1
Eliza Orzeszkowa, Nad Niemnem – tre
ść
Tom I, rozdz. 1
Było lato, dzie
ń
ś
wi
ą
teczny. Nad Niemnem stał du
ż
y dwór otoczony szeregiem małych. Od białych dróg
odchodziły miedze, wszystko ukwiecone dzikimi ro
ś
linami, w dali były uprawy. Weseli ludzie wracali z
ko
ś
cioła – kobiety w chustach, z płacz
ą
cymi dzie
ć
mi.
Gdy tłum przeszedł, ukazały si
ę
dwie kobiety – jedna z du
żą
chust
ą
, druga z p
ę
kiem le
ś
nych ro
ś
lin. Kobieta
z chust
ą
była wysoka i szczupła, pewnie silna, ale ju
ż
nieco przygarbiona staro
ś
ci
ą
, jedynie oczy pozostały w
niej interesuj
ą
ce i ogniste. Kobieta z kwiatami wygl
ą
dała troch
ę
jak chłopka, troch
ę
jak bogata panna, ubrana
była w modn
ą
, ale skromn
ą
czarn
ą
sukni
ę
, jej postawa była delikatna i wyniosła, ale ruchy zdradzały wesołe
usposobienie. Wygl
ą
dała na pi
ę
kn
ą
i siln
ą
, ale dumn
ą
i chmurn
ą
zarazem. Na imi
ę
miała Justyna, starsz
ą
kobiet
ę
nazywała cioci
ą
.
Stara wspomniała o ojcu dziewczyny, który romansował z Francuzic
ą
. Opowiadała jak kiedy
ś
biegła z
ko
ś
cioła, bo Emilka była chora, w zielonej sukni i ze spłaszczonym parasolem, a chłopi w polu wzi
ę
li j
ą
za
choler
ę
z łopat
ą
.
☺
Nie uwierzyli ekonomowi i Bohatyrowiczom,
ż
e to nie cholera, ale Marta Korczy
ń
ska,
kuzynka Benedykta Korczy
ń
skiego. Ubodło j
ą
to, bo miała tylko 36 lat (teraz ma 48).
Min
ą
ł je powóz Ró
ż
yca, w którym siedział drugi pan,
ż
artuj
ą
cy sobie z nich. Jechali na obiad do Korczyna.
Marta dziwiła si
ę
,
ż
e Justyna nie korzysta w łaskawo
ś
ci wujostwa i nie kokietuje m
ęż
czyzn, nie przyjmuje od
wujków pieni
ę
dzy, utrzymuje siebie i ojca z procentów od swego małego maj
ą
tku. A boso i bez kapelusza
chodzi, bo znudziły jej si
ę
salony, poza tym nigdy nie b
ę
dzie mogła do tego
ż
ycia wróci
ć
. Ciotka jednak
my
ś
lała,
ż
e to przez to,
ż
e dostała kosza od rodziny Zygmunta Korczy
ń
skiego.
Min
ą
ł je wóz drabiniasty szczelnie załadowany gwarz
ą
cymi dziewcz
ę
tami. Powoził na stoj
ą
co 30-latek
pi
ę
knej budowy, ukształtowany tak przez prac
ę
. Był to Jan Bohatyrowicz. Zamienił par
ę
słów z Mart
ą
, która
znała go, gdy był dzieckiem i spojrzał z błyskiem w oku na Justyn
ę
, która rzuciła dziewczynom kwiaty.
Kiedy
ś
ojciec Janka, Jerzy, i stryj, Anzelm, bywali we dworze na obiadach. Było wesoło, teraz wieczny
smutek. Janek z oddali
ś
piewał pie
śń
Ty pójdziesz gór
ą
, A ja dolin
ą
; Ty zakwitniesz ró
żą
, A ja kalin
ą
, któr
ą
dawniej nucił z Mart
ą
jego stryj. Marta powiedziała Justynie koniec pie
ś
ni: A kto tam przyjdzie albo
przyjedzie, Przeczyta sobie: Zł
ą
czona para, zł
ą
czona para Le
ż
y w tym grobie!
rozdz. 2
Dom korczy
ń
ski stał w
ś
ród drzew i krzewów ró
ż
, był niski, drewniany, z du
ż
ym gankiem, na którym stały
stoliki i kanapy i gotyckimi oknami. Obok były zabudowania gospodarskie i stary ogród. Wida
ć
było z
dziedzi
ń
ca Niemen. Był to stary szlachecki dom, niegdy
ś
pełen
ż
ycia. Teraz starano si
ę
zachowa
ć
w nim
porz
ą
dek. Daleko mu było jeszcze do ruiny, ale co chwil
ę
co
ś
reperowano. Nie było kosztownych kwiatów,
ale i nie było chwastów. Nie budowano nic nowego, zachowywano tylko pozory bogactwa. Dom przypominał
wci
ąż
o swoich pierwszych wła
ś
cicielach, był no
ś
nikiem historii.
W gabinecie przy salonie siedziały cztery osoby. Pokój był elegancki, nieco sentymentalny. Unosił si
ę
zapach perfum i lekarstw. Na szezlongu le
ż
ała pi
ę
kna kobieta, lat około 40. Nie miała nawet jednego siwego
włosa, ale wida
ć
było,
ż
e jest słaba fizycznie. Była to Emilia Korczy
ń
ska,
ż
ona Benedykta, wła
ś
ciciela
Korczyna. Obok siedziała nieco młodsza, ale mniej ładna kobieta, podobnie delikatna, szczupła i cierpi
ą
ca,
ale ubrana w prost
ą
sukni
ę
. Teresa Pli
ń
ska słuchała z uwielbieniem m
ęż
czyzn, ale
ż
aden z nich nie zwracał
na ni
ą
uwagi. M
ęż
czy
ź
ni to Bolesław Kirło i Teofil Ró
ż
yc. Kirło opowiadał o „gracjach”, jakie spotkali po
drodze.
Ś
miali si
ę
,
ż
e jedna z kobiet była bez r
ę
kawiczek i kapelusza. Kobiety my
ś
lały,
ż
e to wiejska
dziewczyna. Ró
ż
yc si
ę
nie odzywał, a Kirło najpierw chciał pocałowa
ć
Teres
ę
, potem ucałował dło
ń
Emilii i
wyznał,
ż
e spotkana dziewczyna to Justyna Orzelska.
Ró
ż
yc był dopiero drugi raz w tym domu. Emilia tłumaczyła si
ę
,
ż
e Justyna zamieszkała u nich, gdy miała 14
lat, jest oryginalna, a naweyki w tym wieku trudno wykorzeni
ć
. Jej ojciec stracił maj
ą
tek, a potem owdowiał.
Korczy
ń
ski jest wci
ąż
zaj
ę
ty gospodarstwem i interesami, bardzo nietowarzyski. Teresa podała Emilii leki, bo
ta czuła globus. Nie pozwalała otworzy
ć
okna, bo bała si
ę
przeci
ą
gów i sło
ń
ca.
Wszedł Benedykt – opalony i barczysty, silny od pracy. Ró
ż
yc był fizycznie jego przeciwie
ń
stwem, ale obaj
wydawali si
ę
smutni. Benedykt niepokoił si
ę
,
ż
e jeszcze nie ma dzieci – miał przyjecha
ć
Witold ze szkoły
agronomicznej i Leonia z pensji warszawskiej. 15-latka pojechała, bo matka przy słabym zdrowiu nie mogła
jej wychowywa
ć
. :/ Kirło nie mógł z Benedyktem rozmawia
ć
o gospodarstwie, bo siedział u
ż
ony pod
pantoflem, to ona zajmowała si
ę
całym domem.
2
Płytnicy (płyta – tratwa) pracowali mimo
ś
wi
ę
ta, cho
ć
według Ró
ż
yca oni zawsze je maj
ą
, bo s
ą
zdrowi i silni,
chc
ą
ż
y
ć
. Benedykt przyznał,
ż
e praca nie jest nieszcz
ęś
ciem, je
ś
li przynosi jakie
ś
skutki, a nie wci
ąż
nowe
trudno
ś
ci. Ci
ęż
ko maj
ą
teraz
ś
redni obywatele. Ró
ż
yc stracił cz
ęść
maj
ą
tków, ale zawsze był wielkim panem
i poradzi sobie. Kirło tymczasem
ż
artował cicho z Emili
ą
.
W domu słycha
ć
było granie na skrzypcach. Kirło na ten d
ź
wi
ę
k wybiegł do salonu. Marta krz
ą
tała si
ę
przy
obiedzie. Kaszlała, ale nie spocz
ę
ła ani na moment, nawet po długim spacerze z ko
ś
cioła. Kirło przytargał do
gabinetu Emilii ubranego w szlafrok Orzelskiego, by przedstawi
ć
z Ró
ż
ycowi znakomitego muzyka. Ró
ż
yc
był zniesmaczony tym
ż
artem, ale panie si
ę
ś
miały. Justyna uratowała ojca, gro
żą
c Kirłowi psem.
Ró
ż
yc wspomniał,
ż
e ich wiek jest nerwowy. Emilia twierdziła,
ż
e jedynym dla niej ratunkiem jest
zaspokojenie potrzeb serca, gustów, marze
ń
. Wywód ten przerwała Marta, mówi
ą
c,
ż
e dzieci jad
ą
. Emilia
przed wyj
ś
ciem opatuliła si
ę
płaszczem. Ró
ż
yc tymczasem wypytywał Kirł
ę
o Justyn
ę
i dowiedział si
ę
,
ż
e nie
ma ona posagu,
ż
e miała wyj
ść
na Zygmunta, ale rodzina i on sam si
ę
sprzeciwili. Justyna musiała pomóc
ojcu w toalecie, bo Franek – słu
żą
cy był zaj
ę
ty przy stole i go
ś
ciach.
Justyna przez okno swego pokoju widziała m
ęż
czyzn (jeden to Jan Bohatyrowicz, drugi jaki
ś
starszy), którzy
przypłyn
ę
li Niemnem i weszli w bór, sk
ą
d wołały ich inne głosy.
rozdz. 3
Benedykt Korczy
ń
ski sko
ń
czył studia wy
ż
sze w akademii wile
ń
skiej jako syn napoleonisty. Ojciec jego oparł
si
ę
rosyjskiej tyranii i wychował synów w cnocie. Dziwiono si
ę
,
ż
e wysłał synów na studia, zamiast da
ć
im
spokojne
ż
ycie na swojej ziemi. Rozumiał,
ż
e pa
ń
szczyzna kiedy
ś
si
ę
sko
ń
czy, był poza tym
ś
redniozamo
ż
ny, chciał da
ć
im jakie
ś
podstawy do
ż
ycia. Benedykt dostał Korczyn, Andrzej – drugi folwark,
mieli wyposa
ż
y
ć
siostr
ę
i młodszego brata, Dominika, który był na naukach.
Benedykt przyjechał do Korczyna w 1861 r. Andrzej gospodarował ju
ż
u siebie, siostra wyszła za m
ąż
,
Dominik dopiero wrócił z nauk. W Korczynie była ju
ż
jego kuzynka, Marta. Duch demokratyzmu szerzył si
ę
.
