Beverley Jo Róże miłości



Jo Beverley








Róże miłości

















Rozdział I


Drużyna zbrojnych jechała wyboistą, leśną drogą, każdym ciężkim stąpnięciem rozbryzgując błoto na już zabłocone zwierzęta. Znużeni i wyczerpani podróżą, parli naprzód tak niestrudzenie, jak rzeka zmierza do morza.

Opończe całe były w pstrokatych łatach, wiatr hulał przez poszarpane dziury, których nigdy nie zacerowano. Gruba warstwa brudu i błota sprawiała, że trudno było powiedzieć, który to pan, a który sługa, ale dwóch mężczyzn wyraźnie odróżniało się od reszty.

Mieli lepsze konie.

Pod opończami błyskały kolczugi.

Mieli wysłużone miecze u boku, tarcze przytroczone do siodeł, podczas gdy pozostali wyposażeni byli ledwie w łuki lub włócznie.

Szczuplejszy uniósł rękę i wstrzymał konia. Bez zbędnych słów cała ósemka zboczyła w stronę rzeki, by napoić zwierzęta i wypocząć.

Kiedy zsiedli, widać było, że niektórzy kuleją, a jednemu z mężczyzn z prawej ręki został zaledwie kikut.

Na surowym czole przywódcy widać było ślad po oparzeniu, szczękę przecinała blizna, tym wyraźniejsza, że pozbawiona zarostu.

Mężczyźni najwyraźniej wracali z wojny, a opalone twarze zdradzały, że walczyli na ziemiach dużo gorętszych niż ten północny skrawek Anglii. Na niektórych opończach widać było wyblakły i brudny czerwony znak krzyża.

Powracali z wyprawy w imię Boga. Z krucjaty.

Pewnie widzieli Jordan, w którym ochrzczono Chrystusa, oraz Jeruzalem, gdzie cierpiał i umarł. Zapewne brodzili w rzece krwi, którą spłynęło Święte Miasto, kiedy siłom chrześcijańskim w końcu udało się je zdobyć.

Przywódca zsiadł z konia, zsunął kaptur z głowy i strząsnął wilgotne, zmierzwione włosy. Natura nie obdarzyła go potężną posturą, ale ciało stanowiło rzeźbę mięśni. Spod gęstych brwi wyzierały ciemne oczy.

Galeran z Heywood zadrżał. Morska bryza owiała spocony kark, ale był to przyjemny angielski chłód. Mężczyzna znajdował się już na angielskiej ziemi i przed zachodem słońca miał być w domu.

Dzień wcześniej w Stockton powitała ich mżawka, a jego trzęsący się z zimna towarzysz, Raoul de Jouray, zdumiewał się, jak można tak podłą pogodę nazywać latem. Galeranowi aura całkowicie odpowiadała. Ileż razy w ciągu ostatnich dwóch lat przejmował go strach, że już nigdy nie poczuje rosy o poranku, nie dotknie skutego lodem morza i nie zobaczy soczystej zieleni, zawdzięczanej wilgotnemu klimatowi.

Sądził, że umrze w skwarze Orientu.

Mogli spędzić noc w Stockton. Mogli zostać tam i rok, nie płacąc za nocleg i wyżywienie, bo same opowieści o przygodach w Ziemi Świętej z pewnością wystarczyłyby za zapłatę. Pośpiech Galerana, by jak najszybciej znaleźć się w domu, sprawił, że byli pierwszymi powracającymi z wyprawy krzyżowej, jakich widziano w tej okolicy.

Galeran zatrzymał się w porcie tylko po to, by kupić konie, po czym kazał ruszyć w drogę.

Do domu, do Jehanne, ukochanej żony.

I do syna, którego nigdy nie widział. Dziecka urodzonego dziewięć miesięcy po tym, jak wyruszył do Jeruzalem. To syn był powodem, dla którego Galeran wybrał się na krucjatę i tam pozostał, nawet gdy przelana krew przyprawiała go o mdłości. Poszedł na wyprawę, by wymodlić dziecko, a Bóg w swej miłości okazał się bardzo hojny.

Jehanne nadała dziecku imię Galeran, ale w swoim pierwszym liście napisała, że będzie go nazywać Gallot, przynajmniej póki nie dorośnie. Gallot został poczęty podczas ich ostatniej wspólnej nocy, już po tym, gdy jego ojciec ślubował podjąć krzyż i uwolnić Święte Miasto od niewiernych, choćby miał zginąć w jego obronie.

Gallot, jego pierworodny, miał teraz osiemnaście miesięcy. Już pewnie chodził, a wciąż nie zna swojego ojca. Poświęcenie miało gorzki smak, ale było konieczne. Chrystus nigdy nie twierdził, że jarzmo będzie łatwe do udźwignięcia.

Dopiero gdy jeden z jego ludzi, sierżant John Redbeard, rzucił się w las za błądzącym koniem, Galeran uświadomił sobie, że buja w obłokach zamiast właściwie troszczyć się o swego rumaka. Częściowo była to zasługa zmęczenia - jechali przecież całą noc, ale również tęsknota za domem, za żoną i synem.

Poszedł na krucjatę tylko dlatego, by odwrócić klątwę bezpłodności. Nigdy by mu się nie śniło, że Chrystus tak szybko wynagrodzi jego ofiarę. Boska hojność związała przysięgą lepiej niż żelazne łańcuchy, nie mógł wycofać się z podjętej misji, gdy tak szybko dostał, o co prosił.

Mimo trudów i straconych złudzeń, mimo tęsknoty za domem i obrzydzenia, jakim przejmowała go wojna, Galeran dochował danego słowa. Przez cud, jakim było dziecko Jehanne, walczył do samego, triumfalnego końca, do chwili, gdy siły chrześcijańskie wkroczyły do Jeruzalem.

Jak zwykle, jego duszą owładnęły wspomnienia, napełniając grozą na widok morza krwi i krzyków przerażonych mężczyzn, kobiet i dzieci.

Potrząsnął głową. To było dawno i już się skończyło. Teraz czekała go nagroda - syn w ramionach i szczęśliwa z jego powrotu żona.

Żałował, że nie miał od nich więcej wiadomości, żeby mógł sobie syna lepiej wyobrazić. Ostatni list, który do niego dotarł, został napisany, kiedy mały miał trzy miesiące. Jehanne szczegółowo opisała wygląd i urocze minki, ale pulchny bobas z pewnością należał już do przeszłości, a i same uśmiechy nie były już pewnie powodem do matczynej dumy. Łysą główkę, nad którą tak użalała się Jehanne, na pewno porastały włosy. Ciemne tak jak u ojca? A może jasne jak u matki?

Ciekawe.

Wydawało się, że ojciec powinien to wiedzieć.

List dotarł do niego tuż przed oswobodzeniem Betlejem. Klęcząc w miejscu urodzenia Chrystusa, zdawał sobie sprawę, że radość, którą odczuwa, wynika wyłącznie z faktu, iż są już blisko. Jeszcze tylko kilka dni i ujrzą mury Świętego Miasta. Z Bożą pomocą zdobędą je szybko i misja Galerana zostanie spełniona.

Będzie mógł wrócić do domu.

Tęsknił za domem już od chwili, gdy znalazł się na morzu.

Gallot miał brązowe oczy swojego ojca. Być może odziedziczył też ciemną karnację, w przeciwnym razie nie będzie nigdy w stanie wyruszyć na Południe jak on. Delikatna skóra Jehanne, tak jak skóra wielu towarzyszy Galerana, spaliłaby się w ostrym, południowym słońcu.

Nie będzie dużym dzieckiem, chyba żeby wdał się w dziadków. Ojciec Jehanne był wysoki. Ojciec Galerana także był wielkim mężczyzną i groźnym wojownikiem. Wszyscy synowie odziedziczyli to po nim, wszyscy, oprócz Galerana.

Drobna budowa była pewną przeszkodą u rycerza, ale odpowiedni trening mógł ją zminimalizować, co w przypadku Galerana okazało się słuszne. Drobniejsi mężczyźni byli często bardziej żywotni, a wielcy, muskularni siłacze ginęli z powodu upału, braku wody i pożywienia, nieodłącznie towarzyszącego krucjacie.

- Nie możesz żyć samym powietrzem.

Galeran odwrócił się. Raoul podał mu kawałek pasztetu z baraniny.

- Jedz. Twoja śliczna żona na pewno nie ucieszy się na widok stracha na wróble. - Raoul był potężnym mężczyzną, zdolnym przeżyć wszystko i wszystkich, i to bez uszczerbku na humorze i apetycie,

- Ucieszy się i tak - odpowiedział Galeran. Ugryzł kawałek, zdając sobie sprawę, że jest głodny jak wilk. A siły mu się jeszcze przydadzą. Przynajmniej miał taką nadzieję. W nocy.

Na samą myśl o nocy, łożu i Jehanne poczuł gwałtowny przypływ pożądania.

- Jak daleko jeszcze? - Raoul napił się wina prosto z sakwy, a potem podał ją Galeranowi.

Galeran przechylił i pił, opanowując żądzę, tak jak to robił tysiące razy wcześniej.

- Mniej niż dziesięć mil. Jeśli Bóg pozwoli, będziemy na miejscu przed zapadnięciem zmroku.

Raoul uśmiechnął się szeroko.

- Przy twojej niecierpliwości będziemy jechać dalej i po zmroku. Nie żebym cię winił. Gdybym to ja przysięgał dochować wierności żonie, nic by mnie teraz nie zatrzymało.

- Sama myśl, że mógłbyś przysięgać wierność kobiecie, przyprawia mnie o ból głowy, przyjacielu. A może zainteresowanie tymi sprawami zmniejsza się z upływem czasu.

- Doprawdy?

Galeran roześmiał się.

- Nie.

- Ruszajmy więc. Nie chcemy przecież, żebyś nam tu eksplodował.

Krzyknął na służących, by przygotowali konie do drogi.

Galeran dokończył jedzenie, wdzięczny losowi, że zesłał mu Raoula. Przyjaciel nie był głupi, ale miał dosyć nieskomplikowany pogląd na życie. Walczył jak lew, kiedy sytuacja go do tego zmuszała, ale potem nie kłopotał się tym więcej. Galeran walczył, ale rozpaczał nad każdą śmiercią, zwłaszcza śmiercią niewinnego człowieka.

W Jeruzalem nawet dzieci walczyły na ulicach.

I umierały...

Zmusił się, by o tym nie myśleć. Takie myśli niczemu nie służą.

Raoul jadł, gdy był głodny, pił, gdy był spragniony, i zabawiał się z kobietami, kiedy odczuwał taką potrzebę. Przypominał Galeranowi o jedzeniu i piciu, i stroił sobie żarty z celibatu przyjaciela.

- Wszyscy wiedzą, że to niedobrze, jeśli mężczyzna gromadzi nasienie - zwykł mawiać.

- Mnisi jakoś żyją - odpowiadał w takich sytuacjach Galeran.

- Bóg daje im specjalne błogosławieństwo.

- W takim razie Bóg daje to samo błogosławieństwo rycerzom, którzy ruszają na krucjatę.

- Nie przysięgaliśmy wstrzemięźliwości. Bóg wie, że to by nas osłabiło.

- Sugerujesz, że jestem słaby?

Raoul śmiał się, bo Galeran, chociaż niższy i drobniejszy, często był w stanie go pokonać w otwartej walce. W zapasach przyjaciel miał przewagę, ale Galeran nie dawał łatwo za wygraną.

Raoul był kolejnym błogosławieństwem od Boga. Spotkali się jako wasale księcia Roberta i mimo zupełnie różnych charakterów od razu się polubili. Ta dziwna przyjaźń uratowała Galeranowi zdrowy równin i zapewne życie.

Urodzony i wychowany w południowej Francji, Raoul podjął się bitki dla przygody, nie dla bożego błogosławieństwa. Galeran miał wrażenie, że na przyjacielu nie robi wielkiego wrażenia fakt, iż znajduje się na ziemi, po której chodził kiedyś Chrystus. Kiedy wyzwolili Betlejem, Raoul nie klęczał jak inni, ale przyglądał się ciekawie niewielkim chatkom pełnym drobiu, kóz i brudnych dzieci, stwierdzając w końcu, iż oczekiwał, że miejsce urodzenia Pana będzie nieco bardziej wytworne.

Zobaczywszy, że Jeruzalem to zwyczajne miasto, Raoul cieszył się na powrót do Europy. Jednak podstawowym powodem, dla którego chciał wrócić tak szybko, była chęć pomocy przyjacielowi.

I poczucie winy.

Pod koniec bitwy o Jeruzalem Galeran próbował obronić gromadkę dzieci przed niemieckimi rycerzami. Dzieci, uzbrojone jedynie w kije i proce, walczyły z takim żarem jak ich ojcowie i dlatego pewnie trzeba było je zabić. Galeran miał już dosyć przemocy i postanowił się wtrącić, gotów umrzeć u ich boku. Raoul powstrzymał go jednym ciosem i odciągnął od miejsca zdarzenia. Galeran dochodził do siebie wiele dni, nic więc dziwnego, że Raoul martwił się o przyjaciela. Czasem Galeran żałował, że odzyskał rozum, bo wolałby nie pamiętać twarzy tych dzieci.

Po uderzeniu nie było już dawno śladu, ale okazało się, że Raoul miał rację na temat pożądania. Gdyby konie nie musiały odpoczywać, Galeran gnałby naprzód bez snu, bez jedzenia i bez chwili wytchnienia. Potrząsnął głową, nakazując sobie rozsądek. Sny na jawie mogą tylko opóźnić jego podróż.

Dopiął popręg i obejrzał karego wałacha. Nie było czasu, by szukać idealnych koni. Ten wydawał się wystarczająco dobry.

Wspiął się na siodło i naciągnął kaptur.

Zbliżył się Raoul.

- Obawiasz się kłopotów? Nie widać, żeby coś tu się działo.

- Pewnie nie, chociaż król William nie potrafi utrzymać królestwa w spokoju. Jesteśmy blisko szkockiej granicy.

Raoul rozejrzał się bacznie. Drzewa rosnące na brzegach rzeki urozmaicały krajobraz, ale dalej na zachód i północ rozciągały się torfowiska, którym pochmurna pogoda nadawała posępny wygląd.

- Trudno sobie wyobrazić, że ktoś mógłby walczyć o te ziemie. Ostrzegałeś mnie, przyjacielu, ale mimo to nie oczekiwałem czegoś tak ponurego.

- Przed rzezią w sześćdziesiątym ósmym było tu trochę mniej ponuro.

Przez twarz Raoula przemknął grymas. - Nie wydaje mi się, że klimat to zasługa jakiejkolwiek rzezi.

Galeran zaśmiał się.

- Chyba nie. Ale słońce też czasem tu świeci, przysięgam. - Popędził konia. - Masz rację. Jesteśmy bezpieczni. Gdyby Szkoci odważyli się zapuścić w te strony, mój ojciec i bracia pogoniliby ich, gdzie pieprz rośnie.

Jechali stępa.

- Zamek twego ojca jest przy drodze?

- Owszem.

- To świetnie. Przyda nam się normalny posiłek.

- Myślisz tylko o jedzeniu?

- Ktoś musi.

- Nie mam zamiaru się tam zatrzymywać.

Raoul spojrzał na przyjaciela ze zdumieniem.

Po dwóch latach nieobecności?

- Przecież nie mogę wpaść jak po ogień, przełknąć kawał mięsa i odjechać, prawda? Chcę być jeszcze dzisiaj w domu. Na rodzinne spotkania przyjdzie czas.

- Nie sądzisz, że możesz wywołać szok, tak po prostu stając pod bramą? - zapytał Raoul po chwili, Galeran unikał wzroku przyjaciela.

- A więc o to chodzi? Sądzisz, że powinienem zatrzymać się w Brome i przez posłańców poprosić Jehanne, by raczyła wywietrzyć materace?

- Może...

- Nie.

Raoul wzruszył ramionami, pobrzękując kolczugą.

- Niech ci będzie, ale jeśli Jehanne zemdleje z wrażenia i padnie trupem do twoich stóp, nie miej do mnie pretensji.

- Jehanne nie jest z tych, co mdleją.

- Lady Jehanne nie przeżyła dotąd powrotu męża z drugiego końca świata. Powinieneś był napisać z Brugii.

- Po co? Przecież list nie dotarłby przede mną.

- Kiedy wysłałeś jej ostatni list? Spodziewa się ciebie?

- Przed Jeruzalem.

Galeran popędził konia do galopu, zanim zdumiony Raoul zdążył zadać kolejne pytanie.

Pisał regularnie w drodze do Świętego Miasta; wysyłał listy z Rzymu, Cypru i Antiochii. Makabra Jeruzalem sprawiła, że nie był w stanie pisać już nic do nikogo. Skupił się wyłącznie na tym, by jak najszybciej powrócić do domu. Nie dopuszczał żadnych innych myśli poza swym celem, choć bez pomocy Raoula pewnie by się nie udało.

Celem było Heywood, Jehanne i syn.

Przemknęło mu teraz przez głowę, że dla Jehanne oznaczało to prawie rok bez żadnych wiadomości. Był pewien, że nie zemdleje z wrażenia. Nie zemdlała na wiadomość, że musi go poślubić. Ani gdy bandyci na jej oczach zabili jedną ze służek. A to były najbardziej szokujące wydarzenia w jej życiu.

Po chwili przypomniał sobie dzika. Wtedy też nie zemdlała. Kochali się wtedy w lesie. Wówczas, na początku ich wspólnej drogi wydawało mu się, że każde radosne zbliżenie sprawia, że na świecie jest więcej miłości. Jehanne lubiła kochać się na powietrzu. Myśl, że ktoś mógłby ich zaskoczyć, wcale jej nie zawstydzała, wręcz przeciwnie, była ekscytująca. Nie spodziewali się, że znajdzie ich dzik, i to w najmniej odpowiednim momencie. Jehanne była na górze. Galeran był bliski spełnienia, kiedy nagle znikła, a gdy tylko zdołał poskładać rozproszone myśli, zobaczył, że siedzi na nim okrakiem i w swoich drobnych dłoniach trzyma jego ciężki miecz.

- Do diabła, Galeran! Przestań myśleć wyłącznie rozporkiem i zabij tę bestię! Chyba że mam to zrobić sama?!

Wiele razy żałował w duchu, że nie powiedział: „Proszę cię bardzo". I nie czekał, aż zacznie go błagać.

Nie zrobiłaby tego. Jehanne nigdy o nic nie prosiła.

Próbowałaby zabić dzika sama. Może nawet by jej się udało. Była wysoka jak na kobietę, co przysparzało mu w młodości dodatkowych zmartwień. Szczupła, ale silna. Pewnie nie zabiłaby dzika mieczem -to trudne zadanie nawet dla wyszkolonego w orężu mężczyzny - ale z pewnością by próbowała. Dzik chyba to wyczuł. Wycofał się i uciekł, gdzie pieprz rośnie. Wystraszył się jasnowłosej kobiety o mlecznej cerze, która patrzyła na niego bez lęku.

Galeran wybuchnął śmiechem i chwilę później Jehanne była na swoim miejscu, przyprawiając go o kolejne dreszcze rozkoszy.

Rozkoszy, którą chętnie przeżyje jeszcze raz.

Nie. Nie tylko raz.

Popędził konia, zastanawiając się, czy ich małżeństwo będzie takie samo jak kiedyś. A może lepsze? Zmienił się podczas wyprawy, wiedział o tym. Kiedy ruszał do Jeruzalem, miał za sobą dwadzieścia dwa lata wygodnego życia. Teraz, w wieku lat dwudziestu pięciu, był szczuplejszy, twardszy i poobijany na ciele i duszy. Widział cuda, które wzmocniły jego wiarę, i tragedie, które nią zachwiały.

Jehanne z pewnością też się zmieniła. Może nabrała trochę ciała po urodzeniu dziecka. Zawsze podziwiał jej pełną gracji wiotkość, ale nie miał zamiaru się skarżyć, gdyby miała pełniejsze piersi i krąglejsze ramiona

Jehanne w każdej postaci była dla niego cudem. Raoul miał rację; powinien był napisać z Brugii. Powinien wysłać wiadomość i teraz, ale nie miał ochoty.

Ze sztubackim uśmiechem na twarzy zdał sobie sprawę, że chce ją zaskoczyć. Chce przyłapać swoją opanowaną żonę w codziennych ubraniach, z zakasaną spódnicą i kosmykami wymykającymi się z zaplecionych warkoczy. Chce widzieć, jak otworzy usta ze zdumienia, a potem obleje się rumieńcem radości.

Jehanne nie lubiła niespodzianek, więc od czasu do czasu lubił ją zaskakiwać. Na przykład wtedy, kiedy dał jej różę...

Nie był mężczyzną, który obsypuje swoją wybrankę wyszukanymi prezentami, poza tym na Północy nie było ich wiele. Podczas podróży do Yorku na straganie u handlarza precjozami dostrzegł przecudną różę wyrzeźbioną z kości słoniowej. Każdy szczegół oddany był z największą dokładnością, każdy płatek wyglądał jak prawdziwy. Był to całkiem niepraktyczny prezent; zbyt duży na biżuterię, a za mały na rzeźbę. Mimo to Galeran zdecydował się go kupić, ponieważ surowe piękno kazało mu pomyśleć o Jehanne i o tym, że po paru dniach rozłąki już za nią tęskni.

Kiedy wręczał prezent, na jej policzkach pojawił się rumieniec, oczy rozbłysły i przez chwilę miał wrażenie, że pojawiły się w nich łzy wzruszenia. Ale Jehanne płakała bardzo rzadko.

Płakała jednak, gdy róża się stłukła. Uśmiechnął się z zadumą na wspomnienie tej rozpaczy. Przeciwności losu Jehanne przyjmowała zwykle z hardą miną, ale w tym wypadku strącona na posadzkę róża przyprawiła ją o łzy. Przykleili odtłuczone płatki woskiem, ale róża nie była już tak idealna.

Trudno. Przywiózł jej prezenty z Ziemi Świętej. Może jeden swoją urodą dorówna róży.

Przywiózł też kilka łóżkowych sztuczek i już się cieszył na myśl, że ją zaskoczy. Dotrzymał przysięgi i dochował żonie wierności, ale towarzysze nie skąpili szczegółów ze spotkań z kobietami Wschodu. Jehanne z pewnością to zainteresuje. Lubiła eksperymentować, a teraz, wolna od zmartwień dotyczących bezpłodności, chętnie wróci do zabawy,

Już dziś w nocy.

Wyobraził sobie łóżko, a w nim Jehanne. Jehanne leżącą tak, by nasycił oczy jej widokiem - blond włosy rozrzucone na materacu, jędrne ciało o jedwabistej skórze, a wszystko to jego i tylko jego...

Cóż za niemądre myśli. Zdał sobie sprawę, że jest napięty i twardy jak skała. Jeszcze chwila, a słowa Raoula okażą się prawdą.

Udało mu się utrzymać pożądanie i frustrację pod kontrolą przez dwa lata, wytrzyma więc jeszcze tych kilka godzin.

Poprawił się w siodle, szukając wygodnej pozycji. Rozejrzał się i zauważył, że znajdują się na znajomej ziemi. Żyzna dolina, dojrzewające łany zbóż i pastwiska pełne tłustych owiec. Słońce chowało się za horyzont, koń był zmęczony, ale nie było już czasu na postój. Jechali coraz szybciej, galopując przez znajome wioski, pośród rozpierzchających się gęsi, kur i ludzi. Za ich plecami słychać tylko było krzyki: „To Galeran!", równie głośne co wrzaski wystraszonego ptactwa.

Nagle dostrzegł kamienną basztę zamku Heywood i wstrzymał konia. Tyle razy o tym marzył i teraz miał wrażenie, że śni. Dopiero po chwili przekonał sam siebie, że to jawa.

Zamek był taki sam. Tak jakby Galeran opuścił go zaledwie wczoraj.

Na dyszącym z wysiłku koniu Raoul podjechał do przyjaciela.

- A więc jesteśmy na miejscu – powiedział po chwil. - Twoi ludzie nie byli w stanie dotrzymać nam kroku, są jakąś milę za nami. Czekamy na nich i dopiero wtedy podjeżdżamy do zamku?

Taki pomysł przeszedł już Galeranowi przez głowę. Raoul potrafił czytać mu w myślach.

- Nie - powiedział, spiął konia i wyjechał zza zakrętu, uzyskując pełny obraz zamku.

Wokół Heywood widać było żołnierzy.

Oblężenie.

- Na Boga, kto to taki?

Raoul zasłonił oczy przed blaskiem zachodzącego słońca.

- Widzę czerwono-zielone proporce.

Wzrok Raoula uchodził za niezwykle bystry, ale tym razem Galeranowi trudno było w to uwierzyć. -To proporce mojego ojca.

- A więc zamek jest oblężony przez armię twojego ojca.






Rozdział II

Galeran nie mógł zaprzeczyć słowom przyjaciela. Z bliższej odległości sam widział znajomy proporzec Williama z Brome, powiewający na maszcie tuż obok największego namiotu. Rozpoznał nawet namiot. To była duma jego ojca.

Cała radość zamieniła się w przerażenie. Gapił się na Heywood, na prostą kwadratową wieżę, na solidne mury obronne, ukończone tuż przed jego wyjazdem. Nie widać było żadnych śladów napaści.

Heywood był jednym z najpotężniejszych zamków na północy kraju. Komu udało się go zająć bez walki? Co się stało z jego żoną i dzieckiem?

Poczuł chłód przerażenia. Ruszył z kopyta, roztrącając na boki żołnierzy, ignorując ich krzyki i próby zatrzymania. Nie zdawał sobie sprawy, że dzierży w ręku miecz, dopóki niemal go nie użył na jednym ze sług ojca

- To nasz pan, Galeran!

- To pan Heywood! Wokół rozległy się dziwne głosy.

Głosy zdumienia.

Niedowierzania.

Przerażenia.

Ojciec przepchnął się przez tłum. Był wciąż tak samo krzepki, ale miał więcej siwych włosów.

- Galeran! To ty? Bogu dzięki! Sądziliśmy, że zginąłeś!

Parobek musiał trzymać konia za uzdę, bo ojciec ściągnął Galerana z siodła i z całej siły przytulił do piersi, poklepując po plecach.

- Witaj w domu! Witaj w domu! Sądziliśmy, że nie żyjesz! Niech Bóg będzie błogosławiony!

Galeran wyrwał się z uścisku.

- Kto zajął mój zamek?

Zapadła cisza.

Cała radość uszła z twarzy lorda Williama.

- Chodź lepiej do namiotu, chłopcze.

Galeran zdał sobie sprawę, że otaczają go bracia i wujowie, którzy jak jeden mąż unikają jego wzroku.

Jehanne.

Pewnie nie żyje.

Przekonanie o śmierci żony uderzyło w niego obuchem, oślepiając go i odbierając mu dech. Dał się poprowadzić do namiotu, świadomy obecności rodziny tłoczącej się za plecami.

- Jehanne? - nie spuszczał wzroku z ojca.

Lord William nalał wino do kielicha i podał go synowi.

- Pij.

Galeran niemal wytrącił ojcu kielich z dłoni.

- Gdzie ona jest?

Lord William postawił kielich na stoliku, który stał pomiędzy nimi.

- W zamku.

Galeran poczuł taką ulgę, że prawie się przewrócił.

Czyli Jehanne jest tylko zakładniczką. Bogu dzięki.

- Kto ją tam trzyma?

Za plecami rozległo się wyraźne prychnięcie.

- Dobre pytanie.

Galeran rozejrzał się, zaskoczony nie tyle słowami, co tonem. Dopiero gdy jego młodszy brat Gilbert gwałtownie odskoczył z podniesionymi rękoma, zdał sobie sprawę, że wciąż trzyma w dłoni miecz. Opuścił go powoli i schował do pochwy.

- Co tu się dzieje?

- Przykro mi, synu - odezwał się lord William. -Nic dobrego. Twoja żona postanowiła, że nowym panem Heywood zostanie Raymond z Lowick. Nie zgodziła się go odesłać i dlatego jesteśmy tutaj.

Skrzydło namiotu odsunęło się i w wejściu pojawił się kolejny wielki mężczyzna - najstarszy brat Galerana, Will. Wyglądało na to, że cała przeklęta rodzina znalazła się w tym miejscu.

- Braciszku! Oczom nie wierzę, tak się cieszę! Szkoda tylko, że czeka cię takie powitanie.

Wiedział, że nie uda się uniknąć następnego potężnego uścisku, postanowił go więc przetrzymać. Dało mu to czas na myślenie, na poukładanie sobie wieści, które właśnie dotarły do jego uszu.

Jehanne i Raymond z Lowick.

Nie. Nie mógł w to uwierzyć. Lowick był kiedyś na służbie u jej ojca, a ona nawet się w nim podkochiwała. Ale to było lata temu...

Kiedy uwolnił się z uścisku brata, zwrócił się do ojca:

- Sądziłem, że Lowick ożenił się w Nottinghamshire.

- Jego żona zmarła bezdzietnie, zostawiając niewielki majątek. Mniej więcej w tym samym czasie zapadł na zdrowiu i umarł zarządca Heywood. Zaraz potem dowiedziałem się, że twoja żona przyjęła na to stanowisko Lowicka.

Atmosfera była tak gęsta, że można ją było kroić nożem. Galeran zaczerpnął powietrza.

- To jej prawo. Zostawiłem jej całkowitą kontrolę nad Heywood, a Lowick to rozsądny człowiek.

Szczęka lorda Williama chodziła na boki, jak zawsze, kiedy wzbraniał się przed powiedzeniem czegoś nieprzyjemnego. Zapadła zupełna cisza, którą przełamał w końcu Will.

- Miesiąc temu urodziła mu dziecko.

Lord William podniósł kielich i wcisnął go synowi.

- Pij.

Galeran opróżnił kielich, nie dowierzając. Czyżby spadł z konia i postradał zmysły? A może leży u wrót Świętego Miasta i majaczy?

- Myśleliśmy, że nie żyjesz. Jakiś rok temu przyszły wieści, że poległeś pod Jeruzalem. Nie było to nic pewnego, nie uznaliśmy, że to musi być prawda, ale rozpoczęła się dyskusja na temat przyszłości Jehanne. Zastanawialiśmy się, kto ma przejąć Heywood i zostać prawnym opiekunem dziecka...

Znów zapadła cisza. Galeran utkwił wzrok w potężnym słupie podpierającym namiot. Nie wszystko naraz. Nie może teraz myśleć o żonie z innym mężczyzną, ani o tym, że dzięki wyproszonej u Boga płodności Jehanne urodziła bękarta.

- Jakim prawem zabrania wam wejść na zamek?

- Żadnym prawem - warknął lord William. - Po prostu oboje dobrze wiedzą, że czekają ich nieprzyjemności, kiedy się tam pojawimy.

Nie wszystko naraz.

Galeran odstawił kielich.

- Czeka ich to, co postanowię.

Odwrócił się i wyszedł z namiotu. Ojciec i bracia podążyli za nim. Oczy wszystkich mężczyzn w obozie zwrócone były na niego. On sam nawet nie próbował podnosić wzroku, by spojrzeć na Raoula.

Wszystkie piękne słowa na temat Jehanne okazały się mrzonką. Z drugiej strony miał świadomość, że żona sądziła, iż zginął. Była w tym iskra pociechy.

Odebrał pachołkowi wodze i wsiadł na strudzonego drogą konia. Lord William chwycił za uzdę.

- Co ty wyprawiasz?! Jeśli chcesz ruszyć do ataku, to lepiej poczekać z tym do jutra.

Galeran nie miał zamiaru wdawać się w utarczki słowne z ojcem.

- Zobaczę tylko, czy otworzą wrota prawowitemu panu.

- Na Boga, chłopcze, zastrzelą cię na miejscu! Będzie im to na rękę!

- Jeśli moja żona życzy sobie mojej śmierci, to niech tak będzie.

Zmierzył się z gniewnym wzrokiem ojca, który po chwili rozluźnił uścisk.

Galeran jechał w stronę zamku z odkrytą głową. Nie miał proporca, ale jego ludzie powinni go z bliska rozpoznać. Na murach rozstawiono strażników.

Zamek Heywood został zbudowany na naturalnym wzniesieniu pośród wrzosowisk. Wokół nie rosły drzewa i z wieży doskonale było widać, czy ktokolwiek się zbliżał.

Znajdował się mniej więcej w połowie krętej drogi, kiedy usłyszał, jak jeden ze strażników dmie w róg. Chwilę później na galerii nad bramą powstał tumult i pojawili się ludzie.

Jedną z tych osób była Jehanne. Towarzyszył jej wysoki rycerz odziany w zbroję. Prawdopodobnie Raymond z Lowick, chociaż z tej odległości nie można było tego stwierdzić tego na pewno.

Lowick dobiegał trzydziestki. Zawsze był przystojnym mężczyzną i Galeran nie widział powodu, aby coś miało się w tym względzie zmienić. Umiał się też bić - zarówno w pojedynku, jak i podczas bitwy.

Galeran nie był w stanie powiedzieć, jak wygląda Jehanne, ani jak Jehanne i Lowick wyglądają razem. Przez moment nawet pomyślał beznamiętnie, że może to inna kobieta o jasnych włosach i jakiś inny rycerz.

Czy nadleci strzała? Miał na sobie kolczugę, więc mało prawdopodobne, żeby łucznik zdołał go zabić, chyba że trafiłby w głowę. Z drugiej strony, jeśli strzelano by z kuszy, grot przedziurawiłby zbroję i byłoby po nim. Zdał sobie sprawę, że jest mu wszystko jedno. W tej chwili, ani życie, ani śmierć nie miały najmniejszego znaczenia.

Podjechał do samej bramy nie napotkawszy najmniejszego oporu. Teraz już był pewien, że kobieta o jasnych włosach to jego żona.

Nie zmieniła się. Wciąż była szczupła, kosmyki wciąż wymykały się z warkocza. Spokojnie spojrzała mu w oczy, ale tego się akurat spodziewał.

Jehanne i samemu szatanowi nie dałaby się onieśmielić.

Nagły wybuch gniewu niemal zniszczył samokontrolę.

Dlaczego?

Miał ochotę wykrzyczeć jej to w twarz, ale wiedział, że musiała mieć jakieś powody. Znał swoją żonę. Wciąż ją kochał, ale jej obraz był jak wspomnienie róży z kości słoniowej, potłuczony na kawałki. Czy znajdzie się wosk, który sklei złamane serce?

Oderwał od niej wzrok, by spojrzeć na uzbrojonych strażników na murach. Byli bladzi, ale może tylko mu się zdawało.

- Jestem Galeran z Heywood - powiedział głośno, by wszyscy go usłyszeli. - Prawowity właściciel tego zamku. Jutro o świcie przyjdę tu z moimi ludźmi, oczekując, że zostanę wpuszczony. Jeśli tak się nie stanie, spodziewajcie się najgorszego.

Stal przez chwilę w miejscu sądząc, że padnie jakaś odpowiedź. Wokół panowała jednak martwa cisza. Jedynym dźwiękiem był łopoczący na lodowatym wietrze błękitny szal jego żony.

Galeran zawrócił konia i ruszył w stronę obozu. Zsiadł z wyczerpanego rumaka i podał wodze Johnowi.

Dlaczego jutro? - chciał wiedzieć ojciec. - Jeśli mają cię wpuścić jutro, mogliby to zrobić teraz!

- Może to ja potrzebuję czasu, zanim spotkam się z żoną.

Po tych słowach Galeran odwrócił się i poszedł przed siebie, zostawiając rodzinę, żołnierzy i cały obóz.

A oni na szczęście zostawili go w spokoju.


* * *

Przystanął po chwili. Nie ma sensu biec na oślep nie chce przecież wracać do Jeruzalem, chociaż w tej chwili ten pomysł wydawał się dziwnie zachęcający. Oparł się o drzewo, ze zmęczenia osunął się na ziemię i oparł głowę o kolana.

Boże Wszechmogący, co powinien zrobić?

Doskonale wiedział, jaki powinien być następny krok. Zabić Lowicka, Jehanne sprać na kwaśne jabłko i wysłać do klasztoru, a następnie poszukać sobie bardziej cnotliwej żony.

Mógłby ją nawet postawić przed sądem. Z pewnością zostałaby skazana.

Z trudem powstrzymał mdłości.

Co z dziećmi, Gallotem i bękartem? Są chyba wystarczająco mali, by pokochać inną kobietę jak własną matkę, ale Jehanne nigdy by nie przeżyła ich straty.

Nie mógł powstrzymać zdziwienia, kiedy jego opanowana, dowcipna żona zapragnęła mieć dziecko. Później pragnienie przerodziło się w potrzebę, która odtąd rządziła całym ich życiem. Psuła rozkosz, którą dotąd dawali sobie w łóżku, i sprawiała, że z każdym miesiącem Jehanne robiła się coraz bardziej smutna i milcząca. Jej rozpacz kazała mu podjąć się zadania, na które zupełnie nie miał ochoty - pójść na krucjatę i zostawić ją samą.

Z początku brak dziecka nie miał najmniejszego znaczenia. Zaręczeni w wieku szesnastu lat, poślubieni w wieku lat siedemnastu, patrzyli na życie jak na wielką przygodę, która dopiero się zaczyna. Całą ich uwagę absorbowały słowne utarczki za dnia i zabawy w nocy. Ale po roku zaczęły się pytania, początkowo pół żartem, pół serio. Później jednak doszło do tego, że zawstydzony ojciec Galerana odciągnął syna na bok, by się upewnić, że młodzi robią wszystko, co potrzeba.

Robili, i to z ogromną ochotą. Nie chcieli przeszkadzać sobie w zabawie i wcale im się nie śpieszyło do ciąży i obowiązków związanych z posiadaniem dzieci. Jednakże zatroskanie całego otoczenia wkrótce im także się udzieliło. Zaczęli działać.

Polecono im zioła, które skrupulatnie stosowali. Odmawiali modlitwy, a Jehanne nawet zgodziła się nosić amulet, który miał dziecko poczęte w jej łonie chronić przed złymi duchami.

Mimo to z początku nie traktowali problemu serio.

Mając osiemnaście lat patrzyli na życie z optymizmem, przekonani, że dziecko nadejdzie we właściwym czasie. Tymczasem mieli wystarczająco dużo zajęć, które pochłaniały ich czas i myśli.

Jehanne sprawowała funkcję kasztelana i dała się poznać na zamku jako sprawny i pomysłowy zarządca. Galeran wytrwale ćwiczył się w walce i doskonalił umiejętności rządzenia majątkiem - umiejętności, które będą mu potrzebne, gdy po śmierci ojca Jehanne odziedziczy jego ziemie. Wciąż był oczarowany potęgą i bogactwem Heywood -jako drugi syn nigdy nie oczekiwał, że tak łatwo stanie się panem.

Nieoczekiwane małżeństwo doszło do skutku, kiedy umarł brat Jehanne, przez co ona została jedyną spadkobierczynią schorowanego już ojca. Fulk z Heywood postanowił szybko wydać ją za odpowiedniego kandydata - wystarczająco dorosłego, by unieść ciężar odpowiedzialności i wystarczająco młodego, by mógł go sobie wychować.

Potężna rodzina sąsiada, Williama z Brome, była naturalnym wyborem. Will, najstarszy syn, był już żonaty. Następny z kolei - dziewiętnastoletni Eustace, był wprost idealnym kandydatem na męża. Negocjacje zaręczynowe szły pełną parą, kiedy Eustace wywołał ogromne zamieszanie obwieszczając, że zamierza zostać księdzem i stawić czoło Maurom w Hiszpanii. Fulk i William wściekli się, ale Eustace pozostawał nieugięty, jak przystało na rycerza, który podjął boże wyzwanie.

W ten sposób Galeran znalazł się w centrum planów dynastycznych. Miał zaledwie szesnaście lat i od kobiet dużo bardziej interesowały go polowania i konie, ale nikt nie pytał go o zdanie. Wezwano go z Lancashire, gdzie kształcił się na rycerza u lorda Andrew z Forth. Ubrano w szykowne ubrania, zawieziono do Heywood, gdzie został zaręczony z dziewczyną o kilka miesięcy starszą i kilka cali wyższą. Ledwie doszedł do siebie po tym szoku, dowiedział się, że od teraz będzie mieszkał w Heywood i kontynuował naukę rycerskiego rzemiosła, jak również zdobywał umiejętności zarządzania majątkiem. Pomimo szoku Galeran zdawał sobie sprawę, że złapał szczęście za nogi.

Na tacy podano mu zamek i majątek. Zdawał sobie sprawę, że z racji choroby Fulka wkrótce będzie władał nimi samodzielnie. Jedyną niedogodnością pozostawała przyszła małżonka.

Lady Jehanne nie kryła wcale, że wolałaby poślubić innego, to znaczy Raymonda z Lowick. Wysoki, przystojny Lowick terminował u jej ojca, a jego talent we władaniu mieczem był szeroko znany w całej północnej Anglii. Na żądanie ojca zgodziła się poślubić Eustace, który był tak samo wysoki i przystojny, jak również waleczny.

Nie sądziła, że będzie musiała poślubić drobnego, niewysokiego chłopaczka.

- Jestem starsza od ciebie o całe dwa miesiące - powiedziała widząc go po raz pierwszy.

Wychowany wśród sióstr, wiedział, jak radzić sobie z taką zaczepką.

- Pewnie dlatego pierwsza umrzesz. - Ale głos mu zadrżał. Tak czy owak, to była jego przyszła żona, przerażająca istota, a nie siostra.

Podpisali dokumenty i złożyli przysięgę w obecności trzydziestu najznaczniejszych panów północnej Anglii. Potem odesłano ich na drugi koniec sali biesiadnej, podczas gdy zadowoleni mężczyźni pili za ich zdrowie. Oboje ubrani byli w piękne jedwabie wykończone złotem, ale o ile Jehanne zachowywała się tak, jakby taki strój miała na sobie nie pierwszy raz, o tyle Galeran nigdy w życiu nie widział tylu ozdób.

Ciemne włosy Galerana przycięte były na krótko. Jej włosy, mieniące się w słońcu złociste fale, opadające miękko na szczupłe biodra, nigdy nie były obcinane. Dla pochodzącego z ciemnowłosej rodziny Galerana były niczym cud, ale cud w rodzaju błyskawicy, powodzi lub innego kataklizmu.

Bardziej niebezpieczne niż godne pożądania.

Jego karnacja miała oliwkowy odcień, co wynikało stąd, iż jego rodzina nie tak dawno przyjechała w te strony z południowej Francji. Krewniacy Jehanne pochodzili z Północy, co widać było w jej „przezroczystej" skórze i szczupłej budowie ciała. Czerwone usta obiecywały ciepło, podczas gdy błękitne oczy były chłodne jak lód.

Potrząsnęła głową, wywołując burzę złotych fal.

- Chciałam wyjść za mężczyznę. Nawet twój brat byłby od ciebie lepszy.

- Mój brat wolał kościół od ciebie.

Miał nadzieję, że to zamknie jej usta. Zmarszczyła czoło i spojrzała na niego uważnie.

- Sądzę, że i dla ciebie byłby to odpowiedni wybór.

- Nie masz budowy rycerza.

Ta jedna uwaga wystarczyła, by Galeran z podwójnym zaangażowaniem oddawał się wielogodzinnym ćwiczeniom. Wiedział, że jest drobny, ale miał nadzieję, że jeszcze urośnie. Pewnie nie dorówna budową ojcu czy braciom, ale wkrótce będzie wyższy od żony. Mimo niewielkiego wzrostu dobrze radził sobie z mieczem, był też dobrym jeźdźcem. Podświadomie sobie postanowił, że udowodni Jehanne, iż nie wychodzi za księdza.

Ćwiczenia sprawiały mu przyjemność, chyba że przyszła żona przychodziła popatrzeć.

Przyglądała się pewnego dnia, jak włada mieczem, powiedziała:

- Twoja lewa ręka jest słabsza od prawej.

Odwrócił się, ocierając czoło z potu.

- Tak jak u każdego, łącznie z tobą.

Uśmiechnęła się z pobłażaniem.

- Wcale nie. Jestem leworęczna.

- Przeklęta, chciałaś powiedzieć - odwdzięczył się wyrażając powszechny przesąd.

- Przeklęta? Chyba przez ciebie, panie.

Odwróciła się na pięcie, a on poczuł satysfakcję, że tym razem udało się jej dopiec

Może dlatego zmieniła taktykę i napadła na niego w stajni.

- Skoro mamy wziąć ślub, Galeranie, może byś mnie pocałował? - powiedziała.

Galeran zrobił krok w tył.

- Nie chcę cię całować.

- Oczywiście, że chcesz. - Przechyliła głowę na bok i przyglądała mu się z uśmieszkiem. - A może nie potrafisz?

Poczuł, że twarz oblewa mu się rumieńcem.

- Potrafię, ale ty nie powinnaś nic o tym wiedzieć.

Zaśmiała się.

- Tak byś wolał, prawda? Nie miałabym wtedy porównania. - Niczym kameleon zmieniła nagle ton i położyła rękę na jego piersi. - Jeśli nauczysz się całować, Galeranie, może pozwolę ci na więcej. A może tego właśnie się obawiasz?

Pachniała perfumami. Kwiatowa nuta połączona z wonią ambry była jak ostrzeżenie.

Odsunął się gwałtownie.

- Co ty opowiadasz, Jehanne? Pewnego dnia dostaniesz za to baty.

Zaśmiała się

- Będziesz musiał najpierw urosnąć.

Rzucił się na nią, lecz ona odskoczyła ze śmiechem. Mógł ją złapać, ale oprzytomniał. To, że wkrótce stanie się jej mężem, nie oznaczało, że już teraz miał małżeńskie prawa.

Na razie.

Myśl o prawach małżeńskich skierowała go w stronę obowiązków. Pozostało ledwie cztery miesiące do wesela, a Jehanne miała rację - naprawdę nie miał pojęcia, co robić. Znał podstawowe fakty, widział kiedyś brata z jedną ze służących, ale nie miał żadnego praktycznego doświadczenia. Wcześniej nie interesowały go dziewczyny, a od chwili zaręczyn znajdował się w Heywood. Nie wydawało mu się właściwym zabawiać się ze służącymi pod dachem swojej przyszłej żony. Potrzebował jednak trochę praktyki, więc pokonał skrupuły i zaczął całować dziewczęta, które mu się podobały. Było to nawet dosyć przyjemne. Czekały na niego kolejne miłe niespodzianki ciepła miękkość kobiecego ciała, krągłe piersi, delikatny zapach. Odkrył też swoje potrzeby, ale im nie folgował. Nie wydawało mu się to właściwe w Heywood. Często zastanawiał się nad odwiedzeniem Brome, gdzie mieszkało kilka znanych mu, chętnych dziewcząt.

Pewnego dnia Jehanne przyłapała go z jedną ze służących na kolanach. Mimo pewnych wyrzutów sumienia poczuł satysfakcję, widząc furię w oczach narzeczonej. Podświadomie chciał, żeby go zobaczyła, chciał się przekonać, czy zrobi to na niej wrażenie. Postawił dziewczynę na nogi i odesłał ją lekkim klapnięciem w pupę.

Jehanne szybko się opanowała.

- Zakładam, że ćwiczysz - powiedziała lekceważąco.- Sądzisz, że do naszego ślubu dowiesz się, jak robić to dobrze?

- A po co? Mam przecież tylko zadbać, żebyś szybko urodziła dziecko.

- Choćby po to, żebym się z ciebie nie śmiała -warknęła.

- Jeśli ty się ze mnie nie będziesz śmiała, ja nie będę się śmiał z ciebie.

I tym razem udało się ją zbić z pantałyku, bo zaczerwieniła się i uciekła.

Z drugiej strony pewnie wygrała tę potyczkę, bo Galeran stwierdził, że nie chce jej denerwować, i porzucił zabawy ze służącymi. Tym bardziej pragnął odwiedzić Brome i przygotować się odpowiednio do nocy poślubnej.

Nie potrzebował porażki w małżeńskim łożu.

A co z nią? Czy wiedziała więcej od niego? Chyba nie. Była dziewczyną o dużym temperamencie, jej matka umarła wiele lat temu, a ojciec nie przejmował się zbytnio wychowywaniem córki. Z drugiej strony Fulk nie był osobą, która zniosłaby w swoim domu jakiekolwiek niewłaściwe zachowania.

Nie mogła zadawać się z innymi mężczyznami.

A może?

Myślał czasem o Raymondzie z Lowick, który odwiedzał Heywood częściej, niż to się Galeranowi podobało. Oficjalnym celem tych wizyt była chęć złożenia dawnemu panu wyrazów szacunku, ale Lowick wykorzystywał swą obecność na zamku również do flirtu z Jehanne. Ta go nie zachęcała, ale również otwarcie nie odrzucała. Dla Galerana Jehanne była jedną wielką niewiadomą.

Nie poruszała się zwiewnie, tylko chodziła pewnym krokiem, szeleszcząc spódnicami. Mimo to była pełna gracji, tak jak inne kobiety. Nie spuszczała głowy ani wzroku, patrzyła mężczyznom prosto w twarz, niezależnie od tego, czy rozmówcą był jej ojciec, Galeran czy Lowick. Pasowało to do niej. Galeran szybko pojął, że wrażenie delikatności jest tylko iluzją. Uwielbiała polowania i nie miała nic przeciwko zabijaniu zwierzyny. Wręcz przeciwnie, strzały z jej łuku, zawsze trafiały celu. Nieźle radziła sobie z mieczem i bez problemu podnosiła worek ze zbożem.

Odkrył, że wcale mu to nie przeszkadza, ponieważ tak samo dobrze radziła sobie z kobiecymi zajęciami. Potrafiła prząść piękne nici i tkać mocne materiały, a hafty przez nią wykonane wprawiały Galerana w zachwyt. Co więcej, potrafiła zorganizować innych i Heywood kwitło pod jej rządami. Wydawało się, że ma oko na wszystko, bo zawsze wiedziała, co trzeba zrobić. Nie wahała się ukarać służących, którzy zaniedbywali swoje obowiązki, ale nie była nigdy okrutna. Po prostu miała talent do wydobywania najlepszych cech ze swoich ludzi.

Heywood było dumne ze swej pani. Galeran również. Podziwiał ją całą, łącznie z ostrym językiem. Chociaż wciąż czuł się czasem nieswojo w jej towarzystwie, nauczył się, jak sobie z nią radzić. Każdego dnia uczył się walczyć - najpierw na miecze podczas ćwiczeń, a później na słowa ze swoją przyszłą żoną.

Obie te czynności były tak samo przyjemne.

I w końcu zaczął rosnąć. Pewnego dnia zdał sobie sprawę, że jest od niej wyższy. Przybyło mu nie tylko centymetrów, ale również mięśni. Na dwa miesiące przed weselem był od niej wyższy o pół głowy. Jehanne rzadziej teraz z niego drwiła; patrzyła tylko z zaciekawieniem i starała się nie zostawać z nim sam na sam.

Mimo to, na miesiąc przed weselem dopadła go w odległym zamkowym korytarzu.

- No i co, jesteś już gotów mnie pocałować, mój przyszły mężu? - patrząc mu w oczy, musiała podnieść głowę.

Owszem, był gotów, i to bardzo. Błyskawicznie złapał jej nadgarstek, a drugą ręką talię. Zesztywniała, źrenice oczu powiększyły się. Ze strachu? Złości?

A może podniecenia? Wciąż nie wiedział, jak tłumaczyć jej zachowanie, ale w tym momencie niewiele go to obchodziło.

Dotknął jej ust swoimi ustami i zatrzymał się, zastanawiając się, co ona zrobi. Nie mrugnęła okiem tylko stała jak wrośnięta w ziemię, przyglądając mu się niepewnie.

- Nie wiesz, co robić? - teraz to on postanowił sobie zadrwić.

- Zastanawiam się, czy ty wiesz - wypowiadając słowa, musnęła wargami jego usta. Ciało Galerana zareagowało natychmiast, a on zamarł, przerażony własną reakcją.

W oczach Jehanne zapaliły się ogniki. Wystawiła język i polizała jego usta. Odsunął ją ramieniem.

- Kto cię nauczył takich trików?

Uśmiechnęła się w sposób, który go rozzłościł.

- Skoro jesteś taki niewinny, to skąd wiesz, o co chodzi?

- Co innego wolno mężczyznom, a co innego kobietom.

- Niby czemu?

Wściekły, przyciągnął ją do siebie i mocno pocałował. Nie miał zamiaru zrobić na niej wrażenia, chciał jej tylko pokazać, kto tu rządzi. Stała przez moment bez ruchu, a po chwili rozluźniła się i oddała namiętnie pocałunek, przytulając się do jego ciała.

Bawił się doskonale do chwili, gdy zdał sobie sprawę, co się dzieje. Odsunął się gwałtownie.

- Już się kiedyś całowałaś!

Zrobiła zaczepną minę.

- Doprawdy?

- Z kim?

- Naprawdę chcesz wiedzieć?

- Owszem, żebym go mógł zabić.

- Ty?

Uderzył ją.

Wrzasnęła, dotykając dłonią czerwonego policzka.

A potem rzuciła się na niego pięściami, paznokciami, walcząc z nim każdą częścią szczupłego, silnego ciała. Próbował ją przytrzymać, ale nie udało mu się i wywiązała się regularna bitwa, zakończona siniakami, zadrapaniami i podartym ubraniem obu stron,

Chciano ich rozdzielić jak wściekłe psy, a Galeran za karę został odesłany do ojca.






















Rozdział III


- Heywood wrze plotkami o unieważnieniu zaręczyn, ty idioto!

- Ona mnie doprowadza do szału!

- Dlatego ją uderzyłeś? - Ciężka ręka lorda Wiliama zamachnęła się i uderzyła syna w twarz, powalając go na kolana. - Nie tak się traktuje damę!

- Damę? Tę wilczycę?

W odpowiedzi ojciec podniósł go z ziemi i z całej siły uderzył z drugiej strony. Mimo całej swej szorstkości lord William nie znosił, gdy kobiecie działa się krzywda. Zbił Galerana na kwaśne jabłko, po czym powiedział: - Nie pokazuj mi się na oczy, a kiedy wydobrzejesz, wracaj do Heywood i załatw to jak mężczyzna.

Galeran kurował się trzy tygodnie, życząc Jehanne z Heywood mąk piekielnych, ale również za nią tęskniąc. Nie przyszło mu do głowy, żeby w Brome dokończyć swą miłosną edukację, jak wcześniej planował.

Wracał do Heywood pełen obaw, jak przywita go Fulk i jego córka, ale również pewien, że chce ich wybaczenia. Uświadomił sobie, że nie może stracić Jehanne.

Ojciec miał rację. Mężczyzna nie powinien uciekać się do siły fizycznej, by mieć władzę nad kobietą nawet taką jak Jehanne. Był gotów przeprosić, ale miał nadzieję, że ona nie będzie zbytnio triumfować, bo jego cierpliwość może okazać się zbyt mała. Ku jego zdumieniu Fulk nie miał żadnych pretensji, zauważył tylko, że następnym razem, kiedy Jehanne zasłuży na lanie, Galeran zrobi to jak trzeba,

Bez nieładnych awantur.

Pomysł był nierealny, chyba żeby sześciu potężnych mężczyzn trzymało Jehanne. Galeran powiedział, co wypadało, i poszedł szukać swojej przyszłej żony.

Znalazł ją w ogrodzie, przygaszoną i smutną. Bez śladu satysfakcji wysłuchała jego kunsztownie ułożonych przeprosin, a potem powiedziała:

- Przez ciebie dostałam lanie.

- Co takiego? Chyba ja przez ciebie.

Oczy jej pojaśniały.

- Zasłużyłeś.

- Ty też zasłużyłaś.

- Nic nie zrobiłam!

- Nic innego nie robisz, tylko zatruwasz mi życie!

- Hola, drogi Galeranie, mam inne rzeczy do roboty. Nawet nie zwracam na ciebie uwagi.

- No to zajmij się swoimi sprawami, jak przystało na damę!

Mimo kłótni zadzierzgnęła się między nimi nić porozumienia.

Naprawdę ojciec spuścił ci lanie? - zapytał Galeran.

Zamknęła oczy.

- Wydał takie polecenie.

- Ach tak? Pewnie dlatego mogło się powieść. Powieki się podniosły, a w oczach pojawił się ogień.

- Jeśli kiedykolwiek mnie uderzysz albo rozkażesz bicie, gorzko tego pożałujesz.

Wrócił na bezpieczny ląd, do mieczy, koni i rozpalonego żelaza, stwierdzając, że Jehanne ma rację. Mógł przeforsować swoją wolę. Był wystarczając silny, miał pewną władzę, a prawo było po jego stronie. Wiedział jednak, że jeśli posunie się za daleko ona prędzej umrze, niż ustąpi.

Z drugiej strony Jehanne była wciąż jak cierń w oku - trzeba ją było jakoś opanować. Miał pewien pomysł, ale niestety musiał zaczekać jeszcze tydzień do ślubu. Postanowił jej więc unikać.

Nie było to łatwe, bo zapalał się na sam jej widok a dotknięcie jej ramienia czy delikatna woń perfum doprowadzały go do szaleństwa.

Chyba nie miała pojęcia o swojej mocy, ani o sile pożądania u młodego, zdrowego chłopaka. Gdyby było inaczej, na pewno tak by się z nim nie droczyła

Próbował schodzić jej z drogi, ale ona, jak za do tknięciem czarodziejskiej różdżki, zawsze pojawiali się tam, gdzie on. Starał się unikać jej dotyku, a ona zaczęła się tak ubierać i poruszać, że wcale nie miał ochoty jej omijać.

Trwał w swym postanowieniu tylko dzięki modlitwom i silnej woli.

Do dnia, kiedy obudził się dwa dni przed ślubem, z Jehanne siedzącą na jego łóżku.

- Do diabła, Jehanne. Co ty tu robisz?

- Unikasz mnie.

Włosy miała rozpuszczone, a na sobie lekką sukienkę w urzekającym odcieniu różu.

- To oznacza, że nie chcę cię widywać. Idź sobie,

- Nie mam zamiaru.

- To ja pójdę.

Zaczął się podnosić.

- Wyrzuciłam twoje ubrania przez okno.

- Co takiego? - roześmiał się, odrzucając kołdrę.

- Myślałaś, że jestem nieśmiały? - Wyskoczył z łóżka stanął przed nią zupełnie nagi.

A potem zamarł.

Cóż robi, u diabła? Tylko brakowało, aby wszyscy się tu zlecieli, słysząc jej wrzaski. Powinien być bardziej domyślny. Nie wyglądała na wystraszoną, tylko z wypiekami na twarzy obejrzała go dokładnie, po czym powiedziała:

- Nie jest źle. Rośniesz.

Stał jak wół na rzezi, a ona nie spuszczała z niego wzroku. Nie mógł stracić twarzy, chowając się znów pod kołdrę, ale nie miał nawet czym się okryć. Zrobił więc jedyną rzecz, którą mógł w tej sytuacji - odwzajemnił jej baczne spojrzenia.

- Wydaje mi się, że ty też rośniesz, ale trudno to stwierdzić, bo wszystko masz zakryte.

Jej oczy zrobiły się jeszcze większe. Powoli zaczęła podciągać spódnicę.

Rzucił się do niej i chwycił ją za rękę.

- Nie!

- Nie? Myślałam, że to wyzwanie.

- Ależ skąd.

- Zabrzmiało jak wyzwanie. A ja nie potrafię się oprzeć.

- Doprawdy? No to w takim razie wyskocz przez okno po moje ubrania.

Spojrzała mu prosto w oczy.

- Jeśli ty to zrobisz, ja również. Ręka w rękę prosto do wieczności, Galeranie...

Przeraził się, wiedząc, że byłaby gotowa to zrobić. Wciąż trzymał ją za rękę. Odwróciła jego dłoń podniosła, dotykając niewielkiej, jędrnej piersi brodawką przebijającą przez delikatny materiał.

- Widzisz? Ja też rosnę - powiedziała i spojrzała w dół. - Widzę, że ty również - uśmiechnęła się.

Po raz pierwszy w życiu pożądanie zawładnęło całym jego ciałem. Pożądał już wcześniej, ale nigdy nie był tak blisko ukochanej

Zadrżał.

- Jehanne, nie możemy...

- Oczywiście, że nie możemy. Ale możemy się całować. Jesteś mi winny całusa.

- Nie, Jehanne. - Nie mógł znaleźć słów, by opisać niebezpieczeństwo, jakie mógł nieść zupełnie niewinny pocałunek.

Ona jednak zrozumiała. Zaczerpnęła głęboko powietrza i wysunęła się z jego uścisku.

- Jak nie, to nie - powiedziała, jak gdyby nigdy nic - Każę przysłać ubrania. - Uciekła z komnaty, zostawiając subtelną woń perfum i Galerana, rozpalonego niczym pochodnia.

Już go potem nie zaczepiała, chociaż sama jej obecność była dla niego wystarczającą próbą. Dni do ślubu wlokły się niemiłosiernie, a sama myśl o długiej ceremonii i biesiadowaniu była jak powolna na tortura.

Kiedy w końcu znaleźli się w małżeńskim łożu, Galeran poczuł, że paraliżuje go strach - strach, że ona ma więcej doświadczenia, że go wyśmieje. Jeszcze bardziej bał się strasznej siły, która sterowała ostatnio jego życiem, a której nie był w stanie kontrolować ani pojąć. Bał się też, że zrobi Jehanne krzywdę.

Po chwili dotknęła palcami jego piersi

- Galeranie...

Wzdrygnął się, próbując opanować pożądanie. Z drugiej strony bał się, że jeśli nadal będzie nad sobą tak panował, ich małżeństwo nie zostanie skonsumowane.

- Miałaś rację - szepnął. - Powinnaś poślubić kogoś starszego.

- Czemu? - w jej głosie słychać było rozbawienie. Przecież wcześniej by umarł.

Galeran zacisnął pięści i wpatrywał się w sufit.

- Wiedziałby, co robić. Ja nie wiem, Jehanne. Nigdy tego wcześniej nie robiłem.

Pogładziła go po piersi.

- Ja też nie, ale wiem mniej więcej, o co chodzi.

- Mniej więcej to ja też wiem. - Nie wiedział tylko co, nie wiedział jak.

Jej dłoń, niczym rozpalona iskra, powędrowała w dół do samego źródła rozpaczy, a jednocześnie szczęścia chłopaka.

Galeran wstrzymał dech. Jehanne również.

- Nie sądziłam, że będzie taki twardy – powiedziała, nie odskoczyła z przerażenia niczym skromna dziewica, wręcz przeciwnie, odrzuciła na bok nakrycie i przyglądała mu się z uwagą, nie cofając dłoni nawet o cal. Galeran był pewien, że jeszcze chwila i nie wytrzyma. Odepchnął jej rękę. Wywiązała się walka, po której znaleźli się naprzeciwko siebie po raz pierwszy patrząc sobie w oczy.

- Nie chcę, Jehanne.

- Dlaczego? Boli cię?

- Tak. Nie. Nie o to chodzi.

Skoro nie, to śmiało.

Leżała pod nim naga i nieskończenie delikatna.

- Boję się, że ciebie będzie bolało.

- Tak już musi być.

- Ale ja nie chcę. - Próbował się odsunąć, ale trzymała go z całej siły rękoma i nogami, przypominając mu wcale nie jest taka bezbronna.

- Nie bój się. Moja stara niania powiedziała mi – policzki dziewczyny poróżowiały i wydała mu się jeszcze piękniejsza - powiedziała, że pójdzie łatwiej, jeśli będę gotowa. - Czerwona jak burak, zniżyła głos do szeptu - A ja, Galeranie, jestem gotowa od tygodni.

Wzięła jego dłoń i poprowadziła w dół, otwierają się, prężąc i poddając dotykowi.

Jego umysł wydawał się pusty, a ciało podążyło za dłonią, odnajdując Jehanne, wypełniając ją, pieszcząc. Nie sądził, że tak to będzie wyglądało - w porównaniu z niewinnymi figlami ze służącymi, miłosny akt był jak piekło przy płomieniu świecy, jak swobodnie szerzący się ogień przy żarze z komina.

Kiedy osiągnął rozkosz, opadł na nią bezwładnie a ona zaprotestowała:

- Galeranie, nie mogę oddychać!

Odsunął się szybko.

- Przepraszam. Sprawiłem ci ból? - Widząc odpowiedź na jej twarzy, dodał: - Jeśli tak, to twoja wina

- Moja wina?

- Mógłbym poczekać, gdybyś ty mnie tak nie zachęcała.

- Nie ma najmniejszego znaczenia, jak długo byś czekał - warknęła. - Tak to już jest. Mężczyzna myśli tylko o sobie, a kobieta czuje ból.

Chciał ją pocieszyć, a wyszło niezgrabnie.

- Nie jesteś już dziewicą, więc następnym razem nie będzie bolało.

- A niby skąd ty miałbyś o tym wiedzieć?

Chociaż miał ogromną ochotę powtórzyć wszystko od nowa, odwrócił się w drugą stronę i po chwili zasnął.


* * *


Następnego ranka cały zamek zobaczył zakrwawione prześcieradło na dowód skonsumowania małżeństwa. Galeranowi gratulowano, jakby pokonał smoka, a Jehanne traktowano tak, jak gdyby została ranna i potrzebowała opieki. Mimo poszturchiwań, uśmieszków i innych dowodów męskiej akceptacji Galeran czuł się podle. Pewnie żaden z mężczyzn, zwłaszcza Fulk, nie domyślał nawet, jak gwałtownie wziął Jehanne i jak bardzo był z tego powodu nieszczęśliwy.

Teraz pozostało tylko czekać, aż Jehanne zupełnie wydobrzeje. Ale kiedy to nastąpi?

Kiedy następnej nocy znaleźli się w łóżku, zapytał, czy nadal ją boli.

- Trochę - odpowiedziała zrezygnowanym tonem, który zabił w nim całe pożądanie.

Czuł ogromną frustrację. Nie chciał się narzucać cierpiącej żonie, ale miał też ochotę na więcej.

Pomyślał przez chwilę o służących, wiedział od razu, że to mu nie wystarczy.

Następnej nocy ponownie zapytał, czy ją boli, i tym razem usłyszał, że nie. Z westchnieniem ulgi poczuł przyjemność, której szukał, pamiętając tym razem o tym by nie opierać się o nią całym ciężarem. Ale dochodząc do szczytu rozkoszy zdawał sobie sprawę, że Jehanne jest nieszczęśliwa.

Gdy było po wszystkim, wziął ją w ramiona.

- O co chodzi, kochanie? Powiedz mi, czego chcesz.

Spodziewał się, że nie odpowie, lecz ona odezwała się cicho:

- Chcę tego, co ty masz.

- Chcesz mieć ptaszka? - zapytał, szczerze zdumiony.

Szturchnęła go w ramię zaciśniętą pięścią.

- Nie chcę mieć ptaszka, głuptasie. Chcę mieć tę samą przyjemność. Kobietom też się ona zdarza, wiem o tym. Staram się, ale... - Jej oczy wypełniły się łzami.

Ukołysał ją bezradnie.

- Przykro mi, najdroższa. Znajdziemy ją.

Może to był instynkt, może zasłyszane gdzieś plotki, a może doświadczenia zdobyte podczas igraszek ze służącymi, ale gdy położył dłoń na jej lewej piesi od razu poczuł reakcję.

- Lepiej?

- Lepiej.

Pieścił ją i dotykał, znajdując przyjemność w tej czynności oraz w fakcie, iż pod jego dłonią napina się cudowna, różowa brodawka jej piersi. Pocałował ją.

- Tak - szepnęła, więc nie przestawał. Po chwili Jehanne powiedziała nieśmiało:

- A może gdybyś ją delikatnie possał...?

Zrobił to, o co go prosiła, aż jej przyjemność stopiła się z jego własną. Jehanne wydawała się nie mieć nic przeciwko, że pieszczoty stawały się coraz mniej delikatne, i chociaż czasem marszczyła czoło, z jej westchnień i uśmiechów wynikało, że coś na pewni robi dobrze.

Nie był w stanie wiecznie kontrolować swego pożądania, ale kiedy tym razem w nią wszedł, wiedział na pewno, że jest już weselsza. Ponieważ był to drugi raz tej nocy, lepiej się kontrolował i pomiędzy głębokimi pocałunkami i pieszczotami był w stanie spełniać jej życzenia.

Wydawała się zadowolona, chociaż miał wrażenie że nie znalazła tego samego, co on. Zastanawiał się w duchu, czy kobiety również doświadczają podobnej rozkoszy, ale nie miał najmniejszych oporów, by próbować ją znaleźć.

Ponieważ żadne z nich nie wiedziało dokładnie, czego szuka, znalezienie wspólnej przyjemności zajęło im parę tygodni i dało wiele rozkosznych doświadczeń, a kiedy to się stało, nie było żadnej wątpliwości.

Jehanne zostawiła na jego ciele ślady zębów i paznokci, a dźwięki, które wydawała, kazały mu myśleć, że umiera. Próbował przestać, ale o mało go nie zabiła.

Kiedy było już po wszystkim, leżała tak samo zdumiona swoją reakcją, jak on kilka tygodni wcześniej.

- Galeranie...

- Tak? - delikatnie gładził jej znajome ciało.

- Podobało mi się.

- Dziwne. Nigdy bym na to nie wpadł.


* * *


Mimo całkowitej harmonii w łóżku, codzienne życie nie było pozbawione zgrzytów. Jehanne miała swoje zdanie i nie wahała się go wyrażać, podczas gdy Galeran, z arogancją typową dla młodzika, był przekonany, że to właśnie on, zaraz po Fulku, ma ostatnie słowo. Małżeńskie kłótnie kończyły się jednak zawsze śmiechem i radosnym baraszkowaniem, ponieważ wciąż nie mieli siebie dość.

Do chwili, gdy dopadło ich ponure widmo bezpłodności.

Fulk już wtedy nie żył, a Galeran i Jehanne byli panem i panią całego majątku. Mądre planowanie, spryt i ciężka praca sprawiały, że z dnia na dzień Heywood stawało się coraz zamożniejsze. Galeran dokończył rozpoczętą przez Fulka budowę murów obronnych, które zastąpiły drewnianą palisadę. Zamek stał się piękniejszy i bardziej wygodny - pomalowano go z zewnątrz na biało, a wewnątrz powieszono ciężkie wełniane arrasy, utkane przez Jehanne i jej kobiety.

Dni pełne ciężkiej pracy płynęły szybko, a wieczory pełne były muzyki, opowieści i innych dworskich rozrywek dostarczanych przez wędrownych trubadurów.

Było idealnie, poza faktem, iż coraz częściej słyszano szepty, iż Galeran i Jehanne nigdy nie doczekają się upragnionego potomka. Co gorsza, ludzie zaczynali szeptać, że dziecko nie pojawiało się na świecie, ponieważ lady Jehanne nie zachowywał się jak prawdziwa dama. Była zbyt odważna, zbyt aktywna. Dlatego nie mogła utrzymać dziecka w swym łonie.

Galeran powtarzał jej wciąż, że to bzdury. Poddani pracowali od rana do nocy, a nie przeszkadzało to wcale kobietom rodzić jednego dziecka za drugi Jehanne zmieniła jednak swoje przyzwyczajenia więcej odpoczywała, nie podnosiła ciężarów i poza krótką przejażdżką nie dawała się namówić na jazdę konno.

Kolejny przesąd głosił, że dziecko mogły zabić humory i zły nastrój, więc robiła, co się dało, by panować nad swym zachowaniem. Galeranowi ciężko było patrzeć, jak walczyła ze swoją naturą i czasem specjalnie się z nią drażnił, by wskrzesić w niej tę iskrę, którą tak bardzo kochał.

Po sprzeczkach nie było już śmiechu i miłości. Jehanne płakała tylko, oskarżając go, że nie chce mieć dziecka. Po kilku takich rozmowach Galeran też starał się, jak mógł, by stworzyć wokół siebie atmosferę lukrowanej słodyczy.

Potem, po kolejnych radach, Jehanne nie chciała się kochać w innej pozycji, jak tylko leżąc pod nim Kiedy rozeszła się plotka, że Jehanne ucieka się do diabelskich sztuczek, by nie doszło do poczęcia Galeran się rozgniewał i kazał wychłostać kobietę, która takie plotki powtarzała. To nie pomogło, a tylko zwróciło uwagę wszystkich na ich problem.

Noc w noc powtarzał żonie, że nie dba o to, czy mają dzieci, i była to prawda. Owszem, chciał mieć potomka, zwłaszcza syna, ale nie za wszelką cenę. Bardziej niż dziecko chciał odzyskać swoją mądrą, odważną żonę.

A Jehanne co miesiąc płakała.

Trzymał ją w objęciach pewnego razu, kiedy zaczęło się miesięczne krwawienie.

- Kochanie, przecież to się nie liczy. Will ma już dwóch synów. Mały Gil może zostać panem na Heywood.

- Ja chcę mieć swoje dziecko - powiedziała gwałtownie.

- Przecież możemy znaleźć dziecko, które wychowasz. Dziewczynkę.

Odepchnęła go. - Ja chcę dziecka we mnie, ty głupcze! To jest jak głód, którego nie mogę już dłużej znieść!

- Taka jest wola Boża, Jehanne.

- Skoro tak, to trzeba ją zmienić.

Od tej chwili wznosiła ręce do nieba jak gdyby było fortecą, którą trzeba zdobyć. Składała klasztorom daniny, fundowała złote krucyfiksy i toczyła boje na litanie i msze. Co miesiąc krwawienie oznaczało klęskę i Jehanne odsuwała się na bok, w samotności zanosząc się płaczem. Czasem rozpacz przechodziła w furię i Jehanne niszczyła wszystko dookoła. Ludzie zamku nauczyli się chodzić wtedy na paluszkach. Podczas jednego z takich dni rozbiła różę z kości słoniowej. Nie pytał, czy był to wypadek, czy ślepy atak furii, po prostu przytulił żonę, obiecując, że postara się skleić przedmiot. Ale fragmenty ich życia nie chciały dać się poskładać i z dnia na dzień było coraz gorzej. Ksiądz powiedział jej, że podniecenie u kobiety miało zły wpływ na poczęcie, a miłosny akt powinien być krótki i nie skoncentrowany na jej potrzebach. Na najmniejszą próbę pieszczoty chwytała Galerana za rękę i mówiła:

- Nie chcę. Nie chcę, dopóki nie będzie dziecka.

Ponieważ nie wierzył już, że kiedykolwiek doczekają się potomka, miał wrażenie, że są jak muchy które znalazły się w pajęczynie, z której nigdy nie będą się w stanie wydostać.

Pierwsze wezwanie do rycerstwa, by uwolnić od niewiernych Świętą Ziemię, przyszło i znikło, zanim jeszcze sprawy osiągnęły tak zły obrót. Galeran ledwie zwrócił na nie uwagę, bo misja krzyżowców nie znalazła wielkiego poklasku w Anglii pod panowaniem króla Williama Rufusa. Rufus nie interesował się Kościołem i nie miał zamiaru zachęcać swoich najlepszych rycerzy, by opuszczali swe ziemie i ginęli w dalekich krajach.

Później nadeszły słuchy o pierwszych sukcesach. Wydawało się, że krzyżowcy wkrótce dotrą do Ziemi Świętej; niektórzy nawet planowali wyprawić statek bezpośrednio do Palestyny. Jeszcze kilka miesięcy i być może wszyscy wezmą udział w wielkiej bitwie. Galeran był zbyt pochłonięty sprawami osobistymi by sobie tym zawracać głowę, dopóki Jehanne ni zaczęła go prosić. Kolejny pomocny duchowny - ty razem wędrowny kaznodzieja - oznajmił jej, że poświęcenie męża będzie najlepszą ofiarą, za którą Bóg z pewnością obdarzy ich potomkiem.

- Nie sądzę, by wieloletnie rozstanie - odpowiedział na jej błagania Galeran - ułatwiło nam spłodzenie dziecka.

Nie odpowiedziała, odwróciła się tylko.

- Sadziłam, że wyjazd będzie dla ciebie wytchnieniem.

- Skąd ci to przyszło do głowy?

- Wiem, że jestem inna niż kiedyś, ta moja rozpacz i wymagania...

- Chyba nie sądzisz, że wolałbym od ciebie uciec.

Odwróciła się i spojrzała mu prosto w oczy.

- A nie jest tak?

Westchnął.

- Nie przeszkadza mi wcale, że chcesz mnie tak często. Smuci mnie tylko ta desperacja i to, że od wielu miesięcy nie widziałem na twojej twarzy uśmiechu, kiedy się kochamy.

- Chyba zapomniałam, jak się to robi.

Już chciał zasugerować, że powinna sobie przypomnieć i przestać myśleć o dziecku, ale skutek byłby taki sam, jak gdyby jej powiedział, że ma przestać oddychać.

- A więc uważasz, że Bóg pragnie zobaczyć mnie w Jeruzalem.

Nie mógł wykrzesać entuzjazmu ze swojego głosu, chociaż lubił ćwiczenia z bronią, nigdy nie odnalazł przyjemności w zabijaniu. Często dziękował Bogu, że żyje w miarę spokojnych czasach.

Położyła dłoń na jego ramieniu.

- Mnie też się ta myśl nie podoba. Prosząc cię, byś jechał, czuję, jakbym dawała sobie odciąć rękę.

Wziął ją w ramiona.

- To bardzo szlachetne zadanie, uwolnić Ziemię Świętą od niewiernych i umożliwić pielgrzymom bezpieczną drogę. Wszyscy chrześcijanie powinni wspomóc tę misję. Nie należy tylko oczekiwać, że Bóg odpłaci nam w dokładnie taki sposób, jaki pragniemy.

- Powinien, bo będzie to straszne poświęcenie. Spojrzała mu prosto w oczy i przez chwilę miał wrażenie, że widzi dawną Jehanne, tę samą, która nie bała się stawić czoła dzikowi. - Jeśli to nie pomoże Galeranie, przechrzczę się na religię Mahometa!

Zaśmiał się, choć wiedział, że nie jest to żart. Gdyby bóg niewiernych obiecał dziecko Jehanne, z pewnością rzuciłaby się przed nim na kolana.

* * *

Lord William i wuj Jehanne, Hubert z Burstock odwieźli ich do Londynu, gdzie Galeran miał dołączyć do innych krzyżowców. Syn Huberta również zamierzał podjąć krzyż, ale z zupełnie innych powodów - pragnął chwały i wojennych łupów.

Niezależnie od motywu, ślubowanie było ślubowaniem - wszyscy przysięgali zdobyć Święte Miasto Jeruzalem lub umrzeć w bitwie. I nie wycofać się ze strachu, dopóki misja nie zostanie spełniona.

Galeran złożył w duchu jeszcze jedną przysięgę. Obiecał sobie, że pozostanie wierny swojej żonie. Nie wydawało mu się to trudne, bo nigdy nie tknął innej kobiety; co więcej, nigdy nie miał na to ochoty. Biorąc pod uwagę cel, dla którego wyruszał w podróż, marnowanie nasienia na przypadkowe kobiety wydawało mu się niegodziwe i bezsensowne.

Kiedy przyjmował śluby, Jehanne wystąpiła naprzód, by potwierdzić, że zgadza się na wyjazd męża. Galeran zostawił wszelkie sprawy majątku w jej rękach, prosząc tylko ojca, by służył jej radą.

Potem spędzili razem noc, podobną do tych radosnych z początku małżeństwa.

Noc, której owocem był syn.

Bóg był doprawdy wspaniałomyślny.

Mimo obecnych trudności Galeran wciąż w to wierzył i siedząc w kucki w ciemnościach, zniżył głowę do modlitwy.


* * *

Zbudził go Raoul.

Otaczał ich cichy, szary brzask. Galeran wyprostował się, przemarznięty na kość i zesztywniały w pozycji w której zasnął. Zbroja nie była najwygodniejszym odzieniem do snu i Galeran zastanawiał się przez chwilę, czy dzisiejsza noc nie pozostawi trwałych śladów na ciele.

- Co, chciałeś się zabić? - zapytał żartobliwie Raoul wręczając przyjacielowi dzban grzanego jabłecznika.

Galeran przyjął go z wdzięcznością, pociągając kilka łyków i rozgrzewając zmarznięte dłonie.

- Nie chcę umierać.

- Bardzo dobra odpowiedź. - Raoul podał mu świeżo pieczoną wieprzowinę i jeszcze ciepły chleb. - Muszę przyznać, twoja rodzina nie żałuje jedzenia nawet na wyprawach wojennych.

- Ojciec zawsze cenił sobie wygody.

Przez chwilę jedli w milczeniu, po czym Raoul rzucił kość w spowite mgłą zarośla.

- Zamek wciąż zamknięty na cztery spusty, a za chwilę świt. Co zrobisz, jeśli nie posłucha?

Trudno określić, co to świt. Jehanne z pewnością poczeka do ostatniej chwili, by otworzyć wrota.

- Niby dlaczego miałaby cię wpuścić? Przecież wie, że jeśli to zrobi, spotka ją kara, a mury wytrzymają tygodnie oblężenia. Co więcej, Lowick może czekać na posiłki z zewnątrz. Słyszałem, że przyjaźni się z tutejszym biskupem, a ten ma fory u króla.

Galeran podniósł wzrok.

- No tak. To trochę komplikuje sprawę.

- Trochę? - parsknął Raoul. - Jakby bez tego była mało skomplikowana. Na Boga, Galeranie, nie widzisz zagrożenia? Twoje osobiste sprawy mogą stanąć na drodze królewskim planom, a wtedy będzie źle. Twój ojciec strasznie się martwi.

Galeran podniósł się i otrzepał dłonie z okruchów! Jak przyjemnie prowadzić proste dyskusje o polityce.

- Nie sądzę, że król zaangażuje się w tę sprawę! Jesteśmy zbyt daleko. Zbyt wiele by ryzykował opuszczając bezpieczne Południe. Spójrz tylko, cc przytrafiło się biednemu Haroldowi.

- Biskup może działać sam - przerwał mu Raoul - Podobno ten Ranulph Flambard...

- Flambard? - Nazwisko przykuło uwagę Galerana. - On jest biskupem Durham? Kiedy wyjeżdżałem z Anglii, nie był nawet księdzem!

- Zrobił błyskawiczną karierę na dworze. Może to nagroda za twarde, ale zyskowne rządzenie krajem przez ostatnie dziesięć lat. Słyszałem, że jest wyjątkowo bezwzględny, co więcej, ma króla w kieszeni. Co zrobisz, jeśli uzna, że to kochanek twojej żony ma rację?

Galeran powstrzymał się, by nie rzucić się na przyjaciela, kiedy ten wypowiedział słowo „kochanek”.

- Mój ojciec włada tymi stronami od trzydziestu lat. Jest wiernym poddanym króla, tak jak był poddanym jego ojca. Czemu Flambard czy Rufus mieliby zadzierać z Brome z takiego powodu?

- Jeśli weźmiesz zamek siłą...

- Nie będę musiał.

Raoul zmarszczył czoło.

- Naprawdę sądzisz, że otworzy wrota?

- Tak.

- Dlaczego, na Boga?

- Bo to jest słuszne.

- Ha! Kobiety nie myślą o tym, co słuszne, a co nie.

- Jehanne tak. - Galeran wciąż miał nadzieję, że się nie myli. - Ale jeśli nie odpowiada ci ten argument - dodał - co powiesz na to? Jeśli Jehanne nie otworzy, zrobią to jej ludzie. Wszyscy mnie znają. Większość z nich przysięgała mi wierność.

Raoul zastanowił się przez chwilę i pokiwał głową.

- No tak, to przynajmniej ma jakiś sens. Kiedy rozeszła się wieść o twojej śmierci, pewnie nie mieli innego wyboru, jak tylko spełniać jej rozkazy. Nawet kiedy sprowadziła sobie innego. - Raoul spojrzał na Galerana i zamilkł, udając, że zajmuje się jedzeniem.

- Bardzo mądrze.

- Na Boga - wykrzyknął Raoul. - Nie możesz udawać, że jest niewinna. Nie z dzieckiem przy piersi!

- Nie, nie mogę.

Raoul otworzył usta, po czym je zamknął.

- Co zamierzasz zrobić?

- Chcesz jeszcze mięsa?

Raoul potrząsnął głową z rezygnacją. Nagle pośród ciszy rozległ się śpiew ptaka, pierwszego zwiastuna poranka. Czy Jehanne go usłyszy i stwierdzi, że świt już nadszedł?

Galeran wyrzucił resztki mięsa i udał się w stronę obozu.







Rozdział IV


Ludzie ojca byli już ubrani i najedzeni, a konie osiodłane. Taran stal obok wyrzutni strzelającej kamieniami zdolnymi przebić najpotężniejsze mury.

Wszystko było gotowe do bitwy, która miała zamienić jego dom w ponure ruiny. Galeran wszedł do namiotu, w którym zgromadzili się krewni. Jego przybycie wywołało nagłą ciszę.

- Z tego, co wiem, Lowick ma na zamku niewielu ludzi - powiedział.

- Owszem. - Ojciec spojrzał na niego jak na nową nieprzewidywalną tajną broń. - Tylko pięciu, jak sądzę. Niestety nie wiemy, czyją stronę trzymają inni. Większość z nich to ludzie Fulka. Przysięgali wierność Heywood i Jehanne, a nie tobie.

- Wchodzę tylko z moimi ludźmi.

- Bój się Boga, Galeranie...

Galeran przerwał ojcu w pół słowa.

- Ma to być normalny powrót do domu, a nie zbrojna wyprawa. Jeśli mnie zabiją, zrobicie, co uznacie za słuszne.

Na twarzy młodszego brata Galerana, Gilberta pojawił się rumieniec.

- Jeśli tylko cię drasną, upiekę Lowicka na wolnym ogniu, przysięgam! A jeśli chodzi o tę dziwkę, to...

Galeran spiorunował go wzrokiem.

- Nikt poza mną nie ma prawa tknąć Jehanne. Nikt.

- Świetnie - odparł Gilbert. - Ale chętnie popatrzę.

Zanim Galeran zdążył zareagować, do namiotu wbiegł jeden z poddanych.

- Panie, wrota się otwierają!

Bogu dzięki, pomyślał Galeran.

Las rozbrzmiewał ptasim śpiewem, a słońce wychyliło się zza rąbka ziemi, swymi promieniami rozświetlając mrok. Galeran zdał sobie sprawę, że po raz pierwszy od powrotu słyszy ptasie trele i mimo wszystko poczuł wzruszenie.

Spojrzał w stronę Heywood. Mimo porannej mgły słońce oblewało złotem bielone ściany zamku, doskonale widoczne przez otwartą bramę.

Na murach nie było ludzi - ani żołnierzy, ani kobiet.

Poprosił o konia - zwykłego wałacha, którego kupił w Stockton. Przyprowadził go Raoul.

- To nie twoja sprawa - powiedział Galeran do przyjaciela. - Możesz zostać tutaj, z moją rodziną. Wprost umierają z ciekawości, czy nie zostanę zabity na wejściu.

- Za żadne skarby nie odmówię sobie takiej zabawy,

- Cieszę się, że dostarczamy ci rozrywki.

Galeran wspiął się na konia i zwrócił do garstki mężczyzn, która przyjechała za nim z Ziemi Świętej.

- Pamiętajcie, to mój zamek, a ja sam oddałem go w ręce żony. Liczę, że zostanę dobrze przyjęty. Niestety nie możemy być pewni, kto tak naprawdę sprawuje władzę. W razie kłopotów nie chcę żadnych bohaterskich czynów. Wycofacie się i będziecie służyć mojemu ojcu. On mnie pomści.

Rozległ się pomruk niezadowolenia, ale Galeran dodał tylko:

- Bądźcie mi posłuszni. Przysięgaliście.

Spiął konia i ruszył w stronę zamku.

Nie było widać najmniejszego ruchu. Budowla wydawała się opuszczona, jakby zaczarowana. Mur otaczała armia, a więc niemożliwe, by cała służba i wszyscy żołnierze zdołali uciec. Heywood był domem co najmniej pięćdziesięciu osób. Miał nadzieję, że nie zastanie Lowicka. To był jeden z głównych powodów, dla których odwlekał swój przyjazd. Musiałby go zabić, a to dodatkowo skomplikowałoby sytuację. Największą obawą Galerana było, że Jehanne z synem również opuścili zamek.

Jechał z odkrytą głową, by nie było wątpliwości, to on, prawowity pan Heywood. Żeby nikt nie twierdził, że zastrzelił go przez przypadek.

Z otworów strzelniczych nie wyleciała ani jedna strzała. Potem był już za blisko, by taki atak mógł się udać.

Miał wrażenie, że drżą mu ręce i świerzbi skóra. W sklepieniu znajdowała się mordercza pułapka: otwór, przez który lano gorącą smołę i sypano rozżarzony piasek wprost na głowy przejeżdżających. Nic takiego się nie stało, a tuż za murem czekali żołnierze, ustawieni w szeregu.

Byli przerażeni.

I słusznie, przemknęło mu przez głowę.

Kamień spadł mu z serca. Przynajmniej tutaj wszystko w porządku.

Zatrzymał się, zsiadł z konia i przez chwilę brzęk uzdy i zbroi były jedynymi dźwiękami na dziedzińcu. Dał sygnał swoim ludziom, by nie zsiadali z koni powoli się rozejrzał.

Tuż za sztywnymi sylwetkami żołnierzy zebrali się wszyscy mieszkańcy zamku. Kobiety tuliły do siebie przerażone dzieci, w zmęczonych oczach starców widać było cierpienie.

Gdzie jest Jehanne?

Przecież nie ze zwykłą służbą. Gdyby to był zwykły powrót do domu, czekałaby na schodach prowadzących do zamku. Albo pobiegłaby do samej bramy, by powitać go uśmiechem i złośliwym komentarzem, kłócącym się z radosnym wyrazem oczu.

Nie było jej.

Jeśli uciekła z kochankiem, powinien jej to darować? Nie, jeśli zabrała jego syna.

Cisza spowijała cały dziedziniec, odbierając mu silę.

Przełknął ślinę.

- Czy jest tu ktoś, kto nie uznaje mnie za swojego prawowitego pana, gospodarza tych ziem?

Odpowiedziała mu cisza, tym razem pełna nadziei.

Chciał zapytać o Jehanne, pobiec do zamku i ją odnaleźć, ale miał do zagrania pewną rolę. Z godnością ruszył w stronę schodów. Zanim zdążył przemówić, do jego stóp rzucił się mężczyzna. Był to Walter z Matlock, kapitan żołnierzy.

- Lordzie Galeranie, bądź litościwy. Pozostawiłeś nas na rozkazy pani, a wszyscy myśleli, że zginąłeś. Postępowaliśmy tak, jak uważaliśmy za słuszne.

- Wstań, Walterze. Nikt nie ucierpi, bo służył swojej pani, tak jak mu polecono.

Mężczyzna podniósł się z klęczek, a w jego oczach widać było łzy ulgi. Chcąc dać Lowickowi czas na ucieczkę, Galeran niechcący sprawił, że żołnierze i ich rodziny przeżyli ciężką noc.

Zszedł po schodach i złożył na czole Waltera pocałunek

- Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Nie ma nawet potrzeby odnawiania przysiąg. – Mówił głośno, by usłyszeli go ludzie stojący przy murach.

Powiało ulgą i rozległy się szepty.

- Zakładam, że ludzi Lowicka już tu nie ma - powiedział cicho Galeran.

Walter spojrzał na niego szybko.

- Uciekli w nocy. Nie zatrzymywaliśmy ich.

Galeran uśmiechnął się blado.

- Mądry z ciebie człowiek, Walterze.

Nie chciał pytać, ale musiał.

- A lady Jehanne?

Twarz mężczyzny wydawała się wyprana z jakiegokolwiek wyrazu.

- Czeka na ciebie w sali biesiadnej, milordzie.

Kolejny ciężar spadł z serca Galerana, sprawiając, że poczuł się lekki jak piórko. Mimo to ciężko było mu zebrać myśli, ciężko zrobić kolejny krok.

Lowick wyjechał, a Jehanne została. Może jeszcze uda się uratować to małżeństwo.

Zwrócił się do Raoula i swoich ludzi.

- Zostańcie tutaj, zajmijcie się końmi, rozgośćcie się. Aha, poślijcie wiadomość ojcu. Niech wjeżdża jeśli chce.

Wszedł po drewnianych schodach i otworzył drzwi.

W środku powitała go ciemność, rozświetlona jedynie pierwszymi promieniami słońca wpadającymi przez wąskie okna. Przez chwilę nie widział nic, nawet psów, które rzuciły się na powitanie. Przywitał się z nimi jak należy. Zyskał dzięki temu trochę czasu.

