Beverley Jo Małżeństwo z rozsądku 01 Małżeństwo z rozsądku

background image

Rozdział 1

Eleonora Chivenham leżała skulona w wielkim ło¬żu. Jak na późny kwiecień było bardzo zimno,
pokój nie miał kominka, a przez nieszczelne okno prze¬dostawało się chłodne i wilgotne powietrze.
To nie zimno było wszakże przyczyną jej dreszczy, lecz hałasy dochodzące z niższych pięter domu
jej brata, Lionela. Wrzaski, śpiewy i głośny kobiecy śmiech świadczyły o tym, że na dole odbywa
się kolejna pijatyka.
Odkąd dwa miesiące ternu zamieszkała w tej wą¬skiej kamienicy przy Derby Square, zdarzało się
to niemal każdej nocy, a i za dnia nie bywało lepiej. Dom obrastał brudem, a leniwa i opryskliwa
służba nie kwapiła się do pracy.
Tęskniła za Chivenham Hall - rodzinną wiejską posiadłością w Bedforshire - gdzie wiodła spokojne
życie, dopóki brat nie wystawił dworu na sprzedaż, chcąc w ten sposób zyskać pieniądze na
pokrycie swych długów. Dom nie opływał w luksusy (służba składała się z zaledwie trzech, nędznie
opłacanych przez Lionela, osób), a mimo to Eleonora czuła się tam wolna i szczęśliwa. Mogła
czytać do woli w bi¬bliotece, spacerować po okolicy i odwiedzać sąsiadów, których znała od
dziecka. Przy Derby Square brakowało książek godnych uwagi, nie było choćby namiastki parku i
przyjaciół.
Czasami miała ochotę uciec do Bedfordshire i zostać tam, zdając się na łaskę sąsiadów. Niestety
mu¬siała jeszcze poczekać. Zgodnie z wolą ojca, do ukończenia dwudziestego piątego roku życia
pozostawała pod kuratelą brata, inaczej Lionel zgar¬nąłby część przypadającego na nią spadku.
Wiedziała, że jej ucieczka byłaby mu na rękę, dlatego posta¬nowiła wytrwać, zwłaszcza że
"opieka" sprawowa¬na przez brata już wkrótce miała dobiec końca.
Wyjątkowo głośny krzyk, który dobiegł z dołu, spowodował, że jeszcze bardziej skuliła się pod
ko¬cem, naciągając go na głowę. Ubóstwo nie przeszkadzało Lionelowi w rozrywkach. Czy
przetrwa ostat¬nie dwa lata pod opieką brata? Rzadko kiedy udawało jej się sprzeciwić Lionelowi.
Umiejętnie manipulował ludźmi, nawet własnymi rodzicami, a ją czę¬sto wplątywał w bardzo
kłopotliwe sytuacje.
Jeśli sprzedał wiejską posiadłość tylko po to, żeby uprzykrzyć jej życie, to w pełni mu się udało.
Zza drzwi dobiegły odgłosy kroków i śmiech. Ele¬onora ostrożnie wstała z łóżka, aby upewnić się,
że drzwi pokoju i te prowadzące do sąsiedniej garderoby zostały dokładnie zamknięte. Uśmiechnęła
się na myśl o swoich obawach. Garderoba była zamknięta od tak dawna, że nikt już nie pamiętał,
gdzie znajdował się klucz.
Wiedziała jednak, że ostrożności nigdy za wiele.
Mimo że podłość brata miała pewne granice, Eleonora zdawała sobie sprawę, że ze względu na
rosnące długi Lionelowi coraz bardziej zależało na jej części majątku.
Dwa dni temu dopadł ją w korytarzu, żeby pogratulować propozycji zamążpójścia.
- Kto miałby mi się oświadczyć? - spytała. - Przecież nikogo nie znam.
- Nie przesadzaj, kochana siostrzyczko - odparł, uśmiechając się znacząco. - Przedstawiłem cię
niektórym z moich gości, ale ty jesteś tak nieśmiała, że zawsze potem uciekałaś.
- Nie powodowała mną nieśmiałość, lecz obrzydzenie- odpowiedziała cierpko Eleonora.
Roześmiał się. Reagował tak, gdy był niezadowolony.
- Nie jesteś już młódką, Nell. Liczysz sobie dwa¬dzieścia trzy wiosny, to wiek dość zaawansowany,
a ja mam kandydata na twoje wdzięki. Nie chciałabyś zostać damą, co?
- Ja jestem damą - odparła. - A jeśli chodzi o kan¬dydata na męża, braciszku, trudno o dżentelmena
w twoim otoczeniu.
- Hrabia nie musi być dżentelmenem, moja droga.
Lord Deveril nie może się doczekać, kiedy zacznie zabiegać o twoje względy.
Deveril! Eleonora wzdrygnęła się na samą myśl o nim. Najgorszy z kompanów jej brata, uosabiał
zło w najczystszej postaci. Lionel miał dopiero dwadzieścia pięć lat, był egoistyczny i złośliwy, ale
zdaniem Eleonory to Deveril sprowadził go na złą drogę, do¬starczając najwymyślniejszych
rozrywek, którym zawsze towarzyszył alkohol i narkotyki.
- Nie wyjdę za Deverila - odparła z przekonaniem. Prędzej umrze.

background image

- Cóż za wyniosłość! - powiedział z szyderczym uśmieszkiem Lionel, skrywając zdenerwowanie.
Zależało mu, aby to małżeństwo doszło do skutku. ¬Lord Deveril zawsze dostaje to, czego chce,
Nell, więc lepiej nie stawiaj oporu, jeśli ma być dla ciebie miły.
- To on potrafi być miły? Zapamiętaj sobie, Lio¬nelu, nie zgadzam się i nigdy nie zmienię decyzji.
Nie dam się tak upodlić!
Wzdrygnęła się. Nie powinna sprzeciwiać się bra¬tu. Wiedziała, że nie było to zbyt mądre
posunięcie, ale obawiała się Deverila. Bała się jego wynędzniałe¬go ciała, bijącej od niego trupiej
woni, obślinionych warg i przebiegłych oczu. Nędzne życie na łasce bra¬ta wydawało się o niebo
lepsze.
Nagłe pukanie do drzwi wyrwało ją z zamyślenia. - Kto tam? - spytała.
- Nancy. Panienka napije się czegoś gorącego.
W tym hałasie i tak nie można spać. - Zza drzwi do¬biegł łagodny, ale mocny głos.
Nancy pracowała tu od niedawna. Była młoda, ładna i sprytna, ale do siostry swojego pana odnosiła
się z szacunkiem.
Eleonora rzeczywiście nie liczyła na szybki sen, a ciepły napój dobrze by jej zrobił. Przeszła po
wytar¬tym dywanie, trzęsąc się z zimna pomimo grubej, fla¬nelowej koszuli, którą miała na sobie,
i ostrożnie uchy¬liła drzwi. Za nimi ujrzała pokojówkę; rude włosy mia¬ła w nieładzie, a w ręku
trzymała zakrytą filiżankę.
- Dziękuję, Nancy. To bardzo miło z twojej strony.
- Eleonora wzięła napój od dziewczyny i chcąc odwdzięczyć się za okazaną jej dobroć, dodała: -
Lepiej nie wracaj na dół.
Nancy zarumieniła się, ale spojrzała zuchwale na Eleonorę.
- Robię, co pan każe - odparła. Akcent, z jakim mówiła, zdradzał jej proste pochodzenie i niedawne
przenosiny do miasta.
- Jak uważasz - westchnęła Eleonora.
Zal jej było dziewczyn takich jak Nancy. Wykorzy¬stywano je, a gdy stawało się to najgorsze i
nieuniknione, wyrzucano. Eleonora mogła ją jedynie ostrzec.
Dokładnie zamknęła drzwi i pospiesznie wróciła do łóżka, które wydawało się teraz ciepłe i
przytul¬ne. Aromatyczna woń przypraw i ciepłego mleka dodała jej otuchy. Spróbowała łyczek.
Smakowało rumem, trochę za słodkie jak dla niej, ale wypiła je ze smakiem. Ułożyła się wygodnie i
zapadła Vi lekką drzemkę, nie zwracając uwagi na dochodzące z do¬łu hałasy. Zdawało jej się, że
śpi jeszcze, kiedy do jej świadomości zaczął docierać jakiś dochodzący z dość bliska dźwięk.
Usłyszała, jak zamknięte na głucho drzwi od garderoby otwierają się ze skrzy¬plemem.
Ku swemu przerażeniu poczuła, że nie panuje nad własnym ciałem. Leżała bezwładnie, niezdol¬na
do jakiegokolwiek ruchu i widziała wszystko jak przez mgłę. W końcu, kiedy nadludzkim
wysiłkiem, udało jej się nieco unieść na łokciach, zobaczyła, zbliżającą się Nancy.
- Chyba nie jest panience zbyt wygodnie w tym warkoczu - powiedziała służąca z uśmieszkiem,
za¬bierając się do rozplatania włosów.
Eleonora chciała zaprotestować, ale nie wystar¬czyło jej sił. Jeśli pójdzie spać z rozpuszczonymi
włosami, na drugi dzień nie da się ich rozczesać, ale Nancy pewnie robi to z dobrego serca. Ale co,
u licha, ta dziewczyna wyprawia z guzikami jej noc¬nej koszuli?
- Tak jest dobrze, panienko - powiedziała Nancy, popychając delikatnie Eleonorę, aż ta z powrotem
opadła na poduszki.
Powoli zapadała w sen.
*
Tymczasem w ponurym salonie piętro niżej Chri¬stopher Delaney, lord Stainbridge, przeżywał
równie koszmarne chwile. Nigdy wcześniej nie był w tym do¬mu. Zamierzał spędzić spokojny
wieczór, ale gdy wy¬chodził od White'a, zaczepił go Chivenham i niemal¬że siłą zaciągnął do
swoich kompanów świętujących upadek Napoleona oraz powrót na tron dynastii Burbonów. Lord
Stainbridge, któremu obca była przemoc, nie potrafił wyplątać się z tej sytuacji. Nie oponował, bo
Chivenhama znał jeszcze ze szkoły w Eton, choć już wtedy niezbyt go lubił.
Pozwolił zaciągnąć się do domu swojego szkolnego kolegi, ale jeden rzut oka na gości wystarczył,

background image

aby utwierdzić go w przekonaniu, że trzeba to miejsce jak najszybciej opuścić. Ku swemu
zaskoczeniu spotkał tam jednak pewnego Francuza, który podzielał jego zainteresowanie sztuką i
chińską porcelaną. Popijając wino, dyskutowali na temat kilku przedmiotów, które pan Boileau
przyniósł dla gospodarza. Dopiero póź¬niej lordowi Stainbridge'owi przyszło na myśl, że to
niemożliwe, aby zadłużony filister, jakim bez wątpie¬nia był Chivenham, interesował się dziełami
sztuki.
Sir Lionel podszedł do nich i wziął zgrabną figur¬kę konia z nefrytu.
- Ładny przedmiot, nie uważasz, Stainbridge?
- Wspaniały. - Lord Stainbridge poczuł, że język
zaczyna mu się plątać, a ponieważ zawsze zachowy¬wał umiarkowanie w piciu, zaczął
podejrzewać, że . dolano mu coś do wina.
- Doskonały niczym smukły chłopiec, prawda, Stainbridge?
Hrabia wzdrygnął się na dźwięk głosu znienawi¬dzonego lorda Deverila.
- Nie - odpowiedział zwięźle, czując, że jego umysł nie działa tak sprawnie jak zwykle i celna
ripo¬sta jest ponad jego siły.
- Być może masz rację - przyznał Devril ugodowo.
- Ale niektórzy z tych cudownych chłopców są niezwykle piękni. - Przybliżył się do Stainbridge'a i,
zni¬żając głos, dodał: - Zwłaszcza ci z domu przy Rowland Street.
Lord Stainbridge z trudem opanował obezwładnia¬jące go przerażenie wywołane tą uwagą. To, co
suge¬rował Deveril, było wykroczeniem, za które groziła kara śmierci, i choć Stainbridge, ze
względu na swoją pozycję społeczną, z pewnością uniknąłby najwyższe¬go wymiaru kary, skandal
zrujnowałby mu życie.
Nie potrafił zebrać myśli. Co dziwniejsze, miał wrażenie, że w jego umyśle zalągł się ktoś obcy,
pró¬bujący wmówić mu, że cała ta sytuacja nie ma zna¬czenia. Nie mógł to być efekt działania
zwykłego wi¬na. Spróbował wstać. Zgodnie z przewidywaniami nie stracił kontroli nad swym
ciałem, mięśnie praco¬wały jak zwykle, jedynie umysł płatał mu figle. Dla¬tego nie protestował,
kiedy Chivenham objął go ra¬mieniem i pociągnął za sobą•
- Więcej odwagi, mój przyjacielu. Mamy dla ciebie kogoś wyjątkowego.
Lord Stainbridge znalazł się twarzą w twarz z chłopcem, którego często widywał w domu przy
Rowland Street.
Chłopak miał ogromne brązowe oczy, ocienione długimi, ciemnymi rzęsami i zaróżowione policzki.
Adrian, bo tak było młodzieńcowi na imię, uśmie¬chał się, z zachwytem patrząc na Stainbridge'a,
tak jak wtedy, kiedy spotkali się po raz pierwszy. Hrabia robił, co mógł, aby nie dać po sobie
poznać, że zna tego chłopaka. Jego przerażenie sięgało zenitu.
- Chyba coś ci się pomyliło, Chivenham - rzekł z wysiłkiem, próbując odzyskać władzę nad
otuma¬nionym umysłem. - Wolę damy, byłem przecież żo¬naty.
- Jeśli tak, to wybacz, Stainbridge. Zaszło jakieś okropne nieporozumienie! - odparł Chivenham,
od¬ciągając go od osłupiałego ze zdziwienia młodzieńca. - Chciałem sprawić ci przyjemność, a tu
taka pomył¬ka. Muszę ci to jakoś wynagrodzić. Wiesz, na górze czeka na mnie cud dziewczyna,
dziewica. Bierz ją, jest twoja - powiedział, po czym odwrócił się i ob¬wieścił tę radosną nowinę
pozostałym biesiadnikom, wzbudzając tym ich dzikie okrzyki radości.
Lordowi Stainbridge'owi wydawało się, że wstąpił do piekieł. Zewsząd otaczały go wykrzywione w
ohydnym grymasie gęby, spowite oparami unoszą¬cego się z kominka dymu. W nikłym świetle
świec wyglądały makabrycznie.
Poczuł, że wszystko wymyka mu się spod kontroli i nie jest w stanie zapanować nad sobą.
Najchętniej by stąd uciekł.
- Nie, mój drogi - przekonywał Chivenham. - Był¬bym niepocieszony, gdybyś nas w tej chwili
opuścił. Zresztą jeśli wyjdziesz teraz, nie przyjmując mego podarku, pozostali gotowi pomyśleć, że
to, o czym wspominałem wcześniej, jest prawdą. Chodź.
- Ej! - dobiegł ich czyjś głos. - Pokaż, co potrafisz, bo jeszcze się okaże, że piłem z jakąś męską
lalą.
- Sam widzisz - powiedział Lionel. - To wszystko moja wina. Udowodnij, że się mylą, a w nagrodę

background image

ofia¬ruję ci konia, który tak bardzo ci się podobał. - Mó¬wiąc to, podsunął Stainbridge'owi figurkę
z nefrytu. ¬Doskonała, niczym gibka kobieta, nieprawdaż?
- Tak, tak, oczywiście - wybełkotał hrabia, pozwa¬lając wyprowadzić się z salonu. Łatwiej było nie
stawiać oporu. Potrafi udawać, miał przecież żonę. A piękna figurka z nefrytu zasługuje na lepszego
właściciela.
*
Dochodzący z bliska dźwięk wyrwał Eleonorę z le¬targu. Kiedy uniosła powieki, ujrzała nad sobą
słabo oświetlone sylwetki brata i jakiegoś obcego mężczy¬zny. Nieznajomy był wysoki, szczupły i
blady. Wyda¬wało jej się, że obaj stoją na końcu długiego tunelu, co niezmiernie ją zdziwiło,
ponieważ pokój był bar¬dzo mały. Ku swemu przerażeniu ujrzała również zbliżającą się sylwetkę
lorda Deverila.
Rozmawiali, ale ich głosy były przytłumione i do¬biegały z daleka. Chciała coś powiedzieć, ale nie
mo¬gła wydusić ani słowa.
- Oto i ona - wybełkotał podpity Lionel. - Prze¬pełniona słodyczą dziewica. Jestem pewien, że
prze¬konasz tych wszystkich niedowiarków o swojej mę¬skości. Dosiądź jej, a potem dosiądziesz
nefrytowego konia - wybuchnął niekontrolowanym śmiechem.
Lionel zatoczyl się, przynajmniej tak to widziała Eleonora, a potem oparł się o jej łóżko. Gdy się
zbli¬żył, jego okrągła, gładka twarz wydała jej się monstrualnie duża i zniekształcona. Dostrzegła
okrutny błysk w jego oku i jęknęła słabiutko.
- Nie wygląda na zbyt chętną - wydukał drugi mężczyzna, podchodząc do niej.
Nie był aż tak wysoki, jak jej się na początku wy¬dawało, miał delikatne ręce i twarz świętego. A
mo¬że jej się to śni? W takim razie jest to najdziwniejszy sen, jaki kiedykolwiek miała.
- Denerwuje się. Dziewica, przecież mówiłem. ¬powiedział Lionel i zaraz dodał głośniej: - Słuchaj
dziewczyno, jeśli zmieniłaś zdanie, to podnieś się w tej chwili, wyjdź i nie wracaj więcej!
Przerażona Eleonora wytężyła wszystkie siły, aby wstać z łóżka, ale efekt był taki, żę uniosła się
jedy¬nie i pochyliła do przodu w zapraszającej pozie, cha'¬rakterystycznej dla dam trudniących się
najstarszą profesją świata. Potargane, długie kasztanowe włosy spływały jej na twarz, a rozpięta
koszula odchyliła się, ukazując kształtną pierś.
Lord Deveril podszedł, chichocząc, i jeszcze bar¬dziej rozchylił jej koszulę.
- Moja śliczna. Nie zawiedź tego dżentelmena, a jeśli on cię nie zaspokoi, pamiętaj, że na dole
cze¬kają inni chętni na twe wdzięki. Zapłatę dostaniesz rano. - Lord Deveril i Lionel wybuchnęli
gromkim śmiechem.
Eleonora opadła bezwładnie na poduszki, a jej "kochanek" zaczął się rozbierać.
- Proszę - wyszeptała błagalnie.
- Dobrze, już dobrze - wymamrotał, odkrywając koc.
Przejmujący chłód otrzeźwił ją nieco, i uświadomi¬ła sobie, że ten koszmar dzieje się naprawdę.
Przera¬żona ponownie spróbowała wstać, ale nie mogła się ruszyć.
- To jakaś nowa moda wśród dziwek? - Przyglądał się zdumiony jej koszuli nocnej, po czym zaczął
ją nieporadnie rozpinać.
Eleonora wysunęła rękę, aby mu w tym przeszko¬dzić, ale ten odepchnął ją, powiedział, że nie
potrze¬buje pomocy i rozerwał przednią część koszuli.
Poczuła z ulgą, jak zapada się w wielką, czarną otchłań.
- Ta dziewczyna to jakaś cholerna kukła! No dalej, bierz się do roboty! Za co ci płacą?
Kilka uderzeń w policzki ocuciło ją na moment, ale nadal nie mogła się ruszyć. Nogi miała
rozchylo¬ne. Poczuła na sobie ciężar, a potem znowu zapadła w nicość.
Okropny ból przywrócił jej na chwilę przytom¬ność. Usłyszała jakiś wrzask i w tej samej
sekundzie zdała sobie sprawę, że to jej krzyk. Otworzyła oczy. Chciała błagać o litość, ale ujrzała
przed sobą mon¬strualnie wykrzywioną twarz, której już nigdy miała nie zapomnieć. A potem
znowu nastała ciemność.

Eleonora nie widziała zadowolonej miny swego brata, kiedy oddawał nefrytową figurkę. Nie
słyszała też jego rozmowy z Deverilem po wyjściu lorda Sta¬inbridge'a.

background image

- Szkoda, że się nie przyznał do swoich skłonności.
Mielibyśmy na niego niezły haczyk - mruknął Lionel. - Nie szkodzi, znajdziemy inny - odparł lord
De¬veril.
- Jestem zaskoczony, że odmówiłeś sobie takich przyjemności - powiedział Lionel, wskazując na
łoże.
Lord Deveril podszedł bliżej i ścisnął brudnymi, kościstymi palcami nagą pierś leżącej Eleonory.
Nie zareagowała.
- Jaka w tym przyjemność? Do dziś wieczór mia¬łem do wyboru: albo zwyczajnie ją zgwałcić, albo
otumanić narkotykami i dopiero wziąć, co mi się na¬leży. Ale jestem już za stary na takie przygody,
a ju¬tro twoja siostra spojrzy na małżeństwo ze mną nie¬co przychylniejszym okiem. A kiedy już
zostanie mo¬ją żoną, nie będzie mogła mi odmówić. Jej nienawiść sprawi mi tym większą
przyjemność, im bardziej bę¬dzie skrywana. Zresztą wydarzenia dzisiejszej nocy mogą nam się
jeszcze na coś przydać. Nasze dowódz¬two potrafi każdą sytuację obrócić na swoją korzyść.
Lord Deveril przykrył Eleonorę.
- Strzeż mej narzeczonej, Chivenham - powiedział z uśmieszkiem. - Jutro pojawię się z
pierścionkiem.
*
Tej nocy w Paryżu brat lorda Stainbridge'a, Nicho¬las Delaney, czuwał przy łóżku znajomego
Anglika. Delaney, który widział w swym życiu niejedną śmierć, zrozumiał, że Richardowi
Anstable'owi nie można już było pomóc. Stracił zbyt wiele krwi.
Nicholas, wracając z Indii do domu, postanowił po drodze zatrzymać się na kilka tygodni w Paryżu,
który po upadku Napoleona na powrót otworzył swe podwoje dla Anglików. Delaney miał kilka
istotnych powodów, aby odwiedzić to miasto, a jego kompani nie protestowali, zwłaszcza że stolica
Francji ofero¬wała wiele ciekawych rozrywek.
Nie pamiętał już dokładnie, w jakich okoliczno¬ściach poznał swych trzech towarzyszy. Tima
Rileya na pewno spotkał w Indiach, z Georgiem Croftsem ¬zwanym przez wszystkich Shako -
zetknął się na Przylądku Dobrej Nadziei, a Tom Holloway, któ¬rego znał najdłużej, dołączył we
Włoszech.
Z nich trzech tylko Tom był prawdziwym partne¬rem w podróży. Tim osłabiony niedawno przebytą
febrą oraz Shako - marynarz bez prawej dłoni, trak¬towali Delaneya niemal jak swojego pana i w
nim upatrywali szansy na rychły powrót do domu. Nicho¬las miał nadzieję, że po powrocie do
ojczyzny prze¬staną być tak krępująco oddani.
Na Richarda Anstabla natknął się trzy dni temu. Znali się trochę i bardzo ucieszyła ich perspektywa
kilku wspólnych wieczorów. Richard był jednym z nowo mianowanych dyplomatów wysłanych do
Pa¬ryża, jednak Nicholas odniósł wrażenie, że jego ro¬dak nie zajmował się negocjacjami
pokojowymi, lecz tropieniem sympatyków Bonapartego, co wydawało się dość bezsensownym
zajęciem, zważywszy że Na¬poleon abdykował i został zesłany na Elbę. Widać ostrożności nigdy
za wiele.
Kto by przypuszczał, że taki dobrotliwy grubasek Richard skończy w ten sposób. Nicholas
przyszedł do niego na kilka partyjek pikiety i znalazł go w ka¬luży krwi. Biedny Richard. Odgarnął
kilka kosmy¬ków z czoła umierającego, a ten z wysiłkiem uniósł powieki.
- To ja, Nicholas. Nie ruszaj się, zaraz sprowadzę pomoc - uspokajał, choć zdawał sobie sprawę, że
to co mówi, nie ma najmniejszego sensu.
Richard zamknął oczy.
- Tres ... Tres. Powiedz im - wyszeptał z wysiłkiem.
- Powiem. Tym z ambasady? - upewnił się•
Richard uśmiechnął się leciutko, westchnął i już nie żył.
Nicholasa przepełniała ogromna gorycz i wście¬kłość. Śmierć jest bezwzględna. Jeszcze sekundę
te¬mu istniał człowiek, a teraz zostało jedynie nierucho¬rne, martwe ciało.
Znał Richarda Anstable'a bardzo słabo, ale wie¬dział, że zginął miły, umiejący cieszyć się życiem,
młody mężczyzna. Dałby wiele, żeby dowiedzieć się kto i dlaczego strzelił dwukrotnie w pierś jego
kolegi.

background image

Mógł przynajmniej przekazać wiadomość do am¬basady. Czy Richard znał francuski? Tres znaczy
w tym języku "bardzo". A może jest to jakaś nazwa lub imię? Na pewno czegoś się dowie, a może
nawet uda mu się pomścić Richarda Anstable'a.

Rozdział II

Od zeszłego wieczoru nie było chyba w Londy¬nie bardziej znienawidzonego przez lorda Sta¬
inbridge'a miejsca niż dom Chivenhama przy Derby Square. Mimo to właśnie tam nazajutrz
Stainbridge skierował swe kroki, męczony okropnym poczuciem winy. Wyrzuty sumienia nie
dawały mu spokoju i chciał dowiedzieć się czegoś więcej na temat wyda¬rzeń zeszłej nocy.
O tej porze pan domu z pewnością jeszcze spał, ale przez okna widać było krzątającą się wewnątrz
służbę. Lord Stainbrigde stał tak przez chwilę, łudząc się, że jakiś znajomy szczegół pomoże mu
od¬tworzyć przebieg zeszłego wieczoru. Pamiętał jak przez mgłę, że Chivenham wsadził go do
dorożki, a służący położył do łóżka. Obudził się bardzo wcze¬śnie z potwornym uczuciem suchości
w ustach, ale za to bez kaca.
Stał tak już od jakiegoś czasu, oparłszy się o ogro~ dzenie małego ogródka na środku placu.
Spoglądał na nieduży dom Chivenhama, szukając w nim wyja¬śnienia swych wątpliwości i
podejrzeń. Miał nadzie¬ję, że to, co miało miejsce zeszłej nocy, było jedynie halucynacją,
wytworem jego odurzonego narkotykami umysłu. Słyszał o opium i skutkach jego zażywa¬ma.
Był jeszcze ten nefrytowy koń, którego służący po¬łożył mu rano przy łóżku.
Kątem oka zauważył kogoś w pelerynie, wymyka¬jącego się z sutereny obserwowanego domu.
Postać minęła go, oddalając się pospiesznie. Dostrzegł w niej coś znajomego, coś rozpoznawalnego
w go¬rączkowym wzroku, kiedy obróciła się, by spojrzeć przelotnie na dom.
Czyżby to była ... ? Ruszył za tajemniczą osobą, nie będąc pewnym, czy owa postać nie okaże się w
koń¬cu zwyczajną służącą.
Szła żwawo przez około kwadrans, po czym skrę ciła do parku St. James i usiadła na murku. Lord
Sta¬inbridge czuł się idiotycznie. Nie widział dokładnie kobiety, którą śledził, dostrzegł tylko, że
ubrana by¬la dość nędznie. Z pewnością służąca, która wyszła do parku odetchnąć świeżym
powietrzem lub spo¬tkać się z kochankiem.
Już miał odejść, kiedy kobieta nagle podniosła się i ruszyła dalej. Szła tak niezgrabnie i dziwnie, że
po¬stanowił dalej ją śledzić. Skręciła w Great George's Street, następnie skierowała się w stronę
mostu Westminster, po czym zaczęła biec. Dogonił ją w ostatniej chwili i odciągnął od balustrady
mostu, na którą próbowała się wdrapać.
- Niech mnie pan zostawi, na miłość boską! ¬krzyknęła wściekła.
A kiedy odwróciła się i ujrzała, do kogo mówi, zemdlała.
Lord Stainbridge trzęsącymi się rękoma rozpinał górne guziki jej okrycia i wachlował ją swym
kapelu¬szem jak oszalały. Dziękował Bogu, że w pobliżu nie znajdowali się żadni ludzie, bo włosy
jeżyły mu się na głowie na myśl, co powie ta kobieta, kiedy odzy¬ska przytomność. Reakcja na
jego widok nie stwarzała żadnych wątpliwości, że to z nią właśnie spędził ostatnią noc. Była starsza
niż myślał i wyraża¬ła się poprawnie, nie wątpił jednak, że to ta kobieta.
Podejrzewał, że coś się za tym kryje. Czy w ten sposób chcieli zmusić go do małżeństwa? To by
jed¬nak nie miało sensu.
Szkoda, że nie było z nim Nicholasa. On wiedział¬by, co robić. Kiedy ta kobieta dojdzie do siebie,
roz¬pęta się prawdziwe piekło, a lord Stainbridge bardzo nie lubił takich sytuacji.
Tym większe było jego zdziwienie, gdy dziewczyna, ocknąwszy się, spojrzała na niego, a potem
zamknꬳa oczy i nadal leżała nieruchomo. Można by pomy¬śleć, że znowu zemdlała, ale jej ciało
nie było już tak bezwładne. Po chwili usiadła nieporadnie i powie¬działa zrezygnowana, ze
spokojem w głosie:
- Domyślam się, że mój brat cię tutaj przysłał.
Wracajmy zatem.
Lord Stainbridge chciał zaprotestować, ale ugryzł się w język. Przede wszystkim musi
porozmawiać z nią w nieco bardziej zacisznym miejscu, gdzieś, gdzie mógłby poznać szczegóły tej

background image

historii. Pomógł jej wstać i poprowadził w kierunku Parliament Stre¬et. Dalej pojechali już
dorożką. Zapłacił dorożka¬rzowi, żeby woził ich po mieście.
W ciemnym wnętrzu dorożki młoda kobieta wy_ glądała jak figura z wosku - blada i nieruchom a, o
pustej twarzy bez wyrazu. Zauważył jednak, że jest ładna. Miała regularne rysy i gęste, kasztanowe
wło¬sy. Tylko te włosy pamiętał. Kiedy zamknęła oczy, przez moment wydała mu się nawet piękna,
ale gdy znowu je otworzyła, czar prysł. Jej spojrzenie przy¬pominało o wydarzeniach zeszłej nocy.
- Kim pani jest? - spytał.
Spojrzała na niego rozbawiona, ale nic nie odpo¬wiedziała.
- Dokąd mnie pan zabiera? - spytała.
- A dokąd by pani chciała? - odpowiedział pytaniem. Starał się nie wytrącić jej z równowagi.
- Z powrotem nad rzekę - padła prosta odpowiedź. Po krótkiej, ale niewygodnej chwili milczenia
spytał:
- Dlaczego?
- To najlepsze, co mogę zrobić.
- Jak to?
- Do wyboru mam małżeństwo z człowiekiem, którego nienawidzę, lub życie w nędzy i hańbie -
odrzekła.
Nie mógł już dłużej wytrzymać tej niepewności.
- Pani jest tą kobietą, która ... miała mi sprawić przyjemność zeszłej nocy. Kim pani jest?
Spojrzała na niego chłodno, z wyrzutem w szcze¬rych, niebieskich oczach.
- Eleonora Chivenham, do usług. Nie owijajmy w bawełnę. Jestem kobietą, którą pan zgwałcił.
Po¬znaję pana. A poza tym mój brat był tak miły i poinformował mnie, komu przypadł zaszczyt
pozbawie¬nia mnie dziewictwa, lordzie Stainbridge.
Hrabia zbladł.
- Jak to? To pani brat? - wykrztusił. - Czy ten czło¬wiek jest potworem? Ja nie rozumiem ... to
niemożliwe. Niech pani jedzie ze mną do domu. Powinniśmy o tym spokojnie porozmawiać. Proszę
mi zaufać.
Pomyślała, że to dziwne. On tak się gorączkuje, podczas gdy ona zachowuje spokój. Po chwili
namysłu przystała na jego propozycję.
- Nie wiem, jak mógłby mi pan pomóc, ale jeśli wymyśli pan coś lepszego od mojego pomysłu z
rzeką, będę wdzięczna.
Nie rozmawiali przez resztę drogi. Stainbridge kręcił się i wiercił, w odróżnieniu od Eleonory, która
przez cały czas pozostawała spokojna. Pozornie tyl¬ko, wewnątrz aż cała dygotała z emocji.
Rozpacz mieszała się z gniewem. Spojrzała niepostrzeżenie na mężczyznę siedzącego obok. Patrzył
przez okno, toteż mogła mu się spokojnie przyglądać.
Niewiele starszy od niej, wysoki i przystojny, miał jednak zbyt delikatne rysy, aby mógł się jej
podobać. Wyglądał też na przewrażliwionego i nerwowego, ale było to z pewnością spowodowane
ostatnimi przeży¬ciami. Przypomniała sobie, że zeszłej nocy wydał jej się podobny do świętego ze
średniowiecznych obra¬zów i okazało się to bardzo trafnym spostrzeżeniem. Miał uduchowioną,
owalną twarz i dłonie artysty.
Lord Stainbridge spoglądał przez okno na mijane ulice, ale myślami był zupełnie gdzie indziej. Nie
ule¬gało wątpliwości, że padł ofiarą czyjejś perfidnej gry i niestety nie wiedział, jak się z tego
wyplątać. Szko¬da, że nie ma tu Nicka. Na pewno znalazłby jakieś rozwiązanie. l ednego był
pewien. Podziwiany przez niego brat nigdy nie zostawiłby damy bez pomocy.
Ilekroć lord Stainbridge znajdował się w opałach, zastanawiał się, jak w podobnej sytuacji
zachowałby się jego brat, jednak tym razem było to bezcelowe.
lego ekscentryczny brat bliźniak z pewnością przekonałby do siebie tę kobietę, zyskując nie tylko
jej zaufanie, ale i wdzięczność. Ta ostatnia myśl podsunęła mu pewien pomysł.
Z wielką pompą oraz wszelkimi honorami należ¬nymi prawdziwej damie wprowadził Eleonorę do
swej miejskiej rezydencji, wprawiając tym w osłu¬pienie całą służbę.
- Może miałaby pani ochotę na śniadanie? - spy¬tał, otwierając drzwi salonu.
- Nie, dziękuję milordzie. - Na myśl o jedzeniu robiło jej się niedobrze.

background image

_ A może czegoś się pani napije? Filiżanka mocnej herbaty dobrze pani zrobi.
Eleonora zgodziła się na herbatę, aby położyć kres Iym wszystkim ceregielom i uprzejmościom.
Posło¬dziła ją mocniej niż zwykle, wypiła kilka łyków i poczuła się nieco lepiej.
Zdawała sobie sprawę, w jak niezręcznej znalazła się sytuacji, wszak szanującej się kobiecie nie
wypa¬dało przychodzić samotnie do domu obcego mężczy¬zny. Ale ona, dotarło to do niej po
chwili, nie była już przecież kobietą godną szacunku.
Siedzieli tak od kilku minut, sączyli herbatę i rozmawiali o błahostkach, unikając trudnego dla
obojga tematu.
Eleonora czuła jednak, że za chwilę dostanie ataku histerii. Czy koszmar, który miał swój początek
ze¬szłej nocy, nigdy się nie skończy? Czy to się dzieje na¬prawdę? Trudno jej było uwierzyć, że
ten miły młody człowiek to ten sam potwór, który na nią napadł.
Kiedy rozglądała się po salonie, jej spojrzenie padło na leżącą niedbale na stoliku zieloną,
nefrytową figurkę konia. Czyżby to była ta nagroda za gwałt na niej, o której wspominał Lionel?
Całkiem możliwe, przecież nikt nie trzymałby tak cennej rzeczy
w takim miejscu.
Wstała jak zahipnotyzowana, przerywając tym paplaninę hrabiego, podeszła do stolika i podniosła
statuetkę•
_ Piękna rzecz - powiedziała, obracając figurkę w rękach. - To zaszczyt, że ceni się mnie tak
wysoko. Wielu kobietom nie powodzi się tak dobrze i zazwyczaj dostają kilka nędznych pensów.
Tylko że to panu zapłacono, milordzie. Czy to nie zastanawiające?
Sposób, w jaki z nim rozmawiała, wykraczał nieco poza konwenanse, dlatego hrabia był nieco
zakłopo¬tany i nie wiedział, jak zareagować. Przygryzał nerwowo dolną wargę.
- Nie podejrzewałam, że mojego brata stać na tak gustowną i drogą rzecz - kontynuowała. - Proszę
się nie obawiać, nie roztrzaskam jej w drobny mak, choć zasługiwałby pan na to.
- To nie takie proste, nefryt jest bardzo wytrzymały - odparł chłodno.
Przyglądał jej się z dużą troską, ale nie wiedziała, czy chodziło mu o nią, czy o figurkę.
- Czy to nie dziwne, że ozdoba jest trwalsza od człowieka? Trudniej ją też zniszczyć -
zastanawia¬ła się, wodząc palcem po smukłym grzbiecie konia.
Co za bezsens! - pomyślała. Lepiej nie wiedzieć wszystkiego.
Usiadła gwałtownie i zamilkła. Nie wytrzymała jednak długo, musiała spytać:
- Zrobił pan to za kawałek kamienia? Dlaczego?
Hrabia na przemian to bladł, to się czerwienił.
Wreszcie wykrztusił:
- Prawdę mówiąc, panno Chivenharn - chrząknął - to nie ja. To mój brat.
Eleonora nie wierzyła własnym uszom. Tego było już za wiele, istnieją przecież jakieś granice
szaleń¬stwa. Nie wiedziała czy śmiać się, czy płakać, czy krzyczeć. Na wszelki wypadek zatkała
sobie usta ręką• Z boku dobiegało biadolenie Stainbridge'a.
- Przecież widziałam pana - powiedziała po chwili, starając się panować nad głosem.
Po paru zdaniach wyjaśnień zrozumiała - brat bliźniak.
- Opowiedział mi o wszystkim, zanim wyjechał z miasta - kontynuował hrabia. - Mógł zachowywać
się nieco niedelikatnie, ale bardzo przejął się tym, co wydarzyło się u pani brata. Dlatego
obserwowałem wasz dom. Zastanawiałem się, co robić.
Schylił się i popatrzył jej głęboko w oczy. W tym hrązowym spojrzeniu ujrzała tyle łagodności i
niepokoju, że zaczęła mieć wątpliwości. Czy ten delikatny, elegancki mężczyzna mógł mieć coś
wspólnego z sza¬leńcem, który pastwił się nad nią zeszłej nocy?
_ Obiecał pan, że znajdzie wyjście z tej sytuacji ~ odezwała się po dłuższej chwili.
Odetchnął z ulgą, usłyszawszy spokojny ton jej głosu.
_ Chyba już znalazłem, panno Chivenham - odparł. - Przede wszystkim proszę mi powiedzieć, co
brat pani zyskał na tym występku? Według mni~ stracił jedynie cenny bibelot.
_ Zyskał zaś część przypadającego na mnie majątku. Hańba, jaką się okryłam, oraz ucieczka od
bratą są sprzeniewierzeniem się woli mego ojca i stanowią wystarczający powód, aby pozbawić
mnie spadku.

background image

_ Ale to przecież wina pani brata, to on powinien ponieść karę - gorączkował się lord Stainbridge.
Eleonora spuściła powieki i utkwiła wzrok w swoich dłoniach.
_ Ojciec nie miał o mnie zbyt wysokiego mniemania - zaczęła. - Nie byłam idealną córką, ale
większość nieporozumień powstawała w wyniku intryg mego brata. Lionel potrafi zjednywać sobie
ludzi o ile mu się nie sprzeciwiają i nie wchodzą w drogę a rodzice do końca swych dni ufali mu i
nigdy nie dowiedzieli się o jego matactwach. Zgodnie z wolą oj, ca, jeśli nie chcę stracić swojej
części spadku, do dwudziestego piątego roku życia, powinna~ mieszkać u mojego brata, dbać o
swoją reputację a gdybym chciała wyjść za mąż, mogę to zrobić tylko za jego zgodą. Do niedawna
mieszkałam w Bedford¬shire, ale brat kazał mi się przenieść na Derby Sgu¬are.- Podniosła wzrok.
- Może pan sobie wyobrazić, jak opowiadam o wszystkim w sądzie? Zechciałby pan być moim
świadkiem?
Hrabia pobladł nieco wobec takiej perspektywy, co wcale jej nie zdziwiło.
- Wyrzucił panią z domu, tak? - dopytywał.
- Nie, to zbyt mało, aby mnie wydziedziczyć. Zresztą też miałby problemy z udowodnieniem mojej
winy w sądzie. Jeśli jednak wydarzenia ostatniej nocy oka¬żą się brzemienne w skutkach,
wykorzysta to przeciw¬ko mnie. - Myśl o ciąży nie dawała Eleonorze spoko¬ju. - Wybawieniem
dla mnie miałoby być małżeństwo zaaranżowane przez mego brata.
- Małżeństwo z moim bratem? Albo ze mną? _ jęknął Stainbridge przerażony wizją ożenku.
- Z lordem Deverilem - odparła. - Niestety _ dodała, widząc obrzydzenie malujące się na twarzy
hrabiego - nie rozumiem, dlaczego jemu nie przypadła w udziale przyjemność pozbawienia mnie
czci, ale Lionel na pewno wie, co robi. Być może chciał zasta¬wić na pana pułapkę, aby potem
dobrać się do pań¬skiej fortuny. Jest pan bogaty, prawda?
- Dość - odparł jeden z naj bogatszych ludzi w Anglii. - Pech chciał, że w pułapkę wpadł mój
zubożały brat.
Eleonora rozejrzała się po wytwornym salonie.
Zastanawiała się, czy ten człowiek miał jakiekolwiek pojęcie o biedzie.
Bracia Delaney na pewno nie zaciskają pasa, pomyślała.
Widocznie odgadł, o czym myślała, bo powiedział:
- Bogactwo to rzecz względna, panno Chivenham. Zdaje się, że nasi ojcowie wpadli na podobny
pomysł. Zanim przedstawię pani propozycję, powinienem opowiedzieć o sytuacji mojej rodziny.
Kiedy sadowił się wytwornie w pokrytym brokato¬wym obiciem fotelu, wydawał się spokojny i
zadowolony. Po niedawnym przygnębieniu nie było śladu. Irytowało to nieco Eleonorę, nawet jeśli
to nie ten z braci był łajdakiem.
- Przed śmiercią ojciec zadbał o to, aby mój brat nie roztrwonił przypadającej mu części fortuny,
czy¬niąc mnie odpowiedzialnym za majątek nas obu. Nicholas będzie mógł rozporządzać swoimi
pieniędz¬mi, kiedy skończy trzydzieści lat, teraz musi zadowo¬lić się zyskami, jakie przynoszą
jego posiadłości. Z tego się utrzymuje. Rozumie więc pani, że brat mój jest ode mnie zależny i nie
zechce sprzeciwić się mej woli. Dlatego ożeni się z panią. O ile to, co pani przeżyła, nie zniechęciło
jej do małżeństwa.
- Wręcz przeciwnie, uczyniło je niezbędnym - odparła Eleonora ze spokojem, który nie trwał jednak
zbyt długo. Miała przecież poślubić Nicholasa Delaneya, którego rozjuszone oczy ciągle
prześladowały ją w myślach, a nie jego miłego brata. Niewiadomo kto gorszy, Delaney czy Deveril.
Nie, tylko nie Deveril! - pomyślała w nagłym przypływie obrzydzenia.
Plan lorda Stainbridge'a budził w niej niepokój Zgodnie z duchem epoki instynktownie wierzyła, że
małżeństwo jest przeznaczeniem każdej kobiety. Rozum kazał jej jednak w to wątpić.
- Nie mogłabym ... - urwała.
- Proszę się nie obawiać, panno Chivenham - za-
pewnił pospiesznie hrabia. - Mój brat nie jest złym człowiekiem, a poza tym dużo podróżuje.
Większość czasu spędza za granicą, widywalibyście się więc niezmiernie rzadko. Moglibyście
zamieszkać tutaj lub w naszej posiadłości Grattingley w Bedfordshire. Je¬śli urodzi pani dziecko,
odziedziczy ono część mająt¬ku. Syn dostałby również tytuł lorda Stainbridge. _ Hrabia odwrócił
wzrok i drżącym głosem dodał: - Ja się nie ożenię, panno Chivenham. Moja żona Juliette zmarła

background image

przy porodzie i nie mógłbym ... - urwał. Pod¬niósł nagle głowę i utkwił w niej dzikie spojrzenie.
Wzdrygnęła się• Znała to spojrzenie, na szczęście w oczach tego biedaka krył się żal zamiast
pożądania. - Bardzo panu współczuję. Proszę mnie zrozumieć.
Małżeństwo z obcym człowiekiem, a zwłaszcza z kimś takim jak pański brat, wymaga nie lada
odwagi.
Jej wątpliwości najwyraźniej sprawiały mu przy¬krość, ale bez względu na to, jak bardzo kochał
swe¬go brata, powinien zrozumieć jej obiekcje.
- Ma pani dużo czasu na podjęcie decyzji - powie¬dział pospiesznie. - Nicholas wyjechał z kraju
dziś ra¬no, wróci dopiero za kilka tygodni. - Uspokoił się nieco i uśmiechnął łagodnie. - Na pewno
jest pani bardzo zmęczona, panno Chivenham. Nie pora na podejmowanie poważnych decyzji. Bez
względu na to, co pani postanowi, rodzina Delaney zaopieku¬je się panią. Proponuję, aby na razie
zamieszkała pa¬ni jako wdowa wraz z pokojówką w hotelu. Trzeba też kupić jakąś garderobę oraz
inne niezbędne rzeczy.
Eleonora z trudem powstrzymywała łzy. Myśl, że ktoś się nią zaopiekuje, jeszcze bardziej wytrąciła
ją z równowagi. Ceniła sobie jednak wolność i niezależ¬ność, dlatego spytała: - A jeśli nie poślubię
pańskie¬go brata?
Tym razem jej pytanie nie zdenerwowało go.
- Może pani podawać się za wdowę i zamieszkać sama, wtedy też pani pomogę. Odradzałbym
jednak takie rozwiązanie. Ludzie będą interesować się samotną kobietą, zwłaszcza jeśli będzie to
wdowa z dzieckiem. Wolałbym również, aby moje... aby dziecko mojego brata miało rodzinę•
Eleonora oswoiła się już z myślą o możliwej ciąży, ,de zimny i rzeczowy ton wywodu hrabiego
zirytował ją• Sądząc po tym, co widziałam, pański brat z pewnością może się poszczycić niejednym
potomkiem ¬wycedziła przez zęby.
Znowu się zaczerwienił.
- Ależ skąd, o niczym takim nie słyszałem. Proszę mi wierzyć, Nicholas nie porzuciłby własnego
dziecka. Jestem przekonany, że jeśli dowie się o wszystkim, natychmiast się z panią ożeni. Będzie
równie zszokowa¬ny intrygą wymyśloną przez pani brata jak ja.
Eleonora odwróciła wzrok skonfundowana. Cóż to za dziwne rodzeństwo. Elegancki światowiec,
jakim bez wątpienia był lord Stainbridge, wydawał się idealizować swojego zdeprawowanego brata,
nie tolerując słowa krytyki na jego temat. Niestety, Eleonora poznała Nicholasa od jak najgorszej
stro¬ny, dlatego zastanawiała się, czy to hrabia żył w świecie ułudy, czy też jego brat zeszłej nocy
zwariował.
- Być może, kiedy spotkam pana Delaney, zmienię zdanie - powiedziała ostrożnie.
Zauważyła ze zdurnieniem, że ta pojednawcza uwaga najwyraźniej go nie zadowalała.
- Obawiam się, że to niemożliwe, panno Chivenham - odparł, przechadzając się nerwowo tam i z
powrotem. - Mówiłem już, że upłynie kilka tygodni, zanim Nick wróci. Jeśli okaże się, że
spodziewa się pa¬ni dziecka, wskazane byłoby, aby ślub odbył się jak najszybciej, zaraz po jego
powrocie. Pomyślałem, że mogłaby pani spotkać się z nim w Paryżu i tam wzięlibyście ślub, a do
Londynu wrócilibyście już jako małżeństwo.
Eleonora stwierdziła, że albo ona straciła rozum, albo hrabia oszalał.
- Nawet gdybym wyjechała teraz, milordzie, wyglą¬dałoby to na podejrzanie szybko zawarte
małżeństwo.
Hrabia znowu przygryzł wargę, który to nawyk za¬czął ją już lekko drażnić, i zamyślił się.
- Gdzie dokładnie znajdował się państwa dom w Bedfordshire i kiedy pani stamtąd wyjechała?
¬spytał po dłuższym milczeniu.
- Niedaleko wsi Burton Magna. Wyprowadziłam się zaraz po Bożym Narodzeniu.
Pokiwał głową z zadowoleniem.
- W takim razie, jeśli zajdzie taka potrzeba, po¬wiemy, że spotkaliście się na wsi. Grattingley dzieli
od Burton Magna dziesięć mil, ale nie przypominam sobie, aby nasze rodziny się poznały.
Rozbawiła ją myśl, że przedstawiciel jednego z największych arystokratycznych rodów Anglii
roz¬waża możliwość znajomości z zaściankową szlachtą z Burton Magna. Bogactwo oraz związane
z nim przywileje skutecznie izolowały rodzinę lorda Stain¬bridge'a od niższych form życia, a

background image

dostatek i pienią¬dze nauczyły go, że nie ma rzeczy niemożliwych. Oby i tym razem się nie mylił.
- A jak wytłumaczymy mój wyjazd do Francji? ¬spytała.
- Wszyscy jeżdżą do Paryża dzisiejszymi czasy, panno Chivenham, a ponieważ sytuacja w domu
pa¬ni brata stała się nieznośna, uciekła pani, żeby wziąć potajemny ślub ze swoim ukochanym.
- Potajemny? - oburzyła się Eleonora, ale szybko wróciła na ziemię i zrozumiała, że nie czas
zajmować się takimi niuansami.
Potajemny ślub ze zdegenerowanym czarnym charakterem wydawał się jedynym rozwiązaniem.
- Pan wybaczy, milordzie - powiedziała, wstając.¬Kryci mi się w głowie i nie mogę zebrać myśli.
Jeśli pan pozwoli, chętnie przeistoczyłabym się teraz we "wdowę" i odpoczęła trochę. Przełóżmy
naszą roz¬mowę na później.
_ Oczywiście - powiedział z miłym uśmiechem. ¬Proszę mi zaufać, zorganizuję wszystko w
najdrob¬niejszych szczegółach, zobaczy pani.
*
Ani się spostrzegła, jak wraz z wynajętą pokojów¬ką znalazła się w przytulnym hotelu
Marchamont, którego główną klientelę stanowili urzędnicy i ich rodziny.
Lord Stainbridge zatroszczył się również o obrącz¬kę i zobowiązał "owdowiałą" Eleonorę, aby
trakto¬wała ją niemal jak świętość i nigdy się z nią nie roz¬stawała. Wychodząc, wręczył jej
jeszcze portmonet¬kę z pieniędzmi. Myśl, że nie jest już bez grosza, sprawiła jej ogromną ulgę•
Położyła się na łóżku i po chwili zapadła w lekką drzemkę, ale zanim zdążyła odpocząć, obudziła
się dręczona koszmarem. Nie pamiętała dokładnie, co jej się śniło. Usiadła spocona na łóżku i
odganiała złe myśli, przekonując sarną siebie, że jest bezpiecz¬na, opiekuje się nią zamożny
arystokrata i ręka bra¬ta jej tu nie dosięgnie.
Wszystko na nic. Nie mogła się uspokoić. Zawo¬łała pokojówkę i już po chwili spacerowały
ruchliwą ulicą, wzdłuż której ciągnęły się sklepy.
Eleonora z upodobaniem przyglądała się towarom na wystawach, a kiedy przypomniała sobie, że
ma pieniądze, humor znacznie jej się poprawił. Jednym z jej pierwszych zakupów był, wprawdzie
niezbyt gustowny, ale za to świetnie skrywający twarz, czepek o kształcie budki, w którym mogłaby
przeparadować przed bratem, nie narażając się na rozpoznanie. W miejsce starej, wytartej peleryny
pojawił się rosyj¬ski płaszcz, charakteryzujący się tym, że miał obszy¬te futerkiem rękawy. Była to
tylko tania imitacja modnego w tym czasie okrycia, ale Eleonora nie po¬siadała się z radości.
Dokupiła jeszcze parę solid¬nych wysokich bucików oraz cztery nocne koszule, i w świetnym
nastroju wróciła do hotelu.
Kiedy po wczesnej kolacji padła wyczerpa¬na na łóżko, z zadowoleniem stwierdziła, że jej życie
zmienia się na lepsze. A co z karą za grzechy? Czyż¬by były nią męczące ją we śnie koszmary?
Budziła się dwukrotnie, przekonana, że nie jest sama, czując na sobie znajomy ciężar obcego ciała.
Już chciała wołać o pomoc, ale po chwili dotarło do niej, że to tylko wyobraźnia płata jej figle.
Rano, zanim pokojówka przyniosła śniadanie, Ele¬onora była znowu pogrążona w rozpaczy i tak
wyczer¬pana, jakby w ogóle nie spała. Plan lorda Stainbridge wydawał jej się niedorzeczny, a wizja
zakończenia ży¬cia w rzece stawała się coraz bardziej kusząca.
Na całe szczęście w sukurs przyszła jej pogoda.
W jednej chwili świat się odmienił; zza chmur wyszło słońce - w jego blasku nawet kłębki kurzu
wyglądały optymistycznie - a za oknem dało się słyszeć radosny świergot ptaków. Z ulicy dobiegały
wesołe głosy lu¬dzi i Eleonora pomyślała, że wielu z nich z pewno¬ścią znajduje się w o wiele
trudniejszym położeniu niż ona, a mimo to potrafią cieszyć się życiem.
Wstała z łóżka z postanowieniem, że musi stawić czoło przyszłości. O dziwo nic ją już dzisiaj nie
bolało, co dodało jej jeszcze większego animuszu, któ¬ry na moment osłabł, gdy przypomniała
sobie, że prawdopodobnie nosi w łonie dziecko obcego mężczyzny.
Zycie na wsi, z dzieckiem lub bez, gwarantowało spokój i bezpieczeństwo, ale zarazem było jak
doży¬wotni wyrok, a Eleonora nie chciała spędzić reszty ,,,wego żywota podając się za wdowę, z
nadzieją, że może znajdzie się jakiś kandydat do jej ręki. Chcia¬luby kiedyś poślubić dobrego,
spokojnego mężczyznnę, ale nie wyobrażała sobie, że mogłaby budować małżeństwo na kłamstwie,
zatajając swą przeszłość, która prędzej czy później i tak wyszłaby na jaw.

background image

Ożenek z Nicholasem Delaney rozwiązywałby problem skrywania niechlubnej przeszłości, ale nie z
takim człowiekiem chciałaby przejść przez życie. Co innego lord Stainbridge, jego oświadczyny
przy¬jęłaby z ochotą, rozumiała jednak, że nie może na to liczyć. Siostra zubożałego Chivenhama
musi zado¬wolić się cieszącym się złą sławą bratem hrabiego.
Na szczęście jej przyszły małżonek dużo podróżuje, dzięki czemu ich kontakty będą sporadyczne, a
Eleonora będzie sobie żyła wygodnie, otoczo¬na czułą opieką lorda Stainbridge'a.
Nie zastanawiała się już dłużej. Postanowiła przy¬jąć propozycję hrabiego, wybierając tym samym
bezpieczne i dostatnie życie wyższych sfer z dala od okrutnego brata.
Przyszłość rysowała się w jasnych barwach, dręczyła ją tylko myśl, że naj prawdopodobniej będzie
musiała wypełniać wszystkie małżeńskie obowiązki, na¬wet te nieprzyjemne. Trudno, od czasu do
czasu po¬zwoli mu się do siebie zbliżyć, zaciśnie zęby i jak inne kobiety jakoś to wytrzyma,
zwłaszcza że lubiła dzieci i chciałaby ich mieć kilkoro.
Próbowała przypomnieć sobie wszystko, co kiedykolwiek słyszała na temat Nicholasa Delaneya,
wszak jego rodzina stanowiła główny przedmiot plo¬tek całego Bedfordshire. Ze strzępów
wspomnień, które zdołała przywołać, na pierwszy plan wysunęło się to o pani Baxter - żonie
miejscowego lekarza, która kiedyś w rozmowie określiła Nicholasa mia¬nem urwisa. Doskonale
pamiętała ton, z jakim dok¬torowa to mówiła: podziw zmieszany z uwielbie¬niem. Może chodziło
jej jednak o kogoś innego?
Już niedługo dowie się, jaki jest brat lorda Stain¬bridge'a. Jednego była pewna: nie okaże się gorszy
od jej brata lub lorda Deverila.
Kiedy hrabia odwiedził Eleonorę tego popołu¬dnia, zastał ją w świetnym nastroju i ze zdziwieniem
stwierdził, że jego "dama w opałach" w niczym nie przypomina kobiety, która jeszcze wczoraj
chciała utopić się w rzece.
- Widzę, że nie myśli już pani o wiecznym spo¬czyn~u w wodnej otchłani - spytał zgryźliwie.
- Zycie jest cudowne, milordzie - odparła.
- Tak, oczywiście - przytaknął niepewnie, przypa-
trując się jej bacznie. - Cieszę się, że czuje się pani lepiej - kontynuował. - Czy moglibyśmy
porozma¬wiać o przyszłości?
- Bardzo chętnie _. odpowiedziała i rozparła się wygodnie w fotelu. Nie rozumiała, dlaczego
hrabie¬go nie cieszy jej spokój i dobry nastrój.
Przemierzał nerwowo pokój.
- Czy zastanowiła się pani nad moją propozycją, panno Chivenham?
- Tak, milordzie. Wyjdę za pańskiego brata. Zatrzymał się zaskoczony, doznając uczucia ogromnej
ulgi.
- Tak będzie najlepiej - zapewnił, wyraźnie rozluź¬niony. - Nicholas i tak musiałby się ożenić, aby
wypeł¬nić wolę naszego ojca, nie chciałby jednak, aby małżeństwo ograniczyło mu swobodę.
Dlatego myślę, że to do¬skonałe rozwiązanie dla was obojga. Sądzę, że nie bę¬dzie pani chciała,
aby poświęcał pani zbyt dużo czasu.
- Zapewniam pana, że nie - odpowiedziała ostro, nie wiedzieć czemu poirytowana pragmatycznym
po¬dejściem hrabiego do jej małżeństwa.
- Wspaniale - powiedział, zacierając z zadowole¬niem ręce. - Natychmiast każę zadepeszować do
Ni¬cholasa, prosząc go, aby za dwa tygodnie stawił się w Newhaven. Pojedzie tam pani i jeszcze
tego same¬go dnia weźmiecie ślub, wszystkim zaś powiemy, że pobraliście się w Paryżu.
Eleonora westchnęła, gdy okazało się, że nie obej¬dzie się bez kłamstwa, ale zaakceptowała
lordowski plan. Miała jednak pewne zastrzeżenie.
- Wszystko wyjdzie na jaw, jeśli zaczną się nami in¬teresować.
- Kto miałby się wami interesować, panno Chiven¬ham? - spytał lekceważąco. - Brat pani? Kiedy
do¬wie się, że jego siostra została przyjęta do naszej ro¬dziny, zastanowi się dwa razy, zanim
cokolwiek zro¬bi. Co się tyczy innych ludzi, nie zdziwią się nagłą de¬cyzją Nicholasa, gdyż
wiedzą, jak potrafi być nieprzewidywalny.
Czyżby młodszy z bliźniaków był do tego wszyst¬kiego niezrównoważony? Czy działając pod
wpły¬wem impulsu, jak to miała w zwyczaju, nie podjęła zbyt pochopnej decyzji, której później

background image

pożałuje? Może się jeszcze wycofać.
Lord Stainbridge uśmiechał się, nieświadom jej wątpliwości. Wziął jej dłoń w obie ręce i spytał: -
Czy teraz, kiedy jesteśmy już prawie rodziną, mogę zwra¬cać się do pani po imieniu?
Eleonora nie miała nic przeciwko temu i dalej rozmawiali już w nieco mniej formalnym tonie.
Chciała dowiedzieć się czegoś więcej na temat drugiego z braci.
- Musicie być z panem Delaneyem bardzo do siebie podobni, wszak jesteście jednojajowymi
bliźnia¬kami - stwierdziła dyplomatycznie.
- Niezupełnie. Z wiekiem ludzie się zmieniają.
Czasami mam wrażenie, że różnimy się jak dwie stro¬ny tej samej monety. Nicholas, w
przeciwieństwie do mnie, jest niespokojnym duchem, który żyje po to, aby się bawić i przeżywać
przygody, a jeśli przy okazji ktoś przy tym ucierpi ... - urwał w pół słowa.
Najgorsze przeczucia Eleonory potwierdzały się.
Oto miała poślubić rozpustnika i hulakę - czarną owcę rodziny. Całe szczęście, że nie będzie go
często widywać.
Minę musiała mieć nietęgą, bo hrabia pospieszył z zapewnieniami, że w głębi serca Nicholas jest
dobrym człowiekiem, a do tego czarującym, utalento¬wanym i szarmanckim.
Nie takim go zapamiętała, ale przyszedł do niej w nocy pijany, a mężczyźni pod wpływem alkoholu
potrafią zmienić się nie do poznania. Przypomniała sobie dzierżawcę ich majątku, bardzo miłego
czło¬wieka, który ilekroć wypił, tłukł swoją żonę niemiłosiernie. Zrobiło jej się trochę nieswojo,
ale postanowiła zachować zimną krew. Wierzyła, że lord Stain¬bridge nie da jej skrzywdzić.
*
Depesza od brata zastała Nicholasa w Mounton Gris, gdzie opróżniwszy kilka butelek wina, grał w
kości ze zbieraniną jemu podobnych amatorów mocnych trunków i hazardu. Znajdował się w
stanie, który potwierdzał najgorsze obawy Eleonory. Wye od słońca włosy były teraz potargane,
opa¬dając w nieładzie na przystojną twarz, a elegancki fu¬lar zwisał smętnie pod rozpiętym
kołnierzykiem.
Mimo to, kiedy odezwał się do posłańca, w jego głosie trudno było dopatrzyć się oznak pijaństwa.
- Hodges! Coś się stało? - wykrzyknął.
- Bez obaw, proszę pana. U jaśnie pana wszystko w porządku, kazał tylko przekazać list. Mówił, że
pilne - wyjaśnił Hodges.
Nicholas wziął list i udał się do swojego pokoju.
Nie potrzebował zapewnień Hodgesa, aby wiedzieć, że Kit jest cały i zdrowy - wszak bliźniaków
łączyła emocjonalna więź. Brat wysyłał do niego depesze tylko w nagłych wypadkach. Jak do tej
pory zdarzyło się to dwukrotnie: raz, kiedy poinformował go o swoim ślubie, drugi, gdy przesłał
wiadomość o śmierci żony i dziecka.
Złamał pieczęć i zaczął czytać.

Drogi Nicky,
Zmuszony jestem prosić Cię, abyś jak najszyb¬ciej wróci! do Anglii. Kiedy widzieliśmy się
ostat¬nio, powiedziałeś, że ożenisz się, o ile znajdę Ci odpowiednią kandydatkę na żonę. Zdaje się,
że trafiłem na kogoś, kto sprosta twoim oczekiwa¬niom. Eleonora Chivenham wydaje się wprost
wy¬manoną żonq dla Ciebie.
Rodzina Chivenhamów (być może przypomi¬nasz ich sobie) mieszkała nieopodal Burton Ma¬gna i
Grattingley, w posiadłości, którą ekscen¬tryczny brat Eleonory spnedal nie tak dawno.

Nicholas wiedział co nieco o Lionelu Chivenha¬mie i zastanawiał się, co brat zamyśla, próbując go
skoligacić z tak nędzną familią.

Eleonora Chivenham znalazła się w niezmiernie trudnej sytuacji, głównie za sprawą swego bra¬ta
(Nie dziwi mnie to, pomyślał Nicholas), w którego domu pozbawiono jej czci. Niestety i ja miałem
w tym swój udział.

background image

Nicholas przerwał i jeszcze raz z niedowierzaniem przeczytał ostatni fragment. Wyglądało na to, że
brat ma problemy i zwraca się do niego o pomoc. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie rodzaj
tych kłopotów.

Nie wiem, jakim cudem znalazłem się w domu Chivenhama. Tam, pod wpływem alkoholu, do
którego, jak się potem okazało, dodano jakiejś substancji odunającej, zgodziłem się spędzić noc z
kobietą. Nie wiedziałem wtedy, że jest nią siostra gospodana.
Następnego dnia cudem udało mi się odwieść ją od samobójstwa i przekonać, żeby pozwoliła mi się
sobą zaopiekować. Robię to dla Ciebie.

Nicholas westchnął.

Wiesz, że ja nie mogę się z nią ożenić,. a ty z pewnością chętnie jej pomożesz. Ona była dzie¬wicą,
Nicky. Jeśli się nie zgodzisz, narazisz ją na szykany ze strony brata i lorda Deverila, który chce ją
poślubić. Poza tym, jeśli Eleonora spodzie¬wa się dziecka, powinno ono nosić nazwisko Delaney.
Jeśli nie posłuchasz mej prośby, wydziedziczę Cię. Przykro mi, że muszę uciekać się do takich
środków, ale chodzi o honor naszej rodziny.
Gdybyś zdołał dwudziestego dziewiątego tego miesiąca przyjechać do Newhaven, moglibyście
wziąć cichy ślub. Na wypadek gdyby Eleonora byla brzemienna, dałem notkę do kroniki
towarzyskiej, informującą, że pobraliście się we Francji, dlatego lepiej, żeby nie widywano cię zbyt
często bez niej (wiesz, co mam na myśli).

Nicholas nie wierzył własnym oczom. Jego brat nie potrafił radzić sobie z problemami, ale jeszcze
nigdy nie wymyślił czegoś tak absurdalnego. Przeczylał list ponownie, a potem wrzucił go do
ognia. Pa¬trzył, pogrążony w myślach, jak pomięta kartka ginie w płomieniach.
Siostra Lionela Chivenhama! Nigdy o niej nie słyszał, ale to nawet lepiej. Ciekawiło go, jak ta
dziew¬czyna wygląda i ile ma lat. Kit zapomniał napisać
najwazniejszego.
Mógł sprzeciwić się bratu i wyjechać w jakiś odległy zakątek świata, zwłaszcza że nie zależało mu
na pieniądzach, których brat zamierzał go pozbawić w razie odmowy. To, że Kit posunął się do
takiej groźby, świadczyło tylko o stopniu jego desperacji. Nigdy dotąd nie uciekał się do takich
metod, nawet wtedy, kiedy chciał zatrzymać Nicka w domu.
Wyruszenie w kolejną podróż było jednak Nicholasowi nie na rękę, gdyż musiał wrócić do Anglii w
związku ze śmiercią Richarda Anstable'a.
Boże, co za koszmar, pomyślał, przeciągając dłonią po twarzy. Wiedział, że jeśli Kit coś sobie
ubzdura, nie ma siły, która mogłaby go poterp od tego odwieść. Wiedział również, że i tym razem
wyciągnie go z tarapatów. Zawsze mu pomagał, bo bardzo go kochał.
Usiadł przy stole, z niedowierzaniem pokręcił głową i zaczął pisać odpowiedź. Miał nadzieję, że
jego urok osobisty, dzięki któremu miał takie powodzenie u kobiet, i tym razem zrobi swoje.

Rozdział III

Kiedy po latach Eleonora wspominała wydarzenia z przeszłości, stwierdziła, że musiała wtedy
znajdować się w stanie szoku. Inaczej nie mogła wytłumaczyć spokoju, z jakim przez to wszystko
przeszła.
Jako pani Childsey mieszkała w hotelu, z rzadka tylko wychodząc na spacer, osłonięta nowym
czepkiem lub kapeluszem z woalką. Lord Stainbridge odwiedzał ją często, przynosząc książki i
żurnale mody. Mimo to Eleonora nie wiedziała, co robić z nadmiarem wolnego czasu i siłą rzeczy
spędzała go na rozpamiętywaniu niedawnych, bolesnych dla niej wydarzeń. Odzywały się też
wątpliwości, ale postanowiła nie dopuścić ich do głosu i trzymać się raz podjętej decyzji.
Wreszcie, kiedy nadszedł dzień ślubu, Eleonora wsiadła do eleganckiego, zaprzężonego w cztery
konie, powozu lorda Stainbridge'a i ruszyli razem w kierunku Newhaven. Czuła ulgę.

background image

Hrabia był rozluźniony i spokojny. Wszystko szło po jego myśli.
- Dostałem wiadomość od brata. Tak jak ustaliliśmy, przyjedzie wieczorem do Newhaven, a
ponieważ pogoda nam sprzyja, wygląda na to, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Prosił, żeby
ci to przekazać.
Eleonora, zaskoczona, wzięła od hrabiego mały pakunek. Kiedy go otworzyła i jej oczom ukazał się
pierścionek ze szmaragdem, uświadomiła sobie, że jej małżeństwo pomału staje się
rzeczywistością. Do pierścionka dołączony był krótki, skreślony starannym pismem list:

Droga Eleonoro,
Wiedz, że na myśl o zbliżającej się uroczystości czuję to samo co Ty i takie same wiążę z nią
nadzieje. To wszystko, co mogę Ci przekazać. Pierścionek, który dołączam, noszony przez Ciebie,
niech będzie dowodem Twej przychylności dla mnie. Już niedługo będę miał prawo dać Ci więcej.
Nicholas Delaney

List był dwuznaczny i niepokojący, ale mógł być również odczytany jako dowód wielkiego
oddania. Nie miał daty, na wypadek gdyby dostał się w niepowołane ręce.
Przeczytała go ponownie i tym razem wydał jej się pełen niechęci i wrogości. Przyjrzała się
prezentowi. Zwyczajny złoty pierścionek ze szmaragdem. Dla¬czego przemawiał na niekorzyść
listu? Co innego, gdyby dostała go od zwykłego człowieka, ale otrzymać taki prezent od hrabiego
to niemalże zniewaga. Pewnie chciał jej dać w ten sposób do zrozumienia, na co może liczyć.
Z drugiej jednak strony myśl, że Nicholas Delaney to wszystko zaplanował, wydała jej się
śmieszna. Wszedł pewnie do pierwszego lepszego sklepu z bi¬żuterią i kupił pierwszy z brzegu
pierścionek, na który było go akurat stać.
- Ładny - powiedział lord Stainbridge.
Eleonora spojrzała na niego uważnie. Na pewno chętnie dowiedziałby się, co brat napisał w liście.
Już miała mu go pokazać, ale w ostatniej chwili, w przypływie dziwnego uczucia lojalności wobec
przyszłego męża, zrezygnowała. Złożyła list starannie i schowała do torebki.
- Pański brat jest bardzo życzliwy - stwierdziła.
- Cieszy mnie to - odparł hrabia z ulgą.
- Czy pański brat zgodził się dobrowolnie? - dopytywała. Musiała wiedzieć. Brakowało jeszcze
tylko tego, żeby przyszły mąż żywił do niej urazę.
Hrabia zaczerwienił się.
- Wspominał coś o tym? Oczywiście, że dobrowolnie - odparł z goryczą, która pojawiała się
zawsze, gdy mówił o bracie. - Zapewniam, że Nicky nigdy nie robi niczego wbrew własnej woli.
Gdyby chciał uniknąć tego małżeństwa wyjechałby na antypody i nie wracał przez lata.
Eleonora nie drążyła już dłużej tego tematu i w odpowiedzi na gorycz w jego głosie spytała:
¬Wolałby pan, milordzie, żeby nie wyjeżdżał, prawda?
Hrabia westchnął.
- To prawda. Tutaj byłby bezpieczny. Wiedzie interesujące życie, ale ma skłonność do popadania w
kłopoty. Kiedy opowiada mi o swoich przygodach i wyczynach, nie mogę przestać myśleć o
ryzyku, na jakie się naraża. To bardzo bolesne, zwłaszcza gdy czuje się z kimś tak dużą więź.
- Czy on też ją czuje?
- Nic na to nie wskazuje - odparł gorzko i na tym rozmowa się urwała.
Eleonora wyjrzała przez okno. Pojawiły się już pierwsze zwiastuny wiosny - na łąkach pasły się
owce, a drzewa wypuszczały pierwsze pąki. Jednak jak na tę porę roku było bardzo zimno. Na
szczęście, kiedy ruszali, lord Stainbridge opatulił jej nogi cie¬plym, wełnianym pledem.
Zastanawiała się, czy teraz już zawsze będą się o nią tak troszczyć.
Cóż za pełnym sprzeczności człowiekiem był jej przyszły mąż: inteligentny miłośnik przygód z
pięknym charakterem pisma, podróżnik wielbiony przez przyja¬ciół i rodzinę, a zarazem
zdeprawowany rozpustnik.
Przyszedł jej na myśl Fox -: zdolny polityk i myśli¬ciel, a przy tym wielbiciel mocnych trunków,
który przepuścił cały majątek. Doprawdy, mężczyźni to dziwne istoty.

background image

O zachodzie słońca, po pięciu godzinach jazdy do¬tarli do Newhaven. Zgodnie z instrukcjami brata
lord Stainbridge kazał woźnicy zatrzymać powóz nie pod samym zajazdem, lecz nieco dalej, na
tyłach ja¬kiegoś domostwa.
- Nikt cię nie może zobaczyć, zanim łódź przybije
- powiedział. - Nicky pomyślał o wszystkim.
Eleonorę zaczynała już irytować ta niezachwiana wiara hrabiego w nieomylność brata, ale zanim
zdążyła zareagować, jej opiekun oddalił się, aby sprawdzić co z łodzią. Wrócił po chwili.
- Widać ją. Powinni przybić za jakieś dziesięć minut - oznajmił. - Poczekasz tu, dobrze? Stajenny i
stangret zostaną z tobą, a ja się teraz oddalę• Mam przecież powitać młodą parę•
Zapewniła, że może ją tu zostawić, a gdy odszedł, usiadła strapiona w powozie, próbując podnieść
się jakoś na duchu. Przez chwilę żałowała nawet, że nie znajduje się teraz w swoim ponurym
pokoju przy Derby Square. Aby zapanować nad drżeniem, mocno przygryzła dolną wargę i ścisnęła
dłonie. Musi być silna.
Próbowała wyobrazić sobie ten moment, kiedy się spotkają. Co powinna powiedzieć? I w jaki
sposób ma udawać poślubioną kilka tygodni temu żonę? Przecież to obcy człowiek. Nie taki znowu
obcy, zreflektowała się po chwili.
Nagle drzwi otworzyły się i Eleonora ujrzała wyciągniętą w swym kierunku dłoń lorda
Stainbridge'a. - Proszę ze mną, pani Delaney - poprosił. Dopiero, kiedy wysiadła i stanęła obok,
zdała sobie sprawę, że to nie lord, lecz jego brat.
Nie było czasu na zastanawianie się. Otoczył ramieniem kibić Eleonory i już po chwili znajdowali
się wewnątrz zatłoczonego zajazdu, gdzie wśród tłumu przyjezdnych czekał na nich lord
Stainbridge. Nicholas dokonał prezentacji. Bracia, ku jej zdziwieniu, odnosili się do siebie bez
cienia rezerwy, za to z dużą serdecznością• Nie spodobało jej się to i spojrzała na stojącego obok
mężczyznę z dezaprobatą.
Szybko zrozumiała, że to Nicholas Delaney nadaje ton rozmowie i on jest reżyserem tej farsy. Dla
kogoś, kto nie orientował się w ich sprawach, odgrywał swą rolę znakomicie, lord Stainbridge
pozwalał się jedynie prowadzić.
"Mąż" popatrzył na nią i zauważył jej marsową minę• Uśmiechnął się, przyciskając ją mocniej do
siebie.
- Rozróżniasz nas chociaż, kochanie? - spytał. Eleonora posłusznie wcieliła się w swą rolę.
Przywitała się ze "szwagrem" i trochę ponarzeka-
ła na podróż - ona, która nigdy w życiu nie była na morzu. Na szczęście uwaga dość szybko
przeniosła się na lorda Stainbridge'a, umilkła więc z ulgą. Pożałowała, że dała się tak
zmanipulować. Trzeba uważać na Nicholasa Delaneya.
Przyglądała się braciom dyskretnie. Rzeczywiście, nie można ich było pomylić. Natura musiała
obdarzyć ich jednakowo jasną karnacją i brązowymi włosami, z tym że twarz Nicholasa pokrywała
opalenizna, a włosy pozłociło słońce. Wcześniej w przytłumionym świetle sypialni detale te
umknęły jej uwadze. Poza tym w odróżnieniu od łagodnych, zamyślonych oczu hrabiego oczy
Nicholasa były jaśniejsze i miały w sobie coś szelmowskiego.
Z zamyślenia wyrwał ją głęboki, przyjemny kobiecy głos.
- Nicky! Czyżbyś także przypłynął tą starą, rozlatującą się łajbą? - padło pytanie, wypowiedziane
perfekcyjną angielszczyzną z lekkim francuskim akcentem.
Głos należał do smukłej, pięknie odzianej kobiety w kwiecie wieku; biła z niego pewność siebie
osoby w pełni świadomej swych wdzięków i przymiotów. Właścicielka głosu miała drobną twarz,
figlarne ciemnoniebieskie oczy i delikatne usta. Emanowała kobiecością•
Nicholas uśmiechał się spokojnie, ale Eleonora poczuła, że przyciska ją mocniej do siebie.
- Teresa? Płynęliśmy tą samą łodzią? Załuję, że o tym nie wiedzialem, ale i tak przez cały czas
musiałem zajmować się moją żoną. Biedaczka cierpi na chorobę morską.
Na te słowa Eleonora przygarbiła się nieznacznie i oparła o niego. Dlaczego Nicholas tak się
zdenerwował? Czy kobieta, której nie kwapił się nawet przedstawić, byla jego bliską znajomą?
Dawną kochanką może? Czekała z rozbawieniem, jak wybrnie z tej niewygodnej sytuacji.
- Wybacz Tereso, ale żona ciągle nie czuje się najlepiej, musi się położyć - powiedział, ucinając

background image

rozmowę.
Z wielką troską objął Eleonorę i poprowadził na górę. Po drodze pogratulował jej wspaniale
odegranej roli.
- Lepiej nie spieszyć się z gratulacjami - odparła oschle Eleonora. - Nie co dzień zwykłam
odgrywać tego rodzaju komedię. Jestem kłębkiem nerwów.
Pożałowała zaraz tego nagłego wybuchu. "Mąż" odpowiedział dopiero, kiedy znaleźli się w pokoju.
- Zauważyłem - rzekł chłodno. - l eśli jednak nasz plan ma się powieść, żadne z nas nie powinno
nawet na chwilę wypaść ze swej roli. Ktoś mógł przecież panią usłyszeć.
lak śmie ją pouczać! Wszystko się w niej burzyło przeciwko takiemu traktowaniu, ale musiała
przyznać, że miał dużo racji. Z pozorną uległością powiedziała:
- Przepraszam, sir... Nicholas, kochanie.
Kąciki ust lekko mu zadrgały, a w oczach pojawił się ciepły błysk.
- Nieźle - powiedział, pomagając jej zdjąć płaszcz.
Chwycił jej dłonie. - Przemarzłaś. Długo czekałaś?
Eleonora próbowała wyswobodzić się z tego uścisku - krępował ją jego dotyk - ale Nick nie
puszczał. - Nie zmarzłam, to z nerwów.
Pociągnął ją w stronę kominka i posadził w wygodnym fotelu.
- Przynajmniej jesteś szczera. Czego się boisz? ¬spytał, dokładając do ognia.
Spojrzała na niego, zdumiona tym pytaniem i zarazem zdała sobie sprawę, że jego się nie boi, choć
powinna. Gdyby nie to, że widziała go tamtej nocy, nie uwierzyłaby, że Nicholas mógł dopuścić się
takiego czynu. Dziwne.
- Cóż, obawiam się wszelkich przejawów nienormalności. Jestem, a raczej byłam, bardzo
konserwatywna.
- Mając takiego brata, to nie lada wyczyn - zauważył rozbawiony.
- Do czasu - odparła i ugryzła się w język. Nie po¬winna go teraz do siebie zrażać, mógłby się
obrazić.
Ale Nicholas nie tylko się nie obraził, ale wręcz zdawał się nie słyszeć tego, co powiedziała.
- Czujesz się na siłach, aby zejść na kolację? Przy¬gotowano dla nas oddzielny salon. Później
będziemy musieli wyjść.
I wziąć ślub, dokończyła w myślach. Chwila spo¬tkania, której ta~ bardzo się obawiała, minęła w
okamgnieniu. Zadnej skruchy, żadnego słowa przeprosin.
Odwrócił się w drzwiach i zauważył dziwny wyraz jej twarzy.
- Co się stało, Eleonoro?
Westchnęła. Być może udawanie, że nic się nie stało, stanowiło część gry i było trzymaniem się
roli, o którym mówił. Nie ma sensu zmuszać go teraz do skruchy, ale jeśli myśli, że pozwoli mu
udawać w nieskończoność, to się myli.
- Nic - powiedziała. - Muszę się doprowadzić do porządku.
Zamiast wyjść, na co liczyła, został i przyglądał się, jak myje ręce i poprawia włosy, ściągnięte w
ciasnym koku. Od tego badawczego spojrzenia plątały jej się palce. Skoro z takim zaangażowaniem
odgrywał rolę męża, ona też nie będzie gorsza.
- Czy od dawna znasz madame Teresę?
- Od bardzo dawna - odparł z rozbawieniem. - Poznaliśmy się w Wiedniu.
Czy ten człowiek nie ma wstydu?
- Ach, tak - powiedziała ze słodyczą w głosie. Mu¬si zburzyć ten jego spokój. - A czy nie będzie o
mnie zazdrosna?
- Nie, jeśli pozna prawdę - odpowiedział, ciągle opanowany.
Zanosi się na życie pełne niespodzianek i nagłych zwrotów akcji. Albo i nie. Będzie przecież
podróżo¬wał. Kto wie, czy nie z madame Teresą, zastanawiała się Eleonora, z furią upinając włosy.
Wstała gwałtownie i podeszła do drzwi, ale Nicholas już tam był i otwierał je dla niej. A niech go!
Lord Stainbridge chodził nerwowo po salonie, przyglądając się pokojówce nakrywającej do stołu.
- Eleonora czuje się o wiele lepiej - odezwał się Nicholas, wchodząc do pokoju. - Krótka
przechadz¬ka po kolacji dobrze jej zrobi.

background image

Lord Stainbridge spoglądał z niepokojem na Eleonorę, jakby szukając u niej potwierdzenia słów
Ni¬cholasa, ale odpowiedział:
- Świetny pomysł. Chętnie się do was przyłączę.
Wieczór mamy taki rześki.
W czasie kolacji bracia zdominowali rozmowę, omawiając swe prywatne sprawy i dzieląc się
infor¬macjami na temat rodziny i znajomych. Eleonora przysłuchiwała się uważnie, chcąc
dowiedzieć się czegoś o swojej nowej familii. Wypiła dwa kieliszki wina, a kiedy chciała wychylić
kolejny stwierdziła, że jest pusty. Zdaje się, że Nicholas celowo ominął ją, dole¬wając wszystkim
wina. Jakim prawem! To jej sprawa. Może woli pójść do ołtarza na lekkim rauszu.
- Poproszę o wino - powiedziała podsuwając kielich.
Nicholas spojrzał na nią z uśmiechem.
- Nie. To ci lepiej zrobi - odrzekł, nalewając jej wody, po czym wrócił do rozmowy z bratem, zanim
zdążyła zaprotestować.
Nie pożałowała jednak, bo kiedy wstała od stołu, świat wirował jej przed oczami i musiała
przytrzymać się krzesła, żeby nie stracić równowagi. Podał jej ramię• Jego twarz nie wyrażała
żadnych emocji.
Gdy przeszła parę kroków, przestało się jej kręcić w głowie i o własnych siłach weszła na górę po
płaszcz i torebkę. Mimo że czuła ciągle lekką sztywność ruchów, alkohol miał dobroczynny wpływ
na jej psychikę; zobojętniała i nie denerwowała się już tak bardzo.
Kiedy wychodziła z pokoju, niechcący była świadkiem pewnej scenki. Nicholas Delaney czekał na
nią w holu, ubrany z nonszalancką elegancją w zielony surdut i wysokie buty z koźlej skóry. Wtem
otworzyły się drzwi i weszła Teresa, a za nią bardzo przystojny chłopiec. Młodzieniec z zazdrością
przyglądał się Nicholasowi, podczas gdy Teresa nie kryła zachwytu ze spotkania. Eleonora nie
słyszała ani słowa, ale ton rozmowy był łagodny i miły. Po chwili jednak uległ zmianie, nastąpiła
nieco ostrzejsza wymiana zdań, po której Nicholas czule przycisnął dłonie Teresy do swych ust.
Scenka skończyła się tak nagle, jak się zaczęła. Teresa odwróciła się i razem ze swoim nadąsanym
młodzieńcem poszła na górę, a niemal jednocześnie w holu pojawił się lord Stainbridge.
Eleonora wycofała się do pokoju, aby uniknąć spotkania z Francuzką, i tam zauważyła, że dłonie,
które schowała w fałdach płaszcza, ma zaciśnięte w pięści. To niebywałe. Była zazdrosna. Czy
mogło zdarzyć się coś bardziej absurdalnego? Miał kochankę, i to piękną. Nic w tym dziwnego. Na
pewno nie zerwie tej zna¬jomości, co w ich sytuacji było jak najbardziej na miej¬scu, i Eleonora
nie powinna mieć nic przeciwko temu.
A jednak. Była zazdrosna o potwora, który kilka tygodni temu pozbawił ją czci. Powinna raczej
cie¬szyć się, że znalazła się kobieta, która uwolni ją od małżeńskich obowiązków.
Nie mogła zejść do braci w takim stanie. Potrzebowała chwili, żeby się uspokoić. Zaczęła wyliczać
po¬wody, dla których godzi się poślubić tego człowieka: robi to dla dziecka, dla pozycji społecznej
... Przerwa¬ła i zaczęła się zastanawiać, co też mógł czuć Dela¬ney, kiedy zobaczył przystojnego
młodzieńca, nieod¬stępującego na krok jego kochanki. Uśmiechnęła się na myśl, że Nicholas też
musiał poczuć ukłucie za¬zdrości. Poprawiło to jej humor i bez żadnych oznak wcześniejszych
rozterek zeszła do holu.
Szli we trójkę uroczymi, krętymi uliczkami me¬opodal portu, rozmawiając o błahostkach, gdy w
pewnym momencie Nicholas powiedział:
- Jesteśmy śledzeni.
- Czyżby przez madame Teresę? - Eleonora nie mogła powstrzymać się od tej drobnej
uszczypliwości. - Nie chce cię spuszczać z oka - dodała.
Spojrzał na nią wrogo.
- Wielce prawdopodobne. W takim razie będzie szła tylko za mną. Nikt nie może wiedzieć, że
idziemy do kościoła. Rozdzielmy się, spotkam was na miejscu.
Lord Stainbridge nie protestował, ale Eleonora nie mogła się powstrzymać.
- Oszalałeś? Któż miałby nas śledzić? To bez sensu. Zrozumiała w jednej chwili, że Nicholas
Delaney nie przywykł do tego, żeby ktoś sprzeciwiał się jego woli. Mówił ze spokojem, z
niezmienionym wyrazem twarzy, ale w tonie jego odpowiedzi dało się wyczuć niezadowolenie.

background image

- Tak, jak zauważyłaś, zniecierpliwione kochanki.
Albo milion innych ludzi. Chcę po prostu mieć pewność, że nikt nie będzie nas szantażował. Jeśli
nie zdołam pozbyć się natręta, przełożymy ślub - to powiedziawszy, przeszedł na drugą stronę ulicy
i znikł w ciemnościach.
Po około minucie Eleonora odwróciła się i zauważyła jakiś cień podążający w kierunku, w którym
poszedł Nicholas.
-A jednak nas śledzono! - zauważyła zdumiona.
_ Nicholas nigdy nie przesadza. Przyzwyczaił się. Tacy jak on mają wrogów - powiedział hrabia.
_ Ale przecież coś może mu się stać, mogą go zabić.
Lord Stainbridge wzdrygnął się.
_ Może mieć kłopoty, ale na pewno sobie poradzi _ zapewnił. - Jesteśmy już na miejscu.
Eleonorę zaskoczyło jego opanowanie, ale przyjrzała mu się wnikliwie i zauważyła, że to tylko
pozo¬ry. Musiał bardzo kochać Nicholasa.
Kościół był mały i skromny. Czekał tam na nich chudy, siwy, zmęczony pastor.
_ Pan Delaney i panna Chivenham? - spytał.
Oboje pospieszyli z wyjaśnieniami i duchowny zgodził się poczekać. poszedł do zakrystii, a
Eleono¬ra z hrabią usiedli w niewygodnej ławie. Zastanawiała się, czyby się nie pomodlić, aby
nadać zbliżającej się chwili bardziej duchowy wymiar, ale zimno i ponure wnętrze kościoła
zniechęcały. Zamiast tego zaczęła rozmyślać o panu młodym.
Jakież to życie musiał wieść, skoro wszędzie go śledzono. Chciała nawet błagać lorda Stainbridge'a,
żeby to on się z nią ożenił, ale wiedziała, że to niemożliwe.
Przyznała też sama przed sobą, że Nicholas Delaney ją fascynował, w podobny sposób, w jaki w
dzieciństwie fascynowali ją Cyganie, mieszkający nieopo¬al Burton. Mieli z Lionelem zakaz
zbliżania się do ich taboru, ponieważ uważano, że Cyganie porywają dzieci. Mimo to Eleonora
wymykała się potajemnie z domu, zakradała do obozu i obserwowała jego mieszkańców. Niestety
Lionel doniósł o wszystkim rodzicom, którzy kazali ją za karę wychłostać, a gdy dowiedzieli się, że
na dodatek zgubiła złoty medalion, zamknęli ją w komórce.
Musiała przyznać, że jak do tej pory przyszły mał¬żonek traktował ją całkiem dobrze. Spodziewała
się jednak kogoś bardziej przewidywalnego i spolegliwego. Co będzie, jeśli każe jej ze sobą
podróżować albo któregoś dnia znowu ją zgwałci? Wątpiła, czy lord Stainbridge zdołałby
wyratować ją z opresji.
Myśl o tym była jednocześnie przerażająca i fascy¬nująca. Strach wziął jednak górę nad fascynacją
i Eleonora już zaczynała mieć nadzieję, że ślub zostanie odwołany, kiedy drzwi do zakrystii
otworzyły się i ukazał się w nich stary ksiądz, a za nim Nicholas z jeszcze jednym mężczyzną.
Okazało się, że to świadek. Nazywał się Tom Holloway i był starszy i niższy od Nicholasa.
Eleonora zaczęła poważnie zastanawiać się nad ucieczką. Nicholas Delaney chyba czytał w jej
myślach, bo podszedł, mocno ujął jej dłoń i uśmiechnął się.
- Nie ma się czego bać, zaufaj mi - zapewnił.
I wbrew wszelkiej logice zaufała mu.
Dalej sprawy potoczyły się już szybko i Eleonora została prawdziwą panią Delaney.
Po ceremonii pan Holloway podszedł do niej z uśmiechem.
- Jestem zaszczycony, pani Delaney - powiedział.
- Muszę już jechać do Londynu - dodał, zwracając się do Nicka.
- Tak, jak się umawialiśmy. Jeśli ich nie zastaniesz, spróbuj u Tima lub Shako. Powodzenia.
Pan Holloway wyszedł tak nagle, jak się pojawił, nie zważając na protesty pastora. Nicholas
udobru¬chał duchownego, wręczając mu okrągłą sumkę, a ten pobłogosławił ich na pożegnanie.
W drodze powrotnej poczuła, że musi z nim porozmawiać. Starała się zachować jak
najspokojniej¬szy ton głosu.
_ Dużo mocnych wrażeń. Ciekawe, czy odtąd zawsze tak będzie. Któż to taki ten pan Holloway?
Przywołał na twarz łagodny uśmiech, który Eleonora już znała. Mógł tylko oznaczać, że Nicholas
"'araz zacznie ją uspokajać i pocieszać. Zacisnęła mocniej zęby.
_ Biedna Eleonora. Zapewne nie o takim ślubie marzyłaś. Niestety, nic na to nie mogę poradzić.

background image

_ Nie jestem romantyczką - powiedziała z wystudiowaną nonszalancją. - Pytam z ciekawości.
_ To bardzo niedobrze, bo ja nie zamierzam ci nic wyjaśniać.
Podniosła hardo podbródek.
_ Chcesz przez to powiedzieć, że jeśli ktoś mnie zamorduje, to nie powinnam wiedzieć dlaczego?
_ Jeśli ktoś cię zamorduje, moja droga, to najpew¬niej dlatego, że wiedziałaś za dużo -
odpowiedział beztrosko, ale w jego głosie dało się wyczuć napięcie. Eleonorę przeszył dreszcz.
_ Nie tak się umawialiśmy, milordzie - zwróciła się do lorda Stainbridge'a.
_ Droczy się - uspokajał ją hrabia. - W razie czego zaopiekuje się tobą, możesz na niego liczyć.
_ Zwłaszcza wtedy, kiedy będziesz zadawała trudne pytania - wyszeptał jej do ucha Nick.
Odwróciła się i rzuciła mu wściekłe spojrzenie, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, Nick podniósł
rękę w pojednawczym geście i uśmiechnął się•
_ Pokój! - zawołał. - Porozmawiamy o tym później, Eleonoro. Nie trzeba martwić Kita.
Rzeczywiście, hrabia był jakiś nieswój. Nie ma co, świetny opiekun z niego. Postanowiła, że nie
pozwoli, aby nią dłużej manipulowano.
Nicholas chyba rzeczywiście czytał w jej myślach, bo przez całą drogę powrotną roztaczał taki urok
i czar, że zanim dotarli do hotelu, Eleonora prawie zapomniała o urazie, co tylko utwierdziło ją w
przekonaniu, że Nicholas Delaney to bardzo niebezpieczny osobnik.
Kiedy dotarli na miejsce, Eleonora udała się do swojego pokoju. Padała ze zmęczenia, a poza tym
chciała znaleźć się jak najdalej od Nicka. Usiadła wygodnie przed kominkiem i uśmiechnęła się z
zadowoleniem. Nie musiała już bać się o przyszłość, udało jej się zapewnić lepsze jutro sobie i
dziecku, którego istnienia z każdym dniem coraz bardziej była pewna. Mąż może sprawiać kłopoty,
ale na szczęście nie okazał się potworem, a poza tym miała nadzieję nie oglądać go zbyt często.
Wszystko na pewno się uda.
Nagle uświadomiła sobie ze zgrozą, że to przecież jej noc poślubna. Co będzie, jeśli pan młody
zacznie domagać się swych praw? Może przecież uznać, że żona się tego po nim spodziewa!
Zdenerwowana zapukała do drzwi sąsiedniego pokoju. Otworzył jej chudy, śniady służący.
- CIintock, do usług. W czym mogę pomóc?
- Pana nie ma?
- Pan Delaney i jego lordowska mość są na dole, jak sądzę.
Wahała się przez moment, a potem poprosiła o

kartkę.