Korczyn
ż
ył w przyja
ź
ni z Bohatyrowiczami. Była to wioska, która przez jakie
ś
dziwne okoliczno
ś
ci straciła
szlachecki tytuł. Wybuchło powstanie. Andrzej bardzo si
ę
anga
ż
ował, Dominik odkładał wyjazd z domu, a
Marta romansowała z Anzelmem. Jerzy, brat Anzelma przyja
ź
nił si
ę
z Andrzejem – mimo ró
ż
nic w
wykształceniu. Ich synowie – Zygmunt i Jan byli rówie
ś
nikami. Po powstaniu znikn
ę
li obaj, a okoliczne lasy
Ś
wierkowe zacz
ę
to nazywa
ć
Mogił
ą
. Dominik był na Sybirze. Benedykt zaci
ą
gn
ą
ł dług,
ż
eby spłaci
ć
bratu i
siostrze maj
ą
tek ojca. Musiał zmieni
ć
si
ę
z arystokratycznego rumaka w pokornego i cierpliwego woła. Znosił
szykany Rosjan. Chciał unowocze
ś
ni
ć
gospodark
ę
, wykształci
ć
chłopów, upi
ę
kszał ogród, ale tylko wci
ąż
si
ę
zadłu
ż
ał. W ko
ń
cu jednak zrezygnował i dostosował si
ę
do sytuacji. O
ż
enił si
ę
.
Emilia czytała, była słaba i mdlej
ą
ca, nie rozumiała interesów m
ęż
a. On martwił si
ę
o chleb, ona była wci
ąż
nerwowa. Emilia wyszła za m
ąż
, bo Benedykt ze sw
ą
odwag
ą
i nieszcz
ęś
ciami braci wydał jej si
ę
rycerski i
poetyczny; teraz był zbyt przyziemny. Pocz
ą
tkowo wyje
ż
d
ż
ała za granic
ę
, ale potem ogarn
ę
ła j
ą
zupełna
apatia. Chciałaby,
ż
eby m
ąż
odrzucił brzydk
ą
i prozaiczn
ą
stron
ę
ż
ycia. Nie dała sobie wytłumaczy
ć
,
ż
e
wtedy umarliby z głodu. Jej poezje nazwał Benedykt romansowo
ś
ci
ą
. Nie dostrzegała,
ż
e w jego
wyrzeczeniu si
ę
ideałów młodo
ś
ci te
ż
była poetyczno
ść
. Nie mogli si
ę
ju
ż
zrozumie
ć
.
Kłócił si
ę
potem z Anzelmem i Fabianem Bohatyrowiczami o ich konie. Weszły w pole Benedykta. Chłopi
chcieli je odzyska
ć
, a on chciał odszkodowania. Sprawa miała sko
ń
czy
ć
si
ę
w s
ą
dzie. Według Anzelma
Andrzej inaczej by z nimi post
ą
pił.
W li
ś
cie Dominik pisał, by brat sprzedał Korczyn, przyjechał do niego, a dostanie prac
ę
zarz
ą
dcy maj
ą
tku
ksi
ążę
cego. Malutki jeszcze syn Benedykta lubił Niemen, lasy i przyrod
ę
, szczebiotał o tym tacie cały czas.
Wolał by
ć
z parobkami ni
ż
przy ksi
ąż
kach. Był cał
ą
nadziej
ą
ojca, dla niego nie wyje
ż
d
ż
ał z kraju.
Emilia za
żą
dała, by m
ąż
wypłacał jej procent od połowy jej posagu, bo chce sobie kupowa
ć
rzeczy na
wyposa
ż
enie pokoju, lekarstwa, ksi
ąż
ki, suknie i inne. To był ostatni gwó
ź
d
ź
do trumny ich mał
ż
e
ń
stwa.
Rozdzielili si
ę
zupełnie. Ona zaszyła si
ę
w swoje gniazdko, a on zaj
ą
ł si
ę
zupełnie gospodark
ą
, nie
interesowały go nawet sprawy zza granicy. Mało mówił, nie potrafił ju
ż
si
ę
wysłowi
ć
, powtarzał To... tamto...
tego..., ale w oczach wci
ąż
miał m
ą
dry i filuterny błysk.
rozdz. 4
Korczy
ń
scy nie utrzymywali stosunków towarzyskich – on unikał wydatków, ona była wci
ąż
chora. Wi
ę
ksze
przyj
ę
cie robili tylko na imieniny Emilii. Bywała tam wdowa po Andrzeju, która dot
ą
d nie zdj
ę
ła
ż
ałoby, cho
ć
była jeszcze pi
ę
kn
ą
kobiet
ą
, zaj
ę
ta wychowywaniem syna. Bywała Jadwiga Darzecka, siostra Benedykta.
Nosiła za du
ż
o ozdób, interesowała si
ę
głównie konkurentami do swoich 4 córek. Darzecki opowiadał o
3
zagranicy, ujawniał swoje bogactwo. Był Ró
ż
yc i
ż
ona Zygmunta Korczy
ń
skiego – Klotylda, młoda blondynka
szczebiocz
ą
ca po francusku, okolica jej si
ę
nie podoba, jest za mało poetyczna. Justyna rozmawiała te
ż
po
francusku z nauczycielk
ą
młodych Darzeckich. Inni go
ś
cie, cz
ę
sto spracowani i pełni zgryzot, silili si
ę
na
wesoło
ść
i elegancj
ę
.
Justyna dbała, by ojciec odszedł od stołu wraz z innymi, cho
ć
miał ochot
ę
doko
ń
czy
ć
obiad. Marta
zarz
ą
dzała wszystkim, cho
ć
płaka
ć
jej si
ę
chciało na wspomnienie dawnej
ś
wietno
ś
ci tego domu. Emilia
tryskała zdrowiem. Zygmunt i Ró
ż
yc rozmawiali ze sob
ą
, cho
ć
mało si
ę
znali, ale pewnie dobór naturalny ich
ku sobie poci
ą
gn
ą
ł, bo byli podobni, cho
ć
nie zewn
ę
trznie. Razem z hrabi
ą
rozmawiali o zagranicy, Zygmunt
mówił o swych obrazach. Uznali,
ż
e to ironia losu,
ż
e s
ą
teraz na tej głuchej pustyni.
Syn gospodarzy pytał Ró
ż
yca o reformy, jakie chce zaprowadzi
ć
w swej Wołowszczy
ź
nie. Ganił m
ęż
czyzn,
ż
e nie robi
ą
nic w kierunku poprawienia swych gospodarstw, polepszenia doli chłopa. Przyszedł mu z
pomoc
ą
inny student. Ró
ż
yc słuchał ze spuszczonymi oczami, a potem odszedł. Rozmawiał z Andrzejow
ą
o
jej synu. Kobiety szeptały,
ż
e Zygmunt nie kocha
ż
ony, a matka
ż
ałuje,
ż
e wychowała go poza krajem i pod
kloszem.
Kirło upił Orzelskiego i wysłał go do panien. Justyna nudziła si
ę
z pannami Darzeckimi. M
ęż
czy
ź
ni na
balkonie mówili o gospodarce i polityce. Benedykt stwierdził,
ż
e gazety to zawracanie głowy. Czytał kiedy
ś
o
wojnach i
ś
niło mu si
ę
potem,
ż
e przyszło wojsko Bismarcka (pruskie), podj
ą
ł ich, by uratowa
ć
dom. Gdy ci
jedni ju
ż
odje
ż
d
ż
ali, zza pagórków ujrzał drugie wojska. Zacz
ę
li rozmow
ę
o wewn
ę
trznych s
ą
dach.
Przyszła Kirłowa z dzie
ć
mi. Młoda jeszcze i ładna kobieta, ale sterana prac
ą
. Przyszła na zaproszenie
Benedykta, który pomaga jej w gospodarce. Czuła si
ę
nieswojo. Mówiła po chłopsku. Klotylda za
ś
miewała
si
ę
z niej, Andrzejowa umilkła. Marysia, córka Kiryłów, te
ż
czuła si
ę
zakłopotana w skromnej sukience. Ale
syn gospodarzy zaraz si
ę
ni
ą
zaj
ą
ł, znali si
ę
dawno, tylko jego nie było dwa lata w domu.
Justyna grała na fortepianie, a jej ojciec na skrzypcach. Gra go uszlachetniała. Justyna grała oboj
ę
tnie.
Ró
ż
yc patrzył na ni
ą
z po
żą
daniem, a jeszcze niedawno zoboj
ę
tniały opuszczał salon. Poprosił Kirłow
ą
, z
któr
ą
był spokrewniony, by zaaran
ż
owała mu spotkanie z Justyn
ą
w swoim domu. Zygmunt zagadn
ą
ł
Justyn
ę
o muzyk
ę
, a potem wyrzucał jej,
ż
e go unika. Klotylda była zazdrosna i Justyna zobaczyła łzy w jej
oczach i odpowiedziała Zygmuntowi,
ż
e dawne czasy nie wróc
ą
nigdy.
Ró
ż
yc zastał Justyn
ę
sam
ą
, gdy szła po płaszcz dla Emilii. Scisn
ą
ł jej r
ę
k
ę
, co
ś
mówił, ale była tak
wzburzona rozmow
ą
z Zygmuntem,
ż
e nic nie słyszała. Emilia zrobiła wielki ceremoniał ze schodzenia po
schodach, które były dla niej jak przepa
ść
. Justyna poszła po pocieszenie do Marty, ale ta miała za du
ż
o
problemów z zarz
ą
dzaniem wszystkim.
rozdz. 5
Justyna poszła do lasu i zastanawiała si
ę
, czemu czuje si
ę
tak nieszcz
ęś
liwa. My
ś
lała o ojcu, który miał dwie
nami
ę
tno
ś
ci – muzyk
ę
i ładne kobiety. Wyjechał kiedy
ś
po zaci
ą
gni
ę
ciu długu z jej nauczycielk
ą
, Francuzk
ą
.
Matka zawiozła Justyn
ę
do Korczyna. Wkrótce matka zmarła, a Benedykt przyj
ą
ł i ojca Justyny. Dziewczyn
ą
zaj
ę
ła si
ę
ch
ę
tnie Andrzejowa. Tam poznała Zygmunta. Andrzejowa nawet j
ą
lubiła i ceniła, ale dla syna
chciała kobiety z wy
ż
szych sfer. Darzecka powiedziała jej wprost,
ż
e tacy ludzie jak Zygmunt mog
ą
z ni
ą
romansowa
ć
, ale nie o
ż
eni
ą
si
ę
nigdy.
Justyna nie wiedziała, w której jest grupie – ani w
ś
ród arystokracji, ani z chłopami. Id
ą
c bez celu, trafiła na
pole, na którym Jan Bohatyrowicz orał pługiem ziemi
ę
. Zaimponowała mu, czyni
ą
c m
ą
dre uwagi o orce.
