UZALEŻNIONE MYŚLENIE
Analiza samooszukiwania
Abraham J. Twerski
Tytuł oryginału:
ADDICTIVE THINKING: UNDERSTANDING SELF-DECEPTION
Redakcja naukowa: Anna Dodziuk
Redakcja językowa: Olga Dziewałtowska-Gintowt
Korekta: Lucyna Zbucka
Projekt okładki i stron tytułowych: Michał Brzozowski
Copyright ©1997 Hazelden Foundation
Copyright for the Polish edition
©2001 Jacek Santorski & Co.,
©2001 Instytut Psychologii Zdrowia
ISBN 83-86821-79-5
JACEK SANTORSKI & CO WYDAWNICTWO
03-912 Warszawa,
skr. poczt. 54
www.jsantorski.com.pl
e-mail: wydawnictwo@jsantorski.com.pl
INSTYTUT PSYCHOLOGII ZDROWIA PTP
ul. Gęślarska 3,
02-412 Warszawa
www.ipz.edu.pl
e-mail: wydawnictwo@ipz.edu.pl
Łamanie komputerowe:
mag sp.c. Małgorzata Garncarek tel. 0-501-050-448, tel/fax
750-93-91
Druk i oprawa
PUIP, Jerzy Wasilewski, Jachranka, tel./fax 768-13-J4
Przedmowa
W niewielu dziedzinach dociekań związanych z problemami
człowieka namnożyło się tylu ekspertów, co w obszarze
uzależnień od substancji chemicznych. W kraju i za granicą aż
roi się od fachowców w dziedzinie alkoholizmu i narkomanii.
Każdy z nich przypisuje sobie wyjątkową wiedzę na temat tych
właśnie chorób, wokół których zebrało się tyle kontrowersji, a
które nadal są opacznie rozumiane przez tak wielu. Są
specjaliści od trudnych do kontrolowania substancji
chemicznych w mózgu, specjaliści od badań, jak geny
przeskakują
z
pokolenia
na
pokolenie,
przenosząc
nierozpoznany ładunek biologicznych czynników ryzyka, są
specjaliści od dysfunkcji rodzinnych, specjaliści od AA, terapii
grupowej, żywienia, zmian zachowania, samooceny, stresu,
kultury i społeczeństwa, duchowości, nawrotów, podwójnej
diagnozy itp. I chociaż każdy z nich niewątpliwie jest w
posiadaniu części prawdy o tych siejących spustoszenie
chorobach, to nikomu chyba nie udało się tak trafnie, jak dr.
Abrahamowi Twerskiemu uchwycić pełnego obrazu zjawiska
uzależnienia. Doktor Twerski znakomicie intuicyjnie ujmuje
specyfikę choroby, jaka jest uzależnienie, ma także dar
realistycznego portretowania alkoholików w kilku zdaniach,
które - starannie dobrane - trafiają w sedno. Ponieważ autor
tak dobrze zna tę chorobę, może też innym ułatwić jej
zrozumienie.
Na długo przedtem zanim akademiccy psychologowie zaczęli
wynurzać się z mroków bezmyślnego, bezwzględnego
behawioryzmu - by ponownie uznać ważność takich procesów,
jak rozumowanie, podejmowanie decyzji, tworzenie pojęć itp.
- dr Twerski spokojnie wskazywał na kluczowe znaczenie
procesów poznawczych u alkoholików i osób uzależnionych od
innych substancji, a także na sposób, w jaki procesy te
wpływają na zachowania. Wykazał, że jeśli kiedykolwiek mamy
zmierzyć się z pozorną nielogicznością nałogowych zachowań,
musimy wpierw pogodzić się z odmienną „logiką"
uzależnionego myślenia. Ci z nas, których rola polega na
inicjowaniu zmian u ofiar nałogów i członków ich rodzin,
muszą nauczyć się, jak rozpoznawać ich opór wobec tych
zmian związany z uzależnionym myśleniem, jak przedstawiać
pacjentom dowody ich szczególnej, prowadzącej do
samozniszczenia logiki i jak wykorzystywać je, by pomóc
uzależnionym w podjęciu trwałej abstynencji i ciągłego
zdrowienia. Ta książka może nam w tym pomóc.
Obecne nowe wydanie klasycznej już pracy stanowi tour de
force zjawiska uzależnionego myślenia oraz różnych jego
wątków we wszystkich aspektach uzależnień i uwalniania się
od nich. W tej spoistej i zwięźle napisanej pracy dr Twerski
koncentruje się na krytycznych aspektach tego sposobu
myślenia, prezentując je z godną podziwu oszczędnością słowa
i wyjaśniając je nam poprzez starannie dobrane przykłady z
praktyki klinicznej i ogólnych obserwacji. Bada także jego
źródła oraz docieka znaczenia uzależnionego myślenia w całej
gromadzie spraw, takich jak konflikt, poczucie winy, wstyd,
złość, panowanie nad uczuciami, mechanizmy obronne,
duchowość i współuzależnienie. W dobie eksplozji informacji -
kiedy łatwo możemy dać się przytłoczyć przez dopływ takiej
ilości danych, jakiej zapewne nie bylibyśmy w stanie wchłonąć,
nawet gdybyśmy żyli kilka razy dłużej - często musimy błądzić
po omacku w poszukiwaniu jakiejś użytecznej wiedzy. I nawet
jeśli zdołamy znaleźć trochę rzetelnej wiedzy w informacyjnej
sieczce, którą nazywamy danymi, to nadal często pozostaje
nam pragnienie mądrości i dobrych analiz. Na szczęście dr
Twerski w tej tak bardzo oczekiwanej nowej edycji
Uzależnionego myślenia zaspokaja te pragnienia. Większość
czytelników po lekturze tej książki będzie bardziej
wykształcona i lepiej zorientowana w problemach alkoholików
oraz innych osób uzależnionych - i trochę mądrzejsza.
dr John Wallace
Co to jest uzależnione myślenie?
Podczas wstępnej rozmowy z Rayem, młodym mężczyzną,
który został przyjęty na oddział dla osób uzależnionych od
narkotyków, spytałem: „Co się stało, że postanowiłeś zrobić
coś z tym problemem?". „Od paru lat jestem na kokainie -
odpowiedział Ray - i zdarza mi się nie brać przez kilka tygodni,
ale nigdy wcześniej nie próbowałem przestać na dobre. Od
zeszłego roku moja żona naciska, żebym całkiem przestał. Ona
też kiedyś brała, ale nie robi tego od dobrych paru lat. W
końcu doszedłem do wniosku, że branie koki nie jest warte
tych wszystkich kłótni z żoną i postanowiłem to rzucić.
Naprawdę chciałem tak zrobić, ale po dwóch tygodniach znów
zacząłem brać i to mi coś udowodniło. Nie jestem głupi. Teraz
wiem, że to chyba na pewno niemożliwe, żebym sam
przestał".
Powtórzyłem ostatnie zdanie Raya kilka razy, ponieważ
chciałem, żeby sam usłyszał, co przed chwilą powiedział. Ale
nie rozumiał, co właściwie chcę mu udowodnić. „Stwierdzenie:
»Chyba potrafię sam przestać« jest całkiem logiczne" -
powiedziałem. - „Równie logicznie brzmi: »Jest na pewno
niemożliwe, żebym sam przestał«. Ale zdanie: »To chyba na
pewno niemożliwe, żebym sam przestał« jest absurdalne,
ponieważ samo sobie przeczy. Można czegoś »na pewno nie
móc« albo »chyba móc«". Ray jednak nie był w stanie pojąć
mojego rozumowania.
Rozmowę tę powtórzyłem wielu różnym osobom i nawet
wytrawni terapeuci początkowo nie reagowali, czekając na
puentę. Dopiero kiedy wskazywałem na sprzeczność między
„na pewno nie potrafię" i „chyba", dostrzegali absurdalność
tego stwierdzenia i pokrętność rozumowania Raya.
Zniekształcenia myślenia
Zjawisko patologicznego sposobu myślenia w uzależnieniu
zostało po raz pierwszy dostrzeżone przez Anonimowych
Alkoholików, gdzie stworzono trafnie opisujący je termin
„pokrętne myślenie". Osoby, które od dawna są w ruchu AA,
używają tego określenia, kiedy chcą opisać kogoś, kto jest
„suchy", czyli alkoholika, który powstrzymuje się od picia, ale
poza tym zachowuje się jak czynny alkoholik. Deformacje
myślenia nie są jednak niczym niezwykłym w uzależnieniu, nie
muszą też wiązać się z nadużywaniem środków chemicznych.
Zdarzają się u ludzi mających także inne problemy z
przystosowaniem. Na przykład pewna młoda kobieta
odwlekała moment oddania do sprawdzenia swojej pracy
semestralnej.
- Dlaczego jej nie skończysz? - spytałem.
- Jest już skończona - odparła.
- To dlaczego jej nie oddałaś? - usiłowałem dociec.
- Bo muszę jeszcze trochę nad nią popracować.
- Ale przecież powiedziałaś, że jest skończona.
- Bo jest.
Chociaż jej słowa dla większości ludzi są nielogiczne, dla kogoś,
kto myśli w sposób uzależniony, brzmią całkiem sensownie. Co
więcej, chociaż pokrętne myślenie nie musi wskazywać na
uzależnienie, to najczęściej i najintensywniej występuje wśród
osób uzależnionych.
Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że zdania: „Praca semestralna
jest już skończona" i „Muszę jeszcze nad nią trochę
popracować" wzajemnie sobie przeczą. Ale stwierdzenie Raya:
„Teraz wiem, że chyba na pewno nie potrafię sam przestać"
nie musi wydawać się absurdalne, dopóki nie poddamy go
analizie. W normalnej rozmowie na ogół nie mamy czasu, żeby
zatrzymać się i przeanalizować coś, co właśnie usłyszeliśmy.
Zatem możemy dać się omamić przez nic nie znaczące
stwierdzenia i uznać je za rozsądne. Czasem sprzeczności te
bywają bardziej subtelne. Na przykład pewna kobieta
zapytana, czy poradziła sobie ze wszystkimi konfliktami
związanymi ze swoim rozwodem, odpowiedziała: „Tak sądzę".
W jej odpowiedzi nie ma nic wyraźnie absurdalnego, dopóki
się nad nią nie zastanowimy. Pytanie: „Czy poradziłaś sobie z
konfliktami?" znaczy: „Czy uporałaś się z różnymi
wątpliwościami i czy pozbyłaś się problemów emocjonalnych
wynikających z twojego rozwodu?". To właśnie oznaczają
słowa „poradziłaś sobie". Odpowiedź: „Tak sądzę" jest więc
stwierdzeniem: „Wciąż mam wątpliwości, czy nie mam
wątpliwości" i w istocie jest pozbawiona sensu.
Procesy myślowe w schizofrenii
Aby lepiej zrozumieć, o czym mówimy, używając terminu
„zniekształcenia myślenia", przyjrzyjmy się ich skrajnej postaci,
jaką jest sposób myślenia schizofrenika. Terapeuci, którzy
zajmują się paranoikami cierpiącymi na urojenia wielkościowe,
zdają sobie sprawę, jak daremne są próby przekonywania
takich pacjentów, że nie są Mesjaszami czy ofiarami
ogólnoświatowego spisku. Terapeuta i pacjent nadają na
dwóch całkiem różnych falach, a ich myślenie opiera się na
zupełnie innych zasadach. Normalne myślenie jest tak samo
absurdalne dla schizofrenika, jak jego myślenie dla kogoś
zdrowego psychicznie. Przystosowanie typowego schizofrenika
do życia w normalnym społeczeństwie można porównać do
sytuacji drużyny koszykówki, której trener każe kopać piłkę,
czy zawodników z drużyny piłki nożnej, których trener
zachęca, żeby piłkę rzucali do kosza.
Schizofrenik nie uświadamia sobie, że jego procesy myślowe
różnią się od sposobu myślenia większości innych ludzi. Nie
jest w stanie pojąć, dlaczego inni nie rozpoznają w nim
Mesjasza czy wspomnianej ofiary ogólnoświatowego spisku.
Mimo to często ludzie - z terapeutami włącznie - spierają się ze
schizofrenikiem, po czym czują się sfrustrowani, gdy ten nie
daje się przekonać. Przypomina to rozmowę ze ślepym o
kolorach.
Jednak myślenie schizofrenika jest tak wyraźnie irracjonalne,
że większość z nas za takie właśnie je uznaje. Możemy nie
umieć skutecznie komunikować się z taką osobą, ale
przynajmniej nie może nas ona nabrać na urojenia powstające
w jej umyśle. Znacznie częściej dajemy się omamić bardziej
subtelnym zniekształceniom spowodowanym uzależnionym
myśleniem.
Podobieństwa między uzależnieniem a schizofrenią
Zdarza się, że osoby uzależnione są mylnie diagnozowane jako
chore na schizofrenię, mogą bowiem mieć niektóre takie same
objawy. Są to:
urojenia; halucynacje; nieadekwatny nastrój; zachowania
odbiegające od normy.
Jednak wszystkie te symptomy mogą stanowić przejaw
toksycznego działania środków chemicznych na mózg. Ludzie
ci cierpią na psychozę wywołaną środkami chemicznymi, która
może przypominać schizofrenię, ale nią nie jest. Wymienione
objawy zazwyczaj znikają po złagodzeniu toksycznego
działania danego środka, a procesy chemiczne zachodzące w
mózgu wracają do normy.
Zdarza się jednak, że schizofrenik jest również uzależniony od
alkoholu lub innych substancji. Utrudnia to bardzo terapię.
Człowiek cierpiący na schizofrenię na ogół wymaga długiego
leczenia silnymi środkami łagodzącymi objawy psychozy,
ponadto nie zawsze toleruje techniki konfrontacyjne, które
najczęściej dają dobre efekty w leczeniu osób uzależnionych. Z
kolei w terapii uzależnień pacjenci uczą się, jak rezygnować z
zachowań ucieczkowych i wykorzystywać swoje umiejętności
do skutecznego zmagania się z rzeczywistością. Żadnego z tych
wymagań nie można stawiać schizofrenikowi, któremu brakuje
właśnie zdolności radzenia sobie z rzeczywistością.
Zarówno osoba uzależniona, jak i schizofrenik w jakimś sensie
przypominają wykolejony pociąg. Uzależnionego przy pewnym
wysiłku można z powrotem ustawić na właściwym torze, nie
sposób natomiast dokonać tego w przypadku schizofrenika.
Tego drugiego można jedynie przesunąć na inną linię, która
wprawdzie wiedzie do miejsca przeznaczenia, ale nie całkiem
wprost. Ma mnóstwo rozjazdów i krzyżówek i w każdym z tych
punktów schizofrenik może skręcić w niepożądanym kierunku.
Aby tego uniknąć, niezbędna jest stała czujność i nadzór, a
niekiedy stosowanie leków, które będą zmniejszać prędkość
jazdy i utrzymywać pacjenta na torze.
Konfrontacja ze sposobem myślenia osoby uzależnionej może
być równie frustrująca, jak kontakt ze schizofrenikiem. Tak jak
nie sposób uświadomić schizofrenikowi, że nie jest
Mesjaszem, tak niepodobna odwieść alkoholika od
przekonania, że jego picie jest wyłącznie okazjonalne,
lekomana - że zażywanie przez niego środków uspokajających
jest całkiem bezpieczne, a narkomana - że pali marihuanę, czy
bierze kokainę wyłącznie w celach „rekreacyjnych".
Na przykład ktoś, kto na tyle blisko żyje z alkoholikiem (lub
ofiarą innego uzależnienia), aby móc obserwować go w
zaawansowanej fazie choroby, widzi człowieka, którego życie
stopniowo się rozpada: jego kondycja fizyczna pogarsza się,
życie rodzinne popada w ruinę, a praca staje pod znakiem
zapytania. Wszystkie te problemy są w sposób oczywisty
spowodowane alkoholem lub innymi środkami, a mimo to
uzależniony zupełnie nie zdaje sobie z tego sprawy. Może
szczerze wierzyć, że zażywanie środków chemicznych nie ma z
tymi problemami nic wspólnego i wydaje się ślepy na wszelkie
dowody, że jest odwrotnie. A oto różnice między myśleniem
uzależnionym a myśleniem schizofrenicznym:
myślenie schizofreniczne jest rażąco absurdalne; myślenie
uzależnione ma pozorną logikę, która może być bardzo
kusząca i zwodnicza.
Uzależniony nie zawsze tak chętnie oszukuje, jak się innym
wydaje. Niekoniecznie świadomie i celowo wyprowadza
innych w pole, choć tak to niekiedy wygląda. Często sam daje
się zwieść swojemu myśleniu, w istocie oszukując samego
siebie. Zwłaszcza we wczesnych stadiach uzależnienia
stosunek człowieka uzależnionego do tego, co się dzieje, i
sposób mówienia o tym mogą się zdawać rozsądne. Jak już
zostało powiedziane, ludzie często dają się nabrać na
uzależnione rozumowanie. Tak więc jego rodzina może przez
długi czas widzieć sytuację tak, jak ją opisuje „uzależniony
sposób myślenia". Takie wypowiedzi mogą brzmieć
przekonująco dla przyjaciół, księdza, pracodawcy, lekarza, a
nawet psychoterapeuty. Każde stwierdzenie, jakie wypowiada,
zdaje się mieć sens; a długie opowieści o różnych zdarzeniach
mogą nawet sprawiać wrażenie zgodnych z faktami.
Natręctwa w uzależnieniach i współuzależnieniu
Zdradliwym
sposobem
myślenia,
polegającym
na
samookłamywaniu,
mogą
zarazić
się
zarówno
współuzależnieni członkowie rodziny, jak i osoba uzależniona
od środków chemicznych. Kim jest osoba współuzależniona?
Istnieją rozmaite definicje i opisy współuzależnienia, ale
najbardziej wszechstronna wydaje się ta, którą podaje Melody
Beattie: „Współuzależniona jest osoba, która pozwala na to,
by zachowanie innej osoby oddziaływało na nią ujemnie i
która obsesyjnie stara
się kontrolować zachowanie
oddziałującej na nią w ten sposób osoby".
Istotnymi elementami tej definicji są słowa „obsesyjnie" oraz
„kontrolować". Obsesyjne, czyli natrętne myśli przytłaczają
wszelkie inne, wysysając z człowieka energię psychiczną. Mogą
pojawić się w dowolnym momencie i - co jest dość dziwne -
wszelkie próby pozbycia się ich na ogół jedynie wzmagają ich
intensywność.
Próby
odpędzenia
natrętnych
myśli
przypominają usuwanie z drogi zwiniętej sprężyny przez
ściskanie jej: z im większą siłą naciska się na nią, tym silniej się
ona rozkręca. Ryzykując nadmierne uproszczenie, moglibyśmy
powiedzieć, że człowiek uzależniony to ktoś, kogo nęka
przymus używania środków chemicznych, natomiast osoba
współuzależniona ma obsesję na punkcie używania tych
środków przez uzależnionego oraz konieczności kontrolowania
go.
Natrętne myśli i czynności są ze sobą blisko spokrewnione.
Psychiatrzy od wielu lat stosują termin „nerwica natręctw".
Oba rodzaje natręctw charakteryzują się tym, że uwagę
chorego zajmuje, lub wręcz pochłania coś irracjonalnego. W
nerwicy z natręctwami myślowymi jest to jakaś irracjonalna
myśl, zaś w nerwicy z natręctwami czynnościowymi -
irracjonalna czynność. Powodem, dla którego w psychiatrii
łączy się obie nerwice, jest to, że niemal w każdym przypadku
natręctw myślowych występują także jakieś natrętne
(przymusowe) zachowania. I na odwrót: w prawie każdym
przypadku przymusowych czynności występują też natrętne
myśli. Oto opowieść, która ilustruje, jak działają natręctwa
myślowe.
Krzesło na biurku
Kiedy na medycynie prowadziłem zajęcia z psychiatrii, miałem
studenta, który interesował się hipnozą. Czułem, że
najskuteczniej go czegoś nauczę, jeśli go zahipnotyzuję, aby
sam na sobie odczuł działanie transu i poznał różne zjawiska,
które można wywołać za pomocą hipnozy. Ten młody człowiek
okazał się znakomitym medium, toteż w ciągu kilku sesji
mogłem mu zademonstrować różne zastosowania hipnozy.
Chciałem
też,
żeby
zrozumiał
zjawisko
sugestii
posthipnotycznej, więc powiedziałem: „W jakiś czas po tym,
jak wyjdziesz z transu, dam ci sygnał - zastukam ołówkiem w
biurko. W tym momencie wstaniesz, podniesiesz krzesło, na
którym siedzisz, i postawisz je na moim biurku. Ale nie
będziesz pamiętał, że dostałeś ode mnie takie polecenie".
Następnie wyprowadziłem go z transu i kontynuowaliśmy
rozmowę na temat hipnozy. Nieco później podniosłem od
niechcenia ołówek i lekko zastukałem nim w biurko, nie
przerywając rozmowy. Po chwili student, wyraźnie czymś
zaniepokojony, zaczał się wiercić.
- Mam idiotyczną chęć, żeby podnieść krzesło i postawić je
panu na biurku - powiedział.
- Dlaczego miałbyś to zrobić? - spytałem.
- Nie wiem. To zwariowany pomysł, ale po prostu czuję, że
mam na to ogromną ochotę. - Zawahał się. - Czy mówił pan
coś na ten temat podczas transu?
- Owszem, mówiłem.
- To dlaczego ja tego nie pamiętam? - spytał.
- Bo kiedy dawałem ci tę sugestię, powiedziałem, że nie
będziesz jej pamiętał.
- Więc nie muszę tego robić, prawda?
- Myślę, że nie - odpowiedziałem.
Wkrótce student wyszedł. Po jakichś dwudziestu minutach
drzwi otworzyły się z trzaskiem i ów młody człowiek wpadł do
mojego gabinetu. Podniósł krzesło i ze złością postawił je na
biurku.
- A niech pana! - rzucił wściekły, odwrócił się i wyszedł.
Taka jest właśnie natura natręctw niezależnie od tego, czy
pojawiają się pod wpływem sugestii, czy też powoduje je jakiś
podświadomy impuls nieznanego pochodzenia. Tak jak
stawianie krzesła na biurku jest bezsensowne, tak samo
irracjonalna jest kompulsywna czynność, chociaż impuls jej
wykonania
bywa
rzeczywiście
nieodparty.
Próba
przeciwstawienia się temu impulsowi wywołuje niekiedy tak
wielki niepokój i złe samopoczucie, że człowiek ulega mu tylko
po to, by uwolnić się od przemożnej presji. W większości
natręctw czas, w którym chory czuje ulgę, jest bardzo krótki;
potem impuls pojawia się znowu, nieraz z jeszcze większą siłą.
Ludzie współuzależnieni często działają w taki obsesyjno-
kompulsywny sposób, kiedy próbują kontrolować zachowanie
osoby uzależnionej bądź zażywanie przez nią środków
chemicznych. Niektórzy mają obsesję na punkcie pomagania
jej, a później, gdy ich wysiłki okazują się daremne, na punkcie
jej karania.
Podobieństwa między uzależnieniem a współuzależnieniem
Podobieństwa między zachowaniami osób uzależnionych i
współuzależnionych są zaskakujące. Człowiek uzależniony
zwykle szuka nowych sposobów, aby kontynuować nałogowe
zachowanie, jednocześnie usiłując uniknąć niszczących
konsekwencji, jakie ono powoduje. Może pić alkohol lub
zażywać kokainę „tylko w czasie weekendów" czy przyjmować
określoną dawkę, która daje upragnionego „kopa", ale nie
wystarcza, aby spowodować intoksykację. A gdy próby
panowania nad własnym nałogiem zaczynają zawodzić, nie
powie sobie: „Nie potrafię tego kontrolować", ale stwierdzi:
„Ta metoda nie działa, muszę znaleźć lepszą".
Podobnie ktoś współuzależniony nie wyciągnie wniosku, że
skoro jego wysiłki zmierzające do powstrzymania osoby
uzależnionej okazały się daremne, to nie istnieje metoda
niezawodnej kontroli, ale szuka nowych sposobów, które będą
skuteczne.
Przyczyna i skutek
Czy zaburzone myślenie osoby uzależnionej powoduje
uzależnienie, czy też stanowi jego efekt? To złożona kwestia, a
przyczyny i skutku nie da się łatwo określić. U większości
uzależnionych, zanim rozpoczną leczenie, występuje kilka
cyklów przyczynowo-skutkowych i ktokolwiek próbuje ustalić,
jaki jest kierunek zależności, może wpaść w pułapkę
„paragrafu 22". W jakimś sensie jest bez znaczenia, czy
procesy myślowe przyczyniły się do powstania u kogoś nałogu,
czy też stanowią jego objaw. W obydwu przypadkach leczenie i
powrót do zdrowia muszą się od czegoś zacząć. A ponieważ
zażywanie środków chemicznych uniemożliwia skuteczną
terapię, najpierw trzeba podjąć abstynencję. Po dłuższym jej
okresie, kiedy mózg znów zaczyna funkcjonować bardziej
normalnie, człowiek uzależniony może skupić uwagę na swoim
uzależnionym myśleniu.
Książka
ta
ma
pomóc
osobom
uzależnionym
i
współuzależnionym rozpoznać swoje sposoby myślenia
uzależnionego i zacząć je przezwyciężać.
Samooszukiwanie a uzależnione myślenie
Nigdy nie dość podkreślania, że osoby uzależnione same
nabierają się na własne zaburzone myślenie i padają jego
ofiarą. Jeśli tego nie zrozumiemy, kontakt z takim człowiekiem
może powodować frustrację lub złość.
Opowieści trzeźwiejących osób uzależnionych o braniu
narkotyków czy piciu często wzbudzają powszechną wesołość,
bowiem absurdalność uzależnionego myślenia bywa niekiedy
bardzo zabawna. Przypomina to jednak obserwowanie kogoś,
kto pośliznął się na skórce od banana: kiedy śmiechy milkną,
dostrzegamy, że człowiek, który upadł, mógł zrobić sobie dużą
krzywdę. Podobnie śmiejąc się z wybryków osoby
uzależnionej, powinniśmy zdawać sobie sprawę, że bardzo
ucierpiała w aktywnej fazie swojego uzależnienia i że wielu
ludzi nadal tak samo cierpi.
Uzależnione myślenie a inteligencja
Alan, dziś zdrowiejący alkoholik, lekceważył konsekwencje
swojego picia mimo ostrzeżeń innych ludzi. Ponieważ pił tylko
piwo, był przekonany, że nie ma problemu z alkoholem. W
końcu zaczął źle się czuć fizycznie i nie mógł dłużej zaprzeczać,
że coś jest nie w porządku. Stwierdził, że pół skrzynki piwa
dziennie to zbyt dużo płynów, więc przerzucił się na whisky z
wodą. Gdy dolegliwości się nasiliły, uznał, że winna jest woda
sodowa i zaczął rozcieńczać whisky zwykłą wodą. A kiedy
poczuł się jeszcze gorzej, zrezygnował z wody.
Czy to jest racjonalne myślenie? Oczywiście, że nie. Czy można
je uznać za myślenie psychotyczne? Nie można - zgodnie z
aktualną definicją terminu „psychotyczne", którym określa się
wszelkie poważne zaburzenia psychiczne charakteryzujące się
dezorganizacją osobowości i utratą kontaktu z rzeczywistością.
Jednak sposób myślenia Alana wyraźnie odbiegał od normy.
Inteligencja nie ma wpływu na uzależnione myślenie. Ludzie
niezwykle inteligentni są na nie narażeni w takim samym
stopniu, jak wszyscy inni. W istocie osoby o wyjątkowo
rozwiniętym intelekcie często są mocniej pogrążone w
uzależnionym myśleniu, toteż ich leczenie zwykle sprawia
terapeutom najwięcej trudności.
Adwokat i indyk
Christine, znakomita i bardzo utalentowana pani adwokat,
uparcie odmawiała udziału w mityngach AA, ponieważ bała
się, że ujawnienie jej alkoholizmu zagroziłoby jej karierze i
pozycji w miejscowej społeczności. Ale wizyta wdzięcznego
klienta, który z okazji zbliżającego się Święta Dziękczynienia
podarował jej wypatroszonego indyka, skłoniła ją do zmiany
nastawienia.
Christine przypomniała sobie, jak tamtego popołudnia po
wyjściu z biura szła w strugach zimnego deszczu, niosąc indyka
zawiniętego w firmowe opakowanie. Następne wspomnienie
to obraz samej siebie, jak stoi oparta o ścianę budynku biura,
ściskając pod pachą oskubanego indyka, z którego deszcz zmył
już papier. Każdy, kto ją wtedy zobaczył, z pewnością słusznie
pomyślał, że jest pijana. Ale chociaż pokazała się w tym stanie
publicznie, wciąż za bardzo się wstydziła i nie mogła przystać
na to, żeby ktokolwiek zobaczył ją wchodzącą do kościoła na
mityng AA.
Dlaczego błyskotliwy, analityczny umysł tej kobiety nie
uchronił jej przed tak absurdalnym rozumowaniem? Z tych
samych powodów, dla których inteligentni ludzie nie są
odporni na psychozy, nerwice i depresje. Kiedy już da o sobie
znać psychiczne bądź fizyczne pragnienie zażycia środka
chemicznego, wpływa ono na myślenie w bardzo podobny
sposób, jak łapówka czy inna korzyść osobista zniekształca
ocenę sytuacji. Pożądanie środka chemicznego jest tak
potężne, że zmienia procesy myślowe w takim kierunku, aby
usprawiedliwić picie czy branie narkotyków bądź pozwolić na
robienie tego nadal. Taka jest funkcja uzależnionego myślenia:
pozwolić danej osobie na kontynuowanie destrukcyjnego
nałogu. Im większą inteligencją człowiek się odznacza, tym
bardziej lekceważy znaczenie wspólnot Anonimowych
Alkoholików czy Anonimowych Narkomanów.
Uzależnione myślenie różni się od myślenia logicznego tym, że
nie prowadzi do wniosków opartych na dowodach czy
konkretnych faktach. Jest wręcz przeciwnie. Osoba
uzależniona zaczyna od konkluzji: „Muszę się napić" (albo
wziąć narkotyk), a następnie szuka argumentów na jej
potwierdzenie, niezależnie od tego, czy jest ona logiczna, czy
nie i czy opiera się na faktach.