- Napiszę mu parę słów - wyjaśniła.
Służący, spełniając prośbę Eleonory, przyniósł przenośny sekretarzyk podróżny, zaopatrzony w
zapas papieru i przyrządy piśmiennicze, po czym, przysunąwszy jej krzesło, zaczął nieśpiesznie i
starannie przygotowywać miejsce do pisania. Zniecierpliwiona Eleonora miała ochotę krzyczeć,
lada chwila mógł przecież nadejść jej mąż.
Kiedy CIintock wreszcie zostawił ją samą, długo nie mogła się zdecydować, jak zacząć. Napisała
jedno zdanie:

Ponieważ nasze małżeństwo zostało już, w pewnym sensie, skonsumowane, będę wdzięczna, jeśli
zechce Pan uszanować mą prywatność.
Eleonora

Treść była lakoniczna i nieuprzejma, ale Eleonora nie miała czasu na zastanawianie się nad formą.
Delaney mógł nadejść w każdej chwili. Złożyła list we czworo, na wierzchu napisała nazwisko
męża i szybciutko zabrała się do wyjścia. Zatrzymał ją głos słuzącego:
- Czy mam to zanieść panu Delaney, proszę pani?
- Nie, nie trzeba.
- Dobrze, proszę pani. Proszę przyjąć moje gratulacje z okazji ślubu.
A więc służący został wtajemniczony. Eleonora zarumieniła się po koniuszki palców, wydukała
kilka słów podziękowania i uciekła do swojego pokoju.
Chciała się zamknąć od środka, ale w drzwiach nie znalazła klucza. Nie przejęła się tym jednak
zbytnio, gdyż wątpiła, aby Nicholasowi przyszła ochota napastować ją tej nocy. Chyba że zbyt duża

background image

ilość wypitej brandy znowu odbierze mu rozum.
Eleonora nie wezwała pokojówki, tylko sama zaczęła przygotowywania do snu. Przywykła do
obywania się bez pomocy, a poza tym ceniła sobie prywatność. Siedziała przed lustrem w jednej ze
swych suto marszczonych koszul, szczotkowała długie włosy i rozmyślała.
Okazuje się, że jej mąż ma wrogów. Przypuszcza¬ła, że sam da sobie radę, nie chciała tylko, żeby
przy okazji wplątał ją w jakąś aferę. W domu brata miała pod dostatkiem takich atrakcji.
Drzwi do pokoju obok otworzyły się i stanął w nich Nicholas. Opierał się o framugę, a w długich,
smukłych palcach trzymał kartkę. Bez surduta i fularu, w rozcheł¬stanej koszuli wyglądał jak pirat.
Eleonora z wrażenia upuściła szczotkę. Serce waliło jej jak oszalałe.
Wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi. Z jego twarzy nie dało się niczego wyczytać, ale ton
głosu był rzeczowy i chłodny.
- Proszę cię, abyś nigdy więcej nie pisała takich listów. Każdy mógł go przeczytać.
Strach ustąpił irytacji.
- Kto, na miłość boską, poza twoim zaufanym służącym, miałby to przeczytać? - jej głos przybrał
niemiłą nawet dla jej ucha, ostrą barwę.
- Wystarczyło, żeby pod nieobecność Clintocka ktoś wszedł do pokoju - wyjaśniał tonem, jakim
zwykle rodzic przemawia do niegrzecznego dziecka. ¬Celem tej całej maskarady jest ratowanie
twojej re¬putacji. Ten list mógł wszystko zniweczyć.
Policzki Eleonory płonęły naj czystszą purpurą po tej reprymendzie. I on ma czelność mówić o jej
reputacji. Uspokoiła się nieco i z niechęcią przyznała, że miał trochę racji. Przemogła się i
powiedziała:
- Przepraszam. Następnym razem będę ostrożniejsza.
Stała cała w pąsach. Jak to dobrze, że miała na so¬bie jedną z tych grubych koszul w rozmiarze
średnie¬go namiotu.
- Dobranoc - pożegnała go.
Ani drgnął. Stał i mierzył ją wzrokiem.
- Widzę, że powinienem traktować poważnie to, co napisałaś - powiedział zadumany. - Myślałem,
że masz więcej odwagi.
_ Mam wystarczająco dużo odwagi, aby walczyć o prawo do spokojnego snu tej nocy. Dzisiaj nie
jestem pod wpływem środków odurzających, sir!
Zrobiła krok w tył, rozglądając się za jakimś przedmiotem, który w razie czego mógłby jej posłużyć
za broń. Jedyną rzeczą, na jaką natrafiła, była szczotka do włosów. Na pewno śmiertelnie się jej
przestraszy.
Nicholas westchnął tylko, podszedł do kominka,
usiadł na dywaniku i od niechcenia wrzucił list do ognia. Siedział z łokciem wspartym na kolanie,
w aureoli z płomieni otaczającej jego sprężyste ciało. Eleonora oddychała szybko. Wmawiała sobie,
że to ze strachu, ale nie była o tym do końca przekonana. Czy zdawał sobie sprawę, jaki
olśniewający widok sobą przedstawia?
Bez wątpienia, pomyślała trzeźwo. Przyszło jej
do głowy, że Nicholas Delaney traktował ludzi jak instrumenty - nastrajał, a potem wydobywał
odpowiedni ton.
Z nią nie pójdzie mu tak łatwo.
_ Boisz się. Po tym, co przeszłaś, to zrozumiałe, ale pragnę cię zapewnić, że to się więcej nie
powtó¬rzy. Nie będę cię do niczego zmuszał. Nigdy - powiedział łagodnie, po czym zrobił pauzę•
Liczył chyba, że Eleonora coś powie, ale nie odzywała się•
Odwrócił się w jej stronę•
_ Musimy porozmawiać, Eleonoro. Gdybyś zechciała tu podejść, byłoby łatwiej - dodał z
uśmiechem. - Obiecuję, że jeśli wystąpią jakiekolwiek przejawy wrogości, pozwolę ci odsunąć się
na bezpieczną odległość.
_ Obiecujesz, że nie będziesz mnie. napastował, a zaraz potem mi grozisz. Jesteś podły. Załuję, że
cię w ogóle spotkałam.
Patrzył na nią ze spokojem w brązowych oczach,

background image

kiedy rozważał jej słowa.
- Chcesz wrócić do brata? - spytał delikatnie. Eleonora milczała.
- Pani pozwoli, że jej przypomnę; jesteśmy mał¬żeństwem ... i zostaniemy nim, dopóki nas śmierć
nie rozłączy. Jeśli zamierzasz spędzić resztę życia na nie¬snaskach, wiedz, że ja do tego ręki nie
przyłożę. Znajdę jakiś modus ope~andiJ który uczyni nasze wspólne życie znośnym. Zywię nawet
nadzieję, być może złudną,• że w naszym związku zagości kiedyś szczęście. Dodam jeszcze, że
jestem mile zaskoczony partnerką, którą los mnie obdarował, mimo że, jak do tej pory, kłuje
bardziej niż oset. - Uśmiechnął się.
Wiele wysiłku kosztowało Eleonorę, aby nie odwzajemnić tego uśmiechu i tym samym
podporząd¬kować się jego woli.
- Nie widzę jednak dla nas żadnej nadziei, jeśli odrzucimy cielesną stronę naszego związku -
kontynuował.
Łagodny ton głosu okazał się zwodniczy. Nie spodziewała się, że usłyszy z jego ust coś tak
szokującego.
- Ale ja cię prawie nie znam ... mimo że ... - dukała. Wzięła się jednak w garść i dokończyła nieco
pewniejszym głosem: - Jeśli małżonkowie się nie kochają, akt małżeński jest swego rodzaju
gwałtem.
Uśmiechnął się szeroko.
- W takim razie gwałt to jedno z najczęściej popeł¬nianych przestępstw - powiedział rozbawiony. -
Mo¬że jednak podejdziesz bliżej? Dane słowo ciągle obowiązuje.
Podeszła jak zahipnotyzowana i usiadła w bezpiecznej odległości, twarzą do niego.
- Eleonoro, uważam, że jesteś inteligentną kobietą.
Obserwowałem cię dzisiaj i podziwiałem twą odwagę i bystrość. Chcę skonsumować nasze
małżeństwo.
Nie uciekła tylko dlatego, że nie mogła się ruszyć.
Siedziała jak zaczarowana.
- Podam ci moje powody i może uda nam się wspólnie podjąć jakąś sensowną decyzję - w jego
głosie dało się wyczuć zmęczenie.
Eleonora z trudem opanowała chęć odgarnięcia opadającego mu na brwi złocistego kosmyka
włosów.
Odwrócił głowę, ukazując ozłocony blaskiem płomieni profil
- Boisz się. Stąd twoja niechęć - zaczął, przybierając mentorski ton. - To naturalne. Obawiam się
jed¬nak, że strach sam nie zniknie i trzeba mu w tym pomóc. Najlepszym rozwiązaniem dla ciebie
byłoby zakochać się we mnie, ale to raczej mało prawdopo¬dobne - wyjaśniał, a Eleonora
zauważyła błąkający się na jego ustach uśmieszek i błysk rozbawienia w oczach. - Po pierwsze,
jesteś za rozsądna. Po dłuż¬szych staraniach pewnie udałoby mi się zdobyć twe względy, ale mam
zbyt wiele spraw do załatwienia w Anglii, żeby znaleźć na to czas. Dlatego myślę, że powinniśmy
razem pokonać twój lęk - przerwał i spojrzał na Eleonorę. Nie odezwała się, więc kontynuował: -
Po drugie, prawdopodobnie nosisz dziecko w swym łonie. Potraktuję je jak własne, ale nie
ukrywam, że byłbym lepszym ojcem, gdybym miał pewność, że jest ono moje.
- Co?! - wrzasnęła.
Nie spodziewał się po niej takiego wybuchu złości. - Im szybciej ustalimy czyje to dziecko, tym
lepiej
- wyjaśniał pośpiesznie.- Ale jeśli wiesz już, że nie jesteś brzemienna ...
- To niewiarygodne! - powiedziała uniesionym głosem, z trudem łapiąc oddech. - Oczywiście, że to
twoje dziecko, ty draniu. Za kogo ty mnie masz?
- Moje dziecko?- spytał, pobladłszy znacznie. _ O mój Boże - powiedział j zdruzgotany ukrył twarz
w dłoniach.
Przedstawiał sobą tak smutny widok, że Eleonora miała ochotę podejść i go przytulić. Dobrze
jednak, że tego nie zrobiła, ponieważ Nicholas podniósł głowę tak nagle i gwałtownie, że mógłby
jej zrobić krzywdę, gdyby się do niego w tej chwili zbliżyła.
Wstał i podszedł do okna. W pokoju panowała ci¬sza przerywana trzaskiem palących się polan.

background image

Kiedy odwrócił się po chwili, Eleonora ujrzała malujące się na jego twarzy napięcie.
- Eleonoro, wyjechałem z Anglii ponad miesiąc temu. Trzy tygodnie temu byłem w Paryżu.
Przyglądała mu się zdezorientowana. Trudno wątpić w słowa wypowiadane z takim przekonaniem.
- W takim razie kto, jeśli nie ty? - spytała.
- Mój brat - padła krótka odpowiedź.
Eleonora starała się cokolwiek z tego zrozumieć.
Jeśli to kolejna próba manipulacji, to musiała przyznać, że zagrał swą rolę po mistrzowsku.
Mogłaby przysiąc, że widziała wtedy, jak nagle pobladł.
Skłonna była uwierzyć w jego nieobecność w Anglii w owym czasie, tyle że jej napastnik wyglądał
zu¬pełnie tak jak on ... albo jak lord Stainbridge.
- Nie masz innych braci poza hrabią? - spytała. Pokręcił głową.
Eleonora miała straszny mętlik w głowie, nie wiedziała, co o tym sądzić, ale pomału zaczynała
skła¬niać się ku wersji Nicholasa. Lionel też twierdził, że to lord Stainbridge spędził z nią noc.
Zbyt dobrze znała swego brata, aby wiedzieć, że o pomyłce nie mogło być mowy, a poza tym
Nicholas nie dałby się wmanewrować w podobną sytuację. Jednak lubiła lorda Stainbridge'a. Ufała
mu.
- Wiesz, dlaczego to zrobił? - spytała słabym głosem. Przymknął oczy i powiedział: - Nie, ale
zapew¬Iliam cię, że to do niego niepodobne. - Kiedy uniósł powieki, jego spojrzenie mroziło krew
w żyłach: ¬Nie mogę się doczekać, kiedy spotkam twojego bra¬t a, Eleonoro.
Poczuła się nieswojo, kiedy tak patrzył gniewnie, a jednocześnie ucieszyła się na myśl o Lionelu i
zbie¬rających się nad nim czarnych chmurach.
- Dlaczego się ze mną ożeniłeś? - zadała kolejne pytanie.
- Poprosił mnie o to - odparł, uśmiechając się lekko. Eleonora poczuła, jak coś ściska ją za gardło.
- Ach, tak - powiedziała, hamując łzy. - On przecież nie mógłby ...
Nicholas podbiegł do niej i chwycił za rękę•
- To nie tak. On cię podziwia, ale nie mógłby się ożenić. Nigdy nie pogodził się ze śmiercią swojej
żony, choć Julietta nie była odpowiednią dlań kobietą• Kit potrzebował zdrowej, rozsądnej
dziewczyny, a wybrał wydelikaconą piękność, niezdolną do urodzenia mu dziecka.
Eleonora z uwagą przyglądała się jego dłoni: smukłej, drobnokościstej, ale mocnej, ze śladami po
bliznach na opalonej skórze. Na takiej dłoni można było polegać.
Uniósł jej bladą dłoń, przycisnął do swych ust, po czym powiedział: - Pora spać. Porozmawiamy
innym razem.
Chciał odejść, lecz teraz ona złapała go za rękę. Patrzyła w jego brązowe, zdziwione oczy i
jednocześnie zastanawiała się, czy przypadkiem nie oszalała.
- Nie, miałeś rację - wydusiła z siebie. - Uważam, że powinniśmy ... - Cała się trzęsła i nie mogła
zrozumieć, dlaczego namawiała go do tego, z czego dobrowolnie zrezygnował. Zapewne dlatego,
że zawsze wo¬lała mieć to co najgorsze jak najszybciej za sobą. Spojrzała na niego, na poły z
nadzieją, że się nie zgodzi.
- Zaufałabyś mi, Eleonoro?- spytał, szukając oczyma jej uciekającego spojrzenia.
Skinęła głową, niezdolna do wydobycia z siebie ja¬kiegokolwiek dźwięku.
Ponownie pocałował jej dłoń.
- Połóż się, zaraz do ciebie przyjdę.

Rozdział IV

Eleonora leżała nieruchorno w łóżku i z zażenowaniem czekała na to, co się miało niedługo
wydarzyć. Bała się bólu, ale najbardziej obawiała się zachowania Nicholasa Delaneya. Zdążyła go
polubić i za nic nie chciałaby ujrzeć w nim potwora, który dręczył ją tamtej nocy. Zastanawiała się,
czy sama podjęła tę decyzję, czy i tym razem padła ofiarą manipulacji Nicholasa. Miłe słowa w
blasku kominka mogą zdziałać cuda.
Wszedł do pokoju. Miał na sobie luźną szatę w brązowo-zielone pasy, która na pierwszy rzut oka
przypomniała mnisi habit, a z bliska wyglądała jak strój noszony przez niektóre plemiona

background image

afrykańskie. Obserwowała bacznie, jak krzątał się po pokoju; gasił świece i dokładał do ognia. Po
chwili łóżko ugięło się pod jego ciężarem, a Eleonora poczuła ciepło promieniujące z ciała obok.
Słyszała równy rytm ich serc, zastanawiając się, czy i on to słyszy.
Kiedy obrócił się na bok, twarzą w jej stronę, Eleonora ciągle leżała nieruchomo, wpatrzona w
sufit. Modliła się w duchu, żeby to się jak najszybciej skończyło. Poczuła ciepły dotyk dłoni na
brzuchu poniżej lewej piersi. Wstrzymała oddech. Po chwili dłoń przesunęła się w kierunku jej ręki
i tam pozo¬stała.
- Rozluźnij się, kochanie. - Usłyszała. - Obieca¬łem, że do niczego cię nie będę przymuszał. Nie
bój się - uspokajał, muskając delikatnie skórę najej nad¬garstku. - Tylko pomyśl, Eleonoro. Coś w
tym musi być, skoro niektórzy ludzie gotowi są oddać za to ży¬cie. Czyżby oszaleli z miłości? A
może to o przyjem¬ność chodzi?
Dotyk jego dłoni oraz kojący głos działały na jej skołatane nerwy jak balsam. Niespodziewanie dla
siebie samej Eleonora uspokoiła się i odprężyła. Czuła się dziwnie, nie poznawała samej siebie.
- Przypuszczam, że kobiety i w tej dziedzinie mają róż¬ne upodobania - powiedziała. - Niektóre
lubią hazard.
- A inne mają skłonności do alkoholu i agresji ¬dodał. - Ty na pewno nie chcesz mieć z tym nic
wspólnego, co jako twój mąż odnotowuję z najwięk¬szym ukontentowaniem - w jego głosie
pobrzmiewa¬ło rozbawienie. Eleonora zastanawiała się, kiedy na¬stąpi przemiana w okrutnika z
tamtej nocy.
Uniósł jej dłoń do swoich ust i pocałował, a na¬stępnie koniuszkiem języka zaczął delikatnie
pieścić czubek jednego z palców. Było to dla niej nowe i nie¬zwykłe doznanie. Cofnęła rękę.
- Powiedz mi, kiedy ostatni raz ktoś cię przytulał albo ty tuliłaś się do kogoś? - spytał.
Zastanawiała się, kiedy wreszcie skończy tę zaba¬wę• Chciała mieć to jak najszybciej za sobą.
Czekał jednak na jej odpowiedź.
- Bardzo dawno temu - odparła, szukając w pa¬mięci. - Moja niania. Miałam też pieska. Ale jakie
to ma znaczenie?
- Ogromne. To jedna z największych przyjemności na świecie. Chodź bliżej i przytul się do mnie,
Eleonoro.
Przeraziła ją ta prośba. - Nie mogę - wyszeptała. Delikatnie i powoli przybliżył się do niej i już po
chwili leżała otulona w cieple jego ciała. Dotknꬳa ręką tego sprężystego ciała. Był nagi! Odsunęła
się instynktownie.
- Cóż za nieodpowiedzialność, wiem - mówił, nie wypuszczając jej z ramion. - Odwykłem, od lat
śpię bez ubrania. Za to twoja koszula starczyłaby dla nas dwojga i jeszcze by trochę zostało.-
Rzeczywiście, suto marszczone fałdy koszuli Eleonory zakrywały wszystko oprócz dłoni.
Głaskał delikatnie jej plecy i Eleonora znowu po¬czuła odprężenie. Jej ręka sama powędrowała na
je¬go tors, a głowa ułożyła się wygodnie w zagłębieniu jego ramienia. Słyszała miarowe bicie jego
serca i by¬ło to najwspanialsze uczucie, jakiego kiedykolwiek doznała.
Po jej policzku stoczyła się jedna łza, potem dru¬ga. Próbowała je powstrzymać, ale wtedy było
jesz¬cze gorzej. Zażenowana chciała odsunąć się od Ni¬cholasa, lecz jego ramiona nie zwalniały
delikatnego uścisku.
- Płacz, kochanie - uspokajał, głaszcząc jej kark.
Eleonora rozpłakała się na dobre.
Już po chwili, kiedy łzy obeschły, Eleonora zaczꬳa dość chaotycznie opowiadać Nicholasowi o
swoim życiu. Mówiła o rodzicach, którzy jej nie kochali, o swoim gniewie, buncie i utarczkach z
bratem. Po tym niekontrolowanym wybuchu zwierzeń poczu¬ła się nieswojo.
- Przepraszam cię najmocniej, nie wiem, co się ze mną dzieje. Na pewno masz ...
Uciszył ją lekkim pocałunkiem. - Zapomnij o tym.
Przeszłość odeszła, ale zawsze możesz ze mną o niej porozmawiać. W końcu od czego ma się męża.
Mę- ża, który cię pocieszy i zadba o lepszą przyszłość. Niech to będzie moja przysięga małżeńska,
Eleono¬ro. Wszystko się ułoży. Wierzysz mi?
Eleonora skinęła głową. Usiadła na łóżku i sięgnꬳa po leżącą na nocnym stoliku chusteczkę, aby
otrzeć nią łzy. Potem odwróciła się i spojrzała na niego. Cią¬gle ten sam miły człowiek. Przykrył

background image

się nawet dość dokładnie, żeby jej nie gorszyć. Uśmiechnęła się.
Wśliznęła się z powrotem pod kołdrę w ciepły uścisk jego mocnych ramion. W jej życiu pojawił się
mały promyczek nadziei. Nie będzie już sama.
- Nie mogę obiecać ci pełni szczęścia - powie¬dział, a w jego głosie pobrzmiewała nuta powagi.
Eleonora nie liczyła nigdy na szczęście, a co dopiero jego pełnię. Jeśli więc to małżeństwo
przyniesie jej choć odrobinę radości, to już wiele.
- Zaopiekuję się tobą - dodał. - Zaufaj mi. Skinęła głową potakująco. Nie pamiętała, kiedy ostatnio
czuła się tak bezpiecznie.
- A teraz przypieczętujmy nasze porozumienie w bardziej konwencjonalny sposób. - Powoli zaczął
unosić dół jej koszuli. - Spokojnie, kochanie, nie si¬łuj się ze mną.
Eleonora opierała się wytrwale, mimo sympatii, którą go darzyła. Zapewne trwałoby to znacznie
dłu¬żej, gdyby nie nagły błysk z kominka, rozświetlający na moment pokój. Ujrzała nad sobą nadal
miłą, a nawet lekko rozbawioną twarz Nicholasa.
- Nie pozbawimy cię tej niezbyt twarzowej części garderoby, ale z warkoczykiem musimy się
rozprawić - oznajmił i zaczął rozplatać jej włosy. Zatopił palce w ciemnych i gęstych włosach
Eleonory, a potem uniósł je do góry i pozwolił luźno opaść. Skonfundo¬wana, z własnymi włosami
w ustach, nie protestowa¬ła. Zastanawiała się, czy rozpuszczone włosy stano-
wią nieodzowny element aktu małżeńskiego. Ostat¬nim razem musiała się nieźle natrudzić, żeby
dopro¬wadzić je do porządku. Ostatnim razem ... Odepchnꬳa go gwałtownie w nagłym
przypływie paniki.
Jego łagodny głos znowu podziałał na nią kojąco, i uspokoiła się po chwili. Głaskał długie pukle, a
je¬go dłoń przesuwała się coraz niżej, muskając naj¬pierw jej ramię, potem pierś i kibić.
_ Piękna - powiedział do niej nabożnie i zaczął cało¬wać, a Eleonora ucieszyła się, że ktoś uważa ją
za pięk¬ną. Pieścił ją delikatnymi pocałunkami, które składał w tak nietypowych miejscach jak
powieki czy płatki uszu, cały czas głaszcząc ją przy tym i szepcząc czule.
Nie myślała, że to może być zabawą• A jeśli on oszalał? Musiał ją zatem zarazić tym szaleństwem,
bo Eleonora ze zdziwieniem stwierdziła, że uśmiecha się sama do siebie, a najchętniej wybuchłaby
głośnym niekontrolowanym śmiechem.
_ Najbardziej zaniedbane miejsce - szeptał, cału¬jąc ją w kark. - O tym miejscu nie należy
zapominać, jak mawiała moja niania. Ile metrów materiału zuży¬to na ten ciuszek? - spytał,
wsuwając rękę pod jej przepastną koszulę•
_ Około dziesięciu, jak sądzę - odpowiedziała,
stremowana jego dotykiem.
_ Dobry Boże - odpowiedział ze śmiechem. ¬Gdybyś miała ich więcej, moglibyśmy zbić fortunę
¬mówił z kpiną w głosie. Pocałował ją, ale ten pocału¬nek różnił się od poprzednich. Delikatnie
napierał językiem, a potem wsunął go jej głęboko w usta. Uczucie przyjemności przepełniło ją całą,
i może dzięki temu nie była zbyt spięta, kiedy rozchylił jej uda. Wszedł w nią łagodnie i powoli.
Nie bolało. Wręcz przeciwnie, Eleonora czuła ulgę i dziwną lekkość. Jak wtedy, kiedy jako dziecko
uda- ło jej się uniknąć batów. Poruszał się w niej rytmicz¬nie. Przedziwne uczucie, ale ponieważ
nie sprawiało jej to bólu, nie protestowała. Po chwili poruszali się razem, w jednym rytmie.
Pomyślała, że jest w tym coś z wiosłowania.
Wyraźnie dało się słyszeć jego coraz szybszy od¬dech. Ruszał się też szybciej. Eleonora
zastanawiała się, czy nie ujrzy nad sobą twarzy potwora, ale moc¬no zacisnęła powieki. Wolała nie
wiedzieć.
Dysząc głośno, wyszedł z niej i opadł na poduszki.
Poczuła na sobie jego ciepły oddech. Odruchowo po¬głaskała go po głowie, zastanawiając się, co
teraz na¬stąpi. Nicholas niespodziewanie szybko przyszedł do siebie.
- Jak się czujesz, Eleonoro? Niech to diabli, nie powinienem był gasić świec - powiedział, wodząc
dłonią po jej twarzy.
- Dobrze się czuję, ja ... - urwała, kiedy położył dłoń na jej ustach.
- Nic nie mów - poprosił, zabierając rękę. - My¬ślę, że oboje najbardziej potrzebujemy teraz snu.
¬Po czym wziął ją w ramiona i dodał: - Wybacz, ko¬chanie. Nigdy nie potrafiłem oprzeć się

background image

włosom ta¬kim jak twoje.
Leżała wygodnie w jego objęciach, kiedy po minu¬cie lub dwóch zauważyła, że Nicholas śpi w
najlep¬sze. Wyswobodziła się z uścisku z zamiarem pójścia w ślady swego męża. Uśmiechając się,
pomyślała, że nie było aż tak źle i od czasu do czasu pozwoli Nicho¬lasowi spełnIać małżeńskie
obowiązki.
Obudziła się tylko raz tej nocy, nękana koszma¬rem. Jej przerażenie spotęgowało się, kiedy ujrzała
leżącego obok siebie mężczyznę. Sen zmieszał się z jawą, na szczęście stopniowo zaczęła jej
wracać pa¬mięć. Słyszała spokojny oddech Nicholasa, nie wi-
działa go jednak, gdyż w pokoju panowały egipskie ciemności. Wymacała dotykiem jego ramię, a
potem tors. Poruszył się niespokojnie, a Eleonora szybko
cofnęła rękę•
- Ach, no cherie - wymamrotał.
Eleonora zachichotała, a po chwili zapadła w sen. Obudziło ją blade światło poranka. Nicholas
ciągle
spał. Cóż za ulga, najgorsze miała już poza sobą; zo¬stała żoną, a co najważniejsze, jej mąż nie
okazał się potworem. Rozkoszowała się widokiem śpiącego, bezbronnego Nicholasa. Był, bez
wątpienia, przystoj¬nym mężczyzną, choć podobnie jak jego brat, miał, zdaniem Eleonory, zbyt
delikatne rysy. Opadający na oczy niesforny kosmyk włosów dodawał mu uroku.
Wróciła myślami do wydarzeń zeszłej nocy. Oka¬zał się miły i cierpliwy. Zawdzięczała mu wiele,
dla¬tego postanowiła, że zrobi wszystko, aby nie przyspa¬rzać swemu mężowi kłopotów.
Od strony drzwi do sąsiedniego pokoju rozległo się ciche pukanie. Eleonora niepewnie szturchnęła
męża, ale w odpowiedzi usłyszała tylko cichy po¬mruk. Wstała pośpiesznie, narzuciła szlafrok i
otwo¬rzyła drzwi służącemu.
- Nie mogę go dobudzić, Clintock!
Służący podszedł bliżej. - Ostrzegałem go, proszę pani, ale pan nie da sobie nic powiedzieć.
- Co mu dolega?
_ Zmęczenie, proszę pani. Od kilku dni sypia
po parę godzin, a to się przecież odbija na jego kon¬dycji fizycznej.
Clintock uznał chyba, że za bardzo się spoufalił,
bo nagle zmienił ton na oficjalny i powiedział: ¬Przepraszam. Nie ma powodów do obaw.
Przygoto¬wałem śniadanie w pokoju obok, tak jak pan kazał. Proszę pójść się posilić, a ja go
obudzę•
- Och, nie, proszę go nie budzić - zaprotestowała Eleonora.
- Rozkaz to rozkaz, proszę pani. Pan kazał, żeby go obudzić o tej porze, a to i tak później niż
zwykle. Kiedy pan wydaje polecenie, trzeba je wykonać, pro¬szę mi wierzyć.
Zdaniem Eleonory nawet kanonada armatnia nie zdołałaby obudzić jej męża, ale Clintock chyba
wie¬dział, co robi. Energicznymi szarpnięciami i perswa¬zjami złamał wreszcie opór Nicholasa,
który w koń¬cu otworzył oczy.
- Do diabła! - zaklął i z powrotem je zamknął. ¬Dlaczego budzisz mnie o tak nieludzkiej porze?
- Dochodzi dziewiąta, proszę pana - oznajmił Clintock niewzruszenie.- Pańska żona jest tutaj.
- Kto? - spytał błądząc wzrokiem po pokoju nie¬przytomnie, zanim dostrzegł ją wreszcie. -
Eleonora. Wybacz, naj droższa, kawalerskie nawyki.
- Śniadanie gotowe - oznajmił służący, podając odzienie swemu panu i dyskretnie go zasłaniając.
- Chodźmy na śniadanie - zarządził Nicholas, i chwyciwszy ją za rękę, poprowadził do pokoju
obok.
O dziwo, Eleonora nie czuła skrępowania. Zjedli obfity posiłek, rozmawiając o błahostkach przez
wzgląd na służącego. Kiedy skończyli, Eleonora wró¬ciła do swojego pokoju i zadzwoniła po jedną
z po¬kojówek. Potrzebowała pomocy przy rozczesywaniu włosów. Dziewczyna szybko się z nimi
uporała, za¬platając je w warkocz, a Eleonora dokończyła dzieła, upinając go w ciasny węzeł.
Zapłaciła pokojówce, po czym założyła swój strój podróżny i rozejrzała się po pokoju. Chciała go
zapamiętać.
Schodziła po schodach i zastanawiała się, jak po¬winna odnosić się do lorda Stainbridge'a.

background image

Nicholas na pewno nie omieszka napomknąć o oszustwie, któ-
70

rego brat się dopuścił. Kiedy weszła do salonu, na¬tychmiast zauważyła jakieś dziwne napięcie
między braćmi. Nicholas zachowywał się normalnie, nato¬miast lord wydawał się wyraźnie
zażenowany. Spo¬dziewał się zapewne wymówek, ale Eleonora wolała nie wracać do sprawy
gwałtu. Chciała o tym jak naj¬szybciej zapomnieć. Pozostała jednak jeszcze kwe¬stia mieszkania
pod jednym dachem z lordem Stain¬bridge'em. Nie wyobrażała sobie obcowania z tym
człowiekiem, zwłaszcza pod nieobecność męża.
Jej obawy okazały się jednak nie uzasadnione, po¬nieważ zaraz po przybyciu do Londynu Nicholas
oznajmił, że Eleonora zamieszka z nim.
- Ależ, Nicky. Nie możesz zmuszać Eleonory do przebywania w jakimś obskurnym miejscu -
pro¬testował lord. - Zamieszkacie ze mną do czasu, kie¬dy znajdziesz bardziej odpowiedni adres.
Kupię ci dom, jeśli chcesz.
_ Dziękuję, Kit, ale to nie będzie konieczne - od¬parł Nicholas, uśmiechając się ze smutkiem.
Zapew¬niam cię, że mój dom znajduje się w odpowiednim miejscu. Przy Lauriston Street.
Nastąpiła chwila ciszy, a Eleonora zauważyła, że lord Stainbridge najwyraźniej osłupiał ze
zdziwienia. Szybko jednak doszedł do siebie.
_ Urządzenie domu zajmie z pewnością trochę
czasu - powiedział.
_ Nie sądzę - odparł Nicholas. - Kupiłem go trzy la-
ta temu. Trzeba tylko przygotować pokój dla dziecka.

Lord poczerwieniał gwałtownie na te słowa. Nicholas zauważył zranione spojrzenie brata.
_ Przykro mi, Kit. Taki dom to doskonała inwesty¬cja. Rzadko w nim bywam, ale zatrzymywałem
się tam, ilekroć myślałeś, że mieszkam u przyjaciół. Po¬zwalało mi to pozostawać z dala od tego
całego to- warzyskiego zamieszania. Przepraszam, że ci nie po¬wiedziałem, ale dotrzymywanie
tajemnic nie wycho¬dzi ci najlepiej, braciszku.
Lord Stainbridge, wyraźnie oburzony i zraniony do żywego, wziął Eleonorę na bok i powiedział jej,
że jeśli zechce, może zamieszkać w jego domu. Odmó¬wiła naj uprzejmiej, jak potrafiła,
zdziwiona, że od¬ważył się jej to zaproponować.
Miała jednak mieszane uczucia. Wiedziała, że nie potrzebuje ochrony przed mężem, a lord
Stainbridge i tak nie nadawał się na opiekuna. Z drugiej strony, uważała, że Nicholas Delaney ma w
sobie coś z liber¬tyna i w jego domu mogą panować zwyczaje podobne do tych, które poznała w
domu swojego brata.
Dom przy Lauriston Street okazał się jednak uro¬czą i stylową rezydencją. Czarne wypolerowane
drzwi z mosiężnymi okuciami zostały otwarte przez nobliwego kamerdynera. Eleonora weszła.
Otoczyła ją aura bogactwa i dobrego smaku. Czuła ją tak na¬macalnie, jak unoszący się w
powietrzu zapach wo¬sku do polerowania drewna. Cudownie.
Było to jednak typowo męskie wnętrze. Na czas wnoszenia rzeczy Nicholas zaprowadził ją do
zapeł¬nionej po brzegi książkami biblioteki.
- Jaki piękny pokój - powiedziała, muskając ręką orzechowe biurko. - Pewnie nie każdy może tu
wchodzić.
- Ty zawsze, Eleonoro. Jeśli zażyczę sobie, aby nikt mi nie przeszkadzał, dam ci znać. Z czasem
urządzimy dla ciebie buduar, a na razie zostaniesz tutaj. To najprzytulniejszy pokój w całym domu.
Jak widzisz, nie powiedziałem Kitowi całej prawdy. W rzeczywistości do zamieszkania nadaje się
tylko moja sypialnia, jadalnia i ta biblioteka.
- Lord Stainbridge nie wyglądał na zadowolone¬go, kiedy dowiedział się, że kupiłeś dom w
tajemnicy przed nim.
Nicholas przerzucał niedbale papiery na biurku.

background image

- Mój brat to dziwny człowiek. Nienawidzi więk¬szości ze swych obowiązków, ale znajduje
ogromną przyjemność w odgrywaniu przede mną dobrotliwe¬go despoty. Ciebie potraktował
podobnie, jak sądzę. Bez względu na to, jak bardzo go kocham, nie zamie¬rzam siedzieć u niego w
kieszeni. Nam obu nie wy¬szłoby to na dobre.
Eleonora przyznała mu w duchu rację. - Utrzyma¬nie takiego domu musi kosztować fortunę. Czy
war¬to, dla trzech pokoi?
- Miałem taki kaprys. Wspominałem już, że to świetna inwestycja, a poza tym mój azyl, w którym
mogłem się ukrywać przed czyhającymi na mnie swatkami. Dzięki tobie, moja droga, i tego ciężaru
się pozbyłem.
To, co powiedział, było miłe, ale jednocześnie uświadomiło jej, że Nicholas nie zamierzał się żenić.
- Szczery jesteś - powiedziała z namysłem. - Służ¬ba w tym domu pewnie też wie o wszystkim.
Wyniosłość, zjaką spojrzał, dawała wyraz jego nie¬zadowoleniu.
- Czy byłoby zbyt dużą przesadą, gdybym oczeki¬wał, że nie zechcesz wypytywać służących o
swojego męża? - spytał.
- Służby nie trzeba pytać. Wystarczy pozwolić im się wygadać. Zazwyczaj wiedzą o wszystkim.
- Dobry Boże, mam nadzieję, że nie wiedzą wszystkiego - powiedział ze śmiertelną powagą.
Eleonora cofnęła się pamięcią do wydarzeń z dnia ich ślubu i znowu poczuła się niepewnie.

- Proszę cię Eleonoro, abyś przez kilka najbliż¬szych tygodni udawała słodką idiotkę. Choć,
prawdę mówiąc, jeśli mam spędzić z tobą resztę życia, wolał¬bym, abyś pozostała sobą.
Schlebiła jej ta uwaga. Zaczęła się jednak zastana¬wiać, co też takiego miało się wydarzyć przez te
naj¬bliższe tygodnie. Zanim zdążyła zapytać, przyszedł kamerdyner, oznajmiając, że służba czeka,
gotowa do prezentacji. Hollygirt, bo tak się nazywał, przed¬stawił gospodynię a jednocześnie swą
żonę, kuchar¬kę - panią Cooke, lokaja, pokojówkę, stajennego oraz liczną grupkę pomniejszych
służących. Hollygirt powitał państwa w imieniu służby, po czym gospody¬ni zaprowadziła
Eleonorę na górę.
Pani Hollygirt otworzyła drzwi prowadzące do jed¬nego z pomieszczeń. - Sypialnia pana -
obwieściła.
Ten pokój również wzbudził zachwyt Eleonory; przestronny z ogromnymi oknami, przez które
wpada¬ło dużo światła, i udrapowanymi nad nimi zasłonami z brązowego aksamitu obszytego
złotem. Pokój urzą¬dzono bardzo nowocześnie, na podłodze jednak leżały dwie, naturalnych
rozmiarów, skóry niedźwiedzie.
Eleonora zobaczyła wyszczerzone w jej kierunku kły. - Wielkie nieba! - krzyknęła.
- Ohydztwo - zawyrokowała pani Hollygirt. - Pan trzyma przedziwne rzeczy, proszę pani. Miło, że
za¬mieszka tu jakaś kobieta.- Wskazała drzwi po obu stronach pokoju. - Tamte prowadzą do
garderoby pana, a za tymi znajduje się pani garderoba. Mało używana, dlatego tak tu ponuro.-
Twarz gospodyni stężała, gdy zdała sobie sprawę z popełnionego nie¬taktu, ale Eleonora nie
zareagowała.
- Chciałabym urządzić ją po swojemu, pani Hollygirt. Gospodyni zaprowadziła ją do drugiej,
nieume¬blowanej sypialni. Utrzymana w przesłodzonej różo-
wo-zielonej kolorystyce, odbiegała stylem od reszty domu.
_ W tym pokoju, pozostałych dwóch sypialniach
llI'az pokojach dziecinnych pan niczego nie zmieniał. 'I, pewnością każe je pani na nowo urządzić.
- O, tak. Zajmę się tym niezwłocznie.
Eleonora nie mogła powstrzymać się od uśmie¬dm. Dom był również jej i mogła nim
rozporządzać. '1,astanawiała się, jakie fundusze zostaną na ten cel przeznaczone i czy decyzję w tej
sprawie podejmie lord Stainbridge.
W garderobie krzątała się pokojówka, układając
przyniesione tutaj rzeczy Eleonory.
- To lenny - poinformowała Eleonorę pani Holly¬girt. - Dobra z niej dziewczyna tylko straszna
gadu¬la. Jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, Jenny zo¬stanie pani służącą, dopóki nie znajdzie
się ktoś bar¬dziej odpowiedni na to miejsce. O ile nie przywiozła pani ze sobą pokojówki z

background image

zagranicy.
Eleonora z satysfakcją zauważyła, że Hollygirto¬wie nie zostali wtajemniczeni w sprawę jej
małżeń¬stwa. Przystała na propozycję pani Hollygirt, która aż pokraśniała z radości. Eleonora
podziękowała jej, a pokojówkę poprosiła o gorącą wodę. W ten oto sposób pozbyła się towarzystwa
i została sama w "mało używanym" pokoju. Rozmyślała o kobie¬tach, które Nicholas Delaney
sprowadzał kiedyś do tego domu. Zapewne szczególne to były kobiety. Dobry smak i gust kłóciły
się z reputacją awanturni¬ka i miłośnika rozwiązłych niewiast.
Dostrzegała braki swego męża, ale ani na chwilę nie zapominała o swoich. Nie była pięknością, a
co gorsza liczyła sobie już ponad dwadzieścia dwie wio¬sny. Rysy miała regularne, ale dość
pospolite, a jedy¬ną rzeczą, która ją wyróżniała, były długie, gęste wło-
sy. Cóż z tego, kiedy długie włosy wyszły ostatnio z mody. Nie mogła pochwalić się żadnym
talentem ani umiejętnością, nie odebrała też starannej eduka¬cji. Zrobiło jej się smutno.
Na szczęście Eleonora nie należała do osób, które łatwo się poddają, dlatego zamiast pogrążać się w
rozpaczy, postanowiła skupić się na swoich zale¬tach. Stanęła przed lustrem, aby ocenić, czy ma
ja¬kieś mocne strony. Włosy były niewątpliwym atutem. Jak on to powiedział?
Nigdy nie potrafiłem opneć się włosom takim jak twoje.
Niestety szara suknia wdowy Childsey, którą cią¬gle miała na sobie, nie podkreślała zalet
proporcjo¬nalnej i krągłej figury Eleonory. Nie tak powinna no¬sić się młoda żona fascynującego
mężczyzny. Szybko jednak skarciła się za tę myśl. Nicholasowi nic po atrakcyjnym wyglądzie
małżonki, zwłaszcza że większość czasu zamierzał spędzać poza domem.
Z zamyślenia wyrwała ją pokojówka, która przy¬niosła gorącą wodę. Eleonora umyła się i
poprosiła o podanie niebieskiej sukni - ta również pochodziła z czasów wdowy Childsey.
- Nie trzeba jej wyprasować, Jenny? - spytała.
- Chyba nie, proszę pani ... - wydukała dziewczy-
na, płoniąc się okrutnie. - Już ją prasuję.
- Pokaż. Nie, nie trzeba - Eleonora uspokoiła Jen¬ny, zadowolona, że w tym domu znajduje się
ktoś, kto też się denerwuje.
Dalsze czynności przebiegały już sprawnie, a kiedy po skompletowaniu garderoby Eleonora
spojrzała w lustro, zobaczyła w nim odbicie wdowy Childsey. - Pracowałaś już kiedyś jako
pokojówka? - spyta¬ła, a J enny znowu poczerwieniała.
- Raz czy dwa, dla gości - wybąkała.
76

Eleonora domyśliła się, o jakich gościach mowa. - Potrafiłabyś ułożyć mi włosy.
- Tak, proszę pani - ucieszyła się Jenny. - Znam
kilka prostych fryzur. Ciągle się uczę, bo chciałabym kiedyś zostać pokojówką jakiejś szacownej
damy.
Jenny bez trudu rozczesała długi warkocz Eleono¬ry, lecz kiedy przyszło do układania fryzury,
przyzna¬la, że jeśli jej pani chce mieć nowoczesne i stylowe uczesanie, włosy trzeba skrócić i
utrefić. Pokojówka na powrót zaplotła warkocze, które następnie upięła wysoko w koronę,
pozostawiając kilka luźno opadają¬cych pasm, podkręconych za pomocą żelazka. Ele¬onora
musiała zatem zadowolić się staromodnym uczesaniem. Zastanawiała się, czy nie obciąć włosów.
Rozmawiały o tym z Jenny, kiedy do drzwi rozległo się pukanie, a po chwili do garderoby wszedł
Nicholas. - Typowa kobieta - powiedział z uśmieszkiem. ¬Ledwo zdążę się do niej przyzwyczaić, a
już zmienia się nie do poznania.
Złapał za kosmyk lśniących włosów, a Eleonora poczuła, że jej twarz oblewa się rumieńcem.
- Wiesz przecież, że wolę rozpuszczone włosy ¬dodał, i nie zważając na obecność pokojówki,
cmok¬nął Eleonorę w szyję. - Wychodzę na chwilę, kocha¬nie. Mam kilka spraw do załatwienia,
ale przede wszystkim muszę złożyć wizytę twemu bratu. Prze¬stanie cię wreszcie nękać. Wrócę na
kolację - poin¬formował i wyszedł.
Popatrzyły na siebie z uśmiechem. - Ze ścinania nici - powiedziała zrezygnowana, ale w głębi
duszy cieszyła się, że nie rozstanie się z włosami. - Liczę, na twoją pomoc w układaniu tego stogu

background image

siana, Jen¬ny. Jeśli będziesz radzić sobie tak jak do tej pory, nie widzę powodu, abyś nie mogła
zostać moją pokojów¬ką na stałe.
Eleonora dawno już wyszła z pokoju, a Jenny cią¬gle stała, uśmiechając się szeroko.
Ponieważ do kolacji zostały niecałe dwie godziny, Eleonora napiła się tylko herbaty. Postanowiła
przy¬zwyczajać się do roli pani domu, niestety lata spę¬dzone pod opieką brata sprawiły, że
odwykła od cy¬wilizowanych zwyczajów. W domu Lionela służących trzeba było szukać, tutaj
wzywało się ich za pomocą dzwonka. Zażenowana nacisnęła dzwonek i po chwi¬li zjawiła się pani
Hollygirt. Eleonora poprosiła ją, aby pokazała jej resztę rezydencji.
Tak jak przypuszczała, wszędzie panował wzoro¬wy porządek, a dom, poza kilkoma
pomieszczenia¬mi, które wymagały remontu, wyglądał stylowo i ele¬gancko.
Umówiła się z gospodynią na cotygodniowe sprawdzanie rachunków, gdyż jak sądziła, Nicholas
życzyłby sobie tego, po czym udała się do biblioteki. Do kolacji zostało jeszcze sporo czasu,
postanowiła więc rozejrzeć się za jakimiś książkami o dekorowa¬niu wnętrz. Nie znalazła nic
takiego, a przy okazji doszła do wniosku, że nie powinna niczego plano¬wać, skoro nie wie, jaką
sumą może dysponować. Zarzuciła poszukiwania i zaczęła przyglądać się pół¬kom. Lubiła książki,
a poza tym mogła dowiedzieć się czegoś o swoim mężu.
Księgozbiór stanowiła zbieranina książek o prze¬różnej tematyce; od geografii, poprzez rolnictwo i
gospodarkę rolną po inżynierię. Napisane greką i łaciną książki podróżnicze stały obok klasyki.
Zna¬lazła też francuskie, hiszpańskie, włoskie i najpraw¬dopodobniej portugalskie. Zastanawiała
się, czy jej mąż zna te wszystkie języki. Książki wprawdzie nosi¬ły na sobie ślady czytania, ale
może Nicholas odzie¬dziczył je po poprzednich właścicielach.
Jakież było jej zdziwienie i radość, kiedy pośród tej mieszaniny tematów i języków odkryła również
półkę ze współczesnymi powieściami. Wiedziała już czym zapełni czas wolny od innych zajęć.
Ciekawe, czy Nicholas ma opublikowaną niedawno Dumę i uprzedzenie albo Giaura Byrona. Nie
znalazła żad¬nej z nich, ale trafiła na inne równie interesujące. Wahała się pomiędzy Kamilą i
wędrowcem Frances Burney, Diabłem z Sycylii i Cudownymi zaślubinami. Po chwili zastanowienia
wybrała tę ostatnią•
Eleonora zeszła na dół i już miała usiąść z książką, kiedy jej uwagę przykuła leżąca na stole teczka.
Otwo¬rzyła ją niepewnie, a jej oczom ukazał się zachwycają¬cy widok - przepiękne orientalne
ryciny, jakich nigdy wcześniej nie widziała. Zapomniała o powieści i za¬częła przeglądać te
arcydzieła. Kiedy skończyła, zro¬zumiała, jak niewiele łączy ją z właścicielem tego do¬mu. Co
kolekcjoner wyrafinowanych dzieł sztuki mógł mieć wspólnego z osobą tak bezbarwną jak ona?
Zgodnie z planem lorda Stainbridge'a, miała zo¬stać uległą żoną rzadko goszczącego w domu
męża. Niestety, za sprawą Nicholasa Delaneya Eleonorze przestał się ten plan podobać. Nicholas
Delaney Ele¬onorę zauroczył. Pragnęła go poznać i zrozumieć. Pragnęła poznać tajemnicę jego
życia.
Westchnęła i wróciła na ziemię. Niewiele mogła mu zaoferować, ale postara się dać z siebie
wszystko. Obiecała sobie, że będzie miłą, zadowoloną i niewy¬magającą żoną, i tak pokieruje
swoim życiem, aby Ni¬cholas, jeśli zechce od nięj odejść, nie czuł się winny.
Z ciężkim sercem powzięła jeszcze jedno postano¬wienie: będzie lepszą kochanką, nie musi
przecież leżeć jak kłoda. Nie znaczyło to, że przestała się bać. Nicholas zeszłej nocy zachowywał
się z dużą ostroż¬nością, lecz kiedyś może się przecież zapomnieć.
Eleonora uprzytomniła sobie, że od dłuższego czasu zaciska pięści. Zwolniła uścisk. Na dobry
po¬czątek walki ze strachem.
*
Nicholas Delaney wyszedł z domu swego szwagra, uśmiechając się cierpko. Po tej krótkiej wizycie
udał się do eleganckiego pałacyku przy Grosvenor Squ¬are. Gdy przybył na miejsce, został
zaprowadzony do luksusowo urządzonego gabinetu, gdzie czekał na niego barczysty jegomość
około pięćdziesiątki.
- Pan Delaney - zapowiedział gościa lokaj.
Lord Melcham poderwał się z fotela. - Delaney!
Cieszę się z naszego spotkania.

background image

- Ja również, milordzie - odpowiedział Nicholas, sadowiąc się wygodnie.
- Rząd jest panu bardzo wdzięczny za pomoc ¬powiedział lord.
- Niczego jeszcze nie zrobiłem, wykonałem jedy¬nie polecenie i odnowiłem znajomość z madame
Bellaire - odparł Nicholas, odbierając od lorda kie¬liszek sherry.
- Rozumiem, że razem płynęliście do Anglii. Brawo! Nicholas sączył sherry. - Zbieg okoliczności -
od¬parł. - Ze względów osobistych musiałem wracać do domu i nie wiedziałem, że Teresa ze mną
podró¬żowała. Rozmawialiśmy krótko w Newhaven.
- Krótko? - zdziwił się lord. - Czy to wystarczyło, aby odnowić wasz ... związek?
- Obecność mojej żony trochę nam w tym prze¬szkodziła - odrzekł Nicholas, uśmiechając się znad
kieliszka.
Lord Melcham patrzył ze zdziwieniem. - Co też pan wygaduje, przecież nie jest pan żonaty!
- Jestem. Od niedawna.
Lord poczerwieniał na twarzy, wstał z fotela i za¬czął się nerwowo przechadzać po pokoju.
_ Niezłe z pana ziółko, Delaney! Niecały miesiąc temu w ogóle nie myślał pan o żeniaczce. W jaki
spo¬sób zamierza pan teraz zajmować się naszą sprawą?
Nicholas spochmurniał. - Małżeństwo to moja prywatna sprawa - powiedział spokojnym głosem.
_ Hal O jeden flirt za dużo i proszę jak się skoń-
czyło!
_ Za pozwoleniem, sir. Zapewniam pana, że moje
życie prywatne nie pokrzyżuje naszych planów. Jedy¬ną przeszkodą może okazać się pewien
młodzieniec, z którym widziałem Teresę w Newhaven, a którego towarzystwo wydawała się bardzo
cenić.
Twarz lorda Melchama przybrała wyraz, który przy¬prawiał jego podwładnych o dreszcze. -
Słyszałem, że w Wiedniu darzyła cię bardzo głębokim uczuciem. J e¬stem przekonany, że ...
wkładając w to trochę wysiłku intelektualnego, potrafisz wskrzesić ten płomień.
Nicholas napotkał wyzywające spojrzenie lorda
Melchama.
_ Zrobię wszystko co w mojej mocy, aby wywiązać
się z zadania. Moim zdaniem, nie powinno to nam przysporzyć większych kłopotów i pomimo
dowo¬dów, jakie udało wam się zgromadzić, wątpię, aby Teresa uczestniczyła w spisku mającym
na celu uwol¬nienie Napoleona, albo odpowiadała za śmierć An¬stable'a. Teresa nie miesza się w
politykę i nienawi¬dzi przemocy, a co najważniejsze, myśli tylko o sobie.
Melcham wzruszył ramionami, i zapewne uznając, że jego plan nie jest zagrożony, przestał
nerwowo chodzić i usiadł.
_ Może zależy jej na względach Bonapartego. Po-
noć to bardzo atrakcyjna kobieta.

81


- Bardzo. Jest również zbyt mądra, aby nie wie¬dzieć, że czasy, kiedy znajomość z Napoleonem
gwa¬rantowała bogactwo i chwałę, minęły bezpowrotnie. Jego czas się skończył.
- To prawda, choć niektórzy z nas czuliby się bez¬pieczniej, gdyby Bonaparte znajdował się w
odle¬głym zakątku świata zamiast na Elbie - mówił lord, przyglądając się młodemu człowiekowi,
zwerbowa¬nemu do pracy w tajnych służbach. Delaney był bez wątpienia przystojny, ale w jakiś
szczególny, trudny do sprecyzowania sposób. Jego spojrzenie i gesty miały w sobie to coś, co
wyróżniało go spośród in¬nych. Lord rozumiał teraz, dlaczego jego człowiek w Paryżu twierdził,
że Delaney może zawrócić w gło¬wie każdej niewieście.
Lord Melcham znał się na ludziach. Ten, który sie¬dział teraz w fotelu obok był, zdaniem lorda,
inteligent¬ny i z charakterem, choć nieprzewidywalny. Nie lubił tych znudzonych
arystokratycznych bubków, którym wydawało się, że praca dla wywiadu to świetna zabawa.

background image

Anstable był jednym z nich, i proszę, jak skończył.
- A zatem, nie rezygnuje pan?
- Nie.
- W takim razie, panie Delaney, dziękuję i powo-
dzenia. Wojna się skończyła, a obowiązkiem każde¬go szanującego się mężczyzny powinno być
dbanie o utrzymanie pokoju - powiedział lord, i zdając so¬bie sprawę, że jego rozmówca może
żywić do niego urazę za czynione mu wyrzuty, dodał nieco łagod¬niejszym tonem: - Romans z
piękną kobietą to chy¬ba niezbyt przykry obowiązek?
Na twarzy Nicholasa malował się chłód. - Przeciw¬nie, milordzie, bardzo nieprzyjemny, ale dla
dobra kraju gotowy jestem na każde cierpienie. Miłego dnia.
Melcham stał, gapiąc się na drzwi. Cholerny I)elaney, pomyślał. Po chwili doszedł do wniosku, że
dla dobra sprawy nie warto przejmować się zranio¬nymi uczuciami. Z Nicholasem Delaneyem
postano¬wił jednak obchodzić się nieco ostrożniej.
*

Wróciwszy do domu, Nicholas zastał Eleonorę po¬grążoną w lekturze Cudownych zaślubin.
Pocałował ją w policzek.
- Co porabiałaś, moja droga? - spytał i spojrzał na okładkę książki. - Czy rzeczywistość nie jest dla
ciebie wystarczająco cudowna?
Parsknęli śmiechem. Opowiedziała pokrótce, czym zajmowała się pod jego nieobecność. Nicholas
pochwalił jej pomysł cotygodniowej kontroli rachun¬ków, po czym został poproszony o relację ze
swojego wyjścia do miasta.
- Oprócz spotkania z twoim bratem, wyjątkowo nieprzyjemnym indywiduum, załatwiłem jeszcze
pewną sprawę•
- Co powiedział Lionel? - spytała i poczuła, że ro¬bi jej się niedobrze na samą myśl o bracie.
Nicholas roześmiał się•
- Jego opanowanie i tupet zasługują na uznanie.
Nie tylko wyraził zadowolenie, że zyskał nowego członka rodziny, ale próbował pożyczyć ode
mnie pieniądze. Miałem ochotę go uderzyć, ale wątpię, czy zepsułoby mu to humor. Nie musisz się
go oba¬wiać, Eleonoro. Jestem przekonany, że twój brat nie zechce ze mną zadzierać.
- Dzięki Bogu. - Zaczynała wierzyć, że jej kosz¬mar pomału dobiega końca.
Nicholas skierował rozmowę na książki, a podczas kolacji opowiadał o swoich podróżach, od
Francji i Au¬strii począwszy, na Chinach i Ameryce skończywszy.
Wydał polecenie, aby służący podał do stołu i zo¬stawił ich samych. Pożywiali się, siedząc przy
małym stoliku, otoczeni światłem świec, i mogłoby się wyda¬wać, że poza nimi nie ma nikogo na
świecie. Eleono¬rę przepełniała radość i szczęście.
- Podróżowanie do takich miejsc z pewnością wiąże się z wieloma trudami. Słyszałam, że rejs
naj¬znakomitszym statkiem może okazać się uciążliwy na długich dystansach.
- Prawda - odpowiedział z przekonaniem - ale to bez znaczenia. Lubię wygody, jak każdy, ale
uważam, że nie należy z obawy przed drobnymi niedogodno¬ściami stąpać tylko po utartych
szlakach.
- Nie nazwałabym drobną niedogodnością porwa¬nia przez chińskich piratów - powiedziała
Eleonora z uśmiechem, ale kiedy zastanowiła się nad tym, co usłyszała, otrzeźwiała.
- Czasami trudno zejść z tych utartych szlaków, nawet jeśli nie są szczególnie wygodne.
- Zwłaszcza kobietom - przytaknął. - Chyba że są bo¬gate albo bardzo odważne. Spotkałem kiedyś
misjonar¬kę na Cejlonie, która przyjechała tam wbrew woli rodzi¬ny. Na pewno słyszałaś też o
lady Hester Stanhope.
Eleonora znowu poczuła się nic niewarta.
- Pewnie uważasz, że jestem do niczego, skoro nie zrobiłam nic, aby uczynić me życie
znośniejszym.
Położył dłoń na grzbiecie jej ręki i rzekł: - Nie, ty dopiero zaczynasz, a kobiety, o których
wspomnia¬łem, są od ciebie dwa razy starsze.

background image

- Słuchając cię, można by wywnioskować, że je¬stem jeszcze dzieckiem, a przecież mam już swoje
la¬ta - powiedziała ze śmiechem.
84

Nicholas pstryknął palcami z dziwnym błyskiem w oku.
_ Jesteś młodą kobietą i masz przed sobą co naj-
mniej sześćdziesiąt lat życia. Sześćdziesiąt lat wolno¬ści. Mój kolejny prezent ślubny dla ciebie.
Zrób
z niego użytek.
Wpatrywała się w niego. Bała się, gdy wpadał w ta-
ki nastrój.
_ Nie wiem, co masz na myśli.
- Dowiesz się•
W tej samej chwili przypomniała sobie, że prze-
cież większość czasu spędzą osobno. Przypuszczała, że wiele kobiet miałoby jej czego
pozazdrościć: wszelkie małżeńskie przywileje bez mężowskiej
kontroli.
_ Dziękuję za prezent - powiedziała z wymuszo-
nym uśmiechem.
Nicholas najprawdopodobniej domyślił się ambi-
walentnych odczuć Eleonory, bo odparł z szerokim
uśmiechem:
_ Mam nadzieję, że nie rzucam pereł przed wieprze.
A propos, chciałbym ci coś pokazać. Musimy przejść do gabinetu, jeśli nie masz nic przeciwko
temu.
Po drodze do gabinetu Eleonora ciągle rozmyśla¬ła o danej jej wolności. Kiedy usiedli już przy
komin¬ku, a Nick raczył się kieliszkiem porto, poprosiła, aby i jej nalał. Uniósł brwi zdumiony.
- Pijasz porto?
Och, że też zawsze musiała wyrwać się z czymś
nieprzemyślanym i głupim.
_ Nigdy wcześniej nie próbowałam. Może chcia-
łam zejść z, jak to określiłeś, utartego szlaku. Prze¬praszam, to niedorzeczny pomysł.
Wyciągnął rękę i dotknął jej dłoni. - Ależ skąd.
Nie powinienem był się dziwić twej prośbie - powie- dział, podając jej kieliszek. - Niestety mam
tylko wy_ trawne. Nie każdemu smakuje.
Eleonora upiła łyk złocistego płynu. Był mocny i aromatyczny. Smakował jej.
Nicholas uzupełnił kieliszki i wzniósł krótki toast: - Za .twoje przygody, kochanie.
- Zartujesz sobie ze mnie? - spytała z pretensją,
ale nie powiedział niczego, za co można by się na niego gniewać.
- Nie - odparł z powagą - jestem pełen podziwu.
Tylko idiota skacze w przepaść. - Siedział naprzeciw¬ko niej i patrzył z uśmiechem w ogień. - Moją
pierw¬szą podróż odbyłem, kiedy miałem dziesięć lat. Uciekłem z domu i zamierzałem zaciągnąć
się na statek, ale zanim to nastąpiło, ojciec mnie znalazł. Nie miałem mu tego za złe. Dlatego
ostrzegam, że jeśli za bardzo zatracisz się w swojej przygodzie z porto, będę interweniował -
powiedział z szerokim uśmiechem.
Uniosła brwi i spojrzała zuchwale. - A zatem mu¬szę mieć twoje pozwolenie?
- Oczywiście. Do czasu, kiedy przestaniesz się przejmować tym, co mówię i postanowisz się
zbunto¬wać. Planujesz jakieś nowe przygody?
Eleonorę przepełniało nieznane jej do tej pory szczęście - uczucie tak niezwykłe jak smak porto,
które piła. Najprawdopodobniej porto było główną przyczyną tego błogostanu, ale nie miało to dla
niej w tej chwili znaczenia.
- Potrzebuję nowych ubrań - odparła. A po chwi¬li dodała nieśmiało: - Potrzebuję pieniędzy.

background image

- Dobry Boże, nie pomyślałem o tym. Wybacz, Eleonoro - przepraszał skonsternowany.
Podszedł do jednego z obrazów, odsunął go otworzył małe drzwiczki, które znajdowały się
86

w sClanie. Wyjął sakiewkę i podał ją Eleonorze. Na oko mogło się w niej znajdować ponad
dwadzie-

.

..

seta gwmeI.
- To powinno na jakiś czas wystarczyć, a później I cgularnie będziesz dostawała określoną kwotę.
Nie wydawaj ich jednak na stroje i dom, każ rachunki ze sklepów przysyłać do mnie.
Eleonora zaniemówiła z wrażenia. - Na co mam zatem wydawać te pieniądze?
- Na co chcesz. - Wzruszył ramionami. - Za¬kończmy już ten temat. Obiecałem, że coś ci pokażę -
powiedział i wyjął kilka pudełek z sejfu. - Pomyśla¬lem, że może spodoba ci się któraś z tych
błyskotek. Przy najbliższej okazji kupię jakiś drobiazg specjal¬nie dla ciebie, tymczasem wybierz
sobie coś z tej zbieraniny. Kit ma jakąś biżuterię rodową i z pewno¬ścią zażyczy sobie, abyś ją
nosiła. Zrobisz, jak uwa¬żasz, ale odradzałbym. Gdyby mój braciszek zechciał się kiedyś ożenić,
musiałabyś oddać nasze rodzinne klejnoty jego żonie.
Eleonora oglądała rozłożone przed nią błyskotki z zachwytem, z jakim dziecko ogląda nową
zabawkę. Wśród wielu broszek i pierścieni znajdował się rów¬nież delikatnie zdobiony szafirowy
wisior oraz sznur różowych pereł. Nigdy wcześniej nie widziała czegoś podobnego.
- Cudowne - powiedziała rozmarzonym głosem. ¬Muszą być warte fortunę.
- Krocie. Dostałem je od pewnego radży w po¬dzięce za przysługę, którą mu wyświadczyłem.
Sznur takich pereł to rzadkość. Myślę, że będzie ci w nich do twarzy. Do tego jakaś prosta suknia i
możemy po¬kazać cię światu.
- Czy to oznacza, że zamierzamy bywać w towa¬rzystwie?
- leśli tylko zechcesz. Nie zawsze będę mógł ci to¬warzyszyć, ale z pewnością niebawem zawrzesz
wiele nowych znajomości. Z czasem powinniśmy też przedstawić cię rodzinie - powiedział,
krzywiąc się.¬Szafiry i perły zostaną tutaj. Wystarczy mi powie¬dzieć, że chcesz je założyć, a
wyjmę je z sejfu. Resz¬tę możesz wziąć z sobą.
Eleonora oddała naszyjnik z niechęcią. Wybrała pierścionek ze sporych rozmiarów brylantem
oto¬czonym rzeźbionym koralem.
- Ten podoba mi się najbardziej - oznajmiła. Wsunął jej pierścionek na palec serdeczny prawej ręki,
a następnie pocałował w usta. Wyglądał na zmęczonego. Umiejętnie to skrywał, ale zdra¬dzał go
głos i spojrzenie. Czy to znaczy, że tej nocy da jej spokój? Skarciła się za tę myśl, ale chcąc pójść
mu na rękę, wstała i powiedziała, że udaje się na spoczynek, pozwalając mu w ten sposób zrobić to
samo.
Eleonora siedziała przed lustrem, czekając cierpli¬wie, aż lenny skończy szczotkować jej włosy.
Spoj¬rzała na swoje odbicie i powiedziała:
- Szkoda, że nie mam zielonych oczu. Albo brązo¬wych. Zresztą, jakiekolwiek, byle nie ten sprany
nie¬bieski kolor.
- Ma pani bardzo ładne oczy - powiedziała poko¬jówka - ale można sprawić, że będą jeszcze
ładniej¬sze. Wystarczy wyskubać brwi.
- Wyskubać? Sama nie wiem. To chyba nie przy¬stoi, a poza tym musi strasznie boleć.
Pokojówka wzruszyła ramionami. - Wszyscy tak robią, proszę pani. Chcesz być piękną, musisz
cier¬pieć, jak mawiała pewna francuska dama ... - Poko¬jówka urwała w pół zdani~ i zakryła sobie
ręką usta. - Przepraszam najmocniej.
88

Eleonora roześmiała się. - Doprawdy, lenny, nie I )()wtarzaj tego pani Hollygirt, ale nie potępiam
mo¬Il:go męża za to, co robił, zanim mnie poznał. Opo¬wiedz mi o tych damach.
lenny wytrzeszczała oczy ze zdumienia, słysząc tak liberalne poglądy, ale zamiłowanie do plotek
prze¬ważyło.

background image

- Nie było ich aż tak wiele, proszę pani. Same cu¬dzoziemki i wszystkie piękne .... Nie, nie tyle
piękne, co fascynujące - opowiadała Jenny, przerywając na chwilę czesanie.
Eleonora pomyślała, że fascynująca kobieta jest jGszcze gorsza od pięknej. Wiedziała, że nie
powin¬na, ale nie mogła się oprzeć dalszym pytaniom: - Czy to były damy, czy kobiety z niższych
sfer?
Jenny musiała się chwilkę zastanowić.
- Mademoiselle Desiree to dama, na pewno, ale jak potrafiła krzyczeć i przeklinać! Wszystko po
francusku ma się rozumieć, ale można się domyślić. Pan musiał ją kiedyś nawet uderzyć, żeby się
uciszyła.
Ta ostatnia informacja nieco Eleonorę zaniepoko¬iła i sprowadziła na ziemię. Jej wyobrażenia na
temat Nicholasa były zbyt piękne, aby mogły okazać się prawdziwe.
- Madame Amelie miała doskonałe maniery. l piękne ciemne oczy. Chociaż - Jenny ściszyła głos do
szeptu - chodziły słuchy, że w jej żyłach płynie czarna krew, co by się zgadzało, bo przyjechała z
Ameryki. Miła, ale zarozumiała ...
- Myślę, że powinnyśmy zapomnieć o tych paniach
- powiedziała Eleonora, decydując się przerwać tę
wyliczankę•
- Tak jest, proszę pani - zgodziła się wesoło Jen¬ny. - Nie musi się pani niczego obawiać. Jest pani
je¬go zoną.
- Tak - powiedziała ponuro - jestem jego żoną. Upłynęło trochę czasu, zanim Nicholas przyszedł do
sypialni. Eleonora już zasypiała. W słabym świetle lampy dojrzała, jak Nicholas rozbiera się i
kładzie obok niej. Pocałował ją delikatnie w policzek i zasnął.
Chciało jej się płakać. Targały nią sprzeczne emo¬cje - od ulgi i zaskoczenia po złość.
Nie pożądał jej, przecież to oczywiste. A czego się spodziewała? Czy to oznacza, że będzie mogła
cie¬szyć się z jego obecności bez ...
Czyż nie tego chciała? I z tą myślą, bardzo nie¬szczęśliwa, zasnęła.
Rozdział V
Kiedy obudziła się następnego ranka, musiało być jeszcze bardzo wcześnie, bo w domu do¬
piero zaczynała się poranna krzątanina. Nie wycho¬dziła jednak spod kołdry, gdyż nie napalono
jeszcze w kominku i w pokoju panował straszny ziąb. Przy¬kryła się dokładnie i z braku innych
zajęć obserwo¬wała leżącego obok, odwróconego do niej plecami mężczyznę. Wyglądał jak posąg
ze złota.
Całe ciało, przynajmniej ta część, która wystawała spod przykrycia, miało odcień głębokiego brązu,
z wyjątkiem blizny, która biegła przez ramię. Wstrzy¬mując oddech Eleonora odgarnęła nieco
kołdrę, aby przyjrzeć się owej bliźnie dokładniej. To musiała być paskudna rana.
- Postrzał w Massachusetts. Nie schyliłem się w porę. Przyłapana, oderwała rękę jak oparzona, ale
Ni¬cholas odwrócił się i złapał ją za nadgarstek.
- Eleonoro - rzekł, t+śmiechając się ciepło - to nor¬malne, że interesujesz się moim ciałem, po co
zatem te ceregiele. Chętnie oprowadziłbym cię po moich bliz¬nach, ale mogłoby to być dla ciebie
krępujące.
- Wybacz - powiedziała zdecydowanie - to było perfidne, ale muszę ci się jeszcze do czegoś
przyznać.
- Tak? - spytał, trzymając jej dłoń, niczym nie za¬niepokojony.
- Dopytywałam służbę o kobiety, które tu bywały.
Nie chciałam, ale ciekawość zwyciężyła.
- Doprawdy? - spytał, lekko zaskoczony. Przyglą¬dał się jej uważnie. - W takim razie znasz
wszystkie moje tajemnice.
- Nie przeszkadza mi to.
- Dlaczego?
- A dlaczego miałoby mi przeszkadzać? Przecież
ani ja cię nie obchodzę, ani ty mnie.
Leżał na wznak z nieprzeniknionym wyrazem twa¬rzy. - Teraz to się zmieni - powiedział.

background image

Eleonora z trudem powstrzymała się od odruchowe¬go przyznania mu racji, ale powinna przecież
odwdzię¬czyć się za okazaną jej dobroć, dlatego powiedziała:
- Nie zmieni się, jeśli będziemy dyskretni. W koń¬cu nie jesteśmy typową parą, a w naszym
małżeń¬stwie nie ma miłości.
Usiadł gwałtownie i spojrzał na nią groźnie.
- Czy zawsze musisz postępować tak cholernie rozsądnie, kobieto? - Przyciągnął ją do siebie i
poca¬łował tak mocno, aż zakręciło jej się w głowie.
- Nicholas - powiedziała, kiedy odzyskała już od¬dech - nic nie rozumiem.
- Nieważne - odparł, wbijając w nią wzrok, po czym obrócił Eleonorę na bok i zaczął rozplatać jej
warkocz, muskając przy tym jej kark. Zrobiło jej

.

