedy ty będziesz miała dużo czasu na przyzwyczajenie się do bycia mężatką. Najlepiej będzie, gdy za niego
wyjdziesz teraz. Nie wypada utrzymywać go w niepewności.
- On wie o wszystkim, mamo. Napisałam do niego list i sądzę, że mnie zrozumiał. Mam nadzieję, że wkrótce spotka
kogoś, kto go uszczęśliwi, i że zawsze będziemy przyjaciółmi.
- Znam treść twojego listu. Bates przyniósł go do mnie rano. Uważam, że jest to bardzo obraźliwy list i dziwię się, że
go napisała moja córka. Jak mogłaś coś takiego napisać do mężczyzny, którego wszyscy szanują, który pochodzi z
dobrej rodziny, który ofiarował ci miłość i nazwisko...
- Przepraszam, mamo, ale nie sądzę, by to kiedykolwiek zrobił. Po prostu rozkazał mi się ze sobą zaręczyć i
powiedział że mamy się pobrać. Zrobił to, chociaż mu powiedziałam, że me jestem jeszcze gotowa do poślubienia
kogokolwiek. To nie była miłość. Za każdym razem mówiłam „nie" i dlatego wyjechałam z domu. Chciałam to
wszystko przemyśleć, by wiedzieć dokładnie, co czuję. Teraz wiem, mamo, i nie wyjdę za Batesa. Nie mam zamiaru
nawet tymczasowo się z nim zaręczać. Mówię poważnie. Dorosłam i wiem, czego chcę. Nie wracam teraz do domu.
Przykro mi, że cię rozczarowałam ale zaplanowałam parę rzeczy i chcę je doprowadzić do końca Pojadę do Nowego
Jorku na twoje spotkanie, ale po nim powrócę tu i pozostanę, aż ty odrzucisz propozycje Batesa Hibberda, a ja będę
mogła wrócić do domu bez narażenia się na awanturę.
- Diano, nalegam, żebyś natychmiast wróciła do domu.
- Nie, mamo, nie teraz.
- Diano, nie wiesz, co robisz.
- Mamo, teraz dopiero wiem, czego naprawdę pragnę.
- Pożałujesz tego.
- Nie, mamo.
- Diano, nigdy ze mną nie rozmawiałaś w taki sposób.
- Oczywiście, mamo, i żałuję, że muszę to robić teraz. Przypuszczam, że gdybym zrobiła to wcześniej, dziś nie
doszłoby do tej rozmowy. Powinnam była opowiedzieć ci o tym, jak Bates uznał, że do niego należę. Wtedy
zrozumiałabyś, że go nigdy nie pokocham.
- Diano, nie mogę dłużej słuchać tych bredni przez telefon Musisz wrócić do domu natychmiast. Jeżeli sądzisz, że
jesteś dorosła, to zachowuj się jak dorosła. Czy dobrze wychowana panna tak postępuje ze swoją matką? Chcę, żebyś
wróciła do domu i wyjaśniła wszystko. Bardzo mnie boli, że są jakieś nieporozumienia między nami. Jestem bliska
załamania nerwowego i jeśli nie chcesz do tego dopuścić, to powinnaś tu przyjechac.
- Mamo, przykro mi, że nie mogę przybyć na takie wezwanie, ale obiecałam Beryl, że będę jej towarzyszyć. Ona
mnie potrzebuje. Jedziemy uczyć żołnierzy śpiewu chóralnego, a ja mam grać. Nikt inny tego nie potrafi.
- Wobec tego wybierzcie inną piosenkę.
- Za późno, mamo, Beryl już wyjechała, a ja nie wiem, gdzie jej teraz szukać. Musiała pojechać wcześniej, żeby
dopilnować ustawienia krzeseł. Już czas na próbę, oni mają przyjść na godzinę drugą.
- Możesz wsiąść do pociągu, który odjeżdża o godzinie trzeciej.
- Mamo, po próbie jesteśmy umówieni na obiad. Ledwie mamy czas na przebranie się, kiedy wrócimy ze studia.
Mam zaplanowaną każdą minutę aż do następnego tygodnia. Nie mogę zmienić planów, bo byłoby to nieuprzejme
wobec państwa Sandersonów, którzy zamówili bilety na te wszystkie imprezy.
- Diano, nic z tego nie rozumiem. Dawniej zawsze spełniałaś moje prośby.
- Mamo, zawsze byłaś rozsądna. Jestem pewna, że cokolwiek chcesz powiedzieć o Batesie, może to poczekać, aż
przyjadę. Gdybym zjawiła się w domu teraz, otrzymałabyś taką samą odpowiedź. Nie jestem narzeczoną Batesa i
nigdy nią nie będę.
- Diano, bardzo mnie zasmucasz. Jestem pewna, że gdy to przemyślisz, zawstydzisz się i przyjedziesz dziś
wieczorem do domu.
- Mamo, wiesz, że tego nie zrobię. Do widzenia. Muszę już iść.
Diana odłożyła słuchawkę, złapała płaszcz i rękawiczki i popędziła po schodach w dół. Była prawie pewna, że
słyszała ponownie dzwonek telefonu, gdy była już na ulicy. Autobus zbliżał się do przystanku, a ona musiała do
niego dobiec.
Wsiadła do autobusu, zajęła miejsce i zaczęła się zastanawiać. Nie rozpoczęła chrześcijańskiego życia w dobry
sposób. Była nieposłuszna, prawie ordynarna wobec ukochanej matki. Sprzeciwiła się jej życzeniu, ale cóż innego
mogła zrobić? Gdyby teraz pojechała do domu, czekałoby ją wiele sprzeczek.
Bates ciągle by się pojawiał i wprowadzał coraz większy zamęt. Dlatego musiała uciec od żądania matki. Nie mogła
poślubić Batesa.
Przez dalszą drogę Diana siedziała z zamkniętymi oczami i modliła się cicho:
Panie Boże, pokaż mi, co mam uczynić. Pomóż mi dotrzymać zobowiązań, a jednocześnie nie ranić matki. Teraz
proszę, pomóż mi o tym zapomnieć i wykonać moje obowiązki właściwie. Pokaż mi, co jest słuszne.
Trwała próba. Diana zapomniała na moment o swoich kłopotach. Zaczęła grać, a żołnierze śpiewali. Po ostatniej
pieśni dźwiękowiec powiedział:
- Wspaniale! Jeśli zaśpiewacie tak dobrze dziś po południu, to odniesiecie wielki sukces.
Przez resztę dnia Diana nie miała czasu myśleć o własnych problemach. Postanowiła od nich odpocząć.
Razem z Beryl powróciła do domu Sandersonów na obiad i w tej samej chwili zadzwonił telefon. Pokojówka
odezwała się:
- Panno Winters, telefon do pani. Pani matka starała się z panią skontaktować przez całe popołudnie.
Diana poczuła, jak na jej barki spada przytłaczający ciężar. Podeszła do telefonu, wzięła słuchawkę drżącymi rękami
i pomodliła się cicho:
Ojcze Niebieski, proszę, pomóż mi. Pokaż mi, co mam uczynić.
Usłyszała głos matki, łagodny i przepraszający.
- Diano, czy to ty? Nareszcie przyszłaś. Od dwóch godzin starałam się dodzwonić do ciebie. Muszę natychmiast wy-
jechać. Jedziemy z ojcem do Kalifornii. Odłóż, proszę, przyjazd do domu na kilka tygodni. Rozmawiałam z
Batesem. Otrzymał rozkaz natychmiastowego powrotu do wojska. Ustalimy wasze sprawy po jego powrocie. Wobec
tego możesz pozostać z przyjaciółmi i proszę cię, przemyśl sprawę twoich zaręczyn. Mam nadzieję, że wszystko
ułoży się pomyślnie. Napiszę do ciebie i podam swój adres. Baw się dobrze, kochanie, i szykuj się na wielkie
przyjęcie po naszym powrocie. Do widzenia, najdroższa. Muszę już iść. Ojciec mnie woła.
Diana odłożyła słuchawkę. Na jej twarzy malowała się radość.
- Co się stało? - zapytała Beryl. - Wyglądasz, jakbyś pozbyła się jakiegoś ciężaru.
- Tak, bałam się, że będę musiała wrócić natychmiast do domu i ominie mnie tyle przyjemności - uśmiechnęła się. -
Teraz plany się zmieniły i mogę tu zostać dłużej.
- Wspaniale! - wykrzyknęła Beryl. - Ale chyba jest coś więcej niż zadowolenie z miło spędzonego czasu?
- Tak - stwierdziła Diana - zastanawiałam się, czy Bóg stawia cię w kłopotliwej sytuacji, a gdy prosisz Go o pomoc,
to cię z niej wyprowadza.
Beryl nagle spoważniała.
- Nie wiem, nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale sądzę, że to jest możliwe. Zapytaj chłopców, oni będą
wiedzieć.
- Zapytam. Jestem wdzięczna Bogu, że mi pomógł. Wyobraź sobie, jakie ciężkie chwile musiałabym przeżyć w
domu. Czekałyby mnie kłótnie z mamą i spotkania ze starym znajomym, który chce mnie poślubić wbrew mej woli.
Okropność.
- Moja droga, uspokój się - pocieszała ją Beryl. - Wiem, że nie kochasz tego mężczyzny. Słuchaj, spędzimy cudowne
chwile w Waszyngtonie.
- O, tak - odrzekła Diana. - Cieszę się, że mama się na mnie nie gniewa. Zawsze chciała, żebym postępowała tak, jak
ona sobie tego życzy. Kocham ją bardzo i nie chcę się z nią kłócić.
- Rozumiem cię.
- Beryl, jesteś wspaniałą przyjaciółką. Cenię cię tak, jak mojego ojca. On zawsze wie, czego ja chcę i ma podobne
poglądy na wiele spraw.
- Mój też - powiedziała Beryl. - A i mama również jest wyrozumiała.
- O, tak, to wspaniała kobieta.
- Na pewno - potwierdziła Beryl - tylko czasami zbytnio się o mnie boi.
- To dlatego, że cię kocha i chce cię zawsze chronić.
- Tak - powiedziała Beryl - ale jeśli się zastanowisz, to dojdziesz do wniosku, że twoja mama chce tego samego dla
ciebie.
Diana popatrzyła z powagą na przyjaciółkę.
- Prawdopodobnie masz rację. Mama jest pewna, że ochroni mnie i zapewni wygodne życie. Ona tak bardzo
podziwia Batesa, ze nie dostrzega moich uczuć. Uważa, że jeszcze nie dorosłam i nie wiem, czego chcę, a
małżeństwo z takim cudownym człowiekiem zapewni mi szczęście. Byłam taka niezdecydowana przed wyjazdem,
starałam się zadowolić wszystkich oprócz siebie. Dziękuję ci za to, że mi uświadomiłaś pewne sprawy. Będę bardziej
czuła dla matki. Za mało się o to starałam, zwłaszcza wczoraj przez telefon. Sądzę jednak, że wkrótce zapomni o
wszystkim. Muszę napisać do niej słodki list.
Zadzwonił telefon. Chłopcy Graeme zapraszali na mecz tenisowy, obiad w mieście i wieczorne spotkanie. Mimo
tych wspaniałych perspektyw w świadomości Diany ciągle tkwiło coś niepokojącego.
Następne dni upłynęły spokojnie, a drobne wyprawy planowano spontanicznie. Młodzi przyjaciele postanowili, że
wszędzie będą chodzić razem. Przypominali grupę dzieci, które się razem wychowywały. Wyczuwało się tylko
niepokój, że któregoś dnia sielanka się skończy i chłopcy zostaną wysłani na front. Każda rozmowa, każda godzina
wydawała się bardzo cenna, bo wszystko przemija i te chwile mogą się nigdy nie powtórzyć. Nikt o tym nie mówił,
ale wieczorem, gdy kładli się spać, zastanawiali się, czy kolejny dzień upłynie podobnie.
Czynili przygotowania do wycieczki do Waszyngtonu i zdawali sobie sprawę, że zdarzy się w końcu coś, co ich
rozdzieli. Diana może wyjechać do domu na wezwanie matki. Bała się tego, bo wiedziała, że wyjazd może
skomplikować jej nowe chrześcijańskie życie i sprawy rodzinne. Rodney modlił się, by mogła znaleźć siłę do
przetrwania.
Diana zauważyła wielką czułość, jaką otaczał ją Rodney. Czuła jego przyjazne ramię przy swoim ramieniu i
mimowolnie porównywała go z Batesem. Zawsze obawiała się rąk Batesa; ich dotyk nie był dla niej miły. Ponownie
utwierdziła się w przekonaniu, że go nie kocha.
Powtarzała to przez wiele dni swojej matce przez telefon. Upewniała się, że nie popełnia błędu. Bała się powrotu do
domu i ponownego spotkania z rodziną i Batesem. Teraz jednak była spokojniejsza i nie odczuwała takiego lęku, bo
oto nadeszło coś, co nadało sens jej życiu. Miała przyjaciela. To
była cudowna przyjaźń, rozpatrywana w duchowych kategoriach, tak dalekich od ziemskich zawiści. Fundamentem
tej przyjaźni był Jezus Chrystus, a nie uroda, bogactwo, czy pozycja towarzyska. To było coś więcej niż tylko
ziemska zażyłość Oczywiście Diana pragnęła, żeby ten mężczyzna pokochał ją i chcia ją poślubić. Zycie z
Rodneyem byłoby najwspanialszym błogosławieństwem. Nie chciała jednak o tym rozmyślać Onjej niczego me
proponował, nie była dla niego odpowiednią towarzyszką. Ale uświadomiła sobie poprzez znajomość z nim ze nigdy
nie zwiąże swojego życia z człowiekiem, który nie' wierzy w Chrystusa. Nadszedł czas, by zadecydowała, za kogo
me wolno jej wyjść.
Z jej ramion spadł wielki ciężar. Nie będzie na razie myśleć o małżeństwie, chyba że Pan ześle jej towarzysza. Wtedy
naprawdę byłaby szczęśliwa, poznałaby lepiej Boga i postępowała według wskazań nowego Przewodnika.
W tym samym czasie Jessika wybierała się na spotkanie ze swoim mężem. Zażądał, by stawiła się bezzwłocznie po
otrzymaniu telegramu.
Była bardzo zdenerwowana. Louella obiecała jej dostarczyć tego ranka mformacje na temat najbliższych poczynań
braci Graeme. Nie zdołała porozmawiać z nią przez telefon, bo musiała pojechać pociągiem wskazanym przez męża.
Nauczyła się juz, ze me należy lekceważyć jego poleceń. Nikt na świecie oprócz Carvera De Groot nie był w stanie
zmusić Jessiki do robienia czegoś, czego nie chciała. Na pewno nie chciała zaprzestać poszukiwań swego dawnego
narzeczonego, by wrócić do męża, który już dawno przestał ją interesować. Carver De Groot miał jednak swoje
sposoby, by zatrzymać młodą żonę choc wcale nie tracił czasu na pieszczoty. Wydawał polecenie i oczekiwał
posłuszeństwa. Nieposłuszeństwo wymagało kary Jessika boleśnie nauczyła się tej lekcji, a przyczynił się do tego
fakt, ze była bez grosza.
Carver De Groot miał dużo pieniędzy, ale trzymał sakiewkę zamkniętą. Gdy ją otwierał dla tych, którzy go słuchali
był niezwykle hojny. Zmusił w ten sposób Jessikę do pełnego posłuszeństwa.
