Orzeszkowa Nad Niemnem streszczenie


Eliza Orzeszkowa, Nad Niemnem - treść

Tom I, rozdz. 1

Było lato, dzień świąteczny. Nad Niemnem stał duży dwór otoczony szeregiem małych. Od białych dróg odchodziły miedze, wszystko ukwiecone dzikimi roślinami, w dali były uprawy. Weseli ludzie wracali z kościoła - kobiety w chustach, z płaczącymi dziećmi.

Gdy tłum przeszedł, ukazały się dwie kobiety - jedna z dużą chustą, druga z pękiem leśnych roślin. Kobieta z chustą była wysoka i szczupła, pewnie silna, ale już nieco przygarbiona starością, jedynie oczy pozostały w niej interesujące i ogniste. Kobieta z kwiatami wyglądała trochę jak chłopka, trochę jak bogata panna, ubrana była w modną, ale skromną czarną suknię, jej postawa była delikatna i wyniosła, ale ruchy zdradzały wesołe usposobienie. Wyglądała na piękną i silną, ale dumną i chmurną zarazem. Na imię miała Justyna, starszą kobietę nazywała ciocią.

Stara wspomniała o ojcu dziewczyny, który romansował z Francuzicą. Opowiadała jak kiedyś biegła z kościoła, bo Emilka była chora, w zielonej sukni i ze spłaszczonym parasolem, a chłopi w polu wzięli ją za cholerę z łopatą. Nie uwierzyli ekonomowi i Bohatyrowiczom, że to nie cholera, ale Marta Korczyńska, kuzynka Benedykta Korczyńskiego. Ubodło ją to, bo miała tylko 36 lat (teraz ma 48).

Minął je powóz Różyca, w którym siedział drugi pan, żartujący sobie z nich. Jechali na obiad do Korczyna. Marta dziwiła się, że Justyna nie korzysta w łaskawości wujostwa i nie kokietuje mężczyzn, nie przyjmuje od wujków pieniędzy, utrzymuje siebie i ojca z procentów od swego małego majątku. A boso i bez kapelusza chodzi, bo znudziły jej się salony, poza tym nigdy nie będzie mogła do tego życia wrócić. Ciotka jednak myślała, że to przez to, że dostała kosza od rodziny Zygmunta Korczyńskiego.

Minął je wóz drabiniasty szczelnie załadowany gwarzącymi dziewczętami. Powoził na stojąco 30-latek pięknej budowy, ukształtowany tak przez pracę. Był to Jan Bohatyrowicz. Zamienił parę słów z Martą, która znała go, gdy był dzieckiem i spojrzał z błyskiem w oku na Justynę, która rzuciła dziewczynom kwiaty. Kiedyś ojciec Janka, Jerzy, i stryj, Anzelm, bywali we dworze na obiadach. Było wesoło, teraz wieczny smutek. Janek z oddali śpiewał pieśń Ty pójdziesz górą, A ja doliną; Ty zakwitniesz różą, A ja kaliną, którą dawniej nucił z Martą jego stryj. Marta powiedziała Justynie koniec pieśni: A kto tam przyjdzie albo przyjedzie, Przeczyta sobie: Złączona para, złączona para Leży w tym grobie!

rozdz. 2

Dom korczyński stał wśród drzew i krzewów róż, był niski, drewniany, z dużym gankiem, na którym stały stoliki i kanapy i gotyckimi oknami. Obok były zabudowania gospodarskie i stary ogród. Widać było z dziedzińca Niemen. Był to stary szlachecki dom, niegdyś pełen życia. Teraz starano się zachować w nim porządek. Daleko mu było jeszcze do ruiny, ale co chwilę coś reperowano. Nie było kosztownych kwiatów, ale i nie było chwastów. Nie budowano nic nowego, zachowywano tylko pozory bogactwa. Dom przypominał wciąż o swoich pierwszych właścicielach, był nośnikiem historii.

W gabinecie przy salonie siedziały cztery osoby. Pokój był elegancki, nieco sentymentalny. Unosił się zapach perfum i lekarstw. Na szezlongu leżała piękna kobieta, lat około 40. Nie miała nawet jednego siwego włosa, ale widać było, że jest słaba fizycznie. Była to Emilia Korczyńska, żona Benedykta, właściciela Korczyna. Obok siedziała nieco młodsza, ale mniej ładna kobieta, podobnie delikatna, szczupła i cierpiąca, ale ubrana w prostą suknię. Teresa Plińska słuchała z uwielbieniem mężczyzn, ale żaden z nich nie zwracał na nią uwagi. Mężczyźni to Bolesław Kirło i Teofil Różyc. Kirło opowiadał o „gracjach”, jakie spotkali po drodze. Śmiali się, że jedna z kobiet była bez rękawiczek i kapelusza. Kobiety myślały, że to wiejska dziewczyna. Różyc się nie odzywał, a Kirło najpierw chciał pocałować Teresę, potem ucałował dłoń Emilii i wyznał, że spotkana dziewczyna to Justyna Orzelska.

Różyc był dopiero drugi raz w tym domu. Emilia tłumaczyła się, że Justyna zamieszkała u nich, gdy miała 14 lat, jest oryginalna, a naweyki w tym wieku trudno wykorzenić. Jej ojciec stracił majątek, a potem owdowiał. Korczyński jest wciąż zajęty gospodarstwem i interesami, bardzo nietowarzyski. Teresa podała Emilii leki, bo ta czuła globus. Nie pozwalała otworzyć okna, bo bała się przeciągów i słońca.

Wszedł Benedykt - opalony i barczysty, silny od pracy. Różyc był fizycznie jego przeciwieństwem, ale obaj wydawali się smutni. Benedykt niepokoił się, że jeszcze nie ma dzieci - miał przyjechać Witold ze szkoły agronomicznej i Leonia z pensji warszawskiej. 15-latka pojechała, bo matka przy słabym zdrowiu nie mogła jej wychowywać. :/ Kirło nie mógł z Benedyktem rozmawiać o gospodarstwie, bo siedział u żony pod pantoflem, to ona zajmowała się całym domem.

Płytnicy (płyta - tratwa) pracowali mimo święta, choć według Różyca oni zawsze je mają, bo są zdrowi i silni, chcą żyć. Benedykt przyznał, że praca nie jest nieszczęściem, jeśli przynosi jakieś skutki, a nie wciąż nowe trudności. Ciężko mają teraz średni obywatele. Różyc stracił część majątków, ale zawsze był wielkim panem i poradzi sobie. Kirło tymczasem żartował cicho z Emilią.

W domu słychać było granie na skrzypcach. Kirło na ten dźwięk wybiegł do salonu. Marta krzątała się przy obiedzie. Kaszlała, ale nie spoczęła ani na moment, nawet po długim spacerze z kościoła. Kirło przytargał do gabinetu Emilii ubranego w szlafrok Orzelskiego, by przedstawić z Różycowi znakomitego muzyka. Różyc był zniesmaczony tym żartem, ale panie się śmiały. Justyna uratowała ojca, grożąc Kirłowi psem.

Różyc wspomniał, że ich wiek jest nerwowy. Emilia twierdziła, że jedynym dla niej ratunkiem jest zaspokojenie potrzeb serca, gustów, marzeń. Wywód ten przerwała Marta, mówiąc, że dzieci jadą. Emilia przed wyjściem opatuliła się płaszczem. Różyc tymczasem wypytywał Kirłę o Justynę i dowiedział się, że nie ma ona posagu, że miała wyjść na Zygmunta, ale rodzina i on sam się sprzeciwili. Justyna musiała pomóc ojcu w toalecie, bo Franek - służący był zajęty przy stole i gościach.

Justyna przez okno swego pokoju widziała mężczyzn (jeden to Jan Bohatyrowicz, drugi jakiś starszy), którzy przypłynęli Niemnem i weszli w bór, skąd wołały ich inne głosy.

rozdz. 3

Benedykt Korczyński skończył studia wyższe w akademii wileńskiej jako syn napoleonisty. Ojciec jego oparł się rosyjskiej tyranii i wychował synów w cnocie. Dziwiono się, że wysłał synów na studia, zamiast dać im spokojne życie na swojej ziemi. Rozumiał, że pańszczyzna kiedyś się skończy, był poza tym średniozamożny, chciał dać im jakieś podstawy do życia. Benedykt dostał Korczyn, Andrzej - drugi folwark, mieli wyposażyć siostrę i młodszego brata, Dominika, który był na naukach.