Podniósł głowę i zobaczył gromadkę kobiet - dworek Jehanne - skupionych w jednym z kątów. Ona sama, z ulubionymi psami przy nodze, stała pośrodku wielkiej sali. Miała na sobie suknię w ulubionych kolorach - błękitnym i kremowym, długie włosy starannie zaplotła i przyozdobiła błękitnymi wstążkami. Stała spokojnie, nie okazując strachu ani radości, jak gdyby witała obcego człowieka.

Zawsze była bardzo skryta.

Galeran poczuł, że wilgotnieją mu oczy. Chciał ją objąć i przytulić do piersi.

Mógłby to zrobić, gdyby nie niemowlę w jej ramionach.

Bękart.

Jehanne nie była z tych, co wyprą się grzechu.

A gdzie Gallot? Galeran rozejrzał się wokół, dostrzegając wyłącznie wystraszone, skulone kobiety.

Dobrze, pomyślał, że starsze dziecko trzymają z dala od takich wydarzeń.

Jak jego mądra, sprytna żona mogła do tego dopuścić?

Ruszył w jej stronę, świadomy brzęku, jaki wydaje zbroja. Nie zdejmował jej od wielu dni; wiedział, że musi strasznie śmierdzieć. Co widzi Jehanne? Nieznajomego? Zarost zamienił się w brodę, a twarz szpeciły blizny.

Psy rozpoznały go od razu. Psy Jehanne merdały ogonami; były zbyt dobrze wychowane, by opuścić panią bez pozwolenia. Tylko ona wydawała się obojętna.

Nie była obojętna. Kiedy się zbliżył, jej opanowane legło w gruzach, a źrenice rozszerzyły się. Nie był pewien, czy widzi w jej oczach strach, czy tylko zdumienie.

Stanął, dziwiąc się, że tak niewiele się zmieniła.

Wyglądała tak samo, jak postać z jego snów. Dwie ciąże nie zaokrągliły kształtów, chociaż piersi wydawały się większe. Pełne mleka, którym karmi bękarta pomyślał. Była nieco chudsza i bledsza, ale tak samo piękna jak dawniej. Skórę miała wciąż tak samo przejrzystą i perłową, oczy tak samo błękitne. Jedwabiste włosy kazały mu myśleć o złotych niciach tkanych przez dobre wróżki, a niesforne loczki tak jak dawniej wyrywały się spinkom i wstążkom, i okalały twarz.

Dlaczego, Jehanne, dlaczego?

Nawet jeśli usłyszała nieme pytanie, nie odpowiedziała. Spojrzała mu prosto w oczy. Nie ma nic do powiedzenia, pomyślał Galeran. Może tylko rzucić się na kolana jak Walter i błagać o litość.

Wiedział, że prędzej umrze niż to zrobi. A gdy zabrał jej dziecko? Czy to by ją złamało? Zawstydził się własnych myśli.

- Lowick? - zapytał.

- Wyjechał. - Musiała przełknąć ślinę, a jej głos brzmiał inaczej, szorstko i niewyraźnie.

- Nie chciał, żebyś z nim jechała?

- Chciał. Ale bez Heywood nic mu po mnie.

A więc dlaczego? Dlaczego oddałaś się mężczyźnie, który tak nisko cię ceni? Okłamał cię? Sądziłem, że komu nie uda się ukryć przed tobą prawdy.

- Chciałaś jechać?

Przycisnęła dziecko do piersi.

- Bałam się zostać - szepnęła.

- Ale zostałaś.

- To jest mój dom, ty jesteś moim mężem.

Zbierając myśli, Galeran spojrzał na wystraszone kobiety. Jedna z twarzy nie wyrażała strachu, a jedynie niechęć. To kuzynka Jehanne, Aline. Zapomniał, że opuściła klasztor św. Radegundy, by dotrzymać Jehanne towarzystwa. Dlaczego patrzyła na niego z taką złością? Pocieszył się, że brwi dziewczyny zawsze nadawały twarzy groźny wygląd.

Nastrój udzielił się ulubienicy Galerana, suce o imieniu Grua, która przytuliła się do jego kolan, cicho skomląc. Pogładził jej głowę i przyszło mu na myśl, że życie byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby Aline i Grua podzieliły się wszystkim, co wiedzą. Dlaczego sadził, że spotkanie z Jehanne da mu odpowiedzi na wszystkie pytania? Myślał, że usłyszy to, co chciał usłyszeć? Nie powiedziała, że nie chciała jechać z Lowickiem, a jedynie że obowiązek zatrzymał ją w domu.

Jehanne zawsze poważnie traktowała obowiązki i honor.

Dlaczego to zrobiła? Sądziła, że zginął? Honor wymagał dowodów, a nie tylko plotek. Wymagał też dłuższej żałoby. Jeśli tak, dlaczego nie poślubiła kochanka?

Po odgłosach z dziedzińca domyślił się, że ojciec przekroczył mury. Wrzaski stawały się coraz donośniejsze.

Już lord William wspiął się na schody, pomstując na plamę na honorze całej rodziny. Potrafił kląć i szaleć ale nie był w stanie patrzeć, jak kobiecie dzieje się krzywda.

Galeran podszedł szybko do Jehanne.

- Oddaj dziecko niańce.

Źrenice oczu Jehanne rozszerzyły się nieco, ale posłuchała.

- Masz upaść - powiedział cicho i uderzył ją w tej mej chwili, kiedy lord William wpadł do komnaty. Nie był to klaps, ale gdyby chciała, z łatwością utrzymałaby się na nogach. Początkowo miała taki zamiar, a w jej oczach pojawił się żar sprzeciwu. Upadła jednak, przyciskając dłoń do czerwonego policzka.

Psy rzuciły się na niego, ale Galeran złapał ją za ramię. Zbroja chroniła go przed ostrymi zębami i pewnie dlatego Jehanne rzuciła ostro:

- Siad!

Galeran podniósł ją, ale żelazny uścisk lorda Wiliama powstrzymał go od dalszej przemocy.

Dosyć tego, chłopcze, nie chcesz chyba jej zabić.

Wyzwolił Jehanne z uścisku i pomógł jej wstać jednocześnie lżąc ją i zapewniając, że nie pozwoli zrobić jej krzywdy.

Gilbert warknął:

- Trzeba było jej dołożyć, zanim przyjdzie ojciec. Wiesz, jakie ma miękkie serce, jeśli chodzi o baby

- Zgadzam się z Gilbertem - wtrącił się Will. Obiecał jej opiekę i teraz nie pozwoli ci jej tknąć.

- Chyba że przekonasz sąd kościelny, by ją ukarał - rozmarzył się Gilbert. - Ojciec nie miałby nic do gadania. Albo wyślesz ją do klasztoru i nakaż codzienną chłostę...

Galeran nie zważał na te słowa. Chciał, by ojciec go powstrzymał. Był to najlepszy sposób, by uzyskała jego wybaczenie. Przerażało go tylko, że uderzenie sprawiło mu taką przyjemność. Że nie musiał udawać.

Musi się modlić o opanowanie i siłę.

Wyrwał się z uścisku braci i podszedł do żony, którą lord William karcił jak dziewczynkę, która zbyt długo zabawiła na targu. Udobruchał niespokojne psy i powiedział

- Dosyć tego, ojcze. Chcę porozmawiać z żoną w cztery oczy. Obiecuję, że jej nie uderzę. Przynamniej nie dziś.

Złapał ją za ramię i zaprowadził do osobnej komnaty, która służyła im za sypialnię. Wiedział, że uścisk jest zbyt mocny, ale cała złość wydawała się płynąć do palców.

Nie dawało mu spokoju pożądanie, w każdej chwili grożąc wybuchem. Znów był jak próchno, gotowe przy najmniejszej iskrze zamienić się w płomień. Miał do tego pełne prawo. Miał prawo rzucić ją na łóżko i wziąć siłą. Nawet gdyby miał ją potem wygnać.

Zatrzasnął drzwi i puścił ramię tak gwałtownie, zamarła. Jej twarz była czerwona, wkrótce pojawi się siniak. Mimo obietnicy Galerana wyglądała tak, jakby spodziewała się bicia.

Oparł ręce o kamienny gzyms.

- Przepraszam. Jestem dziś wyjątkowo agresywny.

- Nie wydaje mi się, że powinieneś mieć do siebie o to żal - powiedziała cicho, lecz dobitnie.

- Agresja niczemu nie służy.

- Uderzyłeś mnie nie bez powodu.

Odwrócił się i skrzyżował ramiona.

- Chciałem cię uderzyć, Jehanne.

- Gdyby nasze role się odwróciły, ja chciałabym cię zabić. Spojrzał na nią uważnie, zastanawiając się nad sensem jej słów.

- Tak?

Teraz ona odwróciła wzrok, nerwowo poprawiając nakrycia na łóżku. Ich wspólnym łóżku. Czy ona i Lowick...?

- Nie - powiedziała po chwili. - Nie chciałabym cię zabić. Chciałabym cię ukarać. Znalazłabym sposób abyś cierpiał. - Odwróciła się sztywno. – Jaka czeka mnie kara, Galeranie? Błagam, powiedz, nie męcz mnie więcej.

- A co by cię najbardziej zabolało? Chłosta? Ależ wstyd.- Pastwił się i nie był z tego dumny, ale nie mógł przestać. - A gdybym zabrał dzieci?

Zbladła jak prześcieradło.

- Galeranie!

Zawstydził się.

- Nie chciałem, Jehanne...

- Nie powiedzieli ci?

- Czego mi nie powiedzieli?

Odwróciła się gwałtownie i pobiegła do sali biesiadnej. Podniosła ze stołu dzban piwa i rzuciła go w lorda Williama, rozlewając trunek. Chwilę później taką samą drogą pofrunął kamienny garnek. Lord William zdążył odskoczyć i naczynie rozbiło się o ścianę.

W komnacie panował zgiełk, lecz słychać było wrzask Jehanne:

- Dlaczego mu nie powiedziałeś? Jak mogłeś!

Złapał ją, zanim ojciec pokona skrupuły i po raz pierwszy w życiu uderzy kobietę.

- Czego mi nie powiedziałeś?

Zesztywniała w jego ramionach. Była jak kamień, jak trup.

Otoczyły ich psy, skomląc cicho.

Lord William wytarł twarz chustką, którą ktoś mu podał.

- Uznałem, że na dziś masz wystarczająco dużo wrażeń, mój chłopcze.

- Czego mi nie powiedziałeś?!

- Gallot nie żyje, Galeranie - Jehanne odezwała się lodowatym tonem. - Twoje poświęcenie na nic się nie zdało. Umarł.

Nastała cisza, którą przerwał Gilbert:

- Nie zapomnij dodać, zimna suko, że zabiłaś go by zrobić miejsce dla swojego bękarta.


* * *

Galeran zamknął żonę pod strażą w pokoiku przy sypialni. Zrobił to, by chronić ją przed innymi a nie żeby ją ukarać. Nie pojmował, co zaszło podczas jego nieobecności, i nawet nie próbował. Długa podróż go wyczerpała; nie był w tej chwili gotowy na takie rozważania.

Schronił się w sypialni i gapił w okno.

Jego pierworodny umarł, zanim zdążył wziąć go na ręce. Podejrzenia skupiły się na Jehanne - byli tacy, którzy sądzili, że to ona zabiła dziecko. Tyle zdążył wywnioskować z potoku słów, którym go zasypali nim zdążył zaprotestować.

Zajmie się tym później.

Ciało domagało się snu, ale udręczony umysł nie pozwalał zasnąć. Poza tym dopiero co wstało słońce. Czekał go jeszcze cały dzień.

Upragniony pierwszy dzień w domu.

Zaśmiał się gorzko i odszedł od okna. Musi znaleźć sposób, by nie dać się szaleństwu. Musi mieć nadzieję, że natłok codziennych spraw zatrze niewyraźny obraz, dziecka, którego nigdy nie widział. Dziecka, o którym każdy z domowników mógłby mu opowiedzieć gdyby tylko zapytał.

Łzy napłynęły mu do oczu. Ból serca był dużo gorszy niż jakakolwiek rana.

Nie teraz, pomyślał. Jeszcze nie...

Nie będzie teraz płakał. Bał się, że nie przestanie...

Skierował się do drzwi, zatrzymując się na widok róży z kości słoniowej, stojącej jak zwykle na stoliku przy ścianie. Musiał wierzyć, że miała dla niej jakieś znaczenie. Stała tu również, kiedy go nie było.

Podniósł przedmiot, sprawiając, że przyklejony płatek odpadł. Zdusił w ustach przekleństwo i niezgrabnie próbował przytwierdzić go z powrotem. Wziął różę w dłoń i ledwie się powstrzymał, by jej nie zmiażdżyć, choć ostre krawędzie pokaleczyłyby skórę. Wyszedł z sypialni i zajął miejsce na wysokim krześle, wzywając kolejnych podwładnych do raportu.

Niewiele rozumiał z ich słów poza tym, że Heywood wiodło się zupełnie nieźle. Nie mógł nie zauważyć, że wszyscy przyglądają mu ciekawością. Niektórzy patrzyli szyderczo, myśląc zapewne, że nie ma odwagi ukarać rozpustnej żony i że przebaczy jej bez mrugnięcia okiem. Wzrok innych wyrażał obawę, że wybuchnie gniewem i zacznie szaleć.

I jedno, i drugie było tak samo prawdopodobne. Właśnie dlatego ją uderzył - żeby ktoś stanął po jej stronie. I tak się stało. Ojciec Galerana wysłał Gilberta do obozu, a Willa do Brome, ale sam został na miejscu, by powstrzymać syna od dalszej przemocy. - Galeran cieszył się, że ma kogoś, kto go może powstrzymać.









Rozdział V


Jeżeli ktoś się bardzo stara, może w nieskończoność zapoznawać się ze wszystkim, co miało miejsce podczas dwuletniej nieobecności. Co więcej, może zajmować umysł wieloma nieistotnymi drobiazgami, udając, że nie ma tam miejsca na nic innego.

Jak martwe dziecko...

Niewierna żona.

Galeran starał się ze wszystkich sił. Po wypytaniu wszystkich ważniejszych poddanych ruszył w towarzystwie swoich psów na obchód zamku. Wiedział, że nie ucieknie od tego, co się stało, Jehanne i tak perfekcyjnie zarządzała całym majątkiem. Mimo to obejrzał wszystkie dokumenty i omówił bieżące sprawy z każdym, kto cokolwiek znaczył na zamku.

Rozmawiał właśnie o farbowaniu z główną praczką, kiedy zorientował się, że chyba oszalał. Trzymał się dzielnie, dopóki nie zobaczył sznura z dziecięcą bielizną, wtedy po prostu odszedł, zostawiając kobietę bez słowa.

Nie mógł przed tym uciec. Wszystko przypominało mu syna.

Znalazł wpis o kołysce wyrzeźbionej dla Gallota przez zamkowego stolarza. Teraz w tej samej kołysce spała kukułka.

W stajni zobaczył niewielkiego kucyka zakupionego przez Jehanne tuż przed urodzeniem Gallota. Był przeznaczony dla chłopca, który teraz pewnie siedziałby na jego grzbiecie.

W księgach zobaczył cenę bucików z miękkiej skóry dla dziecka, które miało stawiać pierwsze chwiejne kroki.

Wszystko to omal go nie złamało, ale starał odepchnąć te sprawy jak najdalej, koncentrując na codzienności - nowych żłobach dla zwierząt, pasach strzał, zeszłorocznych plonach kukurydzy.

Chwilę po południu Raoul znalazł go na pastwisku. Galeran przyglądał się ciężarnym klaczom. Przyjaciel przyniósł chleb, kurczaka i wino.

- Twoi ludzie jedzą w sali biesiadnej.

- Nie jestem głodny.

- Jedz! - Raoul wcisnął mu kurze udko do ręki. To, że zemdlejesz z wyczerpania, niczego nie rozwiąże.

Galeran odgryzł kawałek bez śladu apetytu.

- Jesteś moją oficjalną niańką?

- Tylko twoim przyjacielem.

Galeran oparł się o płot, nie spuszczając wzroku z koni. Jego najlepsza klacz była źrebna z najwspanialszym rumakiem jego ojca, tak mu przynajmniej powiedziano. Źrebak będzie z pewnością cudowny, ale w tej chwili Galeran nie umiał wykrzesać z siebie iskry entuzjazmu.

- Jako przyjaciel - odezwał się - co zrobiłbyś na moim miejscu?

Raoul uśmiechnął się krzywo.

- Na początek starałbym się schodzić żonie z drogi. Kurnik to też ciekawe miejsce.

Ku swojemu zdziwieniu Galeran zaczął się śmiać. Wrócił do zamku i całe popołudnie spędził wśród drobiu. Pod wieczór już wiedział, że wraca do równowagi. Cierń w sercu nadal sprawiał ból, ale już nie tak dotkliwy. Inną sprawą było zmęczenie.

Tak jak się spodziewał, Heywood było w najlepszym porządku. Nawet Lowick nieźle sobie radził, pewnie dlatego, że sądził, iż majątek należy do niego.

Trzeba przyznać, nie cieszył się powszechną sympatią a radość z powrotu Galerana wydawała się nie udawana. To było pocieszające.

Nie wypytywał nikogo o Jehanne, ale był świadom jej obecności przez cały dzień, w zwyczajnych, choć niewinnych komentarzach ludzi. Świadczyło to wyraźnie, że podwładni nadal troszczą się o nią, a to go cieszyło.

Chciał, aby tak jak dawniej kochano ją i szanowano.

Chciał ochronić ją przed sobą samym.

Odniósł wrażenie, że przez ostatni rok nie była szczęśliwa i to go też ucieszyło. Nie zniósłby promiennej ze szczęścia Jehanne.

Kiedy słońce zaczęło chylić się ku horyzontowi, stwierdził, że pora na odpoczynek i skierował się do zamku. Zatrzymał się w pół kroku, uświadamiając sobie, że musi się wykąpać, jeśli nie chce zabrudzić łóżka, w którym ma spać.

Co mu przypomniało, że to Jehanne zawsze go kąpała i goliła.

Nie próbując analizować motywu, posłał jej wiadomość, że ma to zrobić i tym razem.

Zdał sobie sprawę, że wciąż ma na sobie zbroję.

Musiał wyglądać idiotycznie, omawiając domowe sprawy w takim stroju, ale z drugiej strony wyglądałby idiotycznie niezależnie od ubrania. Udał się do zbrojowni i z pomocą kowala udało się ściągnąć metolowy pancerz. Poczuł przyjemną lekkość. Pozbył się kolczugi i został jedynie w brudnej lnianej koszuli i wełnianych spodniach. Po raz pierwszy od wielu dni przeciągnął się swobodnie.

- Zbroja zostawiła pewnie trwałe ślady.

- Skóra wyzdrowieje - odezwał się kowal. - Czego nie można powiedzieć o metalu. - Obejrzał dokładnie pancerz i skrzywił się. - Obawiam się, milordzie, że będzie ci potrzebna nowa.

- Pewnie tak. Ale tę zatrzymam. Była ze mną w Jeruzalem.

Zdegustowana mina mężczyzny zamieniła się w wyraz pobożnego skupienia. Dotknął zardzewiał go metalu i powiedział:

- Będę o nią dbał, panie. - Podniósł wzrok – Czy to prawda, milordzie? Że Święte Miasto otacza szczególny blask?

Galeran westchnął.

- To takie samo miasto jak każde inne, Cuthbercie. Są w nim takie same domy, tawerny, place i dziwki jak wszędzie. Przypomina nam o tym, że Bóg przyszedł na ziemię i żył jak człowiek, jak każdy z nas. Tak samo Betlejem - to zwykła wioska, podobna do naszego Hey.

Widać było, że Cuthbert nie uwierzył. Być może wątpił nawet, czy jego pan dotarł do Jeruzalem. Ciężko przewidzieć, w co uwierzą ludzie. Niektórzy na przykład wierzyli, że Jehanne zabiła swój dziecko.

Galeran zaczerpnął tchu i ruszył do zamki Przy schodach spotkał Raoula, spostrzegając, przyjaciel już skorzystał z kąpieli.

- W końcu ściągnąłeś zbroję.

- Uwierz lub nie, moja niańko, zdjąłbym ją już dawno, gdyby ktoś mi o tym przypomniał. Stała się jak druga skóra.

- Sądziłem, że to twoja pokuta.

- Dlaczego miałbym potrzebować pokuty?

- Wcale nie powiedziałem, że jej potrzebujesz. Twój ojciec kazał mi dopilnować, byś nie zabił żony i poszedł spać do namiotu. Masz ochotę na partyjkę szachów.

- Nie. Idę się kąpać.

Raoul zmarszczył nos.

- Słuszna decyzja.

- Wykąpie mnie żona.

- No proszę!

Galeran spojrzał na niego spode łba i Raoul zrobił niewinną minę.

- Dobrze, ale daj mi słowo, że jej nie utopisz.

- Słowo. A ty rozejrzyj się za babami. Na pewno któraś wpadnie ci w oko. Tylko łapy precz od dworek Jehanne.

- Biorą przykład ze swojej pani? - powiedział Raoul i natychmiast podniósł ręce w obronnym geście. Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. Przepraszam.

- To moja żona i masz ją traktować z szacunkiem, i to bezwarunkowym.

- Galeranie, wiem, że mówiąc te słowa, ryzykuję głową, ale nie możesz puścić tego płazem. Nawet ci, którzy otwarcie ją podziwiają, oczekują, że spotka ją kara.

- Czego chcą, na Boga? Żebym ją przywiązał słupa i wychłostał?

Raoul wzruszył ramionami.

- Porządne lanie oczyściłoby atmosferę. Potem trzeba się pozbyć bękarta.

Galeran minął go bez słowa i poszedł na górę. Część jego duszy pragnęła zbić Jehanne na kwaśne jabłko. Wszyscy, łącznie z rodziną Galerana, tego w oczekiwali. Cała Northumbria radowałaby się z jej wrzasków.

Nie mógł tego zrobić.

Nie byłby w stanie.

Nie wyobrażał sobie też, że mógłby zabrać jej dziecko.

Przy drzwiach zdał sobie sprawę, że nie wie nawet czy to chłopiec, czy dziewczynka.

W sali biesiadnej życie toczyło się zwykłym trybem. Dwie dworki Jehanne siedziały przy wrzecionach, plotkując i przędąc. Rzuciły w jego stronę krótkie spojrzenie i ściszyły głos. Służący rozkład; nakrycia do kolacji, a kilku wojaków grało w kości. Zauważyli jego wejście, ale po chwili powrócili do swoich zajęć.

Wszyscy spodziewali się demonstracji siły. Rozczarują się, taką miał przynajmniej nadzieję. Czy Jehanne posłucha i przygotuje mu kąpiel? Plany Raoula na wieczór skierowały jego myśli w inną stronę. Czy po kąpieli będzie chciał się z nią kochać? Zadawał sobie pytanie, czy to właśnie było powodem, dla którego wydał takie polecenie.

Mimo wyczerpania ciało domagało się fizycznej miłości. Było tak, jak gdyby w drodze do Heywood puściła tama, która dotąd wstrzymywała pożądanie. Nie było sposobu, by ją teraz naprawić.

Zdał sobie sprawę, że chodziło to za nim cały dzień, a teraz żar stawał się coraz dotkliwszy. Apetyczna służka o krągłych kształtach rzuciła mu zachęcające spojrzenie, a widząc, że zwrócił na nią uwagę, oblizała wymownie usta.

Teraz nie wiązała go żadna przysięga. Kiedy jedna ze stron zrywa umowę, umowa traci moc.

Nie.

Pragnął Jehanne.

Nigdy prawdziwie nie pożądał innej kobiety i to się wciąż nie zmieniło.

Ruszył w kierunku sypialni. Jehanne była jego żoną i jej obowiązkiem było spełniać jego życzenia. Widząc strażnika przed drzwiami, zatrzymał się w pół kroku. To oznaczało, że Jehanne jest w środku. Jego rozkaz, by jej pilnować, został potraktowany dosłownie. Nie może teraz tam wejść, bo rozbierając się do kąpieli nie ukryje widocznych oznak podniecenia.

Przez chwilę próbował siły woli, ale kiedy okazało się że i ta nie jest w stanie pomóc, wszedł do garderoby i załatwił to w prostszy sposób. Myślał o Jehanne odczuwając satysfakcję pomieszaną z frustracją, że jest tuż obok.

Wchodząc do sypialni, wydawał się zupełnie spokojny. Wszystko było boleśnie znajome. Duża, dębowa balia do połowy wypełniona gorącą, pachnącą ziołami wodą. Dzbanki z gorącą i zimną wodą stały tuż obok a śnieżnobiałe ręczniki z płótna czekały na wieszaku przy palenisku. Innymi słowy, wszystko było tak jak trzeba. Jak zawsze.

Czekała na niego. Miała na sobie zwyczajną sukienkę z podwiniętymi rękawami. Włosy schowała pod chusteczką, by nie przeszkadzały. Szkoda. Nie miałby nic przeciwko temu.

Pożądanie znów dało o sobie znać.

Ciekawe jak zareagowałaby, gdyby oznajmił:

- Połóż się, chcę cię pieprzyć.

Nigdy w życiu nie powiedział do niej czegoś równie ordynarnego.

Nie mógł powiedzieć, że chce się z nią kochać.

Przecież była z innym.

Dotarło do niego pytanie które dręczyło go przez cały dzień. Czyżby kochała Lowicka? Może zawsze go kochała, tylko pogodziła się z faktem, że wydano ją za Galerana? Może śmierć męża była jej na rękę?

Teraz mogła wreszcie związać się z ukochanym, który był wyższy, przystojniejszy, bardziej postawny...

Ale jak taka mądra, silna kobieta mogła pokochać kogoś, kto dbał tylko o jej majątek?

Zdał sobie sprawę, że od dłuższej chwili stoi bez słowa. Zaczął ściągać śmierdzące ubrania. Nie oszalał jeszcze, by próbować cielesnej bliskości w takim stanie. Jehanne zawsze miała bardzo wrażliwy nos.

Z tego powodu nie chciał, by pomogła mu się rozebrać. Zrzucił brudne łachy i wyrzucił za drzwi. Rozkazał strażnikowi, by je czym prędzej spalono.

Odwracając się zauważył, że Jehanne przygląda mu się uważnie. Przypomniało mu to czasy narzeczeństwa, kiedy wyrzuciła jego ubrania przez okno. Twarz żony nie zdradzała wstydu, raczej szczerą troskę.

- Mam więcej blizn - powiedział.

- I mnóstwo śladów po ukąszeniach. Pewnie masz wszy. Wskakuj do wody. - Energiczny głos nie zdradzał śladu wzruszenia, ale wilgotne oczy mówiły co innego. Galeran nie był w stanie rozszyfrować ich wyrazu.

Wszedł do wanny. Pieszczota gorącej, pachnącej ziołami wody sprawiła, że z ust wyrwało się mi wolne westchnienie zachwytu. Przez chwilę zapomniał o bożym świecie.

Namydliła mu stopy.

- Kiedy się ostatnio kąpałeś?

Oparł głowę o krawędź balii i zamknął oczy.

- Parę miesięcy temu. Ale do ubiegłego tygodnia starałem się regularnie zmieniać ubrania. – Nie wspomniał, że nie zgodził się na postój i kąpiel w Brugii, bo chciał szybciej znaleźć się przy niej. Może sama zgadła, bo nie pytała więcej.

Umyła mu stopy, potem nogi. Czasem szorowała tak mocno, że musiał zacisnąć zęby, ale się nie skarżył.

Wiedział, że chce pozbyć się wszystkich niechcianych gości, którzy na dobre zadomowili się w jego skórze.

Zatrzymała się przy udach i zaczęła myć ramiona.

Omal nie zasnął. Nie chciał jednak tego przegapić.

Jeśli się postara, będzie mógł sobie wyobrazić, że wraca do przeszłości, a Jehanne kąpie go po ciężkim polowaniu.

Kiedy go kąpała, sama była czysta i pachnąca, bo potem zawsze się kochali, a Jehanne nie lubiła brudu. Czy teraz też tak było? Nie wpadł na to wcześniej, a mógł zapytać strażnika, czy lady Jehanne brała dziś kąpiel.

Przyszła kolej na tors.

- Bogu dzięki, że nie masz wielu włosów - wymamrotała. - Już znalazłam z tuzin wszy.

Z trudem powstrzymał uśmiech. Miło było znów słyszeć połajania. Ale rozbawienie szybko minęło, bo przyjemne chwile nie rozwiązywały żadnych problemów.

Czy chce, by Jehanne nadal była jego żoną?

Oczywiście.

Nawet jeśli kocha Lowicka?

Owszem.

Czy powinien ją zatrzymać po jawnej zdradzie i podejrzeniach o zamordowanie dziecka? W to ostatnie nie wierzył, ale cudzołóstwo nie pozostawiało żadnych wątpliwości.

Nie miał pojęcia.

Czy powinien spuścić jej lanie, by odpokutowała swoją winę? Jeśli tego nie zrobi, Jehanne nie spotka kara. Ze wszystkich decyzji, które podejmował w swoim życiu, ta wydawała się najtrudniejsza.

Umyła brzuch i zatrzymała się tuż przed podbrzuszem.

- Pochyl się. - Chciała umyć mu plecy.

Posłuchał, widząc na wodzie brudną pianę.

- Przykro mi, że musisz myć takiego brudasa.

- Gdybym miała z tym problem, znam wiele powodów, dla których mnie to spotkało.

No tak. Życie byłoby łatwiejsze, gdyby Jehanne pozwoliła sobie czasem na drobne kłamstewko.

- Ten brud to z Ziemi Świętej? - zapytała po chwili. - Może powinniśmy go zachować i zbudować kapliczkę?

Nie był pewien, czy żartuje.

- Nie. Kąpałem się w Konstantynopolu. Tam naprawdę traktują to poważnie. Spodobałoby ci się.

Oparł głowę na kolanach i opowiedział jej o mieście, o pełnych przepychu ceremoniach i łaźniach. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że taką rozmowę chciał prowadzić z ukochaną Jehanne ze snów, a nie z tą, która go zdradziła.

Sięgnęła po mniejszą miskę, by umyć mu włosy,

- Mam je obciąć?

- Będzie łatwiej.

Wzięła ostry nóż i obcięła na krótko, krócej niż było w modzie. Dotyk jej palców był niesłychanie zmysłowy. Potem jeszcze trzy razy mydliła i płukała, i dopiero rozczesała, pozbywając się kilku gnid.

- Nie jest źle. Wypłuczę włosy w naparze z mięty i będzie po wszystkim. Mam cię ogolić, czy wolisz żeby zrobił to ktoś z twoich ludzi?

Podniósł wzrok.

- Gdybyś chciała poderżnąć mi gardło, dawno byś to zrobiła.

- Skończyłabym na stosie.

Wbił w nią wzrok, próbując rozszyfrować słowa wypowiedziane obojętnym tonem, lecz po chwili westchnął i zamknął oczy.

- Chcę, żebyś ty mnie ogoliła.

W pewnej chwili miał wrażenie, że dotyka blizny na brodzie, ale nie odezwała się nawet słowem. Potem wytarła resztki mydła.

- Wstawaj. Zawołam po wodę do płukania

Wstał, zirytowany jej spokojem.

- Zapomniałaś o kilku miejscach.

Odwróciła się gwałtownie, jakby przyłapał ją gorącym uczynku. Wiedział, że jest zdenerwowana. Ale nie poddała się łatwo.

- Woda jest zbyt brudna. Najpierw cię spłuczemy.

Polała go czystą wodą, a potem bez wahania na namydliła gąbkę i zaczęła myć genitalia. Przy pierwszym dotyku wstrzymał oddech, po chwili był twardy.

- Galeranie?

Napięty głos zdradzał prawdziwy stan jej nerwów.

Prosił o radę, ale zawierał też nutkę uległości i przyzwolenie na wszystko, czego zażąda. Gdyby jej rozkazał, aby umyła go językiem, pewnie by to zrobiła.

Czy to wszystkie uczucia, które między nimi pozostały? Strach i skrucha?

- Ja to zrobię.

Wyrwał jej z ręki gąbkę i dokończył sam, a po chwili wyszedł z wanny, spłukując namydlone stopy.

Zdążyła się już uspokoić. Trzymała w rękach ręcznik, ale nie uszło jego uwagi, że spuściła wzrok. Dotąd nigdy tego nie robiła, chyba że w kościele. Wytarł się do sucha, owinął ręcznikiem wokół bioder i usiadł na ławce.

W końcu zdobył się na słowa, których unikał przez cały dzień.

- Opowiedz mi o moim synu.

Zamarła, składając ręcznik.

- Nie żyje.

- To wiem. Kiedy umarł?

- Dziesięć i pół miesiąca temu.

Odniósł wrażenie, że gdyby zapytał, powiedziałaby mu, ile to było dni, a nawet godzin temu.

- Jak to się stało?

Ręce się jej trzęsły.

- Po prostu umarł.

- Dzieci nie umierają tak po prostu. Czy to była gorączka? A może grypa?

Spojrzała mu prosto w twarz.

- Po prostu umarł. Był zdrowym i szczęśliwym dzieckiem. Spał ze mną, a przed snem nawet się bawiliśmy.

Słowa przychodziły jej z trudem, a sam Galer nie był pewien, czy chce tego słuchać.

- Może marudził bardziej niż zwykle. Nie wiem. Dokończyłam sprawdzać księgi i też się położyłam. Kiedy się obudziłam - dokończyła szeptem - był już martwy.

Galeran patrzył na nią, jakby zastygła z bólu twarz miała dać mu odpowiedź.

- Co się stało?

- Nie wiem.

- Nie żartuj. Musisz wiedzieć. Przygniotłaś go?

- Nie. - Nie podnosiła wzroku.

- Jehanne, to się zdarza...

Podniosła oczy.

- Nie przygniotłam go! To zdarza się pijanym kobietom, a ja nie byłam pijana. Bardzo lekko śpię i gdybym go przygniotła, zacząłby się szamotać. Usta jej drżały. - Nie czułam nic.

- Był chory?

- Nie. Miał kilka znamion, ale nic poważnego. Nie sądzisz, że wszystko zostało dokładnie zbadane?

- A więc powiedz mi, do diabła, jak umarł mój syn.

- Pytasz, czy go zabiłam? Czy to właśnie chodzi ci głowie? Powiedziano mi, że nie żyjesz. Lowick był już na zamku, gotów cię zastąpić. Nie chciał pewnie, by twój syn stał mu na drodze. Łatwo pozbyć się małego dziecka - wystarczy zatkać usta i nos...

- Jemu byłoby łatwo.

Twarz jej się zmieniła - widać było, że słyszała to już nie raz.

- A może spałaś z nimi oboma? Parząc się z Lowickiem na oczach mojego syna?

- Nie!

Skoczył na równe nogi.

- Na krzyż Jezusa Chrystusa, Jehanne, przysięgnij, powiesz mi prawdę!

Niepewna dłoń zakryła usta.

- Galeranie, błagam, żadnych przysiąg...

Cisze przerwał płacz dziecka. Jehanne zakryła ręką piersi, ale Galeran zauważył, że na sukni pojawiły się mokre plamy. Te same piersi, które karmiły i jego syna, teraz dawały życie dziecku Raymunda z Lowick.

- Idź - powiedział szorstko, a ona niemal wybiegła.

Galeran uderzył pięścią w ścianę. Tyle z marzeń o cielesnej przyjemności. Może wezwać ją później, jednak nie zdobędzie się na to, by wykorzystać ją jak przedmiot dla własnej rozkoszy. Musi coś być między nimi, coś więcej niż tylko seks.

Padł z powrotem na ławkę i ukrył twarz w dłoniach. Czy to możliwe, by zabiła swoje dziecko? Nie wierzył, ale z miłości robi się różne rzeczy. Wystarczy popatrzeć na niego. Nie mógł zaprzeczyć, że Jehanne zachowuje się jakoś dziwnie, co nie dało się wytłumaczyć wydarzeniami na zamku. Musiała począć bękarta mniej więcej w tym czasie, kiedy umarł Galot, i wkrótce po wieściach o śmierci męża.

A może Lowick ją zgwałcił? Potrząsnął głową. Jehanne prędzej by go zabiła. Zapewniła mu dach nad głową, a po powrocie Galerana pozwoliła odejść. Nie wyglądało, że ma do niego wrogi stosunek. Musi się dowiedzieć, co się naprawdę stało. Inaczej nie znajdzie spokoju. A jeśli Jehanne i Lowick przyczynili się do śmierci dziecka, choćby przez zaniedbanie?

Trzeba będzie zabić ich oboje. Nie będzie innego wyjścia.

Wstał i chodził tam i z powrotem. Rozpierała go energia i mimo zmęczenia nie mógł spokojnie siedzieć ani myśleć. Powinien się chyba ubrać. O ile znajdzie jakieś ubrania.

Znów przypomniał sobie dzień, kiedy Jehanne wyrzuciła jego rzeczy przez okno. Jeśli naprawdę sądziła, że zginął, pewnie oddała ubrania służbie. Podniósł wieko drewnianej skrzyni i zdumiał się. Ubrania leżały porządnie poskładane w kostkę.

Wszystko było w doskonałym stanie, a saszetki z ziołami odstraszały mole i inne robactwo. Znalazł czyste spodnie i koszulę uszytą przez Jehanne oraz swoją ulubioną czerwoną tunikę ozdobioną futrem z kuny. Nawet buty były w świetnym stanie - skóra wciąż pozostawała jędrna i błyszcząca. Wziął jeden do ręki. Skoro Jehanne uwierzyła w jego śmierć, dlaczego wciąż troszczyła się o jego rzeczy?

Do komnaty weszli służący, zapewne przysłani przez jego żonę. Uprzątnęli balię; Galeran ubrał się szybko i z głową pełną myśli poszedł do głównej sali. Dał znak służącemu, prosząc o piwo. Żałował, że nie zjawił się na obiad, bo była to okazja, by spotkać się ze wszystkimi mieszkańcami zamku. Postanowił naprawić ten błąd i porozmawiać z kilkoma osobami.

Raoula nie było widać. Pewnie zabawiał się w tej chwili z jakąś ładną służką. Taką, która z radością przyjmie jego dziecko, bo przecież wychowa je cały zamek, albo mężczyzna, którego wybiorą do zaaranżowanego małżeństwa. A może jedno i drugie. Wśród służby tego rodzaju sprawy wydawały się dużo prostsze. Ale nawet tam nie było przyzwolenia na cudzołóstwo. Mężczyzna mógł przyjąć dziecko swego pana w zamian za pewne korzyści; nie zgodziłby się jednak wychowywać bękarta równego sobie.

Galeran zauważył zdziwione spojrzenia. Pewnie wszyscy zastanawiali się, co zaszło w sypialni. Nadstawiali uszu, spodziewając się odgłosów bicia. Służbie to wszystko musiało wydawać się bardzo dziwne.

Nie tylko im.

Ze sforą psów u boku, Galeran poszedł szukać ekonoma Mateusza. W końcu się czegoś dowie. Ten był akurat u siebie, ale zgodził się towarzyszyć Galeranowi w przechadzce po murach obronnych, gdzie mogli porozmawiać w cztery oczy.

- Tak, milordzie?

- Jak to się stało, że Lowick został zarządcą?

Potężny mężczyzna szarpał nerwowo za pasek.

- Przyjechał z wizytą, milordzie. Wszyscy go znali, więc wjechał bez przeszkód. Sir Gregory umarł parę tygodni wcześniej - prawda jest taka, że na zapadł zdrowiu zaraz po twoim wyjeździe. Lady Jehanne długo naradzała się z twoim ojcem, kogo zatrudnić na jego miejsce. Kiedy okazało się, że Sir Raymond jest zainteresowany, dała mu tę posadę.

Galeran próbował sobie przypomnieć, czy sir Gregory rzeczywiście wydawał się niedomagać. Był to człowiek, który od lat nieustannie kaszlał i pluł. Mało prawdopodobne, że ktoś chciał się go pozbyć, by zrobić miejsce dla Raymonda.

To byłby zbyt skomplikowany spisek.

Chwilę potem dotarło do niego, że to Jehanne wypchnęła go na wyprawę. Spisek, jeśli rzeczywiście istniał, mógł sięgać wielu lat wcześniej, nawet do ich zaręczyn.

Chyba nie, przecież Lowick też był żonaty. Ale jego żona zmarła młodo.

Kolejna osoba, której śmierć mogła być komuś na rękę.

- Wiesz, kiedy umarła żona Lowicka?

Mężczyzna spojrzał na niego szybko. Czyżby nie tylko on miał takie podejrzenia? A może było w nich ziarnko prawdy?

- Mniej więcej wtedy, kiedy wyjechałeś.

- Na co umarła?

- Gorączka, panie. Jak twierdzili ludzie sir Raymonda, nigdy nie była silna. Ponoć cztery razy poroniła. Była bardzo bogata; wniosła w posagu doskonałe ziemie w okolicy Beeston, ale jak słyszałem, kontrakt małżeński przewidywał, że jeśli umrze bez dzietnie, cały majątek wróci do jej rodziny. Sir Raymond robił, co mógł, by mieć z nią dziecko.

- Zawsze kochał władzę. - Galeran nie miał z nim wiele do czynienia, ale znał charakter. Lowick był dzielny, honorowy, ale również przeświadczony, że wygląd i wojenne umiejętności wystarczą, by zdobyć pozycję, na którą zasługuje. Na przykład, aby zostać mężem Jehanne z Heywood.

Podczas swoich wizyt flirtował z Jehanne, ale Galeran sądził, że robi to raczej dlatego, by go zirytować. Nigdy nie czynił z tego problemu. Zaszargałby dobre imię Jehanne, rozgniewał jej ojca i skończył w pojedynku. Najpewniej by przegrał, bo nie był dla Lowicka poważnym rywalem.

Zastanawiał się czasem, czy Lowick nie robi tego celowo. Banalny, ale skuteczny plan – sprowokować Galerana do bójki, a potem go zabić i zająć jego miejsce.

Jehanne nigdy nie protestowała przeciw tym zalotom, chyba z tych samych powodów co Galeran. Nie chciała niesnasek i złej atmosfery. Lowick służył u jej ojca i pod wieloma względami był jej jak brat. Galeran spytał kiedyś Fulka, dlaczego nie wydał Jehanne za Raymonda. Stary nigdy nie lubił się tłumaczyć, powiedział tylko, że dla swej dziedziczki wolał kogoś z lepszymi koneksjami. Ojciec Raymonda przyjaźnił się z Fulkiem. Przybyli do Anglii z Wilhelmem Zdobywcą, ale tylko Fulkowi się powiodło. Przyjmując syna do siebie, zrobił przyjacielowi przysługę, ale na tym miłosierdzie się kończyło. Nie byłoby z tego korzyści, powiedział.

Czy to wszystko to tylko przykrywka? Czyżby Jehanne kochała Lowicka przez cały ten czas?














Rozdział VI


Galeran zdał sobie sprawę, że ekonom wciąż przy nim stoi. Ciężko było znaleźć odpowiednie słowa:

- A co z moim synem, Mateuszu? Co wiesz o jego śmierci?

Mężczyzna odchrząknął.

- Jeśli o to chodzi, milordzie, to wielka tajemnica. Zdrowy chłopczyk właśnie stawiający pierwsze kroki, - Zakaszlał, być może po to, aby ukryć wzruszenie, które cisnęło się do gardła. - Nie było żadnych krzyków, milordzie. Lady Jehanne wyszła z sypialni z dzieckiem w ramionach i powiedziała po prostu „Nie chce się obudzić". Było nas kilkoro, ale nie wiedzieliśmy, co o tym wszystkim myśleć; była taka spokojna. Potem spojrzała na dziecko i tym samym głosem dodała: „Chyba nie żyje". Zaczęła się trząść i powtarzać to coraz głośniej. - Mateusz odchrząknął ponownie. - Podbiegły kobiety, ale dziecko było zimne.

Galeran zamknął oczy; w piersiach czuł dotkliwy ból. Zwięzła opowieść wystarczyła, by pojął, jak bardzo przeżyła to Jehanne. On był tak daleko. Nic nie wiedział. Jeśli we wszechświecie panuje jakiś ład, powinien był to przeczuć.

Podążył myślami wstecz. Gallot umarł, kiedy był już w drodze do domu, być może zażywał kąpieli w Konstantynopolu. Pamiętał niepokój, który nie pozwalał mu spać. Wracał do Anglii z diukiem Normandii, ale ten podróżował bardzo, bardzo powoli.

Pamiętał koszmary o Jeruzalem, i choć bardzo starał się sobie przypomnieć, nie pamiętał nic innego.

Nawet przez chwilę nie czuł, że we własnym domu, tysiące mil dalej, poniósł ogromną stratę.

- Czy ustalono, co było przyczyną śmierci? – zapytał ochrypłym głosem.

- Nie - odparł Mateusz i po chwili dodał z wahania - Szeptano o urokach i czarach. Wiesz, panie, jacy są ludzie. Po tym jednym wybuchu lady Jehanne zmieniła się - stała się taka spokojna. Zachowywała się, jak gdyby nigdy nic.

- Zawsze była skryta.

- Owszem, ale kiedy matka traci jedyne dziecko, dziwnie to wygląda. Jeszcze gorzej, kiedy słychać wieści, że zginął również jej mąż.

Galeran popatrzył na swoje ziemie. Nikły w ciemnościach wieczoru rozproszonego płomieniami ognisk. Serce mu pękało, że nigdy nie zobaczył syna, że był daleko, kiedy to wszystko się stało. Gdyby tu był, być może mógłby temu zapobiec.

Czy miłość do mężczyzny - chociażby obsesyjna - mogłaby pchnąć kobietę do takiego czynu?

Skupił się na faktach.

- A więc Lowick został zarządcą. To było - kiedy? Pewnie ze dwa miesiące po moim wyjeździe.

- Zgadza się, milordzie.

Mniej więcej w tym czasie lady Jehanne zorientowała się, że jest przy nadziei.

Zamarł. Przez tyle lat daremnie próbowali, aż tu nagle dziecko. A później bez żadnych trudności kolejne. Może Jehanne pojechała do Lowicka zaraz po tym, jak pożegnała męża w Londynie?

Przywołał się do porządku. Gallot urodził się niemal dokładnie dziewięć miesięcy po tamtej nocy.

Chyba.

- Gallot urodził się w Świętego Szczepana, zgadza się? - Tak Jehanne pisała w liście.

- Tak, milordzie, był to dzień, który wszyscy dobrze zapamiętaliśmy. Bardzo szczęśliwy dzień.

Dzięki Bogu. Sprawdzi później, czy od razu wróciła do Heywood. Towarzyszył jej lord William, jej wuj Hubert z Burstock, dziesięciu rycerzy i trzy dwórki, więc raczej trudno byłoby ukryć prawdę.

- Sir Raymond to dobry rycerz - odezwał się Galeran. - Zakładam, że sumiennie wypełniał swoje obowiązki.

- Tak, panie - odpowiedział Mateusz, ale z tonu wynikało, że nie darzy Lowicka sympatią.

- Skąd taki ton?

- To dumny człowiek. Zachowywał się tak, jakby wszystko należało do niego.

- Miał powód?

Mateusz domyślił się, o co pyta jego pan, i potrząsnął głową.

- Nie sądzę.

Przynajmniej jedna dobra wiadomość.

- A potem doszły was słuchy o mojej śmierci.

- Odwiedził nas mnich. Miał wieści prosto z Rzymu, że poległeś w walce z niewiernymi. Tej nocy wszyscy płakaliśmy. - Mężczyzna chrząknął i spojrzał na Galerana.

Miło było słyszeć, że ktoś go opłakiwał.

- A kilka dni później Gallot już nie żył.

- Zgadza się, milordzie.

Galeran czuł się niezręcznie, zadając takie pytania. Nie był pewien, jak mężczyzna to zinterpretuje. Z drugiej strony miał do Mateusza zaufanie. Był to mądry, rozsądny człowiek, który potrafił trzymać język za zębami.

- Jak moja żona zareagowała na wieść o mojej śmierci?

Mateusz milczał przez chwilę.

- Znasz lady Jehanne, milordzie. Nigdy nie robi tego , czego się wszyscy spodziewają. Wieści nią wstrząsnęły, to pewne. Wypytała mnicha o szczegóły, wydawała się bardzo zdenerwowana. Wkrótce jednak odzyskała animusz i powiedziała, że nie uwierzy, póki nie będzie dowodów. Sprawiała wrażenie, że nie ma zamiaru zaprzątać sobie tym głowy, tylko modliła się więcej niż zwykle. Pamiętam, sir Raymond próbował z nią rozmawiać, ale zbyła go w dosyć nieprzyjemny sposób. Zdołał ją przekonać, by pojechała z tym do Brome, ale nie wiem, co tam się stało. Wróciła do Heywood jak gdyby nigdy nic, a my wszyscy poszliśmy za jej przykładem. Nikt nie chciał wierzyć, że umarłeś, milordzie.

- Milo to słyszeć.

- Po tym wszystkim - ciągnął Mateusz - sir Raymond nabrał pewności siebie. Uważał chyba, że Heywood jest już jego.

- A potem umarł Gallot.

- Tak, panie. A milady się zmieniła.

- To chyba zrozumiałe.

Galeran chciał spytać, czy naprawdę sypiała z Lowickiem, ale to było przecież oczywiste. Chciał spytać, czy poszła z nim do łóżka zaraz po tym, jak nadeszły wieści o jego śmierci, ale to też było oczywiste, inaczej bękart nie przyszedłby na świat dziewięć miesięcy później.

Dlaczego?

Dlaczego?

Dlaczego?

Nie chciał o tym rozmawiać. Zadał więc inne pytanie:

- Powiedz szczerze, jak sądzisz, co spowodowało śmierć mojego syna?

- Szczerze, milordzie, naprawdę nie wiem. Dotąd nie wierzyłem w uroki, ale to chyba jedyne wytłumaczenie.

- To bzdury.

- Przecież cuda się zdarzają, prawda?

- Podobno.

- To może diabelskie uroki również?

Galeran westchnął.

- Dobre pytanie.

- Jedno wiem na pewno, milordzie.

- Tak?

- Lepiej by było, gdyby lady Jehanne smuciła się w samotności.

Galeran nie pytał o więcej, ale mężczyzna dodał

- W dniu pogrzebu spała z Raymondem i wszyscy o tym wiedzieli.

Odwrócił się, nie mogąc tego słuchać.

- Gdzie pochowano Gallota?

- Na cmentarzu przy kościele, tuż przy murze. Jest tablica.

Odesłał Mateusza i zajął się rozmyślaniami nad swoim życiem. Wcale nie poczuł się od tego lepiej, poszedł więc na cmentarz i modlił się przy kamieniu, który był jedynym śladem krótkiego pobytu syna na ziemi. Ktoś posadził tam różany krzew na razie mały i mizerny. W przeciwieństwie do małego Gallota jeszcze urośnie.

Spędził godzinę w ciemnościach, szukając dziecka zrodzonego z jego krwi i kości. Nie znalazł nic. Niechętnie wrócił na zamek. Poprzednią noc spędził na modlitwie, a sen, który nadszedł, nie przyniósł wytchnienia. Musiał się w końcu wyspać - potrzebował teraz siły i jasnej głowy, by zmierzyć się ze wszystkimi problemami. Z niechęcią pomyślał o sypialni, którą dzielił z Jehanne. Nie był pewien, czy wspomnienia o dawnych, rozkosznie spędzonych chwilach pozwolą mu zasnąć, nie zniósłby ludzkiego gadania, które z pewnością by się rozległo, gdyby chciał spać gdzie indziej.

Jehanne, dziecko i najbliższe dworki śpią w pokoju przylegającym do sypialni. Zawsze może ją zawołać...

Nie. Zmęczenie stłumiło pożądanie. Rozebrał się do naga i położył do łóżka. I omal niego zaraz nie wyskoczył. Miękkość materaca i pościeli, świeży zapach ziół przywiodły wspomnienia o łożu, które opuścił dwa lata temu.

Z jękiem przewrócił się na bok i ukrył głowę w ramionach. Wmówił sobie kiedyś, że to Bóg chciał, by podjął krzyż i opuścił Anglię. Jeśli obecna sytuacja również była skutkiem boskiej woli, to Bóg musi mieć złośliwe poczucie humoru.


* * *


Galeran obudził się wypoczęty, choć znużony zbyt dużą ilością snu. Promienie słońca wpadające przez okno i dźwięki dobiegające z zamkowego dziedzińca sugerowały, że jest już późno i dawno powinien być na nogach. Nie miał jednak ochoty podnosić powiek, bo to oznaczało konieczność zmierzenia się z problemami. Nie chciał też spać, bo sny - choć słabo je pamiętał - nie były przyjemne. Śniło mu się, że jest w Jeruzalem, i to z Jehanne. Słychać było płacz dziecka, który dobiegał z daleka - zbyt daleka, by można je było uratować przed mieczami niemieckich rycerzy i morzem krwi..

Sama myśl była nie do wytrzymania. Otworzył oczy.

Zobaczył, że Jehanne siedzi na łóżku ze skrzyżowanymi nogami i przygląda mu się uważnie. Miała cienką jedwabną koszulkę i rozpuszczone włosy, falujące w letnim wietrzyku.

Serce zaczęło mu bić jak szalone, a mięśnie stężały.

- Zaczarowałaś strażników?

- Przekonałam ich, że będę tak samo bezpieczna tutaj. Są na zewnątrz.

- Mogli pomyśleć o moim karku.

Zaczerwieniła się. Jehanne rzadko wyglądała tak nieporadnie jak teraz.

- Skoro pozwoliłeś, bym cię ogoliła, muszą wiedzieć, że nie obawiasz się śmierci z mojej ręki.

- Wtedy nie spałem.

- Nigdy ci źle nie życzyłam, Galeranie.

- Trochę ci nie wyszło.

Spuściła głowę, jakby wymierzył jej policzek. Nie cierpiał, kiedy była w takim nastroju.

- Czego chcesz? - westchnął.

Nie podnosiła wzroku, gniotąc w palcach kremowy jedwab.

- Raoul de Jouray powiedział mi o twoim przyrzeczeniu.

Galeran przeklął przyjaciela w duchu.

Nie odpowiedział, a ona podniosła dumnie głowę i przez moment była znów dawną Jehanne.

- Może wolałbyś, abym przysłała służkę.

Duma i honor mówiły, że powinien ją odepchnąć.

Rozsądek mówił to samo. A mimo to uniósł kołdrę i bez słowa zaprosił ją do siebie.

Wślizgnęła się do łóżka, w ostatniej chwili zdejmując koszulkę. Już chciała się schować, ale przytrzymał kołdrę.

Delikatnie powiódł palcami po brzuchu, który był teraz bardziej krągły.

- To od dziecka.

- Nie przeszkadza mi - powiedział, ale uwaga zapadła mu w pamięć.

Ręka powędrowała w stronę pełniejszych piersi i ciemniejszych brodawek. Ścisnął palcami jedną z nich i na czubku pokazała się kropla mleka. Mleka dla dziecka, które powinien roztrzaskać o najbliższą ścianę.

Niewielka część jego umysłu tego właśnie pragnęła.

Zabić bękarta, to kukułcze jajo. Przynajmniej się go pozbyć. Pozbyć się jedynego dziecka Jehanne.

Odepchnął te myśli. Na tle jego ręki, spalonej od południowego słońca, jej skóra była blada i przejrzysta. Jedynym ciemnym miejscem był siniak na policzku. Galeran dotknął go delikatnie, a Jehanne patrzyła bez wyrzutu. Nie miała do niego pretensji,

Wolałby, żeby miała.

Dotykał jej piersi, czując różnicę. Musiała niedawno karmić, bo nie były wypełnione mlekiem. Mimo to były inne niż zwykle.

Ku jego uldze udało mu się utrzymać pożądanie kontrolą, może dlatego, że czuł, iż wkrótce je zaspokoi. Był twardy, każdy nerw wibrował w szalonym rytmie, ale wiedział, że może poczekać.

Ale tylko chwilę.

Położył nogę na jej nogach, odkrywając dłońmi i ustami cudowną miękkość jej skóry, krągłości i kształt bioder, jedwab włosów... Schował w nich twarz, walcząc ze łzami, które same napływały mu do oczu. Znajomy zapach, który na wygnaniu był przedmiotem marzeń, stał się teraz torturą. Dotychczas była bierna, ale teraz ramiona oplotły jego plecy, przyciągnęły do siebie, a dłonie gładziły skórę.

Ciało otwierało się zapraszająco i po chwili był w niej, drżąc z długo oczekiwanej ulgi.

Płakał, kiedy osiągnął szczyt. Potem płakał w jej ramionach, czując, że również jej łzy płyną mu po twarzy.

Leżeli w ciszy, porozumiewając się językiem zmysłów, na nowo rozpoznając wrażenia i zapachy.

Spojrzał jej prosto w oczy.

- Dlaczego? - wyszeptał.

Potrząsnęła głową.

- Nie teraz, nie tutaj. - Wyśliznęła się z objęć i wzięła go do ust, pieszcząc, smakując, dręcząc.

Po chwili znalazł wystarczająco dużo siły, by przyciągnąć ją do siebie.

- Taką drogą próbujesz zmazać swoje winy?

Jak za dawnych czasów, w jej oczach zapalił się gniew.

- Boisz się, że coś ci odgryzę?

Mógł ją nadal nękać pytaniami, ale zobaczył po jej minie, że nic nie wskóra. Skupił się więc na tym, co może uzyskać. Pozwolił, by zwinne palce, usta i język rozgrzały go do czerwoności, a potem wziął ją ponownie, tym razem z gwałtowną, ognistą pasją, która sprawiła, że łóżko zatrzęsło się, a z piersi Jehanne polało się mleko.

Zaczął się śmiać. Jehanne próbowała zatrzymać powódź, ale po chwili dała sobie spokój i również zaczęła się śmiać.

Zlizywali słodkie mleko ze swoich ciał. Płynęło coraz więcej, ale nie przeszkadzało im to, tylko dawało ognia do namiętności.

Kiedy kończył, łóżko nagle zadrżało, zatrzęsło a potem załamało, zrzucając ich, wciąż spleciony na podłogę. Jehanne wrzasnęła, Galeran zaklął a do komnaty wbiegł strażnik.

Stanął jak wryty, a potem wycofał się z gębą roześmianą od ucha do ucha.

Po chwili zaskoczenia Galeran i Jehanne wybuchaj śmiechem, turlając się jak małe dzieci wśród szczątków wielkiego łoża.

Kiedy w końcu usiedli, Galeran wrócił do rzeczywistości.

- Może specjalnie kazałaś podpiłować nogi?

Uśmiech znikł z jej twarzy.

- Na Boga, w każdym moim kroku będziesz doszukiwał się podstępu?

- Czemu nie?

Skoczyła na równe nogi.

- Ponieważ jestem taka, jaka jestem! Spodziewałam się, że każesz mnie wychłostać i wyślesz do klasztoru, dlaczego więc miałabym planować tę piękną scenę?

- Zawsze potrafiłaś odnaleźć się w każdej sytuacji, wciąż mogę to zrobić. To znaczy wychłostać cię i wysłać do klasztoru.

- Wolę to niż nieustanne podejrzenia. – Odchyliła materac, spojrzała na drewnianą konstrukcję, a potem podniosła wzrok. - Spójrz! Korniki.

Przysunął się bliżej. Rzeczywiście, drewno uszkodziły korniki, ale szalejący gniew już na dobre nim zawładnął.

- Kiepskie gospodarzenie - powiedział. - Cud, że nie zawaliło się pod tobą i Lowickiem,

Zamarła w pół gestu.

- Nigdy nie spaliśmy w tym łóżku.

Poczuł ogromną ulgę, ale powiedział tylko:

- Czemu nie?

Założyła koszulę.

- Pewnie dlatego, że nie lubimy korników

Galeran westchnął. Kolejne drzwi zatrzaśnięte przed nosem. Patrzył, jak się ubiera, podziwiając krągłości, podkreślone jeszcze przez strój.

- Kiedyś będziesz musiała ze mną porozmawiać Jehanne.

Odwróciła głowę i zamknęła mu usta desperackim wyrazem błękitnych oczu.

- Przepraszam - szepnęła i opuściła pokój. Ale o ile inna kobieta wybiegłaby w popłochu, Jehanne wymaszerowała z godnością.

Ciekawe, za co przeprasza, zastanawiał się Galeran, przyglądając się szczątkom mebla. Łóżko przypominało jego życie - ledwie trzymało się w posadach, było pełne tajemnic i śladów miłości, życia i zapachów jego żony.

Jego ukochanej Jehanne.

Obszedł je dookoła i w wielu miejscach znalazł korniki. Nie ma rady, trzeba zamówić nowe. Wciąż nie było mu żal. Nawet jeśli Jehanne i Lowick nigdy nie korzystali z tego łoża, należało do czasów, które przeminęły.

Zastygł w bezruchu, dłonią dotykając drewnianej belki.

Jehanne i Lowick.

Dotąd kwestia ta wydawała się odległa. Teraz mógł ich sobie wyobrazić, usłyszeć, nawet poczuć. Wszystko, co Jehanne robiła z nim dziś w łóżku wcześniej robiła z Lowickiem. Trzymała go w ramionach, wskazywała drogę, pieściła, całowała, gryzła

Galeran zdał sobie sprawę, że gołymi rękami próbuje oderwać grubą na cztery cale dębową belkę. Jeszcze chwila i drewno odskoczy, gruchocząc rękę. Puścił i obejrzał swoje siniaki i blizny.

Najbardziej przerażało go to, że pewnego dnia jego wściekłość skieruje się w stronę Jehanne. Powinien ją zmusić, żeby powiedziała mu prawdę, pozwoliła zrozumieć i wybaczyć, inaczej pewnego dni po prostu straci kontrolę i zrobi jej krzywdę.

Podniósł się i wezwał Johna, golibrodę. Miał już dość tych rozważań. Ubrał się i wkrótce był gotów na kolejny dzień.

Wcale nie był gotów na spotkanie z kuzynką Jehanne, która czekała pod drzwiami. Niespełna osiemnastoletnia Aline z Burstock była niska i pulchna, lecz nację miała taką samą jak jego żona. Temperamentem również przypominała starszą kuzynkę, ale tam, gdzie Jehanne walczyła mieczem, Aline używała pałki.

- Ulżyło ci, kiedy ją uderzyłeś - powiedziała.

- Zwykle bywasz bardziej domyślna. - Cenił w Aline zdrowy rozsądek i szczerość. Co nie oznaczało, że zamierzał omawiać z nią prywatne sprawy.

- Powinieneś zacząć ćwiczyć, bo będziesz musiał ją porządnie zbić, by w końcu oczyścić atmosferę. - zmarszczka na czole oznaczała, że słowa miały być przynętą, na którą miał się złapać jak ryba.

- Powinnaś poznać Raoula de Jouray. Ma podobne zdanie.

Na policzkach dziewczyny wykwitł purpurowy rumieniec.

- Coś takiego! Przecież to dzikus. Ledwo co wziął kąpiel po podróży, a już dobierał się do Elli.

- Albo Ella do niego. - Galeran nie mógł potrzymać uśmiechu. - Raoul ma niezwykły dar. Wystarczy mu kilka minut, by wytropić uległą niewiastę.

- W takim razie ją powinien prosić o kąpiel – Aline nie posiadała się ze złości.

- Prosił ciebie? - Raoul musiał się od razu zorientować, że to mała cnotka i specjalnie się z nią drażnił. - Jestem pewien, że nie nalegał, kiedy odmówiłaś.

- Nie. W końcu zrobiła to Jehanne.

Odeszła mu ochota do śmiechu. W zwyczaju było, że gospodyni pomaga w kąpieli dobrze urodzonym gościom i nigdy dotąd mu to nie przeszkadzało. A teraz miał ochotę udusić przyjaciela gołymi rękami.

- Jeśli jeszcze raz poprosi, ja to zrobię - powiedziała Aline, przeszywając go spojrzeniem niebieskich oczu.

Był wściekły na siebie, że się tak odsłonił.

- Nie ma potrzeby.

- Nie chcę, by moje niemądre skrupuły przyniosły jakieś kłopoty.

- Wiem, że masz opory w takich sprawach, Aline. Znajdziemy jakąś dworkę...

- To nie byłoby właściwe. To obraza. - Zmarszczyła czoło. - Jeśli mu nie ufasz, to żaden przyjaciel.

- A jeśli nie ufam jej?

- Przyjaciół czasem się traci. Z żonami nie jest tak łatwo.

Galeran skapitulował, opierając się o kamienną ścianę.

- A więc powiedz, kuzynko, co powinienem zrobić?

Spojrzała mu prosto w oczy.

- Nigdy nie przestała cię kochać, Galeranie.- Na czole znów pojawiła się zmarszczka. - Jeśli kiedyś dopadniesz brata Dennisa, który przyniósł wieść o twojej śmierci, powinieneś wyrwać mu z ust kłamliwy język!

- Nie sądziłem, że jesteś taka mściwa.

- Są chwile, gdy przemoc jest całkowicie uzasadniona. Na przykład podczas wypraw krzyżowych.

Z tymi słowami odeszła spiesznym krokiem.

- Aline! - zawołał za nią.

Zatrzymała się.

- To chłopiec czy dziewczynka?

- Dziewczynka. Ma na imię Donata. - Nagle usta jej zarżały. - Nie czuj do niej nienawiści, Galeranie.

Odwróciła się i odeszła.

Czy pragnienie, by ktoś się nie urodził, to nienawiść?

Galeran udał się do głównej części komnaty. Siedział tam jego ojciec, z nogami na stole i kuflem piwa w ręku. Galeran usiadł obok, dając znak służącemu, by przyniósł coś do jedzenia i picia.

- Trochę późno na śniadanie - zauważył lord William

- Od trzech dni prawie nie spałem.

- No tak. - Lord William potarł ręką zarost, przyglądając się bacznie synowi. - Wychudłeś. Podróż do domu trwała prawie rok. Miałeś czas się najeść.

- E tam, racjonowane jedzenie marynarzy.

- Słyszałem, że zatrzymaliście się w Konstantynopolu i na Sycylii.

- Obca kuchnia - odparował Galeran. Jak dobrze, że znów może wdać się z ojcem w słowną potyczkę.

- Brugia to też piękne miasto. Ponoć dobrze tam karmią.

- Chciałem być szybko w domu. – Galeran uśmiechnął się do służki, która przyniosła chleb z serem i piwo. Ładna, pulchna dziewczyna, pomyślał. Oddała uśmiech, ale nutka współczucia w jej oczach odebrała mu dobry humor.

Zwrócił się do ojca.

- A więc co słychać w starej Anglii?

Lord William otworzył usta, by zaprotestować przeciw zmianie tematu, ale po chwili je zamknął, przemyślawszy sprawę.

- Niedobrze. Rufus domaga się coraz więcej pieniędzy, które wydaje na podejrzanych przyjaciół. Przysłał Ranulpha Flambarda, by więcej z nas wydusić.

- Raoul mówił, że Flambard został biskupem Durham. Nadal jest prawą ręką króla?

- Niestety. - Lord William splunął. - Nie podoba mi się, że ten łajdak cały czas się tu kręci. Już nie raz się poprztykaliśmy. Mówią, że to pomysł Flambarda by nie obsadzać stanowisk biskupów. Król wtedy sam kasuje czynsze i daniny. Gdyby tylko na tym poprzestał! Doi całą Northumbrię podwójnymi i potrójnymi podatkami. Świeccy i duchowni, wszyscy cierpią tak samo!

- Przynajmniej nie można powiedzieć, że kogoś faworyzuje. - Galeran wziął duży kęs chrupiącego chleba, doceniając proste, domowe przyjemności. W czterech ścianach swojego domu, otoczony wygodą stwierdzał, że Rufus i Flambard mogą poczekać.

Ojciec wycelował palec w jego pierś.

- Niedobrze się dzieje. I będzie jeszcze gorzej. Królewscy faworyci potrafią być bardzo niebezpieczni. Dotychczas znajdowaliśmy się poza obszarem ich zainteresowań, ale teraz...

Galeran wrócił do rzeczywistości.

- Czy Rufus i Flambard mają przeciwników?

- Tylko się o tym mówi.

Galeran westchnął. Ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebował, była rewolucja.

- Mówienie niczego nie zmieni.

- Może i dobrze. - Lord William się zgarbił. - Jeśli coś stanie się Rufusowi, kraj pogrąży się w chaosie. Jego dwaj bracia rzucą się sobie do gardeł. Czemu, na Boga, nie zadbał o spadkobiercę?

Galeran uniósł brew. Wszyscy wiedzieli, dlaczego Rufus nie ma dzieci i nigdy się nie ożenił.

- Przecież to prosta sprawa - zrzędliwym tonem ciągnął sir William - spłodzić kilku męskich potomków…

Wyraz rozbawienia znikł z twarzy Galerana.

Lord William podniósł wzrok i jęknął.

- Nie chciałem, chłopcze. Przynajmniej... – Przerwał i zastanowił się nad swoimi słowami. - Co zamierzasz?

Już nie rozmawiali o polityce.

Galeran wyciągnął się na krześle, a Grua położyła pysk na jego kolanach. Pogładził jej ciepłą głowę.

- A jak sądzisz?

- Do diabła! Chcesz ją zatrzymać?

- Tak, jeśli zechce.

- Jeśli zechce...? - zdenerwował się sir William. - Powinna codziennie dziękować ci na kolanach, że jej nie wyrzuciłeś!

Galeran spojrzał na ojca.

- Wyobrażasz sobie taką wdzięczność przez dekadę lub dwie?

Lord William umilkł. Matka Galerana zmarła nie tak dawno, a wszyscy wiedzieli, jakim uczuciem darzył ją jego ojciec. Mabelle z Brome była twarda jak skała, ale jej gorące serce potrafiło ogrzać całą swarliwą rodzinę. Galeran żałował, że jej tu nie ma. Mabelle potrafiłaby znaleźć wyjście z tej sytuacji.

- To może powinieneś ją odesłać? Znajdziemy ci żonę. Jeśli Jehanne trafi do klasztoru, być może uda nam się zatrzymać Heywood...

- Jeśli rozwiążę małżeństwo, Jehanne wyjdzie za Lowicka.

- Co takiego?! -wybuchnął ojciec, a potem szybko ściszył głos. - Jeśli każesz ją zabić, nie wyjdzie za nikogo.

- Nie mógłbym tego zrobić. Ty też nie.

- Ale możesz ją posłać do klasztoru o tak surowej regule, że do końca życia nie ujrzy żadnego mężczyzny.

- Owszem, ale Lowick może prosić króla o zgodę na ślub na podstawie łączącego ich uczucia, którego dowodem jest dziecko. Może nawet sfabrykować dowody wcześniejszych zaręczyn, które zadowolą kościelny sąd. Nie mógłbym przysiąc, że Fulk nie myślał o tym, zanim umarli mu synowie. A wtedy Lowick dostanie Heywood, choćby jako ojciec dziecka Jehanne.

- Słońce chyba wypaliło ci mózg, jeśli uważasz, że zgodzę się, by ten łajdak był moim sąsiadem. - Twarz lorda Williama poczerwieniała z gniewu. - Wystarczyło, że podczas twojej nieobecności występował przeciwko moim poddanym, kłócąc się o czynsze.

- Doprawdy? W takim razie powinieneś zrobić wszystko, by moje małżeństwo przetrwało.

Ojciec patrzył na niego z rozdziawionymi ustami

- Ty szczwany lisie! - Potem w jego oczach pojawił się ognik. - No dobrze. Ale trzeba ją przykładnie ukarać. Codzienna chłosta powinna przywrócić ją do porządku.

- Zgadzam się. Dlaczego nie rozkażesz chłosty?

Z ust lorda Williama wyrwał się jęk.

- Myślisz, że nie wiem, dlaczego ją uderzyłeś chłopcze? Na świętego Jana, powiedz, co zamierzasz zrobić?

- Spróbuj zrozumieć.

Ojciec potrząsnął głową.

- Nie ma tu nic do rozumienia. Zawsze wzdychała do Lowicka, tak jak połowa dziewcząt w Northumbrii, łącznie z twoimi dwiema siostrami. Ciebie nie było, brakowało jej mężczyzny i stała się słaba, jak to kobiety. Wiesz, że od początku nie podobał mi się pomysł twojego wyjazdu. Dziwię się, że cała Europa nie jest pełna bękartów. Gdybym wiedział wcześniej...

- Choćby bardzo brakowało jej mężczyzny - przerwał mu Galeran - sądzisz, że poszłaby do łóżka z Lowickiem w dniu pogrzebu jedynego dziecka?

Lord William spojrzał synowi prosto w oczy.

- Zrobiła to, prawda?

Te słowa były jak kąpiel w przerębli. Owszem, zrobiła

- A więc - powtórzył ojciec – co zamierzasz?

Galeran nie miał pojęcia.

- Zwolnię ją spod straży, by wracała do swoich obowiązków. Chyba że masz coś przeciwko temu. Kazałem jej pilnować, bo się na ciebie rzuciła.

William potrząsnął głową.

- Mucha przeciwko wołu. Poza tym miała rację. Powinienem był ci powiedzieć

- Powinieneś.

- Na Boga, bywa taka trudna! Przyjechała do mnie, kiedy rozeszły się wieści o twojej śmierci. Na zewnątrz spokojna jak woda w głębokiej studni, ale mógłbym przysiąc, że w duchu była przerażona.

- No tak. Widziałeś ją po śmierci dziecka?

- Dużo później. Dowiedzieliśmy się dopiero po tygodniu, a kiedy tu w końcu przyjechałem, zachowywała się tak, jakby nigdy - przerwał nagle - nie, to nie było tak. Zachowywała się jak chodzący posąg, tyle że zajmowała się domem, i to od dnia pogrzebu. Wyglądało to dziwnie.

- No i zaczęło się gadanie.

- Owszem, ale wtedy nikt jeszcze nie mówił o Lowicku.

Galeran powstrzymał ochotę, by odejść od stołu. Będzie się musiał przyzwyczaić do tego tematu.

- Kiedy się o tym dowiedziałeś?

- Dobre pytanie. - Ojciec niespokojnie ruszał szczęką - To był rok pełen wydarzeń, chłopcze, ciągle coś się działo. A to Szkoci nie dawali nam spokoju, a to pogoda zawiodła, a to Flambard... Kiedy usłyszałem, że poległeś, wysłałem posłańca do Rzymu i Konstantynopola, mając nadzieję na lepsze wieści. Nie nadchodziły. Dlatego unikałem Jehanne. - Sięgnął po kufel i upił głęboki łyk. - Okazało się, że żona Willa słyszała jakieś plotki, ale nie chciała siać zamętu, niemądra kobieta. Wtedy i tak było za późno. Lowick zdążył złożyć petycję do króla o uznanie cię za zmarłego, żeby poślubić wdowę noszącą jego dziecko. Od razu pojechałem do Heywood i wyobraź sobie, odmówiono mi prawa wstępu! Nie miałem zamiaru używać siły, bo przecież oblężenie zamku, tym bardziej należącego do rodziny, to kłopotliwa sprawa. Pojechałem więc na południe, by oprotestować petycję.

- I co się stało?

- Całe dnie spędzałem w londyńskich sądach. Po jakimś czasie wyjechałem, widząc, że sprawa nie rozstrzygnie się szybko. Rozmawiałem też z jednym marynarzem, który twierdził, że widział cię żywego w Konstantynopolu. A więc rozesłałem wici, by dowiedzieć się prawdy.

- Rufus poparł prośbę Lowicka?

Lord William uśmiechnął się ponuro.

- Sprawa była tak wątpliwa, że nie chciał ryzykować konfliktu, chociaż Flambard próbował go przekonać. Przysłał tu nawet jakiegoś długonosego kleryka, który niuchał i węszył, ale nic nie wskórał. Boję się, że teraz powróci, choćby po to, by na kogoś nałożyć grzywny.

- Pieniądze to najmniejszy z naszych problemów

- Akurat! Rufus i Flambard skubią Anglię jak szkodniki na polu kukurydzy i jeszcze trochę, a nikt nie będzie się musiał martwić o pieniądze, bo ich nie będzie miał! - William podniósł się. - To mi coś przypomina. Muszę wracać do Brome i zająć się własnymi sprawami. Chyba że mnie tu potrzebujesz.

Galeran wstał.

- Nie, jedź z Bogiem.

- Będziesz opiekował się...

Galeran przyjął wzrok ojca ze spokojem.

- Nie jestem specjalnie agresywny, a gdyby to się mieniło, Raoul jest silniejszy ode mnie. Uważa się za mojego anioła stróża, a jeśli chodzi o kobiety, jest tak samo miękki jak ty.

Lord William pożegnał się i wyruszył w drogę. Armia zdążyła uprzątnąć obozowisko, nie trwało więc długo, jak równe rzędy ludzi i wozów znikły za pobliskimi wzgórzami. Stojąc na murach, Galeran patrzył na swe ziemie, jakby widział je po raz pierwszy. Bez armii otaczającej zamek, Heywood robiło dużo lepsze wrażenie.

Wróg czaił się w środku.

Rozkazał zwolnić strażnika pilnującego Jehanne i powiedzieć jej, że może wrócić do swoich obowiązków, choć bez prawa opuszczania zamku. Zmusił się też do rozmowy z Walterem z Matlock, przykazując mu, by w razie czego powstrzymał ją siłą. Następnie wezwał stolarza i zamówił nowe łóżko. Miał nadzieję, że będzie symbolem nowego początku. Poprosił o najlepszego rumaka i dwa jastrzębie, zawołał psy i wraz z czterema innymi rycerzami wyruszył pokazać Raoulowi swoje ziemie. Miał zamiar zabawić na tym kilka dni, zatrzymując się w niektórych wioskach. Podróż mogłaby trwać tygodniami, ale to byłoby już zbyt wielkie tchórzostwo.





Rozdział VII



Kiedy Aline dowiedziała się o wyjeździe Galerana, pośpieszyła do kuzynki, w duchu złorzecząc mężczyznom uciekającym przed problemami, którym należało stawić czoło. Była przekonana, że Raoul de Jouray ma z tym coś wspólnego. Gładki i wiecznie uśmiechnięty, robił wrażenie osoby, która w razie domowych problemów wybierze się na polowanie.

A problem był istotnie ogromny. Nigdy nie zapomni radości i przerażenia na wieść, że Galeran wrócił do domu. Było to dwa dni temu, a dopiero teraz zaczynała wierzyć, że nie skończy się to błyskawiczną katastrofą. Nie była do końca przekonana, że katastrofy można uniknąć.

W końcu znalazła Jehanne na zamkowych murach, wpatrzoną w oddalających się jeźdźców. Przystanęła, niepewna, czy chce przeszkadzać kuzynce w chwili, której wymowy do końca nie rozumiała.

Aline dobrze znała Jehanne i kochała ją jak siostrę. Niektórzy sądzili, że kamienna twarz Jehanne wyraża obojętność, Aline wiedziała jednak, że to maska ukrywająca najgłębszy ból. Szkoda tylko, że nie wszyscy o tym wiedzieli.

Tak jak wtedy, gdy umarł Gallot.

Aline wciąż miała z tego powodu poczucie winy. Uwielbiała dzieciaka i tak rozpaczała nad jego śmiercią, że mało uwagi poświęciła cierpieniu matki. Schroniła się w kaplicy i szukała pocieszenia w modlitwie. Gdyby została z Jehanne i ukoiła jej ból, ta nie znalazłaby się w objęciach Lowicka, a potem, dzięki Donacie, w sytuacji bez wyjścia. Gdyby można cofnąć tę jedną noc, bezpieczny powrót Galerana byłby wyłącznie źródłem szczęścia i radości. Zadrżała, myśląc o strasznych chwilach pomiędzy wieczorem, kiedy Galeran pojawił się u bram, a rankiem, gdy wjechał na zamek.

Kiedy strażnik wpadł do sali biesiadnej i oznajmił, że przybył lord Galeran, Aline sądziła, że Jehanne końcu zemdleje. Lowick po prostu się wściekł. Nie musiał długo myśleć, by stwierdzić, że dalszy pobyt na zamku może się źle skończyć. Skończyć się śmiercią. Stojąc na środku sali, Jehanne spokojnie poprosiła go, by opuścił Heywood. Aline miała ochotę potrząsnąć kuzynką, powiedzieć jej, że dla własnego dobra powinna sprawiać wrażenie, że cieszy się z przyjazdu męża. Słowa Jehanne brzmiały tak, jakby prosiła ukochanego, by ratował życie.

Dobrze, że chociaż publicznie odmówiła wyjazdu, oznajmiając, że nie ma zamiaru uciekać przed prawowitym mężem. Nie brzmiało to jednak szczególne ciepło.

- Jehanne. Pani! - oponował Lowick, który wydawał się szczerze poruszony. - Jak mogę cię zostawić na pastwę losu? Jedź ze mną, dla własnego dobra i dobra naszego dziecka!

- Donata jest zbyt mała na tak daleką drogę, Raymondzie.

- To ją tu zostawmy. Aline ją ukryje.

- Jest przy piersi.

- Znajdzie się jej mamkę.

- Nie pozwolę, by obca kobieta karmiła moje dziecko.

- Jeśli Galeran cię zabije, nie będzie innego wyjścia.

Chwycił ją za ramię, ale Jehanne wyciągnęła nóż, a jej ludzie odsłonili miecze. Rycerze Lowicka również, ale było ich tak niewielu, że nie mieliby szans.

Pod osłoną nocy pan i jego słudzy opuścili zamek.

Jehanne odprowadziła ich do drzwi ukrytych w zamkowych murach. Aline poszła także, by się upewnić, że sprawca wszelkich kłopotów w końcu opuścił zamek.

Przy drzwiach Lowick po raz ostatni próbował nakłonić Jehanne, by z nim pojechała. I ta próba się nie powiodła, padł więc na kolana i ucałował jej dłoń.

- Niech Bóg cię prowadzi. Pojadę do biskupa, poproszę o pomoc. Porozmawia z królem o naszej sprawie. Znajdę sposób, by cię ochronić, żebyśmy znów byli razem.

Niestety Jehanne nie odezwała się nawet słowem.

Aline modliła się, by Lowick szybko znalazł inną ofiarę, na której majątku mógłby żerować. To nie fair, pomyślała w drodze do zamku. Żywił do Jehanne prawdziwe uczucie. Może dlatego nie potrafiła mu się oprzeć.

Lowick słusznie obawiał się o życie Jehanne i Donaty. Mężczyźni nie traktują miłosiernie niewiernych żon i bękartów i ta świadomość prześladowała wszystkich mieszkańców zamku przez całą bezsenną noc. Aline pomagała w przygotowaniach, modląc się do Marii Magdaleny, patronki grzesznych kobiet.

Nadejście świtu zwiastowało ulgę od nerwowego oczekiwania, chociaż nikt nie był pewien, co przyniesie dzień. Jehanne, na zewnątrz spokojna, ostatni raz zwróciła się do dowódcy straży, upewniając się, że dobrze zrozumiał jej rozkazy. Potem poszła do sali biesiadnej, by tam czekać na męża.

Aline zdała sobie sprawę, że zamierza przywitać Galerana z dzieckiem w ramionach. Postanowiła się wtrącić.

- Donata jest tu jedyną osobą, która jest całkowicie bez winy. Nie możesz narażać jej na ryzyko. Oddaj mi ją.

- Nie - odparła Jehanne w napięciu i Aline zdała sobie sprawę, że kuzynka jest blada ze strachu. Co oznaczało, że nie jest w stanie trzeźwo myśleć.

- Jehanne, bądź rozsądna. Nie możesz oczekiwać, że w takiej chwili zachowa zimną krew.

Próbowała zabrać jej dziecko, ale Jehanne trzymała je kurczowo.

- Nie mam zamiaru jej ukrywać.

- Nie chodzi o ukrywanie. Daj mi ją!

Ale Galeran już był w drzwiach, więc Aline cofnęła się o parę kroków, tłumacząc sobie, że zawsze trzeźwo myślał i był przyzwoitym człowiekiem. Jak na mężczyznę.

Aline miała pięciu braci i żadnych iluzji na temat męskiej części gatunku.

Ale czy był to Galeran, jakiego znała? Wyglądał okropnie - potargany, brudny, z twarzą pooraną bliznami. Przez chwilę nie była przekonana, że to naprawdę on, ale psy rzuciły się, by go powitać. Poświęcił im chwilę, a potem podniósł wzrok. Szedł w stroje Jehanne i dziecka.

To nie był Galeran, którego znała. Z drugiej strony nie poszło tak źle.

Wczoraj on i Jehanne spędzili trochę czasu przy kąpieli. A dziś długo siedzieli w sypialni, chociaż Jehanne wyszła stamtąd z kamienną twarzą. Nic dziwnego, że Aline nie mogła zignorować nowego, ciemnego wyrazu w oczach Galerana i tłumionego gniewu, którego nie potrafił do końca ukryć. Nie potrafiła zapomnieć o uderzeniu.

Może Jehanne czuła ulgę, widząc, że wyjeżdża na parę dni.

Podeszła bliżej, by przerwać samotne rozważania kuzynki i zobaczyła coś zupełnie innego.

- Ty płaczesz? - zapytała i zreflektowała się po chwili. Jehanne nienawidziła, jeśli ktoś przyłapywał ją na słabości. - Donata jest głodna.

Jehanne otarła twarz i odwróciła się.

- Przepraszam. Straciłam poczucie czasu. - Poszła

przodem, znów spokojna i opanowana.

Aline pośpieszyła za nią, życząc jej, by nauczyła się płakać przy ludziach, i robiła to tak często, jak się da.

Zmiękczyłaby wszystkie serca.

- No i co teraz? - chciała wiedzieć.

- Nie wiem

- Nie spytałaś o to Galerana?

- Nie.

- Dlaczego?

Jehanne przystanęła i spojrzała na dziewczynę,

- Wydaje mi się, że sam nie wie.

- Mogłaś go zapytać. Widzieliście się dziś rano.

- Mało rozmawialiśmy.

- Tkwiliście tam godzinami. Och!

- Owszem.

Aline czuła, że spada jej kamień z serca.

- To znaczy, że wszystko w porządku?

- Nie, Aline. - Z piersi Jehanne wydarło się westchnienie. - Fizyczna miłość nie leczy takich problemów.

- To co teraz?

- Nie wiem. - Jehanne odwróciła się i pomaszerowała przez podwórze.

- Nie możesz unikać tego tematu. Musisz być przygotowana. Co zamierza Raymond?

Jehanne zatrzymała się w pół kroku.

- Raymond?

- Pamiętasz Raymonda? - zapytała Aline złośliwie. - Wysokiego, przystojnego blondyna? Na pewno się nie podda. Pewnie już teraz przekonuje króla, by poparł jego sprawę.

- Pewnie tak - odparła Jehanne w zamyśleniu. Ale co zyska król, występując przeciwko Brome i Galeranowi? Krzyżowcowi powracającemu z Jerozolimy? Przecież to tak, jakby chciał walczyć ze świętym.

- Myślisz, że Lowick się podda?

Jehanne zbladła.

- Obawiam się, że zechce wpłynąć na przeznaczenie. - Zgarnęła spódnice i pobiegła do sali biesiadnej, a Aline za nią.

Aline nie mogła się nadziwić, kiedy Jehanne gorączkowo posłała po skrybę. Ale potem usłyszała list, który dyktowała kuzynka - ostrzeżenie dla Galerana, żeby strzegł się morderców, czających się w lasach.

- Sądzisz, że będzie próbował go zabić? - zapytała Aline, kiedy skryba się oddalił, aby przekazać list posłańcowi.

- Czemu nie? Czemu nie? - Jehanne nerwowo chodziła po komnacie, szeleszcząc spódnicami. – Jeśli Galeran zginie, Raymond będzie mógł rościć sobie do mnie prawa. - Stanęła nagle, zaciskając pięści.

- Gdybym tak sama mogła dostarczyć ten list!

- Sądzisz, że tak go obronisz? Jehanne, on potrafi obronić się sam, tym bardziej teraz, kiedy otrzymał ostrzeżenie. Ma przy sobie Raoula de Jouray. Może w końcu ten awanturnik mu się na coś przyda.

Jehanne uspokoiła się i nawet uśmiechnęła.

- Masz rację. Powinnam skończyć z moimi szalonymi pomysłami. Popatrz, do czego nas doprowadziły. Powinnam złożyć wszystko w ręce Boga.

Aline przytuliła ją.

- Więc jest nadzieja. A Donata czeka na ciebie, sama słyszysz.

Poszła z kuzynką do płaczącego dziecka, modląc się o bezpieczny powrót Galerana.


* * *

Galeran zdumiał się listem. W prostych słowach nie wyczytał wielkiego uczucia, ale list z pewnością oznaczał, że Jehanne woli jego. Chyba że się zabezpiecza, by nie posądzono jej o współudział w zbrodni. Skrzywił się na tę myśl i naciągnął kaptur, rozglądając się bacznie na boki.

Tej nocy spali w klasztorze, prosperującym doskonale dzięki darom ofiarowanym przez Heywood. Wiele z nich pochodziło z czasów, gdy Jehanne próbowała wybłagać dziecko.

Bóg jest łaskawy, ale wymaga poświęceń...

Czy była to odpowiedź na jego pytanie? Czy to brak wiary podczas oblężenia Jeruzalem sprawił, że Bóg postanowił zabrać swój dar? Galeran nie zwykł myśleć o Bogu jako o gniewnym mścicielu ani kimś, kogo można rozdrażnić swym zachowaniem.

Siedzieli z Raoulem w pokoju gościnnym, delektując się wspaniałym posiłkiem.

- Jesteś dzisiaj zdumiewająco taktowny. Żadnych pytań? Żadnych rad?

- Chcesz mojej rady?

- Owszem.

- A posłuchasz?

Galeran uśmiechnął się, oblizując łyżkę z wybornego sosu.

- Raczej nie.

- To mogę ją bezpiecznie wygłosić. Odpraw Jehanne. To czarownica.

- Galeran zdumiał się.

- Co takiego?

- Śmiej się, jeśli chcesz. Gołym okiem widać, że rzuciła na ciebie urok. Ludzie na zamku mówią, że stosuje magię.

- Ludzie uważają, że jest dziwna, bo nie zachowuje się tak, jak inne kobiety. To nie ma nic wspólnego magią.

- To jak jej się udało zaciągnąć cię do łóżka?

Galeran wybuchnął śmiechem.

- Więc o to chodzi? Byłem jak ogier podczas rui. Wystarczyło, że mnie dotknęła.

Raoul pochylił się, kiwając palcem, by podkreślić swoje słowa.

- To dlatego, że kazała ci ślubować wierność. Zawsze sądziłem, że to nienaturalne.

- To była moja decyzja. Uważałem to za słuszne, biorąc pod uwagę, o co Boga prosimy. Co więcej - przyznał Galeran - nigdy nie miałem ani nie pożądałem innej kobiety.

Na twarzy Raoula pojawił się szok.

- No widzisz! To czary! Urok!

- Dla ciebie może to wyglądać na urok, ale to tylko zwykła, ludzka miłość. Jeśli jakiejś kobiecie uda się poskromić twe rozbiegane serce, będziesz wiedział, o czym mówię. Spotkałem i pokochałem Jehanne, zanim zdążyłem nabrać ochoty na eksperymenty. A ona jest wyjątkową kobietą. - Widząc, że przyjaciel zbiera słowa, dodał: - I żadną czarownicą. To najbardziej rozsądna osoba, jaką znam. Co mi przypomina jedną rzecz. Proszę, nie zawstydzaj Aline.

Raoul uniósł brwi.

- Mówisz o bojowej kuzynce twojej żony? Co takiego zrobiłem?

- Prosiłeś, by cię wykąpała.

- Czemu nie? - Raoul rzucił Galeranowi ostrożne spojrzenie. - Nie myśl, że prosiłem o to Jehanne. Sugerowałem, żeby przysłała dworkę.

- To byłoby niegrzeczne.

- Nie byłoby problemu, gdyby ta mała zajęła się tym sama. Co ją ugryzło?

Galeran rozlał resztę wina.

- Zawsze była wstydliwa, chociaż jest jedyną dziewczyną w rodzinie. Kilka lat temu przeniosła się do klasztoru świętej Radegundy, przymierzając się do zakonnych ślubów. Opuściła klasztor, by dotrzymać towarzystwa Jehanne.

- Może powinna tam wracać, skoro mężczyźni jej przeszkadzają?

Galeran uśmiechnął się przekornie.

- Może boi się, że ulegnie? Jak na taką małą osóbkę, ma spory temperament. Wyjedzie dopiero wtedy, gdy nabierze pewności, że nie zrobię krzywdy Jehanne i dziecku.

Raoul upił ostatni łyk.

- Szkoda takiej dziewczyny na zakonnicę.

- Czemu? Świetnie się do tego nadaje - mądra, pragmatyczna, stroni od mężczyzn...