Dziewczyna w pośpiechu wkroczyła do starej posiadłości De Groota, położonej z dala od drogi i otoczonej
krzewami, które kryły ją przed ciekawskimi spojrzeniami. Kamuflowały one też przepych wnętrza tego domu.
Atmosfera antyku nie była zbyt cenna dla Jessiki, ale na próżno traciła łzy i rzucała złe słowa, by zmienić to miejsce.
W końcu zrozumiała, że za tym wszystkim kryje się coś strasznego i tajemniczego, coś, co musiało mieć związek z
wojną. Przerażało ją to i starała się o tym nie myśleć. W końcu to nie była jej sprawa. Gdy się sprzeciwiała,
obiecywano jej dobrą zabawę. Rzeczywiście, istniało wiele możliwości miłego spędzenia czasu. Mąż rzadko
potrzebował jej obecności i pomocy w interesach. Nie musiała pytać o szczegóły. Wiedziała tylko to, co było jej
potrzebne i nikt nie obawiał się przecieku wiadomości. Mąż pracował dla rządu i zdawała sobie sprawę, że wiele
spraw jest okrytych tajemnicą. Rozważyła to jeszcze przed ślubem i postanowiła, że będzie dyskretna i posłuszna.
Weszła po schodach do starego domu, przeszła przez luksusowo umeblowany hol do drzwi biura jej męża. Zapukała,
używając kodu, którego ją nauczono. Słyszała za drzwiami głosy, które umilkły natychmiast po pukaniu, i ktoś
nakazał jej wejść do środka. Weszła do pokoju i napotkała zimne spojrzenie swojego męża.
Był to mężczyzna o okrutnych ustach i świdrujących oczach, które zdawały się widzieć zbyt wiele i grzebać w
przeszłości każdego, kim się zainteresował.
Te oczy badawczo patrzyły teraz na nią, a zimny głos powiedział:
- Nareszcie zdecydowałaś się tu przyjechać.
- Przyjechałam zaraz po otrzymaniu wiadomości od ciebie - stwierdziła obojętnie dziewczyna. - Sądziłam, że kazałeś
mi zostać tam do chwili, gdy dasz mi jakiś znak.
- Nie zauważyłem, by wycieczka do miasta, do którego miał przyjechać były narzeczony, była taką straszną karą.
- Wiem, że to dlatego mnie tam wysłałeś - powiedziała Jessika. - Wyraźnie kazałeś mi go poszukać, gdy przyjedzie,
i skontaktować się z nim.
- Zrobiłaś to?
- Starałam się.
- Co zrobiłaś? Nie miałem żadnych wiadomości.
- Nie było o czym pisać - powiedziała spokojnie Jessika. - Nie udało mi się z nim spotkać.
- Dlaczego nie udało ci się z nim spotkać? Przecież przyjechał do domu.
- Tak, przyjechał. Pojechałam tam natychmiast i weszłam tak, jak to robiłam dawniej. Poszłam prosto do jadalni,
gdzie wszyscy siedzieli. Kiedy otworzyłam drzwi, Roda już tam nie było. Nikt nie wiedział, gdzie się podział.
- Co?! Cóż stało się później?
- Nie wrócił. Nikt nie chciał powiedzieć, dokąd poszedł. Dawniej sama przeszukałabym dom, ale teraz nie miałam ta-
kich możliwości.
- Myślałem, że jesteś sprytna.
- Ja też tak sądziłam.
- Dlaczego nie odwiedziłaś kogoś z jego rodziny?
- Pojechałam i zrobiłam to, co mogłam, ale wszyscy byli po jego stronie. Ścigałam go wszędzie, lecz zawsze ktoś mu
towarzyszył. Poszłam nawet na nabożeństwo, żeby się 'z nim zobaczyć. Wyszedł, zanim zdążyłam do niego podejść.
Zaprzyjaźniłam się z jego idiotyczną kuzynką, która starała się mi pomóc. Zdobywa dla rilńie wiadomości o nini, ale
jak na razie nic konkretnego'nie wiem. Ta kobieta sądzi, że on i jego brat mają pracować dla wywiadu morskiego.
Czy to ma jakieś znaczenie dla ciebie?
- Oczywiście, że ma - odparł mężczyzna z błyskiem w kamiennych oczach. - To jest bardzo ważne. Zacząłem wątpić
w twoje zdolności, ale jeżeli uda ci się dostać do biura i zdobyć materiały, to zmienię zdanie. Mogłabyś przejrzeć
ważne pisma. Najlepiej będzie, gdy zaaranżujesz spotkanie w pracy. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że to miejsce
jest dobrze strzeżone, ale ty potrafisz się tam dostać. Znasz tego mężczyznę od wielu lat i na pewno się z nim
spotkasz. Zdobędziesz wtedy dokumenty, które nas interesują. Napiszę ci, na co masz zwrócić uwagę. A oto wzór
dokumentu, który ma zostać zniszczony.
- Czy ja mogę cokolwiek zniszczyć? - zapytała przerażona Jessika. - Obiecałeś mi, że nie znajdę się w niebezpie-
czeństwie.
- To nie jest niebezpieczne. Przecież wiesz, że istnieją różne sposoby. Może zdarzyć się niewielka eksplozja blisko
miejsca, gdzie trzymają dokumenty, na których nam zależy. To oczywiście najważniejsza część twojej misji. Ryzyko
jest niewielkie. Kiedy już zainstalujesz ładunek wybuchowy - małą paczuszkę, prawie niedostrzegalną - to
wybiegniesz z budynku. Musisz wcześniej zapoznać się z miejscem, by ułatwić sobie odwrót.
- Z takimi rzeczami zawsze wiąże się niebezpieczeństwo.
- Popatrz, Jessiko, czy kiedykolwiek widziałaś taki klejnot? Jessika spojrzała na aksamitne pudełeczko, które trzymał
jej
mąż. Znajdował się tam wspaniały błękitny brylant. Jego blask rozpalał w jej sercu zazdrość i tęsknotę.
- Jaki śliczny! - wykrzyknęła Jessika. - Błękitny brylant. Widziałam kiedyś podobny w Nowym Jorku na wystawie
kamieni szlachetnych. Carver, skąd go masz?
Mężczyzna utkwił złowrogie spojrzenie w twarzy dziewczyny. Następnie powiedział:
- Będzie należał do ciebie, jeśli wykonasz moje polecenie.
- Carver, zrobię wszystko, żeby go mieć.
- Nawet, gdy z jego posiadaniem wiąże się ryzyko? Jessika ponownie przestraszyła się i zawahała na moment.
Jednak pokusa zwyciężyła. Odrzekła:
- Tak, chcę mieć ten klejnot za wszelką cenę.
- Bardzo dobrze - powiedział z zadowoleniem mężczyzna. - Wykonaj dobrze swoją pracę, a otrzymasz go. Wracaj do
Riverton i nie przegap żadnej okazji. Wejdź w bliższy kontakt z twoim byłym chłopcem.
Udzielił jej jeszcze wielu instrukcji.
Jessika wracała więc do Riverton. Ciągle miała przed oczyma błyszczący kamień. Bardzo chciała mieć taki klejnot.
Czego więcej może pragnąć dziewczyna?
Przez całą podróż marzyła o brylancie. Coś jednak w środku podpowiadało jej, że powinna dobrze zaplanować
polowanie na Rodneya Graeme.
Opętała ją myśl o posiadaniu klejnotu. Jak pięknie będzie wyglądał na jej małej ręce! Mogłaby powrócić tryumfalnie
do Riverton i pokazać Rodowi, co zyskała za to, że kiedyś od-
rzuciła jego pierścionek. Oczywiście był on wspaniałym klejnotem, jak na możliwości studenta. Była z niego wtedy
bardzo dumna. Jednak otrzymała lepszą propozycję i skorzystała z niej. Szkoda tylko, że odesłała pierścionek.
Powiększyłby jej kolekcję, w której 'znajdował się szmaragd od francuskiego dyplomaty, szafir od rosyjskiego
oficera, rubin od jakiegoś głupca, którego poznała w górach. Dlaczego właściwie go odesłała? Nie chciała
powiedzieć Rodowi wprost, że od niego odchodzi, a może obawiała się wyrzutów ze strony rodziny Graeme.
Różne myśli przelatywały jej przez głowę. Nagle doznała olśnienia. Pierścionek posłuży jej za pretekst do spotkania
z Rodneyem. Poprosi o jego zwrot.
Zastanawiała się, czy jej się to uda. Musi mieć nadzieję, bo zawsze istnieje jakaś szansa. Biały brylant będzie ładnie
wyglądał w sąsiedztwie błękitnego.
16
Zbliżał się termin wycieczki do Waszyngtonu. Grupa przyjaciół, która codziennie spotykała się u Graeme'ów lub u
Sandersonów, zaczynała odczuwać napięcie. Nie było to spowodowane tym, że jeden młody człowiek miał
przemawiać w radio. Rodney służył zbyt długo w wojsku, by przejmować się taką krótką wypowiedzią. Zdawał
sobie natomiast sprawę, że wkrótce rozstrzygną się jego losy. Może zostać zmuszony do wyjazdu lub do służby w
innym kraju. Wiedział, że kończą się wesołe dni w kręgu przyjaciół.
Nie przejmował się zbytnio tym, gdzie ma się udać. Nurtowała go jednak myśl, że przyjaźń z uroczą Dianą dobiega
końca. Kathy napomknęła Jeremiemu, że Diana ma wkrótce poślubić bogatego, przystojnego oficera, którego zna od
dziecka i którego bardzo lubią jej rodzice. Jeremy natychmiast przekazał to Rodneyowi i wszyscy razem odczuwali
niepokój związany z przyszłością.
Rodney miał teraz szansę, by powiedzieć o swojej miłości i zdobyć dziewczynę, która tak wiele dla niego znaczyła.
Był jednak bardzo staroświecki. Uważał, że nie ma prawa zadeklarować się, jeśli nie ma widoków na pozyskanie
ukochanej osoby. Znacznie łatwiej byłoby zapytać wprost, czy jest zaręczona. Coś go powstrzymywało od tych
pytań. Diana go prawie nie znała i może rzeczywiście łączyła ich tylko przyjaźń. Pozostawało spojrzenie, przez które
mogli wyrazić swoją sympatię. Myśleli o sobie, chcieli zadawać ważne pytania, a jednocześnie bali się zepsuć
istniejącą już przyjaźń.
Obserwowała ich czwórka młodych przyjaciół: Kathy i jej kapelan, Jeremy i Beryl. Beryl czasami opowiadała o
Batesie Hibberdzie, więc Jeremy znał całą historię i obawiał się, że jego ukochanego brata może spotkać kolejne
rozczarowanie.
Pewnego wieczoru Jeremy wszedł zakłopotany do pokoju brata.
- Wiesz, że Jessika się nie poddała. Mówiłem ci, że widziałem, jak któregoś dnia odjeżdżała na zachód pociągiem.
Otóż teraz wróciła. Widziałem ją rano i jestem pewny, że postara się nam towarzyszyć podczas wycieczki. Musimy
coś postanowić.
Rodney zmarszczył brwi.
- A co możemy zrobić? Każdy ma prawo jechać pociągiem. Nie możemy jej powstrzymać. Prawdopodobnie nie
mamy wystarczająco dużo benzyny, by pojechać samochodem. Poza tym auto może być potrzebne tacie.
- Dziś nie potrzebuję samochodu - powiedział ojciec.
- Możecie nim pojechać. Jeśli ta bezczelna dziewczyna dowie się, gdzie się wybieracie, to z pewnością uda się za
wami. Ona jest jak pijawka. Rod nie powinien mieć kłopotów z dostaniem paliwa. Ma przecież przemawiać z
polecenia rządu.
- Dziękuję, tato - stwierdził z zakłopotaniem Rod - ale wiem, że samochód jest ci naprawdę potrzebny. To wszystko
moja wina. Powinienem wtedy mieć więcej rozsądku i wiedzieć, że piękna twarz to nie wszystko. Mama starała się
mnie
0 tym przekonać, ale nie udało jej się to. To ja jestem winny
i muszę ponieść karę. Pojadę sam pociągiem o północy.
- Ależ, Rod, nie będę jeździć wtedy samochodem - zapewnił go ojciec.
- Słuchajcie - powiedział Jerry. - Mam pewien plan. Wyjedziemy godzinę wcześniej niż planowaliśmy i pojedziemy
w przeciwnym kierunku. Namówimy mamę, by przez nas posłała słoik miodu cioci Polly w Andersonville. Zrobimy
dwie lub trzy mile więcej i stamtąd dostaniemy się na autostradę. Kiedy Gaduła odwiedzi mamę, dowie się, że
pojechaliśmy zawieźć miód dla naszej starej kuzynki.
- To dobry plan, braciszku. Powinno to załagodzić sytuację
- powiedział Rodney. - Nie wiem, Jerry, co bym bez ciebie zrobił.
- W porządku. Zaczynamy. Zadzwonię do dziewczyn i powiem, by były gotowe godzinę wcześniej.
Ranek był piękny i słoneczny.
Jerry usiadł za kierownicą i wkrótce ruszyli.
Sześcioro młodych ludzi jechało samochodem do Waszyngtonu. Byli pełni radości, nie obawiali się tego, co mogła
przynieść przyszłość. W tym dniu świeciło dla nich słońce, byli razem, nie dzieliła ich zazdrość, gorycz czy jakaś
niechęć. Cieszyli się, że Pan dał im ten dzień.
Tymczasem w Riverton Jessika i Louella przygotowały plan działania. Jessika wiedziała, na jaki temat ma zebrać
informacje. Spędziła kilka bezsennych godzin w pociągu i rozmyślała, w jaki sposób Louella może jej pomóc.
Musiała się dobrze przygotować, by poinformować sojuszniczkę, czego się od niej oczekuje, bez narażania się na
odmowę lub wahanie. Obecnie Louella była jedynym źródłem kontaktu z rodziną Graeme'ów.
Konferencja odbyła się rano. Po obfitym lunchu Jessika ucięła sobie drzemkę, a Louella udała się do domu Margaret.
Był to pierwszy etap nowego zadania.
Przyjechała na farmę w chwili, gdy Margaret wypoczywała w swoim pokoju. Dziś mogła sobie na to pozwolić.
Dzieci nie będzie na obiedzie. Prawdopodobnie zostaną dłużej w Waszyngtonie. Graeme'owie będą słuchać
przemówienia Rodneya przez radio. Potem pojadą autobusem na obiad do przyjaciół. Tym sposobem wszyscy będą
mieli małe wakacje.
Pan Graeme naprawiał ogrodzenie i przygotowywał rzeczy do wieczornego dojenia. Starał się to zrobić sprawnie, by
nie spóźnić się na przyjęcie.
Hetty miała dziś wychodne, więc nie było nikogo, kto mógłby otworzyć drzwi. Louella dzwoniła i pukała,
niecierpliwiąc się coraz bardziej. Margaret Graeme spała smacznie, nie zdając sobie sprawy, że ktoś bezskutecznie
usiłuje dostać się do jej domu.
Louella rozzłościła się. Wyszła przed dom i popatrzyła na okna zasłonięte muślinowymi firankami.
- Margaret! - krzyczała. - Gdzie jesteś?
Po chwili dała za wygraną. Usiadła na schodach i zastanawiała się, co robić dalej. Usłyszała szczęk kosy dochodzący
zza
stajni. Pomaszerowała w tym kierunku aż na łąkę i zobaczyła Donalda Graeme'a. Wspięła się na ogrodzenie i
zawołała.
- Donaldzie! Donaldzie Graeme!
