Wpisany przez Kamil Miszewski Wtorek, 11 Sierpień 2009 16:07
Przypadek 1
„Krecik” był jedynym szamakiem w celi. Z powodu małej ilości stołów oraz z sympatii,
jaką obdarzał niektórych niegrypsujących w celi i którą jego obdarzano, jadł razem z nimi przy
jednym stole. Nie wymagał także stosowania się do podstawowych reguł, takich choćby jak zakazu
spożywania posiłku podczas załatwiania przez kogoś innego potrzeb fizjologicznych.
Po pewnym czasie do celi dokwaterowano dwóch nowych grypsujących. Jeden z nich (o
ksywie „Promil”) zażądał od niegrypsujących oddania jednego stołu na wyłączność grypsującym.
Niegrypsujący odmówili. Wówczas „Promil” zwrócił się do „Krecika” i trzeciego grypsującego o
pomoc w siłowym rozwiązaniu problemu. „Krecik” odmówił, ów trzeci grypsujący wykazał
postawę niezdecydowaną, w związku z czym grypsujący pozostali bez swojego, wymaganego przez
własne zasady, odrębnego stolika.
Całe zdarzenie doprowadziło do konfliktu między „Promilem” a „Krecikiem”,
zakończonego wyzwiskami i wzajemnym ignorowaniem. „Promil” ignorował także pozostałego
grypsującego, który notabene nie cieszył się także względami „Krecika”. Spowodowało to
praktycznie całkowity rozkład grupy grypserskiej w obrębie celi.
Przypadek 2
Waldek zapraszany był przez pewnego oddziałowego (gdy tylko wypadła mu nocna
zmiana) na wódkę. Tak silna zażyłość z funkcjonariuszem wzbudziła niechęć i złość pozostałych
grypsujących, zwłaszcza zaś „Grubego”. Za takie postępowanie groziło Waldkowi schowanie do
wora.
Jednakże
był
on
wysokim
i bardzo silnym człowiekiem, co sprawiało, iż „Gruby” czuł do niego respekt.
Konflikt, do którego doszło, miał przebieg spokojny. Obydwoje przedstawili swoje zdanie,
grupa zaś stwierdziła, że właściwie nic złego dla niej z tego nie wynika, jeśli tylko Waldek nie
sprzedaje. Mimo wszystko konflikt osłabił nieco jedność grupy.
Było tak jednak tylko do czasu, gdy Waldek załatwił dla wszystkich pracę (premiowaną
wnioskiem nagrodowym), polegającą na wypisywaniu i wręczaniu każdemu skazanemu talonu na
paczkę żywnościową (jest to ścisłym obowiązkiem wychowawcy, który wykazał tutaj sporo
zaufania do Waldka; wystąpił tu kolejny paradoks – grupa piętnuje zbyt zażyłe stosunki Waldka z
oddziałowym, lecz sama podejmuje się pracy należącej do wychowawcy, co nie jest raczej
przyjęciem postawy wrogiej wobec administracji).
Przypadek 3
„Gruby” (ten sam; całe zdarzenie miało jednak miejsce wcześniej od wyżej
przytoczonego) nie przepadał za „Dziadkiem”. „Dziadek” zawsze miał coś do powiedzenia, co
denerwowało z jakichś powodów „Grubego”. W dodatku był niezwykle mizerny i niskiego
wzrostu. „Gruby” podważał sens przynależności „Dziadka” do grypsujących tłumacząc, że w razie
dymu „Dziadek” zawiedzie (nikt jednak nie mógł mieć co do tego pewności).
Gdy doszło do eskalacji konfliktu, decydującą rolę odegrali pozostali grypsujący.
Przypomnieli „Grubemu”, że „Dziadek” zasługuje na szacunek choćby ze względu na swój
dwunastoletni wyrok oraz na fakt posiadania znaczących znajomości w świecie przestępczym.
„Gruby” przestał się „czepiać” „Dziadka”.
Przypadek 4
Na trzynastu skazanych w celi grypsowało tylko trzech. Owocowało to tym, iż nie byli oni
w stanie zmusić niegrypsujących do sprzątania części celi należącej do grypsujących. Wyznaczyli
zatem między sobą dyżury. Gdy nadchodził dyżur Pawła, ten w jakiś sposób zawsze unikał
sprzątania. Denerwowało to pozostałych grypsujących i w końcu doprowadziło do konfliktu.
Doszło do starcia słownego, w wyniku którego dwaj pozostali grypsujący dowiedzieli się, że Paweł
uważa się za lepszego od nich i „sprzątać po wieśniakach nie będzie” (Paweł pochodził z Gdańska,
podczas gdy pozostali spod gdańskich wsi).
Tutaj także w wyniku konfliktu nastąpiło wzajemne ignorowanie (Pawła z jednym z
grypsującym). Trzeci grypsujący załatwił sobie u wychowawcy przeniesienie na inną celę.
Niegrypsujący
W grupach, w których członkowie angażują w działanie grupy jedynie część swojej
osobowości, zniszczenie grupy w wyniku konfliktu jest mało prawdopodobne. Grupy takie
doświadczają na ogół wielu różnych konfliktów, co samo w sobie może sprzyjać utrzymaniu
zgody: energia członków grupy zmobilizowana jest w wielu kierunkach i dlatego nie będą oni
koncentrować się na jednym konflikcie dzielącym grupę. Co więcej, gdy nie dopuszcza się do
kumulacji uczuć wrogości i konflikt może się ujawniać każdorazowo, gdy tylko rozładowanie
napięcia wydaje się wskazane, pozwoli on na zajęcie się przyczynami, które go spowodowały, a nie
odblokowaniem nawarstwionej wrogości; w ten sposób konflikt ogranicza się do istoty sprawy.
Coser ostrożnie wysuwa tezę, iż liczba konfliktów jest odwrotnie proporcjonalna do ich
intensywności (Coser 1989: 32).
Przykładem tego typu grupy są w więzieniu niegrypsujący. Nie deklarują oni solidarności
grupowej („w kryminale nie ma kolegów”), nie są więc zobligowani do wzajemnej pomocy
materialnej czy wzajemnego poparcia w razie sporu z grypsującymi bądź z administracją. Za
podanie ręki grypsującemu nie grozi niegrypsującemu ze strony „swoich” żadna sankcja, podobnie
w przypadku spożywania razem z nimi posiłku przy jednym stole czy wspólnego picia kawy.
Niegrypsujący „wyznają” dwie normy: zakaz współpracy z administracją oraz
przestrzeganie niektórych norm rytualno-magicznych (tak, jak wspominałem, struktura
niegrypsujących jest jedynie zubożoną wersją systemu grypsujących; zakaz współpracy z
administracją jest normą „współwyznawaną” przez niegrypsujących niejako z przekonania,
poszanowanie norm rytualno-magicznych jest już za to narzucone; niektórzy niegrypsujący uznają
pewien ich zakres za obowiązkowy dla wszystkich więźniów, inni zaś odrzucają je w całości; co
ciekawe jednak – nawet „nadgorliwym” niegrypsującym grypsujący zakazują stosowania się do
wszystkich zasad obowiązkowych dla grypsujących, uważając ich za tego niegodnych).
Niegrypsujący nie mają więc obowiązku walki z administracją więzienną, a jedynie zakaz
nawiązywania współpracy z nią (oczywiście, szczególnie dotyczy to donosicielstwa).
Niegrypsujący mogą wykonywać prace „brudne” – pracować w łaźni przy wymianie ręczników i
pościeli, sprzątać łaźnię, wywozić śmieci i porządkować pas śmierci. Mogą także pracować w
radiowęźle. Rytualna czystość ogranicza się do zakazu spożywania posiłków podczas załatwiania
potrzeb fizjologicznych oraz do uznania za przecweloną rzecz, która upadła w kąciku sanitarnym
(dotyczy to raczej rzeczy mało cennych, codziennego użytku). Poza tym obowiązuje podstawowy
zbiór reguł zachowania przedstawiony w poprzednim rozdziale.
Niegrypsujący nie mają zakazu używania słów obelżywych wobec członków swej grupy.
Prawomocność tego rodzaju zachowań zależy wyłącznie od odczuć i reakcji obrażanego i/lub całej
grupy. Wynik jest więc często trudny do przewidzenia.
Niegrypsujący nie posiadają też zakazu stosowania w obrębie swojej grupy przemocy
fizycznej. Jednakże korzystają z niej niezwykle rzadko, co podyktowane jest, tak samo jak w
przypadku grypsujących, strachem przed konsekwencjami ze strony administracji.
Coser utrzymuje, że zniszczenie tego typu grupy w wyniku konfliktu jest mało
prawdopodobne. Muszę się z nim zgodzić, choć nie do końca. Nie zauważyłem przypadku, by
przyczyną rozbicia grupy niegrypsujących był konflikt nie dotyczący jej podstaw. Wystąpiły
jednakże pozostałe trzy przypadki: konflikt, w którym podważone zostają podstawy istnienia grupy,
co prowadzi (1) oraz nie prowadzi do jej rozbicia (2); konflikt nie dotyczący podstaw grupy, nie
prowadzący do jej rozbicia (3).
Przypadek 1
Do celi przyszedł nowy więzień, niegrypsujący, o ksywie „Bucek”. Fama głosiła, iż
przebywając w poprzednich celach donosił administracji. Niegrypsujący (grypsujący zresztą
również) przyjęli go więc bardzo chłodno. „Rolnik”, robiący wrażenie posturą, najsilniejszy z
niegrypsujących stwierdził, że „Bucek” nie będzie jadł razem z pozostałymi przy stole. „Bucek”
musiał zatem czekać, aż wszyscy odejdą od stołu i wówczas w samotności spożywać posiłek.
„Rolnikowi” to nie wystarczyło. Po pewnym czasie, wraz z jeszcze jednym
niegrypsującym, zaczął ubliżać „Buckowi” i to w coraz bardziej bezpośredni sposób. „Buckowi”
zaczęły także ginąć rzeczy. Nie wytrzymał wówczas i zwrócił się do „Rolnika” o zaprzestanie tych
praktyk. „Rolnik” zdenerwował się z powodu niesłusznych, jego zdaniem, oskarżeń, ubliżył
„Buckowi” i dość silnie go odepchnął, tak, iż ten przewrócił się i uderzył głową w grzejnik.
Nazajutrz oddziałowy kazał zwinąć pinkiel (spakować się) „Rolnikowi”. Komisja
penitencjarna postanowiła zdegradować go do grupy zamkniętej, co skutkowało natychmiastowym
przetransportowaniem do zakładu typu zamkniętego.
Było oczywiste, że ktoś musiał o całym zajściu administrację poinformować. Podejrzenie
padło naturalnie na „Bucka”. Jednakże po tygodniu inny niegrypsujący, pozostający nieco na
uboczu grupy, otrzymał przepustki. To z kolei zrodziło podejrzenie, iż to właśnie on mógł mieć
interes w poinformowaniu o wszystkim administracji. Grupa pogubiła się w podejrzeniach; nie
chciano się także przyznać, iż „Bucek” mógł być szykanowany zupełnie niesłusznie. W grupie
zapanowały nieufność i konsternacja.
Przypadek 2
Irkowi wypadła z ust szczoteczka podczas mycia zębów. Upadła wprost do kosza na
śmieci. Irek, myśląc że nikt tego nie widzi, podniósł szczoteczkę
i kontynuował mycie zębów. Na celi zapanował rwetes. Kilku niegrypsujących stwierdziło, że Irek
na własne życzenie przecwelił się i zażądało, by opuścił celę albo odsunął swoje łóżko od innych i
trzymał wszystkie swoje rzeczy osobno.
Irek zignorował nakazy i przy wydawaniu obiadu jako pierwszy zasiadł do stolika,
pozostawiając reszcie wybór: albo spożyją posiłek wspólnie z nim, albo będą zmuszeni jeść na
łóżkach, bądź taboretach (Irek również należał do więźniów o „sporych gabarytach”). Po chwili
wahań wszyscy niegrypsujący zasiedli razem z nim do stołu. O całej sprawie wkrótce zapomniano.
Przypadek 3
Jarek został przetransportowany do Gdańska z więzienia w Nysie. Więzienie to słynie z
silnej i licznej grupy cwaniaków. Ze strony grypsujących padły zaraz na niego podejrzenia, że jest
jednym z nich. Zaprzeczył i grypsujący więcej do tego nie wracali. Jarek należał do ludzi
odważnych, na zaczepki odpowiadał nie przebierając w słowach. Co ciekawe, był jednak niski i
wątłej postury.
Jarek zaczął być popularny wśród niegrypsujących w celi. Nie podobało się to
„Rolnikowi” (była o nim mowa wcześniej), który starał się o przywództwo niegrypsujących
(chociaż takiej funkcji system niegrypsujących nie przewiduje). „Rolnik” skupił wokół siebie część
niegrypsujących i zaczął prowokować słownie Jarka licząc, że ten jemu będzie bał się
przeciwstawić, spodziewając się przemocy fizycznej. To niewątpliwie obniżyłoby „notowania”
Jarka. Zaczął nastawiać przeciwko niemu także grypsujących twierdząc, że taki „wygadany” nie
może być niegrypsującym, lecz z pewnością jest cwaniakiem.
Wkrótce Jarek faktycznie dał się sprowokować, jednakże w pojedynku słownym okazał się
znacznie lepszy. Nie okazał strachu przed „Rolnikiem”, a ten z kolei nie uderzył go, bojąc się
konsekwencji ze strony administracji.
Jarek wyszedł ze sporu obronną ręką, popularność „Rolnika” znacznie spadła; jego
zwolennicy zaczęli szukać lepszego kontaktu z pozostałymi niegrypsującymi, co spowodowało, że
więź między nimi nawet jakby trochę się zacieśniła.
Konflikty zewnętrzne
Na strukturę grupy wpływają zarówno konflikty wewnętrzne, jak
i konflikty z innymi grupami (Coser 1989: 32).
Grupy uwikłane w ciągłą walkę z innymi grupami wymagają od swoich członków
całkowitego zaangażowania osobowości, a co za tym idzie – konflikt pociąga za sobą mobilizację
całej energii i uczuć członków. Grupy te rzadko tolerują nawet niewielkie naruszenie jedności
grupy. Występuje w nich tendencja do tłumienia konfliktu, gdy jednak on wystąpi, daje to w
wyniku rozbicie grupy na wrogie obozy lub przymusowe wydalenia dysydentów.
Grupy, które nie są zaangażowane w ciągłą walkę ze środowiskiem zewnętrznym, są mniej
skłonne żądać od swych członków całkowitego uwikłania osobowości i charakteryzują się większą
elastycznością struktury. Tolerowane przez te grupy wielorakie konflikty wewnętrzne mogą
wpływać
równoważąco
i stabilizująco na ich strukturę (ibidem: 33).
Dla Cosera grupa uwikłana w ciągły konflikt posiada więc cechy, którymi charakteryzuje
się grupa o ścisłej więzi wewnętrznej. Natomiast grupa nieangażująca się w ciągłą walkę ze
środowiskiem zewnętrznym, wyróżnia się cechami grupy o luźnej strukturze.
Przytoczone wcześniej przykłady pokazują, iż konflikt w grupie (niezależnie, czego
dotyczy), która stara się go tłumić, nie zawsze doprowadza do jej rozbicia, zaś w grupie, która go
toleruje, nie musi wpłynąć stabilizująco na jej strukturę. Zgodzę się jednak z Coserem, że grupy
uwikłane w ciągłą walkę z innymi grupami wymagają od swych członków znacznie większego
zaangażowania osobowości, niż ma to miejsce w grupach w tę walkę nieuwikłanych. Przykładem
pierwszego rodzaju grupy są grypsujący, drugiego – niegrypsujący.
Konflikty rozgrywające się wewnątrz celi
Grypsujący - niegrypsujący
Cela jest niejednokrotnie areną walki między grypsującymi a niegrypsującymi. Ci pierwsi
są zazwyczaj silniejsi fizycznie i lepiej zorganizowani, ci drudzy – chociaż zwykle liczniejsi – nie
potrafią działać wspólnie. Pierwszych można by określić, posługując się terminologią Karola
Marksa, jako „klasę dla siebie”, drugich – „klasą w sobie”.
Grypsujący uważają się za lepszych od niegrypsujących. To oni tworzą normy i zasady, są
solidarni i walczą o swoją godność z administracją. Grypsujący okazują więc niegrypsującym swą
wyższość, która niejednokrotnie przybiera skrajne formy
.
To, że grypsujący stanowią grupę
uwikłaną w ciągłą walkę, natomiast niegrypsujący takiej postawy nie prezentują, przedstawiłem w
poprzednim rozdziale. O znacznym zaangażowaniu osobowości członków grupy grypsujących i
jednocześnie o braku tegoż zaangażowania u niegrypsujących, niechaj świadczą dwa (spośród
wielu, które mógłbym przytoczyć) poniższe przykłady zaistniałych sytuacji.
Pierwsza to wspomniana w poprzednim rozdziale okoliczność przerzutki, tj. przeniesienia
na inną celę, i związane z nią odsłonięcie się przeze mnie z nieznajomością strzyków i innych zasad
więziennych. Spowodowało to konflikt z jednym z dwóch przebywających w celi grypsujących, w
wyniku którego otrzymałem cios pięścią w twarz. Mimo że w ośmio osobowej celi przebywało
tylko dwóch grypsujących i aż sześciu niegrypsujących, „Brzózka” (taką ksywę miał ów
grypsujący) nie wahał się nawet chwili, aby mnie uderzyć. Był pewien tego, że kara ta słusznie mi
się należy, a nawet jeśli nie, to i tak jest ją w stanie mi wymierzyć. Pokazał też w ten sposób, że on
tutaj, w więzieniu, coś znaczy, ja natomiast nic. Widać było także, iż wiedział,
że nikt z
niegrypsujących nie przyjdzie mi z pomocą (tak było w istocie), natomiast on może liczyć na
przebywającego razem z nim w celi grypsującego (przekonałem się o tym, gdy próbowałem się
bronić – „na karku” miałem natychmiast ich obydwu).
Widząc brak poparcia ze strony „swoich”, poprosiłem wychowawcę o zmianę celi.
Łudziłem się wtedy, że tak „chora” atmosfera panuje jedynie w tej celi i gdzie indziej
niegrypsujący wykazują, jeśli nie wolę walki, to chociaż więcej solidarności. Myliłem się.
Przez
cały okres pobytu w więzieniu nie spotkałem się z przypadkami solidarnego, zorganizowanego
wystąpienia przeciwko grypsującym.
Druga sytuacja miała miejsce w ZK w Potulicach. Zostałem umieszczony w 24-o
osobowej celi przejściowej. Przebywało tam już kilkunastu skazanych, do wieczora cela zapełniła
się całkowicie. Znajdowali się w niej więźniowie nie znający się wzajemnie, może z wyjątkiem
kilku niezależnych od siebie „par”, przetransportowanych z tego samego więzienia. Stosunek liczby
grypsujących do niegrypsujących wynosił 7 do 17. Mimo przewagi liczebnej ta noc dla
niegrypsujących stała się koszmarem.
Grypsujący szybko znaleźli wspólny język. Skupili się wszyscy wokół jednego ze stołów;
czas upływał im na rozmowie (nie można było usłyszeć, o czym rozmawiają, sprawiali jednak
wrażenie, że dobrze się rozumieją). Co innego niegrypsujący – każdy leżał osobno na kolibie
(pryczy), jedynie nieliczne osoby starały się nawiązać kontakt. O godz. 23. dało się słyszeć
wypowiadane głośno słowa: kurwy! pały! rury!, nie skierowane bezpośrednio do nikogo, lecz
można było odnieść wrażenie, że chodzi o niegrypsujących. Wkrótce rozpoczął się „koncert
życzeń”: na początek grypsujący zażądali od niegrypsujących oddania paczek z kawą stwierdzając,
że dawno jej nie pili. Później zaczęli się rozglądać za butami
i ubraniami – wymuszali na niegrypsujących zamianę ich nowego obuwia na swoje, zużyte; ubrania
zabierali już bez pozostawienia czegoś w zamian. Rozpoczęło się także dokładne przeszukiwanie
własności niegrypsujących i zabieranie im dowolnych rzeczy. Jakby tego było mało, grypsujący
zaczęli podchodzić osobno do prawie każdego niegrypsującego i ze stoickim spokojem ubliżać mu,
nie przebierając w słowach. Niektórym także i tego było mało: podchodzili do niegrypsującego i
uderzali go mocno pięścią w twarz. Gdy jeden z uderzonych zapytał grypsującego: ulżyło ci?,
natychmiast trzech grypsujących wzięło go na buty, tzn. przewróciło go na ziemię i zaczęło kopać.
