Jayne Ann Krentz
Dobić do
brzegu
1
Rozdział pierwszy
C
o do Paula Cormiera była pewna tylko jednego: umierał. Krew z rany na piersi
przesączyła mu się przez białą jedwabną koszulę i białą płócienną marynarkę. Wąskimi
strumyczkami ściekała na białą marmurową płytę.
Mattie Sharpe bezradnie przyklękła i wzięła Cormiera za rękę. Starszy pan otworzył oczy.
Zaczął się w nią wpatrywać tak, jakby musiał przeniknąć wzrokiem gęstą mgłę.
- Christine? Czy to ty, Christine? - Nawet w ochrypłym szepcie słyszało się wytworny,
europejski akcent.
- Tak, Paul. - To Kłamstwo było jedyną przysługą, jaką mogła mu wyświadczyć. Mocno
uścisnęła jego dłoń. - To ja, Christine.
- Tęskniłem do ciebie. Bardzo, bardzo tęskniłem.
- Teraz jestem tu z tobą.
Na kilka sekund Cormier zdołał skupić na niej spojrzenie jasnoniebieskich oczu.
- Nie - powiedział. - Ciebie tu nie ma. Ale ja jestem już prawie tam, prawda? - Wydał
odgłos, który zapewne miał być chichotem, ale przeszedł w upiorny, dławiący kaszel.
- Tak. Jesteś prawie tutaj.
- Cieszę się, że znowu cię widzę.
- Tak. - Leniwy powiew gorącej bryzy wpadł do wejściowego korytarza domu Cormiera.
Cisza otaczającej dom dżungli była nienaturalna i złowroga. - Wszystko będzie dobrze, Paul
Wszystko będzie dobrze. - Znowu kłamstwo. Następne kłamstwo.
Cormier zmrużył oczy. Przez moment spoglądał na nią zadziwiająco przytomnie.
- Uciekaj stąd. Piorunem.
- Już idę - obiecała Mattie.
Cormier znowu zamknął oczy.
- Przyjdzie człowiek. Stary przyjaciel. Jak przyjdzie, powiedz mu... - Znów dobył się z
niego potworny, charczący odgłos, pochłaniający resztki jego sił.
- Co mam mu powiedzieć?
- Reign... - Cormier zadławił się krwią. - W piekle.
Mattie nie zastanawiała się ani chwili nad złożeniem usłyszanych dźwięków w sensowną
całość. Machinalnie zapewniła umierającego:
2
- Na pewno powtórzę.
Chwyt dłoni, która ją ściskała, znowu osłabł.
- Christine?
- Jestem tutaj, Paul.
Ale tym razem Cormier jej nie usłyszał. Już nie żył.
Okropieństwo tej sytuacji dotarło w pełni do Mattie. Z wysiłkiem wstała, oszołomiona.
Bezmyślnie spojrzała na tarczę swojego czarno-złotego zegarka, jakby spóźniała się na umówione
ważne spotkanie.
Zdumiało ją, że jest w tym białym domu z widokiem na ocean zaledwie niecałe pięć minut.
Powinna była przyjechać dwie godziny wcześniej. Niestety, zabłądziła na krętej drodze, która wiła
się po wyspie i niespodzianie skończyła gdzieś w górach. Mattie zdenerwowała się i zaniepokoiła tą
zwłoką. Teraz uprzytomniła sobie nagle, że gdyby zjawiła się na miejscu o czasie, prawdopodobnie
wpadłaby na osobnika z pistoletem, który zabił Paula Cormiera.
Czubkiem skórzanego włoskiego pantofelka trąciła coś na posadzce. Przedmiot z brzękiem
przesunął się po marmurze.
Mattie aż podskoczyła, spłoszona głośnym dźwiękiem w groźnej ciszy korytarza. Potem
spojrzała na posadzkę i zobaczyła pistolet.
Prawdopodobnie własność Cormiera, uznała. Widocznie próbował się bronić przed
napastnikiem. Niepewnie postąpiła krok w stronę broni. Zastanawiała się, czy nie powinna jej
wziąć.
Na samą myśl o tym zadrżała. Ostatni kontakt z bronią palną miała, gdy trzymała w dłoni
plastikowy pistolet z zestawu opakowanego w pudełko z napisem: „Mały rewolwerowiec. Zabawka
dla dzieci od lat pięciu”. Kolega dał jej to w prezencie na szóste urodziny. Mattie odbyła więc
wielogodzinne ćwiczenie sprawności rewolwerowca, raz po raz błyskawicznym ruchem wyrywając
broń z pseudoskórzanej kabury, ozdobionej różowymi frędzlami, aż wreszcie zatroskani rodzice
rozbroili ją i dali jej w zamian pudełko wodnych farb. Mattie sumiennie zajmowała się nową
zabawką przez dziesięć minut i zdołała w tym czasie stworzyć wesołego żółtego konia, żeby
rewolwerowiec miał na czym jeździć. Malunek całkiem jej się udał, nie uznano go jednak za
dostatecznie wybitny, by zawisł na lodówce obok ostatniego dzieła siostry Mattie, Ariel,
przedstawiającego bukiet kwiatów.
W ten sposób ćwiczenia z bronią krótką dobiegły dla Mattie końca w bardzo wczesnym
stadium. Teraz więc Mattie zdała sobie sprawę, że kompletnie nie ma pojęcia, co się robi z takim
straszliwym, śmiercionośnym narzędziem, jakie leży u jej stóp na białej posadzce.
3
Ciekawe, czy trudno się czymś takim posłużyć, zastanawiała się, podnosząc ciężki pistolet.
Chyba nie. Wszyscy punkowie w Stanach nosili coś takiego przy sobie i umieli strzelać, aczkolwiek
nie ulegało wątpliwości, że większość z nich nie opanowała sztuki czytania w wystarczającym
stopniu, by zapoznać się z instrukcją obsługi. Zresztą na oko było widać, którego końca pistoletu
nie należy kierować ku sobie.
Mattie czuła, że zaraz wpadnie w histerię. Najwyraźniej puszczały jej nerwy. Boże! Musiała
szybko wziąć się w garść. Panikować będzie mogła później.
Wzięła kilka głębokich oddechów, a przez ten czas jakoś zdołała wepchnąć pistolet do
eleganckiej czarno-brązowej torebki. Dokonawszy tego znieruchomiała, zauważyła bowiem plamę
krwi na pasku. Niewątpliwie była to krew Cormiera. A pasek zabrudził się od jej dłoni.
Musiała wykrzesać z siebie energię. Mężczyzna, który leżał martwy, w ostatnich słowach
swego życia poradził jej, by szybko wyniosła się z tego domu.
Mattie nie wątpiła, że niebezpieczeństwo wciąż tutaj czyha. Czuła jego obecność jak coś
namacalnego. Ostatni raz obrzuciła spojrzeniem zwłoki siwego mężczyzny. Przed oczami zrobiło
jej się biało: biały płócienny garnitur, białe ściany, białe meble. Biel, wszędzie dookoła biel,
nieskończona i niczym nie zakłócona. Niczym, z wyjątkiem czerwieni krwi.
Żołądek podszedł jej do gardła. Nie mogła w takiej chwili pozwolić sobie na torsje. Musiała
jak najszybciej opuścić ten dom.
Potykając się dopadła frontowych drzwi, obcasy jej pantofelków głośno zastukały o
marmur. Marzyła tylko o tym, by wskoczyć do odrapanego gruchota, który dwie godziny wcześniej
wypożyczyła na lotnisku, po wylądowaniu na tej wysepce.
Była już jedną nogą za progiem, gdy przypomniała sobie o mieczu. Przystanęła i przez
ramię zerknęła na pokój w żałobnej bieli. Wiedziała, że nie zdoła się zmusić, by tam wrócić. Valor,
miecz z czternastego wieku, który miała pozyskać do kolekcji, był wprawdzie cenny, lecz z
pewnością nie był wart ponownego wchodzenia do domu Cormiera. Ciotka Charlotte ją zrozumie.
Co ciotka powiedziała jej o tym mieczu? Wspomniała o jakiejś klątwie. „Śmierć każdemu,
kto ośmieli się sięgnąć po tę klingę, zanim nadejdzie mściciel i oczyści ją we krwi zdrajcy”.
W przypadku Cormiera to przerażające proroctwo wyraźnie się spełniło. Mattie nie wierzyła
w zabobony, lecz mimo to niezaprzeczalnym faktem było, że Cormier sięgnął po miecz i zginął.
Uświadomiwszy to sobie, Mattie straciła nagle wszelkie zainteresowanie dla tego średniowiecznego
zabytku. Już wcale nie chciała zabrać go z sobą do Seattle.
Odwróciła się i wybiegła przez otwarte drzwi, po drodze nerwowo usiłując wydobyć z
torebki kluczyki do wynajętego samochodu. Prawdopodobnie właśnie z powodu poszukiwania tych
kluczyków nie zauważyła mężczyzny stojącego nieco z boku na werandzie.
4
Nie zauważyła też przed sobą nogi w ciężkim, wysokim bucie, póki nie pofrunęła w
powietrze, potknąwszy się o nią w biegu. Wylądowała rozpłaszczona na białej podłodze werandy.
Zatkało ją. Zanim zdołała pozbierać się na tyle, żeby krzyknąć, poczuła na karku dotyk zimnego
metalu. Z dziwnym dystansem, jakby chodziło o kogoś innego, zaczęła się zastanawiać, czy usłyszy
jakiekolwiek ostrzeżenie, zanim nie znany jej człowiek pociągnie za spust.
- Jasna cholera, to ty, Mattie! - rozległ się niski męski głos. Lufa pistoletu przestała uciskać
jej kark, ale Mattie i tak skamieniała ze strachu. - Omal nie załatwiłaś sobie przeniesienia na tamten
świat. Skąd miałem wiedzieć, kto wybiegnie z tych drzwi? Nic ci nie jest, mała?
Mattie zdołała pokręcić głową, wciąż ciężko pracując nad odzyskaniem tchu. Otworzyła
oczy i stwierdziła, że spogląda prosto w deski podłogi, odległe o mniej więcej pięć centymetrów od
jej twarzy. Myśli jakoś jej się nie kleiły. Za dużo tego dobrego, uznała. Była w stresie.
Wielkie łapsko zamknęło się jej na ramieniu.
- Mattie? - Niski, chrapliwy głos pobrzmiewał silnym zniecierpliwieniem.
- Nic mi nie jest. - Te słowa przyniosły jej wielką ulgę. Natychmiast jednak zmartwiała
znowu. - Cormier...
- Co z nim?
- Jest tam, w środku.
- Nie żyje?
Zamknęła oczy.
- Tak. O, Boże.
- Wstawaj!
- Chyba nie dam rady.
- Dasz radę. Jazda, Mattie! Nie możemy się tu wylegiwać i gawędzić. - Mocne dłonie
złapały ją w pasie i postawiły na nogi.
- Nigdy mnie nie słuchasz, Hugh! - Mattie odgarnęła kilka kosmyków barwy lwiej sierści,
które uwolniły się ze schludnego koczka zebranego na karku. Spojrzała w szare oczy Hugh, tak
jasne, że łatwo można było je wziąć za lodowe okruchy. - Co ty tu robisz?
- To jest kwestia z mojej roli. Dzisiaj o dziewiątej rano miałaś znajdować się na Saint
Gabriel. Co, do cholery, robisz na Czyśćcu? - Odpowiedź jednakże zupełnie go nie interesowała.
Czujnym wzrokiem omiatał podjazd za jej plecami. - Chodź tu, szybko.
- Za nic nie wejdę już do tego domu.
Hugh zignorował jej protest, czego zresztą można było się spodziewać.
- Właź do środka, Mattie. Na progu jesteś jak kaczka do odstrzału. - Nie czekając na jej
reakcję, poparł żądanie energicznym szarpnięciem. Znaleźli się w korytarzu.
5
Mattie potykając się szła za nim, usiłując trzymać głowę tak, by jej spojrzenie nie padło na
zwłoki Cormiera. Palce jednej dłoni kurczowo zacisnęła na pasku torebki, bez powodzenia usiłując
powstrzymać ich drżenie.
- Nie ruszaj się stąd - nakazał Hugh.
- Nie martw się. Ani mi to w głowie. - Miała nadzieję, że uda jej się nie zwymiotować na
marmurową podłogę.
Hugh puścił ją i sprężystym krokiem podszedł do zwłok ubranych w biały płócienny
garnitur. Przez kilka sekund spoglądał na nie z góry, od pierwszej chwili przekonany o
nieodwracalności tego, co się stało. Cormier miał nieprzeniknioną twarz. Nie wyrażała wstrząsu,
zaskoczenia, strachu ani przerażenia, tylko poczucie niezłomnej godności.
Mattie przyglądała się Hugh wiedząc, że powinna mu być wdzięczna za wtargnięcie do jej
życia w tym momencie. Świetnie rozumiała, że w tak śliskiej sytuacji nikt nie pomoże jej lepiej niż
on.
Szkoda tylko, że na sam jego widok omal nie dostała szału. Szkoda, że po upokarzającym
fiasku, jakie poniosła przed rokiem, postanowiła wymazać go ze świadomości raz na zawsze.
Szkoda, że jedynym człowiekiem potrzebnym jej w tej chwili był akurat mężczyzna, który okrutnie
ją zlekceważył, gdy ofiarowała mu się ciałem i duszą.
Przez ostatni rok niezbyt się zmienił. Miał tę samą gęstą grzywę włosów, może nieco
bardziej szpakowatą. To samo smukłe, giętkie ciało, które wciąż jeszcze nie zdradzało oznak
słabości, mimo iż Hugh skończył już czterdziestkę. Tę samą twarz z ostrymi, mocno rzeźbionymi
rysami. Te same piękne i niezwykle seksowne usta. Ten sam męski czar.
W dodatku przejawiał wciąż ten sam żałosny gust w doborze garderoby, co Mattie
odnotowała pełnym niechęci spojrzeniem. Wysokie, pokancerowane buty, nie wyprasowana
koszula khaki, rozpięta na tyle, by odsłaniać owłosienie na piersi, znoszony skórzany pas i wytarte
dżinsy, które podkreślały płaskość brzucha i muskularność ud.
Hugh zerknął na nią.
- Zaraz wrócę. Tylko przyniosę trochę towaru z kuchni. - I już oddalał się od ciała Cormiera.
Pistolet trzymał w dłoni tak naturalnym gestem, jakby broń stanowiła przedłużenie jego ramienia.
- Z kuchni?! Na miły Bóg, Hugh, nie ma teraz czasu ściągać piwa z lodówki. A jeśli on
jeszcze tu jest? Ten człowiek, który zabił biednego pana Cormiera?
- Nie martw się. Nikogo tu nie ma. Gdyby był, leżałabyś trupem tak samo jak Cormier.
Ruszył do drzwi, a Mattie przełknęła ślinę.
- Poczekaj. Proszę cię, nie zostawiaj mnie z... - Ugryzła się w język. Powinna dobrze
wiedzieć, że nie ma sensu błagać Hugh Abbotta, by został. - Niech cię szlag trafi - szepnęła.
6
Stała, nasłuchując stukotu ciężkich butów kroczących po marmurowych płytach. Z
odgłosów wynikało, że Hugh skręcił z korytarza do innego pomieszczenia. Potem zapadła
złowróżbna cisza. Gdyby nie przesycona skwarem bryza, panowałby tu absolutny bezruch.
Spoglądając nerwowo ku drzwiom prowadzącym w głąb domu, Mattie bawiła się
kluczykami wynajętego wozu. Wcale nie musiała tu stać nie wiadomo dokąd i czekać na Hugh.
Mogła wrócić samochodem na lotnisko. Niczego bardziej nie pragnęła, niż wsiąść do samolotu i
wynieść się z tej przeklętej wyspy.
Czuła się jednak zagubiona i bardzo, bardzo niepewna. Ćwiczenia rewolwerowca,
wykonywane za pomocą plastikowego pistoletu, były jednym z niewielu jej wypadów w świat
przygody. Artystycznie zorientowana familia Mattie wyżej stawiała bardziej cywilizowane i
wyrafinowane dążenia.
Natomiast Hugh Abbott znał smak przemocy i niebezpieczeństw. Jako człowiek do
specjalnych poruczeń i nieetatowy doradca do spraw ochrony w międzynarodowej firmie ciotki
Charlotte, Vailcourt International, był za pan brat z takimi zjawiskami.
Zanim Mattie poznała Hugh rok temu, uważała go za udomowionego wilka ciotki Charlotte.
To, czego dowiedziała się o nim od tej pory, bynajmniej nie dało jej podstaw do zmiany opinii.
Znów usłyszała stukot buciorów na marmurowych płytach. Hugh ponownie pojawił się w
drzwiach, niosąc dwie płócienne torby z uszami, mocno wypchane nie znaną jej zawartością.
- W porządku. Dość czasu tu zmarnowaliśmy. Idziemy. - Hugh przeszedł obok ciała
Cormiera, nie zatrzymując na nim wzroku. Dostrzegł w palcach Mattie kluczyki. - Zapomnij o tym
pudle, które wynajęłaś. Nigdzie nim nie pojedziesz.
- Co chcesz przez to powiedzieć? Że pojedziemy twoim samochodem? Gdzie zaparkowałeś?
- Kilkaset metrów dalej, niedaleko drogi. Mam nadzieję, że samochód jest niewidoczny, ale
kto wie, na jak długo. - Podszedł do niej wielkimi krokami. - Bierz ten gips. Chcę mieć jedną rękę
wolną. - Wepchnął jej w dłoń ucho torby, i popatrzył przez otwarte drzwi na ołowianoszare
niebo. - Za parę minut lunie jak z cebra. To powinno nam pomóc.
Mattie puściła mimo uszu uwagę o nadciągającej ulewie. Za bardzo zajmowało ją
żonglowanie ciężką torbą i torebką.
- Po co ci te wory? Nie potrzebujemy tego wszystkiego. Chcę tylko dojechać na lotnisko.
- Lotnisko jest zamknięte.
Wstrząśnięta Mattie wytrzeszczyła na niego oczy.
- Zamknięte? To niemożliwe.
- Ale prawdziwe. Sam ledwo tu doleciałem. Na drodze są uzbrojeni ludzie, a wszystkie
samoloty, które nie wystartowały, powiedzmy, przynajmniej czterdzieści minut temu, bez wątpienia
7
palą się już jak próchno. Mój jest niestety wśród nich. Charlotte będzie musiała mi
zrekompensować stratę tego Cherokee. To była urocza maszyna.
- Jejku, Hugh, co tu się dzieje? O co tutaj chodzi?
- Wykazałaś jak zawsze nadzwyczajne wyczucie czasu i miejsca. Władowałaś się dokładnie
w środek jakiegoś durnego przewrotu wojskowego na Czyśćcu. Chwilowo nie mam jak dowiedzieć
się, kto jest górą, ale na razie jedynym sposobem na opuszczenie wyspy jest odpłynięcie łodzią.
Spróbujemy to zrobić motorówką Cormiera.
- Nie wierzę w to wszystko.
- Lepiej uwierz i chodź.
- Dokąd? - spytała.
- Zaczniemy od łazienki. - Ruszył korytarzem.
- Na miłość boską, Hugh, zapewniam cię, że nie muszę korzystać z łazienki. W każdym
razie w tej chwili stanowczo nie. Zatrzymaj się, proszę. Nic z tego nie rozumiem.
Odwrócił się w progu i zmierzył ją chłodnym spojrzeniem.
- Mattie, nie chcę słyszeć od ciebie ani jednego słowa więcej. Chodź tu, i to już!
Posłusznie podreptała za nim. Była w zbyt silnym stresie, by zdobyć się na jasne myślenie.
Obok zwłok Cormiera zamknęła oczy. W chwilę później z białego korytarza weszła za Hughem do
luksusowej sypialni, gdzie biel wnętrza urozmaicały srebrne akcenty.
- Pan Cormier wyraźnie nie przepadał za bogactwem barw - mruknęła Mattie.
- A no nie. Mawiał, że za długo musiał pracować w mroku. Skoro się wycofał, to chce żyć w
słońcu. - Hugh otworzył drzwi w głębi sypialni.
- Co przez to rozumiał?
- Mniejsza o to. Teraz nie ma to żadnego znaczenia. Tędy proszę. - Wkroczył do łazienki.
Mattie podążyła za nim z uczuciem niepokoju.
- Hugh, naprawdę nie rozumiem. - Zmarszczyła czoło przyglądając się, jak Hugh podchodzi
do olbrzymiej białej wanny i popycha ścianę za kranami. - Co ty...?
- Cormier zbudował sporo wyjść z tego domu. Był urodzonym strategiem.
- Rozumiem. Czyli spodziewał się kłopotów.
- Właściwie nie. Nie na Czyśćcu. - Hugh patrzył, jak część ściany odsuwa się i odsłania
ciemny korytarz. - Ale, tak jak mówię, lubił być zawsze przygotowany na najgorsze.
- O Boże! - Mattie zadrżała, spojrzała bowiem w czarną dziurę. Dawny lęk, który odzywał
się w niej zawsze, gdy znajdowała się w ciasnym pomieszczeniu, przyprawił ją o ssanie w dołku. -
Wiesz, Hugh, powinnam chyba cię uprzedzić. Nie jestem zbyt dobra w...
8
- Nie teraz, Mattie - powiedział niecierpliwie, wszedł do mrocznego korytarza i odwrócił
się, żeby podać jej rękę.
- Czy musimy iść tą drogą? - spytała bezradnie.
- Przestań piszczeć, mała. Nie mam czasu słuchać takiego skamlania.
Dogłębnie upokorzona Mattie odnalazła w sobie siły, by zapuścić się w mroczny korytarz.
Hugh przycisnął jakiś guzik i ściana za nimi zasunęła się z powrotem. Mattie wstrzymała oddech,
na szczęście jednak nie musiała długo znosić ciemności. Hugh zapalił latarkę, którą wyciągnął z
torby.
- Dzięki Bogu, że masz czym poświecić - powiedziała Mattie.
- Nic trudnego. Cormier trzymał po kilka latarek w każdym pokoju. Tę wziąłem z kuchni,
ale tutaj prawdopodobnie też byśmy coś znaleźli. Na takiej wyspie jak ta można się szpetnie
zawieść na elektryczności. Chodź wreszcie, mała.
Korytarz był wąski, lecz na szczęście krótki. Dzięki światłu i kilku głębokim oddechom
Mattie zdołała zapanować nad klaustrofobią tak samo, jak robiła to w windach. Hugh nacisnął inny
guzik i otworzył zamaskowane drzwi w bocznej ścianie budynku, zanim ściany jaźni Mattie
zdążyły się naprawdę groźnie ścieśnić.
Mattie z ulgą wyszła na zewnątrz i niespodziewanie znalazła się pośrodku dżungli, w cieniu
bujnej zieleni, która tworzyła nieprzenikniony gąszcz wchłaniający jedną ze ścian domu. Poklepała
wielki, szeroki liść, kołyszący się dokładnie przed jej nosem.
- Nie było najgorzej - powiedziała - ale naprawdę nie rozumiem, dlaczego musieliśmy
opuścić dom tą drogą. Prościej byłoby zwyczajnie iść do samochodu.
Hugh przedzierał się przez coś, co dla Mattie stanowiło zieloną ścianę nie do przebycia.
Znów puścił mimo uszu jej uwagę.
- Trzymaj się blisko mnie, Mattie. Nie chcę, żebyś zgubiła się w dżungli.
- Nie idę do żadnej dżungli.
- Owszem, idziesz. W tej sytuacji oboje mamy tylko jedno rozsądne wyjście. Nie rzucać się
w oczy, póki nie złapiemy jakiegoś środka transportu.
- To szaleństwo, Hugh. Nie ma mowy, żebym wlokła się przez tę dżunglę. Zresztą w ogóle
nigdzie nie idę, póki tego nie przemyślę.
- Myśleć możesz później. W tej chwili wystarczy, że będziesz ruszać nogami. - Hugh już
znikał w zielonej gęstwinie.
Udomowiony wilk ciotki Charlotte najwyraźniej był przyzwyczajony do wydawania
rozkazów i do posłuchu. Nie bez powodu mówiono, że rozkazuje nawet ciotce.
9
Mattie stała niezdecydowana w pobliżu bocznej ściany domu. Zdrowy rozsądek
podpowiadał jej, że powinna pobiec za Hughem, który bądź co bądź był w takich sprawach
specjalistą. Na chwilę unieruchomiła ją jednak paskudna psychomieszanka, na którą złożyły się
niedowierzanie, wstrząs i zadawniona złość.
Hugh spojrzał przez ramię, mrużąc oczy.
- No, dalej, Mattie! Ruszaj się!
Nie podniósł głosu, ale jego słowa podziałały jak smagnięcie biczem. Wahanie Mattie
ustąpiło w jednej chwili. Puściła się naprzód, usilnie starając się nie zgubić torebki ani uszatej
torby.
Zrobiwszy dwa kroki w głąb zieleni, Mattie poczuła się całkowicie zagubiona, jej zmysły
atakowała silna, przesycona wilgocią woń. Ziemia pod stopami był miękka, sprężysta i prawie
czarna. Deptali gigantyczną pryzmę kompostową, która dojrzewała od niepamiętnych czasów.
Bagienko wsysało jej włoskie pantofelki za dwieście dolarów, jakby było żywą istotą, która dawno
już nie miała okazji posilić się dobrze wyprawioną skórką.
Potężne paprocie, które niezaprzeczalnie dostałyby pierwszą nagrodę na każdym pokazie
ogrodniczym w Seattle, zwieszały się nad ścieżką jak korpulentne zielone duchy. Długie, wijące się
wąsy lian splatały się z falującymi wokół egzotycznymi storczykami. Mattie miała wrażenie, że
płynie pod powierzchnią bardzo wiekowego morza. Na głowę spadło jej kilka pokaźnych
deszczowych kropli.
- Hugh, dokąd idziemy? Zgubimy się tutaj.
- Niedaleko. I na pewno się nie zgubimy. Wystarczy, że będziemy mieli dom za plecami, a
szum oceanu po lewej. Cormier to był stary lis. Zawsze musiał być pewny, że ma drugie wyjście z
nory, i dbał o to, żeby plan ucieczki był prosty.
- Jeśli był taki chytry, to czemu leży teraz trupem u siebie w domu?
- Nawet chytrym starym lisom węch w końcu słabnie i popełniają błąd. - Hugh odepchnął
ławę listowia, blokującą im przejście.
Liście natychmiast wróciły na poprzednie miejsce. Kłąb białych lilii uderzył Mattie prosto w
twarz.
- Ariel miała rację - mruknęła pod nosem, widząc znikające plecy Hugh. - Niewiele masz z
dżentelmena. - Rozgarnęła lilie, przy okazji obrywając po bokach torebką i uszatą torbą.
- Uważaj na tę zieleninę - poradził jej przez ramię Hugh. - Sprężynuje jak diabli.
- Zauważyłam. - Mattie dała nura do przodu, by uniknąć następnej fali zieleni. Na coś
przydał jej się aerobik, który zaczęła ćwiczyć rok temu, na swoje trzydzieste pierwsze urodziny.
Traktowała to jako jedno z antidotum na stresy, które w ostatnich czasach zdawały się atakować ją
10
ze wszystkich stron. Bez tej zaprawy kondycyjnej nie byłaby w stanie dotrzymać kroku Hugh
Abbottowi w ich wyścigu przez dżunglę.
Nawiasem mówiąc, kobiecie takiej jak ona nie było łatwo dotrzymać kroku Hugh nawet w
najbardziej sprzyjających okolicznościach. Kiedyś bardzo wyraźnie dał jej do zrozumienia,
że nie jest w jego typie. Mattie wzdrygnęła się na wspomnienie tamtego upokorzenia.
- Jeszcze kawałeczek, jak sobie radzisz, mała? - Hugh lekko przeskoczył przez zwalony
pień, niczym przez konia w sali gimnastycznej, i wyciągnął rękę, by pomoc Mattie w forsowaniu
przeszkody.
- Jak widzisz, jeszcze tu jestem, nie? - syknęła Mattie przez zęby. Deszcz się nasilał. Zielony
baldachim nad ich głowami zaczynał przeciekać jak nieszczelny sufit. Dając susa przez pień, Mattie
usłyszała odgłos rozdzieranego materiału. Najpierw pomyślała, że trzasnęły na siedzeniu jej pięknie
skrojone oliwkowozielone spodnie, zaraz jednak uświadomiła sobie, że to tylko rękaw kremowej
jedwabnej bluzki. Zaczepił się o lianę.
- Cholera! - Mattie spojrzała na rozdarcie i westchnęła. - Czemu Cormier miałby ci
pokazywać swoje wyjście bezpieczeństwa? - spytała, wbijając wzrok w plecy Hugh. - Nawet nie
wiedziałam, że go znasz.
Odpowiadając nie zwolnił kroku ani nawet się nie odwrócił.
- Dowiedziałabyś się, że go znam, gdybyś trzymała się ustaleń i dzisiaj rano poleciała na
Saint Gabriel, tak jak było w planie. Czyżby dział wyjazdów Vailcourt International nie dokonał
stosownej rezerwacji?
- Owszem, dokonał. Zmieniłam plany w ostatniej chwili, kiedy zobaczyłam trasę.
Zauważyłam po drodze Saint Gabriel i zorientowałam się, że ktoś wystawia mnie jak kaczkę.
Uznałam, że nie potrzebuję cię za przewodnika na tej wycieczce.
- Mimo że punktem docelowym był Czyściec? - spytał oschle. - Nie żartuj, Mattie. Wiesz,
co ludzie mówią. Znajomy diabeł lepszy. Popatrz tylko, co się stało, kiedy wybrałaś się tu na
własną rękę.
- Rozumiem, że ty natychmiast zorientowałbyś się w sytuacji i przewidział przewrót
wojskowy.
- Zorientowałem się dużo wcześniej niż ty, mała. Gdy tylko skontaktowałem się z wieżą
kontrolną, wiedziałem, że coś jest nie tak. Gdybyś była ze mną, w ogóle byśmy nie wylądowali.
Zawróciłbym na Hades albo do Brimstone i spróbował porozumieć się z Cormierem telefoniczne,
żeby wybadać sytuację
- Hugh, proszę cię. Doceniam twoją nieustającą czujność i gotowość i zdaję sobie sprawę, że
sama nie mam do tego żyłki. Ale w tej chwili nie potrzebuję od ciebie wykładów na ten temat.
11
Ku zdziwieniu Mattie, Hugh odezwał się łagodniej.
- Wiem, mała, wiem. Mnie też solidnie trzepnęło, to wszystko dlatego.
Spojrzała na jego szerokie, umięśnione plecy, nie wierząc własnym uszom.
- Ciebie trzepnęło?
- A jak?! Bałem się, że wejdę do tego domu i znajdę twoje zwłoki obok zwłok Cormiera.
- O?!
- Tyle tylko potrafisz powiedzieć? - Po łagodnym tonie nie zostało już ani śladu.
- No, nie byłoby ci potem zbyt zręcznie tłumaczyć się przed ciotką Charlotte.
- Boże. Pewnie, że nie. Wysłałaby mnie na gilotynę. - Raptownie przystanął. Spojrzał na
wątły, zduszony przez paprocie strumyk, sączący mu się pod butami. - Dobra nasza, jazda!
Mattie zerknęła na krętą strużkę.
- Dokąd dalej?
- W lewo, wzdłuż tego strumienia. - Hugh popatrzył za siebie, na drogę, którą przyszli. -
Chyba na szczęście jesteśmy tu sami. Wszyscy są zajęci rewolucją. Idziemy.
Deszcz padał coraz silniej. Krople uderzały teraz w liście z taką siłą, że w powietrzu
rozlegał się głośny szum. Mattie podążała za Hughem w milczeniu; całą uwagę skupił na
dotrzymaniu mu kroku. Bez przerwy musiała żonglować swoim bagażem.
Czarna ziemia pod ich stopami zamieniała się w błoto, które dokładnie oblepiło jej
pantofelki. Włosy Mattie dawno już wyswobodziły się ze schludnego koczka i mokrymi
kosmykami spadały na ramiona. Jedwabna bluzka do szczętu jej przemokła. Od deszczu zrobiło się
nieco chłodniej, ale niewiele. Dżungla parowała niczym zielony gulasz.
Mattie trzymała wzrok przy ziemi, bacznie uważając na każdy krok, żeby nie poślizgnąć się
wśród splątanych kłączy przykrywających czarną maź. Uwięzła jej stopa, więc jednemu z nich
przyjrzała się dokładniej.
- Hugh - spytała znużonym tonem. - Co z wężami?
- Jak to co?
- Czy wyłażą w taki deszcz?
- Jeśli mają choć odrobinę oleju w głowie, to nie.
- Nie wygłupiaj się.
Hugh zachichotał.
- Nie zawracaj sobie głowy wężami. Na tych wyspach ich nie ma.
- Czy jesteś tego pewien?
- Absolutnie.
12
- Mam nadzieję, że się nie mylisz. - Przeciągnęła uszatą torbę przez kolejny pniak. Oparła
się przy tym o korę. Coś zielonego wyprysnęło jej spod dłoni. - Hugh!
Obejrzał się na nią.
- To tylko mała jaszczurka. Bardziej przestraszona niż ty.
- Zależy czyim zdaniem. - Mattie przymusiła się do wzięcia kilku głębokich oddechów,
zwierzątko zaś błyskawicznie ukryło się w gąszczu. - Hugh, ja nie przepadam za czymś takim,
wiesz o tym?
- Wiem, mała, że raczej nie masz doświadczeń w tym zakresie, ale zobaczysz, jak cię to
weźmie. Kłopot w tym, że dotąd za dużo czasu spędzałaś z wydelikaconymi kolekcjonerami, dla
których pojęcie życia z dreszczykiem sprowadza się do inwestowania w nieznanego artystę.
Mattie cała się zjeżyła, odnajdując w wypowiedzi Hugh echo ich dawnej kłótni.
- Jasne, masz stuprocentową rację.
Sprawiał wrażenie, jakby nie zauważył sarkazmu.
- Pewnie, że mam. Powinnaś częściej wyjeżdżać poza Seattle. Zwiedzić to i owo. Porobić
coś ciekawego. Charlotte powiedziała, że to twoje pierwsze wakacje od dwóch lat. Kiedy ostatnio
zrobiłaś coś naprawdę ekscytującego?
Mattie odgarnęła z oczu zmoczone włosy i zacisnęła zęby.
- Mniej więcej rok temu. Wtedy cię uwiodłam, a potem zaproponowałam ci małżeństwo i
wspólny wyjazd na Saint Gabriel. Może sobie to przypominasz. Oboje wiemy, co dla mnie wynikło
z tej ekscytującej przygody.
Hugh zamilkł. Cisza stawała się już mocno kłopotliwa, gdy odezwał się ponownie:
- No, tak. Niezupełnie to miałem na myśli.
- Naprawdę? - Mattie uśmiechnęła się kwaśno do swoich myśli i wyciągnęła pantofelek z
błota. - Zapewniam cię, że mnie taka przygoda wydała się zupełnie wystarczająca. Od tej pory
niezmiennie się cieszę, że wiodę bardzo spokojne życie. A właściwie wiodłam do dzisiaj.
- Słuchaj, mała, jeśli chodzi o zeszły rok...
- Nie chcę rozmawiać na ten temat.
- Stanowczo porozmawiamy na ten temat. - Hugh pacnął dłonią w jakieś kłącze obrośnięte
orchideami. - Nie wygłupiaj się, Mattie. Próbuję porozmawiać z tobą od wielu miesięcy. Gdybyś
mnie świadomie nie unikała, już dawno rozpracowalibyśmy ten problem.
- Nie ma czego rozpracowywać. Miałeś rację, kiedy mi powiedziałeś, że nie jestem w twoim
typie. - Z irytacją odepchnęła od siebie kolejną ścianę zieleni. - Całkowicie się z tobą zgadzam.
- Jesteś po prostu trochę zdenerwowana – powiedział uspokajająco.
- Nie da się ukryć.
13
- W porządku, porozmawiamy o tym później. - Hugh gwałtownie przystanął. Mattie wpadła
na niego z dużym impetem.
- Auuu! - Chwiejnie cofnęła się o krok i dopiero wtedy odzyskała równowagę. Pomyślała ze
złością, że lepiej byłoby wpaść na skalną ścianę. Ten człowiek był pod każdym względem
niewzruszony.
- No i dobrze, jedziemy dalej - powiedział Hugh spoglądając w górę. Kolizja nie zrobiła na
nim najmniejszego wrażenia.
Mattie podążyła za jego spojrzeniem. Miała świadomość tego, że od kilku minut szum wody
staje się coraz głośniejszy. Zerknąwszy nad ramieniem Hugh, poznała przyczynę. Ujrzała dwa
bliźniacze wodospady, tryskające z wulkanicznego klifu niedaleko przed nimi.
Dwa strumienie wody spadały co najmniej po piętnaście metrów do naturalnego zagłębienia
terenu, wypełnionego paprociami. Sadzawka u podstawy wodospadu była prawie całkiem
zarośnięta egzotyczną roślinnością. Tu i ówdzie wystawały z niej poskręcane formy, typowe dla
dawno zastygłych skał pochodzenia wulkanicznego.
Mattie zmarszczyła czoło.
- Czy to ma być droga ucieczki Cormiera?
- Droga znajduje się za wodospadami. W tej górze jest sieć starych skalnych korytarzy.
Jeden z nich prowadzi do groty, która ma otwarcie na ocean, mniej więcej w połowie wysokości
klifu. Grota jest częściowo pod wodą. Cormier zawsze trzyma tam łódź.
- Jaskinie? - Niepokój, nieustannie dręczący Mattie od chwili wejścia do dżungli, poważnie
się wzmógł. - Czy chcesz powiedzieć, że musimy przejść kilkoma podziemnymi korytarzami?
- Tak. Ale nic się nie martw. Nie ma z tym najmniejszego kłopotu. Cormier oznaczył drogę,
więc się nie zgubimy. Gotowa?
- Chyba nie, Hugh. - Jej głos zabrzmiał słabo i piskliwie.
Hugh obrzucił ją wzrokiem zdradzającym zniecierpliwienie i ruszył ku zagłębieniu.
- Nie grzeb się, mała. Chcę, żebyś jak najszybciej wyniosła się z tej wyspy.
Naturalnie, miał rację. Nie mogli sobie pozwolić na tracenie czasu w tym miejscu. Zbyt
duże było ryzyko, że wpadną na tych samych ludzi, którzy niedawno spotkali się z Paulem
Cormierem. Tylko po co te jaskinie? Jej najgorsze nocne koszmary stawały się rzeczywistością.
Była przemoknięta do suchej nitki od deszczu i potu. Teraz poczuła lodowate strumyczki
spływające jej po bokach i między piersiami. Kilka razy głęboko zaczerpnęła tchu i zaczęła
mruczeć mantrę, której nauczyła się podczas zajęć z technik medytacyjnych pomocnych w
zwalczaniu stresu.
14
Hugh już posuwał się po skalnej półce, która przechodziła pod wodospadem i ginęła w
czerni. Bez trudu utrzymywał równowagę na śliskich, omszałych głazach. Miał naturalne, kocie
ruchy. Raz jeszcze spojrzał za siebie, żeby upewnić się, czy Mattie idzie za nim, i znikł pod
grzmiącym słupem wody.
Mattie wzięła jeszcze jeden głęboki oddech i przygotowała się do pójścia śladem Hugh.
Przypomniała sobie ponuro, że już raz przysięgła iść wszędzie za tym człowiekiem. Ależ była z niej
idiotka.
Kroplista mgiełka przy wodospadach, przypominająca dym, niechybnie przemoczyłaby ją
do cna, gdyby nie to, że deszcz i pot już wcześniej zrobiły swoje. Dzięki temu Mattie właściwie nie
zwróciła uwagi na nowe źródło wilgoci.
Ale jej włoskich pantofelków z pewnością nie zaprojektowano do takich ekscesów. Mattie
kurczowo przytrzymywała torebkę i uszatą torbę, za wszelką cenę próbując zachować równowagę
na nierównym podłożu. Nagle stąpnęła lewą nogą na kępę mchu i poczuła, że traci pion.
- Nie, nie...! - Z oczami wytrzeszczonymi z przerażenia zaczęła wykonywać kozła do tyłu,
który musiał się skończyć w sadzawce u podstawy wodospadów.
- Ostrożnie, mała. - Z mroku wystrzeliło ramię Hugh, dłoń zacisnęła się na jej nadgarstku.
Hugh swobodnie pociągnął ją do siebie w bezpieczne miejsce za wodospadem. - No, jesteś.
Bezproblemowo.
- Powiedz mi, Hugh - zażądała kwaśnym tonem. - Czy zawsze jesteś taki szybki? Masz
ruchy dzikiego kota.
- O, nie. Dawniej byłem dużo szybszy. Wiesz, stuknął mi już czwarty krzyżyk, musiałem
trochę zwolnić. Każdego to czeka.
- Fenomenalne. - Mattie powiedziała to wyjątkowo zjadliwie, ale Hugh jakby tego nie
zauważył. Pochłaniało go przekopywanie zawartości torby.
- Powiem ci coś jeszcze, mała - dodał. - Bez względu na to, jaka jesteś szybka, zawsze
znajdzie się ktoś szybszy od ciebie. Między innymi dlatego w końcu się zmądrzyłem i wziąłem tę
ciepłą posadkę u twojej ciotki.
- Rozumiem. - Zaskoczył ją tą odpowiedzią, a jednocześnie zaciekawił. Właściwie nie
wiedziała wiele o Hugh Abbotcie. - Czyżbyś spotkał kogoś szybszego od ciebie?
- Owszem - odpowiedział z prawie niezauważalnym opóźnieniem.
- Co się z nim stało?
- Nie żyje.
- Czyli i on nie był dość szybki?
- Pewnie nie.
15
Ale rozmowa bynajmniej nie znieczuliła Mattie na przerażającą ciemność, jaka wiała ze
znajdującej się przed nimi czeluści. Jaskinia. Mattie pomyślała, że za nic nie jest w stanie podołać
takiemu wyzwaniu. Nigdy, przenigdy. To było o wiele gorsze od windy, ciemnego korytarza czy
nawet dżungli. Było to urzeczywistnienie jej najpotworniejszych koszmarów z dziecięcych lat.
Żołądek podszedł jej do gardła.
Chciała powiedzieć Hugh, że nie jest w stanie zrobić ani kroku dalej, kiedy coś chrupnęło
pod czubkiem jej kosztownego, zbezczeszczonego pantofelka. Machinalnie spojrzała w ziemię i
zobaczyła rozpłaszczone zwłoki największego karalucha, jakiego zdarzyło jej się kiedykolwiek
widzieć.
- Miarka się przebrała - oznajmiła Mattie. - Lepiej zejdź mi z drogi, Hugh, bo zaraz rzygnę.
16
Rozdział drugi
N
ie rzygniesz - stwierdził Hugh z niezłomną pewnością. - W każdym razie nie tutaj i nie
teraz. Nie mamy czasu na takie wygłupy. Odłóż bagaże i podejdź tutaj.
Machinalnie puściła torebkę i uszatą torbę na ziemię. Żołądek dosłownie jej się przewracał.
Wspomnienie krwi w białym pokoju mieszało się w jej głowie z wyobrażeniem rozdeptanego
owada, a ponura, mroczna pieczara chciała pochłonąć ją żywcem.
- Do diabła, Mattie, weź się w garść.
Poczuła, jak Hugh otacza ją ramieniem. Mgliście zdawała sobie sprawę z tego, że prowadzi
ją do czarnego wylotu jaskini. Ale była kompletnie nie przygotowana na wstrząs, jaki przeżyła, gdy
jej głowa znalazła się nagle pod wodospadem.
- Hugh, na miłość boską, utonę! - Ale chłód wody ją orzeźwił. Mdłości ustały. Zaczęła się
wyrywać, ale Hugh z powrotem wciągnął ją do jaskini. Parskając wodą, obróciła się w jego stronę.
Czuła się jak przytopiony szczur i zapewne odpowiednio do tego wyglądała.
- Lepiej? - spytał Hugh, nie bez troskliwości.
- Tak, dziękuję - szepnęła, starając się, by zabrzmiało to oficjalnie. Spojrzała przed siebie i
stwierdziła, że nic nie widzi. - Wiesz, Hugh, nie czuję się najlepiej w takich ciasnych miejscach.
- Nie martw się, mała, świetnie sobie poradzisz. - Zrobił krok do tyłu i znów zajął się
przekopywaniem zawartości swojej uszatej torby. - Przejście trwa tylko kilka minut. Gdzie ja
wsadziłem latarkę?
- Nie nazywaj mnie „małą”, dobrze?
Udał, że jej nie słyszy.
- O, mam. Wiedziałem, że gdzieś tu ją wcisnąłem. - Wydobył latarkę z torby, zapalił i
przesunął snopem światła po ścianach jaskini. - Jest tak, jak mówiłem: bezproblemowo. Nawet nie
mrugniesz okiem i już będziemy na drugim końcu. Wystarczy trzymać się znaków Cormiera. Oto
pierwszy.
Mattie podniosła z ziemi bagaże i bezmyślnie omiotła spojrzeniem mały, biały punkt
widoczny na wilgotnej skalnej ścianie. Nigdy w życiu nie zwróciłaby na niego uwagi, gdyby Hugh
go nie pokazał.
- Czy nie moglibyśmy obejść tej góry przez dżunglę i dotrzeć do tajnej przystani Cormiera
od tamtej strony?
17
- Nic z tego. Na tym polega urok tej kryjówki. Od strony morza w żaden sposób nie można
się tam dostać, chyba że łodzią. Ale wtedy trzeba wiedzieć, gdzie jest zalana grota, bo inaczej nie
zauważy się wlotu w skale. Druga droga prowadzi tymi korytarzami, trzeciej nie ma. A pod ziemią,
jeśli ktoś nie zna drogi, niechybnie zgubi się na amen w kilka minut.
- Rozumiem. To bardzo pocieszające - powiedziała słabo Mattie.
- Mówiłem ci, że Cormier był szczwanym lisem. Gotowa?
Hugh już posuwał się naprzód z typowym dla siebie zdecydowaniem. Wyraźnie oczekiwał
od niej, że bez dyskusji ruszy za nim.
Poirytowana Mattie uprzytomniła sobie, że Hugh wszystko załatwia równie arogancko,
bezceremonialnie i konkretnie. Dosłownie wszystko, z seksem włącznie, o czym przekonała się na
własnej skórze. Wątpiła, czy Hugh wie, co to jest „subtelność”, „takt” lub „wyrafinowanie”. Po
prostu w jego słowniku brakowało tych haseł.
Jak mogło mi się kiedykolwiek zdawać, że jestem zakochana w tym człowieku? -
zastanawiała się z niesmakiem, drepcząc za Hughem. Nie miała z nim nic wspólnego. Na przykład
klaustrofobia była mu całkiem obca, to się rzucało w oczy. Ucieszyłoby ją, gdyby miał jakąś drobną
nerwicę, rozczulającą słabostkę albo typowe dla współczesnych czasów stany lękowe. Ona,
naturalnie, miała tego wszystkiego po uszy.
Z niewyobrażalnym samozaparciem utrzymywała się za Hughem w mrocznym, krętym,
podziemnym labiryncie. Z każdym krokiem czuła, jak ściany jaskini zbliżają się do siebie i próbują
ją udusić. To samo pamiętała z dzieciństwa, ze snów, w których nigdy nie miała drogi ucieczki.
W college'u zaliczyła dostatecznie obszerny kurs psychologii, by zrozumieć tamte sny.
Stanowiły one manifestację niepokojów i napięć, które przeżywała w dzieciństwie, usiłując znaleźć
sobie bezpieczne miejsce w rodzinie, która brak talentu artystycznego uważała za poważne
kalectwo.
Kiedy wyjechała na studia w college'u, sny o uwięzieniu w bezkresnym tunelu stały się
rzadsze. Ostatnio nawiedzały ją już tylko sporadycznie, zostawiły jednak po sobie spadek w postaci
klaustrofobii.
Mattie pokonała za Hughem kilka ziejących wlotów do następnych krętych korytarzy. Ze
strachu dostała gęsiej skórki, Hugh jednak nie zatrzymywał się ani na chwilę. Parł naprzód niczym
wilk przyzwyczajony do mroku. Tylko od czasu do czasu przystawał i sprawdzał, czy jest na
ścianie mały, biały znak.
Mattie skupiła się na krążku światła, rzucanym przez latarkę, i próbowała wyobrazić sobie
wody Zatoki Elliotta, które na co dzień widziała z okna swego mieszkania w Seattle. Ćwicząc
18
medytację, nabyła bowiem umiejętności uspokajania umysłu przywoływaniem takich pogodnych
obrazów.
Jeszcze nigdy nie przeszła w życiu tak długiej drogi, jak przez tę plątaninę podziemnych
korytarzy. Raz czy dwa poczuła pod pantofelkiem duże, wijące się stworzenia i znów omal nie
zwymiotowała. Co dziesięć kroków musiała mobilizować całą wolę, żeby nie krzyknąć i nie
popędzić na oślep drogą, którą przyszli. Co jedenaście kroków powtarzała serię głębokich
oddechów i mantrę, a potem zmuszała się do skupienia uwagi na ruchomym snopie światła z latarki
i szerokich ramionach mężczyzny, który prowadził ją przez jaskinie Czyśćca.
Czuła do Hugh tak gorącą i głęboką nienawiść, do jakiej zdolna jest jedynie kobieta
odrzucona przez mężczyznę, choć jednocześnie była pewna, że bez wahania może powierzyć mu
swoje życie. Jeśli ktokolwiek mógł ją wydostać z tej kabały, to właśnie on.
- Mattie?
- Czego?
- Leziesz tam za mną, mała?
- Nie nazywaj mnie „małą”.
- Jesteśmy prawie na miejscu. Czujesz zapach morza?
Mattie stwierdziła z zaskoczeniem, że wdycha słonawe, orzeźwiające powietrze.
- Tak - szepnęła. - Czuję.
Skoncentrowała się na tym świeżym powiewie dodającym otuchy i dalej szła korytarzem za
swym przewodnikiem. Już niedaleko, powiedziała sobie w duchu. Hugh ją stąd wyprowadzi.
Zabierze ją z tej wyspy. Jest z niego kawał sukinsyna, ale zna się na swojej robocie, czyli przede
wszystkim wie, jak przeżyć. Ciotka Charlotte zawsze tak mówiła. Chociaż trzeba przyznać, że nie
była w tym bezstronna, miała bowiem do Hugh wyraźną słabość.
Mattie zdusiła kolejny wyrywający się z niej krzyk, bo korytarz znów odrobinę się zwęził.
Puls miała szaleńczy, ale zapach morza stawał się coraz wyraźniejszy. Korytarz z powrotem nabrał
szerokości, a ona raptownie zaczerpnęła tchu.
- No i dobra. Paul zawsze wiedział, co robi. - Hugh przyśpieszył kroku.
Mattie przypomniała sobie Paula Cormiera leżącego na białej, marmurowej podłodze.
- Prawie zawsze.
- No, tak. Prawie zawsze.
- Dobrze go znałeś, Hugh?
- Byliśmy starymi kumplami.
- Przykro mi.
- Mnie też. - Hugh przystanął, bo korytarz doprowadził ich do obszernej, wysokiej groty.
19
Mattie z ulgą stwierdziła, że przez otwór w przeciwległej ścianie wpada światło dnia. Była
bezpieczna. Hugh wyratował ją z tego koszmaru. Rzuciła na ziemię torebkę i uszatą torbę, po czym
rzuciła mu się w ramiona.
- O Boże, Hugh!
- A to co znowu? - Zachichotał cicho i również odłożył torbę na ziemię. Stanowczym
gestem zamknął Mattie w ramionach. - Oczywiście nie twierdzę, że mam coś przeciwko temu.
- Nie byłam pewna, czy dojdę - szepnęła wtulona w jego koszulę khaki. Pistolet, który Hugh
miał wetknięty za pas, uwierał ją w bok. Czuła zapach ciała mężczyzny. I jedno, i drugie bardzo
podnosiło ją na duchu. - W połowie drogi przez ten potworny tunel myślałam, że oszaleję.
- A niech to, zdaje się, że masz lekką klaustrofobię. - Hugh wsunął dłonie w jej zmoczone
włosy.
- Lekką. - Nadal wtulała mu twarz w ramię. Był dla niej takim pewnym, mocnym oparciem,
a jej wciąż chciało się płakać. Raz tylko Hugh trzymał ją tak blisko przy sobie, ale jej ciało
pamiętało ten żar i siłę, zupełnie jakby zdarzyło się to wczoraj.
- Widzę, że więcej niż lekką. Boże. Przepraszam, mała. Nie miałem pojęcia, że to będzie dla
ciebie aż tak straszne. Trzeba było coś na ten temat powiedzieć.
- Powiedziałam. Wytłumaczyłeś mi, że nie ma innej możliwości.
Jęknął i pocałował ją w głowę.
- Nie było.
Tym razem pocałował ją w usta, twardo i zdecydowanie. Pocałunek był niebezpiecznie
fascynujący, tak samo jak całujący ją mężczyzna. Na dłuższą chwilę oderwał myśli Mattie od
przykrej rzeczywistości. Mimo braku finezji i delikatności, sprawił jej olbrzymią przyjemność.
Mattie poddała się jego czarowi. Lecz gdy tylko namiętność wzięła w niej górę nad przerażeniem,
nastąpił brutalny powrót do rzeczywistości.
Oderwała usta od ust Hugh. Znowu drżała, choć tym razem nie od wspomnienia koszmarów
z dziecięcych lat.
- Już dobrze, mała? - Hugh masował jej ramiona zdecydowanymi, odprężającymi ruchami.
W jego szarych oczach widniała głęboka troska.
- Tak, tak. - Mattie była wściekła na siebie za to załamanie. Odsunęła się od Hugh i zaczęła
rozglądać po przestronnej grocie, zupełnie jakby nagle zauważyła na ścianach wyjątkowo
interesujące przykłady sztuki nowoczesnej. - Co za ohydne miejsce.
Hugh puścił ją nie bez oporów i machinalnie spojrzał w ten sam punkt. Potem omiótł grotę
snopem światła z latarki.
- Cholera jasna!
20
- Co się stało? - Mattie z niepokojem potoczyła wzrokiem za świetlistym krążkiem.
- Nie ma łodzi.
Mattie omal dziko nie krzyknęła. W tej chwili uświadomiła sobie, jak bardzo liczyła na
ratunek dzięki łodzi Cormiera. Znów musiała zmobilizować całą siłę woli.
Tymczasem oględziny groty przy świetle latarki dały jej jasny obraz sytuacji. Pośrodku
znajdował się spory, naturalny zbiornik, wypełniony wodą morską, pluskającą o skaliste brzegi. W
drugim końcu zagłębienia była wąska rynna, prowadząca do wylotu groty w klifie. Mała łódź
istotnie mogłaby się tamtędy przecisnąć. Przy wylocie sterczała na zewnątrz wąska półka skalna -
wyglądała jak warga. Dalej widniało morze sieczone deszczem.
- I co teraz? - Sama zdziwiła się chłodnym brzmieniem swego głosu. Może doszła już do
stanu zobojętnienia, w którym zamiast lęku pozostaje tylko odrętwienie trwogą? Uświadomiła sobie
jednak, że właściwie wcale nie jest przerażona. Hugh stojący obok z wyrazem irytacji na twarzy,
dodawał jej pewności siebie.
On tymczasem spojrzał na nią i zmrużył oczy.
- Coś wymyślimy. Tylko nie wpadnij mi tutaj w histerię.
- O to się nie bój. Do porządnego ataku histerii potrzeba energii, a ja, prawdę mówiąc,
jestem wykończona. Czy zamierzasz mi powiedzieć, że musimy zawrócić i znowu pchać się tymi
wstrętnymi podziemnymi korytarzami? Bo jeśli tak, to lepiej zrób mi najpierw narkozę. Nie
podejmuję się jeszcze raz tego przejść.
- Odpręż się, mała. Ta grota nadaje się na kryjówkę nie gorzej od innych miejsc.
Przeczekamy w niej, zanim uda nam się zorganizować jakąś inną łódź. A łodzi jest tu pełno. Na
takiej wyspie prawie każdy ma coś pływającego.
- Nie sądzę, żebym była w stanie tu zanocować - uczciwie zapowiedziała Mattie.
- To duża grota, Mattie. Jest w niej mnóstwo świeżego powietrza znad morza. Po burzy
mamy nawet szansę zobaczyć księżyc przez tamtą dziurę.
Mattie westchnęła.
- Zdaje mi się, że i tak nie mam wyboru, prawda?
- Owszem. - Wyciągnął rękę i czułym gestem zmierzwił jej zmoczone włosy. - Uszy do
góry, mała. Rozbijemy obozowisko niedaleko wylotu. Powyglądasz na zewnątrz. Będziesz miała
coś jakby Zatokę Elliotta pod oknem mieszkania w Seattle.
Mattie przypomniała sobie pewien wieczór: Hugh stał wtedy z nią w jej mieszkaniu i razem
patrzyli na zatokę. A gdy nadszedł ranek, stała przed tym samym oknem w pojedynkę. Przeszedł ją
dreszcz.
- A co z... no, z urządzeniami sanitarnymi?
21
Przez twarz przemknął mu uśmiech.
- Możesz wyjść na tę półkę przy wylocie. Na zewnątrz jest po obu stronach parę metrów
kwadratowych dżungli. Coś jakby naturalna weranda. Myślę, że możesz z tego skorzystać.
- A przypływ? Czy jak woda się podniesie, to przypadkiem nie zaczniemy jej mieć po pas?
- Nie. Przypływ jest teraz. Cormier powiedział mi, że woda nigdy nie sięga powyżej
poziomu oznaczonego na ścianie, o, w tamtym miejscu. Sądzę, że podczas dużego sztormu może tu
być dość emocjonująco, ale poza tym nie widzę kłopotu.
- Rozumiem. Jak myślisz, co się stało z łodzią Cormiera?
- Nie mam pojęcia - odrzekł Hugh w zadumie.
- Może ktoś znalazł tę grotę przed nami i zabrał łódź? Może to wcale nie jest bezpieczne
miejsce - nerwowo snuła przypuszczenia Mattie.
- Nie sądzę, żeby ktokolwiek znał to miejsce. Ale nawet gdyby tak było, i tak jesteśmy
skazani na tę grotę.
- Czemu?
Hugh zaczął rozsznurowywać jedną z toreb.
- W dżungli bylibyśmy narażeni na zbyt wiele niebezpieczeństw. Nie obraź się, ale idąc
robisz mnóstwo hałasu.
- Jeszcze się nie obraziłam.
- Natomiast ta grota jest stosunkowo łatwa do obrony. Gdyby ktoś wpływał łodzią, zawsze
w razie potrzeby zdążylibyśmy ukryć się w korytarzach. W takim labiryncie możliwa jest tylko
walka jeden na jednego. A my mamy potencjalną przewagę, bo wiemy, jak czytać znaki Cormiera
na ścianach.
- Rozumiem. - Mattie poczuła niemiłe ściskanie w dołku słysząc, z jaką obojętnością Hugh
mówi o możliwości strzelaniny w jaskiniach. Przez moment stała nieruchomo i spoglądała na
zewnątrz. Świeże powietrze, które obficie wpadało do groty, bardzo poprawiało jej samopoczucie.
A i grota rzeczywiście wydawała się dość obszerna. Mimo ponurości nie sprawiała aż tak złego
wrażenia, jak korytarze, przez które szli wcześniej. Mattie nie bała się, że za chwilę ściany się
zbiegną i ją zaduszą.
- Ej, mała...
- Nie zmrużę tutaj oka, ale ataku świra z mojej strony bać się raczej nie musisz.
- Grzeczna dziewczynka.
- Wyświadcz mi przysługę, Hugh, dobra? Nie przesadzaj z protekcjonalnym zachowaniem.
Naprawdę nie mam do tego nastroju.
22
- Jasne, mała. Może coś przekąsimy. Założę się, że zgłodniałaś jak wilk. - Hugh wyciągnął z
torby puszkę pasztetu z wątróbki i położył ją przed sobą na dłoni do inspekcji.
Mattie zadrżała.
- Mięsa nie jem od kilku lat. Jest niezbyt zdrowe, szczególnie pod taką postacią. Pasztety
zawierają furę tłuszczu i cholesterolu, i diabli wiedzą czego jeszcze.
Hugh przyjrzał się puszce z wielką uwagą.
- Cóż, ja też nie przepadam za pasztetem. Wolę porządny, krwisty stek. Ale darowanemu
koniowi nie zagląda się w zęby.
- Jeszcze nie jestem taka głodna, żebym nie mogła wybrzydzać. - Mattie usiadła na
pobliskiej skale i obrzuciła nieufnym spojrzeniem pasztet, jaskinie oraz człowieka, któremu
zawdzięczała największe upokorzenie w życiu. Zastanawiała się, co poradziłaby jej w tej chwili
trenerka z grupy zwalczania stresu.
W
parę godzin później Hugh, oparty o nierówna ścianę groty, poruszył się nieznacznie i
spojrzał na srebrny klin księżycowego światła wolno podpełzający ku nieruchomej kobiecej
sylwetce. Mattie siedziała skulona, podpierając głowę torebką. Nie spała i Hugh o tym wiedział.
Wcześniej zdołała wcisnąć w siebie kilka herbatników, które Hugh wygarnął z kredensu
Cormiera, ale nie ruszyła nic innego.
Hugh przypomniał sobie, jaką miała popielatą twarz, gdy wyłoniła się z podziemnego
labiryntu, i zacisnął usta. Twarda była ta dziewczyna. Wiedział, jak to jest, gdy trzeba iść do
przodu, chociaż po człowieku spływa pot ze strachu, a do tego w żaden sposób nie można
zapanować nad odruchami. Ktoś, kto potrafił sobie z tym poradzić, zasługiwał jego zdaniem na
głęboki szacunek.
Zapatrzył się w ciemną wodę, uderzającą o skały. Wiele dałby za to, żeby móc się
dowiedzieć, co stało się z łodzią, którą Cormier zawsze trzymał w tej grocie na wszelki wypadek.
Bo Cormier nie był z tych, którzy pozwalają się zaskoczyć.
Jego przyjaciel zawsze wszystko planował, był drobiazgowym strategiem, który chełpił się
tym, że jest przygotowany na każdą okoliczność. A jednak nie żył. Co gorsza, jego łódź zniknęła.
Istniało kilka logicznych wytłumaczeń tego stanu. Łódź mogła trafić do naprawy w
miejscowej stoczni lub po prostu do odmalowania. Cormier zawsze bardzo dbał o sprzęt.
Brakowało jednak dobrego wyjaśnienia dla faktu, że Paul Cormier pozwolił się zaskoczyć zabójcy.
Chociaż... Cormier był już starym człowiekiem, a tutaj, na Czyśćcu, czuł się bezpieczny jak
w raju. Z przeszłością zerwał, przyszłości nie miał powodu się obawiać.
23
Hugh pomyślał, że nad losem Cormiera może się zastanowić później. Przyjdzie czas na
zemstę. Na razie jednak najważniejsze było co innego.
Zobaczył, jak księżycowy klin dotyka bosych stóp Mattie. W tej chwili musieli przede
wszystkim opuścić tę wyspę. Cormier pierwszy by im to zalecił. Był bardzo staroświecki w
podejściu do kobiet.
„Mężczyzna zawsze musi chronić kobiety, Hugh. Nawet jeśli wyciągają pazurki i
zapewniają, że same dadzą sobie radę. Jeśli nie potrafimy zapewnić opieki swoim kobietom, to
właściwie nie jesteśmy im potrzebni. A przecież nie chcemy, żeby uznały nas za kompletnie
bezużytecznych, prawda? Gdzie wtedy byłoby dla nas miejsce? Mężczyzna, który nie
zaryzykowałby życia w obronie kobiety, nie jest mężczyzną”.
Srebrzyste światło wpełzło na nogi Mattie. Hugh przypomniał sobie, jaka była wstrząśnięta,
gdy parę godzin temu opuszczała dom Cormiera. Wiedział, że to wspomnienie będzie go
prześladować przez wiele lat. Mattie nie powinna być świadkiem przemocy. Przecież jest istotą
chowaną pod kloszem w wielkim mieście. Zawsze odgradzano ją od najbrutalniejszych przejawów
życia.
Ostatni raz widział Mattie prawie rok temu. Potem, owszem, jeszcze próbował się z nią
spotkać. Przez następne osiem miesięcy trzykrotnie znalazł pretekst, by osobiście stawić się w
siedzibie Vailcourt International w Seattle ze sprawozdaniem dla Charlotte Vailcourt, która całkiem
chętnie brała udział w tej grze pozorów. Aktorskiej sprawności jej nie brakowało. Zanim
zrezygnowała z kariery, by poślubić George'a Vailcourta, była wszak uznaną przez krytykę gwiazdą
srebrnego ekranu.
Jednomyślnie doszli z Charlotte do wniosku, że jego plan zaskoczenia Mattie w Seattle jest
doskonały. We wszystkich trzech przypadkach po przyjeździe Hugh okazało się jednak, że minął
się z Mattie o włos.
Za pierwszym razem pojechała na aukcję do Santa Fe. Za drugim składała wizytę kolonii
artystów w Północnej Karolinie. Już wtedy Hugh nabrał podejrzeń, że jej nieobecności nie są
dziełem przypadku.
Trzecim razem uprzedził więc Charlotte, żeby nikomu nie wspomniała ani słowem o jego
rychłym przyjeździe. Ale Mattie w niewytłumaczalny sposób przejrzała jego plan na dzień przed
urzeczywistnieniem i natychmiast wskoczyła do samolotu, by pokazać się na cyklu wernisaży w
Nowym Jorku.
Hugh był wściekły i wcale nie robił z tego tajemnicy. Wyzłościł się na swoją szefową, a
potem powiedział sobie, że żadna kobieta nie jest warta tracenia tylu nerwów, i pierwszym
samolotem odleciał na wyspę Saint Gabriel.
24
Ale tysiąc kilometrów i dwie whisky dalej, gdy znajdował się nad Pacyfikiem, zapomniał o
własnej decyzji, by wyrzucić z serca Mattie Sharpe. Resztę długiego lotu spędził na knuciu
niezawodnego spisku, który doprowadziłby do spotkania z Mattie na jego terenie. Dość miał
jałowego pościgu. Uznał, że Mattie musi sama wpaść mu w ręce.
Na Saint Gabriel zyskiwał niewątpliwą przewagę. Mattie nie miała szansy opuścić wyspy
bez jego wiedzy. Najpierw jednak musiała postawić tam stopę, potrzebował więc pretekstu, którym
mógłby ją zwabić.
Przypomniała mu się kolekcja zabytkowej broni, będąca w posiadaniu Paula Cormiera, i to
go natchnęło. Hugh znał jeszcze tylko jedną osobę, która zbierała takie świństwa. A tą osobą była
Charlotte Vailcourt, która po śmierci męża z żywym zainteresowaniem zaopiekowała się jego
zbiorami.
Sześćdziesięcioletnia była gwiazda filmu, bogata, inteligentna i wielce ekscentryczna,
przeistoczywszy się w czarodziejkę biznesu odkryła w sobie pasję do dawnych narzędzi gwałtu.
Stwierdziła, że taka kolekcja znakomicie pasuje do jej przywódczej osobowości. Hugh zaś dość
często zdarzały się chwile, w których był skłonny przyznać pani Vailcourt rację.
Charlotte z wielkim podnieceniem włączyła się do intrygi, która miała ściągnąć Mattie na
Saint Gabriel. Od dawna była przekonana, że kuzynka potrzebuje wakacji, namówiła więc ją do
wyjazdu na Hawaje. Osiągnąwszy ten cel, napomknęła obojętnie, że przy okazji pobytu w kurorcie
Mattie mogłaby skoczyć na okoliczną wysepkę o nazwie Czyściec i nabyć cenny średniowieczny
miecz z kolekcji niejakiego Paula Cormiera. Nikt nie wspomniał Mattie, że droga na Czyściec
wiedzie przez Saint Gabriel.
- Hugh?
- Co tam?
- Kim jest Christine?
Hugh zmarszczył czoło.
- Christine Cormier? To żona Paula. Umarła parę łat temu. Dlaczego pytasz?
- Wziął mnie za nią.
Hugh zamknął oczy i potarł dłonią kark.
- Do diabła. To Paul jeszcze żył, kiedy tam dojechałaś?
- Jakieś trzy, cztery minuty. Nie więcej. Powiedział mi, że nie ma sensu wzywać pomocy.
- Chryste. - Hugh oparł głowę o ścianę. Przypomniał sobie wielką ranę w piersi przyjaciela,
plamę krwi na podłodze i ubranie Mattie.
- Czy pierwszy raz musiałaś, no...
25
- Patrzeć, jak ktoś umiera? Nie. Byłam przy śmierci babci. Ale to wyglądało zupełnie
inaczej. Babcia leżała w szpitalu, w otoczeniu całej rodziny. - Nastąpiła długa pauza. - Była sławną
baletnicą.
- Wiem.
- Wciąż pamiętam jej ostatnie słowa - powiedziała Mattie.
- Jakie?
- Szkoda, że to dziecko nigdy nie przejawiało żadnych oznak talentu.
Hugh niespokojnie drgnął.
- Mówiła o tobie?
- Mhm. Ciotka Charlotte powiedziała, że babka mogła sobie być jedną z najwspanialszych
baletnic, jakie znał świat, ale wrażliwości miała mniej niż otępiały słoń. Nawet na łożu śmierci.
Hugh zamilkł. Dostatecznie dobrze znał tę rodzinę pełną talentów, by się domyślić, że
Mattie, jedyna osoba bez smykałki do sztuki, prawdopodobnie zawsze czuła się wśród krewniaków
jak wyrzutek. Gdy w końcu wybrała karierę właścicielki galerii, rodzina zinterpretowała to jako
ostateczne przyznanie się Mattie, że nie odziedziczyła żadnego z rodzinnych genów geniuszu. Jedna
Charlotte odniosła się do tego pomysłu z sympatią i zrozumieniem.
- Przykro mi, że znalazłaś Cormiera w takiej sytuacji - powiedział w końcu Hugh.
- Czułam się potwornie bezradna.
Hugh uśmiechnął się pod nosem.
- Paul musiał być bardzo zakłopotany.
- Na miłość boską, to nie jest temat do żartów.
- Wcale nie żartowałem. - Hugh zastanawiał się, jak jej to wyjaśnić. - Musiałabyś go znać.
Był dżentelmenem do szpiku kości. Chełpił się tym. Za nic w świecie nie postawiłby kobiety w
trudnej sytuacji. Kiedy spotkałem go parę miesięcy temu, rąbnął mi kilometrowy wykład na temat
postępowania z kobietami. Bardzo skrytykował moje metody. Powiedział, że są żałosne.
- Naprawdę? Pan Cormier musiał być niezwykle spostrzegawczym człowiekiem.
- Oto znowu moja Mattie. Stanowczo otrząsasz się z szoku. Co powiedziałaś, kiedy Paul
nazwał cię Christine?
Mattie wzruszyła ramionami, obserwując, jak księżycowa poświata z wolna przesuwa się na
jej pogniecioną jedwabną bluzkę.
- Zrobiłam to, co każdy zrobiłby w takiej sytuacji. Trzymałam go za rękę i nie
wyprowadzałam z błędu.
Hugh przyjrzał jej się z uwagą.
- Na jakiej podstawie sądzisz, że każdy by tak zrobił?
26
- Nie mam pojęcia. Chyba podpowiada mi to instynkt. Tak mało można zrobić, żeby
pocieszyć umierającego. - Poruszyła się, najwyraźniej chcąc wygodniej się usadowić. - Ale on nie
przez cały czas majaczył. W pewnej chwili ostrzegł mnie, żebym się stamtąd wyniosła. Potem
powiedział, że ktoś przyjdzie. Może myślał o tobie. A potem jakby zażartował. Zdumiał mnie tym.
Wyobraź sobie kogoś zdolnego do robienia żartów na temat własnej śmierci.
- Co powiedział?
- Chyba coś o zamierzonym rządzeniu w piekle. Znasz ten sławny cytat z Raju utraconego?
„Lepiej być w piekle panem, niźli w niebie sługą”.
- Znam. - Hugh uśmiechnął się pod nosem z posępną satysfakcją. - To by pasowało do
Cormiera. Prawdopodobnie uznał, że ma małe szanse na dostanie się do nieba. Zresztą moim
zdaniem dobrze zrobi, jeśli zamiast na górę wybierze się na dół. Któregoś dnia wesprę go w batalii
z diabłem. Paul mógł mieć maniery anioła, ale widziałem go... - Hugh ugryzł się w język. Nie było
sensu wywlekać przeszłości Paula. Mogło to wywołać pytania o jego własną przeszłość, tego zaś
Hugh stanowczo sobie nie życzył.
- Zwróć uwagę, że w ostatniej chwili widział Christine, która na niego czeka, więc może
jednak poszedł do góry.
- Może. On bardzo ją kochał. - Hugh zadumał się na chwilę. Powinienem ci towarzyszyć w
tej chwili, Paul, pomyślał. Po tylu wspólnie spędzonych latach powinienem być przy twoim końcu.
Przepraszam, przyjacielu.
- Dziękuję ci, Mattie.
- Za co?
- Za to, że z nim byłaś w tych ostatnich chwilach. Prawdopodobnie nie powinnaś była tak
długo tam siedzieć, tylko uciekać, gdzie pieprz rośnie. Ale Paul był moim dobrym przyjacielem,
dlatego cieszę się, że nie umarł samotnie.
- Przykro mi, że straciłeś przyjaciela - powiedziała cicho.
- Na pewno jednak źle się stało, że miałaś takie przeżycie - podjął Hugh. Ton jego głosu stał
się twardszy.
- Trochę mną to wstrząsnęło - przyznała.
- Dlaczego, do diabła, nie zrobiłaś tak, jak ci polecono? Plan był inny. - Natychmiast
pożałował tych słów.
Mattie westchnęła.
- Proszę cię, Hugh. Nie rób mi wykładów. Nie dzisiaj. Wiem, że trudno oprzeć się takiej
pokusie, ale będę ci wdzięczna, jeśli przynajmniej spróbujesz.
27
- Ale dlaczego, Mattie? Czy myśl o spotkaniu ze mną była taka okropna? Celowo unikasz
mnie od miesięcy. Prawie od roku.
Nie odezwała się.
Hugh zerknął na nią. Był zły, czuł również ciche wyrzuty sumienia. Okłamywał się jednak,
że jest w nim tylko złość, z nią bowiem łatwiej umiał sobie poradzić.
- Uparłaś się, żeby za wszelką cenę mnie unikać i przez ten głupi upór omal nie pozwoliłaś
się dziś zabić. - Zaklął pod nosem przypominając sobie, jak wchodził po schodkach podejrzanie
cichego domu Cormiera. Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy, były złowróżbnie otwarte drzwi.
Postać nieruchomo skulona na skalnym podłożu nadal bez słowa wpatrywała się w noc.
Hugh raz jeszcze zaklął. Zdawał sobie sprawę, że nie należało wywlekać tego tematu tak
szybko. Niestety, natura nie obdarzyła go cierpliwością. W gruncie rzeczy Hugh uważał, że w
minionym roku Mattie Sharpe poddała go cięższej próbie cierpliwości niż inni ludzie razem wzięci
przez całe jego życie.
Co najgorsze, sam był winien temu potwornemu zamieszaniu. Parę miesięcy temu Cormier
zadał sobie wiele trudu, by mu to wytłumaczyć.
„Piekielny ogień lepszy jest od gniewu wzgardzonej damy, Hugh. Taki stary wróbel jak ty
powinien już to wiedzieć. Sam sobie jesteś winien. Teraz będziesz musiał solidnie się napocić, żeby
ją zdobyć z powrotem. Mam wrażenie, że przyda ci się takie doświadczenie”.
Hugh bowiem, co Cormier drobiazgowo mu wyklarował, tragicznie się wygłupił, odrzucając
dar serca i duszy Mattie. Pogrzebał się zaś ostatecznie, biorąc tylko jej ciało, ofiarowane mu jako
część całości.
Teraz kobieta żywiła do niego zapiekłą urazę. Cormier wyraźnie go ostrzegł, że płeć
odmienna ma ku temu skłonności.
Przed rokiem Hugh spędził z Mattie tylko jeden wieczór, bo rano miał zarezerwowany
powrót samolotem na Saint Gabriel. Burzliwy okres zaręczyn z błyskotliwą siostrą Mattie, Ariel,
skończył się huraganem łez i wymówek. Ariel zawsze i we wszystkim wcielała się bowiem w
postać z melodramatu, o czym Hugh przekonał się z wielkim niesmakiem. Cieszył się jedynie, że
zdążył to odkryć przed ślubem. W rezultacie niczego bardziej nie pragnął, jak skryć się z powrotem
na swojej wyspie i tam wylizać rany.
Na pewno nie zamierzał spędzać swego ostatniego wieczoru w Seattle z cichą,
powściągliwą, wyraźnie zakompleksioną Mattie, która obsesyjnie trzymała się roli kobiety
interesów.
28
W czasach gdy usiłował okiełznać burzę z piorunami imieniem Ariel, na jej siostrę prawie
nie zwracał uwagi. Mattie przez cały czas stała spokojnie w kulisach wiedząc, że narzeczeństwo
Hugh z Ariel nie może okazać się trwałe.
Aż do dzisiaj Hugh nie bardzo wiedział, czemu wówczas przyjął zaproszenie Mattie. Z
pewnością zrobił to wbrew swojemu nastrojowi, nie miał bowiem najmniejszej ochoty na
towarzystwo, a już na pewno nie śpieszyło mu się do nikogo tak wyciszonego, niepewnego siebie i
nerwowego jak Mattie. Rozpierała go wściekłość na siebie i na Ariel. Jak dym rozwiały się
wszystkie jego piękne plany, w których leciał z powrotem na Saint Gabriel z nowo poślubioną
żoną. A Hugh, jak często powtarzała Charlotte Vailcourt, nie był przyzwyczajony do tego, by
niweczono jego plany.
Było wiele powodów, dla których Hugh nie poznał bliżej Mattie w okresie narzeczeństwa z
Ariel. Przede wszystkim spędził z nią niewiele czasu. Zanadto pochłaniały go nieustanne kłótnie z
narzeczoną, które zaczęły się w chwili, gdy Ariel, zgoła nieoczekiwanie, odmówiła przeprowadzki
na Saint Gabriel. Nie wiadomo dlaczego uznała bowiem, że to Hugh zamierza zamieszkać w
Seattle. Od tej pory Hugh poświęcał dosłownie każdą wolną minutę kampanii przeciwko Ariel.
Mężczyźni przeważnie nie zauważali Mattie w obecności Ariel również dlatego, że siostry
bardzo się różniły. Mattie była wiosennym deszczykiem, natomiast Ariel nawałnicą z piorunami. U
Mattie wszystko było bardziej stonowane i mniej rzucało się w oczy.
Ariel miała fascynujące, zielone oczy czarodziejki. Zieleń u Mattie mącił złocisty odcień,
dzięki któremu oczy wydawały się raczej orzechowe. Włosy Ariel, krótko przystrzyżone w
efektowny klin, były czarne jak smoła. Mattie nosiła schludny koczek, a włosy miała miodowe.
Obie były szczupłe, ale Mattie niemal zawsze maskowała figurę surowym, niewymyślnym i
bezpłciowym kostiumem kobiety interesów. Ariel naturalnie podkreślała kobiecą smukłość swej
sylwetki, najbardziej lubiła bowiem efektowne i jedyne w swoim rodzaju stroje od znanych
projektantów.
Ale w ostatni wieczór pobytu Hugh w Seattle Mattie jakoś oddziałała na jego zmysły.
Wyobraził sobie spokojny port, do którego można zawinąć na chwilę wytchnienia po sztormie.
Pozwolił się zwabić w sieć dyskretnym, staroświeckim powabem kobiecości, który dla niego
stanowił całkowitą nowość. Domowa kolacja, na którą Mattie podała makaron z warzywami, i cicha
rozmowa podziałały na niego zarazem kojąco i podniecająco. Skwapliwe starania Mattie, by mu się
spodobać, były jak balsam na zranione ego Hugh. A jej wstydliwe i dość niepewne zachęty
erotyczne postawiły go w roli silnego, pożądanego mężczyzny.
29
Wiedział, że Mattie nie jest w jego typie, ale mimo to wykorzystał okazję. Poszedł z nią do
łóżka i w cieple, które mu ofiarowała, zapomniał o wszystkim innym. Żywił dla niej z tego powodu
głęboką wdzięczność.
Następnego rana zbudził się skacowany. Najbardziej dręczyła go jednak okrutna pewność,
że popełnił idiotyczny błąd.
Nie mógł wpaść gorzej, niż wdać się w zażyłe stosunki z drugą siostrą Sharpe. Miał
serdecznie dość kobiet z tego klanu. Zresztą, prawdę mówiąc, miał po uszy wszelkich kobiet i
wielkomiejskiego życia na dodatek. Bardzo tęsknił do Saint Gabriel, gdzie po powrocie chciał w
spokoju rozwijać raczkujące przedsiębiorstwo transportowe.
Spakował torbę i zatelefonował po taksówkę, która miała go odwieźć na lotnisko, na
samolot o szóstej rano. Przedtem chciał jednak rozgrzeszyć się z tego uczynku, dziękując Mattie za
gościnność. I właśnie wtedy Mattie zaskoczyła go błagalną prośbą, która dźwięczała mu w uszach
prawie każdej nocy, od czasu gdy opuścił Seattle.
„Zabierz mnie z sobą, Hugh. Bardzo cię kocham. Proszę cię, weź mnie z sobą. Pójdę za tobą
wszędzie. Będę dobrą żoną, przysięgam. Proszę cię, Hugh”.
Wziął nogi za pas. Ale zanim to zrobił, zdążył jeszcze pogorszyć sprawę, próbując wyjaśnić
Mattie, że właściwie nie jest w jego typie.
Wystarczyło kilka miesięcy, by Hugh uczciwie przyznał się przed sobą, że za pierwszym
razem zakrzątnął się wokół niewłaściwej siostry. Tyle że prostowanie tej omyłki okazało się
znacznie bardziej skomplikowane, niż sobie początkowo wyobrażał. Takie komplikacje wręcz nie
mieściły mu się w głowie.
- Czy Cormier długo mieszkał na Czyśćcu? - spytała Mattie po długim milczeniu.
- Osiadł tam parę lat temu. Chyba spodobał mu się ironiczny wydźwięk tej nazwy.
- Czyściec? A skąd ta nazwa?
- Czyściec należy do grupy wysp, zwanych Archipelagiem Siarkowym. Kilka z nich
stanowią czynne wulkany. Prawdopodobnie nasuwały one pierwotnym mieszkańcom myśli o ogniu
i siarce. Czyściec jest w tej grupie największy. Po drugiej wojnie światowej uzyskał niepodległość,
bo żadne większe państwo go nie chciało.
- Czemu nie?
- Nie ma znaczenia w handlu ani wartości wojskowej. Nie ma tam nawet przyzwoitej
turystyki.
- Najwyraźniej jednak ktoś nabrał chęci, żeby zawalczyć tam o władzę.
Hugh się zamyślił.
30
- Tak. To śmieszne, że Paul nie zwęszył pisma nosem. Zazwyczaj instynkt mu podpowiadał,
że szykują się kłopoty. Ale zawsze był zdania, że Czyściec jest w gruncie rzeczy rajem, bo nie
opłaca się o niego walczyć. Paul już od dawna czuł śmiertelne znużenie walką. Może spróbujesz
jednak pospać, Mattie.
- Chyba nie mogłabym dziś zasnąć. - Głos jej drżał.
Hugh podjął nagłą decyzję. Wstał, podszedł do Mattie i usiadł obok. Otoczył jej plecy
ramieniem. Spróbowała się odsunąć. Zignorował drobny, bezskuteczny ruch i delikatnie ją
przytulił, żeby miała gdzie oprzeć głowę. Poczuł, jak ciepłe i napięte jest jej ciało.
- Zamknij oczy, Mattie
- Powiedziałam ci, że nie mogę. - Zdrętwiała. - Hugh, wolałabym, żebyś tego nie robił.
- Zamknij oczy i wyobraź sobie, że siedzisz teraz przy oknie w swoim mieszkaniu. I bardzo
chce ci się spać.
Nie odezwała się już i przestała się odsuwać. Hugh czekał, machinalnie głaszcząc ją po
ramieniu. W kwadrans potem stwierdził, że Mattie śpi.
Długo jeszcze siedział i cieszył się, że po tylu miesiącach może wreszcie trzymać Mattie
przy sobie. Zastanawiał się, co Cormier poradziłby mu w tej chwili.
„Cierpliwości, Hugh. Raz już sobie napaskudziłeś do chili, jak lubi mawiać nasz drogi
przyjaciel Taggart. Nie spieprz sprawy drugi raz”.
Problem polegał na tym, że Hugh od wielu miesięcy wykazywał niemal anielską
cierpliwość, nie był więc pewien, ile jeszcze mu tej cierpliwości zostało. Wszak miał czterdzieści
lat i był samotny. W dodatku przez ostatni rok samotność bardzo go zmęczyła.
N
astępnego ranka Mattie otworzyła oczy, zbudzona zapachem egzotycznych kwiatów.
Świeżych, intensywnie pachnących kwiatów. Ich woń unosiła się wokół niej gęstą chmurą.
Zerknęła i zobaczyła na ziemi olbrzymi bukiet, dokładnie na wprost twarzy. Składał się z
setek jaskrawo kwitnących roślin: pomarańczowych, różowych i białych lilii, efektownej strelicji,
helikonii i mnóstwa różnych storczyków. Właściwie zaś nie był to bukiet, lecz uroczo nie
uporządkowana góra pięknych kwiatów. Taka florystyczna rozpusta kosztowałaby w Stanach
dwieście albo i trzysta dolarów.
Mattie z uśmiechem wyciągnęła dłoń do purpurowego płatka. Był aksamitny w dotyku.
Hugh musiał bardzo wcześnie wstać, żeby zebrać taki ogród.
Hugh! No tak, oczywiście, to wszystko jego dzieło.
31
Szybko cofnęła palce. Popatrzyła koso. Co za absurdalna piramida. Po co tyle tego usypał?
Pojedyncza orchidea albo jeden złocistożółty kwiat chińskiej róży byłyby znacznie bardziej
gustowne niż ta pstra góra.
Nie zdziwiło jej bynajmniej, że Hugh ma do dawania kwiatów talent słonia w składzie
porcelany. Już przed rokiem zdążyła zaobserwować, że w ogóle subtelnością nie grzeszy.
Nawiedziło ją przykre wspomnienie jedynej nocy, którą spędziła z nim w łóżku. Na pewno
nie kojarzyło jej się z tym przeżyciem pojęcie subtelności. Wręcz przeciwnie, przychodziło jej na
myśl celne określenie: „Twardy, miękki i serdeczne dzięki”.
Nic dziwnego, że Ariel zerwała zaręczyny wkrótce po powrocie z Włoch, skąd
przyholowała Hugh. Wyjaśniła potem Mattie, że Hugh, jak widać, był w jej życiu tylko stadium
przejściowym. Nierozerwalnie łączył się z Okresem Żywiołu w rozwoju jej artystycznego języka.
Ten okres twórczy zakończył się u Ariel bardzo szybko.
Mattie sztywno usiadła i niepewnie zaczęła się przeciągać, chcąc sprawdzić, ile szkód
wyrządziło jej spanie na gołej skale. Musiała mocno zacisnąć zęby, żeby nie jęknąć. Przypomniała
sobie jednak, że Paul Cormier już się tego dnia nie zbudzi, i tylko westchnęła.
Wstała z przekonaniem, że jest w grocie sama. Rozejrzawszy się zauważyła, jak opadł
poziom wody w zbiorniku, stanowiącym normalnie basen portowy dla łodzi. Widocznie był
odpływ.
Po Hugh nie było śladu. Zapewne był na zewnątrz i badał sytuację czy też robił cokolwiek
innego, co mężczyźni zwykli robić w takich okolicznościach.
Kiedy podeszła do wylotu i wyjrzała na zewnątrz, dostrzegła małą kępę zieleni, która z
determinacją wsunęła się w skały. Zarówno powyżej, jak i poniżej tego naturalnego występu
piętrzył się klif. Panowały tu warunki niezwykle prymitywne, ale nie miała wyboru.
W kilka minut później wróciła do groty i umyła ręce w morskiej wodzie. Potem zajęła się
zawartością jednej z uszatych toreb.
Wyprawa Hugh do kuchni Cormiera była krótka, ale dość owocna. Mattie znalazła jeszcze
kilka puszek pasztetu, marynowane ostrygi, słoik oliwek, pomidory, butelkowaną źródlaną wodę i
porcję tortu orzechowego. Było też po kawałku serów brie i stilton oraz trochę pieczywa. Hugh
wziął nawet biały lniany obrus.
