Anne-Lise Boge
Saga
Grzech
Pierworodny
część 5
Księżycowa noc
ROZDZIAŁ 1
Bóle porodowe uderzyły w Mali pod koniec lutego. Stała właśnie,
przygotowując południowy posiłek, gdy poczuła je niczym cios w krzyż. Ponieważ
nie oczekiwała dziecka przed końcem marca, a żadne objawy nie zapowiadały, że
dzieje się coś szczególnego, dopiero po chwili zrozumiała, co to może oznaczać. Po
śmierci Johana, inaczej niż w pierwszych miesiącach ciąży, nawet nie chorowała. Od
czasu do czasu czuła zmęczenie i lekki ból w krzyżu, ale to przecież nic dziwnego w
tym stanie.
Oparła się o stół i próbowała oddychać normalnie. Powoli ból minął, ale ona
nadal stała pochylona, spływając potem.
- Coś się dzieje? - spytała Ane, zauważając nagle jej pozycję. - Chyba nie
jesteś chora?
Mali powoli wyprostowała się i spojrzała na nią.
Boże drogi! - wykrzyknęła Ane. - Wyglądasz jak zjawa! Co się stało, Mali?
Przecież chyba nie dziecko...?
Nie wiem - odparła Mali, przyjmując wyciągniętą dłoń Ane. - Możliwe, że
tylko...
Nowy ból uderzył ją w plecy, niemal ścinając z nóg.
- Pomóż mi, Ingeborg, zrób miejsce na kanapie! Musimy ją tam położyć,
przynajmniej na razie - rzuciła zdenerwowana Ane, pomagając Mali przejść na
miejsce. -Jak się czujesz?
Mali spojrzała na Ane. Jak to dobrze, że nadal służy w Stornes po Bożym
Narodzeniu, mimo że wyszła za Aslaka i przeniosła się z nim do własnej zagrody.
Zawsze czuła coś innego względem Ane niż Ingeborg. Nie żeby miała coś do
zarzucenia tej drugiej, nie. Ingeborg była młodsza i stale rozpraszały ją różne sprawy,
między innymi mężczyźni. Ane interesował tylko Aslak, poza tym była silna, lojalna
i nie narzekała. Mali zdała sobie sprawę, że nie spytała jej jeszcze, czy aby nie jest w
ciąży. Brała pod uwagę taką możliwość, która nie oznaczała przecież odejścia Ane ze
Stornes. Tak brzmiała umowa, którą zawarli jeszcze za życia Johana: działka ziemi w
zamian za to, że Ane pozostanie w służbie.
Gdzie jest Sivert? - spytała nerwowo Mali.
Ubrałam go i wysłałam na dwór - odparła Ingeborg, patrząc na panią ze
strachem w oczach. - Mężczyźni wrócili właśnie z lasu, a on chciał pomóc wyprzęgać
konie.
-Może powinnam przejść na strych, zanim oni tu wejdą - stwierdziła Mali,
podnosząc się z trudem. - Nie chcę przestraszyć Siverta, a i oni nie...
Urwała nagle, gdy przeszył ją nowy skurcz. Nie miała już wątpliwości: to są
skurcze porodowe. Poród się zaczął, i to miesiąc wcześniej, niż Mali oczekiwała.
Dziecku, które niemal cudem utrzymało się w niej, mimo że chorowała i była bita
przez Johana, nagle zaczęło się spieszyć do wyjścia na świat. Więc może jednak je
stracę, pomyślała oszołomiona. Przecież nie może być donoszone. A przedwcześnie
urodzone dziecko w środku zimy...
Drzwi się otwarły i wszedł Havard, a tuż za nim Sivert.
- Co się stało? - spytał Havard, podchodząc do kanapy. - Zachorowałaś, Mali?
Ujął jej lodowatą dłoń w swoją i spojrzał zaniepokojony. Sivert przydreptał za
nim i objął ją za szyję.
- Co to, mamo? Leżysz?
Mali zdjęła jego ramiona i odsunęła delikatnie. Musi wziąć się w garść!
Uśmiechnęła się i poklepała syna po zaczerwienionym od mrozu policzku.
Wygląda na to, że dzidziusiowi zaczęło się spieszyć, by cię poznać -
powiedziała. - Nie zostanie w moim brzuchu na zawsze, wiesz przecież.
Ale... - Havard odwrócił się w stronę Ane. - Czy to nie za wcześnie?
Ane pokiwała głową i spojrzała znacząco w stronę Siverta.
- Nie powinniśmy go przestraszyć - powiedziała cicho do Havarda. - Ale tak,
jest za wcześnie i według mnie nie całkiem normalnie. Kiedy Sivert przychodził na
świat, tak nie było. Może ja się za bardzo na tym nie znam, ale na pewno jest za
wcześnie.
Mali przywarła nagle do ręki Havarda, bo nowy skurcz sprawił, że aż
stęknęła. Havard ukląkł przy kanapie, objął Mali. Gdy już się rozluźniła, otarł dłonią
jej spoconą twarz.
- Sprowadźcie akuszerkę i lekarza - polecił, nie odwracając się. - Nastaw
wodę, Ingeborg. A ty, Ane, pomóż przejść Mali do sypialni. Tu nie jest dobre miejsce
dla kobiety, która ma rodzić.
Sivert stał za plecami Havarda, wpatrzony w matkę przestraszonymi,
wielkimi oczami.
- Nic takiego się nie dzieje, Sivert - powiedziała Mali uspokajająco. - Właśnie
w ten sposób rodzą się dzieci. Ale to i tak potrwa jakiś czas, więc może Gudmund
zawiózłby cię do Innstad, co ty na to? Możesz tam zostać i pobawić się z Olausem i
dziewczynkami...
-Ja się nie bawię z dziewczynami - rzucił Sivert dumnie, zapominając na
chwilę, że się boi o matkę.
No to pobawisz się z Olausem - powiedziała Mali, unosząc się na łokciu. -
Ubierz go, Ingeborg, i zadzwoń do Innstad. Jestem pewna, że Margrethe go przyjmie,
ale zadzwoń. Powiedz Gudmundowi, by w drodze powrotnej zabrał akuszerkę.
Nie, to pochłonie zbyt dużo czasu - sprzeciwił się Havard. - Ja po nią pojadę.
Mali chciała protestować, ale gdy napotkała jego pełne lęku spojrzenie,
zmilczała.
Wszystko pójdzie dobrze, Havard - zapewniła cicho. - Nie musisz się...
To dużo przed czasem, a ty... Nie chcę, żeby ci stało się coś złego -
wyszeptał tak cicho, że tylko ona go słyszała. -1 dziecku też nie, oczywiście. Ale ty,
Mali...
Zanim zdołała mu odpowiedzieć, nowy skurcz przeszedł przez nią niczym fala
powodziowa. Mali z całej siły przywarła desperacko do Havarda.
- To naprawdę toczy się zbyt szybko – powiedziała Ane i z niepokojem
patrzyła, jak Mali z trudem łapie powietrze. - Przecież skurcze nie są takie silne od
samego początku, prawda?
Mali opadła na oparcie, blada i zlana potem.
- Jedźcie już z Sivertem - rzuciła cicho do Ane. - I masz rację, to idzie zbyt
szybko. To nie jest normalne.
Ingeborg wzięła chłopca na kolana i zaczęła mu wkładać ciepłe ubranie.
Przekazała pozdrowienia z Innstad i że oczywiście mogą go tam przyjąć.
- Ale twoja siostra była zaniepokojona, gdy powiedziałam, dlaczego chcemy
przysłać do niej Siverta. Pytała, czy nie potrzebujesz pomocy i czy ma przyjechać.
Mali z trudem wstała i oparła się ciężko o Havarda. Odruchowo spojrzała w
stronę pieca. Ane zdążyła już postawić na ogniu duży kocioł z wodą.
Masz rację, potrzebuję akuszerki bardzo szybko -zwróciła się do mężczyzny,
nie odpowiadając na pytanie Ingeborg. - Dobrze, że po nią pojedziesz. Ale czy jest w
domu? - zaniepokoiła się nagle.
Tak, jest - odparła Ane. - Dzwoniłam do niej, siedzi gotowa i czeka na wóz.
Doktor też przyjedzie, ale nie tak zaraz.
Nie tak zaraz - powtórzył Havard z przekąsem. -Dlaczegóż to?
Pewnie jest zajęty - mruknęła Mali. - To u niego normalne. Najważniejsza
jest akuszerka. Niech Gudmund wstąpi po Johannę z Viken, gdy już odwiezie Siverta.
Będę pod dobrą opieką, jeśli one obie przyjadą. Chodźmy na górę, Ane, zanim mnie
znów złapie.
Pochyliła się nad Sivertem, pocałowała go i pogłaskała po włosach.
Powiedziała, by był grzeczny. Przez głowę przeleciała jej myśl, że może go już nigdy
nie zobaczyć. Myśl ta sprawiła, że nogi się pod nią ugięły i musiała złapać się oparcia
krzesła, na którym siedziała Ingeborg z malcem. Przecież aż tak źle nie musi pójść,
pomyślała, czując jednak, jak strach ściska ją za gardło. Bo przecież nie działo się
normalnie, to pewne.
Pocałowała syna jeszcze raz, przytuliła, czując łzy pod powiekami. Ujęła Ane
pod rękę i poszła w kierunku drzwi.
- Tylko nie zamęcz konia, Havard - rzuciła przez ramię. - Na pewno będzie
dobrze - dodała z przekonaniem, którego wcale nie czuła. Ane zamknęła za nimi
drzwi.
Na górze nic nie było przygotowane do porodu, więc Mali usiadła na krześle,
a Ane zaczęła wyciągać z szuflad i szaf to, co potrzebne. Pod koc i prześcieradła
podłożyła warstwę gazet. Wreszcie Mali z trudem weszła do łóżka. W ostatniej
chwili, jak się okazało, gdyż po kolejnym skurczu poczuła, że coś mokrego spływa jej
po nogach.
-Boże jedyny, dopomóż - wykrztusiła, podnosząc się na łokciach, gdy skurcz
zelżał. - Czy to krew, czy odeszły wody?
Gdy spojrzała po sobie, stwierdziła, że po prześcieradle rozlała się krew
zmieszana z wodami płodowymi. Przez chwilę panika zupełnie ją sparaliżowała.
Opadła na łóżko, zakryła ramieniem twarz i zaczęła płakać.
- Mali, no co ty - powiedziała bezradnie Ane i spróbowała ją objąć. - Nie
płacz, bo nie wiem, co robić. Ty zawsze byłaś taka silna. Nie płacz, słyszysz?
Słowa służącej powoli docierały do otumanionej głowy Mali. Przetarła
wierzchem dłoni twarz. Wiedziała, że Ane ma rację: jeśli się podda, panika ogarnie
także Ane. Wszyscy przywykli, że to Mali zachowuje spokój i rozsądek, że to ona
rozwiązuje wszelkie problemy. Wzięła z rąk Ane mokrą szmatkę i przetarła swoją
gorącą, zalaną łzami twarz.
- Spokojnie, Ane - powiedziała ochrypłym szeptem, biorąc tamtą za rękę i
ściskając lekko. - Ja po prostu... Ale już będzie dobrze, chociaż wiem, że nie
wszystko jest tak, jak powinno. Na pewno jest za wcześnie, jesteśmy w środku
mroźnej zimy, no i poród idzie za szybko. Trudno będzie utrzymać dziecko przy
życiu, musimy to sobie powiedzieć. O ile przyjdzie żywe na świat - dodała powoli.
- Ale tobie nic nie grozi, Mali? - spytała Ane gorączkowo, patrząc na panią ze
strachem w oczach. - To znaczy... Nie, nie powinnam tego mówić, ale się boję -
wyszeptała przerażona. - Nawet jeśli dziecko umrze, to ty nie... Tobie nic nie grozi,
prawda? - dodała błagalnym tonem.
Mali zamknęła oczy. To właśnie ją gnębiło. Czuła jednak, że jest silna i ma
żelazną wolę przeżycia, choćby dla Siverta. Myśl, że mógłby zostać zupełnie sam w
Stornes, była nie do zniesienia. Więc niezależnie od tego, jak trudne mogą się okazać
najbliższe godziny, ona musi trzymać się życia. Dla Siverta, powtarzała.
Wzdrygnęła się, gdy uświadomiła sobie, że zupełnie nie bierze pod uwagę
nowego dziecka, że nie myślała, jak to z nim będzie, gdyby ona umarła. Dobry Boże,
oby nie spowodowała śmierci dziecka swoimi złymi myślami! Przecież pragnęła go!
Ale czy naprawdę?
Drzwi się otworzyły i weszła zdenerwowana Beret.
- Co tu się znowu dzieje? - spytała nienaturalnie wysokim głosem. - Nikt nic
mi nie mówi, choć rozumiem, że coś się stało. Takie zamieszanie na dziedzińcu... A
gdy spytałam Ingeborg, to...
Ane, która właśnie zmieniała prześcieradło pod Mali, wzdrygnęła się, jakby
została przyłapana na knowaniu przeciw starej gospodyni.
- Nie chciałam cię niepotrzebnie straszyć - powiedziała Mali, unosząc się
lekko, by pomóc Ane. - Jest za wcześnie i miałam nadzieję, że to fałszywy alarm. Że
minie, jeśli się położę. Ale obawiam się, że jednak się zaczęło.
Beret podeszła do łóżka i zauważyła stos mokrych, zakrwawionych
prześcieradeł na podłodze. Oczy rozszerzyły się jej ze strachu.
Czy wody już odeszły? I ty krwawisz? Boże jedyny, będzie jeszcze jedna
tragedia - zaczęła lamentować.
Już i tak jest źle, więc chociaż ty przestań krakać! -rzuciła Mali ostro. -
Oczywiście, jest za wcześnie, wody odeszły i trochę krwawię, a bóle są za silne i za
częste. Może nie jest najlepiej, Beret. Ale ani dziecko, ani ja jeszcze nie umarliśmy!
Beret stała jak sparaliżowana, wpatrzona w synową. Po chwili opadła na
krzesło i ukryła twarz w dłoniach.
- Tak czekałam na to dziecko - wyszeptała. - Straciłam i męża, i syna w ciągu
jednego roku, i nie wiem, czy jestem w stanie znieść jeszcze jedną stratę. Myślałam,
że w tym maleństwie przetrwa coś z Johana, a tak...
Mali nie chciało się odpowiadać, że tu chodzi także o jej życie, a nie tylko o
wytęsknionego przez Beret następcę Johana. Ale chwycił ją kolejny skurcz, silniejszy
od poprzednich. Zwinęła się, stękając z bólu i rozpaczy. Ane stała, nie wiedząc, co
ma robić. Beret nagle się ocknęła, odsunęła służącą i przytrzymała Mali, starając się
pomóc przetrwać ten ból. Gdy minął, pozwoliła synowej opaść na poduszki i otarła
mokrą szmatką jej spoconą twarz. Już się uspokoiła, tylko w oczach pozostał strach.
- Kiedy wreszcie będzie akuszerka? - spytała Beret, patrząc na Ane. - Zejdź na
dół i zobacz, czy nie jadą. Boję się, że to już zaraz! Dołóż do pieca. Musimy mieć
dużo gorącej wody - rzuciła.
Ane wybiegła, a Beret zmoczyła szmatkę i ponownie otarła czoło Mali, która
leżała, na wpół drzemiąc, zupełnie wyczerpana. Mali miała wrażenie, że kolejne
skurcze rozrywają jej ciało, i czekała na skurcze parte.
Wtedy już pójdzie szybko, pocieszała się blado. Zmówiła modlitwę, by
akuszerka przybyła, zanim to nastąpi. Pomoc samej Beret i Ane nie wystarczy, tyle
wiedziała.
Pierwszy skurcz party i akuszerka nadeszli jednocześnie. Mali trzymała się
kolumienek przy oparciu łóżka i bezskutecznie próbowała powstrzymać bóle. W jej
otumanionej głowie powstała myśl, że może uda jej się to wszystko opóźnić, jeśli się
postara. Ale skurcz przypominał osunięcie się zbocza w górach. Spiął jej brzuch,
który stwardniał niczym kamień i bezlitośnie przesuwał dziecko w dół. Mali poddała
się i zawyła z bólu i ze strachu.
- No, no, Mali, już jestem - powiedziała akuszerka i oderwała jej dłonie od
kolumienek, gdy skurcz minął.
Mali otworzyła oczy. Pot sprawiał, że widziała jak przez mgłę. Schwyciła
dłoń położnej i przywarła do niej.
Dzięki Bogu, że jesteś - wyszeptała. - Tak się boję. Wszystko idzie nie tak,
za wcześnie i za szybko...
Za wcześnie i za szybko, to prawda - potwierdziła akuszerka, ocierając jej
pot. - Dużo wiesz o porodach, więc nie będę owijać w bawełnę. Życie dziecka jest
zagrożone, to pewne. Wiesz, że ja zawsze walczę o dziecko, ale jeśli będę miała
wybierać pomiędzy jego życiem a twoim, to...
Co ty mówisz! - zaprotestowała Beret. - Nie chcesz ratować dziecka
Johana? Ja straciłam...
Będę ratowała oboje, jeśli dam radę - odparła kobieta, wpatrując się w Beret. - Ale
najważniejsze w takiej sytuacji nie jest ratowanie dziecka, które może będzie na wpół
żywe. Albo już martwe. - Otarła twarz Mali i dodała: - Musisz zdawać sobie sprawę,
że jeśli urodzi się żywe, to i tak nie ma dużych szans. A jedno jest pewne, że bez
matki i jej pokarmu na pewno jest stracone. Ja zawsze się staram i o dziecko, i o
matkę, teraz też. Ale powinnaś...
Nie mogę -jęknęła Beret. - To dziecko ma być pociechą za syna, którego
straciłam. Nie zniosę, jeśli i ono...
Uważam, że powinnaś zejść na dół - rzuciła akuszerka ostro. - Tutaj nikomu
nie pomagasz, a najmniej Mali, chyba tyle rozumiesz. Przyślij tu Ane.
Chcę tu być - zaprotestowała Beret. - Ja chcę...
Będzie, jak ja chcę. - Niemal popchnęła starszą panią w stronę drzwi. -
Nastaw kawę i weź się w garść! Tu nie chodzi o twoje życie.
Zanim otworzyła, weszła Johanna z Viken, wnosząc ze sobą chłód mrozu.
- Dzięki Bogu - odetchnęła akuszerka, wypychając jednocześnie Beret na
korytarz. - Nikogo bardziej nie chciałam widzieć - mówiła, pomagając staruszce
zdjąć szal. - Nie jest dobrze, a jeszcze ta Beret...
Krzyk bólu Mali powstrzymał ich dalszą rozmowę. Kobiety podbiegły do jej
łóżka.
- Nie dam rady - wykrztusiła rodząca, na wpół unosząc się z posłania. - Nie
wytrzymam tego. Już nie mogę. Chcę umrzeć!
-Jeszcze czego! - rzuciła akuszerka, wymierzając Mali policzek. - Masz
walczyć, dziewczyno! Nie chcę słyszeć więcej ani jednego słowa, że nie dasz rady
czy nie chcesz, żebyś wiedziała. Walcz!
Mali opadła na plecy, oszołomiona.
- Masz w sobie więcej siły niż ktokolwiek inny, przecież wiesz - mówiła dalej
kobieta. - Użyj jej teraz! Same nie damy rady, jeśli nie pomożesz.
Mali widziała tylko szarą, niewyraźną sylwetkę mówiącej. Była potwornie
zmęczona. Skurcze sprawiały taki ból, że strach przed następnym powodował u niej
mdłości. Poród Siverta też był trudny, ale nie do porównania z tym, który przeżywała
teraz.
Sivert, pomyślała otępiała. Jej syn nie może zostać sierotą! Miał tylko ją, bo
został spłodzony w grzechu i tajemnicy. Już i tak jego życie było trudne, a jeśli
jeszcze by teraz umarła...
- Pomóżcie mi obie - wyszeptała, chwytając akuszerkę za rękę. - Nie poddam
się, obiecuję.
-No, wiedziałam - mruknęła pod nosem kobieta i pogłaskała Mali po policzku.
- Pomożemy wszystkie trzy.
Silne skurcze parte następowały szybko po sobie i po półgodzinie dziecko
przyszło na świat. Niebieskoliliowy kształt wyskoczył razem z resztką wód i krwią.
Mali nie chciała nawet spojrzeć. Opadła na posłanie i czuła, że unosi się gdzieś pod
sufitem. Bóle ustały, panowała cisza. Powoli uświadamiała sobie, że nie powinno być
tak cicho. Dziecko zwykle krzyczy... Powoli obróciła głowę, ale nic się nie zmieniło.
A więc ono nie żyje, pomyślała zrezygnowana. Może to i lepiej, wszystkim byłoby
tak łatwiej.
Nagle zrozumiała, że nigdy nie pragnęła tego dziecka, dziecka Johana, tylko
że nigdy nie odważyła się do tego przyznać. To nie było dziecko miłości, tylko
dziecko poczęte przemocą i rosnące przez pierwsze miesiące w brzuchu dręczonej
matki. Jaki człowiek z niego wyrośnie, zwłaszcza jeśli jego ojcem jest Johan? Mali
oblizała spieczone, popękane wargi i oddała się błogiemu uczuciu unoszenia się
ponad łóżkiem, bez odczuwania bólu. Nagle ciszę przerwał słaby płacz dziecka. Mali
wzdrygnęła się. Z trudem otworzyła oczy i uniosła się na łokciach. Pokój wirował
wokół niej, poczuła, że zaraz zwymiotuje. Jakaś szara postać zbliżyła się do niej:
akuszerka z zawiniątkiem w ramionach.
- Oto twój syn, Mali - rzekła cicho, wzruszona. - Biedny chudziaczek, nie
wygląda najlepiej po tej ciężkiej drodze na świat. Ale chłopak musi być wytrzymały,
bo przeżył. Uważam, że Bóg ma w tym jakiś cel. Może za wcześnie tak mówić, ale
czuję w dziwny sposób, że mały da radę. Nie należy do tych, którzy się od razu
poddają, o nie.
Złożyła tłumoczek w ramiona położnicy. Mali przetarła piekące oczy i
spojrzała na dziecko, na jego malutką, czerwonosiną twarzyczkę, na główkę
zdeformowaną przez zbyt gwałtowny poród, na małe piąstki zaciekle bijące
powietrze.
Czy jest normalnie zbudowany? - wyszeptała, ogarnięta nagłym strachem.
Całkowicie! Główka wróci do normy za kilka dni. Pomyśl, przez co jego
ciało niedawno przeszło!
Tak, właśnie, pomyślała Mali i pogładziła palcem pomarszczoną twarzyczkę.
Mały był tak niepodobny do Siverta! Sivert urodził się duży, ładny i z masą
czarnych włosów. Ten tutaj był chudy, prawie siny i z kilkoma jasnymi kosmykami
na łysej główce. Był tak podobny do Johana, że Mali poczuła gęsią skórkę. Nagle
ogarnęły ją mdłości i zanim ktokolwiek zareagował, zwymiotowała na łóżko, po
czym zaczęła cicho płakać. Łzy kapały na noworodka. Akuszerka szybko go odebrała
i wytarła najgorsze. Nie było czasu na zmianę ubrania, bo kobiety dostrzegły, że
zaczęła krwawić. Akuszerka rzuciła się do ugniatania brzucha Mali, która straciła
przytomność.
Ile czasu upłynęło, nie wiedziała. Powoli uniosła powieki.
- Dzięki Bogu! - wyszeptała akuszerka. - Bałam się, że nie wrócisz. Minął
kwadrans...
Ciepłymi, delikatnymi dłońmi zdjęła z niej wilgotną, śmierdzącą koszulę i
rzuciła na stos prześcieradeł. Mali leżała, rozkoszując się ciepłem wody, którą ją
myto, tym, że ktoś o nią dba. Nagle przypomniała sobie o dziecku. Dostrzegła
Johannę siedzącą z becikiem blisko pieca.
Żyje jeszcze? - spytała niepewnie.
Żyjecie oboje, ty i dziecko, i to jest naprawdę cud -odparła akuszerka. Pot
perlił jej się na czole. - Nie dawałam wam wielkich szans, gdy cię zobaczyłam. Ale
powtarzam to, co zawsze o tobie mówiłam: że nie jesteś taka jak inne kobiety, Mali
Stornes. To dlatego ten maluch jeszcze żyje. Coś odziedziczył po matce, to pewne,
choć na oko podobny najbardziej do ojca. Beret będzie szczęśliwa - zachichotała. -
Tak bardzo pragnęła drugiego Johana! No, o ile mały przeżyje.
Mali ponownie dostała synka i przystawiła go do wezbranej pokarmem piersi.
Leżała, patrząc na małego, gdy nagle jakby coś zimnego złapało ją za gardło i zaczęło
dusić strachem, rozpaczą i gryzącym poczuciem winy. To jest także jej syn, myślała z
desperacją. Ona obdarzy go ciepłem i miłością, której Johan nigdy nie zaznał.
Wyrośnie na dobrego i szczęśliwego chłopca. Myśl, że on nigdy nie otrzyma
dziedzictwa, które właściwie to jemu powinno przypadać, odepchnęła. Spróbowała
skłonić małego do ssania, ale był tak osłabiony, że sutek wypadał mu z ust, a on
zasypiał. Mali zrozumiała, że jest bardzo słaby i że upłyną dni, a może tygodnie,
zanim poczują pewność, że przeżyje.
Gdy po raz pierwszy dali jej w ramiona Siverta, serce jej przepełniła miłość
tak wielka, jakiej nigdy wcześniej nie znała. Teraz chciała jedynie spać...
Gnębił ją wstyd i poczucie winy. Próżno oczekiwała ciepłej fali
macierzyńskiej miłości. Zamknęła oczy, próbując wywołać w sobie ciepłe uczucia do
nowo narodzonego, ale czuła tylko pustkę. Wybuchła płaczem. Co się z nią dzieje?
Co z niej za matka, że nie umie kochać własnego dziecka?
Ja... nie wiem, czy jestem w stanie go kochać - za-szlochała, chwytając
akuszerkę za rękę. - Nie wiem, czy... Nic nie czuję...
No, no, już. To normalne, że tak się czujesz po tak trudnym i ciężkim
porodzie - odpowiedziała akuszerka uspokajającym tonem, głaszcząc Mali po
potarganych włosach. - Oczywiście, że kochasz synka, ale jesteś teraz wyczerpana.
Nie, nie powinnaś się obawiać, Mali, że nie masz w sobie miłości macierzyńskiej. Nie
ma lepszej matki niż ta, którą ma Sivert Stornes! - Pogłaskała ją po policzku i
uśmiechnęła się. - To przyjdzie, przyjdzie.
Naprawdę? - pomyślała Mali zmęczona. Naprawdę?
ROZDZIAŁ 2
Mali zadziwiająco szybko stanęła na nogi. Niektóre kobiety leżałyby
tygodniami po tak ciężkim porodzie. Ona, mimo że nie czuła się jeszcze zupełnie
sprawna, wstała po niecałym tygodniu.
Nie mogła już leżeć sama na poddaszu z chudym, niemrawym niemowlęciem
przy boku. Czuła, jakby w ścianach wokół nich tkwiła pogarda i potępienie, co
powodowało w niej stałe poczucie winy i wstydu. Bo niezależnie od tego, jak bardzo
próbowała, nie umiała wywołać w sobie uczuć macierzyńskich. Przeciwnie: z każdym
mijającym dniem czuła coraz większą pustkę i rozpacz. Nie miała apetytu i źle spała,
co nie wpływało dobrze na jej pokarm.
Gdy się urodził Sivert, jej piersi przepełniało mleko. Teraz było go coraz
mniej. W panice próbowała wyciskać mleko z obolałych piersi, by pomóc małemu.
Słyszała, że pokarmu jest więcej, gdy piersi są dokładnie opróżniane. Ale mały źle
ssał i nie wyglądało, by cokolwiek przybierał na wadze. Mali wydawało się, że wręcz
chudł. Z płaczem ugniatała piersi, próbując skłonić syna do ssania. Jeśli ma umrzeć,
niech umrze od razu, pomyślała pewnego dnia, gdy był wyjątkowo niemrawy i gdy
pierś coraz wysuwała mu się ze słabych ust. Patrzenie na synka, bardziej nieżywego
niż żywego, było dla niej torturą, której nie mogła już znieść.
Wieczorem po narodzinach odbył się domowy chrzest. Uznano to za
konieczne, skoro mały był tak słaby. Mali domyślała się, że nikt nie dawał mu szansy
przeżycia choćby tygodnia. Zwłaszcza Beret nie potrafiła się opanować. Gdy weszła
zobaczyć małego, rozpłakała się głośno.
Zupełnie, jakbym widziała Johana! - szlochała, gładząc noworodka. - Bóg
wysłuchał moich próśb!
Jeśli masz takie dobre stosunki z Panem Bogiem, poproś, by mały przeżył -
rzuciła akuszerka. - Ani z nim, ani z jego matką nie jest najlepiej, powinnaś to
wiedzieć.
Beret opadła na krzesło i załamała ręce.
- On nie może umrzeć - wyszeptała. - Stornes znów ma Johana w tym dziecku,
widzicie przecież? To zupełnie niepojęte, że bracia mogą być aż tak niepodobni -
dodała nagle. - Ten jest jak skóra zdjęta z ojca, a Sivert...
Tak, na pewno jeszcze usłyszymy to wiele razy, jeśli on przeżyje, pomyślała
Mali zmęczona. Bo słowa Beret były prawdą. Długo można by szukać bardziej
niepodobnych do siebie dzieci. Ale teraz nie miała sił na dyskusję. Wymyśli coś na
zamknięcie ludziom ust później, jeśli będzie potrzeba.
- Oczywiście dostanie imię ojca - rzuciła Beret w trakcie przygotowań do
ceremonii.
Mali spodziewała się, że nie da się tego ominąć. Tak powinno być i w
propozycji Beret nie było nic dziwnego. Ale myśl, że miałaby znów jakiegoś Johana
przy sobie, była dla Mali nie do zniesienia. Z tym imieniem wiązało się tyle złego.
Może łatwiej pokocha syna, jeśli nie będzie nosił imienia ojca? Ale tego nie mogła
powiedzieć na głos.
Wpadła na pomysł nadania mu dwóch imion, mimo że było to rzadkością.
Poza Brit -Mali w Innstad nie było innych przypadków. Jej narodzinom towarzyszyły
szczególne okoliczności. Teraz jest podobnie, pomyślała Mali.
- Oczywiście, że otrzyma imię ojca - rzekła cicho, nie patrząc na Beret. - Ale
skoro może być moim ostatnim dzieckiem, chciałabym, by nosił także imię mojego
ojca. Chciałabym go nazwać Ola Johan.
Beret utkwiła w niej niedowierzające spojrzenie.
Ola Johan? To nie będzie nazwanie go po Johanie. A z twoim ojcem... -
Wstała i podeszła do okna. - Na pewno znów wyjdziesz za mąż - rzuciła po chwili. -
Czuję, że będziesz miała więcej dzieci, ale już nie będą naszej krwi. Możesz nazywać
je, jak chcesz, ale ten ma mieć imię ojca. Nie uważam, by to podlegało dyskusji.
Jak możesz wiedzieć, czy będę miała więcej dzieci - odparła Mali cicho. -
Jeśli nawet, skąd wiadomo, że to będą synowie? A on przecież nie stanie się mniej
synem swego ojca, gdy dostanie jeszcze imię Ola.
-To dziwne nosić dwa imiona, wiesz przecież dobrze - rzuciła Beret ostrym
tonem. - Jeśli już, to niech będzie Johan Ola. Imię ojca powinno być pierwsze.
Ale akurat tego Mali chciała uniknąć. Jeśli będzie Ola Johan, będzie mogła
nazywać go Ola, choć wiedziała, że nie będzie to mile widziane. Ale tę walkę stoczy
we właściwym czasie. Teraz musiała przeprowadzić swoją wolę, zanim nadjedzie
Nikolai, by ochrzcić dziecko. Imię, które mu nada, wpisze do księgi parafialnej.
Otrzyma! imiona Ola Johan Stornes. Beret miała zaciśnięte usta, gdy Nikolai
polał wodą święconą główkę małego w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego.
Możliwe, że w ogóle nie było się o co kłócić, pomyślała Mali. Biedaczek był tak
słaby, że mało prawdopodobne, by przeżył noc. Ale dla Beret miało to znaczenie,
nawet gdyby umarł. Bo od tej pory będzie miał imię Ola Johan Stornes, a tego Beret
nie chciała.
Cudowne? - powtórzyła Mali z niedowierzaniem. -Dlaczego?
Ja myślę, że to cud, że ten mały szkrab żyje - odparła Ane. - Miał ciężki
poród, twoje życie też było zagrożone. To było straszne. Nawet akuszerka nie dawała
mu wiele szans. I sądzę, że się uratował. Naprawdę jest w nim coś niezwykłego, coś...
nieziemskiego - rzuciła, rumieniąc się. - Nic złego nie mam na myśli - dodała szybko.
- To cud, że żyje.
Tak, zgadzam się - odparła Mali spokojnie. - To cud, że on żyje, mimo że
jeszcze nic nie wiadomo. Ale jest twardy...
Mimo że Mali nie odzyskała jeszcze w pełni sił, wstanie z łóżka dobrze jej
zrobiło. Kładła się do karmienia z małym kilka razy w ciągu dnia, ale poza tym było
mu dobrze w kołysce stojącej w pobliżu pieca.
Siverta pochłaniał nowy braciszek. Stał często, zapatrzony w stworzenie
leżące w kołysce i płaczące od czasu do czasu. Dla Siverta Ola Johan było zbyt
długim i trudnym imieniem, wymyślił więc krótsze: „Oja". Mali uznała, że tak było
najlepiej, i wkrótce wszyscy na dworze nazywali małego Oja. Wszyscy poza Beret.
Ona konsekwentnie mówiła Ola Johan, z naciskiem na drugie imię, co sprawiało, że
pierwsze stawało się niemal niesłyszalne. Ale Mali przyjmowała to spokojnie. Sivert
nieświadomie rozwiązał za nią ten problem.
Zarówno Ane, jak i Ingeborg często podchodziły do kołyski, by spojrzeć na
dziecko. Parobcy zerknęli raz czy drugi, ale bez entuzjazmu. Rzucili tylko, że
podobny do ojca. Nawet oni mogli to przyznać, mruknęli.
- Tak, trzeba być ślepym, by tego nie widzieć - powiedziała Ane, pochylając
się nad kołyską. - To cudowne dziecko.
Mężczyzną najbardziej zainteresowanym noworodkiem był Havard. Gdy Mali
kładła się na kanapie i ktoś miał podać jej syna, często on to robił. Ostrożnie
wyjmował Oję z kołyski i przenosił do matki.
- Można by pomyśleć, że nic innego nie robiłeś, tylko opiekowałeś się takimi
maluchami - rzuciła z uśmiechem Mali pewnego razu. - Rzadko mężczyźni mają
odwagę wziąć na ręce noworodka. Może masz gdzieś takiego na boku? - zażartowała.
Havard nie odpowiedział, przekazał tylko małego Mali i patrzył na nich
poważnymi oczami.
- Też uważam, że to mały twardziel - powiedział cicho. - Uparty jak ojciec, i
tak podobny, że... – Przerwał i przeczesał dłonią włosy. - Jesteś teraz szczęśliwa,
Mali? - spytał, przysiadając na skraju kanapy, tak blisko, że Mali z wrażenia poczuła
pot spływający po plecach. - Cieszysz się, że masz coś po mężu?
Mali zerknęła na niego.
- Miałam już Siverta - rzuciła. - Więc i tak mam coś po Johanie, nawet jeśli
ten mały...
Havard spojrzał na Mali i pogłaskał Oję po główce tak, że jego ciepłe palce
dotknęły jej dłoni.
- Sivert... zupełnie nie jest podobny do Johana. Zapominam, że to jego syn!
Ale ten tutaj... Zupełnie niczym wcielenie Johana. Myślałem, że może ty...
Mali nerwowo otuliła małego kocykiem, unikając spojrzenia Havarda. On
zbyt wiele rozumie, pomyślała z lekką paniką. Przypomniała sobie, że kiedyś mu
powiedziała, że wystarczy jej jedno małżeństwo, że nie zniesie, by znów kolejny
mężczyzna nad nią panował. Havard najwyraźniej o tym nie zapomniał i zapewne
rozumiał, że Oja nie był owocem miłości. Ale Sivert... Co miał na myśli, mówiąc to o
Sivercie? Sugerował, że Sivert nie jest dzieckiem Johana?
-Jestem wdzięczna za obu synów, których mam z Johanem - powiedziała
cicho, patrząc mu w oczy. - Są niepodobni, to prawda, ale krew w nich płynie ta
sama.
Havard uśmiechnął się i pogładził ją przelotnie po policzku.
Nie miałem nic innego na myśli - zapewnił. - Chciałem tylko wiedzieć, czy
jesteś teraz szczęśliwa. Czy to ważne dla ciebie, że ten malec jest tak podobny do
swego ojca, gdy jego już nie ma na świecie?
Wygląd nic dla mnie nie znaczy - odparła Mali cicho. - Do kogo jest
podobny albo nie. Wszystkich innych niezwykle to zajmuje. Ale może to normalne,
gdy rodzą się synowie na dworach, wtedy ma to znaczenie. To bzdury - dodała. - On
jest tym, kim jest!
Ale czy jesteś szczęśliwa?
Pokiwała głową, nie patrząc na niego. Havard wstał i wyszedł.
Gdy Mali mogła już usiąść do jedzenia razem z innymi przy stole, wszystko
zaczęło jej bardziej smakować. Jednak nadal chudła. Havard nie spuszczał z niej
zaniepokojonego spojrzenia, ale Mali nic nie mówiła. Siedziała w kącie kanapy z
szalem owiniętym wokół siebie i małego Oi i przysłuchiwała się rozmowom.
Nadal mówiono ó pożarach, które dotknęły w styczniu Bergen i Molde.
Gorsza sytuacja była w Bergen, ale i tak w Molde ponad tysiąc osób pozbawione
zostało dachu nad głową. Ogień w Bergen zaprószyli dwaj mężczyźni, idący z
zapaloną świeczką przez podcienie oberży Berstad. W Molde przyczyną był piorun.
Gudmund powyrywał z gazet zdjęcia i artykuły. Sivert nie mógł się nimi nasycić,
choć zdjęcia oglądał z ukrytym lękiem. Policzki mu pałały.
Nie wolno chodzić z nieosłoniętym ogniem - powiedział pewnego
popołudnia, gdy rozmowa ponownie zeszła na pożary. - Tak mówi mama.
No i widzisz, ile mama miała racji - odparł Havard, biorąc chłopca na
kolana. - Pomyśl, jaki to był pożar, i to przez tych dwóch panów ze świeczką.
Unikał tematu pioruna, który spowodował pożar w drugim mieście, pewnie po
to, by Sivert nie zaczął się bać burzy, myślała Mali. Ale Sivert jednak to pamiętał.
Czy piorun jest niebezpieczny? - spytał, bawiąc się włosami Havarda. -
Często widziałem pioruny. I słyszałem grzmoty.
Nie, nie powinieneś bać się ani pioruna, ani grzmotu - odpowiedział
mężczyzna. - Rzadko powodują pożar. Oczywiście, czasem się zdarza, ale nie
możemy bać się wszystkiego, co może być niebezpieczne. Zapomnimy wtedy, jak to
dobrze jest żyć.
Uważasz, że dobrze jest żyć? - upewniał się chłopiec poważnym tonem.
Tak, najczęściej tak uważam - uśmiechnął się Havard, burząc czuprynę
małego. - Teraz na przykład uważam, że to wspaniale, że twoja mama już się dobrze
czuje i może siedzieć z nami w pokoju, jak kiedyś.
Sivert uśmiechnął się szeroko, zeskoczył z kolan mężczyzny i podszedł do
matki półleżącej na kanapie. Położył się blisko niej, przytulił buzię do becika
braciszka i poklepał go. Nagle spojrzał na Mali.
- Ale kochasz mnie jeszcze, mamo? - spytał powoli. - Nie kochasz tylko Oi,
prawda?
Mali objęła syna i przytuliła go, chowając twarz w jego ciemnych lokach. Jej
serce przepełniała miłość, którą jakże pragnęła odczuwać także wobec młodszego
syna. A nadal nie czuła nic i to ją przygnębiało.
No co ty, Sivercie Stornes? - Uśmiechnęła się i pocałowała krągły policzek
pierworodnego. - Kocham cię tak bardzo, że nie wiem. Nie jest tak, że możemy
kochać tylko jedną osobę. W naszym sercu jest miejsce dla wielu. Ty zawsze
będziesz w nim miał miejsce tylko dla siebie, którego ci nikt nie odbierze. A teraz
Oja ma też swoje miejsce - dodała, nie patrząc na Havarda.
Czy tata miał też swoje miejsce? - spytał Sivert, owijając wokół palca
pasmo jej włosów.
Mali tak zaskoczyło to pytanie, że prawie się wzdrygnęła. Zadziwiające, nad
czym ten mały się zastanawiał, pomyślała, ukrywając płonące policzki we włosach
syna.
