Uzaleznione myslenie - Twerski(2), terapia z chomikuj


Abraham J. Twerski

Tytuł oryginału:
ADDICTIVE THINKING: UNDERSTANDING SELF-DECEPTION

Redakcja naukowa: Anna Dodziuk
Redakcja językowa: Olga Dziewałtowska-Gintowt
Korekta: Lucyna Zbucka
Projekt okładki i stron tytułowych: Michał Brzozowski
Copyright ©1997 Hazelden Foundation
Copyright for the Polish edition
©2001 Jacek Santorski & Co.,
©2001 Instytut Psychologii Zdrowia

ISBN 83-86821-79-5

JACEK SANTORSKI & CO WYDAWNICTWO
03-912 Warszawa,
skr. poczt. 54
www.jsantorski.com.pl
e-mail: wydawnictwo@jsantorski.com.pl

INSTYTUT PSYCHOLOGII ZDROWIA PTP
ul. Gęślarska 3,
02-412 Warszawa
www.ipz.edu.pl
e-mail: wydawnictwo@ipz.edu.pl

Łamanie komputerowe:
mag sp.c. Małgorzata Garncarek tel. 0-501-050-448, tel/fax 750-93-91

Druk i oprawa
PUIP, Jerzy Wasilewski, Jachranka, tel./fax 768-13-J4

W niewielu dziedzinach dociekań związanych z problemami człowieka namnożyło się tylu ekspertów, co w obszarze uzależnień od substancji chemicznych. W kraju i za granicą aż roi się od fachowców w dziedzinie alkoholizmu i narkomanii. Każdy z nich przypisuje sobie wyjątkową wiedzę na temat tych właśnie chorób, wokół których zebrało się tyle kontrowersji, a które nadal są opacznie rozumiane przez tak wielu. Są specjaliści od trudnych do kontrolowania substancji chemicznych w mózgu, specjaliści od badań, jak geny przeskakują z pokolenia na pokolenie, przenosząc nierozpoznany ładunek biologicznych czynników ryzyka, są specjaliści od dysfunkcji rodzinnych, specjaliści od AA, terapii grupowej, żywienia, zmian zachowania, samooceny, stresu, kultury i społeczeństwa, duchowości, nawrotów, podwójnej diagnozy itp. I chociaż każdy z nich niewątpliwie jest w posiadaniu części prawdy o tych siejących spustoszenie chorobach, to nikomu chyba nie udało się tak trafnie, jak dr. Abrahamowi Twerskiemu uchwycić pełnego obrazu zjawiska uzależnienia. Doktor Twerski znakomicie intuicyjnie ujmuje specyfikę choroby, jaka jest uzależnienie, ma także dar realistycznego portretowania alkoholików w kilku zdaniach, które - starannie dobrane - trafiają w sedno. Ponieważ autor tak dobrze zna tę chorobę, może też innym ułatwić jej zrozumienie.

Na długo przedtem zanim akademiccy psychologowie zaczęli wynurzać się z mroków bezmyślnego, bezwzględnego behawioryzmu - by ponownie uznać ważność takich procesów, jak rozumowanie, podejmowanie decyzji, tworzenie pojęć itp. - dr Twerski spokojnie wskazywał na kluczowe znaczenie procesów poznawczych u alkoholików i osób uzależnionych od innych substancji, a także na sposób, w jaki procesy te wpływają na zachowania. Wykazał, że jeśli kiedykolwiek mamy zmierzyć się z pozorną nielogicznością nałogowych zachowań, musimy wpierw pogodzić się z odmienną „logiką" uzależnionego myślenia. Ci z nas, których rola polega na inicjowaniu zmian u ofiar nałogów i członków ich rodzin, muszą nauczyć się, jak rozpoznawać ich opór wobec tych zmian związany z uzależnionym myśleniem, jak przedstawiać pacjentom dowody ich szczególnej, prowadzącej do samozniszczenia logiki i jak wykorzystywać je, by pomóc uzależnionym w podjęciu trwałej abstynencji i ciągłego zdrowienia. Ta książka może nam w tym pomóc.

Obecne nowe wydanie klasycznej już pracy stanowi tour de force zjawiska uzależnionego myślenia oraz różnych jego wątków we wszystkich aspektach uzależnień i uwalniania się od nich. W tej spoistej i zwięźle napisanej pracy dr Twerski koncentruje się na krytycznych aspektach tego sposobu myślenia, prezentując je z godną podziwu oszczędnością słowa i wyjaśniając je nam poprzez starannie dobrane przykłady z praktyki klinicznej i ogólnych obserwacji. Bada także jego źródła oraz docieka znaczenia uzależnionego myślenia w całej gromadzie spraw, takich jak konflikt, poczucie winy, wstyd, złość, panowanie nad uczuciami, mechanizmy obronne, duchowość i współuzależnienie. W dobie eksplozji informacji - kiedy łatwo możemy dać się przytłoczyć przez dopływ takiej ilości danych, jakiej zapewne nie bylibyśmy w stanie wchłonąć, nawet gdybyśmy żyli kilka razy dłużej - często musimy błądzić po omacku w poszukiwaniu jakiejś użytecznej wiedzy. I nawet jeśli zdołamy znaleźć trochę rzetelnej wiedzy w informacyjnej sieczce, którą nazywamy danymi, to nadal często pozostaje nam pragnienie mądrości i dobrych analiz. Na szczęście dr Twerski w tej tak bardzo oczekiwanej nowej edycji Uzależnionego myślenia zaspokaja te pragnienia. Większość czytelników po lekturze tej książki będzie bardziej wykształcona i lepiej zorientowana w problemach alkoholików oraz innych osób uzależnionych - i trochę mądrzejsza.

dr John Wallace

Podczas wstępnej rozmowy z Rayem, młodym mężczyzną, który został przyjęty na oddział dla osób uzależnionych od narkotyków, spytałem: „Co się stało, że postanowiłeś zrobić coś z tym problemem?". „Od paru lat jestem na kokainie - odpowiedział Ray - i zdarza mi się nie brać przez kilka tygodni, ale nigdy wcześniej nie próbowałem przestać na dobre. Od zeszłego roku moja żona naciska, żebym całkiem przestał. Ona też kiedyś brała, ale nie robi tego od dobrych paru lat. W końcu doszedłem do wniosku, że branie koki nie jest warte tych wszystkich kłótni z żoną i postanowiłem to rzucić. Naprawdę chciałem tak zrobić, ale po dwóch tygodniach znów zacząłem brać i to mi coś udowodniło. Nie jestem głupi. Teraz wiem, że to chyba na pewno niemożliwe, żebym sam przestał".

Powtórzyłem ostatnie zdanie Raya kilka razy, ponieważ chciałem, żeby sam usłyszał, co przed chwilą powiedział. Ale nie rozumiał, co właściwie chcę mu udowodnić. „Stwierdzenie: »Chyba potrafię sam przestać« jest całkiem logiczne" - powiedziałem. - „Równie logicznie brzmi: »Jest na pewno niemożliwe, żebym sam przestał«. Ale zdanie: »To chyba na pewno niemożliwe, żebym sam przestał« jest absurdalne, ponieważ samo sobie przeczy. Można czegoś »na pewno nie móc« albo »chyba móc«". Ray jednak nie był w stanie pojąć mojego rozumowania.

Rozmowę tę powtórzyłem wielu różnym osobom i nawet wytrawni terapeuci początkowo nie reagowali, czekając na puentę. Dopiero kiedy wskazywałem na sprzeczność między „na pewno nie potrafię" i „chyba", dostrzegali absurdalność tego stwierdzenia i pokrętność rozumowania Raya.

Zjawisko patologicznego sposobu myślenia w uzależnieniu zostało po raz pierwszy dostrzeżone przez Anonimowych Alkoholików, gdzie stworzono trafnie opisujący je termin „pokrętne myślenie". Osoby, które od dawna są w ruchu AA, używają tego określenia, kiedy chcą opisać kogoś, kto jest „suchy", czyli alkoholika, który powstrzymuje się od picia, ale poza tym zachowuje się jak czynny alkoholik. Deformacje myślenia nie są jednak niczym niezwykłym w uzależnieniu, nie muszą też wiązać się z nadużywaniem środków chemicznych. Zdarzają się u ludzi mających także inne problemy z przystosowaniem. Na przykład pewna młoda kobieta odwlekała moment oddania do sprawdzenia swojej pracy semestralnej.

- Dlaczego jej nie skończysz? - spytałem.

- Jest już skończona - odparła.

- To dlaczego jej nie oddałaś? - usiłowałem dociec.

- Bo muszę jeszcze trochę nad nią popracować.

- Ale przecież powiedziałaś, że jest skończona.

- Bo jest.

Chociaż jej słowa dla większości ludzi są nielogiczne, dla kogoś, kto myśli w sposób uzależniony, brzmią całkiem sensownie. Co więcej, chociaż pokrętne myślenie nie musi wskazywać na uzależnienie, to najczęściej i najintensywniej występuje wśród osób uzależnionych.

Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że zdania: „Praca semestralna jest już skończona" i „Muszę jeszcze nad nią trochę popracować" wzajemnie sobie przeczą. Ale stwierdzenie Raya: „Teraz wiem, że chyba na pewno nie potrafię sam przestać" nie musi wydawać się absurdalne, dopóki nie poddamy go analizie. W normalnej rozmowie na ogół nie mamy czasu, żeby zatrzymać się i przeanalizować coś, co właśnie usłyszeliśmy. Zatem możemy dać się omamić przez nic nie znaczące stwierdzenia i uznać je za rozsądne. Czasem sprzeczności te bywają bardziej subtelne. Na przykład pewna kobieta zapytana, czy poradziła sobie ze wszystkimi konfliktami związanymi ze swoim rozwodem, odpowiedziała: „Tak sądzę". W jej odpowiedzi nie ma nic wyraźnie absurdalnego, dopóki się nad nią nie zastanowimy. Pytanie: „Czy poradziłaś sobie z konfliktami?" znaczy: „Czy uporałaś się z różnymi wątpliwościami i czy pozbyłaś się problemów emocjonalnych wynikających z twojego rozwodu?". To właśnie oznaczają słowa „poradziłaś sobie". Odpowiedź: „Tak sądzę" jest więc stwierdzeniem: „Wciąż mam wątpliwości, czy nie mam wątpliwości" i w istocie jest pozbawiona sensu.

Aby lepiej zrozumieć, o czym mówimy, używając terminu „zniekształcenia myślenia", przyjrzyjmy się ich skrajnej postaci, jaką jest sposób myślenia schizofrenika. Terapeuci, którzy zajmują się paranoikami cierpiącymi na urojenia wielkościowe, zdają sobie sprawę, jak daremne są próby przekonywania takich pacjentów, że nie są Mesjaszami czy ofiarami ogólnoświatowego spisku. Terapeuta i pacjent nadają na dwóch całkiem różnych falach, a ich myślenie opiera się na zupełnie innych zasadach. Normalne myślenie jest tak samo absurdalne dla schizofrenika, jak jego myślenie dla kogoś zdrowego psychicznie. Przystosowanie typowego schizofrenika do życia w normalnym społeczeństwie można porównać do sytuacji drużyny koszykówki, której trener każe kopać piłkę, czy zawodników z drużyny piłki nożnej, których trener zachęca, żeby piłkę rzucali do kosza.

Schizofrenik nie uświadamia sobie, że jego procesy myślowe różnią się od sposobu myślenia większości innych ludzi. Nie jest w stanie pojąć, dlaczego inni nie rozpoznają w nim Mesjasza czy wspomnianej ofiary ogólnoświatowego spisku. Mimo to często ludzie - z terapeutami włącznie - spierają się ze schizofrenikiem, po czym czują się sfrustrowani, gdy ten nie daje się przekonać. Przypomina to rozmowę ze ślepym o kolorach.

Jednak myślenie schizofrenika jest tak wyraźnie irracjonalne, że większość z nas za takie właśnie je uznaje. Możemy nie umieć skutecznie komunikować się z taką osobą, ale przynajmniej nie może nas ona nabrać na urojenia powstające w jej umyśle. Znacznie częściej dajemy się omamić bardziej subtelnym zniekształceniom spowodowanym uzależnionym myśleniem.

Zdarza się, że osoby uzależnione są mylnie diagnozowane jako chore na schizofrenię, mogą bowiem mieć niektóre takie same objawy. Są to:
urojenia; halucynacje; nieadekwatny nastrój; zachowania odbiegające od normy.
Jednak wszystkie te symptomy mogą stanowić przejaw toksycznego działania środków chemicznych na mózg. Ludzie ci cierpią na psychozę wywołaną środkami chemicznymi, która może przypominać schizofrenię, ale nią nie jest. Wymienione objawy zazwyczaj znikają po złagodzeniu toksycznego działania danego środka, a procesy chemiczne zachodzące w mózgu wracają do normy.

Zdarza się jednak, że schizofrenik jest również uzależniony od alkoholu lub innych substancji. Utrudnia to bardzo terapię. Człowiek cierpiący na schizofrenię na ogół wymaga długiego leczenia silnymi środkami łagodzącymi objawy psychozy, ponadto nie zawsze toleruje techniki konfrontacyjne, które najczęściej dają dobre efekty w leczeniu osób uzależnionych. Z kolei w terapii uzależnień pacjenci uczą się, jak rezygnować z zachowań ucieczkowych i wykorzystywać swoje umiejętności do skutecznego zmagania się z rzeczywistością. Żadnego z tych wymagań nie można stawiać schizofrenikowi, któremu brakuje właśnie zdolności radzenia sobie z rzeczywistością.

Zarówno osoba uzależniona, jak i schizofrenik w jakimś sensie przypominają wykolejony pociąg. Uzależnionego przy pewnym wysiłku można z powrotem ustawić na właściwym torze, nie sposób natomiast dokonać tego w przypadku schizofrenika. Tego drugiego można jedynie przesunąć na inną linię, która wprawdzie wiedzie do miejsca przeznaczenia, ale nie całkiem wprost. Ma mnóstwo rozjazdów i krzyżówek i w każdym z tych punktów schizofrenik może skręcić w niepożądanym kierunku. Aby tego uniknąć, niezbędna jest stała czujność i nadzór, a niekiedy stosowanie leków, które będą zmniejszać prędkość jazdy i utrzymywać pacjenta na torze.

Konfrontacja ze sposobem myślenia osoby uzależnionej może być równie frustrująca, jak kontakt ze schizofrenikiem. Tak jak nie sposób uświadomić schizofrenikowi, że nie jest Mesjaszem, tak niepodobna odwieść alkoholika od przekonania, że jego picie jest wyłącznie okazjonalne, lekomana - że zażywanie przez niego środków uspokajających jest całkiem bezpieczne, a narkomana - że pali marihuanę, czy bierze kokainę wyłącznie w celach „rekreacyjnych".

Na przykład ktoś, kto na tyle blisko żyje z alkoholikiem (lub ofiarą innego uzależnienia), aby móc obserwować go w zaawansowanej fazie choroby, widzi człowieka, którego życie stopniowo się rozpada: jego kondycja fizyczna pogarsza się, życie rodzinne popada w ruinę, a praca staje pod znakiem zapytania. Wszystkie te problemy są w sposób oczywisty spowodowane alkoholem lub innymi środkami, a mimo to uzależniony zupełnie nie zdaje sobie z tego sprawy. Może szczerze wierzyć, że zażywanie środków chemicznych nie ma z tymi problemami nic wspólnego i wydaje się ślepy na wszelkie dowody, że jest odwrotnie. A oto różnice między myśleniem uzależnionym a myśleniem schizofrenicznym:
myślenie schizofreniczne jest rażąco absurdalne; myślenie uzależnione ma pozorną logikę, która może być bardzo kusząca i zwodnicza.
Uzależniony nie zawsze tak chętnie oszukuje, jak się innym wydaje. Niekoniecznie świadomie i celowo wyprowadza innych w pole, choć tak to niekiedy wygląda. Często sam daje się zwieść swojemu myśleniu, w istocie oszukując samego siebie. Zwłaszcza we wczesnych stadiach uzależnienia stosunek człowieka uzależnionego do tego, co się dzieje, i sposób mówienia o tym mogą się zdawać rozsądne. Jak już zostało powiedziane, ludzie często dają się nabrać na uzależnione rozumowanie. Tak więc jego rodzina może przez długi czas widzieć sytuację tak, jak ją opisuje „uzależniony sposób myślenia". Takie wypowiedzi mogą brzmieć przekonująco dla przyjaciół, księdza, pracodawcy, lekarza, a nawet psychoterapeuty. Każde stwierdzenie, jakie wypowiada, zdaje się mieć sens; a długie opowieści o różnych zdarzeniach mogą nawet sprawiać wrażenie zgodnych z faktami.

Zdradliwym sposobem myślenia, polegającym na samookłamywaniu, mogą zarazić się zarówno współuzależnieni członkowie rodziny, jak i osoba uzależniona od środków chemicznych. Kim jest osoba współuzależniona? Istnieją rozmaite definicje i opisy współuzależnienia, ale najbardziej wszechstronna wydaje się ta, którą podaje Melody Beattie: „Współuzależniona jest osoba, która pozwala na to, by zachowanie innej osoby oddziaływało na nią ujemnie i która obsesyjnie stara się kontrolować zachowanie oddziałującej na nią w ten sposób osoby".

Istotnymi elementami tej definicji są słowa „obsesyjnie" oraz „kontrolować". Obsesyjne, czyli natrętne myśli przytłaczają wszelkie inne, wysysając z człowieka energię psychiczną. Mogą pojawić się w dowolnym momencie i - co jest dość dziwne - wszelkie próby pozbycia się ich na ogół jedynie wzmagają ich intensywność. Próby odpędzenia natrętnych myśli przypominają usuwanie z drogi zwiniętej sprężyny przez ściskanie jej: z im większą siłą naciska się na nią, tym silniej się ona rozkręca. Ryzykując nadmierne uproszczenie, moglibyśmy powiedzieć, że człowiek uzależniony to ktoś, kogo nęka przymus używania środków chemicznych, natomiast osoba współuzależniona ma obsesję na punkcie używania tych środków przez uzależnionego oraz konieczności kontrolowania go.

Natrętne myśli i czynności są ze sobą blisko spokrewnione. Psychiatrzy od wielu lat stosują termin „nerwica natręctw". Oba rodzaje natręctw charakteryzują się tym, że uwagę chorego zajmuje, lub wręcz pochłania coś irracjonalnego. W nerwicy z natręctwami myślowymi jest to jakaś irracjonalna myśl, zaś w nerwicy z natręctwami czynnościowymi - irracjonalna czynność. Powodem, dla którego w psychiatrii łączy się obie nerwice, jest to, że niemal w każdym przypadku natręctw myślowych występują także jakieś natrętne (przymusowe) zachowania. I na odwrót: w prawie każdym przypadku przymusowych czynności występują też natrętne myśli. Oto opowieść, która ilustruje, jak działają natręctwa myślowe.

Kiedy na medycynie prowadziłem zajęcia z psychiatrii, miałem studenta, który interesował się hipnozą. Czułem, że najskuteczniej go czegoś nauczę, jeśli go zahipnotyzuję, aby sam na sobie odczuł działanie transu i poznał różne zjawiska, które można wywołać za pomocą hipnozy. Ten młody człowiek okazał się znakomitym medium, toteż w ciągu kilku sesji mogłem mu zademonstrować różne zastosowania hipnozy. Chciałem też, żeby zrozumiał zjawisko sugestii posthipnotycznej, więc powiedziałem: „W jakiś czas po tym, jak wyjdziesz z transu, dam ci sygnał - zastukam ołówkiem w biurko. W tym momencie wstaniesz, podniesiesz krzesło, na którym siedzisz, i postawisz je na moim biurku. Ale nie będziesz pamiętał, że dostałeś ode mnie takie polecenie". Następnie wyprowadziłem go z transu i kontynuowaliśmy rozmowę na temat hipnozy. Nieco później podniosłem od niechcenia ołówek i lekko zastukałem nim w biurko, nie przerywając rozmowy. Po chwili student, wyraźnie czymś zaniepokojony, zaczał się wiercić.

- Mam idiotyczną chęć, żeby podnieść krzesło i postawić je panu na biurku - powiedział.

- Dlaczego miałbyś to zrobić? - spytałem.

- Nie wiem. To zwariowany pomysł, ale po prostu czuję, że mam na to ogromną ochotę. - Zawahał się. - Czy mówił pan coś na ten temat podczas transu?

- Owszem, mówiłem.

- To dlaczego ja tego nie pamiętam? - spytał.

- Bo kiedy dawałem ci tę sugestię, powiedziałem, że nie będziesz jej pamiętał.

- Więc nie muszę tego robić, prawda?

- Myślę, że nie - odpowiedziałem.

Wkrótce student wyszedł. Po jakichś dwudziestu minutach drzwi otworzyły się z trzaskiem i ów młody człowiek wpadł do mojego gabinetu. Podniósł krzesło i ze złością postawił je na biurku.

- A niech pana! - rzucił wściekły, odwrócił się i wyszedł.

Taka jest właśnie natura natręctw niezależnie od tego, czy pojawiają się pod wpływem sugestii, czy też powoduje je jakiś podświadomy impuls nieznanego pochodzenia. Tak jak stawianie krzesła na biurku jest bezsensowne, tak samo irracjonalna jest kompulsywna czynność, chociaż impuls jej wykonania bywa rzeczywiście nieodparty. Próba przeciwstawienia się temu impulsowi wywołuje niekiedy tak wielki niepokój i złe samopoczucie, że człowiek ulega mu tylko po to, by uwolnić się od przemożnej presji. W większości natręctw czas, w którym chory czuje ulgę, jest bardzo krótki; potem impuls pojawia się znowu, nieraz z jeszcze większą siłą.

Ludzie współuzależnieni często działają w taki obsesyjno-kompulsywny sposób, kiedy próbują kontrolować zachowanie osoby uzależnionej bądź zażywanie przez nią środków chemicznych. Niektórzy mają obsesję na punkcie pomagania jej, a później, gdy ich wysiłki okazują się daremne, na punkcie jej karania.

Podobieństwa między zachowaniami osób uzależnionych i współuzależnionych są zaskakujące. Człowiek uzależniony zwykle szuka nowych sposobów, aby kontynuować nałogowe zachowanie, jednocześnie usiłując uniknąć niszczących konsekwencji, jakie ono powoduje. Może pić alkohol lub zażywać kokainę „tylko w czasie weekendów" czy przyjmować określoną dawkę, która daje upragnionego „kopa", ale nie wystarcza, aby spowodować intoksykację. A gdy próby panowania nad własnym nałogiem zaczynają zawodzić, nie powie sobie: „Nie potrafię tego kontrolować", ale stwierdzi: „Ta metoda nie działa, muszę znaleźć lepszą".

Podobnie ktoś współuzależniony nie wyciągnie wniosku, że skoro jego wysiłki zmierzające do powstrzymania osoby uzależnionej okazały się daremne, to nie istnieje metoda niezawodnej kontroli, ale szuka nowych sposobów, które będą skuteczne.

Czy zaburzone myślenie osoby uzależnionej powoduje uzależnienie, czy też stanowi jego efekt? To złożona kwestia, a przyczyny i skutku nie da się łatwo określić. U większości uzależnionych, zanim rozpoczną leczenie, występuje kilka cyklów przyczynowo-skutkowych i ktokolwiek próbuje ustalić, jaki jest kierunek zależności, może wpaść w pułapkę „paragrafu 22". W jakimś sensie jest bez znaczenia, czy procesy myślowe przyczyniły się do powstania u kogoś nałogu, czy też stanowią jego objaw. W obydwu przypadkach leczenie i powrót do zdrowia muszą się od czegoś zacząć. A ponieważ zażywanie środków chemicznych uniemożliwia skuteczną terapię, najpierw trzeba podjąć abstynencję. Po dłuższym jej okresie, kiedy mózg znów zaczyna funkcjonować bardziej normalnie, człowiek uzależniony może skupić uwagę na swoim uzależnionym myśleniu.

Książka ta ma pomóc osobom uzależnionym i współuzależnionym rozpoznać swoje sposoby myślenia uzależnionego i zacząć je przezwyciężać.

Nigdy nie dość podkreślania, że osoby uzależnione same nabierają się na własne zaburzone myślenie i padają jego ofiarą. Jeśli tego nie zrozumiemy, kontakt z takim człowiekiem może powodować frustrację lub złość.

Opowieści trzeźwiejących osób uzależnionych o braniu narkotyków czy piciu często wzbudzają powszechną wesołość, bowiem absurdalność uzależnionego myślenia bywa niekiedy bardzo zabawna. Przypomina to jednak obserwowanie kogoś, kto pośliznął się na skórce od banana: kiedy śmiechy milkną, dostrzegamy, że człowiek, który upadł, mógł zrobić sobie dużą krzywdę. Podobnie śmiejąc się z wybryków osoby uzależnionej, powinniśmy zdawać sobie sprawę, że bardzo ucierpiała w aktywnej fazie swojego uzależnienia i że wielu ludzi nadal tak samo cierpi.

Alan, dziś zdrowiejący alkoholik, lekceważył konsekwencje swojego picia mimo ostrzeżeń innych ludzi. Ponieważ pił tylko piwo, był przekonany, że nie ma problemu z alkoholem. W końcu zaczął źle się czuć fizycznie i nie mógł dłużej zaprzeczać, że coś jest nie w porządku. Stwierdził, że pół skrzynki piwa dziennie to zbyt dużo płynów, więc przerzucił się na whisky z wodą. Gdy dolegliwości się nasiliły, uznał, że winna jest woda sodowa i zaczął rozcieńczać whisky zwykłą wodą. A kiedy poczuł się jeszcze gorzej, zrezygnował z wody.

Czy to jest racjonalne myślenie? Oczywiście, że nie. Czy można je uznać za myślenie psychotyczne? Nie można - zgodnie z aktualną definicją terminu „psychotyczne", którym określa się wszelkie poważne zaburzenia psychiczne charakteryzujące się dezorganizacją osobowości i utratą kontaktu z rzeczywistością. Jednak sposób myślenia Alana wyraźnie odbiegał od normy.

Inteligencja nie ma wpływu na uzależnione myślenie. Ludzie niezwykle inteligentni są na nie narażeni w takim samym stopniu, jak wszyscy inni. W istocie osoby o wyjątkowo rozwiniętym intelekcie często są mocniej pogrążone w uzależnionym myśleniu, toteż ich leczenie zwykle sprawia terapeutom najwięcej trudności.

Christine, znakomita i bardzo utalentowana pani adwokat, uparcie odmawiała udziału w mityngach AA, ponieważ bała się, że ujawnienie jej alkoholizmu zagroziłoby jej karierze i pozycji w miejscowej społeczności. Ale wizyta wdzięcznego klienta, który z okazji zbliżającego się Święta Dziękczynienia podarował jej wypatroszonego indyka, skłoniła ją do zmiany nastawienia.

Christine przypomniała sobie, jak tamtego popołudnia po wyjściu z biura szła w strugach zimnego deszczu, niosąc indyka zawiniętego w firmowe opakowanie. Następne wspomnienie to obraz samej siebie, jak stoi oparta o ścianę budynku biura, ściskając pod pachą oskubanego indyka, z którego deszcz zmył już papier. Każdy, kto ją wtedy zobaczył, z pewnością słusznie pomyślał, że jest pijana. Ale chociaż pokazała się w tym stanie publicznie, wciąż za bardzo się wstydziła i nie mogła przystać na to, żeby ktokolwiek zobaczył ją wchodzącą do kościoła na mityng AA.

Dlaczego błyskotliwy, analityczny umysł tej kobiety nie uchronił jej przed tak absurdalnym rozumowaniem? Z tych samych powodów, dla których inteligentni ludzie nie są odporni na psychozy, nerwice i depresje. Kiedy już da o sobie znać psychiczne bądź fizyczne pragnienie zażycia środka chemicznego, wpływa ono na myślenie w bardzo podobny sposób, jak łapówka czy inna korzyść osobista zniekształca ocenę sytuacji. Pożądanie środka chemicznego jest tak potężne, że zmienia procesy myślowe w takim kierunku, aby usprawiedliwić picie czy branie narkotyków bądź pozwolić na robienie tego nadal. Taka jest funkcja uzależnionego myślenia: pozwolić danej osobie na kontynuowanie destrukcyjnego nałogu. Im większą inteligencją człowiek się odznacza, tym bardziej lekceważy znaczenie wspólnot Anonimowych Alkoholików czy Anonimowych Narkomanów.

Uzależnione myślenie różni się od myślenia logicznego tym, że nie prowadzi do wniosków opartych na dowodach czy konkretnych faktach. Jest wręcz przeciwnie. Osoba uzależniona zaczyna od konkluzji: „Muszę się napić" (albo wziąć narkotyk), a następnie szuka argumentów na jej potwierdzenie, niezależnie od tego, czy jest ona logiczna, czy nie i czy opiera się na faktach.