Jej wołanie mieszało się z odgłosem kosy. Louella denerwowała się coraz bardziej. Przeszła przez płot, ryzykując
podarciem pończoch, i przebiegła przez świeżo zaoraną ziemię w kierunku Donalda.
Ten zauważył, jak biegła przez pole, które wcześniej obsiał kukurydzą, odłożył kosę i poszedł na spotkanie kuzynki.
- Louello, co się stało? - zapytał surowo.
- Stało się - odpowiedziała Louella prawie z płaczem. - Nie mogę wejść do twojego domu. Dzwoniłam, dzwoniłam i
nic. Pukałam do drzwi, aż zdarłam sobie skórę z palców. Wołałam, wołałam i nie usłyszałam odpowiedzi.
Chciałabym wiedzieć, gdzie jest ta leniwa Hetty. Dlaczego mi nie otworzyła? Nie przypuszczam, żeby była tak
bezczelna i nie otworzyła drzwi, bo zobaczyła mnie za nimi. Donaldzie, musisz mi oddać klucz. Nie mogę sobie bez
niego poradzić. Popatrz, gdy przechodziłam przez ogrodzenie, zrobiłam dziurę w moich nowych pończochach.
Powinieneś za nie zapłacić, Donaldzie.
Donald uśmiechnął się. Przypominał teraz swojego syna Jeremiego.
- Dlaczego, Louello? - zapytał.
- Dlatego, że zabrałeś mój klucz.
- To nie był twój klucz, Louello, lecz mój. A jeżeli mamy się w ten sposób rozliczać, to jak myślisz, ile mi jesteś
winna za stratowanie mojej świeżo posianej kukurydzy?
- Jakiej kukurydzy? - zapytała Louella, patrząc ze zdziwieniem dokoła. - Nie widzę żadnej kukurydzy.
- Nie widzisz jej, ale ona tu jest - powiedział Donald. - Posiałem ją wczoraj, a ty ją podeptałaś.
- Skąd miałam wiedzieć? Tu nie ma śladu kukurydzy. Ziemia jest gładka. Przykro mi, że popsułam twoje pole, ale
sądzę, że właściwie nic się nie stało. Donaldzie, powiedz mi, gdzie są wszyscy?
- Hetty ma dzień wolny. Widziałem, jak szła ścieżką ubrana w najlepszy kapelusz. Na pewno wróci jutro przed
południem.
- Też pomysł. Tyle wolnego. Wcale się nie dziwię, że jest tak rozpuszczona.
- Dlaczego tu przyszłaś, Louello? Dlaczego chciałaś widzieć się z Margaret?
- Chciałam jej zadać kilka pytań.
- Wobec tego zapytaj mnie - uśmiechnął się Donald. - Nie chcę teraz budzić Margaret. Bardzo się wczoraj zmęczyła.
- Czy Margaret zachorowała? - zapytała Louella. - Obawiam się, że psujesz ją tak samo, jak ona Hetty.
- Zawsze chciałem, żeby tak było - powiedział Donald Graeme z zadowoleniem. - Dlatego się z nią ożeniłem.
Kochałem ją, zawsze się o nią troszczyłem i teraz też to robię. Louello, to mój najlepszy dar. Ale o co chciałaś
zapytać?
Louella była niezadowolona. Nie sformułowała dokładnie pytań, żeby spotkać się z logiką Donalda i jego
przenikliwym spojrzeniem. On nie uśmiechnie się i nie przejdzie na inny temat tak lekko jak Margaret, która czasami
wypowie jakieś słowo, a Louella zrobi z niego użytek w przyszłości.
- Cóż - odpowiedziała, wymyślając jakąś historię - planuję zorganizowanie małego przyjęcia w hotelu dla kilkorga
przyjaciół i chciałam, żeby chłopcy ich poznali. Sądziłam, że Margaret powie mi, który dzień będzie odpowiedni.
- Przykro mi, ale nie mogę ci nic powiedzieć o planach chłopców. Zmieniają je co dzień. Mogę ci jedynie oznajmić,
że ich nie interesują herbatki i przyjęcia. Żaden żołnierz nie lubi, gdy się go wystawia jak eksponat i zadaje mnóstwo
pytań. Przyjmij moją radę, Louello, i zapomnij o tym. Może ci się uda spotkać ich przypadkowo na ulicy. Nie ręczę
jednak, czy zdołasz ich zatrzymać wystarczająco długo, by zaspokoić swoją ciekawość. Nie pytaj więcej Margaret
ani mnie, gdzie i kiedy można ich spotkać, bo my naprawdę nie mamy o tym pojęcia. Chłopcy tak długo byli w
wojsku, że teraz potrzebują trochę swobody. Postanowiliśmy im to zapewnić tak długo, jak tu będą. Nie wiem, jak
długo to potrwa. Mogą zostać wysłani nad Pacyfik. Kraj ich potrzebuje.
- Chyba nie mówisz poważnie, Donaldzie. Oczekujesz przecież, żeby tu zostali. Ktoś mi powiedział, że to prawie
pewne, że chłopcy pozostaną tutaj.
- Nikt nas jeszcze o tym nie poinformował. Sądzę jednak, że nie powinniśmy o tym rozmawiać. Na pewno nie
podano by nam szczegółów. Może zmienimy temat, dobrze? Chodźmy do letniego domku. Napijesz się soku
owocowego? Chłopcy zostawili tam wczoraj sporo butelek. Dobrze jest mieć pod ręką coś zimnego, gdy pracujemy
w polu. Louello, nie miałem pojęcia, że tak świetnie chodzisz po płotach!
Louella wypiła napoje z przyjemnością. Miałaby również ochotę na coś mocniejszego, ale czegóż więcej mogła
oczekiwać od swojego nudnego kuzyna. W końcu wróciła do hotelu, zadzwoniła do Jessiki i poskarżyła się na brak
wiadomości.
Jessika miała mnóstwo nowych pomysłów i pytań. Co się działo przez tych kilka dni jej nieobecności? Czy Diana już
pojechała do Nowego Jorku?
Louelli było trudno na nie odpowiedzieć. Gdy jednak czegoś nie wiedziała, to zawsze potrafiła wymyślić
przekonującą historię dla Jessiki.
- Mam nadzieję, że uda mi się zaspokoić twoją ciekawość. Widziałam się z Margaret Graeme. Porozmawiam z nią
dłużej jutro rano. Jestem pewna, a usłyszałam to od mojego kuzyna Donalda, że chłopcy nie otrzymali jeszcze
żadnych rozkazów. Wspominał także, że mogą zostać wysłani nad Pacyfik. Mówił to jednak takim tonem, że nie
wzięłam tego poważnie.
- Słuchaj, muszę mieć natychmiast pewne informacje - powiedziała ze złością Jessika. - Sądziłam, że mi to obiecałaś.
- Niczego ci nie obiecywałam - wycofywała się Louella. - Powiedziałam tylko, że się postaram. Jeżeli uważasz, że
sama to lepiej zrobisz, to idź tam.
- Chyba rzeczywiście będę musiała sama się do tego zabrać. Nie mogę czekać. Mam zadanie, a ludzie, dla których
pracuję, niecierpliwią się.
- Wiesz, że się staram - obraziła się Louella. - Robię to tylko dla ciebie, a jeśli nie potrafię cię zadowolić, to najlepiej
będzie, jak pojadę do domu. Jestem tu, bo mnie o to poprosiłaś.
- Rób to, na co masz ochotę - powiedziała Jessika. - Nie będę ci w niczym przeszkadzać. Jeśli nie potrafisz się
niczego dowiedzieć, to nie widzę powodu, żebyś tu została. Czy możesz mi oddać jeszcze jedną przysługę?
- O co chodzi? - zapytała chłodno Louella.
- Chciałabym wiedzieć, czy ta dziewczyna, Diana, ciągle się kręci przy Rodzie, czy też pojechała do domu?
- Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś wcześniej? Miałabym mnóstwo okazji, żeby się czegoś dowiedzieć, gdybym
przypuszczała, że to takie ważne.
- Zajmij się tym, a zobaczymy, ile informacji uzyskasz.
- Nie wiem, czy mi się uda, bo mogła już wyjechać.
- Zadzwoń do Sandersonów i zapytaj o nią.
- Możesz to zrobić sama.
- Nie sądzę, bym się na to zdobyła. Mogę trafić na tę nieprzyjemną Beryl. Nie mogę jej znieść.
- Przemyślę to i zastanowię się, co mogę zrobić przed powrotem do domu. Naprawdę powinnam wrócić. Jest szansa,
że ktoś kupi mój dom, a ja naprawdę muszę go sprzedać. Potrzebuję pieniędzy.
- Rozumiem. Zobacz, co da się zrobić i daj mi znać. Muszę napisać kilka listów. Gdy się dowiesz, gdzie jest ta
dziewczyna, zdobądź kilka dodatkowych informacji o niej. Słyszałam, że jest zaręczona z jakimś facetem z Nowego
Jorku. Gdybym wiedziała więcej, to mogłabym o tym porozmawiać z Rodem. Pewnie jeszcze nic na ten temat nie
słyszał.
- To bardzo prawdopodobne - powiedziała poważnie Louella. - Zdaje mi się, że coś o tym słyszałam, ale nie jestem
pewna. Zobaczę, co da się zrobić. Czy będziesz w domu wieczorem?
- Nie wiem - wycedziła Jessika. - Miałam zamiar wyjść, ale jeszcze nie wiem.
- Jeżeli wyjdziesz, to wpadnij do mnie na chwilę. Może ci o czymś opowiem. Wiesz, że mam sporo znajomych.
Louella poczekała chwilę i zadzwoniła do Isabelle Graham. Zapytała ją, czy zna Dianę, dziewczynę z Nowego Jorku,
która jest gościem Beryl.
Isabelle oczywiście znała Dianę. Miała w Nowym Jorku koleżankę, od której uzyskała parę informacji na jej temat.
Otóż Diana była zaręczona z bogatym, przystojnym oficerem, który miał wkrótce wrócić do domu i wtedy mieli
wziąć ślub. Diana przebywała w Riverton dla zabicia czasu, czekając na ślub. Miała już uszytą wyprawę i suknię
ślubną.
Louella starannie zapamiętała szczegóły, dodała trochę własnych i miała gotową opowieść, którą chciała uraczyć
Jessikę.
Zadzwoniła, ale linia była zajęta. Prawdę mówiąc, Jessika w tej chwili starała się dodzwonić do Sandersonów, by
zapytać 0 Dianę. Nikogo nie było w domu. Jessika odłożyła słuchawkę
i czekała na telefon od Louelli.
17
Jeszcze tego samego dnia jedna z dziewcząt zadzwoniła do Jessiki i zapytała, jak się jej podobało przemówienie
Rodneya w radio. Nie odpowiedziała od razu. Ogarnęło ją zdziwienie i było jej przykro, że ominęło ją to wydarzenie.
Nic o tym nie wiedziała i postanowiła zwymyślać Louellę. Po chwili odezwała się spokojnie:
- Niezłe, ale nie obchodzą mnie jego obecne zainteresowania. Sądziłam, że po wojnie zapomni o tych religijnych
bzdurach. Uważam, że za bardzo naśladował młodszego brata.
- Wcale nie - sprzeciwiła się Alida. - Było bardzo interesujące i przekonujące. Wydaje się, że wojna pozytywnie
wpłynęła na wielu chłopców.
- Mam nadzieję, że nie. Świat byłby bardzo nudny - powiedziała Jessika. - Nie cierpię, gdy chłopcy starzeją się
przedwcześnie. Wyobraź sobie, że idziesz na potańcówkę z mężczyzną, który cały czas mówi o religii.
- Chłopcy Graeme nigdy nie chodzili na wieczorki taneczne.
- Oczywiście, że nie. Przypuszczam, że to mama Graeme nie pozwalała, żeby jej synowie dopuszczali się takich
wstrętnych rzeczy. Jestem pewna, że pozbędą się tej świętobliwej otoczki, gdy oderwą się od fartucha mamusi.
- Na pewno nie - odpowiedziała Alida. - Są bardzo staroświeccy. Podoba mi się to, bo przy tym są tacy męscy.
- Chyba zwariowałaś. Czyżby cię nawrócili, Alido? Nie wierzę własnym uszom. Zawsze byłaś moją dobrą
koleżanką.
- To nie zmienia faktu, że są wspaniali. Nigdy nie słyszałam, żeby młodzi ludzie mieli takie przekonania. Gdyby
każdy myślał tak jak oni, nie byłoby na świecie rozwodów, nie byłoby pijaków i gangsterów.
- Alido, przestań. Powiedz mi coś. Czy wiesz, kiedy i jak pojechali do Waszyngtonu? Czy Rodney pojechał sam, czy
może ktoś mu towarzyszył?
- Pojechali samochodem. Mój brat spotkał ich wcześnie rano w okolicach Prattsville. W samochodzie było sześć
osób: Jeremy i Beryl, Rod i Diana, Kathy i jej młody kapelan.
- Rod i Diana - powiedziała z obrzydzeniem Jessika. - Czy ta ohydna dziewczyna ciągle się przy nim kręci? Ona jest
obrzydliwa. Jest zaręczona z bogatym facetem z Nowego Jorku i wkrótce po powrocie do domu ma za niego wyjść.
- To nieprawda! Kto ci naopowiadał bzdur? Diana taka nie jest. Jest słodka, spokojna i urocza.
- Tak? Skąd o tym wiesz? Ja słyszałam coś całkiem przeciwnego. Robi niewinne minki, żeby nabrać biednego Roda.
Wiesz, jak go łatwo oszukać. Można mu wmówić, że ma przed sobą anioła.
- O, tak. Dobrze pamiętam, jak ty mu to wmówiłaś w szkolnych czasach. Rod dorósł, był na wojnie i dokonał wielu
wspaniałych rzeczy. Przekonasz się, że jest twardy jak stal. Pamiętaj, to ty go nauczyłaś, że nie należy ufać ludziom.
Był czas, gdy wielbił ziemię, po której chodziłaś. Teraz już tego nie robi. Rozczarowałaś go zupełnie. Nie uda ci się
go ponownie oszukać.
- Tak? Może się założymy. Myślę, że go zdobędę.
- Jessiko, jesteś przecież mężatką. Porzuć ten zamiar i zachowuj się jak przyzwoita kobieta. W przeciwnym razie
będzie nam wstyd, że cię znałyśmy.
- Ty się będziesz wstydzić? Ty? Mogłabym przypomnieć kilka rzeczy, które ty kiedyś zrobiłaś.
- Jessiko, jesteś okropna - powiedziała oschle Alida. - Żałuję, że do ciebie zadzwoniłam. Przypuszczam, że trudno ci
się pogodzić z faktem, iż porzucony przez ciebie chłopak ma takie względy u bogatej, kulturalnej dziewczyny.
- Tak? - zdziwiła się Jessika. - Rod wróciłby do mnie,
gdybym tylko chciała. Do zobaczenia, Alido. Zaraz wychodzę, więc wybaczysz mi, że nie będziemy dalej
rozmawiać. Dobranoc.
Jessika nie zamierzała jednak wyjść z domu tego wieczoru. Usiadła w fotelu, zamyśliła się i układała swoje plany.
Następnego dnia Diana poszła do miasta po sprawunki. Przechodziła obok ostatniego sklepu, gdy Jessika zauważyła
ją i podbiegła do niej.
- Czy to ty jesteś Diana Winters z Nowego Jorku? - zapytała.
Diana odwróciła się i z uśmiechem popatrzyła na dziewczynę.