Benedykt przyjechał do Korczyna w 1861 r. Andrzej gospodarował już u siebie, siostra wyszła za mąż, Dominik dopiero wrócił z nauk. W Korczynie była już jego kuzynka, Marta. Duch demokratyzmu szerzył się. Korczyn żył w przyjaźni z Bohatyrowiczami. Była to wioska, która przez jakieś dziwne okoliczności straciła szlachecki tytuł. Wybuchło powstanie. Andrzej bardzo się angażował, Dominik odkładał wyjazd z domu, a Marta romansowała z Anzelmem. Jerzy, brat Anzelma przyjaźnił się z Andrzejem - mimo różnic w wykształceniu. Ich synowie - Zygmunt i Jan byli rówieśnikami. Po powstaniu zniknęli obaj, a okoliczne lasy Świerkowe zaczęto nazywać Mogiłą. Dominik był na Sybirze. Benedykt zaciągnął dług, żeby spłacić bratu i siostrze majątek ojca. Musiał zmienić się z arystokratycznego rumaka w pokornego i cierpliwego woła. Znosił szykany Rosjan. Chciał unowocześnić gospodarkę, wykształcić chłopów, upiększał ogród, ale tylko wciąż się zadłużał. W końcu jednak zrezygnował i dostosował się do sytuacji. Ożenił się.

Emilia czytała, była słaba i mdlejąca, nie rozumiała interesów męża. On martwił się o chleb, ona była wciąż nerwowa. Emilia wyszła za mąż, bo Benedykt ze swą odwagą i nieszczęściami braci wydał jej się rycerski i poetyczny; teraz był zbyt przyziemny. Początkowo wyjeżdżała za granicę, ale potem ogarnęła ją zupełna apatia. Chciałaby, żeby mąż odrzucił brzydką i prozaiczną stronę życia. Nie dała sobie wytłumaczyć, że wtedy umarliby z głodu. Jej poezje nazwał Benedykt romansowością. Nie dostrzegała, że w jego wyrzeczeniu się ideałów młodości też była poetyczność. Nie mogli się już zrozumieć.

Kłócił się potem z Anzelmem i Fabianem Bohatyrowiczami o ich konie. Weszły w pole Benedykta. Chłopi chcieli je odzyskać, a on chciał odszkodowania. Sprawa miała skończyć się w sądzie. Według Anzelma Andrzej inaczej by z nimi postąpił.

W liście Dominik pisał, by brat sprzedał Korczyn, przyjechał do niego, a dostanie pracę zarządcy majątku książęcego. Malutki jeszcze syn Benedykta lubił Niemen, lasy i przyrodę, szczebiotał o tym tacie cały czas. Wolał być z parobkami niż przy książkach. Był całą nadzieją ojca, dla niego nie wyjeżdżał z kraju.

Emilia zażądała, by mąż wypłacał jej procent od połowy jej posagu, bo chce sobie kupować rzeczy na wyposażenie pokoju, lekarstwa, książki, suknie i inne. To był ostatni gwóźdź do trumny ich małżeństwa. Rozdzielili się zupełnie. Ona zaszyła się w swoje gniazdko, a on zajął się zupełnie gospodarką, nie interesowały go nawet sprawy zza granicy. Mało mówił, nie potrafił już się wysłowić, powtarzał To... tamto... tego..., ale w oczach wciąż miał mądry i filuterny błysk.

rozdz. 4

Korczyńscy nie utrzymywali stosunków towarzyskich - on unikał wydatków, ona była wciąż chora. Większe przyjęcie robili tylko na imieniny Emilii. Bywała tam wdowa po Andrzeju, która dotąd nie zdjęła żałoby, choć była jeszcze piękną kobietą, zajęta wychowywaniem syna. Bywała Jadwiga Darzecka, siostra Benedykta. Nosiła za dużo ozdób, interesowała się głównie konkurentami do swoich 4 córek. Darzecki opowiadał o zagranicy, ujawniał swoje bogactwo. Był Różyc i żona Zygmunta Korczyńskiego - Klotylda, młoda blondynka szczebiocząca po francusku, okolica jej się nie podoba, jest za mało poetyczna. Justyna rozmawiała też po francusku z nauczycielką młodych Darzeckich. Inni goście, często spracowani i pełni zgryzot, silili się na wesołość i elegancję.

Justyna dbała, by ojciec odszedł od stołu wraz z innymi, choć miał ochotę dokończyć obiad. Marta zarządzała wszystkim, choć płakać jej się chciało na wspomnienie dawnej świetności tego domu. Emilia tryskała zdrowiem. Zygmunt i Różyc rozmawiali ze sobą, choć mało się znali, ale pewnie dobór naturalny ich ku sobie pociągnął, bo byli podobni, choć nie zewnętrznie. Razem z hrabią rozmawiali o zagranicy, Zygmunt mówił o swych obrazach. Uznali, że to ironia losu, że są teraz na tej głuchej pustyni.

Syn gospodarzy pytał Różyca o reformy, jakie chce zaprowadzić w swej Wołowszczyźnie. Ganił mężczyzn, że nie robią nic w kierunku poprawienia swych gospodarstw, polepszenia doli chłopa. Przyszedł mu z pomocą inny student. Różyc słuchał ze spuszczonymi oczami, a potem odszedł. Rozmawiał z Andrzejową o jej synu. Kobiety szeptały, że Zygmunt nie kocha żony, a matka żałuje, że wychowała go poza krajem i pod kloszem.

Kirło upił Orzelskiego i wysłał go do panien. Justyna nudziła się z pannami Darzeckimi. Mężczyźni na balkonie mówili o gospodarce i polityce. Benedykt stwierdził, że gazety to zawracanie głowy. Czytał kiedyś o wojnach i śniło mu się potem, że przyszło wojsko Bismarcka (pruskie), podjął ich, by uratować dom. Gdy ci jedni już odjeżdżali, zza pagórków ujrzał drugie wojska. Zaczęli rozmowę o wewnętrznych sądach.

Przyszła Kirłowa z dziećmi. Młoda jeszcze i ładna kobieta, ale sterana pracą. Przyszła na zaproszenie Benedykta, który pomaga jej w gospodarce. Czuła się nieswojo. Mówiła po chłopsku. Klotylda zaśmiewała się z niej, Andrzejowa umilkła. Marysia, córka Kiryłów, też czuła się zakłopotana w skromnej sukience. Ale syn gospodarzy zaraz się nią zajął, znali się dawno, tylko jego nie było dwa lata w domu.

Justyna grała na fortepianie, a jej ojciec na skrzypcach. Gra go uszlachetniała. Justyna grała obojętnie. Różyc patrzył na nią z pożądaniem, a jeszcze niedawno zobojętniały opuszczał salon. Poprosił Kirłową, z którą był spokrewniony, by zaaranżowała mu spotkanie z Justyną w swoim domu. Zygmunt zagadnął Justynę o muzykę, a potem wyrzucał jej, że go unika. Klotylda była zazdrosna i Justyna zobaczyła łzy w jej oczach i odpowiedziała Zygmuntowi, że dawne czasy nie wrócą nigdy.

Różyc zastał Justynę samą, gdy szła po płaszcz dla Emilii. Scisnął jej rękę, coś mówił, ale była tak wzburzona rozmową z Zygmuntem, że nic nie słyszała. Emilia zrobiła wielki ceremoniał ze schodzenia po schodach, które były dla niej jak przepaść. Justyna poszła po pocieszenie do Marty, ale ta miała za dużo problemów z zarządzaniem wszystkim.

rozdz. 5

Justyna poszła do lasu i zastanawiała się, czemu czuje się tak nieszczęśliwa. Myślała o ojcu, który miał dwie namiętności - muzykę i ładne kobiety. Wyjechał kiedyś po zaciągnięciu długu z jej nauczycielką, Francuzką. Matka zawiozła Justynę do Korczyna. Wkrótce matka zmarła, a Benedykt przyjął i ojca Justyny. Dziewczyną zajęła się chętnie Andrzejowa. Tam poznała Zygmunta. Andrzejowa nawet ją lubiła i ceniła, ale dla syna chciała kobiety z wyższych sfer. Darzecka powiedziała jej wprost, że tacy ludzie jak Zygmunt mogą z nią romansować, ale nie ożenią się nigdy.

Justyna nie wiedziała, w której jest grupie - ani wśród arystokracji, ani z chłopami. Idąc bez celu, trafiła na pole, na którym Jan Bohatyrowicz orał pługiem ziemię. Zaimponowała mu, czyniąc mądre uwagi o orce. Popisywał się swą siłą, choć był jeszcze trochę nieśmiały. Wyznała, że źle jej było na balu, a on, że często ją widuje z dala. Powiedział jej, że najgorsze to rozmyślać o swych biedach. Ojciec Janka zmarł, gdy ten miał 7 lat, z matką miał słaby kontakt, wychowywał go stryj Anzelm.