Po dokonaniu przeglądu zapasów Mattie uznała, że jedynym potencjalnie przydatnym
produktem śniadaniowym jest brie. Oderwała kawałek chleba i zaczęła smarować go serem.
Przeszkodził jej odgłos stąpnięcia, który dobiegł zza jej pleców. Niespokojnie drgnęła, po
czym zerwała się na równe nogi. Trzymała w dłoni nóż, którym przed chwilą rozsmarowywała ser.
- Hugh! - Odetchnęła z ulgą. - Nie skradaj się tak więcej. Ostatnio mam słabe nerwy.
32
- Przepraszam. Nie przypuszczałem, że już nie śpisz.
Zgasił latarkę i sprężystym krokiem wszedł do groty z korytarza, który poprzedniego dnia
pokonali razem. Promieniował irytującą świeżością i energią. Noc spędzona na twardym,
kamiennym podłożu najwyraźniej nie stanowiła dla niego szczególnej niewygody.
Dżinsy i koszulę khaki miał nieco poplamione, ale od poprzedniego dnia ich wygląd w
zasadzie nie uległ zmianie. Oprócz jednodniowego zarostu Hugh nie nosił śladów przebywania w
spartańskich warunkach. Prezentował się jak rasowy łowca przygód, zadomowiony w dziewiczych
dżunglach, na pustyniach lub w innych miejscach, gdzie diabeł mówi dobranoc.
Do tej pory Mattie gratulowała sobie przeżycia tej nocy. Teraz nagle poczuła się słaba i
miękka.
- Chcesz trochę chleba z serem? - Wyciągnęła do niego rękę, ale przez cały czas patrzyła w
inną stronę.
- Dzięki. Paul zawsze twierdził, że można mieszkać na końcu świata, ale to nie powód, żeby
rezygnować z życiowych przyjemności.
- Widzę. Pan Cormier niewątpliwie był smakoszem.
Hugh uśmiechnął się szeroko, wkładając do ust pajdę chleba z brie.
- Trzymaj się mnie, mała, a dobrze na tym wyjdziesz - powiedział.
- Dobrze na tym wyjdę? - powtórzyła Mattie, wskazując ruchem głowy stertę kwiatów.
Hugh z zadowoleniem spojrzał w tę samą stronę.
- Ładne, prawda? Znalazłem je tuż przed frontowymi drzwiami, kiedy po przebudzeniu
wyszedłem... No, kiedy wyszedłem.
- Dokonać porannych ablucji? - Mattie uśmiechnęła się czarująco.
- Właśnie. Czy ty też wyszłaś?
- Tak, dziękuję. - Znów spojrzała na wielobarwną stertę. - I za kwiaty też bardzo dziękuję -
dodała uprzejmie.
Hugh spojrzał na nią surowo.
- Tylko zanadto się nie podniecaj z powodu paru kwiatów.
- O to się nie bój.
- Auć! - Odgryzł następny kęs chleba. - Znowu jesteś od rana w bojowym nastroju, co?
- Wierz mi, że na nic nie mam mniejszej ochoty niż na toczenie bojów. - Zmarszczyła czoło,
bo jej wzrok padł na czarny wylot korytarza, którym przyszedł Hugh. - Co tam robiłeś?
- Przed świtem chciałem pochować Cormiera.
Mattie przygryzła wargę.
- Powinnam była iść z tobą.
33
Pokręcił głową.
- Nic by to nie dało. Ktoś już zabrał ciało.
- Może rodzina - podsunęła zaskoczona Mattie.
- Cormier nie miał rodziny. Od śmierci żony żył samotnie. W każdym razie, ktokolwiek
zabrał ciało, zajął się też sprzątaniem. Znikł miecz, reszta kolekcji antycznej broni i wszystko, co
nie było przytwierdzone na stałe.
- Wielkie nieba, zupełnie zapomniałam o tym przeklętym mieczu! Czy twoim zdaniem ktoś
mógł zabić Cormiera z powodu jego zbiorów? Ciotka Charlotte twierdziła, że tam są bezcenne
eksponaty.
- To możliwe. Ale bardziej prawdopodobne, że ktoś, komu Paul ufał, na przykład służący,
zanadto się przejął rewolucyjną gorączką.
- Nie powinieneś był tam wracać - skrytykowała go Mattie. - Mogłeś się spotkać z
człowiekiem, który przyszedł po ciało Cormiera.
- No wiesz, całkiem głupi nie jestem. Podjąłem kilka środków ostrożności. Nasze
samochody też znikły bez śladu.
Mattie poderwała głowę.
- O Boże, w samochodzie miałam torbę. Wszystkie ubrania. I witaminy.
Hugh spojrzał na nią z komicznym wyrazem twarzy.
- Witaminy?
- Zawsze zaczynam dzień od porcji witamin.
- Po co? Źle się odżywiasz?
Zerknęła na niego gniewnie.
- Moja dieta, dzięki Bogu, jest bardzo zdrowa. Ale uzupełniam ją witaminami, żeby
przeciwdziałać skutkom stresu i napięcia.
- Zawsze mi się zdawało, że na to dobrze robi seks.
Mattie zmrużyła oczy.
- Nie uprawiam seksu zbyt często, więc muszę uciekać się do innych technik
przeciwdziałania stresowi.
- Nie martw się, mała. - Hugh zalśniły oczy. - Chętnie pomogę ci znaleźć lekarstwo na brak
seksu w życiu, jest tak, jak powiedziałem. Trzymaj się mnie, a dobrze na tym wyjdziesz.
- Wypchaj się. Co twoim zdaniem stało się z samochodami?
- Ktoś musiał zapalić w nich silniki na styk. Znikły razem ze wszystkim.
- Złodzieje. - Mattie zmarszczyła nos.
- Mhm.
34
Mattie zacisnęła palce na kawałku chleba z serem. Spojrzała prosto na Hugh.
- Co więc teraz zrobimy? Powiedz mi, ach, powiedz, wielki, wspaniały wodzu.
- Będziemy bardzo grzeczni, jak mawia Charlotte. Dzisiaj nie wystawiamy stąd nosa. Przy
odrobinie szczęścia sytuacja tymczasem trochę się wyklaruje. Wieczorem wyjdę na spacer i
sprawdzę, czy znajdę dla nas jakąś łódź.
- Mamy tu przesiedzieć cały dzień? - Mattie poczuła gwałtowny niepokój.
- Obawiam się, że tak. W czym problem? Martwisz się, że będziesz musiała ze mną
rozmawiać? Pomyśl tylko, ile mamy sobie do powiedzenia. Nie widzieliśmy się prawie rok.
- Rok temu nie mieliśmy sobie wiele do powiedzenia. Wątpię, czy cokolwiek się w tej
sprawie zmieniło. - Zaczęła chować ser. Plastikowe opakowanie zatrzeszczało jej w palcach.
- Posłuchaj, Mattie - powiedział Hugh, ostentacyjnie pokazując, jaki jest cierpliwy. -
Zrządzeniem losu kilka najbliższych dni spędzisz ze mną. Nie umrzesz, jeśli spróbujesz zdobyć się
na trochę luzu i potraktujesz mnie jak wieloletniego przyjaciela rodziny albo kogoś w tym rodzaju.
- Trudno nazwać cię przyjacielem.
- Żartujesz? Jestem najlepszym przyjacielem, na jakiego cię w tej chwili stać. Kto inny
wydostanie cię całą i zdrową z Czyśćca?
- To szantaż. Chcesz, żebym była miła i przyjaźnie do ciebie nastawiona, bo wyświadczasz
mi przysługę? Ciekawe, jak daleko ma się posunąć to przyjazne nastawienie? I co zrobisz, jeśli się
okaże, że nie potrafię zdobyć się wobec ciebie na ciepłe uczucia? Może wściekniesz się i zostawisz
mnie na Czyśćcu, jak wreszcie znajdziesz jakąś łódź?
Zareagował błyskawicznie, nie dając jej najmniejszej szansy na unik. Jeszcze chwilę
wcześniej opierał się leniwie o wystający głaz, lecz nagle jego długie, mocne palce jak imadło
chwyciły ją za nadgarstek.
- Hugh...
Z jego szarych oczu bił groźny chłód.
- Jeszcze jedna taka uwaga i nie ręczę za siebie. Rozumiesz?
- Na miłość boską, puść mnie! - Usiłowała wyrwać rękę z uścisku.
- Spokojnie, Mattie. Przez osiem miesięcy próbowałem się z tobą zobaczyć, a ty mnie
celowo unikałaś.
- A co miałam robić? Dałeś jasno do zrozumienia, że mnie nie chcesz. - Nie wiadomo skąd,
odezwała się w niej zadawniona uraza. Korciło ją, żeby rzucić się na niego, sprawić mu taki sam
ból, jaki sama przez niego wycierpiała. - Może się zdziwisz, ale przez ten czas doszłam do wniosku,
że miałeś rację.
- W czym?
35
- Powiedziałeś mi, że nie jestem w twoim typie, pamiętasz? Teraz przyznaję ci rację. -
Dumnie uniosła głowę. - I muszę dodać, że ty również nie jesteś w moim typie. Powinnam była o
tym wiedzieć już tamtego wieczoru.
- Skąd mamy wiedzieć, że jedno nie jest w typie drugiego? Nie daliśmy sobie szansy, żeby
sprawdzić.
- Ja ci dałam - przypomniała głosem pełnym wyrzutu. - Proponowałam, że pójdę za tobą na
koniec świata. A ty mnie potraktowałeś odmownie.
- Powiedziałem ci już, że masz kiepskie wyczucie chwili. W zeszłym roku zawodziło cię
nieustannie.
- Jasne. Zwal wszystko na mnie - powiedziała z rozdrażnieniem.
- Czemu nie? Zmęczyło mnie wysłuchiwanie twoich oskarżeń, że wszystko przeze mnie. A
wyczucie czasu naprawdę masz kiepskie, mała. Ugrzęźliśmy w grocie pośrodku wyspy, na której
odbywa się zbrojny przewrót, a ty wszczynasz głupią kłótnię. Co tu więcej mówić o wyczuciu
chwili?
- Sam zacząłeś, Hugh.
- Naprawdę? Więc mogę również skończyć.
Pociągnął Mattie za rękę i nagle znalazła się w jego ramionach. A potem pocałował ją w
usta dostatecznie namiętnie, by zaabsorbować wszystkie jej zmysły.
36
Rozdział trzeci
H
ugh puścił rękę Mattie i zamknął ją w objęciach, po czym oparł plecy na głazie i
pociągnął ją na siebie. Leżała więc na nim, z piersiami przygniecionymi do jego torsu, a ich nogi
tworzyły dziwną plątaninę.
Mattie ogarnęły całkowicie sprzeczne uczucia. Miała ochotę krzyczeć i kląć. Miała ochotę z
całej siły uderzyć Hugh Abbotta. Najbardziej jednak miała ochotę wtopić się w jego żar i przeżyć
wybuch gwałtownej męskiej namiętności, której skosztowała kilka miesięcy wcześniej.
- Tak wyglądasz, mała, jakbyś przez ten czas czekała na mnie w chłodni - mruknął Hugh. -
Nikogo potem nie miałaś, prawda?
- Nie.
- No i dobrze. Zapowiedziałem Charlotte, żeby dała mi znać, gdyby zauważyła, że kręci się
przy tobie jakiś facet... Ech, mała, doprowadzasz mnie do szaleństwa. - Poruszył wargami,
miażdżąc jej usta, a dłońmi zaczął niecierpliwie ugniatać plecy. Pocałował ją w szyję i delikatnie
skubnął zębami za płatek ucha. Dotknięcie tej małej grudki silnie oddziałało na jego zmysły. -
Boże, ale przyjemnie.
Mattie zamknęła oczy, wdychając woń Hugh. Wprawdzie ubranie miał przesiąknięte potem,
ale skóra pachniała mu morską wodą. Jednodniowy zarost przesuwał się jej po policzku jak papier
ścierny. Bardzo wyraźnie czuła rosnące z każdą chwilą podniecenie Hugh.
- Pocałuj mnie, Mattie. Pocałuj mnie tak jak wczoraj po południu, kiedy dziękowałaś mi, że
przeprowadziłem cię przez ten labirynt. - Odchylił nieco jej głowę i znowu wycisnął na jej wargach
agresywny pocałunek.
Reagowała na tego mężczyznę z niezwykłą gwałtownością. Poddała się jego podnieceniu i
cicho jęknąwszy, otworzyła usta.
Hugh natychmiast przyjął zaproszenie. Łapczywie wsunął język między rozchylone wargi, a
dłońmi sięgnął do piersi. Poczuła jego palce na guzikach jedwabnej bluzki, chwilę potem rozpiął
stanik i już jej dotykał.
Było coś niecierpliwego, gorączkowego w geście, jakim otaczał piersi Mattie, zupełnie
jakby jej kobiece kształty wprawiały go w zachwyt, a zarazem przejmowały nabożnym lękiem. W
taki sposób dotykałby zapewne kociaka. Wielkie dłonie przesuwał po jej ciele dość niezgrabnie, ale
ostrożnie. Mattie westchnęła, czując na sutkach ruch kciuków poznaczonych odgniotkami.
37
- Tyle czasu minęło - szepnął ochryple. - Za dużo. Dlaczego przede mną uciekałaś przez ten
rok? Mnóstwo straciliśmy.
Zsunął wielkie, ciepłe dłonie na jej brzuch, do zapięcia spodni. Słysząc cichy zgrzyt zamka
błyskawicznego, Mattie wreszcie odzyskała zdrowy rozsądek.
Musiała pamiętać, że Hugh Abbott zawsze zmierza do celu bardzo szybko. Jeśli kobieta
chciała powiedzieć „nie”, musiała się śpieszyć.
- Nie - sapnęła, podnosząc się i odchylając do tyłu. - Stanowczo nie. Co ty sobie
wyobrażasz? - Odsunęła się od niego jeszcze dalej i usiadła na piętach. - Posłuchaj, Hugh, i
zapamiętaj sobie: nie zamierzam mieć z tobą następnej jednodniowej przygody.
- Na miły Bóg, Mattie. - Wyciągnął do niej ramiona. Oczy wciąż lśniły mu od pożądania.
Ale Mattie już wstawała. Drżącymi palcami zaczęła zapinać ubranie.
- To niesamowite, nie mogę uwierzyć, że pozwoliłam ci na coś takiego. Jestem oślicą do
kwadratu.
Hugh zaklął pod nosem, ale zrezygnował z dalszych prób objęcia Mattie. Z powrotem oparł
się plecami o głaz i obserwował ją w zadumie spod przymrużonych powiek.
- Chciałaś tego. Chciałaś tak samo jak ja. Nie okłamuj mnie, Mattie. W tym mnie nie
okłamuj.
- To pewnie wina stresu - powiedziała z wymuszonym spokojem. - Stres wywiera na ludzi
najdziwniejszy wpływ, zupełnie nieoczekiwany.
- Stres? Nie opowiadaj dyrdymałów. Czy wy, mieszczuchy z wielkich metropolii, wszystko
teraz tak tłumaczycie? Nawet zwykłą staroświecką chuć?
- Przypuszczam, że tobie stres nigdy nie dał się we znaki - burknęła i odsunęła się od niego
parę kroków dalej. Tam znów usiadła, podsunęła kolana pod brodę i oplotła je ramionami.
- Nie wiem. Nie zastanawiałem się nad tym szczególnie.
- Za to na chuci wyznajesz się dobrze, prawda?
Otworzył usta i już miał machinalnie przytaknąć, ale w ostatniej chwili zamknął usta,
wyczuwszy pułapkę.
- Nie sprzeczajmy się o to, mała - powiedział zaskakująco łagodnie. - Jesteś bardzo
wyczerpana nerwowo, przecież widzę. Nie zamierzałem cię przynaglać, jeśli chcesz najpierw trochę
porozmawiać, nie mam nic przeciwko temu. Wiem, że kobiety lubią rozmowy, lubią porozumienie.
Paul zawsze mi tłumaczył... Ech, mniejsza o to. Rzecz w tym, że dawno się nie widzieliśmy.
Prawdopodobnie trochę się wstydzisz.
- Niewątpliwie. - Sarkazm był zabójczy.
38
- Nie przejmuj się, mała. Mamy przed sobą cały dzień. Nie możemy nigdzie się stąd ruszyć
aż do wieczora. Może wobec tego wygodnie się rozsiądziemy i trochę do siebie przywykniemy,
żeby nie było nam łyso.
- O, Boże. - Mattie omal nie udławiła się z wrażenia. Hugh Abbott pozujący na
nowoczesnego, subtelnego mężczyznę... to przechodziło jej wyobrażenie. - Ariel miała rację. Jesteś
beznadziejny.
- Ariel? Co ona, u diabła, ma z tym wspólnego? - spytał poirytowany.
- Chyba pamiętasz moją siostrę Ariel? W zeszłym roku byłeś z nią kilka miesięcy
zaręczony. Nie mów mi, że wyleciało ci to z głowy. Poznaliście się we Włoszech, dokąd pojechała
zwiedzać galerie sztuki. Zajadaliście się tam makaronem, piliście tanie czerwone wino i o trzeciej
nad ranem urządzaliście sprośne brewerie w sławnych fontannach. Potem wróciłeś z nią do Seattle,
gdzie wszystkim rozpowiadaliście o swoich zaręczynach. Czy coś z tego ci się przypomina?
Hugh jęknął.
- Ariel była w moim życiu omyłką.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Chyba przepowiedziałam ci to rok temu.
- Owszem.
- Ariel ponownie wyszła za mąż. Wiesz o tym? Za niejakiego Flynna Graftona. Bardzo
sympatyczny człowiek, artysta.
- Charlotte coś o tym przebąkiwała - przyznał Hugh, nie zdradzając szczególnego
zainteresowania tematem. - Mniejsza o to. Posłuchaj, Mattie, nie chcę rozmawiać o Ariel.
- Ale ja chcę. - Sprzeciw wypadł jej nadspodziewanie gwałtownie. - Chcę wiedzieć,
dlaczego się w niej zakochałeś i zamierzałeś wziąć z nią ślub, chociaż była dla ciebie jawnie
nieodpowiednią partnerką. Chcę wiedzieć, dlaczego w ogóle nie zwróciłeś na mnie uwagi, póki
sama ci się nie podłożyłam. I dlaczego nawet wtedy nie zrobiłeś najmniejszego wysiłku, żeby mnie
zatrzymać.
- Skończmy z Ariel. To historia sprzed roku, a do tego omyłka, już ci powiedziałem.
- To znaczy, że ja byłam następną omyłką, tak? Czy często popełniasz tego typu omyłki,
Hugh?
- Nie dość często, by łatwo się z nimi godzić - odpalił. - Wiedz, Mattie, że nie ty jedna
miałaś ciężki rok. Od naszego wspólnego wieczoru nie byłem z żadną inną kobietą.
- Mam w to uwierzyć?
- Wierz sobie, w co chcesz. Ty naprawdę szukasz zaczepki. - Hugh oparł głowę o skałę i
wlepił wzrok w morze. - Chcesz mi wyjaśnić, dlaczego?
39
Przygryzła wargę. Przeraziła ją świadomość, jak niewiele jej brakuje do utraty panowania
nad sobą. To było całkiem do niej niepodobne, obce jej charakterowi. Nie zdarzało się, żeby robiła
sceny, nigdy nie krzyczała na mężczyzn, nigdy nie plamiła się żenująco prowokacyjnym
zachowaniem. Takie numery uchodziły Ariel. Mattie nie chciała ich nawet próbować.
Od najwcześniejszego dzieciństwa to ona uchodziła w rodzinie za osobę spokojną i
grzeczną. Tylko raz w życiu straciła zdrowy rozsądek i sprzeniewierzyła się własnym zasadom.
Spędziła wtedy noc z Hughem Abbottem, czego potem gorzko żałowała. Bardzo dobitnie
postanowiła więc nie powtórzyć takiego błędu.
- Mniejsza o to - ucięła. - Przepraszam, że zaczęłam o tym mówić. Wiem, że jesteśmy
skazani na siebie, póki nie wydostaniemy się z tej wyspy. Nie ma sensu się kłócić.
- Dlaczego?
Zmierzyła go morderczym spojrzeniem.
- Powiedziałam ci, dlaczego. Bo w tej grocie jesteśmy skazani na siebie i musimy
współpracować, póki się stąd nie wydostaniemy.
- Nie o to pytałem. Tym się nie przejmuj, wydostanę cię z Czyśćca. Interesuje mnie,
dlaczego chcesz mi wypominać przeszłość i Ariel.
Kropla przelała czarę. Mattie straciła panowanie nad sobą.
- Może chcę się upewnić, że nie robię z siebie idiotki po raz drugi! - krzyknęła.
W głębokiej ciszy, która zapadła, jej słowa zdawały się bez końca odbijać echem o ściany
groty. Ale Mattie słyszała tylko „idiotki, idiotki, idiotki...” Zbulwersowało ją to w najwyższym
stopniu.
- No, to masz, co chciałeś, Hugh. Jesteś usatysfakcjonowany? - szepnęła. - Daj mi już
spokój, proszę cię.
Przez chwilę przyglądał się jej w milczeniu.
- Nie mogę dać ci spokoju, Mattie - powiedział. - Chcę cię.
Zadrżała i odwróciła oczy.
- Wcale mnie nie chcesz.
- Chodź do mnie, to ci pokażę. - Teraz jego głos brzmiał przymilnie, wabiąco.
Zirytowana Mattie przewróciła oczami.
- Najpierw chciałeś Ariel, więc jak to jest z tobą? Przestałeś się na siebie wściekać z jej
powodu i zaraz zaczynasz się przymierzać do drugiej siostry Sharpe? Nie możesz mieć jednej
siostrzenicy Charlotte Vailcourt, ale może zadowolisz się drugą, tak?
- Cholera jasna.
Mattie mocniej przyciągnęła kolana do klatki piersiowej.
40
- Wiem, że ciotka Charlotte pragnie widzieć cię w rodzinie. Bynajmniej nie robi z tego
tajemnicy. Twierdzi, że masz dobre geny. Nazywa cię reliktem. Według niej jesteś
przeciwieństwem miękkiego, neurotycznego wymoczka, jakich teraz pełno.
- Miło jest, gdy ktoś cię docenia za lepszą stronę charakteru - burknął Hugh.
- Poprosiła cię o opiekę nad Ariel we Włoszech, bo uznała, że poprzez moją siostrę będzie
miała największą szansę włączyć cię do swego małego programu reprodukcyjnego. Ariel zawsze
pociągała mężczyzn, są wobec jej uroku całkiem bezsilni. Nie byłeś w tym wyjątkiem, prawda?
Wasze zaręczyny niesamowicie podnieciły ciotkę Charlotte. Ale odkąd stało się jasne, że nic z tego
pomysłu nie wyjdzie, usilnie stara się skojarzyć ciebie ze mną. Wyjaśniłam jej, że w zeszłym roku
odprawiłeś mnie z kwitkiem, lecz ona twierdzi, że po prostu źle wyczułam chwilę.
- Słusznie. To samo ci powiedziałem.
- Wobec tego mam nowinę dla was obojga. Uważam, że jedna okazja wystarczy. Ty już
swoją miałeś i z niej nie skorzystałeś, Hugh. Nie obchodzi mnie, jaką akcję promocyjną zorganizuje
ci ciotka ani jak dużego poparcia finansowego jest gotowa nam udzielić, gdy się pobierzemy.
Po tych słowach Mattie natychmiast zrozumiała, że posunęła się za daleko. Wyczytała to z
lodowatego spojrzenia Hugh. Przez chwilę panowało między nimi groźne milczenie, wnet jednak
głos rozsądku kazał jej się zerwać z ziemi. Nie wiedziała, dokąd ma uciec, ale była pewna, że
powinna to zrobić jak najprędzej.
Była jednak bez szans. Hugh popisał się niezwykłą szybkością i gibkością. Zacisnął dłonie
na jej przedramionach i przytrzymał ją nieruchomo przed sobą. Rok ćwiczenia aerobiku okazał się
niczym wobec manifestacji męskiej siły.
- Przeprosisz mnie za tę uwagę - syknął złowieszczo. - Natychmiast ją odwołasz. Powiesz,
że jest ci bardzo, bardzo przykro z powodu tego, co powiedziałaś.
Mattie spojrzała znacząco na jego dłonie.
- Oczywiście, Hugh. Jak sobie życzysz. Jesteś o wiele większy i silniejszy ode mnie, a ja
przez niefortunny zbieg okoliczności muszę tu z tobą siedzieć, więc powiedz po prostu, co chcesz
usłyszeć, to powtórzę.
Spojrzał na nią tak, jakby wzbudziła w nim podziw.
- Chcesz kusić los, hę?
- Co tu kusić? Odkąd przyleciałam na Czyściec, los mi wyraźnie nie sprzyja. Puść mnie
Hugh, proszę.
- Najpierw przeproś. Inaczej będziemy tu stali do sądnego dnia.
Uwierzyła mu.
41
- W porządku. Przepraszam za aluzję, że ciotka Charlotte usiłowała cię kupić.
Usatysfakcjonowany?
Przez kilka sekund wcale nie sprawiał takiego wrażenia. Po chwili jednak zaklął soczyście i
dosadnie, po czym nagle zwolnił chwyt. Przeczesał palcami włosy.
- Umiesz ty mi zaleźć za skórę - powiedział. - Wiesz, gdzie uderzyć.
Mattie przyglądała mu się z napięciem.
- Hugh, to nie ma sensu. Przestańmy się kłócić. Kto wie, jak długo przyjdzie nam razem
siedzieć w tej grocie?
Przesłał jej uważne spojrzenie.
- Czy nic dla ciebie nie znaczy, że przez ostatnie osiem miesięcy starałem się naprawić ten
głupi błąd, który popełniłem rok temu?
Splotła dłonie.
- Właśnie w tym rzecz. Rok temu wcale nie popełniłeś błędu. Całkiem słusznie odrzuciłeś
moją absurdalną propozycję. Mamy zupełnie błędne wyobrażenia o sobie, Hugh. Teraz zdaję sobie
z tego sprawę. Nie mogę tylko pojąć, czemu zmieniłeś zdanie.
- Z pewnością nie dlatego, że za ślub z tobą Charlotte Vailcourt obiecała mi pomoc albo
tłustą premię - odpalił.
Mattie przygryzła dolną wargę.
- Wiem. Przepraszam cię. Niepotrzebnie się uniosłam. Boże, przecież ja nigdy nie tracę
nerwów. Nie wiem, co tym razem we mnie wstąpiło.
Hugh przez chwilę milczał. Jedynym dźwiękiem słyszalnym w grocie było pluszczące echo
wody obijającej się o skały. Wreszcie w kąciku ust Hugh pojawił się wątły uśmiech.
- Niech mnie kule biją - parsknął.
Mattie zerknęła na niego podejrzliwie.
- Co cię tak śmieszy?
- Nic. Właśnie pomyślałem sobie, że bez przerwy wtykasz mi szpile, gdzie się da. Może to
dobry znak.
Zdziwiona zamrugała.
- Dobry znak?
- Tak. Pomyśl tylko. - Na wargach wykwitł mu szeroki uśmiech samozadowolenia. - Nie
byłabyś taka drażliwa na punkcie naszych wzajemnych stosunków, gdybyś naprawdę straciła
zainteresowanie moją osobą. Nie mam racji? Nie zadawałabyś sobie tyle trudu, żeby unikać mnie
przez okrągły rok. Tymczasem w mojej obecności stajesz się nerwowa, bo wciąż cię pociągam, a ty
42
boisz się ponownego rozczarowania i urazy. Stąd twoje gwałtowne reakcje. Jestem gotów założyć
się o grubą stawkę.
Mattie uniosła brwi. To była dla niej zupełnie nowa twarz Hugh.
- Odkąd to stałeś się autorytetem w sprawach analizy stosunków interpersonalnych?
- Ty lubisz sądzić, że w kwestiach uczuciowych jestem czymś w rodzaju neandertalczyka.
Dlaczego, Mattie? Czy przez to czujesz się lepsza?
- Wiesz przecież, że nie tylko ja tak uważam - bąknęła.
- Czyli znowu mówimy o Ariel, tak? Co do niej, to nie wątpię, że uważa mnie za osobnika z
epoki kamiennej. Dlatego przede wszystkim się mną zainteresowała. Szukała we mnie inspiracji do
tych swoich cholernych malowideł. Sądzisz, że w końcu do tego nie doszedłem?
Mattie zarumieniła się i dyskretnie odkaszlnęła, bo zrobiło jej się sucho w gardle.
- Prawdę mówiąc, nie wiedziałam, że zdajesz sobie z tego sprawę. No tak, nie wiedziałam.
Kiedy wróciliście razem z Włoch i ogłosiliście zaręczyny, wyglądałeś na diabelnie zadowolonego z
siebie, Hugh.
Poskrobał się po karku.
- Bo byłem zadowolony. Ariel jest piękną dziewczyną, a czas był jak najbardziej
odpowiedni. Akurat przymierzałem się do rezygnacji z wykonywania dziwnych zleceń Charlotte i
rozruszania pełną parą własnego interesu na Saint Gabriel. Szukałem więc żony, którą mógłbym
zabrać z sobą na wyspę. Charlotte poznała mnie ze swoją siostrzenicą, zlecając mi opiekę nad Ariel
podczas pobytu we Włoszech. Liczyła, że będziemy do siebie pasowali, tak w każdym razie później
mi powiedziała.
- Rozumiem.
- No, więc szukałem żony, a Ariel nawinęła mi się jak na zawołanie. Wszystko wyglądało
bardzo obiecująco. Komplet szczęścia do wzięcia.
- Pięknie, Hugh, ale zapomnij już o tym.
- Bardzo chętnie zapomnę Ariel - przyznał. - Ale nie ciebie. Od ciebie chcę jeszcze jednej
szansy, Mattie.
- Po co? Bo nadal szukasz żony i sądzisz, że łatwiej mnie będzie namówić do przeprowadzki
na koniec świata?
Zmarszczył czoło.
- Rok temu powiedziałaś, że poszłabyś za mną wszędzie.
- To było rok temu - podkreśliła Mattie z figlarnym uśmieszkiem. - A teraz przestańmy
wałkować przeszłość i zacznijmy rozmowę o najbliższej przyszłości. W jaki sposób zamierzasz
znaleźć dla nas łódź i dokąd popłyniemy, jeśli ci się to uda?
43
Hugh zastanawiał się przez dłuższą chwilę nad jej miną. Wreszcie wzruszył ramionami i
odwzajemnił uśmiech.
- Łodzią się nie przejmuj, to mój kłopot. A dokąd popłyniemy, to się okaże. Najpierw
zobaczymy, jaką łódź zwędzę i ile będzie miała paliwa. Nie zaprzątaj sobie swojej ślicznej główki
takimi nieistotnymi szczegółami, Mattie.
Założyła ręce na brzuchu i spojrzała na niego złym wzrokiem.
- Znakomicie. Składam wszystko na twoją głowę.
- Nie krępuj się. My, neandertalczycy, mamy swoje sposoby.
Mattie zorientowała się, że Hugh nie zamierza podzielić się z nią planami kradzieży łodzi.
Westchnęła i posępnie rozejrzała się po jaskini. Potem zerknęła na plamy krwi, znaczące jej
jedwabną bluzkę i spodnie.
- Dałabym wszystko za gorący prysznic i możliwość zmiany ubrania - mruknęła.
- Gorącego prysznica nie ma, ale wykąpać się możesz bez kłopotu. Wytrzesz się jedną ze
ścierek, które zabrałem z kuchni Cormiera. Przy takim upale wyschniesz, ani się obejrzysz. - Hugh
podszedł do wylotu groty i wyciągnął pistolet zza pasa. Leniwie sprawdził magazynek.
- Chcesz powiedzieć, że mogę się wykąpać tu, w grocie? - Mattie zmierzyła wzrokiem
niewielkie fale, rozpryskujące się o brzegi naturalnego zbiornika słonej wody.
- Czemu nie? Ja się rano wykąpałem. Całkiem miłe uczucie. Potem będziesz trochę się
lepiła z powodu soli, ale sól schodzi.
Mattie usiłowała przeniknąć spojrzeniem w głąb jeziorka.
- Nie widzę dna.
- To nie nurkuj po perły. - Z powrotem wsunął pistolet za pas i wyciągnął z kieszeni kilka
naboi. - Ten, kto zabrał ciało Cormiera, musiał też wziąć jego Berettę. Paul zawsze ją nosił przy
sobie. Znalazłem kilka zapasowych naboi, ale pistoletu nie. Cormier prawdopodobnie zginął z
bronią w ręku.
Mattie przypomniała sobie o zdobyczy, którą ukryła w torebce.
- Mówisz o takim paskudnym, strzelającym żelastwie? W kolorze mniej więcej
ohydnoniebieskim?
Hugh obrócił głowę.
- Paskudne jest dla tego, kto je widzi. Paul uwielbiał tę Berettę. Widziałaś ją?
Mattie skinęła głową i podeszła do miejsca, w którym leżała jej torebka.
- Pistolet wzięłam ze sobą. Nie umiałam przewidzieć, co albo kto spotka mnie jeszcze po
drodze na lotnisko. - Otworzyła torebkę i wyciągnęła z niej ciężki, masywny pistolet. - Masz. Tego
szukasz?
44
Hugh podszedł i wziął od niej broń.
- No, no. Niech mnie kule biją. - Spojrzał na nią ze szczerym uznaniem. - Świetna robota,
mała. Podwoiłaś naszą siłę ognia.
Mattie zgrzytnęła zębami.
- Dość tego. Niech nigdy więcej, bez względu na okoliczności, nie przyjdzie ci do głowy
nazwać mnie „małą”. Rozumiesz?
- Oj, mała, coś jesteś dzisiaj narwana. Przypuszczam, że ostatnio przeżyty stres spowodował
u ciebie silne napięcie.
- Hugh!
- To co, idziesz popływać?
- Właśnie się zastanawiam. - Spojrzała na ciemną powierzchnię wody. Czuła wewnętrzne
rozdarcie. Bardzo chciała zmyć z siebie pot i krew z poprzedniego dnia, bała się jednak wejść do tej
bezdennej sadzawki. - A gdzie będziesz w czasie, gdy ja się będę kąpała?
- Nigdzie. - Załadował pistolet Cormiera pełnym magazynkiem. - Po prostu usiądę tutaj i
będę patrzył.
Spojrzała na niego bardzo kwaśno.
- Wobec tego rezygnuję z pływania.
Hugh radośnie wyszczerzył zęby.
- No, no. Tylko żartowałem. Jeśli sobie życzysz, to odwrócę się plecami do jeziorka i będę
oglądał morze. W każdym razie już i tak widziałem cię nago.
- Tamtego wieczoru byłeś zbyt pijany, żeby cokolwiek zostało ci w pamięci.
- Niezupełnie - zapewnił ją. Nadal uśmiechał się od ucha do ucha i nie wykazywał
najmniejszych objawów skruchy. - Gdybym był taki pijany, jak mówisz, nie byłbym w stanie
postawić żagla, a nie przypominam sobie, żebym miał z tym kłopoty. Pamiętam też wszystko, co
widziałem. I czego dotykałem. Wierz mi, że przez ostatni rok dużo o tobie myślałem. Nie
zapomniałem niczego. Byłaś naprana i absolutnie szalona. Nie spodziewałem się tego. Słowo daję,
nie uwierzyłby w to nikt, kto widział, jak ubierasz się do pracy.
- Czy musisz być taki ordynarny?
- Bardzo mnie bawi oglądanie twojego jaskrawego rumieńca.
- To baw się i oglądaj, bo więcej nic ciekawego dziś nie zobaczysz. Jakoś zniosę upał, brud i
pot. Skoro ty możesz, to ja też.
- Ja mogę na pewno. Powiem ci zresztą, choć może wydam się przez to jeszcze bardziej
ordynarny, że w takim stanie jak teraz masz w sobie coś bardzo seksownego. Chyba najbardziej mi
45
się podobasz, kiedy nie jesteś czyściutka i odprasowana, gotowa wciskać bezcenne dzieła sztuki
tym frajerom, których nazywasz klientami.
- Wcale mnie nie dziwi, że Ariel miała cię dość.
- No, no, no. Umówiliśmy się, że nie będziemy rozmawiać o przeszłości, pamiętasz? Ariel
tutaj nie ma. Tylko ja i ty, mała.
- Nie nazywaj mnie „małą”!
- Ano tak. Zapomniałem. Zamyśliłem się.
- Jak mogłeś się zamyślić? - prychnęła wściekle Mattie, znów balansując na granicy
samokontroli. - Nie podejrzewałam cię w ogóle o zdolność myślenia.
- W takim razie - odparł z niewzruszoną logiką - nie rozumiem, jak możesz obarczać mnie
odpowiedzialnością za przejęzyczenia.
Mattie zdusiła przekleństwo. Mgliście uświadomiła sobie, że nie wiadomo dlaczego poczuła
się nagle znacznie lepiej. Nie czuła się jeszcze tak dobrze, odkąd przestąpiła próg domu Cormiera.
Najwyraźniej wrzeszczenie na Hugh miało walor terapeutyczny. A ona stanowczo miała ochotę na
kąpiel.
- Słuchaj, pójdziemy na układ - powiedziała Mattie, wspierając się pod biodra.
- To brzmi interesująco. - Hugh badał pistolet Cormiera. - Na jaki układ?
- Obiecaj mi, że w czasie gdy urządzę sobie krótką kąpiel, będziesz siedział przy wylocie
groty, plecami do jeziorka. W zamian za to masz moje słowo, że nie wspomnę już ani razu naszej
niefortunnej jednonocnej przygody z ubiegłego roku, która była wyjątkowo żenująca. Zgoda?
Hugh zdawał się rozważać proponowane warunki. Potem energicznie skinął głową. Nigdy
nie namyślał się długo.
- Stoi - powiedział.
Mattie mu nie ufała. Za bardzo starał się przybrać minę niewiniątka.
- Idź na zewnątrz i patrz na mewy albo na co tam chcesz. - Zaczęła rozpinać guziki.
- Dobra, niech będą mewy. - Hugh posłusznie udał się do wylotu groty i usiadł na skalnej
półce. Rozparł się swobodnie, jedną nogę w wysokim bucie oparł o występ. - Zawołaj, jak się
wykąpiesz.
Nie spuszczając Hugh z oka, Mattie zdjęła fatalnie pogniecioną bluzkę oraz spodnie. Gdy
została już tylko w staniku i majtkach, zawahała się na moment. Nie była pewna, czy Hugh się
zaraz nie odwróci.
Podeszła do brzegu zbiornika i zanurzyła w czarnej wodzie duży palec u nogi. Poczuła miły,
zachęcający chłód. Usiadła na brzegu i zaczęła machać nogami w wodzie. Potem rozpięła haftkę i
pozbyła się skromnego staniczka.
46
W wodzie na chwilę przykucnęła i zsunęła z bioder bawełniane majteczki bikini.
Wyciągnęła je z wody, wyżęła i położyła na skale, żeby podeschły. Wiedziała, że będzie musiała
włożyć z powrotem wilgotne, ale jej to nie przeszkadzało. Postanowiła dosuszyć je na sobie.
Nieufnie zaczęła płynąć ku przeciwległemu brzegowi zbiornika. Próbowała się
przyzwyczaić do wrażenia bezkresnej głębi pod spodem. Pływanie na pewno nie było tak miłe jak
w morskiej zatoczce z falami i białym piaskiem na dnie, ale mimo wszystko sprawiło jej
przyjemność, już sam ruch w wodzie ją uspokajał. Wiedziała, że ćwiczenia fizyczne bardzo dobrze
robią na stres.
Dopłynęła prawie do wylotu groty, przy którym siedział obrócony do niej plecami Hugh, i
zawróciła. Tak ją to ożywiło, że powtórzyła tę trasę jeszcze kilka razy. Nagle coś musnęło jej nogę
tuż przy powierzchni wody.
- Hugh! - Krzyk Mattie odbił się echem o sklepienie groty.
Hugh zerwał się ze skalnej półki i błyskawicznie znalazł się na brzegu zbiornika w miejscu,
do którego po chwili dopłynęła Mattie, w panice rozchlapując wodę. Pochylił się i wyciągnął do
niej wielkie, mocne dłonie. Mattie instynktownie chwyciła go za palce. Hugh uniósł ją bez wysiłku
i postawił na brzegu nagą, mokrą i lśniącą.
- Coś... coś było w wodzie. - Roztrzęsiona Mattie odrzuciła z twarzy zmoczone włosy i
wbiła przerażony wzrok w złowrogie jeziorko. - Poczułam to. Dotknęło mojej nogi.
- Prawdopodobnie zwykły wodorost. A może ławica rybek.
- To mógł być rekin albo coś podobnego. Nienawidzę miejsc, w których pływa się nie
widząc dna. - Mattie zadrżała i założyła ramiona na piersi. Poniewczasie uświadomiła sobie, że stoi
na skale kompletnie naga. Natychmiast podniosła głowę i stwierdziła, że Hugh przygląda jej się z
nie ukrywanym zachwytem. W oczach migotały mu wesołe ogniki.
- W rekina wątpię, mała - powiedział łagodnie. - Nie wbijaj sobie do głowy takich
koszmarów. Przy wylocie groty wpada do wnętrza dosyć światła, żeby widzieć dno tego jeziorka.
Zauważyłbym, gdyby pływało w nim coś tak dużego jak rekin.
- Obróć się - wysyczała przez zaciśnięte zęby.
- Po co? Stało się. Zresztą i tak zamierzałem popatrzeć. Czekałem tylko, aż wyjdziesz z
wody.
- Jesteś... - zaczęła Mattie, oddalając się z godnością do miejsca, w którym zostawiła lnianą
ścierkę. - jesteś pełzającym, oślizgłym, tchórzliwym, dwulicowym, kłamliwym gadem.
- Wiem - przyznał potulnie Hugh. - Ale chciałem dobrze. Przeważnie chcę dobrze.
47
- Gdzie właściwie znalazła cię ciotka Charlotte? - Mattie w rekordowym tempie naciągnęła
spodnie i bluzkę, świadoma tego, że Hugh przygląda się każdemu jej gestowi z żalem i żarem w
oczach.
- Pod głazem - powiedział beznamiętnie.
Zmarszczyła czoło i zdziwiona spojrzała na niego przez ramię.
- Co masz na myśli?
Hugh wzruszył ramionami.
- A gdzie się znajduje pełzające, oślizgłe, tchórzliwe, dwulicowe, kłamliwe gady?
- Dobre pytanie. - Nie zamierzała wystąpić z przeprosinami. Już ubrana, zmiażdżyła go
wzrokiem. - Dziękuję, że tak szybko wyciągnąłeś mnie z wody.
Uśmiechnął się do niej, pokazując wszystkie zęby.
- To mi się w tobie podoba, mała. Zawsze pamiętasz o dobrych manierach, nawet kiedy
jesteś maksymalnie wkurzona. Nawiasem mówiąc, bez ubrania prezentujesz się jeszcze lepiej niż
rok temu. Masz wyraźniej zarysowane ramiona, śliczną, jędrną pupkę i długie nogi. Rok temu też
nie można jej było nic zarzucić. Ale teraz nabrała jędrności. Ćwiczysz, co?
- Idź do diabła, Hugh.
Zatoczył ramieniem krąg, jakby chciał objąć nim całą wyspę zwaną Czyśćcem.
- Nie widzisz, mała? Już jesteśmy u diabła. Oboje.
B
rakowało jeszcze paru godzin do świtu, gdy Hugh wreszcie zmaterializował się w grocie.
Mattie, która niecierpliwie wyczekiwała powrotu zwiadowcy, próbowała wyczytać coś z jego
twarzy, majaczącej w kręgu rozproszonego światła wokół latarki. Pomyślała z niepokojem, że Hugh
wydaje się zimny i okrutny, znowu taki jak zwykle. Wesołe ogniki, które pobłyskiwały mu
wcześniej w oczach, dawno zgasły. Hugh Abbott wrócił do pracy. A ciotka Charlotte powiedziała
kiedyś, że nikt nie pracuje tak jak on.
- Znalazłeś łódź? - spytała Mattie.
- Owszem. - Przyklęknął koło uszatych toreb sprawdzając, czy są odpowiednio
zabezpieczone. - Solidną motorówkę. Wygląda na szybką. Pełne baki. Może nas stąd zabrać, ale
mamy do niej tylko jedno podejście. - Spojrzał na Mattie. - Rozumiesz, co mówię? Będziesz robić
dokładnie to, co ci każę, i buzia na kłódkę.
- Rozumiem - potwierdziła Mattie. Drżały jej palce trzymające latarkę. Wiedziała, że to, co
mają zrobić, jest niebezpieczne.
48
- W porządku. - Wstał i wziął z ziemi jedną torbę. Drugą podał Mattie. - Przy pierwszej
oznace kłopotów do diabła z tymi torbami. Mogą nam się przydać na morzu, ale w razie czego
przeżyjemy bez pomidorów i sera brie. - Gotowa?
Spojrzała na pistolety, które miał Hugh, jeden za pasem, drugi w dłoni. Udomowiony wilk
ciotki Charlotte wyruszał na łowy.
- Tak - powiedziała Mattie, czując gwałtowne bicie serca, - Gotowa.
- Poradzisz sobie z przejściem przez te podziemne korytarze?
- Chyba tak. Tylko musimy się śpieszyć.
- Pośpieszymy się - obiecał. - No, to chodź, mała. Trzymaj się blisko mnie.
Po wejściu do przerażającego labiryntu na moment przymknęła powieki. Uświadomiła
sobie, że wcale nie będzie jej łatwiej niż za pierwszym razem. Przygryzła wargę i skupiła się na
prącej naprzód postaci Hugh. Desperacko odpychała od siebie myśli o koszmarach z dawnych lat, o
swoich klęskach i lękach. Teraz był tylko Hugh, jedyny ośrodek jej ciasnego, ograniczonego świata.
Raz czy dwa podczas tej nie kończącej się podróży Hugh obejrzał się za siebie, ale nie
odezwał się ani słowem. Mattie była mu za to wdzięczna. Dość miała problemów z poczuciem
uwięzienia w podziemnej pułapce, żeby miała siłę znosić jeszcze współczucie Hugh.
Zanim dotarli do bliźniaczych wodospadów, znaczących wejście do labiryntu, pot ściekał po
niej strumieniami. Pomyślała jednak nie bez dumy, że udało jej się ani razu nie krzyknąć.
Hugh przekroczył ścianę wodospadów i natychmiast pochłonęła go dżungla. Podążająca za
nim Mattie miała wrażenie, że godzinami przedzierają się przez nieziemski zielony gąszcz, ale w
rzeczywistości zajęło im to chyba nie więcej niż czterdzieści minut. W końcu zobaczyli piaszczysty
brzeg sporej i bardzo malowniczej zatoczki.
W księżycowym świetle ich oczom ukazała się zgrabna łódź, najprawdopodobniej
wyposażona w silnik dużej mocy. Kołysała się ospale przy starym, przegniłym pomoście.
Hugh przystanął na skraju dżungli i potoczył wzrokiem po zatoczce i okolicach. Przysunął
usta do ucha Mattie.
- Biegnij prosto do łodzi. Właź do środka, połóż się płasko na dnie i czekaj. Jasne?
- Jasne.
Wszystko jest kryształowo jasne, pomyślała Mattie, startując do biegu, już miała wypaść z
zarośli, gdy Hugh chwycił ją za ramię i pociągnął z powrotem w gęstwinę.
- Cholera - mruknął.
Mattie zdała sobie sprawę, że leci twarzą w dół ku ciepłej, spulchnionej wilgocią ziemi. W
tej samej chwili nad romantycznie oświetloną zatoczką rozległy się strzały.
49
Rozdział czwarty
C
isza. Nienaturalna, przerażająca cisza. Zbyt głęboka, by była normalna.
Mattie leżała nieruchomo; nie śmiała odetchnąć. Twarz miała zanurzoną w stercie gnijącej
roślinności. Przygniatało ją olbrzymie ciało Hugh, który leżał na niej z pistoletem w dłoni.
Wyczuwała u niego napięcie i gotowość do walki.
- Nie ruszaj się - prawie niesłyszalnie szepnął jej do ucha.
Skinęła głową, żeby pokazać, że zrozumiała. Z trudem łapała powietrze. Nie było sensu
klarować Hugh, że i tak nie mogłaby się poruszyć, nawet gdyby chciała. Ważył przynajmniej tonę.
Złowroga cisza, która zawisła nad zatoczką, trwała dalej. Mattie miała wrażenie, że mijają
miesiące, lata, wieki. W końcu zaczęła się zastanawiać, co dalej. Gdy pierwsze przerażenie ustąpiło,
wyczekiwanie stało się dość nużące. Właśnie doszła do wniosku, że będzie musiała pogodzić się ze
zmniejszeniem rozmiaru swoich i tak niezbyt okazałych piersi, gdy Hugh się poruszył.
Nie towarzyszył temu żaden dźwięk, ale Mattie poczuła, jak Hugh wepchnął jej w dłoń
kolbę Beretty. Ułożył jej palec na jakimś metalowym dzyndzlu.
- Bezpiecznik. Musisz go zwolnić, zanim pociągniesz za spust. Kapujesz? - I tym razem
Hugh szepnął to wprost do jej ucha.
Mattie zastanawiała się, czy nie powinna mu opowiedzieć, jak skąpo wyglądają jej
doświadczenia z zestawem „Mały rewolwerowiec”. Uznała jednak, że teraz nie czas na takie
tłumaczenia. Nic Hugh po informacji, że w życiu nie trzymała w dłoni prawdziwego pistoletu, a co
dopiero mówić o strzelaniu. Delikatnie skinęła głową wiedząc, że Hugh wyczuje tę odpowiedź.
- Nie ruszaj się stąd - nakazał. - Zaraz wrócę. I pamiętaj, na miły Bóg, dobrze się rozejrzyj,
zanim pociągniesz za spust. Nie chcę skończyć tak jak Cormier.
Wspomnienie zakrwawionego torsu Paula Cormiera na chwilę całkiem oślepiło Mattie.
Zamknęła dłoń na kolbie pistoletu i zacisnęła zęby, żeby nie wykrzyczeć sprzeciwu. Nagle zrobiło
jej się lekko. To Hugh przestał wprasowywać ją w ziemię - w jednej chwili zniknął w dżungli.
Leżała nieruchomo, gdzie jej kazano, i w napięciu nasłuchiwała, czy dolecą ją odgłosy
przedzierania się przez gąszcz. Nie usłyszała niczego.
To dziwne, ale bezszelestne przemieszczanie się Hugh wydało jej się równie przerażające
jak złowroga cisza nad zatoczką. I bardzo wymowne. Stanowiło jawny dowód
niekonwencjonalnego trybu życia Hugh. Mattie zaczęła zastanawiać się ponuro, jak mogła w ogóle
50
rozważać małżeństwo z Hughem. Zdecydowanie nie był w jej typie. Nie mieli ze sobą nic
wspólnego.
Odpowiedź była oczywiście absurdalnie prosta. Mattie sądziła w swoim czasie, że jest w
tym człowieku zakochana. Miała niezachwianą pewność, że łączy ich głęboka więź, a ona może
zrozumieć go lepiej niż jakakolwiek inna kobieta na świecie. Miała też pewność, że Hugh jest
samotny i potrzebuje jej tak samo jak ona jego. Tymczasem w związku z tym wszystkim tylko
jedno było pewne, a mianowicie jej bezbrzeżna głupota.
Gdzieś z prawej strony rozległ się trzask. Mattie zamarła jak sarna, pochwycona na drodze
w światła samochodowych reflektorów.
Następny trzask był głośniejszy. Wydało jej się też, że słyszy czyjeś dyszenie.
Nie mógł to być Hugh. Nie robiłby tyle hałasu.
Powoli odwróciła głowę, zaciskając dłoń na kolbie pistoletu. Nad malowniczą zatoczką
rozbrzmiał grzmot kolejnego strzału. Mattie znowu zamarła.
Trzaski również ustały. Zapadła cisza. Wieki ciszy.
I znowu coś trzasnęło. Tym razem bliżej.
Mattie miała przykre wrażenie, że nieznany człowiek idzie wprost ku jej kryjówce.
Ostrożnie usiadła i oparła się o obrośnięty lianami pień drzewa. Liany cicho zaszeleściły, jakby za
jej plecami wiły się w gnieździe węże. Mattie zdołała jednak nad sobą zapanować i nie odskoczyła
od drzewa.
Ujęła oburącz Berettę i skierowała mniej więcej tam, skąd dochodziły trzaski. Z odległego
krańca zatoczki dobiegły ją jakieś hałasy. Rozległ się przenikliwy krzyk człowieka, załamał się
jednak po chwili, zduszony.
Mattie ani drgnęła. Była prawie pewna, że nie był to krzyk Hugh, ale niczego więcej nie
potrafiłaby powiedzieć. Trzymała pistolet wycelowany w plątaninę liści i pnączy znajdujących się
na wprost niej.
Trzaski stały się wyraźnie głośniejsze, jakby ktoś, kto przedtem czołgał się po ziemi,
usiłował biegiem pokonać dystans do piaszczystego brzegu. W tej chwili do Mattie dotarło
prawdziwe znaczenie tych odgłosów. Ktoś chciał zabrać ich łódź.
Myśl o następnym przemarszu podziemnymi korytarzami i jeszcze jednym dniu spędzonym
w grocie, zanim Hugh znajdzie nową łódź, dodały Mattie energii. Zacisnęła palce na Beretcie.
Niecałe pół metra od niej wypadł z gąszczu wielki facet. Nie patrząc pod nogi, popędził ku
morzu.
- Zostaw łódź - powiedziała Mattie, biorąc go na cel. - Jest nasza.
51
Do świtu było już dostatecznie blisko, by mogła dojrzeć zdumioną minę, jaka wykwitła na
zbirowatej twarzy mężczyzny. Stanął jak wryty i spojrzał w dół, dokładnie tam, gdzie pod drzewem
siedziała Mattie, dzierżąc w wyciągniętych dłoniach pistolet.
- Co to ma być, kurwa? - Facet zamrugał. Jego początkowe zdumienie ustąpiło miejsca
wściekłości. - Daj mi tę pukawkę, paniusiu - syknął.
Wyciągnął w jej stronę otłuszczoną rękę, zamierzając odebrać jej broń tak jak dziecku.
Mattie przez moment gorączkowo przesuwała palcem po metalu, aż wreszcie trafiła na
bezpiecznik. Bez słowa go przesunęła. Z dzielącej ich odległości cichy trzask zabrzmiał bardzo
głośno.
- Cholerny babsztyl. - Tłusta łapa natychmiast się cofnęła.
- Nie ruszaj się - powiedziała Mattie bardzo cicho, wciąż trzymając pistolet wymierzony w
tułów mężczyzny. - Ani pół kroku.
- Łódź nie jest twoja.
- Na razie jest - odparła. To zadziwiające, jak szybko zasady uznawane przez człowieka
niemal od urodzenia przestają obowiązywać w chwili, gdy chodzi o życie, pomyślała. Niewątpliwie
winę za to ponosił stres. Mattie nigdy nie ukradła najmniejszego przedmiotu, a teraz nagle brała
udział w kradzieży na dużą skalę.
- Posłuchaj, paniusiu, dogadajmy się - powiedział nerwowo mężczyzna. Przerwały mu
odgłosy dochodzące z brzegu. Szybko odwrócił się ku łodzi.
Mattie również zaryzykowała zerknięcie w tamtą stronę i ujrzała Hugh, wyłaniającego się z
dżungli przy drugim końcu zatoczki. Trzymał w dłoni gotowy do strzału pistolet i prowadził przed
sobą niskiego, żylastego człowieczka.
- Mattie? - odezwał się cicho, gdy zbliżył się do jej kryjówki. - Już w porządku, mała,
możesz wyjść. Pośpiesz się, bo musimy zwijać żagle.
- Hej, Hugh, mamy tu kłopot.
- O co chodzi? - W tej właśnie chwili Hugh znalazł się dostatecznie blisko, by zachwycić się
przepięknym obrazem. Urodziwa kobieta siedziała pod drzewem w dżungli i mierzyła z pistoletu w
kilometrowego faceta. Natomiast człowieczek idący przed nim obrzucił giganta stekiem
przekleństw.
- Niech cię kobyła kopnie w twój żałosny kuper, Gibbs. Wiedziałem, że chcesz mi
podpieprzyć łódź. Dobrze to wiedziałem. - Facecik energicznie splunął na piach. - Zawsze byłeś
zasmarkanym sukinsynem.
- Ta łódź jest tak samo twoja, jak i moja, Rosey – odparł ponuro wielkolud. - Wiedziałem,
że będziesz chciał stąd spływać dzisiaj rano. Dobry kumpel nigdy nie zawiedzie. Za słodko wczoraj
52
nawijałeś o tym, jak to zwiejemy razem. O dupę potłuc takie gadanie. Ale nic z tego. Nigdzie beze
mnie nie pojedziesz, słyszysz?
- Panowie, chwileczkę - wtrącił się Hugh. - Pohamujcie się trochę. To nie jest czas ani
miejsce na kłótnie.
- Tak? I kto to mówi? - Facecik nazwiskiem Rosey spojrzał na Hugh tak, jakby chciał go
rozdeptać. - Wcale nie jesteś lepszy od tego śmiecia Gibbsa. Nawet gorszy. Chcesz mi podkręcić
łódź, co?
- Prawdę mówiąc, tak - przyznał Hugh, patrząc na Mattie, która siedziała nieruchomo na
ziemi. - Naprzód, mała. Zanieś torby na łódź i zostań tam, a ja tymczasem będę miał oko na te dwa
Michały. Zaraz do ciebie dołączę.
- Ej, miły panie, nie możesz pan tak po prostu odpłynąć i nas tu zostawić. - Głos Roseya stał
się wyższy, przeszedł w żałosne zawodzenie. - To nasza łódź. Potrzebujemy jej. Musimy zniknąć z
tej wyspy i przeczekać, aż będzie spokojniej. Cholera wie, co tu się dzieje. Jakaś rewolucja czy inne
gówno. Jeszcze nam kto gardło poderżnie, jak będziemy się tu kręcić.
- Ciszej, bo sam wam gardła poderżnę. Tylko oszczędzę pracy rewolucjonistom.
Nowy dla Mattie, całkowicie wyprany z uczuć ton głosu Hugh zrobił wielkie wrażenie nie
tylko na niej, lecz i na dwóch zbirach. Gibbs i Rosey stali z otwartymi ustami i gapili się na Hugh.
Niewątpliwie wierzyli w każde jego słowo.
Hugh zerknął ze zniecierpliwieniem na Mattie niepewnie wstającą z ziemi.
- Powiedziałem: naprzód, mała!
Przez cały czas pamiętając o ciężarze pistoletu w dłoni, Mattie ostrożnie obeszła Gibbsa i
spojrzała ku brzegowi. Przechodząc obok Hugh, obrzuciła go niespokojnym spojrzeniem. Jeszcze
raz pomyślała o tym, co zamierzali zrobić. Otworzyła usta, stwierdziła, że słowa nie przechodzą jej
przez gardło, więc odchrząknęła i spróbowała jeszcze raz.
- Wiesz, Hugh. To jest jednak ich łódź.
- Boże, Mattie. Nie teraz, dobrze? Dyskusje etyczne będziemy prowadzić później. Jak
znajdziemy się dziesięć mil od brzegu. Jazda!
- Chciałam tylko powiedzieć, że może powinniśmy wziąć pana Gibbsa i pana Roseya na
łódź. Zdaje się, że chcą się stąd wynieść równie szybko jak my. A łódź należy do nich.
Rosey i Gibbs natychmiast wlepili w nią wzrok. Początkowo wydawali się zaskoczeni,
potem w oczach małego człowieczka pojawił się błysk.
- Widzę, że mamy przyjemność z prawdziwą damą. Bóg raczy wiedzieć, czemu szanowna
pani zadaje się z takim obwiesiem. - Rosey wskazał w stronę Hugh. - Szanowna pani musi
wiedzieć, że doceniamy uważanie dla naszych problemów w trudnej chwili. Oni nas tu pewnie
53
wypatroszą i mnie, i obecnego tu Gibbsa, ale ostatnie myśli skierujemy ku szanownej pani. Ślicznie
dziękujemy.
- Mattie, do ciężkiej cholery - zniecierpliwił się Hugh. - Rób co ci każę, zanim idioci, którzy
dowodzą tym przeklętym zamachem stanu, przyjdą tu na poranną kąpiel i zastaną nas na
pogawędkach.
- Rosey dobrze mówi. To miło, że pani o nas pomyślała. - Gibbs jęknął żałośnie. - Może się
pani założyć o swoją zgrabniutką... no, figurę, że kiedy tamci zechcą nas posiekać na przynętę dla
ryb albo powiesić przed urzędem pocztowym, w ostatniej myśli wspomnimy pani wielkoduszność.
Pani jest aniołem. Najprawdziwszym aniołem.
- Cholera, dość tego - burknął Hugh.
Mattie przygryzła wargę.
- Nie rozumiem, dlaczego nie możemy ich wziąć, Hugh. Łódź należy do nich i jest
wystarczająco duża. Miejsca starczy dla wszystkich. A jeśli zostawimy tych dwóch panów tutaj, to
ktoś może ich zabić.
- Słowo ci daję, że niewielka byłaby to strata.
- Boże najukochańszy - włączył się świątobliwie Rosey. - Miałeś rację, Gibbs. Ona jest
aniołem. I to niczego sobie.
- Hugh, naprawdę uważam, że powinniśmy...
Hugh jęknął.
- Posłuchaj mnie, Mattie. Branie tych dwóch byłoby z naszej strony skrajną głupotą. To są
jakieś płatne zbiry. Możesz mi wierzyć. Musielibyśmy mieć na nich oko przez całą drogę. Nie
rozumiesz?
- Możemy ich związać albo jakoś unieruchomić – zaproponowała ochoczo Mattie,
przeczuwając, że powoli przechyla szalę na swoją korzyść.
- Za nic - zaparł się Hugh. - Nie pozwolę sobie na taki nierozważny krok tylko po to, żeby
zadowolić kobietę, która nie wie, w co się pakuje.
- Proszę cię, Hugh. Postąpilibyśmy nieuczciwie, a miejsca jest dosyć.
Gibbs i Rosey czekali z nadzieją malującą się na twarzach.
- Diabli ich nadali - burknął Hugh. - Z góry wiem, że pożałuję tego, co robię.
W
pół godziny później Mattie, wygodnie usadowiona pod daszkiem szybkiej łodzi
motorowej Roseya, przyglądała się, jak nad Pacyfikiem wybucha świt. Pierwszy raz od chwili, gdy
weszła do wystudiowanego, białego wnętrza domu Cormiera mogła swobodnie odetchnąć.
54
Czyściec znikł z pola widzenia. Łódź, ciągnąca za sobą smugę piany, szybko zbliżała się do
Wyspy Siarkowej. Znowu wszystko wydawało się w jak najlepszym porządku.
Wielkolud Gibbs siedział naprzeciwko Mattie, z rękami związanymi na plecach. Rosey
sterował. Hugh rozpierał się na krześle obok Roseya i na wszelki wypadek trzymał w dłoni gotowy
do strzału pistolet. Był jedyną osobą w tym towarzystwie, która nie zdradzała objawów
zadowolenia.
- Co tam się dzieje na Czyśćcu? - spytała Mattie, by trochę ocieplić lodowatą atmosferę,
która panowała na łodzi, odkąd wyszli w morze.
- Pieprzeni idioci, proszę wybaczyć to wyrażenie, szanowna pani - odpowiedział Gibbs,
podnosząc głos, żeby przekrzyczeć głuchy pomruk silnika. - Nie mają oleju w głowie, żeby
zostawić w spokoju to, co dobre. Tak jest, Rosey?
Rosey uniósł chude ramiona, wyrażając tym filozoficzną rezygnację.
- Pewnie, że tak. Wszystkim na Czyśćcu pasował stary porządek. Wybraliśmy sobie
przyjemny rząd, który nie wierzył w podatki, posiedzenia komitetów i papierkową robotę. Zasada
była prosta. Nikt się nie wpieprza do interesów, póki człowiek nie smrodzi na wyspie. Sprawdzało
się bez pudła.
- Ano bez pudła - włączył się Gibbs i smutno pokiwał głową. - Nie kapuję, dlaczego jakiś
palant postanowił nagle wszystko rozpieprzyć.
- Wyraźnie ktoś chciał unowocześnić system - mruknął Hugh.
- Na to wygląda - przyznał Rosey.
- Czy na Czyśćcu była aktywna partia opozycyjna? - spytała Mattie, w zadumie marszcząc
czoło. - Jakaś grupa, która nawoływała do przeprowadzenia reform?
- E, tam. Nie było nic do reformowania - wyjaśnił Gibbs.
Rosey spojrzał ponuro.
- Pierdyknęło to wszystko piorunem i bez dania racji. Nagle okazało się, że lotnisko
zamknięte, wszyscy mają siedzieć w domach, a po całej wyspie łazi wojsko. Nikt się nie spodziewał
takiego bum!
- Co się stało z prezydentem albo tym kimś, kto był u władzy na Czyśćcu?
- Nie wiem, szanowna pani - powiedział Rosey. - Jeśli miał piątą klepkę, a miał, to szybko
zabrał dupę w troki. A jeśli nie, to na pewno zajął jedyną celę więzienną, jaką mamy na Czyśćcu.
- Albo nie żyje - przypuścił markotnie Gibbs. - Żal by mi było starego Findleya. Lubiliśmy
sobie razem wypić. Fantastycznie grał w bilard.
- Niewiarygodne - powiedziała Mattie, kręcąc głową.
- Takie rzeczy się zdarzają - stwierdził zblazowanym tonem Hugh.
55
Popatrzyła na niego wyraźnie zaintrygowana.
- Co masz na myśli?
Hugh wzruszył ramionami.
- To, co powiedziałem. Takie rzeczy się zdarzają. Zawsze znajdzie się idiota, który chce
zdobyć władzę.
Gibbs i Rosey jednomyślnie skinęli głowami, przybierając miny ludzi znających życie.
- Bywa - przyznał Gibbs. - Jakiemuś cwaniaczkowi z boku zaczyna się nagle wydawać, że
napcha sobie więcej do kieszeni, jak zacznie rządzić.
- Zwykle rzecz sprowadza się do pieniędzy - wyjaśnił Hugh. - Pieniędzy i władzy. To
zawsze idzie w parze.
- A gdzie jest jedno i drugie, tam są politycy - skrzywił się Rosey. - Zawsze paru się
znajdzie, nawet na takiej uroczej, spokojnej wysepce jak Czyściec. Kopa w tyłek nie są warci.
Tylko przez nich kłopoty.
Zapadła głęboka cisza. Wszyscy popadli w zadumę nad niezmiennością tego świata.
- Wrócicie na Czyściec? - spytała Mattie Roseya.
- Może tak, a może nie. Zależy, co się będzie działo.
- Jasne, że zależy - poparł go Gibbs. - Dobrze mi tam było, ale jak trzeba, to znajdziemy
sobie inny kącik, nie, Rosey?
- Pewnie. Zawsze gdzieś jest dobry interes do zrobienia. Trzeba tylko mieć łeb, żeby go
wypatrzyć.
W
reszcie dotarli do Brimstone na Wyspie Siarkowej. Schodząc na ląd, Mattie rozejrzała
się z zainteresowaniem dookoła. Miejscowość wyglądała podobnie jak wiele innych odciętych od
świata siedzib ludzkich na Pacyfiku. Miała mały, bardzo urokliwy port oraz nabrzeże z licznymi
tawernami i sklepikami. Zaraz za domami rosła dżungla, pochylała się nad nimi jak groźny zielony
potwór, mogący jednym kłapnięciem pochłonąć niewielkie zgrupowanie budynków. Mattie uznała,
że ma dość dżungli.
- I co teraz? - spytała, zwracając się do Hugh, który zdejmował więzy Gibbsowi.
Rosey przywiązywał łódź. Nie tracił czasu, bo jednocześnie omiatał wzrokiem nabrzeże w
poszukiwaniu najbliższej knajpy.
- Teraz miło pożegnamy się z naszymi przewodnikami i będziemy im życzyć dobrej drogi.
A potem znajdziemy jakieś miejsce, gdzie można przenocować.
- Czyżbyśmy musieli tkwić tu aż do jutra? - Mattie spojrzała podejrzliwie na budynki przy
nabrzeżu. Żaden nie przypominał wielogwiazdkowego hotelu z luksusowego kurortu.
56
- Zapewne tak. Z Brimstone odlatuje codziennie tylko jeden samolot. Następny lot będzie
jutro o którejś tam. Czarterów tutaj nie ma. Jeszcze nie. - Hugh skończył sprawę z Gibbsem i
wyskoczył na pomost.
- Do widzenia, panowie. Powodzenia i dziękujemy za pożyczenie łodzi.
- Dobra. Cześć - odparł radośnie Rosey. Wyszczerzył zęby do Mattie, a skóra przy kącikach
oczu silnie mu się zmarszczyła. - Szanowanie łaskawej pani. To miło, że przekonała pani swojego
faceta do naszego towarzystwa.
- Sie wie - zawtórował mu Gibbs, prezentując bezzębny uśmiech. - Dziękujemy, szanowna
pani. Niech pani na siebie uważa.
- Chodź, Mattie. - Hugh wziął ją za ramię i zdecydowanym ruchem pociągnął w stronę
nabrzeża.
- Do widzenia - zawołała Mattie przez ramię. - I dziękujemy.
- Cieszę się, że mamy tych dwóch z głowy - powiedział Hugh, holując Mattie po schodkach,
którymi wychodziło się na brukowany dojazd do portu.
- Dziwna para. Sprawiali wrażenie przyjaciół, ale Gibbs planował kradzież łodzi Roseya, a
Rosey zaczaił się na niego z bronią, żeby mu przeszkodzić. Jak sądzisz, co oni teraz zrobią?
- Nie wiem i nieszczególnie mnie to obchodzi. Ustalmy jedno, mała. Następnym razem w
podobnej sytuacji nie życzę sobie, żebyś zaczynała dyrygować. Masz robić to, co ci mówię, i nie
marnować czasu na sprzeczki. Jasne?
- Wiedziałam, że tylko czekasz, aż zostaniemy sami, żeby rąbnąć mi wykład. - Dumnie
uniosła głowę. - Ale tu już nie muszę stać i spokojnie patrzeć, jak mnie rugasz. Wróciliśmy do
cywilizacji, a w każdym razie do jej namiastki. Mogę sobie sama zarezerwować miejsce w
samolocie z Brimstone. Za dzień lub dwa będę z powrotem w Seattle. Takie mam w tej chwili
plany.
Hugh raptownie się zatrzymał i spojrzał na nią bykiem.
- Co ty wygadujesz? Myślisz, że jak skończyły się przygody, to możesz zwyczajnie jechać
do domu?
- Nie rozumiem, czemu nie.
- Miałaś urządzić sobie wakacje.
- Coś ci, powiem, Hugh. W Seattle życie wydaje mi się o wiele spokojniejsze i bardziej
odprężające niż tu, na wyspach Pacyfiku. Czy wiesz, że przez wszystkie lata mieszkania w wielkim
mieście nie zdarzyło mi się, żebym po wejściu do jakiegokolwiek domu znalazła zastrzelonego
człowieka? Nigdy nie musiałam pełzać jakimiś ohydnymi podziemnymi korytarzami ani spędzać
nocy w grocie, ani kraść nikomu łodzi, ani trzymać kogokolwiek na muszce.
57
Hugh wystawił twarz do słońca. Rysy mu złagodniały.
- Ach, mała, miałem cię pochwalić za postawę na Czyśćcu. Bardzo fachowo załatwiłaś
sprawę z Gibbsem. Byłem z ciebie dumny. Wiem, że nie masz doświadczenia w tej branży, ale
mimo to fantastycznie się sprawdziłaś. I wiem, czym dla ciebie było przechodzenie przez te
podziemia, w dodatku dwa razy. Kradzież łodzi też musiała mieć dla ciebie posmak nowości.
- Ładnie to ująłeś.
- No, więc właśnie. Byłem z ciebie naprawdę dumny, mała.
- Nie wyobrażasz sobie nawet, Hugh, jak bardzo mnie to wzrusza - powiedziała z
cukierkowym uśmiechem.
- Daj spokój, Mattie. Nie możesz tak od razu wracać do domu. Musisz dać mi trochę czasu. -
Hugh nerwowo przeczesał włosy palcami. - Przecież o to w tym wszystkim chodziło.
Mattie nie mogła znieść wyrazu zawodu i rozczarowania, widocznego w jego oczach.
Zerknęła na drugą stronę ulicy i bezmyślnie zatrzymała wzrok na budynku, który sprawiał wrażenie
niewielkiego hotelu.
- Przepraszam cię, Hugh. Naprawdę mi przykro. Ale nie ma sensu ciągnąć na siłę tej
znajomości. Oboje o tym wiemy.
- Niby skąd mielibyśmy wiedzieć?! - Zacisnął dłoń na jej ramieniu i przeprowadził ją przez
ulicę do hoteliku. - Zresztą o tym porozmawiamy później. Najpierw muszę zapewnić nam odlot z
Wyspy Siarkowej, a ty pewnie chcesz zrobić jakieś zakupy. Od dłuższego czasu chodzisz w tym
samym stroju. Poza tym nie wątpię, że chętnie wzięłabyś kąpiel.
Wzmianka o czystej bieliźnie i kąpieli odwróciła uwagę Mattie, która dzięki temu pozwoliła
się wprowadzić do ciasnego hotelowego holu. Z rezygnacją popatrzyła na nieczynny wentylator,
jedno jedyne wytarte krzesło i wymięte egzemplarze „Playboya” na wiklinowym stoliku. Za
kontuarem recepcji nikogo nie było.
- Czy to najlepszy hotel w Brimstone? Mam przy sobie kartę do bankomatu. Chętnie
zafunduję nam coś lepszego - szepnęła do Hugh.
- Przykro mi, ale nic się nie da zrobić. Turyści jeszcze nie odkryli Wyspy Siarkowej. Ale nie
martw się. Tu jest czysto. Kilka razy nocowałem w tym hotelu. - Hugh pochylił się nad kontuarem i
zadzwonił.
W kilka minut później chudy, starszawy mężczyzna z pociągłą twarzą wystawił głowę zza
winkla.
- Czego pan życzy?
- Pokoju na noc - powiedział Hugh.
- Dwóch pokoi - syknęła Mattie.
58
Hugh, zajęty wygrzebywaniem banknotów z portfela, zignorował jej wtręt.
- Najlepszy, jaki tu macie - powiedział.
- Znam pana - stwierdził recepcjonista. - Pan jesteś Monk albo Bishop, coś takiego. Byłeś
pan u nas ze dwa razy. - Na widok gotówki facet z ociąganiem podszedł do kontuaru. Przez cały
czas bardzo energicznie pracował nad rozmiękczaniem prymki tytoniu do żucia.
- Abbott. Nazywam się Hugh Abbott. Pani życzy sobie pokój z łazienką. Jest tu taki?
- Jest. Jeden. Macie fart. - Chudy facet zabrał pieniądze z kontuaru. Uśmiechnął się do
Mattie. - Niech się pani kąpie, ile pani chce. Długo zostajecie?
- Tylko na noc - poinformował go Hugh, sięgając po mocno zużytą księgę gości. -
Odlatujemy stąd pierwszym samolotem jutro rano. Hank Milton jeszcze lata?
- Nie. Pół roku temu wrócił do Stanów. Teraz mamy takiego, co przylatuje po południu. A
wraca o ósmej rano. Leci do Honolulu, ale wysadzi was, gdzie chcecie, byleście mu dosyć zapłacili.
Nazywa się Grover. Lepiej poszukaj go pan od razu, jeśli zamierzacie z nim polecieć. Ma małą
maszynę i zwykle pełną.
- Tej wyspie potrzeba solidnej firmy transportowej, prowadzącej czartery. Wtedy samoloty
latałyby częściej - powiedział Hugh, bazgrząc coś w księdze gości.
- Przydałoby się - zgodził się recepcjonista. - Pewnie, że by się przydało. Wkracza do nas
cywilizacja.
Hugh uśmiechnął się z satysfakcją i wziął klucz.
- Chodź, mała - powiedział do Mattie, podrzucając klucz w powietrze, by zaraz swobodnie
go złapać. - Weźmiesz kąpiel, a ja rozejrzę się za tym Groverem.
Mattie zerknęła na pojedynczy klucz w dłoni Hugh.
- Co z osobnym pokojem dla ciebie?
- Zajmę się tym później - zapewnił ją i szybko pociągnął za sobą na schody.
- Hugh, mówię poważnie. Nie zamierzam spać z tobą w jednym pokoju.
- Słyszę. - Zatrzymał się na podeście, sprawdził numer na kluczu i skręcił w lewo. - Nie
powiem, żebym nie czuł się odrobinę urażony. W końcu wczoraj spaliśmy w jednym pokoju i wcale
ci to nie przeszkadzało. Ale nie będę się upierał.
- Dziękuję - powiedziała oschle. Zaraz jednak targnęły nią wyrzuty sumienia, z niewątpliwą
szkodą dla rozsądku. Dotknęła jego ramienia i spojrzała mu w oczy. - Hugh, wcale nie chcę
wydziwiać. Wydaje mi się po prostu, że lepiej niczego nie zaczynać. Naprawdę nie sądzę, żebym
zniosła drugi raz to samo, co poprzednio.
- To jest co innego, mała. - Pochylił się i pocałował ją w czubek nosa, a jednocześnie
wsadził klucz do dziurki.
59
- Upierasz się przy tym, ale nie masz racji.
- Wykąp się - powiedział Hugh, otwierając przed nią drzwi. - Wrócę za jakąś godzinę.
Zarezerwuję miejsce w samolocie, a potem chcę się jeszcze ogolić. Zjemy obiad w takiej małej
knajpce przy głównej ulicy, którą znam. Dają tam fantastyczne hamburgery.
Mattie wzdrygnęła się.
- A co z jedzeniem, które mamy w torbach? Zostało jeszcze trochę sera. Gibbs i Rosey na
szczęście wszystkiego nie zjedli.
- Od dziś nie interesują mnie pasztety ani słoiki z oliwkami. Mam ochotę na trochę
prawdziwego, krwistego mięsa. Do zobaczenia, mała.
Mattie była za bardzo zmęczona, by jeszcze o cokolwiek się spierać. Pomyślała, że wszystko
można załatwić później. Rozejrzała się po dusznym, ohydnym pokoiku.
Łóżko sprawiało wrażenie górzystego. Chodniczek przy nim był kiedyś jaskraworóżowy,
teraz jednak pokrywał go zbity, szary brud. Jedyne źródło światła stanowiła żarówka bez klosza,
mająca najwyżej dwadzieścia watów mocy.
Mattie przypomniała sobie, że Hugh nazwał to miejsce czystym hotelem. Najwyraźniej
znacznie się różnili w ocenie dopuszczalnego poziomu usług. Po otwarciu drzwi Hugh nawet nie
mrugnął na widok obskurnego pokoju.
Skłoniło to Mattie do rozważań na temat warunków mieszkalnych, do jakich przywykł
Hugh. Wiedziała, że od czasu do czasu ocierał się o luksus, do czego zmuszała go praca dla
Charlotte Vailcourt, ale równie oczywiste było, że w takim żałosnym otoczeniu jak ten hotelik
Hugh czuje się jak ryba w wodzie.
Znów przemknęło jej przez głowę, że nie wie nic o przeszłości Hugh Abbota. Skupiwszy się
na tej myśli, przypomniała sobie, że ciotka Charlotte także niczego nie wie. Kiedyś Mattie spytała o
referencje jej udomowionego wilka, a ciotka w odpowiedzi po prostu wzruszyła ramionami. Kto
wie? I kogo to obchodzi? Człowiek jest dobry w tym, co robi, i to się liczy, powiedziała.
Mattie odłożyła torebkę na wygniecioną i mocno przybrudzoną narzutę. Przynajmniej nikt
nie trzymał jej tu na muszce i nie było krwi na podłodze. Co więcej, z małego okienka roztaczała
się wspaniała panorama oceanu. Sprawy zdecydowanie miały się ku lepszemu.
N
a dole Hugh przystanął w wąskim holu, pochylił się nad kontuarem i znów zadzwonił.
- Czego pan tym razem życzy? - spytał chudy recepcjonista, nie bez nuty uprzejmości.
Nadal z zapałem żuł tytoń, Hugh wyciągnął portfel z kieszeni dżinsów i wyciągnął kilka
banknotów.
- To dla pana.
60
- Za drugi pokój? - Mężczyzna z pogardą uniósł brwi.
- Nie. Za powiedzenie, że wziąłem drugi pokój, gdyby ktokolwiek o to pytał, z tamtą panią
włącznie. Rozumiemy się?
- Znakomicie. - Urzędnik schował banknoty do kieszeni, co bynajmniej nie zakłóciło mu
rytmu żucia. - Podobno przypłynęliście z Czyśćca?
- Owszem.
- Co tam wyrabiają?
- Jeszcze nie wiem. Jakiś wojskowy przewrót. Słyszał pan coś o tym?
- Nie. Było kilka osób przejazdem, takich co lubią święty spokój, ale nikt nie wiedział, o co
tam chodzi. Wszyscy uznali, że lepiej się zabierać, póki jest jak.
- Słusznie. Mój przyjaciel został tam na stałe.
Recepcjonista przez chwilę milczał, obracając w ustach prymkę tytoniu.
- Przykra sprawa.
- Mhm. Wyświadczy mi pan przysługę, dobrze?
- Jaką?
- Niech pan ma oko na tę panią. Gdyby wychodziła po zakupy, proszę sprawdzić, czy nikt za
nią nie wraca i nie wybiera się do jej pokoju. Zgoda?
- Jasne. Będę miał na nią oko. Ale może być kłopot z odróżnieniem gości tej pani i takiej
drugiej, która też tu ma pokój. Mieszka i pracuje, jeśli pan wie, co mam na myśli.
Hugh skrzywił się ponuro.
- Za moją panią nie idzie na górę nikt oprócz mnie. Rozumiemy się?
- Jasne. Jak pan życzy.
Hugh wyszedł przed hotel. Mimo popołudniowej pory z nieba lał się żar. Zdziwiła go myśl,
że tego wieczoru pierwszy raz będzie miał okazję wziąć Mattie do prawdziwej restauracji.
Uśmiechnął się i ruszył ulicą na poszukiwanie pilota Groyera. Potem czekała go prawdziwa randka.
Pierwsza z Mattie. Tej nocy sprzed roku, którą spędzili w jej mieszkaniu, nie było sensu liczyć. W
każdym razie Mattie na pewno nie chciałaby jej liczyć.
Wpadł na pomysł, żeby poszukać butelki brandy albo rumu i wziąć ze sobą do numeru po
kolacji. Mattie musi się trochę odprężyć. Ostatnio przeszła prawdziwe piekło. Miała stanowczo za
dużo stresów.
61
Rozdział piąty
N
o, no, no. Zdrówko! Nie wiedziałam, że do numeru obok wprowadza mi się konkurencja.
Ahoj na pokładzie, złociutka. Zawsze mówię, że im więcej, tym weselej. Nazywam się Evangeline
Dangerfield. A ty?
Mattie stała w korytarzu przed drzwiami swojego pokoju, usiłując przekręcić zardzewiały
klucz w wiekowym zamku. Podniosła wzrok wielce zaskoczona. W drzwiach sąsiedniego pokoju
stała oparta o framugę jakaś kobieta. Mattie, która bez oporów przyznałaby się, że jeszcze do
niedawna prowadziła dość bezbarwne życie, nigdy nie widziała nikogo takiego, a nawet nikogo
odrobinę podobnego.
Evangeline Dangerfield wydawała się kilka lat starsza od Mattie, chociaż trudno było
powiedzieć o ile, gdyż ocenę uniemożliwiała gruba warstwa makijażu. Z dość jasnymi piwnymi
oczami kobiety kontrastowały grubo uczernione rzęsy, a srebrny cień na powiekach, pociągnięty aż
do brwi, rzucał opalizujące błyski. Wydatne, pełne wargi były uszminkowane na kolor szkarłatny, a
poniżej kości policzkowych zwracały uwagę dwa rumieńce z ciemnego różu. Wysoko upięta,
niewiarygodnie gęsta masa włosów w odcieniu jasnoblond spadała na plecy kaskadą tysięcy
loczków. Całą tę falującą górę utrzymywały spinki ozdobione kryształami górskimi, które nawet w
przyćmionym świetle wspaniale lśniły, imitując diamenty.
Reszta Evangeline Dangerfield sprawiała równie niepowtarzalne wrażenie. Najwyraźniej
była to szczodrze obdarowana przez naturę kobieta. Dwa swoje poważne atuty eksponowała za
pomocą szokująco głęboko wyciętej sukni, zaprojektowanej na wzór sarongu. Niżej suknia ta,
bijąca w oczy furą czerwonych, fioletowych i żółtych kwiatów, była o numer za mała, mocno
opinała się więc na kształtnych pośladkach Evangeline i kończyła wysoko nad kolanami. Całości
dopełniały czerwone ponadpięciocentymetrowe szpilki i zestaw biżuterii z kryształów górskich.
Mattie zwróciła uwagę na długie, szkarłatne paznokcie Evangeline, których doprowadzenie do
świetności z pewnością pochłonęło mnóstwo czasu i wysiłku.
- Dzień dobry. - Wychodząc do sklepu po coś, czym mogłaby zastąpić bardzo już
zniszczoną jedwabną bluzkę i luźne oliwkowe spodnie, Mattie czuła się dość paskudnie. Nawiasem
mówiąc, znała to uczucie od dawna. Często doznawała go w towarzystwie swojej siostry Ariel. - Ja
jestem Mattie. Mattie Sharpe.
62
- Mattie Sharpe, hm? Miło mi cię poznać, Mattie. Dawno już nie miałam okazji zamienić
słowa z inną kobietą interesu. Kiedy tu wylądowałaś?
- Godzinę temu. Prosto z Czyśćca.
- Ach, tak. Słyszałam, że tam jest teraz piekło na ziemi. Rewolucja czy coś w tym rodzaju?
Nie dziwię się, że wyjechałaś. Taki bałagan bardzo szkodzi w interesach. Jak długo zamierzasz tu
gościć?
- Jeszcze nie wiem. Mam nadzieję, że tylko do jutra. - Mattie zerknęła na swoje wyplamione
ubranie. - Musiałam zostawić na Czyśćcu wszystkie rzeczy. Właśnie wychodziłam kupić sobie coś
czystego.
Evangeline raz jeszcze zmierzyła Mattie wzrokiem od stóp do głów i natychmiast obudziło
się w niej współczucie.
- Biedactwo. Wyglądasz okropnie. Tylko się nie obraź. Naprawdę musiało być niemiło na
tym Czyśćcu. Pewnie musisz szybko sobie dorobić w Brimstone, zanim ruszysz dalej, co?
- No...
- Nie ma problemu, złociutka. Dziś wieczorem będzie duży ruch. W porcie stoi okręt
wojenny. Interesy będą kwitły, a ja chętnie się z tobą podzielę.
Mattie zaświtało w głowie, że rozmawia z zawodową prostytutką i że Evangeline uważa ją
za koleżankę z branży.
- To bardzo ładnie z twojej strony.
- Nie ma sprawy. Siostry powinny się wspierać, nie? - Evangeline uśmiechnęła się
promiennie. - Posłuchaj, tutaj w sklepach nie znajdziesz nic porządnego, co by ci się przydało w
pracy. Wierz mi, bo dobrze to wiem. Brimstone jest największym zadupiem na zadupiu. Dla siebie
muszę szyć stroje sama albo zamawiać z katalogu. Na dziś wieczór możesz pożyczyć sobie coś ode
mnie.
Mattie poczuła, że nowa znajomość zaczyna ją fascynować.
- Myślisz, że będzie pasowało?
Evangeline przyjrzała się krytycznym okiem smukłej sylwetce Mattie.
- Jesteś trochę za płaska od góry, ale damy sobie radę. Mam dryg do igły. Wejdź. Przez
najbliższe kilka godzin pracy jeszcze nie będzie. Chłopcy zawsze lubią najpierw strzelić sobie parę
kieliszków. Mamy mnóstwo czasu, zdążymy ci coś wyfasować.
Mattie czuła się trochę jak Alicja w Krainie Czarów. Zaciekawiło ją, co powiedziałaby
Ariel, gdyby dowiedziała się, że jej pruderyjną, konserwatywną siostrę wzięto za prostytutkę. Zaraz
potem zaciekawiło ją jeszcze bardziej, co powiedziałby Hugh. I nagle uświadomiła sobie, że nie
może się doczekać, żeby to sprawdzić.
63
- Bardzo jesteś miła, Evangeline. - Mattie postąpiła krok w jej stronę. - Mogę ci zapłacić za
ubranie.