Tak, miał - odparła cicho.
Ale teraz to miejsce jest wolne - zastanawiał się Sivert - bo on nie żyje.
Powinniśmy znaleźć kogoś na to miejsce, nie uważasz?
Na krótki moment Mali napotkała iskrzące spojrzenie niebieskich oczu
Havarda i poczuła dziwną słabość. Czuła, że nadal płoną jej policzki z dziwnego
zażenowania. Gdy Sivert się rozkręci... Potargała mu włosy i odparła z uśmiechem:
- Gdy kogoś takiego znajdziesz, daj mi znać. Ale wiesz, nie zapomina się tak
łatwo tych, którzy odeszli. W jakiś sposób zawsze mamy ich w swoich sercach, tak
jak babcię. Nie zapomniałeś jej, prawda?
Sivert pokręcił głową w zamyśleniu i spojrzał na matkę.
- Nie, ale myślę, że mam całkiem duże serce, bo mam w nim wiele osób -
oświadczył z powagą.
Wierzę ci - uśmiechnęła się Mali. - Tacy dobrzy chłopcy jak ty zwykle mają
duże serca.
Ty też masz duże serce, Havard? - zainteresował się Sivert.
Tak, chyba też mam - potwierdził mężczyzna. - Od kiedy przybyłem do
Stornes, ty masz w nim całkiem spore miejsce. Ale jeszcze zostało trochę miejsca, co
najmniej na jedną osobę - dodał, zerkając na Mali.
Ona nie odwzajemniła jego spojrzenia, przygładziła tylko nerwowym ruchem
włosy.
- Zaraz nam znikniesz - rzucił pewnego dnia Havard, obejmując Mali w talii. -
Mogę cię objąć w pasie dwiema dłońmi. Powinnaś jeść, skoro karmisz jeszcze kogoś.
Mali aż drgnęła pod dotykiem jego ciepłych, silnych dłoni. Obawiała się też,
że ktoś ich zobaczy.
Jakoś to będzie - odparła, wywijając się z jego rąk.
O co chodzi? Boisz się mnie?
Mali poczuła, że robi się jej gorąco. Unikała jego wzroku.
- Nie, nie boję się - zapewniła. - Ale nigdy nie wiadomo, co inni pomyślą...
- Ty się tego boisz? - spytał żartobliwie, ujmując ją pod brodę i obracając jej
twarz ku swojej. - Nie wierzę ci.
Przytrzymał jej spojrzenie na krótką chwilę, w czasie której Mali czuła, jakby
tonęła w jego błękitnych oczach. Znów ogarnęła ją przedziwna potrzeba przytulenia
się do niego, do jego szczupłego, silnego i ciepłego ciała. Zapragnęła poczuć
obejmujące ją ramiona Havarda i uwierzyć, że ktoś się nią zaopiekuje.
Bez słowa odwróciła się gwałtownie, ale serce biło jej mocno, a nogi miała
dziwnie słabe. Havard zajmował spore miejsce w jej sercu, przyznawała, ale przecież
już od dawna. Jednak coś zaczynało się zmieniać, musiała to przyznać, choć za
bardzo nie rozumiała co. Przerażało ją to. Pewnie dlatego, że czuła się ogólnie
osłabiona i wyzuta z sił. Wtedy łatwo pomylić przyjaźń z innymi uczuciami,
pomyślała. Tak się nie powinno stać. Tak się nie może stać...
Chudy, drobny Oja trzymał się życia. Stopniowo zaczął lepiej ssać, co
spowodowało, że Mali miała więcej pokarmu. Gdy kalendarz wskazywał marzec,
wszyscy zauważyli, że mały przybrał na wadze. Niebezpieczeństwo jeszcze nie
minęło, ale Mali zaczęła wierzyć w słowa akuszerki, że mały da sobie radę.
Zasinienie, które utrzymywało się całkiem długo, znikło i Oja stał się różowy jak inne
niemowlęta. Nawet wyrosło mu więcej włosów. Miał duże, ciemne oczy, których
spojrzenie przenikało Mali na wskroś. Widziała w nim wyrzut, że nie kocha go jak
Siverta. W takich chwilach, gdy leżała z synkiem na poddaszu, a on wpatrywał się w
nią, płakała z ustami przy jego główce.
- Przecież kocham cię, Oja - szeptała. - Będę cię kochać. Jesteś niewinnym
biedactwem, a ja twoją mamą. Jeśli się tylko lepiej poznamy...
Jego małe paluszki złapały kosmyk jej włosów i pociągnęły. Naprawdę jest
silniejszy, pomyślała, rozluźniając jego chwyt. Otarła łzy, które spadły na jego
główkę, i z westchnieniem opadła na posłanie. Jakoś to będzie, pomyślała. Akuszerka
miała rację, powrót do siebie po tak gwałtownym porodzie wymaga czasu. To
normalne, powiedziała. Mimo to Mali odczuwała zawsze jakiś niepokój, że nie kocha
Oi wystarczająco mocno. Leżała, obserwując światło księżyca na belkach sufitu, i
zastanawiała się, za co może być to kara.
Wreszcie mogli zacząć przyjmować gości w Stornes. Sąsiedzi czekali z
niecierpliwością, by zobaczyć nowe dziecko. Jednak ani Mali, ani Oja nie byli
dostatecznie silni, by przyjąć wszystkich naraz. Najpierw przybyli najbliżsi z Buvika
i Innstad, pozostali mieli jeszcze poczekać.
Matka Mali wzruszyła się, gdy usłyszała, że wnuka nazwano także na cześć
dziadka ze strony matki. Mali poprosiła ją jednak, by nie mówiła o tym w obecności
Beret.
Kochanie - przestraszyła się matka. - Nie podobało jej się to?
Chciała, by chłopiec nosił tylko imię Johana - odparła Mali. - Niczego
innego nie można było oczekiwać.
No to powinnaś tak zrobić. - Matka rozejrzała się wokół z obawą, czy nikt
ich nie słyszy. - Nie warto drażnić Beret, tyle przeszła...
Ale ja chciałam, by mały nosił także imię mojego ojca - powiedziała z
naciskiem Mali. - I tak jest za późno, już jest po domowym chrzcie i już ma imię, z
którego będzie dumny, gdy dorośnie. - Mali miała na myśli głównie „Ola"... - Już się
zresztą ułożyło, bo od kiedy Sivert zaczął na niego mówić Oja, wszyscy tak mówią.
Oprócz Beret, ale na to nic nie poradzę. Matka stała, patrząc na małego w kołysce.
- Co słychać u ojca? - spytała Mali. - Jak się wam mieszka w nowym domu?
Nowy dom w Buvika skończono przed jesienią i rodzice przeprowadzili się
przed Bożym Narodzeniem. Odremontowano też i zmodernizowano stary dom, i
najstarszy brat Mali wprowadził się tam z żoną, Anną. Wzięli ślub tydzień po
porodzie Mali, więc oczywiście nie była na weselu, ale cieszyła się na myśl, że
pojedzie złożyć życzenia nowożeńcom i obejrzy nowe porządki w obejściu.
- Jeszcze to do nas nie dociera - odparła matka z uśmiechem. - Nie można tak
po prostu odzwyczaić się od życia w starym domu. Ale mamy teraz łatwiej, no i tak
blisko do swoich. Anna Bjarnego jest dla nas taka miła! Naprawdę Bjarne znalazł
dobrą żonę. Myślę, że wszystko będzie dobrze.
- A ojciec? - powtórzyła Mali, zerkając na ojca, który rozmawiał z Havardem.
- Jak się ma?
Zauważyła od razu po ich wejściu, że ojciec schudł i nie wydawał się zdrowy.
Jego twarz przybrała jakiś szarawy odcień i Mali słyszała, że szybko oddycha.
Wspomniała swoją wizytę przedświąteczną w zeszłym roku, gdy ojciec z takim
zapałem pokazywał jej, gdzie zbuduje ich nowy dom. Już wtedy domyśliła się, że ma
problemy z sercem. Dotrzymała jednak obietnicy i nic nikomu nie powiedziała. Jego
stan raczej się nie pogorszył, przynajmniej nic takiego nie słyszała. W tym roku nie
była u nich przed świętami z powodu mrozu i swojej ciąży. Ciekawa była, czy ojciec
dotrzymał obietnicy i poszedł do lekarza.
Tak jak zwykle - odparła matka, gładząc wnuczka po policzku. - Może za
dużo pracuje. Mówiłam mu, że nie jest już młody, ale on nie słucha. Wiesz, jaki jest.
Ale niepokoi mnie to, że często jest zmęczony i zdyszany.
Był u lekarza?
Kto, ojciec? - Matka zaśmiała się cicho. - Słyszałaś, by ojciec kiedykolwiek
poszedł do lekarza? Nie, ojciec nie ma zaufania do wiedzy lekarskiej. Mówi: „Ten,
kto idzie do doktora, za dwa tygodnie nie żyje". Jest o tym przekonany, więc nie da
się go zmusić...
Nie poruszały więcej tego tematu, lecz Mali lękała się o ojca. Niepokoiła ją
też Margrethe. Siostra wydawała się wesoła i w dobrej formie, ale jak na kobietę,
która za kilka tygodni ma termin porodu, miała zbyt mały brzuch. Ale może to
dlatego, że pamiętała ją z ostatniej ciąży, gdy jej brzuch mieścił bliźnięta. Może
oznacza to tylko, że będzie miała jedno dziecko?
Jak się masz po tym wszystkim? - spytała Margrethe, pomagając w
sprzątaniu stołu po kawie. - Jesteś za szczupła. Czy w ogóle coś jesz?
Oczywiście, że tak - uśmiechnęła się Mali. - Już mi o wiele lepiej. Ale tym
razem nie było łatwo, o nie. Nikt nie ma apetytu, gdy chodzi i się zamartwia, czy
dziecko przeżyje. Znasz ten stan? Oja naprawdę był w słabej formie, bałam się o
niego.
A jest już taki słodki - odrzekła siostra. - Ale doprawdy, jakże podobny do
ojca! Aż przeszedł mnie dreszcz, gdy go zobaczyłam.
Ja tak mam ciągle, pomyślała Mali, zmywając filiżanki.
- Jak się czujesz? - spytała, spoglądając na młodszą siostrę. - Wkrótce twoja
kolej, co?
Przez twarz Margrethe przebiegł cień. Nerwowym ruchem przygładziła
włosy.
- Co się dzieje? - Mali objęła ją.
-Nie, pewnie nic takiego... ale trochę krwawiłam w zeszłym tygodniu.
Myślałam, że to znak zbliżającego się porodu, ale nic się nie działo. Pewnie to nic
takiego? - spytała, patrząc na starszą siostrę z nadzieją.
Mali zrobiło się gorąco. Krwawienia zawsze oznaczały coś poważnego, tyle
wiedziała.
- Czujesz ruchy? - spytała, kładąc dłoń na brzuchu siostry.
-Ja... tak sądzę - szepnęła Margrethe, zwracając na nią oczy pełne łez. - Ale
nie jestem pewna. Wcześniej było bardziej ruchliwe, ale może teraz ma mniej
miejsca, nie uważasz?
Może i tak - odparła Mali, choć wiedziała, że to nieprawda. - Sądzę, że
Bengt powinien zawieźć cię do akuszerki. Badanie pod koniec ciąży nie zawadzi.
O nie, nie chcę go niepokoić! - zaprotestowała siostra. - On i tak się boi, że
coś ze mną może się stać, wiesz, jaki on jest...
Tak, wiem. Dlatego powinien jeszcze chętniej cię do niej zawieźć -
powiedziała Mali spokojnym tonem. -Prawdopodobnie wszystko jest w porządku, ale
warto sprawdzić. Jeśli coś się dzieje, lepiej to wiedzieć wcześniej niż...
Coś się dzieje... - powtórzyła Margrethe, wpijając wzrok w Mali. Oczy jej
błagały o pocieszenie, lecz Mali nie umiała kłamać. Zycie siostry znaczyło dla niej
więcej, niż gdyby miała odjechać stąd z fałszywą nadzieją.
Nie mówię, że coś się dzieje złego - powiedziała, gładząc siostrę po
policzku. - Chcę tylko, żebyś się zbadała. Jeśli nie dla mnie, zrób to dla Bengta i
trójki dzieci, które już macie. Oni cię potrzebują, wiesz przecież.
- O czym tak szepczecie?
Żadna nie zauważyła, że podszedł do nich Bengt. Margrethe aż podskoczyła i
zaczerwieniła się po czoło. Patrzyła na Mali błagalnym spojrzeniem, by nic nie
mówiła.
- Chciałabym, byś zawiózł Margrethe do akuszerki, Bengt - rzekła Mali.
Margrethe jakby zapadła się w sobie.
Bengt spojrzał na żonę z przestrachem i objął ją.
Co takiego? - spytał cicho. - Coś się dzieje złego? Nic nie mówiła...
Zapewne nie - odparła Mali. - Ale mówię właśnie Margrethe, że najwyżej
przejedziecie się na próżno. Przecież to nic takiego, prawda, Bengt?
Oczywiście, że pojedziemy, skoro Mali tak mówi. Ale nic nie mówiłaś, że...
To nic takiego - zapewniła Margrethe cicho. Mali czuła, że jest na nią zła. -
To Mali uważa...
Mali nam zawsze pomagała - rzekł Bengt spokojnie. - Zrobimy tak, jak
mówi. Ona chce naszego dobra, przecież wiesz, moja Margrethe. Ja też tego chcę.
Jesteś dla mnie najdroższą osobą na całym świecie - powiedział, przytulając mocno
żonę.
Margrethe uśmiechnęła się i spojrzała na niego rozjaśnionymi oczami.
- Skoro tak chcesz - powiedziała cicho.
Mali była spocona i wymęczona, gdy już wszyscy odjechali. Zostawiła
sprzątanie i zmywanie w rękach Ane i Ingeborg i podeszła do stołu, przy którym
siedział Sivert i Havard. Chłopiec bawił się drewnianym konikiem, którego
wystrugał dla niego Gudmund.
- Czas do łóżka - powiedziała, targając włosy synkowi. - Chodź, pójdę z tobą.
Ale Sivert nie chciał się jeszcze kłaść.
- A jeśli cię zaniosę na górę razem z konikiem? - spytał Havard. -
Moglibyśmy zrobić mu stajnię pod kołdrą, żeby spał dziś z tobą.
Taka propozycja spotkała się z lepszym przyjęciem. Mali czuła, że to ona
powinna położyć Siverta, jednak nie zaprotestowała. Była tak zmęczona... Nogi
miała niczym z ołowiu. Dlatego siedziała tylko na stołku przy oknie, podczas gdy
Havard zdjął z Siverta odświętne ubranie i okrył go kołdrą. Gdy usłyszała, że konik
ma już stajnię i że powiedzieli mu dobranoc, wstała sztywno i podeszła do łóżka.
- Śpij dobrze - powiedziała cicho i pocałowała syna. - Dobrej nocy tobie i
konikowi.
-Czy Havard może mnie jeszcze kiedyś położyć spać? - spytał Sivert, nadal
obejmując ją za szyję. - Ja lubię Havarda, mamo.
- Tak, wszyscy go lubimy - odparła Mali. - Ale Havard...
- Chętnie położę cię jeszcze kiedyś spać, Sivert - powiedział mężczyzna - o ile
twoja mama też tu będzie.
Mali odwróciła się i spojrzała na niego, na iskrzące spojrzenie niebieskich
oczu, na miły uśmiech, mocne białe zęby. Boże, dopomóż, pomyślała, wspierając się
na oparciu łóżka, on staje się zbyt bliski... Ale nic nie powiedziała.
Mamo, czy on może...
Tak, chyba tak - odrzekła cicho. - Ale teraz już śpij, synku.
Na korytarzu Havard złapał ją za ramię i przytrzymał mocno.
Nie chcesz, bym kładł go spać?
To nie to, Havard - odpowiedziała. - Ja się bardzo cieszę, że on... że ty...
Aleja się...
Boisz się, tak? Boisz się, że zbyt się tu zadomowię?
Mali nie była w stanie spojrzeć mu w oczy, stała tylko, mnąc palcami
kołnierzyk. Możliwe, że nie jego się bała, ale siebie samej. Ostatnio czuła się tak
słaba i pozbawiona woli... Gdy uniósł jej twarz ku górze, chciała uciec. Ale nogi
miała niczym przyklejone do podłogi.
- Wszyscy potrzebujemy trochę ciepła w życiu, Mali - wyszeptał. - Nawet ty.
Możliwe, że ty nawet więcej niż inni, bo nie sądzę, żebyś otrzymywała je ostatnio.
Nie będę się narzucał, obiecałem i dotrzymam tej obietnicy. Widzę tylko, że jesteś
zmęczona i samotna, i że potrzebujesz kogoś. A ja jestem twoim przyjacielem, sama
tak powiedziałaś.
Mali chciała coś odpowiedzieć, ale nie mogła wydobyć ani jednego słowa. Jej
oczy wypełniły łzy. On miał rację. To właśnie było tak trudne z Havardem, że
rozumiał więcej, niż powinien. Gdy jego usta dotknęły miękko jej ust, wsparła się o
niego. Zamknęła oczy i napawała się ciepłem jego ciała. Jego dłonie objęły ją w talii
i przytuliły mocniej. Przez chwilę stali tak, mocno przytuleni. Jego usta nie żądały
więcej, dłonie trzymały ją mocno, ale i delikatnie. Nagle Mali opamiętała się i chciała
się uwolnić z uścisku.
- Mali, Mali - wyszeptał z ustami przy jej włosach. - Czego się tak obawiasz?
Ja chcę tylko twojego dobra.
Chciała mu odpowiedzieć, ale gdy uniosła twarz, jego usta znów znalazły jej
usta. Tym razem żądały więcej, tak samo jak dłonie. Gładziły ją po plecach, po
głowie, mocniej przycisnęły. Mali nagle poczuła, że Havard jest podniecony, i
gwałtownie zaczerpnęła powietrza. Drżące ciepło rozeszło się po jej podbrzuszu i
poczuła, że mleko płynie jej z piersi. Czy to byłoby złe, gdyby ona...
- Tego nie było w umowie, Havard - rzuciła nagle, łapiąc go za ręce i
odsuwając się.
Nie odpowiedział, przeczesał tylko włosy palcami. Patrzył na nią. Nadal jest
zbyt szczupła, pomyślał, lecz poza tym jeszcze piękniejsza niż wcześniej: prosta i
giętka niczym trzcina, ze wspaniałymi włosami i ciemnymi oczami.
- Czy będę mógł to powtórzyć? - spytał cicho.
Odwróciła się gwałtownie, chciała mu ostro odpowiedzieć. Jej uczucia były
jednym wielkim chaosem.
- Mam na myśli, czy będę mógł położyć Siverta spać - dodał z uśmiechem.
Mali podeszła do schodów. Dogonił ją, zanim postawiła stopę na najwyższym
stopniu, i dotknął lekko jej ramienia.
- Jesteś na mnie zła? - rzucił cicho.
Odwróciła się i spojrzała na niego. Pogłaskała go po policzku i powoli
pokręciła głową.
Pewnie powinnam, ale nie jestem - powiedziała. -Nie jest łatwo złościć się
na ciebie, Havard. Ale my...
Mamy umowę - dokończył za nią. - Nie zapomniałem o niej, mimo że
najchętniej...
Tej nocy Margrethe urodziła martwą dziewczynkę.
ROZDZIAŁ 3
Wraz z kwietniem nadeszło upragnione ciepło i słońce. Półsenne muchy tłukły
się o szyby, potok za pralnią bełkotał pod lodem, wielkie pranie leżało rozłożone do
wybielenia na resztkach śniegu niczym spadłe z nieba anioły. Lód i śnieg topniały w
oczach. Pod nasłonecznionymi ścianami budynków bywało tak ciepło, że i okrycia
głowy, i wierzchnie warstwy ubrania lądowały na ławce.
Mali siedziała przy spiżarni z twarzą zwróconą ku słońcu. Oparta o ścianę,
rozkoszowała się ciepłem, które wypełniało jej ciało. I zranioną, samotną duszę,
dodała w myślach i poczuła napływające łzy. O wiele łatwiej jej przychodziły od
czasu urodzenia Oi, sama nie wiedziała, dlaczego. Może dlatego, że nadal miała
wyrzuty sumienia, że nie dość kocha tego malca. Kochała go, oczywiście. Już urósł i
nabrał ciała, uśmiechał się do niej. Czuła coś do niego, to pewne. Ale nie dawało się
tego porównać z wszechogarniającą, nieziemską miłością do Siverta, na pewno nie.
Długo sobie powtarzała, że miłość nadejdzie sama, że - jak mówiła akuszerka
- nie było jej łatwo po tak ciężkim porodzie. Ale to nieprawda, myślała. Czuła, że Oja
jest bardziej synem Johana niż jej, zwłaszcza ze względu na podobieństwo. Przecież
nic na to nie mógł poradzić, biedaczek. Byle nie stał się do niego podobny z
charakteru! O to Mali chciała najbardziej zadbać. Wydobędzie z niego najlepsze
cechy, weźmie go pod swoje skrzydła, będzie o niego walczyła i go broniła, bo jest za
niego całkowicie odpowiedzialna. Ale kochać go tak naprawdę, bez żadnych
zastrzeżeń, jak Siverta, nigdy nie potrafi. Ta świadomość ją prześladowała.
Siedziała tak, na wpół drzemiąc w słońcu. Aż podskoczyła, gdy dobiegł ją
odgłos sań zajeżdżających na dziedziniec. Gdy przymrużyła oślepione światłem oczy,
rozpoznała Margrethe i Olausa. Sivert też ich dostrzegł z okna izby i słyszała, że Ane
z trudem udaje się go ubrać. Mali wstała i podeszła na powitanie siostry.
- Ależ miło, że przyjechaliście - powiedziała, zsadzając Olausa. - Biegnij do
domu, Sivert już się ubiera!
Margrethe podjechała do ściany stodoły i uwiązała konia.
- Nie chcesz wprowadzić go do środka? - spytała Mali.
- Nie, na słońcu jest ciepło, niech sobie stoi - odparła Margrethe, zeskakując z
sań. - Nie zostaniemy zresztą długo. Jest już kwiecień i nasi mali dziedzice niedługo
mają urodziny. Pomyślałam, że możemy porozmawiać, jak je urządzić. No i jeszcze
mama. W maju skończy
pięćdziesiąt lat!
Mali przyjrzała się siostrze. Już minął miesiąc, od kiedy tak nieoczekiwanie
urodziła nieżywą córkę. Mali dowiedziała się dopiero następnego dnia, a pojechała do
niej po kilku dniach. Margrethe leżała w łóżku, oczywiście bardzo przygnębiona.
Wszyscy pogrążeni byli w smutku, że dziecko, na które tak czekali, nie żyło. Ale tak
już się działo w życiu. Do rzadkości należały przypadki, gdy wszystkie urodzone
dzieci przeżywały. Mali powiedziała to siostrze. Chciała też napomknąć, że powodem
mogło być zbyt szybkie zajście w ciążę po bliźniaczkach, lecz dała spokój.
Dołożyłaby siostrze wyrzutów sumienia, a przecież nie była tego tak pewna. Takie
rzeczy po prostu się zdarzają.
Jak się masz? - Mali objęła siostrę. - Czujesz się już lepiej?
Trochę tak - przyznała Margrethe powoli. - Ale co noc śni mi się córeczka,
której nie dane było żyć. Czy to moja wina...?
Twoja wina? - Mali przytuliła ją. - Oczywiście, że nie twoja, co za
głupstwa! Tak się czasem zdarza, i już. Tak naprawdę obie jesteśmy szczęściarami.
Przecież to istny cud, że bliźniaczki przeżyły. Tak jak Oja. Nie, to nie twoja wina, nie
powinnaś tak myśleć ani przez chwilę!
Ale to było... Powinniśmy dłużej odczekać z Bengtem...
Przecież są takie, które zachodzą w ciążę co roku -rzuciła Mali. - Może nie
wszystkie dzieci przeżywają, to prawda. Nawet gdybyś urodziła tylko jedno dziecko,
też nie byłoby pewne, że dorośnie. To zależy od wielu rzeczy, wiesz.
Margrethe spojrzała na nią oczami pełnymi łez.
Tak chciałam z tobą o tym porozmawiać - szepnęła. - Było mi potem tak
źle...
Ale Bengt chyba nic ci nie powiedział...
-O nie, Bengt był dla mnie bardzo dobry, powiedział, że najważniejsze, że ja
przeżyłam. Że może z dzieckiem było coś nie tak, i może lepiej, że nie żyło. Że
możemy mieć więcej dzieci.
Tak, na pewno możecie, pomyślała Mali, ale lepiej trochę z tym poczekać.
Powiedziała to Margrethe ostatnio, ale to przecież było ich życie i ich wybór.
Sivert i Olaus wybiegli z impetem na dwór.
Ulepimy bałwana przy spiżarni! - zawołał Sivert. -Ane powiedziała, że da
nam marchew na nos, jak będzie gotowy!
My siedzimy przy pralni! - krzyknęła za nimi Mali. - Jeśli nas nie będzie,
znaczy, że weszłyśmy do środka. O ile chcesz posiedzieć trochę na słońcu - zwróciła
się do siostry. - Znajdę jakiś pled, żebyś nie zmarzła.
Chętnie posiedzę na słońcu - odparła Margrethe. -To wspaniałe, że wreszcie
jest ciepło. I jasno.
Właśnie o tym samym myślałam - rzekła Mali. -To była długa i ciężka zima.
Tak, ja nie powinnam pewnie narzekać w porównaniu z tym, co ty przeszłaś,
Mali - powiedziała Margrethe. - Najpierw stary Sivert, potem Johan. Ja nie wiem, co
bym zrobiła, gdybym straciła Bengta. Chyba bym też umarła!
Mali nie odpowiedziała, wyjęła pledy i rozłożyła przy nasłonecznionej ścianie
pralni.
Ty zawsze byłaś najsilniejsza z nas sióstr - mówiła dalej Margrethe. - No,
Eli jest silna, na pewno, ale ty... Jakbyś wszystko potrafiła znieść. Jak to robisz?
Ty też jesteś silna - zaprotestowała Mali. - Pewnie nie znalazłaby się druga
dziewczyna, która jak ty wyjechałaby z domu, gdyby odkryła, że jest w ciąży. To
musiał być dla ciebie straszny rok, ale przetrwałaś! Więc nie opowiadaj mi, kto tu jest
najsilniejszy, dobrze?
Margrethe odgarnęła włosy.
- Tak, nie chciałabym, żeby taki rok się powtórzył - westchnęła. - Gdy o tym
myślę, sama nie rozumiem, jak temu podołałam. Wiesz, chodziło o wstyd, który
przyniosłabym ojcu i matce... Nie widziałam innej drogi. Ale w końcu wróciłam do
domu, bo już nie mogłam dalej. No i teraz jest mi cudownie, ale ty...
Odwróciła się w stronę siostry, która siedziała z zamkniętymi oczami, oparta o
ścianę.
- Wiem, że to nie moja sprawa, ale zaczęłam się zastanawiać... Ten twój ślub z
Johanem został tak szybko postanowiony. Czy ty... byłaś z nim szczęśliwa?
Mali poczuła, jak oblewa ją fala gorąca. Im mniej mówiło się o dawnych
czasach, tym lepiej, pomyślała.
Masz całkowitą rację, że to nie twoja sprawa - odparła, nie otwierając oczu -
tylko moja. Wyszłam za niego z własnej woli i pozostałam jego żoną aż do jego
śmierci. Czy byłam z nim szczęśliwa, dotyczyło tylko jego i mnie. Czym właściwie
jest szczęście? Można być szczęśliwym, mimo że nie jest się tak szaleńczo
zakochanym jak ty i Bengt. Nie żałuję wam tego szczęścia, ale uważam, że nie
każdemu jest przeznaczone, sama wiesz. Miałam dobrego męża, jestem panią dużego
dworu, mam syna, którego kocham ponad wszystko. To też jest szczęście...
Masz dwóch synów...
Mali poczerwieniała i, zakłopotana, poprawiła włosy.
Tak, nie zapomniałam o Oi - zaśmiała się nerwowo. - Oczywiście, że nie.
Ale był tak słaby i mały, źle ssał... Starałam się za bardzo do niego nie
przywiązywać, bo nie byłam pewna, czy przeżyje. Pewnie wytworzyłam jakiś
dystans wobec niego, na wypadek gdyby umarł. Byłoby mi ciężko, tak szybko po
śmierci jego ojca... - dodała, czując, jak płoną jej policzki od własnego kłamstwa.
Ja tak nie czułam przy bliźniaczkach – zamyśliła się Margrethe. -
Wiedziałam, że mogą umrzeć, mimo to kochałam je aż do bólu. Nie mogłam nic
poradzić, tak było. Nie umiem wytworzyć dystansu jak ty.
Mali nie odpowiedziała. Odwróciła płonącą wstydem twarz od siostry. Nie
miałaby żadnego problemu z miłością do Oi, gdyby był synem Jo, myślała często.
Nie przynosiło to ulgi jej wyrzutom sumienia... Traktowała Oję jako dziecko poczęte
przez gwałt. Pewnie tak było. Jednak nie rozumiała, dlaczego czuje wobec niego tak
mało. Przecież w pierwszym okresie życia w Stornes marzyła o dziecku z Johanem!
Jednak nienawiść do Johana rosła w niej wraz z upływem lat. Pogarda wobec
niego, poniżenie, któremu ją poddawał, to wszystko coś w niej zmieniło. Gdyby
jednak to było tylko to, może by bardziej kochała jego dziecko. Ale Johan zabił Jo i
jednocześnie zabił coś w niej. Ona zawsze będzie kochała Jo i jego dziecko. Ich troje:
Jo, Sivert i ona, stanowiło całość. Tak często myślała tej zimy. Wiedziała, że to źle
wobec Oi, ale nie mogła na to poradzić: on nie należał do nich...
Może tak się stało, bym dała radę przez to przejść -powiedziała Mali cicho,
odwracając się do siostry. - Dopiero teraz mogę odważyć się myśleć, że Oja przeżyje.
Ale jest coś szczególnego przy pierworodnym - dodała. - Ja w każdym razie tak czuję
bez względu na to, czy to źle, czy dobrze.
A może? - zamyśliła się Margrethe. - Ja chyba też czuję do Olausa coś
szczególnego. Oczywiście, kocham też dziewczynki, ale Olaus, tak... - Oczy siostry
przybrały marzący wyraz i Margrethe posłała Mali nieśmiały uśmiech. - Prawie
zawsze przychodzi mi na myśl...
Poczerwieniała gwałtownie. Mali poklepała ją po policzku.
Cieszę się, że jesteś szczęśliwa, Margrethe - rzekła. -Że się odnaleźliście z
Bengtem. Mało kto tak do siebie pasuje jak wy.
Ale ty nie chcesz wyjść znów za mąż...
W każdym razie nie spieszy mi się - odparła Mali. -Teraz mam tak dobrą
pomoc w gospodarstwie, że nie potrzebuję męża. Ale co się kiedyś zdarzy, nie wiem.
Nie myślę o tym.
- Wielu myśli o tobie, wiem - rzuciła Margrethe, zerkając szelmowsko na
siostrę. - Słyszałam o takim i innym...
Na razie ja nikogo nie chcę - ucięła Mali. - Nie wyjdę za mąż tylko dlatego,
by mieć męża. Bo i po co?
Nie, ty nie - odpowiedziała siostra, wstając. - Ale ty nie jesteś jak inne
kobiety. Jesteś niemal zbyt silna, Mali. Nikogo nie potrzebujesz.
Mali także wstała i zaczęła strzepywać pledy. Rzuciła je na ławkę w pralni i
zamknęła drzwi. Objęła siostrę za ramiona.
- Potrzebuję moich dzieci, ciebie i mojej rodziny. Nie możesz w to nigdy
wątpić, Margrethe – oświadczyła z powagą. - Ale może nikogo więcej, to prawda. W
każdym razie na pewno nie męża.
Lubię być wolna, chciała dodać, i nie chcę męża, który może mi rozkazywać,
wyżywać się i dręczyć. Ale nie dodała. Siostrę by to zszokowało i zrozumiałaby, że
Mali było źle z Johanem, w łóżku i poza nim. Najlepiej, jak o tym nie wspomni.
W niedzielę czternastego maja Brit Buvik skończyła pięćdziesiąt lat. Dzień
ten obchodziła w Buvika cała rodzina, dorośli i dzieci. Eli i Johannes przyjechali z
małym Martinusem, pyzatym chłopczykiem podobnym do matki. Miał już dziesięć
miesięcy i był mistrzem raczkowania. Eli po ciąży nie straciła dodatkowych
kilogramów, ale nie wydawało się, by to jej przeszkadzało. Sprawiała wrażenie
zrównoważonej i spokojnej.
Z Innstad przyjechali Bengt z Margrethe ze swoją trójką. Pękali z dumy,
patrząc na swojego ruchliwego trzylatka i śliczne dziewczynki. Mali przyjechała z
synami i Havardem.
Nie chciała jechać taki kawał drogi sama. Havard zaofiarował się, że ją
podwiezie. Nie zostanie na przyjęciu, lecz przyjedzie po nich wieczorem. Ale
oczywiście Brit nie zgodziła się na to i zaprosiła Havarda, by został. Mali nie
podobało się to. Wolała, by nikt nie pomyślał, że Havard uzyskał inną pozycję w
Stornes niż przewidziana w umowie. Jednak jej mama była zachwycona. Nie
ukrywała, że cieszyłaby się, gdyby Mali wyszła za tego przystojnego, porządnego i
czarującego zarządcę.
- Ojej, jaki on miły, ten Havard - szepnęła do Mali z uśmiechem. -1 jaką ma
rękę do twoich dzieci! Jeszcze nie widziałam mężczyzny, który by...
Mali uściskała matkę, powstrzymując w ten sposób jej dalsze słowa.
Znam jego zalety, mamo - powiedziała. - Jestem wdzięczna, że pracuje w
Stornes. Ale nic poza tym.
Ale może będzie - odparła matka, wodząc spojrzeniem za Havardem. -
Potrzebujesz męża, dziecko.
Mali nie odpowiedziała, nie chciała psuć świątecznego nastroju.
W Buvika zrobiło się bardzo porządnie po rozbudowie i remoncie. Matka z
dumą pokazała jej ich nowy dom, a ciężarna Anna oprowadziła po reszcie domu. Że
też w Buvika zapanował taki dobrobyt, pomyślała Mali, rozglądając się wokół.
Bardzo się cieszyła, zwłaszcza ze względu na matkę i ojca. Nigdy nie zapomni
czasów, gdy ojciec znalazł się na skraju bankructwa, a matka, wychudła, z
niepokojem wypatrywała nowego dnia. Długi, niepewność jutra... Nie, nie mogła
wtedy podjąć innej decyzji, bo pewnie miałaby więcej istnień ludzkich na sumieniu.
Po obiedzie Mali wzięła wózek z Oja i ruszyła w dół ścieżką, by uśpić
małego. Oja poza domem, gdy nie miał swojej kołyski, najlepiej spał w wózku.
Majowy dzień był cichy i ciepły. Pszczoły brzęczały, rumianki bielały na łące. Gdy
dotarła na koniec zbocza, zawróciła, bo zobaczyła nadjeżdżający wóz konny z
powożącym mężczyzną.
- Czyżby to... Mali?
Odwróciła się. Ten głos... Spojrzała na mężczyznę. Ciemnowłosy, przystojny,
z opadającą na czoło grzywką, którą odgarniał w sposób, który zaczął jej kogoś
przypominać.
- To ty, Magnar! - powiedziała, zatrzymując się. - Minęło tyle lat...
Zeskoczył z kozła. Gdy się zbliżył, Mali dostrzegła, że lata pozostawiły ślad
na jego przystojnej twarzy. Sprawiał wrażenie przyciężkiego, uwydatnił mu się
brzuch. Ale jego oczy były prawie takie same, te same, które wywoływały u niej
zmysłowe sny. Teraz jego spojrzenie było wilgotne i nieco nieostre.
Kiedyś chciała mu się oddać, w każdym razie marzyła, by zrobił coś jeszcze
poza pocałunkami i niezgrabnymi, zbyt mocnymi pieszczotami. On jako pierwszy
dotknął i całował jej nagie piersi...
Gdy zbliżył się, poczuła jego wódczany oddech.
W samym środku niedzieli! Co się z nim stało, skoro robił coś takiego, i to
pewnie nie po raz pierwszy, sądząc po wyglądzie. Odsunęła się, złapała za rączkę
wózka i chciała iść dalej.
- Nie spiesz się tak bardzo, skoro spotykamy się po latach, Mali - powiedział,
kładąc dłoń na jej ramieniu. - Myślałem dużo o tobie...
Mali spojrzała mu w oczy. Nie wyglądał na szczęśliwego, choć miał żonę i
dzieci.
- Ja też o tobie myślałam - rzuciła lekkim tonem. - Tak już jest, gdy jest się
młodym i zakochanym. Ale tak nagle odszedłeś. Nie byłam wystarczająco dobra dla
twoich rodziców, prawda? Albo znalazłeś inną?
Magnar kopał kamyki leżące przy drodze i odgarnął nieposłuszną grzywkę.
Raczej... rodzice - mruknął. - Twojemu ojcu się wtedy nie wiodło i
powiedzieli, że...
Ależ Magnar - powiedziała Mali spokojnie. - To było tak dawno temu.
Wszystko już zapomniane!
Spojrzał na nią. Słońce sprawiło, że jej jasne włosy zaświeciły niczym złoto, a
oczy wydawały mu się większe i ciemniejsze, niż pamiętał. Była tak ładna, że aż
przeszedł go dreszcz. Spojrzał na jej bluzkę, na wypełniające ją piersi, przypomniał
sobie, że kiedyś ich dotykał i całował. Poczuł fizyczne podniecenie i postawił stopę
na kamieniu, by je ukryć.
- I tak dobrze wyszłaś za mąż, Mali - rzucił. - Pani w Stornes... Tak, mogę
zrozumieć, dlaczego Johan cię chciał, nawet bez posagu. Ale miałaś być moja... -
dodał z błyskiem w oku.
- Słyszałam, że masz żonę i kilkoro dzieci – zauważyła lekkim tonem. - Więc
też nieźle ci się ułożyło. A może nie, skoro czuć od ciebie wódkę w niedzielne
przedpołudnie?
Ja chciałem ciebie - powtórzył, nie zważając na jej słowa, nie spuszczając z
niej spojrzenia. - Ale nie jest za późno, Mali. Jeszcze czas, by dostać to, czego wtedy
nie dostałem. Słyszałem, że owdowiałaś, a ja...
A ty jesteś żonaty - ucięła Mali chłodno. - Poza tym wszystko się zmieniło.
Czas zrobił swoje. Ale miło było cię zobaczyć. Powodzenia - powiedziała,
odwracając się.
Nagle poczuła, że chwycił ją wpół. Puściła wózek, bo Magnar uniósł ją z
ziemi i pociągnął za kwitnący krzak głogu przy drodze. Rzucił na ziemię i przygniótł
sobą. Czuła jego gorące, żądające usta, podczas gdy dłonie rozrywały jej bluzkę, aż
guziki pryskały na boki. Przez chwilę Mali jakby sparaliżowało. Lekki wiatr owiał jej
nagie piersi, poczuła usta Magnara wokół jednego sutka. Przez sekundę przeszedł ją
słodki dreszcz, jednak nagle ocknęła się i wbiła kolano między jego nogi. Magnar
jęknął i zsunął się z niej. Zerwała się, zebrała bluzkę w garść i przejechała drżącą
dłonią przez włosy.
- Ty wstrętna świnio - zasyczała, kopiąc go. - Co z ciebie za człowiek? Co ty
sobie myślisz, że tak po prostu możesz...
Sama tego chciałaś - wyszlochał. - Czułem to!
Chyba masz zbyt bujną wyobraźnię, Magnar - rzuciła Mali lodowatym
tonem. - Nie chciałabym cię, nawet gdybyś był ostatnim mężczyzną na ziemi. Nic o
tym nie mów, to i ja nie powiem. Ale jeśli usłyszę jakieś plotki, wiedz, że cię usadzę.
Pamiętaj, że nie jestem już biedną Mali Buvik. Jestem panią w Stornes! Więc uważaj,
ty obrzydliwcze.
Złapała za wózek i zaczęła szybko iść w górę. W połowie drogi usłyszała za
sobą tętent kopyt. Zwolniła i obejrzała się powoli. Serce czuła w gardle, biło jak
szalone. Co on sobie wyobraża? Czy ona w jakiś sposób go zachęciła? Nie,
wiedziała, że nie. On musiał postradać rozum! Wiedziała z gorzkiego doświadczenia,
że pijani tracą hamulce...
Próbowała przygładzić włosy i dokładniej zasłonić piersi, jednak zbyt wiele
guzików odpadło. Musi poprosić Annę, by pożyczyła jej bluzkę. Powie jej, że...
Właśnie, co jej powie?
Bałem się o ciebie. Długo cię nie było. Mali wzdrygnęła się. Był to
głos Havarda.
Co się stało? - spytał, obróciwszy ją ku sobie. Otworzył szeroko oczy, gdy
dostrzegł jej zniszczoną
bluzkę i rozczochrane włosy.