- Trudno mi to sobie wyobrazić. Ale skoro zakonnice mają być oblubienicami Chrystusa, pewnie i jemu należą się jakieś ładne i temperamentne.

Galeran omal nie udławił się winem.

- Pewnego dnia otworzą się niebiosa i piorun zamieni cię w popiół. - Przyjrzał się z bliska przyjacielowi. - Uważasz, że jest ładna?

- Tylko nie to! - Raoul podniósł ramiona. – Pilnuj swoich spraw. To, że jest ładna i ma temperament nie oznacza, że zamierzam się do niej przystawiać.

- Ale...

- Żadnych ale! Powiedz raczej, co zamierzasz zrobić z żoną. Sądzisz, że wystarczy powiedzieć: „dobrze, już dobrze, zapomnijmy o całej sprawie..."

- Cóż za zgrabna zmiana tematu - Galeran wytarł nóż w skórkę od chleba, a potem w lnianą serwetkę. - Nie, nie sądzę, zwłaszcza z bachorem przy piersi.

Pożałował słowa „bachor" jak tylko je wypowiedział. Nic z tego, co się wydarzyło, nie było winą Donaty. Musi zacząć tak o niej myśleć. Donata nie ponosi odpowiedzialności za grzechy matki.

- Już dobrze - przyjaciel przyglądał mu się uważnie. - Może z czasem będziesz wiedział, co robić.

Z milczącą zgodą położyli się do łóżek.

Położywszy się, Galeran mógł myśleć tylko o Jehanne. Poranne igraszki ulżyły palącej potrzebie, ale odsłoniły jeszcze większy głód - pragnienie dawnej harmonii, rozkoszy płynącej z ciał, które grały jak doskonale nastrojone instrumenty.

Przewracał się z boku na bok przez godzinę, a potem wstał i udał się do kaplicy.

Modlił się na klęczkach, rozwiewając wątpliwości, które w nim powstały. Bóg nie odbiera darów tylko dlatego, że obdarowani są słabymi ludźmi. W Ziemi Świętej robił co mógł, brał udział w każdej bitwie. A jeśli chodzi o odrazę, jaką budziła w nim bezsensowna rzeź, wierzył, że Bóg nie może żądać takiej ofiary... Cóż, albo miał rację, albo był słabej wiary.

Nie mógłby zabić dziecka.

Wciąż się modlił, a na jego duszę spływał spokój.

Jehanne i Jeruzalem zachwiali jego wiarą w Kościół, ale nie w bożą dobroć. Pobyt w Ziemi Świętej dał mu głębsze, bogatsze wyobrażenie Boga.

Dopiero tam uwierzył, że Jezus z Nazaretu istniał naprawdę. I nie był to wytworny pan z klasztornych rękopisów, ale zwykły człowiek. Jako dziecko bawił się na zakurzonych ulicach Betlejem tak samo, jak mały Galeran w Brome. Umarł w Jeruzalem jako mężczyzna. Galeran omal nie podzielił jego losu.

Chrystus budował i naprawiał, śmiał się i płakał, kochał i został zdradzony przez najbliższego przyjaciela. Oparł się pokusie i wątpliwościom na pustyni i w gaju oliwnym. Chociaż nigdy nie miał dziecka, z całego serca opłakiwał Łazarza. Tylko on mógł zrozumieć ból Galerana i zapalić światełko nadziei.


* * *

Następnego dnia ruszyli w drogę, wciąż rozglądają się na boki. Było spokojnie. Przez ostatnie dni żar lał się z błękitnego nieba, ale łagodny wietrzyk i kłębiaste chmury sprawiały, że dało się wytrzymać. Nawet Raoul nabrał lepszego zdania o angielskim klimacie.

Owady, zwierzęta i ludzie pracowali z mozołem by zapewnić sobie pożywienie na trudniejsze czasy. Chłopi na polach błogosławili i jednocześnie przeklinali słońce. Owce z ulgą przyjęły strzyżenie, a rolnicy radowali się, stawiając pierwsze kopki siana. Krowy pasły się ze stoickim spokojem na gęstej trawie, podczas gdy w chałupach ich mleko zamieniało się w masło i ser. Małe armie gęsi, kurczaków i kaczątek biegały pod opieką dzieci, nabierając wagi na jesień.

Ziemia pełna była pożywienia i jastrzębie co raz przynosiły Galeranowi smakowite kąski. Co wieczór psy i ludzie polowali na króliki i zające.

To były jego ziemie, jego życie. Galeran czuł, że wracają mu siły.

Nie zapominał o ostrzeżeniach Jehanne. W każdej wiosce pytał o obcych, ale wciąż słyszał, że nikogo takiego nie było. Stopniowo zapominał o czujności -w tak pracowitym czasie trudno byłoby armii zbrojnych poruszać się niezauważenie. Poza tym nie chciał się tu czuć jak na ziemi wroga.

W każdej wiosce i osadzie ogłaszał, że jest już domu i oddaje się do dyspozycji poddanych. Ludzie cieszyli się na jego widok, obdarowując go świeżymi serami, owocami, a czasem świeżo złowioną rybą.

Cudownie było znów być w domu, chociaż zewsząd słyszał nieme pytanie:

- Ciekawe, co na to lady Jehanne?

Nikt nie wspomniał Gallota. Może to był zbyt trudny temat, a może upłynęło zbyt wiele czasu, dzieci umierają i nie ma w tym nic niezwykłego. Pamiętają tylko rodzice.

Nie słyszał narzekań na Raymonda z Lowick i można było odnieść wrażenie, że ten radził sobie zupełnie nieźle. Rządził jednak ciężką ręką i zdarzało się, że brał nawet to, co się Heywood nie należało. Nie był wyjątkiem w Anglii pod panowaniem Rufusa, ale Galeran nie pochwalał takich praktyk.

Mijały kolejne dni, a droga prowadziła coraz dalej od Heywood. Galeran zorientował się, jak prości ludzie mało wiedzą o wydarzeniach na zamku. Wspominali coś o kłopotach, ale nie mieli pojęcia o niewierności Jehanne. Zdarzało się, że składali mu gratulacje z okazji narodzin drugiego dziecka. Nie umieli liczyć miesięcy albo nie zdawali sobie sprawy jak długo go nie było.

Byli przekonani, że Ziemia Święta leży gdzieś w okolicy Walii.

Siedząc pod drzewem i roztrząsając kwestię miedzy, Galeran zazdrościł prostym ludziom ich nieskomplikowanego życia. Kiedy jednak poproszono go o rozwiązanie osobistych sporów, zdał sobie sprawę, że ich problemy są tak samo złożone, jak jego własne.

Biddy z Merton to złodziejka, mówili ludzi z Trepton. Teraz, kiedy umarł jej mąż, nie ma prawa przebywać w wiosce. Możliwe, ale patrząc na zbuntowaną młodą kobietę o szyderczym wyrazie twarzy, Galeran zobaczył samotną i wystraszoną duszę. Jak miała przeżyć, nie uciekając się do kradzieży?

Z drugiej strony, nie robiła wrażenia osoby całkowicie uczciwej.

Nie mogła zostać tam, gdzie jej nie chciano, więc wysłał ją do Heywood do pracy. Obiecał, że jeśli będzie się dobrze zachowywać, znajdzie jej męża. Jeśli znowu zacznie kraść, każe ją wychłostać i odprawić. To samo, co wszyscy chcieli zrobić z Jehanne. Duchowni zażądaliby podobnej kary. Ale Kościół i tak byłby bardziej litościwy niż sąd cywilny, który skazałby ją na stos. Ludzie wszelkich stanów domagali się, by sprawiedliwości stało się zadość.

Kolejną kwestią, którą miał rozstrzygać, była sprawa niejakiego Toma Fetlera. Nie przypilnował swoich zwierząt i wdały się w szkodę. Prosta sprawa. Galeran nałożył grzywnę.

Potem wójt złożył skargę na młynarza, który ponoć żądał więcej, niż mu się należało. Nic nowego, trudno to jednak było udowodnić, więc Galeran upewnił się tylko, iż młynarz rozumie, że drogo zapłaci, jeśli jego nieuczciwość zostanie dowiedziona. Z nieostrożnej uwagi mężczyzny można było wywnioskować, że Lowick pobierał część dodatkowych zysków w zamian za obietnicę ochrony.

To oznaczało, że Raymond z Lowick nabijał kabzę kosztem zwykłych ludzi. Galeran słuchał tego z przyjemnością. Wiedział, że Lowick ma wiele dobrych cech, i potrzebował powodu, by bezgranicznie nim gardzić.

Przed opuszczeniem wioski obejrzał młyn, sprawdzając, czy jest właściwie utrzymany. Przyjrzał się też ogrodzeniom i kładce na rzece i pojechał dalej, żałując, że jest takim tchórzem i że nie leży w tej chwili w łóżku z żoną.

Trzeciego wieczora przyprowadzono kobietę z dzieckiem na ręku. Serce zamarło mu na jej widok. W żaden sposób nie przypominała Jehanne; była ciemna i tęższa, ale pełen lęku sprzeciw kazał myśleć o żonie czekającej w głównej sali. Nie zdziwił się, słysząc, że to cudzołożnica. Sprawa była nieco inna, bo kobieta wzbraniała się powiedzieć, czyje jest dziecko. Twierdziła, że to dziecko jej męża, ale ten - dużo starszy człowiek - przysięgał, że nigdy nie tknął swojej żony.

Wcześniej proszono o wsparcie miejscowego księdza, ale ten nic nie wskórał mimo przemów, próśb gróźb. Teraz ojciec Siwthin powtórzył swój wywód, przekonując kobietę, że jeśli mąż nie wypełnia małżeńskich obowiązków, związek powinien zostać unieważniony, a ona będzie mogła poślubić ojca swego dziecka.

Nadal uparcie milczała. Wszystkie oczy zwróciły się w stronę Galerana.

Kiedyś straciłby cierpliwość, lecz teraz zaczął się zastanawiać, czy ta sprawa nie ma drugiego dna.

Siedzieli na ławce tuż przed gospodą, w cieniu wielkiej brzozy, delektując się pożywnym posiłkiem złożonym z chleba, sera i mocnego piwa. Galeran pociągnął łyk i zwrócił się do kobiety, by do nich dołączyła. Podeszła niepewnie, nie wypuszczając dziecka z objęć.

- Jak ci na imię? - zapytał, częstując ją malinami,

- Agnes, panie. - Wahając się, wzięła kilka malin i szybko wrzuciła je do ust.

- Wiesz, kto jest ojcem dziecka, Agnes?

Przełknęła w ciszy. Sądził, że nie odpowie, ale w końcu pokiwała głową.

- Jest żonaty?

Opuściła wzrok z ponurą miną.

- Wolałabym nie mówić.

- Dlaczego miałby uniknąć odpowiedzialności. Należy mu się co najmniej grzywna. Powinien łożyć na utrzymanie.

- Edric zawsze mówił, że chce, żebym miała dziecko. Dlaczego nie chce utrzymywać mojego synka? . .,-

- Edric to twój mąż?

- Tak, panie. - Rzuciła wrogie spojrzenie w stronę wychudłego, siwego mężczyzny, który odwzajemnił jej się tym samym.

Galeran zawołał mężczyznę.

- Edricu, masz własne dzieci?

- Nie, panie. Moja pierwsza żona nie mogła zajść w ciążę.

- Nic dziwnego - wtrąciła Agnes.

- Bądź cicho, kobieto - powiedział Galeran ostro i Agnes skupiła się na malinach. Dziecko poruszyło; się niespokojnie, a ona opuściła rąbek sukni i odsłoniła pierś. Niemowlę zaczęło łapczywie ssać. Galeran spojrzał na starca, łapiąc go na tym, że z zadumą przygląda się dziecku.

- Wygląda na zdrowego chłopca. Mógłby być dla ciebie podporą na starość.

Na twarz Edrica powrócił gniewny wyraz.

- Nie mam zamiaru wychowywać bękarta. Będę pośmiewiskiem całej wsi!

- Gdybyś sam tego nie rozgłaszał - zauważył Galeran - nikt by się nie dowiedział.

Żałował, że sam nie miał takiego wyboru.

- Publicznie mi powiedziała, że jest w ciąży. To był straszny szok.

Galeran zwrócił się do kobiety.

- Czemu to zrobiłaś, Agnes? - Milczała, więc dodał: - Mów, bo każę cię wychłostać.

Spojrzała na niego z wyrzutem.

- Nie sądziłam, że przyzna się do ułomności.

- Aha. Sądziłaś, że wstyd zamknie mu usta, a ty nadal będziesz miała i męża, i kochanka.

Na policzkach kobiety pojawił się rumieniec. Cóż za zamieszanie, pomyślał, ale było mu trochę żal młódki związanej ze starym impotentem.

- Czemu wziąłeś sobie tak młodą kobietę za żonę, skoro nie miałeś zamiaru z nią sypiać? - zwrócił się do męża.

- Zamiar to ja miałem, panie - odezwał się starzec, wzbudzając śmiech zgromadzonych. - Myślałem, że mnie rozgrzeje.

Galeran zwrócił się do Agnes:

- Dlaczego za niego wyszłaś? Zmuszono cię?

Zawahała się, a z tłumu wystąpił mężczyzna w średnim wieku.

- Wcale nie, panie. Jestem jej ojcem i klnę się na Boga, że zrobiła to z własnej nieprzymuszonej woli.

Galeran podziękował.

- Ico ty na to, Agnes?

Wciąż miała naburmuszoną minę, ale usta jej drżały. Mimo silniejszej budowy nie mogła być starsza od Aline.

- To zamożny człowiek, panie. Nie wiedziałam o jego problemach. Powinien mi powiedzieć.

- Owszem. Ale jak mówił ksiądz, niemożność skonsumowania małżeństwa jest podstawą do jego unieważnienia. Mogłabyś poślubić ojca twego dziecka.

Spojrzała mu prosto w oczy.

- Kiedy ja nie chcę, panie.

- Czemu nie?

Powiodła wzrokiem po zgromadzonych, zatrzymując się dłużej na rumianym, czarnowłosym młodzieńcu, którego cala sytuacja wyraźnie bawiła.

- Nie podoba mi się - wyznała w końcu.

- To dlaczego z nim sypiałaś?

- Potrzebowałam mężczyzny.

Przeszło mu przez głowę, że Jehanne mogła mieć ten sam powód. Niemożliwe. Był przekonany, że jego żona ma tyle samo silnej woli co on sam, o ile nic więcej.

- A więc - zwrócił się do kobiety - co będzie następnym razem, kiedy znów poczujesz potrzebę?

Prychnęła.

- Panie, staram się być dobrą żoną, ale brakuje mi pożycia.

- Może będę mógł udzielić twojemu mężowi kilku rad, które wam pomogą – oznajmił.

Zarówno mąż, jak i żona wbili w niego pełen nadziei wzrok, ale potem spojrzeli na siebie z wyrzutem.

- Co powiesz, Edricu? Nie wyznałeś jej prawdy i dlatego zasługujesz na karę. Przyjmiesz żonę z powrotem, i to razem z dzieckiem?

- Najpierw powinienem spuścić jej baty. Mężczyzna musi mieć swoją dumę.

Galeran zobaczył, że Agnes pokazuje mężowi język. Miał ochotę kopnąć ją pod stołem, by zachowywała się jak trzeba. Czuł się nie jak pan rozstrzygający problem prawny, ale niańka, uspokajająca dwoje rozbrykanych dzieci.

- To jest między wami - powiedział.

- Wcale nie, panie - zaprotestował Edric. - Jest silniejsza ode mnie. I dużo szybsza. Nigdy jej nie złapię!

Galeran z trudem powstrzymał się od śmiechu.

- Co powiesz, Agnes? Dasz się zbić?

Sądził, że odmówi, ale na jej twarzy pojawił się wyraz zadumy.

- Ale tylko raz, zgoda?

- Drugi raz mu w tym nie pomogę.

Podniosła wzrok na męża.

- Będziesz mi wypominał? Będziesz niedobry dla mojego synka?

- Nie - odparł niechętnie Edric. - Przysięgam, zapomnę o wszystkim i nie będę wyżywał się na dziecku. To prawda, zdrowy syn to dobra rzecz. Nie powinnaś mi była mówić przy całej wiosce. Powinienem mieć czas, żeby wszystko przemyśleć.

Westchnęła.

- Masz rację. Zasługuję na lanie. - Wstała, podała dziecko Galeranowi i uklękła na ziemi. - Proszę bardzo, Edricu. Bij, bo nie będziesz miał drugiej okazji.

- Dobrze. Czy ktoś poda mi kij? - W oczach starca pojawił się blask.

Zakasał rękawy, a do Galerana podeszła kobieta, chcąc zabrać maleństwo. Potrząsnął głową. Nigdy nie trzymał w ramionach dziecka - ani swojego syna, ani tym bardziej małej Donaty.

Nie podobała mu się ta sprawa, zbyt przypominała jego własną. Wszyscy śmiali się do rozpuku jak na wiejskiej zabawie, czekając, aż sprawiedliwości stanie się zadość. A może to była ulga, że problem został w końcu rozwiązany.

Chwilę później w rękach starca znalazły się wierzbowe witki. Przy śmiechu i okrzykach zachęty, ze świstem spuścił je na plecy kobiety. Galeran zauważył, że czarnowłosy chłopak cieszy się tak samo jak inni i postanowił go dobrze zapamiętać. W razie najdrobniejszego przewinienia dostanie dodatkową karę.

Nie żeby Agnes straszliwie cierpiała. Wrzeszczała głośno, ale Galeran widział, że przy co najmniej trzech warstwach ubrania, słabej ręce męża i giętkich gałązkach nie dzieje jej się wielka krzywda. Może trochę szczypało, to wszystko. Cały ten pokaz miał obronić dumę Edrica i oczyścić atmosferę. Jeśli jest wina, musiała być i kara.

Spojrzał na przyczynę całego zamieszania, maleńkie niemowlę poruszające usteczkami w poszukiwaniu pożywienia.

- Mama zaraz wróci - powiedział słysząc, że wrzask Agnes przechodzi w ciche błagania o litość.

Chwilę później krzyki ucichły. Kobiety natychmiast pośpieszyły Agnes z pomocą, jakby biedaczka została dotkliwie poturbowana.

Do Galerana podszedł Edric. Miał rumieńce na twarzy i stąpał lekko jak młodzik.

- Mówiłeś panie, że udzielisz mi kilku rad – powiedział z nadzieją w głosie.

Galeran powiedział mu, jak mimo impotencji może zadowolić żonę, dorzucając kilka pomysłów, o których słyszał podczas wyprawy krzyżowej, a których nie miał jeszcze okazji spróbować. Kiedy Agnes wróciła po dziecko, zasugerował kilka rozwiązań, które mogą poprawić sytuację.

A może następnym razem, kiedy Agnes zapragnie mężczyzny i zajdzie w ciążę, Edric będzie udawał, że to jego dziecko. Możliwe, bo starzec wziął chłopczyka na ręce z taką dumą, jakby to był jego własny syn.

W oczach wioski dziecko przestało być bękartem. Wszyscy zgromadzili się wokół małej rodziny i tłumnie ruszyli do gospody, aby świętować zakończenie sporu. Galeran nie chciał brać udziału w uroczystości. Zamienił kilka słów z wójtem i wsiadł na konia, Chciał wracać do domu.

Raoul utkwił w nim baczny wzrok, ale był na tyle mądry, by zachować milczenie.
























ROZDZIAŁ VIII


Choć Galerana trapiły męczące myśli, podróż była okazją, by dojść do ładu z nową rzeczywistością. Strata syna była raną, ale taką, która powoli zaczynała się zabliźniać. Sprawa z Jehanne okazał się dużo trudniejsza - wiedział, że będzie się jątrzyć dopóki nie zostanie rozwiązana. Spędzała mu sen z powiek, była jak wrzód na ciele całej zamkowej społeczności.

Nie widziano męża skłonnego akceptować cudzołóstwo, ani tym bardziej faktu, że żona wychowuje dziecko innego mężczyzny.

Wszyscy oczekiwali, że grzech niewierności zostanie surowo ukarany. Galeran nie bał się opinii innych, Gdyby stanęli mu na drodze, mógłby ich nawet zabić. Obawiał się natomiast oficjalnych kroków przeciw Jehanne. Nie mógł zabić Kościoła ani Korony.

Miał świadomość, że najlepszym sposobem, by uniknąć interwencji oficjeli była kara, którą sam nałoży twardą ręką. Nie potrafił. Nie mógł wysłać jej do klasztoru i skazać na zamknięcie w czterech ścianach. Ni potrafił odesłać dziecka. Nawet nie umiał jej porządni zbić. Jeden cios wystarczająco mu to udowodnił.

Wracając do Heywood nieustannie o tym myślał. Jak przekonał się Lowick, Kościół i Korona niechętnie mieszały się do prywatnych spraw poddanych, chyba że widziały w tym jakąś korzyść. Niestety, korzyści z wtrącania się do spraw Galerana, a raczej jego rodziny, mogło być wiele.

Ta myśl była jak ostroga, a Galeran postanowił wstąpić do Brome.

Brome i Heywood były jedynymi zamkami w okolicy otoczonymi kamiennym murem obronnym. Różnica między nimi była taka, że Heywood zajmowało naturalne wzniesienie, podczas gdy Brome opływała rzeczka, która służyła zamkowi za fosę. Miejsce wybrano specjalnie, ponieważ leżało przy ważnym brodzie, Dzięki temu pan Brome miał władzę na całej Północy, ale był również obiektem zainteresowania Korony. Ojciec powitał go z jastrzębiem na ręku.

- Lepiej wyglądasz, chłopcze. Spójrz na nią, prawdziwa piękność, prawda? - Pogładził pióra zakapturzonego ptaka. Galeran zsiadł z konia.

- Owszem. Już lata?

- Jeszcze nie. - Lord William zaprowadził go o wielkiej sali. - Jakieś problemy?

- Nie, wszystko w najlepszym porządku. Widać, że też trzymałeś nad wszystkim pieczę.

- Od czasu do czasu, mój chłopcze. - Lord William posadził ptaka na stojaku i karmił go kawałkami chleba. - Nie byłem pewien, czy Jehanne orientuje się w tych sprawach, a nie podobało mi się, że Lowick do wszystkiego się wtrąca. Nigdy mu nie ufałem. Zbyt gładki i przystojny. Nie wiem, czy wiesz, ale kiedyś próbował bałamucić twoje siostry.

- Wiem, wiem. Ale pewnie nie będzie gorszym panem niż każdy inny, jeśli kiedyś dostanie ziemie, których pragnie.

- Niech ich szuka gdzieś indziej.

Raoul podniósł kufel i wtrącił się:

- Jestem ciekaw, czy to zrobi.

Galeran rzucił mu spojrzenie pełne irytacji. Nie chciał poruszać tej kwestii, przynajmniej na razie.

- A jaki ma wybór?

- Ma w Heywood dziecko - powiedział Raoul.

- I co mu to da?

- Nic. Tak długo, jak żyje Galeran.

Lord William upił głęboki łyk.

- Na jakiej podstawie miałby żądać pojedynku?

- Pojedynku? - zaśmiał się Galeran sucho. - Musiałbym upaść na głowę, by go wyzwać. Raoul sugeruje, że może chcieć się mnie pozbyć w mniej szlachetny sposób.

- Nie zrobi tego... Wypruję mu bebechy - zdenerwował się lord William. – I uduszę własnymi wnętrznościami.

- Musiałbyś to najpierw udowodnić. A kiedy już się kogoś pochowa, lepiej nie rozgrzebywać starych ran.

- Bądź pewien, to mnie nie powstrzyma.

- Miło mi to słyszeć, ale mnie i tak będzie wszystko jedno. Będę martwy. Teraz proszę cię tylko o jedno. Użycz mi kilku rycerzy z twojego garnizonu.

Lord William odstawił z hukiem krzesło, wciąż marszcząc czoło.

- Po co?

- Większość załogi Heywood mieszka tam od zawsze - powiedział Galeran. - Urodzili się tam i wychowali. Powinni być wierni mnie, ale może się zdarzyć, że pójdą za Jehanne albo nawet za Lowickiem. Znają go przecież od lat, a on ma swoje zalety. Jeśli coś mi się stanie, chcę być pewien, że nie zajmie mojego zamku. Będę potrzebował kilku ludzi, którzy w takiej sytuacji przywiozą do ciebie Jehanne z dzieckiem.

- Chyba po to, bym mógł ją udusić.

Galeran uniósł brew i ojciec potrząsnął głową.

- Wiem, wiem. To moja słabość, kobiety. Byłem silniejszy zanim poślubiłem twoją matkę. Zawsze widzę wyraz jej oczu, nawet gdy tylko o tym pomyślę... Strzeżcie się kobiet. Zrobią z was niewolników.

- Raoula to nie dotyczy - odparł Galeran. - To on robi z kobiet niewolnice miłości. Gruchają przy nim jak gołąbki.

Lord William spojrzał na Raoula ostro.

- Tutaj ci się nie uda. Północne kobiety nie bawią się w takie gry. Są zbyt rozsądne.

Raoul odstawił kufel.

- Jeśli mi wybaczycie, sprawdzę tę teorię. - Podszedł do jednej ze służek.

- Co takiego? - Lord William otworzył usta ze zdumienia. - Co u licha...? Galeran zaśmiał się i usiadł naprzeciwko ojca.

- Po prostu taktownie nas zostawia, żebyśmy mogli w cztery oczy omówić rodzinne sprawy. Nawet jemu nie udałoby się uwieść rozsądnej, północnej kobiety w tak krótkim czasie.

Lord William pojęczał jeszcze chwilę, ale ochoczo wrócił do tematu.

- Dlaczego uderzyłeś Jehanne? Sądziłeś, że ja to zrobię?

Galeran zagapił się w swoje piwo.

- Uderzyłem ją, bo tego pragnąłem. To, że chciałem zmiękczyć twoje serce, to był tylko pretekst. Nie sądzę, żebyś ją uderzył, ale... Potrzebowała wsparcia, a ja nie byłem pewien, czy mogę jej je dać.

- A teraz?

- Teraz jestem pewien - powiedział Galeran cicho.

- Nie opuszczę jej aż do śmierci.

Lord William rozparł się na krześle.

- A więc wszystko ci wyjaśniła. To oznacza, że to gwałt. Czy...

- Nic mi nie wyjaśniła, i bardzo wątpię, że to był gwałt.

- Nic nie wyjaśniła!? - wykrzyknął lord William, zrywając się na równe nogi. - Bój się Boga, Galeranie, każ jej wszystko opowiedzieć!

- Jak?

- Hmm...

Galeran podniósł się powoli.

- Powinniśmy jechać, skoro chcemy dotrzeć do Heywood przed zmrokiem. Obiecaj mi, ojcze, że zaopiekujesz się Jehanne, jeśli zajdzie taka potrzeb;

Sir William protestował jeszcze przez chwilę, ale potem mruknął:

- Oczywiście, że się nią zaopiekuję. Dopilnuję też, by Lowick nie skorzystał na twojej krzywdzie.

- Obiecaj, że nie oddasz dziecka.

- A kto by je chciał? - prychnął lord William. Bękart, i w dodatku dziewczynka.

Galeran podniósł wzrok.

- Lowick wziąłby kalekiego potwora, gdyby dzięki temu mógł odzyskać Heywood.

Lord William zagryzł nerwowo wargę.

- W takim razie, mam pewne informacje, których powinieneś wysłuchać.

* * *

Chwilę później Galeran wsiadł na konia, zastanawiając się, czy głównym powodem, dla którego zatrzymał się w Brome, była niechęć przed powrotem do domu. Teraz niechęć tylko się zwiększyła. Wziął się w garść i wydał rozkaz wyjazdu. Towarzyszyli im czterej najbardziej zaufani rycerze jego ojca.

- Skąd ta ponura mina? - zapytał Raoul. – Ojciec powiedział ci coś przykrego?

- Niespecjalnie. Ale to pewne, że Lowick gości z wizytą w Durham i jest ciepło przyjmowany przez biskupa. Choć trudno mi sobie wyobrazić, że Flambard śmiałby zadzierać z zamkiem stowarzyszonym z Brome. Niedobrze wchodzić w drogę kościelnemu dostojnikowi.

- Skoro nie zaatakuje zamku, co jeszcze może zrobić?

- Może uznać, że jest władny, by rozstrzygać sprawę Jehanne i Lowicka. Był grzech, była wina - może więc stwierdzić, że to sprawa Kościoła.

Raoul gwizdnął cicho.

- Niedobrze.

- Owszem. Skończył się czas na jałowe rozważała. Muszę zacząć działać.

- No, nie wiem. Może biskup da wam spokój. Czas leczy rany.

- Tak sądzisz? Pamiętasz tę kobietę z wioski?

- E tam, prości ludzie. - Raoul nie krył lekceważenia.

- Tak bardzo się nie różnimy. Ranę trzeba opatrzyć, bo jeśli nadal będzie się jątrzyć, z pewnością zwróci uwagę lokalnego stróża moralnego porządku.

W drodze do Heywood zatrzymali się jeszcze w trzech wioskach. Czasem przystawali, by zamienić słowo z chłopami pracującymi na polach. Galeran pomyślał, że zachowuje się jak pies oznaczający swoje terytorium, obwieszczając wszem i wobec, że wrócił, że żyje i rządzi. Rozluźniona mina miała przekonać wszystkich, że wszystko jest w najlepszym porządku i nie należy obawiać się żadnych niepokojów. Ludzie nie byli głupi. Widział w ich oczach wątpliwość, a w Hey, wiosce położonej w zasięgu wzroku od Heywood, atmosfera była wyjątkowo gęsta. Galeran mówił o pogodzie i żniwach, czekając, aż ktoś odważy się zapytać.

W końcu odezwał się wójt.

- Spodziewasz się, panie, że zastaniesz lady Jehanne na zamku?

Galeran miał wrażenie, że staje mu serce. Prze chwilę nie wiedział, co ma odpowiedzieć, ale nie mógł uniknąć prawdy.

- Oczywiście. Czemu pytasz? Wyjechała?

- Tak, panie - odpowiedział mężczyzna z obojętną miną, która u prostych ludzi często maskowała nie pewność. - Wyjechała przed chwilą z kilkoma kobietami i dzieckiem. Wydaje mi się, że podąża w kierunku Burstock.

W Hey krzyżowały się dwie drogi - jedna wiodła do Brome, a druga do Burstock, oddalonego o pół dnia. Burstock należało do wuja Jehanne, a ojca Aline.

- Rozumiem - odparł nonszalancko. - Powinniśmy zatem pojechać za nią. Jest późno, nie powinna podróżować o takiej porze.

Użył całej siły woli, by nie biec do konia. Zdążył przyjąć garstkę jagód od jakiejś staruszki i podziękować.

Wyprowadził drużynę na drogę, a kiedy w końcu wyjechali z wioski, oddał jastrzębia jednemu z rycerzy i spiął konia do galopu.

Jehanne ucieka do kochanka.

Zabije ją.

Albo nie.

Tym razem spuści jej lanie i zamknie pod kluczem.

Zabije Lowicka. Splunie mu prosto w twarz, nawet to nie uciszy szalejącego gniewu.

Wyszedł zza zakrętu, dostrzegając w oddali grupę jeźdźców. Oni również pędzili jak szaleni. Musi słyszeć pościg.

Galeran wyciągnął miecz.

Raoul go dogonił.

- Zastanów się, przyjacielu!

Galeran tylko popędził konia. Strzała wystrzelona z kuszy trafiła go w hełm. Szarpnięcie było tak mocne, że głowa odskoczyła na bok, a ręka pociągnęła w górę wodze. Koń stanął dęba i omal nie zrzucił go z siodła. Kolejna strzała wbiła się w tarczę, Uszkadzając wzmocnione metalem drewno. Ludzie otoczyli go kołem, podnosząc tarcze, ale atak skończył się tak samo szybko, jak się zaczął. Zapadła ponura cisza. Nie padła już żadna strzała. Z lasu nie wyszedł żaden żołnierz. Galeran spojrzał jeszcze raz na jeźdźców znikających za horyzontem i przełamał linię tarcz, wyrywając do lasu. Morderca uciekał, robiąc dużo hałasu. Galeran jechał za nim, ostrożnie omijając bagna i doły. Psy zwęszyły uciekającego i obwieszczały to głośnym czekaniem. Galeran krzyknął na ludzi, by rozstawili szyki, by łotrzykowi nie udało się wymknąć. Gdyby koń nie podniósł nagle głowy, trzecia strzała sięgnęłaby celu. Ostrze przebiło końskie oko i zatrzymało się w mózgu, natychmiast zabijając zwierzę. Galeran wyrwał nogi ze strzemion i wylądował na stercie liści, niemal nabijając się na własny, obnażony miecz. Podniósł się, rzucił tarczę i ruszył prosto do łucznika, który dwiema kuszami odganiał się od psów.

Jedno uderzenie mieczem odcięło mu ręce. Zanim zdążył wrzasnąć, Galeran przebił go na wylot, potem ciągnąc bezwładne ciało po ziemi, odciął mu głowę.

Krew była wszędzie...

Tak samo jak w Jeruzalem, gdzie ulice spływały morzem krwi, a w powietrzu unosiła się metaliczna woń, która wywracała wnętrzności. Gdzie zabijał, bo alternatywą była tylko śmierć. Gdzie miał walczyć przeciwko kobietom i dzieciom, ponieważ one też miały broń. Gdzie rzucił się na zgraję niemieckich rycerzy.. .Raoul odciągnął go w ostatniej chwili.

Raoul odciągnął go na bok, wykręcając rękę trzy mającą miecz. Wypuścił oręż z dłoni, dziwiąc się przyjacielowi. Raoul wyglądał na zdenerwowanego, tak samo, jak wtedy w Jeruzalem.

- A może nadal tam są?

Raoul rzucił się wtedy na niego, a Galeran stracił rozum. Czyżby szaleństwo powróciło?

- Galeranie, daj spokój. Nie chcesz tego.

Raoul próbował wyrwać mu coś z lewej dłoni. Ale przecież tarczę odrzucił dużo wcześniej...

Galeran dostrzegł nagle, że trzyma ludzką głowy, z której wciąż kapie krew. Zadrżał i wypuścił ją z dłoni. Raoul kopnął ją w stronę ciała, przy którym niepewnie krążyły psy. Patrząc na szczątki, które jeszcze przed chwilą były człowiekiem, Galeranowi zebrało się na wymioty. Czuł, że wyrzuca z siebie szaleństwo, bo kiedy się wyprostował, myślał już jasno. Wiedział, że jest w Anglii, pamiętał o Jehanne i o tym, co przed chwilą zrobił.

Przeszedł go dreszcz. A jeśli szaleństwo dopadnie go przy niej? Zaatakuje ją z taką samą bezmyślną gwałtownością? Wyrwie dziecko z ramion i posieka na kawałki?

Wydawało się to nie do pomyślenia, ale tak samo nie do pomyślenia było, że właśnie bestialsko zabił kogoś, kogo mógł wziąć do niewoli. Co gorsza, odrąbał człowiekowi głowę i trzymał za włosy jak ponure trofeum.

Raoul podał mu bukłak z winem.

- Rozumiem, że nie był to Raymond z Lowick.

- Na Boga, nie. - Galeran wypłukał gardło, a potem wziął głęboki łyk. - Będziesz wiedział, że Raymond to Raymond, jak tylko go zobaczysz. Jest twojego wzrostu, ma blond włosy i szlacheckie maniery. Oparł się o drzewo, nie mogąc powstrzymać drżenia.

- Szkoda, że nie było okazji pociągnąć tego biedaka za język.

- Po co? Przecież wiadomo, że to plan Lowicka. A może również Jehanne? Nie dawało to Galeranowi spokoju. Czyżby świadomie poprowadziła go pułapkę? Czuł, że po plecach spływa mu zimny

- Mógł być świadkiem.

Galeran rozejrzał się po swoich ludziach, którzy odganiali psy, udając, że nic się nie stało.

- Świadków mamy tutaj. Samotny, obcy mężczyzna z dwiema kuszami? Widać od razu, że przysłano go, by zabił.

Raoul spuścił wzrok.

- A może miał zabezpieczać tyły?

- Z taką bronią? Przecież nie powstrzymałby całej armii. W takiej sytuacji nawet zwykły łuk byłby bardziej użyteczny. Kuszą posługują się mordercy, ponieważ to jedyna broń, która przebija zbroję. - Galeran odszedł od drzewa, oddając Raoulowi bukłak. -Bogo, Godfrey, wykopcie dół i pochowajcie szczątki.

Ruszył w stronę drogi. Raoul poszedł za nim.

- I co teraz? - zapytał ostrożnie.

Galeran rzucił mu szybkie spojrzenie.

- Nie obawiaj się. Żądza krwi już mnie opuściła. Jestem tylko ciekaw, czy ktoś tu wróci, by policzyć ciała.

- W takim razie mogę oddać ci miecz.

Galeran wziął broń i wyczyścił klingę suchymi liśćmi, a potem włożył ją do pochwy.

- Sądzisz, że to pułapka?

- Była przynęta, wystarczyło się tylko zaczaić.

- Nie wydaje mi się, że Jehanne...

- Ani słowa więcej.

Nie zniósłby swoich myśli w cudzych ustach, nawet gdyby musiał im zaprzeczać. Niewypowiedziane, nie miały mocy.

Kiedy zatrzymali się na skraju lasu, ptaki znów rozpoczęły swe trele. Przez drogę przebiegł królik a jeden z psów zaskamlał z nadzieją. Galeran powstrzymał go gestem dłoni.

- No i co? - odezwał się chwilę później Raoul. - Słońce wkrótce zajdzie. Zostajemy tu do rana?

Galeran westchnął, zdając sobie sprawę, że to bez sensu. Ale nie miał ochoty na kolejny krok.

- Oczywiście, że nie. Jedziemy do Burstock złożyć wizytę mojemu wujowi.

Galeran wziął konia od Bogo, wysyłając go z powrotem do Heywood i rozkazując, by milczał o całym zajściu.

Ruszyli w stronę Burstock. Droga była miękka a końskie kopyta zostawiały ślady. Widać było wyraźnie, że Jehanne i jej towarzysze nie zatrzymali się ani nie zboczyli z drogi.

Może to tylko niewinna wizyta u krewnych? Galeran chciałby w to wierzyć, ale jeźdźcy gnali jak szaleni, co więcej, przyśpieszyli, zorientowawszy się, że są ścigani. Poza tym zostawił żonie jasne instrukcje miała nie opuszczać zamku.

No i ten łucznik.

Nie chciał o tym myśleć.

Nastała bezksiężycowa noc; na wrzosowisku zwolnili tempo. Usłyszał bicie dzwonu z pobliskiego klasztoru i jego oczom ukazał się zamek Burstock.

W porównaniu do Heywood czy Brome, Burstock miał prostszą konstrukcję, ponieważ został wybudowany dwadzieścia lat wcześniej wokół starego dworu, położonego nad brzegiem rzeki. Teren otoczono palisadą, której pilnowała tylko jedna drewniana strażnica. Rodzina mieszkała w wygodnej, drewnianej rezydencji wewnątrz palisady.

O tej porze brama była oczywiście zamknięta.

Wpuszczą nas? - zapytał Raoul, kiedy przystanęli w pewnej odległości.

Niecierpliwość przyjaciela zaczynała Galerana drażnić.

- Pewnie tak. Ale wolałbym przenocować tutaj.

- Czemu?

- Chcę zobaczyć, co będzie rano.

- Nie mamy nic do jedzenia.

- Jeden dzień postu nikomu nie zaszkodzi. Aha, I żadnych ognisk.

Ludzie nie byli zadowoleni z takiego obrotu sprawy, ale nikt się nie skarżył. Nietrudno to było zrozumieć - atak szału przywódcy napędził im niezłego stracha. Pewnie zastanawiali się, kiedy uderzy znowu i komu się tym razem dostanie. Ta myśl dręczyła również samego Galerana. Zajął się wierzchowcem, pozwalając mu się ochłodzić, a następnie poprowadził do pobliskiego strumienia. Zdjął siodło, by koń mógł swobodnie skubać trawę, a sam napił się wody i umył ręce i twarz. Cała zbroja i spodnie były we krwi, ale nie bardzo mógł temu teraz zaradzić.

Zauważył, że w pobliżu rosną jeżyny i pokazał je swoim ludziom. Potem rozdzielił warty, przykazując, że należy go obudzić, jeśli ktokolwiek wjedzie lub wyjedzie z Burstock.

Nie było nic więcej do załatwienia, rozłożył więc pelerynę i położył się na ziemi. Pomyślał, że nie zmruży oka. Mógłby siedzieć na warcie całą noc, obawiał się, że jego umysł zacznie wędrować. Po za tym, nie chciał rozmawiać z Raoulem. Dręczyło go jedno pytanie: czy Lowick jest teraz w Burstock, razem z ukochaną? Może leży z nią w łożu, przeklinając fakt, że musiała przespać się z mężem, by odwrócić podejrzenia?

Ciało płonęło pragnieniem zemsty, zmusił się do zachowania spokoju, szukając gorączkowo lepszego wytłumaczenia.

Nic mu nie przychodziło do głowy.

Nie miała powodu, by opuszczać Heywood. Tym bardziej, że mąż zabronił jej jakichkolwiek wyjazdów.

Może wiedziała, że łucznik od wielu dni tropi Galerana, czekając na okazję, by zabić i otrzymać nagrodę. Jeśli czekała na wieści o śmierci męża, jego bezpieczny powrót mógł spowodować u niej panikę i zmusić do ucieczki.

To wyjaśnienie może i było sensowne, ale Galeranowi coś nie pasowało. Nie pasowało do tego, co wiedział o swojej żonie, ani do tego, że wysłała mu ostrzeżenie. Chociaż z drugiej strony, może chciała odwrócić jego uwagę?

Kilka dni temu mógłby przysiąc, że Jehanne to ta sama kobieta, którą kiedyś znał, i że grzech, który popełniła, był jednorazowym występkiem. Teraz mógł się tylko zastanawiać, czy nie dał się wywieść w pole.

Zaczął analizować jej zachowanie, zaczynając od chwili, gdy zobaczył ją w sali biesiadnej z dzieckiem w ramionach, do momentu, gdy wybiegła z sypialni, pozostawiając go wśród szczątków wielkiego łoża.

W końcu udało mu się zasnąć. Obudził go, zmęczonego i zmarzniętego, poranny szczebiot ptactwa, na zbroi widać było kropki rdzy, zmieszanej z zaschniętą krwią. Cuthbert znów będzie miał powód lin narzekań.

Wstał i przeciągnął się, patrząc na Burstock. Postanowił, że dość tych bzdur.

Żołnierz pokręcił głową na znak, że nic się nie działo. Ale piały już koguty, za palisadą zaszczekał pies. Wschodzące słońce nadało niebu złotoróżową barwę, a na drodze pojawili się ludzie, wiozący towary z pobliskiej wioski. Otworzyła się wielka brama z Burstock wyjechało dwóch jeźdźców.

Galeran przyjrzał im się uważnie i stwierdził, że nie zna żadnego z nich. Z pewnością nie byli to Jehanne i Lowick.

Słońce było już wyżej i na polach nad rzeką pojawili się ludzie. Nie ma sensu dłużej czekać, pomyślał. Chyba że chcą tu umrzeć z głodu.

- No dobrze - powiedział. - Zobaczmy, co tam słychać.

Osiodłali konie i wrócili na drogę. Podjechali pod bramę, nie rozwijając chorągwi.

Sądząc, że Jehanne schroniła się tam przed nim, Galeran spodziewał się, że zostaną zatrzymani. Strażnicy jednak podnieśli włócznie i wpuścili ich do środka. Zbyt późno pomyślał, że to kolejna pułapka, chociaż trudno mu było uwierzyć, że wuj Jehanne byłby zdolny do takiej podłości. Choć w tym zwariowanym świecie wszystko było możliwe. Rozejrzał się ostrożnie, próbując wyczuć podstęp. To, co zobaczył, było normalnym porannym gwarem, i to w pokojowych czasach.

Wewnątrz palisady mieścił się stary dwór oraz, jak w większości zamków, warsztaty rzemieślników i zabudowania dla zwierząt. Całość przypominała raczej miniaturową wioskę niż siedzibę pana lennego. Służba przekrzykiwała się głośno, dzieci bawiły się pośród kręcącego się wszędzie drobiu, kobiety wyciągnęły tary i zabierały się do prania.

Stajenni podbiegli po konie, a na dziedzińcu pojawił się sam Hubert z Burstock, by ich powitać. Ojciec Aline był niskim, krępym mężczyzną, znanym z wielkiej siły, sprytu i bezwzględnej uczciwości. Galeranowi spadł kamień z serca. Jak mógł przypuszczać, że Hubert pomoże nielegalnym kochankom?

Gdyby dworki zdołały go przekonać, że Jehanne grozi wielkie niebezpieczeństwo, może i zgodziłby się ją ukryć. Nie wyglądało jednak na to, że coś chce przed nim ukryć, wydawał się tylko zmartwiony.

- Źle się dzieje, Galeranie – powiedział, marszcząc czoło.

Galeran nie mógł się nie zgodzić. Zastanawiał się tylko, o co tym razem chodzi.

- Jehanne jest cała i zdrowa? - zapytał.

- Tak, na szczęście. Zdenerwowana, ale cała. Wchodźcie do środka. Jedliście śniadanie?

- Nie.

- No to musicie coś zjeść.

Poprowadził ich do drewnianego dworu krytego strzechą, nie zdradzając nawet przez chwilę, że gniewa się na Galerana. To wszystko wydawało się bardzo dziwne. Galeran wszedł do komnaty o sklepieniu podpartym solidnymi drewnianymi słupami i zwieńczonym belkami, szukając wzrokiem żony. Nie było jej tam.

Czyżby Hubert go okłamał?

Hubert z Burstock nigdy nie kłamał.

Nie miał zamiaru przeszukiwać teraz zamku, poza tym umierał z głodu, dał się więc zaprosić do stołu, uginającego się od chleba, mięsiwa i napojów.

Hubert usiadł obok.

- Co zamierzasz? - zapytał cicho, bawiąc się kubkiem. - To delikatna sprawa.

Galeran skoncentrował się na jedzeniu.

- To prawda. A co proponujesz?.

- Lepiej chyba oddać dziecko.

- Tak mówisz? - Galeran rzucił krewniakowi zdziwione spojrzenie.

- Mała nie miałaby źle, a Jehanne szybko by zapomniała, zwłaszcza gdybyś zatroszczył się o następne.

Co takiego?

- Nie sądzę - odpowiedział po prostu.

Sądząc po grymasie na twarzy Huberta, ten miał podobne zdanie.

- A jeśli nawet, sama sobie zasłużyła! Po takim grzechu powinna przyjąć cierpienie z pokorą, a nie sprowadzać kłopoty na całą rodzinę!

Na całą rodzinę? Cóż to, do diabła, miało znaczyć? Słowa Huberta nie miały sensu, ale Galeran nie miał ochoty się odsłaniać. W jaki sposób małżeńskie kłopoty Galerana i Jehanne miałyby dotyczyć Huberta z Burstock?

- Jeśli Jehanne urodzi kolejne dziecko – ciągnął Hubert - najlepiej chłopca, bękart nie będzie miał żadnego prawa do Heywood.

- To prawda. Ale wiem z doświadczenia, że niełatwo spłodzić syna, a tym bardziej go wychować.

Hubert zbył go machnięciem ręki.

- To już przeszłość! Czasem kobieta potrzebuje więcej czasu, ale potem już sprawnie idzie. Może Jehanne dostała nauczkę i teraz jest łagodniejsza, jak przystoi wysoko urodzonej kobiecie.

- Rzeczywiście, wcielenie łagodności, które przygalopowało tutaj na złamanie karku.

Hubert wybuchnął śmiechem.

- Masz rację. Ale, moim zdaniem, nie miała innego wyjścia, mimo że to afront w stronę Kościoła.

- Przecież to żaden grzech. - Galeran zaczął wątpić, czy jest przy zdrowych zmysłach. Ta rozmowa nic miała najmniejszego sensu.

- Są tacy, co się z tobą nie zgodzą. Ale - Hubert ciągnął z rozdrażnieniem - wiem chyba, co masz na myśli. Flambard nie będzie zadowolony, że Jehanne zabrała Donatę, ani że udzieliłem obu schronienia. A ja nie lubię wadzić się z Kościołem.

W umyśle Galerana coś zaskoczyło.

- Biskup Durham chce Donatę?

- No przecież słyszałeś, prawda? Nie mam pojęcia, jak ci idioci zamierzali przewieźć dziecko przez pół Anglii, i to bez mamki!

- Galeran! - W drzwiach pojawiła się Jehanne. Dzięki Bogu, że jesteś! Co się dzieje w Heywood?

Galeran wstał, wziął ją za ręce, wdzięczny losowi, że złe przeczucia się nie sprawdziły.

- Nie wiem - powiedział. - Przyjechałem od rano tutaj.

- Dlaczego?

Doskonałe pytanie.

- Powinniśmy porozmawiać w cztery oczy.

Hubert machnął ręką na znak zgody i Jehanne za prowadziła Galerana do osobnej komnaty. Pokój był niewielki, ale miał duże okno wychodzące na zamkowy ogródek, przez które do środka wpadały słoneczne promienie i zapachy ziół.

Aline siedziała na ławce, tuląc do siebie dziecko. Wstała do wyjścia, ale Galeran powstrzymał ją gestem ręki.

- Oddaj mi małą.

Patrzyła spod zmarszczonych brwi, stojąc w bezruchu.

- Zrób to, Aline - wtrąciła się Jehanne. ; Aline posłuchała i z ostrzegawczym mruknięciem opuściła komnatę. Galeran spojrzał na wielkie niebieskie oczy, długie jasne rzęsy i małe usteczka.

- Aline się mnie boi.

Ależ skąd. Tylko wszyscy się zastanawiamy, kiedy znów wpadniesz w szał i dlaczego.


























Rozdział IX




Galeran podniósł wzrok.

- Ty też?

Jehanne opadła na ławkę stojącą pod oknem, jakby nogi odmówiły jej posłuszeństwa.

- Czasami chciałabym, żeby to nastąpiło. Żebyś szalał z wściekłości. Nie wierzę, że to się nie stanie... Najgorsze jest to czekanie.

Nie powiedział jej, że kolejny atak szału ma za sobą.

- Niech to będzie twoja pokuta.

Dziecko wydało płaczliwy odgłos, spojrzało na niego, niecierpliwe poruszając małymi usteczkami. Nieważne, skąd się wzięła; nie mógłby nienawidzić takiego maleństwa.

Miała delikatną karnację swojej matki, więc mógł wierzyć, że jasne loczki to również spuścizna po Jehanne. Może błogosławieństwem był fakt, że Jehanne i Lowick mieli podobny typ urody.

Nagle Donata rozpłakała się. Galeran próbował ją ukołysać, ale krzyczała coraz głośniej. Spojrzał niechętnie na Jehanne. Mała może nie była jego dzieckiem, ale czy musiała otwarcie pokazywać, że go nie lubi?

- Jest głodna - odezwała się Jehanne. – Karmiłam ją, kiedy mi powiedziano, że przyjechałeś.

- Czemu nic nie powiedziałaś?

Milczała, ale na twarzy wyraźnie widać było odpowiedź: „bo się bałam." Poczuł ukłucie. Gdyby wiedziała o wczorajszym ataku szału, bałaby się jeszcze bardziej. I słusznie.

Podał jej dziecko i pomyślał, że przed ślubem marzył, by Jehanne się go bała.

Miał ochotę się rozpłakać.

Podniosła tunikę i rozsunęła materiał, odsłaniając pierś. Przystawiła Donatę, a dziecko zaczęło chciwie ssać. Tak samo jak dziecko wieśniaczki. Tak jak kiedyś Gallot. Galeran odepchnął od siebie tę myśl.

- Możesz jednocześnie rozmawiać?

- Oczywiście.

- Kiedy przyjechali ludzie biskupa?

- Wczoraj rano. - Pobladła ze strachu, przypominając sobie wydarzenia z dnia poprzedniego. – Coś podejrzewałam, dlatego nalegałam, by rycerze nie opuszczali murów. Wpuściłam tylko trzech mnichów. Brat Forthred wydawał się zdziwiony, że cię nie zastał. - Spojrzała na niego szybko. - Sądził, że się z nim zgodzisz.

- I pozwolę zabrać dziecko?

Skinęła głową.

- Jehanne, przejechałem pół świata tylko po to, by dać ci dziecko. Myślisz, że pozwoliłbym, by ktoś odebrał ci to maleństwo?

Podniosła na niego oczy pełne łez.

- Naprawdę? To jest...

- Naprawdę. - Wyprostował się po chwili. - Mogłabyś okazać więcej entuzjazmu.

- Brak mi słów. Poza tym boję się, że skończy się rozlewem krwi.

Podzielał jej obawy.

- Boisz się ludzi biskupa? Powiedz, co zaszło.

Wzięła się w garść.

- Raymond wyspowiadał się biskupowi, a ten ogłosił, że pokutą jest wychowanie dziecka. Mnisi przyjechali po to, by zabrać Donatę.

Galeran pokiwał głową.

- Sprytne.

- Nie mogłam na to pozwolić! Próbowałam protestować, ale brat Forthred w kółko powtarzał co o grzechu i odkupieniu, a potem przysiągł, że prze, klnie wszystkich, którzy udzielą mi pomocy. Byłam przerażona, że któryś ze sług odda mu dziecko tylko dlatego, by przerwać te lamenty!

- Jak uciekliście ?

- Udałam, że się zgadzam i że idę po dziecko. Zamiast tego wysłałam posłańca do Waltera z Matlock. Nie byłam pewna, czy wesprze mnie przeciwko Kościołowi, zwłaszcza że zostawiłeś rozkazy, iż mam nie opuszczać zamku. Ale on mnie wysłuchał, Bogu dzięki. Wysłał - tylko na pokaz - niewielką grupę rycerzy, którzy mieli cię odnaleźć i poinformować o wydarzeniach. Potem zaprowadził nas do tylnego wyjścia. Zabrałyśmy konie należące do mnichów, ale sądzę, że wkrótce zaczną nas szukać. Nie wiem, gdzie możemy się schronić. - Spojrzała mu prosto w oczy. - Galeranie, wiem, że nie wolno sprzeciwiać się Kościołowi. Co teraz mamy zrobić?

- Nikt nam tu krzywdy nie zrobi.

- Już niedługo. Flambard trzyma w garści również króla. Och, jaka jestem słaba! Zbyt słaba, by zrobić to, co do mnie należy.

Przez głowę przemknęło tysiąc podejrzeń.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

Sądził przez chwilę, że nie odpowie, ale potem zapatrzyła się w ścianę i powiedziała:

- Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży - wyszeptała - postanowiłam pozbyć się płodu. Czułam, że przyniesie kłopoty... Nawet przygotowałam zioła.

Spojrzenie błękitnych oczu przemknęło przez jego twarz, by w końcu spocząć na twarzyczce dziecka. Po policzku spłynęła łza. - Nie mogłam tego zrobić.

- To byłby grzech - powiedział szorstko. - Nie można grzechem zmazać innego grzechu.

- Ale pomyśl, co...

- Mogłabyś zataić przede mną, że mnie zdradziłaś, to chciałaś powiedzieć?

- Nie! - zaprotestowała, podnosząc wzrok. - Chciałam powiedzieć, że uniknęlibyśmy goryczy. Powiedziałabym ci i tak. Nigdy cię nie okłamałam, nigdy też niczego nie przemilczałam.

Zdziwił się.

- Ale to może chciałabyś ukryć.

Zmarszczyła czoło. W tej samej chwili dziecko przestało ssać, zapadając w sen. Jehanne poprawiła ubranie, podniosła małą i poklepała ją po plecach.

Dziecku odbiło się głośno, ale spało słodko jak aniołek.

Wyciągnął ramiona.

- Chciałbym ją wziąć na ręce.

Spojrzała na niego z wahaniem, które przypomniało mu obawy Aline.

- Jeśli sugerujesz, że zrobię jej krzywdę, czuję się urażony.

Podała mu dziecko.

- Nic takiego nie sugeruję. Chciałam tylko powiedzieć, że trzeba ją przebrać.

Galeran zdał sobie sprawę, że żona mówi prawdę. Donata była mokra, co więcej, śmierdziała jak pół farbiarni. Uśmiechnął się smutno i oddał dziecko matce.

- Widzisz, jestem bardzo niedoświadczonym rodzicem. A swoją drogą, musimy w końcu przestać szukać podstępu w każdym słowie drugiej osoby.

Rzuciła mu zdumione spojrzenie.

- Dla mnie to nietrudne.

Położyła dziecko na płóciennym ręczniku. Galeran patrzył z fascynacją, jak ściąga mokre ubrania, odsłaniając małe, doskonale uformowane ciałko. Donata nie obudziła się, a po chwili znów była suchym, zawiniętym tobołkiem. Jehanne położyła ją do kołyski.

- Często się zastanawiam - powiedziała cicho -dlaczego nas to spotkało. Przede wszystkim ciebie...

- Gdyby Bóg dał nam dziecko na początku małżeństwa, nasze życie wyglądałoby inaczej. Może taka była jego wola.

- Bzdura - odparła ostro. - To wszystko przez moją dumę. Tylko ja powinnam za to ponieść karę.

- Mimo to nie chcesz oddać dziecka - powiedział sucho i usiadł przy kołysce.

- Gdyby Forthred przywiózł mamkę, to może... Mała nie przeżyłaby podróży, Galeranie!

- Gdyby przywiózł mamkę, oddałabyś Donatę bez słowa protestu?

Odwróciła się, chowając twarz w dłoniach.

- Oczywiście, że nie. Staram się, ale nie potrafię być cicha i pokorna!

Zaśmiał się.

- Nie chcę, żebyś była cicha i pokorna. Przestań się okłamywać, Jehanne. Skoro nie chcemy oddać dziecka, musimy zastanowić się, co robić.

Mała poruszyła się, być może z powodu podniesionego głosu matki. Galeran poruszał kołyską i po chwili znów smacznie spała.

Jehanne utkwiła w nim wzrok.

- Jak to się dzieje, że ją akceptujesz? Jak możesz zgadzać się na wszystko?

Spotkał jej wzrok.

- A co mam zrobić? Chcesz, żebym cię wychłostał? Albo zamknął w ciemnicy? Spalił na stosie? A może pozbył się dziecka? - Do głowy przychodziły mu coraz gorsze słowa. - Przestań, Jehanne. Nie prowokuj mnie. Zacznijmy od prostych spraw. Lowick przyjechał z mnichami?

- Nie - odparła z pobladłą twarzą. - Nie rozmawiałeś z Forthredem?

- Nie.

- Opuścił Heywood?

- Nie mam pojęcia. Nigdy tam nie dotarłem. W drodze z Brome powiedziano mi, że wyjechałaś do Burstock. Podążyłem więc za tobą.

Spojrzała na niego, jakby widziała go po raz pierwszy.

- Dlaczego masz na sobie tyle krwi? Nie był to czas i miejsce na kłamstwa.

- Ktoś próbował mnie zabić.

Opadła na ławkę.

- Co takiego?

- Wczoraj. Na drodze między Heywood a Burstock. Sądziłem, że przede mną uciekasz.

Galeran poczuł ulgę. Jehanne była sprytną kobietą, ale nie potrafiłaby zagrać tak wystudiowanego zdumienia.

- To znaczy, że to wy nas goniliście? Sądziłam, że to ludzie biskupa.

- Szkoda, że nie mieliście nikogo o bystrym wzroku Raoula.

- Na nic by to się nie zdało. Nie mieliśmy zamiaru stawać, by się rozglądać. Jechaliśmy tak szybko, jak tylko mogły nieść konie. - Mówiłeś - zapytała z cierpieniem w głosie - że ktoś próbował cię zabić?

- Mężczyzna z dwoma kuszami.

Pobladła. I to wyraźnie.

- Dobry Boże! Co się z nim stało?

- Nie żyje.

- Niech będzie pochwalony! - wykrzyknęła i zmarszczyła czoło. - Może lepiej go było oszczędzić i dokładnie wypytać?

- Nie myślałem jasno. Gdybyśmy wiedzieli, kto go wysłał, może mielibyśmy większe kłopoty.

- Raymond - szepnęła. - Nie mogę w to uwierzyć! To nie jest zły człowiek. Naprawdę. Musisz to wiedzieć.

- Próbował mnie zabić, Jehanne.

Zamknęła oczy.

- Jest zdesperowany - szepnęła. - Z drugiej strony to żaden święty. - Podniosła wzrok na męża. - To był tylko jeden człowiek? Wydaje mi się, że masz na sobie mnóstwo krwi.

- Jeden człowiek ma w sobie wiele krwi, Jehanne. - Przez głowę, niczym błyskawica, przemknęła wizja ulic Jeruzalem. Przeszedł go dreszcz. Nagle zobaczył krew na kocyku dziecka.

Po chwilowym przerażeniu uświadomił sobie, ze kiedy trzymał małą na rękach, musiał otrzeć się zbroją. Wstał, zdając sobie sprawę, że strasznie śmierdzi.

- Wpadłem w szał, Jehanne. Nie zabiłem tego człowieka, zarżnąłem go jak zwierzę. Uważaj na mnie, bardzo cię proszę.


* * *

Raoul zauważył, że Aline wychodzi z pokoju, a potem przygląda się zamkniętym drzwiom. Nie widział jej twarzy, ale cała postawa wyrażała troskę. Zwarte, krągłe ciało było jak zwykle pełne ekspresji.

Pewnie taka sama byłaby w łóżku... Cóż za pomysł, myśleć w ten sposób o przyszłej zakonnicy. Podszedł do dziewczyny.

- Cóż cię trapi, lady Aline?

Odwróciła się gwałtownie.

- Gdybyś nie dbał wyłącznie o prymitywne potrzeby ciała, nie zadawałbyś takiego pytania. - Na ułamek sekundy zatrzymała wzrok w okolicy jego krocza i poczerwieniała.

Raoul zaczynał przypuszczać, że pomyliła się co do życia w cnocie.

- Doprawdy? Może usiądziemy i spokojnie mi wytłumaczysz?

Cofnęła się o krok.

- Masz mnie za głupią gęś, milordzie? Przecież doskonale wiesz, co się tu dzieje.

Już miała sobie pójść, ale chwycił ją za nadgarstek. Zastygła w bezruchu i jeszcze bardziej poczerwieniała, co było znakiem, że rzadko dotykali ją mężczyźni. Zaintrygowało go to. Wyrywała się, ale nie puszczał.

- Milordzie! - syknęła.

- Nie wiem, co się tu dzieje, lady Aline, a sądzę, że powinienem.

Zmieszana, spojrzała mu prosto w oczy, wciąż zachowując zdrowy rozsądek.

- Przez trzy dni byliśmy w siodle, bez żadnych wieści z Heywood. Zanim zdążyliśmy wrócić, powiedziano nam, że lady Jehanne wyruszyła do Burstock, więc podążyliśmy za nią. Twój ojciec rozmawiał z Galeranem, ale mówił tak cicho, że ja nadal nic nie wiem. Należy mi tylko współczuć.

Starannie wybierając moment, rozluźnił uścisk. Przycisnęła rękę do piersi i potarła nadgarstek, chociaż na pewno nie zrobił jej krzywdy.

- No dobrze. - Podeszła do ławki, a miękkie, żwawe ruchy sprawiły, że zaczął się zastanawiać, jak ta kobieta może wyglądać nago.

Potrząsnął głową i usiadł obok, nie za blisko. Nie dożyłby pięknego wieku lat dwudziestu ośmiu, gdyby uwodził dziewice, i to w rodzinnych domach.

- Czemu lady Jehanne uciekła? - zapytał.

Śliczna twarzyczka Aline spoważniała.

- Raymond z Lowick, niech Bóg pokarze go chorobą, zdecydował się na inną linię ataku. Wyspowiadał się z grzechów biskupowi i przyjął wyznaczoną pokutę. Widząc, jaką zgryzotę wywołała jego niepohamowana żądza - cytuję tutaj słowa obłudnego zakonnika, brata Forthreda - postanowił załagodzić sytuację, przyjmując na siebie obowiązek wychowania nieszczęsnego owocu grzesznego związku.

Raoul oparł się o ścianę i gwizdnął cicho.

- Sprytnie. Jak sądzisz, to jego pomysł?

- Nie wiem. Nie jest idiotą, ale nie jestem pewna, czy byłby zdolny do tak zawiłej intrygi. Może biskup... Chociaż nie mam pojęcia, co chciałby tym zyskać.

- Galeran wspominał o biskupie. Ponoć uwielbia pieniądze, a ojciec Galerana od dawna jest cierniem w jego oku. Co to za człowiek?

Włosy Aline były niemal tak samo jasne jak włosy kuzynki, ale brwi, tworzące często surową linię, były dużo ciemniejsze. Kiedy marszczyła czoło, tak jak teraz, wyglądała groźnie.

- Nikt nawet nie wie, skąd się wziął, ale służył jeszcze Wilhelmowi Zdobywcy. Pod rządami Rufusa dochrapał się najwyższych stanowisk. Ma talent do pieniędzy - zdobywa je dla króla i samego siebie. Nienawidzą go zarówno duchowni, jak i świeccy - nie oszczędza nikogo.

Raoul miał ochotę wygładzić zmarszczone brwi dziewczyny, ale skupił się na rozmowie.

- Żyje dzięki protekcji króla?

- Tak, chociaż słychać plotki, że w zeszłym roku ktoś próbował go zabić. Niestety, biskup ocalił skórę i teraz nie rusza się bez straży. Fatalnie, że sknocili sprawę. - Ostatnie zdanie powiedziała takim tonem, jakby to on, Raoul, był wszystkiemu winien.

- Zgadzam się. - Postanowił mówić wprost. - Jeśli mnisi zabraliby dziecko, Jehanne pojechałaby z nimi?

- Nie miałaby wyboru, przecież nie przywieźli mamki.

Raoul kiwnął głową.

- Bardzo sprytnie.

- Zrobiła wielkie oczy.

- Sądzisz, że przyjechali po Jehanne?

- Nie wierzę, że podstarzały dostojnik kościelny i rycerz w kwiecie wieku szaleją na punkcie sześciotygodniowych niemowląt.

Marsowa mina ustąpiła z czoła dziewczyny, robiąc miejsce głębokiej trosce.

- To straszne. - Nie zdążył jej pocieszyć, bo znów zmarszczyła czoło, tym razem patrząc na niego. - Jesteś cały we krwi, milordzie. Może nie powinnam mówić wprost, ale śmierdzisz. Czy walki się już rozpoczęły?

Spojrzał w dół i zdał sobie sprawę, że Aline ma rację. Tak to jest, jak człowiek zadaje się z odciętymi głowami.

- Jeszcze nie. Ale masz rację co do mojego wyglądu. Zdejmę zbroję i doprowadzę się do porządku. Nie mam ochoty obrażać twojego nosa, lady Aline.

- Nie wiem, czy to coś da. Większość krwi jest na spodniach.

- A więc je również trzeba wyczyścić. Krew przesiąkła do skóry, a ubrania kleją się do ciała. Obawiam się, że będę potrzebował twojej asysty przy kąpieli.

Zbyt późno dostrzegła pułapkę i spojrzała na niego jak wystraszony ptak.

- Och nie! - wykrzyknęła, a po chwili zaczerwieniła się jak burak. - Oczywiście. Proszę za mną. Mamy tu specjalny pokój do kąpieli.

Zaintrygowany i lekko podekscytowany Raoul podążył za nią do niewielkiej komnaty wyposażonej w piec i drewnianą wannę. Ponieważ było lato, piec był zimny, ale w kamiennym palenisku płonął ogień. Na haku wisiały dwa duże imbryki, pełne gorącej wody dla każdego, kto chciałby się kąpać.

- Doskonały pomysł - powiedział.

Aline nachyliła się, by wyciągnąć ręczniki, a on nie mógł oderwać wzroku od krągłego, zgrabnego tyłeczka odzianego w wytworny czerwony materiał. Aline nie miała żadnych ubrań w stylu zakonnym. Ciekawe dlaczego?

Czułby się bezpieczniej, gdyby od razu było widać, że jest przeznaczona Chrystusowi.

- Ten stary dwór ma swoje zalety - powiedziała. - W drewnianej konstrukcji łatwiej wydzielać małe, prywatne komnaty. - Wyprostowała się, odzyskując panowanie nad sobą. - Oczywiście, nawet z palisadą, nie stanowi dobrej obrony.

- I pewnie dlatego zdobyli go twoi normańscy przodkowie.

- Wcale nie. - Odgarnęła miękkie loki z okrągłych, rozgrzanych policzków. - Moja babka straciła pierwszego męża w bitwie pod Hastings. Szybko wydano ją za mąż za mojego dziadka. Byli bardzo szczęśliwi, a Burstock nigdy nie widziało oblężenia.

- Błogosławione miejsce. - Po chwili dodał: - Lady Aline, czy mogłabyś poprosić kogoś do pomocy przy zbroi?

Aline zaczerwieniła się ponownie, wstydząc się własnego niedopatrzenia. No i dobrze, pomyślał, do twarzy jej z rumieńcem.

Przybrała maskę troskliwej gospodyni i otworzyła drzwi, wydając głośno polecenia.

Po chwili zjawili się służący, którzy zdjęli mu zbroję. Dwaj inni nalali do wanny wodę z imbryków i poszli po więcej. Zjawiły się kobiety, niosąc dzbany zimnej wody, torebki ziół, a nawet flaszeczkę olejku. Raoul z zainteresowaniem spojrzał na ten ostatni, ale postanowił być wspaniałomyślny.

- Wybierasz się do zakonu, prawda?

- Owszem.

- Może nie powinnaś asystować mężczyźnie w kąpieli?

Patrzyła na niego przez chwilę, ale potrząsnęła głową.

- Nie. To zwykła uprzejmość i żaden grzech.

- Ale gospodynią Burstock jest twoja szwagierka, prawda?

- Zgadza się, ma na imię Catherine. Niestety pojechała do świętej Radegundy, załatwić parę spraw.

Raoul stwierdził, że zrobił wszystko, co w jego mocy. Nie miał zamiaru prosić Jehanne, żeby wyręczyła kuzynkę, a zawołanie kogoś ze służby równało się z obrazą domu i Aline, która właśnie zakasywała rękawy, zabierając się do pracy.

Może przestała się przejmować. A może za pierwszym razem sądziła, że zachowa się nieprzyzwoicie?

Pochylił się i rozsznurował spodnie. Pokaże jej, że wie, co to prawdziwe maniery.

Patrząc z perspektywy czasu, żałował, że przyjął zaproszenie Elli. Nie wyobrażał sobie wtedy, że w Heywood znajdzie się dama, na której opinii będzie mu zależało. Tym bardziej, że będzie to skromna, cnotliwa i uroczo krągła prawie-zakonnica. Powstrzymał uśmiech, zastanawiając się, dlaczego Aline tak go intryguje. Była kobietą pełną przeciwieństw. Żwawa i praktyczna, przypominała jego własną matkę, która nie dość, że perfekcyjnie zarządzała ogromnym domem, to jeszcze znajdowała czas, by zajmować się tysiącem innych spraw. Jednak Aline była bardzo młoda i często zażenowana w towarzystwie mężczyzn. Swoją odmową w Heywood naruszyła prawa gościnności.

Schlebiałby sobie, myśląc, że tak na nią działa, ale to nie była prawda. Wstydziła się wszystkich mężczyzn, zwłaszcza młodych i atrakcyjnych. Dziwne jak na dziewczynę wychowaną wśród pięciu braci. Ludzie wydawali się sądzić, że powołanie do zakonnego życia tak ją zmieniło, ale Raoul nie był przekonany.

Trudno mu było sobie wyobrazić Aline z Burstock w roli zakonnicy. W roli autorytarnej matki przełożonej jak najbardziej. Doskonale radziłaby sobie z rządzeniem dużym zgromadzeniem i rozległymi ziemiami. Niestety, aby osiągnąć taką pozycję, musiała zacząć od podstaw.

Zdjął lniane sztylpy, używając siły tam, gdzie krew przykleiła się do skóry.

Dziewczyna sprawdzała właśnie temperaturę wody w wannie. Podniosła oczy.

- Jesteś ranny, mój panie? Przepraszam, powinnam była zapytać.

Zauważył, że troska o jego zdrowie przegnała na moment wstyd.

- To nie moja krew.

- Galerana? - zapytała z niepokojem.

- Nie. Kogoś, kogo spotkaliśmy na drodze. - Zdjął koszulę i został jedynie w lnianej bieliźnie.

Skromnie odwróciła głowę i odsunęła się od wanny. Oczywiście dama nie powinna się w takiej sytuacji gapić na wstydliwe części dżentelmena, jednak sposób, w jaki Aline unikała widoku jego ciała, był drugą skrajnością. Przecież musiała kiedyś widzieć nagiego mężczyznę.

Idealnie nadawała się na zakonnicę i powinien przyjąć ten fakt do wiadomości. Dobrze, że w komnacie wciąż pojawiali się służący, przynosząc gorącą wodę, dorzucając do ognia czy napełniając dzbany. Nie będzie miał pokusy, żeby zrobić coś niemądrego.

Rozebrał się i usiadł w wannie, nieco małej jak na jego wzrost, ale poza tym doskonałej. Woda miała idealną temperaturę, pięknie pachniała ziołami, a na jej powierzchni unosiła się warstewka wonnego oleju.

Aline radziła sobie doskonale.

Kiedy nabrała pewności, że się zakrył, odwróciła się powoli - najpierw oczy, potem głowa, a dopiero reszta ciała. Wzięła mydło i gąbkę i namydliła mu plecy. On szorował ramiona, nogi i pierś. Tak jak zwykle między obcymi, sam mył części ciała, do których mógł dosięgnąć.

- A więc chcesz zostać zakonnicą, lady Aline

- A i owszem.

- Jakich reguł musisz przestrzegać poza klasztorem?

- Żadnych. Nigdy nie przyjęłam ślubów. Nawet nie jestem nowicjuszką.

Ciekawe.

- Dlaczego?

- Już miałam przyjąć pierwsze śluby, kiedy się okazało, że Galeran wyjeżdża i muszę dotrzymać towarzystwa Jehanne.

- Brakuje ci zakonnego życia?

- Oczywiście. - Głos nie zdradzał wielkiego przekonania.

Zadrżały mu usta.

- Zakonne życie to trudna droga. Niełatwo jest być cichym i pokornym. - Milczała. - Zwłaszcza jeśli polecenia są niemądre. My, żołnierze, spotykamy się z takimi sytuacjami podczas bitwy.

Ręka zatrzymała się.

- I jesteście posłuszni?

- Raczej tak. Tak działają armie i religijne zgromadzenia. Dziwię się, że chcesz zostać zakonnicą.

- Dlaczego? - Jej ręka wróciła do poprzednie zajęcia. - To produktywne życie.

- Niektórzy powiedzieliby, że raczej jałowe.

- Chyba tacy, dla których liczą się tylko cielesne rozkosze. - Rzuciła gąbkę na podłogę i odsunęła się - Jesteś gotów na spłukiwanie?

- Jeszcze chwilkę.

Dokładnie umył stopy, ciesząc się, że wreszcie ją widzi. Z zarumienionymi policzkami, lokami okalającymi twarz i wilgotnym od pary ubraniem podkreślającym krągłości, którymi hojnie obdarzyła ją natura, wyglądała na łakomy kąsek. Poczuł, że ciało reaguje natychmiast i postanowił pozostać w wodzie jeszcze chwilę, by nikogo nie gorszyć.

Służąca przyniosła świeże ręczniki, obdarzając go zalotnym spojrzeniem i mrugnięciem oka. Kolejna Ella. Nawet apetyczna, ale zignorował umizg i oparł się plecami o brzeg wanny.

- Jakież to produktywne zajęcie masz nadzieję znaleźć w klasztorze, lady Aline?

- Modlitwę, oczywiście - odpowiedziała ostrożnie. - Chcę się też troszczyć o biednych. - Po chwili dodała: - No i pracować z liczbami. Przy księgach.

Błysk w jej oku powiedział mu, że odkrył prawdziwe powołanie dziewczyny.

- Przydatna umiejętność również dla żony i gospodyni, nieprawdaż?

Wykrzywiła usta w cynicznym uśmiechu.

- Jaki mężczyzna pozwoliłby kobiecie wtrącać się do interesów? Na pewno żaden z naszej klasy. Tylko żony kupców mogą w pełni uczestniczyć w takich sprawach.

- W takim razie powinnaś poślubić kupca. - Mówił, co mu ślina na język przyniesie. Chciał, by nie ruszała się z miejsca, by jak najdłużej cieszyć oczy jej widokiem.

- Chętnie bym to zrobiła, ale ojciec nigdy by się nie zgodził.

- A więc nie masz nic przeciwko małżeństwu?

Zarumieniła się ponownie.

- Można cię już spłukać, panie? Woda robi się zimna.

- Jeszcze chwilkę, bardzo proszę. Tak przyjemnie mi tutaj. Teraz, kiedy Galeran wrócił do domu, chcesz pewnie wracać do klasztoru?

Uciekła przed jego wzrokiem.

- Jak tylko sytuacja się wyklaruje.

- Nic tu nie wskórasz, przecież wiesz.

Spojrzała na niego jasnymi oczyma.

- Co cię sprowadza do Northumbrii, Raoulu de Jouray?

- Troska o przyjaciela.

- Ja troszczę się o Jehanne. Dlatego zdecydowałam się zostać.

- No tak. - Wstał, wiedząc, że się tego nie spodziewa. - Jestem gotów na płukanie.

Z rozbieganym wzrokiem i rumieńcem na policzkach podała mu dzban czystej wody. Przytrzymała ciepły ręcznik, a on wyszedł z wanny.

Byli akurat sami, więc nie mógł się powstrzymać. Owinął się skromnie ręcznikiem i powiódł palcem po rozgrzanym, zaróżowionym policzku.

-Dziękuję.

Spojrzała na niego z zaskoczeniem.

- Wypełniłam tylko obowiązek.

- Świetnie ci poszło. Wiem, że nie jest to twoje ulubione zajęcie. Mam nadzieję, że nie masz mnie dość.

- Oczywiście, że nie... - Nawet nie drgnęła.

- Cieszę się. - Zastanawiał się, jak długo zadziała zaklęcie. - Muszę ci się wydawać duży. Twój ojciec. i bracia są niewielkiego wzrostu.

Spojrzała na szeroką pierś, co oznaczało, że wreszcie nie musiała zadzierać głowy. A potem wyrwała się spod uroku, odwróciła pospiesznie i zaczęła zbierać ręczniki.

- Mężczyzna to mężczyzna. Rozmiar niewiele znaczy.

- Szkoda, że tak uważasz. Zawsze byłem dumny z atrybutów, którymi obdarzyła mnie natura.

Spojrzała na niego ukradkiem. Więc mała Aline nie jest tak naiwna, na jaką wygląda...

- To dobra cecha, zwłaszcza dla rycerza - ciągnął, wycierając nogi. - Lepiej, jeśli jest wysoki i silny.

Podniósł wzrok i zobaczył, że gapi się na niego jak królik, którego za chwilę pożre wilk. Zrobiło mu się wstyd, że tak się z nią droczy.

- Jeśli mogę cię prosić o przysługę, lady Aline, w trokach przy siodle mam czyste ubrania.

- Ależ oczywiście.

Wybiegła, jakby ją ktoś gonił.

Upuścił ręcznik zakrywający wstydliwe miejsce i podszedł do okna, słysząc hałasy z dziedzińca. Nieładnie żartować z oblubienicy Chrystusa, nawet jeśli ma wątpliwości co do autentyczności jej powołania.

Wydawało się, że ktoś właśnie przyjechał, ale niestety nic nie było widać.

Ciekawe, jak Aline zareagowałaby na wiadomość, że jego rodzina zajmuje się również handlem.

Wbiegła z powrotem.

- Forthred przyjechał!

Zamurowało ją.

W pobliżu nie było żadnego ręcznika, a nie miał zamiaru zasłaniać się ręką jak wstydliwy młodzieniec. Stała z otwartymi ustami, przyglądając mu się cal po calu, studiując jak fascynujący manuskrypt. Poczuł, że jego ciało zaczyna reagować.

Podszedł do niej, odwrócił w miejscu i pchnął lekko w stronę drzwi.

- Potrzebne mi są ubrania. Galeran już wie?

- Ojciec poszedł mu - im - powiedzieć. Co robimy?

- Jeśli nie przyniesiesz mi ubrań, wyjdę nago do sali biesiadnej i przynajmniej na chwilę odwrócę uwagę.

Wypchnął ją na zewnątrz, a ona pobiegła, nie mogąc stłumić chichotu.

* * *

Galeran wysłuchał opowieści Jehanne o spotkaniu z Forthredem, a potem zaczęli się wspólnie zastanawiać nad możliwym rozwiązaniem. Żadne nie było pełni satysfakcjonujące, chyba że komuś nie przeszkadzało, że śmiertelnie obraża Kościół.

Nie miał czasu, by zdjąć zbroję czy choćby się umyć, a kiedy do komnaty wpadł Hubert z wiadomością, że Forthred jest na zamku, było już za późno. Wmaszerował do wielkiej sali wiedząc, że wygląda okropnie i śmierdzi krwią.

Co może wyjść na korzyść, pomyślał.

We wzroku Huberta widać było niepokój.

- Nie chcę urazić wysłannika Chrystusa, Galeranie.

Galeran pomyślał, że Flambard z pewnością nie zasługuje na tak zaszczytne miano, ale Hubert zawsze był dewotem.

- Z bożym błogosławieństwem, nie będzie to konieczne. - Podszedł do drzwi i zobaczył, że na dziedzińcu pojawili się trzej mnisi na mułach, a za nimi pięciu rycerzy.

Szkoda, że Hubert nie wykazał się przezornością Jehanne, która nie wpuściła rycerzy za zamkowe mury, ale ten zawsze miał zbyt wiele szacunku dla duchownych.

Pomimo prostych habitów Galeran nie miał wątpliwości, że co najmniej jeden z mężczyzn jest osobą o znacznej pozycji. W jego gładkiej twarzy widać było inteligencję, a postawa zdradzała poczucie własnej wartości.

Brat Forthred, bez wątpienia.

Hubert zrobił krok naprzód.

- Niech będzie pochwalony, bracie. Witajcie w Burstock.

- Na wieki wieków - powiedział gładko mnich, i zsiadł z konia. - Przyjechaliśmy z Heywood, bo lady Jehanne opuściła zamek, podobno, by złożyć tu wizytę. Mamy do niej sprawę. Przysyła nas biskup

Galeran zbliżył się o krok.

- A więc macie sprawę również do mnie. Jestem jej mężem, nazywam się Galeran z Heywood.

Mnich zamrugał i Galeran domyślił się, że go zaskoczył. To dobrze.

- Witam, milordzie. - Jestem Forthred, pełnię funkcję dziekana. Moi towarzysze to brat Aiden i brat Nils. W imieniu biskupa chciałbym ci pogratulować błogosławionej wyprawy do Ziemi Świętej oraz bezpiecznego powrotu.

- Bardzo dziękuję Jego Ekscelencji. W Heywood mam kilka pamiątek z Jeruzalem. Jeśli czas i miejsce pozwolą, chętnie obdarowałbym jedną i, nich biskupa.

Forthred zrozumiał aluzję.

- Zapewniam cię milordzie, biskup będzie ci bardzo wdzięczny. Oczywiście jeśli czas i miejsce pozwolą.

Mimo tego zastrzeżenia Galeran widział, że nawet wygadany zakonnik boi się krzyżowca. Z każdą sekundą wyglądaj, jakby sytuacja go przerastała.

- Mówiłeś, że masz sprawę do mojej żony. Jeśli lord Hubert pozwoli, wejdziemy do środka i spokojnie wszystko omówimy.

- Jak najbardziej, Galeranie - oświadczył Hubert i poprowadził ich do wielkiej sali. Galeran nie omieszkał zauważyć, że Raoul pomaga Aline w rozsławianiu wina i ciasta na stołach.

Jehanne nie było widać, tak jak prosił.

Przechodząc koło Raoula - pachnącego i ubranego w czysty strój - Galeran szepnął: - Jak to jest, że zawsze dostajesz kąpiel przede mną?

- Urok osobisty, przyjacielu, urok i czar! Powiedz, co o tym wszystkim myśleć? Zakładać zbroję?

- Nie chcemy otwartej wojny. Zobaczmy najpierw jak działa mój osobisty urok.

Galeran podszedł do ławki, na której rozsiadł się Forthred. Mnich sączył wino, a asystenci stali obok, gotowi zapisać każde słowo na woskowych tabliczkach.

- A więc - odezwał się Galeran, zajmując miejsce - jakież to sprawy sprowadzają cię w te strony, drogi bracie? Jak wiesz, dopiero co wróciłem do Anglii, ale jeśli podczas mojej nieobecności jakaś dziesięcina nie została zapłacona lub moi ludzie obrazili Kościół, z pewnością można to naprawić.

Na policzkach mężczyzny pojawił się lekki rumieniec i widać było, że zabrakło mu słów. Ale zaraz wziął się w garść.

- Milordzie, rzeczywiście doszło do naruszenia prawa. Do biskupa doszły słuchy, że pod twoim dachem miał miejsce występek, który skłócił najznamienitszych ludzi. Wysłał mnie, żebym zbadał sprawę.

- Rozumiem. Co takiego odkryłeś?

Mnich ogarnął wzrokiem komnatę pełną ludzi.

- Może pomówimy na osobności?

- Dlaczego? - Galeran uśmiechnął się przyjaźnie.

- Prości ludzie też powinni zobaczyć, jak ich pan przywraca sprawy do porządku.

Brat Aiden wycinał w wosku szybkie znaki, jakby od tego zależała jego głowa.

- Czyżby biskup miał złe informacje? Mówiąc bez ogródek, doniesiono mu, że twoja żona to ladacznica, która urodziła bękarta.

- Rzeczywiście bez ogródek - odparł Galeran chłodno. - Moja żona urodziła dziecko, które nie jest moje. Ale nie życzę sobie, by ktokolwiek - świecki czy duchowny - nazywał ją ladacznicą.

Forthred zbladł, a Aidanowi wypadł z dłoni rylec.

- Dobrze, milordzie... - wyjąkał Forthred. – Może w tej materii pomyliliśmy się... Mimo to... – Opanował się. - Mimo to jasne jest, że lady Jehanne zgrzeszyła.

- Jak my wszyscy. Wybaczono jej grzech.

Zdawał sobie sprawę z poruszenia zgromadzonych w komnacie.

- Bóg jej wybaczył?

- O to musiałbyś zapytać Boga. Ja jej wybaczyłem.

- Bardzo szlachetnie z twojej strony. Galeran zmierzył się z podejrzliwym wzrokiem.

- Jeszcze nie tak dawno chodziłem po ziemi, po której stąpał nasz zbawca, bracie Forthredzie. Czyż nie mówił, że kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem? W tym wypadku również chodziło o cudzołożnicę.

- Prawda, milordzie. Ale w dzisiejszych czasach musimy być bardziej pragmatyczni.

Galeran spojrzał na płonące pochodnie.

- Dlaczego odnoszę wrażenie, że Chrystus również słyszał takie słowa?

- Milordzie, nie czas na żarty. Biskup obawia się, że wykorzystasz te okoliczności jako pretekst do przemocy.

Galeran spojrzał mu prosto w oczy.

- Możesz zapewnić biskupa, że tak się nie stanie, pod warunkiem że okoliczności się nie powtórzą.

- Co więcej - ciągnął Forthred, dochodząc w końcu do przygotowanej przemowy - sądzi, że widok owocu grzechu może być nie do wytrzymania dla najbardziej cierpliwego mężczyzny.

- Nie powinien się obawiać.

Forthred podniósł się z miejsca.

- Milordzie, polecono mi zabrać bękarta do Yorku, gdzie zaopiekujemy się nim do czasu, gdy kwestia zostanie uregulowana.

- Jaka kwestia ma być uregulowana, bracie Forthredzie?

- Do kogo należy dziecko.

Galeran wstał również, zadowolony, że wciąż ma na sobie zbroję, w dodatku poplamioną krwią.

- Kto, poza matką dziecka, rości sobie do niego prawo?

Forthred cofnął się o krok.

- Ojciec dziecka, oczywiście.

- To znaczy?

- Nie wiesz? - Forthred zmieszał się.

- Może mi powiesz?

Forthred rozejrzał się niepewnie, próbując wyczytać cokolwiek z twarzy zebranych. Nic mu to nie dało, chociaż na wielu twarzach widać było uśmieszki. Zmrużył oczy i zwrócił się do Galerana.

- Sir Raymond z Lowick twierdzi, że jest ojcem dziecka, milordzie. Wyznaje swój grzech, ale mówi, że w chwili, gdy zostało poczęte, zarówno on, jak i lady Jehanne byli przekonani, że nie żyjesz. Cieszy się z twego bezpiecznego powrotu i żałuje grzechu. Jako pokutę - zdając sobie sprawę, że córka będzie cierniem w oku całego Heywood - podejmuje się trudu jej wychowania.

Galeran milczał przez chwilę W zamyśleniu, a potem powiedział:

- Sądziłem, że pokuta będzie surowsza.

- Biskup nakazał też modlitwę i grzywnę w wysokości dwudziestu szylingów.

Galeran pokiwał głową.

- Bardzo mądrze. Moja żona modli się już od dawna. Powinna też zapłacić tę samą grzywnę. Hubercie, pożyczysz nam pieniądze na ten cel?

- Oczywiście - powiedział Hubert z iskrą niepokoju w oczach, ale posłał służącego po sakiewkę.

Galeran zwrócił się do Forthreda.

- A jeśli chodzi o dziecko, to nalegamy, by to na nas została nałożona pokuta jego wychowania.

Mnich pobladł, w końcu dostrzegając podstęp.

- To oznaczałoby ukaranie ciebie, milordzie, chociaż nie zawiniłeś.

- Czy rzeczywiście? Czyż nie zostawiłem żony bez opieki? Nawet Jego Świątobliwość papież Urban miał wątpliwości, nawołując do krucjaty, czy żonaci mężczyźni powinni się na nią udać. Jak zwykle, nasz mądry ojciec miał rację.

- Odkupiłeś w ten sposób wszystkie swoje winy, lordzie Galeranie.

- W takim razie jestem pewien, że Zbawiciel da mi siłę, by dźwigać ten krzyż.

Forthred zrobił się czerwony jak burak.

- Milordzie, biskup nalega, byś oddał dziecko, dopóki sprawa się nie wyjaśni.

Galeran położył dłoń na rękojeści miecza.

- Drogi bracie, dziecko nie może opuścić matki, bo wciąż jest przy piersi.

- Znajdziemy mamkę.

- Nie pozwolę, by nisko urodzona kobieta karmiła dziecko mojej żony.

- No cóż...

- Tym bardziej, by żona towarzyszyła dziecku do Durham. Dopiero co wróciłem z krucjaty i wymagam uwagi.

Wąskie usta Forthreda wygięły się w sarkastycznym grymasie, ale nie pozostało już nic więcej do powiedzenia.

Galeran skorzystał z okazji, by wezwać Jehanne. Chwilę później była już przy nim, ze spuszczoną głową i pokorną miną; uosobienie idealnej żony.

- Kazałeś po mnie posłać, milordzie?

- Tak, moja droga. Wygląda na to, że Raymond Lowick wyspowiadał się z grzechu i otrzymał pokutę - dwadzieścia szylingów grzywny i trud wychowania małej Donaty. Wydaje mi się słuszne, że powinnaś ponieść identyczną karę.

Przy pierwszych słowach Galerana Jehanne na przemian czerwieniała i bladła, kiedy jednak zrozumiała ostateczny sens jego słów, z trudem powstrzymała się od śmiechu. Sam Galeran z trudem opanował drżenie ust. Chwilę później zjawił się ekonom Huberta z sakiewką. Podał ją swojemu panu, a ten z kolei Galeranowi. Galeran wziął pieniądze i rzucił je w ręce Jehanne. Ta uklękła przed mnichem.

- Biskup jest mądry i litościwy, bracie Forthredzie. Chętnie przekażę tę drobną ofiarę na jego święte czyny, prosząc o jego i twoją modlitwę, by wspomóc moje wysiłki o przebaczenie u naszego ojca w niebie.

Oszołomiony mnich przyjął pieniądze, a Galeran podniósł żonę z klęczek.

- Ja również dziękuję, że biskup był tak wspaniałym rozjemcą między mną a Lowickiem; który wstrętnie wykorzystał moją nieobecność. Przysięgam, że nie podniosę na niego ręki, chyba że sytuacja się powtórzy. Możemy uznać tę sprawę za zamkniętą, drogi bracie?