Gehenna ta zakończyła się ok. 5.30, tuż przed porannym apelem. Mimo że niegrypsujący
mieli znaczną przewagę liczebną, a część spośród nich nie stanowiła „ułomków”, nie potrafili
zrobić nic, aby się obronić. Grypsujący natomiast na stworzenie grupy, zdolnej sterroryzować
zbiorowość ponad dwukrotnie liczniejszą, potrzebowali zaledwie kilku godzin.
Konflikty „mieszane”
Podział grup występujących w celi nie zawsze pokrywa się z podziałem na grypsujących i
niegrypsujących (przy występowaniu tychże dwóch grup). Zdarzają się sporadyczne przypadki, gdy
linia demarkacyjna konfliktu przebiega nieco inaczej.
Pierwszym jest wspomniany już przykład zżycia się „Krecika” z niektórymi z
niegrypsujących. „Oficjalny-nieformalny” podział celi (grypsujący-niegrypsujący) został
zastąpiony przez „nieoficjalny-nieformalny”, przebiegający wzdłuż linii sympatii (antypatii)
istniejących wewnątrz celi (zaistniałych po dokooptowaniu owych dwóch grypsujących),
dzielących ją na cztery obozy (pierwszy to część niegrypsujących z „Krecikiem”, drugi – reszta
niegrypsujących, trzeci i czwarty stanowili pojedynczo dwaj pozostali, skłóceni ze sobą
grypsujący).
Kolejne dwa przykłady dotyczą przypadków, gdy istniała w celi osoba określana jako
ciężki frajer. Ciężki frajer to przeważnie najsłabszy fizycznie z niegrypsujących (nigdy grypsujący).
Jest zmuszany do różnego rodzaju prac na rzecz pozostałych niegrypsujących (sprzątanie za nich
celi i kącika sanitarnego, prania ich ubrań i czyszczenia butów, odbieranie za nich jedzenia i mycia
ich naczyń, itp.). Nie protestuje, gdy mu się ubliża. Jest tak zastraszony, że nie odważy się
powiadomić administracji o swoim położeniu.
W pierwszym przypadku doszło do jakby niepisanej umowy między grypsującymi a
niegrypsującymi, w sprawie „wspólnej eksploatacji” ciężkiego frajera. Na plan dalszy zeszła
wrogość grypsujących do niegrypsujących, nastąpił nowy podział celi: ciężki frajer – reszta.
Grypsujący wespół z niegrypsującymi zaczęli „korzystać z usług” tegoż osobnika (choć normy
rytualno-magiczne grypsujących zabraniają wyraźnie dotykania ich własnych sztućców, naczyń czy
bielizny osobistej
przez niegrypsujących).
Poza ciężkim frajerem układ ten był wszystkim na rękę. Niegrypsujący zyskali spokój –
skupił on bowiem na sobie całą wrogość grypsujących. Ci drudzy natomiast poszerzyli zakres
wykonywanych na swoją rzecz czynności.
W przypadku drugim nastąpiła sytuacja odwrotna do wyżej przedstawionej. Grypsujący
wzięli pod skrzydła ciężkiego frajera, tzn. zapewnili mu swoją ochronę. Polegała ona na tym, że
ciężki frajer nie wykonywał żadnych prac w celi (zamiast niego wszystkie obowiązki pełnili
pozostali niegrypsujący), nie można było mu ubliżyć ani w żaden inny sposób okazać braku
szacunku. Jemu natomiast można było obrażać i prowokować niegrypsujących, do czego był przez
grypsujących gorąco namawiany (w razie odpowiedzi na zaczepkę to oni „wkraczali do akcji”).
Wszyscy – może poza samym ciężkim frajerem – zdawali sobie sprawę, że owo wzięcie po
skrzydła nie miało nic wspólnego z uznaniem go za członka grupy czy też chęcią wyrównania mu
krzywd doznanych z ręki niegrypsujących. Było podyktowane jedynie pragnieniem jeszcze
większego pognębienia tychże.
W każdym jednak z trzech powyżej opisanych przypadków niegrypsujący, sami czy też w
komitywie z grypsującymi, nie stworzyli grupy o znacznym zaangażowaniu osobowości swych
członków
Bodajże najostrzejszy przebieg mają konflikty rozgrywające się w celach więzienia typu
zamkniętego. Intensywne i właściwie nieprzerwane (poza wyjściem na spacer, do łaźni, na
widzenie itp.) przebywanie razem na tak małej powierzchni powoduje, że większość konfliktów,
niezależnie od tego, czego dotyczą i między jakimi grupami się odbywają, urasta do dość poważnej
rangi. Pod tym względem cela jako całość w więzieniu zamkniętym podobna jest do grupy o ścisłej
więzi wewnętrznej (z powodu wymuszonej znacznej częstotliwości interakcji, nie zaś ze względu
na zaangażowanie osobowości członków).
Konflikty wychodzące poza celę
W więzieniach typu półotwartego cele otwierane są wraz z porannym apelem i zamykane
po apelu wieczornym (6.30 i 20.00 w ZK w Gdańsku-Przeróbce; por aneks IV).
W ciągu dnia
można zatem odwiedzić dowolną dostępną celę (w obrębie piętra bądź pawilonu; nie spotkałem się
z przypadkiem, by można było swobodnie przemieszczać się na terenie całego więzienia
[najprawdopodobniej ze względów bezpieczeństwa]). Podobnie w więzieniach typu otwartego,
gdzie cele są otwarte całą dobę.
Teoretycznie zatem, te dwa rodzaje więzień stwarzają o wiele lepsze warunki dla
rozszerzania się konfliktu poza obręb celi, niż ma to miejsce w zakładach typu zamkniętego i
aresztach śledczych, gdzie cele pozostają zamknięte. W rzeczywistości jednak występuje sytuacja
zupełnie odwrotna. Samo otwarcie cel w więzieniach półotwartych i otwartych, a co za tym idzie –
możliwość choćby przespacerowania się po korytarzu sprawia, że następuje wydatny spadek
napięcia w celi. Konflikty „pozacelowe” oczywiście także tu występują, lecz o wiele łagodniejszy
jest ich przebieg i mniejsza częstotliwość. Istotną tego przyczyną jest również znaczne złagodzenie
rygoru
odbywania
kary
w
tego
typu
więzieniach
i świadomość łatwej utraty tychże przywilejów w razie sprawiania przez skazanego problemów.
W aresztach śledczych i więzieniach typu zamkniętego konflikty wychodzące poza celę są
częstsze i mają ostrzejszy przebieg. Ograniczenia wynikające z zamknięcia cel powodują, że
konfliktu nie można rozwiązać w dowolnie wybranym przez siebie miejscu i czasie. Termin sporu
jest więc „odroczony”, trzeba również dokładnie zaplanować okoliczności jego zakończenia. To zaś
sprawia, że emocje narastają.
Konflikty w aresztach śledczych i zamkniętych zakładach
karnych
Okazją do rozwiązania konfliktu w tego typu placówkach są miejsca, gdzie spotykają się
więźniowie z wielu cel (łaźnia, spacer, świetlica, w wyjątkowych tylko przypadkach widzenia – jest
ich zbyt mało i obecny jest przy nich przynajmniej jeden funkcjonariusz).
W AŚ w Chojnicach „Grucha” (niegrypsujący) przewalił, tj. oszukał grypsującego.
Pożyczył od niego dwa duble (dwie paczki) kawy i trzy karty telefoniczne obiecując, że odda
wszystko tydzień później, kiedy, jak twierdził, będzie miał widzenie i rzeczy te zostaną przez
rodzinę odkupione w kantynie. Minęły dwa tygodnie, lecz do „Gruchy” w odwiedziny nikt nie
przyjeżdżał. Od grypsujących z celi owego oszukanego otrzymał ostrzeżenie, iż w razie
zaniechania spłaty długu grozi mu poważne pobicie. „Grucha” ostrzeżenie to zignorował.
Do pobicia doszło tydzień później, na łaźni. Grypsujący ostrzegli wówczas „Gruchę”
ponownie – w razie niewywiązania się ze spłaty długu groziło mu już jednak teraz przecwelenie.
„Grucha” powiadomił o swej sytuacji administrację, skutkiem czego został umieszczony w
ochronkach. Na łaźnię wychodził od tej pory osobno, zaniechał wychodzenia na spacery i świetlicę.
Nie wiem, jak zakończył się ten konflikt, ponieważ zostałem przetransportowany do innego
zakładu karnego.
Innego rodzaju konflikt pojawił się w ZK w Potulicach. Przebywając w celi przejściowej
zostałem ostrzeżony przez jednego z niegrypsujących, abym nie wychodził na spacery. Grypsujący
z innych pawilonów nałożyli bowiem na niegrypsujących z cel przejściowych zakaz wychodzenia
na spacery. Tydzień wcześniej jeden z niegrypsujących, będący przejazdem w Potulicach i
nieświadomy podobno tego zakazu, wyszedł na spacer i został dotkliwie pobity. Zapytany przeze
mnie o przyczynę takiego traktowania niegrypsujących, mój rozmówca odpowiedział, że tu, w
Potulicach, grypsera jest bardzo silna i zakazem tym daje do zrozumienia, że podrzędność
niegrypsujących jest im tutaj dobitnie okazywana.
Konflikty w zakładach półotwartych i otwartych
Jak już wspomniałem, konflikty wychodzące poza obręb celi w zakładach typu
półotwartego i otwartego występują o wiele rzadziej i znacznie łagodniejszy jest ich przebieg.
Przeważnie dotyczą też spraw drugorzędnych. W ZK w Gdańsku-Przeróbce (zakład typu
półotwartego z jednym pawilonem typu otwartego) z konfliktami tego rodzaju spotykałem się
sporadycznie.
Konfliktem, który ożywał od czasu do czasu był spór z kajfusami (więźniami
roznoszącymi posiłki) o zbyt małą ilość jedzenia. Sporu tego nie podejmował jednak cały pawilon,
lecz cela bądź osoby z celi, które czuły się pokrzywdzone. Kajfusów oskarżano – nie bez racji – o
przywłaszczanie części jedzenia, skutkiem czego nie wszyscy otrzymywali porcje w ilości, jaka im
przysługiwała. Proceder ten kajfusi stosowali w stosunku do cel, w których przeważali
niegrypsujący o szczególnie mizernej posturze. Konflikt ten kończył się zazwyczaj na
wystosowaniu do kajfusów kilku uwag, na co ci reagowali co najwyżej nieznacznymi dokładkami.
Podobny, cykliczny konflikt występował z więźniami wydającymi czystą pościel. Przy
praniu pościeli zużywano znikomą ilość przypadającego na to proszku do prania (reszta, o czym
była już mowa, zostawała rozkradana: przez osadzonych, przez funkcjonariuszy lub przez obydwie
grupy naraz; wspominał mi o tym współosadzony z celi, pracujący w pralni), co sprawiało, że
wyprane już rzeczy były barwy szarej. Kradziony proszek był zużywany do prania „dla
wybranych”, którzy otrzymywali pościel w kolorze białym. Okoliczność ta, a także oczywisty fakt,
że pościel zużywała się, a mający ją naprawiać więźniowie nie wykazywali tym większego
zainteresowania, wywoływał regularne niezadowolenie tej części osadzonych, którzy otrzymywali
pościel gorszą.
Jedynym poważniejszym konfliktem, jaki miał miejsce w więzieniu w Gdańsku-Przeróbce,
był wspólny protest części grypsujących i niegrypsujących wobec złej jakości jedzenia,
wymierzony w administrację zakładu:
Nienajlepsza jakość posiłków nie była niczym nowym. Jednakże pewnego dnia serwowano
na kolację zupełnie zepsutą kiełbasę. Grupa, o której wspomniałem, solidarnie odmówiła przyjęcia
posiłku i dodatkowo wystawiła talerze na korytarz, dokonując tzw. wystawienia platerów, co
oznacza rozpoczęcie protestu głodowego. Administracja podeszła do zaistniałego faktu niezwykle
poważnie – wobec protestujących zastosowano karne przetransportowanie do zakładów typu
zamkniętego.
„
Wentyl bezpieczeństwa”
Zdaniem Cosera, nie wszystkie systemy społeczne pozwalają na swobodne wyrażanie
antagonistycznych żądań. W różnym stopniu tolerują lub instytucjonalizują konflikt. Nie ma
takiego społeczeństwa, w którym każde lub żadne antagonistyczne żądanie nie mogłoby być
bezpośrednio wyrażone. Systemy społeczne dysponują mechanizmami do kanalizowania
niezadowolenia i wrogości, przy jednoczesnym utrzymywaniu niezmienionego układu stosunków,
w ramach którego rodzą się antagonizmy. Mechanizmy te zazwyczaj działają dzięki
instytucjonalnym „wentylom bezpieczeństwa”, które dostarczają zarówno substytutywnych
obiektów wrogich uczuć, jak i środków do rozładowania agresywnych dążeń.
Instytucje wentyli bezpieczeństwa mogą służyć utrzymaniu zarówno struktury społecznej,
jak i poczucia bezpieczeństwa jednostek. Nie są one jednak w pełni funkcjonalne, tak w jednym jak
i w drugim przypadku. Zapobiegają modyfikacji stosunków społecznych, która mogłaby umożliwić
lepsze przystosowanie do zmieniających się warunków; dlatego też satysfakcja, jaką dają
jednostkom, może sprzyjać przystosowaniu jedynie częściowo lub na krótki czas. Stąd
przedstawiona przez Cosera hipoteza brzmi: potrzeba zinstytucjonalizowanych wentyli
bezpieczeństwa rośnie wraz ze wzrostem sztywności struktury społecznej, to znaczy wraz ze
stopniem, w jakim uniemożliwia ona bezpośrednią ekspresję antagonistycznych roszczeń (Coser
1989: 34).
Taki wentyl bezpieczeństwa u grypsujących stanowić może, moim zdaniem, wspomniana
już solówa na parkiecie – bójka między skłóconymi osobnikami. Dwóch grypsujących może
między sobą rozwiązać konflikt siłowo, jeśli ten nie dotyczy podstaw grupy. Jak wspominałem
również, na tego typu rozwiązywanie konfliktów grypsujący decydują się teraz niezwykle rzadko –
ze względu na kary możliwe ze strony administracji więzienia.
Jeśli więc nie można sporu załatwiać siłowo, a ubliżać sobie nawzajem nie wolno – co
więc dzisiaj stanowi wentyl bezpieczeństwa dla grypsujących? Coser twierdzi, że grupy uwikłane w
ciągłą walkę z innymi grupami, wymagają od swoich członków całkowitego zaangażowania
osobowości (grupy o ścisłej więzi wewnętrznej), a co za tym idzie – mają one tendencję do
tłumienia konfliktu pojawiającego się wewnątrz swych szeregów. Można by postawić pytanie
odwrotne: może to tłumiony wewnętrzny konflikt sprawia, że grupa wymusza silne zaangażowanie
osobowości swych członków, ponieważ wikła się w walkę z innymi grupami, „przerzucając” ujście
tegoż konfliktu na zewnątrz? Na podstawie moich obserwacji uważam, że w grupie grypsujących
doszło obecnie do przemieszczenia wentyla bezpieczeństwa na zewnątrz grupy. Funkcję tę spełniają
przede wszystkim niegrypsujący (cwaniacy stawiają zorganizowany opór, cwele są
odseparowywani od reszty osadzonych). Dlatego też zgodzę się z hipotezą Cosera, że potrzeba
zinstytucjonalizowanych wentyli bezpieczeństwa rośnie wraz ze wzrostem sztywności struktury
społecznej i jednocześnie dodam, że struktura społeczna grypsujących jest na tyle sztywna, iż
wyparła wentyl bezpieczeństwa poza obręb grupy.
To, że niegrypsujący stanowią wentyl bezpieczeństwa, przejawia się w bezpardonowym
obchodzeniu się z nimi, co opisałem w tym i w poprzednim rozdziale. Ubliżanie, kradzieże,
zastraszanie, a także niekiedy pobicia są, moim zdaniem, częściowo spowodowane brakiem
możliwości odreagowania w swojej własnej grupie. Nie jest to jedyna przyczyna tego typu
zachowań, do czego powrócę później.
Jak pisze Coser, instytucja wentyla bezpieczeństwa pojawia się w każdym typie struktury
społecznej. W grupie niegrypsujących funkcję tę spełnia osoba ciężkiego frajera. Na nim skupia się
cała
chęć
odwetu
za
doznane
upokorzenia
i krzywdy ze strony grypsujących; ci ostatni nierzadko także szykanują go „ekstra”. Przypadek, w
którym opisywałem wzięcie ciężkiego frajera pod skrzydła, był wyjątkiem i nie chodziło w nim
bynajmniej o polepszenie jego doli, o czym wspominałem.
Konflikt a modyfikacja norm grupowych
Konflikt w ramach grupy niejednokrotnie przyczynia się do ugruntowania istniejących
norm lub pojawienia się nowych. W tym sensie konflikt społeczny stanowi mechanizm
umożliwiający przystosowanie systemu norm odpowiednio do nowych warunków. Konflikt jest
więc korzystny dla społeczeństwa elastycznego, ponieważ prowadząc do tworzenia się i
modyfikacji norm umożliwia mu trwanie w zmienionych warunkach. Trudno jest odnaleźć podobny
mechanizm adaptacji norm w systemach sztywnych; tłumiąc konflikt pozbawiają się one
użytecznego sygnału ostrzegawczego, maksymalizując tym samym niebezpieczeństwo
katastroficznego rozbicia (Coser 1989: 33).
Nowe warunki w więzieniach pojawiły się wraz ze zmianą ustroju państwa. Na początku
lat ’90 wprowadzono szereg zmian w funkcjonowaniu więziennictwa. Zliberalizowane przepisy
regulaminu wykonywania kary pozbawienia wolności oraz tymczasowego aresztowania, a także
znaczne złagodzenie rygorów porządku wewnętrznego wydatnie poszerzyło zakres swobody
osadzonych. Między innymi zwiększono liczbę przepustek, pozwolono na korzystanie z własnej
odzieży, na posiadanie w celach mieszkalnych sprzętu RTV oraz rzeczy osobistych; można było od
teraz leżeć w łóżku w ciągu dnia czy indywidualnie wystroić celę (Zagórski 1995). Moi rozmówcy,
odbywający wówczas karę recydywiści twierdzą, iż sukcesywnie poprawiały się także warunki
sanitarne więzień.
Zwolniono znaczną część starej kadry. Do 1993 roku odeszło z więziennictwa 7 tyś. osób,
co stanowiło 40% pracowników Służby Więziennej (Moczydłowski 1994: 15). Przyjęta w 1996
roku ustawa o Służbie Więziennej wyraźnie nakazywała funkcjonariuszom: „zapewnienie osobom
skazanym na kary pozbawienia wolności lub tymczasowo aresztowanym przestrzegania ich praw, a
zwłaszcza humanitarnych warunków, poszanowania godności, opieki zdrowotnej
i religijnej” (Ustawa…1996).
Powyższe zmiany nie były jednakże pochodną wewnętrznego konfliktu w jakiejkolwiek z
grup obecnych w więzieniu. Można jednak zadać pytanie: czy były one wynikiem konfliktu
grypsery z administracją więzienną?