- Nawet nie próbuj. Żebyś wiedziała, jak się cieszę, że mogę porozmawiać z kobietą. -
Evangeline odsunęła się na bok i wpuściła Mattie do pokoju. - Tego mi tutaj najbardziej brakuje,
rozumiesz. Inteligentnej rozmowy z drugą kobietą. Najczęściej rozmawiam z mężczyznami, a oni
są dość ograniczeni w tematach. Napijesz się czegoś? Robię obłędny poncz rumowy.
- Dziękuję - powiedziała Mattie i weszła do krzykliwie urządzonego pokoju. Wszystko
wydawało się czerwone. Były tam więc czerwono-złote tapety, czerwone aksamitne zasłony,
czerwona pluszowa narzuta na łóżko, czerwone dywany. Na suficie nad łóżkiem znajdowały się
lustra, podobnie jak wzdłuż jednej ściany. - Masz z pewnością o wiele ładniejszy pokój od mojego.
- Na pewno nie dzięki właścicielowi tej budy. - Evangeline roześmiała się gardłowo i
podeszła do małego, łąkowego barku, z którego wyciągnęła butelkę rumu. - Wszystko zrobiłam tu
sama. Minęły miesiące, zanim zdobyłam materiał na zasłony i narzutę. Ale barek to dopiero był
nabytek! Mam go od faceta, który płynął do Honolulu z ładunkiem mebli z Singapuru.
- Bardzo jest ładny. Musiałaś wydać fortunę na upiększenie tego pokoju.
Evangeline wzruszyła ramionami.
- Traktuję to jak inwestycję. Trzeba włożyć w interes część zysków, jeśli zyski mają rosnąć.
Taką mam teorię.
Mattie skinęła głową, nagle poczuwszy się pewnie na znajomym gruncie.
- Oj prawda, prawda. Przez pierwsze lata ładowałam w interes prawie wszystko, co
zarabiałam. I nadal sporo muszę w niego ładować.
- No, właśnie. - Evangeline otworzyła drzwiczki małej lodówki i wyjęła parę kostek lodu.
Zadzwoniły o ścianki szklaneczek, w których mieszała drinki. - Proszę bardzo. Siadaj sobie, a ja
tymczasem rozejrzę się po szafie.
Mattie wzięła drinka i usiadła na krześle z czerwonym aksamitnym obiciem. Czuła się tak,
jakby nagle weszła na scenę i znalazła się w środku granej tam sztuki. Ostrożnie przełknęła łyk
mocnej mieszanki rumu z sokiem owocowym.
- Od jak dawna pracujesz w Brimstone?
- Jakieś cztery lata. Mieszkałam trochę na Hawajach i było całkiem w porządku, ale
uznałam, że trzeba poszukać miejsca, gdzie nie ma tyle konkurencji. Na Wyspie Siarkowej jestem
jedyną kobietą interesu. - Evangeline otworzyła szafę i wdzięcznie wsparłszy się jedną ręką pod
biodro, zaczęła lustrować zawartość. - No, i zobaczmy, co tu mamy. O! W tym powinno być ci
dobrze.
64
Mattie zamrugała, widząc skąpe odzienie z czerwonej koronki i atłasu, które Evangeline
zaprezentowała jej do oceny.
- Czy to jest halka? - spytała słabym głosem.
- No, coś ty! To jedna z moich najlepszych kreacji. Nigdy nie noszę halek, chyba że mam
jakiegoś bubka, który lubi dużo bielizny. Ubieranie się i rozbieranie nawet bez tego zajmuje mi
dostatecznie dużo czasu. Popatrzmy, jak to będzie wyglądać na tobie.
Mattie pociągnęła duży łyk ze szklaneczki. Dopiero potem ostrożnie wstała i zaczęła
rozpinać bluzkę.
Evangeline wydała jeszcze kilka współczujących okrzyków na widok schludnego staniczka i
fig Mattie.
- Oj, biedactwo. Nie zabrałaś za dużo z tego kotła na Czyśćcu.
Mattie była bardzo zakłopotana skromnością swojej bielizny. Pomyślała o walizce
znakomitych podróżnych strojów, którą zostawiła na Czyśćcu.
- Musiałam zostawić wszystkie dobre rzeczy - wyjaśniła przepraszającym tonem.
- Przecież widzę. Szkoda. Ale mam nadzieję, że tam się niedługo zrobi spokojniej. Będziesz
wtedy mogła wrócić i wszystko zabrać. W naszym interesie dobra garderoba jest podstawą, nie
mam racji? - Evangeline wyciągnęła przed siebie skrawek lśniącego czerwonego atłasu. - Uszyłam
to miesiąc temu. Jeszcze prawie nie nosiłam, bo chowałam na specjalne okazje. Przymierz,
zobaczymy, co trzeba przerobić. I zdejmij stanik, bo to się nosi bez stanika.
Mattie upiła kolejny łyk ponczu i skwapliwie wypełniła instrukcję. Tłumaczyła sobie w
myśli, że nie jest to nic gorszego niż przebieranie się w szatni klubu gimnastycznego w Seattle.
Naciągnęła czerwoną sukienkę przez głowę.
Do talii nie miała żadnych kłopotów, ale nad przeciągnięciem spódniczki przez biodra
musiała się solidnie napracować. Wreszcie odwróciła się ku lustrzanej ścianie i zdumiona
wytrzeszczyła oczy, widząc swoje odbicie.
Sukienki było w sumie tyle, że mogłaby uchodzić za kostium kąpielowy. Miała śmiały
dekolt, a spódnica kończyła się wysoko nad kolanami. Pleców w zasadzie nie było.
- Nieźle - uznała Evangeline, z zadowoleniem kiwając głową nad wynikiem oględzin. - Za
luźna z przodu, ale od razu było wiadomo, że trochę trzeba przerobić. I będę musiała popuścić w
biodrach. Ale poza tym jest tip top. Dobrze ci w czerwonym, Mattie. Na pewno często nosisz
czerwienie.
- Prawdę mówiąc, nie - szczerze wyznała Mattie. Przypomniała sobie swoją szafę pełną
kosztownych, lecz bardzo drętwych strojów. W jej garderobie przeważały szarości, beż i granat. -
Ale chyba zacznę nosić. Podoba mi się.
65
Nigdy w życiu nie czuła się tak w sukience. Zapłonęła w niej iskra szaleństwa. Mattie
zastanawiała się, czy to nie skutek długotrwałego stresu, jakiemu była poddana przez ostatnie dni.
- W czerwonym jest ci naprawdę świetnie. Masz więcej wigoru. - Evangeline zaczęła
zapinać szpilkami miejsca do przeróbki. Mocno wycięty dekolt zrobił się przez to jeszcze głębszy. -
Czy nie masz innych pantofelków?
- Obawiam się, że nie. Zostały razem z ubraniami.
- Szkoda. Pantofelki są cholernie drogie. Jaki masz rozmiar?
- Siedem i pół.
- A to w porządku - powiedziała Evangeline. - Ja też. Pożyczę ci te, które mam na nogach.
Świetnie pasują do tej sukienki. Dobra, koniec z pasowaniem. Zdejmij, żebym mogła przeszyć.
- To naprawdę bardzo miło z twojej strony - powiedziała Mattie, ściągając czerwoną
sukienkę. Podała ją Evangeline.
- Mnie też miło. Powiedziałam ci, że wieki minęły, odkąd miałam okazję rozmawiać z
inteligentną osobą. - Podeszła do szafy i wytoczyła z niej stolik z maszyną do szycia. - Jak szły
interesy na Czyśćcu, zanim zrobiło się tam nieprzyjemnie?
- Nie najgorzej. - Mattie z powrotem włożyła spodnie i jedwabną bluzkę. Usiadła. Wzięła do
ręki szklaneczkę. - Ale nie sądzę, żebym tam miała wrócić.
- A dokąd się wybierasz? - Rozległ się energiczny pomruk maszyny do szycia, Evangeline
wzięła się bowiem do pracy.
- Do Seattle.
- Byłaś tam kiedyś?
- Aha. Mieszkałam w Seattle, zanim, no... zanim wybrałam się na Czyściec.
- Naprawdę? Nie żartujesz? Zawsze chciałam odwiedzić Seattle. Może pojadę tam na
najbliższy urlop.
- Gdybyś przyjechała, koniecznie mnie odwiedź - powiedziała Mattie w przypływie
serdeczności wobec kobiety, która wychodziła z siebie, by okazać jej sympatię. - Zostawię ci
nazwisko i adres.
- Umowa stoi. Mam zwyczaj urządzać sobie wakacje przynajmniej dwa razy do roku.
Kobieta potrzebuje odpoczynku. Samą pracą nikt nigdy daleko nie zaszedł.
- Oj, wiem. Stresy bardzo dają się we znaki.
- No, właśnie. - Evangeline fachowo zamaskowała szew. - A w naszej branży stresu mamy
pod dostatkiem. Interes już nie taki jaki kiedyś. Wszystko przez te nowe france i w ogóle. Właśnie,
zapomniałabym. Potrzebujesz trochę gumek na wieczór?
Mattie zakrztusiła się ponczem.
66
- Ze sobą nie przywiozłam - odpowiedziała dyplomatycznie.
- Właśnie skapowałam, że pewnie zostawiłaś wszystko razem z łachami. Zobacz w szafce
przy łóżku. Zawsze trzymam zapas pod ręką. Częstuj się.
Przez chwilę Mattie wpatrywała się w czerwoną wiklinową szafkę, potem wolno do niej
podeszła i otworzyła. W środku znajdował się spory koszyczek wypełniony foliowymi
pakuneczkami. Mattie wzięła kilka i schowała do torebki.
- Dziękuję.
- W naszych czasach ostrożności nigdy nie za wiele. Nie opłaca się ryzykować. A jak już o
tym mowa, to kto jest twoim pośrednikiem?
- Pośrednikiem?
- No, maklerem. - Evangeline spojrzała na nią z ciekawością i upiła duży łyk drinka. - A
może inwestujesz w certyfikaty depozytowe i lokaty na rynku pieniężnym.
- Aha, już rozumiem. - Mattie ponownie usiadła, marszcząc czoło, jakby nad czymś głęboko
myślała. - Owszem, wolę certyfikaty i rynek pieniężny. Giełda jest jak na mój gust zbyt niepewna.
Dla drobnych inwestorów przestała być opłacalna.
- Wcale się nie dziwię, że tak uważasz. Sama powtarzam sobie, że powinnam się z tego
wycofać, ale jakoś lubię emocje. Naturalnie nie wszystko lokuję w akcjach. Tylko tyle, ile mogę
stracić. Resztę trzymam w obligacjach i podobnych papierach. Nie jestem głupia. Widziałam za
dużo kobiet interesu, które po latach harówki zostają z niczym. Nie zamierzam być jedną z nich.
- Masz całkowitą rację. Nikt nam nie da emerytury. Ludzie pracujący na własny rachunek
sami muszą się o siebie troszczyć.
- No, właśnie. - Evangeline skinęła głową i przystąpiła do pracy nad stanikiem skąpej
czerwonej sukienki. - Chcesz jeszcze drinka?
- Chętnie. Powiedz mi, Evangeline, co zamierzasz robić, jak się wycofasz?
- To zabawne, że o to pytasz. - Evangeline spojrzała na przerabianą sukienkę. - Ostatnio
dużo o tym myślę, żeby się wycofać. Czas zmienić branżę. Jak mówię, to już nie te czasy. Nie śmiej
się, ale chciałabym otworzyć mały butik gdzieś na tych wyspach. Projektować i szyć stroje dla
turystów. Chyba byłabym w tym dobra. Jak myślisz?
Mattie zerknęła na czerwoną sukieneczkę. Od pierwszej chwili zwróciła uwagę na kunszt
krojczyni.
- Myślę, że będziesz świetna.
67
Z
mierzając w stronę hoteliku kilka godzin później Hugh uśmiechał się, pełen oczekiwań.
W papierowej torbie pod pachą niósł butelkę rumu, a w sklepiku z mydłem i powidłem na nabrzeżu
wydał fortunę na nową koszulę. Był gotowy na wspaniałą randkę z Mattie.
- Hej, mała, dziś wieczorem urządzamy przyjęcie - oznajmił od progu. - Wszystko
zaplanowałem. Będzie superrandka. Najpierw skoczymy do tej knajpki z hamburgerami, strzelimy
sobie parę drinków i wrzucimy coś na ząb, a potem możemy tu wrócić i... O, kurwa!
Hugh znieruchomiał krok za progiem i wytrzeszczył oczy na egzotyczną istotę siedzącą na
brzegu łóżka.
- Cześć, Hugh. Dobrze myślisz, jestem głodna. - Mattie uśmiechnęła się do niego.
- Mattie? - Hugh wolno zamknął za sobą drzwi, nie odrywając od niej wzroku. Nie wierzył
własnym oczom.
Ujrzał prawie nie istniejącą czerwoną sukienkę, która niemal odsłaniała sutki Mattie, w
biodrach ściskała ją jak kochanek i sięgała najwyżej do połowy uda. Mattie siedziała z założonymi
nogami, stopy odchylały się pod dziwnym kątem w czerwonych kilometrowych szpilkach. Włosy w
odcieniu lwiej sierści tańczyły jej na ramionach, miękkie, swobodnie rozpuszczone, zachęcające do
dotknięcia. Kontur zielonozłotych oczu był podkreślony tuszem, a ich barwę pogłębiał jeszcze
lśniący turkusowy cień na powiekach. Usta Mattie były ciemnoczerwonym kwiatem. Na palcach i
przegubach dłoni, a także w zagłębieniu między piersiami, które eksponowała sukienka, mieniły się
kryształy górskie.
- Co ty na to, Hugh? Czy to ja? - Radośnie wyszczerzyła do niego zęby. W oczach miała
figlarne ogniki, zupełnie jak nie ona.
- Co ci się, do diabła, stało? - Oszołomiony Hugh podszedł do stolika odłożyć paczki.
- Spotkałam tu w hotelu wyjątkowo sympatyczną panią. Kobietę interesu. Czyli kogoś
takiego jak ja. Kiedy dowiedziała się, że nie mam nic stosownego na dzisiejszy wieczór, pożyczyła
mi trochę swoich rzeczy. - Mattie wstała i wykonała pirueta.
Hugh poczuł suchość w ustach. Przewędrował wzrokiem wzdłuż pleców Mattie, do miejsca
gdzie sukienka lekko zaokrąglała się na biodrach.
- Ta sukienka nie ma nic z tyłu.
- Wiem. To chyba dobrze. Tu w Brimstone jest bardzo gorąco, prawda?
Hugh podszedł jeszcze krok. Gdy Mattie odwróciła się z powrotem do niego, podejrzliwie
przymrużył powieki. Nigdy nie widział takich oczu u Mattie.
- Piłaś?
- Tylko kilka ponczów. - Lekceważąco machnęła ręką. Kryształy górskie rzucały
diamentowe błyski. - Nic się nie martw. Wiem, co robię. Moja przyjaciółka Evangeline mówi, że
68
nie wolno pracować po pijanemu. Mężczyźni lubią korzystać z tego, że ktoś za dużo wypił. Tak to
jest z mężczyznami. Zawsze chcą wykorzystać kobietę.
- Chyba nie muszę pytać, co właściwie robi ta Evangeline?
- Powiedziałam ci. Jest kobietą interesu. - Mattie zaśmiała mu się w twarz. - I mnie też
uważa za kobietę interesu. Zlitowała się nade mną, bo musiałam uciec z Czyśćca bez narzędzi
pracy. - Mattie podrzuciła w powietrze garść foliowych pakiecików. Rozsypały się na łóżku. -
Evangeline jest bardzo sympatyczna.
- Niewierze.
- Wiem. - Maggie zachichotała. - Nikt z mojej rodziny w Seattle też by nie uwierzył.
Szkoda, że nie mam aparatu, żeby zrobić sobie zdjęcie. Evangeline twierdzi, że w czerwonym jest
mi fantastycznie.
- To prawda - przyznał Hugh. - Ale przydałoby ci się trochę więcej tego czerwonego.
- Ech, Hugh, nie bądź świętoszkiem. Gotowy do wyjścia?
- Tak, ale w takim stroju nigdzie cię nie wezmę.
- Wobec tego idę sama.
Zanim Hugh zorientował się, że to nie żart, Mattie była już za progiem. Puścił się za nią.
- Poczekaj, do cholery.
- Nie biorę cię z sobą, jeśli chcesz mi robić wykłady - oznajmiła z górnego podestu. - Mam
po dziurki w nosie twoich pouczeń. Dziś wieczorem chcę się bawić.
- Mattie, poczekaj chwilkę. Wracaj, do cholery. - Hugh ruszył za nią korytarzem długim,
zdecydowanym krokiem. Ale Mattie już zeszła do holu i od frontowych drzwi żegnała
recepcjonistę, machając do niego ręką.
Hugh pogonił za nią.
- Lepiej niech pan na nią uważa, bo inaczej nie zobaczy jej pan do jutra rana - ostrzegł go w
przelocie recepcjonista. - W porcie stoi krążownik marynarki.
- Cholera - zaklął Hugh.
Dopędził Mattie na ulicy. Już w tym miejscu ten piękny, tropikalny, czerwony motyl
przyciągał zbyt wiele uwagi. Młody człowiek w białym marynarskim mundurze obrzucił Mattie
obleśnym spojrzeniem i przeciągle gwizdnął. Hugh spiorunował go wzrokiem, po czym ujął Mattie
za ramię.
- Co ty, do diabła, kombinujesz? - spytał stanowczo, przyciskając ją do siebie.
- Zwyczajnie wychodzę coś zjeść. - Uśmiechnęła się do mężczyzny przycumowującego łódź
do nabrzeża. - Otworzył usta, przerwał pracę i zagapił się. - Czy to nie wspaniałe, Hugh?
Evangeline ma rację. Naprawdę jest mi dobrze w czerwonym.
69
- Słuchaj, mała, przy takim kroju sukienki kolor nie ma znaczenia. - Zorientował się, że
Mattie jest z siebie bardzo zadowolona. - Nie chcę psuć ci humoru, ale nie jest zbyt bezpiecznie
chodzić tutaj w takim stroju.
Spojrzała na niego z niewinnym zdumieniem.
- Czemu nie, Hugh? Przecież jestem z tobą, ty mnie obronisz.
Jęknął cicho, a potem uznał, że warto podjąć tę grę.
- A kto obroni cię przede mną, mała?
- Z tym nie ma kłopotu. Widziałeś mnie mniej ubraną i nie zrobiło to na tobie szczególnego
wrażenia.
- Jeśli masz o innych mężczyznach równie błędne wyobrażenie jak na mój temat, to
wpakujesz się w poważne kłopoty.
- Bzdura. - Poklepała go po ramieniu z protekcjonalną poufałością. - Oboje wiemy, że
będziesz grzeczny. Co powiedziałaby ciotka Charlotte, gdybyś wypadł z roli?
Jeszcze mocniej zacisnął chwyt na jej ramieniu.
- Powinnaś być mądrzejsza i mi nie grozić, mała - syknął. - Odpowiadam przed Charlotte
tylko w sprawach służbowych. Reszta mojego życia nic jej nie obchodzi.
- Walisz z grubej rury. - Mattie zaśmiała się ochryple. - Ale nie wierzę ci ani trochę. Co byś
zrobił, gdybyś nie dostawał tych miłych, intratnych zleceń i nie jeździł raz po raz na drugi koniec
świata, żeby wyciągnąć Vailcourt International z drobnych kłopotów?
- Poświęciłbym więcej czasu na mój własny interes. - Hugh nagle zdecydował, że nie
zaciągnie jej z powrotem do hotelu. Seksowna, flirtująca Mattie miała zbyt wiele uroku. Nigdy
jeszcze nie widział jej w takim nastroju i nie miał chęci go zepsuć. Mattie świetnie się bawiła, a i on
miałby na to szansę, gdyby odpowiednio zagrał swymi kartami.
Pociągnął Mattie w stronę tawerny pod gołym niebem, znajdującej się przy końcu ulicy.
Wiedział, że tego wieczoru nie ma dla nich w Brimstone bezpiecznego miejsca. Po całej mieścinie
kręciło się mnóstwo marynarzy, a miejscowe lokale nawet w swym najlepszym stanie nie należały
do zbyt eleganckich. Musiał więc pokazać wszystkim dookoła, że Mattie stanowi jego prywatną
własność.
- A cóż to za tajemnicze interesy prowadzisz, Hugh? Ma to zdaje się coś wspólnego z
samolotami, prawda? - Mattie uczepiła się jego ramienia, a właściwie na nim zawisła, i z
zaciekawieniem przyglądała mu się szeroko rozwartymi oczami.
- Powiedziałem ci, że rozwijam na Saint Gabriel firmę transportową, zajmującą się
czarterami.
70
Wprowadził Mattie do tawerny i natychmiast wyczuł, jaką sensację wzbudziła jej obecność.
Od długiego barowego kontuaru dobiegły go liczne pomruki i gwizdy. Hugh zaczął się poważnie
zastanawiać, czy uda mu się dotrwać do końca tego wieczoru bez bójki.
- Czysta głupota - mruknął pod nosem, zmierzając z Mattie do zacisznego, odgrodzonego
stolika przy płotku.
- Przede wszystkim dobra zabawa - zareplikowała Mattie, wślizgując się na winylowe
siedzenie. Przy okazji zademonstrowała jeszcze kilka centymetrów kształtnego uda. - Świetnie się
czuję dziś wieczór. Nareszcie coś nowego. Poncz rumowy, proszę.
- Zjesz kolację - poinformował ją Hugh.
- Ale zrzędzisz. Dobra. Najpierw kolacja. A potem poncz rumowy.
- Poncz wypijemy w pokoju - zdecydował Hugh, obdarzając człowieka siedzącego przy
końcu baru wybitnie chłodnym spojrzeniem. Facet, który dotąd z zapałem wpatrywał się w Mattie,
wydał ciężkie westchnienie i odwrócił się do swojego drinka.
- Dla mnie piwo - zakomunikował Hugh kelnerce w średnim wieku, która podeszła ich
obsłużyć. - Dla pani colę. A potem dwa razy hamburgery. Duże. Mój może być podwójny.
Mattie uśmiechnęła się do kelnerki nad jego ramieniem.
- Chciałabym trochę zmienić to zamówienie. Proszę sok owocowy zamiast coli. I proszę
dolać do niego trochę rumu. A zamiast hamburgera zjem sałatkę. I... co jeszcze tu macie
bezmięsnego?
- Mięsa nie? Woli pani rybę? - spytała kelnerka.
- Rybę też nie. Ani kawałka żadnego martwego stworzenia - sprecyzowała Mattie. - Nie jem
pokarmów zwierzęcych. A on też nie powinien - dodała, klepiąc Hugh po ramieniu. - W
najbliższym czasie wyleczę go z tego przyzwyczajenia.
Kelnerka czekała poważnie zmylona. Zerknęła na Hugh z nadzieją na wskazówkę, co robić.
Kiedy z rezygnacją wzruszył ramionami, spojrzała znów na Mattie.
- Mamy frytki. Chce pani?
- Niech będzie - zgodziła się Mattie. Po odejściu kelnerki zwróciła się do Hugh. - Opowiedz
mi coś więcej o tej firmie czarterowej - zażyczyła sobie, celowo mówiąc bardzo prowokującym
tonem. - Chcę usłyszeć wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. To mnie fascynuje. Założę się,
że na tych wyspach jesteś wielkim bonzą przewozowym, co kochasiu?
- Czy ta pani, która pożyczyła ci sukienkę, udzieliła ci też szybkiej lekcji, jak rozmawiać z
klientami?
71
- Jak możesz tak myśleć? - Mattie udała obrażoną. - Mówię poważnie, Hugh. Chcę wiedzieć
wszystko o tej firmie. Po prostu uświadomiłam sobie, że jest mnóstwo rzeczy, których o tobie nie
wiem.
Przyniesiono piwo. Hugh właściwie nie miał na nie ochoty, ale wiedział, że butelka może
się przydać w razie gdyby przed końcem ich kolacji w tawernie wszczął się ruch. Zerknął w
zamyśleniu na Mattie.
- Flirtujesz ze mną?
- A jeśli tak, to co? - Ściągnęła ramiona, tak że głęboki dekolt sukienki odsłonił na chwilę
wycinek ciemnego krążka sutki.
Hugh uświadomił sobie, że gapi się Mattie w dekolt. Już i tak był podniecony, teraz
twardniał coraz bardziej w rekordowym tempie. Szybko pociągnął haust piwa.
- Nie narzekam. Tylko chcę się upewnić, czy wiesz, co robisz.
- Próbuję się dowiedzieć trochę więcej o tobie. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że prawie
nic nie wiem o twojej przeszłości, Hugh?
Musiał się bardzo zmobilizować, żeby spojrzeć jej w oczy.
- Niewiele tracisz. Siedź prosto, dobrze? - Do licha, Mattie naprawdę z nim flirtowała.
Żałował bardzo, że mają dookoła tylu widzów. Wszyscy mężczyźni w tej sali musieli sobie zdawać
sprawę ze spojrzeń, jakimi go częstowała. Czuł wewnętrzne rozdarcie. Z jednej strony szarpała nim
wściekła żądza, z drugiej wiedział, że musi chronić swój nowo odkryty skarb przed pożądliwymi
spojrzeniami innych mężczyzn.
- Co robiłeś, zanim zacząłeś pracować u mojej ciotki?
- To i owo. Rożne dziwne rzeczy. Lepiej naprawdę usiądź trochę prościej, Mattie. Mówię
poważnie. Ta sukienka zaraz ci spadnie.
- Evangeline specjalnie zaprojektowała ją w taki sposób. Ona ma świetną rękę do szycia.
Chyba minęła się z powołaniem.
- To możliwe. - Hugh przesunął się lekko, próbując coś poradzić na dżinsy, okrutnie
ściskające go w kroczu. - Jak ona się nazywa?
- Evangeline Dangerfield.
- Co za nazwisko. Ciekawe, skąd je wzięła.
- Mówi, że to nie jest prawdziwe nazwisko. Przypuszczam, że raczej coś w rodzaju
profesjonalnego pseudonimu. Mnie też proponowała, żebym nazwała się bardziej atrakcyjnie niż
Mattie Sharpe. Co o tym sądzisz?
Przez twarz Hugh przemknął uśmieszek.
- Myślę, że Mattie Sharpe brzmi w porządku.
72
Zmarszczyła czoło.
- Ale czy uważasz, że to jest dostatecznie seksowne? I czy ma w sobie coś romantycznego?
Czy obiecuje namiętność, podniecające chwile i spełnienie?
- O tak - powiedział Hugh.
- Reklama i image to dwie zasadnicze sprawy, rozumiesz?
- Będę o tym pamiętał, tworząc Abbott Charters.
Mattie przytuliła się do niego. Oczy zaszły jej lekką mgiełką.
- Opowiedz mi coś więcej o Abbott Charters.
Ku własnemu zaskoczeniu w chwilę potem Hugh stwierdził, że spełnia jej prośbę. Nie
potrafił się oprzeć. Mattie siedziała wsłuchana w każde słowo, jakby nic na świecie nie miało dla
niej większego znaczenia niż jego nadzieje, plany i marzenia o przyszłości.
W pewnej chwili zdał sobie sprawę, że nikt nigdy nie słuchał go z taką uwagą. Obszernie
roztoczył więc przed Mattie wizję załatwienia sobie kilku kontraktów z władzami federalnymi i
stanowymi. Tłumaczył, na czym polegają w tej chwili trudności ze zorganizowaniem transportu
samolotem z tutejszych wysp. Wyjaśnił, że Saint Gabriel zacznie ściągać turystów, a on chce wtedy
zaproponować im usługi swojej firmy. Potem przeszedł do organizacji wycieczek dla nurków.
Mówił, mówił i mówił.
Mattie była wyraźnie zafascynowana. Od czasu do czasu wtrącała różne pytania, ale przede
wszystkim słuchała. Więc Hugh mówił, i mówił...
Kelnerka przyniosła kolację. Hugh przeżuwał nie przestając mówić dalej. Był właśnie przy
sposobach zapewnienia swojej firmie statusu najsolidniejszego przewoźnika w tym rejonie
Pacyfiku. Jasno i szczegółowo określił swój cel: zamierzał zorganizować profesjonalne usługi
najwyższej jakości, które obejmowałyby wszystko, od dostaw łodzi dla turystów łowiących ryby po
obsługę miejscowego biznesu.
- Chcę w końcu dojść do sprzedaży franszyz - powiedział. - Wyobraź sobie na przykład, że
facet, który rano zabierze nas samolotem z tej wyspy, ma mały biznes, oparty na posiadaniu
jednego samolotu. Jeśli wykupi franszyzę firmy Abbott Charters, natychmiast zacznie wyglądać na
poważniejszego i znacznie silniejszego przewoźnika. On będzie miał więcej pracy, a ja szerszą bazę
do interesów.
W pół godziny później, gdy opuścili tawernę i znalazłszy się na ulicy ruszyli z powrotem do
hotelu, Hugh zorientował się, że nadal opowiada o swych planach i ambicjach. Był nieco
zdziwiony, że udało im się dotrwać do końca kolacji bez zaczepek i że nie musiał nabić
miejscowym kilku guzów, ale wcale tego nie żałował. Najwyraźniej wszyscy od razu uznali, że
73
Mattie jest dla nich nieosiągalna, pomyślał z dumą. Prawdopodobnie miało to coś wspólnego z jej
absolutnym skupieniem na jego osobie.
- Teraz naleję ci drinka - powiedział wielkodusznie, gdy znaleźli się w pokoju Mattie. -
Siadaj.
Oznaczało to, że należy usiąść na łóżku, bo krzeseł w pokoju nie było. Mattie posłusznie
strzepnęła z nóg czerwone pantofelki, oparła nagie plecy o stare wiklinowe wezgłowie i wyciągnęła
przed sobą nogi.
- Kiedy powiesz ciotce Charlotte, że rezygnujesz z dalszych zleceń od Vailcourt?
- Jeśli sprawy będą dalej układać się tak jak teraz, to będę w stanie dojść do tego w ciągu
sześciu miesięcy, najwyżej roku - powiedział Hugh, nalewając do dwóch szklanek po odrobinie
rumu. - Będzie tu jak w niebie, Mattie. Zobaczysz. Firma stanie się zyskowna. A za rok zaczynam
budować dom. Już wybrałem odpowiedni kawałek ziemi z widokiem na najpiękniejszą zatoczkę,
jaką kiedykolwiek widziałaś.
W korytarzu rozległy się kroki. Ucichły za ich pokojem, przy sąsiednich drzwiach.
Evangeline musiała gościowi otworzyć, bo rozległ się szmer głosów, a potem zapadła cisza. Hugh
usiadł przy Mattie na łóżku i dalej opowiadał o swym wymarzonym domu. Mattie sączyła rum.
Wkrótce zza cieniutkiej ścianki rozległ się całkiem jednoznaczny skrzyp sprężyn. Hugh
zignorował go, był bowiem akurat zajęty opisem werandy, która miała otaczać dom jego marzeń.
Mattie upiła kolejny łyk rumu.
Od gardłowego okrzyku mężczyzny osiągającego spełnienie ścianka aż się zatrzęsła. Mattie
spojrzała Hugh w oczy, przygryzła wargę i zaraz odwróciła głowę. Zachichotała.
Hugh udał, że nie zauważa następnych kroków w korytarzu, i dalej wyjaśniał, że dom będzie
od trzech stron wystawiony na podmuchy nadmorskiej bryzy.
Kiedy kroki trzeciego z kolei człowieka zatrzymały się u drzwi Evangeline, Mattie dość
niespokojnie poruszyła się na łóżku.
- Ciężki kawałek chleba. - Ziewnęła.
- Owszem. - Hugh wreszcie zaczął mieć kłopoty ze skupieniem się na temacie. Rytmiczny
skrzyp sprężyn i hałaśliwe odgłosy męskiego orgazmu zakłóciły mu koncentrację. A ziewnięcie
Mattie ukazało bardzo interesujące własności stanika czerwonej sukienki.
- Chyba jednak pozostanę przy prowadzeniu galerii sztuki - powiedziała Mattie, układając
się na poduszkach. Odstawiła szklaneczkę na stolik przy łóżku. - Nie sądzę, żeby wystarczyło mi
energii na taką pracę, jaką ma Evangeline. Wiesz, Hugh, nagle poczułam potworne zmęczenie.
- Miałaś dzisiaj dużo wrażeń - powiedział współczująco. Spostrzegł, że oczy jej się
zamykają. - Hej, Mattie?
74
- Dobranoc, Hugh. Nie zapomnij zgasić światła i zamknąć za sobą drzwi. - Wydała jeszcze
cichy pomruk i zasnęła.
Hugh siedział i przyglądał się Mattie jeszcze długo po skończeniu drinka. Uświadomił
sobie, że nie zdążył opowiedzieć jej o swej wymarzonej sypialni. A pokój miał być wielki, z
wielkim łożem i widokiem na ocean. Hugh nie wątpił, że Mattie będzie się to podobało.
Sprężyny w sąsiednim pokoju znowu zaczęły skrzypieć. Hugh odstawił szklaneczkę i
powoli rozebrał się do slipów. Potem ściągnął z łóżka narzutę i przykrył Mattie prześcieradłem.
Rozważał, czy jej nie rozebrać, ale w końcu uznał, że czerwony skrawek sukienki świetnie się
nadaje na nocny strój.
Podszedł do torby z zakupami i wyciągnął z niej swój rewolwer. Zgasił światło i wsunął się
pod prześcieradło obok Mattie. Rewolwer wsadził pod poduszkę.
Założywszy ręce za głowę, słuchał nie kończącej się defilady w korytarzu. Zaczynał się
zastanawiać, czy nie przyjdzie mu trwać w stanie przykrego podniecenia przez całą noc.
Gdy kroki jakiegoś człowieka zatrzymały się przed drzwiami pokoju Mattie, a nie
Evangeline, Hugh jeszcze nie spał. Westchnął i delikatnie sięgnął pod poduszkę.
75
Rozdział szósty
W
chwili gdy drzwi się otworzyły, Hugh poczuł drgnienie Mattie. Zmieniła we śnie
pozycję. Ułożyła nogi wzdłuż jego ciała, a dłoń oparła mu na nagim torsie. Natychmiast
zarejestrował u siebie zdecydowaną odpowiedź. Ta kobieta naprawdę miała fatalne wyczucie
chwili. Wierzył jednak, że prędzej czy później zmieni się to u niej na lepsze.
Niechętnie skupił się na coraz szerszej smudze światła. Jest jednak jakaś kolejność spraw.
Przez moment w półmroku zamajaczyła mu znajoma sylwetka. Człowiek ukradkiem
wślizgnął się do środka i cicho zamknął za sobą drzwi.
Hugh odciągnął kurek. Wymowny trzask zabrzmiał w ciasnym pokoiku jak huk działa.
Człowiek przy drzwiach znieruchomiał; niewątpliwie poznał ten odgłos. Musiał mieć swoje
doświadczenie.
Mattie lekko poruszyła dłonią na torsie Hugh, zawadzając palcem o sutkę. Hugh jakoś
opanował jęk i wbił wzrok w swoją zdobycz.
- Wiedziałem, że pożałuję zabrania cię z Czyśćca, Rosey - szepnął prawie bezgłośnie. I tak
było go słychać.
- Pieprzysz! - padła burkliwa odpowiedź, nie głośniejsza od słów Hugh.
Mattie wymamrotała coś przez sen i zaczęła wolno przesuwać dłoń po owłosionym torsie
Hugh. Dotknęła brzucha, który natychmiast zareagował napięciem mięśni.
- Spróbuj tylko ją zbudzić, Rosey, to zobaczysz, jak się wkurzę. - Hugh pozostał przy
szepcie.
- Myślałem, że pan śpisz gdzieś dalej. Tak powiedział mi facet z recepcji. - Rosey wydawał
się zirytowany, ale posłusznie nie podnosił głosu.
- Źle myślałeś.
Stopa Mattie dotknęła nogi Hugh. Czuł drobne ruchy palców jej stóp. Skubały go delikatnie
jak akwariowa ryba. Ta nieświadomie ofiarowana pieszczota podziałała na niego z siłą
elektrowstrząsu.
- Posłuchaj pan. Nie miejmy do siebie pretensji. To była zwykła omyłka. - Rosey centymetr
po centymetrze wycofywał się do drzwi.
- Poważna omyłka. Czego tu szukałeś?
76
- Paru dolców. Wiedziałem, że ona ma forsę w tej fikuśnej torebeczce. Człowiek zawsze to
widzi po torebce i pantoflach, nie? Prawdziwa skóra. Z drogiego sklepu.
Hugh nieco się odprężył. Usłyszał w skamlącym tonie Roseya nutę szczerości. Początkowo
mocno zirytowało go przypuszczenie, że zobaczywszy Mattie w czerwonej sukience, Rosey
przyszedł do pokoju ze znacznie bardziej nagannym zamiarem niż pospolita kradzież.
- Masz szczęście, Rosey, że jestem dziś wieczorem w dobrym humorze. Nie przedziurawię
ci głowy. Przynajmniej nie w tej chwili.
- I tak byś pan tego nie zrobił - oświadczył Rosey, przeceniający chyba swe psychologiczne
zdolności. - Jej by się to bardzo nie spodobało. Tak samo jak nie spodobało jej się, że na Czyśćcu
groziłeś pan mnie i Gibbsowi poderżnięciem gardeł. No, i nie pozwoliła nas zostawić.
- Mogłoby jej się nie podobać, ale to nie znaczy, że by mnie powstrzymała, jak mnie za
bardzo rozzłościsz, Rosey, to nawet ona ci nie pomoże. Pamiętaj o tym, to unikniemy
nieporozumień.
Mattie cichutko westchnęła i przesunęła dłoń jeszcze niżej. Jej palce wsunęły się pod slipy i
zaczęły się bawić gęstym, poskręcanym owłosieniem. Prześcieradło na wysokości ud Hugh
wyraźnie się wybrzuszyło.
Hugh kolejny raz opanował jęk i tylko kolosalną mobilizacją woli zdołał skupić uwagę na
Roseyu. Żylasty człowieczek sięgał właśnie do klamki.
- Czekaj - cicho polecił Hugh w chwili, gdy kciuk Mattie delikatnym ruchem dotarł do
podstawy nabrzmiałego jak słup członka, który wyswobodził się ze slipów. Hugh był napięty jak
struna; dłoń trzymająca rewolwer lekko mu drżała.
Z wielką ostrożnością zabezpieczył broń. Nie było sensu ryzykować przypadkowego
postrzelenia Roseya w chwili namiętnego uniesienia.
- Chcę z tobą jeszcze chwilę pogadać, Rosey.
- Przecież powiedziałem, że to była omyłka. Nie chciałem jej zrobić krzywdy. Zwyczajnie
potrzebowałem parę dolców. Nie mieliśmy z Gibbsem zbyt wiele przy sobie, kiedy ukradłeś pan
nam łódź. Cienko u nas.
- Coś mi mówi, że nie pierwszy raz zdarza ci się wyjeżdżać skądś w pośpiechu, Rosey.
Zanim stąd wyjdziesz, chcę, żebyśmy się dobrze zrozumieli. Po pierwsze, jeśli jeszcze raz zbliżysz
się do panny Sharpe, to bardzo mnie tym rozzłościsz. Bardzo. Czy to jasne?
- Jasne, jasne. Nie trudź się pan wstawaniem, bo już mnie tu nie ma.
- Jeszcze jedno.
- Eech, panie. Nigdy nie przestajesz pan wydawać rozkazów?
- Przestaję, ale dopiero jak osiągnę cel.
77
Rosey stał wyczekująco przy drzwiach.
- Czego pan chcesz?
- Nazwiska. Na Czyśćcu zginął mój przyjaciel.
- Tak. Kto? - Rosey wydał się tym nieco zainteresowany.
- Paul Cormier.
Nastąpiła krótka pauza.
- Znałem Cormiera. Był w porządku gość, razem ze swoimi białymi butami. Pożyczył mi
parę razy forsę, kiedy pilnie musiałem oddać innym ludziom. I uderzył w kalendarz? To smutne.
- Ktoś go postrzelił i zostawił umierającego. Gdybyś kiedyś usłyszał, kto to zrobił, chcę
wiedzieć. Bardzo chcę wiedzieć.
- Nie wiem, kto go zabił - pośpiesznie zapewnił Rosey.
- To są pieniądze, Rosey. Duże pieniądze. Przyjdziesz z nazwiskiem, dostaniesz forsę.
Możesz zgłosić się do mnie albo do człowieka na Saint Gabriel, który nazywa się Silk
Taggart. Kapujesz?
- Jasne, że kapuję. Pozwól pan, że już pójdę. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia.
Pożegnaj pan ode mnie tę panią.
- W porządku. - Hugh znów wziął głęboki oddech, bo palce Mattie wsunęły mu się między
uda. - Zamknij za sobą drzwi.
- Jak pan sobie życzysz. - W drzwiach znów pojawiła się na moment smuga światła. Rosey
zniknął i zapadła ciemność. Hugh odczekał, aż usłyszy trzask zasuwki.
Noga Mattie znalazła się na jego udzie, a ona sama przysunęła się znacznie bliżej.
Hugh wsunął rewolwer pod łóżko, żeby w razie czego mieć do niego łatwy dostęp. Potem
sięgnął pod prześcieradło i wyczuł dłoń Mattie. Odpoczywała na jego wzwiedzionym członku,
opuszkami palców dotykając jąder.
- Ojej. - Miał wrażenie, że dłużej nie wytrzyma.
Wstrzymując oddech, zsunął slipy z bioder. Dalej jednak droga była skomplikowana, bał się
bowiem, że zbudzi Mattie i zniweczy swe piękne marzenie. Ale Mattie tylko trochę się powierciła i
przytuliła się do niego mocniej, a jemu wreszcie udało się pozbyć bielizny.
Delikatnie zamknął palce Mattie na ich dotychczasowym oparciu. Potem dla eksperymentu
lekko poruszył biodrami. Dłoń na moment zacieśniła chwyt.
- O, cholera. - Hugh mocno zacisnął powieki i głęboko zaczerpnął powietrza.
Przez chwilę poważnie się zastanawiał, czy nie torturować się tą pozycją do samego rana.
Uznał jednak, że przekracza to jego możliwości. Był zbyt bliski wybuchu.
78
Mattie poruszyła się znowu. Musnęła wargami jego ramię. Spojrzał w tamto miejsce i w
słabym świetle wpadającym przez okno dostrzegł uroczą pierś, która wyswobodziła się ze stanika
czerwonej sukienki.
Zafascynowany tym widokiem, dotknął kciukiem sutki. Poczuł, że jest twarda jak jagoda.
Palce delikatnie obejmujące jego męskość znów na moment się zacisnęły. Co za męka.
Hugh sięgnął do stanika czerwonej sukienki i ostrożnie go zsunął, tak że i druga pierś
znalazła się na swobodzie. Przez dłuższą chwilę leżał i upajał się widokiem, który miał tuż przed
oczami.
Potem postanowił spróbować szczęścia w śmielszej akcji, położył więc dłoń na udzie Mattie
i wsunął ją pod sukienkę. Mattie puściła go i przetoczyła się na plecy. Oczy miała wciąż zamknięte.
Nerwowo poruszyła nogami.
Hugh zaczął centymetr po centymetrze zdobywać teren pod czerwonym atłasem. Wrażenie
ciepła i miękkości omal nie doprowadziło go do gwałtownego spełnienia. A gdy Mattie sama
rozchyliła nogi, ledwie pohamował kolejny jęk wyrywający się z jego gardła.
Odnalazł palcami skrawek bawełny, który osłaniał najbardziej kobiece miejsce Mattie. Przez
chwilę rozkoszował się głaskaniem jej przez materiał, ale gdy poczuł, jak bawełna wilgotnieje,
wiedział, że nie będzie w stanie na tym poprzestać.
Mattie znów się poruszyła. Lekko wyprężyła ciało, podsuwając mu się do pieszczot.
Wymamrotała coś przez sen. Zabrzmiało to jak niecierpliwe żądanie. Przez wycięcie na nogę Hugh
wsunął palce do wnętrza bawełnianych fig.
Mattie zachłysnęła się powietrzem i zatrzepotała rzęsami. Spojrzała na niego spod
zmysłowo przymrużonych powiek. Hugh nie odważył się poruszyć. Wstrzymał dech.
I nagle Mattie bez słowa objęła go za szyję i pociągnęła go na siebie. Znów zamknęła oczy.
Chciała go. Hugh bał się, że postrada zmysły. Raptownie chwycił za spódnicę czerwonej
sukienki i przez biodra podciągnął ją do góry. Potem rozebrał Mattie z fig.
Była gotowa na jego przyjęcie, wilgotna i spragniona. Opadł na nią i gorączkowo odnalazł
najgorętsze miejsce. Wtulił usta w zagłębienie na szyi Mattie i energicznie wdarł się w jej wnętrze.
Mattie wydała okrzyk i zdrętwiała.
- Och, mała, mała... - Pożądanie nadało głosowi Hugh ochrypły przydźwięk. Mattie była
dokładnie taka, jak w jego wspomnieniu, ciasna, gorąca i wilgotna. Miesiące odbierających mu
spokój snów stały się rzeczywistością. Mattie go chciała. Wbijał się w nią, gnany drążącą go przez
rok namiętnością.
Usłyszał rwany oddech Mattie, poczuł jak raz po raz wychodzi mu na spotkanie, wyciągnął
więc dłoń, by w masie gęstych miękkich włosów u zbiegu ud odszukać najwrażliwsze miejsce. Gdy
79
wreszcie go dotknął, Mattie niemal oszalała. Wbiła mu paznokcie w plecy i przywarła do niego tak,
jakby był jedynym mężczyzną na ziemi.
Dopadł jej ust, tłumiąc pocałunkiem okrzyki spełnienia. I zaraz sam stanął w płomieniach.
Jego ciało odnalazło zaspokojenie, którego tak długo wyczekiwało. Cudowne doznanie zdawało się
trwać wieki.
Kiedy wreszcie dobiegło końca, Hugh był okryty potem, jakby właśnie wpadł na metę
długodystansowego biegu. Podniósł głowę, by spojrzeć na kobietę trzymaną w ramionach, i
stwierdził, że Mattie znów zasnęła.
Odetchnął z ulgą. Nie miał teraz nastroju do rozmowy. Było mu zbyt dobrze, zaspokojenie
go rozleniwiło. Po co psuć urok chwili jałową gadaniną? Powoli, delikatnie wysunął się z ciepłych
objęć Mattie. Przetoczył się na plecy i przygarnął ją do siebie.
- Dobrze nam będzie, mała - szepnął. - Tak jak powiedziałaś mi rok temu. Cholernie dobrze.
- Długo jeszcze leżał zapatrzony w odrapany sufit pokoiku i nasłuchiwał kroków z korytarza.
Przyszło mu do głowy, że ta zapchlona rudera na nabrzeżu nie jest chyba miejscem, w jakim Mattie
zwykle zatrzymuje się na nocleg podczas podróży.
P
ierwsza myśl Mattie po przebudzeniu dotyczyła materaca. Musiał być jeszcze bardziej
nierówny, niż jej się zdawało poprzedniego dnia, bo dziwnie zdrętwiała.
Między nogami miała coś lepkiego. I było jej niewygodnie. Zgnieciona czerwona sukienka
krępowała jej talię. Nagle przypomniała sobie bardzo plastycznie wydarzenia ostatniej nocy.
Naturalnie nie był to sen.
Mattie jęknęła, przewróciła się na brzuch i wcisnęła twarz w poduszkę. Ależ z niej idiotka.
Kretynka. Tępa pała. Świrnięta baba.
Zastanawiała się właśnie nad kolejnymi epitetami, gdy usłyszała w korytarzu ciężkie kroki i
radosne pogwizdywanie mężczyzny. W kilka sekund później drzwi się otworzyły.
- Hej, mała, już się zbudziłaś? Czas wstawać. Zaraz mamy samolot. Przyniosłem ci trochę
kawy i bułkę. Bułka jest niezbyt świeża, ale jadalna.
- O, Boże - jęknęła Mattie w poduszkę.
W głosie Hugh nieomylnie odkryła ton mężczyzny, który zyskał pewność, że jest panem
swej kobiety i całego świata.
- Wstawaj i zjedz to, mała. - Hugh położył coś na toaletce i podszedł bliżej, by poufale
klepnąć ją po pośladkach. - Wierz mi, że wiem, jak się czujesz. Na nic nie mam większej ochoty,
jak z powrotem wleźć do łóżka i uwalić się przy tobie, ale musimy się ruszyć. Będziemy mieli
mnóstwo czasu dla siebie później.
80
Mattie odwróciła głowę od poduszki i podniosła powieki, pełna najgorszych przeczuć. Hugh
szczerzył do niej zęby, a jego szare oczy aż lśniły od seksualnej satysfakcji. Poza tym wyglądał jak
co dzień, w dżinsach, koszuli khaki i wysokich butach. Spojrzała mu za plecy, oceniając odległość
do malutkiej łazienki. Warto było spróbować.
- Przepraszam cię - powiedziała Mattie grzecznie, usiadła i owinęła się prześcieradłem. -
Zwykle rano jestem w nie najlepszej formie.
- Napij się kawy. Dostałem ją w sąsiedztwie, w ulicznym stoisku. Smakuje jak mieszanka
naparu z palonych opon i kwasu z baterii. Na pewno cię zbudzi. - Hugh wcisnął Mattie kubek, z
którego unosiła się para.
Przytrzymując prześcieradło, Mattie spojrzała na gęstą, czarną ciecz. Wyglądała i pachniała
o wiele mocniej niż kawa z ekspresu, którą piły wszystkie jej przyjaciółki w Seattle.
- Rano wolę ziołową herbatę.
- Ech, mała. Wyglądasz, jakbyś potrzebowała czegoś mocniejszego, co postawi cię na nogi.
Pij do dna.
Nie miała siły się sprzeczać. Posłusznie upiła łyk. Jej organizm potraktował ten bodziec jak
solidnego kopa.
- Miałeś rację, to mnie zbudzi.
- Przecież powiedziałem. Maszeruj pod prysznic.
Mattie zdobyła się na heroiczny wysiłek i jakoś wstała. Skierowała się prosto do łazienki,
wlokąc za sobą prześcieradło niczym tren z lekka pogniecionej i poplamionej sukni ślubnej.
Powtarzała sobie, że wkrótce znajdzie się w domu. Za dzień lub dwa wróci do miłego,
dobrze znanego otoczenia, w którym nie musi się martwić przebudzeniem w podejrzanym
nadmorskim hoteliku, u boku obcego faceta.
Cholera! Jak mogła się tak wygłupić?
Energicznie zamknęła drzwi łazienki i natychmiast spojrzała na swe odbicie w pękniętym
lustrze nad umywalką. Krytycznie oceniła, że wygląda jak chodzące nieszczęście. Włosy jej się
splątały, a na policzkach i pod oczami miała wielkie cienie. Zastanowiło ją, czy Evangeline właśnie
tak się czuje po ciężkiej nocy.
Puszczone prześcieradło wolno osunęło się na podłogę. Czerwona sukienka, która
poprzedniego wieczoru wydawała jej się śmiała i seksowna, teraz, stłamszona w obwarzanek wokół
talii, wyglądała tandetnie. Mattie zdjęła ją z siebie, obróciła się i weszła pod prysznic w kabinie z
blaszanymi ściankami. Długo stała pod nędznym strumykiem zimnej wody, usiłując wymyślić, jak
poradzić sobie z sytuacją, do której sama doprowadziła.
81
Jedno było pewne. Hugh stanie się teraz nie do zniesienia. Mattie podejrzewała, że w jego
przekonaniu ostatnia noc definitywnie rozwiązała wszystkie problemy. Dla Hugh wszystko
układało się w prosty łańcuch następstw. Najczęściej myślał bardzo prostolinijnie, nie kłopocząc się
dzieleniem włosa na czworo. Niewątpliwie nabrał więc przekonania, że ich „romans” znów jest
aktualny.
Drzwi do łazienki raptownie się otworzyły.
- Masz, mała. Twoje spodnie i bluzka. Wyglądają na trochę zużyte, ale nie martw się. Na
Saint Gabriel zorganizujemy ci coś nowego.
Drzwi ponownie się zamknęły. Mattie uznała, że jednym z najtrudniejszych zadań tego rana
będzie dla niej wytrzymanie radosnego nastroju Hugh. Nie wyobrażała sobie, jak tego dokona.
Po wzięciu prysznica i ubraniu się odzyskała nieco wigoru. Przez okno wpadały do łazienki
promienie słońca, a widok turkusowego oceanu w cudowny sposób pomógł jej pozbyć się złych
przeczuć, które opadły ją natychmiast po przebudzeniu. Jakoś mogła sobie poradzić z Hughem
Abbottem. Musiała sobie z nim poradzić.
Postanowiła zachowywać się chłodno i obojętnie, a cały epizod kwitować mocno
zblazowaną miną. Za nic nie mogła podsunąć Hugh myśli, że ta noc bardzo ją zaniepokoiła.
- Kiedy odlatujemy? - spytała, siląc się na spokojny ton, gdy tylko wyszła z łazienki.
Hugh ogarnął ją żarliwym, zaborczym spojrzeniem.
- Za jakieś dwadzieścia minut. Będziemy na Saint Gabriel jeszcze przed południem.
- Wspaniale. Nie mogę się doczekać, kiedy stamtąd wyjadę. - Mattie potoczyła spojrzeniem
po ich nędznym pokoiku. Wiedziała, że nie zapomni go do końca życia.
Hugh prześledził drogę jej spojrzenia.
- Nie jest to apartament nowożeńców u Ritza, co?
- Nie bardzo.
- Na Saint Gabriel jest niewiele lepiej, ale mam mnóstwo planów, mała. Zobaczysz. Daj mi
tylko trochę czasu.
- Jasne. Czas leczy wszystkie rany, prawda? - Mattie podniosła torebkę i zarzuciła sobie
pasek na ramię. - Przed odlotem chcę się pożegnać z Evangeline.
- Wątpię, czy już wstała. Kobiety jej zawodu mają zwyczaj przesypiać przedpołudnia.
Mattie uśmiechnęła się bystro.
- Czyżbyś był w tych sprawach autorytetem?
Hugh uniósł brwi, wyrażając tym milczące ostrzeżenie.
- Bez aluzji, mała. Powiedziałem ci. Żyłem cnotliwie z myślą o tobie. A po ostatniej nocy
muszę przyznać, że warto było poczekać.
82
Mattie poczuła, jak czerwienieje na twarzy, widząc jednoznaczny błysk w jego oczach.
Natychmiast zajęła się wyszukiwaniem wizytówki w torebce i skrobaniem liściku na odwrocie.
- Wsunę to pod jej drzwi.
- Nie zapomnij przekazać podziękowań ode mnie za tę czerwoną sukienkę - mruknął Hugh,
gdy Mattie mijała go, trzymając zawiniątko z rzeczami Evangeline.
Zignorowała tę uwagę. Wyszła na korytarz i znalazła się pod drzwiami Evangeline.
Przyklękła, żeby wsunąć wizytówkę i położyć pakunek.
- Co tam znowu...? - rozległ się zirytowany, zaspany głos z wnętrza pokoju. Evangeline
gwałtownie otworzyła drzwi. - Ach, to ty złociutka. Dobrą miałaś noc?
Mattie szybko wstała. Zamrugała na widok stroju Evangeline, która miała na sobie
przezroczysty peniuar z czarnego nylonu, wykończony na dole i przy dekolcie puchatym sztucznym
futrem. Zdążyła też włożyć dopasowane pantofelki na wysokim obcasie, ozdobione tym samym
sztucznym futrem co peniuar.
- Wyjeżdżam - powiedziała Mattie. - Przyszłam powiedzieć ci do widzenia. I pamiętaj, jeśli
będziesz kiedyś w Seattle, koniecznie mnie odwiedź. Masz moje namiary na wizytówce.
- Pewnie, że cię odwiedzę. - Evangeline uśmiechnęła się ziewając, a potem szybko uściskała
Mattie. - Powodzenia, złociutka. - Zerknęła jej za plecy. - Wyjeżdżasz razem z nim?
Mattie obejrzała się i ujrzała Hugh. Stał w nonszalanckiej pozie oparty o poręcz schodów.
- A, tak. Za parę minut odlatujemy.
- Uważaj na takich, co to lubią wyświadczać człowiekowi przysługi - ostrzegła Evangeline. -
Prędzej czy później każdemu się ubrda, że ma cię na własność.
- Będę pamiętać. Do widzenia, Evangeline, uważaj na siebie.
- Część, złociutka. Sukienkę sobie weź. Fantastycznie w niej wyglądasz, a przerabiać drugi
raz już mi się nie chce.
Mattie spojrzała na sukienkę i pomyślała, że nigdy więcej nie chce jej oglądać.
- Och, dziękuję, ale nie mogę...
- Możesz. Mówię poważnie. Masz ją ode mnie w prezencie. Od kobiety interesu dla kobiety
interesu. Mówiłam ci, że musimy trzymać się razem.
- Dziękuję. - Mattie wiedziała, że w tej sytuacji nie ma grzecznego sposobu wyrażenia
odmowy. Wsunęła czerwoną sukieneczkę do torebki i uśmiechnęła się wątle. - No, to do widzenia.
- Do zobaczenia. - Evangeline ziewnęła i zamknęła drzwi.
Mattie obróciła się i stwierdziła, że Hugh nadal milcząco ją obserwuje ze stanowiska przy
schodach. Popatrzyła na niego, chcąc coś powiedzieć, ale nie przyszło jej do głowy nic ciętego.
- Gotowa? - Hugh odepchnął się od poręczy.
83
- Tak.
M
ały czarterowy samolot wylądował na jedynym pasie startowym wyspy Saint Gabriel na
pięć minut przed oberwaniem chmury. Zanim pilot zdołał skończyć kołowanie przed terminalem,
czyli budą z falistej blachy aluminiowej, deszcz lał jak z cebra.
Mattie zdziwiła się, że ulewa dodaje jej skrzydeł. Wyskoczyła ze śmiechem na płytę lotniska
i puściła się biegiem do falistej budy.
- Nie martw się. To zaraz przejdzie - zapewnił Hugh, chwytając ją za rękę. Razem wpadli do
terminalu.
Mattie strząsnęła krople deszczu z włosów i zaczęła nasłuchiwać głośnego bębnienia o dach.
Jednocześnie rozglądała się z zaciekawieniem dookoła. W budynku terminalu siedziało kilku ludzi.
Pozdrowili Hugh z naturalną swobodą, należną dobremu znajomemu. Wszyscy natychmiast
przenosili wzrok na nią.
- Hej, Abbott, coś ty z sobą przywiózł? Małą pamiątkę? - spytał jakiś mężczyzna.
- Poznaj moją narzeczoną. Mattie Sharpe.
Mattie niespokojnie drgnęła. Było gorzej, niż się spodziewała. Hugh poukładał sobie
wszystko w głowie tak definitywnie, że przeszło to jej najśmielsze wyobrażenia.
- Miło mi panią poznać, Mattie.
- Życzę pani szczęścia. Abbottowi przyda się kobieta. Nabierze trochę manier.
- Kiedy ślub?
Hugh uśmiechał się na prawo i lewo, prowadząc Mattie do wyjścia z małego budynku.
- Nie martwcie się, chłopcy. Wszystkich zaproszę na przyjęcie.
Na zewnątrz czekał na nich jeep. Deszcz już przesuwał się dalej, zostawiając po sobie
parującą, soczystą zieleń. Wbrew złym przeczuciom, Mattie poczuła nowy przypływ podniecenia.
To była wyspa Hugh, jego dom. Tu chciała przeprowadzić się w ciemno rok temu. Cisnęło jej się
do głowy pytanie, jak wyglądałoby teraz jej życie, gdyby wtedy Hugh zgodził się zabrać ją z sobą.
- Spodoba ci się tutaj - oznajmił, zajmując miejsce za kierownicą.
Nie odpowiedziała.
- Najpierw załatwimy ci jakieś ubranie. Ta czerwona sukieneczka jest świetna, ale chyba nie
możesz w niej chodzić na okrągło, co?
- Chyba nie.
- Zanim wezmę cię do siebie, zatrzymamy się w mieście. Możesz zrobić zakupy, a ja
tymczasem sprawdzę, co słychać w interesach.
84
Droga do miasteczka Saint Gabriel prowadziła po nadmorskich klifach. Z jednej strony
wyrastała zielona ściana dżungli, z drugiej nisko w dole było widać przepiękny biały piach plaży i
załamujące się fale. Niedaleko brzegu stały na kotwicy szary okręt wojenny i duży, smukły statek
wycieczkowy.
- Okręty marynarki zawijają tu do portu bardzo regularnie, od lat. Ale ostatnio zaczynamy
trochę rozkręcać turystykę - wyjaśnił Hugh, przekrzykując świst wiatru, wpadającego przez otwarte
okna jeepa. - Statek wycieczkowy przypływa raz w tygodniu. Jedna z poważnych sieci chce tu
zbudować ekskluzywny hotel. Zaczynają się też zjeżdżać nurkowie. Mówię ci, mała, Saint Gabriel
jest na dobrej drodze. Rozwija się. Będziemy częścią tego rozwoju.
Prowadził jeepa wąską, krętą drogą. Robił to z dużą wprawą i absolutną swobodą, jak
wszystko, do czego się zabierał. Mattie uświadomiła sobie w pewnej chwili, że zerka na duże,
mocne dłonie, trzymające kierownicę. Przypominała sobie, jak w nocy te same dłonie dotykały jej
ciała.
Trudno było uznać sztukę miłosną Hugh za wyrafinowaną, ale były w niej siła i gwałtowna
namiętność, które i tym razem, podobnie jak poprzednio, okazały się nie do odparcia. Mattie
zadrżała, przypominając sobie swoje niepohamowanie. Ostatniej nocy, gdy zbudziła się i zobaczyła
nad sobą Hugh, nic nie miało dla niej większego znaczenia niż to, by poczuć, że Hugh staje się jej
częścią. Ależ z niej idiotka. Kompletna świruska.
Miasteczko powstało wokół malowniczego, naturalnego portu o dość zapuszczonym
wyglądzie. Najwyraźniej nikt tu nie stawał na głowie, żeby przyciągnąć turystów, którzy zdaniem
Hugh zaczynali się pojawiać w Saint Gabriel.
- Turystyka jeszcze jest w powijakach - wyjaśnił Hugh, parkując jeepa przed budynkiem, na
którego froncie widniał wymalowany napis: Abbott Charters. - Ale niedługo ludzie w Saint Gabriel
zrozumieją, że będą bogaci. Wtedy się ruszą, zobaczysz. A teraz chodź, mała, przedstawię cię kilku
facetom, którzy dla mnie pracują.
Mimo sprzecznych uczuć wobec Hugh Mattie uległa zaciekawieniu. Weszła za Hughem do
wnętrza budynku. Było to coś w rodzaju magazynowego baraku z kantorkiem ukrytym w kącie. Na
ścianach wisiało kilka ponętnych dziewczyn z kalendarzy. Wszystkie miały stroje przypominające
jej czerwoną sukienkę od Evangeline.
- Mattie, to są Ray i Derek. Latają dla mnie - oznajmił Hugh, podczas gdy dwaj mężczyźni,
jeden młody, drugi w średnim wieku, zdjęli nogi z biurka i wstali.
Mattie uśmiechnęła się i wymieniła z nimi uściski dłoni. Obaj mieli typowy wygląd pilotów
podrzędnej firmy: prawdziwi mężczyźni na luzie, nie bojący się nikogo i niczego. Obaj obdarzyli ją
85
spojrzeniem konkwistadorów, ale na tym poprzestali, zdawali się bowiem przyjmować do
wiadomości, że obecność Hugh nadaje jej status prywatnej własności szefa.
- To rządowe zamówienie na Saint Julian załatwione? - spytał Hugh, przystając koło
odrapanego metalowego biurka, by wziąć z niego plik papierów.
- Byłem tam wczoraj, szefie - lakonicznie wyjaśnił Ray, młodszy z pilotów. - A ty co?
Podobno miałeś jakieś kłopoty na Czyśćcu. Wpakowałeś się w sam środek?
- Mattie się wpakowała. Na szczęście znalazłem ją na czas. Ale Cormier nie żyje.
- O, cholera. Kto go dostał?
- Jeszcze nie wiem - powiedział Hugh, odrzucając papiery na biurko. - Ale prędzej czy
później się dowiem.
Mattie usłyszała w głosie Hugh chłodną pewność. Spojrzała na niego zaskoczona. Dotąd nie
zdawała sobie sprawy, że Hugh zamierza wytropić zabójcę Cormiera.
- Co masz na myśli, Hugh? - spytała. - Jak chcesz to zrobić?
- Nie martw się tym, mała. - Uśmiechnął się i zwrócił do starszego pilota. - Skończyłeś
przegląd Cessny?
- Tak, szefie. Bez większych kłopotów.
- Przewód paliwowy w Beechu też sprawdziłeś?
- Naprawiony.
- Sprawdzałeś, czy nie ma rdzy?
- Jasne, szefie. Jak zawsze. - Derek mrugnął do Mattie i dodał konspiracyjnym szeptem: -
Kiedy przychodzi do sprawdzania stanu samolotów, on jest cholerną piłą.
- Chcesz się znaleźć nad oceanem w zardzewiałym samolocie? Proszę bardzo, twoja sprawa
- powiedział Hugh. - Ale niech to nie będzie mój samolot. Dobrych pilotów zawsze znajdę, ale
dobry, poręczny samolot jest bardzo trudno kupić.
Ray radośnie wyszczerzył zęby do Mattie.
- Niech się pani nie przejmuje. Pies, który szczeka, nie gryzie. No, powiedzmy, że
przeważnie nie gryzie.
Mattie odwzajemniła uśmiech.
- Będę o tym pamiętać.
Hugh zerknął na nią.
- Na pewno chcesz już wyjść po zakupy. Prawda, mała? Dalej na głównej ulicy jest parę
sklepów. Może zerkniesz, co tam mają, a ja tymczasem skończę tu interesy. Za parę minut cię
znajdę.
86
- Dobrze. - Nieco poirytowana tym, że odesłano ją jak dziecko, które znalazło się wśród
dorosłych, Mattie obróciła się na pięcie i sprężystym krokiem ruszyła do drzwi.
- Chyba jest zła, szefie - zwrócił uwagę Derek.
- Miała ostatnio dużo stresów - wyjaśnił Hugh.
Dwa domy dalej Mattie zobaczyła na wystawie dżinsy i bluzki z krótkim rękawem. Weszła
do środka i szybko kupiła co trzeba. Nie miała zresztą zbytniego wyboru.
W kilka minut później opuściła sklepik i przeszła na drugą stronę ulicy, chcąc dokładniej
przyjrzeć się niezliczonym łodziom w porcie. Było tam kilka jachtów, kilka kutrów rybackich i
jeden spory statek wycieczkowy, który miał na dziobie świeży napis „Abbott Charters”. Hugh
wyraźnie zajmował się także transportem wodnym, nie tylko lotniczym. Był zręcznym
biznesmenem, obstawiającym wszystkie możliwości.
Przeszła spacerem kawałek nabrzeża, upajając się pięknymi widokami. Miała przy tym
dziwne, niepokojące wrażenie, że skądś już je zna. Gdyby przyleciała na Saint Gabriel przed
rokiem, miałaby tu swój dom. Zdumiało ją, że wszystko wygląda tak samo, jak w jej marzeniach i
snach.
Przechyliła się przez betonową barierkę i nagle wlepiła wzrok w rufę jednej z łodzi. Przez
moment nie wierzyła własnym oczom.
Patrzyła prosto na powstający obraz. Tkwił na sztalugach, które stały na pokładzie, pośród
porozrzucanych szczotek, pędzli, zwojów lin i sprzętu rybackiego. Obraz nie był jeszcze
skończony, ale wprawił ją w oszołomienie.
Artysta wziął za punkt wyjścia do swego dzieła ospałą, nasłonecznioną główną ulicę Saint
Gabriel. Ale bynajmniej nie ograniczył się do odtworzenia przystani, barów i wyblakłych fasad
domów ze sklepami. Nie była to sielankowa scenka przedstawiająca raj na wyspie rodem z
pocztówki. Było to prymitywne, niesłychanie zmysłowe przedstawienie nie okiełznanego piękna.
W na pół wykończonym obrazie dżungla widoczna za miastem pulsowała życiem, a
zarazem nie nazwaną groźbą. Woda w porcie stanowiła wyzwanie dla małego przyczółka
cywilizacji, choć jednocześnie zawierała także niejasną obietnicę na przyszłość.
Obraz był jednocześnie uniwersalną metaforą kondycji człowieka i wybijającym się
pejzażem. Wyraźnie miał kilka warstw, dostępnych dla bardzo różnych widzów.
Mattie natychmiast pojęła, że w Seattle sprzedałaby ten obraz za małą fortunę. Może nawet
za wielką, gdyby udało jej się otoczyć twórcę nimbem tajemnicy.
Nic dziwnego, że instynkt kobiety interesu natychmiast postawił ją w stan pełnej gotowości,
jak pies chwytający trop zbiegła po schodkach na dół i zajrzała przez okienko do kabiny łodzi.
Musiała znaleźć autora obrazu. Miała nadzieję, że jeszcze nie reprezentuje go inny marszand.
87
Pochyliła się i zawołała:
- Jest tam kto?
Odpowiedzi nie było.
Odczekała chwilę, dręczona niecierpliwością. Gdy nikt nie dał znaku życia, spojrzała na
nazwę łodzi, wypisaną na kadłubie, i spróbowała jeszcze raz:
- Przepraszam, czy jest ktoś na pokładzie „Gryfa”?
- Niech się pani nie trudzi - rozległ się głos. - Stary Silk dawno już jest w „Piekle”. Wróci
dopiero, jak go Bernard wywali za drzwi, co na pewno nie zdarzy się przed północą.
Mattie zerknęła w miejsce, z którego dochodził głos, i zobaczyła siwego mężczyznę
pochylonego nad zwojem liny. Skórę miał śniadą, zniszczoną, a oczy przymrużone, jakby zawsze
świeciło w nie słońce. Stare spodnie wisiały na jego kościstej sylwetce, jakby chciały go złamać w
pół, a głowę wieńczyła czapka, którą kiedyś być może zdobiły jakieś wojskowe insygnia.
- Dzień dobry - grzecznie przywitała się Mattie. - Szukam człowieka, który namalował ten
obraz.
- Zgadza się, to Silk. Nic innego nie robi, tylko maluje. Oczywiście jeśli akurat nie pije.
- Oczywiście. Rozumiem więc, że teraz pije.
- Mhm. Zobaczmy, która godzina. Dochodzi czwarta. W środy Silk zawsze idzie do „Piekła”
dokładnie o trzeciej. Taki ma zwyczaj. A on pilnuje swoich zwyczajów.
- Dziękuję za informację - powiedziała Mattie, odwracając się w stronę schodków. -
Spróbuję zajrzeć do tego „Piekła”. Czy to jest na nabrzeżu?
- Mhm. Ale pani raczej nie powinna tam chodzić - mruknął sceptycznie stary mężczyzna. -
Silk bywa trudny w obejściu, jak sobie trochę wypije. Szczególnie wobec kobiet. Bardzo lubi
kobiety, a tu nie ma ich pod dostatkiem. Chyba że czasem trafi mu się jakaś turystka. - Mężczyzna
splunął przeżutą prymką tytoniu. - Niewiele kobiet zapuszcza się aż tutaj. Zwykle zatrzymują się na
Hawajach. Tu jest gorzej niż w klasztorze, koniec świata.
- Naprawdę? Jeśli tak się panu zdaje, to czemu chce pan mieszkać na końcu świata?
- Przyzwyczaiłem się. Czego pani chce od Silka?
- Chcę zrobić z panem Silkiem mały interes.
- Tak? To zabawne. Do głowy by mi nie przyszło, że pani robi w takiej branży. Coś za mało
ciała. Ale jeśli w tym sęk, to na pani miejscu zainkasowałbym od niego z góry. Silk nie lubi płacić
potem, jeśli mnie pani rozumie.
- Będę pamiętać o pańskiej radzie - powiedziała Mattie i po schodkach weszła na główną
ulicę.
88
Pomyślała, że odgrywanie roli prostytutki straciło dla niej posmak nowości. Stanowczo był
czas na powrót do domu.
Ale najpierw musiała zdobyć kilka obrazów tego Silka. Nie chciała, by jej wycieczka na
wyspy Pacyfiku okazała się kompletną klęską, na co chwilowo się zapowiadało.
89
Rozdział siódmy
„
P
iekło” okazało się kolejną klasyczną wyspiarską speluną. Mattie uznała, że ma
kompetencje do wydania takiego sądu, jako że większość minionego wieczoru spędziła w
podobnym miejscu. Podobnie jak poprzednia, również ta tawerna była wystawiona na podmuchy
bryzy znad oceanu. Pod sufitem pracował rozklekotany wentylator. Bardzo długi bar był
zaopatrzony wyłącznie w artykuły pierwszej potrzeby: piwo, whisky, rum, czystą i dżin. O ile
Mattie zdążyła się zorientować, nie było ani śladu białego wina.
Tłok nie był zbyt wielki, klientela składała się głównie z mężczyzn sprawiających takie
wrażenie, jakby całe życie przepracowali w portach i na łodziach rybackich. W kącie siedziała
gromadka marynarzy, prawdopodobnie z okrętu, który Mattie widziała wcześniej na kotwicy.
W innym kącie, przy barierce, która oddzielała teren „Piekła” od ulicy, siedział człowiek
gigant. Miał olbrzymią brodę i gęstą grzywę włosów, które niegdyś bez wątpienia były jaskrawo
rude. Okrywała go koszula z drukowanym kwietnym wzorem, rozpięta do pasa. W prześwicie
między dwiema częściami koszuli widniał opalony, muskularny tors. Mężczyzna miał też szorty i
japonki. Przed nim, na rattanowym stoliku stała szklaneczka z płynem wyglądającym jak whisky.
Siady farby na szortach dały Mattie wystarczającą poszlakę. Wyczarowawszy najpiękniejszy
uśmiech właściciela galerii sztuki, ruszyła przez salę, nie zwracając uwagi na pogwizdywanie i
cmokanie marynarzy.
- Czy pan Silk? Jestem Mattie Sharpe z Seattle. Właśnie zobaczyłam obraz, nad którym
pracuje pan na „Gryfie”. Uważam, że jest wspaniały. Chciałabym porozmawiać na temat
reprezentowania pana interesów.
Wielkolud wolno odwrócił głowę i spojrzał na nią lekko przekrwionymi niebieskimi
oczami. Mattie uznała, że lwia twarz dobrze pasuje do reszty postaci. Nie dość że mężczyzna był
potężny, to jeszcze wszystko w nim wydawało się wyjątkowo solidnej budowy.
Na jej widok oczy mu się rozjaśniły. Mattie nadal się uśmiechała z wyrazem nadziei w
oczach. Nigdy jeszcze nie spotkała artysty, któremu nie śpieszyło się do sprzedania swojej pracy.
- No, no, no. - Głos pasował do mężczyzny. Był niski i grzmiący, z południowym akcentem.
- Więc powiadasz, że jak się nazywasz?
90
- Mattie Sharpe. Mam w Seattle galerię. Nazywa się „Sharpe Reaction”. Jeśli obraz, który
widziałam na łodzi, jest charakterystyczny dla całokształtu pana twórczości, to chciałabym
reprezentować pana interesy.
Szeroki, swobodny uśmiech mężczyzny odkrył dwa złote zęby.
- Charakterystyczny dla całokształtu, powiadasz? Siadaj, Mattie, pozwól, że postawię ci
drinka. Możemy uciąć bardzo miłą pogawędkę o moim interesie.
Mattie usiadła.
- Dziękuję. Czy mogę mówić do pana Silk, czy też woli pan, żebym używała imienia?
- Słoneczko, możesz mówić, jak ci serduszko dyktuje. Ale jeśli nie potrafisz wymyślić nic
lepszego, to Silk jest w porządku. - Odwrócił się i zawołał barmana. - Bernard, chłopcze, przynieś
co tam pani sobie życzy.
- A co sobie życzy, Silk? - odkrzyknął barman.
Silk zwrócił się do Mattie:
- Co ma być, Mattie?
- Mrożona herbata.
- Hej, Bernard, masz dla pani mrożoną herbatę?
- Chyba mam trochę herbaty i mam lód. Mogę zrobić na miejscu. Ale to potrwa parę minut.
Silk ociężale skinął głową, wyrażając tym zadowolenie.
- Nie pali się, Bernard. Będziemy tu z panią siedzieć, poznamy się trochę. Tak będzie,
Mattie?
Mattie pomyślała dość niespokojnie, że człowiek zwany Silkiem może być nieco bardziej
wstawiony, niż jej się początkowo wydawało.
- Będziemy rozmawiać o pańskich obrazach, Silk.
- Daj spokój. O obrazach możemy porozmawiać później. O wiele później. Opowiedz mi o
sobie, Mattie. Powiedz, co lubisz jeść, jaki jest twój ulubiony kolor i jak lubisz się dymać.
Interesują mnie wszystkie szczegóły. Zawsze zależy mi na tym, żeby sprawić kobiecie
przyjemność.
Mattie wytrzeszczyła na niego oczy, niepewna, czy dobrze go zrozumiała. Chyba nie mógł
powiedzieć tego, co jej się zdawało, że powiedział.
- Moja galeria cieszy się sporym rozgłosem, Silk - zaczęła, zresztą bez koloryzowania. -
Jestem pewna, że twoje prace będą się w niej znakomicie prezentować. Mają ponadczasową
wartość pejzażu i olbrzymi ładunek namiętności.
Silk uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- To właśnie ja, Mattie. Bez namiętności jestem niczym.
91
- Wszyscy wielcy artyści wkładają w swą twórczość mnóstwo namiętności. Proszę mnie
posłuchać. Jestem na Saint Gabriel tylko przejazdem. Ale gdyby udało nam się podpisać
zadowalającą umowę, chętnie wzięłabym z sobą kilka pańskich obrazów.
Silk położył łokieć na stole i wsparł na dłoni szeroki podbródek.
- Lubisz powoli i na luzie czy szybko i ostro? - spytał. - Co do mnie, to mogę tak i tak, ale
nie darmo nazywają mnie Silk. Mam jedwabisty dotyk, dlatego jestem lepszy powoli i na luzie.
Może życzysz sobie być na górze, co? Nie chciałbym przypadkiem zgnieść takiego maleństwa. Tak,
po namyśle widzę, że powoli i na luzie będzie lepiej.
Mattie jęknęła i z niechęcią wstała.
- Lepiej odłóżmy tę rozmowę na kiedy indziej - powiedziała.
- Bzdura, Mattie. Świetnie nam idzie. Siadaj tutaj, jeszcze trochę porozmawiamy. - Wielka
łapa Silka poruszyła się z zadziwiającą szybkością i zacisnęła się na przegubie jej dłoni. Mężczyzna
miał niesamowitą siłę w palcach.
- Niech pan mnie puści - powiedziała Mattie bardzo stanowczo.
- Spokojnie. Nie gorączkuj się tak, słoneczko. Bernard przyniesie ci za minutkę mrożoną
herbatę. Wypijesz sobie bez pośpiechu, porozmawiamy. Potem pójdziemy spacerkiem na „Gryfa” i
będziemy się pieprzyć do upadłego. Co ty na to?
- Powiedziałam, niech pan mnie puści.
- Oj, słoneczko, nie bądź taka niecierpliwa. Powiedziałem ci, powoli i na luzie. Wszystko w
swoim czasie. - Silk zmierzył ją radośnie lubieżnym spojrzeniem. - Jestem w najlepszej formie po
kilku drinkach. Delikatny jak jedwab, tak mówią.
- Nie mam zamiaru oglądać pana w najlepszej formie. - Mattie chwyciła szklaneczkę z na
wpół wypitą whisky Silka i chlusnęła mu zawartością w twarz. Gigant wrzasnął i trochę rozluźnił
chwyt na jej nadgarstku. Wyrwała rękę i szybko odskoczyła poza jego zasięg.
- Hej, człowieku, co ty wyrabiasz? - ryknął jeden z marynarzy, zrywając się od stolika. -
Puść tę panią.
- No, pewnie. Puść ją! - gromko zawtórował mu kompan od stolika. - Ona na pewno woli
bardziej cywilizowane towarzystwo. Prawda, proszę pani? - Drugi marynarz również wstał. Zanim
złapał równowagę, lekko się zatoczył.
Reszta towarzystwa od stolika szybko dołączyła do kolegów, prezentując różne poziomy
stabilności. Rozległ się hurgot krzeseł przesuwanych po drewnianej podłodze. Wszyscy goście w
„Piekle” zerwali się na równe nogi. Entuzjastyczne okrzyki zmieszały się w jeden wielki gwar.
Silk natychmiast stracił zainteresowanie osobą Mattie. Majestatycznie uniósł się ze swego
miejsca, twarz mu się rozpromieniła.
92
- Hej, chłopcy. Wygląda na to, że dzieli nas z tamtymi drobna różnica zdań. Co
powiedzielibyście, gdybyśmy załatwili to jak dżentelmeni, którymi przecież wszyscy jesteśmy?
- Jasne, Silk. My z tobą. Pomożemy ci załatwić sprawę z tymi marynarzykami. Tylko
powiedz słowo.
Silk zerknął przez ramię na Mattie.
- Nie waż się stąd odchodzić, Mattie. Za minutkę lub dwie wrócę do ciebie i będziemy
mogli dalej rozmawiać. Pamiętam, na czym skończyliśmy. - I z dzikim rykiem rzucił się w stronę
grupy marynarzy. Stali klienci „Piekła” poszli za jego przykładem.
Mattie była oszołomiona tempem, w jakim rozwinęła się regularna bitwa. Jedną ręką
instynktownie zasłaniając szyję uskoczyła w bok przed lecącym krzesłem. Potem rozpoczęła szybki
odwrót ku drzwiom.
Mężczyzna, który od czasu przeprowadzki na Saint Gabriel niewątpliwie przestał się golić i
używać dezodorantu, chwycił ją za ramię.
- Ej, kociaczku, może wyjdziemy razem. Nikt tu nie będzie po nas płakał.
Mattie wbiła mu łokieć w żebra, a gdy facet zgiął się wpół, wyrwała się z uścisku. Zaczęła
szarpać się z zameczkiem torebki.
- Panie Silk, słyszy mnie pan? - usiłowała przekrzyczeć tumult.
- Słyszę cię dobrze, Mattie. Już do ciebie idę. - Wbił mięsistą pięść w twarz jakiegoś
nieszczęśnika i odwróciwszy się do Mattie, przesłał jej szeroki uśmiech.
Mattie wreszcie wyrwała z torebki wizytówkę i pomachała nią w powietrzu.
- Zostawiam bilet wizytowy na kontuarze. Poszukam pana jutro rano, kiedy pan... dojdzie do
siebie. Naprawdę myślę, że moglibyśmy zrobić interes. I... oj!
Piskliwy okrzyk popłochu dobył się z niej w chwili, gdy ktoś wyszarpnął jej wizytówkę z
palców. Znajoma męska dłoń chwyciła ją za ramię z taką siłą, że mogło się to skończyć siniakami.
- Cholera jasna - powiedział Hugh. - Powinienem wiedzieć. Nie mogę zostawić cię samej
ani na chwilę, prawda?
- Hugh. - Mattie odetchnęła z ulgą. - Dzięki Bogu, że to ty. Muszę powiedzieć, że
zaczynałam się trochę niepokoić. Artyści są zwykle dość ekscentryczni, ale coś takiego nigdy mnie
jeszcze nie spotkało.
Hugh ujął ją za kark i pociągnął do wyjścia.
- Rozumiem, że to ty wywołałaś tę bójkę.
Tym posądzeniem szczerze ją rozsierdził.
- Ja?! Jak możesz mówić takie rzeczy? Nie mam nic wspólnego z tą ohydną bijatyką.
Próbowałam tylko zrobić mały interes.
93
- O ho ho.
- Tak, Abbott, to ona zaczęła - oznajmił barman. - Weszła tutaj i tup, tup prosto do stolika
Silka. A Silk jak to Silk... Wiesz, co było dalej. I obaj wiemy, że Miles będzie chciał, żeby ktoś za
to zapłacił.
- Wystaw rachunek Silkowi - podsunął mu pomysł Hugh.
- Nie mogę. Wciśnie nam następny bohomaz. Mamy już na zapleczu całą kolekcję. Nie
potrzebujemy jeszcze jednego.
- Dobra. Możecie mnie obciążyć wszystkim, czego nie wyciągniecie od marynarki.
- Umowa stoi. - Barman z powrotem zajął się wycieraniem szklaneczek i kieliszków, a
tymczasem w „Piekle” trwała wielka wojna.
- Zaraz, zaraz - wtrąciła się Mattie. - Nie powinieneś płacić za żadne zniszczenia, Hugh.
Przecież to nie twoja wina.
- Wszyscy wiemy, czyja to wina. - Hugh pociągnął ją do drzwi. - Ale o mnie się nie martw.
Zamierzam dostać zwrot kosztów. Prosto z twojej sakiewki.
- Nie waż się tak do mnie mówić - odparła oburzona Mattie. - Jestem całkiem niewinną
ofiarą tej historii.
Zanim Hugh zdążył odpowiedzieć, znajomy, grzmiący głos rozległ się ponad łomotem
pięści i latających krzeseł.
- Ej, Abbott, do pioruna! Co ty, chłopie, wyrabiasz? Nie uciekniesz z tą ślicznotką. Ja już
jestem z nią po słowie. Zostaw ją w spokoju. Zaraz do niej wrócę.
Hugh przystanął i odwrócił się do Silka, który wypłynął nagle z wiru walki, by zgłosić
prawo do oddalającego się łupu.
- Przykro mi, Silk, ale zaszło drobne nieporozumienie. Mattie należy do mnie. Przywiozłem
ją tutaj z Czyśćca.
Silk gniewnie wytrzeszczył oczy i zmroził Mattie spojrzeniem.
- Co ty gadasz?
- Niestety, tak jest. Wybacz, ale tymczasem stąd idziemy.
- Hej, Abbott, to nie jest fair.
- Wiem, Silk, ale takie jest życie. Kto znalazł, ten ma.
Mattie się wściekła.
- Może przestaniecie o mnie rozmawiać tak, jakbym była kawałkiem wołowiny. - Kieliszek
gwizdnął jej przy uchu, więc instynktownie wykonała unik. Ułamek sekundy później kieliszek
roztrzaskał się za jej plecami o ścianę.
Masywna dłoń Silka zacisnęła się na wolnym nadgarstku Mattie.
94
- Nic się nie martw, Mattie. Z przyjemnością nauczę Abbotta lepszych manier. Czasem
strasznie zadziera nosa.
- O, Boże - jęknęła Mattie.
- Puść ją, Silk. Masz swoje sprawy. - Hugh usunął się przed krzesłem, które w podskokach
przemknęło obok jego buta.
- Ale ta cała sprawa jest o to, że chcemy z Mattie iść się pieprzyć... kurza stopa.
Silk stracił równowagę i poleciał na podłogę jak podcięty dąb, bo Hugh wykonał jakiś
bardzo szybki ruch ręką i nogą.
- Mówiłem ci, Silk, żebyś ją puścił - powiedział zaskakująco łagodnie. - Wiesz, że ze mną
nie ma żartów.
Silk oparł się na łokciach i zerknął na Mattie szparkami oczu.
- Mówisz, że przywiozłeś ją z Czyśćca?
- Tak. I chcę się z nią ożenić zaraz, jak tylko pozałatwiam wszystko, co trzeba.
Silk popatrzył na niego z jawnym osłupieniem.
- Nie wygłupiasz się? Hej, zaprosisz mnie na wesele? Lata już nie byłem na prawdziwym
weselu.
Mattie westchnęła.
- Jasne - gładko powiedział Hugh. - Możesz przyjść na wesele.
Silk chwiejnie wstał, otrzepał się i uśmiechnął się do Mattie od ucha do ucha.
- Nie martw się, Mattie. Postaram się, żeby było weselisko z klasą. Wszyscy będą je
pamiętać, to pewne. Zaprosimy całą wyspę.
Obrócił się i znowu skoczył w wir walki.
- Miejmy nadzieję, że nie uszkodzi sobie rąk - powiedziała Mattie, gdy Hugh wreszcie
doholował ją do drzwi i przez próg wywlókł na ulicę.
- A co za różnica. - Hugh wepchnął ją do jeepa na siedzenie pasażera i usiadł za kierownicą.
- Czy tylko o tym potrafisz myśleć?
- Talent jest tam, gdzie się go znajdzie. Nie chciałabym, żeby jego kariera artystyczna legła
w gruzach z powodu kontuzji ręki podczas bójki w knajpie.