Dlaczego dzieci biorą narkotyki, dlaczego rodzice piją
Jeśli zrozumie się uzależniony sposób myślenia, łatwiej można
wyjaśnić, dlaczego zawodzą niektóre próby zapobiegania
alkoholizmowi czy nadużywaniu narkotyków. Najczęściej
stosowane metody, polegające na straszeniu, są nieskuteczne.
Mimo nagłaśniania przypadków śmierci sławnych osób z
przyczyn
związanych
z
przyjmowaniem
środków
psychoaktywnych i prowadzenia szeroko zakrojonych
kampanii edukacyjnych w mediach na temat niebezpieczeństw
wynikających z nadużywania kokainy i heroiny, wielu ludzi
wciąż ulega magii narkotyku. Szkodliwe konsekwencje -
bezradność wobec nałogu, olbrzymie koszty materialne,
kłopoty z prawem czy wysokie ryzyko zgonu - nie zawsze
wywierają wrażenie.
Istotny wniosek wypływa z prowadzonej wśród młodych ludzi
kampanii pod hasłem: „Po prostu powiedz »nie«". Wielu z nich
na pytanie, co sądzi o tym pomyśle, odpowiedziało: „Dlaczego
mam mówić »nie«? A co innego mi zostało?". Nierzadko ci z
nich, którzy czują, że ich nie dotyczy amerykański mit sukcesu,
sięgają po narkotyki, widząc w nich jedyną dostępną
gratyfikację. Innym, którzy mogliby osiągnąć sukces, często
brakuje wiary, że są do tego zdolni. Jeszcze inni nie widzą
powodu, żeby pozbawiać się przyjemności.
Kiedy przyjemność albo uśmierzenie przykrości stanowią
ostateczny cel w życiu, to wielu ludzi, zwłaszcza młodych,
zwraca się w stronę środków chemicznych, aby ten cel
osiągnąć. Nie da się zaprzeczyć, że środki zmieniające
świadomość mogą dawać upragnione doznania, my jednak
mamy obowiązek przekonać młodych ludzi, że powinni
zrezygnować z tej przyjemności. Groźby i ostrzeżenia ich nie
odstraszają, ponieważ na ogół uważają się za odpornych na
niebezpieczne skutki brania narkotyków. Mówienie im, że
unikając środków chemicznych wyrosną na zdrowych,
produktywnych ludzi, którzy będą mogli cieszyć się życiem,
często spotyka się z argumentem: „Na co czekać? Cieszę się
życiem już teraz, pijąc".
Dodatkowo komplikuje sytuację to, że nasza kultura korzysta z
technologii, które eliminują czekanie. Używamy mikrofalówek,
faksów, telefonów komórkowych i żywności z torebek. Nawet
jeśli ktoś potrafi wyobrazić sobie „szczęście", które nadejdzie
w późniejszej fazie życia, wyznawany powszechnie etos
natychmiastowej gratyfikacji sprawia, że długie oczekiwanie
staje się nie do zniesienia.
Aby
skutecznie
zapobiegać
nadużywaniu
środków
chemicznych przez młodzież, musimy sprzyjać: (1) ustaleniu
najważniejszych celów życiowych, innych niż zaspokojenie
potrzeb zmysłowych oraz (2) wytworzeniu tolerancji na
opóźnienie. W naszej kulturze raczej nie ma zwyczaju
zajmowania się tego rodzaju zmianami, natomiast akceptuje
się uzależnione myślenie.
Są ludzie, którzy jeszcze nim zaczną brać środki chemiczne,
mają uzależnione wzorce myślenia, utrzymujące pewne fakty
poza ich świadomością. Młodych ludzi, którzy zastanawiają się,
czy zażyć na przykład kokainę, często zwodzi obietnica euforii,
natomiast lekceważą oni koszty, które mogą być przerażające.
Uzależnione myślenie nie jest zatem jedynym czynnikiem
odpowiedzialnym
za
skutki
oddziaływania
środków
chemicznych na mózg.
Inną charakterystyczną cechą uzależnionego myślenia jest to,
że podczas gdy zniekształca ono myślenie ofiar nałogu o sobie,
to jednocześnie - o dziwo - nie wpływa na ich stosunek do
innych. Zatem pijący rodzic może być szczerze sfrustrowany
zachowaniem syna czy córki, którzy nie rozumieją
destrukcyjnych skutków brania narkotyków. Podobnie dziecko,
które narkotyzuje się kokainą, może nie rozumieć, czemu jego
ojciec znowu zaczął pić po tym, jak cudem uniknął śmierci
wskutek nadużywania alkoholu. Trzeba więc pamiętać o
bardzo istotnej rzeczy: rozpoznanie uzależnionego sposobu
myślenia musi przyjść z zewnątrz.
Samooszukiwanie w uzależnionym myśleniu
Każdego może „zwieść" uzależnione myślenie, lecz osobą, na
którą ma ono największy wpływ, jest sam „twórca"
uzależnionych
myśli,
a więc
ktoś uzależniony
lub
współuzależniony. Świadczą o tym dwie opowieści.
„Gdybym zaczął się leczyć, nie byłoby to uczciwe"
Martin, 55-letni mężczyzna, na skutek interwencji najbliższego
otoczenia zwrócił się do mnie po poradę. Jego żona, czworo
dzieci, szef oraz dwoje bliskich przyjaciół pokazali mu, jak jego
nadmierne picie szkodzi ich wzajemnym stosunkom. Szef
Martina na przykład zagroził, że zwolni go z posady z powodu
pewnych nieuczciwych zachowań w pracy, i Martin stwierdził,
że ta interwencja „otworzyła mu oczy". Kilka tygodni wcześniej
prowadząc po pijanemu samochód, spowodował wypadek,
lecz nadal zaprzeczał, jakoby miał problem z alkoholem.
Jednak po pewnym czasie uznał, że musi przestać pić. Skłoniła
go do tego autentyczna troska ludzi z jego najbliższego
otoczenia. I faktycznie, w ciągu dziesięciu dni, jakie upłynęły
od tej interwencji, nie tknął alkoholu.
Powiedziałem Martinowi, że jego determinacja jest dobrym
startem ku zdrowieniu, ale sama determinacja nie wystarczy,
aby powstrzymać rozwijanie się jego alkoholizmu - terapia jest
absolutnie niezbędna. Dałem mu do wyboru leczenie
zamknięte bądź intensywną terapię ambulatoryjną. Jednakże
Martin odmówił. Choć oczywiście nie chciał stracić ani miłości,
ani bliskiego kontaktu z dziećmi, ani pracy, nie potrafił z
pełnym
przekonaniem
rozpocząć
leczenia.
Dlaczego?
Ponieważ był pewien, że teraz już będzie w stanie
powstrzymać się od picia alkoholu bez pomocy z zewnątrz.
Gdyby więc - jak powiedział - rozpoczął terapię tylko po to,
żeby zrobić przyjemność rodzinie i partnerowi w interesach,
wiedząc, że tej terapii nie potrzebuje, nie byłoby to z jego
strony uczciwe.
Przed wybuchem śmiechu z powodu tak absurdalnej
argumentacji powstrzymało mnie jedynie współczucie dla tego
człowieka, który sam siebie tak tragicznie oszukiwał. Przez
wiele lat picia bardzo często okłamywał rodzinę, przyjaciół i
szefa - całymi latami nie był uczciwy. Ale rozpoczęcie terapii
było dla niego nie do pomyślenia, ponieważ uważał, że to
„nieuczciwe". Martin naprawdę wierzył, że to jego chęć bycia
uczciwym nie pozwala mu przyjąć pomocy. Człowiek, który
myśli w sposób uzależniony, tak właśnie sam siebie oszukuje.
„Piję tylko towarzysko"
Innego przykładu uzależnionego myślenia dostarczył mi
pewien utalentowany kardiolog, który przez całe lata
intensywnie pił. Z czasem jednak zaczął doświadczać skutków
porannego kaca. Chociaż codziennie pracował w swoim
gabinecie i w szpitalu, przed południem czuł się źle. Mimo to
uważał, że pije „tylko towarzysko" i twierdził, że to jego
żołądek w jakiś niewłaściwy sposób wchłania alkohol - za dużo
zostawało w nim do następnego dnia.
Ów lekarz przypomniał sobie, że na studiach uczestniczył w
badaniu poświęconym trawieniu. Podawano mu wtedy
odmierzone ilości pożywienia, a po 45 minutach wprowadzano
sondę przez nos do żołądka i usuwano jego zawartość, którą
następnie poddawano analizie laboratoryjnej. „Nabrałem
wprawy w takim wpuszczaniu sondy - wspominał lekarz - i
wydawało mi się, że taki zabieg może być ratunkiem na
poranne dolegliwości. Wieczorem przed położeniem się do
łóżka zapuszczałem rurkę i opróżniałem żołądek. Tak jak
przypuszczałem, budziłem się nazajutrz ze znacznie lepszym
samopoczuciem. Robiłem tak co wieczór przez sześć
następnych tygodni. Przestałem to robić tylko dlatego, że
rurka bardzo podrażniła mi gardło, powodując obrzęk.
Zacząłem się obawiać, że będę potrzebował tracheotomii,
żeby móc oddychać. Ale ani razu, ani jednego razu w ciągu
tych sześciu tygodni nie przyszło mi do głowy, że ktoś, kto pije
tylko towarzysko, nie musi co noc wypompowywać sobie
zawartości żołądka".
Samooszukiwanie a uczestnictwo w spotkaniach grup opartych
na programie Dwunastu Kroków
W terapii uzależnień niezwykle ważne jest uczestniczenie w
przerabianiu programu Dwunastu Kroków. Mimo to wiele
osób odmawia udziału w AA z powodu wymaganej tam
całkowitej abstynencji. Jednak osoby uzależnione często
zaprzeczają, że właśnie to jest przyczyną i przekonują same
siebie, że mają inne istotne powody, aby nie chodzić na
mityngi grup Anonimowych Alkoholików.
Pewien alkoholik powiedział: „Nie mogę chodzić na mityngi,
ponieważ odbywają się blisko miejsca, gdzie dawniej
mieszkałem". Dla własnej wygody zapomniał, że co tydzień
grupy AA spotykają się w ponad 140 różnych miejscach w
mieście. Taki sam typ samooszukiwania zdarza się we
współuzależnieniu. Ilustrują to następujące dwie opowieści.
„Nigdy nie mogłabym pójść do Al-Anonu"
Żona doradcy finansowego zwróciła się do mnie o pomoc w
sprawie alkoholizmu męża: „Od jakiegoś czasu on coraz więcej
pije. Przychodzi z pracy do domu, zasiada przed telewizorem z
zapasem piwa i dokładnie w tym samym miejscu budzi się
rano. Dotychczas był w stanie powlec się potem do biura, ale
na pewno wkrótce albo w ogóle przestanie się pokazywać w
pracy, albo będzie chodził pijany i wszystko się wyda. Niedługo
straci posadę".
Kobieta opowiedziała, jak w ciągu ostatnich kilku lat
alkoholizm rujnował ich życie rodzinne. Jej mąż i syn już ze
sobą nie rozmawiali. Ona i mąż stracili większość kontaktów
towarzyskich. Ich pożycie seksualne również od dawna nie
istniało. Dotychczas cierpliwie znosiła wszelkie konsekwencje
alkoholizmu, ale teraz musiała coś zrobić, ponieważ mąż był na
progu zniszczenia swojej kariery zawodowej i bankructwa.
Próbowała z nim rozmawiać niezliczoną ilość razy, on jednak
odrzucał sugestie, że powinien zwrócić się gdzieś o pomoc,
gdyż uważał, że nie ma problemu z alkoholem. Powiedział, że
jeśli żonie coś się nie podoba, to może odejść. Ani ona, ani syn
nie mieli na niego wpływu, więc nie było sensu doprowadzać
do konfrontacji. Żona uważała, że gdyby do tego doszło, mąż
nadal odrzucałby pomoc i twierdził, że mogą się wyprowadzić.
Zdawało się, że żadne podejście do tego człowieka nie
odniosłoby pożądanego skutku, dlatego zasugerowałem jego
żonie, żeby zatroszczyła się o własne potrzeby i zaczęła
uczęszczać na spotkania Al-Anonu. Umówiłem ją również z
Robertem, księgowym, który z powodzeniem wracał do
zdrowia i którego historia była prawie taka sama, jak jej męża.
Na tym spotkaniu ów trzeźwiejący mężczyzna opowiedział, jak
wszystkie wysiłki jego żony, aby skłonić go do zaprzestania
picia, spełzły na niczym, i jak nadal pił, dopóki jego alkoholizm
nie wyszedł na jaw w miejscu pracy. Na terapię zgłosił się,
ponieważ zagrożono mu wyrzuceniem. Potem miał jeszcze
wiele potknięć, zanim osiągnął stabilną abstynencję.
„Moja żona jest teraz w Al-Anonie - opowiadał. - Może gdyby
znalazła się tam wcześniej, to i ja prędzej odzyskałbym rozum i
moje zdrowienie byłoby łatwiejsze. Proponuję, żeby teraz pani
zaczęła chodzić na mityngi Al-Anonu. Moja żona z
przyjemnością zabierze panią na pierwsze spotkanie".
Kobieta potrząsnęła głową.
- O, nie - powiedziała. - Ja nigdy nie mogłabym pójść do Al-
Anonu.
- Dlaczego? - spytaliśmy.
- Bo co by się stało, gdyby ktoś mnie rozpoznał i wyciągnął
wniosek, że mój mąż jest alkoholikiem? To by się rozniosło i
straciłby klientów. Kto by powierzył pijakowi zarządzanie
swoimi pieniędzmi?
Byłem zdumiony jej odpowiedzią.
- Czegoś tu nie rozumiem - powiedziałem.
- Twierdzi pani, że cierpliwie pani znosiła wszelkie problemy,
jakie powodował alkoholizm męża. Jedynym powodem, dla
którego zgłosiła się pani do mnie, było to, że i tak wszystko się
wyda i że obecnie dosłownie w każdej chwili mąż może
wkroczyć do biura nietrzeźwy, a to się skończy wyrzuceniem
go. Skoro uważa pani to za nieuchronne, to dlaczego tak się
pani wzbrania przed pójściem na spotkanie Al-Anonu? Z pani
słów wynika, że mąż sięgnie dna znacznie boleśniej, jeżeli jego
alkoholizm nie zostanie zatrzymany. A zdaniem Roberta
uczestnictwo jego żony w Al-Anonie mogło mu tego
zaoszczędzić.
Nie bacząc na to, co obaj mówiliśmy, kobieta trwała przy
swoim. Nie mogła pójść na mityng Al-Anonu, ponieważ
uważała, że w ten sposób wyjdą na jaw problemy jej rodziny.
Nie była w stanie pojąć, że jest to jedyna droga, żeby uniknąć
straszliwych skutków, których tak się obawiała.
„Nie mam z nimi nic wspólnego"
Innym razem po pomoc zwrócił się do mnie mąż kobiety, która
zasiadała w zarządzie pewnego przedsiębiorstwa. Po odtruciu
wróciła ona do nałogu. Stwierdził, że jego żona odmówiła
chodzenia na mityngi AA. Po wyjściu ze szpitala była na kilku
spotkaniach, ale uznała, że to nie dla niej. Różniła się od osób,
które tam widywała, uważała, że nie ma z nimi nic wspólnego.
Powiedziałem temu mężczyźnie, że opór jego żony wobec AA
nie jest niczym niezwykłym. W końcu na spotkaniach mówiono
jej, że nie może znów zacząć pić, a to było coś, czego ona nie
chciała usłyszeć.
- A jak panu idzie przerabianie programu Al-Anonu? -
spytałem.
- Nie chodzę na spotkania Al-Anonu. Byłem tam parę razy, ale
to nie dla mnie. Nie mam nic wspólnego z ludźmi, którzy tam
przychodzą.
Zwróciłem uwagę temu mężczyźnie, że dokładnie powtarza
słowa swojej żony. Chociaż krytykował ją za niechęć do udziału
w programie wychodzenia z nałogu oraz za jej poczucie, że
różni się od innych alkoholików, jednak z tego samego
powodu unikał programu, który miał pomóc jemu. Lęk przed
zmianą może być tak wielki, że często ludzie, tak jak ci w
naszych przykładach, wolą oszukiwać samych siebie.
Dokonywanie zmian
Jak to się dzieje, że ludzie w sposób tak rażący potrafią sami
sobie przeczyć i nie dostrzegać tego, nawet kiedy zwraca się
im na to uwagę? Odpowiedź brzmi: odpowiedzialne za to jest
zaprzeczanie. W uzależnionym, zniekształconym myśleniu jest
ono w znacznej mierze spowodowane silnym oporem wobec
zmian. Jak długo ktoś zaprzecza rzeczywistości, tak długo może
trwać przy swoich nawykowych zachowaniach. Jeżeli człowiek
uzna, że rzeczywistość jest taka, jaka jest, może to wciągnąć go
w bardzo trudny dla niego proces zmian.
Ludzie bez trudu akceptują zmiany, kiedy chodzi o kogoś
innego. Kiedy alkoholik mówi: „Nie musiałbym tyle pić, gdyby
moja partnerka poświęcała mi więcej uwagi", w istocie
stwierdza: „Nie potrzebuję zmiany. Spowodujcie, żeby moja
partnerka się zmieniła, a wtedy ze mną będzie wszystko w
porządku".
Osoby współuzależnione mogą na przykład usilnie szukać
pomocy w przekonaniu, że specjalista powie im, co zrobić,
żeby powstrzymać kogoś przed nadużywaniem środków
chemicznych. Gdy dowiadują się, że nie mogą zrobić nic, żeby
zmienić zachowanie uzależnionego, czują się bezsilne i
rozczarowane. Często też wycofują się, gdy specjalista
zasugeruje, żeby przyjrzały się własnym zachowaniom i zaczęły
dokonywać zmiany w sobie. Szczególnie łatwo tracą
zainteresowanie, słysząc jak ludzie z Al-Anonu mówią: „Nie
przyszliśmy tu po to, aby zmieniać naszych partnerów, ale po
to, aby zmieniać samych siebie!". „Zmieniać siebie?" - mógłby
powiedzieć ktoś taki. - „Dlaczego miałbym zmieniać siebie?
Przecież to nie ja piję!".
Eksperyment: jak trudno dokonywać zmian Dla zabawy zrób
następujący eksperyment. Połóż skrzyżowane ręce na
piersiach, a następnie przyjrzyj się ich ułożeniu. Niektórzy
ludzie kładą lewą rękę na prawej, inni robią odwrotnie. Kiedy
sprawdzisz, jak to zrobiłeś, wyprostuj ręce. Teraz ułóż je
znowu, ale tym razem odwrotnie: jeśli normalnie kładziesz
prawą rękę na lewej, to teraz połóż lewą na prawej. Zauważysz
wtedy, jak dziwnie się czujesz. Stary sposób jest naturalny i
odprężający. Nowy może ci się wydawać dziwny i możesz mieć
poczucie, że nigdy nie uda ci się w tej pozycji odpocząć. Skoro
prosta zmiana ułożenia rąk jest tak niewygodna, to pomyśl, jak
niewygodna może być zmiana własnego zachowania czy
sposobu życia.
Zniekształcone spostrzeganie
Wiele cech uzależnionego myślenia można zaobserwować
zarówno u osób współuzależnionych, jak i uzależnionych,
ponieważ wypływają z tego samego źródła: niskiej samooceny.
Większość problemów emocjonalnych, które nie mają
fizycznego podłoża, jest w taki czy inny sposób związana z
niską samooceną. To pojęcie odnosi się do negatywnych
uczuć, jakie człowiek żywi wobec siebie, a które nie mają
uzasadnienia w faktach. Inaczej mówiąc, gdy jedni ludzie
wykazują zniekształcone postrzeganie siebie w postaci urojeń
wielkościowych, osoby o niskiej samoocenie mają poczucie, że
są gorsze od innych, do niczego się nie nadają i nic nie są
warte.
Nasze nieadekwatne postrzeganie siebie zazwyczaj prowadzi
do nieprzystosowania i odwrotnie - przystosowanie do
rzeczywistości możliwe jest tylko wówczas, gdy nauczymy się
postrzegać ją w sposób adekwatny. Stanowimy bowiem
główny element naszej rzeczywistości i jeśli nasze widzenie
samych siebie jest nierealistyczne, to również i jej obraz ulega
zniekształceniu.
Wszyscy uzależnieni, których kiedykolwiek spotkałem, zanim
zaczęli używać środków chemicznych, mieli poczucie niższości.
Niektórzy czują, że są nic niewarci w każdej dziedzinie swojego
życia, inni mogą czuć się bardzo kompetentni w jakiejś
szczególnej dziedzinie, ale nic niewarci jako istoty ludzkie,
małżonkowie, partnerzy czy rodzice.
U jednego człowieka reakcją na niską samoocenę będzie
ucieczka od wyzwań i trosk w alkohol lub narkotyki; inny
znajdzie tak istotne dla siebie poczucie wartości w relacji z
osobą uzależnioną - stając się dla niej kimś ważnym, kto ją
kontroluje lub z jej powodu cierpi.
Potrójna reguła
Członkowie Al-Anonu wyznają następującą potrójną zasadę:
„Nie ty to SPOWODOWAŁEŚ, nie jesteś w stanie tego
KONTROLOWAĆ i nie możesz WYLECZYĆ". Ale ludzie często
czują się odpowiedzialni za uzależnienie bliskiej osoby i
próbują ją kontrolować w przekonaniu, że mogą ją uzdrowić.
Czasami odnosi się wrażenie, że osoba współuzależniona chce
powiedzieć: „Mam tak wielką władzę, że mogę wywołać
uzależnienie, kontrolować je bądź leczyć". To nie jest poczucie
wyższości ani arogancja - wręcz przeciwnie, takie przekonania
są często reakcją obronną wobec poczucia niższości.
Potrójna reguła ma wyraźny związek z kompleksem niższości.
Na przykład osoba współuzależniona myśli: „Spowodowałam
nałóg mojej córki, bo gdybym była lepszą matką, to ona nie
wpadłaby w uzależnienie. Gdybym tylko potrafiła zapewnić jej
miłość i oparcie! Ale ja ją zaniedbywałam. Gdybym była lepsza,
brałaby mniej albo w ogóle przestała". Uczucia te są
powszechne wśród współuzależnionych, zwłaszcza we
wczesnych stadiach nałogu bliskiej osoby.
Uzależnienie i współuzależnienie mają ze sobą wiele
wspólnego. W obydwu przypadkach często występuje
samookłamywanie w takich formach, jak zaprzeczanie,
racjonalizacja i projekcja. W obydwu mogą współistnieć
sprzeczne przekonania, występuje także zaciekły opór wobec
samej zmiany oraz pragnienie zmieniania innych. W każdym z
nich spotykamy się ze złudzeniem kontroli oraz niską
samooceną. Zatem w obydwu przypadkach wyraźne są
wszystkie cechy uzależnionego sposobu myślenia, a jedynym
elementem różnicującym może być zażywanie środka
chemicznego lub niekorzystanie z niego.
Podejście człowieka uzależnionego do czasu
„Mogę przestać, kiedy tylko zechcę" - gdyby ktoś zorganizował
konkurs na zdanie najczęściej używane przez osoby
uzależnione, z pewnością właśnie ono zajęłoby pierwsze
miejsce. Każdy, kto przyglądał się ofiarom nałogu, wie, że
„przestają" niezliczoną ilość razy i podejmują nie mniejszą ilość
postanowień. Abstynencja może trwać kilka godzin, kilka dni, a
czasem nawet kilka tygodni. Zwykle jednak po krótkim czasie
następuje powrót do czynnego nałogu. To błędne koło może
trwać latami. Osoby uzależnione po prostu nie są w stanie
przestać, kiedy tego zapragną. Inni ludzie widzą to, ale oni nie.
Rodzina i przyjaciele często są zaskoczeni i zadają sobie
pytanie: „Jak człowiek może upierać się przy tym, że potrafi
przestać w dowolnym momencie, skoro jest to oczywista
bzdura?". Nawet wytrawni terapeuci, przyzwyczajeni do
takiego rozumowania, pytają: „Jak ktoś inteligentny może być
tak zupełnie oderwany od rzeczywistości? Dlaczego osoby tak
doskonałe intelektualnie, kobiety i mężczyźni zajmujący
bardzo odpowiedzialne stanowiska, którzy analizują i
opracowują wyniki badań naukowych, jednocześnie nie
wiedzą, jak dodać dwa do dwóch, gdy w grę wchodzi ich
własne nałogowe zażywanie środków chemicznych?".
Odpowiedź kryje się w zrozumieniu istoty uzależnionego
myślenia. Może okazać się, że osoby uzależnione nie są aż tak
nielogiczne, jak się początkowo wydawało, jeżeli zrozumiemy
jedno: jakie jest podejście do czasu kogoś, kto posługuje się
uzależnionym myśleniem. Często powtarzane przez niego
zdanie: „Mogę przestać, kiedy tylko zechcę" ma sens zarówno
dla niego samego, jak i dla innych, tyle że pojęcie czasu u
osoby uzależnionej jest inne niż u nieuzależnionej.
Nasz odbiór czasu zmienia się. W pewnych okolicznościach
kilka minut wydaje się wiecznością, w innych mamy poczucie,
że tygodnie i miesiące to tylko chwila. Osoby uzależnione,
które twierdzą, że mogą przestać w każdej chwili, naprawdę
wierzą
w
swoje
zapewnienia.
Dlaczego?
Ponieważ
powstrzymując się od zażywania substancji chemicznej przez
dzień czy dwa, rzeczywiście w tym „czasie" przestają. Jeśli
potrafią na kilka dni powstrzymać się od picia czy zażywania
innego narkotyku, zastanawiają się, czemu nikt inny nie
dostrzega tej oczywistości: oni przecież są w stanie przestać w
dowolnym „czasie". Możesz mówić uzależnionemu: „Nie,
przecież to jasne, że nie potrafisz przestać, kiedy tylko
zechcesz". Twoje stwierdzenie i jego stwierdzenie - chociaż
wyglądają na sprzeczne - obydwa są prawdziwe. Chodzi o to,
że każde z was pojmuje „czas" inaczej.
Przyszłość mierzona w minutach i sekundach
Dla osób uzależnionych czas mógłby być odmierzany w
minutach, a nawet w sekundach. Na pewno kiedy czekają na
skutki zażycia środka chemicznego, czas upływa dla nich w
minutach. W tej sprawie nie są w stanie znieść opóźnienia.
Zresztą wszystkie zażywane przez nich substancje przynoszą
spodziewany wynik po kilku sekundach, lub najwyżej
minutach.
Obiecałem sobie, że pewnego dnia przeprowadzę następujący
eksperyment: wezmę duży szklany słój i napełnię go
kapsułkami w różnych kolorach. Potem rozpuszczę plotkę, że
dostałem z Ameryki Południowej „towar", który jest lepszy od
wszystkiego, czego ktokolwiek kiedykolwiek próbował.
Dlaczego? Bo daje „kopa", który znacznie przewyższa efekt
heroiny i kokainy razem wziętych.
- O rany! - będą mówić narkomani. - To musi kosztować kupę
szmalu.
- Nie. I to jest właśnie w tym wszystkim najlepsze. Dwa dolce
za działkę.
- Chyba żartujesz. Dwa dolce?
- Jak Boga kocham! I to jest właśnie najlepsze.
- To odpal mi za sto doków.
- Z przyjemnością. Ale najpierw muszę ci coś powiedzieć. „Haj"
jest najwspanialszy na świecie, ale dostaniesz „kopa" za
czterdzieści osiem godzin albo za siedemdziesiąt dwie godziny.
- Jak to?
- Musisz odczekać dwa do trzech dni, żeby poczuć „haj". Ale
będzie lepszy od tego, co ci się kiedykolwiek zdarzyło.
Klienci zaczną się wycofywać:
- Kto może mieć ochotę na taki szajs? Sam go sobie weź!
Słyszałem od narkomanów, że nie kupiliby towaru niezależnie
od znakomitych skutków i niskiej ceny, gdyby działał z
opóźnieniem. Częścią uzależnienia jest „haj" natychmiastowy,
odroczenie nie wchodzi w grę.
Człowiek uzależniony myśli o przyszłości, ale tylko o chwilach,
nie o latach. Kiedy pije albo bierze narkotyk, naprawdę myśli o
następstwach: o fali ciepła, uczuciu euforii i odprężenia,
oderwaniu się od świata, a może też o spaniu. Te następstwa
pojawiają się w ciągu kilku sekund albo minut po wypiciu
alkoholu czy zażyciu narkotyku. I właśnie tych kilka chwil
stanowi dla niego „czas". Marskość wątroby, uszkodzenia
mózgu, utrata pracy i rodziny czy inne poważne następstwa
pojawiają się w wyniku długiego procesu, a nie w ciągu kilku
minut, więc po prostu nie istnieją w myśleniu osoby
uzależnionej.
Czym się różni alkoholik od palacza, który ryzykuje poważnymi
zaburzeniami krążenia, chorobami serca, rozedmą płuc i
rakiem? Destrukcyjne skutki picia czy zażywania innych
środków chemicznych mogą pojawić się znacznie szybciej niż
w przypadku palenia, ale zarówno pijak, jak palacz nie myślą o
przyszłości. Podobnie ludzie, którzy podejmują ryzykowne
zachowania seksualne, również mogą poważnie narażać swoje
zdrowie. Lecz i w tym przypadku konsekwencje pojawią się w
„przyszłości", która niewątpliwie nie mieści się w ich
pojmowaniu czasu.
Kultura a podejście osoby uzależnionej do czasu
Stanowimy część kultury, która ceni sobie dostarczanie usług
w ciągu kilku sekund: poczta elektroniczna, Internet czy bary
szybkiej
obsługi
zapewniają
niemal
natychmiastowe
zaspokojenie potrzeb. My wszyscy w jakimś stopniu mamy
uzależnione podejście do czasu. Zanieczyściliśmy powietrze,
rzeki i oceany dla doraźnych korzyści, nie bacząc na
długofalowe skutki. Zniszczyliśmy lasy i inne siedliska
zagrożonych gatunków zwierząt i roślin, nie troszcząc się o to,
jaki świat przekażemy przyszłym pokoleniom. Czy nie
lekceważymy przyszłości tak samo jak osoby uzależnione?