- Co się stało? - powtórzył zmienionym głosem, pełnym niedowierzania,
strachu i jakby gniewu.
- Ja... spotkałam dawnego znajomego - wyjąkała Mali. - Znałam go, gdy
byłam młoda, i... - I co, wróciliście do dawnych sztuczek? Mali wymierzyła mu
policzek.
- Co ty sobie myślisz! - rzuciła wściekła. - Był całkiem... Zresztą, nieważne, to
nie twoja sprawa. Idź sobie, nie chcę cię widzieć! - dodała drżącymi ustami.
Nagle wybuchła płaczem. Była w szoku, czuła się zbrukana. Wszystkie
wspomnienia nocy z Johanem stanęły jej przed oczami. Padła na kolana, zanosząc się
płaczem.
- Mali, Mali, wybacz mi - wyszeptał Havard, podnosząc ją i przytulając. - Ja
tak nie myślałem, tylko... straciłem głowę, gdy zrozumiałem, że ktoś mógłby...
Mali oparła się o niego i płakała.
- Zrobił ci coś?
Pokręciła głową, co sprawiło, że warkocz całkiem się rozluźnił i włosy
rozsypały się złocistą kaskadą po jej plecach. Havard dostrzegł jej półnagie piersi i
ostrożnie położył na jednej dłoń.
- Nie, Havard - szepnęła Mali. - Nie...
Pochylił się i wziął w usta jej sutek, a dłonie zatopił w jej włosach. Mali stała
na drżących nogach. Wsparła się o Havarda. Ktoś musi się mną zaopiekować,
pomyślała otępiała, ktoś taki jak on, dla kogo coś znaczę i kto chce mojego dobra.
Jego usta odnalazły jej usta, ciepłe dłonie pieściły jej piersi. Jak dobrze, pomyślała,
dobrze i bezpiecznie. Dlatego, że to Havard.
Odstawił wózek ze śpiącym Oja pod drzewo, wziął ją na ręce i ruszył w
kierunku łąki. Niech to się stanie, pomyślała Mali zmęczona i zamknęła oczy. Czuła
pulsowanie podbrzusza i rozchodzącą się stamtąd falę ciepła. Nagle Oja zaczął
rozdzierająco płakać. Podziałało to na Mali jak kubeł zimnej wody. Wysunęła się z
ramion Havarda i podbiegła do wózka. Drżącymi rękami wyjęła dziecko i zaczęła
kołysać. Oja uspokoił się szybko i Mali ostrożnie go odłożyła. Nadal drżącymi,
lodowatymi dłońmi Mali poprawiła włosy i bluzkę, spinając ją srebrną broszą, którą
miała przy szyi. Cały czas czuła obecność Havarda za swoimi plecami, jednak jej nie
dotykał. W końcu wzięła szal z wózka i otuliła się nim. Wystarczy. Poprosi Annę o
pożyczenie bluzki, choć nadal nie wiedziała, jak wytłumaczy swój wygląd. Ale coś
jeszcze wymyśli. Schwyciła rączkę wózka i zaczęła pchać go pod górę.
- Daj mi - rzucił Havard cicho. - Przykro mi, że... Ale jest mi trudno, Mali.
Jesteś taka...
Spojrzała mu w oczy. Były pełne skruchy.
- Nie powinieneś tego robić - powiedziała. – Mam do ciebie zaufanie, Havard.
Jeśli nie dajesz rady, powinieneś się wyprowadzić ze Stornes.
Pokiwał głową powoli. Spojrzeniem prosił o wybaczenie.
- Ja... Jesteś najładniejsza na świecie... Ale nie powinienem tego robić.
Obiecałem...
Mali patrzyła na niego. Miała świadomość, że wina nie leży tylko po jego
stronie, choć bez wątpienia wykorzystał fakt, że była w szoku, przestraszona i
zrozpaczona. Nie wie, co by się stało, gdyby Oja nie zaczął płakać. Oboje byli winni.
Nie uspokoiło jej to, wręcz przeciwnie: zaniepokoiło bardziej, niż chciała przyznać.
Jej ciało nie było tak nieczułe, jak myślała.
Mogę popchać wózek? - spytał.
Dobrze - powiedziała, ujmując rączkę po swojej stronie. -1 zapomnijmy o
tamtym...
Pokiwał głową, unikając jej wzroku. Przebywanie z nią tak blisko okazało się
dla niego trudniejsze, niż myślał, gdy godził się na pracę w Stornes. Czuł się chory z
tęsknoty i pożądania, z miłości, o której nie sądził, że nim zawładnie. Mali była tak
blisko, a jednak nieosiągalna. Jak długo zdoła tak żyć? Może naprawdę będzie musiał
opuścić Stornes, jeśli tak będzie najlepiej dla nich obojga?
Mali jakby czytała w jego myślach. Zatrzymała się nagle i spytała:
- Zostaniesz w Stornes, Havardzie? Potrzebuję cię, wiesz przecież.
Havard pokiwał głową. Tak, zostanie, skoro ona go o to prosi. Nie zawiedzie
jej i nie pozwoli, by inny mężczyzna zajął jego miejsce. Ale ona nie rozumiała chyba,
jakiej ofiary wymagała. Dziwiło go to, bo przecież nie była złym człowiekiem.
- Dziękuję - powiedziała i poklepała go po przyjacielsku po dłoni.
Poszli dalej.
ROZDZIAŁ 4
Trwała pełnia lata. Dni były ciepłe i pełne woni, długie wieczory zachwycały
grą kolorów na powierzchni fiordu i nad ciemnymi górami, noce były jasne i ciche.
Plony zapowiadały się wspaniale. Wszystko rosło w oczach.
W Stornes praca szła zwykłym rytmem, mimo braku gospodarza. Havard
dawał sobie świetnie radę. Ciągle w ruchu, planował robotę i dbał o wszystko.
Wszyscy go doceniali i lubili, bo nigdy nie okazywał wyższości. Miał szczególną
cechę: sprawiał, że ludzie dobrze się czuli w jego towarzystwie, nawet w trakcie
intensywnej pracy. Szedł za tym szacunek wobec niego jako człowieka. Nie zabiegał
o to, ale tak po prostu było.
Czasami Mali stwierdzała, że nigdy wcześniej nie panował w gospodarstwie
lepszy porządek. Co piątek siadali z Havardem nad rachunkami i planowali zadania
na nadchodzący tydzień, mimo że Mali nie uważała tego za niezbędne. Była
całkowicie przekonana, że Havard zna się na robocie, do której był zatrudniony.
- Ty rozumiesz to o wiele lepiej niż ja - powiedziała, gdy pewnego piątku
wszedł do kuchni z naręczem papierów i ksiąg rachunkowych. - Sam to zrób, mam do
ciebie zaufanie, wiesz przecież. Wszystko idzie dobrze, każdy to widzi. To dzięki
tobie - dodała.
Ale on trzymał się swego. Chciał, by brała udział w planowaniu, by pokazać
jej i wszystkim, że to ona tu rządzi, że jest tego świadom i to respektuje. Mali
zrozumiała, że ważne jest dla niego, by nikt nie mógł powiedzieć, że pozwala sobie
na zbyt wiele. Ze nie przekracza granic umowy.
- Zróbmy to razem - odparł. - Możliwe, że kiedyś będziesz zadowolona, że
umiesz planować i prowadzić rachunki. Nie jest pewne, że będę tu na gospodarstwie
całą wieczność - dodał, nie patrząc na nią.
Nie rozmawiali o tym, co wydarzyło się wtedy w Buvika. Havard był miły,
towarzyski i pracowity i tak samo chętnie zajmował się Sivertem. Tylko wobec niej
zwiększył dystans. A może sobie to tylko wyobraziła? Ale czuła, że nie może już do
niego iść ze wszystkimi problemami, że on nie chce przebywać z nią zbyt blisko.
Właściwie go rozumiała. Nie można mieć wszystkiego. Po wydarzeniu w Buvika
wiedziała, że Havard nie zadowoli się już okruchami. Jeśli ma coś mieć, to albo
wszystko, albo nic.
Zdarzało się, że czuła na sobie jego spojrzenie, gdy wydawało mu się, że ona
nie patrzy. Jednak gdy spoglądała na niego, udawał, że jest zajęty czymś innym.
Niech i tak będzie, pomyślała. Potrzebowała dobrego pracownika i zarządcy, i to jej
zapewniał. Mogła się obejść bez zaufania i bliskości pomiędzy nimi. Rozumiała, że
jemu nie jest łatwo. Sama tęskniła za jego ciepłem, uściskiem, może za łagodnym
pocałunkiem na poddaszu. Gdy tego już nie otrzymywała, czuła, jak było to dla niej
ważne - o ile sama mogła ustanawiać granice. Czuła się wtedy żywa i kochana, serce
biło mocniej, a nawet ogarniała ją gorąca i dziwna tęsknota, do której nie chciała się
sama przed sobą przyznać. Bo nadal nie chciała wychodzić za mąż, choć pewnie nikt
nie rozumiał, dlaczego. Nie brakowało mężczyzn, którzy chętnie widzieliby się w tej
roli. Ale sama myśl, że miałaby znów ulec woli mężczyzny, sprawiała, że okrywała
się gęsią skórką, choć wyczuwała, że małżeństwo z Havardem byłoby inne niż z
Johanem.
Mimo to nigdy nie będzie tak, jakby tego pragnęła. Nadal marzyła o Jo, choć
myślała o nim rzadziej. Na zawsze miał swoje miejsce w jej sercu. Wszystkich
mężczyzn porównywała z nim i żaden nie wytrzymywał tego porównania, nawet
Havard. Nikt nie mógł równać się z Jo, myślała Mali, siedząc oparta o ścianę szopy
nad morzem. Znów zaczęła tu przychodzić, choć przysięgała w dniu śmierci Jo, że
nigdy tego nie zrobi. W tym dniu, w którym sama o mało nie wskoczyła do fiordu...
Ale nawet Mali musiała przyznać, że czas, o ile nie leczy - to przynajmniej zabliźnia
ranę. Wtedy daje się żyć...
Sivert cały dzień był w ruchu, zwykle trzymając się Havarda. Mały wyciągnął
się bardzo przez ostatnią zimę, pomyślała Mali, patrząc na syna skaczącego po
kępach trawy i kamieniach. Miał w sobie zwinność kota. Gdy stanął w słońcu i
uśmiechnął się do niej szarozielonymi, iskrzącymi oczami, z widocznymi mocnymi,
mlecznymi zębami, z ciemnymi włosami w szalonym nieładzie, coś aż ją kłuło. Był
tak podobny do Jo! I w przeciwieństwie do Oi, który ledwo różowiał w słońcu, skóra
Siverta była złocistobrązowa na długo przed nocą świętojańską.
Oja świetnie się rozwijał, jak już zaczął jeść i mógł przebywać na dworze.
Mali sama nie wierzyła, że ten różowiutki, jasnowłosy niemowlak o krągłych
policzkach był tym samym chudziakiem, którego urodziła w lutym i któremu mało
kto dawał szanse życia.
Oja był poważniejszym dzieckiem niż Sivert, już teraz mogli to stwierdzić.
Sivert gaworzył i uśmiechał się do wszystkich, natomiast Oja najpierw oceniał, długo
wpatrując się w nową osobę ciemnymi oczami. Uśmiechał się rzadko.
- Johan też był taki jako dziecko - mówiła Beret, patrząc na wnuka
błyszczącymi oczami. - To niesamowite, jaki on jest do niego podobny. To dla mnie
zbawienie, że on przeżył.
Nadal okazywała, że kocha Siverta, ale on nawet nie mógł się równać z Oja.
Beret zawsze była przy niemowlęciu, nosiła je na ręku, brała na kolana i śpiewała
piosenki. Jeśli obie, Mali i Beret, podeszły do jego kołyski, Oja wyciągał rączki do
babci. Nie żeby Mali żałowała Beret tego pocieszenia, które najwyraźniej stanowił
dla niej wnuk, ale jednak odczuwała w takich razach jakieś ukłucie.
Sivert pochłonięty był zbieraniem chrustu i drew na wielkie ognisko
świętojańskie, które zgodnie z tradycją mieli rozpalić na cyplu przy Stornes.
Pomagały mu dzieci z pozostałych dworów i zagród. To Havard wpadł na pomysł
zajęcia tym dzieci. Niemało soku poszło na ugaszenie pragnienia malców,
umorusanych kurzem i żywicą. Wszyscy mówili o wieczorze, gdy będą mogli zostać
tak długo, jak zechcą, zapalą wielkie ognisko i będą jedli tyle ciastek i pili tyle soku,
ile zmieszczą. Takie wspaniałości nie zdarzały się zbyt często.
Będą też kanapki - pochwalił się Sivert gromadce dzieci. Mali słyszała go
przez otwarte okno salonu. -Nie tylko ciastka, nie.
Moja mama upiecze herbatniki - odezwało się któreś.
Dasz spróbować? - spytał Sivert. - Dam ci wtedy kanapkę.
Mali nie dosłyszała odpowiedzi, bo nadszedł Havard i zaczął chwalić dzieci za
dobrze wykonaną pracę.
- To chyba będzie największe ognisko, jakie kiedykolwiek rozpalono w
Stornes - rzekł Havard. - Ależ to będzie noc świętojańska, mówię wam!
Przez lata ognisko świętojańskie na cyplu Stornes stało się tradycją w okolicy.
Dorośli i dzieci z dworów i zagród spotykali się tam, niosąc koszyki z jedzeniem.
Oczywiście, o ile pogoda pozwalała. A jeśli nawet pogoda nie zdołała zagnać
niektórych do domu, czyniły to meszki. W łagodne, wilgotne letnie wieczory
potrafiły doprowadzić ludzi do szaleństwa. Małe, niemal niewidoczne, nagle były
wszędzie: we włosach, w uszach i pod powiekami, pod ubraniem. Czasami było ich
tak wiele, że tworzyły obłok nad głową. Nic nie dawało odganianie: były wszędzie.
Tak, meszki potrafiły zepsuć więcej wieczorów świętojańskich niż zła pogoda,
myślała Mali.
Ale wszystkie oznaki na niebie i ziemi zapowiadały piękny wieczór. Sivert już
od rana szalał z podniecenia. Co kwadrans pytał, która godzina, aż wreszcie Mali
wysłała go, by posprzątał w szopie na drewno. Skrzywił się, ale przynajmniej zniknął.
Gdy Mali po jakimś czasie wyszła do niego, nie znalazła go w szopie. Siedział na
dużym kamieniu przy strumieniu za pralnią i puszczał łódki z kory. Pokręciła głową,
ale uśmiechnęła się. To było dla niego tak typowe. Nie miał zamiłowania do pracy,
uznawał ją za nudną. Istniało tyle zabawniejszych zajęć! Oprócz puszczania łódek
lubił chodzić po łące i zbierać dla niej kwiaty albo leżeć na sianie w stodole i
obserwować jaskółki, które lepiły gniazda wysoko pod dachem. Zawsze wiedział, w
którym gnieździe są już młode. Czasem przychodził do niej, płacząc, z nieżywym
pisklęciem, który zbyt wcześnie odważyło się na skok i kończyło na klepisku stodoły.
Wtedy Mali musiała odłożyć swoje zajęcia, znaleźć kartonik i pójść z synem na
pogrzeb. Na tyłach domu Sivert urządził mały cmentarzyk, gdzie oprócz piskląt
grzebał martwe myszy czy rozjechane dżdżownice i stawiał na ich grobach koślawe
krzyże. Jego niezwykła więź ze wszystkimi żywymi stworzeniami stawała się z
każdym rokiem mocniejsza, zauważyła Mali.
Po zakończeniu obrządku w oborach ludzie zaczęli napływać w kierunku
cypla Stornes. Był niezwykle ciepły i piękny letni wieczór, tak jasny, że niemal nie
warto było zapalać ogniska. Jednak, oczywiście, zapalono je zgodnie z tradycją i ku
radości dzieci, także tych najmłodszych, aby miały czas się nim nacieszyć, zanim
zasną.
Mali siedziała razem z Margrethe, Bengtem, Ane i Aslakiem. Rozglądała się
trochę za Havardem, ale go nigdzie nie dostrzegała. Dziwne, pomyślała, nic nie
mówił, że go nie będzie. Właściwie w ogóle nie wspominał o wieczorze...
- Jak się macie, nowożeńcy, tam pod lasem? - spytała Margrethe, spoglądając
na Ane.
Ane poczerwieniała i zaczęła kręcić źdźbło trawy w palcach. Aslak
uśmiechnął się bezradnie.
Dobrze - odparta w końcu Ane. - Urządziliśmy się...
Słyszałam, że nie ty będziesz w tym roku na letnim pastwisku? - pytała dalej
Margrethe. - To pierwszy raz od wielu lat, mówiła Mali.
Aslak objął ramieniem Ane i odchrząknął.
-Mali obiecała, że Ane zostanie na gospodarstwie tego lata. Mnie to nie
martwi, o nie. Inaczej widziałbym ją tylko w niedziele, no i...
- Tak, na pewno byłoby ci trudno - zaśmiał się Bengt dobrodusznie. -
Najlepiej przecież mieć żonę w łóżku każdej nocy, zgadzam się!
Aslak poczerwieniał i spuścił wzrok. Nadal mocno obejmował Ane. Mali
pochwyciła jej spojrzenie i nagle zrozumiała to, nad czym zastanawiała się przez
ostatnie tygodnie. Ane jadła mniej niż zwykle, była blada mimo słońca i częściej
biegała do wychodka.
- Może jesteś ciężarna, Ane? - spytała, dotykając jej ramienia. - Jak się tak
zastanowię, wszystko by na to wskazywało. Ale jakoś na to nie wpadłam, dopiero
teraz...
Ane spojrzała na nią promiennymi oczami i z rumieńcami na policzkach.
Potem zerknęła na Aslaka i splotła swoje palce z jego.
Tak, jest - obwieścił dumnie Aslak. - Więc tym lepiej, że nie pojedzie na
pastwisko. To ciężka praca i baliśmy się, że coś mogłoby się stać...
Nigdy bym cię nie wysłała na pastwisko w tym stanie! - Mali poklepała Ane
po plecach. - Ależ wspaniałe wiadomości w ten wieczór świętojański. Gratuluję wam
obojgu! Tak, to wielka zmiana dla was, no i dla nas w Stornes. Ale zostaniesz z nami,
Ane, jak obiecałaś? Dziecko będziesz mogła zabierać ze sobą, przecież kołyska jest
wolna.
O tak, oczywiście, że zostanę w Stornes - rzuciła Ane szybko. - Przecież
mamy umowę. A dla dziecka będzie dobrze mieć towarzystwo Siverta i Oi. Nie
mogłoby być lepiej!
Kiedy go oczekujesz, Ane? - spytała Margrethe. -Bo nic po tobie nie znać.
Choć rzeczywiście nie widuję cię zbyt często - dodała z uśmiechem.
Myślę, że to będzie podarunek na Boże Narodzenie - odparła Ane. -
Wspaniały podarunek. O ile wszystko dobrze pójdzie - dodała, zerkając na
Margrethe.
Na pewno pomyślała o jej martwym noworodku, albo i o gwałtownym
porodzie Mali, którego była świadkiem. Takie przeżycia zostają w pamięci kobiety,
która ma przed sobą pierwszy poród.
- Zajmiemy się tobą, Ane - uśmiechnęła się Mali uspokajająco. - Wszystko
pójdzie dobrze.
Nagle dostrzegła spojrzenie, które Margrethe posłała Bengtowi. Było tak
pełne słodyczy i czułości, że Mali już wiedziała, że prawdą jest to, czego się
obawiała.
Ty też jesteś brzemienna - powiedziała cicho, patrząc na siostrę.
Zostałaś jasnowidzem, czy co? - spytał Bengt, ale czuła, że był lekko
zażenowany. - Skąd wiesz? My dopiero się zaczęliśmy domyślać...
-Nie, ja...
Mali przerwała. Miała wielką ochotę krzyczeć. Czy oni nie mogą trochę
bardziej panować nad sobą? Pewnie nie, pomyślała, skoro są nadal tak zakochani.
Przecież sama straciła rozsądek, gdy Jo przybył do Stornes. Wiedziała, że to, co robi,
to grzech, ale nic jej nie mogło powstrzymać. To samo się powtórzyło, gdy
niespodziewanie odwiedził ją jesienią na pastwisku. Oddała mu się w dzikiej ekstazie,
nie bacząc na konsekwencje. Więc może nie jestem ani trochę lepsza od Margrethe,
pomyślała. Raczej gorsza. Konsekwencje tego ostatniego razu były... śmiertelne. Bo
siostra jest przynajmniej żoną tego, z którym śpi. Ale Margrethe będzie miała dziecko
przed upływem roku po stracie poprzedniego!
- Nie mieliśmy takiego zamiaru - tłumaczyła się młodsza siostra, a policzki jej
płonęły. - Ale skoro ty... Nie, to nie będzie dla nas bożonarodzeniowy podarunek.
Dziecko urodzi się pod koniec stycznia, tak sądzę.
O Boże jedyny, o czym oni myśleli? Przecież Margrethe będzie wycieńczona.
Oczywiście, jest zdrowa i młoda, ale niemal bez przerwy w ciąży! Wzdrygnęła się.
Gruźlica znów zbierała ofiary w pobliskich wsiach, a imała się najsłabszych... Mali
nagle poczuła dłoń siostry na ramieniu.
- Nie bądź zła...
- Nie jestem zła - odpowiedziała Mali, otaczając młodszą ramieniem. -
Dlaczego miałabym być zła? Wiem przecież, jak kochacie swoje dzieci. I jesteście
młodzi i zdrowi. Nie, nie jestem zła - dodała. - Jeśli już, to tylko się o ciebie
niepokoję, że będziesz wymęczona...
- Zaopiekuję się nią - obiecał Bengt. - Ona będzie już tylko dla ozdoby,
naprawdę.
Co ty tam wiesz, pomyślała Mali. Młoda gospodyni w dużym dworze, z trójką
małych dzieci, która miałaby być tylko dla ozdoby! To niemożliwe. Nie, wszyscy
mężczyźni są tacy sami. Gdy już znajdą się w łóżku, myślą tylko tym, co mają
między nogami, a nie głową!
Iskry strzelały z wielkiego ogniska tak, że musieli się odsunąć. Żar buchał.
Pęki iskier wylatywały w niebo za każdym razem, gdy na pół wypalona belka padała
na ziemię. Dzieci piszczały z radości. Mali próbowała nadążyć spojrzeniem za
Sivertem, ale było to niemożliwe.
Biegał, umorusany i podniecony, zbierał patyki i dorzucał do ogniska w
nadziei, że wieczór się nigdy nie skończy.
Jedna z przechodzących obok dziewcząt z Oppstad włożyła Mali na głowę
wianek z rumianków, dzwonków i żółtych traw.
- Naprawdę dla mnie? - spytała Mali z uśmiechem. - Jest dla mnie zbyt ładny.
To ty powinnaś go nosić, młoda i śliczna.
Nie, to dla ciebie, bo może wyjdziesz za mąż - zaśmiała się dziewczyna. -
Moja mama mówi, że dziewczyna, która ma wianek na głowie w wieczór
świętojański, wyjdzie za mąż przed końcem roku.
No, to mamy się na co cieszyć - zaśmiał się Bengt. -Zobaczymy, czy w
Stornes będzie wesele na święta. To miła perspektywa!
Mali nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się do dziewczyny i zostawiła wianek
na głowie. Nie wierzyła w przesądy, więc mogła go zatrzymać. Żaden wianek nie
spowoduje, że wyjdzie za mąż!
Chyba cieszycie się na próżno - rzekła. - Zamierzam być wolna i swobodna,
by pomagać choćby w przyjmowaniu waszych dzieci na świat.
Możesz dać radę obu sprawom - uśmiechnął się szwagier. - Właściwie nie
rozumiem, dlaczego jeszcze jesteś wolna, skoro jesteś co najmniej tak samo ładna jak
twoja siostra, a to niemało - dodał, patrząc na nią z nieskrywanym podziwem.
Bo była ładna w tym wianku. W blasku ogniska jej włosy lśniły niczym stare
złoto, a skóra sprawiała wrażenie złocistego jedwabiu. Wiele spojrzeń śledziło jej
postać: wyprostowaną jak świeca, wąską w talii i z bujnym biustem. Właściwie nigdy
nie wyglądała piękniej, pomyślał Bengt, i to pomimo tego, co przeszła przez ostatni
rok.
Mali poczuła, że się rumieni z radości i zażenowania. Rzadko myślała o
swoim wyglądzie, ale gdy Bengt ją pochwalił, poczuła, że to miłe.
- Ja też powinnam chyba tego chcieć - rzuciła lekko. - Ale nie chcę, i mówię
to jasno. A teraz może zmienimy temat?
Wtedy dostrzegła Havarda. Szedł wzdłuż brzegu razem z Laurą Granvold,
córką we dworze Oppstad. Była dużo młodsza od swojego brata, Edvarda, który miał
już żonę i dzieci. Jej narodziny były dużą niespodzianką i radością dla rodziców. Ile
mogła mieć lat, zastanawiała się Mali. Siedemnaście, osiemnaście? I jakim cudem
Havard spacerował właśnie z nią? Uświadomiła sobie, że Havard zawarł dużo
znajomości, od kiedy zaczął pracować w Stornes, i że często bywał z jakimiś
sprawami w Oppstad. Ale żeby spacerować z Laurą w taki wieczór? Coś skurczyło jej
się w brzuchu. Na widok tych dwojga, dziewczyny od czasu do czasu otaczanej
ramieniem przez mężczyznę. Mali oblała się żarem, choć nie wiedziała, dlaczego.
Przecież Havard, jako kawaler, mógł sobie być, z kim chciał. Jej nic do tego. Mimo
to... Mali nie mogła oderwać od nich spojrzenia.
No proszę, oto Havard - Bengt wskazał dłonią. -I ma ze sobą kobietę.
Wygląda na to, że na noc świętojańską - zaśmiał się.
Bengt! - upomniała go żona żartobliwym tonem. -Nawet jeśli idzie razem z
Laurą, to niekoniecznie znaczy, że on... że on... A może jest coś między nimi, Mali?
Mali wzdrygnęła się.
- Ja o niczym nie wiem - odparła, unikając wzroku siostry. - W ogóle nie
wiem, z kim Havard się widuje w czasie wolnym. W każdym razie znalazł sobie
niezłą dziewczynę -rzucił Bengt. - Laura wyrosła na całkiem ładną pannę, to pewne.
Ale jest strasznie młoda.
- I ty to mówisz! - zaśmiała się Margrethe. - Ja byłam młodsza, kiedy ty...
Bengt zaczerwienił się gwałtownie i zaczął częstować wszystkich ciastkami.
Havard i Laura dotarli do cypla i zaczęli podchodzić w górę.
To tu jest przyjęcie, widzę - zauważył Havard wcale niezmieszany. -
Znajdzie się miejsce dla nas?
Oczywiście, oczywiście - powiedział Bengt, przesuwając się. - Mamy
miejsce, ciastka i sok. Czekamy na kawę. Peder Plassen gotuje wielki czajnik kawy,
podobno czarnej jak smoła. - Mrugnął do Havarda. - Ale nie odmówisz czegoś
przezroczystego dolanego do niej, prawda?
No nie, to należy do nocy świętojańskiej -uśmiechnął się Havard. - A ty
zostałaś panną młodą? -powiedział, dotykając wianka Mali. - Gdzie jest ten
szczęśliwiec? Ci, z którymi tu siedzisz, mają już żony, o ile wiem.
Mali zalała się rumieńcem. Gwałtownym ruchem zerwała wianek z głowy.
- Dostałam go - oznajmiła. - Mówią, że ta, która ma wianek w czasie nocy
świętojańskiej, wyjdzie za mąż przed końcem roku? Więc pewnie on bardziej pasuje
tobie - dodała z lekką ironią w głosie i włożyła wianek na głowę Laury.
Laura zaśmiała się, zażenowana, ale poprawiła wianek spoczywający na jej
długich, rozpuszczonych włosach. Ona naprawdę ładnie wyrosła, zauważyła Mali.
Nie jest już dziewczynką, ale dojrzałą młodą kobietą o wspaniałych kształtach
rysujących się pod niebieską sukienką.
Laura rzuciła szelmowskie spojrzenie na Havarda. Było w nim tyle uczucia i
czułości, że Mali aż przeszedł dreszcz.
Jest mi w nim ładnie? - spytała cicho, dotykając dłoni mężczyzny.
Ładnie - uśmiechnął się Havard. - Jest ci ładnie i z wiankiem, i bez - dodał,
urywając jeden rumianek z jej wianka i zatykając go w dziurkę koszuli.
Miał wiele rozpiętych guzików, niemal aż do pasa, widać było jego złocistą
skórę. A może nie zapiął koszuli po tym, jak ją zdjął? - pomyślała Mali nagle. Myśl,
że może on kochał się z Laurą gdzieś na brzegu morza, zanim tu przyszli, sprawiła, że
Mali osłabła. A przecież nic jej do tego! Jednak czuła zazdrość palącą jej serce, mimo
że gdyby chciała Havarda, mogłaby go mieć w każdej chwili, na pewno przed
dzisiejszym wieczorem. On nigdy nie ukrywał, że jej pragnie, a ona go odrzucała.
Teraz czuła, że go pragnie, o ile nie musiałaby wychodzić za niego za mąż.
Ale niech tam! Nigdy nie odda swej wolności, nie po tym, co przeżyła. Bo
wszystkim chodzi o małżeństwo, Havardowi także. A tego ona nie chciała. Zresztą,
wygląda na to, że i tak za późno żałować, pomyślała, zerkając z ukosa na Laurę,
przytuloną do torsu Havarda. A niech tam, pomyślała ponownie, ale poczuła łzy
napływające do oczu.
Powoli zapadał zmrok. Góry pałały w łunie zachodzącego słońca. W wodach
fiordu odbijały się puchate obłoczki o złotych i purpurowych brzegach. Ognisko
dogasało.
- Cóż, poszukam Siverta i idę do domu - rzuciła Mali nagle i wstała. -1 tak
siedziałam za długo. Beret opiekuje się Oja, a miałam go nakarmić jakiś czas temu.
Tak, a my poszukajmy Olausa - zgodziła się Margrethe. - Dawno powinien
być w łóżku, no ale wieczór świętojański jest tylko raz do roku.
Siostry podeszły razem do ogniska. Sivert nie chciał nawet słyszeć o
powrocie, mimo że był tak zmęczony, że ledwo stał na nogach. To samo było z
Olausem.
Mali wzięła syna na ręce i powiedziała stanowczo, że już koniec wieczoru.
Wszyscy idą do domu, i koniec dyskusji. Sivert na tyle dobrze ją znał, że rozumiał, że
na nic protesty. Uwiesił się, ciężki i zmęczony, na jej szyi i popłakiwał.
Mali pożegnała się z obecnymi i ruszyła w kierunku domu. Gdy była w
połowie drogi, usłyszała za sobą czyjeś kroki. Obejrzała się, lekko przestraszona. To
był Havard. Sam.
Pomyślałem, że potrzebujesz pomocy w niesieniu Siverta - powiedział. - Jest
dla ciebie za ciężki.
Dam sobie radę - rzuciła, ruszając dalej. - A ty masz kogoś, kto czeka, byś
go odprowadził do domu.
Naprawdę?
Usłyszała po jego głosie, że się uśmiecha, a ona miała ochotę odgryźć sobie
język za to, że się zdradziła ze swoją zazdrością. Nagle poczuła, że coś spoczęło na
jej włosach. Zatrzymała się i dotknęła. Był to wianek.
- To twój wianek, o ile wiem - przypomniał. - Uznałem, że powinnaś go
dostać z powrotem. Połóż go pod poduszką, to przyśni ci się ten, za którego
wyjdziesz za mąż. Moja mama tak mówiła.
Bez pytania wziął z jej ramion Siverta, przytulił i zaczął iść. Mali stała jeszcze
chwilę, skubiąc więdnący już wianek. Ruszyła dalej z wiankiem w dłoni. Nie chciała,
by Beret ją zobaczyła przystrojoną.
Tej nocy Mali śnił się Havard. Nadszedł brzegiem morza. Miał rozpiętą
koszulę i uśmiechał się do niej iskrzącymi, niebieskimi oczami i mocnymi, białymi
zębami.
Na przyzbie letni wiatr bawił się przywiędłymi kwiatami wianka.
ROZDZIAŁ 5
W dni poprzedzające wyjście ludzi i zwierząt na letnie pastwisko w Stornes
wrzała praca. Ingeborg z wypiekami na twarzy biegała tam i z powrotem. Za nią
chodziła Ane, tłumacząc, pouczając i upominając.
Nigdy mi to nie wyjdzie - narzekała Ingeborg. - Czy nie możesz jednak
pojechać, Ane?
Nie, ona na pewno nie może - odparła Mali stanowczo. - A ty, jeśli się tylko
uspokoisz, zrozumiesz, że dasz radę. Nie będziesz tam sama. Są jeszcze trzy
dziewczyny do pomocy z innych gospodarstw. Weź się w garść, dziewczyno - dodała
bez specjalnej nadziei.
Załadowano wielki wóz, który miał przewieźć ładunek przez łąki i bagna.
Latem na pastwisko mieli przychodzić ludzie po masło i sery, a zanosić jedzenie i
inne rzeczy, których dziewczyny mogły potrzebować. Jednak najważniejsze rzeczy
miały pojechać właśnie tym pierwszym transportem.
- Ja też jadę, ja też jadę - triumfował Sivert rozgłośnie. - Jestem duży,
pozwolili mi. A ty jesteś mały i musisz zostać w domu - zwrócił się do leżącego w
kołysce Oi. - Ale opowiem ci wszystko, gdy wrócę. O ile nie będziesz spał - dodał. -
Ty ciągle śpisz.
Tak, my z Olą Johanem zostaniemy tu, by pilnować domu - uśmiechnęła się
Beret. - Masz rację, on jest za mały. A ja za stara.
Tak, jesteś za stara, babciu - potwierdził chłopiec. Spojrzał na nią z
zastanowieniem. - Za trudno by ci było iść. I myślę, że byłabyś za ciężka dla Simy.
Boja będę jechał na Simie, jest do mnie przyzwyczajona.
-Tak, od ciebie można usłyszeć słowa prawdy -przyznała Beret, gładząc go po
głowie.
W ciągu ostatniego roku wiele osób zwracało uwagę na wiek Beret, pomyślała
Mali, zerkając na teściową. Jej twarz wychudła, w ciemnych włosach pojawiły się
siwe pasma. Ale nadal trzymała się prosto, a sokole spojrzenie i ostry język były
nadal w użyciu, choć nie tak często jak kiedyś.
Tam jest daleko, więc lepiej, jak zostaniesz w domu - mówił dalej Sivert z
troską w głosie. - Powinnaś opiekować się Oja. On nawet nie umie sam jeść.
Ależ ty jesteś, Sivercie - rzekła Beret, posyłając wnukowi jeden z jej nader
rzadkich uśmiechów. - Zupełnie niepodobny do ojca, ale i tak niezły...
Dlaczego nie jestem podobny do ojca? - spytał malec, spoglądając na babkę
poważnie.
Mali pakowała właśnie chleb i resztę jedzenia do skrzynki przy stole
kuchennym i udawała, że nie słucha, ale serce waliło jej coraz mocniej.
Dlaczego, dlaczego - odparła Beret wymijająco. -Tego się nie wie. Jesteś
bardziej podobny do matki, po prostu tak jest.
A to źle? - spytał Sivert, wspinając się babci na kolana i sięgając po broszę,
którą miała pod szyją.
Beret zaśmiała się, gładząc go po plecach.
Nie, to nic złego. Poza tym jesteś też podobny do mnie, gdy byłam mała.
Też miałam ciemne włosy, jak ty. Nie, to nic złego, że nie jesteś podobny do ojca. I
tak jesteś moim wnusiem. Ale Oja... - Spojrzała w kierunku kołyski. - Oja wygląda
zupełnie jak tata, gdy był mały.
Bardziej kochasz Oję? - spytał Sivert. Broda zaczynała mu się trząść. - Nie
kochasz mnie już?
Beret powróciła wzrokiem na wnuka siedzącego na jej kolanach, na jego
złocistą skórę, ładne szarozielone oczy i ciemne, kręcone włosy. Coś było w nim
znajomego, przypominał jej kogoś... Może tylko zdjęcie jej samej z dzieciństwa? Na
pewno był ładny, pomyślała, gładząc go po krągłym policzku. Ładny i bystry.
- Jesteś na pewno podobny do taty w tym, że jesteś takim jak on mądralą. No i
oczywiście, że cię kocham - dodała miłym tonem. - Przecież dobrze o tym wiesz,
mały Cyganie!
Mali aż się wzdrygnęła, a serce skoczyło jej do gardła. „Cygan", skąd Beret
przyszło do głowy, by go tak nazwać? Ręce zaczęły jej się tak trząść, że aż upuściła
chleb na ziemię. Szybko kucnęła, kryjąc się za skrzynią. Przecież to nic nie znaczy,
starała się uspokoić. Przecież tak się czasem mówiło o chłopcach, którzy
zachowywali się podobnie jak Sivert, z jego pomysłami i dokazywaniem. Beret na
pewno to miała na myśli, a nie Cyganów.
Mimo to Mali zrobiło się nieprzyjemnie.
Wczesnym lipcowym rankiem ruszył w góry całkiem spory pochód zwierząt i
ludzi. Rosa perliła się jeszcze na trawach, a drzewa lasu przy Inndal rzucały długi
cień. Krowy zatrzymywały się coraz, by zjeść pęk soczystej trawy, więc parobcy i
pastuszkowie często musieli zbaczać na mokradła, by je wygonić.
Gudmund byt odpowiedzialny za transport towarów, pozostali za zwierzęta.
Havard prowadził Simę, którą obciążono dwoma workami i Sivertem. Chłopiec się- I
dział wysoko jak książątko, obserwując i komentując wszystko, co zobaczył.
Nie ma odwrotu - powiedziała Ingeborg do Mali. -Okropnie się boję, że
nie poradzę sobie tak dobrze jak Ane - zaczęła znów narzekanie.
Nikt tego nie oczekuje - odparła Mali uspokajająco, nie licząc już, który to
raz. - Nie w pierwszym roku. Ale jestem pewna, że dasz sobie świetnie radę.
Zobaczysz, w przyszłym roku będziecie się kłócić z Ane, która z was ma jechać. To
ciężka praca, ale nie znam żadnej dziewczyny, której się to nie spodobało. Żyje się
tam swobodnie, to coś innego niż codzienna praca na gospodarstwie. Jestem więcej
niż pewna, że spodoba ci się taka odmiana.
A Ane jest w ciąży - Ingeborg zerknęła z ukosa na Mali.
Nowina rozeszła się po dworze już jakiś czas temu i wiadomo było, że to też
było powodem, by Ane nie jechała.
W przyszłym roku nie będzie mogła jechać z niemowlakiem - dodała.
Tak, masz rację - rzekła Mali. - Więc pewnie i ty pojedziesz w przyszłym
roku, o ile sama nie znajdziesz j męża i nie zajdziesz w ciążę, zanim się zdążymy
obejrzeć!
Ingeborg zaróżowiła się lekko. Mali wiedziała, że dziewczyna nie
odmówiłaby żadnemu z adoratorów, zwłaszcza że nie miała ich wielu. Ingeborg nie
była brzydka, ale do piękności nie należała. Silnie zbudowana, z brązowymi włosami
ściągniętymi do tyłu cienkim warkoczykiem. Zupełnie pozbawiona była wdzięku,
tego szczególnego promieniowania, które przyciągało mężczyzn do kobiety. Ale
wyróżniała się pracowitością, więc ten, który by ją zechciał, miałby na pewno dobrą
gospodynię. A przecież na pewno są tacy mężczyźni, dla których jest to ważniejsze
niż wygląd. Poza tym ona wcale nie była brzydka, tylko pospolita i ze skłonnością do
narzekania. Chociaż mężczyźni nie lubili narzekań...
Tak, będą was odwiedzać, wiem - uśmiechnęła się Mali. - Uważaj tylko!
Nie, mnie na pewno nie - stwierdziła Ingeborg.
- Patrz na to jaśniej, to pomoże - westchnęła Mali. Przeszła do przodu i
dogoniła Simę. Pociągnęła Siverta lekko za stopę.
Co słychać u wodza? - spytała. - Widziałeś jakiegoś niedźwiedzia czy inne
dzikie zwierzę?
Nie, tylko zająca - odparł syn, patrząc na nią rozjaśnionymi oczami. - I
widziałem duży, stary korzeń, który wyglądał zupełnie jak troll, ale nie był trollem -
dodał uspokajającym tonem. - To był tylko korzeń, prawda, Havard?
Tak, to na pewno był tylko korzeń - uśmiechnął się Havard. - Ale Sivert ma
rację: wyglądał jak troll.
Havard zdjął koszulę i słońce połyskiwało na jego spoconej skórze. Jest
dobrze zbudowany, pomyślała Mali, zerkając na szerokie barki, muskularne ramiona,
płaski brzuch i wąskie biodra. Szła tak blisko, że czuła jego zapach. To był zapach
potu, lecz z domieszką ziół, ciepła... Zapach mężczyzny, pomyślała, odsuwając się od
niego.