Wśród grypsujących rozpowszechniony jest pogląd, iż to
właśnie im
wszyscy odbywający teraz karę zawdzięczają nowe, o wiele mniej dla osadzonych
restrykcyjne, uregulowania prawne. To grypsera swoją niezłomną postawą, swoją
bezkompromisowością wobec administracji, doprowadzić miała do stanu obecnego.
Trudno orzec, jaki był wkład grypsery w ustanowienie nowego porządku. Być może opór,
jaki konsekwentnie przez lata stawiała administracji, wywołał jakąś refleksję u ustawodawców.
Wydaje się jednak, że zmiany w więziennictwie były po prostu pochodną zmiany ustroju kraju.
Zdaniem Moczydłowskiego, kształtowanie modelu wykonania kary pozbawienia wolności zależy
od ukształtowania modelu społeczeństwa i państwa (Moczydłowski 1994: 11).
Grypsujący
Jak wcześniej wspomniałem, konflikty wśród grypsujących nie dotyczące podstaw grupy
powinny być załatwiane siłowo. Co zaś ze sporami „konstytucyjnymi”? Często byłem świadkiem
kłótni dotyczących odmiennej interpretacji zasad postępowania. Oto wybrany spór: jedna z zasad
rytualno-magicznych, oparta na normie walki z administracją więzienną, kategorycznie zabrania
wzięcia do ręki klucza. Uosabia on bowiem władzę funkcjonariusza nad skazanym, władzę
pozbawienia go wolności. Zasady tej przestrzegają także niegrypsujący. Piotr pracował w więzieniu
w Gdańsku-Przeróbce jako kucharz. Każdego dnia wyprowadzany był z pawilonu, w którym
„mieszkał”, do pawilonu, w którym pracował. Produkty do przygotowywania posiłków znajdowały
się w zamkniętych na klucz magazynach, umiejscowionych wewnątrz tegoż pawilonu.
Funkcjonariuszom, którzy mieli pilnować skazanych w kuchni często się nudziło
i wychodzili porozmawiać, bądź pograć w karty, do funkcjonariuszy z innych oddziałów. Aby
skazani mogli przygotować posiłek, musieli mieć dostęp do produktów, a zatem musieli mieć
klucze, które funkcjonariusze chętnie zresztą im zostawiali.
Piotra oskarżono o rażące złamanie zasad grypsery. Sam zainteresowany twierdził, że nie
jest to przecież klucz, którym zamyka się więźniów w celi – a więc symbol niewoli, lecz klucz,
dzięki któremu on i pozostali kucharze mogą przygotować posiłek – klucz „pracujący” dla dobra
ogółu.
Zasady grypserskie nie przewidywały okoliczności zróżnicowania funkcji kluczy, a co za
tym idzie – sposobów obchodzenia się z nimi. Spór pozostał nierozwiązany, „odbijając się
czkawką” co jakiś czas.
Konflikty jak ten, a więc dotyczące podstaw grupy, powinny być rozstrzygane przez
rozkminiającego, a jeśli okazałyby się poważniejsze – wówczas powinny zostać omówione na
specjalnych zebraniach-zjazdach, przez rozkminiających lub ich przedstawicieli, przybyłych w tym
celu do jednego więzienia. Zjazdy takie organizuje się przeważnie w więzieniach posiadających
oddziały szpitalne, do których rozkminiający mogą zostać przetransportowani symulując jakąś
dolegliwość wymagającą hospitalizacji. Aby podjąć jakąś wiążącą decyzję, w zjeździe muszą
uczestniczyć rozkminiający przynajmniej z najbliższego regionu.
Podczas całego mojego pobytu w więzieniu nie słyszałem jednak, aby taki zjazd doszedł
gdzieś do skutku. W więzieniu w Gdańsku-Przeróbce występowała także inna dziwna sytuacja – nie
było tam rozkminiającego!
Obecność rozkminiającego nie zawsze zresztą gwarantuje rozwiązanie problemów
interpretacji zasad. O rozkminiającym w AŚ w Chojnicach krążyły słuchy, że nie podejmuje się
żadnego arbitrażu z tego zakresu, ponieważ obawia się, że w razie przetransportowania go do innej
jednostki penitencjarnej, przebywający tam grypsujący schowają go do wora za dokonywanie złych
rozstrzygnięć.
Decyzje dotyczące poważniejszych zmian w podstawach grupy grypsujących powinny
zatem zapadać na specjalnych zjazdach. Co z tego, jeśli zjazdów tych nie organizuje się, a czasem
nawet nie ma kogo na nie wysłać? Rozkminiającym nie chce się prawdopodobnie ponosić trudów
symulowania choroby oraz niewygód transportu. Mniejsze niejasności należy wyjaśniać na miejscu.
Ale jak to robić, skoro, jeśli już istnieje osoba sprawująca funkcję rozkminiajacego, boi się ona
podjąć jakąkolwiek decyzję w obawie przed karą z rąk uczestników własnej grupy? Spory osobiste
winne być rozstrzygane siłowo. Jednakże również te waśnie, ze wspomnianych powodów, nie
znajdują rozwiązania.
W grupie grypsujących nie dochodzi więc ani do rozwiązywania sporów osobistych, ani do
rozstrzygania rozbieżności dotyczących podstaw grupy. Konflikty nie znajdują rozwiązania
wewnątrz grupy, co wywołuje frustrację, która niezależnie od tego, czego konflikt dotyczy, uchodzi
wentylem bezpieczeństwa, do tego przeniesionym na zewnątrz grupy.
Grypsujący są grupą pragnącą za wszelką cenę zachować pozory. Pozory organizacji
prężnej, silnej, niezbędnej, posiadającej zasady i przestrzegającej ich. Wielu grypsujących zdaje się
nie zauważać, że niektóre normy, np. walka z administracją więzienną, nie mają w dzisiejszej
rzeczywistości racji bytu. Wszystko bowiem, o co walkę z administracją więzienną grypsera
deklarowała, zostało wprowadzone w życie.
Część grypsujących problem niedostosowania norm do dzisiejszych realiów widzi, ale nie
ma pomysłu, co z tym problemem zrobić.
Część boi się zaproponować jakiekolwiek zmiany. Boi się wspomnianych wyżej
„twardogłowych”, dla których każde odstępstwo od norm to powód do schowania do wora.
Ostatnią grupę tworzą niemal w całości grypsujący silni fizycznie, o ilorazie inteligencji
nieco wyższym niż istniejący wokół, całkowicie na problemy grypsery obojętni. Równie dobrze
mogliby nie grypsować, organizacja ta nie interesuje ich bowiem w najmniejszym stopniu. Po
prostu – zajęli w więzieniu pozycje o najwyższym statusie, ponieważ były dla nich osiągalne bez
żadnego wysiłku i nie widzieli powodów, dla których mieliby tego nie robić. Widzą
niedopasowanie obowiązujących reguł (znają je dobrze) do panującej sytuacji. Nie widzą się jednak
w roli odnowicieli-reformatorów grypsery, nie bawi ich romantyczna, ich zdaniem, i bezsensowna
walka z administracją, z którą wolą się porozumieć, zapewniając sobie przyjemniejsze odbywanie
kary. Nie szczycą się pobytem w więzieniu (oczywiście, nie mówią tego otwarcie), przeważnie
mogą się pochwalić znaczącymi znajomościami w świecie przestępczym. Tworzą samozwańcze
„kluby”, rekrutujące się ze skupionych wokół nich grypsujących (choć nie tylko), dbając przy tym
przede wszystkim o własny interes, przestrzegając zasad grypsery wtedy, gdy jest im to na rękę.
Powyższe powody skutecznie uniemożliwiają podjęcie starań o dostosowanie norm do
istniejących warunków.
Niegrypsujący
„Frajerzy zawsze byli frajerami” – tak moje pytanie o strukturę i normy grupy
niegrypsujących w czasach komunistycznych, skwitował pewien niegrypsujący zgred, odbywający
karę w ZK w Gdańsku-Przeróbce jeszcze w latach ’60. Jego zdaniem, grupę niegrypsujących
zawsze stanowili w większości ludzie słabi, zarówno fizycznie jak i psychicznie, którzy zostali
niegrypsującymi nie z wyboru, lecz z konieczności. Albo sami rezygnowali z grypsowania w
obliczu szykan administracji lub twardych reguł grupy, albo wcale nie zaproponowano im
przystąpienia do organizacji. Tych, którzy nie zdecydowali się grypsować z własnego przekonania,
było bardzo niewielu.
Na pytanie, czy wówczas niegrypsujący deklarowali te same normy co dziś (zakaz
współpracy z administracją, normy rytualno-magiczne), mój rozmówca odpowiedział twierdząco.
Zastrzegł jedynie, iż dawniej obowiązywało niegrypsujących, grypsujących zresztą również, więcej
norm rytualno-magicznych. Zakaz współpracy z administracją obwarowany był sankcją
bezwzględnego przecwelenia, zwłaszcza ze strony grypsujących, i to, według mojego rozmówcy, a
nie przekonanie, iż donosić po prostu nie należy, powodowało, że liczba delatorów wśród tego
niezwykle podatnego „towarzystwa” była niższa od dzisiejszej. Przestrzeganie norm rytualno-
magicznych było narzucone przez grypsujących (aby im czegoś przez przypadek nie przecwelić),
pozwalało też niegrypsującym odróżniać się od cweli.
Z moich obserwacji wynika, że nowe warunki więzienne nie doprowadziły do jakichś
większych zmian w systemie deklarowanych norm u niegrypsujących. Odwrotnie jednak niż w
przypadku grypsujących, nie jest to wynikiem tłumienia konfliktów, których to wśród
niegrypsujących występuje znaczna liczba. Nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie, czy
konflikt dotyczący adekwatności dotychczasowych norm w nowych warunkach, w ogóle wystąpił.
Można natomiast odnieść wrażenie, że zmiany te po prostu nie były potrzebne. System norm, który
nie zakładał walki z administracją więzienną, ani też solidarności grupowej w okresie, w którym
było to najbardziej potrzebne, tym bardziej nie będzie deklarował tego dziś. „Odwilż” spowodowała
co prawda zwiększenie (wg mego rozmówcy) liczby zaganiaczy (donosicieli) w gronie
niegrypsujących, lecz wydatnie wzrosła ich liczba także po stronie grypsujących.
Konflikty realistyczne i nierealistyczne
Zdaniem Cosera, instytucje wentyli bezpieczeństwa prowadzą do przemieszczenia celu
aktora: nie zmierza on już do znalezienia rozwiązania niezadowalającej sytuacji, ale do
rozładowania napięcia, które ona wywołała. Gdy instytucje wentyli bezpieczeństwa dostarczają
zastępczych obiektów dla przemieszczenia wrogości, sam konflikt zostaje zwekslowany z
niezadowalających stosunków, jakie go wywołały, na taki układ stosunków, gdy dążeniem aktora
nie jest już osiągnięcie określonego wyniku, lecz tylko rozładowanie napięcia.
Pozwala to wyróżnić konflikt realistyczny i nierealistyczny.
Konflikty społeczne, które rodzi niespełnienie określonych potrzeb w danym układzie
stosunków, ocena korzyści, jakie mogą one przynieść uczestnikom, i zwrócone przeciw obiektom
będącym rzeczywiście źródłem frustracji, można nazwać konfliktami realistycznymi. O tyle, o ile
służą one osiągnięciu określonych wyników, mogą być zastąpione przez alternatywne wzory
interakcji ze stroną przeciwną – jeśli wydają się one bardziej odpowiednie dla osiągnięcia
zamierzonych celów.
Konflikty nierealistyczne natomiast nie są spowodowane sprzecznymi celami
antagonistów, lecz potrzebą rozładowania napięcia jednego lub obu z nich. W tym przypadku
konflikt nie jest obliczony na osiągnięcie określonych rezultatów. O tyle, o ile konflikt
nierealistyczny jest celem samym w sobie, o ile przynosi tylko rozładowanie napięcia, o tyle
wybrany przeciwnik może być zastąpiony przez jakikolwiek inny „odpowiedni” obiekt.
W przypadku konfliktu realistycznego istnieją funkcjonalnie alternatywne środki
poprowadzenia konfliktu, jak i możliwości osiągnięcia pożądanych rezultatów; w przypadku
konfliktu nierealistycznego alternatywą funkcjonalną jest tylko wybór przeciwników (Coser 1989:
35).
Niegrypsujący
„Klasycznym” przykładem konfliktu nierealistycznego w grupie niegrypsujących jest
opisywana już instytucja ciężkiego frajera. Nie umiejący się zjednoczyć niegrypsujący nie potrafią
stawić czoła prześladującym ich grypsującym. Krzywda i poniżenia wywołuje w końcu gniew.
Słabi niegrypsujący nie mogą go jednak obrócić przeciwko swym prześladowcom. Znajdują więc
ofiarę wewnątrz własnej grupy – najsłabszego z niegrypsujących.
Poprzez wentyl bezpieczeństwa, jakim jest ciężki frajer, następuje przemieszczenie celu
grupy: z podjęcia zorganizowanego oporu wobec grypsujących, w rozładowanie napięcia i frustracji
na osobie nie będącej w stanie się obronić, a która zupełnie nie jest winna zaistniałej sytuacji.
Jeśli wśród niegrypsujących aktualnie nie ma ciężkiego frajera, to prawdopodobnie
właśnie trwają poszukiwania osoby zdolnej objąć wakat. Obecność ciężkiego frajera znacznie
obniża poziom napięcia wśród niegrypsujących. Staje się on bowiem „maskotką” nie tylko
niegrypsujących, ale i grypsujących. Ciężki frajer odciąża tym samym w jakimś stopniu
pozostałych niegrypsujących, biorąc na siebie część kpin i zniewag; przemienia to jednak jego życie
w prawdziwe piekło.
Dawniej funkcję wentyla bezpieczeństwa (dla
niegrypsujących
i grypsujących) spełniał cwel, będąc nie tylko obiektem szyderstw, ale przede wszystkim
homoseksualnych gwałtów. Odkąd administracja izoluje cweli od pozostałych osadzonych (a
przynajmniej się stara), prawdopodobnie zabrakło osób zajmujących – jednostkowo – najniższe
miejsca w hierarchii więziennej. Stąd, być może, niegrypsujący, posiadający zaraz po cwelach
najniższą pozycję, wybrali odpowiednik takiej osoby spośród siebie, aby grupowo nie pełnić
funkcji „chłopca do znęcania się” (funkcję „chłopca do bicia” pełnią w jakimś stopniu prawie
wszyscy niegrypsujący), a i samym sobie poprawić humor, mogąc pokazać, że w stratyfikacji
więziennej ktoś znajduje się jeszcze niżej od nich.
Grypsujący
Jak pisze Moczydłowski, przed rokiem ’89 polityka penitencjarna uznawała osadzonych za
wrogów
państwa.
„Czyniąc
z
przestępcy
wroga
klasowego
i ustrojowego dokonano zabiegu włożenia w przestępstwo treści politycznej – przestępca przestał
być politycznie neutralny” (Moczydłowski 1994: 4). Przy takim ujęciu przestępca urastał do rangi
kontrrewolucjonisty. Na tym paradygmacie zrodziło się niezwykle surowe prawo karne. W 1985
roku zaostrzono prawo karne do tego stopnia, iż np. za kradzież kury można było otrzymać wyrok
5-6 lat pozbawienia wolności. Zadaniem kary było wyeliminowanie przestępcy ze społeczeństwa na
długie lata oraz stosowanie represji jako rewanżu społeczeństwa za zło, które mu uczynił (ibidem).
Celem, jak pisze dalej Moczydłowski, stało się doprowadzenie więźnia do stanu
„unarzędziowienia”, czyli pełnego władania i posługiwania się nim jako neutralnym
psychologicznie i społecznie narzędziem. Ideałem była jednostka, która przestawała się bronić,
osobnik załamany i pokonany, gotowy zrobić, co mu się każe. Dążono do wszechogarniającego
stanu władania, za pomocą przeróżnych środków (nierzadko tortur) fizycznych i psychicznych
(ibidem: 7).
Sprzeciw grypsujących (bo to głównie oni stawiali opór) wobec tak – śmiało można
powiedzieć – nieludzkiego traktowania i skierowanie ostrza protestu przeciw administracji (bunty,
odmowa świadczenia pracy, głodówki, samouszkodzenia itp.), należy, moim zdaniem, określić jako
konflikt realistyczny. Osobnym zagadnieniem jest skuteczność i adekwatność tego typu działań.
Jeśli więc wróg był znany, metody oporu opracowane i docelowo stosowane (w stosunku
do administracji – konflikt miał ujście tam, gdzie trzeba), skąd brała się potrzeba wentyli
bezpieczeństwa w postaci okrutnego traktowania cweli? Zdaniem pewnego recydywisty, kiedyś na
przecwelenie, i to w postaci gwałtu homoseksualnego, trzeba było zapracować. Zdarzały się jednak
przypadki, gdy cwelem czyniono człowieka, który absolutnie sobie na to nie zasłużył (jak
wspominałem, sporą liczbę takich przypadków opisuje Morawski: 1968). Przeważnie był to
osobnik słaby, bądź niedorozwinięty umysłowo. Po prostu – łatwa zdobycz. Wypada chyba zgodzić
się z Coserem, iż wentyla bezpieczeństwa potrzebuje, w jakimś stopniu, każdy rodzaj grupy.
Doprowadzanie do niezasłużonego przecwelenia może stanowić przykład konfliktu
nierealistycznego.
Za realistyczne uznać należy wewnątrzgrupowe konflikty grypsujących, a dokładniej –
sposoby ich rozwiązywania w tamtych czasach. Bowiem zarówno solówa na parkiecie jak i arbitraż
rozkminiającego (bądź rozkminiających – zebrania, zjazdy), stanowiły środki prowadzące do
rozwiązania danego problemu, a nie tylko do rozładowania napięcia. Nasuwa się jednak pytanie:
jeśli solówę na parkiecie, nie będącą przecież wynikiem sporu dotyczącego podstaw grupy, uznać
za wentyl bezpieczeństwa, to rozwiązywany za jego pomocą konflikt może okazać się
realistycznym? Zdaniem Cosera, instytucje wentyli bezpieczeństwa prowadzą do przemieszczenia
celu aktora: nie zmierza on już do znalezienia rozwiązania niezadowalającej sytuacji, ale do
rozładowania napięcia, które ona wywołała. Jednakże pomimo tego, że pretekst do wywołania
solówy może stanowić zaczepka w stylu: „nie podobają mi się twoje buty”, to jednak rozwiązanie
konfliktu (zwrócenie się przeciwko „źródłu frustracji”, a nie szukanie celu zastępczego) można
uznać za realistyczne. Ta sytuacja wprowadza zatem podział na wentyle
realistyczne i
nierealistyczne. Do zagadnienia tego jeszcze powrócę.
Jeśli sprzeciw grypsery wobec jawnie nieludzkiego traktowania w czasach
komunistycznych należy uznać za konflikt realistyczny, to czy za przejaw takowego można uznać
normę walki z administracją więzienną dziś? Jak już bowiem wspomniałem, wszystko, o co walkę
grypsera deklarowała, zostało wprowadzone w życie. Norma solidarności grupowej, w
deklarowanym wymiarze, również nie ma dziś racji bytu. Tak ścisłe więzi wewnętrzne, gdy główny
wróg – administracja – „stępił pazury”, nie są już po prostu potrzebne. Niektóre normy rytualno-
magiczne, jak np. zakaz spożywania posiłków podczas załatwiania przez kogoś innego potrzeb
fizjologicznych, również są reliktem dawnych czasów. Zakaz ten miał sens, gdy ubikacja
oddzielona była od reszty celi jedynie kotarą (czasem nie było nawet kotary) i podczas załatwiania
tychże potrzeb w celi najzwyczajniej panował fetor. Zakaz ten miał więc wówczas ścisłe przesłanki
praktyczne. W dzisiejszych czasach kąciki sanitarne w większości więzień oddziela celi betonowa
ściana, żadne nieprzyjemne zapachy nie przeszkadzają w spożywaniu posiłku.