Jak zrozumieć sposób myślenia osoby uzależnionej?
Alkoholicy przerabiający program Dwunastu Kroków AA
pokazali mi, jak takie fałszywe pojmowanie czasu przeważa w
uzależnionym myśleniu. Ci, którzy żyją programem AA, lubią
używać haseł o ogromnej sile oddziaływania: „Tylko dzisiaj"
albo „Daj czas czasowi", aby pokonać wpływ uzależnionego
myślenia. Ludzie powracający do zdrowia instynktownie
wyczuwają, że jednym ze sposobów zmiany ich „pokrętnego
myślenia" jest uporanie się z zaburzonym podejściem do
czasu. Większość z nich czuje się dobrze z myślą, że jeden
dzień to taka jednostka czasu, z którą potrafią sobie poradzić.
Jednak osoby we wczesnej fazie zdrowienia często muszą
zaczynać od pięciominutowych odcinków, żeby z czasem
stopniowo dochodzić do dłuższych.
Stwierdzenie „Daj czas czasowi" jest rodzajem rozliczenia się z
„pijanym" przekonaniem, że zmiany mogą następować szybko.
Wyrazem takiego przekonania jest modlitwa uzależnionego:
„Proszę Cię, Boże, daj mi cierpliwość, ale natychmiast!". Jeden
z moich pacjentów napisał do mnie: „Minęły cztery lata, odkąd
przyprowadzili mnie do pańskiego gabinetu. Czułem się wtedy
jak zbity pies, pragnąłem tylko śmierci, ale nie miałem odwagi
wziąć odpowiedzialności za własne życie... Jedyna rzecz, jaką
udało mi się dobrze zrobić przez pierwsze dwa lata, to że nie
piłem i chodziłem na mityngi. Chcę, żeby Pan wiedział, że
minęły cztery lata, zanim nareszcie zacząłem myśleć o sobie
inaczej". Kiedy osoba uzależniona przekona się, że jedną z
przyczyn jej upadku był brak tolerancji na odroczenie, i kiedy
nabierze chęci na to, żeby czekać na korzyści płynące z
trzeźwienia, wówczas naprawdę znalazła się na drodze
zdrowienia. Jeśli chce być trzeźwa „natychmiast", zmierza
donikąd.
AA-owcy o długim stażu myślą o swojej trzeźwości w
kategoriach 24-godzinnych odcinków czasu. Świętują rocznice
trzeźwienia, ale podchodzą do tego bardzo ostrożnie, gdyż
wiedzą, że myślenie w kategoriach lat jest zbyt ryzykowne.
Między innymi z tego powodu wielu powracających do
zdrowia korzysta z książek z medytacjami, które skupiają się na
podejściu typu „24 godziny", takich jak Refleksje na każdy
dzień czy Tylko dzisiaj w Al-Anonie. Hasło „Tylko dzisiaj" nie
jest jedynie mądrym sloganem. Jest ono absolutnie niezbędne
w procesie wydobywania się z uzależnienia, jak pokazują dwie
kolejne opowieści.
„Dziewięć tysięcy osiemset trzydzieści cztery dni"
Spytałem kiedyś trzeźwiejącego pacjenta, od jak dawna nie
pije. Sięgnął do kieszeni, wyjął mały notesik, przerzucił kilka
stron, spojrzał na mnie i powiedział:
- Dziewięć tysięcy osiemset trzydzieści cztery dni.
- Ile to lat, dwadzieścia pięć czy trzydzieści? - spytałem.
On na to z absolutną szczerością:
- No, wie pan, doktorze. Pan może sobie pozwolić na myślenie
o latach, ja muszę myśleć o dniach.
John McHugh, który miał 83 lata, umierając po 44 czterech
latach abstynencji, w nocy przed śmiercią wpisał do notatnika
liczbę 16 048.
„Dzisiaj nie pijesz dłużej ode mnie"
Po którymś z mityngów AA pewna kobieta powiedziała z
podziwem do Johna:
- To musi być cudowne tak długo nie pić. John uśmiechnął się i
odpowiedział:
- Ty nie pijesz dłużej ode mnie, Elizabeth.
- Jak możesz tak mówić? Ja nie piję dopiero dwa lata, a ty
prawie czterdzieści.
- O której dzisiaj wstałaś? - spytał John.
- Chodzę do pracy na siódmą, więc wstałam wpół do szóstej.
- A ja obudziłem się dopiero o ósmej, więc dzisiaj nie pijesz
dłużej ode mnie.
Kiedy osoby uzależnione i współuzależnione w pełni przyswoją
sobie hasło „Tylko dzisiaj", zaczyna się proces ich zdrowienia.
Muszą jednak zachować ostrożność: ponowne pojawienie się
zniekształconego poczucia czasu to powód, żeby podejrzewać
możliwość nawrotu. Wymiar czasu w myśleniu jest więc
zarówno dla trzeźwiejących alkoholików, jak i profesjonalistów
kwestią o istotnym znaczeniu dla rozumienia uzależnień i dla
ich leczenia.
Co jest przyczyną, a co skutkiem?
Słyszałem kiedyś, jak na mityngu AA spiker opisywał swój
sposób myślenia w okresie, kiedy jeszcze pił. Było ono tak
absurdalne, że wszyscy pokładali się ze śmiechu. Jeszcze
większa wesołość zapanowała na sali, kiedy mężczyzna
stwierdził, że myślenie alkoholika do złudzenia przypomina
jego picie. Żeby nas o tym przekonać, odczytał pytania z testu
na rozpoznawanie u siebie alkoholizmu, zastępując słowo
„picie" słowem „myślenie". A więc przeczytał:
Czy jesteś uzależniony od myślenia?
Czy trwonisz na myślenie czas przeznaczony na pracę? Czy
myślenie sprawia, że psuje się twoje życie rodzinne? Czy
zdarza się, że kiedy myślisz, odczuwasz później wyrzuty
sumienia? Czy w wyniku myślenia kiedykolwiek wpadłeś w
tarapaty finansowe? Czy myślenie powoduje, że przestaje cię
obchodzić dobro twojej rodziny? Czy z powodu myślenia
zrezygnowałeś z jakichś swoich ambicji? Czy z powodu
myślenia miewasz kłopoty ze snem? Czy myślenie zmniejszyło
twoją wydajność? Czy myślenie zagraża twojej pracy albo
interesom? Czy myślisz po to, żeby uciec od trosk i kłopotów?
Chodzi o to, że nawet bez brania środków chemicznych
zniekształcony,
uzależniony
sposób
myślenia
sieje
spustoszenie. Wielu ludzi rozumujących w ten sposób
dochodzi do błędnych wniosków, ponieważ myli przyczynę ze
skutkiem. Ich sądy ulegają deformacji, tak że zażywanie
substancji chemicznych staje się dla nich w pełni uzasadnione.
Pewien zdrowiejący alkoholik stwierdził: „Nigdy w życiu się nie
napiłem, jeżeli nie uznałem, że to właściwy moment". Chociaż
logika takiego rozumowania jest postawiona na głowie,
człowiek myślący w ten sposób uważa ją za prawidłową. Nie
tylko odrzuca racjonalne argumenty, które dowodzą, że jest
odwrotnie, ale też nie pojmuje, czemu inni nie dostrzegają
tego, co dla niego jest „oczywiste".
Uzależnienie i dysleksja
Moglibyśmy to lepiej zrozumieć przez porównanie do dysleksji.
Niektórzy ludzie z tym zaburzeniem zdolności czytania „widzą"
litery w wyrazach odwrócone. Kiedy poprosi się ich, aby
przeczytali słowo „kot", często widzą je jako „tok" lub „kto".
Ale są święcie przekonani, że odczytali je prawidłowo. Problem
ten polega na błędnym postrzeganiu porządku liter w
wyrazach. Nie wskazuje to bynajmniej na niski poziom
inteligencji, bowiem dysleksja może występować u osób
wybitnie inteligentnych.
Z podobnym zjawiskiem mamy do czynienia, kiedy w
uzależnionym umyśle zostaje odwrócona kolejność przyczyny i
skutku. Na przykład Felicja twierdzi, że pije i faszeruje się
lekami, ponieważ jej życie domowe stało się nie do zniesienia.
Mówi o tym, co postrzega jako prawdę: mąż odwrócił się od
niej, przestał odpowiadać na jej słowa i tylko wygłasza pod jej
adresem zjadliwe uwagi. Dzieci wstydzą się matki i traktują ją z
pogardą. Felicja jest przekonana, że właśnie te emocjonalne
tortury popychają ją do picia. Mówi: „Kiedy praca się kończy i
człowiek wie, że wszystko, co dobre, tego dnia ma już za sobą,
więc nie ma na co czekać, to oczywiście przychodzi mu chęć na
parę drinków". Wszyscy oglądaliśmy kreskówki o facecie, który
skarżył się w barze siedzącej obok kobiecie, że żona go nie
rozumie.
Kobieta: - Czegóż to ona nie rozumie?
Mężczyzna: - Nie rozumie, dlaczego piję.
Kobieta: - A dlaczego pan pije?
Mężczyzna: - Bo żona mnie nie rozumie.
Postawa rodziny, obciążenia w pracy, napięcia związane z
wymagającym szefem, gruboskórność przyjaciół, ataki lęku,
ból głowy, dotkliwe rwanie w krzyżu, trudności finansowe czy
inne problemy - cokolwiek uzależniony podaje jako przyczynę
zażywania środków odurzających, schemat jest zawsze ten
sam. W istocie to właśnie owe środki zwykle wywołują
problemy, lecz on wierzy, że to problemy stanowią przyczynę
ich zażywania.
Felicja, która rzeczywiście ma problemy, na jakie się uskarża,
nie zdaje sobie sprawy, że myli przyczynę ze skutkiem.
Zachowanie męża, jakkolwiek niezbyt przyjemne, stanowi
reakcję na jej picie i lekomanię. On nie może się z nią
porozumieć w ważnych sprawach, ponieważ ona jest ciągle
pod wpływem środków chemicznych. Dzieci czują złość i
wstydzą się, bo nie mogą zapraszać kolegów w obawie przed
jej nieprzewidywalnymi wybrykami. Straciły do niej szacunek,
gdyż pije i zażywa leki.
Podobnie jak dyslektyk będzie miał kłopoty z czytaniem,
dopóki nie zajmie się swoimi problemami z postrzeganiem, tak
samo postrzeganie rzeczywistości przez osobę uzależnioną
będzie zniekształcone - niezależnie od tego, czy w danej chwili
będzie ona pod wpływem alkoholu lub narkotyków, czy nie -
dopóki jej uzależnione myślenie nie ulegnie zmianie.
Źródła uzależnionego myślenia
Jak rozwija się uzależnione myślenie? Dlaczego u niektórych
ludzi ukształtowały się zdrowe procesy myślowe, zaś u innych
uległy one deformacji? Nie znamy wszystkich odpowiedzi,
bowiem uzależnienie od środków chemicznych jest chorobą
złożoną, stanowiącą wynik skomplikowanego połączenia
czynników fizycznych, psychicznych i społecznych. Zrozumienie
procesu rozwoju uzależnionego myślenia może pomóc w
zapobieganiu takiemu myśleniu, a co za tym idzie - w
zapobieganiu alkoholizmowi i innym uzależnieniom. Ma
jednak ograniczoną wartość dla leczenia i zmiany samego
sposobu myślenia.
Niezdolność do przekonywania siebie
Najbardziej przekonywającą teorię rozwoju uzależnionego
myślenia przedstawił w 1983 roku doktor David Sedlak, który
w swoim artykule opisuje to zjawisko jako niezdolność do
podejmowania jednoznacznie zdrowych decyzji dotyczących
własnej osoby. Sedlak wykazuje, że nie jest to brak siły woli,
lecz raczej choroba woli i niezdolność do jej używania.
Podkreśla, że to jedyne w swoim rodzaju zaburzenie myślenia
nie wpływa na inne obszary rozumowania. Zatem osoba, która
charakteryzuje się zaburzonym myśleniem, może być bardzo
inteligentna, mieć intuicję, zdolność przekonywania i
wyciągania trafnych wniosków natury filozoficznej czy
naukowej. Specyfika uzależnionego sposobu myślenia -
twierdzi Sedlak - polega na niezdolności do przekonywania
samego siebie. Ta niezdolność może odnosić się do rozmaitych
problemów emocjonalnych i problemów związanych z
zachowaniem, ale odnajdujemy ją w każdym uzależnieniu: w
alkoholizmie, narkomanii bądź lekomanii, kompulsywnym
hazardzie, w uzależnieniu od seksu, zaburzeniach odżywiania,
uzależnieniu od nikotyny czy współuzależnieniu.
Jak rozwija się ta cecha sposobu myślenia? Żeby to zrozumieć,
musimy przyjrzeć się, jak w ogóle rozwija się zdolność
rozumowania. Zdaniem Sedlaka do przekonywania samego
siebie potrzebne są określone elementy:
Po pierwsze - człowiek musi mieć adekwatną wiedzę o
rzeczywistości. Ktoś, kto nie zdaje sobie sprawy ze zniszczeń,
jakie może powodować alkohol lub inne środki odurzające, nie
potrafi wyciągać właściwych wniosków co do ich zażywania.
Po drugie - człowiek musi posiadać określony system zasad i
wartości, który stanowi podstawę dokonywania wyborów. Ów
system tworzy się na gruncie zarówno kultury, jak i rodziny. Na
przykład można oczekiwać, że młody człowiek dorastający w
rodzinie czy kulturze, w której uznaje się, że „mocna głowa"
stanowi dowód męskości, będzie za dużo pił. Jeśli nie sprosta
tym oczekiwaniom, może poczuć się zawiedziony.
Po trzecie - u takiej osoby musi ukształtować się zdrowy, nie
zniekształcony obraz samej siebie.
Zdaniem psychiatry Silvano Arietiego małe dziecko czuje się
bardzo niepewne i zagrożone w ogromnym, przytłaczającym
świecie. Głównym źródłem jego poczucia bezpieczeństwa jest
to, że może polegać na dorosłych, przede wszystkim na
rodzicach. Jeżeli dziecko uważa, że matka, ojciec czy inne
znaczące osoby z jego otoczenia działają nieracjonalnie,
niesprawiedliwie i arbitralnie, odczuwa trudny do zniesienia
lęk. Musi więc za wszelką cenę trzymać się przeświadczenia, że
świat jest dobry, sprawiedliwy i racjonalny. W rzeczywistości
świat często nie jest ani dobry, ani sprawiedliwy, ani
racjonalny, jednakże dziecko nie jest w stanie widzieć go w ten
sposób i dlatego wyciąga wniosek, że ponieważ świat „musi
być dobry, sprawiedliwy i racjonalny", to jego sposób widzenia
jest błędny. Myśli więc: „Widocznie nie jestem w stanie ocenić
tego wszystkiego prawidłowo. Jestem głupi".
Podobnie dzieci - nawet jeśli są wykorzystywane albo
niesprawiedliwie karane - mogą nie móc uwierzyć, że ich
„rodzice to wariaci", skoro wymierzają im kary bez powodu.
Taka myśl byłaby zbyt przerażająca i dlatego jest nie do
zniesienia. Toteż, aby zachować przekonanie, że rodzice są
racjonalni, a ich działania można przewidzieć, muszą siłą rzeczy
myśleć: „Musiałem zrobić coś złego, skoro zasłużyłem na taką
karę".
Wszyscy przychodzimy na świat jako bezbronne niemowlęta,
niezdolne do robienia wielu rzeczy, które potrafią dorośli.
Mając dobrych rodziców i przychylne otoczenie, w miarę
dorastania pokonujemy znaczną część naszego poczucia
bezradności. Czasami jednak rodzice wymagają od małego
dziecka rzeczy, których nie jest ono w stanie zrobić. Wówczas
może nabrać przekonania, że powinno spełnić wymagania
rodziców, a ponieważ nie potrafi, to jest do niczego. Z drugiej
strony zdarza się, że rodzice robią dla swojego dziecka za dużo,
nie pozwalając mu nawet kiwnąć palcem. Taki malec nie ma
szans rozwijania pewności siebie. Udane wychowanie wymaga
wiedzy o tym, co dziecko jest w stanie robić, a czego nie w
różnych fazach rozwoju, zaś rodzice powinni zachęcać je do
korzystania z własnych możliwości.
Rodziców skłania się, żeby wykazywali zainteresowanie
zajęciami szkolnymi swoich pociech, a nawet żeby pomagali w
odrabianiu lekcji. Kiedy jednak matka czy ojciec odrabiają
lekcje za dziecko, wzmacniają w nim przeświadczenie, że nie
potrafi tego zrobić samo. Nawiasem mówiąc, gdy rodzice
nadmiernie wyręczają je w wykonywaniu zadań, z którymi
mogłoby dać sobie radę samodzielnie, działają w sposób
współuzależniony. Dziecko, które nie radzi sobie, powiedzmy,
z ortografią i któremu pozwala się, żeby nic w tej sprawie nie
robiło, w istocie utwierdza się w poczuciu, że jest do niczego.
W miarę dorastania owe błędne przekonania mogą w dalszym
ciągu wpływać na sposób myślenia i zachowania dziecka.
Może ono mieć poczucie, że jest złym człowiekiem i nie
zasługuje na nic dobrego. Może też uważać, że jego sądy w
znacznej części są błędne, co powoduje, że zaczyna być bardzo
podatne na wpływ innych ludzi.
Człowiek może czuć się kimś złym czy pozbawionym
jakiejkolwiek wartości nawet wówczas, kiedy jest to całkowicie
sprzeczne z realną sytuacją. Jeżeli czuje się niepewnie i uważa,
że nie nadaje się do niczego, staje się bardziej skłonny do
ucieczki od rzeczywistości, co bardzo często polega na
przyjmowaniu środków zmieniających nastrój. Taka osoba
czuje się inna niż reszta świata, jakby nigdzie nie była na
swoim miejscu. Alkohol czy inne środki odurzające lub obiekty
uzależnień znieczulają na ból i pozwalają czuć się częścią
„normalnego świata". I rzeczywiście alkoholicy i inne osoby
uzależnione często twierdzą, że nie szukają „haju", tylko chcą
czuć się normalnie.
Liczne zniekształcenia sposobu myślenia niekoniecznie wiążą
się z zażywaniem substancji chemicznych. Na przykład lęk
przed odrzuceniem, niepokój, izolacja i rozpacz często są
wynikiem
niskiej
samooceny.
Rozmaite
meandry
uzależnionego myślenia to psychologiczne mechanizmy
obronne, chroniące przed takimi bolesnymi uczuciami. Zaś to,
w jaki sposób się przejawiają, zależy od tego, na ile utrwalony
jest zniekształcony obraz samego siebie wywodzący się z
dzieciństwa.
Zaprzeczanie, racjonalizacja, projekcja
Trzy najczęściej występujące elementy uzależnionego sposobu
myślenia to: zaprzeczanie, racjonalizacja i projekcja. Chociaż
osoby biegłe w leczeniu uzależnień wiedzą, jak powszechnie te
cechy towarzyszą uzależnieniu, niemniej są powody, żeby
prześledzić je bardziej szczegółowo. Stopniowe pozbywanie się
zniekształceń myślenia ma kluczowe znaczenie dla postępów
w procesie trzeźwienia.
Termin „zaprzeczanie" w używanym przez nas znaczeniu
mógłby być źle zrozumiany. Zazwyczaj zaprzeczanie czemuś,
co rzeczywiście miało miejsce, jest uznawane za kłamstwo. Ale
chociaż uzależnione zachowanie obejmuje kłamstwo,
zaprzeczanie w uzależnionym myśleniu wcale go nie oznacza.
Kłamstwo jest umyślnym i świadomym zniekształceniem
faktów, lub też zatajeniem prawdy. Kłamca zdaje sobie sprawę
z tego, że kłamie. Zaprzeczanie u kogoś, kto myśli w sposób
uzależniony, nie jest ani świadome, ani zamierzone, a osoba ta
może szczerze wierzyć, że mówi prawdę.
Zaprzeczanie, jak zresztą również racjonalizacja i projekcja, to
mechanizmy nieświadome. Mimo że często polegają one na
znacznym zniekształcaniu prawdy, osoba uzależniona nie zdaje
sobie z tego sprawy. Takie zachowanie można zrozumieć tylko
wtedy, gdy pamięta się o nieświadomej naturze tych
mechanizmów. Dlatego właśnie konfrontowanie zaprzeczania,
racjonalizacji i projekcji z faktami świadczącymi o tym, że jest
odwrotnie, mija się z celem.
Niektóre fobie są wynikiem wadliwego postrzegania. Na
przykład u małego chłopca, którego przestraszy pies, rozwija
się lęk przed psami i wiele lat później, już jako mężczyzna,
może on reagować panicznym lękiem na widok zbliżającego
się małego, niegroźnego pieska. Chociaż w rzeczywistości widzi
maleńkiego
szczeniaka,
w
jego
psychice
powstaje
spostrzeżenie groźnego psa, gotowego do ataku. Inaczej
mówiąc, kiedy świadomie postrzegany obraz to szczeniak, na
poziomie nieświadomym - to potwór. Reakcje emocjonalne są
często związane raczej z nieświadomą niż świadomą
percepcją.
Rola wadliwego postrzegania
Osoby uzależnione reagują zgodnie z tym, co postrzegają na
poziomie nieświadomym. Gdyby te spostrzeżenia były trafne,
ich zachowanie byłoby w pełni zrozumiałe. Dopóki nie zdołamy
im wykazać, jak błędny jest ich sposób postrzegania, nie
możemy się spodziewać zmiany reakcji i zachowań. Skoro
obraz własnej osoby jest dla człowieka uzależnionego tak
ważny, największy problem stanowi jego zniekształcone
spostrzeganie samego siebie. Wszystkie inne zniekształcenia
spostrzegania są tak naprawdę wtórne.
Niemal wszystkie mechanizmy obronne osoby uzależnionej są
nieświadome, a ich rola polega na chronieniu jej przed trudną
do zniesienia, zagrażającą świadomością. To, że psychiczne
mechanizmy obronne mogą włączać się bez udziału naszej
świadomości, nikogo nie powinno dziwić. To oczywiste, że
mechanizmy obronne o charakterze fizjologicznym działają
poza naszą świadomością i wiedzą. Kiedy na przykład jakoś się
zranimy, niech to będzie nawet małe skaleczenie, nasz
organizm przybiera postawę obronną, zapobiegając temu,
żeby rana zaczęła być groźna dla życia. Białe krwinki nawet w
najdalszych częściach naszego organizmu niszczą bakterie,
które przedostały się do rany, a szpik kostny natychmiast
zaczyna produkować dziesiątki tysięcy kolejnych białych
krwinek, żeby zwalczyć infekcję. Płytki krwi i inne substancje
zwiększające jej krzepliwość zaczynają tworzyć skrzep, żeby
zatamować upływ krwi. Sygnał alarmowy dociera do systemu
immunologicznego, który zaczyna produkować przeciwciała,
żeby zwalczyć mikroorganizmy chorobotwórcze. Wszystkie te
skomplikowane procesy zachodzą bez udziału świadomości.
Nawet jeśli zdajemy sobie sprawę z tego, co dzieje się w
naszym organizmie, nie jesteśmy w stanie ich powstrzymać.
Działanie psychicznych mechanizmów obronnych niczym się
nie różni. Nie aktywizują się one na nasz rozkaz, nie zdajemy
sobie sprawy z ich działania i dopóki osoba uzależniona w
trakcie procesu zdrowienia nie uświadomi sobie tych
mechanizmów, nie może zrobić nic, żeby je powstrzymać.
Dlatego bezskuteczne i pozbawione sensu jest mówienie
alkoholikom czy ofiarom innych nałogów, żeby „przestali
zaprzeczać", „skończyli z racjonalizowaniem" czy „zaniechali
projekcji", skoro nie uświadamiają sobie, że to robią. Najpierw
trzeba im pomóc zyskać świadomość tego, co robią. Kiedy
miałem praktykę na oddziale chorób wewnętrznych, pewna
pacjentka, którą leczyłem, pomogła mi zrozumieć obronny
charakter nieświadomego zaprzeczania.
„Mnie nic takiego po prostu nie może się zdarzyć"
Do szpitala na badania została przyjęta 55-letnia pacjentka z
podejrzeniem guza. Powiedziała lekarzowi, że aktywnie działa
w lokalnej społeczności i że wypełnia wiele ważnych
obowiązków. Chociaż guz mógł oznaczać raka, chciała
koniecznie znać prawdę, bo - gdyby stan jej zdrowia się
pogarszał - piastując nadal swoje funkcje, czułaby się nie w
porządku wobec wielu osób i organizacji. Lekarz przyrzekł, że
będzie z nią szczery i nie będzie przed nią ukrywał żadnych
wyników badań.
Badanie wykazało, że kobieta rzeczywiście ma raka.
Przychylając się do prośby pacjentki o powiedzenie jej całej
prawdy, lekarz przeprowadził z nią szczerą rozmowę i
powiedział, że złośliwy guz koniecznie trzeba usunąć, żeby
zatrzymać rozwój choroby. Co więcej, ponieważ okazało się, że
są już przerzuty, pacjentka będzie musiała poddać się
chemioterapii. Dziękując lekarzowi za szczerość, kobieta
zgodziła
się
podporządkować
wszelkim
zaleceniom
dotyczącym leczenia. Swobodnie rozmawiała z całym
personelem na temat swojej choroby.
Po wyjściu ze szpitala co tydzień przychodziła na
chemioterapię. Często mówiła personelowi szpitala, jakie ma
szczęście, że żyje w czasach, kiedy nauka pozwala skutecznie
leczyć nowotwory. Zdawało się, że znakomicie przystosowała
się do sytuacji, zarówno fizycznie, jak emocjonalnie. Jednak po
pięciu czy sześciu miesiącach od operacji zaczęła odczuwać
różne niepokojące objawy. Mimo chemioterapii doszło do
przerzutów. W końcu pacjentka zaczęła odczuwać straszne
bóle w stawach i trudności w oddychaniu, przyjęto ją więc do
szpitala na dalsze leczenie. Kiedy robiłem wstępne badania
przy przyjmowaniu jej na oddział, powiedziała: „Nie rozumiem,
co się z wami, lekarzami, dzieje. Przychodzę tu regularnie, a wy
nie jesteście w stanie stwierdzić, co mi jest". Jej uwaga
zaskoczyła
mnie,
ponieważ
ta
pacjentka
wcześniej
wielokrotnie mówiła o sobie, że ma raka. Po zastanowieniu
stwierdziłem, że dopóki postrzegała raka jako abstrakcyjne
pojęcie, które nie stanowiło bezpośredniego zagrożenia dla jej
życia, mogła zaakceptować diagnozę. Natomiast gdy zaczęły
się bóle i problemy z oddychaniem, a więc kiedy miała
konkretne dowody, że jej stan się pogarsza, poczuła się tak
zagrożona, że psychicznie odcięła się od przyjęcia prawdy. Nie
może tutaj być mowy ani o celowym kłamstwie, ani o
udawaniu - ta kobieta naprawdę nie wierzyła, że ma raka.
Zaprzeczanie jako mechanizm obronny
Patrząc na zaprzeczanie jako na obronę, trudno nie zadać
sobie oczywistego pytania: obrona przed czym? W
przedstawionym
tu
przykładzie
kobieta
nie
mogła
zaakceptować przerażającego faktu, że cierpi na śmiertelną
chorobę i że jej życie może się wkrótce skończyć. Ale co jest aż
tak przerażającego w sytuacji człowieka uzależnionego, że jego
psychika woli zaprzeczać rzeczywistości? Otóż nie do
zaakceptowania jest świadomość, że jest się alkoholikiem albo
narkomanem. Dlaczego? Ponieważ osoba uzależniona może:
czuć się napiętnowana, jeśli zostanie uznana za alkoholika albo
narkomana; sądzić, że uzależnienie świadczy o słabej
osobowości lub o degeneracji moralnej; uważać za
przerażającą taką perspektywę, że już nigdy nie będzie mogła
pić alkoholu czy zażywać innych narkotyków; nie akceptować
swojej bezsilności i braku kontroli.
Może to być połączenie tych i innych przyczyn, lecz dla
alkoholika czy narkomana przyjęcie diagnozy, że jest
uzależniony, jest niszczące w takim samym stopniu, jak dla
tamtej kobiety byłoby zaakceptowanie prawdy o swojej
chorobie. Toteż ktoś taki - dopóki nie pokona mechanizmu
zaprzeczania - wcale nie kłamie twierdząc, że nie jest
uzależniony od środków psychoaktywnych. On naprawdę nie
zdaje sobie sprawy ze swojego uzależnienia.
Racjonalizacja i projekcja pełnią co najmniej dwie funkcje:
wzmacniają zaprzeczanie i utrzymują status quo.
Racjonalizacja
Racjonalizacja oznacza podawanie „dobrej" przyczyny zamiast
przyczyny prawdziwej. Posługiwanie się tym mechanizmem
obronnym - podobnie jak zaprzeczaniem - nie ogranicza się do
osób uzależnionych, choć wykazują one w tej dziedzinie wielką
sprawność. Zauważmy, że racjonalizacja oznacza podawanie
„dobrych", a więc możliwych do przyjęcia przyczyn. To nie
oznacza, że wszystkie przywoływane powody są dobre.
Niektóre są wręcz głupie, ale mogą być podane tak, że brzmią
sensownie. Racjonalizacje odwracają uwagę od prawdziwych
przyczyn. Odciągają od prawdy nie tylko uwagę innych ludzi,
ale też samej osoby uzależnionej. Podobnie jak zaprzeczanie
racjonalizowanie jest procesem nieświadomym - co oznacza, iż
dana osoba nie zdaje sobie sprawy, że tworzy racjonalizacje.