- Wątpię - warknął mnich, opuszczając komnatę.

Brat Aiden zatrzymał się na chwilę, by spakować tabliczki. Na jego twarzy rysował się pełen grozy uśmiech. Galeran i Jehanne odprowadzili mnichów na dziedziniec, patrząc jak dosiadają koni i wyjeżdżają przez bramę, w otoczeniu rycerzy.

- Galeranie - szepnęła Jehanne - jak to zrobiłeś? - Spojrzała na niego z takim podziwem, jakiego nie widział w całym swoim życiu.

Uśmiechnął się. Czuł się, jakby właśnie poskromił groźnego smoka.

- Ech, to mój urok osobisty. Chyba muszę go użyć jeszcze raz; może wtedy dostanę gorącą kąpiel i coś czystego do ubrania. Wracajmy do Heywood, zanim rozpęta się prawdziwa burza.








Rozdział X


Galeran cieszył się, że towarzyszy mu wielu zbrojnych mężczyzn, bo wciąż pamiętał incydent z łucznikiem. Gdyby pierwszy grot wbił się dwa cale niżej, nie byłoby go już na tym świecie.

Nie straszna mu była śmierć, ale drżał na myśl, co stanie się z Jehanne, jeśli zostawi ją bez opieki. Odziany w zbroję, kolczugę i szyszak, starał się trzymać jak najdalej od żony i dziecka na wypadek kolejnego ataku. Kto przysłał mordercę? Gdyby ten śledził Galerana od wielu dni, uderzyłby wcześniej. Bardziej prawdopodobne było to, że przyjechał z Forthredem i był częścią tego samego planu. Planu Forthreda.

Gdyby Jehanne nie uciekła, mnich dostałby dziecko już w Heywood. Gdyby Galeran nie zjawił się w porę, Forthred zrealizowałby swój plan w Burstock. Wówczas Jehanne musiałaby jechać z Donatą. Flambard upiekłby dwie pieczenie na jednym ogniu. Gdyby Galerana zamordowano, cała sprawa dobiegłaby końca, zanim ktokolwiek zdążyłby podnieść sprzeciw. Lowick poślubiłby Jehanne z błogosławieństwem Kościoła. Wróciłby do Heywood, a ojciec Galerana, a nawet sam król, nie mogliby wiele zdziałać, chyba że wypowiedzieliby biskupowi otwartą wojnę. Król najprawdopodobniej poparłby Flambarda. Gdyby William z Brome nie chciał oddać Heywood, król miałby pretekst, by wyprawić się na Północ i złamać jego potęgę.

- Skąd ta marsowa mina? - Raoul znalazł się tuż obok. - Chyba nie sądzisz, że ktoś znów targnie się na twoje życie?

- Nie sądzę, ale wszystko możliwe. Wygląda na to, że na moją głowę nałożono dobrą cenę, a zabić nie trudno. Ten łucznik miał po prostu pecha. Ale nie trzęsę się ze strachu.

- No to skąd ta mina? Dałeś popalić temu zakonnikowi.

- To jeszcze nie koniec. - Galeran spojrzał na przyjaciela z ukosa. - Wnioskuję, że mało wiesz o biskupie Flambardzie.

- Aline trochę mi opowiadała. Mało przyjemna postać, w dodatku protegowany króla.

- Nie tylko. To jego prawa ręka. Przez lata faktycznie rządził całym krajem, a teraz, kiedy został biskupem Durham, mój ojciec i on stali się rywalami o władzę na Północy.

- Wciąż nie rozumiem, dlaczego miałby popierać Lowicka. Tak potężny człowiek nie potrzebuje słabego sojusznika.

Galeran potrząsnął głową.

- Pomyśl o tym szerzej. Biskup kontroluje ziemie od Carlisle do Durham. Z drugiej strony, majątek ojca jest rozległy i obejmuje Brome, potężny zamek przy najważniejszym w tych okolicach brodzie. Blisko są Burstock i Heywood, również sprzymierzone z Brome, bo ja jestem mężem siostrzenicy Huberta z Burstock, a inna jest żoną mojego brata Willa. Wspominałem, że brat mojej matki ma ziemie na wybrzeżu, łącznie z dwoma największymi portami?

Raoul gwizdnął.

- A więc to twoja rodzina rządzi tą częścią kraju, a to jest nie po drodze biskupowi.

- Zgadza się. A mój ojciec nie jest człowiekiem, który będzie cierpiał w milczeniu.

- Gdyby biskup kontrolował Heywood, wpływy Williama z Brome znacznie by się zmniejszyły.

- A gdyby ojciec oponował, król miałby pretekst, by go złamać.

Bystre oczy Raoula bacznie śledziły okolicę.

- A więc biskup i jego wysłannicy prędzej czy później pojawią się znowu.

Jeśli w otaczających lasach czaili się mordercy, byli zbyt ostrożni, by podnosić rękę na tak liczną i dobrze uzbrojoną drużynę. Galeran i jego ludzie dojechali bezpiecznie do Heywood wczesnym popołudniem. Celowo zwracając na siebie uwagę, Galeran zabrał Donatę z rąk żony, a następnie zaniósł ją do zamku.

- Galeranie - odezwała się Jehanne, kiedy weszli do sali biesiadnej. - Oddałabym ją, gdybyś tego zażądał. Zrobiłabym to dla ciebie. Nie ryzykuj swego życia dla niej.

Podał jej dziecko.

- Już za późno. Ona nic nie zawiniła, Jehanne. Nie dałbym skrzywdzić żadnego dziecka, tym bardziej nie oddam Donaty Flambardowi i Lowickowi. Urodziła się tutaj i znajduje się pod moją opieką. Zajmij się nią. A potem - uśmiechnął się - chciałbym wziąć kąpiel.


* * *

Jehanne zostawiła Galerana z bólem w sercu. Czasami wydawało jej się, że jest tak doskonały, iż miała ochotę naubliżać mu tak samo, jak za czasów młodości. Zdawała sobie jednak sprawę, że nie jest ślepy na rzeczywistość i że nieszczęście nie zmąciło mu umysłu. Udowodnił to dzisiaj.

Ale był idealistą, a to niebezpieczne.

Zawołała swoje dworki, wracając myślami do czasów, kiedy żył ojciec, a Raymond flirtował z nią, odwiedzając Heywood. Zawsze się bała, że Galeran odbierze to jako afront i rzuci rękawicę. A jeśli teraz dojdzie do pojedynku? Galeran potrafił się bić, ale nie był rywalem dla dużo potężniejszego Lowicka, którego talent znano na całej Północy.

Mówiła prawdę. Chociaż złamałoby jej to serce, wołałaby oddać Donatę niż patrzeć, jak Galeran ginie w jej obronie.

Kobiety przyniosły ciepłą wodę i czyste ręczniki, a ona pozwoliła, by wykąpały i przebrały Donatę, podczas gdy sama odświeżyła się po podróży. Zdawała sobie sprawę, że zbyt kurczowo trzyma się dziecka, że ciągle chce robić wszystko sama. Postanowiła stanąć trochę z boku, bo może zbliża się czas, kiedy będzie musiała kierować się chłodną logiką.

Dystans może w tym pomóc.

Donata zaczęła płakać, a z piersi Jehanne popłynęło mleko. Z radością zmieszaną z rozpaczą wzięła dziecko na ręce.


* * *

Galeran oddał Johnowi zbroję i poszedł pochwalić Waltera z Matlock za pomoc udzieloną Jehanne.

- Wiedziałem, milordzie, że nie spodoba ci się, jeśli mnisi zabiorą je do Durham.

- Zrobiłbyś to samo, gdyby biskup zagroził ekskomuniką?

- Byłby na tyle głupi? Ekskomunikować rycerza powracającego z krucjaty?

- No tak. Zapominam ciągle, że przecież promienieję chwałą.

Przypomniał sobie o Ziemi Świętej i poszedł rozpakować rzeczy. Pierwsze opakowanie było przepiękne, bo pod zewnętrzną warstwą ze skóry krył się cudowny, wschodni materiał zwany qu'tun, mieniący się cudownymi kolorami. Cenne przedmioty znajdowały się oczywiście w środku. Z szacunkiem wyjął liście palmowe z drogi do Jeruzalem, srebrny krzyż napełniony wodą z Jordanu, gałązkę z Gaju Oliwnego, sakiewkę ziemi z góry Kalwarii i kamień z miejsca, które miało być grobem Chrystusa,

Spojrzał na inny pakunek o kulistym kształcie i rozpakował z wahaniem, odsłaniając niewielką czaszkę.

- Kości Świętego Jana, kiedy był dzieckiem, panie - szepnął mu wówczas kupiec. - Tylko dla ciebie.

Pamiętał, że bardzo chciało mu się wtedy śmiać i kupił ją tylko dlatego, by podzielić się żartem z Jehanne. Pewnie nie musiał kupować relikwii, by opowiadać tę historię - tym bardziej że inni zrobili to samo, nie zdając sobie sprawy z absurdalności całej sprawy. Chciał zobaczyć, jak długo potrwa, zanim Jehanne zorientuje się, że coś tu nie gra.

Cuda może i potrafiły zakonserwować sprzedawane w buteleczkach mleko Maryi Dziewicy, czy wino z Kany, ale trudno było sobie wyobrazić, aby nawet cud potrafił zachować dziecinną czaszkę mężczyzny, który zmarł w wieku lat trzydziestu kilku. Teraz jednak nie było mu do śmiechu. Powiódł palcem po gładkiej kości, dotykając krawędzi oczodołów, i rozmyślając, że jakaś matka rozpaczała po tym dziecku tak samo, jak Jehanne po Gallocie. Tak samo jak on.

Zapakował czaszkę z powrotem. Idealny prezent dla Ranulpha Flambarda. Możliwe, że biskup nawet nie dostrzeże absurdu, jak wielu wykształconych ludzi tej epoki. Być może wystawi bogaty relikwiarz, w którym złoży czaszkę. Jeśli natomiast zorientuje się, że to oszustwo, niech sobie myśli, co chce. Galeran obiecał mu pamiątkę z Ziemi Świętej i to wszystko.

Podyktował skrybie uprzejmy list, w którym dziękował biskupowi za uładzenie spraw między nim a Raymondem z Lowick, prosił o przyjęcie prezentu oraz częste wspominanie Heywood w modlitwach.

Jehanne przyszła w chwili, gdy wysyłał posłańca. Opowiedział jej, co zrobił, nie wdając się w szczegóły dotyczące prezentu. Czy nadejdzie kiedyś chwila, pomyślał ze smutkiem, że będzie mógł opowiedzieć jej żart, nie rozdrapując starych ran?

- Pewnie to bardzo mądre z twojej strony – odparła, patrząc z nabożeństwem na pozostałe przedmioty. - Chociaż to szkoda.

Przez moment chciał jej powiedzieć, ale powstrzymał się wysiłkiem woli. Dotknęła skórzastych liści palmy.

- Jakim drzewem jest palma? Te liście przypominają naszą trzcinę.

Trwały przygotowania do kąpieli, a on opowiedział jej o palmach i gajach oliwnych. I o tym, co to pustynia i prawdziwy skwar. I jak zwyczajne wydało mu się Betlejem.

- Byłeś rozczarowany? - zapytała, sprawdzając temperaturę wody.

- Tylko przez chwilę. Potem spodobała mi się myśl, że Chrystus żył jak zwyczajny człowiek. Nie był potężnym królem, ale zwykłym człowiekiem. Na skórze miał kurz, a na dłoniach odciski od pracy.

Rozłożył ręce, a Jehanne ujęła je w swoje dłonie.

Spoglądała na zgrubienia, spowodowane latami wojennego rzemiosła.

- A jak inaczej miałyby wyglądać ręce mężczyzny?

- Podtrzymuje mnie to na duchu. Ta myśl, że Chrystus był człowiekiem i nas rozumie.

- Myślę tak samo o Jego matce. - Pomogła mu zdjąć koszulę, kręcąc głową na widok krwi. - Chociaż nie podoba mi się ta nowa teoria, że była dziewicą.

- Owszem, to bardzo dziwne... - Galeran zanurzył się w wodzie z westchnieniem rozkoszy. - Dwie kąpiele w ciągu tygodnia. Prawdziwy luksus!

- Opowiedz mi coś więcej o kąpielach w Konstantynopolu - poprosiła Jehanne, zabierając się do szorowania.

Spełnił jej prośbę, a potem mówił o zamorskich strojach, o innym jedzeniu. Nawet słowem nie wspomniał o walce.

Kiedy się wycierał, a służący opróżniali wannę, Jehanne powiedziała:

- Szkoda, że nie mamy pokoju kąpielowego jak w Burstock.

- Musiałby znajdować się w zabudowaniach na dziedzińcu, gdzieś koło kuchni. Co ci się u nas nie podoba?

- Nic, tylko pomyślałam - uśmiechnęła się - że chciałabym mieć marmurową łaźnię, w której można by pływać.

Oddał jej uśmiech.

- Dałbym ci gwiazdkę z nieba, ale niestety marmurowa łaźnia jest poza moim zasięgiem.

Zaczerwieniła się, śmiejąc się głośno. Po raz pierwszy od powrotu słyszał, żeby się tak śmiała.

Spojrzał w stronę łóżka. Ciało odpowiedziało natychmiast, ale nie ruszył się o krok. Tak łatwo wrócić do starych zwyczajów, ale postanowił czekać dopóki wszystko się nie wyjaśni.

- Jehanne, muszę wiedzieć, co zaszło między tobą a Raymondem.

Zbladła. Przez chwilę sądził, że nie odpowie. Sprzątnęła mokre ręczniki.

- W głębi serca nigdy cię nie zdradziłam, Galeranie. Nigdy go nie pożądałam. Czy możemy na tym poprzestać?

- Nie. Zgwałcił cię?

Utkwiła w nim wzrok.

- Nie!

- Skoro go nie pożądałaś, a on cię nie zmusił, to co się stało? - Milczała, więc dodał: - Muszę wiedzieć, co się stało tej nocy, kiedy umarł Gallot. Jehanne, od tego zależy, jak rozwiążę tę sprawę! Dowiem się też, czego mogę się spodziewać po Lowicku.

Zamieniła się w posąg, kurczowo trzymając w dłoniach ręcznik. Potem padła mężowi do stóp.

- Boję się, że mnie znienawidzisz.

Chciał wziąć ją w ramiona i pocieszyć, ale jej obawy udzieliły się i jemu. Jehanne nie była głupia. Skoro wybaczył jej zdradę, dlaczego miałaby ukrywać przed nim szczegóły?

- Wiesz, że nie jestem skłonny do nienawiści. Powinnaś o tym wiedzieć. Poza tym kocham cię.

Oparła głowę o jego kolana.

- Nie zasługuję na twoją miłość.

- Jehanne, powiedz mi. Wytłumacz.

- Nie wiem, czy będę umiała. Najprostszym wytłumaczeniem jest to, że oszalałam.

- Nic dziwnego. - Powstrzymał rękę, by jej nie pogładzić po włosach. - Przecież dopiero co straciłaś dziecko.

- I sądziłam, że straciłam również ciebie. Kiedy usłyszałam od tego zakonnika, że umarłeś, byłam przekonana, że Bóg zabrał ciebie, by dać mi syna.

Podniosła wzrok. - A tego nigdy nie chciałam, Galeranie!

- Bóg nie dobija takich targów.

Skrzywiła się.

- Wiedziałam, że nie zrozumiesz. - Oparła ręce na udach i przez chwilę nie widział jej twarzy. – Nie jestem tak dobra jak ty. Mój Bóg to mężczyzna, a ja zawarłam z nim umowę, że w zamian za dziecko wyślę cię do Jeruzalem. Wiedziałam, że nie chcesz jechać, ale mimo to naciskałam. Kiedy doszły mnie słuchy, że nie żyjesz, nie wierzyłam, ale zadawałam sobie pytanie, czy Bóg nie wziął więcej, niż chciałam mu dać. Albo czy nie zaoferowałam więcej, niż sądziłam. Modliłam się o twoje bezpieczeństwo, modliłam się każdego dnia. Ale potem umarł Gallot...

Dotknął jej włosów, bo głowa wydawała się zginać pod ciężarem.

- Umarł tak nagle, tak niewytłumaczalnie... Zrozumiałam, że Bóg w ten sposób odpowiedział na moje modlitwy, zamieniając was obu jak figurki w szachach...

- Jehanne!

- Nienawidziłam go. - W jej oczach pojawił się ogień. - Naprawdę. Nienawidziłam Boga. Owszem, potrzebowałam pocieszenia i chwilowej niepamięci. Ale przede wszystkim pragnęłam zrobić najgorszą rzecz, jaka przychodziła mi do głowy. Co zrobiłam? Uwiodłam Raymonda.

Galeran nie wiedział, czy gniewać się, czy płakać.

- To była najgorsza rzecz, jaką mogłaś sobie wyobrazić?

- Poza zabiciem własnego dziecka.

Przeszedł go dreszcz.

- Co chcesz przez to powiedzieć? Otworzyła szeroko oczy.

- Galeranie, nie zrobiłam tego! Ale miałam wrażenie, że to moja wina, iż Bóg przekręcił sens moich modlitw! - Podniosła się i niespokojnie przemierzała pokój. - Dzieci nie umierają bez powodu. Może Gallot umarł, by Bóg ocalił ciebie? Może mogłam mieć tylko jednego z was, i wybrałam ciebie...

- Co za bzdury. Skąd pewność, że Raymond go nie zamordował?

Spojrzała mu prosto w oczy.

- Mówiłam ci, mam lekki sen. Zawsze się budziłam, kiedy wstawałeś w nocy, pamiętasz?

- Pamiętam. Może dosypał ci jakiegoś leku?

- Zauważyłabym. Poza tym nie zrobiłby tego. Bardzo lubił Gallota. Często się z nim bawił...

Galeran zerwał się na równe nogi.

- Na miłość boską, Jehanne, nie mogę tego słuchać! Nie wystarczy, że zajął moje miejsce przy tobie, to jeszcze bawił się z synem, którego ja nigdy nie widziałem?

Wyglądała tak, jakby ją uderzył.

- Ja tylko mówiłam prawdę.

- Nie mówmy już o tym.

- Galeranie!

- Idź sobie.

- Galeranie.

- Wynoś się!

Uciekła. Bardzo dobrze, bo czuł, że wzbiera w nim gniew, który jak pożar był gotów spalić wszystko, co spotka na swej drodze. Drżąc, opadł na ławę. Potrzebował prawdy, by oczyścić rany, ale jeszcze nie teraz. Dzisiejsze wyznania go przerosły. Miał niewiele kontaktu z małymi dziećmi, ale mimo to wyobrażał sobie, jak przystojny, czarujący Raymond z Lowick kołysze na kolanie jego syna. Słyszał nawet jak chłopiec się śmieje, przekonany zapewne, że złotowłosy piękniś to jego ojciec.

Podniósł się i założył strój, który przygotowała Jehanne. Czas odegrać rolę pana domu podczas posiłku i zapewnić wszystkich, że na Heywood panuje spokój i harmonia.

Zasznurował spodnie. Spokój i harmonia, śmiechu warte.

Uwiodła Lowicka z nienawiści do Boga? Czyste szaleństwo, ale podobne do Jehanne, jaką kiedyś znał. Sądził tylko, że wyrosła z młodzieńczych mrzonek.

Zawiązując węzeł, spojrzał na różę z kości słoniowej. Odłamany płatek był znów na swoim miejscu, ale tym razem nie śmiał go tknąć. Nie chciała jej wtedy zniszczyć, był tego pewien. Po prostu nie umiała opanować złości.

Jej gniew - gniew wobec Stwórcy - zamienił się w szaleństwo. Uwierzył jej. Modlił się, by Bóg jej wybaczył i aby nigdy, przenigdy nie przyznała się do tego grzechu publicznie.

Założył niebieską tunikę haftowaną jedwabnymi nićmi. Zaczynał odczuwać cichą radość, że doszło do tej rozmowy, chociaż była gorzka. Nałożył łańcuch z plecionego srebra i złota, zastanawiając się, jak przekonać świat, że nie ma potrzeby jej karać. Może warto udowodnić wszystkim, że dalej są panem i panią tego zamku.

Wezwał Jehanne i poprosił, by ubrała się bardziej wytwornie. Zmieniła zwykłą wełnianą tunikę na suknię z jedwabiu, wplatając we włosy nanizane na złotą nić perły. Przebierała się bez słowa, unikając jego wzroku.

- Nie bój się - powiedział. - Już mi przeszło.

Przerwała, podnosząc wzrok. Nie zobaczył w nim strachu, raczej ogromną troskę.

- Muszę się ciebie bać, bo inaczej przestanę być ostrożna. Gdybyś mnie skrzywdził, Galeranie, nigdy byś sobie tego nie darował.

Znała go zbyt dobrze. Tak samo jak on ją.

- Już cię skrzywdziłem. - Na jej twarzy wciąż widać było siniaka po uderzeniu.

- I wciąż o tym myślisz, prawda?

- Owszem.

- A więc muszę być ostrożna. Ale jeśli moja kara będzie miała jakiś cel, zniosę ją z pokorą.

- To ostatnia rzecz, której pragnę, Jehanne.

Nakładała pończochy, a on opowiedział jej historię Agnes i Edrica. Śmiała się w kilku miejscach, ale zrozumiała.

- Może wydać ci się to dziwne - poprawiła fałdy sukni - ale chłosta przyniosłaby mi ulgę. – Podeszła do męża i poprawiła zapięcie tuniki. - Cierpienie potrafi uleczyć chorą duszę. Tak samo jak szczere wyznanie grzechu.

- Nie - złapał ją za ręce. - Wyspowiadałaś się z tego? Zamarła.

- Dlaczego?

- Jak Bóg może wybaczyć...?

- Bóg wybacza wszystko. Gdybyś dostała stosowną pokutę, nie chciałabyś, bym ja cię karał.

Miał to być żart, ale ona westchnęła.

- Jestem dla ciebie tylko ciężarem, prawda?

- Dobry Boże! - Wziął ją w ramiona. - Jesteś dla mnie wszystkim. Absolutnie wszystkim. Ale musimy się z tym uporać, a to zajmie trochę czasu. - Przytulił ją, omal jej nie dusząc. - Dajmy sobie ten czas - szepnął jej do ucha.

- Dobrze - odparła i w tej samej chwili rozległ się dźwięk rogu wzywający na obiad. Galeran ujął jej dłoń i poprowadził do sali biesiadnej.

Wszyscy już czekali, z wyjątkiem kilku żołnierzy na straży oraz służących, potrzebnych w kuchni.

Przy głównym stole na podwyższeniu siedział Raoul, Aline, ekonom Mateusz i brat Cyryl, zamkowy skryba. Galeran i Jehanne zajęli swoje miejsca w wysokich krzesłach. Znów było tak samo, jak we wcześniejszych latach ich małżeństwa.

Reszta domowników siedziała przy długich stołach - rycerze Galerana i dworki Jehanne najbliżej, potem ważniejsi poddani, tacy jak stolarz, stajenny i kowal, a jeszcze dalej pozostała służba i żołnierze. Wniesiono dzbany z wodą, misy i talerze, podając najpierw do głównego stołu. Galeran wybrał najlepsze kąski i położył je na talerzu Jehanne. Podziękowała mu z uśmiechem i zrobiła to samo. Patrząc na nią, wciąż myślał, że lepiej by było, gdyby nie wspominała przy nim Lowicka. Wciąż wyobrażał sobie ich razem, wiedząc, że nie zazna prawdziwego spokoju i szczęścia, dopóki nie dojdzie z tym do ładu. Na razie zdążył odkryć, że Jehanne uwiodła Raymonda, bo znienawidziła Boga. Wielu ludzi uznałoby to za szaleństwo, ale on rozumiał. Dla Jehanne Bóg był jak człowiek - był kimś, kogo można podziwiać w lepszych czasach, winić w gorszych, ale zawsze obchodzić z daleka.

Bóg Jehanne był jak król, myślał Galeran, pijąc ze wspólnego kielicha.

Rozejrzał się, nie mogąc się oprzeć wrażeniu, że Raoul i Aline szczebioczą jak zakochana para.

Raoul i Aline?

Galeran kochał przyjaciela jak brata, ale nie miał złudzeń co do jego podejścia do kobiet. Wiedział, że nie jest na tyle głupi, by uwieść dziewicę z dobrego domu. Zwłaszcza że Aline miała iść do zakonu. Jeśli dojdzie do uwiedzenia, Galeran będzie się musiał z nim spotkać na ubitej ziemi, a to zupełnie mu się nie uśmiechało. Aline była czerwona jak piwonia. Co takiego szeptał jej Raoul?


* * *


Nie była pewna, czy jest w piekle czy w niebie.

Raoul de Jouray należał do mężczyzn, których nie znosiła, a fakt, że był przystojny i czarujący, tylko pogarszał sprawę. Sądził zapewne, że jeden lekki, kpiący uśmiech i wszystkie kobiety, zarówno wysoko, jak i nisko urodzone, padną mu do stóp. Ale od samego rana, od pamiętnej kąpieli, nie mogła przestać o nim myśleć. Jeszcze gorzej było, gdy rzucał jej spojrzenie z ukosa lub podchodził na bliżej niż pięć kroków. Rozsądny zwykle umysł plątał się i gubił, bo myślała tylko o tym, kiedy się pojawi i co powie.

Z jakiegoś powodu wciąż widziała jego nagie ciało.

Podróż z Burstock była torturą, bo całą drogę wlókł się tuż obok. Próbowała go ignorować, ale wciąż zadawał jej pytania o okolicę. Widząc, że nie jest specjalnie rozmowna, sam zaczął opowiadać o rodzimej Francji i podróżach do Hiszpanii i Świętej Ziemi.

Wędrowiec, mówiła sobie. Bez korzeni, przyszłości i domu. Nie miała pojęcia, dlaczego to jej przeszkadza, skoro jej przeznaczeniem jest zakon. Poza tym Raoul de Jouray nie obchodził jej nic a nic. A gdyby nawet, to nie było to zainteresowanie, którego nie można zwalczyć przy odrobinie silnej woli. Teraz, podczas wieczerzy, już z nią nie flirtował. Nie patrzył przekornie, nie dotykał bezwiednie. Nie komplementował jej skóry, oczu, ust... Rozmawiali tylko i jedli. A więc dlaczego było jej gorąco i tak jakoś dziwnie? Opowiadał o Flandrii.

- Sądzę, że spodobałoby ci się tam, lady Aline. Tamtejsi ludzie są podobni do ciebie. Bardzo pragmatyczni.

- Sądzisz, że jestem pragmatyczna?

Uśmiechnął się.

- A nie jesteś?

- W tej chwili tak się nie czuję - wyrwało jej się i poczuła, że się czerwieni. Boże, jak mogła powiedzieć coś równie głupiego?

Oparł się o poręcz krzesła i uśmiechnął.

- Dziewczyna w twoim wieku wykazuje się pragmatyzmem, jeśli interesuje się chłopakami.

Wyprostowała się jak struna i spiorunowała go wzrokiem.

- Ja nie mam takich zainteresowań.

- A więc różnisz się znacząco od całej ludzkiej rasy, lady Aline. Młode kobiety interesują się młodymi mężczyznami, tak jak młodzi mężczyźni młodymi kobietami.

- A starzy, tacy jak ty? - wypaliła.

W jego oczach zapalił się błysk.

- Nas fascynują kobiety w różnym wieku. Powinnaś wiedzieć, że staruszkowie mojego pokroju mają wiele do zaoferowania. W porównaniu do żółtodziobów, potrafimy czekać i kontrolować swoje potrzeby.

- Doprawdy? - zapytała z przekąsem, wskazując wzrokiem na biuściastą Elle.

Zaczerwienił się! Przysięgłaby, że się zaczerwienił. Słodko było czuć smak zwycięstwa.

- Kiedy tego chcemy, lady Aline.

- No tak. - Nałożyła sobie agrestowe ciastko. -Chcesz powiedzieć, że jesteście cierpliwi w sztuce uwodzenia, ale nie kiedy już wygraliście bitwę.

- Nigdy - uśmiechnął się, a w jego oczach pojawił się rozmarzony wyraz. - Przysięgam, lady Aline, w tych sprawach nigdy nie bywam niecierpliwy.

Niech to diabli! Na jej twarzy znów pojawiły się rumieńce.

- Niektóre kobiety nie dadzą się upolować, milordzie, choćby myśliwy był wcieleniem cierpliwości.

- Dobry myśliwy wybiera właściwy cel. Jeszcze wina, pani?

Patrzyła, jak nalewa wino do srebrnego kielicha i nie mogła powstrzymać dreszczyku emocji. Nie była pewna, czy to strach, czy podniecenie.

- Sądzisz, że mnie można uwieść?

- A ty uważasz, że nie? - Nalał sobie wina, nie spoglądając na nią.

- Owszem.

- Może masz rację. - Podniósł głowę, a w jego wzroku było coś takiego, co przypominało dźwięk trąb przed bitwą. - Chcesz się przekonać?

- Nie!

Przysunął półmisek z ciastkami i zaoferował jej kolejne.

- A więc nie zagramy w tę grę.

Wzięła ciastko, uważnie mu się przyglądając.

- Jaką grę?

- W uwodzenie. - Zanim zdążyła zaprotestować, dodał: - Oczywiście, nie doprowadzilibyśmy jej do końca, bo to zrujnowałoby twoje szanse na zostanie oblubienicą Chrystusa. I sprowadziło na mnie kłopoty, na które zupełnie nie jestem przygotowany.

To prawda. Gdyby ją zhańbił, ojciec i bracia posiekaliby go na kawałki. Modliłby się o szybką śmierć.

Przyglądała mu się z bijącym sercem, nerwowo skubiąc ciastko. Zdawała sobie sprawę, że w tej grze Raoul jest myśliwym, że to on zakłada przynęty i pułapki. Ale zabawa wyglądała na niezwykle ekscytującą, poza tym zupełnie bezpieczną.

- To byłaby tylko gra...

- Owszem. Taka sama jak walki, które toczą mężczyźni, przygotowując się do prawdziwej wojny. Prawdę mówiąc, mogłoby wyjść ci to na dobre, bo wydaje mi się, że przydałoby ci się kilka obronnych technik.

- To znaczy?

- Dlaczego nie lubisz pomagać mężczyznom w kąpieli, Aline?

Pierwszy raz zwrócił się do niej w ten sposób, opuszczając przy jej imieniu „lady". Domyśliła się, że gra właśnie się zaczęła.

- Jestem wstydliwa…

- Widok męskiego ciała chyba cię nie szokuje.

- Nie...

- A więc o co chodzi?

Straciła apetyt i odłożyła ciastko.

- Rzadko wypełniam ten obowiązek i dlatego mnie trochę krępuje.

- Nie sądzę, że to obowiązek cię krępuje.

Spiorunowała go wzrokiem.

- Świetnie. Męskie ciała mnie podniecają – to jest... młode, zdrowe męskie ciała. Próbowałam z tym walczyć, ale nie potrafię, więc raczej wolę unikać okazji do grzechu.

Na jego twarzy pojawił się uśmiech satysfakcji.

- Niemądrze jest unikać sytuacji, w których okazujemy słabość. Jak zauważyłaś dziś rano, kończy się to porażką. Przypomina to rycerza, który z powodu lęku wysokości nie wspina się na mury. A kiedy będzie musiał to zrobić podczas oblężenia, zginie z powodu swej głupoty. Wojownik musi być silny. Musi pamiętać o swych słabych punktach i nieustannie je ćwiczyć.

- Jestem pewna, że jesteś bardzo silny.

- O tak. Popatrz. - Bez ostrzeżenia ujął jej dłoń i położył na swoim przedramieniu, dociskając palce do twardych jak żelazo mięśni.

Wyrwała rękę.

- Chciałabym - straciła dech - chciałabym cię dobrze zrozumieć. Proponujesz mi trening, który pozwoli mi oprzeć się cielesnej pokusie?

Cielesna pokusa. W tej chwili jedynym pragnieniem było znów poczuć dotyk jego skóry pod palcami.

- Nie całkiem. - Poprawił złotą bransoletę. Była pewna, że zrobił to tylko dlatego, by zwrócić uwagę na mięśnie. - Tego powinna nauczyć cię kobieta. Ja zorganizuję udawane ataki, sprawdzając twoją obronę.

Zamilkła, a on dodał po chwili:

- Prawdę mówiąc, droga Aline, już się zdecydowałem. Lepiej wzmocnij swe mury i zaopatrz się w strzały.

Spojrzała prosto w śmiejące się oczy.

- Nawet jeśli się nie zgodzę?

- Nawet wtedy. .

Zmarszczyła czoło.

- Poskarżę się na ciebie Galeranowi.

- Postawiłabyś go w bardzo niezręcznej sytuacji i to zupełnie niepotrzebnie. Pamiętaj, Aline, masz moje słowo. Nie wejdę do twojej cytadeli, nawet jeśli sama ją przede mną otworzysz.

Aline speszyła się i ucięła:

- Dobrze. Ale ostrzegam cię, milordzie, mój system obronny jest doskonały. Żebyś się nie zdziwił, kiedy sam polegniesz na murach.

Odwróciła się. Cztery dworki Jehanne rozpoczęły zawiły taniec, którego jedynym celem było podkreślenie ich gracji i oczarowanie patrzących mężczyzn. Czemu Raoul nie wybrał do tej gry jednej z nich? Wydrapałaby im oczy, gdyby to zrobił. O mój Boże, pomyślała. Wiedziała, że jej mury są słabe; co więcej, miała wrażenie, że on też o tym wie. Po pierwsze, powinna zwrócić się do swego suwerena o pomoc. Galeran z łatwością przywróciłby przyjaciela do porządku. Ale Raoul miał rację. To postawiłoby go w niezręcznej sytuacji. Jedna z dam uśmiechnęła się do Raoula, a on mrugnął w odpowiedzi. Aline nie była pewna, któremu z tych dwojga wyleje dzban zimnej wody na głowę. Musiała również przyznać, że interwencja Galerana pozbawiłaby zabawę całej pikanterii. Poczuła, że należy jej się trochę zabawy. Wkrótce, pewnie jeszcze przed Bożym Narodzeniem, wróci do klasztoru. Skończyła już osiemnaście lat i powinna przyjąć śluby nowicjuszki. To jest być może ostatnia okazja, aby poznać tajemniczy i przerażający świat mężczyzn i kobiet. Może nie powinna tego pragnąć, ale...

Jeśli nie spróbuje, pokusy cielesne nigdy jej nie opuszczą. Miał rację. Powinna się uodpornić.

Dworki usiadły na swoich miejscach, a do tańca ruszyli rycerze Galerana, bezwstydnie popisując się przed kobietami. Taniec był bardziej gwałtowny, miał podkreślić siłę i męskość. Jeden z młodszych rycerzy - smagły i czarnowłosy - uśmiechnął się szeroko do Aline i wykonał skomplikowaną sekwencję kroków. Zwykle zignorowałaby taki uśmiech, ale tym razem oddała go z radością.

Pod stołem ręka złapała jej rękę.

- Aline - powiedział Raoul. - Nie jesteś jeszcze gotowa.

- Doprawdy? - Spojrzała na niego z ukosa. - Ale z tobą sobie poradzę, prawda?

- Nie w tym tysiącleciu, moja słodka. Chociaż nie obawiaj się, będę używał wyłącznie tępych narzędzi.

Galeran dał Jehanne lekkiego kuksańca.

- Obawiam się, że Raoul flirtuje z Aline. Jehanne rozejrzała się na boki.

- Nic mu to nie da.

- Tak sądzisz? Uważasz, że jest na tyle odporna?

- Zawsze była ostrożna, jeśli chodzi o mężczyzn.

- Aline miała czternaście lat, kiedy postanowiła zostać zakonnicą. W klasztorze spędziła tylko rok, potem była tu z tobą. Może nie zdążyła odkryć zainteresowania płcią przeciwną.

Jehanne spojrzała ponownie i usta jej zadrżały od tłumionego śmiechu.

- Jeśli masz rację, lepiej, żeby się przekonała teraz.

- Rodzina nie przeznaczyła ją Kościołowi?

- Nie. To był jej własny pomysł. Oczywiście wuj Hubert się ucieszył, bo spodobała mu się myśl, że będzie miał kogoś, kto pomodli się za jego duszę. Ale jeśli Aline zmieni zdanie, nikt nie będzie jej zmuszał.

- Obawiam się, że dla Raoula to tylko zabawa. Mogę ją skończyć, jeśli zechcesz.

Jehanne zastanowiła się.

- Nie. Jak już powiedziałam, Aline powinna odkryć swą prawdziwą naturę. Może i wtedy zdecyduje się przyjąć śluby, ale przynajmniej zrobi to świadomie. Zakładam, że możemy ufać twojemu przyjacielowi, że nie posunie się za daleko.

- Tak sądzę. Ale jeszcze się upewnię. A jeśli złamie jej serce?

- Złamie jej serce? Cóż, takie jest życie.

Galeran skoncentrował się na swoim kielichu. Co to miało znaczyć? W głębi duszy wciąż nie mógł otrząsnąć się z myśli, że Jehanne kocha Lowicka i wolałaby, żeby jej mąż nie żył.







Rozdział XI


Odsunięto stoły, a domownicy rozluźnili się, ucinając beztroskie pogawędki. Jehanne patrzyła, jak Galeran przechadza się wśród swoich ludzi, każdemu poświęcając czas. Tęskniła za nim podczas jego nieobecności. W swoim egoizmie nie zastanawiała się nigdy, jak bardzo jemu musiało brakować Heywood, ani jak wiele wydarzeń go ominęło.

Teraz żałowała, że nie było go przy narodzinach Gallota, ani przy zalotach Margaret i Hugona, które rozbawiły cały zamek. Śmiał się do rozpuku kiedy mu o tym teraz opowiedziała, ale śmiałby się jeszcze bardziej, gdyby przy tym był.

Chciałby również usłyszeć, jak Sven stracił rękę i jak Ann uratowała dziecko z rzeki.

Odwróciła się z bólem serca i zobaczyła, że Aline błyska oczyma w stronę Raoula. O mój Boże. Podeszła do kuzynki.

- Raoul de Jouray to rzeczywiście przystojny mężczyzna - powiedziała lekkim tonem. - Szkoda tylko, że zdaje sobie z tego sprawę.

- Trudno, żeby sobie nie zdawał. Tak samo jak ty wiesz, że jesteś piękna.

- Jesteś do mnie bardzo podobna więc ciebie to też dotyczy.

- Nikt nie może powiedzieć, że jestem delikatna jak anioł i wiotka jak trzcina, bez obaw. - Po raz pierwszy w życiu Aline sprawiała wrażenie przygnębionej.

- Poetyckie bzdury. Jaki rozsądny mężczyzna chciałby, by wybranka jego serca zachowywała się jak słodkie i pokorne dziewoje z książek?

- Właśnie że tak. - Aline uśmiechnęła się szeroko. - Sprawiałaby mniej kłopotów. Czekałaby cierpliwie w domu, podczas gdy on nie stroniłby od przygód. Albo specjalnie narażała się na ryzyko, by mógł wykazać się odwagą. - Westchnęła. - Obawiam się, że bycie jedyną dziewczyną w domu pełnym mężczyzn może nieco skrzywić światopogląd.

Jehanne zaśmiała się z ulgą i przytuliła kuzynkę.

- Mogłaś trafić gorzej. Dowiesz się przynajmniej, czy rzeczywiście pragniesz zakonnego życia. A Raoul de Jouray jest apetyczny jak rajskie jabłuszko. Tylko uważaj, żeby nie posunąć się za daleko. I nigdy nie sądź, że się z tobą ożeni. Mężczyźni tacy jak on, bez ziemi i korzeni, nigdy się nie żenią.

- Byłby kiepskim mężem, nie potrafi usiedzieć na jednym miejscu. - Na twarzy Aline pojawił się grymas, bo Raoul szeptał coś do ucha dworce, a ta wybuchnęła perlistym śmiechem.

Wydawało się, że Aline ma głowę na karku. Mimo to Jehanne ogłosiła koniec przerwy i wysłała domowników do swoich obowiązków, doganiając Raoula de Jouray, zanim wyszedł z wielkiej sali.

- Jeśli skrzywdzisz moją kuzynkę, milordzie, wypruję ci flaki.

Spojrzał na nią, unosząc brew.

- Galeran już mnie ostrzegał, ale muszę przyznać, że w bardziej oględny sposób.

Jehanne poczuła, że robi się czerwona jak burak.

- Mam niewyparzony język.

- Lady Jehanne, cnotą nie jest przyznawać się do błędów, tylko je naprawiać. - Odszedł, zostawiając ją z rozdziawionymi ustami.

Galeran zbliżył się do niej.

- Czyżby Raoul cię obraził?

- Nie - podniosła wzrok. - Jak możesz kochać kogoś takiego jak ja?

Ręka powędrowała do noża przytroczonego u pasa.

- Co ci powiedział?

- Nic obraźliwego, ale...

- Ale co?

- Owszem, jestem dumna z moich wad. To prawda, nie staram się ich zmienić. Lubię mówić to, co mam na myśli. Boję się być słaba, boję się na tobie polegać...

- Dlaczego miałabyś być słaba? A jeśli chodzi o mnie, mogę umrzeć jutro.

- Jeśli o to chodzi, to już udowodniłam, że sobie z tym nie radzę.

Westchnął.

- Jehanne, przestańmy w końcu rozdrapywać stare rany.

- Kiedy rana się zagoi, nie będzie co rozdrapywać. Jeżeli się zagoi. - Patrzyła na niego badawczo, próbując zgadnąć, co kryje się za chłodną fasadą. -Wszyscy czekają na twój następny krok.

- Któregoś dnia przestaną. Mówiono mi, że studnia wymaga naprawy. Lepiej wyślę tam kilku ludzi...

Jehanne westchnęła i wróciła do swej pracy. Podobała jej się myśl, że powinni dać sobie czas, aż rana się zagoi, ale wątpiła, że sam czas zmaże jej grzech.

* * *

Dni wciąż były długie i wieczorny posiłek przyszedł późno, lecz nie na tyle, by ludzie nie mieli' ochoty na rozrywkę. Znów odsunięto stoły, rozległy się dźwięki muzyki, a potem jak rzeka popłynęły opowieści.

Ponieważ Galeran i Raoul dopiero co przyjechali z Ziemi Świętej, wszyscy domagali się, by opowiedzieli o swych przygodach. Raoul odwiedził również Hiszpanię, zarówno chrześcijańską, jak i arabską. Opowiedział o spotkaniu ze sławnym Cydem, Rodrigiem Diaz de Vivar, największym wojownikiem Hiszpanii, który ostatnie lata życia spędził na swej własnej krucjacie przeciwko niewiernym.

- Może zaśpiewać wam hiszpańską pieśń? - zaproponował w końcu, przyglądając się zaciekawionej widowni.

Odpowiedziały mu okrzyki zachęty. Poprosił o instrument i zagrał przepiękną melodię.

- Niektórzy mówią, że to piosenka, którą Cyd śpiewał dla swojej wybranki, lady Jimeny. Opowiada o tym, że jest piękna jak kwiat migdałowca, czysta jak woda ze śniegów Pirenejów, a jej usta są słodkie niczym dojrzałe, soczyste winogrona.

Zaczął śpiewać głębokim i melodyjnym głosem i choć nie patrzył na Aline, a ona nie rozumiała ani słowa, miała wrażenie, że śpiewa tylko dla niej. Jak gdyby to ona była piękna jak kwiat migdałowca, czysta jak woda ze śniegów Pirenejów, a jej usta były słodkie niczym dojrzałe, soczyste winogrona.

Kiedy skończył i nie dał się namówić na więcej, usiadł przy jej nogach. Nie pojmowała, dlaczego wydawało jej się to bardziej zmysłowe niż gdyby siedział tuż obok na krześle.

- Naprawdę śpiewałeś te słowa? - zapytała.

Podniósł na nią wzrok.

- Owszem, choć to tylko refren. W zwrotkach jest mowa o tym, jak rycerz zdobywa serce swej wybranki. Najpierw podziwia ją z daleka, potem podejmuje niebezpieczne wyzwania, by być jej godnym. Zabija tych, którzy jej zagrażają.

- Dlaczego mi się wydaje, że winogrona są kwaśne jak niedojrzały agrest?

Obrócił się, by spojrzeć na nią.

- Jesteś aż tak podejrzliwa? Zapewniam cię, winogrona w Guyenne są słodkie jak miód. Pewnego dnia sama się przekonasz.

Aline zaschło w gardle. Na środku komnaty jeden z rycerzy opowiadał historię o smokach i czarach.

Przez chwilę miała ochotę go dotknąć. Mogła sobie wyobrazić, jak twarde są mięśnie. Jak przyjemne w dotyku...

Odczuła pewną ulgę, opuszczając w końcu wielką salę. Udała się na spoczynek do komnat Jehanne, gdzie pięć dworek strzegło jej spokojnego snu.

* * *


Kiedy wieczór się skończył, Galeran zabrał Jehanne do sypialni. Było jak co dzień, a mimo to inaczej. Dzieliło ich wciąż zbyt wiele problemów, by mogli czuć się swobodnie. Opiekunka natychmiast przyniosła Donatę, a Jehanne usiadła, by ją nakarmić. Jak tylko dziecko skończyło jeść, poprosiła, by kobieta zabrała małą z powrotem.

Galeran postanowił tego nie komentować. Zdjął pas i tunikę, zostając jedynie w spodniach i koszuli.

- Masz ochotę na partyjkę szachów?

Spojrzała mu prosto w oczy.

- Wolałabym się kochać.

Ogarnęła go fala gorąca.

- Ja też. - Wyciągnął do niej rękę, ona podała mu swoją. Przyciągnął ją do siebie i pocałował, smakując jej usta po raz pierwszy od powrotu.

- Mój Boże - powiedział w końcu - ostatnim razem wcale się nie całowaliśmy!

Przytuliła się bliżej.

- Zauważyłam. Ciekawe, dlaczego pocałunki są znakiem początku, ale i końca?

Trawiła go gorączka, a pocałunki już nie wystarczały. Rozpiął jej pasek i wsunął ręce pod tunikę, a potem w rozcięcia sukni, zostawione po to, by ułatwić karmienie.

Gładził jej piersi, a ona straciła dech i trzymała się go kurczowo, najpierw rękoma, potem ustami. Przewrócili się na łoże.

Rozsznurował spodnie, podniósł jej spódnice i wszedł w nią gwałtownie, tym razem nie kontrolując swojej żądzy. Dali porwać się płomiennej namiętności, rozkoszując każdą cudowną chwilą.

Kiedy wróciły mu siły, zaciągnął zasłony wokół łóżka, chowając się w prywatnym świecie, do którego nie miało dostępu żadne zło. W ciemności zerwał ubrania z jej bezwładnego, spoconego ciała, całując i pieszcząc każdy odsłonięty kawałek.

Kiedy była już naga, wróciły jej siły i teraz ona zaczęła go rozbierać, drażniąc i głaszcząc, aż znów zrobił się twardy. Zanim zdążyła go dosiąść, postanowił wypróbować jeden ze wschodnich trików - przyciągnął jej ciało do ust i pieścił językiem.

- Galeranie?! - krzyknęła, tracąc dech, ale potem złapała się kurczowo ramy łóżka i ucichła. Jej ciało spięło się i zamknęło, ale on nie wypuścił jej ze słodkiej niewoli, dopóki nie zaczęła krzyczeć z rozkoszy.

Potem kochali się znowu, aż w końcu szepnęła słabiutkim głosem:

- Jestem w niebie. - Przytuliła się mocno i dodała: - Albo w piekle, biorąc pod uwagę to, co ze mną wyprawiałeś. To było fantastyczne! Gdybyśmy tylko mogli nigdy nie wychodzić z tego gorącego, cudownego kokonu!

Oboje zdawali sobie sprawę, że to niemożliwe, chociaż nie spodziewali się wiadomości, którą przyniósł następny dzień.


* * *


William z Brome przybył do Heywood zaraz po śniadaniu.

- Król nie żyje - ogłosił, wchodząc ciężkim krokiem do sali biesiadnej. Psy zaczęły ujadać.

Galeran oderwał się od dyskusji o studni i odesłał zdumionych mężczyzn do innej pracy

- Rufus nie żyje? Jak to się stało?

- Podczas polowania dosięgła go strzała. Uwierzysz? - Zniżył głos.

- Sądzisz, że to wypadek? -

Kiwnął głową w stronę sypialni, sugerując, że chce porozmawiać w cztery oczy.

Galeran poprowadził go bez słowa.

Była tam Aline, Jehanne z dzieckiem oraz opiekunka. Wstały natychmiast, kiedy tylko się pojawili, szykując się do wyjścia.

- Jehanne - odezwał się Galeran. - Ty zostań.

Kiedy zamknęły się drzwi, Galeran zwrócił się do ojca.

- A teraz opowiedz, co się stało.

Lord William opadł ciężko na ławkę, krzyżując ręce na kolanach.

- Dotarły do mnie oficjalne wieści i mniej oficjalne plotki. Dwa dni temu Rufus pojechał na polowanie koło Winchester. Towarzyszył mu jego brat Henryk, Wat Tyrel - powiązany z rodziną Claresów - oraz bracia Beaumont. To strzała Tyrela przebiła serce króla.

Jehanne zamarła. Galeran zdołał wykrztusić zaledwie dwa słowa:

- Jak sprytnie.

- No właśnie! - wykrzyknął William. - Ty też to widzisz! Rufus nawet nie ostygł, a Henryk już pędził do Winchester, by zająć skarbiec. Wezwano mnie ; do Londynu, bym razem z innymi możnymi przypieczętował wybór nowego władcy. Nie wydaje mi się to warte dalekiej podróży.

- Pewnie już po koronacji, chyba że coś poszło nie tak, co jest mało prawdopodobne. Rufus nie był lubiany, a drugi brat, Robert, też nie cieszył się sympatią.

- To Robert jest najstarszy - odezwała się Jehanne. - Jak sądzicie, będzie protestował?

Lord William pokiwał głową.

- Sam chciałbym to wiedzieć. Spotkałeś go pewnie na krucjacie, Galeranie.

- Owszem, większość czasu służyłem pod jego, sztandarem. Wracaliśmy razem, tylko że on zabawił dłużej na Sycylii.

- Ta decyzja może go wiele kosztować.

- Tak sądzisz? Mnie się wydaje, że gdyby Robert wrócił wcześniej, Rufus wcześniej by zginął.

W pokoju nastąpiła cisza, którą przełamała Jehanne.

- Sugerujesz, że Henryk zabił brata?

Lord William przytaknął.

- Na to wygląda. Henryk Beauclerk zawsze pragnął władać Anglią. Jest jedynym synem Wilhelma Zdobywcy urodzonym na tej ziemi i stąd rości sobie takie prawa. Kiedy umarł ojciec, miał tylko dziewiętnaście lat i nie mógł sprzeciwić się rodzinie. Ale teraz ma lat trzydzieści dwa, wiele sprytu i ambicji. Z pewnością czekał na swoją szansę,

- Szansę? To zwykłe morderstwo.

- Wypadki się zdarzają - powiedział Galeran. -Trzeba rozważyć wszystkie możliwości. - Usiadł na skraju łóżka. - W drodze do Brugii towarzyszyło mi kilku krzyżowców; niektórzy jechali na południe Anglii. W ostatnim tygodniu Henryk musiał więc usłyszeć, że brat wraca z krucjaty cały, zdrowy i opromieniony chwałą. Trzeba przyznać, że spisał się nieźle. Wiedział, że nawet jeśli pozbędzie się Rufusa, zostaje jeszcze starszy brat. Musiał więc działać szybko.

- Powstaje pytanie - odezwał się lord William - co teraz zrobimy?

- A jaki mamy wybór? - Galeran odwrócił się w jego stronę.

- Możemy poprzeć Roberta.

Galeran spojrzał szybko na Jehanne, widząc w jej oczach tę samą obawę.

- A niby czemu?

- Bo to słuszne! Do diabła, Galeranie, sam już nie wiesz, co dobre, a co złe, skoro chcesz poprzeć bratobójcę!

- Poprę lepszego króla.

- Sądzisz, że jest nim Henryk?

- Owszem. Nie chcę, by Anglia znów stała się prowincją Normandii.

Lord William przygarbił się.

- To prawda. Ale nie podoba mi się to.

- Mnie się nie podobało, kiedy Rufus rozpuszczał po kraju popleczników takich jak Flambard, którzy grabili wszystko, co się dało.

Lord William zmarszczył krzaczaste brwi.

- Czy przypadkiem nie mówisz tak tylko dlatego, że ci to na rękę? Możesz w ten sposób rozwiązać osobiste problemy.

- Muszę przyznać, że to kusząca perspektywa. Bez opieki Rufusa pochodnia Ranulpha Flambarda długo nie poświeci. A jeśli chodzi o króla, nie mamy tu wiele do gadania.

Lord William potarł ręką usta.

- Tak jak mówiłem, słyszałem też plotki. Są tacy, co zamierzają poprzeć Roberta.

- Niech Bóg ma nas w swojej opiece. Rozpętać wojnę z takiego powodu?

- Nie uda się uniknąć wyboru.

- Nie chcę kolejnej wojny. Dosyć już się nawalczyłem.

- Nie uciekniemy przed tym - powtórzył lord William. - Musimy zrobić to, co do nas należy. Ale nie musimy się śpieszyć. - Zdjął płaszcz i przyjrzał im się uważnie. - Słyszałem, że Flambard chce zabrać dziecko. No i ten incydent z łucznikiem, przykra sprawa!

Galeran uśmiechnął się krzywo. Jeszcze nigdy nie udało się ukryć czegokolwiek przed ojcem.

- Posłańcy wyjechali z niczym. Skąd wiesz?

- Hubert wysłał mi wiadomość. I bardzo dobrze, bo mój własny syn woli ukrywać prawdę przed starym ojcem

- Nie chciałem cię niepokoić.

- Niepokoić? - Lord William podniósł się. - Co mi jeszcze zostało? Po co Flambardowi to maleństwo?

- To Lowick chce odzyskać Donatę.

- Nie rozumiem. Po co?

- Ponieważ Jehanne byłaby zmuszona z nią pojechać.

Lord William spojrzał na synową z obawą i powiedział:

- Wciąż cię pragnie, prawda?

Zaczerwieniła się, ale odpowiedziała spokojnie: ;

- Pragnie Heywood.

- Do licha! - William z Brome w końcu przejrzał plan. - Henryk Beauclerk nie darzy Flambarda sympatią i jeśli dojdzie do władzy, będzie to koniec kariery biskupa.

- Zgadza się - powiedział Galeran. - Jeśli opowiemy się za Henrykiem, pojadę do Londynu i poproszę go o rozwiązanie sporu, będąc niemal pewien korzystnego zakończenia.

- Ale sądy mówią, że ojciec ma prawo do dziecka.

- Zdradzono mnie we własnym domu i też mam swoje prawa. Ale wszystko zależy od ciebie, ojcze. Jeśli go poprzesz, Henryk nie będzie ci wchodził w drogę.

Mężczyzna zrobił nieszczęśliwą minę.

- Lepiej było utopić bękarta! - Zreflektował się i spojrzał szybko na Jehanne.

- A może już czas w końcu poznać wnuczkę - powiedział Galeran. - Jehanne?

Poszła po dziecko, a sir William wykrztusił:

- To nie jest moja wnuczka!

- Lepiej się ucz, by tak ją traktować.

Kiedy Jehanne wróciła, Galeran położył maleństwo w ramionach Williama. Opatrzność musiała nad nimi czuwać, bo Donata prezentowała się z najlepszej strony - miała sucho, była najedzona i w doskonałym humorze.

Dał znak żonie, a ta wyszła z sypialni.

Dziecko gapiło się w krzepką twarz Williama z Brome i pisnęło, rozszerzając usteczka w uśmiechu.

- No już. Moja ptaszyna. - Lord William podał jej palec. - Wygląda tak samo, jak jej brat w tym wieku.

Wspomnienie dziecka, którego nigdy nie widział, było jak policzek, lecz Galeran zachował spokój.

Ojciec zawstydził się.

- I jaki ma mocny chwyt - powiedział szybko. -Szkoda, że nie będzie władać mieczem.

- To córka Jehanne, więc wszystko możliwe.

- To prawda - roześmiał się lord William i spojrzał badawczo na syna. - Między wami już wszystko w porządku?

- Jest jak jest. Wiem tylko, że nie oddalę Jehanne i nie dam jej skrzywdzić. Nie pozwolę też, by zabrano dziecko.

Lord William spojrzał na małą i poruszał brwiami, a zafascynowana Donata nie odrywała od niego zachwyconych oczu.

- Takie maleństwo, a narobiłaś nam tyle kłopotów... No dobrze. - Podniósł wzrok. - Co zrobi Lowick?

- Nie wiem, może będzie próbował zabrać Jehanne i Donatę siłą. Tyle że dopóki ja żyję, jego szanse na przejęcie Heywood są raczej marne.

- Staniesz do pojedynku, jeśli cię wyzwie?

- Nie będę miał wyjścia.

- Jeśli cię zabije, będzie miał wolną drogę.

- Nie wierzę, że nie zaprotestujecie.

- A jeśli Lowick poprze Roberta, a ten najedzie Anglię? Jeśli inwazja się powiedzie, rodzina nie będzie wystarczającą ochroną.

- Ojcze, znam obu braci. Zwycięstwo Roberta byłoby najdziwniejszym zrządzeniem losu.

Lord William spojrzał mu prosto w oczy.

- Nikt nie spodziewał się wyniku bitwy pod Hastings ani strzały, która zabiła Rufusa. Los płata figle nawet królom Anglii, Galeranie. Nie sądź, że jest w tym jakaś logika. - Wstał i oddał dziecko synowi. Dobrze więc. Pojadę do Londynu i złożę królowi hołd. Jedź ze mną, Galeranie. Przy okazji poprosisz o wstawiennictwo w swojej sprawie. Zbierzemy spory orszak.

Donata poruszyła się niespokojnie, a Galeran przytulił ją do siebie. Uspokoiła się.

- Kiedy wyjeżdżasz?

- Za kilka dni.

- Kobiety i dziecko spowolnią podróż.

- Nie szkodzi. Nie chcę tylko, by wyglądało, że to specjalnie.

- Rozumiem. - Galeran poklepał Donatę po plecach. Przez chwilę odczuwał pokusę, by nie ruszać się z Heywood, licząc na to, że świat zapomni o małym, bezbronnym dziecku. Zdawał sobie sprawę, że nie jest to najmądrzejszy pomysł.


* * *

Gdy tylko lord William wyjechał, Jehanne wróciła do Galerana. Na dźwięk głosu matki dziecko poruszyło się niespokojnie w ramionach mężczyzny i wydało miaukliwy okrzyk.

- Znów głodna? - Galeran spojrzał jej w oczy. -Zachłanna z ciebie dziewuszka.

- Taki wiek - powiedziała Jehanne.

- Możesz podróżować?

- Oczywiście. Karmienie to żaden problem, a jej apetyt wkrótce się ustabilizuje. Czemu pytasz?

- Ojciec wybiera się do Londynu, by złożyć przysięgę Henrykowi. Wyjeżdża za kilka dni. Obiecałem, że będziemy mu towarzyszyć.

- Po co? - Spięła się, ale nie dała po sobie poznać.

- Żeby przedstawić królowi naszą sprawę. Trzeba ją w końcu załatwić.

Widział, że boi się tak samo jak on.

Donata krzyknęła ponownie i Jehanne wzięła ją na ręce, kołysząc.

- Czemu tak szybko? Przecież władza Henryka nie jest jeszcze ugruntowana.

- Nie możemy zwlekać. Jak tylko wieści się rozejdą, Anglię ogarnie chaos. Flambard może wykorzystać zamieszanie i narzucić swoją wolę. Nie chcę walczyć z Kościołem, Jehanne. W najlepszym razie stracimy fortunę.

- Ale jeśli król odeśle nas przed sąd kościelny?

- Wtedy staniemy przed biskupem Londynu.

- A jeśli nas odtrąci?

- Nie możemy się schować w mysiej dziurze, roztrząsając najczarniejsze scenariusze. - Otoczył ją ramieniem. - Ufasz mi?

- Ufam.

Widać było, że przychodzi jej to z wysiłkiem. Chciał czegoś więcej. Pragnął dawnej harmonii, porozumienia bez słów...

Dodała, odpowiadając na jego milczenie:

- Staram się. Naprawdę chcę się zmienić, by nie być już taka nieznośna.

Pocałował ją w policzek.

- Tylko nie przesadzaj z tymi zmianami, Jehanne. Ubóstwiam moją mądrą i odważną żonę. Nie chciałbym się obudzić pewnego dnia i znaleźć przy swoim boku pokornej, łagodnej kobietki, która mdleje na widok dzika.

Zaczerwieniła się i spuściła wzrok na dziecko, chcąc ukryć radość.

- Twój tatuś oszalał - powiedziała do córeczki. Potem zamarła i popatrzyła na Galerana. Zmusił się do uśmiechu.

- Jestem jej ojcem, tyle że nie łączą nas więzy krwi. I nie oszalałem.

* * *

Aline weszła do sypialni, ale na widok Jehanne i Galerana pogrążonych w intymnej rozmowie wycofała się i wyszła na podwórze. Serce biło jej gwałtownie. Nie spodziewała się być świadkiem tak czułej sceny.

Dlaczego zawsze uważała, że nie interesują jej ziemskie sprawy? Po porannej mszy próbowała rozmawiać z ojcem Robertem, zwierzając się z poplątanych myśli i okropnie się przy tym wstydząc. Miała nadzieję, że usłyszy, by powinna unikać Raoula jak ognia i czym prędzej wracać do klasztoru. Rada księdza była zupełnie inna.

- Lady Aline, nie złożyłaś jeszcze ślubów. Powinnaś najpierw się przekonać, gdzie chcesz Bogu służyć. Odczuwanie cielesnych pokus nie musi być przeszkodą w zostaniu zakonnicą. Oblubieńcy Boga również odczuwają pokusy, tyle że umieją się im oprzeć. Czerpią z tego radość.

Aline zaczęła się zastanawiać, czy dziwne uczucia do Raoula de Jouray są znakiem od Boga, że powinna wyjść za mąż, czy też pokusą zesłaną przez szatana, której powinna się przeciwstawić. Jednocześnie zamartwiała się, że Raoul nic do niej nie czuje. Że jest tylko wyzwaniem, czystą rozrywką dla gorącego mężczyzny, który utknął w północnej Anglii.

Poszła na koniec dziedzińca, wiedząc, że go tam znajdzie. Raoul uwielbiał wojenne ćwiczenia. Dzień wcześniej przyglądała się przez otwór strzelniczy, jak w walce na topory pokonuje dwóch żołnierzy. Chociaż miał zbroję i tarczę, serce omal jej nie stanęło ze strachu.

Dzisiaj nie miała zamiaru się ukrywać. Ruszyła w kierunku placu.

Walczyli na drągi. Półnadzy.

Dzień był ciepły. Wysiłek musiał ich rozgrzać, bo większość z nich ściągnęła koszule. Ale tylko tors Raoula przyprawiał jej serce o drżenie. Widziała go nago po kąpieli, ale wtedy była bardziej zajęta tym, żeby nie patrzeć niż podziwianiem jego wdzięków.

Dzisiaj przyjęła wyzwanie i przyjrzała się mu uważnie.

O mój Boże.

Miała pięciu silnych braci, ale raczej niskiego wzrostu. Wysoki wzrost Raoula doskonale współgrał z mocną sylwetką, sprawiając, że był najbardziej imponującym mężczyzną na całym zamku. Zafascynował ją też ruch - walczył z gracją i wdziękiem dzikiego zwierzęcia. Robił uniki, kopał i uderzał przeciwników, sam wymykając się ciosom.

- No co jest z wami? - wrzasnął nagle. – Stoicie jak zakonnice w kolejce po komunię świętą. No dalej, bierzcie mnie!

Dziesięciu mężczyzn spojrzało po sobie, a potem zaatakowało ze wszystkich stron, ciesząc się jak dzieci, że w końcu rozłożą go na łopatki. Mimo to zajęło im to chwilę i kosztowało kilka siniaków i stłuczonych kości, by Raoul znalazł się na ziemi.

Aline zasłoniła dłonią usta, pewna, że już po nim. Po chwili gromada się rozpierzchła, a Raoul podniósł się lekko, strząsając błoto z włosów i spodni. Zobaczył Aline i uśmiechnął się, odsłaniając białe zęby.

- Masz ochotę na rundkę, lady Aline? Odwróciła się i pobiegła do zamku. Jehanne podniosła wzrok znad wrzeciona.

- Co się stało?

- Nic. - Aline poprawiła szal i wzięła głęboki oddech, starając się opanować zadyszkę.

- Coś się musiało stać. - Na ustach Jehanne pojawił się uśmiech. - Pozwól, że zgadnę. Chodzi o Raoula de Jouray.

Aline przeklinała swoje rumieńce.

- Przestraszyłam się. Rzuciło się na niego dziesięciu ludzi!

- Mój Boże! Dlaczego?

- Bo im kazał, wariat jeden! - Aline usiadła, uspokajając się na tyle, by wziąć do ręki kądziel i opowiedzieć kuzynce całą historię.

- To mężczyzna, który nade wszystko kocha polowania i walki - podsumowała opowieść Jehanne.

Aline skupiła się, by nić była równa.

- To ostrzeżenie?

- Może. Nie mówię, że nie ma innych zainteresowań. Jestem przekonana, że gierki miłosne również mocno go absorbują.

Aline spojrzała kuzynce w oczy.

- Między nami nie ma o tym mowy.

- To dobrze. - Jehanne nie wydała się przekonana. - Ale skoro tak się wybrudził, na pewno poprosi o kąpiel.

Aline zdała sobie sprawę, że znów się czerwieni.

- Pewnie tak - powiedziała i poszła przypilnować, by służba przygotowała gorącą wodę. Czuła dreszczyk podniecenia. Skłamała Jehanne, że nie prowadzą miłosnych gierek. To już się zaczęło - taką miała przynajmniej nadzieję. Czekała na więcej.

Raoul nie pojawiał się, poszła więc go szukać.

Znalazła go w tym samym miejscu, wśród mężczyzn, którzy rozmawiali i śmiali się, czyszcząc broń.

Ostrzył klingę miecza na kamiennej osełce i nie wydawał się już taki brudny.

Kiedy tylko ją zauważył, schował miecz do pochwy i zbliżył się. Spoważniał na moment.

- Bardzo cię przepraszam, Aline. Nie chciałem, by nasza zabawa cię uraziła.

- Nie uraziła.

- To w takim razie zrobiła to moja propozycja. Tym mocniej przepraszam.

- Powinieneś. Była sprośna. - Aline wiedziała, że marszczy czoło, mimo że nie ma takiego zamiaru.

- Ależ skąd. - W oczach pojawił się ostrzegawczy ognik. - Po prostu źle mnie zrozumiałaś. Gdybyś tylko zechciała, z chęcią nauczyłbym cię posługiwać się drągiem.

- Och, jesteś niemożliwy! - Zmierzyła go wzrokiem, zauważając oczywiście, że prosta koszula i spodnie podkreślają harmonijną sylwetkę. - Jak to się stało, że jesteś taki czysty?

Spojrzał na swoje ubranie i uśmiechnął się szeroko.

- Parę wiader wody ze studni potrafi zdziałać cuda. Jestem wystarczająco czysty, żeby dostać całusa?

Aline zrobiła krok w tył.

- Oczywiście, że nie!

- Tego się obawiałem. Jeśli nie chcesz mnie całować, pozwól, że zajmę się orężem. - Wrócił do poprzedniego zajęcia, zostawiając Aline rozczarowaną i smutną.

Wkrótce nie miała czasu, by przejmować się takimi bzdurami, bo Jehanne potrzebowała jej pomocy w przygotowaniach do podróży.

Nazajutrz, kiedy pakowały ubrania, Jehanne odezwała się:

- Aline, nie ma potrzeby, żebyś z nami jechała do Londynu. Możesz wracać do Burstock albo nawet do klasztoru.

Aline zaniepokoiła się.

- Ale ja zawsze tam chciałam jechać. - Kłamstwo łatwo przeszło jej przez gardło.

- To będzie długa, męcząca podróż, być może pełna niebezpieczeństw. W każdej chwili może rozpocząć się inwazja.

- Lubię podróżować, a co do niebezpieczeństw, jestem pewna, że lord William i Galeran nas przed nimi obronią. Raoul de Jouray też - dodała z nadzieją, że zabrzmi to obojętnie. - Pojedzie z nami, prawda?

- Tak mi się wydaje. Ponoć mówił, że chce poszukać winogron. Pewnie tęskni za domem. Wiesz, że pochodzi z Francji?

Czerwona jak burak, Aline spuściła głowę.

* * *


W przytulnej komnacie w pałacu w Durham, Ranulph Flambard rozpakował kilka warstw skóry i materiału, odkrywając niewielką czaszkę. Był krępym mężczyzną w średnim wieku, miał nalaną twarz i ziemistą cerę. Cechował się inteligencją i sprytem, i obie te cechy było wyraźnie widać na jego fizjonomii. Znany był również z chciwości i skąpstwa.

Z listu dołączonego do podarku mógł się domyślić, że to relikwia. Wciąż jednak zastanawiał się nad implikacjami. Wkrótce po śmierci Rufusa taki prezent był dość niepokojący.

Śmierć Rufusa była potężnym ciosem, ale Flambard nie należał do osób, które płaczą nad rozlanym mlekiem. Martwił się tylko o to, by utrzymać majątek, władzę i wpływy.

Żyłby spokojnie pod panowaniem Henryka Beauclerka, lecz ten nigdy nie darzył go sympatią. Ale to tylko kwestia czasu. Tak samo jak kiedyś Rufus będzie potrzebował pieniędzy, a Ranulph Flambard umiał je zdobyć. Mimo to biskup nie czuł się pewnie.

A może powinien się sprzymierzyć z bratem Henryka, Robertem, który miał trochę mniej rozumu. Jeśli uda mu się zasiąść na angielskim tronie, to tylko wskutek wojny, a to oznaczało, że spojrzy łaskawszym okiem na tych, którzy mają liczne armie, gotowe go wspomóc. Flambard wiedział, że nie zdobędzie władzy na Północy, dopóki nie zniszczy Williama z Brome.

Spojrzał jeszcze raz na czaszkę i kazał zawołać Lowicka.

Mężczyzna, który wszedł do komnaty, musiał w drzwiach pochylić głowę. Flambard uważał go za irytujące połączenie ambicji i skrupułów, ale blond włosy, szeroka pierś i dumna postawa robiły duże wrażenie, zwłaszcza na kobietach. Teraz również chodziło o kobietę.

- Ekscelencjo, masz dla mnie jakieś wieści?

Stał z dłonią na rękojeści miecza, gotów do walki nawet w tak absurdalnym momencie. Flambard westchnął, zastanawiając się, dlaczego narzędzia, którymi się posługuje, są tak niedoskonałe. Zrelacjonował nieudaną wyprawę brata Forthreda.

Raymond zmarszczył czoło.

- Jak można było sknocić tak prostą sprawę?

- Lord Galeran jest sprytniejszy, niż kazałeś mi myśleć, sir Raymondzie.

- Co ma do tego spryt? Powiedziałeś, że mam prawo do córki.

- Nie można rozdzielać matki i dziecka; przyznasz, że sami na to liczyliśmy. Galeran nie chciał puścić żony, twierdząc, że ma obowiązki również względem niego.

Raymond wydął pogardliwie kształtne usta.

- Musiał ją wziąć siłą, panie. Jehanne zawsze kochała mnie. Nigdy nie chciała tego małżeństwa. Ojciec musiał ją wychłostać, by zgodziła się pójść do ołtarza z tym karzełkiem.

Flambard słyszał tę historię z innych źródeł, mogła być więc prawdziwa. Jednakże ostatnie wydarzenia zdawały się jej przeczyć.

- Mimo to nie wyjechała z tobą. A mogła.

- Przysięga małżeńska wiele dla niej znaczy. -Raymond wyprostował się. - Szanuję ją za to.

- Rzeczywiście, to godne szacunku - skwitował Flambard sucho. - Szkoda, że trochę za późno. Z moich informacji wynika, że nie współżyliście w czasie ciąży ani też później.

Lowick zaczerwienił się.

- Za to też ją szanuję. To nie jest typ rozpustnicy, Wasza Ekscelencjo. Byliśmy słabi, ale to zdarzyło się tylko raz.

- Chociaż ty wielokrotnie namawiałeś ją do grzechu.

- Wyznałem ci to na spowiedzi.

Lowick wierzył, że ta kobieta go kocha i chyba to była prawda. Biskupa dziwiły jednak skrupuły Jehanne z Heywood, i to w sytuacji, gdy męża omal nie uznano za zmarłego...

To dzięki niej złamie władzę Williama z Brome i zdobędzie niekwestionowaną władzę na Północy.

Z drugiej strony trochę się jej bał. Wolał głupie, potulne niewiasty.

- Brat Forthred wspominał, że Galerana napadnięto w pobliżu domu.

- Zbóje? - zapytał Lowick, nie okazując wielkiego zainteresowania.

- Wątpię. Samotny strzelec z kuszą.

Te słowa wyrwały Raymonda z zamyślenia.

- Z kuszą? To broń morderców. Co chciał przez to osiągnąć?

- Zabić Galerana.

- Ale Galeranowi nic się nie stało? - W głosie Lowicka nie było śladu nadziei.

- Jest cały i zdrowy.

- To dobrze. To nie jest śmierć dla rycerza. Na Boga, gdyby taki łotr wpadł mi w ręce...

- Tym się ponoć zajął Galeran. Posiekał go na kawałki.

Lowick pokiwał głową z aprobatą.

- Jak na swoje możliwości, nieźle sobie radzi.

Flambard spojrzał na szlachetnego głupca.

- Z naszego punktu widzenia byłoby lepiej, gdyby zginął.

Na twarzy Lowicka pojawił się grymas zdziwienia.

- Co to ma wspólnego z nami?

Flambard postanowił nie kontynuować tego wywodu.

- Mówiłeś, że żaden z niego wojak.

- Przy jego wzroście i posturze? Nie trzeba wielkiego talentu, by pozbyć się jednego łajdaka.

- Ponoć nieźle sobie radził w Ziemi Świętej.

Lowick był szczerze zdumiony.

- Czy kiedykolwiek sugerowałem, że było inaczej?

- Nigdy nie miałeś dobrego zdania o jego wojennych umiejętnościach.

Na czole mężczyzny pojawiła się zmarszczka.

- Mówiłem, że nie przepada za walką i że nie ma odpowiednich warunków. Jestem pewien, że podczas bitwy zna swoją rolę.

- Wciąż sądzisz, że pokonałbyś go w pojedynku?

Lowick uśmiechnął się.

- Bez wątpienia. Byłoby to przykre, ale zrobiłbym to dla Jehanne i dziecka.

Flambard nie był już pewien, czy może liczyć na sukces, chociaż Lowick był znany jako groźny przeciwnik. Cała ta sprawa napełniała go pewnym niepokojem. Poza jednym policzkiem, o którym mu doniesiono, reakcja Galerana na sytuację w domu była co najmniej zastanawiająca.

Rzucił bez uprzedzenia:

- Król nie żyje.

Lowick potrzebował kilku chwili, by przetrawić tę wiadomość.

- Rufus? Jak to się stało?

- Nie miał tyle szczęścia co Galeran. Dosięgła go zdradziecka strzała.

- Podróżowali razem?

- Ależ skąd. - Flambardowi zaczynało brakować cierpliwości. - Był na polowaniu z bratem, który teraz zajął jego miejsce. Niestety, nie bardzo się lubimy. Trzeba mieć nadzieję, że książę Robert wkrótce wróci do Normandii.

- Sądzisz, że prędzej poprze moją sprawę?

- Owszem, w zamian za wsparcie. - Flambard wytłumaczył stan rzeczy. - Jeśli William z Brome poprze Henryka, książę Robert będzie potrzebował silnego sojusznika na Północy. Mogę to być ja, a możesz ty. Tym bardziej, jeśli Galerana nie będzie już wśród żywych, a Jehanne z Heywood zostanie twoją żoną.

Lowick aż się wyprostował na tę myśl, a biskup przebiegł palcami po gładkiej czaszce.

- Co to takiego? - zapytał Lowick z niesmakiem. - Dziecięca czaszka?

- Czaszka Jana Chrzciciela, kiedy był dzieckiem.

Lowick padł na kolana.

-Ekscelencjo! Mogę jej dotknąć?

Flambard westchnął.

-Owszem.

Raymond dotknął białej kości, potem ją pocałował z wyrazem niemal dziecinnego uwielbienia na twarzy.

- Skąd wziąłeś taki cud, Wasza Ekscelencjo?

- Rzeczywiście, to prawdziwy cud. Przysłał mi ją Galeran z Heywood, w podziękowaniu za pogodzenie was obu.

Lowick podniósł się z klęczek.

- Łapówka? Wszystko rozumiem. Teraz bierzesz jego stronę?

Flambard podniósł czaszkę i przyglądał się jej w skupieniu.

- Miałoby to swoje zalety, przyznaję. Ale nie, to bez sensu. Jego rodzina nigdy nie oddałaby mi władzy. - Odłożył relikwię i rzekł: - Musimy wykorzystać śmierć Rufusa. Jednak najważniejszą kwestią pozostaje Galeran. Musi zginąć.

- Z chęcią pokonam go na ubitej ziemi.

- Możesz nie mieć okazji. Chyba że sam rzuci rękawicę.

Lowick zaśmiał się.

- Nie ma odwagi!

- Uważaj na słowa, sir Raymondzie. To krzyżowiec, nie zapominaj. Jest powszechnie szanowany.

Lowick przechadzał się po komnacie, strącając drobne przedmioty z półek.

- Tylko dlatego, że był w Jeruzalem? Żałuję, że sam nie pojechałem. Pokazałbym, co to prawdziwy heroizm!

- Jestem pewien, że wielu rycerzy podziela twoje życzenie. - Kiedy Lowick niemal nie strącił świecznika, biskup warknął: - Uważaj, jak chodzisz!

Mężczyzna posłuchał, a Flambard mówił dalej.

- Słuchaj uważnie. Słyszałem, że William z Brome i Galeran z Heywood jadą do Londynu złożyć przysięgę Henrykowi. Z pewnością liczą na jego wsparcie w prywatnych sprawach. Towarzyszy im lady Jehanne i dziecko. Jedź do Londynu jak najszybciej. Spróbuj wkraść się w łaski króla, zanim się tam zjawią. Poślę brata Forthreda, by służył ci wsparciem i radą. Mam wrażenie, że on również chce się odegrać na Heywood.

- Sądziłem, że chcesz poprzeć księcia Roberta.

Flambard lekceważąco machnął ręką.

- Wielu możnych będzie ślubować wierność Henrykowi, a jednocześnie wyglądać, czy nie nadjeżdża Robert. Książę zbyt długo przebywał na Sycylii, może więc trochę potrwać, zanim wróci do Anglii. Ja również udam się do Londynu, ale nieco wolniej.

Lowick skinął głową.

- Co mam robić, panie?

- Udawaj, że popierasz Henryka, i staraj się zaskarbić jego przyjaźń. Jak tylko pojawi się Galeran, prowokuj go tak, aby wyzwał cię na pojedynek. Oczywiście na śmierć i życie. Ponieważ to Bóg przemówi przez twój miecz, Henryk nie będzie miał wyboru, jak tylko dać ci Jehanne i Heywood. A potem, jeśli Robert przystąpi do wojny, będziesz doskonale ustawiony, by go poprzeć i zdobyć wielkie zaszczyty.

W oku Raymonda zapłonęła iskra ambicji.

- Z łatwością zabiję Galerana, jeżeli tylko uda mi się go sprowokować.

- Staraj się, jak możesz. Jeśli twoje wysiłki spełzną na niczym, zaradzimy temu po moim przyjeździe. Wszystko sprowadza się do tego, że musisz go zabić. Niech Bóg ci towarzyszy, sir Raymondzie.

Raymond przyklęknął i pocałował pierścień Flambard. I wyruszył na własną świętą misję. Biskup podniósł czaszkę.

- Cóż za doskonałe narzędzie do testowania ludzi. Szkoda tylko, że w tej potyczce moim sojusznikiem jest Raymond z Lowick, a nie Galeran z Heywood.























Rozdział XII


Dwa dni później Galeran i jego towarzysze opuścili Heywood.

Chociaż wydawało mu się to głupie, zgodził się na szczególne środki ostrożności podczas krótkiej podróży do Brome. Przetrząśnięto całą okolicę, prosząc wieśniaków, by meldowali, jeśli gdzieś pojawią się obcy. Sześciu ludzi lorda Williama przybyło do Heywood, by wzmocnić ośmioosobowa drużynę Galerana. Orszak obejmował również Jehanne z dzieckiem, Aline, niańkę Donaty, dziesięć zwierząt jucznych oraz czternastu rycerzy. Prezentował się niezwykle okazale.

Raoul nie byłby sobą, gdyby nie stroił sobie żartów.

- Byłoby jeszcze lepiej, gdybyśmy nieśli cię w blaszanej puszce - powiedział, podjeżdżając do Galerana.

Galeran spojrzał na niego krzywo.

- Uważaj, bo wyślę cię z powrotem do Heywood.

- Nie masz nade mną władzy - oznajmił radośnie przyjaciel. - Za żadne skarby nie przegapię takiej zabawy.

- Zabawy? Mnie się wydaje, że czeka nas męcząca podróż, a potem mnóstwo papierkowej roboty.

- Szkoda! Widać, że brak ci awanturniczej żyłki.

- To prawda. Chcę spokojnego życia dla siebie i swojej rodziny. - Spojrzał uważnie na przyjaciela. -Czyżbym wyczuwał niepokój? Jak tylko ta przygoda się skończy, wyruszysz w dalszą drogę?

- Może. - Raoul odwrócił głowę, jakby końskie zady stanowiły niezwykle interesujący widok.

- A co innego? - zapytał Galeran, nie kryjąc zaciekawienia. - Chociaż sam uwielbiam północną Anglię, nie wydaje mi się, że długo tu wytrzymasz.

- Masz rację - Raoul udał, że wstrząsa nim dreszcz, bo pogoda znów się pogorszyła i w powietrzu pojawiły się pierwsze krople deszczu. – Zanim nadejdzie zima, wyruszę w bardziej słoneczne strony. Ale straciłem apetyt na krucjaty i bezsensowne wojny. Może pójdę twoim śladem i ustatkuję się.

- Moim śladem! - Galeran roześmiał się w głos. - Z moich doświadczeń wynika, że należy się trzymać jak najdalej od kobiet!

Raoul spojrzał w bok.

- Nie wyglądasz na nieszczęśliwego.

- Masz rację. - Galeran uśmiechnął się z zadumą. - Ale będę jeszcze szczęśliwszy, kiedy załatwimy sprawę z Donatą i rozmówimy się z Lowickiem, żebym nie musiał obawiać się napaści na własnej ziemi.

- To dlaczego żałujesz mi tego samego?

Galeran zaniemówił, zaniepokojony poważnym tonem przyjaciela.

- Nie żałuję. Ale nie wiem, czy twój temperament to wytrzyma. Nie jesteś typem domatora. Nie potrafisz być wierny jednej kobiecie. - Po chwili wahania, postanowił wziąć byka za rogi. - Chyba nie myślisz o Aline? Pomijając fakt, że wybiera się do zakonu, to dziewczyna z Północy. Co z twoim ukochanym słońcem?

- Spróbuję ją uwieść południowymi owocami..

Raoul rozejrzał się i dodał z zadumą:

- Obawiam się, że Aline będzie tak szybko uciekać przede mną, że trochę to potrwa.

Galeran uniósł brew.

- Miałeś rację. Czeka nas dobra zabawa.

Zatrzymali się na noc w Brome, a następnego ranka wyruszyli jeszcze większą gromadą, kierując się w stronę Richmond, gdzie łączyli się ze starożytną drogą wiodącą prosto na południe.

Tej nocy poprosili o nocleg w klasztorze, ale ten miał osobne cele dla mężczyzn i kobiet, więc Jehanne i Galeran musieli się rozstać.

- Może to i lepiej - skomentował ten fakt Galeran - że podczas podróży będziemy wstrzemięźliwi.

Badawcze spojrzenie jej oczu wyrażało troskę.

- Zacznę podejrzewać, że ten brak coraz bardziej ci odpowiada.

- Mylisz się - pogładził ją po policzku. - Ponieważ to takie trudne, będzie to odpowiednia ofiara dla Boga.

- Sądzisz, że potrzebujemy jego pomocy?

- A nie?

- Nigdy dotąd nie byłeś wielkim zwolennikiem wstrzemięźliwości, Galeranie.

- A ty zawsze miałaś niewyparzony język. Jeśli nalegasz, bym spełnił swój małżeński obowiązek, możemy poszukać jakiegoś ciemnego kąta...

- Och, nie - odparła, łapiąc go za dłoń. - Nie będę Ewą, wodzącą cię na pokuszenie. Trochę cierpienia nam nie zaszkodzi. Dla ciebie to będzie ofiara, dla mnie pokuta.

Galeran patrzył, jak znika w korytarzu prowadzącym do części dla kobiet, i pokiwał głową. Jehanne nigdy nie straci ducha.

Dzięki Bogu.

Wślizgnął się do kaplicy, aby ofiarować się Bogu i prosić o wsparcie w tej poplątanej sprawie.


* * *


Raoul pomógł Aline zsiąść z konia i odprowadził ją do wejścia dla kobiet. Patrzyła na solidne drzwi, uśmiechając się wdzięcznie.

- Obawiam się, że ta podróż nie dostarczy ci wielu okazji ataku na moją cytadelę, milordzie.

- Doprawdy? Rolą żołnierza jest znalezienie słabego punktu w każdej linii obrony.

Uśmiech znikł z jej twarzy, ale w oczach zapłonął ognik.

- Nie sądzę, że taki tutaj znajdziesz.

- Nie? W większości klasztorów jest kaplica, otwarta zarówno dla mężczyzn, jak i kobiet.

Śliczne oczy pociemniały.

- Kaplica nie jest miejscem na umizgi!

- Tak sądzisz? - Teraz to on uśmiechnął się czarująco.

- To bluźnierstwo, a moja obrona tylko by się wzmocniła.

- To dlaczego próbujesz mnie od tego odwodzić.

Uniosła śliczny, okrągły podbródek,

- Martwię się o twą duszę, panie. - Ruszyła w stronę otwartych drzwi.

Złapał ją za rękę.

- Martw się lepiej o moje serce, które jest coraz większe z miłości do ciebie - powiedział i złożył pocałunek na jej dłoni.

Wyrwała rękę.

- Jestem pewna, milordzie, że nie chodzi tu o serce. - Rzuciła ostre spojrzenie w stronę jego krocza, zaczerwieniła się i wbiegła do budynku.

Raoul zaśmiał się. Sprytna osóbka, ale tym razem nie miała racji. Zrobił się twardy dopiero gdy ona sama - ostrym językiem i bezczelnym spojrzeniem -poruszyła ten temat.

Rozważania niewiele pomagały, poszedł więc do bardziej produktywnych zajęć.

* * *


Aline wbiegła do celi oszołomiona, wyrzucając sobie sugestywne spojrzenie i impertynenckie słowa.

Raoul de Jouray miał na nią taki wpływ. Do diabła z nim. Nie miała zamiaru spotykać się z nim w kaplicy. Z drugiej strony dobrze odmówić wieczorne modlitwy w uświęconym miejscu. Nie pozwoli, by niskie pobudki odwróciły uwagę od Boga.

To tylko przechwałki, nie będzie jej przecież uwodzić przed ołtarzem.

A może jednak?

Pomogła Jehanne i Winifredzie przy dziecku, cały czas bijąc się z myślami. Miała wrażenie, że w kontaktach z Raoulem jest jak nieporadny szczeniak, który zaplątał się w kłębek wełny i z każdym ruchem wikła się coraz bardziej.

W celi były jeszcze trzy inne kobiety - żona i córka kupca oraz żona murarza. Kupiec z rodziną wracali z Nottingham, z potwierdzonymi wieściami o koronacji Henryka Beauclerka.

- Boję się chwili, gdy do kraju wróci najstarszy syn Zdobywcy - powiedziała chuda Freda, żona kupca. - Byłam zaledwie dzieckiem, kiedy Normanowie dokonali inwazji na Anglię, ale pamiętam, że było to straszne. Północ do dzisiaj się z tego nie otrząsnęła. W takiej chwili nie wybierałabym się na Południe, miłe panie.

- Książę Robert jest wciąż daleko - odparła jej Jehanne.

- Pogna jak wiatr, jak tylko dotrą do niego wieści Ja tam cieszę się, że wracam do domu.

Kiedy kobiety poszły spać, Aline spytała cicho:

- Jehanne, jak sądzisz, książę Robert rozpęta wojnę?

- Wątpię. Jego ojciec, Wilhelm Zdobywca, musiał przekupić żołnierzy twardą monetą i obietnicami ziemi. Teraz Anglią władają silni baronowie normańskiego pochodzenia, którzy nie oddadzą tego, co dostali ich ojcowie. Robert nie ma szans, chyba że baronowie zwrócą się przeciwko Henrykowi.

- Mówisz, że Robert nie wygra, a nie, że nie rozpęta wojny.

Jehanne westchnęła.

- To prawda. Nie jestem przekonana co do jego rozsądku. Na razie wciąż bawi na Sycylii, oddalonej o tygodnie drogi. Cokolwiek zrobi, nie powinno mieć wpływu na naszą podróż.

- No tak. Naszym wrogiem jest Ranulph Flambard oraz Raymond z Lowick. Ciekawa jestem, czy poprą nowego króla.

Jehanne skrzywiła się.

- Możemy tylko się modlić i mieć nadzieję. Idziesz już spać?

Jak gdyby kierowana zewnętrzną siłą, Aline podniosła się i wygładziła fałdy sukni.

- Przed snem odwiedzę jeszcze kaplicę.

- Dobrze. Tylko nie siedź tam za długo. Wyruszamy z samego rana.

Z bijącym sercem podeszła do niewielkich drzwi prowadzących do kaplicy. Otworzyła je i zajrzała do przedsionka, w którym kobiety mogły spokojnie przyglądać się mszy, nie będąc widziane. Zatrzymała dłoń na zimnym metalowym zamku, w oddali widząc metalową kratę, ołtarz i dwóch mnichów przy samych schodach.

Weszła do środka. Omal nie zaczęła się głośno śmiać. Przedsionek był raczej niewielką, prywatną kapliczką, oddzieloną od głównej nawy zamkniętą na cztery spusty kratą. Widać było, że mnisi dołożyli wszelkich starań, by żadna kobieta nie zakłóciła ich spokoju.

To oznaczało również, że Raoul de Jouray nie będzie mógł jej bałamucić.

Zawstydziła się nieczystych myśli i bezbożnego powodu, dla którego tu przyszła. Uklękła przed bocznym ołtarzem i modliła się o siłę, by wytrwać w swych postanowieniach. Spojrzała z zadumą na drewnianą postać zwieńczającą ołtarz. Była to Madonna z dzieciątkiem na rękach. Modliła się, a jej umysł wędrował wokół tematów dziewictwa i cnoty.

Inaczej niż mówili księża, czuła w głębi duszy, że dziewictwo nie ma wiele wspólnego z tym, czy ktoś jest dobrym człowiekiem. Jej matka była świętą osobą mimo że urodziła ośmioro dzieci, a ojciec najlepszym mężczyzną, jakiego znała, mimo że je spłodził.

Galeran też jest dobrym człowiekiem. Co do Raoula de Jouray, sprawy miały się zupełnie inaczej... Ze złością wyrzuciła go ze swoich myśli. A może to nieczysta rozkosz psuje człowiekowi duszę? Chyba nie. Rodzice czerpali z tego radość, tak samo jak Galeran i Jehanne.

Dopiero od niedawna Kościół głosił, że zarówno kobiety, jak i mężczyźni powinni dążyć do wstrzemięźliwości, nawet w małżeństwie. Przeorysza klasztoru świętej Radegundy też tak uważała, ale Aline była przekonana, że niewielu zwykłych ludzi podziela ten pogląd. Byłoby to niepraktyczne, choćby z tego powodu, że w każdej społeczności potrzebne są dzieci.

Śpiew przerwał jej rozmyślania. Zdała sobie sprawę; że kaplica wypełnia się mnichami przybyłymi na wieczorną mszę. Spojrzała na postacie w habitach, zauważając między nimi klęczącego Raoula de Jouray.

Przynajmniej jest bezpieczna po drugiej stronie kraty.