.

.

SIę przy]emme.
Nicholas zanurzył palce w jej włosach, po czym rozsypał je na ramiona Eleonory. Zasypywał je
lek¬kimi pocałunkami, a kiedy po chwili je odgarnął, po¬czuła jego gorące usta na swej skórze.
Poniewczasie zrozumiała jego zamiary. Zesztyw¬niała.
Nicholas zaprzestał pieszczot i przewrócił Eleono¬rę na wznak. Magia chwili prysła i Eleonora
zrozu¬miała, co zrobiła. Co on sobie o niej pomyśli? Jak się zachowa?
Nicholas wydawał się speszony, ale po chwili od¬garnął jej kosmyk włosów z oczu i spytał: - Co
się stało? Chodzi o te inne kobiety?
Pokręciła głową. - To o co?
Wolała milczeć, ale cisza stawała się nieznośna. - Ja ... czas już wstawać - wydukała.
Na te słowa Nicholas wybuchnął szczerym śmie¬chem. - Mogłabyś wymyślić coś lepszego, byle
nie ból głowy albo zmęczenie. Jeśli nie chcesz się ze mną kochać, powiedz. Wystraszyłem cię w
czasie nocy po¬ślubnej?
- Nie - odpowiedziała zaskoczona.
Uniósł brwi zdumiony szczerością Eleonory. - Już się bałem, że się przestraszyłaś. Zamierzałem
wtedy potraktować cię z większą subtelnością, ale zmęcze¬nie, wino i twoje włosy zrobiły swoje.
Jeśli to nie strach, to co?
Tak długo nalegał i wypytywał, że Eleonora musia¬ła w końcu odpowiedzieć.
- Nie sprawiasz mi przykrości, ale tak w biały dzień to nie uchodzi. Pokojówka może nadejść lada
chwila.
- Nie robimy nic złego, kochanie, i nie musimy się tego wstydzić - powiedział z wyraźną ulgą. -
Nauczę cię czerpać z życia przyjemność, ale jeszcze nie teraz.
Ton jego głosu był miły, ale Eleonora, wiedziała, że znowu go zawiodła. Najwyraźniej wszystko
miała wypisane na twarzy, bo Nicholas jęknął i rzekł: - Do¬bry Boże, niezły pasztet. A może być
jeszcze gorzej.
- Ale mówiłeś przecież, że będzie lepiej.
92
93

- Mam na myśli moje związki z kobietami, Ele¬onoro. Jak wiesz, znałem ich wiele, głównie
dziwki, ale myślę, że inne kobiety nie różnią się od nich zbyt¬nio. Przepraszam, jeśli cię uraziłem,
ale tak uważam. Mogę się oczywiście mylić, dlatego chciałbym, żebyś była ze mną szczera.
Eleonora skinęła głową potakująco, choć nie wie¬działa, czy go właściwie zrozumiała, a następnie,
kie¬rowana szlachetnymi pobudkami, zapewniła: - To nie twoja wina. Okazałeś mi dużo serca i
dobroci. Chciałabym być dobrą żoną, rób zatem wszystko, na co masz ochotę. - Gdyby spojrzała
teraz na Ni¬cholasa, ujrzałaby ból malujący się na jego twarzy.
- W tej chwili pragnę tylko leżeć i patrzeć na ciebie. Odwr~ciła głowę w jego kierunku, zdumiona.
¬Po co? Zadna ze mnie piękność.
Chwycił kosmyk jej włosów i okręcił go sobie wo¬kół palca. - Kto tak twierdzi? Piękno jest rzeczą

background image

względną, a poza tym strasznie nudną• Jeśli powie¬dziano ci, że gościłem tu piękne kobiety, to było
kłamstwo.
- Och nie, jedynie fascynujące - odparła uśmie-
chając się prowokująco.
- Tak lepiej. Zresztą ty też jesteś fascynująca.
- Ja?
- Nie powinienem w ten sposób podbudowywać
twego poczucia wartości, ale to prawda. Fascynująca. Zniewoliłaś mojego brata w kilka tygodni, a
to nie lada wyczyn.
- Widać nie na tyle, aby zechciał mnie poślubić ¬odparła bez zastanowienia i najchętniej zapadłaby
się ze wstydu pod ziemię•
Uniósł brwi. - Cóż, pozwól, że pominę milczeniem
sugestie jakoby ...
- Nie chciałam ...
94
- W każdym razie dokonałaś niemalże czegoś nie¬prawdopodobnego. Mój brat nie przepada za
dam¬skim towarzystwem. A teraz podbiłaś mnie. Jesteś niezwykła.

- Pozwól, że pominę milczeniem tę uwagę - odpo¬wiedziała, próbując nadać rozmowie lekki ton.

- Dlaczego? - dopytywał. - Czyżbyś dążyła do prze¬ciętności? Bo ja nie. Czekają nas zatem
kłopoty.

Zapadła długa cisza, aż wreszcie Eleonora zebra¬ła się na odwagę.
- To, co usłyszałam, daje wiele do myślenia. Nie wiem tylko, czy dobrze zrozumiałam. Uważasz, że
powinnam być taka jak ty?

Usiadł tak gwałtownie, że mało brakowało, a zrzu¬ciłby kołdrę.
- Tak powiedziałem? - spytał z dziwnym błyskiem w oku. - Widzę, że czeka nas wiele ciekawych
roz¬mów, kochanie. Zawsze dotykasz sedna problemu. Co się tyczy twego pytania, zapewniam cię,
że nie chciałbym Eleonory podobnej do mnie, bo chciał¬bym tę Eleonorę lubić. A teraz zamknij
oczy, naj¬droższa, gdyż zamierzam wstać, nie obrażając twoje¬go poczucia przyzwoitości.
Nie posłuchała jednak jego prośby i dzięki temu przekonała się, że opalenizna, którą podziwiała,
po¬krywa całe ciało jej męża.
Po jego wyjściu leżała jeszcze czas jakiś, rozmyśla¬jąc o tej rozmowie. Z zadumy wyrwała ją
dopiero Jenny, która pojawiła się w sypialni z filiżanką gorą¬cej czekolady. Eleonora stwierdziła, że
zaczyna mieć obsesję na punkcie swojego męża.

Kiedy zeszła do jadalni, Nicholas właśnie kończył śniadanie.
- Czy wiesz już, u kogo będziesz zamawiać stroje?
- spytał.
95

- Nie znam nikogo. Nie wiem też, ile pieniędzy mogę wydać na stroje.
Uśmiechnął się. - Ile chcesz. Nie puścisz nas z tor¬bami, o ile nie odkryjesz w sobie zamiłowania
do ha¬zardu. Z przyjemnością oddam ci do dyspozycji mo¬je nieuczciwie zdobyte pieniądze.
Eleonora zastanawiała się, z jakiego źródła te pie¬niądze pochodzą, a także czy lord Stainbridge
skła¬mał, kiedy powiedział, że jego brat znajduje się w ci꿬kiej sytuacji finansowej. Przemilczała
to jednak.
- Obawiam się, że ubieranie się zgodnie z trendami mody może okazać się kosztowne. Niestety nie
wierzę w opowieści o zdolnych żonkach, które z byle prze¬ścieradła potrafią zrobić wspaniałą

background image

suknię balową.
- Słusznie - powiedział. - Gdybyś jednak pytała mnie o radę, poleciłbym ci madame Augustine
d'Esterville. - Zapisał adres na karteczce i podał ją Eleonorze. - W przeciwieństwie do innych w jej
fa¬chu, madame naprawdę jest Francuzką, chociaż po¬wątpiewałbym w autentyczność tego "de"
przed na¬zwiskiem. Prawdziwa z niej artystka, a swoich klien¬tów dobiera bardzo starannie.
Myślę, że cię przyj¬mie. Ma słabość do mnie, a poza tym byłem jej do¬brym klientem. -
Uśmiechnął się. - Nie mam wsty¬du, prawda?
- Nie masz - zgodziła się Eleonora.
- Kit przysłał wiadomość - powiedział, wstając
od stołu. - Szykuje się kolacja rodzinna w przyszłym tygodniu, ale na pewno nie obejdzie się bez
wcześ¬niejszej wizyty ciotek. Możesz się ich spodziewać na¬wet dzisiaj.
- Dzisiaj! - wykrzyknęła.
- Myślą, że właśnie wróciliśmy z podróży poślub-
nej. Obie ciotunie są nachalne, bardzo ciekawskie i mogą wpaść w każdej chwili. Poprosiłem Kita,
aby
96
11:1 wszelki wypadek przyszedł do nas, sam też posta¬I :IID się wcześnie wrócić do domu.
To powiedziawszy, cmoknął ją w policzek i wy¬szedł.
Eleonora była przerażona. Zupełnie zapomniała, I'.l: przecież Nicholas ma rodzinę, która kiedyś
ze¬chce poznać jego żonę. Co o niej pomyślą? Co mo¬glibyo niej pomyśleć? Zobaczą nie
pierwszej młodo¬sci kobietę, siostrę cieszącego się złą sławą hulaki, która w tajemniczych
okolicznościach poślubiła ich szacownego krewniaka.
Na dodatek jedynym wsparciem miał być dla niej mężczyzna, który ją zgwałcił. Napawał ją odrazą,
ale jego obecność podczas wizyty ciotek dodałaby jej otuchy. Zastanawiające, dlaczego jej
małżonek nie wiedział, czy zdąży wrócić na czas. Cóż to za sprawy trzymały go z dala od domu?
Nie zajmował się prze¬cież polityką, nie prowadził też żadnego interesu. Oby nie okazało się, że to
francuska kochanka tak go absorbowała. Eleonora miała ochotę rzucić filiżanką w ścianę,
opamiętała się jednak i po raz kolejny po¬wzięła postanowienie, że będzie kierować się
rozsąd¬kiem. Nie należy przejmować się rzeczami, na które nie ma się wpływu.
Aby zapomnieć o drażliwym temacie, zaczęła na nowo rozważać kwestię rodzinnego najazdu.
Po¬winna zrobić coś ze swoim wyglądem, nie może im się przecież tak pokazać. Dokończyła
śniadanie i w towarzystwie lenny udała się do rekomendowa¬nej przez Nicholasa madame
Augustine.
Wszystko to co opowiadał jej o madame miało swe potwierdzenie w rzeczywistości. Eleonora
złożyła za¬mówienie na nową garderobę i kupiła dwie gotowe suknie. Nieopodal znajdował się,
należący również do madame Augustine sklep z dodatkami, w którym
97

Eleonora kupiła kilka niezbędnych rzeczy. Tak za¬opatrzona wróciła do domu.
Natychmiast przebrała się w jasnozieloną suknię, do której założyła kremowe pantofle i długi
turecki szal. Nowy strój zupełnie ją odmienił. Kolor sukni dodawał blasku jej cerze, a krój
podkreślał wszystkie walory figury. Bez chwili namysłu poprosiła lenny, aby wyregulowała jej
brwi.
Bolało mniej, niż przypuszczała, a kiedy po tym zabiegu zobaczyła się w lustrze, nie mogła ukryć
za¬chwytu. lej brwi miały tendencję do zrastania się nad nosem, co nadawało jej twarzy groźny
wyraz. Te¬raz rozchodziły się na boki w regularnych łukach, a jej oczy wydawały się większe i
bardziej błyszczące.
Ponieważ w każdej chwili mogli przyjść goście, Eleonora zeszła do salonu sprawdzić, czy wszystko
gotowe. Zbyt ozdobna tapeta i zielono-złote zasłony nadawały się do wymiany, ale przynajmniej
meble wyglądały znośnie; gospodyni dopilnowała, aby drewno zostało starannie wywoskowane.
Pokój wy¬dał jej się pusty. Brakowało w nim paru drobiazgów, które nadają wnętrzu charakter i

background image

klimat.
Spytała panią Hollygirt, czy w domu znajdują się jakieś przedmioty, które można by przenieść do
sa¬lonu, czyniąc go tym samym przytulniejszym. Gospo¬dyni zaprowadziła ją do składziku na
strychu, w któ¬rym pan trzymał pamiątki przywiezione z różnych zakątków świata.
- Nie żebym widziała tam cokolwiek, co nadawało¬by się do chrześcijańskiego domu - dodała
gospodyni.
Eleonora postanowiła jednak poszperać w mꬿowskich skarbach, gdyż zdążyła się już
zorientować, że pani Hollygirt ma bardzo konserwatywne poglą¬dy. Zastanawiała się, dlaczego
Hollygirtowie od trzech lat służyli u tak niekonwencjonalnego pa-
98
11;1, ale zdaje się, że u podłoża tej decyzji leżała jego I/,adka obecność w domu.
Jednak posiadanie takiej gospodyni jak pani Holly¬)',irl przynosiło wiele korzyści, choćby taką, że
nawet Ila strychu nie było ani śladu kurzu. Eleonora nie mu¬,,,i;t!a zatem się martwić, że ubrudzi
nową suknię, kie¬lly przeglądała ułożone równo w pudełkach skarby N icholasa. Obejrzenie
wszystkiego zajęłoby wiele go¬dzin, dlatego wybrała kilka z brzegu, pomijając okazy dziwnej
broni i barbarzyńskie kostiumy. Lokaj zabrał na dół dwa orientalne wazony, szkatułkę z nefrytu,
mały parawan przyozdobiony piórami oraz srebrne drzewko obwieszone owocami z korala.
Zapamiętała leż kilka przedmiotów, które chciałaby potem prze¬nieść do sypialni i buduaru. Kiedy
dekorowała w my¬ślach swe pokoje, zaczęła mieć wątpliwości, czy mąż nie pogniewa się o to
plądrowanie jego zbiorów. Do¬szła jednak do wniosku, że się na nią nie rozzłości, co najwyżej każe
odnieść wszystko na górę. Zastanawia¬la się, czy kiedykolwiek zdobędzie się na odwagę, by
spytać, z jakiego powodu uderzył Desiree.
Przyjazd lorda Stainbridge'a przerwał jej rozmy¬ślania. Eleonorę krępowała jego obecność i nic nie
mogła na to poradzić. Lord zmierzył ją wzrokiem, co ją tylko (jeszcze bardziej zniechęciło.
Zauważyła ze zdziwieniem, że szwagier ma dość niezadowoloną minę. Czyżby bolało go, że
wygląda na szczęśliwą?
Cóż to za dziwny człowiek. Zgodziłaby się go po¬ślubić, nawet gdyby znała prawdę. W końcu
wyszła za Nicholasa w przekonaniu, że bierze ślub z czło¬wiekiem, który ją zgwałcił. Lord nie
chciał się z nią ożenić, a teraz najwyraźniej żałuje swej decyzji.
Po krótkiej wymianie uprzejmości spytał, gdzie się podziewa Nicholas. Zacisnął mocniej usta,
kiedy do¬wiedział się, że brata nie ma w domu.
99


- Zaledwie dzień po ślubie i już zostawia cię sa¬mą? Porozmawiam z nim. Powinien bardziej się o
ciebie troszczyć - próbował nadać swej wypowiedzi kpiarski ton, ale w głosie przeważała gorycz.
Eleonora powstrzymała się od ostrej riposty na te niesprawiedliwe zarzuty, w zamian powiedziała
tylko: - Musiał wyjść w interesach, milordzie. Obiecał wrócić jak najszybciej.
- Mój brat nie zajmuje się interesami - odparł beznamiętnie.
Eleonora patrzyła na niego zdumiona. Czy nie wi¬dzi tego pięknego domu? Nie dostrzega
przymiotów swego brata?
Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, wszedł Hol¬lygirt i oznajmił przybycie obu ciotek.
- Lady Christobel Marchant, pani Stephenson i panna Mary Stephenson - zaanonsował.
Jako pierwsza wkroczyła majestatycznym krokiem lady Christobel- wysoka przystojna kobieta o
zapad¬niętych oczach i chropowatym, bardzo przenikliwym głosie. Zanim wyszła za mąż za
człowieka z gminu, nosiła tytuł lady Delaney. Parę lat starsza od ojca Ni¬cholasa i Kita, była głową
rodziny Delaney.
Pani Stephenson, nie chcąc wyglądać jak część or¬szaku lady Christobel, odczekała stosowną
chwilę i dopiero wtedy weszła. Była siostrą bliźniaczką nie¬boszczki lady Stainbridge, jednak w
niczym jej nie przypominała. Lady Stainbridge słynęła z wdzięku i żywego temperamentu,
natomiast panią Stephen¬son uważano za nudną i niezbyt mądrą. Zazwyczaj brakowało jej

background image

stanowczości, jednak po śmierci sio¬stry z niespotykanym uporem domagała się, aby po¬wierzyć
jej opiekę nad siostrzeńcami. Ku radości chłopców ich ojciec zdołał jej to wyperswadować, choć
nie do końca.
100

(,ord Stainbridge dokonał prezentacji, po czym posadził obie panie tak, aby siedziały jak najdalej I
li I siebie. Pani Stephenson przypadło w udziale Illiejsce korzystniejsze, bo bliżej Eleonory.
Tak się cieszę - powiedziała niepewnym głosem
że Nicholas wreszcie się ustatkował. Zawsze taki I llzhukany, bezmyślny. Moja siostra, Selina,
miała /, nim same kłopoty, ale zawsze mu folgowała. Po¬swięcała się swym dzieciom. - Wyjęła
koronkową chusteczkę i przyłożyła ją do suchych oczu. - Jej smierć wszystkim nam sprawiła
ogromny ból. - Po¬chyliła się w fotelu i dodała szeptem: - Wszystko przez jego wyjazd za granicę•
Lady Christobel, mimo że rozmawiała ze swoim siostrzeńcem, była w stanie uczestniczyć również
w drugiej konwersacji.
_ Bzdura, Cecylio. Selina zmarła w 1804, kiedy chłopcy mieli czternaście lat, i dopiero po czterech
latach, po śmierci mojego brata, chłopak poszedł na tułaczkę. Zresztą postąpił bardzo rozsądnie.
Bliź¬niaki nie powinny stale ze sobą przebywać, to psuje ich charaktery.
Twarz pani Stephenson poczerwieniała. - Selina miała dobry charakter.
_ Tak też mi się wydawało - odparła lady Christo¬bel. - Ale kto to widział, żeby umrzeć od
zwykłego przeziębienia ... Mężczyźni w naszej rodzinie żenią się nadzwyczaj niefortunnie. -
Wzrokiem bazyliszka spojrzała na swojego pobladłego nagle siostrzeńca.
Eleonora spodziewała się, że Nicholas zareaguje na tę nietaktowną uwagę, ale ponieważ milczał,
po¬stan~wiła sama coś powiedzieć.
_ Zona lorda Stainbridge'a zmarła w połogu, jak słyszałam, lady Christobel. To się mogło
przydarzyć każdej kobiecie.

101


Pani Stephenson wydała stłumiony jęk, usłyszaw¬szy tak szczere słowa i spojrzała zatrwożona na
swą córkę, która przysłuchiwała się tej wymianie zdań z błyszczącymi oczami.
Lady Christobel dostrzegła to zaniepokojone spoJTzeme.
- Nie zachowuj się jak świętoszka, Cecylio. Naj¬wyższy czas, aby dziewczyna dowiedziała się, co
ją może kiedyś spotkać - powiedziała z zadowoleniem, a następnie zwróciła się do Eleonory: - Janie
zmar¬łam w połogu, podobnie Cecylia. Sądzę, że i pani też się to nie powinno przydarzyć.
Nieczęsto spotyka się tak piękną dziewczynę jak Juliette Morisby, ale na pierwszy rzut oka widać
było, że ona nie nadaje się na matkę. Jest pani zdrowa?
Eleonora zamrugała i odparła, że owszem, cieszy się dobrym zdrowiem, po czym spytała panią
Ste¬phenson o zbliżający się debiut towarzyski jej córki. Odetchnęła z ulgą, kiedy rozmowa znowu
zeszła na ogólne tematy. Co za okropna kobieta.
Spojrzała ukradkiem na lorda Stainbridge'a, ale ten uciął sobie miłą pogawędkę z ciotką. Widać
przy¬zwyczaił się do wymówek lady Christobel i nie robiły

..

.

..

one jUZ na mm wrazema.
- Gdzie się podziewa nasz żonkoś?! - ryknęła ni z tego, ni z owego lady Christobel - Ten chłopak
nie ma pojęcia, co znaczy poczucie obowiązku. Widzę, że pani, młoda damo, nie ma na niego
żadnego wpływu.
Eleonora dyplomatycznie przemilczała ostatnią zgryźliwość i powstrzymała się od poczynienia
uwa¬gi, że ciotki przyszły niezapowiedziane.
Poinformowała tylko, że spodziewa się Nicholasa lada chwila. Pomyślała, że zadziwiająco szybko
uczy się kłamać.

background image

- Poczekam zatem - oznajmiła lady Christobel, a Eleonora stwierdziła, że kłamstwo jednak nie
po¬płaca.
Pani Stephenson też nie ruszała się z miejsca. Ele¬onora rzuciła rozpaczliwe spojrzenie lordowi
Stain¬bridge'owi, ale on w odpowiedzi tylko wzruszył ra¬mionami. Cała nadzieja w rychłym
powrocie Nicho¬lasa.
Na szczęście udało im się z lordem skierować roz¬mowę na inne tory i przez czas jakiś spotkanie
prze¬biegało w miłej atmosferze. Później jednak tematem rozmowy stał się wystrój pokoju i ciotki
wdały się w grzeczny, choć zażarty spór, próbując ustalić, po którym z rodziców synowie
odziedziczyli zamiło¬wanie do sztuki. Eleonora już zaczynała się obawiać, że lada chwila w ruch
pójdą oba chińskie wazony, kiedy wszedł jej mąż.
Jednym spojrzeniem ocenił sytuację, przybrał zbo¬lały wyraz twarzy (w międzyczasie zdążył
jeszcze mrugnąć do kuzynki Mary) i jął przepraszać żonę za spóźnienie. Następnie przywitał się z
ciotkami tak umiejętnie, że nie wyróżnił żadnej z nich. Po krótkiej wymianie uprzejmości zamilkł,
spodziewając się, że ciotki zaraz przypuszczą atak. Milczały jednak, gdyż żadna nie chciała
pierwsza wyrazić swej opinii z oba¬wy, że mogłaby ona pokrywać się z opinią tej drugiej.
Lady Christobel pierwsza zdała sobie sprawę z beznadziejności sytuacji.
- Cóż, Nicholasie, żałuję że tak rzadko cię widuję, ale na mnie już pora - oznajmiła, podnosząc się z
fo¬tela. - Bez wątpienia wkrótce będziesz miał więcej czasu dla rodziny.
Po czym zwróciła się do Eleonory: - Cieszę się, że panią poznałam, moje dziecko. Dobrze, że
zgodziła się pani wyjść za niego, choć trzeba to było zrobić
102
103

w nieco mniej tajemniczych okolicznościach. Ale nie powiem już słowa na ten temat, ponieważ
domyślam się, z czyjej inspiracji powstał ten pomysł. - Spojrza¬ła srogo na Nicholasa.
Nie chciała widocznie zrzucać całej winy na bra¬tanka, bo po chwili skierowała ostrze swej krytyki
na Eleonorę.
- Mam nadzieję, że pani dewizą stanie się powiedze¬nie: "Dobra kobieta uratuje niejednego
grzesznika".
Eleonora popatrzyła groźnie na Nicholasa, który z trudem powstrzymywał śmiech.
- Wierzę, że zaczniesz się teraz prowadzić, jak na członka rodu De1aney przystało, Nicholasie. Jeśli
nie dla własnego dobra, to chociaż przez wzgląd na żonę. - To powiedziawszy, skierowała się
dostoj¬nym krokiem w stronę wyjścia.
Kiedy rywalka znikła za drzwiami, pani Stephen¬son rzuciła kilka mało znaczących uwag i
ponaglając rozchichotaną Mary, również się pożegnała.
Odczekali chwilę, po czym wszyscy troje wybuch¬nęli długo powstrzymywanym śmiechem.
Pierwsza doszła do siebie Eleonora.
- Przepraszam, nie wypada śmiać się z czyichś krewnych, ale gdyby nie wy na pewno udałoby mi
się pohamować.
- Nie przejmuj się - wydyszał Nicholas. - Ciotek nie sposób traktować poważnie, można się z nich
al¬bo śmiać, albo je udusić. Przepraszam. Było bardzo ciężko?
- Siedziały tu prawie trzy godziny. Czy one tak za¬wsze?
Zamiast Nicholasa odezwał się lord Stainbridge: - Nie pytaj go o to, Eleonoro. Skąd miałby
wie¬dzieć? Przez lata udawało mu się unikać towarzystwa ciotek. Staramy się nie zapraszać ich
razem, z wyjąt-
kiem takich okazji jak ślub, chrzciny czy pogrzeb. Kiedy spotykają się w obecności obcych ludzi, są
dla siebie przemiłe.
Długo nie. trwało i lord Stainbridge też się poże¬gnał, zostawiając małżonków samych. Eleonora
przyglądała się mężowi, szukając jakichś śladów ob¬cej kobiety. Niczego nie dostrzegła, za to
zauważyła, że Nicholas rozgląda się po pokoju. Teraz jej się pewnie dostanie za szperanie w jego
skarbach.

background image

- Dzięki tobie ten pokój zmienił się nie do pozna¬nia. Rozpoznaję jednak kilka przedmiotów -
powie¬dział, i widząc wyraz twarzy Eleonory dodał: - Nie patrz tak na mnie, jakbym miał cię za
chwilę pożreć. Dobrze im zrobi małe wietrzenie. Lubię chomiko¬wać różne rzeczy, niestety
zazwyczaj nie wiem, jak je spożytkować. A teraz chodźmy do biblioteki. Opo¬wiesz mi, co mówiły
ciotki.
Eleonora tak umiejętnie zrekonstruowała potycz¬kę ciotek, że oboje zanosili się od śmiechu.
- Okropne babska. Zmieńmy lepiej temat. Opo¬wiadaj, co jeszcze dzisiaj robiłaś. Widzę, że nie
oby¬ło się bez wizyty u madame Augustine. - Chwycił ją za ręce i podniósł z fotela, żeby zobaczyć
ją w całej okazałości. - Niezmiernie twarzowe.
- Nie chcę cię martwić, ale zamówiłam więcej rzeczy.
- Pogniewałbym się, gdybyś tego nie zrobiła. Ale
zaraz .... coś tu się nie zgadza - obrócił jej twarz w stronę światła. - Brwi.
- Nie sądziłam, że zauważysz - powiedziała za¬wstydzona.
- Masz mnie za wyjątkowo mało spostrzegawcze¬go osobnika. A poza tym - kontynuował z
kpiącym uśmieszkiem - w jakim celu to zrobiłaś, jeśli nie po to, żebym ja to zauważył? Chyba że
masz już no¬wą zdobycz na oku.
Zdobycz? Eleonora wpatrywała się w niego, ru¬mieniąc się z zażenowania.
- To musiało boleć - ciągnął, nie czekając na jej odpowiedź. Delikatnie wodził palcem po łuku jej
brwi. - Nie zadawaj sobie bólu z mojego powodu.
- Nie bolało, nic a nic - odpowiedziała, siląc się na wesoły ton, podczas gdy Nicholas wodził teraz
palcem po jej drugiej brwi.
Stała z zapartym tchem. - Bardziej się sobie teraz podobam - dodała po chwili.
- Doskonale. Ale ostrzegam - mówił z leniwym uśmiechem - nie waż się nakładać tych wszystkich
pomad i smarowideł, na wypadek gdyby mi przyszła ochota cię pocałować. - Musnął palcem jej
rozchylo¬ne usta.
Eleonora była lekko oszołomiona, ale zachowała
zimną krew i podjęła wyzwanie.
- A co zrobisz, mój panie, jeśli nie posłucham? Oczy mu rozbłysły, ale przybrał surowy wyraz
twarzy. - Przemocą usunę je z twej twarzy, pani, a za karę
do końca swych dni nosić będziesz stroje wybrane przez mego brata.
Roześmiała się, a wtedy Nicholas ją pocałował.
- Cieszę się, że udało mi się wprawić cię w dobry nastrój, bo mam do ciebie prośbę.
- Czego tylko zapragniesz! - Gdyby mogła, nieba by mu przychyliła.
- Co jakiś czas spotykamy się w męskim gronie.
Chciałbym, abyś jutro w czasie takiej męskiej kolacji czyniła honory domu.
Trudne zadanie, zwłaszcza dla kogoś, kto jak Ele¬onora, nie miał zbyt bogatego życia
towarzyskiego. - Z przyjemnością - powiedziała z wahaniem w głosie - ale równie dobrze
mogłabym zostać w swoim pokoju.
- Chciałbym, abyś cały czas z nami była. Te spotka¬nia odbywają się dość regularnie i zazwyczaj
przera¬dzają się w pijatykę. Tym razem zależy mi, aby moi go¬ście zachowali szczególną jasność
umysłu. Poza tym powinnaś poznać moich najbliższych przyjaciół.
Eleonora miała tylko nadzieję, że przyjaciele mꬿa okażą się mniej wymagający niż jego rodzina,
cie¬szyło ją jednak, że to ona będzie pełnić honory do¬mu, a nie Teresa.
Poza tym i tak ma przewagę nad tą kobietą, bo jest żoną Nicholasa. Przypomniała sobie jednak
scenę w zajeździe i Nicholasa całującego dłonie Teresy.
Zrobiło jej się przykro, ale uznała, że z takiego myśle¬nia nie wyniknie nic dobrego i postanowiła,
że przynaj¬mniej postara się być dobrą żoną. Zanotowała liczbę go¬ści i poszła się naradzić z
paniami Hollygirt i Cooke.
*
Lord Francis Middlethorpe otworzył list przynie¬siony przez na wpółżywego ze zmęczenia
posłańca. Dobrze znał ten charakter pisma.
nieba

background image

Co u licha robisz w Primy, kiedy potrzebuję Cię w Londynie? Spotkanie odbędzie się jutro, a
two¬ja obecność jest niezbędna. Przyjeżdżaj, poznasz moją zonę.
Nicholas

J ego lordowska mość przyglądał się listowi w nie¬mym osłupieniu. Stał tak przez jakąś chwilę, po
czym ruszył biegiem w stronę pokoju swojej rodzicielki. Kiedy wszedł, matka kończyła właśnie
toaletę. Spoj¬rzała z dezaprobatą na strój jeździecki syna i powie¬działa z wyrzutem:
- Obiad za piętnaście minut. Stało się coś?
- Mamo, dlaczego nie powiedziałaś mi, że Nicho-
las się ożenił? - Nicholas?
- Tylko nie próbuj swoich sztuczek, mamo. Nicho-
las Delaney, twój ulubieniec. I nie mów, że nic nie wiedziałaś. Na pewno była jakaś wzmianka w
prasie, a ty zawsze dokładnie studiujesz wszystkie kroniki towarzyskie.
Lady Middlethorpe spojrzała na syna z wyrzutem w pięknych niebieskich oczach. Takie spojrzenie
za¬wsze odnosiło zamierzony skutek, niestety nie tym razem. Nicholas stał nieporuszony.
- Mój drogi chłopcze, nie chciałam zaprzątać ci głowy jakimiś głupstwami, skoro sam nie raczył cię
poinformować o swoim małżeństwie.
- Jakimi głupstwami? Ciągle go do tego namawia¬łaś. Mówiłaś, że to go utemperuje.
Matka wyprostowała się na krześle. - Owszem, ale miałam na myśli małżeństwo z dziewczyną z
jego sfery, a nie potajemny ślub, bo inaczej nie można tego nazwać, z niejaką Eleonorą Chivenham
- powiedziała cierpko.
- Najlepiej gdyby tą dziewczyną z wyższych sfer była Amelia? - Francis miał na myśli swoją
młodszą siostrę. - Nick zawsze mierzył wysoko, mamo.
- Wysoko? - parsknęła. - Eleonora Chivenham była starą panną, która większość życia spędziła w
ja¬kiejś ruinie w Bedfordshire, dopóki nie przeniosła się do domu brata w Londynie.
- Mówisz o Lionelu Chivenhamie? - spytał z nie¬dowierzaniem i konsternacją.
- Uspokój się z łaski swojej. O Lionelu Chivenha¬mie, a jakże. Nawet ja słyszałam coś niecoś o
poczy¬naniach tego pana. Ty z pewnością wiesz o wiele wię¬cej. Świetna kandydatka na żonę dla
przedstawiciela jednego z naj znamienitszych rodów Anglii - dodała z przekąsem.
Zadowolona z właściwej reakcji syna, przybrała smut¬ny wyraz twarzy i oparła wdzięcznie głowę
na dłoni.
- Aż trudno sobie wyobrazić, co musi czuć jego biedny brat. Taki kulturalny człowiek. Widocznie
zmusiła go do tego podstępem. Cóż, można mu tyl¬ko współczuć, ale w zasadzie zasłużył sobie ...
- To niemożliwe, mamo - przerwał jej niegrzecz¬nie (nie było innego sposobu). - Ktoś cię musiał
wprowadzić w błąd. Nie wierzę, aby ktokolwiek mógł zmusić go do czegoś podstępem i - dodał
ostrzegaw¬czo - proszę cię, nie rozgłaszaj takich domysłów. Pój¬dę się przebrać. Jutro jadę do
Londynu - po czym wys~edł, zostawiając swą owdowiałą matkę.
Załowała, że jak zwykle, kiedy poruszano temat Nicholasa Delaneya, dała się ponieść emocjom. I
jak zwykle zraziła do siebie syna.
Jej mąż zmarł na krótko przed wyjazdem Franci¬sa do Harrow. Z ciężkim sercem wysłała
zrozpaczo¬nego syna do odległej od domu szkoły, zależało jej jednak, żeby zmężniał. Francis był
czarującym, wraż¬liwym dzieckiem i jej ukochanym synem, niestety je¬go ojciec chorował od
dawna, więc chłopcu brako¬wało silnej ręki.
Przypuszczała, że nowe, męskie środowisko do¬brze na niego wpłynie. Jej przypuszczenia
sprawdzi¬ły się, lecz kiedy syn przyjechał na święta Bożego Na¬rodzenia, stwierdziła ze
zdziwieniem, że jest całko¬wicie uzależniony od niejakiego Nicholasa Dela¬neya. Ciągle słyszała
irytujące "Nick to, Nick tamto".
Spotkanie z owym Nickiem niewiele zmieniło. Kie¬dy po raz pierwszy zaprosiła Delaneya do
domu, przeraził ją. Mimo że miał zaledwie czternaście lat, był bardzo przystojny i pewny siebie.
Nie brakowało mu ogłady, a przy tym zachowywał się w sposób tak dojrzały, że czasami, kiedy
rozmawiali, zapominała, że stoi przed nią nieopierzony młokos. Nie potrafiła z nim postępować,
dlatego złościło ją, że ten chłopak ma tak ogromny wpływ na Francisa. Co gorsza, z wszystkimi jej

background image

dziećmi radził sobie lepiej od niej.
Lata całe toczyła wojnę, raz cichą, raz jawną,
o

uwolnienie syna spod przemożnego wpływu przyja¬ciela. Bez skutku, głównie dlatego, że

nie potrafiła jasno określić, nawet sama przed sobą, co ma Nicho¬lasowi do zarzucenia.
Przez dwa lata nie zapraszała Nicholasa do swoje¬go domu. Kiedy wreszcie Francis złamał opór
matki, zaproszenie zostało grzecznie odrzucone. Jednocze¬śnie adresat owego zaproszenia dał
taktownie do zrozumienia, że kolejne również nie zostaną przy¬jęte. Lady Middlethorpe zyskała
jedynie tyle, że jej syn spędzał teraz całe dnie poza domem. Z wielką ulgą powitała wiadomość, że
Nicholas Delaney wy¬brał podróże zamiast uniwersytetu. W ciągu ostat¬nich czterech lat spotkała
go tylko raz, kiedy wrócili z Francisem z krótkiej wycieczki do Irlandii. Wyje¬chali na zaledwie
dwa tygodnie, ale lady Middlethor¬pe zawsze czuła niepokój, gdy jej syn wyruszał gdzieś ze
swoim przyjacielem. Poza tym irytowało ją, że jej przystojny syn wypada blado i nijako przy
pełnym ży¬cia i wigoru Nicholasie.
Na początku ich znajomości, choć zdawał sobie sprawę z jej wrogiego nastawienia, zachowywał się
przykładnie. Z zażenowaniem przypomniała sobie, jak pewnego razu, działając pod wpływem
emocji, przystąpiła do jawnego ataku.
- Zdaje się, że powinnam panu podziękować za zwrot syna, jakby był, nie przymierzając,
pożyczo¬nym psiakiem.
W jego jasnobrązowych oczach nie widać było ani cienia nieuprzejmości. - Nie wiem, czego się
pani obawia z mojej strony, milady, ale zapewniam, że te obawy są nieuzasadnione. Na jakiś czas
jednak znik¬nę Francisowi z oczu. O ile - dodał oschle - nie uwa¬ża pani, że powinien towarzyszyć
mi w wyprawie na oba kontynenty amerykańskie.
Pomysł ten tak ją przeraził, że odpowiedziała ostro: - Jestem przekonana, że potrafi pan go od te¬go
odwieść.
Pokręcił głową, uśmiechając się szczerze i uroczo. - Francis zna swoje obowiązki względem
rodziny, a poza tym nie zdołałbym go z panią rozłączyć, po¬nieważ on panią kocha.
Wprawił ją tym w zakłopotanie, ale nie wytrącił oręza.
- A co z pańską rodziną; panie Delaney? - rzuciła zdawkową uwagę, aby ukryć zmieszanie.
Strzelała na chybił trafił, ale najwyraźniej trafiła w czuły punkt.
- Moim obowiązkiem jest zostać przy życiu i scho¬dzić wszystkim z drogi - mruknął.
Nigdy nie pojęła, co miał na myśli. Można to było zrozumieć w ten sposób, że rodzina chciała się
po¬zbyć czarnej owcy. Z drugiej jednak strony, nie sły¬szała o niczym, co by przyniosło mu wstyd.
Rodzi¬na wszakże nie wyrzucała go z domu, wręcz przeciw¬nie, doszły ją słuchy, że jego brat
strasznie rozpaczał z powodu wyjazdu Nicholasa.
Gdy rozbrzmiał gong wzywający na obiad, lady Middlethorpe zeszła do jadalni z mocnym
postano¬wieniem: żadnych niesnasek z synem. Pomyślała, jednak, że zadanie może okazać się
ponad jej siły, je¬śli rozmowa zejdzie na osobę Nicholasa Delaneya .

Rozdział VI

Gdy następnego ranka Eleonora obudziła się w domu przy Lauriston Street, była sama. Ze¬szłego
wieczora Nicholas pocałował ją tylko na do¬branoc i na tym się skończyło. Stwierdziła, że taki stan
rzeczy bardzo jej odpowiada.
Nie miała jednak zbyt wiele czasu na rozmyślanie o swoim małżeństwie, ponieważ tego dnia
czekało na nią wiele spraw związanych z przygotowaniem ko¬lacji dla gości jej męża. Kiedy już
ostatecznie uzgod¬niła menu z panią Cooke, wybrała wino z panią Hol¬lygirt oraz wydała
dyspozycje w sprawie dekoracji stołu, postanowiła udać się na krótki spacer.
Wzięła ze sobą Jenny i razem wyruszyły na zwie¬dzanie okolicy. Lauriston Street znajdowała się
nie¬daleko śródmieścia, jednak miejski zgiełk tu nie do¬cierał. Po obu jej stronach stały eleganckie
domy i rezydencje.
W pobliskim parku pojawiły się już pierwsze kwia¬ty i pąki na drzewach, a ptaki urządzały
wiosenne go¬dy. W powietrzu unosił się zapach budzącej się do życia przyrody. Eleonora

background image

pomyślała, że to cudow¬ny zbieg okoliczności, bo ona też czuła, że budzi się do życia, Do nowego
życia.
Kiedy wracały na Lauriston Street, Jenny zauwa¬żyła, że podąża z nimi jakiś mężczyzna.
Natychmiast powiedziała o tym Eleonorze, a ta od razu przypo¬mniała sobie zdarzenie z
Newhaven. Z trudem po¬wstrzymała się od obejrzenia się za siebie.
- Jak wygląda? - spytała.
- Właściwie to nie wiem, proszę pani. Zwykły, mło-
dy mężczyzna. Widziałam go, kiedy się obejrzałam, a potem, jak wychodziłyśmy z parku, stał na
ulicy. O tej porze dnia niewielu ludzi się tu kręci.
- Dziwne - zastanawiała się Eleonora. - Zatrzy¬maj się i udawaj, że kamyk wpadł ci do buta. Ja
pój¬dę dalej, a potem odwrócę się, żeby zobaczyć, co się z tobą dzieje, i wtedy mu się przyjrzę.
Plan się powiódł, a Eleonora ujrzała, młodego, do¬brze zbudowanego mężczyznę, który opierał się
non¬szalancko o barierkę i w ogromnym skupieniu obser¬wował pąki na gałęzi pobliskiego
drzewa. Ubrany był zwyczajnie. Wyglądał jak rzemieślnik lub urzędnik ¬człowiek cieszący się
powszechnym poważaniem. Jed¬nak ktoś taki o tej porze dnia, zamiast tropić pierwsze oznaki
wiosny, powinien przebywać w pracy.
- Widziała go pani? - wyszeptała Jenny, kiedy ru¬szyły.
- Tak, młody, ciemnowłosy, ubrany na brązowo.
- To on. Myśli pani, że któraś z nas wpadła mu
w oko? - zachichotała, czerwieniąc się.
- Rzeczywiście, może nie potrafił oprzeć się two¬im wdziękom - powiedziała z uśmiechem, ale
zbyt¬nio w to nie wierzyla.
Jeśli ktoś je śledził, musiało to mieć jakiś związek ze sprawami jej męża. Jedyną sprawą męża, o
której wiedziała, była jego kochanka. Wątpliwe jednak, aby to ona nasłała tego człowieka na
Eleonorę.
- Znasz go? - spytała pokojówkę.
Jenny zaprzeczyła stanowczo, wyjaśniając, że spo¬tyka się z pewnym lokajem od Artbuthnotów,
który nie omieszkałby jej zabić, gdyby dowiedział się, że spojrzała na innego. Mimo tych
zapewnień, myśl, że jest obiektem westchnień obcego mężczyzny, wyraź¬nie ją cieszyła.
Eleonora rozmyślała o tym incydencie przez całą drogę powrotną do domu. Wielce
prawdopodobne, że lenny miała wielbiciela, który wystawał przed do¬mem, czekając aż nadarzy
się sposobność ujrzenia wybranki.
Po powrocie do domu wpadła w wir ostatnich przy¬gotowań do kolacji, zapomniawszy o
nurtującym ją problemie. Ale kiedy wrócił Nicholas, przypomniała sobie o wszystkim i zdała mu
dokładną relację.
- Muszę przyznać, że sprytnie to wymyśliłaś - po¬chwalił, kiedy opowiedziała mu o sztuczce z
butem.
Przez czas jakiś zastanawiał się w milczeniu.
- To mogło być zupełnie niewinne - powiedział po chwili. - Jakiś próżniak wałęsający się bez celu,
który postanowił podążyć śladem dwóch atrakcyj¬nych niewiast. Nie wykluczam jednak, że mogło
to mieć jakiś związek z moją działalnością. Zajmę się tą sprawą, a ty tymczasem nie ruszaj się
nigdzie bez lo¬kaja. I unikaj odludnych miejsc.
Nie spodziewała się takiej szczerości. - Czy chcesz przez to powiedzieć, że grozi mi
niebezpieczeństwo? - spytała zaniepokojona. - I jaka to działalność mo¬że wiązać się z takim
ryzykiem?
- Nic ci nie grozi - odparł krótko. - Gdyby było inaczej, sarn zająłbym się twoim bezpieczeństwem.
Ostrożności jednak nigdy za wiele. Co się tyczy mo¬jej działalności, nie powinna ci ona zaprzątać
głowy.
Już chciała zaprotestować przeciwko tym zdawko¬wym wyjaśnieniom, lecz Nicholas uśmiechnął
się i powiedział: - Niedługo będzie już po wszystkim. Moglibyśmy wreszcie pojechać w podróż
poślubną. Na przykład na wieś.
Nie chciała wracać do drażliwego tematu, dlatego kontynuowała wątek podjęty przez jej męża.

background image

- Gdzie byśmy pojechali?
- Na przykład do Grattingley. Chociaż wolałbym
nie narażać cię na towarzystwo mojego brata. Propo¬nowałbym zatem wyjazd do mojej posiadłości
w Sommerset.
- Brzmi znakomicie, ale lord Stainbridge powie¬dział, że twoje włości zostały oddane w dzierżawę.
Uśmiechnął się cierpko. - Posiadłości, które odziedziczyłem, owszem. Pieniądze z ich dzierżawy są
moim źródłem utrzymania. Sommerset nie odzie¬dziczyłem. Sarn ją kupiłem.
- Ale ... - przerwała, gdyż pytanie, które chciała zadać, mogło okazać się zbyt impertynenckie.
- Ale co? - dopytywał.
Po chwili dokończyła: - Ale czy stać cię na kupno takiej posiadłości?
- Prowadzę oszczędne życie - odparł z szerokim uśmiechem. - Kit uważa, że mam skromne
dochody, ale on patrzy na to przez pryzmat pieniędzy, które wydaje na utrzymanie dwóch majątków
ziemskich, domu w mieście, domku myśliwskiego, posiadłości w Szkocji i plantacji na Jamajce.
Rozumiesz mnie te¬raz? Dla kogoś, kto podróżuje w pojedynkę, moje dochody to całkiem spora
sumka. Zwłaszcza że życie za granicą o wiele mniej kosztuje. We Włoszech ży¬łem jak książę,
wykorzystując zaledwie połowę z mych pieniędzy. Stąd oszczędności, które kazałem zaufanemu
człowiekowi przeznaczyć na kupno ma¬łego domu w mieście i komfortowej posiadłości na wsi.
Poza tym są przecież fundusze pieniężne,
115


a z niektórych podróży udało mi się wrócić z łupem, czego najlepszym przykładem jest naszyjnik z
pereł, który tak ci przypadł do gustu.
- Skoro chciałeś mieć własne nieruchomości, dla¬czego nie przejąłeś jednej z tych
odziedziczonych?
Wzruszył ramionami, a na twarzy pojawił się cień smutku, jak zwykle kiedy zostawał poruszany
temat brata.
- Z testamentu mojego ojca nie wynika, czy mógł¬bym to zrobić. Poza tym chciałem się
uniezależnić od brata, na wypadek gdyby kiedyś przyszło mu do głowy zmusić mnie do czegoś
nierozsądnego.
Eleonora wstrzymała oddech i już miała coś odpo¬wiedzieć, ale Nicholas ciągnął dalej: - Jeśli
pozwo¬lisz, wolałbym, abyś na razie nie mówiła Kitowi o moim majątku na wsi. Jeszcze nie
doszedł do sie¬bie po tym, jak się dowiedział, że kupiłem ten dom.
- Nic dziwnego, że nie chcesz mówić mi o swoich sprawach, skoro uważasz mnie za paplę -
nastroszy¬ła się.
- W żadnym razie. Bałem się tylko, że mogłabyś napomknąć mu o tym w jakiejś rozmowie. Zdaje
się, że przed naszym ślubem lubiliście się.
Nie wierzyła własnym uszom. - Trwałam wtedy w błędnym przeświadczeniu.
Spojrzał na nią. - Nie potrafisz mu przebaczyć?
Jak zatem zamierzałaś tworzyć harmonijny związek ze mną, myśląc, że to ja odpowiadam za twoje
nie¬szczęście?
- Miałam nadzieję nie widywać cię zbyt często _ odwarknęła i zaraz pożałowała tej bezczelnej
uwagi.
Przez moment wyglądał na zszokowanego, ale za¬raz potem się roześmiał.
- Rozumiem. Chciałbym cię prosić, żebyś wyba¬czyła Kitowi i, jeśli to możliwe, zapomniała o
wszyst-
kim. Tworzymy teraz rodzinę. Nie pochwalam wszystkich poczynań mojego brata, ale łączy mnie z
nim bardzo silna więź. Dlatego musimy zrobić wszystko, aby w naszej rodzinie panowała
harmonia.
Harmonia! Dobre sobie, pomyślała ze złością i aż wstała z miejsca.
- Dobry Boże, na śmierć zapomniałam - powie¬działa podniesionym głosem. - Jestem przecież

background image

pa¬nią Delaney. Po połowie na każdego, nieprawdaż? A zatem mam przebaczyć Kitowi i
zachowywać się jak gdyby nigdy nic. I co jeszcze? Mieszkać z nim przez trzy dni i dzielić łoże
przez trzy noce w tygo¬dniu? - urwała, przerażona własnymi słowami.
Nicholas patrzył z nią w niemym zdziwieniu. Za¬kryła twarz dłońmi, zawstydzona.
Podszedł i objął ją, po czym zaczął głaskać kojąco
po plecach.
- Myślę, kochanie, że jesteś w stanie błogosławio¬nym. Kobiety miewają wtedy humory. Jesteś
moją żoną, a ja potrafię bronić tego co moje. Dotknął podbródka Eleonory i podniósł jej głowę•
Oczy mu się śmiały.
- Mylisz się, kochanie, podejrzewając swojego mꬿa o zbytnią spolegliwość. Pomyślałem jedynie,
że skoro tak dobrze się kiedyś rozumieliście, łatwiej przyjdzie ci zapomnieć. Przyda ci się jego
pomoc, kiedy ja będę zajęty.
Eleonorę ogarnęło nagłe oburzenie na myśl o tym, co porabia jej mąż, kiedy jest "zajęty". Aby nie
za¬uważył uczuć, które nią targały, szybko skryła twarz w jego ramionach. Po nie długim czasie
przyszła do siebie, uwolniła się z uścisku i wytarła nos.
- Zdaje się, że masz rację. Z każdym dniem wyda¬je mi się to coraz bardziej prawdopodobne,
zwłasz¬cza że nigdy wcześniej nie zachowywałam się tak ję- dzowato. Zechciej mi wybaczyć -
mówiła pojednaw czo, ale jej głos ciągle brzmiał hardo.
Odwrócił ją twarzą do siebie i przyglądał się uważnie. - Nie ma czego wybaczać - przemówił po
dłuższej chwili i zaczął wodzić kciukiem w okolicy jej ust. Wy¬raz twarzy Eleonory złagodniał, ale
w głębi serca cią¬gle czuła gorycz.
- Czy wiesz, że nasze małżeństwo trwa dopiero od trzech dni? Tak mi z tobą dobrze, że często o
tym zapominam. Ale kiedy pomyślę, przez co musiałaś przejść, nie mogę wyjść z podziwu, jak
dzielnie to znosisz. Traktuj Kita, jak chcesz.
Dotarło do niej, że znowu nią manipuluje. Robił to zapewne przez cały czas, tyle że o wiele
subtelniej.
Uwolniła się z jego ramion. - Wolałabym jak naj¬rzadziej widywać twojego brata. Nie dość, że
zrujno¬wał mi życie, to jeszcze zaplanował intrygę opartą na ohydnym oszustwie. Jak dotąd nie
okazał nawet skruchy.
Spojrzała mu odważnie w oczy, spodziewając się dalszego wstawiennictwa za bratem.
- Masz prawo czuć w ten sposób. Tak, jak mówi¬łem, zrobisz, jak zechcesz - powiedział spokojnie.
To, co usłyszała, trochę ją udobruchało. - Posta¬ram się, aby stosunki między nami ułożyły się
po¬prawnie - obiecała, po czym wyszła pośpiesznie.
Nie wiedziała, jak ma traktować mężczyznę, który bez specjalnego wysiłku potrafi wprawić ją w
stan najcudowniejszej rozkoszy, po czym idzie flirtować z inną. Cóż, mogła jedynie wypełniać swe
obowiązki jak najlepiej, z nadzieją, że kiedyś porzuci dla niej kochankę•
Przebrała się w ciemnoniebieską, koronkową suk¬nię od madame Augustine, a następnie zaczęła
zasta¬nawiać się nad biżuterią. Suknia była strojna, dlatego Eleonora zdecydowała się na proste
ozdoby. Wybra¬ła srebrny naszyjnik z kameą oraz prostą bransoletkę, również ze srebra.
Przeglądając się w lustrze, stwier¬dziła z satysfakcją, że jeszcze nigdy nie wyglądała tak dobrze.
Mimo to zdawało jej się, że za bardzo się wy¬stroiła, o czym niezwłocznie poinformowała
Nichola¬sa, gdy pojawił się w jej garderobie.
- Ani trochę - padła odpowiedź. - Musisz wyglą¬dać poważnie, inaczej nie uda ci się utrzymać tego
rozbrykanego towarzystwa w ryzach. Zresztą zależy mi, żebyś zrobiła na nich wrażenie. Niech mi
za¬zdroszczą•
Gdyby nie radosne ogniki w jego oczach, mogłaby pomyśleć, że chciał ją obrazić tym absurdalnym
komplementem. W świetnych humorach zeszli do hallu.
Dobry nastrój nie opuszczał Eleonory, kiedy wita¬ła gości; sześciu przystojnych, świetnie
ubranych, młodych mężczyzn. Wśród nich znajdował się zarów¬no zwyczajny irlandzki
dżentelmen - Miles Cava¬nagh, jak i markiz Arden - Lucien de Vaux. Zacho¬wywali się jak za
uczniowskich czasów w Harrow.
Eleonora musiała na nich zrobić duże wrażenie, bo wszyscy prześcigali się w komplementach.

background image

Rozej¬rzała się za Nicholasem i zobaczyła, że uśmiecha się z dumą i aprobatą. Zrobiło jej się ciepło
na sercu. Wyciągnęła rękę w j ego kierunku, a kiedy podszedł, chwycił jej dłoń i pocałował.
- Co takiego wygadywali ci hultaje, że musiałaś wzywać męża na ratunek?
- Och, nic takiego ... - odparła, czerwieniąc się.
- Doprawdy? - Spojrzał surowo po przyjaciołach.
- Zasługujesz na lepsze towarzystwo. Teraz rozumiem, po co mnie wezwałaś. Chciałaś, abym
uwolnił cię od tych nudziarzy.
Młodzieńcy powitali tę uwagę gromkim śmie¬chem, po czym jęli udowadniać, że się mylił, ale
Ni¬cholas skierował rozmowę na inne tory.
Od początku wiadomo było, kto tu przewodzi.
Usiadł na przeciwległym końcu stołu, ku niezadowo¬leniu Eleonory, która wolałaby mieć go bliżej
siebie. Po swojej prawej stronie miała lorda Middlethor¬pe'a, pięknego mężczyznę o wyglądzie
smutnego po¬ety i nienagannych manierach. Sprawiał miłe wraże¬nie. Po lewej siedział sam
markiz Arden. Jeszcze kil¬ka tygodni temu uśmiałaby się, gdyby ktoś powie¬dział jej, że któregoś
dnia usiądzie obok członka ro¬du książęcego. Markiz okazał się jednak uroczym człowiekiem, i
Eleonorze jego towarzystwo bardzo odpowiadało.
- To niesprawiedliwe - mówił z ciepłym błyskiem w niebieskich oczach. - Zawsze kiedy spotykam
ide¬alną kobietę, okazuje się, że jest już mężatką.
Łasa na takie komplementy, nie protestowała, kiedy chwycił jej dłoń.
- Luce - odezwał się Nicholas leniwie - ręce przy sobie. Według twojej definicji idealna kobieta
powinna być mężatką.
Markiz posłuchał, ale zanim wypuścił dłoń Ele¬onory z uścisku, złożył na niej długi pocałunek.
- On pani nie docenia - powiedział zaczepnie. _ Niech pani ze mną ucieknie.
Spojrzała ukradkiem na Nicholasa. Wyglądał na rozbawionego.
- Dwie ucieczki jednego miesiąca? To gruba prze¬sada, markizie - powiedziała z nutą szyderstwa w
głosie.
Markiz roześmiał się i nie rozmawiali już więcej na ten temat. Zresztą przy tym stole nie
rozmawia¬no jedynie ze swoimi sąsiadami. Eleonora, bezbłędnie odczytując intencje męża, nie
brała czynnego udziału w konwersacji. Odzywała się wtedy, kiedy było to konieczne, bacząc, czy
gościom niczego nie brakuje.
Lord Middlethorpe obserwował małżonków w za¬chwycie. Ta kobieta nie pasowała do opisu jego
mat¬ki. Była pełną naturalnego wdzięku i uroku piękno¬ścią. Ze sposobu, w jaki na siebie patrzyli,
domyślił się, że panuje między nimi harmonia i zrozumienie. Chciałby dowiedzieć się o Eleonorze
czegoś więcej .
Nie upłynęła chwila i już z nią rozmawiał. Eleono¬ra czuła zaufanie do tego młodego,
ciemnowłosego mężczyzny o łagodnym spojrzeniu. Nie był tak ekscy¬tujący jak markiz, ale za to
bardziej obliczalny. Po¬nadto, w odróżnieniu od innych, wydawał się subtel¬ny, wręcz delikatny,
wzbudzając tym opiekuńcze in¬stynkty u swej rozmówczyni.
- Od dawna zna pan mojego męża, milordzie?
- Poznaliśmy się w szkole. Utworzyliśmy front obro-
nyw Harrow.
- Obrony przed kim, za pozwoleniem? Uśmiechnął się do swoich wspomnień. - Pamięta pani Psalm
91.? "Nie ulękniesz się strachu nocnego ani strzały za dnia lecącej, ani zarazy skradającej się w
mroku, ani moru niszczącego w południe." Innymi słowy, w obronie przed łobuzami znęcającymi
się nad słabszymi uczniami i bezlitosnymi nauczyciela¬mi. Nie wyobraża pani sobie, jakim szkoła
potrafi być piekłem.
- Ma pan rację. - Pomyślała, że ktoś taki jak lord Middlethorpe mógł być szczególnie narażony na
szy¬kany ze strony kolegów. - Było bardzo ciężko? - do¬pytywała.
Pokręcił przecząco głową. - Nie. Zapamiętałem też wiele miłych chwil, najlepszych, jakie udało mi
się do tej pory przeżyć. Jednak zarówno uczniowIł jak i nauczyciele potrafią być okrutni. W czasie
1111 szego pobytu w Harrow doszło tam do buntu, na CYt le którego stanął słynny lord Byron.
Protestownll przeciwko niesprawiedliwościom. Nicholas podj,,1 nieco mniej spektakularne

background image

działania; zgromadził WIl kół siebie grupę uczniów, którzy poprzysięgli, że pl I mszczą każdą
wyrządzoną im krzywdę. Nazwaliśl1l\ się Bractwem Drani.
- Ilu was było?
- Dwunastu. Trzech służy warmii. Dwaj zginęli za ojczyznę - zmarkotniał. - Jak widać nie umiem
obronić się przed każdym niebezpieczeństwem.
Zrobiło jej się go żal, i zupełnie bezwiednie poło żyła dłoń na jego dłoni, ale zaraz ją cofnęła.
- Jak sobie pan radził w szkole? - spytała po¬śpiesznie.
- Dobrze. Nie sprzeciwialiśmy się karom, lecz drę¬czycielom. Dość szybko nauczyli się, że lepiej z
nami nie zadzierać.
- Niebywałe, jak, nie przymierzając, w dżungli. Uśmiechnął się• - Tak, można powiedzieć, że to
dżungla. Pewnie dlatego z naszej szkoły wywodzi się tylu znakomitych żołnierzy i dyplomatów.
Prawdzi¬wa szkoła przetrwania. Powinna pani usłyszeć Ste¬phena opowiadającego o wyżywieniu.
Sir Stephen już wstawał, szykując się do przemó¬wienia, ale został siłą powstrzymany przez
swoich są¬siadów. Zamiast niego odezwał się pan Cavanagh: _ A czy pani chodziła do szkół, pani
Delaney? Czy szkoły dla dziewcząt różnią się od tych dla chłopców.
Roześmiała się. - Owszem, wątpię jednak, aby Akademia Panny Fitcham dla Szlacheckich Córek
miała cokolwiek wspólnego z miejscem, o którym opowiadał lord Middlethorpe
- Doprawdy? - zapytał Irlandczyk w zamyśleniu. ¬A myślałem, że dziewczynki są równie
niegrzeczne jak chłopcy.
- Ma pan rację, lecz starsze dziewczynki rzadko gnębią te młodsze, jeśli już to niechcący. Natomiast
nauczycielki w szkole panny Fitcham były poczciwe.
- A zatem nic dziwnego, że dziewczynki wyrasta¬ją potem na dobre żony i matki, a chłopcy na
takich typków jak my - stwierdził lord Middlethorpe, wzbu¬dzając ogólną wesołość.
- Francis - odezwał się Nicholas - jeśli nadal wie¬rzysz w takie bzdury, powinienem cię chyba
przed¬stawić, którejś ze znajomych mi dam. Owszem, nie¬które z nich są matkami i żonami, ale
znakomita większość znanych mi kobiet, zrobiłaby wszystko, aby uniknąć takiego losu. - Spojrzał
rozbawiony na Eleonorę. - Powinnaś mnie wyrzucić za to, co po¬wiedziałem, kochanie.
- Masz rację, przebaczę ci jednak, jeśli przyznasz, że żadna z tych dam nie przechodziła przez ręce
pan¬ny Fitcham .
Uwaga Eleonory została przywitana gromkim śmiechem, a Nicholas, pełen uznania dla swej żony,
wzniósł kieliszek w toaście.
Zachwycona sukcesem Eleonora zwróciła się do lorda Middlethorpe'a: - Domyślam się, że
towa¬rzyszył pan mojemu mężowi w podróżach, milordzie?
- Owszem, raz, w krótkim wypadzie do Irlandii, po którym musiałem dochodzić do siebie
miesiąca¬mi. Prowadzę spokojne życie, opiekując się swoją ro¬dziną•
- Pani Delaney - wtrącił się markiz Arden - niech pani nie wierzy w ani jedno jego słowo i nie da się
zwieść romantycznemu wyglądowi. To straszny hultaj i zabijaka, zapewniam panią.
Eleonora świetnie się bawiła. Spojrzała karcąco na lorda Middlethorpe'a: - Zdaje się, że u podstaw
mojej sympatii do pana legły fałszywe przesłanki, mi. lordzie.
- To Arden panią zwodzi, proszę mi wierzyć. Lu¬bię się zabawić od czasu do czasu, ale jeszcze
nigdy nie celowałem do człowieka.
Ta ostatnia uwaga nakierowała rozmowę na histo¬rię lorda Dariusa Debenhama, który jako jedyny
z grupy przyznał się do udziału w pojedynku. Na szczęście cała ta afera skończyła się bez ofiar w
ludziach. Eleonora nie mogła jednak uwierzyć, że Nicholas nigdy nie zrobił użytku z broni.
Kolacja trwała w najlepsze. Co chwilę otwierano kolejną butelkę wina i wszyscy doskonale się
bawili. Kiedy służba zaczęła sprzątać ze stołu, Eleonora spojrzała na męża, aby upewnić się, czy
powinna te¬raz wyjść, ale Nicholas pokręcił przecząco głową. Wypił nie mniej niż jego towarzysze,
lecz ciągle pa¬nował nad sytuacją.
Podano porto. Nie wiedziała, jak się zachować.
Gdy przyszła jej kolej i markiz po chwili wahania podał jej butelkę, nalała sobie niewielką ilość. Na
niektórych twarzach malowało się wyraźne zdzi¬WIeme.
Służący wyszli, a Eleonora poczuła się niezręcz¬nie w towarzystwie samych mężczyzn. Zgodnie z

background image

panującym zwyczajem, po obiedzie panowie zo¬stawali sami. Kiedy lord Amleigh, zmieszany jej
obecnością, przerwał opowiadanie dowcipu, Ele¬onora spojrzała wymownie na Nicholasa.
Uśmiech¬nął się krzepiąco, po czym skierował rozmowę na temat wspólnych lat w Harrow.
Zaczęły się wspominki i opowieści o najciekawszych wyczynach członków bractwa.
124
- Zaraz, zaraz - odezwał się lord Darius. - Opowiadamy o naszych tajemnicach, a przecież pani
Delaney nie należy do bractwa.
- Przyjmijmy ją zatem - powiedział z namaszczeniem sir Stephen.
Podpici biesiadnicy zaczęli omawiać formalności wiązane z przyjęciem nowego członka.
Nicholas przerwał te dość bełkotliwe rozważania.
- Wątpię, aby Eleonora chciała dostąpić tego zaszczytu - rzekł. - Poza tym jest jeszcze ceremonia
inicjacyjna.
Lord Middlethorpe wykonał nagły ruch, omal nie strącając kieliszka.
- Na Boga, Nick, to był szczeniacki pomysł. Daj sobie z tym spokój.
Nicholas zamierzał coś odpowiedzieć, ale Eleonora go ubiegła.
- Protestuję, milordzie. Nie powinniśmy łamać reguł. Jeśli inicjacja jest zbyt okrutna i nie
zdołałabym jej przejść, nie przystąpię do was.
- Eleonoro - odezwał się Nicholas - nie spiesz się lak. Ceremonia nie jest okrutna, a Francis miał
słuszność, nazywając ją szczeniackim pomysłem. Nacinaliśmy prawą dłoń scyzorykiem, to
wszystko. Aż dziw bierze, że nikt z nas nie dostał zakażenia.
Lord Middlethorpe i markiz Arden jednocześnie wyciągnęli ręce, prezentując małe blizny po
wewnętrz¬nej stronie dłoni. Z lekkim wahaniem Eleonora pokazała swoją dłoń; widniała na niej
podobna blizna.
- Myślę, panowie, że też jestem członkiem bractwa, choć nieoficjalnym.
Zdziwieni zażądali (nieco bełkotliwie) natychmiastowych wyjaśnień. Spojrzała na Nicholasa. Miał
obojętną minę, lecz Eleonora domyśliła się, że w ten sposób chce ukryć emocje.
- Panowie - powiedziała, rozglądając się po roL,¬weselonych alkoholem twarzach. Wszyscy
spojrzeli na nią z zainteresowaniem, z wyjątkiem Nicholasa, który z uwagą przyglądał się grze
świateł na swoim kieliszku. - Byłam nieszczęśliwym dzieckiem - kon• tynuowała. - Pamiętam
ciągłe kłótnie z bratem i nie¬zadowolonych rodziców. Któregoś dnia pojechali¬śmy do wielkiej
posiadłości na przyjęcie w ogrodzie. Rodzice o coś się na mnie gniewali, dlatego poszłam w
najodleglejszy zakątek ogrodu, żeby się wypłakać. Znalazł mnie tam pewien bardzo miły chłopiec.
Oczywiście na tyle, na ile mali chłopcy potrafią być mili. - Roześmiali się. - Chłopiec na pewno
pomy¬ślał, że straszna ze mnie beksa, ale pocieszał mnie jak umiał oraz wymyślał różne sposoby
ratunku. Jed¬nak pomysł ucieczki z Cyganami albo otrucia całej rodziny, aby stać się jedyną
dziedziczką, nie bardzo mi odpowiadał. W końcu zaofiarował się, że zostanie moim obrońcą, jeśli
zgodzę się na braterstwo krwi. Był starszy i miał nade mną zupełną władzę. Skoczy¬łabym za nim
w ogień. Jednak kiedy wręczył mi nóż, spanikowałam. Rozczarowany moją postawą, sam naciął mi
dłoń. Kiedy zobaczyłam krew, zupełnie straciłam głowę i uciekłam z krzykiem. Matce
powie¬działam, że skaleczyłam się w rękę przy upadku, za co dostałam kolejną burę.
Rozejrzała się po twarzach.
- Nie pamiętam tego chłopca, ale przypuszczam, że to był któryś z was, dranie.
Sir Stephen wstał uroczyście, jakby właśnie zamierzał przemawiać w Izbie Gmin.
- Panowie. Mamy oto niezbity powód ... dowód złamania przysięgi zachowania tajemnicy. - W tym
momencie dostał czkawki, ale nie przerwał oracji. ¬Za tak poważne ... wykroczenie należy się kara.
- To powiedziawszy, usiadł.
Lord Darius znajdował się w stanie jeszcze większe¬go upojenia niż jego przedmówca, ale zdołał
wyjaśnić, że słowa przysięgi precyzują, jaka to ma być kara.
Pozostali, prócz Nicholasa, który przyjął rolę ob¬serwatora, zgodnym chórem wyrecytowali: -
Niech mnie smażą woleju, rzucą robakom na pożarcie oraz poddadzą najokrutniejszym torturom!
Sir Stephen, który z kolei wczuł się w rolę sędzie¬go, domagał się, aby winny natychmiast wystąpił
i poniósł zasłużoną karę .

background image

- Chwileczkę - zaprotestował lord Middlethorpe ¬może winowajcą jest któryś z nieobecnych
kolegów.
Mógł mieć rację, ale wszyscy świetnie się bawili.
- Jeśli znajduje się wśród nas, niech przyzna się niezwłocznie - zawołał markiz, który zdawał się
mieć najmocniejszą głowę z całego towarzystwa.
Zapadła cisza i wstał Nicholas. Eleonora zastana¬wiała się, jak to możliwe, że jej mąż w ogóle się
nie chwieje .
- To ja, przyjaciele.
Wszystkich panów bardzo rozbawiło to wyznanie, a lord Darius nawet spadł z krzesła.
Nicholas uśmiechał się cierpko. Eleonora uprzy¬tomniła sobie, że nie zachowuje się jak posłuszna
żo¬na i wieczór chyba nie przebiega zgodnie z jego pla¬nem. Przestraszyła się, ale jednocześnie
była bardzo podekscytowana. Przez całe dzieciństwo wyobrażała sobie, jak ten złotowłosy chłopiec
z ogrodu przybywa jej na ratunek. Jakie to wszystko dziwne.
Kiedy się do niej zwrócił, uśmiechał się już przyjaźnie. - Miałaś wtedy rude warkocze i brakowało
ci zęba na przodzie. Sądziłem wówczas, że brakuje ci też od¬wagi. Wybacz.
- Ja, niestety, nie pamiętam, jak wyglądałeś, ale uważałam cię za bohatera.
Sir Stephen przerwał ten dialog: - To nie wystal czy. Musi ponieść zasłużoną karę. Nie dość, że zl"
mał przysięgę, to jeszcze zranił tę śliczną damę.
- Drugi zarzut się nie liczy, Steve - zaprotestowal Nicholas. - Chłopcy w pewnym wieku traktują
dziewczynki, jakby były najmarniejszymi istotami na ziemi.
- A dzisiaj chciał ją zranić ponownie - zauważyl markiz, rzucając Nicholasowi żartobliwe
wyzwanie. Eleonora zauważyła, że markiz nie należał do ludzi, którzy tańczą, jak im inni zagrają.
Zewsząd rozlegały się pijackie okrzyki poparcia. - Smażenie woleju odpada - ciągnął markiz - nie
mamy tak dużej patelni.
- Czy robaki mogą pożreć żywego człowieka? Ra¬czej nie, już prędzej węże ... - pan Cavanagh
zastana¬wiał się głośno.
- W Londynie nie ma węży - zauważył wicehrabia Amleigh.
- Co z "innymi torturami"? - dopytywał pan Cavanagh.
Przekrzykiwali się tak czas jakiś, a potem ucichli.
Eleonora już myślała, że cała sprawa zostanie zapo¬mniana, ale markiz spojrzał na nią chytrze i
powiedział: - Szanowna pani, niech pani wybierze mu karę. Ponoć kobiety potrafią zadawać
najwymyślniejsze tortury.
- Ale ja nie chcę nikogo torturować. Ajuż na pewno nie mojego męza.
- Jakże to tak? Proszę sobie przypomnieć, jaka przykrość spotkała panią z jego strony. Mimo że nie
złożyła pani przysięgi, została pani przyjęta do na¬szego bractwa. Powinna pani postępować
zgodnie z regulaminem.
Potrafił usidlić ją jednym spojrzeniem. Robiło jej się od tego spojrzenia gorąco.
- Luce - zwrócił się do niego Nicholas oschle - nie zapominaj, że ona jest już zajęta.
Popatrzyła na niego zaniepokojona. Nie wyglądał na rozgniewanego, ale między przyjaciółmi dało
się wyczuć lekkie napięcie.
Markiz roześmiał się. - Nie zrobiłem nic złego.
Powinienem się ożenić, niestety ciągle trafiam na ja¬kieś mizdrzące się kokietki.
- Nie zauważyłem, aby Blanche kiedykolwiek się mizdrzyła - wypalił Amleigh, po czym rzucił
Eleono¬rze lękliwe spojrzenie i zarumienił się po uszy.
Domyśliła się, kim była owa Blanche - kolejną francuską kurtyzaną.
- Ja też nie - odparł markiz bez zażenowania, a po¬tem zwrócił się do Eleonory: - Przypominam o
karze.
Rozglądała się bezradnie. Nicholas najwyraźniej nie zamierzał jej wesprzeć. Uśmiechnął się tylko
sze¬roko. Gdyby miała pod ręką gorący olej, z przyjem¬nością wylałaby go na niego.
Pomógł jej lord Middlethorpe. - Za dużo wyma¬gasz, Luce - powiedział. - Kobieta może zadać
cier¬pienie jedynie z nienawiści. Wymyśliłem dla niego karę - w jego oczach pojawił się
szelmowski błysk. ¬Skoro Nick złamał zasady, niech ponownie przejdzie inicjację.

background image

Propozycja spotkała się z powszechną aprobatą. Nicholas roześmiał się. - Francis, ty diable!
Podszedł jednak do Eleonory i klęknął przed nią
na jedno kolano. Wyjął z kieszeni mały srebrny no¬żyk .
- Niestety ten jest czysty. Obawiam się, że nie znajdę nigdzie starego zardzewiałego noża. - Patrzył
jej głęboko w oczy. Gdyby przystojny markiz rozebrał się teraz do naga, nie zauważyłaby tego.
Chcia¬ła poprosić, aby Nicholas dał sobie spokój z tym idiotycznym obrzędem, ale zrezygnowała.
Lepiej mieć to już za sobą.
Zaczął recytować słowa przysięgi: - Ja, Nicholas Edward Martin Delaney ślubuję służyć Bractwu
Drani, bronić mych współtowarzyszy przed złem i pomścić tych, którzy tego zła padli ofiarą. Jeśli
ko¬mukolwiek wyjawię tajemnice naszego bractwa, niech mnie smażą w gorącym oleju, rzucą
robakom na pożarcie oraz poddadzą najokrutniejszym tortu¬rom. - Skończywszy, nadal ze
wzrokiem utkwionym w Eleonorze, powoli przecinał skórę dłoni aż pojawi¬ła się krew. Wstał i
uniósł rękę.
- Jesteście, panowie, zadowoleni?
Odpowiedzieli twierdząco.
Przyłożył chusteczkę do rany. Kiedy ją po chwili usunął, dłoń już nie krwawiła. Chwycił Eleonorę
za rękę i zaprowadził w odległy kąt pokoju.
- Obiecałem kiedyś, że będę cię chronił - powie¬dział łagodnie. - Trochę czasu minęło, zanim
dopeł¬niłem obowiązku.
- Wyobrażałam sobie, że jesteś rycerzem, który przyjedzie po mnie i zabierze do cudownego
zamku. Jak widać, marzenia czasami się spełniają.
Wyszli do pustego hallu i zamknęli za sobą drzwi. - Potrafisz wybaczać, co napawa mnie nadzielą.
Nie obrazisz się, jeśli poprosze. abyś poszła już do sie¬bie? Mamy kilka nudnych spraw do
omówienia, o ile ci hultaje zdołają wytrzeźwieć.
Ciekawe, jakie to sprawy? Kochanka zapewne.
Zastanawiała się, czy rzeczvwlście sytuacJa wy¬mknęła m u się spod kontroli, czy wszystko to
zapla¬nował.
- Nie obrażę się. Już dawno chciałam was opuścić. Przepraszam za tę historię z nożem -
powiedziała, obserwując go.
- Świetnie to rozegrałaś - zapewnił spokojnie, po¬twierdzając jej podejrzenia.- Przywołałaś miłe
wspo¬mnienia. - Uniósł jej prawą dłoń i pocałował bliznę. Zrobił to od niechcenia, ale tak czule, że
Eleonora poczuła, jak całe jej ciało reaguje na tę pieszczotę.
- Do tej pory spotykaliśmy się towarzysko - mówił z ustami przy jej dłoni, a ciepły oddech łaskotał
jej skórę - ale tym razem chciałbym reaktywować Brac¬two. Choćby po to, aby zapewnić ci liczne
towarzy¬stwo, kiedy będę zajęty czym innym.
Madame Teresą, pomyślała z bólem. Jego piesz¬czoty zaczęły ją drażnić. Niczego nie zauważył i
na¬dal muskał ustami jej palce. - W całej Anglii będą ci zazdrościć.
- Raczej nienawidzić. W tamtym pokoju znajduje się trzech najbardziej pożądanych w całym
króle¬stwie kawalerów.
- Muszę wracać. - Ciągle całował jej palce; każdy z osobna, długo i namiętnie. Jej rozbudzone
alkoho¬lem zmysły natychmiast zareagowały na tę pieszczotę.
- Położę się dzisiaj w swoim pokoju - powiedział.
- Wczesnym rankiem wyjeżdżam do Hampshire i nie chciałbym cię budzić. Nie wiem, kiedy wrócę,
ale na pewno zdążę na ten przeklęty rodzinny obiad. W razie potrzeby możesz wezwać, któregoś z
tych dżentelmenów, zwłaszcza Middlethorpe'a.
- Nie jestem całkiem bezbronna - powiedziała ostro i zabrała rękę.
Dotknął jej policzka. - Pozwól mi być twoim ryce¬rzem, mam dziesięć lat do nadrobienia. - Uniósł
ku sobie jej twarz i pocałował w usta. Myślała, że to zwykły pocałunek na pożegnanie, ale wtedy
Nicholas przytulił ją mocno, a Eleonora bezwolnie objęła go za szyję. Trwali tak, przywarci do
siebie. Wcześmej nie całował jej w ten sposób. Wsunęła palce w jego miękkie, lśniące włosy,
poddając usta rytmowi pocałunku.
Odsunął się, i wziąwszy jej twarz w swe dłonic przyglądał się jej badawczo. Wyglądał, jakby

background image

zamierzał powiedzieć coś ważnego.
- Chciałbym .... - Urwał, po czym westchnął i po wiedział: - Późno już. Pewnie padasz ze
zmęczenia. Dobranoc, kochanie.
Odniosła wrażenie, że chętnie by z nią zostal.
W tamtej chwili pragnął tylko jej.
Alkohol jednak robi swoje, pomyślała, wchodząc po schodach. In vino veritas, w winie prawda, jak
mawiają• Gdyby dziś w nocy przyszedł do niej, wziął ją w ramiona, rozplótł jej włosy, i pocałował,
tak jak całował przed chwilą, nie opierałaby się. Nie, wcale by się nie opierała.
*

Nicholas wrócił do pokoju jadalnego, skonfisko¬wał wino, a zamiast niego kazał przynieść piwo i
ka¬wę• Kiedy podano do stołu, poprosił wszystkich o uwagę.
- Czeka nas kolejna akcja - oznajmił.
- Akcja? - spytał Amleigh. - Na Boga, Nick, ostatnią akcję przeprowadziliśmy w 1806, kiedy to
Chi¬sholme, który nie lubił Irlandczyków, uwziął się na Milesa.
Miles roześmiał się•
- Ciekawym, czy wiedział, kto z okazji Dnia Świętego Patryka pomalował na zielo¬no wszystkie
jego koszule i fulary.
- Wiedział, ale wolał z nami nie zadzierać. Wtedy było już o nas głośno - odparł Nicholas.
- Co mielibyśmy zrobić tym razem? - zapytał lord Middlethorpe.
Nicholas nie odpowiadał, tylko bawił się przez chwilę filiżanką z nietypowym dla siebie
roztargnie¬niem, na co wszyscy zwrócili uwagę.
- Rząd powierzył mi zadanie - powiedział wresz¬cie. - Zdaniem naszych władz, grupa spiskowców
za¬mierza uwolnić Napoleona i wskrzesić cesarstwo.
Wiadomość ta spadła na wszystkich jak grom z ja¬snego nieba. Amleigh, który przed rokiem brał
udział w wojnie na Półwyspie Iberyjskim, krzyknął: ¬Niech to wszyscy diabli! Nie mam zamiaru
uczestni¬czyć w kolejnym koszmarze.
- Służymy pomocą - powiedział markiz. - Nigdy nie walczyłem, z tym większą przyjemnością
zadam cios Korsykaninowi.
Pozostali zgodnie przytaknęli.
- Dziękuję. Najpierw jednak powiem wam, na czym polega moje zadanie. Jednym ze spiskow¬ców,
i to bardzo prominentnym, jest kobieta, niejaka Teresa Bellaire. To poszukiwaczka przygód i
moc¬nych wrażeń. Poznaliśmy się cztery lata temu w Wiedniu i zostaliśmy kochankami. Mam za
zada¬nie ponownie ją uwieść, wyperswadować udział w spisku i przekonać, aby wydała
przywódców.
Kiedy skończył, zapadła cisza, przerwał ją dopiero lord Middlethorpe: - A co z twoją żoną, Nick?
Nicholas zarumienił się lekko i spuścił oczy. - Nie¬którzy mężowie też mają kochanki. Mam
nadzieję, że się nie dowie. - Podniósł wzrok. - Jeśli to niepo¬rozumienie, szybko to odkryję. Jeśli
jest inaczej, bez trudu uda mi się namówić Teresę do zdrady. Myślę, że skusi się na pieniądze, które
rząd zamierza jej dać w zamian za przysługę. Jest niemoralna i nie wie, co to lojalność.
- Nie mogłeś poczekać ze ślubem? - Sir Stephen zadał pytanie, które wszystkim cisnęło się na usta.
- Nie - odparł beznamiętnie. - Eleonora spodzie¬wa się dziecka.
Znowu zapadła cisza, którą ponownie przerwał lord Middlethorpe: - Jak możemy pomóc? Zrobimy
wszystko, co w naszej mocy.
- Przypuszczam, że twoja Francuzka nie ucieszyła¬by się, gdyby któryś z nas chciał cię wyręczyć.
Mógł¬bym się poświęcić ... - zaofiarował się markiz.
- Obawiam się, że nie - roześmiał się Nicholas ¬ale zawsze możesz spróbować. Prowadzi dom w
mie¬ście, burdel, ściśle mówiąc. Kupiła też willę na wsi, niedaleko Aldershot, w której zamierza
przyjmować kilku wybrańców. Zaprosiła i mnie. Jutro wyjeż¬dżam.
Przerwał na chwilę i rozglądał się po twarzach.
Przyjaciele patrzyli na niego z lekkim powątpiewa¬mem.
- Przede wszystkim chciałbym was prosić o wspar¬cie dla Eleonory - kontynuował. - Zna w

background image

Londynie zaledwie kilka osób. Gdybyście zabierali ją ze sobą na przyjęcia, przedstawili waszym
rodzinom, może nie odczułaby tak bardzo braku męża. Jeśli nie uda mi się wykonać zadania w
ciągu najbliższych dni, po¬proszę, aby kilku z was towarzyszyło mi w czasie ko¬lejnych wizyt u
madame Teresy. Moje zainteresowa¬nie tą damą nie będzie się tak rzucać w oczy. Po¬za tym
chciałbym, abyście zapewnili mi alibi przed Eleonorą, zatem jeśli sprawa się przeciągnie, czeka nas
wiele wieczorków kawalerskich.
Kiedy skończył, zapadła krępująca cisza. Przyglą¬dali mu się z niepokojem.
Wreszcie wicehrabia Amleigh przerwał milczenie:
- Uważam, że wojna w porównaniu z tym, co zamie¬rzasz zrobić, to pestka.
_ Gdybym mógł wybierać ... - uśmiechnął się Nicholas.
_ Jeśli nie uda ci się szybko tego zakończyć, skrzywdzisz Eleonorę - powiedział lord Middlethorpe.
_ To nie było małżeństwo z miłości, Francis, a Ele¬,mora ma dużo zdrowego rozsądku. Jeśli
wyrządzę je.i krzywdę, zrobię wszystko, żeby to naprawić. Zale¬zy mi jedynie, aby nie najadła się
przeze mnie wsty¬du Mam nadzieję, że nie stanę się obiektem plotek w towarzystwie
Francis pokręcił głową z powątpiewaniem, ale za¬rewnił przyjaciela o swojej pomocy. Pozostali
poszli
w Jego ślady.
NichoJas uśmiechnął się z wyraźną ulgą•
_ Dziękuję wam. Miejmy nadzieję, że wkrótce będzie po wszystkim.