- Tak, to ja - odpowiedziała. - Czy ja cię znam? Wydaje mi się, że gdzieś widziałam twoją twarz, ale nie pamiętam,
jak się nazywasz.
Maniery Diany potrafiły rozbroić każdego, ale Jessika przyszła tu, żeby walczyć.
- Nazywam się Jessika De Groot - powiedziała. - Sądzę, że zostałyśmy sobie przedstawione tego wieczoru, gdy
Jeremy przemawiał w kościele. Był duży tłok, więc nie dziwię się, że nie pamiętasz mojego nazwiska. To jednak nie
ma znaczenia. Chcę, żebyś o czymś wiedziała. Czy możemy pójść gdzieś, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał?
Tu zaraz jest galeria, gdzie zawsze można znaleźć wolne miejsce.
Diana z zakłopotaniem spojrzała na zegarek.
- Mogę ci poświęcić parę minut - powiedziała i dała się poprowadzić po schodach i posadzić na długiej ławce.
- Posłuchaj - zaczęła Jessika - od dawna obserwuję cię, jak się włóczysz z Rodem Graeme. Otóż powinnaś sobie
uzmysłowić, że to nie jest mężczyzna dla ciebie. On należy do mnie. Dawno temu, zanim poszedł na wojnę, był
moim narzeczonym. Zdecydowałam się powiedzieć ci, żebyś zostawiła go w spokoju. On jest mój. Wiem o tobie
dużo, słyszałam rzeczy, o których Rod pewnie nie wie, bo inaczej nigdzie by się z tobą nie pokazał. On jest tak
bardzo religijny, że rzuciłby cię od razu. A jeśli nie zostawisz go w spokoju, dopilnuję, żeby dowiedział się o tobie
wszystkiego. Mam przyjaciół w Nowym Jorku; powiedzieli mi, że jesteś zaręczona i że masz poślubić
eleganckiego faceta, który uważa cię za wzór i oczywiście nie wie, co ty wyprawiasz tu w Riverton. Jeśli dalej
będziesz kręcić się koło Roda, to dopilnuję, żeby ten elegant dowiedział się prawdy. Pojadę do Nowego Jorku, znajdę
go i powiem o wszystkim, co tu się dzieje.
Diana patrzyła na dziewczynę jak na wariatkę. Modliła się cicho: Panie, powiedz mi, co mam robić?
Uśmiechała się blado, gdy rozpoczęła się ta tyrada. Te dziwne rzeczy, które usłyszała, usunęły z jej twarzy malujący
się na niej spokój. Pozostał tylko delikatny uśmiech.
Nagle owładnęła nią niespodziewana siła. Powiedziała spokojnie:
- Skończyłaś? Czy to wszystko, co miałaś mi do powiedzenia? Pozwolisz, że cię przeproszę, bo ktoś czeka na tę
paczkę - po czym odeszła, z wysoko podniesioną głową i wyrazem spokoju na twarzy.
Jessika siedziała zdziwiona. Jej słowa pełne nienawiści nawet nie poruszyły tej dziewczyny. Cóż to za dama! Jessika
prawie zazdrościła jej takiego sposobu bycia, opanowania i elegancji. Ona sama tego nie posiadała. Była zdziwiona
reakcją Diany. Czyżby wiadomości o jej zaręczynach były nieprawdziwe? Gdyby tak było, pogorszyłaby jeszcze
swoje stosunki z Rodem. Trudno, stało się i trzeba brnąć w to dalej. Musi spotkać się z Rodem i opowiedzieć mu o tej
dwulicowej dziewczynie. Jest taki religijny, że na pewno przestanie się z nią widywać. Zobaczy się z Rodem jutro
pomimo wszystko, pomimo przeszkód ze strony Graeme'ów i pomimo Louelli, a także pomimo skrupułów ze strony
samego Roda. Pokona wszystko i odpłaci pięknym za nadobne. Przede wszystkim Rodowi. Poprosi go o zwrot
pierścionka i pokaże go wszystkim ludziom. Na pewno dokona tego jutro. Dobrze wie, jak sprawiać innym ludziom
przykrość.
Ubrana w powiewną sukienkę przepasaną białym paskiem i w szeroki kapelusz przybrany bukietem dzikich róż,
wkroczyła na znaną ścieżkę, która prowadziła do domostwa Graeme'ów. Podeszła do bocznych drzwi, zapukała i
weszła, nie czekając, aż ktoś jej otworzy. Nie chciała jednak nikogo złościć,
więc postała przez chwilę w holu, uśmiechnęła się słodko i zawołała:
- Czy jest pani tam, pani Graeme? Przyszłam, żeby się z panią zobaczyć. Mam nadzieję, że nie jest pani zajęta.
Mama Graeme wyszła lekko zaniepokojona. Nie wiedziała, w czym przyjdzie jej brać udział.
- Nie, nie jestem zajęta, przynajmniej na razie. Proszę, usiądź.
Jessika usadowiła się na bujanym krześle i przygotowała się do miłej przyjacielskiej pogawędki.
Mówiła o pięknej pogodzie, o swojej wyprawie, o majątku męża, pięknym domu, w którym teraz mieszka.
Wspomniała nawet o błękitnym brylancie, który zamierza ofiarować jej mąż. Nagle zauważyła nonszalancko:
- Mam nadzieję, że nie przyszłam za wcześnie. Chłopcy pewnie za chwilę zejdą na dół. Wiem, że w czasie urlopu
lubią sypiać dłużej.
- Na dół? - zapytała Margaret ze zdziwieniem. - Dziecko, ich tu nie ma. Wyjechali wczoraj w nocy.
- Wysłano ich na front?
- O nie, jeszcze nie.
- Dokąd pojechali? Zawsze zadaję to samo pytanie, ale nigdy nie uzyskuję na nie odpowiedzi. Czy to celowe?
Margaret Graeme uśmiechnęła się.
- No cóż, trudno jest powiedzieć, gdzie mogą być. Jest tyle rzeczy, które muszą zrobić, że naprawdę mają mało
czasu.
- Sądzę, że tym razem odpowie pani na moje pytanie, pani Graeme. Dokąd oni pojechali?
Pani Graeme zaśmiała się wesoło.
- Muszę ci udzielić tej samej odpowiedzi. Nie powiedzieli mi. Stwierdzili, że wezwano ich do Kwatery Głównej.
- Czy to znaczy, że pojechali do Waszyngtonu?
- Możliwe, ale nie jestem pewna. Być może istnieje jakaś inna Kwatera Główna. Nie miałam jeszcze okazji, by z
nimi porozmawiać na ten temat. Nie znam się na tym i nie wiem, czy używam właściwej terminologii. Oczywiście
wkrótce nauczę się wszystkiego i będę mogła powiedzieć nawet, jakie stanowiska zajmują.
- Czy na pewno pani nie wie, dokąd pojadą? Przecież tyle może mi pani powiedzieć. Chyba pani pamięta, że kiedyś
miałam zostać członkiem rodziny.
Margaret Graeme zaśmiała się.
- Obawiam się, że nie mogę ci pomóc - powiedziała z rozbawieniem. - Nic jeszcze nie wiemy, a gdy chłopcy
otrzymają jakieś rozkazy, to na pewno będą one ściśle tajne i nie ujawnią ich nawet najbliższym.
- To okropne i nierozsądne. Żadna rodzina tego nie zniesie.
- Niestety, tak musi być. Dobrze wiesz, że chłopcy byli na wojnie przez wiele miesięcy. Nie mieliśmy od nich
żadnych wiadomości. Było to trudne, ale konieczne. Jest to sposób, by wygrać wojnę.
- Bzdury - odrzekła Jessika. - Tysiące żołnierzy nie mogłoby tego wytrzymać. Dlaczego walczyli dalej tam, gdzie ich
tak traktowano?
- Zostali tam, bo zrozumieli, że takie rozkazy musiały zostać wydane. Przedsięwzięto wszelkie środki ostrożności
My przyzwyczailiśmy się do tego, że nie zadawaliśmy zbyt wielu pytań. Czekaliśmy, aż chłopcy sami nam o
wszystkim opowiedzą. Gdy tego nie zrobili, to znaczyło, że im zabroniono.
- Ja bym tego nie zniosła.
- A ja wolałam cierpieć i pomagać naszym żołnierzom niż zaspokoić własną ciekawość. Pragnęłam, by moi bliscy
byli dobrymi żołnierzami i przestrzegali prawa.
Jessika zirytowała się. W końcu wstała i skierowała się ku drzwiom.
- Zrobiłam głupstwo, przychodząc tu - szepnęła.
- Nie sądzę, dziecko - powiedziała mama Graeme - prowadziłyśmy miłą rozmowę.
- Nie doszłyśmy do niczego. A ja chciałam porozmawiać z Rodneyem. Muszę go zapytać o coś ważnego. Kiedy się
pani go spodziewa?
- Znowu usłyszysz tę samą odpowiedź. Po prostu nie wiem. Może za dzień, może za dwa, a może za miesiąc. To nie
zależy ode mnie.
Margaret Graeme stawała się powoli mistrzynią w udziela-
niu wymijających odpowiedzi. Oczywiście wiedziała, jaka przyszłość czeka jej synów, ale poproszono ją, by nic nie
mówiła, starała się więc dotrzymać obietnicy.
Po wyjściu od Graeme'ów Jessika poszukała Louelli i zaczęła się żalić.
- Kochanie, Margaret Graeme zawsze mnie tak traktuje - powiedziała Louella ze współczuciem. - Dziwisz się, że nie
mogę uzyskać żadnych informacji. Sama teraz rozumiesz, że to niemożliwe.
- Przynajmniej teraz wiemy, że gdzieś wyjechali i że wkrótce rozstrzygnie się, gdzie mają pozostać na stałe. Za-
stanawiam się, czy nie udałoby się dowiedzieć czegoś od listonosza.
- Obawiam się, że nie - powątpiewała Louella. - Próbowałam zapytać go o adres kogoś, kto mieszka za granicą.
Odmówił i powiedział, że może wysłać mój list, ale nie ma prawa podawać mi żadnego adresu.
- Musi być jakiś sposób - upierała się Jessika. - Nie poddam się tak łatwo. Dowiem się, gdzie ich wyślą, i odwiedzę
Roda w jego biurze. Nie ośmielą się mnie stamtąd wyprosić.
- Nie jestem pewna. Rząd ma bardzo surowe przepisy, wojsko i marynarka również. Ja nie bałabym się tam udać, ale
tobie nie radzę. Jesteś młodą kobietą. Twojemu mężowi mogłoby się to nie spodobać.
- Porozmawiam z Rodneyem Graeme. Powinien wiedzieć o pewnych sprawach. Pamiętaj, że kiedyś byliśmy
zakochani. To mój obowiązek informować go o rzeczach mających dla niego znaczenie.
- Oczywiście, Jessiko, ale musisz pamiętać, że zawsze trzeba ponieść konsekwencje. Jeśli interesujesz się sprawami
rządowymi, to musisz bardzo uważać.
- Nie boję się. Wytropię Roda i nikt mnie nie powstrzyma. Opowiem mu wszystko o tej Dianie, z którą się teraz
włóczy, i gwarantuję ci, że więcej się z nią nie pokaże. Rodney Graeme panicznie boi się tego, co o nim mówią
ludzie. Uważa też chyba, że Bóg czyha na każdy jego błąd. Pokażę mu więc, kim jest ta dziewczyna. Ma wyjść za
mąż,
a znajduje sobie drugiego chłopca, za którym się ugania. Na pewno Rod ją potępi.
- Jessiko - powiedziała Louella. - Ty przecież zrobiłaś to samo, gdy odesłałaś Rodneyowi pierścionek i poślubiłaś
innego mężczyznę.
- Ale nie zatrzymałam pierścionka, chociaż chciałam. Mogę pójść i poprosić o jego zwrot. Zastanawiam się, czy
trzyma go w banku. Dowiedz się tego, Louello.
18
Diana wracała powoli do domu. Nie pojechała autobusem, jak to robiła zazwyczaj. Chciała być sama i w spokoju
przemyśleć to, co się zdarzyło. Poczuła się tak, jakby ją ktoś mocno uderzył.
Ulica, którą szła, była pusta. Jeździło mało samochodów i rzadko kiedy natykała się na przechodnia. Kiedy znalazła
się blisko parku, zdecydowała się zatrzymać na chwilę. Usiadła na ławeczce.
Nikogo nie było w pobliżu. Promienie słońca przebijały się przez koronkowe gałęzie świerku. Odetchnęła z ulgą, tak
jak zbieg, który nareszcie znalazł schronienie. Ta okropna dziewczyna już na nią nie patrzyła wzrokiem pełnym
pogardy i wstrętu. Po chwili jednak Diana przypomniała sobie o czymś i zbladła.
Zakryła twarz dłonią, pochyliła głowę i miała ochotę wybuchnąć płaczem. Powstrzymała ją jedynie świadomość, że
ktoś może ją zobaczyć. Cała ta sprawa wydała się jej nikczemna i upokarzająca. Jak kobieta może w ten sposób
rozmawiać z drugą kobietą? Nie mogła jednak nikomu o tym powiedzieć, ani poprosić o radę. Wstydziła się Beryl i
pani Sanderson, a jej własna matka miałaby pretensję, że przez samowolę naraziła się na plotki i krytykę otoczenia.
Rodney Graeme był jedyną osobą, z którą chciałaby porozmawiać o swoich problemach, ale tego nie mogła uczynić.
Za nic na świecie nie chciałaby, żeby Rodney dowiedział się o czymś takim. Sprawiłoby jej to wielki ból. Zawsze
sądziła, że
życie powinno być słodkie i czyste. Teraz wydawało się jej, że wpadła do rynsztoka i nie wiedziała, jak ma się
oczyścić z jego brudów. Chciałaby o tym mówić, ale nie mogła. Nigdy nie otworzy się przed Rodneyem ani przed
jego uroczą matką.
Nagle coś jak cichy głos odezwało się w niej: „Nie martw się, bo jestem z tobą. Pomogę ci...". Skąd to się wzięło?
Może z dziecięcych wspomnień, a może z tego spotkania, na którym przemawiał Jeremy lub z rozmów z Rodneyem?
Tak, to werset, który recytował Rod, gdy rozmawiali o Panu. Natychmiast zdała sobie sprawę, że nie potrzebuje
nikogo z ludzi. Ma przecież Pana, który troszczy się o nią, który obiecał, że wszędzie z nią będzie i zrozumie ją.
Wysłucha ją, choć ona zgrzeszyła. Przypomniała sobie, że gdy miała kłopoty, On jej dopomógł. Czy zrobi to znowu?
Zaczęła się modlić:
Panie Boże. Znowu mam kłopoty i nikt oprócz Ciebie nie może mi pomóc. Nie rozumiem, dlaczego przytrafiła mi się
taka rzecz. Czyżbym coś zrobiła źle? Jestem pewna, że potrafisz mi pomóc. Jeśli jest coś, co powinnam zrobić, pokaż
mi, co to jest, otocz mnie opieką i dodaj sił. Proszę, pozwól mi powrócić do domu i nie bać się. Zawsze będę Ci ufać
i będę słuchać Twoich rad. Amen.
Siedziała jeszcze przez chwilę z pochyloną głową. Nagle wydało jej się, że ktoś ją błogosławi. Znowu usłyszała
cichy głos i słowa: „Nie bój się, pomogę ci".