Jeśli zrozumie się uzależniony sposób myślenia, łatwiej można wyjaśnić, dlaczego zawodzą niektóre próby zapobiegania alkoholizmowi czy nadużywaniu narkotyków. Najczęściej stosowane metody, polegające na straszeniu, są nieskuteczne. Mimo nagłaśniania przypadków śmierci sławnych osób z przyczyn związanych z przyjmowaniem środków psychoaktywnych i prowadzenia szeroko zakrojonych kampanii edukacyjnych w mediach na temat niebezpieczeństw wynikających z nadużywania kokainy i heroiny, wielu ludzi wciąż ulega magii narkotyku. Szkodliwe konsekwencje - bezradność wobec nałogu, olbrzymie koszty materialne, kłopoty z prawem czy wysokie ryzyko zgonu - nie zawsze wywierają wrażenie.

Istotny wniosek wypływa z prowadzonej wśród młodych ludzi kampanii pod hasłem: „Po prostu powiedz »nie«". Wielu z nich na pytanie, co sądzi o tym pomyśle, odpowiedziało: „Dlaczego mam mówić »nie«? A co innego mi zostało?". Nierzadko ci z nich, którzy czują, że ich nie dotyczy amerykański mit sukcesu, sięgają po narkotyki, widząc w nich jedyną dostępną gratyfikację. Innym, którzy mogliby osiągnąć sukces, często brakuje wiary, że są do tego zdolni. Jeszcze inni nie widzą powodu, żeby pozbawiać się przyjemności.

Kiedy przyjemność albo uśmierzenie przykrości stanowią ostateczny cel w życiu, to wielu ludzi, zwłaszcza młodych, zwraca się w stronę środków chemicznych, aby ten cel osiągnąć. Nie da się zaprzeczyć, że środki zmieniające świadomość mogą dawać upragnione doznania, my jednak mamy obowiązek przekonać młodych ludzi, że powinni zrezygnować z tej przyjemności. Groźby i ostrzeżenia ich nie odstraszają, ponieważ na ogół uważają się za odpornych na niebezpieczne skutki brania narkotyków. Mówienie im, że unikając środków chemicznych wyrosną na zdrowych, produktywnych ludzi, którzy będą mogli cieszyć się życiem, często spotyka się z argumentem: „Na co czekać? Cieszę się życiem już teraz, pijąc".

Dodatkowo komplikuje sytuację to, że nasza kultura korzysta z technologii, które eliminują czekanie. Używamy mikrofalówek, faksów, telefonów komórkowych i żywności z torebek. Nawet jeśli ktoś potrafi wyobrazić sobie „szczęście", które nadejdzie w późniejszej fazie życia, wyznawany powszechnie etos natychmiastowej gratyfikacji sprawia, że długie oczekiwanie staje się nie do zniesienia.

Aby skutecznie zapobiegać nadużywaniu środków chemicznych przez młodzież, musimy sprzyjać: (1) ustaleniu najważniejszych celów życiowych, innych niż zaspokojenie potrzeb zmysłowych oraz (2) wytworzeniu tolerancji na opóźnienie. W naszej kulturze raczej nie ma zwyczaju zajmowania się tego rodzaju zmianami, natomiast akceptuje się uzależnione myślenie.

Są ludzie, którzy jeszcze nim zaczną brać środki chemiczne, mają uzależnione wzorce myślenia, utrzymujące pewne fakty poza ich świadomością. Młodych ludzi, którzy zastanawiają się, czy zażyć na przykład kokainę, często zwodzi obietnica euforii, natomiast lekceważą oni koszty, które mogą być przerażające. Uzależnione myślenie nie jest zatem jedynym czynnikiem odpowiedzialnym za skutki oddziaływania środków chemicznych na mózg.

Inną charakterystyczną cechą uzależnionego myślenia jest to, że podczas gdy zniekształca ono myślenie ofiar nałogu o sobie, to jednocześnie - o dziwo - nie wpływa na ich stosunek do innych. Zatem pijący rodzic może być szczerze sfrustrowany zachowaniem syna czy córki, którzy nie rozumieją destrukcyjnych skutków brania narkotyków. Podobnie dziecko, które narkotyzuje się kokainą, może nie rozumieć, czemu jego ojciec znowu zaczął pić po tym, jak cudem uniknął śmierci wskutek nadużywania alkoholu. Trzeba więc pamiętać o bardzo istotnej rzeczy: rozpoznanie uzależnionego sposobu myślenia musi przyjść z zewnątrz.

Każdego może „zwieść" uzależnione myślenie, lecz osobą, na którą ma ono największy wpływ, jest sam „twórca" uzależnionych myśli, a więc ktoś uzależniony lub współuzależniony. Świadczą o tym dwie opowieści.

Martin, 55-letni mężczyzna, na skutek interwencji najbliższego otoczenia zwrócił się do mnie po poradę. Jego żona, czworo dzieci, szef oraz dwoje bliskich przyjaciół pokazali mu, jak jego nadmierne picie szkodzi ich wzajemnym stosunkom. Szef Martina na przykład zagroził, że zwolni go z posady z powodu pewnych nieuczciwych zachowań w pracy, i Martin stwierdził, że ta interwencja „otworzyła mu oczy". Kilka tygodni wcześniej prowadząc po pijanemu samochód, spowodował wypadek, lecz nadal zaprzeczał, jakoby miał problem z alkoholem. Jednak po pewnym czasie uznał, że musi przestać pić. Skłoniła go do tego autentyczna troska ludzi z jego najbliższego otoczenia. I faktycznie, w ciągu dziesięciu dni, jakie upłynęły od tej interwencji, nie tknął alkoholu.

Powiedziałem Martinowi, że jego determinacja jest dobrym startem ku zdrowieniu, ale sama determinacja nie wystarczy, aby powstrzymać rozwijanie się jego alkoholizmu - terapia jest absolutnie niezbędna. Dałem mu do wyboru leczenie zamknięte bądź intensywną terapię ambulatoryjną. Jednakże Martin odmówił. Choć oczywiście nie chciał stracić ani miłości, ani bliskiego kontaktu z dziećmi, ani pracy, nie potrafił z pełnym przekonaniem rozpocząć leczenia. Dlaczego? Ponieważ był pewien, że teraz już będzie w stanie powstrzymać się od picia alkoholu bez pomocy z zewnątrz. Gdyby więc - jak powiedział - rozpoczął terapię tylko po to, żeby zrobić przyjemność rodzinie i partnerowi w interesach, wiedząc, że tej terapii nie potrzebuje, nie byłoby to z jego strony uczciwe.

Przed wybuchem śmiechu z powodu tak absurdalnej argumentacji powstrzymało mnie jedynie współczucie dla tego człowieka, który sam siebie tak tragicznie oszukiwał. Przez wiele lat picia bardzo często okłamywał rodzinę, przyjaciół i szefa - całymi latami nie był uczciwy. Ale rozpoczęcie terapii było dla niego nie do pomyślenia, ponieważ uważał, że to „nieuczciwe". Martin naprawdę wierzył, że to jego chęć bycia uczciwym nie pozwala mu przyjąć pomocy. Człowiek, który myśli w sposób uzależniony, tak właśnie sam siebie oszukuje.

Innego przykładu uzależnionego myślenia dostarczył mi pewien utalentowany kardiolog, który przez całe lata intensywnie pił. Z czasem jednak zaczął doświadczać skutków porannego kaca. Chociaż codziennie pracował w swoim gabinecie i w szpitalu, przed południem czuł się źle. Mimo to uważał, że pije „tylko towarzysko" i twierdził, że to jego żołądek w jakiś niewłaściwy sposób wchłania alkohol - za dużo zostawało w nim do następnego dnia.

Ów lekarz przypomniał sobie, że na studiach uczestniczył w badaniu poświęconym trawieniu. Podawano mu wtedy odmierzone ilości pożywienia, a po 45 minutach wprowadzano sondę przez nos do żołądka i usuwano jego zawartość, którą następnie poddawano analizie laboratoryjnej. „Nabrałem wprawy w takim wpuszczaniu sondy - wspominał lekarz - i wydawało mi się, że taki zabieg może być ratunkiem na poranne dolegliwości. Wieczorem przed położeniem się do łóżka zapuszczałem rurkę i opróżniałem żołądek. Tak jak przypuszczałem, budziłem się nazajutrz ze znacznie lepszym samopoczuciem. Robiłem tak co wieczór przez sześć następnych tygodni. Przestałem to robić tylko dlatego, że rurka bardzo podrażniła mi gardło, powodując obrzęk. Zacząłem się obawiać, że będę potrzebował tracheotomii, żeby móc oddychać. Ale ani razu, ani jednego razu w ciągu tych sześciu tygodni nie przyszło mi do głowy, że ktoś, kto pije tylko towarzysko, nie musi co noc wypompowywać sobie zawartości żołądka".

W terapii uzależnień niezwykle ważne jest uczestniczenie w przerabianiu programu Dwunastu Kroków. Mimo to wiele osób odmawia udziału w AA z powodu wymaganej tam całkowitej abstynencji. Jednak osoby uzależnione często zaprzeczają, że właśnie to jest przyczyną i przekonują same siebie, że mają inne istotne powody, aby nie chodzić na mityngi grup Anonimowych Alkoholików.

Pewien alkoholik powiedział: „Nie mogę chodzić na mityngi, ponieważ odbywają się blisko miejsca, gdzie dawniej mieszkałem". Dla własnej wygody zapomniał, że co tydzień grupy AA spotykają się w ponad 140 różnych miejscach w mieście. Taki sam typ samooszukiwania zdarza się we współuzależnieniu. Ilustrują to następujące dwie opowieści.

Żona doradcy finansowego zwróciła się do mnie o pomoc w sprawie alkoholizmu męża: „Od jakiegoś czasu on coraz więcej pije. Przychodzi z pracy do domu, zasiada przed telewizorem z zapasem piwa i dokładnie w tym samym miejscu budzi się rano. Dotychczas był w stanie powlec się potem do biura, ale na pewno wkrótce albo w ogóle przestanie się pokazywać w pracy, albo będzie chodził pijany i wszystko się wyda. Niedługo straci posadę".

Kobieta opowiedziała, jak w ciągu ostatnich kilku lat alkoholizm rujnował ich życie rodzinne. Jej mąż i syn już ze sobą nie rozmawiali. Ona i mąż stracili większość kontaktów towarzyskich. Ich pożycie seksualne również od dawna nie istniało. Dotychczas cierpliwie znosiła wszelkie konsekwencje alkoholizmu, ale teraz musiała coś zrobić, ponieważ mąż był na progu zniszczenia swojej kariery zawodowej i bankructwa. Próbowała z nim rozmawiać niezliczoną ilość razy, on jednak odrzucał sugestie, że powinien zwrócić się gdzieś o pomoc, gdyż uważał, że nie ma problemu z alkoholem. Powiedział, że jeśli żonie coś się nie podoba, to może odejść. Ani ona, ani syn nie mieli na niego wpływu, więc nie było sensu doprowadzać do konfrontacji. Żona uważała, że gdyby do tego doszło, mąż nadal odrzucałby pomoc i twierdził, że mogą się wyprowadzić.

Zdawało się, że żadne podejście do tego człowieka nie odniosłoby pożądanego skutku, dlatego zasugerowałem jego żonie, żeby zatroszczyła się o własne potrzeby i zaczęła uczęszczać na spotkania Al-Anonu. Umówiłem ją również z Robertem, księgowym, który z powodzeniem wracał do zdrowia i którego historia była prawie taka sama, jak jej męża. Na tym spotkaniu ów trzeźwiejący mężczyzna opowiedział, jak wszystkie wysiłki jego żony, aby skłonić go do zaprzestania picia, spełzły na niczym, i jak nadal pił, dopóki jego alkoholizm nie wyszedł na jaw w miejscu pracy. Na terapię zgłosił się, ponieważ zagrożono mu wyrzuceniem. Potem miał jeszcze wiele potknięć, zanim osiągnął stabilną abstynencję.

„Moja żona jest teraz w Al-Anonie - opowiadał. - Może gdyby znalazła się tam wcześniej, to i ja prędzej odzyskałbym rozum i moje zdrowienie byłoby łatwiejsze. Proponuję, żeby teraz pani zaczęła chodzić na mityngi Al-Anonu. Moja żona z przyjemnością zabierze panią na pierwsze spotkanie".

Kobieta potrząsnęła głową.

- O, nie - powiedziała. - Ja nigdy nie mogłabym pójść do Al-Anonu.

- Dlaczego? - spytaliśmy.

- Bo co by się stało, gdyby ktoś mnie rozpoznał i wyciągnął wniosek, że mój mąż jest alkoholikiem? To by się rozniosło i straciłby klientów. Kto by powierzył pijakowi zarządzanie swoimi pieniędzmi?

Byłem zdumiony jej odpowiedzią.

- Czegoś tu nie rozumiem - powiedziałem.

- Twierdzi pani, że cierpliwie pani znosiła wszelkie problemy, jakie powodował alkoholizm męża. Jedynym powodem, dla którego zgłosiła się pani do mnie, było to, że i tak wszystko się wyda i że obecnie dosłownie w każdej chwili mąż może wkroczyć do biura nietrzeźwy, a to się skończy wyrzuceniem go. Skoro uważa pani to za nieuchronne, to dlaczego tak się pani wzbrania przed pójściem na spotkanie Al-Anonu? Z pani słów wynika, że mąż sięgnie dna znacznie boleśniej, jeżeli jego alkoholizm nie zostanie zatrzymany. A zdaniem Roberta uczestnictwo jego żony w Al-Anonie mogło mu tego zaoszczędzić.

Nie bacząc na to, co obaj mówiliśmy, kobieta trwała przy swoim. Nie mogła pójść na mityng Al-Anonu, ponieważ uważała, że w ten sposób wyjdą na jaw problemy jej rodziny. Nie była w stanie pojąć, że jest to jedyna droga, żeby uniknąć straszliwych skutków, których tak się obawiała.

Innym razem po pomoc zwrócił się do mnie mąż kobiety, która zasiadała w zarządzie pewnego przedsiębiorstwa. Po odtruciu wróciła ona do nałogu. Stwierdził, że jego żona odmówiła chodzenia na mityngi AA. Po wyjściu ze szpitala była na kilku spotkaniach, ale uznała, że to nie dla niej. Różniła się od osób, które tam widywała, uważała, że nie ma z nimi nic wspólnego.

Powiedziałem temu mężczyźnie, że opór jego żony wobec AA nie jest niczym niezwykłym. W końcu na spotkaniach mówiono jej, że nie może znów zacząć pić, a to było coś, czego ona nie chciała usłyszeć.

- A jak panu idzie przerabianie programu Al-Anonu? - spytałem.

- Nie chodzę na spotkania Al-Anonu. Byłem tam parę razy, ale to nie dla mnie. Nie mam nic wspólnego z ludźmi, którzy tam przychodzą.

Zwróciłem uwagę temu mężczyźnie, że dokładnie powtarza słowa swojej żony. Chociaż krytykował ją za niechęć do udziału w programie wychodzenia z nałogu oraz za jej poczucie, że różni się od innych alkoholików, jednak z tego samego powodu unikał programu, który miał pomóc jemu. Lęk przed zmianą może być tak wielki, że często ludzie, tak jak ci w naszych przykładach, wolą oszukiwać samych siebie.

Jak to się dzieje, że ludzie w sposób tak rażący potrafią sami sobie przeczyć i nie dostrzegać tego, nawet kiedy zwraca się im na to uwagę? Odpowiedź brzmi: odpowiedzialne za to jest zaprzeczanie. W uzależnionym, zniekształconym myśleniu jest ono w znacznej mierze spowodowane silnym oporem wobec zmian. Jak długo ktoś zaprzecza rzeczywistości, tak długo może trwać przy swoich nawykowych zachowaniach. Jeżeli człowiek uzna, że rzeczywistość jest taka, jaka jest, może to wciągnąć go w bardzo trudny dla niego proces zmian.

Ludzie bez trudu akceptują zmiany, kiedy chodzi o kogoś innego. Kiedy alkoholik mówi: „Nie musiałbym tyle pić, gdyby moja partnerka poświęcała mi więcej uwagi", w istocie stwierdza: „Nie potrzebuję zmiany. Spowodujcie, żeby moja partnerka się zmieniła, a wtedy ze mną będzie wszystko w porządku".

Osoby współuzależnione mogą na przykład usilnie szukać pomocy w przekonaniu, że specjalista powie im, co zrobić, żeby powstrzymać kogoś przed nadużywaniem środków chemicznych. Gdy dowiadują się, że nie mogą zrobić nic, żeby zmienić zachowanie uzależnionego, czują się bezsilne i rozczarowane. Często też wycofują się, gdy specjalista zasugeruje, żeby przyjrzały się własnym zachowaniom i zaczęły dokonywać zmiany w sobie. Szczególnie łatwo tracą zainteresowanie, słysząc jak ludzie z Al-Anonu mówią: „Nie przyszliśmy tu po to, aby zmieniać naszych partnerów, ale po to, aby zmieniać samych siebie!". „Zmieniać siebie?" - mógłby powiedzieć ktoś taki. - „Dlaczego miałbym zmieniać siebie? Przecież to nie ja piję!".

Eksperyment: jak trudno dokonywać zmian Dla zabawy zrób następujący eksperyment. Połóż skrzyżowane ręce na piersiach, a następnie przyjrzyj się ich ułożeniu. Niektórzy ludzie kładą lewą rękę na prawej, inni robią odwrotnie. Kiedy sprawdzisz, jak to zrobiłeś, wyprostuj ręce. Teraz ułóż je znowu, ale tym razem odwrotnie: jeśli normalnie kładziesz prawą rękę na lewej, to teraz połóż lewą na prawej. Zauważysz wtedy, jak dziwnie się czujesz. Stary sposób jest naturalny i odprężający. Nowy może ci się wydawać dziwny i możesz mieć poczucie, że nigdy nie uda ci się w tej pozycji odpocząć. Skoro prosta zmiana ułożenia rąk jest tak niewygodna, to pomyśl, jak niewygodna może być zmiana własnego zachowania czy sposobu życia.

Wiele cech uzależnionego myślenia można zaobserwować zarówno u osób współuzależnionych, jak i uzależnionych, ponieważ wypływają z tego samego źródła: niskiej samooceny. Większość problemów emocjonalnych, które nie mają fizycznego podłoża, jest w taki czy inny sposób związana z niską samooceną. To pojęcie odnosi się do negatywnych uczuć, jakie człowiek żywi wobec siebie, a które nie mają uzasadnienia w faktach. Inaczej mówiąc, gdy jedni ludzie wykazują zniekształcone postrzeganie siebie w postaci urojeń wielkościowych, osoby o niskiej samoocenie mają poczucie, że są gorsze od innych, do niczego się nie nadają i nic nie są warte.

Nasze nieadekwatne postrzeganie siebie zazwyczaj prowadzi do nieprzystosowania i odwrotnie - przystosowanie do rzeczywistości możliwe jest tylko wówczas, gdy nauczymy się postrzegać ją w sposób adekwatny. Stanowimy bowiem główny element naszej rzeczywistości i jeśli nasze widzenie samych siebie jest nierealistyczne, to również i jej obraz ulega zniekształceniu.

Wszyscy uzależnieni, których kiedykolwiek spotkałem, zanim zaczęli używać środków chemicznych, mieli poczucie niższości. Niektórzy czują, że są nic niewarci w każdej dziedzinie swojego życia, inni mogą czuć się bardzo kompetentni w jakiejś szczególnej dziedzinie, ale nic niewarci jako istoty ludzkie, małżonkowie, partnerzy czy rodzice.

U jednego człowieka reakcją na niską samoocenę będzie ucieczka od wyzwań i trosk w alkohol lub narkotyki; inny znajdzie tak istotne dla siebie poczucie wartości w relacji z osobą uzależnioną - stając się dla niej kimś ważnym, kto ją kontroluje lub z jej powodu cierpi.

Członkowie Al-Anonu wyznają następującą potrójną zasadę: „Nie ty to SPOWODOWAŁEŚ, nie jesteś w stanie tego KONTROLOWAĆ i nie możesz WYLECZYĆ". Ale ludzie często czują się odpowiedzialni za uzależnienie bliskiej osoby i próbują ją kontrolować w przekonaniu, że mogą ją uzdrowić.

Czasami odnosi się wrażenie, że osoba współuzależniona chce powiedzieć: „Mam tak wielką władzę, że mogę wywołać uzależnienie, kontrolować je bądź leczyć". To nie jest poczucie wyższości ani arogancja - wręcz przeciwnie, takie przekonania są często reakcją obronną wobec poczucia niższości.

Potrójna reguła ma wyraźny związek z kompleksem niższości. Na przykład osoba współuzależniona myśli: „Spowodowałam nałóg mojej córki, bo gdybym była lepszą matką, to ona nie wpadłaby w uzależnienie. Gdybym tylko potrafiła zapewnić jej miłość i oparcie! Ale ja ją zaniedbywałam. Gdybym była lepsza, brałaby mniej albo w ogóle przestała". Uczucia te są powszechne wśród współuzależnionych, zwłaszcza we wczesnych stadiach nałogu bliskiej osoby.

Uzależnienie i współuzależnienie mają ze sobą wiele wspólnego. W obydwu przypadkach często występuje samookłamywanie w takich formach, jak zaprzeczanie, racjonalizacja i projekcja. W obydwu mogą współistnieć sprzeczne przekonania, występuje także zaciekły opór wobec samej zmiany oraz pragnienie zmieniania innych. W każdym z nich spotykamy się ze złudzeniem kontroli oraz niską samooceną. Zatem w obydwu przypadkach wyraźne są wszystkie cechy uzależnionego sposobu myślenia, a jedynym elementem różnicującym może być zażywanie środka chemicznego lub niekorzystanie z niego.

„Mogę przestać, kiedy tylko zechcę" - gdyby ktoś zorganizował konkurs na zdanie najczęściej używane przez osoby uzależnione, z pewnością właśnie ono zajęłoby pierwsze miejsce. Każdy, kto przyglądał się ofiarom nałogu, wie, że „przestają" niezliczoną ilość razy i podejmują nie mniejszą ilość postanowień. Abstynencja może trwać kilka godzin, kilka dni, a czasem nawet kilka tygodni. Zwykle jednak po krótkim czasie następuje powrót do czynnego nałogu. To błędne koło może trwać latami. Osoby uzależnione po prostu nie są w stanie przestać, kiedy tego zapragną. Inni ludzie widzą to, ale oni nie. Rodzina i przyjaciele często są zaskoczeni i zadają sobie pytanie: „Jak człowiek może upierać się przy tym, że potrafi przestać w dowolnym momencie, skoro jest to oczywista bzdura?". Nawet wytrawni terapeuci, przyzwyczajeni do takiego rozumowania, pytają: „Jak ktoś inteligentny może być tak zupełnie oderwany od rzeczywistości? Dlaczego osoby tak doskonałe intelektualnie, kobiety i mężczyźni zajmujący bardzo odpowiedzialne stanowiska, którzy analizują i opracowują wyniki badań naukowych, jednocześnie nie wiedzą, jak dodać dwa do dwóch, gdy w grę wchodzi ich własne nałogowe zażywanie środków chemicznych?".

Odpowiedź kryje się w zrozumieniu istoty uzależnionego myślenia. Może okazać się, że osoby uzależnione nie są aż tak nielogiczne, jak się początkowo wydawało, jeżeli zrozumiemy jedno: jakie jest podejście do czasu kogoś, kto posługuje się uzależnionym myśleniem. Często powtarzane przez niego zdanie: „Mogę przestać, kiedy tylko zechcę" ma sens zarówno dla niego samego, jak i dla innych, tyle że pojęcie czasu u osoby uzależnionej jest inne niż u nieuzależnionej.

Nasz odbiór czasu zmienia się. W pewnych okolicznościach kilka minut wydaje się wiecznością, w innych mamy poczucie, że tygodnie i miesiące to tylko chwila. Osoby uzależnione, które twierdzą, że mogą przestać w każdej chwili, naprawdę wierzą w swoje zapewnienia. Dlaczego? Ponieważ powstrzymując się od zażywania substancji chemicznej przez dzień czy dwa, rzeczywiście w tym „czasie" przestają. Jeśli potrafią na kilka dni powstrzymać się od picia czy zażywania innego narkotyku, zastanawiają się, czemu nikt inny nie dostrzega tej oczywistości: oni przecież są w stanie przestać w dowolnym „czasie". Możesz mówić uzależnionemu: „Nie, przecież to jasne, że nie potrafisz przestać, kiedy tylko zechcesz". Twoje stwierdzenie i jego stwierdzenie - chociaż wyglądają na sprzeczne - obydwa są prawdziwe. Chodzi o to, że każde z was pojmuje „czas" inaczej.

Dla osób uzależnionych czas mógłby być odmierzany w minutach, a nawet w sekundach. Na pewno kiedy czekają na skutki zażycia środka chemicznego, czas upływa dla nich w minutach. W tej sprawie nie są w stanie znieść opóźnienia. Zresztą wszystkie zażywane przez nich substancje przynoszą spodziewany wynik po kilku sekundach, lub najwyżej minutach.

Obiecałem sobie, że pewnego dnia przeprowadzę następujący eksperyment: wezmę duży szklany słój i napełnię go kapsułkami w różnych kolorach. Potem rozpuszczę plotkę, że dostałem z Ameryki Południowej „towar", który jest lepszy od wszystkiego, czego ktokolwiek kiedykolwiek próbował. Dlaczego? Bo daje „kopa", który znacznie przewyższa efekt heroiny i kokainy razem wziętych.

- O rany! - będą mówić narkomani. - To musi kosztować kupę szmalu.

- Nie. I to jest właśnie w tym wszystkim najlepsze. Dwa dolce za działkę.

- Chyba żartujesz. Dwa dolce?

- Jak Boga kocham! I to jest właśnie najlepsze.

- To odpal mi za sto doków.

- Z przyjemnością. Ale najpierw muszę ci coś powiedzieć. „Haj" jest najwspanialszy na świecie, ale dostaniesz „kopa" za czterdzieści osiem godzin albo za siedemdziesiąt dwie godziny.

- Jak to?

- Musisz odczekać dwa do trzech dni, żeby poczuć „haj". Ale będzie lepszy od tego, co ci się kiedykolwiek zdarzyło.

Klienci zaczną się wycofywać:

- Kto może mieć ochotę na taki szajs? Sam go sobie weź!

Słyszałem od narkomanów, że nie kupiliby towaru niezależnie od znakomitych skutków i niskiej ceny, gdyby działał z opóźnieniem. Częścią uzależnienia jest „haj" natychmiastowy, odroczenie nie wchodzi w grę.

Człowiek uzależniony myśli o przyszłości, ale tylko o chwilach, nie o latach. Kiedy pije albo bierze narkotyk, naprawdę myśli o następstwach: o fali ciepła, uczuciu euforii i odprężenia, oderwaniu się od świata, a może też o spaniu. Te następstwa pojawiają się w ciągu kilku sekund albo minut po wypiciu alkoholu czy zażyciu narkotyku. I właśnie tych kilka chwil stanowi dla niego „czas". Marskość wątroby, uszkodzenia mózgu, utrata pracy i rodziny czy inne poważne następstwa pojawiają się w wyniku długiego procesu, a nie w ciągu kilku minut, więc po prostu nie istnieją w myśleniu osoby uzależnionej.

Czym się różni alkoholik od palacza, który ryzykuje poważnymi zaburzeniami krążenia, chorobami serca, rozedmą płuc i rakiem? Destrukcyjne skutki picia czy zażywania innych środków chemicznych mogą pojawić się znacznie szybciej niż w przypadku palenia, ale zarówno pijak, jak palacz nie myślą o przyszłości. Podobnie ludzie, którzy podejmują ryzykowne zachowania seksualne, również mogą poważnie narażać swoje zdrowie. Lecz i w tym przypadku konsekwencje pojawią się w „przyszłości", która niewątpliwie nie mieści się w ich pojmowaniu czasu.

Stanowimy część kultury, która ceni sobie dostarczanie usług w ciągu kilku sekund: poczta elektroniczna, Internet czy bary szybkiej obsługi zapewniają niemal natychmiastowe zaspokojenie potrzeb. My wszyscy w jakimś stopniu mamy uzależnione podejście do czasu. Zanieczyściliśmy powietrze, rzeki i oceany dla doraźnych korzyści, nie bacząc na długofalowe skutki. Zniszczyliśmy lasy i inne siedliska zagrożonych gatunków zwierząt i roślin, nie troszcząc się o to, jaki świat przekażemy przyszłym pokoleniom. Czy nie lekceważymy przyszłości tak samo jak osoby uzależnione?