Popisywał si
ę
sw
ą
sił
ą
, cho
ć
był jeszcze troch
ę
nie
ś
miały. Wyznała,
ż
e
ź
le jej było na balu, a on,
ż
e cz
ę
sto j
ą
widuje z dala. Powiedział jej,
ż
e najgorsze to rozmy
ś
la
ć
o swych biedach. Ojciec Janka zmarł, gdy ten miał 7
lat, z matk
ą
miał słaby kontakt, wychowywał go stryj Anzelm.
Przeszła koło nich Jadwiga Domuntówna, najbogatsza w okolicy dziedziczka, wyrzucała po cichu Jankowi,
ż
e do nich nie przychodzi. Piel
ę
gnuje ona dziadka, Jakuba Bohatyrowicza, który troch
ę
zwariował, gdy go
młoda
ż
ona porzuciła. Jan przekomarzał si
ę
z synami Fabiana Bohatyrowicza, którzy jeszcze nie obrobili
swego pola. Ada
ś
był markotny, bo go do wojska bior
ą
.
Jan zaprosił Justyn
ę
do siebie, bo zagroda jej si
ę
bardzo podobała. Stryj Anzelm rozmawiał z Fabianem o
procesie. Z niech
ę
ci
ą
przyj
ą
ł Justyn
ę
, ale był bardzo grzeczny. Skrzywił si
ę
dowiedziawszy,
ż
e Marta ci
ęż
ko
pracuje – kiedy
ś
l
ę
kała si
ę
pracy. Nie mógł uwierzy
ć
,
ż
e kto
ś
w Korczynie jeszcze go wspomina. Rozgadał
si
ę
o swojej chorobie, która na par
ę
lat przykuła go do łó
ż
ka. Pokazał Justynie sad. Wspominaj
ą
c,
ż
e
wszystko osi
ą
gn
ę
li własn
ą
prac
ą
, rozweselał si
ę
, ale wnet ogarniał go znów smutek. Wszystko przemija. Ale
oni musz
ą
si
ę
trzyma
ć
swej ziemi, bo to wszystko, co maj
ą
.
4
Janek miał przyrodnie rodze
ń
stwo – jego matka wyszła powtórnie za m
ąż
za Ja
ś
monta. Ciekawi s
ą
siedzi
zagl
ą
dali do ogrodu. Jan zarumienił si
ę
, gdy Justyna posadziła przy sobie i ucałowała jego przyrodni
ą
siostr
ę
, która bardzo si
ę
jej wstydziła. Silne dziewczyny ze wsi ostro kontrastowały z Emili
ą
, która bała si
ę
schodów. Przez płot wpadła do nich kluska – El
ż
unia Bohatyrowiczówna. To na ni
ą
spadł bukiet Justyny.
Ojciec, Fabian, po ni
ą
niby przyszedł – te
ż
chciał pozna
ć
Justyn
ę
. Zacz
ą
ł wyłuszcza
ć
ż
ale, jakie ma do
Benedykta. Potem zmieszany przeprosił i odszedł.
Jan i Anzelm mieli i
ść
jeszcze do Jana i Cecylii ko
ń
czy
ć
krzy
ż
. Justyna poprosiła, by wzi
ę
li j
ą
ze sob
ą
, bo nie
chciała wraca
ć
do dworku.
rozdz. 6
Wieczór. Szli przez wie
ś
, mi
ę
dzy płotami,
ś
cie
ż
kami. Zagrody poł
ą
czone były niebem i zieleni
ą
, ale ka
ż
da
była troch
ę
inna. Spódnice i kaftany kobiet migotały wsz
ę
dzie. M
ęż
czy
ź
ni wracali z pola. Psy szczekały lub
bawiły si
ę
z dzie
ć
mi. Staruszki gwarzyły pod domami. Na wszystkich wida
ć
było pi
ę
tno ci
ęż
kiej pracy, ale
wszyscy byli weseli. Wybuchały
ś
miechy, kto
ś
nucił piosenki.
Jadwiga mocowała si
ę
z dziadkiem, który chciał bi
ć
Pacenk
ę
, zabieraj
ą
cego mu
ż
on
ę
– wmówili mu to
chłopcy ze wsi. Anzelm go uspokoił, cho
ć
Jakub my
ś
lał,
ż
e rozmawia ze zmarłym Szymonem, dziadkiem
Jana.
Fabian znów kłócił si
ę
,
ż
e wygon powinien do nich nale
ż
e
ć
, a nie do Benedykta. Anzelm po cichu powiedział,
ż
e wygon prawnie nale
ż
y do Korczy
ń
skich. Kłócił si
ę
te
ż
Łady
ś
(Władysław), który ma 4 dzieci i malutko
gruntu – nie wszyscy s
ą
szcz
ęś
liwi i dostatni w
ś
ród chłopów, ziemia jest ró
ż
nie podzielona.
Weszli w parów, zbli
ż
ali si
ę
do mokrych miejsc, kamienie były obrosłe wilgotn
ą
ple
ś
ni
ą
. Doszli do strumienia,
gdzie panowała nieskazitelna cisza. Wspinali si
ę
na gór
ę
, Jan pomagał Anzelmowi – Justyna ju
ż
ich widziała
kiedy
ś
z okna. Na szczycie góry, mi
ę
dzy sosnami i grusz
ą
był grobowiec. Składał si
ę
z krzy
ż
a, na którym na
czerwonym tle bielała posta
ć
Chrystusa. Boki okryte były godłami i figurami (narz
ę
dzia m
ę
ki, rze
ź
by Maryi,
ś
wi
ę
tych). Cało
ść
była bardzo stara. Krzy
ż
próchniał. Na jego podstawie był napis: Jan i Cecylia, Rok 1549,
memento mori.
Anzelm zdj
ą
ł czapk
ę
, a potem wzi
ą
ł si
ę
do roboty. Poprzedni krzy
ż
odnowił Jakub, teraz nowy miał
sporz
ą
dzi
ć
Anzelm. Troch
ę
ponarzekał, a potem z rado
ś
ci
ą
opowiedział histori
ę
:
Było to 100 lat po chrzcie Litwy. Para ludzi przyszła w te strony z Polski. Nie podawali swego nazwiska,
szukali puszczy. Chcieli skry
ć
si
ę
przed ludzi, mo
ż
e przed po
ś
cigiem. Ona była wielkopa
ń
skiej urody, on –
prosty chłop. W tych okolicach ka
ż
da osada miała inne zaj
ę
cie – cz
ęść
łowiła ryby, cz
ęść
zbierała miód,
sokolnicy hodowali sokoły dla króla, cz
ęść
ludzi król uczynił wolnymi (bojarzy). Nie uprawiali ziemi i nie znali
wełny. Niektórzy nawet nie znali jeszcze pieni
ę
dzy. Wielu miało kilka
ż
on i kłaniało si
ę
bałwanom. Janowi i
Cecylii najbardziej spodobało si
ę
miejsce nad Niemnem. Pod d
ę
bem wybudowali chat
ę
, polowali i jako
ś
ż
yli.
Cecylia
ś
ciemniała na twarzy, nabrała sił od pracy. Zagra
ż
ały im dzikie zwierz
ę
ta i rw
ą
ca rzeka. Po 20 latach
zacz
ę
ły chodzi
ć
słuchy,
ż
e wykarczowali oni kawał puszczy, zbudowali przestronny dom, zasiali ró
ż
ne
ro
ś
liny. Mieli 6 synów i 6 córek. Wszyscy osiedlili si
ę
przy rodzicach (jeden nawet o
ż
enił si
ę
z Rusink
ą
, bo
wtedy była jeszcze zgoda). Po 80 latach dowiedział si
ę
o nich król. Zygmunt August (ostatni z Jagiellonów)
skłonił si
ę
przed nimi. Mieli ju
ż
ponad 100 lat, przyszli do niego w białych szatach, Jan wsparty na toporze,
Cecylia z sarenk
ą
. Chcieli umrze
ć
bezimienni. Ale król nadał im dzieciom szlachectwo i nazwisko
Bohatyrowiczów, klejnot Pomian (
ż
ubrza głowa na
ż
ółtym polu).
Bohatyrowicze nigdy nie mieli wło
ś
ci. Bili si
ę
na wojnach, je
ź
dzili na sejmiki, starali si
ę
o urz
ę
dy. Wi
ę
kszo
ść
została w zaciszu swego domu. Teraz zdj
ę
to z nich szlachectwo. Dalej s
ą
tymi samymi lud
ź
mi, tylko teraz
coraz biedniejszymi.
Histori
ę
t
ę
pami
ę
ta tylko kilka osób – Jakub, Anzelm i Fabian. Inni o to nie dbaj
ą
. Justyna pocałowała
Anzelma w r
ę
k
ę
w podzi
ę
ce, a potem przytuliła si
ę
do brzozy. Jan stan
ą
ł przy niej i wyrzekał na los, który
daje człowiekowi tyle, co bydl
ę
ciu, a kochanie stawia za wysoko, by go dosi
ę
gn
ąć
. Justyna ujrzała w górze
Cecyli
ę
wskazuj
ą
c
ą
r
ę
k
ą
zagrody – nie wiedziała, czy je błogosławi, czy komu
ś
wskazuje.
Tom II, rozdz. 1
W Olszynce (Kirłów) był sad, gaj olchowy, ogrody warzywne – wszystko ładne i zadbane, ale bez ozdób. Za
domem płyn
ą
ł Niemen i roztaczały si
ę
pola. Było to miejsce ciche, skromne, prawie odludne. Najmniejsza w
okolicy posiadło
ść
ziemska. W pobliskiej wiosce stało kilkana
ś
cie dostatnich chat – pewnie kiedy
ś
nale
żą
cych do Olszynki.
W pokojach mieszkalnych było cicho, słycha
ć
było tylko ucz
ą
ce si
ę
dziecko. Domownicy krz
ą
tali si
ę
wokół
domu. Kirłowa – ładna jeszcze i smukła mimo domowego grubego sukna – dogl
ą
dała prania, pieczenia
5
chleba i robienia serów. Obwiniała si
ę
o takie skumulowanie robót na jeden dzie
ń
. Dzieci chciały pomaga
ć
.
Wszystkie miały jasne jak ona włosy, oprócz najmłodszej Broni, która miała twarz cyga
ń
sk
ą
. Łaziła za
mam
ą
, gadała cały czas, chciała je
ść
– pajda chleba z miodem troch
ę
j
ą
zatkała. Bole
ś
uczył si
ę
zamkni
ę
ty
w pokoju (bo ju
ż
dwa razy promocji nie dostał), Sta
ś
biegał z wiejskimi dzie
ć
mi. Bole
ś
uciekł przez okno,
wi
ę
c matka przywi
ą
zała go do kanapy.
☺
Okrzyczała go strasznie, cho
ć
drogo j
ą
to kosztowało. Najstarsza
Marynia rozmawiała z Witoldem Korczy
ń
skim.