Przeszła koło nich Jadwiga Domuntówna, najbogatsza w okolicy dziedziczka, wyrzucała po cichu Jankowi, że do nich nie przychodzi. Pielęgnuje ona dziadka, Jakuba Bohatyrowicza, który trochę zwariował, gdy go młoda żona porzuciła. Jan przekomarzał się z synami Fabiana Bohatyrowicza, którzy jeszcze nie obrobili swego pola. Adaś był markotny, bo go do wojska biorą.

Jan zaprosił Justynę do siebie, bo zagroda jej się bardzo podobała. Stryj Anzelm rozmawiał z Fabianem o procesie. Z niechęcią przyjął Justynę, ale był bardzo grzeczny. Skrzywił się dowiedziawszy, że Marta ciężko pracuje - kiedyś lękała się pracy. Nie mógł uwierzyć, że ktoś w Korczynie jeszcze go wspomina. Rozgadał się o swojej chorobie, która na parę lat przykuła go do łóżka. Pokazał Justynie sad. Wspominając, że wszystko osiągnęli własną pracą, rozweselał się, ale wnet ogarniał go znów smutek. Wszystko przemija. Ale oni muszą się trzymać swej ziemi, bo to wszystko, co mają.

Janek miał przyrodnie rodzeństwo - jego matka wyszła powtórnie za mąż za Jaśmonta. Ciekawi sąsiedzi zaglądali do ogrodu. Jan zarumienił się, gdy Justyna posadziła przy sobie i ucałowała jego przyrodnią siostrę, która bardzo się jej wstydziła. Silne dziewczyny ze wsi ostro kontrastowały z Emilią, która bała się schodów. Przez płot wpadła do nich kluska - Elżunia Bohatyrowiczówna. To na nią spadł bukiet Justyny. Ojciec, Fabian, po nią niby przyszedł - też chciał poznać Justynę. Zaczął wyłuszczać żale, jakie ma do Benedykta. Potem zmieszany przeprosił i odszedł.

Jan i Anzelm mieli iść jeszcze do Jana i Cecylii kończyć krzyż. Justyna poprosiła, by wzięli ją ze sobą, bo nie chciała wracać do dworku.

rozdz. 6

Wieczór. Szli przez wieś, między płotami, ścieżkami. Zagrody połączone były niebem i zielenią, ale każda była trochę inna. Spódnice i kaftany kobiet migotały wszędzie. Mężczyźni wracali z pola. Psy szczekały lub bawiły się z dziećmi. Staruszki gwarzyły pod domami. Na wszystkich widać było piętno ciężkiej pracy, ale wszyscy byli weseli. Wybuchały śmiechy, ktoś nucił piosenki.

Jadwiga mocowała się z dziadkiem, który chciał bić Pacenkę, zabierającego mu żonę - wmówili mu to chłopcy ze wsi. Anzelm go uspokoił, choć Jakub myślał, że rozmawia ze zmarłym Szymonem, dziadkiem Jana.

Fabian znów kłócił się, że wygon powinien do nich należeć, a nie do Benedykta. Anzelm po cichu powiedział, że wygon prawnie należy do Korczyńskich. Kłócił się też Ładyś (Władysław), który ma 4 dzieci i malutko gruntu - nie wszyscy są szczęśliwi i dostatni wśród chłopów, ziemia jest różnie podzielona.

Weszli w parów, zbliżali się do mokrych miejsc, kamienie były obrosłe wilgotną pleśnią. Doszli do strumienia, gdzie panowała nieskazitelna cisza. Wspinali się na górę, Jan pomagał Anzelmowi - Justyna już ich widziała kiedyś z okna. Na szczycie góry, między sosnami i gruszą był grobowiec. Składał się z krzyża, na którym na czerwonym tle bielała postać Chrystusa. Boki okryte były godłami i figurami (narzędzia męki, rzeźby Maryi, świętych). Całość była bardzo stara. Krzyż próchniał. Na jego podstawie był napis: Jan i Cecylia, Rok 1549, memento mori.

Anzelm zdjął czapkę, a potem wziął się do roboty. Poprzedni krzyż odnowił Jakub, teraz nowy miał sporządzić Anzelm. Trochę ponarzekał, a potem z radością opowiedział historię:

Było to 100 lat po chrzcie Litwy. Para ludzi przyszła w te strony z Polski. Nie podawali swego nazwiska, szukali puszczy. Chcieli skryć się przed ludzi, może przed pościgiem. Ona była wielkopańskiej urody, on - prosty chłop. W tych okolicach każda osada miała inne zajęcie - część łowiła ryby, część zbierała miód, sokolnicy hodowali sokoły dla króla, część ludzi król uczynił wolnymi (bojarzy). Nie uprawiali ziemi i nie znali wełny. Niektórzy nawet nie znali jeszcze pieniędzy. Wielu miało kilka żon i kłaniało się bałwanom. Janowi i Cecylii najbardziej spodobało się miejsce nad Niemnem. Pod dębem wybudowali chatę, polowali i jakoś żyli. Cecylia ściemniała na twarzy, nabrała sił od pracy. Zagrażały im dzikie zwierzęta i rwąca rzeka. Po 20 latach zaczęły chodzić słuchy, że wykarczowali oni kawał puszczy, zbudowali przestronny dom, zasiali różne rośliny. Mieli 6 synów i 6 córek. Wszyscy osiedlili się przy rodzicach (jeden nawet ożenił się z Rusinką, bo wtedy była jeszcze zgoda). Po 80 latach dowiedział się o nich król. Zygmunt August (ostatni z Jagiellonów) skłonił się przed nimi. Mieli już ponad 100 lat, przyszli do niego w białych szatach, Jan wsparty na toporze, Cecylia z sarenką. Chcieli umrzeć bezimienni. Ale król nadał im dzieciom szlachectwo i nazwisko Bohatyrowiczów, klejnot Pomian (żubrza głowa na żółtym polu).

Bohatyrowicze nigdy nie mieli włości. Bili się na wojnach, jeździli na sejmiki, starali się o urzędy. Większość została w zaciszu swego domu. Teraz zdjęto z nich szlachectwo. Dalej są tymi samymi ludźmi, tylko teraz coraz biedniejszymi.

Historię tę pamięta tylko kilka osób - Jakub, Anzelm i Fabian. Inni o to nie dbają. Justyna pocałowała Anzelma w rękę w podzięce, a potem przytuliła się do brzozy. Jan stanął przy niej i wyrzekał na los, który daje człowiekowi tyle, co bydlęciu, a kochanie stawia za wysoko, by go dosięgnąć. Justyna ujrzała w górze Cecylię wskazującą ręką zagrody - nie wiedziała, czy je błogosławi, czy komuś wskazuje.

Tom II, rozdz. 1

W Olszynce (Kirłów) był sad, gaj olchowy, ogrody warzywne - wszystko ładne i zadbane, ale bez ozdób. Za domem płynął Niemen i roztaczały się pola. Było to miejsce ciche, skromne, prawie odludne. Najmniejsza w okolicy posiadłość ziemska. W pobliskiej wiosce stało kilkanaście dostatnich chat - pewnie kiedyś należących do Olszynki.

W pokojach mieszkalnych było cicho, słychać było tylko uczące się dziecko. Domownicy krzątali się wokół domu. Kirłowa - ładna jeszcze i smukła mimo domowego grubego sukna - doglądała prania, pieczenia chleba i robienia serów. Obwiniała się o takie skumulowanie robót na jeden dzień. Dzieci chciały pomagać. Wszystkie miały jasne jak ona włosy, oprócz najmłodszej Broni, która miała twarz cygańską. Łaziła za mamą, gadała cały czas, chciała jeść - pajda chleba z miodem trochę ją zatkała. Boleś uczył się zamknięty w pokoju (bo już dwa razy promocji nie dostał), Staś biegał z wiejskimi dziećmi. Boleś uciekł przez okno, więc matka przywiązała go do kanapy. Okrzyczała go strasznie, choć drogo ją to kosztowało. Najstarsza Marynia rozmawiała z Witoldem Korczyńskim.