Istnieje dość niezawodna praktyczna zasada, że kiedy ludzie
podają więcej niż jeden powód swoich poczynań, to zapewne
racjonalizują. Zwykle każde działanie ma tylko jedną
prawdziwą przyczynę. A ponieważ racjonalizacje brzmią
sensownie, to są bardzo zwodnicze i każdy może się dać na nie
nabrać. Kobieta, która ukończyła szkołę dla księgowych, nie
była zdecydowana, czy ubiegać się o obiecującą pracę,
ponieważ obawiała się, że jej kandydatura zostanie odrzucona.
Jednak powody, jakie podała swojej rodzinie, były zgoła inne:
po pierwsze - oni prawdopodobnie szukają kogoś z
wieloletnim doświadczeniem; po drugie - biuro jest za daleko,
żeby jeździć tam codziennie; po trzecie - proponowana na
początek pensja jest niezadowalająca.
Pewien trzeźwiejący alkoholik przestał chodzić na mityngi AA.
Jaki był powód? „Pracuję w ośrodku odwykowym i oglądam
alkoholików i narkomanów przez cały boży dzień. Naprawdę
nie potrzebuję spędzać z nimi jeszcze paru godzin wieczorem".
Chociaż jego wyjaśnienie może się wydawać wiarygodne,
prawdziwa przyczyna unikania AA była taka, że znów chciał
pić, a chodzenie na mityngi mogłoby mu to utrudniać.
Racjonalizacje wzmacniają zaprzeczanie. Alkoholik może
powiedzieć: „Nie jestem alkoholikiem, piję dlatego, że...". Dla
osoby uzależnionej pozornie uzasadniona przyczyna picia
oznacza, że nie jest to uzależnienie. Racjonalizacja pozwala
również utrzymać status quo: dzięki niej osoba uzależniona
uważa, że nie musi przeprowadzać koniecznych zmian. Ta
cecha uzależnionego myślenia nieraz utrzymuje się jeszcze
długo po pokonaniu zaprzeczania i podjęciu abstynencji.
Przykładem może tu być historia Briana.
„Utracona miłość"
Brian, 29-letni mężczyzna, przyszedł do mnie na konsultację
dwa lata po ukończeniu terapii uzależnienia od środków
chemicznych. Chociaż udawało mu się zachowywać
abstynencję, znalazł się w impasie. Porzucił college i nie
potrafił utrzymać się w żadnej pracy. Na ogół bardzo dobrze
radził sobie zawodowo, ale kiedy prowadziło to do awansu czy
wzrostu odpowiedzialności, porzucał swoje zajęcie.
Brian twierdził, że dokładnie wie, na czym polega problem.
Kochał Lindę, z którą był zaręczony, jednak jej rodzice
sprzeciwiali się temu małżeństwu i przekonali ją, żeby zerwała.
Było to ponad pięć lat temu, ale Brian wciąż kochał Lindę i nie
pogodził się z odrzuceniem. Twierdził, że nadal rozpacza z
powodu tej straty, a przywiązanie do Lindy powoduje, że stoi
w miejscu. Chociaż odrzucenie w miłości może być bardzo
bolesne, ludzie w końcu się z niego otrząsają. Dlaczego z
Brianem było inaczej? Przez kilkanaście sesji obaj
próbowaliśmy analizować jego nastawienie do narzeczonej i
reakcję na odrzucenie. Przedstawiałem mu wiele teorii,
wszystkie logiczne, ale obaj czuliśmy, że zupełnie nie o to
chodzi.
Pewnej nocy po sesji z Brianem śniło mi się, że siedzę w łódce i
wiosłuję. Jako dziecko bardzo to lubiłem, ale - ponieważ nie
umiałem pływać - nie pozwalano mi wypuszczać się na jezioro
bez towarzystwa dorosłych. Chodziłem więc na przystań, gdzie
stały przycumowane łódki i mogłem tam do woli wiosłować.
Nie było to zbyt niebezpieczne, gdyż nie mogłem nigdzie
odpłynąć. Wiosłując, wyobrażałem sobie, że dopływam do
drugiego brzegu jeziora i odkrywam nieznany ląd. Zatykałem
na tej nowej ziemi amerykańską flagę, jak wcześniej robili to
inni odkrywcy. Był to temat marzeń dosyć typowy dla 10-
letniego chłopca. Kiedy się obudziłem, sytuacja Briana stała się
dla mnie zupełnie jasna. W moim przypadku lina
przymocowana do nabrzeża nie powstrzymywała mnie przed
przygodą - to raczej ja potrzebowałem cumy, która mogła
zapewnić mi bezpieczeństwo.
Sytuacja Briana była podobna. Niezależnie od tego, z jakiego
powodu - czuł się bardzo niepewnie. Z jednej strony pójście do
college'u lub przyjęcie awansu w pracy mogło zakończyć się
klęską, a on nie chciał podejmować ryzyka. Z drugiej strony
jednak nie był w stanie zaakceptować tego, że jego stagnacja
była spowodowana lękiem, ponieważ to oznaczałoby
przyznanie się do faktu, że nie jest wystarczająco pewny siebie
czy odważny.
To, co zrobił Brian, było podobne do tego, co ja zrobiłem z
moją łódką: jak ja przywiązałem się do przystani, tak Brian
przywiązał się do pewnego zdarzenia w swoim życiu, które -
jego zdaniem - powstrzymywało go od aktywności. Ponieważ
odtrącenie w miłości jest czymś bolesnym i przygnębiającym, a
także dlatego, że ludzie często tracą motywację i inicjatywę po
porzuceniu przez ukochaną osobę, takie wyjaśnienie
wydawało się Brianowi oraz osobom z jego otoczenia
niezwykle przekonywające: „Biedny Brian, czy to nie podłość,
że coś takiego go spotkało? Nieszczęsny chłopak nie może się
otrząsnąć po tej nieodwzajemnionej miłości".
Uzasadnianie własnego problemu odrzuceniem przez Lindę
było racjonalizacją. Znakomicie wyjaśniało, dlaczego Brian nie
mógł dojść do ładu ze swoim życiem, nie było jednak
prawdziwą przyczyną. Wysiłek zmierzający do zrozumienia,
dlaczego relacja z Lindą nie pozwalała mu na odżałowanie
straty, był daremny, ponieważ dotyczył nie tego, o co
naprawdę chodzi. Tak jak inne racjonalizacje, „odrzucenie
przez Lindę" służyło za zasłonę dymną.
Prawda jest taka, że Brian nie chciał uporać się ze swoimi
niepokojami i lękami. Dopiero kiedy powiedziałem mu, że nie
chcę nawet słyszeć o Lindzie, a zamiast tego skupiłem się na
konieczności skonfrontowania się z wyzwaniem, jakim było
dojście do ładu z własnym życiem, Brian wreszcie dokonał
zmian, których wcześniej unikał.
Ból
O dziwo, swego rodzaju racjonalizacją może być też fizyczny
ból. Nierzadko spotykamy ludzi uzależnionych od środków
znieczulających, którzy twierdzą, że nie są w stanie zaprzestać
ich brania z powodu silnego bólu. Często mają oni za sobą
jedną lub więcej operacji chirurgicznych i popadli w
uzależnienie od środków, które dostawali na uśmierzenie
ciągłego bólu po zabiegu. Ludzie w ten sposób zażywający
narkotyki nie uważają siebie za uzależnionych. „Nigdy nie
wychodzę na ulicę, żeby szukać »kopa«. Potrzebuję leku, bo
ból jest nie do zniesienia. Gdybym tylko mógł się go pozbyć,
nie brałbym narkotyków". W takich przypadkach badanie
lekarskie zwykle nie ujawnia fizycznej przyczyny nieustannego
bólu, a pacjentom mówi się: „Nie odczuwasz prawdziwego
bólu, on jest tylko w twojej głowie". Często oskarża się ich o
symulowanie czy wyłudzanie recept.
Na ogół mało kto zdaje sobie sprawę, że nieświadoma część
umysłu może stwarzać ból - prawdziwy ból, i to tak silny, jak
przy złamaniu nogi. Chociaż niektórzy uzależnieni udają ból,
żeby zdobyć upragnione narkotyki, jest również możliwe, że
ktoś odczuwa przewlekły ból, który nie jest symulacją, lecz
stanowi niewątpliwy skutek uzależnienia. Ludzie odczuwający
ból tego typu w pewnym sensie racjonalizują. Chociaż nie
wymyślają pretekstów, nieświadoma część ich umysłu robi to
za nich. Ich organizm łaknie narkotyków, więc nieświadomy
fragment psychiki rodzi ból - czują tylko ból i pragną doznać
ulgi. Niestety, wielu lekarzy czuje się w obowiązku spełniać ich
prośby i nadal przepisuje im żądane leki.
Terapia osób uzależnionych odczuwających przewlekły ból
stanowi pewną trudność, lecz wiele z nich udaje się z
powodzeniem wyleczyć. Pewna młoda kobieta, która była
bardzo uzależniona od narkotyków z powodu ciągłego bólu
krzyża, zdołała uwolnić się od nałogu. Kiedy ją zapytano, jak
teraz wytrzymuje ból bez pomocy narkotyków, odpowiedziała:
„Jaki ból?".
Projekcja
Projekcja oznacza przerzucanie na innych winy za to, za co w
rzeczywistości jesteśmy odpowiedzialni my sami. Podobnie jak
racjonalizacja, projekcja spełnia dwie funkcje:
po pierwsze - wzmacnia zaprzeczanie:
„Nie jestem alkoholikiem. To z powodu żony piję"; „Gdybyś
miał takiego szefa, jakiego mam ja, też byś brał";
po drugie - pomaga zachować status quo:
„Dlaczego miałbym cokolwiek zmieniać? To nie moja wina.
Jeżeli inni wprowadzą stosowne zmiany, nie będę musiał pić
ani brać prochów".
Obwinianie kogo innego całkowicie zwalnia osobę uzależnioną
od odpowiedzialności za to, że nie wprowadza zmian: „Tak
długo, jak będziesz mi to robił, nie możesz oczekiwać, że się
zmienię". Ponieważ ci inni nie mają ochoty się zmieniać, picie
lub zażywanie narkotyków może trwać w nieskończoność.
Próby przekonania takiej osoby, że jej argumenty są
niesłuszne, zwykle nie skutkują. Ponieważ projekcja w
uzależnieniu służy przede wszystkim do kontynuowania
zażywania środków chemicznych, zniknie sama z siebie w
chwili osiągnięcia trzeźwości. Najlepszym podejściem jest
przypominanie uzależnionemu: „Nie jesteś w stanie zmienić
nikogo oprócz siebie samego. Popracujmy nad zdrowymi
zmianami w tobie, które możesz wprowadzić".
Osoby uzależnione, jak również inni ludzie z problemami
psychicznymi, mogą winić rodziców za swoje porażki, do czego
mimowolnie zachęca popularna psychologia. Niektórzy w
nieskończoność odgrzebują przeszłość i chętnie wykorzystują
takie informacje, żeby użalać się nad sobą i usprawiedliwiać
swoją ucieczkę w środki odurzające. Zauważyłem, że w takich
przypadkach bardzo pomaga, kiedy powiemy: „Jeżeli nawet
jesteś tworem swoich rodziców, to jeśli taki zostaniesz, będzie
to, do cholery, twoja własna wina. Nie zabieramy się do
przywracania przeszłości, skupmy się raczej na zmianach
niezbędnych do tego, żeby poprawić twoje funkcjonowanie".
Z tymi trzema głównymi elementami uzależnionego myślenia -
zaprzeczaniem, racjonalizacją i projekcją - trzeba się zmierzyć
na każdym etapie trzeźwienia. Można je przedstawić w postaci
warstw, jak w cebuli. W miarę usuwania kolejnych warstw
zaprzeczania, racjonalizacji i projekcji pod spodem ukazują się
następne. Stopniowe pozbywanie się tych zniekształceń
rzeczywistości umożliwia postępy w procesie trzeźwienia.
Radzenie sobie z konfliktem
Ktoś powiedział, że różnica między psychozą a nerwicą polega
na tym, że psychotyk mówi: „Dwa plus dwa równa się pięć",
podczas gdy neurotyk stwierdza: „Dwa plus dwa równa się
cztery, a ja nie mogę tego znieść". Osoba nieuzależniona
akceptuje fakt, że dwa plus dwa równa się cztery i
przystosowuje się do tego bez specjalnych trudności. Ktoś
uzależniony również może czasem być dobrze przystosowany,
ale innym razem środek chemiczny zmienia go w psychotyka, a
jeszcze innym - w neurotyka. Kiedy rzeczywistość wydaje mu
się nie do zniesienia, ani się do niej nie przystosowuje, ani nie
wyobraża sobie, że jej nie ma: aktywny alkoholik czy
narkoman raczej zażywa swoją substancję i obojętnieje na
rzeczywistość.
Wraz z podjęciem abstynencji osoba uzależniona musi
zmierzyć się z realną sytuacją bez uciekania się do środków
chemicznych. To może pomóc nam w zrozumieniu, dlaczego
rodziny, które od dawna domagały się, żeby ich uzależniony
bliski przestał brać środki chemiczne, są nieraz rozczarowane,
kiedy w końcu przestaje. Człowiek uzależniony utrzymujący
abstynencję, który nie uzyskał pomocy w pokonywaniu
uzależnionego sposobu myślenia, może być trudniejszy we
współżyciu niż aktywny alkoholik czy narkoman. Niektóre
rodziny wręcz zachęcają taką osobę do picia czy ponownego
brania narkotyku.
W przeciwieństwie do tego, co się powszechnie sądzi, ludzie
uzależnieni nie popadają w konflikty częściej niż wszyscy inni -
oczywiście, jeśli zażywanie środka chemicznego wszystkiego
nie popsuje. Kiedy uzależnienie jest już dość zaawansowane,
zmącony środkiem chemicznym umysł może powodować
wiele konfliktów. A więc to nie najpoważniejszy nawet konflikt
odpowiada za uzależnienie od środków chemicznych.
Odpowiedzialność ponosi raczej zniekształcona percepcja
osoby uzależnionej - powoduje, że rzeczywistość staje się dla
niej niemożliwa do przyjęcia.
Zniekształcony obraz samego siebie
Największym deformacjom u osoby uzależnionej ulega obraz
samej siebie. Może ona czuć się bardzo nieprzystosowana na
wiele różnych sposobów.
Młoda kobieta uzależniona od narkotyków nie umawia się na
randki i nie przegląda się w lustrze, uważając, że jest brzydka.
Uzależniony od środków chemicznych autor podręcznika
odczuwa silny lęk, prowadząc wykład dla lekarzy: obawia się,
że ktoś mógłby się z nim nie zgodzić, chociaż jest uznanym na
świecie autorytetem. Alkoholiczka, bardzo zdolna pani
adwokat, żyje w ciągłym strachu, ponieważ sądzi, że wszystko,
co robi, nie jest wystarczająco dobre. „Moje życie jest jak
spacer po zaminowanym polu" - mówi.
Zewnętrzna fasada ukrywa skrajnie niską samoocenę. Jeżeli
ten fałszywy autoportret nie zostanie skorygowany, osobie
myślącej w sposób uzależniony będzie trudno wracać do
zdrowia albo uzna, że w ogóle nie da się trzeźwieć dalej.
Wówczas może wpaść w psychozę, nerwicę lub zastępcze
uzależnienie.
Posiadanie
fałszywego
obrazu
samego
siebie,
charakterystyczne dla osób uzależnionych, poprzedza rozwój
uzależnienia od środków chemicznych, często o wiele lat.
Niska samoocena, która pojawia się wraz z zażywaniem
substancji chemicznych, jest nieco inna - nie jest związana z
fałszywym obrazem rzeczywistości. Nie ma nic przyjemnego w
tym, że nie pamięta się wczorajszego dnia ani w przeżywaniu
kaca, robieniu z siebie widowiska czy budzeniu się w areszcie.
To są uzasadnione powody niskiej samooceny osób
uzależnionych.
Zmiana negatywnego obrazu samego siebie
Susan, 37-letnią nauczycielkę, przyjęto na leczenie po próbie
samobójczej. Właśnie straciła pracę z powodu alkoholizmu.
Próbowała zamaskować „alkoholowy oddech", pijąc miętę, ale
z jej problemem było coraz gorzej, aż doszło do zwolnienia. Ta
kobieta była ogromnie przygnębiona i bardzo źle o sobie
myślała. Kiedy poprosiłem, żeby wymieniła kilka swoich
mocnych stron, nie potrafiła znaleźć u siebie żadnej
pozytywnej cechy. Przypomniałem jej, że skończyła studia z
doskonałym wynikiem i zdobyła nagrodę Phi Beta Kappa.
- Przynajmniej mogłaś powiedzieć, że jesteś bardzo zdolna -
stwierdziłem. - W końcu byle głupek nie dostaje takiej
nagrody.
Susan ze smutkiem pokręciła głową.
- Kiedy powiedzieli mi, że zdobyłam nagrodę Phi Beta Kappa,
wiedziałam, że się pomylili.
Aby osoba uzależniona zmieniła swój negatywny wizerunek na
pozytywny, aby podniosło się jej niskie poczucie własnej
wartości, które poprzedzało branie środków chemicznych,
musi ona uwierzyć w swoje możliwości. Dla człowieka, którego
życie legło w gruzach, jest to wielkie wyzwanie. I musimy
pamiętać, że poprawy wymaga tu nie tylko niska samoocena
osoby, której życie zostało zrujnowane, ale również tej osoby,
którą była ona wcześniej. Wielu uzależnionych szuka ucieczki
w substancjach chemicznych, ponieważ ma poczucie, że sobie
nie radzi. A więc musi do nich dotrzeć, że potrafią zmierzyć się
z rzeczywistością. Historia, którą opowiem, pokazuje, jak
bardzo głęboko w takim człowieku tkwi zdolność radzenia
sobie z sytuacją konfliktową.
„Uświadomić sobie własne bogactwo"
Pewnego dnia, kiedy chciałem jak co miesiąc opłacić rachunki,
stwierdziłem z przerażeniem, że nie mam na koncie
wystarczającej sumy. Łamałem sobie głowę, usiłując dociec,
gdzie się podziały moje pieniądze, ale bez skutku. Zostały mi
dwie możliwości: albo wziąć pożyczkę, albo nie zapłacić
rachunków w tym miesiącu. Żadna z nich nie była przyjemna,
ale wybrałem drugą. Jakieś dziesięć dni później przyszło
rozliczenie z banku i byłem miłe zaskoczony, bo okazało się, że
mam więcej pieniędzy, niż pierwotnie sądziłem. Po prostu
zapomniałem zanotować stan konta. A więc niepotrzebnie
denerwowałem się i myślałem o braniu pożyczki. Mój problem
polegał na tym, że chociaż miałem odpowiednie fundusze,
żeby opłacić rachunki, nie wiedziałem o tym. Zawiodła moja
percepcja rzeczywistości i najpierw musiałem uświadomić
sobie, że nie jest mi potrzebna pożyczka.
Podobnie ludzie myślący w sposób uzależniony muszą
uświadomić sobie, czym już dysponują, oraz że w każdej
sytuacji mają to, czego im potrzeba. W jaki sposób możemy
przekonać ludzi z niską samooceną, że są wiele warci? Dla nas
punktem wyjścia jest przeświadczenie o ich wartości. Jeśli
będziemy cenić ich jako wartościowe istoty ludzkie, będziemy
mogli bezpiecznie przyjąć założenie, że nasze odczucia do nich
dotrą. Puste komplementy czy pochlebstwa nie mają żadnej
wartości. Musimy przez cały czas być uważni, żeby umieć
dostrzec każdą pozytywną cechę w ich przeszłości i
teraźniejszości, dając im powód do tego, żeby mogli się poczuć
dumni. Ludzie na ogół bardzo łatwo wychwytują wszelkie
potknięcia swoich bliźnich. Mając do czynienia z osobami
uzależnionymi, musimy stale „łapać" je na tym, co robią
dobrze, i chwalić za to.
Zmiana fałszywego obrazu rzeczywistości u ofiar uzależnień
jest bardzo trudna. Ktoś, kto powiedzmy ma teraz 42 lata,
mógł nie wierzyć w siebie, od kiedy był 3- letnim dzieckiem.
Trzeba wiele czasu i wysiłku, żeby zmienić ten fałszywy obraz.
Pamiętajmy, że dla człowieka uzależnionego właśnie on jest
rzeczywistością.
„Zasada albo-albo"
Dla uzależnionego myślenia charakterystyczna jest również
pewna sztywność, która możemy nazwać „zasadą albo-albo".
Osoba uzależniona wykazuje skłonność do popadania w
skrajności, nie bardzo zdając sobie sprawę z tego, że problemy
można rozwiązywać na wiele sposobów. Zdarza się na
przykład, że mąż, który zaczyna wracać do zdrowia, nie potrafi
podjąć decyzji: rozwieść się, czy zostać z żoną. Mógłby
spróbować okresowej separacji, jednocześnie rozpoczynając
pracę nad swoim trzeźwieniem, podczas gdy żona otrzymałaby
pomoc psychologiczną - ale taka możliwość prawdopodobnie
nigdy nie przyszła mu do głowy. Ten brak elastyczności czy
nieumiejętność uwzględniania różnych możliwości powoduje
wiele frustracji, ponieważ większość ludzi nie lubi skrajności.
Nie wiadomo, dlaczego komuś, kto myśli w sposób
uzależniony, nie przychodzą do głowy inne możliwości czy
rozwiązania pośrednie. Mimo to logika uzależnionego nie
wydaje się błędna. Gdyby istniały tylko dwie możliwości
wyboru, obydwie niesatysfakcjonujące, frustracja byłaby
uzasadniona.
Gdybyśmy
byli
nieświadomi
natury
uzależnionego myślenia, moglibyśmy dać się ogłupić i w razie
powstania konfliktu podzielać frustrację tej osoby. Jeśli
będziemy na to wyczuleni, zdołamy jej pomóc w znalezieniu
odpowiednich rozwiązań.
Nadwrażliwość
Aby lepiej zrozumieć postawy i reakcje człowieka
uzależnionego, trzeba wiedzieć, skąd ten człowiek się
wywodzi. Będziemy w stanie zrozumieć jego zdumiewające,
nietypowe reakcje na określone doświadczenie tylko wtedy,
kiedy zrozumiemy, jakie okoliczności kiedyś towarzyszyły temu
doświadczeniu. Widząc, jak ktoś reaguje złością na niemal
niezauważalny kontakt fizyczny, powiedzmy, czyjeś lekkie
muśnięcie
w
zatłoczonej
windzie,
prawdopodobnie
zastanawialibyśmy się: co się z tym człowiekiem dzieje? Albo
pomyślelibyśmy,
że
to
ktoś
bardzo
zapalczywy.
Prawdopodobnie uznalibyśmy jego złość za nieuzasadnioną.
Załóżmy jednak, że osoba, o której mowa, ma na skórze
pęcherze po opalaniu. Teraz cały obraz się zmienia: to, co
zdawało się powierzchownym kontaktem, w rzeczywistości
wystarczyło, żeby wywołać nieznośny ból, i nawet jeśli wybuch
złości nie był usprawiedliwiony, możemy przynajmniej
zrozumieć, dlaczego do niego doszło. Podczas gdy oparzenia
od słońca są widoczne dla każdego, wrażliwości emocjonalnej
nie da się zobaczyć. Możemy więc nie zrozumieć, dlaczego
ktoś reaguje tak gwałtownie, jeżeli nie zdajemy sobie sprawy z
tego, jakie ma obszary szczególnej wrażliwości. Często
zastanawiałem się, dlaczego niektórzy ludzie uciekają się do
alkoholu bądź innych środków chemicznych, żeby poczuć się
lepiej, a inni tego nie robią. Różnice genetyczne i fizjologiczne
odgrywają istotną rolę w rozwoju uzależnienia, ale oczywiście
nie jest to jeszcze pełna odpowiedź.
Uwolnienie się od przykrych uczuć i dyskomfortu
Chociaż wielu ludzi korzysta z alkoholu lub innych narkotyków,
żeby dostać „kopa", wielu innych spożywa je, kiedy pragnie
poczuć się normalnie. Dla tych drugich substancje
psychoaktywne są środkami znieczulającymi przy przeżywaniu
emocji, ponieważ szukają oni ucieczki od przykrych uczuć i
dyskomfortu.
Oczywiście życie niemal każdego człowieka obfituje w
stresujące zdarzenia. Ale większość z nas nie używa alkoholu
ani innych środków, żeby poradzić sobie ze stresem. Niektórzy
uzależnieni mają przypuszczalnie większą wrażliwość na stres i
najwyraźniej odczuwają emocjonalny dyskomfort ostrzej niż
inni. Są oni w znacznej części emocjonalnie nadwrażliwi i
przeżywają uczucia o znacznie większym natężeniu niż ci,
którzy się nie uzależnili. Osoby uzależnione od środków
chemicznych często robią wrażenie ponad miarę wrażliwych i
przeżywających emocje o skrajnym natężeniu. Kiedy kochają,
kochają bardzo mocno i równie mocno nienawidzą.
Uczuciowość osoby uzależnionej przypomina nadwrażliwą
skórę ofiary poparzenia słonecznego. Bodziec, który u
człowieka nieuzależnionego może nie spowodować bólu, u
uzależnionego jest w stanie wywołać wielkie cierpienie.
Wielu uzależnionych to samotnicy. Na zewnątrz mogą
sprawiać wrażenie nietowarzyskich i lubiących samotność, ale
nie zawsze jest to prawdą. Istoty ludzkie z natury pragną
towarzystwa, zaś samotnik w rzeczywistości nie lubi izolacji,
tylko wybiera ją jako mniejsze zło. Kontakt z ludźmi naraża
osobę uzależnioną na możliwość odrzucenia, które dla nikogo
nie byłoby przyjemne, lecz dla niej jest prawdziwą tragedią.
Uzależnieni często przewidują odrzucenie tam, gdzie inni
nawet by o tym nie pomyśleli.
Jak na ironię, przewidywanie odrzucenia może powodować
mękę niepewności tak nieznośnej, że człowiek uzależniony
swoim zachowaniem zaczyna prowokować odrzucenie, aby
uwolnić się od tego stanu zawieszenia. Kiedy indziej może
starać się uniknąć odrzucenia, nie odstępując bliskiej osoby,
czy stając się zaborczym. Wycofanie z kontaktów społecznych,
wykorzystywanie czy fanatyczna zazdrość są więc wśród nich
dość częste.
Wspominałem wcześniej, że zniekształcona, uzależniona logika
nie
zawsze
jest
konsekwencją
zażywania
środków
chemicznych, ale często je poprzedza. To samo dotyczy
nadwrażliwości emocjonalnej.
„Nie pasuję do was"
Mężczyzna, który od 19 lat jest trzeźwiejącym alkoholikiem, na
mityngu AA powiedział: „Kiedy skończyłem mniej więcej
dziewiąty rok życia, zacząłem mieć poczucie, że jestem inny niż
wszyscy. Nie potrafię powiedzieć, dlaczego tak było, ale tak się
właśnie czułem. Wchodząc do pokoju pełnego ludzi, miałem
wrażenie, że nie należę do ich grona, i nie było mi przyjemnie.
Po prostu do nich wszystkich nie pasowałem. Wiele lat
później, kiedy się po raz pierwszy napiłem, nagle zobaczyłem,
że świat nie jest taki zły. Już czułem, że do niego należę". Ten
przykład żywo ilustruje intensywność poczucia własnej
odmienności, którego doświadcza większość uzależnionych,
zanim po raz pierwszy sięgnie po alkohol czy narkotyk.
Wrażliwy tak, jak może być człowiek spalony słońcem, ten ktoś
zazwyczaj jednak wie, że - chociaż czyjeś dotknięcie może
wywołać ostry ból - ta osoba nie zamierzała nikogo skrzywdzić.
Natomiast ci, których cechuje nadwrażliwość, często nie zdają
sobie sprawy ze swojej skrajnej wrażliwości, toteż wietrzą
wrogość w całkiem niewinnych zachowaniach czy uwagach i są
gotowi stosownie do tego reagować.
Kiedy więc obserwujemy reakcje kogoś posługującego się
uzależnioną logiką, musimy mieć w pamięci tamtego człowieka
z poparzeniem słonecznym. To może pomóc nam w lepszym
rozumieniu sytuacji.
Chore oczekiwania
Ludzi myślących w sposób uzależniony bardzo często bez
żadnej logicznej przyczyny ogarnia lęk, tak jakby przeczuwali
katastrofę. Na świecie zdarzają się rzeczy i dobre, i złe,
większość z nas spotyka jedne i drugie. Nie tylko osoby
uzależnione martwią się i przewidują różne nieszczęścia, one
jednak robią to znacznie częściej niż inni.
Niektórzy ludzie są optymistami: natykając się na kupę
nawozu, zaczynają szukać konia. Inni to pesymiści - kiedy
widzą piękny stół zastawiony kuszącym jadłem, obawiają się,
że potrawy są zatrute. Kwestia, dlaczego ludzie demonstrują
tak sprzeczne postawy, nie zawsze jest prosta.
Osoby uzależnione na ogół nie są w stanie zobaczyć, co
dobrego mają w sobie dobre zdarzenia. Jak się wydaje,
przytłacza ich chorobliwe poczucie, że są pechowcami, boją
się, że wszystko, co działa bez zarzutu, w końcu się zepsuje.
Niektórzy o krok od sukcesu zaczynają sabotować własne
poczynania.
Poczucie, że nadciąga katastrofa
Tom, 32-letni mężczyzna, nigdy nie zdołał utrzymać
abstynencji dłużej niż przez trzy miesiące. Jednak po ostatnim
leczeniu wyglądało na to, że udało mu się przekroczyć
magiczny próg. Właśnie miał już obchodzić pierwszą rocznicę
abstynencji, ale na trzy dni przed tą ważną datą został przyjęty
na odtrucie. Tom płakał, mówiąc: „Musi mi pan uwierzyć: picie
zupełnie nie sprawia mi przyjemności. Odkąd skończyłem 12
lat, nigdy nie miałem przerwy w piciu dłuższej niż trzy
miesiące. Teraz awansowałem w pracy i po raz pierwszy od
niepamiętnych czasów żona powiedziała mi, że mnie kocha.
Wiedziałem, że jest zbyt dobrze, żeby mogło tak być dłużej.