Kupcy przyjechali po wełn
ę
. Targowanie przerwał przyjazd Ró
ż
yca. Nie zwa
ż
ał on na zamieszanie, prac
ę
i
codzienny strój kuzynki, ale z galanteri
ą
ucałował jej r
ę
k
ę
. Prosił j
ą
, by traktowała go jak rodzin
ę
i nie
wstydziła si
ę
nawet drobnych nieporz
ą
dków. Ró
ż
yc choruje na apati
ę
, nie ma siły i ochoty ogl
ą
da
ć
swoich
maj
ą
tków. Według Kirłowej lepiej ju
ż
si
ę
upi
ć
. Wyznał,
ż
e uzale
ż
nił si
ę
od narkotyku, który podawano mu na
u
ś
mierzenie bólu po jakim
ś
pojedynku.
Kirłowa poszła po konfitury, przy okazji sprawdzaj
ą
c, czy wszystko w domu jest w porz
ą
dku. Ró
ż
yc nie chciał
herbaty, bo bał si
ę
,
ż
e b
ę
dzie niedobra. Justyna podoba mu si
ę
wła
ś
nie dlatego,
ż
e nie jest nadmiernie
wykształcona, nie jest kokietk
ą
, nie stroi si
ę
. Gdy rozmawiał z ni
ą
obiektywnie i bez kontekstów, opowiadała
mu bardzo ciekawie o okolicach Korczyna. Nie o
ż
eni si
ę
z ni
ą
, musiałby wzi
ąć
do siebie jej ojca, a francuski
Justyny nie pasuje do jego towarzystwa.
Kirłowa zwierzała si
ę
kuzynowi ze swoich zmartwie
ń
. Musiała zadba
ć
sama o gospodark
ę
, wykarmi
ć
5
dzieci, a Sta
ś
teraz zachorował na gardło, bo biegał z chrypk
ą
po deszczu. Córek nie da rady ju
ż
wykształci
ć
, nauczyła je, co sama umiała. Ró
ż
yc odpowiedział na to,
ż
e kobiety w jej wieku (34) u
ż
ywaj
ą
jeszcze
ż
ycia. Chciał, by Bolesław Kirło wzi
ą
ł si
ę
za zarz
ą
dzanie jego Wołowszczyzn
ą
. Kirłowa nie mogła
przyj
ąć
tej propozycji, bo pieni
ą
dze Ró
ż
yca poszłyby w błoto – jej m
ąż
nie nadaje si
ę
do pracy. Broniła go,
mówi
ą
c,
ż
e tak został wychowany. Zapłakała z wdzi
ę
czno
ś
ci, gdy Ró
ż
yc obiecał jej opłaci
ć
szkoły dla synów.
Poleciła mu za to Korczy
ń
skiego na zarz
ą
dc
ę
.
Chłopi z wioski obrabiali cz
ęść
gruntów w Olsznce, dziel
ą
c si
ę
z Kirłow
ą
plonami. Teraz wracali ju
ż
do
domów. Marynia dalej siedziała z Witkiem. Chłopak był
ż
ywy i radosny, ale wida
ć
było po nim zm
ę
czenie od
ksi
ąż
ek i
ś
lady czasów udr
ę
czenia serc i niepokoju umysłów. Opowiadał dziewczynie o reformach, jakich
ucz
ą
ich w szkole, pojawiały si
ę
słowa-klucze programu pozytywistów: lud, kraj, gmina, inteligencja,
inicjatywa, o
ś
wiata, dobrobyt. Poszli razem w kierunku wsi – on jak apostoł nowych idei, ona z budz
ą
c
ą
si
ę
młod
ą
my
ś
l
ą
i wol
ą
.
rozdz. 2
Lekarz został znów wezwany do Emilii, przy okazji usłyszał kaszel Marty i kazał jej si
ę
leczy
ć
koniecznie.
Teraz dzieci chodziły za ni
ą
i prosiły, by dała si
ę
zbada
ć
. Justyna przyniosła kwiaty z Bohatyrowicz od Jana.
Marta przestrzegła j
ą
, by nie my
ś
lała,
ż
e serce chłopskie jest z kamienia i by nie zachciało jej si
ę
nim bawi
ć
.
Marta zamkn
ę
ła si
ę
przed doktorem w spi
ż
arni.
Tymczasem Teresa czytała Emilii o Egipcie. Emilia była pewna,
ż
e tam byłaby szcz
ęś
liwa i zdrowa. Nad
ranem miała atak, który spot
ę
gował niedawny spacer z synem po ogrodzie. U
ż
alała si
ę
przed nim na swe
ż
ycie, a on milczał, to j
ą
przekonało,
ż
e nikt jej nie rozumie. Benedykt, mimo
ż
e nic go nie ł
ą
czyło z
ż
on
ą
,
zdenerwowany pobiegł do jej pokoju i wezwał lekarza.
Darzecki przyjechał z córkami. Emilia miała jeszcze do
ść
siły, by sprawdzi
ć
, jak Leonia jest ubrana, zanim
zejdzie zabawia
ć
kuzynki. Korczy
ń
ski, rozmawiaj
ą
c ze szwagrem, mizerniał, chciał si
ę
przypodoba
ć
.
Darzecki przyszedł upomnie
ć
si
ę
o posag
ż
ony. Jego córki narzekały,
ż
e salon w Korczynie jest nieładny i
ma mało mebli. Leonia te
ż
chciałaby, by był pi
ę
kniejszy, co wy
ś
miał jej brat. Darzecki nie mógł poprzestawa
ć
na procentach, jakie Benedykt płacił regularnie, bo wydawał córk
ę
za m
ąż
. A ostatnio za wiele wydawał –
wyje
ż
d
ż
ali za granic
ę
, meblowali dom, bo takie s
ą
wymogi cywilizacji. Korczy
ń
ski wyja
ś
niał,
ż
e sam ma
mnóstwo wydatków; mówił o nich cicho, by dzieci nie słyszały. Darzecki radził mu sprzeda
ć
las. Ale tam jest
mogiła Andrzeja, która mogłaby dosta
ć
si
ę
w nie-polskie r
ę
ce. Wg Darzeckiego – to sentymentalno
ść
. Nie
mogli porozumie
ć
si
ę
te
ż
co do Zygmunta – Darzecki rozumiał jego znudzenie
ś
wiatem, Benedykt nie
wiedział, czego jeszcze chłopak mo
ż
e
żą
da
ć
od
ż
ycia.
Witold nie rozmawiał z wujem, bo nie ma dla niego szacunku. Boli go,
ż
e ojciec mu nadskakuje. Benedykt
był zdziwiony, sam wyzbył si
ę
ju
ż
dawno swoich ideałów. Witold zwrócił uwag
ę
ojca na to,
ż
e Leonia wyrasta
na lalk
ę
,
ś
wiatow
ą
srok
ę
. Benedykta bardzo ubodły te słowa i wyszedł, miał łzy w oczach. Po Witka
przyszedł Julek Bohatyrowicz. Razem z psem Sargasem mieli jecha
ć
na ryby (Witek miał psa Marsa).
Orzelscy grali na pianino i skrzypce dla zabawienia Emilii. Orzelski wybudził si
ę
z transu dopiero, gdy Marta
zawołała na
ś
niadanie. Justyna została sama i zagrała piosenk
ę
, któr
ą
ś
piewał Jan. Przyjechał Kirło. Po
6
godzinnej toalecie Emilia zeszła do niego. Kirło zapowiedział przyjazd Ró
ż
yca, który rzekomo kocha si
ę
w
Teresie. Ta od razu poszła si
ę
stroi
ć
. Emilia i Kirło mieli wielk
ą
rado
ść
,
ż
e dziewczyna dała si
ę
nabra
ć
. Tak
naprawd
ę
chodziło o Justyn
ę
. Kirłowa namawiała Ró
ż
yca do mał
ż
e
ń
stwa. Teresa najpierw płakała,
ż
e Emilia
z niej
ż
artuje, ale zaraz potem zaj
ę
ła si
ę
jej lekarstwami.
Justyna nie wiedziała, co o tym my
ś
le
ć
. Przed ni
ą
le
ż
ał tomik poezji Musseta przysłany przez
nieszcz
ęś
liwego Zygmunta, który prosił o spotkanie. Z wierszy ukazywała si
ę
miło
ść
w
ą
tpi
ą
ca o sobie i
drugim, człowiek kochaj
ą
cy czuł si
ę
pogardzany i zdradzany. Dla niej była teraz inna miło
ść
wa
ż
na – ufaj
ą
ca,
długa i czysta, jak Jana i Cecylii. Przypomniał jej si
ę
Jan...
rozdz. 3
Była pora
ż
niw, chłopi pracowali na polach. Przed
ż
niwami prano i szyto, były one jak
ś
wi
ę
to. Wszyscy
wylegali na pola, wi
ę
c chcieli si
ę
jako
ś
zaprezentowa
ć
. Pracowali obok siebie, ale ka
ż
dy na swoim kawałku.
Tylko oni wiedzieli jak to pole jest podzielone. Na poletku Fabiana
żę
ła 50-letnia pi
ę
kna kobieta. Miała ju
ż
trzeciego m
ęż
a, bo poprzedni umierali. Z Jerzym miała syna – Janka, z Ja
ś
montem – Antolk
ę
. Córk
ę
oddała
Anzelmowi, bo wyszła za Starzy
ń
skiego, wdowca z dzie
ć
mi, który nie chciał mie
ć
kolejnego kłopotu. Janek
zaopiekował si
ę
siostr
ą
. Kukułk
ą
j
ą
nazywali, bo
ż
adnego dziecka sama nie wychowała.
Przyjechała Justyna zobaczy
ć
prace. Matka Janka opowiadała jej,
ż
e syn chodzi jak struty,
ż
e ma 30 lat, a
nie kochał si
ę
jeszcze – no, mo
ż
e w Jadwidze kiedy
ś
. Janek j
ą
odci
ą
gn
ą
ł. Justyna przypatrywała si
ę
pracom,
ale łzy jej w oczach stan
ę
ły, bo poczuła si
ę
niepotrzebnym intruzem. Jan przyniósł jej sierp, a jego matka
pokazała Justynie jak
żąć
. Dziewczynie przeszkadzał gorset, ale powiedziała,
ż
e przyjdzie niedługo
stosowniej ubrana i wi
ę
cej im pomo
ż
e. Jadwiga jechała opodal wozem i
ś
piewała (dla Janka) pie
śń
. On si
ę
przył
ą
czył, ale my
ś
lał o Justynie. Matka Jana tymczasem opowiedziała Justynie,
ż
e oni s
ą
najlepszymi
ś
piewakami i
ż
e si
ę
kochaj
ą
. Justyna drasn
ę
ła si
ę
w r
ę
k
ę
, ale ból poczuła w sercu.