Alkoholicy przerabiający program Dwunastu Kroków AA pokazali mi, jak takie fałszywe pojmowanie czasu przeważa w uzależnionym myśleniu. Ci, którzy żyją programem AA, lubią używać haseł o ogromnej sile oddziaływania: „Tylko dzisiaj" albo „Daj czas czasowi", aby pokonać wpływ uzależnionego myślenia. Ludzie powracający do zdrowia instynktownie wyczuwają, że jednym ze sposobów zmiany ich „pokrętnego myślenia" jest uporanie się z zaburzonym podejściem do czasu. Większość z nich czuje się dobrze z myślą, że jeden dzień to taka jednostka czasu, z którą potrafią sobie poradzić. Jednak osoby we wczesnej fazie zdrowienia często muszą zaczynać od pięciominutowych odcinków, żeby z czasem stopniowo dochodzić do dłuższych.

Stwierdzenie „Daj czas czasowi" jest rodzajem rozliczenia się z „pijanym" przekonaniem, że zmiany mogą następować szybko. Wyrazem takiego przekonania jest modlitwa uzależnionego: „Proszę Cię, Boże, daj mi cierpliwość, ale natychmiast!". Jeden z moich pacjentów napisał do mnie: „Minęły cztery lata, odkąd przyprowadzili mnie do pańskiego gabinetu. Czułem się wtedy jak zbity pies, pragnąłem tylko śmierci, ale nie miałem odwagi wziąć odpowiedzialności za własne życie... Jedyna rzecz, jaką udało mi się dobrze zrobić przez pierwsze dwa lata, to że nie piłem i chodziłem na mityngi. Chcę, żeby Pan wiedział, że minęły cztery lata, zanim nareszcie zacząłem myśleć o sobie inaczej". Kiedy osoba uzależniona przekona się, że jedną z przyczyn jej upadku był brak tolerancji na odroczenie, i kiedy nabierze chęci na to, żeby czekać na korzyści płynące z trzeźwienia, wówczas naprawdę znalazła się na drodze zdrowienia. Jeśli chce być trzeźwa „natychmiast", zmierza donikąd.

AA-owcy o długim stażu myślą o swojej trzeźwości w kategoriach 24-godzinnych odcinków czasu. Świętują rocznice trzeźwienia, ale podchodzą do tego bardzo ostrożnie, gdyż wiedzą, że myślenie w kategoriach lat jest zbyt ryzykowne. Między innymi z tego powodu wielu powracających do zdrowia korzysta z książek z medytacjami, które skupiają się na podejściu typu „24 godziny", takich jak Refleksje na każdy dzień czy Tylko dzisiaj w Al-Anonie. Hasło „Tylko dzisiaj" nie jest jedynie mądrym sloganem. Jest ono absolutnie niezbędne w procesie wydobywania się z uzależnienia, jak pokazują dwie kolejne opowieści.

Spytałem kiedyś trzeźwiejącego pacjenta, od jak dawna nie pije. Sięgnął do kieszeni, wyjął mały notesik, przerzucił kilka stron, spojrzał na mnie i powiedział:

- Dziewięć tysięcy osiemset trzydzieści cztery dni.

- Ile to lat, dwadzieścia pięć czy trzydzieści? - spytałem.

On na to z absolutną szczerością:

- No, wie pan, doktorze. Pan może sobie pozwolić na myślenie o latach, ja muszę myśleć o dniach.

John McHugh, który miał 83 lata, umierając po 44 czterech latach abstynencji, w nocy przed śmiercią wpisał do notatnika liczbę 16 048.

Po którymś z mityngów AA pewna kobieta powiedziała z podziwem do Johna:

- To musi być cudowne tak długo nie pić. John uśmiechnął się i odpowiedział:

- Ty nie pijesz dłużej ode mnie, Elizabeth.

- Jak możesz tak mówić? Ja nie piję dopiero dwa lata, a ty prawie czterdzieści.

- O której dzisiaj wstałaś? - spytał John.

- Chodzę do pracy na siódmą, więc wstałam wpół do szóstej.

- A ja obudziłem się dopiero o ósmej, więc dzisiaj nie pijesz dłużej ode mnie.

Kiedy osoby uzależnione i współuzależnione w pełni przyswoją sobie hasło „Tylko dzisiaj", zaczyna się proces ich zdrowienia. Muszą jednak zachować ostrożność: ponowne pojawienie się zniekształconego poczucia czasu to powód, żeby podejrzewać możliwość nawrotu. Wymiar czasu w myśleniu jest więc zarówno dla trzeźwiejących alkoholików, jak i profesjonalistów kwestią o istotnym znaczeniu dla rozumienia uzależnień i dla ich leczenia.

Słyszałem kiedyś, jak na mityngu AA spiker opisywał swój sposób myślenia w okresie, kiedy jeszcze pił. Było ono tak absurdalne, że wszyscy pokładali się ze śmiechu. Jeszcze większa wesołość zapanowała na sali, kiedy mężczyzna stwierdził, że myślenie alkoholika do złudzenia przypomina jego picie. Żeby nas o tym przekonać, odczytał pytania z testu na rozpoznawanie u siebie alkoholizmu, zastępując słowo „picie" słowem „myślenie". A więc przeczytał:



Czy jesteś uzależniony od myślenia?
Czy trwonisz na myślenie czas przeznaczony na pracę? Czy myślenie sprawia, że psuje się twoje życie rodzinne? Czy zdarza się, że kiedy myślisz, odczuwasz później wyrzuty sumienia? Czy w wyniku myślenia kiedykolwiek wpadłeś w tarapaty finansowe? Czy myślenie powoduje, że przestaje cię obchodzić dobro twojej rodziny? Czy z powodu myślenia zrezygnowałeś z jakichś swoich ambicji? Czy z powodu myślenia miewasz kłopoty ze snem? Czy myślenie zmniejszyło twoją wydajność? Czy myślenie zagraża twojej pracy albo interesom? Czy myślisz po to, żeby uciec od trosk i kłopotów?
Chodzi o to, że nawet bez brania środków chemicznych zniekształcony, uzależniony sposób myślenia sieje spustoszenie. Wielu ludzi rozumujących w ten sposób dochodzi do błędnych wniosków, ponieważ myli przyczynę ze skutkiem. Ich sądy ulegają deformacji, tak że zażywanie substancji chemicznych staje się dla nich w pełni uzasadnione. Pewien zdrowiejący alkoholik stwierdził: „Nigdy w życiu się nie napiłem, jeżeli nie uznałem, że to właściwy moment". Chociaż logika takiego rozumowania jest postawiona na głowie, człowiek myślący w ten sposób uważa ją za prawidłową. Nie tylko odrzuca racjonalne argumenty, które dowodzą, że jest odwrotnie, ale też nie pojmuje, czemu inni nie dostrzegają tego, co dla niego jest „oczywiste".

Moglibyśmy to lepiej zrozumieć przez porównanie do dysleksji. Niektórzy ludzie z tym zaburzeniem zdolności czytania „widzą" litery w wyrazach odwrócone. Kiedy poprosi się ich, aby przeczytali słowo „kot", często widzą je jako „tok" lub „kto". Ale są święcie przekonani, że odczytali je prawidłowo. Problem ten polega na błędnym postrzeganiu porządku liter w wyrazach. Nie wskazuje to bynajmniej na niski poziom inteligencji, bowiem dysleksja może występować u osób wybitnie inteligentnych.

Z podobnym zjawiskiem mamy do czynienia, kiedy w uzależnionym umyśle zostaje odwrócona kolejność przyczyny i skutku. Na przykład Felicja twierdzi, że pije i faszeruje się lekami, ponieważ jej życie domowe stało się nie do zniesienia. Mówi o tym, co postrzega jako prawdę: mąż odwrócił się od niej, przestał odpowiadać na jej słowa i tylko wygłasza pod jej adresem zjadliwe uwagi. Dzieci wstydzą się matki i traktują ją z pogardą. Felicja jest przekonana, że właśnie te emocjonalne tortury popychają ją do picia. Mówi: „Kiedy praca się kończy i człowiek wie, że wszystko, co dobre, tego dnia ma już za sobą, więc nie ma na co czekać, to oczywiście przychodzi mu chęć na parę drinków". Wszyscy oglądaliśmy kreskówki o facecie, który skarżył się w barze siedzącej obok kobiecie, że żona go nie rozumie.

Kobieta: - Czegóż to ona nie rozumie?

Mężczyzna: - Nie rozumie, dlaczego piję.

Kobieta: - A dlaczego pan pije?

Mężczyzna: - Bo żona mnie nie rozumie.

Postawa rodziny, obciążenia w pracy, napięcia związane z wymagającym szefem, gruboskórność przyjaciół, ataki lęku, ból głowy, dotkliwe rwanie w krzyżu, trudności finansowe czy inne problemy - cokolwiek uzależniony podaje jako przyczynę zażywania środków odurzających, schemat jest zawsze ten sam. W istocie to właśnie owe środki zwykle wywołują problemy, lecz on wierzy, że to problemy stanowią przyczynę ich zażywania.

Felicja, która rzeczywiście ma problemy, na jakie się uskarża, nie zdaje sobie sprawy, że myli przyczynę ze skutkiem. Zachowanie męża, jakkolwiek niezbyt przyjemne, stanowi reakcję na jej picie i lekomanię. On nie może się z nią porozumieć w ważnych sprawach, ponieważ ona jest ciągle pod wpływem środków chemicznych. Dzieci czują złość i wstydzą się, bo nie mogą zapraszać kolegów w obawie przed jej nieprzewidywalnymi wybrykami. Straciły do niej szacunek, gdyż pije i zażywa leki.

Podobnie jak dyslektyk będzie miał kłopoty z czytaniem, dopóki nie zajmie się swoimi problemami z postrzeganiem, tak samo postrzeganie rzeczywistości przez osobę uzależnioną będzie zniekształcone - niezależnie od tego, czy w danej chwili będzie ona pod wpływem alkoholu lub narkotyków, czy nie - dopóki jej uzależnione myślenie nie ulegnie zmianie.

Jak rozwija się uzależnione myślenie? Dlaczego u niektórych ludzi ukształtowały się zdrowe procesy myślowe, zaś u innych uległy one deformacji? Nie znamy wszystkich odpowiedzi, bowiem uzależnienie od środków chemicznych jest chorobą złożoną, stanowiącą wynik skomplikowanego połączenia czynników fizycznych, psychicznych i społecznych. Zrozumienie procesu rozwoju uzależnionego myślenia może pomóc w zapobieganiu takiemu myśleniu, a co za tym idzie - w zapobieganiu alkoholizmowi i innym uzależnieniom. Ma jednak ograniczoną wartość dla leczenia i zmiany samego sposobu myślenia.

Najbardziej przekonywającą teorię rozwoju uzależnionego myślenia przedstawił w 1983 roku doktor David Sedlak, który w swoim artykule opisuje to zjawisko jako niezdolność do podejmowania jednoznacznie zdrowych decyzji dotyczących własnej osoby. Sedlak wykazuje, że nie jest to brak siły woli, lecz raczej choroba woli i niezdolność do jej używania. Podkreśla, że to jedyne w swoim rodzaju zaburzenie myślenia nie wpływa na inne obszary rozumowania. Zatem osoba, która charakteryzuje się zaburzonym myśleniem, może być bardzo inteligentna, mieć intuicję, zdolność przekonywania i wyciągania trafnych wniosków natury filozoficznej czy naukowej. Specyfika uzależnionego sposobu myślenia - twierdzi Sedlak - polega na niezdolności do przekonywania samego siebie. Ta niezdolność może odnosić się do rozmaitych problemów emocjonalnych i problemów związanych z zachowaniem, ale odnajdujemy ją w każdym uzależnieniu: w alkoholizmie, narkomanii bądź lekomanii, kompulsywnym hazardzie, w uzależnieniu od seksu, zaburzeniach odżywiania, uzależnieniu od nikotyny czy współuzależnieniu.

Jak rozwija się ta cecha sposobu myślenia? Żeby to zrozumieć, musimy przyjrzeć się, jak w ogóle rozwija się zdolność rozumowania. Zdaniem Sedlaka do przekonywania samego siebie potrzebne są określone elementy:

Po pierwsze - człowiek musi mieć adekwatną wiedzę o rzeczywistości. Ktoś, kto nie zdaje sobie sprawy ze zniszczeń, jakie może powodować alkohol lub inne środki odurzające, nie potrafi wyciągać właściwych wniosków co do ich zażywania.

Po drugie - człowiek musi posiadać określony system zasad i wartości, który stanowi podstawę dokonywania wyborów. Ów system tworzy się na gruncie zarówno kultury, jak i rodziny. Na przykład można oczekiwać, że młody człowiek dorastający w rodzinie czy kulturze, w której uznaje się, że „mocna głowa" stanowi dowód męskości, będzie za dużo pił. Jeśli nie sprosta tym oczekiwaniom, może poczuć się zawiedziony.

Po trzecie - u takiej osoby musi ukształtować się zdrowy, nie zniekształcony obraz samej siebie.

Zdaniem psychiatry Silvano Arietiego małe dziecko czuje się bardzo niepewne i zagrożone w ogromnym, przytłaczającym świecie. Głównym źródłem jego poczucia bezpieczeństwa jest to, że może polegać na dorosłych, przede wszystkim na rodzicach. Jeżeli dziecko uważa, że matka, ojciec czy inne znaczące osoby z jego otoczenia działają nieracjonalnie, niesprawiedliwie i arbitralnie, odczuwa trudny do zniesienia lęk. Musi więc za wszelką cenę trzymać się przeświadczenia, że świat jest dobry, sprawiedliwy i racjonalny. W rzeczywistości świat często nie jest ani dobry, ani sprawiedliwy, ani racjonalny, jednakże dziecko nie jest w stanie widzieć go w ten sposób i dlatego wyciąga wniosek, że ponieważ świat „musi być dobry, sprawiedliwy i racjonalny", to jego sposób widzenia jest błędny. Myśli więc: „Widocznie nie jestem w stanie ocenić tego wszystkiego prawidłowo. Jestem głupi".

Podobnie dzieci - nawet jeśli są wykorzystywane albo niesprawiedliwie karane - mogą nie móc uwierzyć, że ich „rodzice to wariaci", skoro wymierzają im kary bez powodu. Taka myśl byłaby zbyt przerażająca i dlatego jest nie do zniesienia. Toteż, aby zachować przekonanie, że rodzice są racjonalni, a ich działania można przewidzieć, muszą siłą rzeczy myśleć: „Musiałem zrobić coś złego, skoro zasłużyłem na taką karę".

Wszyscy przychodzimy na świat jako bezbronne niemowlęta, niezdolne do robienia wielu rzeczy, które potrafią dorośli. Mając dobrych rodziców i przychylne otoczenie, w miarę dorastania pokonujemy znaczną część naszego poczucia bezradności. Czasami jednak rodzice wymagają od małego dziecka rzeczy, których nie jest ono w stanie zrobić. Wówczas może nabrać przekonania, że powinno spełnić wymagania rodziców, a ponieważ nie potrafi, to jest do niczego. Z drugiej strony zdarza się, że rodzice robią dla swojego dziecka za dużo, nie pozwalając mu nawet kiwnąć palcem. Taki malec nie ma szans rozwijania pewności siebie. Udane wychowanie wymaga wiedzy o tym, co dziecko jest w stanie robić, a czego nie w różnych fazach rozwoju, zaś rodzice powinni zachęcać je do korzystania z własnych możliwości.

Rodziców skłania się, żeby wykazywali zainteresowanie zajęciami szkolnymi swoich pociech, a nawet żeby pomagali w odrabianiu lekcji. Kiedy jednak matka czy ojciec odrabiają lekcje za dziecko, wzmacniają w nim przeświadczenie, że nie potrafi tego zrobić samo. Nawiasem mówiąc, gdy rodzice nadmiernie wyręczają je w wykonywaniu zadań, z którymi mogłoby dać sobie radę samodzielnie, działają w sposób współuzależniony. Dziecko, które nie radzi sobie, powiedzmy, z ortografią i któremu pozwala się, żeby nic w tej sprawie nie robiło, w istocie utwierdza się w poczuciu, że jest do niczego.

W miarę dorastania owe błędne przekonania mogą w dalszym ciągu wpływać na sposób myślenia i zachowania dziecka. Może ono mieć poczucie, że jest złym człowiekiem i nie zasługuje na nic dobrego. Może też uważać, że jego sądy w znacznej części są błędne, co powoduje, że zaczyna być bardzo podatne na wpływ innych ludzi.

Człowiek może czuć się kimś złym czy pozbawionym jakiejkolwiek wartości nawet wówczas, kiedy jest to całkowicie sprzeczne z realną sytuacją. Jeżeli czuje się niepewnie i uważa, że nie nadaje się do niczego, staje się bardziej skłonny do ucieczki od rzeczywistości, co bardzo często polega na przyjmowaniu środków zmieniających nastrój. Taka osoba czuje się inna niż reszta świata, jakby nigdzie nie była na swoim miejscu. Alkohol czy inne środki odurzające lub obiekty uzależnień znieczulają na ból i pozwalają czuć się częścią „normalnego świata". I rzeczywiście alkoholicy i inne osoby uzależnione często twierdzą, że nie szukają „haju", tylko chcą czuć się normalnie.

Liczne zniekształcenia sposobu myślenia niekoniecznie wiążą się z zażywaniem substancji chemicznych. Na przykład lęk przed odrzuceniem, niepokój, izolacja i rozpacz często są wynikiem niskiej samooceny. Rozmaite meandry uzależnionego myślenia to psychologiczne mechanizmy obronne, chroniące przed takimi bolesnymi uczuciami. Zaś to, w jaki sposób się przejawiają, zależy od tego, na ile utrwalony jest zniekształcony obraz samego siebie wywodzący się z dzieciństwa.

Trzy najczęściej występujące elementy uzależnionego sposobu myślenia to: zaprzeczanie, racjonalizacja i projekcja. Chociaż osoby biegłe w leczeniu uzależnień wiedzą, jak powszechnie te cechy towarzyszą uzależnieniu, niemniej są powody, żeby prześledzić je bardziej szczegółowo. Stopniowe pozbywanie się zniekształceń myślenia ma kluczowe znaczenie dla postępów w procesie trzeźwienia.

Termin „zaprzeczanie" w używanym przez nas znaczeniu mógłby być źle zrozumiany. Zazwyczaj zaprzeczanie czemuś, co rzeczywiście miało miejsce, jest uznawane za kłamstwo. Ale chociaż uzależnione zachowanie obejmuje kłamstwo, zaprzeczanie w uzależnionym myśleniu wcale go nie oznacza. Kłamstwo jest umyślnym i świadomym zniekształceniem faktów, lub też zatajeniem prawdy. Kłamca zdaje sobie sprawę z tego, że kłamie. Zaprzeczanie u kogoś, kto myśli w sposób uzależniony, nie jest ani świadome, ani zamierzone, a osoba ta może szczerze wierzyć, że mówi prawdę.

Zaprzeczanie, jak zresztą również racjonalizacja i projekcja, to mechanizmy nieświadome. Mimo że często polegają one na znacznym zniekształcaniu prawdy, osoba uzależniona nie zdaje sobie z tego sprawy. Takie zachowanie można zrozumieć tylko wtedy, gdy pamięta się o nieświadomej naturze tych mechanizmów. Dlatego właśnie konfrontowanie zaprzeczania, racjonalizacji i projekcji z faktami świadczącymi o tym, że jest odwrotnie, mija się z celem.

Niektóre fobie są wynikiem wadliwego postrzegania. Na przykład u małego chłopca, którego przestraszy pies, rozwija się lęk przed psami i wiele lat później, już jako mężczyzna, może on reagować panicznym lękiem na widok zbliżającego się małego, niegroźnego pieska. Chociaż w rzeczywistości widzi maleńkiego szczeniaka, w jego psychice powstaje spostrzeżenie groźnego psa, gotowego do ataku. Inaczej mówiąc, kiedy świadomie postrzegany obraz to szczeniak, na poziomie nieświadomym - to potwór. Reakcje emocjonalne są często związane raczej z nieświadomą niż świadomą percepcją.

Osoby uzależnione reagują zgodnie z tym, co postrzegają na poziomie nieświadomym. Gdyby te spostrzeżenia były trafne, ich zachowanie byłoby w pełni zrozumiałe. Dopóki nie zdołamy im wykazać, jak błędny jest ich sposób postrzegania, nie możemy się spodziewać zmiany reakcji i zachowań. Skoro obraz własnej osoby jest dla człowieka uzależnionego tak ważny, największy problem stanowi jego zniekształcone spostrzeganie samego siebie. Wszystkie inne zniekształcenia spostrzegania są tak naprawdę wtórne.

Niemal wszystkie mechanizmy obronne osoby uzależnionej są nieświadome, a ich rola polega na chronieniu jej przed trudną do zniesienia, zagrażającą świadomością. To, że psychiczne mechanizmy obronne mogą włączać się bez udziału naszej świadomości, nikogo nie powinno dziwić. To oczywiste, że mechanizmy obronne o charakterze fizjologicznym działają poza naszą świadomością i wiedzą. Kiedy na przykład jakoś się zranimy, niech to będzie nawet małe skaleczenie, nasz organizm przybiera postawę obronną, zapobiegając temu, żeby rana zaczęła być groźna dla życia. Białe krwinki nawet w najdalszych częściach naszego organizmu niszczą bakterie, które przedostały się do rany, a szpik kostny natychmiast zaczyna produkować dziesiątki tysięcy kolejnych białych krwinek, żeby zwalczyć infekcję. Płytki krwi i inne substancje zwiększające jej krzepliwość zaczynają tworzyć skrzep, żeby zatamować upływ krwi. Sygnał alarmowy dociera do systemu immunologicznego, który zaczyna produkować przeciwciała, żeby zwalczyć mikroorganizmy chorobotwórcze. Wszystkie te skomplikowane procesy zachodzą bez udziału świadomości. Nawet jeśli zdajemy sobie sprawę z tego, co dzieje się w naszym organizmie, nie jesteśmy w stanie ich powstrzymać.

Działanie psychicznych mechanizmów obronnych niczym się nie różni. Nie aktywizują się one na nasz rozkaz, nie zdajemy sobie sprawy z ich działania i dopóki osoba uzależniona w trakcie procesu zdrowienia nie uświadomi sobie tych mechanizmów, nie może zrobić nic, żeby je powstrzymać. Dlatego bezskuteczne i pozbawione sensu jest mówienie alkoholikom czy ofiarom innych nałogów, żeby „przestali zaprzeczać", „skończyli z racjonalizowaniem" czy „zaniechali projekcji", skoro nie uświadamiają sobie, że to robią. Najpierw trzeba im pomóc zyskać świadomość tego, co robią. Kiedy miałem praktykę na oddziale chorób wewnętrznych, pewna pacjentka, którą leczyłem, pomogła mi zrozumieć obronny charakter nieświadomego zaprzeczania.

Do szpitala na badania została przyjęta 55-letnia pacjentka z podejrzeniem guza. Powiedziała lekarzowi, że aktywnie działa w lokalnej społeczności i że wypełnia wiele ważnych obowiązków. Chociaż guz mógł oznaczać raka, chciała koniecznie znać prawdę, bo - gdyby stan jej zdrowia się pogarszał - piastując nadal swoje funkcje, czułaby się nie w porządku wobec wielu osób i organizacji. Lekarz przyrzekł, że będzie z nią szczery i nie będzie przed nią ukrywał żadnych wyników badań.

Badanie wykazało, że kobieta rzeczywiście ma raka. Przychylając się do prośby pacjentki o powiedzenie jej całej prawdy, lekarz przeprowadził z nią szczerą rozmowę i powiedział, że złośliwy guz koniecznie trzeba usunąć, żeby zatrzymać rozwój choroby. Co więcej, ponieważ okazało się, że są już przerzuty, pacjentka będzie musiała poddać się chemioterapii. Dziękując lekarzowi za szczerość, kobieta zgodziła się podporządkować wszelkim zaleceniom dotyczącym leczenia. Swobodnie rozmawiała z całym personelem na temat swojej choroby.

Po wyjściu ze szpitala co tydzień przychodziła na chemioterapię. Często mówiła personelowi szpitala, jakie ma szczęście, że żyje w czasach, kiedy nauka pozwala skutecznie leczyć nowotwory. Zdawało się, że znakomicie przystosowała się do sytuacji, zarówno fizycznie, jak emocjonalnie. Jednak po pięciu czy sześciu miesiącach od operacji zaczęła odczuwać różne niepokojące objawy. Mimo chemioterapii doszło do przerzutów. W końcu pacjentka zaczęła odczuwać straszne bóle w stawach i trudności w oddychaniu, przyjęto ją więc do szpitala na dalsze leczenie. Kiedy robiłem wstępne badania przy przyjmowaniu jej na oddział, powiedziała: „Nie rozumiem, co się z wami, lekarzami, dzieje. Przychodzę tu regularnie, a wy nie jesteście w stanie stwierdzić, co mi jest". Jej uwaga zaskoczyła mnie, ponieważ ta pacjentka wcześniej wielokrotnie mówiła o sobie, że ma raka. Po zastanowieniu stwierdziłem, że dopóki postrzegała raka jako abstrakcyjne pojęcie, które nie stanowiło bezpośredniego zagrożenia dla jej życia, mogła zaakceptować diagnozę. Natomiast gdy zaczęły się bóle i problemy z oddychaniem, a więc kiedy miała konkretne dowody, że jej stan się pogarsza, poczuła się tak zagrożona, że psychicznie odcięła się od przyjęcia prawdy. Nie może tutaj być mowy ani o celowym kłamstwie, ani o udawaniu - ta kobieta naprawdę nie wierzyła, że ma raka.

Patrząc na zaprzeczanie jako na obronę, trudno nie zadać sobie oczywistego pytania: obrona przed czym? W przedstawionym tu przykładzie kobieta nie mogła zaakceptować przerażającego faktu, że cierpi na śmiertelną chorobę i że jej życie może się wkrótce skończyć. Ale co jest aż tak przerażającego w sytuacji człowieka uzależnionego, że jego psychika woli zaprzeczać rzeczywistości? Otóż nie do zaakceptowania jest świadomość, że jest się alkoholikiem albo narkomanem. Dlaczego? Ponieważ osoba uzależniona może:
czuć się napiętnowana, jeśli zostanie uznana za alkoholika albo narkomana; sądzić, że uzależnienie świadczy o słabej osobowości lub o degeneracji moralnej; uważać za przerażającą taką perspektywę, że już nigdy nie będzie mogła pić alkoholu czy zażywać innych narkotyków; nie akceptować swojej bezsilności i braku kontroli.
Może to być połączenie tych i innych przyczyn, lecz dla alkoholika czy narkomana przyjęcie diagnozy, że jest uzależniony, jest niszczące w takim samym stopniu, jak dla tamtej kobiety byłoby zaakceptowanie prawdy o swojej chorobie. Toteż ktoś taki - dopóki nie pokona mechanizmu zaprzeczania - wcale nie kłamie twierdząc, że nie jest uzależniony od środków psychoaktywnych. On naprawdę nie zdaje sobie sprawy ze swojego uzależnienia.

Racjonalizacja i projekcja pełnią co najmniej dwie funkcje: wzmacniają zaprzeczanie i utrzymują status quo.

Racjonalizacja oznacza podawanie „dobrej" przyczyny zamiast przyczyny prawdziwej. Posługiwanie się tym mechanizmem obronnym - podobnie jak zaprzeczaniem - nie ogranicza się do osób uzależnionych, choć wykazują one w tej dziedzinie wielką sprawność. Zauważmy, że racjonalizacja oznacza podawanie „dobrych", a więc możliwych do przyjęcia przyczyn. To nie oznacza, że wszystkie przywoływane powody są dobre. Niektóre są wręcz głupie, ale mogą być podane tak, że brzmią sensownie. Racjonalizacje odwracają uwagę od prawdziwych przyczyn. Odciągają od prawdy nie tylko uwagę innych ludzi, ale też samej osoby uzależnionej. Podobnie jak zaprzeczanie racjonalizowanie jest procesem nieświadomym - co oznacza, iż dana osoba nie zdaje sobie sprawy, że tworzy racjonalizacje.

Istnieje dość niezawodna praktyczna zasada, że kiedy ludzie podają więcej niż jeden powód swoich poczynań, to zapewne racjonalizują. Zwykle każde działanie ma tylko jedną prawdziwą przyczynę. A ponieważ racjonalizacje brzmią sensownie, to są bardzo zwodnicze i każdy może się dać na nie nabrać. Kobieta, która ukończyła szkołę dla księgowych, nie była zdecydowana, czy ubiegać się o obiecującą pracę, ponieważ obawiała się, że jej kandydatura zostanie odrzucona. Jednak powody, jakie podała swojej rodzinie, były zgoła inne: po pierwsze - oni prawdopodobnie szukają kogoś z wieloletnim doświadczeniem; po drugie - biuro jest za daleko, żeby jeździć tam codziennie; po trzecie - proponowana na początek pensja jest niezadowalająca.