- Silk nie ma żadnej kariery artystycznej. Kiedy pracuje, to pracuje dla mnie, a przez resztę
czasu siedzi na łodzi i maluje albo idzie do „Piekła” i chla. - Hugh z piskiem opon wyjechał z
miasteczka. - Od czasu do czasu trafia mu się fart, jak zobaczy go jakaś zabłąkana turystka i uzna,
że jest malowniczy.
- Rozumiem.
Hugh przesłał jej zabójcze spojrzenie kątem oka.
95
- Nie mogę mieć do Silka pretensji, że miał fart dziś po południu. Nie ma co się dziwić,
skoro tak się zachowałaś.
- No, wiesz. Mówisz to tak, jakbym weszła tam zrobić mu jednoznaczną propozycję -
powiedziała zgryźliwie.
- A nie było tak?
- Pewnie, że nie. Weszłam tam ubić z człowiekiem interes.
- I co sobie wyobrażałaś? - burknął Hugh. - Że wejdziesz ot tak, po prostu do baru na
nabrzeżu i usiądziesz przy stoliku kompletnie obcego człowieka? Gdzie jest twój zdrowy rozsądek,
Mattie?
- Przestań sugerować, że wszystko, co się stało, było moją winą.
- Przecież było. Już ci to powiedziałem.
- Hugh, nie chcę słyszeć na ten temat ani słowa więcej. Wiesz, że nie lubię twoich
wykładów. A skoro jesteśmy przy tym temacie, to mam do ciebie jeszcze jedno. Wolałabym, żebyś
przestał rozpowiadać na prawo i lewo o naszych małżeńskich planach.
- Dlaczego? Przecież to prawda.
- To nie jest prawda. Nie planujemy małżeństwa. Tylko narobisz sobie wstydu, jeśli nie
przestaniesz ogłaszać wszem i wobec, że wkrótce staniesz na ślubnym kobiercu.
Na chwilę oderwał wzrok od krętej, wąskiej drogi. Zdążył w tym czasie groźne na nią
spojrzeć.
- Co, u diabła, masz na myśli mówiąc, że nie planujemy małżeństwa? Klamka zapadła
wczoraj w nocy.
- Żadna klamka nie zapadła! - ryknęła Mattie w odpowiedzi. - Ostatniej nocy po prostu
połączył nas seks. Jeśli sobie przypominasz, raz już nam się to wcześniej zdarzyło i wcale nie
skończyło się małżeństwem.
- Boże, kobieto, znowu chcesz mi to wytykać?
- Owszem. Zasługujesz na to. - Przytrzymała się burty jeepa, bo Hugh gwałtownie
zahamował. - Dlaczego stanęliśmy?
- Sprzeczamy się, więc chcę się skupić na sprzeczce. - Hugh energicznie odwrócił się w jej
stronę, jedną rękę pozostawił na kierownicy, drugą wyciągnął wzdłuż górnej krawędzi siedzenia. -
Co cię ugryzło, Mattie? Rano zdawało mi się, że wszystko między nami jest w porządku.
- Wiedziałam, że możesz za dużo sobie pomyśleć, ale przecież nie mnie prostować twoje
błędne wyobrażenia. Ty mnie nigdy nie słuchasz.
- Daj mi szansę. Porozmawiaj ze mną. Powiedz mi, dlaczego nie chcesz wziąć ze mną ślubu
- zażądał Hugh.
96
- Popatrz na to od innej strony, Hugh. Dlaczego miałabym wziąć z tobą ślub?
- Bo mnie kochasz.
- Czyżby? - Czuła, że wszystko się w niej gotuje. - Skąd ta pewność?
- Zawsze to wiedziałem. - Wydawał się rozdrażniony, a zarazem bezradny jak mężczyzna
zmuszony do burzliwej i nie chcianej rozmowy o swoim romansie. - Od chwili gdy spędziliśmy
razem noc rok temu. Nawet wcześniej, jeśli chcesz znać prawdę. Nie byłem całkiem ślepy na twoje
zachowanie wobec mnie. Zawsze okazywałaś podenerwowanie i jakby skrępowanie.
- To przez stres.
- Nie wymawiaj się stresem. Gdybym nawet nie nabrał wtedy pewności, zdobyłbym ją
niewątpliwie przez osiem kolejnych miesięcy, kiedy unikałaś mnie jak ognia. Obawiałaś się
spotkania, bo wiedziałaś, jakie robię na tobie wrażenie.
- Aleś sobie wymyślił.
- Ostatnia noc rozwiała wszelkie moje wątpliwości. Chciałaś mnie, Mattie. Przyznajże to, do
diabła. Chciałaś mnie.
- Nie wiem, co mnie opętało wczoraj wieczorem. To musiało być przez stres, nie inaczej.
- Wcale nie przez stres. Chciałaś mnie. Nie ukryjesz tego.
- To, że się kogoś chce, niekoniecznie oznacza, że się go kocha. Jesteś już dość duży, żeby
to rozumieć.
- U ciebie oznacza.
- Skąd wiesz, do diabła! - krzyknęła.
- Denerwujesz się, mała.
- Pewnie, że się denerwuję. Znowu próbujesz rozwalić mój świat na kawałki. Nie pozwolę ci
na to drugi raz, Hugh. Dość czasu zajęło mi zbieranie się w kupę po ostatnim epizodzie. Słyszysz
mnie? Więcej ci na to nie pozwolę!
- Posłuchaj, mała. Powiedziałem ci, że mi przykro. Ostatnim razem nie wiedziałem, co
robię. Popełniłem błąd, którego od tej pory przez cały czas żałowałem. Ale tym razem wszystko
ułoży się inaczej.
- Czyżby? - spytała zjadliwie, prawie z nienawiścią.
- Jasne.
- Dowiedź tego.
Tym poleceniem na chwilę powstrzymała go w natarciu. Spojrzał na nią zdziwiony.
- Co masz na myśli? Jak mam niby tego dowieść?
- Czy jesteś pewien, że chcesz się ze mną ożenić?
Zrobił się nagle czujny.
97
- Jasne. Czemu inaczej miałbym się bawić w takie absurdy?
- Bo wbiłeś sobie do głowy, że musisz mieć żonę, a jak wbijesz sobie coś do głowy, to nie
potrafisz myśleć o niczym innym. Bo akurat się napatoczyłam. Bo kiedyś sama chciałam
przeprowadzić się z tobą na koniec świata, więc wyobrażasz sobie, że nie będę ci robić takich
trudności jak moja siostra. Bo wydaje ci się, że będziesz mógł mną rządzić.
Hugh nerwowo przeczesał palcami włosy.
- W twoich ustach brzmi to, jakbyśmy mówili o umowie handlowej.
- W pewnym sensie to jest umowa. Ty chcesz mieć żonę, a ja wydaję się osiągalna. Siedząc
tu, na zagubionej wyspie, nie masz zbyt wielu okazji znaleźć kandydatki na żonę. Jakiś facet na
przystani powiedział mi, że mieszkać na Saint Gabriel to tak jak żyć w klasztorze.
- No, wiesz, mała, posłuchaj...
- Jest dla mnie dość jasne, dlaczego uparłeś się na mnie, kiedy Ariel zerwała z tobą
zaręczyny. Mniej więcej wiadomo, czego można się po mnie spodziewać i na pewno sprawiam
wrażenie kogoś, kim będzie łatwiej dyrygować niż Ariel. Bądź co bądź, nie mam zwyczaju robić
scen. Nie urządzam publicznych kłótni. Nie jestem melodramatyczna.
- Daj spokój, mała. Jesteś śmieszna.
- Nie wydaje mi się - odparła przez zaciśnięte zęby. - Jestem realistką. Ty natomiast zdajesz
się nie pojmować, że nie jestem już tą samą kobietą co rok temu. Następnego ranka po tym
okropnym upokorzeniu, na jakie się naraziłam, podjęłam pewne decyzje.
- Jakie?
- Postanowiłam nigdy więcej nie grać przy siostrze drugich skrzypiec. Dość miałam tego w
rodzinnym domu. Dość naprzyglądałam się, jak Ariel umawia się na randki, podczas gdy ja
wysiadywałam i modliłam się, żeby raz zadzwonił ktoś do mnie. Sprzykrzyło mi się pocieszanie
chłopaków, których rzuciła. Dość napatrzyłam się, jak Ariel zgarnia wszystkie gratyfikacje i zbiera
wszystkie oklaski.
- Rany gościa, Mattie!
Ale tym razem czara się przelała, Mattie była tak nakręcona, że nie mogła przestać.
- Zawsze upokarzało mnie bycie gorszą siostrą. Jej fochy zawsze przypisywano
rozkwitającemu talentowi artystycznemu, a mnie karmiono wykładami o sztuce panowania nad
sobą. To było żałosne. Nienawidziłam łażenia od terapeuty do terapeuty, żeby się przekonać, czy po
prostu jestem zakompleksiona i nie osiągam tego, na co mnie stać, czy też stanowię nieuleczalny
przypadek.
98
- Oszczędź mi pogadanki o swoich załamaniach z lat dzieciństwa, zgoda? Powiem ci coś,
mała. Nie masz zielonego pojęcia, jak wygląda prawdziwe załamanie - powiedział Hugh przez
zaciśnięte zęby. - Ty, z twoimi prywatnymi szkołami, lekcjami sztuki i bogatą ciotką.
- Jesteś pewien? - spytała groźnie.
- Jak cholera, A co, może wiesz, czym jest załamanie? Wiesz, jak to jest, kiedy masz sześć
lat i stary daje dyla z domu, a ty się cieszysz, bo to oznacza, że przestanie cię bić? Kiedy matka
oddaje cię do domu dziecka, bo nie wie, jak jednocześnie radzić sobie z tobą i ze swoim
spieprzonym życiem? Kiedy wszyscy dookoła ci mówią, że prędzej czy później skończysz w pudle,
bo takie z ciebie nasienie?
Mattie gapiła się na niego przerażona. Po chwili zmrużyła oczy.
- Nie, Hugh. Nie weźmiesz mnie na ten stary numer.
- Jaki stary numer? - ryknął.
- Nie będziesz umniejszał wagi tego, co czuję, żądając ode mnie litości. Moje uczucia wcale
nie są mniej ważne niż uczucia innych ludzi. Wszyscy dookoła mieli prawo do humorków, a ja nie.
Ja zawsze miałam być ta grzeczna.
- No, to mam dla ciebie nowinę, mała. W tej chwili nie jesteś grzeczna. Wrzeszczysz
głośniej niż przekupa.
- Wiesz co? Całkiem mi z tym dobrze. A w tej chwili mam prawo czuć się wykorzystana.
Próbujesz się mną posłużyć. Przyzwyczaiłeś się do rozkazywania i ustawiania wszystkiego po
swojemu. Ariel dała ci w zeszłym roku odpór, ale to ci nie dało do myślenia. Zrobiłeś
przegrupowanie i postanowiłeś w tym roku zaatakować łatwiejszy cel. Wobec tego wbij sobie do
głowy, że nie mam zamiaru jej zastępować. Tym razem nic z tego. Słyszysz?
- Mattie, to wcale nie jest tak. - Hugh wyraźnie już się opanował.
- Nie jest? Przyczepiłeś się do mnie tym razem, bo wyobraziłeś sobie, że będę ci cholernie
wdzięczna za propozycję małżeństwa, więc padnę na kolana, żeby ci dziękować. Niedoczekanie
twoje.
- Mała, nie gorączkuj się tak - zmitygował ją.
- Będę się gorączkować wtedy, kiedy mam na to ochotę. A sprawę załatwimy tu i teraz. Jeśli
naprawdę mnie chcesz, możesz tego łatwo dowieść.
- Chcę się z tobą ożenić. Czego więcej chcesz, do diabła?
- Powiem ci, czego. - Przestała się czymkolwiek przejmować, czuła się przyparta do muru i
potwornie wściekła. - Nie oczekuj, że zrezygnuję dla ciebie z kariery, przyjaciół i wszystkiego, co
mam w Seattle, i przeniosę się na jakieś odludzie, żeby stworzyć ci przytulny dom.
- Posłuchaj, mała...
99
- Przestań nazywać mnie „małą”! Jeśli naprawdę mnie chcesz, Hugh, to zwiń swój interes,
zmień styl życia i przyjaciół, i przeprowadź się do Seattle.
Otworzył usta i wlepił w nią osłupiały wzrok.
Mattie stwierdziła z satysfakcją, że pierwszy raz zdarza jej się widzieć Hugh Abbotta, który
zapomniał języka w gębie. Z powrotem rozparła się na siedzeniu, założyła ręce na piersi i
przyglądała mu się chłodno spod przymrużonych powiek.
- Oszalałaś, Mattie? Ja mam wyjechać z Saint Gabriel? Po wszystkim, co tu ruszyłem?
- No widzisz, jak zmienił ci się kąt widzenia - powiedziała słodko. - To zupełnie co innego
niż proponować mi wyjazd z Seattle.
Hugh zamknął usta. Kurczowo zacisnął wielkie łapsko na kierownicy.
- Czy ty ze mną w coś grasz, Mattie? Bo ja nie lubię żadnych gierek.
- To nie jest gierka. Powiedziałam ci, zmęczyło mnie bycie w czyimś cieniu. Raz,
podkreślam, tylko raz chcę mieć świadomość, że jestem pierwsza. Chcę być chciana dlatego, że
jestem sobą, a nie dlatego, że zastępuję Ariel. Raz chcę się znaleźć w pierwszym rzędzie. A jeśli
nie, to w ogóle nie będę sobie tym zawracać głowy.
Hugh zamilkł na długo. Przymrużonymi oczami nieustannie wpatrywał się w jej napiętą
twarz.
- Nie wierzę - powiedział w końcu.
- Lepiej uwierz.
- Chcesz, żebym zrezygnował z Abbott Charters? Zapomniał o domu, który miałem dla nas
zbudować? Zamieszkał w jakimś śmierdzącym mieście, chodził na otwarcia galerii i popijał kawę z
ekspresu?
Uśmiechnęła się posępnie.
- Trudna prośba, co? Akurat tyle samo wymagasz ode mnie.
- Ale ja mam tu firmę, którą prowadzę.
- A ja tam.
- Jak mam postawić Abbott Charters na nogi, mieszkając w Seattle?
- A jak ja mam prowadzić galerię Sharpe Reaction mieszkając na Saint Gabriel?
- To nie to samo - odparł Hugh. - Do diabła, Mattie, nie rozumiesz? Jak się tu
przeprowadzisz, zaopiekuję się tobą.
- Jeśli przeniesiesz się do Seattle, też mogę się tobą zaopiekować. Zarabiam wystarczająco
dużo, żeby utrzymać dwie osoby.
- Nie pozwolę ci zrobić z siebie utrzymanka. - Zazgrzytał zębami.
- No, widzisz. A ja nie chcę być utrzymanką.
100
- Mała, bądź rozsądna. Rok temu byłaś na tyle chętna, że zamierzałaś się tu przenieść. Kiedy
wyjeżdżałem, błagałaś mnie, żebym wziął cię z sobą.
- To było w zeszłym roku. - Mattie zaczynała się powtarzać jak zacięta płyta.
- Cholera jasna! - Hugh z powrotem zwrócił się w stronę kierownicy i przekręcił kluczyk w
stacyjce jeepa. Silnik rykliwie zaskoczył.
Mattie mocno zacisnęła powieki, ale nie umiała powstrzymać łez. Pociekły jej po
policzkach. Ze złością otarła twarz wierzchem dłoni.
- Mattie, ty płaczesz?
- Nie. Nie pozwolę, żebyś drugi raz zmusił mnie do płaczu. Nigdy więcej ci na to nie
pozwolę.
Hugh długo się nie odzywał. Wreszcie powiedział cicho:
- W porządku. Spróbujemy.
Mrugnęła i policzki znów jej zwilgotniały.
- Czego spróbujemy?
- Spróbuję ci pokazać, że jesteś na pierwszym miejscu. Wrócę z tobą do Seattle. Mogę dalej
pracować dla Charlotte, więc nie będziesz musiała mnie utrzymywać. Zobaczymy, co z tego
wyjdzie.
Mattie gwałtownie odwróciła ku niemu głowę. Spojrzała na jego wyrazisty profil.
- Nie mówisz poważnie.
Wzruszył ramionami.
- Zawsze mówię poważnie.
- Nie możesz jechać ze mną do Seattle. Nienawidzisz życia w mieście.
- Mieszkałem w wielu gorszych miejscach.
- Hugh, to szaleństwo.
- Owszem, przyznaję. Ale nie umiem wymyślić innego sposobu na pokazanie ci, że chcę cię
bardziej, niż chciałem Ariel. A przecież o to w tym wszystkim chodzi. Chcesz dowodu, Mattie? No,
to będziesz go miała.
Usłyszała w jego głosie posępną determinację i zadrżała.
- Nie wierzę, że naprawdę się spakujesz i wrócisz ze mną do Seattle.
- Zdaje się, że nieszczególnie mi ufasz, co mała?
- Szczerze mówiąc, nie. Knujesz jakiś spisek. Jestem tego pewna.
- Wracam z tobą do Seattle i kropka. Koniec rozmowy.
- Nie - powiedziała wyzywająco Mattie. - Dla mnie nie koniec. Powinnam ci jeszcze
powiedzieć, że ten drobny incydent z ostatniej nocy już się nie powtórzy.
101
- To zrozumiałe. Zresztą i tak nie życzę sobie, żebyś publicznie pokazywała się w tym
czerwonym fatałaszku.
- Nie mówię o sukience - ryknęła na niego. - Mówię o nas. O spaniu razem. O seksie. O
tobie i o mnie w łóżku. Więcej tego nie będzie. Przynajmniej póki nie zorientuję się, o co ci chodzi.
- Cholera jasna - powiedział Hugh.
- Zaczynam dochodzić do wniosku, że masz bardzo ograniczony słownik, Hugh.
- To przez stres. Kiedy jestem w stresie, zawsze mówię „cholera jasna”.
102
Rozdział ósmy
C
oś cię rąbnęło w twój kurzy móżdżek? - Silk Taggart wepchnął Hugh do ręki butelkę
piwa. - Chcesz jechać do Seattle, ledwo rozkręciłeś tu biznes? I siedzieć tam diabli wiedzą jak
długo? Po cholerę ci to? Oszalałeś, Abbott. Różne rzeczy można o tobie powiedzieć, ale dotąd nie
myślałem, że jesteś głupi.
- Kobieta, Silk. Trudno to wyjaśnić. - Hugh pociągnął długi łyk piwa i oparł się o grodź.
Siedział na rufie „Gryfa” i czekał, aż Mattie skończy wybierać w sklepie przy głównej ulicy
produkty potrzebne do obiadu. - Sam nic z tego nie rozumiem.
- Już raz próbowałeś szczęścia z kobietą, pamiętasz? Skończyło się klapą. Czemu teraz
miałoby być inaczej?
- Mattie jest inna.
- Nie wydaje mi się. Po mojemu historia się powtarza. Dziewczyna cię podprowadziła,
wyciągnęła na propozycję małżeństwa, a teraz nie chce się tu przenieść i nie chce ci prowadzić
domu. - Silk usiadł przed sztalugami i wziął do ręki pędzel.
- W zeszłym roku popełniłem błąd - powiedział Hugh. - Teraz za to płacę.
- Jak długo zamierzasz płacić? - Silk zanurzył pędzel w wodzie, a potem w niebieskiej
farbie.
- Nie wiem. - Hugh upił następny łyk piwa. Twarz mu się zasępiła. - Pewnie póki nie uda mi
się jej przekonać.
- A o czym ona chce być przekonana? - Silk przyjrzał się dokładnie dziewiczemu białemu
płótnu i zaczął nakładać niebieską farbę w odcieniu popołudniowego nieba nad Saint Gabriel.
- Że jest dla mnie ważniejsza, niż była jej siostra.
- A to ci dopiero. - Silk spojrzał przymrużonymi oczami na ślad po pociągnięciu pędzla. -
Życie możesz strawić na przekonywaniu kobiety, że jest dla ciebie najważniejsza. Kobiety nigdy
nie można w pełni zadowolić.
- Mattie można. W końcu mi się to uda. Potrzeba tylko trochę czasu, żeby zrozumiała, że ja
zawsze mówię poważnie.
- A co zrobisz z interesem w czasie przekonywania Mattie, że jest pierwsza i najważniejsza?
- W tym miejscu, staruszku, jest rola dla ciebie.
103
- Nie ma mowy. Nie będę prowadził tego interesu za ciebie. Mogę od czasu do czasu gdzieś
polecieć, jak brakuje ci pilotów, albo zrobić coś przy samolocie, ale za szefa robić nie będę. Wiesz,
że nie cierpię papierkowej roboty.
- Potrzebuję cię, Silk. Jesteś jedynym człowiekiem, któremu mogę bezpiecznie powierzyć
firmę na czas mojego pobytu w Seattle.
- Nie ma mowy.
- To potrwa w najgorszym razie kilka tygodni. - Hugh pochylił się do przodu, oparł łokcie
na udach i zacisnął dłonie na butelce. - Muszę trochę posiedzieć w tym Seattle.
- Czy ona wie, że myślisz tylko o kilku tygodniach, póki jej nie przekonasz?
Hugh obrzucił go marsowym spojrzeniem.
- Nie. Ale jeśli otworzysz przy niej swoją wielką gębę, to osobiście ci ją zamknę.
- Dalej będziesz pracował dla Vailcourt, tak?
- Czemu nie. Płaca dobra, praca lekka. Charlotte Vailcourt sądzi, że zapewnienie
bezpieczeństwa firmie jest trudne i niebezpieczne, ale tak naprawdę nie wie, co te słowa znaczą.
Nie rozumiem, dlaczego miałbym ją oświecać. Póki płaci mi fortunę za konsultacje, na pewno mi
się to nie opłaca.
- No dobra, więc masz ciepłą posadkę. - Silk przydał niebieskiemu niebu odrobinę
cytrynowej żółci. - A czy powiedziałeś tej Mattie Sharpe, z czego przedtem żyłeś?
- Nie! - Hugh zmierzył przyjaciela lodowatym spojrzeniem.
- Nie martw się. Będę milczał jak grób - powiedział cicho Silk. Jeszcze bardziej przyżółcił
niebo. - Ale nie znasz kobiet. Jeśli ona wpadnie na to, że chowasz przed nią jakieś sekrety, to będzie
kopać tak długo, aż się do nich dokopie.
- Potrafię sobie z nią poradzić.
Silk parsknął.
- Już to widzę. Dlatego zostawiasz wszystko tutaj i gonisz za nią do Seattle? Kto tu sobie z
kim radzi, szefie?
- Dobra, nie mówmy więcej o tym. Nie ma sprawy.
Silk energicznie wzruszył ramionami.
- Jak sobie życzysz, szefie. Ale pamiętaj, co ci mówię: tracisz czas. Świat się zmienił i
kobieta nie chce już tak jak dawniej iść za mężczyzną gdzie bądź i być przy nim choćby się waliło i
paliło. Teraz są feministki. Chcą mieć swoją karierę, fikuśne mieszkanko i coś, co nazywają
odpowiednim stylem życia. No, i szukają mężów, którzy mają coś do powiedzenia w wielkich
firmach, piją białe wino i jeżdżą BMW.
- Czyżbyś był znawcą współczesnych kobiet?
104
- Mądry człowiek uczy się obserwując - oznajmił Silk z dużą pewnością siebie. -
Widziałem, jak spieprzyłeś sprawę rok temu. Nie chcę znowu patrzeć, jak dobrowolnie ładujesz się
w kłopoty. To mnie krępuje.
- Mattie jest inna - upierał się Hugh. - Kiedy nabierze do mnie zaufania, przestanie sarkać na
Saint Gabriel.
- Jasne.
- Hej, chcesz przyjść dzisiaj na obiad?
Silk uniósł krzaczaste brwi, ciężko zdumiony.
- Znowu napichciłeś tego przekręcającego flaki chili?
- Nie. Dzisiaj Mattie robi obiad. - Hugh poczuł, że jest bardzo dumny z siebie. Przyjemnie
było zaprosić przyjaciela na domowy obiad. Podobało mu się, że może podjąć gościa. Zupełnie
jakby był żonatym człowiekiem. - Ona świetnie gotuje. Kazałem jej wybrać jakieś solidne, krwiste
steki i kupić produkty na sałatkę. No, i może jeszcze deser. Co ty na to?
Silk rozważył zaproszenie.
- Zapowiada się dobrze. Nie jadłem nic domowej roboty, od czasu gdy ta blondyneczka,
która została na noc na „Gryfie”, usmażyła mi jajecznicę.
- To było prawie rok temu.
- Tak, ale jeszcze mi ślinka leci. Chętnie się załapię. Wątpię tylko, czy panna Mattie Sharpe
chce mnie widzieć u siebie na obiedzie. Nie popisałem się przed nią wczoraj.
- Wyjaśniłem jej, jak wyglądała sytuacja - powiedział Hugh.
Silk nałożył plamę granatu w miejscu, które miało być morzem.
- No, jeśli jesteś pewien, że mnie nie otruje, to z przyjemnością przyjmę twoje zaproszenie.
- Dobrze. Bądź o szóstej. - Hugh podniósł głowę i ujrzał Mattie zbliżającą się po nabrzeżu.
Miała na sobie dżinsy, kupione poprzedniego dnia, i kwiecistą bluzkę z krótkim rękawem.
Narzekała na ciasne spodnie i kiczowatość jaskrawej bluzki, ale jego zdaniem wyglądała
fantastycznie. Zapewne dowodziło to jednak tylko niewybredności jego gustu. Hugh wstał. -
Jeszcze jedno - powiedział do Silka. - Niech ci nie przyjdzie do głowy wpaść przedtem do „Piekła”.
Silk postarał się przybrać urażoną minę.
- Nie martw się, Abbott. Kiedy trzeba, to mam bardzo dobre maniery. Nie będę cię wprawiał
w zakłopotanie przychodząc po pijaku. Masz jakieś wiadomości z Czyśćca?
- Nie. Sprawa może trochę potrwać. Ale puściłem wiadomość, że mnie to interesuje. Prędzej
czy później powinien być odzew. - Hugh przeskoczył na pomost. - Dostaniemy faceta.
- Rezerwuję sobie pierwszeństwo do tego bydlaka, który zdmuchnął Cormiera -
zapowiedział groźnie Silk.
105
- Będziesz musiał poczekać. Ja jestem pierwszy w kolejce. Nie wiem jeszcze do kogo, ale
wiem, że przy okazji facet omal nie zrobił krzywdy Mattie.
Silk spojrzał w zadumie na zbliżającą się Mattie, która schodziła właśnie po schodkach na
przystań. Trzymała w ramionach dwie torby pełne artykułów spożywczych.
- Nadal uważam, że ona będzie cię prowadzać jak buhaja z kołkiem w nosie, a w końcu cię
rzuci, ale muszę przyznać, że ma ikrę. Naprawdę dobrze sobie ze mną radziła, kiedy wczoraj trochę
popiłem. Chlusnęła mi whisky prosto w twarz. Potem widziałem, jak zaprawiła gościa, który chciał
ją zatrzymać, gdy wychodziła.
Hugh uśmiechnął się z dumą, przypomniał sobie bowiem Mattie trzymającą pod bronią
Gibbsa.
- Tak. To stanowczo jest kobieta dla mnie. Teraz muszę ją jeszcze o tym przekonać.
- Za łatwo by było, szefie. Bo tak naprawdę musisz ją przekonać, że jesteś mężczyzną dla
niej. Drugi raz.
H
ugh uznał proszony obiad za olbrzymi sukces. Wiedział, że między innymi o to chodzi w
prawdziwym domu. Tak właśnie powinno być, kobieta i mężczyzna tworzą mały światek pełen
ciepła i szczęścia, światek, w którym przyjaciele są mile widziani. W przeszłości Hugh nigdy nie
miał takiego domu, ale bardzo chciał mieć go w przyszłości.
Owszem, nawiedziło go zwątpienie, gdy Mattie ze spokojem oznajmiła, że nie kupiła
zaordynowanych steków, lecz zamiast tego przyrządzi makaron. Nie potrafił przewidzieć, jak Silk
zareaguje na modną zdrową żywność. Ale po pierwszym kęsie nabrał pewności, że nie ma się czym
martwić. Silk wprawdzie obrzucił danie badawczym spojrzeniem, ale szybko zaczął je pochłaniać
jak odkurzacz.
Wcześniej Silk czuł się dość niepewnie, gdy przyjaciel otworzył przed nim drzwi małego,
drewnianego domku. Szybko jednak odzyskał swobodę, bo Mattie skruszyła lody, wypytując go o
obrazy.
- Czyli ty i mój stary kumpel Hugh zamierzacie się machnąć? - Silk sięgnął po trzecią
dokładkę sałatki i chleba.
- Właśnie - powiedział Hugh.
- Zastanawiamy się - zastrzegła Mattie.
Hugh spojrzał na nią bardzo groźnie, ale nie zrobiło to na niej wrażenia. Sięgnął po nowe
piwo i zaczął pić prosto z butelki, ale po chwili przypomniał sobie o manierach, więc nalał piwa do
szklanki.
- Jeszcze makaronu, Silk? - Mattie uśmiechnęła się i podsunęła mu salaterkę.
106
- Jasne. - Silk nabrał sobie solidną porcję. - To najlepsze spaghetti, jakie w życiu jadłem,
chociaż miałem okazję próbować różnych dziwnych rzeczy z makaronu w Malezji i Indonezji.
Pamiętam makaron ryżowy z orzeszkami ziemnymi i bardzo ostrymi małymi papryczkami, które...
Hugh kopnął przyjaciela pod stołem. Silk spojrzał na niego z wyrzutem. Problem polegał na
tym, że Silk miał na ogół dobre intencje, nie zawsze jednak wiedział, kiedy trzymać gębę na kłódkę.
Hugh zaś był zdania, że im mniej będzie gadania o Indonezji i innych egzotycznych lokalach, które
odwiedzali z Silkiem w przeszłości, tym dla niego lepiej.
- Chyba znam przepis na tę potrawę, o której mówisz - powiedziała Mattie. - Dodaje się
melisy i mleczka kokosowego, tak?
- Eee, no tak - bąknął Silk, zerkając kątem oka na Hugh. - Coś takiego.
- Raz czy dwa to robiłam. Powiedz mi, ile masz obrazów gotowych do sprzedania.
Silk wzruszył ramionami.
- A kto to wie? Pewnie kilka tuzinów. Jeśli chcesz, to mogę odebrać część od Milesa z
„Piekła”. Naprawdę mówisz poważnie o wzięciu ich do Seattle?
- Jak najpoważniej.
- Do diaska. Skąd ci przyszło do głowy, że tam je sprzedasz? Ledwie mogę się ich pozbyć
tutaj.
- Prawdopodobnie dlatego, że artystyczne gusty mieszkańców Saint Gabriel są żałośnie
niewyrobione - powiedziała rzeczowo Mattie. - Większość manifestacji sztuki, na jakie natknęłam
się do tej pory, to dziewczyny powycinane z kalendarzy, tak jak w siedzibie Abbott Charters.
- Chwileczkę - przerwał jej Hugh. - To nie ja powiesiłem te dziewczyny. To Derek i Ray.
Mattie spojrzała na niego nieufnie i zwróciła się z powrotem do Silka.
- Nie martw się, Silk. Potrafię sprzedać twoje prace. Gwarantuję.
- Czemu myślisz, że dla ludzi w Seattle moje obrazy będą warte furę pieniędzy?
- Będą warte, bo ja im powiem, że są warte - wyjaśniła uprzejmie Mattie.
Silk z ukontentowaniem popatrzył na nią, a potem wybuchnął śmiechem.
- Podoba mi się twój styl, Mattie. Coś mi mówi, że jesteśmy urodzeni do wspólnego
robienia interesów.
Hugh miał już coś powiedzieć na temat tej zadziwiającej przyjaźni, rodzącej się na jego
oczach, gdy nagle zadzwonił telefon. Niechętnie wstał więc i podniósł słuchawkę. Telefonowano do
niego wyłącznie w sprawach służbowych, a w tej chwili nie miał ochoty na żadne sprawy. Nie stać
go jednak było na lekceważenie ewentualnych kłopotów.
- Abbott Charters - powiedział machinalnie do słuchawki, przyglądając się Mattie i Silkowi,
pogrążonym w ożywionej rozmowie o kontraktach z galeriami.
107
- Abbott, to pan? - Głos był cichy, chropawy i mgliście znajomy.
Hugh nagle skupił na rozmowie całą uwagę.
- Tak, tu Abbott.
- Mówi Rosey. Pamiętasz pan?
- Tak, Rosey, pamiętam cię.
- A pamiętasz pan, co powiedziałeś? O dużych pieniądzach za informację?
- Oferta jest nadal aktualna.
- To dobrze. - W głosie Roseya zabrzmiał triumf. - Jestem tutaj i mam, czego pan chcesz.
Ale nazwisko będzie słono kosztowało. To niebezpieczne.
- Jesteś na wyspie? Na Saint Gabriel?
- Tak. Przyleciałem po południu. Trochę przycupnąłem, żeby zobaczyć, czy ktoś za mną nie
łazi. Ale chyba jestem czysty. Rozejrzałem się dookoła. Znasz pan stary, nie używany magazyn na
północ od miasta? Nad samym brzegiem.
- Znam. Nad zatoczką, która nazywa się Lily Cove. - Hugh uświadomił sobie, że rozmowa
przy stole zamarła. Mattie i Silk wpatrywali się w niego z wielką uwagą.
- Bądź pan tam za pół godziny.
- W porządku.
- Aha, Abbott...
- Tak, Rosey?
- Przynieś pan gotówkę. Tysiąc zielonych.
- Ej, ej, Rosey. Kupuję informację, nie most.
- Ta informacja jest tyle warta. Jeśli nie chcesz pan kupić, sprzedam komu innemu.
- Nie wygłupiaj się, Rosey. Obaj wiemy, że blefujesz. Kto oprócz mnie chciałby kupić tę
informację?
- Jeszcze nie wiem, ale wyczuwam, że znalazłoby się paru gości, którzy kupiliby ten towar.
- Przecież ci się śpieszy, Rosey. Potrzebujesz pieniędzy dziś wieczorem. Nie stać cię na to,
żeby siedzieć i czekać, aż zgłosi się następny kupiec.
- Do diabła, Abbott. - W głosie Roseya pojawił się charakterystyczny, skowyczący zaśpiew.
- Chcesz pan usłyszeć nazwisko, to bądź pan za pół godziny w magazynie. Z tysiącem.
- Daję pięćset i ani centa więcej.
- Niech będzie. Masz pan rację, nie mogę się tu za długo kręcić. Pięćset.
Trzasnęło przerwane połączenie. Hugh łagodnie odłożył słuchawkę, po czym spojrzał na
Silka i Mattie.
- Rosey? - spytała Mattie.
108
- Tak. - Hugh pochwycił pewne spojrzenie niebieskich oczu Silka. - Zdobył nazwisko. Chce
pięćset dolarów gotówką.
Silk pokręcił głową.
- Biedak. Ma urojenia. Trafiła go mania wielkości.
- Jakie nazwisko? - spytała z naciskiem Mattie. Z każdą chwilą stawała się bardziej
niespokojna.
- Nazwisko faceta, który zastrzelił Paula Cormiera. W każdym razie tak twierdzi Rosey. Z
takim szczurem nigdy nic nie wiadomo. - Hugh przeszedł do kuchenki i otworzył metalową szafkę.
Pod torbą fasoli, której używał do robienia chili, znalazł rewolwer.
- Idziesz na spotkanie z Roseyem? Teraz? Hugh, o co w tym wszystkim chodzi? - Mattie
wstała, trzymając w ręce łyżkę, którą nakładała makaron. - Po co bierzesz broń?
- Idę porozmawiać z Roseyem, a broń biorę, bo kiedy rozmawia się z takimi ludźmi,
bezpieczniej jest mieć pod ręką coś strzelającego. - Wsunął rewolwer za pas i podszedł do stołu. O
dziwo, przesadzona troska Mattie sprawiła mu przyjemność. - Nie martw się. Niedługo wrócę.
- To mi się nie podoba - stwierdziła z naciskiem Mattie. - Ani trochę.
- Wrócę, ani się obejrzysz. - Pochylił głowę i pocałował ją w czubek nosa. - Silk pobędzie z
tobą, póki nie wrócę. Prawda, Silk? - Spojrzał przyjacielowi w oczy.
- Jasne - potwierdził Silk. -Jeśli sobie życzysz.
Hugh skinął głową.
- Życzę sobie.
Silk wzruszył ramionami.
- Ty jesteś szefem. Chcesz mu dać pięćsetkę?
- Jeśli informacja będzie dobra, to chyba tak.
- Skąd weźmiesz tyle forsy o tej porze?
- Podjadę do biura. Powinno być parę tysięcy w sejfie. Derek i Ray dostali gotówkę za ten
sprzęt medyczny, który dowieźli na Saint Julian.
Mattie odprowadziła Hugh do drzwi.
- Uważaj na siebie.
- Jasna sprawa.
- A skąd będziesz wiedział, czy Rosey mówi prawdę? Może po prostu poda ci pierwsze
lepsze nazwisko, weźmie forsę i ucieknie.
- Nie uciekłby daleko - powiedział Hugh. - Chyba starcza mu inteligencji, żeby to wiedzieć.
- Pocałował ją jeszcze raz i wyszedł na dwór. Poszedł do jeepa zaparkowanego na podjeździe.
109
Znowu zaczynało padać. Nad wyspą przetaczał się kolejny szkwał. Palmy szeleściły od
podmuchów wiatru i w powietrzu unosił się intensywny zapach wilgotnej dżungli.
Pomyślał, że będzie mu brakowało Saint Gabriel w czasie pobytu w Seattle. Zapalił silnik i
ruszył w kierunku głównej drogi. To dziwne, jak bardzo zadomowił się na tej wyspie przez ostatnie
lata. Pierwszy raz w życiu miał gdzieś naprawdę swoje miejsce. Nie mógł się doczekać, kiedy
zacznie budować wymarzony dom z widokiem na morze. Wiedział, że Mattie będzie się bardzo
podobało w tym domu. Najpierw jednak musiał przeżyć pobyt w Seattle.
Wjechał do miasta, minął hałaśliwe tawerny i bary, i zaparkował samochód przed siedzibą
firmy Abbott Charters. Otworzywszy frontowe drzwi, ciemnym korytarzem dotarł do kantorku, w
którym stał potężny, staroświecki sejf. Włączył światło.
W sejfie leżało prawie pięć tysięcy dolarów. Hugh zanotował w pamięci, żeby z samego
rana zanieść pieniądze do banku. Potem odliczył setkami pięćset dolarów, zwinął je w rolkę i
wetknął do kieszeni. Postanowił zaksięgować to jako drobne wydatki.
W drodze do wyjścia machinalnie rozejrzał się dookoła z dumą i zaborczością. Firma
zaczynała się rozwijać. Jeszcze rok lub dwa i będzie gotowa do ekspansji na dużą skalę. Ten interes
Hugh uważał za swoje jedyne prawdziwe osiągnięcie w życiu, jeśli nie liczyć tego, że w ogóle
udało mu się przeżyć. Znalazł dzięki niemu twórcze zastosowanie dla pieniędzy. To było jego
marzenie, jego przyszłość, nadzieja na inne życie niż to, które prowadził od czterdziestu lat.
Zastanowiło go, czy Mattie łączy ze swą galerią sztuki podobne nadzieje. Myśl była
niepokojąca, więc ją od siebie odsunął. Mattie będzie czuła się dobrze na Saint Gabriel. Już on się o
to postara.
Po drodze do drzwi jeszcze zerwał ze ściany kalendarz z dziewczynami. Cisnął go do kosza
na papiery.
W dziesięć minut później zjechał jeepem z drogi i zaparkował wóz w przyzwoitej odległości
od opuszczonego magazynu nad Lily Cove. W milczeniu przeszedł przez dżunglę aż do polany, na
której waląca się budowla prezentowała się w świetle księżyca jak trup dinozaura.
Ta malownicza sceneria świetnie pasowała do Roseya. Hugh zmarszczył brwi i omiótł
wzrokiem polanę w poszukiwaniu śladów życia. Taki interes lepiej byłoby załatwić w gwarnym i
zawsze pełnym ludzi „Piekle”, ale Rosey wyraźnie wolał przekradać się chyłkiem. Szczur zawsze
pozostanie szczurem.
Niedaleko groźnie nachylonej rampy stał odrapany samochód małolitrażowy. Rosey
zapewne wypożyczył go na lotnisku.
110
Mroczna czeluść nad rampą stanowiła niewątpliwie wejście do budynku. Hugh zastanowił
się krótko, uznał jednak, że wejdzie bocznymi drzwiami, które stały otworem zwisając na
zawiasach.
Z ciemnego wnętrza nie dobiegł go żaden dźwięk. Ma zewnątrz deszcz się nasilał. Grube
krople wpadały do budynku przez szeroko rozwarte wrota używane kiedyś do załadunku.
Hugh wyciągnął rewolwer zza pasa i wolno przesunął się przez próg. Wiedząc, jak szybko
w takim klimacie gnije drewno, badawczo przesunął stopą po podłodze.
Czubkiem buta wymacał dziurę. Cofnął nogę i spojrzał na ziemię. Prawie nic nie widział,
ale przypuszczenie musiało być słuszne. Deski podłogi tu i owdzie kompletnie przegniły. Należało
uważać, bo groziło tu złamanie nogi.
- Rosey?
Odpowiedzi nie było. Trzymając rękę przy ścianie, Hugh cicho ruszył ku głównym wrotom.
Deszcz bębniący o dach głuszył wszelkie wątłe odgłosy.
Coś było nie tak. Hugh zdawał sobie z tego sprawę. Gdyby wszystko ułożyło się pomyślnie,
Rosey zdążyłby już dać znać o swojej obecności i zażądać pieniędzy.
Postać, leżąca w deszczu na rampie, wydała mu się początkowo kupą starych szmat.
Przyklęknął w cieniu z gotowym do strzału rewolwerem i przyjrzał się podejrzanemu kształtowi.
Zaklął pod nosem.
Rosey, ty durniu. Dlaczego nie umówiłeś się ze mną w mieście? Czemu wymyśliłeś jakąś
głupią grę?
Odczekał jeszcze minutę, może dwie, ale w końcu coś podpowiedziało mu, że w magazynie
nie ma nikogo oprócz niego i Roseya. Wyprostował się i niechętnie podszedł do zmoczonego
deszczem kształtu.
Ostrożnie wyciągnął rękę i przewrócił ciało na plecy. W słabym świetle zobaczył dużą,
ciemną plamę na przodzie koszuli Roseya. Spróbował wyczuć mu puls. Rosey cicho jęknął.
Zaskoczony Hugh przyklęknął.
- Rosey?
- To ty, Abbott? - Powieki Roseya drgnęły.
- Tak, Rosey.
- Sukinsyn mnie dopadł. Myślałem, że byłem ostrożny... Powiedz Gibbsowi. Będzie mnie
szukał.
- Powiem, Rosey. Kto to zrobił?
- Rain... - W głosie Roseya pojawił się dziwaczny ton zachwytu, po czym słowo skończyło
się dławiącym, krwawym gulgotem.
111
- Wiem, że pada, Rosey. Zabiorę cię stąd. Powiedz, kto to był, człowieku.
Ale Rosey już nie żył.
Hugh z wolna wstał i popatrzył na człowieczka, który opuścił ten świat podczas ulewy.
Dwóch ludzi zginęło w niecały tydzień. Cholera jasna, pomyślał ze złością Hugh. Po prostu
wszystko ostatnio za dobrze się układało. A teraz to. Zupełnie jak za dawnych czasów.
M
attie nalała Silkowi następną filiżankę zielonej herbaty i patrzyła, jak brodacz zmiata z
talerza ostatni kawałek placka z patata, który zrobiła na deser. Pochłonął prawie całą blachę.
- Od jak dawna mieszkasz na Saint Gabriel? - spytała.
- Parę lat - odrzekł Silk z ustami pełnymi placka.
- Czyli mniej więcej tyle co Hugh?
- Tak. Razem się tu sprowadziliśmy.
- Naprawdę? A gdzie byliście przedtem?
- Tu i tam. - Silk wyszczerzył zęby. - Krótko mówiąc, bez stałego miejsca pobytu. Hugh
robił różne dziwne rzeczy dla Vailcourt, a ja dryfowałem razem z nim i czasem mu w czymś
pomagałem.
- To fascynujące. Czy moja ciotka wiedziała, że ma cię na liście płac?
- Nie. Hugh nie widział powodu, żeby zadręczać ją szczegółami. On ma osobowość
przywódcy. Tacy ludzie interesują się tylko wynikiem. Na rachunkach dla Vailcourt International
Hugh wpisywał mnie w drobne wydatki.
- Rozumiem. - Mattie ukryła uśmiech. - Czyli znacie się jak łyse konie.
- Jasne. Pracujemy razem od lat.
- Gdzie go poznałeś?
Silk nachmurzył się i jakby zamyślił.
- Jeśli dobrze sobie przypominam, to w jakimś barze na wybrzeżu Meksyku. Zapomniałem
już, jak się nazywało to miasteczko. Żaden z nas nie został tam długo. Mieliśmy drobny kłopot.
- Pracowaliście w tamtej okolicy?
- Polecieliśmy czarterowym samolotem zawieźć coś facetowi, który prowadził tam interesy.
To było niezłe zajęcie, szkoda tylko, że szybko się skończyło.
Mattie położyła łokcie na stole i oparła podbródek na splecionych dłoniach.
- Powiedziałeś, że szybko się skończyło. Co robiliście potem?
Silk szeroko się uśmiechnął.
- Chcesz mi rozwiązać język plackiem z patatami i herbatą?
- Zwykła ciekawość - wyjaśniła Mattie i wstała, żeby posprzątać ze stołu.
112
- Lepiej potrenuj tę ciekawość na szefie. On mnie obedrze ze skóry, jak się dowie, że za
dużo gadam.
- Czemu? - spytała niewinnie Mattie.
- Nie lubi rozmawiać o przeszłości.
- Z jakiegoś szczególnego powodu?
Objedzony Silk rozparł się na krześle.
- Wolałby zapomnieć większą część tego, co było. To nie jest człowiek, który ogląda się za
siebie. Ostatnio interesuje go tylko przyszłość.
- Czy Paul Cormier był ważną częścią przeszłości Hugh?
Rozbrajający uśmiech Silka odwrócił uwagę Mattie od jego bystrych niebieskich oczu.
- Cormier? Można by powiedzieć, że był jego starym przyjacielem. Hugh jest bardzo lojalny
wobec starych przyjaciół. Pewnie dlatego, że nie ma ich zbyt wielu.
- Jeszcze kogoś oprócz ciebie?
- No - odparł bez zająknienia Silk - teraz jesteś i ty.
Mattie napełniła zlew gorącą wodą.
- Właściwie to nie znamy się z Hughem zbyt długo - bąknęła. - Widzę go pierwszy raz od
roku.
- Wiem. Opowiedział mi, jak przed nim uciekałaś. Nie podobało mu się to. - Silk pokręcił
głową. - Nigdy nie widziałem kobiety, która tak zawróciłaby mu w głowie. Przez te kilka miesięcy
chodził jak pomylony. A teraz ciągniesz go do Seattle. On znienawidzi Seattle.
- Tak - przyznała Mattie. - Wiem o tym. Nie martw się, Silk. On nie pobędzie tam długo.
Silk gwałtownie zmrużył oczy.
- Co masz na myśli?
- Jestem pewna, że miasto wkrótce go zmęczy. A mną się znudzi, kiedy okaże się, że nie
planuję przeprowadzki na Saint Gabriel. Zrezygnuje z wielkich planów małżeńskich i wróci tu,
zanim się obejrzysz. - Uśmiechnęła się smutno. - Przecież ma tutaj firmę, którą musi prowadzić.
Silk spojrzał na nią zdezorientowany.
- Chcesz powiedzieć, że zabierasz go do Seattle, chociaż wiesz, że długo tam nie wytrzyma?
- Wcale go nie biorę. To on nalegał, żeby mi towarzyszyć.
- Tak, ale tylko po to, żeby przekonać cię, że podobasz mu się o wiele bardziej niż twoją
głupawa siostra. Sam mi to powiedział.
Odgłos jeepa hamującego na podjeździe przeszkodził Mattie w ciągnięciu tej rozmowy.
Spłynęła na nią wielka ulga.
- Wrócił.
113
- Jasne. A co innego miał zrobić? Spędzić resztę życia na chlaniu w „Piekle”? Hugh nie z
tych.
- Nie. Bałam się, że napyta sobie kłopotów. Ten Rosey, z którym poszedł się spotkać, nie
jest najprzyzwoitszym człowiekiem. - Mattie szybko wytarła ręce wystrzępionym ręcznikiem i
podeszła do drzwi.
Po chwili do ciasnego korytarza wszedł Hugh i potrząsając głową, strącił krople deszczu z
włosów.
- Hugh! Tak się o ciebie martwiłam. Dzięki Bogu, że nic ci nie jest. - Mattie rzuciła mu się
w ramiona.
- No, no, no - powiedział Silk z drugiego końca pokoju. Przyjrzał się im dwojgu z
uśmiechem zachwytu. - Co za obrazek. Może ta mała wycieczka do Seattle jednak coś da.
Zostawiłem ci kawałek placka, szefie.
- Dzięki - powiedział Hugh nad głową Mattie. Pochwycił spojrzenie przyjaciela.
- Kłopoty? - spytał Silk.
- Mhm.
- Mattie to przeczuła. - Silk westchnął.
W
ciąż nie mogę uwierzyć, że Rosey nie żyje – powiedziała Mattie w dwie godziny
później. Nerwowo spacerowała w kółko po domku Hugh. - Ten, kto go zabił, mógł zabić i ciebie.
Wiedziałam, że to spotkanie będzie niebezpieczne. Po prostu miałam przeczucie.
- Nie było niebezpieczne. W każdym razie nie dla mnie. - Hugh otworzył lodówkę i sięgnął
po piwo. - Tylko dla Roseya.
- Czyli znowu jesteście z Silkiem w punkcie wyjścia. Nadal nie macie pojęcia, kto zabił
Cormiera. - Mattie zatarła dłonie i przesunęła je po nagich ramionach. Silk wyszedł przed dwiema
godzinami, wysłuchawszy szczegółowej relacji Hugh ze spotkania w magazynie. Nie wydawał się
szczególnie wstrząśnięty śmiercią Roseya. Zareagował tak, jakby był przyzwyczajony do
podobnych nowin.
- Znajdziemy go.
- Jak tego dokonasz, mieszkając w Seattle? - spytała Mattie.
- Silk będzie ze mną w kontakcie na wypadek, gdyby coś się wykluło. Seattle nie jest na
końcu świata.
- Czy policja albo inne rządowe instancje nie mogą zająć się tą sprawą?
- Na Czyśćcu na pewno nie. Tam jest przecież zamach stanu, zapomniałaś? - Hugh przeszedł
przez pokój i otworzył szafę.
114
Mattie przyglądała się, jak wyciąga stamtąd wytarty marynarski worek w kolorze khaki,
który wyglądał tak, jakby kilka razy objechał świat z właścicielem. Opadła na wiklinowe krzesło i
przyjrzała się, jak Hugh znosi z sypialni zmiany bielizny i koszule, i wszystkie wrzuca do worka.
- Po co ta panika? Czemu musimy wyjechać już jutro? - spytała. Atmosfera pośpiechu
panowała, odkąd Hugh przestąpił próg po powrocie do domu.
- Nie ma sensu tutaj siedzieć. Silk zajmie się firmą. Równie dobrze możemy jechać do
Seattle.
- Nie mówisz mi wszystkiego, prawda? To drugie morderstwo zaniepokoiło cię bardziej, niż
przyznajesz. Obawiasz się, że tutaj może grozić mi jakieś niebezpieczeństwo, prawda? Posłuchaj,
Hugh. Jeśli znalezienie zabójcy Cormiera jest dla ciebie takie ważne, to czemu nie zostaniesz na
Saint Gabriel? Mogę jechać do Seattle sama.
- Jasne. I znowu będziesz ćwiczyć uniki za każdym razem, jak tylko będę chciał cię
zobaczyć albo choćby usłyszeć. Nic z tego, mała. Tym razem nie spuszczę cię z oczu. Chcesz
dowodu, że poważnie myślę o naszym małżeństwie, to go dostaniesz.
- Nie w tym rzecz, Hugh. Wiem, że poważnie myślisz o małżeństwie. Mam wątpliwości co
do przyczyny, dla której chcesz się ze mną ożenić.
Przestał pakować marynarski worek, stanął wsparty pod biodra i przyjrzał jej się z kwaśną
miną.
- Dobrze mnie posłuchaj, mała. Przyczyny są najzwyczajniejsze na świecie. Chcę mieć żonę
i dom, prawdziwy dom. Chcę mieć z kim rozmawiać wieczorami, chcę, żeby ktoś wygrzewał mi
łóżko, żeby ktoś siedział ze mną przy stole. Żeby kogoś obchodziło, dlaczego się spóźniam do
domu, jeżeli się spóźniam. Co tu jest do wątpienia?
Zaczęła wyłamywać sobie palce.
- Wiele kobiet bardzo chętnie by to dla ciebie zrobiło.
- Nie chcę kobiet. Chcę ciebie. - Podszedł do niej dwoma długimi krokami i podniósł ją z
krzesła. - I więcej nie próbuj proponować, że wyjedziesz do Seattle, a ja zostanę tu, na Saint
Gabriel. Rozumiesz?
Mattie popatrzyła na niego smutno.
- Myślę, że nic z tego nie wyjdzie, Hugh.
- To moja sprawa, mała. Ja zawsze doprowadzam sprawy do końca.
115
Rozdział dziewiąty
W
trzy dni później Mattie wzięła kanapkę od przechodzącego z tacą kelnera i rozejrzała się
po eleganckim towarzystwie, tłoczącym się w prestiżowej galerii w Seattle.
Wszędzie było pełno plastikowych szampanówek. Tkwiły w dłoniach gości, wysypywały
się z koszy na odpadki, stały we wszystkich miejscach, gdzie można je było postawić. Mnóstwo
było też papierowych serwetek, kanapek i okruchów oraz podartych programów. Większość
obecnych wydawała się bardziej zainteresowana eksponowaniem własnej osoby niż oglądaniem
płócien, wiszących na ścianach.
Nie znaczyło to bynajmniej, że prezentowane obrazy nie są dobre. Przeciwnie, były. Wiele
eksponatów zaliczano do najwybitniejszych osiągnięć awangardy Zachodniego Wybrzeża. Bądź co
bądź, była to retrospektywna wystawa Ariel Sharpe.
Płótna zgrupowano w czterech działach, zgodnie z periodyzacją całej twórczości artystki.
Wyróżniano w niej cztery wyraźnie odrębne okresy: Wczesny Ciemny, Badawczy, krótkotrwały
Okres Żywiołu i ostatni, który ochrzczono mianem Wczesnego Dojrzałego.
Do Mattie dolatywały strzępki prowadzonych wokół rozmów.
„Co za niewiarygodne emocje, od samego początku... wspaniała kolorystyka, nawet w tych
obrazach z Wczesnego Ciemnego Okresu, kiedy interesowała ją tylko czerń i brązy... poczucie
czegoś nieuniknionego jak kataklizm... zaskakujące, wręcz szokujące prowadzenie linii, ale w tym
czasie rozwodziła się z Blackwellem, a takie przeżycia zawsze wywierały na nią wpływ. Jest
niezwykle uczuciowa... nieco surowe, nawet toporne, Art Brut, jeśli miałbym klasyfikować, ale te
są z Okresu Żywiołu...”
Mattie bez trudności dostrzegała w dziełach siostry ślady wielkiego talentu. Wspaniałe
wyczucie linii i kolorystyki, a do tego wielki ładunek emocjonalny zawarty w abstrakcyjnych
formach, wynosiły tę twórczość wysoko ponad przeciętność, do sfery dzieł wybitnych. I bardzo
drogich.
Mattie skubnęła kanapkę i nieświadomie zaczęła wystukiwać na podłodze jakiś rytm
czubkiem czarnego pantofelka. Spojrzała na czarno-złoty zegarek, zdobiący jej nadgarstek.
Hugh powinien był przyjść pół godziny temu. Obiecał pokazać się na wernisażu zaraz po
spotkaniu z Charlotte Vailcourt. Spotkanie miało się odbyć o czwartej, tymczasem dochodziła już
szósta.
116
Mattie wiedziała, że Hugh nie pali się do udziału w wieczornej imprezie, uparła się jednak,
żeby przyszedł. Chodzenie na wernisaże stanowiło w jej świecie obyczaj, jeśli więc zamierzał się
dopasować do tego świata, mógł się trochę wysilić i przy okazji czegoś o nim dowiedzieć.
Ze zniecierpliwieniem ponownie zerknęła na zegarek. Zaczynała podejrzewać, że Hugh
celowo przeciąga spotkanie z ciotką, żeby uniknąć obecności na wernisażu. Właśnie zastanawiała
się, czy nie zadzwonić do biura Charlotte, kiedy znajomy głos zawrócił ją z drogi przez zatłoczoną
salę.
- O, Mattie. Wróciłaś z raju. Myślałem, że jeszcze z tydzień cię nie będzie. Podobno
wybierałaś się na wakacje.
Mattie odwróciła głowę i uśmiechnęła się do wysokiego blondyna o wyglądzie wikinga,
który nadchodził, przedzierając się przez ciżbę ludzi.
- Cześć, Flynn. Jakoś się pośpieszyłam. Raj nie sprostał oczekiwaniom, plan wycieczki legł
w gruzach. Pewnie zresztą można się było tego spodziewać. Tak to jest z turystyką organizowaną.
- W każdym razie cieszę się, że wróciłaś cała i zdrowa. - Flynn Grafton wyróżniał się
według wszelkich możliwych kryteriów. Obfite jasne włosy zaczesywał do tyłu i wiązał je na karku
w koński ogon. Fryzura ostro kontrastowała z czernią stroju, składającego się z marszczonych
spodni, koszuli z luźnymi rękawami i wysokich butów zapastowanych na wysoki połysk. Jedyną
ozdobą był srebrny wisior, egipski ankh, krzyż z pętlą u góry.
- Zdaje się, że Ariel odniosła kolejny sukces. Wystawa robi furorę - powiedziała Mattie.
Flynn dumnie skinął głową.
- Dobrze wyszło, prawda? Na Elizabeth Kenyon zawsze można liczyć. Tłok jak diabli.
Oczywiście przyszła jak zwykle kupa żebraków, którzy łażą z jednego wernisażu na drugi, żeby za
darmo się nażreć, ale co tam. Dodają kolorytu.
Mattie zachichotała.
- Zdaje się, że widziałam Shock Value Frederickson z przyjaciółmi, jak się kręcą na dworze.
- Prawie sami głodujący artyści. Ale jest i trochę kupujących. Interes się kręci, Ariel będzie
zadowolona.
- No, właśnie. Gdzie się podziewa Ariel? Jestem tu już pół godziny i jeszcze jej nie
widziałam.
Przez twarz Flynna przemknął grymas zatroskania.
- Nie wiem. Powinna być od kwadransa. Planowała jak zwykle efektowne entree w
obecności wszystkich zebranych. Dzwoniłem do domu, ale nikt nie podnosi słuchawki.
- To znaczy, że utknęła w korku.
117
- Pewnie tak. - Flynn nieco się odprężył. - Ostatnio była dość nerwowa. Prawdę mówiąc,
trochę się o nią martwię.
- Wiesz przecież, Flynn, że Ariel ma bardzo wrażliwą naturę.
Pokręcił głową i wziął się do przeżuwania kanapki.
- To nie to.
- Domyślasz się, dlaczego jest bardziej nerwowa niż zwykle?
- Owszem. Zwróciłem jej uwagę, że biologiczny zegar tyka i nie ma na to rady. Ariel jest
trzy lata starsza od ciebie, Mattie. Ma trzydzieści pięć. Gdybyśmy chcieli postarać się o dziecko, to
powinniśmy się pośpieszyć. Na myśl o tym Ariel wpadła w panikę.
Mattie spojrzała na niego zaskoczona.
- Wyobrażam sobie. Sądziłam, że Ariel już dawno zrezygnowała z dzieci. Wyraźnie mi to
powiedziała w dniu waszego ślubu. Twierdziła, że to przeszkadzałoby jej w uprawianiu sztuki.
Flynn obdarzył ją miłym uśmiechem.
- Boi się, bo nazbierała złych doświadczeń. Dotąd nie szło jej w sercowych sprawach. Ma
już za sobą jeden rozwód i diabli wiedzą ile zerwanych zaręczyn.
- Ariel? Boi się? To bzdura. Wierz mi, Flynn, że w mojej siostrze jest więcej czystej i
niezachwianej pewności siebie niż w kimkolwiek innym, może z wyjątkiem jednego faceta, z
którym była zaręczona rok temu.
- Jesteś jej siostrą, Mattie, ale nie rozumiesz jej tak jak ja. Zresztą mniejsza o to. Cieszę się,
że Ariel się spóźnia, i cieszę się z naszego spotkania. Będziemy mieli okazję porozmawiać.
Przemyślałem twoją propozycję. Chcę coś wstawić do twojej galerii. Czy na pewno mówiłaś o tym
poważnie?
- Jak najbardziej, Flynn. Kiedy tylko zechcesz. Ale wiesz, co u mnie wisi. Jestem
nastawiona na rynek. To znaczy, że nie wezmę żadnych twórczych eksperymentów.
- Wiem, wiem. Myślę o takim cyklu, który doskonale nadawałby się dla klientów Sharpe
Reactions.
- Ariel dostanie spazmów - ostrzegła go Mattie. - Będzie chciała udusić nas oboje. Zdajesz
sobie sprawę z tego, co ona sądzi o pracach, które sprzedaję.
Flynn uśmiechnął się kwaśno.
- Owszem. Komercjalny chłam. Nie przejmuj się poglądami Ariel. Dam sobie z nią radę. To
jest sprawa między mną a tobą.
- Jeśli tak mówisz, to w porządku. Ja w każdym razie zawsze chętnie obejrzę to, co mi
przyniesiesz. Ariel słusznie uważa, że masz talent. Po prostu w odróżnieniu od niej jeszcze cię nie
odkryto.
118
- Powiem ci coś, Mattie. Nie odkryty talent jest ludziom potrzebny jak dziura w moście.
Dlatego w ciągu najbliższych dni przyniosę ci coś do pokazania. - Urwał i spojrzał ku drzwiom. -
O, przyszła. Najwyższy czas. A kto tam z nią jest?
Mattie odwróciła głowę i spojrzała we wskazanym kierunku. Poczuła ściskanie w dołku,
którego przyczynę mogła stanowić jedynie zazdrość. Usiłowała opanować to uczucie.
- Hugh Abbott - powiedziała do Flynna. - Ariel była z nim kiedyś zaręczona.
- A, już wiem. Ten gość z Okresu Żywiołu, tak?
- Właśnie.
- To był dla niej ślepy zaułek - powiedział Flynn, łatwo przechodząc do porządku dziennego
nad obecnością Hugh.
- Wtedy też mi się tak zdawało. - Mattie uważnie obserwowała, jak Ariel niczym królowa
wkracza na salę pełną ludzi.
Tego wieczoru wyglądała szczególnie frapująco, choć zawsze starała się o to, żeby robić
wrażenie. Lśniące czarne włosy, nieskazitelna karnacja i egzotycznie wyglądające zielone oczy z
natury rzeczy stanowiły o dramatyzmie postaci.
Swoje stroje Ariel komponowała kierując się tą samą intuicją, która prowadziła ją przez
świat sztuki. Od czasu Okresu Wczesnego Ciemnego zdradzała szczególne upodobanie do czarnych
kreacji. Wciąż dobrze wyglądała w czerni, choć jej malarstwo stało się tymczasem znacznie
bogatsze kolorystycznie. Tego wieczoru ubrała się w czarną suknię na ramiączkach i czarne
sandałki na wysokim obcasie.
Z biżuterii włożyła jedynie długie agatowe kolczyki, zwisające aż do ramion. Gładkie
czarne włosy miały przedziałek pośrodku i tworzyły lśniący klin, który przy wydatnych rysach
twarzy Ariel nadawał jej wygląd egipskiej księżniczki. Akcentami kolorystycznymi były jedynie na
czerwono uszminkowane usta i zadziwiające zielone oczy.
Mattie tęsknie pomyślała o czerwonej sukience z Brimstone, którą przywiozła z sobą do
domu. Byłby to niewątpliwie przebój wieczoru. Stanowczo powiedziała sobie jednak, że nie
mogłaby tu ryzykować takiej niestosowności. Na sobie miała bardzo schludny szary kostium i
pastelową jedwabną bluzkę, jak znalazł na taką okazję. Tylko artystom uchodziły różne
ekstrawagancje.
Ujrzała Hugh, który niecierpliwie rozglądał się po sali. Włożył tego wieczoru swą jedyną
marynarkę, granatową, dość wygniecioną, z metalowymi guzikami, a do tego białą koszulę i dżinsy.
Uzupełniały to nieodzowne wysokie buty. O krawacie nie było mowy.
Pochwycił jej spojrzenie i uśmiechnął się dość niewyraźnie. Zostawił Ariel w kręgu
miłośników i ruszył w jej stronę.
119
- Dobrze znasz tego faceta? - spytał Flynn, częstując się kolejną kanapką.
- Dlaczego pytasz?
- Bo wygląda na zirytowanego.
- Taki już jest. - Mattie ozdobiła usta uśmiechem, bo Hugh zatrzymał się przed nimi i
przeszył Flynna nieprzyjaznym spojrzeniem.
- Cześć, Hugh - powiedziała. - Chyba jeszcze nie miałeś okazji poznać Flynna Graftona. To
wspaniały artysta. A od pół roku także mąż Ariel.
Hugh obojętnie skinął mu głową i uścisnął podaną rękę.
- Gratuluję - powiedział wesoło.
- Dziękuję. Pan jest podobno jej facetem z Okresu Żywiołu.
Hugh spochmurniał.
- Ja to nazywam trochę inaczej.
- Niech się pan nie przejmuje. Dobrze rozumiem, dlaczego nie chce pan być łączony z tym
okresem jej twórczości. Wszyscy wiedzą, że w kontekście całości dorobku jest to wycieczka
donikąd, niemniej jednak obrazy z tego okresu są bardzo poszukiwane. Ludzie płacą za nie fortunę
po prostu dlatego, że to była taka dewiacyjna anomalia.
- Czyżby? - zainteresował się Hugh.
- Osobiście zawsze miałem dziwny sentyment do prac z tego okresu. Jest w nim coś
nieokrzesanego, właśnie żywioł. Coś jakby wczesny Ashton albo Clyde Harding.
Hugh gniewnie skrzywił usta.
- Słuchaj, kolego, czy nie masz nic przeciwko temu, że porozmawiam z Mattie kilka minut
na osobności?
- Ależ proszę bardzo - odrzekł Flynn. - Zobaczę, co słychać u Ariel. Porozmawiamy później,
Mattie.
- Zgoda. - Mattie upiła trochę szampana, spoglądając śladem Flynna przeciskającego się
przez tłum.
- No dobra, wypluj to z siebie. - Hugh chwycił plastikową szampanówkę od przechodzącego
kelnera z tacą.
- Co mam wypluć? - spytała uprzejmie Mattie.
- Chcesz wiedzieć, dlaczego się spóźniłem i dlaczego przyszedłem razem z Ariel. - Hugh
wypił jednym haustem prawie całego szampana.
- Chcę?
- Odpowiedzi brzmią następująco. A: spotkanie z Charlotte się przeciągnęło. B: Spotkałem
Ariel przed galerią, jak wysiadała z taksówki. Nie mogłem udać, że jej nie widzę.
120
- Rozumiem.
- W porządku. - Hugh najwyraźniej uznał temat za wyczerpany, bo spojrzał na Mattie
bykiem. - To teraz wyjaśnij, co jest z tobą i tym Graftonem?
Mattie zerknęła na niego szczerze zdumiona.
- Słucham?
- Patrzył na ciebie w taki sposób jak pies na kość. Zjadał cię wzrokiem.
Mattie wzruszyła ramionami.
- Jest artystą. Artyści zawsze okazują uczucia tak czy inaczej. Flynn chce, żebym wzięła do
galerii kilka jego prac. Zgodziłam się. I to wszystko. Co postanowiliście z Charlotte?
Hugh zmarszczył czoło. Sprawiał wrażenie, jakby chciał podjąć temat Flynna Graftona.
Zrezygnował jednak, choć było widać, że niechętnie.
- Słodka przyszłość, tak jak przewidywałem. Charlotte z przyjemnością będzie dalej
korzystać z moich usług. Mówi, że mogę pracować w siedzibie firmy, dopóki mi to odpowiada. Nie
będę musiał podróżować.
- Co będziesz robił tu, na miejscu?
- Charlotte chce, żebym opracował nowy system bezpieczeństwa dla biur Vailcourt na
całym świecie. Powiedziałem jej, że nie ma z tym problemu.
- Tylko zastanów się, jak długo będzie ci to sprawiać przyjemność, Hugh. Moim zdaniem
taki człowiek jak ty sprawdza się w polu, a nie za biurkiem.
- Przyda mi się to doświadczenie - powiedział. - Im więcej się nauczę o papierkowej stronie
biznesu, tym lepiej.
- Bo planujesz w końcu wrócić na Saint Gabriel i wziąć się za Abbott Charters, prawda?
Przyznaj się. Tę wycieczkę do Seattle traktujesz jak przelotny epizod, który musisz znosić, póki nie
nabiorę rozumu i nie zobaczę swojej jedynej właściwej drogi. Tak jest?
- Nie mówmy o Abbott Charters ani o Saint Gabriel. Nie mam w tej chwili nastroju do
kłótni. Kto tu do nas idzie?
Mattie potoczyła wzrokiem po sali i cicho westchnęła.
- Z deszczu pod rynnę.
- Co masz na myśli?
- Na tym wernisażu jest mnóstwo byłych facetów Ariel. Ten, który się zbliża, to jej pierwszy
mąż, Emery Blackwell. Z okresów Wczesnego Ciemnego i Badawczego. Byli małżeństwem pięć
lat.
- Wygląda na pijanego w belę.
- To bardzo możliwe. - Zaniepokojona Mattie przygryzła wargę.
121
Emery ukrywał swoją słabość bardzo skutecznie. Dochodził sześćdziesiątki, miał surowy,
choć nieco zaniedbany wygląd godny autora, który w wyrafinowanych kręgach literackich był
kiedyś żywą legendą. Trzymał się dobrze, mimo coraz częstszego zaglądania do kieliszka.
Wprawdzie zaczynał mu rosnąć podbródek, a i tułów zdradzał pierwsze objawy zaokrąglenia, ale
Emery poświęcał wiele uwagi swoim strojom, te zaś w rewanżu ukrywały wiele jego grzeszków.
Imponował gęstą grzywą siwych włosów, a w jego jasnych oczach odbijała się inteligencja, mimo
iż były nieco przekrwione. Mattie zawsze lubiła Emery'ego, a on niezmiennie traktował ją jak wuj
siostrzenicę.
- Miał wiele stresów w ostatnich latach - szepnęła Mattie Hugh. - Kariera załamała mu się
już dość dawno, choć wciąż jeszcze dostaje okazjonalne zaproszenia na odczyty i wykłady.
- Znowu stresy, co? Czyżby był to obecnie problem wszystkich mieszkańców Stanów
Zjednoczonych?
- Na pewno dużej części. - Mattie uśmiechnęła się do Emery'ego, który podszedł do nich i
skłonił głowę z wielką dystynkcją.
- Mattie, moja miła, wyglądasz jak zwykle wspaniale. Może pojechałabyś ze mną na parę
dni na Whidbey. Miałbym muzę. Weź jakieś sportowe szmatki. Będziemy popijać koniak i
rozmawiać o poezji.
- Jak wiesz, Emery, nie mam szczególnej melodii do poezji. A co do wyglądu, to i ty
prezentujesz się dziś znakomicie. - Mattie wspięła się na palce i cmoknęła go w policzek. - Również
jak zwykle.
- To się nazywa styl, moja miła. Niektórzy ludzie to mają... - Emery urwał, by zmierzyć
rozbawionym spojrzeniem Hugh. - ...A niektórzy nie mają. Zechciej mnie przedstawić swojemu
przyjacielowi z daleka, Mattie. Bo rozumiem, że to przyjaciel, a nie wynajęta obstawa.
- Hugh Abbott - oznajmił chłodno Hugh. - Zamierzam ożenić się z Mattie.
- Boże mój, Mattie. - Emery zwrócił się z powrotem do niej. Na twarzy miał wyraz jawnego
osłupienia. - Powiedziałem ci, żebyś zaprosiła mnie do towarzystwa na te wakacje. Poleciałaś w
dzicz Pacyfiku, no i proszę, co się stało. Wracasz z kiczowatym suwenirem.
- Może i jestem kiczowaty, ale Mattie uważa mnie za błyskotliwego. - Hugh wsunął między
zęby całą kanapkę i odgryzł dużą część.
- Mattie zawsze miała nieco plebejski gust, by nazwać rzecz delikatnie. Dlatego jej galeria
odniosła taki sukces. Może to również wyjaśniać jej problemy z mężczyznami.
Mattie zmierzyła obu panów spojrzeniem pełnym dezaprobaty.
- Dość tego, obaj przebraliście miarę. Jeśli chcecie się spierać, wyjdźcie na dwór.
122
- To byłoby jak na mój gust stanowczo za bardzo fizyczne. Nie zniżyłbym się do takiego
zachowania, moja miła - sprzeciwił się Emery.
- Ja bym się zniżył. - Hugh wsadził sobie do ust następnego krakersa, przybranego serem z
papryką, i zaczął go energicznie przeżuwać, eksponując przy okazji uzębienie. - W każdej chwili,
Blackwell.
- O Boże! Skąd ty go wzięłaś, Mattie?
- Znikąd. To ciotka Charlotte go znalazła. On dla niej pracuje.
- To oczywiście wszystko tłumaczy. - Emery uśmiechnął się dobrodusznie do Hugh. -
Charlotte Vailcourt jest powszechnie znana z ekscentrycznych pomysłów.
- I dobrze płaci - dodał Hugh.
Mattie uniosła oczy ku niebu, wznosząc w myślach błaganie, które niemal natychmiast
doczekało się odpowiedzi. Podeszła do nich przystojna kobieta pod pięćdziesiątkę, z dość surowym
spojrzeniem. Była imponującej budowy, miała posągową sylwetkę, i niewątpliwie lubiła srebro oraz
turkusy.
- Dobry wieczór wszystkim - powiedziała wesoło Elizabeth Kenyon. - Mam nadzieję, że
dobrze się bawicie. - W orzechowych oczach miała triumfalne błyski.
Galeria Elizabeth Kenyon należała do najważniejszych na Zachodnim Wybrzeżu, o czym
wszyscy wiedzieli. Elizabeth dostarczała dzieł sztuki bogatym kolekcjonerom, których jedyny cel
stanowiło uchodzenie za awangardowych mecenasów współczesnej sztuki.
Elizabeth była poważana zarówno w eleganckim towarzystwie, jak i w środowisku ludzi
związanych ze sztuką. Mogła wylansować lub zgnoić artystę i z obu tych możliwości często
korzystała. Miała reputację osoby umiejącej wmówić klientowi cokolwiek, co jej zdaniem było
godne włączenia do zbiorów sztuki. Zarazem jednak nie miała litości dla artystów, którzy jej
zdaniem cofali się w rozwoju.
Mattie darzyła Elizabeth Kenyon niekłamanym podziwem. Sama miała zupełnie inny gust,
jeśli chodzi o sztukę, i stanowczo za miękkie serce, gdy przychodziło do negocjacji z artystami i
klientami, ale dla sukcesów Elizabeth żywiła wiele szacunku. Miała nadzieję, że któregoś dnia
Sharpe Reactions osiągnie renomę równą galerii Elizabeth Kenyon.
- Dobry wieczór, Elizabeth - powiedział Emery, ponownie wykonując dystyngowany skłon
głowy. - Wspaniała impreza, jak zawsze.
- Dziękuję ci, Emery. Naprawdę bardzo się cieszę, że przyszedłeś. Twoja obecność zawsze
dodaje rangi takim wydarzeniom. - Zwróciła się do Mattie. - Kim jest twój przyjaciel, droga
Matildo?
- Hugh Abbott - powiedziała Mattie.
123
- Narzeczony Mattie - dopowiedział Hugh, posyłając Mattie spojrzenie wyrażające lekką
dezaprobatę z powodu niekompletnej prezentacji. Ostrzegawczym błyskiem w oczach dawał jej
jasno do zrozumienia, że jest znużony ciągłą koniecznością wyjaśniania swego statusu.
- Abbott. Abbott. Abbott. Gdzie ja to...? Och, tak - ucieszyła się Elizabeth. - Czy to nie pan
jest związany z Okresem Żywiołu w twórczości Ariel?
- Przepraszam was - powiedział Emery Blackwell i sięgnął po następnego szampana. - Zdaje
się, że właśnie na tę kwestię wszedłem. Chyba powinienem posłuchać, o czym rozmawiają inni. Na
razie, Elizabeth. Na razie, Mattie. - Zignorował Hugh, który odpłacił mu tym samym.
- Cześć, Emery - powiedziała Mattie, akcentując pożegnanie uniesieniem plastikowej
szampanówki.
Elizabeth zmarszczyła czoło śledząc odwrót Blackwella.
- Obawiam się, że nasz drogi Emery nie tylko odchodzi w zapomnienie, lecz i coraz gorzej
znosi alkohol. Wolałabym, żeby dziś raczej go tu nie było. Przypuszczam jednak, że nie mógł się
oprzeć pokusie. Mimo rozwodu wciąż żywi coś jakby ojcowskie zainteresowanie dla sukcesów
Ariel.
- Bądź co bądź, miał swój udział w powstaniu wielu jej wczesnych obrazów - powiedziała
Mattie, czując się w obowiązku wystąpić w obronie Emery'ego. - Poza tym na samym początku
przedstawił ją wielu wpływowym ludziom. To z pewnością jej nie zaszkodziło.
- Bzdura. Ariel sama znała dużo wpływowych ludzi przez koligacje rodzinne. - Elizabeth
uśmiechnęła się do Hugh. - Jak długo zamierza pan być w Seattle, Hugh?
Hugh spojrzał w oczy Mattie.
- Tak długo jak będzie trzeba.
- Rozumiem. - Elizabeth wydała się zmylona tą wymijającą odpowiedzią. Skinęła więc
głową im obojgu i oddaliła się do następnych gości.
- Matildo, jak się miewasz? - rozległ się nowy głos w okolicach łokcia Mattie. - Nie dalej
jak parę minut temu rozmawiałam z twoją siostrą. Powiedziała mi, że twoi rodzice nie mogą być
dziś obecni.
- Dobry wieczór, pani Eberly. Miło mi, że panią znowu widzę. Ariel ma rację. Tata i mama
są zajęci. Mama ma tej wiosny wykłady w prywatnym college'u na Wschodnim Wybrzeżu, a tata
pojechał z nią do towarzystwa. Chce skończyć książkę na temat modernistyczno-
postmodernistycznego continuum i uznał, że będzie tam miał dobre warunki. Czy zna pani Hugh
Abbotta?
Starsza kobieta odwróciła się do Hugh.
124
- Abbott? Nie, nie sądzę. - Nagle oczy jej pojaśniały. - Chyba że jest pan towarzyszem Ariel
z Okresu...
- Niech pani nie kończy - powiedział Hugh z kwaśnym uśmiechem. - Jeśli jeszcze raz
usłyszę dziś wieczorem o Okresie Żywiołu w twórczości Ariel, to narzygam na tacę z kanapkami.
- No, tak. To nie był jej najlepszy okres, prawda? - powiedziała pani Eberly, pocieszająco
klepiąc Hugh po dłoni. - Ale nie należy z tego wyciągać wniosku, że powinieneś się czuć za to
osobiście odpowiedzialny, chłopcze. Zresztą jest i pożytek z tego okresu.
- Owszem. Ariel zerwała nasze zaręczyny. Od wielu miesięcy jestem jej za to serdecznie
wdzięczny.
- Niezupełnie to miałam na myśli - bąknęła pani Eberly. - Ale, ale... po sali krąży plotka o
pańskich zaręczynach z obecną tu Matildą.
- To nie plotka, to fakt - burknął Hugh.
- Od kogo pani to słyszała? - zainteresowała się Mattie.
- Zwykła plotka, wiecie, jak to jest. Pochlebiam sobie zresztą, że jeśli chodzi o plotki, to
wchłaniam je jak gąbka, gdzie tylko pójdę. Nie potrafię sobie wyobrazić, że wyjdziesz za mąż za
człowieka noszącego dżinsy i buty z cholewami. No, ale przecież podobno przeciwieństwa się
przyciągają.
- Mattie i ja mamy w gruncie rzeczy dużo wspólnego - powiedział Hugh.
Mattie promiennie się do niego uśmiechnęła.
- Na przykład?
- Chcesz usłyszeć całą listę? - spytał z łagodną groźbą w głosie.
- To byłoby fascynujące. - Mattie celowo zwróciła się z powrotem do pani Eberly, która
przyglądała się tej scenie z dużym zaciekawieniem, zdradzanym przez ogniki w bystrych piwnych
oczach. - To świetnie, że się widzimy, pani Eberly, bo przy okazji chcę powiedzieć, że mam w
galerii nowe czerwone obrazy Lingarta. Może panią zainteresują.
- Dziękuję, Matildo. Zatrzymaj je dla mnie, jeśli możesz. Zdaje mi się, że Lingart
przechodzi teraz do okresu żółtego. Czerwonych już niestety nie będzie dużo. Dlatego chcę
zmonopolizować rynek.
- Obrazy należą do pani - obiecała Mattie. - Ale jeśli podoba się pani twórczość Lingarta, to
niech pani koniecznie zobaczy, co przywiozłam z wyprawy na wyspy Pacyfiku.
- Naturalnie oprócz tego egzemplarza prawdziwego mężczyzny? - upewniła się pani Eberly,
uśmiechając się do Hugh.
- Zapewniam, że myślę o znacznie atrakcyjniejszych eksponatach - powiedziała Mattie. -
Autor nazywa się Taggart. Silk Taggart. Zamierzam urządzić mu wernisaż w przyszły piątek.
125
- Możesz na mnie liczyć, Matildo. Uwielbiam to wszystko, co u ciebie kupuję. - Omiotła
krzywym spojrzeniem wszystkie obrazy wiszące na ścianach galerii Elizabeth Kenyon. - Zgadzam
się, że to wszystko jest bardzo awangardowe i jak najbardziej au courant. Na swój sposób nawet
przejmujące. Ale smutna prawda jest taka, że nie powiesiłabym tego u siebie w domu. Chyba
rozumiesz, co mam na myśli? Nie lubię na to patrzeć. A jak kupuję sobie coś do domu, to chcę z
przyjemnością to oglądać za każdym razem, gdy wejdę do pokoju.
- Jest pani w dobrym towarzystwie, pani Eberly. Medyceusze, Borgiowie i parę innych
znamienitych rodów kolekcjonujących dzieła sztuki miało w przeszłości podobne poglądy.
Hugh zmarszczył czoło i już chciał coś wtrącić, ale w tym właśnie momencie tłumek zaczął
się rozstępować i ich oczom ukazała się nadchodząca Ariel. Niezwykłymi, szmaragdowymi oczami
spoglądała prosto na siostrę.
- Mattie. Nie mogę uwierzyć w to, co mówią o tobie i Hugh. - Delikatnie uścisnęła Mattie na
powitanie, jednocześnie mierząc Hugh spojrzeniem spod przymrużonych powiek. - Co ty
wyrabiasz, kurczę?
- No, wiesz... - bąknęła Mattie.
- Wszystko jedno - powiedziała energicznie Ariel, cofając się o krok. - Pogadamy o tym
później. To nie jest dobry czas i miejsce. Rozumiem, Mattie, że rozmawiałaś z Flynnem. Na ten
temat też chcę zamienić z tobą kilka słów. Jutro wpadnę do ciebie do galerii.
- Dobrze - cicho powiedziała Mattie.
Podeszła grupa ludzi wyglądających na zasobnych kolekcjonerów. Ariel natychmiast się
nimi zainteresowała i razem skierowali się w stronę obrazu z jej Okresu Badawczego.
U boku Mattie ponownie zmaterializowała się Elizabeth Kenyon.
- Mattie, moja miła, czy zechciałabyś wyświadczyć mi wielką przysługę? - spytała szeptem.
- Jaka?
- Wsadź Blackwella do taksówki albo sprzątnij go stąd tak, jak potrafisz. Robi się dość
przykry w obejściu. Nie chcę, żeby płoszył klientów. Będę na zawsze twoją dłużniczką, jeśli go
stąd wyciągniesz.
Mattie z jękiem spojrzała w drugi koniec sali, gdzie Emery Blackwell był poważnie
zagrożony wylaniem zawartości swojego kieliszka prosto w dekolt wagnerowskiej damy, już w
średnim wieku.
- W porządku, Liz. Ale pamiętaj, że mam u ciebie dług wdzięczności.
- Dziękuję, moja miła. - Elizabeth uśmiechnęła się i odwróciła, po drodze raz jeszcze
zerknąwszy na Hugh. - W jakiś dziwny sposób zawsze zbierasz rozbitków, których Ariel gubi po
drodze. Nie mam racji?
126
Mattie zazgrzytała zębami i podeszła do Emery'ego. Mgliście zarejestrowała, że Hugh
przeciska się przez tłum jej śladem.
- No i widzimy się znowu, Emery - powiedziała, stanąwszy koło Blackwella. - Szukałam
cię. - Zręcznie wyjęła mu z dłoni szampanówkę. - Ktoś bardzo chce z tobą porozmawiać. -
Obdarzyła dużą, wagnerowską kobietę przepraszającym uśmiechem. - Wybaczy nam pani? Emery
zawsze jest rozrywany.
- Oczywiście - powiedziała dama, nieco rozczarowana.
- Mattie, najmilsza, zdaje się, że nadeszłaś w ostatniej chwili - dość bełkotliwie oznajmił
Emery, gdy prowadziła go w stronę wyjścia. - Właśnie byłem bliski opuszczenia się z wyjątkowo
zdradzieckiego urwiska bez odpowiedniego sprzętu alpinistycznego. Już dobre dziesięć lat nie
widziałem tak zbudowanej kobiety. - Emery obrzucił ostatnim rozmarzonym spojrzeniem obfity
biust, z którym musiał się rozstać. - Teraz już się takich często nie spotyka.
- Nie jestem taki pewien - włączył się swobodnie Hugh. - W biurze mam kilka kalendarzy i
tam są zdjęcia kobiet zbudowanych właśnie w ten sposób.
- To do pana podobne - przyznał Emery.
Mattie westchnęła.
- Emery, robisz się pijany. A wtedy zawsze stajesz się nieznośnie przykry.
- Miło, że to zauważyłaś. Bardzo się staram. Dokąd idziemy?
- Ty jedziesz taksówką do domu - powiedziała Mattie, ustawiając go twarzą do drzwi.
- Mam lepszy pomysł. Może pójdziemy coś przekąsić. Oczywiście tylko ty i ja. Tego
Żywioła odeślemy do diabła.
Hugh przecisnął się za nimi na dwór.
- Nieaktualny pomysł, Blackwell. Mattie i ja mamy już plany.
- Szkoda - powiedział Emery.
- Hej, Mattie - zawołał Flynn, śpiesząc w stronę całej trójki. - Już wychodzisz?
- Na to wygląda.
- Niech pan nie sądzi, że źle się bawiliśmy - burknął Hugh.
- Posłuchaj, Mattie. Przyniosę ci te płótna najszybciej jak będę mógł. - Flynn odprowadził
ich do chodnika i poczekał, aż podjedzie do krawężnika jakaś taksówka.
- Bardzo się cieszę, Flynn. Ale pamiętaj, co ci powiedziałam. Ariel nie będzie się to
podobało.
- O to się nie martw. - Flynn otworzył drzwi taksówki i załadował Blackwella do środka.
Mattie Wsunęła się na miejsce obok.
- Dokąd jedziesz, do cholery? - spytał Hugh, widząc Mattie w samochodzie.
127
- Myślę, że do domu. Dość mam szampana i zabójczo kalorycznych kanapek. Chcesz jechać
ze mną? Emery wysadzi nas po drodze.
Hugh zerknął na nią złym wzrokiem, a potem wsunął się na tylne siedzenie taksówki, obok
niej.
- Miłego wieczoru - powiedział obojętnie Flynn, wsuwając głowę do samochodu.
- Cholera jasna - mruknął Hugh.
- Mam dokładnie te same odczucia - odezwał się Emery Blackwell, gdy taksówka ruszyła.
- Nie powinieneś był tam dzisiaj przychodzić, Emery - skarciła go Mattie. - Obiecałeś mi
przecież, że będziesz grzecznie siedział na Whidbey, póki nie skończysz drugiej książki o
przygodach Byrona Saint Cyra.