Fabian przyszedł pó
ź
no, bo załatwiał interesy. Jego rodzina zacz
ę
ła jeszcze szybciej pracowa
ć
. Duma i
powaga znikn
ę
ły z jego twarzy, gdy zobaczył,
ż
e Ładysiowa weszła troch
ę
na jego pole. Pobiegł tam z
synami i wywi
ą
zała si
ę
bójka. Jan ich rozdzielił – porz
ą
dny gospodarz nie zubo
ż
eje, gdy mu biedak gar
ść
zbo
ż
a ze
ż
nie, po co od razu si
ę
bi
ć
? Justyna powiedziała,
ż
e wsz
ę
dzie takie rzeczy maj
ą
miejsce, ró
ż
ni
ą
si
ę
tylko form
ą
. Pracowała do ko
ń
ca, mimo zm
ę
czenia. Witek przyszedł i pochwalił j
ą
,
ż
e pracuje.
Anzelm nie chodził na pola, bo l
ę
kał si
ę
tłumu i gwaru. Zdziwił si
ę
bardzo, gdy zobaczył Witka
Korczy
ń
skiego. Starzy
ń
ska pokazywała Justynie jak si
ę
miele
ż
arna. Michał przyszedł w zaloty do Antolki.
Anzelm tymczasem uwa
ż
nie słuchał uwag Witka o utrzymaniu sadu. Witold przypominał mu Andrzeja.
Anzelm dziwił si
ę
,
ż
e syn oboj
ę
tnego Benedykta jest tak ch
ę
tny do zmian – radził ludziom wybudowa
ć
studnie, młyn. Jan rozmawiał z Justyn
ą
o szcz
ęś
ciu. Dziwił si
ę
wytrwało
ś
ci Michała, który ju
ż
rok chodził do
Antolki, tak samo zawsze radosny, a musiał jeszcze ze dwa lata czeka
ć
na
ś
lub, bo dziewczyna miała
dopiero 16 lat. Jan upewniał si
ę
,
ż
e Justyna popłynie z nim jutro na Mogił
ę
, nawet je
ś
li stryj zostanie w
domu.
Anzelm pokazał Witkowi ksi
ąż
ki Andrzeja – Psalmy Kochanowskiego, Pana Tadeusza, Ogrody północne
Józefa Strumiłły – podr
ę
cznik ogrodnictwa. Jedna była dla Jerzego. Izdebka Anzelma przypominała cel
ę
, tak
te
ż
ja nazywał,
ś
piewaj
ą
c: Ty b
ę
dziesz pann
ą
Przy wielkim dworze; A ja b
ę
d
ę
ksi
ę
dzem W białym
klasztorze.
rozdz. 4
Justyna ubrała si
ę
w ładn
ą
, ale prost
ą
biał
ą
sukni
ę
, upi
ę
ła swe czarne włosy. Płyn
ę
li z Jankiem na Mogiły.
Prowadziły tam dwie drogi – przez las po drugiej stronie rzeki lub rzek
ą
a
ż
do piasków. Wybrali t
ę
drug
ą
. Jan
uratował pszczoł
ę
, która zap
ę
dziła si
ę
nad rzek
ę
i nie miała gdzie usi
ąść
– podstawił jej wiosło. W skałach
obserwowali jaskółcze gniazda. Min
ę
li łowi
ą
cego ryby Julka, który ostrzegł ich przed burz
ą
. Chłopak
uwa
ż
any był za głupiego, całe dnie sp
ę
dzał nad Niemnem. Miał i
ść
do wojska, ale bał si
ę
rozstania z rzek
ą
,
wi
ę
c uci
ą
ł sobie dwa palce. teraz za niego ma i
ść
Ada
ś
.
Dotarli wreszcie do piaszczystej pustyni. Jan patrzył na pagórki jak w ołtarz. Tu widział ostatni raz ojca, gdy
miał 7 lat. Prom przewoził wtedy tłumy ludzi przez rzek
ę
. Ojciec Jana po
ż
egnał si
ę
z nim i matk
ą
,
przezwyci
ęż
aj
ą
c sw
ą
wrodzon
ą
skryto
ść
. Andrzej
ż
egnał si
ę
wtedy ze swoimi. Marta dała Anzelmowi (ten z
kolei był bardzo otwarty i wesoły jeszcze wtedy) medalik. Potem odjechali na koniach, w karmazynowych
czapkach. Zapadła cisza, tylko słowik
ś
piewał w borze. Potem w okolicach
ś
w. Anny w wiosce usłyszeli
grzmoty nad piaskami, a potem krzyki ludzkie. Mieszka
ń
cy wsi stali jeszcze długo w noc przed domami.
Słycha
ć
było szepty ludzkie i pluskanie wody. Anzelm przepłyn
ą
ł przez rzek
ę
, brudny i wyniszczony dotarł do
osady. Janka mocno przytulił, zapłakał, kazał i
ść
do Benedykta i powiedzie
ć
,
ż
e Andrzeja i Jerzego ju
ż
nie
7
ma,
ż
e pierwszy jest w jego głowie, a drugi w sercu. Andrzejowa zemdlała z wielkim krzykiem na t
ę
wie
ść
, a
Benedykt pobiegł do Anzelma. Na pytanie o Dominika stryj zatoczył p
ę
tle wokół r
ą
k i nóg.
Justyna cicho płakała... Doszli do polany, na której wznosił si
ę
kurhan – mogiła 40 powsta
ń
ców. Ponad
godzin
ę
siedzieli w ciszy na stoku. Justyna nie pami
ę
tała czasów wielkich uniesie
ń
, urodziła si
ę
ju
ż
w
katakumbach mroku i milczenia. Ludzie zajmowali si
ę
swoimi sprawami lub wzdychali i j
ę
czeli. Nie
do
ś
wiadczyła ideałów i bohaterstwa.
Ś
wiat zapomniał o tym grobie.
Justyna zbli
ż
yła si
ę
do Jana, a on ucałował jej dłonie. Ich spojrzenia spotkały si
ę
wiele sobie mówi
ą
c. W tym
miejscu
ś
mierci wezbrało w nich uczucie
ż
ycia. Mówiła mu o tym ,ze czuje si
ę
bezu
ż
yteczna. Nie miała
marze
ń
, złudze
ń
nawet, była dumna i łaski jej wy
ś
wiadczane upokarzały j
ą
. Nuda j
ą
otaczała. Czuła w sobie
bunt młodo
ś
ci i siły, ale nie miała ich gdzie spo
ż
ytkowa
ć
. Jan podsumował jej poło
ż
enie: Ani ptak, ani mysz...
jak nietoperz! Wyznał,
ż
e od dawna co
ś
go do niej ci
ą
gn
ę
ło. Wydawała mu si
ę
bardzo nieszcz
ęś
liwa.
Rozmawiaj
ą
c, lekko zboczyli z drogi.
Jan opowiadał o lesie, który w cz
ęś
ci nale
ż
y do Bohatyrowicz, ale ka
ż
dy z niego bierze drzewo bez
ż
adnego
porz
ą
dku. Korczy
ń
ski nie chce z nimi si
ę
dogada
ć
w tej sprawie. Nie ma w
ś
ród ludzi pija
ń
stwa i złodziejstwa,
ale jest chciwo
ść
wielka. Zbli
ż
ała si
ę
burza, wi
ę
c pobiegli szybko do czółna. Justyna nie bała si
ę
, ufała
Jankowi. Burza szybko przeszła, dopłyn
ę
li szcz
ęś
liwie, tylko przemokli. Justyna była szcz
ęś
liwa.
Jan z uwielbieniem patrzył na mokre włosy dziewczyny. Pokazywał jej rybitwy (morskie wrony), a Justyna
obiecała mu,
ż
e razem o nich i o dalekich krajach b
ę
d
ą
czyta
ć
.
rozdz. 5
Anzelm le
ż
ał nieruchomo w swoim pokoju – miewał od czasu do czasu takie chwile, kiedy nie dało si
ę
do
niego dotrze
ć
. Antolka i El
ż
usia przyj
ę
ły ich w domu. Justyna sama chciała rozpali
ć
w piecu. El
ż
usia chciała
prosi
ć
Justyn
ę
i Witka na swoje wesele. Rozmawiały o strojach, o wyprawie, o panu młodym. ;) Anzelm z
rado
ś
ci
ą
powitał Justyn
ę
. Cieszył si
ę
,
ż
e
żę
ła u nich,
ż
e była na Mogile. Zaprowadził j
ą
do
ś
wietlicy i dwornie
posadził na krze
ś
le. Dziewcz
ę
ta przygotowały bochen chleba, masło, miód, kwa
ś
ne mleko i jajecznic
ę
.
Anzelm i Jan starali si
ę
je
ść
wytwornie i powoli.
Młodzi poszli po posiłku na gospodarstwo, a Justyna została z Anzelmem. Wyznała mu,
ż
e wszystko wie,
przytuliła si
ę
do niego. Opowiedział jej histori
ę
swego wyobcowania ze
ś
wiata. Gdy wszystko obróciło si
ę
ku
złemu, a Polska została pod okupacj
ą
, ogarn
ą
ł go
ż
al i gniew, którego nie miał przeciw komu obróci
ć
.
Wszystko mu obrzydło. Dziwił si
ę
,
ż
e ludzie zapomnieli o dawnych czasach,
ż
e mog
ą
by
ć
weseli. Jedynym
ratunkiem było dla niego mał
ż
e
ń
stwo, wi
ę
c poszedł do Korczyna. Marta go odepchn
ę
ła. Odt
ą
d wszystko
uwa
ż
ał za marno
ść
,
ż
ył tylko dla Janka. Potem zapadł na hipochondri
ę
. Choroba trwała 9 lat, lekarze mówili,
ż
e jest bardziej „duszna” ni
ż
„cielesna”. W ko
ń
cu ozdrowiał, ale wci
ąż
hałasów i ludzi unika.
Do chaty wpadła Jadwiga ze starym Jakubem. Znów my
ś
lał,
ż
e mu Pacenko
ż
on
ę
uprowadza. Justyna
podtrzymała mu głow
ę
, gdy upadł, ale Jadwiga szybko j
ą
odsun
ę
ła. Anzelm namówił Jakuba, by opowiedział
histori
ę
swego brata Franciszka z 1812 r. Jadwiga przerywała dziwi
ą
c si
ę
zło
ś
liwie,
ż
e Justyna ma
rozpuszczone włosy, ale jej dziadek opowiadał dalej: Dominik Korczy
ń
ski zwerbował Franciszka do armii
Napoleona. Pewnej zimy znale
ź
li w polu zamarzni
ę
tego oficera – był to Franek. Jadwiga nie mogła ju
ż
dłu
ż
ej
wytrzyma
ć
obecno
ś
ci Justyny i w gniewie wyszła razem z dziadkiem.
Jan chciał odprowadził Justyn
ę
, bo ju
ż
ciemno było, ale
ż
eby nie prowokowa
ć
plotek – Anzelm poszedł z
nimi. Obserwowali czółna z czerwonymi ogniami, które sun
ę
ły po Niemnie. Rybacy zgarniali do worków białe
skrzydlate motyle, które tworzyły wokół nich mgł
ę
. W
ś
ród płyn
ą
cych był te
ż
Witold. Justyna dotarła do domu
przed północ
ą
i usłyszała jak Teresa czyta ksi
ąż
k
ę
i razem z Emili
ą
marz
ą
, by by
ć
jak bohaterka –
margrabina na dworze francuskiego króla.