Rozdział VII

Obudziła się następnego ranka nieco później niż zwykle. Głowę miała obolałą a nastrój kiepski.
Wina alkoholu. A może to nie alkohol był przyczyną smu tku, lecz tęsknota za mężem? Tak jak
zapowiadał, wyjechał wczesnym rankiem, kiedy jeszcze spała.
Uspokój się, dziewczyno, powtarzała sobie w trak¬cie porannej toalety. To nie ma sensu. Nie trzeba
wpadać w rozpacz, ilekroć wyjedzie.
Przy śniadaniu, nieco pokrzepiona na duchu, za¬stanawiała się nad swoim życiem, skupiając się na
je¬go pozytywnych stronach.
Ostatnia zmiana bez wątpienia była zmianą na lep¬sze. Podejrzewała, że prawdziwa dama nie
doszłaby tak szybko do siebie. Najwyraźniej miała rację jej mat¬ka, twierdząc, że Eleonora nigdy
nie zostanie praw¬dziwą damą, ponieważ brakuje jej wrażliwości. Miała wrażenie, że tamta
okropna noc nie wydarzyła się na¬prawdę, lecz była tylko sennym koszmarem. Starała się tego nie
rozpamiętywać, spychając to przykre do¬świadczenie w naj dalsze zakamarki świadomości.
Dzięki temu, co się wydarzyło, stała się kobietą niezależną• Nietypowe małżeństwo ograniczało ją
w niewielkim stopniu. Poza tym miała zapobiegliwe-go męża, piękny dom, modne stroje i
pieniądze. Mo¬gła robić, co jej się podoba: pojechać do miasta albo spędzić cały dzień w łóżku.
Czego żądano od niej w zamian? Zastanawiała się, mieszając herbatę. Wystarczy, jeśli nie będzie
wyma¬gającą żoną. Dlatego nie powinna się smucić, kiedy ją opuszczał, ani żądać, aby informował
ją o wszyst¬kich swoich sprawach. Przede wszystkim nie może dać po sobie znać, że wie o jego
kochance, i że się tym przejmuje. Nigdy.
Na tym skończyła swoje rozważania. Miała przed sobą cały dzień i musiała coś zrobić z tym
cza¬sem. Nie wystarczy siedzieć w domu i nikomu nie przeszkadzać. Nicholas musi zobaczyć, że
jego żo¬na ma swoje życie i potrafi odnaleźć się w nowym środowisku.
Ta ostatnia myśl nieco ją zmartwiła. Ona, siostra Lionela Chivenhama, i wyższe sfery.
Przypomniała sobie, że ciotki Nicholasa - lady Christobel i pani Stephenson - obracają się w
najlepszych kręgach to¬warzyskich. Czy jej pomogą? Wątpliwe. A gdyby tak spróbowała
skorzystać na rywalizacji obu dam? Świetny pomysł. Nie wiedziała jednak, jak się do te¬go zabrać.
Nicholas na pewno obmyśliłby jakiś chytry plan, ale jak na złość wyjechał.
Pozostawał lord Stainbridge. Myśl, że miałaby się do niego zwrócić z prośbą o pomoc, napawała ją
obrzydzeniem. Z drugiej strony, powinien zapłacić za krzywdę, którą jej wyrządził, nawet jeśli nie
po¬czuwał się do odpowiedzialności. Nie zastanawiała się już dłużej, tylko poszła do biblioteki i

background image

napisała liścik do lorda, prosząc go o złożenie jej wizyty w do¬godnym dla niego czasie.
Zjawił się w ciągu godziny. Towarzystwo Eleonory zdawało się zupełnie go nie krępować. Pytał o
stan jej zdrowia i samopoczucie, ale Eleonora szybko ucięła tę wymianę uprzejmości i przeszła do
sedna sprawy.
- Tak, ciotki mogłyby wiele zdziałać - powiedział, kiedy skończyła wyjaśniać, po co go wezwała. -
Ciotka Christobel przyjaźni się z Drummond-Burrellami i tylko ona mogłaby wprowadzić cię do
towarzystwa z Almack. Ciotka Cecily z kolei ma świetne koneksje.
Zamilkł i w zamyśleniu zacząf przygryzać dolną wargę•
Całe szczęście, że mój mąż nie ma takich irytujucych nawyków, pomyślała.
- Jedynym sposobem jest przydzielenie im od¬dzielnych zadań, wyraźnie zaznaczając, że rywalka
nie poradziłaby sobie z takim wyzwaniem - powie¬dział po chwili. Przygryzanie wargi
najwyraźniej po¬magało mu myśleć. - Ciotka Christobel zajmie się Almackiem, a ciotka Cecylia
mogłaby, na przykład, wydać na twoją cześć jedno z tych swoich słynnych przyjęć. Bywają na nich
bardzo wplywowi ludzie.
- Co powinnam zrobić? - spytała.
- Nic. Zostaw to mnie.
To powiedziawszy, wstał i skierował się do wyjścia. Przy drzwiach zawahał się i stanął. Wyglądał,
jakby coś go gnębiło. Może poczuł wyrzuty sumienia i przeprosi ją wreszcie?
- Chodzi o twojego brata ...
- Tak?
- Nie zamierzasz utrzymywać z nim kontaktów? Wiem, że jest twoim najbliższym krewnym ...
Stwierdziła, że czas wrócić na ziemię i przestać łu¬dzić się, że Stainbridge kiedykolwiek wspomni
o tamtej okropnej nocy. Najwyraźniej wymazał ją ze swojej pamięci. Nawet nie było mu przykro.
- Lionel to gad - powiedziała beznamiętnie. - Nie chcę go znać.
- Doskonale. Nick obiecał się nim zająć. Twój brat nie powinien ci się więcej naprzykrzać.
- Tez tak sądzę. Zwłaszcza że dostanie teraz moją część spadku. Powinno mu to starczyć na około
rok.
Lord Stainbridge pobladł, kiedy to usłyszał.
- Musi udowodnić, że nie dopełniłaś warunków testamentu. Zastanawiam się, jaki ...
Jaki poda powód, dokończyła za niego w myślach.
_ Moja ucieczka i potajemny ślub wystarczą• Mogę zaprzeczyć, ale nie zamierzam tego robić -
odparła. _ Nie rób niczego bez wiedzy Nicholasa, dobrze?
- Oczywiście.
- Gdzie on jest?
Miała nadzieję, że uniknie tego pytania.
- Musiał wyjechać na kilka dni.
Zacisnął mocno usta, jak zwykle, kiedy się denerwował.
- Co za pilna sprawa ...
_ Coś, co zaplanował już dawno temu - przerwała mu. _ Obiecał, że przyjedzie na spotkanie
rodzinne w piątek.
_ Obiecał? Coś podobnego. Zostawił cię bez pomocy ...
_ Nicholas na pewno dotrzyma słowa - przerwała, zniecierpliwiona. - Jestem samodzielna, a
swoboda, którą teraz mam, bardzo mi odpowiada. Poza tym nigdy wcześniej nie żyłam w takim
luksusie. Co się tyczy pomocy, to myślę, że w kwestiach towarzyskich, pan, milordzie, będzie
bardziej przydatny - dodała dyplomatycznie.
Pożegnał się i zadowolony, wyszedł. Pomyślała, że nie powinna potępiać skłonności Nicholasa do
manipulo¬wania ludźmi, skoro sama ucieka się do takich metod. pozbyła się go wreszcie. Co za
ulga. Na szczęście nie dopytywał, dokąd udał się jego brat, bo Eleonoramiała bardzo mgliste
pojęcie o miejscu pobytu Nicho¬lasa; wiedziała tylko, że pojechał do hrabstwa Hamp¬shire.
Stainbridge uznałby to za kolejny przejaw igno¬rowania Eleonory, i utyskiwaniom nie byłoby
końca.
Ale czy żona nie ma prawa wiedzieć? Gdyby, nie daj Boże, komuś z rodziny przydarzyło się jakieś

background image

nie¬szczęście, nie wiedziałby nawet, gdzie go szukać.
Postanowiła jednak odłożyć te rozważania na póź¬niej i zacząć przygotowania do podboju elity
towarzy¬skiej stolicy. Poprosiła o przygotowanie powozu, na¬stępnie zawołała lenny, i razem
pojechały do wytwor¬nej biblioteki Hookham. Eleonora miała nadzieję, że natknie się tam na jakąś
znajomą ze szkoły, choć zda¬wała sobie sprawę, że absolwentki akademii panny Fitcham obracają
się w nieco innych kręgach.
Tak jak przypuszczała, nie spotkała nikogo znajo¬mego, ale przynajmniej udało jej się wreszcie
zdobyć upragnionego Giaura.
Resztę dnia spędziła bardzo aktywnie. Po powro¬cie do domu zawołała lokaja i poleciła mu
zamówie¬nie biletów wizytowych dla niej i męża, a także po¬prosiła go o przyniesienie próbek
papieru listowego. Zarekomendowanej przez panią Hollygirt kwiaciar¬ni zleciła codzienną dostawę
świeżych kwiatów, po czym umówiła tapeciarza i stolarza zajmującego się wyrobem mebli
artystycznych. Następnie udała się na strych, aby dokładniej przyjrzeć się zgroma¬dzonym tam
skarbom Nicholasa, i coś z nich wybrać.
W końcu, zmęczona, ale zadowolona z siebie za¬brała się za czytanie dzieła Byrona.
Następnego dnia złożyli jej wizytę sir Stephen wraz z siostrą, panną Fanny BalI. Niestety panna
BalI okazała się zapaloną sawantką z poczuciem misji dziejowej. Wręczyła Eleonorze zaproszenie
na orga¬nizowany przez siebie wieczorek literacki, którego
gościem miał być pan Walker, autor analizy krytycz¬nej filozofii lorda Bacona. Wiedziała, że
należało wpaść w szczery zachwyt nad tak wspaniałym przed¬sięwzięciem, niestety nie mogła
wykrzesać z siebie choćby odrobiny entuzjazmu.
O wiele milsze okazało się spotkanie w Green Par¬ku z lordem Dariusem Debenhamem i jego
kuzynką lady Bretton. Tym razem zaproszono ją na wieczo¬rek, który miał odbyć się w przyszłym
tygodniu. Ele¬onora zgodziła się ochoczo, gdyż lady Bretton była interesującą, dowcipną i pełną
życia osobą i takie też pewnie organizowała przyjęcia.
Nie udało im się jednak zacieśnić znajomości, gdyż okazało się, że kuzynka lorda Debenhama jest
przy nadziei i wkrótce wyjeżdża z miasta.
Zaproszenie na kolejne przyjęcie połączone z przedstawieniem teatralnym przyszło tym razem od
siostry markiza Ardena, lady Marii Graviston. Markiz dostarczył je osobiście i zadeklarował, że
chętnie się na nie wybierze w charakterze osoby to¬warzyszącej Eleonorze.
- Co pan powiedział swojej siostrze, milordzie? ¬spytała, zdziwiona, że została dostrzeżona przez
da¬mę z najlepszego towarzystwa.
- Prawdę - odparł z uśmiechem. - Powiedziałem, że jest pani tu nowa, nikogo nie zna, i trzeba pani
pomóc. Moja siostra ma dobre serce. - Z figlarnym błyskiem w oku dodał: - Proszę przyjść, to
zobaczy pani Blanche.
- Na przyjęciu u pana siostry? - dopytywała zdziwiona.
Roześmiał się.
- Wystąpi na scenie. Pani Blanche Hardcastle, Biała Gołębica z Drury Lane.
Eleonorę zaintrygowała zarówno siostra markiza, o której mówił z taką dumą, jak i Blanche
Hardca¬stle. Ta ostatnia szczególnie ją ciekawiła.
*
Lady Graviston sprawiała bardzo miłe wrażenie, ale w niczym nie przypominała swojego
młodszego o dziesięć lat brata. Miała brązowe oczy i ziemistą ce¬rę, wyróżniała się za to
nienaganną elegancją. Począt¬kowo odnosiła się do Eleonory z rezerwą, która po¬woli i stopniowo
przeradzała się w sympatię. Najwy¬raźniej lady Graviston uznała, że młoda pani Delaney zasługuje
na przyjęcie do tak szacownego grona.
Pomyślała, że dzięki dobrym manierom, nazwisku oraz wsparciu ze strony bractwa zdobycie
pozycji w towarzystwie może okazać się łatwiejsze, niż przy¬puszczała.
Tego wieczora wystawiano komedię zatytułowaną Esteban i Elizabetta z Blanche Hardcastle w roli
głównej. Nie grała wybitnie, ale wręcz zniewalała wdziękiem i gracją ruchów, a biel stroju i włosów
da¬wała jej postaci jakiś nieziemski charakter. Stąd taki pseudonim - Biała Gołębica. Markiz
patrzył na sce¬nę z dumą.

background image

Eleonora stwierdziła, że przyszła żona marki¬za napotka poważną rywalkę i niemal jednocześnie
przypomniała sobie o pięknej kochance Nicholasa. Czy zwyczajna kobieta może mieć przy nich
jakieś szanse?
*
Zanim nastał piątek - dzień rodzinnej kolacji i po¬wrotu Nicholasa - Eleonora zdołała wprowadzić
w życie większość ze swych projektów. Między inny¬mi zdążyła wybrać i zamówić meble do
sypialni i bu¬duaru. Jednak najwięcej powodów do zadowolenia przysporzyło jej spotkanie ze
znamienitą panią Drummond-Burrel, która po długim i wyczerpują¬cym przesłuchaniu obiecała, że
wprowadzi ją do AI¬mack, gdzie na licznych balach i przyjęciach spotyka¬ło się wytworne
towarzystwo.
Lady Christobel, z którą Eleonora spotkała się nie¬co później, przyszła tylko po to, żeby
opowiedzieć, ile pracy i nadludzkiego wręcz wysiłku włożyła w pozyska¬nie poparcia lady
Drummond-Burrel. Przykazała jej również, aby nikomu nie przedstawiała swojego brata.
Ciotki nie dało się lubić, ale Eleonora odczuwała wobec niej ogromną wdzięczność.
Kiedy Nicholas wrócił do domu, zastał swoją żonę w doskonałym nastroju. Mówiła dużo i wesoło,
tak aby odniósł wrażenie, że wcale za nim nie tęskniła.
Przy herbacie i ciastkach opowiadała, czym się zaj¬mowała podczas jego nieobecności.
- Ciotka Cecily zaprasza mnie na śniadanie. Cie¬bie też, o ile znajdziesz chwilę.
- A muszę? - zapytał, uśmiechając się leniwie.
Najwyraźniej cieszyła go jej zaradność.
- Nie, jeśli nie masz ochoty. Dla mme będzie to wspa¬niała okazja, żeby nawiązać interesujące
znajomości.
- Postaram się pójść - obiecał bez entuzjazmu.
- Pamiętasz o dzisiejszej kolacji? - spytała z niepokojem, ponieważ Nicholas wyglądał tak, jakby
miał za chwilę zasnąć. - Ja też wolałabym spokojny wie¬czór w domowym zaciszu, ale nie wypada
nie pójść.
Potarł twarz dłonią. - Pamiętam. Gdyby nie to, przyjechałbym parę dni później. Nie sądziłem, że
sprawa będzie aż tak trudna.
Mówił to tak posępnie, że Eleonora zaczęła mieć wątpliwości, czy za ową "sprawą" rzeczywiście
kryje się jego francuska kochanka.
- Wiem, że to niemądre, co powiem, ale czy mo¬głabym ci w jakiś sposób pomóc?
Uśmiechnął się do niej tak, że aż serce jej podsko czyło z radości.
- Dziękuję, naj droższa. Mój ... przyjaciel powierzy I mi pewną misję, którą muszę jak najszybciej
dopro¬wadzić do końca. Wiąże się to z dalszym zaniedby¬waniem ciebie, dlatego chciałem cię
prosić o wyrozu¬miałość.
- Ależ oczywiście. Mną się w ogóle nie przejmuj _ zapewniła, a po chwili wahania spytała: -
Wybacz moją zuchwałość, ale czy nie sądzisz, że powinnam wiedzieć, gdzie przebywasz, kiedy nie
ma cię w do¬mu? W razie jakiegoś nieszczęścia nie wiedziałabym, jak cię zawiadomić.
Ledwo zaczęła, już wiedziała, że nie należało po¬ruszać tego tematu. Sposępniał i unikając jej
spoj¬rzenia, wodził wzrokiem po ścianach.
Mimo to, kiedy się wreszcie odezwał, głos miał opanowany: - Masz zupełną rację. Wybacz,
czasami zapominam, że nie jestem już kawalerem. - Spojrzał na nią przelotnie.
Dostrzegła w jego oczach lekki niepokój i pomy¬ślała zaskoczona, że Nicholas chyba nie wie, co
po¬wiedzieć.
Przez dłuższy czas siedzieli w milczeniu. Nagle Nicho¬las poruszył gwałtownie głową, jakby
otrząsał się ze snu.
- Przepraszam cię, ale nie mogę zebrać myśli. Naj¬wyraźniej zmęczenie daje mi się we znaki. Jeśli
mam stawić czoło ukochanej rodzinie, powinienem się na chwilę położyć.
Wstał, podszedł żwawo do Eleonory i pocałował jej dłoń.
- Jeśli masz odpowiednią suknię, załóż dzisiaj do niej perły - powiedział i wyszedł.
Została sama. Zastawiała się nad jego słowami.
Czy rzeczywiście padał ze zmęczenia, czy może wyprowadziła go swoim pytaniem z równowagi?

background image

Wcze¬śniej tak się nie zachowywał.
Początkowo myślała, że jego zmęczenie spowodo¬wane było trudami podróży, ale kiedy wstał i
pod¬szedł do niej żwawym krokiem, zmieniła zdanie. To nie wyczerpanie fizyczne go przytłaczało,
lecz ciężar, który dźwigał w duszy.
*
Przygotowania do kolacji trwały w najlepsze. Ele¬onora dokładnie wiedziała, jak chciała się dziś
za¬prezentować; powinna wyglądać atrakcyjnie, ale za¬razem skromnie i szacownie.
Zamówiona u madame Augustine jedwabna suknia w kolorze kości słoniowej z różowymi
zdobieniami właśnie dotarła. Doskonale pasowała do różowych pereł. Dekolt był w sam raz,
niezbyt głęboki, za to tak szeroki, że niemal odkrywał ramiona, stykając się w jednej linii z
bufiastymi rękawami. Suknię wykona¬no z bardzo delikatnej tkaniny, i kiedy Eleonora wło¬żyła ją
wreszcie, stwierdziła z konsternacją, że mimo podwójnej warstwy materiału widać było lekki zarys
jej sutków. Zastanawiała się w panice, czy nie włożyć pod spód halki, ale madame Augustine nie
darowała¬by jej takiej profanacji.
- Jenny - wyszeptała. - Czy twoim zdaniem ta suk¬nia jest wyzywająca?
- Nie, proszę pani - odparła z błyszczącymi ocza¬mi - jest cudowna!
- Ale ... prześwitująca - wydusiła z siebie Eleonora.
- Skądże, proszę pani - zapewniła lenny, poprawiając fałdy spódnicy - pobudza tylko wyobraźnię•
Pan nie będzie mógł od pani oczu oderwać.
- Ale czy wyglądam przyzwoicie? - dopytywała.
- Wygląda pani - odpowiedziała Jenny z przekonaniem. - Suknia działa na wyobraźnię, ale to już
nie na. sze zmartwienie, co się mężczyznom roi w głowach.
Eleonora nie marudziła już dłużej, postanowiła poczekać na reakcję męża. W razie czego zdąży się
przebrać, choć perły pasowały tylko do tej sukni. Po¬prosiła Jenny o zwykłe uczesanie. Założyła
jeszcze prostą, rzeźbioną bransoletkę z kości słoniowej i tak wystrojona poszła pokazać się mężowi.
Drzwi do garderoby Nicholasa otworzył Clintock. Jego pan siedział przed lustrem i długimi,
zwinnymi palcami poprawiał fantazyjnie zawiązany fular.
Wstał i obrócił się do mej, smukły w eleganckich bryczesach do połowy łydki. Eleonorę bardziej
jed¬nak interesowała jego twarz. Humor chyba mu zno¬wu dopisywał, a w jego oczach nie
znalazła niczego poza pełnym aprobaty podziwem.
- Rozpoznaję dzieło sztuki spod ręki madame Augustine - powiedział z szerokim uśmiechem. _
Skromna, ale frywolna, wyrafinowana, ale zarazem świeża i niewinna. Wprost stworzona dla pereł
_ mówił, a służący pomagał mu włożyć bogato zdo¬bioną kamizelkę, a na to obcisły, ciemny
surdut. Ni¬cholas wsunął potem na palec pierścień, a w fular wpiął niedbale szpilkę z imponującym
brylantem.
- Będę do ciebie pasował? .- spytał z uśmiechem, przybierając wdzięczną pozę.
W odpowiedzi usłyszał, szczery, spontaniczny śmiech. Eleonora zapomniała już, że można się tak
śmiać, z czystej radości, jak dziecko. Taki Nicholas _ rozbawiony i czarujący - działał na nią
zniewalająco i w tych rzadkich chwilach gotowa była zrobić dla niego wszystko. Cóż ten
mężczyzna z nią wyprawia.
Kiedy spojrzała w jego błyszczące, złocistobrązo¬we oczy, pomyślała, że szczęście znajduje się na
wygnięcie ręki. Nicholas musiał zauważyć, co się z nią dzieje, bo poskromił nieco swój
temperament i zaczął się do niej odnosić z większą rezerwą. Na szczęście humor wciąż mu
dopisywał i razem z Eleonorą, rozbrykani jak dzieci, zbiegli na dół po sznur pereł, aby następnie
przez piętnaście minut zastanawiać się, jak go upiąć. Uznali w końcu, że najlepiej wyglądał
związany w trzy luźne węzły. Nicholas stanął za Eleonorą, żeby zapiąć brylantowy zatrzask na jej
szyi.
Delikatne muśnięcia palców przyjemnie pieściły jej skórę, powoli rozbudzając jej zmysły, aby za
chwilę za¬mienić się w czułe pocałunki. W lustrze widziała, z ja¬ką tkliwością patrzył na jej
ramiona. Potem spojrzał jej w oczy i na jego twarzy pojawił się cień smutku.
Eleonora była zagubiona. Nie wiedziała, jak po¬stępować z mężczyznami, a zwłaszcza z
Nicholasem, z którym łączyło ją to dziwne małżeństwo. Czego od niej oczekiwał? Przypomniała

background image

sobie wieczór przed jego wyjazdem. Czy tak jak wtedy powinna od¬wzajemnić jego czułości?
Może należało stanąć do niego przodem? Niestety czarowna chwila prysła jak bańka mydlana.
Odsunął się od niej, wezwał kamerdynera i popro¬sił go o przyniesienie płaszczy. Chwilę potem
jechali w kierunku pałacu lorda Stainbridge'a.
*

Na rodzinną uroczystość w domu lorda przybyło, oprócz Nicholasa i Eleonory, dwadzieścia osób.
Wśród nich znajdował się zarówno dziadek obu bliź¬niaków, przed którym drżała jego córka, pani
Ste¬phenson, jak i liczne grono młodych kuzynów, z Ma¬ry Stephenson i jej bratem Ralphem na
czele.
Eleonora obawiała się niewygodnych pytań na te¬mat swojej rodziny, dlatego szukała towarzystwa
mło. dych, uznając, że w odróżnieniu od starszych, nie będą dociekać jej przeszłości. Wiedziała, że
w razie cze¬go Nicholas przyjdzie jej z pomocą, mimo że sam zna¬lazł się pod ostrzałem pytań
ciekawskich krewnych.
Ponieważ cały czas pilnowała, aby mieć go w zasię¬gu wzroku zauważyła coś dziwnego. Niektórzy
z dal¬szych krewnych zostali poproszeni o przyjście dopie¬ro po kolacji. Wśród nich znajdowało
się dwóch mło¬dzieńców. Na ich widok twarz Nicholasa stężała i na chwilę przerwał rozmowę ze
swoją cioteczną babką• Wszystko trwało zaledwie ułamki sekundy, ale nie uszło uwagi Eleonory.
Najwyraźniej Nicholas żywił do któregoś z nich jakąś urazę.
Umierała z ciekawości, kim są dwaj nieznajomi, aż wreszcie zostali jej przedstawieni; jeden
nazywał się Thomas Massey, a drugi Reginald Yates. Pan Yates przyglądał się jej z pokpiwającym
uśmieszkiem, co tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że nie lubili się z jej męzem.
Kiedy jednak poszli przywitać się z Nicholasem i pogratulować mu małżeństwa, w ich zachowaniu
nie dostrzegła niczego osobliwego. Wiedziała, że jej mąż jest mistrzem pozorów, ale dwaj dandysi?
Gdy¬by żywili do niego jakąś urazę, nie mieliby żadnych powodów, by ją skrywać.
Pomyślała, że pod wpływem stresu wyobraźnia znowu płata jej figle. Wkrótce miała się jednak
do¬wiedzieć czegoś więcej.
Cedric Delaney, daleki kuzyn hrabiego, który ustanowił się kronikarzem rodu, nalegał, aby
obej¬rzała rozliczne portrety rodzinne, które zgromadzo¬no w tym domu. Zgodziła się i już po
chwili z ogrom¬nym zainteresowaniem oglądała familijną galerię.
Bracia Delaney odziedziczyli urodę po swojej olśniewającej matce. Z portretu ślubnego uśmiechał
się siedząca pod drzewem kobieta, rozbawiona wi¬dokiem małego cocker spaniela. Nicholas, kiedy
majdował się w podobnym nastroju, bardzo ją przy¬pominał. Ojciec Delaney, ciemnowłosy, z
poważną miną, stał w tyle za żoną.
Przeszli do rysunków Holbeina, które zdaniem Ce¬drica zasługiwały na szczególną uwagę.
Niestety miej¬sce było słabo oświetlone i Cedric musiał pójść po do¬datkowe świece. Eleonora
została sama na galerii bie¬gnącej wzdłuż trzech ścian drugiego piętra. Pod nią rozciągał się
olbrzymi hol, zwieńczony wspaniałym świetlikiem w suficie. W tak dużej przestrzeni dźwięk niósł
się znakomicie, i Eleonora słyszała nawet przyci¬szony głos kamerdynera wydającego polecenia
służbie.
Jej przewodnik nie wracał i już chciała zejść po schodach, kiedy posłyszała głosy pana Masseya i
pana Yatesa.
- Boże, Pol - powiedział przeciągle pan Yates ¬musiałem wyjść na chwilę, to ciągłe udawanie mnie
zabije.
- O co chodzi?
- To ten cholerny Nicholas Delaney i jego piękna żona. Stoi tam i udaje idealnego męża, a dwa dni
temu widziałem go z zupełnie inną damą w pewnym lokalu niedaleko Aldershoot! Ale miał minę,
kiedy mnie zobaczył. Mrugnąłem nawet do niego porozu¬miewawczo. Nie chciałbym mu
pomieszać szyków, ale kiedy lady Christobel zaczęła mnie wypytywać, kiedy zamierzam się
ustatkować, podając za przy¬kład Nicholasa, omal nie powiedziałem: "Zgoda, pod warunkiem, że
dostanę taką samą zabawkę!".
- Masz na myśli madame Teresę Bellaire? Nie mów! Byłeś w jej wiejskim domku? Nie wiedziałem,

background image

że już go otworzyła. Posłuchaj, Yates, musisz mnie tam zabrać. To miejsce nie będzie miało sobie
równych.
- Na pewno. Pojechałem tam na uroczyste otwar¬cie. Zaproszenie dostałem tylko dlatego, że często
bywam w jej miejskim przybytku. Co za kobieta! Wiesz co, pójdziemy tam jutro. Na wieś niestety
trze¬ba mieć zaproszenie.
- Świetnie. dziękuję, stary! Wiesz, może Delaney nie robi nic złego? Słyszałem, że wielu
szanowa¬nych obywateli odwiedza takie miejsca, nie korzy¬stając z wszystkich usług, jeśli wiesz,
co mam na myśli.
- Racja, Pol, ale ja do nich nie należę. - Rozległ Sly radosny rechot. - A jakie dziewczynki, Pol!
Zna¬ją takie sztuczki ... Niestety, drogi kuzynek Nicholas nie chodzi tam tylko po to, by pić wino i
słuchać mu¬zyki, wierz mi. To jest faworyt madame. Pan domu, można powiedzieć. Znają się
zresztą nie od dziś. Je¬śli myślisz. że nadskakuje tej tutaj, musiałbyś zoba¬czyć, jak się zachowuje,
kiedy jest z tamtą.
Eleonora zastygła w bezruchu. Rozsądek nakazy¬wał jej wrócić do salonu, Bóg jeden wie, co
mogła tu jeszcze usłyszeć. Ciekawość jednak, zwyciężyła.
- Myślisz, że jest jego kochanką? - dopytywał pan Massey. - Na jego miejscu nie chciałbym się tak
an¬gażować.
- Bo jej nie widziałeś, Pol. Jedno spojrzenie tych przepastnych, ciemnych oczu i już po tobie -
wyjaśnił pan Yates. - Nie powiedziałbym jednak, że jest po prostu jego kochanką. Zdaje się, że to
Nicholaso¬wi bardziej zależy, co moim zdaniem nie wyjdzie mu na dobre. Madame wykorzysta go,
a potem rzuci. ¬Na chwilę zapadła cisza. - Z drugiej strony - konty¬nuował Yates po przerwie -
tylko Nicholas Delaney mógłby wyjść z tej sytuacji obronną ręką. Nie wiem jak on to robi, ale
potrafi zawrócić w głowie każdej kobiecie. Zona wygląda na potulną, ale zapewne wsciekłaoy się,
gdyby usłyszała o przygodach męża. Delaney jest moim dłużnikiem, dlatego musi poprosić
madame, aby przygotowała dla mnie coś specjal¬nego. Mam pomysł, Pol. Wezmę cię do spółki.
Zro¬bimy tak, weźmiemy dwie ładniutkie ...
Eleonora nie słuchała już dalej. Serce waliło jej pk mIotem, a nogi miała jak z waty. Musiała
USiąSC. Nie czuła złości i wcale nie zamierzała się wściec. Nie czuła żadnych emocji. Pomyślała
tylko, że zaj¬mowanie się dwiema kobietami musi być niezmier¬nie wyczerpujące. Nic dziwnego,
że Nicholas wyglą¬clal na zmęczonego.
Madame Teresa Bellaire. Kobieta z Newhaven. Kobieta, która każdego mężczyznę może owim!ć
sobie wokół małego palca. Tak jak Nicholasa. Eleonora po¬godziła się z myślą, że jej mąż ma
kochankę, sądziła jednak, że wszystko przyjmie bardziej tradycyjną for¬me. Myślała, że Nicholas
kupi swojej metresie dom i tam od czasu do czasu będzie jej składał wizyty. Ale żeby uczynić z niej
obiekt westchnień? Tego się nie "podziewała. Przecież ta kobieta prowadzi burdel!
Nie wyobrażała sobie, aby Nicholas mógł zabiegać o względy jakiejś kobiety, a już na pewno nie
takiej jak madame Teresa. Nie myliła się jednak, podejrze¬wając, że kiedy "zajmował się swoimi
sprawami", zajmował się madame Teresą. Był z nią, przymilał się do niej i zachwycał się nią.
Teraz dopiero poczuła złość. Okłamywał ją. Przy¬pomniała sobie słowa ohydnego pana Yatesa:
.,On potrafi zawrócić w głowie każdej kobiecie". Ale nie mnie, pomyślała.
Nie chciała w tej chwili nikogo widzieć. Najchęt¬niej zaszyłaby się w jakimś odludnym miejscu,
niestety nie mogła tak zwyczajnie wyjść. Zamiast uciekać, zeszła na dół z zamiarem ukrycia się w
tłumie.
Niestety Nicholas ją zauważył. Podszedł z kielisz¬kiem wina dla niej.
- Czy kuzyn Cedric nie nadwerężył twojej cierpli¬wości, kochanie? - spytał z przyjaznym
uśmiechem. - Ma obsesję na punkcie historii naszej rodziny. Wiedzę posiada imponującą, ale
powinno się ją apli¬kować w małych dawkach.
Nie wiedziała, w jaki sposób zareagować. Zdecy¬dowała się na spokój. - Jestem zmęczona. Czy
mo¬glibyśmy już pójść?
- Oczywiście. Powinnaś teraz dbać o siebie.
Kiedy już się pożegnali i czekali w holu na płaszcze, miała ochotę go skarcić. Nie zrobiła tego.
Obiecała przecież, że nie będzie mu utrudniać życia. A że sytu¬acja okazała się bardziej

background image

skomplikowana? Trudno.
Mimo to strasznie ją korciło, żeby mu jakoś do¬piec i zmącić ten niewzruszony spokój.
W powozie chwycił jej dłoń. - Nie było chyba tak źle? Z trudem powstrzymała się od cofnięcia
ręki. ¬Masz bardzo miłą rodzinę.
- Zmęczyłaś się, prawda? - spytał łagodnie, od¬garniając kosmyk włosów z jej twarzy. - Chodź,
bę¬dzie ci wygodniej.
Trochę się opierała, ale już po chwili siedziała oto¬czona jego ramieniem. Tłumaczyła sobie, że nie
wy¬padało odrzucić wynikającej z czystych pobudek uprzejmości. Po tym, co usłyszała, nie miała
o nim najlepszego zdania, ale jego troska wydawała się au¬tentyczna. Cóż, zadowoli się tym, co
dostanie, nawet jeśli miałyby to być ochłapy.
Milczał i obejmował ją mocno, tak aby nie czuła wstrząsów powozu. Przypomniała sobie, jak w
czasie przyjęcia w ich domu mówił o kobietach, które nie chciałyby zostać żonami i matkami. Czy
miał wtedy na myśli madame Bellaire? Czyżby odrzuciła kiedyś jego oświadczyny? Był od niej o
jakieś dziesięć lat młodszy.
Na myśl, że Nicholas umizguje się do takiej kobiety, robiło jej się niedobrze. Postanowiła się temu
sprzeci¬wić, miała przecież dużą przewagę; była jego żoną, a w łonie nosiła dziecko, które on uzna
kiedyś za swo¬je. Ale czy mogła się równać z fascynującą, zmysłową Francuzką? W dziedzinie, w
której madame była bez wątpienia artystką, Eleonora stawiała dopiero pierw¬sze kroki. Czy, chcąc
zatrzymać przy sobie mężczyznę, trzeba w nim wzbudzać namiętność? Jeśli to prawda, Eleonora
nie miała żadnych szans.
Dojechali wreszcie na Lauriston Street.
- Chodź, położysz się do łóżka. Zjesz kolację?
W wyniku nie dawnych rozmyślań, łóżko kojarzyło jej się teraz z jednym. Spojrzała na Nicholasa
po¬dejrzliwie, ale w jego twarzy nie dostrzegła niczego poza troską i życzliwością•
- Nie, dziękuję, poradzę sobie - odparła. - Czuję się dobrze. Nie miałam już siły odpowiadać na te
wszystkie pytania.
- W takim razie - powiedział, uśmiechając się sze¬roko - może nie powinniśmy zostawać dziś w
domu. Noc jeszcze młoda, a zaproszeń dostaliśmy bez liku. - I za wszystkie podziękowaliśmy.
- Myślisz, że nas nie wpuszczą? - spytał z figlar-
nym błyskiem w oku.
Czasami zachowywał się jak psotne dziecko i w ta¬kich razach Eleonora nie mogła się na niego
gnie¬wać. Uśmiechnęła się.
- Aż tak dobrze się nie czuję - powiedziała. ¬Chcę się położyć i wystarczy mi sił, żeby samej
zna¬leźć drogę do łóżka.
W tej właśnie chwili zdała sobie sprawę, ze za¬brzmiało to jak kolejna odmowa, dlatego, chcąc
za¬trzeć złe wrażenie, dodała pospiesznie:
- Możesz przecież iść beze mnie ... - urwała. Wie¬działa dokąd poszedłby bez niej. Dlaczego pros a
rozmowa musi być tak skomplikowana?
Przez chwilę v"'ydawało jej się, że gdyby wykonała jakiś jeden mały gest zachęty, zostałby.
Musiał coś wyczytać z jej twarzy, bo zmarszczył brwi, chwycił jej dłonie i spytał: - Co Się dzieje.
Ele¬onoro?
- Nic - odparła, odsuwając się od niego, on jednak ciągle trzymał jej ręce.
- A jednak. Powiedz mi, stało się coś? Ktoś powie¬dział ci coś nieprzyjemnego?
- Ależ skąd. - Jeszcze chwila i wyśpiewałaby wszystko jak na spowiedzi. Gdyby wyjawiła. ze wie o
jego kochance, nic nie byłoby juz tak jak dawniej. Należało powiedzieć coś innego. Spojrzała w dół
i utkwiła wzrok na jednym ze srebrnych guzików .le¬go surduta.
- Mogłeś odnieść wrażenie, że nie życze sobie. abyś poszedł ze mną do łóżka. Nie chcIałam. żeby
to tak zabrzmiało.
Kiedy delikatnie uniósł jej głowę. z ulgq zobaczyła, że uśmiecha się do niej wesoło.
- Wiem, że nie chciałaś. Masz mnie za potwora. który nie zważa na nic, nawet na twojje zmęczenie?
Sam jestem zmęczony. Idź na górę. Załatwię jeszcze kilka spraw, a potem, jeśli nie masz nic
przeciwko temu, przyjdę do sypialni. Łóżko w pokoju dziennym jest strasznie niewygodne.

background image

- Oczywiście - powiedziała pospiesznie. starając się nie myśleć, czym tak się zmęczył. - Za tydzień
lub dwa przeniosę się do mojej sypialni. To nam ułatwi życie. - Kolejna niezręczna uwaga. Rzucila
w prze¬strzeń zdawkowe - dobranoc - po czym uciekła.
Łzy cisnęły jej się do oczu, kiedy biegla na górę do swojej garderoby. lenny, która tam na nią
czeka¬ła, zastanawiała się, co się stało, na szczęście taktow¬nie milczała. Eleonora nie chciała, aby
gadano, że jej małżeństwo jest nieudane, aNicholas niedobry.
- Okropnie boli mnie głowa - powiedziała, gdy pokojówka wyjmowała szpilki z jej włosów. -
Zapleć je, pójdę spać - dodała.
lenny zrobiła, co do niej należało i po chwili Ele¬onora została sama. Leżała w sypialni i
wpatrywała się w cienie na suficie rzucane przez światło świeczki.
Co robić? Brzuch niedługo urośnie, więc jeśli ma rozkochać w sobie męża, musi to zrobić jak
najszyb¬ciej. Czasami jej pożądał. Wątpiła, aby mógł aż tak udawać. Gdyby go zaspokajała, czy
zrezygnowałby z tamtej kobiety? Czy nie chciałby się od niej uwol¬nić?
Czy podoła? Wspomnienia tamtej nocy mogą wszystko popsuć. Pogrążona w plątaninie myśli i
pro¬blemów nawet nie zauważyła, kiedy zasnęła.
Gdy obudziła się rano, Nicholas leżał obok, uśmiechał się do niej i rozwiązywał wstążkę,
podtrzy¬mującą jej włosy. Odwzajemniła ten uśmiech, szcz꬜liwa, że ma go przy sobie.
- Co robisz? - spytała.
- Sprawdzam, czy zdołam zakryć twoimi włosami całą poduszkę•
Jak dziecko, które bawi się w najlepsze. rozplatał jej włosy. Leżała nieruchomo i obserwowała go.
W zachwycie przyglądała się równc.1linii jego brody. delikatnie zarysowanym mięśniom na szyi.
ledwo wi¬docznym bruzdom przy ustach i zmarszczkom w ka¬cikach oczu, które świadczyły o
tym, że ich właściciel często się śmieje. Odważnie sunęła wzrokiem dalej aż do wspaniale
zbudowanego, opalonego torsu. Miała nieodpartą ochotę dotknąć tego pięknego cia¬ła, niestety nie
starczyło jej odwagi.
- Gotowe. Nie ruszaj się - powiedział.
- Jak mam się przekonać, że ci się udało? - próbo-
wała nadać swojemu głosowi wesoły ton. Serce jej waliło i z trudem mogła złapać oddech.
- Słowo honoru rodziny Delaney - mówił rozba¬wiony. - Jeśli drgniesz, wszystko legnie w gruzach.
¬Nachylił się nad nią i pocałował w usta.
Wiedziała, co się zaraz wydarzy. Powtarzała sobie w myślach, że nie wolno jej tego zepsuć. Leżała
nie¬ruchomo, kiedy pieścił pocałunkami jej usta i nie protestowała, gdy jego ręce zaczęły
wędrówkę wzdłuż jej ciała. Bardzo chciała położyć dłonie na tej aksamitnej skórze. Odsunął się i
wtedy dotknęła je¬go piersi. Zataczała palcem małe kółka na jego skó¬rze, co sprawiało jej
ogromną przyjemność. Kiedy uwolnił jej usta i dla odmiany zaczął całować płatek ucha, miała
ochotę powiedzieć coś zachęcającego.
- Podoba ci się mój nowy strój nocny? - spytała słabym głosem. Miała na sobie jedwabną koszulę
ob¬szytą koronką i zieloną satyną.
- O wiele bardziej niż poprzedni - wyszeptał i do¬tknął palcem miejsca, gdzie dekolt przechodził w
krągłość piersi.
Drgnęła, ale nie poruszyła głową. Ośmielona cie¬płem bijącym z jego spojrzenia zaczęła wodzić
dło¬nią po jego torsie. Westchnęła. Dziwne, jak niewiele trzeba, żeby poczuć się cudownie.
Uśmiechał się, kiedy głaskał jej ramię, przesuwa¬jąc dłoń coraz niżej, aż wreszcie spoczęła na jej
pier¬si. Eleonora znieruchomiała i spojrzała na niego. Wodził palcami wokół jej piersi, zataczając
coraz mniejsze kręgi i dotykając w końcu sutka. Z wielkim I rudem, ale udało jej się rozluźnić.
Znowu się uśmiechnął i zniżył głowę• Całował i delikatnie kąsał jej piersi. Jęknęła i wzdrygnęła się,
gdy łagodny dreszcz wstrząsnął jej ciałem.
_ Przepraszam - powiedziała. Jeszcze gotów pomyśleć, że jest jej źle.
Spojrzał na nią zdziwiony.
- Za co?
Nie wiedziała, co powiedzieć.
- Mogłeś pomyśleć, że ... mi się nie podobało.

background image

_ Chcesz powiedzieć, słodka rozpustnico, że było inaczej? - W jego oczach pojawiły się figlarne
ogniki.
Skinęła potakująco głową, zapominając na chwilę o włosach.
- Tak ... chyba tak.
_ Hm, popracujemy nad tym trochę i może wtedy się upewnisz - powiedział i wrócił do
przerwanego zaJęcia.
Eleonora poddała się tym pieszczotom, ale nie leżała już w bezruchu. Błądziła dłońmi i ustami po
je¬go ciele. Wszystkie zmartwienia, cały świat odpłynął. Istniała tylko ta chwila. Całowała go
zachłannie i na oślep, jednocześnie czując, jak coś w niej nara¬sta. Coś nieokiełznanego i
potężnego.
Wbiła zęby w jego ramię. Wstrzymał oddech, co ją na moment otrzeźwiło.
- Przepraszam! - krzyknęła.
Roześmiał się i obrócił ją w ten sposób, że siedziała teraz na nim, a jej włosy spływały kaskadą,
tworząc zasłonę•
- Jesteś głodna?
- Nie wiem.
Spojrzała na leżące pod nią ponętne ciało i nie¬świadomie oblizała wargi. Nicholas westchnął.
Po¬mału przysuwał ją do siebie, aby móc dosięgnąć ustami jej nabrzmiałych od pożądania piersi.
Wyprężyła ciało i wydała z siebie głośny jęk. Zdawała się nie pa¬nować nad sobą.
- Jesteś głodna - mruczał. - Nakarmię cię, jeśli obiecasz, że mnie nie ugryziesz.
Kiedy ją do siebie przysunął, pocałowała go, po raz pierwszy z własnej woli. Napierał dłońmi na jej
krągłe pośladki, przyciskając ją mocno do sie¬bie. Powiedział, że jest głodna i rzeczywiście,
mogła¬by go teraz zjeść całego.
Powoli przewrócił ją z powrotem na plecy i po chwili poczuła go w sobie, bardzo głęboko. O
ta¬kiej przyjemności nigdy nawet nie marzyła. Nie wie¬działa o jej istnieniu. Chciała pójść jeszcze
dalej, po¬czuć jeszcze więcej, ale bała się.
- Nie mogę ... Proszę!
Wpadała w otchłań, wydawałoby się bez końca, jednak na jej dnie znajdowała się rozkosz, jakiej
jesz¬cze nigdy nie doznała. Ocknęła się i przylgnęła do niego tak mocno, że słyszała bicie jego
serca. Dy¬szeli głośno, spleceni ze sobą.
Leżeli tak czas jakiś. Byli jednością i Eleonora chciała, aby ta chwila trwała jak najdłużej. W końcu
jednak odsunąłją od siebie i odgarnął wilgotne kosmy¬ki z jej twarzy, aby lepiej ją widzieć.
- Czy mężczyźni za każdym razem przeżywają to tak samo?
- Niezupełnie - wodził palcem po jej twarzy. _ Piękna jesteś, moja żono.
Tak jeszcze do niej nie mówił. Chciała powiedzieć coś równie znamiennego, kiedy odwrócił się na
ple¬cy i utkwił wzrok w suficie. Spojrzała na jego twarz i serce skoczyło jej do gardła. Czy znowu
coś zrobiła nie tak?
Położyła dłoń na jego piersi. Po tym co zaszło, nie miała już żadnych oporów.
- Nicholas? Co się stało?
Przykrył jej dłoń swoją i nie odzywał się. Po chwili spojrzał na nią z powagą w oczach.
- Eleonoro - rzekł, zaciskając mocniej dłoń - pa¬miętaj, że jesteś najważniejszą osobą w moim
życiu. Zrobię wszystko, abyś nigdy przeze mnie nie cierpia¬ła. Nie wiem, czy mi się uda, ale
spróbuję.
- Wszyscy czasami kogoś ranimy, czy chcemy tego, czy nie.
- Pamiętaj. Robię, co w mojej mocy.
- Dobrze - mówiła łagodnie - a ja zrobię wszystko, aby wybaczyć ci przykrości, którymi tak mnie
straszysz ..
Podniósł jej dłoń do swych ust i pocałował, ale wy¬glądał jeszcze bardziej ponuro niż przed chwilą.
Po¬czuła niepokój. Znajdowała się na straconej pozycji, a na dodatek nie wiedziała, co ją czeka.
- Dopilnuję, abyś wywiązała się ze swojej obietni¬cy, jeśli zajdzie taka potrzeba - dodał i wstał z
łóżka.
Myślała, że powie jej o swojej kochance. Liczyła na to. Przebaczyłaby mu i byłoby po wszystkim.

background image

Nie potrzebował juz innej kobiety.
Narzucił tylko coś na siebie i poszedł do swojej garderoby.
Została sama ze swoimi myślami. Przez chwilę wy¬dawało jej się, że znaleźli klucz do siebie i
wszystko dobrze się ułoży. Niestety. Wprawdzie ich stosunki układały się coraz lepiej, ale przecież
mogło być o wiele lepiej.
Westchnęła ciężko. Wszystko w swoim czasie. Dziś udało im się połozyć fundamenty, na których
niedłu¬gu mnże stanąć pałac rozkoszy.
*
Lord Middlethorpe nie zdążył skończyć śniadania, gdy pojawił się Nicholas. Zjedli razem.
- Kłopoty? - spytał, nalewając przyjacielowi kawę. Nicholas westchnął. - Zdaje się, że Wpadłem w
niezłe tarapaty, Francis. Z tego co wiem, ten spi¬sek to nie wymysł, a z Teresą wcale nie pójdzie mi
tak łatwo. Wije się jak piskorz, żeby tylko nie dać się usi¬dlić.
Midlethorpe roześmiał się• - Sprawiedliwości sta¬ło się zadość. Wreszcie któraś ci nie uległa.
- Nie ma się z czego śmiać. - Nicholas gniótł w palcach kawałek chleba. - Nie wiem, co zrobić z
Eleonorą• Kochaliśmy się dziś rano.
Lord Middlethorpe poczerwieniał, ale nie z powo¬du poruszonego właśnie tematu, lecz dziwnego
tonu głosu Nicholasa.
- Nie ma w tym chyba nic szczególnego? Przyjaciel spojrzał mu prosto w oczy. - A jednak.
Zamierzałem nie zbliżać się do Eleonory, dopóki nie doprowadzę tej sprawy do końca.
Przeskakiwanie z łóżka kochanki do łóżka żony wydaje mi się nie na miejscu. Ale nie mogłem się
... Cóż, nieczęsto zda¬rza mi się tracić nad sobą kontrolę - dokończył ze złością•
Francis wiedział, że choć Nicholas lubił romanso¬wać, odnosił się do kobiet z dużym szacunkiem i
traktował je poważnie. Do pewnego stopnia rozu¬miał jego rozterki.
- Zrezygnujesz z zadania?
Nie jadł, tylko cały czas kruszył chleb palcami. _ Nie mógłbym. Pomyśl o następstwach, gdyby ten
cholerny spisek się powiódł.
- Melcham na pewno znalazłby jakiś inny sposób.
Nicholas dostrzegł swe dzieło zniszczenia i zosta¬wił pieczywo w spokoju.
- Porozmawiam z nim o tym dzisiaj, ale obawiam się, że nie ma innego sposobu. Tylko Teresa może
doprowadzić nas do przywódców spisku. Melcham próbował nawet nawiązać z nią kontakt, ale nic
z te¬go nie wyszło. Ona daje wszystkim wyraźnie do zro¬zumienia, że oprócz mnie nikt inny nie
wchodzi w grę.
Lord Middlethorpe szczerze współczuł przyjacie¬lowi, ale nie mógł sobie odmówić drobnej
złośliwo¬ści.
- Masz za swoje, kochanku doskonały.
W odpowiedzi dostał w głowę kawałkiem chleba.

Rozdział VIII

Tego popołudnia Nicholas znowu gdzieś wy¬szedł "w interesach". Eleonora miała ciągle
przed oczami żywe wspomnienie dzisiejszego poran¬ka, dlatego uważała, że tym razem owe
interesy nie mogły dotyczyć madame Teresy.
W świetnym humorze zgodziła się wybrać na prze¬jażdżkę z markizem, który przyjechał po nią
wyso¬kim faetonem.
- Czy to bezpieczne? - spytała, spoglądając z oba¬wą w górę• - Mam wrażenie, że zdołałby go
przewró¬cić naj lżejszy powiew wiatru.
- O wy, ludzie małej wiary. To wspaniały model, a do tego ma znakomitego stangreta.
Z duszą na ramieniu wspięła się po stromych schodkach powozu i usiadła obok markiza. Ruszyli.
Spoglądali na pozostałe pojazdy z wysoka niczym królowie przestworzy.
- Przypuszczam - powiedziała - że dziedzic tytu¬łu książęcego musi górować nad innymi.
Roześmiał się i spojrzał na nią z uwodzicielskim błyskiem w oku. - Czasami, kiedy zobaczy kogoś
godnego uwagi, zstępuje z tych wyżyn - żartował.

background image

Był bardzo pociągający, jednak nie mógł się rów¬nać z Nicholasem. Jednym uchem słuchając
dowcip-
162
nych uwag markiza, całą drogę rozmyślała o atrak¬cjach, które bez wątpienia czekają ją tej nocy.
Przejażdżka jeszcze bardziej poprawiła jej humor.
Kiedy wchodziła do domu, nucąc wesołą melodię, Nicholas właśnie schodził po schodach.
- Nicholas! - zawołała z nieukrywaną radością. Sądziła, że mąż ucieszy się z takiego powitania, ale
chyba się myliła.
- Widzę, że humor ci dopisuje. Arden tak cię roz¬weselił? - mówił miłym głosem, ale z oczu
wyzierał smutek.
Postanowiła się nie zrażać i nadal w tym samym radosnym tonie odpowiedziała: - Oczywiście,
świet¬nie się bawiłam. Mam nadzieję, że ty też.
- Niestety, nie - powiedział, kiedy przeszli do bi¬blioteki. Nie patrzył jej w oczy, tylko przyglądał
się jakiemuś listowi, który wyjął ze sterty korespondencji.
- Sprawa, którą się zajmuję, okazała się bardziej skomplikowana, niż myślałem i będę musiał
poświę¬cić jej więcej czasu. - Przysunął list, udając, że go czyta, lecz po chwili spojrzał jej prosto
w oczy. ¬Przyjaciel prosił mnie, abym pomógł mu nabyć pew¬ną nieruchomość.
Czyżby tym razem mówił prawdę?
- Z początku wydawało się to banalnie proste, nie¬stety właściciel mnoży coraz to nowe problemy.
Wy¬gląda na to, że będę musiał oddać się temu bez resz¬ty, ale nie mogę zawieść przyjaciela. Dla
niego to sprawa największej wagi.
- To musi być strasznie nużące - stwierdziła, zasta¬nawiając się, co ta sprawa ma wspólnego z
madame Teresą. Czyżby nie spędzał z nią całego czasu? Być może w jej domu odbywały się
negocjacje z opornym właścicielem?
- A gdyby tak zaprosić tego dżentelmena i spróbo¬wać go obłaskawić? No wiesz, dobre jedzenie,
świet¬ne towarzystwo ...
Oczy rozbłysły mu na chwilę wesoło. - Świetny po¬mysł, ale obawiam się, że mało skuteczny. To
wyjąt¬kowo zatwardziały typ i zdaje się, że w jego przypad¬ku jedynie perswazja może przynieść
jakieś efekty. Ale dziękuję za chęć pomocy. - Wrócił do przegląda¬nia listów. - Dostałaś mnóstwo
zaproszeń, kochanie - powiedział wręczając jej spory plik.
- Tak. Ciotki nie szczędzą trudu i robią, co mogą,
żeby wprowadzić mnie na salony. Bractwo też jest zawsze skore do pomocy.
- Dobry Boże! Nawet nie wiesz, jak ci współczuję. Roześmiała się. - Czasami bywa to denerwujące,
ale na szczęście mogę już sama decydować z kim chcę się przyjaźnić. Dziś wybieram się na
wieczorek do Bretto¬nów. Francis zgodził się mi towarzyszyć, ale ...
- Dziś nie dam rady - wtrącił - za to jutro jestem wolny i pójdę z tobą, gdzie tylko zechcesz.
Możemy też spędzić spokojny wieczór przy kominku. Kolację jesz dzisiaj w domu?
- Tak, z Francisem.
Szła po schodach do garderoby i przeklinała w my¬ślach pomysł zaproszenia Francisa na kolację.
Mo¬gliby być z Nicholasem tylko we dwoje. Cieszyła się jednak, że mąż zamierza jej poświęcać
więcej czasu, niż się spodziewała. Najwyraźniej sprawa, którą się zajmuje, nie wymaga aż tylu
poświęceń.
Przy kolacji humor nadal jej dopisywał, co wyraź¬nie cieszyło Nicholasa. Rozmawiali o wielkiej
ksi꿬nej Katarzynie z Oldenburga, która zamiast pokojów CarIton House wybrała nocleg w hotelu
Pulteney, a także o przyjeździe cara i króla Prus na uroczysto¬ści z okazji zwycięstwa nad
Napoleonem.
Lord Middlethorpe przyglądał się Eleonorze i Ni¬cholasowi. Tworzyli bardzo dobraną parę, nawet
po¬czucie humoru mieli takie samo. Cały czas żartowa¬li, niestety Francis zauważył ze smutkiem,
że kiedy rozmowa schodzi na bardziej osobiste tematy, Ni¬cholas natychmiast poważnieje i staje
się czujny.
_ Nie obraziłbym się, gdybyś wolała zostać dzisiaj w domu - oznajmił lord Middlethorpe, kiedy
jechali do Brettonów. - Jestem pewien, że wolałabyś spę¬dzić ten czas z Nicholasem.

background image

_ Oczywiście - odparła ze szczerością. - Niestety musiał wyjść, gdyż umówił się na partyjkę kart. U
Milesa, o ile się nie mylę•
_ A tak, rzeczywiście - przypomniał sobie lord,
choć nie słyszał o żadnym spotkaniu u Milesa.
W jego głosie dało się słyszeć nutkę powątpiewania, ale Eleonora zlekceważyła to i szybko
zmieniła temat. Bała się, że Francis pójdzie w ślady lorda Stain¬bridge'a i zacznie się nad nią
użalać. Wkrótce i tak przekonają się, że nie mieli racji. Nie wiedzieli jak Ele¬onora z Nicholasem
bardzo się do siebie zbliżyli, a nie¬długo zbliżą się jeszcze bardziej.
*
Czyżby się myliła? Ze zdziwieniem odnotowała, że Nicholas zaczął traktować ją jak obcą, zupełnie
jak¬by wymazał tamten poranek z pamięci. Starał się unikać jej towarzystwa, i nawet leżąc obok
niej w łóż¬ku, wydawał się niedostępny i nieobecny. Nie wie¬działa, jak się do niego zbliżyć.
Pewnego razu zdoby¬ła się na odwagę i poprosiła, żeby ją objął. Zgodził się, ale na tym poprzestał
i do niczego nie doszło. Czasami udawało jej się nakłonić go do rozmowy, ale zazwyczaj szybko ją
przerywał.
Z ciężkim sercem musiała przyznać, że jej plan wyrwania męża ze szponów francuskiej kochanki
skończył się niepowodzeniem. Nicholas najwyraźniej nie radził sobie z dwiema kobietami. Niestety
zrezy¬gnował z żony, nie z kochanki. Na szczęście mogła wreszcie przenieść się do swojej sypialni.
Przynaj¬mniej przestanie łudzić się nadzieją, że może którejś nocy jej mąż zmieni zdanie.
Lord Middlethorpe, który ostatnimi czasy często się z Eleonorą spotykał, widział, jak żona jego
przy¬jaciela cierpi. Postanowił poruszyć ten temat w cza¬sie kolacji z Nicholasem.
- Czy nie sądzisz, że zamiast ze mną, powinieneś jeść kolację z żoną?
- Nie.
- Eleonora bardzo by się ucieszyła - Lord Middlethorpe nie dawał za wygraną.
Nicholas westchnął. - Nie mogę, Francis. Pokazu¬jemy się razem, bo nie chcę plotek, ale nie mogę
być z mą sam na sam.
- Dlaczego? Rozumiem, że nie chcesz się z nią ko¬chać, ale przecież mógłbyś poświęcić jej trochę
czasu.
- Nie. - Uśmiechał się smutno. - Kiedy z nią je¬stem, chcę jej dotykać, a kiedy ją dotykam, mam
ochotę ją pocałować, a jeśli ją pocałuję ... - Zacisnął dłoń w pięść, ale po chwili ją wyprostował. -
Nie chcę, żeby zakochała się we mnie. Aż dziw bierze, że ta cała afera nie wyszła jeszcze najaw.
Jeśli nie zako¬cha się we mnie, nie będzie cierpiała, gdy dowie się o wszystkim.
Francis pomyślał, że chyba jest już za późno, ale zmilczał.
- Jak długo to potrwa?
- Bóg jeden raczy wiedzieć. Nie chce mi się wierzyć w ten cały spisek, a niezdecydowanie Teresy
doprowadza mnie do szału. Obiecałem jej, że dostanie pieniądze, uniknie wymiaru sprawiedliwości
i zosta¬nie bezpiecznie przerzucona do Ameryki. Niestety, uparła się, żebym z nią jechał.
Obiecałem i to, choć nie zamierzam dotrzymywać słowa. Nie wiem, dla¬czego tak się ociąga.
Chyba się kogoś boi.
Lord Middlethorpe dziobał widelcem rybę na talerzu. Troska o przyjaciół odebrała mu apetyt.
- Uważaj, Nick. Ranisz Eleonorę. Możesz ją stracić.
- Wiem.
- A gdyby ktoś z wami zamieszkał? - spytał niespodziewanie lord Middlethorpe.
- Zamierzasz się wprowadzić? - odpowiedział py¬taniem Nicholas, uśmiechając się pod nosem.
- Miałem na myśli Amy.
Nicholas nie krył zdziwienia.
- Jak to? Przecież Amy mieszka z tobą i zdaje się, że prowadzi bardzo interesujące życie
towarzyskie.
- Niezupełnie - odparł, po czym przedstawił Ni¬cholasowi swój plan.
*
Jedynym pocieszeniem dla Eleonory była myśl, że Nicholas trzyma swój romans w tajemnicy.
Mimo to często zastanawiała się kto, poza panami Yatesem i Masseyem, o tym wie. Bractwo?

background image

Zapewne jakiś ko¬deks honorowy zobowiązywał ich do milczenia.
Na szczęście ludzie nie mieli teraz głowy do skan¬dali, ponieważ od kilku dni świętowano koniec
woj¬ny. Regent podejmował cara Rosji i król? Prus, wy¬dając na ich cześć liczne bale i przyjęcia.
Zycie towa¬rzyskie kwitło.
Jeśli wybuchały jakieś skandale, miały one zwią¬zek z szacownymi gośćmi. Wspomniana już
księżna Katarzyna, siostra cara, zdecydowała, że zamiasl w Carl ton House, zamieszka w hotelu
Pulteney, de¬monstrując tym samym, w jak niskim poważanitl ma regenta. Car, największy władca
absolutny w Euro¬pie, upodobał sobie towarzystwo radykałów, a krój Prus zażądał, aby wielkie
łoże w jego sypialni zastą¬piono wojskowym łóżkiem polowym.
W całym tym zamieszaniu kłopoty rodzinne Ele¬onory nie rzucały się w oczy, ale były stale obecne
w jej myślach.
Nicholas dokładał wszelkich starań, aby jak naj¬częściej widywano ich razem. Pewnego wieczoru,
ra¬zem z całą śmietanką towarzyską Londynu, znaleźli się na gali w operze, zorganizowanej
specjalnie dla goszczących w stolicy znakomitości. Siedzieli z Ele¬onorą w loży księcia
Belcravena, a oprócz nich tło¬czyli się w niej również markiz ze swoją matką _ księżną, siostrą i jej
mężem oraz lord Middlethorpe z matką i siostrą Amelią. Ścisk nikomu nie przeszka¬dzał, a kiedy
przyszło do śpiewania hymnu, włączyli się zgodnym chórem.
Gdy wszyscy usadowili się już na swoich miej¬scach, na widowni powstało poruszenie. Eleonora
wychyliła się z loży i ujrzała księżną Karolinę, żonę regenta, z którą od jakiegoś czasu żył w
separacji. Car i król Prus wstali jednocześnie i pokłonili się przybyłej, na co wszyscy na widowni
również wstali i zaczęli klaskać. Regent poczerwieniały ze złości też w końcu wstał i zgiął się w
pokłonie. Eleonora z tru¬dem powstrzymywała śmiech.
W całym tym zamieszaniu nie wszyscy zauważyli, że do jednej z lóż weszła pewna dama w
towarzy¬stwie kilku przystojnych mężczyzn.
Eleonora nie mogła oderwać oczu od madame Teresy Bellaire. Widziała ją tylko raz, w Newhaven,
I miała nadzieję, że jej pamięć przechowuje nieco wyidealizowany obraz madame. Niestety, myliła
się. Madame wyglądała jeszcze lepiej niż poprzednio. M iała na sobie czarną, zdobioną srebrem
suknię z głęboko wyciętym dekoltem, który znakomicie lIwydatniał pełne piersi i podkreślał
smukłą szyję, ozdobioną masywnym, brylantowym naszyjnikiem. Członkowie męskiej świty kręcili
się wokół niej jak ćmy wokół światła.
Madame podniosła wzrok i zobaczyła Eleonorę.
Uśmiechnęła się, jakoś tak porozumiewawczo, jakby chciała powiedzieć, że coś, a raczej ktoś, je
łączy. Na¬stępnie wykonała niewielki ruch wachlarzem, który równie dobrze mógł oznaczać
powitanie lub rzucenie wyzwama.
Eleonora spojrzała ukradkiem na Nicholasa. On również wpatrywał się w swoją kochankę, ale z
jego twarzy nie dało się niczego wyczytać. Po chwili zaczꬳo się przedstawienie, i Eleonora
przeniosła wzrok na scenę.
Często wychodzili razem tego sezonu, na szcz꬜cie nie spotkali już madame Bellaire, Nicholas
mógł więc bez przeszkód grać rolę kochającego mꬿa. Robił to wspaniale, i Eleonora czekała na te
rzadkie chwile niczym żebrak na resztki z pańskiego stołu.
Na jednym z wytwornych balów car poprosił or¬kiestrę o walca. Choć w owym czasie walc
uważany był za taniec nieprzyzwoity i gorszący, znakomitemu gościowi nie wypadło odmówić, i
już po chwili sala wypełniła się wirującymi parami.
Kiedy rozbrzmiały pierwsze dźwięki, markiz pod¬szedł do Eleonory i, wyciągając rękę, spytał: -
Zgor¬szymy się i my?
- Raczej ośmieszymy. Nie potrafię - odparła.
- Zgorszenie i śmieszność - odezwał się Nicholas, stając pomiędzy nimi - to moja specjalność.
Zatańcz ze mną, Eleonoro. .
- Nie umiem - powiedziała, podając mu dłoń.
- Zaufaj mi.
W jednej chwili cały świat przestał istnieć. Liczył się tylko Nicholas. - Na twoją odpowiedzialność
¬dodała, kiedy wyprowadził ją na parkiet.

background image

- Biorę to na siebie. Stań w ten sposób i rozluźnij się. Zrobiła, jak kazał i popłynęli w tańcu.
Szkoda, że życie nie jest tak proste jak walc, pomyślała.
Nawet przed służbą udawał kochającego męża.
Zasypywał ją prezencikami, które za każdym razem zostawiał na jej toaletce. Zastanawiała się, czy
chciał w ten sposób uniknąć podziękowań, czy zależało mu, aby jego hojność została zauważona
przez Jenny.
Najchętniej oddałaby mu je wszystkie, ale postano¬wiła udawać zadowoloną. Obiecała nie
sprawiać kło¬potów i słowa dotrzyma. W końcu Nicholas niczego jej nie obiecywał, nie rozumiała
tylko, dlaczego pod¬syca jej apetyt, skoro i tak zamierza ją porzucić.
Zawsze jednak mogła liczyć na bractwo. Bywało, że pojawiała się gdzieś z grupką młodych,
przystoj¬nych mężczyzn, wywołując tym niemałe zdziwienie. Najczęściej towarzyszył jej lord
Middlethorpe, w którym odkryła oddanego przyjaciela, albo zawsze skory do flirtu markiz Arden.
Markiz był bardzo przystojny i rzadko która kobieta mogłaby oprzeć się jego urokowi. Z początku
Eleono¬ra odnosiła się do jego komplementów i dwuznacznych uwag z dużą rezerwą, ale wkrótce
nauczyła się z nim flirtować i sprawiało jej to ogromną przyjemność.
Kiedy na początku lipca spotkali się na balu u je¬go matki, Eleonora sztukę flirtu miała już
opanowa¬ną do perfekcji.
Uśmiechnął się na jej widok, gdy pojawiła się w suk¬Iii z szafirowej satyny zdobionej srebrną
koronką•
_ Madame Augustine - powiedział z aprobatą•
_ Chce pan powiedzieć, że cały mój urok jej za¬wdzięczam? - spytała, klepiąc go srebrnym
wachla¬rzem (prezent od Nicholasa) w ramię•
Zabrał jej wachlarz, zasłonił sobie nim twarz ge¬stem wstydliwej panienki i zatrzepotał długimi
rzęsa¬mi. - Czy mój urok zawdzięczam krawcowi?
Odebrała mu wachlarz.
- Każda czuła na pańskie wdzięki kobieta powinna zaskarżyć tego krawca.
_ A zatem wszystko zawdzięczam krawcowi? spytał z miną zranionej łani, po czym chwycił ją za
dłoń i pociągnął za sobą do przedsionka.
_ Lucien! powinnam dbać o reputację - krzyknęła. _ Ja też - odparł z szerokim uśmiechem. - Ale
muszę ci pokazać, na czym naprawdę polega mój urok. Zajmie nam to tylko chwilkę•
Eleonora zasłoniła oczy dłońmi, ale patrzyła przez
szczeliny między palcami. Miała świadomość, że on o tym wie.
_ Nie wiem, czy w chwilkę zdołasz się uporać z tym
przylegającym do ciała surdutem.
Stał z rękami na biodrach i śmiał się z niej.
_ Racja. Zapewniam, że pozostałe części gardero¬by również przylegają. Dotknij i przekonaj się•
Nie ma żadnych wypukłości.
Zmierzyła go wzrokiem.
_ Może powinnam wbić w ciebie kilka szpilek, żeby sprawdzić, czy nie jesteś nadętym balonem.
Podszedł i chwycił jej dłoń z zamiarem pocałowania.
_ Litości, szczęście ty moje. Masz przed sobą przy¬szłego księcia Belcraven. Każdego ranka liczne
grono sługusów pompuje w niego poczucie własnej war¬tości. Mogłabyś spowodować
nieodwracalne szkody.
- Myślę, że rewolwer mógłby ci zaszkodzić jeszcze bardziej - od drzwi dobiegł ich głos Nicholasa.
Nie wyglądał na rozgniewanego, ku rozpaczy Eleonory, która wolałaby widzieć go szalejącego z
zazdrości.
Uwolnił jej dłoń z uścisku markiza i pocałował. ¬Lepiej późno niż wcale. Czy znajdzie się jakiś
wolny taniec dla twojego męża?
- Oczywiście. Może następny? Lucienowi nie zro¬bi to różnicy, prawda?
- Nie, nieprawda, ale czy mogę się z nim równać?
Semper in absentes felicior aestus amantes - powie¬dział, a kiedy wychodzili, dodał jeszcze: -
Kolacja u Debenhama nie trwała długo, prawda?

background image

Eleonora spojrzała na Nicholasa, zastanawiając się, co markiz miał na myśli i co znaczyła ta
łacińska sentencja. Chyba czytał w jej myślach, bo wyrecyto¬wał: - O nieobecnych myślimy
życzliwiej.
Zaczęli tańczyć, a po chwili dołączył do nich mar¬kiz z nową partnerką, śliczną panną Swinnamer.
Kto jak kto, ale dziedzic tytułu książęcego nie mógł na¬rzekać na brak chętnych do tańca. Nicholas
zauważył przeciągłe spojrzenie, którym Eleonora obdarzyła Ardena.
- Czy powinienem być zazdrosny? - spytał beztro¬sko.
- Mógłbyś narazić się na śmieszność - odparła równie lekko i pobiegła tanecznym krokiem na
śro¬dek sali.
*
Lorda Middlethorpe darzyła dużą sympatią i zu¬pełnie nie czuła się skrępowana jego obecnością.
Dlatego ucieszyła się, kiedy przyszedł niezapowie¬dziany, w czasie, gdy zasiadała samotnie do
obiadu.
_ Francis! W samą porę• Zjesz ze mną?
_ Nie, nie. A zresztą chętnie. Jestem potwornie głodny. Przyszedłem, bo mam kłopot i chciałbym
cię prosić o pomoc.
Eleonora poczekała, aż jej gość usiądzie przy stole i dopiero wtedy poprosiła o wyjaśnienia.
_ Karolina ma odrę - oznajmił i widząc, że Eleonora nic z tego nie rozumie dodał: - Moja młodsza
siostra. Ciężki przypadek odry, ale wyjdzie z tego. Moja matka nie chce, aby pozostałe siostry się
zara¬ziły, dlatego wysyła je do ciotki w Yorkshire. Nieste¬ty Amelia uparła się, że nie pojedzie.
Zastanawiam się, czy nie mogłaby tu zamieszkać.
_ Twoja siostra? Tutaj? - W głowie jej się kręciło od tych wszystkich informacji.
_ Wiem, że to dość odważny pomysł, ale Amelia nie ma gdzie się zatrzymać, a za żadne skarby nie
chce teraz wyjeżdżać z Londynu.
_ Rozumiem, że żal jej wyjeżdżać w środku sezO-
nu, ale musiałby tu z nią zamieszkać ktoś z rodziny.
_ powiemy, że się przyjaźnicie. Jest przecież
od ciebie tylko o rok młodsza. Naprawdę nie ma się gdzie zatrzymać. Ciotka Hortensja zjechała z
całą
rodziną i jej dom pęka w szwach.
_ Dobrze. _ Eleonora się poddała. - Przynajmniej będę miała towarzystwo. Muszę jeszcze spy¬tać
Nicholasa, ale na pewno się zgodzi - powiedziała, choć wątpiła, aby Nicholasa interesowały jej
sprawy. Szybko jednak odgoniła złe myśli, gdyż nie chciała, aby Francis, jak zwykle
spostrzegawczy, coś zauważył.
_ Przypominam sobie, jak mówiłeś, że twoje siostry to nieznośne kokietki.
_ Tak, no cóż ... _ uśmiechał się nerwowo. - Ale Amelia się od nich różni. Nie jest pięknością, ale
za to ma miłe usposobienie. Zresztą w razie czego będę w pobliżu.
Dwa dni później lord Middlethorpe przywiózł swoją siostrę. Nie mylił się, Amelia nie była
piękno¬ścią• Miała rzadkie, niesforne włosy i PosPolite rysy, ale była zgrabna, poruszała się z
wdziękiem i tryska¬ła energią.
- Pani Delaney - zawołała, po czym podbiegła do Eleonory i chwyciła ją za ręce. - Dziękuję!
Dzię¬kuję! Obiecuję, że nie sprawię pani kłopotu. Francis zagroził, że mnie zbije, jeśli zrobię pani
choćby naj¬mniejszą przykrość.
- Po moim trupie - powiedział Nicholas, po czym uniósł piszczącą z radości Amelię. _ Amy, dorosła
z ciebie pannica - powiedział.
- Przynajmniej nie mam już warkoczy, Za które można by mnie ciągnąć - odparła ze śmiechem,
przyglądając mu się uważnie. - Ale się opaliłeś. Wy¬glądasz jak pirat. Może i ja zbrązowieję, jeśli
zacznę chodzić bez kapelusza.
- A piegi?
- Wiem - powiedziała z żalem w głosie. _ Mama
wydała fortunę na duński płyn i wpada w furię, kie¬dy wychodzę na słońce. Jak to możliwe, że nie
spo¬tkaliśmy się ostatnio? Chodzę na wSzystkie najważ¬niejsze spotkania i panią Delaney

background image

Spotkałam już trzy razy.
- Jak wiesz, życie towarzyskie nie jest moją mocną stroną• Na szczęście mam wyrozumiałą żonę.
Wyrozumiała żona przysłuchiwała się tej rozmo¬wie z lekkim smutkiem. Chciałaby, aby jej
stOsunki z Nicholasem były równie serdeczne. Kiedy odwróciła się w pewnym momencie,
zobaczyła, że lord Mid¬dlethorpe bacznie się jej przygląda. Czyżby coś za¬uważył?
Chcąc jakoś ukryć zmieszanie, wzięła Amelię za rękę i zaprowadziła do przygotowanego dla niej
pokoju.
- Piękny dom - zachwycała się Amelia, kiedy wchodziły po schodach.
- Ma też wady - zauważyła Eleonora. - Brak sali balowej, na przykład.
- Racja. Sala balowa to duże udogodnienie, ale mężatce nie jest już tak potrzebna. Taki mąż jak
Ni¬cholas to skarb. Kiedyś kochałam się w nim na zabój. Traktował mnie tak, jakby chciał mi dać
do zrozu¬mienia, że jestem piękna, a nawet jeśli nie jestem, to z pewnością kiedyś będę. Teraz
wiem, że to niepraw¬da, ale wtedy dodawało mi to wiary w siebie.
Eleonorę wzruszyła ta historia, ale jednocześnie zrodziła w niej obawy. Może Amelia nadal darzy
Ni¬cholasa uczuciem?
- Kocha go pani jeszcze? - spytała.
- Nie, skądże - odparła Amy - ale nadal bardzo go lubię, nadal jest wspaniały. Kocham się w innym
¬zaczerwieniła się.
- Ach, tak. Mam nadzieję, że to ktoś odpowiedni, bo to zapewne z jego powodu nie chciała pani
wyje¬chać z miasta?
- Tak. Francis nic nie powiedział? On chyba ciągle nie może oswoić się z myślą, że jego siostra
zamierza wyjść za mąż.
- Rozumiem, że rodzina go akceptuje? - dopyty¬wała, upewniając się, czy nie przykłada ręki do
oszu¬stwa.
- Mama jest nim zachwycona. Znamy Petera od dawna. Zawsze kochałam go jak brata, al, e po
ja¬kimś czasie zrozumiałam, że to coś więcej. Slub za¬planowaliśmy na październik. Czy będzie
mógł mnie tu czasami odwiedzać?
- Oczywiście - odparła i tak jak grzeczność naka¬zywała, poprosiła Amelię, aby opowiedziała o
swoim narzeczonym.
Amelia nie skąpiła szczegółów, opowiadając roz¬wlekle i treściwie o zaletach Petera Laveringa,
jego domu, rodzinie, psach i ulubionych powiedzonkach. Eleonora nie miała złudzeń, że Amy
idealizuje swo¬jego ukochanego (wszak miłość jest ślepa), ale za¬zdrościła jej swobody wyrażania
uczuć.
Kiedy zeszły na herbatę, z trudem ukrywała nara¬stające przygnębienie. Nicholas dowcipkował,
wie¬działa jednak, że to wszystko na pokaz. Ilekroć zwra¬cał się do niej, w jego głosie pojawiała
się nuta rezer¬wy. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek znajdzie od¬powiednią chwilę, aby
powiedzieć mu, że lekarz po¬twierdził ciążę. Zapewne pogodził się już z myślą o dziecku, ale
chciała go o tym poinformować ofi¬cjalnie. Czekała na moment, kiedy będą sami, gdyż nie mogła
sobie wyobrazić, że obwieszcza tę nowinę przy zaproszonych na obiad gościach lub w teatral¬nej
loży. Myśl o gościach oderwała ją na chwilę od przykrych rozważań. Zaświtał jej w głowie pewien
pomysł.
- Nicholas - zwróciła się do męża - nie sądzisz, że powinniśmy wydać przyjęcie na cześć naszego
go¬ścia? Kiedy by ci pasowało, kochanie?
Nie skąpiła mężowi czułych słów. Traktowała to jako swój skromny wkład w komedię, którą grał
Ni¬cholas.
- W najbliższy czwartek - odparł uprzejmie - o ile nie koliduje to z twoimi planami.
Zajrzała do małego notatnika w pozłacanej opra¬wie - kolejny prezent od Nicholasa.
- A zatem w czwartek. Możemy na ciebie liczyć, Francis?
_ Jak zawsze, kiedyw grę wchodzi pilnowanie mo¬jej siostry.
_ Zaprosimy Merrybrooków i Ashbych. Szkoda, że
Brettonowie wyjechali. Nie wiesz, czy pan Cavanagh jest w mieście? W jego towarzystwie nie
sposób się nudzić. Panny Marmaduke są bardzo sympatyczne ... _ przerwała i roześmiała się na

background image

widok nietęgich min Francisa i Nicholasa. - Przyjęcie tak, sprawy organi¬zacyjne nie. Mam rację?
Idźcie do tego swojego klu¬bu, a my z Amelią się naradzimy.
Kiedy zostały same, Eleonora uśmiechnęła się do niej i spytała: - Amy, mogę się tak do ciebie
zwracać? Mu¬sisz mi pomóc. Nigdy nie urządzałam przyjęcia.
Amy wybałuszyła oczy ze zdziwienia. - Jak to? Eleonora opowiedziała pokrótce, w jakich
warun¬kach dorastała. Amy zgodziła się chętnie, a że wszystkie panny Middlethorpe otrzymały
staranne wychowanie, zorganizowanie przyjęcia nie powinno nastręczyć poważnych trudności.
Poza tym była jesz¬cze pani Hollygirt, na- której pomoc również moż-
na było liczyć.
_ Zaproś Petera - przypomniała Eleonora.
_ Oczywiście. Nic go nie powstrzyma od przyjścia.
Strasznie się złości, kiedy tańczę z innymi mężczy¬znami i potrafi być tak zazdrosny, że czasami aż
chce mi się z niego śmiać. - W oczach Amy pojawiły się fi¬glarne błyski. - Muszę przyznać, że
uwielbiam to. Nie mogę tylko zrozumieć, dlaczego za mną tak sza¬leje. Jestem przecież ...
nieładna.
Eleonora nie mogła się doczekać, kiedy pozna Pe¬tera Laveringa. Według pełnego sprzeczności
opisu Amy, Peter, który miał wyglądać niczym młody bóg, jawił się jako miłujący wieś i konie
ziemianin, a zara¬zem brylujący na salonach dandys. Był łagodny i do¬broduszny, ale również
gwałtowny i waleczny jak lew, wyrozumiały, a jednocześnie władczy. Eleonora uznała, że Amy
najwyraźniej koloryzuje, a jej uko¬chany jest zwyczajnym młodym mężczyzną.
Rzeczywistość przerosła jednak jej naj śmielsze oczekiwania. Peter Lavering okazał się
oszałamiają¬co przystojnym mężczyzną: wysokim, dobrze zbudo¬wanym, o twarzy greckiego
boga, okolonej puklami kasztanowych włosów i ciemnym żywym spojrzeniu. Wyglądali z Amy jak
istoty z dwóch różnych planet. Zupełnie do siebie nie pasowali, ale najwyraźniej w ogóle im to nie
przeszkadzało.
- Witaj, myszko - przemówił grecki bóg z uśmie¬chem. - Byłaś grzeczna?
- Jak na damę przystało. Opowiadaj.
Powitanie zostało przypieczętowane czułym uści¬skiem. Eleonora, która służyła im za
przyzwoitkę, choć miała z tego powodu lekkie wyrzuty sumienia, zostawiła ich po chwili samych.
W holu natknęła się na Nicholasa. Ostatnią noc spędził poza domem, lecz nie zdziwiło jej to
zbytnio, gdyż ostatnimi czasy zdarzało mu się to coraz cz꬜ciej. Nigdy ze sobą nie rozmawiali na
ten temat.
- Wyglądasz, jakbyś miała coś na sumieniu - po¬wiedział i cmoknął ją beznamiętnie w policzek.
- Zostawiłam Amy samą z Peterem. Miałam wra¬żenie, że umrą, jeśli się natychmiast nie pocałują.
Pomyślała, że sama oddałaby wiele za pocałunek.
Ciekawe, co by zrobił, gdyby teraz spróbowała. Nie odepchnąłby jej przecież.
- Pójdę z tobą - powiedział beztrosko. - Chętnie po¬znam tego osobnika. Zapomniałbym, Miles
pyta, czy może przyprowadzić swojego brata na przyjęcie. To du¬chowny, ale Miles zaręcza, że
obejdzie się bez kazania.
Zarzuciła myśl o uwodzeniu własnego męża. _ Sam mu powiesz, czy mam wysłać zaproszenie?
- Powiem. A teraz chodźmy do naszych gruchają¬cych gołąbków.
*
Mimo że zaproszenia zostały wysłane w ostatniej chwili, goście stawili się tłumnie. Do tańca
przygry¬wało trio, jedzenia i trunków nie brakowało, a Ele¬onora zadbała, żeby przyjęcie miało
nieformalny cha¬rakter. Wśród zaproszonych przeważali ludzie młodzi i już wkrótce wieczór
przerodził się w huczną i weso¬łą zabawę. Eleonorze nie było jednak tak lekko na sercu jak
pozostałym.
Cieszył ją widok Nicholasa, który, wykorzystując cały swój urok, robił, co mógł, aby zadowolić
gości. Jednocześnie czuła głęboki smutek. Skoro przycho¬dzi mu to z taką łatwością, dla niej też
mógł od cza¬su do czasu wyzwolić nieco uroku.
Trochę rozrywki dostarczyło jej obserwowanie Amy i zazdrośnie strzegąc;;ego jej Petera. Niestety,
dobry nastrój prysł, gdy porównała zazdrosnego Pe¬tera z obojętnym Nicholasem. Nie zareagował

background image

na¬wet, kiedy lord Arden padł przed nią na kolana, pro¬sząc, aby podarowała mu różę, którą
wpięła we wło¬sy. Uśmiechnął się tylko.
Zapewne znowu wszystko miała wypisane na twa¬rZy,'bo stojący obok lord Middlethorpe spytał: -
Czy ta przesłodzona para kochanków tak cię smuci?
- Nie - odparła, siląc się na obojętny ton. - Mar¬twię się, czy wszystko się uda. Nigdy wcześniej nie
wydawałam przyjęcia.
Pokręcił na to głową. - Wymyśl coś lepszego. Po zwolisz, że sprawdzę, czy potrafię czytać w
myślach? Patrzyłaś, jak Peter odnosi się do Amy i zrobiło ci się przykro, że Nicholas nie traktuje cię
w ten sposób.
Nie mogła powstrzymać wypływającego na policz-. ki rumieńca. Nie miała siły zaprzeczyć.
- Musi zajmować się gośćmi, a poza tym darzy cię większym zaufaniem niż Peter Amy.
- Nawet gdybym rzuciła się w ramiona obcemu mężczyźnie, nic by go to nie obeszło.
Lord Middlethorpe roześmiał się. - Najwyraźniej nie znasz Nicholasa. - Spojrzał na nią zamyślony.
- Zawsze uważałem, że zazdrość jest przejawem zaborczości. Czy spr!iwiłoby ci przyjemność,
gdyby był zazdrosny?
Załowała, że doszło do tej rozmowy. - Francis, to głupie i nie na miejscu. Nie potrafię ... - przerwała
i pod wpływem jego spojrzenia powiedziała: - Tak, sprawiłoby mi to przyjemność.
- W takim razie chodź - podał jej ramię.
Kiedy spojrzała na niego pytająco, wyjaśnił: - Czy mogłabyś mi polecić jakąś interesującą książkę?
Zapo¬mnisz na chwilę o kłopotach związanych z przyjęciem.
Eleonora popatrzyła na niczego nieprzeczuwają¬cego męża i pozwoliła, aby lord Middlethorpe
wy¬prowadził ją z salonu.
- Spodziewasz się, że pójdzie za nami? - upewni¬ła się, gdy szli przez hol. - Wątpię, aby zauważył,
że wyszłam. I to nie sama.
- Nawet nie wiesz, ile ryzykuję - odparł z uśmiechem. Jego łagodne spojrzenie wyrażało taką
troskę, że Eleonora poczuła, jak jej serce się ściska. Wszyscy okazują jej tyle uczucia, a on ...
- Rozchmurz się - przerwał te rozmyślania lord Middlethorpe - bo gotowym pomyśleć, że nie w
smak ci moje towarzystwo.
Weszli do gabinetu.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięcz¬na za przyjaźń. Nie wiem, co bym bez ciebie
zrobiła, Francis.
Zapalił świece i rozejrzał się dokoła.
- Lubię ten pokój. No, to którą książkę chciałaś mi pokazać?
Wzruszyła ramionami i wyjęła teczkę z chińskimi rycinami.
- Widziałeś je? Przepiękne.
Przewracał arkusze ostrożnie.
- Wyborne. Mam podobne, ale nie mogą się równać z tymi.
Siedziała przy stole, a Francis stał obok i pochylał się nad nią. Oglądali ryciny. Nagle drzwi się
otworzyły i wszedł Nicholas.
Eleonora oblała się rumieńcem, a Francis się
uśmiechnął. Nicholas miał obojętną minę, lecz oczy mu płonęły. Jeszcze chwila i zaczęłaby się
przed nim usprawiedliwiać.
Podszedł powolnym krokiem.
_ Oglądacie ryciny? powinniśmy je kiedyś wystawić.
_ Słusznie - odparł Francis równie lekkim tonem.
_ Grzech chować je przed światem, ale uważaj na światło. Mogłoby je zniszczyć, a o skarby trzeba
dbać. _ Popatrzył na pochłoniętą rycinami Eleonorę
i wyszedł niepostrzeżenię.
Eleonora podniosła głowę dopiero na szczęk za¬mykanych drzwi. Nicholas przyglądał się jej
uważnie. _ Czym się martwisz? - spytał.
_ Ja? Nie, skądże - odpowiedziała pośpiesznie. -
Pora wracać. Nie należy zaniedbywać gości.