Wydaje mi się, że walka z administracją więzienną była, przed rokiem ’89, dla grypsery
normą najważniejszą; w sposób nie do końca chyba uświadamiany stanowiła spoiwo tej grupy,
cementowała ją, będąc „matką” innych norm, np. solidarności grupowej. Walka ta była
najważniejszą sprawą dla całej więziennej społeczności osadzonych, stosunek do niej wyznaczał
miejsce w więziennej hierarchii (najwyżej – walczący grypsujący, potem neutralni niegrypsujący,
na końcu ukarani za współpracę cwele). Z rozmów ze zgredami recedensami (starszymi
recydywistami) wynika, iż grypsujący zdawali się wyznawać zasadę: kto nie z nami, ten przeciw
nam, uznając, że jeśli ktoś nie podejmuje czynnej walki z administracją, ten w jakimś stopniu z nią
współpracuje. Wrogiem grupy grypsujących, choć w sposób nie zdeklarowany, było więc w jakimś
stopniu całe więzienie. Przejawiało się to w sposobie traktowania innych grup – zawsze gorszym,
niż przedstawicieli własnej grupy (stąd m.in. zakaz jedzenia przy wspólnym stole, zakaz podawania
ręki i szereg innych rytualnych form okazywania wyższości, stąd też pobicia, kradzieże i
wymuszenia).
Konflikt grypsujących z pozostałymi grupami występującymi w więzieniu, wobec nie
przyłączenia się tychże grup do walki, jaką grypsujący prowadzili w interesie wszystkich
skazanych, można by uznać za realistyczny. Za nierealistyczne (przesadzone) należy jednak uznać
używane podczas konfliktu środki.
Wspominałem, że ubliżanie, kradzieże, zastraszanie a także pobicia niegrypsujących są
dzisiaj, moim zdaniem, częściowo spowodowane brakiem możliwości odreagowania grypsujących
w swojej własnej grupie i że takie traktowanie niegrypsujących stanowi dla grypsujących wentyl
bezpieczeństwa. Wspominałem także, że nie jest to jedyna przyczyna tego typu zachowań. O tym,
co uważam za powód drugi, szerzej w następnym rozdziale.
Obserwując w więzieniu zachowanie niegrypsujących zauważyłem, że akceptują oni
istnienie faktu nieformalnej stratyfikacji, to, że jest „na górze” ktoś, kto ma władzę, a „na dole” jest
ktoś, kto tej władzy jest podległy. Ta świadomość jest, moim zdaniem, reliktem dawnych czasów.
Przypuszczam, że niegrypsujący, w ciągu całego okresu przed rokiem ’89 przyzwyczajeni byli do
tego, że grypsujący tę władzę nad nimi sprawują. Fakt nie uczestniczenia przez nich w walce z
administracją mógł sprawiać, iż w pewnym stopniu władza ta wydawała im się usprawiedliwiona,
uprawomocniona.
Zmiany po roku ’89 sprawiły, że konflikt grypsery z administracją przestał być konfliktem
realistycznym. Jeśli więc konflikt ten usprawiedliwiał niejako konflikt z pozostałymi grupami, to
jak traktować konflikt z tymi grupami dziś? Można powiedzieć, że jest on obecnie również
konfliktem nierealistycznym. Ale czy na pewno?
Niegrypsujący akceptują samo istnienie więziennej stratyfikacji, ale nie akceptują już dziś
swego w niej miejsca. I choć nie wydaje mi się, by jako grupa zdolni byli przejąć palmę
pierwszeństwa, to dzieje się tak tylko dlatego, że grypsujący są jeszcze wciąż na tyle silni, że nie
pozwalają tej władzy sobie odebrać. Świadomość tego, że musi istnieć w więzieniu grupa
sprawująca władzę zakorzeniła się tak mocno, że zwolnione przez grypserę miejsce na pewno nie
pozostałoby puste. Dzisiejszy konflikt grypsery z pozostałymi grupami jest więc konfliktem o
utrzymanie władzy. Nie nazwałbym go nierealistycznym.
W więzieniu obecna jest nie tylko świadomość, że ktoś władzę sprawować musi, istnieje
także zgodność co do tego, jakimi środkami władza ta ma być sprawowana. Zawsze akceptowanym
i wystarczającym środkiem jest przemoc. O ile grupom umiejscowionym w hierarchii niżej od
grypsujących nie podoba się ich własne położenie, o tyle do metody nie zgłaszają żadnych
zastrzeżeń. Wielokrotnie wysłuchiwałem zwierzeń niegrypsujących na temat tego, co zrobiliby,
gdyby byli na miejscu grypsujących. Jawiły się im marzenia pobicia kogoś, poniżenia, kradzieży;
co ciekawe – rojenia te nie dotyczyły jakichś konkretnych osób, na których chcieliby się zemścić,
dotyczyły samej chęci postępowania w taki sposób. Władza jest w więzieniu rozumiana głównie
jako zdolność do stosowania przemocy. Móc „dokopać” komuś, mieć kogoś słabszego od siebie i
okazywać mu to, jest akceptowanym przez wszystkich (oprócz administracji oczywiście) prawem
więziennym.
Wspominałem wcześniej o sytuacji, gdy wentyl bezpieczeństwa może spełniać funkcję
konfliktu realistycznego. W świetle tego, o czym pisałem powyżej, chciałbym zaryzykować tezę, iż
w pewnym sensie wszystkie przypadki, które określiłem mianem wentyla bezpieczeństwa, mogą
stanowić przykład konfliktu realistycznego. Przypomnę jeszcze raz przywoływane już zdanie
Cosera: konflikty społeczne, które rodzi niespełnienie określonych potrzeb w danym układzie
stosunków, ocena korzyści, jakie mogą one przynieść uczestnikom, i zwrócone przeciw obiektom
będącym rzeczywiście źródłem frustracji, można nazwać konfliktami realistycznymi. O tyle, o ile
służą one osiągnięciu określonych wyników, mogą być zastąpione przez alternatywne wzory
interakcji ze stroną przeciwną – jeśli wydają się one bardziej odpowiednie dla osiągnięcia
zamierzonych celów (Coser 1989: 35).
Jeśli za potrzebę uznać „dokopanie” komuś słabszemu, korzyścią nazwać możliwość
wykazania, że kogoś takiego się posiada, a jednocześnie uznać, że zwrócenie się przeciwko swym
własnym prześladowcom jest nierealne, że leży „poza zasięgiem”, to w rozumieniu więziennego
prawa Kaduka jest to konflikt jak najbardziej realistyczny.
Coser milcząco zakłada, moim zdaniem, iż zamierzonym celem wrogich stron w
przypadku konfliktu realistycznego, jest dążenie do stanu współsprawowania władzy. Obydwie
strony mogą to osiągnąć jeśli nie tym, to alternatywnym wzorem interakcji ze stroną przeciwną. Jak
wcześniej wspomniałem, nie wydaje mi się, by inny niż wzmiankowany model władzy był w
więzieniu możliwy. Zaryzykuję jeszcze jedno stwierdzenie: w więzieniu, bez względu na ustrój
państwa, między skazanymi panuje totalitaryzm.
5. Grypsera: przemiana, słabnięcie czy
upadek?
Jak się rodzi subkultura więzienna?
Teoria deprywacyjna versus teoria transmisyjna
Dlaczego w ogóle dochodzi w więzieniu do powstania subkultury? Spór o to wiodą dwie
teorie: tzw. teoria deprywacyjna oraz tzw. teoria transmisyjna.
Jak pisze Mieczysław Ciosek, zwolennicy pierwszej koncepcji, pierwszej także
historycznie, zapoczątkowanej przez Donalda Clemmera, zakładają, że subkultura jest wynikiem
dolegliwości więziennej. Opresyjny charakter zamkniętych instytucji penitencjarnych ma sprawiać,
że we wszystkich tych instytucjach mamy do czynienia z mniej więcej podobnym obrazem
drugiego życia więziennego i to niezależnie od tego, jacy ludzie tworzą populację więźniów
(Ciosek 2003: 234). „Jasnym jest, że organizacja więzienia nie stwarza sformalizowanych
możliwości do zaspokojenia podstawowych potrzeb takich jak potrzeba znaczenia, prestiżu,
bliskiego kontaktu, aktywności czy innych. Odpowiedzią na deprywację potrzeb może być
organizacja społeczności więziennej poprzez mechanizmy drugiego życia. Zwolennicy poglądu, że
drugie życie rodzi się w więzieniu uważają, że jest ono reakcją na ograniczenia związane z
pozbawieniem wolności. Jest alternatywą dla formalnego układu społecznego wyznaczonego przez
przepisy, które narzucone przez przymus nie umożliwiają zaspokojenia różnorodnych potrzeb
osadzonych” (Jędzrzejak 1996: 105-6).
Drugą z wymienionych koncepcji autorzy charakteryzują bardzo krótko: podkultura
więzienna powstaje poprzez przenoszenie do więzienia, przez jednostki tam umieszczane, podkultur
dewiacyjnych, w których funkcjonowały w warunkach wolnościowych. Najważniejsza jest tu, z
natury rzeczy, podkultura przestępcza, przenoszona ze środowisk zawodowych przestępców
(Mościskier 1994: 20). Nieformalnym, ukrytym życiem zakładu karnego rządzi więc w istocie
system
wartości i norm postępowania, jaki obowiązuje w środowiskach przestępczych na wolności (Ciosek
2003: 235).
Niektórzy autorzy, jak np. Grzegorz Czajkowski, wyróżniają w ramach pierwszej z
przytoczonych tu koncepcji – deprywacyjnej, dwie odmiany. Pierwszą, która głosi, że za powstanie
drugiego życia odpowiada bezsprzecznie sama instytucja i jej cechy, ale o charakterze tego życia
decydują ostatecznie cechy tych osób, które tę instytucję wypełniają. Druga wersja stwierdza, że za
drugie życie odpowiada także sama instytucja poprzez wadliwy system wychowania i
nieodpowiednią ilościowo i jakościowo kadrę odpowiedzialną za przebieg procesu wychowania
(Czajkowski 1994: 89).
Zdaniem Czajkowskiego, zwolennikiem pierwszej odmiany koncepcji deprywacyjnej, jest
Moczydłowski (Czajkowski 1994: 89). Zdaniem tego drugiego, stan permanentnego dyskomfortu u
więźniów, spowodowanego równym i zarazem niedostatecznym, niewystarczającym
dystrybuowaniem wśród nich dóbr, a jednocześnie nadmiernym obciążeniem obowiązkami sprawia,
że dążą oni do redystrybucji tychże dóbr i obowiązków. Dążą do przywłaszczenia sobie dóbr
należących do innych i obciążenia ich obowiązkami. Skutkiem tego typu podziału jest
wyodrębnienie się dwóch kategorii społecznych: tych, którzy przywłaszczyli sobie dobra innych
oraz tych, których pozbawiono dóbr (Moczydłowski 2002: 194). Jednocześnie, o czym była mowa
w rozdziale 1, Moczydłowski pokazuje, że stosunki między więźniami nie muszą opierać się na
eksploatacji drugiego. Jednakże bardziej zależne było to od możliwości pozyskiwania dóbr w inny
sposób, niż od „dobroci” skazanych, osobiście twierdzę, że Moczydłowskiego można uznać za
przedstawiciela tej koncepcji jedynie w pewnym stopniu. Do zagadnienia tego jeszcze powrócę.
Za zwolennika drugiej odmiany koncepcji deprywacyjnej uznać można samego
Czajkowskiego, który stwierdza z całą stanowczością, że do uformowania grypsery, a przede
wszystkim do jej trwania, w dużym stopniu przyczyniła się służba więzienna. Rygor, brutalność w
postępowaniu funkcjonariuszy, karanie za błahe przekroczenia, pogarda dla człowieka-więźnia
cementowały wszystkich więźniów (Czajkowski 1994: 93). Józef Korecki, Stanisław Wrona i
Janusz Górski w tekście referatu na zamkniętą, wewnątrzresortową konferencję SW, która odbyła
się w roku 1974 w Popowie, piszą: „Jedni autorzy upatrują przyczyny (drugiego życia – K.M.) w
wadliwym systemie wychowawczym i niedostatkach kadrowych, dopominając się o stworzenie
takiego systemu, w którym można by zaspokoić w pełni psycho-społeczne potrzeby skazanych”
(Korecki, Wrona, Górski 1975: 14-15).
Jak pisze Ciosek, teoria transmisji znajduje wielu zwolenników, zwłaszcza wśród
funkcjonariuszy więziennych, ponieważ winę za powstawanie „drugiego życia” łatwo wtedy
przypisać nie właściwościom swojej instytucji czy karze pozbawienia wolności, której to są
dozorcami, lecz ludziom, którzy trafiają do więzienia z powodu swego sprzecznego z prawem
zachowania (Ciosek 2003: 235).
Najliczniejszą grupę wyznawców zdaje się jednakże posiadać koncepcja połączenia
obydwu teorii. Jak pisze Malec, drugie życie w więzieniu, wywołane przede wszystkim dążeniem
do zaspokojenia określonych potrzeb, nakłada się na etos świata przestępczego, który rządzi się
zespołem określonych reguł, np.: nie wolno wydać wspólnika, nie można oszukiwać przy podziale
łupów, niedopuszczalne jest „pękanie” podczas przesłuchania itd. Dlatego też osobnicy spełniający
te wymogi traktowani są w więzieniu lepiej, niż ci, którzy im nie podołali (Malec 1995: 190).
„Najbardziej bliska wydaje się nam być teza, że podkultura więzienna powstaje w ścisłym związku
z podkulturą przestępczą przenoszoną na grunt więzienny z zewnątrz ze środowisk przestępczych,
ale jest też ściśle związana z warunkami izolacji w trakcie odbywania kary czy aresztu,
podporządkowania środowiska więziennego pewnym rygorom oraz niemożnością wyłamania się z
niego. Nosiciele podkultury przestępczej funkcjonujący na zewnątrz, przymusowo umieszczeni w
aresztach śledczych przy ograniczeniu możliwości zaspokajania istotnych potrzeb, wolności,
przywilejów i korzyści konsolidują się i tworzą własne wartości. Organizują nieformalne struktury
ujmując ich działalność we własne kodeksy postępowania. Świat przestępczy „za kratami”, nie
akceptując ogólnie przyjętych zasad współżycia społecznego i kultury, tworzy szereg wartości,
wzorców i norm potrzebnych i dogodnych dla jego zbiorowości, ułatwiających często
funkcjonowanie w izolacji i przetrwanie trudnych chwil. Osoby te z reguły dominują w grupach i
często organizują ich funkcjonowanie.” (Szostek 1994: 182-3).
Podkultura więzienna a grypsera
Wrona, w swym wystąpieniu na wspomnianej już konferencji stwierdza, że zjawisko
podkultury więziennej nie jest zjawiskiem nowym. Było znane w różnych okresach rozwoju
instytucji kary pozbawienia wolności. Jako przykład podaje sytuację opisywaną przez Fiodora
Dostojewskiego we „Wspomnieniach z domu umarłych” (Wrona 1975: 9). Zjawisko subkultury
więziennej nie jest także związane z jakimś określonym systemem penitencjarnym (Petruk 1994:
131). Badania amerykańskie przeprowadzone w 1954 roku, na populacji1200 więźniów, ujawniły
istnienie charakterystycznej stratyfikacji społecznej, w której więźniowie ci pełnili różne role
(Wrona 1975: 10).
Na gruncie polskim, jak podają Korecki, Wrona i Górski, zjawisko podkultury
przestępczej, w tym także więziennej nie jest zjawiskiem nowym, charakterystycznym dla ostatnich
kilku, czy kilkudziesięciu lat (tekst z roku 1975 – K.M.). Zarówno określone normy moralno-
prawne, tatuaż, język, a także niektóre instytucje, jako swoiste fenomeny tego zjawiska, znane były
jeszcze w XIX w. W okresie międzywojennym, jak piszą dalej autorzy, powołując się na
wspomnienia znanego przestępcy Urke-Nachalnika, w świecie przestępczym, w tym także
więziennym, obowiązywały m.in. następujące reguły postępowania:
- nie można współpracować z konfidentem,
- należy uczciwie dzielić się zyskiem pochodzącym z przestępstwa,
- w razie ujęcia nie wolno wydawać wspólników.
Przestępcy, którzy nie przestrzegali tych zasad, poddawani byli ocenie dintojry, swoistego
sądu przestępczego, który ferował wyroki i rozstrzygał sprawy sporne (Korecki, Wrona, Górski
1975: 13).
W tym miejscu wypada już tylko przywołać tych penitencjarystów, którzy uważają, że
subkultury więzienne były, są i będą, ponieważ są nieodłącznym elementem instytucji więzienia
(np. Szczutowska 1994: 145) oraz tych, którzy uważają, że istnienie nieformalnych grup w
zakładach karnych stanowi obiektywną konieczność, ponieważ tego typu grupy istnieją dosłownie
wszędzie, ich istnienie jest związane ze społeczną egzystencją człowieka i w tym znaczeniu stanowi
trwałe zjawisko, niezależnie od swych aspektów politycznych, ekonomicznych i innych
(Szymanowski 1975: 167).
Mościskier prezentuje typologię więźniów amerykańskich, autorstwa Clarece’a Schraga,
oddającą występującą tam stratyfikację. Typologia ta łączy typ uspołecznienia z żargonowo
określoną rolą więźnia. Schrag wyodrębnia cztery typy więźniów: 1) antyspołeczny – right guy
(odpowiednikiem polskim jest człowiek), 2) prospołeczny – square john (frajer), 3)
pseudospołeczny – con politician (najbliższym określeniem wydaje się szwajcar), 4) aspołeczny –
outlaw (najbliższym określeniem wydaje się skakańczyk). Każdy z tych typów różni się znacząco
pod względem postaw, doświadczeń społecznych i przestępczości (Mościskier 1994: 26).
Malec zauważa, że więźniowie polityczni w Polsce też wytwarzali podkulturę więzienną,
jeśli wstępnie rozumieć przez to postępowanie wbrew określonym zasadom obowiązującym w
więzieniu oficjalnie, a przecież na pewno nie można ich zaliczyć ani do grypserów, ani do
jakiejkolwiek podobnej grupy (Malec 1998: 126). Malec odwołuje czytelnika do tekstu Franciszka
Drzewińskiego, w którym ten drugi opisuje atmosferę panującą wśród więźniów politycznych,
internowanych w okresie stanu wojennego w warszawskim areszcie Białołęka. U Drzewińskiego
nie można odnaleźć nawet śladu jakiejkolwiek nieformalnej stratyfikacji, eksploatacji czy poniżania
czyjejkolwiek godności w obrębie grupy internowanych. Co więcej – występuje wzajemna pomoc i
poszanowanie (Drzewiński 1997: 16).
Cytowany przez Cioska Podgórecki twierdzi, że „drugie życie” nie występuje w
środowisku więźniów gospodarczych (Podgórecki ma tu prawdopodobnie na myśli nie
występowanie systemu norm i stratyfikacji typowej dla grypsery; bardzo wielu autorów pojęcia
grypsera i podkultura więzienna traktuje jako tożsame, co znacznie utrudnia ich właściwą
identyfikację – K.M.) (Ciosek 2003: 235).
Biorąc pod uwagę powyższe teorie i ustalenia, a także fakt występowania w więzieniach w
przeszłości różnego typu podkultur, omówionych już w rozdziale 1., które nie wykazywały
tendencji do tworzenia hierarchii, mających znacznie uboższy i nie oparty o kult przemocy system
norm, nie wywierających także takiego wpływu na życie więzienne niemal całego kraju, należy w
końcu zadać pytanie: jak doszło do powstania i rozwoju grypsery?
Wydaje mi się, że miały na to, po trosze, wpływ wszystkie z wymienionych wyżej
czynników. Jednakże dwa z nich uważam za decydujące: 1) represyjność systemu penitencjarnego
czasów PRL, 2) coś, co można by określić jako „styl życia” większości osób pozbawionych
wolności.