Benedykt jeszcze pracował. Justyna popatrzyła na niego w inny sposób – ten człowiek stracił dwóch braci
jednego dnia, ale nie krzyczał, nie płakał, tylko wzywał Boskiego imienia, a na twarzy miał coraz to nowe
zmarszczki. Zmarły jego nadzieje. Marta opowiedziała Justynie,
ż
e Kirłowa była wypytywa
ć
si
ę
o ni
ą
, pewnie
z polecenia Ró
ż
yca. Kirłowa wyznała jej nałóg Ró
ż
yca (morfina), z którego tylko miło
ść
go mo
ż
e wyleczy
ć
.
Justyna zapytała, dlaczego Marta nie chciała wyj
ść
za Anzelma. Bała si
ę
ludzkiego
ś
miechu i ci
ęż
kiej pracy.
Przed powstaniem, gdy chłopi byli potrzebni, wszyscy si
ę
z nimi bratali, potem znów drogi si
ę
rozeszły. Nikt
jej niczego nie zabraniał, ale
ś
miali si
ę
. Benedykt si
ę
nie
ś
miał, ale przestrzegł j
ą
przed ci
ęż
k
ą
prac
ą
.
Wmawiała sobie,
ż
e jest zadowolona ze swojej decyzji, bo uratowała honor. Z rado
ś
ci
ą
jednak słyszała,
ż
e
Anzelm j
ą
wspomina.
8
Justynie
ś
niło si
ę
(a mo
ż
e to były marzenia),
ż
e jest chłopk
ą
. Była bardzo szcz
ęś
liwa, zakochana z
wzajemno
ś
ci
ą
. Czuła pocałunki...
Tom III, rozdz. 1
Andrzejowa Korczy
ń
ska wyszła za m
ąż
na pewno z miło
ś
ci, bo wybrała najmniej zamo
ż
nego kandydata.
Była jedynaczk
ą
, w Osowcach sp
ę
dziła całe
ż
ycie, z wyj
ą
tkiem 8 lat w domu m
ęż
a. Wyje
ż
d
ż
ała młoda i
radosna, a wróciła tam wdow
ą
. Dzieliła wszystkie przekonania swego m
ęż
a – demokraty i patrioty. Jednego
tylko nie umiała – nie była w stanie zbli
ż
y
ć
si
ę
do ubogich i prostych ludzi. Walczyła z sob
ą
, ale nie mogła
pokona
ć
przyzwyczaje
ń
i dumy. Ideały kochała, ale realno
ść
j
ą
odpychała, cho
ć
zdawała sobie spraw
ę
,
ż
e to
ona jest podstaw
ą
jej ideałów. Po
ś
mierci Andrzeja wytłumaczyła sobie,
ż
e arystokracja ducha nie mo
ż
e
zni
ż
a
ć
si
ę
do nizin i pozbyła si
ę
wyrzutów sumienia.
Odwa
ż
nie po
ż
egnała m
ęż
a, a gdy pojechał dała hasło do wspólnej modlitwy. Nie było w tym
ż
adnej
sztuczno
ś
ci. Jedyn
ą
słabo
ść
okazała zaraz po otrzymaniu wiadomo
ś
ci o
ś
mierci Andrzeja. Potem ju
ż
nigdy
nie krzyczała i nie skar
ż
yła si
ę
. Ale nigdy nie była te
ż
wesoła, zamkn
ę
ła si
ę
w sobie i
ż
yła w samotno
ś
ci. W
pokoju miała kl
ę
cznik, portret Andrzeja i mnóstwo wizerunków syna. Przechowywała te
ż
szkice i zabawki
syna. Inne cz
ęś
ci domu odnowiono przed
ś
lubem Zygmunta, ale jej pokoju nie ruszono. Andrzejowa czciła
pami
ą
tki, ale otaczała si
ę
te
ż
nowymi ksi
ąż
kami i dziennikami. Czytała i wielbiła tych, którzy po
ś
wi
ę
cali si
ę
tym samym celom, co jej zmarły m
ąż
– tylko teraz w inny sposób. Sporz
ą
dzała odzie
ż
dla biednych, cho
ć
u
nich nie bywała.
Benedykt pomagał jej w kłopotach, które wynikały z powodu przeszło
ś
ci patriotycznej Andrzeja. Ona sama
mogłaby
ż
y
ć
ascetycznie, ale o maj
ą
tek dbała dla syna. Nie pozwoliła Benedyktowi wtr
ą
ca
ć
si
ę
w
wychowanie jej syna, który według Korczy
ń
skiego wyrastał na francuskiego markiza, a nie polskiego
obywatela. Nie zgodziła si
ę
wysła
ć
go do szkół publicznych, bo on jest wy
ż
szy nad tłum. Piel
ę
gnowała w nim
wi
ę
c poczucie dumy.
Pewien przyjezdny chciał zdoby
ć
serce Andrzejowej. Cała rodzina namawiała j
ą
do zam
ąż
pój
ś
cia. Zacz
ę
ły
budzi
ć
si
ę
w niej uczucia, zat
ę
skniła za domowym szcz
ęś
ciem. Ale gdy przyszło do podj
ę
cia decyzji,
obudziły si
ę
w niej wspomnienia i zacz
ę
ła wstydzi
ć
si
ę
swej słabo
ś
ci. Zacz
ę
ła my
ś
le
ć
o Andrzeju tak
intensywnie,
ż
e ukazał jej si
ę
. Obudziła si
ę
z tej halucynacji silniejsza, ale smutniejsza. Czasem potem z nim
rozmawiała. Był
ą
kobiet
ą
o
ś
wiecon
ą
, ale te
ż
gł
ę
boko wierz
ą
c
ą
(cho
ć
nie praktykuj
ą
c
ą
). Wierzyła w
ż
ycie
pozagrobowe, s
ą
dziła,
ż
e to mo
ż
e miło
ść
sprawiła,
ż
e Bóg pozwolił jej skontaktowa
ć
si
ę
ze zmarłym m
ęż
em.
Z rado
ś
ci
ą
przyj
ę
ła wiadomo
ść
od nauczyciela,
ż
e Zygmunt ma talent malarski – zawsze wiedziała,
ż
e jest to
niepospolity chłopiec. Zygmunt wzrastał w uwielbieniu siebie. Wszyscy, którzy go otaczali, byli w niego
zapatrzeni. Jego pierwszy lepszy nieco obraz został entuzjastycznie przyj
ę
ty, tym bardziej,
ż
e powtarzano
sobie histori
ę
jego ojca, która ciekawiła publiczno
ść
.
Teraz Andrzejowa miała zmartwienie – ej syn nie mógł dogada
ć
si
ę
z
ż
on
ą
. Ona za nim szalała, a on był
oboj
ę
tny zupełnie. Zacz
ę
ła dostrzega
ć
w synu chłód i kaprysy. Zauwa
ż
yła,
ż
e syn niczego i nikogo (nawet
ż
ony) nie kocha,
ż
e jego obrazy s
ą
mo
ż
e wierne, ale bez pomysłu, bez polotu.
Zygmunt nie mógł malowa
ć
, od 4 lat nic nie stworzył. Osowiec wydawał mu si
ę
pospolity, nie znalazł w nim
natchnienia. Oskar
ż
ał o to oczywi
ś
cie
ś
wiat zewn
ę
trzny. Z Darzeckim zaj
ę
li si
ę
wykopywaniem skarbu po
Szwedach, ale znale
ź
li kilka monet i pałasz. W rozpacz wprawiało go to,
ż
e utył. Uciekł do domu, kiedy
zobaczył zbli
ż
aj
ą
cych si
ę
ludzi – nie miał ochoty z nimi rozmawia
ć
, pospolitowa
ć
si
ę
. Po zbyt obfitym
ś
niadaniu poło
ż
ył si
ę
z tomikiem poezji romantycznej i pesymistycznej. Czytał o nico
ś
ci i rozpaczy
powszedniego
ż
ycia. Weszła Klotylda chc
ą
c si
ę
pogodzi
ć
z m
ęż
em. Stan
ę
ła przed niedoko
ń
czonym swoim
portretem i zacz
ę
ła z nim rozmawia
ć
. Zapewniała obraz,
ż
e malarz nie przestał go kocha
ć
, ale łzy stawały jej
w oczach. Pocałował j
ą
, ale mówił,
ż
e mu przeszkadza. O
ż
ywił si
ę
, gdy wzi
ę
ła do r
ę
ki tomik Musseta.
Domy
ś
liła si
ę
,
ż
e wysyłał go Justynie. Z Korczyna go odesłano. Nie znalazł mi
ę
dzy kartami ksi
ąż
ki
ż
adnego
listu. Nie wierzył
ż
onie,
ż
e Justyna ma wyj
ść
za Ró
ż
yca. Klotylda mówiła dalej,
ż
e taki
ś
lub byłby dla tej
prostej Justyny wybawieniem, bo nie ma ani maj
ą
tku, ani wykształcenia. Zygmunt nagle wstał i kazał
zaprz
ę
ga
ć
konie do Korczyna. Powiedział,
ż
e jedzie do stryja, ale
ż
ona wiedziała,
ż
e to nie jest prawda.
Andrzejowa uczyła jak
ąś
wiejsk
ą
dziewczynk
ę
– ł
ą
czyła si
ę
tak ze zmarłym m
ęż
em. Klotylda wpadła do
pokoju wylewaj
ą
c przed ni
ą
swe
ż
ale. Andrzejowa czuła si
ę
odpowiedzialna za nieszcz
ęś
cie synowej, bo to
ona zainicjowała to mał
ż
e
ń
stwo. Obiecała porozmawia
ć
z synem.
rozdz. 2
Witek
ś
miał si
ę
,
ż
e Justyna „pro
ś
cieje”. Zaczyna mówi
ć
jak Bohatyrowicze, b
ę
dzie dru
ż
k
ą
na weselu El
ż
usi,
nauczyła si
ę
żąć
. Witka bolało, gdy jego ojciec krzyczał na słu
ż
b
ę
. Wła
ś
nie teraz bił parobka, który zepsuł
9
ż
niwiark
ę
. Witek zaofiarował,
ż
e naprawi maszyn
ę
, a chłopu wytłumaczył, jak ona działa, bo to z niewiedzy j
ą
zepsuł. Ojciec zrozumiał lekcj
ę
, ale i tak uwa
ż
ał,
ż
e podej
ś
cie Witka to teoria i w praktyce nie da si
ę
tak
post
ę
powa
ć
. Za swoje teorie Witek by si
ę
dał zastrzeli
ć
. Przypomniał ojcu,
ż
e on kiedy
ś
te
ż
taki był,
ż
e stryj
Andrzej dał si
ę
zabi
ć
za ideały.