Po chwili Diana podniosła głowę. Kłopoty zniknęły. Pan był z nią i chciał jej pomóc. Zgarnęła włosy z twarzy,
poprawiła kapelusz i rozejrzała się po parku. Potem ruszyła szybkim krokiem w stronę domu. Nie miało znaczenia
to, co powiedziała tamta dziewczyna. Nie bała się już jej gróźb. Czuła, że Pan nad nią czuwa. Poznała Go dzięki
Rodneyowi. Nie wiedziała, czy znowu się spotkają, ale była mu wdzięczna za to, co dla niej uczynił. Weszła do
domu z uśmiechem, a w jej oczach paliły się ogniki.
Jessika przeżywała nerwowe chwile. Przez trzy długie dni czekała na szansę, by zniszczyć tę dziewczynę z Nowego
Jorku i nie udało jej się to. Każdego ranka chodziła do domu Graeme'ów i powtarzała, że koniecznie musi zobaczyć
się z Rod-
neyem, a nic z tego nie wychodziło. Odpowiedź zawsze była ta sama. Nikt niczego nie wiedział.
- Wobec tego proszę podać mi jego adres. Muszę mu zadać kilka pytań, gdyż mam napisać artykuł. Powiedziałam
wydawcy, że mój znajomy właśnie powrócił z frontu i mogę uzyskać od niego kilka szczegółów. Zostało mi tylko
kilka dni do ukończenia pracy, więc proszę o jego adres.
- Jessiko, ja naprawdę nie znam tego adresu - odrzekła Margaret Graeme, w głębi duszy zadowolona, że rzeczywiście
0 niczym nie wie. - Chyba zdajesz sobie sprawę, że lepiej jest dla chłopców, gdy mi nic nie mówią. Było nam ciężko
przez wiele miesięcy, a teraz oni są pewni, że mogę poczekać, aż do mnie napiszą.
- Nie popłynęli za ocean, prawda?
- Nie byłabym taka pewna. Czasy wojny są szczególne
i rozkazy zmieniają się z minuty na minutę. Może wysłano ich za ocean, któż to wie. A może wrócą jutro lub
pojutrze. Wszystko w rękach Pana.
Te ostatnie słowa rozsierdziły Jessikę.
- Jest pani najbardziej nieczułą matką, jaką znam - wykrzyknęła - albo celowo trzyma mnie pani w niepewności.
- Nie robię tego - powiedziała Margaret. - Po prostu nie wiem o niczym, co mogłoby cię zainteresować. To wszystko.
Jessika wybiegła z domu. Skierowała się prosto do hotelu Louelli, żeby ją o wszystko oskarżyć. Miała zdać relację
mężowi listownie lub osobiście w ciągu trzech dni, a nie zrobiła niczego. Zwymyślała Dianę, ale to dało jej tylko
osobistą satysfakcję i pozostawiło coś w rodzaju niedosytu, ponieważ nie mogła rozgryźć jej reakcji. Nigdy nie
widziała dziewczyny, która by tak godnie zachowała się po tym, jak ktoś ją obraził. Taka osoba mogłaby okazać się
naprawdę niebezpieczna. Jessika postanowiła obserwować ją i czekać. Jak dotąd nawet nie wiedziała, czy udało się
jej skłonić Dianę do powrotu do Nowego Jorku.
Chłopcy przyjechali do domu późnym wieczorem w sobotę. Mieli zatrzymać się na weekend, tak powiedzieli matce.
Domyśliła się, że przywożą dobre wieści, ale postanowiła czekać, aż jej sami powiedzą.
Wiadomość o ich przyjeździe obiegła miasto, głównie za przyczyną Bonny Steward. Jej brat włóczył się po stacji,
czekając na podróżnych wysiadających z ostatniego pociągu! Miał nadzieję zarobić parę dolarów w zamian za
podwiezienie ich do domu i w ten sposób podreperować swoje konto bankowe.
Wkrótce o powrocie braci dowiedziała się także Jessika. Bezzwłocznie udała się do domu Graeme'ów, gdzie Hetty
poinformowała ją, że wszyscy są w kościele.
- Też pomysł - powiedziała Jessika. - Spodziewałam się, że wszyscy zostaną w domu, zwłaszcza że chłopcy wkrótce
mają wyjechać. Cóż to za matka, jeśli na to pozwala. Powinna ich zatrzymać w domu, przecież mogą już nigdy nie
wrócić.
- Takie jest życie - rzekła filozoficznie Hetty. - Nigdy nie wiesz, czy wrócisz, kiedy wychodzisz z domu, ale to nie
znaczy, że nie powinnaś nic robić. Jeśli chcesz spotkać chłopców, to najlepiej zrobisz, jeśli pójdziesz do kościoła.
Rozzłoszczona Jessika wyszła. Przy furtce zdecydowała, że pójdzie do kościoła i zmusi Rodneya, aby ją
odprowadził do domu. Wszyscy zobaczą, kto go teraz zdobył.
Weszła do kościoła i usiadła w ostatniej ławce. Od razu zobaczyła, że rodzina Graeme'ów zajmuje swoje zwykłe
miejsce. Szybko rozejrzała się i zobaczyła Dianę siedzącą w ławce Sandersonów. Co za bezczelność! Po tym
wszystkim co usłyszała, ośmieliła się tu przyjść i publicznie pokazać w towarzystwie przyjaciół Rodneya. Trzeba to
przeciąć natychmiast. Musi porozmawiać z Rodneyem i skłonić go do wspólnego spaceru. Nie ośmieli się jej
odmówić w takim miejscu.
Zabrzmiały ostatnie słowa błogosławieństwa, zaczęto grać pieśń kończącą nabożeństwo, a Jessika zbliżała się do
ławki Graeme'ów. Potrącała ludzi, którzy ze zdziwieniem patrzyli na nią. Coś musiało się stać, bo tej kobiety nie
widziano w towarzystwie Graeme'ów od lat. Teraz rozpoczęła rozmowę z Rodneyem. Było na co popatrzeć.
- Rod - powiedziała słodkim tonem - czy odprowadzisz mnie do domu? Muszę ci opowiedzieć o czymś ważnym. Czy
możemy stąd wyjść natychmiast?
Stała pochylona nad Rodneyem i czekała na odpowiedź, a jednocześnie blokowała mu wyjście z kościoła. Margaret
Graeme zaniepokoiła się, gdy usłyszała propozycję złożoną jej chłopcu. Po chwili uspokoiła się. Wiedziała, że Pan
weźmie go pod opiekę i nic złego go nie spotka.
Pan Graeme zacisnął usta. Większość jego przyjaciół wiedziała, co w tej chwili myśli. Nikt nie chciał wdać się z nim
w jakikolwiek spór, gdy miał taką minę. Ludzie patrzyli na Roda. Jeremy z niepokojem przyglądał się bratu. Rodney
był bardzo opanowany. Brat wyczuł, że on w tym momencie po prostu się modli. Po chwili popatrzył na Jessikę i
odpowiedział pogodnie, tak żeby słyszeli go wszyscy.
- To niemożliwe, pani De Groot. Ktoś na mnie czeka w samochodzie i muszę natychmiast wyjść. Do widzenia,
mamo, do widzenia, tato, muszę już iść. Obiecałem, że się nie spóźnię.
Jessika starała się go zatrzymać, ale się wymknął.
Szła za nim i zastanawiała się, jaką wstrętną historię ma mu opowiedzieć, by się nią zainteresował. Stanęła na
stopniach kościoła i zobaczyła, jak Rodney pomaga Dianie wsiąść do samochodu, a następnie zajmuje miejsce tuż
przy niej. Więc to dla niej zostawił swoją dawną narzeczoną? Ta dziewczyna nie potraktowała poważnie ostrzeżenia.
Jessika postanowiła, że ją ukarze. Pojedzie do Sandersonów i porozmawia z Rodem. Wtedy na pewno jej nie
ucieknie, a ona opowie mu wszystko, co wie o tej Dianie.
Jeremy obserwował ją z daleka. W jej oczach płonął ogień, który nie wróżył nic dobrego. Wrócił do domu i
natychmiast zadzwonił do Sandersonów.
Rodney odebrał telefon.
- Cześć, Rod. Chciałem ci powiedzieć, że musisz być przygotowany na spotkanie z wrogiem. Teraz jednak musisz
się uzbroić w cierpliwość. Powiedz Beryl, że będę za godzinę. Gdybyś potrzebował pomocy, to do mnie zadzwoń.
Do zobaczenia.
Rodney został ostrzeżony, ale, niestety, pan Sanderson o niczym nie wiedział. Otworzył drzwi i wpuścił Jessikę do
środka właśnie wtedy, gdy wszyscy zasiadali do obiadu.
Pan Sanderson ukłonił się grzecznie i poprosił gościa do małego pokoju, który znajdował się blisko frontowych
drzwi. Potem wszedł do jadalni i zawołał:
- Rodney, ktoś chce się z tobą zobaczyć. Potem dodał szeptem:
- Czy masz pióro? Prawdopodobnie chodzi o autograf. Rodney zatrzymał się na progu i rozejrzał się po pokoju.
Jessika siedziała w najbardziej zaciemnionym kącie, gdzie
nie mogła zostać od razu rozpoznana przez wchodzącego. Rodney przeszedł przez cały pokój. Gdy ją zobaczył,
bardzo się zdziwił.
Jessika wyjęła delikatną chusteczkę i otarła oczy. Wstała i podeszła do niego.
- Rodney - powiedziała cicho, tak żeby jej głos nie dotarł do innych pomieszczeń - nie odchodź teraz. Muszę ci o
czymś powiedzieć. Gdy to usłyszysz, będziesz mi wdzięczny. Czuję, że powinieneś o tym wiedzieć dla twojego
własnego dobra. Przez wzgląd na naszą dawną przyjaźń odrzuciłam moją wrodzoną nieśmiałość.
- Co? - przerwał jej Rodney. - O czym ty mówisz? Twoja wrodzona nieśmiałość? Nie pamiętam, żebyś coś takiego
miała. Ale mów dalej. Załatwmy to szybko. Przyjaciele na mnie czekają.
- To, co ci powiem, jest ważniejsze od twoich przyjaciół.
- No to mów - powiedział Rodney ze zniecierpliwieniem.
- Najpierw chcę cię o coś poprosić.
- O co chodzi? - zapytał młody oficer, patrząc jej prosto w oczy. - Podejrzewam tu jakiś podstęp. Proszę cię, mów.
Jessika zadrżała i z wyrzutem spojrzała na mężczyznę. Zaczęła mówić wiedząc, że on może szybko zakończyć
rozmowę, a tym razem chciała ją doprowadzić do końca.
- Rod, chcę z powrotem mój pierścionek. Bardzo cierpiałam, że oddałam ci go i znowu chcę go mieć. Proszę cię,
Rod, bądź tak dobry i oddaj mi go.
- Dlaczego chcesz go mieć? - zapytał ironicznie.
- Chcę, żeby mi ciebie przypominał - powiedziała ze łzami.
- Tak? Nie zależy mi na tym, żebyś o mnie pamiętała. Nie mam tego pierścionka.
- Jak to? Co z nim zrobiłeś? Czy dałeś go innej dziewczynie? Och, Rod - spuściła głowę i zakryła twarz rękami. –
Rod, nie myślałam, że jesteś do tego zdolny.
- Oczywiście, że nie dałem go żadnej dziewczynie - powiedział Rodney surowo. - Uważam, że obraźliwe byłoby
podarowanie komuś pierścionka zwróconego z pogardą przez dziewczynę, która sama siebie nie szanuje.
Nastąpiła cisza. Po chwili Jessika zawołała z udawaną rozpaczą:
- Wobec tego, co z nim zrobiłeś?
- Sprzedałem go dwa lata temu handlarzowi w Chinach. Nie chciałem go mieć. Nienawidziłem jego blasku i tego, co
oznaczał. Dzięki Bogu, pozbyłem się go na zawsze.
- Rod! Jak możesz być tak okrutny? Kiedyś mnie kochałeś.
- Tym większym byłem głupcem. Łudziłem się tylko, że cię kocham. Wdzięczny jestem, że pokazałaś, jaka jesteś na-
prawdę. Nie mogę ci oddać pierścionka, nawet gdybym chciał, a nie chciałbym, gdybym go miał. Taka jest moja
odpowiedź. Co jeszcze masz mi do powiedzenia?
Jessika popatrzyła na niego z gniewem.
- To, co ci powiem, jest bardzo ważne. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jaka fałszywa jest ta dziewczyna, z którą się
teraz przyjaźnisz. Dlaczego zawsze wybierasz sobie nieszczere koleżanki? Uganiasz się za nią, a ona jest zaręczona z
przystojnym, bogatym facetem z Nowego Jorku. Wkrótce ma go poślubić. Ma uszytą wyprawę i kupioną suknię
ślubną. Ślub odbędzie się, gdy narzeczony wróci z frontu. Pomyślałam, że powinieneś o tym wiedzieć, zanim się za
bardzo zaangażujesz. Zamierzałam opuścić Riverton kilka tygodni temu, ale odkładałam ten wyjazd ze względu na
ciebie. Najpierw chciałam z tobą porozmawiać. Nie spodziewam się, byś był mi wdzięczny, ale jestem przekonana,
że kiedy upewnisz się o mojej prawdomówności, pomyślisz o mnie inaczej.
Rod patrzył na nią z wściekłością. Potem powiedział:
- Jestem zbyt rozzłoszczony, żeby powiedzieć ci, na co zasługujesz. Najlepiej będzie, jak sobie już pójdziesz. Nie
chcę z tobą więcej rozmawiać. Czy mam ci otworzyć drzwi? Życzę miłego dnia.
Rodney mówił głośno i wyraźnie. Strzępy jego słów słyszano w drugim pokoju, choć pan Sanderson starał się jak
mógł, by je zagłuszyć. Rodzina nie zasiadła jeszcze do stołu; wszyscy czekali na Rodneya. Zdawali sobie sprawę, że
Rod wcale nie był zachwycony swym gościem. Pewnie chciałby nawet, żeby ktoś wszedł do pokoju i przerwał
rozmowę. Pani Sanderson chciała wejść i zaprosić tę dziewczynę na obiad. Poprosiła Beryl o radę, ale ta
zdecydowanie odradziła.
- Mamo, ty jej nie znasz, zostanie i zepsuje wszystko - rzekła poważnie.
Matka dała za wygraną i zastanawiała się, jak najszybciej rozpocząć obiad.
Nagle pojawił się Jeremy. Pozdrowił wesoło wszystkich. W chwilę później usłyszano odgłos zamykających się
drzwi. Nieproszony gość wyszedł z domu.
Jessika zdała sobie sprawę, że tą rozmową pogrążyła samą siebie. Gdyby tylko poprzestała na żądaniu pierścionka, to
może odniosłoby to jakiś skutek. Niepotrzebnie rozzłościła Roda opowieścią o Dianie. Jedyną pociechą było to, że
spełniła swoją groźbę i Diana to usłyszała. Rod poznał prawdę lub to, co Jessika uważała za prawdę - nie miało to
specjalnego znaczenia, jeśli tylko uderzało w kogoś, kogo Jessika nie lubiła.
Gdy wróciła do Riverton, poszukała Louelli, by się jej wyżalić. Ta przyznała, że była bardzo dzielna, ale powinna
przez jakiś czas trzymać się z dala od domu Graeme'ów. Inaczej mogłoby to doprowadzić do nieprzewidzianego
rozwoju sytuacji. Donald mógłby ją za to obwiniać, a on nie przebiera w słowach.