O represyjności poprzedniego systemu penitencjarnego zostało już chyba powiedziane
dostatecznie dużo (przywołany powyżej Czajkowski, w rozdziale 4. Moczydłowski i w rozdz. 1.
Szaszkiewicz), nie ma zatem sensu powtarzanie tych stwierdzeń w tym miejscu. Drugi z
wymienionych czynników omawiam natomiast w dalszej części pracy.
Zanim przejdę do omówienia czynników, które doprowadziły do powstania i trwania
grypsery, a które to czynniki mają nierozerwalny związek, moim zdaniem, z jej dzisiejszym
wyglądem, chciałbym przedstawić zjawiska i grupy składające się na dzisiejszy obraz podkultury
więziennej.
1
Obraz współczesnej subkultury więziennej
Grypsera w odwrocie
„(…) rygoryzm tzw. grypsery, czyli podkultury więziennej wywodzącej się z lat
siedemdziesiątych, której uczestnicy stworzyli własny nieformalny system funkcjonowania,
hierarchię społeczną, język i sposoby przestrzegania norm, bardzo gwałtownie osłabł” (Abramczyk
1998: 54).
Jak piszą Hanna i Jan Dobromilscy, na przykładzie Zakładu Karnego w Sztumie,
zmniejszyła się liczba negatywnych przejawów podkultury więziennej, a występujące zdarzenia
mają mniej drastyczny przebieg i stwarzają mniejsze zagrożenie dla porządku i bezpieczeństwa
(Dobromilska, Dobromilski 1994: 121). Podkultura stępiła swe ostrze (Aftyka, Rychlik 1994: 174),
maleje solidaryzm grupowy, zaciera się odrębność grupowa (Petruk 1994: 140), następuje zmiana
stosunku do pracy – ze zła koniecznego staje się ona dobrem pożądanym (Czajkowski 1994: 103).
Następuje spadek znaczenia przywódców – nie posiadają już takiej charyzmy, występuje mniejsza
dążność do walki za wszelką cenę o nieformalną władze w grupie, co skutkuje m.in. spadkiem
ilości afer wśród grypsujących (Dobromilska, Dobromilski 1994: 119).
W okresie od 10 do 22 kwietnia Dobromilscy przeprowadzili w ZK w Sztumie badania
ankietowe, z których wynika, że znaczna część grypsujących uważa, iż nie przestrzegają oni
obowiązujących ich nieformalnych norm tak rygorystycznie jak kiedyś. Wiele z nich, ich zdaniem,
zestarzało się i nie przystaje do dzisiejszych warunków. Grypsujący nie aktywizują się tak, jak
przed laty, w swoich działaniach przeciwko administracji więzienia oraz przeciwko skazanym nie
należącym do grupy: nie notuje się buntów, zbiorowych wystąpień godzących w porządek i
bezpieczeństwo jednostki – zbiorowych odmów przyjmowania posiłków dostarczanych przez
administrację, zbiorowych samouszkodzeń, odmów pracy czy prób wywoływania epidemii wśród
osadzonych. Stosunkowo rzadziej występują wśród osadzonych bójki, pobicia, samouszkodzenia i
kradzieże powodowane względami podkulturowymi; sporadycznie odnotowuje się
samouszkodzenia i inne zdarzenia mające na celu podniesienie prestiżu skazanego w oczach grupy
(Dobromilska, Dobromilski 1994: 121-5). Józef Nawój twierdzi, że sukcesywnie zmniejsza się
sama liczba grypsujących (na przykładzie Zakładu Karnego typu półotwartego w Jastrzębiu Zdroju)
(Nawój 1994: 66).
Zdaniem Marka Szostka, zmniejszeniu uległa także częstotliwość wykonywania tatuaży
(Szostek 1994: 185). Z moich obserwacji wynika jednakże, że tatuowanie się jest nadal bardzo
modne. Zmienił się natomiast charakter tatuażu – nie pełni on już funkcji symboli stratyfikacji
członków grypsery czy ich „specjalizacji” przestępczej; ten rodzaj zdecydowanie zanika, a nawet
jeśli się pojawia, to sporadycznie i w sposób niekontrolowany (spotkałem chłopaka z wyrokiem 2
lat, który wytatuował sobie dystynkcje majora; dawniej tatuaż ten oznaczał, iż jego „nosiciel”
otrzymał wyrok 7 lat [belka – oznacza 2 lata, gwiazdka – 3]; „za komuny”, zdaniem recydywistów
– moich rozmówców,
nie można było wytatuować sobie dystynkcji niezgodnej z prawdą, jeśli już
do tego doszło, tatuaż taki należało usunąć; dziś nikt nie zwraca na to uwagi). Dzisiejsze tatuaże
więzienne mają charakter typowo artystyczny i niczym nie różnią się od tych wykonywanych na
wolności w profesjonalnych salonach tatuażu. Nie spełniają też żadnych funkcji podkulturowych.
Poważnemu zubożeniu uległa także gwara więzienna i jej znajomość wśród grypsujących.
Znamienną była sytuacja, której byłem świadkiem, kiedy to niegrypsujący zwracał uwagę
grypsującemu, że ten właśnie sam sobie, niechcący, nabluzgał – walnął w piec. Gwara nie pełni już
także absolutnie funkcji konspiracyjnej – jest zbyt dobrze rozpoznana i znana, zarówno przez
funkcjonariuszy jak też przez więźniów spoza grypsery.
Podczas całego mojego okresu pobytu w więzieniu nie spotkałem się z przypadkami
porozumiewania się za pomocą stukanki czy lustrzanki, nie poznałem więźnia, który znałby alfabet
Morse’a. Nieco lepiej jest z umiejętnością pisania na witach, w jakimś stopniu posiada ją część
grypsujących (niegrypsujących również, chociaż znajomość tego języka ich nie obowiązuje, co
więcej – można dociekać, w jaki sposób posiedli tę umiejętność). Cały czas bardzo popularną formą
komunikacji są grypsy.
Zanikowi ulegają także pośrednie środki zabezpieczające normy grypserskie, jak
krzywości czy skiepszczenie. Nie spotkałem się z tą forma „ostrzeżenia” nigdy. Teraz grypsujący od
razu jest schowany do wora – czyli przeniesiony do kategorii frajerów, albo też od razu jest
przecwelony. Z pozycji frajera, jak już zostało powiedziane, można się dziś bardzo łatwo podnieść,
uiszczając odpowiednią sumę komu trzeba.
Nie spotkałem się też w więzieniu z bogactwem opisywanych przez Szaszkiewicza
(Szaszkiewicz 1997: 149-169) wytworów artystycznych więźniów, czy to w ich postaci materialnej
(np. rzeźby z mydła, misterne konstrukcje z zapałek) czy duchowej (ballady, piosenki, wiersze). Z
rzeczy praktycznych dowiedziałem się za to jak zbudować buzałę – prymitywną, ale niezwykle
skuteczną grzałkę do wody oraz jak odpalić papierosa od gniazdka z prądem, mając do dyspozycji
dwa małe przewody.
Próby restytucji
Zdaniem Włodzimierza Stodolskiego: „W wielu opracowaniach zwraca się uwagę na fakt
stępienia się ostrza podkultury więziennej, czego wyrazem jest zmniejszająca się liczba jej
drastycznych przejawów w postaci bójek, pobić, znęcania się psychicznego i fizycznego oraz
gwałtów. Dotyczy to jednak jednostek więziennych, gdzie przebywają osadzeni dorośli (…)”
(Stodolski 1998: 49).
Marek Leśniowski pisze, że skazani młodociani starają się dążyć do wprowadzenia na
nowo w życie starych zasad grypserskich i ich rygorystycznego egzekwowania. Widoczne jest to
zwłaszcza u tych młodocianych, którzy mają doświadczenia z zakładów poprawczych (Leśniowski
1994: 152). Elżbieta Petruk i Józef Nawój tłumaczą ten stan rzeczy następującymi czynnikami:
- wpływ zmienionej sytuacji społecznej kraju, wyrażający się m.in. wzrostem
przestępczości młodocianych, co powoduje, że autorytet osiągają ci, którzy uprzednio
przebywali w zakładach poprawczych,
- łatwość wejścia w grupę grypsujących; zmieniły się zasady przyjmowania do grupy,
wystarczy zadeklarować chęć przystąpienia do niej i zapewnić, że nigdy nie „kapowało
się”, że nie jest się cwelem,
- niewydolność wychowawcy przeciążonego zbyt dużą liczbą podopiecznych i wynikające
z tego niedoinformowanie osadzonego o zagrożeniach płynących z uczestnictwa w
podkulturze (Petruk, Nawój 1994: 193).
Jak pisze Zawada, a co już częściowo zostało przedstawione w rozdziale 2., obserwowany
jest aktywny udział młodocianych w podkulturze więziennej. Osadzeni ci traktują go niezwykle
poważnie, ale i przygodowo; ich udział w podkulturze ma uwarunkowania charakterologiczne. Jest
dla nich ważny znaczeniowo, ponieważ dostarcza wzorców i zasad postępowania (Zawada 1994:
36). „W ostatnich 4 latach (tekst z roku 1994 – K.M.) zmniejszeniu uległa grupa uczestników
deklarujących udział w podkulturze więziennej. W dalszym ciągu jednak odnotowujemy znaczny
udział młodocianych w grupach nieformalnych. Jest to grupa szczególnie podatna na
oddziaływania, która z racji swych predyspozycji psychofizycznych, a szczególnie emocjonalnych,
odczuwa potrzebę bycia grypsującym i akceptacji” (Szostek 1994: 109).
Zastanawiające jest jednak to, jak pisze dalej Leśniowski, że do powrotu do starych,
rygorystycznie pojmowanych zasad grypsery, dążą właśnie młodociani, którzy zasady te znają
jedynie z opowieści i nie rozumiejąc ich znaczenia, starają się przywrócić dawny blask, siłę i
pozycję grypsery w zakładzie (Leśniowski 1994: 152). Powstaje zatem pytanie: w jakim stopniu ci
młodzi mogą przywrócić lub kultywować grypserę, nie rozumiejąc jej zasad? Jaki jest związek
grypsery z podkulturą przez nich „uprawianą”? Do zagadnienia tego jeszcze powrócę.
Nawój wspomina, iż od czasu do czasu pojawiają się reformatorzy, którzy stawiają sobie
za cel powrót do ortodoksyjnych zasad grypsowania. To się jednak w zakładzie półotwartym dla
recydywistów (na przykładzie Zakładu Karnego w Jastrzębiu Zdroju) nie udaje (Nawój 1992: 43).
„Cwaniacy”
Grzegorz Modrak, dyrektor Zakładu Karnego w Potulicach (rok 2001): „(…) obecność
szkoły, w tym podstawowej, gimnazjum, zawodowej i technikum sprawia, że zwożą do nas
młodocianych – uczniów między innymi z Wierzchowa, Czarnego, Starogardu Gdańskiego, Iławy i
sąsiedniego Włocławka. To spośród nich między innymi rekrutuje się nowa nieformalna grupa
skazanych. Dowiedzieliśmy się, że nazywają siebie cwaniakami. Podstawą, że się tak wyrażę, ich
ideologii jest chęć przeciwstawienia się grypserze. Chcą odbyć wyrok w spokoju, a więc nie życzą
sobie żadnych problemów ze strony grypsery. Chcą całkowitego oddzielenia ich od grypsujących.
Zrozumiałe więc, że stają się przywódcami naszych niegrypsujących, którzy do tej pory takich
rzeczników interesu – liderów – nie mieli” (Zakrzewska 2001: 15).
Na fakt pojawienia się nowej subkultury – cwaniaków – zwraca uwagę także Włodzimierz
Szczepański. Jak pisze, połowa więźniów niebezpiecznych w ZK w Wierzchowie wywodzi się z
tego grona. Trzymani są razem, by „moda” na cwaniakowanie nie rozprzestrzeniła się na cały
zakład. „Ich ideą jest tępienie grypsujących, ale nie ma co liczyć, że spełnią pożyteczną rolę. Byli
prześladowani w celach, dziś sami prześladują. Wbrew temu co mówią, nie respektują żadnych
zasad i przejmują podkulturę grypsery – werbują i przymuszają do przynależności. Mają znaki
rozpoznawcze, insygnia władzy, hierarchię, sądy. Funkcjonariusze przejęli „kodeks cwaniaka”
przemycony z Iławy. Napisany koszmarną polszczyzną, reguluje interesujące ich przejawy życia
więziennego. Tworzą też własną literaturę” (Szczepański 2002: 15). Autor nie prezentuje, niestety,
nawet fragmentu z owego kodeksu; tak na marginesie – jest to chyba pierwszy przypadek spisania,
przez samą więzienną grupę podkulturową, własnego systemu norm i próba przekazywania go (w
sensie szkolenia) w ten właśnie sposób. Ze względu na konspirację, grypsujących obowiązywał
kategoryczny zakaz spisywania norm, zasad, gwary itd. (zdaniem mego rozmówcy, recydywisty).
Strzępy informacji na temat kodeksu cwaniaków prezentuje Grzegorz Brejtenbach.
Powstanie grupy cwaniaków miało być spowodowane represjami ze strony grypsujących w
stosunku do niegrypsujących. Z tych drugich wywodzi się znaczna część cwaniaków. Wyznają
zasadę równości, choć istnieje w grupie rada starszych, mająca wpływ na szeregowych członków.
Posiadają swój tajny alfabet oraz specyficzne tatuaże. Z administracją więzienną, jak twierdzi
pewien cwaniak, łączą grupę na ogół dobre stosunki, chyba że sami sprowokują jakąś zadymę,
wówczas administracja jedzie z nimi równo (Brejtenbach 2003: 23).
Ma dużo racji Moczydłowski twierdząc, że cwaniacy, w swoim sposobie postępowania,
przypominają bardzo festów (Moczydłowski 2002: 305). Grupa ta powstała także w podobnych
okolicznościach – jako przeciwwaga dla grypsujących (ibidem: 199). Historia powtarza się zatem w
jakimś stopniu. Czy jednak cwaniacy mogą stać się nową, wiodącą subkulturą w naszych
więzieniach?
„Nie potwierdziło się założenie o kształtowaniu się nowych nieformalnych grup,
stanowiących własne prawa, normy, obyczaje, ale typowo ekonomiczne zależności między
osadzonymi są już nieodłączną częścią wzajemnych kontaktów i stosunków” (Kozieł 1998: 465).
Podkultura pieniądza?
„Grypsera zanika. Do polskich więzień wkroczył pieniądz, pokonał wieloletnie zwyczaje”
(Krupa, Jagalska 2003: 14). „(…) coraz wyraźniejszym elementem podziału jest status materialny
poszczególnych członków grupy (grypsujących – K.M.). Skazani bogatsi starają się, aby razem
mieszkać w celi, a przez to nie dzielić się posiadanymi dobrami z innymi. Coraz częściej zdarzają
się przypadki wykluczenia z grupy z powodu nie spłacenia zaciągniętych długów” (Czajkowski
1994: 96). „(…) obserwuje się zmiany w kryteriach określających pozycję skazanego w środowisku
osadzonych. W tym względzie coraz większego znaczenia nabiera sytuacja materialna skazanego.
Więcej „do powiedzenia” ma ten, kto otrzymuje pomoc z zewnątrz (pieniądze, paczki), ma dużą
„wypiskę” (zakupy w kantynie więziennej, dokonywane przez samego więźnia, za jego pieniądze,
których jednak nie dostaje „do ręki” – do kantyny przychodzi z paragonem wypisanym w dziale
gospodarczym – K.M.) i dzieli się swymi dobrami z innymi. Zauważalne są nawet przypadki
„kupowania” sobie przychylności grypsujących przez nieprzynależących do podkultury więziennej.
Można powiedzieć, że więzi konsumpcyjne wśród osadzonych coraz mocniej konkurują z więzami
podkulturowymi” (Dobromilska, Dobromilski 1994: 120).
Jak pisze Jacek Kozieł, osoby dobrze sytuowane w dużym stopniu pozostają bierne wobec
działań współosadzonych. Nie afiszują się i nie wyróżniają na tle innych. Nie mają powodów do
nawiązywania kontaktów ze współosadzonymi. Wręcz izolują się, skupiając uwagę na własnych
problemach. Pobyt w więzieniu jest dla nich konsekwencją podjętego ryzyka popełnienia
przestępstwa. Robią wszystko, aby pobyt w izolacji skrócić do niezbędnego minimum, ograniczyć
niepotrzebne przykrości, nie angażować się w życie i problemy obcego im środowiska, chyba że ich
interes osobisty jest w znacznym stopniu zagrożony. Taką postawę zaobserwowano u
przedstawicieli sfer biznesu jawnego i sfer biznesu niejawnego o charakterze przestępczości
zorganizowanej (Kozieł 1998: 466).
Petruk i Nawój podają, że wśród grypsujących zaczyna się tworzyć elita dążąca do odbycia
kary jak najlżej i najbezpieczniej. Grupa ta nie zerwie z zasadami, dążąc do bezwzględnego
przestrzegania zasad przedwojennych: nie kapować, nie utrzymywać stosunków homoseksualnych,
przestrzegać czystości i higieny osobistej. W grupie tej uważa się, że szeroka, ogólna znajomość
języków obcych pozwoli odbić się, a nawet wyizolować od popularnych złodziei, nieudaczników
tępych i brudnych (określenie Petruk i Nawoja). Bohaterem pozytywnym dla tej grupy nie jest, jak
piszą dalej Petruk i Nawój, krzykliwy „rympał”, ale sprytny, elokwentny złodziej i oszust. Wśród
grypsujących obserwuje się także zjawisko zlecania dokonywania pewnych czynności członkom
mniej zamożnym przez tych zamożniejszych, dyktowania tym pierwszym warunków z tego powodu
(Petruk, Nawój 1994: 192). „Przemiany w „filozofii” grypsujących i ich przechodzenie od
klasycznej podkultury przestępczej w „podkulturę pieniądza” przyczyniły się do ewolucji postaw
osadzonych z kontestacyjno-agresywnych w oportunistyczno-konformistyczne. (…) w wielu
zakładach karnych swoją pozycję stracił „garus”, wielokrotny recydywista „pochlastany sznytami”
czy z innymi śladami swojej „twardości” (…)” (Szecówka 1988: 176).
Petruk i Nawój podkreślili, moim zdaniem, rzecz niezwykle ważną i interesującą. Pieniądz
wchodzi do więzienia i zmienia je, wypycha grypserskie normy i zwyczaje, ale, jak na razie, nie
udało mu się nad więzieniem totalnie zapanować. Następuje raczej połączenie „podkultury
pieniądza” z grypserą, niż jej unicestwienie przez tę pierwszą.
Czajkowski pisze, iż dotychczasowi liderzy grypsery zaczynają schodzić na dalszy plan.
Status materialny odgrywa coraz większa rolę, w dalszym jednak ciągu liczy się kryminalna
przeszłość i prezentowana siła fizyczna. Im więcej z tych czynników prezentuje dana osoba, tym
wyższą ma pozycję (Czajkowski 1994: 98). Trafnie ten stan rzeczy oddaje, moim zdaniem, Kozieł:
„Nieco odmienna jest sytuacja tzw. „nowobogackich”, pierwszy raz przebywających w zakładach
penitencjarnych (od prezentowanej wyżej sytuacji przedstawicieli sfer biznesu jawnego i sfer
biznesu niejawnego o charakterze przestępczości zorganizowanej – K.M.). Oni, starając się uzyskać
pozycję wśród osadzonych, są zazwyczaj wykorzystywani. Niedostosowani do warunków izolacji,
reprezentując styl życia sprzed osadzenia, swoje zachowania kierują na kreowanie własnej
osobowości, często fałszując rzeczywistość. Mogą być uciążliwi dla przełożonych, szukają uznania
wśród współosadzonych. Osoby te starają się naśladować niezrozumiałe dla nich wzory zachowań
osadzonych, przystosowanych do warunków izolacji (poprzez wieloletni pobyt w zakładzie
karnym), zdemoralizowanych w kontaktach z innymi osadzonymi. Zgłaszają się do przełożonych z
wieloma wnioskami, reformują system penitencjarny w jednostce. System wartości, który sobie
przyswoili na wolności, stawia ich w sytuacji wyboru między obcą im postawą kultury przestępczej
i więziennej a kulturą zewnętrznego społeczeństwa, reprezentowaną w warunkach izolacji głównie
przez funkcjonariuszy” (Kozieł 1998: 466).