- Uważam, że powinnaś iść z nami przez most, aby Havard mógł uważać, byś
nie wpadła do wodospadu - Sivert odezwał się tonem mądrali znad grzywy Simy. -W
wodospadzie mieszka wodnik, mówiła Ane, a on musi zebrać dziesięć ładnych kobiet.
Naprawdę Ane tak powiedziała? - spytała Mali z uśmiechem.
Tak, masz rację, Sivert - powiedział Havard. - Musimy uważać na twoją
mamę. Wodnik nie mógłby zna- I leźć ładniejszej kobiety, gdyby ona wpadła do
wody.
Mali odwróciła się, zarumieniona, ale nic nie odpowiedziała.
Za każdym razem, gdy Sivert mógł wybrać się w góry, był szczególnie
podekscytowany. Jego oczy dostrzegały najdrobniejsze szczegóły, a usta się nie
zamykały.
Chyba musisz mieć zamęt w głowie - zwróciła się Mali do Havarda. - Kiedy
już zacznie mówić...
Nic nie szkodzi - uśmiechnął się Havard. - Uważam, że to wspaniale, gdy
dziecko ma taką radość; z przyrody. Większość jej nie zauważa, ani dorośli, ani dzieci
nie widzą tej wspaniałości wokół nich. Możliwe, że dlatego, że w niej wyrośli i się
przyzwyczaili. A Sivert jest inny. Ciekawe, skąd to ma, ale jest naprawdę wyjątkowy.
Mali pokiwała głową. Otarła pot z czoła. Słońce grzało, było duszno. Może
owieje nas wiatr od morza, gdy dojdziemy wyżej, pomyślała Mali, dotykając guzików
bluzki. Zerknęła ukosem na Havarda i rozpięła trzy najwyższe.
- Nie wiedziałem, że będziesz iść na pastwisko -rzekł Havard. - Mogłaś
sobie na to pozwolić?
- Tak, chciałam się upewnić, że Ingeborg da radę się urządzić. To jej
pierwsze lato - odpowiedziała Mali. - Poza tym chciałam, by Sivert też przeżył taką
wyprawę. On zresztą cieszyłby się z każdej wyprawy - dodała, przytrzymując gałąź,
która wystawała na drogę. - Chcę jeszcze sprawdzić moroszkowe miejsca, zanim
zaczną dojrzewać.
To było tylko pół prawdy. Oczywiście, że czuła odpowiedzialność za
Ingeborg, że chciała dać Sivertowi wyprawę na letnie pastwisko, na którą się cieszył
już od dawna. Ale najważniejsze było pragnienie ujrzenia miejsca, w którym zginął
Jo. Potrzebowała tego od czasu, gdy go wtedy przynieśli.
Jakiś czas myślała, by zrezygnować, że to, co minęło, powinno spoczywać w
spokoju. Ale czuła palącą potrzebę dotarcia do tego miejsca po to, by się pożegnać z
Jo. Gdyby istniał jakiś grób, który by mogła odwiedzać, byłoby inaczej. Nawet nie
wiedziała, gdzie jest jego grób, i nie mogła o to nikogo spytać. On umarł z jej
powodu, dlatego chciała się z nim pożegnać tam, pod urwiskiem. Czuła, że nie zazna
spokoju, póki tego nie zrobi, że to nie było tylko życzenie, ale i powinność.
Wczesnym rankiem, zanim ktokolwiek wstał, poszła zerwać wielki bukiet
polnych kwiatów. Zaniosła je do pokoju i uplotła wianek, skrapiając go gorącymi
łzami. Ukryła go w starej poszewce, którą wzięła ze sobą. Przecież mogła mieć coś
na wypadek, gdyby znalazła jagody.
Myśl o samotnej wycieczce do urwiska wprawiała ją w drżenie. Nie
wiedziała, co poczuje, gdy tam się znajdzie. Ale nie miała wyboru. To była ostatnia
rzecz, którą mogła zrobić dla mężczyzny, którego kochała ponad wszystko i którego
doprowadziła do śmierci. Nie znała lepszego miejsca, w którym mogłaby położyć
wianek i błagać o wybaczenie, niż to, w którym umarł. Może sama odnajdzie tam
spokój. Ale pewna nie była...
Z komina letniej zagrody Innstad unosił się dym, gdy wreszcie dotarli na
miejsce. Mali wiedziała, że ich transport wyruszył poprzedniego dnia. Trzy pozostałe
zagrody miały zostać obsadzone najpóźniej do jutra. Pastuszkowie pognali dalej
krowy i owce. Zwierzęta także poczuły wolność, biegały, ryczały i beczały, aż trudno
je było utrzymać w stadzie. Żaden z pastuszków nie wątpił, że one także cieszą się ze
swobody na letnim pastwisku przez dwa miesiące. Chcieli je pognać jak najdalej
przed pierwszym wieczorem w letniej stajni.
Sivert twierdził, że może pójść z nimi i poganiać zwierzęta, ale Mali się
sprzeciwiła.
- Oni idą daleko - wyjaśniła. - Ale za parę lat możesz popracować jako
pastuszek przy naszych zwierzętach. Potrzeba takich jak ty, którzy nie boją się ani
niedźwiedzi, ani trolli - dodała, ukrywając uśmiech.
Sivert uznał jej argumenty. Parobcy z Havardem zaczęli zdejmować bagaże z
wozu. Ingeborg rozpaliła w piecu, wstawiła wodę na kawę i zaczęła przygotowywać
posiłek.
No, to ja idę - rzuciła Mali. - Mam ze sobą jedzenie, zjem po drodze. To
kawał drogi, więc ruszam.
Naprawdę chcesz iść całkiem sama? - zaniepokoił się Havard. - Przecież
możesz spotkać niedźwiedzia albo rosomaka...
Jeśli pastuszkowie mogą chodzić sami, to ja też -odparła, unikając jego
spojrzenia. - No i chyba nie sądzisz, bym chciała zdradzać komukolwiek, gdzie są
moje pola moroszek. Sama szukałam ich parę lat. Wrócę późno, więc możecie zacząć
schodzić, zanim wrócę. Sama trafię do Stornes.
Widziała, że Havardowi nie podobało się takie rozwiązanie, ale już nic nie
powiedział. Sivert jednak złapał ją za spódnicę i nagle zaczął marudzić, że też chce z
nią iść. Wytłumaczyła mu, że to ciężko i daleko, ale że gdy będzie starszy, weźmie
go ze sobą. Na szczęście mały gaduła szybko znalazł inne, interesujące rzeczy na
pastwisku i osoby, które mógł zaczepić. Poza tym w dole drogi usłyszeli porykiwania
i pokrzykiwania. Kolejna grupa dochodziła na miejsce.
Ojej! - zawołał Sivert. - Idą następni!
Uważaj na niego, dobrze? - poprosiła Mali Havarda. - Miałam prosić o to
Ingeborg, ale ona jest dziś zbyt rozbiegana, bym mogła na niej polegać. Zabierzesz go
do domu wieczorem z Simą, a tam zajmie się nim Ane, już z nią rozmawiałam. Beret
nie spuszcza oczu z Oi, więc o niego jestem spokojna.
Oczywiście, zajmę się nim - odparł Havard. - Ale jak długo zamierzasz tam
być? Nie sądziłem, że możesz na tak długo zostawić Oję, skoro...
Zerknął na jej piersi i lekko się zaczerwienił. Mali też. Dłonią zebrała
rozchyloną bluzkę.
- Zrobiłam tak, że on... ma mleko - rzuciła lekko zawstydzona. - Poza tym
zaczął już jeść inne rzeczy. Beret da radę równie dobrze jak ja.
Havard pokiwał głową.
To jak długo zamierzasz tam być? - powtórzył pytanie. - Dziś mamy czas,
więc możemy na ciebie poczekać, w każdym razie Sivert i ja. Gudmund musi zaraz
wracać, ale...
Havard, już nieraz byłam w górach - powiedziała Mali. - Miło, że o mnie
myślisz, ale też jedź. Nie wiem, ile mi to zajmie, na pewno kilka godzin - dodała
wymijająco. - Ale nie lubię pilnować czasu, gdy jestem w górach.
W zamieszaniu, które powstało, gdy zwierzęta i ludzie z Oppstad zjawili się
na pastwisku, Mali znikła niepostrzeżenie.
Szła tak, by jak najszybciej zniknąć z pola widzenia ludzi na pastwisku.
Ominęła Seterhaugen i zniknęła za nim. Przed nią otworzył się krajobraz zwieńczony
szczytem Stortind. Nie wydawało się, by to daleko, ale Mali wiedziała, że to
złudzenie. Droga była trudna i wiodła przez gęste zarośla i rozległe bagna.
Usiadła na kamieniu i aż do pasa rozpięła bluzkę. Było ciepło, a ona szła
szybko. Nie obawiała się, że kogoś spotka, o tej porze roku nikt nie chodził w góry.
Dopiero jesienią wielu chodziło zbierać dojrzewające moroszki, najcenniejsze ze
wszystkich rodzajów jagód. Od kiedy Mali zamieszkała w Stornes, chodziła zbierać
moroszki do wąskiej doliny leżącej między Stortind a górami po jej drugiej stronie,
oddzielającymi ich od Innvik, miejscowości leżącej przy końcu drugiego ramienia
fiordu. Ale znalazła też inne miejsca, na przykład u podnóża Aksla, mniejszego
szczytu łączącego się ze Stortind. Mimo że nigdy nie była na szczycie żadnej z tych
gór, wiedziała, że ścieżka na szczyt Stortind wiedzie wzdłuż Aksla.
Wyjęła chleb i zabrała się do jedzenia, spoglądając w górę. Stortind skąpany w
promieniach słońca zawsze ją zachwycał. Wzrok jej przeszedł wschodnim stokiem. U
podnóża Aksla było urwisko. Pogrążone w cieniu, sprawiało ponure wrażenie. Mali
przeszedł dreszcz. Spory kawałek w górę urwiska znajdowała się duża, płaska półka.
To pewnie tam zatrzymał się Johan z Jo, bo stamtąd schodziło urwisko. Nikt nie
przeżyłby upadku z takiej wysokości.
Jakim sposobem Johan zrzucił Jo? Ta myśl nie dawała Mali spokoju od czasu
tamtego fatalnego popołudnia. Jego nienawiść musiała być bezgraniczna, myślała, a
jedzenie rosło jej w ustach. Nienawiść, złość i podłość. I to ona je wyzwoliła, ona i jej
miłość, którą czuła do Jo. I grzech, który popełniła, którego rezultatem jest Sivert. Ale
mimo to...
Nawet jeśli ktoś tak bardzo nienawidzi, ma w głębi sumienia jakąś granicę,
której nie przekroczy: nie odbierze komuś życia. Ale Johan jej nie miał. Gdy ujrzał Jo
i Siverta razem na łące i w końcu zrozumiał prawdę o tym, którego przez cały czas
uważał za syna, nie potrafił zapanować nad sobą. Tylu osób wtedy nienawidził: Jo, jej
i nawet pewnie Siverta, owocu tej miłości, o którą zawsze zabiegał, a której nawet nie
posmakował. Babcia to wiedziała, wiedziała, że Johan ma w sobie pokłady zła, znała
mroczne zakamarki w duszy wnuka. Dlatego tak bardzo bała się tego, co może się
stać. Mali cieszyła się, że babcia nie dożyła chwili, w której nienawiść, której tak się
bała, doprowadziła do tragedii.
Mali strzepnęła okruchy i poszła dalej. Często napotykała spore bagna, które
musiała okrążać, co przedłużało jej trasę. Spojrzała na słońce i oceniła, że dochodzi
druga. Tamci pewnie już wracają do domu, pomyślała. I dobrze. Nie będzie pewnie
miała ochoty do rozmowy po tym, co zamierza zrobić. Dobrze, że będzie długo szła z
powrotem. Byle nie tak długo, by zaczęli się zastanawiać, co tak naprawdę robiła w
górach.
Serce waliło jej ciężko w piersiach, gdy dotarła na dno urwiska, w cień.
Gdzieś tutaj musiał upaść Jo. Przeszła tam i z powrotem, spojrzała w górę na
wystającą półkę i spróbowała wyobrazić sobie, gdzie mógł spaść.
Nagłe zatrzymała się. Coś błysnęło pomiędzy kamieniami. Ukucnęła, sięgnęła
dłonią i znalazła scyzoryk: mały, gładki, ładny scyzoryk w srebrnej oprawie.
Podniosła, obróciła na wszystkie strony i przycisnęła do ust.
To był scyzoryk, który często widziała w dłoniach Jo. Opowiadał, że wymienił
się na niego dawno temu. Sam wyrył inicjały „J. K.". Mali nie wiedziała, co oznacza
„K'\ Nagle uświadomiła sobie, że nigdy nie spytała go o nazwisko.
Siedziała tak, gdy nagle ogarnął ją płacz. Padła na kamienie i oddała się
tęsknocie, rozpaczy, smutkowi i gniewowi. Powinna z nim pojechać, myślała. Ktoś,
kogo spotkało to niepojęte szczęście napotkania wielkiej miłości, nigdy nie powinien
pozwolić jej odejść. Nigdy, bez względu na cenę. Ale ona to zrobiła, pozwoliła, by
odeszła miłość razem z Jo. Nagle uklękła i zaczęła krzyczeć dziko, z gorzką
świadomością, że już nigdy nie odzyska tego, co straciła z własnej winy.
- Jo! Jo! - wołała rozpaczliwie. - Jo! Jo!
Od ciemnych gór odbiło się echo i wołało: Jo, Jo, Jo...
Powoli otworzyła poszewkę i wyjęła wianek. Nie był już świeży i ładny jak
rano, niektóre płatki się pozaginały. Postarała się go poprawić, oderwać zwiędłe
główki. Przytuliła wianek do piersi.
- Kocham cię - wyszeptała powoli, ze spojrzeniem zwróconym na jasne niebo.
- Kocham cię bardziej niż jakiegokolwiek człowieka, byłam i jestem twoja. Ale nie
mogłam się odważyć. Nie mogłam... Znów wstrząsnął nią szloch.
- Wybacz mi, Jo. Wybacz! - wyszeptała i przetarła dłonią gorącą, mokrą
twarz.
To ty nie chciałaś, odezwał się w niej jakiś głos. Nie chciałaś wystarczająco
mocno. Wtedy nie pozwoliłabyś mu odejść. Nawet tego ostatniego razu, gdy
przyszedł do ciebie na pastwisko i pokazałaś mu jego syna, nie pojechałabyś z nim,
nawet gdyby był wolny. Bo nie kochałaś go wystarczająco mocno. Chciałaś mieć
wszystko: i jego, i Stornes. Ale nikt nie dostaje wszystkiego za darmo.
- To nieprawda - spierała się sama ze sobą. - To nie dlatego...
Ale już sama nie wiedziała.
Dlaczego wybrałaś Johana i Stornes, pytał wewnętrzny głos, skoro kochałaś Jo
ponad wszystko? Bo... bo... Nie, nie mogła już o tym myśleć.
Powoli zaczęła zbierać kamienie i układać z nich mały kopczyk. Położyła na
nim wianek, splotła dłonie i odmówiła Ojcze nasz. Gdy wstawała, wzięła mały
kamyk. Weźmie go ze sobą. Kamyk i scyzoryk. Wstała na nogi, sztywna i zmarznięta.
Gdy przyszła, była spocona. Teraz marzła tak, że aż szczękała zębami. Nie tylko
dlatego, że siedziała w cieniu. To był chłód, który pochodził zarówno z zewnątrz, jak
i wewnątrz.
Przez moment stała i patrzyła na kopczyk i wianek, którym szarpał wiatr.
Zerknęła znów na pogrążone w cieniu urwisko. Wzrok przesłaniał jej łzy. Wiedziała,
że jest tu po raz ostatni, że coś przekreśliła. To, co zostanie jej ze smutku i tęsknoty,
będzie żyło w niej.
Odwróciła się gwałtownie i zaczęła wracać.
ROZDZIAŁ 6
Fala upału uderzyła w Mali, jak tylko wyszła z cienia wielkiej góry na otwartą
przestrzeń. Mimo to marzła nadal. Szła, potykając się, na ciężkich nogach. Czuła się
całkiem pusta, zlodowaciała i śmiertelnie zmęczona. Tak jakby chwila, którą spędziła
w miejscu śmierci Jo, wyssała z niej wszystkie siły.
Było zadziwiająco bezwietrznie, nawet najlżejszy powiew nie dochodził z gór.
Mali spojrzała na słońce i dostrzegła, że przysłoniła je lekka mgiełka. Wzdrygnęła
się, gdy uświadomiła sobie, jak nisko stoi. Musi być co najmniej czwarta, pomyślała
w panice i zaczęła biec. Straciła poczucie czasu. Przyszło jej nagle na myśl, że mogą
zacząć jej szukać.
Źle stanęła i upadła jak długa. Leżała tak, z twarzą pośród mchów, i czuła,
jakby miała ciało z ołowiu. Nie była w stanie się podnieść. Znów opanował ją płacz.
Leżała niczym nieżywa i płakała w głos. Nigdy nie przypuszczała, że aż tak mocno to
przeżyje. Gdy ujrzała miejsce śmierci Jo, miniona tragedia stanęła jej przed oczami.
Blizny po ranach na jej duszy popękały i czuła, że krwawią obficie. Czuła
niezmierzony smutek, większy nawet niż wtedy, gdy dowiedziała się o śmierci Jo.
Wtedy rozpacz mieszała się z nienawiścią do Johana. Wtedy jakby nie mogła pojąć
prawdy, nie chciała jej przyjąć. Musiała chronić siebie i Siverta w czasie dni, które
potem nastąpiły. I nocy. Tych straszliwych nocy...
Dopiero dziś dotarł do niej wymiar tragedii, do jakiej doszło w tych górach.
Widok ciemnego, kamienistego urwiska wbił jej się w pamięć. Miała nadzieję, że to
będzie jak odwiedzenie grobu ukochanego i pożegnanie się z nim na zawsze. Że gdy
położy kwiaty i powspomina Jo, zazna ukojenia. Zamiast tego z jeszcze większą
mocą wypłynęła na powierzchnię rozpacz. Nie wiedziała, czy będzie w stanie to
unieść.
Straciła poczucie, jak długo tak leżała. Powoli wstała, otrzepała się z grubsza i
ruszyła dalej. Seterhaugen wydawało się tak odległe, a od niego było daleko do szop.
No i jeszcze w dół do Stornes. Czuła przemożną chęć położenia się w mchu i
pozostania na miejscu, przespania wszystkiego. Zapomnieć, pomyślała, ocierając łzy.
Chciała spać, a przede wszystkim zapomnieć. Ale wspomnienia prześladowały ją
niczym koszmar, gdy tak szła przez mokradła, w przemoczonych butach i z coraz
cięższym skrajem spódnicy.
Przez cały czas stał jej przed oczami Jo: jego brązowe, szczupłe ciało,
iskrzące szarozielone oczy i promienny uśmiech. Jakże go kochałam, pomyślała z
bólem, kochałam ponad wszystko. Pozwoliła mu odjechać nie dlatego, że myślała o
sobie, wręcz przeciwnie. Przecież poświęciła miłość, by chronić innych! Gdyby to
tylko dotyczyło jej samej, więcej niż chętnie wyrzekłaby się wszystkiego. Ale
wplątani w to byli jeszcze inni. Babcia też tak powiedziała: że wiele niewinnych osób
musiałoby przez nią cierpieć.
To dlatego odmówiłam, myślała, ocierając wciąż płynące łzy, dlatego
poświęciłam i Jo, i miłość. Tak, jak się poświęciła, mówiąc „tak" Johanowi. Nie było
to zgodne z jej wolą, ale uczyniła to dla rodziny.
Wszystko robiła dla innych i dlatego wszystko straciła. Wszystko oprócz
Siverta. Myśl o synu przeszyła ją niczym strzała. Poczuła, że kocha ponad wszystko
to dziecko miłości. Tylko on jej pozostał po miłości jej życia. On i pierścionek. A
teraz jeszcze scyzoryk, pomyślała, gładząc chłodny metal.
Gdy okrążyła Seterhaugen, była tak zmęczona, że się słaniała. Nagle
uświadomiła sobie, że ktoś ku niej idzie. Zmrużyła piekące, zapłakane oczy, lecz
widziała tylko niewyraźną sylwetkę. Przez chwilę wydawało się jej, że to Jo, i
wyciągnęła rękę w jego stronę. Ale Jo przecież nie żyje, nie żyje...
- Co, u licha, wyprawiasz? - spytał Havard z bliska. - Wiesz, która godzina?
Nie rozumiesz, że się o ciebie boimy, że już myślałem, że...
Zatrzymał się i wpatrzył w Mali. Dostrzegł, że ma brudną twarz i zapłakane
oczy. Włosy się rozpuściły i otaczały złocistą chmurą jej głowę. Bluzkę miała
rozpiętą do pasa, a brzeg spódnicy tak ciężki, że ciągnął się po ziemi. Na chwilę
pochwycił spojrzenie Mali i aż się wzdrygnął. Nigdy nie widział tak bezdennego
smutku. Wyglądało, że w oczach ukochanej nie ma już życia.
- Ależ Mali - powiedział cicho. - Moja Mali, co się stało?
Wściekłość, która się w nim gotowała, wyparowała w sekundę. Wypełniło go
współczucie. Wyciągnął do niej ramiona, a ona w nie wpadła. Havard stracił
równowagę, nieprzygotowany na taki impet, i upadli, turlając się po mchu. Leżał,
obejmując jej szczupłe ciało wstrząsane łkaniem.
- Spotkałaś kogoś? - spytał przestraszony, odgarniając jej włosy z twarzy. -
Ktoś zrobił ci krzywdę?
Pokręciła głową przecząco, ale tylko wtuliła się mocniej i nie przestawała
płakać.
- Ale co się dzieje? Jesteś całkiem... Powiedz, co się dzieje, Mali, na pewno
nikogo nie spotkałaś?
- Tylko dawne duchy - wykrztusiła ledwo dosłyszalnie.
Nie zrozumiał, co ma na myśli, lecz nadal ją obejmował. Mali powoli
przestała płakać. Spróbował uwolnić się od jej ramion zaciśniętych na jego karku,
lecz nie puszczała.
- Nie zostawiaj mnie, Havardzie - wyszeptała z desperacją. - Nie mam nikogo,
i ja... Nie mam nikogo, Havardzie...
Havard poczuł jej miękkie ciało wtulone w jego ciało, jej gorący oddech
owiewający mu szyję, jędrne piersi naciskające na jego tors.
- Mali...
Odchyliła głowę i spojrzała na niego. Potem przyciągnęła jego twarz do
swojej i pocałowała dziko, z desperacją. Dłonie rozpoczęły wędrówkę pod jego
koszulą, gładziły brzuch i plecy, rozpięły pasek i powędrowały w dół, aż stęknął z
podniecenia.
Coś się z nią stało w tych górach, pomyślał znów, tylko nie wiedział co.
Musiało to być jednak coś, co nią wstrząsnęło, ponieważ zachowywała się jak
szalona. Bo ta kobieta, która wczepiła się w niego i niemal prosiła, by ją wziął, nie
była tą samą dumną, silną Mali, jaką znał. Tą, która trzymała go na odległość i nigdy
nie traciła panowania nad sobą...
Posłał Gudmunda w drogę, gdy wszyscy zjedli, rozładowali ładunek i wnieśli
wszystko do szopy. Nadjechali też z Oppstad. Havard zaczął rozważać, czy nie
wrócić już z Sivertem, ale ten biegał zadowolony między przybyszami i nie chciał
słyszeć o powrocie.
Przecież nie możemy schodzić, zanim mama nie wróci, prawda? - spytał.
Ona powiedziała, że powinniśmy tak zrobić - odpowiedział Havard. - Ona
ma do przejścia długą drogę. To potrwa, wiesz.
Przecież możemy tu zostać - Sivert patrzył na niego prosząco. - Mama się
strasznie ucieszy, że na nią zaczekaliśmy.
Havard poddał się. Wiedział, że nie zaznałby spokoju, gdyby wrócił. Już
wtedy zaczął niespokojnie wypatrywać w górę ścieżki. Sivert tymczasem beztrosko
biegał od szopy do szopy, częstowany smakołykami.
W miarę upływu godzin Havard stawał się coraz bardziej niespokojny.
Mali miała być tak długo? - spytała Ingeborg. - Sądziłam, że tylko zajrzy na
pole moroszek...
Raczej to właśnie robi - odparł Havard szorstko. -Ale miała się nie spieszyć.
Nie tak często ma wychodne, prawda?
Byle tylko coś się jej nie stało - powiedziała Ingeborg z troską w głosie. -
Nie powinna iść sama...
Havard pomógł przybyszom rozładować wozy, wypił dużo kawy i usiłował
zachowywać spokój. Ale jego wzrok coraz to biegł ku wzgórzu Seterhaugen. To
stamtąd powinna się zjawić, pomyślał po raz kolejny.
W końcu nawet Sivert się zmęczył.
- Dlaczego mama nie wraca? - spytał, wdrapując się na kolana Havarda i
wkładając kciuk do ust. Już dawno tego nie robił.
- Tego nie wiem - odparł Havard, targając mu czuprynę. Chciał go uspokoić. -
Ale wyjdę jej naprzeciw. Ty zostań z Ingeborg, a ja zaraz ją znajdę. Na pewno nie
jest daleko.
I poszedł, z bijącym sercem, tak zaniepokojony i rozgniewany, że aż z trudem
oddychał. Jak ona mogła tak zapomnieć o czasie! Do tego stopnia nie przejmować się
innymi! Przecież musiała rozumieć, że Sivert zacznie o nią pytać. No i dawno już
powinna być w Stornes i nakarmić Oję.
A może coś się stało... Sama myśl go osłabiła. Kochał ją już od tylu lat.
Pragnął jej od czasu, gdy wyszła za Johana. Odchodził od zmysłów z zazdrości,
widząc tego mężczyznę obejmującego ją z miną właściciela i patrzącego na nią z
pożądliwością. Tego, który mógł wziąć ją do sypialni, kiedy tylko chciał. Mógł jej
dotykać, posiadać, mógł ją mieć nagą przy sobie...
Myśl o nich dwojgu w łóżku niejednej nocy odbierała mu sen. Długi czas
trzymał się od Mali z dala, dopóki nie dostrzegł, że pomiędzy małżonkami nie układa
się najlepiej. Odgrywali swoje role dobrze, ale Havard domyślał się prawdy po
fragmentach pijackiej gadki Johana w czasie wieczorów z jego ojcem.
- Jest babą z piekła rodem - słyszał Johana użalającego się nad sobą. - Tej
dziewczyny nigdy nie dostajesz, Oddleivie, ją musisz brać siłą, żeby coś z tego było.
Jest zimna jak lód, mimo że dałem jej wszystko: wspaniałe gospodarstwo, dobrobyt,
nazwisko. Wariuję, boją mam, mogę z niej zerwać ubrania i ją wziąć, ale nie mogę jej
mieć. Nigdy jej mieć! Nigdy, słyszysz? Leży tylko pode mną jak kłoda drewna...
Havard słyszał potem „dobre" rady ojca i czerwienił się ze wstydu. Jeśli Johan
poszedł za tymi radami, Havard mógł dobrze zrozumieć chłód w spojrzeniu Mali, gdy
patrzyła na męża, i oczywistą niechęć wobec jego dotyku. Myślał przez jakiś czas, że
ona tego nie wytrzyma, ale dała radę: dumnie wyprostowana i z uniesionym czołem.
Tylko jej oczy stawały się mroczniejsze z każdym rokiem, ciemne i pełne czegoś, co
przypominało nienawiść. No i on sam zaczął jej dotykać w przelocie, gdy spotykali
się gdzieś na zewnątrz w czasie przyjęć. Trzymała go na dystans, ale czuł, że ceni go
jako przyjaciela. Ale on nie chciał nim być. I powoli dochodziło do sytuacji, które
dawały mu nadzieję... Gdy ona też oddychała szybciej...
Szedł przez mokradła, przypominając sobie każdą z tych scen. Mógł wtedy jej
dotknąć, przytulić, dotknąć jej piersi i nawet całować. Po czymś takim leżał długo w
nocy i wyobrażał sobie, że ją bierze, czuł jej delikatne ciało, bujne piersi... Ale nigdy
nie wydarzyło się nic więcej.
Gdy Johan zmarł, ucieszył się. Teraz mogła nadejść jego kolej. Pochodził z
dobrego rodu i miał jej co zaoferować. Poza tym nie czuł do niej tylko pożądania.
Kochał ją aż do bólu. Gdy otrzymał propozycję pracy w Stornes, był przekonany, że
była to możliwość konkurów, zanim inni dostaliby szansę. Zamiast tego otrzymał
kontrakt i informację, że Mali nie zamierza wychodzić za mąż ani za niego, ani za
nikogo innego. To go prawie przerosło.
Najpierw chciał odmówić. Ale pomyślał, że jeśli będzie na miejscu, to ona
właśnie do niego przyjdzie, gdy będzie potrzebowała czułości od mężczyzny. Kochał
ją już od tak dawna, że nauczył się cierpliwości. Jego ojciec tłumaczył mu, że nie
może pracować jako parobek u tej „zarozumiałej wdowy". Musi myśleć o tym, kim
jest!
Ale dla niego nie miało to znaczenia. Jedyne, co się liczyło, to Mali. Na
początku myślał o małżeństwie z nią, potem już rzadziej. To przyjdzie samo, myślał,
jeśli w końcu będzie mógł obdarzyć ją tą bezgraniczną miłością, którą czuł. Bo jeśli
da jej czułość, ciepło i przyjaźń, możliwe, że z czasem ona go też pokocha. Ta
nadzieja sprawiła, że został w Stornes.
Marznę - wyszeptała Mali, pociągając go na siebie. -Marznę i nie mam
nikogo - powtórzyła ze szlochem.
Masz mnie - odpowiedział, gładząc ją po policzku. - Ile razy ci już
mówiłem, że jestem twój?
Kochasz mnie?
Tak ~ potwierdził, dotykając ustami jej policzka. -Zawsze kochałem. Dla
mnie nie ma nikogo innego poza tobą, ale ty nie chciałaś...
Nie pamiętał, kto zaczął pierwszy ściągać ubranie, pamiętał tylko, że oboje
szybko oddychali. Jej usta były uchylone, miękkie i chętne, a gdy pochylił się ku jej
piersiom, wygięła się ku niemu.
Gdy podciągnął jej spódnicę, Mali nie protestowała. Pozwoliła, by zdjął jej
bieliznę, i nawet pomogła mu w tym. Havard puścił ją i ukląkł. Zdarł z siebie koszulę
i rozpiął spodnie. Przez chwilę zatrzymał się i patrzył na nią, półnagą, leżącą przed
nim. Łzy wypełniły mu oczy. To było wspaniałe. Tyle marzył o tej chwili, śnił i
niemal stracił nadzieję, że ona nadejdzie...
-Mali...
- Nic nie mów! - powiedziała, pociągając go na siebie. - Bierz mnie! Kochaj...
Spojrzała na niego i dostrzegła jego wypełnione łzami oczy. Przez chwilę
myślała, że to źle, że go wykorzystuje. Lubiła go, zawsze go lubiła, ale go nie
kochała. To nie było w porządku. Ale odsunęła od siebie tę myśl. Mówiła prawdę: nie
miała nikogo. To, co przeżyła tego dnia na dnie urwiska, gniotło ją niczym ciężki
głaz. Nie miała nikogo. Nie sądziła, że będzie kogokolwiek potrzebować, ale tęsknota
za Jo i utracona miłość pozostawiły w niej przeogromną pustkę; pustkę, którą ktoś
musiał zapełnić. Nadarzył się Havard...
Wszedł w nią z jękiem rozkoszy. Była wilgotna i gładka, oddychała szybko.
Jej dłonie objęły jego pośladki i docisnęły, jakby chciała, by wszedł jak najgłębiej.
Zbliżenie nie miało w sobie nic ze słodyczy i delikatności, tak jak marzył. Zamiast
tego rozwinęło się w szalony galop ukrywanych, gorących pragnień, nad którymi
żadne z nich nie miało kontroli. Mali pospieszała go jeszcze bardziej, jej paznokcie
orały mu plecy, a podbrzusze unosiło się ku niemu wygięte w łuk. Było w tym coś z
desperacji, pomyślał, ale to była jego ostatnia myśl. Wszystko zniknęło poza
intensywnym uczuciem żądzy i miłości, dziwnej wdzięczności, która wyciskała mu
łzy z oczu. Z przytłumionym stęknięciem i iskrzącym światłem pod powiekami
eksplodował w niej.
Przez długą chwilę tylko leżeli, on nadal uniesiony nad nią. Wreszcie podparł
się na jednym łokciu i spojrzał na nią. Mali leżała z zamkniętymi oczami i spod
powiek płynęły jej łzy.
-Czemu płaczesz, kochanie? - spytał, całując jej miękkie usta. - Nie możesz
teraz płakać. Coś cię bolało?
Pokręciła powoli głową. Uniosła powieki i spojrzała na niego. Aż się
wzdrygnął, gdy zobaczył wyraz jej oczu.
- Nie chciałaś tego?
Mali pogładziła go po twarzy i przyciągnęła do siebie.
Chciałam - szepnęła mu do ucha. - To ja tego chciałam.
Ja zawsze tego chciałem - odpowiedział. - Ciebie chciałem. I że mogłem...
Odsunęła go i usiadła. Obciągnęła spódnicę i zaczęła zapinać bluzkę. Włosy
zasłoniły jej twarz.
-Kocham cię - wyszeptał, obejmując dłońmi jej twarz. - To nie tylko dlatego,
że cię pragnąłem... Kocham cię, Mali.
- Wiem - odparła, unikając jego spojrzenia. – Jesteś dobrym człowiekiem,
Havardzie, o wiele lepszym niż ja. Boja... nie sądzę, żebym mogła kogoś jeszcze
pokochać.
Odczuł te słowa jak uderzenie w brzuch. Wpatrzył się w nią, całkiem
zaskoczony.
To dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego pozwoliłaś, bym...
Potrzebowałam cię - odpowiedziała cicho.
Potrzebowałaś mnie - powtórzył. - Co masz na myśli? Że ja... że to nic dla
ciebie nie znaczyło, poza tym, że...
Wzięła go za dłoń, przyłożyła ją do ust i ucałowała gorącymi wargami. Jej
oczy płonęły czymś, czego nie rozumiał.
- To znaczyło dla mnie więcej, niż możesz pojąć - zapewniła cicho. - Ale
wiem, co do mnie czujesz, i może to nie było właściwe, że ci pozwoliłam... Ale tak
cię potrzebowałam - powtórzyła powoli. - Czy nie możemy zostawić tego na jakiś
czas, Havardzie? Nie pytaj mnie o nic, bo nie mam dla ciebie odpowiedzi.
Wstała, uporządkowała ubranie, na wpół odwrócona. Zebrała włosy i upięła
kilkoma szpilkami, które udało jej się znaleźć w gęstwinie włosów. Powoli zaczęła
schodzić w dół.
Havard stał i patrzył za nią. W sercu czuł chaos. Dopiero co był szczęśliwy,
sądził, że ona wreszcie zrozumiała, że go kocha. Że dlatego mu się oddała. Ale teraz
rozumiał, że to nie miłość nią powodowała, że to coś innego. Czy kobiety mogą być
takie? Porządne, darzone szacunkiem kobiety? Ta myśl nie dawała mu spokoju. Gdy
dogonił Mali, wziął ją za rękę.
Nie będę o nic pytał - powiedział. - Rozumiem, że mnie nie kochasz, ale że
mimo to mnie potrzebujesz. Stało się tak, bo nawet ty potrzebujesz teraz ciepła, bo
inaczej byś zamarzła. Nie pytam - powtórzył. - Po prostu sądzę, że tak jest.
Jesteś mi najbliższy zaraz po Sivercie - szepnęła, gładząc go po policzku. -
Rozumiem, że możesz sądzić, że cię wykorzystałam, że ja... że jestem...
Zerknęła na niego, rumieniąc się. Nie odpowiedział jej od razu. Ona nie chce
za niego wyjść, tyle rozumiał. Ale nie rozumiał tego, że kobieta taka jak Mali mogła
się oddać z takim zapamiętaniem, ale bez miłości. Lecz najwyraźniej tak było.
Spojrzał na nią. Poczuł ssanie w podbrzuszu i przemożną chęć położenia jej znowu w
mech, czy chciała, czy nie. Ale wiedział, że tego nie zrobi. Nie wbrew jej woli. Nie
tak, jak robił to Johan. Jednocześnie wiedział, że jeśli będzie go jeszcze chciała - czy
potrzebowała, jak mówiła - to on ją przyjmie.
To na pewno nie było w porządku dla żadnego z nich. Czuł, że to niegodne, że
ona go wykorzystuje bez miłości. Ale on ma czas, bo nie pragnie żadnej innej. Nawet
okruchy od Mali były lepsze od czegokolwiek innego, choć czul, że to trochę
zawstydzające. Niegodne. Dla nich obojga...
Nagle uderzyła go myśl, że ona mogła zajść w ciążę. Co wtedy zrobi? Chyba
nie zabije nienarodzonego dziecka, poczętego z rozkoszy?
Spojrzał na nią i uświadomi! sobie, że wcale jej nie zna.
ROZDZIAŁ 7
Beret nie żałowała surowych słów, gdy Mali w końcu dotarła do Stornes z
Havardem i Sivertem. Wyszła do nich, by powiedzieć, co sądzi, zwłaszcza o Mali.
O czym, u licha, myślałaś, dziewczyno? - spytała, ciskając gromy z oczu. -
Całkiem zapomniałaś, że masz jeszcze jedno dziecko?
Przepraszam - wyszeptała Mali. - Poszłam za daleko, a potem...
Beret popatrzyła na nią, na jej rozczochrane włosy, mokrą spódnicę i
zabłocone buty. Nawet dla niej było jasne, że Mali pada ze zmęczenia. Ale było w
niej coś jeszcze, pomyślała Beret, jakaś rezygnacja, której nigdy wcześniej u niej nie
widziała.
No już dobrze, bałam się o was - powiedziała nieco spokojniej. - Gudmund
wrócił już tak dawno, no i przecież jest Ola Johan... Zresztą dał sobie radę na mleku,
które zostawiłaś - dodała z oporem.
Dziękuję. Jestem pewna, że dobrze się nim zajęłaś. Był w najlepszych
rękach. Przepraszam za kłopot i że cię przestraszyłam. Nie chciałam...
Mali poczuła na sobie wzrok Ane, gdy dawała Sivertowi kolację.
- Jesteś taka blada - zauważyła służąca, przechodząc koło niej po raz któryś.
- Nie jesteś aby chora? Nic ci się chyba nie stało?
- Nie, jestem tylko strasznie zmęczona - odpowiedziała, nie patrząc Ane w
oczy. - Głupio zrobiłam, że poszłam tak daleko, ale... Czas mi jakoś przeleciał. Nie
wyglądało tak daleko, ale się pomyliłam. To było dalej, niż przypuszczałam.
Ane pokiwała głową i już nie pytała, ale Mali czuła, że ona swoje wie.
Beret była zła - rzuciła Mali. - Rozumiem ją. Ale z Oja wszystko poszło
dobrze, prawda?
Beret była zachwycona - uśmiechnęła się Ane. -To był dla niej dzień
spełnionych marzeń. Miała Oję tylko dla siebie, mogła mu śpiewać i nosić, ile
chciała. Nie, nie było żadnych kłopotów. Pod koniec stała się niespokojna, gdy tak
długo nie wracaliście. Może nie lubi cię najbardziej na świecie, ale jesteś matką jej
wnuków i panią w Stornes. Ona nie życzy ci źle, już nie.
Mali udało się w końcu położyć Siverta po opowiedzeniu mu po raz kolejny,
jak to zabłądziła, ile dużych bagien musiała okrążyć i że czas po prostu jej uciekł.
To dlatego wróciła tak późno.
Bałem się, że cię porwał niedźwiedź - powiedział Sivert, patrząc na nią
zmęczonymi oczami. - Albo troll -dodał, mrużąc powieki.
No chyba nie troll. - Mali pocałowała syna. - Przecież trolli nie ma, dobrze
wiesz. A niedźwiedź... Nie, ja musiałam wrócić - powiedziała, przykładając
policzek do policzka chłopca. - Myślałeś, że nie wrócę? Nigdy, Sivercie, nigdy.
Ale następnym razem pójdę z tobą - zarzucił jej ręce na szyję. - Havard też
powiedział, że potrzebujesz kogoś, kto się będzie tobą opiekował. My, mężczyźni...
Tak, oczywiście - uśmiechnęła się Mali. - Wy, mężczyźni...
To Havard cię znalazł - mruknął Sivert i ziewnął rozgłośnie. - Havard cię
uratował.
Mali poczuła, że się rumieni. Tak, to Havard ją znalazł. Ale czy uratował, to
inna sprawa.