- Nie krzycz na mnie, Mattie. Zasługuję na jakiś odpoczynek. Przysięgam na honor
podstarzałego wykładowcy, który zaprzedał duszę diabłu powieści komercyjnej, że jutro z samego
rana wracam na Whidbey. Po prostu nie mogłem się powstrzymać, musiałem przyjechać na ten
wernisaż. - Przesunął wzrok i zatrzymał go na Hugh, który wypełniał znaczną część taksówki. - A
co z tobą, Abbott?
- Jak to, co ze mną?
- Czy nie odczuwasz perwersyjnej przyjemności w myśli, że wywarłeś pewien wpływ na
twórczość Ariel? Nie masz odrobiny pretensji do artystycznej nieśmiertelności?
- To wszystko kit.
- Zwięźle to ująłeś. Jak człowiek, który się nie rozdrabnia. Co do mnie, to muszę
powiedzieć, że dyskontuję moje chwile sławy zawsze i wszędzie, gdy tylko mam okazję. Splendory
są tak ulotne. Czy wiesz, że w tej galerii musiałem wyjaśniać kilku osobom, kim właściwie jestem?
Upokarzające doświadczenie.
- Nie martw się. Czeka na ciebie nowa sława. Musisz tylko poczekać, aż tajemniczy autor
bestsellerów o Byronie Saint Cyrze zechce ujawnić swoją tożsamość - powiedziała delikatnie
Mattie. - Przestań się nad sobą litować i pomyśl trochę o dniu, gdy będziesz rozdawał autografy w
najbardziej chodliwych księgarniach z bestsellerami.
- Boże - jęknął Emery. - Co za los. Autografy w księgarni z bestsellerami. Ja naprawdę
podpisałem cyrograf diabłu, Mattie. I to wszystko przez ciebie.
- Pierwsza książka będzie w sprzedaży za parę tygodni, Emery. Poczujesz się zupełnie
inaczej, gdy zobaczysz, że sprzedaje się jak świeże bułeczki. Wierz mi.
W dziesięć minut później taksówka przystanęła przed odrestaurowanym budynkiem z
początków dziewiętnastego wieku przy Pioneer Square. Mattie zajmowała tam obszerne mieszkanie
na poddaszu.
128
Mattie i Hugh wysiedli. Po krótkiej, cichej sprzeczce Hugh z niechęcią zapłacił za kurs,
uwzględniając koszty dojazdu Emery'ego Blackwella do jego rezydencji.
Taksówka odjechała, uwożąc Emery'ego Blackwella, rozpartego po królewsku na tylnym
siedzeniu. Mattie wykopała z torebki klucze i otworzyła drzwi budynku.
- Co za wieczór - mruknął Hugh, przyzywając windę.
- Trochę inny niż ten sobotni w „Piekle”, co? - powiedziała Mattie.
- Nie mam nic przeciwko „Piekłu”.
- Lepiej przyzwyczaj się do takich wieczorów jak dzisiejszy - poradziła mu Mattie słodkim
głosem. - Chodzę na wernisaże kilka razy w miesiącu, a ponadto odbywam wiele spotkań ze
swoimi artystami. Jestem pewna, że będziesz chciał mi towarzyszyć we wszystkich wyjściach.
Przecież postanowiłeś stać się częścią mojego życia w Seattle, prawda?
- Na tak długo, jak będzie to konieczne - stwierdził ponuro Hugh.
129
Rozdział dziesiąty
T
ej nocy Hugh pierwszy raz przyszło do głowy, że sprawy nie ułożą się tak gładko, jak
tego początkowo oczekiwał. Leżał na czarnej skórzanej kanapie Mattie, z rękami założonymi za
głowę, wśród porozrzucanych papierów. Dochodziła druga nad ranem, ale przez wysokie, łukowate
okno przestronnego mieszkania Mattie wciąż widział mnóstwo neonów. Nocna łuna nad miastem
zawsze irytowała Hugh. Wolał aksamitny, pachnący kwiatami mrok, jaki otaczał jego wyspę. Gdy
tylko zamknął oczy, wyobrażał sobie bladą poświatę księżyca, spływającą na ocean.
Wieczorem, widząc Mattie w jej własnym świecie, przeżył olbrzymi wstrząs. Większy, niż
się spodziewał. Przecież wiedział o galerii. Dlaczego zaskoczyło go więc, że Mattie czuje się jak w
domu wśród przewalających się tam tłumów?
Prawdę mówiąc przeczuwał odpowiedź na to pytanie. Nie chciał przyznać, że Mattie należy
do tego świata. Przez kilka ostatnich miesięcy wspominał noc pełną namiętności, po której Mattie
żałośnie błagała go, by zabrał ją na Saint Gabriel. „Weź mnie z sobą, Hugh. Bardzo cię kocham.
Proszę cię, weź mnie z sobą”. A w ubiegłym tygodniu był z nią na swoim terytorium, gdzie czuł się
swobodnie i sam stanowił reguły.
Kiedy przyjechawszy trzy dni temu do Seattle wprowadził się do eleganckiego mieszkania
Mattie, był pewien, że przekonanie jej do powrotu na Saint Gabriel stanowi kwestię dni. Sądził, że
wystarczy przezwyciężyć zwykłą kobiecą urazę o jego dawne zaręczyny z Ariel.
Teraz, gdy opuścili Saint Gabriel, komplikacje wydawały mu się znacznie poważniejsze.
Zaczął go gryźć niepokój. W dodatku po dwóch nocach w Seattle miał serdecznie dość spania na
kanapie.
Odrzucił nakrycie swego zaimprowizowanego posłania i wstał. Przemierzył czerwono-szary
dywan, który wyznaczał w wielkim atelier przestrzeń umownie pomyślaną jako salon, i po
lśniących deskach podłogi przeszedł do okna. Stał tam długo i przyglądał się, jak prom przecina
wody Zatoki Elliotta.
Nie uspokoiło go to, więc przeniósł się do części kuchennej i po ciemku zaczął szperać
wśród zapasów, aż w końcu znalazł torbę z bułeczkami owsianymi, które Mattie kupiła na
śniadanie. Wyciągnął jedną i odgryzł kęs. Nie przypuszczał, by kiedykolwiek miał zostać
miłośnikiem otrąb owsianych, ale jadł już w życiu gorsze rzeczy. Na przykład pomidory Cormiera.
130
To wspomnienie przywiodło za sobą następne, niektóre przykre. W większości występował
jednak obraz Cormiera z czerwoną plamą na piersi.
Nigdy nie miał wielu przyjaciół. Cormier był jednym z nielicznych. Prawdę mówiąc, przez
pewien czas był nawet dla niego kimś więcej niż przyjacielem. We wczesnych latach prawie mu
ojcował. Hugh szukał wtedy swojej drogi i sposobu na sprawdzenie się w roli dojrzałego
mężczyzny. Paul przekazał mu wiele z tego, co ważne. Nauczył go, jak mieć dumę i postępować
honorowo, a przede wszystkim jak przeżyć.
Nagle Hugh bardzo dotkliwie uświadomił sobie swą samotność. Ostatnio zdarzało mu się to
coraz częściej. Raz tylko całkowicie pozbył się tego poczucia, wtedy gdy kochał się z Mattie.
Słysząc cichy szmer na górze, odwrócił się i spojrzał w stronę nie obudowanej antresoli, na
której Mattie urządziła sobie sypialnię. Antresolę obiegała jedynie lśniąca metalowa balustradka z
czerwoną poręczą. Łóżko Mattie kryło się w cieniu za tą balustradka.
Mattie mogła rozpędzić jego uczucie samotności.
Podjął decyzję. Odłożył na wpół zjedzoną bułeczkę i podszedł do wąskich, spiralnych
schodków. W milczeniu wspiął się po kutych stopniach do gniazda Mattie.
Tego wieczoru w galerii przeżył chwile prawdziwego zaniepokojenia. Flynn Grafton i
Emery Blackwell obskakiwali Mattie tak, jakby już wcześniej rościli sobie do niej jakieś prawa.
Wcale nie było pewne, czy uda mu się utrzymać Mattie przy sobie. Mógł ją stracić.
Wiedział jednak, jaki jest jedyny sposób, by potwierdzić swe roszczenia. A potrzebował w tej
chwili potwierdzenia jak rzadko. Musiał się przekonać, że Mattie nadal pragnie go fizycznie, nawet
jeśli próbuje sobie wmówić, że nie chce go za męża.
Musiał wiedzieć, że przynajmniej w pewnym sensie Mattie wciąż należy do niego. W tym
samym sensie, w jakim należała do niego, gdy spędzili pierwszą wspólną noc.
M
attie wciąż jeszcze była daleka od zaśnięcia, gdy wyczuła obecność Hugh w pobliżu
łóżka. Już dwie godziny jałowo przewracała się z boku na bok w swojej fortecy na górze.
Częścią ja wiedziała, że to się stanie, jeśli nie tej nocy to następnej albo jeszcze następnej.
Wkrótce. Tego, co nieodwołalne, nie można długo odwlekać. Wzajemny pociąg między nią i
Hughem był zbyt silny. Mattie obawiała się jednak swych uczuć do Hugh. Nie była pewna, czy
przypadkiem nie kocha go nadal. Znów powoli przekręciła się na drugi bok i wtedy go zobaczyła.
Stał nad jej łóżkiem; mając na sobie tylko slipy.
- Hugh?
- Powiedz, że mnie chcesz, Mattie. Daj mi przynajmniej tyle.
- Chcę cię, wiesz dobrze. Przecież nie o to chodzi.
131
- Teraz o to. - Pochylił się, uniósł koc i wsunął się do łóżka obok niej. - Jeśli mam cię nie
dotykać, to nie dotknę. Ale nie wytrzymam dłużej sam na tej kanapie. - Wyciągnął rękę i pogłaskał
ją po ramieniu. - Za wiele nocy spędziłem samotnie, mała.
Mattie odszukała wzrokiem jego twarz, potem westchnęła z rezygnacją, uniosła się na
łokciu i pocałowała go w usta. Palcami pieszczotliwie musnęła jego tors.
- Mattie... - Hugh dobył ten jęk ulgi z bardzo głęboka. Uniósł się i pchnął Mattie na
poduszki. Potem opadł na nią jak wagon z toną cegieł.
Mattie leżała przygwożdżona do materaca, otwierając usta dla Hugh. Wyraźnie czuła
wielkie dłonie zaborczo przesuwające się po jej ciele. Objęły piersi, przeniosły się na brzuch i
jeszcze niżej. Hugh kolanem rozchylił jej uda i odnalazł palcami najintymniejsze miejsce.
Mattie głośno złapała powietrze, prawie natychmiast poczuła tam ciepło i wilgoć. Język
Hugh wypełniał jej usta. Wypchnęła biodra, głowę odchyliła do tyłu.
- Dobrze, mała. O, tak. Jesteś gorąca i wilgotna. O, tak.
Szybko usadowił się między jej nogami, po czym wyciągnął ramię, by opleść jej nogi na
swych biodrach.
- Trzymaj mnie mocno, mała. Weź mnie do środka i trzymaj.
Mattie poczuła to gorąco i poddała się gwałtownej fali podniecenia. Chciała powiedzieć mu,
żeby trochę zwolnił, ale nie przychodziło jej na myśl ani jedno słowo. Przy Hugh wszystko działo
się błyskawicznie. Kochanie się z nim było podobnym doświadczeniem jak bieg przez dżunglę lub
walka z falami w morzu. Wydawało się, że nie można tego robić powoli, delikatnie, w
cywilizowany sposób.
- Czuję cię - powiedział z chrapliwym zachwytem, wdzierając się coraz głębiej. - Mała, jaka
jesteś miła w środku.
I już nabierał rozpędu, wypełniał ją i opuszczał, alarmując zakończenia wszystkich jej
nerwów. Znów pocałował ją w usta, upajając się uczuciem posiadania.
Mattie zamknęła oczy. Pozwoliła, by pękły wszelkie więzy, które jeszcze trzymały ją na
ziemi. Objęła Hugh i wtuliła się w niego jak mogła najmocniej.
Był to szaleńczy pęd przez noc z dzikim, olbrzymim wilkiem. Wreszcie Mattie poczuła, że
jest wolna i znalazła swojego partnera. Nie było w tym pędzie nic łagodnego ani delikatnego, ale
gdy wszystko skończyło się burzą drobnych, rozkosznych skurczy, ożywiających całe ciało, Mattie
była w ekstazie. Wcisnęła twarz w poduszkę i łapczywie chwytała wielkie porcje powietrza.
- Mattie?
- Tak?
- Od dzisiaj śpię na górze z tobą. Czy w tym przynajmniej się zgadzamy?
132
- Tak.
- No, widzisz? - Hugh zachichotał w ciemności i przetoczył się na plecy. - Naprawdę mamy
wiele wspólnego.
- Seks nie jest wszystkim, Hugh.
- Nie, ale daje dobry początek - powiedział z rozleniwieniem i satysfakcją. - Nawet lepiej
niż dobry. A to nie wszystko, co mamy wspólnego - dodał, potężnie ziewając. - Powiedziałem ci to
dzisiaj już wcześniej.
- No, więc co jeszcze mamy wspólnego? - Wbrew sobie uległa zaciekawieniu. Oparła się na
łokciach i spojrzała na Hugh. - Dawaj, Hugh. Wymień choćby jeden przykład.
Skupienie w jego srebrnoszarych oczach było widoczne nawet w mroku.
- Nie rozumiesz, mała? Oboje jesteśmy odmieńcami. Przez większą część życia pasujemy do
swojego miejsca jak okrągły kołek do kwadratowej dziury.
Mattie zamrugała, zdumiona. Potem zmarszczyła czoło.
- To nieprawda.
- Prawda. Myślę, że na początku to wiedziałaś. Prawdopodobnie dlatego rok temu tak
bardzo prosiłaś mnie, żebym cię stąd zabrał. Pojmowałaś to instynktownie. Ale potem, kiedy cię
zostawiłem, byłaś za bardzo rozeźlona, żeby dać mi drugą szansę. Teraz znajdujesz preteksty dla
samej siebie, wmawiasz sobie, że chcę cię, bo nie udało mi się z Ariel. Jesteś zdecydowana
przekonać mnie, że różnimy się stylami życia, których nie da się pogodzić.
- Nasze style życia są całkowicie odmienne, Hugh. Nie ma między nimi kompromisu. A
poza tym rzeczywiście najpierw chciałeś Ariel. Temu nie zaprzeczysz. Chciałeś się z nią związać
jeszcze po tym, jak się pierwszy raz kochaliśmy.
- Nie.
- Tak, to prawda. Powiedziałeś mi, że nie jestem w twoim typie, pamiętasz? Dziękuję za
seks, ale teraz muszę iść, bo mam samolot.
- Ciągle się boisz, Mattie - powiedział spokojnie. - Czemu się do tego nie przyznasz? Wiem,
ile musiała cię kosztować ta propozycja rok temu. Byłem głupcem, że powiedziałem „nie”. Ale ty
masz ikrę, mała. Teraz jestem tego pewien. Widziałem, jak sobie radzisz w trudnych sytuacjach.
Czemu nie dać naszej znajomości jeszcze jednej szansy? Prawdziwej.
- Nie muszę już powtarzać tej propozycji! - wykrzyknęła zapalczywie. - Zgłosiłeś
kontrpropozycję, pamiętasz? Postanowiłeś przyjechać ze mną do Seattle. Jesteś tu, gdzie chciałeś,
więc po co mam lecieć na Saint Gabriel?
133
Długo milczeli i toczyli w mroku pojedynek na spojrzenia. Czyja wola silniejsza. Mattie
wyczuwała determinację Hugh. Chciał ją pokonać za wszelką cenę, szukał słabych punktów. Ona
leżała nieruchomo, zachowywała się jak królik wobec wilka.
I nagle wilk szeroko się uśmiechnął.
- Odpręż się, mała. Wszystko będzie dobrze. Przekonasz się. Potrzebujesz tylko trochę
czasu, żeby mi zaufać. Śpijmy już. Oboje idziemy jutro do pracy.
- Hugh - spytała Mattie, nagle szczerze zaniepokojona - czy podoba ci się biurowa praca w
Vailcourt International?
- Pracowałem w gorszych miejscach.
- A więc nie podoba ci się. Nienawidzisz tego, prawda? Nie jesteś człowiekiem stworzonym
do życia w mieście. Oboje to wiemy.
- Nie martw się. Jak powiedziałem, pracowałem już w gorszych miejscach.
- Ale Hugh...
- Pst, mała. Śpimy. - Przyciągnął ją do siebie i przykrył umięśnioną nogą jej smukłą łydkę.
Mattie czuła, jak Hugh błyskawicznie pogrąża się we śnie. Sama jednak długo jeszcze nie
mogła zasnąć.
M
attie usiadła wygodniej na krześle, stojącym przy biurku na zapleczu jej galerii, i
spojrzała na dziwacznie wyglądającą istotę, która znajdowała się przed nią.
Shock Value Frederickson, jak zwała się w tym miesiącu owa dziewczyna, miała około
dwudziestu pięciu lat. Była niesamowicie chuda, wręcz chorobliwie wychudzona, i miała mnóstwo
żółtozielonych włosów, sztywno stojących na całej głowie. Na każdym z ramion dzwoniło jej
kilkanaście bransolet, a w każdym uchu nosiła po cztery kolczyki.. Miała też cienkie stalowe kółko
w nosie. Kontur jasnoorzechowych oczu był podkreślony czarnym tuszem, złoty cień zdobił
powieki. Ubranie Shock Value Frederickson składało się z najgorszych łachów od Armii
Zbawienia, trzymanych w kupie przez ciężki metalowy pas.
- I co o tym sądzisz, Mattie? - spytała Shock Value, pokazując swoją ostatnią rzeźbę,
ustawioną na podłodze przy krześle artystki. - Sprzedasz to u siebie?
Mattie westchnęła.
- Wyraźnie jesteś jeszcze w końcowej fazie Okresu Końca Świata, Shock. Ta rzeźba jest
ciekawa, ale obie wiemy, że nie przemówi do moich klientów. Może Christine Ferguson to
weźmie?
Shock Value niespokojnie poruszyła się na krześle. Zabrzęczały metalowe ozdoby na jej
nadgarstkach i w uszach.
134
- Christine tego nie chce. Nie chce nikt, u kogo próbowałam to wstawić. Wiesz, Mattie,
przeżywam w tej chwili dość trudną chwilę. Wydałam na materiały ostatnie dziesięć dolców, a od
miesięcy niczego nie sprzedałam.
- Myślałam, że dorabiasz sobie w tej restauracji. Przecież załatwiłam ci pracę.
- Dorabiałam. Naprawdę bardzo miło się zachowałaś, Mattie, że mi znalazłaś robotę, ale tam
nikt mnie nie rozumiał. - Shock Value pochyliła się do przodu. - Wiesz, jak było? Wywalili mnie,
bo kilka razy się spóźniłam. Możesz uwierzyć? Powiedziałam im, że nocami pracuję w swoim
atelier, więc zdarza się, że tracę poczucie czasu, ale szef nie chciał tego słuchać.
- Rozumiem.
- Mattie, proszę cię. Pracuję nad naprawdę dużą rzeczą. Potrzebuję tylko trochę czasu i
odrobinę gotówki na przetrzymanie paru tygodni. Aż skończę.
- Czy to będzie podobne do Dna otchłani? - Mattie wskazała rzeźbę na podłodze.
Shock Value Frederickson ze zniecierpliwieniem pokręciła głowią, przy okazji wstrząsając
żółtozieloną puszczą.
- Nie, to już mam za sobą. Ten okres definitywnie się skończył. Był potrzebny tylko dlatego,
że pomógł mi się skoncentrować. Teraz pracuję nad czymś poważnym. Ale muszę mieć możliwość
pracy!
- Trzeba było wydać ostatnie dziesięć dolców na jedzenie, a nie na materiały, Shock.
Przeraźliwie chudniesz.
- Co tam jedzenie. Muszę mieć za co kupić materiały. Wiesz, jakie drogie są metale.
- Cały sens pracy w restauracji polegał na tym, żebyś nie zagłodziła się na śmierć w imię
sztuki. Pracownikom należy się raz dziennie bezpłatny posiłek.
- Wiem. Ale rzadko go jadłam.
Mattie jęknęła.
- A interesowałaś się kuponami żywnościowymi? Opieką społeczną?
- Posłuchaj, Mattie, rząd chce dowodu, że szukasz pracy. Nie mogę tego dowieść. Ja
pracuję. Moją pracą jest sztuka. Przysięgam, że znowu zostanę kelnerką, jak tylko skończę to, co
mam teraz w robocie. Potrzebuję jeszcze paru tygodni wolności. Muszę zarobić trochę gotówki.
Szybko. Jeśli nie możesz sprzedać Dna otchłani, to czy przynajmniej możesz mi co nieco
pożyczyć?
Mattie otaksowała dzieło przyniesione przez Shock Value Frederickson. Dno
otchłani było utrzymane w stylu, który młoda artystka rozwijała w ostatnim czasie. Stanowiło
kompozycję z drutu, zardzewiałego żelastwa i styropianowych kubków. Było w nim
135
niezaprzeczalnie wiele wyrazu i energii. Mattie od samego początku zauważyła oryginalność tego
tworu. Ale był to tylko pomysł, sztuka jeszcze się nie narodziła. Nie było szansy na sprzedanie Dna
otchłani w Sharpe Reactions, mimo całej zawartej w nim energii. Moc oddziaływania tej rzeźby
opierała się bowiem na brzydocie.
Niewątpliwie jednak prędzej czy później Shock Value Frederickson musiała czymś
naprawdę zabłysnąć. Tyle że na razie musiała też jeść.
- Setka na razie cię urządza? - spytała w końcu Mattie.
Shock Value Frederickson szybko skinęła głową.
- Każda suma. Możesz zatrzymać u siebie Dno otchłani jako zastaw.
Mattie sięgnęła do sakiewki leżącej w dolnej szufladzie biurka i wyciągnęła stamtąd pięć
dwudziestek, dopiero co podjętych w banku.
- Masz. Możesz zabrać Dno otchłani z sobą, ale musisz przysiąc na wszystko, że mam
pierwszeństwo do tego, nad czym pracujesz teraz. Umowa stoi?
- Stoi. - Shock Value rozpromieniła się, z ulgą podniosła z podłogi Dno otchłani i wzięła od
Mattie pieniądze. - Nie pożałujesz tego, Mattie, słowo. Dziękuję.
Radośnie okręciła się na pięcie i dopadła drzwi malutkiego zaplecza ze zwykłą dla siebie
energią. Na progu omal nie zderzyła się z Ariel, która właśnie szła w przeciwnym kierunku.
- Przepraszam - wymamrotała Shock Value, przemykając obok Ariel z Dnem otchłani w
dłoniach.
Ariel popatrzyła na siostrę.
- Ile jej dałaś?
- Setkę.
- Nigdy w życiu nie zobaczysz tej forsy z powrotem. - Ariel doszła do krzesła, zwolnionego
przed chwilą przez Shock Value Frederickson, i usiadła.
Mattie schowała sakiewkę do szuflady.
- Nie jestem pewna. Shock będzie kiedyś dobra. Może nawet dobra z komercyjnego punktu
widzenia, jeżeli zapanuje nad swoim talentem. W jej rzeźbach jest coś żywego, bardzo
dynamicznego. Może to zaowocować pracami, które spodobają się klientom Sharpe Reactions.
- Chcesz powiedzieć, że prace muszą być dostatecznie ładne dla twoich przeciętniaczków:
biznesmenów, sklepikarzy i komputerowych maniaków?
Mattie skrzywiła usta.
- Wiem, że nie masz dobrej opinii o klientach mojej galerii, Ariel, ale obejdę się bez
kolejnego wykładu na ten temat. Wyobraź sobie, że należę do beznadziejnych przypadków ludzi,
136
którzy naprawdę wierzą w coś takiego jak dobra sztuka dla mas. Jest tak, jak mówi pani Eberly. Po
co wieszać u siebie w salonie coś, od czego za każdym spojrzeniem nachodzą człowieka mdłości?
Ariel uśmiechnęła się z goryczą.
- Obie znamy twój gust. Ale nie o tym chciałam mówić.
- Więc o czym?
- Powiedz mi, droga siostrzyczko, czy podoba ci się rola Matki Ziemi w grze, w której
jestem Kastrującą Suką? Osobiście czuję się tym trochę zmęczona. Byłabym wdzięczna, gdybyś
dała spokój moim facetom.
- Niech to licho - mruknęła Mattie. - Czyli czeka nas pogadanka starszej siostry, tak? Wiesz,
że tego nie znoszę. Zawsze jesteś górą. - Mattie ostrożnie odchyliła się na krześle i sprawdziła, czy
w niewielkim elektrycznym czajniku, stojącym na podłodze, jest woda. Potem nacisnęła
przełącznik.
- Mattie, to się posuwa za daleko.
- Chcesz trochę ziołowej herbaty i bułeczek owsianych? Zostały mi ze śniadania.
- Na miłość boską, Mattie, nie! Nie chcę owsianych bułeczek. Jak możesz w takiej chwili
myśleć o zdrowej żywności? Oto cała ty. Nie wytrzymam tego. Nigdy nie mogłam wytrzymać. Nikt
w rodzinie nie mógł wytrzymać. Reszta z nas rozładowuje emocje w normalny, zdrowy sposób,
tylko ty zawsze zmieniasz temat.
- Wiesz, że nie wypadam dobrze w konfrontacjach - przypomniała jej skruszona Mattie.
Zerknęła na bułeczkę i uznała, że sama też nie jest głodna. - Przysparzają mi niepotrzebnych napięć.
Była to prawda. Kiedy dochodziło do sprzeczki w jej kapryśnej, uduchowionej i pełnej
napięć rodzinie, zawsze stała na straconej pozycji, a to z tego powodu, że ona jedna bała się scen.
Czuła się po nich chora, całkiem dosłownie, fizycznie. Reszta rodziny uwielbiała głośne starcia. Co
więcej, wszyscy byli w tej konkurencji świetni. Kiedy z rzadka zdarzało się, że Mattie próbowała
się postawić, zawsze kończyła z poczuciem klęski na wszystkich frontach.
Tylko raz, gdy stawiła czoło Hugh, wszystko było w porządku. Prawdę mówiąc, w
obecności Hugh miała więcej niż jeden wybuch wściekłości i nigdy nie czuła się z tego powodu
chora.
- Może nie dajesz sobie rady w ostrych sporach, bo jesteś miękka, Mattie? Gdybyś od czasu
do czasu powiedziała, co ci ślina na język przyniesie, to nie byłabyś ciągle taka spięta.
Mattie westchnęła.
- Nie mam osobowości do takich dramatów, jakie z upodobaniem odgrywacie ty, tata, mama
i cała reszta rodziny. Takie sytuacje po prostu są dla mnie zbyt dużym stresem. A dobrze wiesz, że
ostatnio staram się unikać stresów.
137
- Ty w ogóle nie wiesz, co to jest stres - odpaliła Ariel. - Powiem ci. Stresem był dla mnie
ostatni wieczór.
- Ostatni wieczór? - Zaskoczona Mattie spojrzała na siostrę. - Co takiego stresującego było
wczoraj wieczorem? Przecież ta retrospektywna wystawa jest twoim wielkim sukcesem.
- Mhm. Myślisz, że po twoim wyjściu wszyscy mówili o mojej twórczości? Mylisz się.
Głównym tematem rozmów była ta urocza mała scenka, którą odegraliście we czwórkę na chodniku
- ty, Flynn, Emery i Hugh, pochłonięci rozmową jak wielcy przyjaciele, którymi najwidoczniej
jesteście. A potem, siostrzyczko, miałaś czelność wsiąść do taksówki z moim byłym mężem oraz
moim byłym narzeczonym i odjechać w mrok. Jak myślisz, co wtedy czułam?
- Nie sądziłam, że ktokolwiek to zauważył - bąknęła Mattie.
- Chrzanisz. Lubisz robić takie rzeczy, nie wypieraj się. Grasz Królewnę Śnieżkę, żebym
wyglądała jak Zła Czarownica. - Ariel zerwała się na równe nogi i obeszła pokoik dookoła.
- To nie jest tak, Ariel. - Mattie czujnie przyjrzała się siostrze. Ariel rozkręcała się i była na
najlepszej drodze do wyprodukowania prawdziwej burzy z piorunami. A potrafiła to zrobić jak nikt
inny.
- Nie tłumacz mi, jak jest. Sama świetnie wiem. Zawsze tak było. Wszyscy uważają, że
jestem jakąś cholerną boginią Amazonek w żelaznym staniku, która czerpie siłę życiową z
niszczenia mężczyzn. Ale to nieprawda. - Obróciła się i spojrzała na Mattie. - Rozwiodłam się z
Emerym wcale nie ze swojej winy, przecież wiesz.
- Wiem, Ariel.
- Nie, do cholery. Nie wiesz. Skąd możesz wiedzieć? Nigdy nie miałaś męża. Za dobrze się
bawisz, pocieszając zbite i skopane ofiary siostry, co?
- Spokojnie, Ariel...
- Za dobrze się bawisz, pokazując wszystkim dookoła, że jesteś jedyną naprawdę wrażliwą
osobą w tej rodzinie. Rekompensujesz sobie brak artystycznego talentu okazywaniem głębi
kobiecego współczucia i zrozumienia dla skrzywdzonych. Masz już na haku Emery'ego i Hugh, ale
na tym nie poprzestaniesz. Teraz zagięłaś parol na Flynna.
- To nieprawda. - Mattie siedziała oszołomiona. Nigdy nie przeszło jej przez myśl, że Ariel
mogłaby być zazdrosna o Flynna. Zawsze wydawała się absolutnie pewna swojej władzy nad
mężczyznami, tak samo jak była pewna swego talentu.
- To prawda. Chcesz dodać skalp Flynna do swojej kolekcji. Chcesz dowieść, że możesz go
skłonić, żeby wypłakiwał się przed tobą jak inni. Wiesz, co Emery kiedyś o tobie powiedział? Że
jesteś uroczą, staroświecką kobietą. Bo delikatnie się obchodzisz z ego mężczyzny. Jesteś urodzona,
żeby siedzieć w zamku i czekać z ufnością na wojownika wracającego do domu po walce.
138
Mattie złapała się za głowę.
- Boże, co za okropieństwa wygadujesz. Zresztą każdy wie, że w rzeczywistości taki typ
kobiety, jaki opisujesz, śmiertelnie nudzi wszystkich mężczyzn.
- Nie pozwolę ci na to, Mattie.
- Na co? - Mattie znów spojrzała na siostrę.
- Miej sobie Emery'ego i miej sobie Hugh, jeśli naprawdę masz na nich ochotę, chociaż
trudno mi to zrozumieć. Ale Flynna mieć nie będziesz!
- Do jasnej cholery, wcale nie chcę Flynna! - Mattie zerwała się z krzesła, bo siła emocji
wreszcie pobudziła ją do działania. - Emery'ego też nie chcę. Nigdy nie byliśmy niczym więcej niż
przyjaciółmi, i to jest najświętsza prawda. Jedynym człowiekiem, którego kiedykolwiek chciałam,
jest Hugh, ale kiedy rok temu podałam mu siebie na srebrnej tacy, nie był szczególnie
zainteresowany tą ofertą. Więc przestań sprawiać wrażenie, jakbym była odmianą rozpustnicy,
która specjalizuje się w twoich byłych. Nie chcę resztek po tobie, Ariel, i nigdy nie chciałam.
Ariel wytrzeszczyła na nią oczy.
- Co to znaczy, że rok temu podałaś Hugh siebie na srebrnej tacy?
- Och, czemu wciągasz mnie w głupie dyskusje? Zapomnij o tym wszystkim. Nic tu nie było
mówione. - Rzadki i niezwykły dla Mattie gniew zamarł tak samo szybko, jak przedtem wzbierał.
Mattie opadła na krzesło i z zaskoczeniem stwierdziła, że chociaż czuje się wyczerpana, to żołądek
wcale nie jej się nie buntuje. Złość wychodziła jej coraz lepiej. Możliwe, że przy Hugh dojdzie do
wprawy.
- Powiedz mi, co znaczyła ta wzmianka o srebrnej tacy - zażądała natarczywie Ariel,
opierając dłonie na biurku.
- Nie ma o czym mówić. W zeszłym roku po waszym zerwaniu zwyczajnie się wygłupiłam.
Koniec, kropka. Wierz mi, że wyciągnęłam z tego wnioski. - Zagotowała się woda w czajniku.
Mattie sięgnęła do wyłącznika. Zauważyła przy tym, że drżą jej ręce. Stres, pomyślała. Drżała z
powodu stresu. Stanowczo musiała podczas przerwy na lunch wybrać się na aerobik. Ćwiczenia
fizyczne pomagały jej w zwalczaniu niepokoju.
- W jaki sposób się wygłupiłaś? Co zaszło między wami? Czy spotykałaś się z nim w czasie,
gdy byliśmy zaręczeni? - ryknęła wściekle Ariel.
- Nie, oczywiście nie. Twoi mężczyźni nigdy mnie nie zauważają, dopóki z nimi nie
skończysz. Powinnaś to wiedzieć. Za bardzo wszystkim mieszasz w głowie.
- Co wtedy zaszło? W jaki sposób się wygłupiłaś?
- Przestań się dopytywać, dobra?
- Nie przestanę. Chcę wiedzieć. Powiedz mi, co zaszło.
139
Mattie ciężko westchnęła.
- To jest żenujące. Wieczorem, przed odlotem Hugh na Saint Gabriel zatelefonowałam do
niego. Powiedziałam, że może spędzić tę noc u mnie. Wymyśliłam jakiś idiotyczny pretekst, że
niby będzie taniej niż w hotelu, gdzie zamierzał się zatrzymać.
- Och, Mattie.
- Wiem. Wtedy też brzmiało to marnie, dokładnie tak samo jak teraz. Ale akurat w porze
kolacji Hugh zjawił się u mnie. Nie dopisywał mu humor. Był zły i niespokojny, jak wilk w klatce.
Zdążył już strzelić sobie parę drinków. Popełniłam błąd, bo przy kolacji poczęstowałam go kilkoma
następnymi.
- Boże. Igrałaś z ogniem.
- Owszem. To było dla mnie całkiem nowe doświadczenie - przyznała oschle Mattie. -
Jestem pewna, że potrafisz sobie wyobrazić finał tego wieczoru. Hugh wytrąbił mnóstwo dobrej
brandy, a potem rąbnął się ze mną do łóżka, bo tak to trzeba nazwać. Przyznaję, że trochę go do
tego zachęciłam.
- Co chciałaś osiągnąć? - spytała Ariel. - Sprawdzić, czy uda ci się go uwieść?
- Niezupełnie. - Mattie zaczęła się bawić długopisem, który wzięła z blatu biurka. -
Chciałam, żeby następnego rana zabrał mnie z sobą, wyjeżdżając na Saint Gabriel.
Ariel spojrzała na siostrę w całkowitym osłupieniu.
- Chciałaś z nim jechać na wyspy Pacyfiku? Ty? Nie uwierzę.
- Co mam powiedzieć? Odbiło mi. Wierz mi, że to się nie powtórzy.
- Ale Hugh utrzymuje, że jest z tobą zaręczony. Mieszka u ciebie.
- To on mówi o małżeństwie. Dla mnie to jest romans. - Mattie uśmiechnęła się niewesoło. -
Nie martw się, Ariel, to nie wytrzyma długo. Wkrótce Hugh zdecyduje się po raz kolejny wrócić na
Saint Gabriel.
- Biedny Hugh.
Mattie spojrzała na nią z wyrzutem.
- Biedny Hugh?
Ale Ariel zdążyła już przejść typową dla siebie transformację nastroju.
- I biedny Emery. Wiesz, ostatnio zastanawiałam się, co takiego jest we mnie, że pociągam
przegranych ludzi. To fatalna sytuacja, bo rozumiesz, ludzie potem myślą, że to ja ich
doprowadziłam do ruiny. A prawda jest taka, że wszyscy noszą zalążki swojej destrukcji w sobie.
Jestem czymś w rodzaju katalizatora, który przyśpiesza proces.
- No wiesz, Ariel.
- Nie jestem odpowiedzialna za to, że Emery albo Hugh zmarnowali sobie życie.
140
- Oczywiście, że nie. A poza tym oni wcale nie zmarnowali życia. Zapewniam cię, że obaj
mają wspaniałe plany na przyszłość.
Ariel jednak znów się uniosła w sferę dramatu.
- Wczoraj wieczorem miałam takie straszne wyrzuty sumienia, kiedy zobaczyłam tych
trzech razem z tobą na chodniku.
- Nie masz powodu do wyrzutów sumienia. - Do tej roli Mattie była również
przyzwyczajona. Na pocieszaniu Ariel i innych domowników spędziła lata.
- Może w jakiś sposób jest to moja wina. Może robię coś, co ich niszczy.
- Ariel, przestań. Dobrze wiesz, że to nieprawda. - Mattie wpadła w popłoch. Emocje Ariel
były nie do przewidzenia. - Na miły Bóg, nie wylewaj z siebie żalów z powodu nie popełnionych
win. To nie jest w twoim stylu, Potem będziesz potrzebować wielu dni, żeby wyrwać się z tego
stanu i móc cokolwiek namalować.
- To nie ma znaczenia. I tak od tygodni nie maluję. Jestem za bardzo przerażona tym, co jest
między mną i Flynnem.
- Czego się boisz?
- Że zrobię mu to samo, co zrobiłam Emery'emu i Hugh. - Ariel wybiegła z pokoiku
szlochając.
141
Rozdział jedenasty
M
attie wysiadła z windy na dwudziestym szóstym piętrze wieżowca w centrum Seattle i
ruszyła szerokim korytarzem po miękkim dywanie. Wzięła kilka głębokich oddechów dla pozbycia
się nieuniknionego napięcia i uświadomiła sobie, że zarówno papierową torbę w dłoni, jak i torebkę
na ramieniu ściska tak, jakby chodziło o jej życie. Droga na tę wysokość była długa, a winda bardzo
zatłoczona.
Wspomnienie jaskiń Czyśćca zaczęło jej majaczyć mniej więcej na dwunastym piętrze,
gdzie dosiadło się pięciu okazałych przedstawicieli gatunku „człowiek interesu”. Prawdziwy
niepokój ogarnął ją osiem pięter wyżej, gdy na chwilę zacięły się drzwi. Kiedy wreszcie kabina
przystanęła na dwudziestym szóstym piętrze, Mattie dosłownie z niej wyprysnęła.
Zawsze miała kłopoty z windami, ale przeżycie sprzed chwili było dla niej wyjątkowo
przykre. Prawdopodobnie dlatego, że ostatnio coraz gorzej radziła sobie ze stresami. Może po
prostu miała ich więcej niż zwykle. Przypomniawszy sobie o tym, skrzywiła się ponuro. Życie pod
jednym dachem z Hughem Abbottem nie skłaniało człowieka do optymizmu. Miało się zupełnie
takie odczucie, jakby trzymało się za ogon wielką bestię, która lada dzień wyrwie się i ucieknie w
dzicz puszczy, porywając za sobą ofiarę. Mattie wiedziała, że ten pomysł tkwi w umyśle Hugh od
samego początku, choćby nawet zapewniał ją, że w przewidywalnym terminie nie ma zamiaru
opuścić Seattle.
W przewidywalnym terminie. Ha! Dobrze znała Hugh Abbotta. Był wyjątkowo
niecierpliwym człowiekiem.
Zastanawiała się, czy nie podwoić porannych dawek niacyny i witaminy B. Jedno i drugie
dobrze robi na stres.
W korytarzu na dwudziestym szóstym piętrze biurowca firmy Vailcourt wisiało kilka
znakomitych obrazów. Było to jedno z pięter zajmowanych przez dyrekcję. Na życzenie ciotki
doborem obrazów zajęła się Mattie. Teraz stwierdziła, że nadal pasują do tego miejsca równie
dobrze jak w dniu, gdy je wieszano. Ucieszyło ją to, bo czasem dzieła sztuki nie wytrzymują próby
czasu, nawet jeśli pierwszego dnia wyglądają wspaniale. Takie są reguły w tej branży. Tylko to, co
naprawdę dobre, zachwyca jeszcze po pięciu, dziesięciu i stu latach.
Mattie przystanęła przy uchylonych drzwiach do sekretariatu jednego z dwóch gabinetów i
zerknęła do środka. Przy olbrzymich biurkach siedziało dwoje ludzi, młody mężczyzna i kobieta
142
około pięćdziesiątki. Przed nimi stały komputery. W pomieszczeniu starannie rozmieszczono
ostatnie osiągnięcia techniki biurowej: faksy, dziwne aparaty telefoniczne, drukarki laserowe i
najrozmaitsze komputerowe urządzenia peryferyjne. Były też masy papieru ułożonego w sterty
różnej wysokości. Nasuwał się wniosek, że współczesna maszyneria zużywa znacznie więcej
papieru niż tradycyjna.
Atrakcyjny, zadbany młody człowiek podniósł głowę znad biurka i dostrzegł Mattie na
progu.
- Czym mogę służyć? - spytał tonem absolwenta uznanej uczelni.
- Po prostu wpadłam zobaczyć Hugh, to znaczy, no... pana Abbotta. Oczywiście jeśli jest u
siebie - powiedziała Mattie, wolno wkraczając do sekretariatu. Czuła się dziwnie skrępowana, po
chwili jednak uświadomiła sobie, jaka jest tego przyczyna. Nie potrafiła wyobrazić sobie Hugh
pracującego w tak stechnicyzowanym otoczeniu. To było całkiem do niego niepodobne.
- Pan Abbott jest bardzo zajęty - odpowiedział gładko młody człowiek. - Czy pani była
umówiona?
- Nie, ale nie szkodzi - powiedziała szybko. - Jeśli jest zajęty, proszę mu nie przeszkadzać.
Akurat przechodziłam, więc pomyślałam, że po drodze się z nim przywitam.
- Z przyjemnością przekażę mu pani imię i nazwisko i dowiem się, czy zechce panią przyjąć
- zaproponował młody człowiek.
- Mattie Sharpe. Ale naprawdę nie ma o czym mówić. Proszę się nie trudzić. Już sobie idę.
O, może mu pan to przekazać. - Wyciągnęła przed siebie papierową torbę. - Zapomniał wziąć rano.
Podejrzewam, że celowo.
- Panna Sharpe. - Młodemu człowiekowi wyraźnie coś zaskoczyło. Opuścił rękę
wyciągniętą po torbę i miło się uśmiechnął. - Proszę momencik poczekać. - Nacisnął guzik
interkomu i zaczął mówić do mikrofonu.
W tej samej chwili energicznie otworzono drzwi gabinetu i Hugh wsunął głowę do
sekretariatu.
- Gary albo Jenny, przynieście mi informację o biurze w Rzymie. Piorunem, nie mam na to
całego dnia.
- Leży u mnie na samym wierzchu, panie Abbott - powiedziała spokojnie kobieta, sięgając
po grubą teczkę.
- Znakomicie. Dziękuję. - Sekretarka wstała z teczką, Hugh wyciągnął rękę w jej stronę.
- Przepraszam, panie Abbott - odezwał się Gary. - Ma pan gościa.
143
- Nie teraz, Gary. Jestem zajęty. - Hugh zaczął kartkować zawartość teczki. - Powiedziałem
ci, że przed południem dla nikogo nie mam czasu. - Podniósł głowę i dostrzegł Mattie. - O, to ty,
mała. Nie zauważyłem cię.
- Pewnie dlatego, że mam kostium w kolorze dywanu - mruknęła Mattie, spoglądając na
swój beżowobrązowy strój.
- Nie da się ukryć, że w czerwonym widać cię lepiej - oświadczył Hugh, szczerząc zęby. -
Wejdź. - Przyjrzał jej się i nagle cały stężał. - Co ci się stało? Koszmarnie wyglądasz!
- Dziękuję. Ale ten kostium chyba nie jest aż tak zły?
- Nie chodzi o żaden kostium. Jesteś biała jak papier. - Hugh wprowadził Mattie do gabinetu
i zamknął drzwi. Wskazał jej krzesło stojące najbliżej wysokich na całą ścianę okien. - Wyglądasz
zupełnie tak samo jak po wyjściu z podziemi na Czyśćcu.
- Był tłok w windzie - wyjaśniła siadając. Rozejrzała się po luksusowym wyposażeniu,
obejmującym biurko na wysoki połysk, gruby dywan i krzesła od jakiegoś znanego projektanta.
- Ładny gabinet. Nigdzie nie widzę dziewczynek z kalendarzy.
- Nie przejmuj się. Już poleciłem sprowadzić kilka zdjęć. Zawieszę je, żeby czuć się bardziej
po domowemu. Co tu robisz?
- Mam audiencję u królowej. Ciotka zatelefonowała do mnie rano i powiedziała, że chce
mnie zobaczyć. Postanowiła zmieścić mnie w rozkładzie jazdy około dziesiątej.
- Dziś jest czwartek. W czwartki ciotka zawsze korzysta z masażu w gabinecie odnowy. -
Hugh wyciągnął się swobodnie na dyrektorskim krześle i położył nogi w wysokich butach na
lśniącym blacie biurka.
- Właśnie. Zaprosiła mnie do towarzystwa. Powiedziała, że porozmawiamy w czasie jej
masażu.
- O czym zamierzacie rozmawiać? - spytał Hugh, mrużąc oczy.
- Prawdopodobnie o tobie. To jest temat, który ostatnio porusza ze mną większość ludzi.
Wpadłam do ciebie tylko po to, żeby ci dać zapomnianą paczuszkę. - Otworzyła torbę z szarego
papieru i wyciągnęła butelkę gęstego, jaskrawego soku. - Wybiegłeś tak szybko, że to zostawiłeś.
Hugh wydawał się wstrząśnięty.
- Twój soczek? Który z takim wysiłkiem mieszałaś mi rano w mikserze? Czyżbym
przypadkiem zostawił go w lodówce? Nie mogę uwierzyć, że zrobiłem coś takiego. Ostatnio
szwankuje mi pamięć, nie sądzisz?
- Bez wątpienia z powodu stresów.
Hugh zachichotał.
- No, więc co mam w zestawie na dziś?
144
- Limonki, papaja, banan i kiełki pszenicy, wzbogacone otrębami dla zwiększenia
treściwości. Powiedziałam ci rano, kiedy to miksowałam, że sok przyda ci się w ciągu dnia do
uzupełniania zapasów energii. Zawiera mnóstwo witamin i mikroelementów.
- Gary parzy całkiem niezłą kawę - powiedział Hugh z wyrazem nadziei na twarzy. - Kawa
też daje mnóstwo energii.
- Ale nie ma wartości odżywczych - wyjaśniła Mattie, karcąco marszcząc czoło.
- Słusznie. Nie ma wartości odżywczych. Dobra, wsadź ten sok do lodówki, o tam, wypiję
później. Kiedy idziesz do Charlotte?
- Powinnam już iść - powiedziała Mattie, otwierając w drugim końcu gabinetu tę część
regału, która wydawała miarowy pomruk. - Jestem pod wrażeniem, Hugh. Masz prywatną lodówkę.
Wszystkie wygody, jak w domu.
- Niezupełnie - powiedział znacząco. - Przydałaby się jeszcze kanapa.
- Po co ci kanapa? - spytała prostując się i wtedy zauważyła lekko kpiący i bardzo seksowny
wyraz jego oczu. Zarumieniła się. - No, wiesz. Wszystko ci się kojarzy z jednym.
- Po prostu chciałbym być lepiej przygotowany na twoje wizyty - powiedział Hugh i zdjął
nogi z biurka. Zerknął w zadumie na lśniący blat. - No, dobrze, że jest przynajmniej biurko.
- Nawet nie miej takich pomysłów - powiedziała stanowczo. Naszło ją gorąco, przypomniała
sobie bowiem ostatnią noc. - Muszę się pośpieszyć, idę. Cześć.
- To może kiedy indziej. Poczekaj, odprowadzę cię do pałacu Charlotte.
- Nie musisz. Wiem, że jesteś zajęty.
- Nie przesadzajmy.
Wziął ją za ramię i wyprowadził przez sekretariat na korytarz. Przed szybem windy stał
tłumek, oczekujący na otwarcie się drzwi.
- Przepraszam, ludzie - powiedział Hugh zdecydowanie, przepchnął się przez grupkę i zajął
z Mattie miejsce w pustej kabinie, bo drzwi akurat się otworzyły. - Sprawdzenie instalacji
alarmowej. Za minutę będzie następna winda.
Drzwi zamknęły się przed nosami zdumionych ludzi. Hugh wcisnął guzik z numerem piętra
zarządu.
- Coś ty zrobił? - spytała Mattie.
- Uznałem, że dość masz na dzisiaj zatłoczonych wind. - Hugh założył ręce na piersi i oparł
się ramieniem o ściankę kabiny. Uśmiechnął się.
- Wyrzuciłeś wszystkich tylko dlatego, żebym nie musiała jechać zatłoczoną windą? -
Mattie zaczęła chichotać. - Masz pomysły, Hugh.
- Co cię tak rozśmieszyło?
145
- Popatrzyłam, jak robisz się ważny. Świetny jesteś w tej roli, wiesz? Musisz mieć do niej
wrodzony talent.
- Nigdy nie dostajesz tego, co chcesz, jeśli się o to nie starasz - powiedział, przyciągnął ją do
siebie i namiętnie pocałował akurat w chwili, gdy drzwi znowu się otworzyły. - Dawno już się tego
nauczyłem, mała.
N
ieziemskie uczucie, ciociu. Absolutnie nieziemskie. - Mattie leżała twarzą w dół na stole,
a kobieta w białym fartuchu zaskakująco mocnymi dłońmi pracowała nad jej nagimi plecami.
Ugniatała je, dźgała i tłukła, ale wrażenie było wspaniałe. - Mówisz, że fundujesz to sobie raz w
tygodniu?
- Przynajmniej - odpowiedziała Charlotte Vailcourt leżąc na sąsiednim stole. - Czasem
częściej, jeśli mam akurat wyjątkowo silne stresy.
Inna kobieta w bieli solidnie pracowała nad ciałem starszej pani. Mattie otworzyła oczy i
zerknęła na ciotkę. Charlotte Vailcourt zawsze była piękną kobietą. Teraz dobiegała już
sześćdziesiątki, ale wciąż ściągała na siebie spojrzenia, gdy weszła do jakiegoś pokoju. Nie
zawdzięczała tego wyłącznie fizycznemu pięknu, chociaż i z tego wiele jeszcze jej zostało dzięki
korzystnej sylwetce i bogactwu. Rzecz zasadzała się jednak przede wszystkim na wdzięku i stylu.
A wdzięku i stylu Charlotte Vailcourt miała pod dostatkiem. Pod ich znakiem przebiegała
jej filmowa kariera. Im też zawdzięczała bezpieczne żeglowanie po głębokich, niebezpiecznych
wodach wielkiego biznesu, odkąd przejęła Vailcourt International po śmierci męża. To ona
rozszerzyła działalność firmy poza granice Stanów Zjednoczonych. Za jej panowania interesy
rozkwitły.
- Też muszę spróbować tego regularnie – powiedziała Mattie leniwie, czując jak ulatnia się z
niej napięcie. - Bardzo relaksujący zabieg.
- Miałam przeczucie, że ci się spodoba. Ostatnio żyjesz w ciężkim stresie. Hugh dokładnie
zrelacjonował mi, co przeszliście na Czyśćcu. Byłam absolutnie wstrząśnięta. Biedny pan Cormier.
- Muszę ci powiedzieć, ciociu, że zaczęłam się tam zastanawiać, czy w legendzie otaczającej
ten miecz nie ma krzty prawdy.
- Chodzi ci o tę klątwę? „Śmierć każdemu, kto ośmieli się sięgnąć po tę klingę, zanim
nadejdzie mściciel i oczyści ją we krwi zdrajcy”? Typowe średniowieczne brednie. Z wszystkimi
cennymi mieczami, takimi jak Valor, wiążą się legendy i klątwy. Częściowo dlatego ludzie
interesują się starą bronią. Obawiam się jednak, że w przypadku pana Cormiera zawiniły zły los i
złe wyczucie chwili.
146
- Coś złego na pewno - przyznała Mattie, otrząsając się na wspomnienie swej wizyty w
domu Cormiera.
- Wiesz dobrze, że nie musiałaś wpakować się w sam środek tego bałaganu. Dlaczego, u
licha, nie zatrzymałaś się na Saint Gabriel, tak jak było zaplanowane? Uniknęłabyś okropieństw na
Czyśćcu. Z tobą Hugh nie władowałby się w taki zamęt. Instynktownie wyczuwa kłopoty.
- Wiesz, dlaczego zmieniłam sobie rezerwację.
Charlotte westchnęła.
- Kiepska ze mnie swatka. Ale w gruncie rzeczy nie spisałam się tak źle. Hugh powiedział
mi, że jesteście zaręczeni.
- Nie rób takiej zadowolonej miny, ciociu. Nie posuwałabym się do nazwania naszego
obecnego układu narzeczeństwem.
- Tak nazywa to Hugh, więc i ja tak to nazywam.
- Rozumiem. Jestem przegłosowana dwa do jednego, tak?
- Nie napinaj się tak, Mattie. Zepsujesz efekty pracy tej miłej pani. Kiedy zamierzasz się
przeprowadzić na Saint Gabriel?
Mattie dosłownie zdrętwiała. Masażystka zareagowała natychmiastowym wbiciem kciuków
w jej ciało.
- Auć! Nie przeprowadzam się na Saint Gabriel. Czy Hugh nie wyjaśnił ci tej części naszej
umowy? To on postanowił przenieść się do Seattle.
- Nie na stałe.
- Wobec tego musisz go spytać, kiedy wyjeżdża.
- Mattie, dobrze wiesz, że tutaj długo go nie zatrzymasz. W mieście Hugh Abbott nigdy nie
będzie szczęśliwy. Jest podobny do dzikiego zwierzęcia. Nigdy nie ucywilizuje się do końca, nawet
jeśli zje mnóstwo wytworów orientalnej sztuki kulinarnej i wypije litry białego wina. Wszystkie
marzenia i nadzieje wiąże z powrotem na wyspę.
- Wiem. Czekam, aż się do tego przyzna i wróci na Saint Gabriel.
- Nie wróci tam bez ciebie.
- Więc będzie musiał czekać do końca świata.
- Znów pani napina mięśnie - powiedziała masażystka nieco poirytowanym tonem.
- Przepraszam - wybąkała Mattie.
- Rzecz w tym, że jesteś teraz częścią jego marzeń i nadziei - podjęła łagodnie Charlotte. -
Nie zostawi cię w Seattle.
- Raz już to zrobił.
- Zamierzasz wypominać mu to do końca życia?
147
Mattie pomyślała nad słowami ciotki.
- Może. W każdym razie na pewno tak długo, póki się nie upewnię, że nie jestem na
zastępstwie za Ariel.
- Aż trudno mi uwierzyć. To do ciebie niepodobne, Mattie. Rok temu Hugh popełnił błąd,
ale to dlatego, że był w białej gorączce i sam nie wiedział, czego chce. Zrozum, kochanie, że on jest
mężczyzną. Mężczyźni nie są za dobrzy w samoanalizie.
- Wiem. Ale ja też już nie mam ochoty go analizować. Myślałam, że uświadomiłam mu, co
trzeba, rok temu. Myślałam, że go rozumiem, i że gdy uwolni się spod czaru Ariel, zobaczy
światełko. Ale nic z tego, ciociu.
- Bądź rozsądna, Mattie. Potrzebował zaledwie kilku miesięcy, żeby zmądrzeć. - Charlotte
westchnęła. - Kiedy Ariel zerwała ich zaręczyny, naprawdę był okropnie przegrany. Potrzebował
czasu, żeby się po tym pozbierać. Biedny Hugh. Sądził, że przygotował dla siebie niezawodny
konspekt życia. Plany były bez zarzutu, a on ma zwyczaj wcielać swoje plany w życie, krok po
kroku. Nawet jeśli od czasu do czasu musi zachować się przy tym jak taran.
- Mnie tego nie trzeba mówić.
- Częściowo sama zawiniłam. Nie powinnam była organizować spotkania Hugh z Ariel.
- Więc dlaczego to zrobiłaś? - spytała sztywno Mattie. - Nie ukrywałaś, że chcesz widzieć
Hugh w rodzinie, ale dlaczego za pierwszym razem twój wybór padł na Ariel? Dlaczego nie mnie
rzuciłaś mu w objęcia?
- Och, kochanie. Miałam przeczucie, że mogłabyś z tego powodu żywić do mnie pewną
urazę.
- Mniejsza o to, ciociu. Jestem przyzwyczajona do ustępowania Ariel. Zawsze byłam druga
w kolejce.
- Czy naprawdę, kochanie, musisz wpadać w ten stary schemat myślowy i litować się nad
sobą? Myślałam, że już dawno z niego wyrosłaś.
Mattie drgnęła niespokojnie, bo masażystka zmiażdżyła jej ramiona.
- Przepraszam, ciociu. Trudno zerwać ze starymi przyzwyczajeniami.
- Nie twierdzę, że w tym przypadku nie masz podstaw do takiego zachowania. Świadomie
wybrałam Ariel dla Hugh. I przyznaję, że popełniłam kardynalny błąd. Po prostu na pierwszy rzut
oka świetnie mi do siebie pasowali. Oboje są niesłychanie energiczni, barwni, pełni sprzecznych
emocji. Myślałam, że będą się nawzajem ładować.
- Było odwrotnie. Bez przerwy się wyładowywali.
- I dlatego nie mieli energii na podtrzymanie ognia. Z tobą i Hughem jest inaczej.
- To kolejny błąd, ciociu. Uwierz mi.
148
- Tak czy owak, jeśli upierasz się przy związaniu Hugh z Seattle, to przygotuj się na
prawdziwe fajerwerki. Bo on nie może tu tkwić bez końca, ale nie może też wyjechać bez ciebie.
- Czy to jest w porządku? - odpaliła Mattie, znowu czując wzmożone starania masażystki. -
A co ze mną? Dlaczego mam pakować manatki i jechać na jakąś wysepkę Bóg wie gdzie? Co z
moją karierą? Co z moją orientalną kuchnią i białym winem? Jestem tu szczęśliwa, ciociu.
Wreszcie. Po tylu latach jestem naprawdę szczęśliwa.
- Czy na pewno, kochanie? - spytała cicho Charlotte.
- Chyba znowu napinam mięśnie - oznajmiła Mattie.
- Odpręż się.
- Ciociu?
- Tak, kochanie?
- Co wiesz o przeszłości Hugh?
- O jego przeszłości? No, współpracuje z Vailcourt jako konsultant od prawie czterech lat.
- A zanim zaczął pracować dla ciebie?
- Obawiam się, że nie mogę ci wiele powiedzieć.
- Bo to tajemnica? Polityka kadrowa nie pozwala tego przede mną ujawnić?
Charlotte uśmiechnęła się.
- Niezupełnie chodzi o politykę kadrową. Faktem jest, że po prostu nie wiem, co Hugh robił,
zanim zaczął pracować dla mnie.
Mattie zmarszczyła czoło.
- Trudno mi uwierzyć, ciociu, że przyjęłaś do pracy człowieka, o którym absolutnie niczego
nie wiesz.
- Ujęło mnie coś w jego stylu - powiedziała zamyślona Charlotte. - Któregoś dnia po prostu
wszedł do mojego gabinetu, bynajmniej nie umówiony, i powiedział mi, że go potrzebuję.
Twierdził, że jedno z przedstawicielstw Vailcourt International w Południowej Afryce znalazło się
w niebezpieczeństwie. Zagraża mu grupa buntowników, którzy chcą je zniszczyć dla osiągnięcia
korzyści politycznej. Zaproponował, że za dziesięć tysięcy dolarów zrobi tam porządek.
- I zrobił.
- Naturalnie, kochanie. A reszta to już historia.
H
ugh rozparł się na swym dyrektorskim krześle, nogi położył na blacie biurka i zapatrzony
w okno delektował się wspaniałym widokiem Zatoki Elliotta. Pomyślał, że po powrocie na Saint
Gabriel musi sobie zamówić takie samo krzesło, na jakim właśnie siedzi. Bo widok miał tam dużo
149
atrakcyjniejszy. W Seattle przeszkadzało mu, że musi patrzeć na rozległą zatokę przez grube szyby
okien, których nie można otworzyć.
W miejskim życiu irytowało go zresztą wiele. Uznał więc, że im wcześniej zdoła zabrać
Mattie z Seattle, tym lepiej.
- Silk, gdzie ty się podziewasz, do diabła? - spytał, gdy wreszcie usłyszał w słuchawce
tubalny głos przyjaciela. W tle pobrzmiewał wieczorny gwar dochodzący z „Piekła”. - Od dwóch
dni próbuję się do ciebie dodzwonić.
- Nie było mnie na wyspie - powiedział Silk; sprawiał wrażenie niesamowicie trzeźwego. -
Wybrałem się na Hades sprawdzić, czy nie znajdę tam jakichś śladów.
- Udało ci się?
- Na Czyśćcu podobno jest znowu spokój. Rewolucja się skończyła, interesy kręcą się jak
zawsze.
- Kto rządzi?
- Dobre pytanie, szefie. Może nie uwierzysz, ale większość starej ekipy, włącznie z
Findleyem, prezydentem bilardzistą. Oficjalnie podaje się, że zamach udaremniono i wszystko
wróciło do normy. Ale chodzą plotki, że za kulisami pojawił się nowy człowiek, który wszystkim
kręci, a rząd odpowiada teraz przed nim.
- Innymi słowy, przewrót się powiódł, ale nowy dzierżymorda jest rozsądny i nie pcha się w
światło reflektorów.
- Na to wygląda. Nie wiem, kto to jest, w każdym razie bystry człowiek, bo lojalność
miejscowych bonzów zdobywa pieniędzmi, nie siłą.
- Na Czyśćcu pieniądze zawsze były mocnym argumentem - stwierdził Hugh. - Cormierowi
bardzo się to podobało.
- On uważał, że pieniądze są argumentem wszędzie. Na wysepce takiej jak Czyściec po
prostu bardziej rzuca się to w oczy. Nie zapominaj, że kiedyś była tam forteca piratów. Czasy wcale
tak bardzo się nie zmieniły.
- Mhm, ciekawe. - Hugh przez chwilę milczał, rozważając różne możliwości. - Czy
znalazłeś Gibbsa? Tego kumpla Roseya.
- Nie. Przepadł jak kamień w wodę. Wygląda na to, że dał nogę.
- Pewnie miał powody. Widocznie wykrył, co się stało z Roseyem. Trzeba wobec tego
spróbować odnaleźć kogoś ze służby Cormiera. Może uda się go namówić do zwierzeń.
Zobaczymy, czy dowiemy się czegoś o dniu śmierci Cormiera.
- Przypuszczam, że wszyscy będą cierpieć na zanik pamięci. Jeśli w ogóle uda nam się
kogokolwiek znaleźć.
150
- Jeśli kogoś znajdziemy, to na pewno coś nam powie. Popracuj nad tym, Silk. Ja
tymczasem biorę się do sprawy od drugiego końca.
- To znaczy?
- Słyszałeś kiedyś o komputerach? O sieciach komputerowych i ogólnoświatowych bazach
danych?
- Gdzie ty znajdziesz komputer, w którym będzie dość danych, żeby pomogły nam znaleźć
zabójcę Cormiera?
- Mam tu wejście do jednej z najbardziej wyspecjalizowanych sieci komputerowych na
świecie. Dzwoń natychmiast, jeśli czegoś się dowiesz.
- Jasne.
- Aha - dodał Hugh - Mattie wyznaczyła na jutro wieczór otwarcie twojej wystawy. Ma być
szampan i wymyślne żarcie za darmo. Tutaj tak się robi.
- Ech! Chciałbym tam być. Sądząc po tym, co mówisz, to impreza akurat dla mnie. - Przez
chwilę Silk milczał. - Naprawdę myślisz, że uda jej się coś sprzedać?
Hugh zaskoczyła niepewność w głosie przyjaciela. Silkowi się to nie zdarzało.
- Mattie mówi, że dzięki tobie stanie się bogata.
- Ech - powtórzył Silk głosem pełnym zachwytu. - Jak pomyślę, że siłą wciskałem te płótna
Milesowi, żeby wyrównać rachunki w „Piekle”, to mam ochotę splunąć. Teraz Miles będzie mnie
błagał na kolanach.
- Zemsta jest słodka.
- A nie?
Hugh odłożył słuchawkę i zdjął nogi z blatu. Wyciągnął z lodówki sok, który przyniosła
rano Mattie.
Na widok Hugh maszerującego przez sekretariat w stronę wind przydzieleni mu urzędnicy
podnieśli głowy z pytającym wyrazem twarzy.
- Na razie - powiedział Hugh.
- Co mamy mówić w sprawie przewidywanej godziny pana powrotu, panie Abbott? -
zapytał Gary, gdy Hugh był już na progu.
- Że zaraz wracam. - Hugh wyszedł na korytarz i przywołał windę. Pracownicy sekretariatu,
którzy usiłowali wtłoczyć życie człowieka w ścisły harmonogram, naprawdę działali mu na nerwy.
Wiedział, że ci dwoje są wśród najlepszych w swojej branży, ale przez to wcale nie irytowali go
mniej.
Starał się jednak radzić sobie z podwładnymi, wiedział bowiem, że prędzej czy później
będzie musiał zatrudnić personel pomocniczy w Abbott Charters. Stanowczo nie miał zamiaru dalej
151
prowadzić sam całej dokumentacji i księgowości, a w tych sprawach nie mógł zaufać ani Rayowi,
ani Derekowi czy Silkowi. Ich koncepcja administrowania firmą polegała na tym, że wszystko co
nie nadaje się do natychmiastowego przejedzenia bądź wydania należy wyrzucić do najbliższego
kosza.
- Na miłość boską, co ty masz w tej butelce? - spytała Charlotte Vailcourt, gdy w kilka
minut później Hugh wszedł bez pośpiechu do jej gabinetu.
- Odżywczy tfuj-soczek. Mattie przyrządziła go specjalnie dla mnie. - Hugh postawił
butelkę na wielkim biurku Charlotte. - Chcesz spróbować?
- Przypuszczam, że to jedna z wysokoenergetycznych mieszanek antystresowych. -
Charlotte nieufnie przyjrzała się butelce.
- Owszem. Tego zestawu jeszcze nie próbowałem, ale jeżeli smakuje podobnie jak
poprzednie, to będę miał fart, jeśli przeżyję. - Hugh podszedł do łąkowego barku i wyjął z niego
dwie szklaneczki.
- Czemu więc pijesz ten tfuj-soczek, jak to nazywasz, jeśli wykrzywia cię z obrzydzenia?
Przecież możesz wszystko wylać do pierwszej lepszej doniczki.
Hugh wzruszył ramionami, wrócił do Charlotte i nalał soku do szklaneczek.
- Nie jest taki zły. Pijałem gorsze rzeczy. - Przełknął zawartość szklaneczki jednym haustem
i skrzywił się. - Tylko nie mogę sobie przypomnieć kiedy.
Charlotte uśmiechnęła się od ucha do ucha i ostrożnie spróbowała napoju ze swojej
szklaneczki.
- Przypuszczam, że dbałość Mattie o twoje zdrowie jest dowodem na to, jak bardzo jej na
tobie zależy.
- Właśnie to sobie mówię, jedząc makaron z jarzynami zamiast przyzwoitego, krwistego
steku. - Hugh opadł na lśniące chromem, obite skorą krzesło.
Przemknął spojrzeniem po podświetlanej szklanej gablocie, w której Charlotte trzymała
kilka najbardziej interesujących eksponatów ze swej kolekcji starej broni. Rzędem wisiała tam broń
biała z niezwykłymi rękojeściami, czasem pozłacanymi, czasem inkrustowanymi półszlachetnymi
kamieniami. Osobno zgromadzono sztylety różnej wielkości i kształtu.
- Czy ten rapier jest nowy? - spytał od niechcenia Hugh. - Nie przypominam sobie, żebym
ostatnio go widział.
- Rzeczywiście. Wisi od wczoraj. Siedemnasty wiek. Ładny, nie uważasz?
- Jeśli lubisz takie zabawki... - Hugh z powrotem przeniósł wzrok na szefową. - Wiesz,
Charlotte, chciałem prosić cię o przysługę.
152
- Tak sobie pomyślałam. Zwykle nie przychodzisz tutaj w celach towarzyskich. O jaką
przysługę chodzi?
- Chciałbym pożyczyć kilku twoich komputerowców. Muszę przeprowadzić małe śledztwo.
- Na jaki temat?
- Wydarzeń na Czyśćcu.
- Sądząc po tym, co czytałam któregoś dnia w gazecie, zamach stanu udaremniono prawie
natychmiast.
- To jest oficjalna wersja. Według mojego przyjaciela plotki głoszą, że do władzy doszedł
ktoś nowy. Pracuje z ukrycia. Pomyślałem sobie, że poszperałbym trochę w twoich bazach danych.
Może uda mi się tam znaleźć jego nazwisko.
- W moich bazach danych czy w cudzych? - spytała Charlotte, unosząc brwi. - Zresztą
mniejsza o to. Chyba nie chcę znać odpowiedzi na to pytanie. Zgoda, porozmawiaj z Johnsonem w
dziale przetwarzania danych. On potrafi za pośrednictwem naszych komputerów korzystać z prawie
wszystkich poważnych baz danych na świecie. Tylko nie relacjonuj mi szczegółów, dobrze? I
powiedz Johnsonowi, że nie życzę sobie żadnych śladów, które mogłyby prowadzić do Vailcourt.
Hugh wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Jestem ci bardzo zobowiązany.
- Potraktuj to jako ślubny prezent.
- Tak zrobię. - Hugh wstał. - Chcesz resztę soku?
- Nie, dziękuję. Niestety, będziesz musiał dokończyć go sam.
- Tego się obawiałem. - Hugh wziął butelkę i skierował się do drzwi.
- Aha, Hugh... - odezwała się zza jego pleców Charlotte.
- Słucham? - Odwrócił się, trzymając już rękę na klamce.
- Jak tam plan zabezpieczeń dla naszych biur?
- Posuwa się naprzód. Będzie gotowy najdalej za parę tygodni.
- I co dalej?
- Przy odrobinie szczęścia, spakuję się do wyjazdu z Mattie na Saint Gabriel.
- Obawiam się, że nad przekonaniem Mattie musisz jeszcze trochę popracować.
- Wszystko się ułoży.
Charlotte machinalnie zaczęła stukać złotym piórem o biurko.
- Mam nadzieję. Szczerze uważam, że Mattie będzie z tobą szczęśliwa, jeśli sama sobie na
to pozwoli.
- Słusznie - przyznał z przekonaniem Hugh. - Postaram się, żeby była ze mną szczęśliwa.
Słowo daję, Charlotte.
153
- Nikt z nas tak naprawdę nie może się postarać o szczęście drugiej osoby. Szczęście trzeba
odnaleźć w sobie. Kosztuje to wiele wysiłku. I odwagi.
- Mattie ma ikrę - powiedział Hugh. - Na pewno jej się uda. Potrzebuje tylko trochę czasu,
żeby przywyknąć do myśli, że jest ze mną na stałe.
- Mam nadzieję, że dasz jej ten czas, Hugh - powiedziała Charlotte, przesyłając mu znaczące
spojrzenie. - Staraj się jej nie przynaglać. Wiesz, że masz skłonności do pośpiechu.
- Nie mogę tutaj siedzieć do końca świata. Mam interes, którym muszę się zająć, i dom do
zbudowania. A nie młodnieję.
- Ty naprawdę jesteś pewien, że Mattie zamierza zrezygnować dla ciebie ze wszystkiego.
Rzucić galerię, zmienić styl życia, zostawić przyjaciół. Czy to nie arogancja z twojej strony, Hugh?
Gniewnie zmarszczył czoło.
- Zaopiekuję się nią.
- Ale ona nie potrzebuje opieki. Znakomicie radzi sobie sama. Robi to od wielu lat. Nikt w
rodzinie nie umiał się nią nigdy opiekować. Była po prostu inna niż reszta. Miała inne potrzeby,
inne talenty. Nikt nie wiedział, co z nią zrobić, gdy okazało się, że nie jest z tej samej gliny co inni.
- Mówisz tak, jakbyś ją rozumiała.
Charlotte uśmiechnęła się.
- Pewnie dlatego, że sama odeszłam wiele lat temu od świata sztuki do świata biznesu.
Kiedy stanęłam u steru Vailcourt, dowiedziałam się mnóstwo o sferze życia, którą poprzednio
całkiem ignorowałam. To doświadczenie nauczyło mnie zauważać i szanować takich ludzi jak
Mattie. Oboje macie przedsiębiorczego ducha. Oboje lubicie ryzykować.
- Myślisz, że Mattie lubi ryzykować?
- O, tak, chociaż sama nie zdaje sobie z tego sprawy. Często podejmuje ryzyko.
Największym było założenie galerii. Ariel i reszta rodziny dostali spazmów z powodu
komercjalnych zakusów Mattie. W ogóle jej nie poparli, a wierz mi, że na początku bardzo by jej
ułatwiło zadanie, gdyby mogła wystawić u siebie kilka prac matki albo Ariel.
- Chcieli, żeby jej się nie udało.
- Nie. W każdym razie nie dlatego, że jej nie kochają. Po prostu nie aprobowali tego, co
zaczęła robić. Klan Sharpe'ów jest bardzo elitarny w sprawach sztuki.
- Z wyjątkiem ciebie.
Charlotte uśmiechnęła się.
- Jak powiedziałam, zarządzanie Vailcourt poszerzyło mi horyzonty. Ale co do Mattie, za
najważniejsze uważam, że ona umie ryzykować. Bóg wie, ilu nieznanych artystów już odkryła i
wystawiła u siebie w galerii. Jej reputacja zależy od reputacji artystów, których prezentuje. Nie stać
154
jej na omyłki. A ponieważ jest kobietą interesu, więc z omyłek, które jednak popełni, wyciąga
wnioski.
Aluzja była celna. Hugh poczuł, że się rumieni.
- Ze mną nie popełniła omyłki. To była kwestia złego wyczucia chwili. Prędzej czy później
Mattie to zrozumie.
Charlotte pomyślała nad tym chwilę.
- To chyba dobry znak, że Mattie zaczyna interesować się twoją przeszłością.
Rozmawiałyśmy dzisiaj podczas masażu. Miała mnóstwo pytań.
- Cholera jasna! - Hugh poczuł, że cały kurczy się w środku. - Moja przeszłość nie ma nic
wspólnego z teraźniejszością ani przyszłością. Powiedziałem jej to. Nie musi wiedzieć więcej, niż
już wie.
- Kobiety, a szczególnie kobiety nauczone przez doświadczenie, że do mężczyzn należy
odnosić się z rozsądkiem, czasem patrzą na to z innego punktu widzenia.
- Cholera jasna - powtórzył Hugh w drzwiach i w chwilę później zatrzasnął je za sobą.
- Niech ci dobrze służy tfuj-soczek - zawołała za nim Charlotte.
155
Rozdział dwunasty
C
o myślisz o tym, żeby powiesić tę serię z laguną na ścianie po prawej, a widoki miasta po
lewej? - Mattie stała pośrodku galerii, studiując białe ściany. Nad rozmieszczeniem prac Silka
Taggarta zastanawiała się całe popołudnie. Celowo odczekała z wieszaniem obrazów do zamknięcia
galerii, żeby stworzyć atmosferę oczekiwania i wzbudzić zaciekawienie miejscowej społeczności
miłośników sztuki. Chciała wszystkich zaskoczyć. Miejsce każdego obrazu starannie zaplanowała i
teraz wystarczało już tylko je powiesić. Czasu było jednak coraz mniej.
Trudno jednak było jej się skupić na układzie wystawy, gdyż wzburzona Ariel chodziła tam
i z powrotem po sali. W szeleszczących czarnych spódnicach i obszernej jedwabnej górze
wyglądała jak egzotyczny czarny motyl, przelatujący z jednego końca galerii na drugi.
Mattie machinalnie spojrzała na swój strój. W granatowym kostiumie, białej bluzce, złotym
łańcuszku na szyi i czarnych pantofelkach czuła się bardziej jak ćma niż motyl. Żałowała, że
kostium nie jest czerwony. Po głowie przemykały jej myśli o kusej czerwonej sukience
przywiezionej z Brimstone. Leżała złożona i schowana w najciemniejszym kącie szafy.
- Może wreszcie przestaniesz pytlować o tych obrazkach. Próbuję porozmawiać z tobą o
czymś naprawdę ważnym. - Ariel wykonała obszerny gest wyrażający głęboką frustrację, zawróciła
i ruszyła ku przeciwległej ścianie.
- Właśnie te obrazy są ważne. W tej chwili znacznie ważniejsze niż to, co chcesz mi
powiedzieć. Wiesz, że wieczorem mam wernisaż. - Mattie pochyliła się nad grupą obrazów
opartych o ścianę. Dopiero co skończyła wypakowywać je ze skrzyni i z niecierpliwością czekała,
aż zobaczy, jak wyglądają na ścianach galerii.
- Następny wernisaż jakiegoś nudziarza, który maluje przyjemne obrazki dla amatorów
przyjemnej sztuki.
Mattie poczuła przypływ oburzenia.
- Nie ma nic nudnego w Silku Taggarcie ani w jego obrazach. - Wzięła dwa na chybił trafił i
powiesiła na ścianie. - Popatrz choćby na te, Ariel. Dobrze się przyjrzyj i spróbuj mi, do diabła,
powiedzieć, że są nudne.
156
Ariel wydała dramatyczne westchnienie i omiotła obrazy powierzchownym spojrzeniem.
Jeden przedstawiał dziwnie niepokojącą scenę portową, na drugim była dżungla, która groziła
czymś dzikim, prymitywnym, a zarazem porażała wrażeniem bujności życia.
- Landszafty z wysp Pacyfiku? Zlituj się, Mattie. Takie rzeczy wiesza się na ścianach w
wielkich hotelach. Wszędzie możesz kupować je tuzinami. Wszystkie do siebie podobne. Od tego
już tylko krok do zdobienia ścian plakatami. Myślę, że ten towar wyda się twoim klientom wielką
sztuką.
- Ariel, masz elitarne, egocentryczne podejście do sztuki. Jesteś bardzo poważnym
przypadkiem widzenia tunelowego. Myślisz, że dobra sztuka może być tylko jednego rodzaju? Że
musi stanowić odbicie neurotycznych lęków artysty? Powiem ci coś. W czasach renesansu ty i tacy
ludzie jak ty nie przeżyliby w branży pięciu minut.
Ariel wydawała się zdziwiona tym niespodziewanym atakiem. W rodzinie Sharpe
traktowano jak aksjomat tezę, że Mattie nie wyraża odmiennych opinii o sztuce niż inni członkowie
rodzinnego klanu. Dla wszystkich było bowiem oczywiste, że nie ma dostatecznych kompetencji.
- Na miłość boską, Mattie, nie musisz tak się nagrywać. Zresztą chcę z tobą porozmawiać o
czymś całkiem innym.
Ale Mattie była już porządnie nagrana. Kłótnia z Ariel bardzo dobrze wpływała na jej
samopoczucie. To dziwne, ale ostatnio zdarzało jej się kłócić coraz częściej. Było tak, odkąd
wróciła z Czyśćca.
- Wiesz co? - powiedziała gniewnie Mattie. - W dawnych, dobrych czasach ludzie
rozumieli, czemu służy sztuka. Miała robić na nich wrażenie. Miała przemawiać właśnie do nich,
nie tylko do samego artysty. Miała znaczyć coś ważnego, uniwersalnego. No, i miała wyrażać
pewne ideały, wartości, nadzieje i marzenia.
- Naprawdę myślę, Mattie, że dość już tego.
- Wtedy ludzie sami widzieli, co jest dobrą sztuką, i dlatego to kupowali. Artyści tworzyli
po to, żeby ich prace spodobały się kupującym. Nie zaprzeczysz, że właśnie w takich warunkach
powstały liczne arcydzieła. Za to teraz elitaryści zamknięci w światku sztuki, tacy jak ty, próbują
wmówić nabywcom, co powinni lubić. Wielu klientom można wcisnąć to, co waszym zdaniem jest
dobrą sztuką. Ale moi klienci są inni. Kupują to, co sami chcą kupić, dzieła, które z przyjemnością
będą oglądać w swoich domach.
- Mattie, to szaleństwo. Nie chcę dyskutować z tobą na temat establishmentu w sztuce.
- Popatrz uważnie na obrazy Silka Taggarta i spróbuj mi powiedzieć, że to jest złe
malarstwo! - ryknęła Mattie.
- Mattie, na miłość boską, nie podnoś głosu - syknęła Ariel.
157
- Czemu? To bardzo przyjemne wydrzeć się na ciebie. W ten sposób rozładowuję swój stres.
Lata stresu. Popatrz, do cholery, na te obrazy!
- No już dobrze, dobrze. Patrzę. Opanuj się, Mattie. To niepodobne do ciebie, żebyś była
taka... taka emocjonalna. - Ariel odwróciła się do obrazów. Przyglądała im się przez trzy długie
minuty, w zamyśleniu mrużąc oczy.
- No i co? - natarła Mattie. - Są nudne?
- Nie - przyznała niechętnie Ariel. - Nie są nudne. Ten facet ma talent, to pewne.
- Duży talent.
- Niech będzie, duży talent. Szkoda, że trwoni go na bezsensowne mariny i pejzaże.
- Dzięki temu, że podejmuje tradycyjne tematy, jego obrazy są bardzo przystępne. Nie
rozumiesz tego? Te obrazy oddziałują na kilku płaszczyznach. Są atrakcyjne w czysto fizykalnym
sensie, ale zarazem pobudzają do myślenia. Ludzie, prawdziwi ludzie, lubią sztukę, która jest do
tego zdolna. I powiem ci jeszcze coś, Ariel. Tego rodzaju kontaktu z odbiorcą szukałby Flynn,
gdyby bardziej skłonił się ku realizmowi.
Ariel obróciła się gwałtownie. Oczy płonęły jej furią.
- Nie waż się mamić Flynna, żeby malował dla ciebie takie obrazki. Słyszysz mnie? Nie waż
się!
Mattie jęknęła. Złość już z niej ulatywała.
- Dobra, tego nie powiedziałam. Daj już spokój, Ariel. Mam kupę roboty przed otwarciem
wystawy. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałabym się tym zająć.
Ariel zawahała się.
- Wiesz, pomogę ci. Chyba masz rację, żeby podzielić te obrazy tematycznie. Powieszę
sceny z dżungli.
Mattie wytrzeszczyła oczy na siostrę.
- Dziękuję.
- Nie rob takiej zaskoczonej miny. Nie zawsze jestem wielką królewną. Chcę z tobą
porozmawiać, już ci powiedziałam, a wygląda na to, że inaczej mi się nie uda.
- Obawiałam się, że masz jakiś ukryty motyw. - Mattie poprawiła zawieszenie portowego
pejzażu i odstąpiła kilka kroków, żeby zerknąć na niego z oddalenia. - No, to dawaj. O czym ma
być ten wykład?
- Chcę się dowiedzieć, co sobie wyobrażałaś, zaręczając się z Hughem Abbottem? - Ariel
powiesiła obraz przedstawiający dżunglę. - Jak do tego doszło, Mattie?
- Dość trudno mi to wyjaśnić. Sama nie bardzo wiem. I wcale nie jestem pewna, czy się
zaręczyliśmy. To Hugh tak interpretuje tę sytuację, nie ja. Ja się jeszcze nie zdecydowałam.
158
- Bądź uczciwa, Mattie. Ten człowiek żyje z tobą. Opowiada wszystkim naokoło, że chce
się z tobą ożenić. Czy musiałaś się posuwać aż tak daleko tylko po to, żeby dowieść, że możesz
mieć to, co kiedyś ja miałam?
- Nie zrobiłam tego, żeby czegokolwiek dowodzić.
- Zrobiłaś. Zawsze mi zazdrościłaś. Talentu, sukcesów, mężczyzn, wyglądu. Wszystkiego.
- To nieprawda. No, może kiedy byłyśmy dziećmi. Ale to dawne czasy. Ludzie dorastają,
Ariel.
- Naprawdę? A jak to się stało, że człowiek, z którym w końcu zdecydowałaś się zacząć coś
poważnego, jest jednym z moich byłych? Konkretnie byłym narzeczonym. Czy nie sądzisz, że taki
zbieg okoliczności jest podejrzany? Po co miałabyś wybierać akurat tego mężczyznę? Powiedz mi,
Mattie. No, powiedz prawdę.
- Wcale go nie wybrałam. Przynajmniej nie tym razem. To on mnie wybrał. - Mattie
wycofała się na zaplecze po narzędzia.
Ariel zamaszyście podążyła za nią.
- On wybrał ciebie? Jak to?
- Spytaj Hugh. To on nalegał na ogłoszenie zaręczyn. Ja od roku go unikałam. To on
zorganizował nam niby przypadkowe spotkanie na Czyśćcu, nie ja. A w ogóle to nie twoja sprawa.
- Nie moja sprawa? Hugh jest moim byłym narzeczonym.
- I co z tego? - burknęła Mattie. - Rzuciłaś go, nie pamiętasz? Nie chciałaś go.
- I ty też nie powinnaś go chcieć, Mattie. Posłuchaj, mówię to dla twojego dobra. On jest dla
ciebie zupełnie nieodpowiednim człowiekiem, wierz mi. Znam go. Jeśli musisz mieć któregoś z
moich mężczyzn, weź Emery'ego. On przynajmniej szczerze cię lubi.
- Serdeczne dzięki.
- Niech tam, jest dla ciebie o wiele za stary i przeżywa załamanie kariery, ale zna twój świat
i ludzi, którzy się w nim obracają. Możesz rozmawiać z nim o sztuce, winie i książkach. Uszanuje
twoją karierę. Nie będzie próbował ściągnąć cię na jakąś wysepkę diabli wiedzą gdzie, żebyś
siedziała pod palmą i obierała dla niego kokosy.
- Nie interesuje mnie małżeństwo z Emerym, bardzo ci dziękuję za propozycję. I nie
zamierzam wylegiwać się pod palmą.
- Co innego będziesz robić na takim odludziu? A może łudzisz się, że zmienisz Hugh? Jeśli
tak, to przeżyjesz przykre i gwałtowne rozczarowanie. Posłuchaj kogoś, kto wie. Ja też myślałam,
że można go ucywilizować. Myliłam się. A skoro nie zmienił się dla mojej przyjemności, to co
skłania cię do przypuszczeń, że zmieni się dla twojej?
159
Mattie pogrzebała w skrzynce z narzędziami i wyjęła stamtąd śrubokręt. Mocno go
ściskając, odwróciła się do siostry.
- Wybacz, Ariel, muszę jeszcze powiesić dużo obrazów.
Ariel złagodniała na twarzy.
- Och, Mattie. Przepraszam, jeśli uraziłam twoje uczucia. Robię to dla twojego dobra,
przysięgam. Mówię teraz do ciebie jako starsza siostra. Przez pewien czas byłam pewna, że uda mi
się przekonać Hugh do racjonalnego rozwiązania i zachęcić, żeby wrócił do Stanów. Ale potem
odkryłam prawdę. Hugh nie wyjedzie z tej przeklętej wyspy dla żadnej kobiety.
- Zejdź mi z drogi, Ariel. Mam robotę.
- Mattie, przecież ty nie chcesz takiego męża. To jest przeżytek. Relikt średniowiecza. Na
rolę kobiet i małżeństwo ma poglądy sprzed kilku wieków. Och, wiem, że taki macho w łóżku jest
na początku interesujący, ale to ci się znudzi, wierz mi.
Mattie poczuła, że purpurowieje na twarzy.
- Jesteś moją siostrą, Ariel, ale to nie znaczy, że muszę omawiać z tobą moje życie miłosne.
- Czemu nie? - burknęła mocno rozdrażniona Ariel. - Pomyśl tylko, co teraz możemy
powiedzieć sobie jak siostra siostrze. Obie spałyśmy z tym samym mężczyzną. Postawmy sprawę
jasno. Wiem na pewno, że on nie jest z tych najlepszych.
- Zamknij się, Ariel. - Znowu zaczynała w niej wzbierać złość.
- To prawda, Mattie. Ostrzegam cię. Takie łup-łup szybko nuży.
- Powiedziałam, żebyś się zamknęła, Ariel. Ani słowa więcej!
- Hugh nie jest mężczyzną dla ciebie. Tak samo jak nie był mężczyzną dla mnie. O ile
wiem, nie jest w ogóle mężczyzną dla żadnej nowocześnie myślącej kobiety. To zapóźniony w
rozwoju, pozbawiony wrażliwości, nieczuły kloc. Posłuchaj mnie, Mattie. Rozmawiamy o twojej
przyszłości.
- I co? Chcesz, żebym ci powiedziała, że się boję? Że tak naprawdę nie wiem, co robię? No,
więc dobra. Boję się, przyznaję. Nie wiem, co...