Krzysztof Duliński pisze: „W celach przybywa „kapitalistów”, którzy za pieniądze mogą
kupić przymknięcie przez społeczność oczu na odstępstwo od pewnych zasad, na cechy charakteru,
które kiedyś dyskryminowały w oczach współwięźniów” (Duliński 1997: 38). Jest to zgodne z tym,
co przedstawiłem w rozdziale 3.; samo posiadanie pieniędzy nie jest w więzieniu warunkiem
wystarczającym do uzyskania autorytetu, do nadawania „tonu”.
Zorganizowane zagrożenie
Pieniądz jest więc narzędziem zmieniającym oblicze grypsery – w posiadaniu
„nowobogackich” staje się „łatą”, którą można zakryć słabość fizyczną i niedoskonałości
charakteru, w rękach „nowych” grypsujących (grup, które powróciły do przestrzegania jedynie
przedwojennych zasad), posiadających poza nim odpowiednie, wymienione już walory, staje się
czynnikiem zmieniającym dotychczasowe wartości i normy. Zdaniem wielu autorów, pieniądz pełni
znaczącą rolę w działaniach innej grupy lub lepiej – kategorii społecznej, która, mimo że
stosunkowo młoda „na polskiej scenie penitencjarnej”, odgrywa coraz większą rolę w polskich
więzieniach. Mowa o osadzonych z grup przestępczości zorganizowanej.
Jak pisze Zawada, uczestnicy grup zorganizowanych są zdyscyplinowani. Nawet gdy
któryś okresowo przejawia negatywne formy zachowania względem innych osadzonych lub
funkcjonariuszy, przywódca grupy jest w stanie szybko „przywołać go do porządku”. Jest to jednak,
zdaniem wielu funkcjonariuszy, postawa pozorna (innym, dobrym określeniem tego typu
zachowania jest „grzeczność instrumentalna” – postawa ta wynika bowiem jedynie z chłodnych
kalkulacji jako przynosząca największe korzyści [Stępniak 2001: 9]). Osadzeni ci potrafią być
niezwykle elastyczni w postępowaniu i zachowaniu wobec funkcjonariuszy. W sytuacji
konfliktowej stać ich na drastyczną w formie agresję. Nie cofają się przed próbami zastraszania czy
groźby, kierowanej także pod adresem rodzin funkcjonariuszy. Posiadają dobrą wiedzę na temat
poszczególnych funkcjonariuszy, znają ich możliwości zawodowe, słabości, wzajemne konflikty i
nie wahają się wykorzystać tej wiedzy, szczególnie dla prób korumpowania.
Uzyskiwanie negatywnego rozgłosu w więzieniu jest, jak pisze dalej Zawada, wręcz
2
niweczeniem znaczenia rzemiosła przestępczego w życiu członków grupy zorganizowanej. Cele
grupy tkwią poza murami więzienia, przestępcy ci wolą uchodzić za anonimowych, a swoją
działalność utajniają tak przed funkcjonariuszami, jak przed osadzonymi. O przestępstwach
rozmawia się wyłącznie w grupie zaufanych, pochodzących z tego samego kręgu, przestępców
zawodowych.
Osadzeni z grup zorganizowanej przestępczości szczególnie dbają o swoją kondycję
fizyczną, panuje wśród nich kult silnego i sprawnego mężczyzny. Śledzą zdarzenia zachodzące w
środowisku przestępczym na wolności poprzez czytanie prasy, są dobrze zorientowani w sytuacji
tych środowisk.
W ostatnich latach obserwuje się poważne zubożenie osób pozbawionych wolności, stąd,
zdaniem Zawady, jeszcze większy wzrost znaczenia statusu materialnego w hierarchii wartości
obowiązujących w podkulturze więziennej. Uczestnikom przestępczości zorganizowanej już choćby
dlatego bez większych trudności przychodzi zdobycie dominującej pozycji w środowisku.
Atrakcyjna zawartość paczek żywnościowych jest przekonywającym argumentem zdobywania
przez nich przyjaźni, zaufania innych osadzonych, a także skutecznie wspiera żądanie świadczenia
usług (Zawada 1999: 75-81). Podkreślam jednakże, co zostało już wyżej powiedziane, iż pieniądz
jest w tym przypadku poparty innymi, ważnymi źródłami autorytetu, o których piszę także w
rozdziale 3. (siła fizyczna, znajomości w świecie przestępczym, sława przestępcza).
Podzielone są zdania, co do udziału w grypserze osadzonych z grup zorganizowanej
przestępczości. Jak pisze Wolman: „(…) mimo że nie biorą udziału w „drugim życiu”, z ich
zdaniem liczą się inni osadzeni” (Wolman 2002: 20). Większość autorów zwraca jednak uwagę na
fakt uczestnictwa tejże kategorii więźniów w grypserze (Nowacki 2003: 82; Czajkowski 1994: 97;
Szostek 1994: 185). Jest to także zgodne z tym, co sam zaobserwowałem przebywając w więzieniu.
Rzadko, co prawda, spotykałem się z przedstawicielami tejże grupy (było to spowodowane, jak
sądzę, rodzajem zakładów karnych, w których głównie przebywałem [półotwarte, otwarte]),
niemniej, gdy dowiadywałem się, że taka osoba przebywa w danym więzieniu, prawie w 100%
przypadków okazywało się, że grypsuje.
Zawada zadaje niezwykle ważne pytanie: na ile przestępcy z grup zorganizowanych
wzmocnili znaczeniowo grypserę lub też ograniczyli albo zminimalizowali jej znaczenie w
środowisku więziennym? Na podstawie badań sondażowych przeprowadzonych w latach 1997-
1998 w wybranych aresztach śledczych autor stwierdza, iż należy uznać grypserę za zdecydowanie
wzmocnioną znaczeniowo przez grupy przestępczości zorganizowanej w ich oddziaływaniu na
środowisko więzienne i tworzeniu atmosfery utrudniającej funkcjonariuszom oddziaływanie na
osadzonych. Mimo że osadzeni z przestępczości zorganizowanej nie wykazują widocznej
aktywności w grypserze – co potwierdzają prawie wszyscy praktycy więzienni – to jednak
przypisuje się im duże znaczenie i pełnienie ról przywódczych w środowisku więziennym.
Przykładem niech będzie sytuacja, o której wspomina Wolman (Wolman 2002: 20), a którą opisuje
Moczydłowski: „(…) w Areszcie Śledczym w Białymstoku, w dniach 13-19 czerwca 2000 r.,
członkowie jednej z grup przestępczych przebywających w areszcie, najprawdopodobniej w ramach
rewanżu za złożone w sądzie przez funkcjonariuszy zeznania, doprowadzili do zorganizowania
zbiorowej odmowy przyjmowania posiłków przez osadzonych. Bunt unaocznił dobrą i sprawną
organizację tej grupy w warunkach izolacji więziennej. Wykorzystując swoją pozycję w zakładzie,
skutecznie terroryzując ogół osadzonych, bez większego problemu potrafiła zorganizować w
krótkim czasie duże zbiorowe wystąpienie. Włączono do niej innych więźniów spoza tej grupy i
spoza tradycyjnych podziałów związanych z grypserą” (Moczydłowski 2002: 307-308).
Zawada uważa, że tradycyjne zasady grypsery są łatwo zmieniane pod naciskiem sprawnie
działającej wpływowej grupy przestępców związanych z przestępczością zorganizowaną (Zawada
1999: 79-81). Aby ustosunkować się do tej wypowiedzi, należy najpierw odpowiedzieć na pytanie:
co uważa się za tradycyjne zasady grypsery? Moczydłowski, na podstawie wspomnianych już,
przeprowadzonych pod koniec lat ’70 badań stwierdził, że w niektórych więzieniach funkcjonował
„okrojony” kodeks grypserski:
- człowiek nie może wykorzystywać drugiego człowieka,
- ludziom nie wolno donosić,
- człowiek nie może odgrywać biernej roli w stosunkach homoseksualnych (Moczydłowski
1988: 237).
Czyż nie brzmi to znajomo? Czyż nie są to te same, przedwojenne zasady, do których
deklaruje powrót grupa „nowych” grypsujących, o czym wspominali Petruk i Nawój? Malec
wspomina o „odchodzeniu na plan dalszy zasad o zabarwieniu mistycznym” (Malec 1995: 202).
Kędzierski pisze, że stworzenie więziennej, kastowej stratyfikacji społecznej, a także wzrost
znaczenia magii językowej i norm tabuistycznych było m.in. reakcją na znaczną izolacyjność i
represyjność powojennego systemu penitencjarnego. Im bardziej represyjnie traktowano członków
podkultury więziennej, tym bardziej obwarowywali oni tajemnymi zasadami tworzony przez siebie
świat. Na tej podstawie Kędzierski formułuje tezę, iż im bardziej dana grupa środowiskowa jest
wyizolowana ze społeczeństwa oraz im niższy poziom jej ucywilizowania, tym większa możliwość
oddziaływania na nią i kształtowania stosunków społecznych poprzez językowe i tabuistyczne
rytuały magiczne, które interpretują trudną nieraz do zrozumienia i zaakceptowania otaczającą
rzeczywistość, pozwalając szybciej przystosować się do niej. Kędzierski pisze także: „Obecnie
radykalizm oraz dogmatyzm norm podkulturowych, a także magia językowa i skutki, jakie niesie
jej moc wykonawcza, ulegają stopniowemu łagodzeniu oraz dewaluacji, głównie za przyczyną
wzrostu świadomości społecznej, liberalizacji i humanizacji zasad wykonywania kary pozbawienia
wolności zaistniałych w latach dziewięćdziesiątych” (Kędzierski 2002: 124).
Zasady przedwojenne, będące jednocześnie „rdzennymi” zasadami grypsery, subkultury
powojennej, nazywam zasadami klasycznymi. Natomiast zasady „narosłe” niejako wokół tego
„rdzenia”, w przeważającej ilości będące normami rytualno-magicznymi, nazywam zasadami
tradycyjnymi, jako że są nierozerwalną częścią grypsery jako subkultury powstałej i trwającej w
represyjnym systemie penitencjarnym.
Na podstawie powyższego uważam, że członkowie grup zorganizowanej przestępczości
nie zmieniają, tak rozumianych tradycyjnych, zasad grypsery. Oni po prostu nie przestrzegają norm
rytualno-magicznych, do których sami grypsujący w ogromnej mierze się dziś nie stosują, mimo że
dla nich są one nadal normami deklaratywnie obowiązującymi.
Jak podaje Czajkowski, stara recydywa uważa, że ci ze zorganizowanej przestępczości
przyczyniają się do rozbicia środowiska grypsujących (Czajkowski 1994: 97). Zdaniem Szostka,
osoby z grup zorganizowanej przestępczości zaczynają kierować podkulturą i odgrywać dominującą
w niej rolę. „Są to ludzie inteligentni, niekoniecznie posiadający doświadczenie więzienne. Często
zdarza się tak, że ustępują im osoby posiadające staż więzienny, znaczące „sukcesy” w zakresie
organizacji buntów, „ciekawą” więzienną przeszłość. Np. w RAŚ (Rejonowy Areszt Śledczy –
K.M.) w Szczecinie zaobserwowano, że tracą swoje znaczenie przywódcy buntów w ZK
Nowogardzie, ZK Goleniowie (…)” (Szostek 1994: 185).
Ale czy można powiedzieć, że przestępczość zorganizowana atakuje grypserę? Uważam,
że nie. Ona ją mimowolnie spycha na dalszy plan. Przestępczość zorganizowana weszła do więzień
ze swoimi zasadami, których przestrzega na wolności, które okazały się być jednocześnie
deklarowanymi przez grypserę (zasady klasyczne). Dzięki charakterowi popełnionych przestępstw
członkowie tej grupy nie mieli problemów, by być przyjętymi do grypsujących. Jak pisze Szostek,
za dopuszczeniem do grypsowania przemawia charakter popełnionych przez członków grupy
przestępstw – zabójstwa, zwłaszcza na zlecenie, ogólnie działalność o charakterze mafijnym
(Szostek 1994: 110). Zajęli więc najwyższe miejsca w hierarchii więziennej, ponieważ były na
wyciągnięcie ręki, bez żadnego wysiłku. A członkowie grupy zorganizowanej przestępczości nie
chcieli tworzyć nowej podkultury, nie chcieli walki wewnątrzwięziennej, ponieważ, jak już to
zostało powiedziane, ich cele leżą poza murami.
Dzisiejsza grypsera nie podejmie walki o prymat w więzieniu ze zorganizowaną
przestępczością. Wie, że nie ma szans. Ustępuje jej, ale żyje jakby obok, na swoich zasadach, ze
swoimi wyznacznikami pozycji w stratyfikacji więziennej. Nie zauważyłem też, by zorganizowana
przestępczość odnosiła się do niej wrogo. Raczej żywi do niej szacunek (mowa o recydywistach).
„Ziomale”
„Ziomek: 3.więź. «skazany współtowarzysz z tego samego miasta, któremu trzeba
pomagać»” (Stępniak 1993: 716); „(…) Zauważono, że osadzeni pochodzący z tego samego
regionu kraju wykazują tendencje zborne, chcą się trzymać razem, zjawisko to określa się terminem
„ziomkostwa” (ziomale, ziomki, ziomasy)” (Jędrzejak 1996: 108).
Grupy ziomkowskie nie są w polskich więzieniach niczym nowym. Na podstawie swych
badań z końca lat ’70 opisuje je już Moczydłowski. Pisze, że ziomkowie pomagają sobie i popierają
się w trudnych sytuacjach. Sympatyzują ze sobą jednak tylko w ramach tej samej kategorii
społecznej. Git lub fest i poszkodowany pochodzący z tego samego regionu nie utrzymują kontaktu
ze sobą, nawet jeśli na wolności byli sąsiadami lub nawet braćmi (Moczydłowski 1988: 200).
Moczydłowski przedstawia jednak sytuację, w opisywanym już w rozdz. 1. więzieniu dla
recydywistów, gdzie do grupy ziomkowskiej należeli człowiek i frajer. Więzi te miały charakter
czysto materialny – więźniowie razem „kombinowali” nielegalną produkcję i zbyt. W tym też
więzieniu, na bazie więzi ziomkowskich, dochodziło do formowania się grup, które „miały
najwięcej do powiedzenia”, „rządzili w kryminale” (cudz. – Moczydłowski). Tak więc najpierw
rządzili szemrani (warszawiacy), ale potem wyparły ich kangury (szczeciniacy). Grupy te
monopolizowały nielegalną produkcję i handel (Moczydłowski 1988: 225).
O istnieniu grup ziomkowskich wśród grypsujących pisze Alina Tołkaczewska. W latach
’80 istniały w Zakładzie Karnym w Bydgoszczy-Fordonie trzy odłamy grypsujących: odłam łódzki,
bydgosko-toruński i warszawski. Grupy te miały swoje odrębne struktury i rządziły się swoimi
prawami (Tołkaczewska 1986: 11).
Moczydłowski pisze, iż dziś w więzieniach obserwuje się istnienie więzi ziomkowskich,
które nie oddają już podziału na grypsujących i niegrypsujących. W Zabrzu zauważono podział na
grypsujących, ślązaków i krakowiaków, a wśród tych ze Śląska na tych z aglomeracji katowickiej i
tych z byłego województwa częstochowskiego. W Płocku dochodziło do konfliktów między grupą
płocką a łódzką. Zdaniem Moczydłowskiego, podobna sytuacja występuje w innych regionach
Polski (Moczydłowski 2002: 305).
Młodociani grypsujący w ZK Gdańsk-Przeróbka próbowali przekonać pewnego
grypsującego, którego brat właśnie wjechał do zakładu, a był on niegrypsującym, że w myśl zasad
grypserskich może uścisnąć bratu dłoń jedynie dwa razy: na przywitanie – wjazd brata do zakładu i
na wyjazd – pożegnanie. Ów grypsujący brat nie zastosował się do tego nakazu. Razem z bratem i
wspólnym kolegą stworzyli małą, ale dobrze funkcjonującą grupę ziomkowską. Grypsujący brat nie
został z tego powodu wykluczony z grypsujących.
Anna Abramczyk uważa, że między rokiem 1989 a 1992 zaczęły zanikać podziały na
grypsujących i niegrypsujących, a zaczęły się pojawiać podziały związane z grupami ziomkowskimi
oraz grupami kibicującymi drużynom piłkarskim. Zdaniem autorki, różni te grupy od poprzednich
to, że są mniej niebezpieczne, bo nie tworzą się, aby walczyć z administracją więzienia, ale po to,
żeby sobie nawzajem pomagać, bronić, wstawiać się za sobą. Grupy te mają podtrzymywać
wartości związane z klubem sportowym lub z rodzinnym miastem (Abramczyk 1998: 55).
Zdarza się jednak, że wartości związane z rodzinnym miastem, które ziomkowie mieliby
podtrzymywać, przyjmują czasami zupełnie negatywny charakter – Piotr Fronczak pisze, iż część
ziomkostw to jednocześnie grupy przestępczości zorganizowanej, o których była już mowa.
Występowaniu takiego stanu rzeczy sprzyja zasada osadzania skazanych jak najbliżej miejsca
zamieszkania, co daje oparcie tego typu grupom w osobach przestępców pozostających na wolności
(Fronczak 2003: 71-2).
Osobiście zaobserwowałem jednak znaczną liczbę małych grup ziomkowskich, nie
opartych o przestępczość zorganizowaną, ze „składem” faktycznie mieszanym: grypsujący i
niegrypsujący. Grupy te jednak występowały prawie wyłącznie w zakładach półotwartych i
otwartych.
Pewien „światowy” więzień, starszy wiekiem, który zdołał także poznać więzienia innych
krajów, mówił mi, że np. w więzieniu w Hamburgu grupy ziomkowskie są jedynym rodzajem grup
tam występujących.
Populacja więzienna dziś
Dlaczego grypsera wciąż „żyje”?
Zdaniem J. Irwina i D.R. Cressey’a, jak podaje Mościskier, zarówno przenoszenie do
więzienia podkultur dewiacyjnych przez jednostki tam umieszczane, w których to podkulturach
jednostki te żyły na wolności (o czym mówi teoria transmisji), a także deprywacja potrzeb,
związana z umieszczeniem człowieka w więzieniu (teoria deprywacji), doprowadzają do
równoczesnego funkcjonowania w więzieniu trzech kultur: złodziejskiej (kultura środowisk
zawodowych przestępców), skazańczej (kultura adaptacyjna do warunków życia więziennego) i
konwencjonalnej (kultura zewnętrznego społeczeństwa). Uświadomienie sobie, że w więzieniu
współwystępują trzy kultury, a nie jedna specyficzna kultura więzienna, stanowi warunek
konieczny zrozumienia skomplikowanego układu interakcji pomiędzy więźniami i konfiguracji
pełnych ról społecznych (Mościskier 1994: 20).
Kultura złodziejska przenoszona jest do więzienia przez jednostki z zawodowych
środowisk przestępczych. Dla zawodowego przestępcy okres pobytu w więzieniu jest konsekwencją
ryzyka zawodowego, dlatego robi on wszystko, aby ten okres maksymalnie skrócić i przejść bez
niepotrzebnych przykrości. Charakteryzuje go zatem postawa nieangażowania się w formalne i
nieformalne życie społeczne więzienia, utrzymywania bezpiecznego dystansu, którego naruszenie
może nastąpić tylko z ważnych powodów. Zachowanie takiej postawy jest o tyle ułatwione, że ze
względów naturalnych zawodowi przestępcy obdarzani są w więzieniu najwyższym prestiżem.