Pewien trzeźwiejący alkoholik przestał chodzić na mityngi AA. Jaki był powód? „Pracuję w ośrodku odwykowym i oglądam alkoholików i narkomanów przez cały boży dzień. Naprawdę nie potrzebuję spędzać z nimi jeszcze paru godzin wieczorem". Chociaż jego wyjaśnienie może się wydawać wiarygodne, prawdziwa przyczyna unikania AA była taka, że znów chciał pić, a chodzenie na mityngi mogłoby mu to utrudniać.

Racjonalizacje wzmacniają zaprzeczanie. Alkoholik może powiedzieć: „Nie jestem alkoholikiem, piję dlatego, że...". Dla osoby uzależnionej pozornie uzasadniona przyczyna picia oznacza, że nie jest to uzależnienie. Racjonalizacja pozwala również utrzymać status quo: dzięki niej osoba uzależniona uważa, że nie musi przeprowadzać koniecznych zmian. Ta cecha uzależnionego myślenia nieraz utrzymuje się jeszcze długo po pokonaniu zaprzeczania i podjęciu abstynencji. Przykładem może tu być historia Briana.

Brian, 29-letni mężczyzna, przyszedł do mnie na konsultację dwa lata po ukończeniu terapii uzależnienia od środków chemicznych. Chociaż udawało mu się zachowywać abstynencję, znalazł się w impasie. Porzucił college i nie potrafił utrzymać się w żadnej pracy. Na ogół bardzo dobrze radził sobie zawodowo, ale kiedy prowadziło to do awansu czy wzrostu odpowiedzialności, porzucał swoje zajęcie.

Brian twierdził, że dokładnie wie, na czym polega problem. Kochał Lindę, z którą był zaręczony, jednak jej rodzice sprzeciwiali się temu małżeństwu i przekonali ją, żeby zerwała. Było to ponad pięć lat temu, ale Brian wciąż kochał Lindę i nie pogodził się z odrzuceniem. Twierdził, że nadal rozpacza z powodu tej straty, a przywiązanie do Lindy powoduje, że stoi w miejscu. Chociaż odrzucenie w miłości może być bardzo bolesne, ludzie w końcu się z niego otrząsają. Dlaczego z Brianem było inaczej? Przez kilkanaście sesji obaj próbowaliśmy analizować jego nastawienie do narzeczonej i reakcję na odrzucenie. Przedstawiałem mu wiele teorii, wszystkie logiczne, ale obaj czuliśmy, że zupełnie nie o to chodzi.

Pewnej nocy po sesji z Brianem śniło mi się, że siedzę w łódce i wiosłuję. Jako dziecko bardzo to lubiłem, ale - ponieważ nie umiałem pływać - nie pozwalano mi wypuszczać się na jezioro bez towarzystwa dorosłych. Chodziłem więc na przystań, gdzie stały przycumowane łódki i mogłem tam do woli wiosłować. Nie było to zbyt niebezpieczne, gdyż nie mogłem nigdzie odpłynąć. Wiosłując, wyobrażałem sobie, że dopływam do drugiego brzegu jeziora i odkrywam nieznany ląd. Zatykałem na tej nowej ziemi amerykańską flagę, jak wcześniej robili to inni odkrywcy. Był to temat marzeń dosyć typowy dla 10-letniego chłopca. Kiedy się obudziłem, sytuacja Briana stała się dla mnie zupełnie jasna. W moim przypadku lina przymocowana do nabrzeża nie powstrzymywała mnie przed przygodą - to raczej ja potrzebowałem cumy, która mogła zapewnić mi bezpieczeństwo.

Sytuacja Briana była podobna. Niezależnie od tego, z jakiego powodu - czuł się bardzo niepewnie. Z jednej strony pójście do college'u lub przyjęcie awansu w pracy mogło zakończyć się klęską, a on nie chciał podejmować ryzyka. Z drugiej strony jednak nie był w stanie zaakceptować tego, że jego stagnacja była spowodowana lękiem, ponieważ to oznaczałoby przyznanie się do faktu, że nie jest wystarczająco pewny siebie czy odważny.

To, co zrobił Brian, było podobne do tego, co ja zrobiłem z moją łódką: jak ja przywiązałem się do przystani, tak Brian przywiązał się do pewnego zdarzenia w swoim życiu, które - jego zdaniem - powstrzymywało go od aktywności. Ponieważ odtrącenie w miłości jest czymś bolesnym i przygnębiającym, a także dlatego, że ludzie często tracą motywację i inicjatywę po porzuceniu przez ukochaną osobę, takie wyjaśnienie wydawało się Brianowi oraz osobom z jego otoczenia niezwykle przekonywające: „Biedny Brian, czy to nie podłość, że coś takiego go spotkało? Nieszczęsny chłopak nie może się otrząsnąć po tej nieodwzajemnionej miłości".

Uzasadnianie własnego problemu odrzuceniem przez Lindę było racjonalizacją. Znakomicie wyjaśniało, dlaczego Brian nie mógł dojść do ładu ze swoim życiem, nie było jednak prawdziwą przyczyną. Wysiłek zmierzający do zrozumienia, dlaczego relacja z Lindą nie pozwalała mu na odżałowanie straty, był daremny, ponieważ dotyczył nie tego, o co naprawdę chodzi. Tak jak inne racjonalizacje, „odrzucenie przez Lindę" służyło za zasłonę dymną.

Prawda jest taka, że Brian nie chciał uporać się ze swoimi niepokojami i lękami. Dopiero kiedy powiedziałem mu, że nie chcę nawet słyszeć o Lindzie, a zamiast tego skupiłem się na konieczności skonfrontowania się z wyzwaniem, jakim było dojście do ładu z własnym życiem, Brian wreszcie dokonał zmian, których wcześniej unikał.

O dziwo, swego rodzaju racjonalizacją może być też fizyczny ból. Nierzadko spotykamy ludzi uzależnionych od środków znieczulających, którzy twierdzą, że nie są w stanie zaprzestać ich brania z powodu silnego bólu. Często mają oni za sobą jedną lub więcej operacji chirurgicznych i popadli w uzależnienie od środków, które dostawali na uśmierzenie ciągłego bólu po zabiegu. Ludzie w ten sposób zażywający narkotyki nie uważają siebie za uzależnionych. „Nigdy nie wychodzę na ulicę, żeby szukać »kopa«. Potrzebuję leku, bo ból jest nie do zniesienia. Gdybym tylko mógł się go pozbyć, nie brałbym narkotyków". W takich przypadkach badanie lekarskie zwykle nie ujawnia fizycznej przyczyny nieustannego bólu, a pacjentom mówi się: „Nie odczuwasz prawdziwego bólu, on jest tylko w twojej głowie". Często oskarża się ich o symulowanie czy wyłudzanie recept.

Na ogół mało kto zdaje sobie sprawę, że nieświadoma część umysłu może stwarzać ból - prawdziwy ból, i to tak silny, jak przy złamaniu nogi. Chociaż niektórzy uzależnieni udają ból, żeby zdobyć upragnione narkotyki, jest również możliwe, że ktoś odczuwa przewlekły ból, który nie jest symulacją, lecz stanowi niewątpliwy skutek uzależnienia. Ludzie odczuwający ból tego typu w pewnym sensie racjonalizują. Chociaż nie wymyślają pretekstów, nieświadoma część ich umysłu robi to za nich. Ich organizm łaknie narkotyków, więc nieświadomy fragment psychiki rodzi ból - czują tylko ból i pragną doznać ulgi. Niestety, wielu lekarzy czuje się w obowiązku spełniać ich prośby i nadal przepisuje im żądane leki.

Terapia osób uzależnionych odczuwających przewlekły ból stanowi pewną trudność, lecz wiele z nich udaje się z powodzeniem wyleczyć. Pewna młoda kobieta, która była bardzo uzależniona od narkotyków z powodu ciągłego bólu krzyża, zdołała uwolnić się od nałogu. Kiedy ją zapytano, jak teraz wytrzymuje ból bez pomocy narkotyków, odpowiedziała: „Jaki ból?".

Projekcja oznacza przerzucanie na innych winy za to, za co w rzeczywistości jesteśmy odpowiedzialni my sami. Podobnie jak racjonalizacja, projekcja spełnia dwie funkcje:

po pierwsze - wzmacnia zaprzeczanie:
„Nie jestem alkoholikiem. To z powodu żony piję"; „Gdybyś miał takiego szefa, jakiego mam ja, też byś brał";

po drugie - pomaga zachować status quo:


„Dlaczego miałbym cokolwiek zmieniać? To nie moja wina. Jeżeli inni wprowadzą stosowne zmiany, nie będę musiał pić ani brać prochów".
Obwinianie kogo innego całkowicie zwalnia osobę uzależnioną od odpowiedzialności za to, że nie wprowadza zmian: „Tak długo, jak będziesz mi to robił, nie możesz oczekiwać, że się zmienię". Ponieważ ci inni nie mają ochoty się zmieniać, picie lub zażywanie narkotyków może trwać w nieskończoność.

Próby przekonania takiej osoby, że jej argumenty są niesłuszne, zwykle nie skutkują. Ponieważ projekcja w uzależnieniu służy przede wszystkim do kontynuowania zażywania środków chemicznych, zniknie sama z siebie w chwili osiągnięcia trzeźwości. Najlepszym podejściem jest przypominanie uzależnionemu: „Nie jesteś w stanie zmienić nikogo oprócz siebie samego. Popracujmy nad zdrowymi zmianami w tobie, które możesz wprowadzić".

Osoby uzależnione, jak również inni ludzie z problemami psychicznymi, mogą winić rodziców za swoje porażki, do czego mimowolnie zachęca popularna psychologia. Niektórzy w nieskończoność odgrzebują przeszłość i chętnie wykorzystują takie informacje, żeby użalać się nad sobą i usprawiedliwiać swoją ucieczkę w środki odurzające. Zauważyłem, że w takich przypadkach bardzo pomaga, kiedy powiemy: „Jeżeli nawet jesteś tworem swoich rodziców, to jeśli taki zostaniesz, będzie to, do cholery, twoja własna wina. Nie zabieramy się do przywracania przeszłości, skupmy się raczej na zmianach niezbędnych do tego, żeby poprawić twoje funkcjonowanie".

Z tymi trzema głównymi elementami uzależnionego myślenia - zaprzeczaniem, racjonalizacją i projekcją - trzeba się zmierzyć na każdym etapie trzeźwienia. Można je przedstawić w postaci warstw, jak w cebuli. W miarę usuwania kolejnych warstw zaprzeczania, racjonalizacji i projekcji pod spodem ukazują się następne. Stopniowe pozbywanie się tych zniekształceń rzeczywistości umożliwia postępy w procesie trzeźwienia.

Ktoś powiedział, że różnica między psychozą a nerwicą polega na tym, że psychotyk mówi: „Dwa plus dwa równa się pięć", podczas gdy neurotyk stwierdza: „Dwa plus dwa równa się cztery, a ja nie mogę tego znieść". Osoba nieuzależniona akceptuje fakt, że dwa plus dwa równa się cztery i przystosowuje się do tego bez specjalnych trudności. Ktoś uzależniony również może czasem być dobrze przystosowany, ale innym razem środek chemiczny zmienia go w psychotyka, a jeszcze innym - w neurotyka. Kiedy rzeczywistość wydaje mu się nie do zniesienia, ani się do niej nie przystosowuje, ani nie wyobraża sobie, że jej nie ma: aktywny alkoholik czy narkoman raczej zażywa swoją substancję i obojętnieje na rzeczywistość.

Wraz z podjęciem abstynencji osoba uzależniona musi zmierzyć się z realną sytuacją bez uciekania się do środków chemicznych. To może pomóc nam w zrozumieniu, dlaczego rodziny, które od dawna domagały się, żeby ich uzależniony bliski przestał brać środki chemiczne, są nieraz rozczarowane, kiedy w końcu przestaje. Człowiek uzależniony utrzymujący abstynencję, który nie uzyskał pomocy w pokonywaniu uzależnionego sposobu myślenia, może być trudniejszy we współżyciu niż aktywny alkoholik czy narkoman. Niektóre rodziny wręcz zachęcają taką osobę do picia czy ponownego brania narkotyku.

W przeciwieństwie do tego, co się powszechnie sądzi, ludzie uzależnieni nie popadają w konflikty częściej niż wszyscy inni - oczywiście, jeśli zażywanie środka chemicznego wszystkiego nie popsuje. Kiedy uzależnienie jest już dość zaawansowane, zmącony środkiem chemicznym umysł może powodować wiele konfliktów. A więc to nie najpoważniejszy nawet konflikt odpowiada za uzależnienie od środków chemicznych. Odpowiedzialność ponosi raczej zniekształcona percepcja osoby uzależnionej - powoduje, że rzeczywistość staje się dla niej niemożliwa do przyjęcia.

Największym deformacjom u osoby uzależnionej ulega obraz samej siebie. Może ona czuć się bardzo nieprzystosowana na wiele różnych sposobów.


Młoda kobieta uzależniona od narkotyków nie umawia się na randki i nie przegląda się w lustrze, uważając, że jest brzydka. Uzależniony od środków chemicznych autor podręcznika odczuwa silny lęk, prowadząc wykład dla lekarzy: obawia się, że ktoś mógłby się z nim nie zgodzić, chociaż jest uznanym na świecie autorytetem. Alkoholiczka, bardzo zdolna pani adwokat, żyje w ciągłym strachu, ponieważ sądzi, że wszystko, co robi, nie jest wystarczająco dobre. „Moje życie jest jak spacer po zaminowanym polu" - mówi.
Zewnętrzna fasada ukrywa skrajnie niską samoocenę. Jeżeli ten fałszywy autoportret nie zostanie skorygowany, osobie myślącej w sposób uzależniony będzie trudno wracać do zdrowia albo uzna, że w ogóle nie da się trzeźwieć dalej. Wówczas może wpaść w psychozę, nerwicę lub zastępcze uzależnienie.

Posiadanie fałszywego obrazu samego siebie, charakterystyczne dla osób uzależnionych, poprzedza rozwój uzależnienia od środków chemicznych, często o wiele lat. Niska samoocena, która pojawia się wraz z zażywaniem substancji chemicznych, jest nieco inna - nie jest związana z fałszywym obrazem rzeczywistości. Nie ma nic przyjemnego w tym, że nie pamięta się wczorajszego dnia ani w przeżywaniu kaca, robieniu z siebie widowiska czy budzeniu się w areszcie. To są uzasadnione powody niskiej samooceny osób uzależnionych.

Susan, 37-letnią nauczycielkę, przyjęto na leczenie po próbie samobójczej. Właśnie straciła pracę z powodu alkoholizmu. Próbowała zamaskować „alkoholowy oddech", pijąc miętę, ale z jej problemem było coraz gorzej, aż doszło do zwolnienia. Ta kobieta była ogromnie przygnębiona i bardzo źle o sobie myślała. Kiedy poprosiłem, żeby wymieniła kilka swoich mocnych stron, nie potrafiła znaleźć u siebie żadnej pozytywnej cechy. Przypomniałem jej, że skończyła studia z doskonałym wynikiem i zdobyła nagrodę Phi Beta Kappa.

- Przynajmniej mogłaś powiedzieć, że jesteś bardzo zdolna - stwierdziłem. - W końcu byle głupek nie dostaje takiej nagrody.

Susan ze smutkiem pokręciła głową.

- Kiedy powiedzieli mi, że zdobyłam nagrodę Phi Beta Kappa, wiedziałam, że się pomylili.

Aby osoba uzależniona zmieniła swój negatywny wizerunek na pozytywny, aby podniosło się jej niskie poczucie własnej wartości, które poprzedzało branie środków chemicznych, musi ona uwierzyć w swoje możliwości. Dla człowieka, którego życie legło w gruzach, jest to wielkie wyzwanie. I musimy pamiętać, że poprawy wymaga tu nie tylko niska samoocena osoby, której życie zostało zrujnowane, ale również tej osoby, którą była ona wcześniej. Wielu uzależnionych szuka ucieczki w substancjach chemicznych, ponieważ ma poczucie, że sobie nie radzi. A więc musi do nich dotrzeć, że potrafią zmierzyć się z rzeczywistością. Historia, którą opowiem, pokazuje, jak bardzo głęboko w takim człowieku tkwi zdolność radzenia sobie z sytuacją konfliktową.

Pewnego dnia, kiedy chciałem jak co miesiąc opłacić rachunki, stwierdziłem z przerażeniem, że nie mam na koncie wystarczającej sumy. Łamałem sobie głowę, usiłując dociec, gdzie się podziały moje pieniądze, ale bez skutku. Zostały mi dwie możliwości: albo wziąć pożyczkę, albo nie zapłacić rachunków w tym miesiącu. Żadna z nich nie była przyjemna, ale wybrałem drugą. Jakieś dziesięć dni później przyszło rozliczenie z banku i byłem miłe zaskoczony, bo okazało się, że mam więcej pieniędzy, niż pierwotnie sądziłem. Po prostu zapomniałem zanotować stan konta. A więc niepotrzebnie denerwowałem się i myślałem o braniu pożyczki. Mój problem polegał na tym, że chociaż miałem odpowiednie fundusze, żeby opłacić rachunki, nie wiedziałem o tym. Zawiodła moja percepcja rzeczywistości i najpierw musiałem uświadomić sobie, że nie jest mi potrzebna pożyczka.

Podobnie ludzie myślący w sposób uzależniony muszą uświadomić sobie, czym już dysponują, oraz że w każdej sytuacji mają to, czego im potrzeba. W jaki sposób możemy przekonać ludzi z niską samooceną, że są wiele warci? Dla nas punktem wyjścia jest przeświadczenie o ich wartości. Jeśli będziemy cenić ich jako wartościowe istoty ludzkie, będziemy mogli bezpiecznie przyjąć założenie, że nasze odczucia do nich dotrą. Puste komplementy czy pochlebstwa nie mają żadnej wartości. Musimy przez cały czas być uważni, żeby umieć dostrzec każdą pozytywną cechę w ich przeszłości i teraźniejszości, dając im powód do tego, żeby mogli się poczuć dumni. Ludzie na ogół bardzo łatwo wychwytują wszelkie potknięcia swoich bliźnich. Mając do czynienia z osobami uzależnionymi, musimy stale „łapać" je na tym, co robią dobrze, i chwalić za to.

Zmiana fałszywego obrazu rzeczywistości u ofiar uzależnień jest bardzo trudna. Ktoś, kto powiedzmy ma teraz 42 lata, mógł nie wierzyć w siebie, od kiedy był 3- letnim dzieckiem. Trzeba wiele czasu i wysiłku, żeby zmienić ten fałszywy obraz. Pamiętajmy, że dla człowieka uzależnionego właśnie on jest rzeczywistością.

Dla uzależnionego myślenia charakterystyczna jest również pewna sztywność, która możemy nazwać „zasadą albo-albo". Osoba uzależniona wykazuje skłonność do popadania w skrajności, nie bardzo zdając sobie sprawę z tego, że problemy można rozwiązywać na wiele sposobów. Zdarza się na przykład, że mąż, który zaczyna wracać do zdrowia, nie potrafi podjąć decyzji: rozwieść się, czy zostać z żoną. Mógłby spróbować okresowej separacji, jednocześnie rozpoczynając pracę nad swoim trzeźwieniem, podczas gdy żona otrzymałaby pomoc psychologiczną - ale taka możliwość prawdopodobnie nigdy nie przyszła mu do głowy. Ten brak elastyczności czy nieumiejętność uwzględniania różnych możliwości powoduje wiele frustracji, ponieważ większość ludzi nie lubi skrajności.

Nie wiadomo, dlaczego komuś, kto myśli w sposób uzależniony, nie przychodzą do głowy inne możliwości czy rozwiązania pośrednie. Mimo to logika uzależnionego nie wydaje się błędna. Gdyby istniały tylko dwie możliwości wyboru, obydwie niesatysfakcjonujące, frustracja byłaby uzasadniona. Gdybyśmy byli nieświadomi natury uzależnionego myślenia, moglibyśmy dać się ogłupić i w razie powstania konfliktu podzielać frustrację tej osoby. Jeśli będziemy na to wyczuleni, zdołamy jej pomóc w znalezieniu odpowiednich rozwiązań.

Aby lepiej zrozumieć postawy i reakcje człowieka uzależnionego, trzeba wiedzieć, skąd ten człowiek się wywodzi. Będziemy w stanie zrozumieć jego zdumiewające, nietypowe reakcje na określone doświadczenie tylko wtedy, kiedy zrozumiemy, jakie okoliczności kiedyś towarzyszyły temu doświadczeniu. Widząc, jak ktoś reaguje złością na niemal niezauważalny kontakt fizyczny, powiedzmy, czyjeś lekkie muśnięcie w zatłoczonej windzie, prawdopodobnie zastanawialibyśmy się: co się z tym człowiekiem dzieje? Albo pomyślelibyśmy, że to ktoś bardzo zapalczywy. Prawdopodobnie uznalibyśmy jego złość za nieuzasadnioną.

Załóżmy jednak, że osoba, o której mowa, ma na skórze pęcherze po opalaniu. Teraz cały obraz się zmienia: to, co zdawało się powierzchownym kontaktem, w rzeczywistości wystarczyło, żeby wywołać nieznośny ból, i nawet jeśli wybuch złości nie był usprawiedliwiony, możemy przynajmniej zrozumieć, dlaczego do niego doszło. Podczas gdy oparzenia od słońca są widoczne dla każdego, wrażliwości emocjonalnej nie da się zobaczyć. Możemy więc nie zrozumieć, dlaczego ktoś reaguje tak gwałtownie, jeżeli nie zdajemy sobie sprawy z tego, jakie ma obszary szczególnej wrażliwości. Często zastanawiałem się, dlaczego niektórzy ludzie uciekają się do alkoholu bądź innych środków chemicznych, żeby poczuć się lepiej, a inni tego nie robią. Różnice genetyczne i fizjologiczne odgrywają istotną rolę w rozwoju uzależnienia, ale oczywiście nie jest to jeszcze pełna odpowiedź.

Chociaż wielu ludzi korzysta z alkoholu lub innych narkotyków, żeby dostać „kopa", wielu innych spożywa je, kiedy pragnie poczuć się normalnie. Dla tych drugich substancje psychoaktywne są środkami znieczulającymi przy przeżywaniu emocji, ponieważ szukają oni ucieczki od przykrych uczuć i dyskomfortu.

Oczywiście życie niemal każdego człowieka obfituje w stresujące zdarzenia. Ale większość z nas nie używa alkoholu ani innych środków, żeby poradzić sobie ze stresem. Niektórzy uzależnieni mają przypuszczalnie większą wrażliwość na stres i najwyraźniej odczuwają emocjonalny dyskomfort ostrzej niż inni. Są oni w znacznej części emocjonalnie nadwrażliwi i przeżywają uczucia o znacznie większym natężeniu niż ci, którzy się nie uzależnili. Osoby uzależnione od środków chemicznych często robią wrażenie ponad miarę wrażliwych i przeżywających emocje o skrajnym natężeniu. Kiedy kochają, kochają bardzo mocno i równie mocno nienawidzą.

Uczuciowość osoby uzależnionej przypomina nadwrażliwą skórę ofiary poparzenia słonecznego. Bodziec, który u człowieka nieuzależnionego może nie spowodować bólu, u uzależnionego jest w stanie wywołać wielkie cierpienie.

Wielu uzależnionych to samotnicy. Na zewnątrz mogą sprawiać wrażenie nietowarzyskich i lubiących samotność, ale nie zawsze jest to prawdą. Istoty ludzkie z natury pragną towarzystwa, zaś samotnik w rzeczywistości nie lubi izolacji, tylko wybiera ją jako mniejsze zło. Kontakt z ludźmi naraża osobę uzależnioną na możliwość odrzucenia, które dla nikogo nie byłoby przyjemne, lecz dla niej jest prawdziwą tragedią. Uzależnieni często przewidują odrzucenie tam, gdzie inni nawet by o tym nie pomyśleli.

Jak na ironię, przewidywanie odrzucenia może powodować mękę niepewności tak nieznośnej, że człowiek uzależniony swoim zachowaniem zaczyna prowokować odrzucenie, aby uwolnić się od tego stanu zawieszenia. Kiedy indziej może starać się uniknąć odrzucenia, nie odstępując bliskiej osoby, czy stając się zaborczym. Wycofanie z kontaktów społecznych, wykorzystywanie czy fanatyczna zazdrość są więc wśród nich dość częste.

Wspominałem wcześniej, że zniekształcona, uzależniona logika nie zawsze jest konsekwencją zażywania środków chemicznych, ale często je poprzedza. To samo dotyczy nadwrażliwości emocjonalnej.

Mężczyzna, który od 19 lat jest trzeźwiejącym alkoholikiem, na mityngu AA powiedział: „Kiedy skończyłem mniej więcej dziewiąty rok życia, zacząłem mieć poczucie, że jestem inny niż wszyscy. Nie potrafię powiedzieć, dlaczego tak było, ale tak się właśnie czułem. Wchodząc do pokoju pełnego ludzi, miałem wrażenie, że nie należę do ich grona, i nie było mi przyjemnie. Po prostu do nich wszystkich nie pasowałem. Wiele lat później, kiedy się po raz pierwszy napiłem, nagle zobaczyłem, że świat nie jest taki zły. Już czułem, że do niego należę". Ten przykład żywo ilustruje intensywność poczucia własnej odmienności, którego doświadcza większość uzależnionych, zanim po raz pierwszy sięgnie po alkohol czy narkotyk.

Wrażliwy tak, jak może być człowiek spalony słońcem, ten ktoś zazwyczaj jednak wie, że - chociaż czyjeś dotknięcie może wywołać ostry ból - ta osoba nie zamierzała nikogo skrzywdzić. Natomiast ci, których cechuje nadwrażliwość, często nie zdają sobie sprawy ze swojej skrajnej wrażliwości, toteż wietrzą wrogość w całkiem niewinnych zachowaniach czy uwagach i są gotowi stosownie do tego reagować.

Kiedy więc obserwujemy reakcje kogoś posługującego się uzależnioną logiką, musimy mieć w pamięci tamtego człowieka z poparzeniem słonecznym. To może pomóc nam w lepszym rozumieniu sytuacji.

Ludzi myślących w sposób uzależniony bardzo często bez żadnej logicznej przyczyny ogarnia lęk, tak jakby przeczuwali katastrofę. Na świecie zdarzają się rzeczy i dobre, i złe, większość z nas spotyka jedne i drugie. Nie tylko osoby uzależnione martwią się i przewidują różne nieszczęścia, one jednak robią to znacznie częściej niż inni.

Niektórzy ludzie są optymistami: natykając się na kupę nawozu, zaczynają szukać konia. Inni to pesymiści - kiedy widzą piękny stół zastawiony kuszącym jadłem, obawiają się, że potrawy są zatrute. Kwestia, dlaczego ludzie demonstrują tak sprzeczne postawy, nie zawsze jest prosta.

Osoby uzależnione na ogół nie są w stanie zobaczyć, co dobrego mają w sobie dobre zdarzenia. Jak się wydaje, przytłacza ich chorobliwe poczucie, że są pechowcami, boją się, że wszystko, co działa bez zarzutu, w końcu się zepsuje. Niektórzy o krok od sukcesu zaczynają sabotować własne poczynania.

Tom, 32-letni mężczyzna, nigdy nie zdołał utrzymać abstynencji dłużej niż przez trzy miesiące. Jednak po ostatnim leczeniu wyglądało na to, że udało mu się przekroczyć magiczny próg. Właśnie miał już obchodzić pierwszą rocznicę abstynencji, ale na trzy dni przed tą ważną datą został przyjęty na odtrucie. Tom płakał, mówiąc: „Musi mi pan uwierzyć: picie zupełnie nie sprawia mi przyjemności. Odkąd skończyłem 12 lat, nigdy nie miałem przerwy w piciu dłuższej niż trzy miesiące. Teraz awansowałem w pracy i po raz pierwszy od niepamiętnych czasów żona powiedziała mi, że mnie kocha. Wiedziałem, że jest zbyt dobrze, żeby mogło tak być dłużej. Wiedziałem, że musi zdarzyć się coś strasznego. Za każdym razem, kiedy dzwonił telefon, po prostu byłem pewien, że zaraz się dowiem, że moją córeczkę potrącił samochód. Napiłem się, żeby już mieć to za sobą".