background image

_ Goście mają się dobrze.
Usiadł na krawędzi stołu obok jej krzesła i zaczął bawić się kosmykiem jej włosów. Nie miała
odwagi na niego spojrzeć. Od tygodni nie byli ze sobą tak blisko.
_ Dzielnie się spisujesz. Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczny.
Siedziała jak urzeczona, dopóki nie przypomniała sobie, jak jej mąż spędza tak wspaniałomyślnie
daro¬wany mu czas. Nie potrzebowała wdzięczności. Siedziała ze zwieszoną głową, zastanawiając
się co od¬powiedzieć, ale Nicholas ją ubiegł.
- Czy sprawi ci ulgę, jeśli powiem, że jest mi rów¬nie ciężko?
Zupełnie nie panowała już nad emocjami i ku włas¬nemu zaskoczeniu skinęła potakująco głową.
Chciało jej się płakać tak z żalu, jak i ze szczęścia. Nie docierało do niej, co mówił, słyszała tylko
przepełniony troską ton jego głosu, który działał jak balsam na jej duszę. Wie¬działa, że
przynajmniej coś do niej czuł.
Wstał nagle i w jednej chwili czar prysł. Kiedy spojrzała na niego, odwrócił wzrok.
- Nie mogę ci tego wytłumaczyć, a nawet gdybym mógł, niczego by to nie zmieniło - mówił ostrym
gło¬sem. - Musimy wracać.
Patrzyła na niego z zakłopotaniem, ale kiedy po¬dał jej ramię, wstała posłusznie.
Doszli do drzwi, a wtedy niespodziewanie ujął jej twarz w obie dłonie. Uśmiechała się, ale w
oczach szkliły się łzy.
- Och, Eleonoro - westchnął. - Nie mam prawa prosić cię o przebaczenie, najdroższa.
Pochylił się i dotknął ustami jej ust. Tak całował troskliwy opiekun, a nie spragniony kochanek, ale
i tak się ucieszyła.
- Boże. - Odsunął się od niej, ale zanim się od¬wrócił i wyszedł, zdążyła dostrzec w jego
umęczonym spojrzeniu tęsknotę.
Nic z tego nie rozumiała. Chcąc jakoś uspokoić myśli, zaczęła układać ryciny. Wiedziała
przynaj¬mniej, że nie napawa go obrzydzeniem, i że mu na niej zależy. Uśmiechała się do siebie,
choć oczy ciągle miała jeszcze mokre od łez.
Gdy wróciła do salonu, Nicholas zabawiał rozmo¬wą chorobliwie nieśmiałą pannę Hornby.
Eleonora nie odmówiła, kiedy Miles Cavanagh poprosił ją do tańca.
- Wygląda pani kwitnąco - komplementował. ¬Wygląda pani jak kobieta, którą ktoś przed chwilą
pocałował.
Zarumieniła się i spojrzała ukradkiem na Nichola¬sa, wzbudzając tym wesołość Cavanagha.
Tego wieczoru nie wydarzyło się już nic, co mogło¬by ją wprawić w zakłopotanie. Przyjęcie się
udało, a odzyskane na nowo przekonanie, że jest kimś waż¬nym w życiu swojego męża wprawiło
ją w doskonały nastrój. Dawno już nie była tak szczęśliwa.
Kiedy szykowała się do snu, trochę posmutniała, bo uświadomiła sobie, że Nicholas nie przyjdzie
do jej sypialni. Przypomniała sobie dzisiejszy pocału¬nek i pożądanie w jego oczach. Może czymś
go znie¬chęciła?
Nie zastanawiała się już dłużej, tylko rozpuściła włosy, podeszła do drzwi sypialni Nicholasa i
delikat¬nie zapukała.
Usłyszała, jak odprawia Clintocka, po czym drzwi się otworzyły. Miał na sobie rozpiętą pod szyją
ko¬szulę i bryczesy. Wróciła myślami do nocy w Newha¬ven. Czy gdyby zachowała się wtedy
inaczej, ich wspólne pożycie układałoby się teraz lepiej?
- Coś się stało? - zapytał oschle.
- N ... nie - wyjąkała. Nie spodziewała się, że zno-
wu przybierze ten formalny ton. Straciła rezon. - Ja nie ... Nieważne.
Już chciała odejść, ale uśmiechnął się, wziął jej dłoń i pocałował.
- Przepraszam. Nie chciałem być niemiły. Na pewno padasz z nóg. Wieczór się udał, prawda?
Gratulacje.
Starał się, ale Eleonora zauważyła, z jakim trudem mu to przychodzi. Co się stało z mistrzem
udawania?
- Podziękowania należą się służbie i Amy - powie¬działa, przyglądając mu się.
- Bzdura. To pani domu nadaje ton - w jego gło¬sie znowu pobrzmiewał jakiś fałsz.

background image

Eleonora czuła, że po raz pierwszy miała nad nim przewagę•
- Muszę ci coś powiedzieć - mówiła spokojnie. _ Myślę, że to najlepszy moment, abyś dowiedział
się, że nasze przypuszczenia potwierdziły się. Spodzie¬wam się dziecka.
Rozpromienił się i tym razem wyglądało to szcze¬rze. - To dobra nowina. Moim zdaniem
oczywiście, ty możesz uważać inaczej.
- Nie - zaprzeczyła. - Bardzo się cieszę, choć myśla¬łam, że wolałbyś, aby dziecko ... urodziło się
później.
- Aby mieć pewność, że jest moje? - spytał, nie owijając w bawełnę• - Ojcem dziecka jest mój brat,
a nie jakiś obcy mężczyzna, dlatego w ogóle mi to nie przeszkadza.
Zmierzył ją od stóp do głów i roześmiał się. _ Wiesz, Eleonoro, ciąża to chyba jedyna rzecz, na
której zupełnie się nie znam. Nie wiem nawet, czy w tym stanie kobieta jest okazem zdrowia, czy
coś jej dolega.
- Zatem świetna z nas para. Ja też nie mam poję¬cia. Na razie czuję się dobrze, nie mam nudności,
choć przestały mi smakować pikantne potrawy pani Cooke.
- Biedna Eleonora - użalił się nad nią ze śmie¬chem i wziął ją w objęcia. - Koniec z curry.
Delikatnie odgarnął jej włosy z czoła. - Powinnaś teraz dbać o siebie, kochanie. Ze względu na
siebie i dziecko. I na mnie. Masz już akuszerkę?
Wiedziała, że naprawdę się o nią troszczy, nie udaje. Trzymał ją w ramionach, a ona czuła się jak w
niebie.
- W Burton była znakomita akuszerka. Nie zda¬rzyło się, aby któraś matka zmarła przy odbieranym
przez nią porodzie.
- Może powinniśmy ją zatrudnić? To bardzo trud¬ny czas dla kobiety i musisz na siebie szczególnie
uważać. Obiecaj mi to.
Spojrzała w ciepłe, brązowe oczy. Czuła się cu¬downie, ale wiedziała, że później będzie jej jeszcze
ciężej. Przecież ich problemy nie znikły.
- Obiecuję•
- Dobrze.
Zmarszczył brwi, jakby szukał odpowiednich słów, i po chwili dodał z lekką desperacją w głosie:
¬Wszystko zmieni się na lepsze. - Wziął ją na ręce i zaniósł do jej sypialni, a następnie położył do
łóżka, przykrył i pocałował lekko w czoło. Zgasił jeszcze świece i już go nie było.
Została sama, ale ani trochę nie zmąciło to jej szczęścia. Od pieszczot i upojnych nocy bardziej
bra¬kowało jej czułości, której jej tego wieczora nie skąpił.
*
Rzeczywiście, zmieniło się na lepsze. Nicholas rzad¬ko gościł w domu, ale - być może ze względu
na Amy - spędzał z nimi wszystkie wolne chwile. Czasami Amy taktownie wychodziła, zostawiając
ich samych, ale na¬wet wtedy odnosił się do Eleonory z czułością. Zdarza¬ło się, że ją przytulał i
całował delikatnie. Nie były to może namiętne, pełne uniesień chwile, ale Eleonora starała się nie
przekraczać granicy, którą wyznaczył. Cóż, nie można mieć wszystkiego. Cieszyła się, że jest miło i
za nic nie chciała tego zniszczyć.
Niestety los chciał inaczej.

Rozdział IX

Nadszedł czas wyjazdu Amy. Chora na odry siostra wyzdrowiała i w ramach rekonwale¬
scencji znajdowała się z matką i pozostałymi siostra¬mi nad morzem w Weymouth. Amy miała do
nich dołączyć. Oprócz Eleonory żegnali ją Nicholas i lord Middlethorpe, a także lord Stainbridge,
który akurat znajdował się wtedy u nich w domu.
Nicholas pocałował ją i powiedział: - Będzie nam ciebie brakowało, Amy. Zostawiasz nas, biedne,
nudne, stare małżeństwo.
- Mówisz jak stary, ubogi krewny.
- Przy tobie tak się czujemy.
- Mów za siebie. Eleonora jest jeszcze całkiem młoda - odparła Amy i uścisnęła mocno Eleonorę. _

background image

Obiecuję pisać - dodała i spojrzała na ciągle jeszcze płaski brzuch Eleonory. - Już niedługo będziesz
mu¬siała zrezygnować z życia towarzyskiego. Wyjedziesz na wieś?
- Powinnam się odizolować od świata? - spytała.
- A gdybym tak pojawiała się na przyjęciach z wielkim brzuchem? Myślisz, że ludzie byliby
zszokowa¬ni? Kit najwyraźniej jest - rzuciła mu kpiące spoj¬rzenie.
Nicholas stanął w obronie brata. - Kita łatwo za¬szokować - powiedział spokojnie, ale z przyganą
w głosie. - Mogłaś go o tym poinformować w nieco inny sposób.
Zupełnie zapomniała, że Stainbridge nie wiedział o ciąży. Przyjęła jego nieporadne gratulacje, a
kiedy Amy i Francis wyszli, uciekła do swojego pokoju. Zdążyła jeszcze zauważyć, że Nicholas
zabiera brata do biblioteki.
Na myśl, że bliźniacy zapewne dyskutują teraz o "wspólnej" ciąży, miała ochotę rzucić czymś o
pod¬łogę. Ale z niej sekutnica. Czy to wpływ ciąży, czy przechodzi właśnie jakąś dramatyczną
zmianę oso¬bowości?
Nicholas kochał brata mimo jego wad, nie był więc zadowolony, że w ten sposób potraktowała
Kita. Eleonora bardzo liczyła się z opinią Nicholasa, toteż dla dobra rodziny postanowiła
spróbować zapo¬mnieć o przeszłości. Zdecydowała, że pójdzie teraz na dół, udobrucha ich i razem
zastanowią się nad przyszłością dziecka.
Kiedy zeszła, drzwi do biblioteki były uchylone i wyraźnie dało się słyszeć dobiegającą zza nich
roz¬mowę. Mówili o dziecku. Rozejrzała się, sprawdza¬jąc, czy w pobliżu nie ma nikogo ze służby
i zaczęła podsłuchiwać.
- Nie masz prawa do tego dziecka, Kit. - Nicholas jak zwykle mówił zrównoważonym głosem.
- Może jest moje. Zostanie moim następcą - dało się słyszeć nieco mniej spokojny głos lorda
Stain¬bridga.
- Zrzekłeś się wszelkich praw. Jeśli chcesz mieć następcę, musisz się o niego sam postarać.
- Jaki los zgotujesz temu dziecku? Taki jak Ele¬onorze? Ono musi wychowywać się w Grattingley.
- A Eleonora? Chyba też ma coś do powiedzenia '!
- Przeniesie się z dzieckiem. - Lord nie ukrywał
rozdrażnienia. - Na Boga, Nicky, chyba nie myślis~, że zostanie tutaj zupełnie sama.
- Moje miejsce jest przy niej. A może też mam za¬mieszkać w Grattingley?
Zapadła cisza.
- Zapomniałeś o podróżach. Zgodziłeś sil( na wszystko pod warunkiem, że nic nie ograniczy twojej
swobody.
- Nie wiedziałem, że nie wolno mi zapuścić korze¬ni, jeśli przyjdzie mi na to ochota.
- Chcesz zostać?
- Mógłbym - odparł. - Równie dobrze może to być moje dziecko, a chyba nie chciałbym, abyś ty je
wychowywał. - Powiedział to bez urazy w głosie, ale cisza, jaka potem zapadła, mówiła sama za
siebie.
Eleonora z wrażenia zatkała ręką usta.
- Nie mogę uwierzyć, że to powiedziałeś, Nicky _ odezwał się zbolałym głosem lord Stainbridge.
- Bardzo się różnimy, Kit. Nie pozwolę, aby moje dziecko zamknięto w pancerzu konformizmu,
takim samym jak ten, którym ty odgrodziłeś się od świata.
- Jak śmiesz!
- Zwyczajnie! Mam prawo zostać - powiedział z wścieklością• Napięcie sięgnęło zenitu. -
Zabraniam!
- Idź do diabła!
Znowu rozejrzała się po holu, w obawie, że pod¬niesione głosy przyciągną służbę. Nie mogła
uwie¬rzyć, że ten zawsze opanowany i niewzruszony Nicholas dał się wreszcie ponieść emocjom.
- Nie nadajesz się na ojca. Myślisz, że znalazłbyś dla niego trochę czasu pomiędzy kolejnymi
wizytami w burdelu?
Eleonora wstrzymała oddech. Zatem i on wiedział. Czy wszyscy wiedzieli?
- Może ojcostwo mnie zmieni - odparł Nicholas niedbale.
- Przestań histeryzować. To nie twoja sprawa.

background image

- Skąd weźmiesz pieniądze? Z hazardu?
- Nie ma takiej potrzeby.
- Nie ma? Wkrótce może się okazać inaczej. Ostrze-gam cię, Nicholas, użyję tej samej broni.
- Co? - zdziwił się, ale po chwili zrozumiał, o czym h rat mówi, i wybuchnął nieprzyjemnym
śmiechem. ¬Ach, tej broni, której użyłeś, żeby zmusić mnie do małżeństwa z Eleonorą. Mógłbyś
zostawić mnie bez grosza?
- Tak. Chcę Eleonory i dziecka.
- Trzeba było się z nią ożenić. Wtedy wybrałaby ciebie.
- Wiesz, że nie mogę się ożenić. Niech cię diabli! Co ty wyprawiasz? Przecież ci na niej nie zależy.
Traktujesz ją okropnie. Zostaw ją, Nicky. Ze mną zazna więcej szczęścia.
- Tak uważasz? - szydził Nicholas. - Zapomniałeś już, jak cię dzisiaj wykpiła? Czy mam ci
przypo¬mnieć, dlaczego nie darzy cię sympatią? A poza tym naprawdę uważasz, że dysponujesz
większym ... więk¬szym wdziękiem i umiejętnościami?
Czuła, że się czerwieni.
- Nie pasujecie do siebie, Kit - kontynuował. ¬Rób, co chcesz, ale ja zostaję. Jeśli twoje
przypusz¬czenia się potwierdzą i po jakimś czasie znudzą mi się domowe pielesze, z przyjemnością
zrzeknę się wszelkich praw do Eleonory i dziecka.
Eleonora zacisnęła zęby na dłoni, aby nie krzyczeć z wściekłości i bólu. Mogłaby go zabić.
Mogłaby za¬bić ich obu!
Cała się trzęsła. Pobiegła na górę i z płaczem rzuci¬ła się na łóżko. Była dla niego zabawką, która
w każ¬dej chwili może mu się znudzić. Przyrzekła sobie, że nigdy nie pozwoli, aby lord
Stainbridge opiekował się nią i jej dzieckiem. Sama jakoś sobie poradzi.
Rozmawiali tak cynicznie. Przynajmniej zobaczyła prawdziwe oblicze swojego męża. Widziała, jak
umiejętnie manipulował ludźmi, dlaczego zatem są¬dziła, że wobec niej nie stosuje podobnych
sztuczek?
Nie da się już nabrać. Niech wraca do swoich bur¬deli i francuskiej kochanki. Dla świata nadal
pozo¬staną "dobrym małżeństwem", ale nie pozwoli mu manipulować sobą ani dzieckiem.
Nie zniosłaby teraz widoku żadnego z nich, dlate¬go poprosiła lenny, żeby pojechała z nią do
bibliote¬ki Hookham. Niestety, miała taki mętlik w głowie, że nie mogła zdecydować się na żadną
z książek i do do¬mu wróciła z niczym.
N aj chętniej nigdy więcej już by Nicholasa Delaney nie oglądała. Na szczęście nie zastała go w
domu. Uśmiechnęła się cierpko. Postara się widywać go jak najrzadziej. Nie będzie to zbyt trudne.
Po wyjeździe Amy Nicholas znowu zaczął odnosić się do Eleonory z większą rezerwą• Widywali
się rzadko. Eleonora zachowywała się jak zadowolo¬na z życia pani domu, ale wiało od niej
chłodem. Miała wrażenie, że Nicholas czasami przygląda jej się z niepokojem.
Kiedyś jedli razem śniadanie i jak zwykle siedzieli w milczeniu, przeglądając gazety. Spojrzała na
niego i zobaczyła, jak bardzo się zmienił; schudł, zbladł, przybyło mu zmarszczek, a pod oczami
miał sińce. Cóż, widocznie życie rozpustnika pochłonęło go bez reszty. Serce jej krwawiło. lak
mógł doprowadzić się do takiego stanu? Niestety, nie potrafiła mu pomóc.
Eleonora, dla odmiany, mimo rozpaczy, która ją czasami dopadała, dbała o siebie. Chodziła
wcześnie spać, jadła regularnie, choć nie miała apetytu, oraz wypijała dziennie trzy kubki koziego
mleka. Dużo spacerowała.
Pewnego razu, kiedy poszły z lenny na popołu¬dniową przechadzkę, miała niejasne przeczucie, że
znowu ktoś je śledzi. Wykonały tę samą co poprzed¬nim razem sztuczkę z butem i zobaczyły
podążające¬go w ślad za nimi mężczyznę. Gdzieś go już widziała. Po chwili przypomniała sobie.
Tom Holloway, świa¬dek na ich ślubie. Tym razem nie miała wątpliwości, kto go na nią nasłał.
Poczuła nagły przypływ gniewu. Czyżby mierzył ją swoją miarą i podejrzewał o schadzki? Co za
pod¬łość.
A może Nicholas zamierzał wyrządzić jej krzyw¬dę? Przecież ożenił się wbrew własnej woli z
kobietą, która poróżniła go z bratem i doprowadziła do ruiny finansowej.
- Proszę pani! Pani Delaney!
Eleonora prawie biegła, ale nie zdawała sobie z te¬go sprawy, dopóki nie usłyszała wołania

background image

zasapanej lenny. Zwolniła kroku. Pokojówka popatrzyła na nią zdziwiona, ale nic nie powiedziała.
Eleonora też mil¬czała.
Nieco się uspokoiła i zaczęła myśleć racjonalnie.
Nicholas nie musiał posuwać się do takich kroków. Wystarczyło, aby zrzekł się wszelkich praw i
odesłał ją z dzieckiem do lorda Stainbridge'a. Czyżby po kłótni uniósł się honorem i wolał zabić ją i
dziec¬ko, byle tylko nie złamać raz danego słowa? Wszak mężczyźni są bardzo honorowi.
Prawdopodobnie przesadzała, ale od jakiegoś cza¬su miała wyjątkowo złe zdanie o mężczyznach.
Przypomniała sobie, jak lord Middlethorpe mówił, że zazdrość jest przejawem zaborczości. Czyżby
wie¬dział, że ona służyła Nicholasowi wyłącznie do za¬spokojenia wybujałego instynktu
posiadania? Na przekór bratu, który tylko dlatego, że urodził się o kilka minut wcześniej, miał
wszystko, podczas gdy Nicholas nie miał nic.
Odkryła, że siedzi w swoim pokoju i cała się trzę¬sie, a Jenny rozciera jej dłonie. Nie zauważyła,
jak się tu znalazła.
- Dobrze się pani czuje?
- Kręci mi się w głowie, Jenny. Muszę się położyć
- wyjaśniła. Za nic nie powie pokojówce o swoich
zmartwieniach.
- Czy posłać po lekarza, proszę pani?
- Nie, nic mi nie będzie. Muszę odpocząć.
Wreszcie została sama. Leżała na łóżku, gapiąc się w sufit. Czy ja oszalałam, czy to wpływ ciąży?
¬rozmyślała. Mało prawdopodobne, aby w dzisiej¬szych czasach mąż z zimną krwią planował
morder¬stwo żony.
O ile to on nie zwariował. Jest uroczy i inteligent¬ny, ale czy szaleniec musi być brzydkim idiotą?
Lord Stainbridge naj pewniej wie o szaleństwie brata, i dla¬tego chce mnie stąd jak najszybciej
zabrać.
Jednak z drugiej strony Nicholas okazał mi tyle serca. Nigdy nie podniósł głosu, skąd zatem ten
okrutny pomysł? Coś go musiało do tego nakłonić. Francuzka. Zgodziła się wreszcie wyjść za
niego, dla¬tego Nicholas musi się mnie pozbyć. Eleonora in¬stynktownie położyła rękę na brzuchu.
Co robić? Odejść. Ale dokąd?
Nie miała dokąd pójść. Do brata wrócić nie mo¬gła, a gdyby schroniła się u lorda Stainbridge'a,
Ni¬cholas zabrałby ją stamtąd.
Nie, to jednak ona oszalała albo naczytała się zbyt dużo romansów. Zobaczyła Toma Hollowaya w
par¬ku i wymyśliła krwawą intrygę rodem z Mnicha Lewi¬sa czy powieści Ann Radcliffe.
Wstała z łóżka i odsłoniła okna, wpuszczając do pokoju słońce, a potem usiadła przed lustrem.
Musi ze sobą porozmawiać.
A zatem zaczęła wewnętrzny monolog poślubiłaś człowieka, który cię nie kocha, ale jest dobry,
szczodry i nie zawraca ci głowy. Wiele kobiet chcia¬łoby znaleźć się na twoim miejscu. Wydaje ci
się, że cię śledzono. Dwukrotnie w ciągu czterech miesię¬cy. Pierwszy mógł być Bogu ducha
winnym prze¬chodniem, a drugi - pan Holloway, ma prawo spa¬cerować, gdzie mu się żywnie
podoba. A rozmowa, którą podsłuchałaś? Powiedział, że nie odda cię swojemu bratu. Co w tym
złego? Ostatnia uwaga była nie na miejscu, ale powiedział to pod wpły¬wem emocji. Dał się
sprowokować bratu, a potem tego żałował.
Kiedy już wszystko sobie poukładała, postanowiła, że przestanie go unikać. To prawda, odwiedza
swoją metresę, ale przynajmniej nie udaje później zako¬chanego męża. Trzeba się z nim
zaprzyjaźnić. Może któregoś dnia, znużony życiem rozpustnika, zwróci swe uczucia ku żonie i
dziecku?
Uśmiechnęła się do własnego odbicia w lustrze, zadowolona, że podjęła taką decyzję, bo choć
wsty¬dziła się do tego przyznać, bardzo chciała spotkać się z Nicholasem. Odwołała wszystkie
zaplanowane na ten dzień spotkania i została w domu z nadzieją, że go wkrótce zobaczy.
Czytała właśnie w salonie, kiedy wszedł Hollygirt. - Najmocniej przepraszam, proszę pani.
Przyszedł pan, który twierdzi, że jest pani bratem.
Eleonora wyglądała, jakby doznała szoku. Nicho¬las zabronił Lionelowi wszelkich kontaktów z

background image

nią. Siedziała w milczeniu. Nie wiedziała, co robić.
- Pan Delaney - Hollygirt przerwał ciszę - kazal nam mówić, że pani nie ma w domu, gdyby pan
Lio¬nel kiedykolwiek przyszedł, ale nowy lokaj go wpu¬ścił. Pan Lionel bardzo nalegał. Mówił, że
musi się z panią widzieć w ważnej sprawie rodzinnej. Może spytam, czy nie zechce zostawić pani
wiadomości?
Po tym, co usłyszała, zdecydowała, że zobaczy się z bratem. Nicholas powinien był ją spytać o
zdanie, zanim wydał służbie takie polecenie. Kiedy przypo¬mniała sobie jego frazesy na temat
niezależności, wszystko się w niej burzyło. Spotka się z Lionelem. W domu jest przecież służba, nic
jej więc nie grozi. Zresztą sprawiłoby jej ogromną przyjemność, gdyby musiała go wyrzucić.
- Proszę wprowadzić mojego brata, Hollygirt - po¬wiedziała stanowczo.
Kamerdyner pobladł.
- Jest pani pewna, proszę pani?
- To mój brat. Wprowadź go.
Kiedy wszedł, już od progu oznajmiła, że ma dla niego pięć minut. Stał z niezmąconym uśmiechem
i rozglądał się chciwie po salonie.
- No, no, Nelly. To tak się wita jedynego brata?
- Kochanego brata, który zawsze miał dla mnie tyle serca? - spytała z przekąsem.
- Dzięki któremu żyjesz teraz w takim przepychu - powi edział.
Zaniemówiła. Zapomniała już, że Lionel nie wie co to poczucie winy. Ilekroć ją skrzywdził,
twierdził potem, że zrobił to dla jej dobra, uznała zatem, że przekonywanie go o jego podłości nie
ma najmniej¬szego sensu.
_ Siadaj i mów, co cię sprowadza. Za chwilę wychodzisz.
Westchnął i usiadł w fotelu ze zbolałą miną•
_ Cóż, jak zwykle niewdzięczna. Chciałem cię tyl¬ko p~informować o zbliżających się
zaślubinach.
_ Zenisz się? - patrzyła na niego z niedowierzaniem. Rozpromienił się. - Kochana siostrzyczko,
widząc, jakiego szczęścia zaznałaś, postanowiłem pójść w twoje ślady. Oświadczyłem się i
niedługo ślub.
_ Kogo zgwałciłeś? - spytała ostro.
_ Jeśli tak rozmawiasz z mężem, nic dziwnego, że trzyma się z daleka od domu.
Eleonora starała się panować nad nerwami, i uśmiechając się słodko, spytała:
- A zatem to moje szczęście małżeńskie tak cię zainspirowało?
Jego uśmiech był równie sztuczny.
- Tak, moja dro¬ga. Według mnie szczęście małżeńskie polega na tym, że mąż robi, co chce, a żona
siedzi grzecznie w domu.
Trafił w czuły punkt. Aluzja była aż nadto czytelna.
_ Czy twoja przyszła żona o tym wie? - zapytała ostrym tonem.
- Ależ skąd - roześmiał się•
_ Kogóż to, na litość boską, udało ci się usidlić?
_ Nie znasz jej - odparł z niewzruszoną uprzejmo¬ścią. - Nie należy do towarzystwa, w którym się
teraz obracasz. Niestety, Debora pochodzi z rodziny ku¬pieckiej. Ale jest bogata. Bardzo, bardzo
bogata ¬ostatnie zdanie wypowiedział niemal z czułością•
Pokręciła głową.
- Powinnam była się domyślić. Jesteś bankrutem?
_ W żadnym razie. Roztropność i zapobiegliwość
to moja dewiza. Zainwestowałem twoje pieniądze w dom. Wprowadziłem kilka ulepszeń, a za
resztę kupiłem parę drobiazgów dla Debory.
- Ile lat ma twoja wybranka, Lionel?
- Siedemnaście. Wystarczająco młoda, aby moż• na zrobić z niej prawdziwą damę.
- Co za niegodziwość. Jak to możliwe? Przecież twój przyszły teść na pewno musiał o tobie słyszeć.
Zapewne pożyczyłeś od niego pieniądze.
- Zgadza się. Zdaniem drogiego papy Derry, prawdziwy dżentelmen zawsze jest komuś winien

background image

pieniądze. Co się tyczy mojej reputacji, pan Derry wie, że wszystkie te historie na mój temat są
mocno przesadzone. Wie również, jak bardzo żałuję wszyst¬kich błędów młodości.
- Mówiąc krótko, dał się oszukać, tak jak wielu in¬nych - przyglądała mu się w zamyśleniu. -
Mogła¬bym ci pomieszać szyki.
Ciągle się uśmiechał, ale oczy przybrały zimny, okrutny wyraz.
- Postąpiłabyś nierozsądnie, siostrzyczko. Chciał¬bym być dla ciebie miły, ale jeśli zamierzasz
wtykać nos w nie swoje sprawy, mogę zmienić zdanie.
- Nie rozumiem. Niczego od ciebie nie potrzebuję.
- Nie zdradzę szczegółów, ale wiesz przecież, że nigdy nie rzucam słów na wiatr. Powiem tylko
tyle: gdy¬bym cię skrzywdził, miałbym z tego pewne korzyści. - Gdyby to była prawda, już dawno
byś to zrobił ¬odparła. - Skończ tę grę. Nie możesz mnie już skrzywdzić, braciszku.
Wzruszył ramionami. Wrócił mu dobry humor, co zaniepokoiło Eleonorę.
- Nie wtrącaj się do moich spraw, Nelly. Przypusz¬czam, że nie uda mi się dzisiaj spotkać mojego
wspa¬niałego szwagra.
- Wątpię, abyś chciał go spotkać.
- Ależ to przeuroczy człowiek - zaprotestował. - I rozsądny. Zaprosiłem go nawet na przyjęcie, ale z
jakiegoś powodu się nie pojawił.
- Z powodu obrzydzenia, jak sądzę•
- Ostatnio zrobiłaś się strasznie pyskata, Nell. Sądząc po jego zainteresowaniach, spodobałoby mu
się na moim przyjęciu. Myślę, że chyba lepiej wyszłabyś na małżeństwie z Deverillem. Nie
zaniedbywałby cię przynajmmej.
Zauważył, że Eleonora wzdrygnęła się na dźwięk
It:go nazwiska. Uśmiechnął się•
- Niestety, muszę już iść, Nell. Twoje dąsy źle wpływają na mój humor. A wiesz, jak nie lubię,
kie¬dy coś psuje mi humor. - Zabrzmiało to jak groźba.
Do widzenia, siostrzyczko.
- Do widzenia, braciszku - uśmiechnęła się nie¬szczerze, ukrywając zdenerwowanie.
Sięgał już klamki, gdy drzwi otworzyły się i wszedł Nicholas.
- Powrót męża marnotrawnego. - Lionel w ogóle się nie speszył. - Pan wybaczy, ale nie mogę
zostać dłużej. Miłego dnia, panie Delaney.
Nicholas poczekał, aż Lionel sobie pójdzie, po czym zamknął drzwi z trzaskiem. - Co on tu ro¬hił?
- spytał surowym tonem.
Eleonora nie ochłonęła jeszcze po spotkaniu z bratem i ciągle była w bojowym nastroju.
- Nie warcz na mnie, z łaski swojej. Przyszedł, bo chciał mi powiedzieć, że się żeni. Nie podoba mi
się, że kazałeś służbie kłamać, że mnie nie ma, nie pyta¬jąc mnie o zdanie. Sama potrafię sobie
poradzić z nieproszonymi gośćmi.
- Czyżby?
Choć panował nad sobą, widać było, że jest wście¬kły. - Zdenerwował cię - powiedział
łagodniejszym tonem - a to wystarczający powód, żeby zabronić mu wstępu. Dlaczego nie
posłuchano mojego polece¬nia?
- Nie wiem. Mógł kogoś przekupić.
- Kto go wpuścił?
- Na litość boską, Nicholas. O co tyle hałasu.
Nie zwracał uwagi na to, co Eleonora mówi, tylko zadzwonił na służbę. Zjawił się Hollygirt.
- Tak, proszę pana.
- Kto wpuścił sir Lionela Chivenhama?
Hollygirt pobladł.
- Nowy lokaj, proszę pana.
- Wyrzuć go.
- Nicholas!
- Słyszałeś, Hollygirt? - spytał, nie zważając na pro-testy Eleonory.
- Tak, proszę pana. Za pozwoleniem, Thomas jest niedoświadczony. Nie miał odwagi odprawić z

background image

kwit¬kiem baroneta, który w dodatku jest bratem naszej pani. Postąpił tak jak z innymi gośćmi;
wpuścił sir Lionela i zawołał mnie - wyjaśnił rezolutnie.
- Dlaczego ty go nie wyprosiłeś?
Hollygirt trząsł się cały, ale nie dał zbić się z pan¬tałyku. - Kiedy sir Lionel wyjaśnił, że przybył w
waż¬nej sprawie rodzinnej, pomyślałem, że pani Delaney powinna zadecydować.
Nicholas, ciągle wściekły, zamknął na chwilę oczy.
- Tym razem wam daruję, choć ty, Hollygirt, powi¬nieneś wiedzieć, że moich poleceń się nie
ignoruje. Powiedz Thomasowi, że mu się upiekło i przypomnij wszystkim, że sir Lionel nie ma tu
wstępu. Osoba, która go wpuści, odejdzie z tego domu natychmiast. Ciebie to również dotyczy,
Hollygirt. Możesz odejść.
Gdy roztrzęsiony kamerdyner zniknął za drzwia¬mi, Eleonora z furią w głosie spytała: - Czy i mnie
to dotyczy?
- Nie gadaj głupstw.
Miarka się przebrała. Nigdy wcześniej nie mówił do niej w taki sposób. Zerwała się z miejsca.
- To żałosne i wstrętne! Ośmieszyłeś mnie przed służbą. Sama zdecyduję, kogo chcę przyjmować w
moim domu. Nikt mi nie będzie rozkazywał!
Czuła, że z nadmiaru emocji trzęsą jej się kolana. Usiadła. Wszystko się w niej burzyło.
- Jesteś okropny!
_ Całkiem możliwe - odrzekł spokojnie. - Nie zmienię decyzji, Eleonoro. A jeśli nie posłuchasz,
któryś ze służących straci pracę•
Wyszedł, a Eleonora siedziała zdruzgotana.
Wszystkie wcześniejsze plany i postanowienia legły w gruzach. Pierwszy raz się kłócili. I o co? O
nieograniczone prawo do widywania brata, którego wolała¬by już nigdy nie oglądać. Chyba
oszalała.
*

Nazajutrz Eleonora wybrała się do pani Derry i jej córki Debory, żeby zbadać sprawę planowanego
ślu¬bu jej brata.
Wmawiała sobie, że postępuje właściwie, choć to, co robiła, wykraczało poza konwenanse. Miała
na¬dzieję, że Debora okaże się cyniczną karierowiczką ¬arogancką prostaczką, gotową zapłacić
każdą cenę, by uzyskać tytuł szlachecki.
Niestety myliła się. Pani Derry była miłą, prostoli¬nijną kobietą, a wizyta tak znakomitej damy jak
sio¬stra sir Lionela uradowała ją niezmiernie, i pozwoli¬ła żywić nadzieję, że środowisko i rodzina
pana mło¬dego akceptuje Deborę•
Sama Debora okazała się śliczną, subtelną, choć niezbyt inteligentną dziewczyną• Lionel ją
zniszczy.
_ Nigdybyśmy nie przypuszczali, że nasza córcia tak dobrze trafi - powiedziała pani Derry, na co
jej latorośl spłoniła się uroczo i zaczęła bawić się pierścionkiem z pokaźnym brylantem, który miała
na palcu.
- Nie chodzi tylko o względy materialne _ kontnuowała matka Debory. - Sir Lionel jest bardzo
dobry dla naszego skarbeczka. Debora zupełnie straciła dla niego głowę.
Debora uśmiechnęła się, oblewając się jeszcze wiyk szym rumieńcem. Eleonora nie wiedziała, co
robić.
- Mój brat potrafi być bardzo miły, ale łatwo go rozgniewać - powiedziała na początek.
Obie panie roześmiały się. - Mężczyźni już tacy są.
Powiedziałam Debbie, że małżeństwo to nie sielanka. Zresztą ona też pewnie nieraz tupnie nogą ze
złości.
- Ależ, mamo - zaprotestowała Debora _ wiesz przecież, że nie potrafię się złościć. Naprawdę _
zwróciła się do Eleonory - zanim zdążę wybuchnąć gniewem, cała złość mi przechodzi - wyjaśniła
z roz¬brajającym uśmiechem.
Eleonora roześmiała się.
- Pozazdrościć - powiedziała, przypominając so¬bie wczorajsze starcie z Nicholasem. -

background image

Oszczędzisz sobie wielu nieprzyjemności. Ludzie często kłócą się z byle powodu, o jakąś
błahostkę, która urasta po¬tem do gigantycznego problemu. Mój brat nie mie¬wa napadów złości.
Nie słyszałam, żeby kiedykol¬wiek podniósł na kogoś głos.
- Sama pani widzi - rzekła pani Derry _ jaka z nich dobrana para. Choć muszę pani powiedzieć, że
pan Derry na początku kręcił nosem. Wiadomo, ojcu zawsze wydaje się, że żaden mężczyzna nie
jest godzien jego córki. Uważał, że brat pani jest zbyt rozhukany, za dużo pije i ma skłonności do
hazardu. Ale przecież wszyscy młodzi dżentel¬meni tak się zachowują, prawda? Powiedziałam
mu"Zobaczysz, ożeni się, to przejdzie mu ochota "" kawalerskie rozrywki". Oczywiście, wiem, że
nie będą siedzieć wieczorami w domu przed kominkiem tak tak jak my. Tytuł zobowiązuje do
bywania na tych wszystkich przyjęciach, rautach. No więc, kiedy pan Derry zobaczył, jak bardzo
nasz skarbeczek chce zostać panią Chivenham, nie protestował już dłużej.
Eleonora westchnęła. Było gorzej, niż przypusz¬czała. Nie miała wyjścia. Musi poinformować
pa¬lia Derry, kogo zamierza poślubić jego córka. Tylko w ten sposób zdoła zapobiec nieszczęściu.
Nie wierzyła w cudowną przemianę swojego brata po ślubie. Nie tylko się nie zmieni, ale kiedy już
poło¬ży łapę na posagu Debory, pokaże swoją prawdziwą naturę. Skończą się uprzejmości i czułe
słówka. W naj¬lepszym razie będzie traktował Deborę jak powietrze, a na taki los ta miła
dziewczyna nie zasługuje.
W drodze powrotnej zaczęła się zastanawiać, jak wprowadzić swoją myśl w czyn, ale przypomniała
so¬bie o groźbach brata. Nie potrafiła sobie wyobrazić, co mógłby jej zrobić, ale jak sam
powiedział, nigdy nie rzucał słów na wiatr. Jej życie i tak było już wy¬starczająco skomplikowane.
Uśmiechnęła się gorz¬ko. Może jej brat zamierzał wymierzyć jej cios, dono¬sząc o niewierności
Nicholasa ?
W końcu, z ciężkim sercem, bo nie popierała ta¬kich metod, postanowiła wysłać anonim do pa¬na
Derry'ego:

Szanowny Panie,
Zamierza Pan wydać córkę za sir Lionela Chivenhama. Pragnę poinformować, że "dżentel¬men"
ów to hipokryta i najslynniejszy w Londynie rozpustnik. Niech Pan odwiedzie córkę od tego
pomysłu.
Jeśli postanowi Pan inaczej, proszę ograniczyć mu dostęp do pieniędzy Pańskiej córki.
Piszę do Pana z życzliwości i chęci zapobieżenia nieszczęściu, które spotka Pańską córkę, jeśli
po¬ślubi tego człowieka.

Zostawiła list w biurze pana Derry'ego i pomyśla¬ła z ulgą, że przynajmniej jeden problem udało
się rozwiązać. Zrobiło jej się trochę lżej na duszy, choć inne zmartwienia wcale nie znikły. Od
czasu pamięt¬nej kłótni Nicholas odnosił się do niej z tak lodowa¬tą rzeczowością, że wolała już
chyba tę jego chłodną uprzejmość, którą zaszczycał ją do niedawna.
Dni mijały, a Eleonora nie wiedziała, czy jej list poskutkował. Postanowiła złożyć im kolejną
wizytę. Tym razem zastała również pana Derry'ego, który okazał się postawnym, dostojnym
mężczyzną o by¬strym spojrzeniu.
- Jak miło, że znowu pani nas odwiedziła, pani Delaney - przywitała ją pani Derry. - Dosłownie
piętnaście minut temu wyszedł od nas pani brat.
To nie pozostawiało złudzeń, że sprawa małżeń¬stwa Debory nie znalazła szczęśliwego
rozwiąza¬ma.
- Bardzo się ucieszył, gdy dowiedział się, że nas pani odwiedziła. Przyznał, że nie utrzymujecie
bli¬skich stosunków, ale mówił o pani same miłe rzeczy. Zdaje się, że bardzo panią lubi.
- Proszę mi wierzyć, że darzę go podobnym uczu¬ciem jak on mnie - powiedziała, po czym
wysłuchała obszernej relacji z przygotowań do ślubu.
Poproszono ją jeszcze o udzielenie kilku rad i wreszcie mogła się pożegnać. Pan Derry miał ją
od¬prowadzić do powozu, ale po drodze poprosił
o słówko na osobności. Nie zdziwiła się, kiedy dał jej list do przeczytania i spytał o opinię•
_ Szczery list - powiedziała ostrożnie, ale pan Derry nie dał się zbyć tak łatwo.

background image

- Pani Delaney, przecież zna pani swojego brata. Proszę powiedzieć, co pani o tym myśli. Czy to
prawda? - Tak, panie Derry, to prawda. - Westchnęła ciężko. Pan Derry zaczął się nerwowo
przechadzać po pokoju. - Mogłaby pani podać jakieś przykłady jego niegodziwości?
Eleonora czuła się nieswojo.
- Mój brat prowadzi wystawne życie, dlatego ślub z pańską córką byłby mu na rękę. Prosi mnie pan,
abym pozbawiła go tej sposobności. Cóż, ludzie ma¬ją różne upodobania. Mimo że jesteśmy
rodzeń¬stwem, nigdy za sobą nie przepadaliśmy. Prawdę mó¬wiąc, bardzo się nie lubimy, choć
Lionel zawsze miał wielu przyjaciół - wyjaśniała nieskładnie, a na koniec dodała: - Boję się go.
- Pani Delaney! Myśli pani, że wyrządziłby pani krzywdę, gdyby dowiedział się, że wystąpiła pani
przeciwko niemu?
- Tak powiedział.
- Ma pani moje słowo - obiecał i znowu zaczął chodzić po pokoju.
- W liście jest napisane, że to hipokryta - odezwał się po chwili .
- To prawda. Miły i jowialny nawet wtedy, kiedy robi komuś świństwo.
- Rozpustny. To też prawda?
- Panie Derry, okoliczności zmusiły mnie do mieszkania z nim pod jednym dachem. Odeszłam
stamtąd, a raczej uciekłam, na krótko przed ślubem. Z tamtego okresu zapamiętałam ciągłe pijatyki
i orgie z udzia¬łem służby, w czasie których on i jego goście dopusz
czali się naj gorszych występków. Nic mi się nie stalo tylko dlatego, że zamykałam drzwi od
sypialni - tiu maczyła, a w myślach dodała, że i tak na nic się to zdało.
Wstała.
- Tak wygląda prawda. Nie wiem, co pan zrobi, al" błagam, niech mnie pan nie wyda.
Pan Derry chwycił jej dłoń. Wyglądał na bardzo zmartwionego.
- Pani Delaney, dziękuję za szczerość. Może pani liczyć na moją dyskrecję.
Podziękowała, ale i tak wiedziała, że brat domyśli się, kto pokrzyżował mu plany. Pomyślała, że
powie o wszystkim Nicholasowi i poprosi o pomoc, ale przypomniała sobie, że się pokłócili.
Pozostało jej tylko czekać.
*
Kiedy trzy dni później zobaczyła w czasie poran¬nego spaceru zmierzającego w jej kierunku brata,
wiedziała, że nie wróży to nic dobrego. Było to tym bardziej niepokojące, że o tej porze dnia Lionel
za¬zwyczaj spał po całonocnych hulankach.
- Dzień dobry, siostrzyczko - przywitał się, przyja¬cielski jak zwykle.
- Dzień dobry - odpowiedziała i wyminęła go. Zrównał się z nią i szedł obok. - Mam złe
wiado¬mości, Nelly. Moje zaręczyny z panną Derry zostały zerwane. Dziwne, zważywszy ile trudu
włożyłaś w za¬przyjaźnienie się z jej rodziną. Skąd tyle dobroci? Nie spodziewałem się tego po
tobie.
- Mam przez to rozumieć, że twoja narzeczo¬na poznała się na tobie? - spytała, starając się ukryć
zdenerwowanie.
- Debora? Nie, skądże. To drogi papa Derry zasięgnął języka. Ciebie nie wypytywał, jak mniemam?
Domyślała się, że wiedział o jej pogawędce z panem Derry, dlatego powiedziała:
- Owszem, wypytywał. O mały włos nie opowiedziałam mu całej prawdy o tobie.
_ O mały włos? Dawniej bez oporów opowiadałaś nie stworzone rzeczy na mój temat.
Spojrzała mu prosto w oczy.
- Wierz lub nie, ale wątpliwości pana Derry'ego nie zrodziły się w czasie rozmowy ze mną•
_ Powiedzmy, że ci wierzę. Nigdy nie umiałaś kłamać, Nell. Z małżeństwa nici, będę zatem musiał
zdobyć pieniądze w inny sposób. Niedługo się do ciebie odezwę•
_ Spodziewasz się, że ci pożyczę? - spytała z niedowierzaniem.
_ O ile twoje kieszonkowe liczy się na tysiące. Pomożesz mi w inny sposób. Au revoir, ma soew:
*
Patrzyła zaniepokojona za oddalającym się Lione¬lem, który idąc, smagał laską rosnące przy
chodniku kwiaty. Nie lekceważyła jego gróźb. Teraz musiała już o wszystkim powiedzieć
Nicholasowi, choć bała się nawet pomyśleć, jak zareaguje na wieść o jej kon¬taktach z bratem.

background image

Gniewał się poprzednim razem, teraz najpewniej się wścieknie.
Rozdział X
Sezon towarzyski roku 1814 trwał dłużej niż zwy¬kle, świętowano bowiem koniec wojny. Niestety
Eleonorze nie udzieliła się atmosfera powszechnej radości i życie towarzyskie nie wzbudzało już w
niej takiego entuzjazmu. Pierwszego sierpnia wybrała się z lordem Ardenem na uroczystość do
Hyde Parku, ale przewalające się tłumy ludzi i hałas były tak mę¬czące, że poprosiła lorda, aby
czym prędzej odwiózł ją do domu.
Kiedy natomiast zostawała w domu, doskwierała jej samotność. Nicholas pojawiał się coraz
rzadziej, i to właśnie teraz, kiedy szukała z nim kontakt.u. Prze¬paść między nimi stawała się coraz
większa. Załowa¬ła, że Amy wyjechała, i że Nicholas wygląda coraz go¬rzej. Załowała, że się tym
wszystkim przejmuje.
Uroczyste obchody dobiegły wreszcie końca i ży¬cie wróciło do normy. Przyjaciele z bractwa
zauważy¬li utrzymujący się od dłuższego czasu kiepski nastrój Eleonory, wymyślali zatem różne
sposoby na popra¬wienie jej humoru. Zastanawiała się, co myślą o niej i Nicholasie, i o tym, jak
mąż ją traktuje, nigdy jed¬nak z nią o tym nie rozmawiali.
206

Gdy nie wykazywała zainteresowania spotkanimUl towarzyskimi, wynajdowali inne rozrywki, na
przykład wycieczki za miasto i majówki. Najwierniejszymi kom¬panami byli jak zwykle markiz
Arden i lord Middle¬thorpe.
Ten pierwszy, sam zawsze w doskonałym humorze, umiał ją rozweselić jak nikt inny. Miała jednak
wr~¬żenie, że Arden przejmuje się jej położeniem i potę¬pia zachowanie Nicholasa, czym sprawiał
jej dużą przykrość.
Z lordem Middlethorpe'em łączyła ją głębsza więź. W innych okolicznościach mogłaby go bardzO
polubić, ale pilnowała się, żeby nie wykroczyć po¬za granice przyjaźni. Miała wystarczająco dużo
prO¬blemów i bez tego.
Mimo wszystko Nicholas nie był jej obojętny• W tych rzadkich chwilach, gdy byli razem (ale
nigdY sam na sam), wystarczyło, że się uśmiechnął, a serce zaczynało jej szybciej bić.
Podejrzewała, że gdybY kiedyś jeszcze zechciał wypróbować na niej swój urok, nie opierałaby się.
Zawsze wyczuwała, gdy Nicholas znajdował się w pobliżu. Kiedy był w domu, robiła wszystko,
żeby się z nim spotkać choć na chwilę. Gra jednak nie była warta świeczki, bo za każdym razem
odnosili się do siebie z dużą rezerwą i chłodem.
Przeglądała właśnie półki biblioteki, gdy wszedł niespodziewanie. Chcąc ukryć zmieszanie,
powie¬działa: - Przeczytałam już wszystkie powieści.
- Cóż za nienasycony apetyt - uśmiechnął się po wściągliwie. - Nie obejdzie się bez kolejnej wizyty
w Hookham.
Spragniona jego towarzystwa, chciała, żeby ta rozmowa trwała jak najdłużej.
- Mam ochotę na coś ambitniejszego. Mógłbyś mi coś polecić?
Znowu się uśmiechnął, ale tym razem jakoś tak ciepło, ku ogromnej radości Eleonory.
- Ambitniejszego? - powtórzył. - Co powiesz na eseje filozoficzne?- Wyjął z półki opasły tom. _
Proszę• Pisma na temat sumienia.
Wzięła od niego książkę, z trudem powstrzymując się od kąśliwej uwagi.
- Spodoba mi się? - spytała
- Nie - odparł z szerokim uśmiechem. - Dał mi ją
przyjaciel, który wykłada w Oksfordzie. Zrobił to chyba złośliwie.
Odłożyła ją• - Mam nadzieję, że ty nie robisz tego złośliwie - odrzekła, przyglądając się półkom.
Zasta¬nawiała się, skąd ta nagła życzliwość. - Portugalskie przygody - przeczytała na głos.- Może
to mnie zainte¬resuje?
- Wątpię• Spróbuj tę• - Wyjął kolejny tom. - Ciekawy opis życia Beduinów, plemion
koczowniczych z Afryki Północnej. Nigdy tam nie byłem, dlatego nie mogę oce¬nić jej zawartości,
ale dobrze się czyta. O, jeszcze ta: Po¬dróże Marco Polo. Jedna z naj ciekawszych książek
po¬dróżniczych, mimo że powstała kilka wieków temu.

background image

Wzięła od niego obie książki i skierowała się ku wyjściu. - Ponoć zemdlałaś któregoś dnia. Czy na
pewno dobrze się czujesz? - spytał.
Odwróciła się, poruszona jego troską. - Dziękuję, dobrze. Kto ci powiedział? To nie było nic
wielkiego, zakręciło mi się tylko w głowie.
- Mam chyba prawo wiedzieć, gdy coś ci dolega.
Jenny mi powiedziała. Zawsze ją o ciebie pytam.
Nie wiedziała o tym. - Dziękuję, ale niepotrzebnie się zamartwiasz. Muszę po prostu unikać
tłumów, co nie będzie teraz takie trudne.
- Co myślisz o wyjeździe na wieś?
Zastanawiała się przez moment. - Do Somerset? - Tak, chyba że wolisz Gratting1ey.
Spojrzała na niego surowo, próbując wyczytać coś z jego nieprzeniknionej twarzy. Skąd przyszło
mu do głowy, że mogłaby pojechać do Gratting1ey? Za¬mierzał ją oddać bratu?
- Wolę Somerset. Pojechałbyś tam ze mną?
_ Odwiózłbym cię, ale potem musiałbym wrócić na dłużej do miasta.
Myśl, że miałaby go tylko dla siebie podczas dłu¬giej podróży do Somerset, wydawała się nad
wyraz kusząca, a i jemu taka przejażdżka też dobrze by zro¬biła. Niestety, musiałaby słono za to
zapłacić: rozsta¬niem nie wiadomo na jak długo.
_ Chciałabym wyjechać z miasta, ale czułabym się samotna. Nie znam nikogo w Somerset, dlatego
po¬czekam, aż będziesz mógł tam pojechać ze mną• ¬Cieszyła się, że tak to rozegrała. - Czy
myślisz, że mogłabym tam zostać aż do rozwiązania?
_ Odwiedziłem Redoaks zaledwie dwa razy, ale wiele dobrego słyszałem o miejscowej akuszerce.
Sa¬ma zdecydujesz, gdy ją poznasz. Zależy mi, abyś mia¬ła jak najlepszą opiekę•
Uśmiechnęła się z wdzięcznością i pomyślała, że chwi¬la sprzyja temu, aby poruszyć pewną
delikatną kwestię• _ Przepraszam, to dość drastyczny temat, ale za¬stanawiałam się, co stałoby się
ze mną i dzieckiem, gdybyś zmarł?
Popatrzył jej prosto w oczy. - Boisz się, że po mo¬jej śmierci grozi ci ubóstwo? Zrobiłem
odpowiedni zapis w testamencie. Dziecko uczyniłem moim spad¬kobiercą, a tobie zapisałem
pewną sumę; dostawała¬byś około sześciu tysięcy funtów rocznie. Przepra¬szam, że dopiero teraz
ci o tym mówię•
Eleonora była do głębi poruszona jego hojnością i zapobiegliwością.
- A zatem mogłabym decydować o własnym życiu. Wierzysz, że poradziłabym sobie?
Podszedł i położył dłonie na jej ramionach.
_ Wierzę w ciebie, Eleonoro. Bardzo - powiedział poważnie. - Ale mi nie ufasz.
- Ufam ci - zapewnił powściągliwie.
Postanowiła nie dawać za wygraną. - Nie ufasz, skoro nie chcesz powiedzieć, co się z tobą dzieje,
dla¬czego jesteś taki wycieńczony. Unikasz mnie. _ Ze¬brała się na odwagę i dokończyła: - Być
może nie wierzysz, że mogłabym zdobyć się na coś takiego ...
Przysunęła się i delikatnie dotknęła wargami jego ust. Zacisnął dłonie na jej ramionach.
- Eleonoro - wyszeptał, przywarłszy ustami do jej ust. Nie potrafiła ocenić, czy słyszała w jego
głosie sprzeciw czy błaganie, najważniejsze, że nie była mu obojętna.
Niedbałym ruchem upuściła książki na podłogę, po czym ujęła jego zmęczoną twarz w dłonie,
robiąc jednocześnie krok w tył, aby mu się lepiej przyjrzeć. Tyle bólu w oczach!
- Nie rozumiem, co się dzieje, kochany. Nic nie rozumiem, wiem tylko, że nic nie mam. Daj mi
odro¬binę siebie - mówiła łagodnie.
Nie opierał się już dłużej. Ujrzała to w jego oczach, zanim zbliżył czoło do jej czoła i otoczył ją
ramionami.
- Och, Eleonoro. Nie teraz. Nie zniosę tego. Daj mi trochę czasu.
Położyła mu głowę na ramieniu, mocno się do nie¬go przytuliła i poczuła jak otacza ją ciepło i
zapach jego ciała. Co miał na myśli? Chciałaby go jakoś po¬cieszyć.
Po chwili, z ogromnym oporem, odsunął się nieco od niej. - Mogłabyś wytrzymać jeszcze trochę?
- A czy ty mógłbyś być dla mnie trochę milszy? ¬spytała błagalnym tonem.
- Oczywiście - odparł ze szczerym uśmiechem, który nie przesłonił jednak smutku w jego oczach.

background image

¬Co powiesz na przejażdżkę? - spytał.
Jeździli w letnim słońcu ulicami Londynu, nieopodal Hyde Parku, w którym nadal odbywały się
różne imprezy i pokazy, a między rozstawionymi z okazji niedawnych uroczystości kramami
tłoczyli się ludzie.
Na szczęście trafili też w nieco bardziej zaciszne miejsca. Spotkali po drodze kilku znajomych z
towa¬rzystwa, z którymi wymienili parę zdawkowych uwag na temat polityki, pogody oraz bujnej
o tej porze ro¬ku przyrody. Przyglądali się bawiącym się dzieciom i zwierzętom, podziwiali starą i
nową architekturę. Rozmawiali o błahostkach, ale Nicholas poświęcił jej tyle uwagi i był przy tym
tak ujmujący, że Eleonora zapomniała o wszystkich smutkach.
Gdy odwoził ją do domu, wyglądał już o wiele le¬piej. Eleonora pomyślała, że najwidoczniej i
jemu ta przejażdżka dobrze zrobiła. Zastanawiała się, jak mu podziękować za to co dostała,
zwłaszcza że nie spodziewała się otrzymać tak wiele. W końcu pocałowała go tylko lekko w
policzek i wysiadła z powozu.
*
Nicholas pojechał do lorda Middlethorpe'a.
Opadł bez sił na fotel i jęknął: - Francis, ja oszaleję.
- Nic dziwnego. Co się stało tym razem? - spytał lord, podając przyjacielowi kieliszek brandy.
- Eleonora - zaczął i wziął duży łyk. - Zdaje się, że traci cierpliwość. Nie winię jej, ale mogłaby
wy¬trzymać jeszcze parę dni.
Lord Middlethorpe przyglądał mu się z troską. On też zauważył, że Nicholas jest w złej kondycji.
- Niedługo koniec?
- Wszystko ustalone. Niestety Teresa nalega, żebym z nią wyjechał. Nie mogę się teraz wycofać, bo
cały plan weźmie w łeb ... Nie cierpię jej dotykać. ¬Wzdrygnął się.
Lord Middlethorpe podszedł i położył dłoń na ra¬mieniu Nicholasa.
- Przez Eleonorę?
Nicholas westchnął. - Tak. Nigdy jeszcze nie przy¬trafiło mi się coś podobnego. Inne kobiety w
ogóle mnie ~ie interesują. Śnię o niej nawet ... To chyba mi¬łość. Ze też teraz musiałem na to
zachorować.
Lord Middlethorpe roześmiał się, rozbawiony ostatnią uwagą, nie wiedział jednak, co powiedzieć.
- Wiesz - kontynuował Nicholas - że nie przesta¬ję o niej myśleć? Jeśli znajduje się gdzieś w
pobliżu, nie mogę oprzeć się pokusie, by na nią patrzeć, dla¬tego przebywanie z nią pod jednym
dachem stało się męką•
- A gdybyś o wszystkim jej powiedział?
Nicholas zaśmiał się gorzko. - Droga Eleonoro ¬powiedział, parodiując samego siebie - mam
nadzie¬ję, że nie pogniewasz się, jeśli od czasu do czasu wyj¬dę z domu, aby oddać się najbardziej
wyrafinowa¬nym i wyuzdanym miłosnym igraszkom z kobietą, której nienawidzę. Nie będziesz
miała nic przeciwko temu, prawda, kochanie? Wszak robię to dla dobra naszej oJczyzny.
Słysząc to, lord Middlethorpe poczerwieniał. Bał się nawet pomyśleć, o jakich to igraszkach mówi
przyjaciel.
_ Może przyjęłaby to z ulgą. Mówię o twojej nie¬nawiści do madame Teresy, rzecz jasna.
Nicholas ukrył twarz w dłoniach. - Nie mogę, Francis. Nie mogę•
Zapadła cisza, odmierzana miarowym tykaniem
zegara na kominku. Nicholas odezwał się po chwili zduszonym głosem: - Ilekroć idę do Teresy,
zastana¬wiam się, czy i tym razem zdołam zachować pozory. Zawsze się udaje. - Zaśmiał się• - Cóż
za odwaga w obliczu wroga! Sądzisz, że dostanę za to medal?
Lord Middlethorpe zacisnął mocniej dłoń na jego ramieniu. Nic więcej nie mógł zrobić.
_ Wiesz, Francis - zaczął Nicholas, podnosząc twarz, bladą i wymizerowaną, z mokrymi śladami w
okolicach oczu - pomyślałem, że poniósłbym za¬służoną karę, gdybym, kiedy już wolno będzie mi
zbliżyć się do Eleonory, został impotentem.
_ Nie zadręczaj się, Nick - pocieszał go lord Middlethorpe. - Tyle ostatnimi czasy wycierpiałeś, że
zdążyłeś już pewnie odpokutować za wszystkie grze¬chy. Poza tym - dodał z uśmiechem -
Eleonora chyba nie zasługuje na taki los? .

background image

Nicholas roześmiał się.
- Chyba nie. Załujesz, że cię w to wplątałem?
. _ Nie, skąd, choć wolałbym już wyjechać na wieś. Załuję, że ty się w to wplątałeś, ale skoro tylko
w ten sposób można zapobiec wojnie, to nie, niczego nie żałuję•
Nicholas odetchnął głęboko.
- O to właśnie chodzi. Dziękuję, dodałeś mi otuchy, i może jakoś prze¬trwam kolejne dwie noce. A
potem, jeśli Bóg pozwoli, będzie po wszystkim.
_ Jeśli Bóg pozwoli - zgodził się lord Middlethorpe, po czym zaproponował przyjacielowi, żeby się
położył i odpoczął chwilę•
*
Dwa dni później, podczas porannego spaceru, Eleonora znowu spotkała Lionela. Pomyślała, że
je¬śli zmieni trasę lub porę przechadzki, być może uda jej się jej uniknąć tego kłopotliwego
towarzystwa.
- Droga siostrzyczka. Chodzący obraz szczęścia.
- Ty, drogi braciszku, niestety, wyglądasz jak chodzący obraz nędzy i rozpaczy.
- Topię smutki w alkoholu, Nell - odparł. - Nie mogę zapomnieć biednej, małej Debory.
- A raczej jej majątku.
- Tego też. Niestety, straciłem i Deborę, i jej majątek. Ale skoro mowa o majątku, porozmawiajmy o
moim.
- Powiedziałam już, że nie pożyczę ci pieniędzy. Mój mąż nigdy by na to nie pozwolił - oznajmiła,
go¬towa zmierzyć się z problemem.
Zaśmiał się.
- Cóż za surowy mąż. I jaka posłusz¬na żona. Ale czy oddana żona nie chciałaby chronić swego
męża przed nim samym?
- Co masz na myśli? - spytała z ulgą. Zapewne po¬wie jej o madame Bellaire, a potem zaoferuje
pomoc przy ratowaniu jej małżeństwa. Zanosi się na niezłą zabawę•
Obejrzał się za siebie, aby upewnić się, że J enny znajduje się w bezpiecznej odległości i niczego
nie usłyszy.
- Moja droga - zaczął słodkim głosem - twój mąż tkwi po uszy w spisku napoleońskim. Nie patrz
tak na mnie. Wiem, co mówię. Ja, na moje nieszczęście, również biorę w tym udział. Madame
Bellaire, o któ¬rej zapewne słyszałaś, należy do ścisłego dowództwa. Koordynuje działania w tym
kraju, ale spisek obej¬muje cały kontynent, jeśli nie cały świat.
Patrzyła na niego ze zdziwieniem i lekkim niedowierzamem.
_ Nie wierzysz? Zastanów się• Twój mąż cię zaniedbuje, muszę jednak przyznać, że nie jest
mężczyzną zdolnym do takiej podłości z powodu innej kobiety. Co innego, gdyby chodziło o ideały
lub marzenia.
Eleonora była zszokowana. Wyjaśnienia brata miały sens, choć z drugiej strony wszystko to
wyda¬wało jej się niepoważne.
_ Kto mógłby chcieć powrotu Bonapartego? - spytała.
_ Wielu ludzi z wielu powodów. Zarówno idealiści, jak i egoiści. Ale nie ja. Mam dość tej całej
afery, dlatego zamierzam wydać spiskowców. Za jedyne dziesięć tysięcy funtów byłbym skłonny
oszczędzić twojego męża.
Kwota, którą wymienił, o mały włos nie przyprawiła jej o atak serca. Pamiętała jednak, z kim ma
do czynienia, dlatego podejrzewała, że w propozycji jej brata kryje się jakiś haczyk.
_ Jeśli powiem o wszystkim Nicholasowi - mówiła, przyglądając mu się bacznie - powstrzyma cię
od ujawniania czegokolwiek.
Nie dał się zbić z tropu.
- Możliwe, ale musisz wie¬dzieć, że zostawiłem u przyjaciół pewne dokumenty. Zresztą powinno ci
na tym zależeć, bo zawsze byłaś przeciwna Napoleonowi. A poza tym, czy nie chcia¬łabyś, aby
twój mąż uwolnił się od madame Bellaire?
Eleonora zignorowała ostatnią część jego wypo¬wiedzi i skupiła się na spisku.
_ Zgadza się, nie popieram Napoleona i nie mo¬gę sobie wyobrazić, że Nicholas miałby sprzyjać

background image

te¬mu potworowi. Zresztą nie dysponuję taką kwotą•
Milczał przez czas jakiś, próbując ocenić, na ile może sobie pozwolić.
- Masz przecież wspaniały sznur pereł - powie¬dział wreszcie.
Popatrzyła na niego z przerażeniem. - Mam ukraść perły?
- Sądzę, że twój małżonek przedkłada własne ży¬cie nad biżuterię.
Dla ratowania Nicholasa oddałaby wszystko, ale w porę przypomniała sobie, jak perfidny potrafi
być jej brat.
- Nie zrobię tego, Lionel. Pleciesz bzdury. Naj¬wyższa pora skończyć tę rozmowę.
Uśmiechnął się poufale.
- Przemyśl to. Jutro będę na ciebie czekał o tej samej porze. Gdybyś zmieniła zdanie, przynieś
perły. Płatne z góry. Jeśli zamie¬rzasz się upierać przy swoim, możesz już szykować strój żałobny.
Eleonora stała zdruzgotana i patrzyła, jak jej brat oddala się nieśpiesznie. Nienawidziła go.
Wiedziała, że gotów byłby posłać Nicholasa na szubienicę nawet za garść srebrników.
Gdy wracały do domu, Jenny zauważyła, że jej pa¬nią coś trapi.
- Źle pani wygląda. Może powinna pani usiąść i odpocząć chwilę?
- Nie, muszę wracać do domu. Mój brat mnie zde¬nerwował, to wszystko. Zawsze się kłócimy.
Starała się przybrać jak najlżejszy ton, ale wiedzia¬ła, że J enny się o nią martwi i nie omieszka
wspo¬mnieć o wszystkim Nicholasowi. Sama mogłaby mu powiedzieć o swoich kłopotach z
bratem, ale po tym, co dzisiaj usłyszała, powinna sobie to wszystko po¬układać.
Pokojówka myślała najwyraźniej o tym samym. _ Na pani miejscu powiedziałabym o wszystkim
panu. Pan pokazałby mu, gdzie raki zimują.
- Nic mi się nie stało, Jenny, i proszę, żebyś nie mówiła o tym panu Delaney.
Zastanawiała się, czy pokojówka posłucha jej prośby.
Kiedy dotarły już na miejsce, Eleonora udała się do swojego buduaru, żeby wszystko sobie jeszcze
raz przemyśleć.
*
Tymczasem Nicholas rozmawiał w swoim gabine¬cie z Tomem Hollowayem, który przyszedł przez
ni¬kogo niezauważony, żeby zdać relację z porannego spaceru Eleonory.
- A więc? - spytał Nicholas szorstko.
- Sir Lionel znowu się z nią spotkał. Chyba się kłócili, choć sir Lionel nie wyglądał na
zdenerwowanego.
- Próbowała się go pozbyć?
- Raczej nie.
Nicholas westchnął.
- Mam nadzieję, że nie zdąży nam do jutra nabruździć. Czy mógłbyś wszystkich poinformować, że
spotykamy się dzisiaj u Cavana¬gha o dziewiątej wieczorem? Dziękuję•
Tom Holloway wyszedł, a Nicholas stał w zadumie przy oknie i stukał leniwie palcem o parapet. Po
chwi¬li zadzwonił na służącego i kazał wezwać Jenny.
Kiedy przyszła, poprosił, żeby usiadła.
- Wiem, jak bardzo jesteś oddana mojej żonie, ale muszę spytać, czy wiesz, o czym rozmawiała
dzisiaj ze swoim bratem.
- Nie, proszę pana. Nie słyszałam - odparła, spuszczając oczy.
- Niczego nie słyszałaś?
Pokojówka poruszyła się niespokojnie na krześle. - Pani, prosiła, abym panu o tym nie mówiła.
- Musisz, Jenny. Od tego może zależeć bezpie¬czeństwo mojej żony.
Po chwili wahania Jenny poddała się. - Niewiele słyszałam, ale pani Delaney podniosła głos parę
ra¬zy. Mówiła, że to niepoważne, a potem coś o Bona¬partem. To wszystko, proszę pana. Pani
bardzo się zdenerwowała i teraz siedzi u siebie w pokoju, jak zwykle, kiedy ją coś trapi - wyznała.
Po chwili zebra¬ła się na odwagę i dodała: - Za pozwoleniem, proszę pana, ale pani nie powinna się
teraz tak często de¬nerwować. Dlatego poradziłam jej, żeby panu o wszystkim powiedziała, a pan
już się rozprawi z sir Lionelem. Trochę ją to rozeźliło i zabroniła mi o tym panu wspominać. Mam
nadzieję, że pani mnie teraz nie wyrzuci.

background image

- Bzdury - powiedział w zamyśleniu. - Nie musisz jej o tym mówić. Nie zabraniam ci tego, ale
możesz ją jeszcze bardziej zmartwić. Nawet jeśli cię wyrzuci, a nie wyobrażam sobie, żeby
Eleonora była do cze¬goś takiego zdolna, dam ci doskonałe referencje. Możesz już iść.
Nicholas stał od jakiegoś czasu przy oknie, bawiąc się nożem do papieru, zupełnie jakby podziwiał
roz¬ciągający się przed nim widok. Kiedy się wreszcie po¬ruszył, zaklął soczyście, wbił nóż
głęboko w blat biur¬ka, a potem wyszedł z pokoju.
*
Kiedy sir Lionel wrócił ze spaceru, okazało się, że w domu czekają na niego goście. Przywitał się z
lor¬dem Deverilem i madame Bellaire z nieco wymuszoną uprzejmością•

.

- Co za miła niespodzianka - powiedział cały w uśmiechach.
- Niespodzianka, a jakże - odparł lord Deveril po¬nuro. - Znowu spotkałeś się z siostrą, Lionel.
- Cóż, krew nie woda, mimo że ten jej przeklęty mąż nie lubi, kiedy odwiedzam ją w domu.
- A naprawdę zabronił ci wstępu do swojego do¬mu - powiedział Deveril.
- No tak - przyznał Lionel z zażenowaniem. - Co za niedorzeczność. Ale spotykam się z nią, żeby
po¬gawędzić o dawnych czasach.
- To miłe - w głosie lorda Deverila pobrzmiewała złowieszcza nuta. - Dobrze się składa, bo mamy
dla ciebie pewne zadanie.
- Co? - Lionel nie potrafił już dłużej kryć zanie¬pokojenia. - Znowu chcecie się tu spotkać?
- Ależ nie - powiedziała miękko madame Bella¬ire. - Mój interes cieszy się ogromnym
powodze¬niem, dlatego tam się teraz spotykamy. Obawiam się tylko, że mój uroczy Nicholas traci
zapał i potrzebu¬je małej zachęty. Nie sądzi pan, że jako środka per¬swazji moglibyśmy użyć jego
żony?
Roześmiał się szczerze rozbawiony. - Grubo się pani myli. Po pierwsze, Eleonora mnie nie
posłucha, a po drugie, nie ma żadnego wpływu na swojego mꬿa. Jeśli ktoś może stanowić dla
niego zachętę, to je¬dynie pani.
Uśmiechnęła się.
- Z tym ostatnim się zgadzam.
Jednak to pan grubo się myli, sir Lionel. Miałam na myśli nieco bardziej bezwzględną perswazję•
Na sarną myśl o przemocy sir Lionelowi robiło się niedobrze. Pobladł. - Siłą go nie przekonacie,
jeśli to macie na myśli.
- Skąd - rzekł lord Deveril pogardliwym tonem. ¬Ale na pewno nie chciałby, żeby coś stało się jego
brzemiennej żonie, nie sądzisz, matole?
Lionel wyglądał, jakby miał za chwilę zemdleć.
- Sir, chyba nie myśli pan, że moglibyśmy skrzyw¬dzić pańską siostrę? - powiedziała madame
uspoka¬jająco. - Ja, kobieta, miałabym się na coś takiego zgodzić? Chcemy go tylko nastraszyć.
- Co ja mam z tym wszystkim wspólnego?
- Ty ją do nas przyprowadzisz - odpowiedział lord
Deveril.
- Jak?! - krzyknął. - Nie zaufałaby mi nawet, gdy¬bym był jej ostatnią deską ratunku. To
niemożliwe!
Madame Bellaire podeszła do niego, otoczona de¬likatną mgiełką perfum. Położyła mu dłoń na
ramie¬niu. - Proszę się tak nie denerwować, mon amio Wie¬my, jakie to trudne, ale kogo, jeśli nie
pana, mogliby¬śmy o to prosić? Służba w tamtym domu jest nie¬przekupna. Pańska siostra nigdy
nie wychodzi sama i ciągle ktoś ją obserwuje. Poza tym porywanie jej na ulicy byłoby zbyt
ryzykowne. W panu cała nasza nadzieja. Przyprowadziliśmy panu dwóch pomocni¬ków. Wystarczy
ją tylko tu zwabić.
- Ale jak? - spytał przerażony.
- Na pewno coś pan wymyśli, mon cher. Może pan
powiedzieć, że ma coś dla niej i poprosić, żeby po to przyszła. Jakąś pamiątkę z dzieciństwa, na
przykład - powiedziała madame, wkładając w to cały swój urok.
- Wszystkie jej rzeczy tu są, ale nigdy nie wspomi¬nała, że chciałaby je zabrać.
- Doskonale. Poprosi ją pan, żeby przyszła i wy¬brała coś dla siebie. Koniecznie jutro.

background image

- Nie wiem, czy ją jutro spotkam - zaprotestował.
- Postaramy się, żeby tak się stało - powiedziała ła-
godnie. - Coś pan wymyśli, a my nie będziemy panu przeszkadzać w realizowaniu jego małych
planów.
- Moich planów? - wrzasnął, a oczy o mało nie wyszły mu z orbit. Zrobił krok w stronę drzwi.
- Ależ tak - uśmiechała się nieszczerze. - Jest pan już trochę znudzony biednym Napoleonem,
prawda? Myśli pan, że rząd zapłaci panu za informację o tym niebezpiecznym spisku? Cóż, my
również jesteśmy znudzeni i kończymy z tym jutro, nie chcemy jednak, aby coś nam się stało.
Przyprowadzi pan do mnie Eleonorę, ja wszystko zaaranżuję, a kiedy ucieknie¬my, złoży pan ten
swój donos. Rząd będzie musiał zadowolić się kilkoma płotkami, ale dobre i to. I jeszcze coś -
dodała, rzucając na stół ciężką sakiew¬kę. - Tysiąc gwinei w nagrodę za poniesione trudy i
wyświadczone przysługi. Nie uważa pan, że to go¬dziwa zapłata za wyswatanie pańskiej siostry?
- Nie mogę tego pojąć - wymamrotał, wpatrzony w sakiewkę. - Przecież uganiałeś się za Eleonorą,
Deveril. Czy to wszystko zostało zaplanowane?
- Lord Deveril chciał się zabawić z pańską siostrą, ale cóż, służba nie drużba. Chodziło nam o
Stain¬bridge'a. Nie spodziewaliśmy się, że nasz słodki Ni¬cholas się w to wplącze, choć zrobił mi
tym miłą nie¬spodziankę - uśmiechnęła się zmysłowo. - Doskona¬le się bawiłam, ale najwyższa
pora, żeby zrobić z te¬go właściwy użytek. Pomoże nam pan, prawda? Ostatni raz.
Spojrzał w jej piękne, okrutne, roześmiane oczy i skinął głową w niemym osłupieniu.