Utkwiła w nim wzrok, spodziewając się, że zrobi to samo. On jednak, zatopiony w modlitwie, nie zwracał na nią uwagi. Przyglądała mu się bacznie, aż znajoma, kojąca melodia wypełniła jej uszy, każąc się modlić o spokój i bezpieczeństwo całej rodziny.

I wolność od bezbożnych myśli.

Kiedy msza się skończyła i mnisi opuścili kaplicę, spojrzała ponownie na Raoula. Ale jego już nie było.


* * *


Przyszedł rano, by obejrzeć jej konia.

- Mam nadzieję, że dobrze spałaś, lady Aline.

- Doskonale, dziękuję. A ty?

- Niespokojnie, bo byłaś tak blisko. - Stała tuż obok rumaka, a on, sprawdzając popręg, zdołał dotknąć ręką jej biodra.

Aline zrobiła krok w tył.

- W Heywood byliśmy jeszcze bliżej.

- Teraz wydajesz się bliższa, może dlatego, że jesteśmy na obcej ziemi.

Stanęła z drugiej strony zwierzęcia, licząc, że osłoni ją przed atakiem. Będąc niskiego wzrostu, widziała teraz tylko buty Raoula.

- Klasztor to dla mnie prawie dom.

- Ale w tym nigdy nie byłaś.

Aline stwierdziła, że popełniła taktyczny błąd. Fakt, iż słyszała tylko jego głos, sprawiał, że kontakt między nimi był bardziej intymny.

- Miną dni - ciągnął - i wszystko będzie się stawało coraz bardziej obce. A to, co znajome - czyli towarzysze podróży - będą coraz bliżsi, coraz bardziej potrzebni.

Aline wplotła palce w jedwabistą końską grzywę.

- Liczysz na to, że będę cię potrzebować?

- Wiele się zmieni. Trochę podróżowałem w swoim życiu, lady Aline. To naturalne. Podróżni, obcy sobie na początku drogi, z upływem czasu stają się rodziną.

Schyliła się pod końską szyją i spojrzała mu prosto w oczy.

- Mogą się nawet znienawidzić. Jak w rodzinie.

Uśmiechnął się.

- Święte słowa. Powinienem cię poznać z moim dziadkiem. Ale wiedz, że kiedy dotrzemy do Londynu, będziemy blisko jak nigdy. Nieważne, czy związani miłością, czy nienawiścią.

Pomógł jej wsiąść, a ona, korzystając z rzadkiej okazji bycia górą, zapytała:

- Co robiłeś wczoraj w kaplicy, panie?

Podniósł wzrok.

- Modliłem się, lady Aline.

- Mówiłeś, że będziesz atakować moją twierdzę.

- Atakować, cóż za określenie - zmarszczył czoło.

- Pomyśl raczej, że jestem petentem u twoich bram.

Jakby od niechcenia położył dłoń na jej udzie.

- Błagam, byś otworzyła i wpuściła mnie do środka.

- Wczoraj - zaczęła, speszona dotykiem - nie prosiłeś o nic...

- Wczoraj prosiłem o pomoc twojego pana. - Ręka nie poruszyła się, ale Aline miała wrażenie że pali jej ubranie, odkrywa wełnianą tunikę i lnianą koszulę, pieści nagą skórę...

Chciała go odepchnąć, ale on ujął jej dłoń i pocałował czubki palców.

- Twój pan - mój zresztą również - dał mi nadzieję.

Wyrwała rękę.

- Nie mieszaj w to Boga! To tylko głupia, nieodpowiedzialna zabawa.

Orzechowe oczy wydawały się skrzyć bardziej niż zwykle.

- Wielu uważa, że wojna to zabawa, lady Aline. A mimo to zdarza się, że ludzie giną albo dochodzą do chwały.

To powiedziawszy, odszedł, zostawiając ją na rozmyślaniach, czy po tym wszystkim zdoła utrzymać się w siodle.

W Baldersby podarował jej róże.

W Wetherscot wręczył garść poziomek.

W Knottingly, gdzie zatrzymali się na dwa dni, by dać wytchnienie koniom, ukradł jej całusa.


Raoul zdołał ją przekonać, by towarzyszyła mu w spacerze nad strumyk, gdzie przyglądali się rybom, ptakom, owadom i innym przejawom bujnego angielskiego lata. Opowiedział jej o swoim kraju, gdzie kwiaty, jak ją zapewniał, są jeszcze bardziej pachnące, ptaki bardziej kolorowe, a ryby tłuściejsze. Gdzie rosną całe pola soczystych winogron.

Tak ją oczarował opowieściami, że nie zauważyła pułapki. Stała przy starym jaworze, a on oparł ramiona tak, że ją między nimi uwięził.

- Nie wydaje ci się, Aline, że chciałabyś zobaczyć to na własne oczy? Że chciałabyś podróżować?

Jeśli nie da mu poznać, że jest w pułapce, może on tego nie wykorzysta. Oparła się o twardą korę, udając, że jest jej wygodnie..

- Może. Zakonnice też podróżują.

- Rzadko.

- Nie marzy mi się wędrowne życie.

- Wędrowne życie a podróżowanie to zupełnie co innego.

- Doprawdy?

- Oczywiście. Podróż ma swój cel i ma też koniec. Wędrówka oznacza brak korzeni.

- A ty je masz?

- Oczywiście. A ty?

Aline zastanowiła się przez chwilę. Burstock nie było jej domem odkąd rządziła tam bratowa. Cicha, nieśmiała Catherine była zachwycona wyjazdem Aline do klasztoru. Nie żeby się nie lubiły, ale Aline lubiła się wtrącać do spraw gospodarskich, niechcący podważając autorytet bratowej.

Kiedy kilka dni temu Jehanne i Aline pojawiły się u bram, Catherine przypomniała sobie o naglącej sprawie, którą miała załatwić w świętej Radegundzie, i wyjechała, nie chcąc prowokować jakiegokolwiek konfliktu. Catherine nienawidziła sporów, ale zamierzała rządzić Burstock po swojemu.

A więc gdzie jest jej dom? W świętej Radegundzie? Chyba nie. Nigdy nie miała wrażenia, że to miejsce jest jej domem. Przynajmniej na razie.

- Gdzie są twoje korzenie? - zapytała Raoula.

- W Guyenne, w południowej Francji.

- A mimo to podróżujesz.

- Jestem ciekawski.

- I masz starszych braci.

- Tylko jednego. Mam własną ziemię w Jouray. Kiedyś zamierzam tam osiąść.

Ciekawe. Sądziła, że nie ma własnego majątku.

- Ale jeszcze nie teraz?

- Może potrzebuję powodu?

Spojrzała mu prosto w oczy.

- To ma być zachęta?

Zerwał gałązkę i połaskotał dziewczynę pod brodą.

- Chciałbym pokazać ci mój dom. Sądzę, że uznasz to za dobre miejsce do zapuszczenia korzeni.

Odepchnęła gałązkę.

- A jeśli nie? Taki już los kobiet, że muszą jechać z domu, do obcych. Czy im się to podoba, czy nie.

Upuścił witkę na ziemię.

- Jestem dla ciebie obcy? - Położył rękę na jej karku, wślizgując się pod sploty warkoczy.

Zadrżała.

- Nie znam cię... - Mimowolnie oparła się o ciepłą, silną rękę, która przechyliła jej głowę.

- Znasz.

Miał ciepłe i miękkie usta. Ich oddechy się spotkały, a druga ręka objęła ją wpół. Była w potrzasku. Jak zamek otoczony przez wrogą armię, tuż przed kapitulacją...

Odwróciła głowę.

- Nie można tak.

Ku jej zdziwieniu i rozczarowaniu wypuścił ją i objęć.

- Masz rację. Powinienem pomagać ci wzmocnić obronę, a nie brać fortecę bez walki.

- Bez walki! - warknęła. - Jeśli sądzisz, milordzie, że podbój od razu ci się uda, jesteś w wielkim błędzie. - Płonąc ze wstydu, uderzyła pięścią w szeroką pierś, a on ją puścił. Chociaż prawie biegła, bez trudu dotrzymywał jej kroku.

- Przeanalizujmy to zdarzenie i zobaczmy, gdzie mogłabyś ulepszyć strategię - powiedział nauczycielskim tonem.

- Nie mam ochoty z tobą rozmawiać!

Zignorował te słowa.

- Po pierwsze, nigdy nie powinnaś się zgodzić na ten spacer. Jesteś zbyt słaba na bezpośredni atak.

Aline syknęła z irytacją, ale nie miała zamiaru przyznawać mu racji. Chociaż ją miał.

- Tym bardziej nie powinnaś pozwolić, bym zablokował cię przy drzewie. Podstawowa strategia, moja droga.

- Sądziłam, że mogę ci ufać! - odparła, nie zwalniając kroku.

- Kolejny błąd. Nigdy nie ufaj zdeklarowanemu wrogowi.

- Sądziłam, że jesteśmy przyjaciółmi. - Przeklęła łzy, które same napływały do oczu.

Złapał ją za ramię i spojrzał jej prosto w oczy.

- Jesteśmy przyjaciółmi.

- Nie jesteśmy, skoro w twojej obecności nie ufam nawet sobie. - Aline otarła ze złością policzki.

Na jego twarzy pojawił się wyraz zadumy.

- Kiedy trenuję z Galeranem, popycham go czasem do granic wytrzymałością po to, by mógł się doskonalić. To się właśnie nazywa przyjaźń.

- Możesz mu zrobić krzywdę.

- Owszem, istnieje taka możliwość.

Czuła jego dłonie na swoich ramionach. Podniosła wzrok.

- A co z nami?

- Zgadza się, Aline, prowadzimy bardzo niebezpieczną grę.

* * *


Następnego ranka Aline miała okazję się przekonać, czy to, co Raoul mówił na temat Galerana, jest prawdą, ponieważ mężczyźni postanowili spędzić dzień na treningu. Niewielki dwór, w którym się zatrzymali, miał własny maneż i pole do ćwiczeń. Niestety rano padał deszcz i cały dziedziniec topił się w błocie. Mimo to mężczyźni cieszyli się jak dzieci i nawet lord William postanowił brać udział w zabawie. Jehanne, z dzieckiem, przyszła popatrzeć.

- Całe szczęście, że w pobliżu jest rzeka. Dla wszystkich nie starczy wody w studni.

Spojrzały na siebie porozumiewawczo i zachichotały.

Mężczyźni utworzyli koło, a jeden z rycerzy Galerana zaczął walczyć z rycerzem lorda Williama. Ten drugi był dużo starszy, mniej sprawny i gibki, ale jak się okazało, bardziej sprytny i doświadczony. Po chwili ostrza się stępiły, a na ciałach mężczyzn pojawiły się rany i siniaki.

Aline i Jehanne przestały się dobrze bawić.

Lord William ogłosił koniec walki, zanim obaj mężczyźni padli ze zmęczenia. Poklepał ich po plecach.

- Doskonale! Widać, że nie zgnuśnieliście; a teraz do mycia! – Zwrócił się w stronę Galerana. – A co z tobą? Od miesięcy nie używałeś miecza.

- Niezupełnie – odparł ten z dziwną miną i Aline przypomniała sobie, jak przyjechał do Burstock skąpany we krwi.

- A jednak – nalegał sir William – chętnie popatrzę, jak sobie radzisz.

Aline usłyszała, jak Jehanne zaczerpnęła powietrza, i zrozumiała, że lord William prowokuje tę walkę z jednego tylko powodu – by się przekonać, że syn nie da się zabić w pojedynku.

W pojedynku z Raymondem z Lowick. Jednak trudno było sobie wyobrazić, że Galeran pokona Raymonda.

Galeran miał już na sobie zbroję. Teraz założył szyszak i wyciągnął miecz z pochwy.

- Raoul i ja trenowaliśmy razem, by utrzymać się w formie, ojcze. Ale to prawda, dawno nie walczyliśmy przeciwko sobie.

Raoul stał już w błotnistym kręgu z obnażonym mieczem.

- Mam wrażenie, że mnie unikałeś, karzełku.

- Nie chciałem narobić ci wstydu, niezdarny wielkoludzie.

- Mężczyźni! –jęknęła Jehanne pod nosem. Aline spojrzała na kuzynkę, dostrzegając jej dziwną bladość.

- Nie zrobią sobie krzywdy – powiedziała pocieszająco, ale nie dziwiły jej obawy Jehanne. Marne szanse, by Galeran pokonał tak potężnego przeciwnika. Nawet jeśli uniknie obrażeń, czeka go wstyd.

Wkrótce zmieniła zdanie, a z każdym uderzeniem metalu o metal odczuwała coraz większy strach.

Jak na swą posturę, Galeran był niezwykle silny, co więcej, dużo bardziej zwinny i szybki niż Raoul, któremu przecież nic w tej dziedzinie nie brakowało. Walka była wyrównana; wiele uderzeń sprawiało wrażenie śmiertelnych, ale walczącym zawsze udawało się zrobić unik lub zablokować cios.

Aline bezgłośnie powtórzyła słowa kuzynki.

- Ech, ci mężczyźni!

Uwaga obejmowała również lorda Williama, ponieważ jej ojciec nigdy by nie pozwolił na tak niebezpieczne zabawy. Z drugiej strony żadnemu z jej braci nigdy nie groził pojedynek na śmierć i życie. Z drżeniem przypomniała sobie niedawne zajście, kiedy to na jednego z rycerzy padły oskarżenia o zdradę. Odbył się pojedynek; przegrany nie zginął w walce, ale fakt, że został pokonany świadczył o jego winie i dlatego wykłuto mu oczy i odcięto jądra.

Obserwatorzy wstrzymali dech, modląc się, by nie doszło do katastrofy.

Nagle Donata zaczęła płakać.

Galeran zdekoncentrował się na moment i odwrócił się do żony. Miecz Raoula uderzył prosto w głowę osłoniętą żelaznym szyszakiem.

- Niech to diabli! – wrzasnął Raoul, padając na ziemię i wykręcając rękę, by osłabić siłę uderzenia.

Galeran upadł, rażony ciosem. Raoul rzucił się na niego, wrzeszcząc:

- Jak mogłeś to zrobić! Słodki Jezu!

Ale Galeran właśnie wstawał, macając szyję i głowę.

- Jak mogłem? Dziękuję, że mi nie obciąłeś głowy!

- O mały włos…

Obydwaj spojrzeli w stronę Jehanne i Aline dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że ta znikła. Odwróciła głowę i zobaczyła, że kuzynka biegnie w stronę zamku z zakasaną suknią i wrzeszczącym dzieckiem w ramionach. Pobiegła za nią. Dogoniła ją w głównej Sali. Jehanne zdążyła oddać dziecko Winifredzie, lecz sama wciąż nie mogła się opanować.

- Prawie go zabiłam! – krzyknęła. – Czy jest jakaś granica dla krzywd, które wywołuję swoją obecnością?

Rozdział XIII


Aline chwyciła Jehanne za ramiona.

- Raoul by go nie zabił. Poza tym to nie twoja wina. Dziecko zaczęło płakać.

- Ścisnęłam jej rękę. Tak się bałam, że zrobiłam to bezwiednie. Pewnie wyczuła mój strach...

Aline nalała wina i wcisnęła kielich w trzęsące się dłonie Jehanne.

- Pij! Nie możesz traktować tego tak poważnie. Mężczyźni bawią się w wojnę, i to nie nasza wina, że coś im się może stać.

- Nieprawda, Aline. To wszystko moja wina. Stojąc tam, zdałam sobie sprawę, że pewnego dnia odbędzie się prawdziwy pojedynek i przeze mnie ktoś zginie.

- Nie musi tak być...

- Jak to nie musi?

Donata nadal krzyczała, a jej wrzask rozlegał się na cały zamek.

- O mój Boże - powiedziała Jehanne.- Lepiej ją pójdę nakarmić.

Oddała Aline kielich i uciekła. Aline dopiła wino, zastanawiając się, jak to możliwe, że ludzka rasa przetrwała. Żadna rozsądna kobieta nie związałaby się z mężczyzną, wiedząc, że alternatywą jest spokojne, uporządkowane życie w klasztorze. Tam, gdzie miałaby czas na naukę, doskonalenie swoich talentów, tworzenie piękna...

Błotnisty krąg znów stał się wybiegiem dla kur, kaczek i świń. Mężczyźni zniknęli - słychać było tylko ich głosy dobiegające zza palisady. Czyżby postanowili dokończyć niemądre bitwy na polach?

Wyszła po drabinie na drewnianą strażnicę. Myli się w rzece. Nago.

Nadzy mężczyźni nie byli dla Aline nowością, ale od czasu, gdy stała się kobietą, traktowała zainteresowanie ich ciałami jako słabość, którą należy zwalczyć. Raoul de Jouray tłumaczył, że słabość prowadzi do porażki. Być może powinna przyjrzeć im się uważnie, by wiedzieć, jak wygląda wróg.

Z ulgą stwierdziła, że nagie ciała nie robią na niej wrażenia. Grube i chude, o zapadniętych piersiach czy pękatych jak baryłki brzuchach, były zwyczajnymi ciałami i niczym więcej.

Większość mężczyzn chlapała się przy brzegu, czyszcząc się z błota. Z niepokojem stwierdziła, że nie widzi nigdzie Raoula ani Galerana. Czyżby uderzenie okazało się poważne?

A potem w wodnej toni zobaczyła dwie głowy. Wyglądało na to, że się ścigali i tym razem Raoul miał widoczną przewagę. Mężczyźni! Raoul dopłynął do miejsca, w którym z wody wystawał pień. Złapał go i wydostał się z wody, podciągając się na jednej ręce.

Aline - siostra pięciu braci - była pod wrażeniem.

Potężna siła nagich mięśni sprawiała, że serce biło jej szybciej. Raoul wstał, wyprostował się w leniwej, aroganckiej pozie, a ona poczuła, że do policzków uderza jej fala krwi.

I to bynajmniej nie ze wstydu.

Mówił jej o palącym słońcu, które sprawiało, że w Guyenne ubrania były często niewygodną koniecznością. Teraz zauważyła, że jego skóra ma wszędzie śniady odcień. Pozostali mężczyźni - prawdziwi Anglicy - byli bladzi lub opaleni tylko w niektórych miejscach. Łatwo było odróżnić krzyżowców - mieli ciemniejsze przedramiona, łydki, a czasem torsy.

Galeran dopłynął do drzewa. Raoul schylił się i podał mu dłoń, pomagając przyjacielowi wyjść z wody. Galeran był dużo drobniejszy, ale harmonijnie zbudowany. Miał opalone ręce i nogi, ale od ud do lędźwi był zupełnie biały.

Aline nie czuła się zręcznie obserwując nagiego męża kuzynki, całą swą uwagę zwróciła więc w stronę Raoula. Jego nagość wzbudzała w niej uczucie, które doskonale pojmowała. Było to fizyczne pożądanie. Nigdy jednak, dopóki go nie spotkała, nie było tak silne.

Ale, jak mówił ojciec Robert, takie uczucia są zupełnie naturalne. Nie było nic złego w tym, że je odczuwała. Zło pojawiłoby się wtedy, gdyby im uległa.

Może nie zło, tylko słabość...

Oswojenie się z przedmiotem słabości może ją tylko wzmocnić. Z upływem czasu wszystko powszednieje.

Teraz bawili się w zapasy.

Dlaczego, pomyślała z irytacją, żaden z nich nie wpadł na pomysł, że Jehanne może potrzebować pociechy i zapewnienia, że Galeranowi nic się nie stało? A już na pewno nie było trzeba, by Galeran wrócił do domu jeszcze bardziej poturbowany przez równie niemądrego przyjaciela.

Dłonie ślizgały się po mokrej skórze, a oni popychali się, wykręcali sobie ręce i próbowali zrzucić się z drzewa, zachęcani gromkimi okrzykami innych. W pewnym momencie Galeran ześlizgnął się po mokrym pniu i Aline pomyślała z satysfakcją, że pewnie obdrapał sobie tyłek. Podciągając się do góry, zdołał przeważyć przyjaciela, a ten stracił równowagę. Wpadając do wody, Raoul złapał Galerana za nadgarstek, pociągając go za sobą z głośnym plaskiem. Chwilę później wynurzyli się z wody i śmiejąc się, wyszli na brzeg.

Raoul rozciągnął się, otrząsając z wody niczym zdrowe, zadowolone zwierzę.

Potem spojrzał w stronę palisady.

Aline przypomniała sobie zbyt późno, że miał niezwykle bystry wzrok. Była w pułapce. Z pewnością widzi rumieńce na jej policzkach, może nawet pożądanie w oczach. Ale nie miała zamiaru się chować. To była kolejna bitwa.

Uśmiechnął się i nie ruszył z miejsca, opierając ręce na biodrach.

Z wysiłkiem oddała mu uśmiech. Nawet nie mrugnął, pozwoliła więc oczom na wędrówkę po bezwstydnym ciele. I wtedy zobaczyła, że jego męskość podnosi się.

Spojrzała szybko na jego twarz.

Uniósł brwi.

Nie mogła się teraz poddać.

Dlaczego nie mógł się zasłonić? Szybkie spojrzenie w bok powiedziało jej, że Galeran już jest w spodniach.

Z determinacją utkwiła wzrok w kroczu Raoula, mając nadzieję, że zacznie maleć pod bacznym spojrzeniem.

Nie wydawał się maleć. Wręcz przeciwnie.

Przełknęła nerwowo ślinę, ale nie zamierzała kapitulować...

Chwilę później już go nie było.

Zamrugała, zdając sobie sprawę, że Galeran ściął go z nóg, przewracając na błotnisty brzeg, gdzie Raoul zaśmiewał się do łez.

Galeran podniósł wzrok i pogroził Aline palcem.

Aline uciekła.

Matko Przenajświętsza! Cóż narobiła! Nie było grzechem patrzenie na nagiego mężczyznę, ale to musiało nim być.

Zarówno dla niej, jak i dla niego, pomyślała buntowniczo. Tyle że on na pewno nie będzie miał wyrzutów sumienia.

Aline martwiła się, co na to wszystko powie Galeran, i przezornie schroniła się pod opiekę Jehanne, kołyszącej wciąż roztrzęsione dziecko. Ale nie była to najbezpieczniejsza przystań, bo po chwili pojawił się Galeran.

Na czole miał siniaka po wgnieceniu, jakie w szyszaku zrobił miecz, ale poza tym wydawał się cały i zdrowy. Na widok Aline potrząsnął głową, choć nie wydawał się rozgniewany. Powiedział tylko:

- Jehanne, przeszłabyś się ze mną na spacer?

Jehanne spojrzała niespokojnie na Donatę, która znów zaczynała marudzić.

- Nie wiem, co robić, nie chce jeść. Może będzie jej lepiej beze mnie - podała dziecko Aline i wyszła.


* * *


Jehanne szła za mężem, próbując wyczuć jego nastrój. Omal go nie zabiła, a on musiał zdawać sobie z tego sprawę.

Poprowadził ją na łąkę przy rzece. Wokół panowała cisza i spokój, ale woda wciąż była zmącona od wcześniejszych zabaw.

- Nic mi się nie stało.

- Widzę.

Dotknął ręką czoła.

- Naprawdę nic się nie stało.

Postanowiła, że otworzy mu oczy.

- Mogłeś umrzeć. I to z mojej winy.

Uśmiechnął się.

- Co za bzdury. Dziecko zaczęło płakać.

- Gdyby nie moje szaleństwo, tego dziecka nie byłoby na świecie!

Zrzedła mu mina.

- A więc bierzesz na siebie całą winę? W takim razie bardzo ci dziękuję.

- Co takiego?

Nie odpowiedział, usiadł tylko na trawie i pociągnął ją na swoje kolana.

- Utulisz mnie jak małe dziecko i przepędzisz wszystkie smutki?

Westchnął i wzmocnił uścisk.

- Ratuję twą suknię przed mokrą trawą. Widzisz, jaki ze mnie dobry mąż?

Przestała się opierać.

- Aha. - Postanowiła się trochę podroczyć. – Innymi słowy, wcale nie masz ochoty trzymać mnie w objęciach?

- Ani trochę. Najchętniej bym cię od razu schrupał.

Oparła głowę na jego piersi,

- Galeranie, nie mogę znieść faktu, że przysporzyłam ci bólu.

Pogładził ją po włosach.

- Nie bądź niemądra, kochanie. Oczyszczałaś mi rany, wyciągałaś z ciała drzazgi i kawałki metalu, składałaś wykręcone kończyny. Jestem rycerzem, czasem to konieczne.

- Zawsze mogłam być pewna, że te walki to tylko głupie męskie zabawy. Tym razem stawka jest poważna i to wszystko moja wina.

- Nie warto się nad tym zastanawiać. Co mnie sprowadza do podziękowania. - Spoważniał.

- Nie rozumiem.

- Chcę ci podziękować za tę dekoncentrację. Celem treningu jest znalezienie słabości, by można ją pokonać. Następnym razem nie odwrócę się, kiedy Donata - albo inne dziecko - zacznie płakać.

- Mam taką nadzieję!

- A więc widzisz - pocałował ją - dobrze się stało, że się stało.

- Wystraszyłam się.

- Musisz się nauczyć ukrywać strach. Nie możesz mnie w takiej chwili osłabiać.

- Kiedyś taka nie byłam.

- To prawda.

- Tak się zmieniłam? - Przebiegła myślami po wspomnieniach sprzed dwóch lat, próbując sobie przypomnieć. - Może macierzyństwo mnie zmiękczyło.

Położył rękę na jej talii.

- Nie wydajesz się miękka. Zwłaszcza tutaj. - Palce zatrzymały się nagle. - Mój Boże. Wszystko w porządku?

Odsunęła rękę z twardej jak kamień, Wrażliwej piersi.

- Donata strasznie marudziła i nie mogłam jej nakarmić. Powinnam wrócić i spróbować jeszcze raz.

Wstał.

- Boli?

Dotknęła wypukłości w jego spodniach.

- A ciebie?

Zaśmiał się.

- Trochę.

Wrócili do dworu. Jehanne czuła, że Galeran chce się kochać tak samo jak ona, ale drewniane domostwo nie umożliwiało żadnej prywatności. Pokuta i ofiara, przypomniała sobie. Poza tym jej mleko zalałoby cały dom.

Przy otwartych drzwiach, chwilę przed rozstaniem, Galeran powiedział:

- Jehanne, pilnuj Aline.

- Aline? Dlaczego?

- Gra z Raoulem w niebezpieczną grę, a to znaczy, że igra z ogniem.

- Zatem pilnuj swego przyjaciela!

- Ufam mu, do pewnych granic oczywiście. Może ty wytłumaczysz Aline, że mężczyzn nie warto prowokować.

Jehanne utkwiła w nim wzrok.

- Co u licha masz na myśli?

- Zapytaj ją o rzekę.

Rozmyślając nad słowami męża, Jehanne poszła nakarmić Donatę, ale mała pogrążona była we śnie. Wciąż miała zaczerwienioną twarzyczkę od płaczu. Okrutne byłoby budzić ją w tej chwili.

Ból w piersiach był wyjątkowo dokuczliwy, więc Jehanne odciągnęła trochę mleka, pozbywając się napięcia. Przyszło jej na myśl, że Galeran radzi sobie podobnie.

Poczuła się lepiej i zaczęła rozmyślać o Aline. Czyżby poważnie interesowała się Raoulem? Jeśli tak, Jehanne była zbyt pochłonięta własnymi sprawami, aby to zauważyć.

- Gdzie jest lady Aline? - zapytała służącą,

- Nie wiem, milady.

Aline spędzała każdą wolną chwilę przy dziecku.

Cóż było zatem ważniejszego? To, że jej teraz nie było, wydawało się dziwnie nienaturalne. Jehanne przyszło na myśl, że ona i Galeran, zajęci swoimi sprawami, niechcący sprowadzili życie przyjaciół na niewłaściwe tory.

Doprowadziła się do porządku i poszła szukać Aline. Znalazła ją w kuchni, w towarzystwie lady Marjorie, pani tego domu. Przygotowywały leki, ale Jehanne nie mogła nie zauważyć marsowej miny dziewczyny.

- Skąd ten zły humor? - zapytała, podnosząc pęk kwiatów. - Wciąż przejmujesz się walką?

- Nie. - Aline wrzuciła płatki do moździerza i zaczęła energicznie ubijać.

- Może to ból głowy?

- Nie miewam bólów głowy.

- Cóż, ludzie się zmieniają. A może martwisz się uczuciami do Raoula de Jouray?

Siwa lady Marjorie spojrzała na dziewczynę błyszczącym wzrokiem. Aline przestała ubijać i spiorunowała kuzynkę wzrokiem.

- Nie żywię do niego żadnych uczuć!

- To nie po chrześcijańsku nie żywić do kogoś żadnych uczuć.

Aline powróciła do swego zajęcia.

- Wiesz, co miałam na myśli.

- Owszem. I wiem coś więcej. W pewien sposób jestem za ciebie odpowiedzialna, tak samo jak Galeran. Jeśli postąpisz nierozsądnie, przyniesiesz nam wstyd.

Aline spojrzała na kuzynkę z myślą, że kto jak kto, ale Jehanne z Heywood nie ma prawa pouczać jej na temat nierozsądnego postępowania. Jehanne zaczerwieniła się, odczytując niemy wyrzut, ale postanowiła go zignorować.

- Co robiłaś nad rzeką?

- Nie byłam nad rzeką. - Aline ubijała płynną papkę, więc lady Marjorie zabrała jej moździerz i wrzuciła świeże liście.

- Byłaś wystarczająco blisko, by widzieć - powiedziała Jehanne. - Czy nie jesteś trochę za duża, by podglądać mężczyzn zza krzaków?

Aline odwróciła się z rękoma na biodrach.

- Kto tak powiedział? Jeśli tak...

- Nie. - Jehanne podniosła rękę w obronnym geście. - Nic takiego nie słyszałam, zgaduję tylko. Na Boga, Aline, powiedz, co się stało.

Przez chwilę wydawało się, że dziewczyna zamknie się w sobie, ale odpowiedziała:

- Wyglądałam przez palisadę. Martwiłam się o Galerana. Chciałam się upewnić, że nic mu się nie stało.

- Ale potem zostałaś, by popatrzeć. - Jehanne przestała udawać, że pracuje. - Aline, jeśli chodzi o ciała, wszyscy mężczyźni są tacy sami.

- Dla ciebie Galeran jest taki sam jak inni?

Jehanne wstrzymała dech.

- Zakochałaś się w Raoulu?

- Zakochałam się? Nic podobnego! - Aline wydawała się zdenerwowana; trzymała w dłoniach wierzbową witkę i zdzierała z niej korę. - Skłamałabym mówiąc, że nie jest pociągający. - Oderwała kawałek. - Mam zamiar zwalczyć te uczucia i dlatego wykorzystuję go do ćwiczeń.

- Ćwiczeń... - Jehanne patrzyła na kuzynkę jak zaczarowana. - Powiedz lepiej, co to za ćwiczenia?

Aline podniosła odważnie wzrok.

- On mnie uwodzi, a ja się opieram.

- Co takiego?! - Jehanne odrzuciła pęk kwiatów. - Oszalałaś! A jeśli wygra? Będziesz stracona!

- Jeśli przegram, będzie mi się należało. Gdyby Raoul pokonał Galerana, ten zasłużyłby na śmierć. To dokładnie to samo.

Jehanne wyrwała witkę z rąk kuzynki.

- Jeden zły ruch i Galeran został ranny. Mógł zginąć. Aline, kiedy chodzi o życie, niebezpiecznie grać w takie gry.

- To nie jest tylko gra, Jehanne. Jeśli mam być zakonnicą, muszę wiedzieć, czy jestem wystarczająco silna, by oprzeć się największej pokusie.

- Największej pokusie - powtórzyła Jehanne z nieukrywaną troską.

Galeran miał rację. Sytuacja była bez wyjścia. Z drugiej strony nie sposób było odmówić dziewczynie racji. Może rzeczywiście nie jest stworzona do zakonnego życia. Ale dlaczego musiała wybrać Raoula de Jouray? To tak, jakby osoba, która nigdy nie siedziała na końskim grzebiecie, na pierwszą przejażdżkę wybrała pełnego temperamentu ogiera.

- A więc - zapytała - cóż to za potyczkę stoczyłaś nad rzeką?

W oczach Aline zapłonęły ogniki.

- Udowodniłam mu, że może popisywać się swoimi klejnotami przez cały dzień, a i tak nie zrobi na mnie wrażenia!

Po pełnej napięcia ciszy Jehanne Wybuchnęła śmiechem. Lady Marjorie śmiała się również, zakrywając usta ręką.


* * *

Jehanne postanowiła porozmawiać z Raoulem. W zasadzie było to zadanie Galerana, ale obaj mężczyźni wydawali się traktować całą sprawę jak dobry żart.

Słońce zaczęło zachodzić i domownicy spotkali się na wieczornym posiłku. Jehanne zgrabnie ominęła służących niosących potrawy i podeszła do Raoula, który rozmawiał z jednym z tutejszych rycerzy.

- Milordzie.

Spojrzał na nią z uśmiechem, a jego towarzysz ukłonił się i odszedł. Jehanne zdawało się, że w roześmianych oczach widzi pewną rezerwę. Była tak zaabsorbowana własnymi problemami, że nie zauważyła dotąd, jak przystojny jest przyjaciel męża.

Choć sama zakochana do szaleństwa w mężczyźnie dużo drobniejszym, musiała przyznać, że wysoki wzrost, szerokie bary i muskularna sylwetka miały swój urok. Co więcej, Raoul nosił swoje ciało z lekkością i gracją, którą podkreślały południowe ubrania, śniada cera, białe zęby i błyszczące oczy. Roztaczał wokół siebie podobną aurę co Galeran - aurę władzy, która porywała każdą kobietę.

To nie był właściwy partner do ćwiczeń dla Aline.

- Milordzie, martwię się twoim zachowaniem wobec mojej kuzynki.

Odsunął ją delikatnie na bok, bo na ich drodze znalazł się służący z pokaźną misą.

- Czyżby się na mnie skarżyła?

Jehanne zdała sobie sprawę, że również z nią prowadzi grę.

- Nie. Musisz wiedzieć, że postanowiła poświęcić życie Bogu.

- Szlachetny cel. Ale tylko dla tych, których Bóg faktycznie do siebie powoła.

- Uważasz, że ona do nich nie należy?

- Uważam, że powinna się przekonać.

Cóż za arogancja, pomyślała Jehanne.

- To, że potrafisz rozgrzać jej krew, wcale nie oznacza, że nie ma powołania do zakonnego życia! - powiedziała z irytacją.

Obdarzył ją szczerym spojrzeniem.

- Lady Jehanne, wolałabyś widzieć Aline w czterech ścianach klasztoru, wiedząc, że to wbrew jej naturze?.!

- Nikt jej nie zmuszał. To był jej własny wybór...

- Zdanie można zmienić. Czasem ma się dużo szczęścia, że człowiek nie podjął jeszcze żadnych zobowiązań. Nie sądzisz, że Aline powinna zgłębić swe uczucia, zanim się zdecyduje? Jehanne utkwiła w nim wzrok ze stali.

- Pamiętaj, by zgłębiać tylko jej uczucia, milordzie. Inaczej twoje dni poświęcone zgłębianiu czegokolwiek mogą być policzone.

* * *

Raoul patrzył, jak Jehanne oddala się, szeleszcząc spódnicami, a potem przedarł się przez tłum do Aline, która siedziała ze spuszczoną głową i stopą poruszała kołyskę Donaty.

- Grasz nie fair, milady.

Oblała się rumieńcem.

- Co takiego?

- Nasyłasz na mnie kuzynkę, która straszy obcięciem części mego ciała, które cię najbardziej niepokoją.

Zaczerwieniła się jeszcze bardziej.

- Nic takiego nie zrobiłam!

- A więc przyznajesz, że cię niepokoją!

Odwróciła głowę, zadzierając nos.

- Wydawało mi się, że już ci udowodniłam, iż twoje przyrodzenie nie robi na mnie wrażenia.

Pochylił się i szepnął jej do ucha:

- Przeszkodzono nam. Może masz ochotę na rewanż? - Genialnie dobrała perfumy, mała czarownica. Róża, werbena i inne subtelne aromaty otaczały mgiełką jej ciało, drażniąc jego nos i rozgrzewając zmysły.

- Nie bądź niemądry - syknęła, przerywając jego romantyczne rozmyślania. - Gdybyś wiedział, co to przyzwoitość, nie obnażałbyś się przede mną!

Wyprostował się.

- Kąpałem się, lady Aline. Niewinne zajęcie. Co więcej, zupełnie wskazane po wysiłku. Gdybyś ty wiedziała, co to przyzwoitość, nie gapiłabyś się jak sroka w gnat!

Nie wiedziała, co powiedzieć, i całą uwagę skupiła na dziecinnym kocyku.

- Może powinniśmy to powtórzyć na bardziej równych warunkach - powiedział. - Oboje nadzy. Zobaczylibyśmy, kto pierwszy mrugnie.

Uśmiechnął się na dźwięk tłumionego chichotu. Uwielbiał, że potrafi się śmiać z takich rzeczy. Delikatnie dotknął jej karku; tam, gdzie kończył się krótki welon i złote kędziory uciekały z ciężkich splotów. Wyobrażenia, jak mogła wyglądać nago, nie dawały mu w nocy spać. Poza tym od Elli nie miał żadnej kobiety.

Ucichła pod dotykiem.

- Jako twój nauczyciel - powiedział, wciąż pieszcząc szyję - uważam jednak, że powinnaś unikać mojego nagiego ciała, dopóki nie opanujesz bardziej podstawowych manewrów.

Wyrwała się i spojrzała na niego przytomnie, chociaż z rumieńcem na twarzy.

- Raoulu de Jouray, mógłbyś tańczyć przede mną nagi jak święty turecki, a i tak nie stanowiłbyś dla mnie żadnego zagrożenia! Wątpię, że o sobie możesz powiedzieć to samo.

Raoul wybuchnął śmiechem.

- Och, Aline. Jesteś najbardziej niedoświadczonym, niemądrym, zielonym kadetem, jakiego zdarzyło mi się spotkać na swej drodze. Chciałbym, byś została moją żoną.

Aline zaczęła się śmiać.


* * *


Jehanne rozmawiała z lady Marjorie o ząbkowaniu, nie spuszczając wzroku z Aline i Raoula. Widok tych dwojga przypominał ciężkie chmury przed wiosenną nawałnicą. Wiedziała, że nie jest w stanie zapobiec burzy, mogła się tylko modlić, by nie wyrządziła nikomu krzywdy,

Mogła wysłać Aline do Burstock, ale musieliby dać jej eskortę, a to oznaczało osłabienie drużyny i większe ryzyko dla Galerana.

Mogła prosić męża, by odesłał przyjaciela, ale byłoby to grubiaństwo. Poza tym cieszyła się, że tak dobry rycerz osłania Galerana.

Poza tym Raoul miał rację. Wszyscy przyjęli za pewnik, że Aline chce iść do zakonu i nie interesują jej mężczyźni i małżeństwo. Jeśli to nieprawda, lepiej, by przekonała się teraz, zanim złoży śluby.

Z niewesołych rozmyślań wyrwała ją służąca, przynosząc zwitek pergaminu.

- Od kogo? - zapytała Jehanne.

- Nie wiem, milady. Strażnik powiedział, że to do ciebie.

Jehanne rozwinęła zwój. Jak dobrze, że umiała czytać! Pisanie przychodziło jej z dużo większym trudem.

Na widok pieczęci Raymonda wstrzymała dech. List składał się z niewielu słów i brzmiał następująco:


Nie chcę zrobić nikomu krzywdy, ale nie oddam ciebie ani mojego dziecka. Przyjdź do kościoła we wsi, zanim poleje się krew.


Przez chwilę chciała iść, w przekonaniu, że może uda się uchronić mężczyzn, których przez swoją głupotę wplątała w tę sprawę. Potem pomyślała, że Raymond próbował zabić jej męża i nie zasługuje na ochronę.

Poszła prosto do Galerana.

- Muszę z tobą porozmawiać.

Przeprosił ojca, z którym właśnie rozmawiał.

- O co chodzi?

Pokazała mu list.

Przeczytał trzy razy i dopiero wtedy podniósł wzrok.

- Skąd to wzięłaś?

- Służąca przyniosła.

Przyglądał jej się bacznie.

- Chciałaś iść?

- Przez chwilę - odparła szczerze. Zobaczyła jego minę i dodała szybko: - Tylko po to, by was chronić.

- Co takiego?

Patrzyła nieobecnym wzrokiem.

- Tak, by chronić was obu. Jeśli ktoś ma tutaj ucierpieć, powinnam to być ja.

Chwycił ją za ramię, ściskając do samej kości.

- Chcesz chronić Lowicka?

Spotkała jego wzrok, pojmując, jak bardzo go rani. Zrobiłaby dla niego wszystko, a mimo to wciąż nie przestawała go ranić. Odpowiedziała spokojnie:

- Owszem, ale nigdy kosztem ciebie.

Puścił ją.

- Nigdy cię nie zrozumiem, Jehanne. Jak możesz...? - Potrząsnął głową. - Pójdę obejrzeć ten kościół. Masz nie opuszczać dworu.

Złapała go za rękaw.

- Nie idź sam!

- Masz mnie za głupca?

Puściła szybko.

- Martwię się o ciebie, Galeranie. Nie miej mi tego za złe.

Westchnął.

- Wybacz mi. To męska duma. - Pogładził delikatnie jej policzek. - Dobrze, że się zastanowiłaś i przyszłaś do mnie. Że nie chciałaś rozwiązać sprawy sama. Dziękuję.

- Naprawdę staram się być rozsądną kobietą.

- Niech Bóg ma nas w swojej opiece. - Ale powiedział to z uśmiechem.

Kiedy opuścił dwór, Jehanne nie pobiegła za nim, ale jak rozsądna kobieta poszła do córki i wrzeciona. Przędąc, modliła się gorąco, by mąż nie zabił ani nie został zabity przez ojca jej dziecka.












Rozdział XIV



Wioska Knottingly rozciągała się wzdłuż rzeki tuż obok terenów dworskich. Niewielki kamienny kościółek kryty strzechą zbudowano między dworem a wsią; wokół świątyni znajdował się cmentarz, w oddali widać było rzekę:. Przy kościółku nie było innych zabudowań - ksiądz musiał mieszkać we wsi.

Jedynymi ruchomymi punktami w sennym krajobrazie były owce pasące się na pobliskich łąkach. Zapadał zmrok i z każdą chwilą widoczność stawała się coraz gorsza.

Raoul nalegał, aby Galeran zabrał go ze sobą. Chciał sam poprowadzić ekspedycję, zostawiając przyjaciela w domu. Ten jednak miał dosyć chowania się po kątach i nawet ojcu nie wspomniał o całej sprawie. Wyruszył w towarzystwie czterech rycerzy, gotów stanąć twarzą w twarz z Raymondem z Lowick. Jeśli Raymond zdoła go pokonać, to trudno.

Powinien zwyciężyć najlepszy.

Może taka jest wola boska.

Kto wie, być może Jehanne będzie się w głębi duszy cieszyć...

Nie wierzył w to, ale podejrzenie i tak nie dawało mu spać. Kiedy wrócił do Heywood, Jehanne nie miała wyboru - gdyby uciekła z Lowickiem, oboje staliby się wyrzutkami i przestępcami. To, że została, nie oznaczało jeszcze, że kocha męża. Podobnie jak Raoul, Lowick zaliczał się do wysokich, przystojnych i czarujących mężczyzn, dla których kobiety traciły głowę. Jako młody chłopak Galeran zawsze czuł się przy nim jak chłystek.

Kiedyś sądził, że takie zmartwienia ma już za sobą. Nie dało się ukryć, Lowick był raczej ograniczony, a próżność i duma skutecznie przeszkodziły mu w drodze do zaszczytów. Nie interesował się niczym poza własnymi sprawami.

Nie zawsze liczy się wzrost i siła, pomyślał Galeran. Udało mu się przecież pokonać Raoula w bezpośredniej walce. Z drugiej strony nigdy nie pogodził się z faktem, że jest niski i drobny. Tłumione od lat kompleksy sprawiały, że był skłonny uwierzyć, że Jehanne woli za męża kogoś takiego jak Raymond.

Wystarczyło spojrzeć na Aline, która przez całe życie nie zwracała uwagi na mężczyzn. Kilka spotkań z Raoulem i już czerwieniła się jak podlotek. Galeran był ciekaw jej zdania na temat Raymonda, bo nigdy o nim nie wspominała.

Marzył, że wbiegnie do kościoła i zdzieli rywala pięścią wprost w równe, białe zęby. Sęk w tym, że takie zachowanie mogłoby przysporzyć więcej kłopotów niż korzyści.

Po pierwsze, należało zbadać, czy ktoś w ogóle jest w środku. Galeran wysłał dwóch towarzyszy do wioski, by zapytali, czy ktoś widział obcych i kto przyniósł wiadomość do dworu.

Słońce chowało się za odległymi wzgórzami, zamieniając jasny świat w teatr pełen groźnych cieni. Wyglądało na to, że kościół jest pusty, ale Galeran postanowił czekać, dopóki mężczyźni nie znajdą się na drodze i dadzą znak, ze wszystko w porządku. Strażnicy zauważyliby z pewnością, gdyby koło dworu przejeżdżał ktoś obcy. Jeśli nikt taki nie pojawił się również w wiosce, to oznaczało, że list był żartem lub pułapką.

Galeran i jego ludzie ruszyli w stronę kościoła z obnażonymi mieczami i tarczami gotowymi do obrony. Wszyscy mieli świeżo w pamięci incydent z łucznikiem.

Wciąż żadnego ruchu lub dźwięku.

Przebiegli kilka kroków i schronili się za kamiennym murem. Galeran pchnął ciężkie dębowe drzwi, które otworzyły się na oścież. Kościół był pusty. W środku znajdował się tylko ołtarz i dwa klęczniki przeznaczone dla lorda i lady Knottingly.

Kamienne ściany przyozdobione malunkami przedstawiającymi sceny z Biblii kryły jeszcze jedne drzwi. Galeran otworzył je ostrożnie i znalazł się w pustej zakrystii, w której przechowywano skrzynie z naczyniami do liturgii.

Rozejrzał się i schował miecz do pochwy, zastanawiając się, co się za tym wszystkim kryje. Wyjrzał przez niewielkie okienko, spodziewając się ataku. Jednak było mało prawdopodobne, by ktoś ukrył się w takim miejscu.

Zerknął w stronę rzeki, na wznoszące się na drugim brzegu pagórki. Zobaczył pola ukoronowane wieńcem drzew. Ktoś mógł stamtąd obserwować kościół, a przy dobrym wzroku zobaczyłby wszystko.

Czyżby to był żart? Raczej nie. Jeśli już, to raczej próba.

Może Lowick chciał sprawdzić, czy Jehanne przyjdzie na wezwanie. Jeśli tak, gorzko się rozczarował.

Jeden z mężczyzn krzyknął. Galeran rzucił się w jego stronę, ale okazało się, że to tylko dwaj pozostali wrócili z wioski.

- Nikt nie widział w tej okolicy obcych poza nami, panie - zameldowali. - A wiadomość przyniósł chłopak z Barletor, wioski na drugim brzegu rzeki. Jeśli chcesz, możemy go odszukać.

- Nie ma potrzeby - odparł Galeran, rozglądając się po raz ostatni. - Chłopak pewnie dostał wiadomość od kogoś innego. Nie sądzę, że to dobry ślad.

Spojrzał na czubki drzew. W tym świetle nawet Raoul nie zdołałby niczego dostrzec.

- Wracajmy do domu.

Zapadał zmrok, słychać było krakanie wron, a nad głowami bezszelestnie przelatywały nietoperze. Pora dnia mogła przyprawić o lęk. Galeran odczuwał niepokój - trudno mu było uwierzyć, że Lowick zaplanował coś takiego jako próbę czy nawet żart. Przy jego poczuciu humoru prędzej by związał dwa świńskie ogony i patrzył z uciechą, jak zwierzęta, kwiczą z przerażenia.

Nie. Ta sprawa nosiła znamię Ranulpha Flambarda. Ciekawe, co biskup chciał przez to osiągnąć?


* * *


Flambard przyjął posłańca w komnacie przeora Hitchinborough. Sam przeor, ojciec Joseph, zadeklarował, że z rozkoszą odstąpi swoje komnaty tak dostojnemu gościowi, chociaż chłodny wyraz oczu zdawał się przeczyć pochlebczemu uśmiechowi.

- A więc? - zapytał Flambard, nakładając kawałek pieczonej kaczki.

Lucas, krzepki mężczyzną w średnim wieku, nie podnosił się z kolan.

- Nie było żadnej kobiety, Wasza Ekscelencjo.

- Aha. - Flambard włożył kąsek do ust, rozkoszując się smakiem. Nie był żarłokiem, ale jadło musiało być zawsze najwyższej jakości. Otarł usta serwetką. - Ktoś się pojawił?

- Tak, panie. Było ich trzech - dwóch zwykłych żołnierzy i jeden wysoko urodzony. Zachowywali się lak, jakby spodziewali się ataku.

- Ten wysoko urodzony jakiego był wzrostu?

- Przeciętnego.

Flambard wyłowił warzywa srebrną łyżeczką.

- Jakby spodziewali się ataku, powiadasz. Jak sądzisz, byli przygotowani?

- Bez wątpienia, Wasza Ekscelencjo.

- Tak też myślałem.

To znaczy, że Jehanne z Heywood przekazała list mężowi. To podważało słowa Lowicka, że kocha tylko jego.

Jak ludzie mogą być tacy głupi? Wystarczyło spojrzeć na Rufusa. Ostrzegał go wielokrotnie, że Henryk zrobi wszystko, by zdobyć władzę, ale Rufus, jak zawsze arogancki, puszczał to mimo uszu. Teraz pewnie smaży się w piekle.

Flambard nie był osobą, która żyła przeszłością. Wolał raczej skupić się na przyszłości.

- Dziękuję, Lucasie. Miej oko na wszystko, co tam się dzieje i informuj mnie niezwłocznie, jeśli coś się wydarzy.

Mężczyzna podniósł się z kolan i skłonił się nisko.

- Tak, Wasza Ekscelencjo.

- Aha, jeszcze jedno. - Lucas zatrzymał się w drzwiach. - Obawiam się, że źle mnie zrozumiałeś. - Flambard wziął ciastko. - Nie chcę, by Galeranowi z Heywood przytrafiło się coś złego.

Lucas spojrzał na biskupa ze zdumieniem.

- Doprawdy, panie?

- Kusza zawsze rodzi podejrzenia. Ten pomysł, drogi Lucasie, to błąd.

Mężczyzna zbladł.

- Rozumiem, ale...

- Ale?

- Sądziłem, że chcesz się go pozbyć.

Flambard wziął kęs, delektując się smakiem migdałowego kremu.

- Człowiek nie powinien szukać sprawiedliwości, jeśli może się zdać na boską rękę.

- Rozumiem - odparł Lucas. Ale widać było, że nie rozumie.

- Doniesiono mi z Knottingly, że lord Galeran zmierzył się ze swym potężnym przyjacielem i przegrał.

- Nic dziwnego.

- Chyba tak. Raymond z Lowick liczy na to, że pojedynek z Galeranem pozwoli mu rozwiązać osobiste kłopoty. Wiesz, że takie pojedynki są na śmierć i życie, i to Bóg decyduje, po czyjej stronie stoi sprawiedliwość. Niedobrze by się stało, gdyby ludzka ręka przeszkodziła w boskiej interwencji.

Krzywy uśmiech na twarzy Lucasa oznaczał, że właściwie odczytał intencje biskupa. - Masz rację, Wasza Ekscelencjo. To doskonałe rozwiązanie. Nikt nie będzie się spierać z wolą Boga.

- No właśnie. - Flambard odprawił go gestem dłoni, a mężczyzna ukłonił się jeszcze raz i wyszedł.

To dużo bardziej eleganckie wyjście. I mniej niebezpieczne, skoro wygranym z pewnością będzie Lowick. Jedynym słabym punktem planu było to, że lady Jehanne nie poniesie kary za swoje zachowanie. Trzeba będzie temu zaradzić. Jako przedstawiciel Kościoła, pomazaniec boży, miał przecież jakieś prawa.

Dotychczas powoli jechał do Londynu, ale od jutra przyśpieszy. Nie chce przecież przegapić chwili triumfu.


* * *

Następnego dnia orszak z Brome wyruszył w dalszą drogę. Po złowrogim ostrzeżeniu, jakim był list, wszyscy chcieli jak najszybciej znaleźć się w Londynie. Pogoda idealnie nadawała się do podróży - było ciepło, lecz nie za gorąco, wiał lekki wietrzyk. Ale nerwy wszystkich były napięte do granic.

Jehanne była wyjątkowo niespokojna. Donata cały czas marudziła, przestając płakać tylko po to, by zaczerpnąć oddechu. Kobiety przekazywały ją sobie z rąk do rąk, ale mała uspokoiła się dopiero po kilku godzinach.

Nie uszło uwagi Jehanne, że Aline wodzi wzrokiem za Raoulem, i postanowiła ją ostrzec po raz ostatni.

- Aline - zwróciła się do kuzynki, wracając do wczorajszej rozmowy. - Gołym okiem widać, że zdobył twoje serce. Nie mam pojęcia, czy tego chcesz, czy nie, ale powinnaś być świadoma, że to się już stało. Nie wyglądasz na kasztelana strzegącego fortecy, tylko na niemądrą niewiastę otwierającą bramy dla armii żołnierzy tylko dlatego, że uśmiechają się i przekonują o dobrych intencjach.

Aline westchnęła.

- Gdybym tylko była pewna, że naprawdę chce mnie zdobyć

- Nie rozumiem.

- Może chce, bym otworzyła wrota, a wtedy mnie wyśmieje i odjedzie w siną dal.

- Jeśli masz takie podejrzenia, powinnaś uważać podwójnie.

Aline zaczerpnęła głęboko tchu.

- Wiesz, że proponował mi małżeństwo? Nie wiem już, co słuszne, a co nie.

- Taką decyzję powinnaś pozostawić ojcu.

- Ojca tu nie ma.

- A więc zachowuj się, dopóki nie wrócisz do domu. To oznaczało kolejny miesiąc czułych zalotów.

- Ale przecież ty i Galeran go tu zastępujecie.

- Co to, to nie - Jehanne uśmiechnęła się przebiegle. - Mamy wystarczająco dużo własnych kłopotów. Jeśli chcesz mądrej rady, zwróć się do lorda Williama.

Jehanne liczyła zapewne, że kuzynka nie posłucha. W tej jednak zagrała przekora.

- Czemu nie? - Aline zwolniła tempa i zrównała się z ojcem Galerana.

Lord William siedział wyprostowany w bogato zdobionym siodle. Płaszcz opadał mu z ramion wprost na koński zad, a on sam wyglądał na człowieka, którym był - potężnego barona i przenikliwego mężczyznę.

Aline stwierdziła, że może to nie najlepszy pomysł, ale było zbyt późno, żeby się wycofać.

- Witaj, lady Aline - powiedział. - Jak ci się podoba podróż?

- Ma dobre i złe strony, panie.

- Jak każda podróż. - Błysk w oku oznaczał, że rozumie, co dziewczyna miała na myśli.

Czyżby wszyscy to widzieli? Postanowiła iść za ciosem.

- Milordzie, Jehanne sugeruje, żebym zwróciła się do ciebie z osobistą sprawą

- No cóż, jestem tu głową rodziny.

- A mój ojciec jest daleko. - Aline zapatrzyła się w końskie uszy. - Sądzisz, że Raoul de Jouray nadaje się na męża?

Mądre brązowe oczy przyglądały się jej z uwagą.

- Czyjego męża, lady Aline?

- Obojętnie.

- Zbyt nieprecyzyjne pytanie. Bóg urządził świat tak, że dla każdego mężczyzny jest jakaś kobieta, a dla każdej kobiety jakiś mężczyzna.

Aline zmarszczyła nos.

- Dobrze więc. Dla mnie.

- No cóż. To zależy od dwóch spraw. Pierwsza to jego majątek - czy ma coś więcej do zaoferowania niż tylko miecz i konia. Drugą sprawą jest to, ile ty możesz wnieść do tej unii.

- Majątek? Posag? Tylko to się liczy?

- Oczywiście, że nie. Ale dopóki te kwestie nie są rozwiązane, nie ma co się zastanawiać nad resztą.

- No dobrze. - Aline spięła konia i pokłusowała w stronę Raoula.

- Tak, maleńka? - Spojrzał na nią z góry.

- To nie moja wina, że twój koń jest o dobry łokieć wyższy od mojego!

- To nie twoja wina, że jesteś o dobry łokieć niższa ode mnie. To tylko fakt. Przyjechałaś kłócić się na taki temat?

- Nie. Mówiłeś o małżeństwie. Sądzę, że warto omówić parę szczegółów.

- Moja propozycja była czysto hipotetyczna.

- Tak samo jak moje pytanie o szczegóły.

- No dobrze. Strzelaj.

- Masz jakiś majątek?

- Owszem. A ty masz posag?

- Mam. Co to za majątek?

- Ziemie w Guyenne. A ty?

- Czynsze z majątku w Yorkshire. Jaki dochód przynoszą twoje ziemie?

- Może pięćdziesiąt marek rocznie. A u ciebie?

- Mniej więcej połowę tej kwoty.

- Wystarczy.

Z trudem powstrzymała uśmiech. Zawróciła konia do lorda Williama.

- Zmęczysz konia, lady Aline, pokonując podwójną drogę. Alina zignorowała przytyk.

- Ma ziemie we Francji warte dwa razy tyle, co mój posag.

- To trzeba sprawdzić, bo cudzoziemcowi łatwo skłamać w takich sprawach. Ale jeśli to prawda, jest odpowiednim kandydatem dla ciebie.

- Ale w małżeństwie nie chodzi tylko o pieniądze.

- Owszem. To też kwestia temperamentu. Dom pełen nieporozumień i swarów po kilku latach staje się męczący.

Aline spojrzała na szerokie plecy Raoula.

- Ten problem raczej nas nie dotyczy.

- Nawet jeśli ogląda się za kobietkami?

Aline zmarszczyła czoło.

- Jeśli tylko się ogląda, nie mam nic przeciwko.

- Widzisz, lady Aline, są kobiety, którym nie przeszkadza, że mąż szuka rozrywki gdzie indziej, o ile we własnym domu okazuje im szacunek. Ale są też takie, które czują się głęboko dotknięte i nie potrafią przejść nad tym do porządku dziennego. To właśnie kwestia temperamentu.

Aline zrozumiała. Zawsze uważała się za opanowaną i łagodną, ale nie była pewna, czy zachowa spokój jeśli jej mąż - jeśli Raoul - poszuka rozrywki gdzie indziej.

- Dziękuję za radę, lordzie Williamie. Zastanowię się.

Wróciła do Jehanne, uświadamiając sobie, że żadne nie wzięło pod uwagę trzeciej możliwości - a mianowicie, że Raoul de Jouray będzie wiernym mężem.


* * *


Galeran zdawał sobie sprawę z dziwnych manewrów między Raoulem i Aline, ale postanowił się nie wtrącać. Wiedział, że jeśli będzie to konieczne, Raoul poślubi dziewczynę. Teraz były bardziej naglące sprawy.

Zbliżali się do Londynu. Wzmożony ruch potwierdzał powszechną radość i podniecenie związane z koronacją nowego króla. Jednak im byli bliżej, tym większy niepokój gnębił lorda Williama. Przy wjeździe do Waltham szepnął do syna:

- Wiesz, że jeśli złożymy przysięgę Henrykowi, nie będziemy się mogli wycofać?

- Henryk będzie lepszym królem niż Robert.

- Nie, jeśli Bóg go przeklnie. Zdecydowałem się go poprzeć tylko przez niechęć do Flambarda i niepokój o was. Tymczasem nie jestem pewien, że to słuszny wybór.

Galeran spojrzał na ojca.

- Jedź z nami do Westminsteru. Nie musisz przecież ślubować wierności Henrykowi

- Wiem, wiem.... Czuję w piersiach straszny ból...

Kiedy wieczorem prosili o nocleg w pobliskim opactwie, lord William jęczał i słaniał się w siodle. Zajęli się nim mnisi, a Jehanne zwróciła się do męża:

- Naprawdę jest chory?

- Nie bardziej niż ty czy ja. Ale po tych lekarstwach może uda mu się zachorować. - Galeran otworzył sakwę z irytacją. Podniósł oczy i zobaczył, że Jehanne dawno odgadła prawdę. Upewnił się, że są sami i powiedział cicho:

- Nie pozbierał się jeszcze po śmierci Rufusa. Do wyjazdu skłoniła go tylko troska o nas i niechęć do Flambarda. Teraz jego sumienie się buntuje. Sądzi - i może mieć rację - że władza zbudowana na morderstwie nie może się utrzymać.

- Co to dla nas oznacza?

- Wszystko będzie dobrze, chyba że zacznie otwarcie głosić poparcie dla księcia Roberta. Wydaje mi się, że Henryk będzie zabiegał o jego względy.

- Jedziemy bez niego?

- Oczywiście. Musimy jak najszybciej załatwić nasze sprawy. Przypuszczam, że Henryk wiele da za obietnicę wsparcia.

Jehanne wyglądała na zmartwioną.

- Twój ojciec ma rację. Nie powinniśmy popierać go tylko dlatego, że nie mamy innego wyboru. Gdyby nie ja, bylibyście wolni.

- Jehanne, wybaczyłem ci. Byłoby miło, gdybyś sama sobie też wybaczyła.

Zamknęła oczy, bliska wyczerpania.

- To nie takie łatwe. Pomyśl, jak byłoby wspaniale...

Chciał uleczyć jej wszystkie rany, ale nie był w stanie zrobić już nic więcej.

- Byłoby tak samo, przynajmniej w kwestii wyboru króla. Znam Roberta i nie chcę, by został królem Anglii niezależnie od tego, kto wystrzelił śmiertelną strzałę. - Objął żonę ramieniem. - Chodź. Poszukamy Aline i Raoula, zanim coś nabroją.

Opactwo pękało w szwach i wątpliwe było, że Raoul i Aline mogli liczyć na odrobinę prywatności, nawet gdyby bardzo chcieli. Galeran i Jehanne znaleźli ich na klasztornym murze, grających na organkach z trzciny.

- Raoul kupił je od tragarza - poinformowała ich Aline, kończąc melodię. - Podobno w pobliżu jest jarmark. Może wybierzemy się popatrzeć?

Galeran i Jehanne porozumieli się wzrokiem, stwierdzając, że lepsze to niż siedzenie w zatłoczonej komnacie i zamartwianie się.

Wieczorne cienie stawały się coraz dłuższe, a wieśniacy wracali do swych domów. Akrobaci i żonglerzy wciąż zabawiali publiczność, a kupcy jeszcze nie zwijali swych kramów.

Galeran kupił zbożowe placki, którymi się zajadali wśród prowizorycznych straganów, podziwiając talerze i misy, korale i rzeźby oraz buty i ubrania.

Jeden z kupców miał na sprzedaż piękne wstążki. Galeran wybrał rolkę niebieskiej dla Jehanne, a Raoul białą dla Aline.

Aline wiedziała, że powinna na niego uważać, że nigdy nie będzie tylko jej, ale chciała mieć prezent, który zawsze będzie o nim przypominał.

- Za cnotę - powiedział uśmiechając się przekornie i zawiązał wyszukany węzeł.

- Trochę poplątaną cnotę - zauważyła, przyjmując prezent.

- Piękną, tajemniczą, prowokującą. Tak samo jak ty. Aline spojrzała na niego ostrożnie.

- To był dzień pochlebstw, milordzie?

- Zgadłaś! Uwielbiam inteligentnych przeciwników.

Serce waliło jej jak młot, ale nie dawała za wygraną.

- W takim razie muszę przyznać, że ty również jesteś piękny i prowokujący. Ale raczej nie tajemniczy, Twój zamiar jest zupełnie jasny.

- Doprawdy? Ja sądziłem, że nie jest jasny nawet dla mnie samego, słodka Aline.

- A więc powinnam zacząć się martwić.

- Owszem.

Bawiła się piękną wstążką.

- Zewsząd słyszę ostrzeżenia. - Podniosła wzrok. - Stoję tutaj, za moim murem obronnym, nieskłonna otworzyć się na słodkie słówka. Jaki krok zrobi najeźdźca - hipotetyczny najeźdźca, aby mnie zdobyć? Jakie umiejętności muszę opanować?

- Co zrobi najeźdźca? - Poprowadził ją do następnego straganu. - Cóż, może rozpocząć oblężenie. Ale to może trwać miesiącami.

Stanęli przy wozie garncarza.

- Sądzisz, że mój zamek nie jest wart tego czasu?

- Oczywiście, że tak, ale czasu może zabraknąć. A jeśli twój suweren przybędzie na ratunek? - Rzucił znaczące spojrzenie w stronę Galerana i Jehanne, którzy zatrzymali się, by popatrzeć na wyczyny połykacza ognia.

- W takim razie mój wróg będzie musiał zwinąć obóz. Chyba że znajdzie jakiś szybszy sposób.

- Muszę przyznać, że doskonale orientujesz się w sprawach wojny, lady Aline. Tyle że atak na doskonale strzeżoną twierdzę to samobójstwo, nie sądzisz?

Spojrzała mu prosto w oczy.

- A więc jestem bezpieczna? Nie sądziłam, że wojna to tak prosta sprawa.

I takie rozczarowanie. Aline zdawała sobie sprawę, że nie chce, by najeźdźca zwinął obóz i odszedł w poszukiwaniu łatwiejszego celu.

- Żaden zamek nie jest bezpieczny, jeśli przeciwnik jest zdeterminowany. Z czasem podkopałby twoje mury, wzmocnił przejścia drewnianymi stemplami i podłożył ogień.

Aline zwalczyła pragnienie, by położyć rękę na szerokiej piersi. Czy wypadało, by oblężony zamek otworzył bramy i zaprosił najeźdźcę do środka?

- Ale nasz hipotetyczny wróg nie ma czasu...

Wziął ją za rękę, pocierając kciuk o swoją skórę.

- W takim razie będzie atakować z oddali. Użyje pocisków i taranów, licząc na to, że zburzy ściany.

- Brzmi groźnie. Ale ja stanę na murach, odpierając pociski.

- No tak... Wszyscy wiemy, jaka w tym miejscu potrafisz być groźna.

- Och. - Usta jej zadrżały. - Czy wtedy nad rzeką to był atak?

Kiedy przestał się śmiać, podniósł jej dłoń i pocałował.

- Inną alternatywą jest zdrada.

Złapał ją w talii i obrócił tak, że po kilku wirujących sekundach znalazła się poza zasięgiem wzroku, w ciemnym kącie za wozem garncarza, i to w objęciach mężczyzny.

Spojrzała na niego z zachwytem zmieszanym z przerażeniem. Jehanne ją ostrzegała. Jak to się stało, że słowa kuzynki się sprawdziły?

Oderwał dłoń od jej ust i chwilę później zapieczętował je gorącym, namiętnym pocałunkiem, który miał niewiele wspólnego z dwornymi zalotami, za to był oczywistym znakiem podboju. Przycisnął ją do swojego ciała, a ona utonęła w rozkoszy, poczuciu zagrożenia i ostrym zapachu końskiej sierści i skórzanych ubrań. Nagłym szarpnięciem podciągnął jej spódnice i wepchnął kolano między jej uda. Krzyknęła cicho, lecz on oparł stopę o koło wozu, unosząc ją do góry. Musiała chwycić się jego ramion, by utrzymać równowagę, otwierając się jak ostryga pod jego dotykiem.

Potem przeszedł ją dziwny dreszcz.

Przerażona własną reakcją, chciała odepchnąć jego dłonie, ale cała jej siła nie ruszyła go nawet o cal. On tylko kołysał ją i całował namiętnie, oszałamiając językiem, rytmicznym ruchem uda i uściskiem ramion, aż nie była w stanie myśleć, a tym bardziej się opierać.

Oddała mu pocałunek, przekonując się, że kapitulacja może być dużo przyjemniejsza niż opór.

Po bardzo długiej chwili z wyraźną niechęcią uwolnił jej usta i pocałował czubek nosa.

- I jak, mój zameczku, jesteś już zdobyty? - To nie było pytanie, raczej stwierdzenie faktu.

Ukłuła go w plecy nożem, który wcześniej wyciągnęła mu zza pasa.

- Nie wiem. A ty?

Pod wpływem szoku uśmiech znikł z jego twarzy. Po chwili powrócił, ale oczy były czujne.

- Doskonała taktyka - udawać, że kapitulujesz, a potem atakować. Takie jest ryzyko brania jeńców, z którymi człowiek sobie nie radzi.

Aline modliła się, by w tej absurdalnej sytuacji -wciąż wisiała na jego udzie - znalazła wystarczająco dużo siły, aby zachować zimną krew.

- Ja sobie z tobą poradzę, Raoulu de Jouray. Wypuszczę cię w zamian za okup pod jednym warunkiem. - Ukłuła go mocniej. - Pod warunkiem, że przyznasz, iż atak tak samo oszołomił ciebie, jak i mnie.

- Dużo bardziej, moja słodka przeciwniczko. Inaczej nigdy nie udałoby ci się zabrać mi noża.

Nie spodziewała się tak bezwarunkowej kapitulacji.

Ostrożnie odsunęła ostrze, spodziewając się kontrataku. Ale on tylko opuścił ją na ziemię i wyciągnął dłoń, a ona oddała mu nóż i poprawiła ubrania, świadoma palącego uczucia między nogami, w miejscu, gdzie przed chwilą znajdowało się jego udo. Uczucia, które omal nie kazało zapomnieć o wszelkich skrupułach i przyciągnąć go do siebie. Spuściła wzrok, wygładzając pogniecioną suknię.

- Jesteś niezwykłą kobietą, Aline z Burstock.

Podniosła wzrok.

- Bo nie tracę zmysłów od twoich pocałunków?

- Bo potrafisz trzeźwo myśleć, nawet kiedy odczuwasz rozkosz. - Powoli, bardzo powoli schował nóż do wysadzanej klejnotami pochwy. - Chyba nie zaprzeczysz, że to była rozkosz, prawda?

Bardzo chciała zaprzeczyć, ale suche usta i palące uczucie poniżej pasa mówiły coś zupełnie innego.

Odsłonili się przed sobą i nie było już miejsca na udawanie.

- Nie, nie zaprzeczam. Jestem tylko zła, że sądziłeś, że nic nie poczuję.

- Nigdy tak nie sądziłem. Owszem, nie doceniłem cię jako przeciwnika. A więc - uśmiechnął się ciepło - wygląda na to, że jestem twoim więźniem. Jaki chcesz okup?

- A co proponujesz?

- Nie prowokuj mnie, Aline. To niemądre.

- Wcale cię nie prowokuję - uśmiechnęła się szeroko. - Chciałam zobaczyć, co zaproponujesz i potroić twoją ofertę.

Przycisnął ją do wozu, tym razem delikatnie.

- Sto pocałunków.

Spojrzała mu prosto w oczy, poddając się dotykowi.

- Usta by się nam wytarły.

- Nie, jeśli rozłożymy to na jakiś czas.

Spojrzała na jego pierś, na haftowany wzór otaczający błyszczący, żółty klejnot. Wytworny cudzoziemski ubiór sprowadził ją do rzeczywistości.

- Zanim nadejdzie zima, znajdziesz się w krainie pełnej winogron i kwiatów migdałowca.

- Możesz jechać ze mną.

Naprawdę chciała usłyszeć te słowa, ale jednocześnie czuła strach.

- Nie, nie mogę.

- Dlaczego?

- Nie mogę opuszczać domu, przyjaciół, rodziny.

- Rozumiem. - Wydawał się irytująco spokojny. - Skoro tak, odłóżmy te nasze gierki i skoncentrujmy się na problemach przyjaciół. Jehanne i Galeran bardzo nas teraz potrzebują.

Jak mało go obchodziła! Wyrwała się z jego objęć.

- No właśnie. A więc koniec z podbojami, milordzie. Jak widzisz, jestem dobrze strzeżoną fortecą.

- Zgadza się. Złamie cię tylko bardzo duża siła.

Ruszyła w stronę przejścia, z trudem powstrzymując łzy. Mógł ją chociaż namawiać, by zmieniła zdanie.

- Aline...

Dotyk sprawił, że zamarła. Nie odezwała się słowem, czekając z bijącym sercem. Może jednak zacznie błagać...

- Nie idź do zakonu.

Aline zazgrzytała zębami i wyszła na drogę. Płonące pochodnie i blask rozpalonych na wzgórzu ognisk przypominały iluminację piekielnych wrót. Wciąż drżała od zmysłowego dotyku. Całe życie spędziła na jeziorach, a on tymczasem ciągnął ją w otwarte morze, co jednocześnie ją przerażało i radowało. Co więcej, nie dawał jej gwarancji, że tam z nią zostanie.

Skoro jej nie chce, jakie ma prawo mówić, że nie powinna składać ślubów? Dlaczego chce skruszyć jej wolę?

Ma prawo, czy nie, Aline już wiedziała, że Raoul zaczyna wygrywać.


* * *

Galeran zauważył, że Aline i Raoul wyszli zza wozu. Dziewczyna miała nadąsaną minę. Dziwne - spodziewał się raczej, że Raoul zacałuje ją do nieprzytomności. Tymczasem to twarz przyjaciela była bardziej interesująca. Raoul wyglądał na nieprzytomnego za ich oboje.

Jehanne również ich zobaczyła.

- Naprawdę nie powinien...

- Ona też nie.

- Jest dużo bardziej doświadczony.

- Owszem, ale to ona ma otwarte oczy.

- O ile to tylko oczy

Galeran uniósł brew.

- Nie wyobrażam sobie, aby Aline poświęciła dziewictwo za krótki numerek za wozem garncarza.

Zaśmiała się i potrząsnęła głową.

- Wiem, wiem. Biorąc pod uwagę nasze problemy, nie wiem dlaczego się tym przejmuję.

Pomasował delikatnie jej kark.

- Lepsze to niż rozmyślania o naszych problemach. Jutro już będziemy w Londynie…

Poczuł, że przechodzi ją dreszcz.

- Wolałabym, aby ta podróż trwała wiecznie.

- Rozumiem. - Nie przerywał masażu. - Może uciekniemy? Raoul udzieli nam schronienia w Guyenne.

Odwróciła głowę. W blasku pochodni wydawała się jeszcze piękniejsza.

- Zrobiłbyś to dla mnie? Wyjechałbyś z Anglii?

Dotknął jej twarzy, palcem obrysowując łagodną linię podbródka.

- Dla ciebie zrobiłbym wszystko.

- Och, kochany! To kuszący pomysł. Tak się boję, że coś ci grozi.

- Boisz się o mnie? Ja się boję, że ktoś ciebie będzie chciał ukarać. Pomysł wyjazdu jest rzeczywiście bardzo kuszący.

Jej rysy się ściągnęły.

- Ale to grzech. Nie możemy.

- Oczywiście, nie możemy. Mam tylko nadzieję, że nie będziemy tego żałować. - Pocałował ją delikatnie w usta. - Za to już żałuję naszej przysięgi.

- Ja też. - Z figlarnym uśmiechem przysunęła się bliżej i dotknęła jego piersi. - Może jednak będę twoją Ewą? Za tym wozem jest ciemny zaułek.

W ustach mu zaschło. Godność mówiła nie, ale nie potrafił się oprzeć. Schowali się za wozem, szukając choć odrobiny prywatności.

- Nie Ewą - szepnął, rozpinając ubrania. – Wystarczy Jehanne.

Jeszcze chwila i już był w niej, rozkoszując się ciepłem i miękkością, a ona oplotła go nogami i ramionami i przycisnęła do siebie.

- O, Boże - jęknął, zdając sobie sprawę, że wóz, o który się opierają, trzęsie się przy każdym ruchu. - Oszaleliśmy.

- Nie przestawaj. Błagam, nie przestawaj!

Nie miał pojęcia, dlaczego sądziła, że mógłby przestać. Otaczający ich świat mógł w tej sekundzie dobiec końca, a to i tak nie zrobiłoby na nim wrażenia.

Kiedy na nowo zmieszali się z tłumem, Jehanne wciąż wyglądała na oszołomioną, a Galeran niemal życzliwie myślał o problemach, które zawiodły ich za wóz garncarza. Nigdy dotąd nie kochali się z tak szaleńczą, dziką namiętnością.

Kiedy spotkali Raoula i Aline, przyjaciel uśmiechnął się znacząco, aż Galeran poczuł, że się czerwieni.

Dobrze, że Aline nic nie zauważyła. Nie spuszczała wzroku z połykacza ogni.

- Ojej! To obrzydliwe! Czemu robi coś tak okropnego?

- Może nie ma innego wyboru - powiedział Galeran, rzucając mężczyźnie monetę. - A może to jego przeznaczenie.

- Aha. Coś w rodzaju powołania - odparła Aline, nie patrząc na Raoula.

Galeran spojrzał pytająco na przyjaciela, ale ten wydawał się zamyślony, wręcz nieszczęśliwy. Sytuacja mogłaby być interesująca, gdyby Galeran miał wystarczająco dużo siły, by się nią zainteresować.





















Rozdział XV


Następnego ranka Galeran odwiedził ojca, który starał się jak mógł, by wyglądać mizernie.

- Zresztą tak będzie lepiej - powiedział lord William. - Nie będzie pewien naszego stanowiska.

- Zwłaszcza że sam nie jesteś go pewien.

- Nie pyskuj, chłopcze! Honor i sumienie to jedyne rzeczy, które liczą się na tym świecie. Trzeba o tym pamiętać.

- Rozumiem, ojcze.

- Strzeż się Flambarda. Zrobi wszystko, by skruszyć naszą jedność. - Lord William chwycił go za rękę. - Będę się za ciebie modlił.

Galeran pożegnał się. Wsiadł na konia, powtarzając sobie, że wierzy w zbawczą moc modlitwy oraz sprawiedliwego i litościwego Boga. Oczywiście wolałby, by ojciec jechał z nimi. Żaden monarcha nie odrzuciłby wsparcia Williama z Brome, gdyby ten podał mu je na tacy. W obecnej sytuacji istniało ryzyko, że Henryk, niepewny stanowiska Brome, zechce zniszczyć całą rodzinę.

Wyobrażał sobie, że do tego będzie namawiał króla Flambard.

Droga do Londynu pełna była wędrowców szukających szczęścia, kupców, panów oraz całej zgrai złodziei. Mogli rozpędzić tłum na boki, ale z kobietami i dzieckiem byłoby to ryzykowne. Jechali powoli, unosząc się z leniwym prądem, a Galeran znów rozmyślał o przeznaczeniu. Jak dobrze, że przynajmniej mają w Londynie nocleg. Daleki krewny Raoula, kupiec handlujący winem, zaprosił ich do siebie, jak tylko Raoul zapytał przez posłańca, czy może im polecić jakąś gospodę. Ostrzegł tylko, że może być dosyć ciasno.

Znów nie będzie okazji na „sam na sam" z żoną, pomyślał Galeran. Coraz bardziej tęsknił za spokojnym życiem w Heywood. Było tak blisko – prawie na wyciągnięcie ręki, a mimo to jeden kaprys króla mógł je całkowicie zniszczyć.

Aż trudno było sobie to wyobrazić, ale w obrębie miejskich murów było jeszcze gorzej. Niektóre miejsca były zupełnie nieprzejezdne i Galeran kazał ludziom użyć koni i bata, by przerwać blokadę. Dojechanie do Corser Street, gdzie mieszkał kupiec Hugo z żoną Anną, zajęło wiele godzin. Gospodarz przeprosił, że może być ciasno, ale Galeran był świadom, że mają dużo szczęścia.

Jehanne i Galeran rozlokowali towarzystwo w dwóch wolnych pokojach, a służba i żołnierze poszli spać w stajniach na tyłach domu. Raoul wybrał się na wycieczkę, by zdobyć jakieś wieści.

Przyszedł po godzinie z koszykiem jęczmiennych placków i siatką czereśni.

- Król przyjmuje gości. - Otrzepał ubranie z kurzu. - Oczywiście chodzi o to, by jak najwięcej osób złożyło hołd.

- Jakie są nastroje? - zapytał Galeran, nalewając przyjacielowi wina.

- Raczej przychylne Henrykowi. Ani Wilhelm, ani Rufus nie byli tu lubiani, a Henryk podczas koronacji przyrzekł, że przywróci wiele starych praw.

Jehanne poszła do dziecka, ale Aline została, siłując się z siatką. Przerwała to zajęcie i zmarszczyła czoło.

- Mam nadzieję, że nie jest fanatycznym strażnikiem prawa i porządku.

- Czemu? - Raoul zbliżył się i jednym ruchem noża przeciął siatkę. Galeran zauważył, że nawet tak prosta czynność wywołała u obojga napięcie i rumieńce. Ciekawe, czy Aline nadal myśli o zakonnym życiu. Jeśli Raoul się nie zadeklaruje…

Odłożył te sprawy na później.

Aline wzięła czereśnię i odsunęła się.

- A jeśli król przywróci prawa dotyczące cudzołóstwa?

Raoul nabił jeden z owoców na czubek noża.

- Jest to prawdopodobne? - zwrócił się do Galerana, nie spuszczając wzroku z Aline. Włożył czereśnię do ust.

Czerwona jak burak, Aline zrobiła to samo.

- Mam nadzieję, że nie - odparł Galeran, który najchętniej stuknąłby w głowę ich oboje. - Henryk Beauclerk miał zawsze wiele zdrowego rozsądku.

- No nie wiem - powiedziała Aline, wypluwając pestkę. - Słyszałam, że potrafi działać pochopnie. Gołymi rękami zrzucił z murów Rouen człowieka, który ośmielił mu się przeciwstawić.

- Płynie z tego nauka, że niemądrze sprzeciwiać się woli władcy.

Aline zmarszczyła brwi.

- Nie mówisz tego poważnie.

- Oczywiście, że nie. Ale w tej chwili musimy liczyć na jego zdrowy rozsądek i pragnienie, by William z Brome opowiedział się po jego stronie. Raoul, masz jeszcze coś ciekawego?

Raoul schował nóż.

- Niespecjalnie. Pytałem o Raymonda z Lowick, ale nikt o nim nie słyszał. Za to Flambard przyjechał tu wczoraj wieczorem.

- Flambard już tu jest? - Galeran poczuł dreszcz. - Miałem nadzieję, że nie będzie się śpieszył. Jestem pewien, że jest przeciwko nam. Pomijając ambicje dotyczące rządzenia Północą, nigdy nam nie wybaczy, że pokrzyżowaliśmy jego plany. w

- Może nic nam nie zrobi. Słyszałem, że jest wyjątkowo znienawidzony.

- Owszem. Ale nienawiść nigdy go jeszcze nie zatrzymała. Ślizga się między niebezpieczeństwami jak za pomocą czarów.

- Wybierasz sobie ciekawych wrogów - skrzywił się Raoul. - Wszyscy moi rozmówcy twierdzili, że nie dają głowy, że już po nim. Wydaje się mieć rzadki talent do robienia pieniędzy. Żaden król nie może przejść obok tego obojętnie.

- Henryk nie odważy się poprzeć kogoś tak niepopularnego - powiedział Galeran bez przekonania. Wiedział, że Ranulph Flambard to wyjątkowo sprytny i przebiegły przeciwnik.

Raoul wzruszył ramionami.

- Rozumiem, że jutro wybierasz się na dwór prosić o audiencję. Wszystkiego dowiemy się na miejscu.

W tej chwili do komnaty weszła Jehanne z zadowolonym niemowlęciem w ramionach. Na bladej twarzy pojawiła się jeszcze większa troska.

- Jak to? Już jutro?

Galeran objął ją czule.

- Nie przyjechaliśmy tutaj, by się bawić, kochanie.

- Wiem - odparła, nerwowo kołysząc dziecko. - Tak się boję. Szkoda, że nie mogę iść z tobą.

- Nie sądzę, że to by pomogło.

Skrzywiła się.

- Wiem, wiem. Po prostu czuję się taka bezradna. Czy możemy przynajmniej omówić strategię?

Galeran zgodził się wiedząc, że to ją uspokoi. Usiedli przy stole, dyskutując o planach na następny dzień. Galeran założy najlepszy strój, weźmie prezenty - łącznie z pamiątkami z Ziemi Świętej - i postara się nie tracić ducha. Jeśli król udzieli mu prywatnej audiencji, wyłuszczy całą sprawę.

Chyba że odniesie wrażenie, że łapią go za słowa. Ale tego nie powiedział głośno.

Kiedy on i Raoul poszli spać do drugiej komnaty, zapytał:

- Pójdziesz ze mną jutro?

Powinienem zostać z kobietami.

- Im dalej będziesz się trzymał od kobiet, tym lepiej.

Raoul przyglądał się łóżku, jakby widział je pierwszy raz w życiu.

- Zaproponowałem jej małżeństwo.

- I odmówiła? - Galeran nie wiedział, czemu bardziej ma się dziwić.

- Twierdzi, że nie chce opuszczać swego domu.

- Bzdury. Jestem pewien, że potrafisz ją przekonać.

- Ja nie jestem taki pewien. A więc - odzyskał animusz - chcesz, żebym ci towarzyszył?

- Czemu nie? Lowick nie odważy się wtargnąć do domu pełnego ludzi, a władza Flambarda tu nie sięga. Cenię twoje zdanie. Ciekaw jestem, co powiesz o królu Henryku.


* * *

Tej nocy Raymond z Lowick zastukał do drzwi wystawnego domu biskupa w Westminster. Otworzył uzbrojony strażnik - nic niezwykłego w domu kogoś, kto nie cieszy się powszechnym szacunkiem.

Od chwili przybycia do Londynu Raymond zdał sobie sprawę, jak bardzo nie lubiany jest Flambard. Żałował, że musi przestawać z takim człowiekiem, ale nie miał nikogo, kto poparłby go przeciwko Williamowi z Brome.

To wszystko dla Jehanne, pomyślał. Pięknej Jehanne, zmuszonej do małżeństwa z Galeranem, mimo że była już niemal zaręczona. Fulk wspominał raz czy dwa, że chciałby oddać ją za żonę jemu, Raymondowi. A teraz znajdowała się w niebezpieczeństwie. Galeran pewnie tylko czeka, aż wszyscy przestaną zwracać na niego uwagę. Już raz odsłonił swą prawdziwą naturę i ją uderzył. Raymond przeklął w duchu, że musiał zostawić ją w takiej chwili.

A co z Donatą? Raymond bardzo lubił małą. Z tego co wiedział, była jego pierwszym dzieckiem, i zapewnienie jej ochrony było sprawą honoru. Galeran to dobry człowiek, ale nie można się spodziewać, że zapomni, skąd się wzięła. W najlepszym razie odda ją jakiemuś chłopu na wychowanie.

Raymond wolałby, żeby ten spór nić musiał się kończyć śmiercią, ale nie było innej drogi. Śmierć Galerana była jedynym sposobem, by uratować Jehanne i jej córeczkę. I zdobyć Heywood. Zdawał sobie sprawę, że to może mało szlachetne, ale ta myśl wciąż go prześladowała.

Heywood było dla Raymonda tym, czym Anglia dla króla Henryka -jego ziemią. Od śmierci pierworodnego Fulk traktował go niemal jak syna. Raymond był uważany za jednego z najświetniejszych młodych rycerzy na całej Północy. Kto inny zasługiwałby na Jehanne?

Kiedy zainteresowania Fulka skierowały się w stronę Brome, Raymond zrobił co tylko w jego mocy, aby przekonać Eustachego, że jego przeznaczeniem jest walka z poganami. Poszło nadzwyczaj łatwo i Raymond znów poczuł się bezpiecznie.

Potem okazało się, że Jehanne i Heywood wpadną w ręce mizernego Galerana, a Raymond omal się nie udławił własną żółcią. To niesprawiedliwe. Bóg wydawał się z tym zgadzać - przez wiele lat nie dawał Galeranowi syna, a potem zabrał chłopca do siebie, by Raymond miał drugą szansę.

Poprowadzono go przed oblicze biskupa, a Raymond tylko utwierdził się w przekonaniu, że to jemu należą się Heywood, Jehanne i Donata. Nawet jeśli Galeran zapłaci za to życiem.

- Wasza Ekscelencjo, witaj w Londynie...


* * *

Minęło pół poranka, zanim Galeran i Raoul przebili się przez zatłoczone miasto, wydostali poza mury i dotarli do Westminsteru, gdzie rezydował król i jego świta. Droga w tym kierunku pełna była pańskich orszaków, pełnych nadziei kupców, ciekawskich oraz żebraków. W dodatku co krok ustawiono prowizoryczne stragany, co tylko potęgowało tłok.

Podróż rzeką również nie byłaby lepszym rozwiązaniem, bo na Tamizie tłoczyły się łódki, łódeczki, barki.

Żołnierze bez przerwy przeczesywali tłum, przepędzając żebraków i burząc nielegalne kramy, ale jak tylko szli dalej, wszelkiej maści naciągacze i przekupnie pojawiali się znowu, krzycząc do przejeżdżających panów. Zgiełk wydawał się mieć wręcz fizyczną postać. To jak pływanie w błocie, pomyślał Galeran w oszołomieniu i rzucił monetę kalece. Akurat ten nie wyglądał na oszusta - kikuty w miejscu nóg nie mogły być przecież udawane.

W końcu wydostali się na otwartą przestrzeń wokół wspaniałego gmachu Westminster Hall i bliźniaczej zabudowy opactwa króla Edwarda. Tutaj ludzie również gromadzili się tłumnie, ale miejsca było więcej.

Skąd się bierze tylu naciągaczy, pomyślał Galeran, gdy jakiś człowiek rzucił mu w twarz dzwonki do końskiej uprzęży, zachwalając ich jakość. Wystarczy tłum, a kupcy, żebracy i złodzieje wyrosną jak spod ziemi.

Widać tu było pewien ład - wyszkoleni żołnierze patrolowali teren, a po jednej stronie postawiono tymczasowe stajnie, w których panowie mogli zostawić rumaki. Ciekawskich i nachalnych kupców regularnie przepędzano na zatłoczoną drogę.

Galeran poczuł, że wreszcie może oddychać. Otaczający go widok był niezwykle interesujący. W Londynie był dotychczas tylko raz - aby dołączyć do krucjaty. Teraz jednak atmosfera była dużo przyjemniejsza, a pozorny chaos wydawał się mieć swoje granice czy nawet jakiś sens. Widać w tym było rękę nowego króla. Galeran nie był pewien, czy to dobrze, czy źle. Tak jak rozmawiali dzień wcześniej, umiłowanie sprawiedliwości i porządku przez Henryka mogło źle wróżyć ich sprawie.

Skierowali się w stronę stajni, gdzie oddali konie pod opiekę stajennych.

Po chwili podszedł do nich kleryk z woskową tabliczką w dłoniach:

- Wasza godność, panowie?

Galeran czuł narastające zdenerwowanie, ale odpowiedział spokojnie:

- Jestem Galeran z Heywood w Northumbrii, a to Raoul de Jouray z Guyenne.

Mężczyzna zapisał ich imiona z beznamiętną miną.

- Jego Wysokość jest zaszczycony, że tak wielu szlachetnie urodzonych przybyło, by złożyć mu hołd i pogratulować koronacji. Niestety ilość gości uniemożliwia udzielenie wszystkim prywatnej audiencji. Zechcą panowie podążyć do sali tronowej - król od czasu do czasu się tam pojawia.

Kleryk odszedł przywitać kolejnych gości.

- Bardzo ciekawe - powiedział Raoul, kiedy szli w stronę ogromnego, drewnianego budynku, przepięknie rzeźbionego, malowanego i obwieszonego proporcami. - Twój Henryk wydaje się lubić porządek.

- Trzeba mu przyznać, jest w tym dobry. Nastroje byłyby dużo gorsze, gdyby wszyscy tłoczyli się w sali tronowej, oczekując na kilka minut sam na sam z królem. W ten sposób nawet ci, którym nie udzieli audiencji, nie będą się czuli zawiedzeni.

Raoul uśmiechnął się.

- Też tak uważam. Król dostaje tabliczki z nazwiskami i sam wybiera, z kim chce się spotkać. No cóż, zobaczmy, czy też znajdziesz się na tej liście.

- Raczej nie. Mój ojciec z pewnością byłby zaproszony, ale ja nie mam jego władzy.

- Jesteś jego synem.

- Nie wszyscy muszą o tym wiedzieć. Mogłem o tym wspomnieć, ale nie sądzę, że dziś będzie szansa na prywatną audiencję. Możliwe, że będziemy czekać tygodniami. Może to i lepiej.