Kultura skazańcza jest wytworem samego więzienia. Jej powstanie, jak i ewentualne
odtwarzanie się, jest przede wszystkim związane z dwoma czynnikami. Po pierwsze, populacja
więzienna obejmuje znaczną liczbę ludzi, którzy istotną część swojego życia spędzają w
instytucjach wychowawczych i korekcyjnych, takich jak: sierocińce, rodziny zastępcze, ogniska,
zakłady wychowawcze i poprawcze dla dzieci i młodzieży, więzienia itp. Z badań wielokrotnych
recydywistów wynika, że okresy ich życia na wolności rzadko są dłuższe niż kilka miesięcy. Dla
ludzi tych więzienie jest praktycznie całym życiem i musi zaspokoić wszystkie ich potrzeby
psychiczne i społeczne, normalnie realizowane poza więzieniem. Muszą tu oni zatem zdobyć
odpowiednią pozycje społeczną, prestiż, dobra materialne, miłość, rozrywkę itd. Jest rzeczą
oczywistą, że sytuacja taka stanowi bardzo istotny bodziec kulturotwórczy w tym środowisku. Po
drugie, wszyscy więźniowie znajdują się w specyficznej sytuacji ograniczenia możliwości
zaspokojenia ważnych potrzeb, co określane jest mianem deprywacji.
Kultura konwencjonalna z kolei ma swoich przedstawicieli w osobnikach, którzy w
momencie umieszczenia w więzieniu nie należeli do kultury złodziejskiej, a w czasie pobytu w tej
instytucji nie zaadaptowali kultury skazańczej. Zdaniem Clemmera, jak pisze dalej Mościskier,
nawet oni podlegają procesowi „prizonizacji”, ale sprowadza się on w tym przypadku do
przyswojenia podstawowej wiedzy i umiejętności potrzebnych do przeżycia w więzieniu. Mimo że
osobnicy z tej kultury mają ilościowo znaczny udział w populacji więziennej, według niektórych
autorów nawet do połowy, w systemie społecznym więzienia odgrywają podrzędną rolę, ponieważ
są izolowani i nie tworzą układów grupowych, poza grupami semi-pierwotnymi.
Tym, co szczególnie odróżnia od siebie członków poszczególnych kultur, są wzory
zachowań w więzieniu. Są one konsekwencją różnic w uznawanych grupach odniesienia i środkach
osiągania statusu. Członek kultury skazańczej znajduje swoje grupy odniesienia wewnątrz instytucji
i dąży do statusu środkami osiąganymi jedynie w środowisku więziennym. Natomiast członek
kultury złodziejskiej umiejscawia wprawdzie swoje grupy odniesienia zarówno wewnątrz jak i na
zewnątrz więzienia, ale statusu poszukuje w szerszym świecie przestępczym, którego więzienie jest
tylko fragmentem. W przypadku kultury konwencjonalnej zarówno grupy odniesienia, jak i źródła
statusu, znajdują się poza więzieniem (ibidem: 20-23).
Mimo że klasyfikacja Irwina i Cressey’a powstała na gruncie amerykańskim, Mościskier
opisuje na jej przykładzie stosunki panujące w relacjach grypsujący – poszkodowani, występujące
w naszych więzieniach (ibidem: 22). Ja natomiast, na podstawie tejże klasyfikacji oraz wszystkiego,
co dotychczas zostało powiedziane, spróbuję wyjaśnić, dlaczego grypsera przetrwała do dziś.
Zacznę do tego, że, moim zdaniem, na podstawie lektury licznych opracowań na temat
grypsery, a także rozmów z recydywistami, kultura opisywana przez Irwina i Cressey’a jako
złodziejska, nie była w czasach PRL kulturą w więzieniach wiodącą, a wręcz wydaje mi się, że
występowała w nich jedynie szczątkowo. Nie wiem, jaki procent stanowili wówczas
przedstawiciele kultury konwencjonalnej, niemniej, jak piszą wspomniani autorzy, w systemie
społecznym więzienia odgrywają oni podrzędną rolę. Uważam, że przeważającą kulturą tego okresu
była kultura skazańcza i to ona wytworzyła grypserę jako specyficzną podkulturę więzienną.
W tym miejscu powrócę jeszcze raz do zagadnienia genezy grypsery jako subkultury
więziennej. Przypomnę, moim zdaniem, decydujący wpływ na powstanie i trwanie grypsery miały
dwa czynniki: znaczna represyjność ówczesnego systemu penitencjarnego oraz „styl życia”
przestępców.
Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że w tym, co wyżej napisałem, nie ma nic
szczególnego: represyjność systemu może się kojarzyć z instytucją więzienia jako tą, która
wywołuje deprywację potrzeb, natomiast „styl życia” to nic innego, jak udział przestępców w
podkulturach przestępczych na wolności, określanych jako dewiacyjne, z których wyniesione
nawyki i system wartości powodują powstawanie w więzieniu (po osadzeniu przestępcy)
podkultury więziennej. Pierwszy czynnik odpowiadałby zatem teorii deprywacji, drugi teorii
transmisji; nie byłoby zatem w genezie i trwaniu grypsery niczego, co nie tłumaczyłoby powstania i
trwania innych (ogólnego modelu) podkultur więziennych. Jest w tym stwierdzeniu trochę racji,
aczkolwiek nie do końca.
Jak to zostało już powiedziane w rozdziale 1., grypsera zaczyna być popularna w
więzieniach w drugiej połowie lat ’60. Jest to, moim zdaniem czas wystarczający, aby zaczęli
odsuwać się w cień przedwojenni złodzieje, pozostawiając jednak po sobie swoje, wspomniane już,
zasady. Represje, którym poddawani są więźniowie powodują, że do tego kodeksu dochodzi
stworzenie więziennej, kastowej stratyfikacji społecznej, coraz większego znaczenia nabiera magia
językowa i normy tabuistyczne jako reakcja na tenże system, o czym wspominał Kędzierski.
Potrzeby więźniów w szerokim stopniu podlegają deprywacji, co powoduje ich opór wobec
administracji więzienia oraz wewnętrzną konsolidację. Do tego ograniczona ilość widzeń i brak
przepustek (zdaniem mojego rozmówcy, recydywisty) powoduje, że świat więźnia siłą rzeczy
zwrócony jest do wewnątrz instytucji. W takim środowisku wychowankowie poprawczaków i
recydywa – przedstawiciele kultury skazańczej – czują się o wiele pewniej, niż reprezentanci
pozostałych dwóch kultur. Uznawanie odmiennych grup odniesienia i środków osiągania statusu
przez członków trzech kultur nie ma teraz znaczenia, w więzieniu obowiązują reguły kultury
skazańczej. Taki stan rzeczy utrzymuje się do roku ’89, po którym rozpoczynają się szerokie
zmiany w więziennictwie.
Według G.M. Sykesa oraz S.L. Messingera, jak pisze Mościskier, za szczególnie istotne
należy uznać następujące deprywacje:
- izolacja od wolnej społeczności, co oznacza odrzucenie przez społeczeństwo
(symboliczna degradacja społeczna),
- pozbawienie osobistej własności i możliwości osiągnięć materialnych, które w
społeczeństwie są ważnymi wskaźnikami osobistej wartości jednostki (symboliczna
pauperyzacja) (do roku ’89 – K.M.),
- pozbawienie możliwości stosunków heteroseksualnych (symboliczna kastracja) (do roku
’89 – K.M.),
- odebranie autonomii decyzji, istotnej w aspekcie identyfikacji z normalną rolą społeczną
osoby dorosłej (symboliczna infantylizacja),
- odebranie poczucia bezpieczeństwa osobistego poprzez umieszczenie pośród obiektywnie
niebezpiecznych przestępców (Mościskier 1994: 21).
Jak słusznie jednak pisze Maria Przypkowska: „Przestępca popełnia czyn przestępczy.
Wobec tego w jaki sposób społeczeństwo może zmusić go do tego, aby uznał on swoją winę? Tego
człowieka trzeba jakoś poruszyć, jakoś wtargnąć w jego życie wewnętrzne, aby go zmienić. Tym
sposobem jest skrucha, czyli cierpienie. Cierpieniem jest również niezaspokojenie potrzeb. Dlatego
właśnie niezaspokojenie potrzeb jest warunkiem efektywnego wykonania kary pozbawienia
wolności (…)” (Przypkowska 1975: 151). Jednak, jak pisze dalej Przypkowska, nie można
przesadzać z deprywacją, ponieważ od pewnego poziomu niezaspokajanie potrzeb prowadzi do
patologii zachowania skazanych; dochodzi do zachowań destrukcyjnych. Kara pozbawienia
wolności tylko wtedy jest efektywna, gdy niezaspokajanie potrzeb nie prowadzi do patologii.
Kształtowanie postawy społecznie pożądanej jest efektywne tylko wówczas, gdy niezaspokajanie
potrzeb skazanych mieści się w pewnym obszarze niezaspokajania (ibidem).
O tym, że służba więzienna w czasach PRL znacznie przekraczała granice wymaganej
deprywacji zostało powiedziane chyba wystarczająco sporo. Poniżanie godności, specjalnie
zaniżane stawki żywieniowe, zawyżane normy produkcyjne i wiele innych „udogodnień” ze strony
SW spowodowało, że więźniowie zaczęli z administracją więzienia walczyć, organizując się w
grupę, odzyskując w ten sposób poczucie godności, własnej wartości, potrzebę bezpieczeństwa oraz
potrzebę przynależności (o potrzebach, które zaspokaja grypsera, pisze Ciosek; Ciosek 2003: 249-
251). Tych, którzy ich w tej walce nie wspierali, a nawet przeszkadzali – jak donosiciele, odsuwali
od siebie dotkliwie karząc (gwałt homoseksualny, pobicie, ubliżanie, poniżanie). W tak ciężkich
czasach taką formę obrony można, w jakimś stopniu, zrozumieć. Jednak, gdy się dokładnie
przyjrzeć, wszelkie formy kar zaczęły spotykać więźniów, którzy absolutnie sobie na nie nie
zasłużyli. Nie zasłużyli zwłaszcza na to, by inny więzień wymierzał im karę, i to w dodatku o wiele
dotkliwszą niż ta, której doświadczali z rąk administracji (oficjalnie i nieoficjalnie).
Coś więc chyba było z tą grypserą nie tak? Ani podkultura więźniów politycznych, ani
charakterniacy czy możdżanie nie stworzyli struktur opartych na pogardzie dla innych więźniów i
ich bezwzględnej eksploatacji, mimo że przebywali w tych samych, komunistycznych więzieniach.
Źródła tego typu postaw i zachowań należy więc/także szukać gdzie indziej.
Bronisław Zając przedstawia wyniki przeprowadzanych przez siebie badań (nie podaje,
niestety, dokładnej okresu ich przeprowadzenia; można się jedynie domyślać, że był to przełom lat
’60 i ’70 – K.M.). Skazanych młodocianych grypsujących poprosił o dokonanie wyboru 13 spośród
40 dobranych wartości życiowych. Okazało się, że dokonali oni w granicach od 70% do 100%
wyboru takich wartości jak: „życie pełne przygód”, „nie przejmowanie się niczym w życiu”, „siła
fizyczna”, „spryt”, „szczęście”, „wygodne życie”. Nie dokonali wyboru – w ogóle – takich
wartości, jak: „obowiązkowość”, „uprzejmość”, „użyteczność dla innych ludzi”, „liczenie się z
interesem innych ludzi” czy „kształtowanie dobrego charakteru” (Zając 1975: 126). Do
wymienionych już wyżej potrzeb, które są zaspokajane przez grypserę, Ciosek dodaje także inne:
potrzeba stymulacji, potrzeba seksualna, potrzeba uznania, posiadania, odrębności oraz potrzeba
agresji (Ciosek 2003: 249-251). Wszystkie te potrzeby, oprócz ostatniej, są normalnym ludzkimi
potrzebami, które wymagają zaspokojenia, a które, o czym była już mowa, zaspokoić w warunkach
więziennych jest rzeczą trudną, jeśli nie niemożliwą.
Przypkowska pisze, że problemem nie jest samo istnienie potrzeb u osadzonych, lecz
aspołeczny sposób ich zaspokajania w więzieniu (Przypkowska 1975: 152). Tak więc, nie jest
aspołeczną potrzeba seksualna, lecz zaspakajanie jej poprzez gwałt na współosadzonym, nie jest
aspołeczną potrzeba stymulacji, lecz zaspokajanie jej poprzez wymyślanie „zbytów” i „gierek”, nie
potrzeba odrębności, lecz wywyższanie się i pogarda dla osób spoza grupy, nie potrzeba posiadania,
lecz zaspokajanie jej poprzez eksploatację i okradanie innych. Tu już zaakceptować takie
postępowanie ze strony członków grypsery jest coraz trudniej. Ale idźmy dalej.
Jerzy Śliwowski nie zgadza się z tezą Przypkowskiej, iż wszyscy posiadamy te same
potrzeby i że tylko sposób zaspokajania potrzeb przez członków podkultury jest wynaturzony, bo
spowodowany przebywaniem w izolacji. Zdaniem Śliwowskiego, sam charakter potrzeb, jaki
przejawiają więźniowie, jest aspołeczny. Jako przykład podaje sytuację, w której jakaś osoba cieszy
się, że zadała drugiej ból, zaspokajając w ten sposób potrzebę samego zadawania bólu. Zarówno
sposób zaspokojenia, jak też sama potrzeba, są w tym przypadku aspołeczne (Śliwowski 1975:
163). W tym miejscu przypomnę o wspomnianej przed chwilą potrzebie agresji, którą, zdaniem
Cioska, zaspokaja udział w grypserze. Jak zatem wyjaśnić istnienie aspołecznych potrzeb u
członków grypsery? Samą deprywacją potrzeb, nawet tak dalece posuniętą, wytłumaczyć tego
chyba nie sposób?
Zając pisze: „Przeważająca liczba badanych w związku z przynależnością do grup
nieformalnych w okresie pobytu na wolności, kultywowała w określonym stopniu poszczególne
elementy grypsery” (…) (Zając 1975: 125). O ruchu gitowców, propagującym na wolności styl i
sposób życia za murami, wspominał Szaszkiewicz (por. rozdz. 1.). Zapytałem kiedyś pewnego
zgreda, „multi-recydywistę” o to, czy brał kiedykolwiek udział w tym ruchu i jakich zasad, w
porównaniu z tymi więziennymi, ruch ten przestrzegał na wolności. Odpowiedział, że owszem, brał
to bardzo na poważnie, grypsowanie było dla niego celem życia. Podkreślał, że nie utrzymywał
kontaktów homoseksualnych na wolności (oczywiście nazwał tę rzecz zupełnie inaczej), ale nadal
obowiązywała tam stratyfikacja podobna do tej w więzieniu, stosował się też do wielu norm
rytualno-magicznych. Czy nie wydaje się to co najmniej dziwne, że zasad grypsery przestrzega się
na wolności? Tego chyba również nie da wyjaśnić się teorią deprywacyjną?
Jak pisze Machel, wystąpiła sytuacja permanentnego „kołowrotu” – grypsujący wychodził
z więzienia, ideologią grypsery zarażał innych, którzy z tego powodu dostawali się za kraty i tam
także grypsowali, itd. (Machel 1973). Różnica polega na tym, że granice realizacji „ujemnej
filozofii” (określenie Machela) grypsery są w zakładzie karnym znacznie ograniczone (Machel
1975: 107). Sposoby realizacji „chorych” potrzeb trzeba więc dostosować do warunków
więziennych.
Można powiedzieć, że w tym miejscu zatoczyłem koło: starając się wytłumaczyć
powstanie i rozwój tak specyficznej podkultury, jaką jest, moim zdaniem grypsera, rozpocząłem od
czynnika deprywacyjnego, kończąc na skłonieniu się w stronę teorii transmisji. Istotnie, uważam, że
za genezę i trwanie grypsery odpowiadają obydwa te czynniki. Jednakże jest to „remis ze
wskazaniem”, i to wyraźnym w stronę teorii transmisji. Jeśli natomiast mowa o grypserze po roku
’89, to o żadnym remisie nie może być już mowy. Dlaczego? Ponieważ represyjność systemu
penitencjarnego zmalała niemal do zera, a grypsera, przejawiająca aspołeczny system wartości
skutkujący aspołecznym sposobem zaspokajania potrzeb, wciąż istnieje!
W latach 1991-1995 blisko dwukrotnie wzrosła liczba bójek i pobić w jednostkach
penitencjarnych. Najwyższą pozycję wśród ustalonych motywów posiadają motywy generowane
przynależnością do grypsery (Nawój 2001: 430-31). Zawada (cytat z tekstu, który obrazuje wpływ
grypsery na zachowania agresywne osadzonych, które miały miejsce w jednostkach
penitencjarnych w okresie od 1 stycznia do 30 września 1994 roku): „(…) wielu osadzonych,
głównie grypserów, cechuje silne dążenie do poniżenia innych w grupie. Dążenie to ma znaczenie
zarówno praktyczne, jak i podkulturowo-symboliczne. Ktoś w celi, z reguły słabszy i gorszy, musi
sprzątać, czynić innym rozmaite przysługi. Musi znaleźć się ktoś, komu można bezkarnie zabrać
jego osobiste rzeczy, artykuły żywnościowe itp., i którym można pogardzać. Ponadto potrzebny jest
ktoś taki, wobec którego można czuć się lepszym, bardziej wartościowym. Udowodnić słabszemu,
czy też pokonanemu, że musi się liczyć z każdym słowem i wolą silniejszego, pozwala zrealizować
wyżej wymienione cele praktyczne i symboliczne (Zawada 1994: 32).
Ma zatem rację Nawój twierdząc, że grypsera: „(…) nie tyle spełnia dla nich (uczestników
– K.M.) funkcję adaptacyjną do dolegliwości więziennych, ale jest stylem ich życia” (Nawój 1994:
68). I to jest, moim zdaniem, sedno sprawy.
Grypserę dzisiejszą, „posttradycyjną” (do której nie zaliczam „nowych” grypsujących,
zorientowanych na zasady przedwojenne, odcinających się wyraźne od reszty „hołoty”, a także
członków grup zorganizowanych, dla których grypsowanie jest po prostu tylko zajęciem w
więzieniu pozycji o najwyższym prestiżu, a które to dwie grupy określam mianem grypsery
„neoklasycznej”), zasilają głównie przedstawiciele kultury skazańczej. Inne kultury w końcu
„dopchały” się do polskich więzień; „złodziejska” (przestępczość zorganizowana i „nowi”
grypsujący) zajęła w końcu, zgodnie z tym, co mówili Irwin i Cressey, najwyższe miejsce pod
względem prestiżu, „konwencjonalna” jak gdyby trochę bardziej zaczęła być widoczna i zaznaczać
swoje zorientowanie na zewnątrz więzienia, nie poddając się już tak łatwo wpływom pozostałych
kultur. Ale nadal, w bardzo wielu więzieniach grypsera występuje.
Ta powyższa grypsera jest dzisiaj poważnie osłabiona, zagubiona, niepewna swej
tożsamości, ogarnięta anomią – a przez to jeszcze bardziej podatna na realizację, wśród części
uczestników, potrzeb w sposób aspołeczny bądź wprost aspołecznych potrzeb. I nie mówię tu tylko
o grypsujących młodocianych, którzy próbują restytuować grypserę nie rozumiejąc powiązania
deklarowanych zasad ze stosowanymi środkami. Ten problem dotyczy także skazanych dorosłych,
także tych uprzednio odbywających już karę pozbawienia wolności.
Zmiana – znaczna poprawa systemu penitencjarnego na prospołeczny, pozbawiła w
poważnym stopniu grysperę sensu istnienia – legitymizacji za sprawą posiadania uznanego przez
wszystkich wroga – administracji więzienia. Wydaje mi się bowiem, że grypsera nie walczyła o
coś, ale bardziej z czymś, a konkretniej – z kimś – ze wszystkimi. Dzisiejsza sytuacja obnażyła
grypserę – zawsze karmiła się potrzebą agresji, którą kiedyś mogła po prostu lepiej maskować.