Ważne jest zrozumienie chorych oczekiwań wynikających z uzależnionego myślenia. Rodzina i terapeuci mogą czuć się zachęceni sukcesami w pracy wracającego do zdrowia alkoholika i tym, że wygląda on na szczęśliwego. Niekiedy nie ma żadnych oznak, które zdradzałyby, że mimo tego pozornego szczęścia w głębi duszy myśli on: „Nie poradzę sobie". Czasami to przeczucie budzi w nim taki niepokój, że nie mogąc go już dłużej znieść, mówi sobie: „Co za koszmar, równie dobrze mógłbym to już mieć za sobą", a następnie przyśpiesza swoją klęskę.

Gdyby taki ktoś używał normalnej logiki, rozsądnym działaniem byłoby zapewnienie go, że wszystko idzie dobrze i nie ma powodu spodziewać się porażki. Ale jeśli nadal kieruje się logiką uzależnioną (która nie znika natychmiast po podjęciu abstynencji), rozsądne argumenty nic nie dadzą. Osoby uzależnione w początkowej fazie trzeźwienia mogą sprawiać wrażenie, że akceptują logiczne argumenty, jednak w głębi ducha myślą inaczej. Wrócimy do tego problemu, kiedy będziemy omawiać sposoby udzielania im pomocy. Na razie zachowajmy tylko świadomość, że uzależnieni często żyją w poczuciu nadciągającego nieszczęścia.

Człowiek może myśleć w sposób uzależniony, zanim jeszcze zacznie nadużywać alkoholu czy innych środków psychoaktywnych, niemniej jest pewna specyficzna cecha, która przypuszczalnie wynika z uzależnienia: skłonność do manipulacji. Miewają taką skłonność osoby nieuzależnione, ale i uzależnione mogły manipulować otoczeniem, zanim zaczęły pić alkohol lub brać narkotyki. Jednak wraz z rosnącym nadużywaniem tych substancji problem się nasila: są zmuszone kłamać, ukrywać fakty i manipulować innymi. Osiągają mistrzostwo w posługiwaniu się manipulacją i z czasem staje się to trwałą cechą ich osobowości.

Początkowo manipulacja może być manewrem obronnym, którego celem jest usprawiedliwianie picia alkoholu albo zażywania narkotyków, ukrywanie kłopotów bądź aranżowanie sytuacji sprzyjających piciu lub zażywaniu innych środków. Ale prędzej czy później zaczyna ona żyć własnym życiem. Przestaje być środkiem prowadzącym do celu, a staje się celem samym w sobie. Osoba uzależniona manipuluje i kłamie dla samej manipulacji i kłamstwa, nawet gdy nie ma z tego żadnych korzyści.

Phil w czasach, kiedy brał narkotyki i pił, często wracał do domu dopiero o świcie, a nawet znikał na parę dni. Po zakończeniu leczenia często chodził na mityngi Anonimowych Alkoholików i Anonimowych Narkomanów. Pewnego wieczoru po mityngu, wraz z kilkoma przyjaciółmi, poszedł do całonocnej kawiarni, gdzie kontynuowali minimityng aż do północy. Żona Phila - przerażona tym, że nie przyszedł do domu o wpół do jedenastej, jak się spodziewała - podejrzewała najgorsze. Kiedy więc w końcu stanął w drzwiach, zapytała z wyrzutem:

- Dlaczego nie zadzwoniłeś i nie powiedziałeś mi, że przyjdziesz później?

- Dzwoniłem - odpowiedział - ale nie odbierałaś.

Żona Phila wiedziała, że telefon nie dzwonił i wątpiła w opowieść o kawiarni i minimityngu. Uspokoiła się dopiero wtedy, gdy sponsor męża potwierdził jego wersję. Analizowałem to zdarzenie z Philem, a on przyznał: „Nie wiem, dlaczego jej powiedziałem, że dzwoniłem. Wiedziałem, że to kłamstwo, ale wydawało mi się to takie naturalne".

Często przestrzegam pacjentów rozpoczynających leczenie, że muszą uważać i starać się nie oszukiwać samych siebie. Można odnieść tymczasową korzyść, kiedy zwali się coś na innych, ale jeśli oszukujesz sam siebie - odnosisz fałszywy triumf: będąc zwycięzcą, jesteś równocześnie pokonanym.

Nierzadko zdarza się, że człowiek uzależniony, we wczesnej fazie trzeźwienia doznaje olśnienia. Nagle uderza go, jak bardzo dotąd był ślepy na swoje uzależnienie, bezmyślny i samolubny. Myśli wtedy: „Przecież nie jestem aż taki głupi, żeby wrócić do dawnych destrukcyjnych zachowań teraz, kiedy już zdaję sobie z tego sprawę". I mając już tę prawdziwą wizję sytuacji, może zdecydować się na przerwanie terapii, ponieważ „już jej nie potrzebuję". Albo - jeśli uczestniczy w terapii - zaczyna grać rolę terapeuty wobec innych pacjentów, pomagając im osiągnąć podobny wgląd. Nonsens! Skutki długich lat uzależnionego myślenia i zachowania nie znikają bez śladu z dnia na dzień. Wbrew zapewnieniom o swojej szczerości człowiek uzależniony nadal manipuluje. Tragedia polega na tym, iż oszukuje sam siebie i zaczyna wierzyć, że "osiągnął trwałą abstynencję. Mało czujny terapeuta może dać się nabrać na to, że jego uzależniony pacjent nagle uzyskał wgląd; jakie to cudowne, że nie trzeba w pocie czoła jak z innymi klientami przekopywać się przez pokłady zaprzeczania! Co za ulga, kiedy trafi się na osobę, która z miejsca zaczyna pracować nad problemami ważnymi w trzeźwieniu! Oto człowiek gotowy do przerabiania Czwartego Kroku (gruntowny i odważny obrachunek moralny) w drugim dniu terapii, a już nazajutrz - do Kroku Piątego (wyznanie drugiemu człowiekowi istoty własnych błędów). Terapeuta musi zachować ostrożność, bowiem z całą pewnością jest to ktoś, kto posługuje się czystą manipulacją: raczej jedzie szybką windą, niż postępuje zgodnie z programem Dwunastu Kroków. Bardzo wysokie jest więc prawdopodobieństwo, że wracając do domu z sesji terapeutycznej, zatrzyma się w najbliższym barze.

Skrót jest często najszybszą drogą prowadzącą do miejsca, do którego zamierzało się dotrzeć. Dlaczego więc ktoś nie miałby iść na skróty? Ponieważ w przeciwieństwie do ludzi myślących normalnie - którzy używają skrótów, aby szybciej dojść do celu - dla myślących w sposób uzależniony to skrót jest celem i wcale nie musi prowadzić do żadnego szczególnego miejsca.

Podobnie jak inne aspekty uzależnionego myślenia skróty i manipulacje stosowane przez osobę uzależnioną na pierwszy rzut oka nie wydają się absurdalne i łatwo można dać się na nie nabrać. Co więcej, wcale nie przestaje ona manipulować natychmiast po podjęciu abstynencji. Wiele czasu musi upłynąć, trzeba też włożyć mnóstwo pracy, zanim człowiek zdoła zapanować nad swoimi manipulacyjnymi zachowaniami.

Powszechnie uważa się, że ludzie uzależnieni działają pod wpływem poczucia winy. I rzeczywiście słysząc, jak dają wyraz swoim wyrzutom sumienia, czujemy, że to bardzo głębokie uczucia. Osoba uzależniona naprawdę może mieć wyrzuty sumienia, ale często odczuwa nie winę, lecz wstyd. A to wielka różnica.

Główna różnica między poczuciem winy a wstydem wygląda tak. Osoba winna mówi: „Czuję się winna z powodu tego, co zrobiłam", zaś osoba ogarnięta wstydem mówi: „Wstydzę się tego, kim jestem". Dlaczego to rozróżnienie jest tak istotne? Ponieważ można przepraszać, można starać się zadośćuczynić za wyrządzone przez siebie krzywdy, można obiecywać poprawę i prosić o wybaczenie za to, co się zrobiło, ale bardzo niewiele da się zrobić w sprawie tego, kim się jest. Alchemicy w średniowieczu trwonili swoje życie, próbując dokonać przemiany ołowiu w złoto. Człowiek owładnięty wstydem nawet nie próbuje niczego poprawić, myśląc: „Nie mogę zmienić gliny, z której zostałem ulepiony. A skoro jestem z gorszego materiału, nie warto wkładać żadnego wysiłku, żeby zmienić siebie. I tak wszystko poszłoby na marne".

Poczucie winy może prowadzić do prób naprawiania tego, co się zrobiło źle, wstyd wiedzie do rezygnacji i rozpaczy. Przy bliższym spojrzeniu osoby uzależnione często ujawniają bardzo niską samoocenę i głęboko zakorzenione poczucie niższości.

Nie zawsze udaje się odkryć, skąd wziął się wstyd. Może on być wynikiem działania różnych czynników. Ronald i Patricia Potter-Efronowie w książce zatytułowanej Pozbywanie się wstydu (Letting go of shame) wyliczają takie jego źródła, jak: wyposażenie genetyczne i właściwości biochemiczne, kultura, rodzina, zawstydzające związki oraz zawstydzanie samego siebie. Ale innym znaczącym uwarunkowaniem mogą być też okoliczności, w jakich istota ludzka przychodzi na świat. Mały człowiek jest bezradny i pozostaje zależny dłużej niż inne żywe istoty. Młode różnych gatunków zwierząt potrafią biegać, kiedy mają zaledwie kilka dni, a po kilku tygodniach od narodzin wiele z nich już samodzielnie szuka sobie pożywienia. Ludzkie dziecko umarłoby bez opieki dorosłych przez kilka pierwszych lat życia. I jeśli nawet młodzi ludzie są fizycznie samowystarczalni, niekiedy pozostają zależni finansowo od rodziców nawet jeszcze po trzydziestce. Zależność od innych nie sprzyja podnoszeniu samooceny; bezradność i zależność mogą rodzić poczucie niższości.

Niskie poczucie własnej wartości czy wstyd u osób uzależnionych są zwykle silniejsze niż u innych. Okoliczności, które na ogół wywołują poczucie winy u człowieka zdrowego emocjonalnie, u uzależnionego wywołują wstyd. Przypomina to zwarcie w instalacji elektrycznej. Załóżmy, że chcesz włączyć klimatyzację, ale po naciśnięciu przycisku zapalają się światła; albo zaczynasz nastawiać zmywarkę do naczyń, a uruchamia się piekarnik - nie ulega wątpliwości, że gdzieś poplątały się kable. To samo dzieje się z osobą uzależnioną: to, co powinno spowodować poczucie winy, wywołuje wstyd.

Ponieważ uzależnione zachowanie często prowadzi do niewłaściwych, nieodpowiedzialnych, a nawet niemoralnych działań, istnieją wszelkie powody, żeby człowiek uzależniony odczuwał wyrzuty sumienia. Jednak zamiast nich zaczyna w nim narastać wstyd, który nie tylko nic nie daje, lecz wręcz przeszkadza. Załóżmy, że miałeś samochód, który działał sprawnie, ale jedna z części zepsuła się, wymieniasz więc tę popsutą część i samochód znów jeździ dobrze. Jeżeli jednak po każdej naprawie coś się w nim psuje, musisz uznać, że to fabryczny bubel. Rozkładasz ręce i dochodzisz do słusznego wniosku, że nie ma sensu dalej go naprawiać.

Właśnie to dzieje się w uzależnionym myśleniu. Ogromny wstyd, który odczuwają uzależnieni, prowadzi do przekonania, że próba zmiany sposobu postępowania nic nie da. Poczucia winy można się pozbyć, naprawiając wyrządzone krzywdy, lecz nawet zadośćuczynienie nie może zmienić marnego materiału, z którego uzależnieni w swoim mniemaniu „zostali zrobieni".

Wyrzuty sumienia u osób uzależnionych są tak częste, jak mlecze na wiosnę, a ich łzy potrafią poruszyć najbardziej zatwardziałe serce. Każdy, kto słucha wyznającego swoje „grzechy" alkoholika czy narkomana, a kto nie zdaje sobie sprawy z istoty uzależnionego myślenia, przysiągłby, że ten człowiek nigdy więcej nie tknie alkoholu ani narkotyku.

Ed, 44-letni elektryk, przyjechał do ośrodka odwykowego z innego miasta, ponieważ bał się, że terapia w miejscu zamieszkania ujawniłaby jego alkoholizm. Początkowo odczuwał ogromne wyrzuty sumienia: „Jak mogłem narazić na taką hańbę istoty, które najbardziej kocham? Jak mogłem zrobić coś takiego mojej rodzinie? Kocham ich, a tak źle ich traktowałem. Prędzej się zabiję, niż wypiję choćby kroplę alkoholu". Jeszcze tej samej nocy zadzwoniła do mnie pielęgniarka, żeby mi powiedzieć, że Ed dziwnie się zachowuje. Zgodnie z moją sugestią przeszukała jego pokój i znalazła opróżnioną w trzech czwartych butelkę wódki.

Wyrzuty sumienia Eda nie były nieszczere, stanowiły jednak raczej wyraz wstydu niż poczucia winy. Ed czuł, że niezależnie od swego postępowania zawsze będzie złym mężem i ojcem, a trzeźwienie nie uczyni go lepszym. Świadomość, że sprawił rodzinie ból i wyrządził krzywdę, spowodowała, iż zapragnął poczuć ulgę, a ponieważ wydawało mu się, że to, czy będzie pił, czy nie, niczego nie zmieni, wrócił do wódki, którą przemycił do ośrodka, gdzie zamierzał trzeźwieć. To jest właśnie uzależnione myślenie.

Rokelle Lerner, psycholog i specjalistka od uzależnień, twierdzi, że program Dwunastu Kroków zmienia wstyd w poczucie winy. Program ten pomaga uzależnionym zrozumieć, że są chorzy i, chociaż ponoszą pełną odpowiedzialność za swoje zachowanie, nie są winni swojej chorobie. Jednak oczekuje się od nich, żeby postępowali zgodnie z programem terapii i zachowywali całkowitą abstynencję, jak również w zasadniczy sposób zmienili swoją osobowość.

Kiedy uzależnionego zaczynają akceptować inne trzeźwiejące osoby i kiedy odkrywa on, że ci, którzy stosowali się do programu i dokonali dużych zmian w swojej osobowość, są szanowani i kochani, zaczyna zauważać, że również on może być dobrym człowiekiem. Do tego jednak niezbędne są abstynencja i gruntowny „przegląd" osobowości. Właśnie w ten sposób wstyd zmienia się w poczucie winy. Dokonanie osobistego obrachunku, podzielenie się tym z drugim człowiekiem i rozpoczęcie działań zmierzających do naprawy wyrządzonych krzywd pomaga osłabić poczucie winy. Osoby uzależnione, które pracują nad kolejnymi krokami programu AA, zaczynają funkcjonować konstruktywnie, a także otrzymywać miłość i szacunek od swoich rodzin i swojej społeczności.

Jednym z elementów uzależnionego myślenia jest iluzja dotycząca sprawowania kontroli. Złudzenie własnej omnipotencji (poczucie nieograniczonej mocy) w pewnym stopniu przeżywa każdy uzależniony i współuzależniony. Większość ludzi nałogowo pijących alkohol czy zażywających inne środki chemiczne przestaje w końcu panować nad swoim piciem lub braniem, a mimo to z uporem twierdzi, że potrafi je kontrolować. Chociaż życie w dużym stopniu wymknęło im się z rąk, wciąż mają niezachwianą pewność, że mogą nim kierować. Ta niemożność przyznania się do utraty kontroli wbrew oczywistym faktom jest znamienna dla uzależnionego myślenia. Takie złudzenie wszechmocy musi zostać przezwyciężone, zanim osoba wracająca do zdrowia będzie mogła przyznać się do własnej bezsilności i zaakceptować ją, czego wymaga Pierwszy Krok w trzeźwieniu.

Alkoholicy przytaczają mnóstwo argumentów, dlaczego AA jest nie dla nich. Często protestują: „Chodziłem na mityngi, oni tam cały czas mówią o Bogu, a ja jestem ateistą. Nie wierzę w Boga, więc nie mogę korzystać z AA". Problem jednak polega nie na tym, że ktoś uzależniony nie wierzy w istnienie Boga - bo większość w głębi duszy wierzy - problemem jest raczej to, że sami siebie uważają za Boga.

Jest mnóstwo rzeczy, nad którymi człowiek nie ma żadnej kontroli albo wobec których pozostaje bezsilny, jednak wcale nie oznacza to słabości charakteru. Ludzie chorujący na katar sienny nie są w stanie opanować kichania. Odpowiednie leczenie może im przynieść ulgę, ale bez niego są bezsilni wobec kichania. Jednak nawet najgorszy atak kichania nie powoduje, że ktoś cierpiący na katar sienny czuje się obywatelem drugiej kategorii. Utrzymywanie, że panuje nad swoim kichaniem, skoro w rzeczywistości tak nie jest, byłoby samooszukiwaniem.

Ludzie, którzy myślą o uzależnieniu raczej jako o klęsce moralnej niż jako chorobie, uważają niepowodzenia w kontrolowaniu picia czy brania narkotyków za wyraz słabości charakteru. Kiedy obronnie zaprzeczają swojej bezsilności wobec środków chemicznych i twierdzą, że mają kontrolę nad ich zażywaniem, w rzeczywistości ulegają złudzeniu. Każdy uzależniony, który mówi: „Nie mogę być bezsilny", popada w iluzję wszechmocy.

W AA mówi się po prostu, że - skoro osoby uzależnione nie mają żadnej kontroli nad zażywaniem środków chemicznych - muszą uzyskać kontrolę skądinąd. To „skądinąd" oznacza Siłę Wyższą. Ktoś, kto nie wierzy w Siłę Wyższą w sensie religijnym, może znaleźć inne zewnętrzne źródła kontroli. Wiele osób uważa za taką siłę na przykład swoją grupę AA. W celu zaakceptowania Siły Wyższej - czy to w ujęciu religijnym, czy innym - człowiek uzależniony musi zdać sobie sprawę, że nie ma władzy nad pewnymi aspektami swojego życia. Tak samo jest z osobami cierpiącymi na katar sienny, kiedy biorą (nieuzależniające) leki.

Oprócz iluzji wszechmocy typowe dla uzależnionych są postawy i fantazje wielkościowe, stanowiące jeszcze jedną cechę uzależnionego myślenia. Jak pokazuje poniższa historia, złudzenie własnej wielkości występuje w uzależnionym myśleniu całkowicie niezależnie od faktów.

Mel, swego czasu świetnie prosperujący dyrektor przedsiębiorstwa, cierpiał z tego powodu, że w dobrze nam znany sposób stracił rodzinę, firmę i dom. Siedział w barze i płakał nad kuflem piwa, snując fantazje, że w każdym momencie może ktoś wejść i zaproponować mu stanowisko naczelnego dyrektora wielkiego koncernu.

Ten człowiek w końcu zaczął leczenie i podczas całego pobytu w ośrodku zachowywał się w sposób megalomański. Pewny, że jest lepszy od wszystkich innych, wciąż zadzierał nosa i patrzył na ludzi z góry. Sprzeciwił się propozycji, żeby po terapii zamieszkać w hostelu dla byłych pacjentów, chociaż nie miał dokąd pójść. W końcu niechętnie raczył się zniżyć do poziomu innych, wciąż przekonany o swojej ważności. Nie licząc się z rzeczywistością, nadal wierzył, że jest świetnym dyrektorem.

Godzina prawdy nadeszła po sześciu tygodniach pobytu w hostelu. Mel wspomina to tak: „Stałem na dworze z rękami w kieszeniach. Wyjąłem zawartość mojej prawej kieszeni i stwierdziłem, że mam dwanaście centów i guzik od spodni. Potem pomacałem drugą kieszeń i uderzyło mnie, że nie mam żadnych kluczy. Nie miałem nic, do czego potrzebowałbym kluczy! Ani mieszkania, ani biura, ani samochodu". Dopiero w tym momencie Mel musiał pogodzić się z rzeczywistością.

Megalomania i złudzenie wszechmocy często idą w parze. Jedno i drugie może stanowić desperacki wysiłek, żeby uniknąć świadomości własnej niemocy. Istoty ludzkie są pod wieloma względami bezsilne. Mnóstwo rzeczy w życiu - pogoda, inni ludzie czy cena mleka - pozostaje poza naszą kontrolą. Podobnie jest z wieloma aspektami naszej własnej natury, które zarówno w sensie fizycznym, jak i psychicznym funkcjonują bez udziału naszej woli.

Kogoś, kto czuje się ze sobą dobrze, zwykle nie przeraża myśl, że mógłby zacząć zdawać sobie sprawę z własnej niemocy. Ale człowiek, który ma niską samoocenę - czuje, że jest do niczego, nic nie potrafi i nie ma żadnej wartości - musi bronić się przed tym, co postrzega jako jeszcze jeden przejaw degradacji: przed brakiem kontroli nad środkami chemicznych. Budowanie poczucia własnej wartości może trzeźwiejącemu człowiekowi pomóc w pokonaniu tego trudno uchwytnego, ale poważnego zagrożenia.

Ludziom uzależnionym od środków chemicznych na ogół olbrzymią trudność sprawia przyznanie się do popełnionych błędów. Większość z nich nie zgadza się z taką opinią, twierdząc, że nie mieliby najmniejszych problemów z uznaniem swego błędu, gdyby im się taki kiedykolwiek zdarzył. Jedną z cech uzależnionego myślenia jest wrażenie, że zawsze ma się rację. Również inne cechy takiego sposobu myślenia - zaprzeczanie, projekcja, racjonalizacja, poczucie wszechmocy - służą temu, żeby wspierać uporczywie podtrzymywane mniemanie o własnej nieomylności.

Argumenty, za pomocą których uzależnieni tłumaczą swoje zachowanie i bronią go, mogą się wydawać całkiem logiczne. Każde wyjaśnienie początkowo sprawia wrażenie sensownego. Jeżeli jednak uwzględnimy całą listę incydentów wraz z wyjaśnieniami, musimy postawić pytanie: „Gdyby ta osoba rzeczywiście była nieomylna, czy tak by się to skończyło?". Kiedy poddamy analizie używane przez nią wyjąśnienia, uzależnione myślenie staje się oczywiste. Logicznie brzmiące uzasadnienia to często tylko pomysłowe racjonalizacje i projekcje.

Osoba trzeźwiejąca powinna uświadomić sobie nie tylko to, że dobrze jest być człowiekiem, ale też, że największym możliwym osiągnięciem jest być człowiekiem szlachetnym. Przede wszystkim trzeba być ludzkim, a to oznacza, że czasami trzeba błądzić. Jedną z najlepszych dróg do zaakceptowania zasady: „Popełnić błąd to jeszcze nie koniec świata" jest przyjrzenie się innym ludziom, kiedy robią błędy - zwłaszcza tym, których uzależniony bardzo sobie ceni. Za przykład może służyć każdy. Chciałbym tu podać przykład z mojego własnego życia.

Miałem kiedyś pacjenta, który przez długi czas był na oddziale psychiatrycznym. Kiedy jego stan uległ poprawie, zaczął dostawać przepustki i mógł wychodzić ze szpitala na kilka godzin. Pewnego piątku ten pacjent powiedział mi, że nazajutrz chce wziąć udział w zjeździe absolwentów swojej klasy i spotkać się z kolegami, zanim rozjadą się po całym świecie. Nie widziałem powodu, żeby mu odmówić. Kiedy wychodziłem, pacjent powiedział: „Proszę pamiętać o wpisaniu do mojej karty zlecenia na wydanie przepustki, inaczej siostry nie wypuszczą mnie ze szpitala". Obiecałem, że to zrobię, natychmiast poszedłem do pokoju pielęgniarek i wypisałem zlecenie.

Kiedy spotkałem tego pacjenta w następny poniedziałek, przywitał mnie wybuchem płaczu i złości:

- Dlaczego mnie pan okłamał? Dlaczego powiedział mi pan, że mogę wyjść, a potem mnie nie wypuścił? Niektórzy koledzy wyjeżdżają i nigdy więcej ich nie zobaczę!

Powiedziałem mu, że nie mam pojęcia, o czym mówi, ponieważ tak jak obiecałem, wypisałem zlecenie na przepustkę.

- To pańskie pielęgniarki mnie okłamały! - krzyczał. - Powiedziały, że nie ma takiego zlecenia w karcie.

Przejrzałem więc kartę tego pacjenta i - ku swojemu zdumieniu - nie znalazłem tam żadnego zlecenia. Co się z nim stało, skoro z całą pewnością je wypisałem? Zagadka rozwiązała się, kiedy później odkryłem to zlecenie w karcie innego pacjenta. Rzeczywiście wypisałem je, tak jak obiecywałem, ale siostry miały rację, mówiąc pacjentowi, że w jego karcie nie było zlecenia na wydanie przepustki, ponieważ faktycznie go tam nie było. Zostało wpisane do innej karty.

Zaniosłem obie karty do pokoju pacjenta i pokazałem mu, co się stało. Przeprosiłem za swój błąd, który uniemożliwił mu spotkanie z kolegami z klasy i powiedziałem, że już nie mogę zrobić nic, żeby ten błąd naprawić. Jedyne, co mogłem zrobić, to przeprosić.

Stało się coś dziwnego: po tym zdarzeniu stan pacjenta zaczął się coraz szybciej poprawiać. Później okazało się, że jednym z jego problemów był perfekcjonizm. Popełnianie błędów to było dla niego tabu. Miał obsesję na punkcie poprawności i przerażała go myśl o możliwości pomyłki. I oto proszę! Jego lekarz popełnił błąd! I to nie byle jaki: zlecenie na wydanie przepustki wpisane do niewłaściwej karty mogło spowodować, że szpital opuściłby pacjent z poważnymi skłonnościami samobójczymi. Pomyłka mogła być tragiczna w skutkach, a mimo to doktor się do niej przyznał. Co więcej, nadal pracował, pielęgniarki wciąż go szanowały i wypełniały jego polecenia, chociaż się pomylił. A zatem błąd nie podważa wartości człowieka. Może więc i on, pacjent, nie musiał się wiecznie pilnować, żeby nie popełniać błędów?

Kiedy po raz pierwszy zapoznałem się z programem Dwunastu Kroków, z zadowoleniem odkryłem Krok Dziesiąty: „Prowadziliśmy nadal obrachunek osobisty, z miejsca przyznając się do popełnionych błędów". Jak wielu innych ludzi, kiedyś broniłem własnych błędów. Moje ego nie pozwalało mi się przyznać, że się mylę. Niektórzy ludzie toczą prawdziwe boje, żeby udowodnić, że mają rację, i dopiero gdy wszystkie ich argumenty zostaną odparte, niechętnie przyznają, że jednak się mylili. Taka postawa może mieć fatalne skutki. Istnieje znacznie prostsza i bardzo skuteczna metoda: zaoszczędzimy mnóstwo energii, jeśli po prostu przyznamy, że się myliliśmy; lecz zróbmy to natychmiast, bez zbędnych prób bronienia własnych pomyłek.

Jaką ulgę poczułem, gdy uwolniłem się od tego brzemienia! Zdarza mi się popełniać błędy i kiedy przyznaję, że jestem tylko człowiekiem, inni zawsze to rozumieją. Ich złość wywoływałem tylko wtedy, gdy upierałem się, że mam rację. Ktoś, kto wyrzeka się swojego złudzenia wszechmocy, które jest częścią uzależnionego myślenia, potrafi też przyznać się do własnych błędów.

Złość jest potężną i ważną emocją. Radzenie sobie z nią jest może najtrudniejszym problemem psychologicznym naszych czasów. W literaturze dotyczącej uzależnień można znaleźć kilka świetnych książek na temat radzenia sobie ze złością, jednak nadal nie rozumiemy w pełni prawdziwej istoty tego uczucia.

W przeżywaniu złości można wyróżnić trzy fazy:

Faza pierwsza to odczuwanie złości, kiedy coś ją wywoła: jeśli ktoś mnie obraża lub rani, czuję złość. Jest to z gruntu instynktowna, czy też odruchowa reakcja emocjonalna, nad którą mamy bardzo niewielką kontrolę.

Faza druga to reakcja na złość: jeśli ktoś mnie obraża, mogę przygryźć wargi i nic nie powiedzieć, zrobić jakąś uwagę, ewentualnie „rzucić mięsem" albo kogoś popchnąć czy uderzyć. Chociaż mamy raczej niewielką kontrolę nad odczuwaniem złości, to całkiem nieźle panujemy nad swoimi reakcjami.

Faza trzecia to utrzymywanie się złości. Załóżmy, że nie mam żadnej kontroli nad pierwotnym uczuciem, kiedy coś je wywołało, ale jak długo może ono trwać? Kilka minut? Miesiąc? Piętnaście lat?