Sivert zasnął, zanim dośpiewała do końca pierwszą kołysankę. Wstała
sztywno i podeszła do okna. Gdy ich nie było, przybył tabor cygański. Podobno był
już u nich, powiedziała Ane. Mali oblała się potem, gdy to usłyszała. A jeśli jest
wśród nich siostra Jo? Mimo że zmęczona do granic, Mali poszła do stodoły. Co
zrobi, jeśli będzie tam jego siostra, nie wiedziała. Jeśli zobaczy Siverta...
Ale to nie był tabor Karolinę. Mali rozpoznała niektórych starszych, ale reszty
nie.
- To ty jesteś Mali Stornes, prawda?
Mali wzdrygnęła się i obróciła. Za nią stał jeden z tych starszych mężczyzn,
którego znała z widzenia.
- Tak, to ja - odparła z rezerwą.
- Karoline prosiła mnie, bym przekazał ci wiadomość, że ciotka Jo nie żyje.
Umarła w zimie na zapalenie płuc, no i była stara - powiedział. - I tak nie przyszła do
siebie po tym, co zdarzyło się z Jo. On tu pracował kilka lat temu i w zeszłym roku
spadł z urwiska. Był wtedy razem z gospodarzem, prawda?
Mali pokiwała głową.
- Wiele osób żałowało Jo - dodał mężczyzna. – Był świetnym towarzyszem,
jednym z najlepszych. Jego wdowie też było ciężko...
- Rozumiem - powiedziała Mali. - To był straszny wypadek. Pozdrów
Karolinę ode mnie. Spotkałam ją tylko raz, gdy jej tabor był w Innstad, i nie znam jej
zbyt dobrze. Nie wiesz, czy będzie tu tego lata?
Wtedy będzie musiała usunąć jej z oczu Siverta, pomyślała. On uwielbiał
Cyganów i spędzał z nimi dużo czasu. Mali nie mogła go powstrzymywać, to
wzbudziłoby podejrzenia. Ale zawsze się bała, gdy przybywał tabor, bała się, że
ktoś dostrzeże podobieństwo Siverta do nich, bała się pytań, na które nie mogła
odpowiedzieć.
Przez chwilę pomyślała, że skoro ciotka Jo nie żyje, nie ma się czego bać.
Zresztą nigdy nie musiała, bo ona kochała Jo równie mocno, jak babcia ją. To także
dlatego pokazała jej Siverta tego dnia, gdy zginął Jo. Teraz się cieszyła, że to
zrobiła. Była jednak pewna, że więcej osób niż Karolinę dostrzeże podobieństwo
między dziedzicem Stornes a Jo.
Ale przecież nie mogła ukrywać syna przed wszystkimi taborami
pojawiającymi się w okolicy, więc już tak musiało być, pomyślała zmęczona.
Podejrzenie, że Sivert mógłby być synem Jo, jednego z nich, także dla nich było tak
niewiarygodne, że nigdy by go nie wypowiedzieli. W każdym razie nie w Stornes.
A o czym rozmawiali gdzie indziej, to ich sprawa. Cyganie nie rozpowiadali plotek.
Nigdy nie słyszała, by mówili coś nieprzychylnego o gospodarzach, u których się
zatrzymywali, mimo że na pewno słyszeli i widzieli niejedno. Wtedy straciliby
możliwość ponownej gościny. Byli zależni od schronienia i pracy, którą dostawali
w gospodarstwach. Na utratę tego nie mogli sobie pozwolić.
Mali poszła do sypialni po czyste ubrania. Stanęła w otwartym oknie. Jej
spojrzenie skierowało się w kie- I runku szopy na łodzie. W sercu poczuła głuchy
ból. To już minęło, pomyślała. Dziś ostatecznie pożegnała się z Jo, marzeniami i
miłością. Czy to dlatego tak bezwstydnie oddała się Havardowi? Wspomnienie tego,
co wydarzyło się na Seterhaugen, wprawiło jej serce w szybsze bicie. Była
zrozpaczona, spragniona do szaleństwa kogoś, kto mógłby jej dać ciepło i
pocieszenie. I sprawiło jej to przyjemność, mimo całego bólu. Nadal nie rozumiała,
czemu tak wykorzystała Havarda, jak mogło jej to przyjść na myśl po tym, jak
pożegnała się z Jo? Ale nie miała takiego zamiaru, jeśli w ogóle można mówić o
jakimkolwiek zamiarze z jej strony. Teraz czuła, jakby zdradziła Jo na jego grobie. A
Havard był taki miły... Nie powinna jednak wykorzystywać jego uczucia wobec niej.
Rozumiała, że z jego strony to poważne. A jeśli znów się zdarzy...
Ale Mali nie sądziła, by to znów się wydarzyło. Za bardzo lubiła Havarda i
nie chciała wyrządzić mu krzywdy. Takim zachowaniem jak dziś krzywdziła go, bo
wiedziała, że on to traktował poważnie, a ona nie. Dlatego powinna trzymać się od
niego z daleka. Jeśli znów odda się mężczyźnie i może nawet za niego wyjdzie,
powinien to być ktoś, kto obudzi w niej pożądanie, tak jak Jo. Sprawi, że zapomni o
czasie i przestrzeni. A taki Havard nie był. Był dla niej tak dobry tam w górach,
widziała, że płakał. Zasługiwał na kogoś lepszego niż ona. Powie mu to i przeprosi za
to, co zrobiła. Poprosi, by zapomniał, bo to się już nie powtórzy. I jeśli jeszcze będzie
potrzebowała mężczyzny, lepiej, by znalazła innego.
A jeśli wydarzenie z gór będzie miało skutki? Ta myśl przyszła jej do głowy
dopiero teraz i wstrząsnęła nią. Minione lata przekonały ją, że z trudem zachodzi w
ciążę, skoro dopiero po tak długim czasie doczekała się potomka Johana. Ale z Jo...
Pot wystąpił jej na czoło i zacisnęła nerwowo dłonie. Przecież to nie mogło
się zdarzyć? Nadal karmi Oję piersią, więc jest chroniona. Do pewnego stopnia.
Przecież były kobiety, które rodziły dzieci rok po roku i karmiły jedno, póki następne
nie przejmowało piersi. Przecież tak było z Margrethe. Nie była bezpieczna mimo
dziecka u piersi.
Zrobi sobie napar, pomyślała. Wśród rzeczy, których się nauczyła od Johanny,
był napar, który mógł „oczyścić macicę", jak mówiła stara. Z wahaniem podzieliła się
recepturą z Mali, bo dla Johanny każde życie było święte. Ale zdawała sobie sprawę,
na co mogły być narażone biedne dziewczyny ze strony bogatych gospodarzy i
silnych mężczyzn. Często brano je siłą i nie miały nikogo, by je obronił. W takich
wypadkach zdarzało się, że Johanną robiła im ten napar, jeśli biedaczki zdążyły
powiedzieć jej na czas. Działał dzień lub dwa po gwałcie, potem już nie. Właściwie
Mali nie wiedziała, czy on rzeczywiście działa, ale musiała spróbować.
Boże jedyny, pomyślała, ocierając spocone czoło. Musiała dziś chyba
postradać rozum...
Mali wzięła duże wiadro gorącej wody i poszła do pralni. Napełniła ceber
wodą, wykąpała się i umyła włosy. Ciepła woda ukoiła ból zmęczonych mięśni, więc
siedziała w niej długo, aż niemal zasnęła. Zerwała się, gdy usłyszała głosy na
podwórzu. Zamoczyła w wodzie brudne ubrania i włożyła czyste.
Powiedziała wcześnie wszystkim dobranoc, unikając wzroku Havarda, wzięła
Oję z kołyski i poszła na poddasze. Gdy nakarmiła i przewinęła małego, a on zasnął
przy niej, leżała bezsennie i patrzyła w sufit. Miała w sobie niepokój, który nie dawał
jej zasnąć. W końcu wstała, owinęła się szalem i usiadła przy oknie. Ze stodoły
dobiegała muzyka skrzypiec. Mali siedziała tak, z głową w dłoniach, i słuchała
kuszących tonów, czuła zapach morza i letniej nocy, i wspominała.
Dostrzegła Havarda, który szedł przez ogród z koszulą w ręku i ręcznikiem
przewieszonym przez szyję. Najwyraźniej on też poczuł potrzebę umycia się po
długim dniu w górach, pomyślała. Nagłe zdecydowała się, że porozmawia z nim
poważnie. Jeśli ma to zrobić, nie było powodu, by czekać. Może nie wypadało iść do
męskiej sypialni, mając na sobie tylko koszulę nocną i szal, ale nie było wiele miejsc,
w których mogła z nim rozmawiać na osobności. Dookoła ludzkie oczy i uszy.
Co by powiedziano, gdyby zobaczono ją, jak idzie do sypialni Havarda,
wolała nie wiedzieć. Ale to było mało prawdopodobne. Ona sama poszła na górę już
dwie godziny temu, a dawno nie słyszała ani Beret, ani służących. Na pewno już śpią,
więc jeśli będzie cicho...
Uchyliła drzwi i nasłuchiwała kroków Havarda na schodach. Gdy usłyszała,
że zamyka za sobą drzwi sypialni, przebiegła na bosaka, zapukała i wśliznęła się do
środka.
Havard siedział na stołku i zdejmował buty. Mali położyła palec na ustach, by
nic nie powiedział. W domu było tak cicho...
- Pomyślałam, że skoro my... Chcę z tobą porozmawiać - wyszeptała. - Może
nie wypada wchodzić do sypialni mężczyzny w ten sposób, ale trudno znaleźć
miejsce, by pogadać w cztery oczy. Więc...
Nie odpowiadał, siedział tylko i patrzył na nią. Jego twarz chowała się w
cieniu, więc nie widziała go dobrze. Ale oczy dostrzegała. Były ciemne i iskrzące. A
może to tylko odbicie światła? Nie zaciągnął zasłon i światło księżyca oświetlało
wnętrze pokoju.
Muzykę skrzypiec słychać tu było jeszcze wyraźniej, bo okno wychodziło na
stronę stodoły. Mali poznała melodię, był to powolny walc, ale nie znała jego tytułu.
- Powinnam z tobą porozmawiać - powtórzyła cicho, otulając się ciaśniej
szalem. - To, co dziś zrobiłam, Havardzie... nie powinnam...
Nie mogła dalej mówić i spojrzała na niego bezradnie. On wstał powoli,
zsunął na podłogę ręcznik i koszulę i zrzucił buty. Podszedł do niej. To nie było
światło księżyca, pomyślała, czując, jak mocno bije jej serce, jego oczy naprawdę
iskrzą w półmroku!
- Havardzie, co robisz...
Położył palec na jej ustach. Zdjął z niej szal, mimo że usiłowała go
przytrzymać. Ale była dziwnie słaba.
- Czy tańczyłaś kiedyś nago w świetle księżyca, Mali Stornes? - wyszeptał
prosto w jej ucho, muskając ustami jej policzek.
Nie była w stanie odpowiedzieć, stała tylko i czuła serce bijące w gardle.
Havard był inny niż zwykle, takiego go nie znała.
Tańczyłaś? - powtórzył.
Havardzie, ja chciałam...
A ja chcę zatańczyć z tobą w świetle księżyca -przerwał jej z uśmiechem i
objął ramionami.
Nie wiedziała, jak to się stało, ale zdjął z niej koszulę. Nie protestowała. Nie
wiedziała nic poza tym, że czuła podniecenie, gdy przyciągnął ją nagą do siebie i
zaczął się z nią obracać w powolnym walcu. Jego usta nakryły jej usta, a dłonie
pieściły tak, że aż wzdychała z rozkoszy.
Przecież to nie tak miało być, pomyślała zmieszana, próbując się wyzwolić.
Przyciągnął ją mocniej, jednocześnie zrzucił spodnie i przytulił ją mocno do swojego
nagiego, ciepłego ciała. Pomyślała o tym, co chciała mu powiedzieć: że ani nie chce,
ani może... Że to, co zdarzyło się w górach, nie może się powtórzyć. Że nie jest
mężczyzną, który sprawia, że drży z pożądania. Tak myślała. Teraz stała na nogach
tylko dlatego, że on ją trzymał.
Bez słowa podniósł ją i położył na łóżku. Jego usta muskały jej ciało niczym
skrzydła motyla i sprawiły, że drżała z takiego podniecenia, jakiego doświadczyła
wcześniej w nocy z Jo nad morzem. Jego język stawał się na zmianę twardy i miękki,
bawił się jej sutkami, schodził w dół brzucha, dalej po wewnętrznej stronie ud... Gdy
rozsunął jej nogi, poddała się z westchnieniem. Przyjęła go z niewysłowioną radością
i pozwoliła na to, co chciał. Że też on tak umie, pomyślała oszołomiona i wplątała
palce w jego włosy. Były nadal wilgotne po kąpieli w morzu, czuła smak soli, gdy
lizała go po szyi i torsie.
Gdy wreszcie w nią wszedł, jęknęła z rozkoszy. Położył dłoń na jej usta i
szepnął „cicho” do jej ucha. Poruszał się powoli i leniwie, pozwalał jej rozkoszować
się każdym pchnięciem. Wreszcie ujął jej pośladki i wbijał się mocniej, aż stęknęła.
Światło księżyca igrało na suficie. Mali zamknęła oczy i pozwoliła się porwać lawie
dzikiego i zmysłowego pożądania. Nigdy nie sądziła, że to jej się jeszcze przydarzy...
Gdy odzyskała oddech, walc się skończył. Na wietrze szeleściły liście gruszy
przytulonej do ściany domu. Chyba wiatr zmienił kierunek, pomyślała Mali leniwie.
- Mali... - Havard przyciągnął ją do siebie i zbliżył usta do jej czoła. - Mali,
chcesz...
Nagle odzyskała jasność umysłu i zaczęła szukać czegoś do okrycia nagiego
ciała. Boże jedyny, znów to zrobili! I tym razem nie wyniknęło to z potrzeby
pocieszenia, lecz z dzikiej żądzy. Uwiódł ją tak, jak nigdy nie przypuszczała, że
potrafi. Jej ciało ją zdradziło i przystało na szaleństwo. Jaką kobietą była naprawdę?
Ladacznicą?
- Mali... - poczuła jego głos niczym powiew w uchu. - Kocham cię, wiesz o
tym. I teraz... Chcesz...
Położyła dłoń na jego ustach i przyciągnęła jego głowę do swoich piersi.
Skrzypce znów zaczęły grać. Muzyka wpadła przez otwarte okno razem z
zapachem morza i wodorostów.
- Nie pytaj mnie, Havardzie - wyszeptała Mali. – Nie pytaj...
ROZDZIAŁ 8
Lipiec przeszedł w sierpień. Dni były ciepłe i pełne letnich zapachów, a pola
zboża zaczęły przebłyskiwać złotem, mimo że do żniw pozostał jeszcze miesiąc.
Pewnego popołudnia Mali farbowała wełnę w pralni. Nagle dostrzegła cień,
który padł na podłogę przez otwarte drzwi. Odwróciła się gwałtownie i spojrzała
prosto w oczy Havarda. Rumieniec zalał jej twarz i spuściła wzrok.
Od czasu szalonej nocy w jego sypialni obchodzili się z dala jak dwa kocury.
Zachowywali się normalnie, ale często czuła na sobie jego spojrzenie. Nigdy jednak o
nic nie pytał ani niepotrzebnie nie dotykał. Po prostu był taki jak zawsze:
uśmiechnięty, pracowity i miły dla wszystkich.
Przynajmniej Sivert kochał go na pewno, pomyślała Mali z goryczą. Ale
rozumiała, że jest to łatwe, o ile się przed tym nie broni.
Bała się, że on odejdzie ze Stornes, skoro mu znów odmówiła. Jednak
pozostał. Płynęły dni, a żadne z nich ani słowem nie wspomniało tej nocy. Ale
czasami, gdy ich dłonie się zetknęły przy podawaniu półmiska przy stole, Mali
zalewała się rumieńcem. Jak jakaś płocha dziewczyna, upominała się w myślach,
usiłując ukryć drżenie rąk.
- Strasznie gorący dzień na farbowanie wełny - powiedział Havard, wchodząc
do pralni.
Miał mokre włosy, a krople wody lśniły jeszcze na jego twarzy. Otaczał go
zapach słonej wody. Na pewno kąpał się w morzu, pomyślała Mali.
Już dawno to postanowiłam - rzuciła Mali. - Muszę robić takie rzeczy w dni,
kiedy nie mam więcej zajęć. No i poza tym dobrze dziś wyschnie.
Lepiej poszłabyś ze mną się wykąpać - uśmiechnął się.
Odwróciła się i zaczęła mieszać w garze, w którym farbowała się wełna. Nie
chciała patrzeć mu w oczy. Nagle poczuła jego dłoń na karku i zesztywniała.
Co robisz? - spytała, gdy obrócił ją ku sobie. - Nie powinieneś...
Chcę tylko zobaczyć, jak dziś wyglądasz - powiedział, odgarniając jej włosy
ze spoconego czoła. - Unikasz mnie, jakbym zarażał dziwną chorobą. Przecież nie
możesz się mnie bać - dodał, zaglądając jej w oczy.
Nie boję się ciebie - rzuciła Mali dziwnie zdyszana i wzięła go za rękę, by
się uwolnić. - Dlaczego miałabym się ciebie bać? - Serce biło jej jak oszalałe, czuła
się osłabiona. - Przecież powiedziałam, że nie chcę... nie chcę wychodzić za mąż.
- Ja o to nie pytałem, prawda?
Jego błękitne oczy iskrzyły.
Nie... - Mali nie udało się uwolnić od jego dłoni i stali nadal blisko siebie. -
Nie, nie pytałeś, ale sądziłam, że...
Że znów się oświadczę - dokończył za nią. - Nie, coś ty? Ja dostałem już
odpowiedź na to pytanie.
Objął ją w talii i przyciągnął do siebie. Zamknęła oczy, zanim jego usta
dotknęły jej ust. Wiedziała, że to nastąpi, i wiedziała, że nie będzie w stanie temu
zapobiec. I nie będzie chciała...
Jego usta zsunęły się na jej szyję, ku rozpiętej bluzce. Powoli rozsunął bluzkę
na boki i dotknął jej piersi. Mali gwałtownie nabrała powietrza i spróbowała się
uwolnić.
- Nie chcę tego, Havardzie - wyszeptała. - Tak nie można, ja nie chcę...
Nie zwracał uwagi na jej słowa, tylko rozsunął bluzkę jeszcze szerzej. Gdy
poczuła na sutkach jego ciepły oddech, z ust jej wyrwał się jęk. Nogi dziwnie osłabły
i nie myśląc, co robi, splotła dłonie na jego karku.
- Havardzie, nie chcę - wyszeptała ochryple i przycisnęła się do niego z całej
siły. - Nie chcę...
-Tak, tego właśnie chcesz - powiedział cicho. -Oboje tego chcemy.
Nie pamiętała, jak to się stało, ale w pralni zapadł półmrok. Chyba zamknął
drzwi, pomyślała oszołomiona.
Wziął ją na ręce i zaniósł na ławę. Próbowała się podnieść, ale położył ją z
powrotem. Nie gwałtownie, ale stanowczo. Leżała, patrząc na niego. Dłonie Havarda
weszły pod jej spódnicę, wtedy położyła na nich swoją dłoń.
- Nie - wyszeptała cicho, unosząc się ku niemu.
- Dlaczego mówisz „nie", kiedy masz na myśli „tak"? - wyszeptał wprost do
jej ucha.
Nie potrafiła odpowiedzieć. I nagle jakby puściła w niej tama. Poddała się
całkowicie, i nawet pomagała ściągnąć mu ubranie. Nie mogła się doczekać, kiedy w
nią wejdzie. Nigdy jeszcze nie czuła tak zwierzęcego pożądania, które nie
potrzebowało słów ani uprzednich pieszczot. Była wilgotna i chętna, wygięła się ku
niemu, gdy wreszcie w nią wszedł. Nigdy nie było lepiej, pomyślała, jęcząc z
rozkoszy, nigdy...
Gdy on już opadł na nią, przejęła inicjatywę. Jej łono nadal było nienasycone i
nie chciało zakończyć przyjemności. Jej usta odnalazły jego usta, a dłoń odszukała
jego wiotką męskość. Efekt był taki, jakby dotknęła go żywym ogniem.
- Co robisz? - stęknął, zesztywniały od jej dotyku. - Mała wiedźmo! Czy to nie
ty nie chciałaś?
- Chcę - wyszeptała Mali zdyszana. - Chcę więcej!
Zaśmiał się, pokazując mocne, białe zęby, i pochylił się nad nią. Z jego
mokrych włosów kapała morska woda na jej twarz. Ugryzł ją lekko w szyję, w pełne
piersi i sterczące sutki, aż traciła oddech z rozkoszy. Jego męskość w jej dłoni znów
stała się twarda jak skała.
- Wpuść mnie - wyszeptał.
Mali cofnęła rękę i otworzyła się przed nim niczym kwiat ku wiosennemu
słońcu.
Po wszystkim Havard zsunął się na kolana przy ławie i obejmował ją, dopóki
nie odzyskali równego oddechu. Odwróciła głowę, znów zażenowana. Jaką kobietą
była, że wyczyniała takie rzeczy? Albo wyjdzie za niego za mąż, albo będzie się
trzymała od niego z daleka. Ale nie była w stanie trzymać się od niego z daleka, nie w
takiej sytuacji. Jej własne pożądanie gubiło ją, gdy tylko on jej dotykał. No to w
takim razie go kocha? Możliwe, że tak, ale niewystarczająco. Nie na tyle, by go
poślubić i pożegnać marzenie...
Leżała, zastanawiając się, jak teraz będzie w stanie spojrzeć mu w oczy. Co
powie. Ale on nie czekał. Przelotnie musnął ustami jej policzek i zanim się
zorientowała, zniknął. Drzwi pralni zostawił uchylone.
Mali unikała jego spojrzenia podczas kolacji. Była zawstydzona i zmieszana.
Mimo to nie żałowała tego, co zdarzyło się w pralni. Sama myśl o Havardzie
sprawiała, że zalewała się rumieńcem. Ale przecież to nie może trwać! A jeśli ktoś się
dowie? Mimo że Beret i pewnie wszyscy inni uważają, że byłoby w porządku, gdyby
wyszła za Havarda, to na pewno nie uznają za właściwe, jeśli ciągle będzie lądowała
z nim w łóżku. To nie uchodziło, i Mali wiedziała o tym bardzo dobrze.
Dlatego trzeba położyć temu koniec, pomyślała Mali, rzucając ukradkowe
spojrzenie na Havarda. Przeszył ją słodki dreszcz, gdy ujrzała jego opaloną,
przystojną twarz, włosy wyblakłe na słońcu, wrażliwe usta. I jego dłonie...
Zadziwiało ją, że jego przywykłe do pracy dłonie mogły być takie... Delikatne i
odważne zarazem. Nigdy nie podejrzewała, że on wiedział tak wiele o kobietach i o
tym, co może sprawiać im przyjemność. W każdym razie jej, pomyślała i znów zalał
ją rumieniec. Pochyliła się niżej nad talerzem.
Wiedziała, że nie wszystkie kobiety są takie jak ona. Może to ona miała
silniejszy popęd niż inne, taki, nad którym nie panowała - o ile ktoś potrafił ją
rozpalić. Nie, musi z tym skończyć! To nieprzyzwoite i niegodne.
Nagle Havard uniósł wzrok i ich oczy się spotkały. Mali aż upuściła łyżkę z
wrażenia i zanim się po nią schyliła, on już zdążył ją jej podać.
- Dziękuję - powiedziała cicho, unikając jego spojrzenia.
Nie odpowiedział, ale wyczuła, że się uśmiecha.
Tego wieczora Sivert bardziej niż zwykle opierał się przed pójściem spać. Już było
późno, gdy Mali powiedziała stanowczo, że już dosyć i że ma iść na górę.
Ale ja jeszcze tylko...
Nie, zrobisz to jutro - ucięła Mali i wzięła go za rękę. - Już noc.
A Oja jeszcze leży w kołysce - protestował. -A przecież jest mały. Dlaczego
jego nie kładziesz?
On śpi dużo w ciągu dnia, przecież wiesz - odpowiedziała. - Takie maluchy
często jedzą i dużo śpią. Ja go kładę, gdy ty już śpisz. No chodź już, Sivert. - Mali
zaczynała tracić cierpliwość. Pociągnęła go za rękę i podniosła z podłogi, gdzie
siedział wśród zabawek.
Ja nie chcę... - marudził. Dolna warga zaczęła mu się trząść. - Nie chcę...
A jeśli ja będę twoim koniem i zaniosę cię do łóżka? - wtrącił Havard. -
Możesz siedzieć na moim grzbiecie.
Tak, jeśli Havard mnie położy, to tak - powiedział Sivert, rzucając matce
spojrzenie pełne triumfu.
Wiedziała, że nie powinna na to pozwolić. Nawet jeśli Havard położy Siverta
do łóżka, ona i tak będzie musiała tam pójść, by pocałować synka na dobranoc. A na
pewno nie chciała znaleźć się sam na sam z Havardem, a zwłaszcza nie przy sypialni.
Mimo to pokiwała głową.
- Przyjdę za chwilę powiedzieć ci dobranoc - rzuciła. - I masz być w łóżku!
Ale później nie chcę słyszeć o takim zachowaniu jak teraz. Nawet nie próbuj.
Havard wsadził Siverta na plecy i poszli na górę, pogrążeni w rozmowie. Mali
popatrzyła za nimi, kręcąc głową. Sivert wkraczał chyba w wiek przekory. Wszyscy
narzekali na dzieci w tym wieku i chyba tylko ona miała nadzieję, że Siverta to
ominie. Myliła się.
Według mnie to dobrze, że Sivert tak się przywiązał do Havarda - odezwała
się Ane, gdy zostały same. -Całkiem zastąpił Johana.
Nie wiem, na ile to dobre - odparła Mali. - A jeśli odejdzie, jak zniesie to
Sivert?
Ale przecież nie odchodzi, prawda? - przestraszyła się Ane. - Wydaje się, że
dobrze mu w Stornes. Sam ciągle to powtarza.
Przecież może nadejść dzień, kiedy znajdzie sobie kobietę i będzie chciał się
żenić - rzuciła Mali, zaczynając sprzątać po Sivercie. - Zobaczymy wtedy tylko
podeszwy jego butów!
Tak, wiele chętnie by go przyjęło - westchnęła Ingeborg znad zmywania. -
Jest tak strasznie miły i przystojny - dodała z westchnieniem tęsknoty w głosie.
Sama go weź, Mali - uśmiechnęła się Ane. - Nietrudno dostrzec, że patrzy
na ciebie przychylnie.
Głupstwa - rzuciła Mali, rumieniąc się.
Na pewno nie - poparła Ane Ingeborg. - Sama widziałam!
Ja nie chcę wychodzić za mąż - ucięła Mali. - Chyba powiedziałam to jasno.
Tak, powiedziałaś to zaraz potem, jak Johan umarł -odparła Ane. - Może
dlatego, że byłaś wtedy zdenerwowana. Przecież można zmienić zdanie. A Havard...
Ale ja nie zmieniłam zdania - Mali objęła Ane. -Po prostu nie chcę znów
wychodzić za mąż. Ale jeśli już, to masz rację, że Havard byłby dobrym kandydatem
z wielu względów. Ale kto powiedział, że on mnie chce?
Jeśli w to wątpisz, to jesteś ślepa - uśmiechnęła się Ane. - Na oboje oczu.
Dobranoc!
Mali miała nadzieję, że Havard zejdzie na dół, ale już nie mogła dłużej
czekać.
- Zerknij na Oję - poprosiła Ingeborg. - Skoczę tylko powiedzieć Sivertowi
dobranoc.
I zniknęła za drzwiami, z bijącym sercem i lodowatymi dłońmi.
Zatrzymała się na chwilę przed pokojem Siverta. Z wewnątrz dobiegał niski
głos Havarda i jasny śmiech jej syna, ale nie dosłyszała, o czym rozmawiają.
Otworzyła drzwi i weszła. Dwie pary oczu wpatrzyły się w nią, aż ze zmieszania
zaczęła skubać skraj fartucha.
- No dobrze - powiedziała, unikając wzroku mężczyzny. - Widzę, że
Havardowi udało się wpakować cię do łóżka.
- I opowiedział mi dwie przygody - obwieścił Sivert z jaśniejącymi oczami. -
Spotkał niedźwiedzia, wiedziałaś, mamo? Naprawdę wielkiego niedźwiedzia, i on...
- Nie, nie wiedziałam - przerwała mu Mali i podeszła do łóżka. - On nie
opowiada mi wszystkiego.
Havard potargał czuprynę małego i wstał z krzesła. Mali uważała, by nie
dotknąć mężczyzny, gdy pochyliła się nad synem i ucałowała jego krągły, ciepły
policzek.
- Śpij dobrze, synku - powiedziała cicho. - Ale bądź pewny jednego: Havard
ma inne rzeczy do roboty niż cię kłaść, więc tak nie będzie zawsze. Nic nie pomogą
płacze - dodała tonem ostrzeżenia. - Nie chcę żadnego marudzenia.
Sivert oplótł ramionami jej szyję i Mali poczuła jego ciepły oddech przy
swoim uchu.
- Ale czy nie będzie mógł...
-Tak, czasem - odparła. - Gdy będzie miał czas i gdy będzie chciał.
- On chce - oświadczył chłopiec triumfująco. - Powiedział mi to. Prawda, że
chcesz, Havardzie?
- Pewnie, że chcę - rzucił mężczyzna. - Ale to mama decyduje, wiesz przecież.
Mali, nadal pochylona nad łóżkiem, miała nadzieję, że Havard wyjdzie przed
nią. Ale stał nadal. W końcu uwolniła się z ramion syna i wyprostowała.
- Dobranoc - powtórzyła. - Spij dobrze.
Havard otworzył przed nią drzwi i przytrzymał. Nie mogła uniknąć otarcia się
o niego w przejściu. Poszła szybko korytarzem.
Dziękuję za pomoc - rzuciła przez ramię. - To było miłe z twojej strony.
Nie, ja sam tego chciałem - odparł, stojąc zadziwiająco blisko niej. - Lubię
Siverta. Jest dobrym chłopcem i sądzę, że dobrze mu robi przebywanie z mężczyzną
po tym, jak stracił swojego ojca.
Tylko nie zapominaj, że nie jesteś jego ojcem -burknęła Mali, zatrzymując
się i odwracając ku niemu. -To ważne dla was obu.
Nie musisz mi o tym przypominać - odparł spokojnie. - Czego się obawiasz,
Mali? Nie możesz tak po prostu odprężyć się i cieszyć życiem, a nie czuwać, czy ktoś
nie wchodzi na twoje terytorium? Ja nigdy nie zrobię niczego, czego ty nie chcesz, i
nie będę cię męczył pytaniami. Ale nie możesz zapobiec, by Sivert mnie pokochał, bo
już to zrobił. Dla niego nie stanowi to problemu - dodał z naciskiem w głosie.
Nie chciałam być niewdzięczna - powiedziała Mali, spuszczając oczy. -
Pomagasz nam wszystkim, Havardzie, i ja się bardzo cieszę, że Sivert miał w tobie
oparcie w tym czasie. Bardziej się boję o to, by nie cierpiał, gdy odejdziesz - dodała,
nerwowo poprawiając włosy.
Ja nie mam planów, by stąd odejść - odparł. - Chyba że ty będziesz tego
chciała.
Ja nie chcę - rzuciła Mali, podnosząc na niego wzrok. - Ale nie możemy
dalej... To znaczy, powinniśmy...
Co powinniśmy? - spytał, a w oczach pojawił się błysk.
Powinniśmy przestać...
Zalała się rumieńcem i poszła w kierunku schodów. Nagle poczuła jego dłoń
na ramieniu. Obrócił ją ku sobie.
Czy ja kiedykolwiek zrobiłem coś, czego ty sama nie chciałaś? - spytał,
stojąc blisko niej. Ujął jej podbródek i uniósł do góry, by spojrzeć jej w oczy. -
Zrobiłem?
Nie - szepnęła Mali. - Nie, ja tego nie mówiłam. Ale powinniśmy...
Tak, to zrozumiałem - odparł, odsuwając się. -Chciałem tylko wiedzieć, że
nie sprawiłem ci jakiejś przykrości.
Mali powoli pokręciła głową.
- Nie utrudniaj, Mali - powiedział Havard spokojnie. - Daj sobie prawo do
życia. Bo o to tu chodzi, by żyć... Żyć teraz, Mali.
Jego dłoń pogładziła jej policzek, po czym Havard obrócił się i poszedł do
swojej sypialni.
ROZDZIAŁ 9
Tej jesieni był urodzaj czarnych jagód. Sivert ciągle wracał z umorusaną buzią
i dłońmi, bo nie trzeba było daleko odejść, by je znaleźć. Poza tym często udawało
mu się zwabić którąś ze służących, by poszła z nim dalej, i wracał do domu z pełnym
brzuchem i jagodami nawleczonymi na źdźbła traw. Mali zauważyła, że nawet
Havard po zakończonej pracy czasem chodził z nim do lasu. Stała wtedy i patrzyła za
nimi, za wysokim mężczyzną i małym chłopcem, i serce wypełniała jej wdzięczność
wobec Havarda, że poświęcał swój czas jej synowi. Mimo że miał prawo być
niezadowolony, że wszystko dzieje się na jej warunkach. Ale nie dawał tego poznać
ani jej, ani ludziom na gospodarstwie, ani zwłaszcza Sivertowi. Coraz częściej
uderzało Mali, jak on jest miły, tak zupełnie bezinteresownie miły. Wprawiało ją to w
onieśmielenie i przelotne wyrzuty sumienia. Może... może mogłaby... Ta myśl
przechodziła jej coraz częściej przez głowę.
Mali zadzwoniła do Margrethe i zaproponowała, by któregoś przedpołudnia
zrobiły sobie wolne i z synami poszły na jagody do lasu. Mogą wziąć ze sobą
jedzenie i sok i spędzić milo czas. Wiedziała, że Sivert uwielbiał takie wyprawy, a
poza tym mogła nazbierać jagód na przetwory, dobre do naleśników i na chleb w
czasie zimy. Margrethe nie odmówiła.
Dzień był słoneczny i bezwietrzny, powietrze przejrzyste. W słońcu czuło się
ciepło, ale w cieniu dawało się zauważyć, że nadchodzi jesień. Ale wkrótce Mali
zaczynała być wdzięczna za każdy odcinek cienia, gdy tak szli wzdłuż łąk i pól.
Rozpięła bluzkę i odgarnęła włosy z wilgotnego czoła.
- Jak ci idzie? - spytała, odwracając się do siostry. - Nie za ciężko?
Margrethe zatrzymała się i uśmiechnęła.
Ależ skąd! Czuję się tak sprawna jak nigdy. Ten maluch dobrze się obchodzi
ze swoją mamą - powiedziała, gładząc się po lekkim zaokrągleniu brzucha.
Dobrze to słyszeć - Mali odpowiedziała uśmiechem. -Widać po tobie, że
jesteś zupełnie inna niż w ostatniej ciąży.
To nie był czczy komplement. Margrethe stała, oświetlona sierpniowym
słońcem. Jej jedwabista skóra zyskała złocisty blask po lecie, włosy błyszczały, grube
i gładkie, błękitne oczy promieniały. Mali chętnie przyznała, że siostra wyglądała
ładniej niż kiedykolwiek. T na bardziej szczęśliwą, jeśli to w ogóle możliwe w jej
związku z Bengtem.
Margrethe jakby czytała w jej myślach.
- Jeśli się zastanawiasz, jak nam jest razem, mogę tylko powiedzieć, że każdy
dzień jest jak w raju. Zwłaszcza teraz - dodała, zalewając się rumieńcem. - Nie
musimy już myśleć, że mogę zajść w ciążę, i nie musimy... no wiesz, uważać...
Mali zaśmiała się i objęła młodszą siostrę.
Ech, wy dwoje! - westchnęła. - Ale cieszę się z twojego każdego dnia w
raju. Bardzo się cieszę, że zeszliście się z Bengtem.
A ty? - spytała Margrethe i spojrzała na siostrę badawczo. - Nadal
twierdzisz, że nie chcesz żadnego mężczyzny?
Mam Havarda - rzuciła Mali, odwracając się i zaczynając iść. - Trudno o
lepszego gospodarza od niego.
Tak, wiem, ale ja mam na myśli mężczyznę... do łóżka.
Mali cieszyła się, że jest odwrócona do siostry plecami, bo nie tylko ciepło
słońca sprawiło, że poczerwieniała aż po szyję.
Możesz sądzić, co chcesz, ale daję radę bez tego -odparła, choć tchu jej
brakło, gdy tak kłamała.
Ale Havard... - Margrethe nie chciała tak łatwo się poddać - mógłby się
nadać do czegoś więcej niż tylko jako zarządca. Jest przystojny i dobry. A ty zawsze
go lubiłaś, tak mówiłaś.
Mali nie odpowiedziała, tylko parła w górę. Ich synkowie byli już daleko
przed nimi.
- No i Havard jest w ciebie zapatrzony – mówiła Margrethe coraz bardziej
zdyszana. - Wszyscy to widzą, a on tego nie ukrywa. Jak on może chodzić koło ciebie
codziennie i nie...
Mali zatrzymała się i odwróciła.
- Nie mówmy więcej o tym - ucięła. - W Stornes idzie zupełnie dobrze w tym
układzie z Havardem. I już.
-Nie, ja nie chciałam się wtrącać - broniła się siostra. - Chcę po prostu, żebyś
była szczęśliwa...
- No i jestem - zaśmiała się Mali w nieco wymuszony sposób.
- Ale nie zdarza się, że... że chcesz... że masz ochotę... - Margrethe wsparła
rękami krzyż i wpatrzyła się w starszą siostrę.
Nie, nic nie zauważyłam - odpowiedziała, nie patrząc jej w oczy. - Mam
wszystko, czego pragnę.
I to przecież prawda, pomyślała z ironią, ale nikt nie musi wiedzieć, że Havard
posłużył jej nie tylko za zarządcę. Nawet Margrethe. Porządne kobiety nie robią tak
jak ona. Ale teraz to już koniec, tak postanowiła. Lepiej skończyć, póki zabawa
jeszcze trwa.
Gdy weszły do lasu pod wysokie jodły, ujrzały, że rosnące pod nimi
jagodowiska pełne są dojrzałych jagód. Sivert i Olaus zapiszczeli z radości i rzucili
się na kolana w środek tej wspaniałości. Zrywali garściami jagody i pakowali do ust,
nie zwracając uwagi, że jedzą też listki. Mali i Margrethe usiadły na polance, oparły
się o pień większego drzewa i zaczęły wyciągać jedzenie.
- Powinni zaraz coś zjeść - uśmiechnęła się Mali, obserwując małych
łakomczuchów. - Inaczej nic dziś nie zjedzą poza jagodami.
Margrethe patrzyła na nich jaśniejącymi oczami.
Ależ czas leci - powiedziała. - Zobacz, jak wyrośli. Któż by pomyślał, że
każda z nas osiądzie na dwóch z największych gospodarstw w Inndalen, wyjdzie
dobrze za mąż, urodzi dzieci... Jak to nigdy nie wiadomo, co się zdarzy - dodała z
zamyślonym spojrzeniem.
No i dobrze - ucięła Mali. - Dobrze, że nie wiemy nic o przyszłości.
Powinniśmy brać dany dzień takim, jaki jest.
Margrethe spojrzała na nią zdziwiona, ale nic nie odpowiedziała. Wyłożyły
zawiniątka z jedzeniem i otworzyły butelki z sokiem.
- Chodźcie, chłopcy, jedzenie! - zawołała Mali. - Powinniście coś zjeść,
zanim napchacie się jagodami.
Gdy nie uzyskała odpowiedzi, wstała i spojrzała w ich kierunku. Ciemno- i
jasnowłosa głowa pochylone były nad jagodowiskiem. Obaj chłopcy byli tak zajęci
pochłanianiem jagód, że niemal ze sobą nie rozmawiali.
- Chodźcie! - powtórzyła. - Potem będziecie mogli zbierać, ile chcecie.
Jeszcze nie wracamy do domu.
Zobaczyła, że Olaus się podnosi i mówi coś do Siverta. Ten odwrócił się i
spojrzał na matkę, ale potem coś przykuło jego wzrok. Mali zobaczyła, jak pochyla
się nad korzeniem leżącym na słońcu. Nie zdążyła usiąść, gdy dziki wrzask poderwał
je na równe nogi. Sivert stał z lewą ręką wyciągniętą przed siebie i krzyczał.
- Co się stało? - krzyknęła Mali, biegnąc ku niemu. - Uderzyłeś się?
Nie odpowiedział, nadal szlochając. Olaus odsunął się od niego, patrząc
wielkimi oczami.
Co się stało? - spytała zdyszana Mali, gdy do nich dobiegła. - Co się mu
stało, Olaus?
To nie był patyk - powiedział mały. - On się ruszał.
Mali schwyciła rękę Siverta. Powyżej łokcia widniały dwa wyraźne, czerwone
ślady po ugryzieniu. Uświadomiła sobie, że to ugryzienie węża. Ten korzeń to była
żmija! Poczuła ogarniający ją paniczny strach i złapała Siverta w objęcia.