Kupcy przyjechali po wełnę. Targowanie przerwał przyjazd Różyca. Nie zważał on na zamieszanie, pracę i codzienny strój kuzynki, ale z galanterią ucałował jej rękę. Prosił ją, by traktowała go jak rodzinę i nie wstydziła się nawet drobnych nieporządków. Różyc choruje na apatię, nie ma siły i ochoty oglądać swoich majątków. Według Kirłowej lepiej już się upić. Wyznał, że uzależnił się od narkotyku, który podawano mu na uśmierzenie bólu po jakimś pojedynku.

Kirłowa poszła po konfitury, przy okazji sprawdzając, czy wszystko w domu jest w porządku. Różyc nie chciał herbaty, bo bał się, że będzie niedobra. Justyna podoba mu się właśnie dlatego, że nie jest nadmiernie wykształcona, nie jest kokietką, nie stroi się. Gdy rozmawiał z nią obiektywnie i bez kontekstów, opowiadała mu bardzo ciekawie o okolicach Korczyna. Nie ożeni się z nią, musiałby wziąć do siebie jej ojca, a francuski Justyny nie pasuje do jego towarzystwa.

Kirłowa zwierzała się kuzynowi ze swoich zmartwień. Musiała zadbać sama o gospodarkę, wykarmić 5 dzieci, a Staś teraz zachorował na gardło, bo biegał z chrypką po deszczu. Córek nie da rady już wykształcić, nauczyła je, co sama umiała. Różyc odpowiedział na to, że kobiety w jej wieku (34) używają jeszcze życia. Chciał, by Bolesław Kirło wziął się za zarządzanie jego Wołowszczyzną. Kirłowa nie mogła przyjąć tej propozycji, bo pieniądze Różyca poszłyby w błoto - jej mąż nie nadaje się do pracy. Broniła go, mówiąc, że tak został wychowany. Zapłakała z wdzięczności, gdy Różyc obiecał jej opłacić szkoły dla synów. Poleciła mu za to Korczyńskiego na zarządcę.

Chłopi z wioski obrabiali część gruntów w Olsznce, dzieląc się z Kirłową plonami. Teraz wracali już do domów. Marynia dalej siedziała z Witkiem. Chłopak był żywy i radosny, ale widać było po nim zmęczenie od książek i ślady czasów udręczenia serc i niepokoju umysłów. Opowiadał dziewczynie o reformach, jakich uczą ich w szkole, pojawiały się słowa-klucze programu pozytywistów: lud, kraj, gmina, inteligencja, inicjatywa, oświata, dobrobyt. Poszli razem w kierunku wsi - on jak apostoł nowych idei, ona z budzącą się młodą myślą i wolą.

rozdz. 2

Lekarz został znów wezwany do Emilii, przy okazji usłyszał kaszel Marty i kazał jej się leczyć koniecznie. Teraz dzieci chodziły za nią i prosiły, by dała się zbadać. Justyna przyniosła kwiaty z Bohatyrowicz od Jana. Marta przestrzegła ją, by nie myślała, że serce chłopskie jest z kamienia i by nie zachciało jej się nim bawić. Marta zamknęła się przed doktorem w spiżarni.

Tymczasem Teresa czytała Emilii o Egipcie. Emilia była pewna, że tam byłaby szczęśliwa i zdrowa. Nad ranem miała atak, który spotęgował niedawny spacer z synem po ogrodzie. Użalała się przed nim na swe życie, a on milczał, to ją przekonało, że nikt jej nie rozumie. Benedykt, mimo że nic go nie łączyło z żoną, zdenerwowany pobiegł do jej pokoju i wezwał lekarza.

Darzecki przyjechał z córkami. Emilia miała jeszcze dość siły, by sprawdzić, jak Leonia jest ubrana, zanim zejdzie zabawiać kuzynki. Korczyński, rozmawiając ze szwagrem, mizerniał, chciał się przypodobać. Darzecki przyszedł upomnieć się o posag żony. Jego córki narzekały, że salon w Korczynie jest nieładny i ma mało mebli. Leonia też chciałaby, by był piękniejszy, co wyśmiał jej brat. Darzecki nie mógł poprzestawać na procentach, jakie Benedykt płacił regularnie, bo wydawał córkę za mąż. A ostatnio za wiele wydawał - wyjeżdżali za granicę, meblowali dom, bo takie są wymogi cywilizacji. Korczyński wyjaśniał, że sam ma mnóstwo wydatków; mówił o nich cicho, by dzieci nie słyszały. Darzecki radził mu sprzedać las. Ale tam jest mogiła Andrzeja, która mogłaby dostać się w nie-polskie ręce. Wg Darzeckiego - to sentymentalność. Nie mogli porozumieć się też co do Zygmunta - Darzecki rozumiał jego znudzenie światem, Benedykt nie wiedział, czego jeszcze chłopak może żądać od życia.

Witold nie rozmawiał z wujem, bo nie ma dla niego szacunku. Boli go, że ojciec mu nadskakuje. Benedykt był zdziwiony, sam wyzbył się już dawno swoich ideałów. Witold zwrócił uwagę ojca na to, że Leonia wyrasta na lalkę, światową srokę. Benedykta bardzo ubodły te słowa i wyszedł, miał łzy w oczach. Po Witka przyszedł Julek Bohatyrowicz. Razem z psem Sargasem mieli jechać na ryby (Witek miał psa Marsa).

Orzelscy grali na pianino i skrzypce dla zabawienia Emilii. Orzelski wybudził się z transu dopiero, gdy Marta zawołała na śniadanie. Justyna została sama i zagrała piosenkę, którą śpiewał Jan. Przyjechał Kirło. Po godzinnej toalecie Emilia zeszła do niego. Kirło zapowiedział przyjazd Różyca, który rzekomo kocha się w Teresie. Ta od razu poszła się stroić. Emilia i Kirło mieli wielką radość, że dziewczyna dała się nabrać. Tak naprawdę chodziło o Justynę. Kirłowa namawiała Różyca do małżeństwa. Teresa najpierw płakała, że Emilia z niej żartuje, ale zaraz potem zajęła się jej lekarstwami.

Justyna nie wiedziała, co o tym myśleć. Przed nią leżał tomik poezji Musseta przysłany przez nieszczęśliwego Zygmunta, który prosił o spotkanie. Z wierszy ukazywała się miłość wątpiąca o sobie i drugim, człowiek kochający czuł się pogardzany i zdradzany. Dla niej była teraz inna miłość ważna - ufająca, długa i czysta, jak Jana i Cecylii. Przypomniał jej się Jan...

rozdz. 3

Była pora żniw, chłopi pracowali na polach. Przed żniwami prano i szyto, były one jak święto. Wszyscy wylegali na pola, więc chcieli się jakoś zaprezentować. Pracowali obok siebie, ale każdy na swoim kawałku. Tylko oni wiedzieli jak to pole jest podzielone. Na poletku Fabiana żęła 50-letnia piękna kobieta. Miała już trzeciego męża, bo poprzedni umierali. Z Jerzym miała syna - Janka, z Jaśmontem - Antolkę. Córkę oddała Anzelmowi, bo wyszła za Starzyńskiego, wdowca z dziećmi, który nie chciał mieć kolejnego kłopotu. Janek zaopiekował się siostrą. Kukułką ją nazywali, bo żadnego dziecka sama nie wychowała.

Przyjechała Justyna zobaczyć prace. Matka Janka opowiadała jej, że syn chodzi jak struty, że ma 30 lat, a nie kochał się jeszcze - no, może w Jadwidze kiedyś. Janek ją odciągnął. Justyna przypatrywała się pracom, ale łzy jej w oczach stanęły, bo poczuła się niepotrzebnym intruzem. Jan przyniósł jej sierp, a jego matka pokazała Justynie jak żąć. Dziewczynie przeszkadzał gorset, ale powiedziała, że przyjdzie niedługo stosowniej ubrana i więcej im pomoże. Jadwiga jechała opodal wozem i śpiewała (dla Janka) pieśń. On się przyłączył, ale myślał o Justynie. Matka Jana tymczasem opowiedziała Justynie, że oni są najlepszymi śpiewakami i że się kochają. Justyna drasnęła się w rękę, ale ból poczuła w sercu.

Fabian przyszedł późno, bo załatwiał interesy. Jego rodzina zaczęła jeszcze szybciej pracować. Duma i powaga zniknęły z jego twarzy, gdy zobaczył, że Ładysiowa weszła trochę na jego pole. Pobiegł tam z synami i wywiązała się bójka. Jan ich rozdzielił - porządny gospodarz nie zubożeje, gdy mu biedak garść zboża zeżnie, po co od razu się bić? Justyna powiedziała, że wszędzie takie rzeczy mają miejsce, różnią się tylko formą. Pracowała do końca, mimo zmęczenia. Witek przyszedł i pochwalił ją, że pracuje.