Jessika postanowiła więc udać się do Nowego Jorku, aby poszukać oficera, który zaręczył się z Dianą. Chciała po-
krzyżować jej plany, aby ślub nie doszedł do skutku. Rodney nie powiedział nic, ale ważył coś w sobie. Z początku
mógł obwiniać ją za to, co mu powiedziała, ale jej słowa z pewnością musiały wywrzeć na nim wrażenie. Wątpiła,
czy jeszcze pójdzie do kościoła razem z Dianą.
Jessika zdecydowała się dotrzeć do Nowego Jorku przed Dianą. Wcześniej musiała wykonać jeszcze jedną rzecz:
mu-
siała dowiedzieć się, gdzie pracują Rodney i Jeremy i co robią, a następnie dotrzeć do nich i zdobyć dokumenty, a
których zależało jej mężowi. Wtedy dostanie to, na czym jej zależało - błękitny brylant. Może kiedyś uda się jej
uzyskać rozwód i wyjść za jakiegoś przystojnego oficera. Na Roda nie ma co liczyć. Nic z tego nie będzie. Zmęczona
tymi rozmyślaniami zasnęła.
19
Rodney poczuł się trochę zażenowany, gdy wrócił do jadalni. Ogarnęły go wstyd i upokorzenie. Nagle zdał sobie
sprawę, że Jessice tylko o to chodziło. Przyszła tu, żeby go upokorzyć, za to, że od dawna nie chciał jej widywać.
Uśmiechnął się gorzko.
- Co cię tak śmieszy, Rod? - zapytał brat. - Parę minut temu nie wydawałeś się tak radosny. Słyszeliśmy sporą część
waszej rozmowy. Przypuszczam, że zdajesz sobie z tego sprawę.
- Tak - uśmiechnął się Rodney. - Wiedziałem, że usłyszycie. Musielibyście krzyczeć albo urządzić orkiestrę z
kuchennych garnków. Chciałem, żebyście usłyszeli część tej rozmowy. Przykro mi, panie Sanderson, że uchybiłem
temu domowi, w którym mnie tak miło przyjęto.
- Wcale nie, chłopcze, nie martw się tym. Wiedzieliśmy, że nie spodoba ci się to spotkanie.
- Oczywiście. Bałem się powrotu do domu, ale ten strach minął. Miałem nadzieję, że ta postrzelona dziewczyna
wydorośleje trochę po wyjściu ża mąż. Myliłem się. Panie Sanderson, chciałbym, żeby pan wiedział, że kiedyś
uważałem ją za najpiękniejszą istotę na ziemi i wyobrażałem sobie, że bardzo ją kocham. Nawet kupiłem jej
pierścionek. Byłem na froncie rok, kiedy mi go odesłała z niezdarnymi przeprosinami. Napisała, że wychodzi za mąż
za bogatego mężczyznę i ma nadzieję, że jej przebaczam. Wtedy byłem młody, wojna była straszna, a wszędzie
czyhała śmierć, ale spotkałem Pana i On mnie od niej wybawił. Pani Sanderson, proszę mi wybaczyć, że
wywlekam przed państwem moje kłopoty, ale skoro słyszeliście część tej historii, to chcę, byście znali ją całą. Myślę,
że mnie zrozumiecie.
- Mów, Rodney - powiedziała z uśmiechem matka. - Zachowuj się tak, jakbyśmy byli twoją rodziną. Opowiedz nam,
co chcesz.
- Dziękuję, pani Sanderson - powiedział Rod. - Doceniam to. Wiecie, po co tu przyszła ta dziewczyna? Poprosiła,
żebym jej oddał pierścionek, który mi kiedyś zwróciła.
- Mam nadzieję, że tego nie zrobiłeś - powiedział z rozbawieniem pan Sanderson - chociaż nie przypuszczam, że
miałeś go w kieszeni przez tyle lat.
Mrugnął porozumiewawczo, wszyscy zaczęli się śmiać i to rozluźniło napiętą atmosferę.
- Nie, nie oddałem go - odrzekł szybko Rodney. - Powiedziałem jej, że sprzedałem go handlarzowi w Chinach, ale
nawet gdybym go miał, to bym go jej nie oddał. Wstydzę się moich głupich błędów z przeszłości. Mam nadzieję, że
się zmieniłem i nie popełnię już większych głupstw.
- Nie martw się tym teraz - szepnęła Beryl, po czym zwróciła się do matki:
- Mamo, czy jest jeszcze trochę ziemniaków i sosu w kuchni? Jerry i ja mamy ochotę na dokładkę.
Atmosfera przy stole zrobiła się bardzo przyjemna, a incydent z Jessiką został zapomniany. W rzeczywistości
zmartwił on tylko Rodneya, ale wszyscy go kochali i chcieli go pocieszyć.
Zaczęto rozmawiać o innych sprawach. Chłopcy opowiedzieli o swoich planach na przyszłość, o miejscu, gdzie będą
pracować i o wadze tego, co będą robić. Wszyscy mieli świadomość nieuchronnego rozstania.
- Czy mama już wie? - zapytał Rodney, patrząc z niepokojem na brata. - Wiem, że się martwiła, chociaż nie mówiła
zbyt wiele. Mam nadzieję, że coś jej powiedziałeś, Jerry. Nie mieliśmy wczoraj zbyt dużo czasu.
- Powiedziałem jej, żeby się nie martwiła, bo nie wyjeżdżamy daleko. Myślę, że na razie to jej wystarczy. Wiesz, że
mama zawsze była wyrozumiała.
- Tak - zgodził się ojciec Beryl. - Ja jestem taki sam. Prowadzę dobrze moją rodzinę i sądzę, że to samo mógłbym
robić z rządem. Może nawet lepiej niż inni. Prawda, mamuśka?
Diana zazdrośnie patrzyła na tę wspaniałą, rodzinną atmosferę. Chciałaby, żeby jej własna rodzina była podobna do
tej. Podniosła głowę i napotkała spojrzenie Rodneya. Wyczytała w jego oczach coś w rodzaju błogosławieństwa.
Zarumieniła się i pomyślała, że jeszcze nie może wyjechać, bo nie wyjaśniła dotąd wszystkich spraw. Jerry zauważył
tę wymianę spojrzeń. Rozsiadł się wygodnie w fotelu i przez cały czas patrzył na Beryl.
Po południu Rodney zaproponował Dianie spacer. Chciał z nią porozmawiać sam na sam.
- Diano, czy pogardzasz mną teraz z powodu mojej głupiej przeszłości? - zapytał, gdy znaleźli przyjemne miejsce
pośród drzew.
W oczach Diany zapaliły się ogniki.
- Każdy ma za sobą jakąś przeszłość - odpowiedziała rozsądnie. - Nie zawsze z własnej winy wstydzimy się
przeszłości. Czasami odpowiedzialni są starsi, którym wydaje się, że wszystko wiedzą lepiej. Wybierają znajomych
i narzucają ci ich towarzystwo. Na tym polega mój kłopot. Moi rodzice wybrali dla mnie chłopca, którego znam od
dawna i od którego nie mogę się uwolnić. Dysponuje moją osobą tak, jakbym była jego własnością. Zdobył tak
wielką sympatię mojej mamy, że musiałam uciec do Beryl, żeby to wszystko przemyśleć.
Rodney obserwował ją, gdy o tym opowiadała.
- Więc po powrocie nie czeka na ciebie wyprawa i suknia ślubna? Jeszcze nie ustaliliście daty ślubu? - zapytał.
- O, nie - zaśmiała się Diana. - Nie mam zamiaru wychodzić za mąż.
Patrzyła na niego. .
- Czy ona ci o tym powiedziała?
- Tak, to Jessika. Skąd wiesz?
- Zagroziła mi, że ci opowie o wszystkim, jeśli natychmiast nie wrócę do Nowego Jorku.
- To lisica.
- Zagroziła też, że pojedzie do Nowego Jorku, odnajdzie
mężczyznę, za którego mam wyjść i opowie mu, jak się tu z tobą zabawiam. Uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
- Czy miałabyś coś przeciwko temu, żeby to zrobiła? - zapytał.
- Nie. Sprawiłoby to tylko przykrość moim rodzicom. Martwiliby się, że nie wracam do domu i nie urządzam
oficjalnych zaręczyn.
- A ty tego nie chcesz?
- Oczywiście, że nie - stwierdziła krótko Diana. Rodney popatrzył na nią i powiedział stanowczo:
- Musimy coś postanowić. Nie chciałem popędzać cię, bo czułem, że może mnie dobrze nie znasz i trudno mi było
planować przyszłość.
Wziął ją za ręce.
- Diano - powiedział. - Kocham cię.
Nachylił się i delikatnie pocałował ją w usta. Przytulił ją do siebie.
- Ja też cię kocham - powiedziała. - Pokochałam cię tej nocy, gdy Jerry przemawiał w kościele.
- Modliłem się wtedy za ciebie.
- Czułam to - szepnęła. - Przestraszyłam się trochę i poczułam jak grzesznik. Skąd wiedziałeś, że potrzebowałam mo-
dlitwy?
Uśmiechnął się.
- Duch Święty mi o tym powiedział.
- Nie wyobrażałam sobie wcześniej, że Bóg może rozmawiać z ludźmi - mówiąc to, uśmiechnęła się znacząco. - Tak
się cieszę, że cię poznałam. Nie myślałam, że istnieje mężczyzna, którego mogłabym pokochać. Dlatego uciekłam z
domu i przyjechałam tutaj.
- Więc nie kochałaś mężczyzny, za którego miałaś wyjść?
- Nie kochałam go i nie chciałam za niego wyjść. Jest miły i uczciwy, ale nie mogłabym go pokochać.
- To dobrze - powiedział Rodney - cieszę się, że tak mówisz. Jessika może sobie rozpowiadać niestworzone historie.
Jest jednak coś, co mnie martwi. Co powiedzą na to twoi rodzice?
- Z początku to im się na pewno nie spodoba. Przynajmniej mamie, bo jest zachwycona Batesem Hibberdem. Mam
jednak nadzieję, że cię polubi! Spodobają jej się też twoje ordery. Ona uwielbia żołnierzy, a ty jesteś oficerem.
- Czymś w tym rodzaju - zaśmiał się Rodney. - Czy to znaczy, że będziemy musieli czekać długo ze ślubem? Ile ty
masz lat?
- W kwietniu skończyłam dwadzieścia jeden - powiedziała Diana. - Jestem dorosła i mogę robić to, na co mam
ochotę. Mój ojciec na pewno cię polubi.
- Opowiadałaś, że tamten chłopak jest bogaty, a ja jestem biedny jak przysłowiowa mysz kościelna. Oczywiście teraz
mam pracę, ale wojna się kończy i nie wiem, gdzie będę pracować po jej zakończeniu. Mogę być zwykłym
farmerem. Przynajmniej na tym się znam.
- Mnie się to podoba - powiedziała Diana i mocniej przytuliła się do niego.
- Twojemu ojcu to się może nie spodobać. Rodzice niechętnie pozwalają, by ich dzieci poślubiały biednych nieznajo-
mych.
- Nie będą się sprzeciwiać, gdy cię poznają. Tak czy inaczej, ja cię kocham.
- Moja najdroższa - powiedział i pocałował ją. - Oto dziewczyna, do której się wraca. Byłem bardzo rozgoryczony,
bo moja narzeczona mnie porzuciła i nienawidziłem jej za to. Później zrozumiałem, że Pan przeznaczył mi kogoś
lepszego. Jesteś najcudowniejsza na całym świecie. Musimy teraz podjąć decyzję. Jeśli Jessika spełni swoją groźbę,
pojedzie do Nowego Jorku i skontaktuje się z Batesem Hibberdem, to on nastawi twoich rodziców przeciwko nam.
Kiedy rodzice mają zamiar wrócić do domu?
- Prawdopodobnie pod koniec tygodnia - powiedziała Diana.
- Wobec tego pojedziemy do nich w sobotę rano. Ta sprawa nie może czekać.
- Chciałabym już to mieć poza sobą. Ostrzegam cię jednak, że to nie będzie łatwe. Mama uparła się, bym wyszła za
Batesa Hibberda. Prawdopodobnie zadzwoni, gdy wróci do domu
i obawiam się, że może nalegać, by Bates tu po mnie przyjechał. Byłoby to częścią jej planu.
- Nie oznaczaj daty swojego powrotu. Powiedz, że postarasz się wrócić jak najszybciej. Pojedziemy bez
zapowiedzenia rannym pociągiem i w ten sposób nic nas nie zaskoczy. Myślisz, że nam się uda?
- Na pewno. Weźmiemy sprawy w swoje ręce. Ogłosimy, co chcemy zrobić i poprosimy o błogosławieństwo.
Usiedli i zaczęli się zastanawiać.
- Cudownie jest mieć kogoś, kto snuje ze mną plany na przyszłość, kogoś, kogo mogę kochać i komu mogę ufać - po-
wiedziała Diana. - Pamiętam, jak okropnie się czułam, gdy Bates chciał decydować za mnie. Był miły i uprzejmy, ale
bardzo zaborczy.
- Więc ze mną czujesz się wolna? - spytał gorączkowo Rodney. - A może kiedyś uznasz, że ja też staję się zaborczy.
Co się wtedy stanie?
- Nic, bo cię kocham.
Czas mijał im szybko i szczęśliwie. Drzewa chroniły przed ciekawskimi spojrzeniami. Planowali sobotnią wyprawę.
- Jak to cudownie, że ty uwierzyłaś w Boga. Wydaje mi się, że przyjęłaś Go całym sercem. To przypieczętowało
naszą miłość. Od razu wiedziałem, że On cię dla mnie przeznaczył.
- Opowiadałam Beryl, jak bardzo bałam się ciebie po usłyszeniu twojej modlitwy. Wiedziałam, że nie dorównuję ci,
a ty zniżyłeś się do mnie i pomogłeś mi ujrzeć światło i chwałę w twarzy Chrystusa. Pokochałabym Go już dawno
temu, gdybym poznała Go wcześniej.
W innej części lasu spacerowała Beryl z Jeremim. Rozmawiali o Jessice. Trudno było uniknąć tego tematu. Jerry
opowiadał, jak bał się, by Jessika nie opętała Rodneya.
- On zawsze był cudownym facetem - powiedział Jeremy. - Nie mogłem znieść tego, że dostał się w jej szpony. Po
naszym powrocie z wojny znowu zaczęła się przy nim kręcić.
- On jest wspaniały - potwierdziła Beryl. - Jesteś do niego bardzo podobny.
Jeremy popatrzył na nią z aprobatą.
- Dziękuję - powiedział. - Nic nie sprawiłoby mi większej przyjemności. Zawsze go uwielbiałem.
Jerry wziął ją za rękę i przyciągnął do siebie. Uczynił to po raz pierwszy. Zawsze był bardzo nieśmiały. Spacerowali
w ciszy. Jeremy przyciskając do siebie małą dłoń Beryl, rzekł:
- A teraz, skoro przestałem się martwić o brata, muszę pomyśleć o sobie. Znamy się od lat. Dawniej wydawałaś mi
się nieprzystępna. Byłaś tak piękna, tak doskonale ubrana, pełna dystynkcji. Czułem się przy tobie jak prostak, ale
kochałem cię przez te wszystkie lata. Czy zechcesz spędzić ze mną resztę życia?
Beryl odwróciła się i oparła policzkiem o jego ramię.
- O, Jerry - szepnęła - zawsze cię kochałam. Czasami obawiałam się, że wyczytasz to w mojej twarzy.
Jerry objął ją czule.