Uwagę Mattie zwrócił cichy szelest otwieranej papierowej torby. Zerknęła zaskoczona ku
drzwiom, za plecy Ariel. Na progu stał Hugh, oparty jedną ręką o futrynę. Trzymał torbę firmową
tajlandzkiej restauracji, znajdującej się w sąsiedztwie. Oderwał się od studiowania zawartości torby
i podniósł głowę, skłoniony do tego nagłym milczeniem, które zapadło na zapleczu.
- Hej, nie chcę wam przeszkadzać - powiedział spokojnie, wyciągając z torby małe,
kartonowe opakowanie. - Wpadłem tylko z obiadem dla Mattie. Pomyślałem, że musi sobie dodać
energii przed wielkim otwarciem.
160
- Mój Boże - westchnęła Ariel. - Popatrz na siebie. Taki zimny. Taki ohydnie pewny siebie.
Jak możesz być takim skończonym sukinsynem, Hugh? No, jak?
- Hmm - zaczął Hugh w zamyśleniu. - To nie jest łatwe. Słowo ci daję.
- Ech, już lepiej nic nie mów. - Ariel przemknęła obok niego, szeleszcząc czarnymi
jedwabiami. W chwilę później frontowe drzwi trzasnęły tak, że aż zatrzęsły się ściany.
W pokoiku na zapleczu znów zapadła cisza. Hugh zerkną na Mattie, kurczową ściskającą
śrubokręt.
- Hej, jeśli powoli i ostrożnie odłożysz to narzędzie, to podam obiad.
Mattie uświadomiła sobie, że drży. Upuściła śrubokręt na blat, obeszła biurko i bezwładnie
opadła na krzesło. Kolana odmówiły jej posłuszeństwa.
Milcząc przyglądała się, jak Hugh wypakowuje posiłek: makaron z jarzynami w ostrym
sosie arachidowym.
- Jedz - zarządził, rozłożywszy jej serwetkę na kolanach. Postawił przed Mattie papierowy
talerz z obiadem. - Kiedy skończymy, pomogę ci powiesić resztę obrazów.
- Dziękuję. - Mattie bezmyślnie wlepiła wzrok w makaron.
- Nie przejmuj się. Nawet my, zapóźnione w rozwoju, pozbawione wrażliwości, nieczułe
kloce, możemy się do czegoś przydać.
Mattie dalej gapiła się w makaron.
Hugh zaczął jeść swoją porcję. Przez minutę przeżuwał w milczeniu, potem figlarnie uniósł
brew.
- Łup-łup?
Mattie zamrugała i wreszcie wzięła do ręki pałeczki.
- Nie jest tak źle.
- Dziękuję - powiedział Hugh pokornie. - Bardzo się staram i jestem chętny do nauki. A
uczę się szybko.
Nagle Mattie poczuła, że nie może się powstrzymać. Pomyślała o szalonej, bardzo
podniecającej technice seksualnej Hugh i zaczęła chichotać. Chichot przerodził się w śmiech i po
chwili Mattie dosłownie skręcała się pod biurkiem. Hugh przyglądał się temu z rozbawieniem i
sprawiał wrażenie dość zadowolonego.
Dopiero później Mattie uświadomiła sobie, że śmiech zwalczył jej stres równie skutecznie
jak wybuch złości. I w obu przypadkach to Hugh ofiarował jej tę wolność.
W
ernisaż Silka Taggarta zakończył się wielkim sukcesem. Przez większą część imprezy
Hugh stał swobodnie oparty o ścianę, z kieliszkiem szampana w dłoni, i żałował, że Silk nie widzi,
161
co się dzieje w galerii. Silkowi bardzo dodałby animuszu widok tych wszystkich eleganckich,
modnie ubranych ludzi prześcigających się w pochwałach jego prac. Hugh starał się zapamiętać jak
najwięcej podsłuchanych uwag, żeby mocje potem powtórzyć przyjacielowi.
„...Wprawiają mnie w dziwną nostalgię... Nie mogę się doczekać, kiedy powieszę tę lagunę
u siebie w domu... Wspaniałe kolory, bardzo prawdziwe... Co za odmiana, w większości galerii w
Seattle są ostatnio tylko szarości, czerń i brązy... Śmiałe i pełne życia... Przyjemna odmiana.
Zmęczyła mnie wyrafinowana subtelność... Ta dżungla jest jak żywa... Groźne, ale piękne...
Utrwalił siłę natury...”
Mattie była wszędzie. W kostiumie, ze schludnym koczkiem wyglądała jak prawdziwa
kobieta interesu. Chodziła od grupki do grupki, rozmawiała z potencjalnymi nabywcami i
przymykała oczy na przypadki rozbojów, których kilku wygłodniałych artystów dokonywało w
bufecie. Wcześniej powiedziała Hugh, że ten darmowy posiłek dla bohemy traktuje jako swój
wkład w sztukę.
- Niezłe - oznajmiła Hugh młoda kobieta z żółtozielonymi włosami, obwieszona furą
metalowych ozdób.
Spojrzał na nią.
- Masz na myśli obrazy?
- Nie. Jedzenie. Obrazy są dobre, ale jedzenie fantastyczne. Mattie zawsze wydaje
prawdziwe uczty. Nie jest skąpiradłem, jak niektórzy właściciele galerii. - Młoda kobieta zmierzyła
Hugh kosym spojrzeniem. - Ktoś ty jest? Autor?
- Nie. Przyjaciel autora. On nie mógł przyjechać.
- Szkoda. To musi być fajne, patrzeć jak ludzie dostają ocipu nad twoją robotą. Dałabym
wszystko, żeby na moje też się tak gapili.
- A co robisz?
- Rzeźbię w metalu. Pod nazwiskiem Shock Value. Shock Value Frederickson. Ale
zamierzam zmienić pseudo. Nie pasuje do tego, w co teraz idę.
- Czyli?
- Większe wyrafinowanie formy - wyjaśniła cierpliwie Shock Value Frederickson. - Dzięki
Mattie mam teraz trochę luzu, zupełnie inaczej się wtedy pracuje.
- Mattie? A co ona ma z tym wspólnego?
- W dawnych czasach powiedziałoby się, że jest mecenasem. Dała mi na wałówkę, żebym
mogła skończyć to, nad czym teraz pracuję. Niedługo jej zwrócę.
- Aha. A ile właściwie ci pożyczyła?
162
- Dokładnie nie pamiętam - powiedziała beztrosko Shock Value Frederickson. - O, jest mój
kumpel. Nie widziałam go z miesiąc. Złamał nogę, jak robił performance w parku. Fajnie było z
tobą pogadać. Na razie.
Znacznie później Hugh przyglądał się, jak Mattie starannie zamyka drzwi galerii. Wyglądała
radośnie, choć nie okazywała tego w hałaśliwy sposób.
- Dobrze poszło, co? - Hugh wziął ją pod ramię i spacerem poszli w stronę domu Mattie.
- Bardzo dobrze. Sprzedałam wszystko, co wystawiłam. Mam nadzieję, że Silk będzie
zadowolony.
- Podnieci się tym jak małe dziecko Bożym Narodzeniem. Nigdy dotąd nie przeżył żadnego
prawdziwego sukcesu. W niczym. Nie mogę się doczekać, żeby mu opowiedzieć. - Hugh zadumał
się na chwilę. - Jesteś w tym naprawdę dobra, co?
- W czym?
- No, w radzeniu sobie z takimi tłumami klientów. W robieniu wystaw, takich jak Silka. W
prowadzeniu galerii. W tym wszystkim.
- Z tego żyję - powiedziała cicho.
- No, tak.
- Co ci nie gra, Hugh?
- Nic.
- Jesteś pewien?
- Po prostu patrząc na ciebie dziś wieczorem, trochę pomyślałem o rożnych sprawach. To
wszystko - mruknął i natychmiast tego pożałował.
- Na przykład o czym?
- Nieważne. - Prawdę mówiąc jednak, Hugh zaczynał się poważnie martwić. Mattie czuła
się w tym świecie jak ryba w wodzie. Odnosiła w nim sukcesy. Miała przyjaciół. Była częścią
społeczności zainteresowanej sztuką.
Przekonał się, jak dobrze Mattie funkcjonuje w swoim środowisku i natychmiast naszły go
złe przeczucia. Do tej pory powtarzał sobie, że gdy nadejdzie właściwy czas, Mattie łatwo
przystosuje się do życia na Saint Gabriel. Jeszcze niedawno niefrasobliwie wierzył, że Mattie na
pewno rzuci wszystko i przeniesie się na Saint Gabriel, byle tylko udało mu się ją przekonać, że nie
jest kimś, kto zastępuje mu Ariel. Teraz dumał nad tym, czy się zwyczajnie nie łudzi.
Opadły go wątpliwości. Co obiektywnie mógł jej zaoferować w zamian za życie, które sama
stworzyła sobie w Seattle? Tylko siebie.
163
Silk miał rację. To już nie dobre stare czasy, kiedy mężczyzna mógł oczekiwać od kobiety,
że zwinie manatki i pojedzie za nim gdziekolwiek bądź. Może Charlotte też miała rację, wytykając
mu arogancję?
- Hugh, czy coś się stało? - Mattie popatrzyła na niego z zatroskaniem. Przystanęli akurat
przed jej domem.
- Nic takiego. Nie przejmuj się tym, Mattie. - Otworzył drzwi, wprowadził ją na klatkę
schodową i w milczeniu przycisnął guzik windy. Mattie raz po raz zerkała na niego z niepokojem,
ale Hugh to ignorował. Nadal dumał.
Był tak skupiony na kłopotach, które objawiły się tego wieczoru, że omal nie przegapił
czegoś ważnego. Zasuwa na drzwiach mieszkania Mattie była w niewłaściwej pozycji. A przecież
osobiście ją zamknął, gdy wychodził z domu. Nigdy nie zapominał o takich sprawach.
Ktoś musiał po ich wyjściu otworzyć drzwi, a potem zapomniał zamknąć. Mógł jeszcze być
w środku.
Hugh cofnął się i przycisnął dłoń do ust zaskoczonej Mattie, żeby przypadkiem nie
odezwała się za głośno. Znieruchomiała i spojrzała na niego pytająco szeroko rozwartymi oczami.
- Ktoś jest w środku - szepnął jej do ucha. Skinęła głową, że rozumie, więc zabrał jej rękę
sprzed ust.
Mattie dobyła z siebie jedno, jedyne słowo:
- Policja.
Pokręcił głową i po cichu pociągnął ją w głąb korytarza. Przystanęli przed składzikiem.
Hugh otworzył drzwi, wsunął rękę w szparę i wymacał wyłącznik światła w korytarzu. Natychmiast
otoczyła ich ciemność, pozostało jedynie żarzące się światełko bezpieczeństwa nad wyjściem w
końcu korytarza.
- Hugh? - Z szeptu Mattie przebijał niepokój.
- Poczekaj tutaj.
- Co chcesz zrobić? W środku może być włamywacz. Zalecają, żeby ich nie zaskakiwać.
Należy iść do sąsiada i wezwać policję.
- Daj mi dwie minuty. Jeśli w tym czasie nie opanuję sytuacji, dzwoń po gliny.
- Wolałabym, żebyś...
- Cicho, mała. Zaraz wrócę.
Myśl, że może to nie być zwykłe włamanie, kazała mu postąpić wbrew regułom. Po całym
tym bałaganie na Czyśćcu, śmierci Roseya i zniknięciu Gibbsa istniała jakaś możliwość, że
włamywaczowi, który wtargnął do Mattie, mogło wcale nie chodzić o zwykłą kradzież.
164
Gdyby tak było, Hugh chciał zdobyć kilka odpowiedzi na swoje pytania. Okazja wydawała
mu się za dobra, by ją stracić.
Zdążył już przywyknąć do ciemności, pchnął wiec drzwi do mieszkania i pochylony szybko
wpadł do środka. Liczył, że mrok za plecami da mu potrzebną osłonę.
Mając w głowie plan mieszkania Mattie, skoczył za skórzaną kanapę i zaległ płasko na
podłodze. Najpierw popatrzył po sypialnej antresoli. Na górze nikogo nie było. Powiedział mu to
blask wpadający do mieszkania przez wysokie okna.
Parter był pogrążony w ciemności. Ktokolwiek wszedł tam podczas nieobecności
właścicielki, zgasił światło, które Hugh celowo zostawił we wnęce kuchennej.
Właśnie zastanawiał się nad tym faktem, gdy usłyszał, że ktoś porusza się na kanapie.
Skórzane obicie cicho zaskrzypiało.
Poderwał się z ziemi, przesadził oparcie i wylądował na czyimś ciele. Mężczyzna krzyknął
zaskoczony, impet Hugh odebrał mu dech. Usiłując chwycić ustami powietrze, włamywacz szarpał
się pod Hughem jak ryba na haczyku. Wskutek tego obaj po chwili wylądowali z głuchym łoskotem
na dywanie.
Hugh przygwoździł włamywacza do podłogi i nagle zmarszczył nos, w nozdrza uderzył go
bowiem silny zapach alkoholu. Facet wyraźnie ograbił skromny barek Mattie.
- Hej - wycharczał tamten. - Daj spokój, człowieku. Puść mnie.
Zapaliło się światło.
- Zadzwoniłam na policję - stanowczo oznajmiła Mattie od progu. - Za chwilę tu będą.
Hugh, czy nic ci nie jest?
Hugh spojrzał na mężczyznę, którego dosiadał okrakiem.
- Cholera, Mattie, lepiej odwołaj to wezwanie.
- Prawdę mówiąc, nikogo nie wezwałam - wyjaśniła Mattie, przestępując próg. - Nie miałam
okazji. Powiedziałam tak na wszelki wypadek, gdyby ten ktoś, kto tu jest, miał zamiar prysnąć.
Sądziłam, że wiadomość o policji w drodze go zniechęci. - Stanęła jak wryta i wytrzeszczyła oczy. -
Boże, Hugh, co ty robisz? To nie jest włamywacz.
- Cześć, Mattie. - Flynn Grafton spojrzał na nią z podłogi. Jego długie blond włosy
utworzyły na dywanie wachlarz wokół głowy. Wzrok miał mętny i szklisty. - Przepraszam za to
zamieszanie.
165
Rozdział trzynasty
M
ój Boże, to jest Flynn! - Mattie podbiegła do mężczyzn z niepokojem w oczach. - Puść
go, Hugh. Zraniłeś go? Flynn, czy nic ci nie jest?
- Nic a nic - odpowiedział Hugh. Wstał zirytowany szybkością, z jaką Mattie zmieniła
obiekt swej troski.
- Chyba rzeczywiście. - Flynn lekko potrząsnął głową, jakby chciał sprawdzić, czy jest cała.
Powoli usiadł i zamrugał. Tymczasem Mattie przyklękła koło niego. - Boże, Abbott. Najechał pan
na mnie jak czołg. Za kogo mnie pan wziął? Za Kubę Rozpruwacza?
- Rozważałem taką możliwość. Co pan tu robi, Grafion, do cholery?! Jak pan wszedł?
- Ariel ma klucz. Pożyczyłem sobie. - Flynnowi nieco plątał się język.
- Po co? - spytał bezceremonialnie Hugh.
Mattie spojrzała na niego z dezaprobatą.
- Przestań dręczyć Flynna. Czy nie widzisz, że jeszcze nie może dojść do siebie po twoim
ataku? Mam nadzieję, że nie zrobiłeś mu nic poważnego. Taki wstrząs może spowodować
najróżniejsze stresogenne obrażenia, od urazu pleców po bóle głowy. Stanowczo przesadziłeś,
Hugh.
- Ja przesadziłem? - Hugh spojrzał na nią z niedowierzaniem. - Facet wkrada ci się do
mieszkania, wypija brandy i wali się na kanapę czekając, aż wrócisz do domu, zostawia za sobą
wszelkie ślady zwykłego włamywacza, a ty nazywasz przesadą to, że go uziemiłem?
- Dobrze, że nie wyciągnąłeś broni. Właśnie w ten sposób dochodzi do nie zamierzonych
postrzałów.
Hugh spojrzał w sufit, błagając niebiosa o natchnienie i cierpliwość.
- Nigdy nie zdarzyło mi się postrzelić kogoś przypadkiem. Jeżeli, to zawsze celowo.
- Uspokój się, Hugh - powiedziała Mattie łagodząco. - Widzę, że jeszcze jesteś nabuzowany,
ale nie ma potrzeby tak się złościć.
- Nabuzowany? Złoszczę się? Ty niewiele w życiu widziałaś, mała.
Uśmiechnęła się uroczo.
- Może zaparzysz wszystkim dobrej ziołowej herbatki? W kuchni jest rumianek. To nam
dobrze zrobi na nerwy.
166
- Mam nerwy w znakomitym stanie. Nie jestem w najlepszym humorze, ale na nerwy nie
narzekam.
- Wobec tego może Flynn będzie miał ochotę się napić - powiedziała Mattie patrząc, jak
mąż Ariel osiąga pozycję na czworakach.
- Nie - szepnął Flynn, z błagalnym gestem. Sprawiał wrażenie, jakby groziła mu morska
choroba. - Tylko nie ziołowa herbatka. Prawdę mówiąc, trochę mi się kręci w głowie. Nie chcę
zapaskudzić ci tego ślicznego dywanu.
- Nie waż się rzygać - przestrzegł go Hugh.
Mattie zmarszczyła czoło.
- Nie burcz tak, Hugh. Flynn będzie przez ciebie jeszcze bardziej spięty.
- Może tobą to wstrząśnie, Mattie, ale guzik mnie obchodzi poziom stresu pana Flynna
Graftona. - Odwrócił się do artysty, który próbował z powrotem wdrapać się na kanapę. - Przestań,
człowieku, odgrywać skrzywdzone niewiniątko i powiedz, co tu robisz, zanim sam zestresuję się na
maksa, bo wtedy wezmę cię do okna i pieprzne na dół.
- Hugh! - Mattie spojrzała na niego z ciężkim wyrzutem.
Hugh zignorował to spojrzenie. Nie spuszczał wzroku z Flynna.
- No, Grafton! Czekam na wyjaśnienie.
Flynnowi udało się znaleźć z powrotem na kanapie. Bezwładnie opadł na poduszki, ukrył
twarz w dłoniach.
- Przyszedłem spytać Mattie, czy nie mógłbym zostać tu na noc.
- O, cholera jasna! To załatwia sprawę. Lecisz przez okno, koleś. Ale najpierw przefasonuję
ci buźkę w duchu neoimpresjonistycznym. - Hugh skoczył w stronę Flynna.
- Nie, Hugh! Przestań! Natychmiast przestań! - Mattie zastąpiła mu drogę, unosząc dłoń
władczym gestem. - Do ciężkiej cholery, tu nie jest Czyściec ani Saint Gabriel. Wróciłeś do
cywilizacji, więc masz się zachowywać w cywilizowany sposób. Słyszysz mnie?
- Zejdź mi z drogi, Mattie.
- Nie zejdę. To jest mój dom i ja tu rządzę. Nie wolno ci uderzyć Flynna. Czy wyrażam się
jasno? On na pewno wcale nie chce tego, co sobie pomyślałeś, jak spytał, czy może zostać na noc.
- Chciał spędzić tę noc z tobą. Sama słyszałaś. Wyraźnie to powiedział - warknął Hugh. -
Zejdź mi z drogi, Mattie.
- On po prostu chciał przespać tę noc na kanapie, prawda Flynn? - Mattie zwróciła się do
swego nieproszonego gościa, oczekując potwierdzenia.
Flynn uniósł głowę, mocno zdezorientowany zamieszaniem.
167
- Jasne. Pokłóciliśmy się z Ariel. Przyszedłem zobaczyć, czy przechowasz mnie przez jedną
noc, Mattie. W czym problem?
- Nie wierzę. - Hugh przeszył Mattie najbardziej lodowatym ze swych spojrzeń. - Czy on
nocuje u ciebie na kanapie regularnie?
- A skąd! - Mattie spojrzała niespokojnie na Flynna. - Pierwszy raz prosi, żeby mógł tu
przenocować. Rozumiem, że burza była z piorunami, Flynn?
- Mniej więcej. - Flynn znowu opadł na poduszki i bezsilnie przymknął oczy. - Powtarzam
sobie, że Ariel wchodzi w nowy okres, Wczesny Dojrzały, ale coraz mniej jestem tego pewien.
Temperament to ona ma z natury, ale ostatnio dosłownie dostaje kota. Nastroje zmieniają jej się z
minuty na minutę.
Mattie delikatnie poklepała go po ramieniu.
- O co się pokłóciliście?
- O to co zawsze. O moje obrazy. Ale tym razem Ariel kompletnie ześwirowała.
- Czemu?
- Bo powiedziałem jej, że się zdecydowałem. Mam kilka gotowych prac, które chcę ci
pokazać. Chcę wiedzieć, czy będziesz umiała je sprzedać tym Borgiom i Medyceuszom z awansu.
Mattie usiadła na kanapie obok Flynna.
- Nic dziwnego, że Ariel dostała szału. O to będzie walczyć z tobą do ostatniej kropli krwi.
- Wiem. Ale podjąłem decyzję, Mattie. Nie mogę dłużej żyć za jej pieniądze. Zresztą prawdę
mówiąc, jestem bardzo znużony tworzeniem sztuki dla sztuki. Niech to diabli. Może po tych
wszystkich latach chcę wreszcie pokazać mojemu staremu, że się mylił. Że potrafię zarobić na
siebie malowaniem obrazów. Nie wiem. Ale wiem na pewno, że chcę wstawić kilka prac do twojej
galerii.
- Rozumiem - powiedziała Mattie, nadal klepiąc go po ramieniu.
- To wszystko jest bardzo wzruszające - przerwał im Hugh sarkastycznie. - Wierz mi też,
człowieku, że jestem świadom temperamentu Ariel. Ale to nie usprawiedliwia twojego najścia dziś
wieczorem w poszukiwaniu miejsca do spania. Nikt oprócz mnie nie spędza nocy w mieszkaniu
Mattie. Czy to jest jasne?
- Spokojnie, Hugh - powiedziała Mattie, znów próbując łagodzącego tonu. - Nie masz
potrzeby grzmocić się po klatce piersiowej i bronić swego terytorium. Spójrz, która jest godzina. O
wiele za późno, żeby Flynn szukał miejsca gdzie indziej. Nie ma najmniejszego powodu, dla
którego nie mógłby przespać tej nocy na mojej kanapie.
- Już go tu nie ma - stwierdził Hugh. - Wynoś się, Grafton. Natychmiast!
Flynn skinął głową z wyrazem beznadziejności w oczach.
168
- Zadzwonię po taksówkę.
- Nie ma takiej potrzeby, Flynn - powiedziała stanowczo Mattie. Zmierzyła Hugh
wyzywającym spojrzeniem i odwróciła się z powrotem do Flynna. - Gdzie poszedłbyś o tej porze?
Do hotelu? Kosztowałoby cię to fortunę, a ty nie masz forsy.
- Mam karty kredytowe Ariel.
- Wspaniały pomysł - mruknął Hugh. - Zapłacić kartą kredytową żony rachunek w
ekskluzywnym śródmiejskim hotelu, gdy szuka się od niej spokoju. Sprawiedliwość ma swój urok.
- No tak, to chyba nie byłoby w porządku, prawda? - Flynn wyprostował się, przybierając
bardzo dostojną, stoicką pozę. - Coś wymyślę, Mattie. Nie martw się mną. Znajdę jakieś miejsce.
Już za późno, żeby iść do schroniska, ale na wycieraczce też można spać.
Mattie spojrzała na niego przerażona.
- Nie możesz spać na ulicy, Flynn, Na to nie pozwolę.
Hugh przyglądał się tej górnolotnej scenie, gmerając dłonią w kieszeni dżinsów. Wyciągnął
z niej portfel.
- Ułatwię ci sprawę, Grafton. Zafunduję ci hotel. Opłaca mi się taki gest, jak pomyślę, że się
ciebie stąd pozbędę.
Mattie zerwała się z kanapy i podeszła do Hugh. W jej spojrzeniu było tyle zdecydowania,
że Hugh poczuł się niepewnie.
- Przestań się zachowywać jak zazdrosny Tarzan. Nie ma powodu, dla którego Flynn nie
mógłby tutaj przenocować. Jest po północy. Nigdzie go o tej porze nie odeślę.
- Więc powiedz mu, żeby wrócił do domu i przespał się we własnym łóżku.
- To jest moje mieszkanie, Flynn jest moim szwagrem i ja mówię, że może tutaj spać.
Hugh przeczuwał zbliżającą się klęskę, ale mimo to stanął w rozkroku, wsparł się pod
biodra i spróbował najbardziej miażdżącego ze swych spojrzeń.
- A ja mówię, że stąd idzie. Już!
- Nie masz prawa zgłaszać tutaj żadnych żądań.
- Czyżby? Może umknęło to twojej uwagi, ale jesteśmy zaręczeni. To daje mi pewne prawa.
Przez chwilę świdrowała go lodowatym spojrzeniem, a potem nagle zmieniła taktykę.
- Nie chcę ciągnąć tej kłótni, Hugh. Flynn za dużo wypił, jest przygnębiony i ciężko
zestresowany, a do tego nie ma forsy. Bądź miły, proszę.
- A niech tam, Mattie. - Jest coś nieuczciwego w tym, że kobieca prośba może tak łatwo
zmiękczyć mężczyznę, pomyślał Hugh.
Prowadzoną półgłosem sprzeczkę przerwało im ciche pochrapywanie. Spojrzawszy na
kanapę, Hugh zobaczył, że mężczyzna, którego zamierzał wyeksmitować, ponownie zasnął. Hugh
169
potrafił poznać pozycję nie do obrony. Czasem jedynym słusznym wyjściem był z góry
zaplanowany odwrót.
Oczywiście należało się potem zemścić. Zemsta jest słodka.
W
pół godziny później Hugh ułożył się obok Mattie w łóżku na antresoli i wziął ją w
ramiona. Cierpliwie odczekał, aż Mattie znajdzie jakiś koc do przykrycia Graftona, umyje zęby,
weźmie wieczorną porcję witamin i przebierze się w skromną flanelową koszulę nocną.
- Hugh, chcę ci podziękować, że ustąpiłeś w tej drobnej sprawie i pozwoliłeś Flynnowi
przenocować na mojej kanapie - szepnęła Mattie, zresztą całkiem szczerze, i przytuliła się mocniej
do niego. - Wiem, że byłeś wściekły, gdy go tu zastałeś, i zważywszy na okoliczności miałeś
wszelkie prawo zareagować tak, jak zareagowałeś. Obiecuję ci, że to się nie powtórzy.
- Masz rację. To się na pewno nie powtórzy. - Pocałował ją w szyję, wdychając miły,
kobiecy zapach jej ciała. Uświadomił sobie, że już jest twardy z podniecenia. Powoli zaczął
przesuwać rękę po ramieniu Mattie.
- Hugh?
- Słucham, mała. - Bez pośpiechu poddarł jej skromną nocną koszulę powyżej kolan, a
potem jeszcze wyżej.
- Hugh, nie możemy. Dziś nie. - Bezskutecznie stawiała tamy jego napierającym dłoniom. -
Flynn może się zbudzić i nas usłyszeć. To byłoby okropnie żenujące.
- Wobec tego będziesz musiała się postarać, żeby być bardzo, bardzo cichutko, hm? -
Delikatnie rozchylił jej uda. Pomyślał, że Mattie jest tam cudownie miękka. Uśmiechnął się, wyczuł
bowiem pierwszy przebiegający ją dreszczyk. Uwielbiał te dreszczyki.
- Przestań - syknęła. - Robisz to, żeby wyjść ze mną na równo, przyznaj się!
- Nic z tych rzeczy, mała. Robię to, bo jestem uroczym, wrażliwym facetem, który strasznie
się podniecił. - Ściągnął z siebie piżamę i cisnął ją za balustradkę.
Mattie głośno zachłysnęła się powietrzem widząc, jak piżama opada na dół.
- Na miłość boską, Hugh. Co Flynn sobie pomyśli, kiedy zobaczy tam rano twoją piżamę?
- To, co powinien pomyśleć. Że zaznaczyłem swoje terytorium.
- Pewnie powinnam się cieszyć, że nie robisz tego tak, jak wilki i inne dzikie zwierzęta -
zauważyła kwaśno. - Naprawdę, Hugh, nie musisz objawiać w tej sprawie takich prymitywnych
instynktów. Aach! - Raptownie przytknęła dłoń do ust, zorientowawszy się, że wydała głośny jęk.
- Cyt, mała, bo inaczej Flynn cię usłyszy. Pomyśl, jakie to będzie żenujące. - Hugh zaczął
się przesuwać między jej nogami, niżej i niżej, aż w końcu znalazł się w pozycji, w której mógł jej
skosztować ustami.
170
- Oooch, nie. Powiedziałam „nie”, aach! - Mattie przytknęła sobie poduszkę do twarzy.
Jedną ręką trzymała ją na miejscu, podczas gdy drugą zacisnęła boleśnie we włosach Hugh.
Hugh włączył do pieszczot język.
- Mmmmm. - Mattie oderwała poduszkę od twarzy. - O Boże, Hugh. - Z powrotem nakryła
się poduszką. - Mmmmmm, nie... och, Hugh!
Hugh odczekał, aż Mattie zacznie gorączkowo wypychać biodra ku górze, a jej pojękiwanie
zacznie przechodzić w znane mu już okrzyki rozkoszy, których z upodobaniem nałogowca
wysłuchiwał w ostatnich dniach.
Kiedy uznał, że jest zbyt rozpalona, by pamiętać o poduszce, głuszącej jej ciche jęki,
przesunął się ku górze, szerzej rozłożył jej nogi i bez pośpiechu wsunął się głęboko w jej wilgotny
żar. Zabrał poduszkę i spojrzał w lśniące, szeroko rozwarte, zielonozłote oczy. Widział, jak Mattie
przygryza wargę, tłumiąc krzyk.
- Łup-Łup? Twardy, miękki i serdeczne dzięki? - szepnął jej ochryple do ucha.
- Powiedziałam ci, że nie jest tak źle.
Uśmiechnął się szeroko i pocałował ją w usta. W chwilę później stłumił wargami jej krzyk
rozkoszy i sam ukrył twarz w poduszce, bo i on osiągnął zaspokojenie. Poduszka nieco wyciszyła
ten okrzyk triumfu, ale i tak zadrżało od niego łóżko.
W
ściekły dzwonek telefonu brutalnie wyrwał Mattie z głębokiego snu. Wykonała parę nie
skoordynowanych gestów na zmierzwionym łóżku, ale wreszcie zdołała zdjąć słuchawkę z widełek
i przenieść ją w okolice ucha. Natychmiast pożałowała tego, co zrobiła. Rozszlochana Ariel okazała
się znacznie głośniejsza od dzwonka aparatu telefonicznego.
- On jest z tobą Mattie, prawda? Wiem, że tam jest. Poszedł do ciebie tak samo jak wszyscy.
Daj mi go do telefonu. Chcę osobiście powiedzieć Flynnowi Graftonowi, żeby nigdy więcej nie
próbował wpełznąć mi do łóżka. Będę głucha na jego błaganie.
- Dzień dobry, Ariel. Cieszę się, że dzwonisz. - Mattie otworzyła oczy i spojrzała w sufit.
Leżała w łóżku sama. Na dole słyszała cichy szmer męskich głosów i brzęki metalu. Na antresolę
doleciał aromat parzonej kawy.
- Mam nadzieję, że jesteś zadowolona, Mattie. - Ariel pociągnęła nosem. - Po tylu latach
może wreszcie się nasyciłaś. Udało ci się, prawda? Dostałaś w swoje szpony jedynego mężczyznę,
którego naprawdę kiedykolwiek pragnęłam.
- Posłuchaj, Ariel. Wbrew panującej tu opinii nie mam romansu z Flynnem.
Na linii rozległ się cichy trzask. Ktoś podniósł słuchawkę aparatu na dole.
171
- O, Boże, romans - szepnęła Ariel, najwyraźniej nieświadoma tego, że ktoś się włączył. -
Romans! Wiedziałam. Modliłam się, żeby to była tylko jednorazowa przygoda. Głupstwo zrobione
pod wpływem nastroju chwili, coś takiego jak w zeszłym roku z Hughem. Żeby w końcu głos
sumienia ci to wypomniał, tak samo jak tamto. Ale nie. Ty się tym szczycisz, tak? No, powiedz.
- Ariel, w ogóle mnie nie słuchasz. Powiedziałam ci przed chwilą, że nie sypiam z twoim
mężem. Nigdy z nim nie spałam i nie mam ochoty spać. On też nie ma ochoty spać ze mną. On cię
kocha.
- Wczoraj poszedł do ciebie. Nie wrócił do domu. Poszedł prosto do ciebie. I co?
Pocieszyłaś go, Mattie, tak samo jak innych? Poczęstowałaś go ziołową herbatką i okazałaś mu
współczucie? Powiedziałaś, że rozumiesz jego stresy? Niech cię diabli!
- Na miłość boską, Ariel, starczy tego - szorstko zakomenderował Hugh. - Co z tego, że
Grafton jest tutaj? Spał na kanapie. Wiem, bo spałem w łóżku Mattie. Zauważyłbym, gdyby ktoś
ładował się na trzeciego. Na to jestem czuły.
- Hugh? Ty też tam jesteś? - Ariel raptem przestała szlochać.
- Pewnie, że jestem.
- Byłeś przez całą noc?
- A gdzie miałbym być? Przecież jesteśmy z Mattie zaręczeni, zapomniałaś?
- Dzięki Bogu - powiedziała Ariel. Natychmiast porzuciła ton żałosnej ofiary i wcieliła się w
bezwzględną mścicielkę. - Daj mi zaraz Flynna do telefonu.
- Z przyjemnością - powiedział Hugh.
Rozległo się kilka stuków, a po chwili odezwał się chłodny głos Flynna.
- Ariel?
- Flynn, jak mogłeś mi to zrobić? Byłam taka przerażona, kiedy zbudziłam się rano i
zobaczyłam, że nie wróciłeś do domu. Czy masz pojęcie, co ja przeszłam? Czy wiesz, jak to jest,
kiedy trzeba dzwonić do siostry, żeby znaleźć swojego męża? Jak śmiałeś zrobić coś takiego?
- Przecież sama kazałaś mi się wynosić i nie wracać. - Flynn sprawiał wrażenie niezupełnie
skoncentrowanego na rozmowie. Coś jadł.
Mattie odłożyła słuchawkę, zsunęła się z łóżka i nałożyła szlafrok. Stanęła przy balustradce i
opierając się o czerwoną poręcz, spojrzała w dół.
Najpierw zauważyła swoją schludną koszulę nocną. Hugh dość lekceważąco przewiesił ją
przez oparcie swojego krzesła.
Sam rozsiadł się jak pan tego domu, w swobodnej, wręcz aroganckiej pozie. W dłoni
trzymał kubek z kawą i miał przed sobą, na stoliku przystawionym do kanapy, talerz z owsianymi
172
bułeczkami. Nie zadał sobie trudu włożenia czegokolwiek oprócz pary dżinsów. Nagie stopy oparł
na stoliku, a odkryte ramiona lśniły mu w porannym świetle.
Flynn, wyglądający dość nieświeżo po nocy spędzonej w ubraniu, w trakcie tyrady żony
pogryzał owsianą bułeczkę.
- Słyszę cię, Ariel - powiedział spokojnie. - Poluzuj trochę, już wyjaśniłaś, o co ci chodzi.
Odgryzł następny kęs bułeczki i marszcząc nos słuchał odpowiedzi Ariel.
- A co miałem zrobić, jak zamknęłaś drzwi na klucz? Stać w korytarzu i zanosić do ciebie
błagania? - spytał w końcu.
Znów poprzeżuwał w milczeniu.
- Nie - powiedział w końcu, wykorzystując pauzę Ariel. - Nic się nie zmieniło. Wiem, że ci
się nie podoba, ale długo nad tym myślałem i podjąłem decyzję. Poproszę Mattie, żeby wystawiła
bardziej komercyjne obrazy. Koniec, kropka. - Flynn dokończył jeść bułeczkę i wziął do ręki kubek
z kawą. - Posłuchaj, Ariel, mogę być największym nie odkrytym artystą w historii ludzkości, ale
jestem też twoim mężem. Przy odrobinie szczęścia wkrótce zostanę ojcem. I mam jakąś dumę.
Chcę wnieść do tej rodziny coś swojego. Może lepiej porozmawiamy o tym później, jak się
uspokoisz.
Delikatnie odłożył słuchawkę i siadł przygarbiony nad kubkiem kawy.
- Moja pani jest bardzo nieszczęśliwa - powiedział do Hugh.
- Też mi się tak zdaje - przyznał Hugh. - Chciałbym ci pomóc i dać kilka cennych rad, jak ją
temperować, ale prawdę mówiąc, nigdy jej nie rozumiałem. Byliśmy jak oliwa i woda. Albo jak
benzyna i ogień, jeśli kto woli.
- Wiem. Ja sobie potrafię radzić z jej codziennymi humorami. Rozumiem je. Bez tego nie
ma wielkiej artystki. Ariel jest delikatna i trzeba z nią postępować bardzo ostrożnie. Ale wczoraj
wieczorem po prostu wyszedłem z siebie. Powiedziałem jej, że mam dość bycia utrzymankiem.
Dość poczucia, że stoję w jej cieniu i niczego nie wnoszę do naszego związku. Poszło na noże.
Przepraszam, że tu przyszedłem. To był z mojej strony błąd.
- No, raz może się zdarzyć - wielkodusznie zgodził się Hugh.
- Nigdy więcej - przyrzekł Flynn.
- I dobrze. - Hugh wydawał się usatysfakcjonowany.
- Po prostu Mattie była pierwszą osobą, o której pomyślałem, kiedy Ariel zamknęła mi
drzwi przed nosem. To dlatego, że ona zawsze jest taka spokojna i opanowana. Ma tyle rozwagi,
umie trzymać emocje na wodzy. To bardzo dodaje otuchy.
- Mattie też ma swoje chwile - oschle stwierdził Hugh. - Ale na pewno jest zupełnie inna niż
Ariel, pod tym się podpisuję. Kiedy byłem zaręczony z Ariel, nigdy nie umiałem sobie z nią
173
poradzić. Albo snuła się po domu w tragicznej depresji, albo ją rozrywało. Czułem się, jakbym
jechał na fali w wesołym miasteczku. Po kilku tygodniach straciłem cierpliwość i to jeszcze
pogorszyło sprawę.
Flynn skinął głową.
- Tak jak mówiłem. Z Ariel trzeba delikatnie.
- To nie w moim stylu.
- Rzeczywiście nie. Już rozumiem, dlaczego wam się nie mogło ułożyć. Z Mattie, zdaje się,
nie masz tego problemu.
- Bułka z masłem - zapewnił go Hugh. - Owszem, w nią też czasem coś wlezie. Trzeba
uważać, żeby jej nie urazić. Ale dumę rozumiem, z tym potrafię sobie dać radę. Wystarczy mi
trochę czasu i zawsze znajdę sposób, żeby uspokoić Mattie, jak temperament za bardzo ją poniesie.
Mattie zaczęła się rozglądać za czymś, co nadawałoby się do zrzucenia z góry. Najpierw
wpadł jej w oko wysoki, czarny wazon, ale uznała, że to przesada. Zamiast tego wzięła szklankę
wody, którą miała przy łóżku.
- Kobietom takim jak Mattie - mówił tymczasem Hugh - trzeba wytłumaczyć, że...
- Zapamiętaj sobie, Hugh - zawołała Mattie, wychlustując mu na głowę pełną szklankę
wody - żadna kobieta nie lubi słyszeć na dzień dobry, że mężczyzna radzi sobie z nią bez
problemów. To by znaczyło, że jest śmiertelnie nudna. Bułka z masłem, też coś! Ale zawsze
mówiłam, że nie masz talentu do komplementów. Nijakiej finezji.
Hugh wrzasnął jak należy i z zadziwiającą szybkością poderwał się z krzesła. Woda
rozprysnęła mu się na głowie i nagich ramionach. Flynn patrzył na to z rozbawieniem.
- Tak jak powiedziałem - mruknął Hugh, serwetką ścierając wodę z ramion. - W nią też
czasem coś wlezie.
- Widzę. - Flynn wziął do ręki następną owsianą bułeczkę i przyjrzał jej się krytycznie. -
Naprawdę lubisz coś takiego?
- Można się przyzwyczaić - stwierdził Hugh. - Gorzej z ziołową herbatą i tfuj-soczkiem. To
naprawdę trudno przełknąć.
P
óźniej tego samego rana Mattie siedziała przy biurku na zapleczu swojej galerii i
przyglądała się siostrze, która jak burza przelatywała z jednego końca pokoiku w drugi i z
powrotem. Przez ostatni kwadrans Ariel szlochała na zmianę ze złości i żalu nad sobą. Różnica
między jednym a drugim coraz bardziej się zacierała, w obu nastrojach jednak Ariel pozostawała
egzotyczną istotą w szerokich czarnych spodniach i czarnej bluzce z bufiastymi rękawami.
174
Mattie znowu boleśnie odczuwała beznadziejną drętwotę swojego stroju kobiety interesów.
Miała na sobie kostium koloru kawowego, z dopasowaną beżową bluzeczką. Może to przez ten
sznur pereł całość wygląda tak beznadziejnie, pomyślała z niechęcią. A może przez pantofle na
płaskim obcasie. Stanowczo musiała w najbliższych dniach wybrać się po zakupy. Pragnienie
kupienia czerwonego kostiumu odzywało się w niej coraz bardziej natarczywie. Gdyby wpadła w
bardzo ekstrawagancki nastrój, mogłaby też kupić sobie czerwone szpilki, podobne do tych, które
pożyczyła jej Evangeline Dangerfield pamiętnego wieczoru w Brimstone.
- Przepraszam, że tak się na ciebie wydarłam dziś rano przez telefon - powiedziała Ariel,
wycierając nos w papierową chusteczkę. - Aż trudno mi uwierzyć, że coś takiego zrobiłam.
Wygląda na to, że ostatnio role się odwróciły. Pierwszy raz jestem o ciebie zazdrosna. Co za
absurd.
- Gigantyczny.
- To irracjonalne.
- Słusznie. Totalnie irracjonalne.
- Tym bardziej, że nie ma żadnego powodu do zazdrości i ja o tym wiem - podsumowała
Ariel.
- Właśnie.
Ariel obróciła się i popatrzyła na Mattie z niezwykłą szczerością.
- Chcę, żebyś wiedziała, że zdaję sobie sprawę z irracjonalnych podstaw mojej zazdrości,
Mattie. Nie rozumiem tego. Chyba nie potrafię się zdobyć na trzeźwy ogląd sytuacji, gdy chodzi o
Flynna. Nigdy nie miałam takich odczuć w związku z żadnym mężczyzną.
- Może dlatego, że nigdy przedtem nie bałaś się utraty mężczyzny. Żaden z tych, którzy byli
z tobą poprzednio, nie znaczył dla ciebie tak wiele.
Ariel skinęła głową.
- Musi tak być. Ja naprawdę kocham Flynna. To, co do niego czuję, bardzo się różni od
uczuć, jakie miałam dla innych mężczyzn. On jeden mnie rozumie. No, może niezupełnie. Emery
też mnie rozumiał, ale raczej w taki sposób ja mistrz swego protegowanego. A w końcowym
okresie małżeństwa nie potrafił znieść moich sukcesów.
- A czy ty go rozumiałaś? Czy zastanawiałaś się, co czuje, odchodząc powoli w
zapomnienie?
- Trudno uznać, że z mojej winy stracił zdolność pisania - odpaliła Ariel.
- Wiem, wiem. Umówmy się, że tego nie powiedziałam.
Ariel ochoczo przytaknęła.
175
- Hugh, oczywiście, nigdy mnie nie rozumiał. Ani trochę. Dla mnie była to po prostu
zwariowana przygoda. Nie mam pojęcia, w jaki sposób się z nim zaręczyłam.
- Prawdopodobnie tak samo jak ja - odrzekła Mattie. - Mocą dekretu. Hugh lubi obejmować
przywództwo.
- O, tak. To jest bardzo irytujące, nie sądzisz? Jak ty to znosisz, Mattie?
- Czasem nie znoszę - powiedziała Mattie, z poczuciem dumy wspominając swoje
zwycięstwo w sprawie Flynna, odniesione poprzedniego wieczoru. Naprawdę przemogła Hugh.
Zmusiła go do odwrotu. Co więcej, zaczęła dzień od oblania go zimną wodą. Stanowczo zaczynał
się w niej budzić duch.
- Dla niego jesteś zrządzeniem losu, chociaż i tak nadal uważam, że popełniasz wielki błąd.
- Dziękuję - mruknęła Mattie.
- Cholera. Zdaje się, że znowu cię uraziłam, co? A tak naprawdę przyszłam cię przeprosić.
Mattie. Kompletnie wygłupiłam się dziś rano przez telefon. Jest mi bardzo przykro, że tak na ciebie
nakrzyczałam.
Mattie uniosła brwi. Przeprosiny za wybuch, Ariel bądź innego członka rodziny, były nie
mniejszą rzadkością niż kurze zęby. W klanie Sharpe'ów eksplozje temperamentu traktowano jak
normę. Nikt z wyjątkiem Mattie nigdy się nimi nie przejmował.
- Nie martw się, Ariel - powiedziała łagodnie. - Znakomicie cię rozumiem. Wygłupiłabym
się dokładnie tak samo, gdybym pokłóciła się z Hughem, a potem stwierdziła, że on spędza noc u
ciebie.
- Dziękuję, Mattie. Bardzo jesteś wyrozumiała.
- Dobra. Przeprosiłaś mnie, a ja powiedziałam, że nie ma za co. Tak miało być. A teraz
powiedz, czego tym razem chcesz.
Ariel znów chlipnęła w chusteczkę.
- Myślisz, że dobrze mnie znasz, prawda?
- No, znam cię całe życie - przypomniała jej Mattie z uśmiechem.
- Naprawdę musiałaś wiele znieść z mojej strony przez te wszystkie lata, co?
- Nie było tak źle. - W Mattie obudziła się czujność.
- Kiedy dorastałyśmy, czasem miałam o to wyrzuty sumienia, chociaż wiedziałam, że
właściwie nie ma powodu. Przecież to nie moja wina, że odziedziczyłam talent, a ty nie, prawda?
- Oczywiście, że nie.
- Zawsze chciałam, żebyś znalazła sobie coś, w czym byłabyś dobra, żebym nie musiała ci
tak cholernie współczuć. Tyle razy próbowałaś się w czymś sprawdzić i wszystko kończyło się
klęską. Pamiętasz ten rok, kiedy postanowiłaś zostać baletnicą, jak babcia.
176
- Nie przypominaj mi. Kulałam potem tygodniami od tych wszystkich ćwiczeń przy
poręczy.
Ariel uśmiechnęła się.
- A potem uznałaś, że zostaniesz wielką malarką, jak mama. Siedziałaś do trzeciej nad
ranem i ćwiczyłaś rysunek. Tylko nigdy nie potrafiłaś narysować porządnego aktu.
- Nie wyszłam poza martwą naturę - przyznała Mattie. - A był jeszcze taki rok w college'u,
kiedy chciałam pisać, tak jak tata. O tym też nie musisz mi przypominać, Ariel. Powiedz po prostu,
o co ci chodzi.
Ariel dramatycznie westchnęła.
- Trudno to ująć w słowa. Może dlatego, że przed założeniem tej galerii próbowałaś bez
powodzenia tylu zajęć, nauczyłaś się czegoś, czego nikt z nas nigdy nie musiał się uczyć.
Mattie przyjrzała się siostrze, wspominając lata swoich deprymujących porażek.
- Czego twoim zdaniem się nauczyłam?
- Nie wiem. - Ariel machnęła ręką, w której trzymała wilgotną chusteczkę. - Chyba jak sobie
dawać radę z normalnym życiem. Jak godzić się z niepowodzeniem i próbować czego innego. Może
jak ryzykować. Zrozum, w rodzinie nikt oprócz ciebie nie musiał tego robić. Każde z nas wiedziało,
że ma talent. Czasem bywaliśmy przez to odrobinę znerwicowani, musieliśmy pracować, żeby
zapanować nad talentem i nauczyć się go sprzedawać, ale zawsze w głębi duszy byliśmy
przekonani, że go mamy. Ty nigdy nie miałaś takiej wewnętrznej pewności.
- No, owszem, dochodziłam do swojego metodą prób i błędów. Wcale tego nie ukrywam.
Ariel wydmuchała nos w chusteczkę.
- Ale dzięki tym próbom i błędom łatwiej się przystosowujesz. Lepiej rozumiesz innych
ludzi. Chętniej godzisz się z ich małymi dziwactwami i słabostkami. Nie jesteś nieprzystępna.
- No, mam miękkie serce. Czego ode mnie chcesz?
Ariel uniosła głowę. Popatrzyła jak wybitna tragiczka.
- Chcę, żebyś mi poradziła, do cholery.
- Poradziła? Ty prosisz mnie o radę?
- Proszę cię, Mattie, nie każ mi padać na twarz. Pomóż mi. Nie wiem, do kogo innego
mogłabym się zwrócić. Ty robisz takie wrażenie, jakbyś rozumiała mężczyzn dużo lepiej ode mnie.
W twoim towarzystwie wszyscy dobrze się czują. Nigdy przedtem nie przejmowałam się
samopoczuciem mężczyzny w mojej obecności. Nigdy nie musiałam się tym przejmować. Ale teraz
proszę, żebyś mi podpowiedziała, jak postępować z Flynnem. Nie chcę go stracić, Mattie. Boję się.
I jestem w ciąży.
177
Rozdział czternasty
J
esteś w ciąży? - Przez dłuższą chwilę Mattie nie przyszło do głowy nic innego, co
mogłaby powiedzieć. - Czy Flynn o tym wie? - spytała w końcu.
Ariel pokręciła głową.
- Nie. Sama wiem od bardzo niedawna. Jeszcze mu nie powiedziałam.
Mattie rozważyła sprawę.
- Czy jest z tym jakiś kłopot? Chcesz mieć dziecko?
- Tak, ale widzisz, Mattie, boję się. Powiedziałam ci, że nie jestem taka jak ty. Nie umiem z
biegu znaleźć się w każdej sytuacji. Nie jestem dobra w rozwiązywaniu problemów. Przestałam
brać pigułki, bo Flynn gadał ciągle o dzieciach i o tym, jak mi tyka zegar biologiczny. Teraz stało
się, a ja nie wiem, co robić. Zaczynam wariować, kłócę się z Flynnem i zarzucam tobie, że z nim
śpisz. Nie mogę malować. Czuję się, jakbym szła po bagnie. To jest okropne.
- Kiedy zamierzasz powiedzieć Flynnowi o dziecku?
- Nie rozumiesz? Boję się mu powiedzieć. Jestem śmiertelnie przestraszona, że kiedy się o
tym dowie, jeszcze bardziej będzie chciał wprowadzić swoje obrazy w obieg komercyjny. Nie chcę,
żeby dla mnie rzucał sztukę, Mattie. Nie mogę mu pozwolić na takie poświęcenie.
- Bo w głębi duszy wiesz, że gdyby role się odwróciły, to nie zrobiłabyś tego dla niego? -
podsunęła cicho Mattie.
Ariel zastygła ze wstrząśniętą miną.
- Boże, masz rację. Masz całkowitą rację.
Mattie przez długą chwilę wpatrywała się w swoje paznokcie. Były schludne, krotko
przycięte, nie pokryte lakierem.
- Chcesz rady? Wobec tego dam ci radę, chociaż nie wiem, ile jest warta. Z tego, co wiem o
Flynnie, sądzę, że za maską mody kryje się bardzo przyzwoity, staroświecki facet, który chce
wiedzieć, że robi to, co powinien robić mężczyzna. No, więc pozwól mu to robić. Powiedz mu o
dziecku. Zachęć go do malowania w bardziej komercyjnym stylu. Pokaż mu, że szanujesz go jako
mężczyznę, a nie tylko jako artystę, i że go potrzebujesz. Niech zobaczy, że ma swój udział w tym
małżeństwie.
- Ale ja się boję, że sukces go uwiedzie.
178
- I co w tym złego? Dlaczego Flynn nie ma się przekonać, że umie namalować coś, co
sprzedaje się jak ciepłe bułeczki? Moim zdaniem właśnie tego mu trzeba. Dlatego nie wciskaj go na
siłę do innego świata.
- Ale Mattie...
- Ostatnio wielu artystów zaczyna przejawiać bardzo osobiste ambicje. Chcą sukcesu za
życia, a nie po śmierci. Przez ostatnie sto lat czy coś koło tego taka postawa była niemodna, ale
poglądy się zmieniają. Niedługo będzie znowu tak, jak za dawnych czasów, zanim ktoś uznał, że
dobra może być tylko sztuka, której nikt nie rozumie.
Odgłos na progu sprawił, że Mattie podniosła głowę. Stała tam Shock Value Frederickson z
włosami w odcieniu srebrnoczarnym. Trzymała w ramionach duży metalowy przedmiot, niemal
dorównujący jej wielkością.
Mattie uśmiechnęła się niemrawo.
- A skoro mowa o wielkiej sztuce... Shock Value, na Boga, co ty nam tu niesiesz?
Shock Value spojrzała bojaźliwie na Ariel.
- Czy ja w czymś nie przeszkadzam? Suzanne powiedziała, że nie jesteście zajęte.
Mattie już była na nogach, obchodziła biurko, żeby dokładniej obejrzeć rzeźbę, którą
trzymała Shock Value Frederickson.
- Możesz przeszkadzać mi zawsze i wszędzie, jeśli przyjdziesz z czymś takim w objęciach.
To jest fantastyczne, Shock. Absolutnie fantastyczne.
Shock Value uśmiechnęła się od ucha do ucha. Najwyraźniej poczuła wielką ulgę.
- Nazwałam to Na krawędzi. Naprawdę ci się podoba?
- Bardzo. Zawsze wiedziałam, że masz talent, Shock, ale to jest nieziemskie. Tylko popatrz,
Ariel. - Mattie wzięła strzelisty, niezwykle ekspresyjny twór od Shock Value i postawiła go na
podłodze przed biurkiem.
Ariel w zamyśleniu przyjrzała się rzeźbie.
- Masz rację, Mattie. To naprawdę jest coś. Bardzo mocne. Wystawisz to w Sharpe
Reactions?
- Pewnie, że tak. Shock musi pokazać się publiczności. Ale to nie będzie na sprzedaż. Od tej
chwili rzeźba jest tylko i wyłącznie moja. Podpisujemy umowę, Shock.
Shock Value uśmiechnęła się.
- Mogę dać ci ją za darmo, Mattie. Mam u ciebie dług. Zdaje się, że duży. Nawet nie
pamiętam, ile.
- Nie taki duży - zapewniła ją Mattie. - Jeśli nie chcesz wycenić rzeźby, sama to zrobię.
Usiądź, a ja wypiszę fakturę zakupu.
179
Shock Value zajęła miejsce na krześle.
- Ulżyło mi, że to jest w porządku. Przez cały czas nie byłam pewna tego, co robię.
Powinnam sobie na pewien czas dać spokój z wielkim miastem. Za dużo tu się dzieje, to odrywa od
pracy, wiesz, Mattie? Chyba potrzebuję zmiany środowiska. Pojechałabym gdzieś, gdzie mogłabym
odetchnąć i w spokoju rozwinąć to nowe podejście do materiału.
Mattie podniosła wzrok znad kartki.
- Naprawdę tak myślisz?
Shock Value skwapliwie przytaknęła.
- Przy pracy nad tym żelastwem czułam, że skręcam o dziewięćdziesiąt stopni. Muszę
zgromadzić w sobie więcej tej nowej energii. Nie chcę się kompletnie izolować, ale muszę
wyjechać z wielkiego miasta. Zatrzymać się w jakimś spokojnym miejscu, gdzie mogłabym
poszukać inspiracji. Myślę, że wiesz, co mam na myśli.
- Gdzieś, gdzie nie sprzedają kolorowego żelu do włosów i nabijanych gwoździami
skórzanych spodni? - spytała z uśmieszkiem Ariel.
- Chyba tak - przyznała Shock Value. - Ale żeby tam było ładnie.
- Może chciałabyś się wybrać na tropikalną wyspę? - podsunęła Mattie.
- Och, to byłoby doskonałe - powiedziała Shock Value z uśmiechem.
M
usisz ze mną iść, Mattie. Nie mam odwagi zrobić tego sam. Bóg wie, że nie jestem
Hemingwayem. - Emery Blackwell opadł bezwładnie na krzesło w pokoiku na zapleczu galerii
Mattie. - Ty mnie w to wpakowałaś, więc nie możesz mnie opuścić w godzinie potrzeby.
- Oczywiście, że z tobą pójdę - zapewniła go Mattie. - Nie mogę się doczekać, aż zobaczę to
na własne oczy. Daj mi tylko chwilę na skończenie papierkowej roboty, akurat nie mogę przerwać.
Może masz ochotę na filiżankę ziołowej herbaty lub czegoś innego na nerwy?
- Na herbatę nie. Raczej na odrobinę whisky.
Drzwi pokoiku otworzyły się. Hugh zrobił krok do środka i zatrzymał się, spostrzegłszy
Emery'ego. Zmarszczył brwi.
- Jak to jest, Blackwell, że ostatnio nie mogę zrobić kroku, żeby nie nadziać się na pana albo
na Graftona? Obaj zaczynacie mnie cholernie drażnić.
Emery spojrzał na niego z arystokratyczną pogardą.
- Jeśli razi pana moja obecność, Abbott, to może pan przejść w inne miejsce, proszę się nie
krępować. Tak się składa, że w tej chwili nie jest pan tu potrzebny. Za kilka minut Mattie i ja
idziemy załatwić sprawę.
- Już to widzę. - W głosie Hugh więcej było rezygnacji niż zajadłości.
180
Wolnym krokiem podszedł do biurka, ujął głowę Mattie w dłonie i wycisnął na jej ustach
brutalny pocałunek, o wiele bardziej zaborczy niż namiętny. Tak całuje mężczyzna, gdy chce
potwierdzić swoją własność i odstraszyć rywala. Reakcja kobiety nie ma wtedy szczególnego
znaczenia. Chodzi o zrobienie wrażenia na drugim mężczyźnie.
Mattie uśmiechnęła się lodowato.
- No dobra, pokazałeś, o co ci chodzi.
- Dajcie spokój - mruknął Emery. - Mattie, jak ty wytrzymujesz te manifestacje samczej
siły? Ariel spasowała po kilku tygodniach.
- Większość można po prostu zignorować - wyjaśniła pogodnie Mattie.
Hugh warknął, udając, że jej grozi. Oparł się o biurko Mattie i skrzyżował ramiona.
- Do rzeczy. Co macie załatwić razem dziś po południu?
- Zamierzamy iść na spacer, wszystkiego dwie przecznice dalej. Celem jest księgarnia przy
tej samej ulicy - poinformował go Emery. - Mam szczerą nadzieję, że to nie uwłacza pańskiemu
archaicznemu poczuciu męskiego terytorializmu.
- Cholera jasna, nie - powiedział Hugh. - Będę towarzyski, pójdę z wami.
- Czy nie powinien pan w tym czasie pracować? - spytał z naciskiem Emery.
- Wziąłem wolne popołudnie. Mogę sobie na to pozwolić. Mam niesłychanie ważne
dyrektorskie stanowisko. Kompletny odlot.
- Dziwna sprawa - mruknął Emery pod nosem.
Mattie rozsiadła się wygodniej.
- Nie ma potrzeby, Hugh, żebyś z nami szedł. To nam zajmie dosłownie kilka minut.
- Nie ma lekko, mała. Akurat nie planowałem nic innego. Mogę się kopnąć do dobrej
księgarni, czemu nie?
- Czy pan umie czytać? - spytał Emery.
- W szczytowej formie nawet bez poruszania wargami.
- Gratulacje. To wielkie osiągnięcie dla człowieka pańskich, dość szczególnych, przyznaję,
talentów.
- Panowie, panowie - przerwała im stanowczo Mattie. - Byłabym wdzięczna, gdybyście
takie przepychanki urządzali na zewnątrz i z dala ode mnie. Wyjdźcie, proszę, jeśli nie potraficie
zachować się grzecznie w stosunku do siebie. Albo obaj łaskawie się zamknijcie i poczekajcie, póki
nie skończę, a potem pójdziemy do księgarni we troje.
- Dobra - zgodził się Hugh. - A po co właściwie urządzamy tę wielką rodzinną wycieczkę?
- Idziemy obejrzeć pierwszą książkę z nowej, detektywistycznej serii Emery'ego. Wczoraj
przywieziono ją do księgarni, a od dziś jest wystawiona do sprzedaży.
181
- Skąd wiesz?
- Dzwoniłem zapytać - wyjaśnił chłodno Emery. - Oczywiście anonimowo.
Hugh wyszczerzył zęby.
- Oczywiście. Założę się, że anonimowo dzwoni pan po księgarniach od kilku tygodni.
Emery westchnął.
- Słowo daję, Mattie. Co ty w nim widzisz?
- Trudno to czasem wytłumaczyć - przyznała Mattie.
- Nie zaczynajcie - ostrzegł Hugh.
- Podobno utrzymuje pan, że przeprowadził się pan do Seattle na stałe, a w każdym razie na
długo. Tak mówi Mattie. - Emery założył nogę na nogę i wyrównał kant na spodniach. - Osobiście
uważam, że pan łże jak z nut.
- Czyżby?
Mattie niespokojnie podniosła głowę, usłyszała bowiem, że ton głosu Hugh staje się coraz
chłodniejszy.
- Tak - potwierdził Emery. - Pan po prostu spiskuje, Abbott. Założę się, że mówiąc coś
takiego, chciał pan zyskać na czasie. A w sekrecie nieustannie knuje pan porwanie Mattie na tę
wymazaną z map wysepkę, którą zwie pan swoim domem.
- A jeśli nawet? - wycedził Hugh. - Czy miałby pan coś przeciwko temu?
- W istocie rzeczy miałbym. Mattie jest cywilizowaną kobietą i zasługuje na cywilizowane
środowisko. Naturalnie decyzję podejmie sama, ale jedno jasno panu powiem, Abbott.
- Mianowicie? - Temperatura głosu Hugh spadła do dziesięciu stopni poniżej zera.
- Mattie jest moją przyjaciółką. Jeśli dojdą do mnie wiadomości, że nie traktuje jej pan
dobrze albo nie dba o jej szczęście, to będzie pan miał ze mną do czynienia. Rozumiemy się?
- A cóż to będzie, Blackwell? Pojedynek na pistolety bladym świtem?
Mattie zerwała się z miejsca, niezwykle wzburzona.
- Przestańcie obaj natychmiast. Dość tego, słyszycie?
Emery majestatycznie wstał.
- Uważaj, Abbott, co robisz. Jesteś ode mnie parę lat młodszy, ale to znaczy tylko, że
miałem parę lat więcej na trening. Mogę okazać się niemiły i całkiem sprawny. - Odwrócił się do
Mattie. - Czy jesteś gotowa do wyjścia, moja droga?
- Nie jestem pewna. - Mattie zerknęła najpierw na jednego, potem na drugiego. - To jest dla
mnie całkiem nowe doświadczenie. Nigdy dotąd mężczyźni się o mnie nie bili. Tak dobrze się
bawię słuchając, jak na siebie warczycie i kłapiecie zębami, że szkoda mi kończyć tę zabawę.
182
- Nie martw się - pocieszył ją Hugh, biorąc Mattie pod ramię i pociągając w stronę drzwi. -
Nie sądzę, żebyśmy mieli przestać tylko z powodu znalezienia się w publicznym miejscu.
- Prawdę mówiąc, właśnie tego się obawiam - powiedziała Mattie. - Mam dobrą reputację w
sąsiedztwie. Jestem znana jako ta spokojna z sióstr Sharpe. Zazwyczaj nie robię hałaśliwych scen.
Emery uśmiechnął się po królewsku.
- Zapewniam cię, Mattie, że co do mnie możesz być zupełnie spokojna, nie narobię ci
najmniejszych kłopotów. Oczywiście nie mogę mówić za tego tu piekielnika. Trzymanie go w
ryzach muszę zostawić tobie.
- Odpręż się, mała - powiedział Hugh. - Obiecuję, że nie urwę Emery'emu głowy, póki
będziemy w księgarni.
- Rozumiem, że to zapewnienie musi mi wystarczyć. Chodźmy. - Mattie pierwsza
przekroczyła próg swojego biura i przeszła przez salę wystawową. Skinęła swojej pomocnicy,
siedzącej tam przy biurku. - Za parę minut wrócimy, Suzanne.
- Dobra, szefowo.
W dużej pobliskiej księgarni Aksjomat Saint Cyra stał w dziale literatury kryminalnej i
wabił czytelników okładką. Był dokładnie tam, gdzie powinien być. Amatorów wertowania książek
zachęcał do kupna wyraźną informacją, że jest to utwór miejscowego autora.
Mattie rzuciła okiem na wyrazistą okładkę z jej dyskretnym, aluzyjnym erotyzmem i
uściskała Emery'ego.
- Wspaniała! - wykrzyknęła. Puściła Emery'ego i cofnąwszy się o krok, przyjrzała się
książce pod wszystkimi możliwymi kątami. - Absolutnie przepiękna! Będzie się sprzedawać jak
szalona.
- A to czemu? Autor jest zupełnie nieznany. - Emery przyjrzał się dokładnie pseudonimowi,
którym podpisał powieść, i pokręcił głową. - Jeszcze jeden kryminał, których na rynku i tak jest za
dużo.
- Okładka załatwi sprawę - zapewniła go Mattie. - A kiedy przeciętny oglądacz książek
przeczyta pierwszą stronę, natychmiast się wciągnie. Zaraz ci pokażę. Zrobimy mały eksperyment. -
Wzięła ze stojaka egzemplarz Aksjomatu Saint Cyra i podała go Hugh.
- Co mam z tym zrobić? - spytał Hugh, lustrując okładkę.
- Zostałeś wybrany na ochotnika do odegrania roli przeciętnego amatora książek. Poddamy
cię testowi na miejscu. Przeczytaj pierwszą stronę.
- Nie poruszając wargami - dodał Emery.
Hugh spojrzał na Mattie.
- Czy muszę?
183
- Owszem, musisz. Do roboty.
Z ostentacyjną niechęcią Hugh otworzył książkę i przebiegł wzrokiem pierwszy akapit.
Przeszedł do drugiego i trzeciego.
Gdy odwrócił stronę, Mattie uśmiechnęła się szeroko. Wyrwała mu książkę z ręki.
- Widzisz, Emery? Jeśli nawet Hugh nie był w stanie się oprzeć i przewrócił stronę, to nikt
się nie oprze.
Twarz Emery 'ego przybrała niezwykły odcień czerwieni.
- Bardzo mi pan pochlebił, Abbott.
- Nie ma sprawy - mruknął Hugh. - Chciałem po prostu skończyć zdanie, to wszystko.
- Jak chcesz skończyć, to kup książkę. - Mattie odłożyła powieść na stojak. - Muszę już
wracać do pracy. Emery, początek nowej kariery jest za tobą. Gratuluję.
- Saint Cyr nigdy nie dostanie Nagrody Pulitzera - zasępił się Emery.
- A kogo to obchodzi? Będzie się sprzedawał, a to jest lepsze niż wszelkie nagrody.
Emery zdobył się w końcu na wątły, smutny uśmiech.
- Mattie, moja droga, skąd u ciebie tyle pewności siebie w zgadywaniu, jak zachowa się
rynek?
- Sprawność zawodowa - powiedziała Mattie. - Hugh, przestań podglądać, co jest na drugiej
stronie. Kup książkę Emery'ego i koniec. Emery na pewno złoży ci autograf, jeśli go o to ładnie
poprosisz. Prawda, Emery?
- Pewna sprawa - powiedział Emery.
Hugh wziął z lady egzemplarz Aksjomatu Saint Cyra.
- Autografu nie trzeba - burknął.
Emery westchnął.
- Mattie, moja droga, naprawdę bardzo mnie martwi, że zaręczyłaś się z człowiekiem o tak
zadziwiająco małej ogładzie. Zasługujesz na znacznie więcej.
- Wiem, ale kobieta w moim wieku nie może być zbyt wybredna - odrzekła Mattie z
prowokującym uśmiechem. Przyszło jej do głowy, że przekomarzanie się z Hughem bywa czasem
zabawne.
Hugh zapłacił za książkę, nie zwracając uwagi na nich dwoje. Wrócili do Sharpe Reactions
w milczącej zadumie. Przy drzwiach galerii Emery stanął i spojrzał z głęboką troską na Mattie.
- Moja droga, nie potrafię wyrazić, jak wielki jest mój dług u ciebie. Dopiero teraz
zaczynam to sobie uświadamiać. Muszę ci powiedzieć, że naprawdę przeszył mnie dreszczyk
emocji, kiedy zobaczyłem nakład Aksjomatu Saint Cyra w księgarni. Ma o wiele lepszą dystrybucję
niż którakolwiek z moich ważniejszych książek.
184
- Poczekaj tylko na wydanie kieszonkowe. Zobaczysz, jak leży w supermarkecie obok
brukowych magazynów i bateryjek. - Mattie zachichotała. - Wtedy przekonasz się, że naprawdę
docierasz do czytelników.
Emery roześmiał się i pocałował ją w czoło.
- Kto by pomyślał... Życie czasem płata dziwne figle.
- Niewątpliwie tak.
- Pewnie dlatego jest takie ciekawe. - Emery zmarszczył czoło, spoglądając na Hugh, który
obserwował tę scenę z poirytowaną miną. - Życzę ci szczęśliwego zakończenia twojego dziwnego
figla, Mattie. Pilnuj go. Na twoim miejscu nie wierzyłbym mu ani trochę. On zamierza wywieźć cię
na wyspę, moja droga. Wspomnisz moje słowa.
Odszedł w swoją stronę. Mattie i Hugh stali przez chwilę w milczącym napięciu.
- Czy tak? - spytała w końcu Mattie.
- Czy jak? - Wzrok Hugh wciąż trzymał się pleców Emery'ego.
- Czy planujesz mnie wywieźć na swoją wyspę, czy też zamierzasz osiedlić się na stałe w
Seattle?
- Wciąż mi nie ufasz, mała, co?
- Hugh, z ufnością złożyłabym w twoje ręce własne życie. Miałam zresztą do tego ostatnio
kilka okazji.
- Ale w głębi serca mi nie ufasz?
- Zastanawiam się nad tym.
- Zastanów się koniecznie. - Przyciągnął ją do siebie i chciwie pocałował w usta. - Zastanów
się dobrze. Bo tak czy owak, coś z tego wyjdzie.
H
ugh odłożył olbrzymi stos wydruków z jedynego krzesła w pokoju biurowym pana
Johnsona i usiadł. Skupiony młody człowiek w rogowych okularach, sportowym obuwiu,
obszernych spodniach treningowych i pogniecionej białej koszuli spojrzał na niego nieufnie,
- Powiedziałem, że zatelefonuję, jeżeli będę coś miał, panie Abbott.
- Przypadkiem przechodziłem obok, więc pomyślałem, że wpadnę i dowiem się, jak panu
idzie - skłamał Hugh. Dział przetwarzania danych w Vailcourt International znajdował się kilka
pięter poniżej pomieszczeń dyrekcji i dla Hugh nie był po drodze donikąd. - Powiedział mi pan
wczoraj, że potwierdziło się przypuszczenie, że na scenie politycznej Czyśćca pojawił się nowy
człowiek. Chciałem sprawdzić, czy nie doszukał się pan nazwiska albo jakichś innych poszlak.
Johnson westchnął, zdjął okulary i przetarł dłonią nasadę nosa.
185
- Jeszcze nie. Powiedziałem, że zadzwonię. Słowo skauta, panie Abbott. Wiem, że to jest dla
pana ważne.
- Bardzo ważne.
- Łapię, w czym rzecz. Na razie mogę powiedzieć tylko tyle, że sytuacja na Czyśćcu
odrobinę się zmieniła. Nikt jeszcze dokładnie nie wie, w jaki sposób. I jak się wydaje, nikogo to nie
obchodzi. Dałem panu wszystko, co byłem w stanie wygrzebać z dwóch czy trzech znakomitych
baz danych wywiadu. Więcej po prostu w nich nie ma. Przede wszystkim dlatego, że sytuacja na tej
głupiej wyspie nikogo nie interesuje.
- Z wyjątkiem mnie.
- No, właśnie. - Johnson wziął do ręki długopis i postukał nim niecierpliwie w biurko. -
Zadzwonię, jak coś znajdę.
- Pora nie gra roli. Noc czy dzień, wszystko jedno. - Hugh wstał.
- Jasne. Pora nie gra roli - powtórzył znużonym tonem Johnson.
Przy drzwiach Hugh przystanął.
- Pan naprawdę wszedł do dwóch czy trzech rządowych baz danych? Do baz danych
wywiadu? Coś takiego jest możliwe?
- Ano tak. To moja praca, panie Abbott.
Hugh skinął głową, poruszony tym osiągnięciem.
- Szkoda, że nie znałem pana dawniej. Z tym pańskim komputerem bylibyście dla mnie na
wagę złota.
- Naprawdę? A co pan dawniej robił?
- A, nic ważnego. Proszę do mnie zadzwonić. Jak najszybciej.
Johnson zadzwonił jeszcze tego samego popołudnia o wpół do szóstej. Hugh właśnie
szykował się do wyjścia ze swego biura. Dwoje jego pomocników już wyszło do domów, więc
przyjął telefon osobiście.
- Pan Abbott? Tu Johnson z Działu Przetwarzania Danych. Chyba mamy dla pana odrobinę
więcej, niż było. To wszystko właśnie spływa, więc później może być jeszcze odrobinę więcej.
Niewiele, ale zawsze coś.
- Zaraz do pana przyjdę. - Hugh przerwał połączenie i wykręcił numer galerii Mattie. - To
ja, mała. Posłuchaj. Wrócę do domu trochę później, bo do jednego z komputerów na dole spływają
jakieś informacje na temat Czyśćca.
- Dobrze. Ile się spóźnisz? - spytała Mattie dość nieprzytomnie. Usłyszał w tle głosy,
zorientował się więc, że w galerii zapewne są klienci.
- Nie wiem. Czekaj na mnie.
186
- Uważaj na siebie po drodze do domu - powiedziała machinalnie. - Będzie już ciemno.
Wieczorami Pierwsza Aleja bywa nieprzyjemna.
Przez chwilę Hugh rozkoszował się tym, że ktoś się o niego zatroszczył.
- Będę uważał, mała. Na razie. - Rzucił słuchawkę na widełki i szybkim krokiem skierował
się do windy.
M
attie czuła, jak przestrzeń między ścianami zaczyna się ścieśniać.
- Kolana wyżej i wyrzut, wyrzut, wyrzut...
Od dudniącego pulsowania rockowej muzyki i rytmicznego tupotu ćwiczących drewniana
podłoga sali gimnastycznej drżała. Mattie wyrzuciła nogę najwyżej, jak potrafiła, wykonała
podskok, zwrot i wraz z całą grupą zaczęła się hałaśliwie przemieszczać w drugi koniec sali.
Jej babka baletnica przewróciłaby się w grobie. Mattie skierowała do niej w myślach
serdeczne przeprosiny, jak zwykle podczas zajęć aerobiku, a potem jeszcze bardziej dynamicznie
przecwałowała do drugiej ściany i zawróciła. Technika i gracja nie miały tu wielkiego znaczenia.
Babka zawsze fanatycznie zwracała uwagę na te dwa czynniki. W pamięci Mattie wciąż żyły
wykłady, których jako dziecko wysłuchała przy poręczy, gdy była zdecydowana iść w ślady babki.
To był z jej strony poważny błąd. Jeszcze jeden niewłaściwy wybór.
Ogłuszona grzmotem gitar elektrycznych, wykonała szaleńczy nawrót. Słyszała
przyśpieszone bicie swego serca. Pot nasączał cienką, elastyczną tkaninę trykotu.
Pomysł pójścia na wieczorną grupę aerobiku nawiedził ją znienacka po telefonie Hugh,
który zapowiedział, że spóźni się do domu. Mattie nie była tego dnia na zajęciach grupy
południowej, w których zazwyczaj brała udział trzy lub cztery razy w tygodniu. Teraz, po
półgodzinie intensywnego ćwiczenia poczuła, jak poziom stresu w jej organizmie z każdą chwilą
opada.
- I skłon! - zakrzyknęła instruktorka ponad łoskotem muzyki. - I wyrzut nogi... dwa, trzy,
cztery i skłon... dwa, trzy, cztery...
Mattie energicznie wymachiwała nogami, świadoma faktu, że ma do pokonania bardzo
poważny stres. Napięcie narastało z dnia na dzień. Mattie coraz bardziej czuła presję otoczenia.
Było to całkiem namacalne, przygniatała ją zła energia, równie przykra jak fizyczny bodziec
wywołujący klaustrofobię.
Wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała podjąć decyzję. Emery, Ariel i ciotka
Charlotte prawdopodobnie mieli słuszność w sprawie Hugh. On wcale nie zamierzał zostać w
Seattle na stałe. Grał na zwłokę, a przecież nie był cierpliwym człowiekiem.
187
Musiał wkrótce nadejść dzień, w którym Hugh wróci z pracy i oznajmi, że dał jej już dość
czasu na nabranie do niego zaufania. I zapowie, że odlatuje na Saint Gabriel samolotem o szóstej
następnego ranka.
A wtedy ona będzie musiała podjąć decyzję. Ściany naprawdę zamykały się wokół niej
coraz ciaśniej.
- W górę i w bok, w górę i w bok, w górę i w bok...
Nie była gotowa do powtórnego podjęcia ryzyka. Nie mogła być substytutem Ariel.
- Wypchnąć, ściągnąć, wypchnąć, ściągnąć, wypchnąć, ściągnąć...
Hugh twierdził, że zostanie w Seattle tak długo, jak będzie to konieczne. Ale Mattie
wiedziała swoje. Czuła, że Hugh traci cierpliwość. Przez trzy ostatnie ranki budziła się rano i
zastawała go, jak leży obok i wpatruje się we wschodzące słońce. Instynkt powiedział jej, że Hugh
myśli o swojej wyspie, o firmie i wymarzonym domu.
- Przysiad i podskok, dwa... trzy... cztery. Przysiad i podskok, dwa... trzy... cztery...
Ciotka Charlotte miała rację. Hugh nie był stworzony do życia w wielkim mieście. Zaczął
realizować swoje marzenia na odludziu, na wyspie, i teraz porzucone marzenia wzywały go z
powrotem. Mattie próbowała sobie wmówić, że jej marzenia są związane z Seattle, ale odzywał się
w niej głos, który temu przeczył.
- I dwa, trzy, cztery, i przysiad, obrót, wyrzut... i dwa trzy...
Będzie musiała podjąć decyzję. Zastanawiała się, ile czasu jej zostało. Ściany stanowczo ją
dusiły.
W pół godziny później, gdy wzięła już prysznic i przebrała się w prążkowany kostium, szyty
na miarę, wyszła z klubu gimnastycznego i ruszyła w drogę do domu, znajdującego się pięć
przecznic dalej. Zapadł już zmierzch, padał lekki deszcz. Pomyślała, że Hugh zmoknie wracając.
Nigdy nie pamiętał o wzięciu parasola do biura.
Odgłos kroków na chodniku w mieście trudno było uznać za coś niezwykłego, ale w tych
właśnie krokach było coś szczególnego, od czego po plecach Mattie przebiegł zimny dreszcz.
Kobieta mieszkająca samotnie w wielkim mieście wyrabia sobie umiejętność zachowania się na
ulicy. Wie zatem, że są kroki i kroki.
O tej porze przechodniów było niewielu. Deszcz i zimno spłoszyły ludzi, którzy pochowali
się w budynkach. Nieliczni śpieszyli, by schronić się na przystankach autobusowych, w
restauracjach albo garażach. Mattie zaczęła wsłuchiwać się w czyjeś kroki za swoimi plecami,
wyczekując zmiany ich rytmu.
Ale kroki nie stawały się ani szybsze, ani wolniejsze. Stukały miarowo, jakby dostosowały
się do energicznego tempa marszu Mattie.
188
Mattie wmawiała sobie, że ulega paranoicznym lękom. Nie było powodu do popłochu. W
najgorszym razie zawsze mogła wybiec na środek jezdni i krzyczeć, jakby ją obdzierano ze skóry.
Chyba że ten, kto za nią idzie, nagle skoczy i wciągnie ją w zaciemnioną alejkę.
Mocniej przycisnęła torebkę do ciała, zacisnęła dłoń na uchwycie aktówki i zboczyła ku
zewnętrznej krawędzi chodnika. Przypomniała sobie, że kiedyś radzono trzymać się dla
bezpieczeństwa blisko krawężnika.
Czuła, że ktoś za nią idzie. Po kręgosłupie przebiegały jej ciarki. Na rogu niespodziewanie
się odwróciła.
Zobaczyła na chodniku dwóch mężczyzn. Jeden miał w dłoni kluczyki i zmierzał do
samochodu zaparkowanego przy krawężniku. Drugi oglądał pobliską wystawę sklepową. Miał
czapkę na głowie i wysoko postawiony kołnierz zielonego trencza. Przez moment Mattie dostrzegła
jednak jego twarz i stwierdziła, że jest to młody człowiek, prawdopodobnie tuż po dwudziestce. Nie
wyglądał na ulicznego oprycha, raczej na żołnierza, zwłaszcza że miał płaszcz stosownego kroju.
Naprawdę ulegała paranoicznym lękom. Może trochę za długo mieszkała w wielkim
mieście? Przeszła na drugą stronę ulicy i przyśpieszonym krokiem ruszyła do następnej przecznicy.
W pół drogi obróciła się i przekonała, że mężczyzna, który oglądał przedtem wystawę, nadal idzie
za nią. Coś złowrogiego unosiło się w powietrzu.
Przegrała walkę z niepokojem. Pomyślała, że pewnie tego pożałuje, ale miała tylko jedną
możliwość. Skręciła w pierwsze rzęsiście oświetlone drzwi, które zobaczyła.
Znalazła się w podejrzanej, zadymionej tawernie. Z małych głośników płynęła chrypliwa
muzyka. Przemieszane wonie alkoholowych wyziewów, tytoniu i starego, wysmażonego tłuszczu
tworzyły gęstą atmosferę. Kilku mężczyzn siedzących na stołkach przy barze odwróciło się w jej
stronę i przyjrzało jej się z pożądliwym zainteresowaniem,
Mattie zignorowała ich. Ścisnęła pod pachą torebkę jak chyba jeszcze nigdy dotąd. Kelnerka
przystanęła i zlustrowała ją od stop do głów.
- Pomóc w czymś? - spytała bez zainteresowania.
- Chciałabym skorzystać z telefonu.
- W głębi, niedaleko toalet.
Idąc pod ostrzałem spojrzeń w stronę aparatu, Mattie starała się trzymać wzrok odwrócony
od mężczyzn przy barze.
Sprowadzanie taksówki, żeby przejechać nią dwie przecznice, wydało jej się śmieszne.
Kierowca byłby prawdopodobnie wściekły, że prawie nic nie zarobił. Najpierw należało więc
zatelefonować do domu.
Hugh podniósł słuchawkę po pierwszym dzwonku.
189
- Gdzie jesteś, Mattie, do jasnej cholery? Słyszę odgłosy baru.
- A ja w dodatku czuję zapachy baru. - Skrzywiła nos, bo z toalet dolatywał ohydny smród. -
Jestem dwie przecznice od domu, Hugh. Strasznie mi głupio, że o to proszę, ale czy mógłbyś po
mnie przyjść? Na chodniku przed knajpą stoi facet, który chyba za mną szedł.
- Co to za knajpa? - spytał Hugh, teraz już ze znajomym chłodem w głosie.
Mattie podała mu adres.
- Czekaj blisko drzwi. Nie ruszaj się stamtąd, póki nie przyjdę. Rozumiesz?
- Rozumiem. - Mattie odwiesiła słuchawkę i odbyła potwornie długą drogę wzdłuż rzędu
mężczyzn przy barze. Wmawiała sobie, że potrafi dać sobie radę ze wszystkim, co ci panowie mogą
nagle wymyślić. Bądź co bądź, przeżyła nawet bójkę w barze na Saint Gabriel. Ta myśl dodała jej
otuchy.
Mimo to gdy pięć minut później stanął w drzwiach śmiertelnie wystraszony Hugh, nie
wahała się ani chwili. Rzuciła mu się prosto w ramiona.
190
Rozdział piętnasty
C
o ty sobie, do cholery, wyobrażałaś? Czemu szłaś sama do domu w środku nocy? -
wściekał się Hugh, patrząc z góry na Mattie.
- To wcale nie był środek nocy, Hugh. Była dopiero siódma. - Mattie siedziała z
podkurczonymi nogami na kanapie i popijała z filiżanki ziołową herbatę. - Z góry wiedziałam, że
nie powinnam po ciebie dzwonić. Wiedziałam, że tylko będziesz na mnie wrzeszczał.
- Mam prawo wrzeszczeć. O tej porze nie masz nic do roboty na ulicy.
- Nigdy dotąd nic mi się nie przydarzyło, chociaż wiele razy wracałam z aerobiku po pracy.
- Jeden raz wystarczy. Cholera jasna, wielkie miasto nie jest bezpiecznym miejscem dla
samotnej kobiety.
- Od razu ci powiem, że nigdy w życiu nie namówisz mnie do przeprowadzki na
przedmieścia. Tam dopiero jest dżungla.
- Ja nie żartuję. - Hugh pochylił się nad nią z groźną miną i oparł dłonie na oparciu kanapy,
po obu stronach głowy Mattie. - Ulice wielkiego miasta są niebezpieczne, temu nie zaprzeczysz. To
ty mnie ostrzegałaś, żebym uważał wracając do domu, pamiętasz?
Trudno było nie zgodzić się z tym argumentem.
- Masz rację. Ale to dlatego, że nie jesteś przyzwyczajony do Seattle. Nie mieszkasz tutaj
dostatecznie długo, żeby czuć ulicę. Dopiero musisz się nauczyć, jak się mieszka w śródmiejskiej
dzielnicy.
- Czyżby? Rozumiem, że ty to wiesz, bo świetnie czujesz ulicę.
- Oczywiście - odparła lekko. - Dzisiejszy incydent był bardzo nietypowy. Zresztą dałam
sobie radę, prawda?
- Przestań mnie głupio przekonywać. Powiedzmy krotko: w tej sprawie ja mam rację, a ty
nie. Kropka. Na wyspach Pacyfiku byłabyś o wiele bezpieczniejsza niż tu, w Seattle. Gwarantuję ci
to, cholera jasna.
- Czy mogę ci przypomnieć, że na tych twoich wyspach spotkałam więcej przemocy niż
gdziekolwiek indziej przez resztę życia?
Hugh przeczesał palcami włosy.
- To nie była zwyczajna sytuacja.
- Tak samo jak tu dziś wieczorem.
191
- Cholera jasna, Mattie...
- Ale co najważniejsze - powiedziała dobitnie Mattie - nie jestem przyzwyczajona, żeby ktoś
mnie rugał tylko dlatego, że miałam drobny kłopot w drodze do domu.
- Musisz się przyzwyczaić. A skoro już o tym mowa, to przyzwyczaj się również, że nocami
nie wracasz sama do domu - oświadczył Hugh bardzo stanowczo.
- Nie jestem pewna, czy to mi się podoba.
- Że zabraniam ci wracać samej do domu w nocy? Życia nie znasz, mała. Zobaczysz, jak
będzie wyglądał twój regulamin po ślubie.
- Przez trzydzieści dwa lata znakomicie obchodziłam się bez twoich regulaminów, Hugh.
Cholera jasna, nie powinnam była po ciebie dzwonić. Nic takiego się nie stało.
Spojrzał na nią morderczym wzrokiem.
- Nic się nie stało? Lazł za tobą jakiś łobuz, który mógł kombinować dosłownie wszystko,
od wyrwania ci torebki po poderżnięcie gardła albo gwałt. I ty to nazywasz niczym?
- Chyba zareagowałam zbyt emocjonalnie. Może nikt mnie nie śledził. Może ten człowiek,
który był za mną na ulicy, po prostu szedł do domu tak jak ja.
- O ho ho. Teraz tak mówisz, bo jesteś bezpieczna w cieple domowego ogniska. Ale
dwadzieścia minut temu, jak znalazłem cię w tym cholernym barze, śpiewałaś inaczej. A propos,
czemu weszłaś akurat do tej knajpy? Straszna mordownia. Wszyscy faceci rozbierali cię wzrokiem.
- To było pierwsze miejsce, które mi się nadarzyło, kiedy postanowiłam zadzwonić.
Powiedz lepiej, Hugh, czy dalej będziesz tak na mnie wrzeszczał, czy możemy coś zjeść? Jestem
głodna.
- Mam prawo być zaniepokojony, Mattie.