Wiedziałem, że musi zdarzyć się coś strasznego. Za każdym
razem, kiedy dzwonił telefon, po prostu byłem pewien, że
zaraz się dowiem, że moją córeczkę potrącił samochód.
Napiłem się, żeby już mieć to za sobą".
Ważne jest zrozumienie chorych oczekiwań wynikających z
uzależnionego myślenia. Rodzina i terapeuci mogą czuć się
zachęceni sukcesami w pracy wracającego do zdrowia
alkoholika i tym, że wygląda on na szczęśliwego. Niekiedy nie
ma żadnych oznak, które zdradzałyby, że mimo tego
pozornego szczęścia w głębi duszy myśli on: „Nie poradzę
sobie". Czasami to przeczucie budzi w nim taki niepokój, że nie
mogąc go już dłużej znieść, mówi sobie: „Co za koszmar,
równie dobrze mógłbym to już mieć za sobą", a następnie
przyśpiesza swoją klęskę.
Gdyby taki ktoś używał normalnej logiki, rozsądnym
działaniem byłoby zapewnienie go, że wszystko idzie dobrze i
nie ma powodu spodziewać się porażki. Ale jeśli nadal kieruje
się logiką uzależnioną (która nie znika natychmiast po podjęciu
abstynencji), rozsądne argumenty nic nie dadzą. Osoby
uzależnione w początkowej fazie trzeźwienia mogą sprawiać
wrażenie, że akceptują logiczne argumenty, jednak w głębi
ducha myślą inaczej. Wrócimy do tego problemu, kiedy
będziemy omawiać sposoby udzielania im pomocy. Na razie
zachowajmy tylko świadomość, że uzależnieni często żyją w
poczuciu nadciągającego nieszczęścia.
Manipulowanie innymi ludźmi
Człowiek może myśleć w sposób uzależniony, zanim jeszcze
zacznie
nadużywać
alkoholu
czy
innych
środków
psychoaktywnych, niemniej jest pewna specyficzna cecha,
która przypuszczalnie wynika z uzależnienia: skłonność do
manipulacji. Miewają taką skłonność osoby nieuzależnione, ale
i uzależnione mogły manipulować otoczeniem, zanim zaczęły
pić alkohol lub brać narkotyki. Jednak wraz z rosnącym
nadużywaniem tych substancji problem się nasila: są
zmuszone kłamać, ukrywać fakty i manipulować innymi.
Osiągają mistrzostwo w posługiwaniu się manipulacją i z
czasem staje się to trwałą cechą ich osobowości.
Początkowo manipulacja może być manewrem obronnym,
którego celem jest usprawiedliwianie picia alkoholu albo
zażywania
narkotyków,
ukrywanie
kłopotów
bądź
aranżowanie sytuacji sprzyjających piciu lub zażywaniu innych
środków. Ale prędzej czy później zaczyna ona żyć własnym
życiem. Przestaje być środkiem prowadzącym do celu, a staje
się celem samym w sobie. Osoba uzależniona manipuluje i
kłamie dla samej manipulacji i kłamstwa, nawet gdy nie ma z
tego żadnych korzyści.
Nie dać sobą sterować
Phil w czasach, kiedy brał narkotyki i pił, często wracał do
domu dopiero o świcie, a nawet znikał na parę dni. Po
zakończeniu leczenia często chodził na mityngi Anonimowych
Alkoholików i Anonimowych Narkomanów. Pewnego wieczoru
po mityngu, wraz z kilkoma przyjaciółmi, poszedł do
całonocnej kawiarni, gdzie kontynuowali minimityng aż do
północy. Żona Phila - przerażona tym, że nie przyszedł do
domu o wpół do jedenastej, jak się spodziewała -
podejrzewała najgorsze. Kiedy więc w końcu stanął w
drzwiach, zapytała z wyrzutem:
- Dlaczego nie zadzwoniłeś i nie powiedziałeś mi, że przyjdziesz
później?
- Dzwoniłem - odpowiedział - ale nie odbierałaś.
Żona Phila wiedziała, że telefon nie dzwonił i wątpiła w
opowieść o kawiarni i minimityngu. Uspokoiła się dopiero
wtedy, gdy sponsor męża potwierdził jego wersję.
Analizowałem to zdarzenie z Philem, a on przyznał: „Nie wiem,
dlaczego jej powiedziałem, że dzwoniłem. Wiedziałem, że to
kłamstwo, ale wydawało mi się to takie naturalne".
Często przestrzegam pacjentów rozpoczynających leczenie, że
muszą uważać i starać się nie oszukiwać samych siebie. Można
odnieść tymczasową korzyść, kiedy zwali się coś na innych, ale
jeśli oszukujesz sam siebie - odnosisz fałszywy triumf: będąc
zwycięzcą, jesteś równocześnie pokonanym.
Nierzadko zdarza się, że człowiek uzależniony, we wczesnej
fazie trzeźwienia doznaje olśnienia. Nagle uderza go, jak
bardzo dotąd był ślepy na swoje uzależnienie, bezmyślny i
samolubny. Myśli wtedy: „Przecież nie jestem aż taki głupi,
żeby wrócić do dawnych destrukcyjnych zachowań teraz, kiedy
już zdaję sobie z tego sprawę". I mając już tę prawdziwą wizję
sytuacji, może zdecydować się na przerwanie terapii,
ponieważ „już jej nie potrzebuję". Albo - jeśli uczestniczy w
terapii - zaczyna grać rolę terapeuty wobec innych pacjentów,
pomagając im osiągnąć podobny wgląd. Nonsens! Skutki
długich lat uzależnionego myślenia i zachowania nie znikają
bez śladu z dnia na dzień. Wbrew zapewnieniom o swojej
szczerości człowiek uzależniony nadal manipuluje. Tragedia
polega na tym, iż oszukuje sam siebie i zaczyna wierzyć, że
"osiągnął trwałą abstynencję. Mało czujny terapeuta może dać
się nabrać na to, że jego uzależniony pacjent nagle uzyskał
wgląd; jakie to cudowne, że nie trzeba w pocie czoła jak z
innymi klientami przekopywać się przez pokłady zaprzeczania!
Co za ulga, kiedy trafi się na osobę, która z miejsca zaczyna
pracować nad problemami ważnymi w trzeźwieniu! Oto
człowiek gotowy do przerabiania Czwartego Kroku (gruntowny
i odważny obrachunek moralny) w drugim dniu terapii, a już
nazajutrz - do Kroku Piątego (wyznanie drugiemu człowiekowi
istoty własnych błędów). Terapeuta musi zachować
ostrożność, bowiem z całą pewnością jest to ktoś, kto
posługuje się czystą manipulacją: raczej jedzie szybką windą,
niż postępuje zgodnie z programem Dwunastu Kroków. Bardzo
wysokie jest więc prawdopodobieństwo, że wracając do domu
z sesji terapeutycznej, zatrzyma się w najbliższym barze.
Skrót jest często najszybszą drogą prowadzącą do miejsca, do
którego zamierzało się dotrzeć. Dlaczego więc ktoś nie miałby
iść na skróty? Ponieważ w przeciwieństwie do ludzi myślących
normalnie - którzy używają skrótów, aby szybciej dojść do celu
- dla myślących w sposób uzależniony to skrót jest celem i
wcale nie musi prowadzić do żadnego szczególnego miejsca.
Podobnie jak inne aspekty uzależnionego myślenia skróty i
manipulacje stosowane przez osobę uzależnioną na pierwszy
rzut oka nie wydają się absurdalne i łatwo można dać się na
nie nabrać. Co więcej, wcale nie przestaje ona manipulować
natychmiast po podjęciu abstynencji. Wiele czasu musi
upłynąć, trzeba też włożyć mnóstwo pracy, zanim człowiek
zdoła zapanować nad swoimi manipulacyjnymi zachowaniami.
Poczucie winy i wstyd
Powszechnie uważa się, że ludzie uzależnieni działają pod
wpływem poczucia winy. I rzeczywiście słysząc, jak dają wyraz
swoim wyrzutom sumienia, czujemy, że to bardzo głębokie
uczucia. Osoba uzależniona naprawdę może mieć wyrzuty
sumienia, ale często odczuwa nie winę, lecz wstyd. A to wielka
różnica.
Różnica między poczuciem winy a wstydem
Główna różnica między poczuciem winy a wstydem wygląda
tak. Osoba winna mówi: „Czuję się winna z powodu tego, co
zrobiłam", zaś osoba ogarnięta wstydem mówi: „Wstydzę się
tego, kim jestem". Dlaczego to rozróżnienie jest tak istotne?
Ponieważ można przepraszać, można starać się zadośćuczynić
za wyrządzone przez siebie krzywdy, można obiecywać
poprawę i prosić o wybaczenie za to, co się zrobiło, ale bardzo
niewiele da się zrobić w sprawie tego, kim się jest. Alchemicy
w średniowieczu trwonili swoje życie, próbując dokonać
przemiany ołowiu w złoto. Człowiek owładnięty wstydem
nawet nie próbuje niczego poprawić, myśląc: „Nie mogę
zmienić gliny, z której zostałem ulepiony. A skoro jestem z
gorszego materiału, nie warto wkładać żadnego wysiłku, żeby
zmienić siebie. I tak wszystko poszłoby na marne".
Poczucie winy może prowadzić do prób naprawiania tego, co
się zrobiło źle, wstyd wiedzie do rezygnacji i rozpaczy. Przy
bliższym spojrzeniu osoby uzależnione często ujawniają bardzo
niską samoocenę i głęboko zakorzenione poczucie niższości.
Skąd się bierze wstyd?
Nie zawsze udaje się odkryć, skąd wziął się wstyd. Może on
być wynikiem działania różnych czynników. Ronald i Patricia
Potter-Efronowie w książce zatytułowanej Pozbywanie się
wstydu (Letting go of shame) wyliczają takie jego źródła, jak:
wyposażenie genetyczne i właściwości biochemiczne, kultura,
rodzina, zawstydzające związki oraz zawstydzanie samego
siebie. Ale innym znaczącym uwarunkowaniem mogą być też
okoliczności, w jakich istota ludzka przychodzi na świat. Mały
człowiek jest bezradny i pozostaje zależny dłużej niż inne żywe
istoty. Młode różnych gatunków zwierząt potrafią biegać,
kiedy mają zaledwie kilka dni, a po kilku tygodniach od
narodzin wiele z nich już samodzielnie szuka sobie pożywienia.
Ludzkie dziecko umarłoby bez opieki dorosłych przez kilka
pierwszych lat życia. I jeśli nawet młodzi ludzie są fizycznie
samowystarczalni, niekiedy pozostają zależni finansowo od
rodziców nawet jeszcze po trzydziestce. Zależność od innych
nie sprzyja podnoszeniu samooceny; bezradność i zależność
mogą rodzić poczucie niższości.
Dlaczego osoby uzależnione wstydzą się?
Niskie poczucie własnej wartości czy wstyd u osób
uzależnionych są zwykle silniejsze niż u innych. Okoliczności,
które na ogół wywołują poczucie winy u człowieka zdrowego
emocjonalnie, u uzależnionego wywołują wstyd. Przypomina
to zwarcie w instalacji elektrycznej. Załóżmy, że chcesz włączyć
klimatyzację, ale po naciśnięciu przycisku zapalają się światła;
albo zaczynasz nastawiać zmywarkę do naczyń, a uruchamia
się piekarnik - nie ulega wątpliwości, że gdzieś poplątały się
kable. To samo dzieje się z osobą uzależnioną: to, co powinno
spowodować poczucie winy, wywołuje wstyd.
Ponieważ uzależnione zachowanie często prowadzi do
niewłaściwych, nieodpowiedzialnych, a nawet niemoralnych
działań, istnieją wszelkie powody, żeby człowiek uzależniony
odczuwał wyrzuty sumienia. Jednak zamiast nich zaczyna w
nim narastać wstyd, który nie tylko nic nie daje, lecz wręcz
przeszkadza. Załóżmy, że miałeś samochód, który działał
sprawnie, ale jedna z części zepsuła się, wymieniasz więc tę
popsutą część i samochód znów jeździ dobrze. Jeżeli jednak po
każdej naprawie coś się w nim psuje, musisz uznać, że to
fabryczny bubel. Rozkładasz ręce i dochodzisz do słusznego
wniosku, że nie ma sensu dalej go naprawiać.
Właśnie to dzieje się w uzależnionym myśleniu. Ogromny
wstyd, który odczuwają uzależnieni, prowadzi do przekonania,
że próba zmiany sposobu postępowania nic nie da. Poczucia
winy można się pozbyć, naprawiając wyrządzone krzywdy, lecz
nawet zadośćuczynienie nie może zmienić marnego materiału,
z którego uzależnieni w swoim mniemaniu „zostali zrobieni".
Wyrzuty sumienia u osób uzależnionych są tak częste, jak
mlecze na wiosnę, a ich łzy potrafią poruszyć najbardziej
zatwardziałe serce. Każdy, kto słucha wyznającego swoje
„grzechy" alkoholika czy narkomana, a kto nie zdaje sobie
sprawy z istoty uzależnionego myślenia, przysiągłby, że ten
człowiek nigdy więcej nie tknie alkoholu ani narkotyku.
Ed, 44-letni elektryk, przyjechał do ośrodka odwykowego z
innego miasta, ponieważ bał się, że terapia w miejscu
zamieszkania ujawniłaby jego alkoholizm. Początkowo
odczuwał ogromne wyrzuty sumienia: „Jak mogłem narazić na
taką hańbę istoty, które najbardziej kocham? Jak mogłem
zrobić coś takiego mojej rodzinie? Kocham ich, a tak źle ich
traktowałem. Prędzej się zabiję, niż wypiję choćby kroplę
alkoholu". Jeszcze tej samej nocy zadzwoniła do mnie
pielęgniarka, żeby mi powiedzieć, że Ed dziwnie się zachowuje.
Zgodnie z moją sugestią przeszukała jego pokój i znalazła
opróżnioną w trzech czwartych butelkę wódki.
Wyrzuty sumienia Eda nie były nieszczere, stanowiły jednak
raczej wyraz wstydu niż poczucia winy. Ed czuł, że niezależnie
od swego postępowania zawsze będzie złym mężem i ojcem, a
trzeźwienie nie uczyni go lepszym. Świadomość, że sprawił
rodzinie ból i wyrządził krzywdę, spowodowała, iż zapragnął
poczuć ulgę, a ponieważ wydawało mu się, że to, czy będzie
pił, czy nie, niczego nie zmieni, wrócił do wódki, którą
przemycił do ośrodka, gdzie zamierzał trzeźwieć. To jest
właśnie uzależnione myślenie.
Rokelle Lerner, psycholog i specjalistka od uzależnień,
twierdzi, że program Dwunastu Kroków zmienia wstyd w
poczucie winy. Program ten pomaga uzależnionym zrozumieć,
że są chorzy i, chociaż ponoszą pełną odpowiedzialność za
swoje zachowanie, nie są winni swojej chorobie. Jednak
oczekuje się od nich, żeby postępowali zgodnie z programem
terapii i zachowywali całkowitą abstynencję, jak również w
zasadniczy sposób zmienili swoją osobowość.
Kiedy uzależnionego zaczynają akceptować inne trzeźwiejące
osoby i kiedy odkrywa on, że ci, którzy stosowali się do
programu i dokonali dużych zmian w swojej osobowość, są
szanowani i kochani, zaczyna zauważać, że również on może
być dobrym człowiekiem. Do tego jednak niezbędne są
abstynencja i gruntowny „przegląd" osobowości. Właśnie w
ten sposób wstyd zmienia się w poczucie winy. Dokonanie
osobistego obrachunku, podzielenie się tym z drugim
człowiekiem i rozpoczęcie działań zmierzających do naprawy
wyrządzonych krzywd pomaga osłabić poczucie winy. Osoby
uzależnione, które pracują nad kolejnymi krokami programu
AA, zaczynają funkcjonować konstruktywnie, a także
otrzymywać miłość i szacunek od swoich rodzin i swojej
społeczności.
Wszechmoc i niemoc
Jednym z elementów uzależnionego myślenia jest iluzja
dotycząca
sprawowania
kontroli.
Złudzenie
własnej
omnipotencji (poczucie nieograniczonej mocy) w pewnym
stopniu przeżywa każdy uzależniony i współuzależniony.
Większość ludzi nałogowo pijących alkohol czy zażywających
inne środki chemiczne przestaje w końcu panować nad swoim
piciem lub braniem, a mimo to z uporem twierdzi, że potrafi je
kontrolować. Chociaż życie w dużym stopniu wymknęło im się
z rąk, wciąż mają niezachwianą pewność, że mogą nim
kierować. Ta niemożność przyznania się do utraty kontroli
wbrew oczywistym faktom jest znamienna dla uzależnionego
myślenia. Takie złudzenie wszechmocy musi zostać
przezwyciężone, zanim osoba wracająca do zdrowia będzie
mogła przyznać się do własnej bezsilności i zaakceptować ją,
czego wymaga Pierwszy Krok w trzeźwieniu.
Złudzenie kontroli
Alkoholicy przytaczają mnóstwo argumentów, dlaczego AA
jest nie dla nich. Często protestują: „Chodziłem na mityngi, oni
tam cały czas mówią o Bogu, a ja jestem ateistą. Nie wierzę w
Boga, więc nie mogę korzystać z AA". Problem jednak polega
nie na tym, że ktoś uzależniony nie wierzy w istnienie Boga -
bo większość w głębi duszy wierzy - problemem jest raczej to,
że sami siebie uważają za Boga.
Jest mnóstwo rzeczy, nad którymi człowiek nie ma żadnej
kontroli albo wobec których pozostaje bezsilny, jednak wcale
nie oznacza to słabości charakteru. Ludzie chorujący na katar
sienny nie są w stanie opanować kichania. Odpowiednie
leczenie może im przynieść ulgę, ale bez niego są bezsilni
wobec kichania. Jednak nawet najgorszy atak kichania nie
powoduje, że ktoś cierpiący na katar sienny czuje się
obywatelem drugiej kategorii. Utrzymywanie, że panuje nad
swoim kichaniem, skoro w rzeczywistości tak nie jest, byłoby
samooszukiwaniem.
Ludzie, którzy myślą o uzależnieniu raczej jako o klęsce
moralnej niż jako chorobie, uważają niepowodzenia w
kontrolowaniu picia czy brania narkotyków za wyraz słabości
charakteru. Kiedy obronnie zaprzeczają swojej bezsilności
wobec środków chemicznych i twierdzą, że mają kontrolę nad
ich zażywaniem, w rzeczywistości ulegają złudzeniu. Każdy
uzależniony, który mówi: „Nie mogę być bezsilny", popada w
iluzję wszechmocy.
W AA mówi się po prostu, że - skoro osoby uzależnione nie
mają żadnej kontroli nad zażywaniem środków chemicznych -
muszą uzyskać kontrolę skądinąd. To „skądinąd" oznacza Siłę
Wyższą. Ktoś, kto nie wierzy w Siłę Wyższą w sensie religijnym,
może znaleźć inne zewnętrzne źródła kontroli. Wiele osób
uważa za taką siłę na przykład swoją grupę AA. W celu
zaakceptowania Siły Wyższej - czy to w ujęciu religijnym, czy
innym - człowiek uzależniony musi zdać sobie sprawę, że nie
ma władzy nad pewnymi aspektami swojego życia. Tak samo
jest z osobami cierpiącymi na katar sienny, kiedy biorą
(nieuzależniające) leki.
Urojenia wielkościowe
Oprócz iluzji wszechmocy typowe dla uzależnionych są
postawy i fantazje wielkościowe, stanowiące jeszcze jedną
cechę uzależnionego myślenia. Jak pokazuje poniższa historia,
złudzenie własnej wielkości występuje w uzależnionym
myśleniu całkowicie niezależnie od faktów.
„Naczelny dyrektor bez kluczy"
Mel,
swego
czasu
świetnie
prosperujący
dyrektor
przedsiębiorstwa, cierpiał z tego powodu, że w dobrze nam
znany sposób stracił rodzinę, firmę i dom. Siedział w barze i
płakał nad kuflem piwa, snując fantazje, że w każdym
momencie może ktoś wejść i zaproponować mu stanowisko
naczelnego dyrektora wielkiego koncernu.
Ten człowiek w końcu zaczął leczenie i podczas całego pobytu
w ośrodku zachowywał się w sposób megalomański. Pewny, że
jest lepszy od wszystkich innych, wciąż zadzierał nosa i patrzył
na ludzi z góry. Sprzeciwił się propozycji, żeby po terapii
zamieszkać w hostelu dla byłych pacjentów, chociaż nie miał
dokąd pójść. W końcu niechętnie raczył się zniżyć do poziomu
innych, wciąż przekonany o swojej ważności. Nie licząc się z
rzeczywistością, nadal wierzył, że jest świetnym dyrektorem.
Godzina prawdy nadeszła po sześciu tygodniach pobytu w
hostelu. Mel wspomina to tak: „Stałem na dworze z rękami w
kieszeniach. Wyjąłem zawartość mojej prawej kieszeni i
stwierdziłem, że mam dwanaście centów i guzik od spodni.
Potem pomacałem drugą kieszeń i uderzyło mnie, że nie mam
żadnych kluczy. Nie miałem nic, do czego potrzebowałbym
kluczy! Ani mieszkania, ani biura, ani samochodu". Dopiero w
tym momencie Mel musiał pogodzić się z rzeczywistością.
Megalomania i złudzenie wszechmocy często idą w parze.
Jedno i drugie może stanowić desperacki wysiłek, żeby
uniknąć świadomości własnej niemocy. Istoty ludzkie są pod
wieloma względami bezsilne. Mnóstwo rzeczy w życiu -
pogoda, inni ludzie czy cena mleka - pozostaje poza naszą
kontrolą. Podobnie jest z wieloma aspektami naszej własnej
natury, które zarówno w sensie fizycznym, jak i psychicznym
funkcjonują bez udziału naszej woli.
Kogoś, kto czuje się ze sobą dobrze, zwykle nie przeraża myśl,
że mógłby zacząć zdawać sobie sprawę z własnej niemocy. Ale
człowiek, który ma niską samoocenę - czuje, że jest do niczego,
nic nie potrafi i nie ma żadnej wartości - musi bronić się przed
tym, co postrzega jako jeszcze jeden przejaw degradacji: przed
brakiem kontroli nad środkami chemicznych. Budowanie
poczucia własnej wartości może trzeźwiejącemu człowiekowi
pomóc w pokonaniu tego trudno uchwytnego, ale poważnego
zagrożenia.
Przyznawanie się do błędów
Ludziom uzależnionym od środków chemicznych na ogół
olbrzymią trudność sprawia przyznanie się do popełnionych
błędów. Większość z nich nie zgadza się z taką opinią,
twierdząc, że nie mieliby najmniejszych problemów z
uznaniem swego błędu, gdyby im się taki kiedykolwiek zdarzył.
Jedną z cech uzależnionego myślenia jest wrażenie, że zawsze
ma się rację. Również inne cechy takiego sposobu myślenia -
zaprzeczanie, projekcja, racjonalizacja, poczucie wszechmocy -
służą temu, żeby wspierać uporczywie podtrzymywane
mniemanie o własnej nieomylności.
Błądzenie jest rzeczą ludzką
Argumenty, za pomocą których uzależnieni tłumaczą swoje
zachowanie i bronią go, mogą się wydawać całkiem logiczne.
Każde wyjaśnienie początkowo sprawia wrażenie sensownego.
Jeżeli jednak uwzględnimy całą listę incydentów wraz z
wyjaśnieniami, musimy postawić pytanie: „Gdyby ta osoba
rzeczywiście była nieomylna, czy tak by się to skończyło?".
Kiedy poddamy analizie używane przez nią wyjąśnienia,
uzależnione myślenie staje się oczywiste. Logicznie brzmiące
uzasadnienia to często tylko pomysłowe racjonalizacje i
projekcje.
Osoba trzeźwiejąca powinna uświadomić sobie nie tylko to, że
dobrze jest być człowiekiem, ale też, że największym
możliwym osiągnięciem jest być człowiekiem szlachetnym.
Przede wszystkim trzeba być ludzkim, a to oznacza, że czasami
trzeba błądzić. Jedną z najlepszych dróg do zaakceptowania
zasady: „Popełnić błąd to jeszcze nie koniec świata" jest
przyjrzenie się innym ludziom, kiedy robią błędy - zwłaszcza
tym, których uzależniony bardzo sobie ceni. Za przykład może
służyć każdy. Chciałbym tu podać przykład z mojego własnego
życia.
Pechowe spotkanie absolwentów
Miałem kiedyś pacjenta, który przez długi czas był na oddziale
psychiatrycznym. Kiedy jego stan uległ poprawie, zaczął
dostawać przepustki i mógł wychodzić ze szpitala na kilka
godzin. Pewnego piątku ten pacjent powiedział mi, że
nazajutrz chce wziąć udział w zjeździe absolwentów swojej
klasy i spotkać się z kolegami, zanim rozjadą się po całym
świecie. Nie widziałem powodu, żeby mu odmówić. Kiedy
wychodziłem, pacjent powiedział: „Proszę pamiętać o
wpisaniu do mojej karty zlecenia na wydanie przepustki,
inaczej siostry nie wypuszczą mnie ze szpitala". Obiecałem, że
to zrobię, natychmiast poszedłem do pokoju pielęgniarek i
wypisałem zlecenie.
Kiedy spotkałem tego pacjenta w następny poniedziałek,
przywitał mnie wybuchem płaczu i złości:
- Dlaczego mnie pan okłamał? Dlaczego powiedział mi pan, że
mogę wyjść, a potem mnie nie wypuścił? Niektórzy koledzy
wyjeżdżają i nigdy więcej ich nie zobaczę!
Powiedziałem mu, że nie mam pojęcia, o czym mówi,
ponieważ tak jak obiecałem, wypisałem zlecenie na
przepustkę.
- To pańskie pielęgniarki mnie okłamały! - krzyczał. -
Powiedziały, że nie ma takiego zlecenia w karcie.
Przejrzałem więc kartę tego pacjenta i - ku swojemu
zdumieniu - nie znalazłem tam żadnego zlecenia. Co się z nim
stało, skoro z całą pewnością je wypisałem? Zagadka
rozwiązała się, kiedy później odkryłem to zlecenie w karcie
innego pacjenta. Rzeczywiście wypisałem je, tak jak
obiecywałem, ale siostry miały rację, mówiąc pacjentowi, że w
jego karcie nie było zlecenia na wydanie przepustki, ponieważ
faktycznie go tam nie było. Zostało wpisane do innej karty.
Zaniosłem obie karty do pokoju pacjenta i pokazałem mu, co
się stało. Przeprosiłem za swój błąd, który uniemożliwił mu
spotkanie z kolegami z klasy i powiedziałem, że już nie mogę
zrobić nic, żeby ten błąd naprawić. Jedyne, co mogłem zrobić,
to przeprosić.
Stało się coś dziwnego: po tym zdarzeniu stan pacjenta zaczął
się coraz szybciej poprawiać. Później okazało się, że jednym z
jego problemów był perfekcjonizm. Popełnianie błędów to
było dla niego tabu. Miał obsesję na punkcie poprawności i
przerażała go myśl o możliwości pomyłki. I oto proszę! Jego
lekarz popełnił błąd! I to nie byle jaki: zlecenie na wydanie
przepustki wpisane do niewłaściwej karty mogło spowodować,
że szpital opuściłby pacjent z poważnymi skłonnościami
samobójczymi. Pomyłka mogła być tragiczna w skutkach, a
mimo to doktor się do niej przyznał. Co więcej, nadal
pracował, pielęgniarki wciąż go szanowały i wypełniały jego
polecenia, chociaż się pomylił. A zatem błąd nie podważa
wartości człowieka. Może więc i on, pacjent, nie musiał się
wiecznie pilnować, żeby nie popełniać błędów?
Natychmiastowe przyznawanie się do błędów
Kiedy po raz pierwszy zapoznałem się z programem Dwunastu
Kroków,
z
zadowoleniem
odkryłem
Krok
Dziesiąty:
„Prowadziliśmy nadal obrachunek osobisty, z miejsca
przyznając się do popełnionych błędów". Jak wielu innych
ludzi, kiedyś broniłem własnych błędów. Moje ego nie
pozwalało mi się przyznać, że się mylę. Niektórzy ludzie toczą
prawdziwe boje, żeby udowodnić, że mają rację, i dopiero gdy
wszystkie ich argumenty zostaną odparte, niechętnie
przyznają, że jednak się mylili. Taka postawa może mieć
fatalne skutki. Istnieje znacznie prostsza i bardzo skuteczna
metoda: zaoszczędzimy mnóstwo energii, jeśli po prostu
przyznamy, że się myliliśmy; lecz zróbmy to natychmiast, bez
zbędnych prób bronienia własnych pomyłek.
Jaką ulgę poczułem, gdy uwolniłem się od tego brzemienia!
Zdarza mi się popełniać błędy i kiedy przyznaję, że jestem tylko
człowiekiem, inni zawsze to rozumieją. Ich złość wywoływałem
tylko wtedy, gdy upierałem się, że mam rację. Ktoś, kto
wyrzeka się swojego złudzenia wszechmocy, które jest częścią
uzależnionego myślenia, potrafi też przyznać się do własnych
błędów.
Złość
Złość jest potężną i ważną emocją. Radzenie sobie z nią jest
może najtrudniejszym problemem psychologicznym naszych
czasów. W literaturze dotyczącej uzależnień można znaleźć
kilka świetnych książek na temat radzenia sobie ze złością,
jednak nadal nie rozumiemy w pełni prawdziwej istoty tego
uczucia.
Trzy fazy przeżywania złości
W przeżywaniu złości można wyróżnić trzy fazy:
Faza pierwsza to odczuwanie złości, kiedy coś ją wywoła: jeśli
ktoś mnie obraża lub rani, czuję złość. Jest to z gruntu
instynktowna, czy też odruchowa reakcja emocjonalna, nad
którą mamy bardzo niewielką kontrolę.