Anzelm nie chodził na pola, bo lękał się tłumu i gwaru. Zdziwił się bardzo, gdy zobaczył Witka Korczyńskiego. Starzyńska pokazywała Justynie jak się miele żarna. Michał przyszedł w zaloty do Antolki. Anzelm tymczasem uważnie słuchał uwag Witka o utrzymaniu sadu. Witold przypominał mu Andrzeja. Anzelm dziwił się, że syn obojętnego Benedykta jest tak chętny do zmian - radził ludziom wybudować studnie, młyn. Jan rozmawiał z Justyną o szczęściu. Dziwił się wytrwałości Michała, który już rok chodził do Antolki, tak samo zawsze radosny, a musiał jeszcze ze dwa lata czekać na ślub, bo dziewczyna miała dopiero 16 lat. Jan upewniał się, że Justyna popłynie z nim jutro na Mogiłę, nawet jeśli stryj zostanie w domu.

Anzelm pokazał Witkowi książki Andrzeja - Psalmy Kochanowskiego, Pana Tadeusza, Ogrody północne Józefa Strumiłły - podręcznik ogrodnictwa. Jedna była dla Jerzego. Izdebka Anzelma przypominała celę, tak też ja nazywał, śpiewając: Ty będziesz panną Przy wielkim dworze; A ja będę księdzem W białym klasztorze.

rozdz. 4

Justyna ubrała się w ładną, ale prostą białą suknię, upięła swe czarne włosy. Płynęli z Jankiem na Mogiły. Prowadziły tam dwie drogi - przez las po drugiej stronie rzeki lub rzeką aż do piasków. Wybrali tę drugą. Jan uratował pszczołę, która zapędziła się nad rzekę i nie miała gdzie usiąść - podstawił jej wiosło. W skałach obserwowali jaskółcze gniazda. Minęli łowiącego ryby Julka, który ostrzegł ich przed burzą. Chłopak uważany był za głupiego, całe dnie spędzał nad Niemnem. Miał iść do wojska, ale bał się rozstania z rzeką, więc uciął sobie dwa palce. teraz za niego ma iść Adaś.

Dotarli wreszcie do piaszczystej pustyni. Jan patrzył na pagórki jak w ołtarz. Tu widział ostatni raz ojca, gdy miał 7 lat. Prom przewoził wtedy tłumy ludzi przez rzekę. Ojciec Jana pożegnał się z nim i matką, przezwyciężając swą wrodzoną skrytość. Andrzej żegnał się wtedy ze swoimi. Marta dała Anzelmowi (ten z kolei był bardzo otwarty i wesoły jeszcze wtedy) medalik. Potem odjechali na koniach, w karmazynowych czapkach. Zapadła cisza, tylko słowik śpiewał w borze. Potem w okolicach św. Anny w wiosce usłyszeli grzmoty nad piaskami, a potem krzyki ludzkie. Mieszkańcy wsi stali jeszcze długo w noc przed domami. Słychać było szepty ludzkie i pluskanie wody. Anzelm przepłynął przez rzekę, brudny i wyniszczony dotarł do osady. Janka mocno przytulił, zapłakał, kazał iść do Benedykta i powiedzieć, że Andrzeja i Jerzego już nie ma, że pierwszy jest w jego głowie, a drugi w sercu. Andrzejowa zemdlała z wielkim krzykiem na tę wieść, a Benedykt pobiegł do Anzelma. Na pytanie o Dominika stryj zatoczył pętle wokół rąk i nóg.

Justyna cicho płakała... Doszli do polany, na której wznosił się kurhan - mogiła 40 powstańców. Ponad godzinę siedzieli w ciszy na stoku. Justyna nie pamiętała czasów wielkich uniesień, urodziła się już w katakumbach mroku i milczenia. Ludzie zajmowali się swoimi sprawami lub wzdychali i jęczeli. Nie doświadczyła ideałów i bohaterstwa. Świat zapomniał o tym grobie.

Justyna zbliżyła się do Jana, a on ucałował jej dłonie. Ich spojrzenia spotkały się wiele sobie mówiąc. W tym miejscu śmierci wezbrało w nich uczucie życia. Mówiła mu o tym ,ze czuje się bezużyteczna. Nie miała marzeń, złudzeń nawet, była dumna i łaski jej wyświadczane upokarzały ją. Nuda ją otaczała. Czuła w sobie bunt młodości i siły, ale nie miała ich gdzie spożytkować. Jan podsumował jej położenie: Ani ptak, ani mysz... jak nietoperz! Wyznał, że od dawna coś go do niej ciągnęło. Wydawała mu się bardzo nieszczęśliwa. Rozmawiając, lekko zboczyli z drogi.

Jan opowiadał o lesie, który w części należy do Bohatyrowicz, ale każdy z niego bierze drzewo bez żadnego porządku. Korczyński nie chce z nimi się dogadać w tej sprawie. Nie ma wśród ludzi pijaństwa i złodziejstwa, ale jest chciwość wielka. Zbliżała się burza, więc pobiegli szybko do czółna. Justyna nie bała się, ufała Jankowi. Burza szybko przeszła, dopłynęli szczęśliwie, tylko przemokli. Justyna była szczęśliwa.

Jan z uwielbieniem patrzył na mokre włosy dziewczyny. Pokazywał jej rybitwy (morskie wrony), a Justyna obiecała mu, że razem o nich i o dalekich krajach będą czytać.

rozdz. 5

Anzelm leżał nieruchomo w swoim pokoju - miewał od czasu do czasu takie chwile, kiedy nie dało się do niego dotrzeć. Antolka i Elżusia przyjęły ich w domu. Justyna sama chciała rozpalić w piecu. Elżusia chciała prosić Justynę i Witka na swoje wesele. Rozmawiały o strojach, o wyprawie, o panu młodym. ;) Anzelm z radością powitał Justynę. Cieszył się, że żęła u nich, że była na Mogile. Zaprowadził ją do świetlicy i dwornie posadził na krześle. Dziewczęta przygotowały bochen chleba, masło, miód, kwaśne mleko i jajecznicę. Anzelm i Jan starali się jeść wytwornie i powoli.

Młodzi poszli po posiłku na gospodarstwo, a Justyna została z Anzelmem. Wyznała mu, że wszystko wie, przytuliła się do niego. Opowiedział jej historię swego wyobcowania ze świata. Gdy wszystko obróciło się ku złemu, a Polska została pod okupacją, ogarnął go żal i gniew, którego nie miał przeciw komu obrócić. Wszystko mu obrzydło. Dziwił się, że ludzie zapomnieli o dawnych czasach, że mogą być weseli. Jedynym ratunkiem było dla niego małżeństwo, więc poszedł do Korczyna. Marta go odepchnęła. Odtąd wszystko uważał za marność, żył tylko dla Janka. Potem zapadł na hipochondrię. Choroba trwała 9 lat, lekarze mówili, że jest bardziej „duszna” niż „cielesna”. W końcu ozdrowiał, ale wciąż hałasów i ludzi unika.

Do chaty wpadła Jadwiga ze starym Jakubem. Znów myślał, że mu Pacenko żonę uprowadza. Justyna podtrzymała mu głowę, gdy upadł, ale Jadwiga szybko ją odsunęła. Anzelm namówił Jakuba, by opowiedział historię swego brata Franciszka z 1812 r. Jadwiga przerywała dziwiąc się złośliwie, że Justyna ma rozpuszczone włosy, ale jej dziadek opowiadał dalej: Dominik Korczyński zwerbował Franciszka do armii Napoleona. Pewnej zimy znaleźli w polu zamarzniętego oficera - był to Franek. Jadwiga nie mogła już dłużej wytrzymać obecności Justyny i w gniewie wyszła razem z dziadkiem.

Jan chciał odprowadził Justynę, bo już ciemno było, ale żeby nie prowokować plotek - Anzelm poszedł z nimi. Obserwowali czółna z czerwonymi ogniami, które sunęły po Niemnie. Rybacy zgarniali do worków białe skrzydlate motyle, które tworzyły wokół nich mgłę. Wśród płynących był też Witold. Justyna dotarła do domu przed północą i usłyszała jak Teresa czyta książkę i razem z Emilią marzą, by być jak bohaterka - margrabina na dworze francuskiego króla.