Ze żmijami nie ma żartów, zwłaszcza gdy ukąszą dzieci oraz gdy zranią tak
wysoko jak Siverta. Tyle pamiętała. W dodatku to lewa ręka! Bliżej do serca, mówili
ludzie.
Co się stało? - spytała Margrethe, gdy dotarła do nich. - Sivert się uderzył?
Nie. Ugryzła go żmija - rzuciła Mali ochrypłym głosem i spojrzała na siostrę
z rozpaczą.
Żmija - powtórzyła Margrethe z niedowierzaniem. - Gdzie?
Mali pokazała jej ramię syna, gdzie widniały dwie czerwone dziurki. Ramię
zaczynało już puchnąć.
- Boże drogi, co robić? Jesteśmy tak daleko od domu...
Olaus zrozumiał, że dzieje się coś złego, i też zaczął płakać. Objął nogi matki i
zanurzył twarz w jej spódnicę. Wzięła go na ręce, próbując uspokoić.
No już... - powiedziała cicho. - Siverta ugryzła...
To był patyk - zaszlochał Olaus. - Żywy patyk! Mali otrząsnęła się z szoku.
Przez chwilę czuła się
sparaliżowana strachem i niezdolna do żadnej decyzji. Teraz uniosła spódnicę
i urwała pas materiału z halki.
Co ty robisz? - Margrethe spojrzała na siostrę, jakby ta postradała zmysły.
Trzeba przewiązać ramię powyżej ugryzienia - rzuciła Mali, obwiązując
mocno ramię Siverta. - Wtedy jad się nie przemieszcza. Przynajmniej nie tak szybko -
dodała. - Słyszałam, że można zrobić nacięcie, wyssać truciznę, ale nie wiem, jak to
zrobić. Nigdy tego nie przeżyłam - dodała bezradnie. - Zresztą nie mam nic ostrego, a
i tak bałabym się pogorszyć sprawę.
Spuchnięte ramię, dodatkowo przewiązane płóciennym paskiem, najwyraźniej
bolało Siverta, bo płakał rozdzierająco. Gdy usłyszał słowa Mali o nacięciu, wpadł w
histerię.
Nie tnij mnie, mamo! - zaszlochał. - Nie tnij!
Nie, nie będę - Mali otarła jego zapłakaną twarz. -Oczywiście, że nie,
kochanie - wyszeptała zrozpaczona i przytuliła go. - Zbierz rzeczy i schodź sama -
rzuciła do Margrethe. - Ja biegnę z nim na dół. Musi jak najszybciej jechać do lekarza
po surowicę, bo inaczej...
Nie skończyła, tylko wzięła syna na ręce i pobiegła. To była ciężka i długa
droga. Popłakujący Sivert wisiał jej ciężko na szyi. Objął ją prawą ręką tak mocno, że
prawie dławił. Był też ciężki, a teren nierówny. Gdy w końcu dotarła do letnich obór,
zatrzymała się na chwilę, by złapać oddech. Była zlana potem, włosy się rozpuściły i
otaczały ją chmurą. Ledwo trzymała się na nogach. Jednak gdy zerknęła na lewe
ramię syna, rzuciła się naprzód. Ramię spuchło jeszcze bardziej i zaczęło sinieć.
Sivert oddychał nierówno i walczył o każdy oddech.
Mali stękała z wysiłku i strasznego zmęczenia. Boże, musi się udać,
pomyślała z desperacją. Słyszała o ludziach ugryzionych przez węża, którzy przeżyli.
Ale też o takich, zwłaszcza dzieciach, którym się nie udało. Kiedy dotrą do lekarza?
Nie wiedziała, skąd miała siły, ale biegła chyba najszybciej w życiu.
Havard stal na podwórzu, rozsiodłując konia, gdy wbiegła. Przerażony upuścił
wszystko, co miał w rękach, i podbiegł do niej.
- Co się dzieje? - spytał, patrząc w jej oszalałe oczy. - Co jest, Mali?
Odebrał od niej Siverta, a Mali osunęła się na ziemię. Nie mogła złapać
oddechu, by cokolwiek powiedzieć, ale nie było to potrzebne. Havard dostrzegł rękę
Siverta i zrozumiał wszystko.
- Cholera ciężka - zaklął i przytulił chłopca. - Musimy jechać do doktora -
powiedział, oddając go Mali. - Siedźcie tu spokojnie, a ja...
Pobiegł do domu, zanim skończył zdanie. Wrócił z finką, a Ane za nim.
- Znajdź Gudmunda i powiedz, że ma zaprząc konia do wozu - rzucił do
służącej.
Pochylił się nad Sivertem i pogłaskał go po buzi.
- Wąż wpuścił w ciebie jad - powiedział spokojnie. -Pojedziemy do doktora, a
on da ci coś, co zabije jad węża. Ale teraz muszę wyciągnąć z twojej ręki jak
najwięcej tego jadu. Rozumiesz?
Sivert wpatrzył się w niego wielkimi oczami.
- Zrobię małe nacięcie w skórze - mówił dalej Havard - i wyssę wszystko, co
się da. To może trochę boleć, ale jesteś już dużym chłopcem, prawda? Zniesiesz to?
Sivert chciał zaprotestować, lecz spokojny głos Havarda podziałał na niego.
Wolno pokiwał głową, ale gdy zobaczył ostrze finki, zmienił zdanie. Próbował ukryć
się u Mali, ale nie zdążył. Havard złapał go za ramię i zrobił nacięcie pomiędzy
śladami ugryzienia. Pochylił się nad ranką, ssał i wypluwał, ssał i wypluwał. Sivert
płakał wniebogłosy i wyrywał się, ale Mali trzymała go mocno.
A jeśli masz jakąś ranę w ustach? - wyszeptała przerażona, patrząc na
mężczyznę. - Wtedy jad cię zatruje!
Dam sobie radę - uciął. - Tu chodzi o Siverta. Aha, opaliłem nóż - dodał.
Wstał i podbiegł do Gudmunda, który zaprzągł konia. Ane podeszła do Mali i
otuliła kocem Siverta. Leżał z półprzymkniętymi oczami i oddychał nierówno, ale już
nie płakał. Oczy Ane rozszerzyły się, gdy zobaczyła ramię chłopca.
- Zmoczę szmatkę - rzuciła. - Może pomóc na opuchliznę.
Opuchlizna to jedno, pomyślała Mali. Ona nie była niebezpieczna, tylko jad,
który już dostał się do krwi. Pytanie, ile jadu udało się wyssać Havardowi. Mali
kołysała syna i próbowała się do niego uśmiechnąć, ale wyszedł jej tylko dziwny
grymas.
Tyle zamieszania, widzisz? - powiedziała z udawanym spokojem. - Ale ten
wąż wpuścił w ciebie jad, to dlatego ręka ci spuchła i cię boli, i dlatego Havard starał
się go wyssać. Chciał ci pomóc. Ale doktor ma lekarstwo, które jest mocniejsze od
jadu, i dlatego teraz do niego pojedziemy. Będzie dobrze...
Boli... - Sivert znów zaczął popłakiwać. - Ja muszę...
Zanim skończył, zwymiotował wprost przed siebie. Mali próbowała się
odsunąć, ale większość granatowego strumienia wylądowała na niej. Gdy Ane
nadbiegła ze szmatką, użyły jej do czyszczenia ich obojga.
Gdzie jest Ingeborg? - spytała Mali. - Zawołaj, by przyniosła więcej
ręczników. Mogą nam się przydać po drodze.
Dzwoniła do doktora - odparła Ane. - Jest w gabinecie i wie, że jedziecie.
Nadbiegł Havard i wziął Siverta na ręce.
- Siadaj do wozu - polecił Mali. - Zawiń go w koc, bo może mieć dreszcze. No
i trzymaj się mocno - dorzucił. - Będę ostro gonił konia.
Dzień przechodził w wieczór. Zachodzące słońce barwiło góry na czerwono, a
lekki wietrzyk przynosił przez okno zapach morza i wodorostów. Mali siedziała przy
łóżku Siverta od czasu, kiedy wrócili od lekarza.
Starszy pan zmarszczył brwi z zastanowieniem, gdy ujrzał spuchnięte ramię,
lecz nie powiedział wiele. Ranę przemył i opatrzył, a Sivert dostał dawkę surowicy.
- Będzie dobrze, prawda? - spytała Mali cicho, patrząc na lekarza błagalnie.
- Powinno być - odparł. - Chłopak wygląda na silnego. Ale dawno nie
widziałem tak gwałtownej reakcji na ukąszenie żmii. Czy jest uczulony?
- Niczego nie zauważyłam...
W drodze do domu trzymała syna w ramionach i modliła się. Tylko nie Sivert,
błagała, tylko nie Sivert. Ale dławił ją potworny strach, gdy głaskała go po
rozpalonym j czole i słyszała świszczący, urywany oddech. Musiała użyć wszystkich
sił, by nie płakać. On nie może się bać, i pomyślała, zagryzając usta do krwi.
Jak z nim? - spytał Havard, odwracając się ku nim.
Nie wiem - odparła cicho, patrząc na niego z rozpaczą. - Tak się boję,
Havard.
Będzie dobrze - rzucił. - Musi być dobrze - dodał przez zaciśnięte zęby i
pogonił konia.
Beret zaglądała kilka razy na poddasze, siadała i patrzyła bezradnie.
Wyzdrowieje, prawda? - spytała słabym głosem.
Jeszcze nie wiadomo - odparła Mali cicho. - Zobaczymy. Ale doktor
powiedział, że surowica powinna zadziałać przez wieczór. O ile zadziała...
Ja się zajmuję Oja - powiedziała Beret. - Ale zejdź na dół go nakarmić,
gdy będziesz mogła.
Tak, ale nie odejdę od Siverta. Lepiej przynieś mi Oję, tu go nakarmię.
Wzdrygnęła się, gdy drzwi się otworzyły. To był Havard. Zaglądał już wiele
razy. Stanął przy łóżku bez słowa i patrzył na chłopca. Mali odszukała jego dłoń i
uścisnęła.
- Dziękuję. Nie wiem, co bym zrobiła...
- Wtedy Gudmund albo ktoś inny by ci pomógł -przerwał jej Havard.
Mali pokręciła powoli głową i przycisnęła jego dłoń do ust.
- Nie, nikt nie zrobiłby tego, co ty - powiedziała, a łzy spływały po jego dłoni.
- Nie przeżyję, jeśli stracę Siverta - dodała zduszonym głosem. - Nie przeżyję... On
jest dla mnie najdroższy...
- Rozumiem, ale go nie stracisz - odparł Havard, obejmując jej ramiona. - Już
mu lepiej.
Mali spojrzała na niego.
Lepiej? Skąd wiesz? Przecież tylko leży i...
Już nie jest gorący i śpi spokojnie. Oddycha normalnie, a to znaczy, że jad
przestaje działać. Najgorsze minęło! Ręka będzie go bolała przez kilka dni, ale to
wytrzyma. Najgorsze minęło - dodał z przekonaniem.
Mali położyła dłoń na czole syna. Było ciepłe, ale nie gorące i spocone jak
wcześniej. Może na chwilę sama zasnęła, bo nie zauważyła, że on śpi spokojnie.
Oddychał równo i niemal niesłyszalnie, a puls bił regularnie pod skórą szyi.
Mali powoli opadła na łóżko i załkała bezgłośnie. Całym jej ciałem wstrząsał
szloch. Havard ukląkł przy niej, objął ją i głaskał uspokajająco po plecach.
- No już, już, Mali - wyszeptał. - Jesteś wykończona, dlatego tak reagujesz.
Uspokój się - dodał, gdy zarzuciła mu ręce na szyję i przywarła do niego.
Trwali tak, aż się uspokoiła. W końcu wyprostowała się i przetarła dłonią
zapłakaną twarz. Wpatrzyła się w jego oczy i wzięła go znów za rękę. Ale nic nie
powiedziała. Siedzieli tak razem długo, czas się jakby zatrzymał. Powoli zapadał
zmrok. Nagle Sivert otworzył oczy.
- Dlaczego tu siedzicie w nocy? - spytał, patrząc na nich zaspanym wzrokiem.
- Chcę ciasta...
Zanim Mali dobiegła do niego z kawałkiem ciasta, znów zasnął.
-No, możesz się teraz położyć - powiedział Havard. - Potrzebujesz tego. Z
Sivertem już dobrze. A Beret wzięła Oję do siebie na noc, miałem ci przekazać.
Nie odejdę od niego. Chcę tu zostać.
To ja przy nim posiedzę - odparł Havard spokojnie. - Jesteś wykończona,
blada jak duch. Ja tu posiedzę i zawołam cię, jakby co.
Mali nagle poczuła, jak potwornie jest zmęczona. Powoli wstała,
niezdecydowana.
- Idź już - pogonił ją. - Okaż mi zaufanie, co?
I poszła, niechętnie i osłabiona strachem. W sypialnie zrzuciła nieświeże
ubranie, półprzytomna umyła się i padła na łóżko. Sen ogarnął ją szybko i przyniósł
jakże oczekiwany spokój dla duszy i odpoczynek dla obolałego ciała.
Obudziła się gwałtownie, gdy ktoś jej dotknął. To Havard okrywał ją kołdrą.
Nie zrobiła tego przed zaśnięciem, pomyślała zmieszana i poczuła, że marznie.
Odkryła wtedy, że nie tylko o tym zapomniała. Była naga.
Coś się stało? - spytała, otulając się kołdrą.
Nie, Sivert śpi spokojnie. Nie ma gorączki i oddycha normalnie. Nie musisz
się już niepokoić, Mali. Wszystko jest w porządku.
Zarzuciła mu ręce na szyję z wdzięczności i pocałowała. Czuła ogromną
potrzebę podziękowania temu człowiekowi, który uratował jej syna.
- Połóż się obok mnie - wyszeptała.
Chciałem wracać do siebie - rzucił Havard wymijająco. - Już niedługo
czwarta, powinienem się przespać choć kilka godzin, zanim...
Możesz spać jutro cały dzień, jeśli chcesz - uśmiechnęła się Mali,
przepełniona szczęściem, i pociągnęła go ku sobie. - Och, Havardzie, Havardzie...
Nagle zaczęła gwałtownie ściągać z niego koszulę i rozpinać pasek. On
położył dłoń na jej ręce i zatrzymał ją.
- Nie wiesz, co robisz, Mali - powiedział cicho. -Najlepiej będzie, jak pójdę.
Ale ona się nie poddała. Oddech Havarda stał się szybki. On nie spuszczał z
niej wzroku. Gdy już leżał nagi obok niej, ustami gładziła jego tors, płaski brzuch...
Przytrzymał ją za włosy, gdy chciała zejść niżej.
-Ja tego chcę - wyszeptała cicho, spoglądając na niego. - Chcę, Havardzie.
Powoli uniosła się i położyła na nim. Nigdy tego wcześniej nie robiła, nie z
własnej woli, pomyślała mgliście. Pochyliła się nad nim, pocałowała delikatnie w
usta i ocierała się swoim gorącym, nagim ciałem o jego ciało.
- Boże - wyszeptał. - Mali, co ty robisz...
Pomogła mu dostać się na miejsce i powoli zaczęła się poruszać. Jego dłonie
odgarnęły jej włosy i ujęły jej pełne piersi. Już nie mógł leżeć spokojnie, tylko
wychodził jej na spotkanie każdym pchnięciem. Mali odrzuciła głowę do tyłu i łapała
oddech z rozkoszy, tracąc świadomość, gdzie jest. Wreszcie osunęła się na niego.
Po chwili Havard zebrał ubranie i bez słowa zniknął za drzwiami. Mali
włożyła koszulę nocną i wśliznęła się do pokoju Siverta. Havard miał rację, od razu
to zauważyła. Chłopiec spał spokojnie i mocno. Przeżyje! Pochyliła się i pocałowała
synka ostrożnie, by go nie obudzić. Wróciła do swojego łóżka. Pachniało Havardem,
pomyślała, naciągając kołdrę. Havardem i kochaniem. Zalała ją fala gorąca na
wspomnienie tego, co robili, ale odwróciła się na bok i zamknęła oczy. Ten
mężczyzna uratował Siverta!
ROZDZIAŁ 10
Wrzesień zaczął się ulewnymi deszczami i wiatrem burzącym fale fiordu.
Wszyscy myśleli o zbożu. Było już dojrzałe i musiało zostać zżęte przed
pierwszymi przymrozkami. Gdy udawało się skończyć inne prace i zboże dojrzało,
starali się rozpoczynać żniwa już w sierpniu. Wrzesień bywał kapryśny. Mógł
przynieść zarówno nocne przymrozki, jak i pełne słońca dni niczym w lecie.
Padało całymi dniami. Havard wychodził na pola od razu po śniadaniu, by
zobaczyć, czy deszcz i wiatr nie wyrządziły szkód w ciągu nocy, czy dojrzałe zboże
nie wyległo. Wtedy plony byłyby wątpliwe. Ale na szczęście kierunek wiatru był
korzystny i zboże stało, choć kłosy były ciężkie od deszczu.
- Tak, dziś też stoi - powiedział Havard, gdy wrócił pewnego dnia na obiad. -
Ale pogoda powinna się już odmienić. Nie możemy dużo dłużej czekać.
Podszedł do okna i spojrzał na fiord i ciężką mgłę schodzącą nisko po
zboczach gór.
- O tej porze zwykle zaczyna wiać od lądu - powiedział bardziej do siebie. - W
domu w Gjelstad ojciec zawsze mówił, że można czekać spokojnie, gdy pada na
początku września, choć zboże jeszcze niezżęte. Mawiał, że niedźwiedź nie chodzi
spać na mokrym mchu.
Jaki niedźwiedź? - spytał od razu Sivert, obejmując go za nogi. Mężczyzna
wziął go na ręce.
Żaden konkretny - odparł, targając mu włosy. - Ale wiesz, że misie robią
sobie legowisko, w którym śpią całą zimę. A mokry mech się do tego nie nadaje.
Więc my teraz czekamy na pogodę, by zebrać zboże, a niedźwiedź czeka, by wysechł
mech na jego legowisko.
A czym się przykrywa?
Niczego nie potrzebuje. Ma gęste futro i ono mu wystarcza.
Wieczorem jest pełnia - rzucił Gudmund, podchodząc do okna. - Pogoda
zmienia się przy pełni, więc możemy mieć nadzieję, że teraz też. Już dłużej nie
można z taką pogodą - dodał, drapiąc się w głowę.
Tej nocy Mali przebudziła się, nie wiedząc czemu. Oja spał przy niej
spokojnie, w domu panowała cisza. Uświadomiła sobie, co ją obudziło. Wiatr.
Uderzenia wiatru od lądu unosiły firanki. Już nie padało.
Wstała i podeszła do okna. Zapatrzyła się na niezwykły widok. Wiatr rozgonił
mgłę i chmury, jedynie małe, uparte chmurki unosiły się przy szczytach gór oblanych
światłem księżyca. Czarne wody fiordu połyskiwały srebrem. Zboże było uratowane,
westchnęła z ulgą Mali i wróciła do ciepłego łóżka.
To zupełnie inny świat, pomyślała Mali, gdy rano wyszła na dół z Oja na ręku.
Przez dłuższy czas słoty musiała rano zapalać lampy, by zrobić śniadanie. Teraz
pierwsze promienie słońca lśniły w oknach. Z mokrych pól unosiła się mgła. Gdy
uchyliła drzwi i wyjrzała, było tak pięknie, że aż westchnęła. Kolory jesieni płonęły
na łąkach i na drzewach, a Stortind przybrał białą czapę na szczycie. Wrzesień to
piękny miesiąc, zawsze tak uważała.
Ani o dzień za wcześnie - stwierdził Havard, gdy usiedli do stołu. - Dziś
damy zbożu wyschnąć w słońcu, a jutro zaczynamy żąć.
Czyli uda się uratować zbiory i w tym roku - powiedziała Mali, spoglądając
na niego. - Prawda?
Ich spojrzenia zetknęły się na chwilę i Mali, jak zwykle, poczerwieniała.
Trzymała się z dala od niego po tamtej nocy, gdy zaciągnęła go do łóżka, a i on nie
wspomniał o niej słowem. Zachowywał się normalnie, ale Mali czuła czasem jego
spojrzenie na plecach, gdy szła z Sivertem na górę.
- Tak, prawda - potwierdził z uśmiechem. – Wiatr od lądu daje dobrą pogodę i
suche powietrze, więc jesteśmy uratowani. O ile się nie odmieni w czasie tych dwóch
tygodni. Tyle czasu potrzebujemy, co najmniej. - Skinął głową w kierunku Ane, która
podeszła z dzbankiem kawy. - Potomek rośnie, jak widzę – uśmiechnął się. - Dobrze
się czujesz?
Ane zarumieniła się i zerknęła na niego z nieśmiałym uśmiechem. Mężczyźni
rzadko pytali o zdrowie ciężarne służące. Ale Havard był inny niż wszyscy
mężczyźni, pomyślała Mali.
Dobrze, dziękuję - odparła Ane. - Czuję się w pełni sił. I mam nadzieję, że
nadal tak będzie - dodała, zerkając na Mali.
Ale nie musisz się przemęczać - powiedziała Mali. -Czeka nas zaraz dużo
ciężkiej pracy, mycie i strzyżenie owiec, potem ubój. Będziesz się oszczędzała przez
tę jesień, Ane. Już umówiłam się z dziewczyną z okolic Buvika, że przyjdzie tu z
pomocą od przyszłego miesiąca. Ale miejsce w tym domu jest nadal twoje - dodała,
widząc niepewność w oczach służącej. - Możesz tu być, jak długo chcesz, i wrócić,
gdy już powrócisz do sił po porodzie. Dziecko możesz zabierać ze sobą, już ci
mówiłam. Przecież kołyska jest wolna.
Ane uśmiechnęła się z wdzięcznością.
Nie tak źle pracować w Stornes, co? - rzucił Havard z uśmiechem. - Pani
tutaj jest szczodra.
Tak, na pewno - potwierdziła Ane.
Tylko Mali odczytała aluzję w słowach Havarda i zaczerwieniła się, gdy
spojrzał na nią. Zaraz potem wstał, a Ane i Ingeborg zaczęły sprzątać ze stołu.
- Dziś ostrzymy sierpy - rzucił do Mali - a potem zawozimy stojaki na pola,
by już czekały. Jutro pracujemy cały dzień, choć to sobota - dodał, patrząc na
parobków. - Szkoda, że nie możemy skorzystać z niedzieli, jak już doczekaliśmy się
pogody.
Stojaki na zboże różniły się od tych na siano tym, że miały pozostawione
kawałki gałęzi na dole po to, by pierwszy snop nie dotykał ziemi i nie gnił. Zwykle
na jednym stojaku mieściło się siedem snopów.
Dla kobiet były to też pracowite dni, bo to one szły za mężczyznami żnącymi
zboże, wiązały je w snopy i kładły na stojaki. Mali pomyślała, że poprosi Beret, by
zaopiekowała się Oja, bo Sivert na pewno pójdzie w pole ze wszystkimi. Ane będzie
pracowała krócej, za to zajmie się gotowaniem.
Piątek był dniem prania i pieczenia chleba. Chlebem Mali zajmowała się
osobiście, a pranie pozostawiała służącym. Gdy ciasto rosło, Mali wykorzystywała
czas na tkanie. Tkała, kiedy tylko miała okazję. Ale pani domu z dwojgiem dzieci nie
zawsze było łatwo znaleźć wolną chwilę, mimo że tkanie stawało się dla niej coraz
ważniejsze. Zdawała sobie sprawę, że ma uzdolnienia w tym kierunku, i coraz
bardziej ją to fascynowało. Już miała gotowe trzy duże kilimy, choć nie za bardzo
wiedziała, co z nimi zrobić. Na ścianie salonu już nic więcej nie mogło się zmieścić.
Ale zawsze może dać je w prezencie z ważniejszej okazji.
Tkanie stało się dla niej czymś więcej niż przyjemnością. Stało się czymś, co
musiała robić, prawie jak powołanie, pomyślała z uśmiechem. Goście, gdy
przyjeżdżali do Stornes, prosili, by mogli zobaczyć jej prace. Mali czuła wtedy
zażenowanie, lecz ku jej radości i zaskoczeniu ludzie kupowali i zamawiali u niej
wyroby. I nie szczędzili słów pochwały, co rzadkie u ludzi z tych stron.
Pewnego razu, gdy tkała w pokoju na poddaszu, przyszedł do niej Havard.
Jedna z krów miała się cielić, ale coś go zaniepokoiło i zamierzał dzwonić po
weterynarza, lecz najpierw chciał spytać ją o zdanie.
Ale oczywiście, że dzwoń - rzuciła Mali, nie przerywając pracy, choć palce
jej zadrżały. - Przecież wiesz, czy to konieczne.
Mamy umowę o współpracy - odparł spokojnie. -Przecież ją podpisywałem,
prawda?
Tak, to prawda, podpisali umowę przed Bożym Narodzeniem. Ale od tamtej
pory wiele się zmieniło, i to pod wieloma względami. Już nie musiała myśleć o pracy
w gospodarstwie, bo wszystkim bez specjalnego wysiłku zajmował się Havard.
Byłaby całkiem bezradna, gdyby on zniknął.
Zdolna jesteś - powiedział, stojąc za nią. - Mama zawsze cię chwaliła,
pamiętam.
To ona pierwsza dała mi spróbować tkania na krosnach - rzuciła Mali. -
Beret nie dopuszczała mnie nawet do tkania dywaników, gdy tu przybyłam. Teraz też
nie jest zachwycona moimi pracami, ale już nic nie mówi.
Pewnie zrozumiała, że to na wiele się nie zda - zaśmiał się Havard. - To,
czego chcesz, po prostu robisz - dodał.
Mali czuła jego bliskość tak intensywnie, że aż spociły jej się dłonie.
Co masz na myśli? - spytała, nadal się nie odwracając.
Tylko to, co powiedziałem.
Z tkania na pewno nie zrezygnuję - rzuciła Mali. -Jestem wdzięczna twojej
matce, że mnie nauczyła. Nauczyłam się też wiele od babci. Bez niej bym nie tkała, to
pewne. A twoja matka to dobry człowiek, tak w ogóle.
-W przeciwieństwie do mojego ojca, prawda? - zaśmiał się Havard cicho. -
Tak, zgadzam się z tobą w pełni.
Przez krótką chwilę Mali zastanawiała się, co ma na myśli, ale nie spytała. O
pewne rzeczy lepiej nie pytać i o nich nie mówić.
Ustalili z Havardem, że zadzwoni po weterynarza, i zaraz potem wyszedł z
pokoju, nawet jej nie dotykając. Mali czuła jednak, że chciała tego, choć to nie miało
sensu.
- Mali, telefon! - zawołała Ane, aż echo poszło po schodach.
Mali wstała od krosien, zebrała spódnicę i zeszła po schodach.
Tak, słucham.
Mówi Knut Rostad, dyrektor banku w Ora - odezwał się głos w słuchawce. -
Czy rozmawiam z Mali Stornes?
Tak, to ja - odpowiedziała Mali, czując ogarniający ją niepokój. Czegóż
mógł od niej chcieć dyrektor banku? Przecież dbali o porządek w rachunkach i nie
mieli żadnych zatargów z bankiem. Ojciec, pomyślała nagle. Boże jedyny, a może coś
z Buvika? Może ojciec wziął pożyczkę na nowy dom, albo... Ale przecież nie
dzwoniliby wtedy do niej. Ona nie może być odpowiedzialna za ekonomiczne decyzje
ani ojca, ani braci.
Proszę mnie posłuchać - mówił dalej. - Mieliśmy dzisiaj zebranie i jednym z
tematów była dekoracja lokalu naszego banku. Na razie nie przywiązywaliśmy do
tego zbyt dużej wagi, przyznaję. Ale uznaliśmy, że musimy go jakoś ozdobić, a
komitet uważał, że powinniśmy także wspierać miejscową sztukę. I wtedy padło pani
nazwisko. Pani tka kilimy, prawda?
Mali zadrżała: z ulgi, że to nic złego, i z radości, że dyrektor banku jest
zainteresowany jej pracami! To niewiarygodne.
Halo, słyszy mnie pani?
Tak, tak - odchrząknęła Mali. - Po prostu jestem... To taka niespodzianka -
dodała.
Dyrektor zaśmiał się.
- Pani już sprzedawała swoje kilimy, prawda? Nakrycie ołtarza w kościele to
pani dzieło, słyszałem. Czy byłoby możliwe, by ktoś z komitetu przyjechał do
Stornes i obejrzał pani prace? Wtedy zdecydowalibyśmy, czy weźmiemy coś z
gotowych, ale raczej zamówilibyśmy coś nowego.
Oczywiście, możecie państwo przyjechać, zapraszam.
Zadzwonię w takim razie w przyszłym tygodniu -powiedział dyrektor. -1
umówimy się na wizytę jeszcze przed sobotą. Czy to pani odpowiada?
Przez moment Mali pomyślała o żniwach, ale przecież taka wizyta nie potrwa
długo, a możliwe, że do końca przyszłego tygodnia i tak skończą. A takiej okazji nie
mogła stracić.
- Tak, oczywiście - odparła. - I dziękuję. To dla mnie zaszczyt - dodała,
czując dumę i radość.
- Ja też dziękuję, do usłyszenia. - Dyrektor Rostad odłożył słuchawkę.
Mali stała przez chwilę i tylko się uśmiechała. W końcu otworzyła drzwi
salonu. Ane nakrywała tam do obiadu, a Ingeborg sprzątała na poddaszu.
- Chyba ciasto na chleb już przerosło - rzuciła Ane, odwracając się do
gospodyni. - Co się stało? Dlaczego tak się uśmiechasz?
Mali objęła w pasie Ane i okręciła ją wokół siebie w radosnym tańcu.
-Dzwonił dyrektor banku w 0ra - powiedziała. -Chcą przyjechać i zamówić u
mnie kilim do powieszenia w banku. No, jeśli im się spodobają moje prace - dodała.
Coś takiego! - Ane spojrzała na nią zaskoczona. -I to w banku! Wspaniale,
Mali! Będziesz sławna!
Nie, no nie wiem - odparła, zakasując rękawy, by wyrobić ciasto. -1 tak
miło, że zadzwonił. Przecież to jeszcze nic nie znaczy. Ci miastowi są dziwni...
Nie, na pewno zamówią - stwierdziła Ane stanowczo. - Jesteś zbyt skromna.
Słyszałam nieraz, co ludzie mówią o twoich kilimach. Ale żeby tacy oficjele się nimi
zainteresowali... Nie, wspaniale! Żadna nie usłyszała, że ktoś wchodzi.
- Co tu się dzieje? - spytała Beret ostro. – Słychać was aż w sieni.
-Dzwonił dyrektor banku w 0ra - odparła Ane z uśmiechem. - Chcą zamówić u
Mali kilim do przystrojenia lokalu. Czy to nie cudowne?
Beret uniosła brwi. Zaimponowało jej, że dzwonił sam dyrektor banku, ale nie
dała tego po sobie poznać. Nigdy nie mogła pogodzić się z tym, że Mali tka i że to
zajmuje jej czas. Mali wiedziała jednak, że ona jej po prostu zazdrości i niechętnie
widzi, że synowa odnosi sukcesy na tym polu.
- Przyszłam tylko po to, by zobaczyć, czy zdążyłaś już upiec chleb - rzuciła,
wpatrując się w Mali. – Chcę z tobą porozmawiać.
O co może jej chodzić? - zastanawiała się Mali, wyrabiając osiem dużych
bochenków i układając je w formach. Ostatnio panował pomiędzy nią a teściową
spokój, nie miała pojęcia, o co może jej chodzić. Zostawiła chleby do wyrośnięcia i
umyła ręce.
- Nie sądzę, by nasza rozmowa trwała długo - rzuciła do Ane. - Ale w razie
czego wstaw je do pieca, dobrze? No i spojrzyj na dzieci - dodała, zerkając na Oję
śpiącego w kołysce. Za mało czasu mu poświęca, przemknęło jej przez myśl. Często
zostawia go pod opieką Beret lub Ane, ale to z powodu obowiązków! Ale może nie
tylko. Dla Siverta zawsze miała czas i rzadko powierzała go obcym.
Westchnęła. Oja stanowił dla niej źródło wyrzutów sumienia. Musi coś z tym
zrobić, pomyślała.
Beret siedziała w bujanym fotelu i robiła na drutach.
- Siadaj - wskazała na kanapę.
Mali posłuchała, choć poczuła lekki niepokój. Beret nie była w najlepszym
nastroju i na pewno nie będzie jej chwaliła.
- Wiesz, że byłam zadowolona, gdy powiedziałaś, że nie chcesz znów
wychodzić za mąż - zaczęła starsza pani. - W każdym razie nie od razu. Sądziłam, że
to dlatego, że... chciałaś uczcić pamięć Johana. I wydawało mi się, że dobrym
rozwiązaniem było sprowadzenie Havarda. On jest mądry i pracowity, nadal tak
uważam. - Przerwała i zadzwoniła drutami. - Ja na pewno się starzeję - mówiła dalej,
wpatrując się w Mali - ale jeszcze nie jestem ani ślepa, ani głucha, mimo że tak
pewnie sądzisz. Słyszałam niejeden raz, że byłaś u Havarda w sypialni!
Mali poczerwieniała gwałtownie i spuściła wzrok. Nienawidziła uczucia, że
jest u Beret na cenzurowanym. Ale Beret z pewnością nasłuchiwała wszelkich
odgłosów z sypialni od pierwszego dnia, kiedy Mali przybyła do Stornes, a teraz jej
sypialnia na poddaszu nie była tak bardzo odległa od sypialni Havarda. Powinna była
o tym pamiętać...
Co ja robię, to moja sprawa - rzuciła. - Jestem dorosła.
Ale rozsądku nie masz - odparła Beret gwałtownie. - Co ludzie powiedzą na
to, że wdowa ze Stornes spędza noce...
To ty musiałabyś to im powiedzieć - przerwała Mali. -Nie słyszałam, by ktoś
we dworze...
A co mieliby mówić? To służący, wiesz dobrze. Ale oni też słyszą i widzą.
Na pewno o tym wiedzą!
Co wiedzą? - Mali spojrzała na teściową wyzywająco.
Że pani ze Stornes to nic innego tylko bezwstydna dziewka! - prychnęła
Beret. - Sprowadzisz wstyd na dwór i nas wszystkich. Nie myślisz nawet o dzieciach?
Nie chcę, by ktoś powiedział, że synowie Johana...
Mali nic nie odpowiedziała. Nawet nie wiedziała za bardzo, co ma
odpowiedzieć. Do pewnego stopnia rozumiała oburzenie teściowej. To, że była w
łóżku z Hazardem, i to niejeden raz, nie uchodziło. Sama to musiała przyznać, choć
nie cierpiała, gdy ją krytykowano, a szczególnie gdy robiła to Beret. Ona chyba
specjalnie nie spała, by czuwać, czy na poddaszu nie dzieje się nic zdrożnego.
Co na to powiesz? - spytała ostro Beret, a jej druty zadźwięczały.
Nic - odparła Mali. - To... to się nie powtórzy.
Jest tylko jedna rzecz, którą możesz zrobić, zanim będzie z tego skandal -
powiedziała Beret. - Wyjdź za Havarda. To odpowiedni kandydat. Ja przeżyję fakt, że
to on zajmie miejsce Johana, byle stało się to w przyzwoity sposób.
Ale ja mówiłam, że nie chcę...
Uważaj, co mówisz, Mali Stornes - rzuciła Beret cicho i groźnie. - Jeżeli
chodzisz z nim do łóżka, to mam nadzieję, że rozumiesz, że powinnaś za niego wyjść.
Nie chcemy, byś coś jeszcze zniszczyła tu we dworze. Synowie Johana nie będą mieli
puszczalskiej matki, to jest jasne.
Zniszczyłam? - spytała Mali drżącym głosem. - Co masz na myśli, mówiąc,
że coś zniszczyłam? Wiesz, że to nieprawda. Wręcz przeciwnie, nigdy nie...
-Można zniszczyć ludzi - odparła Beret, patrząc złym spojrzeniem na Mali.
Mali wstała, zdenerwowana.
Coś jeszcze?
Nie, ale liczę na to, że zrozumiałaś, co masz robić. A właściwie co z ciebie
za kobieta, by iść do łóżka z zarządcą? Można zacząć się zastanawiać...
Mali poczuła, że zalewa ją fala gorąca. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła, było,
by Beret zaczęła się „zastanawiać". Wyszła, nieco za mocno zamykając za sobą
drzwi. Brakło jej oddechu ze strachu, złości i uczucia przekory. Nie chce wychodzić
za mąż, nawet za Havarda! Ale rozumiała, że nie powinna już mu się oddawać. Nie
miała usprawiedliwienia. Będzie trzymała dystans właściwy dla wdowy ze Stornes.
Może gdy sytuacja się j uspokoi, Beret odstąpi od swego pomysłu małżeństwa.
Przecież tylko Beret wiedziała...
Uderzyło ją ponownie, że nie powinna niedoceniać teściowej. Żyły w stanie
swego rodzaju zawieszenia broni, od kiedy umarł Johan i Havard przybył na
gospodarstwo. Powinna jednak wiedzieć, że ona wykorzysta każdą okazję do
skrytykowania Mali. Od tej pory nie będzie miała do niej zaufania, zwłaszcza jeśli
chodzi o mężczyzn. To nie było dobre, bo jeśli Beret zwątpi w moralność Mali, w
najgorszym wypadku może zacząć patrzeć , badawczym wzrokiem na Siverta...
Co za chaos, pomyślała Mali, odgarniając włosy z czoła spoconymi dłońmi.
Czas pomoże, musi mieć taką nadzieję. Przez moment pożałowała, że już nigdy nie
będzie mogła przytulić się do Havarda. Już nigdy nie pozwoli sobie na ciepło,
bliskość i rozkosz. Ale to musi się skończyć, pomyślała i wróciła do salonu.
Przy obiedzie Ane z szerokim uśmiechem wspomniała, że dzwonił sam
dyrektor banku.
- No, wreszcie ktoś zauważył twoje prace - powiedział Havard. - Jesteś bardzo
zdolna, mówiłem ci.
Mali poróżowiała z radości i zerknęła na niego. Havard uśmiechnął się do
niej, sięgnął po jej dłoń i uścisnął.
- Gratuluję - powiedział. - To wspaniałe.
Mali poczuła ciepło płynące z ręki, którą tak dobrze znała, i zarumieniła się.
Cofnęła dłoń. Wspomnienie słów Beret sprawiło, że bała się dotyku Havarda.
Dziękuję, ale jeszcze nie wiadomo, czy coś z tego będzie - broniła się. -
Możliwe, że nawet nie zadzwonią.
Na pewno będzie - zapewnił ją Havard. - Rostad nie zawraca ludziom głowy
bez powodu, na pewno zadzwoni.
Gdy następnego wieczora Mali położyła Siverta spać i szła korytarzem
poddasza, drzwi do pokoju Havarda uchyliły się. Mężczyzna wyszedł, odświeżony, w
białej koszuli i odświętnych spodniach. Był tak przystojny, że Mali aż zakłuło w
sercu.
-Ależ ładnie wyglądasz w sobotę - powiedziała. Przecież mogła z nim chyba
rozmawiać, nawet na korytarzu poddasza. Beret tego nie powinna jej mieć za złe.
- Człowiek powinien się stroić, gdy wychodzi - odparł z uśmiechem Havard,
zamykając drzwi.
Mali poczuła jakby uderzenie w żołądek. Sądziła, że przebrał się na wieczór
tutaj. Wcale się nie spodziewała, że on mógłby gdzieś wyjść.
Po wieczorze świętojańskim, który spędził z Laurą z Oppstad, nie wyglądało
na to, by z kimś wychodził. Zajeżdżał czasem do Innstad, jak mówiła Margrethe.
Dobrze dogadywał się z Bengtem. Zdarzało się, że nie było go wieczorem, ale
przecież się nad tym nie zastanawiała.
Sądziła, że... Tak, co właściwie sądziła? Że Havarda zadowolą chwile, które
czasem mu poświęcała? Że tak go fascynowała, że wystarczały mu te rzadkie razy,
gdy oddawała mu się, za każdym razem zaznaczając, że to ostatni raz? Po tym miał
prawo robić to, co chce, zwłaszcza teraz, gdy nie mogła sobie pozwolić nawet na
jego uścisk. -Idziesz na zabawę? - spytała, usiłując zachować spokój, choć serce biło
jej w gardle.
- Zabawę? Nie, idę na spotkanie z kimś - odpowiedział, przeciągając dłonią
przez włosy. - Ale może będzie wesoło, kto wie?
Uśmiechnął się, aż błysnęły białe zęby.
Mali zebrała spódnicę i zaczęła schodzić po schodach.
- Nie, właściwie to nie moja sprawa - rzuciła, choć wszystko w niej się
burzyło.
Myśl o Havardzie z jakąś inną sprawiła, że czuła niechęć i coś, co
przypominało... zazdrość, pomyślała zdziwiona.
- Tak, to prawda. To nie twoja sprawa.
Gdy doszli do drzwi na dole, złapał ją mocno za łokieć i odwrócił ku sobie.