Ptak słodko śpiewał nad nimi. Wydawało się, że rozumie, co się stało.
- Jutro pójdziemy do miasta i kupię ci pierścionek. Piękny pierścionek, który będzie do ciebie pasował. Będzie
symbolem tego wszystkiego, czym ty jesteś dla mnie.
20
Jessika miała wyjechać do Nowego Jorku w poniedziałek rano. Chciała spotkać się z narzeczonym Diany, by
przedstawić ją w niekorzystnym świetle. Jej wyjazd uprzedziło nadejście telegramu od męża, który nakazywał jej
jechać na zachód na ważne spotkanie. Musiała więc spakować się i wsiąść do pociągu w przeciwnym kierunku.
Znalazła trochę czasu, by zadzwonić przed wyjazdem do Louelli. Poinformowała ją, o czym ma się dowiedzieć przed
jej powrotem. Obiecała ją sowicie wynagrodzić, jeśli uzyska odpowiedzi na jej pytania.
Louella rozpoczęła poszukiwania. Prawdę mówiąc, potrzebowała pieniędzy. Trapiły ją długi i nie opłacone rachunki.
Na początku odwiedziła Graeme'ów, którzy stanowili główne źródło informacji.
- Gdzie są chłopcy? - zapytała.
- Sądzę, że pojechali do miasta - powiedziała Margaret. - Powiedzieli, że muszą zrobić zakupy.
- Zakupy? - zapytała Louella ze zdziwieniem. - Jakie zakupy?. Nie wiedziałam, że żołnierze robią zakupy, kiedy
wracają do domu.
- Louello, zawsze się złościsz, gdy czegoś nie wiesz - zaśmiała się Margaret. - Dlaczego nie wchodzisz?
- Wejdę na chwilę, muszę cię o coś zapytać. Czy chłopcy dowiedzieli się, co będzie z nimi dalej?
- O, tak - powiedziała Margaret - mają teraz pozostać w kraju. Szykuje się dla nich praca, tu gdzieś w pobliżu, ale nie
wiem dokładnie gdzie. Nie mamy zbyt wielu okazji do rozmów. Dobrze, że na razie nie muszą jechać na front.
- Co będą robić? Na jakich będą stanowiskach? Na pewno czegoś się dowiedzieli.
- Nie pomyślałam, żeby ich o to zapytać. Dla mnie zawsze będą Rodem i Jerrym.
- Margaret, jesteś niemożliwa - powiedziała Louella i zdecydowała się odejść, ku wielkiej uldze swojej kuzynki.
Tymczasem Jessika jechała pociągiem ekspresowym, by się dowiedzieć, co ma uczynić, żeby otrzymać błękitny bry-
lant.
Nazajutrz spotkała się z mężem i dwoma innymi mężczyznami w maleńkim pokoiku, gdzie otrzymała instrukcje. Je-
den z nieznajomych mężczyzn wyglądał na cudzoziemca. Był nadęty i mówił z obcym akcentem, którego jednak nie
mogła określić dokładniej. Drugi wyglądał na sekretarza, bo zapisywał wszystko. Wydawało się, że jest
przełożonym jej męża. Nie wiedziała, dla kogo pracują i dlaczego tamten rozkazuje Carverowi. Carver nigdy nie
występował w takim charakterze. Nie przyjmował od nikogo ani rad, ani tym bardziej rozkazów. Pomyślała, że to
zadanie jest bardzo tajemnicze.
Wywnioskowała z rozmowy pomiędzy mężczyznami, że Carver ma wyjechać z kraju na jakiś czas. Istniały tylko
jakieś wątpliwości związane z misją, którą jej powierzono. Jessika pomyślała, że jeśli mąż wyjeżdża, to mógłby
zabrać ją ze sobą. Miała dosyć tego kraju i z ulgą rozpoczęłaby nowe życie. Gdyby życie z mężem źle się układało,
mogłaby dostać rozwód zarówno tutaj, jak i w Europie, a później zrealizować własne plany.
Mężczyźni sugerowali, że wojna niedługo się skończy, a perspektywa ta napawała ich strachem. Jessika starała się
odkryć tego przyczynę, ale nie udało się jej. Jeśli wyniknie z tego coś nieprzyjemnego, to po prostu gdzieś wyjedzie.
Do tej pory wszystko szło gładko, chociaż nie była taka sprytna, jak sądził jej mąż. Musi jednak postarać się i
poradzić sobie z tym zadaniem, bo czeka na nią błękitny brylant, którego nie może utracić.
Męczące zebranie w końcu się skończyło, mężczyźni wychodzili jeden po drugim dziwnymi drogami.
Obcokrajowiec zszedł po schodach przeciwpożarowych. Spieszył się na pociąg, ale kiedy wyjrzała przez okno,
zobaczyła, że szedł szybko w stronę lasu. Kapelusz miał nasunięty na twarz. To wszystko było bardzo dziwne, tym
bardziej że mąż zabronił jej zadawania zbędnych pytań. Było w tym coś, co nie pasowało do wizerunku jej męża,
eleganckiego i dostojnego. Ona zawsze chciała wszystko rozumieć, ale to raczej nie był dobry sposób na zdobycie
upragnionego brylantu.
Niechętnie słuchała instrukcji, których udzielał jej Carver.
- Ten dokument jest najważniejszy. Włożysz go do małej, białej torebeczki i przyszyjesz to pod ubraniem na
wysokości serca. Nie pozwól nikomu wejść w jego posiadanie. Masz go dobrze strzec, zrozumiałaś?
Jessika zbladła.
- Powiedziałeś, że to nie będzie niebezpieczne - zawahała się.
- Będziesz bezpieczna, jeżeli będziesz odważna i opanowana. Łatwiej jest pracować w ten sposób.
Jessika wstrzymała oddech i słuchała uważnie, a surowy głos kontynuował:
- A teraz weź dokumenty, które będą ci potrzebne przy wejściu do zakładu.
- Do zakładu? Jakiego zakładu? - otworzyła szeroko oczy. - Czy mam rozpocząć pracę w jakimś zakładzie?
- Bzdura, lepiej uważaj, bo nigdy tego nie zrozumiesz. Wysłałbym kogoś innego, ale ten, kogo wybrałem, zginął w
wypadku. Sprawa jest pilna, uważaj.
- Zabity? - zapytała przerażona Jessika.
- Wczoraj twoi przyjaciele, ci dwaj oficerowie, otrzymali nowe funkcje w wojsku. Koniecznie musisz się z nimi
skontaktować. Mają mieć ważne dokumenty. Ty masz je odnaleźć i zainteresować się starszym bratem. Jutro o
dziewiątej rano musisz być w biurze na ostatnim piętrze, w budynku, którego adres znajduje się w kopercie. To jest
za miastem, możesz tam dojechać taksówką lub autobusem. Osobiście radziłbym taksówką, będzie mniej świadków.
Musisz być bar-
dzo dyskretna. Wszystko ci wyjaśniłem i nie obwiniaj mnie, jeśli popadniesz w tarapaty. Postępuj wedle wskazówek,
a nic ci się nie stanie.
Jessika z goryczą spojrzała na męża, ale nic nie powiedziała.
- Kiedy wejdziesz do fabryki - mówił dalej - będą ci potrzebne dokumenty. Oto przepustka i identyfikator z twoim
starym zdjęciem. Masz mówić, że jesteś sekretarką porucznika Graeme'a. Najlepiej będzie, gdy znajdziesz się tam
przed jego przybyciem. Wystarczy ci parę minut. Musisz zdobyć te cholerne dokumenty. Jeśli Graeme nakryje cię na
szukaniu, powiedz mu, że szukasz rejestru złożonego w sobotę. On jeszcze tam wtedy nie pracował i nie będzie wie-
dział, o co chodzi. Pamiętaj, dokumenty są najważniejsze i musimy je zdobyć.
Jessika wyszła ze spotkania. Trzęsła się pod wrażeniem tego, co usłyszała, ale wizja błękitnego brylantu bardzo ją
podniecała; gdyby nie on, od razu odeszłaby od męża. Gdy zdobędzie kamień, natychmiast ucieknie od Carvera De
Groot. Zmieni makijaż i uczesanie i nikt jej nie rozpozna.
Trochę odpoczęła w pociągu i rozpoczęła studiowanie dokumentu. Uczyła się poleceń na pamięć, ponieważ po
przeczytaniu miała zniszczyć kartkę.
Droga do Riverton była bardzo męcząca. Trzy razy zmieniano lokomotywę, przystanki były zbyt długie i nie było
nikogo, z kim można byłoby porozmawiać. Panował okropny upał. Jessika pomyślała o słonecznym, cichym domu
Sandersonów, do którego weszła, by naubliżać Rodneyowi. Przeszyła ją zawiść. Co w końcu osiągnęła? Gdyby
poślubiła Rodneya, byłaby miłym gościem w domu Sandersonów i Graeme'ów. Z drugiej jednak strony, byli oni
okropnie nudni, a Rodney prześcignął ich wszystkich w religijnej nadgorliwości. Co za rodzinka! Mimo wszystko
wydawało jej się, że to mogło być lepsze od ciągłych intryg, niebezpiecznych prac i ryzyka. Także od niepowodzeń,
za które sama będzie się obwiniać.
Westchnęła i zebrała bagaż. Pociąg właśnie wjeżdżał na peron. Jessika chciała mieć to już za sobą. Nie mogła liczyć
na nikogo. Znała zdanie Rodneya i wiedziała, że nigdy jej nie wybaczy. Wykreśliła ze swoich planów wyjazd do
Nowego
Jorku. W tej chwili nic by to nie dało, a w przyszłości narzeczony Diany mógł się przydać. Może udałoby się go
przekonać do siebie? Pragnęła rozwieść się i rozpocząć nowe życie. Zaczęła się jednak bać, bo wokół niej pojawiała
się broń.
W tej samej chwili ludzie, których chciała skrzywdzić, wybierali zaręczynowe pierścionki. Dla Jessiki zaś
rozpoczynał się czas próby.
21
Jessika wróciła do hotelu późnym wieczorem we wtorek. Poszła od razu spać. Następny dzień postanowiła
rozpocząć od zatelefonowania do Louelli, by się dowiedzieć, co wydarzyło się w Riverton podczas jej nieobecności.
Następnego ranka obudziła się wcześnie. Przypomniała sobie nieprzyjemną podróż do męża i zadzwoniła do Louelli,
żeby sprawdzić, czy informacje o nowych przydziałach dla Graeme'ów były prawdziwe. Zastanawiała się, co zrobi,
gdy okażą się pomyłką.
Okazało się jednak, że Louella wyjechała po otrzymaniu telegramu i nie wiadomo, kiedy wróci.
To odcięło Jessikę od jedynego źródła informacji o rodzinie Graeme'ów. Wiedziała, że dziewczyny wyjechały na
tydzień nad morze i nie będą mogły jej pomóc. Jessika poczuła się nagle bardzo samotna i przestraszona.
Jak bardzo nienawidziła tego miasta! Jak bardzo chciała z niego wyjechać! Ubrała się szybko i postanowiła, że skoro
tylko zakończy sprawy swego męża, wyniesie się z Riverton i żaden ślad w tym mieście po niej nie pozostanie. Skoro
tylko zdobędzie błękitny klejnot, ucieknie od wszystkiego, a w szczególności od Carvera De Groot. Wzdrygnęła się
na myśl o zimnym spojrzeniu człowieka, który był jej mężem i którego się bała.
Szybko zbierała ubrania i układała je w walizce. Nie chciała tracić czasu po załatwieniu spraw. Denerwowała ją sama
myśl o rozpoczęciu akcji. Bała się bardzo. Zastanawiała się, co się
stanie, jeśli da się złapać. Co zrobi, jeśli będzie zmuszona uciekać. Ogarniała ją coraz większa panika. Musiała być
przygotowana na wszystko, a miała coraz mniej czasu. Postanowiła spakować walizkę i zamknąć ją na klucz. Zawsze
mogła po nią później posłać i wytłumaczyć nieobecność błahym powodem.
Popatrzyła na zegarek. Miała jeszcze trochę czasu, więc postanowiła coś zjeść. Zamówiła kawę, grzanki i sok poma-
rańczowy. Skończyła pakowanie i zamknęła walizkę na klucz sądząc, że to może powstrzymać kogoś od
przeszukania jej dobytku. Nie chciałaby, żeby ktoś przeglądał jej prywatne rzeczy.
Jessika przemyślała jeszcze raz wszystkie szczegóły całej sprawy. Upewniła się, że nikt nie będzie wiedział, gdzie
była i co robiła. Postanowiła, że jadąc do zakładu, będzie zmieniać autobusy i taksówki i że będzie na miejscu przed
braćmi. Wszystko było dobrze zaplanowane. Carver De Groot miał rację: ona była naprawdę sprytna.
Przed wyjściem sprawdziła nawet zawartość kosza na śmieci, aby się upewnić, że nie pozostał po niej żaden ślad.
Zeszła po schodach. Wyrecytowała w recepcji instrukcję, którą otrzymała od męża. Wyjaśniła, że jedzie do kogoś z
rodziny, kto jest bardzo chory. Nie wie, kiedy wróci.
Lekko, z podniesioną głową wybiegła z hotelu i skierowała się na postój taksówek. Czuła się jak żołnierz idący na
pierwszą wyprawę.
Przybyła do zakładu wcześniej niż zaplanowała. Pokazała identyfikator i dokumenty i bez trudu weszła do środka.
Pomyślała, że ładna kobieta nigdy nie ma trudności z załatwieniem czegokolwiek. Powoli zaczęła odzyskiwać
pewność siebie. Oficer w dyżurce zdziwił się, ale wpuścił ją i w chwilę później złożył o tym raport wchodzącemu
właśnie Rodneyowi.
- Sekretarka? - zdziwił się z kolei Rodney. - Ja nie mam żadnej sekretarki.
Doszedł jednak do wniosku, że jak to w wojsku, mogli mu ją właśnie przydzielić. Miał nadzieję, że na krótko.
Rod otworzył drzwi swego gabinetu i zobaczył kobietę szperającą w sejfie.
Jessika poradziła sobie z kombinacją szyfru i szybko otwo-
rzyła sejf. Co więcej, znalazła dokument, który miała zabrać. Kiedy usłyszała, że ktoś otwiera drzwi, wrzuciła go do
torebki i odwróciła się z uśmiechem. Napotkała surową twarz Rodneya, który ją od razu rozpoznał.
- Dzień dobry - powiedziała Jessika słodko, ale twarz Rodneya nie zmieniła wyrazu.
Podszedł szybko do biurka, które stało przy drzwiach, i nacisnął dwa guziki. Jeden z nich automatycznie zamknął
sejf, a drugi zaalarmował dwóch wartowników. Wpadli do pokoju i zasalutowali.
- Pan nas wzywał? - zapytali.
- Zabierzcie natychmiast tę osobę do biura majora Haverly - rozkazał.
Dwóch żołnierzy zbliżyło się do przestraszonej, ślicznej, młodej kobiety, która stała przed sejfem. W ręku trzymała
plik papierów.
- Nie, ja jestem sekretarką komandora Graeme'a - powiedziała drżącym głosem.
Rodney nie zwrócił na nią uwagi.
- Proszę ją dobrze zrewidować - rozkazał - ona nie ma prawa tu być.
- Ale jej dokumenty są w porządku.
- Nie mogą być w porządku. Proszę ją wyprowadzić i nie spuszczać z niej oczu. Zadzwonię do majora Haverly.
Podszedł do telefonu.