- Chcesz to odsunąć jak najdalej, prawda? Jeśli będzie trzeba, dam ci schronienie w Guyenne.

Po raz pierwszy Raoul wspomniał taką ewentualność i Galeran poczuł strach. Cóż takiego wyczuwa niefrasobliwy przyjaciel, że proponuje tak drastyczne rozwiązanie?

Galeran nie miał ochoty opuszczać Anglii, ale zrobi to, jeśli sytuacja - albo dobro Jehanne - będą tego wymagały.

Dołączyli do strumienia elegancko ubranej szlachty i po chwili znaleźli się w sali tronowej. Było w niej sporo ludzi, ale nie można było powiedzieć, że panuje tłok. Sala była olbrzymia, mogła pomieścić dużą ilość osób i wiele hałasu.

- Założymy się - szepnął Raoul - że kiedy tłum się zagęści, do sali wejdzie król, przywita się i wyśle wszystkich do domu.

- Pewnie masz rację, ale przynajmniej czeka się w ludzkich warunkach.

W jednym rogu sali grała orkiestra, stoły uginały się od jedzenia, a służący roznosili gościom wino.

Galeran i Raoul wzięli po kubku, posmakowali i spojrzeli po sobie ze zdziwieniem. Wino było nadzwyczaj dobre.

Galeran podszedł do okna i powiedział cicho:

- Patrząc na to wszystko, bardzo się cieszę, że nie próbuję oszukać Henryka Beauclerka.

- Może to tylko kwestia dobrej służby.

- Wielkość człowieka poznaje się po jego służbie.

Galeran oparł się o ścianę, starając się odprężyć. Wiedział, że spędzą tu długie godziny. Przyzwyczaił się; na krucjacie w podobny sposób marnowano czas.

Drażniło go to, ale zdarzało się, że te chwile okazywały się kluczowe dla powodzenia, a nawet życia i zdrowia. Nie miał wątpliwości, że i tutaj rejestrowano, kto przybył i kiedy.

I kto się nie pojawił.

Nieobecność jego ojca została z pewnością zauważona. Kto wie, jakie przyniesie konsekwencje.

Był pewien, że część zgromadzonych to ludzie samego króla, wysłani tylko po to, by słuchać rozmów przybyszów. Chyba wszyscy zdawali sobie z tego sprawę, bo słychać było jedynie pogawędki o tegorocznych zbiorach i koniach.

Nagle ktoś wspomniał księcia Roberta, spekulując, jaki będzie jego następny krok.

- Jeśli ma zdrowy rozum - odezwał się żylasty mężczyzna z haczykowatym nosem - będzie się trzymał z daleka. Czasy Zdobywcy już dawno minęły.

- A jeśli są tacy, którzy go wesprą? - odparł inny, rozglądając się, jak w poszukiwaniu szpiegów. - Nie ja! - dodał szybko. - Nie chcę patrzeć, jak pogrążymy się w wojnie domowej.

- Nikt tego nie chce. Dlatego lepiej, by wszyscy uznali Henryka Beauclerka za prawowitego władcę.

Wyglądało na to, że żylasty mężczyzna nie chce ciągnąć tej niebezpiecznej rozmowy, bo odwrócił się i przedstawił Galeranowi i Raoulowi, oznajmiając, że nazywa się Robert z Keyworth w pobliżu Nottingham. Potem znów opowiadał o pogodzie i cenie wełny. Galeran postanowił go wypytać.

- Ciekaw jestem, czy znasz Raymonda z Lowick? Poślubił szlachciankę w pobliżu Nottingham.

- Owszem, znam. Jego żona była moją daleką kuzynką. Niestety zmarło jej się jakiś czas temu.

- Też słyszałem. Wiesz może, jak była przyczyna? - ciągnął Galeran, starając się nie okazywać zbyt dużego zainteresowania.

- Gorączka. Nigdy nie była silna.

Można już było dać spokój podejrzeniom. Lowick nie zamordował żony; nie była to część doskonale przemyślanej intrygi.

- Biedna kobieta.

- Istotnie. Sir Raymond bardzo rozpaczał, jak pamiętam. Znasz go dobrze? Doskonały rycerz.

- Owszem. Ale to tylko dalszy znajomy.

- Aha. Król chyba wkrótce wyjdzie, bo tłum robi się coraz gęstszy.

Zanim Galeran zdążył odpowiedzieć, ktoś ścisnął go za ramię. Odwrócił się i zobaczył młodego chłopaka, zapewne pazia.

- Jesteś, panie, z Heywood?

- Tak. A o co chodzi?

- Zechcesz pójść za mną, ktoś chciałby z tobą pomówić.

- Mój towarzysz również? - zapytał Galeran z bijącym sercem.

- Jak sobie życzysz, panie.

Zostawili Roberta z Keyworth i poszli za chłopcem przez tłum, nie oddalając się od siebie nawet na krok. Być może jakiś przyjaciel, albo przyjaciel przyjaciela, dostrzegł ich w tłumie i postanowił przywołać. Galeran miał jednak cichą nadzieję, że paź prowadzi ich do króla.

Do człowieka, który wyrzucił przeciwnika za mur zamku w Rouen.

Człowieka, który być może zaplanował morderstwo brata.

Teraz, kiedy nadszedł ten moment, Galeran nie był pewien, czy jest gotów przedstawić sprawę swoją i żony osobie, która stała za tym wszystkim.

Chłopak poprowadził ich przez salę, a potem bocznymi drzwiami na zewnątrz. Obeszli budynek i weszli przez strzeżone przez wartowników drzwi.

Westminster Hall, podobnie jak Burstock, miało drewnianą konstrukcję i dlatego mogło skrywać wiele pokoi wokół głównej sali. Tutaj znajdowali się dwaj wartownicy, przy stole z wielką księgą siedział mnich, a cały czas znikali i pojawiali się młodzi mężczyźni. Z jednym minęli się w drzwiach, drugi przyszedł po chwili, dźwigając całą stertę woskowych tabliczek. Mnich spojrzał na nich szybko, po czym wymamrotał polecenie, a chłopak znów wyszedł.

Mnich popatrzył na nich z uwagą. Można poznać pana po jego sługach, a ten był wystarczająco zdrowy, by być żołnierzem. Bystre oczy wyzierały z pooranej zmarszczkami, ale szczerej i uczciwej twarzy. Galeran poczuł, że temu człowiekowi można ufać.

- Moi panowie. Król jest zaszczycony, że tak szybko przybyliście złożyć mu hołd. Przejdźcie do niego, bardzo proszę.

W kolejnej komnacie byli tylko dwaj strażnicy, którzy zlustrowali ich wzrokiem i otworzyli kolejne drzwi, prowadzące przed oblicze króla.

W obszernej, bogato zdobionej prywatnej komnacie panował niemal taki tłok jak w sali tronowej, ale króla nie było na widać. Tron stał pusty. Galeran rozejrzał się szybko, dostrzegając monarchę tylko dlatego, że wszyscy inni byli zwróceni w jego stronę. Nikt inny nie miał też korony na głowie.

Nie było nic niezwykłego w tym, że przy tak ważnej okazji król dzierżył insygnia władzy. Jednak od razu zwróciło to uwagę Galerana. Noszenie czegoś podobnego na głowie nie mogło być wygodne.

Była to z pewnością mała demonstracja.

Widział Henryka Beauclerka kilka lat wcześniej. Nie zmienił się zbytnio - może nieco przytył, ale jak na swoje trzydzieści dwa lata wyglądał niezwykle krzepko. Zgodnie z najnowszą modą jego ciemne, błyszczące włosy spływały aż na ramiona.

Uśmiechnął się do wszystkich i Galeran pomyślał, że uśmiech ten jest szczery. Nie wyrażał radości z wizyty tylu gości, jedynie zachwyt, że w końcu Henrykowi udało się zrealizować ambicje i zostać królem Anglii. Teraz połowa świata marzyła, by paść przed nim na kolana i oddać hołd.

Jakie zajmie stanowisko w tej sprawie?

Galeran dotknął bezwiednie sakiewki z liśćmi palmowymi i kawałkiem kamienia z grobu Chrystusa i rozejrzał się po komnacie.

Łatwo było odróżnić przyjaciół króla od przyjezdnych. Byli bardziej swobodni, mniej wytwornie ubrani i nie gapili się na monarchę, ale przemierzali pokój, gawędząc to z jednym, to z drugim.

Galeranowi przyszło na myśl, że byli dworzanami w dawnym rozumieniu tego słowa - towarzyszami związanymi z Henrykiem przysięgą i lojalnością, której nie dało się złamać. Dwór tego rodzaju zawsze działał we wspólnym celu, żyjąc i umierając razem ze swoim panem. To była stara, angielska tradycja, która nieco osłabła za panowania Normanów. Robert z Normandii miał faworytów, a nie dwór. Podczas krucjaty Galeran przekonał się, że ci, w trosce o własne korzyści, byli bardziej zajęci eliminowaniem potencjalnych konkurentów, niż współpracą mającą na celu dobre imię swego pana. Słyszał, że u Rufusa było podobnie. Bardziej niż kiedyś, Galeran nie wierzył, że Robertowi uda się wyrwać Anglię z rąk Henryka.

Z rozmyślań wyrwał go głos wysokiego, ciemnowłosego mężczyzny mniej więcej w jego wieku.

- Lord Galeran z Heywood?

Galeran przytaknął i przedstawił Raoula.

- Jestem FitzRoger - powiedział mężczyzna.

Galeran rozpoznał nazwisko i przyjrzał się rozmówcy odzianemu w skromny, ciemny strój. Był to jeden z najsławniejszych rycerzy startujących w turniejach, bliski towarzysz Henryka Beauclerka i jego największy sprzymierzeniec. Sprzymierzeńców często wybiera się z powodu ich siły fizycznej, ale ten człowiek miał rozum.

Poznać pana po jego sługach.

Postawa mężczyzny mówiła o wewnętrznej sile.

- Twój ojciec, lord William, nie towarzyszył ci w podróży? Prosto do celu.

- Zachorował w drodze i musieliśmy zostawić go w opactwie Waltham. Przyjedzie, jak tylko będzie mógł.

Bystre zielone oczy studiowały ich przez chwilę. Galeran był pewien, że FitzRoger domyślił się, iż choroba jest tylko wymówką. Ciekawe, jak on i jego pan potraktują tę sytuację.

- Król z pewnością zasmuci się chorobą lorda Williama, ale ucieszy z twojej wizyty, milordzie. Niestety nadmiar obowiązków nie pozwoli na rychłą podróż na Północ, więc z chęcią wysłucha, co u was. Proszę, chodź za mną.

Z łatwością utorował drogę i chyba siłą woli zwrócił na siebie uwagę, bo chociaż nie odezwał się nawet słowem, Henryk odwrócił się.

Król wciąż się uśmiechał, ale bystre, ciemne oczy prześwietlały ich na wylot. Jakie to musi być męczące, pomyślał Galeran, codziennie osądzać ludzi, wiedząc, że każdy taki sąd oznacza zburzenie czyichś marzeń albo nawet śmierć.

Oczywiście Henryk miał dworzan takich jak FitzRoger, którzy służyli mu radą w podobnych sprawach. Może wystarczył subtelny znak, że ktoś nie stanowi zagrożenia, albo nie jest wart ryzyka. Był ciekaw, czy i tym razem król otrzymał jakąś wskazówkę.

Zabił własnego brata.

Ta pewność stanęła przed oczami Galerana ze zdumiewającą jasnością. Bał się, że jest to wypisane na jego twarzy, że zaraz powie to głośno. O ile wcześniej miał wątpliwości, to po spotkaniu z królem przekonanie to tylko się w nim utwierdziło. Henryk Beauclerk nie pozwoliłby, aby skrupuły stanęły na drodze do celu, który sobie wyznaczył.

Co to oznaczało w jego własnej sprawie?

On i Raoul uklękli, ale zostali natychmiast poproszeni, by wstać. Król pocałował Galerana w policzek.

- Drogi przyjacielu! - oznajmił. - Tak cię nazywam, bo twoja rodzina zawsze wspierała moją, odkąd wszyscy przybyliśmy do Anglii.

- Uważaliśmy to za nasz przywilej, panie.

- Jesteś dobrym człowiekiem! I dopiero co wróciłeś z Ziemi Świętej. Musisz mi o tym opowiedzieć. Bardzo żałuję, że sam nie mogłem dołączyć do tak szlachetnej misji.

Poza brakiem funduszy i obsesją na temat zagarnięcia Anglii, nie było żadnej przeszkody, by Henryk nie mógł udać się na krucjatę, ale Galeran milczał dyskretnie. Wykorzystał chwilę ciszy, by zaprezentować podarunki.

Henryk otworzył sakiewkę, a rumieniec na policzkach zdradził, że nawet on nie był całkiem odporny na mistykę wypraw krzyżowych. Dotknął przedmiotów z nabożną czcią, a potem pokazał je wszystkim dookoła.

- Będziemy musieli wybudować wokół tych cudów świątynię, lordzie Galeranie - powiedział. - Jesteśmy ci niezwykle wdzięczni za ten podarunek.

Złożył sakiewkę w ręce mnicha, a Galeran pomyślał, że sprawy zaczynają przyjmować dobry obrót. Może to obietnica lepszej przyszłości.

- A teraz - powiedział król, odciągając go na bok - powiedz, co dzieje się na Północy. Jak Szkoci?

Galeran został dokładnie wypytany o wszystko, co dzieje się w Northumbrii. Świadczyło to o tym, że Henryk świetnie się orientuje w bieżącej sytuacji.

- Urodziłem się w Yorkshire, jak wiesz - powiedział w końcu. Galeran był pewien, że często to powtarza. To, że Henryk był jedynym księciem urodzonym na angielskiej ziemi stanowiło jeden z powodów roszczeń do tronu. Ale w jego słowach nie było hipokryzji polityka, tylko prawdziwa, szczera miłość do tej ziemi.

Galeran wciąż nie miał pojęcia, jak zareaguje na wieści o Jehanne i Donacie, a on już zwracał się w stronę następnych gości.

- Wasza Wysokość - powiedział Galeran.

Henryk odwrócił się ponownie, z oczami wąskimi jak szparki.

- Tak?

- Mam pewną sprawę, którą chciałbym przedstawić twej ocenie w bardziej dogodnej chwili.

Na twarzy króla nie było śladu zaskoczenia.

- Rozumiem. Przybądź jutro na audiencję. Wiem, że biskup Durham jest również stroną w tej sprawie. I jeszcze jakiś inny mężczyzna.

- Raymond z Lowick - podpowiedział FitzRoger.

- No właśnie. Jutro o tercji, lordzie Galeranie.

Odwrócił się do gości z Devon, witając ich uśmiechem. Galeran odetchnął z ulgą, a FitzRoger odprowadził jego i Raoula do drzwi.

Galeran stwierdził, że potrzebuje więcej informacji.

- Biskup Flambard już rozmawiał z królem?

- Wczoraj, dosyć krótko.

Galeran chciał zapytać, czy król ceni Flambarda, czy też nienawidzi go jak wszyscy inni. To jednak byłoby zuchwalstwem.

- A Lowick?

- Złożył wizytę w sali tronowej.

Innymi słowy, nie został wpuszczony do świątyni. Kiedy znaleźli się przy drzwiach, FitzRoger rzekł:

- Wydaje się, że łatwo przebaczasz, lordzie Galeranie.

A więc król i jego dworzanie znali już całą sprawę.

Na twarzy FitzRogera malowała się autentyczna ciekawość. Galeran pomyślał, że, będzie się musiał do tego przyzwyczaić.

- Czy nie jest obowiązkiem chrześcijanina przebaczyć komuś, kto żałuje swego grzechu?

- Zwłaszcza w przypadku cudzołóstwa, kiedy Chrystus tak wyraźnie dał nam przykład. Jednak ten aspekt chrześcijaństwa mężczyznom przychodzi dość trudno.

Galeran postanowił, może pochopnie, wysłać wiadomość królowi.

- Nietrudno przebaczyć komuś, kto popełnił błąd z wielkiej rozpaczy - powiedział. - Zwłaszcza wtedy, gdy kocha się tę osobę. Trudno za to wybaczać tym, którzy ją skrzywdzili.

FitzRoger uniósł brew, ale tylko skinął głową.

- Bóg z tobą, lordzie Galeranie.

Poprowadzono ich przez pokoje. Kiedy znaleźli się na zewnątrz, Galeran wziął głęboki oddech i rozprostował ściągnięte ramiona.

- No i co? Jak sądzisz?

- Chętnie zmierzyłbym się z FitzRogerem.

- Czy ty kiedykolwiek myślisz o czymś poza walką?

- Taką mam pracę. Ale jeśli oceniać pana po jego sługach, to o ile FitzRoger rzeczywiście jest taki, jakie sprawia wrażenie, dobrze służy swojemu panu.

Skierowali się w stronę stajni.

- Nie ma wyboru. Jest bękartem.

- Oczywiście, że ma wybór - powiedział Raoul z przekonaniem. - A jeśli chodzi o ciebie i króla, jestem pewien, że Henryk zrobi wszystko, by utrzymać koronę na głowie. Drugim celem jest zadbanie, by Anglia była bezpieczna i zamożna.

- Chcesz powiedzieć, że muszę mieć nadzieję, że moje sprawy nie zagrożą interesom króla.

- Oczywiście. Ale wydaje mi się, że to mało prawdopodobne.

- Ja też tak uważam. Chyba że Henryk stwierdzi, że Flambard przyda mu się bardziej niż mój ojciec.

Raoul klepnął go po ramieniu.

- Bzdury. Rozchmurz się. Mam dobre przeczucia.


* * *


Ranulph Flambard leżał w wielkiej wannie w domu biskupa Londynu, rozmyślając nad sytuacją. Dzień wcześniej złożył wizytę królowi. Nie miał żadnych trudności, by stanąć przed jego obliczem. Był przecież biskupem.

Jednak audiencja była bardzo krótka, a król nie okazał najmniejszej sympatii.

Flambard nie oczekiwał nic więcej, ale mimo to czuł się rozczarowany. Podziwiał Henryka Beauclerka i chętnie by mu służył.

W obecnej sytuacji, bez protekcji króla, Londyn nie był przyjaznym miejscem. Rozwrzeszczany tłum już kilkakrotnie wzywał, by pozbyć się Ranulpha Flambarda, wołając, że król może na tym tylko skorzystać.

Flambard miał nadzieję, że tłum nie ma racji.

Wierzył, że nie ma racji, ale nie łudził się, że król patrzy na niego łaskawym okiem. Nie odważy się jednak zaatakować duchownego bez przyczyny, a z czasem doceni jego umiejętności. To dopiero pierwsze dni rządów. Nie miał jeszcze czasu ocenić sukcesów ani porażek swoich braci, ani tym bardziej zorientować się, kto jest za nie odpowiedzialny. Nie wiedział, jak bardzo będzie potrzebował pieniędzy, które może zdobyć dla niego Ranulph Flambard.

Z drugiej strony środki, do jakich uciekał się Flambard, by te pieniądze zdobyć, były czasem... no cóż, niekonwencjonalne. A król obiecał przywrócić prawa.

Biskup sięgnął po kielich z winem. Wszystko wydawało się niepewne.

Do komnaty wślizgnął się służący.

- Tak?

- Raymond z Lowick prosi o widzenie, Wasza Ekscelencjo.

To może przeważyć sprawę.

- Poproś go. I przyślij więcej wina i jeszcze jeden kielich.

Sir Raymond wszedł do komnaty energicznym krokiem, przybierając pełną godności postawę. Dzięki Bogu nie miał na sobie zbroi, ale jego miecz wciąż zagrażał domowym sprzętom. Służący podał mu kielich z winem, a Lowick podziękował mu uprzejmie.

Niesamowite, pomyślał Flambard, że człowiek o zerowym znaczeniu uważa się za wielkiego pana.

- Wasza Ekscelencjo - powiedział Lowick - Galeran z Heywood i jego ludzie są w Londynie.

- Doprawdy? Wcale mnie to nie dziwi.

Lowick przestał się nerwowo kręcić i spojrzał znacząco na biskupa.

- Słyszałem, że nie ma z nimi lorda Williama z Brome. Podobno zachorował w Waltham.

Ranulph odstawił kielich.

- Coś takiego. Bardzo ciekawe. Wiemy, co to za choroba?

- Nie, mój panie.

Flambard zastanawiał się przez chwilę, a potem powiedział:

- Jedź do Waltham i dowiedz się, jak bardzo chory jest lord William.

- Ale Jehanne i moja córka są tutaj, i to w domu, który nie oferuje wielkiej ochrony. Może teraz jest najlepszy moment, by je porwać?

Ranulph stwierdził, że musiało mu się wydawać, iż w oczach Lowicka widzi przebłysk inteligencji.

- Wcale nie. Musisz pamiętać, że nie mam tutaj żadnej władzy. To, że wiemy, gdzie są, na tę chwilę musi wystarczyć. Wspomniałem już królowi o twojej sprawie i mam nadzieję, że rozkaże, by moja decyzja została utrzymana. Nie chce chyba wdawać się w spory z Kościołem...

Rozległo się pukanie i w drzwiach znów stanął służący.

- Czego chcesz?

- Wybacz, panie, ale przyjechał posłaniec od króla.

- Proś go, ale już!

Posłaniec okazał się porządnie ubranym, młodym klerykiem.

- Wasza Ekscelencjo, przynoszę pozdrowienia od króla, który prosi, by cię poinformować że jutro o tercji rozstrzyga sprawę, która również ciebie może interesować.

- Jaką sprawę? - zapytał chłodno biskup, nie dając po sobie poznać, że czegoś się domyśla.

Natomiast Lowick, niech go diabli, przestępował z nogi na nogę niczym ogier, który zwęszył klacz.

- Sprawę lorda Galerana z Heywood, dotyczącą jego żony i jej córki. Sam wspominałeś o tej sprawie Jego Wysokości.

Gdyby ten młodzieniaszek był jego służącym, wychłostałby go za zuchwałość.

- Ach, tak, już sobie przypominam. To drobiazg, ale lord Galeran nie chciał w tej kwestii współpracować.

- Król prosi, byś przybył na to posłuchanie i przedstawił takie aspekty tej sprawy, jakie uznasz za stosowne.

- Król jest niezwykle mądry i przenikliwy. Obecny tu sir Raymond również jest zainteresowany sprawą - jest ojcem dziecka. Wezmę go ze sobą, chyba że król sobie tego nie życzy.

- Przekażę to Jego Wysokości - posłaniec ukłonił się i wyszedł.

- Na Boga, w końcu do tego doszło! - wykrzyknął Lowick, trzymając dłoń na rękojeści miecza.

- Może równie szybko się skończyć, jeśli taki będzie kaprys króla - warknął Flambard. - Sam otacza się bękartami, więc może nie mieć nic przeciwko cudzołóstwu.

- Sądzisz, że możemy przegrać, Wasza Ekscelencjo?

- Na wszelki wypadek przygotowałem kolejną broń.

- Broń, mój panie?

- Jesteś prawowitym mężem Jehanne z Heywood.

- Nie, nie jestem.

Flambard wskazał na dokument leżący na stoliku. I podniósł go.

- Nie umiem czytać - powiedział, jakby był to powód do dumy.

- A więc odłóż go z powrotem - westchnął biskup. To papier dokumentujący twoje zaręczyny z Jehanne, podpisany przez wielu świadków.

- Nie było formalnych zaręczyn.

Flambard zdumiał się, jak bardzo ma ochotę rzucić w Lowicka jakimś ciężkim przedmiotem. Trudności miały zły wpływ na stan jego umysłu.

- Mówiłeś, że Fulk miał taki zamiar. Ja ten zamiar wprowadziłem w życie. Ten dokument, sir Raymondzie, wszystko zmienia. Oznacza, że sam będziesz mógł wyzwać Galerana na pojedynek

Lowick zastanowił się przez chwilę.

- Ale skoro to oszustwo, Bóg nie będzie po mojej stronie.

Flambard zamknął oczy.

- Przecież Fulk obiecał ci Jehanne, prawda?

- Owszem, ale tylko w rozmowie.

- Obiecał. Czy ta obietnica nie unieważnia późniejszych zaręczyn z Galeranem?

- Tak mówi prawo?

- Tak - skłamał Flambard.

- To wspaniale! Skoro małżeństwo jest nieważne, Jehanne jest moja!

- Istotnie. Nie pokażemy dokumentu, o ile nie będziemy do tego zmuszeni, ale to oznacza, że nie możemy przegrać. Tym czy innym sposobem staniesz z nim do walki i go pokonasz, prawda? Dla twojej pani i dziecka.

Lowick wyprostował się.

- Dla mojej pani i dziecka! - wykrzyknął.

Żarliwy ton tej deklaracji przyprawił biskupa o ból głowy, ale Flambard tylko się uśmiechnął.

- Mimo to warto by było dowiedzieć się, co zamierza William z Brome. Waltham nie jest daleko, jedź tam więc i dowiedz się, ile zdołasz. Jeśli lord William się ociąga, to może przeważyć szalę na naszą korzyść.

Rycerz opuścił komnatę, a Flambard opróżnił kielich i posłał Lucasa, by ten sprawdził, co się dzieje w domu handlarza win na Corser Street.

Lucas powrócił z niezwykle interesującymi wieściami.








Rozdział XVI



Galeran i Raoul odebrali konie i z powrotem przebili się przez miasto. Zajęło to więcej czasu, ponieważ tym razem musieli iść pod prąd. Zatrzymali się w tawernie przy drodze, by zjeść i zmyć z siebie miejski kurz.

Z ulgą powitali Corser Street, do chwili gdy z domu wybiegła Mary, załamując ręce.

- Lordzie Galeranie! Uprowadzono je!

- Moją żonę? Dziecko? Kto? Lowick? Flambard? - Wyrwał wodze z ręki służącego, który odprowadzał konia do stajni.

- To byli ludzie króla - powiedziała Mary. - Przyszli z rozkazem z królewską pieczęcią. Nie mogliśmy nic zrobić.

- Ludzie króla. - Myśli Galerana wirowały w oszołomieniu. Henryk słyszał ich historię od Flambarda dzień wcześniej. Czy to oznacza, że był po jego stronie? Czy trzeba uciekać?

- Dokąd ją zabrali? - zapytał, chwytając za miecz.

- Do klasztoru świętej Hildy na Aldersgate Street, niedaleko stąd. - Mary nie skąpiła szczegółów i obawy Galerana nieco osłabły. Klasztor był właściwym miejscem, o ile nie zamierzali trzymać jej tam wiecznie.

Postanowił ruszać w drogę. Zatrzymał go Raoul.

- Mam iść z tobą?

- Nie. Lepiej zostań tutaj.

- Weź chociaż kilku ludzi. Nie zapominaj, jaki był pierwotny plan.

Galeran odwrócił się.

- Nie rozumiem.

- Ostatnim razem, kiedy próbowano uprowadzić Jehanne i dziecko, ktoś chciał cię zamordować.

- Tym razem to ludzie króla.

- Pamiętaj, że to skomplikowana gra. Flambard może wiedzieć, co to za klasztor. Może nawet sam polecił go królowi. Może wciąż planować zasadzkę.

- W środku miasta? Wątpię. - Myśli Galerana wędrowały innym torem. - Jak tylko Henryk dowiedział się, że jestem w Westminster, wysłał ludzi, by pojmali Jehanne. Nie podoba mi się to. Jeśli podjął decyzję bez wysłuchania naszej sprawy, niech będzie przeklęty.

Raoul złapał go za ramię.

- Uspokój się. Nie mów takich rzeczy publicznie, Galeranie, dbaj o swoje życie. Jehanne nie zagraża bezpośrednie niebezpieczeństwo, ale potrzebuje cię całego i zdrowego, byś mógł jej bronić.

- Jest w areszcie. - Galeran wyrwał się z uścisku. -A jeśli Henryk i Kościół uznają, że zasługuje na karę?

- Nie będziesz w stanie temu zapobiec.

- Nieprawda. - Z tymi słowami Galeran wyszedł na ulicę, stwierdzając, że pieszo dotrze szybciej. Raoul może wysłać za nim eskortę, jeśli chce. Galeranowi było wszystko jedno.


* * *


Klasztor pod wezwaniem świętej Hildy okazał się pokaźną budowlą, zajmującą wiele akrów ziemi i otoczoną wysoką, drewnianą palisadą. Doskonałe więzienie, pomyślał Galeran, jednak do zdobycia. Już teraz planował, jak uwolnić żonę.

Za palisadą widział kryte strzechą dachy i kamienną dzwonnicę stanowiącą część klasztornej kaplicy. Miejsce wydawało się niezwykle spokojne - nic nie świadczyło o obronnej roli.

Klasztor był domem Boga i żaden człowiek nie mógł do niego wtargnąć siłą, bo spotkałaby go surowa kara.

Pociągnął za sznur dzwonka, wiszącego przy solidnych dębowych drzwiach. Słychać było dźwięk zasuwki i w drzwiach odsłoniła się kratka.

- Jestem Galeran z Heywood, przyszedłem zobaczyć się z żoną.

Kratkę zasunięto, ale za to otwarła się furta. Obawy Galerana topniały z każdą chwilą. Chuda furtianka wpuściła go ze słowami:

- Musisz porozmawiać z matką przełożoną - i poprowadziła go przez klasztorny ogród pełen pięknych kwiatów i ziół. Galeranowi spadł kamień z serca. Klasztor świętej Hildy nie był jaskinią smoka ani ponurym więzieniem. Pewnie król uznał, że lepiej będzie, jeśli przedmiot sporu znajdzie się z dala od ludzkich oczu. Być może to próba ocalenia Jehanne i dziecka przed zaborczymi łapami biskupa.

Chociaż, z drugiej strony, znajdowała się teraz na kościelnej ziemi.

Komnata matki przełożonej urządzona była niezwykle skromnie - ściany pomalowano na biało, ustawiono zwykłe ławki i stoły, a jedyną ozdobą był krucyfiks z kości słoniowej. Kobieta była równie zwyczajna; miała żółtawą karnację i wydatny nos, ale brak urody rekompensowała dostojeństwem.

- Witam, lordzie Galeranie - powiedziała, wskazując na ławkę.

Nie usiadł.

- Chcę zobaczyć się z żoną.

Splotła ręce.

- W jakim celu?

- Aby się upewnić, że jest jej tu dobrze i że pobyt tutaj jest zgodny z jej życzeniem.

- A jeśli nie?

- Wtedy ją stąd zabiorę.

- Sprzeciwiając się rozkazom króla, milordzie? Oddano mi lady Jehanne i dziecko w opiekę, dopóki wszelkie sprawy nie zostaną uregulowane.

- Kazano ci również utrudniać mi z nią kontakt?

Kobieta przyglądała mu się w milczeniu.

- Nie - powiedziała w końcu. - Poczekaj chwilę, milordzie, sprawdzę, czy lady Jehanne chce z tobą rozmawiać.

Coś takiego?

Galeran gapił się na zamknięte drzwi. Przyszło mu na myśl, że Jehanne być może cieszy się z pobytu tutaj, z dala od zmartwień związanych z całą skomplikowaną sytuacją. Dopadły go myśli o Lowicku, które pojawiały się zawsze, przy najmniejszej okazji.

Nie chciał o tym myśleć, ale wiedział, że powinien.

Jutro będzie przekonywał króla, by stanął po ich stronie, zostawił Jehanne w spokoju i oddał im w opiekę dziecko Lowicka.

Matka przełożona wróciła do pokoju.

- Lady Jehanne cię przyjmie. Zgodnie z naszą regułą, milordzie, nie możecie się dotykać.

- Rozumiem. - Podążył za nią wzdłuż korytarza, aż otworzyła drzwi prowadzące do maleńkiego pokoiku. Niewielkie, wysoko umieszczone okno nie wpuszczało wiele światła i dopiero gdy oczy przyzwyczaiły się do półmroku, dostrzegł wąskie łóżko, ławkę i klęcznik ustawiony przed drewnianym krzyżem.

To nie był pokój gościnny, tylko cela zakonnicy. Jehanne była sama. A gdzie Aline i dziecko?

- Dobrze się czujesz? - zapytał, w duchu przeklinając fakt, że tuż obok stoi matka przełożona. Gdyby nie to, żadna reguła nie powstrzymałaby go przed przytuleniem żony.

- Oczywiście. To był szok...

- Zdaję sobie sprawę. Król wyznaczył audiencję na jutro rano. Mam nadzieję, że nie potrwa to długo.

- To doskonałe miejsce, by się o to modlić.

- Chyba tak. - Coś było nie tak. Kamienny spokój nie leżał w naturze Jehanne. - Gdzie Donata i Aline?

- W innym pokoju. Przynoszą Donatę tylko na karmienie. Nie ma problemu, Galeranie. Dzięki temu mogę się skupić na modlitwie i rozmyślaniach.

Nie uwierzył jej, ale rzeczywiście nie widział wielkiego problemu poza tym, że jest uwięziona. Jeszcze tylko jeden dzień.

Chyba że król skaże ją na dożywocie.

Galeran spaliłby klasztor na popiół, gdyby tak się stało.

Zmusił się do uśmiechu.

- Nie martw się. Jutro o tej porze będziemy pewnie w drodze do domu.

Oddała mu uśmiech.

- Zlituj się! Przebyliśmy tak długą drogę, że równie dobrze możemy zostać dzień lub dwa w Londynie i wziąć udział w uroczystościach.

- Jeśli tego sobie życzysz. - Galeran posłał jej całusa i odwrócił się do wyjścia.

- Galeranie! O której audiencja?

- Rano, o tercji,

- Czy będę mogła w niej uczestniczyć?

- Po co? Co możesz powiedzieć, czego ja nie mogę?

- Jest jedna rzecz...

Galeran znał swoją Jehanne. Coś przed nim ukrywała. Wiedział również, że nie wydobędzie z niej ani słowa, zwłaszcza w obecności zakonnicy. Obawiał się, że postanowienie, aby być łagodną i cichą kobietą i pozwolić mężczyznom załatwić wszelkie sprawy, powoli zaczynało ją męczyć. A to mogło skończyć się katastrofą. Miał nadzieję, że przekona Henryka, iż Jehanne zgrzeszyła z rozpaczy, załamana stratą dziecka.

- Jehanne - powiedział poważnie - zostaw to mnie. Nie pozwolę, by tobie, lub dziecku stała się krzywda. Obiecuję.

Zmarszczyła czoło, jakby poczuła ból.

- Oczywiście ufam ci ale… Och wiem, że zrobisz to, co słuszne

- Módl się, Jehanne - powiedział - i czekaj cierpliwie na jutrzejszy dzień.

Kiedy wyszli, matka przełożona przekręciła klucz w drzwiach.

- Nie wydaje się to konieczne, pani.

- Wypełniam rozkazy. Nie zaprzeczysz, że lady Jehanne zgrzeszyła. Cierpienie uleczy jej duszę, a być może uratuje was wszystkich.

Chciał zaprotestować, ale nie widział w tym sensu. Gdyby uległ potrzebie chwili i oswobodził Jehanne siłą, skończyłoby się to wygnaniem lub aresztem również dla niego, a to nikomu nie wyszłoby na dobre.

- Chciałbym zobaczyć lady Aline i dziecko. Chcę być pewien, że one również dobrze się czują.

Z głośnym westchnieniem matka przełożona poprowadziła go na drugą stronę dziedzińca.

- Czy nie lepiej by było, gdyby mieszkały blisko siebie?

- To jedyne wolne pokoje, milordzie. Wielu ludzi odwiedza teraz króla i prosi nas o gościnę.

Ciekawe, czy wszystkich gości trzymają pod kluczem, pomyślał Galeran, kiedy kobieta przekręciła klucz w zamku. Może nie warto robić z tego powodu awantury. Jehanne była bezpieczna, choć trochę spięta. Jak tylko okaże się, że Aline, Donata i Winifreda mają się dobrze, poczeka z tym do jutra.

Matka przełożona wprowadziła go do pokoiku podobnego do tego, w którym mieszkała Jehanne.

W środku były jednak dwa łóżka, a na miejscu krzyża stała kołyska. Aline skoczyła na równa nogi pełna tłumionej energii.

- Galeran! Dzięki Bogu!

Rzuciłaby się mu w ramiona, gdyby na jej drodze nie stanęła zakonnica.

- Zachowuj się, młoda damo!

Aline posmutniała i uspokoiła się.

- Przyprowadzili nas żołnierze. Mieli królewską pieczęć...

- Słyszałem - powiedział Galeran. - Nie martw się. Wszystko się jutro wyjaśni. Jak mała?

Aline spojrzała na kołyskę, w której leżało śpiące dziecko.

- Dobrze. Ale nie wiem, dlaczego nas rozdzielono. Mamy wołać, kiedy chce jeść, a wtedy jedna z sióstr zabiera ją do Jehanne.

Galeran zerknął na matkę przełożoną.

- Dlaczego?

- Powiedziano mi, że lady Jehanne powinna być sama, by w spokoju żałować za grzechy. Dzieci nie dają spokoju. Sam słyszałeś, że lady Jehanne jest zadowolona z takiego obrotu sprawy.

Głupie wytłumaczenie, ale Galeran nie miał zamiaru dyskutować. Martwiło go tylko, że sprawy mogą wymknąć się spod kontroli. Nie chciał niepokoić kobiet i uśmiechnął się.

- Rzeczywiście, może Jehanne przyda się chwila wytchnienia. Przez cały zeszły rok niewiele go miała.

Pożegnał się i w towarzystwie matki przełożonej poszedł do wyjścia, rzucając ostatnie spojrzenie na zamknięte drzwi pokoju Jehanne.

* * *


Aline usiadła na twardym łóżku, pogrążona w rozmyślaniach. Żałowała, że nie mogła porozmawiać z Galeranem w cztery oczy, bo cała sytuacja bardzo jej się nie podobała. Chciała też porozmawiać z Jehanne i poczynić wspólne plany. A jeśli kaprys króla odda Donatę w ręce Lowicka? Powinni być gotowi do działania.

Podczas krótkiej podróży z Corser Street do klasztoru Jehanne zaklinała ją, by opiekowała się małą i za wszelką cenę zapewniła jej bezpieczeństwo. Ale jak takie małe dziecko mogło być bezpieczne z dala od własnej matki?

Nie. Jeśli dojdzie do najgorszego, będą musiały uciec razem. Powinno się udać. Klasztor nie znajdował się przecież pod strażą, a jedyną rzeczą, jaka je ograniczała, były zamknięte drzwi.

Podeszła do drzwi i przyjrzała się im uważnie, odkrywając, że są niezwykle potężne. Dębowe drzewo wzmacniały dodatkowo żelazne sztaby, a zamek wykonano z ciężkiego żelaza. Dziwne, że takie środki ostrożności zastosowano w klasztorze, ale może często trzymano tam więźniów.

Winifreda siedziała na łóżku z żałosną miną, ale Aline przechadzała się po celi. Może i lepiej byłoby czekać cierpliwie na jutrzejszy dzień. Próba ucieczki byłaby złamaniem królewskiej woli. Mało wiedziała o takich sprawach. Gdyby tylko mogła porozmawiać z Jehanne!

Donata poruszyła się, a Winifreda ją podniosła, zadowolona, że w końcu ma coś do roboty. Dziecko rozejrzało się dookoła, wkładając małą piąstkę do ust

- Zaraz będzie głodna - powiedziała Winifreda. Zmienię jej pieluszkę.

Aline nagle wpadła na pomysł! Wzięła do ręki nici i kocyk Donaty. Szybko i sprawnie wyhaftowała słowa „Co zamierzasz zrobić?", dodając kilka ozdobnych szwów, by nikt nie domyślił się treści. Jehanne z pewnością zauważy, że haft jest nowy i odczyta wiadomość.

Kiedy Donata była przebrana, Aline otuliła ją kocykiem, upewniając się, że haft jest widoczny, ale nie rzuca się zbytnio w oczy. Podeszła do drzwi i zawołała, a po chwili uśmiechnięta zakonnica zabrała dziecko.

Do powrotu Donaty zostało trochę czasu - Jehanne zawsze chciała ją zatrzymać jak najdłużej. Aline usiadła i zajęła się zwyczajnym haftem. Ciągle stawiała krzywe ściegi, nie mogąc się skoncentrować na robótce. Co więcej, słabe światło nie wystarczało. Żałowała, że nie ma wrzeciona, bo prząść mogłaby nawet w ciemnościach. Przyszła jej do głowy jedna myśl. Jehanne nie ma przecież żadnych igieł i nici, nie będzie zatem mogła odpowiedzieć.

Winifreda położyła się i zasnęła. Aline zazdrościła jej tego spokoju.


* * *


Jehanne od razu zauważyła haft, ale najpierw nakarmiła Donatę, po części dlatego, że zakonnica, która małą przyniosła, wciąż nie mogła oderwać od niej zachwyconych oczu. Kolejna osoba, która nie nadaje się do zakonnego życia, pomyślała. Przyszło jej na myśl, że Raoul miał rację, i to niezależnie od motywu, który nim kierował. Jeśli Aline chce mieć męża i dzieci, powinna się o tym przekonać, zanim zdecyduje się przyjąć śluby. Całe szczęście, że Donata nie uważała niewoli za męczącą. Dotknęła nosem piersi, odnalazła brodawkę i z zabawnym westchnieniem ulgi zaczęła łapczywie ssać. Siostra Marta opuściła komnatę, a Jehanne rozłożyła kocyk i przyjrzała się nowemu haftowi. Zaśmiała się głośno. Mądra dziewczyna z tej Aline!

Rozbawienie szybko znikło, ustępując miejsca pytaniu. No tak, co zamierza zrobić?

Jehanne przysięgła kiedyś, że złagodnieje, i teraz też chciała utrzymać tę obietnicę. Przysięgła też, że pozostawi sprawy w rękach Galerana. Szkoda tylko, że nie była pewna, czy on sobie poradzi. Powiedział jej o Agnes, kobiecie, która zdradziła męża, i o karze, jaką zarządził. Nie umiał albo nie chciał zauważyć, że ich sytuacja była identyczna.

Jehanne wiedziała, że musi ponieść karę za swój grzech i była na to gotowa. Nie chodziło tylko o to, by dać przykład otoczeniu. Ona sama chciała poczuć, że rachunki są wyrównane i że w końcu może zapomnieć o całej sprawie. Dopóki to się nie stanie, nigdy nie będzie szczęśliwa. Pojedynek nie uleczy bólu w jej sercu. Tym bardziej pojedynek mężczyzn, z których każdy był ojcem jej dziecka. Pojedynek, w którym jeden będzie musiał umrzeć. Nie umiała z tym żyć.

Dzięki biskupowi Flambardowi Jehanne miała teraz sposób, by zapobiec walkom i ulżyć zbolałej duszy. Niestety nie mogła tego dokonać, cierpliwie czekając, aż wszystko się skończy.

Kiedy Donata przestała jeść, Jehanne położyła ją na łóżku. Bawiła się z córką, ruszając jej rączkami w rytm śpiewanej piosenki i rozmyślając o niespodziewanej interwencji biskupa. Król przysłał ją do klasztoru, ale to Flambard zdecydował, że powinna być sama. Wystarczyło, że powiedział matce Eadalyth o jej grzechu i przeciągnął kobietę na swoją stronę. On również nałożył dodatkową karę -dziesięć uderzeń kijem co trzy godziny. Nie dziękowała mu za to, ale to mogło ich uratować.

I do Galerana matka Eadalyth nie żywiła cieplejszych uczuć.

- Mężczyzna, który pozwala, by taki grzech pozostał bez kary, sam jest grzesznikiem - powiedziała, zakasując rękawy do pierwszego bicia, które miało miejsce tuż przed jego przybyciem. - To znaczy, że jest tak samo słaby jak Adam, i daje się zwieść Ewie. Należy ci współczuć, moje dziecko, że mąż nie daje sobie z tobą rady.

Jehanne była ciekawa, czy wizyta Galerana w klasztorze zmieniła jej pogląd. Nie wyglądał na pantoflarza kontrolowanego przez ubóstwianą żonę. Ale tak długo, jak nie będzie chciał jej ukarać, wszyscy będą tak uważali.

To oczywiste, że ją ubóstwiał, pomyślała smutno patrząc na swą córeczkę. Ale nie było w tym żadnej słabości. Ubóstwiał ją tak, jak ona ubóstwiała jego. Dla siebie byliby gotowi walczyć, a nawet umrzeć.

W tym tkwił problem.

Ale skoro to ona była źródłem całej tej katastrofy,' powinna doprowadzić sprawy do porządku,, licząc się z tym, że Galeran będzie na nią wściekłym.

Skrzywiła się, zdając sobie sprawę, że łamie przysięgi. Miała być przecież łagodną kobietą, gotową czekać, aż mężczyźni wszystkim się zajmą. Nie leżało to jednak w jej naturze i dlatego postanowiła działać zgodnie z sumieniem, modląc się, by Bóg ją prowadził. Ale teraz należało przyjąć karę z pokorą, a potem wykorzystać jako broń w walce z biskupem. A to oznaczało, że musi stawić się jutro na audiencję i pokazać swoje plecy, udowadniając królowi, że Flambard złamał jego rozkazy.

Matka przełożona nigdy się na to nie zgodzi. Galeran również jej nie pomoże. Gdyby choć szepnęła na temat bicia, z pewnością by je powstrzymał. Ale Raoul jest bardziej pragmatyczny i jeśli tylko uda się wysłać mu wiadomość... Jedyną osobą, która mogła w tym pomóc, była Aline. Jehanne nie wiedziała jeszcze jak, ale była pewna, że to jedyna droga. Nie miała przy sobie igły ani nici, zostawiła Donatę na łóżku i zaczęła szukać czegoś do pisania. Nic nie znalazła, ale podłoga w celi była zwykłym klepiskiem; Jehanne zmieszała więc pył z wodą do picia i pieczołowicie nabazgrała znaki na kocyku.

Jehanne umiała czytać, ale bardzo rzadko pisała, a przy braku właściwych narzędzi jej wiadomość wyglądała na brudną plamę. Mogła mieć tylko nadzieję, że Aline uda się ją odczytać. Słysząc kroki, pośpiesznie zawinęła dziecko w kocyk i oddała je w ręce siostry Marty. Potem zaczęła modlić się przed krucyfiksem, czekając na ciężką rękę matki przełożonej. Swoje cierpienie ofiarowała Chrystusowi i Jego matce, błagając o darowanie grzechu i, co ważniejsze, opiekę nad Galeranem i Raymondem. Nie kochała tego ostatniego, ale znała go od najmłodszych lat i wiedziała, że to ona sprowadziła na niego kłopoty.

Tylko po to, by zemścić się na Bogu

Zadrżała na samą tę myśl. Owszem, zasłużyła na każdy cios, nakazany przez biskupa Flambarda.

Błogosławiłaby go, gdyby nie wypadek z kuszą. Była pewna, że to jego sprawka. Raymond nigdy by się do czegoś podobnego nie zniżył.

Chwilę później usłyszała, że w zamku przekręca się klucz. Drzwi otworzyły się, a szelest materiału kazał jej się domyślić, że matka przełożona podwija rękawy.

- Niech Bóg wybaczy podłej grzesznicy - zaintonowała matka Eadalyth, podnosząc kij.

- Amen - odpowiedziała Jehanne tak dobitnie, jak tylko mogła.

Razy spadały na już obolałe plecy, a Jehanne chwyciła się kurczowo klęcznika, dławiąc krzyk i nie pozwalając sobie na więcej niż westchnienie po każdym uderzeniu.

Jeszcze cztery.

Wytrzyma kolejne cztery.

Jeszcze trzy.

Dwa.

Ostatnie uderzenie omal jej nie złamało. Z trudem powstrzymała łkanie, ale pomyślała z ulgą, że to już koniec.

Na razie.

Za trzy godziny, może za sześć, nie wytrzyma i zacznie krzyczeć. Każdy człowiek ma swoje granice. Jej duma na tym ucierpi, ale duma to niemądra rzecz.

Kiedy za matką przełożoną zamknęły się drzwi, Jehanne spuściła głowę i modliła się o ich bezpieczeństwo i to, by w końcu odnieśli zwycięstwo.

* * *


Aline patrzyła, jak słabe promienie słoneczne wędrują przez ćwierć pokoju, aż zakonnica przyniosła Donatę, pogrążoną w słodkim śnie. Aline wzięła ją na ręce, zadowolona, że Winifreda chrapie. Położyła dziecko w skrzyni, która służyła za kołyskę, i rozwinęła kocyk, otulając ją innym. Na początku miała wrażenie, że koc pobrudziły czyjeś ręce, ale potem zauważyła litery. Potrząsnęła głową. Jehanne znała litery, ale zawsze wysługiwała się skrybami i było to widać.

Mimo niezgrabnych kresek i dziwnej ortografii, wiadomość wydawała się mówić:

Muszę iść na audiencję. Raoul.

Aline wzięła głęboki oddech i potarła litery, które wyglądały teraz na zwykłą plamę. A więc Jehanne chciała iść na audiencję. Skoro wymieniła Raoula, nie wierzyła, że Galeran zechce jej pomóc.

Aline usiadła na skraju wąskiego łóżka i oddała się rozmyślaniom.

Na audiencjach, na których król rozstrzygał spory, nie było zwykle kobiet. Może to kolejny impulsywny pomysł Jehanne, mający swe źródło w pragnieniu, by zawsze być w centrum wydarzeń.

Z drugiej strony Jehanne zaczynała dostrzegać swoje wady. Aline była przekonana, że kuzynka nie chce być świadkiem posłuchania tylko dla kaprysu. Musiała mieć coś ważnego do powiedzenia - coś, czego nie dało się przekazać przez posłańca.

Wszystkie znajdowały się w areszcie i chociaż klasztor nie był prawdziwym więzieniem, niełatwo będzie sforsować zabezpieczenia.

Aline westchnęła. Biorąc pod uwagę wiadomość Jehanne, wiedziała, że musi zorganizować ucieczkę.

Na myśl przyszły kolejne problemy.

Donata nie wytrzyma długo bez Jehanne, a ucieczka z dzieckiem jest prawie niemożliwa. Co więcej, jeśli Jehanne chciała być obecna na audiencji, powinna uciec w ostatniej chwili, a nie błąkać się po mieście całą noc z płaczącym dzieckiem na ręku.

Aline wiedziała, dlaczego kuzynka wspomniała Raoula. Był właściwym mężczyzną, gotowym to wszystko zorganizować. Dodatkową korzyścią był fakt, iż jest cudzoziemcem, i jeśli król rozgniewa się za ten wybryk, Raoul po prostu wróci do swej ojczyzny.

Sam.

Aline odepchnęła tę myśl i zaczęła snuć prawdziwe plany. Kiedy zakonnice wracały z popołudniowej modlitwy, miała już gotową strategię. Będzie musiała zaczekać do wieczora, pomyślała, prując wcześniejszy haft. Na kocyku Donaty wyhaftowała nową wiadomość, wyjaśniając, co zamierza zrobić.

Późnym popołudniem siostra Marta przyszła po Donatę, a Aline usiadła, czekając niespokojnie. Najgorszy był fakt, iż w jej planach jest tyle niewiadomych. Poza tym sytuacja całkowicie ją przerażała.

Kiedy zakonnica wróciła z dzieckiem, Aline chwyciła się za brzuch.

- Nie czuję się dobrze - jęknęła. - Obawiam się, że jestem chora. Nie wiem co to jest, ale boję się o małą. Może się ode mnie zarazić...

- Och, na niebiosa! - wykrzyknęła zakonnica, rozglądając się wokół po pomoc. Ale dzwon właśnie wybił wieczorną modlitwę i przez otwarte drzwi widać było, jak zakonnice tłumnie zdążają do kaplicy. Przynajmniej czas był jej sprzymierzeńcem.

- Może do lecznicy... - szepnęła Aline, zakrywając dłonią usta, jakby miała zaraz zwymiotować.

- Oczywiście! - powiedziała siostra. - Nie możemy ryzykować zdrowia dziecka. - Złapała Aline za ramię i wyciągnęła ją z pokoiku, a następnie zamknęła drzwi

Aline oparła się o ścianę i odmówiła krótką modlitwę dziękczynną. Oby tylko zakonnica sprawująca dyżur w lecznicy również była w kaplicy.

Upewniwszy się, że dziecku nie zagraża żadne niebezpieczeństwo, siostra Marta stała się znów sobą. Otoczyła Aline ramieniem i powiedziała łagodnie:

- Biedactwo. Chodźmy do lecznicy. Jest tam toaleta, a jak tylko skończy się msza, siostra Fredeswide ci pomoże.

Dziękuję, Błogosławiona Matko, pomyślała Aline. Jest duża szansa, że zostanie sama.

Niewielki pokoik o bielonych ścianach zawierał sześć łóżek. W tej chwili wszystkie były puste. Kolejny powód do dziękczynienia.

- Boli cię brzuch, lady Aline?

- Bardzo.

- Przyniosę ci miskę.

To jednak zaprowadziło zakonnicę tylko do kredensu po drugiej stronie pokoju.

Aline wzięła miskę, wymamrotała coś w podziękowaniu, intensywnie rozmyślając.

- Może uda mi się zasnąć - powiedziała po chwili. - Nie chcę, byś przeze mnie opuściła wieczorną mszę.

- Zajmuję się teraz gośćmi i nie muszę chodzić na mszę.

Zajmuje się, czyli innymi słowy, pilnuje.

- Nie sądzisz, że powinnaś być tam, skąd usłyszysz wołanie Winifredy? Co będzie, jeśli Donata też się rozchoruje?

Siostra Marta zerwała się na równe nogi.

- O mój Boże! Oczywiście, masz rację. Biedne maleństwo. Może powinnam pójść po siostrę Fredeswide...

Zanim Aline zdążyła wymyślić jakąś przeszkodę, zakonnica wymamrotała:

- Ale ona ma tak ostry język i nie lubi, jak jej się bez powodu przeszkadza...

Aline czekała, modląc się

- Będę na dziedzińcu - powiedziała w końcu Marta. - Usłyszę ciebie i nianię, jeśli któraś z was po mnie zawoła. - Zawahała się przez moment. - Jesteś pewna, że możesz zostać sama?

- Tak. Przykro mi, że robię ci kłopot, siostro.

Zakonnica pogładziła ją po głowie.

- Nie martw się, moja droga. Wkrótce wyzdrowiejesz.

Jak tylko siostra Marta znikła ż zasięgu wzroku, Aline wstała z łóżka i zrobiła mały rekonesans. Pokój miał trzy pary drzwi. Jedne z nich wychodziły na dziedziniec. Zza drugich słychać było śpiewy -pewnie prowadziły do kaplicy, co w klasztorach tego typu było dosyć częste. Umożliwiało to chorym uczestniczenie w obrzędach. Trzecie drzwi prowadziły do celi siostry Fredeswide, pełnej dziwnych zapachów ziół i leków. W komnacie były jeszcze jedne drzwi, które prowadziły do zielnika.

Z zielnika była niestety tylko jedna droga - droga na dziedziniec, gdzie pewnie siedzi siostra Marta.

Z pełnym frustracji jękiem Aline przyjrzała się uważnie drewnianym ścianom po obu stronach zielnika. Jedna z nich stanowiła zewnętrzną palisadę otaczającą klasztor i była dwa razy większa od Aline. Ta nigdy nie była zwolenniczką wspinania się czy innych chłopięcych zabaw. Ale będzie się musiała stąd wydostać.

Zwróciła się w stronę samej lecznicy. Krawędź dachu znajdowała się nieco wyżej niż palisada. Może uda jej się ześlizgnąć na ulicę. Serce zaczęło jej bić jak szalone, ale jeśli ma spróbować, musi to zrobić teraz. Jak tylko skończy się msza, zjawi się siostra Fredeswide, a być może również matka przełożona, zaalarmowana wieściami o jej chorobie.

Przypomniała sobie, że Raoul nazwał ją zielonym kadetem. Nie miał na myśli czegoś podobnego, ale samo wspomnienie było wyzwaniem. Zrobi to. Zrobi wszystko, co tylko będzie chciała.

Aline pobiegła do lecznicy i przyniosła wysoki stołek. Wspięła się i dotknęła nisko zwisającej strzechy. Jedno podciągnięcie i wyskok, i już leżała na pochyłym dachu, modląc się, by istniał święty, który troszczy się o nierozważnych wspinaczy. Jej serce uspokoiło się, kiedy pojęła, że dach nie jest stromy, a słoma w regularnych odstępach jest związana w snopki. To znacznie ułatwiało wspinaczkę - pod warunkiem że nie patrzyła w dół.

Kiedy dotarła do krawędzi, wyjrzała na drugą stronę, dostrzegając siostrę Martę pogrążoną w modlitwie na dziedzińcu.

Och, jak to daleko.

- Niech Bóg cię błogosławi, siostro! Obyś nie miała z tego powodu kłopotów.

Aline ruszyła wzdłuż krawędzi w stronę palisady, irytując się za każdym razem, gdy źdźbła słomy zahaczały o ubranie.

Kiedy dotarła do palisady, zorientowała się, że ma dużo szczęścia, ponieważ za murem znajdowała się cicha, spokojna ulica, na której z rzadka pojawiali się ludzie. Tyle że palisada była dwa razy od niej wyższa. Zeskok nie wchodził w grę. Żałowała, że nie ma z nią Raoula. Była pewna, że znalazłby wiele sposobów, by zejść. Co więcej, uznałby zadanie za banalne i śmiałby się z jej obaw.

- Dobrze - szepnęła Aline. - Pokażę ci, Raoulu de Jouray.

Z bijącym sercem rozwiązała szarfę i przymocowała do jednego ze sznurów przytrzymujących strzechę. Szarfa była mniej więcej jej wzrostu, więc jeśli wytrzyma, zeskok będzie niewielki.

Jeśli wytrzyma.

Modląc się, by wieczorna msza jeszcze się nie kończyła, Aline poczekała, aż uliczka będzie pusta.

Szepcząc niekończącą się litanię do całego zastępu świętych, przełożyła nogi za palisadę i opuściła się na materiale.

- Mario, matko Chrystusa, bądź przy mnie. Święta Anno, módl się za mnie. I daj mi silniejsze ręce i ramiona.

Z obolałymi rękami i nogami zapartymi w drewnianą palisadę, Aline spuszczała się w dół, rozciągając wątły materiał.

- Święty Jerzy, przyjdź mi z pomocą.

Ręce bolały i słabły. Była pewna, że jeszcze chwila, a nie wytrzyma.

- Święty Tomaszu, nie pozwól mi wątpić, że ten materiał wytrzyma....

Szarfa zerwała się. Aline wydała okrzyk przerażenia, ale na szczęście znajdowała się na tyle nisko, że tylko wylądowała na ziemi, tłukąc sobie tyłek. Podniosła się po chwili, złapała resztki szarfy i otrzepała się z kurzu. W ostatniej chwili, bo zza zakrętu wyszedł człowiek niosący ciężki worek na plecach. Minął ją, nie zwracając na nią uwagi, a jej serce zaczęło się uspokajać.

Zatrzymała się na moment, by zaczerpnąć głęboko powietrza, słysząc, jak klasztorny dzwon wybija koniec modlitwy. Owinęła się resztkami szarfy i pobiegła w stronę większej ulicy, by umknąć pościgowi. Uśmiech nie schodził jej z twarzy. Udało się! Niech tylko Raoul się o tym dowie. Po chwili zorientowała się, że nie ma pojęcia, gdzie się znajduje.

Wychowana na wsi, nie mogła sobie wyobrazić, że może istnieć miasto tak ogromne jak Londyn. Wydawało jej się, że dom Hugona jest tuż za rogiem. Minęła wiele ulic, ale nic nie wyglądało znajomo. Po chwili znalazła się na sporym targu. Pewnie zaraz zaczną jej szukać; jest przecież aresztowana na rozkaz króla. Całe miasto zostało już zapewne postawione na nogi. Wyobrażała sobie, że na ulicy rozlegają się krzyki:

- Szukamy panny w wieku lat osiemnastu, z niebieskimi oczami i jasnymi włosami ukrytymi pod prostym, białym welonem. Jej krągłe ciało obleczone jest w kremową sukienkę i ciemnoczerwoną tunikę, zdobioną pięknym haftem. Jest królewskim zbiegiem. Zatrzymać ją siłą, jeśli to konieczne.

Rozejrzała się wokół, ale nikt nie zwracał na nią uwagi. Dzień zmierzał ku końcowi, a wszyscy wydawali się zaabsorbowani własnymi sprawami, pędząc do domu. Klienci dokonywali ostatnich zakupów, a handlarze zamykali swoje kramy. Wątpiła, że ktoś ją zauważy, nawet jeśli będzie zupełnie naga. Wpadł jej do głowy pomysł. Schowała się w zaułku, zdjęła bogatą tunikę i zawinęła ją w szal, który dotychczas otulał jej głowę. Zawiązała szarfę w pasie. Z odkrytą głową i w prostej sukience wyglądała bardziej normalnie, nie będzie też pasowała do żadnego opisu. Co teraz? To idiotyczne, ale nie mogła sobie przypomnieć nazwy ulicy, przy której mieszkał i pracował Hugo. W małych miastach na Północy, nawet w Yorku, wystarczyło zapytać, gdzie mieszka handlarz win, ale w Londynie? Szczerze wątpiła, że odnajdzie go w ten sposób. Co więcej, wiele twarzy miało cwany i nieuczciwy wyraz; pomyślała zatem, że może lepiej nie rozgłaszać wszem wobec, że jest nietutejsza. Pozwoliła, by tłum pchał ją z dala od kramów, co przypomniało jej Waltham i wóz garncarza. Gdyby tylko Raoul zjawił się jak grom z jasnego nieba i uratował ją z opresji!

Gdyby zaczął ją całować.

Pocałunek, nowe uczucia i oferta małżeństwa nie dawały jej spać, ale nie był to czas na ich rozpamiętywanie. Posłała do niebios krótką modlitwę o pomoc. Jakby w odpowiedzi, w głowie zadźwięczały słowa: Corser Street.

Poczuła taką ulgę, że nogi niemal odmówiły posłuszeństwa. Dziękując za niespodziewaną pomoc, Aline podeszła do przyjemnie wyglądającej kobiety, która właśnie pakowała słoiki miodu na niewielki wózek.

- Czy wie pani może, jak trafię na Corser Street?

- Zgubiłaś się, skarbie? - zapytała kobieta. - Nic dziwnego, istne szaleństwo, ten dzisiejszy Londyn. Będę wdzięczna, kiedy wszystko się uspokoi, chociaż interesy pójdą gorzej. Corser Street? - Odwróciła się i krzyknęła do handlarza kaszanką: - Dawy! Corser Street!

Mężczyzna nie przestawał pakować towarów

- Koło Fetters Lane. W dół rzeki.

Handlarka miodem zwróciła się w jej stronę.

- Cóż, skarbie, prawda jest taka, że jesteś daleko od domu. Ale jeśli pójdziesz tą drogą, dojdziesz do Cooper's Lane. Tam skręcisz w lewo i pójdziesz w kierunku rzeki, a Corser Street będzie już blisko. -Wzięła miodowe ciastko i wcisnęła je dziewczynie. - Masz, skarbie. Doda ci sił.

Aline najchętniej uściskałaby kobietę, ale poprzestała na podziękowaniach i ruszyła w drogę. Na ulicy wciąż było mnóstwo ludzi, szła więc popychana przez tłum, skubiąc ciastko. Zastanawiała się, dlaczego Jehanne chce być na audiencji. Była przekonana, że kuzynka musi mieć królowi coś bardzo ważnego do powiedzenia. Jehanne była bardzo mądrą kobietą. Pewnie miała rację, sądząc, że Galeran zrobi wszystko, by zapobiec jej pojawieniu się na audiencji. W tym tkwił problem. Aline uważała Galerana za bardzo mądrego mężczyznę. Jeśli sądził, że Jehanne nie powinna się pojawić na dworze, pewnie miał rację. Może powinna iść prosto do niego, wytłumaczyć mu całą sprawę i oddać ją w jego ręce? A może do Raoula w nadziei, że pomoże jej wydostać Jehanne z klasztoru?

Tylko jak?

Zobaczyła słowa „Cooper's Lane” wyryte na murze. Otrzepała dłonie z okruchów i przebiła się przez tłum. Zmiana była tak gwałtowna, że Aline miała wrażenie, iż Cooper's Lane jest zupełnie opuszczona, chociaż w rzeczywistości panował tu spory ruch. Było to królestwo bednarzy i dlatego niewielu jeździło tą ulicą. Przy każdym domu widać było sterty beczek, a ludzie, którzy przechadzali się wokół, byli albo bednarzami, albo poważnymi kupcami, składającymi zamówienia i oglądającymi towary.

Bednarze robili naczynia; powinni zatem znać handlarzy winem. Aline postanowiła spytać mężczyznę, który właśnie wtaczał beczkę do swego warsztatu.

- Przepraszam, panie, znasz może Hugona z Corser Street? Handluje winem.

Mężczyzna wyprostował się i obejrzał ją od stóp do głów.

- A jeśli tak, moja śliczna?

Aline już chciała podążyć za pierwszym odruchem i uciec, ale wiedziała, że mężczyzna tylko się z nią droczy. Zmusiła się do uśmiechu.

- Jestem jego nową służącą. Zgubiłam drogę. Powiesz mi, jak trafić do domu?

- Ze wsi, wnioskuję - powiedział, ogarniając ją ciekawskim spojrzeniem. - Pewnie z Północy.

Omal nie straciła cierpliwości, ale mężczyzna był najwidoczniej dumny ze swego odkrycia.

- Skąd wiesz? - powiedziała z podziwem. - Tak, panie, pochodzę z okolic Durham.

- To daleko stąd, nic dziwnego, że się zgubiłaś. No dobrze. - Dotknął jej ramienia, ale tylko po to, by ją zwrócić we właściwym kierunku. - Idź tędy, aż dojdziesz do domu z czerwonym frontem. Widzisz?

- Owszem.

- Pomiędzy tymi domami znajduje się ścieżka. Idź nią, aż dotrzesz do Ironmonger's Lane. Naprzeciwko będzie kolejny skrót, idź tamtędy, a po chwili wyjdziesz na St. Mark's Road. Skręcisz w lewo i już będziesz na Corser Street.

- Dobrze - powiedziała Aline. - Dlaczego nie mogę iść prosto i potem skręcić w prawo?

- Mądra dziewczyna - powiedział mężczyzna z podziwem. - Ta droga prowadzi przez port. Nie posłałbym tam tak ładnej dziewczyny jak ty. Idź lepiej drogą, którą ci wskazałem.

- Dziękuję - powiedziała szczerze. - Bardzo panu dziękuję.

Poklepał ją po ramieniu.

- Idź już.

Aline pomachała mu ręką i ruszyła w stronę czerwonego domu. Tuż obok była ścieżka prowadząca prosto do Ironmonger's Lane, tak jak powiedział bednarz, a potem do następnej, szerszej ulicy pełnej rozmaitych handlarzy i tawern.

- Lewo - mruknęła pod nosem, przyglądając się ulicy. Nic nie wydawało się znajome. Ale z drugiej strony, jak mogło się wydawać, skoro opuściła dom Hugona tylko po to, by udać się do klasztoru świętej Hildy.

Po chwili przystanęła i spojrzała w tył, zastanawiając się, czy nie pomyliła drogi. Czy nie powinna skręcić w prawo?

-Aline?










Rozdział XVII


Dotyk sprawił, że Aline podskoczyła z piskiem, chociaż od razu rozpoznała głos. Omal nie rzuciła się w objęcia Raoula, nie zważając, że są na środku ulicy.

- Wszystko dobrze? - zapytał, uspokajając ją gestem ręki.

Obejrzał ją od stóp do głów, sprawdzając, czy jest cała i zdrowa.

- Tak, ale Jehanne.

Zakrył jej usta dłonią, a potem objął ramieniem i poprowadził w kierunku, który nie mógł być właściwy. Mimo to czuła się całkiem bezpieczna.

- Czy dom Hugona nie jest w drugą stronę?

- Ludzie króla już tam są. Szukają cię. Zakładam, że skoro uciekłaś, nie chcesz od razu wracać do klasztoru?

- Jeszcze nie teraz. Muszę ci opowiedzieć...

Znów ją uciszył.

- Nie teraz. - Rozejrzał się po okolicy i skręcił gwałtownie, prowadząc ją do tawerny.

- Witaj, Paul! - zawołał radośnie do potężnego właściciela, tuląc Aline do swego boku. - Masz jakieś pokoje?

Małe oczka grubasa zapaliły się z ciekawości, a brzuch aż zatrząsł się ze śmiechu.

- Oczywiście, przyjacielu. Zawsze mam pokoje na wypadek nagiej potrzeby.

Pokazał na korytarz.

- Drugie drzwi po prawej.

Raoul rzucił mu srebrną monetę. -I jeszcze dzban wina.

Gospodarz odkręcił kurek ogromnej beczki i napełnił dzban, a potem podał go, mrugając porozumiewawczo okiem.

Aline wciąż znajdowała się w żelaznym uścisku! Pamiętała, że ma do spełnienia ważną misję, a on próbuje ją chronić. Jednak sam fakt, że Raoul zna tego mężczyznę i że w tawernie można wynająć pokój na godziny doprowadzał ją do szewskiej pasji.

Chwilę później znaleźli się w niewielkim pokoju, a raczej wydzielonej alkowie, wyposażonej w łóżko, ławkę i stolik. Pokój nie lśnił czystością.

Raoul puścił Aline. Podeszła chwiejnie do łóżka i odsunęła kołdrę, odsłaniając brudny materac.

- Mam nadzieję, że nie sądzisz, że będę tu spać.

- Oczywiście, że nie. Ale wino jest chyba bezpieczne. - Napełnił dwa drewniane kubki. - Pij. Potem mi powiesz, co się stało. Tylko cicho, bo ściany nie zasługują na tę szlachetną nazwę.

Aline chwyciła kubek, hamując gniew. Nie udało się.

- Jak tylko przyjechałeś do Heywood, spotkałeś Elle - syknęła. - Przyjeżdżasz do Londynu i od razu trafiasz tutaj.

- Nie zatrzymałbym się w tej tawernie, Aline.

Nie wyglądało, że ma poczucie winy. Aline odwróciła się.

- Jehanne - przypomniał.

Przełamała niechęć i opowiedziała mu o wszystkim.

- Jehanne jest więziona w klasztorze - powiedziała najciszej jak mogła. - Wszystkie jesteśmy, ale ją trzymają osobno i to mi się nie podoba.

Przyciągnął ją do siebie i powiedział na ucho:

- Galeran wspominał mi o tym. Też mu się to nie podoba, ale rozmawiał z nią i nie było widać, że coś jest nie tak. Twierdzi, że jutro będzie po wszystkim i że król jest po jego stronie. Flambard boi się pokazywać na ulicach, bo tłum mógłby go ukamienować. Na nic taki człowiek Henrykowi.

Aline pokonała pokusę, by przytulić się do szerokiej piersi.

- Jehanne chce być na audiencji.

- Niech sobie chce.

Aline zmarszczyła czoło, podnosząc głowę.

- Nie jest głupia! Nie mogła powiedzieć dlaczego, ale jestem pewna, że to ważne. To nie żaden kaprys.

Posadził ją na krzywym stole; ich twarze znajdowały się teraz na podobnej wysokości.

- Jest w areszcie z rozkazu króla, Aline. Ucieczka i konfrontacja nie wyjdą jej na dobre. Twoja eskapada również. Sądziłem, że chcemy przekonać wszystkich, że Jehanne to słaba kobieta, którą do cudzołóstwa pchnęła rozpacz z powodu utraty dziecka.

Stał między jej nogami, ale wydawał się tego nie zauważać, więc Aline próbowała zrobić to samo.

- Wiem - szepnęła, przełykając ślinę. - Mnie też to niepokoi. Ale ona się uparła. Powinniśmy powiedzieć Galeranowi?

Nie była w stanie dłużej ignorować jego dotyku i odsunęła się. Stolik zaczął się chwiać. Położył dłonie na jej biodrach.

- Nie ruszaj się. Chyba trzeba mu powiedzieć.

- Ona nie chciała.

Dlaczego nie potrafiła zignorować rąk na biodrach? Przecież nie był to żaden nieprzyzwoity dotyk... Z drugiej strony, mimo warstw ubrań, ich ciała napierały na siebie, a to chyba już jest nieprzyzwoite.

Jemu wydawało się to nie przeszkadzać - skupił się wyłącznie na Jehanne i Galeranie i ich problemach.

I słusznie.

Ona też tak powinna zrobić.

- Gdybym miał się założyć - zamyślił się, dotykając bezwiednie jej ciała - powiedziałbym, że lady Jehanne kocha męża tak samo, jak on kochają. Mam rację?

Jeśli mu powie, że ma przestać, da mu poznać, jak bardzo na nią działa.

- Oczywiście, że tak.

Skrzywił się i spojrzał jej prosto w oczy.

- To dlaczego nie chce mu powiedzieć?

- Może chciałby ją powstrzymać?

Zdała sobie sprawę, że to kolejna potyczka. Nawet jeśli Raoul nie zdaje sobie sprawy, że jej dotyka, ona nie powinna się przyznawać, że to zauważyła.

Przytaknął.

- Pewnie chce zapobiec pojedynkowi. Tak samo jak on nie chce, żeby znalazła się w centrum uwagi, bo może ją spotkać kara. Och, ta miłość – zauważył z krzywym uśmiechem. - Nawet rozsądnych ludzi potrafi sprowadzić na manowce.

Aline cieszyła się niezmiernie, iż nie wyznała, że jego dotyk, uśmiech, a nawet obecność wywołują w niej podobne odczucia.

- Mamy dużo szczęścia, że nam nie grozi potrafimy myśleć jasno - powiedziała. Niestety na głos.

Położył palec na jej ustach, uciszając ją. Śmiał się. Śmiał się z niej? Przynajmniej zabrał jedną z rąk. Miała ochotę go ugryźć, ale zapytała tylko:

- Co robimy?

Spoważniał.

- Po pierwsze, musimy ci znaleźć lepsze miejsce do spania. Nie będzie to łatwe; Londyn ogarnęła gorączka. - Pocałował ją szybko, lekko i intensywnie.

Jak gdyby to nie miało znaczenia.

- Poczekaj chwilę.

Wymknął się z pokoju, a Aline zeskoczyła ze stołu, omal go nie przewracając. To straszne, że bardziej się przejmuje Raoulem, dziwkami i własnym pożądaniem niż Jehanne i królem. Miała wrażenie, że traci kontrolę. Potrafiła zmusić logiczny umysł, by skupił się na Jehanne i żądaniach Lowicka, ale w głębi serca liczył się tylko Raoul.

A on nie potrafił utrzymać konia w stajni dłużej niż kilka dni!

Usiadła na ławce z żałosną miną.

Młodzi mężczyźni mogli zabawiać się z dziwkami czy chętnymi służkami. Wielu z nich nie miało szans na małżeństwo, co więc mieli robić? Widziała to u swoich braci i nie miała im tego za złe. Ale wolała by, żeby Raoul prowadził życie ascety. A jeśli już, to zabawiał się z nią.

Palące uczucie w lędźwiach poderwało ją na równe nogi, kiedy otworzyły się drzwi i wszedł do środka.

- Co się stało? - Rozejrzał się na boki, wyciągając nóż.

- Nic! Po prostu długo cię nie było.

Schował nóż do pochwy. - Skądże. Poprosiłem tylko o jeden adres. - Nagle wziął ją w ramiona, gładząc czule po plecach. - Nie bój się. Nie pozwolę cię skrzywdzić.

Ty mnie możesz skrzywdzić, pomyślała. Skrzywdzisz mnie, jeśli sam wrócisz do pełnej słońca ojczyzny. Skrzywdzisz mnie, jeśli zabierzesz mnie ze sobą. Skrzywdzisz mnie, jeśli skradniesz mi dziewictwo; skrzywdzisz, jeśli mnie nie tkniesz...

Odsunął ją lekko, studiując poważnymi oczyma.

- Lepiej?

Skinęła głową. Dlaczego życie nie mogło być takie, jakie być powinno? Jeśli już musiała się zakochać, to dlaczego nie w normalnym, rozsądnym mężczyźnie z własnych stron?

Podał jej niebieską chustę.

- Załóż.

Owinęła się materiałem, całkowicie zasłaniając włosy.

- Grzeczna dziewczynka. Idziemy.

Wyprowadził ją tylnymi drzwiami i nagle znaleźli się na podwórzu, pełnym kur, kaczek i świń. Przeszli przez kilka podobnych ogródków i weszli do kolejnej tawerny, by w końcu znaleźć się na szerokiej ulicy.

- Cheapside - powiedział i pokierował ją na małą uliczkę. Mniej więcej w połowie drogi przystanął pod jednym z domów i zapukał.

Kobieta w drzwiach zmierzyła ich wzrokiem.

- Potrzebny nam pokój - powiedział Raoul.

- Sześć pensów.

Raoul wręczył jej monetę, a kobieta poprowadziła ich korytarzem, a potem krzywymi schodami na górę. Dom był tak samo zaniedbany jak tawerna, ale przynajmniej pachniał czystością. Drzwi do ich pokoju miały nawet porządne drzwi, przymocowane do ściany skórzanymi pasami.

Otworzyła i odeszła bez słowa, a Aline rozejrzała się. Stół, ławka, łóżko. Sprzęty dokładnie takie same.

Tyle że czysto. Sprawdziła pościel, która pachniała świeżością.

- O klasę wyżej - powiedziała ze złośliwym uśmiechem.

- Na to wygląda. Będę to musiał zapamiętać na przyszłość.

Aline zacisnęła zęby, ale powstrzymała się od komentarza.

- A teraz - powiedział Raoul - pójdę do klasztoru świętej Hildy. Może uda mi się porozmawiać z Jehanne. Muszę się dowiedzieć...

- Nie zostawiaj mnie tutaj! - Aline zawstydziła się swojej słabości, jak tylko powiedziała te słowa.

Wziął ją za ręce.

- Cicho, skarbie. Będziesz tutaj bezpieczna. Mężczyźni odwiedzają ten przybytek z towarzyszkami, więc nikt ci nic nie zrobi. Poza tym, jak mówił Paul, dom pani Helswith to twierdza. Jeśli są jakieś kłopoty, ma rosłych synów, którzy mieszkają tuż za rogiem.

Mówił rozsądnie, ale Aline najchętniej zatrzymałaby go przy sobie. Zmusiła się do uśmiechu i powiedziała.

- Dobrze już. Idź.

Dotknął jej policzka.

- Jesteś bardzo dzielna...

Objął ją za szyję i pocałował lekko. Po chwili poddał się z westchnieniem, wziął ją w ramiona i zaczął namiętnie całować. Sumienie i poczucie przyzwoitości Aline krzyczały, że powinna oponować.

Nie miała siły.

Podejrzewała, że gdyby zaciągnął ją do łóżka, nie stawiałaby najmniejszego oporu. Rozkoszowała się smakiem jego ust, tuląc do rozgrzanego ciała. Przyszło jej na myśl, że jeszcze chwila, a sama zaciągnie go do łóżka! Odsunął się niechętnie, jak ktoś, to odmawia sobie przyjemności, a ona poczuła to samo.

- Nie idź. - Słowa wyrwały jej się mimo woli. -Och, nie słuchaj mnie! - dodała szybko. - Wiem, że nic mi nie grozi.

- Doprawdy? - szepnął, wciąż trzymając ją w objęciach. - Będę tu musiał wrócić na noc.

Wiedziała, dlaczego brzmi to jak ostrzeżenie. Poza tym nie miała wyboru, chyba że chciała wracać do klasztoru.

- Wolałabym nie zostawać tu sama.

- Właśnie to chciałem powiedzieć.

- Powinieneś już iść.

- Tak. Rozmawiali jak obłąkani albo pijani.

Aline położyła ręce na jego piersi i pchnęła, wyrywając się z objęć. Cofnął się o krok i szeroko uśmiechnął.

- Zapamiętaj to na później. Masz. - Wręczył jej błyszczący nóż ze srebrną, wysadzaną bursztynami rękojeścią. - Będziesz potrafiła go użyć?

- Owszem.

- Tak sądziłem. Ale nie rzucaj się z nożem na ludzi króla, jeśli cię znajdą. Użyj go wyłącznie na gwałcicieli. - Odwrócił się do drzwi. - Łącznie ze mną.

- Nie mógłbyś mnie zgwałcić...

- Chciałbym mieć tak silne przekonanie

- ...ponieważ ja nie potrafiłabym się oprzeć.

Zamknął na chwilę oczy.

- Niech Bóg ma nas w swojej opiece.

- Amen - powiedziała do zamkniętych drzwi.


* * *


Raoul przemierzał ulice Londynu, starając się skupić na poważnych sprawach, świadomy palącego pożądania i cudownej dziewczyny, która być może nie będzie się zbytnio opierała w nocy.

Pragnął Aline, ale chciał, by została jego żoną. Nie chciał okryć jej hańbą. Pragnął jej tak, jak żadnej innej kobiety w swoim życiu. Wydał z siebie głośny jęk, ściągając podejrzliwe spojrzenia przechodniów.

Galeran i Jehanne... - powiedział bezgłośnie.

Przebiegł myślami ostatnie wydarzenia. Król zgodził się rozstrzygnąć sprawę. Galeran zamierzał prosić, by społeczeństwo wybaczyło Jehanne, skoro on sam już to zrobił. Chciał również, by pozwolono im zatrzymać Donatę. Nie było powodu, aby król miał się nie zgodzić, ale w takim razie dlaczego nakazał pojmać Jehanne?

Zorganizowanie ucieczki to ryzykowna sprawa. Galeran wrócił z klasztoru rozdrażniony i smutny, niemniej uważał, że tymczasowy areszt nie jest żadnym problemem. Był przekonany, że król poprze jego sprawę i uwolni Jehanne.

Dlaczego ta za wszelką cenę chciała uczestniczyć w audiencji? Aline miała rację, Jehanne nie była głupia. Ani przesadnie uparta, mimo wcześniejszych błędów. Raoul obawiał się, że zamierza złożyć się w ofierze, a wszystko po to, by uratować Galera-na od pojedynku z Lowickiem. Jeśli jej pomoże, pewnie skończy się tym, że Galeran wyzwie na pojedynek jego samego.

Dotarł do klasztoru i zadzwonił. Furtianka odsłoniła kratkę, a on zapytał:

- Szukam wiadomości o lady Aline. Czy już się znalazła?

- Nie, milordzie.

- Mogę porozmawiać z matką przełożoną?

Furtianka otworzyła drzwi i z pewnym wahaniem wpuściła go do środka. Po chwili znalazł się w skromnym pokoju matki przełożonej.

- Masz jakieś wieści o nieszczęsnej dziewczynie? -W głosie zakonnicy słychać było irytację, ale i autentyczną troskę.

- Przyszedłem z tym samym pytaniem. Nie jest przyzwyczajona do wielkiego miasta. Boję się o nią.

- Ja również - warknęła. - Nie mam pojęcia, co ją opętało, że poważyła się na taki krok. Przecież sama jest niemal zakonnicą!

- Mógłbym porozmawiać z lady Jehanne? Ciekaw jestem, czy Aline ma w Londynie przyjaciół albo krewnych, u których mogła się schronić.

Kobieta skrzywiła się, ale poprowadziła go do celi Jehanne. Raoul rozglądał się uważnie, starając się jak najwięcej zapamiętać. Otworzyła drzwi i wprowadziła go do środka. Jehanne modliła się na klęczniku, ale kiedy usłyszała głosy, obróciła się gwałtownie.

- Czy ona wie? - zapytał Raoul cicho, ale Jehanne i tak usłyszała.

- Co takiego? - zapytała, podnosząc się z kolan. Wydawała się dziwnie słaba.

- Że Aline uciekła. - Raoul przyglądał się jej uważnie.

Bledsza niż zwykle, opierała się ręką o klęcznik.

- Uciekła? Jak to? Co się dzieje? - Widział, że coś ukrywa. - A Donata? - zapytała w końcu.

- Dziecko jest z niańką - odezwała się matka przełożona. - Z jakiegoś powodu twoja kuzynka podstępem wymknęła się ze świętej Hildy i od tego czasu jej nie widziano. Londyn to miasto pełne niebezpieczeństw.

Oczy Jehanne zwróciły się na Raoula, szukając odpowiedzi. Nie dał po sobie nic poznać.

- Sądziłem, że ma w Londynie przyjaciół albo rodzinę.

- Nic mi o tym nie wiadomo. - Zacisnęła dłoń na klęczniku. - Niech Bóg ją prowadzi...

Nie mógł jej dalej męczyć i dał znak skinieniem głowy.

Omal ich nie wydała, ale westchnienie ulgi zamieniła w szloch, ukrywając twarz w dłoniach,

- Mój Boże, co za katastrofa! To wszystko moja, moja wina! - Opuściła ręce i spojrzała mu prosto w oczy. - Odnajdź ją! Uratuj nas wszystkich.

- Zdawał sobie sprawę, że ostatnia prośba nie miała nic wspólnego z Aline.

Cała ta sprawa mocno go niepokoiła; nie lubił mieć sekretów przed Galeranem. Mimo to pokiwał głową.

- Zrobię, co w mojej mocy. Król wysłał na poszukiwania swoich ludzi. Wiesz może, dlaczego uciekła?

Potrząsnęła głową

- Wiesz, że jutro audiencja w waszej sprawie?

- Wiem. Bardzo chciałabym tam być.

Prosto z mostu. !

- Wątpię, że cię poproszą. Wydaje mi się również, że Galeran sobie tego nie życzy.

- Galeran woli udawać, że ja nie miałam z tym nic wspólnego.

- Nawet on nie może tego ukryć. Nie ma powodu, żebyś musiała się stawić. Nie ma nic, co możesz ofiarować albo udowodnić.

- Może i nie.

Jej oczy wydawały się mówić co innego.

Raoul zauważył, że matka przełożona zaczyna się niecierpliwić.

- Jeśli masz wiadomość dla Galerana, mogę mu ją przekazać.

- Powiedz mu, że chcę być u jego boku podczas audiencji, ale wątpię, że to go przekona.

Raoul skinął głową.

- Ale czujesz się dobrze? Obawiałem się, że Aline uciekła przez złe traktowanie?

- Jestem zadowolona.

Pożegnał się. Robiło się ciemno, słychać było bicie dzwonów, a on musiał wracać do Aline. Zatrzymał się na Corser Street, gdzie Galeran przechadzał się nerwowo po pokoju.

- Aline jest bezpieczna - powiedział Raoul.

- Dzięki Bogu! - Galeran złapał go za ramię. -Cała i zdrowa? Gdzie ona jest?

- W bezpiecznym miejscu. Wolałem jej tutaj nie przyprowadzać.

Galeran zmierzwił dłonią włosy.

- Słusznie. Nie zdziwiłbym się, gdyby dom był pod obserwacją. Nie rozumiem tylko dlaczego.

- Powinienem wracać. Jest przerażona.

- To po co uciekała? - Galeran wydawał się poirytowany, ale dzięki Bogu zbyt rozkojarzony, by drążyć problem. Spojrzał tylko ostro na Raoula. - Zamierzasz spędzić z nią noc?

- W pewnym sensie.

Galeran podniósł srebrny krzyż wypełniony wodą z Jordanu.

- Przysięgnij na krzyż, że jej nie zhańbisz.

Raoul spojrzał na relikwię.

- Powinieneś mi ufać, przyjacielu.

- Ufam. Wierzę, że nie złamiesz przysięgi, niezależnie, jak silna będzie pokusa.

Raoul położył dłoń na krzyżu. Poczuł ulgę, ponieważ przysięga tylko potwierdzała szlachetne zamiary. Cała ta sytuacja kazała mu jednak powtórnie rozważyć sens ukrywania prawdy przed Galeranem.

Trudno. Ma całą noc na rozmyślania, skoro już wie, że nic się nie wydarzy.

- Byłem w klasztorze - dodał - i rozmawiałem z Jehanne. - Wygląda dobrze, ale jest tym wszystkim trochę zdenerwowana. Nic dziwnego. Sam jesteś jak naciągnięty łuk. Powinieneś się położyć.

Galeran się zaśmiał.

- Dobrze już, droga niańko.

- Niewykluczone, że będziesz musiał się jutro bić. Musisz mieć sprawny umysł i wypoczęte ciało.

Zaczyna rozumieć Jehanne. Nie mógłby patrzeć, jak przyjaciel zmaga się ze śmiercią. Wolałby już być na jego miejscu.


* * *


Matka przełożona wróciła do celi Jehanne, tym razem uzbrojona w kij.

- Co knuje twoja niemądra kuzynka, lady Jehanne?

- Nie wiem.

- Sądzę, że wiesz. Jesteś złą kobietą. Tym razem zapłacisz nie tylko za swoje grzechy, ale i za jej błędy.

Jehanne uklękła, przyjmując karę z pokorą. Nie pomyślała, jak Aline odnajdzie Raoula i tym samym naraziła ją na niebezpieczeństwo. Mimo to zrobiłaby to jeszcze raz, a wszystko po to, by ratować Galerana.

- Niech Bóg przebaczy podłej grzesznicy.

- Amen.

Kiedy zaczęło się bicie, Jehanne modliła się o wybaczenie. Tym razem uderzenia spadały na plecy z dużo większą siłą. Przy piątym uderzeniu nie wytrzymała i wydała z siebie krzyk.


* * *


Raoul wrócił do domu pani Helswith okrężną drogą, upewniając się, że nie jest śledzony. W drodze rozmyślał o możliwych rozwiązaniach. Przyjrzał się klasztorowi - uwolnienie Jehanne wydawało się dziecinnie proste. Z drugiej strony naruszenie nietykalności domu bożego mogło mieć surowe konsekwencje. Nawet jeśli uwolni Jehanne, będzie musiał zawieźć ją przed oblicze króla, ujawniając swój występek. Trudno było sobie wyobrazić, żeby król potraktował to przychylnie.

Kolejnym zmartwieniem był fakt, że ma spędzić noc z Aline, która wystawiała jego silną wolę na ogromną próbę.

Aline skontaktowała się z nim, mogła więc wracać do klasztoru. Przeciwko przemawiały dwa argumenty. Po pierwsze, mogła spotkać ją kara. Po drugie, plan uwolnienia Jehanne wiązał się z jej powrotem do klasztoru.

Poza tym pragnął tej nocy, choć wiedział, że będzie torturą. Będzie to noc rozmów. Będzie mógł ją przytulić. Nauczy ją czegoś o jej cudownym ciele...

Przeklął w duchu. Czuł, że robi się twardy.

Podziękował Galeranowi za przysięgę, która dała mu pewność, że nie ulegnie słabości. W Cheapside kupił wino, pieczonego królika i bochenek chleba. Był głodny; a przy swoich krągłościach Aline z pewnością nie jest niejadkiem.

Pani Helswith otworzyła mu drzwi. Dom o tej porze był pełen rozmaitych dźwięków - śmiechu, szeptów, jęków rozkoszy...

Śpiesząc do Aline, przeklinał, że nie udało się znaleźć lepszej kwatery. Ale jakiej? Ludzie króla sprawdzili z pewnością wszystkie gospody, a wszyscy, których znał w Londynie, nie chcieliby przyjąć pod swój dach zbiega. To dobry wybór, przyznał w końcu. Nie podobało mu się tylko, że jego przyszła żona musi spędzić noc w takim miejscu.

Zastukał delikatnie do drzwi.

- To ja. Raoul- Nie miał ochoty zginąć od ciosów noża.

Mimo zapowiedzi, Aline i tak stała przy drzwiach z obnażonym ostrzem, gotowa zadać śmiertelny cios. Uśmiechnął się z zachwytem.

- Aline, jesteś cudowną kobietą.

- Doprawdy? Sądziłam, że tylko strachliwą. W jej oczach wciąż było widać przerażenie.

- Tylko głupcy się nie boją. - Położył zakupy na stole, który wydawał się solidniejszej konstrukcji niż ten w tawernie u Paula. Mógłby ją na nim posadzić... - Chcesz zatrzymać nóż?

Spojrzała na ostrze, zadrżała i rzuciła na stół.

- Nie, dziękuję. Jeśli ktoś mnie napadnie, ty się nim zajmiesz.

Jeżeli to nie będę ja sam.

Pokroił nim chleb i podzielił królika na kawałki.

- Jedz. Pij.

Wzięła udko.

- Co słychać w klasztorze?

- Zapewniłem Jehanne, że nic ci się nie stało. Powiedziała wprost, że chce być na rozprawie. – Napił się wina. - Miałaś rację. Wydaje się traktować to serio. I jest dziwnie spokojna.

Podał jej sakwę z winem, a ona chwyciła ją kurczowo.

- Jehanne nigdy się nie złości. Nie znasz jej dobrze. Jest bardzo silna. I odważna...