Dla wygody fazę pierwszą nazwijmy „złością", fazę drugą - „wściekłością", a fazę trzecią - „urazą". Zbyt często dzieje się tak, że złość szybko prowadzi do wściekłości. Osobom uzależnionym szczególnie trudno opanować złość, nawet jeśli nie są pod wpływem środków chemicznych. Oczywiście, kiedy samokontrola jest przez nie osłabiona, reakcja wściekłości może być bardzo silna. Czy istnieje jakiś sposób zmniejszenia intensywności pierwszej fazy złości?

Wszelkie emocje czemuś służą. Chociaż wyznawcy światopoglądów religijnego i świeckiego nie zgadzają się w wielu kwestiach, zarówno jedni, jak i drudzy są zdania, że wszystko w naturze pełni określoną funkcję. Na przykład bogactwo kolorów w świecie zwierząt: od wielobarwnych ptaków po przepych mieszkańców oceanów - wszystko to służy jakiemuś celowi. Kolory mogą pełnić rolę ochronnego kamuflażu, umożliwiając wtopienie się w otoczenie, a żywe ubarwienie pomaga zwabić partnera. Można więc spytać: „Jaką funkcję w naturze pełni złość?". Wydaje się, że nie jest konieczna dla przetrwania: gdybym został zaatakowany, byłbym w stanie odpowiednio się bronić, nawet gdybym nie był zły. Strach również może bez niej istnieć i może pchnąć do reakcji walki lub ucieczki, niezbędnej do przetrwania. Nawet gdybym nie poczuł złości, pamiętałbym, kto mnie zaatakowali i byłbym przygotowany na ewentualne przyszłe ataki.

Złość nie jest tym samym co nienawiść. Czasami bardzo złościmy się na kogoś, kogo kochamy, a innym razem nienawidzimy, nie odczuwając złości. Czemu więc służy ta emocja? Uważam, że naturalnym celem złości jest utrzymanie porządku społecznego. Nasze uczucie oburzenia na to, że ktoś został obrabowany, pobity czy okaleczony, popycha nas do działań, których celem jest zapobieganie takim zdarzeniom. Bez złości moglibyśmy odpowiednio się bronić, ale zapewne nie podejmowalibyśmy wysiłku, żeby bronić kogoś innego.

Złość jest emocją wywołaną przez niesprawiedliwość wobec siebie lub innych ludzi. Ale co jest niesprawiedliwością? To zależy od sposobu myślenia, hierarchii wartości oraz przekonań danej osoby. Ludzie bardzo się różnią w opiniach dotyczących tego, co na tym świecie jest niesprawiedliwe. I dlatego niektórzy wpadają w złość znacznie szybciej niż inni.

Wielu ludzi uzależnionych sądzi, że świat nie traktuje ich właściwie. Czują się ofiarami i złoszczą się na wszystkich, nie wyłączając Boga: „Dlaczego ja? Dlaczego mi to robisz?". Wrażliwość uzależnionego na wszelką odczuwaną niesprawiedliwość w dużym stopniu przypomina nadwrażliwość człowieka dręczonego migreną, którego ostre światło czy głośne dźwięki przyprawiają o nieznośny ból. Uzależnieni często czują się obrażeni, pomniejszeni i poniżeni. Ich rodziny nie dość ich kochają, przyjaciele nie dość cenią sobie ich towarzystwo, a zwierzchnicy nie okazują dość uznania za ich ciężką pracę itd. Tylko że ile to jest „dość"? Biorąc pod uwagę nadwrażliwość i nienasycone potrzeby niektórych ludzi, nawet bezgraniczna miłość, szacunek czy uznanie mogą im nie wystarczać.

Problem zatem polega nie tylko na intensywności gniewnych reakcji ludzi myślących w sposób uzależniony, ale również na ich zniekształconej percepcji. Na przykład mężczyzna wraca do domu z pracy i oznajmia: „Cześć wszystkim, już jestem!". Żona i dzieci, zaabsorbowane ciekawym programem telewizyjnym, odpowiadają z roztargnieniem i nie wybiegają, żeby go powitać. Dla tego ojca ich reakcja świadczy o tym, jak mało go cenią: „I jak wam się to podoba? Przez cały dzień haruję jak wół, żeby zapewnić im dobre życie, i jaka mnie za to spotyka wdzięczność?". Dla niego brak uznania jest ogromnie niesprawiedliwy i bardzo go złości. Albo gdy żona okazuje zainteresowanie swoim przyjaciołom, on może odczuć, że go nie docenia i wściekać się, ponieważ „żona go poniża".

Możemy więc zrozumieć - chociaż nie wybaczyć - reakcje osoby uzależnionej, która czuje się ofiarą „niesprawiedliwości". W każdej kulturze obowiązuje pogląd, że ludzie postępujący niesprawiedliwie powinni być karani. To właśnie robi osoba uzależniona, kiedy odreagowuje swoją złość, karząc drugiego człowieka za popełnioną „niesprawiedliwość". Techniki uczące kontrolowania złości są niezwykle ważne, lecz najbardziej pomocne byłoby oczywiście uwolnienie się od zniekształconego myślenia, które jest motorem złości.

W okresie trzeźwienia sposób postrzegania człowieka uzależnionego ulega stopniowemu przekształcaniu. Dzięki pomocy psychologicznej i programowi Dwunastu Kroków zaczyna on mniej koncentrować się na sobie i przestaje być tak drażliwy. W miarę wracania do zdrowia wzrasta jego poczucie własnej wartości i nie interpretuje już wszystkiego osobiście w kategoriach poniżenia. Zaczyna brać odpowiedzialność za swoje postępowanie i przestaje obwiniać innych. To, co kiedyś wywoływało złość i wściekłość, już tak nie działa.

Zjawisko to jest czymś zupełnie innym od wypierania złości. Wyparcie ma miejsce wówczas, gdy doszło do prawdziwej niesprawiedliwości i osoba, która ma słuszne powody, żeby odczuwać złość, wcale jej nie odczuwa. Jest to nienormalne, tak jak nienormalne jest nieodczuwanie bólu po ugodzeniu ostrym narzędziem. Niektórzy ludzie w taki czy inny sposób nauczyli się nie odczuwać złości. Takie wypieranie nie jest techniką kontroli, jak na przykład wolne liczenie do dziesięciu, kiedy człowiek czuje, że jest zły i chce tę złość w pewien określony sposób opanować. Wyparcie to nieświadomy mechanizm psychologiczny, który powoduje, że człowiek nie zdaje sobie sprawy z jakiejś nieakceptowanej emocji lub myśli. Złość może się pojawić na poziomie nieświadomym, ale w sposób świadomy nie jest odczuwana.

Dobrym przykładem wyparcia złości jest przypadek zakonnicy, którą leczyłem z powodu przewlekłej depresji. Surowe wychowanie religijne, jakie otrzymała, sprawiło, iż uważała, że odczuwanie złości to grzech. Żeby dotrzeć do mojego gabinetu, siostra musiała półtorej godziny jechać dwoma autobusami. Nie chciała się spóźniać, więc za każdym razem przyjeżdżała godzinę za wcześnie, bo taki był rozkład jazdy. Zawsze starałem się być punktualny, a ona cierpliwie czekała. Kiedyś musiałem niespodziewanie wyjechać z miasta i zapomniałem powiedzieć sekretarce, żeby odwołała spotkanie z siostrą. Później dowiedziałem się, że po długim oczekiwaniu pacjentka spytała o powód spóźnienia i powiedziano jej, że tego dnia w ogóle nie będę przyjmował. Po powrocie zadzwoniłem do niej, przeprosiłem i zaproponowałem kolejny termin. Kiedy się zjawiła, jeszcze raz powiedziałem:

- Przykro mi, że zapomniałem zlecić sekretarce, żeby wcześniej odwołała nasze spotkanie. Jestem pewien, że siostra była bardzo zła, kiedy dowiedziała się o moim wyjeździe.

Uśmiechnęła się.

- Nie. Dlaczego miałabym być zła?

- Bo jechała siostra półtorej godziny, potem czekała kolejne dwie godziny. Straciła siostra masę czasu, bo ja zapomniałem zadzwonić. Nie sposób nie rozgniewać się w takiej sytuacji.

Zakonnica, wciąż się miło uśmiechając, odpowiedziała:

- Rozumiem, że takie rzeczy się zdarzają. Jest pan bardzo zajęty, więc nie mam powodu być zła.

- Mimo to stokrotnie przepraszam. Doceniam to, że siostra jest taka uprzejma i chce wybaczyć mi mój błąd, ale proszę mi nie mówić, że nie czuje się siostra urażona.

Na to ona, nieodmiennie się uśmiechając:

- Nie, dlaczego miałabym czuć się urażona?

Jestem pewien, że mówiła prawdę twierdząc, iż nie czuje się urażona ani zła. Uczucie jest doznaniem, a jej system czuciowy nie zarejestrował złości. Tak został wyćwiczony. Sądzę, że coś tu jest nie w porządku: to tak jakby człowiek odkrył liczne blizny po oparzeniach na rękach, a nie przypominał sobie, że się poparzył. Jeżeli ma się nienaruszony system nerwowy, oparzenie powinno powodować ból. Jeżeli nie, to coś jest nie tak.

Intencjonalne powstrzymywanie swoich reakcji na złość nie jest niczym złym. Oczywiście, nie trzeba rzucać przedmiotami, tłuc pięściami w ścianę czy kląć. Tak naprawdę ci, którzy twierdzą, że człowiek powinien rozładowywać złość za pomocą krzyku, czy nawet walenia w worek treningowy, mają niewiele klinicznych podstaw do udzielania takich porad. Decyzja, że nie będzie się okazywać złości, niczym absolutnie nie grozi. Ale nie odczuwać złości to coś innego, wskazuje bowiem na nieświadome zaprzeczanie i wypieranie tego uczucia, co może powodować problemy. Nie należy się zatem dziwić, że siostra cierpiała na chroniczną depresję, nadciśnienie i chorobę wrzodową. Złość, której się zaprzecza, może być przyczyną depresji i rozmaitych chorób somatycznych.

Zraniony mężczyzna czuje się raczej wściekły niż urażony. Wydaje się, że mężczyźni powinni płakać, a zamiast tego wybuchają gniewem. Być może dzieje się tak dlatego, że normalna reakcja płaczu jest dla nich niedostępna. Dlaczego? Ponieważ wierzą, że „mężczyźni nie płaczą". Wiele kultur utożsamia męskość ze stoicyzmem. Na przykład, w gazecie można przeczytać, że po tragicznym wypadku jakiś mężczyzna „nie wstydził się" szlochać. A dlaczego właściwie ktokolwiek miałby się wstydzić płaczu, kiedy spotkała go krzywda?

Pozbawione ujścia, jakim jest płacz, emocje mężczyzny szukają innej możliwości rozładowania, którą często bywa wybuch wściekłości. W gruncie rzeczy pozbawienie kogoś, kto został zraniony, możliwości płaczu jest niesprawiedliwe i może to właśnie ta niesprawiedliwość przekształca ból w złość i wściekłość. Niektórzy mężczyźni, kiedy zaczynają trzeźwieć, płaczą po raz pierwszy od bardzo wczesnego dzieciństwa. Dowiadują się, że przeżywanie uczuć jest dobre i dzięki temu zostaje usunięte jedno z ważnych źródeł złości.

Fazą trzecią, czyli urazą, nadzwyczaj dobrze zajmuje się program Dwunastu Kroków AA. Osobom powracającym do zdrowia mówi się: „Jeżeli nie przestaniesz trwać w rozżaleniu i urazie, znowu zaczniesz pić". Na mityngach ludzie uwalniają się od ciężaru zaległych żalów, które noszą w sobie. Często dochodzą do wniosku, że źle interpretowali poczynania innych i że faktycznie nie ma powodu do pielęgnowania urazy. Czasami możemy stwierdzić, że to, co uważaliśmy za szkodliwe dla nas, w rzeczywistości było błogosławieństwem. Albo możemy uświadomić sobie głęboki sens poglądu, że żywić urazę oznacza pozwolić komuś, kogo nie lubię, żeby za darmo zamieszkał w mojej głowie. Dzielenie się spostrzeżeniami i uczuciami z innymi oraz spojrzenie z dystansu zmniejsza urazę i może pomóc pozbyć się jej całkowicie. Program powrotu do zdrowia pozwala dostrzec destrukcyjną naturę wściekłości i urazy.

Ludzie nie są skłonni uważać, że być uzależnionym to coś bardzo pożądanego. Ale jeśli uprzytomnimy sobie, że korzyści z trzeźwienia w ramach programu Dwunastu Kroków trudno osiągnąć w inny sposób, uzależnienie może przestać wydawać się aż tak wielkim przekleństwem.

Pamiętając o intensywności przeżywania uzależnionych, ich marnym zdaniu o sobie i chorych oczekiwaniach, zaczynamy rozumieć, dlaczego starają się oni bronić przed przykrymi uczuciami, jakich się obawiają w kontaktach z innymi. A spodziewają się, że zostaną poniżeni, skrytykowani albo odrzuceni. Aby ochronić się przed cierpieniem, jakie to wywołuje, często budują mur obronny pomiędzy sobą i resztą świata.

Wielu uzależnionych mówi o sobie, że są samotnikami. I rzeczywiście mogą się kontaktować z ludźmi bez uczucia dyskomfortu tylko wtedy, kiedy są pod znieczulającym wpływem środków chemicznych. Bez nich wycofują się albo trzymają innych na dystans za pomocą obłudy, nieustannego krytykowania i odnoszenia się do nich nieprzyjemnie.

Co prawda izolacja oszczędza osobom uzależnionym przykrości, nieuniknionych w kontaktach z innymi ludźmi, jednak pozbawia ich towarzystwa, za którym tęsknią. Można powiedzieć, że przeżywają dylemat spowodowany wysokim „współczynnikiem jeżozwierza". Człowiek uzależniony jest bowiem jak jeżozwierz, który pragnie przebywać z innymi osobnikami swojego gatunku, ale boi się kłucia ich kolców. Podchodzenie za blisko boli, ale trzymanie się na odległość oznacza samotność. Jeżozwierz musi więc starannie rozważyć, jak blisko może podejść, żeby chociaż trochę pobyć w towarzystwie, a zarazem uniknąć bólu.

Mury obronne, które wznoszą ludzie uzależnieni, chronią ich przed „ukłuciami" świata zewnętrznego, lecz zarazem ograniczają, uniemożliwiając spełnienie bardzo silnego i bardzo ludzkiego pragnienia przyjaźni. Tak więc mur zbudowany dla obrony zmienia się w więzienie.

Większość zachowań uzależnionego wzmacnia jego izolację. Liczne kłamstwa, zwodzenie innych, manipulowanie, niechętne nastawienie i krytykowanie powodują, że ludzie od niego stronią. Złość, egocentryzm, nieprzejmowanie się innymi i nieodpowiedzialność sprawiają, że jego towarzystwo jest niepożądane. Chociaż uzależnieni zachowują się tak, że inni ludzie zaczynają ich unikać, nie znoszą jednak izolacji, która jest wynikiem ich własnego zachowania. Samotność jeszcze pogarsza tę sytuację i jest dodatkowym czynnikiem wpływającym na obniżenie samooceny. A tego osoby uzależnione usiłują uniknąć, zwiększając zażywanie znieczulających substancji chemicznych, przez co utrwala się błędne koło uzależnienia.

Wycofywanie się osoby uzależnionej z kontaktów społecznych i tak już nie jest dobre, ale problem powiększa się, kiedy buduje ona mur obronny we własnym domu. Komuś takiemu nie zawsze łatwo jest odizolować się fizycznie, toteż jedynym dostępnym środkiem obrony stają się określone sposoby zachowania. To z kolei często prowadzi do nadużyć względem tych, których kocha on najbardziej: współmałżonka, dzieci, rodziców i rodzeństwa.

Wstępne oczekiwania uzależnionych, że spotkają się z odrzuceniem, oparte są na błędnym postrzeganiu i są samospełniającą się przepowiednią. Ponieważ tak źle myślą oni o sobie, to sądzą, że inni ludzie ich odrzucą. W miarę jak manewrów obronnych zaczyna być coraz więcej, spodziewane odrzucenie przestaje być fantazją. Otoczenie rzeczywiście ich unika, co z kolei wzmacnia ich mizerny autoportret.

Jeśli rodzina lub przyjaciele - próbując dotrzeć do osoby uzależnionej - starają się przebić przez jej mur obronny albo go obejść, może ona wpaść w panikę i wzmocnić ten mur. Na przykład pewna narkomanka zgłosiła się na leczenie, ponieważ nie mogła się już wkłuć do żadnej swojej żyły. Podczas przyjmowania do ośrodka rehabilitacyjnego wyglądała okropnie. Kiedy trzy tygodnie później przyszła już w znacznie lepszym stanie, powiedziałem: „Celia, zaczyna pani dobrze wyglądać". Na moją uwagę odpowiedziała niewybredną „wiązanką". Nazajutrz pojawiła się w moim biurze, żeby przeprosić mnie za swoje obraźliwe zachowanie. „Pan nie rozumie - tłumaczyła. - Powiedział mi pan coś pozytywnego i nie wiem, jak mam to potraktować". Wstępna terapia spowodowała przynajmniej to, że Cełia uświadomiła sobie swoje prowokacyjne zachowanie, ale dopiero po kilku miesiącach mogła zaakceptować jakiekolwiek pozytywne zdanie na swój temat. Bez terapii nadal odpychałaby każdego, kto chciałby się do niej zbliżyć.

Możemy teraz zrozumieć, dlaczego anonimowe wspólnoty są tak niezbędne, a ich oddziaływanie tak skuteczne. Stowarzyszanie się z innymi, którzy mają ten sam problem, jest znacznie mniej zagrażające niż kontaktowanie się ze społeczeństwem jako całością. W grupach wsparcia uzależnieni nie muszą obawiać się odrzucenia. Odkrywają nie tylko to, że wielu członków tych wspólnot to ludzie godni szacunku, chociaż kiedyś tak jak oni aktywnie oddawali się swemu uzależnieniu, lecz również to, że znaczna część z nich przeżywa takie same uczucia i ma podobne niektóre cechy charakteru. Zaczynają lepiej rozumieć, że uzależnione myślenie jest mechanizmem obronnym, kiedy widzą je u innych i uczą się rozpoznawać u siebie. W bezpiecznych granicach spotkań wspólnoty osoby uzależnione mogą zacząć usuwać swój obronny mur. Najpierw burzą tę jego część, która ogradzała od nich rodzinę i przyjaciół. Stopniowo zaczynają dopuszczać do siebie również społeczeństwo jako całość.

Charakterystyczne cechy uzależnionego myślenia to narzędzia, którymi osoba uzależniona posługuje się zarówno wznosząc mur obronny, jak i podtrzymując go. Odpowiednie leczenie przerywa błędne koło i - w miarę jak w procesie trzeźwienia poprawia się zniekształcone postrzeganie - dochodzi w końcu do usunięcia całego muru.

Ludzie uzależnieni mogą mieć poważne problemy z własnymi emocjami. Dotyczy to nie tylko negatywnych uczuć, takich jak złość, zazdrość, poczucie winy czy nienawiść; może im sprawiać trudność radzenie sobie także z niektórymi pozytywnymi uczuciami, na przykład z miłością, podziwem czy dumą. Czasami te trudności są nawet większe po zaprzestaniu zażywania środków chemicznych.

Emocje mają siłę motywującą - z definicji są tym, co nas porusza jak silnik samochodu, który wprawia go w ruch. Wyobraź sobie sytuację, w której kierowca boi się prowadzić swój pojazd. Siedzi na przykład za kierownicą samochodu wyścigowego, który ma taką moc i prędkość, że on nie jest w stanie nad nim zapanować. Albo wydaje mu się, że hamulce nie są w porządku lub układ kierowniczy źle działa. Niezależnie od tego, co by to było, ten człowiek bardzo niechętnie siądzie za kierownicą, obawiając się utraty kontroli i wypadku. Kiedy ludzie boją się swoich emocji, przyczyna może być dwojaka:
ich emocje są tak silne, jakby wymykały się spod kontroli; czują się niezdolni do panowania nad emocjami o  normalnym natężeniu: wątpią w niezawodność swoich „hamulców" i „układu kierowniczego".
I chociaż niektórzy uzależnieni wykorzystują alkohol lub inne narkotyki, żeby dostać „kopa", innym substancje psychoaktywne pozwalają poczuć się normalnie. Środki zmieniające świadomość to przede wszystkim środki powodujące emocjonalne znieczulenie: porażają one odczuwanie emocji. Kiedy człowiek przestaje je zażywać, te emocje, które wcześniej były w odrętwieniu, ujawniają się i są odczuwane niezwykle ostro.

Depresja jest jednym z bolesnych stanów emocjonalnych, które uzależniony mógł znieczulać alkoholem lub innymi środkami. Nie należy się więc dziwić, że osoba, która od niedawna pozostaje w abstynencji, ma skłonność do depresji. Abstynencja odsłania wcześniejsze stany depresyjne, ale jasność umysłu, która przychodzi wraz z trzeźwością, pozwala dostrzec spustoszenie, jakie picie alkoholu lub zażywanie innych substancji wywołało w rodzinie, w pracy, statusie materialnym i zdrowiu fizycznym.

Emily, 23-letnia kobieta, została przyjęta do ośrodka odwykowego po ośmiu latach picia alkoholu, zażywania środków przeciwbólowych i uspokajających oraz amfetaminy. W dzień po przyjęciu na oddział spotkała mnie na korytarzu i poprosiła o kilkuminutową rozmowę w cztery oczy. Następnie przypadła do mojego ramienia i zaczęła gorzko płakać: „Nie wytrzymam tego, doktorze! Nie wytrzymam! To tak strasznie boli. Nigdy przedtem nie czułam takiego bólu. Proszę mi pomóc, doktorze, proszę mi coś dać. Czuję się tak źle, że nie jestem w stanie tego znieść".

Kiedy się uspokoiła, opowiedziałem jej o pacjentce, u której w wypadku samochodowym ucierpiały nerwy przewodzące impulsy z prawej ręki do mózgu. Chirurdzy próbowali te nerwy jakoś naprawić. Przez kilka tygodni rekonwalescencji ręka zwisała bezwładnie bez żadnego czucia, bez życia, jak worek cementu. Zrozpaczona i zniechęcona kobieta myślała już, że nigdy nie będzie mogła używać tej ręki, ale któregoś dnia ktoś upuścił na nią palącego się papierosa. Poczuła ból. Skoczyła na równe nogi i zaczęła krzyczeć w ekstazie: „Ja czuję! Czuję! To boli! Czuję!". Dla kogoś innego ból wywołany oparzeniem byłby prawdopodobnie nieprzyjemny, tej kobiecie jednak sprawił radość, ponieważ stanowił oznakę, że wraca jej zdolność czucia.

Powiedziałem Emily, że od piętnastego roku życia była jak żywy trup, znieczulona alkoholem i prochami, niezdolna do odczuwania jakichkolwiek emocji. Wprawdzie nie czuła zbyt silnego bólu, ale nie mogła też doświadczać wielu przyjemnych wrażeń. Teraz, kiedy przestała faszerować się całą tą chemią, znów może odczuwać ból i radość istnienia.

Osoby z niedługą abstynencją mogą przeżywać lęk i panikę, kiedy stają wobec nowych emocji, a nigdy nie uczyły się radzić sobie z nimi. Mogą uważać, że odczuwanie złości oznacza skłonności mordercze, miłość jest równoznaczna z chęcią zawładnięcia drugą osobą, bycie kochanym kojarzy się z pochłonięciem przez partnera, a gdy się kogoś nienawidzi, to człowiek musi zrazić się do całego świata itd. Zmierzyć się z tymi uczuciami - to potężne wyzwanie.

Niektóre osoby rozpoczynające trzeźwienie boją się braku kontroli nad pewnymi określonymi emocjami. Nie wiedząc, jak wyodrębnić konkretne uczucie lub jak radzić sobie z nim, „wyłączają" przeżywanie wszystkich uczuć.

Świeży abstynent jest teraz wystawiony na liczne uczucia, które wcześniej znieczulał alkoholem lub innymi substancjami. Początkowo jego reakcja może przypominać rodzaj „porażenia", całkowitą utratę czucia, jakby „zakręcenie zaworu emocji". W takich przypadkach członkowie rodziny mogą obawiać się, że ich bliski stał się „żywym trupem". Inni uzależnieni mogą z kolei wyrażać siebie w sposób, jakiego ich rodziny i przyjaciele nigdy wcześniej nie widzieli i dlatego mogą się tego bać. Nauka radzenia sobie z emocjami wymaga czasu i jeśli rodzina nie czuje się dobrze z nowymi zachowaniami swego trzeźwiejącego bliskiego, to może mieć poczucie, że jednak łatwiej się z nim żyło, zanim zaczął trzeźwieć. Niektóre osoby w rodzinie mogą nawet dawać mu subtelne sygnały, których wynikiem bywa nawrót picia.

Jest więc niesłychanie ważne, żeby i uzależniony, i członkowie jego rodziny zrozumieli, że w uzależnieniu substancje chemiczne oddziaływały głównie na uczucia, zaś abstynencja może na wstępie powodować w nich chaos lub paraliż. Tak więc najważniejsze zadanie to nauczyć się oceniania uczuć i obchodzenia się z nimi, a to wymaga czasu oraz wielu prób i błędów. Powracający do zdrowia musi mieć mnóstwo cierpliwości, zaś jego otoczenie może jej potrzebować jeszcze bardziej.

Nawet mając adekwatny obraz rzeczywistości, człowiek uzależniony często czuje, że jednak nie jest ona tak dobra, jak być powinna. Normalne satysfakcje i przyjemności życiowe jakoś mu nie wystarczają. Czegoś mu brakuje i czuje się podstępnie okradziony z prawdziwych radości. Inni ludzie, którzy wydają się zadowoleni, muszą przeżywać coś „naprawdę", natomiast osoba z uzależnionym myśleniem czuje się tego pozbawiona: „W życiu musi być przecież coś więcej" - myśli.

Clancy, który często jest spikerem na mityngach AA, świetnie to ujmuje: „Mój świat był szary i ponury. Moja rodzina, moja praca, moje życie domowe, mój samochód - wszystko było szare. Nie znoszę, kiedy wszystko jest szare. Potrzebuję barw! A alkohol przydawał barw mojemu życiu". Dla alkoholika czy narkomana życie jest jak potrawa bez przypraw: pozbawione smaku i zapachu.

Doświadczenie zmysłowe jest osobiste i subiektywne. To prawie niemożliwe, żeby przekazać je drugiej osobie czy obiektywnie określić ilościowo. Kiedy dwie osoby próbują tej samej potrawy, słuchają tej samej melodii, czy patrzą na ten sam zachód słońca, nie ma żadnego sposobu, żeby jedna z nich dokładnie wiedziała, co czuje druga. Podobnie gdy ktoś nieuzależniony stara się zrozumieć, dlaczego uzależniony zażywa środki chemiczne, musi się to skończyć niepowodzeniem. „Co, na Boga, jest nie tak z tym człowiekiem, który ma fajny dom, dobre małżeństwo, zdrowe dzieci i intratną pracę? - pada pytanie. - Dlaczego jest taki niezadowolony? Dlaczego tak dużo pije?". Odpowiedzi mogą być trudne do przyjęcia.
Dlaczego ten człowiek tak dużo pije? Alkoholicy piją, ponieważ są chorzy na alkoholizm. Z powodu tej choroby stracili kontrolę nad swoim piciem. Skąd to niezadowolenie? Obraz rzeczywistości u ludzi myślących w sposób uzależniony ulega deformacji. W ich przypadku chroniczne niezadowolenie sprawia, że mają poczucie, iż nie przeżywają tego, co powinni przeżywać. Życie nie zapewnia im wystarczającego zadowolenia, zaś alkohol i inne środki chemiczne pozornie przydają mu barw, a szarość zdają się zmieniać w olśniewające kolory. Dopiero teraz czują oni to, czego inni zapewne doświadczają w swoim życiu. Czują się normalnie.
Jeśli osobom uzależnionym odbiera się substancję chemiczną, pojawiają się u nich objawy abstynencyjne. Kiedy mijają, przychodzi chandra. Świat znów wydaje się szary, pozbawiony kolorów, interesujących zdarzeń, ekscytacji i przyjemności. Ci, którzy rozpoczynają trzeźwienie, muszą wiedzieć, że powstrzymywanie się od środków chemicznych nie wystarczy, żeby wszystko stało się różowe.

Jeśli osoba uzależniona musi zasięgnąć porady psychiatry, jej objawy mogą wydać się podobne do tych, jakich doświadcza ktoś cierpiący na depresję w wyniku poważnych zaburzeń emocjonalnych. Są to:
utrata zainteresowania życiem; niezdolność do koncentracji; poczucie, że nic nie ma sensu; słaby popęd seksualny; poczucie, że nie warto żyć.
Nic dziwnego, że psychiatrzy często diagnozują ten stan jako zaburzenia emocjonalne lub depresję kliniczną i zapisują leki antydepresyjne. Dla osób uzależnionych w początkach zdrowienia, które nie mają depresji klinicznej, takie leki - jak powszechnie wiadomo - są nieskuteczne i mogą zagrażać trzeźwieniu.