Taka grypsera istnieje, ponieważ ciągle istnieją w społeczeństwie reprezentanci kultury
skazańczej. Do tego wniosku skłania mnie zasłyszana kiedyś rozmowa wspomnianego już
„Grubego”, w której opowiadał innym grypsującym, jak to bije ze swoimi kolegami na wolności
tych znajomych, którzy podczas „odsiadki” zrezygnowali z grypsowania i że „przy wódce to
problem ten zawsze wraca”. Ci ludzie nie zmienili swej mentalności, zarówno na wolności, jak i w
„kryminale”, cały czas wyznają swój „chory” system wartości, przekładający się na „chore”
potrzeby (jak opowiadał mi pewien grypsujący, najlepiej się czuł, gdy po dokonaniu rozboju szedł
na dyskotekę i za drinka wartego 12 zł rzucał – dosłownie – barmanowi 100 zł (jako napiwek),
dodając do tego jakieś chamskie słowa [oczywiście, w mojej interpretacji – K.M.]; tego chłopaka
stać było i bez dokonywania rozbojów na takiego drinka, ale nie mógł wówczas dokonywać
ulubionego rytuału).
Ci ludzie nie rekrutują się bezwzględnie z „absolwentów” poprawczaka i byłych
skazanych. Oni po prostu przejawiają podobny styl myślenia, mają podobny styl życia.
Grypsera zatem i uległa przemianie, i osłabła, nie upadła jednak – odpowiadając na
pytanie zadane w temacie tej pracy. Powstały nowe ugrupowania podkulturowe, które zdają się być
lepiej przystosowanymi do dzisiejszych realiów. Nawiązując do dwóch przeciwstawnych poglądów
na temat przyszłości podkultury więziennej (rozumianej tu ogólnie, jako grupa nieformalna
występująca w więzieniu), przedstawionych przez Szaszkiewicza w rozdziale pierwszym, pozostaje
opowiedzieć się za obydwiema możliwościami.
Dzisiejsze grupy osadzonych. Stratyfikacja więzienna
Do „pierwszej ligi” więziennej zaliczyłbym grupy: grypserę „neoklasyczną”, w skład
której wchodziłyby przestępczość zorganizowana i „nowi” grypsujący oraz grypserę
„posttradycyjną”, złożoną z trzech podgrup: więźniów młodocianych, recydywistów i dorosłych
(wszyscy grypsujący), odbywających karę z pierwszy raz karanymi, mimo że wcześniej przebywali
już w więzieniu (odbywają karę któryś już raz [drugi lub więcej], nie są jednak przez prawo
traktowani jak recydywiści [trzeba spełnić kilka „warunków”, by być uznanym za recydywistę,
m.in. trzeba popełnić takie samo lub podobne przestępstwo i to w określonym – nie zbyt długim –
odstępie czasu]).
Podział wpływów następuje od liczebności i siły danej grupy w konkretnym zakładzie.
Jeśli występuje przestępczość zorganizowana, to ona w zakładzie ma najwięcej do powiedzenia.
Jednak raczej nie zwalcza pozostałych grup, ma inne cele, jest zwrócona na zewnątrz. Jeśli więc w
zakładzie występuje także grypsera „posttradycyjna”, grupa zorganizowana uznaje jej
współistnienie. To samo tyczy się „nowych” grypsujących – im również, jak zresztą nikomu, jeśli
nie zachodzi taka konieczność, przestępczość zorganizowana się „nie narzuca”.
„Nowych” również nie zajmuje zbytnio kwestia niepodzielnego panowania w więzieniu,
ich także interesuje jak najszybsze opuszczenie murów. Są silni i nie pozwalają sobą sterować.
Grypsera „neoklasyczna”, mimo że ma najwięcej do powiedzenia w więzieniu, istnieje jak
gdyby na uboczu. Nie wtrąca się w sprawowanie władzy w więzieniu sprawowaną przez
„postgrypserę”, jeśli tylko ta druga nie próbuje jej zagrażać.
Co innego „postgrypsera” – ta chciałaby, jak dawniej grypsera, w więzieniu rządzić
absolutnie. Wie jednak, że ze zorganizowaną przestępczością sobie nie poradzi, tak samo jak z
„nowymi”. Młodociani próbują gdzie-niegdzie przywracać dawne zasady, ale nie rozumieją ich
znaczenia i kontekstu. Mimo to jednak, w więzieniach czy oddziałach więzień dla młodocianych,
bywa, że podporządkowują sobie znaczną część skazanych. Jeszcze więcej mają do powiedzenia,
gdy możliwy jest kontakt z inną z grup „postgrypsery” – „ukrytą recydywą”. Ci grypsujący, mający
już doświadczenie więzienne i cieszący się autorytetem, potrafią nimi mądrze sterować, co sprawia,
że cała ta grupa staje się silniejsza, więźniowie bardziej muszą się z nią liczyć.
„Jawni recydywiści” to natomiast zupełnie osobna grupa skazanych. Dla nich zawsze
bardziej liczył się własny interes, niż jakiekolwiek zasady. Dlatego zaryzykuję stwierdzenie, że tę
grupę, tak samo jak niegrypsujących, zmiany po ‘89 roku objęły w najmniejszym stopniu.
Przypisuję ich do „pierwszej ligi”, ponieważ w miejscu, gdzie „siedzą”, jest raczej nie do
pomyślenia, by ktoś inny mógł dyktować im warunki. Z reguły jednak odbywają karę w osobnych
więzieniach dla recydywistów, gdzie nie ma jeszcze silnych wpływów przestępczości
zorganizowanej i „nowych” grypsujących.
„Druga liga” to niegrypsujący. Jest wśród nich coraz więcej osób, które nie-grypsowanie
wybrały w sposób świadomy. Ci reprezentują z reguły kulturę konwencjonalną. Tak, jak
„neogrypsera”, chcieliby odbyć karę jak najszybciej i bezproblemowo, pozostając na uboczu
więziennej walki o władzę. Nie są jednak tak silni, jak ona. Nie są więc w stanie zapewnić sobie
spokoju i bezpieczeństwa. Wielu jest także takich, którzy chcieliby grypsować – z reguły
reprezentanci kultury skazańczej wykluczeni z grypsery. Ci chcieliby albo do grypsery
(„postgrypsery”) wrócić, albo stoczyć i wygrać z nią walkę o miejsce w pierwszej lidze. Nie
potrafią się jednak zorganizować.
Jeśli w więzieniu występują cwaniacy, z reguły starają się, sami lub z niegrypsującymi z
kultury skazańczej, „awansować” do pierwszej ligi. Ale i oni walczą jedynie z „postgrypserą”,
resztę zostawiając w spokoju (ze strachu).
Grupy ziomkowskie mają coś do powiedzenia, gdy są duże. Wtedy może faktycznie
bardziej liczyć się przynależność terytorialna, niż tradycyjne podziały. Małe grupki zmuszone są
siłą rzeczy do pozostania w „drugiej lidze”.
„Trzecia liga”, najniższa, należy niezmiennie do cweli.
Przyszłość polskiej podkultury więziennej.
Co z grypserą?
Czy te grupy są już grupami względnie stałymi? Okrzepłymi? Czy też podkultura polskich
więzień nadal ewoluuje? Przypuszczano, że coraz większego znaczenia nabierać zacznie
zorganizowana przestępczość – do więzień napływają wciąż nowi osadzeni z nią powiązani. Z
drugiej strony powstaje coraz więcej oddziałów dla więźniów niebezpiecznych, a w istniejących
tam warunkach jakiekolwiek wpływy podkultury więziennej są poważne zneutralizowane
(pojedyncze cele, stały monitoring i in.). Jednakże nie sposób umieścić tam wszystkich na to
zasługujących – oddziałów tych jest wciąż za mało a sądom, z różnych powodów, nie udaje się
dowieść oskarżonym udziału w grupie zorganizowanej, więc odbywają karę z innych artykułów,
wraz z pozostałymi więźniami (Wolman 2002: 20).
Jak pisze Monika Kwiecień-Głaz, w kontekście instytucji karnych można mówić o anomii
więziennej, która wykazuje silne powinowactwo z prezentowaniem całej gamy zachowań
agresywnych wraz ze stosowaniem na ich terenie różnorodnych form przemocy. Anomia jako
zjawisko społeczne określa zanik lub obniżenie się wpływu reguł i wartości na ludzkie zachowania,
którego konsekwencją są między innymi: okazywanie wrogości, lekceważenie norm, przestępczość
(Kwiecień-Głaz 2003: 95). Wydaje mi się, że w więzieniach po ’89 roku mamy do czynienia ze
zjawiskiem, które określiłbym jako meta-anomia. Zasady więzienne sprzeczne były z ogólnie
przyjętymi normami społecznymi, niemniej obowiązywały do tego czasu. Teraz zaś zanikowi
uległy nawet te reguły, a nie zauważyłem, by w sposób deklarowany pojawiły się jakieś nowe.
Uwagi te dotyczą głównie grypsery.
Grypsera, moim zdaniem, nie przestanie występować. Będzie istnieć, ponieważ zawsze
będą istnieć w społeczeństwie reprezentanci kultury skazańczej. Czy w końcu uda jej się
wykształcić nowy kodeks, jasny zbiór reguł dostosowany do panujących dziś okoliczności? Jak
pisze Moczydłowski, obecnie „drugie życie” w więzieniu jest mniej rytualne, a bardziej
funkcjonalne (Moczydłowski 2002: 4). Czy grypsera weźmie to pod uwagę?
Nie sądzę, by wchłonąć grypserę chciała grupa przestępczości zorganizowanej. Moim
zdaniem, członkowie tej grupy nie będą chcieli robić sobie kłopotu – dla kultury skazańczej zawsze
źródłem prestiżu będzie albo zgwałcenie kogoś, dotkliwe pobicie, albo inne, równie bezsensowne
zakłócenie porządku – a członkowie grupy zorganizowanej przestępczości chcą spokoju; wystarczy
im zatem dzisiejsza sytuacja – współistnienie obok „posttradycyjnej” grypsery i spokój z jej strony,
powodowany strachem. Do „kierownictwa” grup zorganizowanej przestępczości przedstawiciele
„postgrypsery” raczej też nie przenikną – nie będą w stanie dorobić się większej ilości pieniędzy i
„przekwalifikować” swój sposób myślenia (co się poniekąd łączy), ich styl życia skutecznie im to
uniemożliwia.
Zdaniem Moczydłowskiego, spadek zatrudnienia więźniów spowodowany zmianami
ustrojowymi kraju i wywołana przez to ich bezczynność, znacznie przyczyniły się do
podtrzymywania zdecydowanie słabnącej grypsery. Później, zdaniem Moczydłowskiego, miało być
jeszcze gorzej. Na początku nowego wieku zatrudnienie więźniów sięgało zaledwie 13%, co wręcz
przyczyniło się do restauracji grypsery. Dodatkowo od 1999 roku nastąpił gwałtowny wzrost liczby
więźniów. W więzieniach zaczęto się wycofywać z polityki prowadzonej na początku lat ’90 –
m.in. zaczęto zamykać drzwi przeludnionych cel, zdecydowanie ograniczono liczbę przepustek
(Moczydłowski 2002: 295-6).
Można by więc pokusić się o wyodrębnienie dwóch okresów w więzieniach III RP.
Pierwszy – od roku ’89 do, mniej więcej, roku 1999, w którym to okresie wprowadzonych zostaje
szereg zmian w polskim więziennictwie, polegających na „uczłowieczaniu” systemu
penitencjarnego, zmianie podejścia do więźniów (przepustki, złagodzenie rygorów itd.) oraz drugi,
kiedy to więzienia zaczynają się przeludniać i czynnik ten, wraz z bezczynnością więźniów,
doprowadza do nasilenia się przejawów podkulturowych. Jednakże, jak to zostało już powiedziane,
„nagie” przejawy podkulturowe, jak pobicia czy gwałty homoseksualne, stają się dzisiaj coraz
większym udziałem niegrypsujących (zob. Zawada 1994: 42-3). Nie wiadomo więc, czy można
mówić o restytucji grypsery, czy raczej o ogólnym wzroście zachowań agresywnych w więzieniu
(coroczny raport o stanie więziennictwa, przygotowywany przez CZSW, wspomina o
systematycznym zwiększaniu się liczby zachowań agresywnych od 1999 roku [Podstawowe…
2003: 190]), które dotychczas były przejawem norm grypsery, a które właśnie przez zanik kontroli,
którą grypsera w jakimś stopniu sprawowała, stały się udziałem szerszej populacji więziennej, lecz
już bez powiązania z jakimikolwiek normami.
Zakończenie
Nie zgadzam się z Kosewskim, gdy pisze, że interakcje z personelem więzienia generują
dla więźniów sytuacje upokorzenia, ponieważ skazany demonstrować musi postawy zgodne z
oczekiwaniami personelu, aby uniknąć kar lub zyskać przewidziane regulaminem korzyści
(Kosewski porównuje tę sytuację do prawienia komplementów głupiemu i despotycznemu szefowi,
z obawy przed utratą pracy) (Kosewski 1994: 9). W świetle moich doświadczeń, taka sytuacja nie
ma miejsca w dzisiejszym polskim systemie penitencjarnym (chyba że w marginalnych
przypadkach), a ten, zdaje się, Kosewski ma na myśli. Jak sam pisze, opiera się tu na swojej
książce, która została wydana w 1985 r. Problem ten, moim zdaniem, już się zdezaktualizował.
Sama sytuacja zamknięcia w więzieniu także nie jest dla więźniów sytuacją upokarzającą.
Nie zauważyłem, by skazani z jakiejkolwiek grupy czy kultury odbierali osadzenie jako
upokorzenie. Nie tylko bowiem kultura złodziejska, ale także skazańcza wkalkulowuje pobyt w
więzieniu w ryzyko zawodowe. Nie robią tego jedynie przedstawiciele kultury konwencjonalnej, ci
zazwyczaj uznają słuszność kary i starają się swą winę odpokutować. Przedstawiciele kultury
skazańczej natomiast wprost szczycą się na wolności pobytem w więzieniu.
Wydaje mi się zatem, że postrzeganie, przez osoby z zewnątrz, relacji personel-skazani
jako upokarzający dla tych drugich, jest po prostu reliktem dawnych czasów. Więźniowie takie ich
postrzeganie „podchwytują” i pielęgnują, zawsze będą starali się uchodzić w naszych oczach za
nadmiernie skrzywdzonych. Niebezpieczne jest to, że wielu „pseudohumanistów” daje się na to
nabrać, usprawiedliwiając ich niejako, zrzucając cała winę na instytucję więzienia (niezależnie od
rodzaju systemu penitencjarnego; dobrze tę sytuację komentuje Sylwester Piasecki [2001]).
Podczas całego mojego pobytu w więzieniu nie spotkałem się osobiście, ani też nie
słyszałem o przypadku (na podstawie przeprowadzonych przeze mnie rozmów i dokonanych
obserwacji; patrz tabela 1. na stronie 100), by ktoś trafił za
kraty za to, że coś ukradł z biedy. Ci ludzie kradną, dokonują rozbojów, a także gwałcą i zabijają
nie po to, aby, używając kolokwializmu, było im dobrze, ale po to, by było im lepiej. Nie po to, by
zaspokoić głód, lecz po to, by być „królem dyskoteki” (zwykła zabawa już nie wystarcza). Oni po
prostu chcą prowadzić wystawny tryb życia, to wszystko. I nie liczą się z tym, że nie ma ku temu
obiektywnych możliwości (brak wykształcenia, brak pracy itd.).
Więźniowie przypominają małe dzieci: całą winą za to, kim są, obarczają zawsze
niezależne od nich warunki: na wolności – złe towarzystwo, brak pracy, brak perspektyw na jej
znalezienie itd., w więzieniu – złe towarzystwo, brak pracy, niemożność zaspokojenia wszystkich
potrzeb, brak resocjalizacji. Komizm tej sytuacji polega na tym, że oni doskonale wiedzą, jakie
przeszkody stoją im na przeszkodzie w prowadzeniu zgodnego z prawem życia, są świadomi tego,
że postępują źle, ale twierdzą, że proces poprawy ma wykonać ktoś za nich, bez ich udziału; dla
nich, ale bez nich.
* * *
W rozdziale pierwszym niniejszej pracy przedstawiłem grypserę oczyma autorów –
teoretyków i praktyków penitencjarnych – jako wiodącą subkulturę polskich więzień okresu
państwa komunistycznego. Zadaniem tego rozdziału było pokazanie możliwie jak najpełniej
bogatego systemu norm wytworzonego przez tę subkulturę oraz zwrócenie uwagi na fakt przemian
w niej zachodzących, nierozerwalnie związanych z przemianami politycznymi, społecznymi i
ekonomicznymi kraju, zapoczątkowanymi w 1989 roku.
W rozdziale drugim opisałem, mam nadzieję, że w stopniu wystarczającym, metodę
obserwacji uczestniczącej. Starałem się przedstawić ją w sposób w miarę najpełniejszy; z drugiej
jednakże strony, by nie powiększać i tak znacznej objętości tej pracy, skupiłem się na aspektach
istotnych z punktu widzenia mojej sytuacji badawczej. Żywię nadzieję, iż wartościowe okazały się
poczynione przeze mnie spostrzeżenia dotyczące sposobów/możliwości uprawiania obserwacji
uczestniczącej, stosowania technik przydatnych w tych, niecodziennych przecież, okolicznościach.
I choć nie wydaję mi się, by z miłości do nauki jakiś badacz celowo dał się w więzieniu zamknąć,
to jednak niezbadane są ścieżki Pana… (Rzym. 11, 33).
Rozdział trzeci jest relacją moich własnych w więzieniu przeżyć i prezentacją opartych na
nich twierdzeń, czyli tym, jak według mnie więzienie wygląda obecnie. Mój obraz więzienia jest tu
skonfrontowany z opisem wspomnianych autorów, dotyczącym zarówno stanu przeszłego jak i
teraźniejszości.
Podobna konfrontacja wypełnia także treść rozdziału czwartego, aczkolwiek stanowi on
bardziej „kooperatywne” zestawienie wiedzy owych autorów i mojej, dokonane na podbudowie
typologii konfliktów Lewisa Cosera. Prezentując wielorakość i różnorodność konfliktów
grupowych występujących w więzieniu, chciałem jednocześnie zwrócić uwagę na pewne cechy
grypsery, mające wpływ na jej powstanie, rozwój i decydujące o miejscu dziś przez nią
zajmowanym.
Rozdział piąty stanowi kontynuację tych rozważań. Poprzez odwołanie się do ogólnych
teorii wyjaśniających powstanie subkultury więziennej oraz faktu występowania subkultur innych
niż grypsera, próbuję dojść fenomenu jej powstania, trwania i przetrwania do dziś. Prezentuję
również mój obraz współczesnej subkultury więziennej – mozaiki różnych grup obecnie się na nią
składających. Kreślę również, w bardzo ogólnym zarysie, przyszłość samej grypsery.
Nie nastąpił upadek subkultury więziennej, nie nastąpił także upadek samej grypsery. Ta ostatnia,
znacznie osłabiona, stanowi jednak ostoję pewnej części populacji więziennej, określonej w tej
pracy jako reprezentacja kultury skazańczej. Pogrążona w anomii, nie wiedząca, co ze sobą zrobić,
istnieje mimo wszystko nadal. Na pewno zmieniona, na pewno osłabiona, ale istnieje i istnieć,
moim zdaniem, będzie. Czy wykrystalizuje w końcu nowe, czytelne, dostosowane do dzisiejszych
realiów zasady? Być może tak, ale nie wydaje mi się, by mogłyby to być zasady oparte o
racjonalność preferującą bezproblemowe i jak najszybsze odbycie kary, powiązane z racjonalnością
finansową, jak ma to miejsce w przypadku innych grup występujących dzisiaj w więzieniu.
Więźniowie – reprezentanci kultury skazańczej chyba nigdy nie będą przejawiać takiego sposobu
myślenia.