- Nie jestem pewien, czy kobiety powinny być silne i odważne. - Droczył się trochę, chociaż wiedział, że nie chciałby takiej kobiety jak Jehanne za żonę.

- Wolisz, jak są słabe i posłuszne?

Aline aż zesztywniała z urazy.

- Wolę, kiedy nie pakują się w kłopoty.

Podniosła sakwę i wzięła głęboki łyk.

- Rozumiem - powiedziała, ocierając usta. - Oczywiście, my mamy nie protestować, kiedy mężczyźni - przez swoją siłę, odwagę, nie mówiąc nawet o głupocie i dumie - pakują się w kłopoty, a potem wracają do domu, licząc, że opatrzymy ich rany.

- Chętnie wracałbym, wiedząc, że opatrzysz moje rany.

Spojrzała na niego ze zdumieniem, a jej twarz przybrała łagodniejszy wyraz. Wciąż trzymała bukłak z winem i musiała go mocno ścisnąć, bo strumień płynu wystrzelił na ścianę.

Zaśmiał się i zabrał jej wino.

- Nie kłóćmy się i nie mówmy o rzeczach, które mogą zaczekać. Jedz, a potem spróbujemy zasnąć w tym hałasie.

Zaczerwieniła się nieco i oderwała kawałek mięsa.

- Nigdy nie słyszałam, by ludzie tak głośno...

- Czują się mniej skrępowani niż we wspólnej zamkowej sali.

Włożyła kąsek do ust.

- Ale słyszałam jęki i krzyki...

Jakby na potwierdzenie jej słów domem wstrząsnął głęboki jęk, który wzmagał się przez chwilę i potem zamienił w serię krótkich okrzyków. Raoul poczuł, że krew uderza mu do głowy.

- To raczej znak przyjemności, a nie bólu, Aline.

- Przyjemności?

- Na Boga, nie możemy tu zostać. - Raoul nie był nigdy zwolennikiem tego typu przybytków i nie miał pojęcia, że towarzystwo tak może dać się we znaki. Nie chodziło nawet o to, że odgłosy zawsty­dzały Aline, a nawet jego samego. Były zbyt pod­niecające.

Zebrał jedzenie i picie.

- Idziemy.

- Dokąd? - Aline zerwała się, zasłaniając ciałem drzwi. - Przecież wiesz doskonale, że żołnierze kró­la odwiedzili wszystkie hotele i tawerny. Jeśli mamy gdzieś iść, to chyba tylko do klasztoru.

- Może tak będzie lepiej.

- Nie chcę tam wracać. Matka przełożona ma ciężką rękę. Z pewnością będzie czekać z kijem.

- Nie odważy się...

- Będzie twierdzić, że jestem prawie zakonnicą i dlatego ma nade mną władzę. Zostajemy tutaj.

- Nie sądzę, że się wyśpimy.

- Potrafię zasnąć wszędzie, w każdych warunkach.

Dał za wygraną.

- Doskonale. Zostajemy. - Rozłożył jedzenie i usiadł na łóżku. Tak jak sądził, miała zdrowy apetyt.

Po chwili stwierdził, że można się prawie przyzwyczaić do otaczających dźwięków.

- Jesteś pewien...? - zapytała po wyjątkowo donośnym okrzyku.

- Tak.

Nie był pewien, ale nie miał ochoty na tłumaczenie Aline, jak niektórzy ludzie doświadczają miłosnej przyjemności.

Potrząsnęła głową i zjadła ostatni kęsek chleba.

Odsunął cienką kołdrę.

- Wskakuj.

Nie dowierzała w pierwszej chwili, ale wślizgnęła się pod kołdrę i przysunęła do ściany.

- Spokojnie. Masz dla siebie całe łóżko.

- Przecież nie możesz spać na podłodze.

- Poradzę sobie.

- Raoulu de Jouray, nie bądź niemądry. Musisz się wyspać. Chodź do łóżka. Obiecuję, że będę krzyczeć i się opierać, jeśli będziesz chciał mnie zgwałcić.

Nie mógł powstrzymać się od śmiechu.

- Naprawdę?

- Naprawdę. Nie mam zamiaru stracić dziewictwa w takim miejscu.

Mówiła całkiem poważnie, a znając ją, mógł być pewien, że będzie walczyć jak lwica. Położył się najdalej jak mógł.

- Może i podobają mi się kobiety, które są silne i odważne.

- Oczywiście, że tak. Wszystkie inne są całkiem bezużyteczne. - Z tymi słowami odwróciła się do ściany, sprawiając wrażenie osoby, która właśnie wybiera się do snu.

Raoul odwrócił się lekko i gapił na jej plecy. Nie był pewien, czego się spodziewał, ale na pewno nie tego.

Sądził, że będzie przewracać się z boku na bok, dręczona takim samym pragnieniem jak on. Zamierzał tulić ją do siebie i spędzić noc na rozmowie.

Zmiana oddechu dziewczyny, a potem lekkie chrapanie uświadomiło mu, że Aline właśnie zasnęła. Uśmiechnął się w sufit. Aline z Burstock była niezwykłą kobietą. Ku własnemu zdziwieniu spokojny oddech ukołysał go do snu szybciej, niż się spodziewał. A kiedy obudził się następnego ranka w jej ramionach, ogrzany jej ciepłem i subtelną wonią perfum, cieszył się, że w nocy nie wydarzyło się nic, co mogłoby naruszyć jego przysięgę.


































Rozdział XVIII



Dom był teraz zupełnie cichy, ale dźwięki światło dobiegające z ulicy powiedziały mu, że to już ranek. Czas wstawać i zmierzyć się z rzeczywistością.

Potrząsnął Aline łagodnie, pokonując pokusę dotknięcia jej boku, biodra i ud. Sądził, że będzie musiał potrząsnąć jeszcze raz, ale ona jęknęła tylko a potem usiadła na łóżku, mrugając.

- Już rano? - Odgarnęła kosmyki włosów z twarzy i przeciągnęła się jak szczeniak strzepujący resztki snu.

Nagle zobaczyła Raoula i zaczerwieniła się po uszy.

- Dzień dobry - powiedział.

Rozejrzała się po pokoju jak gdyby spodziewała się zobaczyć coś nowego i niezwykłego. Potem znów utkwiła w nim wzrok.

- Od razu zasnęłam.

Powstrzymał śmiech.

- Tak jak mówiłaś.

- A ty co robiłeś?

- Po jakimś czasie też zasnąłem.

Jej oczy znów zaczęły niespokojny taniec.

- A więc nie...?

Usiadł i ujął w dłonie jej głowę, odwracając tak, że musiała spojrzeć mu prosto w oczy.

- Aline, jeśli będziemy się kochać, nie będziesz mogła tego nie zauważyć. I zapamiętasz każdy szczegół. Obiecuję.

Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.

- Naprawdę?

Miał ochotę się śmiać albo złościć, ale powiedział tylko:

- Naprawdę.

Wyrwała się z uścisku i wzięła głęboki oddech.

- To dobrze. Przepraszam. Przyszło mi na myśl, że mężczyzna nie może spać w jednym łóżku z kobietą i nie ulec niskim instynktom. Oczywiście – dodała odwracając wzrok - to oczywiście zależy, jak bardzo chce... Puść mnie, proszę.

Raoul głośno wypuścił powietrze, złapał za ramiona i położył się na niej.

- Co takiego…

- Przestań gadać. Jeśli skoncentrujesz się przez moment na dolnych partiach swojego ciała, powinnaś poczuć, jak bardzo chcę się z tobą kochać. Jeśli mam być szlachetnie wstrzemięźliwy, przynajmniej należy mi się za to pochwała.

Źrenice miała tak duże, że oczy wydawały się ciemne. Jej pełne usta poruszyły się kusząco, ale powiedziała tylko.

- Och.

To jest, pomyślał Raoul, najtrudniejsza rzecz, jaką mu przyszło zrobić w życiu. Mimo walącego jak młot serca i protestującego dowodu oddania, powiedział spokojnie:

- Pożądam cię, Aline, i to bardzo. Jak tylko rozwiążemy inne sprawy, porozmawiamy o przyszłości i zobaczymy, czy jest możliwe, żebyśmy byli razem. Nawet tortury nie mogłyby mnie skłonić, żeby cię zhańbić, zwłaszcza bez twojej zgody czy we śnie. To ostatnie zresztą nie wydaje mi się możliwe.

- Och - powtórzyła. - Przepraszam. Nie wiedziałam...

- Pewnie nie.

Oblizała usta, co byłoby zwykłym okrucieństwem, gdyby tylko wiedziała, jak bardzo to na niego działa.

- A jaka jest definicja zhańbienia?

- Aline!

- Zastanawiałam się tylko, czy możesz mnie pocałować...

- Według ciebie, jak bardzo jestem silny?

- Nieskończenie. - Mówiła poważnie, biedna, pełna złudzeń dziewczyna.

Odsunął ją od siebie i wstał. - W tej chwili czuję się słaby jak Donata. Chodź. Idziemy stąd. Mamy wiele spraw do załatwienia.

Wstała, otrzepując ubrania. Wyglądała jak dziecko, któremu ktoś zabrał cukierka. Miał ochotę dać jej klapsa, bo nie wierzył, że jest w tych sprawach tak niewinna, jakie sprawiała wrażenie.

- A więc co robimy? - zapytała, zawiązując na głowie niebieską chustę.

- Nie mam zamiaru porywać Jehanne z klasztoru.

Znieruchomiała.

- Jak to? Dlaczego?

Rąbek szala poluzował się. Raoul złapał go i poprawił, zadowolony z pretekstu, że może jej dotknąć, nie zważając na niebezpieczeństwo.

- Nie poszedłem od razu spać, miałem więc czas na rozmyślania. Nie możemy sprzeciwić się woli króla. Z drugiej strony wierzę, że Jehanne ma coś ważnego do powiedzenia. Zamierzam wedrzeć się do klasztoru, porozmawiać z nią sam na sam, a potem przedstawić jej argumenty królowi.

Spojrzała spod zmarszczonych brwi.

- Kary za naruszenie nietykalności domu bożego są bardzo surowe. Jesteś pewien?

- Nie jestem pewien niczego, ale to chyba najlepszy pomysł. Poza tym, jak sądziłaś, że porwiemy Jehanne? Już - powiedział, wypychając ją z pokoju. -Wiem, gdzie jest jej cela. Powiedz mi teraz wszystko, co wiesz o pozostałej części klasztoru.

Wyszli na ulicę, a ona opowiedziała mu wszystko, co wiedziała.

- Mogę przeskoczyć palisadę - zaproponował. - Obawiam się tylko, że narobię hałasu.

- Najlepiej, jeśli zrobisz to podczas mszy. Zakonnice będą wtedy w kaplicy. - Spojrzała w niebo, oceniając godzinę. - Jutrznia już się rozpoczęła. Następna jest o tej samej porze, co audiencja.

- Na Boga, to za późno. - Dotarli do wąskiej przyklasztornej uliczki, wciąż nie znajdując rozwiązania.

Raoul przyjrzał się palisadzie z surowego drewna.

- Prosta sprawa. Mam tylko nadzieję, że nikt nie usłyszy.

- Mało prawdopodobne. A może ja odwrócę ich uwagę?

- W jaki sposób? - Był zachwycony, że ma taką mądrą partnerkę.

- Pojawię się w drzwiach, cała przerażona.

- Czeka cię chłosta.

- A ciebie co czeka za wdarcie się do żeńskiego klasztoru? Poza tym nie sądzę, że będą chciały mnie ukarać, dopóki nie odzyskam zmysłów. A do tego czasu, mam nadzieję, będziemy wolne.

Ona również zamierzała się poświęcić, by ratować swego mężczyznę. Nie było sensu dłużej się spierać.

- Co im powiesz?

- Nic. Będę udawać obłąkaną. - Skrzywiła się, wywracając oczyma. - Przynajmniej do czasu, gdy skończy się audiencja.

Musiał się roześmiać.

- A wtedy co im powiesz?

- Że wielkie miasto tak mnie przeraziło, iż postradałam zmysły? Mam nadzieję, że do tego czasu wszystko będzie dobrze.

Raoul potrząsnął głową. Potrzebował jej pomocy.

- Doskonale. Uciekłaś, bo chciałaś skontaktować się z Galeranem i powiedzieć mu o swym położeniu, ale zgubiłaś drogę i błąkałaś się całą noc, nękana przez żebraków i złodziei. Teraz chcesz tylko wrócić do bezpiecznych ścian klasztoru.

Rozejrzała się wokół, schowała się w cieniu najbliższego domu i zdjęła chustę. Potargała wstążki, zmierzwiła włosy. Raoul ruszył jej na pomoc i rozdarł materiał sukni na ramieniu, a potem wziął garść ulicznego pyłu i wtarł w jej skórę.

Kiedy było po wszystkim obejrzał ją dokładnie, zadowolony, że udało mu się nie okazać nieprzystojnych myśli.

- Gotowa?

Uśmiechnęła się.

- Gotowa.

- Dzielna dziewczyna. - Pocałował ją lekko w czoło i pchnął w stronę alejki prowadzącej do wrótklasztoru.

Po chwili usłyszał bicie dzwonu. Policzył do trzech, upewniając się, że nikt go nie widzi, cofnął się o krok i rzucił się na palisadę, chwytając górnej krawędzi.

Po chwili zdał sobie sprawę, że deski nie są zbyt mocne i jeszcze chwila, a płot rozleci się pod jego ciężarem. Palisada wytrzymała, a on podciągnął się na rękach i po chwili był już po drugiej stronie, w zielniku. Ukrył się w kącie, za jednym z pachnących krzewów.

Krzyki i płacz Aline dobiegały z drugiego końca klasztoru, a po chwili towarzyszył im spory gwar. Oznaczało to, że powrót Aline wywołał duże poruszenie pośród zakonnic, które śpieszyły na miejsce, żeby ją zobaczyć. Raoul miał nadzieję, że wkrótce zabiorą dziewczynę do środka, a on będzie mógł przedostać się do Jehanne.

Potem zdał sobie sprawę, że prawdopodobnie za biorą dziewczynę do lecznicy. Czas się stąd wynosić, pomyślał. Przypomniał sobie pierwszą część ich planu i przeszedł przez pustą celę siostry Fredeswidey kierując się do kaplicy.

Nie miał pojęcia, co znajdzie za zamkniętymi drzwiami, ale nie sądził, że kaplica będzie zupełnie pusta. Drzwi pewnie otwierają się z boku głównego ołtarza, by chorzy mogli uczestniczyć w mszy, pomyślał. Miał tylko nadzieję, że nikt nie będzie na tyle blisko, żeby go zobaczyć.

Wziął głęboki oddech, odsunął zasuwkę i otworzył drzwi na szerokość palca.

Przed ołtarzem klęczały dwie zakonnice, ale miały pochylone głowy, a drzwi znajdowały się za nimi, w cieniu. Jeśli będzie cicho, raczej go nie zauważą. Dziękując Bogu, że drzwi nie skrzypią, wślizgnął się do kaplicy i ruszył wzdłuż ściany do wyjścia. Tutaj niestety nie mógł liczyć na pamięć Aline. A jeśli się okaże, że drzwi prowadzą na główny dziedziniec, pełen zakonnic? Raczej nie, bo nawet jeśli wciąż były w ogrodzie, powinny być na drugim końcu.

Wzruszył ramionami. Zawsze w takich sytuacjach zdawał się na instynkt i bez zbędnych rozważań realizował swój plan. Ostrożnie otworzył drzwi i wyjrzał na zewnątrz.

Bogu dzięki. Wejście do kaplicy osłonięte było głębokim gankiem zamkniętym kamiennymi filarami, które stanowiły doskonałą zasłonę przed spojrzeniami z każdej niemal strony. Raoul zamknął za sobą drzwi i schronił się za jednym z nich, zastanawiając się, jaki powinien być następny krok.

No tak. Tutaj może być kłopot.

Przez kolorowo kwitnące krzewy przebłyskiwały czarno-białe habity zakonnic zgromadzonych wokół Aline. Czemu, na Boga, nie zabrały jej do środka?!

Czekał, odliczając w myślach, ale nic się nie zmieniło. Cóż, będzie musiał zaryzykować, licząc na to, że ich uwaga skupiona jest na dziewczynie.

Filary przechodziły w krużganek biegnący wokół klasztornego dziedzińca. Był osłonięty dachem, a od strony dziedzińca zdobiły go kamienne arkady, które nie wpuszczały słonecznych promieni.

Przy odrobinie szczęścia nawet jeśli ktoś go zobaczy, uzna za członka zgromadzenia. Dlatego szedł normalnie, kierując się w stronę celi Jehanne. Nie zamierzał podchodzić do drzwi, bo znajdowały się zbyt blisko zakonnic; poza tym z całą pewnością były zamknięte. Chciał porozmawiać z Jehanne przez okienko od drugiej strony. Niestety nigdzie nie było widać przejścia. Nieładnie przeklinać w domu bożym, ale nie mógł się powstrzymać. Nie powinien podchodzić bliżej, a powrót do kaplicy nie miał chyba sensu. Musiała być jakaś droga prowadząca do pozostałej części klasztoru, ale pewnie znajdowała się za jednymi z wielu drzwi. Tylko którymi?

Próbował zebrać myśli, lecz nagle usłyszał głos Jehanne.

- Co tu się dzieje? Czy to Aline? Co się stało?

Zaczęła walić pięściami o drzwi. Raoul schował się szybko za rogiem, rozumiejąc, że jej troska jest autentyczna i całkiem uzasadniona. Pewnie jedyną rzeczą, którą słyszała zza dębowych drzwi, były wrzaski kuzynki.

Z tłumu zakonnic wyłoniła się postać, w której Raoul rozpoznał matkę przełożoną. Podeszła do celi Jehanne, wyciągnęła z kieszeni klucz i otworzyła.

- Uspokój się, lady Jehanne. Wróciła twoja niemądra kuzynka - wydaje się cała i zdrowa, chociaż nieco roztrzęsiona. - Zatrzasnęła drzwi i wróciła do zgromadzenia.

- Zabierzcie dziewczynę do sali kapitulnej. Tyle zamętu przez jedną osobę!

Jej głos ucichł, bo cała gromada weszła do budynku, ciągnąc za sobą rozczochraną Aline, a Raoul zauważył, że istotnie powrót dziewczyny musiał spowodować spory zamęt, bo matka przełożona zostawiła klucz w drzwiach.

Jeszcze chwila i dziedziniec opustoszał, a Raoul przekręcił klucz w drzwiach i znalazł się w celi Jehanne. Chodziła tam i z powrotem, ale zastygła na jego widok, jakby nie dowierzając własnym oczom. Nic dziwnego.

- Niech będzie pochwalony! - wykrzyknęła w końcu. - To wszystko podstęp!? Dzięki Bogu!

Ruszyła do drzwi, ale zatrzymał ją, chwytając za ramiona. Krzyknęła. Puścił ją natychmiast i czekał, aż się uspokoi. Nie musiała mu mówić.

- Byłaś bita?

Wyprostowała się jak gdyby nigdy nic i sądził przez chwilę, że nie odpowie. Ale potem skrzywiła się.

- Co trzy godziny.

- Mój Boże! Na czyje rozkazy?

- Biskupa Flambarda.

Zdenerwował się.

- Dlaczego nic nie powiedziałaś? Ja lub Galeran położylibyśmy temu kres.

Znów była chłodna i opanowana. Znów stała się Jehanne, którą podziwiał i której się trochę bał.

- Nie chciałam, żeby to się skończyło.

- Czerpiesz przyjemność z faktu, że ktoś zadaje ci ból?

- Sądzisz, że oszalałam?

- To dlaczego? - zapytał, ale zaczął rozumieć.

- Po pierwsze, wiesz doskonale, że zasłużyłam na bicie. Świat nie będzie usatysfakcjonowany, dopóki nie zostanę ukarana...

- A tym sposobem Galeran nie będzie musiał maczać w tym palców – dokończył.

Miała rację, i chociaż nie podobało mu się, że działa wbrew życzeniom męża, podziwiał jej odwagę. Szkoda tylko, że była aż tak bojowa. Miał nadzieję, że nie będzie go przy tym, jak Galeran się o wszystkim dowie.

- Jest jeszcze jedna korzyść - uśmiechnęła się z satysfakcją. - Nie sądzę, że król się ucieszy, że biskup Flambard podjął kroki zanim sprawa została rozstrzygnięta.

Raoul zdał sobie sprawę, że gapi się z otwartymi ustami. Jego matka czy siostry nie były słabymi, głupiutkimi kobietami, jednak żadna z nich nie przystałaby na bicie ze względów politycznych. A jednak miała rację. Stworzyła broń, której mogli użyć przeciwko Flambardowi.

- Co zamierzałaś zrobić? Wpaść do sali tronowej i obnażyć plecy?

Już chciała odpowiedzieć, ale po chwili utkwiła w nim wzrok.

- Jak to „zamierzałaś"? - Gdyby była mężczyzną, musiałby zacząć się bronić.

- Nie zamierzam pomóc ci w ucieczce, Jehanne. Uwierz mi, nie zaskarbi ci to sympatii króla. Zaniosę mu twoją wiadomość.

Była bezbronna, ale w oczach zapalił się ogień.

Po chwili przemyślała jego słowa i choć niechętnie, przyznała mu rację. Odwróciła głowę i spojrzała na krucyfiks.

Na Boga, taka kobieta zdarza się raz na milion, pomyślał.

I dzięki Bogu. Gdyby ich było więcej, świat runąłby w gruzy.

- Czy masz pojęcie, jakie to dla mnie trudne?

Raoul pamiętał, że sam nie mógł znieść myśli, iż Galeranowi może się coś stać. Kluczem do zrozumienia Jehanne było postawienie się na jej miejscu. Nie zniósłby, gdyby sam musiał czekać cierpliwie, aż ktoś inny rozstrzygnie los bliskich. Nie był tylko pewien, czy z pokorą zniósłby jedno bicie po drugim, nawet dla dobra ukochanej osoby.

Był wojownikiem, a nie męczennikiem. Ona również.

- Wydaje mi się, że rozumiem - powiedział łagodnie. - Ale jeśli chcesz pomóc Galeranowi musisz tu zostać, chociaż będzie trudno. - Przerwał wykład. - Do diabła, to oznacza kolejne bicie.

Spojrzała mu prosto w oczy.

- To nie ma znaczenia. - Wiedział, że mówi poważnie. - Liczy się tylko, czy król odda Donatę nam, a nie Lowickowi. I to, że Galeran i Raymond nie staną do pojedynku. Dla tych dwóch rzeczy jestem gotowa zrobić wszystko.

Raoul uniósł brwi.

- Uważasz, że Galeran przegra? Nawet jeśli Lowick jest lepszym rycerzem, Bóg zdecyduje, kto ma rację.

- Sądzę, że Bóg ma inne rzeczy do roboty - powiedziała kwaśno. - Wiem, że Galeran ma dużą szansę wygranej. Widziałam, jak bije się z tobą.

- No więc?

- Raymond nie zasłużył na śmierć.

Raoul miał wrażenie, że ziemia pod stopami zaczyna wirować.

- Chcesz powiedzieć, że martwisz się o niego?

Gniew w oczach Raoula nie zdołał jej powstrzymać.

- Owszem - powiedziała desperacko. - Kocham Galerana bardziej niż własne życie, Raoulu! Ale nie pozwolę, by zginął przez to niewinny człowiek.

- Niewinny?

- Powiedz mi, co zrobił ten straszny łotr? Jedyną jego zbrodnią było to, że mnie kochał i kocha mnie nadal. Chociaż jego uczucia odnoszą się zarówno do mnie, jak i do Heywood, to i tak jest to miłość. Miał nadzieję, że Galeran nie żyje. Może nie po chrześcijańsku, ale nie jest to zbrodnia karana śmiercią...

- Cudzołożył z tobą!

Zrobiła się czerwona jak burak, ale odpowiedziała spokojnie.

- Nigdy nie kochałeś się z chętną mężatką? - Zanim zdołał sprawić, by „tak" zabrzmiało jak „nie", dodała: - Zasługujesz za to na śmierć?

- Gdyby mąż mnie na tym przyłapał, może.

Przekrzywiła lekko głowę i patrzyła na niego z rozbawieniem.

- A więc, Raoulu, zaniesiesz moją wiadomość królowi i zdołasz go przekonać?

Przeklął pod nosem, wyobrażając sobie, że stoi przed królem, jego doradcami i Galeranem, próbując przedstawić jej sprawę. Na niebiosa, dlaczego nie jest teraz w Guyenne? Przejrzał ją na wylot.

- Zostajesz tutaj, Jehanne.

- Nie możesz bronić sprawy, w którą nie wierzysz! -Grymas na twarzy zdradzał, że chce odwieść go od zamiaru. Czuł podziw, ale miał też ochotę ją udusić.

- Zrobię, co w mojej mocy. A teraz pozwól mi zobaczyć plecy. Skoro mam mówić pod przysięgą, lepiej, żebym wiedział, jak wyglądają.

Spojrzała na niego groźnie, ale poddała się z westchnieniem, przez moment przypominając Aline. Zdjęła haftowaną tunikę i odwróciła się.

- Rozcięłam sukienkę na plecach, by je można łatwo zobaczyć.

Widział ludzi po chłoście, a to nie wyglądało aż tak strasznie, ale aż zagryzł wargi na widok nabrzmiałych pręg. Musiało strasznie boleć, a mimo to gotowa była zostać na kolejne bicie.

Irracjonalnie, znów miał ochotę ją udusić.

- Ile razy? - zapytał, słysząc szorstkość we własnym głosie.

- Dziesięć. - Odwróciła się i zbladła, próbując założyć tunikę.

Pomógł jej.

- Nie wytrzymasz kolejnych dziesięciu. - Potarł dłonią zarost. - Kiedy Galeran dowie się, że cię tutaj zostawiłem... - Potrząsnął głową na samą myśl. -Chodź. Wydostanę cię stąd. Nie mam pojęcia, jak przeskoczysz palisadę, ale...

- Nie. - Odepchnęła wyciągniętą rękę. - Masz rację co do króla. Poddanie się jego woli znaczy dużo więcej niż ślepy sprzeciw. Poza tym cierpienia skrócą mi czas przebywania w czyśćcu! - Rzuciła to jako żart, ale na moment straciła panowanie nad sobą i usta jej zadrżały. - Na litość boską, przyjacielu, wyciągnij mnie stąd przed wieczorem!

Przyciągnął ją do siebie. Nie przytuliła się, ale również się nie opierała.

- Wkrótce to się skończy - powiedział. - A ja przysięgam, że nie cierpisz nadaremno. Odzyskasz Galerana i córeczkę. A Raymond z Lowick będzie żył.

Odsunęła się na te słowa.

- I nie stanie mu się krzywda.

Znów miał ochotę ją udusić.

- I nie stanie mu się krzywda - zgodził się, wzdychając. - Moje życie było kiedyś takie proste.

- Rozumiem, że Aline nic się nie stało?

Pytanie nie było tak oderwane od tematu, jakby się z początku mogło wydawać, o czym oboje doskonale wiedzieli.

- Nic. Udaje, żeby odwrócić uwagę. Musimy mieć nadzieję, że surowa matka przełożona nie postanowi również jej ukarać. Muszę iść.

- Dziękuję, Raoul. Będę się za ciebie modlić.

Złożył pocałunek na jej dłoni.

- A ja za ciebie. Niech Bóg da ci siłę.

Raoul wyjrzał przez szparę w drzwiach. Dziedziniec był pusty, wymknął się więc bezszelestnie.

Na drugim końcu, tuż przy wejściu do kaplicy, szła zakonnica, ale nie zauważyła go i wkrótce znikła.

Wbrew sobie przekręcił klucz w zamku. Zamek zaskoczył, a wtedy z drugiej części klasztoru rozległ się płacz dziecka.

Wrócił tą samą drogą, podejrzewając, że wkrótce któraś z zakonnic przyniesie Donatę matce. Próbował wyobrazić sobie drogę, którą obrała Jehanne, co kilka godzin karmienie, zabawy z małą, a wszystko to przedzielone biciem. Po to, by Galeran sam nie musiał tego robić.

I żeby mężczyzna, którego wykorzystała, nie musiał cierpieć za jej czyny.

Wyjątkowa kobieta, pomyślał. Całe szczęście, że to nie on jest jej mężem.

Kiedy znalazł się z powrotem w zielniku, przeszło mu przez głowę, że może powinien ratować Aline.

Może właśnie w tej chwili dostaje baty??

Pokonał pokusę. Wskoczył na dach lecznicy, powtarzając sobie, że kilka uderzeń kijem nie wyrządzi trwalej szkody. Z pewnością nie był to pierwszy raz. Aline nie była z tych, co nigdy nie pakują się w kłopoty.

Wspiął się na górę, dziwiąc się sobie. Nigdy dotąd nie rozmyślał o winie i karze, nigdy nie zamartwiał się czyimś cierpieniem. Ból stanowił zwyczajną część życia. Ale teraz chciał oszczędzić go Aline. Głupota. Ostatnimi czasy często postępował głupio.

Leżał przez chwilę na krawędzi dachu, czekając, aż trio plotkujących kobiet zniknie za zakrętem, a potem skoczył. Otrzepał się i ruszył w kierunku Corser Street, zastanawiając się, czy powinien o wszystkim powiedzieć Galeranowi.

Wiedział, że przyjaciel poczuje się zdradzony, jeśli ukryje przed nim takie sprawy. Z drugiej strony świadomość cierpień Jehanne zmąci mu umysł i na pewno nie pomoże na rozprawie. Najprawdopodobniej zlekceważy audiencję i pójdzie ratować żonę.

Logika mówiła, że lepiej oszczędzić przyjacielowi prawdy. Z drugiej strony postawił się w jego miejscu. Jak by się czuł, gdyby tą kobietą była Aline? Kiedy dotarł na Corser Street, był już gotów wyjawić Galeranowi całą prawdę i zdać się na jego osąd. Jednak Galeran był już w drodze do Westminsteru - zostawił tylko wiadomość, że prosi, by Raoul go dogonił.

Raoul przebrał się w bardziej wytworną tunikę, rozmyślając o kolejnym biciu Jehanne. Miotał przekleństwa, zdając sobie sprawę, że nie może w żaden sposób temu zapobiec. Jeśli powie Galeranowi w Westminsterze, zanim wrócą do miasta, będzie już po wszystkim. Będzie musiał spróbować.

Wyruszył do Westminsteru na piechotę, stwierdzając, że szybkość liczy się bardziej niż prestiż. Minął mężczyznę, który wydawał się wyglądać znajomo, i po chwili odwrócił się na pięcie.

- Lordzie FitzRoger!

Towarzysz króla zwrócił się w jego stronę, odłączając się od trzech rycerzy, towarzyszących mu w wyprawie. Widać było, że rozpoznaje Raoula, ale nie może sobie przypomnieć imienia. Nic dziwnego, w ostatnich tygodniach musiał poznać setki ludzi.

- Raoul de Jouray, towarzysz Galerana z Heywood.

- Ach tak. Jego sprawa ma być wkrótce rozstrzygana. Zgubiłeś się, milordzie?

- Nie. Właśnie idę do Westminsteru. Mam jednak pewien kłopot, a ty być może będziesz mi w stanie pomóc, jeśli oczywiście będziesz tak dobry, panie.

- Nie mam w tej chwili nic pilnego do roboty.

Raoul posłuchał impulsu, a teraz zastanawiał się, czy dobrze robi. Ale jeśli nie zrobi nic, nie będzie mógł spojrzeć Galeranowi w oczy.

- Lady Jehanne z Heywood, żona lorda Galerana, jest przetrzymywana w klasztorze świętej Hildy.

- Słyszałem.

- Nałożono tam na nią karę. O ile wiem, nie z rozkazu króla.

FitzRoger dotąd słuchał uprzejmie, ale teraz się zainteresował.

- A z czyjego? Jej męża?

- Nie. Biskupa Flambarda.

Sam będąc rycerzem, Raoul zorientował się, co oznacza nagły spokój FitzRogera.

- Doprawdy? A jaka to kara?

- Dziesięć uderzeń kijem co trzy godziny. Chciałbym najszybciej położyć temu kres.

FitzRoger nie ruszył się z miejsca, tylko zahaczył kciuk o pas.

- Można powiedzieć, że lady Jehanne zasłużyła na karę.

- Czy o tym nie powinien zadecydować król i jej mąż? Wydaje mi się, że biskup przekroczył swoje kompetencje.

FitzRoger przyglądał mu się przez chwilę, rozważając wszystkie implikacje. Raoul miał nadzieję, że nie zapyta, skąd on sam to wie.

- Powstrzymam następne bicie. Dziękuję, że mnie uprzedziłeś, milordzie. - Z tymi słowami odwrócił się, ruszając w stronę klasztoru. Raoul pośpieszył do Westminsteru, modląc się, by FitzRoger dotarł na czas.

Dotarł do Westminsteru, słysząc bicie dzwonów. Przez chwilę zastanawiał się, czy FitzRoger zdążył, ale potem odsunął od siebie tę myśl.

Nie miał już na to wpływu. Jedyne, co się teraz liczy, to spełnienie obietnicy złożonej Jehanne. Dopilnowanie, że jej cierpienie nie poszło na marne.


* * *


Czekając w celi, Jehanne dziwiła się samej sobie. Raoul mógł sprawić, że byłaby daleko stąd, z dala od bólu. Od upokorzenia. Właśnie tego najbardziej nienawidziła - że jej zdradzieckie ciało trzęsło się i płakało, nawet gdy umysł chciał zachować spokój. Utrudniłaby mu tylko ucieczkę i być może nie zawiózłby jej wiadomości na audiencję. A tylko to się liczyło. Audiencję, która miała rozstrzygnąć o przyszłości Donaty, a być może Galerana i Raymonda.

Poza tym zasłużyła na karę. Wciąż to sobie powtarzała. Nie sądziła tylko, że będzie tak bolało.

Siostra Marta przyniosła Donatę, patrząc na Jehanne wzrokiem pełnym współczucia. Ta miała trochę spokoju, ciesząc się z chwil spędzonych z małą. Biskup Flambard przekroczył swoje uprawnienia, nakazując bicie, król nie może więc poprzeć jego decyzji i zabrać jej dziecka. A co z resztą? Uśmiechała się do córeczki, chociaż w głowie aż kręciło się od zmartwień. A jeśli dojdzie do walki? Jeśli Galeran zginie, ona tego nie przeżyje. Jeśli umrze Raymond, nigdy nie pozbędzie się poczucia winy...

Oponował, kiedy przyszła do niego, zdzierając z siebie ubrania. Jeśli kobieta mogła zgwałcić mężczyznę, to ona właśnie to zrobiła, chociaż w końcu był z tego zadowolony.

Oszalała z rozpaczy, ale czy to rozgrzeszało taką winę?

Siostra Marta zabrała Donatę, a kiedy przyszła matka przełożona, Jehanne powitała ją niemal z wdzięcznością.

Zaczęła drżeć.











Rozdział XIX



Matce przełożonej towarzyszyły dwie zakonnice, bo ostatnim razem okazało się, że ciało Jehanne nie chce pozostać w bezruchu podczas bicia. Siostry chwyciły ją za ramiona i zmusiły do klęczenia.

- Niech Bóg wybaczy podłej grzesznicy.

Jehanne starała się zachować spokój.

- Amen.

Przy pierwszym uderzeniu krzyknęła, wyrywając się z uścisku.

Przy trzecim usłyszała głosy. Zamieszanie sprawiło, że ból na chwilę ustał.

Stanowczy męski głos. Czyżby Galeran? Nie.

Potem głos matki przełożonej, protestujący gwałtownie. Zakonnice puściły jej ramiona. Co się dzieje? Nie było słychać, choć zdawało jej się, że ktoś wymienił imię króla. Czyżby wzywano ją na audiencję?

Matka przełożona stała w progu. Zaciskała nerwowo usta i widać było, że jest wściekła.

- Król chce, by wstrzymać karę do rozstrzygnięcia sprawy. Ciekawa jestem, skąd się dowiedział. Wrócę, kiedy będzie trzeba.

Wyszła, ale zakonnice zostały. Jehanne zrozumiała dlaczego, kiedy w celi pojawił się wysoki mężczyzna. Był mniej więcej w jej wieku i roztaczał aurę władzy godną samego króla.

- Jestem FitzRoger, sługa króla Henryka.

Dużo więcej niż sługa, pomyślała, zbierając myśli. Mądre oczy obejrzały ją od stóp do głów, zauważając więcej, niż chciałaby zdradzić.

- Powinnaś usiąść, lady Jehanne.

Najchętniej odrzuciłaby propozycję i stanęła dumnie, ale opadła na ławkę, życząc sobie w duchu, by nogi w końcu przestały drżeć.

- Kilka razy w życiu dostałem baty - powiedział. - Ciało protestuje, nawet jeśli umysł tego nie chce. To nie był zamiar króla, milady.

Zdroworozsądkowe podejście mężczyzny działało na nią kojąco.

- Wiem o tym. Powiedziano mi, że karę nakazał biskup Durham.

- Który najprawdopodobniej wykroczył poza swoje uprawnienia. Ale jeśli ktoś uważał, że obowiązkiem męża jest cię ukarać, masz to już za sobą.

Jehanne zdziwiła ta przenikliwość. Nie była przyzwyczajona do ludzi, którzy myśleli tak samo jak ona.

- Zamierzam powiedzieć o tym królowi. Ale najpierw chciałbym zobaczyć twoje rany.

- Nie wnoszę sprzeciwu. Siostry?

Zakonnice zaczęły szeptać, a w końcu powiedziały:

- Jeśli tylko spojrzy...

Jehanne stwierdziła z niepokojem, że nie może wstać. Poprosiła kobiety, by pomogły jej zdjąć tunikę. Nie była w stanie podnieść rąk, bała się, że zaraz zemdleje albo zwymiotuje. W końcu się udało, a FitzRoger podszedł blisko, by popatrzeć.

Stał tam dłużej, niż było konieczne, by ocenić sytuację.

- Wydaje mi się, że powinnaś pojechać ze mną -powiedział po chwili.

- Wbrew rozkazom króla? - Pragnęła tego, ale teraz czuła się tak słaba i zmęczona, że nie potrafiła walczyć o swoje prawa.

- Mam wystarczające pełnomocnictwa, by przenieść cię bliżej Westminsteru. Być może król będzie chciał spotkać cię osobiście.

FitzRoger omówił z zakonnicami kwestie transportu i wrócił po chwili.

- Jesteś w stanie jechać konno? Mają tu jakiś powóz, ale koński grzbiet może okazać się wygodniejszy.

- Ufam, że Bóg da mi siłę, bym mogła zrobić to, do czego zmusza mnie sytuacja.

- Zgadzam się z tym całkowicie. – Wskazał na otwarte drzwi.

Cudownie było wyjść na słońce i poczuć woń kwiatów. Tak cudownie, że Jehanne omal się nie rozpłakała. Wzięła się jednak w garść.

- Musimy zabrać dziecko, niańkę i moją kuzynkę Aline.

Musiał mieć spore pełnomocnictwa, bo po kilku minutach cała gromadka była gotowa do drogi, a matka przełożona zaprotestowała dopiero na wieść, że zabierają jej konia. FitzRoger odszedł na bok, by zamienić z nią słowo; po chwili kobieta zbladła i poszła do siebie.

- Chciała dobrze - odezwała się Jehanne, kiedy wrócił. - Uważa, że zasługuję na karę. Poza tym wypełnia rozkazy biskupa.

- Cóż za doskonała wymówka. - Potrząsnął głową. - Widzę, że jesteś tak samo skłonna przebaczać jak twój mąż.

-Ależ skąd.

Szli powoli, bo zatłoczone miasto nie pozwalało na szybkie przemieszczanie się. Jehanne leżała na końskim grzbiecie, podczas gdy reszta szła pieszo. Pomyślała, że być może wystarczająco się nacierpiała i w miarę zbliżania się do królewskiego dworu czuła, że z ramion opada ciężar, który towarzyszył jej od ponad roku. Zaczęła się modlić do Boga, w którego wierzył Galeran. Chrystus też cierpiała ale znając swój los, potrafił przyjąć go z pokorą.

Kiedy dojechali do Westminster Hall była bliska omdlenia. Zaprowadzono ją do niewielkiej komnaty i położono na sofie. Przyjęła to z ulgą, chociaż wypoczynek nie tyle koił ból, co pomagał ukryć łzy.

Czuła, że w komnacie nie ma FitzRogera. Czyżby poszedł do króla? Może powie Galeranowi? Tęskniła za mężem, ale bała się jego gniewu, kiedy się dowie, co wzięła na swoje barki.

Mogła tłumaczyć, że nie miała wyboru. Ale przecież wysyłając Aline, mogła zwrócić się do Galerana. Na pewno by coś zaradził. Nie zrobiła tego. Będzie widział dlaczego.

Rozłąka była dużo trudniejsza do zniesienia niż fizyczny ból.

Wysyłając go na krucjatę nie sądziła, że będzie tak za nim tęsknić. Z typową dla siebie bezmyślnością, nie zastanawiała się, że Galeran jest jej drugą połową, częścią każdego czynu i każdej myśli. Ze polega na nim we wszystkim - że zawsze jest na miejscu, gotów z nią dyskutować, radzić się, kłócić i wspierać.

Mimo narodzin Gallota i kojącej obecności Aline Jehanne przez cały ten czas nie miała wrażenia, że żyje. Być może, pomyślała, uwiodła Raymonda nie tylko z rozpaczy czy złości po utracie dziecka, ale z bezgranicznej samotności.

Łzy same napłynęły jej do oczu.

Ktoś wszedł do środka.

Jehanne odwróciła się gwałtownie, aż zabolało, ale to nie był Galeran, tylko mnich.

Ukłonił się.

- Nazywam się brat Christopher, milady. Przyniosłem maść, więc jeśli pozwolisz...

Jehanne skinęła głową, a Aline pomogła jej ściągnąć tunikę i odsłonić plecy. Słysząc, jak dziewczyna wstrzymuje dech, Jehanne zapytała:

- Mam popękaną skórę?

- Nie, pani - odpowiedział mnich. - Ubrania cię przed tym osłoniły. Widać tylko opuchliznę i siniaki. Musi cię bardzo boleć, to pewne, ale nie powinno być blizn ani infekcji.

Posmarował jej plecy czymś chłodnym. Pierwszy dotyk sprawił ból, ale po chwili maść zadziałała kojąco i Jehanne się odprężyła. Jak przez mgłę pamiętała, że Aline spędziła noc poza domem, i to chyba w towarzystwie Raoula. Powinno ją to martwić. Tuż obok zaczynała się audiencja, w której powinna uczestniczyć.

Ale zmęczony umysł wyłączył się i nie, miał zamiaru reagować.

Zasnęła.


* * *


Galeran wyruszył do Westminsteru z samego rana, nie czekając, aż Raoul powróci z wieściami o Aline.

Wysłał też posłańca do Waltham, ale nie był w stanie czekać do jego powrotu.

Gnała go troska o Jehanne i Donatę. Chciał wracać do domu i mieć to za sobą.

Wczesna wizyta w Westminster Hall miała też pewien cel - Galeran miał nadzieję, że uda mu się porozmawiać z FitzRogerem, królewskim doradcą. Doświadczenie go nauczyło, że wielcy ludzie czasem kierują się kaprysem, a nie poczuciem sprawiedliwości. Henryk miał wiele kochanek, uznał też wiele dzieci z nieprawego łoża. Kto wie, jaki będzie to miało wpływ na sprawę Galerana. Rozmowa z FitzRogerem mogła wiele ułatwić.

FitzRogera nie było jednak w Westminster Hall. Galerana poproszono do niewielkiej komnaty, w której czekał na posłuchanie, chodząc niecierpliwie tam i z powrotem.

Zycie osobiste Henryka wskazywało, że nie przywiązywał wielkiej wagi do cudzołóstwa, co mogło okazać się zbawienne dla Jehanne. Z drugiej strony, jak słusznie zauważyła Aline, obiecał, że przywróci stare prawa. Zdrada i nieślubne dziecko były obelgą dla każdego mężczyzny. Bez względu na stanowisko, pomyślał Galeran, nie wyrwie chyba niemowlęcia z rąk matki, by oddać je nieżonatemu mężczyźnie.

Nie, nie może tego zrobić. Chyba że boi się zadzierać z Kościołem.

Galeran żywił głębokie przekonanie, że Henryk Beauclerk nie zrobi nic, co mogłoby zagrozić jego pozycji i pozbawić go wyczekanej nagrody - prawa do korony.

Usłyszał, że biją dzwony i przeżegnał się. Zaczynał się martwić o Raoula. Miał nadzieję, że Aline nie spotkało nic złego. W całej tej sprawie była tak samo niewinna jak Donata.

Chwilę później do komnaty wbiegł Raoul. Miał rumieńce na twarzy i rozwichrzoną fryzurę, ale nie było czasu na rozmowy, bo właśnie przyszedł paź, który miał ich poprowadzić przed oblicze króla. Nie znając angielskich zwyczajów i praw, Raoul nie będzie w stanie mu pomóc, Galeran cieszył się jednak, że nie jest już sam.

Król czekał w tej samej bogato zdobionej komnacie, w której przyjmował gości dzień wcześniej. Tym razem siedział na tronie, z koroną na głowie. W komnacie nie było wielu osób - Galeran dostrzegł mnicha, który miał zapisywać przebieg audiencji, dwóch panów, biskupa i kilku paziów. No i dwóch uzbrojonych strażników.

Król skończył rozmowę, a Galeran ukłonił się ponownie.

- Dziękuję ci, panie, że znalazłeś czas, by rozstrzygać w tak mało znaczącej sprawie.

- Żadna sprawa nie jest dla mnie za mała, lordzie Galeranie - powiedział Henryk, uśmiechając się przebiegle. - Masz jakieś wieści od ojca?

Galeran miał nadzieję, że nie da po sobie nic poznać.

- Niestety nie. Jestem pewien, że doniesiono by mi, gdyby jego stan się pogorszył, ale mimo to się niepokoję. Jak tylko sprawa dziecka zostanie rozstrzygnięta, wybieram się do Waltham.

Zanim król zdążył odpowiedzieć, w komnacie pojawił się Flambard, odziany w paradny biskupi strój, bogato zdobiony złotem. Za nim szedł Lowick, brat Forthred i młody kleryk. Brat Forthred spojrzał na Galerana i uśmiechnął się lekko, niecierpliwie czekając zemsty. Galeran zignorował go i przyjrzał się Raymondowi z Lowick.

Widział go pierwszy raz od chwili, kiedy opuścił Anglię i od kiedy ten dzielił łoże z jego żoną. Lowick był wciąż niesłychanie przystojny, niech go diabli. Galeran zagryzł wargi, bo choć czuł narastającą wściekłość, wiedział, że Raymond nie jest wart jego gniewu.

Odwrócił wzrok. To nie miejsce na zemstę, tylko prawo i rozsądek. Ale jakaś jego część pragnęła krwi, i to krwi Raymonda z Lowick. Zapragnął nagle, żeby doszło do pojedynku.

Raoul będzie mu w stanie pomóc. Będzie potrafił go powstrzymać.

Flambard i Lowick skłonili się nisko.

Król skinął głową, a potem dał znak paziom, by postawili dodatkowe ławki. - Nie jest to formalna rozprawa, przyjaciele. Usiądźcie wygodnie, a my spróbujemy rozwiązać problem ku satysfakcji obu stron.

Galeran i Raoul usiedli na jednej ławce, a Flambard i Lowick na drugiej.

- Po pierwsze - odezwał się król – przedstawię wam moich doradców. Jego Ekscelencja biskup Londynu.

Starszy, żylasty mężczyzna ukłonił się.

- Henryk Beaumont, pan Warwick.

Warwick był młodym mężczyzną, ale siła i autorytet odcisnęły już piętno na jego twarzy.

- A to jest Ralph Bassett, mój doradca w kwestiach prawnych.

Galerana zdumiał szczery wyraz twarzy prawnika. Słyszał już o nim. Był bliskim przyjacielem króla i niezwykle przenikliwym znawcą prawa.

- Czy ktoś ma coś przeciwko, by ci ludzie przysłuchiwali się naszej dyskusji - zapytał Henryk - i doradzali mi w tej sprawie?

Nikt nie zaprotestował; Galeran żałował tylko, że nie zna żadnego z nich. Słyszał, że biskup Londynu jest poważanym człowiekiem. Natomiast pan Warwick był z Henrykiem w dniu, w którym zginął Rufus. Być może przyłożył rękę do jego śmierci.

Galeran odłożył te myśli na bok, a król w kilku słowach podsumował sytuację.

- Moi panowie, rozumiemy, że kiedy lord Galeran opuścił Anglię, by wziąć udział w szlachetnej misji w Ziemi Świętej, jego żona urodziła dziecko Raymondowi z Lowick. Czy ktoś uważa, że było inaczej?

Odpowiedziała mu cisza.

- Do Anglii dotarły wieści, na szczęście nieprawdziwe, że lord Galeran poległ pod Jeruzalem, co być może sprawiło, że lady Jehanne i sir Raymond dopuścili się występku...

Galeran już chciał zaprotestować, ale zauważył, że Flambard powstrzymuje Raymonda i postanowił poczekać i przekonać się, co knują.

- Kiedy lord Galeran wrócił do domu – ciągnął Henryk - ich grzech był wszystkim znany. Raymond z Lowick wyspowiadał się przed biskupem Durham, a lady Jehanne przed swym spowiednikiem i przed tobą, lordzie Galeranie, swoim ziemskim panem.

Galeran zdał sobie sprawę, że jest to pytanie.

- Tak, Wasza Wysokość.

Miał nadzieję, że uda się utrzymać dysputę z dala od grzechu Jehanne. Obawiał się, że następne będzie o tym, czy kara za cudzołóstwo była wystarczająca.

Miał rację.

- Sir Raymond - odezwał się król - otrzymał pokutę od biskupa - pokutę, która jest przedmiotem tej sprawy. Jaką pokutę otrzymała lady Jehanne?

Galeran postanowił uciec się do starej sztuczki,

- Wasza Wysokość, jak tylko usłyszałem o mądrym orzeczeniu biskupa, ogłosiłem, że moją żonę ma spotkać taka sama kara. Modlitwa, ofiara i wychowanie dziecka.

Henryk pokiwał głową.

- Stąd nasz dylemat. Jak się przekonał król Salomon, nie da się podzielić dziecka na pół. – Galeran już sądził, że wyszedł cało z opresji, kiedy król dodał:

- Nie uznałeś za słuszne, lordzie Galeranie, nałożyć na żonę dodatkową karę?

- Nie, Wasza Wysokość. - Dlaczego miał wrażenie, że przyznaje się do grzechu? Pewnie dlatego, że w oczach zgromadzonych widać było dezaprobatę.

- Słyszałem, że ją uderzyłeś.

Ciekawe, kto mu powiedział.

- Owszem, ale od razu żałowałem mojego czynu. Rozpacz i skrucha mojej żony są dla niej wystarczającą pokutą.

Na twarzy Flambarda pojawił się przebiegły uśmieszek.

- Jesteś zbyt pobłażliwy, lordzie Galeranie. Płacz i udawana rozpacz to broń każdej kobiety. Dajesz zły przykład, jeśli w ten sposób pozwalasz jej uniknąć kary.

Galeran ledwo powstrzymał się od śmiechu.

- Sądzisz, że powinienem ją zbić, Wasza Ekscelencjo? Skoro moja żona podjęła się takiej samej pokuty jak sir Raymond, czy i jemu nie należy się chłosta? Można powiedzieć, że jestem mu winny lanie.

Lowick skoczył na równe nogi, z dłonią na rękojeści miecza.

- Siadaj! - warknął Flambard, groźnym wzrokiem mierząc Galerana. W jego oczach było coś więcej niż tylko gniew; ciekawe, dlaczego taki obrót spraw go zaniepokoił? Przecież z pewnością życzył sobie, by doszło do przemocy.

Król przyglądał się im przenikliwie.

- To zostawimy na później. Teraz musimy rozstrzygnąć kwestię dziecka. Jestem zdziwiony, lordzie Galeranie, że chcesz wychować podrzutka.

Mógł powiedzieć wiele podniosłych słów, ale wolał załatwić sprawę krótko i pragmatycznie.

- Dziecko jest przy piersi, a jak wszyscy wiemy, odebranie go matce może mu tylko zaszkodzić. Nie chcę, by przeze mnie cierpiała niewinna istota. Wybaczyłem żonie i dlatego dziecko musi pozostać z nami. Poza tym to dziewczynka. Nie zagrozi interesom naszych własnych dzieci.

- Chcesz więc wychować dziecko troskliwie i z miłością, tak samo jak swoje własne? Zadbasz o jej przyszłość?

-Tak, panie.

Henryk zwrócił się do drugiej ławki.

- Sir Raymondzie, wątpię, że możesz aż tyle zaoferować.

- Ale to moje dziecko - zaprotestował Lowick.

- Nie masz środków, by troszczyć się o takie maleństwo. Poza tym, jak chcesz odstawić ją od piersi? Nie masz żony. Nie masz rodziny,

- Znajdę żonę, panie. Założę rodzinę?

Król uniósł brwi.

- Nie jest to takie proste, sam się o tym przekonałem. Przyznaję, i ja mam córki z nieprawego łoża, ale z radością oddałem je na wychowanie matkom. Powiedz, milordzie, dlaczego chcesz brać na siebie ciężar wychowania dziecka?

Bezpośredni atak sprawił, że Lowick zacisnął usta. Po chwili ciszy powiedział:

- Bo jest moje. Mam do niego prawo.

Kiepskie wytłumaczenie. Tak naprawdę pragnął Jehanne i Heywood, ale nie mógł powiedzieć tego głośno. Galeran zauważył, że biskup nie wydaje się zaniepokojony przebiegiem rozprawy.

Zastanawiające.

Król rozsiadł się wygodnie i zwrócił do doradców.

- Panowie? Chcecie zadać stronom jakieś pytania, czy macie już dla mnie rekomendację?

Galeran z trudem ukrył ulgę, że sprawa została rozwiązana tak łatwo. Jednak radość okazała się przedwczesna, bo odezwał się biskup Londynu:

- Wasza Wysokość, musimy wziąć pod uwagę prawo kościelne.

- No tak - odezwał się Henryk z irytacją. - Dobrze, że mi o tym przypominasz, Wasza Ekscelencjo.

Widać było, że nie jest zadowolony z takiego obrotu sprawy, ale nie mógł zlekceważyć opinii biskupa. Kościół miał prawo ferować wyroki w pewnych sprawach i niełatwo było mu to prawo odebrać.

Serce Galerana zaczęło bić szybciej. Stało się to, czego się zawsze obawiał - że w sprawy wtrąci się Kościół, potężna instytucja. Flambard był tylko człowiekiem, sprzedajnym i nie lubianym; jednakże Kościoła nie można było zignorować.

- Wasza Wysokość - ciągnął biskup Londynu - to bardzo ciekawa sprawa. Biskup Durham miał pełne prawo nałożyć pokutę na Raymonda z Lowick, tak samo jak lord Galeran miał prawo ukarać swoją żonę. Co robić, jeśli te dwie decyzje są sprzeczne?

- Jeśli ty nie wiesz, Wasza Ekscelencjo - odezwał się Henryk - ja tym bardziej.

Biskup nie wydawał się zniechęcony.

- Nie ma innego wyjścia, jak tylko nakazać zadośćuczynienie. Jeśli lord Galeran złoży ofiarę na jeden z domów bożych, wynagrodzi sir Raymondowi część dziecka, którą mu zabrano.

- Część jego pokuty, chciałeś powiedzieć. To sir Raymond powinien zapłacić za swój grzech, mimo szlachetnego postanowienia, że wychowa dziecko.

- Mądrze mówisz, panie - powiedział biskup, uśmiechając się sucho. - Sir Raymond powinien otrzymać inną pokutę. Jest ponoć doskonałym rycerzem. Dlaczego nie miałby wspomóc, tak jak wcześniej lord Galeran, szlachetnej misji krzyżowców i ruszyć do walki z niewiernymi?

Zwracając się do Raymonda, Henryk z trudem powstrzymywał uśmiech.

- Co ty na to, milordzie? Musisz wiedzieć, że gdyby ta sprawa rozstrzygana była formalnie, zarówno tobie, jak i lady Jehanne groziłaby surowa kara, łącznie ze śmiercią.

Plan wydawał się tak przemyślany, że Galeran zaczął się zastanawiać, czy nie ułożono go wcześniej. Lowick nie krył zmartwienia.

- Będę zaszczycony, mogąc walczyć w obronie Chrystusa, ale czuję, że moim najważniejszym obowiązkiem jest chronić moje dziecko i jego matkę.

Flambard uspokoił Lowicka gestem dłoni i wstał, wspierając się na wysadzanym klejnotami pastorale. W bogato zdobionych szatach i infule na głowie, wyglądał jak postać z Biblii.

- Wybacz, Wasza Wysokość, ale jest jeszcze jeden aspekt tej sprawy, który dotychczas nie został podniesiony.

Galeran i Raoul wymienili szybkie spojrzenia. Galeran nie wiedział, co się święci, ale od początku spodziewał się ataku.

- Tak, Wasza Ekscelencjo? - zapytał król z zaciekawieniem.

Flambard uśmiechnął się łagodnie niczym święty z klasztornego manuskryptu.

- Wydając wyrok, Wasza Wysokość, ty i mój dostojny brat, biskup Londynu, wyszliście z założenia, że stosunki lady Jehanne i obecnego tutaj Raymonda z Lowick były bezprawne. Nakładając pokutę, też tak sądziłem, chociaż sytuacja skłoniła mnie do okazania łaski. Po dłuższej rozmowie z sir Raymondem odkryłem, iż czuł się uprawniony do tego czynu nie tylko dlatego, że sądził, iż lord Galeran nie żyje.

Uważał się za prawowitego małżonka lady Jehanne.

- Na jakiej podstawie?! -wykrzyknął Galeran, oblewając się zimnym potem. - Czyżby wzięli ślub? Nie dowierzał, powiedziałaby mu przecież. Biskup uśmiechnął się przebiegle.

- Wcześniejsze zaręczyny, milordzie.

- Kłamiesz! - Jeszcze chwila, a Galeran dopadłby go i udusił. Na szczęście w porę zainterweniował Raoul i strażnicy.

- Usiądź, milordzie - powiedział chłodno król. -Uwierz mi, znajdziemy dzisiaj prawdę. - Raoul pociągnął przyjaciela na ławkę, a Henryk zwrócił się do biskupa. - Masz jakieś dowody?

Flambard pstryknął palcami. Brat Forthred zrobił krok naprzód, włożył dokument w ręce Raymonda, który ukląkł i przekazał go królowi. Galeran patrzył na dokument jak na jadowitego węża. Wcześniejsze zaręczyny mogły oznaczać, że jego małżeństwo z Jehanne było nieważne. Czy to prawda? Głośno było ostatnio o zapomnianych lub zlekceważonych dziecięcych zaręczynach...

Najsilniejszym uczuciem był teraz gniew. Czy biskup i jego pionek zniszczą wszystko, co udało mu się z Jehanne zbudować? Prędzej ich obu zabije, niż do tego dopuści.

Zmusił się do spokoju. Potrzebował teraz ostrego umysłu, a nie ostrego miecza. Na ten ostatni przyjdzie jeszcze czas.

Spojrzał na Flambarda, który wydawał się pęcznieć z zadowolenia.

Spojrzał na plecy Lowicka, szukając w nich śladu niepewności, ale dumnie wyprostowana postura nic mu nie powiedziała.

Król rozwinął pergamin i przeczytał go szybko, a potem oddał w ręce Ralpha Bassetta.

Hrabia Warwick, który do tej chwili wydawał się znudzony, pochylił się w stronę króla...

- Za twoim pozwoleniem, panie...

Henryk skinął głową, a Warwick zwrócił się do Raymonda, który wciąż klęczał na jednym kolanie.

- Sir Raymondzie, skoro byłeś zaręczony z lady Jehanne, dlaczego nie protestowałeś przeciw jej bezprawnemu małżeństwu z lordem Galeranem?

- Nie widziałem sensu, milordzie - odpowiedział Lowick stanowczo. - Ojciec Jehanne zmienił zdanie. Wiedziałem, że jeśli zechce, unieważni wcześniejsze zaręczyny.

- Ale tego nie zrobił?

- Nie, milordzie.

Galeran przysłuchiwał się odpowiedziom Lowicka. Wydawało mu się, że wyczuwa kłamstwo, ale nie mógł być pewien, bo słowa Raymonda były prawdopodobne. W chwili ślubu Galeran był bardzo młody, mógł więc nie być świadomy pewnych układów. Nie wierzył jednak, że nikt nie słyszał o wcześniejszych zaręczynach. Ojciec musiał o tym wiedzieć. Do diabła, dlaczego jest teraz w Waltham?

- Kiedy zawarliśmy zaręczyny - mówił Lowick— Jehanne była jeszcze za młoda na małżeństwo. Poza tym miała dwóch starszych braci. Kiedy umarli, a ona stała się dziedziczką, ojciec zapragnął wydać ją za kogoś innego.

- Dlaczego? Sądził, że nie potrafisz zarządzać majątkiem?

Galeran patrzył, jak kark Lowicka robi się czerwony. Byłoby mu go żal, gdyby nie pewność, że kłamie. Musiał kłamać, a wahanie w głosie w końcu go zdradziło. Flambard wydawał się zniesmaczony. Lowick wciąż nie odpowiadał na pytanie Warwicka, aż król kazał mu to zrobić.

- Chciał unii z potężną rodziną – powiedział w końcu. - A ja nie mam takiej.

- To dlaczego - zapytał hrabia - wcześniej uważał cię za właściwego kandydata?

- Byłem mu jak syn, milordzie - odparł spokojnie Lowick. - To miał być sposób, bym wszedł do rodziny.

- No tak - rzekł hrabia - tyle że nie chciał cię dla jedynego dziecka.

Opowieść wydawała się mieć sens i Galeran zaczął się zastanawiać, czy nie jest prawdziwa. Stary Fulk miał słabość do Lowicka. Możliwe, że chciał wprowadzić go do rodziny i obdarować młodą parę niewielkim majątkiem.

Trudno tylko uwierzyć, że zaręczyny utrzymano w tajemnicy. Zawsze byli świadkowie. Taki był zresztą cel zapraszania świadków na tego rodzaju ceremonie.

Doradcy króla pochylili się nad dokumentem, a po chwili Bassett odezwał się: i - Wydaje się, panie, że dokument został właściwie sporządzony. Oczywiście w takich sytuacjach najistotniejszą sprawą są świadkowie. Muszą wystąpić i potwierdzić prawdę.

- Niestety, panie - wtrącił się Flambard - szukaliśmy wzdłuż i wszerz, ale żaden z nich nie ostał się przy życiu.

Brwi wszystkich zebranych uniosły się gwałtownie. W sprawach, w których było tyle wątpliwości co tutaj, im więcej było świadków, tym lepiej.

Galeran omal nie westchnął z ulgą. Dokument jest fałszerstwem, a świadków wybrano tak, by nie mogli protestować. Wystarczy to udowodnić.

- Kim są świadkowie? - zapytał.

Ralph Bassett przeczytał nazwiska. Pierwszy był Fulk i jego synowie, wszyscy od wielu lat w grobie. Potem zarządca Gregory.

- Znałem tego człowieka - powiedział Galeran. - Zmarł niedawno, był świadkiem na moim ślubie. Nie wierzę, że złożyłby podpis na nielegalnym dokumencie.

Flambard wtrącił się gładko:

- Nawet gdyby od tego zależało jego stanowisko, milordzie?

Dyskusja nie miała sensu, Galeran słuchał więc dalej. Nazwisk było zaledwie osiem.

- Panie - powiedział, nie kryjąc zdumienia. - pod moim kontraktem zaręczynowym jest co najmniej trzydzieści podpisów. Lord Fulk liczył się na Północy i z łatwością zebrałby taką samą liczbę świadków. Jeżeli nie większą.

- Celna uwaga - powiedział Warwick.

Oczy Flambarda zamieniły się w wąskie szparki, ale z twarzy nie schodził uśmiech.

- Sir Raymond nie miał wpływowej rodziny ani znajomych i może dlatego lord Fulk nie chciał stawiać go w kłopotliwej sytuacji. W owym czasie nie miało to znaczenia. Jehanne była tylko najmłodszym dzieckiem, i to dziewczynką.

- Mimo to - powiedział Galeran - widać poważne braki. Dlaczego, na przykład, ani mój ojciec, ani Hubert z Burstock nie uczestniczyli w ceremonii?

Król pokiwał głową.

- Zgadza się. Wielka szkoda - dodał z naciskiem - że lorda Williama z Brome nie ma tu dziś z nami.

Wyjaśniłoby to sprawę.

Galeranowi przeszło przez głowę, że przyszłość rodziny będzie jednak zależała od stanowiska ojca.

Jedyną rzeczą, która mu pozostała, był krok, którego się obawiał, ale którego również pragnął. Wstał.

- Jestem gotów pozostawić rozstrzygnięcie tej sprawy Bogu. Wyzywam Raymonda z Lowick, by udowodnił prawdziwość swego twierdzenia w pojedynku.

Raymond poderwał się gwałtownie z miejsca.

- Przyjmuję!














Rozdział XX


Henryk zmarszczył czoło.

- Pojedynek na śmierć i życie, panowie, z Bogiem jako waszym sędzią?

Jeśli rozstrzygnięcie tej sprawy zostało wcześniej zaplanowane, znajdowali się teraz daleko od niego i widać było, że król nie jest zadowolony. Nie mógł jednak zabronić pojedynku; było to prawo każdego rycerza.

Jeden z paziów podszedł do hrabiego i zaczął szeptać, a ten nachylił się do króla. Henryk się rozpogodził.

- Panowie, panowie, wstrzymajcie się chwilę. Nie lubię patrzeć, jak w bezsensownych pojedynkach giną najlepsi rycerze. Poza tym może uda nam się spojrzeć na całą sprawę jeszcze od innej strony. Doniesiono mi, że przyjechał William z Brome.

Galeran odwrócił się, by powitać ojca. Widział, że ani Flambard, ani Lowick się tego nie spodziewają - twarz pierwszego zesztywniała, a drugi wyraźnie się zmartwił.

Ciekawe, czego się spodziewali? Pewnie tego, że Galeran umrze, zanim ojciec się o wszystkim dowie.

Drzwi otworzyły się i lord William wszedł do środka. Ubrany był niezwykle dystyngowanie, a kunsztownie zdobiony strój przewyższał swoim pięknem szaty Flambarda. Towarzyszyło mu trzech równie szykownych rycerzy. Galeran, przyzwyczajony widzieć ojca w znoszonym płótnie i skórze, omal nie zaczął się śmiać. Miało to jednak swój cel. Strój podkreślał wyraźnie rangę.

Lord William skierował się prosto, choć niespiesznie, do króla. Ukląkł, wyciągając przed siebie ręce. Z błyskiem zadowolenia w oku, Henryk nakrył jego dłonie swoimi. Była to uproszczona wersja hołdu, lecz nie traciła przez to na doniosłości.

- Lordzie Williamie - powiedział Henryk - cieszymy się, zastając cię w tak dobrym zdrowiu.

- No cóż, mógłbym wypoczywać jeszcze dzień lub dwa, ale słyszałem plotki, że Lowick jest w Waltham i wypytuje o moje zdrowie. Postanowiłem sam sprawdzić, co się święci. - Spojrzał na biskupa i Lowicka. - Ponoć odniósł wrażenie, że jestem dużo bardziej chory, niż rzeczywiście byłem. Ktoś mu powiedział, że lada dzień wyzionę ducha.

- Doprawdy? Nie możemy więc narażać twego życia i zdrowia na szwank, lordzie Williamie. Usiądź, proszę. - Henryk rozkazał, by przyniesiono krzesło.

Poza królewskim tronem było to jedyne krzesło w komnacie. Może to zaledwie troska o schorowanego człowieka, ale sygnał, jaki wysyłał król, był wyraźny. Wesprzyj mnie, Williamie z Brome, a ja uznam ciebie za władcę Północy, jednego z moich najpotężniejszych baronów. I będę chronił twoją rodzinę, dzisiaj i w przyszłości.

Jak tylko ojciec Galerana siedział wygodnie, król się odezwał:

- Przybyłeś w dobrym momencie, bo liczymy na twoją pomoc w rozwiązaniu pewnej sprawy. Sir Raymond z Lowick twierdzi, że był zaręczony z Jehanne, zanim oddano ją w ręce twego syna.

Lord William gapił się, jakby mu powiedziano, że słońce zrobione jest z sera.

- Bzdury, panie.

- Ma dokument, który wydaje się prawdziwy. Niestety, wszyscy świadkowie już nie żyją.

- Bądź tak dobry, panie, i każ przeczytać ich nazwiska.

Bassett przeczytał jeszcze raź nazwiska świadków, a lord William się żachnął.

- Ktoś musiał przeczesać całą Northumbrię w poszukiwaniu ludzi, którzy zmarli w ostatnich dziesięciu latach. Ale my, ludzie Północy, nie umieramy tak łatwo, i o ile mi wiadomo, tych ośmiu nigdy nie spotkało się w jednym miejscu. A już na pewno nie w Heywood i to bez mojej wiedzy. Poza tym brakuje kilku nazwisk, aby taki dokument był wiarygodny. Na przykład mojego.

- Być może lord Fulk nie chciał nagłaśniać sprawy - zasugerował desperacko Flambard. - Ten dokument, który przyjąłem w dobrej wierze, podaje w wątpliwość prawo lorda Galerana do dziecka, lady Jehanne i Heywood. Nic dziwnego, że próbujesz go zdyskredytować. Niech pojedynek rozstrzygnie sprawę.

Henryk spojrzał na biskupa z zadumą.

- Wasza Ekscelencjo, wciąż nie rozumiem, dlaczego tak bardzo zależy ci na tej sprawie.

Biskup natychmiast się zreflektował.

- Chcę tylko, by zwyciężyła sprawiedliwość, panie.

- A może zamiast angażować lorda Galerana, który nie zrobił nic złego, a wręcz przeciwnie, służył Bogu w Ziemi Świętej, powinniśmy poprosić Raymonda z Lowick o potwierdzenie prawdziwości swych słów próbą rozpalonego żelaza?

Lowick nie był tchórzem, ale taka perspektywa wcale mu się nie uśmiechała.

- Utrzymuję, że mam prawo zmierzyć się z lordem Galeranem w walce na miecze.

- Wasza Wysokość - odezwał się biskup - największą grzesznicą w całej tej sprawie jest lady Jehanne. Nie dość, że ukryła przed światem wcześniejsze zaręczyny, wstąpiła w nielegalny związek, który potem zerwała, to jeszcze dopuściła się straszliwej zbrodni - zabiła niechciane dziecko.

- Na Boga...! - Raoul znów powstrzymał Galerana, zanim ten zdołał wyrządzić biskupowi fizyczną krzywdę.

- Siadaj, milordzie - warknął król. - Nie słyszałem, by ktoś wspominał tu o morderstwie.

- Ponieważ nie było żadnego morderstwa - powiedział Galeran, patrząc biskupowi prosto w oczy.

- Jeśli tak, to w jaki sposób umarło dziecko? -Flambard zwrócił się do króla. - Zdrowy chłopiec, ośmiomiesięczny, który pewnego dnia poszedł spać i już się nie obudził. A w dzień pogrzebu, dzień pogrzebu jej jedynego dziecka, Jehanne z Heywood wzięła do swego łoża Raymonda z Lowick. Wydaje mi się, że to właśnie lady Jehanne powinna być poddana próbie rozpalonego żelaza.

Galeran zauważył, że atmosfera uległa zmianie. Dotąd udawało się trzymać Jehanne w cieniu, ale teraz ona sama była sądzona i znajdowała się w wielkim niebezpieczeństwie. Była zdrajczynią, cudzołożnicą. Oskarżenie Flambarda było jeszcze gorsze. Cudzołożnicy można było okazać litość, bo ostatecznym sędzią był mąż. Dla kobiet, które zabiły własne dziecko, nie miał nikt litości.

- Zmarłe dziecko było moim synem - powiedział tak spokojnie, jak tylko mógł. - Gdyby jego śmierć budziła podejrzenia, nie sądzisz, że bym zareagował?

- Wiesz, milordzie, jak umarł chłopiec? - zapytał Flambard, udając zdumienie.

- Wiem, że nie mogła go zabić. - Galeran zwrócił się do króla. - Moja żona ubóstwia dzieci, Wasza Wysokość, a przez wiele lat nie mogła doczekać się własnego. Właśnie dlatego wyruszyłem na krucjatę. Bóg nagrodził nas synem, który był tym cenniejszy, że tak długo na niego czekaliśmy. Mogę przyprowadzić wielu świadków, którzy potwierdzą, że Jehanne jest oddaną matką i że gorzko opłakiwała śmierć dziecka.

- Sam mogę na to przysiąc - powiedział lord William. - Nie płacze ani nie biadoli jak większość kobiet, ale wszyscy, którzy ją znają, wiedzą, jak bardzo cierpi.

Wtrącił się biskup Londynu.

- Nie chodzi o to, czy cierpiała, tylko czy rzeczywiście w dniu pogrzebu spółkowała z Raymondem z Lowick.

Odpowiedziała mu cisza, którą przerwał król, zwracając się do Lowicka.

- Tak, milordzie? Tylko ty możesz odpowiedzieć na to pytanie.

- Tak było - powiedział Lowick niechętnie. Galeran pomyślał, że również i on nie chce, by Jehanne stała się krzywda.

- Miała swoje powody - powiedział Galeran, zdając sobie sprawę, że porusza się po śliskim gruncie. Nie wiedział, jak wytłumaczyć całą sprawę nie wspominając o wojnie, jaką Jehanne toczyła z Bogiem. - Opowiedziała mi o wszystkim, co wtedy zaszło. Wystarczy powiedzieć, że oszalała z rozpaczy. Sądziła, że umarłem, a kiedy Bóg zabrał nasze dziecko, zupełnie postradała zmysły. Zgrzeszyła z Lowickiem tylko raz.

- Sir Raymondzie? - zapytał król. – Potwierdzasz te słowa?

Lowick spojrzał na Flambarda, ale potem powiedział:

- Owszem, panie, to był tylko raz. Przyznaję też, że nie wydawała się być przy zdrowych zmysłach. Próbowałem się opierać, ale okazałem się za słaby.

W komnacie zapanowało zamieszanie, a nawet rozbawienie. Galeran poczuł się lepiej. Był wdzięczny Lowickowi, że ten dostrzegł zagrożenie, w którym znalazła się Jehanne, i postąpił właściwie.

Gdyby nie sfałszowany kontrakt zaręczynowy, mógłby go uściskać w geście braterskiej miłości. Ale to bez wątpienia był pomysł biskupa. Który chciał, by Jehanne została ukarana.

Gniew Galerana skupił się na Flambardzie.

Biskup Londynu zabrał głos.

- A śmierć dziecka? Może lady Jehanne straciła rozum na wieść o śmierci męża i z rozpaczy zabiła dziecko? Przykra sprawa, ale nie może ujść na sucho.

Tym razem odpowiedział mu lord William.

- Panie, to była dziwna śmierć, ale podobne zdarzają się u dzieci. Zwykle mówi się, że matka przygniotła dziecko podczas snu albo że złe duchy ukradły dziecku oddech. Mój syn był daleko i dlatego zarządziłem śledztwo. Nie było żadnych śladów przemocy, nie było śladów trucizny. Trudno zamordować, nie pozostawiając żadnych znaków. Poza tym - powiedział znacząco - bardzo łatwo wskazywać palcem, zwłaszcza gdy są jacyś podejrzani..

Galeran wstrzymał dech. Ojciec robił aluzję do tragicznej śmierci króla Rufusa. Ni mniej ni więcej mówił, że jeśli Jehanne zostanie uznana winną śmierci dziecka, Brome może dołączyć do tych, którzy oskarżają króla Henryka o bratobójstwo.

Groził, że poprze Roberta z Normandii.

Zapadła martwa cisza.

- Co więcej - ciągnął po chwili – rozmawiałem w Waltham z lekarzem, ponieważ ten temat żywo mnie interesuje...

Wychodząc z głębokiego szoku, Galeran zauważył, że w komnacie pojawił się FitzRoger, który stanął u boku króla, jakby chciał mu coś powiedzieć.

-... brat Garth zapewnił mnie, iż zna przypadki, że dzieci umarły bez wyraźnego powodu. Zwykle były nieco młodsze niż Gallot, ale pozostałe okoliczności wydają się takie same. Sądzę, że można tu mówić o boskiej interwencji. Pewnego dnia Bóg po prostu postanawia zabrać maleństwa do siebie.

- No dobrze - powiedział król. - Wygląda na to, że nie ma sensu dłużej rozważać tej tajemniczej sprawy, a rzeczywiście nie wolno rzucać kamieniami tam, gdzie nie ma pewności co do winy. Jeśli ktokolwiek zgrzeszył, Bóg w swojej mądrości znajdzie sposób, by ukarać winowajcę.

Henryk patrzył Williamowi z Brome prosto w oczy i można było odnieść wrażenie, że mówi o sobie i zagadkowej śmierci brata.

- Wydaje mi się również - kontynuował lżejszym tonem - że są poważne wątpliwości co do prawdziwości dokumentu, który nam przedstawiono. Na tyle poważne, że postanowiłem nie brać go pod uwagę, chyba że poprą go inne dowody. Ponieważ jednak

wszyscy świadkowie nie żyją, może się to okazać trudne. - Uśmiechnął się zimno. - Jestem pewien, drogi biskupie Durham, że przyjąłeś dokument w dobrej wierze. Ale Raymond z Lowick musiał wiedzieć, że to oszustwo.

Lowick zbladł na tę nagłą zmianę stanowiska. Podniósł się.

- Z całym szacunkiem, nadal podtrzymuję prawdziwość tego dokumentu. Chcę to udowodnić w pojedynku z lordem Galeranem.

Król nie krył irytacji. Rzeczywiście, pomyślał Galeran, uważa pojedynki za bezsensowną stratę dobrych rycerzy. On sam czuł to samo - znikła gdzieś cała ochota, by zabić Lowicka. Człowieka, którego wykorzystała Jehanne i oszukał Flambard. Poza tym wystąpił w obronie Jehanne i być może uratował jej życie.

FitzRoger nachylił się do króla i przez chwilę szeptał mu na ucho. Wyraz twarzy Henryka uległ nagłej zmianie. Co teraz, pomyślał Galeran z bólem brzucha.

- Lordzie Galeranie - odezwał się król - czy zgadzasz się, że należy ukarać cudzołożnicę?

Zaszokowany takim obrotem spraw, Galeran musiał zastanowić się chwilę.

- Taką, którą do grzechu pchnęła rozpusta, pewnie tak. Ale nie rozpacz.

- Ale jak mówi biskup Durham, skrucha może być udawana, szaleństwo również. Czasem konieczne jest ukaranie dla przykładu. Co zrobisz, jeśli nakażę ci wychłostać żonę, by pokazać światu, że zdrada nie może być tolerowana?

Galeran gapił się na króla, który sam miał wiele kochanek. Wiele było mężatkami i urodziło mu dzieci. O ile wiedział, żadna nie została ukarana chłostą.

- Gdyby taka była twoja wola, Wasza Wysokość - powiedział z namysłem - musiałbym ją przyjąć,

Miał nadzieję, że Henryk zrozumiał, że taka decyzja mogłaby pozbawić go lojalnego poddanego. Miał nadzieję, że FitzRoger przekazał mu zawoalowane ostrzeżenie. Król nie zareagował, zwrócił się tylko do Lowicka.

- Sir Raymondzie, z twoich słów wynika, że masz prawo żądać, by lady Jehanne została ukarana za uwiedzenie i narażenie na grzech twej nieśmiertelnej duszy. Czy chcesz skorzystać z tego prawa?

Lowick oblał się rumieńcem.

- Skądże, panie. Nie chcę, by Jehanne stała się krzywda. Kiedy opuszczałem Heywood, błagałem ją, żeby pojechała ze mną. Chciałem uchronić ją przed taką karą. Ją i moje dziecko.

Ku własnemu zaskoczeniu Galeran miał wrażenie, że Lowick mówi prawdę.

Henryk zwrócił się do biskupa.

- Wasza Ekscelencjo, jaki jest twój pogląd?

W oczach biskupa pojawiła się niepewność.

- Wyraziłem już swój sąd, panie, a lady Jehanne świadomie się mu sprzeciwiła.

- Uważasz, że powinna ją za to spotkać chłosta?

Flambard rozejrzał się po komnacie, szukając w twarzach brakującej informacji. Galeran spojrzał na FitzRogera, zastanawiając się, jakie ten musiał przynieść wieści.

- Mówże, biskupie! - ponaglił go król.

- Tak, panie. Pomijając grzech cudzołóstwa, lady Jehanne udowodniła, że jest harda i pełna pychy. By dostrzec swój błąd, potrzebuje kary cielesnej. Tylko w ten sposób jej dusza znajdzie spokój. O ile uda się ją przekonać, by się jej poddała.

Henryk uśmiechnął się.

- Przecież poddała się karze, i to dobrowolnie. Nieprawdaż, biskupie?

- Dobrowolnie? - Niepewną uwagę Flambarda stłumił okrzyk Galerana: - Jakiej karze?!

Ojciec zablokował go ramieniem, a Raoul przytrzymał. Galeran nie mógł ruszyć się z miejsca.

- Lord FitzRoger ma nam coś do powiedzenia - odezwał się Henryk.

FitzRoger wstał.

- Zgodnie z rozkazami Jego Wysokości, lady Jehanne, jej kuzynka, dziecko i niańka zostały umieszczone w klasztorze świętej Hildy. Ponieważ to lady Jehanne i jej córka były przedmiotem sporu, król uznał, że lepiej będzie, jeśli znajdą się w tymczasowym areszcie. Wszystkie miały być trzymane pod kluczem, na wypadek gdyby lady Jehanne chciała uciec z kochankiem przed rozstrzygnięciem sprawy. Takie były rozkazy króla.

Galeran rozejrzał się po komnacie, zastanawiając się, co się za tym kryje. Pamiętał, że kiedy ją odwiedził, była w celi sama. Lowick był zaskoczony. Flambard zaczął się pocić.

- Matka przełożona świętej Hildy jest bardzo surowa - ciągnął FitzRoger. - Głęboko wierzy, że kary cielesne pomagają przepędzić grzech. Kiedy usłyszała o winie lady Jehanne i o tym, że ta odmówiła wykonania pokuty nałożonej przez biskupa, nie potrzebowała wielkiej zachęty, by nie szczędzić kija.

- Dobry Boże... - wyszeptał Galeran, siedzący w miejscu tylko dzięki żelaznemu uściskowi ojca i Raoula.

- Spokojnie, chłopcze - szepnął lord William. -Spokojnie.

- Otrzymywała dziesięć razów co trzy godziny. Dopiero dzisiaj udało mi się wstrzymać wykonanie kary.

Tym razem Galerana nie udało się zatrzymać.

- Kto tak zarządził?

- Jak to kto? Oczywiście biskup Flambard.

Galeran złapał Flambarda za szatę, zanim ktokolwiek zdążył go powstrzymać.

- W takim razie sądzę, że to biskup Flambard powinien zmierzyć się z moim mieczem.

- Wstrzymaj się, lordzie Galeranie! - Henryk położył dłoń na zaciśniętej pięści Galerana. Król opuścił swój tron.

- Uważam, że mam do tego większe prawo - Henryk ścisnął rękę Galerana, ale to zimna wściekłość w jego głosie sprawiła, że ten puścił szatę biskupa i odsunął się.

Zimna wściekłość, której celem był Flambard.

- Moja jest władza - powiedział Henryk miękko. - Moje jest prawo do ferowania wyroków. Na jakiej podstawie ośmielasz się podważać moje rozkazy, biskupie?

Pot ściekał Flambardowi po białym jak kreda obliczu. Nic dziwnego. Stał twarzą w twarz z kimś, kto gołymi rękami zrzucił człowieka z murów Rouen tylko dlatego, że tamten mu się sprzeciwiał.

- Nie podważyłem twoich rozkazów, panie. Jako przedstawiciel Kościoła mam prawo wyznaczać pokutę za grzechy.

- Jaką pokutę wyznaczysz za sfałszowanie kontraktu zaręczynowego?

Flambard cofnął się, zderzając się z ławką.

- Jeśli to fałszerstwo, panie, nie miałem z nim nic wspólnego!

- Doprawdy? Wystarczy, że popytam się na Północy. - Król zwrócił się nagle do Lowicka. -Tak, sir Raymondzie? Mów prawdę. Czy były wcześniejsze zaręczyny?

Raymond, blady jak płótno, padł na kolana.

- Nie, Wasza Wysokość. Mówiło się o tym, ale bracia Jehanne zmarli, zanim do tego doszło.

- Ale kochałeś tę kobietę i uważałeś, że masz do niej prawo? - Henryk mówił teraz spokojniej. - Sądziłeś być może, że jesteście zaręczeni duchem? -Najwyraźniej wskazywał Lowickowi wyjście z sytuacji, jeśli ten będzie na tyle bystry, by to zauważyć.

Na szczęście był.

Ukłonił się.

- Tak, Wasza Wysokość. A kiedy lady Jehanne urodziła mi dziecko, chciałem uchronić od zguby i ją, i moją córkę. Pokornie błagam o litość.

Henryk pomógł mu podnieść się z klęczek.

- Rozumiem, że wcześniejsze zaręczyny to pomysł biskupa Flambarda.

- Tak, panie.

Henryk miał już świadectwo, którego potrzebował. Spojrzał na biskupa.

- Ciekawe, czym kierował się nasz drogi biskup? Czyżby tak go wzruszyło złamane serce, że postanowił ryzykować swoją pozycją, majątkiem i życiem, aby ci pomóc?

W komnacie zapanowała cisza.

- Tak, Raymondzie? - powiedział słodko król, nie spuszczając oczu z biskupa. - Powiedz, dlaczego Ranulph Flambard chciał ci pomóc w zagarnięciu Heywood? Jak to uzasadnił?

Lowick miał rozbiegany wzrok, a Galeran szczerze mu współczuł. Znajdowali się o krok od oskarżenia o zdradę i Lowick zdawał sobie z tego sprawę.

- Panie, biskup żywił urazę do Williama z Brome i jego rodziny. Sądził, że jeśli będzie miał sojusznika w Heywood, zyska większą władzę na Północy.

- Jego jurysdykcja rozciągała się od wybrzeża do wybrzeża, a on martwił się o jeden zameczek?

- Sir William mu się sprzeciwiał.

- Czy biskup od początku interesował się twoją sprawą? Kiedy zwróciłeś się do niego po raz pierwszy, zaraz po powrocie lorda Galerana, jak się zachował?

Lowick zmarszczył czoło.

- Wysłuchał mojej prośby o pomoc, ale...

- ...nic nie zrobił, prawda? - dokończył król. - Kiedy to się zmieniło?

Lowick pocił się teraz jak Flambard, ale odpowiedział wyraźnie:

- Kiedy przyszły wieści o śmierci twojego brata.

- No tak. - Henryk cofnął się o kilka kroków. -Kiedy zginął jego największy sojusznik, biskup zdał sobie sprawę, że czeka go mój patronat. Albo jego brak. Całkowita kontrola nad Northumbrią byłaby doskonałą bronią, biskupie. Tylko w czyim imieniu chciałeś jej użyć?

Flambard odzyskał wigor i był gotów walczyć o swoją skórę.

- Chciałem zrobić porządek. Twój brat sam mnie o to prosił.

- Doprawdy? To dlaczego zainteresowałeś się Raymondem z Lowick dopiero po tragicznej śmierci Rufusa?

- Owszem, nie śpieszyłem się z wydaniem wyroku. Jak sam widzisz, panie, sprawa jest dosyć skomplikowana.

- Sfałszowany dokument był pewnie kolejną próbą, by ją uprościć. Tak jak zamach na życie lorda Galerana.

Flambard oblizał usta.

Zamach na...?

- Lord FitzRoger aresztował dziś jednego z twoich ludzi. Człowiek ten okazał się zadziwiająco rozmowny. Kusza jest straszliwą bronią, drogi biskupie. Nawet papież zakazał jej używać, chyba ze w walce z niewiernymi.

W przerażającej ciszy Henryk zajął swe miejsce na tronie. Nie krył zadowolenia.

Lowick spojrzał na biskupa.

- Ten zamach to twoja sprawka?

- Ranulphie Flambardzie - powiedział król, zagłuszając Lowicka. - Ogłaszam, że jesteś podejrzany o fałszerstwo, usiłowanie morderstwa i poważne przekroczenie swoich uprawnień.

- Z całym szacunkiem - przerwał Flambard - twoja władza nie rozciąga się na dostojników kościelnych.

- Tak uważasz? Drogi biskupie Londynu, być może życzysz sobie, bym osobiście dopilnował osadzenia tego wątpliwego duchownego, do czasu pełnego procesu?

Flambard był powszechnie nie lubiany i biskup omal nie zdradził się uśmiechem.

- Kościół będzie niezmiernie wdzięczny za twą pomoc, panie.

- W takim razie będzie przebywał w więzieniu, dopóki sprawa się nie wyjaśni. Wydaje mi się również, że biskup Durham jest hardy i pełen pychy. Przyda mu się kara, dzięki której zobaczy swój błąd i dzięki temu osiągnie zbawienie.

- Dieta składająca się z chleba i wody może okazać się zbawienna - wtrącił biskup Londynu.

- Istotnie - mruknął Henryk. - A jeszcze kilka minut temu biskup twierdził, że nic tak nie potrafi przełamać pychy jak kara cielesna.

- No tak. - W oczach dostojnika błysnął złośliwy ognik. - Dziesięć uderzeń kijem co trzy godziny, panie?

- Bardzo mądrze. I sprawiedliwie. - Henryk spojrzał na FitzRogera. - Dopilnuj tego, przyjacielu.

- Z przyjemnością, panie. - FitzRoger dał znak i strażnicy wyprowadzili protestującego dostojnika.

- Pożałujesz! - wrzasnął Flambard na odchodnym. - Przekonasz się, że mnie potrzebujesz, tak samo jak twój brat!

Henryk tylko się uśmiechnął.

- Opanuj się, Flambardzie. Bo inaczej podwoję karę.

Galeran zastanawiał się, czy cała sprawa, pomijając kilka niespodzianek, nie została ukartowana. Henryk wiedział zapewne, że Flambard może mu się przydać, ale jedynie jako pokorny sługa, a nie człowiek wystarczająco potężny, by stanowić zagrożenie. Król być może potrzebował pretekstu, żeby go złamać. !

Kiedy zamykające się drzwi stłumiły wrzaski Flambarda, Henryk skupił się na obecnych, to jest na Galeranie, Raoulu, lordzie Williamie i Lowicku. Ze świadków pozostali jedynie skryba, Warwick i biskup Londynu.

- Panie - odezwał się Galeran. - Muszę iść do żony.

- Jeszcze chwilę, milordzie. Zapewniam cię, że jest bezpieczna i pod najlepszą opieką. - Zwrócił się do Lowicka. – A teraz, sir Raymondzie…

Ku zdziwieniu Galerana to Raoul, a nie Lowick uklęknął przed królem.

- Jeśli pozwolisz, Wasza Wysokość, mam coś do powiedzenia.

- Ty? Nie sądziłem, że masz w tym jakikolwiek udział.

Z typową dla siebie beztroską, Raoul uśmiechnął się szeroko.

- Ja też nie sądziłem, ale to lady Jehanne prosiła, bym wystąpił w jej imieniu.

- Zauważ – w głosie króla pojawił się ostrzegawczy ton – że lady Jehanne nie grozi żadne niebezpieczeństwo. Zrozumieliśmy przyczyny jej postępowania, a jeśli zasługiwała na karę, już ją dostała.

- Martwi się o Lowicka, panie.

Jego słowa sprawiły, że w komnacie zapanowała martwa cisza, przerwana tylko dźwiękiem nabieranego głęboko powietrza. Galeran nie pojmował. Czy to oznaczało zdradę?

- Lady Jehanne nie żywi żadnych cieplejszych uczuć do sir Raymonda – powiedział Raoul, jakby nie zdawał sobie sprawy z konsternacji, jaką wywołał. – Ale uważa się za odpowiedzialną za jego problemy, bo to jej szaleństwo sprowadziło go na drogę grzechu. Błaga o litość w jego sprawie, prosząc, by mąż nie musiał mieć go na sumieniu.

- Aha. Czyli mąż też ją obchodzi? – zapytał Henryk zjadliwie.