Benedykt jeszcze pracował. Justyna popatrzyła na niego w inny sposób - ten człowiek stracił dwóch braci jednego dnia, ale nie krzyczał, nie płakał, tylko wzywał Boskiego imienia, a na twarzy miał coraz to nowe zmarszczki. Zmarły jego nadzieje. Marta opowiedziała Justynie, że Kirłowa była wypytywać się o nią, pewnie z polecenia Różyca. Kirłowa wyznała jej nałóg Różyca (morfina), z którego tylko miłość go może wyleczyć. Justyna zapytała, dlaczego Marta nie chciała wyjść za Anzelma. Bała się ludzkiego śmiechu i ciężkiej pracy. Przed powstaniem, gdy chłopi byli potrzebni, wszyscy się z nimi bratali, potem znów drogi się rozeszły. Nikt jej niczego nie zabraniał, ale śmiali się. Benedykt się nie śmiał, ale przestrzegł ją przed ciężką pracą. Wmawiała sobie, że jest zadowolona ze swojej decyzji, bo uratowała honor. Z radością jednak słyszała, że Anzelm ją wspomina.

Justynie śniło się (a może to były marzenia), że jest chłopką. Była bardzo szczęśliwa, zakochana z wzajemnością. Czuła pocałunki...

Tom III, rozdz. 1

Andrzejowa Korczyńska wyszła za mąż na pewno z miłości, bo wybrała najmniej zamożnego kandydata. Była jedynaczką, w Osowcach spędziła całe życie, z wyjątkiem 8 lat w domu męża. Wyjeżdżała młoda i radosna, a wróciła tam wdową. Dzieliła wszystkie przekonania swego męża - demokraty i patrioty. Jednego tylko nie umiała - nie była w stanie zbliżyć się do ubogich i prostych ludzi. Walczyła z sobą, ale nie mogła pokonać przyzwyczajeń i dumy. Ideały kochała, ale realność ją odpychała, choć zdawała sobie sprawę, że to ona jest podstawą jej ideałów. Po śmierci Andrzeja wytłumaczyła sobie, że arystokracja ducha nie może zniżać się do nizin i pozbyła się wyrzutów sumienia.

Odważnie pożegnała męża, a gdy pojechał dała hasło do wspólnej modlitwy. Nie było w tym żadnej sztuczności. Jedyną słabość okazała zaraz po otrzymaniu wiadomości o śmierci Andrzeja. Potem już nigdy nie krzyczała i nie skarżyła się. Ale nigdy nie była też wesoła, zamknęła się w sobie i żyła w samotności. W pokoju miała klęcznik, portret Andrzeja i mnóstwo wizerunków syna. Przechowywała też szkice i zabawki syna. Inne części domu odnowiono przed ślubem Zygmunta, ale jej pokoju nie ruszono. Andrzejowa czciła pamiątki, ale otaczała się też nowymi książkami i dziennikami. Czytała i wielbiła tych, którzy poświęcali się tym samym celom, co jej zmarły mąż - tylko teraz w inny sposób. Sporządzała odzież dla biednych, choć u nich nie bywała.

Benedykt pomagał jej w kłopotach, które wynikały z powodu przeszłości patriotycznej Andrzeja. Ona sama mogłaby żyć ascetycznie, ale o majątek dbała dla syna. Nie pozwoliła Benedyktowi wtrącać się w wychowanie jej syna, który według Korczyńskiego wyrastał na francuskiego markiza, a nie polskiego obywatela. Nie zgodziła się wysłać go do szkół publicznych, bo on jest wyższy nad tłum. Pielęgnowała w nim więc poczucie dumy.

Pewien przyjezdny chciał zdobyć serce Andrzejowej. Cała rodzina namawiała ją do zamążpójścia. Zaczęły budzić się w niej uczucia, zatęskniła za domowym szczęściem. Ale gdy przyszło do podjęcia decyzji, obudziły się w niej wspomnienia i zaczęła wstydzić się swej słabości. Zaczęła myśleć o Andrzeju tak intensywnie, że ukazał jej się. Obudziła się z tej halucynacji silniejsza, ale smutniejsza. Czasem potem z nim rozmawiała. Byłą kobietą oświeconą, ale też głęboko wierzącą (choć nie praktykującą). Wierzyła w życie pozagrobowe, sądziła, że to może miłość sprawiła, że Bóg pozwolił jej skontaktować się ze zmarłym mężem.

Z radością przyjęła wiadomość od nauczyciela, że Zygmunt ma talent malarski - zawsze wiedziała, że jest to niepospolity chłopiec. Zygmunt wzrastał w uwielbieniu siebie. Wszyscy, którzy go otaczali, byli w niego zapatrzeni. Jego pierwszy lepszy nieco obraz został entuzjastycznie przyjęty, tym bardziej, że powtarzano sobie historię jego ojca, która ciekawiła publiczność.

Teraz Andrzejowa miała zmartwienie - ej syn nie mógł dogadać się z żoną. Ona za nim szalała, a on był obojętny zupełnie. Zaczęła dostrzegać w synu chłód i kaprysy. Zauważyła, że syn niczego i nikogo (nawet żony) nie kocha, że jego obrazy są może wierne, ale bez pomysłu, bez polotu.

Zygmunt nie mógł malować, od 4 lat nic nie stworzył. Osowiec wydawał mu się pospolity, nie znalazł w nim natchnienia. Oskarżał o to oczywiście świat zewnętrzny. Z Darzeckim zajęli się wykopywaniem skarbu po Szwedach, ale znaleźli kilka monet i pałasz. W rozpacz wprawiało go to, że utył. Uciekł do domu, kiedy zobaczył zbliżających się ludzi - nie miał ochoty z nimi rozmawiać, pospolitować się. Po zbyt obfitym śniadaniu położył się z tomikiem poezji romantycznej i pesymistycznej. Czytał o nicości i rozpaczy powszedniego życia. Weszła Klotylda chcąc się pogodzić z mężem. Stanęła przed niedokończonym swoim portretem i zaczęła z nim rozmawiać. Zapewniała obraz, że malarz nie przestał go kochać, ale łzy stawały jej w oczach. Pocałował ją, ale mówił, że mu przeszkadza. Ożywił się, gdy wzięła do ręki tomik Musseta. Domyśliła się, że wysyłał go Justynie. Z Korczyna go odesłano. Nie znalazł między kartami książki żadnego listu. Nie wierzył żonie, że Justyna ma wyjść za Różyca. Klotylda mówiła dalej, że taki ślub byłby dla tej prostej Justyny wybawieniem, bo nie ma ani majątku, ani wykształcenia. Zygmunt nagle wstał i kazał zaprzęgać konie do Korczyna. Powiedział, że jedzie do stryja, ale żona wiedziała, że to nie jest prawda.

Andrzejowa uczyła jakąś wiejską dziewczynkę - łączyła się tak ze zmarłym mężem. Klotylda wpadła do pokoju wylewając przed nią swe żale. Andrzejowa czuła się odpowiedzialna za nieszczęście synowej, bo to ona zainicjowała to małżeństwo. Obiecała porozmawiać z synem.

rozdz. 2

Witek śmiał się, że Justyna „prościeje”. Zaczyna mówić jak Bohatyrowicze, będzie drużką na weselu Elżusi, nauczyła się żąć. Witka bolało, gdy jego ojciec krzyczał na służbę. Właśnie teraz bił parobka, który zepsuł żniwiarkę. Witek zaofiarował, że naprawi maszynę, a chłopu wytłumaczył, jak ona działa, bo to z niewiedzy ją zepsuł. Ojciec zrozumiał lekcję, ale i tak uważał, że podejście Witka to teoria i w praktyce nie da się tak postępować. Za swoje teorie Witek by się dał zastrzelić. Przypomniał ojcu, że on kiedyś też taki był, że stryj Andrzej dał się zabić za ideały.

W czasie obiadu Kirło usiadł naprzeciw Justyny i wychwalał Różyca, jego arystokratyczne pochodzenie i majątek. Nadskakiwał Justynie i jej ojcu. Benedykt nawet się cieszył z tej sytuacji, bo Różycowi nie musiałby wypłacać posagu Justyny, ale Kirło go denerwował, więc zaczął wyrzekać na przeszłość Różyca - stracił on na karty i metresy ponad połowę majątku. Przyprawiło to o atak Emilię, ale bardzo ucieszyło Witka.

Leonia chciała, żeby wzięli ją na wesele, bo w domu jej nudno. Głowa ją często boli, nie ma co robić. Witek chciał na wesele zabrać też Marynię pod opieką ciotki Marty.