Usiłowała się wyrwać, ale trzymał ją mocno.
- Jesteś na mnie zła? - spytał z dobroduszną ironią w głosie.
Zdenerwowało ją, że najwyraźniej ją przejrzał.
Zła? - spytała. - Nie mam przecież powodu. Dlaczego tak uważasz?
Wydajesz się zdenerwowana - powiedział, odgarniając luźne kosmyki
włosów z jej twarzy. - No, to idę.
Pozdrów, jeśli to ktoś znajomy - rzuciła, czując, że chętnie odgryzłaby sobie
za to język.
Dobrze, pozdrowię - odparł z uśmiechem. - Doprawdy pozdrowię.
Mali leżała bezsennie. Myślała o słowach Beret. Gdyby teściowa niczego nie
zauważyła, pewnie znów wylądowałaby w łóżku Havarda. Musiała to przyznać,
mimo że stale się zastrzegała, że to ostatni raz. Ale on rozbudził w niej instynkty,
które nią targały, pomyślała, czerwieniejąc. Teraz musiała się pilnować.
Za każdym razem, gdy usłyszała jakiś odgłos, sztywniała. Czy to drzwi? Czy
Havard wrócił? Ale to był tylko wiatr. Nie opuszczała jej myśl o tym, gdzie i z kim
on był. Czy może nadal spotykał się z Laurą? Jeżeli nawet tak, miał do tego prawo.
Do kochania, kogo chce. Ona nie miała mu nic do zaoferowania, ciągle mu to
powtarzała. Oddawała mu się z pożądania. Nie chciała za niego wychodzić, ale
kochać się z nim chciała. Nie można mieć wszystkiego!
A może była puszczalska, jak twierdziła Beret? Prześladowało ją to. Powinna
przecież zrozumieć, że Hazardowi na dłuższą metę to nie wystarczy. Więc może i
dobrze, że znalazł sobie kogoś. Uciszy to wszystkie plotki na ich temat.
Zerwała się, gdy usłyszała wołanie Siverta.
- Co się dzieje? - spytała, pochylając się nad jego łóżkiem.
Zarzucił jej ręce na szyję i przytulił się mocno.
Wielki niedźwiedź chciał mnie zjeść - zaszlochał. -Stał tam przy oknie!
Błyszczały mu oczy...
Śniło ci się - szepnęła Mali. - Nie ma tu żadnego niedźwiedzia, wiesz
przecież. Śniło ci się, mój mały.
Uwolniła się delikatnie z jego objęć i podeszła do okna.
Już sobie poszedł - mruknął chłopiec.
Nigdy go tu nie było - uśmiechnęła się matka. -Śniło ci się tylko. Śpij już,
posiedzę przy tobie.
Zaśpiewaj mi - poprosił cienkim głosikiem. - Zaśpiewaj jedną piosenkę.
Mali okryła go kołdrą i pocałowała. Zaczęła śpiewać piosenkę, którą
najbardziej lubił. Zanim skończyła, on zasnął. Pogłaskała go po policzku i wyszła
cicho.
Wyrwał jej się zdławiony krzyk, bo za drzwiami stał człowiek. W ciemności
nie wiedziała, kto to.
Cicho - powiedział Havard, kładąc dłoń na jej ustach. - Obudzisz cały dom.
To dlaczego mnie straszysz? - wyszeptała zła. - Nie wiedziałam, że tu
będziesz w środku nocy.
Słyszałem, że woła cię Sivert, więc czekam, by powiedzieć ci dobranoc -
wyszeptał.
Mali zadrżała. W korytarzu było zimno, a ona stała w samej koszuli. Ale
drżała nie tylko z zimna. Myśl, że Beret mogła wszystko słyszeć, wzbudzała w niej
strach.
Marzniesz - stwierdził Havard, przyciągając ją do siebie. - Chodź do mnie,
to cię ogrzeję.
Nie dostałeś wszystkiego, czego chciałeś, w ten jeden wieczór? - spytała
przez zaciśnięte zęby. - Nie myśl sobie, że ja chcę...
Ale chciała. Gdy jego dłonie zaczęły sunąć po jej ciele, zarzuciła mu ręce na
szyję i pozwoliła się podnieść. Zapomniała o Beret i jej groźbach. Havard zaniósł ją
na swoje łóżko, zrzucił ubranie i położył się obok niej.
- Masz pozdrowienia - szepnął jej do ucha.
Mali zesztywniała i usiłowała się odsunąć, ale przytrzymał ją.
- Od twojej siostry i Bengta - dodał, drażniąc się z nią. - Żałowali, że nie
przyjechałaś.
Mali wpatrzyła się wielkimi oczami w pochyloną nad nią twarz.
- Byłeś w Innstad? - spytała bez tchu. - Nie byłeś razem z...
Nie odpowiedział. Jego usta przykryły jej usta. Mali zamknęła oczy z
westchnieniem. Zdjął z niej koszulę i poczuła chłodne, wrześniowe powietrze. Sutki
jej zesztywniały.
-Havard, ja...
- Co mówisz? - mruknął koło jej policzka.
Nie skończyła. Prawie powiedziała, że go kocha. Że wyjdzie za niego, bo nie
zniesie myśli, że on znajdzie inną. No i z powodu Beret. Czy nasłuchiwała pod ich
drzwiami? Całkiem możliwe...
Palce Havarda odnalazły najwrażliwsze miejsce, a ona przykryła usta dłonią,
by nie jęczeć głośno z rozkoszy. Więc i tak mu tego nie powiedziała, zamiast tego
przyciągnęła go do siebie gwałtownie i ofiarowała usta i ciało. Miłość poczeka...
ROZDZIAŁ 11
Pogoda trzymała się przez kolejne tygodnie. Wrześniowe dni były klarowne
niczym kryształ, a wspaniałość jesiennych barw oszałamiała. Zboże schło na
stojakach i już po ledwo czternastu dniach zaczęli je zwozić do stodoły. Snopy
układali w dawny sposób: ciasno przy ścianie i kłosami w dół, jedne na drugich. W
ten sposób ani ptaki, ani myszy nie mogły się częstować cennym ziarnem. Póki trwała
ładna pogoda, mieli jeszcze dużo innych prac w polu. Dopiero gdy zaczynały padać
porządne deszcze i potok przy pralni wzbierał, włączali koło wodne i wyciągali
młockarnię. Wtedy oddzielali ziarno od słomy i zsypywali je do worków, które potem
przewozili do spichrza i wysypywali do większych zbiorników. Późną jesienią, albo
nawet wczesną zimą, dzwonili do młyna i umawiali się na mielenie mąki.
Sivert był ciągle razem ze wszystkimi: i na polu, i w stodole. Wciąż chciał być
tam, gdzie coś się działo. Jak zwykle zadawał masę pytań, co czasem irytowało
pracujących. Zwykle przyczepiał się do Havarda, ale on wykazywał wobec niego
anielską cierpliwość.
- Znajdź sobie teraz coś do roboty, Sivercie - powiedziała Mali pewnego dnia,
gdy ładowali snopy na wóz. -Havard nie ma czasu, by...
- Nie, ja sam powiem, kiedy nie będę miał dla niego czasu - przerwał jej
Havard, nie patrząc na nią.
Od czasu tej sobotniej nocy, gdy znów znalazła się z nim w łóżku, Mali
chodziła jak po rozżarzonych węglach. Bała się, że Beret coś zauważyła. Ale, jak na
razie, nic nie powiedziała. Albo czekała, że ogłoszą ślub.
Ślub coraz częściej gościł w myślach Mali nie dlatego, że Beret o nim
wspomniała, ale że sama zaczynała się czuć jak byle dziewka. Poza tym
zastanawiała się, co by było, gdyby pewnego dnia Havard rzucił pracę w Stornes.
To równałoby się katastrofie, choć pewnie znalazłaby innego zarządcę. Nie brakło
przecież kawalerów równie dobrego pochodzenia jak Havard, którzy nie tracili
nadziei, że dostaną i wdowę ze Stornes, i dwór. W końcu nadal była wolna, a
Havard nadal pracował jako rządca.
Ale nikt nie mógł go zastąpić, pomyślała Mali, pod ; żadnym względem. Jak
by to przeżył Sivert, który po i śmierci Johana przelał na Havarda całe zaufanie i
miłość. Nie mogła na coś takiego narażać swojego dziecka. A jeśli chodzi o nią...
Sama myśl o ślubie kłuła ją boleśnie, choć jednocześnie coś ciężkiego i
słodkiego rozlewało się po jej ciele. Ona też nie chciała go stracić, to musiała
uczciwie przyznać. Nie zniosłaby myśli, że ma inną kobietę, nie po tych szalonych
chwilach, które ze sobą spędzili. Chciałaby przeżyć ich więcej, czuła to, gdy
zawadzała o niego spojrzeniem lub gdy przypadkiem dotykała. Czerwieniała wtedy
jak uczennica i miękły jej kolana. Czy to była miłość?
Ale przecież Jo... Jo i to, co przeżyli razem. To zawsze żyło gdzieś w jej
sercu.
I tak mijały tygodnie, a ona chodziła niepewna i niespokojna.
Dyrektor banku miał przybyć do Stornes razem z trzema innymi osobami.
Mali niemal nie wierzyła własnym uszom, gdy zadzwonił. Głos jej drżał lekko, gdy
ustalała termin. Zleciła Ane i Ingeborg sprzątanie i pieczenie, a sama przeniosła
gotowe prace z poddasza do pralni. U powały wisiała tam w grubych zwojach
ufarbowana wełna. Mali czuła się podniecona jak mała dziewczynka i wiele razy
sprawdzała, czy wszystko wygląda jak należy
- To zrobi wrażenie, na pewno - odezwał się za jej plecami Havard tego
popołudnia, gdy oczekiwali gości. - Jesteś zdolna, Mali.
Jak zwykle pochwała ucieszyła ją i zmieszała. Ale Havard nigdy nie mówił
niczego innego niż to, co myśli.
Naprawdę? - spytała, odwracając się ku niemu. -Nie jestem szkolona, i ja...
Nie wszyscy muszą się uczyć z książek - odrzekł, biorąc w rękę mniejszy
kilim, który przewiesiła przez poręcz. - Niektórzy, jak ty, po prostu mają to w sobie.
Dziękuję - powiedziała cicho, biorąc go za rękę. -Potrzebowałam takich
słów teraz, bo czuję, jakbym miała motyle w brzuchu - uśmiechnęła się.
Nagle Havard objął ją za szyję i przyciągnął do siebie.
- To ty jesteś najpiękniejszym motylem – zapewnił cicho, patrząc jej w oczy. -
Gdybym mógł, złapałbym cię i trzymał w dłoni, choć tak się nie robi z motylami, bo
umierają. Nie, one powinny przyjść z własnej woli.
Mali stała i czuła jego zapach, jego ciepło...
- Nie możemy...
- Czego nie możemy? Zawsze mówisz, że nie możemy, ale gdy cię dotknę,
to...
Przecież wiesz - Mali przerwała. - Ja nie chcę...
Dlaczego aż tak nie chcesz się wiązać? Czy małżeństwo z Johanem było aż
tak złe?
To nie twój problem - rzuciła zdyszana, próbując się uwolnić. - To moja
sprawa.
Gdy ją puścił, stała, patrząc na niego. Tęsknota aż w niej wolała, ale nie
mogła jej usłuchać. Kolejny raz.
- Havardzie...
Patrzyła na niego nadal. Dlaczego tak się broni? Przecież go lubiła, nawet
kochała, pożądała go prawie ciągle. Gdyby się zgodziła, rozwiązałoby to tyle
problemów. Jednak coś ją powstrzymywało.
Nagle zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała gwałtownie. Przycisnęła się do
niego i wplątała dłonie w jego włosy. Drżała.
- Uważam, że powinnaś się zdecydować, czego chcesz, Mali Stornes -
powiedział, zdejmując z karku jej ręce. - Bardzo cię kocham, wiesz przecież. Ale nie
mogę być dla ciebie zabawką, po którą sięgasz, kiedy chcesz. Nie zniosę tego dłużej.
Poczerwieniała ze wstydu. Znów zachowała się nieprzystojnie, pomyślała i
odwróciła się od niego.
Nie chciałam - szepnęła. - Przykro mi...
Mali, Mali...
Jego ramiona objęły ją od tyłu. Mali oparła się o niego. Odwrócił ją do siebie
i pocałował długim, gorącym pocałunkiem, który sprawił, że straciła oddech. Jego
ręce zaczęły wędrówkę po jej ciele, a ona odchyliła głowę do tyłu i jęknęła. Ktoś
otworzył drzwi pralni, i odskoczyli od siebie jak oparzeni. To była Ane.
- Nadjeżdżają ci z banku - rzuciła, patrząc na nich badawczo. - Nie słyszałaś
powozu?
- Nie, ja... Drzwi były zamknięte, a my rozmawialiśmy o...
Mali spojrzała bezradnie na Havarda.
- Rozmawialiśmy o sztuce - rzeki z uśmiechem. - Ale wpuśćmy ich teraz do
Mali, a my chodźmy do domu, Ane.
I poszli.
Rostad i jego towarzystwo, mężczyzna i dwie kobiety, nie szczędzili pochwał.
Chodzili po pralni i oglądali wszystko, co utkała. Zwłaszcza jedna z kobiet
dopytywała się o techniki, jakich używała Mali.
Tak, nie znam się na tym - powiedziała, biorąc w ręce bardziej wyszukaną
robotę - ale moja babka tkała podobne rzeczy. To przypomina mi jeden z jej
wzorów...
To się nazywa tęczowe łóżko - wyjaśniła Mali, zarumieniona. - Na spodzie
technika krzyżykowa, a wierzch -jak nazwa wskazuje - inspirowany tęczą.
A to? - spytał dyrektor.
To jest kapa na łóżko - wytłumaczyła Mali. - Kładzie się ją albo osobno na
futrzak, albo naszywa na niego. Można ją też kłaść na fotel bujany, zwłaszcza zimą.
Częściej spotyka się je na północy regionu.
Lubi pani kolory - odezwała się druga z kobiet, stojąca przed kilimem. -
Szczególnie niebieski, jak widzę. Widywałam już wcześniej kilimy, ale nigdy nie
widziałam tak niewiarygodnych odcieni niebieskiego. Jak je pani uzyskuje?
Przez moment Mali przypomniały się wszystkie nocniki opróżniane do kadzi,
w której uzyskiwała niebieski barwnik, i poczerwieniała.
- Wolałabym o tym nie mówić - odparta. - Nie chcę być nieuprzejma, ale...
Nie, nie, oczywiście - zaśmiał się dyrektor. - Rozumiemy przecież, że chce
pani zachować swoje tajemnice. Ale muszę przyznać, Mali Stornes, że jest pani o
wiele zdolniejsza, niż przypuszczałem, mimo że słyszałem dużo dobrego o pani
pracach. Ale to wszystko zaimponowało mi. Co wy na to?
Pozostali byli z nim zgodni, i po półgodzinie ustalono zamówienie.
- Pani zdecyduje o motywie - powiedział Rostad. - Pani jest artystką, więc
jestem całkowicie przekonany, że będzie dobrze. Doprawdy, nie przypuszczałem, że
jest pani aż tak zdolna - dodał, posyłając jej spojrzenie, w którym poza podziwem dla
jej prac było coś jeszcze.
Gdy pili kawę w salonie, weszła Beret. Rostad wstał, z galanterią ujął starszą
panią za rękę i ukłonił się lekko.
- Tak, słyszałem, że ostatnio mieliście tu dużo zmartwień. Ale widzę, że jakoś
się ułożyło. No i jestem pod wrażeniem prac pani Mali.
Beret zacisnęła usta, ale nie zaprotestowała. Przyjęła propozycję wypicia
kawy z gośćmi. Pewnie po to przyszła, pomyślała Mali, by się mogła pochwalić, że
piła kawę z dyrektorem banku, a nie po to, by wysłuchiwać pochwał pod adresem
synowej.
W dniu, kiedy całe zboże znalazło się pod dachem, Mali przyniosła ze
spiżarni kiełbaski na obiad, mimo że to był środek tygodnia. Uważała, że wszyscy
zasłużyli na nagrodę. Pracowali ciężko i nie narzekali na późne godziny, ani parobcy,
ani służące. Wszyscy bali się, że pogoda może się zmienić i zniszczyć plony. Mali
uważała, że dobrą pracę należy nagradzać. Mało kto słyszał o takim daniu w czasie
tygodnia, lecz Mali była przekonana, że to się opłaci.
- Aż na korytarzu pachnie niedzielnym obiadem - powiedział Havard, który
pierwszy zjawił się na obiad. - Wielkie nieba, kiełbaski i tłuczone ziemniaki w środę?
Mali zarumieniła się i biegała tylko między kuchnią a stołem z półmiskami.
Ane odpowiedziała za nią.
-To Mali postanowiła - rzekła, z coraz większym trudem manewrując swoim
rosnącym brzuchem. - Mówi, że zasłużyliśmy na lepszy obiad, nawet we środę, bo
dobrze pracowaliśmy.
Nie, zawsze dobrze pracujecie - rzuciła Mali, nie podnosząc wzroku. - Dziś
po prostu zwieźliście zboże, więc...
Nie, ja nie mam nic przeciwko takiemu obiadowi -powiedział Gudmund,
patrząc łakomie na półmiski z kiełbaskami i parującymi ziemniakami. - Wspaniałe
rzeczy!
Havard podszedł do zlewu, by umyć ręce, i otarł się w przelocie o biodro
Mali. Ona aż podskoczyła.
Co się tak boisz? - spytał cicho, by tylko ona słyszała. - Ostatnio się nie
bałaś, o ile pamiętam?
Cicho - szepnęła, zerkając do tyłu. - Nie chcę, by się domyślili...
Chyba za późno, Mali - powiedział, nie zakręcając kranu. Ona zbyt głośno
przestawiała garnki. - Nikt tu nie jest głupi, nie sądzisz chyba? Wszyscy mają oczy i
uszy.
Niemal upuściła półmisek z wrażenia
- Co masz na myśli? Słyszałeś, by ktoś...
Havard nie odpowiedział, tylko spokojnie wytarł ręce. Gdy mijał Mali,
położył na chwilę dłoń na jej piersi i zaraz podszedł do stołu. Mali stała w miejscu z
bijącym sercem i na miękkich nogach.
-Czułam zapach kiełbasek, ale nie mogłam w to uwierzyć - rzekła Beret,
zanim jeszcze zamknęła za sobą drzwi. - Co też się tu dzieje? Przecież dziś mamy
środę, o ile wiem?
Jest okazja do świętowania - odpowiedziała Ane, zerkając na Mali.
Co takiego świętujesz? - spytała Beret, świdrują Mali zaciekawionym
spojrzeniem. - Jakieś nowiny?
Tak, przecież dziś zwieźliśmy całe zboże - odparł Mali. - Dzięki temu, że
wszyscy ciężko pracowali prze ostatnie tygodnie. W ogóle mamy szczęście do
pracowników w Stornes, więc pomyślałam, że...
Beret zacisnęła usta.
-Tutaj zawsze mieliśmy dobrych pracowników -rzuciła. - Ale z tego powodu
nie marnotrawimy ni dzielnego jedzenia. To jeden z powodów dobrobytu tym
gospodarstwie.
-Na pewno nie zbiedniejemy, jeśli zjemy dziś na obiad kiełbaski - powiedziała
Mali. - Sądziłam, że zjesz dziś z nami - dodała, udając, że nie zauważa niechętnego
spojrzenia teściowej. Pewnie zawiodła się, że nie ogłosili ślubu. - Przecież ty też się
do tego przyczyniłaś, Beret. Co bym zrobiła, gdybyś nie zajmowała się Oja?
- No tak. Opieka nad Olą Johanem to czysta przyjemność - odparła Beret
udobruchana i podeszła do kołyski, gdzie Oja leżał wsparty o dwie poduszki, by mógł
obserwować, co się dzieje.
Mali wspomniała, że Siverta w tym wieku nie można już było utrzymać w
kołysce. Kręcił się tak, że bała się, że wypadnie. Oja był spokojniejszy. Siedział
sobie, byle miał w łapce coś do gryzienia. Gdy Beret do niego podeszła, rozjaśnił się
w uśmiechu i wyciągnął do niej rączki. Beret bez wahania wzięła go na ręce.
Ależ on jest podobny do ojca, ten Ola Johan -uśmiechnęła się, przykładając
twarz do jego buzi. - Jesteś moim wnusiem. Moją pociechą - dodała, zerkając z ukosa
na Mali.
A ja, babciu? - spytał Sivert, pociągając ją za spódnicę. - Ja nie jestem
twoim wnusiem?
Beret poczerwieniała i pogłaskała go szybko po głowie.
- Oczywiście, że jesteś - powiedziała. - Ale już jesteś duży. No i nie jesteś tak
podobny do ojca - dodała, odwracając się.
W Mali się zagotowało. Dlaczego ona zawsze musi to powtarzać? Sivert
zawsze potem smutniał i pytał, dlaczego babcia tak mówi. Mali nigdy nie umiała
podać dobrego wytłumaczenia. Poza tym wszyscy zaczynali się wtedy wpatrywać w
obu chłopców z nowym zainteresowaniem i wynajdywać różnice pomiędzy nimi.
Musi w końcu o tym porozmawiać z Beret, postanowiła zirytowana.
Wreszcie zasiedli do stołu. Jedzenie bez wątpienia wszystkim smakowało.
Sivert pałaszował, aż wreszcie stęknął i położył się na ławie.
Siedź grzecznie, Sivercie - upomniała go Mali. -Nie kładziemy się przy
stole.
Ale ja tak się najadłem, że nie mogę siedzieć - poskarżył się chłopiec.
To nie powinieneś tyle jeść - odparła Mali spokojnie. - Usiądź.
To nic takiego - rzuciła Beret, patrząc na nią dziwnie. - Są gorsze rzeczy niż
kładzenie się przy stole...
Znowu zaczyna, pomyślała Mali, czując, jak palą ją policzki. Tak, Beret
łatwiej zniesie, że Sivert kładzie się przy stole, niż że ona kładzie się do łóżka z
Havardem! Udała jednak, że nie słyszy.
- Usiądź - syknęła do Siverta, który wreszcie usłuchał.
Gdy Mali sprzątała ze stołu, chowając resztki do misek, które miała zanieść do
piwnicy, nagle ogarnęła ją fala mdłości, a zimny pot wystąpił na czoło. Zmieszana,
przetarła dłonią czoło i napiła się wody. Ale nudności nie ustępowały, a dodatkowo
poczuła taki zawrót głowy, że aż oparła się o ścianę. Wzięła szybko kilka misek i
wyszła na dwór. Może to jakaś zaraza, pomyślała, odstawiając naczynia, choć nie
słyszała, by w okolicy ktoś chorował, a takie wieści rozprzestrzeniały się szybko.
Zapach jedzenia uderzył ją nagle i rzuciła się do wyjścia. Nie dobiegła nawet do
pralni, gdy zaczęła wymiotować.
Zgięta wpół oparła się o ścianę pralni. Gdy wreszcie była w stanie się
wyprostować, przed oczami pojawiły jej się mroczki i wydało jej się, że trawa faluje.
Ponownie ogarnęła ją fala mdłości. Zdążyła schować się za pralnię, gdzie ostatnie
resztki obiadu wylądowały między gałęziami. Na koniec pluła tylko żółcią. Zeszła na
płaski kamień przy strumieniu i przetarła twarz zimną wodą, przepłukała usta i umyła
ręce.
Cóż ona podała na ten obiad, pomyślała, siadając na kamieniu. Przecież nie
zwymiotowałaby od razu po dobrym obiedzie! Oby kiełbaski nie okazały się zepsute,
bo wtedy wszyscy by się pochorowali. Zerknęła za siebie, czy nie ma nikogo w
drodze do ustępu, jednak zbocze zasłaniało jej widok. I dobrze, bo znaczyło to, że jej
też nikt nie widział. Miała nadzieję, że to tylko chwilowa niedyspozycja, a kiełbaski
były dobre. Przecież zostały i uwędzone, i ugotowane, i nikt wcześniej z ich powodu
nie chorował! To na pewno...
Nagle oprzytomniała. Drżącymi, lodowatymi dłońmi zakryła twarz i jęknęła.
Pozostali na pewno się nie pochorują, bo jedzenie było dobre. To z nią jest coś nie
tak! Jest znowu w ciąży!
Gdy raz to sobie uświadomiła, nie wątpiła dłużej. Myślała o takiej możliwości
wcześniej, nawet za pierwszym razem na pastwisku w lipcu. Pocieszała się wtedy, że
nadal karmi Oję, a to chroni przed ciążą. A potem po prostu zapomniała, wierząc, że
jest bezpieczna.
Nadal karmiła Oję piersią, ale tylko rano i wieczorem. Miała już mniej
pokarmu, ale przecież nadal karmiła! Nie mogła zajść w ciążę! Może to jednak nie to,
pomyślała zrezygnowana. Po porodzie nie miała krwawienia, co wydawało jej się
dziwne, bo po Sivercie wróciło po czterech miesiącach. Oja niedługo kończy osiem
miesięcy. Oczywiście te sprawy różnie wyglądały u różnych kobiet, niektórym
miesiączka wracała po kilku miesiącach, u innych mógł minąć i rok. Dlatego nie
przychodził jej na myśl inny powód.
Który to mógł być miesiąc? Nie miała pojęcia. Jeśli zaszła w ciążę już po
pierwszym razie, byłby to drugi miesiąc. Przy poprzednich ciążach zaczynała się czuć
źle dopiero po miesiącu. Skoro nie mogła tego obliczyć według krwawienia...
Siedziała, zatopiona w myślach, i nie usłyszała, że ktoś nadchodzi.
- Co się dzieje?
Mali aż podskoczyła, gdy usłyszała za sobą głos Havarda.
- Tak nagle wyszłaś...
- Ja... źle się poczułam - odparła, nie odwracając się. - To pewnie kara za to,
że odważyłam się podać kiełbaski w środku tygodnia - zażartowała, próbując się
zaśmiać.
Wyszedł jej bardziej szloch niż śmiech. Oparła głowę o podciągnięte kolana.
Poczuła, że Havard usiadł koło niej.
Chora jesteś? - spytał, obejmując ją ramieniem. -Jesteś blada jak kreda -
dodał, odgarniając jej wilgotne włosy. - Czoło masz gorące. Masz gorączkę?
Nie - ucięła Mali. - Po prostu jedzenie mi nie posłużyło. Może się zdarzyć
każdemu - dodała ostrym tonem.
Nie odpowiedział. Nadal ją obejmował. Mali zreflektowała się, że powinna
już wracać, bo inaczej zaczną jej szukać. Gdyby zobaczyli ją siedzącą tak z
Havardem, mieliby powody do plotek. Poczuła, że w całej swojej rozpaczy musi się
uśmiechnąć: przecież plotki i tak wkrótce powstaną, gdy wdowa ze Stornes zacznie
chodzić z coraz większym brzuchem! Uświadomiła sobie, że nie może do tego
dopuścić. Nie może ściągnąć takiego wstydu ani na siebie, ani na synów, ani na
Stornes! Musi jak najszybciej wyjść za Havarda. Jeśli ktoś się doliczy, że dziecko
zostało poczęte przed ślubem, nie będzie z tego sprawy, gdy już i tak będą
małżeństwem.
Zerwała długie źdźbło trawy i zaczęła je nerwowo obracać w palcach.
- Havardzie, ja...
Spojrzała na niego. Jak ma mu to powiedzieć? Poczuła się nagle jak
prostaczka. Havard był kimś do zaspokajania jej potrzeb, zawsze to powtarzała. A
teraz będzie musiała poprosić go, by się z nią ożenił! Nie wątpiła, że nadal ją kocha.
Ale zdawała sobie sprawę, że wolałby usłyszeć jej zgodę na małżeństwo, gdyby nie
był to jedyny sposób uratowania jej czci. Teraz też tego pragnęła: by powiedzieć mu
„tak", zanim wiedziała to, co wie. Bo przecież go kocha! Na swój sposób...
- Co tam? - spytał Havard, unosząc jej podbródek. - Wyglądasz jak mała
dziewczynka przyłapana na kłamstwie.
Nie mógł tego lepiej ująć, pomyślała Mali, zalewając się rumieńcem. Właśnie
tak się czuła.
- Ja... jestem w ciąży.
Zapadła cisza. Havard puścił ją i zapatrzył się w potok. Mali nagle poczuła
strach ściskający jej gardło. A jeśli on jej nie zachce?
- To dlatego się źle poczułaś? - powiedział w końcu, spoglądając na nią. -
Wygląda na to, że ja pierwszy mogę ci pogratulować.
Wyczuła w jego głosie jakiś ton, który ją zaniepokoił. -Nie mogliśmy
spodziewać się niczego innego -mruknęła cicho.
To raczej ty się tego nie spodziewałaś - odparł, rzucając kamyki do potoku. -
Pewnie miałaś nadzieję, że będziesz miała w łóżku, kogo chcesz, bez żadnych
problemów. Bo to teraz jest dla ciebie problem, czy nie to starasz się mi powiedzieć.
Problem... - szepnęła Mali. - Ja... miałam nadzieję, że ty...
Że będę skakał z radości? - spytał spokojnym tonem. - Że będę dziękować ci
na kolanach, że wreszcie stałem się poważnym kandydatem na męża, a nie tylko tym,
którego czasem wypożyczasz sobie do łóżka? Przecież nie chciałaś ślubu, prawda?
Mali pochyliła głowę i zapłakała. Wszystko, co mówił, to prawda, ale nie
sądziła, że to powie. Nie w ten sposób. I że spojrzy na to z tej strony. Ale przecież tak
było! Uświadomiła sobie, że on tak musiał się czuć: dobry na kochanka, a nie na
męża.
- Nie płacz - objął ją. - Kochanie moje, nie płacz. Wiem, byłem zbyt ostry,
ale...
Przytuliła twarz do jego szyi. -Masz do tego prawo - wyszlochała. -
Zachowywałam się jak... jak...
- To przecież nie tylko twoja wina - powiedział, gładząc ją po plecach. - Sam
mogłem nad sobą bardziej panować, ale... Wiesz, że ja zawsze... Że nie chciałem
nikogo innego, tylko ciebie.
Siedzieli przez chwilę, ciasno przytuleni, nie mówiąc nic.
- Wiedz w każdym razie, że nigdy nie chodziło mi o gospodarstwo - rzucił
Havard. - Czułbym do ciebie to samo, gdybyś nadal mieszkała w Buvika.
Uniosła ku niemu zapłakaną twarz i spojrzała mu w oczy. Włosy jej się
rozpuściły, a na policzki wróciły kolory.
-Wiem, kim jesteś, Havardzie - powiedziała cicho. -W tym wypadku nie masz
się czego wstydzić, to ja... Ale wiedz jedno, że nie wylądowałabym w twoim łóżku,
gdybym do ciebie nic nie czuła. Musisz mi wierzyć. Ale po Johanie... - Przełknęła
ślinę. Łzy nadal płynęły po jej twarzy. - Nie sądziłam, że będę się czuła na siłach
wyjść za kogokolwiek za mąż - wyszeptała. - O tylu rzeczach nie wiesz... Myślałam
poza tym, że nie mam w sobie uczuć, które ty... Ale ty nie jesteś taki jak Johan -
dodała gwałtownie i wtuliła w niego twarz. Jej ciałem wstrząsał rozpaczliwy płacz.
- Mali, moja Mali - powiedział Havard, odsuwając ją. - Spójrz na mnie.
Popatrzyła na niego przez zasłonę łez i dostrzegła, że jego oczy błyszczą
radością. Radością i miłością.
Czy ty... kochasz mnie jeszcze trochę mimo to? -wyszeptała, obejmując go
za szyję. - Ożenisz się ze mną, mimo że ja...
Właśnie dlatego - uśmiechnął się. - Dlatego, że ty jesteś Mali, na dobre i na
złe. Zawsze wiedziałem, że nie jesteś słodka i naiwna, ale kochałem cię od
pierwszego lata, gdy przybyłaś do Gjelstad. Miałem nadzieję, że poprosisz mnie o
pomoc po śmierci Johana. Że może mnie zechcesz. Ale rozumiem. Pewnie masz
gorzkie wspomnienia. Przeżyłaś więcej złego niż...
Pochylił się i pocałował delikatnie. Odgarnął jej włosy. Spojrzenie jego
jaśniało.
- Nosisz moje dziecko - wyszeptał ochrypłym ze wzruszenia głosem. - To cud!
Skoczył na równe nogi, pociągając ją za sobą. Obrócił wokół siebie, krzycząc
z radości jak chłopak. Mali zakręciło się w głowie. Przytrzymała się go mocno, by nie
upaść.
- Ożenisz się ze mną? - spytała, patrząc mu w oczy.
Zaśmiał się, spoglądając na nią figlarnie.
- Muszę się zastanowić...
Havardzie! Mówię poważnie! - powiedziała Mali, mierzwiąc mu włosy. -
Chcesz...
No pewnie, dziewczyno - zaśmiał się, przytulając ją mocno. - No pewnie!
ROZDZIAŁ 12
W sobotę osiemnastego listopada Mali po raz drugi wyszła za mąż.
Dzień był pogodny i chłodny. Gdy rano odsłoniła zasłony, aż westchnęła z
zachwytu. Po dniach pochmurnych i zamglonych nagły mróz pokrył wszystko
szadzią. Blade słońce błyszczało w milionach kryształków lodu, zupełnie jakby
natura przez całą noc stroiła się na ten wielki dzień. To musi być dobry znak dla tego
małżeństwa, pomyślała Mali.
Nowinę przyjęto wszędzie z wielką radością.
Czekałam na to, tak - rzuciła podniecona Ingeborg znad zmywania. -
Wiedziałam, że wcześniej czy później to nastąpi.
Skąd taka pewność? - spytała Mali, która karmiła łyżeczką Oję. - Przecież
mówiłam, że...
Ale często słyszałam was... - Ingeborg poczerwieniała i spojrzała na Mali
przerażona. - Nie, nie podsłuchiwałam, ale gdy w domu jest tak cicho, że...
Teraz poczerwieniała Mali i pochyliła się nad talerzem kaszki. A więc Havard
miał rację, że wszyscy w gospodarstwie muszą o nich wiedzieć. Mali myślała, że
tylko Beret, ale się myliła.
- Przecież nie tylko ja śpię na poddaszu - rzuciła Mali. - Nie wiem, o czym
mówisz.
Ingeborg nie odpowiedziała, zmywając dalej. Ale w oczach miała iskierki
śmiechu.
Beret przyjęła nowinę aprobującym skinieniem głowy w stronę Havarda i
chłodnym spojrzeniem skierowanym do Mali. Widać było jednak, że cieszy się, że
synowa posłuchała jej rady.
- Chcielibyśmy, by ślub odbył się jeszcze przed świętami - rzuciła Mali,
bawiąc się nerwowo serwetką na stole. - Wiemy, że to gorący okres, ale jeśli
uwiniemy się z wełną i ubojem, damy radę. Bo ani Havard, ani ja nie chcemy dużego
wesela - dodała. - Tylko obie rodziny.
- Przecież się nie spieszy - zaprotestowała Beret, nieświadoma prawdy. - Ślub
w środku uboju, topienia świec i czyszczenia wełny? Przecież tak się nie robi!
- Ale my tak zrobimy - obwieścił Havard, ściskając dłoń Mali. - Wszystko
będzie dobrze, Beret. Zdążymy ze wszystkim przed świętami.
Beret zacisnęła usta i oparła się w fotelu.
-Wydawać by się mogło, że wam się spieszy -stwierdziła, wbijając spojrzenie
w Mali. - Może macie powody?
Mali poczerwieniała i spuściła wzrok.
- Pragnąłem tego, od kiedy tu przybyłem – wyznał Havard z rozbrajającym
uśmiechem - Więc gdy Mali w końcu się zgodziła, ja ustaliłem datę. Gdyby to
całkiem ode mnie zależało, ślub mógłby być i jutro - zaśmiał się. - Nie chcemy długo
czekać. Poza tym Mali nie chce zamieszania. Jest przecież wdową.
Beret pokiwała głową, ale dobrze przypatrzyła się Mali. Nie całkiem
uwierzyła tłumaczeniu Havarda, ale dała już spokój. Mali westchnęła bezgłośnie i z
wdzięcznością uścisnęła dłoń mężczyzny.
Sivert był zachwycony. Uwiesił się na szyi Havarda, a buzia mu się nie
zamykała.
- To zostaniesz tu na zawsze - paplał zadowolony. - Będziesz mógł mnie kłaść
spać tak często, jak chcesz, bo już nie tylko mama będzie rządzić, prawda?
Havard zaśmiał się.
To już wiesz, jak to działa? - spytał, burząc włosy chłopca. - Tak, będę cię
kładł częściej spać. Ale nie myśl, że mama już nie będzie miała nic do powiedzenia.
Będziemy decydować wspólnie. Tak jest najlepiej.
Ale będziesz moim ojcem, Havardzie? - spytał Sivert poważnym tonem. -
Bo ja nie mam ojca. On jest gwiazdką na niebie.
Nie, ty masz ojca - odparł Havard spokojnie, napotykając spojrzenie Mali. -
Johan jest twoim ojcem, mimo że nie żyje. Ważne jest, byś wiedział, czyim jesteś
synem. Wszyscy musimy to wiedzieć. Johan jest twoim ojcem. Ja mogę spróbować
nim być dla ciebie. Chciałbym tego.
Ja też! - Sivert zarzucił mu ręce na szyję. - Chcesz, by Havard był moim
nowym ojcem, prawda, mamo?
Tak, chcę - odparła Mali. - Nie mógłbyś mieć nikogo lepszego, to pewne.
Myślała o słowach Havarda, że ważne jest wiedzieć, czyim jest się synem.
Nie czuła się z tym dobrze. Nie powinna wchodzić w to małżeństwo z tyloma
tajemnicami. Ale nie widziała innej drogi. Co się stało, to się nie odstanie. Nawet
Havardowi nie mogła opowiedzieć o Jo, i nie wszystko o życiu z Johanem. Niech
przeszłoś pozostanie przeszłością. Powinna postarać się z wszystkich sił o dobre
życie z Havardem. Może wreszcie nastanie spokój?
Tego wieczora Havard przyszedł do jej sypialni. Ma przełożyła Oję do
kołyski, a Havard położył się do jej łóżka.
Przecież jeszcze nie mamy ślubu - wyszeptał przytulając się do jego
ciepłego, szczupłego ciała. Przecież to grzech...
Trochę grzechu więcej czy mniej już nie robi różnicy - zaśmiał się Havard,
wsuwając rękę pod jej koszulę nocną. - Sądziłaś, że poczekam do nocy poślubnej?
Mali nie odpowiedziała, tym bardziej że zakrył jej usta swoimi ustami i
całował. Ciepłe dłonie pieściły jej sutki, gładziły po brzuchu i rozsunęły uda.
- Czy mogę zaszkodzić dziecku? - spytał nagle, zaniepokojony.
Mali pokręciła głową z bijącym sercem. Przebiegło jej przez myśl, przez co
przeszedł Oja, gdy rósł w jej brzuchu... Gładziła plecy i jędrne pośladki Havarda.
Uniósł się na łokciach i spojrzał na nią.
- Wiesz, jak ja... wiesz, że nigdy nie sądziłem, że do kogokolwiek będę czuł
to, co do ciebie - powiedział cicho. - Dla mnie istniałaś tylko ty, zawsze. Nikogo bym
tak nie pokochał.
Mali nie odpowiedziała. Nie mogła powiedzieć mu tego samego, i to nie ze
względu na Johana. Chodziło o Jo, o którym Havard nie wiedział. Dla niej istniał
tylko Jo, aż do teraz. Myślała właśnie tak jak Havard, że nikogo nie jest w stanie
pokochać tak jak Jo. Czuła, że nadal tak jest, mimo że drżała z podniecenia pod
dłońmi innego mężczyzny.
Wyciągnęła ręce za głowę i dała ściągnąć z siebie koszulę. W migającym
świetle świecy klęczał nad nią i przyglądał się jej, nagiej. Jego dłonie gładziły każdy
fragment jej ciała. Pochylił się i zasypał ją deszczem pocałunków. Całował wnętrze
jej ud, aż jęknęła, łapiąc go za włosy. Powoli rozchylił całkiem jej uda i dotknął
językiem jej najintymniejszego punktu.
Nigdy nie lubiła, gdy robił to Johan. Teraz leżała, otwarta, i chciała, by nigdy
nie przestał. Nagle język wszedł do wnętrza jej ciała. Wzdrygnęła się, tego nie znała.
Ale wkrótce zalała ją rozkosz, zniknęło poczucie czasu i miejsca, w uszach szumiało.
Gdy wreszcie wszedł w nią, przyciągnęła jego głowę i pocałowała mocno.
Całowała własne soki, pomyślała. Objęła go nogami i oddała się ekstazie.
Mali nie chciała włożyć swojej pierwszej sukni ślubnej. Zamówiła krawca,
który uszył jej prostą, czarną sukienkę z dobrej wełny. Kupiła też nowy, duży
koronkowy kołnierz. Nic starego nie wejdzie z nią w to małżeństwo. W każdym razie
nic z ubrania, pomyślała z ironią.