W czasie obiadu Kirło usiadł naprzeciw Justyny i wychwalał Ró
ż
yca, jego arystokratyczne pochodzenie i
maj
ą
tek. Nadskakiwał Justynie i jej ojcu. Benedykt nawet si
ę
cieszył z tej sytuacji, bo Ró
ż
ycowi nie musiałby
wypłaca
ć
posagu Justyny, ale Kirło go denerwował, wi
ę
c zacz
ą
ł wyrzeka
ć
na przeszło
ść
Ró
ż
yca – stracił on
na karty i metresy ponad połow
ę
maj
ą
tku. Przyprawiło to o atak Emili
ę
, ale bardzo ucieszyło Witka.
Leonia chciała,
ż
eby wzi
ę
li j
ą
na wesele, bo w domu jej nudno. Głowa j
ą
cz
ę
sto boli, nie ma co robi
ć
. Witek
chciał na wesele zabra
ć
te
ż
Maryni
ę
pod opiek
ą
ciotki Marty.
Tego wieczoru El
ż
unia przyszła do dworu. Weszła do sieni i nie wiedziała, co robi
ć
. Na szcz
ęś
cie spotkała
Mart
ę
. Dom jej nie zachwycił. Zaprosiła Justyn
ę
w imieniu ojca do nich. Ambicja Fabiana kazała mu zaprosi
ć
panienk
ę
, która bywała u s
ą
siadów. Powitano Justyn
ę
dwornie i przedstawiono jej narzeczonego El
ż
uni,
Franka. Był tam i swat – Starzy
ń
ski. El
ż
usia musztrowała Franka strasznie, a on pokornie jej słuchał.
Przyszedł te
ż
Witold, a potem Antolka przeskoczyła przez płot i zmartwiła si
ę
,
ż
e Janek po siano na ł
ą
k
ą
wyjechał, skoro jest tu Justyna. Justyna posmutniała, gdy dowiedziała si
ę
,
ż
e Jan b
ę
dzie na ł
ą
ce nocował.
Fabian narzekał,
ż
e mało maj
ą
pola, a wy
ż
ywił trzeba pi
ą
tk
ę
dzieci. Pola dokupi
ć
si
ę
nie da, na roboty te
ż
nie
ma gdzie i
ść
. Potem o
ż
ywił si
ę
, gdy zapraszał na wesele. W drodze powrotnej Witek opowiadał jej swe plany
na przyszło
ść
.
Leonia podarowała Marcie pantofle własnej roboty, czym niezmiernie j
ą
ucieszyła. Chwil
ę
rado
ś
ci przerwał
atak Emilii wywołany pro
ś
b
ą
Witka, by Leonia mogła pój
ść
na wesele. Teresa nie mogła pomóc, bo bolał j
ą
z
ą
b, a Marta była zbyt gło
ś
na, by Emilii szybko przeszło. Był to kolejny powód do sporu ojca z Witkiem,
oddalali si
ę
od siebie.
Trzy tygodnie przed wyjazdem Witka, ojciec poprosił go o to, by pojechał do Darzeckich poprosi
ć
o
przedłu
ż
enie długu. Witek odmówił, nie chciał wyja
ś
nia
ć
swych powodów, by si
ę
bardziej nie pokłócili. Ojciec
nie wydziedziczył go, ale kazał mu traktowa
ć
siebie odt
ą
d jak znajomego.
Benedykt był szcz
ęś
liwy, bo wygrał proces, Bohatyrowicze przegapili termin składania apelacji. Z rado
ś
ci
ą
powitał Zygmunta i pozwolił mu i
ść
na pokoje. Ten wszedł do pokoju Justyny. Opowiadał jej o dalekich
krajach, ale chciał zapyta
ć
, czy to prawda,
ż
e Ró
ż
yc si
ę
o ni
ą
stara. Wyznał jej miło
ść
i poprosił, by zwróciła
mu sw
ą
dusz
ę
. Ona powiedziała,
ż
e go kochała i
ż
e cierpiała bardzo, gdy o
ż
enił si
ę
z inn
ą
. Gdy wrócił,
walczyła ze sob
ą
, by si
ę
nie poni
ż
y
ć
. Pomogły jej łzy w oczach Klotyldy. Nie chciała, by kto
ś
przez ni
ą
płakał.
Stan
ę
ło mi
ę
dzy nimi jej sumienie. On nie ustawał w przekonywaniu jej,
ż
e tylko ona mo
ż
e mu da
ć
szcz
ęś
cie.
Nie ofiarowywał jej miło
ś
ci, ale romans – Justyna czuła tylko ohyd
ę
.
Tego wieczoru Zygmunt rozmawiał z matk
ą
. Wypowiedział sw
ą
wdzi
ę
czno
ść
za to,
ż
e matka trzymała go z
dala od prozy
ż
ycia,
ż
e wysłała go za granic
ę
. Z tak
ą
przeszło
ś
ci
ą
nie mógł tu
ż
y
ć
, chciał wyjecha
ć
. Matka
wyznała,
ż
e woli dla niego wzniosłe nieszcz
ęś
cie tu ni
ż
płaskie szcz
ęś
cie na
ś
wiecie. Zygmunt chciał, by
matka sprzedała Osowce i by wyjechali razem, bo tu panuje wieczny smutek i melancholia. Andrzejowa
wła
ś
nie dla tej melancholii nie chciała wyje
ż
d
ż
a
ć
. Zygmunt jednak czuł si
ę
stłamszony, nawet miło
ś
ci nie
zaznał, do
ż
ony był przywi
ą
zany, ale do niego nie dorastała. Matka zapytała go, czy byłby szcz
ęś
liwy z
Justyn
ą
. Odpowiedział,
ż
e nie,
ż
e Justyna jest zimna i ograniczona, coraz bardziej podobna do chłopki. Ta
odpowied
ź
przekonała matk
ę
,
ż
e Justyna go odtr
ą
ciła i
ż
e jej syn
ż
adnej z tych kobiet prawdziwie nie kochał.
Rozpłakała si
ę
na my
ś
l,
ż
e po jej
ś
mierci syn zupełnie zapomni o ojcu i nie b
ę
dzie czcił przeszło
ś
ci. Zrzucała
na siebie win
ę
za to,
ż
e nie nauczyła go tego. Zygmunt chłopów nazwał bydłem i odci
ą
ł si
ę
zupełnie od
ideałów ojca, którego nazwał szale
ń
cem. Wyrzuciła go z pokoju i czuła jak co
ś
w niej umiera. Pragn
ę
ła
ś
mierci, znów ujrzała Andrzeja, błagała go o przebaczenie. Nie uzyskała odpowiedzi...
rozdz. 3
Szła jesie
ń
. DO Fabiana ci
ą
gni
ę
to na wesele. Najwi
ę
cej było Bohatyrowiczów i Ja
ś
montów, ale te
ż
wiele
innych nazwisk padało, gdy go
ś
cie si
ę
zaznajamiali. Wszyscy byli przystrojeni, ale nie według mody, tylko
swego upodobania. Był to lud, który nie musiał przymusowo pracowa
ć
pod chłost
ą
. Dawniej mieli oni prawa i
przywileje. Chciwi byli swej ziemi, a
ż
cz
ę
sto dochodziło do wa
ś
ni o to. Byli ogorzali i spracowani, ale dumni i
silni. Szczególnie młodzi byli weseli i pełni
ż
ycia, bo w postawie starszych wida
ć
było,
ż
e
ż
ycie ich nie
rozpieszczało. Stare kobiety dbały jeszcze o ceremonialno
ść
obej
ś
cia.
Czekano jeszcze na pierwszego dru
ż
b
ę
, Kazimierza Ja
ś
monta. Musiał okaza
ć
troch
ę
fanaberii, bo był to
człowiek maj
ę
tny. Zapatrywał si
ę
na Jadwig
ę
Domuntówn
ę
. Wkrótce zajechał bogat
ą
bryczk
ą
z koniem i
10
zaraz dał sygnał, by grała muzyka. Weselnicy skupili si
ę
wokół domu. Fanian czasem nie mówił oracji, gdy
mu si
ę
dró
ż
ka nie podobała, ale tym razem stał z Justyn
ą
. El
ż
usia płakała, gdy mówił o wianku mirtowym jej
panie
ń
stwa, który ostatni raz dzi
ś
nosi. Zło
ż
ył młodej parze
ż
yczenia. Potem podał Justynie tace z mirtem, by
go weselnikom przypi
ę
ła. Ona poło
ż
yła w zamian chustk
ę
z jego inicjałami. Potem miało miejsce
błogosławie
ń
stwo rodziców. Wszyscy płakali. W odpowiednim porz
ą
dku pojechali do ko
ś
cioła przy
akompaniamencie muzyki.
Na weselu jedli, pili, opowiadali o procesie z Korczy
ń
skim, Fabian narzekał na bied
ę
. Pocieszali si
ę
,
ż
e syn
Benedykta jest dobry chłopak i mo
ż
e si
ę
wreszcie pogodz
ą
. Młodzi natomiast zabawiali si
ę
na polu.
Domuntówna nie była na weselu, zobaczyli j
ą
bos
ą
i w codziennej sukni jak wraca z koniem od konowała.
Na pro
ś
b
ę
Ja
ś
monta Domuntowie przekonali j
ą
, by przyszła na ta
ń
ce. Przyszła te
ż
Marta z Maryni
ą
Kirlank
ą
,
a panna młoda z pomoc
ą
m
ęż
a i dziewczyn przyprowadziła Anzelma. 23 lata nie widział Marty. Marta
powitała starych znajomych. Szybko poczuła si
ę
miedzy nimi swobodnie. Ja
ś
mont dał znak, by zacz
ąć
ta
ń
ce.
Justyna czuła si
ę
w tym tłumie dobrze, pewnie par
ę
miesi
ę
cy temu byłoby jeszcze inaczej. Janek był tego
dnia chmurny, w ogóle nie ta
ń
czył. Kobiety my
ś
lały,
ż
e pokłócił si
ę
z Jadwig
ą
albo podał si
ę
w ojca i stryja i
go melancholia łapie. Gdy zostali sami z Justyn
ą
, poprosił j
ą
o gał
ą
zk
ę
jarz
ę
biny z jej stroju – dała mu od
razu. Weszła wystrojona Domuntówna. Uderzył j
ą
widok Janka i Justyny. Specjalnie była wi
ę
c uprzejma dla
Ja
ś
monta. 12 par zata
ń
czyło krakowiaka. Justyna nie wyró
ż
niała si
ę
urod
ą
, ale ta
ń
czyła z wi
ę
ksz
ą
gracj
ą
.
Jan na ten widok za
żą
dał klaskanego i porwał Justyn
ę
do ta
ń
ca. Za
ś
piewał:
Ś
wieci ksi
ęż
yc,
ś
wieci Około
północy, Ciebie przesta
ć
kocha
ć
Nie jest w mojej mocy! Zacz
ę
li przezbywa
ć
si
ę
na przy
ś
piewki. Janek na
koniec ukl
ę
kn
ą
ł przed Justyn
ą
i pocałował ja w r
ę
k
ę
.