*
Eleonora sądziła, że reszta dnia upłynie jej na za¬martwianiu się, jednak niespodziewany przyjazd
Amy i Petera skutecznie temu zapobiegł. Zamierza¬li spędzić w mieście kilka dni.
- Ojej, Eleonoro - powiedziała Amy. - Widać już
po tobie.
Peter prychnął.
- Przepraszam, nie powinnam była tego mówić, ale trudno nie zauważyć. Cieszysz się. Ja bym się
cie¬szyła - oblała się rumieńcem i rzuciła pełne uwiel¬bienia spojrzenie Peterowi, który sam też się
lekko zaczerwienił.
- Co ty wygadujesz, myszko. Mogę ją tu zostawić na godzinkę lub dwie? Wytrzymasz, Eleonoro?
- Oczywiście, świetnie się czuję w towarzystwie Amy.
- Tak jak wszyscy. - Przybrał srogi wyraz twarzy i dodał: - Po ślubie ją zamknę.
Kiedy wyszedł, Amy się roześmiała.
- Czyż on nie jest słodki? Ciągle nie mogę uwie¬rzyć, że to we mnie się zakochał, kiedy wkoło tyle
ładnych dziewcząt.
- Jesteś chodzącym dowodem na to, że wnętrze li¬czy się bardziej.
- Niesamowite. A czy ty dobrze się czujesz? Wy¬glądasz na zmęczoną.
- To przez ten upał - odparła Eleonora, co nie do końca mijało się z prawdą. - Nic mi nie dolega, ale
muszę ci wyznać, że ciąża jest potwornie nudna. Polega głównie na czekaniu.
- Nicholasa nie ma? - spytała od niechcenia Amy.
- Mężczyźni są okropni. Francis nie pojechał z nami
na wieś, a kiedy przyjeżdżamy z mamą na chwilę do miasta i chcemy z nim zjeść kolację, wymawia
się innymi zobowiązaniami. W lipcu! Mama gniewa się na niego, ponieważ uważa, że Francis nie
spełnia swych synowskich obowiązków. To bardzo krzywdzą¬ce, bo Francis jest przecież
najlepszym synem ze wszystkich braci... no wiesz, co mam na myśli.
Eleonora roześmiała się. Jak dobrze, że Amy przyjechała.
- Wiem, dusza człowiek.
- Szczęściara ze mnie. Wiesz, że księżna Arranu chciałaby, aby poślubił jej naj młodszą córkę?
Ksi꿬na ma wybredny gust. Mama chodzi dumna jak paw, nie wiem tylko, czy Francisowi lady
Anna się podoba.
- Czy to taka ładna, kulejąca blondynka?
- Tak. Przemiła osoba. Przez tę swoją drobną ułom-

background image

ność jest nieco nieśmiała, ale gdyby Francis ją poko¬chał, na pewno nie zwracałby na to uwagi.
- Masz rację - zgodziła się Eleonora. - Francis, z jego dobrocią i troskliwością, byłby idealnym
mꬿem dla kogoś takiego jak lady Anna.
- Znakomicie - powiedziała Amy z błyskiem w oku. - Już ja się postaram, żeby zaczęli się mieć ku
sobie. Wiesz - dodała, zmieniając nagle temat - spo¬tkałam twojego brata. Nie spodobał mi się•
- Nic dziwnego. Masz świetny gust.
- Cały czas się uśmiechał i obnosił ze swoim dosko-
nałym nastrojem, aż robiło się od tego niedobrze. Najpierw wypytywał mnie o Francisa i Nicholasa,
co wydało mi się dziwne i nie na miejscu, a potem zaczął opowiadać, jak bardzo twoje dobro leży
mu na ser¬cu ... - Przerwała, bo Eleonora nagle pobladła. - Zde¬nerwowałam cię! To ten mój
niewyparzony język.
- Nic się nie stało - zapewniła pośpiesznie Ele¬onora. - Przykro mi z powodu mojego brata.
- W każdej rodzinie jest czarna owca - pocieszyła j<! Amy. - Opowiadałam ci o wujku Jamiem?
Słuchając barwnej opowieści o kontrowersyjnym wuju, Eleonora zdołała nieco ochłonąć. W jej
głowie '.akiełkowała jednak pewna myśl, która nie dawała jej spokoju. Zastanawiała się, czy lord
Middlethor¬pc, a może nawet i jego niewinna siostra, nie wpląta¬li się w tę nieszczęsną aferę,
narażając się tym sa¬mym na śmiertelne niebezpieczeństwo. Za zdradę stanu groził przecież
stryczek.
Stwierdziła, że w tej sytuacji nie należy dłużej się zastanawiać, tylko trzeba działać. Kiedy tylko za
Amy zamknęły się drzwi, Eleonora zawołała do siebie J enny i już po chwili szły razem w kierunku
domu lorda Middlethorpe'a. Było to wielce niesto¬sowne i odważne posunięcie, Eleonora wierzyła
jed¬nak w dyskrecję Jenny, a poza tym miała nadzieję, że nikt ich nie zobaczy.
Służący lorda Middlethorpe'a nie krył zdziwienia, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć,
Eleonora już była w środku.
- Powiedz panu, że pani Delaney chciałaby się z nim widzieć.
Francis usłyszał znajomy głos, i nie czekając na służącego, zszedł do niej.
- Na litość boską, Eleonoro. Nie powinnaś tu przychodzić. Czy coś się stało?
Przeszli do salonu, zostawiając zdenerwowaną Jenny w holu.
- Muszę cię o coś spytać, ale obiecaj, że nie po¬wiesz Nicholasowi ani o mojej wizycie, ani o
naszej rozmOWie.
- Wiesz, że nie opowiadam Nicholasowi, o czym z tobą rozmawiam, ale prosząc mnie o coś takiego,
każesz mi się zastanawiać, czy w tym przypadku nie powinienem mu powiedzieć.
Eleonora nie dała się zniechęcić. - Potrzebuję twojej pomocy, ale zanim cię o nią poproszę, musisz
mi dać słowo.
- Jeśli potrzebujesz pomocy, nie do mnie powin¬naś się zwrócić, lecz do Nicholasa. On cię na
pewno nie zawiedzie.
- Prawdopodobnie masz rację, pozwól jednak, że sama zadecyduję - odparła niezrażona. - Muszę
coś postanowić, a do tego potrzebne mi są pewne informacje. Być może powiem o wszystkim
Nicholasowi, ale na razie nie mogę tego zrobić.
Zapadło kłopotliwe milczenie.
- To prawie szantaż - powiedział ze złością•
- Naprawdę? Jakie to przykre - odparła. - Ale wszyscy nie przebieramy w środkach, nieprawdaż?
Spojrzał na nią zaskoczony.
- Mam przez to rozu¬mieć, że wiesz, co się święci?
- Muszę mieć twoje słowo.
Po dłuższej chwili milczenia lord Middlethorpe poddał się wreszcie. Obiecał, że jej nie wyda i
dodał zrezygnowany: - Wolałbym powiedzieć Nicholasowi o tym, co do tej pory od ciebie
usłyszałem, a dalej niech decyduje sam.
Zanim się odezwała, ważyła każde słowo, nie chciała bowiem zbyt wiele wyjawiać. Francis mógł
przecież nie wiedzieć o zdradzie.
- Doszły mnie słuchy, że Nicholasa łączy z mada¬me Bellaire nie tylko uczucie, lecz również
sprawy wagi państwowej.

background image

Obserwowała jego reakcję. Był wyraźnie zszokowany.
- Skąd wiesz o tej kobiecie? - zażądał wyjaśnień.
- Cały Londyn o tym wie, ale to jest akurat nasz najmniejszy problem. - Dopiero, gdy to
powiedziała, uprzytomniła sobie, że w istocie tak jest. Nie martwi¬ła się teraz jego kochanką, bała
się jedynie, że mada¬me może go narazić na niebezpieczeństwo.
- Dobrze - zgodził się niepewnie. - To wszystko prawda, ale powiedz, skąd o tym wiesz. To bardzo
ważne. Muszę poinformować o tym Nicholasa.
- Dałeś mi przecież słowo.
- Eleonoro - jęknął. Jeśli wiesz, o co chodzi, wiesz również, że to sprawa ogromnej wagi. Nie ma
czasu na dziecinne przekomarzania.
- To niesprawiedliwe - zaoponowała ostro. - Naj¬pierw przedstaw mi fakty. Nie rozumiem - dodała
rozgoryczona - jak mógł się w coś takiego wplątać. Ty też jesteś w to zamieszany?
- Nie, ja nie - zapewnił skwapliwie. - To znaczy, nie bezpośrednio. Nicholas uznał, że
ryzykowałbym zbyt wiele, a jestem jedynym oparciem dla moich sióstr ii matki.
- A czy on nie jest jedynym oparciem dla mnie? Pogłaskał pocieszająco jej dłoń. - Zaangażował się
w tę sprawę, zanim cię poślubił, a poza tym wie, że zawsze możesz liczyć na jego brata.
Uznała, że drążenie tej mało istotnej kwestii nie ma większego sensu.
- A więc to prawda - stwierdziła, wracając do głów¬nego tematu rozmowy. Zmarszczyła brwi i
spojrzała na niego. - Chcesz powiedzieć, że to pochwalasz?
- Nie, ale rozumiem pobudki, którymi się kieruje i podziwiam jego determinację.
Westchnęła i pokręciła z niedowierzaniem głową.
Nigdy nie zrozumie mężczyzn. - A ja myślałam, że was znam. Uważam, że obaj postradaliście
zmysły, ale Nicholas jest moim mężem, dlatego powinnam go wspierać, nawet w najbardziej
idiotycznej sprawie.
Wstała i nałożyła rękawiczki.
- Muszę iść. Możesz mu powiedzieć, że mój brat knuje przeciwko niemu. Najlepiej, gdyby rzucił to
wszystko w diabły, póki nie jest jeszcze za późno. Pod żadnym pozorem nie mów mu, że wiem
cokol¬wiek. Obiecałeś.
Pożegnała śmiertelnie przerażonego Francisa i wyszła. Myśl, że istnieje ktoś na świecie, kto
podzie¬la jej niepokój, przyniosła jej ulgę.
Ku jej zdziwieniu ten nowy problem uwolnił od innych zmartwień, odsuwając je na dalszy plan.
Co więcej, mąż, który jawił jej się do tej pory jako lu¬bieżny libertyn, okazał się goniącym za
ideałem ma¬rzycielem. Chciała podjąć właściwą decyzję, dlatego zamierzała prosić go o radę•
Poczuła się jednak niepewnie, gdy po powrocie do domu okazało się, że Nicholas chce się z nią
wi¬dzieć. Czyżby Francis zdążył mu już o wszystkim po¬wiedzieć? Mało prawdopodobne.
Zastała go siedzącego przy biurku nad jakimiś papierami.
_ Pomyślałem, że powinnaś mieć własny klucz do sejfu - rzekł, nie patrząc na nią. - Na wypadek,
gdybyś, pod moją nieobecność, chciała założyć coś z biżuterii. - Wręczył jej klucz. - Tylko go nie
zgub, kochanie.
Tego się nie spodziewała. Zastanawia się, jak roz¬wiązać problem pereł i niemal w tym samym
czasie dostaje klucz do sejfu. Wprawił ją tym w niemałe za¬kłopotanie.
- Po co? Ja nie ... Wiesz, jak rzadko noszę biżute¬rię ... Dziękuję. - Gdy już doszła do siebie,
dodała: ¬.J uż dawno chciałam cię o to spytać. Perły muszą być drogocenne. Boję się, że je zgubię•
Spojrzał na nią znad dokumentów, lekko zdziwiony. - Ależ oczywiście, są drogocenne, ale są
również po to, aby je zakładać. Ponoć perły tracą blask, jeśli zbyt dlugo leżą w zamknięciu. -
Wzruszył obojętnie ramio¬nami. - Zginą, trudno. Świat się od tego nie zawali.
_ Uspokoiłeś mnie - powiedziała. - Będę je zakła¬dać od czasu do czasu.
Zawahała się. Miała ochotę powiedzieć mu coś Illilego, ale Nicholas przeglądał już w skupieniu
pa¬piery. Nie pozostało jej zatem nic innego, jak wyjść.
Nicholas musiał najwidoczniej opuścić dom, bo do kolacji zasiadła samotnie, dzięki czemu mogła
się spokojnie namyślić. Postanowiła oddać bratu perły. Zycie jej męża miało większą wartość niż
sznur ka¬mlem.

background image

Do wyboru miała jeszcze jedno wyjście: mogłaby powiedzieć o wszystkim Nicholasowi, a ten
kazałby swym współtowarzyszom zabić Lionela, który, jeśli mu wierzyć, zostawił obciążające
spiskowców doku¬menty. Gdyby nawet nie zostawił tych listów, nie miała sumienia wydawać
wyroku na własnego brata.
Odsunęła z furią talerz z niedojedzonym posił¬kiem, wściekła na Nicholasa, że wpakował ich w
ta¬kie tarapaty.

Rozdział XI


Nazajutrz jak zwykle wybrała się z Jenny na po¬ranny spacer. I tym razem spotkała brata. Gdy
tylko podszedł do niej, wręczyła mu woreczek z per¬łami. Zajrzał natychmiast do środka i
uśmiechnął się szeroko.
- Rozsądnie z twojej strony, Nell. Swą postawą skłaniasz mnie do kolejnych wspaniałomyślnych
ge¬stów. Istnieje obawa, że w wyniku nadchodzących wydarzeń będę musiał niezwłocznie
wyjechać z Lon¬dynu, dlatego sprzedałem dom. Zostało tam parę twoich rzeczy, pomyślałem więc,
że mogłabyś po nie przyjść. Zdaje się, że widziałem wśród nich przybor¬nik do szycia matki.
- Tak? To świetnie - odparła uradowana. - Gdybyś był tak miły i zechciał mi go przysłać.
Po chwili zastanowienia odparł: - Oczywiście, ale na strychu zostało dużo innych rzeczy. Przyjdź i
wy¬bierz coś sobie.
- Nie mam ochoty na wizytę w twoim domu, bra¬ciszku.
- Po co miałbym cię krzywdzić, Eleonoro? Daw¬niej nie byłaś tak strachliwa. Jeśli się boisz, weź
ko¬goś z sobą. Może lokaja? Ktoś będzie przecież mu- siał nieść rzeczy, które wybierzesz.
Powiadom mnie, jeśli się zdecydujesz, ale nie zwlekaj zbytnio, bo mo¬żesz się spóźnić - rzekł, po
czym oddalił się nie¬spiesznie, zastanawiając się po drodze, czy jego sio¬stra połknęła haczyk.
Eleonora jadła obiad, rozmyślając o propozycji Lio¬nela, gdy wszedł Nicholas. Tak dawno nie
zasiadali już do wspólnych posiłków, że nie przygotowano dla nie¬go nakrycia. Sięgnęła po
dzwonek, ale ją powstrzymał.
- Nie dzwoń. Chciałem z tobą tylko porozmawiać.
- Ach, tak - odparła zaniepokojona. Czyżby Fran-
cis ją zdradził? Czy Nicholas wiedział już, co zrobiła? - Już zjadłam. Może przejdziemy do
gabinetu? Po chwili siedziała w dużym wygodnym fotelu i przyglądała się wyniszczonej twarzy
swojego męża. - Wyglądasz okropnie - nie wytrzymała.
- Tak? - spytał z roztargnieniem. - Nie mogę się
doczekać wyjazdu na wieś. - Obrócił się do niej. Pa¬trzył na nią badawczo i przenikliwie. -
Eleonoro, wiem, że spotykasz się ze swoim bratem. Czy możesz mi powiedzieć, co cię z nim łączy?
Zabrzmiało to jak prośba, a mimo to Eleonora wpadła w panikę.
- Nie miałam wyboru. Opowiadał o swoich mał¬żeńskich planach, a gdy okazało się, że
dziewczyna, którą miał poślubić, zmieniła zdanie, pomyślał, że ja mogłam maczać w tym palce.
- Czy miał rację?
Poczuła lekką ulgę, bo rozmowa na chwilę zeszła na bezpieczniejszy temat.
- Tak. Ale to nie moja wina, że jest takim potwo¬rem. Ja tylko uświadomiłam państwu Derry, z kim
mają do czynienia. Nie mogłam spokojnie patrzeć, jak żeni się z młodą, niewinną dziewczyną.
_ Słusznie. Wątpię, abyś zaskarbiła sobie tym jego przychylność.
_ Obmyślił jakiś nowy sposób wzbogacenia się -
odparła, bawiąc się piórem, które leżało na biurku. ¬Wspominał też o wyjeździe za granicę•
- Wiesz co to za plan?
_ Nie. - Przypomniała sobie, jak Lionel mówił, że
nie umie kłamać. Tym razem musi wypaść bardziej przekonująco. Spojrzała na Nicholasa ze
szczerym, jak jej się wydawało, uśmiechem i natychmiast wy¬czytała z jego twarzy, że nie dał się
nabrać.
Po dłuższej chwili milczenia powiedział z wes¬tchnieniem: - Wybacz. Bardzo się od siebie

background image

oddalili¬śmy, prawda? Nie tak dawno zarzuciłaś mi, że ci nie ufam. Obawiam się, że jest
odwrotnie. To moja wina. Ty zachowywałaś się nienagannie, za co jestem ci
niezmiernie wdzięczny.
Usłyszała coś niepokojącego w jego głosie, co spowo-
dowało, że zaczęła się bać - nie o siebie, lecz o niego. _ "Nienagannie" brzmi bardzo oficjalnie i
zbyt po¬dobnie do "nieprzystępnie". Czy to pożegnanie?
Spojrzał na nią szerokimi ze zdziwienia oczami. ¬Nie! Na litość boską, Eleonoro, nawet tak nie
myśl. Chciałem jedynie, abyś wiedziała, że to doceniam. J e¬śli chodzi o "nieprzystępność" -
podszedł i chwycił jej dłonie - ciebie to nie dotyczy. Zapewne wiesz o ma¬dame Bellaire - dodał
nieco ostrzejszym głosem.
-Tak.
_ Jak mogłem pomyśleć, że uda mi się to przed to-
bą ukryć. -Wypuścił nagle jej dłonie i odwrócił się• _ Rozumiesz, dlaczego nie mogłem wypełniać
swych małżeńskich obowiązków.
Nie wiedziała, co powiedzieć.
_ Eleonoro - przerwał ciszę, nadal stojąc do niej
tyłem. - Czy, gdy ta sprawa dobiegnie końca, mogli- byśmy spróbować zbudować nasze życie od
nowa? Przyjmiesz mnie?
Po co pytasz? - pomyślała.
- Nie muszę cię przyjmować, bo nigdy cię nie od¬trąciłam - odparła ze spokojem.
- Ale... Nie, to niesprawiedliwe. - Podszedł do okna i przyglądał się spowitym gęstym listowiem
drzewom. - Powiedz, czy żałujesz, że twoje życie tak się potoczyło?
- Nie - odparła stanowczo. - Wiodłam tak smutną egzystencję, że gorzej już być nie mogło.
Nicholas, co ty mi próbujesz powiedzieć?
Roześmiał się i odwrócił się do niej.
- Bóg jeden raczy wiedzieć. Przepraszam, kocha¬nie. To pewnie ze zmęczenia. Zawsze przychodzę
do ciebie niewyspany. - Podszedł do niej, chwycił za ręce i podniósł ją z fotela. - Nie masz nic
przeciw¬ko pocałunkom, prawda? Widzisz? Już nawet tego nie pamiętam.
Eleonora zaczerwieniła się i pokręciła głową.
Skąd ta nagła zmiana? Jak się powinna zachować? Zakiełkowała jej w głowie nieprzyjemna myśl,
że Ni¬cholas coś wie o jej poczynaniach i teraz próbuje po¬zyskać ją dla swych szalonych planów.
Spojrzała na niego.
- Nie było tych pocałunków zbyt wiele - zauważy¬ła chłodno.
Nieprzyjemny ton jej głosu nie tylko go nie zraził, ale wręcz rozbawił. - Pokazujemy pazurki?-
spytał. ¬Zasłużyłem na reprymendę. Jesteś stworzona do ca¬łowania. - Musnął ustami jej wargi.
Zmysły Eleonory nie pozostały obojętne na tę pieszczotę. Zdenerwowała się.
- Upiłeś się.
_ Czy muszę się upić, żeby cię pragnąć? - spytał, uśmiechając się szelmowsko. - Może jestem po
pro¬stu szczęśliwy?
Przyciągnął ją do siebie, jedną rękę włożył w jej
włosy, przytrzymując głowę i znowu pocałował, ale tym razem mocniej. Czuła jego ciepłe,
delikatne wargi. Nie mogła mu się oprzeć. Instynktownie roz-. chyliła usta, aby mógł wsunąć język
i poczuła, jak dreszcz podniecenia przenika jej ciało. Po chwili pieścił ustami jej szyję•
_ Eleonoro, kochanie - szeptał. - Co za bagno.
Odsunęła się zdumiona.
- Słucham?
Brązowe oczy uśmiechnęły się do niej.
- Bagno. Ale nie przejmuj się, już niedługo będzie po wszystkim.
_ Przecież grozi ci niebezpieczeństwo!
_ Ależ skąd - odpowiedział zaskoczony.
Uśmiechał się i głaskał ją po policzku.
W głowie jej się kręciło od tych wszystkich emocji.

background image

_ Chciałabym ci pomóc. - Odruchowo mocniej się do niego przytuliła.
_ Nic nie możesz zrobić. - Muskał palcem kącik jej
ust. - Uśmiechnij się, kochanie. To bardzo ponura i zagmatwana sprawa, ale niedługo nasze
problemy się skończą. Jeśli chcesz mi pomóc, bądź taka jak za¬wsze: dzielna i spokojna.
Delikatnie uwolnił się z jej objęć i pokręcił głową, ciągle się uśmiechając.
_ Przepraszam. Chciałem cię tylko zobaczyć i dodać ci otuchy. Zdaje się, że jestem bardziej
zmęczo¬ny, niż myślałem. Schodziłem ci z drogi, żeby unik¬nąć takich sytuacji ... - Pocałował ją w
czubek nosa. ¬Nie martw się. Nie ma powodu.
_ Nie potrafię. - Przylgnęła do niego całym ciałem.
Z trudem powstrzymywała się od opowiedzenia mu o wszystkim. Ani się spostrzeże, jak jego plan
le¬gnie w gruzach, ale przynajmniej uda mu się ujść z życiem. O ile Lionel dotrzyma słowa.
- Odpocznij chwilę. Dopilnuję, aby ci nie prze¬szkadzano.
Pokręcił głową. - Nie mogę. Mam jeszcze wiele spraw do załatwienia. Prześpię się z godzinkę lub
dwie u Milesa. Muszę u niego być wieczorem.
Pocałował ją jeszcze raz na pożegnanie i wyszedł.
Nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Ufała, że Lionel nie zamierza osiągnąć swego celu
kosztem Nicholasa. Rozsądek nakazywał jednak, żeby nie ufać Lionelowi. Miała do wyboru jeszcze
drugie roz¬wiązanie, ale gdyby się na nie zdecydowała, wydała¬by wyrok śmierci na brata.
Nicholas wspominał, że niedługo będzie po wszyst¬kim. Co miał na myśli? Czy Napoleon wraca z
Elby z zamiarem ponownego sterroryzowania całej Euro¬py? Eleonora wydała cichy jęk. Nic z
tego nie rozu¬miała, a co gorsza nie miała nikogo zaufanego, z kim mogłaby o tym porozmawiać.
Działo się coś ważnego, a ona mogła się tylko bezradnie przyglądać.
Kiedy Amy ponownie przyszła w odwiedziny, Ele¬onora nie doszła jeszcze do siebie po ostatnich
wyda¬rzeniach. Robiła jednak, co mogła, żeby ukryć zde¬nerwowame.
- Amy! Czy towarzystwo Petera już ci obrzydło?
- W żadnym razie - odparła ze śmiechem. - Zajął się swoimi męskimi sprawami, pomyślałam
zatem, że cię odwiedzę, o ile nie masz innych planów.
- Nie mam. Ostatnio wiodę bardzo spokojne ży¬cie. Zresztą lada dzień wyjeżdżamy na wieś. - Jeśli
Nicholas nadal będzie żywy i wolny, dodała w my¬ślach.
_ Wspaniały pomysł. Świeże, wiejskie powietrze dobrze ci zrobi.
Wizyta Amy pomogła Eleonorze oderwać się na chwilę od przykrych myśli. Pokazała przyjaciółce
odnowione pokoje dziecinne, a potem zajęły się szy¬ciem ubranek dla dziecka, gawędząc przy tym
na różne tematy. Amy ubolewała, że Eleonora naj¬prawdopodobniej nie pojawi się na jej
zaplanowa¬nym na wrzesień ślubie.
_ Rzeczywiście, kobieta w moim stanie nie powinna wyruszać w tak długą podróż, ale może
Nicholas będzie mógł pojechać.
_ Nicholas - parsknęła Amy - Przestałam go lubić.
- Dlaczego?
_ Dlaczego? Dlatego, że tak podle cię traktuje - nie wytrzymała Amy. - Nie smuć się, proszę• Nie
chcia¬łam cię denerwować, ale nie mogę już dłużej udawać, że nic się nie dzieje. Peter gniewałby
się na mnie za to, ale nie znoszę obłudy. Jestem po twojej stronie i nie omieszkałam powiedzieć o
tym Nicholasowi.
_ Powiedziałaś Nicholasowi ? - spytała słabym głosem. _ Tak. Spotkałam go na Bond Street i
zaczął mi pra¬wić różne komplementy. Dawniej sprawiłby mi tym ogromną przyjemność, ale tym
razem powiedziałam mu, że skoro znajduje się w nastroju do flirtów, powi¬nien zająć się
flirtowaniem z tobą• Wyglądał jak rażo¬ny gromem, i dobrze mu tak. Zdenerwowałam cię?
_ Nie - zaprzeczyła Eleonora. - Nie mówiłam ci, że nam się nie układa, bo myślałam, że cię to
zmartwi.
_ No tak, jak zwykle. Ludzie uważają, że o;,soba tak pogodnajakja nie zniosłaby najmniejszej
przykrości. Jest dokładnie odwrotnie. Moja pogoda ducha bie¬rze się stąd, że nie tracę humoru w
obliczu nieszcz꬜cia. - Roześmiała się. - Wielkie nieba, to zabrzmia-ło jak wyznanie osoby, która
nie przestanie SIę uśmiechać nawet na łożu śmierci.

background image

Eleonora zawtórowała jej śmiechem. - Czemu nie? Smutek na niektórych pogrzebach jest
przytła¬czający i bardzo często nie na miejscu. A przecież chrześcijanie rozpoczynają wtedy nowe,
lepsze życie.
- Słusznie - przyznała Amy z powątpiewaniem. _ Ale nie sądzę, abym tryskała radością na
pogrzebie Petera lub Francisa.
- No tak. - Wzdrygnęła się na tak szczere wyzna¬nie. - Zazwyczaj opłakujemy wtedy własną stratę.
To przykre, zwłaszcza gdy umiera ktoś młody.
Amy nagle wyprostowała się na krześle. - Co za ponura rozmowa, i pomyśleć, że przyszłam, żeby
cię podnieść na duchu. Mama strasznie przejmuje się druhnami - dodała, zmieniając szybko temat.
_ Nie wiemy, w jakim kolorze powinny być ich suknie. Do marchewkowych włosów siostry Petera
najbar¬dziej pasowałby niebieski, niestety, May nie cierpi tego koloru. Mam już dosyć tych
wszystkich dysput, i zaczynam się poważnie zastanawiać nad potajem¬nym ślubem.
- Wygląda na to, że decydując się na cichy ślub, oszczędziłam sobie wielu kłopotów.
- Cichy ślub w Paryżu. Jakie to romantyczne.
- Tak - zgodziła się Eleonora, przypominając sobie smutny kościółek w Newhaven i
zniecierpliwio¬nego pastora. - Ale chwilami marzę o kwiatach po¬marańczy i druhnach.
- Ja też - odparła Amy z szerokim uśmiechem. _ Ślub zdarza się raz w życiu. Z drugiej strony,
nieważ¬ne jak, ważne, że z Peterem. Wiesz, że tęsknię za nim, kiedy go przy mnie nie ma? Nawet
teraz za¬stanawiam się, dokąd poszedł i co robi. Czy to nie śmieszne? Czy ty też ... - urwała
wyraźnie zakłopota" na. - Przepraszam.
- Czy ja też myślę o Nicholasie? - dokończyła ze spokojem Eleonora. - Czasami. Nie łączy nas
wiel¬kie uczucie.
Gdy to powiedziała, przypomniała sobie ich ostat¬nie spotkanie i zaczęła mieć wątpliwości, czy nie
skłamała. Myślał o niej w tej chwili? Wolałaby jed¬nak, żeby teraz spał.
- W każdym razie - dodała - nie muszę się zasta¬nawiać, dokąd poszedł, bo wiem, że wybierał się
do Milesa Cavanagha.
- A więc to jego widziałam nieopodal domu Cava¬nagha. Tak też myślałam, ale nie rozpoznałam go
w pierwszej chwili. Bardzo źle wyglądał.
- Wiem - powiedziała, wygładzając bawełniany kaftanik. - Wypoczynek obojgu nam dobrze zrobi.
Myśl o wyjeździe na wieś przypomniała jej o pro¬pozycji brata. Jeśli ma tam pójść, powinna się
po¬spieszyć. Wyjaśniła Amy pokrótce, w czym rzecz.
- Poszukiwanie skarbów. Świetna zabawa! - ucie¬szyła się Amy.
- Wątpię, czy natrafimy na jakieś skarby, bo Lio¬nel na pewno sprzedał co cenniejsze rzeczy, ale
chciałabym zabrać kilka bliskich mi pamiątek. Z to¬bą i Thomasem nic mi nie grozi.
Zjadly lekki lunch i wyruszyły w drogę•
*
Tego wieczoru w skromnym mieszkaniu Cavana¬gha panował duży tłok. Całe bractwo rozsiadło
się za stołem przy karafce brandy. Prócz nich w pokoju znajdował się jeszcze lord Melcham, który,
rozparty w fotelu, samotnie sączył sherry, oraz trzech rozma- wiających w rogu pokoju mężczyzn.
Jednym z nich był Tom Holloway.
Nicholas, ubrany niezmiernie starannie i eleganc¬ko, siedział u szczytu stołu. Zwrócił się do
swoich przyjaciół w te słowa: - Wszystko przygotowane. Nie przewiduję żadnych trudności, ale
gdybym, nie daj Boże, wpakował się w jakieś tarapaty, mam nadzieję, że mnie z nich wyciągniecie.
Lordzie Melcham, pan czeka na wieści tutaj?
- Jeśli nie sprawi to panom kłopotu - odpad, zwracając się do Nicholasa i Cavanagha. - Muszę
wyznać, że ogromnie jestem ciekaw owoców naszej wielomiesięcznej pracy.
- Nie bardziej niż ja - powiedział oschle Nicholas. Zamierzał mówić dalej, gdy nagle do pokoju
wpadł rozgorączkowany Peter Lavering.
- Delaney, dobrze, że cię zastałem - wysapał. _ Amy i Eleonora zniknęły.
Zapanowała cisza, a po chwili podniósł się rwetes.
Wszyscy zaczęli mówić jednocześnie.
- Usiądź, Peter, i powiedz, co się stało - poprosił Nicholas, przerywając wrzawę.

background image

Młodzieniec nie posłuchał pierwszego polecenia i nie przestawał nerwowo chodzić po pokoju.
- Kiedy zjawiłem się u lady Middlethorpe _ za¬czął - Amy jeszcze nie wróciła od Eleonory. Lady
niepokoiła się, bo robiło się już późno, a jej córki ciągle nie było w domu. Poszedłem zatem do
ciebie, z myślą, że ją tam zastanę, ale zaniepokojona służ¬ba poinformowała mnie, że Amy razem z
Eleonorą wyszły wczesnym popołudniem i udały się do lady Middlethorpe. Wzięły ze sobą lokaja,
ponieważ Eleonora zamierzała wstąpić po drodze do swojego dawnego domu.
- Musiały wziąć powóz - stwierdził Nicholas. Mó¬wił ze spokojem, ale Francis zauważył, jaką
zmianę na twarzy przyjaciela wywołała ta wiadomość.
- Tak - odparł ze zniecierpliwieniem Peter - ale niedługo szybko wrócił bez nich, załadowany
jakimiś meblami. Wybrałem się do Chivenhama, a tam po¬wiedziano mi, że Amy i twoja żona
udały się razem z lokajem do lady Middlethorpe. - Popatrzył na Ni¬cholasa i nie wytrzymał: -
Może jest ci wszystko jed¬no, co stanie się z twoją żoną, ale ja nie pozwolę, aby Amy spadł choć
włos z głowy!
Zawstydził się własną zuchwałością, ale nikt nie zwracał na niego uwagi. Wszyscy wpatrywali się
w Nicholasa, który zakrywszy twarz dłońmi, miotał obcojęzyczne przekleństwa.
Wtem poderwał się i z całej siły uderzył pięścią w stół. - Miarka się przebrała! Lordzie Melcham,
wie pan, co może pan zrobić ze swoimi przeklętymi intrygami? - Po czym, nie bacząc na protesty
lorda, zwrócił się do pozostałych: - Przyjaciele. Liczy się tylko bezpiecz¬ny powrót Eleonory i
Amy. Uprowadzili je, chcąc mnie w ten sposób unieszkodliwić. Nie mam co do te¬go żadnych
wątpliwości. Spełnimy ich żądania, ale musimy być przygotowani na każdą ewentualność.
- Shako - powiedział w kierunku stojących w rogu mężczyzn - idź pod dom Chivenhama i rozejrzyj
się trochę. Możliwe, że ciągle je tam trzymają. Tim, bie¬gnij do domu i powiedz, żeby wszelkie
wiadomości dla mnie przekazywać tutaj. Francis i Peter ... - wes¬tchnął. - Chciałbym, abyście
poczekali tutaj i w razie czego zorganizowali akcję ratunkową. Nie podej¬mujcie jednak
niepotrzebnego ryzyka. Myślę, że jak długo będę grzeczny, nic im nie grozi.
Rozejrzał się po wstrząśniętych twarzach.
- Pozostałych chciałbym prosić, żeby poszli ze mną, tak jak planowaliśmy. Pan nie idzie, lordzie
Melcham?
- Panie Delaney - głos lorda Melchama brzmiał srogo - nie mogę pozwolić, żeby pan wszystko
za¬przepaścił.
- Nie zdoła mnie pan powstrzymać - odparł lodo¬watym tonem. - Oczekuje pan, że poświęcę życie
żo¬ny i przyjaciółki?
- Rozumiem pana względy, panie Delaney, ale proszę postawić się w moim położeniu. Czasami
trzeba poświęcić jedno życie, aby ocalić tysiące.
- ~an wybaczy, ale to wyłącznie pańskie zmartwie¬nie. Zona jest dla mnie najważniejsza.
Wystarczy, że dla tej sprawy poświęciłem już jej szczęście. Jej życia nie złożę w ofierze.
Lord Melcham wstał, popatrzył na Nicholasa z niesmakiem, po czym wyszedł bez słowa.
- Co to za typ? Domagał się, żebyśmy zostawili je na pastwę losu! - oburzył się Peter.
- Zapomnij o nim. - Lord Middlethorpe położył uspokajająco dłoń na jego ramieniu.
*
Nicholas stał, pogrążony w naj czarniejszych my¬ślach. Dopiero Lucien de Vaux wyrwał go z
odrętwie¬nia. Podszedł i chwycił przyjaciela mocno za ramię.
- Jeśli mamy iść, to lepiej już chodźmy. Może po¬zwoliłbyś mi - kontynuował lżejszym tonem -
spró¬bować szczęścia z madame? Nie mogę pogodzić się z myślą, że jesteś niezastąpiony.
- Nie krępuj się, spróbuj. Jakie to ma teraz zna¬czenie? - odparł Nicholas ponuro i spojrzał w stronę
Francisa i Petera. - Wiesz, że nigdy nie naraziłbym Amy na niebezpieczeństwo.
- Tak, wiem - zapewnił Francis.
_ A własną żonę?! - Peter znowu dał się ponieść emocjom. - Boże, co za łajdak!
_ Uspokój się - rozkazał lord Middlethorpe - nie wiesz, o czym mówisz.
_ On ma rację, Francis - odezwał się Nicholas. ¬Ta sprawa wymknęła nam się spod kontroli.
Powinie¬nem był się wycofać już dawno temu. Myślałem jed¬nak, że robię coś ważnego. Co za
arogancja.

background image

Podszedł do lustra, poprawił szykowny, żółty fular i wygładził poły żakietu. Wychodząc, dodał
jeszcze: ¬Francis, gdyby coś się stało, opiekuj się nią•
Francis został sam z Peterem. Podał mu szklaneczkę brandy.
_ Wypij. Nie ma nic gorszego od czekania.
- Dokąd oni wszyscy poszli?
- Do madame Bellaire.
Peter nie wierzył własnym uszom.
- Poszedł do burdelu?
_ To madame Bellaire jest powodem tego porwania.
_ Kochanek z niego nie lada - kpił Peter - skoro kobieta, chcąc go przy sobie zatrzymać, ucieka się
do takich metod.
Lord Middlethorpe westchnął.
_ Powinienem ci chyba wszystko wyjaśnić. Opowiedział pokrótce o spisku i roli Nicholasa w jego
zdekonspirowaniu.
_ Plan wydawał się prosty, choć może trochę odrażający, ale niestety, okazało się inaczej.
Gniew Petera stopniał nieco.
- Nie sprostał zadaniu? - spytał.
Lord Middlethorpe pokręcił głową.
- Z tego co wiem, madame Bellaire nie narzekała. Nie kwapiła się jednak, żeby wydać pozostałych
konspiratorów. Domagała się pieniędzy i gwarancji, że nikt nie przeszkodzi j ej w ucieczce do
Wirginii. Chciała również mieć pewność, że Nicholas z nią wyjedzie. - Przerwał na chwilę i wypił
duży łyk sherry. - Mo¬gę się tylko domyślać, że spiskowcy dowiedzieli się o zagrażającym im
niebezpieczeństwie i uwięzili Eleonorę, żeby powstrzymać Nicholasa od zrobie¬nia użytku z
dokumentów, gdyby trafiły one w jego ręce. Posłużyli się sir Lionelem, który bierze udział w
spisku.
- Ale co Amy ma z tym wspólnego? - dopytywał Peter, opróżniając już drugą szklanicę brandy.
- Nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Wybrali naj¬mniej odpowiednią chwilę. Dziś w nocy madame
Bellaire miała przekazać Nicholasowi dokumenty, a w zamian Nicholas miał pomóc jej dostać się w
bezpieczne miejsce. I to byłby koniec całej sprawy.
- Ale skoro wiedzą, że madame ma ich wydać, dla¬czego jej nie zabiją?
- Dobre pytanie. - Lord Middlethorpe zmarszczył brwi. - Może ma jakieś cenne dla nich informacje.
Ona zdaje się koordynuje działania spiskowców. Ale rzeczywiście, to dziwne.
- Dlaczego nie zabiją Delaneya?
- Madame Bellaire durzy się w nim. Może się boją, że z chęci zemsty dopuściłaby się zdrady.
- To wszystko nie ma sensu. Co im przyjdzie z uwięzienia Eleonory?
- Nawet jeśli madame Bellaire przekaże doku¬menty, Nicholas nie zdoła ich wykorzystać. Mogą
za¬żądać ich zwrotu w zamian za uwolnienie Eleonory i Amy albo zmuszą Nicholasa do
przyznania się przed Teresą, że kocha tylko żonę i w ten sposób wy¬leczą ją z miłości do niego.
- A potem mogą go zabić.
Lord Middlethorpe spojrzał na Petera, zdjęty grozą• - Nie mieliby żadnego powodu, żeby tego nie
zrobić. Teresie sprawiłoby to zapewne ogromną przy¬jemność. Nick to wszystko przewidział.
Dlatego pro¬sił mnie o zaopiekowanie się Eleonorą•
*
Eleonora i Amy, choć zostały uwięzione w ponu¬rym pokoju, starały się nie upadać na duchu.
Gdy przyjechały do domu sir Lionela, gospodarz powitał je z typową dla siebie przesadną
wylewno¬ścią. Eleonora teraz żałowała, że nie uprzedziła bra¬ta o swoich odwiedzinach; zgodnie z
obietnicą miał się ulotnić na czas jej wizyty w domu.
Nie wiedziała jednak, że tym razem serdeczne przy¬witanie, jakie zgotował im Lionel było jak
najbardziej szczere. Nigdy w życiu nie ucieszył się tak z czyjegoś widoku. Wykonał przydzielone
mu zadanie, a reszta należała do madame Bellaire i jej sługusów.
Zaprowadził je na zakurzony strych. Eleonora upewniała się po drodze, czy młody i silny lokaj
znaj¬duje się w pobliżu, bo gdy tylko przekroczyła próg te¬go domu, wróciły wszystkie złe

background image

wspomnienia.
Ku swemu zadowoleniu znalazła kilka godnych uwagi rzeczy. Oprócz pudełka z przyborami do
szy¬cia, które kiedyś należało do jej matki, natrafiła na skrzynię ze swoimi dziecięcymi ubrankami.
Tho¬mas musiał wchodzić na strych trzy razy, zanim umieścił wszystko w powozie.
Czuła się nieswojo, gdy się oddalał, ale nie miała siły, żeby chodzić za nim krok w krok. Kiedy
zszedł po raz trzeci, nie wrócił już na górę, a zamiast niego pojawił się jakiś młody mężczyzna z
pistoletem w dłoni.
- Tylko bez paniki, drogie panie - zwrócił się do nich grzecznie. - Jesteście naszymi
zakładniczkami.
Patrzyły na niego w niemym osłupieniu.
- Bardzo rozsądnie - pochwalił.
Na strych wszedł drugi mężczyzna.
- Co z lokajem? - spytał go ten pierwszy.
- Bezpieczny. Powóz został odesłany do domu.
- Doskonale. Pragnę zapewnić, że jeśli zachowają panie rozsądek, nic się paniom nie stanie.
Eleonora nagle doznała olśnienia.
- To pan za mną chodził!
Mężczyzna o wyglądzie urzędnika ukłonił się.
- To ja miałem tę przyjemność, niestety mąż pani zdemaskował mnie i zastosował środki
zapobiegaw¬cze. Miała pani doskonałą ochronę, ale jak widać, niewystarczającą•
- Czego pan chce? - spytała oszołomiona Amy.
- Chcę umieścić panie w pewnym miejscu, aby pewna sprawa mogła zostać szczęśliwie
doprowadzo¬na do końca.
- Nic z tego nie rozumiem - powiedziała płaczli¬wie Amy.
Eleonora objęła ramieniem przestraszoną przyja¬ciółkę•
- Pójdę z wami, ale wypuśćcie pannę Haile. Jej to nie dotyczy.
Zastanawiała się gorączkowo, kto to wszystko ukartował. Spiskowcy? Ale to Lionel odgrażał się, że
ich wyda, a uwięzienie jej nie odwiodłoby go od tego pomysłu.
- Przykro mi, ale to niemożliwe - powiedział mło¬dy mężczyzna z żalem. - Nie chcemy, żeby to się
zbyt
szybko rozniosło. Zwiąż im ręce, Tim, ale delikatnie. W końcu to damy. Jedyne, co moglibyśmy
zrobić, to zostawić związaną pannę Haile w tym domu, więc le¬piej, żeby pojechała z panią•
- Nie martw się o mnie, Eleonoro - poprosiła od¬ważnie Amy, a następnie zwróciła się do
mężczyzn: ¬Czy mogliby panowie mieć wzgląd na stan, w jakim znajduje się pani Delaney? Nie
wolno jej denerwować.
- Zdaję sobie z tego sprawę, panno Haile. Jeśli bę¬dą panie posłuszne, nic złego się nie stanie.
Zawie¬ziemy was wygodnym powozem do pewnego domu, a potem umieścimy w pokoju. Niezbyt
komforto¬wym, ale wyposażonym we wszystko, co niezbędne. Jeśli sprawy potoczą się po naszej
myśli, wieczorem zostaniecie uwolnione. Wysadzimy was w pobliżu Lauriston Street. Same panie
widzą, że nie ma się czego bać.
Eleonora nie słuchała jego gadaniny. Pochłonięta własnymi myślami, nie zauważyła nawet, jak
zawią¬zano jej z przodu ręce. Uznała, że Nicholas poszedł wreszcie po rozum do głowy i zamierza
ujawnić spi¬sek. N a pewno to miał na myśli, gdy mówił, że nie¬długo będzie po wszystkim. Ale
co zrobi, gdy dowie się, że grozi jej niebezpieczeństwo?
- Obie związane? - spytał mężczyzna. - Proszę o uwagę. Jim pójdzie przodem, a ja za paniami, z
pi¬stoletem. Ostrzegam, że nie zawaham się go użyć, gdy zajdzie taka potrzeba. Strzał w nogę
skutecznie uniemożliwi ucieczkę, a dom jest pusty, więc nikt nic nie usłyszy.
Nie pozostało im nic innego, jak tylko zastosować się do poleceń. Zeszły nieporadnie po schodach,
przytrzymując związanymi dłońmi suknie, ale gdy w pewnym momencie Eleonora potknęła się,
idący przed nią Jim odwrócił się i podał jej dłoń.
Opuścili dom tylnym wyjściem, po czym wsiedli do powozu, który miał szczelnie pozasłaniane
okna. Mężczyźni usadowili się naprzeciwko, trzymając broń w pogotowiu. Eleonora pomyślała, że

background image

każda re¬zolutna kobieta na pewno znalazłaby wyjście z tej sy¬tuacji, niestety nic nie przychodziło
jej do głowy. Po¬dróż nie trwała długo. W jej ocenie nie ujechali wię¬cej niż milę.
Powóz zatrzymał się i kiedy wysiadły, zobaczyły, że znajdują się na pustym dziedzińcu przed
dużym do¬mem, z którego dobiegały dźwięki muzyki. Tylnymi schodami poprowadzono je na
poddasze i ulokowa¬no w skromnym pokoiku dla służby. lim rozwiązał im ręce, po czym wyszedł i
zamknął drzwi na klucz.
Rozejrzały się po pokoju. Małe okno - otwarte, ale zakratowane - wychodziło na boczną, rzadko
uczęszczaną alejkę, zatem szansa, że uda im się zwrócić na siebie czyjąś uwagę, była nikła. Drzwi,
niestety, wyglądały solidnie, a porywacze przezornie wyjęli klucz z zamka. W torebkach, które
pozwolono im ze sobą zabrać, też nie znalazły niczego, co mo¬głoby pomóc w ucieczce.
- W powieściach główna bohaterka zazwyczaj znajduje coś bardziej użytecznego niż chusteczka do
nosa - stwierdziła z niesmakiem Amy.
- Przyrzekam, że zawsze będę nosić przy sobie co najmniej scyzoryk - powiedziała Eleonora.
Wyposażenie pokoju składało się z wąskiego łóż¬ka, prostego stołu oraz dwóch, przymocowanych
do podłogi, twardych krzeseł.
- Więziono tu już kogoś przed nami - zawyroko¬wała Amy, kiedy usiadły na niewygodnych
krzesłach.
Eleonora musiała jej przyznać rację. Obawiała się, że znajdują się u madame Bellaire, a słyszała, że
nie¬które dziewczęta zmuszano do nierządu siłą.
Co się z nimi stanie? Martwiła się o Bogu ducha winną Amy, która niepotrzebnie została w to
wpląta¬na. Martwiła się też o swoje dziecko, którego ruchy czuła teraz w łonie. Jeśli ją pobiją,
może poronić.
Gdy usłyszała kroki na schodach, a potem zgrzyt klucza w zamku, wstała szybko, gotowa bronić
się, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Drzwi otworzyły się i do środka weszła pokojów¬ka. Jim, z pistoletem w dłoni, stał w progu,
przyglą¬dając się, jak starsza kobieta kładzie na stole tacę z herbatą i ciastem. Kiedy pokojówka
wyszła, Jim ukłonił się, życzył im smacznego i oddalił się, prze¬kręciwszy wcześniej klucz w
zamku.
Amy zaśmiewała się z absurdalności tej sytuacji.
- Czy pozwoli pani, że naleję jej herbaty, pani De¬laney?
- Czy to nie dziwne? - spytała Eleonora, kosztując pysznego śliwkowego ciasta i zastanawiając się
przy tym, czy nie ma w nim trucizny.
Pamiętała napój, który jej podano, zanim została zgwałcona, ale wówczas czuła dziwny posmak w
ustach, a teraz ciasto i herbata smakowały normalnie.
- Ładna porcelana - dodała. - Minton, jak sądzę.
- Ale zapomnieli o sztućcach - wytykała Amy.
Eleonora poczuła dużą ulgę. Czy podaliby im her¬batę, gdyby zamierzali je torturować lub zabić?
- Ciekawe, gdzie jesteśmy - zastanawiała się Amy.
- Nie wyglądałaś na bardzo zaskoczoną, Eleonoro. O co w tym wszystkim chodzi?
Obawiała się tego pytania. Ale przecież nie może powiedzieć Amy o idiotycznym występku
Nicholasa. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że wszystko dobrze się skończy.
- Właściwie, to nie wiem - odpowiedziała wresz¬cie. - Nicholas w coś się wplątał. Ty znalazłaś się
tu przez przypadek, to o mnie im chodzi. Przetrzymują mnie, żeby wymusić na nim posłuszeństwo.
- Myślisz, że nas wypuszczą?- dopytywała Amy, starając się, ukryć zdenerwowanie.
- Oczywiście - odparła Eleonora z nieco udawa¬nym przekonaniem. - Nie chcą nas skrzywdzić, a
po¬za tym nasze zniknięcie wywoła duże zamieszanie.
- Racja. - Amy wyraźnie poweselała. - Peter już na pewno szaleje z niepokoju. Problem w tym -
do¬dała - że na pewno zrobi coś głupiego.
- Na szczęście niewiele może zdziałać. Na pewno pójdzie do Nicholasa, a on już wszystkim się
zajmie. - Eleonora miała nadzieję, że się nie myli. - Zjedz jeszcze kawałek ciasta - powiedziała.

Rozdział XII

background image

Pojawienie się Nicholasa i jego kompanów w przybytku madame BelIaire powitano z rado¬
ścią. Jak na stałych bywalców przystało, udali się nie¬zwłocznie do jadalni, gdzie zazwyczaj
serwowano znakomite jedzenie. Piękne dziewczęta, które od spotykanych na salonach debiutantek
różniły się jedynie bardziej wyzywającym sposobem bycia, nie odstępowały ich na krok, tylko do
Nicholasa odnosi¬ły się z rezerwą, wiedząc, że ten dżentelmen należy do ich szefowej.
Madame nie kazała długo na siebie czekać i zjawi¬ła się niebawem. W sukni z ciemnoczerwonego
je¬dwabiu, z wysoko upiętymi włosami wyglądała olśniewająco.
- Najdroższy Nicholas - rzekła, wyciągając do niego ręce.
Nicholas złożył pocałunki najpierw na obu ślicz¬nych dłoniach, a potem na jej delikatnych, pełnych
ustach.
- Cherie. Wyglądasz jeszcze piękniej niż zwykle ¬powiedział.
Uśmiechnęła się uwodzicielsko, tak jak to tylko ona potrafiła. Dotknęła palcem jego warg.
- Ta noc jest wyjątkowa, mon amour. Chodź, mu¬simy ... porozmawiać.
Kiedy prowadziła go do swojego prywatnego bu¬duaru, do którego wstęp miało tylko kilku
wybrań¬ców, drogę zagrodził im markiz. Chwycił jej dłoń i pocałował.
- Lord Arden? - Uśmiechnęła się tajemniczo.
- Pogrążam się w coraz większej rozpaczy - oznajmił, rzucając jej pełne uwielbienia spojrzenie. -
Czy jest coś w czym Lucien de Vaux nie przewyższałby Nicholasa Delaney?
Madame nie tylko nie próbowała wyswobodzić dłoni z uścisku, ale nie oponowała nawet, gdy
markiz przysunął się do niej.
- Interesujące pytanie. Może trzeba to zbadać _ mówiła, mierząc go nieśpiesznie wzrokiem. - Ma
pan bardziej klasyczną urodę - dodała po chwili. - Te zło¬ciste włosy, szafirowe oczy, słuszny
wzrost i szerokie ramiona. Ze nie wspomnę o pozycji społecznej i ma¬jątku. Ale czy jest pan tak
szczodry, jak mój Nicho¬las? - Spojrzała na sporych rozmiarów brylantową spinkę w fularze
Luciena i uśmiechnęła się.
Markiz zrobił ruch, jakby chciał wyjąć spinkę, ale Nicholas mu w tym przeszkodził.
- Protestuję - powiedział lekkim tonem. - Jeśli chcesz brylantów, musisz się z tym zwrócić do mnie.
Teresa westchnęła i popatrzyła na markiza ze smutkiem.
- Jest taki zazdrosny ...
Arden nie zrażał się, tylko wyjął spinkę i wręczył ją madame.
Teresa uniosła ją pod światło, aby lepiej przyjrzeć się kamieniom.
- Admirabie. - Westchnęła, wpatru¬jąc się chciwie w brylanty.
Po chwili przeniosła wzrok na mężczyzn.
- Jest coś, w czym mój ukochany Nicholas nie ma sobie równych. - Mierzyła markiza od stóp do
głów, za¬trzymując wymownie wzrok na jego męskości.
Markiz poczuł, że się czerwieni. Rzucił Nicholasowi pełne współczucia i zrozumienia spojrzenie,
które ten najwyraźniej zrozumiał jako prośbę o ratunek, bo objął madame wpół i pociągnął za sobą.
Odwróciła się i po¬patrzyła na Ardena smutno, a jednocześnie pożądliwie.
*
Buduar madame urzekał pięknem; lustrzane ścia¬ny spowijał kremowy atłas, a w powietrzu unosił
się zapach aromatyzowanych świec.
Teresa położyła się na szezlongu, a Nicholas usiadł obok i zaczął ją całować.
- Och, Nicholas - szeptała, gdy pieścił ustami jej nagie ramiona i odsłoniętą część bujnych piersi
¬dlaczego tak mi na tobie zależy?
- Skąd miałbym to wiedzieć? Mężczyzna nigdy nie zgłębi umysłu kobiety - odparł, położywszy
dłonie na jej piersiach. - Mogę jedynie być ci za to wdzięczny. - I powinieneś.
Nagle poczuł nieprzyjemne ukłucie w kroczu. Kie¬dy odskoczył jak oparzony, zobaczył, że Teresa
trzy¬ma w dłoni brylantową spinkę• Patrzył na nią z nie¬dowierzaniem.
- Spójrz, z czego zrezygnowałam dla ciebie.
- Lepiej zwrócę ją właścicielowi - powiedział, wyciągając rękę po spinkę• - Dlaczego?
- Nie będziesz mu się za nią odwdzięczać.

background image

- Nie?
- Nie.
Stawiając sprawę na ostrzu noża, wkraczał na nie¬bezpieczny grunt, ale ich związek opierał się na
nieustannej walce o przewagę, a Teresa lubiła, kiedy był wobec niej zaborczy.
Westchnęła i wpięła spinkę w klapę jego żakietu. - Proszę• Daję ci ją• A jaką usługę zaoferujesz w
za¬mian za ten klejnot? - spytała, rozpinając mu koszulę.
Odepchnął ją lekko i, tak jak lubiła, wsunął jej dłonie pod spódnicę. Madame podobało się, kiedy
mężczyzna nie traktował jej zbyt delikatnie.
Podniósł kilka warstw atlasu, jedwabiu i koronki, odsłaniając jej uda, na których miała
wytatuowane, dobrze mu znane, sprośne rysunki. Rozchylił jej nogi.
- To nie żadna usługa, a czysta przyjemność - po¬wiedział, przyglądając się jej z nadzieją, że nie
dał po sobie poznać, jakim obrzydzeniem napawa go jej ciało.
Opadła na poduszki. Usta miała lekko rozchylone, a powieki przymknięte.
- Wyglądasz na zagniewanego. Lubię, kiedy się gniewasz, podniecasz mnie wtedy. Czy to twój
przy¬jaciel? Drażniłam się z nim tylko. To taki dzieciak.
Nicholas klęczał między jej nogami.
- Jest ode mnie starszy.
- Dzieciak - powtórzyła. - Dlatego nam przerwałeś, prawda?
- Nie. - Wodził palcem po jej udzie.
- A właśnie, że tak - powiedziała, wydymając usta.
Nagle Teresa wstała z szezlonga i poprawiła ubra¬nie. Był to dobrze mu znany element ich
wspólnej gry i powitał go z ulgą.
- Poczekaj. Trochę cierpliwości. Najpierw intere¬sy, potem przyjemności. - Przeciągnęła
paznokciem po jego nagim torsie, rysując na nim literę "T". _ Mam to, czego chciałeś - powiedziała
łagodnie.
Chwycił dręczącą go dłoń i pocałował.
- Zawsze masz to, czego pragnę.
Roześmiała się.
- Jesteś niegrzeczny, mój chłop¬czyku. Wiesz, o czym mówię•
- O listach? - spytał niedbale, jakby mu na nich w ogóle nie zależało.
- Tak, Nicky, o listach. - Podeszła do szuflady i wy¬jęła spory pakiet. - Mam tutaj listę angielską,
fran¬cuską, niemiecką, austriacką, włoską, a nawet ame¬rykańską. Nazwiska przywódców oraz
dowody na ich udział w spisku. Zdziwisz się, ilu ludziom powrót Na¬poleona byłby na rękę•
Wziął od niej kopertę i schował ją do kieszeni, z trudem powstrzymując westchnienie ulgi. Przybrał
poważny wyraz twarzy.
- Dziękuję ci, Tereso. Tak będzie najlepiej. A te¬raz pozwól, że ci pomogę. Grozi ci
niebezpieczeń¬stwo.
- Nie musisz mi o tym mówić - odparła.
Bała się. Nicholas jeszcze nigdy nie widział jej w takim stanie.
- Nie wiem tylko, czy mogę ci zaufać, czy napraw¬dę się mną zaopiekujesz - kontynuowała.
- Nie ufasz mi, kochanie? - Wziął ją w ramio¬na i pocałował czule.
Uspokoiła się w jego objęciach.
- Jedyny mój - powiedziała z emfazą, odsunąwszy się od niego odrobinę. - Moje niełatwe życie
nauczy¬ło mnie jednego: nikomu nie należy ufać. Ożeniłeś się, a twoja żona spodziewa się dziecka.
Masz wy¬starczające powody, aby mnie porzucić.
Zasypał ją pocałunkami.
- Porzucić cię? Równie dobrze mógłbym porzucić własne serce. Mam zobo¬wiązania wobec żony,
ale to ty jesteś moim szcz꬜ciem i radością. Nie bądź głuptaskiem, królowo mej duszy. -
Zastanawiał się na jak długo starczy mu in¬wencji, aby wymyślać te brednie.
- Nie jestem, Nick. - Uwolniła się z jego objęć. ¬Postępuję bardzo rozsądnie, domagając się, abyś
ko¬chał się ze mną do końca moich dni. Nigdy nie mia¬tam tak znakomitego kochanka - wyznała i
rozchyli¬ła usta.

background image

Wiedział, że ma ochotę na seks. Używała seksu jak broni, ale bywało, że ta broń wymykała jej się
spod kontroli i wtedy żądza brała górę nad wyrachowa¬niem. Tym razem najwyraźniej miała
ochotę.
Najchętniej wyszedłby już teraz, dostał przecież li¬sty, zdawał sobie jednak sprawę, że nie udałoby
mu się stąd wydostać, a poza tym bał się o Eleonorę iAmy.
Przysunęła się do niego. - Będziesz się na mnie gniewał - wyszeptała, przesuwając dłonie w
kierun¬ku dolnych partii jego ciała. Mimo niechęci, jaką do niej czuł, jego ciało nie pozostało
obojętne na do¬tyk jej zręcznych rąk.
Równie zręcznym ruchem wyjęła kopertę z jego kieszeni i włożyła ją z powrotem do szuflady.
Po¬wstrzymał się od gwałtownej reakcji, w zamian uno¬sząc jedynie brwi w zdziwieniu.
- Wrócimy do tego później - powiedziała, uśmie¬chając się tajemniczo. - Twoja żona jest tutaj.
Udał, że ta wiadomość nie wywarła na nim wraże¬nia. Popatrzył jej głęboko w oczy. - Nie
rozumiem, po co to wszystko - rzucił od niechcenia. - Skąd ta zazdrość? To do ciebie niepodobne.
- Nie jestem zazdrosna - odparła z pobłażliwym uśmiechem. - Nie mam o co. Jest taka pospolita, a
do tego brzemienna. Mam też jej przyjaciółkę. Tra¬fiła tu przez przypadek. - Roześmiała się na
widok wyrazu jego twarzy. - Nie patrz tak groźnie, mon cheri. Nic im nie grozi. Dostały obiad i
karty do gry, na wypadek, gdyby się nudziły.
Poczuł ogromną ulgę. Nie miała powodu, żeby kła¬mać na ten temat. Zaczął się przechadzać po
pokoju, zastanawiając się, co zamierzała przez to osiągnąć. Na pewno chciała go pr;z;estraszyć.
- Nie pochwalam tego. Eleonorze nie wolno się denerwować. O co ci chodzi?
Madame popatrzyła na niego dużymi, smutnymi oczami. Ze zdumiewającą łatwością przechodziła z
jednego stanu emocjonalnego w drugi.
- Nie jestem ciebie pewna, Nicky. Już mnie kiedyś porzuciłeś. Muszę się przekonać, że bardziej
zależy ci na mnie niz na mej.
- Jak miałbym ci to udowodnić? Nie wystarcza ci, że przez kilka ostatnich miesięcy spędzałem z
tobą każdą wolną chwilę?
Usta jej drżały. Zakryła je dłonią•
- Jestem nierozsądna, ale czyż nie takie są kobie¬ty? Chcesz, żebym w imię miłości nadstawiała za
ciebie karku. Chcesz, abym wyrzekła się moich przyjaciół, straciła źródło utrzymania ... Gdybyś
mnie znowu zostawił, nie zniosłabym tego. Umarła¬bym.
Była tak zdolną aktorką, że aż zaczął mieć wyrzu¬ty sumienia.
Przywarła do niego pachnącym piżmowymi perfu¬mami ciałem.
- Chcę zobaczyć, jak mówisz żonie, że to ja jestem tą, którą kochasz. Chcę zobaczyć, jak mówisz
jej, że wyjeżdżasz ze mną na zawsze. Chcę zobaczyć, jak nikną resztki uczucia, którym cię darzyła.
Wtedy mo¬ze UWierzę.
Zrobiło mu się niedobrze od tego mocnego, prze¬siąkniętego erotyzmem zapachu i z trudem
po¬wstrzymywał się, żeby jej nie odepchnąć. Najchętniej uderzyłby ją. Co to za kretyńska gra?
- To nierozsądne - mówił z wymuszonym spoko¬jem. - Co się stanie, jeśli się nie zgodzę?
- Spiskowcom nic się nie stanie - mówiła ponuro
- a ty i twoja żona będziecie musieli umrzeć. Wasza
mała przyjaciółka zresztą też.
Serce mu zamarło.
- Jeśli zgodzę się na twoje zachcianki, uwolnisz je?
- Oczywiście. - Głaskała go po twarzy. - Czy jestem bezwzględną kobietą, Nicky? Wiesz, jak
niena¬widzę przemocy. Jeśli spiskowcy zostaną zdemasko¬wani, przestaną komukolwiek zagrażać.
A twoja żo¬na, jeśli cię znienawidzi, przestanie nam. zagrażać. Będziesz na zawsze mój.
J ej słowa zmroziły mu krew w żyłach. Oby tylko nie chciała kochać się z nim tej nocy. Nie
zniósłby tego. - Nie złość się, kochanie - poprosiła. Zaryzykował i odsunął ją od• siebie. Podszedł
do kominka, żeby zyskać trochę na czasie i znaleźć chwilę na zastanowienie się.
Mógł ją obezwładnić i wykraść papiery, ale z ucieczką nie poszłoby już tak łatwo. Przy drzwiach
buduaru jak zwykle warował strażnik, a poza tym, mieli przecież Eleonorę. Przetrzymywanie
Teresy ja¬ko zakładniczki też na niewiele by się zdało, gdyż oznaczałoby koniec płomiennego

background image

uczucia, które ich rzekomo łączyło, a wtedy madame nie miałaby już żadnych skrupułów.
Nie pozostało mu nic innego, jak tylko przystać na jej szalony plan. Znów zrani Eleonorę, mimo to
miał nadzieję, że uda mu się w końcu wynagrodzić cierpienia, których był przyczyną.
Odwrócił się i spytał z udawaną życzliwością:
- Powtórz, proszę, co mam zrobić.
- Idź do niej i powiedz, że mnie kochasz. - Pode¬szła bliżej. Wyglądała jak wcielenie kobiecej
łagodności. Doprawdy, świetną była aktorką. - Twoja żo¬na znienawidzi cię, a potem ułoży sobie
życie z kimś innym. Możemy również zainscenizować twoją śmierć, czyniąc z niej bogatą wdowę.
Ale na począ¬tek musisz się od niej uwolnić. Wiem, jak działasz na kobiety i nie myśl sobie, że
taka pospolita, nud¬na gęś jak twoja żona jest odporna na twój urok. Ta¬kie są najgorsze, ale nawet
one mają swoją dumę• Powiedz jej, że wyjeżdżasz ze mną i już nigdy nie wrócisz. Rozzłość się na
nią, wtedy ona rozzłości się na ciebie. - Przerwała, bo przyszedł jej na myśl nowy pomysł. Z radości
aż klasnęła w dłonie. - Zrób jej awanturę o to, że sama do mnie przyszła i naubliża¬ła mi, zazdrosna
o to, że podbiłam twoje serce. Znie¬nawidzi cię za to. W ten sposób udowodnisz, że tyl¬ko mnie
kochasz.
- Jeśli cokolwiek mogłoby zniszczyć moją miłość do ciebie, to jedynie to wariactwo, o którym
mówisz - oznajmił, zdobywając się na odrobinę szczerości. ¬Uwielbiam cię, ale szanuję moją żonę•
W jej oczach pojawiły się złowieszcze błyski. - To znaczy, że mnie nie szanujesz!
- Szanuję, ale w nieco inny sposób - odparł rozba¬wIOny.
- Nie kochasz mnie! - wrzasnęła i cisnęła porcela¬nową figurką, która rozbiła się o ścianę, tuż nad
jego głową•
Posunął się za daleko, i żeby zatrzeć niemiłe wra-
żenie, objął ją mocno.
- Wolałbym, żebyś miała rację - ję~nął. - Doma¬gasz się, abym postąpił niehonorowo. Zadna
kobieta nie powinna wysuwać takich żądań.
- Honor nic mnie nie obchodzi! - krzyczała. ¬,--,godziłam się poświęcić dla ciebie wszystko, a ty
nie możesz zdobyć się nawet na taki drobiazg.
Westchnął ciężko i pocałował ją.
- Ale potem cała i zdrowa wróci do domu?
Ucałowała jego dłonie z szacunkiem. - Przyrzekam, mój złoty chłopcze.
- To ona tutaj dowodziła, mogła więc nazywać go, jak się jej żywnie podobało.
- Zaprowadź mnie do niej - poprosił.
Powiodła go tylnymi schodami, wprost do pilno¬wanych przez uzbrojonego mężczyznę
zamkniętych drzwi.
- Jest w środku. Zapomniałabym - dodała, od nie¬chcenia - w ścianie znajduje się wizjer, przez
który wszystko widać i słychać.
Patrzył, jak odchodzi. Czuł, że narasta w nim wściekłość, ale jak zwykle umiejętnie panował nad
swymi uczuciami. Tak mu się przynajmniej wy_ dawało.
- Otwieraj - rozkazał strażnikowi spokojnie, choć najchętniej dałby mu fangę w nos.
Wszedł do pokoju. Obie kobiety zerwały się na równe nogi, wydając z siebie okrzyki radości. Nie
spodziewał się, że całe to przedstawienie będzie mu¬siał odegrać w obecności Amy. Szybko
przerwał to spontaniczne powitanie.
- Co ci przyszło do głowy, żeby tu przychodzić? _ spytał. - I kto to widział, żeby przyprowadzać
Amy w takie miejsce?
Obie pobladły.
- O czym ty mówisz? - Eleonora nie wierzyła własnym uszom.
- Myślałem, że możesz przynajmniej poszczycić się dobrym wychowaniem - warknął. Pomyślał, że
je¬śli nie dopuści ich do głosu, może uda mu się jakoś przez to wszystko przebrnąć. - Przychodzisz
tutaj, mimo że w takim miejscu nie ośmieliłaby się pojawić żadna szanująca się kobieta, i jakby
tego było mało,
robisz sceny mojej kochance. Nie powinno cię to w ogóle interesować. Gdyby nie to, że
spodziewasz się dziecka, uderzyłbym cię.

background image

Eleonora stała nieruchomo i tylko patrzyła z nie¬dowierzaniem, za to Amy doskoczyła do niego i
wrzasnęła: - Czyś ty rozum postradał? Przyprowa¬dzono nas tutaj siłą!
- Przestań ją kryć - powiedział i odepchnął Amy. Przerażona Amy upadła, a Nicholas przystąpił do
słownego ataku na Eleonorę.
- Skoro pofatygowałaś się tutaj, to ci powiem. Te¬go wieczoru wyjeżdżam z kobietą, którą zawsze
ko¬chałem, z madame Bellaire. Dobrze wiesz, że gdyby brat nie zagroził mi wydziedziczeniem,
nigdy bym cię nie poślubił. Zostawię ci moje nazwisko i będę łożył na dziecko. Doceń to.
Słysząc to wyznanie, Eleonora poczuła nagły przy¬pływ wściekłości, która poniekąd sprawiła jej
ulgę, ponieważ stłumiła na chwilę ból.
- Niczego od ciebie nie chcę - wydusiła z siebie. ¬Jesteś podły! - Zamilkła, szukając słów, które
mo¬głyby wyrazić, to co czuła.
- Och, wynoś się do swojej podstarzałej dziwki! ¬wyrzuciła wreszcie z siebie, po czym oparła
głowę o ścianę, wstrząsana cichym płaczem.
Nicholas poweselał, gdy usłyszał ten epitet, żało¬wał tylko, że nie mógł zobaczyć miny Teresy.
- Wolę ją od młodej awanturnicy, która domaga się, aby nieustannie poświęcać jej uwagę! -
powie¬dział, a kiedy Amy zamierzała zaprotestować, wrzasnął: - Zamknij się!
Rozglądał się po pokoju, starając się sprawiać wrażenie, jakby z gniewu nie mógł już wydusić z
sie¬bie żadnego słowa. Miał nadzieję, że obserwującą go Teresę zadowoliło to przedstawienie.
Musiał jeszcze upewnić się, że jego cudowna, dzielna żona skorzysta na tym.
- Mam tego dosyć - oznajmił chłodno. - Każę odesłać cię do domu.
Obrócił Eleonorę i złapał ją dłońmi za szyję. Nie¬bieskie oczy spotkały się z brązowymi.
- Jeśli kiedykolwiek się spotkamy, moja damo, bę¬dziesz bardziej opanowana i ostrożna.
Zrozumiano? Opanowana i ostrożna.
- Tak, zrozumiałam - odparła zdławionym gło¬sem, wpatrując się w niego.
- Pamiętaj - warknął i wyszedł.
Amy podbiegła do niej, a Eleonora mocno ją ob¬jęła.
- Jak mógł?
- Mógł, bo jest podły - odpowiedziała Eleonora lodowato. - Nie wspominaj mi o nim więcej.
Po chwili zaprowadzono je do tego samego powo¬zu, który je tu przywiózł.
- Naprawdę chcą nas wypuścić? Tak po prostu? ¬dopytywała Amy.
- Tak. Nicholas nie pozwoliłby, aby wyrządzono ci krzywdę•
- Och, Eleonoro! Jak on mógł? - Łzy płynęly po policzkach Amy.
- Nie zamierzam o tym rozmawiać - ucięła Ele¬onora. Oczy miała suche.
Powóz zatrzymał się. Porywacz otworzył drzwiczki i pomógł im wysiąść.
- Zaledwie kilka ulic dzieli panie od domu - po¬wiedział. - A nie mówiłem, że nie ma się czego
bać? Dobranoc!
Eleonora poczekała, aż powóz zniknie jej z oczu, po czym ruszyła w stronę Lauriston Street,
zbywając milczeniem liczne pytania Amy. Hollygirt o mało nie zemdlał z wrażenia, kiedy zobaczył,
komu otworzył drzwi.
- Pani Delaney! I panienka Haile. Bogu niech bę¬dą dzięki!
Na te słowa zjawiła się pani Hollygirt, a za nią ca¬ła służba, wszyscy bardzo podekscytowani,
zwłaszcza J enny, gotowa nieba swej pani przychylić.
- Napiłabym się herbaty, Hollygirt - oznajmiła energicznie Eleonora. - Z cukrem i sporą ilością
brandy. Trzeba też niezwłocznie posłać wiadomość do lorda Middlethorpe'a.
- Tak jest, proszę pani - odparł kamerdyner, stwierdziwszy z ulgą, że pani Delaney panuje nad
sy¬tuacją. - Ale mamy przykazane, żeby wiadomości wysyłać do domu pana Cavanagha.
- Dobrze. Kto wie o naszym zaginięciu?
- Pan Lavering wszczął alarm, ale nie wiem, komu o tym powiedział.
Wniesiono herbatę. Amy, przymuszona przez Ele¬onorę, na którą tak doprawiona herbata
podziałała kojąco, wypiła kilka łyków, mimo że wcale jej nie smakowało.
Sączyła złocisty napój i spoglądała z niepokojem na przyjaciółkę.
- Wszystko w porządku, Eleonoro?

background image

- Zamyśliłam się. Szkoda, że Petera tu nie ma.
Ciekawe, czy jest teraz u Cavanagha. - W nagłym przypływie złości dodała: - Muszę wiedzieć, co
się dzieje!
Po chwili milczenia Amy spytała cichutko: - Czy Nicholas zawsze tak okropnie cię traktował?
- Nie. - Spojrzała na przyjaciółkę, która najwyraź¬niej traciła wiarę w ludzi. Nie mogła jej na razie
po¬móc. - Proszę, nie rozmawiajmy o tym teraz. Najpierw muszę się dowiedzieć, co się stało. Nie
rozumiesz? Gdyby Nicholas wiedział, że nas uprowadzo¬no, nie uwierzyłby, że poszłyśmy tam z
własnej woli. - To dlaczego tak powiedział?
- Nie wiem, ale za wcześnie, żeby go osądzać. Być może nie było innego sposobu, żeby nas stamtąd
wy¬dostać. Czegoś jednak nie rozumiem. Uprowadzono nas po to, żeby zaraz wypuścić? Amy -
powiedziała, zmieniając temat - musimy wymyślić jakąś bajeczkę dla twojej matki oraz innych
ludzi, którzy słyszeli o naszym uprowadzeniu.
- Ale jaką bajeczkę? - spytała z powątpiewaniem Amy.
- Pewien doświadczony osobnik powiedział mi kiedyś, że w takich razach nie należy zbytnio mijać
się z prawdą - wyjaśniała z uśmiechem. - Niech po¬myślę. Nie chcę w to mieszać mojego brata,
choć je¬śli kiedykolwiek go spotkam, wydrapię mu oczy. A zatem, wyszłyśmy od niego. Boże,
zapomniałam o Thomasie. Co z nim?
Wezwała Hollygirta.
- Właśnie szedłem do pani. Thomas wrócił przed chwilą. Ogłuszyli go, a potem związali i
zosta¬wili niedaleko stąd. Zdołał uwolnić się z więzów i ja¬koś dotarł do domu, ale jest w
opłakanym stanie, pa¬ni Delaney.
- Pójdę do niego. Zostaniesz przez chwilę sama, Amy?
- Oczywiście. Idź do tego biedaka.
Thomas siedział otępiały przy kuchennym stole.
Na widok wchodzącej Eleonory próbował się poci nieść, ale poprosiła, żeby tego nie robił. Na
nadgarsl kach obu jego rąk widniały głębokie rany. Zdała sn bie sprawę do czego mogły posunąć
się zbiry, któJ l' odnosiły się do nich z taką uprzejmością.
- Co się stało, Thomas?
- Przepraszam, pani Delaney - wyjęczał. - Dałem się podejść jak ostatni głupek. Zaatakowali mnie z
tyłu, ale kto by się spodziewał.
- Oczywiście. Skąd miałeś wiedzieć? Jak widzisz, wróciłyśmy całe i zdrowe. Ty najbardziej
ucierpiałeś. Co ci się stało w nadgarstki?
_ Mocno naciągnęli sznur, tak żebym nie mógł go łatwo zerwać. To nic wielkiego, proszę pani.
Rany Thomasa wyglądały jednak okropnie i Ele¬onora wzdrygnęła się, kiedy pani Cooke zaczęła je
przemywać.
_ Powinieneś odpocząć, ale najpierw musimy porozmawiać. Na osobności.
Gdy zostali sami, spytała:
- Powiedziałeś komuś, gdzie to się stało?
Zmarszczył brwi, próbując sobie cokolwiek przypomnieć.
- Nie wydaje mi się, proszę pani. Mowa wróciła mi jakieś dwie minuty temu.
_ Wolałabym, żeby nikt się nie zorientował, że uprowadzono nas z domu mojego brata. Wstydliwa
sprawa.
_ Tak, proszę pani. Rozumiem. Co mam mówić?
_ Może, że napadnięto na nas po drodze do lady Middlethorpe. Czy to ma sens?
Skinął głową.
- To się mogło zdarzyć w takiej ocie¬nionej drzewami alejce, którą mija się po drodze.
_ Znakomicie. Mądry z ciebie chłopak. N apadnię¬to cię, straciłeś przytomność i niczego nie
pamiętasz. A teraz odpocznij i niczym się nie przejmuj.
Wróciła do Amy i powtórzyła jej rozmowę z Tho¬masem.
- Chestnut Walk - powiedziała Amy, wysłuchawszy relacji Eleonory. - Nigdy nie lubiłam tamtędy
cho¬dzić. Nawet za dnia panują tam egipskie ciemności.
- Dobrze, dzisiaj jednak uparłam się, żeby tamtę¬dy pójść. Po drodze napadnięto na nas, związano

background image

nam oczy i uprowadzono.
- Ajak uciekłyśmy? Uda się to wyjaśnić bez wspo¬minania o ... - urwała.
Eleonora zauważyła z bólem, że mówienie o Ni¬cholasie przychodziło Amy z trudem.
- Wydostałyśmy się przez okno, bo nieroztropni porywacze zamknęli nas na dole. Uciekałyśmy co
sił w nogach, aż dotarłyśmy do znajomej okolicy. Były¬śmy tak przestraszone, że nie
zauważyłyśmy nawet, gdzie nas przetrzymywano.
Dalsze rozważania przerwało nadejście lorda Middlethorpe'a i Petera, którzy wpadli jak burza do
salonu.
- Nareszcie - powiedziała Eleonora, zrywając się na równe nogi.
Peter podbiegł do Amy, która z płaczem rzuciła mu się w ramiona, a lord Middlethorpe przywitał
się z Eleonorą z mniejszą wylewnością, ograniczając się do trzymania w serdecznym uścisku jej
dłoni.
- Nic się wam nie stało? - spytał.
- Nic. Amy się zdenerwowała, to wszystko.
Uśmiechał się lekko. - A ty nie?
- Jeszcze nie. Nie ma na to czasu. Powiedz mi, Fran¬cis, czy Nicholas wiedział o naszym
uprowadzeniu?
- Tak, Peter nam powiedział. Nicholas pospieszył wam na ratunek. Trzymali was u sir Lionela?
- Nie. U madame Bellaire.
Lord Middlethorpe zaniemówił z wrażenia.
- Jak to możliwe? - włączył się do rozmowy Peter, tuląc w objęciach Amy. - Dostała przecież
wszystko, czego chciała.
Nie uzyskał jednak odpowiedzi, bo z holu dobie¬gały odgłosy, świadczące o tym, że przybył ktoś
jesz-
cze. Eleonora patrzyła na drzwi z nadzieją, że ujrzy w nich Nicholasa, ale zamiast niego do pokoju
weszła lady Middlethorpe.
Gdy już przywitała się czule z córką, spojrzała karcąco na Francisa i powiedziała:
- Mogłeś przynaj¬mniej przyjść i dodać mi otuchy w tak ciężkich chwilach.
_ Próbowałem odnaleźć Amy, mamo, a nie posiadłem jeszcze umiejętności znajdowania się w
dwóch miejscach jednocześnie. Na szczęście wróciły całe i zdrowe.
_ Dzięki Bogu! Jak do tego doszło?
Eleonora przedstawiła swoją wersję zdarzeń, do¬dając kilka realistycznych szczegółów. Wprawdzie
panowie dziwnie na nią patrzyli, ale nie oponowali, słuchając w milczeniu.
Zapoznawszy się z przebiegiem wydarzeń, lady Middlethorpe zaczęła snuć domysły na temat
możli¬wych powodów uprowadzenia, po czym zabrała się do wyjścia, ciągnąc za sobą opierającą
się Amy. Za¬sugerowała synowi, że mógłby je przynajmniej od¬prowadzić, ale zdołał ją
przekonać, że to chybiony pomysł.
Gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły, zażądał od Eleonory wyjaśnień.
_ Nie chciałabym, żeby wyszło na jaw, że mój brat maczał w tym palce. Udział Nicholasa w całej
spra¬wie też powinniśmy przemilczeć. Przykro mi, że okłamałam twoją matkę, ale uważam, że to
najlepsze rozwiązanie.
_ Masz rację, ale nie to miałem na myśli. Zmężniałaś, Eleonoro.
Uniosła dumnie podbródek.
- Wolałbyś zapewne, abym mdlała i zalewała się łzami w nadziei, że dziel¬ni mężczyźni wezmą
sprawy w swe kompetentne ręce. Ale to dzięki wam, mężczyznom, znalazłyśmy się w tym
kłopotliwym położeniu. Muszę wiedzieć, co się dokładnie wydarzyło.
- Oprócz tego, co wam się przytrafiło? - spytał za¬zenowany.
- Mam na myśli wszystko. Teraz chyba możesz mi już powiedzieć.
Westchnął ciężko, po czym opowiedział jej, bez wdawania się w szczegóły, o spisku.
- Tego wieczoru Nicholas miał dostać nazwiska konspiratorów. Madame Bellaire myślała, że
uciek¬nie z nią do Ameryki, ale on zamierzał jedynie prze¬prowadzić ją bezpiecznie przez granicę.
- Biedna kobieta.