- Dlatego pytam ciebie. Mali Stornes: czy chcesz pojąć...
Nagle przypomniał jej się poprzedni ślub, ten straszny dzień, kiedy chciała
krzyczeć „nie", a nie mogła. A przecież było to przed okropną nocą poślubną, która
obróciła jej małżeństwo w ruinę, zanim jeszcze przetrwało dobę.
Tym razem odpowiedziała „tak" pewnym, jasnym głosem. Gdy ksiądz nakazał
im podać sobie ręce znak tej obietnicy, którą złożyli wobec Boga i lud uniosła wzrok
na Havarda. Ogarnęła ją ciepła fala radości i uścisnęła jego dłonie. Będzie go kochała
i szanowała, pomyślała, on na to zasługuje. Lepszego mężczyzny nie mogła dostać,
skoro Jo nie żył. Tym razem wszystko pójdzie dobrze, jeśli tylko uda się nie wracać
do przeszłości.
Gdy pochód weselny wyjechał z lasu, ujrzeli przed sobą całą dolinę Inndalen
roziskrzoną słońcem odbijającym się w kryształkach lodu. Nawet Stortind miał na
sobie jakby welon. Wody fiordu były spokojne, flaga na maszcie Stornes ledwo się
poruszała na słabym wietrze.
- Teraz Stornes jest nasze - powiedziała Mali, przytulając się do Havarda. - Ty
jesteś panem Stornes.
Powoli pokiwał głową. Patrzył na bogate gospodarstwo rozciągające się przed
nimi.
- Tak, chyba tak - powiedział. - Ale nigdy nie będzie całkiem moje. Będę je
dobrze prowadził, póki starczy mi sił, ale dziedzica ma już zapewnionego. Wiesz o
tym. Jeśli mielibyśmy syna, nie będzie miał praw dziedziczenia. To Sivert jest
dziedzicem, a po nim Oja.
Mali skubnęła swój szal i podciągnęła derkę. Też o tym myślała. Mimo że
wyszła teraz za Havarda, będzie tak, jak zawsze chciała: jej półcygańskie dziecko
odziedziczy Stornes. Gdyby małżeństwo mogło cokolwiek pod tym względem
zmienić, nie wyszłaby za mąż, w ciąży czy nie. Bo cena, którą zapłaciła za prawo
Siverta do Stornes, była zbyt wysoka. Wyższa niż cokolwiek innego.
Jest ci z tym źle? - spytała, zerkając na niego. - Nie czujesz się panem we
własnym dworze?
Nie, to nie tak - uśmiechnął się, całując ją w zimny czubek nosa. - Możliwe,
że czułbym się gorzej, gdyby to na gospodarstwie mi zależało. Ale tak nigdy nie było.
To ciebie zawsze chciałem. Będziemy nim zarządzać razem. Wykarmimy i te dzieci,
które nam się urodzą.
-Dzieci? - podchwyciła Mali. - Nie wystarczy to jedno, które już jest w
drodze?
Powinno się przyjmować to, co się dostaje - uśmiechnął się Havard
zaczepnie. - Przecież jest to całkiem prawdopodobne, biorąc pod uwagę, co robimy...
Ech, Havardzie - zaśmiała się Mali, rumieniąc się. - Przecież nie możemy
stawać w zawody z Bengtem i Margrethe!
Wzięła jego dłoń i przyłożyła do zimnego policzka. W głębi duszy czuła lekki
niepokój. Nie chciała mieć więcej dzieci. Troje na pewno wystarczy. Ale ponieważ
wydawało się, że z Havardem łatwo zachodzi w ciążę, musiała brać to pod uwagę.
Porozmawia z Johanną, czy nie ma jakiegoś naparu, który zapobiegałby poczęciu. A
może po prostu powinni trzymać na wodzy swoje chęci i ograniczać się do
bezpiecznych okresów? Mali wciągnęła w płuca zimne powietrze i pozwoliła, by
troski uleciały z wiatrem.
- Jesteś teraz szczęśliwa?
Havard ujął ją pod brodę i zajrzał w oczy z powagą.
Tak, jestem - odparła. - Dziękuję Bogu, że mogę być szczęśliwą panną
młodą.
Przedtem nie byłaś?
Nie - powiedziała cicho. - To pierwszy raz.
Wesele było przyjemne, zupełnie inne niż to z Johanem. Na radość Mali
cieniem kładł się jedynie fakt, że po jej lewej stronie przy stole siedział jej nowy teść.
Ruth Gjelstad mówiła, że od razu, kiedy się dowiedziała, była szczęśliwa, że
się pobierają. Gdy zdejmowali z siebie okrycia w korytarzu, Ruth objęła Mali,
wzruszona do łez.
Że też w końcu została z was para - rzekła. - Nie wiem, czy wolałabym
widzieć inną na twoim miejscu.
A ja wiem - wtrącił pan z Gjelstad. - Ta dziewczyna nie jest taka, jaka się
wydaje. Ale dwór jest apetyczny - dodał ze śmiechem. - A ty trzymaj ją mocno w
cuglach od pierwszego dnia - trącił łokciem syna. - Ta klaczka, z którą masz teraz
ciągnąć wóz, powinna chodzić na krótkich wodzach.
Mali bała się, że Havard odpowie coś ostro ojcu, ale tak się nie stało. Sama
nawet się zaśmiała, choć najchętniej uderzyłaby tego złośliwca. Zrozumiała, że w
żaden sposób nie powinna drażnić teścia. Nie miała pojęcia, ile on wiedział i ile zła
chciał jej zadać, nawet mimo tego, że została jego synową.
Przez krótką chwilę ich spojrzenia się zetknęły. W jego małych, złych oczach
była żądza, która ją przeraziła. Wiedziała, że nadal zaciągał na siano niejedną
dziewkę. Chyba nie zamierzał dobierać się do żony własnego syna? Tak, on mógł,
pomyślała Mali. Po nim można się było wszystkiego spodziewać.
Nagle ogarnął ją strach. A jeśli on czekał z ujawnieniem tego, co wiedział, aż
do jej ślubu z Havardem? Jeśli wiedział coś o Sivercie, powie to właśnie teraz: że
dziedzic Stornes to bękart! Cygańskie dziecko, a nie syn Johana, jak wpisano w
księdze parafialnej. Że biedny Johan został oszukany, tak jak wszyscy inni. To, że
zniszczyłby tym samym małżeństwo Mali i Havarda, nie miało dla niego znaczenia.
On chciał ją zniszczyć, tego chciał zawsze.
Mimo to nie mogła uwierzyć, że byłby w stanie to zrobić. Jeśli naprawdę
wiedział coś o Sivercie i udałoby mu się odebrać jego prawo do dziedziczenia, to
przecież następny byłby Oja, a nie Havard. Ale gospodarz Gjelstad na pewno o tym
nie myślał. Jego myślom przyświecał jeden cel: uderzyć w nią i jej cygańskie
dziecko.
Zadrżała i weszła do odświętnie przystrojonej izby.
Sprzątnęli po kawie, by można było potańczyć. Nie zaproszono tak wielu
gości, jak zwykle na weselach w dużych dworach, więc gdy przybysze rozdzielili się
na dwie izby, zostało sporo miejsca na tańce. Normalnie tańczono by w stodole, ale
teraz zimno na to nie pozwalało. Beret zmarszczyła brwi, gdy o tym wspomnieli, ale
nie protestowała.
- Czy mogę prosić...?
Przed Mali pojawił się Havard z wyciągniętą rękę.
- Ale przecież Trygve nie zaczął jeszcze grać! -uśmiechnęła się Mali, dając się
podnieść z krzesła. -Przecież nie możemy zacząć tańczyć bez muzyki!
- Będzie muzyka - stwierdził Havard, obejmując ją w talii. - Powiedziałem
mu, że chcę zatańczyć pierwszy taniec z moją żoną. On czeka.
Mali uśmiechnęła się do Havarda. Pięknie wyglądał w ciemnym garniturze i
śnieżnobiałej koszuli z wysokim kołnierzykiem. Skórę miał nadal ogorzałą po lecie.
Jego oczy wydawały się jeszcze bardziej niebieskie niż zwykle, a gęste włosy lśniły
w blasku lamp. Poczuła ciepło i dziwną słabość, gdy poprowadził ją do zamaszystego
polsa.
Późno wieczorem Mali poszła na poddasze zajrzeć do synów. Oja zasnął już
wcześniej, lecz Sivert mógł zostać na dole tak długo, jak chciał. Zmęczony zasnął w
końcu na kanapie i zaniesiono go na górę. Mali stanęła nad jego łóżkiem i patrzyła na
uśpionego chłopca. Spał mocno, z wypiekami na policzkach, rozczochrany i nadal w
odświętnej koszuli. Nie chciała go budzić, by ją zdjąć.
Zerknęła do pokoju przyszykowanego dla niej i Havarda. Widok ustrojonego
łóżka sprawił, że przeszedł ją dreszcz. Już niedługo będą mogli tu przyjść... W
drugim łóżku spał Oja. Mali westchnęła i pogłaskała go po włoskach. Już wkrótce
będzie spał sam, pomyślała. Ona chętniej będzie dzieliła łoże z Havardem niż z
synem Johana. A gdy urodzi się dziecko, Oja przeniesie się do pokoju Siverta.
Przetarła twarz nad miską z wodą i poprawiła włosy. Nagle ktoś otworzył
drzwi i Mali odwróciła się.
Havardzie...
Pomyślałem sobie, że jako jego ojciec...
Mali zesztywniała, patrząc na Oddleiva Gjelstada. Pewnie zauważył, że
wyszła, i poszedł za nią.
- Co tu robisz? - syknęła. - Wynoś się!
Zanim się zorientowała, popchnął ją na łóżko i przygniótł sobą. Jego dłonie
zaczęły grzebać pod jej halkami. Przez krótką chwilę Mali leżała sparaliżowana
strachem. Potem zaczęła go odpychać, ale stary był silny, silniejszy, niż
przypuszczała. Leżał na niej, zionąc alkoholem, a jego palce brutalnie wpijały się w
jej intymne części ciała.
Co robisz? - stęknęła. - Zwariowałeś!
Zawsze miałem na ciebie ochotę - wydyszał prosto w jej ucho. - Tamtego
lata udało ci się, ale tym razem nie przepuszczę. Dlaczego ja nie miałbym cię mieć,
skoro dopuszczasz tylu innych? Przecież nie spałaś tylko z Johanem i moim synem,
choć biedny Johan chciał w to wierzyć. Havard też wierzy, że jest twoim drugim. -
Zaśmiał się ochryple, trzymając w żelaznym uścisku jedną dłonią obie jej ręce nad
głową Mali. - Ale ty i ja wiemy, że było ich więcej, prawda, Mali? - śmiał się z
diabelskim błyskiem w oku.
Mali poczuła, że ciemnieje jej w oczach. Próbowała się wyrwać, ale jej opór
dodawał mu tylko podniecenia i nieludzkich sił. Podciągnął jej spódnicę i halki i
zaczął ściągać jej majtki.
Później nie wiedziała, skąd wzięła na to siły, ale udało jej się zgiąć kolano i
uderzyć go w krocze. Wrzasnął, puścił ją i zwinął się z bólu. Mali zwinnie
wyskoczyła z łóżka, podbiegła do komody i złapała ciężki świecznik. Zgasiła
świeczkę i podeszła do mężczyzny.
- Jeśli mnie tylko dotkniesz, zabiję cię – wysyczała zdyszana. - I nie sądź, że
się nie odważę. Zabiję cię. Powinnam to zrobić dawno temu!
Zsunął się z łóżka, zgięty wpół i z obiema rękami wciśniętymi między nogi.
Musiałam go dobrze trafić, pomyślała. Gdy uniósł twarz, był blady, a oczy lśniły iście
diabelską mocą. Mali aż się cofnęła.
Jesteś piekielną babą - wyszeptał ochryple. - Myślisz, że uda ci się ze
wszystkim. Ale tu się przeliczyłaś, Mali Stornes. Ja cię w końcu dorwę.
Co z ciebie za człowiek? - spytała Mali cicho. - Naprawdę chciałeś mnie
zgwałcić w dzień mojego ślubu z twoim synem?
Uniosła w górę świecznik, gdy Gjelstad zrobił krok w jej stronę.
- Ty nie jesteś człowiekiem - syknęła. - Jesteś diabłem wcielonym. Sprawię,
że Havard...
-Chyba będzie lepiej dla ciebie trzymać Havarda z dala - zachichotał
złośliwie. - Bo jeśli powiesz o tym choćby słowo, powiem wszystkim, co ja wiem. I
wtedy to nie ja wyjdę na tym najgorzej, sama wiesz najlepiej...
Mali poczuła, jak ściska jej się gardło.
-Nie wiem, co miałbyś opowiedzieć...
Mały dziedzic śpi dobrze? - spytał, wbijając w nią złe spojrzenie. - Nie
niszcz jego snu ani dziedzictwa, Mali. To byłoby bardzo źle...
Wyjdź. - Odsunęła się, by mógł przejść. - Znikaj z mojego życia, ty diable. I
nie próbuj nigdy więcej, bo nigdy mnie nie dostaniesz. Nigdy.
Nie mów tak - rzucił. - Może jedna przysługa warta drugiej, gdy dojdzie co
do czego...
Mali stała z bijącym głośno sercem, gdy wyszedł. Czuła się zbrukana i
otępiała ze strachu.
On coś wiedział, tyle zrozumiała. Ale jak wiele? I czy naprawdę chce
zniszczyć tylu ludzi, w tym i własnego syna, by zmusić ją do padnięcia na kolana?
Nie, on sugerował rodzaj „handlu". Nie, nigdy! Nigdy nie odda się temu
staremu wieprzowi. Raczej go zabije!
Z trudem się uspokoiła. Gdy wróciła na dół, podeszła do siostry i szwagra.
Twój mąż myślał, że uciekłaś, i to przed nocą poślubną - uśmiechnął się
Bengt.
Nie, byłam u dzieci - odparła, wykręcając lodowate palce. - No i trochę się
ogarnęłam, bo przecież powinnam się podobać mojemu mężowi, zwłaszcza dziś -
uśmiechnęła się z trudem.
O to możesz być spokojna - rzekła Margrethe, patrząc na nią z podziwem. -
Jesteś piękna niczym obraz. Mali odwzajemniła jej uśmiech i rozejrzała się po izbie.
Kilka par tańczyło, inni siedzieli i rozmawiali. Najstarsi goście już opuścili wesele.
Zmarzłam na tym poddaszu - zwróciła się Mali do Bengta. - Nie masz
łyczka czegoś mocniejszego, szwagrze? Podejrzewam, że trzymasz coś w zanadrzu.
Pierwszy raz słyszę, byś prosiła o coś takiego -uśmiechnął się Bengt,
wyciągając na wpół pustą butelkę. - Ale pamiętam, ślub szarpie nerwy - dodał,
obejmując żonę i klepiąc ją po wypukłym brzuchu.
Mali wzięła butelkę i pociągnęła porządny łyk. Aż zakaszlała, bo trunek był
mocny. Jednak wódka wlała w nią ciepło i ukoiła nerwy. Po jeszcze jednym łyku
oddała butelkę.
- Dzięki, potrzebowałam tego - powiedziała. - No, idę szukać męża.
Ale to Havard pierwszy ją znalazł. Gdy poczuła nagle ramiona obejmujące ją
w talii, wzdrygnęła się i obróciła gwałtownie, przerażona, czy nie ujrzy twarzy teścia.
- Co się dzieje? - spytał Havard, przyciągając ją do siebie. - Ty drżysz!
Wyglądasz jak osaczona sarna.
Mali przytuliła się do niego na moment.
- Chyba zaczynam być zmęczona - wyznała cicho. – To był długi dzień i ja...
tęsknię za łóżkiem - dodała, ściskając jego dłoń.
Była to prawda, choć on odczytał ją inaczej, bo uśmiechnął się i pogładził po
plecach swymi ciepłymi dłońmi. Oczywiście, że go pragnęła, także tej nocy. Jednak
najbardziej marzyła w tej chwili, by móc się do niego przytulić i poczuć bezpiecznie.
I mieć świadomość, że on ją kocha bez względu na wszystko. Ale czy nadal by ją
kochał, gdyby jego ojciec rozpuści! swoje rewelacje? Czy Havard stałby u jej boku,
gdyby dowiedział się, że jego żona puściła się z Cyganem, a potem sprawiła, że
wszyscy uwierzyli, że Sivert pochodzi z rodu Stornes? Żołądek podszedł jej do
gardła, gdy przypomniała sobie incydent na poddaszu. Nie chciała myśleć o groźbach
teścia.
- Tak, jesteś zmęczona, widzę - szepnął Havard. - Zaraz sobie pójdziemy, ale
najpierw chcę zatańczyć z moją żoną na dobranoc. Dasz radę?
Pokiwała głową, a on podszedł do skrzypka i powiedział mu coś. Wrócił do
niej, objął jedną ręką w talii, a drugą ujął jej lodowatą dłoń. Rozległa się muzyka, a
on poprowadził ją w powolnym walcu.
Dopiero po chwili Mali zorientowała się, że już wcześniej go tańczyli.
Spojrzała w oczy Havarda, a on uśmiechnął się przebiegle.
- Nasz walc - szepnął. - Pamiętasz?
Pokiwała głową powoli i przytuliła się do niego całym ciałem. Ostatnim
razem, gdy go tańczyli, była naga...
Och, Havardzie - szepnęła, patrząc na niego ze łzami w oczach. - Tak cię
kocham. Obiecaj mi, że zawsze będziesz ze mną, nieważne, co się stanie. Ja cię
potrzebuję. Obiecujesz, Havardzie?
Obiecuję - odparł cicho. - Nie wyobrażam sobie, że mógłbym cię
kiedykolwiek opuścić.
Bo nie wiesz wszystkiego, pomyślała Mali. Oparła głowę o jego ramię i znów
poczuła strach jak twardą kulę w żołądku. Nie wiesz wszystkiego...
ROZDZIAŁ 13
Pomimo zamieszania związanego ze ślubem stało się tak, jak Havard
powiedział: zdążyli ze wszystkim przed świętami Bożego Narodzenia.
Mięso zasolono, świece wytopiono, a czyszczenie wełny przeszło weselej niż
zwykle. Odbyło się w tym roku w Oppstad, kilka tygodni po ślubie Mali. Oczywiście
ślub był głównym tematem rozmów. Wszystkie kobiety cieszyły się, że Mali ma
nowego męża.
- I to jakiego męża! - uśmiechnęła się Margrethe. -Trudno o takiego drugiego
jak Havard Gjelstad. Nie, Havard Stornes - poprawiła się. - Przyjął przecież nazwisko
od gospodarstwa? Taki jest zwyczaj, prawda?
- Tak, zrobił to - powiedziała Mali. - Nie wiem, czy jego ojciec był tym
zachwycony, bo nadal uważa, że Havard to jeden z Gjelstadów. Ale taki jest zwyczaj.
No i jest dobrym człowiekiem - dodała.
Jedyną osobą, która nie brała udziału w tej rozmowie, była Laura, najmłodsza
córka w Oppstad. Siedziała nad swoją robotą z pochyloną głową. Mali wspomniała
wieczór świętojański, gdy Havard nadszedł brzegiem morza, otaczając ramieniem
Laurę. Pamiętała gorące spojrzenia, które dziewczyna mu posyłała, i nagle
zastanowiła się, co zaszło wtedy między nimi.
Havard, gdy go ostrożnie wypytywała, mówił, że nic takiego. Może dla niego
nie, ale z jej strony mogło to być poważne. Dziewczyna schudła, zauważyła Mali
kątem oka.
- Co u ciebie? - spytała ją Mali, gdy w przerwie piły kawę. - Jakie masz
plany?
Przez chwilę ich spojrzenia zetknęły się i Mali uderzył chłód bijący z oczu
młodej kobiety.
-Można mieć różne plany - rzuciła Laura. - Ale zdarza się, że nie idzie tak, jak
się planuje. A co będę robiła? To chyba nie twoja sprawa.
Mali poczerwieniała.
Nie zamierzałam do niczego się wtrącać - odparła cicho. - Ale zrozumiałam,
że... Jesteś jeszcze młoda, Lauro...
A co to ma do rzeczy? - ucięła dziewczyna. - Ty i tak zawsze
przeprowadzisz swoją wolę, Mali. Powinnam to wiedzieć. Popełniłam błąd, nie
przypuszczałam, że postanowiłaś go wziąć za męża. Wszyscy mówili, że nie chcesz
wychodzić za mąż.
Jeśli chcesz powiedzieć, że zabrałam ci Havarda, to nieprawda - odparła
Mali. - Nie wiedziałam, że ty... według słów Havarda nie było między wami...
niczego.
Doprawdy?
Laura utkwiła w Mali wzrok i odrzuciła na plecy długie włosy.
Tak, tak mówił Havard - dodała Mali bezradnie. -Powiedział, że...
Sądzisz, że powiedziałby ci o nas, skoro mógł dostać ciebie i Stornes na
dokładkę? Musiałby być głupi. Ja nie mam żadnego dworu do zaoferowania. Miałam
tylko... tylko siebie - dodała, rumieniąc się.
Mali nie odpowiedziała. Poczuła tylko ssącą niepewność. Wstała. Co ta
dziewczyna wygadywała? Sugerowała, że ona i Havard...
To nie mogła być prawda! Mali podeszła do zlewu, drżącymi rękami wzięła
szklankę i nalała zimnej wody.
Chyba nie mógł z nią się przespać? Przecież by nie skłamał. Poza tym to
jeszcze dziewczyna, pomyślała, rzucając spojrzenie na postać na krześle. Wyładniała,
Mali zauważyła to już wtedy. Była ładna, kształtna i kusząca. Ale czy Havard...
I tak nie miała z tym nic wspólnego, upomniała się w myślach. Był wtedy
wolny i miał prawo robić, co chce. Nagle aż ją zamroczyło. Jeśli był z Laurą na
trawie czy gdzie tam, dziewczyna mogła być w ciąży! Nie, byłoby już po niej widać,
pomyślała, przesuwając mokrą dłonią po czole. A może? Zależy, jak długo oni... byli
razem. Mogli być, dopóki ona nie odkryła, że jest w ciąży!
Ale on przecież powiedział... Tak, co on właściwie powiedział? Mali poczuła
palącą zazdrość. Odprowadziła Laurę wzrokiem, gdy ta wstała pozbierać filiżanki po
kawie. Była szczupła w talii, nic nie było znać. Ale po niej też nie było nic znać!
Młode dziewczyny, które jeszcze nie rodziły, długo mogły chodzić szczupłe, nawet
do czwartego miesiąca. Musiała go o to znów spytać, pomyślała. Musiała to wiedzieć,
choć zdawała sobie sprawę, że nie powinna. To, co było pomiędzy nimi, to już
przeszłość.
Gdy położyli się do łóżka, Havard przyciągnął ją do siebie i odgarnął jej
włosy.
- Co z tobą? - spytał. - Nie jesteś taka jak zwykle, od kiedy wróciłaś z
Oppstad. Źle się czujesz?
Mali leżała przez chwilę, milcząc. Czuła, że nie powinna pytać Havarda o
Laurę, bo to jego sprawa. A gdyby tak on spróbował wypytywać ją? Nie podobałoby
jej się to, o nie! Mimo to zazdrość i niepewność nie dawały jej spokoju.
Nie, dobrze - odparła, przytulając się do niego. -Ale ja... ja...
Powiedz wreszcie - uśmiechnął się. - Coś cię gryzie, widzę to.
Spotkałam Laurę - zaczęła Mali powoli, wtulając twarz w jego szyję, by nie
widział jej rumieńców. -I ona... nie była zadowolona, że to ja za ciebie wyszłam.
Nie odpowiedział, leżał tylko, obejmując ją. Mali w końcu odsunęła się i
spojrzała na niego. On patrzył na nią spokojnie.
- Wiem, że nic mi do tego - mruknęła Mali z zażenowaniem. - Byłeś wtedy
kawalerem i mogłeś robić to, co chciałeś. Aleja widziałam wtedy w noc świętojańską,
gdy przyszedłeś z Laurą, że ona...
Zamilkła, nie wiedząc, jak ma spytać o to, co ją najbardziej gnębiło. Havard
bynajmniej jej nie pomagał.
Laura chyba myślała wiele o tobie - mówiła dalej, bawiąc się guzikiem
koszuli, w której spal. - Powiedziała, że... Zasugerowała, że wy dwoje... że wy...
A co to jest właściwie? - spytał nagle. - Przesłuchanie?
Nie, nie, to nie tak, ale...
Sądziłem, że już rozmawialiśmy o Laurze - powiedział. -1 masz rację, to nie
twoja sprawa. Ale rozumiem, o co chcesz spytać: czy ją miałem, czy nie. A co za
różnica? Nie zdradziłem cię w każdym razie, bo niezależnie od tego, co się między
nami zdarzyło, było to, zanim uznałaś mnie za odpowiedniego kandydata na męża!
Mali dosłyszała irytację w jego głosie i skuliła się. -1 pytałaś mnie już o to raz.
Powiedziałem ci wtedy, że między nami nie było nic poważnego. Ale co, nie
wierzysz mi? Chcesz szczegółów?
- Nie, wierzę - wyszeptała, zarzucając mu ręce na szyję. - Nie powinnam
pytać, ale ja... chyba jestem zazdrosna - dodała, czując łzy pod powiekami.
Havard leżał chwilę bez słowa. Potem uniósł się na łokciu i spojrzał na nią.
- Zazdrosna - mruknął, ujmując jej podbródek i zmuszając, by na niego
spojrzała. - Nie wiem, Mali. Może tylko chcesz mieć kontrolę nad wszystkim. Nie
podoba ci się myśl, że mógłbym mieć Laurę.
- Pomyślałam tylko, że jeśli ona... jeśli jest...
- W ciąży - dokończył. W jego oczach coś zabłysło, nie wiedziała, czy złość,
czy rozbawienie. - Nie jest - rzekł spokojnie. - Więc skandalu nie będzie, a już z
pewnością nie z tego powodu. A teraz nie chcę więcej o tym mówić - uciął. - Laura
Granvold jest przeszłością. W każdym razie dla mnie. Powinna więc być przeszłością
i dla ciebie.
Mali leżała bez ruchu i czuła łzy spływające po policzkach. Słowa Havarda
bolały. A może jednak jej nie kochał? Bo dlaczego by tak mówił?
Przecież wiedziała, że miał przed nią inne kobiety, świadczyły o tym jego
umiejętności w łóżku. Coś innego byłoby nienormalne, skoro jest tak przystojny!
Wcześniej nie zastanawiała się nad tym. Ale ta Laura...
Ta zarozumiała młódka, pomyślała Mali z niechęcią. Nie chciała, by Havard
porównywał ją z tą ładną i szczupłą dziewczyną, która może nawet była dziewicą. A
ona... Dziewictwa na pewno nie mogła mu ofiarować.
Aż się wzdrygnęła, gdy poczuła jego dłoń wsuwającą się pod koszulę nocną.
Chciała się odsunąć.
- Ale z ciebie gąska - wyszeptał z uśmiechem. – Czy naprawdę możesz być
zazdrosna o taką dzierlatkę jak Laura? Nie sądziłem, że w ogóle możesz być
zazdrosna...
Jego usta przykryły jej usta, dłonie powędrowały wzdłuż brzucha, po
okrągłych biodrach i rozdzieliły jej uda. Mali oddała się pieszczotom, choć właściwie
nie chciała. Powinien jej odpowiedzieć, pomyślała. Ale on wiedział, jak ją podniecić,
by tylko wzdychała z tęsknoty, by go poczuć jak najbliżej. I gdy wreszcie, jakby od
niechcenia, wszedł w nią, pękła w niej tama. Przeszła ją fala najwyższej rozkoszy,
zanim jeszcze zdążył się poruszyć.
Oszalała z podniecenia zaplotła na nim nogi i przyciągnęła go mocno do
siebie. Nigdy jeszcze nie była tak chętna, tak rozgrzana. Uświadomiła sobie, że to
właśnie z powodu Laury i myśli, że oni robili to razem. Widok ich nagich,
splecionych ciał stanął jak żywy w jej wyobraźni. Niemal słyszała jęki Laury, niemal
widziała Havarda, jak rozdziela jej uda, jak...
Uniosła się i przewróciła na niego, zaczęła pieścić jego ciało, ustami skubała i
ssała jego brodawki, aż wzdychał z przyjemności. Czubkiem języka dotknęła jego
męskości, a wtedy aż się wzdrygnął, przerzucił ją na prześcieradło i położył na niej.
Nigdy jeszcze ich jazda nie była bardziej szalona! Gdy wreszcie opadł obok niej,
zdyszany. Mali z uśmiechem pogładziła go po policzku.
- Jestem wystarczająco dobra, wiem - wyszeptała równie zdyszana.
Zaśmiał się i przyciągnął ją do siebie. Sięgnął po jej włosy i rozpostarł nad
nimi niczym zasłonę.
- To tego się bałaś? Nikt nie jest lepszy, wiesz o tym, ty huldro - powiedział
cicho. - Nie chcę żadnej innej. Dla mnie istniejesz tylko ty, teraz i zawsze.
Mali westchnęła i przesunęła ustami po szyi Havarda. A niech tam tę Laurę,
pomyślała leniwie, cała miękka i ciepła z rozkoszy.
- Nigdy zresztą jej nie miałem - wyszeptał w jej ucho. - Nigdy. Jak mogłaś tak
myśleć, gąsko!
Dwa tygodnie przed Bożym Narodzeniem przyszła do Stornes nowa służąca,
która miała pomagać do czasu, gdy Ane wróci po porodzie. Nazywała się Sigrid.
Pochodziła z małego gospodarstwa z głębi fiordu. Była wysoką, szczupłą dziewczyną
o ciemnych, gęstych włosach i szarych oczach.
Ingeborg martwiła się, jak będzie się jej pracować z kimś innym niż Ane, ale
wkrótce okazało się, że znalazły wspólny język. Sigrid była pogodna i często się
śmiała. Emanowała dobrym humorem od pierwszego dnia, choć czuła pewnie na
sobie szacujące spojrzenie Ane. Ane była jeszcze w Stornes, choć już bardzo ciężka i
z bolącym krzyżem. Nie pracowała już tak dobrze, więc Mali cieszyła się z nowej
służącej, choć tego nie powiedziała.
- No, możesz już wziąć wolne, Ane – powiedziała Mali, gdy już pokazały
Sigrid jej łóżko w pokoju Ingeborg. - Odpocznij przed porodem.
- Mogę zostać jeszcze kilka dni - zaprotestowała Ane. - Lepiej, jeśli ja
wprowadzę Sigrid w obowiązki. Boję się być sama w domu. A jeśli się zacznie, gdy
Aslaka nie będzie? Co zrobię?
- Myślałam o tym - rzekła Mali. - Zauważysz, że się zaczyna, zanim jeszcze
będzie się spieszyło. Jeśli będziesz sama, wywieś płachtę na kiju. Widzę stąd twój
dom, więc przyjdę.
To uspokoiło Ane. Po trzech dniach pobytu Sigrid Ane została już w domu.
Pomimo że domownikom z początku brakowało Ane, wszystko poszło dobrze i z
Sigrid. Była pracowita i szybka. Mali zauważyła, że Gudmund nie może oderwać od
niej oczu, i pomyślała, że musi mieć na niego oko. Nie mieli już więcej miejsca na
nowe domy dla służby, i nie chciała tracić dobrego parobka, gdyby musiał się żenić.
Może to stałoby się szybko, bo nigdy nie widziała, by Gudmund aż tak potykał się o
własne nogi, gdy tylko Sigrid się do niego uśmiechała.
Dwa dni przed Wigilią Mali pomagała przy narodzinach dużej i zdrowej
dziewczynki w małym domku Ane i Aslaka. Wszystko poszło dobrze, a akuszerka
była zadowolona i z dziecka, i z matki. Pewnie małej uda się przetrwać zimę. Trudno
było o szczęśliwszych rodziców niż Ane i Aslak, pomyślała Mali, kładąc
dziewczynkę w ramiona matki.
Nie wiedziałam, że to aż tak się czuje - powiedziała Ane ze łzami w oczach.
- Czy ona to nie cud?
Największy cud, o jakim wiem - potwierdził Aslak grubym ze wzruszenia
głosem. - Będziemy o nią dbać jak o skarb, zawsze.
Styczeń zaczął się straszliwą niepogodą. Wiatr gwizdał w kominach i szarpał
okiennicami. Śnieg padał nieprzerwanie. Mało kto odważył się wyjść na zewnątrz.
Mężczyźni nie jeździli do lasu przez kilka dni, więc wykorzystywali wolne chwile na
naprawę narzędzi i inne zajęcia, na które zwykle nie mieli czasu.
W piecu palono na okrągło i Mali musiała ciągle pilnować, by Oja się nie
oparzył. Zaczął chodzić w święta, wcześniej, niż oczekiwała. Beret nie posiadała się z
dumy i nie szczędziła słów pochwał, jak on jest podobny do ojca i jak to Johan też był
mądry i zręczny jako malec. To może wtedy był mądry, pomyślała Mali złośliwie.
No, gospodarzem był dobrym, musiała przyznać. Pewnie dlatego, że miał dobry wzór
w swoim ojcu.
Oja spał nadal w sypialni Mali i Havarda, ale najczęściej osobno. Mali otulała
go dobrze i zostawiała w jednym łóżku, a sama szła do łóżka Havarda. Ale w noce
niepogody wstawała nieraz, by sprawdzić, czy mały jest okryty i czy nie marznie.
Zdarzało się, że w tych nocnych godzinach stawała nad nim i wpatrywała się
w niego, kucała i odgarniała jasnobrązowe włoski z jego czoła. Wyładniał przez ten
niecały rok, zauważyła. Buzia stała się okrągła, a oczy jasnoniebieskie. Gdy się
uśmiechał i wyciągał do niej rączki, czuła w sercu ciepło. Przytulała go i całowała w
szyję, a on gulgotał z radości. Oczywiście, że go kochała. Choć bardziej kochała tylko
pierworodnego...
Pewnego wieczoru, gdy szykowali się spać, ktoś zapukał mocno w drzwi.
Mali poderwała się, przestraszona. Kto mógł przybywać w tak straszną niepogodę?
Strach ścisnął ją za gardło. Zanim zdążyli otworzyć, do środka wpadł Bengt. Był
zaśnieżony od stóp do głów i szczękał zębami z zimna.
- Ależ Bengt! - Mali podbiegła do niego. - Co się stało? Dlaczego
przyjeżdżasz tak późno? Nie mogłeś zadzwonić? - Nagle przypomniała sobie o stanie
Margrethe i pobladła. - Coś z Margrethe, tak? Dlaczego nie dzwoniłeś? - prawie
krzyczała.
- Telefon nie działa - odparł. - Wiatr musiał zerwać przewody. Musisz nas
uratować i tym razem, Mali. Twoja siostra ma już skurcze, a nie mogę sprowadzić ani
akuszerki, ani doktora. Ledwo tu dojechałem...
Mali zrobiło się gorąco. Ech, te porody na Innstad! Czy wszystkie muszą
przypadać na najczarniejszą zimę? Odwróciła się do Havarda.
Muszę...
Oczywiście, że musisz jechać - powiedział. - Powiem Ingeborg, by czuwała
nad dziećmi. Ja jadę z wami. Może się przydam, choć nie wiem, do czego. Ale
pojadę.
Naprawdę? - Bengt uścisnął dłoń szwagra. - To wspaniale. Tym razem
będziesz i akuszerką, i doktorem, Mali. Jesteś naszą jedyną nadzieją...
Mali nigdy nie zapomni tej nocy. Margrethe zapłakała z ulgi i wdzięczności,
gdy teściowa wprowadziła Mali do jej sypialni.
O, Mali, Mali - wyszlochała, spocona i blada. - Co zrobimy?
Co zrobimy? - powtórzyła Mali, przytulając siostrę. - Zrobimy wszystko, by
przyszedł na świat nowy mieszkaniec Innstad, o ile wiem.
Ale akuszerka i doktor...
- Tym razem damy sobie radę bez nich - powiedziała Mali spokojnie, mimo że
serce waliło jej ze strachu. Przecież akuszerką nie była, choć pomagała przy kilku
porodach.
Jeśli ma się udać, wszystko musi pójść normalnie, a dziecko musi być silne i
zdrowe. Żaden słabeusz nie przetrwa tak ciężkiej zimy. Bo jak Margrethe przeżyłaby
śmierć jeszcze jednego dziecka, Mali wolała nie myśleć.
Jedna ze służących weszła dołożyć drew do pieca i uciekła, rzuciwszy
przerażone spojrzenie na Margrethe wyjącą z bólu podczas kolejnego skurczu.
Nie dam rady - wyszeptała Margrethe, ściskając dłoń Mali. - Nie dam rady...
Bzdury - ucięła Mali, odchyliła kołdrę i zbadała siostrę. - Wszystko idzie,
jak należy, zaraz powinny przyjść skurcze parte. Wtedy nie możesz mówić, że nie
dasz rady. Musisz dać radę! Słyszysz, musisz!
Nie wiadomo, czy faza rozwarcia przebiegła zbyt szybko, czy dziecko było
większe niż zwykle, w każdym razie skurcze parte niczego nie dały poza nowymi
krzykami Margrethe.
- Sprowadź Bengta, Halldis - rzuciła Mali, odgarniając włosy i prostując
obolałe plecy.
Zauważyła, jak starsza pani skurczyła się w sobie, i przypomniała sobie
ostatni raz, gdy o to poprosiła. Wtedy Bengt miał się pożegnać z rodzącą Eline.
- Nie chodzi o jej życie, Halldis - powiedziała spokojnie. - Potrzebuję Bengta,
by dodał jej odwagi. Ona się poddaje, a tego jej nie wolno.
Wkrótce nadszedł Bengt, blady i spięty.
- Damy radę, Bengt - powiedziała Mali uspokajającym tonem i poklepała go
po ramieniu. - Usiądź za Margrethe w łóżku i obejmij ją. Gdy nadejdą skurcze,
pomóż jej przeć. Rozumiesz? Ona potrzebuje twojej siły. Pomocy...
Nic nie odpowiedział, zdjął tylko buty i wszedł do łóżka żony. Margrethe
spojrzała na niego nieprzytomnie.
- Przecież nie uchodzi, by mąż był przy...
Nieważne, co uchodzi — odparł i delikatnie odgarnął włosy z jej spoconego
czoła. - Zrobimy tak, jak Mali każe, i na pewno będzie dobrze.
Mali zerknęła na niego i uśmiechnęła się przelotnie. Dorósł z latami ten
Bengt, musiała przyznać. Nie był już tym samym przerażonym biedakiem, którego
wezwała do umierającej Eline. Teraz zrobiłby wszystko, o co by go poprosiła, byle
uratować Margrethe. Taka była siła miłości...
Blade światło poranka zaczęło przenikać przez zasłony, gdy Margrethe
urodziła syna. Mali schwyciła go, zacisnęła pępowinę i szybko przecięła. Zaniosła
dziecko na stolik przy piecu i wytarła ze śluzu i krwi, po czym uniosła za nóżki głową
do dołu i dała klapsa w pośladki. W odpowiedzi otrzymała wściekły krzyk.
Dziecko żyje - wyszeptał Bengt i przytulił twarz do twarzy Margrethe. -
Słyszysz, dziecko żyje!
Tak, żyje - zaśmiała się Mali w glos. - Macie dużego, zdrowego chłopaka z
silnymi płucami. Złośnik z niego, przekonacie się!
Owinęła noworodka w ciepły kocyk i położyła w ramiona Margrethe, której
łzy spływały po policzkach.
O, Mali, Mali, jak mam ci dziękować - wyszeptała, łapiąc ją za dłoń. - Bez
ciebie...
To ty wykonałaś całą robotę - odparła Mali z uśmiechem. - No i ty też byłeś
bardzo potrzebny, Bengt. Naprawdę dorosłeś przez te lata.
Ich oczy spotkały się na chwilę ponad głową położnicy. Pomyśleli o tym
samym. Potem Bengt uśmiechnął się do niej z wyrazem szczęścia w niebieskich
oczach.
- Dziękuję - wyciągnął dłoń do jej dłoni. - Z ciebie też wspaniała kobieta,
Mali. Już wielu w naszej wiosce ma za co ci dziękować. Przybyłaś do nas jako obca i
na pewno nie było ci lekko na początku, to wiem. Ale teraz jesteś jedną z nas. Tak
mówią wszyscy.
Ciekawe, jak długo to potrwa, pomyślała Mali, sprzątając zakrwawione
prześcieradła. Jeśli kiedykolwiek ktoś ze wsi się dowie, co ona zrobiła, nie będzie już
jedną z nich. Odwrócą się do niej plecami i zaczną gadać, że wreszcie dostała to, na
co zasługuje. W każdym razie większość. Nie, nigdy nie będzie jedną z nich.
Zadrżała i odsunęła strach od siebie.
Nagle wyprostowała się i położyła dłoń na brzuchu. Stała tak, z niewidzącym
spojrzeniem skierowanym jakby w głąb siebie, nasłuchując czegoś, co tylko ona
mogła usłyszeć.
Dziecko, które nosiła, poruszyło się.