Wieczorem pary szeptały do siebie po k
ą
tach: Michał z Antolk
ą
, Witek z Maryni
ą
. Jadwiga tylko była zła i
wci
ąż
patrzyła na Jana i Justyn
ę
. Jan mówił Justynie,
ż
e j
ą
pierwsz
ą
kocha. Przeleciał mi
ę
dzy nimi kamie
ń
rzucony przez Domuntówn
ę
. W obronie Jadwigi stan
ą
ł tylko Ja
ś
mont i jej bracia. Jan powiedział,
ż
e
ż
alu do
niej nie ma,
ż
e t ogłupi
ż
art i zapobiegł bijatyce. Jadwiga z płaczem wróciła do domu, by zosta
ć
sama z
dziadkiem.
Julek zwołał towarzystwo do czajek na Niemen. Justyna i Jan wzi
ę
li si
ę
za r
ę
ce i poszli po swoj
ą
czajk
ę
, by
popłyn
ąć
osobno. Anzelm i Marta od długiego czasu siedzieli sami pod domem i rozmawiali. Z czajek płyn
ę
ły
ś
piewy młodych. Anzelm i Marta słuchali tych przy
ś
piewek o wyruszaniu na wojn
ę
i doli wojaka. Przył
ą
czyli
si
ę
do
ś
piewu, gdy przyszła kolej na pie
śń
Ty pójdziesz gór
ą
... Marta zapłakała, gdy Anzelm za
ś
piewał Ty
b
ę
dziesz pann
ą
Przy wielkim dworze. Postanowili poł
ą
czy
ć
młodych.
Starsi natomiast prosili Witolda, by był po
ś
rednikiem w ich sporze z Korczy
ń
skim. Mieli mu za złe,
ż
e o
wszystko si
ę
z nimi procesował,
ż
e nie chciał si
ę
pogodzi
ć
,
ż
e by
ć
chciwy. Pokazali Witkowi star
ą
map
ę
, z
której wynikało,
ż
e cz
ęść
ziemi nie nale
ż
y do Korczy
ń
skiego, a do Bohatyrowicz. Proces ich wyniszczył, a
teraz musz
ą
jeszcze płaci
ć
dług. Prosz
ą
o zmiłowanie,
ż
eby im darował kar
ę
albo poczekał z zapłat
ą
.
Chcieliby
ż
y
ć
po bratersku, pomaga
ć
sobie. Powa
ż
ny Strzałkowski radził, by głowa nie mówiła nogom,
ż
e jej
niepotrzebne. Wspominali z rozrzewnieniem Andrzeja.
rozdz. 4
Tej nocy Teresa i Emilia czytały o Eskimosach. Dochodziły do nich głosy z wesela, które rozstrajały Emili
ę
.
Po salonie chodził nerwowo Benedykt. Na d
ź
wi
ę
ki pie
ś
ni stan
ą
ł jak wryty. Przypomniały mu si
ę
dawne
czasy, wiele by oddał, by te
ż
le
ż
e
ć
teraz w mogile. Dostał tego dnia list od Dominika. Dominik został tajnym
sowietnikiem, mo
ż
e dostanie si
ę
do senatu, był wdzi
ę
czny ojcu za wykształcenie – ale ojciec nie w tym celu
go wysyłał na nauki. Najstarsz
ą
córk
ę
wydał Dominik za pułkownika. Jeden z jego synów był mały, a drugi
kształci
ć
si
ę
w szkole wojennej. Benedykt poczuł,
ż
e nie ma brata – jak tego wieczora, gdy po rozmowie w
altanie z
ż
on
ą
dostał list od Dominika. Wtedy pocieszył go syn. I tym razem Witek wszedł do pokoju.
Przyszedł ze skargami ludzkimi. Benedykt pokazał mu plan, z którego wynikało,
ż
e kawał ziemi, o który był
proces nale
ż
ał zawsze do Korczyna. Ale nie o to Witkowi chodziło, wiedział,
ż
e ojciec nie przywłaszczył
sobie ziemi. Obarczał go win
ą
za ciemnot
ę
, chciwo
ść
i nieprzyja
źń
chłopów. Wykładał ojcu demokratyczne
teorie. Benedykt słuchał i cierpiał. Witek udowodnił mu,
ż
e mimo młodego wieku on te
ż
wycierpiał ju
ż
wiele,
ż
e ci
ęż
ko
ż
y
ć
w tych czasach ciemno
ś
ci. Ci
ęż
ko mu było tak mówi
ć
do ojca. Postawił mi
ę
dzy nimi mur, który
tylko
ś
mier
ć
dziecka mogła zrzuci
ć
. Benedykt zl
ą
kł si
ę
,
ż
e Witek rzeczywi
ś
cie zdolny jest popełni
ć
samobójstwo. Wyrwał mu strzelb
ę
, ale wiedział,
ż
e z tak
ą
zapalczywo
ś
ci
ą
i tak zginie. Z zachwytem jednak
spojrzał na syna i nazwał go powracaj
ą
c
ą
fal
ą
ideałów jego młodo
ś
ci. Oni te
ż
kiedy
ś
kochali lud i ziemi
ę
,
chcieli nad poziomy wylatywa
ć
, ale wszystko to upadło. Jednak braku ideałów nie da si
ę
zarzuci
ć
Korczy
ń
skim – jeden przez nie zgin
ą
ł, drugi został zesłany tak, gdzie honor stracił, trzeci prze
ż
ył
ż
ycie
zazdroszcz
ą
c temu w grobie. Wy
ż
alił si
ę
przed synem ze wszystkiego. Witek dzi
ę
kował mu,
ż
e nie był
chowany pod kloszem jak Zygmunt.
11
Rozmawiali jeszcze długo. Benedykt opowiadał o Andrzeju, przypominał sobie dawnych znajomych, pytał
czy stary Jakub jeszcze
ż
yje. Benedykt odmłodniał. Zgodził si
ę
darowa
ć
chłopom kar
ę
s
ą
dow
ą
. Zapowiedział
synowi,
ż
e popłyn
ą
razem na Mogił
ę
. Witek pobiegł przekaza
ć
wie
ść
Fabianowi, a potem cały dzie
ń
sp
ę
dził z
ojcem.
Poprzedniego wieczoru dru
ż
ki i dru
ż
bowie po
ż
egnali pann
ę
młod
ą
pie
ś
ni
ą
, a orszak odwiózł j
ą
do domu
m
ęż
a. El
ż
unia długo si
ę
jeszcze pakowała, by niczego nie zapomnie
ć
, a najstarszy brat musiał zawie
źć
jej
kufry. Ja
ś
mont chciał jecha
ć
z Jadwig
ą
, ale ona odmówiła, bo musiała zajmowa
ć
si
ę
ojcem. Była w czarnej
sukni, ju
ż
du
ż
o spokojniejsza. Podzi
ę
kowała Janowi za to,
ż
e stan
ą
ł w jej obronie.
ś
yczyła mu szcz
ęś
cia.
Pogodzili si
ę
, a potem Jan szybko pobiegł nad Niemen odszuka
ć
Justyn
ę
. Podziwiali zachód sło
ń
ca.
Rozmowa im nie szła, jeszcze nie potrafili by
ć
zupełnie szczerzy ze sw
ą
miło
ś
ci
ą
. Bawili si
ę
z echem. Jan
poprosił, by powiedziała echu najmilsze imi
ę
– krzykn
ę
ła „Janku”. Obj
ą
ł j
ą
i pocałował. Była ju
ż
jego na
zawsze.
rozdz. 5
Zygmunt prosił Benedykta, by przekonał matk
ę
, aby sprzedała Osowce, ale stryj o tym nie chciał słysze
ć
.
Potem wpadł Kirło zapowiadaj
ą
c wesele. Za nim Kirłowa z dzie
ć
mi – po Maryni
ę
i by pomówi
ć
o wa
ż
nym
interesie z Justyn
ą
i gospodarzem. Doł
ą
czyli do nich: Emilia, Teresa i Kirło. Kirłowa miała o
ś
wiadczy
ć
si
ę
w
imieniu Ró
ż
yca. Upowa
ż
nił on j
ą
do wyznania,
ż
e jest on morfinist
ą
,
ż
e
ż
ona mo
ż
e go wyratowa
ć
. Dla
Benedykta było to tym samym, co pija
ń
stwo, dla Emilii stał si
ę
bardziej interesuj
ą
cy. Kirłowa mówiła dalej,
jaki on jest dobry, jak ich dzieci lubi, jak im pomaga. Emilia uwa
ż
ała czyn Ró
ż
yca za bohaterstwo, była
pewna,
ż
e Justyna go przyjmie z wdzi
ę
czno
ś
ci
ą
. Justyna wyznała jednak,
ż
e jest zar
ę
czona z Jankiem.
Wyznała,
ż
e go kocha i jest kochana. Emilia nie mogła poj
ąć
, gdzie podziała si
ę
duma dziewczyny. Ale ona
wła
ś
nie przez dum
ę
nie chce przyj
ąć
lito
ś
ci Ró
ż
yca, woli miło
ść
Jana. Benedykt (jak kiedy
ś
Mart
ę
)
przestrzegł j
ą
przed prac
ą
. Dziewczyna powiedziała,
ż
e to wła
ś
nie brak pracy jest trucizn
ą
. A je
ś
li chodzi o
o
ś
wiat
ę
, to ona ch
ę
tnie wniesie to, co umie w skromne progi Bohatyrowicz. Stryj przyznał jej racj
ę
, a ciotka
dostała globusa. Kirło nie mógł w to uwierzy
ć
. Witek u
ś
ciskał kuzynk
ę
z rado
ś
ci. Kirłowej było
ż
al kuzyna, ale
przyznała,
ż
e Justyna dobrze wybrała. Zygmunt my
ś
lał,
ż
e ten mezalians jest po to, by oddzieli
ć
si
ę
od
ś
wiata, do którego on nale
ż
y i miał przez to „wyrzuty sumienia” – Justyna buchn
ę
ła
ś
miechem. Marta
poprosiła Benedykta, by pozwolił jej zamieszka
ć
w chacie Justyny i Jana, bo tu czuje si
ę
niepotrzebna.
Benedykt wypowiedział wreszcie wszystko, co Marcie zawdzi
ę
cza. Zgodziła si
ę
zosta
ć
, obiecała pój
ść
do
doktora, poczuła si
ę
potrzebna. Benedykt kazał jej opowiedzie
ć
sobie wszystko o Bohatyrowiczach.
Orzelskiego Benedykt uspokoił, mówi
ą
c,
ż
e mo
ż
e u nich zosta
ć
, a w tym mezaliansie Justyna mo
ż
e by
ć
szcz
ęś
liwsza ni
ż
jej matka w „stosownym” mał
ż
e
ń
stwie.
Benedykt poszedł z Justyn
ą
do Bohatyrowicz. Jan na ich widok najpierw zl
ą
kł si
ę
, ale potem ogarn
ę
ła go
szale
ń
cza rado
ść
. Ukl
ą
kł przed Benedyktem. Anzelm potwierdził,
ż
e Jan to syn Jerzego, tego, który z bratem
Benedykta z mogile spoczywa.
THE END