Faza druga to reakcja na złość: jeśli ktoś mnie obraża, mogę
przygryźć wargi i nic nie powiedzieć, zrobić jakąś uwagę,
ewentualnie „rzucić mięsem" albo kogoś popchnąć czy
uderzyć. Chociaż mamy raczej niewielką kontrolę nad
odczuwaniem złości, to całkiem nieźle panujemy nad swoimi
reakcjami.
Faza trzecia to utrzymywanie się złości. Załóżmy, że nie mam
żadnej kontroli nad pierwotnym uczuciem, kiedy coś je
wywołało, ale jak długo może ono trwać? Kilka minut?
Miesiąc? Piętnaście lat?
Dla wygody fazę pierwszą nazwijmy „złością", fazę drugą -
„wściekłością", a fazę trzecią - „urazą". Zbyt często dzieje się
tak, że złość szybko prowadzi do wściekłości. Osobom
uzależnionym szczególnie trudno opanować złość, nawet jeśli
nie są pod wpływem środków chemicznych. Oczywiście, kiedy
samokontrola jest przez nie osłabiona, reakcja wściekłości
może być bardzo silna. Czy istnieje jakiś sposób zmniejszenia
intensywności pierwszej fazy złości?
Wszelkie
emocje
czemuś
służą.
Chociaż
wyznawcy
światopoglądów religijnego i świeckiego nie zgadzają się w
wielu kwestiach, zarówno jedni, jak i drudzy są zdania, że
wszystko w naturze pełni określoną funkcję. Na przykład
bogactwo kolorów w świecie zwierząt: od wielobarwnych
ptaków po przepych mieszkańców oceanów - wszystko to
służy jakiemuś celowi. Kolory mogą pełnić rolę ochronnego
kamuflażu, umożliwiając wtopienie się w otoczenie, a żywe
ubarwienie pomaga zwabić partnera. Można więc spytać:
„Jaką funkcję w naturze pełni złość?". Wydaje się, że nie jest
konieczna dla przetrwania: gdybym został zaatakowany,
byłbym w stanie odpowiednio się bronić, nawet gdybym nie
był zły. Strach również może bez niej istnieć i może pchnąć do
reakcji walki lub ucieczki, niezbędnej do przetrwania. Nawet
gdybym nie poczuł złości, pamiętałbym, kto mnie zaatakowali i
byłbym przygotowany na ewentualne przyszłe ataki.
Złość nie jest tym samym co nienawiść. Czasami bardzo
złościmy się na kogoś, kogo kochamy, a innym razem
nienawidzimy, nie odczuwając złości. Czemu więc służy ta
emocja? Uważam, że naturalnym celem złości jest utrzymanie
porządku społecznego. Nasze uczucie oburzenia na to, że ktoś
został obrabowany, pobity czy okaleczony, popycha nas do
działań, których celem jest zapobieganie takim zdarzeniom.
Bez złości moglibyśmy odpowiednio się bronić, ale zapewne
nie podejmowalibyśmy wysiłku, żeby bronić kogoś innego.
Złość jest emocją wywołaną przez niesprawiedliwość wobec
siebie lub innych ludzi. Ale co jest niesprawiedliwością? To
zależy od sposobu myślenia, hierarchii wartości oraz
przekonań danej osoby. Ludzie bardzo się różnią w opiniach
dotyczących tego, co na tym świecie jest niesprawiedliwe. I
dlatego niektórzy wpadają w złość znacznie szybciej niż inni.
Uzależnienie a silna złość
Wielu ludzi uzależnionych sądzi, że świat nie traktuje ich
właściwie. Czują się ofiarami i złoszczą się na wszystkich, nie
wyłączając Boga: „Dlaczego ja? Dlaczego mi to robisz?".
Wrażliwość
uzależnionego
na
wszelką
odczuwaną
niesprawiedliwość
w
dużym
stopniu
przypomina
nadwrażliwość człowieka dręczonego migreną, którego ostre
światło czy głośne dźwięki przyprawiają o nieznośny ból.
Uzależnieni często czują się obrażeni, pomniejszeni i poniżeni.
Ich rodziny nie dość ich kochają, przyjaciele nie dość cenią
sobie ich towarzystwo, a zwierzchnicy nie okazują dość
uznania za ich ciężką pracę itd. Tylko że ile to jest „dość"?
Biorąc pod uwagę nadwrażliwość i nienasycone potrzeby
niektórych ludzi, nawet bezgraniczna miłość, szacunek czy
uznanie mogą im nie wystarczać.
Problem zatem polega nie tylko na intensywności gniewnych
reakcji ludzi myślących w sposób uzależniony, ale również na
ich zniekształconej percepcji. Na przykład mężczyzna wraca do
domu z pracy i oznajmia: „Cześć wszystkim, już jestem!". Żona
i dzieci, zaabsorbowane ciekawym programem telewizyjnym,
odpowiadają z roztargnieniem i nie wybiegają, żeby go
powitać. Dla tego ojca ich reakcja świadczy o tym, jak mało go
cenią: „I jak wam się to podoba? Przez cały dzień haruję jak
wół, żeby zapewnić im dobre życie, i jaka mnie za to spotyka
wdzięczność?". Dla niego brak uznania jest ogromnie
niesprawiedliwy i bardzo go złości. Albo gdy żona okazuje
zainteresowanie swoim przyjaciołom, on może odczuć, że go
nie docenia i wściekać się, ponieważ „żona go poniża".
Możemy więc zrozumieć - chociaż nie wybaczyć - reakcje
osoby
uzależnionej,
która
czuje
się
ofiarą
„niesprawiedliwości". W każdej kulturze obowiązuje pogląd, że
ludzie postępujący niesprawiedliwie powinni być karani. To
właśnie robi osoba uzależniona, kiedy odreagowuje swoją
złość,
karząc
drugiego
człowieka
za
popełnioną
„niesprawiedliwość". Techniki uczące kontrolowania złości są
niezwykle ważne, lecz najbardziej pomocne byłoby oczywiście
uwolnienie się od zniekształconego myślenia, które jest
motorem złości.
Jak przebiega proces powrotu do zdrowia?
W okresie trzeźwienia sposób postrzegania człowieka
uzależnionego ulega stopniowemu przekształcaniu. Dzięki
pomocy psychologicznej i programowi Dwunastu Kroków
zaczyna on mniej koncentrować się na sobie i przestaje być tak
drażliwy. W miarę wracania do zdrowia wzrasta jego poczucie
własnej wartości i nie interpretuje już wszystkiego osobiście w
kategoriach poniżenia. Zaczyna brać odpowiedzialność za
swoje postępowanie i przestaje obwiniać innych. To, co kiedyś
wywoływało złość i wściekłość, już tak nie działa.
Zjawisko to jest czymś zupełnie innym od wypierania złości.
Wyparcie ma miejsce wówczas, gdy doszło do prawdziwej
niesprawiedliwości i osoba, która ma słuszne powody, żeby
odczuwać złość, wcale jej nie odczuwa. Jest to nienormalne,
tak jak nienormalne jest nieodczuwanie bólu po ugodzeniu
ostrym narzędziem. Niektórzy ludzie w taki czy inny sposób
nauczyli się nie odczuwać złości. Takie wypieranie nie jest
techniką kontroli, jak na przykład wolne liczenie do dziesięciu,
kiedy człowiek czuje, że jest zły i chce tę złość w pewien
określony sposób opanować. Wyparcie to nieświadomy
mechanizm psychologiczny, który powoduje, że człowiek nie
zdaje sobie sprawy z jakiejś nieakceptowanej emocji lub myśli.
Złość może się pojawić na poziomie nieświadomym, ale w
sposób świadomy nie jest odczuwana.
„Przeżywanie złości byłoby grzechem"
Dobrym przykładem wyparcia złości jest przypadek zakonnicy,
którą leczyłem z powodu przewlekłej depresji. Surowe
wychowanie religijne, jakie otrzymała, sprawiło, iż uważała, że
odczuwanie złości to grzech. Żeby dotrzeć do mojego
gabinetu, siostra musiała półtorej godziny jechać dwoma
autobusami. Nie chciała się spóźniać, więc za każdym razem
przyjeżdżała godzinę za wcześnie, bo taki był rozkład jazdy.
Zawsze starałem się być punktualny, a ona cierpliwie czekała.
Kiedyś musiałem niespodziewanie wyjechać z miasta i
zapomniałem powiedzieć sekretarce, żeby odwołała spotkanie
z siostrą. Później dowiedziałem się, że po długim oczekiwaniu
pacjentka spytała o powód spóźnienia i powiedziano jej, że
tego dnia w ogóle nie będę przyjmował. Po powrocie
zadzwoniłem do niej, przeprosiłem i zaproponowałem kolejny
termin. Kiedy się zjawiła, jeszcze raz powiedziałem:
- Przykro mi, że zapomniałem zlecić sekretarce, żeby wcześniej
odwołała nasze spotkanie. Jestem pewien, że siostra była
bardzo zła, kiedy dowiedziała się o moim wyjeździe.
Uśmiechnęła się.
- Nie. Dlaczego miałabym być zła?
- Bo jechała siostra półtorej godziny, potem czekała kolejne
dwie godziny. Straciła siostra masę czasu, bo ja zapomniałem
zadzwonić. Nie sposób nie rozgniewać się w takiej sytuacji.
Zakonnica, wciąż się miło uśmiechając, odpowiedziała:
- Rozumiem, że takie rzeczy się zdarzają. Jest pan bardzo
zajęty, więc nie mam powodu być zła.
- Mimo to stokrotnie przepraszam. Doceniam to, że siostra jest
taka uprzejma i chce wybaczyć mi mój błąd, ale proszę mi nie
mówić, że nie czuje się siostra urażona.
Na to ona, nieodmiennie się uśmiechając:
- Nie, dlaczego miałabym czuć się urażona?
Jestem pewien, że mówiła prawdę twierdząc, iż nie czuje się
urażona ani zła. Uczucie jest doznaniem, a jej system czuciowy
nie zarejestrował złości. Tak został wyćwiczony. Sądzę, że coś
tu jest nie w porządku: to tak jakby człowiek odkrył liczne
blizny po oparzeniach na rękach, a nie przypominał sobie, że
się poparzył. Jeżeli ma się nienaruszony system nerwowy,
oparzenie powinno powodować ból. Jeżeli nie, to coś jest nie
tak.
Intencjonalne powstrzymywanie swoich reakcji na złość nie
jest niczym złym. Oczywiście, nie trzeba rzucać przedmiotami,
tłuc pięściami w ścianę czy kląć. Tak naprawdę ci, którzy
twierdzą, że człowiek powinien rozładowywać złość za pomocą
krzyku, czy nawet walenia w worek treningowy, mają niewiele
klinicznych podstaw do udzielania takich porad. Decyzja, że nie
będzie się okazywać złości, niczym absolutnie nie grozi. Ale nie
odczuwać złości to coś innego, wskazuje bowiem na
nieświadome zaprzeczanie i wypieranie tego uczucia, co może
powodować problemy. Nie należy się zatem dziwić, że siostra
cierpiała na chroniczną depresję, nadciśnienie i chorobę
wrzodową. Złość, której się zaprzecza, może być przyczyną
depresji i rozmaitych chorób somatycznych.
Mężczyźni płaczą i powinni płakać
Zraniony mężczyzna czuje się raczej wściekły niż urażony.
Wydaje się, że mężczyźni powinni płakać, a zamiast tego
wybuchają gniewem. Być może dzieje się tak dlatego, że
normalna reakcja płaczu jest dla nich niedostępna. Dlaczego?
Ponieważ wierzą, że „mężczyźni nie płaczą". Wiele kultur
utożsamia męskość ze stoicyzmem. Na przykład, w gazecie
można przeczytać, że po tragicznym wypadku jakiś mężczyzna
„nie wstydził się" szlochać. A dlaczego właściwie ktokolwiek
miałby się wstydzić płaczu, kiedy spotkała go krzywda?
Pozbawione ujścia, jakim jest płacz, emocje mężczyzny szukają
innej możliwości rozładowania, którą często bywa wybuch
wściekłości. W gruncie rzeczy pozbawienie kogoś, kto został
zraniony, możliwości płaczu jest niesprawiedliwe i może to
właśnie ta niesprawiedliwość przekształca ból w złość i
wściekłość. Niektórzy mężczyźni, kiedy zaczynają trzeźwieć,
płaczą po raz pierwszy od bardzo wczesnego dzieciństwa.
Dowiadują się, że przeżywanie uczuć jest dobre i dzięki temu
zostaje usunięte jedno z ważnych źródeł złości.
Pozbywanie się urazy
Fazą trzecią, czyli urazą, nadzwyczaj dobrze zajmuje się
program Dwunastu Kroków AA. Osobom powracającym do
zdrowia mówi się: „Jeżeli nie przestaniesz trwać w rozżaleniu i
urazie, znowu zaczniesz pić". Na mityngach ludzie uwalniają
się od ciężaru zaległych żalów, które noszą w sobie. Często
dochodzą do wniosku, że źle interpretowali poczynania innych
i że faktycznie nie ma powodu do pielęgnowania urazy.
Czasami możemy stwierdzić, że to, co uważaliśmy za szkodliwe
dla nas, w rzeczywistości było błogosławieństwem. Albo
możemy uświadomić sobie głęboki sens poglądu, że żywić
urazę oznacza pozwolić komuś, kogo nie lubię, żeby za darmo
zamieszkał w mojej głowie. Dzielenie się spostrzeżeniami i
uczuciami z innymi oraz spojrzenie z dystansu zmniejsza urazę
i może pomóc pozbyć się jej całkowicie. Program powrotu do
zdrowia pozwala dostrzec destrukcyjną naturę wściekłości i
urazy.
Ludzie nie są skłonni uważać, że być uzależnionym to coś
bardzo pożądanego. Ale jeśli uprzytomnimy sobie, że korzyści
z trzeźwienia w ramach programu Dwunastu Kroków trudno
osiągnąć w inny sposób, uzależnienie może przestać wydawać
się aż tak wielkim przekleństwem.
Otaczanie się murem
Pamiętając o intensywności przeżywania uzależnionych, ich
marnym zdaniu o sobie i chorych oczekiwaniach, zaczynamy
rozumieć, dlaczego starają się oni bronić przed przykrymi
uczuciami, jakich się obawiają w kontaktach z innymi. A
spodziewają się, że zostaną poniżeni, skrytykowani albo
odrzuceni. Aby ochronić się przed cierpieniem, jakie to
wywołuje, często budują mur obronny pomiędzy sobą i resztą
świata.
Wielu uzależnionych mówi o sobie, że są samotnikami. I
rzeczywiście mogą się kontaktować z ludźmi bez uczucia
dyskomfortu tylko wtedy, kiedy są pod znieczulającym
wpływem środków chemicznych. Bez nich wycofują się albo
trzymają innych na dystans za pomocą obłudy, nieustannego
krytykowania i odnoszenia się do nich nieprzyjemnie.
Współczynnik jeżozwierza
Co prawda izolacja oszczędza osobom uzależnionym
przykrości, nieuniknionych w kontaktach z innymi ludźmi,
jednak pozbawia ich towarzystwa, za którym tęsknią. Można
powiedzieć, że przeżywają dylemat spowodowany wysokim
„współczynnikiem jeżozwierza". Człowiek uzależniony jest
bowiem jak jeżozwierz, który pragnie przebywać z innymi
osobnikami swojego gatunku, ale boi się kłucia ich kolców.
Podchodzenie za blisko boli, ale trzymanie się na odległość
oznacza samotność. Jeżozwierz musi więc starannie rozważyć,
jak blisko może podejść, żeby chociaż trochę pobyć w
towarzystwie, a zarazem uniknąć bólu.
Mury obronne, które wznoszą ludzie uzależnieni, chronią ich
przed „ukłuciami" świata zewnętrznego, lecz zarazem
ograniczają, uniemożliwiając spełnienie bardzo silnego i
bardzo ludzkiego pragnienia przyjaźni. Tak więc mur
zbudowany dla obrony zmienia się w więzienie.
Większość zachowań uzależnionego wzmacnia jego izolację.
Liczne
kłamstwa,
zwodzenie
innych,
manipulowanie,
niechętne nastawienie i krytykowanie powodują, że ludzie od
niego stronią. Złość, egocentryzm, nieprzejmowanie się innymi
i nieodpowiedzialność sprawiają, że jego towarzystwo jest
niepożądane. Chociaż uzależnieni zachowują się tak, że inni
ludzie zaczynają ich unikać, nie znoszą jednak izolacji, która
jest wynikiem ich własnego zachowania. Samotność jeszcze
pogarsza tę sytuację i jest dodatkowym czynnikiem
wpływającym na obniżenie samooceny. A tego osoby
uzależnione
usiłują
uniknąć,
zwiększając
zażywanie
znieczulających substancji chemicznych, przez co utrwala się
błędne koło uzależnienia.
Odgradzanie się od rodziny i przyjaciół
Wycofywanie się osoby uzależnionej z kontaktów społecznych
i tak już nie jest dobre, ale problem powiększa się, kiedy
buduje ona mur obronny we własnym domu. Komuś takiemu
nie zawsze łatwo jest odizolować się fizycznie, toteż jedynym
dostępnym środkiem obrony stają się określone sposoby
zachowania. To z kolei często prowadzi do nadużyć względem
tych, których kocha on najbardziej: współmałżonka, dzieci,
rodziców i rodzeństwa.
Wstępne oczekiwania uzależnionych, że spotkają się z
odrzuceniem, oparte są na błędnym postrzeganiu i są
samospełniającą się przepowiednią. Ponieważ tak źle myślą
oni o sobie, to sądzą, że inni ludzie ich odrzucą. W miarę jak
manewrów obronnych zaczyna być coraz więcej, spodziewane
odrzucenie przestaje być fantazją. Otoczenie rzeczywiście ich
unika, co z kolei wzmacnia ich mizerny autoportret.
Jeśli rodzina lub przyjaciele - próbując dotrzeć do osoby
uzależnionej - starają się przebić przez jej mur obronny albo go
obejść, może ona wpaść w panikę i wzmocnić ten mur. Na
przykład pewna narkomanka zgłosiła się na leczenie, ponieważ
nie mogła się już wkłuć do żadnej swojej żyły. Podczas
przyjmowania do ośrodka rehabilitacyjnego wyglądała
okropnie. Kiedy trzy tygodnie później przyszła już w znacznie
lepszym stanie, powiedziałem: „Celia, zaczyna pani dobrze
wyglądać". Na moją uwagę odpowiedziała niewybredną
„wiązanką". Nazajutrz pojawiła się w moim biurze, żeby
przeprosić mnie za swoje obraźliwe zachowanie. „Pan nie
rozumie - tłumaczyła. - Powiedział mi pan coś pozytywnego i
nie wiem, jak mam to potraktować". Wstępna terapia
spowodowała przynajmniej to, że Cełia uświadomiła sobie
swoje prowokacyjne zachowanie, ale dopiero po kilku
miesiącach mogła zaakceptować jakiekolwiek pozytywne
zdanie na swój temat. Bez terapii nadal odpychałaby każdego,
kto chciałby się do niej zbliżyć.
Znaczenie grup wsparcia
Możemy teraz zrozumieć, dlaczego anonimowe wspólnoty są
tak niezbędne, a ich oddziaływanie tak skuteczne.
Stowarzyszanie się z innymi, którzy mają ten sam problem, jest
znacznie mniej zagrażające niż kontaktowanie się ze
społeczeństwem jako całością. W grupach wsparcia
uzależnieni nie muszą obawiać się odrzucenia. Odkrywają nie
tylko to, że wielu członków tych wspólnot to ludzie godni
szacunku, chociaż kiedyś tak jak oni aktywnie oddawali się
swemu uzależnieniu, lecz również to, że znaczna część z nich
przeżywa takie same uczucia i ma podobne niektóre cechy
charakteru. Zaczynają lepiej rozumieć, że uzależnione
myślenie jest mechanizmem obronnym, kiedy widzą je u
innych i uczą się rozpoznawać u siebie. W bezpiecznych
granicach spotkań wspólnoty osoby uzależnione mogą zacząć
usuwać swój obronny mur. Najpierw burzą tę jego część, która
ogradzała od nich rodzinę i przyjaciół. Stopniowo zaczynają
dopuszczać do siebie również społeczeństwo jako całość.
Charakterystyczne cechy uzależnionego myślenia to narzędzia,
którymi osoba uzależniona posługuje się zarówno wznosząc
mur obronny, jak i podtrzymując go. Odpowiednie leczenie
przerywa błędne koło i - w miarę jak w procesie trzeźwienia
poprawia się zniekształcone postrzeganie - dochodzi w końcu
do usunięcia całego muru.
Jak radzić sobie z emocjami?
Ludzie uzależnieni mogą mieć poważne problemy z własnymi
emocjami. Dotyczy to nie tylko negatywnych uczuć, takich jak
złość, zazdrość, poczucie winy czy nienawiść; może im
sprawiać trudność radzenie sobie także z niektórymi
pozytywnymi uczuciami, na przykład z miłością, podziwem czy
dumą. Czasami te trudności są nawet większe po zaprzestaniu
zażywania środków chemicznych.
Emocje mają siłę motywującą - z definicji są tym, co nas
porusza jak silnik samochodu, który wprawia go w ruch.
Wyobraź sobie sytuację, w której kierowca boi się prowadzić
swój pojazd. Siedzi na przykład za kierownicą samochodu
wyścigowego, który ma taką moc i prędkość, że on nie jest w
stanie nad nim zapanować. Albo wydaje mu się, że hamulce
nie są w porządku lub układ kierowniczy źle działa. Niezależnie
od tego, co by to było, ten człowiek bardzo niechętnie siądzie
za kierownicą, obawiając się utraty kontroli i wypadku. Kiedy
ludzie boją się swoich emocji, przyczyna może być dwojaka:
ich emocje są tak silne, jakby wymykały się spod kontroli; czują
się niezdolni do panowania nad emocjami o normalnym
natężeniu: wątpią w niezawodność swoich „hamulców" i
„układu kierowniczego".
I chociaż niektórzy uzależnieni wykorzystują alkohol lub inne
narkotyki,
żeby
dostać
„kopa",
innym
substancje
psychoaktywne pozwalają poczuć się normalnie. Środki
zmieniające świadomość to przede wszystkim środki
powodujące
emocjonalne
znieczulenie:
porażają
one
odczuwanie emocji. Kiedy człowiek przestaje je zażywać, te
emocje, które wcześniej były w odrętwieniu, ujawniają się i są
odczuwane niezwykle ostro.
Depresja
Depresja jest jednym z bolesnych stanów emocjonalnych,
które uzależniony mógł znieczulać alkoholem lub innymi
środkami. Nie należy się więc dziwić, że osoba, która od
niedawna pozostaje w abstynencji, ma skłonność do depresji.
Abstynencja odsłania wcześniejsze stany depresyjne, ale
jasność umysłu, która przychodzi wraz z trzeźwością, pozwala
dostrzec spustoszenie, jakie picie alkoholu lub zażywanie
innych substancji wywołało w rodzinie, w pracy, statusie
materialnym i zdrowiu fizycznym.
Radość z oparzenia papierosem
Emily, 23-letnia kobieta, została przyjęta do ośrodka
odwykowego po ośmiu latach picia alkoholu, zażywania
środków przeciwbólowych i uspokajających oraz amfetaminy.
W dzień po przyjęciu na oddział spotkała mnie na korytarzu i
poprosiła o kilkuminutową rozmowę w cztery oczy. Następnie
przypadła do mojego ramienia i zaczęła gorzko płakać: „Nie
wytrzymam tego, doktorze! Nie wytrzymam! To tak strasznie
boli. Nigdy przedtem nie czułam takiego bólu. Proszę mi
pomóc, doktorze, proszę mi coś dać. Czuję się tak źle, że nie
jestem w stanie tego znieść".
Kiedy się uspokoiła, opowiedziałem jej o pacjentce, u której w
wypadku samochodowym ucierpiały nerwy przewodzące
impulsy z prawej ręki do mózgu. Chirurdzy próbowali te nerwy
jakoś naprawić. Przez kilka tygodni rekonwalescencji ręka
zwisała bezwładnie bez żadnego czucia, bez życia, jak worek
cementu. Zrozpaczona i zniechęcona kobieta myślała już, że
nigdy nie będzie mogła używać tej ręki, ale któregoś dnia ktoś
upuścił na nią palącego się papierosa. Poczuła ból. Skoczyła na
równe nogi i zaczęła krzyczeć w ekstazie: „Ja czuję! Czuję! To
boli! Czuję!". Dla kogoś innego ból wywołany oparzeniem
byłby prawdopodobnie nieprzyjemny, tej kobiecie jednak
sprawił radość, ponieważ stanowił oznakę, że wraca jej
zdolność czucia.
Powiedziałem Emily, że od piętnastego roku życia była jak
żywy trup, znieczulona alkoholem i prochami, niezdolna do
odczuwania jakichkolwiek emocji. Wprawdzie nie czuła zbyt
silnego bólu, ale nie mogła też doświadczać wielu przyjemnych
wrażeń. Teraz, kiedy przestała faszerować się całą tą chemią,
znów może odczuwać ból i radość istnienia.
Osoby z niedługą abstynencją mogą przeżywać lęk i panikę,
kiedy stają wobec nowych emocji, a nigdy nie uczyły się radzić
sobie z nimi. Mogą uważać, że odczuwanie złości oznacza
skłonności mordercze, miłość jest równoznaczna z chęcią
zawładnięcia drugą osobą, bycie kochanym kojarzy się z
pochłonięciem przez partnera, a gdy się kogoś nienawidzi, to
człowiek musi zrazić się do całego świata itd. Zmierzyć się z
tymi uczuciami - to potężne wyzwanie.
Niektóre osoby rozpoczynające trzeźwienie boją się braku
kontroli nad pewnymi określonymi emocjami. Nie wiedząc, jak
wyodrębnić konkretne uczucie lub jak radzić sobie z nim,
„wyłączają" przeżywanie wszystkich uczuć.
Pojawianie się emocji
Świeży abstynent jest teraz wystawiony na liczne uczucia,
które wcześniej znieczulał alkoholem lub innymi substancjami.
Początkowo jego reakcja może przypominać rodzaj
„porażenia", całkowitą utratę czucia, jakby „zakręcenie zaworu
emocji". W takich przypadkach członkowie rodziny mogą
obawiać się, że ich bliski stał się „żywym trupem". Inni
uzależnieni mogą z kolei wyrażać siebie w sposób, jakiego ich
rodziny i przyjaciele nigdy wcześniej nie widzieli i dlatego
mogą się tego bać. Nauka radzenia sobie z emocjami wymaga
czasu i jeśli rodzina nie czuje się dobrze z nowymi
zachowaniami swego trzeźwiejącego bliskiego, to może mieć
poczucie, że jednak łatwiej się z nim żyło, zanim zaczął
trzeźwieć. Niektóre osoby w rodzinie mogą nawet dawać mu
subtelne sygnały, których wynikiem bywa nawrót picia.
Jest więc niesłychanie ważne, żeby i uzależniony, i członkowie
jego rodziny zrozumieli, że w uzależnieniu substancje
chemiczne oddziaływały głównie na uczucia, zaś abstynencja
może na wstępie powodować w nich chaos lub paraliż. Tak
więc najważniejsze zadanie to nauczyć się oceniania uczuć i
obchodzenia się z nimi, a to wymaga czasu oraz wielu prób i
błędów. Powracający do zdrowia musi mieć mnóstwo
cierpliwości, zaś jego otoczenie może jej potrzebować jeszcze
bardziej.
Barwy i smaki rzeczywistości
Nawet mając adekwatny obraz rzeczywistości, człowiek
uzależniony często czuje, że jednak nie jest ona tak dobra, jak
być powinna. Normalne satysfakcje i przyjemności życiowe
jakoś mu nie wystarczają. Czegoś mu brakuje i czuje się
podstępnie okradziony z prawdziwych radości. Inni ludzie,
którzy wydają się zadowoleni, muszą przeżywać coś
„naprawdę", natomiast osoba z uzależnionym myśleniem
czuje się tego pozbawiona: „W życiu musi być przecież coś
więcej" - myśli.
Od szarości po róż
Clancy, który często jest spikerem na mityngach AA, świetnie
to ujmuje: „Mój świat był szary i ponury. Moja rodzina, moja
praca, moje życie domowe, mój samochód - wszystko było
szare. Nie znoszę, kiedy wszystko jest szare. Potrzebuję barw!
A alkohol przydawał barw mojemu życiu". Dla alkoholika czy
narkomana życie jest jak potrawa bez przypraw: pozbawione
smaku i zapachu.
Doświadczenie zmysłowe jest osobiste i subiektywne. To
prawie niemożliwe, żeby przekazać je drugiej osobie czy
obiektywnie określić ilościowo. Kiedy dwie osoby próbują tej
samej potrawy, słuchają tej samej melodii, czy patrzą na ten
sam zachód słońca, nie ma żadnego sposobu, żeby jedna z nich
dokładnie wiedziała, co czuje druga. Podobnie gdy ktoś
nieuzależniony stara się zrozumieć, dlaczego uzależniony
zażywa
środki
chemiczne,
musi
się
to
skończyć
niepowodzeniem. „Co, na Boga, jest nie tak z tym
człowiekiem, który ma fajny dom, dobre małżeństwo, zdrowe
dzieci i intratną pracę? - pada pytanie. - Dlaczego jest taki
niezadowolony? Dlaczego tak dużo pije?". Odpowiedzi mogą
być trudne do przyjęcia.
Dlaczego ten człowiek tak dużo pije? Alkoholicy piją, ponieważ
są chorzy na alkoholizm. Z powodu tej choroby stracili
kontrolę nad swoim piciem. Skąd to niezadowolenie? Obraz
rzeczywistości u ludzi myślących w sposób uzależniony ulega
deformacji. W ich przypadku chroniczne niezadowolenie
sprawia, że mają poczucie, iż nie przeżywają tego, co powinni
przeżywać.
Życie
nie
zapewnia
im
wystarczającego
zadowolenia, zaś alkohol i inne środki chemiczne pozornie
przydają mu barw, a szarość zdają się zmieniać w olśniewające
kolory. Dopiero teraz czują oni to, czego inni zapewne
doświadczają w swoim życiu. Czują się normalnie.