Tego wieczoru Elżunia przyszła do dworu. Weszła do sieni i nie wiedziała, co robić. Na szczęście spotkała Martę. Dom jej nie zachwycił. Zaprosiła Justynę w imieniu ojca do nich. Ambicja Fabiana kazała mu zaprosić panienkę, która bywała u sąsiadów. Powitano Justynę dwornie i przedstawiono jej narzeczonego Elżuni, Franka. Był tam i swat - Starzyński. Elżusia musztrowała Franka strasznie, a on pokornie jej słuchał. Przyszedł też Witold, a potem Antolka przeskoczyła przez płot i zmartwiła się, że Janek po siano na łąką wyjechał, skoro jest tu Justyna. Justyna posmutniała, gdy dowiedziała się, że Jan będzie na łące nocował. Fabian narzekał, że mało mają pola, a wyżywił trzeba piątkę dzieci. Pola dokupić się nie da, na roboty też nie ma gdzie iść. Potem ożywił się, gdy zapraszał na wesele. W drodze powrotnej Witek opowiadał jej swe plany na przyszłość.

Leonia podarowała Marcie pantofle własnej roboty, czym niezmiernie ją ucieszyła. Chwilę radości przerwał atak Emilii wywołany prośbą Witka, by Leonia mogła pójść na wesele. Teresa nie mogła pomóc, bo bolał ją ząb, a Marta była zbyt głośna, by Emilii szybko przeszło. Był to kolejny powód do sporu ojca z Witkiem, oddalali się od siebie.

Trzy tygodnie przed wyjazdem Witka, ojciec poprosił go o to, by pojechał do Darzeckich poprosić o przedłużenie długu. Witek odmówił, nie chciał wyjaśniać swych powodów, by się bardziej nie pokłócili. Ojciec nie wydziedziczył go, ale kazał mu traktować siebie odtąd jak znajomego.

Benedykt był szczęśliwy, bo wygrał proces, Bohatyrowicze przegapili termin składania apelacji. Z radością powitał Zygmunta i pozwolił mu iść na pokoje. Ten wszedł do pokoju Justyny. Opowiadał jej o dalekich krajach, ale chciał zapytać, czy to prawda, że Różyc się o nią stara. Wyznał jej miłość i poprosił, by zwróciła mu swą duszę. Ona powiedziała, że go kochała i że cierpiała bardzo, gdy ożenił się z inną. Gdy wrócił, walczyła ze sobą, by się nie poniżyć. Pomogły jej łzy w oczach Klotyldy. Nie chciała, by ktoś przez nią płakał. Stanęło między nimi jej sumienie. On nie ustawał w przekonywaniu jej, że tylko ona może mu dać szczęście. Nie ofiarowywał jej miłości, ale romans - Justyna czuła tylko ohydę.

Tego wieczoru Zygmunt rozmawiał z matką. Wypowiedział swą wdzięczność za to, że matka trzymała go z dala od prozy życia, że wysłała go za granicę. Z taką przeszłością nie mógł tu żyć, chciał wyjechać. Matka wyznała, że woli dla niego wzniosłe nieszczęście tu niż płaskie szczęście na świecie. Zygmunt chciał, by matka sprzedała Osowce i by wyjechali razem, bo tu panuje wieczny smutek i melancholia. Andrzejowa właśnie dla tej melancholii nie chciała wyjeżdżać. Zygmunt jednak czuł się stłamszony, nawet miłości nie zaznał, do żony był przywiązany, ale do niego nie dorastała. Matka zapytała go, czy byłby szczęśliwy z Justyną. Odpowiedział, że nie, że Justyna jest zimna i ograniczona, coraz bardziej podobna do chłopki. Ta odpowiedź przekonała matkę, że Justyna go odtrąciła i że jej syn żadnej z tych kobiet prawdziwie nie kochał. Rozpłakała się na myśl, że po jej śmierci syn zupełnie zapomni o ojcu i nie będzie czcił przeszłości. Zrzucała na siebie winę za to, że nie nauczyła go tego. Zygmunt chłopów nazwał bydłem i odciął się zupełnie od ideałów ojca, którego nazwał szaleńcem. Wyrzuciła go z pokoju i czuła jak coś w niej umiera. Pragnęła śmierci, znów ujrzała Andrzeja, błagała go o przebaczenie. Nie uzyskała odpowiedzi...

rozdz. 3

Szła jesień. DO Fabiana ciągnięto na wesele. Najwięcej było Bohatyrowiczów i Jaśmontów, ale też wiele innych nazwisk padało, gdy goście się zaznajamiali. Wszyscy byli przystrojeni, ale nie według mody, tylko swego upodobania. Był to lud, który nie musiał przymusowo pracować pod chłostą. Dawniej mieli oni prawa i przywileje. Chciwi byli swej ziemi, aż często dochodziło do waśni o to. Byli ogorzali i spracowani, ale dumni i silni. Szczególnie młodzi byli weseli i pełni życia, bo w postawie starszych widać było, że życie ich nie rozpieszczało. Stare kobiety dbały jeszcze o ceremonialność obejścia.

Czekano jeszcze na pierwszego drużbę, Kazimierza Jaśmonta. Musiał okazać trochę fanaberii, bo był to człowiek majętny. Zapatrywał się na Jadwigę Domuntównę. Wkrótce zajechał bogatą bryczką z koniem i zaraz dał sygnał, by grała muzyka. Weselnicy skupili się wokół domu. Fanian czasem nie mówił oracji, gdy mu się dróżka nie podobała, ale tym razem stał z Justyną. Elżusia płakała, gdy mówił o wianku mirtowym jej panieństwa, który ostatni raz dziś nosi. Złożył młodej parze życzenia. Potem podał Justynie tace z mirtem, by go weselnikom przypięła. Ona położyła w zamian chustkę z jego inicjałami. Potem miało miejsce błogosławieństwo rodziców. Wszyscy płakali. W odpowiednim porządku pojechali do kościoła przy akompaniamencie muzyki.

Na weselu jedli, pili, opowiadali o procesie z Korczyńskim, Fabian narzekał na biedę. Pocieszali się, że syn Benedykta jest dobry chłopak i może się wreszcie pogodzą. Młodzi natomiast zabawiali się na polu. Domuntówna nie była na weselu, zobaczyli ją bosą i w codziennej sukni jak wraca z koniem od konowała. Na prośbę Jaśmonta Domuntowie przekonali ją, by przyszła na tańce. Przyszła też Marta z Marynią Kirlanką, a panna młoda z pomocą męża i dziewczyn przyprowadziła Anzelma. 23 lata nie widział Marty. Marta powitała starych znajomych. Szybko poczuła się miedzy nimi swobodnie. Jaśmont dał znak, by zacząć tańce.

Justyna czuła się w tym tłumie dobrze, pewnie parę miesięcy temu byłoby jeszcze inaczej. Janek był tego dnia chmurny, w ogóle nie tańczył. Kobiety myślały, że pokłócił się z Jadwigą albo podał się w ojca i stryja i go melancholia łapie. Gdy zostali sami z Justyną, poprosił ją o gałązkę jarzębiny z jej stroju - dała mu od razu. Weszła wystrojona Domuntówna. Uderzył ją widok Janka i Justyny. Specjalnie była więc uprzejma dla Jaśmonta. 12 par zatańczyło krakowiaka. Justyna nie wyróżniała się urodą, ale tańczyła z większą gracją. Jan na ten widok zażądał klaskanego i porwał Justynę do tańca. Zaśpiewał: Świeci księżyc, świeci Około północy, Ciebie przestać kochać Nie jest w mojej mocy! Zaczęli przezbywać się na przyśpiewki. Janek na koniec uklęknął przed Justyną i pocałował ja w rękę.

Wieczorem pary szeptały do siebie po kątach: Michał z Antolką, Witek z Marynią. Jadwiga tylko była zła i wciąż patrzyła na Jana i Justynę. Jan mówił Justynie, że ją pierwszą kocha. Przeleciał między nimi kamień rzucony przez Domuntównę. W obronie Jadwigi stanął tylko Jaśmont i jej bracia. Jan powiedział, że żalu do niej nie ma, że t ogłupi żart i zapobiegł bijatyce. Jadwiga z płaczem wróciła do domu, by zostać sama z dziadkiem.

Julek zwołał towarzystwo do czajek na Niemen. Justyna i Jan wzięli się za ręce i poszli po swoją czajkę, by popłynąć osobno. Anzelm i Marta od długiego czasu siedzieli sami pod domem i rozmawiali. Z czajek płynęły śpiewy młodych. Anzelm i Marta słuchali tych przyśpiewek o wyruszaniu na wojnę i doli wojaka. Przyłączyli się do śpiewu, gdy przyszła kolej na pieśń Ty pójdziesz górą... Marta zapłakała, gdy Anzelm zaśpiewał Ty będziesz panną Przy wielkim dworze. Postanowili połączyć młodych.