- Wiem. Ale mówiłam ci, że nie jestem do tego przyzwyczajona - wyjaśniła cicho.
Przez długą chwilę przyglądał jej się w zamyśleniu.
- No, chyba rzeczywiście - powiedział w końcu. - Zawsze sama o siebie dbałaś, prawda?
Uśmiechnęła się niepewnie.
- Podobnie jak ty.
- Na to wychodzi. Niech tam, zjedzmy coś. Skończę cię ochrzaniać potem.
Mattie wstała z kanapy.
- Mam trochę gryczanego makaronu i warzyw. Coś z tego przyrządzę.
- Wybij to sobie z głowy. Po takich emocjach potrzebuję czegoś bardziej treściwego. - Hugh
już sięgał do aparatu telefonicznego. - Zamówię pizzę.
Mattie ogarnęła zgroza.
- Pizzę!
192
- Miałem ciężki dzień, Mattie. Potrzebuję uczciwego jedzenia. Coś ci nawet powiem. To, że
można w środku nocy zamówić pizzę z dostawą do domu jest jedynym plusem życia w wielkim
mieście, jaki do tej pory odkryłem. A czekając na pizzę, możemy sobie strzelić po drinku. Dobrze
nam zrobi.
W trzy kwadranse później Mattie musiała przyznać, że aromat świeżej pizzy jest znacznie
bardziej apetyczny niż powinien. Postanowiła tego wieczoru przymknąć oko na zrównoważone
kalorycznie posiłki i trochę sobie użyć. Zasługiwała na drobne złagodzenie rygorów.
- Jak ci poszło z tym facetem od komputerów w Vailcourt? - spytała pakując do ust
ociekający sosem kęs.
- Nie miał zbyt wiele informacji. Tylko nazwisko, które być może nosi facet, po cichu
kręcący teraz wszystkim na Czyśćcu.
- Jakie to nazwisko?
- McCormick. John McCormick. Nic nikomu to nie mówi. Facet pojawił się dosłownie
znikąd. Nie ma o nim żadnych danych. Nie wiadomo, gdzie był, co robił, nic. A to oznacza, że
nazwisko jest fałszywe. Johnson próbuje szperać głębiej, ale mówi, że prawdopodobnie nie znajdzie
dużo. Zadzwoniłem do Silka i powtórzyłem mu to nazwisko. Może na wyspach już coś znaczy.
Mattie skinęła głową.
- Gibbs się znalazł?
- Nie. Musiał sobie poszukać bardziej bezpiecznego miejsca na ziemi. Chętnie
dowiedziałbym się, co go tak spłoszyło i kto zabił Roseya.
- Może ten McCormick?
- Na to wygląda, ale po co miałby to robić? Jego władza na Czyśćcu wydaje się nie
zagrożona. Co mu szkodzi, że parę płotek poznało jego nazwisko? Przecież ono i tak jest w danych
komputerowych. Facet nie może liczyć na to, że zachowa je w tajemnicy.
- Sam powiedziałeś, że to nazwisko dla nikogo nic nie znaczy - zwróciła mu uwagę Mattie. -
Może Gibbs i Rosey dowiedzieli się, w czym rzecz. Może poznali prawdziwe nazwisko, a
McCormickowi się to nie spodobało?
- Albo zobaczyli coś, czego nie powinni - powiedział Hugh w zamyśleniu. - Dwaj tacy
obwiesie mogli łatwo się znaleźć w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie.
- Albo śmierć Roseya w ogóle nie ma nic wspólnego z tym McCormickiem - podsunęła
Mattie. - To mógł być niefortunny zbieg okoliczności.
Hugh spojrzał na nią bardzo kwaśno.
- Wybitnie niefortunny.
- Takie rzeczy się zdarzają, sam wiesz.
193
- O ile wiem, to nie takie.
M
attie przyglądała się trzem akrylom, które Flynn oparł o jej biurko. Ariel zatrzymała się
gdzieś przy drzwiach, wyjątkowo przygaszona. W niewielkim pokoiku na zapleczu panowało
napięte milczenie, jakie zawsze w tej sytuacji towarzyszy spotkaniu artysty z pośrednikiem.
Wreszcie Mattie uśmiechnęła się swobodnie.
- Bardzo mi się podobają - powiedziała. - Jestem wręcz zachwycona.
- Na pewno? - spytał Flynn, wstrzymując oddech.
Mattie poczuła radosny dreszczyk, jaki przebiegał ją zawsze, gdy dokonała cennego
odkrycia. Miała przed sobą żywe, poruszające wizje, które Flynn zaczerpnął ze swej
niezaprzeczalnie bogatej wyobraźni. Nie były to mroczne, groteskowe, nieokreślone sceny, które
stanowiły treść poprzednich jego prac. Tym razem obrazy zwracały uwagę bogactwem barw,
światła i energii. Mattie była pewna, że sprzeda je na pniu.
- Znakomite - powiedziała, nie mogąc oderwać oczu od mieniącego się świetlnymi
refleksami przedstawienia kobiety, która stojąc przy oknie obserwuje niepokojąco dziki pejzaż. -
Wszystkie trzy natychmiast wieszam na ścianie. Zgoda?
Flynnowi zaświeciły się oczy.
- Zgoda. - Popatrzył, jak Mattie obchodzi biurko, żeby wyciągnąć z szuflady formularz
umowy.
- Dobre są, prawda Mattie? - Ariel podeszła bliżej. Teraz, gdy sąd został wydany, odzyskała
nieco pewność siebie. - Nie wiem, czemu tak zniechęcałam Flynna do namalowania czegoś dla
ciebie. Martwiłam się, że będzie prostytuować swój talent. To głupie. Jak w ogóle można coś
takiego prostytuować? Talent albo jest, albo go nie ma.
- Właśnie taka filozofia przyświeca mi od pierwszego dnia prowadzenia galerii - stwierdziła
Mattie.
- A Flynn ma wielki talent, nie sądzisz?
- Zdecydowanie. Aż go rozsadza. I wreszcie znalazł sposób, żeby pokazać swój talent innym
ludziom. Tym, którzy mają dość pieniędzy, by za niego zapłacić.
Kątem oka Mattie dostrzegła, że po tej pochwale Flynn się rumieni. Zasłużył sobie na nią,
pomyślała. Zabawny był natomiast zwrot, jakiego dokonała Ariel. Niczego nie można porównać z
zapałem neofity.
- Jakie to ma znaczenie, że przez pewien czas Flynn będzie schlebiał modzie? - żarliwie
spytała Ariel. - Wszyscy wielcy artyści przeszłości tak robili. Sama pomyśl: Rafael, Michał Anioł,
194
Rubens... Wszyscy musieli zadowolić swoich mecenasów. Sztuka zawsze powstawała gdzieś na
cienkiej granicy między wizją jednostki a czytelnym dla publiczności zapisem tej wizji.
Mattie zerknęła na Flynna i wyjęła z szuflady potrzebne papiery.
- Podzielam tę opinię. Ale ponieważ utrzymuję się ze sprzedaży komercjalnego chłamu,
więc nie jestem bezstronna.
- Nie mów tak, Mattie - zaperzyła się Ariel. - Nikomu nie wciskasz matadorów malowanych
na czarnym aksamicie i dobrze o tym wiesz. Pracujesz nad wykształceniem następnego pokolenia
kolekcjonerów sztuki. Uświadamiasz im istnienie wybitnych artystów, takich jak Flynn, a przez to
poszerzasz ich horyzonty.
- Boże - mruknęła Mattie. - Moja siostra stała się gorliwą wyznawczynią sztuki dla mas.
Jestem wstrząśnięta, nie wiem, co robić.
- Nie drażnij się ze mną. - Ariel jęknęła.
- No, dobrze. Przepraszam.
- Nie ma sprawy. Zasłużyłam sobie.
Mattie popatrzyła na uśmiechniętego Flynna.
- We Włosienicy jest jej zupełnie nie do twarzy, co?
- Oj, zupełnie. Na szczęście zdecydowanie nie lubi jej wkładać. - Flynn szeroko uśmiechnął
się do żony.
Ariel pokazała im obojgu język i radośnie zachichotała.
- Powiedziałam Flynnowi o dziecku, wiesz, Mattie?
- To był ostateczny argument w dyskusji, co mam malować w najbliższym czasie - dodał
stanowczo Flynn. - Co za emocjonujące wydarzenie. Tylko sobie wyobraźcie, będę tatą! Dzisiaj
rano poszedłem kupić farby i pędzle dla dziecka.
- Będziesz fantastycznym ojcem - zapewniła go Mattie. Pierwszy raz pozwoliła sobie na
zastanowienie, jakim ojcem byłby Hugh. Uznała, że prawdopodobnie nadopiekuńczym. Ale na
pewno oddanym dziecku. Taki człowiek jak on zawsze bardzo poważnie podchodzi do swoich
obowiązków.
Przypomniała sobie, co kiedyś w ogniu sprzeczki powiedział jej o swoim dzieciństwie.
Instynktownie wiedziała wtedy, że za nic nie pozwoliłby, by jego doświadczenia powtórzyły się,
gdy sam zostanie ojcem. Wiele musiały go nauczyć, na pewno więc starałby się zapewnić dziecku
zupełnie inną przyszłość.
Takich ludzi rzadko się teraz spotyka. Może zresztą zawsze rzadko ich się spotykało.
Ściany znów zaczęły się ścieśniać. Mattie wzięła kilka głębokich oddechów. Miała jeszcze
czas. Nie musiała podejmować nagłych decyzji.
195
Drzwi biurowego pokoiku otworzyły się i do środka wszedł powoli Hugh, niosąc otwartą
butelkę jej ulubionej wody mineralnej.
- Ostatnio straszny tutaj tłok - powiedział. - Ile razy przyjdę, tyle razy natykam się na
byłego, obecnego lub przyszłego członka rodziny.
- Skoro mowa o rodzinie, Hugh - odezwała się Ariel - to w imieniu Flynna i moim
ostrzegam cię, żebyś opiekował się Mattie. Nie wiem, co ona w tobie widzi, ale dopóki coś widzi,
masz zachowywać się przyzwoicie. Spróbuj tylko drugi raz tak ją unieszczęśliwić jak poprzednio,
to pożałujesz.
Hugh spojrzał bykiem na Mattie.
- Obiecaj mi, że bez względu na okoliczności nie będziesz już nieszczęśliwa - zażądał
władczym tonem. - Nie mogę znieść myśli, że musiałbym się tłumaczyć przed tą parą i Emerym
Blackwellem, i Charlotte Vailcourt, i twoimi rodzicami, i diabli wiedzą kim jeszcze, kto uważa, że
trzeba cię przede mną chronić.
Mattie uśmiechnęła się przewrotnie, nagle rozweselona.
- Wygląda na to, że musisz uważać, Hugh.
- Przez moją dobroduszność wyraźnie cierpię wskutek coraz silniejszego stresu. - Jednym
haustem dopił wodę mineralną i okropnie się skrzywił. - Boże, co za potworność.
- Więc po co to pijesz? - zainteresował się Flynn.
- Mattie uważa, że jest dla mnie zdrowsze niż woda sodowa.
- Lepiej napiłbyś się dobrej kawy z ekspresu - powiedział Flynn. - Chodź, zapraszam cię.
Dzisiaj świętuję.
S
tojąc nieco później przy stoisku warzywnym na Pike Place, gdzie Mattie wybierała
brokuły, Hugh tłumaczył sobie, że mówiąc w galerii o stresie żartował. Ale prawda była taka, że
stres istotnie dawał mu się we znaki.
No, może nie było to najwłaściwsze słowo. Może dręczyło go zwykłe, staroświeckie
poczucie winy.
Hugh nie lubił poczucia winy. Rzadko go zresztą zaznawał. Zazwyczaj bronił się przed nim
pewnością siebie i własnym kodeksem honorowym. Zdarzało mu się, owszem, że czegoś żałował,
ale żeby czuł się winny?
Wiedział, że jego obecnego zwątpienia nie wywołała obcesowość takich ludzi jak Emery
Blackwell czy Ariel, którzy czuli się w obowiązku ostrzec go, że ma dobrze traktować Mattie. Było
to oczywiste. W razie potrzeby Hugh był gotów oddać za Mattie życie. Wiedział też, że postara się,
żeby niczego jej nie brakowało. W tradycyjnym rozumieniu nie mógł więc być złym mężem.
196
Problem polegał na tym, że wprawdzie połową ja Mattie była uroczo tradycyjna i
staroświecka, ale za to drugą połową bardzo nowoczesna. Bardzo wyrafinowana. Prawdziwa
Kobieta Nowej Epoki.
Przez ostatnie dni Hugh coraz częściej zastanawiał się, czy jego długofalowy cel, ściągnięcie
Mattie na Saint Gabriel, rzeczywiście ma sens. Ona jest tak bardzo zadomowiona w Seattle,
pomyślał widząc, jak Mattie przesuwa się od brokułów do piramid czerwonych, pomarańczowych,
żółtych i purpurowych papryk.
Cholera jasna. Mattie była w Seattle szczęśliwa. Temu nie mógł zaprzeczyć. Tu miała
źródło utrzymania, dające jej finansową niezależność. Miała przyjaciół, rodzinę, karierę, miała swój
styl życia. Spotykała się z malarzami, pisarzami, ludźmi interesu, a wszyscy okazywali jej mnóstwo
szacunku.
Wiedział, że biorąc to pod uwagę, nie może jej wiele zaoferować na Saint Gabriel. Silk miał
rację. Dni, gdy inteligentną, odnoszącą sukcesy kobietę ciągnęło się na odludzie, dawno minęły.
Kiedyś było w życiu dużo łatwiej. Cholera, byłoby mu dużo łatwiej nawet w zeszłym roku,
gdyby miał dość rozumu, by przyjąć propozycję Mattie od pierwszego razu.
- Poczekaj, aż spróbujesz, jak smakują te papryczki przysmażone na odrobinie oliwy,
zmieszane z oliwkami i kaparami - powiedziała Mattie, jakby zwierzała mu tajemnicę, i zapłaciła za
towar. - Fantazja. Do tego będą ziemniaki i zupa z kabaczków.
- Mattie? - Hugh wziął od niej torbę z brokułami i papryką, i oboje ruszyli w stronę
następnego stoiska.
- Mhm? - Mattie najwyraźniej była skupiona na obiedzie.
Nie miał pojęcia, o co zapytać ani jak. Do tej pory był bardzo pewny siebie. Absolutnie
pewny, że gdy przyjdzie czas, Mattie z nim wyjedzie. Uśmiechnął się niewyraźnie.
- Wiesz, rok temu powinienem był cię wziąć na Saint Gabriel.
- Kto wie? - odparła cicho. - Może jednak dobrze się złożyło, że mnie nie wziąłeś.
- Nie - zaprzeczył stanowczo. - Na pewno nie. Straciliśmy cały rok.
Nic nie odpowiedziała.
M
attie wyczuwała, że w stosunku Hugh do niej coś się zmieniło. Nie umiała tego nazwać,
ale bardzo ją to krępowało. Zastanawiała się, czy mocno ograniczona cierpliwość Hugh nie jest aby
na wyczerpaniu. Prawdopodobnie Hugh dojrzewa do postawienia mi ultimatum, pomyślała patrząc,
jak nalewa jej wina do kieliszka.
- Jak ci idzie praca? - spytała, krojąc różnokolorowe papryczki w zębate kołeczka.
197
- W porządku. - Hugh usiadł na stołku przy kuchennym blacie z kieliszkiem wina w ręku i
przyglądał się, jak Mattie przygotowuje obiad.
- Nie wydajesz się tryskać entuzjazmem.
- Jest tak, jak powiedziałem. W porządku.
- Ile czasu zajmie ci jeszcze opracowywanie systemu zabezpieczeń dla biur Vailcourt? -
Okrężną drogą chciała się dowiedzieć, ile czasu jeszcze jej zostało. Bała się jednak spytać wprost.
Hugh obrócił kieliszek w dłoniach.
- To zależy.
- Od czego?
- Od mnóstwa rzeczy. Chcesz, żebym w czymś pomógł?
Mattie westchnęła. Tego wieczoru nie należało się spodziewać odpowiedzi.
- Możesz opłukać brokuły.
- Jasne.
Właśnie w chwili, gdy Hugh położył brokuły na durszlaku, rozległ się dzwonek telefonu.
Mattie podeszła do aparatu. Z zaskoczeniem usłyszała w słuchawce namiętny głos.
- Evangeline? Czy to ty? Własnym uszom nie wierzę. Gdzie jesteś?
- Dokładnie w tym samym miejscu, gdzie byłam, kiedy wyjeżdżałaś. Posłuchaj, Mattie, to
nie jest taka zupełnie towarzyska rozmowa.
- Czy coś się stało? - Mattie zerknęła w stronę kuchennej wnęki i stwierdziła, że Hugh
bacznie ją obserwuje.
- Właściwie nie. W każdym razie nie sądzę. Ale nie jestem tego całkiem pewna. Czy
nazwisko Rainbird coś ci mówi?
- Nie. - Mattie zmarszczyła czoło. - Nic. A czemu pytasz?
- Bo wczoraj w nocy miałam klienta zalanego w pestkę, który w kółko gadał o Rainbirdzie.
A ten Rainbird podobno szuka jakiegoś człowieka, który podczas zamachu dał nogę z Czyśćca. Jest
wart dla niego kupę szmalu. Przypomniałam sobie tego faceta, co był z tobą.
Wstrząśnięta Mattie wytrzeszczyła oczy.
- Boże jedyny.
- Jesteś pewna, że nazwisko nic ci nie mówi?
- Nie, ale spytam Hugh.
- To znaczy, że on jeszcze z tobą jest?
- No, jest. Często go widuję.
- Tego się obawiałam. Posłuchaj, to nie moja sprawa, ale czy się niepotrzebnie nie narażasz,
złociutka? Wiesz, jak to jest. Pozwolisz facetowi, żeby się z tobą zaprzyjaźnił, ani się obejrzysz, a
198
już chce działkę w zyskach. Potem zaczyna ci wmawiać, że potrzebujesz jego opieki. Potem
zaczyna ci rozkazywać. No, i nagle masz pieprzonego alfonsa.
- Wiesz...
- Pomyśl o tym, złociutka. Dla takich kobiet jak my mężczyźni to nic dobrego. Mamy za
bardzo niezależną naturę. Dobra, muszę kończyć. Ktoś idzie. Pewnie klient. Uważaj na siebie,
słyszysz? i pilnuj się faceta nazwiskiem Rainbird.
- Będę uważać. Aha, Evangeline...
- Słucham, złociutka?
- Dziękuję za telefon. Miło było cię usłyszeć. - Mattie wolno odłożyła słuchawkę i spojrzała
z zamyśleniem na Hugh.
- Evangeline Dangerfield? Czego ona chce, do jasnej cholery? - spytał nerwowo.
- Przede wszystkim była bardzo zaniepokojona, że wciąż jeszcze spotykam się z tobą.
Powiedziała, że dla kobiety interesu, takiej jak ja, mężczyźni to nic dobrego.
Hugh zaklął.
- Oto dlaczego mężczyzna powinien sprawdzać, z kim przyjaźni się jego kobieta. Zaczynasz
się zadawać z kobietami w rodzaju Evangeline i przejmujesz od nich idiotyczne poglądy. Czy tylko
dlatego do ciebie zadzwoniła?
- Nie. Hugh, czy nazwisko Rainbird coś ci mówi?
- Cholera jasna. - Hugh upuścił do zlewu durszlak z brokułami, jakby nagle zaczął go
parzyć. - Rainbird?! Powiedziałaś: Rainbird?
- Chyba tak brzmiało to nazwisko - powiedziała Mattie, bardzo spłoszona reakcją Hugh.
Wypadł zza kuchennego blatu i w jednej chwili znalazł się przy niej. Jego oczy przybrały
barwę kryształów lodu. Instynktownie chciała się cofnąć, ale nie zdążyła. Chwycił ją i postawił tuż
przed sobą.
- Skąd znasz to nazwisko? - spytał z napięciem.
- Od Evangeline - wybąkała Mattie.
- Jezu Chryste!
- Powiedziała, że jeden z jej klientów się upił i opowiadał o człowieku nazwiskiem
Rainbird, który szuka kogoś, kto uciekł z Czyśćca podczas zamachu. Czy sądzisz, że chodzi o
Roseya? Czy raczej o Gibbsa?
Hugh pozostawił pytanie bez odpowiedzi.
- Dlaczego Evangeline do ciebie zadzwoniła?
199
- Bo wiedziała, że uciekłam z tobą z Czyśćca i zastanawiała się, czy Rainbirdowi nie
chodziło o ciebie. Ale to chyba niemożliwe, prawda? Hugh, co jest grane? Dlaczego tak się
zachowujesz?
- Rainbird. Właśnie to słowo próbował powiedzieć Rosey.
- Hugh?
- Spytałem, kto go napadł. Na chwilę otworzył oczy, spojrzał na mnie i powiedział: „rain”.
Myślałem, że chodzi mu o deszcz, który padał tamtej nocy. Ale on próbował powiedzieć Rainbird.
Tylko nie zdołał dokończyć.
Mattie zaczerpnęła głęboki oddech. Przypomniała sobie ostatnie słowa Paula Cormiera.
- „Reign in hell...”
Hugh popatrzył na nią.
- „Rainbird in hell”, Rainbird w piekle. Paul próbował zostawić mi wiadomość, że Rainbird
jest na Czyśćcu. Cholera jasna!
- Kto to jest? - Tłumiona wściekłość Hugh gwałtownie podnosiła jej poziom stresu. Mattie
czuła, jak palce Hugh wpijają jej się w ramię. - Co o nim wiesz?
- Przede wszystkim już dawno powinien być na tamtym świecie. - Hugh spojrzał na telefon.
- Cholera jasna, to ja powinienem porozmawiać z tą Evangeline. Skąd dzwoniła? Od siebie z
pokoju?
- Tak. Powiedziała, że idzie do niej klient.
- Klient może potrzymać zapięty rozporek chwilę dłużej. - Hugh wyciągnął portfel i zaczął
przekładać jakieś karteczki.
- O, jest.
- Co?
- Rachunek za nasz pokój. Jest na nim numer do hotelu. - Zanim skończył zdanie, już
telefonował.
Mattie czuła napięcie promieniujące od Hugh. Był to znak gotowości do walki, coś
przerażająco męskiego, co budziło jej trwogę. Czekała w milczeniu, aż Hugh uzyska połączenie. W
chwilę później odezwał się recepcjonista.
- Niemożliwe, żeby jej nie było - powiedział Hugh do słuchawki. - Dopiero co do nas
dzwoniła. Jest z klientem, więc nie podnosi słuchawki. Idź pan po nią na górę. Natychmiast!
Mattie zadrżała, słysząc ten bezwzględny ton. Rozejrzała się dookoła. Miała wrażenie, że
przez ostatnie kilka minut temperatura w mieszkaniu spadła o kilka stopni. Po dłuższej chwili Hugh
odezwał się znowu.
- A niech to jasna cholera! - Cisnął słuchawkę.
200
- Wyszła?
Skinął głową.
- Zaraz po telefonie do ciebie. Frontowymi drzwiami, z walizką.
- Sama? Czy z tym człowiekiem, który szedł do niej do pokoju? Hugh, czy sądzisz, że może
jej grozić niebezpieczeństwo?
- Nie wiem. - Hugh znowu wybierał jakiś numer.
- Do kogo dzwonisz?
- Do Silka.
Znowu nastąpiła pełna napięcia pauza, wreszcie zniecierpliwiony do ostateczności Hugh
ponownie cisnął słuchawkę na widełki.
- Cholera jasna! - zaklął znowu. - Niech to szlag trafi! Rainbird! Po tylu latach!
Mattie usiadła na brzegu kanapy, z rękami skrzyżowanymi na brzuchu.
- Czy nie sądzisz, że powinieneś mi powiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi?
Spojrzał na nią tak, jakby go zaskoczyło, że jeszcze tam jest. Był oddalony o miliony
kilometrów.
- Nie.
Wytrzeszczyła na niego oczy absolutnie skonsternowana.
- Hugh, nie możesz tak po prostu powiedzieć „nie”. Musisz mi wytłumaczyć, co się dzieje.
Ja też jestem w to wmieszana.
- Nie. Nie jesteś wmieszana i nie będziesz. Silk i ja zajmiemy się Rainbirdem i będzie po
wszystkim. Tym razem na dobre.
- Nie możesz mnie ze wszystkiego wyłączyć.
- Wcale cię nie wyłączam. To nie ma z tobą nic wspólnego.
- Gówno prawda - powiedziała Mattie, szczerząc zęby w uśmiechu.
- Nie wtrącaj się, Mattie. Ja się tym zajmę.
Coś w niej nagle pękło. Podskoczyła ze złości, zacisnęła dłonie w pięści.
- Posłuchaj mnie, Hugh! Przejadły mi się twoje uniki, gdy pytam o przeszłość, a także twoje
rozkazywanie. Masz ty tupet, wiesz? Nie chcesz powiedzieć mi niczego o sobie, ale oczekujesz ode
mnie, że rzucę wszystko i przeniosę się z tobą na tę głupią wyspę!
- Spokojnie, mała. Nigdy nic takiego nie powiedziałem.
- Nie musiałeś tego mówić. - Mattie szalała. - To jest oczywiste od samego początku.
Dlaczego twoim zdaniem jestem ostatnio w takim stresie? Wiedziałam, że prędzej czy później
postawisz mnie pod ścianą i zmusisz do podjęcia decyzji. Ale jak mogę podjąć decyzję, skoro
nawet nie chcesz mi powiedzieć, kim jesteś ani gdzie byłeś przez większą część swojego życia?
201
Teraz przeszłość do ciebie wróciła i wisi nad tobą. A to znaczy, że będzie miała wpływ na naszą
przyszłość. Dlatego żądam od ciebie prawdy.
- Moja przeszłość nie ma na ciebie żadnego wpływu - wycedził, jakby dobitnym tonem
mógł uwiarygodnić te słowa.
- Wszystko, co ma wpływ na ciebie, ma również wpływ na mnie. - Mattie była bliska łez. -
Nie rozumiesz? Kocham cię, Hugh. Kocham cię! Muszę wiedzieć, co tu się dzieje.
Przypatrywał się jej długą chwilę. Potem bez słowa otworzył przed nią ramiona, a ona
wtuliła się w niego. Całował ją po włosach i trzymał przy sobie tak mocno, że Mattie bała się o
całość swoich żeber.
- Och, mała - szepnął ochryple. - Nie chciałem, żebyś się kiedykolwiek tego dowiedziała.
Bardzo nie chciałem.
202
Rozdział szesnasty
K
iedyś, dawno temu - wolno powiedział Hugh - pracowałem dla niejakiego Jacka
Rainbirda. - Wypuścił Mattie z uścisku i podszedł do okna. Zaczął się gapić przez poznaczone
deszczem szyby. - Nie było to zajęcie przynoszące szczególną satysfakcję.
- Co dla niego robiłeś? - Głos Mattie brzmiał cicho, przebijała z niego głęboka troska.
Hugh zastanawiał się, ile czasu upłynie, nim to zatroskanie przemieni się w niechęć.
- Dużo rzeczy.
- Hugh, nie czas teraz na okrągłe słówka. Muszę wiedzieć, co tu się dzieje.
Westchnął ciężko.
- Pewnie masz do tego prawo. No, więc słuchaj. Kiedy skończyłem z wojskiem, dostałem
pracę w firmie, która organizowała nocne loty czarterowe w Ameryce Południowej. Szef tej firmy
brał każdy ładunek, kazał latać przy każdej pogodzie i nie zadawał żadnych pytań. Płacił
niezgorzej. Właśnie od tego szalonego człowieka nauczyłem się wszystkiego, co wiem o czarterach.
Nawiasem mówiąc, wtedy poznałem Silka.
- Pracował w tej samej firmie?
Hugh skinął głową.
- Silk i ja stworzyliśmy zespół. Czego jeden nie potrafił, czy to w powietrzu, czy na ziemi,
potrafił zwykle drugi. Czasem start po dostarczeniu ładunku był poważnym wyzwaniem.
- Bo samoloty nie były właściwie utrzymane? - spytała Mattie.
Przyjrzał się odbiciu jej zatroskanej twarzy w szybie.
- Nie, samoloty były w doskonałym stanie. Była to jedna z dwóch zasad szefa. O samoloty
dbano zawsze, nawet jeśli wszyscy pracownicy przejściowo głodowali.
- Wobec tego w czym był problem?
- W tym - wyjaśnił cicho Hugh - że czasem klienci nie chcieli mieć świadków, którzy
mogliby wywęszyć, co przewiózł samolot. A czasem mieli wrogów, którzy nie chcieli dopuścić do
dostarczenia ładunku.
- Rozumiem. Bywało niebezpiecznie.
Hugh wzruszył ramionami.
- Czasami. Ale w gruncie rzeczy to nie była najgorsza praca. Silk i ja nawet w pewien
sposób ją lubiliśmy. Nie było papierów do wypełniania, nie było mundurowani oficjalnych strojów
203
i jak powiedziałem, szef miał tylko dwie zasady. Pierwsza, jak już wiesz, brzmiała: Dbaj o
samoloty.
- A druga?
- Nie wracaj bez samolotu. Bo, rozumiesz, samoloty są drogie. Znacznie droższe niż piloci.
- Co za zimne wyrachowanie.
- Zwyczajnie dobry interes.
- Samoloty są droższe niż piloci. Słyszałam, jak mówisz coś takiego do Raya i Dereka. -
Mattie uśmiechnęła się wątle. - Ale przecież nie traktowałeś tego dosłownie. Podkreślałeś tylko, że
trzeba dbać o samolot.
Hugh uniósł brwi, rozczulony naiwną wiarą Mattie w jego dobre intencje.
- Mój szef traktował te zasady dosłownie. Mimo to przez dość długi okres nieźle nam się z
Silkiem powodziło. Zarobiliśmy trochę pieniędzy, lataliśmy więcej niż trochę i na szczęście
wracaliśmy całym samolotem. Ale któregoś dnia złamaliśmy zasadę.
- Co się stało?
- Polecieliśmy z ładunkiem do jakiejś zapadłej dziury w Ameryce Południowej. Nazywało
się to wyposażeniem dla zwariowanej ekspedycji naukowej, obaj z Silkiem wiedzieliśmy jednak, że
prawdopodobnie mamy na pokładzie coś zupełnie innego.
- Co takiego?
- Broń. Jak zwykle nie zadawaliśmy żadnych pytań. Po prostu chcieliśmy wykonać zadanie i
bezpiecznie wrócić. Ale tym razem niewiele brakowało, by źle się to dla nas skończyło. Trafili nasz
samolot. Udało mi się go jeszcze wyciągnąć na jakąś względnie przyzwoitą wysokość, ale nie na
długo, i wkrótce potem spadliśmy w jakimś paskudnym kraju.
- Boże - szepnęła Mattie.
Hugh uśmiechnął się niewesoło.
- Ej, mała, nie rób takiej przerażonej miny. Przecież wiesz, że nic nam się nie stało.
- Wiem. Ale straciliście samolot.
- I samolot, i pracę. Kiedy w końcu wydostaliśmy się z tej cholernej dżungli, nie byliśmy z
Silkiem w najlepszej formie. Dżungla w Południowej Ameryce jest dużo bardziej niebezpieczna niż
tu, na wyspach Pacyfiku. Człowiek jest narażony na wiele przykrych zdarzeń. A wyglądało na to,
że większości musieliśmy doświadczyć na własnej skórze. Silk podłapał paskudną chorobę, potem
jacyś faceci zrobili sobie z nas cel do ćwiczeń strzeleckich, a co najgorsze, po zapłaceniu za
lekarstwa dla Silka zostaliśmy kompletnie bez gotówki.
- Ale znaleźliście inną pracę?
- Tak. U Jacka Rainbirda.
204
Mattie przygryzła dolną wargę.
- Co dla niego robiliście? - spytała w końcu.
- Rainbird był organizatorem i dowódcą oddziału zawodowych najemników - powiedział
wprost Hugh. - Sprzedawał usługi tego oddziału na całym świecie.
Hugh zobaczył w szybie, jak Mattie wytrzeszcza oczy.
- Zostałeś najemnikiem? Facetem, który strzela za pieniądze?
- Tak. - Hugh starał się w spokoju znieść wstrząs i niedowierzanie, które zabrzmiały w jej
głosie. Spodziewał się takiej reakcji, ale i tak była dla niego bardzo przykra. Pewnie dlatego, że gdy
czasem myślał o swojej przeszłości, reagował dokładnie tak samo.
Najemnik. Człowiek, który podpisuje kontrakt, by walczyć w nie swojej wojnie, być
narzędziem czyjejś zemsty. Za gotówkę, płatną z góry.
Ludzie ze świata Mattie, gdzie wielkie bitwy odbywały się wyłącznie na słowa i dotyczyły
ważkich kwestii zasług artystycznych, mogli jedynie wzdrygnąć się z przerażeniem wobec takiej
prawdy. W świecie Mattie można było mężczyźnie wybaczyć przyjście na spotkanie z plamami
farby na rękach, ale nie z plamami krwi.
W świecie Mattie mężczyzna nie utrzymywał się z wojaczki. Musiał mieć cywilizowaną
przeszłość. Nie było tam miejsca dla ludzi z takim życiorysem jak jego.
Hugh zdał sobie sprawę z tego, że znów paraliżuje go dobrze mu znany chłód. Przeniknął
nawet jego głos. Po tylu latach ta reakcja następowała automatycznie. Był to mechanizm obronny
przed niepomyślnym obrotem spraw. Odrętwiały od wewnętrznego zimna, Hugh właściwie
przestawał cokolwiek odczuwać.
Nie odrywał wzroku od odbicia twarzy Mattie w szybie. Czekał, aż miejsce przerażenia
zajmą niechęć i obrzydzenie, aż Mattie odwróci się od niego.
Jak zwykle spodziewał się najgorszego. Tyle razy w życiu trafiało mu się już to najgorsze.
- To praca zupełnie nie dla ciebie - powiedziała w zamyśleniu, ściągając brwi. - Nie pasuje
do ciebie ani trochę.
- Praca nie dla mnie? - Zdumiony Hugh wytrzeszczył na nią oczy. Na chwilę odebrało mu
mowę. - No... wiesz... - Nie było sensu jej mówić, że był w tym fachu świetny. Nie czuł dumy z
tego powodu. Poza tym Mattie miała rację. To zajęcie do niego nie pasowało, mimo iż był w nim
dobry.
- Czy Silk też był w oddziale Jacka Rainbirda? - spytała Mattie.
- Tak. I Paul Cormier. Silk i ja odpowiadaliśmy za logistykę. Musieliśmy zapewnić transport
oddziału w odpowiednie miejsce i bezpieczny odwrót po wykonaniu zadania. - Hugh mówił powoli,
wciąż zdetonowany reakcją Mattie na jego wyznanie. - Rainbird prowadził negocjacje z klientami,
205
dostawał forsę i wypłacał nam działki. Pod tym względem oddział był zorganizowany trochę tak jak
spółka akcyjna.
- Skąd braliście klientów?
- Czasem było to CIA, czasem kto inny. Bywało, że oddział brał udział w jakiejś operacji,
którą CIA dyskretnie wspierało zza kulis.
- Paskudna robota.
- Ale stała, a płacą w niej dobrze i o czasie - powiedział szorstko Hugh.
- To oczywiste. Trudno spodziewać się, że ludzie będą ryzykować własną skórę i ładować
się w nieczyste interesy, jeśli zleceniodawca nie płaci dobrze i o czasie - stwierdziła rzeczowo
Mattie. - Czym się to skończyło? Dlaczego tak nienawidzisz Rainbirda?
- Zdradził swoich ludzi.
- Zdradził was? - Pierwszy raz Mattie wydała się naprawdę wstrząśnięta. - W jaki sposób?
Hugh wzruszył ramionami.
- Jak zwykle wziął pieniądze od klienta, ale wziął też pieniądze od drugiej strony.
Prawdopodobnie druga strona przebiła stawkę. A może mieli jakąś ciekawszą ofertę. Kto wie?
Może Rainbird chciał się wycofać i wyczuł, że nadarza się okazja zgarnięcia grubej forsy. Wynik
był w każdym razie taki, że przed ostatnim zadaniem nadał cały oddział. Tamci doskonale
wiedzieli, gdzie, kiedy i jak się pojawimy. No, i czekali na nas.
- O Boże, Hugh!
- Silkowi, Paulowi, mnie i jeszcze kilku chłopakom udało się przeżyć, ale większość
oddziału zginęła.
- A Rainbird?
- Wyparował. Mówiono, że po tym numerze tamci go zabili. Wydawało się to logiczne. Silk,
ja i reszta przyjęliśmy tę wersję. Bądź co bądź, tamci go przekupili, więc wiedzieli lepiej niż
ktokolwiek inny, że nie można mu ufać.
- Też tak myślę.
- Najemnik sprzedaje jedynie swą umiejętność walki i lojalność. Przez czas trwania
kontraktu jedno i drugie należy do klienta. Kiedy o najemniku rozejdzie się pogłoska, że zmienia
patronów w pół drogi, interes diabli biorą.
- Rozumiem - powiedziała Mattie słabym głosem. Opadła na kanapę. - Wszyscy myśleliście
więc, że on nie żyje.
- Dobrze wiedział, że to dla niego jedyne wyjście - powiedział Hugh.
- No, tak. Bo ci z was, którzy przeżyli, chcieliby go odnaleźć.
Dłoń Hugh, oparta o ramę okna, zacisnęła się w pięść.
206
- Właśnie.
Mattie podniosła głowę.
- Powiedziałeś, że Paul Cormier również wchodził w skład tego... oddziału najemników.
Hugh skinął głową.
- Cormier był naszym strategiem. Zajmował się tym wiele, wiele lat, o wiele wcześniej nim
Rainbird wszedł na scenę. U Rainbirda współpracował ze mną i Silkiem w planowaniu operacji. I,
jak powiedziałem, znalazł się wśród nielicznych, którzy uszli z życiem z ostatniego zadania. Udało
nam się między innymi właśnie dzięki Cormierowi. On zawsze przygotowywał różne warianty.
Powiedział mi później, że Rainbird nie był jego pierwszym dowódcą, który zagrał nieczysto.
- Wygląda więc na to, że Cormiera nie zabił przypadkowy rebeliant ani nikt ze zbuntowanej
służby, prawda? - spytała cicho Mattie.
- Najprawdopodobniej za przewrotem na Czyśćcu stoi Rainbird. Sprawę z Cormierem
musiał załatwić na początku, bo Cormier by go poznał.
- I wtedy skrzyknąłby ciebie, Silka i resztę.
- Właśnie. Czyli wygląda na to, że pan pułkownik postanowił wrócić ze świata umarłych, a
Cormier stanął mu na drodze.
- Co teraz, Hugh?
- Teraz Silk i ja musimy uporządkować dawne sprawy.
- Tego się obawiałam. - Zaczęła nerwowo wykręcać sobie palce. - Nie mam chyba po co
prosić cię, żebyś zrezygnował ze ścigania Rainbirda?
- Nie.
- Boję się - szepnęła. - Jesteś tylko ty i Silk. A Rainbird rządzi teraz całą wyspą.
- Na pewno ma przy sobie nie więcej niż kilku ludzi. Pięciu, w najgorszym razie sześciu.
Znam go i wiem, jak myśli. Nigdy nikomu całkowicie nie ufał. Zawsze twierdził, że grono ściśle
wtajemniczonych powinno być jak najmniejsze. Bo im więcej ludzi, tym więcej okazji do zdrady.
- Ale w jaki sposób utrzymuje władzę na wyspie, mając do dyspozycji tak niewielu ludzi?
- Prawdopodobnie początkowo, póki nie poczuł się pewnie, było ich więcej. Ale teraz,
według informacji Silka i danych, które Johnson wyciągnął z różnych komputerów, facet, który
ciągnie za sznurki na Czyśćcu, stara się nie rzucać w oczy. To znaczy, że dogadał się z tamtejszymi
oficjelami.
- Chcesz powiedzieć, że Rainbird rządzi pieniędzmi, a nie siłą? - spytała bystro Mattie. - To
rozsądne.
- Mhm. Kupił sobie bezpieczną przystań w miejscu, które nikogo nie interesuje. Nie ma tam
baz wojskowych, nie ma turystyki, nic nie ma.
207
- Cholera jasna. Nie podoba mi się, że chcecie z Silkiem wziąć to na siebie. Nie możecie
zwrócić się do rządu albo załatwić tego inaczej? Niech kto inny się zajmie zrobieniem porządku.
- Rządu nie interesuje Czyściec ani Rainbird. Zresztą dla rządu nie ma żadnego Rainbirda,
tylko jakiś figurant McCormick. Chwilowy dzierżymorda, który być może panoszy się na jakiejś
nieistotnej wysepce. Dopóki nie zacznie być dla nich kłopotliwy, ma murowany spokój.
Mattie zmrużyła oczy.
- Poza tym ty jesteś w tę sprawę zaangażowany osobiście, tak?
- Owszem.
- Jaki jest ten Rainbird, Hugh?
- Pamiętasz, kiedyś powiedziałem ci, że nawet jeśli ktoś jest szybki, to znajdzie się ktoś
jeszcze szybszy od niego?
- Pamiętam. To było na Czyśćcu.
- Myślałem wtedy o Rainbirdzie. On zawsze był szybszy.
Mattie wytrzeszczyła oczy.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
Hugh wzruszył ramionami.
- Nic więcej. Jest świetny w tym, co robi. Szybki, absolutnie bezwzględny i cwany. Ale
przede wszystkim szybki. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak znakomicie reagował. Urodzona
maszyna do walki. Nad wszystkim świetnie panuje: walka wręcz, pistolet, nóż, pałka czy co tam
chcesz. Ma błyskawiczne ruchy. Prawie jak rewolwerowiec z westernu.
Mattie zaciskała skrzyżowane ramiona. Była przerażona.
- Ile on ma lat?
- Jest w moim wieku. Może o rok starszy.
- Powiedziałeś, że postanowiłeś trochę zwolnić tempo. Może on też.
- Może. Ale Rainbird zawsze był szybszy. Więc nawet jeśli trochę zwolnił, to i tak pozostał
znakomity.
- Czy tylko tyle o nim wiesz? Że ma świetny refleks i umie walczyć?
- Nie, parę innych rzeczy też wiem - przyznał Hugh.
- Na przykład?
- Kobiety ciągnęły do niego jak ćmy do płomienia. Wszystkie. Młode i stare, biedne i
bogate, panny i mężatki. Pewna piękna kobieta, żona amerykańskiego dyplomaty w Brazylii,
powiedziała mi kiedyś, że kobiety wiedzą, jaki to jest niebezpieczny człowiek, ale to jeszcze dodaje
dreszczyku emocji. Podobno hipnotyzuje wzrokiem. Ma coś takiego w oczach.
- W tym opowiadaniu jawi się jak wampir - stwierdziła z niechęcią Mattie.
208
- Wiem tylko, że jest w nim jakaś dziwna siła. Kiedy pragnął kobiety, natychmiast ją miał.
Każdą. Cormier zawsze twierdził, że człowiek, który może mieć każdą kobietę, nigdy nie nauczy
się, jak można kochać jedną. Ale nigdy nie zauważyłem, żeby Rainbird z tego powodu narzekał.
- Nic dziwnego. Nawet nie wie, że coś traci. Taki człowiek jest niedojrzały emocjonalnie, w
głębi serca to tchórz.
Hugh zamrugał zdumiony.
- Rainbird? Tchórz? Skąd wiesz? Przecież nawet go nie znasz.
- Nie, ale widziałam mężczyzn, którzy zmieniają kobiety jak rękawiczki i są niezdolni do
stałego związku z jedną. Każda kobieta natyka się na kogoś takiego na pewnym etapie życia. Taki
mężczyzna potrafi być bardzo zajmujący, bo ma wiele powierzchownego uroku, ale inteligentnej
kobiecie może dostarczyć jedynie chwilowego urozmaicenia. Na dłuższą metę jest kompletnie
bezużyteczny. Ciotka Charlotte tłumaczyłaby to prawdopodobnie złym materiałem genetycznym.
- Co ty mówisz? - Hugh był zafascynowany.
- To prawda. Jak chcesz znaleźć u takiego mężczyzny coś w głębi, pod gładką
powierzchownością, trafiasz w próżnię. - Mattie lekko wzruszyła ramionami. - Jest tylko skorupa,
brakuje czegoś bardzo ważnego. Kiedy kobieta mówi o mężczyźnie, że jest nieużytkiem, ma na
myśli właśnie kogoś takiego. On nie nadaje się do stałego związku, bo nie ma cywilnej odwagi ani
poczucia lojalności. Nie można mu zaufać. Krotko mówiąc, jest właśnie nieużytkiem.
- Czy wszystkie kobiety patrzą na mężczyzn z takiego punktu widzenia?
- Wszystkie inteligentne.
Wytrzeszczył na nią oczy, w ustach poczuł nagłą suchość. Bał się zadać to pytanie, ale nie
mógł się oprzeć pokusie.
- Mattie, czy ty na mnie też patrzysz w taki sposób? Czy dlatego nie chciałaś mi dać drugiej
szansy? Czy dlatego nie chcesz przeprowadzić się na Saint Gabriel? Myślisz, że jestem ludzką
skorupą?
Pokręciła głową, a potem podeszła do niego szybkimi, małymi krokami i objęła go w pasie.
- Nie, Hugh. Ty wcale nie jesteś taki. Ty jesteś twardy jak skała.
Uśmiechnął się z ulgą.
- Może raczej twardogłowy?
- No, czasem. - Spojrzała na niego lekko zamglonymi zielonozłocistymi oczami. - Ja też
muszę ci się czasem wydawać twardogłowa, co?
- Nie widzę nic, czego nie można by zmienić na lepsze. - Głos mu spoważniał. Ujął jej twarz
w dłonie. - Posłuchaj, mała, muszę wracać na wyspy Pacyfiku.
209
- Wiedziałam, że tak powiesz. I wiem, że ci tego nie wybiję z głowy. Ale chcę, żebyś wziął
mnie ze sobą - poprosiła. - Nie zniosę czekania tutaj. Nie będę wiedziała, co robisz ani w jakie
tarapaty się pakujesz. Pozwól mi jechać z tobą.
Zaskoczyła go.
- O, cholera. Nie, mała, nie mogę.
- Pozwól mi przynajmniej polecieć z tobą na Saint Gabriel. Tam mogę poczekać, aż razem z
Silkiem załatwicie sprawę tego Rainbirda. Proszę cię, Hugh. Nie zostawiaj mnie drugi raz.
- Drugi raz? Mattie, co ty wygadujesz? To jest zupełnie co innego niż wtedy. Jedno nie ma z
drugim nic wspólnego. Po prostu nie byłoby bezpiecznie, gdybym cię wziął. Naprawdę, mała, nie
możesz lecieć ze mną.
Oczy wypełniły jej się łzami.
- To samo powiedziałeś poprzednim razem.
- Ale to zupełnie co innego. Nie płacz, Mattie. Na miłość boską, tylko nie płacz.
- Chcę lecieć z tobą. Proszę cię, Hugh. Weź mnie. Na Saint Gabriel będę bezpieczna.
- Nie ma mowy. - Ogarniała go złość. Co za absurdalna sytuacja. - Nie chcę, żebyś była w
pobliżu tamtego zamieszania. Zostaniesz tu, gdzie ci nic nie grozi.
- Nie możesz mnie zostawić drugi raz.
- Właśnie, że mogę - odpalił. Zacisnął ręce na ramionach Mattie i lekko nią potrząsnął.
Potem spojrzał w jej załzawione oczy. - Posłuchaj, mała. Zostaniesz tutaj i koniec. To rozkaz.
- W wydawaniu rozkazów jesteś dobry, co? - Pociągnęła nosem i cofnęła się poza zasięg
jego rąk, a potem pobiegła spiralnymi schodkami na sypialną antresolę.
Hugh przyglądał się, jak Mattie pokonuje metalowe stopnie i rzuca się na łóżko. Potem
znikła mu z pola widzenia. Słyszał jednak, jak szlocha w poduszkę.
Nie pierwszy raz w życiu czuł się jak bezduszny brutal. Poszedł do kuchni, wylał do zlewu
nie dokończone wino i wziął sobie szklaneczkę whisky.
Gdy usiadł przy telefonie i zaczął kartkować książkę telefoniczną, Mattie wciąż jeszcze
szlochała na górze. W dziesięć minut później miał zarezerwowane miejsce w samolocie na Saint
Gabriel. Znów czekał go poranny odlot. Tak samo jak poprzednio.
W
pół godziny później, gdy wciąż jeszcze siedział w tym samym miejscu, nad tą samą
szklaneczką whisky, usłyszał przytłumione odgłosy na antresoli. Podniósł głowę, ale nie zobaczył
Mattie. Znowu podszedł do zasnutego deszczowymi strugami okna. Stał i marzył, że Rainbird jest
już w piekle.
210
Mattie była gotowa pogodzić się z jego przeszłością. Wydawało mu się to oszałamiające.
Ale jednocześnie miał wrażenie, że nie pogodzi się z jego powtórnym samotnym odlotem na Saint
Gabriel, chociaż robił to dla jej bezpieczeństwa. Bardzo chciał, żeby zrozumiała, ile dla niego
znaczy jej bezpieczeństwo.
Przypomniał sobie, że Mattie nie jest przyzwyczajona do czyjejś opieki. W tym sęk. Dlatego
usilnie próbował jej wytłumaczyć, że poprzedni raz się nie powtórzy. Chciał, żeby pojęła, że musi
zatrzymać ją tysiące kilometrów od Rainbirda dla własnego spokoju ducha i umysłu.
- Hugh?
Usłyszał za sobą ciche kroki, ale nie miał chęci się odwrócić. Musiałby spojrzeć Mattie
prosto w twarz. Zniósł w życiu wiele, a jednak myśl o wyrzucie, jaki zobaczy w jej oczach, była
obezwładniająca.
- Słucham, mała?
- O której masz samolot? - spytała zza jego pleców.
- O szóstej.
- Powinnam była wiedzieć.
- Mattie, przykro mi - powiedział szorstko. - Ale musimy tak zrobić.
Przez chwilę trwało milczenie.
- Będziesz na siebie uważał?
- Słowo honoru.
- Wrócisz do Seattle?
- Tak, mała. Na pewno. - Odwrócił się wreszcie i najpierw zobaczył jej nikły uśmiech, a
potem stwierdził, że Mattie przebrała się w kusą czerwoną sukienkę z Brimstone.
- Jezu, mała...
- Nie chciałam, żebyś mnie zapomniał - szepnęła, obejmując go za szyję.
- Nigdy. Bez względu na to, co się zdarzy. - Ułożył ją u siebie na kolanach i zaczął całować
z tęsknotą i pragnieniem, o których wiedział, że mogą osłabnąć tylko na krótką chwilę, że będą z
nim całe życie. - Wrócę.
N
astępnego ranka, odwożąc Hugh na lotnisko, Mattie starała się nie płakać. Uśmiechała się
z determinacją przez cały czas, nawet gdy machała mu na pożegnanie przy bramce.
Nie pozwoliła sobie na łzy, póki odrzutowiec Hugh nie wytoczył się na pas startowy. Wtedy
poszła do najbliższej toalety i zaczęła szlochać.
Gdy wreszcie zabrakło jej łez, umyła twarz zimną wodą i ruszyła na parking, by odszukać
samochód. Wróci, powtarzała sobie. Nie zrobi nic głupiego, nie pozwoli się zranić. Tyle razy udało
211
mu się przeżyć. Nikt nie potrafi się wydostać z trudnej sytuacji lepiej niż Hugh. Los mu sprzyja.
Niestety, ów tajemniczy Rainbird był, zdaje się, z tej samej gliny.
Mattie odstawiła wóz do garażu w podziemiach budynku, weszła do mieszkania i przebrała
się w schludny szary kostium w drobną kratkę. Potem zebrała włosy w koczek na karku i wyszła do
galerii. Jedynym sposobem na zachowanie względnego zdrowia umysłu aż do powrotu Hugh było
rzucenie się w wir pracy, żeby nie móc o niczym innym myśleć.
W ciągu dnia zatelefonowała do Charlotte i opowiedziała jej, co zaszło. Ciotka wyraziła jej
współczucie, sama była jednak przekonana, że wszystko dobrze się skończy.
- Tyle razy dawał sobie radę, że i tym razem w mig wróci - powiedziała. Zawahała się. -
Czyli w końcu opowiedział ci o swojej tajemniczej przeszłości?
- Z tego, co mówił, wynika, że przez pewien czas prowadził dość surowy tryb życia -
powiedziała ostrożnie Mattie.
- No, tyle to obie wiedziałyśmy.
- Przez pewien czas był najemnikiem, ciociu.
- Tak przypuszczałam. To tłumaczy wiele jego umiejętności i fachową znajomość pewnych
zagadnień, jak przyjęłaś tę wiadomość, Mattie? Hugh się bardzo niepokoił twoją reakcją.
- Powiedziałam, że to nie było zajęcie dla niego.
Charlotte roześmiała się.
- Naprawdę? Co za dziwny pomysł.
- Dlaczego?
- Och, bez szczególnego powodu. Po prostu sądziłabym raczej, że był w tym bardzo dobry.
- Nie obchodzi mnie, co Hugh robił w przeszłości ani czy był w tym dobry - powiedziała
żarliwie Mattie. - Teraz ma nowe, zupełnie inne życie.
- Ale ściga pułkownika Rainbirda - delikatnie przypomniała jej ciotka.
- To zadawniona sprawa - odparła cicho Mattie. Wiedziała, że pogodziła się z
nieuniknionym. Aby zacząć naprawdę nowe życie, Hugh musiał poczuć się wolny, a tylko on sam
mógł rozliczyć się z przeszłością. - Musi ją załatwić. Policji, niestety, nie można tego zgłosić.
- Wygląda na to, że to i owo sobie przemyślałaś. Zresztą wcale mnie nie dziwi, że znalazłaś
w sobie siłę, żeby dojść z tym do ładu. Zawsze byłaś silną kobietą. A Hugh niewątpliwie potrzeba
silnej kobiety, która nie tylko zaakceptowałaby jego przeszłość, lecz również teraźniejszość i
przyszłość.
- Życie go nie pieściło, ale jednego jestem pewna.
- To znaczy?
- Na pewno nie zgodziłby się żyć niehonorowo.
212
- Zgadzam się z tobą. Wobec tego przyrządź sobie teraz twój soczek, weź parę witamin na
stres, idź na aerobik i postaraj się za bardzo nie martwić o Hugh. On po ciebie wróci.
- Tak powiedział.
- Cały problem polega naturalnie na tym - podjęła ciotka Charlotte - co zrobisz, kiedy już
wróci. - Odłożyła słuchawkę, zanim Mattie zdążyła wymyślić stosowną odpowiedź.
Następnego ranka, będąc w pół drogi od ostatniej przecznicy do galerii, Mattie dostrzegła
postać skuloną pod drzwiami. Westchnęła. W Seattle nierzadko zdarzało się znaleźć bezdomnego,
który spędził noc korzystając z nikłej osłony, jaką daje wejście do sklepu czy właśnie galerii. Było
to smutne, ale wcale nie niezwykłe. Należało zbudzić tego człowieka i dać mu trochę pieniędzy na
kawę.
Mattie szperała właśnie w torebce, szukając dolarowego banknotu, kiedy uświadomiła sobie,
że nie jest to bynajmniej nikt obcy. Postać miała na sobie zwracające uwagę sztuczne futro i bardzo
wysokie szpilki. Masa kręconych blond włosów otaczała mocno umalowaną twarz.
- Evangeline! - wykrzyknęła Mattie, puszczając się biegiem. - Co ty tu robisz, u licha?
- Cześć, złociutka. Przepraszam za to. Przyleciałam z samego rana i zaraz tu przyszłam.
Powiedziałaś, żeby cię odwiedzić w Seattle, a na wizytówce był ten adres. Jak taksówkarz mnie
przywiózł, pomyślałam, że to pomyłka. - Spojrzała ze zdumieniem na obrazy w witrynie. - Ta
galeria naprawdę należy do ciebie?
- Naturalnie. - Mattie wsadziła klucz do zamka i przekręciła. Otworzyła drzwi i zapaliła
światło. - Chodź ogrzać się w środku.
- Jeeezu! To jest coś! Galeria obrazów. - Evangeline omiotła wzrokiem wnętrze, nadal
bardzo zdumiona. - Ty wcale nie jesteś kobietą interesu, co?
- Jeśli masz na myśli swoją branżę, to nie. Ale jestem kobietą interesu. Napijesz się herbaty?
- Chętnie. Przez ostatnią dobę jadłam tylko jakieś paskudztwa w samolocie. - Evangeline
przeszła za Mattie na zaplecze i przyjrzała się włączaniu czajnika. - Masz tu toaletę?
- O, tam - Mattie wskazała niewielkie drzwi.
- Dzięki. Zaraz wrócę.
Po powrocie Evangeline zdjęła sztuczne futro. Miała na sobie bardzo obcisłą sukieneczkę,
jakie nosi się na wyspach Pacyfiku. Wyglądała jak egzotyczny kwiat, świeżo zerwany w dżungli,
który ktoś postawił w maleńkim, bezbarwnym biurowym pokoiku Mattie.
- Pewnie ciekawi cię, co tu robię - powiedziała Evangeline, podejrzliwie wąchając ziołową
herbatę.
- No, owszem. Zastanawiałam się nad tym. Ale bardzo się cieszę, że jesteś. Miło cię znowu
zobaczyć. Świetnie wyglądasz. Bardzo mi się podoba ta sukienka.
213
- Machnęłam sobie ten fatałaszek parę tygodni temu. Niestety, musiałam zostawić sporo
fajnych rzeczy.
- Rozumiem, że odleciałaś z Wyspy Siarkowej w pośpiechu. Hugh próbował dodzwonić się
do ciebie zaraz po twoim telefonie, ale recepcjonista powiedział, że już wyszłaś. I że miałaś ze sobą
walizkę. Martwiłam się o ciebie. Co się stało, Evangeline?
- Pamiętasz, jak powiedziałam ci, że idzie klient i muszę kończyć rozmowę?
- Mhm.
- To nie był klient. To był niejaki Gibbs. Chciał porozmawiać ze mną o swoim kumplu,
który nazywa się Rosey.
- Rosey nie żyje. Zabili go.
- Naprawdę? Jego kumpel tego właśnie się obawiał. Chciał wiedzieć, czy słyszałam, co się
święci na Czyśćcu. On też wspomniał tego Rainbirda i powiedział, że facet bywa kłopotliwy. Potem
opowiedział mi, jak twój przyjaciel Abbott ukradł mu łódź na Czyśćcu i jak obiecał pieniądze za
informację o zabójcy człowieka nazwiskiem Cormier. Jak usłyszałam drugi raz o tym Rainbirdzie,
to wzięły mnie nerwy. Przyszło mi do głowy, że chyba już wiem trochę za dużo. A zawsze
wierzyłam swoim przeczuciom.
- Więc postanowiłaś wynieść się z Brimstone.
- Nie tylko z Brimstone. Postanowiłam wynieść się na tysiąc kilometrów od tego Rainbirda,
póki sprawy trochę się nie ułożą. Uznałam, że przydadzą mi się wakacje, więc nie zawadzi wpaść
do Stanów i sprawdzić, jak się mają moje inwestycje. Maklerzy i pośrednicy przestają się starać,
jeśli od czasu do czasu nie spojrzy im się na ręce.
- Słusznie - przyznała Mattie. - Swoim pośrednikom wyraźnie kazałam osobiście
konsultować się ze mną kilka razy do roku.
- No, właśnie. Dlatego upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu. Zobaczę, jak stoją moje
sprawy, i przeczekam tu zamieszanie.
- To chyba bardzo rozważna decyzja. Nie wiem dokładnie, co się dzieje, ale zapowiadają się
poważne kłopoty. Hugh odleciał wczoraj rano na wyspy.
- Co zamierza tam robić?
- Sama chciałabym wiedzieć - powiedziała ze smutkiem Mattie. - Wiesz, Evangeline, jeśli
nie masz nic przeciwko spaniu na wielkiej kanapie, możesz pomieszkać u mnie, póki nie
postanowisz, co dalej.
Evangeline zrobiła zaskoczoną minę, potem spojrzała na Mattie z wdzięcznością.
- To bardzo miło z twojej strony, złociutka. Na pewno nie będę ci przeszkadzać?
- Ani trochę. Nawet mam ochotę na towarzystwo.
214
Evangeline uśmiechnęła się szeroko.
- Wobec tego zapraszam cię na obiad.
- Świetny pomysł. Możemy porozmawiać o interesach.
T
worzyły dość dziwną parę, gdy weszły tego wieczoru do eleganckiej restauracji w Seattle
i usiadłszy w barze, zamówiły po drinku. Wszystkie oczy zwróciły się przynajmniej na moment ku
Evangeline, a potem dokonawszy oceny prowadzącej do jednoznacznych wniosków, przeniosły się
z zaciekawieniem na Mattie.
Evangeline bardzo rzucała się w oczy w jeszcze jednej ze swych kreacji, kwiecistej sukience
do pół uda, z dużym dekoltem i długimi rękawami. Mattie czuła się bardzo statecznie w skromnej
wrzosowej sukni pod szyję, którą Evangeline uznała ze jedyny jej strój nadający się do noszenia, z
wyjątkiem czerwonej sukienki z Brimstone. Włożenia czerwonej sukienki Mattie jednak odmówiła,
tłumacząc, że w Seattle jest zbyt zimno. Bądź co bądź, nie były to wyspy Pacyfiku.
- Fantastycznie się czuję, wiesz. - Evangeline rozejrzała się po paprociach, lśniącej boazerii i
schludnych klientach. - Zwykle, gdy siedzę w barze, to pracuję. Miło sobie po prostu usiąść i
odpocząć.
- Cieszę się, Evangeline, że jesteś zadowolona. Chciałabym prosić cię o przysługę.
- Jasne, złociutka.
- Może poszłabyś ze mną jutro po zakupy? Trochę byś mi doradziła.
Evangeline roześmiała się tak, że wszystkie głowy znowu zwróciły się w ich stronę.
- Jasne. Na nic nie mam większej ochoty niż połazić po sklepach. - Pochyliła się do Mattie i
dodała konfidencjonalnie: - Prawdę mówiąc, złociutka, przyda ci się kilka rad.
- Wiem.
- Nie chciałam specjalnie nic mówić, ale prawda jest taka, że trochę mną wstrząsnęło to, co
masz w szafie. Zupełnie nie twoje kolory. Poza tym powinnaś się nosić w stylu, który podkreśla
figurę. Jesteś trochę chudawa, ale to nie kłopot. W odpowiednich ciuchach będziesz smukła. Te
kostiumy całkiem cię zakrywają, jeśli rozumiesz, o czym myślę.
- Miałam takie odczucie, że one nie są dla mnie. - Mattie uśmiechnęła się. - W każdym razie
od pewnego czasu na pewno już nie.
- Czyli ty i ten Abbott jesteście ze sobą na dłużej? - Evangeline upiła trochę wina. - Na
poważnie?
Mattie skinęła głową.
- On tak mówi.
- Chce się przenieść do Seattle czy ty masz zamiar wyjechać na Saint Gabriel?
215
- To jest jeden z punktów, nad którymi dyskutujemy - powiedziała Mattie.
- Założę się, że skończysz na Saint Gabriel - stwierdziła w zadumie Evangeline. - Nie znam
tego Abbotta, raz widziałam go z tobą wtedy rano. Ale on nie wygląda mi na faceta, który lubi
miasto.
- Mnie też nie.
- A mężczyźni są mało elastyczni. Zauważyłaś? Przeważnie lubią się upierać przy swoich
nawykach. Znacznie bardziej niż kobiety.
- Prawdopodobnie dlatego kobiety muszą zwykle dostosowywać się do mężczyzn, a nie
odwrotnie. - Mattie westchnęła. - To nie jest fair, nie sądzisz?
- Stanowczo nie, ale życie jest życiem. Powiedz, co będziesz robić, jak wyjedziesz z nim na
Saint Gabriel? Wylegiwać się na słońcu i nabierać opalenizny?
- Ostatnio uważa się, że opalanie nie jest zdrowe.
- Słyszałam - przyznała Evangeline. - Z seksem jest podobnie. Mam zamiar w najbliższym
czasie się wycofać.
- I co? Otworzysz ten butik, o którym mówiłaś? Stroje dla turystów?
Evangeline skinęła głową.
- Myślę, że mam już dosyć oszczędności. Tylko najpierw muszę znaleźć dobrą lokalizację.
Hawaje są za bardzo zatłoczone. Dzierżawa czegokolwiek kosztuje krocie. Potrzebuję miejsca,
gdzie ruch dopiero się zaczyna. Gdzie przyjeżdżają pierwsi turyści. Brimstone się do tego nie
nadaje.
- Hugh mówi, że na Saint Gabriel ma się rozwinąć turystyka - powiedziała Mattie trochę
jakby do siebie. - Goście już regularnie tam zjeżdżają.
- Tak? A może założyłybyśmy tam interes wspólnie, co? To byłby szał!
- Nie umiem szyć - powiedziała Mattie, ale zaraz się uśmiechnęła. - Ale umiem sprzedawać
obrazy. A jeśli tak, to prawdopodobnie umiem sprzedawać też inne rzeczy. A turyści zawsze kupują
pamiątki.
- Mówisz poważnie?
- Muszę coś wymyślić, i to szybko. Zaczynam się tu dusić.
- Znam to uczucie. Męczyło mnie latami. Ta historia z Rainbirdem przelała czarę.
M
attie nie wiedziała, co ją zbudziło tej nocy. Była pogrążona w głębokim śnie, więc może
po prostu zmienił się układ cieni na suficie, gdy ktoś ukradkiem otworzył drzwi do jej mieszkania.
W każdym razie natychmiast uświadomiła sobie obecność czegoś bardzo niepokojącego. Przez
216
kilka sekund leżała absolutnie nieruchomo, desperacko pragnąc, by Hugh znalazł się przy niej.
Potem usłyszała cichy skrzyp zamykanych drzwi.
Zaczerpnęła kilka głębokich oddechów, walcząc z ogarniającą ją paniką. Nie mogła leżeć i
nic nie robić w czasie, gdy ktoś okrada jej mieszkanie. Poza tym na kanapie spała Evangeline.
Ktokolwiek wszedł do środka, musiał najpierw natknąć się na nią.
Zsunęła z siebie koc i cicho wstała. Podszedłszy na palcach do balustradki, spojrzała w dół.
W świetle wpadającym przez wielkie okna zobaczyła sylwetkę mężczyzny. Niebieskawy
blask neonu odbijał się w lufie pistoletu, wycelowanego w Evangeline.
Lęk Mattie natychmiast zamienił się w furię. Takie rzeczy w jej mieszkaniu, w jej
sanktuarium! Za nic nie mogła pozwolić na taką napaść.
Chwyciła ciężki czarny wazon, stojący przy łóżku, i cisnęła nim prosto w głowę intruza.
Rozległ się potworny łomot. Mężczyzna z pistoletem skulił się i upadł, broń potoczyła się po
podłodze. Facet jęknął i spróbował się podnieść. Mattie chwyciła za aparat telefoniczny i
wyszarpnęła kabel z gniazdka. Popędziła spiralnymi schodkami na dół, zamierzając użyć telefonu
jak maczugi. Nie było to jednak potrzebne.
Evangeline zbudziła się z krzykiem i jednym spojrzeniem właściwie oceniła sytuację.
Najwyraźniej przyzwyczajona do takich nagłych wypadków, zeskoczyła z kanapy i zaczęła okładać
napastnika po głowie najbliższym przedmiotem, który jej się nawinął. Była to rzeźba Shock Value
Frederickson Na krawędzi.
Mężczyzna raz jeszcze jęknął i znieruchomiał na podłodze.
217
Rozdział siedemnasty
O
jej, Evangeline, uważaj na tę rzeźbę. Za pięć lat będzie warta fortunę. - Mattie pokonała
ostatni zakręt schodów i zeskoczyła z ostatniego stopnia z aparatem telefonicznym wysoko
uniesionym nad głowę. Po podłodze ciągnęła się za nią długa flanelowa koszula nocna. - Nic ci się
nie stało?
- Dzięki tobie nic, złociutka. Wspaniale się sprawdzasz w akcjach ratunkowych, co? -
Evangeline, ubrana w skąpą koszulę nocną z czarnej koronki, ozdobioną niezbyt dyskretnie
rozmieszczonymi czarnymi koronkowymi różami, opuściła dłoń z rzeźbą Shock Value
Frederickson i przyjrzała się mężczyźnie na podłodze. - Znasz go?
- Skąd miałabym go znać? Na pewno jakiś włamywacz, gwałciciel albo ktoś taki. - Mattie
podeszła do najbliższego przełącznika i zapaliła światło, po czym dokładniej przyjrzała się
młodemu, ciemnowłosemu człowiekowi, nadal leżącemu na podłodze. Był ubrany w czarne dżinsy,
czarne buty i czarny pulower. Wyglądał jak włamywacz żywcem wyjęty z filmu kryminalnego.
Albo jak zawodowy morderca. - O, Boże!
- Znasz go?
- To jest człowiek, który pewnego wieczoru lazł za mną w deszczu ulicą.
Evangeline podniosła głowę.
- Co za jeden?
- Nie znam jego nazwiska. Po prostu widziałam, że za mną lezie. Miał wtedy na sobie
trencz, odniosłam dziwne wrażenie, że mnie obserwuje. - Mattie odstawiła aparat telefoniczny i
wsunęła wtyczkę do gniazdka, znajdującego się na parterze. - Zadzwonię na policję.
Zdążyła wybrać dziewiątkę, gdy mężczyzna na ziemi drgnął. Zawahała się i spojrzała w
jego stronę.
- Czy sądzisz, że powinnyśmy mu jeszcze dołożyć, Evangeline? - spytała.
Evangeline stanęła nad wyciągniętą na ziemi postacią, trzymając na podorędziu rzeźbę
Shock Value Frederickson.
- ja się nim zajmę.
Mężczyzna zamrugał i spojrzał mglistymi oczami najpierw na Mattie, potem na Evangeline.
- Wy, dziwki!
- Zapraw go, Evangeline, jeśli odważy się ruszyć.
218
- Za późno - wymamrotał. - Abbott i Taggart właśnie wpadają w pułapkę. Za późno, żeby
ich uratować.
Mattie zmartwiała.
- W pułapkę? W jaką pułapkę? O czym ty mówisz, człowieku?
Mężczyzna wykrzywił wargi, parodiując grymas umarłego.
- Nic nie poradzicie, dziwki.
- W jaką pułapkę mają wpaść Silk i Hugh? - spytała Mattie, drżącą dłonią trzymając aparat.
- Poszli jak barany na rzeź. - Facet znowu zamrugał i jęknął. - Nawet nie będą wiedzieć, kto
i kiedy z nimi skończył.
- Jak policja się dowie, co planujecie, to się wami zajmie - powiedziała z przekonaniem
Mattie.
Mężczyzna pokazał zęby w kolejnym grymasie umarlaka.
- Myśl logicznie, kurewko. Jak przyjdą gliny, to się okaże, że poszedłem za dziwką do jej
mieszkania i trochę się pokłóciliśmy. To się często zdarza.
- Nie w moim mieszkaniu - powiedziała Mattie.
Napastnik znowu stracił przytomność.
Evangeline i Mattie wymieniły spojrzenia. Mattie wreszcie pokonała słabość i wybrała
dziewięćset jedenaście. Potem zapadło milczenie.
- Powinnyśmy chyba przygotować się na przyjazd glin - powiedziała w końcu Mattie.
- Jasne. Chcesz, żebym stąd znikła?
- Coś ty? Zostaniesz tu, gdzie jesteś. To mieszkanie należy do mnie, a ty jesteś moją
przyjaciółką - przypomniała jej. - Zaręczam ci, że moja reputacja oprze się najsurowszym badaniom
policji obyczajowej i FBI razem wziętych. Na tym polega urok szarego życia. - Zerknęła na czarną
koszulkę Evangeline. - Ale mogłabyś jeszcze coś na siebie włożyć.
Evangeline uśmiechnęła się.
- Jasne. Po co podsuwać im niepotrzebne pomysły? Będę miała oko na tego bydlaka, a ty idź
sobie coś znaleźć. Ja mam jakieś dobre ciuszki pod ręką, w walizce.
Mattie wróciła na antresolę, gdzie nałożyła brązowy płaszcz kąpielowy i papucie.
Spojrzawszy w lustro uznała, że nie sposób wyglądać bardziej żałośnie, nawet gdyby bardzo się
postarała.
Po powrocie na dół zobaczyła, że Evangeline znalazła w walizce prześwitujący czarny
szlafroczek i właśnie się w niego wbija. Znacząco chrząknęła.
219
- Jestem pewna, że policjanci z Seattle widzieli już wszystko, ale nie ma sensu pokazywać
im więcej niż trzeba. Przecież nie chcemy, żeby zapomnieli, po co przyszli. Pożyczę ci szlafrok,
dobra? Mam zapasowy.
Evangeline spojrzała sceptycznie na Mattie.
- Taki sam jak ten?
- Obawiam się, że podobny. - Mattie znalazła w szafie stare, spłowiałe okrycie. - Ale jak
pójdziemy do miasta, możemy kupić zamiast tych dwa nowe.
- No, dobrze. - Evangeline z obrzydzeniem nałożyła stary szlafrok. - A skoro o glinach
mowa, to co zamierzasz im powiedzieć?
- Nie wiem. - Mattie usiadła na kanapie. - Mogłybyśmy im opowiedzieć całą historię, ale kto
w to uwierzy? Nie mamy dowodu ani na istnienie Rainbirda ani na cokolwiek innego. Poza tym nie
wiem, ile ze swej przeszłości Hugh chciałby ujawnić. Musimy chyba zasięgnąć dyplomatycznej
rady.
- U kogo?
- U kogoś, kto zna się na załatwianiu delikatnych kwestii. - Mattie już wybierała prywatny
numer ciotki Charlotte, pod który można się było dodzwonić zawsze, w dzień i w nocy.
Gdy ciotka podniosła słuchawkę, Mattie pośpiesznie wyjaśniła jej sytuacje. Charlotte
odpowiedziała natychmiast:
- Tymczasem nic nie mów o Rainbirdzie. Masz rację, nie wiesz, na ile jest to kłopotliwy
temat dla Hugh i jego przyjaciela. Nie możemy rozgrzebywać ich przeszłości, skoro zadali sobie
tyle trudu, żeby ją ukryć. Zresztą Hugh na pewno nie chciałby, żeby zwracać uwagę na jego plany
w związku z Czyśćcem.
- Jestem tego samego zdania. Powiedział przecież, że to sprawa osobista. Więc co z tym
typem na podłodze? Jeszcze jeden pospolity gwałciciel – morderca unieszkodliwiony przez dwie
młode, przytomne kobiety interesu?
- Właśnie tak. Jesteście dwiema niewinnymi kobietami, za którymi włóczył się jakiś
zboczeniec o morderczych skłonnościach. W naszych czasach nikomu, z glinami włącznie, nie
przyjdzie do głowy kwestionować tego wyjaśnienia. Takie rzeczy są teraz na porządku dziennym.
A facet prawdopodobnie niewiele powie policji bez adwokata. W swoim dobrze pojętym interesie
będzie trzymać język za zębami.
Mattie zadrżała. Usłyszała syrenę na ulicy.
- Jadą, ciociu. Zadzwonię później.
220
Stało się dokładnie tak, jak przepowiedziała Charlotte Vailcourt. Pistolet stanowił
szczególnie obciążający dowód przeciwko napastnikowi, a nieposzlakowana opinia Mattie, jako
obywatelki przestrzegającej prawa i płacącej podatki, była niepodważalna.
Kiedy zamieszanie ustało, a policja odjechała, Mattie i Evangeline zaparzyły sobie herbaty.
Potem Evangeline zajęła się robieniem grzanek z pełnoziarnistego chleba pszennego, natomiast
Mattie próbowała dodzwonić się do Hugh.
- Nie odpowiada - powiedziała w końcu, niechętnie odkładając słuchawkę. - Może jest w
firmie.
Po trzecim dzwonku telefon odebrano.
- Słucham?
Mattie zmarszczyła czoło, słysząc wyraźny odgłos przeżuwania. Zaskoczyło ją, że z takiej
odległości tak dobrze je słyszy.
- Czy to Derek?
- Tak - odrzekł głos. - A kto mówi?
- Mattie Sharpe. Dzwonię do Hugh.
- Myślałem, że jest w Seattle.
- Nie widział go pan ostatnio?
- Odkąd wyjechał na wakacje, to nie.
Mattie postanowiła przemilczeć fakt, że Hugh wcale nie wyjechał do Seattle na wakacje.
- A co z Silkiem?
- Niech pomyślę... No tak, w „Piekle” wczoraj go nie było. Niech pani poczeka. - Derek
wrzasnął od telefonu: - Ray, widziałeś ostatnio Silka?
- Ostatnio nie.
Mattie czuła, jak z każdą chwilą tężeje.
- Derek, niech pan posłucha, to ważne. Jeśli zobaczy pan Hugh albo Silka, proszę
powiedzieć, żeby natychmiast zadzwonili do mnie albo do Charlotte Vailcourt.
- W porządku. Zaraz zostawię wiadomość Hugh na biurku, a drugą zaniosę na łódź Silka. I
powiem Bernardowi w „Piekle”. Wystarczy?
- Tak. Dziękuję. - Mattie odłożyła słuchawkę i popatrzyła na Evangeline. - Ten człowiek,
który się tu włamał, powiedział, że Hugh i Silk wpadną w pułapkę.
- Mhm... - Evangeline rozsmarowała dżem na grzance. - Tak powiedział, złociutka. Co
zamierzasz zrobić?
- Nie wiem. Nie mogę skontaktować się z Hughem. Nikt go nie widział, ale przecież
wczoraj powinien był dotrzeć na Saint Gabriel.
221
- Mógł mieć kłopoty z połączeniami.
- Nie aż takie.
- No, chyba nie.
- Martwię się, Evangeline.
- Nie można mieć o to do ciebie pretensji. Ale nie widzę, co mogłabyś zrobić oprócz
zostawienia Abbottowi informacji, że pakuje się w zasadzkę.
Mattie zerwała się na równe nogi.
- Lecę tam.
- Na Saint Gabriel? - Evangeline wytrzeszczyła na nią oczy. - Nie wiem, złociutka, czy to
jest najlepszy pomysł.
Ale Mattie już biegła ku szafie, w której trzymała walizkę.
- Stało się coś złego. Mam takie przeczucie. Powiedziałam Hugh, że powinien zabrać mnie z
sobą. Cholera, powiedziałam mu. On nigdy mnie nie słucha.
- I cóż w tym nowego? Mężczyźni nigdy nie słuchają kobiet.
- Muszę tam lecieć i go znaleźć. O szóstej rano jest samolot. Jeśli się pośpieszę, to zdążę. -
Mattie wyciągnęła walizkę na podłogę i otworzyła ją. Zebrała przybory toaletowe w łazience. - W
tej chwili wiem chyba o tej sprawie więcej niż ktokolwiek inny, ale nie znam nikogo, kto mógłby
im coś pomóc. Wobec tego zamierzam poszukać Hugh sama.
- Myślisz, że on to doceni?
- O ile go znam, to nie. Ale tu go nie ma, prawda? Więc nie ma też głosu w tej sprawie.
- Masz rację. - Evangeline rozejrzała się po mieszkaniu. - Przeniosę się do motelu.
- Możesz tutaj zostać. Serdecznie cię zapraszam - powiedziała Mattie i podniosła głowę
znad walizki. - Chyba że planujesz powrót do pracy.
Evangeline uśmiechnęła się od ucha do ucha.
- Nie martw się, złociutka. Nigdy nie pracuję, jak jestem w Stanach. Za duże ryzyko: gliny,
choróbska, faceci z bronią i cały ten szmelc, który tutaj jest. Nie bój się. Twoja reputacja pozostanie
nietknięta.
Mattie odwzajemniła uśmiech.
- Szkoda.
Z
aczęło padać akurat w chwili, gdy samolot dotknął lądowiska na Saint Gabriel. Mattie i
garstka pasażerów, którzy przylecieli wraz z nią, przebiegli po płycie lotniska do małego terminalu.
222
W budynku Mattie przystanęła, by jeszcze raz spróbować zadzwonić do domu Hugh i do
firmy, ale żaden z telefonów nie odpowiadał. Dźwignęła więc walizkę i poszła się rozejrzeć za
samochodem do wynajęcia.
- Pani jest od Abbotta, prawda? - spytał urzędnik za ladą, badawczo jej się przyglądając. -
Co pani tu porabia bez niego? Został w Stanach?
Mattie zmarszczyła brwi, podnosząc pióro, by podpisać zwięzłą umowę o wynajem
samochodu.
- Nie widział go pan? Powinien być tu przede mną.
- Nie widziałem. Ale może przyleciał wieczorem. Wieczorami nie pracuję.
- Tak, to możliwe. - Podpisała się i zgarnęła kluczyki.
Potrzebowała kilku minut, by wyczuć rozklekotaną skrzynię biegów w odrapanym jeepie,
ale w końcu wyjechała z małego parkingu na główną ulicę miasteczka.
Wbrew swym najgłębszym lękom ze zdumieniem stwierdziła, że wszystko wygląda po
staremu. Zupełnie jakbym wróciła do domu, pomyślała. Zaraz jednak uznała, że ta myśl jest
bezsensowna. Kompletnie bezsensowna.
Zatrzymała samochód niedaleko przystani, żeby zobaczyć, czy coś się dzieje na łodzi Silka.
Ale „Gryf” sprawiał wrażenie wymarłego. Mattie zawahała się, a potem weszła na rufę sprawdzić,
w jakim stanie są farby i pędzle zostawione przy sztalugach.
Pędzle nie były nawet wilgotne. Silk od dość dawna nie pracował.
Tknięta złym przeczuciem, przeszła na drugą stronę ulicy, do „Piekła”.
- O, Mattie - powiedział Bernard zza kontuaru, najwyraźniej zaskoczony. - Co pani tutaj
robi? Gdzie jest Abbott?
- Nie widział go pan?
Bernard pokręcił głową.
- Przykro mi. Derek powiedział mi, że mam mu kazać zatelefonować, ale Hugh tu nie było.
Myślałem, że jest z panią w Stanach. Wybierał się na wakacje czy coś takiego.
- Wyjechał trzy dni temu. Powinien już tu być.
- Może zatrzymał się na Hawajach, żeby coś wziąć po drodze albo nawiązać jakieś kontakty.
On tak robi. Ma dużo klientów w różnych miejscach.
- O tym nie pomyślałam - przyznała Mattie. - A co z Silkiem?
- Tak jak powiedziałem Derekowi. Od kilku dni Silk nie trzyma się swojego rozkładu zajęć.
Chyba dlatego, że Abbott zostawił mu na głowie swój interes. Silk wie, że diabeł mu nie pomoże,
jeśli spróbuje pić, prowadząc firmę.
223
- Dziękuję panu, Bernard. Jeśli zobaczy pan któregoś z nich, proszę powiedzieć, że
przyleciałam. Zatrzymam się u Hugh.
- Jasne. Dojrzała pani do przeprowadzki, co? Abbott powiedział, że to nie potrwa długo.
Skrzywiła się, ale nie odpowiedziała. Wróciła do jeepa. Znowu namęczyła się z dźwignią
zmiany biegów, wkrótce jednak znalazła się na drodze prowadzącej do małego domku Hugh,
stojącego nad brzegiem oceanu. Nie bardzo wiedziała, co dalej, tłumaczyła sobie jednak, że
przynajmniej lepiej się poczuła. Nieznacznie lepiej, ale jednak. Zamiast siedzieć tysiące kilometrów
stąd, w Seattle, znalazła się na scenie wydarzeń.
Zaczęła podejrzewać, że Hugh z Silkiem wyprawili się już na Czyściec. Może spotkali się
na Hadesie? Przeszył ją zimny dreszcz. Musiała przyjąć do wiadomości, że pułapka Rainbirda być
może już się zamknęła.
Krótki podjazd do domku był pusty. Żadne ślady nie wskazywały na to, by ktokolwiek
ostatnio tu mieszkał. Zgasiła silnik i na chwilę zastygła za kierownicą. Dopadł ją gwałtowny atak
niepokoju. W jej umyśle wciąż żyło wspomnienie koszmaru, jaki zastała po wejściu do białego
domu Paula Cormiera.
Nie, powiedziała sobie. Wszystko będzie dobrze. Nie powtórzy się taka potworna scena.
Ale niepokój gryzł ją coraz mocniej. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie przekręcić
kluczyka w stacyjce i nie odjechać w stronę miasteczka. Wiedziała jednak, że musi zajrzeć do domu
i przekonać się, czy nie zobaczy tam martwego Hugh albo Silka. Musiała się przekonać i już.
Jakoś zmusiła się, żeby wysiąść z jeepa i podejść do drzwi. Miała zapasowy klucz, który
kiedyś dał jej Hugh, ale w chwili gdy wsunęła go do zamka, zorientowała się, że nie będzie jej
potrzebny. Drzwi były otwarte.
Niemal nieprzytomna z niepokoju pchnęła drzwi i rozejrzała się po pokoju. Z ulgą
odetchnęła, gdy stwierdziła, że nie ma żadnych zwłok na podłodze. Oczywiście pozostała jeszcze
sypialnia.
Wolnym krokiem przemierzyła pokój, świecący złowrogą pustką. Nie zauważyła żadnych
śladów niedawnej obecności Hugh. Nie było kubka w zlewie ani niczego w lodówce.
Pomyślała, że Hugh w ogóle nie wrócił na Saint Gabriel. To znaczyło, że prawdopodobnie
udał się na Hades albo prosto na Czyściec. Silk musiał się tam do niego przyłączyć.
Przybyła za późno. Pułapka Rainbirda już się zamknęła.
Otworzyła drzwi sypialni i zobaczyła przed sobą lufę pistoletu.
- Najwyższy czas, proszę pani.
Zaparło jej dech. Z radości, że w domu nie ma żadnych zwłok, nie pomyślała nawet, że
może za to być ktoś żywy.
224
Znieruchomiała, patrząc w twarz młodemu człowiekowi, który trzymał broń. Nie był zbyt
wysoki, ale mocno zbudowany, miał usta sprawiające wrażenie okrutnych i oczy, które chyba nigdy
nie były niewinne. Nosił wojskowe buty i moro, a pistolet trzymał tak, jakby był do niego
przyzwyczajony. Błyskawicznie zerknął na tarczę swego srebrnego zegarka z nierdzewnej stali.
- Kim pan jest? - wydusiła Mattie przez zaciśnięte gardło.
- Może mnie pani nazywać Goody. Pracuję dla człowieka, który chce panią poznać, panno
Sharpe. Tyle informacji pani wystarczy.
- Co pan zrobił z Hughem i Silkiem?
- Ja? - Uniósł cienkie brwi. - Nic. Jeszcze nic. Ale niedługo się nimi zajmiemy. Chodźmy. -
Lufą pistoletu popchnął ją w stronę drzwi wyjściowych. - Ruszamy się, proszę pani. Samolot czeka.
- Nigdzie z panem nie lecę.
Uśmiechnął się szeroko.
- Wydaje się pani. Są dwie możliwości. Albo pani wróci do jeepa sama, albo panią uderzę i
zaniosę tam nieprzytomną. Proszę wybierać.
- A jeśli nie podoba mi się ten wybór?
- Nic na to nie poradzę, innych możliwości nie ma.
Popatrzyła na niego i doszła do wniosku, że nie żartuje. Odwróciła się więc i wolno wyszła
na dwór. Przystanęła obok jeepa. Goody przez cały czas szedł trzy kroki za nią.
- Pani prowadzi - powiedział, znowu zerkając na zegarek.
- Skąd pan wiedział, że przyjdę do tego domu? - spytała Mattie, kolejny raz staczając walkę
z dźwignią zmiany biegów.
- Od paru godzin wiemy już, że Mortinson zawalił sprawę w Seattle. Nie zameldował się o
czasie, więc wypada z gry. To musiał być kompletny idiota. Nie potrafił zlikwidować kurwy i
wyłuskać pani z mieszkania.
- Więc ten Mortinson miał zabić moją przyjaciółkę, a mnie porwać?
Popatrzył na nią z niezadowoleniem, jakby uświadomił sobie, że powiedział za dużo.
- Nieważne. I tak nie ma to już znaczenia, jest pani tutaj. Nie było pani w Seattle, więc
domyśliliśmy się, dokąd się pani wybrała. Na lotnisku w Saint Gabriel ani w mieście nie mogliśmy
się do pani dobrać, bo Abbott ma tam za dużo przyjaciół i wszyscy wiedzą, że pani należy do niego.
Ktoś mógłby nas zauważyć.
- Owszem. - Mattie miała kompletnie wyschnięte wargi.