background image

- Dopuściła się podwójnej zdrady, a poza tym to dziwka - oburzył się Peter, przepraszając
jednocze¬śnie za język.
Eleonora nie zwracała na niego uwagi, pochłonię¬ta rozmyślaniem o historii, którą przed chwilą
usły¬szała.
- Chcesz powiedzieć, że Nicholas me należał do spisku? Ale ze mnie idiotka!
- Należał do spisku? Chyba nie myślałaś, że ... O mój Boże!
- Sądziłam, że tkwił w tym po uszy. Perły! _ krzyk¬nęła przestraszona. - Co on sobie pomyśli? A
zresz¬tą, nieważne. Poszedł do niej i co potem? Zażądała dowodu, że kocha tylko ją. Wszystko
widziała i sły¬szała!
Oczy jej błyszczały i zaczęła się śmiać, wprawiając tym w osłupienie obu mężCzyzn.
- Dobrze się czujesz, Eleonoro?
- Już wszystko rozumiem! Tak jak przypuszczałam, trzymano nas w domu madame BeIIaire. Potem
przy¬szedł Nicholas i zrobił mi straszną awanturę. Był chamski, obrażał mnie, krzyczał. To do
niego niepo¬dobne. Jak ja go wtedy nienawidziłam - wyznała z uśmiechem. - Ale na koniec
powiedział coś dziwne¬go. Zarzucił mi, że zawsze urządzam mu sceny i za¬męczam go swoją
osobą, co zupełnie mija się z praw¬dą. Później próbował mnie udusić.
- Co?! - krzyknęli jednocześnie.
- Na niby, choć Amy mogła tak nie pomyśleć. Złapał mnie mocno za szyję i zaczął delikatnie
łaskotać po karku. Zorientowałam się, że odgrywa to wszystko przede mną, nie wiedziałam tylko
dlaczego. Dopiero teraz przyszło mi na myśl, że madame nas podglądała, a Nicholas musiał ją
przekonać o swoim uczuciu.
- Ale żeby potraktować cię w ten sposób - oburzył się Peter.
- Widocznie nie miał wyboru - ujęła się za mężem Eleonora. - Wolał mnie sponiewierać, niż ujrzeć
martwą. Wątpię, aby madame miała jakiekolwiek skrupuły. Zastanawiam się, co zrobi, kiedy dowie
się, że została oszukana.
- Nic. Do tego czasu sprawy posuną się tak dale¬ko, że będzie już tylko myślała o ucieczce z kraju.
¬Francis wyjął zegarek z kieszonki. - Minęła jedena¬sta. Niedługo powinniśmy dostać wiadomości.
A ty, Eleonoro, powinnaś pójść spać.
- Myślisz, że mogłabym zasnąć? Umieram z gło¬du. Zjecie coś ze mną?
Po chwili wszyscy troje zajadali kanapki, spogląda¬jąc raz po raz na zegar. Nie upłynęło dużo
czasu, gdy w drzwiach pojawił się markiz.
- Co się dzieje, Luc? - spytał lord Middlethorpe.
- Nie bardzo wiem. Wszystko w porządku, Eleonoro?
- Tak - odparła zniecierpliwiona. - Gdzie jest Ni¬cholas?
- U madame Bellaire. Zdążył mnie tylko poprosić , żeby tu przyszedł i cię przeprosił. Nie
powiedzial za co.
- Nieistotne. Dlaczego ciągle tam jest?
- Nie wiem. Mieliśmy spędzić u niej miły wieczór, udając że świetnie się bawimy. Co, przyznam
szczerze - uśmiechnął się szeroko - nie było znowu takie trudne. W każdym razie Nicholas zszedł
do nas, wręczył mi kopertę, którą mieliśmy zanieść Melchamowi i kazał nam wszystkim wyjść.
Udało mu się w koń¬cu zdobyć te listy - dodał wesoło. - Uciekłyście?
- Nie, wypuścili nas. Madame Bellaire kazała nas uprowadzić, bo widocznie nie ufała Nicholasowi.
Po¬dejrzewam, że próbują teraz wydostać się z kraju. Kiedy mogę się go spodziewać w domu?
- Jutro. O ile wszystko pójdzie zgodnie z planem¬odrzekł Lucien, marszcząc brwi. - Nie chciałbym
mieć do czynienia z tą kobietą.
- Przypuszczam, że dla niego to sprawa honoru.
- W niektórych sytuacjach ... - zaczął, ale zmienił temat i powiedział: - Nie rozumiem jednego ...
- Francis ci wyjaśni - przerwała mu Eleonora z poczuciem ogromnej ulgi. Teraz wszystko zmierza
ku szczęśliwemu rozwiązaniu.
- Teraz dopiero czuję zmęczenie - oznajmiła. ¬Mogę już spokojnie pójść spać. Dobranoc. Dziękuję
za wszystko.
Jutro Nicholas wróci do domu i wszystko się uło¬ży. Pojadą do Somerset i wreszcie będą

background image

szczęśliwi. Eleonora rozmyślała o malującej się w jasnych bar¬wach przyszłości i nawet nie
zauważyła, kiedy zasnęła.
*
Nicholas siedział na eleganckim krześle w budu¬arze madame Bellaire i sączył wyśmienite porto.
Francuzka, jak zwykle uwodzicielsko piękna, siedzia¬ła nieopodaL Prócz nich w pokoju
znajdowało się trzech mężczyzn, którzy stali, mierząc z pistoletów
w głowę Nicholasa.
_ Mam uwierzyć, że ukartowałaś to wszystko, aby wyrównać ze mną rachunki? - spytał z
rozbawie¬niem, choć wcale nie było mu do śmiechu.
_ To tylko jeden z celów, mon ami.
_ Chcesz mi wmówić, że ten spisek nie istnieje, że to nieprawda? Wiedzą o nim rządy co najmniej
czterech państw.
_ Oczywiście, że istnieje. Jak na typowego mężczyznę przystało, nie doceniasz kobiet. Miałam o
tobie lepsze zdanie. Potrafię trzymać kilka srok za ogon, mój drogi. A spisek, owszem, istnieje, ale
to ... jak wy to mówicie ... oszustwo.
_ Mogłabyś to wyjaśnić? - poprosił, nadal spokojnie sącząc wino.
_ Z przyjemnością. Upadek naszego drogiego Napoleona przysporzył mi wielu kłopotów, ponieważ
trzon mojej klienteli stanowili jego najlepsi oficerowie i doradcy. Myślałam, tak jak wszyscy, że
Bonaparte podpisze porozumienie w Chatillon. Wprawdzie osła¬biłoby to pozycję Francji, ale do
wszystkiego można się przyzwyczaić. Niestety, wybrał wojnę i własną klęskę• To szaleniec.
Ponieważ pod rządami Burbonów mój interes nie prosperowałby tak jak dawniej, postanowi¬łam
spróbować szczęścia w Nowym Świecie. Do tego potrzebne były fundusze. - Przerwała, i jak na
dobrą gospodynię przystało, ponownie napełniła jego kieli¬szek. Podziękował skinieniem głowy.
Najgorsze, że nie znał jej prawdziwych uczuć. Nie musiał się już wcielać w rolę wiernego
kochanka, ale gotów był udawać, jeśli od tego miało zależeć jego życie. - Atrament na pod¬pisanej
przez Napoleona abdykacji dobrze jeszcze nie wysechł, a pewien mój dobry znajomy z Paryża już
za¬czął zabiegać o przywrócenie mu władzy - kontynu¬owała. - Biedny Gaston myślał, że ludzie
szybko znie¬chęcą się do miłościwie panującego nam Ludwika i za¬żądają powrotu cesarza. Cóż -
wzruszyła ramionami _ głupich nie sieją. Ale kiedy zobaczyłam, ilu pomysł Gastona ma
zwolenników, pomyślałam, że mogłabym na tym skorzystać. - Wstała i przeszła się po pokoju,
rozsiewając wokół mocną woń perfum. - Chciwość jest wspaniała, Nicky! Chciwość zgubiła
niejednego m꿬czyznę• Nawet nie wiesz, ilu Niemców, Hiszpanów, a nawet Anglików obawia się
końca wojny i Napole¬ona. Boją się, że mogą na tym stracić. Spośród nich re¬krutują się
członkowie tajnej organizacji, którą udało mi się sprytnie założyć. - Spojrzała na niego z
przebie¬głym uśmiechem. - Mężczyźni uwielbiają tajne stowa¬rzyszenia, prawda, Nicky?
Zwłaszcza jeśli mogą zaba¬wić się w szpiegów ...
Trafiła w samo sedno. Dobry Boże, jakim był głup¬cem.
Teresa roześmiała się i przestała głaskać go po po¬liczku.
- Dość powiedzieć, że każdy z nich wpłacił odpo¬wiednią sumkę, otrzymując w zamian pakiet
tajem¬nic, tajnych kodów, haseł i symboli. Daję ludziom to, na co zasługują.
Za wszelką cenę starał się zachować spokój, ale najwidoczniej dostrzegła błysk gniewu w jego
oczach, bo odsunęła się od niego ze śmiechem.
- Nie skąpią grosza, a cała pula trafia do mnie.
Uzbierało się tego jakieś sto tysięcy funtów, myślę
więc, że mogę już zakończyć swoją misję• Cieszę się, że udało ci się przechwycić listy z
nazwiskami. Za¬równo twoje zainteresowanie uczestnikami spisku, jak i zdradzieckie zamiary
twojego durnego szwagra są mi bardzo na rękę, bo jeśli dobierzecie się im do skóry, nie będą mnie
szukać.
Gdyby nie wściekłość, która biła z jego oczu, Ni¬cholas wydawałby się zupełnie spokojny.
- Mogłaś przy tym obserwować, jak niszczę swoje małżeństwo. Gratuluję - powiedział, wznosząc
kieli¬szek.
- Och, mon cherie, złamałeś mi kiedyś serce. Zad¬nemu mężczyźnie się to nie udało. A teraz ja

background image

znisz¬czyłam twoje małżeństwo. - Pochyliła się nad nim. ¬Twoja kolej. Teraz ty będziesz umierał z
miłości! ¬rzuciła mu w twarz. Nie była już ani zakochana, ani rozbawiona, ani piękna.
- Nie histeryzuj - odparł oschle. - Nie łączyło nas nic szczególnego. Ot, młodzieniec i dziwka.
Spodzie¬wałaś się, że cię poślubię?
Uderzyła go z całej siły, tak że aż głowa odskoczy¬ła mu do tyłu. Zdołał jednak chwycić jej
nadgarstek, unikając kolejnego ciosu. W tej samej chwili poczuł na skroni zimną lufę pistoletu, ale
mimo to nie zwol¬nił uścisku.
- Raz wystarczy. Naprawdę ci na mnie zależało. ¬Wypuścił jej rękę. - Przepraszam, staram się nie
krzywdzić moich kochanek.
- Dlaczego? Dlaczego mogłabym mieć każdego mężczyznę, ale nie ciebie? Tylko ciebie kochałam.
- Wątpię. - Odsunął ostrożnie lufę wymierzoną w jego głowę. - Jako jedyny nie dałem ci się
podpo¬rządkować, dlatego ubzdurałaś sobie, że mnie ko¬chasz. Jeśli w ten sposób postępujesz,
kiedy kochasz, strach pomyśleć, co robisz, kiedy nienawidzisz.
Dochodziła pomału do siebie, tylko oczy ciągle jej płonęły.
- Miłość, nienawiść - wzruszyła ramionami - nie różnią się zbytnio. Przekonasz się. - Znowu się nad
nim pochyliła, tym razem zachowując bezpiecz¬ną odległość. - Pamiętasz, jak twoja żona mówiła,
że cię nienawidzi? Zapamiętaj to, Nicky. Zapamiętaj to sobie dobrze. Wypijesz swój kielich
goryczy. Załuję tylko, że mnie przy tym nie będzie.
- Nie chciałbym, abyś przeżyła kolejny zawód, ale Eleonora nie należy do kłótliwych.
- Jest oziębła? Biedny Nicholas ... Ale czego się można było spodziewać? Jeden brat ją zgwałcił, a
drugi porzucił. Współczuję jej jak kobieta kobiecie.
Nicholas znieruchomiał.
- Skąd o tym wiesz? - Po chwili sam sobie odpo¬wiedział: - Naturalnie, sir LioneI.
- Ależ skąd - zaprzeczyła, uśmiechając się z satys¬fakcją. - Sama to wszystko wymyśliłam. Zdolna
je¬stem, nieprawdaż? Dopomógł mi przypadek. Chcia¬łam znaleźć na ciebie jakiś haczyk,
pomyślałam więc, że wykorzystam do tego perwersyjne skłonności twe¬go brata. - Napełniła jego
pusty kieliszek. - Pij, mój drogi. Nieprędko trafi się taka okazja. - Zabrzmiało to dość złowieszczo. -
Twój brat się spisał - wyjaśnia¬ła dalej - a lord Deveril miał w nagrodę dostać Ele¬onorę. Niestety,
uciekła. Kiedy dowiedziałam się, że wyszła za ciebie, pomyślałam, że to fascynujące. Fa¬scynujące
i intrygujące... Zastanawiałam się, czy po takim doświadczeniu stała się oziębła. Czy napa¬wałeś ją
obrzydzeniem? To dość sroga kara dla m꿬czyzny z takimi talentami i apetytem.
Nicholas upił trochę wina. Wyrwała mu kieliszek z furią. - Cóż to? Nie podzielisz się sekretami
waszej al¬kowy? Unikałeś małżeńskiego łoża, zresztą po spotkaniach ze mną nie stanąłbyś na
wysokości zada¬ma.
Strzegący jej mężczyźni uśmiechali się ironicznIe.
Rozbawiona, napełniła kieliszek, wychyliła go jed¬nym haustem, a następnie oblizała językiem
karmi-
nowe usta.
Na twarzy Nicholasa pojawił się szyderczy uśmieszek.
_ Wątpisz, że potrafię w dowolnej chwili zaspokoić każdą kobietę?
Zacisnęła mocno usta, ale po chwili powiedziała
ze spokojem:
- Niestety, nie wątpię• Najchętniej za¬trzymałabym cię dla siebie, ale w obecności uzbrojo¬nych
strażników byłoby nieciekawie.
_ Nie dla strażników - odparł, wywołując salwy śmiechu wśród wspomnianych mężczyzn. - Po co
ta szopka, Tereso? Co zamierzasz ze mną zrobić?
_ Jesteś zbyt pewny siebie, Nicky. Wiem, że potra¬fiłbyś odzyskać względy nawet najbardziej
skrzyw¬dzonej przez siebie kobiety. Czy wszystko zawsze układa się po twojej myśli? Czy to nie
nudne? Naj¬wyższa pora to zmienić. Obawiam się, że będziesz musiał zniknąć. Ile czasu upłynie
zanim twoja żona pogodzi się z wdowieństwem? Ciekawe, który z two¬ich przyjaciół ją pocieszy.
Lord Arden?
Choć wiedział, że jego opór na nic się nie zda, dzielnie walczył, gdy wiązano mu ręce i kneblowano

background image

usta.
RozdziaJ XIII

Przez cały następny dzień Eleonora czekała na powrót Nicholasa. Spragnieni informacji Francis i
Lucien pojawili się u niej sześć razy, choć wiedzieli, że gdyby ich przyjaciel wrócił, zostaliby o tym
niezwłocznie zawiadomieni.
Eleonora zachowywała się bardzo dzielnie, ale wraz z upływem czasu stawała się coraz bardziej
nie¬spokojna; nie mogła sobie znaleźć miejsca i zupełnie straciła apetyt. Jej zdenerwowanie
udzieliło się dziecku, które wierciło się i kopało jak nigdy dotąd. Na każdy odgłos kroków zrywała
się z nadzieją, że tym razem w drzwiach stanie Nicholas.
W okolicach obiadu po raz kolejny zjawił się Fran¬cis. Na widok jego przestraszonego, pytającego
spoj¬rzenia nie wytrzymała i rzuciła mu się w ramiona, za¬nosząc się niekontrolowanym płaczem.
- Dlaczego go jeszcze nie ma, Francis? - szlocha¬ła. - A jeśli nie żyje?
- Cicho, cicho - uspokajał ją i głaskał po plecach.
- Nicholas lubi ryzyko. Nic mu się nie stanie.
- Dobra passa kiedyś może się skończyć. - Odsunęła się od niego, ocierając łzy chusteczką.
- Nie przejmuj się - powiedział z wymuszoną we¬sołością. - Coś go widocznie zatrzymało.
- Czy ktoś poszedł do domu tej kobiety?
- Leigh i Miles tam byli. Madame i jej świta wyjechali niespodziewanie nocą, nie zapłaciwszy
zaległe¬go czynszu.
- A Nicholas?
Wzruszył ramionami. - Ponoć wyjechał z nią.
- Taki był plan - rzekła, zaniepokojona smutkiem malującym się na twarzy Francisa.
Wahał się czas jakiś, po czym powiedział: - Nikt nie widział, czy stamtąd wychodził. Miles i Leigh
przeczesali cały dom i wiemy przynajmniej, że tam go nie ma.
Struchlała. Mówił o jego zwłokach.
- Czy można jeszcze coś zrobić? - spytała zduszo¬nym głosem.
- Nick zamierzał zawieźć madame do portu w Bri¬stolu. Wątpię, aby po tym wszystkim zechciał jej
to¬warzyszyć, ale na wszelki wypadek Stephen i Charles pojechali tam, żeby się czegoś
dowiedzieć. Poza tym nasi ludzie przeszukują londyńskie doki. Niedługo powinniśmy coś wiedzieć.
Lord Middlethorpe został na kolacji i przekonał Eleonorę, żeby też coś zjadła. Wmawiała sobie, że
jednodniowe opóźnienie to nic wielkiego, zwłaszcza kiedy wyjedzie się do Bristolu. Najwidoczniej
nie miał jak ich o tym zawiadomić.
Tej nocy bardzo źle spała. W każdej chwili mógł się przecież pojawić.
Z samego rana przyjechał Lucien z wiadomością, że madame Bellaire dojechała do Bristolu, oraz
za¬pewnieniami, że Nicholas wróci wieczorem lub naj¬później jutro. Francis miał wiedzieć więcej,
jako że zasięgnął języka u kogoś z kręgów rządowych, kto przygląda się tej sprawie.
- Zamiast siedzieć w domu i się zadręczać, wy_ bierz się ze mną na przejażdżkę, Eleonoro -
zachę¬cał markiz. - Przyjechałem po ciebie najlepszym po¬wozem mojej matki, i już choćby z tego
powodu nie powinnaś mi odmawiać.
Uśmiechnęła się. - A jeśli ...
- Jeśli Nicholas wróci w tym czasie? Moi ludzie tu zostaną• Powiem im, żeby w razie czego szukali
nas w okolicach Green Parku. A zresztą, niech trochę na ciebie poczeka. Zasłużył sobie.
Eleonora przygryzała wargi w zamyśleniu. - Włożę tylko kapelusz i szal.
- Rozsądna decyzja.

*

Lord Middlethorpe został wprowadzony do gabi¬netu lorda Melchama.
- Mam nadzieję, że o te listy panu chodziło, milor¬dzie? - spytał.
- W rzeczy samej - odparł Melcham, zacierając z zadowoleniem ręce. - Świetna robota!
Przekaza¬łem odpowiednie informacje władzom pozostałych państw. Ukręciliśmy łeb hydrze!

background image

Doskonale. Chciał¬bym osobiście podziękować panu Delaney za zmianę decyzji. Uprowadzenie
jego żony nie miało z całą sprawą nic wspólnego, jak się domyślam?
- Nicholas nie zmienił decyzji i nie wiem, jakim cudem zdobył te listy. Sądzimy, że uprowadzenie
je¬go żony było aktem desperacji zazdrosnej kobiety.
Lord Melcham pokręcił głową.
- Dostał nauczkę. Może odechce mu się zadawać z takimi paniami - powiedział z dezaprobatą,
najwy-
raźniej zapominając, z jakich powodów Nicholas od¬nowił znajomość z madame.
- Nicholas znikł, sir - odparł lodowatym tonem Francis, z trudem powstrzymując chęć
spoliczkowania trudnego rozmówcy. - Bardzo się o niego martwimy.
- Znikł? - spytał Melcham obojętnie. - Myśli pan, że coś poszło nie tak? Przed chwilą dostałem
infor¬mację z Bristolu, że statek z madame Bellaire na po¬kładzie wypłynął wczoraj wieczorem do
Kanady.
- Był z nią Nicholas?
Lord Melcham wyjął jakieś papiery.
- Nie miałem czasu, żeby przeczytać cały raport ¬mruknął pod nosem, przewracając kartki. - Jest!
To¬warzyszyło jej kilku mężczyzn, w tym przystojny blondyn, w którym moi informatorzy
rozpoznali Ni¬cholasa Delaneya. Został na pokładzie, mimo że zgodnie z wcześniejszymi
ustaleniami miał go opu¬ścić. Wygląda na to, że pański przyjaciel jednak zmienił decyzję. -
Mrugnął porozumiewawczo. - Fa¬scynująca kobieta, a on młody i chwiejny.
Gdyby nie sędziwy wiek lorda Melchama, Francis posunąłby się chyba do rękoczynów.
- Miłego dnia, milordzie - pożegnał się chłodno i wypadł jak burza z gabinetu.
Nie wiedział, co powiedzieć Eleonorze. Czy Ni¬cholas został z własnej woli? Widział, z jakim
zaan¬gażowaniem jego przyjaciel odgrywał rolę kochanka, dlatego zaczynał mieć teraz
wątpliwości, czy moż¬na aż tak udawać. On nie mógłby.
Ale co, na miły Bóg, ma powiedzieć Eleonorze?
*
Kiedy zjawił się na Luriston Street, Eleonora do¬piero co wróciła z przejażdżki i z uśmiechem na
zaróżowionej twarzy, zdejmowała z głowy kapelusz. Świeże powietrze dobrze jej zrobiło.
- Czy coś wiadomo, Francis? Powiedz, proszę. Wolę wiedzieć. - Patrzyła smutno i nie uśmiechała
się juz.
Wziął głęboki oddech.
- Dowiedziałem się, że ze¬szłego wieczoru Nicholas wraz z madame Bellaire wsiadł na statek.
- Zostawił mnie? - spytała z niedowierzaniem.
- Tak mówią, ale nie uwierzę, dopóki nie porozmawiam z Charlesem i Stephenem.
Eleonora usiadła. Była blada jak ściana.
- Myślisz, że ją kocha?
- Nie - odparł, starając się, aby zabrzmiało to przekonująco. - Udawanie, że kocha się w niej,
przy¬chodziło mu z wielkim trudem. Rozmawialiśmy o tym wielokrotnie i nie wierzę, żeby to się
miało na¬gle zmienić.
Siedziała nieruchomo. Pomyślał, że chyba nie ma takich słów, które mogłyby jej przynieść ulgę i
pocie¬szenie. Zdziwił się, gdy wyprostowała się nagle i po¬wiedziała:
- Już mi lepiej. Po prostu bałam się, że go zabili, ale nie wzięliby go przecież ze sobą tylko po to,
żeby wyrzucić teraz za burtę.
- Słusznie - powiedział, choć wcale nie był tego ta¬ki pewien.
Zaniepokojony tą niespodziewaną zmianą w jej zachowaniu, pojechał prosto do domu. Zamierzał
przekonać matkę, żeby pozwoliła Amy odwiedzić Eleonorę•
- Ostatnia wizyta mojego dziecka w tamtym domu skończyła się uprowadzeniem! - zaprotestowała
lady Middlethorpe. - Zawsze ci powtarzałam, że ze zna¬jomości z Nicholasem Delaneyem nie
wyniknie nic dobrego. Niech Amy trzyma się od nich z daleka.
- Zapewniam cię, matko, że nic jej już nie grozi, a Eleonora potrzebuje kogoś bliskiego.
Lady Middlethorpe zgodziła się wreszcie i Amy mogła dotrzymać towarzystwa przyjaciółce. Nie

background image

spo¬dziewała się, że zastanie ją w tak dobrym nastroju, ale po niedługim czasie zorientowała się, że
to pozo¬ry. Zauważyła, że Eleonora wynajduje sobie najróż¬niejsze zajęcia, mało je, mówi
chaotycznie i najpraw¬dopodobniej nie może spać, a od Hollygirta dowie¬działa się, że kiedy w
domu nie ma gości, jej przyja¬ciółka przesiaduje w gabinecie i patrzy w przestrzeń. Kamerdyner
zastanawiał się nawet, czy nie posłać do Grattingley po lorda Staibridge'a, choć pani sobie tego nie
życzyła.
Amy opowiedziała o wszystkim Francisowi, który wysłuchawszy jej relacji, zdecydował się na dość
dra¬styczny krok; posłał po ciotkę Arabellę.
*
W ten sposób, dwa tygodnie po zniknięciu Nicho¬lasa, do gabinetu w domu przy Luriston Street
wtarg¬nęła wysoka, chuda i energiczna niewiasta w średnim wieku.
- Dzień dobry. Nazywam się Arabell Hurstman.
Moi siostrzeńcy, próbując pozbyć się swej ciotki, na¬słali ją na ciebie. Mogę zostać?
Eleonora patrzyła na nią otępiałym wzrokiem. - Tutaj? - spytała.
- Nie sądzę - odparła. - Sierpień w Londynie? Powinnyśmy wyjechać na wieś. - Podeszła do półek z
książkami. - Ciekawy zbiór - pochwaliła i wyjęła jedną. - Villon. Znasz starofrancuski, moje
dziecko?
- Trochę. Te książki należały do mojego męża ¬odpowiedziała automatycznie.
- Mężczyzna o dobrym smaku i inteligencji ¬stwierdziła starsza dama. - I chyba nie powinno się o
nim mówić w czasie przeszłym. Co by sobie pomy¬ślał, gdyby zobaczył cię w takim stanie.
Narażasz własne dziecko. Co ci powiedział, kiedy widzieliście się po raz ostatni?
Popatrzyła gniewnie na tę okropną kobietę.
- Nie mogę sobie przypomnieć, za to doskonale pamiętam, że próbował mnie wtedy udusić.
- W takim razie dobrze, że się go pozbyłaś, moje dziecko.
Wściekłe spojrzenie Eleonory nie zrobiło na ko¬biecie naj mniejszego wrażenia. Mierzyły się
wzro¬kiem, ale to Eleonora pierWsza się poddała i spuści¬ła oczy. Wróciła myślami do tamtych
wydarzeń, tak jak czyniła to już nieraz, analizując wszystko w naj¬drobniejszych szczegółach.
- Opanowana i ostrożna - powiedziała po dłuż¬szym namyśle.
- Co proszę? - spytała z niedowierzaniem. - Dusił cię, a przy tym mówił, żebyś była opanowana i
ostroż¬na? Czy pożegnał się przynajmniej?
Eleonora zerwała się z miejsca.
- Proszę natychmiast opuścić mój dom!
- Po co te krzyki - powiedziała ze spokojem pani
Hurstman. - A propos, jestem ciotką lorda Middle¬thorpe'a. Opanowana i ostrożna, hę? Ty
najwyraźniej nie stosujesz się do zaleceń męża. Jak można dopro¬wadzić się do takiego stanu?
Chcesz stracić dziecko? - Ciotka Arabella trafiła w czuły punkt. Eleonora wie¬działa, że powinna
bardziej dbać o swoje nienarodzo¬ne dziecko. - Z drugiej strony - kontynuowała - gdy¬byś
zechciała ponownie wyjść za mąż, zakładając, że owdowiejesz, dziecko mogłoby stanowić
przeszkodę. Może dobrze by się stało, gdybyś poroniła.
_ Ty wstrętna stara jędzo! Wynoś się stąd! Ja chcę tego dziecka! - wykrzyczała Eleonora, kładąc
odru¬chowo dłoń na brzuchu.
_ W takim razie musisz się poprawić - odparła z niewzruszonym spokojem panna Hurstman i
za¬dzwoniła po służbę•
Gdy w gabinecie pojawił się Hollygirt, obie zaczęły mówić jednocześnie, przy czym Eleonora
zażąda¬ła, aby natychmiast wyprowadził pannę Hurstman, a panna Hurstman poprosiła o lekki i
pożywny lunch. Kamerdyner posłuchał tej drugiej.
_ Nienawidzisz mnie, prawda? - spytała pan¬na Hurstman z uśmiechem na wąskich ustach.
¬Lepsze to niż nic. - Wyjęła z półki kolejną książkę i spytała drwiąco: - Włoski też znasz?
- Nie - oparła nadąsana.
_ Tak też myślałam. W przeciwnym razie twój mąż by jej tu nie zostawił. To wielce niestosowna
lektura. _ Mogłam czytać wszystko, na co miałam ochotę• _ Bardzo rozsądnie z jego strony.
Spotkałam go parę razy i zrobił na mnie duże wrażenie. Nie bał się mnie, a co więcej, udało mu się

background image

wygrać ze mną w szachy.
_ Niech pani przestanie mówić o nim w czasie przeszłym!
_ Sama tak mówiłaś - wytknęła jej panna Hurstman. - J a jestem usprawiedliwiona, ponieważ nie
wi¬działam go od dwóch lat. Mam nadzieję, że kiedy go spotkam, zagra ze mną partyjkę•
_ Pewnie nie żyje - powiedziała Eleonora.
_ Zdecyduj się, dziewczyno! Nie cierpię niezdecy¬dowania. Nie znaleziono jego ciała, prawda?
Przy¬puszczam, że ta kobieta go uprowadziła dla własnej przyjemności. Nicholas, na swoje
szczęście, musiał być znakomitym kochankiem. - Zachichotała, a Ele¬onorze rumieniec wypłynął
na policzki.
- Ale przecież ona nie zdołałaby ...
- Nie zdołałaby go porwać? Nic prostszego. Siłą nie zaciągnęłaby go do alkowy, ale mogła zawrzeć
z nim jakiś układ. Jedno wiem na pewno: kiedy Ni¬cholas wróci i zobaczy cię na łożu śmierci,
ucieszy się jak diabli! I jak nic palnie sobie w łeb.
Eleonorę przeraziła ta przepowiednia, gdyż wyda¬ła jej się wielce prawdopodobna.
- Przemyśl to sobie - poradziła panna Hurstman.
- Nie wiem, jak układały się wasze stosunki, ale Nicholas wyrzucał sobie, że nie traktował cię
właściwie. Powiedziałaś, że wasze ostatnie spotkanie nie nale¬żało do najprzyjemniejszych. Jeśli
wróci i nie zasta¬nie swej żony i dziecka w szczęściu i zdrowiu, uzna, że to jego wina. W takich
sytuacjach mężczyźni zdol¬ni są do popełnienia największego głupstwa.
Ostatnimi czasy Eleonorze udawało się nie myśleć o sprawach przyziemnych i małych, a teraz ta
irytu¬jąca kobieta próbowała ją do tego zmusić. Nie wie¬działa, co myśleć o Nicholasie, ale, choć
wydawało się to irracjonalne, nadal go kochała.
- Rzeczywiście, źle mnie traktował - przyznała. _ A w czasie naszego ostatniego spotkania obszedł
się ze mną wyjątkowo podle. Jeśli wróci któregoś dnia, cały w uśmiechach, jak gdyby nigdy nic,
sama go za¬strzelę!
W chwili, gdy wypowiedziała ostatnie zdanie, po¬jawił się Hollygirt, oznajmiając że lunch został
poda¬ny w pokoju śniadaniowym.
- Doskonale - ucieszyła się panna Hurstman. _ Umieram z głodu. Pani Delaney?
Eleonora poszła przodem. Nie miała apetytu, ale nie miała też siły, żeby sprzeciwić się woli tej
despotki.
Gdy zasiadły przy stole, panna Hurstman zdecy¬dowanym gestem podała jej krem z jajek i mleka.
- Nietypowe jak na lunch, ale dla kobiety w twoim stanie w sam raz. Jedz, młoda damo. Kiedy
odzy¬skasz siły, pojedziemy na wieś.
- Jest pani nienawistną, apodyktyczną kobietą ¬powiedziała Eleonora spokojnie i zjadła łyżeczkę
de¬seru.
Panna Hurstman uśmiechnęła się szeroko.
- Masz rację, moja droga.
*
Powoli Eleonora wracała do życia i, o dziwo, polu¬biła nawet swoją nową znajomą. Panna
Hurstman była wprawdzie uparta i despotyczna, ale odznacza¬ła się ogromnym poczuciem humoru,
dużą inteligen¬cją i można z nią było porozmawiać na wiele fascy¬nujących tematów. Nie
przypominała żadnej ze zna¬nych Eleonorze kobiet.
- Jestem zakałą rodziny, Eleonoro - wyznała któ¬regoś dnia. - Nie zważam na konwenanse i żyję
tak jak chcę, na szczęście wszyscy już się z tym pogodzi¬li. Trochę się mnie wstydzą, ale nie
unikają, a czasa¬mi, tak jak w tym przypadku, proszą nawet o pomoc. Wszyscy są mili, ale
Francisa darzę szczególnymi względami. Uważam, że bardzo skorzystał na znajo¬mości z twoim
mężem. Zresztą twój Nicholas pod wieloma względami mnie przypomina. Tak, tak, moja droga.
Mam nadzieję, że gdyby urodził się ko¬bietą, byłby taki jak ja, a ja, gdybym urodziła się
m꿬czyzną, byłabym taka jak on. Robiłabym to, co uwa¬żałabym za słuszne i nie
zastanawiałabym się, co in¬ni zrobiliby na moim miejscu.
- Czy Nicholas tak właśnie postępuje? - dopyty¬wała, gdyż rozmawianie o Nicholasie sprawiało jej
przyjemność.

background image

- Nie wiem, mówiłam o sobie - ucięła panna Hur¬stman.
Minęły kolejne dwa tygodnie. Eleonora na próżno oczekiwała nowych wiadomości, ale zdołała
odzy¬skać chęć do życia i czuła się już całkiem dobrze. Zbliżał się wrzesień, więc wszyscy
przyjaciele z Brac¬twa albo wyjechali do swoich wiejskich posiadłości, albo zajmowali się
doglądaniem własnych interesów. Francis należał do tej pierwszej grupy, jednak przed wyjazdem
zdążył jeszcze odwiedzić Eleonorę. Zjawił się u niej w świetnym humorze, ale dało się zauważyć,
że tylko nadrabiał miną.
Mimo wszystko Eleonora zachowywała się tak, jak¬by Nicholas ciągle żył i nie przedsięwzięła
żadnych kroków, na wypadek gdyby okazało się to nieprawdą. Nie skontaktowała się nawet z
lordem Stainbridge'em. O pieniądze nie musiała się zbytnio martwić; w domo¬wym sejfie
znajdowały się pewne oszczędności, a jej konto w banku Forbesa co miesiąc zasilała dość spora
sumka.
Nic nie stało na przeszkodzie, aby na początku października obie damy przeniosły się do majątku w
Somerset.
*
Dwukółka, którą od trzech dni podróżowały Ele¬onora i panna Hurstman, zatrzymała się na
podjeź¬dzie przed uroczym dworkiem Redoaks. Eleonora westchnęła z zadowoleniem i
uśmiechnęła siC; do ciotki Arabelli. To miejsce wyglądało tak, jak po¬winien wyglądać prawdziwy
dom. W takim miejscu chciałaby wychowywać swoje dziecko.
Służba zatrudniona przez Nicholasa składała si~' z zaledwie kilku osób, ale teraz powiększyła si~'
o lenny i Thomasa, którzy przyjechali wraz z Ele¬onorą. Dom był zadbany i dobrze utrzymany,
potrze¬bował jednak kobiecej ręki, ponieważ poprzedni właściciel, starszy dżentelmen, spędził tu
ostatnie la¬ta swego życia samotnie i prowadził iście kawalerskie gospodarstwo. Eleonora miała
zatem wiele do zro¬bienia i niezmiernie ją to cieszyło. Wiedziała bo¬wiem, że nic tak nie pomaga
zapomnieć o zmartwie¬niach jak praca.
Na początek zajęły się z panną Hurstman pokła¬dami bielizny pościelowej, oddzielając lepsze
egzem¬plarze od tych, które wymagały cerowania, a potem przejrzały zastawę stołową oraz
nagromadzone bibe¬loty i pamiątki rodzinne. Eleonora w wyobraźni przestawiała meble i na nowo
urządzała wnętrza.
Niestety, dom na razie nie miał swojej pani Holly¬girt, dlatego wzięły na siebie obowiązki, które w
nor¬malnych warunkach należały do gospodyni. Musiały zatroszczyć się o to, aby przygotowano
na zimę wy¬starczającą ilość marmolad, konfitur oraz przetwo¬rów z warzyw i by z pobliskiego
Yeoville dostarczono drewno na opał.
Ponieważ nie zamierzały zatrudniać kamerdynera, Eleonora sama zrobiła przegląd piwniczki z
winami. Poprzedni właściciel najwyraźniej zaliczał się do ko¬neserów tego szlachetnego trunku,
ponieważ kolek¬cja, którą zgromadził, wyglądała imponująco, a jej nienaruszony stan świadczył o
uczciwości zamieszku¬jącej dom służby.
Kiedy tak przyglądała się półkom z alkoholem, na¬trafiła na znajomą butelkę z ulubionym
wytrawnym porto Nicholasa. Łzy napłynęły jej do oczu. Chwyciła jedną z zakurzonych butelek,
przycisnęła mocno do piersi i stała tak przez czas jakiś. Po chwili ockneła się, odłożyła butelkę z
niesmakiem, zła, że trwoni czas.
na snucie bezsensownych marzeń i że niepotrzebnie wstrząsnęła winem, które powinno leżakować.
W czasie wolnym od zajęć przesiadywała w jesien¬nym słońcu lub chodziła na długie spacery i
przyglą¬dała się ludziom pracującym w polu lub wiewiórkom, zajętym gromadzeniem zimowych
zapasów. Czuła wtedy, że życie toczy się w zgodzie z naturalnym po¬rządkiem świata.
Eleonora dużo pracowała, ale dbała o siebie i do¬brze się odżywiała. Z lekką, złocistą opalenizną
na twarzy wyglądała zdrowo i zupełnie nie przejmo¬wała się coraz liczniejszymi piegami na nosie.
Nosiła teraz szerokie, wygodne suknie, które na pewno zro¬biłyby piorunujące wrażenie na
madame Augustine, a włosy upinała w luźny węzeł.
Udało jej się osiągnąć pewien spokój ducha, nie mogła tylko przestać łudzić się, że któregoś dnia
Ni¬cholas wróci do domu.
*

background image

Akuszerka, pani Stongelly, która przyszła pewne¬go dnia, żeby zbadać Eleonorę, okazała się
sympa¬tyczną, wesołą kobietą o mądrym spojrzeniu i szcze¬rym uśmiechu.
- Wszystko w porządku - zapewniła. - Nie musi się pani niczym martwić, moje dziecko. Nie zliczę,
ile porodów odebrałam. Jeśli matka jest zdrowa i nie zażywa żadnych mikstur, które nigdy jeszcze
nikomu nie pomogły, nie powinno być żadnych kłopotów. Ale niczego nie gwarantuję. Bóg wzywa
niekiedy do siebie takie małe aniołki. Cóż, nieznane są wyro¬ki boskie.
Obejrzała też dom i udzieliła kilku porad, jak go najlepiej przygotować na przyjście dziecka.
- Gdzie pani mąż, złociutka? - spytała w pewnym momencie. - Spotkałam go ze dwa lata temu.
Kawał chłopa.
_ Musiał wyjechać. Rząd powierzył mu pewną misję. Mam nadzieję, że wróci przed rozwiązaniem
¬odparła bez mrugnięcia okiem.
Miała już wprawę. To samo powiedziała pastoro¬wej, dziedziczce oraz miejscowej znakomitości,
lady Morgrove. Z czasem sama w to uwierzyła. Łapała się na tym, że wypatrywała powozu
Nicholasa, a ilekroć Thomas przynosił pocztę, przeglądała ją z nadzieją, że trafi na znany charakter
pisma.
Niezależnie od wszystkiego, nadzieja na to, że Ni¬cholasowi udało się ujść z życiem, malała z
każdym tygodniem. Gdyby żył, na pewno napisałby kilka słów, bez względu na to, co miałby jej do
zakomuni¬kowania. List od lorda Stainbridge'a wyrwał ją z matni czarnych myśli.
Kit wściekał się, że nikt nie raczył poinformować go o zniknięciu brata, a także miał jej za złe, że
wy¬jechała z miasta bez słowa. Apelował, aby zamiesz¬kała w Grattingly, a na czas rozwiązania
wróciła do Londynu, gdzie miałaby zapewnioną opiekę naj¬lepszej w mieście akuszerki.
Uśmiechnęła się. Stainbridge jak zwykle rzucał gromy i pouczał, miała jednak wyrzuty sumienia, że
o niczym mu nie powiedziała. Nic dziwnego, że bie¬dak czuł się urażony. Nagle przyszła jej do
głowy pewna myśl.
_ Arabello - zwróciła się do panny Hurstman, która pozwoliła jej mówić do siebie po imieniu. - Czy
to prawda, że bliźnięta łączy wyjątkowa więź i wyczuwa¬ją, gdy z drugim z nich dzieje się coś
niedobrego?
Panna Hurstman popatrzyła na nią wnikliwie.
Zrozumiała w lot, co Eleonora ma na myśli.
- Wie- rzę, że często tak się dzieje. To od lorda Stainbridge'a?

.

- Tak - odparła podekscytowana. - Ze też nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby go o to spytać.
Napisał, że nie miał o niczym pojęcia, a dowiedział się o wszyst¬kim, gdy chciał nas odwiedzić
przy Lauriston Street. ¬Czuła, jak wzbiera w niej radość. - Sądzisz, że rozsąd¬niej byłoby nie
wiązać z tym żadnych nadziei?
- Nie, ale, szczerze mówiąc, wolałabym wiedzieć, czy wcześniej miewali już jakieś przeczucia.
Poza tym twój mąż jest teraz w Kanadzie albo Wirginii. Czy to działa na tak dużą odległość?
- Zaraz napiszę do Stainbridge'a.
- Poproś, żeby przyjechał. List nie wyjaśni wszystkich wątpliwości.
Po krótkiej chwili wahania Eleonora postanowiła wcielić pomysł Arabelli w życie.
Tydzień później powóz lorda Stainbridge'a, ten sam, którym Eleonora jechała do Newhaven,
zatrzy¬mał się przed dworkiem Redoaks. Jako że lord wie¬dział już, co kryło się za zniknięciem
Nicholasa, gniew ustąpił, ale w jego miejsce pojawiła się plątani¬na często sprzecznych uczuć.
Niepokój i współczucie przeplatały się z dumą z powodu bohaterskiego czy¬nu brata (sam regent
gratulował i dopytywał o losy śmiałka), ale także z obrzydzeniem na myśl, w jaki sposób brat
osiągnął ten szczytny cel. Poświęcał Ele¬onorze przesadnie dużo uwagi i tak jej nadskakiwał, że po
krótkim czasie miała go już serdecznie dość.
W końcu udało jej się doprowadzić do tej najwa7¬mejszej rozmowy.
- Tak - przyznał - to się zdarzało. Zaczęło siC; w szkole. Zawsze byliśmy nierozłączni, ale ojciec
po¬stanowił umieścić nas w różnych szkołach. Mnie po¬słał do Eton, a Nicky'ego do Harrow.
Pamiętam, żekiedy Nicky się rozchorował i miał wysoką gorączkę, czułem się okropnie. Nie byłem
chory, ale nie mo¬głem sobie znaleźć miejsca.

background image

- A gdy wyjeżdżał za granicę?
_ Zastanawiasz się, czy wiedziałbym, gdyby nie żył? - spytał, blednąc. - Tak, wiedziałbym. Jestem
o tym święcie przekonany. Kiedyś odniósł ranę w Massachussetts. Miał potem bardzo wysoką
go¬rączkę i ledwo uszedł z życiem, a ja to wszystko czu¬łem, choć nie miałem o nim żadnych
wieści.
Eleonora nie umiała zadać tego najważniejszego pytania, ale Stainbridge ubiegł ją i powiedział:
_ Wierzę, że on żyje, Eleonoro. Inaczej wiedział¬bym o tym. Chociaż, muszę przyznać, że kiedy to
wszystko miało miejsce, coś się ze mną działo. Byłem taki ... jakby to powiedzieć ... niespokojny.
Ale równie dobrze mogła to być lekka niedyspozycja. To nie¬istotne, zapewniam cię•
Odetchnęła z ulgą, ale w tej samej sekundzie żal ścisnął jej serce.
_ Na pewno nie masz żadnych złych przeczuć? - spytała gwałtownie.
_ Zadnych - odparł, nieporuszony nagłą zmianą jej nastroju.
Musiała niestety zmierzyć się z myślą, że Nicholas nie został ani uprowadzony, ani zamordowany,
tylko zwyczajnie uciekł z kochanką do Ameryki.
Lord Stainbridge wyjechał po kilku dniach, nieza¬dowolony, ponieważ nie udało mu się namówić
Ele¬onory, żeby z nim zamieszkała. Z ulgą patrzyła, jak odjeżdżał. W czasie tych, na szczęście
krótkich, od¬wiedzin musiała uważać, żeby nie powiedzieć czegoś niestosownego, co przy jego
ciągłych zapewnieniach, że Nicholas na pewno ma się świetnie, stawało się prawdziwą torturą•
Mimo wszystko wolałaby, żeby Nicholas leżał żywy u boku swej kochanki niż martwy na dnie
oceanu. Ale biada mu, jeśli kiedykolwiek go spotka!
Kiedy została sama, napisała do Francisa, dzieląc się z nim spostrzeżeniami lorda Stainbridge'a. Po
niedługim czasie Francis zjawił się w Redoaks. Chciał wszystko z nią omówić, aby się upewnić,
czy świeżo rozbudzone nadzieje nie są złudne. Długo rozmawiali o Nicholasie, a potem porzucili
przykry dla obojga temat i poszli na długi spacer. Francis do¬skonale rozumiał mieszane uczucia
Eleonory.
Na pożegnanie Eleonora wręczyła mu prezent ślubny dla Amy, a wkrótce potem dostała długi list,
w którym szczęśliwa panna młoda dziękowała za po¬darunek i opisywała w naj drobniejszych
szczegółach, jak przebiegał ten najważniejszy dla niej dzień.
Eleonora postanowiła pogodzić się z faktem, że jej mąż jest poszukiwaczem przygód. Uznała, że
nie ma prawa obwiniać go za ten wybór, zwłaszcza że tyle mu zawdzięczała. Dzięki niemu miała
piękny dom, niezależność i dziecko. Zamiast narzekać, będzie czerpać radość z tego, co ma.
Wraz z nastaniem pierwszych mrozów życie Ele¬onory zamieniło się w jedno wielkie czekanie.
Cze¬kała na dziecko i na Nicholasa. Pomimo wszystko. Wiedziała, że nawet gdyby madame
Bellaire znowu go opętała, nie pozostawiłby swej żony bez żadnej wiadomości. Poza tym wierzyła,
że któregoś dnia ze¬chce zobaczyć dziecko.
Święta Bożego Narodzenia minęły spokojnie, a w Nowy Rok Eleonora obudziła się z dziwnym
skurczem w dole brzucha. Natychmiast posłano po akuszerkę, która wysłuchawszy ze spokojem
pod¬ekscytowanej Eleonory, kazała jej dużo chodzić i przekąsić coś od czasu do czasu.
- Zdziwiłabym się, gdyby dziecko urodziło się przed północą, pani Delaney - powiedziała. - Proszę
mnie zawołać, gdyby pani mnie potrzebowała w cią¬gu dnia. Tak czy inaczej, przyjdę wieczorem.
Pani Stongelly nie myliła się. Dzień mijał spokoj¬nie i Eleonora wybrała się nawet na spacer do
ogro¬du. Wróciła stamtąd z kilkoma późnojesiennymi ró¬żami - różami dla jej dziecka.
Wieczorem, gdy pojawiła się akuszerka, Eleonora leżała już w łóżku.
- Niech pani wstanie, moje dziecko, i zacznie cho¬dzić. Tak będzie łatwiej. A jak zacznie boleć,
proszę mi powiedzieć. Proszę nie bać się krzyczeć.
Czuła, jak ból narasta. Chwyciła akuszerkę za rę¬ce i trochę się uspokoiła, gdy napotkała spojrzenie
jej mądrych, spokojnych oczu. Jęczała cichutko i wzywała Nicholasa. Oddałaby wszystko, żeby
teraz był przy niej.
Na szczęście miała jeszcze Arabellę, choć na jej pomoc nie mogła w tym przypadku zbytnio liczyć.
Zawsze opanowana i pewna siebie, panna Hurstman krążyła po pokoju w popłochu, nie wiedząc, co
z so¬bą począć. Usiadła w końcu i zaczęła czytać na głos poezję Wordswortha, a gdy skończyła,
zabrała się za wiersze sir Waltera Scotta.

background image

Eleonora znajdowała się właśnie wraz z bohate¬rem sir Waltera w starym zamczysku, gdy nagły i
wy¬jątkowo bolesny skurcz sprowadził ją na ziemię• Krzyknęła. Panna Hurstman przestała czytać,
zerwa¬ła się z fotela i stała nieruchomo, przyciskając tomik poezji do piersi.
- Dobrze, moje dziecko! - zapewniała pani Ston¬gelly. - Już niedługo. Przyj, a potem chwila
oddechu i znowu. Nie trzeba się śpieszyć. Wszystko w swoim czasie.
Monotonny i spokojny głos akuszerki działał koją¬co. Eleonora posłusznie wykonywała wszystkie
pole¬cenia. Wstrzymywała oddech, napinając mięśnie brzucha, trochę odpoczywała i od nowa. Po
chwili ta¬kiej gimnastyki spytała: - Urodziłam już?
- Nie, kochanie. - Akuszerka roześmiała się i ka¬zała jej wypić łyk wina. - Będziesz wiedziała,
kiedy to nastąpi. A teraz połóż się na boku i oprzyj nogę na moim ramiemu.
I rzeczywiście, Eleonora wiedziała, kiedy nadszedl ten właściwy moment. Czuła, jak najpierw,
powoli wychodzi głowa, a po chwili, już szybko, cała reszta. Chwila ciszy i krzyk.
Spojrzała na leżące na łóżku dziecko, nadal połą¬czone z nią pępowiną. Spojrzała w duże, ciemne
oczy i wyciągnęła rękę, zapominając o zmęczeniu.
- Moje dziecko - powtarzała bez przerwy.
- Śliczna dziewczynka - zachwycała się pani Stongelly, owijając kocykiem małe ciałko. - Połóż się
ostrożnie na plecy, mamusiu - poinstruowała i wrę¬czyła Eleonorze zawiniątko.
- Witaj, malutka - powiedziała czule i pomyślała, że dla takiej chwili warto było przeżyć noc w
domu jej brata.
- Nie będzie kłótni o dziedzica rodu Delaney, mo¬ja śliczna. Przechytrzyłyśmy ich - szeptała do
dziecka.
Panna Hurstman spojrzała na panią Stongelly, a ta uśmiechnęła się pobłażliwie i powiedziała: -
Wszyst¬kie matki są takie same, proszę pani.
Wzięła na chwilę dziecko od Eleonory i dała je po¬trzymać pannie Hurstman, która ani się
spostrzegła, jak sama zaczęła szczebiotać do tulonego w ramio¬nach maleństwa.
- Słodka kruszynka - powiedziała, ociągając się z od¬daniem dziecka. - Spisałaś się na medal,
Eleonoro.
- A jakże - przytaknęła akuszerka. - Niektóre ko¬biety opierają się, próbują ze mną walczyć, a pani
by¬ła bardzo dzielna. Urodziła pani zdrową dziewczyn¬kę. Wystarczy karmić ją piersią i uważać,
żeby się nie zaziębiła.
Zabrała małą pannie Hurstman i przyłożyła ją do piersi Eleonory. Dziecko zaczęło ssać łapczywie. -
Sama słodycz - zachwycała się pani StongeIly. Udzieliła Eleonorze jeszcze kilku wskazówek, po
czym usiadła w fotelu przy kominku. Po chwili za¬padła w drzemkę.
Panna Hurstman siedziała na brzegu łóżka i pa¬trzyła, jak Eleonora karmi.
- Nigdy czegoś podobnego nie widziałam - wyzna¬ła z nietypową dla niej delikatnością w głosie.
¬Dziękuję•
Eleonora uśmiechnęła się. - Cieszę się, że tak mnie zadręczałaś. I pomyśleć, że mogłam stracić to
maleństwo. - Głaskała złocisty meszek na główce dziecka. - Szkoda, że ...
- Ze nie ma tu twojego męża?
Nic nie powiedziała. Nie miała siły myśleć o Ni¬cholasie, a poza tym zmęczenie zaczęło dawać jej
się we znaki. Mała zasnęła i panna Hurstman przeniosła ją delikatnie do stojącej przy kominku
kołyski. Po chwili Eleonora też spała.

RozdziałXIV

Gdy się zbudziła, wszystko wydawało jej się in¬ne niż przedtem, nowe i zmienione. Jej dziecko
przyszło na świat i była teraz matką. Miała po co żyć. Natychmiast przyszedł jej na myśl Nicholas.
Czy kiedykolwiek go jeszcze zobaczy? Nigdy przedtem tak trzeźwo o tym nie myślała.
Od jego zniknięcia minęło pięć miesięcy. Wierzyła w przeczucia lorda Stainbridge'a, nie potrafiła
jednak zrozumieć, dlaczego Nicholas nie daje znaku życia. Może znowu wplątał się w jakąś
przygodę, sprawy ro¬dzinne odkładając na bok? A może chciał, żeby myśla¬ła, że umarł? Czy
sądził, że Eleonora ponownie wyj_ dzie za mąż? Nie zrobiłaby tego, ale mimo to postano¬wiła, że

background image

odtąd będzie zachowywać się jak wdowa.
Kiedy panna Hurstman przyniosła tacę ze śniada¬niem, zastała Eleonorę w doskonałym nastroju,
peł¬ną werwy i ammuszu.

- Jak jej damy na imię? Musimy ją jakoś nazwać.
Niccola, pomyślała odruchowo Eleonora.
- Ara¬bella - powiedziała.
Policzki panny Hurstman spąsowiały. - Bardzo mi miło. Musisz mi pozwolić zostać matką
chrzestną. Dopilnuję, żeby wyrosła na dzielną pannicę.
- Wspaniale. Zostaniesz z nami, prawda?
Panna Hurstman zaczerwieniła się jeszcze bar¬dziej, z trudem powstrzymując łzy.
- Tak. O ile ze mną wytrzymasz. Ale nie sprzedam swojego domku. Na wypadek, gdyby się
okazało, że nie będziesz mnie już potrzebować.
Na wypadek, gdyby się okazało, że Nicholas wró¬cił. Obie wiedziały, co chciała powiedzieć.
Eleonora uśmiechnęła się smutno.
- Poza tym - dodała panna Hurstman - na pewno zaczniesz bywać, a ja nie zniosłabym tego cyrku.
- Tak jest, proszę pani - zgodziła się potulnie Ele¬onora.
Panna Hurstman popatrzyła na nią srogo. - Hm, widzę, że cwana lisiczka z ciebie. Nie wiedziałam.
Czy twój mąż miał okazję poznać cię od tej strony?
- Nie wiem. - Zamyśliła się. - Nie spędzaliśmy ze sobą zbyt wiele czasu, a poza tym ciągle się
czymś za¬martwiałam. - Zachichotała. - Przypominam sobie. Wyglądał, jakby miał ochotę mnie
zbić.
Panna Hurstman znieruchomiała. - Na pewno od¬dałabyś mu z nawiązką, gdyby się poważył.
_ Bez wątpienia - powiedział Nicholas. Stał w drzwiach, opierając się o futrynę i uśmiechał się
ciepło.
Eleonora poczuła, że zaraz zemdleje. Nie mogła wydusić z siebie słowa. Panna Hurstman już
otwiera¬ła usta, żeby udzielić mu ostrej reprymendy, ale zre¬flektowała się, wstała i podeszła do
drzwi. Wycho¬dząc, wepchnęła Nicholasa do środka, a następnie zamknęła za sobą drzwi.
Rozbawiła go tym manewrem, ale spojrzał na Ele¬onorę z dzieckiem i spoważniał.
- Eleonoro?
Z trudem przełknęła ślinę. Nic się nie zmienił.
Wyglądał, tak jak wtedy, kiedy go poznała, wydawał się tylko trochę zmęczony.
Wyciągnęła do niego rękę. Podszedł i chwycił jej dłoń. Poczuła ciepło jego skóry i dopiero wtedy
prze¬konała się, że nie śni. Usiadł na brzegu łóżka i cze¬kał, aż Eleonora coś powie. Patrzył to na
nią, to na dziecko w kołysce.
- Córka - wykrztusiła wreszcie.
- Wiem. Służący mi gratulowali. Dziękuję, że wymyśliłaś tę historię o moim wyjeździe w ważnych
sprawach.
Eleonora spojrzała na ich dłonie - jej była blada i de¬likatna, a jego opalona i mocna. Przypomniała
sobie, jak kiedyś pomyślała, że na takiej dłoni można polegać.
- Musiałam coś powiedzieć - wyszeptała.
Wodził palcem po jej skórze.
- Przepraszam. Mu¬siałaś przeżyć szok na mój widok, ale nie mogłem inaczej. Służący zdziwiliby
się, gdybym poprosił, że¬by mnie zapowiedziano - wyjaśniał, kreśląc kółka na jej dłoni. - Ale
powiedz słowo i już mnie nie ma.
Uniosła wzrok.
- Nie. To twój dom. - Twój, Eleonoro, tylko twój. A mój dom jest tam, gdzie jesteś ty.
Miała wrażenie, jakby ta rozmowa toczyła się w zwolnionym tempie i trwała w nieskończoność.
Nic nie mogła zrobić, tak jak nie mogła przyspieszyć porodu. Po prostu musiała przez to przejść.
- Jesteśmy rodziną - rzekła łagodnie. - Ale ...
- Ale muszę ci wszystko wyjaśnić - dokończył. _ Wyrozumiała jak zwykle. - Przyglądał się jej z
lekkim zdziwieniem. - Nie miałabyś ochoty wpaść w szał?

background image

Uśmiechnęła się. - Wiesz, że to nie leży w mojej naturze. Czy mężczyźni lubią brać dzieci na ręce?
Spróbuj, jeśli masz ochotę.
Bez chwili wahania podszedł do kołyski i wyjął Arabellę• Mała ziewnęła i otworzyła duże, ciemne
oczy. Przyglądali się sobie uważnie.
- Tak myślisz? - odezwał się wreszcie. Najwyraź¬niej rozmawiał ze swoją córką. - Gdybyś opóźniła
swoje przyjście na świat o jeden dzień, byłbym przy twoich narodzinach. Ale strzeż się, młoda
da¬mo. Jeśli będziesz niegrzeczna, nim skończysz szes¬naście lat, wydam cię za jakiegoś nudnego,
podsta¬rzałego księcia.
Eleonora patrzyła na nich i aż cała pojaśniała ze szczęścia.
- Panna Hurstman będzie miała coś do powiedze¬nia w tej sprawie. Jako matka chrzestna Arabelli,
obiecała dopilnować, aby nasza córka wzrastała w duchu niezależności.
- Boże, miej nas w swojej opiece - podsumował z kpiącym uśmieszkiem.
Mała próbowała ssać guziki jego kamizelki, więc Nicholas zaniósł ją do mamy. Karmienie tak
absor¬bowało Eleonorę, że zupełnie zapomniała o obecno¬ści Nicholasa, a gdy dziecko jadło w
najlepsze, stwierdziła, że w ogóle nie czuje się tym skrępowana.
- Jak się czujesz? - spytał po chwili.
- Bardzo dobrze. Poród nie był ciężki, poza tym już się wyspałam. Obudziłam się tylko raz, żeby ją
nakarmić, choć straszą mnie, że jeszcze wszystko przede mną. Skąd przyjechałeś?
- Z Londynu. - Zauważył jej pytający wzrok i uśmiechnął się smutno. - Nie gniewaj się. Opo¬wiem
ci o wszystkim, ale jeszcze nie teraz. To długa i skomplikowana historia.
Pokręciła z dezaprobatą głową. - Czy zrobiłeś kie¬dykolwiek coś, co nie było skomplikowane?
Rozsądnie przemilczał tę uwagę. Siedzieli w mil¬czeniu i obserwowali, jak ich dziecko je.
Eleonora stwierdziła z niesmakiem, że mąż nadal działa na nią obezwładniająco. Jedno jego słowo,
a rzuciłaby mu serce do stóp. Mimo wszystko była mu wdzięcz¬na za to, że nie wypróbowywał na
niej swego uroku. Potrzebowała czasu na zastanowienie się, jak powin¬no wyglądać ich wspólne
życie.
- Zjesz śniadanie? - spytała, przerywając ciszę.
- Raczej nie, ale powinienem chyba zająć się naszym gościem - powiedział, a gdy zobaczył jej
zdzi¬wione spojrzenie, dodał: - Francis przyjechał ze mną, jako moralne wsparcie.
Nie zbierał się jednak do wyjścia.
- Przyprowadź go i pokaż mu Arabellę - zaproponowała.
Uniósł brwi ze zdziwienia.
- Może poczekajmy, aż Arabella skończy jeść?
Zaczerwieniła się. Dotknął palcem zaróżowionego policzka. Jeden malutki dotyk, a wrażenie
piorunujące.
- Pójdę i powiem, że nie wyjęłaś na mój widok pi¬stoletu. Wrócę z nim za chwilę.
Kiedy drzwi się zamknęły, mała poruszyła się nie¬spokojnie i zaczęła wodzić oczami po pokoju.
- Tak, wyszedł. Ciebie też już zdążył oczarować, maleńka?
Pogłaskała ją, przyłożyła do drugiej piersi i skrzy¬wiła się z bólu.
- Bądź delikatniejsza. Dla mnie to też nowość.
Eleonora westchnęła.
- Co mam począć? Dlaczego udaję, że mam jakiś wy¬bór? Nie odprawię go, choć poszedłby sobie,
gdybym go o to poprosiła. A jeśli ma zostać, mój mały kwiatuszku, nie powinniśmy żyć jak pies z
kotem - mówiła.
Dziecko już się najadło i znudzone monologiem matki prawie zasypiało. Zgodnie ze wskazówkami
akuszerki, Eleonora przełożyła je sobie przez ramię i poklepała po plecach.
- Masz rację - westchnęła. - Wszystko jest z góry przesądzone. Ale nie pójdzie mu ze mną tak łatwo
¬dodała bojowo. - Będzie musiał trochę o mnie po¬walczyć.
Arabelli w tym momencie odbiło się po jedzeniu.
- Wiedziałam, że się ze mną zgodzisz - powiedzia¬ła Eleonora. - My kobiety powinnyśmy ze sobą
trzy¬mać.
Dziecko zasnęło w jej ramionach, więc Eleonora zawołała Jenny, by pomogła jej się trochę ogarnąć.

background image

Gdy miała już starannie zapleciony warkocz i narzut¬kę na ramionach, usłyszała kroki na schodach
i głos panny Hurstman.
- ... jesteś źle wychowany i nie liczysz się z innymi.
Nie masz pojęcia, jak delikatnie trzeba obchodzić się z kobietą w połogu.
- Pani również, panno Hurstman - powiedział Ni¬cholas, gdy wchodzili do pokoju.
- Mów mi ciotko Arabello. Należę teraz do rodzi¬ny i jako twoja ciotka pozwolę sobie zauważyć,
że bezczelny z ciebie łajdak. Czy Eleonora wspominała ci, że zostanę matką chrzestną?
- Tak. Uważam, że to świetny pomysł.
- Naprawdę? - zdziwiła się panna Hurstman. -
Nie myśl sobie, że zostawię jej spadek. Wszystko za¬pisałam Towarzystwu Wyzwolenia Kobiet.
- Bardzo rozsądnie - odezwała się Eleonora. ¬Nasza córka tylko na tym skorzysta, a i łowcy
posa¬gów nie będą się za nią uganiać.
- Mądra kobieta - powiedziała starsza dama.
- Ale dość już tego gadania - wtrącił się Nicholas.
- Francis, podejdź i podziwiaj.
Lord Middlethorpe przyglądał się niemowlęciu z zachwytem, ale nie potrafił obchodzić się z
dzieć¬mi, dlatego czuł się trochę nieswojo. Eleonora do-
myśliła się, że byłby przerażony, gdyby mu zapropo¬nowała, żeby wziął małą Arabellę na ręce.
Spojrzał na nią pytająco i zrobił grymas, który miał chyba wy¬glądać jak pełen otuchy uśmiech.
Okazało się, że Arabella ma mokro. Eleonora się uśmiechnęła, bo wyobraziła sobie minę Francisa,
trzymającego zmoczone dziecko. Wezwała pokojów¬kę i poprosiła ją, żeby zajęła się
przewijaniem.
Goście odczytali to jako sygnał do wyjścia. Nicho¬las też wstał, ale Eleonora popatrzyła na niego
wy¬mownie, dając mu do zrozumienia, że powinien jesz¬cze zostać.
- Nie śmiej się ze mnie, ale cały czas wydaje mi się, że to sen - rzekła. - Nie znikniesz, kiedy zasnę?
- Nie - zapewnił.
Zasłonił starannie okna, dołożył drew do komin¬ka, po czym usiadł przy niej.
- Nie zniknę, chyba że mi każesz. Słowo. Czy kie¬dykolwiek nie dotrzymałem danego ci słowa?
Zamyśliła się. Nie składał jej zbyt wielu obietnic, ale wszystkich dotrzymał.
- Nie - powiedziała po namyśle.
- Śpij w takim razie. Porozmawiamy, kiedy będziesz gotowa.
Poczekał, aż zaśnie. Pocałował ją lekko w czoło i poszedł szukać swego przyjaciela.
Francis siedział przy stole w jadalni i pałaszował śniadanie.
- Umieram z głodu. Czternaście godzin w siodle w samym środku zimy. Wszystko w porządku?
- Tak jak się spodziewałem - odparł Nicholas, przysuwając sobie talerz. - Eleonora to niezwykła
kobieta. Jest nadzieja.
Francis zauważył z zadowoleniem, że spotkanie z żoną przyniosło przyjacielowi ogromną ulgę.
Nicholas po przyjeździe do Londynu pierwsze kroki skierował na Lauriston Street, gdzie
dowie¬dział się, że Eleonora, zanim wyjechała do Somerset, ciężko odchorowała jego zniknięcie.
Ta wiadomość podziałała na niego jak grom z jasnego nieba i na nic zdały się zapewnienia
Francisa, który szczęśliwie nie wyjechał z miasta, że kryzys już minął. Wskoczył na konia i pognał
do Redoaks, a Francis towarzyszył mu w tej szaleńczej podróży. Po drodze prawie ze so¬bą nie
rozmawiali, ale lord Middlethorpe zoriento¬wał się, że powodem udręki jego przyjaciela nie są
bynajmniej wyrzuty sumienia.
_ Masz wspaniałe dziecko - rzekł Francis, nadzie¬wając na widelec plasterek szynki. - Coraz
poważniej zaczynam zastanawiać się nad małżeństwem. Rodzi¬ce Luca też mu zaczynają ciosać w
związku z tym koł-
ki na głowie.
_ Obaj w jednym sezonie? - Nicholas uśmiechał się szeroko. - Aż strach pomyśleć, jakie to wywoła
poruszenie wśród swatek - kpił, ale zaraz spoważniał i spojrzał na Francisa. - Wybacz, że o to
pytam, ale czy kochasz się w Eleonorze?
Lord poczerwieniał.

background image

_ Niestety, nie. Ale mógłbym, gdyby okoliczności temu sprzyjały. To wyjątkowa kobieta.
_ Czy miłość rządzi się prawami logiki? - w głosie Nicholasa pobrzmiewało powątpiewanie.
_ Tak sądzę. Kiedy ją poznałem, była już twoją żo¬ną, potem okazało się, że również matką
twojego dziecka. Nawet kiedy nie wiedzieliśmy, czy żyjesz, wydawała mi się nieosiągalna. Może
gdyby owdowiała ...
_ Cieszę się, że nie cierpisz z powodu nieszczęśliwej miłości. Zaczynałem mieć wątpliwości, czy
nie wymagam od ciebie zbyt wielkiego poświęcenia, prosząc cię o zaopiekowanie się Eleonorą. - Z
goryczą w głosie dodał: - Nauczyłem się, że nie wystarczy po¬stępować właściwie. Gdybym
wcześniej na to wpadł, może uniknęlibyśmy kłopotów.
Nie rozmawiali już więcej na ten temat. Dokoń. czyli śniadanie, po czym rozeszli się do swoich
pokoi, aby odespać podróż.
Eleonora obudziła się po krótkiej drzemce i uśmiechnęła się do siebie. Cieszyła się, choć nie
wszystko wyglądało różowo. Martwiło ją, że Nicho¬las w ogóle nie mówił o swoich uczuciach.
Czy przy¬jechał tu z poczucia obowiązku? Z sympatii? A mo¬że z miłości? Niczego od niej nie
chciał, ale też _ prócz tego, że z nią zostanie - niczego nie obiecywał.
Podzieliła się swoimi wątpliwościami z panną Hurstman, gdy ta przyszła do niej na herbatę.
- Cóż - zaczęła starsza dama - wątpię, czy ucieszy¬łabyś się, gdyby wrócił i zaczął od zap~wnień o
do¬zgonnej miłości.
- Racja. Ale nie spodziewa się chyba, że padnę przed nim na kolana.
- Nie sądzę, aby tego od ciebie oczekiwał.
- Ale jeśli żadne z nas nie uczyni pierwszego kroku, utkniemy w martwym punkcie.
- Bzdury. Pomału wszystko się ułoży. Nie popę¬dzaj.
- Czuję się zagubiona - skarżyła się Eleonora. - Bar¬dzo miło z jego strony, że zdaje się na moją
decyzję, ale obarcza mnie zbyt dużą odpowiedzialnością. Gdyby mnie uwiódł, oczarował... byłoby
o wiele łatwiej.
- Gdyby nie to, że leżysz w połogu, zbiłabym cię na kwaśne jabłko - oburzyła się panna Hurstman.
_ Tak mówią tchórze! Nie zapominaj, że mąż ma wła¬dzę i może z niej w każdej chwili zrobić
użytek. Kto cię obroni? Nie masz ojca, a o bracie szkoda wspo-
minać. Masz tylko przyjaciół, którzy są przede wszystkim jego przyjaciółmi.
- Nie chcę mu się sprzeciwiać - powiedziała, i po¬czuła się jak idiotka.
- Wiem, czego chcesz i on też to wie. - Panna HUf¬stman uśmiechnęła się. - Powiedziałaś, że
przekazał ster w twoje ręce. Zrób zatem z tego użytek. Zabaw się. Niech zabiega o twoje względy,
skoro nigdy nie musiał tego robić. Miałam okazję przyglądać się wie¬lu parom i muszę ci
powiedzieć, że jakie zaloty, takie małżeństwo. Nicholas nie musiał starać się o twoją rękę i spójrz,
na co ci przyszło.
Eleonora przypomniała sobie noc w Newhaven, kiedy to starał się zjednać sobie jej przychylność.
Krótko trwały te umizgi, a mimo to udało im się zbu¬dować związek oparty na uczciwości i
przyjaźni. To chyba nie tak najgorzej? Choć rzeczywiście, przyda¬łaby się odrobina romantyzmu.
- Mam od niego wymagać, aby zachowywał się jak tresowana małpa w cyrku? Jak marionetka?
- Nie chcesz, żeby zatańczył, tak jak ty mu za¬grasz? Możesz nie mieć drugiej takiej okazji, ale
zro¬bisz, jak uważasz.
Nicholas przyszedł do niej ponownie wieczorem.
Gawędzili sobie beztrosko, ale mimo to dało się mię¬dzy nimi wyczuć pewne napięcie. Spytał
jakby od nie¬chcenia: - Masz może perły, które ci dałem? Zagląda¬łem do sejfu i zauważyłem, że
ich tam nie ma.
Eleonorze zrobiło się słabo. Na śmierć zapomnia¬ła o naszyjniku.
- Dałam je mojemu bratu - wyznała.
Z jego twarzy nie dało się niczego wyczytać, ale nie wydawał się zdenerwowany.
- Zdaje się, że wyjechał za granicę? Szkoda, że nie dałaś mu pieniędzy. Trudno będzie znaleźć
drugie takie.
- Nie chcę drugich - odparła ostro. Perły źle się jej teraz kojarzyły.
- Naprawdę? Pasowały do ciebie. Arabella mogła¬by je kiedyś nosić.

background image

Wyglądało na to, że nie zamierzał prosić o wyja¬śnienia, ale Eleonora nie znosiła niejasnych
sytuacji, i sama mu o wszystkim opowiedziała.
- Dałam mu się nabrać jak pierwsza naiwna, ale nie chciałam, żeby uznano cię za zdrajcę.
Ku jej zdziwieniu roześmiał się.
- Szczwany lis. Nie zdawałem sobie wtedy sprawy, że wiesz o spisku. Odzyskamy perły. Twój brat
zapewne sprzedał cały naszyjnik, a ja znam kogoś w Londynie, kto pomoże nam go odkupić.
- Wydasz na to fortunę - oburzyła się Eleonora.
- To bez znaczenia - odparł i chyba rzeczywiście tak myślał.
Zadziwiające, ale Nicholas do dóbr materialnych nie przywiązywał najmniejszej wagi.
Wyjął płaskie pudełeczko.
- Przyjęło się, że z okazji narodzin dziecka, mąż daje żonie prezent.
Gdy otworzyła pudełko, jej oczom ukazała się przepiękna bransoletka. Wyglądała skromnie i
deli¬katnie, ale zużyto na nią ponad tuzin brylantów. Jak na kogoś, kto nie przywiązywał wagi do
rzeczy, miał doskonały gust. .
Pozwoliła mu ją sobie założyć. Kiedy dotknął jej ręki, poczuła przyjemny dreszcz i zapragnęła
znaleźć się w jego ramionach. Wiedziała, że wystarczyło po¬prosić, jednak nie mogła się przemóc.
Następnego ranka Eleonora wywołała spore za¬mieszanie wśród domowników, oznajmiając, że
czu¬je się już dobrze i nie zamierza dłużej leżeć w łóżku.
Stanęło na tym, że się ubierze i przeniesie z łóżka na stojący przy oknie szezlong.
Nicholas wszedł do pokoju i uśmiechnął się do niej. Odwzajemniła uśmiech. Może jej się tylko
wydawało, ale z każdym dniem wyglądał coraz lepiej. _ Mały krok ku wolności - zauważył. -
Chciałabyś pójść na dół? Mogę cię zanieść.
_ Nie, ja ... - urwała. Zauważyła, że odmowa sprawiła mu przykrość, dlatego dodała pośpiesz¬nie: -
Dobrze. Zamierzałam stąd wyjść, ale gdybym zrobiła to o własnych siłach, wywołałabym masową
histerię•
Wziął ją na ręce, a Eleonora odruchowo oparła głowę na jego ramieniu. Tęskniła za taką bliskością•
- Schudłaś.
Zaśmiała się.
- Zrzucone kilogramy leżą w pokoju dziecinnym.
_ Wiem, ale kiedy cię poznałem, ważyłaś więcej.
_ Wcześniej nie nosiłeś mnie na rękach.
_ Nieprawda. Zaniosłem cię kiedyś do łóżka. Rzeczywiście, teraz sobie przypomniała.
_ Chorowałaś, prawda? - spytał, kładąc ją ostrożnie na kanapie w salonie.
_ Tak. Czułam się niepewnie, martwiłam się... Nie mogłam znieść myśli, że mogłeś zginąć i że nie
uda nam się nadrobić straconego czasu.
Przysiadł na brzegu kanapy.
_ Miałem nadzieję, że po tej awanturze u Teresy będzie ci łatwiej.
Patrzyła na niego przez chwilę, zamyślona.
_ Rozumiem. Miałeś nadzieję, że cię znienawidzę• ¬Zaśmiała się cicho. - Domyśliłam się, że to
jakaś sztucz¬ka, udawałam zatem, że cię nienawidzę, bo tylko w ten sposób mogłyśmy ujść z
życiem, nieprawdaż? Obawiam się jednak, że Amy nie do końca wszystko zrozumiała, dlatego
spodziewaj się chłodnego przyjęcia.
- Postaram się, abyś była wtedy w pobliżu i pomo¬gła bronić mojego honoru. Wkrótce się
przekonamy, bo dzisiaj powinni przyjechać.
- Amy i Peter? - spytała zaskoczona.
- Poprosiłem, żeby przyjechali.
- Dlaczego?
- Wśród przyjaciół - zaczął, patrząc jej prosto
w oczy - łatwiej będzie ci podjąć właściwą decyzję. - To niepotrzebne. Mam do ciebie zaufanie.
Do¬myślam się, że zaprosiłeś również swojego brata?
Uśmiechnął się•
- Nie, oszczędziłem ci tego. Dziękuję za zaufanie. - Wstał, odszedł na bok i utkwił wzrok w

background image

nie¬zbyt ładnym wazonie. - Zdaje się, że sam sobie nie ufam.
Rozmowa wkraczała na grząski teren, na szczęście w tym momencie do pokoju weszła panna
Hurstman.
- Doskonale - powiedziała, gdy zobaczyła Ele¬onorę• - Nie polemizowałam z akuszerką, ale
uwa¬żam, że leżenie plackiem to lekka przesada. Widzia¬łam kobiety, które następnego dnia po
porodzie szły pracować w polu. Nicholas, stajenny prosił, żeby ci powiedzieć, że twój koń kaszle.
Kiedy drzwi się za nim zamknęły, dodała: _ Wie¬działam, że to podziała. Mężczyźni mają obsesję
na punkcie koni.
- Zdaje się, że kaszel u konia to poważna sprawa.
- Tak? Może powinien spróbować mojego syropu na kaszel? Nigdy nie interesowały mnie te
zwierzęta.
- W dzieciństwie lubiłam jeździć konno - wspomi¬nała Eleonora - ale po śmierci ojca Lionel
sprzedał wszystkie nasze konie.
Panna Hurstman dobrze to sobie zapamiętała, i gdy później zobaczyła w korytarzu zmęczonego
Ni¬cholasa, spytała:
- Jak koń?
- Dziękuję, dobrze. Fałszywy alarm - odrzekł.
- Poczekaj, mój chłopcze. Muszę ci coś powiedzieć. Zdaje się, że lubisz dawać Eleonorze
prezen¬ty. Jeśli chcesz jej zrobić miłą niespodziankę, kup jej konia. Lubi jazdę konną. Tylko tyle
chciałam ci po¬wiedzieć. I nie mów, że nie ma ze mnie żadnego po¬żytku.
Nicholas porwał ciotkę w ramiona i mocno ucało¬wał, wprawiając ją tym w niemałe zakłopotanie.
Mamrotała coś pod nosem zażenowana, ale oczy jej błyszczały.
Kiedy wrócił do salonu, Eleonora czytała książkę. - Waverley - przeczytał na głos tytuł. - Nie
przepa¬dam za sir Walterem.
- Wciąga. - Musiała pilnować się, aby nie patrzeć na niego pożądliwym wzrokiem. Nie mogła
uwie¬rzyć, że wrócił, i że zostałby, gdyby mu pozwoliła. ¬Arabellę zszokowała jedna z twoich
książek. Nie czy¬tałam jej, bo jest po włosku.
- Ciekawe która? - zastanawiał się. - Chyba już wiem - powiedział po chwili z wesołymi ognikami
w oczach.
- Nie powiesz, o czym ona jest? - oburzyła się Eleonora.
Uśmiechał się szeroko.
- W żadnym wypadku. Może zmotywuje cię to do nauki włoskiego.
- Co za podłość - narzekała, ale uwielbiała, kiedy Nicholas się z nią w ten sposób droczył.
- Jeśli lubisz erotykę, mógłbym ci polecić kilka in teresujących książek po angielsku.
- Erotykę? - spytała głośno.
W tej samej chwili do salonu wszedł lord Middle¬thorpe. Miał tak niewyraźną minę, że Eleonora
ob¬lała się rumieńcem i patrzyła ze złością na Nichola¬sa, który nic sobie z tego nie robił.
- Doprawdy, Eleonoro. Zgorszyłaś Francisa.
Eleonora rzuciła w niego książką. Złapał ją, wy¬gładził stronice i odłożył na stół.
- Zdobycz wojenna. Jak będziesz teraz spędzać czas? Zignorowała go i zwróciła się do Francisa: -
Prze¬praszam cię, Francis, że tacy marni z nas gospodarze. Powiedz, jak podoba ci się dom.
Lord Middlethorpe popatrzył niepewnie na przy¬jaciela, ale odpowiedział Eleonorze.
- Na szpady czy na pistolety? - wyszeptał w pew¬nej chwili Nicholas.
- Pistolety - odparł Francis. - Strzelam lepiej od ciebie.
- Ale strzelanie do ludzi jest strasznie nudne ¬uskarżał się.
Eleonora i Francis uśmiechnęli się do siebie poro¬zumiewawczo. Nicholas zaczynał błaznować.
Chwy¬cił Waverley i padł przed Eleonorą na kolana.
- O pani, za frasunek na twym licu śmierć mnie czeka?
Podał jej uroczyście książkę.
- Szaleniec - powiedziała srogo, zabierając książ¬kę. - Poproszę Francisa, żeby darował ci życie,
pod warunkiem, że wyjaśnisz mi co to jest "erotyka".
- Och, nie - zaprotestował, wstając z kolan. - Ale Francis byłby zaszczycony.

background image

- Ja ... - Francis poczerwieniał. - Nie powinieneś był wspominać o takich rzeczach.
- To Eleonora poruszyła ten temat. Poza tym wszystkiemu winna jest twoja ciotka, a to ty ją do
Eleonory przysłałeś.
Na te słowa ciotka weszła do pokoju i zmierzyła roześmiane towarzystwo srogim wzrokiem.
- Co tu się dzieje? W domu panował spokój, za¬nim wy dwaj się tu pojawiliście.
Nicholas chwycił jej dłoń i złożył na niej gorący pocałunek. - Właśnie zastanawialiśmy się, kto
powi¬nien wyjaśnić Eleonorze znaczenie słowa "erotyka" i padło na ciocię•
Zmroziła go wzrokiem i cofnęła rękę•
_ To powinno należeć do obowiązków męża, jeśli takowe w ogóle istnieją. poza tym twoja pewność
sie¬bie chyba mnie obraża.
Eleonora uśmiechnęła się.
- Dalejże, Francis. Nie chcesz się o mnie bić, to przynajmniej broń honoru Arabelli, wszak to twoj a
ciotka.
_ Zamilcz, żądna krwi kobieto - rzekł Nicholas. - To ciocia - zwrócił się do panny Hurstman -
powiedziała jej o Amori.
_ Trzeba ją było schować i nie narażać niewinnej, niezamężnej niewiasty na takie rewelacje!
_ Ciekawe, co zrobiłaby "niewinna, niezam꿬na niewiasta", gdybym wszystkie moje najlepsze
książki trzymał pod kluczem?
_ Znalazłaby siekierę, zniszczyłaby zamek, a potem trzasnęła cię w łeb - odparła panna Hurstman. _
Zaraz podadzą kolację. Eleonora powinna zjeść
u siebie.
Nicholas chciał ją zanieść na górę, ale uparła się, że sama pójdzie.
_ Muszę się trochę poruszać, bo oszaleję -' wyjaśniła, a potem, z premedytacją, poprosiła lorda
Middle¬thorpe'a, aby pomógł jej przy wchodzeniu na schody.
Kiedy pomalutku szli na górę, Francis powiedział:
_ Wiesz, że masz we mnie oddanego sługę, i mam nadzieję, że docenisz moje poświęcenie, gdy
Nicholas mnie zamorduje.
Spostrzegł ze zdumieniem, że uśmiechnęła się do niego frywolnie.
- Nie zrobiłby tego. Nie wybaczyłabym mu.
- Podziwiam twoją odwagę, ale już cię kiedyś ostrzegałem. Nicholas to doskonały aktor, przy tym
opanowany i powściągliwy, lepiej jednak nie przecią¬gać struny.
- Udawał, i to z powodzeniem, przez wiele miesię¬cy, więc tydzień chyba jeszcze wytrzyma?
Francis nic już nie powiedział. Czuł się, jakby sie¬dział na beczce prochu.
*
Tymczasem Nicholas towarzyszył pannie Hurst¬man w drodze do jadalni.
- Panicznie boję się mężczyzn, którzy znają się na kobietach - wyznała.
- Bardzo słusznie - powiedział lekko. - Mogłoby mi na przykład przyjść do głowy, żeby zacząć z
ciocią flirtować.
- Trele-morele - prychnęła. - Potrafiłbyś tak na zawołanie?
Ostatnimi czasy niczym innym się nie zajmowa¬łem - odparł chłodno.
- To niemoralne.
- Bez wątpienia, ale nie mam zwyczaju tak postępować, a poza tym przyszło mi za to słono
za¬płacić.
Myślała, że Nicholas nic już nie powie na ten te¬mat, jednak po chwili dodał: - Wszystkie te czułe
słówka stanęły mi kością w gardle.
Miał tak posępny wyraz twarzy, że panna Hurst¬man zaczęła się zastanawiać, jak by go tu
pocie¬szyć.
- Miło mi to słyszeć - powiedziała złośliwie.
Roześmiał się.
*
Ledwo wszyscy troje zasiedli do kolacji, gdy pod dom zajechał powóz. Zerwali się od stołu i
po¬biegli do hallu, żeby powitać zziębniętych, ale szcz꬜liwych Petera i Amy. Nic a nic się nie

background image

zmienili, tylko Amy, gdy pan domu podszedł do niej, przestała się uśmiechać i dumnie uniosła
głowę.
- Przyjechaliśmy - wyjaśniała Amy - przez wzgląd na Eleonorę. Jak ona się czuje?
- Dobrze - odparł spokojnie. - Dwa dni temu po¬wiła córkę.
Wiadomość o dziecku ociepliła nieco atmosferę. - Zjemy kolację, a potem pójdziemy do niej -
po¬wiedział Nicholas.
Uścisnęli sobie z Peterem dłonie. Biedak był zaże¬nowany wrogim nastawieniem swej małżonki i
nie bardzo wiedział, jak się powinien zachować.
- Jak wam się podobało we Francji? - spytał uprzejmie Nicholas, kiedy siedzieli przy stole,
kieru¬jąc rozmowę na bezpieczny temat podróży poślubnej Amy i Petera.
Kiedy Amy już się najadła, Nicholas poprosił pan¬nę Hurstman, aby zaprowadziła ją do Eleonory i
dziecka.
- Nie mogę się doczekać, kiedy ją zobaczę ... Ja też ... spodziewam się ... - Amy poczerwieniała jak
pi¬woma.
- Amy jest przy nadziei - wyjaśnił Peter, nie kryjąc zadowolenia - ciągle jednak rumieni się jak
panienka.
Panowie rozmawiali przez chwilę, a gdy Peter rów¬nież wyraził chęć ujrzenia dziecka, poszli na
górę.
Arabella spała, leżąc na brzuszku w kołysce, pod¬czas gdy jej mama, panna Hurstman i Amy
plotko¬wały przy herbacie.
- Mała - powiedział Peter, przyglądając się dziecku. Nicholas zachichotał. - Jeszcze jeden
mężczyzna, który nie ma pojęcia o dzieciach. A ty, Amy? Potra¬fisz się zajmować niemowlętami?
- Nie, ale mimo to chciałabymją potrzymać - wy¬znała z tęsknotą w głosie.
Nicholas zręcznym ruchem wyjął Arabellę z kołyski i podał ją zdenerwowanej Amy. Dziecko spało
nadal. - Śliczna - zachwycała się Amy - ale Peter ma ra¬cję, jest maleńka.
Nagle usłyszeli dobiegający z dołu łomot, a zaraz po nim krzyk. Nicholas, rzucił się do drzwi, po
czym zbiegł do holu, gdzie ujrzał leżącą na podłodze dziewczynę do dziecka. Nieszczęsna jęczała
coraz bardziej, a na górze akompaniowała jej mała Arabel¬la, która głośnym płaczem oznajmiała
światu o swo¬im przebudzeniu. Jedna ze służących, poruszo¬na cierpieniem leżącej na podłodze
koleżanki, rów¬nież poczęła płakać. Istne pandemonium.
Nicholas rozejrzał się z początku bezradnie, a na¬stępnie zaczął działać.
- Amy, zanieś małą do pokoju dziecinnego. Nie bój się, nie rozleci się. Uważaj tylko na główkę.
Pe¬ter, czy mógłbyś posłać po lekarza? O ile się nie my¬lę, biedaczka złamała nogę. Przestań
wreszcie krzy¬czeć, dziewczyno - zwrócił się do służącej - bo cię uderzę. Pomóż pani Lavering
przy dziecku.
Amy zupełnie sobie nie radziła z małą Arabellą, która wrzeszczała teraz jak opętana. Eleonora
pod¬niosła się z łóżka i pobiegła na ratunek.
Sytuacja na dole została już w miarę opanowana, toteż Nicholas poszedł zobaczyć, co się dzieje na
gó¬rze. Gdy wszedł do pokoju, Amy huśtała kołyską jak oszalała, a Eleonora wraz ze służącą stały
obok i bła¬gały Arabellę, żeby przestała płakać.
_ Uspokój się, dziecko - jęknęła Amy. - Nicholas, ona się może udławić.
_ Co jej się stało? -lamentowała Eleonora. - Bra-
łam ją na ręce i nic. Nie wiem, co robić.
_ Nic się jej nie stało - odparł stanowczym tonem Nicholas. - Nie histeryzuj. Chcesz stracić
pokarm? Niedługo pewnie trzeba ją będzie nakarmić.
Przytulił Eleonorę, ale nie spuszczał z oka płaczącego dziecka.
_ Wracaj do łóżka. Przyniosę ci ją. Piastunka złamała nogę•
Eleonora rozpłakała się. Nicholas po chwili wahania wepchnął ją w ramiona Francisa i poprosił go,
że¬by się nią zaopiekował, sam zaś zajął się dzieckiem.
_ Amy - powiedział - przestań tak bujać tą koły¬ską. Chcesz, żeby Arabella dostała choroby
morskiej?
_ Pokaż, co ty potrafisz - odwarknęła Amy.

background image

Nicholas wziął małą na ręce, przytulił do ramie¬nia, i chodząc po pokoju, szeptał jej coś do uszka.
Płacz nieco ucichł, ale po chwili rozległ się ze wzmożoną siłą•
_ Ma mokro i jest głodna - westchnął zrezygnowany. - Nie wiem, co ważniejsze.
_ Umiałabyś ją przewinąć? - zwrócił się do służącej, która stała z otwartymi ze zdziwienia ustami.
_ Tak, proszę pana - odpowiedziała płaczliwym głosem. - Przepraszam, proszę pana, ale nie chcia- .
łam niczego robić bez pozwolenia.
_ Nic nie szkodzi. Zrób co trzeba, a potem zanieś ją do mojej żony.
Pokręcił głową i spojrzał na Amy, która wydawała się równie zdumiona jak służąca.
_ Zgotowaliśmy wam ładne powitanie - powiedział.
Gdy w chwilę potem zjawił się Francis, poprosił go, aby zabrał Amy na dół i zajął się nią i Peterem
przez chwilę, a sam udał się do Eleonory.
- Jak Arabella ? - spytał.
- Już dobrze. Miała mokro i była głodna. Służąca za chwilę ją przyniesie. Czuję się okropnie -
wyzna¬ła poirytowana. - Nie potrafiłam uspokoić własnego dziecka. Pewnie dlatego, że oprócz
karmienia wszystkim zajmuje się piastunka. - Popatrzyła na niego z urazą. - Ciekawe, gdzie się tego
wszyst¬kiego nauczyłeś?
- To długa historia - odpowiedział lakonicznie. ¬Pójdę do naszych gości. Wrócę później, jeśli
pozwo¬lisz.
- Mam powiedzieć, że nie pozwolę? - warknęła.¬Zawsze musisz być tak obrzydliwie rozsądny? -
do¬dała i ku swemu przerażeniu rozpłakała się.
Podszedł do niej i ją przytulił.
- Staram się, Eleonoro - rzekł z ciężkim wes¬tchnieniem. - Wszyscy myślą; że jestem
wszechmoc¬ny, a ja też robię wiele głupstw, i to najczęściej na wielką skalę.
Przypuszczała, że mówił prawdę. Ludzie szukali w nim wsparcia. Najpierw brat, a potem
rówieśnicy w szkole - wszyscy traktowali go jak człowieka, któ¬ry nie tylko pomoże rozwiązać
problemy, ale jeszcze doda otuchy. A ona? Pewnie była dla niego kolejnym ciężarem. Nie zniosłaby
myśli, że wrócił do niej, bo nie chciał uchylać się od obowiązku.
- Przepraszam - powiedziała, wyjmując chustecz¬kę. - Nie wiem, co mnie napadło. Nie sądziłam,
że taka ze mnie płaksa.
- Tak bywa - pocieszał. - Nie jesteś jeszcze gotowa, kochanie, dlatego nie chcę ci na razie niczego
wyjaśniać. W tym stanie nie powinnaś podejmować poważnych decyzji - wyjaśnił, po czym
pocałował ją w czoło.
_ Pamiętaj, że wielu ludziom, a zwłaszcza mnie, zależy na twoim szczęściu.
To powiedziawszy, wyszedł, a Eleonora pomyślała, że wszystko, co przed chwilą usłyszała, to jakiś
kiep¬ski żart. Jakie szczęście? Chciałaby być młoda i nie¬winna, zakochana i adorowana. Nikt jej
tego nie wróci.
Nieco później, podczas wieczornej toalety, rozmawiały z J enny o ostatnich wydarzeniach.
_ Biedny pan - zachichotała J enny - sam z dziec¬kiem i znikąd żadnej pomocy, bo wszyscy w
panice. Musiał mieć stracha.
Eleonora milczała zaskoczona. Wydawał się taki opanowany, ale może umiejętnie krył
zdenerwowa¬nie. Skarżył się potem, że wszyscy zbyt wiele się po nim spodziewają•
_ Dziwne z nas towarzystwo - zauważyła. - Stroniący od życia rodzinnego mężczyzna jest jedyną
osobą, która zna się na dzieciach.
_ Za przeproszeniem, proszę pani, ja się znam na dzieciach. Mam ośmioro młodszego rodzeństwa.
Może mogłabym pomóc?
Do czasu zatrudnienia nowej niańki opiekę nad Arabellą powierzono Jenny.