- Majorze Haverly - powiedział, gdy drzwi zamknęły się za dziewczyną i jej eskortą. - Posłałem do pana młodą dzie-
wczynę. Spotkałem ją w moim gabinecie przed sejfem, gdy wyjmowała z niego papiery. Proszę ją dokładnie
przeszukać i nie zwracać uwagi na jej protesty. Ona nie jest moją sekretarką i nigdy nią nie była. Nie można jej
wierzyć. Nie miałem jeszcze okazji, żeby sprawdzić, czego brakuje.
- Tak, komandorze Graeme, zaraz ją sprawdzimy. O właśnie przybyła. Raport złożę później.
Jessika zesztywniała ze strachu, a mimo wszystko musiała nadrabiać bezczelnością. Gdyby tylko mogła pozbyć się
tego okropnego dokumentu z torebki. Nie miało znaczenia, co się z nim stanie, byle się go pozbyć. Nie było to jednak
proste,
strażnicy obserwowali każdy jej ruch. Wkrótce przybyła kobieta, która miała ją przeszukać. Wyglądała na taką,
której nic nie umknie. Oficerowie stali w oddali, ale wiedziała, że nie uda jej się zrobić nic bez zwracania na siebie
uwagi. Jessika pragnęła tylko, by ta kobieta nie dostrzegła kompromitującej kartki papieru.
Stało się jednak inaczej. Otworzyła torebkę i wyciągnęła plik papierów. Znała dobrze oznakowanie urzędowych
pism i ich ważność.
- Oficerze - zawołała i wręczyła mu dokument i torebkę. Jessika zaczęła płakać.
- Torebka będzie mi potrzebna - powiedziała - i niektóre z tych dokumentów. Kilka z nich nie jest moją własnością.
- Zgadza się - odrzekł zimno oficer. - Zabrała je pani z sejfu.
- Nie, wzięłam tylko te, które kazano mi zabrać. Jestem sekretarką. Przysłano mnie po nie.
Żołnierze bystro popatrzyli na nią. Zauważyli, jak drży i wiedzieli, że była winna. Odprowadzono ją do małego
pokoiku podobnego do więziennej celi. Zostawiono ją z dwiema policjantkami.
Płakała i błagała strażników, by przekazali wiadomość jej przyjaciołom w wojsku i w marynarce. W końcu poprosiła
o skontaktowanie z mężem. Po chwili zrozumiała swój błąd. Przypomniała sobie, że Carver zakazał jej wspominać o
sobie, bo będzie miał kłopoty. Jednak nie spodziewał się, że ją zaaresztują. Kiedyś przytrafiło się to jemu, więc nie
powinien pozwolić na jej cierpienia. Nawet błękitny brylant nie zrekompensuje tych przeżyć.
Jessikę pozostawiono w odosobnieniu. Nakarmiono ją i zadbano o nią, ale była więźniem. Podsłuchała, o czym
rozmawiają strażnicy i wywnioskowała, że podejrzanych jest więcej. W co się wplątała?
Napisała żałosny liścik do Rodneya; opowiedziała mu o swoich kłopotach i poprosiła o pomoc. Nie przekazano mu
tej prośby. Był zbyt zajęty robieniem obławy na pozostałych członków grupy i papierkową robotą, która temu
towarzyszyła. Był przekonany, że Jessika należała do siatki szpiegowskiej, na czele której stał stary, szanowany De
Groot.
Tego wieczoru Rodney nie wrócił do domu na kolację. Zawiadomił rodzinę, że ma kłopoty w zakładzie i musi
pozostać aż do wyjaśnienia pewnych spraw. Jerry przyjechał wkrótce po jego telefonie i z ochotą zabrali się do
nowych zadań.
Zmarszczył brwi, gdy dowiedział się, że Jessika jest zamieszana w tę sprawę. Zaczął obwiniać siebie.
- Wiedziałem, że coś się dzieje - powiedział - ale nie sądziłem, że to jest aż tak poważne. Czy odbędzie się proces?
- Oczywiście.
- Jessika będzie się starać, byś ją z tego wyciągnął.
- Nie ma mowy - odpowiedział Rodney. - Nawet gdybym chciał to zrobić, to mi na to nie pozwolą. Udowodnią jej, że
jest winna i dostanie nauczkę. Ludzie, którzy narażają na szwank honor naszego kraju, są tak samo źli, jak nasi
wrogowie i tak samo zasługują na karę.
- Oczywiście - przytaknął Jerry. - Co z nimi zrobią? Czy ich rozstrzelają?
- Niektórych na pewno, ale większość pójdzie do więzienia. Odseparuje się ich na tak długo, aż nauczą się
uczciwości. Niektórzy pozostaną dożywotnio w więzieniu. Tylko w ten sposób można zapewnić pokój kolejnym
pokoleniom.
Aresztowano męża Jessiki wraz z całą grupą. Przedstawiono im zarzuty i spisano protokoły. Wysłano ich wszystkich
w miejsce odosobnienia. Louella zaś przeczytała w gazecie o nieszczęściu, jakie spotkało Jessikę. Popłakała się i
wyjechała do Kalifornii, bojąc się, że tu na miejscu mogą ją spotkać przykrości z powodu powiązań z Jessiką.
Zbliżała się sobotnia wyprawa, a Rodney był szczęśliwy, że już nie musi obawiać się Jessiki. Wiedział, że jest dobrze
pilnowana i że wkrótce zostanie osądzona. Zrozumie wtedy, że zdrada i grzech nie popłacają i że nie uniknie
zasłużonej kary.
22
W sobotę Diana i Rodney wkroczyli do apartamentów Wintersów w Nowym Jorku. Zastali matkę Diany próbującą
dodzwonić się do swojej córki w Riverton.
Trzeba przyznać, że od początku pani Winters była pod wrażeniem munduru Rodneya, wstęg i orderów, które od
razu zauważyła.
Później dostrzegła Dianę, która podbiegła się z nią przywitać. Przeniosła wzrok na młodą i przystojną twarz
porucznika
- komandora.
W jaki sposób Diana zdobywa tych przystojnych chłopców?
- pomyślała. - Ten mężczyzna prezentuje się lepiej od Batesa Hibberda. Gdzie go poznała? Na pewno nie w tej małej
mieścinie Riverton.
Z uśmiechem podała Rodneyowi rękę. Diana dokonała prezentacji i wymieniła wszystkie jego tytuły. Przyjemnie
było patrzeć, jak jej własna matka patrzy na niego z aprobatą.
W tej samej chwili na dół zszedł ojciec.
- Tato, proszę cię, podejdź do nas. Chcę, żebyś kogoś poznał.
Nastąpiła kolejna prezentacja.
Po tym usiedli i matka miała zadać kilka pytań związanych z podróżą, gdy Diana nagle zaczęła mówić:
- Mamo, tato, to jest wyjątkowy mężczyzna, którego przywiozłam ze sobą do domu, ponieważ zamierzam go
poślubić. Kochamy się i sądzę, że to wystarczy. Ma dobrę pracę, więc nie będę głodować. Mam nadzieję, że
wyrazicie zgodę. To Rodney
miał wam o tym powiedzieć, ale chciałabym, żebyście wiedzieli, że tak czy inaczej wyjdę za niego. Rodney wystąpił
na środek.
- Nie wiedziałem, że Diana zrobi to pierwsza, ale myślę, że wybaczycie mi państwo moją powolność. Przyjechałem,
by prosić państwa o rękę córki. Przywiozłem ze sobą listy uwierzytelniające, które możecie przejrzeć w wolnym
czasie. Mam nadzieję, że wyrazicie państwo zgodę, bo bardzo kocham Dianę i moim najwyższym celem jest
zapewnić jej szczęście.
Ojciec Diany pokiwał głową z uśmiechem.
- Młody człowieku, nie znam pana, ale podoba mi się pan i sądzę, że mogę panu zaufać.
- Dziękuję - odpowiedział Rodney i uścisnął podaną sobie
:
dłoń. Napotkał przyjacielskie oczy i serce zaczęło mu
żywiej
bić ze szczęścia. Popatrzył na matkę, która wydawała się bardziej ostrożna. Pani Winters uśmiechała się nieśmiało.
- Skoro tato się zgodził, ja muszę zrobić to samo - powiedziała. - Bardzo kochamy naszą córkę i będzie pan musiał
sprostać naszym wymaganiom.
- Z Bożą pomocą postaram się, pani Winters - powiedział Rod i zasalutował.
Matka popatrzyła na niego badawczo. O, Boże! Czyżby on był religijny? Czy tylko dziś się tak zachowuje?
Rodney uśmiechał się. Przyciągnął do siebie Dianę i pocałował ją tak czule, że matka została zwyciężona.
- Teraz chcielibyśmy pójść do urzędu i uzyskać pozwolenie na zawarcie związku małżeńskiego, ponieważ muszę
wrócić do pracy w poniedziałek, a życzyłbym sobie, tak szybko jak to możliwe, zabrać ze sobą żonę. Zamierzamy
więc wziąć ślub w przyszłą sobotę.
- Ale... ale - powiedziała pani Winters - nie zdążymy wyprawić wesela tak szybko. Trzeba kupić stroje, całą wyprawę
i suknię ślubną. To trochę potrwa. Kochani! Poczekajcie jeszcze parę miesięcy.
- Stroje! - prychnęła Diana. - Czym one są? Mam mnóstwo ubrań, a jeśli nalegasz na zakup nowych, to mogę je sobie
sprawić w ciągu godziny.
- Kochanie, w ciągu tygodnia nie roześlesz zaproszeń. To niedorzeczne.
- Niepotrzebne są nam zaproszenia. Zawiadomimy kilku przyjaciół i wyprawimy małe wojenne wesele. Mamo,
założę twoją suknię ślubną, jeśli mi na to pozwolisz.
- Oczywiście - odrzekł ojciec. - Będziesz w niej ładnie wyglądać. Jesteś taka szczupła jak mama, gdy braliśmy ślub.
Pani Winters kokieteryjnie zauważyła:
- Wcale się nie zmieniłam, Edwardzie.
- Kochanie, jesteś taka śliczna, jak wtedy, gdy cię poznałem.
Wszystkich ogarnęła wielka radość.
Z ulgą też przyjęli wiadomość, że niedoszły narzeczony właśnie otrzymał rozkaz, by się niezwłocznie stawić do
jednostki i nie może w związku z tym zobaczyć się z Dianą. Nikt się tym nie przejął, a Diana napisała krótki
pożegnalny list i uznała tę część swojego życia za zamkniętą.
Następny tydzień upłynął bardzo przyjemnie, chociaż każdy miał mnóstwo obowiązków.
Rodney musiał wrócić do pracy w poniedziałek rano. Po otrzymaniu pozwolenia na zawarcie związku małżeńskiego
skontaktował się ze swoją rodziną i podzielił się radosną wiadomością. Obiecali przyjechać na ślub.
Pani Winters miała mnóstwo pracy z przygotowaniem przyjęcia weselnego i pokoi dla gości.
Diana przymierzyła sukienkę matki i uznała, że potrzebuje tylko drobnych zmian, więc zrezygnowała z wszelkich
zakupów. Matka przyjęła to oświadczenie z rezygnacją.
Mnóstwo osób przybyło tego ranka na ślub Diany i Rodneya.
Margaret Graeme zastanawiała się, czy Louella kiedykolwiek pogodzi się z tym, że wyjechała na dzień przed
otrzymaniem wiadomości o weselu w rodzinie Graeme. Nie podała adresu, pod jakim można zostawić dla niej
wiadomość, a im było przyjemniej, że nie znalazła się w ich gronie.
Na przyjęciu mieli być tylko najbliżsi i serdeczni przyjaciele. Znajomych zawiadomiono, że będą mogli uczestniczyć
w ceremonii w kościele.
Ślub miał się odbyć w kamiennym kościółku, do którego rodzina Wintersów uczęszczała od wielu pokoleń. Matka
Diany osobiście zaprojektowała dekoracje. Ołtarz miał tonąć w liliach, różach, palmach, paprociach i białych
azaliach. Najlepsza kwiaciarnia w Nowym Jorku przysłała kwiaty.
Przyjęcie, chociaż małe i zaplanowane dla najbliższej rodziny, powierzone zostało najlepszym restauratorom. Pani
Winters nie musiała się niczym martwić. Przy stole nie popełniono żadnych pomyłek i nie czyniono żadnej różnicy
pomiędzy bogatszymi i uboższymi rodzinami.
Jeremy był oczywiście drużbą, a Beryl druhną.
Bukiet ślubny Diany był wspaniały. Składał się z białych róż przybranych gdzieniegdzie gałązkami paproci.
Ceremonia miała się odbyć wczesnym wieczorem. Zaraz potem państwo młodzi mieli wyjechać, by spędzić razem
jeden cudowny dzień, zanim powrócą do świata i rozpoczną zwyczajne życie. Rodney żałował, że nie mogą pojechać
w podróż poślubną, ale Diana śmiała się i stwierdziła, że obecnie żołnierzom nie przysługuje miodowy miesiąc. Na
szczęście Rod nie musiał powrócić na front i zostawić młodej żony w samotności i strachu. Mieli zamieszkać w
maleńkim domku na farmie Graeme'ów i z niecierpliwością oczekiwali chwili, gdy zaczną meblować swoje
gniazdko.
Diana zaproponowała, by podczas ceremonii ślubnej w kościele śpiewano biblijne hymny. Matka gorąco
sprzeciwiała się.
- Kochanie, nie będzie żadnych hymnów na ślubie. Nigdy o czymś takim nie słyszałam! Chyba nie chcesz, żeby cię
uważano za dziwaczkę. Nie możemy sobie pozwolić na takie innowacje. To po prostu będzie w złym tonie. Musimy
poprosić tego wspaniałego śpiewaka, na pewno usłyszymy marsza weselnego. Diano, hymny są zbyt smutne na taką
uroczystość jak ślub.
Diana uparła się:
- To jest mój ślub, mamo, a ja chcę, żeby był właśnie taki. Tak chcemy oboje, bo to będzie deklaracja naszej wiary.
- Bzdury - odpowiedziała ze zniecierpliwieniem matka. A jednak zagrano stare cudowne hymny, które tak wiele
znaczyły dla państwa młodych. Brzmiały jak modlitwa przeznaczona dla tych dwojga ludzi, którzy mieli połączyć
się w sakramencie małżeństwa.
Diana zgodziła się, by zagrano marsza weselnego, gdy będzie wchodzić do kościoła. Brak tego nieodłącznego
elementu ślubu doprowadziłby jej matkę do furii.
Doskonały muzyk dobrze interpretował melodię. Na początku dźwięki marsza brzmiały jak z oddali, potem zbliżały
się, a gdy panna młoda stała przy wejściu zmieszały się z innym hymnem w jedną tryumfującą nutę.
Matka Diany niespokojnie rozglądała się po kościele. Co się stało? Dlaczego jej córki jeszcze nie ma? Czyżby nagle
zachorowała? To nie mogło się zdarzyć! Rzuciła jeszcze jedno spojrzenie i tuż przy drzwiach zauważyła cudowny
biały welon. Jakież to było piękne zjawisko!
Goście również odwrócili się i patrzyli, jak przy dźwiękach wspaniałej muzyki Diana lekko wkraczała do kościoła.
Podziwiano jej piękną białą suknię i cudowną twarz, na której malowała się radość.
Rodney ubrany w odświętny mundur patrzył, jak jego narzeczona podchodzi do ołtarza, opierając się na ramieniu
ojca.
Oto dziewczyna, do której się wraca - pomyślał.