- Uznałem więc, że prędzej czy później przyjdzie pani sprawdzić, co słychać u niego w
domu. No, i nie pomyliłem się. A teraz niech pani doda trochę gazu, bo nam się śpieszy.
- Nie sądzi pan, że ktoś na lotnisku może zauważyć pistolet?
225
- Nikogo nie będzie dostatecznie blisko. Niech pani wjedzie bezpośrednio na drogę
dojazdową, równoległą do pasa startowego. Samolot czeka.
Rzeczywiście czekał. Wszystko poszło zgodnie z zapowiedzią Goody'ego. Cessna stała na
końcu pasa startowego. Nikt nie zwrócił uwagi na dwoje ludzi, którzy zaparkowali jeepa na drodze
dojazdowej i wsiedli do samolotu.
Oto jeden z problemów, jaki stwarza niefrasobliwość obsługi na małej wyspie, pomyślała z
goryczą Mattie. W Seattle z pewnością nie doszłoby do czegoś takiego. W Stanach Zjednoczonych
nie wpuszcza się obcych pojazdów na pas startowy.
Młody pilot zerknął przelotnie na swą mimowolną pasażerkę. Skinął głową Goody'emu,
który zamknął drzwi kabiny.
- Co tak długo? - spytał.
- Nie śpieszyło jej się. Boże, oderwij to pudło od ziemi. Pułkownik już na pewno się
niecierpliwi.
Mattie zapięła pas, zamknęła oczy i zaczęła się zastanawiać, gdzie jest Hugh.
W
godzinę później wylądowali na Czyśćcu. Mattie jeszcze raz została zmuszona do
przemaszerowania przez czynny pas startowy i wsadzona do czekającego samochodu. Nikt nie
odezwał się ani słowem. Teraz otaczało ją trzech uzbrojonych mężczyzn: Goody, pilot i kierowca
samochodu. Wszyscy mieli stroje na modłę wojskową i byli zaskakująco młodzi. Mattie
oszacowała, że mogą mieć od dziewiętnastu do dwudziestu trzech, najwyżej dwudziestu czterech
lat.
Poziom jej stresu, już i tak niebotycznie wysoki, jeszcze podskoczył, gdy zorientowała się,
dokąd zmierzają. Biały dom Paula Cormiera wyglądał tak samo malowniczo jak wtedy, gdy
zobaczyła go po raz pierwszy.
Wysiadła z samochodu i weszła po schodkach na werandę. Przez cały czas miała za sobą
Goody'ego z bronią. Drzwi otworzył młody człowiek wyglądający tak, jak żołnierz ze zdjęcia w
kolorowym magazynie. Miał pistolet przytroczony rzemieniem do uda.
- Tędy, panno Sharpe.
Najpierw zauważyła, że ktoś zmył krew Paula Cormiera z białego marmuru. Z jakiegoś
powodu ją to rozzłościło. Zupełnie jakby podświadomie pragnęła, by dowód zbrodni pozostał na
miejscu, póki nie zostanie wymierzona sprawiedliwość.
Gniew dał jej siłę. Szybko przeszła korytarzem do białego frontowego pokoju. Widok
szafirowego oceanu, ciągnącego się za otwartymi przeszklonymi drzwiami, był oszałamiający.
226
Starała się skupić na nim właśnie, a nie na człowieku, który na jej powitanie wstał ze skórzanej
kanapy.
- Dzień dobry, panno Sharpe. Proszę pozwolić, że się przedstawię. Występuję tu jako
pułkownik McCormick, ale sądzę, że pani zna mnie pod poprzednim nazwiskiem. Jack Rainbird.
Mattie powoli odwróciła się w jego stronę, tak jakby przeszkadzał jej podziwiać piękny
widok. Badawczo zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów.
Jack Rainbird był niesłychanie efektowny pod każdym względem. Wyglądał na człowieka
tuż po czterdziestce, tak jak powiedział Hugh, ale jego wyraziste, drapieżne rysy nie straciły przez
te lata na ostrości. Oczy miał przejrzyste, jasnobłękitne, bijące szczerością. Blond włosy ostrzyżone
na zapałkę siwiały mu na skroniach. Ciało miał giętkie; prosto trzymał głowę i miał wyprostowane
ramiona, co zdradzało wojskowego. Nosił nieskazitelnie odprasowany mundur. Pas mu lśnił,
podobnie jak idealnie wypastowane buty.
W sumie, pomyślała Mattie, ma klasyczny wygląd bohatera, tradycyjnie przypisywany
przywódcom. Między innymi dlatego jest taki niebezpieczny. Poza tym niezaprzeczalnie wydawał
się atrakcyjny seksualnie. Co do tego Hugh miał rację. Rainbirda otaczała niezwykle silna aura
erotyzmu.
Poczuła ściskanie w gardle. Odzywała się jej klaustrofobia.
- To jest dom Paula Cormiera - powiedziała śmiało, bardziej dla przezwyciężenia napięcia
niż z jakiegokolwiek innego powodu. - To nie pana miejsce.
Po ładnych ustach Rainbirda przemknął uśmieszek.
- I co mam na to powiedzieć? To jest najlepszy dom na wyspie, a ja lubię dobre warunki.
Poza tym nasz przyjaciel Cormier nie potrzebuje już tego domu.
- Zabił go pan.
- Czy pani zawsze tak szybko wyciąga wnioski, panno Sharpe? Uważa się na ogół, że to
dość niebezpieczne.
- Zabił go pan. Albo kazał zabić.
- Najwyraźniej już pani nabrała takiego przekonania. Prawdopodobnie dzięki Abbottowi,
który oczywiście ma trochę zniekształcony obraz wydarzeń.
- Dlaczego?
Rainbird zmierzył ją spojrzeniem, w którym rozbawienie mieszało się ze zdziwieniem.
- Oczywiście dlatego, że nie znosi mnie i mojej przedsiębiorczości. - Przeszedł przez pokój
do białego barku. - Czy mogę poczęstować panią drinkiem, panno Sharpe?
- Nie, dziękuję.
227
- Obawiałem się, że może pani sprawiać drobne kłopoty. - Rainbird nalał whisky do
kryształowej szklaneczki. - Za długo przestaje pani z Hughem Abbottem. On panią nastawił
przeciwko mnie.
Mattie zaczerpnęła tchu i zadała pytanie, które głośno dźwięczało jej w głowie od samego
początku.
- Gdzie jest Hugh i jego przyjaciel Silk?
Rainbird uśmiechnął się do niej znad krawędzi szklaneczki.
- Mam nadzieję, panno Sharpe, że właśnie pani mi to powie.
Spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Czy to znaczy, że pan nie wie?
- Obawiam się, że nie. I mogą z tego wyniknąć pewne trudności. Nigdy nie lubiłem, jak
Abbot kręcił się przy mnie i miał wolne ręce. On jest nieobliczalny. Zawsze robi wszystko po
swojemu, zamiast zachować się jak żołnierz. Między innymi dlatego musiałem... - Rainbird
uśmiechnął się znowu. - Nieważne, to dawna historia.
- Krótko mówiąc, pułkowniku Rainbird, zadał pan sobie wiele trudu całkiem niepotrzebnie.
Bo nie mam pojęcia, gdzie jest Hugh. A gdybym miała, tobym panu nie powiedziała.
- Wobec tego musimy rozpuścić pogłoskę, że pani jest tu ze mną, i poczekać, aż Abbott
przyjdzie panią zabrać. Tak zrobimy, zgoda? - Rainbirdowi rozbłysły oczy. - Howard zaprowadzi
panią do jej pokoju. Może się pani przebrać do obiadu.
Mattie dumnie uniosła głowę.
- Powinnam od razu panu powiedzieć, że nie jadam mięsa.
- Wyśmienicie - powiedział Rainbird z uśmiechem. - Ja też nie. Zrezygnowałem z mięsa,
rzucając palenie. Mam zresztą nadzieję, że odkryjemy więcej łączących nas cech, panno Sharpe.
Dawno nie miałem przyjemności podejmować inteligentnej, atrakcyjnej kobiety. A świadomość, że
pani należy do Hugh Abbotta, czyni tę znajomość jeszcze bardziej interesującą.
228
Rozdział osiemnasty
N
adzieje na zakwaterowanie w sypialni gospodarza niestety się nie ziściły. Mattie
pomyślała o tajnym korytarzu, zaczynającym się w łazience, i westchnęła. Hugh powiedział jej
kiedyś, że z tego domu jest więcej niż jedno sekretne wyjście, dokonała więc starannych oględzin
przydzielonej sypialni.
Pokój był równie przyjemny jak pozostałe w tym domu. Wszystkie okna wychodziły na
werandę, a dalej ciągnął się widok na ocean. Na ścianach pasy białego marmuru przeplatały się z
wąskimi wysokimi lustrami. Mattie ostrożnie spróbowała poruszyć kilka z nich. Nie udało jej się
jednak znaleźć drogi ucieczki ani z samego pokoju, ani z przyległej doń łazienki.
Tak więc jedyną szansą dla niej było znaleźć się jakimś sposobem w łazience gospodarza.
Nieco załamała ją myśl, że prawdopodobnie będzie jej znacznie łatwiej to osiągnąć, niż chciała.
Widziała wyraz oczu Rainbirda i wiedziała, jakie ten człowiek ma zamiary. Wieczorem chciał
zaciągnąć ją do swojej sypialni choćby po to, by mieć przyjemność zgwałcenia kobiety Hugh
Abbotta.
Powoli otworzyła walizkę i przejrzała zawartość. Niestety, nie zdążyła się wybrać z
Evangeline po zakupy przed wyjazdem z Seattle. Wyglądało więc na to, że jako uwodzicielska
kreacja muszą jej posłużyć jedwabna bluzka w biało-niebieskie paseczki i skromna granatowa
spódniczka.
Zanim weszła do łazienki, stała przed lustrem dobrą minutę, wreszcie rozpięła bluzkę nieco
bardziej niż zazwyczaj. Rozpuściwszy włosy, wyszczotkowała je tak, by swobodnie opadały na
ramiona. Po tych zabiegach stwierdziła u siebie korzystną odmianę. Sięgnęła po przybory do
makijażu i z żalem pomyślała, że nie ma w pobliżu Evangeline, która mogłaby jej coś doradzić.
O
biad podał Howard; wyglądał dokładnie tak samo jak w chwili, gdy otworzył przed
Mattie drzwi. Jedyną różnicę stanowiła biała serwetka, zwieszająca mu się z przedramienia. Mattie
pomyślała, że ten kelnerski atrybut nie bardzo pasuje do pistoletu na udzie.
Posadzono ją przy końcu długiego stołu, mającego blat z grubego szkła i nogi z rzeźbionego
marmuru. Rainbird usiadł przy drugim końcu. Włożył na tę okazję biały smoking z czarną muszką.
Na stole w świetle świec mieniła się piękna zastawa Paula Cormiera: kryształy, srebro i porcelana.
229
- Niech się pani nie denerwuje, panno Sharpe, nie ma potrzeby. - Rainbird wydawał się
rozbawiony. - Nie zamierzam pani otruć. Proszę spokojnie delektować się obiadem. Howard jest
znakomitym szefem kuchni. To jedna z jego licznych specjalizacji. Jest niezwykle wszechstronny.
Howard rozpromienił się, słysząc taką pochwałę, i z niecierpliwością czekał, aż Mattie
skosztuje wegetariańskiego pilawu. Po pierwszym kęsie podniosła głowę i stwierdziła, że Howard
ją obserwuje.
- Pyszne - powiedziała szczerze.
- Dziękuję pani. - Howard skłonił głowę.
Rainbird uśmiechnął się nieznacznie.
- Jestem pewna, że wprawiła go pani w absolutny zachwyt, panno Sharpe. Możesz już nas
zostawić, Howard. Zawołam cię, jeśli będę czegoś potrzebował.
- Tak jest, proszę pana. - Howard odszedł do kuchni.
Mattie spojrzała przez stół na Rainbirda. Światło świec podkreślało jego wydatne kości
policzkowe. Wydawał się jeszcze bardziej przystojny niż za dnia.
- Czy wszyscy pańscy ludzie są tacy młodzi jak Howard i jego koledzy?
- Teraz tak. Nauczyłem się już dość dawno, że w tego rodzaju służbie najlepiej sprawdzają
się młodzi mężczyźni. Bardziej ich pociąga życie pełne przygód, które im oferuję, poza tym
chętniej wykonują rozkazy. Im starszy jest człowiek, tym bardziej staje się cyniczny i tym mniej
chętnie słucha rozkazów.
- Rozumiem.
Rainbird zachichotał na znak pobłażania.
- Niech pani tak na mnie nie patrzy. Młodych ludzi jest znacznie łatwiej wyćwiczyć i
ukształtować. Takie jest życie, panno Sharpe. Jak pani sądzi, dlaczego wiek poborowy jest zawsze
taki niski? Armia zawsze najbardziej lubiła osiemnasto- i dziewiętnastolatków.
- Bo są bardziej podatni na wpływy.
- Właśnie.
- Czy zawsze jest pan taki wyrachowany, pułkowniku Rainbird?
- Zawsze. - Włożył do ust nieco pilawu i zaczął przeżuwać z zadumaną miną. - Przede
wszystkim dzięki temu dożyłem swojego wieku.
- Czy są i inne powody?
Uśmiechnął się ujmująco, ale tylko na chwilę.
- Natura obdarzyła mnie znakomitym refleksem i umiejętnością szybkiego reagowania. To
też się czasem przydaje. Nie tylko wtedy, gdy z kimś walczę.
Mattie zaczerwieniła się i szybko zmieniła temat.
230
- Czy ma pan coś przeciwko temu, że zapytam, po co znalazł się pan na Czyśćcu?
Dolał sobie wina i znów się uśmiechnął.
- Czyściec, miła panno Sharpe, jest idealnym domem dla takiego człowieka jak ja. Ta
instytucja, która nazywa się rządem, wykazuje tu wyjątkową życzliwość.
- Bo przyjmuje pańskie rozkazy?
- Powiedzmy po prostu, że znajdujemy wspólny język. Wie pani: żyj i daj żyć innym.
- Paula Cormiera to nie dotyczyło, prawda? - spytała cicho.
- Może pani mi nie uwierzy, ale z powodu Paula jest mi naprawdę przykro.
Mattie wytrzymała spojrzenie jego błękitnych oczu.
- Czy pan go zabił, pułkowniku Rainbird?
W oczach zamajaczył mu cień żalu.
- Nie. Daję pani słowo honoru oficera i dżentelmena, panno Sharpe. Nie zabiłem Paula. Z
czasem nasze drogi się rozeszły, ale byliśmy jednak towarzyszami broni i żywiłem dla niego
wyłącznie głęboki szacunek. Uważałem go za przyjaciela. Miałem nadzieję, że tu, na Czyśćcu,
zostaniemy sąsiadami.
- Wobec tego kto go zabił? - wybuchnęła Mattie, zmieszana i zirytowana niezwykle
prawdziwą szczerością i urokiem Rainbirda.
- Zapewniam panią, że podjąłem natychmiastowe śledztwo w tej sprawie. Winowajcą okazał
się służący, który postanowił zabić i obrabować swego chlebodawcę, korzystając z alibi, jakie
dawały mu działania wojenne na wyspie. Ten człowiek znajduje się obecnie w wiejskim areszcie i
czeka tam na proces. Sprawiedliwości stanie się zadość, panno Sharpe. Proszę się nie bać. Jestem
człowiekiem, który wierzy w sprawiedliwość.
Spojrzała mu prosto w oczy i z przerażającą jasnością uświadomiła sobie, że Rainbird
kłamie.
- Naprawdę? Wobec tego dlaczego zorganizował pan przewrót na takiej spokojnej wyspie?
- Sprawy na Czyśćcu wcale nie miały się tak, jak się pozornie wydawało, panno Sharpe. Czy
mogę mówić do pani Mattie? - Nie poczekał na odpowiedź. - Miejscowy rząd nie dysponuje siłami
zbrojnymi, tymczasem zagroziła mu grupa miejscowych buntowników, zwykłych bandziorów,
którzy weszli w posiadanie skrzyni broni automatycznej. Przypłynąłem tu z moimi ludźmi na
wezwanie prezydenta. Nasza akcja nie jest niczym szczególnie niezwykłym, Mattie. Małe i
nieskuteczne rządy, takie jak ten na Czyśćcu, często potrzebują pomocy takich ludzi jak ja.
- A teraz postanowił pan tu zostać?
Rainbird skinął głową.
231
- Widzę w Czyśćcu dokładnie to samo, co widział mój przyjaciel Paul. Urocze, stosunkowo
spokojne miejsce, gdzie człowiek znużony wojaczką może dożyć w spokoju swych lat tak, jak mu
się podoba.
Mattie zmrużyła oczy.
- A co z człowiekiem, który śledził mnie w Seattle?
- To była twoja ochrona, Mattie. Poleciłem żołnierzowi pilnować cię, póki zadajesz się z
Hughem Abbottem. Zdarzało się już, że Abbott zabijał niewinnych i w nic nie wplątanych ludzi,
więc prawdopodobnie będzie zabijał dalej. Nie chciałem, żebyś stała się jedną z jego ofiar. Widzę,
że jeszcze nie jesteś gotowa mi uwierzyć, gdy mówię, że Abbott jest niebezpieczny, ale prędzej czy
później sama dostrzeżesz prawdę.
Mattie upewniła się w tym, co wcześniej tylko podejrzewała: Rainbird nie wiedział, że
widziała człowieka, który włamał się do jej mieszkania i próbował zabić Evangeline. Tamten
człowiek wyraźnie nie miał kontaktu z pułkownikiem. Rainbird słyszał o trudnościach w realizacji
planów, ale nie znał szczegółów.
Może intruz z jej mieszkania nie odzyskał przytomności? A może oprzytomniał z
krótkotrwałą amnezją, skądinąd dla niego przydatną? Mattie słyszała, że po uderzeniach w głowę
często się to zdarza, włamywacz zaś dostał po głowie ładne parę razy.
- Wybacz mi, Mattie - mówił dalej Rainbird - ale czy mogę cię spytać, co wspólnego masz z
Paulem Cormierem?
Mattie starannie przemyślała odpowiedź.
- Paul Cormier chciał sprzedać znanej mi osobie eksponat z kolekcji starej broni. Ponieważ
akurat jechałam na wakacje nad Pacyfik, poproszono mnie, żebym wzięła ten eksponat od
właściciela i przywiozła go do Stanów.
- No tak, teraz rozumiem. Może chcesz obejrzeć tę kolekcję? Usunąłem ją na pewien czas w
okresie sprzątania domu, ale już jest z powrotem na miejscu. Robi duże wrażenie. Czy wiesz coś o
starej broni?
- Nie. - Mattie postanowiła nie wspominać o zbiorach ciotki Charlotte. Im mniej Rainbird
wiedział, tym lepiej.
- Paul zdobył kilka bardzo wartościowych okazów. Z przyjemnością ci je pokażę.
Mattie czuła, że jej napięcie sięga granic wytrzymałości. Bała się, że zanim posiłek
dobiegnie końca, czar Rainbirda spowije ją jak czarna chmura. Wampir, pomyślała nerwowo,
upijając łyk wina.
Gdy pułkownik nalał jej kieliszek brandy i poprowadził ją szerokim korytarzem do
biblioteki, zauważyła, że drżą jej ręce. On jednak zdawał się nie zwracać na to uwagi.
232
- Robi wrażenie, prawda? - spytał, gdy wprowadził Mattie do bardzo przyjemnego pokoju,
wypełnionego książkami oraz szklanymi gablotami różnych kształtów i wielkości. - Każda gablota
ma hermetyczne zamknięcie i oczywiście klimatyzację. Sól w powietrzu źle działa na stare metale.
- No, tak - przyznała Mattie. Szła od gabloty do gabloty z kieliszkiem w dłoni i próbowała
udawać zainteresowanie sztyletami, mieczami, hełmami, tarczami i zbrojami. Skupiła się na rytmie
oddychania, żeby jakoś odzyskać spokój. Nie mogła przecież ugiąć się pod ciężarem stresu w
chwili, gdy przyjdzie czas ucieczki. Przystanęła przed gablotą, w której znajdował się pojedynczy
miecz.
- To jest szczególnie interesujący okaz - odezwał się Rainbird, przysuwając się do niej od
tyłu.
- Tak. Chyba właśnie ten miałam wziąć do Stanów. - Ogarnęło ją dobrze znane uczucie
duszenia przez ścieśniające się ściany. Niejasno uświadomiła sobie, że pierwszy raz wyzwolił je w
niej człowiek. Do tej pory winę ponosiły windy, jaskinie, stres. Ale nie druga osoba.
- Czternasty wiek, według katalogu Paula - powiedział Rainbird. Był bardzo blisko niej.
Knykciami musnął kilka razy jej kark. - Doskonała hiszpańska stal. - Czuła ciepły oddech na nagim
karku. Rainbird ujął palcami kosmyk jej włosów. - Ten miecz ma nawet nazwę, Valor. Dobra broń
zasługuje na takie wyróżnienie jak nazwa.
- Słyszałam, że z tym mieczem wiąże się legenda. - Mattie czuła się tak, jakby bliskość
Rainbirda odbierała jej tlen.
- Ach, tak. - Opuszki palców Rainbirda z niezwykłą delikatnością dotknęły jej szyi. - Coś o
klindze, która przyniesie śmierć każdemu, kto ośmieli się sięgnąć po nią, zanim nadejdzie mściciel i
oczyści ją we krwi zdrajcy. Urocza klątwa, czyż nie? W każdym razie zdrajca i tak nie żyje od
kilkuset lat. Podobnie jak mściciel, który miał sięgnąć po ten miecz.
- Tak pan sądzi? - Dreszcz strachu przebiegł jej po kręgosłupie, bo palce Rainbirda
przewędrowały z szyi na ramię.
- Tak. I mściciel, i zdrajca od dawna nie żyją, ale miecz przetrwał. - Rainbird pogłaskał ją po
ramieniu. - Piękna broń, prawda? Klinga stworzona do zabijania, nie do celów ceremonialnych.
Proszę zwrócić uwagę na prostotę rękojeści. - Znów przesunął dłoń po jej ramieniu. - Nie ma
bezużytecznych ornamentów ani kosztownych klejnotów. Ten miecz przypomina mi ciebie, Mattie.
jest prosty i elegancki, chłodny w dotyku, lecz wykuty w ogniu. Piękny.
Zaskoczona Mattie głośno nabrała tchu, bo Rainbird przysunął się do niej jeszcze bliżej.
Wsunął jej palce za kołnierzyk bluzki. Poczuła leciutkie poruszenia ust, muskających jej kark.
Żołądek podchodził jej do gardła - niewątpliwie skutek klaustrofobii.
233
- Mattie, ty naprawdę jesteś uroczą dziewczyną, wiesz? Nigdy nie spotkałem nikogo takiego
jak ty.
Popatrzyła na niego, przerażona i na wpół zahipnotyzowana przenikliwością spojrzenia
Rainbirda. Nagle zrozumiała, dlaczego spojrzenie tego człowieka sprawia wrażenie szczerego.
Rainbird nie miał sumienia i nie znał wyrzutów sumienia. To była pusta skorupa, z próżnią w
środku. Właśnie tak, jak tłumaczyła Hugh.
Ten człowiek mógł popełnić każdą zbrodnię, nie mając żadnych uczuć dla ofiary. Mógł z
uśmiechem na twarzy patrzeć następnej ofierze prosto w oczy.
Nie tak jak Hugh, pomyślała. Zrozumiała nagle, że Hugh jej nigdy nie okłamał. Ani razu,
nawet rok temu. Z Hughem kobieta zawsze wiedziałaby, na jakim gruncie stoi, pod warunkiem że
nie pozwoliłaby, by wszystko zniszczyła przeszłość.
Kiedy Hugh się kochał z kobietą, nie było najmniejszych wątpliwości, czy jego namiętność
jest szczera. Kiedy wściekał się na kogoś, wiadomo było, że jest zły. Kiedy się śmiał, to znaczy, że
był szczęśliwy. Kiedy coś obiecywał, wiadomo było, że dotrzyma słowa.
Nagle uświadomiła sobie, że człowiek, którego Hugh chciałby zabić, wiedziałby o tym.
Hugh nie uśmiechałby się uwodzicielsko, pociągając za spust. Chłód nieuniknionej śmierci byłby w
jego wilczym spojrzeniu.
- Fascynujesz mnie tak samo, jak ten miecz w gablocie - szepnął Rainbird. - Nic dziwnego.
Jesteś istotą stworzoną do namiętności, a klinga jest przedmiotem, który zaprojektowano do
zadawania przemocy. Seks i przemoc są na zawsze ze sobą związane. To dwie strony tego samego
medalu. Czy już się tego nauczyłaś, Mattie?
- Nie - odparła. Ściany ścieśniały się coraz bardziej, dusiły ją, chwytały za gardło. - Nie
wierzę panu. Nie ma takiego związku. Jedno jest życiem, a drugie śmiercią.
- Tyle w tobie niewinności. - Musnął jej wargi. Roześmiane błękitne oczy wpatrywały się w
nią ze skupieniem. - Założę się, że nie spotkałaś jeszcze mężczyzny, który pokazałby ci, czym
naprawdę jest miłość, Mattie. Widzę to w twoich oczach. Denerwujesz się, prawda?
- Tak. - To bardzo słabe słowo, pomyślała.
- Powiedziałem ci, że dobry seks i dobra przemoc są ze sobą związane, ale to nie znaczy, że
lubię gwałtowny seks. Przeciwnie, Mattie. Uwielbiam subtelność i rożne smaczki. Niezwykle sobie
cenię delikatność, a ty jesteś bardzo delikatną kobietą. Zobaczysz, jakim jestem czułym, dbającym
o partnerkę kochankiem. Będziemy się kochać i kochać całą wieczność.
- Proszę... Ja...
234
Uciszył ją następnym muśnięciem warg. Przez moment czarująco się uśmiechał, a potem
wziął ją za rękę i wyprowadził z biblioteki, przez werandę, do swojej sypialni. Przechodząc przez
przeszklone drzwi, nie zapalił światła. Po pokoju rozlewała się srebrzysta księżycowa poświata.
Mattie ze wszystkich sił starała się opanować. W mroku rysowało się olbrzymie białe łoże
pośrodku pokoju.
- Co z Howardem? - spytała.
- Nie będzie nam przeszkadzał. - Rainbird wyczarował przepiękny uśmiech. - Nie bój się,
Mattie. Nie zamierzam cię zgwałcić. Nie robię takich rzeczy. Jest na świecie miejsce dla przemocy,
ale nie w sypialni.
- Woli pan ćwiczyć swą uwodzicielską siłę? - Spróbowała się uśmiechnąć.
- Przecież powiedziałem, że wolę subtelność. - Palec Rainbirda przewędrował wokół
wycięcia jej bluzki. - Wyobrażam sobie zresztą, że kobieta, która spędziła więcej niż dziesięć minut
z Hughem Abbottem, będzie szczerze tęsknić do bardziej cywilizowanego zachowania. Szczególnie
osoba tak wrażliwa i urocza jak ty, Mattie.
Zamknęła oczy i cofnęła się o krok. Okropnie ją mdliło. Bała się, że wszystko zepsuje, bo
rzygnie w środku wielkiej sceny uwodzenia.
- Czy będzie panu przeszkadzało, że skorzystam z łazienki?
- Ani trochę. - Z galanterią skinął dłonią w stronę przyległego pomieszczenia.
Nadal patrzył na nią skupionym, nieco rozbawionym wzrokiem. Sięgnął do czarnej muszki
pod szyją.
Nagle przyszło jej do głowy, że Rainbird mógł poznać to tajne przejście i już je zamurować.
Może gra z nią w wyjątkowo okrutną grę? Ale nie miała wyboru. Musiała spróbować. To była dla
niej jedyna droga ucieczki. Na myśl o powrocie do sypialni uginały się pod nią kolana.
Zamknęła drzwi pięknej łazienki, zapaliła światło i szybko rozejrzała się dookoła. Stały tam
teraz osobiste rzeczy Rainbirda, równo ustawione na marmurowym gzymsie: srebrne grzebienie,
kosztowne płyn po goleniu i woda kolońska, świeży kwiat chińskiej róży w kryształowym
wazoniku.
Mattie zerknęła w przelocie do lustra i ledwie poznała bladą kobiecą twarz z wielkimi,
przerażonymi oczami, którą tam zobaczyła. Wzdrygnęła się, słysząc cichy dźwięk z sypialni. Teraz
była kolej na nią. Mattie podeszła do umywalki i mocno odkręciła kran, żeby woda lała się jak
najgłośniej.
Zaczęła po cichu sprawdzać szuflady, pamiętała bowiem, co Hugh powiedział o zapasie
latarek, które Cormier trzymał we wszystkich pomieszczeniach. Z pewnością jakaś musiała się
235
znajdować i w łazience, skoro biegła tędy awaryjna droga ucieczki. Hugh nazwał przecież Cormiera
strategiem, a Rainbird nie miał powodu, żeby zabrać latarkę z łazienki.
W dolnej prawej szufladzie przy umywalce znalazła to, czego szukała. Wzięła latarkę,
zsunęła z nóg pantofelki i podeszła do sedesu. Nacisnęła dźwignię. Rozległ się głośny chlupot
spłukującej wody.
Na lepsze maskowanie nie mogła liczyć. Z pantoflami w dłoni podbiegła do wanny w
marmurach i popchnęła tę samą płytkę, co kiedyś Hugh.
Przez sekundę nic się nie działo. Mattie bała się, że stres doprowadzi ją do omdlenia. Nie
byłaby w stanie wrócić do tamtej sypialni. Wiedziała, że jeśli natychmiast nie ucieknie, zamieni się
w żywego trupa, wrzeszczącego w łazience.
Wnet jednak obrotowa płyta cicho odsłoniła ciemny korytarz. Mattie odetchnęła z ulgą i
poddarłszy spódnicę, wstąpiła w mrok. Poczucie ulgi było dostatecznie silne, by na chwilę
przeważyć klaustrofobiczny lęk. Mattie odnalazła w korytarzu guzik i przycisnęła go. Płyta
bezszelestnie wróciła na swoje miejsce.
W tej samej chwili rozległo się pukanie do drzwi łazienki.
- Mattie, czy wszystko w porządku?
Zapaliła latarkę, włożyła pantofle i pobiegła ciemnym korytarzem. Dopadła drzwi na
zewnątrz i wstrzymując oddech, przekręciła klamkę.
Liczyła się z tym, że zaraz wpadnie na uzbrojonego strażnika. Mimo to zgasiła latarkę i
pchnąwszy drzwi, stanęła w mroku nocy. Przez chwilę czekała, aż oczy przyzwyczają jej się do
ciemności. Potem skoczyła w dżunglę.
Prowadziły ją jedynie światła domu i księżycowa poświata. Miękka, nasiąknięta wilgocią
ziemia głuszyła jej kroki, Mattie wiedziała jednak, że robi za dużo hałasu przedzierając się przez
poszycie. W każdej chwili któryś ze strażników mógł ją usłyszeć. Jej jedyną nadzieją były fale
oceanu, rozbijające się o brzeg, które nieco głuszyły inne odgłosy.
Kierowała się prosto przed siebie, starając się mieć dom Cormiera za plecami. W gąszczu
jego światła szybko jednak zaczęły blednąc. Musiała skupić uwagę na odgłosach oceanu i tym, co
było widać w mdłej poświacie księżyca. Latarki nie odważyła się zapalić.
Ocean po lewej. Dom z tyłu. Prosto, aż do strumienia.
Nagle w ciemności ryknął głos Rainbirda, chyba spotęgowany przez megafon:
- Wracaj, Mattie. Nie uciekaj. Tu nie stanie ci się żadna krzywda. W dżungli nie przeżyjesz.
Czyha na ciebie za dużo niebezpieczeństw, szczególnie w nocy. Pomyśl o wężach, Mattie. Chcesz,
żeby zmiażdżył cię wielki dusiciel?
236
Hugh powiedział, że wężami nie należy się przejmować, przypomniała sobie Mattie. W
dżungli na Czyśćcu ich nie ma. Hugh nigdy jej nie okłamał. Rainbird potrafił mówić, że kocha,
podrzynając gardło.
Rzuciła się przed siebie. Kiedy światła domu znikły całkowicie, pozwalała sobie od czasu
do czasu na błysk latarki. W pewnej chwili potknęła się o przewrócony pień i uświadomiła sobie, że
na tym samym pniu rozdarła bluzkę za pierwszym razem. Była na właściwej drodze.
- Mattie, ze mną jesteś bezpieczna. W dżungli zginiesz straszną śmiercią. Zaufaj mi, Mattie.
Nie zrobię ci krzywdy. - Grzmiący głos Rainbirda oddalał się coraz bardziej.
Hugh powiedział, że właściwie nie da się przegapić tego strumienia. Ocean po lewej. Czy te
odległe trzaski to odgłosy pościgu?
Rozgarniała obficie ulistnione gałęzie, przełaziła nad lianami, spychała na bok rzadkie
gatunki storczyków, jakby były zwykłymi zawalidrogami.
Potknęła się o lianę i upadła na kolano. Chciała podeprzeć się dłonią, żeby wstać, i wtedy
zanurzyła palce w wodzie. Strumień!
Na oślep skręciła w lewo. Teraz wystarczyło trzymać się tej strużki, żeby dojść do
wodospadów.
Tymczasem Rainbird na pewno rozesłał już ludzi po dżungli. Zapewne sądził, że nie uda jej
się daleko uciec. Może założył, że będzie biegła w stronę oceanu, instynktownie pragnąć uniknąć
pobytu w dżungli.
Znowu zaryzykowała kilka błysków latarką. Zorientowała się jednak, że oczy wolą
niezmienne oświetlenie. Szła więc dalej, kierując się nikłym światłem księżyca i wilgocią pod
stopami. Dopóki miała mokre pantofle, dopóty wiedziała, że idzie tam, gdzie trzeba.
Znajomy dudniący dźwięk powiedział jej, że wodospady są już blisko. Przyśpieszyła kroku,
mając nadzieję, że nie upadnie i nie skręci nogi. I tak czekał ją jeszcze przemarsz przez jaskinie.
Boże, jaskinie!
I co dalej? - pomyślała ponuro. Nawet jeśli przeżyje pobyt w jaskiniach, nie może zostać w
sanktuarium Cormiera na zawsze. Umarłaby z głodu i pragnienia. Postanowiła jednak, że tym
będzie martwić się później. Na razie najważniejsza była ucieczka przed tym błękitnookim
wampirem z białego domu. Wolałaby umrzeć z głodu i pragnienia w jaskiniach, niż stać się
przynętą dla Hugh, a wiedziała, że Rainbirdowi o to chodzi.
Pokonała ostatnią zieloną zaporę i raptownie zatrzymała się, porażona widokiem
bliźniaczych wodospadów, skąpanych w srebrnym świetle księżyca. Ta dość złowieszcza panorama
poruszyła jakąś strunę głęboko w jej wnętrzu. Były na ziemi rzeczy potężniejsze od Jacka
Rainbirda, które przetrwają go o miliony lat. I teraz miały jej dać schronienie.
237
Ruszyła naprzód. Weszła na pierwszy oślizgły kamień nad brzegiem pienistej sadzawki pod
wodospadami. Tym razem nie mogła sobie pozwolić na fałszywy krok. Hugh by jej nie złapał.
Tym razem jednak nie przytrzymywała torebki i wielkiej uszatej torby z pasztetami i wodą
mineralną. Było jej więc trochę łatwiej. A poza tym była trochę bardziej zdeterminowana.
Nie poślizgnęła się. Zeskoczyła z ostatniego głazu pod zimny prysznic, przedostała się na
drugą stronę i stanęła u czarnego wylotu jaskini. Zapaliła latarkę w poszukiwaniu pierwszego znaku
Cormiera.
Teraz najtrudniejsze, powiedziała sobie. Teraz musiała przedostać się tymi krętymi
korytarzami do groty całkiem sama, bez niczyjej pomocy.
Było to gorsze od najbardziej zatłoczonej windy, ale zdecydowanie lepsze niż Jack Rainbird
uwodzący ją w biało-srebrnym pokoju. Wyglądało więc na to, że wszystko jest względne.
Dwukrotnie zorientowała się, że skręciła w zły korytarz, za każdym razem udało jej się
jednak wycofać i odnaleźć biały znaczek na ścianie. W kilku miejscach miała ochotę zamknąć oczy,
ale nie odważyła się. Nie wolno jej było przegapić żadnego białego znaczka.
W środku wszystko się w niej przewracało, serce waliło jej jak młotem. Bała się, że wypuści
latarkę z wilgotnych dłoni. Ale nie mogła zawrócić. Mogła tylko iść naprzód. Marsz przez te
korytarze jest podobny do przedzierania się przez życie, gdy nie ma się talentu, pomyślała. Trzeba
iść przed siebie, póki nie znajdzie się właściwej drogi.
Już była bliska wpadnięcia w histerie, zdawało jej się bowiem, że źle skręciła i zmierza ku
ślepemu zakończeniu kolejnego korytarza, gdy nagle owionęło ją świeże nadmorskie
powietrze.
- O Boże. - Potykając się, Mattie popędziła pod prąd powietrza.
Podmuchy stawały się coraz świeższe i coraz bardziej nasycone solą. Wiedziała, że teraz
wszystko będzie dobrze, przynajmniej przez najbliższy czas. Rainbird i jego ludzie nigdy jej tu nie
znajdą. Spochmurniała jednak, bo przypomniała sobie, że nie znajdzie jej również nikt inny.
Prędzej czy później musiała się zdobyć na powrót do wodospadów. Ale może po upływie
dnia Rainbird przestanie jej gorączkowo szukać? Może uzna, że uciekła, utonęła w oceanie albo
marnie zginęła w dżungli?
Zdecydowała jednak, że ucieczką z Czyśćca będzie się martwić, gdy trochę dojdzie do
siebie po tym pierwszym heroicznym kroku ku wolności.
Biegiem wpadła do obszernej groty, w której kiedyś spodziewali się z Hughem znaleźć łódź
Cormiera. Snop światła z latarki padł na jeziorko.
Zobaczyła, że tym razem przy przystani jest łódź. Szybka, smukła motorówka,
prawdopodobnie z silnikiem dużej mocy.
238
Zanim zrozumiała, co to znaczy, z ciemności wyłoniło się ramię i jak stalowy uchwyt
zacisnęło się na jej gardle.
Próbowała krzyknąć, ale wydała tylko zduszony jęk. Upuściła latarkę, na próżno usiłując
wyrwać się z uścisku. Poczuła na skórze ostrzegawcze dotknięcie noża.
- Cholera jasna - powiedział Hugh, opuszczając nóż. - To jest Mattie.
239
Rozdział dziewiętnasty
M
attie siedziała na marynarskim worku obok Silka Taggarta, który spokojnie sprawdzał
mechanizm pistoletu, i patrzyła, jak Hugh nerwowo przemierza tam i z powrotem grotę.
Złowróżbny wyraz jego twarzy przypominał jej wieczór w Seattle, gdy zadzwoniła do niego z
prośbą, by przyprowadził ją z baru do domu. Tym razem było jednak jeszcze tysiąc razy gorzej.
Hugh wyglądał jak granat czekający na zdetonowanie.
- Czy jesteś pewna, że on ci nic nie zrobił? - spytał piąty czy szósty raz z kolei.
- Nic mi nie zrobił, słowo. Przyznał, że cię szuka, a potem zaprosił mnie na obiad.
Powiedział, że jest wegetarianinem, ale mu nie uwierzyłam. Ani przez chwilę mu nie wierzyłam.
Hugh spojrzał na nią dziwnie.
- Co dalej?
- Potem pokazał mi kolekcję starej broni, którą zabrał Cormier. - Mattie zdążyła mu to już
kilka razy powtórzyć.
- A potem wziął cię do sypialni, niech go szlag trafi.
- Wcale nie ciągnął mnie tam siłą - cierpliwie wyjaśniła Mattie. - Sądził, że mnie uwodzi. A
ja udawałam, że mu się udaje, bo pamiętałam o wyjściu przez łazienkę. Łatwo było tam wejść na
minutkę. Nie ma lepszej wymówki niż toaleta. Rainbird sądził, że może mnie tam bezpiecznie
wpuścić, bo rzuca się w oczy tylko wyjście przez sypialnię.
- Dobrze pomyślane, Mattie - odezwał się Silk. Zerknął na Hugh. - Uszy do góry, szefie.
Wspaniale sobie dała radę i jest teraz z nami. To się liczy. Diabeł nie kobieta, jeśli wolno mi tak
powiedzieć. - Wsunął magazynek do pistoletu. - Teraz nasza kolej. Mamy robotę.
- Zabiję go.
- Wiem, ale najpierw musimy się do niego dobrać. - Silk uśmiechnął się z ukosa do Mattie. -
Zdaje mi się, że mamy doskonałe informacje o nieprzyjacielu. Przez ostatnią godzinę bardzo się w
nie wzbogaciliśmy.
- O, Boże - jęknęła Mattie, kompletnie wyczerpana. - Nie chcę, żebyście się znowu mieszali
w jakąś walkę.
240
- Trochę za późno na takie kłopoty - powiedział łagodnie Silk. - Nie zamartwiaj się, Mattie.
Niedługo wrócimy. Potem wszyscy zabieramy się z tej przeklętej wyspy. A teraz powiedz nam
jeszcze to i owo, to szybciej skończymy sprawę.
Mattie popatrzyła na niego, potem na Hugh i pojęła, że nie jest w stanie ich powstrzymać.
Nie pozostawało jej nic innego, jak spróbować pomóc.
- Obawiam się, że nie zwracałam zbytniej uwagi na szczegóły.
- Tylko spokojnie pomyśl. Przypomnij sobie, ilu ludzi widziałaś i gdzie.
- Chyba nie było ich tak wielu, jak mi się zdawało, że powinno być. W sumie z pół tuzina.
Dość długo zastanawiałam się, gdzie jest armia okupacyjna.
Hugh stanął na brzegu czarnego jeziorka i zapatrzył się w wodę.
- Powiedziałem ci. Na Czyśćcu nie ma armii okupacyjnej. Nie ma potrzeby. Przecież
Rainbird popiera rząd.
- A w każdym razie to, co nazywa się rządem - stwierdził Silk. - Tam nigdy prawdziwego
rządu nie było. Między innymi dlatego Cormier osiedlił się na Czyśćcu.
Hugh skinął głową.
- Rainbird zrobił klasyczny numer. Najpierw urządził krótką demonstrację siły, pokazał
pazury i potwornie namieszał małym oddziałem wyćwiczonych ludzi. Na Czyśćcu nie było
zorganizowanego oporu. Zanim zamieszki dobiegły końca, Rainbird doszedł do porozumienia z
oficjalnymi władzami. Prawdopodobnie obiecał podwojenie albo potrojenie podatków z
jednoczesną podwyżką dochodów bossów i wszystkich, którzy wykażą chęć współpracy. Na
dłuższy dystans pieniądze zawsze są bardziej przekonujące niż przemoc.
- Wiadomo - potwierdził Silk. - Pistoletem można zwrócić czyjąś uwagę, ale przeciągnąć go
na swoją stronę tylko pieniędzmi.
- A co ma z tego Rainbird? - spytała Mattie.
- Bezpieczny port. Prawdopodobnie potrzebuje takiej przystani do rozwinięcia interesów.
Diabli wiedzą, w czym on siedzi. W każdym razie Czyściec jest dla niego doskonałym miejscem.
Mała, politycznie niezależna wysepka, całkowicie pozbawiona znaczenia strategicznego. Rainbird
może leżeć brzuchem do góry, wypoczywać i zarządzać stamtąd swoim imperium.
- Prawdopodobnie miał oko na Czyściec od lat, odkąd Paul się tam przeprowadził -
powiedział Silk. Zwrócił się do Mattie. - To właśnie jeden z powodów, dla których nie widziałaś na
wyspie wojska. Ale jest jeszcze inny powód, dla którego straż przyboczna Rainbirda ogranicza się
do pięciu, sześciu osób.
Mattie skinęła głową.
241
- Hugh mi wyjaśnił, że Rainbird nikomu nie ufa i nie chce, żeby kręciło się wokół niego
zbyt wielu ludzi jednocześnie.
Hugh zerknął na nich przez ramię.
- Bardzo trudno jest znaleźć nawet pięciu lub sześciu ludzi, którym można powierzyć
własne życie. Rainbird kusi los, decydując się na tak wielu, i dobrze o tym wie. Prawdopodobnie
zmniejszy tę liczbę, gdy tylko poczuje się bezpieczny.
Mattie zadrżała i splotła dłonie.
- Dobrze, niech chwilę pomyślę. Howard był jedynym człowiekiem, który znajdował się w
domu razem z Rainbirdem. Ma broń na biodrze, jak rewolwerowiec z westernu. Goody czekał na
mnie na Saint Gabriel, u Hugh w domu.
- Cholera jasna - przerwał jej Hugh. - Tego też zabiję.
Silk spojrzał na niego z dezaprobatą.
- Zamknij się, szefie. Jeszcze nie myślisz trzeźwo. Pozwól, że ja porozmawiam z Mattie, a
ty tymczasem ochłoniesz. Mów dalej, Mattie.
- No, był jeszcze pilot...
Skupiwszy myśli, zaczęła się rozkręcać. Przypomnienie sobie rozmaitych szczegółów
okazało się łatwiejsze, niż początkowo sądziła. Zbierała teraz owoce wielu lat lekcji rysunku i
prowadzenia galerii sztuki. W pewnej chwili z dumą pomyślała, że naprawdę wyrobiła sobie oko do
obserwacji. Popatrzyła na Hugh z nadzieją, że ją pochwali. Zamiast tego jednak spojrzał na nią tak,
że w normalnych okolicznościach miałaby ochotę schować się pod łóżkiem.
Silk próbował jej zrekompensować zachowanie Hugh.
- Świetna robota, Mattie. - Klepnął ją po plecach z takim entuzjazmem, że omal nie spadła z
marynarskiego worka. - To jeden z najlepszych raportów wywiadowczych, jakie słyszałem. Dzięki
temu będzie nam teraz dużo łatwiej, nie Hugh?
- Cholera jasna - powiedział znowu Hugh.
- Jemu się zdarza, że zapomina innych słów - powiedział Silk do Mattie.
- Zauważyłam. Kiedyś powiedział mi, że to z powodu stresu.
Silk wyszczerzył zęby.
- Naprawdę? To tylko stres? A ja myślałem, że on po prostu nigdy nie nabrał manier.
Hugh odwrócił się do nich i znów zaczął przemierzać grotę tam i z powrotem.
- Nie możemy zabrać się do Rainbirda, póki nie wywieziemy stąd Mattie - powiedział w
końcu.
- Potrzeba dwóch, trzech godzin, żeby dopłynąć z nią do Hadesu, i dwóch, trzech na powrót.
Jeśli stracimy tyle czasu, stracimy też przewagę, którą mamy w tej chwili - rozsądnie zauważył
242
Silk. - Posłuchaj, szefie. Rainbird jeszcze nie wie, że jesteśmy na wyspie. Jego ludzie pewnie łażą
po brzegu i po dżungli, bo szukają Mattie. A więc siły są tak rozproszone jak rzadko.
- Wiem, wiem - burknął Hugh, wciskając dłonie do tylnych kieszeni dżinsów. - Ale to mi się
nie podoba. Jeśli coś nam się stanie, Mattie utkwi tu w potrzasku.
- Może wziąć łódź.
- I co z nią zrobi? - rozzłościł się Hugh. - To dziewczyna z miasta. Co ona wie o łodziach i
nawigacji? Jak zapali silnik, by nie wspomnieć o trafieniu na Hades.
- Przepraszam was - wtrąciła Mattie. - Chcę powiedzieć, że jestem miejską dziewczyną, ale
dorastałam w Seattle. Mój ojciec miał łódź. I ja, i Ariel umiemy sterować. I umiem czytać mapę. Na
pewno nie zgubiłabym się w drodze do Hadesu, gdybym musiała popłynąć tam sama.
- Ja się zadepczę - powiedział Silk z podziwem.
Hugh zerknął na Mattie spode łba.
- To prawda?
Skinęła głową.
- Najprawdziwsza. Ale nawet nie chcę myśleć o tym, że mogłabym was tutaj zostawić.
Hugh, musi być jakiś lepszy sposób na załatwienie sprawy z Rainbirdem. Nie podoba mi się
pomysł, żebyście we dwóch stanęli do walki z tym człowiekiem i jego skautami. Szanse nie są
równe.
- Skauci się nie liczą - wytłumaczył cicho Hugh. Wreszcie trochę ostygł, jego głos znów
zaczynał brzmieć chłodno. - Jedyny facet, którego musimy załatwić, to Rainbird. Jak go zabraknie,
skauci szybko pójdą w rozsypkę. Bez dowódcy są niczym.
- Jak dostaniecie się do domu? - spytała Mattie. Bardzo chciała zniechęcić ich do akcji, choć
wiedziała, że jest to praktycznie niemożliwe.
- Cormier zbudował dużo dodatkowych wyjść. Równie dobrze można nimi potajemnie
wejść. - Hugh przesunął dłonią po włosach i zmarszczył czoło. - Tym razem skorzystamy z
kuchennego.
- To chyba dobry pomysł - zgodził się Silk. - Wejdziemy, wyjdziemy i chodu z wyspy,
zanim ktokolwiek się zorientuje, że coś się stało. Obiad zjemy na Hadesie.
- Czekajcie - powiedziała Mattie z nutą desperacji w głosie. - Czy jesteście pewni, że nie ma
innego sposobu? Nie możecie ściągnąć jeszcze kogoś do pomocy?
Silk uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Mamy ciebie, Mattie. Jak dotąd pomagasz nam lepiej niż kompania piechoty morskiej.
Mattie jęknęła.
243
- No dobrze - powiedział Hugh, całkiem już opanowany. - Masz rację, Silk. Drugiej takiej
okazji może nie być. Ruszamy.
Mattie wstała.
- Hugh?
- Słucham, mała? - Hugh przykucnął zwrócony plecami do niej, przy stercie sprzętu.
- Obiecaj mi, że nie będziesz... no, że nie będziesz niepotrzebnie ryzykował. - Zabrzmiało to
potwornie głupio. Przecież musiał zaryzykować.
- Jasne, mała. Niepotrzebnie nie ryzykuję. - Wsadził sobie nóż do buta i sprawdził rewolwer.
- Kocham cię - szepnęła Mattie.
Hugh wsunął rewolwer za pas i wstał.
- Ja też cię kocham, mała - powiedział machinalnie. Wyraźnie był już skupiony na
przygotowaniach do ataku, a nie na słowach, które wypowiedział całkiem obojętnie.
Mattie uśmiechnęła się słabo. Hugh nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że pierwszy raz
zdarzyło mu się coś takiego powiedzieć. Ależ mężczyźni bywają czasami nierozgarnięci.
- Wiem - powiedziała cicho. - Jeszcze niedawno nie byłam tego pewna. Ale teraz wiem.
Zerknął na nią zaskoczony. A potem zrobił groźną minę.
- Najwyższy czas.
- Tak. Ostatnio porobiło się trochę zamieszania - bąknęła przepraszająco.
- Tylko dlatego, że sama byłaś pomieszana - burknął.
- Może masz rację. Ale uważaj na siebie. Ty też, Silk. Słyszysz mnie? Nie rób nic, co
mogłoby skrócić wielką karierę artystyczną, jaką masz przed sobą.
Silk uśmiechnął się od ucha do ucha i wielką łapą zmierzwił włosy Mattie, która podeszła
do niego i go uściskała.
- Nie martw się o mnie, Mattie. Razem się wzbogacimy. Obiecuję.
- Hej, wy! O tym, co zrobicie z tymi wyłudzonymi, od ludzi milionami, możecie pogadać
kiedy indziej - powiedział Hugh, zmierzając ku korytarzowi prowadzącemu do wodospadów. -
Najpierw załatwmy, co jest do załatwienia.
- Słusznie, szefie.
Mattie patrzyła, jak mężczyźni cicho niczym duchy znikają w jaskiniach Czyśćca, a potem
usiadła. Pozostało jej tylko czekanie.
D
ochodząc do wylotu jaskini, Hugh usłyszał głosy zza wodospadów i zorientował się, że
dwoma ludźmi Rainbirda trzeba się zająć, zanim wraz z Silkiem dostaną się do domu. Mattie nie
pochwaliłaby ich za to. Najlepiej było chyba nie wspominać jej potem o tym epizodzie.
244
Zgasił latarkę i odczekał, aż Silk do niego dołączy.
- Dwaj? - spytał.
- Tak mi się zdaje.
- Chyba zamierzają przeszukać te jaskinie.
- Głupcy. - Hugh zamyślił się na chwilę. - Może najłatwiej byłoby pozwolić im się tu
zgubić.
- Pewnie nie są tacy okropnie tępi. Wzięli linę albo coś podobnego.
- Linę, powiadasz? Miejmy nadzieję, że jest tej liny dość, żeby mogli się powiesić.
Hugh skręcił w boczny korytarz, a Silk poszedł za jego przykładem. Każdy, kto dostał się do
jaskiń, musiał przejść obok nich.
W głównym korytarzu rozbłysła latarka. Pierwszy człowiek, ubrany w strój wojskowy,
minął ich, ciągnąc za sobą linę.
- Widzisz coś, Mark? - zawołał głos od wejścia.
- Nic. Nie potrafię powiedzieć, czy tędy szła.
- I tak pewnie zgubiła się na amen. Rainbird będzie wkurzony.
Mark zatrzymał się i krzyknął w głąb korytarza:
- Panno Sharpe, niech się pani odezwie. Proszę się nie bać. Pomożemy pani stąd wyjść. -
Głos odbił się echem o ściany korytarza.
Hugh przyjrzał się swojej zdobyczy. Mattie miała rację. Ten dzieciak był stanowczo za
młody na zabawę w najemnika. Ale Rainbird zawsze ściągał do siebie młodych ludzi, którzy śnili o
zostaniu bohaterami.
Hugh przypomniał sobie kilka własnych młodzieńczych marzeń. W tej samej chwili
wyszedł z bocznego korytarza i kolbą rewolweru uderzył pechowca w głowę. Mark upadł, nie
wydając najmniejszego dźwięku. Hugh odciągnął go na bok.
- Mark? - Kompan jeszcze nie był zaniepokojony. Tylko zaciekawiony.
Silk sięgnął za Hugh i lekko pociągnął za linę, jakby Mark nadal się poruszał.
- Widzisz coś, Mark? - Snop światła z kolejnej latarki omiótł ściany głównego korytarza. -
Odezwij się. Co z tobą, Mark? Gdzie jesteś? Wszystko w porządku?
Silk znowu pociągnął za linę, przesuwając ją w głąb głównego korytarza. Drugi młody
człowiek wolno szedł wzdłuż liny jak czujna ryba za ruchomą przynętą. Kiedy minął wylot
bocznego korytarza, Hugh wyskoczył i drugi raz zrobił użytek z kolby rewolweru.
- Mam go. - Pochylił się i odciągnął drugie bezwładne ciało na bok. Silk szybko związał obu
nieprzytomnych mężczyzn ich własną liną.
245
- No, to będzie trochę łatwiej - stwierdził Silk, gdy przeszli pod wodospadami. - Przy
odrobinie szczęścia reszta skautów plącze się teraz po dżungli, więc nie musimy im wchodzić w
drogę.
- Zostaje jeszcze poczciwy Howard, szef wegetariańskiej kuchni.
Zanim pokonali skałki przy wodospadach, księżyc prawie znikł. Panowała
charakterystyczna duchota. Hugh przeczuwał zbliżający się deszcz.
Szli pod prąd strumienia, póki wyraźnie było słychać ocean, potem skręcili w prawo.
Przedzierali się prawie na oślep przez dżunglę, korzystając w drodze z resztek księżycowej
poświaty. Wreszcie zauważyli światła domu.
- Luz i swoboda - mruknął Silk. - Jest się gdzie chować aż do samego budynku.
- Chodźmy.
Hugh namęczył się trochę nad odnalezieniem ukrytego wejścia, które pozwalało wkraść się
do spiżarni. Minęło już parę lat, odkąd Cormier oprowadzał go po swoim domu. W końcu jednak
odkrył właściwą płytę w ścianie. Była zarośnięta białymi liliami.
Do środka wchodziło się krótkim korytarzykiem po schodkach. W spiżarni Hugh
zaryzykował rzut oka przy świetle latarki, żeby zapamiętać rozmieszczenie puszek, butelek z
alkoholem i zapasów na podłodze. Silk w milczeniu przesuwał się za nim,
Hugh skierował snop światła ku ścianie i zauważył tablicę z bezpiecznikami. Wyłączył
wszystkie korki. Potem otworzył drzwi ze spiżarni do kuchni. Ostrożnie wpełzli z Silkiem do
środka i czekali.
- Co jest, do cholery? - doleciał z werandy głos Rainbirda, poirytowany, ale nie
zaniepokojony.
- Elektryka siadła, panie pułkowniku. Sprawdzę korki. Pewnie któryś wywalił.
- Nawiąż kontakt z ludźmi i każ im natychmiast wracać do domu - warknął Rainbird.
- To na pewno tylko korki albo prądnica, pułkowniku. Sprawdzę, znam się na tym...
- Powiedziałem, zwołaj ludzi. Piorunem, Howard. I znajdź latarki.
- Tak jest. Chyba była jakaś w kuchni.
Hugh, skulony w mroku za kuchennym blatem, nasłuchiwał stuku wysokich butów o
marmur. Nieustraszony Howard śpieszył wypełnić rozkazy.
- Mój - szepnął prawie bezgłośnie Silk. Hugh skinął głową, więc Silk ukrył się z powrotem
w spiżarni. Howard stanął przy blacie i zaczął po kolei sprawdzać zawartość szuflad. Nagle jego
spojrzenie padło na Hugh.
- Cześć - powiedział uprzejmie Hugh.
246
Howard otworzył usta ze zdumienia. Chciał chwycić za broń, ale Silk wysunął się ze
spiżarni i grzmotnął go kolbą pistoletu. Howard zwalił się bezwładnie na ziemię.
- Pilnuj głównego wejścia - szepnął Hugh. - Jeśli reszta wróci, to prawdopodobnie tamtędy.
- Dobra. Pozdrów ode mnie Rainbirda. Powiedz mu, jak żałuję, że nie zginął sześć lat temu.
- Na pewno to zrobię.
Hugh szybko przedostał się przez ponury salon i ruszył korytarzem. Wszystkie większe
pokoje miały okna na werandę, na której stał Rainbird. Hugh chciał się dostać do przeciwnika jak
najkrótszą drogą. Z głosu, który słyszał, gdy Rainbird wydawał rozkazy Howardowi,
wywnioskował, że najwygodniej będzie zaatakować przez bibliotekę.
Wślizgnąwszy się do wybranego pokoju Hugh stwierdził, że kalkulował słusznie. Przez
otwarte oszklone drzwi zobaczył Rainbirda opartego oburącz o poręcz na werandzie. Pułkownik
patrzył w mrok przed siebie. Najwyraźniej wypatrywał swoich ludzi, w pośpiechu wracających z
polowania na Mattie.
- Howard, zwołałeś już ludzi? Mówiłem, cholera, żebyś się ruszył, chłopcze. Nie podoba mi
się ta historia. Coś tu nie gra. Wszyscy mają się tu natychmiast stawić. - Rainbird zrobił pauzę,
stwierdziwszy brak natychmiastowej reakcji. - Howard?
- Howard jest zajęty, pułkowniku. Wie pan, jak to jest. W kuchni zawsze trzeba coś zrobić. -
Hugh wyszedł na werandę z rewolwerem w dłoni.
- Abbott. - Rainbird wykonał błyskawiczny obrót, wyszarpując pistolet zza pasa.
Hugh zrobił wymach nogą. Trafił broń czubkiem buta w chwili, gdy Rainbird wziął go na
cel. Pistolet przeleciał łukiem za poręcz.
- Wciąż jesteś szybki, co? - Rainbird uśmiechnął się nikło, opuszczając dłoń.
- Nie bardzo - powiedział Hugh. - Ale do tej roboty wystarczy.
- Tak sądzisz, Abbott? Byłeś dobry, ale ja zawsze byłem odrobinę szybszy pamiętasz? I w
odróżnieniu od ciebie przez ostatnie sześć lat ćwiczyłem. Poza tym - cichym głosem prowokował
Rainbird - obaj wiemy, że nie jesteś dostatecznie twardy, żeby pociągnąć za spust, gdy masz przed
sobą nie uzbrojonego człowieka. To była zawsze twoja największa słabość, Abbott. To i jeszcze
niesubordynacja.
- Chciałeś powiedzieć „ostrożność”, jakoś nie wlazłem w tę pułapkę, którą zastawiłeś w Los
Rios, co? Dlaczego to wtedy zrobiłeś, Rainbird? Nigdy nie mogliśmy tego wykombinować. Co cię
tak wzięło, że postanowiłeś wyprawić nas na tamten świat?
- Oczywiście pieniądze. Bardzo dużo pieniędzy. No, i bardzo odpowiedni moment. Coraz
trudniej było mi zapanować nad tobą, Silkiem, Cormierem i resztą. Zadawaliście za dużo pytań.
Ludzie, którzy kwestionują rozkazy, są dla dobrego dowódcy bezużyteczni.
247
- Dlatego postanowiłeś się nas pozbyć. Z twojego punktu widzenia chyba rzeczywiście
miało to sens. - Hugh uśmiechnął się ponuro. - Byłeś wystarczająco sprytny, żeby upozorować
własną śmierć, gdy zorientowałeś się, że kilku z nas przeżyło. Wiedziałeś, że inaczej szukalibyśmy
cię do upadłego.
- Cormier myślał, że widzi ducha, kiedy tu wszedłem - powiedział Rainbird z satysfakcją. -
Ale staruszek też był jeszcze zadziwiająco szybki. Zdążył wyciągnąć Berettę, zanim do niego
strzeliłem.
- Wiem.
Rainbird skinął głową.
- Więc to ty znalazłeś go zaraz potem. Wróciłem zrobić tu porządek, jak tylko opanowałem
sytuację na wyspie. Stwierdziłem, że ktoś tu myszkował. Zostały odciski butów i dwa bezpańskie
samochody w pobliżu. Potem doszły do mnie słuchy, że szukasz zabójcy Cormiera. Znam cię,
Abbott. Jak coś zaczynasz, to kończysz. Dlatego wiedziałem, że muszę cię zlikwidować, tak samo
jak Silka i tę kobietę.
- I biednego obszarpańca nazwiskiem Rosey.
Rainbird lekceważąco wzruszył ramionami.
- Za dużo wiedział i chciał sprzedać informację.
- Co do jednego miałeś rację. Nie przestałbym szukać, póki nie dowiedziałbym się, kto zabił
Paula.
Rainbird uśmiechnął się nieznacznie, jakby z żalem.
- Tak. To rozumiałem od samego początku.
- Popełniłeś błąd, zabijając Cormiera, Ale jeszcze większym błędem było wciągnięcie w to
Mattie.
- Ach, panny Sharpe. Gratuluję ci, Abbott. Wyczuwam w niej bratnią duszę. Jest odważna i
inteligentna. I ma swój styl. Podoba mi się to. Wybacz mi, ale jestem dość zdziwiony, że starczyło
ci pomyślunku, żeby ją docenić. Nigdy nie miałeś głowy do rozumienia ani podziwiania subtelnych
kobiet.
- Może wolno się uczę, Rainbird, ale skutecznie.
- A nauczyłeś się zabijać z zimną krwią?
- Myślę, że w twoim przypadku będę do tego zdolny.
Rainbird uśmiechnął się szeroko, szczerze rozbawiony.
- Nie, Abbott. Nie sądzę. W ostatniej chwili zabraknie ci odwagi. Obaj to wiemy.
W tej chwili z ciemnej dżungli rozległ się strzał. Kula przebiła szybę przeszklonych drzwi
za plecami Hugh. Hugh strzelił w mrok i skoczył do ciemnej biblioteki, żeby znaleźć tam osłonę.
248
Rainbird zareagował natychmiast. Wyrwał z buta nóż i rzucił się za Hughem. Hugh obrócił
się i uniósł rewolwer do strzału. Nie dość szybko.
Rainbird jak zwykle wykorzystał swój nadzwyczajny refleks. Skoczył na Hugh i obaj
potoczyli się po podłodze biblioteki.
Coś ostrego ugodziło Hugh w ramię. Poczuł, że rewolwer wypada mu z dłoni. Przetoczył się
w bok, żeby uniknąć ciosu noża.
Rainbird rzucił się na niego usiłując kopnąć. Trafił w ramię. Ból nie stanowił dla Hugh
problemu. Gorzej, że stracił władzę w prawym ramieniu. To mogło kosztować go życie.
Z głębi domu rozległy się strzały. Silk odpowiadał na ogień prowadzony z dżungli. Kolejny
strzał w okno biblioteki obsypał Hugh i Rainbirda gradem szklanych okruchów.
Hugh dojrzał błysk noża Rainbirda. Znów wykonał desperacki unik, za wszelką cenę
usiłując chwycić swój nóż. Nie miał jednak na to czasu. Rainbird atakował. W półmroku było
widać jego morderczy uśmiech.
Rainbird zawsze był szybszy. Szybszy i bardziej bezwzględny, znajdował bowiem dziwną
przyjemność w zadawaniu śmierci innym ludziom.
Hugh wycofywał się ze świadomością, że stopniowo wraca mu czucie w prawym ramieniu.
Zdołał się poderwać i o milimetry uchylić przed ostrzem noża. Plecami oparł się o gablotę. Nie
patrząc, co jest w środku, uderzył gołą dłonią w szkło i sięgnął do wnętrza. Odłamki szkła werżnęły
mu się głęboko w dłoń. Krew ciekła mu po ramieniu.
Zacisnął dłoń na rękojeści miecza w chwili, gdy Rainbird znów skoczył do przodu, by zadać
morderczy cios.
Hugh wyszarpnął miecz z gabloty. Broń okazała się zadziwiająco ciężka, ale znakomicie
leżała w dłoni i była świetnie wyważona. Nastawił klingę ku spadającemu na niego Rainbirdowi i
wykonał sztych.
Miecz wbił się w pierś przeciwnika z zadziwiającą łatwością. Rozdzierający krzyk
przeniknął mrok, a potem zapadła złowroga cisza.
Przez kilka sekund Hugh stał i patrzył na ciało Rainbirda. Po chwili podniósł głowę, bo
korytarzem nadbiegł Silk.
- Nie żyje?
- Tym razem nie żyje.
- Najwyższy czas - stwierdził Silk. - A z tobą wszystko w porządku?
Hugh skinął głową.
249
- Zawsze wiedziałem, że jesteś od niego szybszy. Potrzebowałeś tylko odpowiedniej
motywacji. Chodź, szefie. Musimy stąd zniknąć, zanim wróci reszta skautów. Mattie urwie nam
głowy, jeśli pozwolimy, by ktoś nas zatrzymał.
- Nie zamierzałem tu długo siedzieć. - Hugh uświadomił sobie, że wciąż trzyma miecz.
Spojrzał w dół. Był to okaz, który Cormier miał sprzedać Charlotte Vailcourt: Valor.
- Zabierasz ten miecz z sobą? - spytał Silk, już w pół drogi do drzwi.
- Czemu nie? Charlotte chętnie włączy go do swojej kolekcji. A Paul na pewno chciałby,
żeby tak się stało.
Nie było sensu wyjaśniać Silkowi, że Valor jest już wolny od klątwy. Hugh nie potrafił
wytłumaczyć tego odczucia nawet sobie samemu.
Na moment przystanął w drzwiach i zerknął za siebie na ciało zdrajcy. Rainbird leżał w
powiększającej się z każdą chwilą kałuży krwi. Hugh nagle przypomniał sobie inną wiekową
przepowiednię. Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie.
- Wiesz, Silk, cieszę się, że parę lat temu zmądrzeliśmy i postanowiliśmy znaleźć sobie
nowe zajęcie - powiedział. - Nikt nie jest najszybszy bez końca.
250
Rozdział dwudziesty
M
attie stała na brzegu oceanu i przyglądała się, jak osrebrzone fale piętrzą się na czarnym
oceanie i rozbijają o brzeg. W mroku za jej plecami jaśniały światła domku Hugh. Nie odwracała
się jednak w tamtą stronę. Hugh rozmawiał przez telefon z Charlotte Vailcourt, przyszła więc na
brzeg trochę podumać.
Właściwie nadumała się już za wszystkie czasy, czekając na Hugh i Silka w grocie na
Czyśćcu. Mimo że wyprawa do domu Cormiera nie trwała długo, wydawało się jej, że mija
wieczność. Kiedy w końcu obaj pojawili się w grocie, niosąc zakrwawiony miecz, Valor, nie
spytała, co się stało. Wiedziała.
Bez słowa zabandażowała Hugh ramię, Silk tymczasem przygotował łódź do drogi. Po
dziesięciu minutach byli już na morzu. Płynęli długo, prawie ze sobą nie rozmawiając. Resztę nocy
spędzili na Hadesie, gdzie miejscowy lekarz fachowo opatrzył Hugh ramię. Wszyscy troje chwilę
się przespali i z samego rana, jeszcze przed świtem, wyruszyli na Saint Gabriel. Przez cały ten czas
Mattie nie zdradziła się ani słowem ze swoimi planami. Czekała na właściwy moment.
- Mattie? - rozległo się w mroku wołanie Hugh.
Obróciła się i uśmiechnęła do niego.
- Wreszcie zaspokoiłeś ciekawość ciotki Charlotte?
- Tak. Boże, ależ ta kobieta magluje. Myślę jednak, że teraz już wszystko gra. Ten facet,
który się do ciebie włamał, wreszcie odzyskał przytomność. Idzie w zaparte, ale gliny mają na
niego trzy czy cztery solidne haki, w tym włamanie i rozbój przy użyciu niebezpiecznego narzędzia.
Nieźle go urządziłyście z Evangeline.
- Samodzielne kobiety interesu muszą umieć się bronić.
- Zdaje się, że nie jesteś taką typową miejską dziewczyną, co? - powiedział i uśmiechnął się
przewrotnie.
- Jestem twarda jak paznokieć - zapewniła go Mattie.
Przez twarz Hugh przemknął uśmiech.
- Z tym bym nie przesadzał. Są takie miejsca, w których jesteś bardzo, bardzo miękka.
Chodź, to ci pokażę, moja miękka, miejska dziewczyno.
Wtuliła się w jego objęcia.
251
- Cieszę się, że już jest po wszystkim, Hugh. Czekając na ciebie, spędziłam w tamtej grocie
najgorsze godziny mojego życia.
- Naprawdę jest po wszystkim, mała. - Mocniej przycisnął ją do siebie. Ujął w dłonie jej
głowę i pocałował ją z tą samym co zawsze namiętnością.
Mattie promieniała. Hugh ją kochał, teraz była tego pewna. Ustąpiło napięcie, które
paraliżowało ją przez ostatnie tygodnie. Miała cudowne poczucie słuszności tego, co robi. I
wiedziała, że tak będzie już przez całe życie.
Sięgnęła do guzików koszuli Hugh i wolno je rozpięła. Rozkoszowała się przy tym
wrażeniem ciepła i twardości jego klatki piersiowej.
- Och, mała - szepnął, gdy jej palce dotarły do dżinsów. - Nie masz pojęcia, co mi robisz.
- Powiedz mi jeszcze raz, że mnie kochasz, Hugh.
- Kocham cię jak cholera. Bardziej już nie można. - Rozpiął jej bluzkę. - Wierzysz mi?
- Wierzę. Powinnam była to zrozumieć wiele miesięcy temu, kiedy zacząłeś snuć te
wszystkie intrygi, żeby mnie znowu spotkać.
- A widzisz. Tyle czasu straciliśmy. Ale pomogę ci go nadrobić. - Uśmiechnął się figlarnie.
- Poczekaj, Hugh. - Mattie zadrżała z podniecenia, bo ręka Hugh objęła jej pierś i zaraz
zsunęła się niżej, aż do talii. - Muszę ci coś powiedzieć.
- Jesteś w ciąży? - spytał z nadzieją.
Spojrzała na niego zaskoczona.
- No, nie. Nic o tym nie wiem.
- Szkoda. Ale może zaraz będziesz. - Pociągnął ją na piach i przygniótł swym ciałem.
Rozpiął dżinsy.
- Hugh, próbuję porozmawiać z tobą o ważnych sprawach.
Pocałował ją w szyję.
- Jeśli nie jest to nic naprawdę ważnego, na przykład wiadomość, że jesteś w ciąży, to
możemy z tym poczekać. - Sięgnął do jej bioder i pociągnął za szerokie spodnie.
Mattie chwilowo zrezygnowała z poważnych rozmów. Kiedy Hugh Abbott chciał się
kochać, poświęcał temu sto procent uwagi. Wcisnął ją w miękki, ciepły piach i kilkoma zręcznymi
ruchami pozbawił ubrania.
A potem nic już nie miało znaczenia. Całym ciałem czuła unoszącego się nad nią
mężczyznę, który zasłaniając jej księżyc, wypełnił ją sobą.
- Mattie...
Przywarła do niego i pozwoliła się porwać szalonej, namiętnej gonitwie za ekstazą. Przez
moment przemknęła jej myśl, że już zawsze tak to będzie wyglądało. Huraganowe podniecenie, szał
252
i wybuch najbardziej pierwotnej siły świata. Niedościgniony, dziki pęd z wilkiem w księżycowej
poświacie. Wiedziała, że nigdy jej to nie znuży.
Znacznie później Mattie poczuła, że palce nóg ma zanurzone w wodzie. Poruszyła się,
przygnieciona pokaźnym ciężarem.
- Hugh?
- Co się stało, mała? - spytał ospale, zadowolonym tonem, jak zawsze po miłosnym
uniesieniu.
- Chyba idzie przypływ.
- Nie ma sprawy. Umiem pływać.
Dźgnęła go w ramię.
- Ty, mądrala.
- Au!
- Boże, czy to było zranione ramię?
- Nie, ale mogło być.
Odprężyła się słysząc jego śmiech.
- Hugh, naprawdę muszę z tobą porozmawiać.
Jęknął gdzieś przy jej ramieniu.
- Chodzi ci o Seattle, prawda?
- No, w pewnym sensie tak.
- Mała, nie chcę teraz o tym mówić.
- Musimy, Hugh. Chodzi o naszą przyszłość.
- Nasza przyszłość jest taka, że musimy być razem. Wszystko inne się ułoży. W końcu się
ułoży.
- Powtarzasz to od dawna.
Niechętnie podniósł głowę i spojrzał jej w oczy skupiony, trochę smutny.
- Bo naprawdę tak uważam. Dużo o tym myślałem, mała, i dochodzę do wniosku, że jest
tylko jedno rozwiązanie.
- To znaczy?
Skinął głową.
- Sprzedam Abbott Charters Silkowi i przeprowadzę się na stałe do Seattle. Właśnie
skończyłem rozmawiać z Charlotte. Obiecała, że mam u niej etat, jeśli chcę. Powiedziałem, że chcę.
Mattie spojrzała na niego. Niewątpliwie mówił prawdę.
- Och, Hugh. - Ujęła jego twarz w dłonie i czule się do niego uśmiechnęła. - Zachowałeś się
bardzo wielkodusznie, nigdy ci tego nie zapomnę, ale to nie jest właściwe rozwiązanie.
253
Znieruchomiał.
- Masz lepsze? - spytał. - Bo ja cię nie wypuszczę z rąk, Mattie. Przyjmij to jako fakt.
- Ciotka Charlotte i wszyscy dookoła mają rację mówiąc, że twoje miejsce jest tutaj.
Przezwyciężyłeś olbrzymie trudności, żeby zbudować sobie nowe życie. Chcę być jego częścią.
- Tutaj? - Wytrzeszczył na nią oczy. - Chcesz powiedzieć, że przeprowadzisz się na Saint
Gabriel?
- Chcę mieszkać w tym pięknym domu, który zbudujesz, i chcę urodzić ci dziecko, i chcę
założyć tu swój własny interes. I to wszystko jak najszybciej. Dlatego pierwszym samolotem
wracam do Seattle i sprzedaje Sharpe Reactions. A potem pakuję rzeczy i przewożę je na Saint
Gabriel.
Hugh wydawał się oszołomiony.
- Jaki interes zamierzasz tu założyć?
- Jeszcze nie do końca wiem, ale sadze, że była właścicielka galerii na Zachodnim
Wybrzeżu, utrzymująca kontakty z tamtejszymi artystami, ma tu wielkie pole do popisu. Spróbuję
urzeczywistnić kilka marzeń. Zobaczę, czy uda mi się stworzyć kolonię artystów. Takie miejsce.
gdzie ludzie w rodzaju Shock Value Frederickson mogliby przyjechać i odpocząć. Naturalnie za
pieniądze.
- Chcesz ściągnąć za morze wszystkich swoich zartyściałych przyjaciół? - Hugh był
wyraźnie przerażony,
- Będą tu wydawać pieniądze, Hugh, duże pieniądze. Zachwycą się Saint Gabriel i spodoba
im się pomysł kolonii artystów nad Pacyfikiem. Myślę też, że na boku otworzę kiosk dla turystów.
Zacznę od wystawienia obrazów Silka. I pewnie namówię Evangeline Dangerfield, żeby się tu
sprowadziła i zaczęła projektować stroje dla pań. Będzie je można sprzedawać tak samo jak obrazy
Silka.
- Całkowity obłęd.
- Sam powiedziałeś, że turyści niedługo odkryją Saint Gabriel. Zbiję fortunę, sprzedając im
różne drobiazgi, a ty tymczasem wyprowadzisz Abbott Charter na prostą. Silk obłowi się na
malowaniu, a Evangeline sprawdzi się w nowej branży. I wszyscy będziemy bogaci, grubi i
szczęśliwi.
Hugh roześmiał się cicho, przewrócił na plecy i pociągnął Mattie na siebie.
- Och, mała. Życie z tobą nigdy nie będzie nudne.
- Hugh, przypływ...
- Powiedziałem ci, że umiem pływać, a na ciebie będę uważał. Zaufaj mi, mała.
Uśmiechnęła się i pocałowała go w usta, które wydawały jej się takie seksowne.
254
- Ufam ci.
- No, najwyższy czas.
C
harlotte Vailcourt zamknęła teczkę, leżąca na biurku, usiadła wygodniej na dyrektorskim
krześle i spojrzała na Hugh, który stał przy oknie i przyglądał się ludziom na dole.
- Znakomita propozycja, Hugh. Masz talent organizacyjny i świetnie planujesz. Przyda ci się
to w Abbott Charters.
- Od ciebie się nauczyłem, Charlotte, i jestem ci za to bardzo wdzięczny.
- Odpłaciłeś mi z nawiązką - powiedziała starsza pani. - W trakcie wprowadzania twojego
systemu w życie chciałabym móc od czasu do czasu się z tobą skontaktować. Czy zgodzisz się
udzielać okazjonalnych konsultacji?
- Póki będą rzeczywiście okazjonalne, to na pewno zmieszczę je w rozkładzie zajęć.
- Dziękuję - mruknęła Charlotte z uśmiechem. Spojrzała w drugi koniec gabinetu, gdzie w
szklanej gablocie, na czarnym aksamicie, spoczywał Valor. - I dziękuję za ten miecz. Wspaniała
broń, prawda?
- Jeśli ktoś taką lubi...
Charlotte wydawała się rozbawiona.
- Chyba nie muszę już się martwić o legendarną klątwę, ciążącą nad tym mieczem, co?
Wygląda na to, że się dopełniła. - Domyślnie spojrzała na Hugh.
Wzruszył ramionami. Valor przestał go interesować. Okazał się dobrym orężem wtedy, gdy
był potrzebny, i tyle.
- Co porabia Mattie? - zainteresowała się Charlotte. - Nadal się pakuje?
- Dziś poszła robić zakupy z Evangeline. Gromadzą wyprawę ślubną.
- Ciekawa sprawa. Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, do czego Evangeline zachęci
Mattie. Zakupy pod kierunkiem zawodowej prostytutki to nie taka zwyczajna rzecz.
- Byłej prostytutki. Mattie mówi, że Evangeline jest teraz prawdziwą kobietą interesu.
Kupiła sobie profesjonalną maszynę do szycia i mniej więcej pół miliona szpulek nici. Zamierza
zabrać to wszystko na Saint Gabriel i namówić Silka, żeby zaprojektował dla niej wzory na tkaniny.
Podejrzewam, że Silk oszaleje z zachwytu, jak ją zobaczy.
- Będziecie mieli interesujące towarzystwo na Saint Gabriel.
Hugh z uśmiechem odwrócił się od okna.
- Będziesz musiała nas odwiedzić.
- Nie omieszkam tego zrobić. Dobrze opiekuj się Mattie.
- Nie martw się, ona jest całym moim życiem - odpowiedział prosto Hugh.
255
- Od dnia, gdy się spotkaliście, Mattie nie pragnęła niczego i nikogo oprócz ciebie.
- A ja niczego i nikogo oprócz niej. Tylko potrzebowałem trochę czasu, żeby to sobie
uświadomić. - Oczami wyobraźni zobaczył Rainbirda przebitego mieczem. - Wiesz, Charlotte, w
odróżnieniu od kilku ludzi, których tu nie wymienię, stanowczo z wiekiem mądrzeję.
- Dzięki temu dajesz sobie w życiu radę. Masz dobre geny, Hugh. Mattie też. Kiedy
postaracie się o dziecko?
- Jak tylko zdołam ją do tego namówić.
- Myślisz, że to długo potrwa?
Hugh się roześmiał.
- Nie. Na pewno nie. Mattie uważa, że będę wspaniałym ojcem. Sama mi to powiedziała -
dodał z dumą. Będziemy mieli prawdziwy dom. Taki jak należy, pomyślał.
- Ja też tak uważam. Świat potrzebuje więcej takich dobrych ludzi jak ty. Mattie dostrzegła
twoje możliwości pierwszego dnia, gdy cię zobaczyła.
Hugh zerknął na zegarek, chcąc ukryć rumieniec, który, zdaje się, wypłynął mu na policzki.
- Powinienem zejść do swojego gabinetu. Czas na kolejną porcję tfuj-soczku. Wiesz, nawet
zaczynam go lubić.
- To dlatego, że Mattie spędza niemiłosiernie dużo czasu i energii na przyrządzaniu tego
specjału tylko i wyłącznie dla ciebie.
- Stąd czerpałem pewność, że jeszcze mnie kocha - wyznał Hugh. - Chyba nie zadawałaby
sobie tyle trudu z karmieniem mnie w racjonalny sposób, gdybym jej nie obchodził. Będziesz na
naszym ślubie?
- Za nic nie opuściłabym takiego wydarzenia. Słyszałam, że Evangeline projektuje suknię
dla panny młodej. Warto to obejrzeć. Zastanawiam się, czy suknia nie będzie czerwona.
Hugh wciąż jeszcze się śmiał, gdy wysiadł z windy, by w gabinecie nalać sobie szklankę
tfuj-soczku.
M
attie zapłaciła za filiżankę ziołowej herbaty i podeszła do stolika, przy którym czekało na
nią dwóch eleganckich panów po trzydziestce. Obaj mieli na sobie drogie płócienne marynarki
włoskiego kroju, równie drogie koszule i spodnie od znanych projektantów. Obaj roztaczali aurę
niewymuszonej, miejskiej elegancji. Obaj też byli przystojni na zabój. Mattie uśmiechnęła się pod
nosem. Nie co dzień kobieta ma okazję usiąść z dwoma takimi amantami.
- Panowie - oznajmiła, odstawiwszy filiżankę na stolik i usiadła na delikatnym krześle
drucianej konstrukcji. - Mam dla was tekst umowy.
- Słuchamy z uwagą - powiedział pierwszy.
256
- Zamieniamy się w słuch - zawtórował mu drugi, swobodnie sącząc capuccino.
Mattie zaczęła szczegółowo wykładać swoje plany. Odczytała główną część oferty i dotarła
do załącznika.
- Jeszcze jedno - powiedziała.
- Dla pani wszystko, Mattie. Wie pani o tym.
- Chciałabym dostać gwarancję, że przez najbliższe dwa lata zgodzą się panowie wystawiać
prace Flynna Graftona.
- Niech pani nie będzie śmieszna - powiedział pierwszy. - Nie musi nas pani prosić o
pisemną gwarancję. Sami dobijalibyśmy się o prace Graftona. Widzieliśmy je u pani na wernisażu.
Są bajeczne.
Mattie skinęła głową.
- No, to w porządku. Przypuszczałam, że panowie wyrażą zgodę. Czy odpowiada panom
całość umowy?
- Interes zrobiony, Mattie - oznajmił drugi mężczyzna. Popatrzył na przyjaciela. - Co ty na
to?
- Załatwione - zgodził się jego towarzysz, odstawiając filiżankę.
Mattie zaczęła mówić na inny temat, ale przerwała, bo prąd powietrza poruszył jej włosy na
karku. Instynktownie obróciła głowę w stronę drzwi. Zobaczyła na progu Hugh. Jego szare oczy
błyszczały. Wydawał się dość zniecierpliwiony. Energicznie podszedł do stolika.
- Suzanne powiedziała mi, że jesteś tutaj na kawie z jakimiś kolekcjonerami - powiedział
Hugh, lustrując spojrzeniem dwóch młodych bogów siedzących naprzeciwko Mattie. - Co wy
właściwie kolekcjonujecie, panowie?
- Wszystko, co Mattie powie, że powinniśmy. - Pierwszy mężczyzna odpowiedział Hugh
spojrzeniem. Zaczął od samych stóp i powoli dotarł do szerokich ramion. - Ona ma bajeczny gust,
sam pan rozumie. Jeśli Mattie nam coś radzi, omyłka nie wchodzi w grę. Niech pan siada z nami,
jeśli pan ma ochotę.
- Dziękuję, właśnie miałem to zrobić - oświadczył Hugh, coraz bardziej poirytowany. Opadł
na krzesło obok Mattie i popatrzył bykiem na całą trojkę.
Mattie uśmiechnęła się radośnie.
- Hugh, to są panowie Ryan Turner i Travis Preston. Obecnie robią fortunę jako maklerzy
giełdowi. Rozsądnie zdecydowali wycofać się z tego rynku, póki są na dużym plusie, i spróbować
zajęcia z większą klasą.
- To prawda? - Hugh powątpiewająco uniósł brwi. - A co planują, żeby nadal móc się wbijać
w te szpanerskie ubranka?
257
- Panowie przejmują moją galerię. Poznaj nowych właścicieli Sharpe Reactions.
- Niewątpliwie bardzo mi miło - powiedział Travis, ponownie zatrzymując spojrzenie na
szerokich ramionach Hugh.
- Mnie też, doprawdy - bąknął Ryan. - Mattie, moja droga, pani ma wyśmienity gust.
- Dobra, jedno zmartwienie mniej - stwierdził filozoficznie Hugh.
- Słucham? - zdziwiła się Mattie.
- Kiedy Suzanne powiedziała, że znajdę cię tutaj z dwoma prawdziwymi przystojniakami,
zaniepokoiłem się. Pomyślałem nawet, że będę musiał stanąć w obronie twojej cnoty.
- O Boże - powiedział Ryan. - Uwielbiam taką męską postawę. A ty, Travis? Taką
pierwotną dzikość.
- Nie wiedziałeś? - spytał Travis z udanym zdziwieniem. - To jest facet Ariel Sharpe z
Okresu Żywiołu.
- Ach, to wszystko wyjaśnia - odetchnął Ryan.
Hugh popatrzył na Mattie.
- Wiesz co? Chyba już mam dość cudów wyrafinowanego życia w wielkim mieście. Czas
jechać do domu.
- Owszem - zgodziła się Mattie. - Też tak myślę.
W
dniu wyjazdu na Saint Gabriel Mattie zbudziła się przed świtem. Przeciągnęła się i
leniwie otworzyła oczy, świadoma tego, że Hugh, leżący obok niej, promieniuje męskością i
ciepłem. Zerknęła na zegar i dotknęła ramienia męża.
- Hugh?
- Nie śpię, mała. - Otoczył ją ramieniem i przyciągnął do swego nagiego torsu. Potem
popatrzył na nią sennie i bardzo seksownie, z typowo męskim zadowoleniem. - Która godzina?
- Wpół do piątej.
- Czas wstać. Musimy zdążyć na samolot.
Mattie uśmiechnęła się. Przypomniała sobie znamienne słowa, które wypowiedziała prawie
rok temu. Teraz je powtórzyła:
- Weź mnie z sobą, Hugh. Bardzo cię kocham. Proszę cię, weź mnie z sobą.
Pogłaskał ją i pocałował w usta.
- Nie wiesz, mała, że nie mógłbym wyjechać bez ciebie? Jesteś całym moim światem.
Tym razem oboje wsiedli o szóstej do samolotu i odlecieli na wyspę Saint Gabriel, w
przyszłość, którą mieli wspólnie budować.
258