Jeśli osobom uzależnionym odbiera się substancję chemiczną,
pojawiają się u nich objawy abstynencyjne. Kiedy mijają,
przychodzi chandra. Świat znów wydaje się szary, pozbawiony
kolorów, interesujących zdarzeń, ekscytacji i przyjemności. Ci,
którzy rozpoczynają trzeźwienie, muszą wiedzieć, że
powstrzymywanie się od środków chemicznych nie wystarczy,
żeby wszystko stało się różowe.
Czym różnią się depresja kliniczna i depresja w uzależnieniu?
Jeśli osoba uzależniona musi zasięgnąć porady psychiatry, jej
objawy mogą wydać się podobne do tych, jakich doświadcza
ktoś cierpiący na depresję w wyniku poważnych zaburzeń
emocjonalnych. Są to:
utrata zainteresowania życiem; niezdolność do koncentracji;
poczucie, że nic nie ma sensu; słaby popęd seksualny;
poczucie, że nie warto żyć.
Nic dziwnego, że psychiatrzy często diagnozują ten stan jako
zaburzenia emocjonalne lub depresję kliniczną i zapisują leki
antydepresyjne. Dla osób uzależnionych w początkach
zdrowienia, które nie mają depresji klinicznej, takie leki - jak
powszechnie wiadomo - są nieskuteczne i mogą zagrażać
trzeźwieniu.
I chociaż objawy trzeźwiejącej osoby uzależnionej i osoby z
depresją kliniczną mogą być podobne, jednak zaznaczają się
między nimi istotne różnice. Poważne zaburzenia emocjonalne
mają podłoże biochemiczne. Innymi słowy, źle działają
neurohormony, substancje chemiczne, które przekazują
informacje między komórkami mózgu. Owe zmiany
biochemiczne mogą być wynikiem silnego stresu, w jakim
znalazł się organizm, lub czynników genetycznych. Objawy
depresji klinicznej mają wyraźnie określony początek. Dana
osoba wcześniej cieszyła się życiem, była aktywna,
interesowała się światem - tak było do pewnego momentu, od
którego wszystko zaczęło się zmieniać. Czasami tę zmianę
można powiązać z jakąś zmianą fizjologiczną, jak poród,
menopauza, operacja chirurgiczna czy zakażenie groźnym
wirusem. Innym razem taka zmiana może być łączona ze
zdarzeniem o charakterze emocjonalnym, takim jak nagły
zwrot w sprawach finansowych, śmierć ukochanej osoby albo -
co może wydawać się dziwne - awans zawodowy. Istotne jest
to, że można odtworzyć, od czego się to zaczęło, na przykład
kilka tygodni czy miesięcy wstecz.
W uzależnieniu często wygląda na to, że objawy „depresji" nie
mają żadnego konkretnego początku. W wielu przypadkach
człowiek zawsze czuł się w ten sposób, nawet jako nastolatek.
Ludzie uzależnieni często mówią, iż nigdy nie mieli poczucia, że
są sprawiedliwie traktowani, a wszyscy pozostali zawsze mieli
więcej albo lepiej. Przez innych mogą być uważani za
poszukiwaczy mocnych wrażeń, ale oni sami w większości
powiedzieliby, że tak daleko, jak sięgają pamięcią wstecz, byli
niezadowoleni z życia.
W depresji tego typu, leki antydepresyjne nie przynoszą ulgi, a
jedynie
mogą
wywołać
przykre
skutki
uboczne.
Trójpierścieniowe antydepresanty i inhibitory MAO nie mają
żadnej wartości w leczeniu depresji charakterologicznej jak ta,
którą opisałem, nie powodują jednak uzależnienia. Zagrożenie
uzależnieniem pojawia się przy stosowaniu środków takich jak
benzodiazepiny. Leki uspokajające, które bardzo często
zapisuje się uzależnionym, rzeczywiście mogą na pewien czas
złagodzić objawy depresji - tak samo jak alkohol czy inne
środki chemiczne - ale same w sobie niosą wysokie ryzyko
uzależnienia. Nie zdając sobie z tego sprawy, lekarz może
nieświadomie zastąpić jedno uzależnienie innym.
Przyczyną stałego niezadowolenia, które może doskwierać
człowiekowi myślącemu w sposób uzależniony, bywają raczej
nierealistyczne oczekiwania niż to, że czegoś mu naprawdę
brakuje. Taka osoba może potrzebować pomocy specjalisty w
określaniu, jaka jest rzeczywistość. Najskuteczniejsza jest tu
zwykle terapia grupowa, kiedy to pod kierunkiem
wykwalifikowanego terapeuty uzależniony zaczyna utożsamiać
się z innymi członkami grupy i przyglądać się deformacjom w
ich sposobie widzenia rzeczywistości. Może wówczas
uświadomić
sobie,
że
sam
podobnie
zniekształcał
rzeczywistość. Obserwowanie innych, którzy też mieli
nierealistyczne oczekiwania, pomaga uświadomić sobie swój
własny brak realizmu. Być może realny świat nie mieni się
olśniewającymi barwami, ale nie jest całkiem szary lub
bezbarwny.
Człowiek uzależniony często „wyłącza" zdolność odczuwania
wszelkich emocji, żeby umknąć pewnych nieprzyjemnych
przeżyć. Kiedy pomoże mu się zdać sobie z tego sprawę,
zaczyna rozumieć, że większość czerni i szarości jego świata
była spowodowana zablokowaniem odczuwania. W miarę jak
ktoś taki czuje się coraz lepiej z przeżywanymi uczuciami i
rozmontowuje swój potężny system obronny, zaczyna
doceniać pewne kolory i wzruszenia, jakie naprawdę istnieją
na świecie.
Nic nie jest w stanie uchronić osoby uzależnionej przed
kliniczną depresją. Niemniej rozpoznanie jej u kogoś, kto
zaczyna trzeźwieć, może być niesłychanie trudne, gdyż jej
objawy mogą wiązać się z depresyjnym podłożem, które
ujawnia się po odstawieniu środków chemicznych. Jak dotąd
nie dysponujemy testem laboratoryjnym, który umożliwiałby
rozpoznawanie zaburzeń na poziomie biochemicznym, a więc
podstawą diagnozy musi być ocena lekarza. Dlatego tak ważne
jest, żeby znał się on na uzależnieniach równie dobrze jak na
depresji klinicznej, jeśli ma właściwie oceniać i podejmować
decyzje.
Współwystępowanie depresji i uzależnienia
Osoby, które cierpią tylko na kliniczną depresję, a nie są
uzależnione, można skutecznie leczyć za pomocą środków
antydepresyjnych i psychoterapii. Osobom uzależnionym bez
klinicznej depresji może pomóc program trzeźwienia i terapia
odwykowa. Jeżeli jednak ktoś ma jednocześnie depresję
kliniczną i jest uzależniony, to są mu potrzebne obydwa
rodzaje leczenia. Leki antydepresyjne nie zastąpią programu
trzeźwienia, tak jak ten program nie zastąpi leków.
Odpowiednie zastosowanie jednego i drugiego może
zakończyć się pełnym powodzeniem.
Jeżeli u osoby uzależnionej stwierdzono depresję kliniczną i
lekarz zaleci jej leki antydepresyjne, nie powinna się wahać,
czy ma je przyjmować. Niektóre trzeźwiejące osoby twierdzą,
że
zażywanie
jakichkolwiek
środków
zmieniających
świadomość jest równoznaczne ze złamaniem abstynencji. I
chociaż
rzeczywiście
może
tak
być
w
przypadku
uzależniających
środków
uspokajających
(z
drobnymi
wyjątkami), jednak z pewnością nie dotyczy to leków
antydepresyjnych czy wyrównujących nastrój, takich jak lit.
Można je bezpiecznie stosować, trzeźwiejąc.
Niektórzy próbują leków antydepresyjnych w aktywnej fazie
uzależnienia i stwierdzają, że im nie pomogły. Zdarza się tak,
jeśli te leki i alkohol czy inne substancje oddziałują na siebie,
ale z chwilą podjęcia abstynencji ten sam lek antydepresyjny
może okazać się skuteczny.
Czy trzeba aż sięgnąć dna?
Prawdziwe uwolnienie się od uzależnienia oznacza coś więcej
niż zwykłą abstynencję - oznacza porzucenie patologicznego i
przyjęcie zdrowego sposobu myślenia. A skoro jedną z cech
uzależnienia jest zniekształcenie postrzegania, to tylko jakieś
ważne zdarzenie czy seria zdarzeń mogą spowodować, że
osoba uzależniona postawi trafność swoich spostrzeżeń pod
znakiem zapytania. Nazywając zdarzenie czy zdarzenia, które
są przyczyną tego przełomu, używa się czasami określenia
„sięgnąć dna".
Znaczenie pojęcia „dno"
Określenie „sięgnąć dna" było tradycyjnie używane i nadal jest
szeroko stosowane w dziedzinie uzależnień, więc utrzymanie
go jest uzasadnione. Należy je jednak wyjaśnić. Określenie
„sięgnąć dna" niekoniecznie oznacza całkowite zerwanie więzi
społecznych, utratę rodziny czy pracy; nie oznacza całkowitej
klęski. Mówi jedynie, że w życiu osoby uzależnionej stało się
coś, co miało na nią na tyle znaczący wpływ, aby wywołać w
niej pragnienie zmiany przynajmniej jakiegoś obszaru
własnego życia.
W ostatnich latach wiele firm wprowadziło tzw. programy
pomocy pracownikom. Kiedy wygląda na to, że pracownik ma
jakiś problem, który wpływa na jego funkcjonowanie w pracy,
proponuje mu się spotkanie z doradcą i jeśli tym problemem
jest uzależnienie od środków chemicznych, kieruje się tego
pracownika na dalsze badania i leczenie. Może mu to być
zakomunikowane mniej lub bardziej wprost, że jeśli odmówi
skorzystania z pomocy i nadal będzie źle funkcjonował - grozi
mu zwolnienie. Dla wielu mężczyzn i kobiet takie skierowanie
staje się „dnem" i zaczynają się leczyć o dziesięć czy
dwadzieścia lat wcześniej, niż zrobiliby to w innej sytuacji. Bez
tego dna, kiedy poczuli zagrożenie utratą pracy, mogliby brnąć
dalej w kierunku dużo bardziej dramatycznych konsekwencji.
Dzięki temu, że młodzież ma coraz większą świadomość
problemu uzależnień od środków chemicznych, znaczną część
młodych ludzi rozpoczynających leczenie dotyka niewiele
negatywnych skutków zaawansowanego nałogu. Dla nich
„dnem" jest pragnienie pozostania w domu w układzie
zależności od rodziców.
Jak zobaczycie, najróżniejsze formy tego, co stanowi
doświadczenie dna, można wyjaśnić za pomocą „prawa
ciążenia ludzkiego".
Prawo ciążenia ludzkiego
Reguła, która rządzi zachowaniem ludzi i wydaje się równie
nienaruszalna jak prawo ciążenia ziemskiego, może być
nazwana „prawem ciążenia ludzkiego": człowiek porusza się
od stanu, który wydaje mu się większą przykrością czy
nieszczęściem do stanu, który wydaje się nieszczęściem czy
przykrością mniejszą - i nigdy w odwrotnym kierunku. Zgodnie
z tym prawem niemożliwe jest, żeby wybrał większe
nieszczęście, a każda próba odwrócenia kierunku wyboru
będzie równie daremna, jak próba zmuszenia wody, żeby
płynęła pod górę.
większa przykrość czy nieszczęście
mniejsza przykrość czy nieszczęście
Alkohol i inne środki psychoaktywne dają pewną ulgę:
zmniejszają
lęk,
przygnębienie,
poczucie
samotności,
nadwrażliwość czy po prostu kompulsywne pragnienie.
Abstynencja, przynajmniej na początku, jest źródłem
przykrości, czasami dyskomfortu psychicznego, a często
bardzo złego samopoczucia fizycznego. Próbując skłonić osobę
uzależnioną do zaprzestania picia czy zażywania innych
środków chemicznych, w gruncie rzeczy prosimy ją, żeby
wybrała większą przykrość. Jednak taki wybór nie leży w
ludzkich możliwościach. Z tej analizy pozornie wynika, że
powinniśmy zaprzestać wszelkich wysiłków motywujących do
terapii! Leczenie nie może się udać! Ale przecież wiemy, że
terapia działa i ludzie naprawdę trzeźwieją. Jak to się dzieje?
Trzeźwienie dzięki zmianom w sposobie widzenia sytuacji
Prawo ciążenia ludzkiego jest niepodważalne i kierunek
przyciągania nie może ulec zmianie, ludzie są jednak w stanie
zmienić swój sposób widzenia. Mogą nauczyć się postrzegać
zażywanie środków chemicznych jako większe nieszczęście,
zaś abstynencję jako mniejsze.
Aktywne uzależnienie
Proces zdrowienia
większe nieszczęście:
większe nieszczęście:
abstynencja zażywanie substancji
chemicznych
mniejsze nieszczęście:
mniejsze nieszczęście:
zażywanie substancji abstynencja
chemicznych
W jaki sposób zachodzi taka zmiana sposobu widzenia?
Wszystkie substancje odurzające wcześniej czy później
prowadzą do jakichś przykrych konsekwencji. Może to być:
utrata szacunku rodziny i przyjaciół; zagrożenie utratą pracy;
słabe wyniki w nauce; poważne dolegliwości gastryczno-
jelitowe; kace; halucynacje; upadki i potłuczenia; ataki
drgawek; kłopoty związane z osłabieniem pamięci; strach
przed pójściem do więzienia; przerażenie spowodowane
urojeniami.
Kiedy któryś z tych problemów, jeden albo kilka równocześnie,
osiągnie punkt krytyczny - kiedy cierpienie jest równie duże
albo większe niż ulga, jaką daje środek chemiczny - wówczas
inaczej zaczyna się widzieć, co jest większym, a co mniejszym
nieszczęściem. I właśnie to dzieje się, kiedy ktoś „sięgnął dna".
Dno to nic więcej: jest po prostu zmianą sposobu widzenia,
kiedy to abstynencję zaczyna się postrzegać jako mniejsze zło
niż dalsze zażywanie środków chemicznych.
W typowym przebiegu uzależnienia zazwyczaj dzieje się tak, że
- jeśli nikt nie stanie na przeszkodzie - alkoholik lub narkoman
sięgnie dna. Jednak różne osoby z jego otoczenia mogą w
najlepszej wierze usuwać niektóre skutki nadużywania
środków chemicznych. Na przykład współpracownik może kryć
alkoholika, który ma kaca. Oddala to zmianę w sposobie
widzenia większego i mniejszego nieszczęścia i pozwala
kontynuować aktywne uprawianie nałogu. Dlatego właśnie
ludzie usuwający przykre konsekwencje zażywania środków
chemicznych, uważani są za tych, którzy ułatwiają trwanie w
uzależnieniu.
Pamiętajmy, że pozwolenie na pojawienie się naturalnych
przykrych następstw nadużywania alkoholu lub narkotyków
nie jest tym samym, co karanie osoby uzależnionej. Karanie to
zadawanie cierpienia z zewnątrz. Jeśli na przykład alkoholik
uważa małżeństwo za źródło nieszczęścia, wybierze raczej
rozstanie niż zaprzestanie picia. Tylko wtedy, kiedy odkryje, że
to picie stanowi przyczynę cierpienia, droga do trzeźwości ma
szansę stać się dla niego rozwiązaniem. Sposób widzenia
człowieka uzależnionego zmienia się również wtedy, kiedy
widzi on korzyści z utrzymywania abstynencji. Kiedy korzyści,
jakie daje trzeźwienia, zaczynają przewyższać przyjemności
związane z zażywaniem środków zmieniających nastrój, ktoś
taki może zacząć inaczej widzieć to, co jest większym, a co
mniejszym nieszczęściem. Kiedy poznaje się ludzi, którzy
trzeźwieją i widać, że są szczęśliwi i produktywni, to są oni
żywym dowodem korzyści z abstynencji. Korzyścią jest także
pozytywna reakcja na trzeźwienie ze strony rodziny, przyjaciół
i kolegów. Korzyścią jest odzyskiwanie szacunku do samego
siebie. Korzyścią jest utrzymanie pracy.
Aktywny alkoholik czy narkoman może zdawać sobie sprawę
ze wszystkich tych korzyści, a jednocześnie mieć poczucie, że
są one poza jego zasięgiem. Właśnie tutaj może pomóc
kompetentna terapia, polegająca m.in. na budowaniu
realistycznej i adekwatnej samooceny. Przy odpowiedniej
pomocy osoba uzależniona może zacząć wierzyć, że
wymienione korzyści są osiągalne i uznać abstynencję za
mniejsze cierpienie.
Ludzie bardzo się różnią tym, jak widzą korzyści i przykrości.
Terapeuta może dowiedzieć się, co każdy pacjent definiuje
jako korzyści i przykrości, aby pomóc mu umieścić uzależnienie
i abstynencję w odpowiedniej perspektywie. Osiągnięcie dna,
a
jednocześnie
posiadanie
realistycznych
oczekiwań
dotyczących korzyści płynących z abstynencji powoduje, że
trzeźwienie staje się możliwe.
Uzależnione myślenie i zaufanie
Profesjonalni terapeuci i inni ludzie mogą na wiele różnych
sposobów próbować zdobyć zaufanie pacjenta, ale niezależnie
od metody zdobywania go skuteczność terapii jest związana
właśnie z zaufaniem.
Spróbujmy uświadomić sobie, o co zwracamy się do osoby
uzależnionej. Przede wszystkim prosimy ją, żeby zupełnie i na
zawsze przestała zażywać środek chemiczny, dzięki któremu
dało się żyć; żeby wyrzekła się być może jedynej rzeczy, która
czyniła jej życie znośnym. Kiedy prosimy kogoś o to, chcemy
naprawdę bardzo wiele.
Pewien inteligentny trzeźwiejący akwizytor powiedział mi przy
okazji swojej dziesiątej rocznicy abstynencji: „Panie doktorze,
kiedy byłem na detoksie i pokazał mi pan wyniki moich badań i
analiz, a potem wyjaśnił pan, że jeśli nie przestanę pić,
wkrótce umrę, nie poczułem nawet cienia niepokoju. Wolałem
pić i umrzeć. Kiedy potrzebowałem alkoholu, nie potrafiłem
wyobrazić sobie życia bez niego".
Abstynencja to często niezwykłe wyzwanie, ale nawet ona nie
jest trzeźwieniem, stanowi jedynie jego warunek wstępny.
Trzeźwienie wymaga bowiem zmiany postaw i zachowań, co
oznacza zmianę sposobu myślenia osoby uzależnionej - tego
sposobu, jaki stosuje dzisiaj i jakim posługiwała się przez
większość swego życia - czyli przezwyciężenie uzależnionego
myślenia. Proces ten można przedstawić za pomocą wzoru:
Trzeźwienie = Abstynencja + Zmiana
Trudności w przekonywaniu osób uzależnionych
Pomyśl przez chwilę, co by się stało, gdyby ktoś, komu ufasz,
kazał ci wziąć jakiś wartościowy przedmiot - piękną
kryształową wazę albo cenną figurkę z porcelany - i wyrzucić
go przez okno z czwartego piętra na ulicę. Pewnie
powiedziałbyś: „Oszalałeś? To rodzinna pamiątka. Dla mnie
jest bezcenna. Dlaczego miałbym zrobić coś aż tak głupiego?".
Wyobraź sobie, że twój przyjaciel odpowiada: „I tu się właśnie
mylisz! Zrozum, działasz opierając się na złudzeniu, że istnieje
prawo ciążenia i kiedy coś upuścisz, to przedmiot ten spadnie.
Ale padłeś ofiarą oszustwa, nic takiego jak grawitacja nie
istnieje. Zaufaj mi, przyjacielu: zobaczysz, że jeśli wystawisz
swoją wazę czy figurkę za okno i puścisz ją, to ona nie spadnie
na ziemię, tylko pozostanie zawieszona w powietrzu i będziesz
mógł ją odzyskać, kiedy tylko zechcesz". Bez wątpienia
dojdziesz do wniosku, że twój przyjaciel postradał rozum. „Ten
biedny facet zwariował! - pomyślisz. - Zawsze wiedziałem, że
kiedy upuszczę jakiś przedmiot, on upadnie, bo działa prawo
ciążenia. Ten mój biedny obłąkany przyjaciel próbuje mnie
przekonać do kompletnego absurdu. Jak bardzo można być
nienormalnym?".
Kiedy usiłujemy przekonać osobę uzależnioną, że jej
rozumowanie jest fałszywe, to jakbyśmy mówili komuś, że
jego wiara w prawo ciążenia jest urojeniem. Oczekiwanie od
kogoś, kto myśli w sposób uzależniony, żeby porzucił swoją
wizję rzeczywistości i zamiast niej przyjął naszą, nie ma
żadnych szans powodzenia.
Dwa zasadnicze czynniki w procesie trzeźwienia
W jaki sposób wobec tego może zacząć się trzeźwienie? Otóż
muszą działać dwa podstawowe czynniki.
Po pierwsze - człowiek uzależniony musi przestać wierzyć w
swoją obecną zdolność do rozsądnego myślenia. Musi przyjąć
do wiadomości, że jego obraz rzeczywistości i procesy
myślowe są zniekształcone. Niestety, inni mogą zrobić
niewiele, żeby skłonić go do podania w wątpliwość sposobu
myślenia, który służył mu przez całe dotychczasowe życie.
Wątpliwości może w nim wzbudzić tylko upadek na dno -
jedyne zdarzenie, jakie może być powodem do zastanowienia
się nad swoimi postawami i zachowaniami. W takim
momencie terapeuta czy specjalista od uzależnień może
wkroczyć i stwierdzić: „Zobacz, zaczynasz sobie uświadamiać,
że twoje widzenie rzeczywistości jest nieadekwatne, a
myślenie
uległo
deformacji.
Pomogę
ci
odkryć
pełnowartościowy sposób myślenia".
Po drugie - osoba uzależniona musi zaakceptować przekonanie
uzyskane od kogoś, komu ufa: że możliwa jest inna wersja
rzeczywistości. Ja sam staram się pomóc pacjentom zrozumieć
to „sprawdzanie rzeczywistości", podając przykład świetnego
kucharza, który zawsze gotuje swoje danie próbując je, a nigdy
według przepisu. Taki kucharz nie zawraca sobie głowy
odmierzaniem składników, tylko po włożeniu ich do garnka
sprawdza smak potrawy, a następnie dodaje sól, cukier,
cytrynę, przyprawy - co jakiś czas próbuje, zawsze dodając to,
czego w niej brakuje, dopóki nie nabierze ona właściwego
smaku.
Ale co się stanie, jeśli ten kucharz nabawi się potężnego
kataru, ma zatkane zatoki i niczego nie może skosztować? Nie
znając właściwych proporcji, może zamiast tego zawołać kogoś
i spytać: „Czy mógłbyś spróbować tego za mnie i powiedzieć,
czego twoim zdaniem brakuje? Przeziębiłem się i kompletnie
nie czuję smaku". Dla osób uzależnionych tę funkcję może
pełnić zespół terapeutyczny. Jako że ich „kubki smakowe"
służące do oceny rzeczywistości nie funkcjonują dobrze,
profesjonalny terapeuta może im pomóc oceniać sytuację i
kształtować właściwy sposób myślenia.
Budowanie zaufania w terapii
Czy nie oczekujemy trochę za dużo chcąc, żeby człowiek
uzależniony zaufał osobie, której nigdy wcześniej nie widział? Z
reguły on nie potrafi ufać. Miał niewiele okazji, żeby się tego
nauczyć, jeżeli wychowywał się w rodzinie, w której matka lub
ojciec pili. W takim domu pełno było kłamstwa i oszukiwania.
Pijący rodzic wciąż okłamywał trzeźwego, trzeźwy oszukiwał
pijącego. Większość dzieci alkoholików nauczyła się, że nikomu
nie można wierzyć.
Nawet dzieci, które wychowywały się w zdrowych, dobrze
funkcjonujących domach, mogą mieć problemy z zaufaniem.
Rodzice z wielu powodów nie zawsze są wobec nich szczerzy.
Często uważają, że pewnych spraw dzieci nie rozumieją, więc
zamiast mówić im prawdę, wymyślają coś, co - ich zdaniem -
dziecko będzie w stanie pojąć.
Człowiek
uzależniony,
który
spotyka
profesjonalnego
terapeutę, zwykle ma niewiele powodów, żeby mu ufać. W
wyniku doświadczenia „dna" usunął mu się grunt spod nóg i
może teraz czuć się tak, jakby był zawieszony w powietrzu. A
ktoś z zespołu terapeutycznego wymienia z nim uścisk dłoni i
mówi: „Spróbujemy panu pomóc". Dobre sobie!
Jeśli osobom uzależnionym tak trudno zdobyć się na zaufanie,
to dlaczego akceptują leczenie u internisty czy dentysty albo
poddają się operacjom chirurgicznym? Odpowiedź jest taka, że
ci specjaliści nie mówią nic sprzecznego z tym, w co te osoby i
tak już wierzą. Dentysta stwierdza, że musi usunąć ząb
mądrości, który przeszkadza, a uzależniony pacjent przecież
nigdy nie uważał, że takiego zęba nie powinno się wyrwać.
Leczenie uzależnień od substancji chemicznych jest czymś
innym: osoba uzależniona trzeźwiejąc, będzie musiała zacząć
myśleć w nowy sposób, a to wymaga głębokiego zaufania.
Leczący się alkoholik czy narkoman musi mieć powód, żeby
uwierzyć, że nie będzie prowadzony w złym kierunku i że
głównym celem terapii jest jego dobro, a zespół terapeutyczny
nigdy od tego celu nie odstąpi. Terapeuci mogą szukać
sojuszników wśród członków rodziny czy zwierzchników
pacjenta, jak również wśród przedstawicieli prawa, ale jedynie
za jego wiedzą.
Ci, którzy rozpoczynają leczenie uzależnienia, sprawdzają
swoich terapeutów; i tak być powinno. Przecież oni mówią im,
że wiele z tego, w co dotąd wierzyli - jeśli nie wszystko - jest
nieprawdą, że ich myślenie jest zniekształcone i nieadekwatne
oraz że powinni zdać się na czyjeś myślenie.
Dawniej programy leczenia stacjonarnego trwały na ogół
cztery tygodnie. I chociaż uzależnionego myślenia -
kształtowanego przez wiele lat - nie można było odwrócić w
ciągu 28 dni, pacjent miał przynajmniej tę korzyść, że
pozostawał w otoczeniu wolnym od środków chemicznych.
Obecnie, kiedy leczenie ambulatoryjne w zasadzie zastąpiło
szpitalne, większość pacjentów nie ma możliwości korzystania
z tego okresu ochronnego.
Ograniczenie leczenia szpitalnego okazało się wyzwaniem
również dla terapeutów, którzy - tak jak ich klienci - zmuszeni
są radzić sobie z nową rzeczywistością. Programy
ambulatoryjne sprostały temu wyzwaniu. Przy uzależnieniu od
alkoholu i opiatów utrzymywanie abstynencji uzyskuje się
przez szerokie stosowanie disulfiramu i naltreksonu. Z
klientami podpisuje się kontrakty, a terapeuci zdobywają
dodatkowe umiejętności, żeby wspierać ich w przetrwaniu
późnych objawów odstawienia. W miejsce tradycyjnych 28-
dniowych programów leczenia szpitalnego wprowadzono
intensywne leczenie otwarte, a terapia ambulatoryjna na ogół
trwa dłużej. Daje to terapeucie nieco więcej czasu na pomoc
pacjentowi w przejściu od myślenia uzależnionego do
normalnego.
Kiedy nie udaje się dotrzeć do osoby o uzależnionym sposobie
myślenia
Przypuśćmy, że trzeźwiejący od niedawna alkoholik lub
narkoman kończy program leczenia po okresie wymuszonej
abstynencji, w trakcie którego uporał się z fizycznymi skutkami
odstawienia. Natychmiastowy powrót do alkoholu czy
narkotyków wskazuje, że nie zmienił dotychczasowego
uzależnionego sposobu myślenia. Nikt zdolny do jasnego
rozumowania nie chciałby od razu wrócić do aktywnego
nałogu. Jedyny możliwy wniosek jest więc taki, że ten pacjent
trzyma się uzależnionego sposobu myślenia.
To z kolei prawie zawsze oznacza, że terapeuta nie zdołał
zdobyć zaufania pacjenta, a niekoniecznie jest odbiciem
niedostatecznych umiejętności czy braku oddania terapeuty.
Pacjent mógł przecież zacząć terapię z głęboką nieufnością i
jak na razie nie jest w stanie nikomu uwierzyć. Albo - mimo
wszystkiego tego, co się zdarzyło - może jeszcze nie sięgnął
dna,
co
mogłoby
być
początkiem
przełamywania
uzależnionego myślenia. Zwykle potrzebuje czasu, żeby
przekonać się, że jego sposób myślenia był błędny, a terapeuta
jednak miał rację. Wtedy często wraca na leczenie, jednak już z
większym zaufaniem do terapeuty.
To, co powiedzieliśmy o zaufaniu, odnosi się do każdego, kto
chce nawiązać konstruktywny kontakt z osobą uzależnioną.
Dotyczy to nie tylko terapeuty, lecz również członków rodziny,
pracodawcy, księdza, sponsora czy przyjaciół, z którymi razem
trzeźwieje. Wszyscy oni mogą zdobyć zaufanie, szanować je i
pilnie go strzec.
Duchowość a pustka duchowa
Chociaż prawie wszystkie choroby nękające ludzkość można
spotkać w świecie zwierzęcym, zebrano niewiele dowodów na
to, żeby u zwierząt żyjących w swoim normalnym środowisku
rozwijały się uzależnienia. Niektóre zwierzęta, których mózgi
poddano działaniu pewnych substancji chemicznych, jadły lub
piły w nadmiarze, ale nie zdarza się to im w naturalnym
otoczeniu. Folgowanie swoim zachciankom jest - jak się zdaje -
zjawiskiem występującym jedynie u ludzi. Dlaczego?