Rozdział XV

Następnego dnia Eleonora oznajmiła, że czuje się świetnie i żadna siła nie zmusi jej do pozo¬
stania w łóżku. Tym razem nikt nie protestował, a ponieważ czuła się naprawdę dobrze, wybrała się
z Amy na krótki zimowy spacer do ogrodu. Chciała sprawdzić, w jakim stanie znajdują się kopce z

background image

ziem¬niakami i marchwią.
- Podoba ci się na wsi? - spytała Amy.
- Tak. Tutaj żyje się prawdziwie. Jest wiele rzeczy do zrobienia i wielu ludzi potrzebujących
pomocy. W mieście wszyscy udają, że żyją.
- Zamieszkasz tu? - Zaczerwieniła się, bo zdała sobie sprawę, że na razie nie powinna o to pytać.
- Tak - odparła spokojnie Eleonora. - Myślę, że tak. Nie znam lepszego miejsca dla dziecka.
I ani słowa o tym, kto miałby tu z tobą zamieszkać.
Ani słowa o kolejnych dzieciach, pomyślała Amy.
Panowie wybrali się tego dnia na polowanie, z któ¬rego wrócili dopiero późnym popołudniem.
Słońce już zachodziło za horyzont, gdy Nicholas zjawił się u karmiącej dziecko Eleonory.
- Uciążliwy obowiązek, prawda? - powiedział, gładząc delikatny meszek na główce Arabelli. - Czy
czujesz się na siłach zjeść kolację na dole, Ele¬onoro?
Cieszyła się, że miała pochyloną głowę i nie widział jej twarzy. Serce waliło jej jak oszalałe. Czy to
już?
_ Rozumiem - odparła z chłodną obojętnością• - Nadeszła doniosła chwila oczyszczenia z zarzutów.
Czy tak?
Zauważyła, że ręka na główce dziecka na chwilę zamarła w bezruchu.
_ Można to tak ująć - zaczął, jak zwykle opanowany i spokojny. - Kiedy tu jechałem, nie
spodziewa¬łem się, że zastanę cię w takim stanie. Nie byłem pe¬wien, kiedy nasze dziecko ma się
urodzić. Wolałbym, żebyś zupełnie wydobrzała, ale nie powinniśmy nad¬werężać cierpliwości
naszych przyjaciół. Zależy mi, abyś miała ich przy sobie w tych trudnych chwilach.
Nie jestem gotowa, pomyślała.
Zebrała się jednak na odwagę, i dokładając wszel¬kich starań, aby jej głos brzmiał równie
spokojnie i naturalnie, powiedziała:
- Przyjdę na kolację.
*
Eleonora chciała wyglądać jak najlepiej tego wie¬czoru. Włożyła twarzową suknię z
ciemnoniebieskiej wełny, a włosy kazała sobie upiąć wysoko w modny kok. Dawno już się tak nie
stroiła. Przyjrzała się sobie w lustrze: piersi były duże i ciężkie, a figura nie tak ładna jak dawniej,
ale całość prezentowała się cał¬kiem dobrze. Długie lato na wsi wyszło jej na dobre.
Ze szkatułki z biżuterią wyjęła ciężki, złoty naszyj¬nik w kształcie węża z dwoma kamieniami w
miejscu, gdzie powinny znajdować się oczy. Zawsze wydawał jej się prymitywny i nie
przypuszczała, że go kiedykolwiek założy, jednak na dzisiejszy wieczór nadawał się jak żaden inny.
Podczas kolacji wszyscy zachowywali się bardzo powściągliwie, przeczuwając że coś wisi w
powietrzu. Eleonora miała nerwy napięte jak postronki i prawie nie brała udziału w rozmowie, za to
z upodobaniem przysłuchiwała się dowcipnej wymianie zdań między panną Hurstman i
Nicholasem. Zauważyła, że zdążył już sobie zjednać sympatię starszej damy. Amy też nie
okazywała mu już swojej niechęci, choć nadal od¬nosiła się doń z rezerwą.
Eleonorę drażniła łatwość, z jaką Nicholas zdoby¬wał względy innych ludzi, lecz najbardziej
denerwo¬wała ją jego beztroska. Ona tymczasem, poszkodo¬wana w tej całej sprawie, była
kłębkiem nerwów. Wszystko przychodziło mu z łatwością. To niespra¬wiedliwe.
Przyjrzała mu się jednak dokładniej i zrozumiała, że Nicholas grał. Robił to po mistrzowsku, jednak
baczny obserwator mógł dostrzec, że czasami spod tej otoczki beztroski i swobody prześwituje
strach i napięcie. W pewnej chwili ich oczy się spotkały i śmiech uwiązł Nicholasowi w gardle. Co
w nich zo¬baczyła? Wydawało jej się, że tęsknotę.
Czy naprawdę tak bardzo zależało mu na wyjaśnie¬niu przyczyn swego zniknięcia? Mój miły,
kochany mój, myślała. Nie wiesz, że nigdy z własnej woli nie ka¬załabym ci odejść? Nieważne,
czy nadal coś cię łączy z tą kobietą• Zostań. Chyba że sam tego nie chcesz.
Niczego tak się nie obawiała jak tego, że nie ze¬chce z nią zostać. Bała się, że to właśnie dzisiaj
usły¬szy. Postanowiła już o tym nie myśleć, bo dalsze roz¬ważania groziły rozstrojem nerwowym,
i zaczęła przysłuchiwać się rozmowie na temat Kongresu Wie¬deńskiego.
Zbliżała się pora, kiedy zwyczajowo damy opusz¬czały męskie towarzystwo, a nie padło jeszcze

background image

ani jedno słowo wyjaśnienia. Zaczynała mieć nieśmiałą nadzieję, że zmienił decyzję, lecz kiedy
zamierzała wstać od stołu, powstrzymał ją i powiedział:
- Nie zostałabyś na kieliszeczek porto? - Uśmie¬chał się jak dawniej. - Panna Hurstman na pewno
nie będzie miała nic przeciwko temu. Amy, porzu¬cisz na chwilę konwenanse i przyłączysz się do
nas?
Amy zerknęła na swojego lekko zszokowanego męza.
- Cóż, skoro Eleonora wprowadziła mnie w arka¬na sztuki picia herbaty z brandy ... -
Poczerwieniała, gdy przypomniała sobie w jakich okolicznościach pi¬ły tę herbatę. - Z chęcią -
dodała pośpiesznie - ale może, dla własnej wygody, przenieślibyśmy się do sa¬lonu?
Chwilę potem znaleźli się w salonie. Eleonora w na¬pięciu oczekiwała na to, co miało się teraz
wydarzyć. - Jak wiecie - zaczął Nicholas - zebraliśmy się tu po to, abym mógł wyjaśnić wam, co się
ze mną działo.
Wszyscy siedzieli, a on stał przed nimi, jak przed publicznością albo ... trybunałem.
- Wyjaśnienia te - kontynuował - należą się głów¬nie Eleonorze, ponieważ ją ta sprawa najbardziej
do¬tknęła, pomyślałem jednak, że powinniście być przy tym obecni, dla jej dobra.
- Może mi się tak tylko zdaje, ale to chyba uwła¬cza mojej inteligencji.
Zarumienił się lekko i spojrzał na nią zdumiony. ¬Nie miałem tego na myśli, kochanie.
Nic nie powiedziała, ale postanowiła zwracać uwa¬gę na każde słowo, które padnie z jego ust.
- Zacznę od początku - powiedział. - Niektórzy z was nie znają wszystkich szczegółów. Co ja
mówię, nikt z was nie zna wszystkich szczegółów. Jak wiecie, do niedawna zajmowałem się
głównie podróżowa¬niem i poszukiwaniem przygód. Miałem dużo szcz꬜cia, więc z awantur, w
które się wplątywałem: za¬zwyczaj wychodziłem bez szwanku. Zawsze lubIłem towarzystwo
kobiet i tak się złożyło, że dwa lata te¬mu poznałem w Wiedniu madame Teresę Bellalre ¬mówił ze
spokojem w głosie, ale nie patrzył na Eleonorę. - Dama ta, o czym również wiecie, była kur¬tyzaną,
ale bardzo wybredną kurtyzaną. Gustowała w młodych, niedoświadczonych chłopcach. Wybiera¬ła
takiego delikwenta, przyuczała go, a po jakimś czasie, gdy jej się nudził, porzucała. Ze mną
również zamierzała w to zagrać, choć wtedy nie zdawałem so¬bie z tego sprawy, jednak ja sam od
niej odszedłem, czego nigdy mi nie wybaczyła. Co więcej, wmówiła sobie, że złamałem jej serce i
poprzysięgła mI ze¬mstę. Mniej więcej rok temu, przez przypadek,.wplą¬tałem się w aferę
szpiegowską. W owym czaSIe po¬znałem w Paryżu młodego Anglika. Kiedy któregoś dnia
zjawiłem się u niego na kolacji, znalazłem go, leżącego w kałuży krwi na podłodze. Biedny Richard
przed śmiercią zdążył mi jeszcze przekazać p~wną informację. Zaniosłem tę wiadomość do naszej
ambasady, gdzie dowiedziałem się, że Richard podeJ¬rzewał Teresę o udział w spisku mającym na
celu przywrócenie Napoleona do władzy. Nie chciało. mi się w to wierzyć, ale Ministerstwo Spraw
Zagranicznych traktowało tę informację bardzo poważnie. Od dawna kompletowali dossier Teresy
w związku z jakimiś wcześniejszymi aferami szpiegowskin:i. Niestety, wiedzieli również o mmm z
mą romansie, a z zebranej przez nich dokumentacji wynikało rów¬nież że Teresa nadal mnie kocha.
Zajmujący się tą sprawą w Londynie lord Melcham wymyślił, że od nowię starą znajomość, a
potem zdobędę informacje na temat spisku. - Uśmiechnął się ze smutkiem. ¬Ojczyzna wzywała. Co
miałem robić? Teresa gdzieś przepadła, dlatego czekałem w Paryżu na wiadomo¬ści o niej, a w tym
czasie kilku moich ludzi szukało jej w Londynie. Muszę przyznać, że bawiło mnie to na¬wet. Moje
pozbawione celu życie nabrało wreszcie jakiegoś sensu. Niedługo potem ożeniłem się -
po¬wiedział obojętnym tonem - ale mniejsza o szczegóły, natomiast...
_ Bzdury! - przerwała Eleonora. - Jeśli dobrze rozumiem, chcesz, aby twoi przyjaciele ocenili cię
przez pryzmat naszego małżeństwa. Nie zgadzam się. Musisz powiedzieć wszystko.
_ W takim razie nic już nie powiem - oznajmił po chwili.
_ Kiedy się zaczęło, trzeba dokończyć - powiedziała pobladła z wściekłości Eleonora. - Jeśli ty nie
chcesz, ja im powiem.
_ Nie - odparł nieznoszącym sprzeciwu tonem. - Jestem gotów powiedzieć wam wszystko jak na
spo¬wiedzi, ale ten temat zostawmy w spokoju.
_ Nicholas, przecież to nasi przyjaciele. Powinni wiedzieć.
Nie protestował już dłużej, a gdy zaczęła mówić, ukrył twarz w dłoniach.

background image

_ Lord Stainbridge gwałtem pozbawił mnie czci, a potem poprosił Nicholasa, żeby ratował mój
ho¬nor. Po raz pierwszy zobaczyliśmy się w dniu ślubu.
Zapadła cisza. W jednej chwili wszyscy pojęli, jak trudny czeka ich wieczór. Francis przyglądał się
bacznie przyjacielowi, zastanawiając się, czy w tej sy¬tuacji zechce dalej snuć swą opowieść, lecz
Nicholas podniósł głowę i zaczął mówić zduszonym głosem: ¬Prośba mojego brata była nieco ...
ekscentryczna, ale ratowanie go z opresji weszło mi już w nawyk. W ten sposób niemal
jednocześnie zostałem mężem Ele¬onory i kochankiem Teresy. - Przerwał na chwilę, a gdy uniósł
kieliszek z winem do ust, Eleonora od¬niosła wrażenie, że ręka lekko mu drży. - Myślałem, że
szybko uporam się z zadaniem, które powierzył mi Melcham. Na początku wszystko szło jak z
płat¬ka. Zacząłem romansować z Teresą, która od razu dała mi do zrozumienia, że zrobi wszystko,
o co ją poproszę• Namówiłem ją (tak wtedy myślałem), żeby w zamian za pieniądze od rządu
brytyjskiego wydała nazwiska spiskowców. Teresa dawała mi do zrozu¬mienia, że powinniśmy
wspólnie zrobić użytek z tych pieniędzy. Musiałem ją przekonać, że moje małżeń¬stwo to czysta
formalność, dlatego wyjechałem z nią za miasto, aby doprowadzić sprawę do końca. Po¬za tym -
zwrócił się do Eleonory - myśl, że po nocy spędzonej z kochanką miałbym wracać do ciebie,
na¬pawała mnie odrazą.
Spuściła powieki. Czuła, że w jej sercu pełga ma¬leńki ognik, który w każdej chwili może zmienić
się w wielki płomień miłości.
- Niestety Teresa zaczęła mnożyć trudności i wró¬ciłem do domu z niczym. Ulżyło mi, gdy
zgodziłaś się, żeby nasza rozłąka potrwała trochę dłużej. Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo
cię zraniłem. Wydawało mi się wtedy, że się z tego ucieszyłaś.
Eleonora uśmiechnęła się do niego krzepiąco.
- To było jakieś szaleństwo - kontynuował wpa¬trzony w ogień w kominku - Myślałem, że
spełniam swój obywatelski obowiązek, że nad wszystkim panu¬ję, i że wszyscy zatańczą, jak im
zagram. Zarozumia¬lec, nieprawdaż? - Spojrzał na Eleonorę. - Zaniepo¬koiłem się, gdy zaczęłaś
spotykać się ze swoim bra¬tem. Wtedy wiedziałem już, że Lionel tkwi w spisku
po same uszy, i bałem się, że też zostaniesz w to uwi¬kłana. Stosunki między nami były tak
skomplikowa¬ne, że nie wiedziałem, do czego mogłabyś się posu¬nąć ...
- Przykro to słyszeć - powiedziała ostro.
Nie zdążył odpowiedzieć, gdyż pani Hurstman za¬brała głos:
- Czy moglibyśmy dowiedzieć się czegoś o tym spisku? To by nam wiele wyjaśniło.
- Spisek miał na celu uwolnienie przetrzymywane¬go na Elbie Napoleona - wyjaśniał Nicholas, nie
od¬rywając oczu od Eleonory - i przywrócenie go do władzy. Na pierwszy rzut oka bardzo
wyrafinowa¬ny plan, jednak ... ale o tym później. Zapomniał¬bym ... Pamiętasz, kiedy pierwszy
raz cię śledzono, Eleonoro? To był jeden z opryszków Teresy.
_ Wiem - odparła - a zarazem jeden z naszych porywaczy.
_ Rzeczywiście. Drugim razem śledził cię mój
człowiek. Próbowałem cię chronić, gdybym jednak wiedział, co ci grozi, postarałbym się bardziej -
wyja¬śnił, po czym podjął przerwany wątek: - Wskrzesi¬łem nasze szkolne bractwo.
Potrzebowałem pomocy, a poza tym pomyślałem, że jeśli przyjmiemy cię do naszego grona,
będziesz bezpieczniejsza. Okaza¬ło się, ku zaskoczeniu wszystkich, że ty już należysz do naszego
Bractwa. - Uśmiechał się z rozrzewnie¬niem. - Koniec znacie. W zamian za listy z nazwiska¬mi
miałem dać Teresie pieniądze, a potem uciec z nią za granicę. Nie zamierzałem z nią wyjeżdżać,
ale, niestety, nie miałem innego wyboru. Wydawało mi się, że pociągam za wszystkie sznurki, gdy
w rze¬czywistości sam byłem marionetką•
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytał Peter. _ Jeśli macie poczucie humoru, na pewno was to
rozbawi - oznajmił, po czym opowiedział o zmyślonym przez Teresę spisku. N a koniec dodał: -
Teres,l twierdzi, że zarobiła co najmniej sto tysięcy funtów.
Kwota, którą wymienił, wywarła na wszystkich pio¬runujące wrażenie. Siedzieli w nabożnym
milczeniu. - Wielkie nieba - przerwał ciszę Francis.
- Zaradna kobieta - stwierdziła panna Hurstman.
- Chciałabym ją spotkać.

background image

- Z chęcią wziąłbym udział w tym spotkaniu. Jako obserwator - powiedział Nicholas. - Ale nie
zakła¬dałbym się, kto wygra.
- Kto wygra?! - prychnęła panna Hurstman. - By¬łybyśmy po tej samej stronie. Mój Boże -
powiedzia¬ła, uśmiechając się szeroko - Ależ musiała się cie¬szyć, gdy się tak przed nią
płaszczyłeś.
Oblał się rumieńcem, ale zdobył się na uśmiech. ¬Zapewne. Boże, miej nas w swojej opiece, jeśli
kie¬dykolwiek dojdzie do waszego spotkania. Wracając do mojej historii, jak już mówiłem, w całą
tę afery zostałem uwikłany przypadkiem. Richard Anstable był jednym z ludzi Melchama i to on
wpadł na trop Teresy i spisku. Musiał umrzeć. Traf chciał, że pozna¬łem go wtedy w Paryżu. Teresa
mogła zatem upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu, bo aranżując za¬bójstwo Anstable'a,
zastawiła sidła na mnie. Ale t dopiero początek jej knowań. Przewidziała rychły koniec Napoleona,
postanowiła więc przenieść si,? do Londynu. Przyjechała tu również po to, żeby szu¬kać zemsty na
mnie. Wymyśliła, że posłuży się moim bratem. To ona odpowiada za to, co wydarzyło si owej nocy
w domu twego brata, Eleonoro.
Eleonora wydała stłumiony okrzyk zdziwienia. Pa¬trzył w milczeniu na ręce, jakby nie mógł
znaleźć od¬powiednich słów.
- Lord Deveril wszystkim się zajął - mówił - twój brat mu tylko pomagał. Przeznaczono cię na
nagro-
dę dla Deverila. Cóż, Teresa jest bardzo oszczędna. Twoja ucieczka musiała ją wprawić w niemałe
zdu¬mienie, jednak jeszcze większy szok przeżyła, gdy dowiedziała się, że zostałaś moją żoną• Nie
wiem, czy powodowała nią zazdrość, nienawiść czy osobli¬we poczucie humoru, w każdym razie,
kiedy dowie¬działa się, że jej nie kocham, postanowiła zniszczyć moje małżeństwo. - Spojrzał na
Eleonorę ze smut¬kiem. - Kiepski ze mnie aktor. Domyśliła się, że ... że mi na tobie zależy i
wymyśliła, jak mógłbym cię do siebie zniechęcić. Trochę się jednak przeliczyła. Sądziła bowiem,
że jak każda kobieta wpadniesz w histerię i przestaniesz logicznie myśleć. - Przerwał, gdyż panna
Hurstman kaszlnęła wymownie.
- Prawie każda kobieta - poprawił się i zwrócił do Eleonory: - Wydarzenia potoczyły się szybko,
choć ciągle nie wiem, czy wszystko odbyło się według jej planu. Kiedy poznałem prawdę o spisku,
straci¬łem panowanie nad sobą i niechcący dałem jej do zrozumienia, że liczę na pojednanie z tobą.
My¬ślę, że dlatego wzięli mnie ze sobą•
- Do Kanady?
- Wątpię, żeby tam pojechała, gdyż zbyt wiele osób wiedziało, że się tam wybiera. W każdym razie
nie¬długo po tym, jak wypłynęliśmy w morze, kazali mi się przesiąść na statek płynący do
Południowej Afry¬ki. Musieli przekupić albo zastraszyć kapitana, bo szubrawiec za punkt honoru
obrał sobie dopilnowa¬nie, abym dotarł do miejsca przeznaczenia. Zamykał mnie pod pokładem,
ilekroć zbliżaliśmy się do jakie¬goś portu. Pewnego razu, kiedy zawinęliśmy do Bor¬deaux,
próbowałem przemycić list. Przekupiony przeze mnie marynarz, który miał mi w tym pomóc, został
za karę okrutnie wychłostany. Biedak ledwo uszedł z życiem. To była długa, męcząca i
nieprzyjemna podróż, a towarzystwo na statku nieciekaw~. Przeważali przesiedleńcy z Anglii, w
większości typy spod ciemnej gwiazdy. Wśród nich było też kilk<i młodych kobiet o podejrzanej
reputacji, niektóre z dziećmi. Zaopiekowałem się jedną z nich. Mary, bo tak miała na imię,
pochodziła z dobrej rodziny, dla¬tego pozostali patrzyli na nią wilkiem. Zaprzyjaźnili¬śmy się. -
Rzucił Eleonorze przelotne spojrzenie. ¬Platonicznie, zapewniam cię. Mary bardzo źle znio¬sła
poród i nie mogła opiekować się dzieckiem. Gdy¬bym ja się nim nie zajął, pewnie wyrzuciliby je
za burtę.
Eleonora nie była o nią zazdrosna. Zdała sobie sprawę, jak wiele je łączyło i jak niewiele
brakowało, aby podzieliła jej los.
- Kiedy przybyliśmy do Johannesburga - kontynu¬ował Nicholas - wyglądałem jak obdartus i nie
mia¬łem grosza przy duszy. Na szczęście po jakimś czasie zdobyłem pracę w urzędzie, a niedługo
potem udało mi się skontaktować z gubernatorem, lordem Char¬lesem Somersetem. Spotkaliśmy
się już kiedyś, dla¬tego nie musiałem mu udowadniać, kim jestem, choć na pewno pomyślał, że ma
do czynienia z jakimś po¬dejrzanym typem. Znalazł mi miejsce na statku do Anglii i pożyczył

background image

pieniądze. Znaczną ich częś przeznaczyłem na posag dla Mary, ponieważ chcia¬łem, aby znalazła
sobie dobrego męża, a potem wy¬ruszyłem w drogę. To wszystko.
- Nie rozumiem jednego - powiedziała Eleonora.
- Czy madame Bellaire nie zdawała sobie sprawy, że któregoś dnia wrócisz do domu i o wszystkim
m i opowiesz?
- Teresa myślała, że nie będziesz chciała mnie znać. Najbardziej ucieszyłaby się, gdybyś uznała
mnie za zmarłego i ponownie wyszła za mąż. Miałem
duże szczęście. Gdyby nie znajomość z Somersetem, wątpię, czy udałoby mi się tak szybko wrócić.
- Zapomniała również, że masz brata bliźniaka ¬rzekła Eleonora.
Nicholas uniósł brwi w zdziwieniu, więc opowie¬działa mu o przeczuciach lorda Stainbridge'a.
- O tym nie pomyślałem - przyznał z uśmiechem.
- Za pozwoleniem - wtrąciła się panna Hurstman
- Chciałam zauważyć, że historia, którą przed chwilą usłyszeliśmy, równie dobrze może być
wytworem twojej wyobraźni. Wszyscy wiemy, jak doskonale po¬trafisz udawać. Może chciałeś
trochę dłużej poba¬raszkować ze swoją kochanką, a gdy ci się znudziła, postanowiłeś wrócić.
Pytanie, na jak długo. Może powdzięczysz się trochę do żony, a potem, znając twoje zamiłowanie
do podróży, wyjedziesz do swojej madame.
Nicholas wysłuchał wątpliwości panny Hurstman ze spokojem.
- Wiem, że trudno będzie dowieść mej prawdo¬mówności, postarałem się jednak o dokument
po¬twierdzający od Somerseta.
Podszedł do biurka, wyjął jakiś zalakowany papier i podał go Eleonorze. Panna Hurstman zaglądała
jej przez ramię.
- Wygląda autentycznie - zawyrokowała. Nicholas wyjął jeszcze jedno, podobne pismo.
- To też wygląda autentycznie. Zrobił je fałszerz w Londynie. Nawet nie musiałem pokazywać mu
oryginału.
Eleonora zaśmiała się nerwowo.
- Doprawdy, Ni¬cholas, tropienie fałszerzy zostaw prokuratorowi. Podobało ci się w Afryce?
Spojrzał na nią ciepło.
- Tak, ale tęskniłem za domem.
Spuściła oczy. To wszystko działo się zbyt szybko. Zaczęli wypytywać go o szczegóły, ale Eleonora
słuchała tylko jednym uchem. Wierzyła mu i nie obwiniała za to, że sprawa, dla której tak się
poświęcil, okazała się mrzonką. Nie mogła mu również odmó¬wić słuszności, kiedy przyznał, że
przez swoją aro¬gancję zniszczył ich małżeństwo.
Wrócił skruszony i miły, ale jaki pewny siebie. Przerwała rozmyślania, bo usłyszała, że lord
Mid¬dlethorpe coś do niej mówi.
- Cóż, Eleonoro, wszystko zostało już chyba wyja¬śnione.
Rozejrzała się po ich twarzach. Humory im się po¬prawiły, po poprzednim napięciu nie zostało
naj¬mniejszego śladu - najwyraźniej nie mieli wątpliwo¬ści, jaka padnie odpowiedź. Poczuła, jak
wszystko siC; w niej buntuje.
- Masz rację, Francis - mówiła spokojnie - potrze¬buję jednak czasu, żeby sobie to wszystko
przemyśleć. Nie doszłam jeszcze do siebie po porodzie. Mam na¬dzieję, że Nicholas to zrozumie. -
Zamilkła na chwi¬lę, po czym odetchnęła głęboko i powiedziała: ¬Chciałabym, aby mnie zostawił -
oznajmiła, unikając jego oczu - na ... trzy tygodnie. - Zamierzała powie¬dzieć, że na miesiąc, ale
nie starczyło jej odwagi.
Nie musiała na nich patrzeć, żeby wiedzieć, jak bardzo wszystkich zaszokowała. Zerknęła na
Nicho¬lasa. Wydawał się lekko spięty, ale gdy się odezwał, z jego głosu bił spokój.
- Oczywiście. Odwiedzę Kita. Nie wie jeszcze, że ma siostrzenicę.
- Jak sobie życzysz - odparła.
Decyzja została podjęta, ale nikt, łącznie z Ele¬onorą, nie wydawał się z niej zadowolony. Chciało
jej się płakać.
_ Pójdę do siebie - powiedziała i wstała. Najchętniej uciekłaby, ale wbrew własnej woli po¬dała
rękę Nicholasowi i razem wyszli z salonu.

background image

*
_ Ojej - powiedziała Amy. - Uwierzyłam mu. A ty, Peter?
_ Wszyscy mu uwierzyliśmy, moje dziecko - ode-
zwała się panna Hurstman - Eleonora też. Miała jednak prawo tak postąpić. Pozostaje nam mieć
na¬dzieję, że Nicholas się nie zniechęci.
_ Myśli ciocia, że jest nadzieja? - spytał lord Middlethorpe.
Starsza dama westchnęła.
- Obym się nie myliła.
*
Wchodzili po schodach w milczeniu. Eleonora nie wiedziała, co powiedzieć. Zajrzeli do pokoju
dziecin¬nego, patrzyli przez chwilę na śpiącą Arabellę, a po¬tem przenieśli się do sypialni
Eleonory. Pomyślała, że nie wie, który pokój zajmował Nicholas, ale pytać go o to teraz byłoby
niezręcznie.
_ Powinnam chyba poszukać nowej opiekunki dla dziecka - powiedziała, zadowolona, że udało jej
się wreszcie znaleźć jakiś bezpieczny temat. - Wątpię, czy znajdę tu kogoś odpowiedniego.
Mógłbyś rozejrzeć się w Londynie?
_ Zdaje się, że nasza stara niania ciągle mieszka w Grattingley. Mimo podeszłego wieku jest dość
sprawna i mogłaby ci pomagać do czasu powrotu tamtej opiekunki. Mogłaby nam pomagać, chciała
go poprawić, ale powiedziała tylko: - Tak, to dobry pomysł.
Wyczuła dziwne napięcie między nimi, jakąś siłę, która przyciągała ich do siebie. Nie potrafiła tego
wytłumaczyć. Spojrzała na niego, spodziewając się, że wyczyta coś z jego oczu. Zobaczyła
pożądanie i bezbronność. Co by się stało, gdyby rzuciła mu się teraz w ramiona. Czy pozostałby
obojętny i opano¬wany? Nie lubiła go takim.
Podszedł bliżej i dotknął jej podbródka.
- Odwagi, Eleonoro - powiedział - dla naszego wspólnego dobra.
Dostrzegła w jego oczach to, o co bała się zapytać.
Wiedziała już, że wróci, jeśli go o to poprosi.
Nicholasa ta sytuacja również musiała krępować, bo odsunął się od Eleonory i zmienił temat na
bar¬dziej neutralny.
- Na Wielkanoc cała rodzina zjeżdża do Grattin¬gly. Przypuszczam, że my tam nie pojedziemy.
Ara¬bella jest za mała na taką wyprawę.
Poczuła nagły przypływ złości. Jak zwykle, udawał, że zastosuje się do jej życzeń, jednak zakładał,
że ostatnie słowo i tak będzie należało do niego.
- Decyduj za siebie - odparła. - Nie wiem, czy wy¬biorę się tam z Arabellą. Później dam ci znać, co
po¬stanowiłam.
Pobladł. Wyglądał, jakby zamierzał coś powie¬dzieć, ale po chwili zastanowienia wyszedł,
zamyka¬jąc za sobą cicho drzwi.
Eleonora leżała na łóżku. Była bardzo nieszczęśliwa.

Rozdział XVI

Tej nocy wstawała do dziecka dwukrotnie, toteż następnego ranka spała dłużej niż zwykle. Gdy
się obudziła, lenny przyniosła jej kakao i list od Ni¬cholasa.

Droga Eleonoro,
Nie chciałbym, abyś pomyślała, że wyjechałem bez słowa, gdyż żywię do Ciebie urazę•
Pomyśla¬.łem jedynie, że kolejne pożegnanie niczego by nie zmieniło. Wiesz, czego pragnę, i
wiesz również, że nie jestem nieomylny. Najbardziej zależy mi na tym, abyś już nigdy przeze mnie
nie cierpiała.
Proszę, nie spiesz się z decyzją, kochanie. Od te¬go zależy Twoje szczęście. Zapewniam Cię, że
jeśli pozwolisz mi wrócić, już nigdy Cię nie zawiodę•Obiecuję

background image

Nichlas

Eleonora doskonale wiedziała, że nie potrzebuje więcej czasu. Gdyby poczekał z wyjazdem, może
po¬prosiłaby go, żeby został? Kochała go miłością, któ¬ra wybaczała o wiele większe grzechy.
Kochała jego pojaśniałe od słońca włosy, jego złociste roześmiane oczy, w których tak często
gościły figlarne ogni ki. Kochała jego piękne ciało.
Ach, to ciało! Wydawało jej się, że upłynęły wieki całe od chwili, gdy leżał obok niej nagi, a ona go
od, trąciła. Tak, gdyby nie wyjechał, nie pozwoliłaby mu odejść. Wiedział o tym, dlatego wymknął
się o świcie, bez pożegnania. Chciał obronić ją przed nią samą.
Peter, Amy i Francis również wybierali się w dro¬gę powrotną• Zarówno Amy, jak i Francis
próbowa¬li występować w obronie Nicholasa, ale odmówiła rozmowy na ten temat. Nie dała nic po
sobie poznać, jednak musieli zauważyć jej dobry nastrój, bo wyglą¬dali na szczęśliwych.
Eleonora też była szczęśliwa. Trzy tygodnie to nie tak długo. Jedynie Francis wydawał się czymś
zatro¬skany i zanim wsiadł do powozu, powiedział: - Dbaj o siebie, Eleonoro.
Uśmiechnęła się do niego szeroko.
- Obiecuję.
Kiedy pogoda się poprawi, wybierzemy się do Grattingley, a stamtąd już niedaleko do ciebie.
Zrozumiał, co oznaczało owo "my" i z ulgą od¬parł:
- Już nie mogę się doczekać.
Jedynie panna Hurstman pochwalała postępowa¬nie Eleonory.
- Był zbyt pewny siebie, moje dziecko. Nic mu się nie stanie, jeśli trochę poczeka. Ale na twoim
miej¬scu nie przeciągałabym struny.
Eleonora zarumieniła się.
- Nie zamierzam.
- Zastanawiam się, dlaczego wyjechał o świcie, skoro mógł zabrać się z nimi. Coś czuję, że
niedługo też cię opuszczę. Wrócę do domu w samą porę, aby zająć się ogrodem. Muszę ci jeszcze
powiedzieć - do¬dała, otwierając książkę - że jeśli chcesz wiedzieć, co naprawdę myśli twój mąż,
patrz na jego ręce, nie na twarz.
- Nie rozumiem.
_ Mężczyzn czasami zdradzają ich dłonie. Zeszłego wieczora o mało nie złamał nóżki od kieliszka,
a czasami tak mocno zaciskał pięści, że stawały się prawie białe. Za to głos nawet mu nie drgnął.
*
Eleonora miała co robić przez te trzy tygodnie.
Przede wszystkim musiała nauczyć się, jak zajmować się swoją córką i jak prowadzić dom. W
wolnych chwilach dużo spacerowała, co miało korzystny wpływ na jej samopoczucie i figurę, a
wieczorami czytała lub zajmowała się robótkami ręcznymi. Lam¬pa naftowa w jej pokoju paliła się
do późna w nocy.
Starczało jej również czasu na wspominki. Rozmy¬ślała o ich pierwszej wspólnej nocy i o tym, jaki
był wtedy dla niej miły. Przypomniała jej się również noc, kiedy się kochali. Uwiódł ją• Nie
wiedziała, co się z nią wtedy działo. Zarumieniła się na myśl, że znowu miałaby z nim dzielić łoże.
Jak by się wtedy zachowała? Stchórzyłaby? Czy zdołałaby zaspokoić mężczyznę, który miał do
czynienia z o wiele bar¬dziej doświadczonymi kobietami? Przypomniała so¬bie ten wieczór, gdy
siedziała z Francisem w biblio¬tece, a Nicholas przyszedł tam za nimi. Pragnął jej wtedy. A dzień,
kiedy dał jej klucz do sejfu? Teraz wiedziała, że obawiał się wtedy o własne życie.
Tyle wydarzeń, połączonych ze sobą niczym perły w naszyjniku.
Minęły cztery dni od wyjazdu Nicholasa, gdy przy-
jechał goniec z Londynu. Przestraszyła się, bo myśla¬ła, że Nicholas miał jakiś wypadek, ale
okazało się, że przybysz miał dla niej dwa prezenty: srebrną grze¬chotkę dla dziecka oraz szczelnie
zapakowaną czerwoną różę - dla niej. Dołączony do niej bilecik %11 wierał tylko dwa słowa: "Na
odwagę".
Panna Hurstman nie mogła odmówić sobie ci roll nej uszczypliwości: - Słyszałam o roziskrzonyrll
oczach, ale nie przypuszczałam, że to zjawisko w stępuje w przyrodzie.

background image

Cztery dni później pod dom zajechał powóz. W siadła z niego starsza, pulchna niewiasta.
- Dzień dobry, pani Delaney - przywitała siC(.
Niania lub pani Pitman, jeśli pani woli. Powiedziano mi, że pani mnie potrzebuje. Nie obraziłabym
si<;, gdybym mogła ponownie zająć się jakimś dzieckiem.
Eleonora z miejsca polubiła staruszkę.
- Pani jest nianią Nicholasa ? - spytała. - Miło mi pn¬nią poznać. Rzeczywiście jest nam pani tutaj
potrzebn<l. - Cała przyjemność po mojej stronie - odparli! niania, wchodząc do domu. - Proszę
mnie zaprowa¬dzić do dziecka.
Zaprowadziła gościa na górę, gdzie niania prze¬prowadziła drobiazgową inspekcję pokoju
dziecin¬nego. Bardzo pochlebnie wyrażała się o lenny.
- lak na osobę, która nie ma doświadczenia, pora¬dziłaś sobie znakomicie - pochwaliła.
Spojrzała na Arabellę, która się obudziła i ssała teraz z upodobaniem swoją piąstkę.
- Zdrowe dziecko. Ma pogodne usposobienie, zu¬pełnie jak jej ojciec.
Później, gdy siedziały przy filiżance herbaty, sta¬ruszka popatrzyła mądrymi, niebieskimi oczami
na Eleonorę i powiedziała: - Panicz Nicky nie wyglą¬dał zbyt dobrze. Co mu dolega?
- A czy coś mu dolega? - odpowiedziała pytaniem Eleonora.
- Nie, zdrów jak zwykle, tylko jakiś taki markotny i umęczony do nas przyjechał. Nigdy go jeszcze
takiego nie widziałam. Co innego jego brat. Zona mu¬si dbać o męża, moje dziecko. Nie
rozumiem, dlacze¬go pozwoliłaś, aby w takim stanie wyruszył w kolej¬ną, długą i męczącą podróż.
Wystarczyło posłać mi wiadomość.
- Chciał się zobaczyć z bratem - skłamała Eleono¬ra. - Poza tym wydawało mi się, że nic mu nie
jest.
Niania pokręciła głową z dezaprobatą. - Dobra żona powinna wiedzieć, a nie powinno jej się
wyda¬wać, że wie - wyjaśniła i już nieco łagodniejszym to¬nem dodała: - Nie przejmuj się, moje
dziecko. Ty też nie byłaś wtedy w najlepszej formie. Niektóre kobie¬ty po porodzie zachowują się
bardzo dziwnie. Ale te¬raz wszystko zapewne wróciło do normy i kiedy Ni¬cholas przyjedzie,
zajmiesz się nim jak należy.
Eleonora potulnie obiecała, że zrobi wszystko, co w Jej mocy.
Stosunki z nianią układały się doskonale. Niania nie rywalizowała z Eleonorą o względy dziecka,
co mogło być spowodowane tym, że zajmowała się nim tymczasowo, i bardzo chętnie opowiadała o
bliźnia¬kach. Eleonora mogłaby tego słuchać godzinami.
- Śliczne z nich były dzieci - powiedziała któregoś dnia do zajętej karmieniem Eleonory. - Dwa
różne charaktery. Panicz Nicholas miał pogodne usposo¬bienie, ale gdy czegoś chciał, darł się
wniebogłosy. J ego brat był spokojniejszy i cichutko popłakiwał. Od urodzenia przysługiwał mu
tytuł lorda Blakelan¬da, ale pan kazał nam zwracać się do chłopców po imieniu, bo nie chciał
chyba wyróżniać żadnego z synów.
- Byli grzeczni?
- Jak to chłopcy. - Zaśmiała się. - Lubili łobuzować. Zwłaszcza panicz Nicky. Wplątywał siebie i
bra¬ta w różne kłopoty, ale trzeba mu przyznać, zazwyczaj potrafił z tych kłopotów wybrnąć.
Panicz Ki I chodził za bratem jak cień, a kiedy nudziły mu si\' wspólne psoty, zaszywał się z
książką lub ćwiczył gl\' na flecie. Nasz pan hrabia jest bardzo muzykalny. W Grattingley mamy
nawet małą orkiestrę. Kiedy nie ma gości, pan każe im czasami grać dla służby. Ślicznie grają.
- Nicholas uwielbia książki - powiedziała Eleono¬ra, gdyż odniosła wrażenie, że niania
przedstawiła go jako filistra.
- O, nauka szła mu gładko. On książki pochłanial, podczas gdy panicz Kit się za nimi chował.
Eleonora pomyślała, że to bardzo trafne spostrze¬zenIe.
- Ich ojciec nigdy panicza Kita nie rozumiał - opo¬wiadała przy innej okazji niania. - Złościł się na
nie¬go, że we wszystkim naśladuje brata. Kiedy chłopcy skończyli dziesięć lat, pan kazał
wszystkim tytułować panicza Kita lordem Blakelandem i zwracać się do niego "milordzie", ale i tak
niczego to nie zmieni¬ło. Czuwałam przy panu, kiedy zbliżał się jego ko¬niec. Rozmawiał ze mną.
Któregoś dnia powiedział:
"Gdybym wiedział, zamieniłbym ich". Biedny Kit _ powiedziała.

background image

Bez wątpienia obaj bracia skorzystaliby na tej wy_ mianie. Nicholas nie przywiązywał wagi do
tytułu, za to lord Stainbridge chętnie pozbyłby się ciężaru odpowiedzialności.
- Niedługo potem stary hrabia wezwał synów do siebie. Każdego z osobna. Byłam przy tym, pan
dosłownie gasł w oczach. Najpierw zawołał panicza Kita. Powiedział synowi, żeby trzymał pieczę
nad pieniędzmi panicza Nicky'ego i w razie czego przykrócił mu cugli. Później poprosił panicza
Nic¬ky'ego. Przykazał mu trzymać się od brata z daleka, tak aby świeżo upieczony hrabia mógł
wreszcie sta¬nąć na własnych nogach. Przypuszczam, że mu się to w końcu udało.
Nie sądziła, że relacje między bliźniakami mogły być tak pogmatwane. Zastanawiała się, ile w tym
wi¬ny ingerującego we wszystko ojca. Odmówiła krótką modlitwę, prosząc Boga o to, żeby nie
obdarował jej bliźniętami, zwłaszcza dwoma chłopcami, z których jeden dziedziczyłby tytuł.
Po dziesięciu dniach od wyjazdu Nicholas przysłał Eleonorze kolejne prezenty. Tym razem dostała
piękną siwą klacz oraz elegancką niebieską suknię od madame Augustine. Pobiegła czym prędzej
na górę, przebrała się w nową suknię, po czym wziꬳa konia za uzdę i poszła na spacer. Dawno nie
jeź¬dziła konno, dlatego wszystkiego będzie musiała się nauczyć od nowa. Nazwała swoją klacz
Perła.
Trzy dni później pod dom zajechał powóz. Eleono¬rze serce przez chwilę szybciej zabiło, ale nie
robiła sobie zbyt dużych nadziei, wiedziała bowiem, że Ni¬cholas nie złamałby danego słowa i nie
przyjechałby przed upływem trzech tygodni.
Drzwi powozu otworzyły się i jej oczom ukazał się lord Stainbridge.
_ Dobrze wyglądasz, Eleonoro - powiedział, taksując ją wzrokiem. - Gratuluję dziecka i bardzo się
cieszę. Nick nie był zachwycony moim wyjazdem do ciebie, ale co tam, w końcu to moja pierwsza
sio¬strzenica. Nie mogłem się doczekać.
_ Nie widzę powodu, dla którego miałbyś nie przy¬jeżdżać. - Eleonora starała się zapomnieć o
dawnej urazie, ale nie mogła powiedzieć, że ucieszyła się z tych odwiedzin. - Nickowi zapewne
chodziło o to, że skoro niedługo wszyscy spotkamy się na Wielka¬noc w Grattingley ...
- Przyjedziecie do Grattingley? - spytał wyraźnie ucieszony. - Nick miał wątpliwości. Mogę ją
zobaczyć?
Eleonora poprosiła, aby przyniesiono dziecko.
- Dziękuję za nianię. To prawdziwy skarb. Czy Ni¬cholas wyjechał do Londynu?
- Tak. Tak myślę, choć z Nickiem nigdy nic nie wiadomo. Zdaje się, że regent chciał mu osobiście
podziękować za zasługi. Nieoficjalnie, rzecz jasna. I pomyśleć, że Napoleon mógł wrócić ...
Z tego, co mówił wynikało, że niewielu ludzi wie¬działo o szczegółach całej sprawy. Zastanawiała
się, czy rząd też wiedział. Najważniejsze, że wszystko do¬brze się skończyło i pieniądze trafiły do
madame Bellaire, a nie do spiskowców.
Lord Stainbridge rozglądał się dookoła.
- Nie zdawałem sobie sprawy, że Nicholas napraw¬dę kupił tę posiadłość. Myślałem, że może
Middle¬thorpe jest jej właścicielem. Ładny dom - przyznał niechętnie. - Tylko trochę mały. Dziwię
się, że nie przyjechałaś do Grattingly. Zaopiekowałbym się tobą.
Lord Stainbridge zachowywał się, jakby stracił pa¬mięć. Zastanawiała się, czy zapomniał również,
że Arabella może być jego córką. Wprawdzie przyszła na świat dwa tygodnie po terminie, ale pani
Stongel¬ly zapewniała, że to o niczym nie świadczy i równie dobrze mogła urodzić się o dwa
tygodnie za wcze¬śnie. Eleonora dziękowała Nicholasowi za to, że na¬legał na noc poślubną, bo
dzięki temu mógł uznać Arabellę za swoje dziecko.
- Tu jest nasz dom - odparła i pomyślała, że skoro lord Stainbridge wymazał nieprzyjemną
przeszłość z pamięci, ona może zrobić to samo.
Oboje odetchnęli z ulgą, gdy wreszcie nadeszła niania z dzieckiem. Lord Stainbridge patrzył na
Ara¬bellę z niekłamanym zachwytem.
Wyjechał po trzech dniach. Tym razem powstrzy¬mywał się od ciągłego krytykowania Nicholasa,
toteż Eleonora, powściągając się w okazywaniu mu nie¬chęci, zniosła tę wizytę nadspodziewanie
dobrze.
Do powrotu Nicholasa zostało pięć dni. Wydawa¬łoby się, że to krótko, jednak czas dłużył jej się
niemi¬łosiernie. Gdy następnego dnia usłyszała stukot kół na podjeździe, rzuciła się z nadzieją do

background image

drzwi. Nie¬ważne, kto przyjechał, ważne, żeby czymś ją zajął.
Lucien de Vaux wysiadł z powozu, pocałował ją w rękę i rzekł: - Nicholas pozwolił, więc
wstąpiłem. _ Przejechawszy jedyne sto pięćdziesiąt mil - kpi¬ła, ale była zachwycona, że ją
odwiedził.
_ Potrzebowałem kryjówki.
Kiedy siedzieli przy suto zastawionym stole, mar¬kiz jął wyjaśniać: - Spotkałem Nicholasa w
mieście, gdy byłem bliski zamordowania pewnej uroczej dzierlatki, niejakiej Phoebe Swinnamer.
- Dlaczego?
_ Panna Swinnamer zdecydowała się zostać przyszłą księżną Belcraven, a moja matka jej w tym,
delikatnie rzecz ujmując, pomaga. Tak naprawdę to twoja wina. Gdybyś nie porzuciła mnie wtedy
na balu, nie odbił¬bym jej partnerowi i nie rozbudziłbym jej nadziei.
Eleonora przypomniała sobie tamten wieczór.
- Nie mogłam odmówić mężowi.
_ Dobrze by mu to zrobiło. W każdym razie od tamtej pory dziewczę i jej matka polują na mnie.
Moja matka zaprosiła je nawet do Belcraven na Boże Narodzenie.
_ Jesteś jej jedynym synem. Nic dziwnego, że twojej matce zależy, abyś postarał się o potomka.
Wzruszył ramionami.
- Wywiążę się z tego obo¬wiązku. W naszej rodzinie od ponad dwustu lat tytuł przechodzi z ojca na
syna. O dziwo, mój ojciec nie nakłania mnie do małżeństwa. W odróżnieniu od matki ...
- Nie odpowiada ci ta dziewczyna? To prawdziwa piękność.
Uśmiechał się gorzko. - Byłaby ozdobą korony, nieprawdaż? - spytał i nałożył sobie na talerz
kolej¬ną porcję mięsa. - Zaczynałem się już martwić, że którejś nocy znajdę ją w swoim łóżku.
Dlatego ucie¬kłem.
Eleonora zachichotała. - Wszystko przez to, że je¬steś taki przystojny i bogaty.
- Nic na to nie poradzę. Tytuł książęcy tak działa na młode kobiety. - Spojrzał na nią. - Przywróć mi
wiarę w ród niewieści. Powiedz, że nie uganiałabyś się za mną, gdybyśmy się poznali, zanim
zostałaś mężatką.
Wybuchnęła głośnym śmiechem.
- Zapewniam cię, że nawet przez myśl by mi to nie przeszło. Nie żebyś mi się nie podobał, po
prostu za wysokie progi na lisie nogi. Byłbyś poza moim za¬SIęgIem.
- W takim razie może powinienem poszukać ko¬biety, która uważa, że jestem poza jej zasięgiem.
Do tych z mojej sfery jakoś nie mam szczęścia. Wydaje mi się, że gustuję w zwyczajnych
kobietach. Nie, to niewłaściwe słowo. W kobietach takich jak ty.
Eleonora spłoniła się i powiedziała:
- Markizie, jestem wzruszona.
- W kobiecie - kontynuował - która mówi, co my¬śli i patrzy mężczyźnie prosto w oczy. Blanche
taka jest. - Spojrzał na nią z szelmowskim błyskiem w oku. - Wyrzucisz mnie teraz?
- Nic z tych rzeczy - odparła, po czym dodała po¬nuro: - Znam się na kochankach.
Pochylił się i ujął jej dłoń. - Nie masz o tym poję¬cia. Prawdziwa kochanka jest jak żona. Jest przy
ja-ciółką i powierniczką, a związek z nią to coś więcej niż porywy namiętności. Nie mnie oceniać
postępo¬wanie Nicholasa, ale madame Bellaire nie dostała od niego nic prócz jego ciała.
Ścisnęła mocniej dłoń Luciena. - Dziękuję - powiedziała.
_ I nie sprawiało mu to żadnej przyjemności - dodał. Spojrzała na niego zdziwiona. - Myślałam, że
mężczyzna zawsze znajduje w tym przyjemność ...
Odwrócił wzrok w milczeniu.
- Mówiłaś kiedyś, że poznałaś lorda Deverila - odezwał się po chwili.
Eleonora wzdrygnęła się i skinęła potakująco głową•
_ Teresa Bellaire bardzo go przypomina. Madame nadrabia urodą, ale pod tą fasadą kryje się bardzo
brzydkie wnętrze.
_ Mimo to Nicholas wdał się z nią kiedyś w pło-mienny romans.
_ Bo to szalenie romansowa kobieta - wyjaśnił.
Roześmiali się, jednak Eleonora uznała, że pora wrócić do poprzedniego tematu rozmowy.

background image

_ A więc, skoro i tak zamierzasz się któregoś dnia ożenić, dlaczego uciekłeś przed Phoebe
Swinnamer? Czym cię zraziła? Twoi rodzice są jej przychylni.
Zamyślił się•
_ Jest ładna i wie o tym aż za dobrze. Zawsze ubrana jak spod igły, do tego nienaganna fryzura i
zestaw wystudiowanych póz. Nie ma lustra, obok którego przeszłaby obojętnie.
- Może jest nerwowa?
_ Nerwowa? To niezdolna do jakichkolwiek emocji piękna lalka. Miałem ochotę pocałować ją dla
żartu, żeby sprawdzić, czy straci panowanie nad so¬bą. Myślisz, że o to jej chodziło? - Roześmiał
się• ¬Rozumiesz teraz, dlaczego uciekłem.
- Tak. Gdybyś ją pocałował, w ciągu godziny ogło¬szono by wasze zaręczyny.
- Chciałbym czegoś więcej, Elenoro. Ty i Nicholas to macie.
- My? - Eleonora poczerwieniała. - My nic nie mamy.
- Nonsens. Złościłem się na niego, bo czułem się jak ktoś, kto przygląda się wylewaniu atramentu
na bezcenny obraz. Wtedy jeszcze niczego nie rozu¬miałem. Myślę, że on odbierał to tak samo.
Mimo wszystko była między wami jakaś magia. Widzę ją te¬raz w twoich oczach.
Wstał od stołu - przystojny, bogaty, dziedzic jed¬nego z najznamienitszych tytułów w Anglii, a
mimo to nieszczęśliwy.
- Moich rodziców niewiele ze sobą łączy .. Każde z nich ma swoje własne życie i zwykle widują się
tyl¬ko na oficjalnych uroczystościach lub wcześniej umówionych spotkaniach. Zostali wyswatani i
nigdy nie byli sobie bliscy. Aż dziw bierze, że udało im się spłodzić pięcioro potomstwa. - Spojrzał
na nią gniewnie. - Dla czegoś takiego mam zrezygnować z Blanche, najlepszej rzeczy, jaka mi się
przytrafiła w życiu?
Eleonora wzruszyła bezradnie ramionami. - Czy wszyscy mężczyźni po ślubie porzucają swe
kochanki? - Nie. Dobry Boże, Eleonoro, nie powinniśmy rozmawiać o takich rzeczach!
Uśmiechnęła się.
- Potrzebujesz porozmawiać, a ja nie jestem oderwanym od rzeczywistości delikat¬nym
kwiatuszkiem.
Usiadł przy niej.
- Blanche jest jak żona. Nie mógłbym zmienić naszego związku w jakiś ohydny, potajemny romans,
ale nie mógłbym też obnosić się z nim przed moją prawdziwą żoną. Zresztą Blanche nigdy by się na
coś takiego nie zgodziła. Mój ślub to nasz koniec i oboje o tym doskonale wiemy.
- W takim razie może powinieneś ożenić się z Blanche.
Roześmiał się szczerze ubawiony. - Ją też by to rozśmieszyło. Miałbym poślubić córkę rzeźnika z
Manchesteru, znaną kurtyzanę? Mój ojciec umie¬ściłby mnie w domu dla obłąkanych. Ale to nie
taka znowu straszna tragedia. Blanche nie jest miłością mego życia i doskonale o tym wie.
Jakkolwiek by to uczucie nazwać, tak naprawdę nigdy nie byłem zako¬chany.
Westchnęła. - Bywa, że miłość jest jak przykra do¬legliwość.
- Każdego to prędzej czy później dopada. - Pokrę¬cił głową. - Nie zdawałem sobie sprawy, że
potrze¬buję rozmowy, za to Nick domyślał się, czego mi trzeba, dlatego przysłał mnie do ciebie.
- Tak - powiedziała ponurym głosem. - Nick po¬trafi czytać w myślach.
- Pozwolisz mu wrócić, prawda? - spytał zaniepo¬kojony.
- Oczywiście. - Westchnęła. - Czasami żałuję, że nie mogę zedrzeć z niego maski, pod którą skrywa
swoje prawdziwe oblicze. Chciałabym wiedzieć, jaki jest naprawdę.
- Dowiesz się - odparł. - To dlatego miłość tak boli.
Lucien zabawił u niej dwa dni, po czym z nadzie¬ją, że uda mu się uniknąć spotkania z rodzicami i
Phoebe Swinnamer, pojechał prosto do Melton, gdzie rozpoczynał się właśnie sezon myśliwski. Do
powrotu Nicholasa pozostał jeden dzień i choć Eleonora nie wiedziała, czego się po tym spotkaniu
spodziewać, nie mogła się doczekać, kiedy rzuci mu się w ramiona.
Następnego ranka obudziła się ożywiona i niespo¬kojna. Po paru godzinach była już tak
roztrzęsiona, że panna Hurstman zaczynała tracić do niej cierpli¬wość.
- Kiedy mogę się go spodziewać, Arabello? Rano?
- Wątpię. Nie wiem, skąd musiałby jechać, żeby

background image

dotrzeć tu na rano.
- Ostatnim razem przyjechał rano - powiedziała Eleonora, marszcząc brwi.
- Jechał nocą, co nawet w czasie pełni jest karko¬łomnym wyczynem. Teraz mamy nów, więc
nawet gdyby chciał, nie mógłby wyruszyć w drogę.
Mógł zatrzymać się gdzieś nieopodal, a rano zja¬wić się u mnie, pomyślała rozgniewana. - Po
połu¬dniu, w takim razie - powiedziała.
- Czemu nie - odparła panna Hurstman dziarsko.
- Ale pamiętaj, że kazałaś mu wrócić nie wcześniej niż za trzy tygodnie, co oznacza, że może się tu
zja¬wić dzisiaj lub w bliżej nieokreślonej przyszłości.
Eleonora pobladła.
- Nie zrobiłby tego!
- Mógłby tak zrobić, czemu nie? - Spojrzała na Eleonorę ze złością. - Mój Boże, nie znam się na
mężczyznach, ale jeśli oczekujesz, że będzie się przed tobą płaszczył, na pewno go stracisz.
- Sama mówiłaś, że powinien zabiegać o moje względy - oburzyła się Eleonora.
- Owszem, tylko może mi powiesz, jak ma to robić z drugiego końca kraju? Umywam od tego ręce
¬oznajmiła i wyszła.
Po obiedzie, w czasie którego ciągle sobie dogry¬zały, Eleonora siedziała samotnie w salonie.
Miała na sobie suknię ze złotego aksamitu, a do tego bursz¬tynowy naszyjnik i bransoletkę.
Postanowiła, że nie będzie płakać. Gdyby mu na niej naprawdę zależało, przyjechałby tak szybko,
jak to tylko możliwe.
Jak powinna postąpić, gdyby pojawił się jutro albo pojutrze? Pogodzić się z tym i podziękować?
Zła i zdenerwowana zaczęła przemierzać pokój tam i z powrotem. Och, nie. Jeśli już teraz zaczy¬na
kombinować, to co będzie później.
- Co cię tak rozzłościło? - spytał stojący w drzwiach Nicholas.
Rzuciła się w jego stronę•
- Gdzie byłeś?
_ Jechałem do ciebie - odparł ostrożnie, ale po chwi¬li jego twarz rozjaśnił uśmiech. - Wyglądasz
jak tygrys szykujący się do skoku. Wyglądasz cudownie.
Usiadła, z trudem powstrzymując chęć odpowie¬dzenia na jego uśmiech. - Jesteś okropny.
Specjalnie przyjechałeś tak późno, bo wiedziałeś, że doprowa¬dzisz mnie tym do szału!
_ Dopiero dziewiąta - odparł, przestając się uśmiechać. Opanowany jak zwykle.
Eleonora przypomniała sobie radę panny Hurst¬man i spojrzała na dłonie Nicholasa; ściskał w nich
jak w imadle parę jasnobrązowych, skórzanych ręka¬wiczek.
_ Ach, tak - powiedziała już nieco spokojniej, ale ozięble. - Czekałam jedyne dwadzieścia jeden
go¬dzin, ale to betka, równie dobrze mogłeś zjawić się na minutę przed północą•
Przyglądając się jej bacznie, jakby rzeczywiście by¬ła rozjuszonym tygrysem, wszedł do środka i
za¬mknął za sobą drzwi, a następnie przysunął krzesło blisko niej i usiadł.
_ O ile mi wiadomo, nadal chodzisz wcześnie spać.
Eleonora znieruchomiała.
- Ty naprawdę przyje¬chałeś najpóźniej, jak się tylko dało!
- Ja też mam swoją dumę. - Uśmiechał się smut¬no. - Nie spodziewałaś się, że tak zrobię?
Westchnęła. - Nie, ale panna Hurstman to przewi. działa. Może powinieneś był z nią się ożenić.
- Interesujący pomysł - odparł z dziwnym uśmie¬chem - ale ożeniłem się z tobą.
- W tym cały kłopot, prawda? - powiedziała z go. ryczą w głosie. - Nie możesz się ze mną rozstać,
więc musisz robić dobrą minę do złej gry i wykorzystać to najlepiej jak się da. Dziękuję bardzo, ale
jakieś nędz¬ne ochłapy już mi nie wystarczą!
W jednej chwili znalazł się przy niej, chwycił ją mocno i poderwał z siedzenia.
- Co my wyprawiamy, Eleonoro? Mój Boże, chciałem dobrze, a chyba wszystko popsułem.
- No tak - syknęła z bólu - plan się nie powiódł, więc nie trzeba już zachowywać tej osławionej
po¬wściągliwości! Czy znowu zostanę zgwałcona?
Opuścił bezradnie ręce; wydawały się ciężkie jak z kamienia. Zapadła grobowa cisza. Eleonora bała
się nawet oddychać, żeby jej nie zmącić. Powolnym krokiem podszedł do swojego miejsca i usiadł.

background image

Co ja najlepszego zrobiłam? - powtarzała w kółko w myślach. Opadła na krzesło i siedziała tak z
dłoń¬mi na ustach, patrząc na niego z obawą.
W jego oczach nie dostrzegła niczego poza skupie¬niem; ani śladu gniewu czy odrazy.
- Eleonoro, zacznijmy od początku. Przyjechałem późno, za co cię gorąco przepraszam. Nie jestem
na¬wet pewien, czy zrobiłem to naumyślnie, ale nie spóź¬niłem się ani minuty. Od chwili, kiedy
powiedziałaś, że mam wyjechać, minęły dokładnie trzy tygodnie. Zastanawiałem się wprawdzie,
czy nie należałoby przyjechać po trzech tygodniach, licząc od dnia moje¬go wyjazdu, ale to chyba
nie byłby dobry pomysł.
- Nie, to nie byłby dobry pomysł - przyznała sła¬bym głosem.
- Uważam, że to nie jest odpowiednia pora na prowa¬dzenie wyrafinowanych gierek, dlatego
spytam wprosi: mam zostać czy wolałabyś, żebym sobie poszedł?
Był taki chłodny, taki rozsądny. Przypomniała so¬bie, jak mówiła Lucienowi, że chciałaby poznać
Ni¬cholasa takiego, jaki jest naprawdę. Czy w tym, co usłyszała krył się prawdziwy Nicholas?
- Kochasz mnie? - spytała. Poczerwieniał i zaśmiał się nerwowo.
- Czy cię kocham? Tak bardzo, że aż słów mi brak, aby to wyrazić. Jak myślisz, dlaczego tak się
stara¬łem, żeby cię odzyskać?
- Ale ty mnie nigdy nie straciłeś. Sądziłam, że chciałeś ratować nasze małżeństwo.
Pokręcił głową.
- A ja uważałem cię za mądrą ko¬bietę. Eleonoro, Eleonoro ... - Zmarszczył brwi i za¬milkł na
chwilę. - Wszystkie te wyświechtane czu¬łostki są żałosne. Jesteś moim życiem, Eleonoro, a w
porównaniu z tobą pozostałe kobiety są jak gip¬sowe kukły ... Mogę cię już dotknąć?
Wpatrywała się w niego cudownie szczęśliwa ... i zdziwiona.
- Słucham ... ? Och! - jęknęła i rzuciła mu się w ra¬mlona.
Całowali się z początku nieporadnie i zachłannie, a potem długo i namiętnie. Gdy już się sobą
nacie¬szyli, wziął ją za rękę i zaprowadził na sofę. Usiadł obok i pieszcząc jej ucho, szeptał:
- Mam przez to rozumieć, że nadal mogę uważać się za twego męża? A może chcesz mieć ze mną
tylko romans?
Zaśmiała się.
- Hm, co by tu wybrać?
- I to, i to - podpowiedział. - Będziemy mieć ro¬mans, jakiego nie przeżyli jeszcze żadni
małżonkowie.
Eleonora westchnęła z zadowoleniem.
- Zastana¬wiam się, za co mnie kochasz. Jestem taka przeciętna.
- Prosisz o komplementy, mój skarbie? Jesteś in¬teligentna, mądra, odważna, wielkoduszna oraz,
dzięki Bogu, masz poczucie humoru. Dla mnie jesteś najpiękniejszą, najbardziej fascynującą
kobietą na świecie - wyznał, a następnie zręcznym ruchem rozpiął górę jej sukni i począł składać na
jej szyi cie¬płe, delikatne pocałunki.
- Nie sposób wyrazić tego słowami - rzekł łagod¬nie, patrząc jej w oczy. - Jesteś częścią mnie. A
teraz - zażądał, całując ją w nos - musisz powiedzieć, za co ty mnie kochasz. - O ile mnie kochasz.
Nigdy tego od ciebie nie usłyszałem.
Popatrzyła na niego i ku swemu zdziwieniu zoba¬czyła niepewność. Pogłaskała go po policzku.
- Kocham cię od dawna, ale nic w tym dziwnego, bo jesteś tak cudowny, że nie ma kobiety, która
by cię nie pokochała. Domyślam się - dodała, rzucając mu wyzywające spojrzenie - że wiele z nich
nie mo¬gło oprzeć się tej pokusie.
Oczy mu rozbłysły radością i, jak jej się wydawało, namiętnością. Nie zauważyła cienia.skruchy,
gdy się uśmiechnął, usłyszawszy ostatnią uwagę, ale nie dba¬ła o to.
- Czy będziesz zazdrosną i zaborczą żoną? - spy¬tał, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Absolutnie tak.
- W takim razie ja będę zazdrosnym i zaborczym mężem. - Przysunął jej podbródek do swojej
twarzy i przybrał srogą minę. - Na początek przepędzisz tych młodych fircyków, którzy kręcili się
koło ciebie przez cały rok.
- Dobrze. Wiesz, że Lucien mnie odwiedził?

background image

- Miałem nadzieję, że to zrobi. Potrzebował przyjaciółki.
- On potrzebuje żony.
- Zony i przyjaciółki, z tego co wiem ...
Przerwali rozmowę i skupili się na pieszczotach.
Gdy Eleonora odezwała się po jakimś czasie, jej suk¬nia znajdowała się w lekkim nieładzie.
- Twój brat też mnie odwiedził - powiedziała leni¬WIe.
- Naprawdę? - spytał, jednak bardziej od wizyty brata interesowała go koronka, która więziła jej
piersi. - Próbowałem go od tego odwieść. Gdzie za¬kopałaś ciało?
- Byłam dla niego bardzo miła - odparła, nie re¬agując na śmiałe poczynania jego pracowitych
pal¬ców. - Stwierdziłam, że nie powinnam pielęgnować w sobie żalu, a że twój brat nie robił
krytycznych uwag pod twoim adresem, nie miałam kłopotów z okazywaniem mu uprzejmości.
Nicholas zrezygnował z walki z koronką i wsunął dłoń pomiędzy suknię i halkę•
- Właściwie - powiedziała zadyszanym głosem ¬mam do niego jedynie żal o tę rozmowę z tobą o
na¬szym dziecku. Podsłuchałam ją•
Zamarł w bezruchu z ręką na jej pełnej piersi. Za¬stanawiał się przez chwilę nad jej słowami.
- Ach, masz na myśli tę kłótnię. Pamiętam, że dość chłodno mnie wtedy potraktowałaś, ale
myśla¬łem, że to z powodu wyjazdu Amy, że nie czułaś się dobrze w moim towarzystwie.
Zastanawiam się, czym mogliśmy cię tak zdenerwować. Przepraszam, zamierzałem zdenerwować
Kita, nie ciebie. Czasami mnie irytuje.
- Coś okropnego. Rozmawialiście o mnie jak o

klaczy zarodowej! Twój brat przypomniał ci, że

ożeniłeś się ze mną pod przymusem, na co ty odpo¬wiedziałeś - zabrała jego rękę ze swej piersi -
że je¬śli ci się znudzę, może sobie mnie wziąć!
- Niemożliwe.
- Tak powiedziałeś. Wryło mi się to głęboko w pa-
mięć.
- Dobry Boże! - powiedział i ku jej zaskoczeniu parsknął śmiechem.
Eleonora zeskoczyła z jego kolan. - To nie jest śmieszne.
- Oczywiście, że nie - ukrył twarz w dłoniach - ale
lepiej się z tego śmiać, niż płakać. - Wstał i dodał: ¬Dziwię się, że po tym wszystkim chcesz mieć
ze mną do czynienia. A tak z ciekawości spytam - powie¬dział, biorąc ją w ramiona - co byś
zrobiła, gdybym cię wtedy zapakował jak prezent i wysłał do Kita?
Spojrzała na niego srogo. - Zamordowałabym cię, a gdyby mi to uszło na sucho, dalej radziłabym
sobie sama.
- Nie wątpię - przyznał z podziwem. - Opowiedz jak.
Uniosła dumnie głowę. - Nie przywykłam do życia w luksusie. Sama potrafię o siebie zadbać.
- Z dzieckiem i bez pieniędzy? - dopytywał. Uśmiechnęła się. - Mam pieniądze. Poszłam w twoje
ślady. Oszczędzałam, a poza tym, zgodnie z twoim poleceniem, wszystkie rachunki kazałam
wysyłać do ciebie. Jak myślisz, z czego żyłam po two¬im zniknięciu?
Porwał ją do góry i obrócił kilka razy dookoła.
- Eleonoro, jesteś cudowna. Uwielbiam cię. Opadła zdyszana na jego pierś. - A ja uwielbiam
ciebie - wyznała i poważniejszym tonem dodała: ¬Proszę, nie zawiedź mnie. Nie przeżyłabym,
gdybyś mnie zawiódł.
Zanurzył twarz w jej rozsypane włosy.
- Przerażasz mnie, Eleonoro. Jeszcze nigdy nie miałem tylu obowiązków. Mogę ci tylko przysiąc,
że poświęcę się twemu szczęściu. Co mi przypomina o ... - spojrzał na nią groźnie. - Czy mam
dopaść Teresę i wymierzyć jej zasłużoną karę? Coś mi się zdaje, że wiem, dokąd pojechała.
- Na Boga, nie! Mam nadzieję, że nigdy więcej jej już nie zobaczysz.
Uśmiechnął się. - Zapewniam cię, że ta kobieta jest mi zupełnie obojętna.
- Świetnie. A co z moim bratem? Wiesz, co się z nim dzieje?
- Wyjechał do Włoch. Mam nadzieję, że zginie, zanim zdąży wydać pieniądze z pereł.
Eleonora wzdrygnęła się. - Przykro mi z powodu pereł. - Nic dla mnie nie znaczą. - Włożył dłonie
w jej włosy, burząc do końca wyrafinowaną fryzurę. - Oby Arabella miała twoje włosy.

background image

- Wydaje mi się, że ma twoje oczy.
- Albo Kita - powiedział ostrożnie.
- Postanowiłam zapomnieć o tym, że mógłby mieć z nią coś wspólnego.
- Jak wolisz. To kwestia uczciwości i względów praktycznych, jak sądzę.
- To ty wybrałeś życie w zakłamaniu.
- Tak, ale zmieniłem się pod twoim wpływem.
Nie mogła wymyślić żadnej dowcipnej riposty, gdyż rozbudzone jego dotykiem zmysły nie
pozwala¬ły jej się skupić. Patrzył na nią, a jego oczy mówiły o miłości, pożądaniu i namiętności.
Chciałaby, żeby wziął ją do łóżka, ale nie miała odwagi o to poprosić. Zamiast tego spytała:
- Dlaczego twój brat się ze mną nie ożenił?
Spuścił oczy.
- Wystarczyło, że już raz był żonaty. Zresztą kobiety nigdy go nie interesowały.
Znowu wsunął dłoń pod jej suknię. Zakręciło jej się od tego w głowie.
_ Dlaczego mnie zgwałcił? - dopytywała. - To bez sensu. Nie uwierzę, że zrobiłby coś takiego za
kawałek nefrytu.
Znieruchomiał. Z trudem patrzył jej w oczy.
_ Zapomnijmy o tym, Eleonoro. To już przeszłość.
_ Myślałam, że jeśli lepiej go zrozumiem, łatwiej będzie mi go zaakceptować.
- Wątpię - odparł oschle.
Spojrzała na niego podejrzliwie.
- To mi przypo¬mina naszą rozmowę o erotyce. Wtedy też niczego się nie dowiedziałam.
Ujął jej twarz w obie dłonie.
- 0, to znacznie cie¬kawszy temat - rzekł z figlarnym błyskiem w oku.
- W takim razie opowiedz mi o tym.
_ Pomyślałem - wyjaśniał, gdy wyprowadzał ją z sa¬lonu - że najlepiej będzie, jeśli ci to
zaprezentuję.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Beverley Jo Małżeństwo z rozsądku 04 Zakazany owoc(1)
Beverley Jo Małżeństwo z rozsądku 06 Zakazana magia
Beverley Jo Małżeństwo z rozsądku 07 Książe i panna
Beverley Jo Mroczny ryczerz 01 Pan mego serca
Beverley Jo Róże miłości
Beverley Jo Narzeczona markiza
Beverly Rae Wild Things 01 Cougar
Jo Clayton Drinker 01 Drinker Of Souls
Beverley Jo Diabelska intryga
Putney Mary Jo Jedwabna trylogia 01 Orientalny książę
Jo Clayton SQ 01 Shadowplay
Jo Clayton Dancers 01 Dancer s Rise
Beverley Jo Kuszenie losu
Jo Clayton Skeen 01 Skeen s Leap (v1 2)
Beverley Jo Malloren 03 Zakazane zabawy
Jo Clayton Diadem 01 Diadem from the Stars (v2 0)

więcej podobnych podstron