Starsi natomiast prosili Witolda, by był pośrednikiem w ich sporze z Korczyńskim. Mieli mu za złe, że o wszystko się z nimi procesował, że nie chciał się pogodzić, że być chciwy. Pokazali Witkowi starą mapę, z której wynikało, że część ziemi nie należy do Korczyńskiego, a do Bohatyrowicz. Proces ich wyniszczył, a teraz muszą jeszcze płacić dług. Proszą o zmiłowanie, żeby im darował karę albo poczekał z zapłatą. Chcieliby żyć po bratersku, pomagać sobie. Poważny Strzałkowski radził, by głowa nie mówiła nogom, że jej niepotrzebne. Wspominali z rozrzewnieniem Andrzeja.

rozdz. 4

Tej nocy Teresa i Emilia czytały o Eskimosach. Dochodziły do nich głosy z wesela, które rozstrajały Emilię. Po salonie chodził nerwowo Benedykt. Na dźwięki pieśni stanął jak wryty. Przypomniały mu się dawne czasy, wiele by oddał, by też leżeć teraz w mogile. Dostał tego dnia list od Dominika. Dominik został tajnym sowietnikiem, może dostanie się do senatu, był wdzięczny ojcu za wykształcenie - ale ojciec nie w tym celu go wysyłał na nauki. Najstarszą córkę wydał Dominik za pułkownika. Jeden z jego synów był mały, a drugi kształcić się w szkole wojennej. Benedykt poczuł, że nie ma brata - jak tego wieczora, gdy po rozmowie w altanie z żoną dostał list od Dominika. Wtedy pocieszył go syn. I tym razem Witek wszedł do pokoju. Przyszedł ze skargami ludzkimi. Benedykt pokazał mu plan, z którego wynikało, że kawał ziemi, o który był proces należał zawsze do Korczyna. Ale nie o to Witkowi chodziło, wiedział, że ojciec nie przywłaszczył sobie ziemi. Obarczał go winą za ciemnotę, chciwość i nieprzyjaźń chłopów. Wykładał ojcu demokratyczne teorie. Benedykt słuchał i cierpiał. Witek udowodnił mu, że mimo młodego wieku on też wycierpiał już wiele, że ciężko żyć w tych czasach ciemności. Ciężko mu było tak mówić do ojca. Postawił między nimi mur, który tylko śmierć dziecka mogła zrzucić. Benedykt zląkł się, że Witek rzeczywiście zdolny jest popełnić samobójstwo. Wyrwał mu strzelbę, ale wiedział, że z taką zapalczywością i tak zginie. Z zachwytem jednak spojrzał na syna i nazwał go powracającą falą ideałów jego młodości. Oni też kiedyś kochali lud i ziemię, chcieli nad poziomy wylatywać, ale wszystko to upadło. Jednak braku ideałów nie da się zarzucić Korczyńskim - jeden przez nie zginął, drugi został zesłany tak, gdzie honor stracił, trzeci przeżył życie zazdroszcząc temu w grobie. Wyżalił się przed synem ze wszystkiego. Witek dziękował mu, że nie był chowany pod kloszem jak Zygmunt.

Rozmawiali jeszcze długo. Benedykt opowiadał o Andrzeju, przypominał sobie dawnych znajomych, pytał czy stary Jakub jeszcze żyje. Benedykt odmłodniał. Zgodził się darować chłopom karę sądową. Zapowiedział synowi, że popłyną razem na Mogiłę. Witek pobiegł przekazać wieść Fabianowi, a potem cały dzień spędził z ojcem.

Poprzedniego wieczoru drużki i drużbowie pożegnali pannę młodą pieśnią, a orszak odwiózł ją do domu męża. Elżunia długo się jeszcze pakowała, by niczego nie zapomnieć, a najstarszy brat musiał zawieźć jej kufry. Jaśmont chciał jechać z Jadwigą, ale ona odmówiła, bo musiała zajmować się ojcem. Była w czarnej sukni, już dużo spokojniejsza. Podziękowała Janowi za to, że stanął w jej obronie. Życzyła mu szczęścia. Pogodzili się, a potem Jan szybko pobiegł nad Niemen odszukać Justynę. Podziwiali zachód słońca. Rozmowa im nie szła, jeszcze nie potrafili być zupełnie szczerzy ze swą miłością. Bawili się z echem. Jan poprosił, by powiedziała echu najmilsze imię - krzyknęła „Janku”. Objął ją i pocałował. Była już jego na zawsze.

rozdz. 5

Zygmunt prosił Benedykta, by przekonał matkę, aby sprzedała Osowce, ale stryj o tym nie chciał słyszeć. Potem wpadł Kirło zapowiadając wesele. Za nim Kirłowa z dziećmi - po Marynię i by pomówić o ważnym interesie z Justyną i gospodarzem. Dołączyli do nich: Emilia, Teresa i Kirło. Kirłowa miała oświadczyć się w imieniu Różyca. Upoważnił on ją do wyznania, że jest on morfinistą, że żona może go wyratować. Dla Benedykta było to tym samym, co pijaństwo, dla Emilii stał się bardziej interesujący. Kirłowa mówiła dalej, jaki on jest dobry, jak ich dzieci lubi, jak im pomaga. Emilia uważała czyn Różyca za bohaterstwo, była pewna, że Justyna go przyjmie z wdzięcznością. Justyna wyznała jednak, że jest zaręczona z Jankiem. Wyznała, że go kocha i jest kochana. Emilia nie mogła pojąć, gdzie podziała się duma dziewczyny. Ale ona właśnie przez dumę nie chce przyjąć litości Różyca, woli miłość Jana. Benedykt (jak kiedyś Martę) przestrzegł ją przed pracą. Dziewczyna powiedziała, że to właśnie brak pracy jest trucizną. A jeśli chodzi o oświatę, to ona chętnie wniesie to, co umie w skromne progi Bohatyrowicz. Stryj przyznał jej rację, a ciotka dostała globusa. Kirło nie mógł w to uwierzyć. Witek uściskał kuzynkę z radości. Kirłowej było żal kuzyna, ale przyznała, że Justyna dobrze wybrała. Zygmunt myślał, że ten mezalians jest po to, by oddzielić się od świata, do którego on należy i miał przez to „wyrzuty sumienia” - Justyna buchnęła śmiechem. Marta poprosiła Benedykta, by pozwolił jej zamieszkać w chacie Justyny i Jana, bo tu czuje się niepotrzebna. Benedykt wypowiedział wreszcie wszystko, co Marcie zawdzięcza. Zgodziła się zostać, obiecała pójść do doktora, poczuła się potrzebna. Benedykt kazał jej opowiedzieć sobie wszystko o Bohatyrowiczach. Orzelskiego Benedykt uspokoił, mówiąc, że może u nich zostać, a w tym mezaliansie Justyna może być szczęśliwsza niż jej matka w „stosownym” małżeństwie.

Benedykt poszedł z Justyną do Bohatyrowicz. Jan na ich widok najpierw zląkł się, ale potem ogarnęła go szaleńcza radość. Ukląkł przed Benedyktem. Anzelm potwierdził, że Jan to syn Jerzego, tego, który z bratem Benedykta z mogile spoczywa.

THE END



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Orzeszkowa E , Nad Niemnem (streszczenie, 30)
NAD NIEMNEM - streszczenie + opracowanie BN, UAM, things
Orzeszkowa E , NAD NIEMNEM
Nad Niemnem STRESZCZENIE
Powieść Elizy Orzeszkowej Nad Niemnem jako romans, Powieść Elizy Orzeszkowej Nad Niemnem jako romans
Nad Niemnem streszczenie
Nad Niemnem - Streszczenie, NAUKA
Nad Niemnem, Streszczenia
Orzeszkowa Nad Niemnem, Polonistyka
Orzeszkowa E , NAD NIEMNEM (2)
Nad Niemnem streszczenie
Orzeszkowa Nad Niemnem opracowanie
Orzeszkowa Nad Niemnem
Nad Niemnem streszczenie tom 1
Nad Niemnem - streszczenie(1), Szkoła
Nad Niemnem streszczenie, Filologia Polska, Pozytywizm
NAD NIEMNEM - streszczenie opracowanie BN, pozytywizm
Powieść Elizy Orzeszkowej Nad Niemnem jako romans
Nad Niemnem - streszczenie szczegółowe, streszczenia lektur

więcej podobnych podstron