W przeciwieństwie do zwierząt, które ulegają jedynie
fizycznym popędom i pragnieniom, istoty ludzkie tęsknią
również za spełnieniem duchowym. Kiedy te potrzeby nie są
zaspokojone, odczuwają dziwny niepokój. O ile głód,
pragnienie czy popęd seksualny można z łatwością rozpoznać,
tęsknotę duchową trudniej dostrzec i zaspokoić. Ludzie mogą
odczuwać, że czegoś im brakuje, ale nie wiedzą, co to może
być. Nie powinno więc nikogo dziwić, że również duchowość
ulega zniekształceniom związanym z uzależnieniem.
Poczucie duchowej pustki
Większość ludzi z doświadczenia wie, że pewne substancje
dają poczucie zaspokojenia. Co za tym idzie, uzależnione
myślenie może ich prowadzić do prób ugaszenia niejasnych
duchowych pragnień za pomocą jedzenia, narkotyków, seksu
czy pieniędzy. Mogą one przynieść jakąś ulgę, ale w żaden
sposób nie pomagają w rozwiązaniu podstawowego
problemu: niespełnionej potrzeby duchowej. Poczucie
zadowolenia wkrótce znika, a zastępuje je tęsknota.
Pomyśl o tym w ten sposób. Człowiek potrzebuje pewnych
ilości witamin A, B , C, D, E i K, żeby móc prawidłowo
funkcjonować. Brak każdej z tych witamin prowadzi do
określonych chorób, takich jak szkorbut przy niedoborze
witaminy C czy beri-beri przy niedoborze witaminy B Jeżeli
komuś będzie brakowało witaminy B , a poda rnu się
olbrzymie dawki witaminy C, to choroba związana z
niedoborem pozostanie, dopóki nie dostarczy się organizmowi
właściwej
witaminy:
nadmiar
jednej
nie
może
zrekompensować niewystarczającej ilości drugiej.
Przypomina to błąd, jaki popełniają osoby uzależnione. Ktoś,
kto myśli w sposób uzależniony, sądzi, że skoro jedzenie, seks,
pieniądze, alkohol czy inne substancje chemiczne zaspokoiły
niektóre jego pragnienia, to zaspokoją również inne. Pomaga
nam to również zrozumieć zjawisko przerzucania się z jednego
nałogu w drugi, na przykład zastąpienie zaburzeń odżywiania
kompulsywnym hazardem czy uzależnienia od seksu
pracoholizmem. Wiele osób powracających do zdrowia
stwierdzało: „W okresach abstynencji czułem w sobie jakiś
rodzaj pustki. Nie miałem pojęcia, o co w tym wszystkim
chodzi. Teraz wiem, że była to pusta przestrzeń, którą
powinien zajmować Bóg".
Znaczenie duchowości
Dlaczego tak łatwo nam stwierdzić, że głód można zaspokoić
jedzeniem, a pragnienie wodą, a tak trudno określić to, co jest
spełnieniem duchowych pragnień? Istnieje odpowiedź, którą
teologowie uważają za sedno człowieczeństwa: człowiek nie
jest po prostu jednym ze zwierząt, różniącym się od nich tylko
poziomem inteligencji. Ludzie jako istoty wolne moralnie
mogą wybrać, czy mają uznać własną duchowość i jedyny w
swoim rodzaju kontakt z Bogiem, czy nie.
Co się jednak dzieje, kiedy ktoś nie jest religijny i „Bóg,
jakkolwiek Go rozumiemy" to dla niego grupa wsparcia? Czy
brak przynależności do jakiejś religii wyklucza duchowość?
Absolutnie nie. Ludzie różnią się od innych zwierząt. Oprócz
tego, że przewyższają je inteligencją, posiadają wiele cech,
których one nie mają. Na przykład mamy zdolność do uczenia
się z doświadczeń historycznych, która u zwierząt oczywiście
nie występuje. Możemy zastanawiać się nad sensem istnienia.
Możemy myśleć o tym, w jaki sposób ulepszać siebie samych i
jak wcielać w życie wyniki tego myślenia. Potrafimy opóźniać
gratyfikacje i myśleć o długofalowych konsekwencjach naszych
działań. I wreszcie jesteśmy zdolni do dokonywania wyborów
moralnych, co może powodować odmawianie sobie tego, za
czym namiętnie tęsknią nasze ciała.
O wszystkich tych zdolnościach, które są wyjątkowe i
przysługują tylko człowiekowi, można powiedzieć, że to one
stanowią o duchowości. Duchowość jest więc tą częścią istoty
ludzkiej, która odróżnia nas od innych form życia. Osoba
wierząca powie, że ducha Bóg tchnął w człowieka podczas
aktu stworzenia. Ateista mógłby powiedzieć, że duchowość
rozwijała się w ciągu milionów lat ewolucji. Lecz niewielu
zaprzeczy, że ludzie są obdarzeni tymi zdolnościami, a więc są
istotami duchowymi.
Kiedy robimy użytek z tych wyjątkowych, czysto ludzkich
zdolności, dajemy wyraz swojej duchowości. Można więc mieć
życie duchowe, nie będąc osobą religijną, ponieważ wśród
tych unikalnych ludzkich właściwości religijność nigdzie nie jest
uważana za konieczną.
Możemy też zrozumieć znaczenie duchowości w trzeźwieniu z
uzależnienia. Aktywni alkoholicy i narkomani na pewno nie
nauczyli się wiele z historii swoich dawnych zachowań,
ponieważ powtarzają działania, których destrukcyjność została
udowodniona. Ich życiowym celem jest być „na haju", więc nie
szukają żadnego innego. Trudno im zrozumieć pojęcie
doskonalenia siebie, kiedy ich zachowania są jednoznacznie
autodestrukcyjne. Nie potrafią odraczać gratyfikacji i nie
zastanawiają się nad konsekwencjami swoich działań. I
wreszcie nie są wolni, lecz z całą bezwzględnością
zdominowani przez przymus wynikający z uzależnienia. Nałóg
jest zatem antytezą duchowości.
Uzależnione
myślenie
jest
pozbawione
pierwiastka
duchowego, jako że jego celem jest skrajne zaprzeczenie
duchowości. Dlatego właśnie wychodzenie z uzależnienia
wymaga zastąpienia uzależnionego myślenia duchowością,
choć niekoniecznie religią. Religia bez wątpienia jest
elementem duchowości i może stanowić dodatkowe źródło
siły w trzeźwieniu, ale na pewno nie jest w nim najważniejsza.
Uzależnione myślenie i nawroty
Powrót do uzależnionego myślenia często poprzedza nawroty
picia czy zażywania innych substancji chemicznych.
Zniekształcone myślenie może też utrzymywać się po
nawrocie, kiedy człowiek próbuje wrócić do programu
Dwunastu Kroków.
Rozwój w trzeźwieniu
Trzeźwienie to proces rozwojowy, zaś nawrót przerywa ten
proces. Ale nie oznacza on powrotu do punktu wyjścia, chociaż
tak właśnie myśli prawie każdy „wpadkowicz". Czy to po
dwóch, czy po dwunastu latach trzeźwienia człowiek po
wpadce może znowu poczuć się na dnie. Jednak taki wniosek
jest błędny i może źle wpływać na wychodzenie z nawrotu.
Często ci, którym zdarzyła się wpadka, myślą: „Jaki to ma
sens? Próbowałem i nic to nie dało. Równie dobrze mogę się
poddać".
Problem polega na tym, że zaczynają oni od wniosku, a nie
przyglądają
się
faktom:
postępom,
jakie
poczynili,
umiejętnościom, które nabyli, korzy- ściom z trzeźwienia.
Zamiast tego osoba, która miała wpadkę, pragnie nadal
zażywać substancje chemiczne. A poczucie, że wszystko na nic
i rozpacz to nic innego jak typowe przejawy uzależnionego
myślenia, którego celem jest podtrzymanie picia czy brania
narkotyków. Natomiast słuszny jest wniosek, że nawrót nie
likwiduje tego, co trzeźwiejącej osobie udało się już osiągnąć.
Ilustruje to następująca historia.
Miejsca, w których można się poślizgnąć
Pewnego zimowego dnia poszedłem na pocztę, żeby wysłać
paczkę. Wysiadł mi akumulator w samochodzie i musiałem
przejść sporą odległość na piechotę. Starałem się uważać na
oblodzone miejsca na chodniku, ale - chociaż byłem bardzo
ostrożny - poślizgnąłem się i upadłem. Na szczęście niczego
sobie nie złamałem, jednak poczułem rwący ból. Być może
rzuciłem kilka mocnych słów pod adresem tego, kto powinien
dokładniej odśnieżyć chodnik. Wiedziałem jednak, że
niezależnie od tego, co było przyczyną upadku - to, że chodnik
nie wyglądał na śliski, czy że ja sam byłem nieostrożny - nie
dotrę na pocztę, jeśli nie wstanę i nie pójdę mimo bólu.
Pokuśtykałem więc dalej, jeszcze bardziej wyczulony na
ewentualne śliskie miejsca, które mogłyby spowodować
następny upadek. I mimo że upadłem tak boleśnie, byłem o
dwie przecznice bliżej swego celu niż na początku - upadek nie
zniweczył postępów, jakie poczyniłem.
W taki sam sposób możemy patrzeć na wpadkę. Nawrót -
niezależnie od cierpienia, jakie wywołuje - nie jest cofnięciem
się do punktu wyjścia. Nie sposób zaprzeczyć, że do momentu
nawrotu osoba uzależniona wiele osiągnęła. Po wpadce musi
zacząć od tego miejsca i - jak wtedy, kiedy poślizgnie się na
lodzie - być jeszcze bardziej wyczulona na to, co może
spowodować kolejny nawrót.
Nawroty uzależnionego myślenia
Bystry obserwator - czy to terapeuta, czy sponsor - jest w
stanie wykryć ponowne pojawienie się uzależnionego
myślenia, które może zakończyć się wpadką. Jeśli jednak
zostanie ono skorygowane, wpadce można zapobiec. Na
przykład, gdy ktoś trzeźwiejący zaczyna wykazywać oznaki
zniecierpliwienia, prawdopodobnie znowu ześlizguje się w
poczucie czasu charakterystyczne dla uzależnienia. Ktoś, kto
twierdzi, że nie potrzebuje tak wielu mityngów, ponieważ nad
wszystkim panuje, przypuszczalnie wrócił do poczucia
wszechmocy. Ktoś, kto pławi się w wyrzutach sumienia, może
właśnie robi krok do tyłu i zagarnia go wstyd. Ktoś, kto wraca
do racjonalizowania bądź obwiniania albo zaczyna przesadnie
reagować na zachowania innych ludzi, mógł znowu stać się
nadwrażliwy czy przekonany o własnej wyższości jak osoby
uzależnione. Stany przygnębienia czy pesymizmu mogą
sygnalizować
depresję
lub
chore
oczekiwania,
charakterystyczne dla uzależnionego myślenia. Ponowne
pojawienie się tego, co nauczyliśmy się rozpoznawać jako takie
myślenie, może być przygrywką do nawrotu. Natychmiastowe
wykrycie powrotu do uzależnionego myślenia i przywrócenie
zdrowego sposobu myślenia mogą pomóc uniknąć nawrotu
stosowania środków chemicznych.
Powrót do programu Dwunastu Kroków
Wiele osób doznaje zawodu, wracając po wpadce do AA, AN
czy innego programu opartego na Dwunastu Krokach.
Pamiętają cudowne uczucie, jasność i ciepło, jakie przeżywały,
rozpoczynając program po raz pierwszy, i są rozczarowane,
kiedy takie uczucia nie pojawiają się po powrocie.
Ale pierwszy pocałunek jest tylko jeden, tego przeżycia nie da
się powtórzyć. Kiedy uzależnieni po raz pierwszy włączają się
do programu Dwunastu Kroków, znajdują ludzi takich, jak oni
sami. Inni starają się, żeby czuli się mile widziani i mieli dobre
samopoczucie, skoro zostali częścią trzeźwiejącej społeczności.
Osoba, która wraca do programu i szuka takich przeżyć, łatwo
może poczuć się sfrustrowana i rozczarowana. To uczucie nie
będzie ani takie świeże, ani takie nowe. Uzależnieni od kokainy
mówią, że na próżno próbowali znowu uzyskać „haj", jaki
przeżyli, zażywając narkotyk po raz pierwszy. Próba
ponownego doznania „haju" z początku trzeźwienia jest
bardzo podobna.
Zapamiętaj to, bo to ważne: „Traktuj wpadki realistycznie".
Rozwój związany z trzeźwieniem, który poprzedzał nawrót, nie
poszedł na marne, ale człowiek nie może oczekiwać, że
pierwsze doświadczenia trzeźwienia się powtórzą. Są to dwa
fakty, które zniekształca uzależnione myślenie.
Rozczarowania rozwoju
Zawiedzione nadzieje nie są przyczyną alkoholizmu ani innych
uzależnień od substancji chemicznych. Wielu ludzi nauczyło się
tolerować rozczarowania i jakoś sobie radzą, nie szukając
ucieczki w znieczulającym działaniu środków zmieniających
świadomość. Być może ci, którzy je zażywają, żeby radzić sobie
z życiem, nie nauczyli się, jak dobrze znosić frustracje. A nawet
jeśli umieją uporać się z niektórymi z nich, to uzależnione
myślenie stwarza wielkie trudności w postępowaniu z innymi.
Jesteśmy zawiedzeni, kiedy czujemy, że pewne rzeczy mogą i
powinny wyglądać inaczej, niż to się dzieje. Jeżeli jednak
wiemy, że sytuacja układa się zgodnie z naszymi
oczekiwaniami, nie czujemy się rozczarowani, nawet jeśli
nieszczególnie się nam podoba.
Seria wyzwań
Ludzie myślący w sposób uzależniony często nie zdają sobie
sprawy, że życie stanowi serię ciągłych wyzwań. Możemy
włożyć mnóstwo wysiłku w pokonanie jednej przeszkody, a
gdy tylko zaczynamy się rozluźniać, okazuje się, że stoimy
przed następną... i tak w nieskończoność.
Myślący w sposób uzależniony mogą uważać, że jest w tym coś
nienormalnego. Czują się wyizolowani i niesłusznie nękani,
jeśli przekonają się, że nie zdarza im się żyć przez dłuższy czas
bez zakłócających spokój problemów. Jeśli piją lub używają
innych środków chemicznych, stają przed serią trudnych do
zniesienia problemów, z którymi muszą się borykać. Mówią
sobie wtedy: „Jak nie jedno, to drugie, ani chwili spokoju".
Chociaż te narzekania mają swoje uzasadnienie, taki stan
rzeczy jest udziałem większości ludzi. Człowiek uzależniony nie
potrafi sobie jednak tego uświadomić. Widzi to w ten sposób:
nikogo nie nękają tak straszliwe stresy i problemy jak jego.
Zwykle jego bliscy wiedzą tyle, że nie wierzą w słuszność
wymówki uzasadniającej picie alkoholu czy używanie innych
środków. Zdarza się jednak, że bezwiednie zostają wciągnięci
w układ niezdrowej empatii: różnorodne problemy, które
opisuje uzależniony, im też wydają się nie do zniesienia.
Jednak gdy przyjrzeć się temu bliżej, problemy ludzi
uzależnionych nie różnią się specjalnie od problemów osób
nieuzależnionych, ale ci pierwsi postrzegają je zupełnie
inaczej: „Inni od czasu do czasu mają chwilę wytchnienia, ale
nie ja. Ja nigdy".
Trzeźwiejący alkoholicy mogą przenosić swoje nierealistyczne
oczekiwania na okres, kiedy już nie piją. Mogą wierzyć, że
innym ludziom po podjęciu abstynencji było łatwiej: „Moje
problemy są największe - myślą. - Żona zawsze narzekała,
kiedy piłem, a teraz co wieczór słyszę wymówki na temat
chodzenia na mityngi. Szef obserwuje mnie jak jastrząb.
Starzy przyjaciele już nie dzwonią...". Jednak dopiero kiedy taki
ktoś zaczyna się regularnie kontaktować z innymi
trzeźwiejącymi osobami, dostrzega, że tak naprawdę żadnej z
nich nie jest łatwiej niż jemu - samemu i że inni są pod tym
względem bardzo do niego podobni.
W trzeźwieniu rozwój obejmuje każdą dziedzinę życia.
Przyjmowanie życia na jego warunkach, akceptacja własnej
bezsilności, poddanie się Sile Wyższej, dokonanie obrachunku
moralnego, wyznanie winy i zadośćuczynienie za wyrządzone
krzywdy - wszystko to odbywa się stopniowo. Ktoś, kto
trzeźwieje już kilka lat, może spojrzeć wstecz na początek
swojej drogi i zobaczyć, ile musiał się nauczyć i jak daleko
zaszedł.
Cierpienia w procesie rozwoju
Pewna trzeźwiejąca alkoholiczka skarżyła mi się na nieustanne
frustracje i kryzysy, jakie ją spotykają. Kiedy je
przeanalizowaliśmy, okazało się, że każdy kryzys wynikał z
nowych wymagań, jakie jej stawiano, zaś te z kolei były
spowodowane tym, że dobrze radziła sobie na obecnym
poziomie - każdy kryzys był punktem startu do dalszego
rozwoju.
- Ale to takie bolesne - skarżyła się.
- Oczywiście - odpowiedziałem. - Nigdy nie słyszałaś o bólach
wzrostowych?
- Dobrze, ale jak długo jeszcze mam rosnąć?
- Wszyscy powinniśmy rozwijać się aż do śmierci -
powiedziałem.
Inna trzeźwiejąca kobieta wyraziła to bardzo zwięźle:
„Powiedzieli mi, że jeśli tylko przestanę pić, wszystko pójdzie
lepiej. Cóż, nie mieli racji. Nie idzie lepiej, to ja stałam się
lepsza".
Niektóre problemy towarzyszące zażywaniu substancji
chemicznych rzeczywiście mogą zniknąć wraz z podjęciem
abstynencji, ale wiele problemów życia codziennego
pozostaje. Większość ludzi musi zmagać się z kłopotami
finansowymi. W gospodarce dzieją się rzeczy, na które nie
mamy wpływu, choć mogą zagrozić naszej egzystencji.
Wszyscy możemy też zapadać na różne choroby. Nasze dzieci
często mają problemy z nauką, z kolegami, a nawet z
narkotykami. W rzeczywistości, z którą wszyscy się stykamy,
nie brakuje kłopotów i nie ma powodu, żeby człowiek
uzależniony miał oczekiwać, iż znikną tylko dlatego, że on sam
przestał pić albo brać narkotyki. Zmienia się jednak to, że
zaczyna dostrzegać własną siłę w radzeniu sobie z rozmaitymi
wyzwaniami. Co więcej, jeśli potrzebuje jakiejś pomocy, żeby
uporać się z problemami, wie już, gdzie ją znaleźć i jak ją
przyjąć.
To zaledwie początek
Wiele osób naiwnie sądzi, że zakończyło swój proces
trzeźwienia z chwilą „zaliczenia" programu podstawowej
terapii. Na tym etapie trudno im zrozumieć, że jeszcze nawet
nie zaczęli trzeźwieć. Program terapeutyczny jest jedynie
wstępem, trzeźwienie dopiero nastąpi.
Jedną z najgorszych rzeczy, jaka może się zdarzyć osobie
kończącej program terapeutyczny, jest sytuacja, kiedy
wszystko toczy się gładko przez kilka następnych tygodni.
Wzmacnia to w niej złudzenie, że życie może nie stawiać
wyzwań. Ktoś taki nabiera przekonania, że trzeźwienie jest
łatwe, ponieważ znikły problemy, które mu dokuczały. Kiedy te
nieuniknione problemy znowu zaczynają się pojawiać, nie jest
do tego przygotowany.
Pacjentom, którzy przechodzą stacjonarne leczenie w naszym
ośrodku, mówię, że jeśli natrafią na trudności w ciągu
pierwszych kilku tygodni po wypisie, mogą za to winić mnie.
Modlę się, żeby te pierwsze tygodnie nie poszły im zbyt łatwo,
ponieważ chciałbym, żeby trzeźwiejący alkoholicy natychmiast
zetknęli się z prawdziwym życiem i doświadczyli presji
rzeczywistości. Chcę, żeby od razu skorzystali z narzędzi, które
dostali podczas terapii, to jest:
dzwonili do swojego sponsora; chodzili na mityngi; dzielili się
swoimi przeżyciami z innymi; korzystali ze wskazówek innych.
Osoby myślące w sposób uzależniony niekiedy uważają, że po
męczącym wysiłku podczas terapii zasłużyły na odpoczynek.
Takie myślenie może jednak prowadzić do nawrotu. Przeszkód
na drodze trzeźwienia nie da się uniknąć i należy się ich
spodziewać.
Niedorzeczne wyjaśnienia, rozsądne rozwiązania
Kiedy widzimy, jak irracjonalnie zachowują się osoby
uzależnione, często wpadamy w takie osłupienie, że nie
wiemy, jak zareagować. Przypomina to farmera, który po raz
pierwszy w życiu widzi żyrafę i mówi: „Takiego zwierzęcia nie
ma". Myślimy: „To oczywiste, że to, co robią uzależnieni, jest
destrukcyjne dla nich samych i dla innych. Dlaczego więc nie są
w stanie dostrzec związku między własnym zachowaniem a
piciem alkoholu czy braniem narkotyków?"
Kiedy psychotyk zachowuje się nienormalnie, nie zbija nas to z
tropu. Lecz gdy osoba, która pod innymi względami jest
absolutnie normalna i rozsądna, robi rzeczy pozbawione
sensu,
zwykle
jesteśmy
zaskoczeni.
Zaczynamy
się
zastanawiać, czy nas oczy nie mylą i zadajemy sobie pytanie:
„Czy to możliwe, żeby to, co widzę, działo się naprawdę?". To
zwątpienie w siebie może być tak silne, że jesteśmy skłonni
przyjąć najgłupsze tłumaczenie jako sensowne.
Sposób myślenia człowieka uzależnionego może być pod tak
dużym wpływem działania substancji chemicznej na mózg, że
najdziwniejsze nawet sprzeczności i niekonsekwencje w
zachowaniu stają się zrozumiałe. I rzeczywiście, kiedy ludzie
uzależnieni zaczynają trzeźwieć i patrzą wstecz na własne
irracjonalne postępowanie, często są zaskoczeni swoim
sposobem myślenia i działania. Mniej zrozumiałe jest
natomiast to, jak i dlaczego tak dużym zniekształceniom ulega
sposób myślenia i zachowania znaczących osób z ich
otoczenia, których świadomość nie jest zmieniona przez
substancje chemiczne.
Odpowiedź jest taka, że każdy z nas ma specyficzne potrzeby -
niektóre zdrowe, inne niezbyt - i presja emocjonalna na
zaspokojenie tych potrzeb może bardzo wpływać na sposób, w
jaki myślimy i czujemy. Bywa, że ta presja zniekształca nasze
myślenie podobnie lub tak samo jak środki psychoaktywne
używane przez osobę uzależnioną. Dlatego tak ważne jest
zrozumienie koncepcji uzależnionego myślenia. Takie myślenie
występuje u każdej uzależnionej osoby i - w mniejszym lub
większym stopniu - u innych ludzi z jej najbliższego kręgu.
Sprawdzanie rzeczywistości
W codziennym życiu nikt nie zatrzymuje się, żeby zapytać: „Czy
to możliwe, że mam halucynacje?". Nie możemy dobrze
funkcjonować w świecie, jeśli we wszystko wątpimy. Kiedy
autobus podjeżdża na przystanek, wsiadamy do niego i nie
zastanawiamy się: „A może ten autobus wcale nie istnieje?
Może tylko wydaje mi się, że go widzę?". Takie myślenie
paraliżowałoby nas.
Kiedy dzieje się coś, co zupełnie nie mieści się w naszych
wyobrażeniach, chcemy się czasem uszczypnąć, żeby się
upewnić, że to nie sen. Może się nam to przytrafić, kiedy
zdarza, się coś niezwykłego, niezależnie od tego, czy jest to coś
dobrego czy okropnego. Musimy się uszczypnąć, żeby się
przekonać, że to naprawdę rzeczywistość. Być może
chcielibyśmy zbyt wiele, prosząc aktywnego alkoholika czy
narkomana, żeby spróbował sprawdzić, czy jego percepcja jest
adekwatna czy zniekształcona. Ale osoby, których umysł nie
pozostaje pod wpływem substancji chemicznej i które są w
związku z kimś zażywającym taką substancję, powinny zdobyć
się na zweryfikowanie swojego sposobu myślenia, a także
umieścić
zachowanie
uzależnionego
we
właściwej
perspektywie. Odnosi się to zarówno do mężów, jak i żon,
rodziców, dzieci, terapeutów, zwierzchników, przyjaciół, księży
oraz wszystkich innych, którzy mają bliski kontakt z aktywnym
alkoholikiem czy narkomanem. Im lepiej zrozumiemy jego
myślenie i funkcjonowanie, tym mniejsza szansa, że jego
zachowanie będzie dla nas szokiem i wytrąci nas z równowagi,
i tym mniej prawdopodobne, że damy się nabrać na jego
sprytne kłamstwa i manipulacje. Ponadto, jeśli się
przekonamy, że w nas samych tkwią potężne siły zdolne do
stwarzania wielu takich samych zniekształceń jak te, które
powodują substancje chemiczne, może nasz opór będzie
mniejszy, gdy ktoś pokaże nam naszą rolę jako
współuzależnionych.
Dwa plus dwa równa się pięć
Matka młodego człowieka, który niszczył sam siebie, używając
alkoholu i innych środków chemicznych, nie mogła zrozumieć,
jak on może tak zapominać o katastrofalnych skutkach ich
zażywania. Poprosiła o pomoc.
- Tylko proszę mi nie mówić, że muszę wyrzucić go z domu,
albo że nie powinnam starać się o wypuszczenie go z więzienia
za kaucją - powiedziała. - Nie chcę tego słuchać.
- Proszę powiedzieć, ile jest dwa plus dwa, tylko proszę nie
mówić, że cztery - odrzekłem.
Ta kobieta nie była w stanie dostrzec, że jej własne myślenie
było nie mniej zniekształcone niż myślenie jej syna. Dlaczego
było zniekształcone? Ponieważ płacąc kaucję, żeby chłopak
mógł wyjść z więzienia, albo nie wyrzucając go z domu,
umożliwiała mu dalsze zażywanie środków chemicznych bez
dostrzegania, jak wielki jest to problem. Chroniła go przed
tym, żeby sięgnął dna, co mogłoby stać się początkiem
trzeźwienia.
To nie jest nowa koncepcja
Jeśli czytujesz literaturę na temat uzależnień, na każdej stronie
atakuje cię uzależniony sposób myślenia. Czy silny ból jest
normalny? Nie. Czy to normalne, żeby człowiek ze złamaną
nogą odczuwał silny ból? Tak. Czy gorączka jest normalna?
Nie. Czy to normalne, żeby ktoś, kto jest przeziębiony, miał
wysoką gorączkę? Tak. Czy uzależnione myślenie jest czymś
normalnym? Nie. Czy to normalne, żeby osoby uzależnione i
współuzależnione myślały w ten sposób? Tak.
To, że czytasz tę książkę, oznacza, że w taki czy inny sposób
problem uzależnienia dotyczy również ciebie. A skoro tak,
możesz być podatny na uzależnione myślenie. Sprawdź to z
kimś, kto mógłby spojrzeć bardziej obiektywnie na twoje życie.
Z jego pomocą będziesz mógł lepiej zrozumieć własną
rzeczywistość.
Bibliografia
[]Beattie, Melody (1994). Koniec współuzależnienia. Jak
przestać kontrolować życie innych i zacząć troszczyć się o
siebie. Poznań: Media Rodzina of Poznań.
[]Branden, Nathaniel (1992). The power of self-esteem.
Deerfield Beach: Health Communications.
[]Dwadzieścia cztery godziny (1992). Opole: Duszpasterstwo
Trzeźwości.
[]Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji (1996). Warszawa:
Biuro Służby Krajowej Anonimowych Alkoholików w Polsce.
[]Górski, Terence i Miller, Merlene (1986). Staying sober.
Independence: Herald House / Independence Press.
[]Lindquist, Marie (1987). Holding back: Why we hide the truth
about ourselves. Center City: Hazelden Educational Materials.
[]Nakken, Craig (1988, 1996). The addictive personality. Center
City: Hazelden.
[]One day at a time in Al-Anon (1986). New York: Al-Anon
Family Group Headąuarters.
[]Rosellini, Gayle i Worden, Mark (1987, 1997). Of course
you're angry. Center City: Hazelden.
[]Sedlak, David (1983). Childhood: Setting the stage for
addiction in childhood and adolescence. W: Richard Isralowitz
i Mark Singer (red.), Adolescent substance abuse: A guide to
prevention and treatment. New York: Haworth Press.
[]Twerski, Abraham J. (1978). Like yourself: And others will
too. Englewood Cliffs: Prentice Hall.
[]Twerski, Abraham J. (1981). Caution: Kindness can be
dangerous to the alcoholic. Englewood Cliffs: Prentice Hall.
[]Twerski, Abraham J. (1984). Self-discovery in recovery.
Center City: Hazelden Educational Materials.
[]Twerski, Abraham J. (1995). Life's too short. New York: St.
Martin's Press.
[]Twerski, Abraham J. (1996). I'd like to call for help, but I don't
know the number. New York: Henry Holt and Company.
Nota o autorze
Dr med. Abraham J. Twerski - rabin, psychiatra, specjalista w
dziedzinie uzależnień - jest założycielem i dyrektorem do
spraw medycznych Gateway Rehabilitation Center w
Pittsburghu w stanie Pensylwania. Opublikował wiele
artykułów i książek, w tym: Self-discovery in recovery oraz
When do the good things start, ilustrowanych przez rysownika
komiksu Fistaszki, Charlesa Schulza.
About this document ...
UZALEŻNIONE MYŚLENIE
Analiza samooszukiwania
This document was generated using the LaTeX2HTML
translator Version 2002-2-1 (1.71)
Copyright © 1993, 1994, 1995, 1996, Nikos Drakos, Computer
Based Learning Unit, University of Leeds.
Copyright © 1997, 1998, 1999, Ross Moore, Mathematics
Department, Macquarie University, Sydney.