I chociaż objawy trzeźwiejącej osoby uzależnionej i osoby z depresją kliniczną mogą być podobne, jednak zaznaczają się między nimi istotne różnice. Poważne zaburzenia emocjonalne mają podłoże biochemiczne. Innymi słowy, źle działają neurohormony, substancje chemiczne, które przekazują informacje między komórkami mózgu. Owe zmiany biochemiczne mogą być wynikiem silnego stresu, w jakim znalazł się organizm, lub czynników genetycznych. Objawy depresji klinicznej mają wyraźnie określony początek. Dana osoba wcześniej cieszyła się życiem, była aktywna, interesowała się światem - tak było do pewnego momentu, od którego wszystko zaczęło się zmieniać. Czasami tę zmianę można powiązać z jakąś zmianą fizjologiczną, jak poród, menopauza, operacja chirurgiczna czy zakażenie groźnym wirusem. Innym razem taka zmiana może być łączona ze zdarzeniem o  charakterze emocjonalnym, takim jak nagły zwrot w sprawach finansowych, śmierć ukochanej osoby albo - co może wydawać się dziwne - awans zawodowy. Istotne jest to, że można odtworzyć, od czego się to zaczęło, na przykład kilka tygodni czy miesięcy wstecz.

W uzależnieniu często wygląda na to, że objawy „depresji" nie mają żadnego konkretnego początku. W wielu przypadkach człowiek zawsze czuł się w ten sposób, nawet jako nastolatek. Ludzie uzależnieni często mówią, iż nigdy nie mieli poczucia, że są sprawiedliwie traktowani, a wszyscy pozostali zawsze mieli więcej albo lepiej. Przez innych mogą być uważani za poszukiwaczy mocnych wrażeń, ale oni sami w większości powiedzieliby, że tak daleko, jak sięgają pamięcią wstecz, byli niezadowoleni z życia.

W depresji tego typu, leki antydepresyjne nie przynoszą ulgi, a jedynie mogą wywołać przykre skutki uboczne. Trójpierścieniowe antydepresanty i inhibitory MAO nie mają żadnej wartości w leczeniu depresji charakterologicznej jak ta, którą opisałem, nie powodują jednak uzależnienia. Zagrożenie uzależnieniem pojawia się przy stosowaniu środków takich jak benzodiazepiny. Leki uspokajające, które bardzo często zapisuje się uzależnionym, rzeczywiście mogą na pewien czas złagodzić objawy depresji - tak samo jak alkohol czy inne środki chemiczne - ale same w sobie niosą wysokie ryzyko uzależnienia. Nie zdając sobie z tego sprawy, lekarz może nieświadomie zastąpić jedno uzależnienie innym.

Przyczyną stałego niezadowolenia, które może doskwierać człowiekowi myślącemu w sposób uzależniony, bywają raczej nierealistyczne oczekiwania niż to, że czegoś mu naprawdę brakuje. Taka osoba może potrzebować pomocy specjalisty w określaniu, jaka jest rzeczywistość. Najskuteczniejsza jest tu zwykle terapia grupowa, kiedy to pod kierunkiem wykwalifikowanego terapeuty uzależniony zaczyna utożsamiać się z innymi członkami grupy i przyglądać się deformacjom w ich sposobie widzenia rzeczywistości. Może wówczas uświadomić sobie, że sam podobnie zniekształcał rzeczywistość. Obserwowanie innych, którzy też mieli nierealistyczne oczekiwania, pomaga uświadomić sobie swój własny brak realizmu. Być może realny świat nie mieni się olśniewającymi barwami, ale nie jest całkiem szary lub bezbarwny.

Człowiek uzależniony często „wyłącza" zdolność odczuwania wszelkich emocji, żeby umknąć pewnych nieprzyjemnych przeżyć. Kiedy pomoże mu się zdać sobie z tego sprawę, zaczyna rozumieć, że większość czerni i szarości jego świata była spowodowana zablokowaniem odczuwania. W miarę jak ktoś taki czuje się coraz lepiej z przeżywanymi uczuciami i rozmontowuje swój potężny system obronny, zaczyna doceniać pewne kolory i wzruszenia, jakie naprawdę istnieją na świecie.

Nic nie jest w stanie uchronić osoby uzależnionej przed kliniczną depresją. Niemniej rozpoznanie jej u kogoś, kto zaczyna trzeźwieć, może być niesłychanie trudne, gdyż jej objawy mogą wiązać się z depresyjnym podłożem, które ujawnia się po odstawieniu środków chemicznych. Jak dotąd nie dysponujemy testem laboratoryjnym, który umożliwiałby rozpoznawanie zaburzeń na poziomie biochemicznym, a więc podstawą diagnozy musi być ocena lekarza. Dlatego tak ważne jest, żeby znał się on na uzależnieniach równie dobrze jak na depresji klinicznej, jeśli ma właściwie oceniać i podejmować decyzje.

Osoby, które cierpią tylko na kliniczną depresję, a nie są uzależnione, można skutecznie leczyć za pomocą środków antydepresyjnych i psychoterapii. Osobom uzależnionym bez klinicznej depresji może pomóc program trzeźwienia i terapia odwykowa. Jeżeli jednak ktoś ma jednocześnie depresję kliniczną i jest uzależniony, to są mu potrzebne obydwa rodzaje leczenia. Leki antydepresyjne nie zastąpią programu trzeźwienia, tak jak ten program nie zastąpi leków. Odpowiednie zastosowanie jednego i drugiego może zakończyć się pełnym powodzeniem.

Jeżeli u osoby uzależnionej stwierdzono depresję kliniczną i lekarz zaleci jej leki antydepresyjne, nie powinna się wahać, czy ma je przyjmować. Niektóre trzeźwiejące osoby twierdzą, że zażywanie jakichkolwiek środków zmieniających świadomość jest równoznaczne ze złamaniem abstynencji. I chociaż rzeczywiście może tak być w przypadku uzależniających środków uspokajających (z drobnymi wyjątkami), jednak z pewnością nie dotyczy to leków antydepresyjnych czy wyrównujących nastrój, takich jak lit. Można je bezpiecznie stosować, trzeźwiejąc.

Niektórzy próbują leków antydepresyjnych w aktywnej fazie uzależnienia i stwierdzają, że im nie pomogły. Zdarza się tak, jeśli te leki i alkohol czy inne substancje oddziałują na siebie, ale z chwilą podjęcia abstynencji ten sam lek antydepresyjny może okazać się skuteczny.

Prawdziwe uwolnienie się od uzależnienia oznacza coś więcej niż zwykłą abstynencję - oznacza porzucenie patologicznego i przyjęcie zdrowego sposobu myślenia. A skoro jedną z cech uzależnienia jest zniekształcenie postrzegania, to tylko jakieś ważne zdarzenie czy seria zdarzeń mogą spowodować, że osoba uzależniona postawi trafność swoich spostrzeżeń pod znakiem zapytania. Nazywając zdarzenie czy zdarzenia, które są przyczyną tego przełomu, używa się czasami określenia „sięgnąć dna".

Określenie „sięgnąć dna" było tradycyjnie używane i nadal jest szeroko stosowane w dziedzinie uzależnień, więc utrzymanie go jest uzasadnione. Należy je jednak wyjaśnić. Określenie „sięgnąć dna" niekoniecznie oznacza całkowite zerwanie więzi społecznych, utratę rodziny czy pracy; nie oznacza całkowitej klęski. Mówi jedynie, że w życiu osoby uzależnionej stało się coś, co miało na nią na tyle znaczący wpływ, aby wywołać w niej pragnienie zmiany przynajmniej jakiegoś obszaru własnego życia.

W ostatnich latach wiele firm wprowadziło tzw. programy pomocy pracownikom. Kiedy wygląda na to, że pracownik ma jakiś problem, który wpływa na jego funkcjonowanie w pracy, proponuje mu się spotkanie z doradcą i jeśli tym problemem jest uzależnienie od środków chemicznych, kieruje się tego pracownika na dalsze badania i leczenie. Może mu to być zakomunikowane mniej lub bardziej wprost, że jeśli odmówi skorzystania z pomocy i nadal będzie źle funkcjonował - grozi mu zwolnienie. Dla wielu mężczyzn i kobiet takie skierowanie staje się „dnem" i zaczynają się leczyć o dziesięć czy dwadzieścia lat wcześniej, niż zrobiliby to w innej sytuacji. Bez tego dna, kiedy poczuli zagrożenie utratą pracy, mogliby brnąć dalej w kierunku dużo bardziej dramatycznych konsekwencji.

Dzięki temu, że młodzież ma coraz większą świadomość problemu uzależnień od środków chemicznych, znaczną część młodych ludzi rozpoczynających leczenie dotyka niewiele negatywnych skutków zaawansowanego nałogu. Dla nich „dnem" jest pragnienie pozostania w domu w układzie zależności od rodziców.

Jak zobaczycie, najróżniejsze formy tego, co stanowi doświadczenie dna, można wyjaśnić za pomocą „prawa ciążenia ludzkiego".

Reguła, która rządzi zachowaniem ludzi i wydaje się równie nienaruszalna jak prawo ciążenia ziemskiego, może być nazwana „prawem ciążenia ludzkiego": człowiek porusza się od stanu, który wydaje mu się większą przykrością czy nieszczęściem do stanu, który wydaje się nieszczęściem czy przykrością mniejszą - i nigdy w odwrotnym kierunku. Zgodnie z tym prawem niemożliwe jest, żeby wybrał większe nieszczęście, a każda próba odwrócenia kierunku wyboru będzie równie daremna, jak próba zmuszenia wody, żeby płynęła pod górę.



większa przykrość czy nieszczęście

mniejsza przykrość czy nieszczęście

Alkohol i inne środki psychoaktywne dają pewną ulgę: zmniejszają lęk, przygnębienie, poczucie samotności, nadwrażliwość czy po prostu kompulsywne pragnienie. Abstynencja, przynajmniej na początku, jest źródłem przykrości, czasami dyskomfortu psychicznego, a często bardzo złego samopoczucia fizycznego. Próbując skłonić osobę uzależnioną do zaprzestania picia czy zażywania innych środków chemicznych, w gruncie rzeczy prosimy ją, żeby wybrała większą przykrość. Jednak taki wybór nie leży w ludzkich możliwościach. Z tej analizy pozornie wynika, że powinniśmy zaprzestać wszelkich wysiłków motywujących do terapii! Leczenie nie może się udać! Ale przecież wiemy, że terapia działa i ludzie naprawdę trzeźwieją. Jak to się dzieje?

Prawo ciążenia ludzkiego jest niepodważalne i kierunek przyciągania nie może ulec zmianie, ludzie są jednak w stanie zmienić swój sposób widzenia. Mogą nauczyć się postrzegać zażywanie środków chemicznych jako większe nieszczęście, zaś abstynencję jako mniejsze.

Aktywne uzależnienie

Proces zdrowienia

większe nieszczęście:

większe nieszczęście:

abstynencja

zażywanie substancji

chemicznych

mniejsze nieszczęście:

mniejsze nieszczęście:

zażywanie substancji

abstynencja

chemicznych

 

W jaki sposób zachodzi taka zmiana sposobu widzenia? Wszystkie substancje odurzające wcześniej czy później prowadzą do jakichś przykrych konsekwencji. Może to być:
utrata szacunku rodziny i przyjaciół; zagrożenie utratą pracy; słabe wyniki w nauce; poważne dolegliwości gastryczno-jelitowe; kace; halucynacje; upadki i potłuczenia; ataki drgawek; kłopoty związane z osłabieniem pamięci; strach przed pójściem do więzienia; przerażenie spowodowane urojeniami.
Kiedy któryś z tych problemów, jeden albo kilka równocześnie, osiągnie punkt krytyczny - kiedy cierpienie jest równie duże albo większe niż ulga, jaką daje środek chemiczny - wówczas inaczej zaczyna się widzieć, co jest większym, a co mniejszym nieszczęściem. I właśnie to dzieje się, kiedy ktoś „sięgnął dna". Dno to nic więcej: jest po prostu zmianą sposobu widzenia, kiedy to abstynencję zaczyna się postrzegać jako mniejsze zło niż dalsze zażywanie środków chemicznych.

W typowym przebiegu uzależnienia zazwyczaj dzieje się tak, że - jeśli nikt nie stanie na przeszkodzie - alkoholik lub narkoman sięgnie dna. Jednak różne osoby z jego otoczenia mogą w najlepszej wierze usuwać niektóre skutki nadużywania środków chemicznych. Na przykład współpracownik może kryć alkoholika, który ma kaca. Oddala to zmianę w sposobie widzenia większego i mniejszego nieszczęścia i pozwala kontynuować aktywne uprawianie nałogu. Dlatego właśnie ludzie usuwający przykre konsekwencje zażywania środków chemicznych, uważani są za tych, którzy ułatwiają trwanie w uzależnieniu.

Pamiętajmy, że pozwolenie na pojawienie się naturalnych przykrych następstw nadużywania alkoholu lub narkotyków nie jest tym samym, co karanie osoby uzależnionej. Karanie to zadawanie cierpienia z zewnątrz. Jeśli na przykład alkoholik uważa małżeństwo za źródło nieszczęścia, wybierze raczej rozstanie niż zaprzestanie picia. Tylko wtedy, kiedy odkryje, że to picie stanowi przyczynę cierpienia, droga do trzeźwości ma szansę stać się dla niego rozwiązaniem. Sposób widzenia człowieka uzależnionego zmienia się również wtedy, kiedy widzi on korzyści z utrzymywania abstynencji. Kiedy korzyści, jakie daje trzeźwienia, zaczynają przewyższać przyjemności związane z zażywaniem środków zmieniających nastrój, ktoś taki może zacząć inaczej widzieć to, co jest większym, a co mniejszym nieszczęściem. Kiedy poznaje się ludzi, którzy trzeźwieją i widać, że są szczęśliwi i produktywni, to są oni żywym dowodem korzyści z abstynencji. Korzyścią jest także pozytywna reakcja na trzeźwienie ze strony rodziny, przyjaciół i kolegów. Korzyścią jest odzyskiwanie szacunku do samego siebie. Korzyścią jest utrzymanie pracy.

Aktywny alkoholik czy narkoman może zdawać sobie sprawę ze wszystkich tych korzyści, a jednocześnie mieć poczucie, że są one poza jego zasięgiem. Właśnie tutaj może pomóc kompetentna terapia, polegająca m.in. na budowaniu realistycznej i adekwatnej samooceny. Przy odpowiedniej pomocy osoba uzależniona może zacząć wierzyć, że wymienione korzyści są osiągalne i uznać abstynencję za mniejsze cierpienie.

Ludzie bardzo się różnią tym, jak widzą korzyści i przykrości. Terapeuta może dowiedzieć się, co każdy pacjent definiuje jako korzyści i przykrości, aby pomóc mu umieścić uzależnienie i abstynencję w odpowiedniej perspektywie. Osiągnięcie dna, a jednocześnie posiadanie realistycznych oczekiwań dotyczących korzyści płynących z abstynencji powoduje, że trzeźwienie staje się możliwe.

Profesjonalni terapeuci i inni ludzie mogą na wiele różnych sposobów próbować zdobyć zaufanie pacjenta, ale niezależnie od metody zdobywania go skuteczność terapii jest związana właśnie z zaufaniem.

Spróbujmy uświadomić sobie, o co zwracamy się do osoby uzależnionej. Przede wszystkim prosimy ją, żeby zupełnie i na zawsze przestała zażywać środek chemiczny, dzięki któremu dało się żyć; żeby wyrzekła się być może jedynej rzeczy, która czyniła jej życie znośnym. Kiedy prosimy kogoś o to, chcemy naprawdę bardzo wiele.

Pewien inteligentny trzeźwiejący akwizytor powiedział mi przy okazji swojej dziesiątej rocznicy abstynencji: „Panie doktorze, kiedy byłem na detoksie i pokazał mi pan wyniki moich badań i analiz, a potem wyjaśnił pan, że jeśli nie przestanę pić, wkrótce umrę, nie poczułem nawet cienia niepokoju. Wolałem pić i umrzeć. Kiedy potrzebowałem alkoholu, nie potrafiłem wyobrazić sobie życia bez niego".

Abstynencja to często niezwykłe wyzwanie, ale nawet ona nie jest trzeźwieniem, stanowi jedynie jego warunek wstępny. Trzeźwienie wymaga bowiem zmiany postaw i zachowań, co oznacza zmianę sposobu myślenia osoby uzależnionej - tego sposobu, jaki stosuje dzisiaj i jakim posługiwała się przez większość swego życia - czyli przezwyciężenie uzależnionego myślenia. Proces ten można przedstawić za pomocą wzoru:

Trzeźwienie = Abstynencja + Zmiana

Pomyśl przez chwilę, co by się stało, gdyby ktoś, komu ufasz, kazał ci wziąć jakiś wartościowy przedmiot - piękną kryształową wazę albo cenną figurkę z porcelany - i wyrzucić go przez okno z czwartego piętra na ulicę. Pewnie powiedziałbyś: „Oszalałeś? To rodzinna pamiątka. Dla mnie jest bezcenna. Dlaczego miałbym zrobić coś aż tak głupiego?". Wyobraź sobie, że twój przyjaciel odpowiada: „I tu się właśnie mylisz! Zrozum, działasz opierając się na złudzeniu, że istnieje prawo ciążenia i kiedy coś upuścisz, to przedmiot ten spadnie. Ale padłeś ofiarą oszustwa, nic takiego jak grawitacja nie istnieje. Zaufaj mi, przyjacielu: zobaczysz, że jeśli wystawisz swoją wazę czy figurkę za okno i puścisz ją, to ona nie spadnie na ziemię, tylko pozostanie zawieszona w powietrzu i będziesz mógł ją odzyskać, kiedy tylko zechcesz". Bez wątpienia dojdziesz do wniosku, że twój przyjaciel postradał rozum. „Ten biedny facet zwariował! - pomyślisz. - Zawsze wiedziałem, że kiedy upuszczę jakiś przedmiot, on upadnie, bo działa prawo ciążenia. Ten mój biedny obłąkany przyjaciel próbuje mnie przekonać do kompletnego absurdu. Jak bardzo można być nienormalnym?".

Kiedy usiłujemy przekonać osobę uzależnioną, że jej rozumowanie jest fałszywe, to jakbyśmy mówili komuś, że jego wiara w prawo ciążenia jest urojeniem. Oczekiwanie od kogoś, kto myśli w sposób uzależniony, żeby porzucił swoją wizję rzeczywistości i zamiast niej przyjął naszą, nie ma żadnych szans powodzenia.

W jaki sposób wobec tego może zacząć się trzeźwienie? Otóż muszą działać dwa podstawowe czynniki.

Po pierwsze - człowiek uzależniony musi przestać wierzyć w swoją obecną zdolność do rozsądnego myślenia. Musi przyjąć do wiadomości, że jego obraz rzeczywistości i procesy myślowe są zniekształcone. Niestety, inni mogą zrobić niewiele, żeby skłonić go do podania w wątpliwość sposobu myślenia, który służył mu przez całe dotychczasowe życie. Wątpliwości może w nim wzbudzić tylko upadek na dno - jedyne zdarzenie, jakie może być powodem do zastanowienia się nad swoimi postawami i zachowaniami. W takim momencie terapeuta czy specjalista od uzależnień może wkroczyć i stwierdzić: „Zobacz, zaczynasz sobie uświadamiać, że twoje widzenie rzeczywistości jest nieadekwatne, a myślenie uległo deformacji. Pomogę ci odkryć pełnowartościowy sposób myślenia".

Po drugie - osoba uzależniona musi zaakceptować przekonanie uzyskane od kogoś, komu ufa: że możliwa jest inna wersja rzeczywistości. Ja sam staram się pomóc pacjentom zrozumieć to „sprawdzanie rzeczywistości", podając przykład świetnego kucharza, który zawsze gotuje swoje danie próbując je, a nigdy według przepisu. Taki kucharz nie zawraca sobie głowy odmierzaniem składników, tylko po włożeniu ich do garnka sprawdza smak potrawy, a następnie dodaje sól, cukier, cytrynę, przyprawy - co jakiś czas próbuje, zawsze dodając to, czego w niej brakuje, dopóki nie nabierze ona właściwego smaku.

Ale co się stanie, jeśli ten kucharz nabawi się potężnego kataru, ma zatkane zatoki i niczego nie może skosztować? Nie znając właściwych proporcji, może zamiast tego zawołać kogoś i spytać: „Czy mógłbyś spróbować tego za mnie i powiedzieć, czego twoim zdaniem brakuje? Przeziębiłem się i kompletnie nie czuję smaku". Dla osób uzależnionych tę funkcję może pełnić zespół terapeutyczny. Jako że ich „kubki smakowe" służące do oceny rzeczywistości nie funkcjonują dobrze, profesjonalny terapeuta może im pomóc oceniać sytuację i kształtować właściwy sposób myślenia.

Czy nie oczekujemy trochę za dużo chcąc, żeby człowiek uzależniony zaufał osobie, której nigdy wcześniej nie widział? Z reguły on nie potrafi ufać. Miał niewiele okazji, żeby się tego nauczyć, jeżeli wychowywał się w rodzinie, w której matka lub ojciec pili. W takim domu pełno było kłamstwa i oszukiwania. Pijący rodzic wciąż okłamywał trzeźwego, trzeźwy oszukiwał pijącego. Większość dzieci alkoholików nauczyła się, że nikomu nie można wierzyć.

Nawet dzieci, które wychowywały się w zdrowych, dobrze funkcjonujących domach, mogą mieć problemy z zaufaniem. Rodzice z wielu powodów nie zawsze są wobec nich szczerzy. Często uważają, że pewnych spraw dzieci nie rozumieją, więc zamiast mówić im prawdę, wymyślają coś, co - ich zdaniem - dziecko będzie w stanie pojąć.

Człowiek uzależniony, który spotyka profesjonalnego terapeutę, zwykle ma niewiele powodów, żeby mu ufać. W wyniku doświadczenia „dna" usunął mu się grunt spod nóg i może teraz czuć się tak, jakby był zawieszony w powietrzu. A ktoś z zespołu terapeutycznego wymienia z nim uścisk dłoni i mówi: „Spróbujemy panu pomóc". Dobre sobie!

Jeśli osobom uzależnionym tak trudno zdobyć się na zaufanie, to dlaczego akceptują leczenie u internisty czy dentysty albo poddają się operacjom chirurgicznym? Odpowiedź jest taka, że ci specjaliści nie mówią nic sprzecznego z tym, w co te osoby i tak już wierzą. Dentysta stwierdza, że musi usunąć ząb mądrości, który przeszkadza, a uzależniony pacjent przecież nigdy nie uważał, że takiego zęba nie powinno się wyrwać. Leczenie uzależnień od substancji chemicznych jest czymś innym: osoba uzależniona trzeźwiejąc, będzie musiała zacząć myśleć w nowy sposób, a to wymaga głębokiego zaufania.

Leczący się alkoholik czy narkoman musi mieć powód, żeby uwierzyć, że nie będzie prowadzony w złym kierunku i że głównym celem terapii jest jego dobro, a zespół terapeutyczny nigdy od tego celu nie odstąpi. Terapeuci mogą szukać sojuszników wśród członków rodziny czy zwierzchników pacjenta, jak również wśród przedstawicieli prawa, ale jedynie za jego wiedzą.

Ci, którzy rozpoczynają leczenie uzależnienia, sprawdzają swoich terapeutów; i tak być powinno. Przecież oni mówią im, że wiele z tego, w co dotąd wierzyli - jeśli nie wszystko - jest nieprawdą, że ich myślenie jest zniekształcone i nieadekwatne oraz że powinni zdać się na czyjeś myślenie.

Dawniej programy leczenia stacjonarnego trwały na ogół cztery tygodnie. I chociaż uzależnionego myślenia - kształtowanego przez wiele lat - nie można było odwrócić w ciągu 28 dni, pacjent miał przynajmniej tę korzyść, że pozostawał w otoczeniu wolnym od środków chemicznych. Obecnie, kiedy leczenie ambulatoryjne w zasadzie zastąpiło szpitalne, większość pacjentów nie ma możliwości korzystania z tego okresu ochronnego.

Ograniczenie leczenia szpitalnego okazało się wyzwaniem również dla terapeutów, którzy - tak jak ich klienci - zmuszeni są radzić sobie z nową rzeczywistością. Programy ambulatoryjne sprostały temu wyzwaniu. Przy uzależnieniu od alkoholu i opiatów utrzymywanie abstynencji uzyskuje się przez szerokie stosowanie disulfiramu i naltreksonu. Z klientami podpisuje się kontrakty, a terapeuci zdobywają dodatkowe umiejętności, żeby wspierać ich w przetrwaniu późnych objawów odstawienia. W miejsce tradycyjnych 28-dniowych programów leczenia szpitalnego wprowadzono intensywne leczenie otwarte, a terapia ambulatoryjna na ogół trwa dłużej. Daje to terapeucie nieco więcej czasu na pomoc pacjentowi w przejściu od myślenia uzależnionego do normalnego.

Przypuśćmy, że trzeźwiejący od niedawna alkoholik lub narkoman kończy program leczenia po okresie wymuszonej abstynencji, w trakcie którego uporał się z fizycznymi skutkami odstawienia. Natychmiastowy powrót do alkoholu czy narkotyków wskazuje, że nie zmienił dotychczasowego uzależnionego sposobu myślenia. Nikt zdolny do jasnego rozumowania nie chciałby od razu wrócić do aktywnego nałogu. Jedyny możliwy wniosek jest więc taki, że ten pacjent trzyma się uzależnionego sposobu myślenia.

To z kolei prawie zawsze oznacza, że terapeuta nie zdołał zdobyć zaufania pacjenta, a niekoniecznie jest odbiciem niedostatecznych umiejętności czy braku oddania terapeuty. Pacjent mógł przecież zacząć terapię z głęboką nieufnością i jak na razie nie jest w stanie nikomu uwierzyć. Albo - mimo wszystkiego tego, co się zdarzyło - może jeszcze nie sięgnął dna, co mogłoby być początkiem przełamywania uzależnionego myślenia. Zwykle potrzebuje czasu, żeby przekonać się, że jego sposób myślenia był błędny, a terapeuta jednak miał rację. Wtedy często wraca na leczenie, jednak już z większym zaufaniem do terapeuty.

To, co powiedzieliśmy o zaufaniu, odnosi się do każdego, kto chce nawiązać konstruktywny kontakt z osobą uzależnioną. Dotyczy to nie tylko terapeuty, lecz również członków rodziny, pracodawcy, księdza, sponsora czy przyjaciół, z którymi razem trzeźwieje. Wszyscy oni mogą zdobyć zaufanie, szanować je i pilnie go strzec.

Chociaż prawie wszystkie choroby nękające ludzkość można spotkać w świecie zwierzęcym, zebrano niewiele dowodów na to, żeby u zwierząt żyjących w swoim normalnym środowisku rozwijały się uzależnienia. Niektóre zwierzęta, których mózgi poddano działaniu pewnych substancji chemicznych, jadły lub piły w nadmiarze, ale nie zdarza się to im w naturalnym otoczeniu. Folgowanie swoim zachciankom jest - jak się zdaje - zjawiskiem występującym jedynie u ludzi. Dlaczego?

W przeciwieństwie do zwierząt, które ulegają jedynie fizycznym popędom i pragnieniom, istoty ludzkie tęsknią również za spełnieniem duchowym. Kiedy te potrzeby nie są zaspokojone, odczuwają dziwny niepokój. O ile głód, pragnienie czy popęd seksualny można z łatwością rozpoznać, tęsknotę duchową trudniej dostrzec i zaspokoić. Ludzie mogą odczuwać, że czegoś im brakuje, ale nie wiedzą, co to może być. Nie powinno więc nikogo dziwić, że również duchowość ulega zniekształceniom związanym z uzależnieniem.

Większość ludzi z doświadczenia wie, że pewne substancje dają poczucie zaspokojenia. Co za tym idzie, uzależnione myślenie może ich prowadzić do prób ugaszenia niejasnych duchowych pragnień za pomocą jedzenia, narkotyków, seksu czy pieniędzy. Mogą one przynieść jakąś ulgę, ale w żaden sposób nie pomagają w rozwiązaniu podstawowego problemu: niespełnionej potrzeby duchowej. Poczucie zadowolenia wkrótce znika, a zastępuje je tęsknota.