- I to bardzo, panie – odparł spokojnie Raoul. –Bierze na siebie całą odpowiedzialność za winę Lowicka, a to dlatego, że nie chce obarczać męża zadaniem, które jak wie, jest dla niego bardzo bolesne. Lord Galeran nie lubi krzywdzić innych.

- Łącznie z własną żoną – powiedział Henryk. –Intrygująca kobieta, ale muszę przyznać, że zgadzam się w tej materii z biskupem Flambardem. Zadaniem kobiety nie jest wtrącanie się w sprawy między mężczyznami.

Rozumiejąc, do czego to wszystko zmierza, Galeran postanowił wesprzeć przyjaciela. Ukląkł tuż obok i powiedział:

- Panie, proszę o wybaczenie dla mojej żony, jeśli uraziła cię swoim zachowaniem.

- Zwykle jest łagodną, spokojną kobietą? – Sądząc po tonie, Henryk mocno w to powątpiewał i Galeran stwierdził, że najmądrzej będzie, jeśli nie będzie kłamał. Wzruszył ramionami.

Henryk się zaśmiał.

- Kobieta potrafi być cierniem w boku mężczyzny. Ale są takie, które są warte każdego ukłucia. Wstańcie, przyjaciele, odegraliście swą rolę. Lordzie Galeranie, czy popierasz prośbę lady Jehanne o okazanie litości sir Raymondowi?

Galeran spojrzał na Lowicka, żałując przez chwilę, że do pojedynku jednak nie dojdzie.

- Wybaczyłem mojej żonie, Wasza Wysokość, a sir Raymond nie jest bardziej winny niż ona. Jeśli chodzi o inne przewinienia, sugeruję, żebyś poszedł za radą biskupa Londynu i wysłał go do walki z niewiernymi. Ma wiele talentów, które można wykorzystać w zbożnym celu.

I nie będę go już musiał oglądać, pomyślał Galeran.

Król zwrócił się do Lowicka.

- Co o tym sądzisz, sir Raymondzie?

Ten wydawał się przygnębiony.

- Przyjąłbym taki wyrok z radością, gdybym był pewien, że lord Galeran nie ukarze już lady Jehanne, ani mojej córki.

Zmarszczka na czole króla zdradzała, że traci cierpliwość, więc Galeran postanowił się wtrącić:

- Raymondzie, czy skrzywdziłbym niewinne dziecko albo Jehanne, którą kocham?

Raymond wydawał się mówić szczerze.

- Niełatwo wybaczyć kobiecie zdradę. Uderzyłeś ją, to wiem na pewno.

Galeran często zastanawiał się, jakie będą konsekwencje tego czynu. Teraz już wiedział. Być może właśnie to uderzenie sprowadziło na nich kłopoty, prowokując Lowicka do działania.

- Po raz pierwszy od wczesnych lat młodzieńczych podniosłem na nią rękę, Raymondzie i nie zrobię tego więcej. Przysięgam to tutaj.

Przystojna twarz wykrzywiła się tysiącem zmarszczek.

- A Donata?

- Jest dla mnie jak córka.

Po chwili zastanowienia Lowick pokiwał głową.

- W takim razie wybacz mi zło, które ci wyrządziłem, Galeranie. – Odwrócił się i ukląkł przed królem. – Widzę teraz, panie, że dałem się zwieść nieprawej miłości, naturalnym uczuciom do dziecka i –dodał po chwili – chciwości. Jeśli wciąż oferujesz swoją łaskę, z radością pojadę walczyć w imię Chrystusa.

- Niech tak będzie – powiedział król, gestem dłoni wypraszając go z pokoju. – Ten człowiek to typowy przykład szlachetnego głupca, który potrafi narobić mnóstwo zamieszania, nie mając złych intencji. Jesteś usatysfakcjonowany, lordzie Galeranie?

- Całkowicie. Skoro moja żona i córka są już bezpieczne, mogę wracać do domu.

Henryk uniósł brew.

- Wyczuwam w twoim głosie coś więcej. Być może gniewasz się na żonę za to wszystko. Nie miała innego wyboru, jak tylko przyjąć karę.

- Doprawdy? – Król miał rację. Ulga zamieniła się nagle w irytację. – Raoul de Jouray zaangażował się tę sprawę, bo kuzynka żony uciekła z klasztoru i zwróciła się do niego o pomoc. Jehanne tymczasem nie posłała mi żadnej wiadomości, wiedząc, że zapobiegłbym dalszej karze. Jeśli nie chcę bić żony, nie podoba mi się też kiedy jest bita.

Henryk pstryknął palcami. Podbiegł paź, który podał królowi kielich wina.

- Słyszałem o wszystkim od lorda FitzRogera. Jak sam doskonale wiesz, twoja żona przyjęła karę, by zapobiec sytuacji, że sam będziesz musiał ją wymierzyć. Nie patrz tak na mnie – byłbym zmuszony nakazać chłostę. Porządek musi być. A tym sposobem możemy ogłosić, że lady Jehanne została odpowiednio ukarana. Nikt nie musi wiedzieć o szczegółach. Galeran nie wiedział, co powiedzieć.

- Poza tym – ciągnął Henryk – przyjęła karę wiedząc, że biskup Flambard wykracza poza swoje kompetencje. Mądra i rezolutna kobieta.

- Tak, panie.

- Ale pewnie chciałbyś ją w tej chwili udusić. –Henryk zwrócił się do lorda Williama. – Przysłużyłem się dzisiaj twojej rodzinie, milordzie. Mam nadzieję, że z waszej strony mogę liczyć na to samo.

Lord William podejrzewał, że król przede wszystkim przysłużył się sobie. Z błogosławieństwem Kościoła unieszkodliwił Flambarda i przy okazji związał przysięgą Williama z Brome. Ukłonił się.

- Masz moje słowo, panie.

Henryk oczywiście usłyszał wątpliwość w jego głosie, ale na tę chwilę był usatysfakcjonowany.

- W takim razie ty i twoja rodzina możecie zawsze liczyć na moje wsparcie. I nie musicie obawiać się Flambarda czy jakiegoś innego biskupa, bo zamierzam złamać potęgę Durham raz na zawsze.

Henryk sączył wino, spoglądając na Galerana. Nagle zaśmiał się, obnażając zdrowe, białe zęby.

- Nie możesz się doczekać, by spotkać się z żoną, lordzie Galeranie? Idź do niej; chłopak cię zaprowadzi. Tylko błagam cię, nie rób jej krzywdy. Służcie mi dobrze na Północy.












Rozdział XXI

Jehanne jest w Westminster Hall? Galeran liczył, że podróż do klasztoru albo na Corser Street da mu czas, aby ochłonąć i potraktować ją łagodnie. A tu wystarczyło minąć trzy pokoje i wejść do czwartego, żeby ją zobaczyć.

Spała.

Leżała na brzuchu i przez rozcięcie sukni widział, że plecy ma posmarowane zieloną maścią, która być może łagodziła ból, ale nie była w stanie zmniejszyć opuchlizny.

Uszła z niego cała złość. Wiedział, że zrobiła to dla niego. Owszem, powinna ufać mu na tyle, by pozwolić mu działać. Ale to była jego Jehanne. Jeśli chciał mieć potulną i łagodną żonę, która nigdy nie wzięłaby spraw w swoje ręce, los paskudnie z niego zadrwił.

Nieprawda. Los okazał się szczęśliwy. Nie wyobrażał sobie na jej miejscu innej kobiety. Nie było drugiej równie pięknej, mądrej, odważnej, hojnej...

Poczuł przypływ pożądania, ale wyglądało na to, że czeka ich dłuższy okres postu. Może to i dobrze -przyda mu się trochę dyscypliny.

Otworzył drzwi sąsiedniego pokoju i zobaczył Aline, Winifrede i dziecko. Położył palec na ustach, uciszając Aline, która już chciała krzyknąć z radości na jego widok. - Kiedy zamknął drzwi, zapytała:

- Wszystko w porządku?

- Tak. Jehanne jest bezpieczna, dziecko zostaje z nami, a Flambard wylądował w lochu.

- Bogu dzięki! A co z Lowickiem?

- Do diabła! - wybuchnął. - Czemu wszyscy są tak przejęci jego losem? Wystarczy, że jest przystojny?

- Przystojny? - prychnęła Aline. - Tak jak najlepszy byk mojego ojca. Chodzi raczej o to, że w głębi serca to szlachetny głupiec. Potrzebuje ochrony.

Galeran wybuchnął śmiechem. Dawno już się tak nie śmiał i miał wrażenie, że skóra zaraz mu pęknie. Opadł na ławkę.

- Biedny Raymond. Nazywać go bykiem! - Opanował się. - A co z Raoulem? Jego też trzeba bronić?

Oblała się rumieńcem. - Raoul nie jest głupcem. Potrafi sam się bronić. Tak jak ty.

- Jehanne tak nie uważa. Robiła wszystko, by zapobiec pojedynkowi z Lowickiem.

Aline wzięła się pod boki.

- Nie bądź niemądry, Galeranie. Przecież cię kocha; to naturalne, że chce cię chronić. Nie ma wyboru. W tych sprawach żadna z nas go nie ma. Zawsze chcemy chronić tych, których kochamy. To równie naturalne jak oddychanie,

Uśmiechnął się.

- Naprawdę? Mężczyznom nikt nie mówi, że kobiety myślą tak samo.

- Może nie chcą słuchać.

- Może. A czy ty chcesz chronić Raoula?

Wyglądała na zaskoczoną.

- Nie wiem.

- A może - powiedział - to ty nie słuchasz samej siebie?

Galeran podszedł do koca, na którym leżała Donata. Z każdym oddechem jej drobne ciałko wznosiło się i opadało. Czy kiedy dorośnie, będzie taka sama jak jej matka i Aline? Czy z taką samą zaciekłością będzie bronić tych, których kocha?

Swojego partnera również?

- Kiedy ostatnio Jehanne ją karmiła? - zapytał.

- Jeszcze w klasztorze. Zaraz się obudzi.

Podniósł dziecko i przytulił do piersi. Nos mu powiedział, że trzeba zmienić pieluchę, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Dotknął jej skóry, zdumiewając się jej gładkością.

- Jesteś moja, maleńka - powiedział cicho. - Przysięgałem, że się tobą zaopiekuję.

Donata obudziła się, ziewając. Otworzyła ogromne niebieskie oczy i przyglądała mu się uważnie. Ale usta od razu zaczęły się ruszać.

- Jedzenie? Tylko to cię interesuje, prawda? - roześmiał się. - Cóż za wyczucie priorytetów. Dobrze. Ciocia Aline cię przebierze, a potem ja zabiorę do mamy.

Będę miał pretekst, żeby ją obudzić.

Potrzebuję jej.

Aline rozebrała, umyła i przebrała małą. Dziecko przyjęło to bez sprzeciwu, nie spuszczając wzroku z Galerana, jakby on był centrum wszechświata.

Czy dowie się kiedykolwiek, jakie zamieszanie wywołały jej narodziny? Zrobi wszystko, by tak się nie stało. Kiedy była już gotowa, zabrał ją do Jehanne. Usiadł na brzegu łóżka i potrząsnął stopę żony.

- Obudź się, śpiochu.

Poruszyła się powoli, jakby niechętnie. Po chwili dotarła rzeczywistość i ból. Syknęła, podnosząc głowę.

- To ty, Galeranie? Co...? Gdzie...? Ach tak, Donata.

- Jest głodna. - Położył dziecko na łóżku i pomógł Jehanne usiąść. Każdy ruch musiał sprawiać jej ból, ale nie dała po sobie poznać. Oddychała tylko ciężko.

Donata zaczęła marudzić, pewnie poczuła się opuszczona.

- Cierpliwości, maleństwo. - Galeran dał jej do potrzymania palec. - Dasz radę?

- Oczywiście. Tylko mi ją podaj.

Jehanne przyglądała mu się niespokojnie, wręcz z obawą. Wiedział, że ma wiele pytań, ale dziecko nie chciało czekać i głośno płakało. Galeran położył Donatę na kolanach żony, a ta podniosła tunikę, szepcząc coś do małej. Chwilę później dziecko ucichło i słychać było tylko zadowolone mlaskanie. Jehanne podniosła wzrok.

- Rozumiem, że wszystko w porządku?

- Skąd wiesz?

- Wydajesz się... rozluźniony. Szczęśliwy.

Nie mógł się z nią dłużej droczyć. Uśmiechnął się.

- Wszystko w porządku. Owszem, jestem rozluźniony i prawie szczęśliwy.

Zamknęła na moment oczy.

- Dzięki Bogu! A Raymond?

Galeran wybuchnął śmiechem.

- Nasz szlachetny byk? Cały i zdrowy, wyrusza właśnie gromić niewiernych.

- Jaki byk? - zapytała, a po chwili na jej twarzy pojawił się uśmiech. - Dobra robota. Sądzę, że mu się spodoba.

- Wydaje się zadowolony. W końcu udało mi się go przekonać, że nie zrobię ci krzywdy i nie oddam Donaty na wychowanie u służby.

Jehanne spojrzała na małą, a kiedy podniosła wzrok, zapytała:

- A więc o co chodzi, Galeranie?

- Nie rozumiem.

- Czuję, że jest jeszcze jakiś problem.

Nie czas na to, pomyślał. Miał nadzieję, że pojadą do domu, udając, że nic się nie stało. Że nie będzie musiał mówić o córce, która nie jest jego dzieckiem, ani o synu, który był, a teraz leżał w grobie.

Nie można cofnąć czasu. Można tylko poprawić dzisiejszy dzień.

Jednej rzeczy był ciekaw.

- Uważasz, że jestem szlachetnym głupcem? Kimś, kogo należy chronić?

Pojęła w jednej chwili.

- Galeranie, w tych sprawach mężczyźni i kobiety nie różnią się zbytnio. Byłbyś w stanie stać tuż obok i nie reagować, gdybym wpadła w bagno?

- Nie. Zawsze pozwalałem ci chodzić własną drogą w przekonaniu, że patrzysz, gdzie stawiasz nogi. Sądziłem, że mnie należy się to samo.

- Ale to ja zrobiłam zły krok i wpadłam w bagno. Co więcej, pociągnęłam za sobą Raymonda i ciebie. Dlatego to ja musiałam was wyciągnąć.

- Nie w taki sposób!

Ostry ton głosu sprawił, że Donata wystraszyła się i przestała ssać. Nastąpiła chwila chaosu, mleko lało się na suknię, aż Jehanne przystawiła dziecko z powrotem do piersi.

- Wszystkim się zająłem - powiedział ciszej. - Jedno słowo i powstrzymałbym bicie.

- Ale ja rzeczywiście zgrzeszyłam. Nie tylko cudzołóstwem, ale przeciwstawieniem się boskiej woli. - Podniosła wzrok. - Kara była mi potrzebna.

- Niech będzie - powiedział gorzko. - Wyślemy cię po więcej.

- Nie, dziękuję.

Nie zareagowała na gniewne słowa. Patrzyła mu prosto w oczy, uśmiechała się, aż zdał sobie sprawę ze zdumiewającej prawdy.

- W końcu odnalazłaś spokój.

- Owszem. Biskup Flambard nie miał zamiaru mi pomóc, ale tak się stało. Czas, który spędziłam sama, spokój i modlitwa oczyściły moją duszę, nawet ze smutku po śmierci Gallota i goryczy, którą cały czas czułam. Dowiedziałam się wielu rzeczy o sobie, a kara w pewien sposób pomogła. Okazało się, że choć nie umiem kontrolować reakcji mojego ciała na fizyczny ból, mogę kontrolować umysł. Stałam się silniejsza. Czysta. Zawarłam pokój ze sobą i Bogiem, mogę zacząć wszystko od początku bez żalu i cieni. Sądzisz, że nasze małżeństwo również?

- Będę dziękował Bogu, jeśli tak się stanie. - Przysunął się bliżej, opierając się o nią. Żałował, że nie może przytulić jej do piersi. To była nowa Jehanne. Nie krnąbrna dziewczyna, nie zdesperowana bezpłodnością żona, ani skrzywdzona grzesznica.

Z tych wszystkich twarzy zostało to, co najlepsze kobieta, którą kochał ponad wszystko.

Podała dziecku drugą pierś, a on opowiedział jej o własnym cierpieniu i o tym, jak poznał samego siebie. O Jeruzalem. O masakrze, ulicach tonących we krwi i nieudolnej próbie ratowania dzieci - mimo świadomości, że to beznadziejne.

- Raoul powstrzymywał mnie, a ja opierałem się, wiedząc, że to zostawiam ciebie i Gallota. To była błędna decyzja, ale nawet teraz postąpiłbym tak samo. Żeby mnie uratować, musiał pozbawić mnie przytomności. Mój umysł wędrował przez całe dnie. Chyba wtedy naprawdę poznałem siebie i przekonałem się, jakie jest moje miejsce w boskim planie, jaki ma być cel i sens mojego życia.

Uśmiechnął się.

- Wiem, że przez jakiś czas Raoul martwił się, że oszalałem, ale ja po prostu oswajałem się z nową rzeczywistością.

- Myślałam o tym. Zawsze byłeś dobrym człowiekiem i silnym mężczyzną, ale teraz jest w tobie głębia. Przerażała mnie z początku, bo nie wierzyłam, że będziesz mnie w stanie jeszcze kochać. Bałam się, że twoja nowa siła obróci się przeciwko mnie. Teraz rozumiem cię lepiej. Jesteśmy teraz silniejsi i nasza miłość będzie silniejsza.

Wzięła go za rękę i splotła swe jasne, delikatne palce z ogorzałymi od słońca i pokrytymi odciskami dłońmi. Pasowały idealnie.

- Niech Bogu będą dzięki - powiedział.


* * *


Aline patrzyła, jak Galeran niesie Donatę do matki, wiedząc, że przygoda zmierza ku końcowi. A to oznacza, że inne sprawy również. Na przykład oblężenie zamku.

Obeszła kilka komnat, znajdując w końcu Raoula, który rozmawiał z FitzRogerem i kilkoma innymi mężczyznami. Spojrzeli na nią dziwnie - jak na kobietę wtrącającą się do męskich spraw, ale Raoul powiedział coś FitzRogerowi i podszedł do niej.

- Co się stało? – zapytała.

Rozejrzał się i zaprowadził ją za kotarę. Spodziewała się pokoju, ale trudno było obdarzyć tą nazwą wnękę z oknem, z której rozciągał się widok na tłum naciągaczy, gapiów i bywalców salonów. Widać było, że król rozpoczął kolejny dzień przyjmowania gości.

- Nie powinnam ci chyba przeszkadzać.

- Czemu nie? Galeran jest z pewnością zbyt pochłonięty Jehanne, by udzielać spójnych, logicznych wyjaśnień. - Opowiedział przebieg audiencji, a Aline słuchała z zapartym tchem. Mimo to duża część niespokojnych myśli krążyła wokół mężczyzny stojącego tuż przed nią - wokół jego wzrostu, szerokich barów, złotej skóry i cudownych uśmiechów.

Być może to było oczywiste. Kiedy skończył opowiadać, zauważył:

- Wcale nie chciałaś tego słuchać.

Aline wróciła do rzeczywistości.

- Doprawdy? – warknęła.

- Mam nadzieję, że nie. - Zbliżył się, a ona cofnęła o dwa kroki, znajdując się przy samej ścianie.

- Wydaje mi się, że najbardziej pragnęłaś mnie zobaczyć. Tak samo jak ja ciebie. - Wyciągnął rękę i oplótł dłonią jej szyję. - Dotknąć. - Oparł drugą rękę o ścianę. - Pocałować.

Nie przyznała mu racji, ale też nie zaprzeczyła.

Pocałunek był tak słodki, jak pamiętała, ale nie chodziło wyłącznie o doznania cielesne. Mimo że nie napierał na nią tak mocno jak w Waltham, jego duch, jego aura otaczały ją z niesłychaną intensywnością, rozbudzały pragnienie, aż objęła go rękoma za szyję i oddała taką samą namiętność.

Powoli odsunął ją od siebie, żegnając małymi całusami.

- Tak niedawno - poskarżyła się Aline - nie wiedziałam, co to pocałunki. A teraz wydaje mi się, że nie mogę bez nich żyć!

Delikatnie wygładził jej brwi.

- Nie smuć się. Obiecuję, przy mnie ci ich nie zabraknie.

- Jeśli będziemy razem.

- Owszem, to jest pewien warunek.

- Ale ty nie chcesz mieszkać w Northumbrii. - Było jej przykro, że musi poruszyć ten temat, ale to rzeczywiście był problem i to taki, który nie chciał zniknąć pod wpływem pocałunków. Nawet pocałunków Raoula de Jouray.

Przestał się droczyć i spoważniał. , - Aline, miejsce żony jest w domu męża.

- Ale twój jest tak daleko!

Spojrzał na nią uważnie i uśmiechnął się lekko.

- To wszystko spadło na ciebie tak nagle - powiedział. - Spotkaliśmy się zaledwie miesiąc temu. Pewnie nie jesteś nawet pewna, czy nie chcesz zostać zakonnicą.

Było to pytanie, więc Aline odpowiedziała:

- Nie, nie jestem pewna.

Skłamała. Wiedziała, że po tym wszystkim, co między nimi zaszło, nigdy nie zgodzi się na cnotliwa i spokojne życie w klasztorze.

- W takim razie wracaj do domu i zastanów się nad wszystkim. Przyjadę za rok usłyszeć twoją decyzję.

- Za rok! Uzależniasz mnie od pocałunków, potworze, a potem każesz mi czekać cały rok?

Zdziwił się.

- A co innego proponujesz? - Iskra humoru w oczach sugerowała, że rozumiał ją aż zbyt dobrze.

Jak zwykle. Być może to ją najbardziej w nim drażniło.

Aline wyrwała się objęć.

- To zwykły pretekst, by wsiąść na statek i zapomnieć o mnie na zawsze. Uwielbiasz podróże i nie jesteś domatorem. Bierzesz do łóżka każdą chętną kobietę, która przejdzie ci przez drogę. W każdym mieście znasz jakiś burdel. Pewnie masz żonę w każdym zakątku świata...

Złapał ją gwałtownie, dłonią zakrywając usta.

- Nie odpędzaj mnie niemądrymi wymówkami.

Wystarczy jedno słowo, a sobie pójdę.

Odsłonił jej usta, a ona jęknęła

- Ale ja nie wiem! - Wybuchnęła płaczem, przytulając głowę do jego piersi.

Nie było gdzie usiąść, więc usadowił się na podłodze, pozwalając, by wypłakała się w jego ramionach.

- Nie wiem, co się ze mną dzieje – powiedziała po chwili, głęboko zawstydzona.

Przytulił ją jeszcze mocniej, próbując pocieszyć.

- Chyba oszalałem, że naciskam na ciebie w takiej chwili. Wybacz mi, proszę. Złóż to na karb żaru moich uczuć.

Odważyła się podnieść wzrok.

- Naprawdę tak czujesz?

Poruszył biodrami, aż sama poczuła ten żar.

- To tylko żądza - mruknęła, oblewając się szkarłatem. - Naprawdę chcesz się ze mną ożenić?

- Tak.

- Dlaczego? - Spojrzała mu prosto w oczy, domagając się odpowiedzi.

- Dlatego - odpowiedział zwyczajnie. - Nigdy nie spotkałem kobiety, która działa na mnie tak jak ty. Wiele kobiet lubiłem, nawet raz czy dwa wydawało mi się, że jestem zakochany. Ale nigdy tak się nie czułem. Mam wrażenie, że jeśli cię tu zostawię, zginie jakaś część mnie.

Aline patrzyła na niego, próbując podważyć jego słowa. To wielki ciężar, być dla kogoś tak ważnym. Oczywiście, on był tak samo ważny dla niej. Gdyby odpłynął w siną dal, długo nie potrafiłaby się z tego otrząsnąć.

Pogładził jej policzek.

- Poczekam, maleńka, aż będziesz pewna, co czujesz.

- Wiem, co czuję - powiedziała zrzędliwie. - Czuję się okropnie. Czuję, że płonę - przyznała. Przed nią wyciągało się przepięknie umięśnione ramię i nie mogła się powstrzymać, by go nie do tknąć. - Naprawdę czuję, że płonę. - Poruszyła się niespokojnie, jeszcze bardziej przysuwając się do jego ciała.

Położył ręce na jej biodrach, by ją powstrzymać, ale na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech.

- Cóż za dobry początek.

- Ha! - Puściła jego ramię, przyglądając mu się badawczo. - Połowa kobiet, które spotykasz na swej drodze, pożąda cię, Raoulu de Jouray, co wcale nie oznacza, że cię kochają.

- Tylko połowa?

Uderzyła go w pierś i wstała gwałtownie. Po chwili zrobił to samo, leniwie otrzepując ubranie z kurzu.

Dało to jej chwilę, by się mu przyjrzeć, co wcale nie schłodziło pragnień. Być może będzie musiała go odesłać, być może nigdy go nie zobaczy, nigdy...

- Gdybyśmy poszli do łóżka - zasugerowała, rumieniąc się - wiedziałabym, czy to miłość, a nie tylko żądza.

Uniósł brew.

- Gdybyśmy poszli do łóżka, moja miła, byłabyś uzależniona na całe życie.

- Och ty... ty... koguciku!

Zaczął się śmiać, ale ona chciała wiedzieć:

- Czy to wystarczy na resztę życia? Pragnienie, by się kochać?

Zadumał się.

- Jeśli to miłość, to tak. Jeśli to tylko pożądanie, to z pewnością nie wystarczy.

- A skąd będziemy wiedzieć, jeśli nie spróbujemy? Może wcale mi się nie spodoba? Przynajmniej wiedziałabym na pewno, czy powinnam iść do zakonu, czy nie.

Gorączkowo szukała logicznych argumentów, ale prawda była taka, że nie mogła znieść myśli, że nigdy nie pozna jego ciała, nie zobaczy go nago. Nie dotknie nagą skórą jego nagiej skóry... Była pewna, że musi być czerwona jak burak.

- Spodobałoby ci się - powiedział spokojnie, ale pewnie. - Lata ćwiczeń muszą być coś warte. Ale błagaj mnie, ile chcesz - nie mam zamiaru cię tknąć, dopóki ksiądz nie uświęci naszego związku.

Słowo „błagaj" obudziło w niej złość.

- To znaczy, że czeka cię celibat, dopóki się nie namyślę?

Tym sposobem dotarli do sedna problemu. Prędzej go straci, niż będzie dzielić z innymi. A ten drań nie powiedział od razu, że tak.

Zaczął się zastanawiać.

Aline obróciła się na pięcie i wybiegła z pokoju.


* * *


Galeran wyszedł z pokoju Jehanne, by zorganizować podróż do domu Hugona, ale się przekonał, że Raoul zdążył się wszystkim zająć.

- Król pożyczy nam kilka koni. Twój ojciec przyjechał na własnym.

Galeran spojrzał na przyjaciela, wyczuwając zły nastrój, ale to nie był czas ani miejsce na takie sprawy. Chciał, aby Jehanne jak najszybciej znalazła się w domu Hugona. Najchętniej widziałby ją w Heywood, ale niestety nie była w stanie podróżować.

Jehanne miała na sobie tunikę Aline, którą zakryła podartą sukienkę. O własnych silach wyszła z budynku, z niewielką pomocą dosiadła konia matki przełożonej i nikt z postronnych nawet nie przypuszczał, jak bardzo cierpi. Galeran wiedział, że chce w ten sposób zachować swoją dumę.

Rozpierała go radość, że ma tak dzielną żonę.

Podróżowali dużą gromadą, łatwo więc było przebić się przez tłum i dotrzeć do bram miasta. Tam wędrówka stała się powolniejsza, ale w końcu znaleźli się na Corser Street.

Hugo i Mary uradowali się, że mogą gościć potężnego Williama z Brome, ale w domu zrobiło się jeszcze tłoczniej. A ponieważ gospodarze chcieli wiedzieć o wszystkim, co się działo na dworze, łącznie ze szczegółami na temat wyglądu, strojów i komnat króla, dopiero późnym wieczorem Galeran znalazł okazję, by porozmawiać z Raoulem na osobności.

Zauważył w międzyczasie, że również Aline wydaje się być nie w humorze. Bał się, że w natłoku problemów związanych z Jehanne nie zauważył, że tych dwojga wpakowało się w tarapaty. Poprosił przyjaciela na zewnątrz, gdzie, mimo że nie byli sami, mogli spokojnie o wszystkim porozmawiać. Obojętni przechodnie nie dbali o ich problemy.

- Co się dzieje? - zapytał Galeran.

- Czemu pytasz?

- Nie zbywaj mnie. Co zaszło między tobą a Aline?

Raoul zaśmiał się nerwowo.

- Absolutnie nic. I to chyba źródło problemu.

Galeran oparł się o beczkę, która czekała, aż ktoś ją wtoczy do magazynu.

- Chyba nie sądziłeś, że Aline będzie kolejną miłostką?

W oczach Raoula pojawiło się zdumienie i gniew.

- Naprawdę masz o mnie takie zdanie?

Galeran podniósł dłoń.

- Pokój, przyjacielu. Powiedz w takim razie, czego chcesz i w czym jest problem.

Wydawało się przez chwilę, że Raoulowi ciężko poskładać myśli w słowa, ale w końcu przemówił:

- Chcę, by została moją żoną. Sęk w tym, że po raz drugi odmówiła.

- Naprawdę? - Ostatnimi czasy Galeran pochłonięty był własnymi sprawami, ale mimo to nie mógł nie zauważyć gorących spojrzeń wymienianych przez oboje. - Jesteś pewien, że wyraziłeś się wystarczająco jasno?

- Najzupełniej. A ona sama zaproponowała nieprzystojne igraszki. Powiedziała, że nie chce kupować kota w worku, rozumiesz.

Galeran z trudem powstrzymał się od śmiechu.

- Musiałeś zrobić na niej wrażenie. Jeszcze kilka tygodni temu nigdy by na taki pomysł nie wpadła.

- Specjalnie ją prowokowałem, myśląc, że wpadnie jak śliwka w kompot. Niestety myliłem się. Kobiety z twojej rodziny nic nie robią normalnie.

- Można się przyzwyczaić. Za to są pewne nagrody.

Raoul chodził tam i z powrotem, wysoką posturą i groźną miną odstraszając przechodniów, którzy woleli się trzymać z daleka.

- Chętnie bym się przyzwyczaił, ale jak? Zaproponowałem jej małżeństwo, a ona powiedziała, że chce, żebym mieszkał w Northumbrii. Wiesz, że to niemożliwe.

- Umarłbyś z zimna.

Raoul spojrzał na niego spode łba.

- Nie o to chodzi. Mam majątek i odpowiedzialność gdzie indziej. Zaproponowałem, że dam jej rok do namysłu, co mnie wystarczająco dużo kosztowało, a ona co? Stwierdziła, że chce sprawdzić, co mam do zaoferowania.

- Może to dobry pomysł.

- Pokazać jej, co mam do zaoferowania?

- Dać jej czas.

- Boję się. - Raoul spojrzał na drugi koniec ulicy, ale Galeran miał wrażenie, że nic nie widzi. - Boję się, że wrócę tylko po to, by się przekonać, że przyjęła zakonne śluby. Albo wyszła za innego, teraz, kiedy zaostrzyłem jej apetyt.

- Nie zrobiłaby tego.

- Kobiety są straszliwie nieprzewidywalne. Zburzyłem jej mury obronne. Nie mogę jej teraz zostawić, jest całkowicie bezbronna.

Zanim Galeran zdążył zapytać, co przyjaciel miał na myśli, Raoul spojrzał mu prosto w oczy.

- Nie poddam się tak łatwo. Uprowadzę ją, jeśli będzie to konieczne.

- Będę cię musiał powstrzymać.

- Dopilnuję, żebyś nie miał okazji. - Cała jego postawa mówiła jednak, że jeśli dojdzie do rozlewu krwi, to trudno.

Czy to całe zamieszanie skończy się mimo wszystko na ostrzu noża? Nie, jeśli Galeran będzie tu miał coś do powiedzenia. Nie wyszedł cało z wojny po to, by wszystko stracić przez jakąś drobną utarczkę.

- Czemu ci odmówiła?

- Przez jakieś bzdury na temat wierności. Mówiła też coś o zagranicznych wojażach.

- To nie są bzdury. Wierność nigdy nie była twoją mocną stroną. Wolałbyś mieć żonę, która na pierwszy podmuch pożądania porzuciłaby cały zdrowy rozsądek?

Raoul uśmiechnął się szeroko.

- Czasami tak.

Galeran odwzajemnił uśmiech.

- No tak. Ale nie wszystkim łatwo przychodzi opuścić rodzinne strony i zamieszkać w zupełnie innym kraju. Aline, jeśli nawet myślała kiedyś o zamążpójściu, nie sądziła, że tak to będzie wyglądać. Była pewnie przekonana, że wyjdzie za kogoś, kto mieszka tuż za miedzą.

- Nie mam wyboru. Owszem, lubię podróżować, ale zawsze zamierzałem osiąść w Guyenne.

- Może Aline się tam nie spodoba.

- Musiałaby być szalona, żeby nie pokochać Guyenne!

- Gdyby ludzie kochali wyłącznie piękne zakątki naszej ziemi, nie byłoby dla wszystkich miejsca. Przyjacielu, wydaje mi się, że udało ci się podbić serce Aline, ale nie jej rozsądek. Musisz ją przekonać, że będzie szczęśliwa w obcej ziemi, z dala od rodziny i przyjaciół, samotna w razie kłopotów.

- Nie będzie samotna.

- Musisz ją przekonać.

- Na Boga! - wykrzyknął nagle Raoul. - Gdybym tylko był lepszym kłamcą!

- Co takiego?

- Zapytała mnie, czy będę jej wierny, kiedy się będzie zastanawiać - wyjaśnił nagle zamyślony Raoul.

- A ty powiedziałeś, że nie? - Galeran nie wierzył własnym uszom.

- Nie odpowiedziałem. Galeranie, próbowałem być szczery! Chciałem się nad tym spokojnie zastanowić. Odkąd pierwszy raz miałem kobietę, nigdy tak długo nie byłem wstrzemięźliwy. Nie chciałem składać obietnicy, której nie mógłbym dotrzymać. Nie poczekała na odpowiedź.

- Złożyłbyś taką obietnicę?

- Jeśli taka ma być cena, to owszem.

Galeran potrząsnął głową.

- To nie takie proste. Musi ufać ci na tyle, by złożyć swoje życie w twoje ręce. Dosłownie. Proponuję, zabierz się za przekonanie jej, bo mogę cię zapewnić, że nie wyjedzie z Anglii, chyba że zrobi to z własnej woli.


* * *

Jehanne leżała na brzuchu, opierając się o poduszki i słuchała opowieści Aline o wydarzeniach, które miały miejsce podczas ucieczki. Imię Raoula de Jouray padało sporadycznie.

- Spędziliście noc w jednym łóżku? - domyśliła się Jehanne, bo Aline nie powiedziała tego wprost.

- Od razu zasnęłam! - odparła Aline ostro.

- Wierzę ci.

- Nic nie zrobił... No, prawie nic... Jest niesamowicie opanowany.

Jehanne z trudem powstrzymała uśmiech.

- Wydajesz się rozczarowana.

- Ależ skąd. - Aline przechadzała się po komnacie, szeleszcząc spódnicami. - Dobrze wiedzieć, że czasem potrafi utrzymać swe zmysły na wodzy.

- Świetnie sobie poradził. Zadbał o twoje bezpieczeństwo i odwiedził mnie w klasztorze. Wiem też, że występował w moim imieniu przed królem.

Aline zatrzymała się.

- Nigdy nie mówiłam, że sobie nie poradzi.

- Prawda. To co cię przed nim powstrzymuje?

- Co mnie przed nim powstrzymuje? - zdziwiła się Aline.

- Jeśli mam tu być jakimś sędzią, ten człowiek cię kocha i chce, byś została jego żoną. A mimo to nie wyglądacie na szczęśliwą parę.

- Wyszłabyś za kogoś, kto mieszka na drugim końcu świata? - Aline nie dawała za wygraną.

- Gdyby to był Galeran, poszłabym i do piekła.

- No tak... Powiedziałabyś to samo kilka lat temu, kiedy znałaś go zaledwie miesiąc?

Jehanne zaśmiała się. .

- Tu mnie masz. Nie, nie powiedziałabym. Ale my byliśmy bardzo młodzi. - Aline też jest bardzo młoda, pomyślała. Łatwo zapomnieć, że ma zaledwie osiemnaście lat i dotąd żyła pod kloszem. - Może lepiej zaczekać.

- Zaczekać? Ale po co?! Jeśli wróci za rok, będę go znała lepiej?

- Będziesz lepiej znała swoje serce. Ostatnie tygodnie były pełne wrażeń, a on, przyznaję, może się podobać. Ale czas i odległość sprawiają czasem, że nawet ogniste uczucia bledną. Kiedyś - skrzywiła się -uważałam, że Raymond z Lowick to druga osoba po Bogu.

Aline roześmiała się.

- Nie da się porównać Raoula do Raymonda. -Podniosła słoik z maścią i przyglądała się, jakby widziała go pierwszy raz w życiu. - Pewnie masz rację. Uczucia Raoula do mnie zbledną pod wpływem czasu i odległości. Pewnie wyjdzie mu na dobre, jeśli go teraz odeślę.

- Aline, mówiłam o tobie! Raoul jest starszy i dużo bardziej doświadczony. Nie sądzę, że jego uczucia zmienią się tak szybko.

- O ile w ogóle mnie kocha...

- Czy taki mężczyzna chciałby się żenić, gdyby nie kochał? Zakładam, że prosił cię o rękę.

- Owszem - Aline poddała się. Odłożyła słoik i zrelacjonowała rozmowę.

Kiedy skończyła, Jehanne jęknęła głośno.

- Wiesz, kuzynko, jeśli taki ktoś robi tyle zamieszania, musi to coś oznaczać.


* * *


Następnego dnia Jehanne już siedziała, co więcej, bez nadmiernych cierpień mogła się poruszać. Idąc wąskim korytarzem na drugą stronę domu, delektowała się niechrześcijańską myślą, że biskup Flambard również poznał smak kija na plecach. Być może Galeran potrafił znaleźć w swym sercu wystarczająco dużo miłosierdzia, by mu przebaczyć, ale ona nie mogła. Nie chodziło o bicie, ale o to, że próbował skrzywdzić jej rodzinę.

Kiedy znalazła Galerana, opowiedziała mu o swoich przemyśleniach.

- Przeceniasz moje miłosierdzie - powiedział, pomagając jej usiąść na ławce przy otwartym oknie. - Mam nadzieję, że przeżywa katusze i że będzie jeszcze gorzej.

Uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo. Kiedyś uważali, że rozumieją się bez słów, teraz jednak doceniali takie gesty.

- A co do Raoula... - zaczęła.

- ...i Aline - dokończył z łobuzerskim uśmiechem. -Co robimy?

- Bawimy się w swatki?

- Czemu nie? Małżeństwo to cudowna instytucja.

- Raoul chyba nie zabrał się właściwie do rzeczy -powiedział Galeran.

- Mało powiedziane! To zrozumiałe, że Aline ma wątpliwości mimo słodkich słówek, którymi próbuje ją omamić.

- Mówi prawdę - odparł Galeran poważnie. - Właśnie w tym sęk. Nie potrafi składać obietnic, których nie potrafiłby dotrzymać.

Powstrzymała się od komentarza.

- Czy jest dla nich nadzieja?

- Zobaczymy. Ale jest jeszcze jedna rzecz, co do której chętnie zasięgnę twojej rady.

- Słucham.

- Nie sądzę, że Hubert z Burstock ucieszy się na wieść, iż jego jedyna córka wychodzi za mąż bez jego zgody. Musimy wracać na Północ i tam wyprawić wesele.

- Och, biedny Raoul! Z powrotem na zimnej Północy!

- W dodatku zbliża się jesień. Będziemy musieli zaopatrzyć go w futra.

Zaczęli się śmiać.













Rozdział XXII


Kiedy przyszedł pierwszy prezent, Aline siedziała w komnacie, którą dzieliła z Jehanne, Winifredą i dzieckiem. Prawdę powiedziawszy, ukrywała się. Nie chciała spotkać Raoula, nie chciała widzieć rozbawionych spojrzeń. Cała ta sytuacja wcale nie była śmieszna.

Służący wręczył jej misternie rzeźbione puzderko wielkości dłoni, a kiedy uchyliła wieczko, ujrzała przecudną gałązkę obsypaną kwieciem. Przez moment myślała, że jest prawdziwa, ale kiedy dotknęła jednego z listków, okazało się, że jest zrobiony z metalu zabarwionego na zielono, a kwiaty są z kości słoniowej. Do prezentu dołączono wiadomość, napisaną tak pięknie, że musiał zatrudnić skrybę: Piękna jak kwiat migdałowca.

Nie widziała nigdy nic podobnego, z wyjątkiem róży z odłamanym listkiem należącej do Jehanne. Gałązka była jednak dużo piękniejsza. Czyżby wypatrzył ją na jakimś kramie, czy też stał cały dzień nad jubilerem, patrząc, czy właściwie wykonuje zlecenie?

Prezent był istnym cudem, ale niestety niczego nie zmieniał. Wiedziała, że Raoul jest jej oddany, ale nie raz była świadkiem, jak pary stopniowo oddalają się od siebie. Czasami miłość umiera, a wtedy przyjaciele i rodzina są jedyną pociechą i ochroną. Niełatwo być młodą żoną, która musi zamieszkać z dala od wszystkich, których zna.

Nie mogła się powstrzymać, by nie pokazać pięknej ozdoby kuzynce. Znalazła ją w głównej komnacie z Galeranem, roześmianych jak za dawnych czasów. Przez moment poczuła ukłucie zazdrości. Jeśli nie wyjdzie za Raoula, nie będzie nikogo, z kim mogłaby dzielić taką radość.

- Śliczne. - Jehanne delikatnie dotknęła gałązki i uśmiechnęła się do męża.

- To prawda - powiedział Galeran. - Pilnuj tego jak oka w głowie. Takie skarby łatwo zniszczyć. -Mówił do Aline, ale nie spuszczał wzroku z twarzy żony.

- I naprawić - szepnęła Jehanne.

Aline nie miała ochoty na gierki słowne.

- Nie przekupi mnie prezentami.

- Oczywiście, że nie - odezwała się Jehanne. - Ale każdy prezent wiele mówi o ofiarodawcy.

- Że nie ma węża w kieszeni?

- Nie jest to zła cecha u męża.

Aline zamyśliła się. Odłożyła prezent w bezpieczne miejsce i postanowiła odszukać lorda Williama. Powinna przynajmniej rozwiązać kwestie praktyczne. Znalazła go w piwniczce - on i Hugo dyskutowali właśnie o przechowywaniu wina. Poprosiła go na stronę i wypytała o sprawy związane z posagiem i innymi aspektami małżeństwa z cudzoziemcem. Między innymi, jak zapewnić kobiecie bezpieczeństwo na obcej ziemi

Potarł palcami brodę. Oczy mu błyszczały.

- Myślałem o tym, moja droga. Raoul przypomniał mi niedawno, że Hugo to jego krewny. Anglia i Guyenne związane są mocną więzią, a między Londynem a Bordeaux regularnie kursują listy. Zastanawialiśmy się, czy nie warto stworzyć połączenia handlowego ze Stockton.

- Kiedy ci o tym przypomniał?

- Dzisiaj rano.

Aline wróciła do komnaty, ponownie otworzyła prezent i zaczęła się zastanawiać. Czy Raoul specjalnie poruszył temat więzi i listów z ojcem Galerana? Gdyby regularna wymiana listów była możliwa, a tym bardziej przy połączeniu ze Stockton, nie czułaby się odcięta od domu.

Myślała również o słowach Jehanne, że prezent wiele mówi o ofiarodawcy. Może nie próbował jej przekupić, może chciał tylko, by uporała się z obawami.

Powoli zaczęła w niej kiełkować nadzieja. Wybrała się do kuchni, gdzie Mary nadzorowała przygotowania do obiadu. Przy najbliższej okazji sprowadziła rozmowę na temat Guyenne. Dowiedziała się, że Hugo jeździ tam raz do roku, co więcej, jest współwłaścicielem trzech statków, które regularnie odwiedzają ten port. Guyenne nie wydawała się już ani tak daleka, ani tak obca.

Kiedy wszyscy zebrali się przy stole, nie miała odwagi spojrzeć na Raoula. Wiedziała, że prawie ją przekonał, ale wciąż miała kilka wątpliwości. Nieładnie dawać mu nadzieję, jeśli nie jest jeszcze do końca pewna. Poza tym chciała zobaczyć, co zrobi. A on wyjechał.

Obudziła się następnego ranka i dowiedziała się, że znikł i nikt nie wie, gdzie się podziewa.

Powstrzymała pragnienie, by szukać go na tłocznych, londyńskich ulicach. Pojechał konno, wziął ze sobą ludzi. Może stwierdził, że nie chce żenić się z kobietą, która mu nie ufa, i pożeglował z powrotem do Francji.

Sprawdziła - zostawił swoje ubrania, a to oznaczało, że wraca.

Z drżącymi ustami powiedziała sobie, że jeśli wyjechał na zawsze, to oznacza, że miała rację. Nie darzy jej prawdziwym uczuciem i jest niezdolny do stałości. Ta myśl wcale jej nie pocieszyła, ale teraz nie miała zamiaru się ukrywać.

Jeśli wróci, pokaże mu, że wcale za nim nie tęskniła.


* * *

Jehanne patrzyła, jak kuzynka całą swą energię koncentruje na hafcie.

- Gdzie on jest? - zapytała szeptem Galerana.

Na kolanach Galerana leżała Donata, trzymając się kurczowo jego palców.

- Nie wiem.

- Wróci?

- Nie powiedział.

- Jeśli nie wróci, trzeba go będzie odszukać i zabić.

Galeran uśmiechnął się.

- Chyba będziesz musiała to zrobić sama. Ja pragnę tylko spokoju i własnego domu.


* * *


Dwa dni później Aline - wciąż w bojowym nastroju - szła przez podwórze, kierując się do wędzarni. Chciała wybrać rybę, o którą prosiła Mary, ale ktoś zaszedł ją od tyłu i wciągnął do ciemnego spichlerza.

Choć tylko plecami opierała się o umięśnione ciało, instynkt podpowiedział jej, kto to taki, zanim zdążyła wtrącić się logika. Również instynkt sprawił, że całe ciało zaczęło płonąć.

Jeśli ten raptus sądzi, że w ten sposób zdobędzie jej serce...

Przed jej oczyma pojawiły się dziwne, kuliste kształty.

Po chwili zdała sobie sprawę, że to winogrona. Widziała je pierwszy raz w życiu, ale Hugo dokładnie je opisał.

- Niestety nie pochodzą z Guyenne - szepnął jej do ucha. - Okazało się, że nawet w tym kraju są jakieś winnice.

- Wyglądają jak agrest.

Zaśmiał się.

- Obawiam się, że podobnie smakują. Potrzebują jeszcze kilku tygodni, by dojrzeć, a nawet wtedy nie będą przypominały winogron z Guyenne. - Nie wypuszczał jej z objęć i pocałował kącik ust. - Winogrona z Guyenne są dorodne, soczyste i słodkie, takie jak ty, moja śliczna.

Wiedziała, że nie powinna, ale obróciła się. Z trudem powstrzymywała radość i ulgę z jego powrotu. Nie zostawił jej.

Nie zrezygnował z oblężenia zanim zdążyła się poddać. Od wielu dni była pewna, że tego pragnie, ale jeśli zechce ją jeszcze adorować, nie miała zamiaru protestować.

- Dziękuję ci za kwiaty - szepnęła, dotykając ustami jego ust.

- To wszystko? Tylko wdzięczność? Taka kuchenna miłość?

Już chciała zaprotestować na słowo „miłość", ale zrozumiała, że to prawda.

- Staram się dostrzegać nie tylko prezenty.

Przysunęła się bliżej, a on ją pocałował.

- I co takiego widzisz, ukochana?

Serce waliło jej jak młot.

- Mężczyznę, który wydaje się mnie bardzo pragnąć. Nie do końca rozumiem dlaczego.

Zdumiał się.

- Wątpisz, że jesteś warta miłości?

- Nie.

- To dlaczego się dziwisz?

Boję się, że to, co cię do mnie przyciąga, kiedyś zgaśnie. Co wtedy ze mną będzie?

Zostanę sama, opuszczona w winnicach Guyenne.

Po chwili znalazła dosyć odwagi, by opowiedzieć o swych lękach.

Odsunął się i przyjrzał uważnie.

- Aline! Skąd to ci przyszło do głowy? Jak twoja osobowość, twój duch mógłby kiedykolwiek zgasnąć?! A właśnie to kocham w tobie najbardziej.

Nie wiedziała co powiedzieć, bo do końca nie wierzyła, że mówi prawdę. To znaczy wiedziała, że mówi szczerze, ale czy rzeczywiście w głębi serca czuł to samo?

Wypuścił ją z objęć i podał kiść winogron. Otworzył sakwę, z której wyciągnął buteleczkę.

- Woda - powiedział. - W Anglii nie ma gór, które zatrzymałyby zimowy śnieg, ale znalazłem miejsce, gdzie woda jest czysta i zimna jak lód. - Wyciągnął korek. - Smakuje podobnie. Spróbuj, Aline. Jest tak czysta, jak moja miłość do ciebie.

Przytknął butelkę do jej ust i przechylił, a kilka kropel znalazło się na jej języku.

- Doskonała - powiedziała oblizując usta.

Zdała sobie sprawę, że przeczesał całą południową Anglię, by przywieźć jej te prezenty. Jak rycerz gotów pójść na koniec świata dla damy swego serca.

- Jeszcze jedno. - Spojrzał jej prosto w oczy. – Jeśli potrzebujesz roku, by wszystko przemyśleć, będę ci przez ten czas wierny. Chociaż to pewnie zrujnuje mnie na resztę życia.

Zagryzła wargi, powstrzymując chichot, jawną oznakę kapitulacji.

- Czego jeszcze chcesz, moja śliczna? – zapytał z błyskiem w oku. Chyba nie dał się nabrać. – Skórę białego niedźwiedzia? Kryształy cukru ze Wschodu? Rubiny z Azji?

Aline spuściła wzrok, oderwała zielone grono z kiści i podniosła do ust. Skosztowała i natychmiast wypluła.

- To dużo gorsze niż agrest!

- Aline...

- Wiem, są niedojrzałe, jak mówiłeś. Jeszcze trochę i dojrzeją. Tak samo jak ja. Jeszcze kilka dni temu byłam niedojrzała, zielona i kwaśna. Teraz z każdym dniem robię się słodsza i dojrzalsza...

- Aline - powiedział zupełnie innym tonem, przysuwając się bliżej.

Podniosła rękę.

- Pytałeś, czego chcę.

- Tak? - Nagle w jego oczach pojawił się niepokój. Chciało jej się płakać, bo Raoul de Jouray nigdy się nie martwił. Były to jednak łzy szczęścia.

- Chcę, żeby część mojego posagu została oddana pod opiekę niejakiego Ingelrama, angielskiego handlarza win w Bordeaux. Tylko ja miałabym do niej prawo.

Uniósł brwi, ale skinął głową. - Zgadzam się. Coś jeszcze?

- Dwie służki z Brome lub Heywood wśród moich dworek. Oczywiście, jeśli zechcą mi towarzyszyć.

- Oczywiście. Wybór kobiet to tylko twoja sprawa. Coś jeszcze?

- No cóż - powiedziała. - Jeśli upierasz się przy tych kryształach cukru...

Nie kryjąc radości, przyciągnął ją do siebie.

- Jesteś wystarczająco słodka... - Po chwili milczenia, zapytał niepewnie: - To miało być „tak"?

Łzy wzruszenia napłynęły jej do oczu. Pokiwała głową. Odsunął się, by móc na nią spojrzeć, a radość na jego twarzy wzruszyła ją jeszcze bardziej.

- Doskonale wynegocjowana kapitulacja, zameczku. - Otarł jej łzy z policzków. - Mój Boże, jak ty doskonale pasujesz do mojej rodziny. Czy mówiłem ci kiedyś, jak bardzo przypominasz moją matkę?

Zaręczyny przypieczętowali gorącym pocałunkiem. Sama myśl, że wkrótce wezmą ślub, że będą dotykać swoich nagich ciał sprawiała, że Aline czuła, iż namiętność wzbiera w niej jak morska fala.

Ale kiedy pocałunek się skończył, musiała poinformować narzeczonego, że Galeran nalega, by wracali do Burstock po błogosławieństwo Huberta.

- Znowu na Północ? -jęknął, ale z jego twarzy nie schodził uśmiech. - Zamarznę.

- Może to ja powinnam poszukać dla ciebie skóry białego niedźwiedzia? - Dotknęła jego piersi, żałując, że ma na sobie ubranie.

- Albo przytulać się do mnie w nocy... Nie - dodał w końcu. - Nie dałbym rady.

- Nie dałbyś rady? - Dotknęła palcami jego szyi, czując ciepło skóry. - Nie umiera się od odrobiny wstrzemięźliwości.

Złapał ją za rękę i pocałował czubki palców.

- Czarownica. Tak się składa, że ja wiem, co tracę.

- Tak się składa, że ja mam silniejszą wolę.

Uśmiechnęła się, wyrywając dłoń. Zanim zdążył zaprotestować, wyciągnęła go ze spichlerza. Chciała jak najszybciej podzielić się radosną wieścią z Jehanne i Galeranem.

Nie oponował, ale mruknął pod nosem.

- Znów rzucasz mi wyzwanie, mój zielony kadecie?


* * *


Ostrzeżona tymi słowami, Aline nie zdziwiła się zbytnio, widząc Raoula w swojej komnacie.

Dzieliła łóżko z Jehanne, a Winifreda spała na sienniku przy kołysce dziecka. Raoul potrząsnął nią delikatnie i gestem wyprosił na zewnątrz. Wstała i stojąc w samej koszuli, zapytała bezgłośnie:

- Co ty wyrabiasz?

- Podejmuję twoje wyzwanie. - Pokazał ręką na drzwi. Aline wiedziała, że nie powinna, ale ciekawość i chęć zmierzenia się z wyzwaniem okazały się silniejsze. Spojrzała na Jehanne, znaną z lekkiego snu, i wydawało jej się, że widzi na jej ustach lekki uśmiech.

Aha! Więc tak można polegać na przyzwoitkach!

Czuła, że rosnące napięcie niemal zapiera jej dech, ale przez chwilę skupiła się na kwestiach praktycznych. Jak uda mu się znaleźć odosobniony kąt w domu pełnym ludzi?

Drugie piętro składało się z dużej sali i trzech po łączonych z nią pokoi. Sypialnia kobiet, w której spała Aline, znajdowała się na samym końcu. Potem był pokój mężczyzn - na podłodze leżały sienniki Raoula i Galerana, a z jedynego łóżka dobiegało głośne chrapanie lorda Williama. Kolejny był sypialnią gospodarzy, którzy spali z dziećmi w ogromnym łożu z baldachimem, a na podłodze rozłożyła się najbliższa służba.

Stąpając ostrożnie, by nikogo nie nadepnąć, Aline usłyszała krople deszczu. Czyżby zabierał ją na dwór?

Sala biesiadna też będzie pełna śpiących ludzi.

Poprowadził ją do ciemnego kąta, pomiędzy salą a pierwszą sypialnią, gdzie zaczynały się schody na parter. Wiedziała, że na dole śpi pozostała służba i żołnierze.

Schody były z drewna, a na półpiętrze znajdowała się wnęka z wąskim oknem. Zatrzymał się i usiadł, przyciągając ją do siebie.

- Bardzo sprytnie - szepnęła, wiedząc, że czeka ją porażka. Nie mogła się już doczekać.

- Podstawowe manewry wojenne. - Pocałował ją delikatnie w policzek, niemal po ojcowsku.

W jej ciele zaczynały rodzić się dziwne uczucia, a ciekawość zamieniła się w drżenie.

Delikatnie gładził jej ramiona, jak gdyby sądził, że drży z zimna. Mówił tak cicho, że miała wrażenie, iż słowa dobiegają do niej przez skórę.

Mówił o swoim przyjeździe do Heywood, o tym, jak ją zobaczył po raz pierwszy. O tym, jak ciekawość zamieniła się w zainteresowanie, podziw w obsesję, a obsesja w miłość. Te słowa skruszyły w niej resztki oporu. Jedynym uczuciem, jakie pozostało, była czułość i potrzeba bliskości z ukochanym.

Cały ten czas jego ręce pieściły ją delikatnie, nie robiąc nic, co można by uznać za nieprzyzwoite.

Czyżby wykradł ją z łóżka, by porozmawiać i przytulać?

To dlaczego nie mogła się opanować?

Poruszyła się niespokojnie, przysuwając się bliżej. Dotknęła jego piersi, gładząc go tak samo, jak on gładził ją. Uczyła się jego ciała - szerokiej piersi, przykrytej jedynie cienką lnianą tuniką. Potężnych ramion, pokrytych pancerzem mięśni. Twardego brzucha. Pomyślała, że mogłaby po nim skakać, a on nawet by nie zauważył.

On również się poruszył, nakrywając nogą jej uda. Przez cienki materiał dotknęła twardych, wytrenowanych mięśni. Napotkała na rąbek tuniki i zawahała się tylko przez chwilę. Dotknęła ręką nagiej skóry, wyobrażając sobie jej złoty kolor. W ustach nagle jej zaschło, a serce zaczęło bić jak oszalałe. Nie miała odwagi przesunąć dłoni wyżej.

- Bardzo chciałem cię tak czuć, Aline - szepnął, obracając ją w swoich ramionach, by dotknąć rąbka koszuli i nagiego uda. Po chwili szorstka dłoń pieściła jej pośladek.

Aline przełknęła głośno ślinę.

- Sądziłam, że nawet tortury cię nie skłonią, żeby mnie zhańbić.

Dłoń nie ruszyła się z miejsca.

- Jesteśmy po słowie. Nie ma w tym żadnej hańby. Poza tym nie mam zamiaru się z tobą dziś kochać.

- Nie? - Miała nadzieję, że nie usłyszał w jej głosie rozczarowania. - To co będziemy robić? - Jego dłoń zataczała niewielkie kręgi na jej lędźwiach. Jeszcze chwila i zacznie mruczeć z rozkoszy.

- Sprawdzimy twe mury obronne. Chcę ci też pokazać, co tracisz. - Czuła jego oddech na szyi. - Twoje mury są słabe i wiesz o tym. Armia wroga czeka tylko, by uderzyć. Popatrz, w słońcu błyszczą klingi, na wietrze powiewają proporce. Wkrótce usłyszysz bicie bębnów oznajmiające twą klęskę.

Miał chyba na myśli jej serce.

- No, nie wiem - mruknęła.

- Poddasz się swojemu prawowitemu panu?

- Boję się, że nas tu ktoś znajdzie

Zaśmiał się.

- Mało prawdopodobne, chyba że zaczniesz krzyczeć.

- Dlaczego miałabym to zrobić?

- Pamiętasz dom pani Helswith?

Zrobiła wielkie oczy.

- Chcesz zrobić mi krzywdę?

- Będę się starał, aby nigdy do tego nie doszło. Ale można też krzyczeć z rozkoszy.

Nie zdążyła wyrazić swego sceptycyzmu, bo pocałował ją tak samo, jak wtedy w Waltham. Z ciekawości sięgnęła do jego pasa, nie znajdując tam noża.

Zaczął się śmiać, ale nie przestawał całować.

Jakaś część Aline - dobrze wychowana panna i prawie zakonnica - chciała opierać się i krzyczeć na pomoc. Rozsądek mówił jednak, że powinna krzyczeć na pomoc dopiero wtedy, kiedy będzie miała na to ochotę.

Jeśli chodzi o krzyki rozkoszy, nie sądziła, że jest do nich zdolna.

Skupiła się więc na całowaniu. Jego dłoń znalazła jej pierś, co tylko zwiększyło przyjemność. Oddała mu pocałunek z jeszcze większym entuzjazmem, przytulając go do siebie. Oderwał usta i odsunął się nieco, a ona zdała sobie sprawę, że wspięła się na niego, jak na skałę. Jeśli chciała zrobić wrażenie opornej na jego zaloty, poniosła sromotną klęskę. Dotknął ustami jej piersi, pieszcząc przez delikatny materiał koszuli. Zacisnęła palce na jego skórze.

- Co robisz? - szepnęła.

Podniósł na chwilę głowę.

- Nie podoba ci się? - Druga ręka wciąż pieściła drugą pierś, a Aline wydała z siebie tylko nieartykułowany okrzyk.

Zinterpretował go poprawnie, bo powrócił do poprzedniego zajęcia.

Nie mogła się nadziwić własnej reakcji. Miała wrażenie, że trawi ją gorączka, ale było to niezwykle przyjemne. Ciągle jednak nie miała ochoty krzyczeć.

Zdjął koszulę z jej ramion i dotknął ustami nagiego ciała. W tej samej chwili jego ręka znalazła się między jej nogami, w miejscu dużo wrażliwszym niż piersi. Aline omal nie wydała okrzyku zdumienia, ale powstrzymała się w ostatniej chwili. Nie żeby się tego nie spodziewała. Słyszała, jak ludzie gadają, że można tam znaleźć przyjemność. Nawet próbowała, ale nie wydało jej się to wystarczająco ekscytujące, by z tego powodu grzeszyć. Teraz rozumiała, że robiła coś nie tak.

Jak na oblężenie zamku, jego ruchy były bardzo wolne i delikatne... Czuła, że w środku płonie ogień.

- Łamiesz mój opór. Niszczysz moją obronę - szepnęła.

Zaśmiał się. - Robię to od tygodni, mój zameczku. Podkopuję twoje mury, podkładam suche gałęzie. Dzisiaj podłożę ogień, który wysadzi twoje bastiony w powietrze. Otworzysz się przede mną, zupełnie bezbronna

- Już jestem bezbronna...

- Mam przestać? - W roześmianym głosie słychać było odpowiedź.

- Nie, ale...

- Psst... - Pamiętaj tylko, staraj się zachować ciszę. Nie chcemy, by twój suweren przyszedł ci z odsieczą.

Znów ustami pieścił jej piersi, a potem jednym ruchem uda rozsunął nogi. Pieszczota była teraz bardziej zdecydowana, a Aline chwyciła się kurczowo w obawie, że spadnie. Było to zupełnie nieuzasadnione, bo oboje znajdowali się na twardej powierzchni.

Ruchy dłoni były coraz bardziej rytmiczne, aż nagle, bez słowa ostrzeżenia, wśliznął się w nią palcem.

- Och! - Omal nie krzyknęła.

- Ugryź mnie, jeśli chcesz - szepnął, wracając do delikatnych okrążeń.

Aline zagryzła zatem wargi na materiale i mięśniach jego ramienia, zastanawiając się, czy jednak nie powinna wezwać pomocy. Duża ręka Raoula roznieciła ogień, a jego udo było jak wroga armia - trzymało ją w miejscu i nie pozwalało uciec. Miała wrażenie, jakby walczyła o swoje życie. Wyprężyła się jak struna i zesztywniała nagle, zaciskając zęby i wbijając paznokcie w jego skórę.

Nieskładne dźwięki, jakie wyrywały się z piersi, nie były wołaniem o pomoc.

Suche gałęzie złapały ogień, który zaczął palić się czystym, jasnym płomieniem. Mury obronne zadrżały, pękły i legły w gruzach.

Zobaczyła przez nie światło.

Nie. Światło to zbyt słabe określenie.

Zobaczyła raj.

Jego ręka trzymała ją jeszcze przez chwilę, zawieszając pomiędzy niebem a ziemią, aż poczuła z ulgą zmieszaną ze smutkiem, że światło słabnie, a ona, niczym puch ostu w spokojny dzień, wraca na twardą, drewnianą podłogę.

Przytulił ją do siebie. Wygładził jej koszulę, a potem pieścił delikatnie. Pomyślała, że nie chce się nigdy z nim rozstawać.

- Chyba nie krzyczałam - powiedziała w końcu.

- Jesteś pewna?

- Nikt nie podniósł hałasu.

- Prawda. Chociaż nie jestem pewien, czy nie zostawiłaś mi blizn na całe życie. - Uśmiechnął się.

Dotknęła wilgotnej plamy na jego tunice. Pod materiałem czuć było ślady zębów. - Przepraszam.

- Zdobycie zamku wymaga czasem pewnych poświęceń. Jesteś teraz moim wasalem?

Nie odpowiedziała.

- Z czasem chciałabym nauczyć się, jak burzyć twoje mury. Zaśmiał się cicho, przytulając głowę. - Niewiele z nich zostało, moja słodka. Ale bardzo się na to cieszę.

- Rozumiem teraz, dlaczego nie chciałeś sobie odmawiać przyjemności przez cały rok. - Było to pytanie, a ona aż się zaczerwieniła. Błagała o więcej.

Podniósł wzrok.

- Nie będę ci skąpił czułości. Jak tylko weźmiemy ślub.

- Co takiego? - krzyknęła głośno i zreflektowała się po chwili. - To znaczy, że nie będziemy... Do ślubu?

- Wstrzemięźliwość, pamiętasz? - droczył się z nią.

- Och, ty! Ale to prawda, wstrzemięźliwość jest dobra dla duszy.

- A więc nasze dusze będą bardzo zdrowe.

Wziął ją w ramiona i przytulił, a ona dziękowała Bogu, że znalazła go w tym olbrzymim świecie. A gdyby nigdy się nie spotkali? W tej chwili straszna wydawała się myśl, że będą się musieli rozstać na parę godzin.

On chyba czuł to samo, bo to w końcu ona odsunęła się, podniosła i poprowadziła go do sypialni.

- Dobranoc - szepnęła. Chciała powiedzieć dużo więcej, ale brakowało jej słów.

On, jak zwykle, był bardziej elokwentny.

- Śpij dobrze, moja słodka. A jeśli coś ci się przyśni, najlepiej, żebym to był ja.


* * *


W ciągu następnych kilku dni Aline pojęła, że uparty i zdecydowany mężczyzna może dać mocno w kość. Nieważne, jak bardzo go zachęcała, unikał jej jak ognia, a poza siostrzanymi pocałunkami nie mogła liczyć na nic więcej. Każdy kolejny dzień był dla Aline torturą, potęgowaną przez fakt, iż południową Anglię ogarnęły straszliwe upały,

Chcąc odwrócić uwagę od Raoula, rzuciła się w wir pracy. Jeśli akurat nie była zajęta przygotowaniami do podróży, męczyła Hugona i jego przyjaciół, wypytując ich o wszystko, co dotyczyło Guyenne – jej ludzi, rolnictwa i handlu.

Kiedyś bała się wyjazdu, a teraz nie mogła się doczekać, kiedy w końcu wsiądzie na statek i pożegluje do Francji z mężem. Wcześniej jednak trzeba będzie wziąć ślub. Dlaczego musieli jechać w tym celu aż na Północ?

Kiedy pewnego dnia przed domem Hugona pojawił się jej ojciec, nie posiadała się z radości i rzuciła mu się w objęcia.

- No już, kurczaczku - zdziwił się Hubert z Burstock. - Co się stało?

Aline nagle straciła głos i dopiero Galeran odpowiedział.

- Pali jej się do ślubu z Raoulem de Jouray.

Aline oblała się rumieńcem.

- Wstydziłbyś się, Galeranie. Galeran uśmiechnął się tylko.

- Przecież to prawda. To chyba wy dwoje jesteście odpowiedzialni za te upały. Jeśli trochę ochłoniecie, będzie wam wdzięczna cała Anglia.

Lord Hubert podrapał się po głowie i dał się zaprowadzić do domu.

- Sądziłem, że chcesz iść do klasztoru, kurczaczku.

- Zmieniłam zdanie, ojcze. On ma majątek - powiedziała, szybko przechodząc do rzeczy.

- Doprawdy? To dobrze.

Wkrótce się okazało, że wizyta Huberta wiązała się z faktem, iż również on postanowił złożyć hołd nowemu królowi. Wysłuchał uważnie opowieści córki - oczywiście nieco okrojonej - i zabrał Raoula na długą rozmowę.

Aline nagle obleciał strach. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że ojciec może nie zgodzić się na małżeństwo. Teraz nie była pewna. Musi widzieć przeszkody, które sama kiedyś odczuwała, tyle że jest bardziej odporny na urok szerokich ramion i czarujących uśmiechów.

Raoul wyszedł z pokoju i podniósł brwi.

- Chce z tobą porozmawiać.

- Co powiedział?

- Idź do niego.

Raoul był wyjątkowo niekomunikatywny. Nie dało się odczytać nic nawet z wyrazu jego twarzy. Aline weszła do środka, wycierając spocone palce o fałdy sukni.

- Tak, ojcze?

Lord Hubert podniósł wzrok.

- Pragniesz go?

- Och, tak.

- Ufasz mu?

- Owszem.

Wzruszył ramionami.

- We mnie również wzbudził zaufanie, chociaż może jest utalentowanym kłamcą. Ale ty zawsze miałaś głowę na karku, więc jeśli jesteś pewna, nie będę stał ci na drodze.

Rzuciła się ojcu w objęcia.

- Dziękuję, ojcze! To dobry człowiek, a ja go kocham.

Ojciec poklepał ją po ramieniu.

- Jesteś taka sama, jak twoja matka, niech Bóg ma ją w swojej opiece, jednocześnie pełna gorących uczuć i rozsądna. Chce się żenić jak najszybciej, kurczaczku, ale jeśli chcesz, to poczekamy.

Aline zaczerwieniła się. - Ależ nie, nie chcę.

- Jak widzę, przynajmniej w sprawach łoża będziecie się zgadzać. Kontrakt możemy spisać jeszcze dzisiaj, bo z tego co słyszałem, większość kwestii już omówiliście. Jeśli chcesz, ślub może się odbyć jutro.

- Jutro?

- Nie mów mi, że zmieniłaś zdanie! Aline zerwała się na równe nogi.

- Nie, oczywiście, że nie! Ale nie mam się w co ubrać!

Pobiegła szukać Jehanne.


* * *

Miała na sobie swą najlepszą czerwoną tunikę i szarfę wysadzaną rubinami, którą tego ranka dał jej Raoul, łącznie z możliwością wycofania się z ceremonii.

- Poznaliśmy się tak niedawno, a jeszcze kilka dni temu miałaś wątpliwości. Poczekam, jeśli zechcesz.

Spojrzała na piękny prezent. - Nie chcę czekać. Jestem pewna. Chyba że ty masz wątpliwości.

- Ani trochę. - Podniósł jej brodę i w jego oczach zobaczyła tę samą miłość i pożądanie, które spalało ją.

Poszli do pobliskiego kościoła Świętego Szczepana i w drzwiach przyjęli śluby. Towarzyszyło im tak wielu przyjaciół i krewnych, że dla wszystkich nie było miejsca. Jednak w takich sprawach, im więcej było świadków, tym lepiej.

Wszyscy zdumieli się ogromnie, kiedy rozległ się dźwięk trąb i oczom zgromadzonych ukazał się król wraz ze swoim orszakiem. Wokół zebrał się tłum, a Henryk oznajmił:

- Usłyszałem plotki o ślubie i postanowiłem być jego świadkiem. Nie chcemy więcej niepewnych małżeństw w tej rodzinie, prawda, sir Williamie?

Hugo i Mary wyglądali, jakby mieli zaraz zemdleć z wrażenia, tłum brzęczał jak pszczeli rój, a Aline myślała tylko o tym, że królewska obecność jedynie spowolni przebieg wieczoru.

Ceremonia przebiegła bez zgrzytów i wkrótce wracali na Corser Street, tym razem bardziej pokaźnym orszakiem.

- Czy król wraca z nami? - szepnęła do Raoula.

- Na to wygląda. - Uśmiechnął się do niej smutno. - Wiele godzin upłynie, zanim zostaniemy sami. Pamiętaj, wstrzemięźliwość jest dobra dla duszy.

- Moja dusza jest tak zdrowa, że niemal się świeci.

- Stąd ten blask w twoich oczach?

Zaczęła się śmiać. Nieważne, że król jest tutaj. Jest żoną Raoula. Może poczekać.

Henryk wykazał się taktem i nie został w domu Hugona dłużej, niż trzeba było, by dopełnić toastu, zamienić słowo z najznamienitszymi gośćmi i złożyć zamówienie na wiele beczek wina.

Kiedy wyjechał, Hugo długo jeszcze siedział w oszołomieniu, zastanawiając się, czy nie przemianować swego sklepu na cześć króla.

Państwo młodzi nie mogli tak po prostu udać się na stronę. Aline nerwowo popijała wino i pogryzała ciastka, chociaż tak naprawdę miała ochotę schrupać męża. Ten wydawał się dużo bardziej opanowany.

Znalazł nawet instrument i zabawiał gości pieśnią.

Śpiewał nawet o kwiatach migdałowca, śmiejąc się jej prosto w oczy.

Kiedy skończył, większość kobiet ocierała łzy.

Rozległy się dzwony na wieczorną mszę, a Aline pośpieszyła do sypialni, która miała na tę noc należeć tylko do nich. Za nią podążyły roześmiane służki, aby pomóc jej się przygotować. Ich żarty były niezwykle sugestywne, a Aline, już gotowa, była cała w rumieńcach.

Raoul wszedł do komnaty, ubrany w płaszcz. Uśmiechnął się do Aline, nie zdając sobie sprawy, że oznaki uwielbienia zaczynają być już widoczne. Wokół rozległy się śmiechy i żartobliwe uwagi, a on machnął ręką na jej towarzyszki.

- Idźcie sobie.

Jak przez mgłę zdawała sobie sprawę ze śmiechów i odgłosu zamykanych drzwi. Raoul zrzucił płaszcz, a ona po raz drugi w życiu gapiła się na niego bezczelnie, czerwona jak burak. Podszedł do niej i wziął ją w ramiona.

- Zdenerwowana? - zapytał.

Spojrzała prosto w ciemne oczy.

- Ani trochę. Mówiłam ci już, nagie, męskie ciała nienaturalnie mnie podniecają.

Zaśmiał się.

- Nie ma w tym nic nienaturalnego. Ale może to dobrze, że jeszcze chwila i poddasz się swemu panu, który w końcu spełni twoje potrzeby.

- Trzymam cię za słowo. - Głodne dłonie wędrowały po jego ciele.

- A ja się boję... - To mogła być prawda, bo Aline nie mogła nie zauważyć, że trzęsą mu się ręce. Objął ją za szyję, podniósł włosy, a następnie puścił je z powrotem. - Przypominasz soczyste winogrono.

- Jestem taka okrągła?

- Uwielbiam krągłości. Jesteś słodka i soczysta. Dotykaj mnie jeszcze, kochana. Tak jestem spragniony twojego dotyku.

Przysunęła się bliżej, nagą skórą dotykając nagiej skóry. Miękkie krągłości opierały się o twarde mięśnie, a ciekawe ręce i głodne usta pieściły jego pierś, boki i plecy.

Jego ręce i usta wędrowały po jej ciele, wygładzając, pieszcząc i poznając nowe miejsca. Z każdą chwilą Aline coraz bardziej go pragnęła.

Czuła jego erekcję, odsunęła się zatem nieco, by się mu przyjrzeć i dotknąć.

- Czy nie nadszedł czas, by zwycięski najeźdźca wtargnął do zdobytej cytadeli?

Wiedziała, że płonie z pożądania, ale delikatnie odsunął jej dłoń.

- Nie możesz się doczekać, prawda? Powoli. Jest na to wszystko odpowiednia procedura. - Wziął ją w ramiona. - Na przykład, skąd mam wiedzieć, że faktycznie się poddałaś? A jeśli planujesz zasadzkę?

- Zasadzkę? Zobacz, jestem zupełnie bezbronna!

Zaśmiał się.

- Twoje uzbrojenie jest zdumiewające, ukochana. Są nim twoje włosy, oczy, policzki, piersi... Ach, te twoje piersi - spojrzał na nie z miłością - są tak cudowne, że trudno przed nimi nie paść na kolana. -Opuścił głowę i wziął do ust jedną brodawkę. Aline zacisnęła palce na jego skórze.

- Wydaje mi się - szepnęła - że są moim najsłabszym punktem. - Poddają się bez walki.

- To prawda. - Dotknął ustami drugiej piersi, sprawiając, że Aline straciła dech.

Położył ją na łóżku. Kiedy otworzyła zamglone oczy, znajdował się tuż obok.

- Nie. Twój najsłabszy punkt jest tutaj - powiedział, wędrując dłonią między jej uda.

- Och!

- No tak. Byłem przekonany, że zapamiętasz, kochanie.

Oczywiście, że pamiętała. Pamiętało również jej ciało - zareagowało natychmiast.

- Chodź do mnie. Chcę cię poczuć. I to natychmiast.

- Jeszcze chwilę, kochanie. Na wszystko przyjdzie czas. Najpierw muszę się upewnić, że cię całkowicie rozbroiłem. - Całował jej usta, kark, pieścił uszy i piersi, aż nie była pewna, kim jest i jak się nazywa.

W całym tym chaosie Aline miała przebłysk, że pewnego dnia, kiedy będzie więcej wiedziała o tych sprawach, zdobędzie go z taką samą łatwością, jak on teraz zdobywał ją. Owszem, planowała zasadzkę, ale chyba nie miał nic przeciwko.

Słodko było kapitulować pod namiętnym dotykiem ukochanego. Kiedy nadszedł ten moment, zamknął pocałunkiem usta Aline i przysunął się bliżej.

- Teraz - szepnął. - Teraz jesteś gotów, mój mały zameczku.

Zaczął w nią wchodzić. Pierwszym wrażeniem było poczucie ulgi, ale potem nadeszło ukłucie bólu. Nie mogła nic na to poradzić, zesztywniała w jego ramionach.

- Wbij we mnie paznokcie, kochana. Spraw, żebym ja też to poczuł.

Potem zapieczętował jej usta pocałunkiem i jednym mocnym pchnięciem znalazł się w środku. Krzyknęła mu prosto w usta i wbiła paznokcie w plecy. Częściowo to był odruch. Z drugiej strony, miała w pamięci jego słowa. Wydawało się naturalne, by mężczyzna dzielił taki ból.

Po chwili puścił jej usta i uśmiechnął się.

- Nie było tak źle, prawda? - Poruszył się ostrożnie. - Boli?

Zdumiała się jego samokontrolą, ponieważ widziała, jak wiele go kosztuje.

- To nic. Nie przerywaj, proszę.

- Jesteś perłą wśród kobiet - szepnął i poddał się pożądaniu.

Bolało, ale było to cudowne uczucie. Złapała go za ramiona i objęła nogami, zakleszczając w słodkim uścisku.

Znalazł rozkosz i z grymasem na twarzy padł w jej objęcia. Zadrżała, rozkoszując się każdą chwilą.

Wziął ją potem w ramiona i przytulił się do jej szyi, a ona gładziła spoconą pierś.

- Chyba już mnie zdobyłeś - szepnęła. - Czy to nie cudowne?

- To dlatego, że w końcu udała ci się zasadzka. Jestem twoim jeńcem na wieki.

- Oczywiście. Tak właśnie miało być, prawda?

Obrócił się na plecy, pociągając ją za sobą. Jej piersi znalazły się tuż przy jego ustach.

- Mam nadzieję. Jestem bardzo zadowolonym niewolnikiem. A teraz czekam na rozkazy. Czego chcesz, moja pani?

























Rozdział XXIII

Galeran zbliżał się do Heywood w dużo wolniejszym tempie niż ostatnim razem. Jego umysł znów skupiał się wokół namiętności - jeszcze dzisiaj, w nowym łóżku, będą się kochać tak, jak jeszcze tego nie robili od jego powrotu. Pośpiech był zbędny, bo miał Jehanne u swego boku.

Zatrzymali się dłużej w Londynie, chcąc pożegnać Aline i Raoula, którzy w końcu wsiedli na statek i popłynęli do nowego kraju. Ich szczęście było nieudawane i Galeran miał nadzieję, że wystarczy im na całe życie.

Kiedy Jehanne wyzdrowiała, rozpoczęli powolną podróż na Północ, zatrzymując się u starych znajomych i cementując dawne alianse.

Zdarzało się, że mieli sypialnię tylko dla siebie, ale postanowili poczekać, aż znajdą się w domu. To było jak oczekiwanie na ślub, na nowy początek.

A teraz znajdowali się w Heywood. Galeran patrzył na swój dom, który wyglądał dokładnie tak, jak go sobie wyobrażał w Ziemi Świętej. Dom, który cenił najbardziej na świecie.

Lord William i jego ludzie odłączyli się w Brome, a ludzie Huberta rozstali się z nimi w wiosce Hey. Tym razem wokół zamku nie stacjonowała żadna armia, a kiedy Galeran i Jehanne pojawili się w zasięgu wzroku, otwarły się bramy, a na murach pojawili się wiwatujący ludzie.

Jechali obok siebie, ale to on wiózł Donatę. Nie było potrzeby rozgłaszać, co zaszło w Londynie. Wszyscy i tak się dowiedzą, że Jehanne została ukarana i rozgrzeszona.

Pokój został przywrócony.

Czyżby?

Jego serce zdawało się temu przeczyć.

Zsiedli z koni i udali się w stronę zamku. W sali biesiadnej powitały ich psy. Galeran przywitał się z nimi, a potem oddał Donatę Jehanne, a ta poszła ją nakarmić. Napił się piwa, by zetrzeć kurz i zmęczenie podróżą.

Jednak nic nie było w stanie zetrzeć goryczy.

Jehanne wróciła. Znów była taka jak dawniej - wspaniała gospodyni i cudowna żona, o której marzył przez ostatnie lata. Rozejrzał się wokół, stwierdzając, że być może dobrze, że tak się stało. Teraz, kiedy o mały włos wszystkiego nie stracili, życie wydawało się bardziej cenne.

A mimo to...

Jehanne zajęła się rozmową ze służącą, a on poszedł obejrzeć nowe łóżko. O to właśnie walczył, prawda? O spokojny dom, ukochaną żonę i małżeńskie łoże. Bezwiednie podniósł różę z kości słoniowej.

Jeden z płatków odpadł.

Wtedy dotarł do niego cios.

Jego syn.

Jego syn nie żyje.

Ostry ból kazał mu spojrzeć w dół. Teraz wiele płatków było połamanych, zabarwionych czerwienią krwi. Pomyślał o Jeruzalem, ale pustka, którą teraz odczuwał, nie miała nic wspólnego z krucjatą. Chodziło o syna. Dziecko, o którym nie miał żadnych wspomnień - nawet jednego uśmiechu czy dźwięku nieskładnej paplaniny. Żadnego zapachu, ani dotyku...

W jego świadomości Gallot nigdy nie istniał.

Nic dziwnego, że nie pozwalał nikomu mówić o dziecku. Chciał zabić Lowicka, i niewierność nie była tu głównym powodem. Pragnął krwi, ponieważ Raymond znał jego syna.

Usłyszał, że Jehanne go woła, ale wymknął się bocznym wejściem i ukląkł przy grobie.

Kamienna płyta milczała, a sercu pojawiła się pustka, która zagrażała wszystkiemu, co udało się do tej pory odzyskać.

Szelest spódnicy i delikatna woń perfum ostrzegły go, że zbliża się Jehanne. Nie chciał jej tutaj. Miała coś, czego on nigdy nie dostanie.

Miała wspomnienia o dziecku.

Uklękła obok i podała mu rolkę pergaminu. Wziął z czystej uprzejmości, bo nie obchodziło go zupełnie, co to takiego. Odłożył zakrwawioną różę, słysząc, że Jehanne aż wstrzymała dech. W tej chwili nie dbał, że jest jej przykro.

Położył kawałki kości słoniowej na płycie, tuż obok obsypanego pąkami różanego krzewu. Jehanne miała prawdziwe róże. Miała wspomnienia. Jemu zostały tylko kawałki kości. Nie chciał jej odtrącać, rozwiązał więc wstążkę i rozwinął zwój. Okazało się, że skrywa kilka arkuszy pergaminu.

Cóż za rozrzutność, pomyślał, ale potem przeczytał pierwsze słowa.

W dniu świętego Szczepana, w błogosławionym roku pańskim 1099, na zamku w Heywood w Northumbrii urodził się Galeran, syn Galerana i Jehanne, pana i pani tych ziem...


Podniósł wzrok i zobaczył w jej oczach łzy.

- Kazałam skrybie to wszystko spisać. Wiedziałam, że będziesz za nim tęsknił i chciał to wiedzieć. Nigdy nie podejrzewałam....

Czytał dalej z bijącym sercem.

Kiedy się urodził, mierzył tyle co pierwszy węzeł na sznurze. Kobiety mówią, że to dobry rozmiar i że kiedyś wyrośnie na wysokiego mężczyznę. Oddychał szybko i czysto, a już pierwszego dnia ruszyły się mu jelita i chociaż zapach nie był przyjemny, kobiety mówiły, że to dobrze.

Galeran spojrzał na nią pytająco.

- Brat Cyryl uważał, że nie powinnam spisywać takich rzeczy. Ale to było takie dziwne.

Galeran policzył arkusze. Było ich pięć.

- To wszystko jest tutaj?

- Wszystko, co przychodziło mi do głowy. Dobre i złe rzeczy. Na przykład trzy noce, kiedy ząbkował i nie dawał nam spać. Albo to, jak zabawnie podskakiwał do rytmu wybijanego przez bębny... – Patrzyła na niego badawczo. - Nie dałam ci wcześniej, bo nie byłam pewna...

- Miałaś rację. Nie byłem gotów. Ale teraz...

Brakowało mu słów, by wyrazić to, co czuje. - Teraz... Boże, jak bardzo jestem ci wdzięczny. – Wziął ją w ramiona. - Dziękuję.

Przytuliła się mocno, gładząc go po plecach.

- Ja również - szepnęła - nie opłakałam go tak jak trzeba. Wszystko zbyt szybko wymknęło się spod kontroli... Jeśli zechcesz, możemy przeczytać to razem. I razem wypłakiwać oczy.

Przytaknął, modląc się, by ich syn - teraz pewnie anioł w niebie - wstawił się za nimi. Zasługiwali na szczęście, na to, by ich obecność na ziemi miała sens. A jeśli Bóg jest miłosierny, pewnego dnia da im jeszcze jedno dziecko, którym będą mogli się cieszyć w pokoju i harmonii.

Tego wieczora, po śmiechu i łzach, Galeran położył się do łóżka z obrazem syna wypełniającym serce. Później kochał się z Jehanne i nie była to miłość, o jakiej marzył w drodze powrotnej z Jeruzalem, ani taka, którą dzielili od tego czasu - pełna niepokoju i ruin wcześniejszych uczuć. Tym razem patrzyli na siebie z zachwytem, odnajdując w swoich oczach jeszcze piękniejszy i cenniejszy skarb.












Epilog


Jouray, Guyenne, wrzesień 1103


Aline wyszła z kamiennej fortecy, która była jej domem, w poszukiwaniu Raoula. Znajdował się gdzieś w winnicy, zbliżały się zbiory. Na biodrze niosła małego Huberta, który mimo ledwie skończonego roku, koniecznie chciał zejść na ziemię.

- Za chwilkę, kochanie. Najpierw znajdziemy twojego tatę i o wszystkim mu opowiemy.

Pośpieszyła ścieżką wśród kwitnących krzewów. Różnorodność owoców i kwiatów Guyenne wciąż ją zdumiewała. Czasem tęskniła za ponurą ojczyzną, ale te chwile były raczej rzadkie. Mimo tęsknoty zdawała sobie sprawę, że chce być tylko tam, gdzie jej mąż. Miała nadzieję, że pokój okaże się trwały i Raoul nigdy jej nie opuści.

Niemądra myśl jak na żonę rycerza. Nigdy nie wspominała mu o tym, z wyjątkiem chwil, gdy złościła się, że podczas ćwiczeń skaleczył się lub posiniaczył.

Tak jak kilka dni temu.

Specjalnie zabandażowała mu ramię tak ciasno, że ledwie mógł nim poruszać. Marudził z tego powodu, ale wykorzystał to jako wymówkę, by leżeć w bezruchu ubiegłej nocy, podczas gdy ona spełniała swoje wszystkie zachcianki.

Zaśmiała się na samą myśl, a mały Hubert śmiał się razem z nią.

- Papa! - wykrzyknął nagle, wskazując palcem.

Dziecko odziedziczyło po ojcu bystry wzrok, bo w oddali rzeczywiście widać było Raoula. Wyprostowany w siodle, nadzorował robotników zbierających dorodne, soczyste winogrona.

Jedna z zachcianek z ubiegłej nocy dotyczyła właśnie dorodnych, soczystych winogron. Och, jak lubiła czas zbiorów...

Aline zmusiła się, by o tym nie myśleć. Jeszcze chwila, a uwiedzie męża wśród pędów winogron. Zdarzyło się to już nie raz i nie dwa, ale tym razem nie wchodziło w grę.

Raoul usłyszał wołanie i pomachał. Chwilę później był już obok.

- Jakieś kłopoty?

- Wręcz przeciwnie - Aline pomachała listem. -Trzy tygodnie temu Jehanne urodziła zdrowego chłopca.

Zsiadł z konia i wziął Huberta na ręce.

- To doskonała wiadomość. Czytaj.

Najdroższa kuzynko!

Mam wspaniałe wieści, bo w dniu świętego Gilesa Bóg pobłogosławił nas zdrowym synem. Poród był krótki, a dziecko urodziło się tuż przed świtem. Daliśmy mu na imię Henryk, na cześć króla, który przyczynił się do naszego szczęścia. Poza tym jego względy mogą się kiedyś przydać. Jest zupełnie inny niż Gallot - z tego co widać, ma ciemne oczy i ciemne włosy.

Donata uwielbia braciszka i nazywa go swoim Heniem. Wciąż chce trzymać go na rękach, ale jest jeszcze za mała, więc zawsze ktoś musi jej pilnować. Jest bystra, sprytna i wszyscy mówią, że przypomina mnie, kiedy byłam w jej wieku. Często psoci, będę ją więc musiała nauczyć, by pomyślała, zanim coś zbroi.

Na naszych ziemiach panuje pokój, dzięki Bogu, od czasu nieudanej inwazji księcia Roberta. Król Henryk przywrócił twarde prawo, a wiosną jego królowa powiła mu pierwsze dziecko. Sądzę, że Anglię czekają czasy pokoju i dostatku.

Mam nadzieję, że następnym razem, kiedy Raoul wybierze się do Stockton, przyjedziesz razem z nim. Bardzo tęsknię za tobą i małym Hubertem.


Twoja oddana kuzynka

Jehanne z Heywood

Hubert robił się niespokojny i Raoul postawił go na ziemię.

- Bóg jest łaskawy. Był czas, kiedy wątpiłem, że Galeran i Jehanne znów się odnajdą.

- Zaufali sobie nawzajem. - Aline podeszła bliżej i objęła męża w pasie. - Jeśli ma się zaufanie, wszystko jest możliwe. Mówiłam ci już, jak bardzo ci ufam?

Pocałował ją.

- Codziennie, i to na wiele sposobów. Tak samo jak ja ufam tobie.

W jego oczach pojawił się ostrzegawczy, a jednocześnie podniecający blask.

- Prawdę powiedziawszy, ufam ci tak bardzo, że nawet pozwolę ci się związać.

- Oho! - Zagapiła się na niego, oblewając rumieńcem. - Rozumiem, że to propozycja.

- Kto wie? A może ostrzeżenie. Skoro mi ufasz. Wracaj do domu i opracuj strategię, a ja przyjrzę się jak dojrzewają dorodne, soczyste winogrona.

Alina patrzyła, jak odjeżdża. Wzięła syna na ręce i pobiegła do domu, z utęsknieniem czekając na nadchodzącą noc.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Beverley Jo Małżeństwo z rozsądku 01 Małżeństwo z rozsądku
Beverley Jo Narzeczona markiza
Beverley Jo Małżeństwo z rozsądku 04 Zakazany owoc(1)
Beverley Jo Małżeństwo z rozsądku 06 Zakazana magia
Beverley Jo Diabelska intryga
Jo Morrison Miłość na wszystkie pory roku
Beverley Jo Kuszenie losu
Barton Beverly Rok trudnej miłości 04 Jej tajna broń
104 Beverly Barton Powrót miłości
Beverly Barton Powrót miłości
104 Beverly Barton Powrót miłości
Beverley Jo Małżeństwo z rozsądku 07 Książe i panna
Beverley Jo Mroczny ryczerz 01 Pan mego serca
Beverley Jo Malloren 03 Zakazane zabawy
Barton Beverly Powrót miłości
Morrison Jo Milosc na wszystkie pory roku
76 Morrison Jo Milosc na wszystkie pory roku
076 Morrison Jo Miłość na wszystkie pory roku