Pomyśl o tym w ten sposób. Człowiek potrzebuje pewnych ilości witamin A, B --> [Author:(null)] , C, D, E i K, żeby móc prawidłowo funkcjonować. Brak każdej z tych witamin prowadzi do określonych chorób, takich jak szkorbut przy niedoborze witaminy C czy beri-beri przy niedoborze witaminy B --> [Author:(null)] Jeżeli komuś będzie brakowało witaminy B --> [Author:(null)] , a poda rnu się olbrzymie dawki witaminy C, to choroba związana z niedoborem pozostanie, dopóki nie dostarczy się organizmowi właściwej witaminy: nadmiar jednej nie może zrekompensować niewystarczającej ilości drugiej.

Przypomina to błąd, jaki popełniają osoby uzależnione. Ktoś, kto myśli w sposób uzależniony, sądzi, że skoro jedzenie, seks, pieniądze, alkohol czy inne substancje chemiczne zaspokoiły niektóre jego pragnienia, to zaspokoją również inne. Pomaga nam to również zrozumieć zjawisko przerzucania się z jednego nałogu w drugi, na przykład zastąpienie zaburzeń odżywiania kompulsywnym hazardem czy uzależnienia od seksu pracoholizmem. Wiele osób powracających do zdrowia stwierdzało: „W okresach abstynencji czułem w sobie jakiś rodzaj pustki. Nie miałem pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. Teraz wiem, że była to pusta przestrzeń, którą powinien zajmować Bóg".

Dlaczego tak łatwo nam stwierdzić, że głód można zaspokoić jedzeniem, a pragnienie wodą, a tak trudno określić to, co jest spełnieniem duchowych pragnień? Istnieje odpowiedź, którą teologowie uważają za sedno człowieczeństwa: człowiek nie jest po prostu jednym ze zwierząt, różniącym się od nich tylko poziomem inteligencji. Ludzie jako istoty wolne moralnie mogą wybrać, czy mają uznać własną duchowość i jedyny w swoim rodzaju kontakt z Bogiem, czy nie.

Co się jednak dzieje, kiedy ktoś nie jest religijny i „Bóg, jakkolwiek Go rozumiemy" to dla niego grupa wsparcia? Czy brak przynależności do jakiejś religii wyklucza duchowość? Absolutnie nie. Ludzie różnią się od innych zwierząt. Oprócz tego, że przewyższają je inteligencją, posiadają wiele cech, których one nie mają. Na przykład mamy zdolność do uczenia się z doświadczeń historycznych, która u zwierząt oczywiście nie występuje. Możemy zastanawiać się nad sensem istnienia. Możemy myśleć o tym, w jaki sposób ulepszać siebie samych i jak wcielać w życie wyniki tego myślenia. Potrafimy opóźniać gratyfikacje i myśleć o długofalowych konsekwencjach naszych działań. I wreszcie jesteśmy zdolni do dokonywania wyborów moralnych, co może powodować odmawianie sobie tego, za czym namiętnie tęsknią nasze ciała.

O wszystkich tych zdolnościach, które są wyjątkowe i przysługują tylko człowiekowi, można powiedzieć, że to one stanowią o duchowości. Duchowość jest więc tą częścią istoty ludzkiej, która odróżnia nas od innych form życia. Osoba wierząca powie, że ducha Bóg tchnął w człowieka podczas aktu stworzenia. Ateista mógłby powiedzieć, że duchowość rozwijała się w ciągu milionów lat ewolucji. Lecz niewielu zaprzeczy, że ludzie są obdarzeni tymi zdolnościami, a więc są istotami duchowymi.

Kiedy robimy użytek z tych wyjątkowych, czysto ludzkich zdolności, dajemy wyraz swojej duchowości. Można więc mieć życie duchowe, nie będąc osobą religijną, ponieważ wśród tych unikalnych ludzkich właściwości religijność nigdzie nie jest uważana za konieczną.

Możemy też zrozumieć znaczenie duchowości w trzeźwieniu z uzależnienia. Aktywni alkoholicy i narkomani na pewno nie nauczyli się wiele z historii swoich dawnych zachowań, ponieważ powtarzają działania, których destrukcyjność została udowodniona. Ich życiowym celem jest być „na haju", więc nie szukają żadnego innego. Trudno im zrozumieć pojęcie doskonalenia siebie, kiedy ich zachowania są jednoznacznie autodestrukcyjne. Nie potrafią odraczać gratyfikacji i nie zastanawiają się nad konsekwencjami swoich działań. I wreszcie nie są wolni, lecz z całą bezwzględnością zdominowani przez przymus wynikający z uzależnienia. Nałóg jest zatem antytezą duchowości.

Uzależnione myślenie jest pozbawione pierwiastka duchowego, jako że jego celem jest skrajne zaprzeczenie duchowości. Dlatego właśnie wychodzenie z uzależnienia wymaga zastąpienia uzależnionego myślenia duchowością, choć niekoniecznie religią. Religia bez wątpienia jest elementem duchowości i może stanowić dodatkowe źródło siły w trzeźwieniu, ale na pewno nie jest w nim najważniejsza.

Powrót do uzależnionego myślenia często poprzedza nawroty picia czy zażywania innych substancji chemicznych. Zniekształcone myślenie może też utrzymywać się po nawrocie, kiedy człowiek próbuje wrócić do programu Dwunastu Kroków.

Trzeźwienie to proces rozwojowy, zaś nawrót przerywa ten proces. Ale nie oznacza on powrotu do punktu wyjścia, chociaż tak właśnie myśli prawie każdy „wpadkowicz". Czy to po dwóch, czy po dwunastu latach trzeźwienia człowiek po wpadce może znowu poczuć się na dnie. Jednak taki wniosek jest błędny i może źle wpływać na wychodzenie z nawrotu. Często ci, którym zdarzyła się wpadka, myślą: „Jaki to ma sens? Próbowałem i nic to nie dało. Równie dobrze mogę się poddać".

Problem polega na tym, że zaczynają oni od wniosku, a nie przyglądają się faktom: postępom, jakie poczynili, umiejętnościom, które nabyli, korzy- ściom z trzeźwienia. Zamiast tego osoba, która miała wpadkę, pragnie nadal zażywać substancje chemiczne. A poczucie, że wszystko na nic i rozpacz to nic innego jak typowe przejawy uzależnionego myślenia, którego celem jest podtrzymanie picia czy brania narkotyków. Natomiast słuszny jest wniosek, że nawrót nie likwiduje tego, co trzeźwiejącej osobie udało się już osiągnąć. Ilustruje to następująca historia.

Pewnego zimowego dnia poszedłem na pocztę, żeby wysłać paczkę. Wysiadł mi akumulator w samochodzie i musiałem przejść sporą odległość na piechotę. Starałem się uważać na oblodzone miejsca na chodniku, ale - chociaż byłem bardzo ostrożny - poślizgnąłem się i upadłem. Na szczęście niczego sobie nie złamałem, jednak poczułem rwący ból. Być może rzuciłem kilka mocnych słów pod adresem tego, kto powinien dokładniej odśnieżyć chodnik. Wiedziałem jednak, że niezależnie od tego, co było przyczyną upadku - to, że chodnik nie wyglądał na śliski, czy że ja sam byłem nieostrożny - nie dotrę na pocztę, jeśli nie wstanę i nie pójdę mimo bólu. Pokuśtykałem więc dalej, jeszcze bardziej wyczulony na ewentualne śliskie miejsca, które mogłyby spowodować następny upadek. I mimo że upadłem tak boleśnie, byłem o dwie przecznice bliżej swego celu niż na początku - upadek nie zniweczył postępów, jakie poczyniłem.

W taki sam sposób możemy patrzeć na wpadkę. Nawrót - niezależnie od cierpienia, jakie wywołuje - nie jest cofnięciem się do punktu wyjścia. Nie sposób zaprzeczyć, że do momentu nawrotu osoba uzależniona wiele osiągnęła. Po wpadce musi zacząć od tego miejsca i - jak wtedy, kiedy poślizgnie się na lodzie - być jeszcze bardziej wyczulona na to, co może spowodować kolejny nawrót.

Bystry obserwator - czy to terapeuta, czy sponsor - jest w stanie wykryć ponowne pojawienie się uzależnionego myślenia, które może zakończyć się wpadką. Jeśli jednak zostanie ono skorygowane, wpadce można zapobiec. Na przykład, gdy ktoś trzeźwiejący zaczyna wykazywać oznaki zniecierpliwienia, prawdopodobnie znowu ześlizguje się w poczucie czasu charakterystyczne dla uzależnienia. Ktoś, kto twierdzi, że nie potrzebuje tak wielu mityngów, ponieważ nad wszystkim panuje, przypuszczalnie wrócił do poczucia wszechmocy. Ktoś, kto pławi się w wyrzutach sumienia, może właśnie robi krok do tyłu i zagarnia go wstyd. Ktoś, kto wraca do racjonalizowania bądź obwiniania albo zaczyna przesadnie reagować na zachowania innych ludzi, mógł znowu stać się nadwrażliwy czy przekonany o własnej wyższości jak osoby uzależnione. Stany przygnębienia czy pesymizmu mogą sygnalizować depresję lub chore oczekiwania, charakterystyczne dla uzależnionego myślenia. Ponowne pojawienie się tego, co nauczyliśmy się rozpoznawać jako takie myślenie, może być przygrywką do nawrotu. Natychmiastowe wykrycie powrotu do uzależnionego myślenia i przywrócenie zdrowego sposobu myślenia mogą pomóc uniknąć nawrotu stosowania środków chemicznych.

Wiele osób doznaje zawodu, wracając po wpadce do AA, AN czy innego programu opartego na Dwunastu Krokach. Pamiętają cudowne uczucie, jasność i ciepło, jakie przeżywały, rozpoczynając program po raz pierwszy, i są rozczarowane, kiedy takie uczucia nie pojawiają się po powrocie.

Ale pierwszy pocałunek jest tylko jeden, tego przeżycia nie da się powtórzyć. Kiedy uzależnieni po raz pierwszy włączają się do programu Dwunastu Kroków, znajdują ludzi takich, jak oni sami. Inni starają się, żeby czuli się mile widziani i mieli dobre samopoczucie, skoro zostali częścią trzeźwiejącej społeczności. Osoba, która wraca do programu i szuka takich przeżyć, łatwo może poczuć się sfrustrowana i rozczarowana. To uczucie nie będzie ani takie świeże, ani takie nowe. Uzależnieni od kokainy mówią, że na próżno próbowali znowu uzyskać „haj", jaki przeżyli, zażywając narkotyk po raz pierwszy. Próba ponownego doznania „haju" z początku trzeźwienia jest bardzo podobna.

Zapamiętaj to, bo to ważne: „Traktuj wpadki realistycznie". Rozwój związany z trzeźwieniem, który poprzedzał nawrót, nie poszedł na marne, ale człowiek nie może oczekiwać, że pierwsze doświadczenia trzeźwienia się powtórzą. Są to dwa fakty, które zniekształca uzależnione myślenie.

Zawiedzione nadzieje nie są przyczyną alkoholizmu ani innych uzależnień od substancji chemicznych. Wielu ludzi nauczyło się tolerować rozczarowania i jakoś sobie radzą, nie szukając ucieczki w znieczulającym działaniu środków zmieniających świadomość. Być może ci, którzy je zażywają, żeby radzić sobie z życiem, nie nauczyli się, jak dobrze znosić frustracje. A nawet jeśli umieją uporać się z niektórymi z nich, to uzależnione myślenie stwarza wielkie trudności w postępowaniu z innymi.

Jesteśmy zawiedzeni, kiedy czujemy, że pewne rzeczy mogą i powinny wyglądać inaczej, niż to się dzieje. Jeżeli jednak wiemy, że sytuacja układa się zgodnie z naszymi oczekiwaniami, nie czujemy się rozczarowani, nawet jeśli nieszczególnie się nam podoba.

Ludzie myślący w sposób uzależniony często nie zdają sobie sprawy, że życie stanowi serię ciągłych wyzwań. Możemy włożyć mnóstwo wysiłku w pokonanie jednej przeszkody, a gdy tylko zaczynamy się rozluźniać, okazuje się, że stoimy przed następną... i tak w nieskończoność.

Myślący w sposób uzależniony mogą uważać, że jest w tym coś nienormalnego. Czują się wyizolowani i niesłusznie nękani, jeśli przekonają się, że nie zdarza im się żyć przez dłuższy czas bez zakłócających spokój problemów. Jeśli piją lub używają innych środków chemicznych, stają przed serią trudnych do zniesienia problemów, z którymi muszą się borykać. Mówią sobie wtedy: „Jak nie jedno, to drugie, ani chwili spokoju".

Chociaż te narzekania mają swoje uzasadnienie, taki stan rzeczy jest udziałem większości ludzi. Człowiek uzależniony nie potrafi sobie jednak tego uświadomić. Widzi to w ten sposób: nikogo nie nękają tak straszliwe stresy i problemy jak jego. Zwykle jego bliscy wiedzą tyle, że nie wierzą w słuszność wymówki uzasadniającej picie alkoholu czy używanie innych środków. Zdarza się jednak, że bezwiednie zostają wciągnięci w układ niezdrowej empatii: różnorodne problemy, które opisuje uzależniony, im też wydają się nie do zniesienia. Jednak gdy przyjrzeć się temu bliżej, problemy ludzi uzależnionych nie różnią się specjalnie od problemów osób nieuzależnionych, ale ci pierwsi postrzegają je zupełnie inaczej: „Inni od czasu do czasu mają chwilę wytchnienia, ale nie ja. Ja nigdy".

Trzeźwiejący alkoholicy mogą przenosić swoje nierealistyczne oczekiwania na okres, kiedy już nie piją. Mogą wierzyć, że innym ludziom po podjęciu abstynencji było łatwiej: „Moje problemy są największe - myślą. - Żona zawsze narzekała, kiedy piłem, a teraz co wieczór słyszę wymówki na temat chodzenia na mityngi. Szef obserwuje mnie jak jastrząb.

Starzy przyjaciele już nie dzwonią...". Jednak dopiero kiedy taki ktoś zaczyna się regularnie kontaktować z innymi trzeźwiejącymi osobami, dostrzega, że tak naprawdę żadnej z nich nie jest łatwiej niż jemu - samemu i że inni są pod tym względem bardzo do niego podobni.

W trzeźwieniu rozwój obejmuje każdą dziedzinę życia. Przyjmowanie życia na jego warunkach, akceptacja własnej bezsilności, poddanie się Sile Wyższej, dokonanie obrachunku moralnego, wyznanie winy i zadośćuczynienie za wyrządzone krzywdy - wszystko to odbywa się stopniowo. Ktoś, kto trzeźwieje już kilka lat, może spojrzeć wstecz na początek swojej drogi i zobaczyć, ile musiał się nauczyć i jak daleko zaszedł.

Pewna trzeźwiejąca alkoholiczka skarżyła mi się na nieustanne frustracje i kryzysy, jakie ją spotykają. Kiedy je przeanalizowaliśmy, okazało się, że każdy kryzys wynikał z nowych wymagań, jakie jej stawiano, zaś te z kolei były spowodowane tym, że dobrze radziła sobie na obecnym poziomie - każdy kryzys był punktem startu do dalszego rozwoju.

- Ale to takie bolesne - skarżyła się.

- Oczywiście - odpowiedziałem. - Nigdy nie słyszałaś o bólach wzrostowych?

- Dobrze, ale jak długo jeszcze mam rosnąć?

- Wszyscy powinniśmy rozwijać się aż do śmierci - powiedziałem.

Inna trzeźwiejąca kobieta wyraziła to bardzo zwięźle: „Powiedzieli mi, że jeśli tylko przestanę pić, wszystko pójdzie lepiej. Cóż, nie mieli racji. Nie idzie lepiej, to ja stałam się lepsza".

Niektóre problemy towarzyszące zażywaniu substancji chemicznych rzeczywiście mogą zniknąć wraz z podjęciem abstynencji, ale wiele problemów życia codziennego pozostaje. Większość ludzi musi zmagać się z kłopotami finansowymi. W gospodarce dzieją się rzeczy, na które nie mamy wpływu, choć mogą zagrozić naszej egzystencji. Wszyscy możemy też zapadać na różne choroby. Nasze dzieci często mają problemy z nauką, z kolegami, a nawet z narkotykami. W rzeczywistości, z którą wszyscy się stykamy, nie brakuje kłopotów i nie ma powodu, żeby człowiek uzależniony miał oczekiwać, iż znikną tylko dlatego, że on sam przestał pić albo brać narkotyki. Zmienia się jednak to, że zaczyna dostrzegać własną siłę w radzeniu sobie z rozmaitymi wyzwaniami. Co więcej, jeśli potrzebuje jakiejś pomocy, żeby uporać się z problemami, wie już, gdzie ją znaleźć i jak ją przyjąć.

Wiele osób naiwnie sądzi, że zakończyło swój proces trzeźwienia z chwilą „zaliczenia" programu podstawowej terapii. Na tym etapie trudno im zrozumieć, że jeszcze nawet nie zaczęli trzeźwieć. Program terapeutyczny jest jedynie wstępem, trzeźwienie dopiero nastąpi.

Jedną z najgorszych rzeczy, jaka może się zdarzyć osobie kończącej program terapeutyczny, jest sytuacja, kiedy wszystko toczy się gładko przez kilka następnych tygodni. Wzmacnia to w niej złudzenie, że życie może nie stawiać wyzwań. Ktoś taki nabiera przekonania, że trzeźwienie jest łatwe, ponieważ znikły problemy, które mu dokuczały. Kiedy te nieuniknione problemy znowu zaczynają się pojawiać, nie jest do tego przygotowany.

Pacjentom, którzy przechodzą stacjonarne leczenie w naszym ośrodku, mówię, że jeśli natrafią na trudności w ciągu pierwszych kilku tygodni po wypisie, mogą za to winić mnie. Modlę się, żeby te pierwsze tygodnie nie poszły im zbyt łatwo, ponieważ chciałbym, żeby trzeźwiejący alkoholicy natychmiast zetknęli się z prawdziwym życiem i doświadczyli presji rzeczywistości. Chcę, żeby od razu skorzystali z narzędzi, które dostali podczas terapii, to jest:
dzwonili do swojego sponsora; chodzili na mityngi; dzielili się swoimi przeżyciami z innymi; korzystali ze wskazówek innych.

Osoby myślące w sposób uzależniony niekiedy uważają, że po męczącym wysiłku podczas terapii zasłużyły na odpoczynek. Takie myślenie może jednak prowadzić do nawrotu. Przeszkód na drodze trzeźwienia nie da się uniknąć i należy się ich spodziewać.

Kiedy widzimy, jak irracjonalnie zachowują się osoby uzależnione, często wpadamy w takie osłupienie, że nie wiemy, jak zareagować. Przypomina to farmera, który po raz pierwszy w życiu widzi żyrafę i mówi: „Takiego zwierzęcia nie ma". Myślimy: „To oczywiste, że to, co robią uzależnieni, jest destrukcyjne dla nich samych i dla innych. Dlaczego więc nie są w stanie dostrzec związku między własnym zachowaniem a piciem alkoholu czy braniem narkotyków?"

Kiedy psychotyk zachowuje się nienormalnie, nie zbija nas to z tropu. Lecz gdy osoba, która pod innymi względami jest absolutnie normalna i rozsądna, robi rzeczy pozbawione sensu, zwykle jesteśmy zaskoczeni. Zaczynamy się zastanawiać, czy nas oczy nie mylą i zadajemy sobie pytanie: „Czy to możliwe, żeby to, co widzę, działo się naprawdę?". To zwątpienie w siebie może być tak silne, że jesteśmy skłonni przyjąć najgłupsze tłumaczenie jako sensowne.

Sposób myślenia człowieka uzależnionego może być pod tak dużym wpływem działania substancji chemicznej na mózg, że najdziwniejsze nawet sprzeczności i niekonsekwencje w zachowaniu stają się zrozumiałe. I rzeczywiście, kiedy ludzie uzależnieni zaczynają trzeźwieć i patrzą wstecz na własne irracjonalne postępowanie, często są zaskoczeni swoim sposobem myślenia i działania. Mniej zrozumiałe jest natomiast to, jak i dlaczego tak dużym zniekształceniom ulega sposób myślenia i zachowania znaczących osób z ich otoczenia, których świadomość nie jest zmieniona przez substancje chemiczne.

Odpowiedź jest taka, że każdy z nas ma specyficzne potrzeby - niektóre zdrowe, inne niezbyt - i presja emocjonalna na zaspokojenie tych potrzeb może bardzo wpływać na sposób, w jaki myślimy i czujemy. Bywa, że ta presja zniekształca nasze myślenie podobnie lub tak samo jak środki psychoaktywne używane przez osobę uzależnioną. Dlatego tak ważne jest zrozumienie koncepcji uzależnionego myślenia. Takie myślenie występuje u każdej uzależnionej osoby i - w mniejszym lub większym stopniu - u innych ludzi z jej najbliższego kręgu.

W codziennym życiu nikt nie zatrzymuje się, żeby zapytać: „Czy to możliwe, że mam halucynacje?". Nie możemy dobrze funkcjonować w świecie, jeśli we wszystko wątpimy. Kiedy autobus podjeżdża na przystanek, wsiadamy do niego i nie zastanawiamy się: „A może ten autobus wcale nie istnieje? Może tylko wydaje mi się, że go widzę?". Takie myślenie paraliżowałoby nas.

Kiedy dzieje się coś, co zupełnie nie mieści się w naszych wyobrażeniach, chcemy się czasem uszczypnąć, żeby się upewnić, że to nie sen. Może się nam to przytrafić, kiedy zdarza, się coś niezwykłego, niezależnie od tego, czy jest to coś dobrego czy okropnego. Musimy się uszczypnąć, żeby się przekonać, że to naprawdę rzeczywistość. Być może chcielibyśmy zbyt wiele, prosząc aktywnego alkoholika czy narkomana, żeby spróbował sprawdzić, czy jego percepcja jest adekwatna czy zniekształcona. Ale osoby, których umysł nie pozostaje pod wpływem substancji chemicznej i które są w związku z kimś zażywającym taką substancję, powinny zdobyć się na zweryfikowanie swojego sposobu myślenia, a także umieścić zachowanie uzależnionego we właściwej perspektywie. Odnosi się to zarówno do mężów, jak i żon, rodziców, dzieci, terapeutów, zwierzchników, przyjaciół, księży oraz wszystkich innych, którzy mają bliski kontakt z aktywnym alkoholikiem czy narkomanem. Im lepiej zrozumiemy jego myślenie i funkcjonowanie, tym mniejsza szansa, że jego zachowanie będzie dla nas szokiem i wytrąci nas z równowagi, i tym mniej prawdopodobne, że damy się nabrać na jego sprytne kłamstwa i manipulacje. Ponadto, jeśli się przekonamy, że w nas samych tkwią potężne siły zdolne do stwarzania wielu takich samych zniekształceń jak te, które powodują substancje chemiczne, może nasz opór będzie mniejszy, gdy ktoś pokaże nam naszą rolę jako współuzależnionych.

Matka młodego człowieka, który niszczył sam siebie, używając alkoholu i innych środków chemicznych, nie mogła zrozumieć, jak on może tak zapominać o katastrofalnych skutkach ich zażywania. Poprosiła o pomoc.

- Tylko proszę mi nie mówić, że muszę wyrzucić go z domu, albo że nie powinnam starać się o wypuszczenie go z więzienia za kaucją - powiedziała. - Nie chcę tego słuchać.

- Proszę powiedzieć, ile jest dwa plus dwa, tylko proszę nie mówić, że cztery - odrzekłem.

Ta kobieta nie była w stanie dostrzec, że jej własne myślenie było nie mniej zniekształcone niż myślenie jej syna. Dlaczego było zniekształcone? Ponieważ płacąc kaucję, żeby chłopak mógł wyjść z więzienia, albo nie wyrzucając go z domu, umożliwiała mu dalsze zażywanie środków chemicznych bez dostrzegania, jak wielki jest to problem. Chroniła go przed tym, żeby sięgnął dna, co mogłoby stać się początkiem trzeźwienia.

Jeśli czytujesz literaturę na temat uzależnień, na każdej stronie atakuje cię uzależniony sposób myślenia. Czy silny ból jest normalny? Nie. Czy to normalne, żeby człowiek ze złamaną nogą odczuwał silny ból? Tak. Czy gorączka jest normalna? Nie. Czy to normalne, żeby ktoś, kto jest przeziębiony, miał wysoką gorączkę? Tak. Czy uzależnione myślenie jest czymś normalnym? Nie. Czy to normalne, żeby osoby uzależnione i współuzależnione myślały w ten sposób? Tak.

To, że czytasz tę książkę, oznacza, że w taki czy inny sposób problem uzależnienia dotyczy również ciebie. A skoro tak, możesz być podatny na uzależnione myślenie. Sprawdź to z kimś, kto mógłby spojrzeć bardziej obiektywnie na twoje życie. Z jego pomocą będziesz mógł lepiej zrozumieć własną rzeczywistość.


[]Beattie, Melody (1994). Koniec współuzależnienia. Jak przestać kontrolować życie innych i zacząć troszczyć się o siebie. Poznań: Media Rodzina of Poznań.

[]Branden, Nathaniel (1992). The power of self-esteem. Deerfield Beach: Health Communications.

[]Dwadzieścia cztery godziny (1992). Opole: Duszpasterstwo Trzeźwości.

[]Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji (1996). Warszawa: Biuro Służby Krajowej Anonimowych Alkoholików w Polsce.

[]Górski, Terence i Miller, Merlene (1986). Staying sober. Independence: Herald House / Independence Press.

[]Lindquist, Marie (1987). Holding back: Why we hide the truth about ourselves. Center City: Hazelden Educational Materials.

[]Nakken, Craig (1988, 1996). The addictive personality. Center City: Hazelden.

[]One day at a time in Al-Anon (1986). New York: Al-Anon Family Group Headąuarters.

[]Rosellini, Gayle i Worden, Mark (1987, 1997). Of course you're angry. Center City: Hazelden.

[]Sedlak, David (1983). Childhood: Setting the stage for addiction in childhood and adolescence. W: Richard Isralowitz i Mark Singer (red.), Adolescent substance abuse: A guide to prevention and treatment. New York: Haworth Press.

[]Twerski, Abraham J. (1978). Like yourself: And others will too. Englewood Cliffs: Prentice Hall.

[]Twerski, Abraham J. (1981). Caution: Kindness can be dangerous to the alcoholic. Englewood Cliffs: Prentice Hall.

[]Twerski, Abraham J. (1984). Self-discovery in recovery. Center City: Hazelden Educational Materials.

[]Twerski, Abraham J. (1995). Life's too short. New York: St. Martin's Press.

[]Twerski, Abraham J. (1996). I'd like to call for help, but I don't know the number. New York: Henry Holt and Company.

Dr med. Abraham J. Twerski - rabin, psychiatra, specjalista w dziedzinie uzależnień - jest założycielem i dyrektorem do spraw medycznych Gateway Rehabilitation Center w Pittsburghu w stanie Pensylwania. Opublikował wiele artykułów i książek, w tym: Self-discovery in recovery oraz When do the good things start, ilustrowanych przez rysownika komiksu Fistaszki, Charlesa Schulza.

UZALEŻNIONE MYŚLENIE
Analiza samooszukiwania

This document was generated using the LaTeX2HTML translator Version 2002-2-1 (1.71)

Copyright © 1993, 1994, 1995, 1996, Nikos Drakos, Computer Based Learning Unit, University of Leeds.
Copyright © 1997, 1998, 1999, Ross Moore, Mathematics Department, Macquarie University, Sydney.

MATH $\downarrow$

MATH $\downarrow$

MATH $_{\mathrm{C}}$

MATH $_{\mathrm{1}}$

MATH $_{\mathrm{1}}$



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Etyka w psychoterapii uzależnień, terapia z chomikuj
Uzależnione Myslenie Abraham Twerski
Deziderata, terapia z chomikuj
Obietnice 12 kroków, terapia z chomikuj
ETAPY ZMIANY WG PROCHAZKI, terapia z chomikuj
Terapia dla sprawców przemocy, terapia z chomikuj
Zalecenia dla zdrowiejących alkoholików, terapia z chomikuj
hasła do kont ZŁ, terapia z chomikuj
Jak sobie radzić ze stresem w pracy i życiu prywatnym, terapia z chomikuj
Jak to z TAZĄ byw1, terapia z chomikuj
Właśnie Dzisiaj, terapia z chomikuj
uzależnienie, notatki, resocjalizacja i terapia osób uzależnionych
Pierwszy kontakt terapeutyczny, terapia z chomikuj
Stres, terapia z chomikuj
Program dwunastu kroków AA a psychoterapia, terapia z chomikuj
Profilaktyka uzależnień i zachowań ryzykownych, Terapia Uzależnień
Kodeks Etyczny Psychoterapeuty PTPsychiatr, terapia z chomikuj

więcej podobnych podstron