Meredith Webber
Uroczyste oświadczyny
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Fraser McDougal, którego wszyscy przyjaciele oraz członkowie personelu i bardziej
zaprzyjaźnieni pacjenci szpitala Świętego Patryka nazywali po prostu Mac, siedział w swej
klitce, chyba dla żartu nazwanej gabinetem, i zastanawiał się, czy w ogóle da się wyleczyć
lekarza zawalonego papierkową robotą. Sfrustrowanego, cierpiącego na ból głowy człowieka
przygniecionego stosami makulatury.
– Ciekawe, czy podczas sekcji zwłok znaleziono by w moich płucach złogi ścinków
papieru? – zapytał samego siebie, patrząc na sterty dokumentów z taką niechęcią, jakby
wierzył, że znikną pod wpływem jego spojrzenia. – A może papierowe wybroczyny w moich
oczach?
– Mówisz do siebie, Mac?
Podniósł wzrok i uśmiechnął się. Większość ludzi uśmiechała się na widok Amelii
Peterson, choć nie należała do kobiet szalenie atrakcyjnych. Była tak drobna i szczupła, że
budową przypominała chłopca. Jej ciemne włosy, zaczesane do tyłu i starannie upięte, już po
godzinie pracy sterczały na wszystkie strony. Miała jednak delikatne rysy i wyrazistą twarz, z
której promieniowała pogoda ducha.
– Nie głośniej niż zwykle – odparł. – Ale jeśli przyszłaś mi powiedzieć, że jestem wam
potrzebny, to daremnie się fatygowałaś. Skończyłem dyżur dwie godziny temu i nawet na
nagłych wypadkach mam zagwarantowane prawo do chwili spokoju.
– Jeśli chcesz mieć spokój, to trzeba wyjść ze szpitala. Powinieneś o tym wiedzieć. –
Amelia Peterson, nie czekając na zaproszenie, zrzuciła z krzesła stertę papierów i usiadła. –
Tak czy owak, nie zamierzam cię wzywać do pacjenta. Chcę po prostu poprosić o przysługę.
Mac zmarszczył brwi. Nie miał pojęcia, czego może od niego chcieć Amelia, ale nie lubił
być stawiany w sytuacji, w której musiał komukolwiek czegokolwiek odmawiać.
– Jeśli chcesz, żebym poszedł z tobą na szpitalną potańcówkę, to odpowiedź brzmi nie.
Wiesz, że nie uczestniczę w tego rodzaju imprezach. A jeśli chodzi o...
– Jaką szpitalną potańcówkę? – spytała ze zdumieniem.
– Myślałem, że są we wszystkich szpitalach. Amelia wzruszyła ramionami.
– Nic o tym nie wiem, ale mogę cię zapewnić, że prędzej poprosiłabym o to cyrkowego
klowna. Choć gdyby przebrał się za goryla, wszyscy pomyśleliby, że przyszłam z tobą.
Mac zachmurzył się jeszcze bardziej. Przed kilkoma laty pokazywano w kinach
idiotyczny jego zdaniem film, którego bohater, uważający się za goryla, został uratowany i
sprowadzony na łono cywilizacji przez piękną blondynkę. Większość kolegów uznała, że Mac
mógłby być dublerem tego aktora i przez kilka tygodni po oddziale krążyły głupkowate
dowcipy na temat jego podobieństwa do małpy. Tylko dlatego że rzadko chodził do fryzjera,
a po dwunastogodzinnym dyżurze wydawał się bardziej nieogolony niż większość mężczyzn.
– To niezbyt dyplomatyczna uwaga w ustach osoby, która chce mnie prosić o przysługę!
– Wiem – przyznała ze skruchą, choć w jej oczach nadal błyszczało rozbawienie. Potem
zawahała się. Mac postanowił przejąć inicjatywę.
– O cokolwiek chodzi, nie zadawaj sobie trudu – mruknął opryskliwym tonem. – Rzadko
mam ochotę wyświadczać przysługi, a teraz jestem nastawiony do świata jeszcze bardziej
nieprzychylnie niż zwykle. Widzisz te stosy papierów? Czy nie zdajesz sobie sprawy, że w
nich tonę? A nasz oddział ma takie niedobory kadrowe, że wypełnianie tych formularzy w
godzinach pracy nie wchodzi w grę!
Amelia odwzajemniła jego nieprzychylne spojrzenie.
– Och, oszczędź mi swoich skarg! – poprosiła. – Znam je już na pamięć. Gdybyś nie czuł
się w obowiązku badać każdego hipochondryka, który u nas się pojawia, gdybyś nie
kontrolował tak dokładnie poczynań wszystkich podległych ci lekarzy, miałbyś dość czasu na
te papierki w godzinach pracy!
Mac, urażony tą bezpodstawną krytyką, spojrzał na Amelię z jeszcze większą niechęcią.
– Chyba sama wiesz, jak wielu lekarzy zupełnie nie przejmuje się losem pacjentów. Oni
uważają staż na naszym oddziale za zło konieczne i traktują izbę przyjęć jak taśmę
produkcyjną. A niektórzy z tych – jak ich nazywasz – hipochondryków mogą cierpieć na
śmiertelną przypadłość! Więc nie ma chyba nic dziwnego w tym, że lubię trzymać rękę na
pulsie wydarzeń.
– Owszem, ale ty angażujesz się osobiście we wszystkie sprawy! Nie masz pojęcia o
organizacji pracy ani o podziale obowiązków, więc...
Mac uniósł dłoń, by zatamować potok jej wymowy, a ona uśmiechnęła się do niego
serdecznie.
– No dobrze – przyznała. – Znasz moje skargi równie dobrze, jak ja twoje. Proponuję
zawieszenie broni, zgoda?
Przytaknął ruchem głowy i najwyraźniej uznając ich rozmowę za zakończoną, sięgnął po
kolejny stos papierów.
– Mac!
Uniósł wzrok. Na jego twarzy, skażonej piętnem permanentnego znużenia, pojawił się
wyraz zaskoczenia.
– Chodzi o tę przysługę – wyjaśniła cierpliwie. Spojrzał na nią podejrzliwie.
– Przecież już mnie o nią prosiłaś, prawda? A ja ci odmówiłem.
– Myślałeś, że chodzi o szpitalną potańcówkę! – mruknęła. – A mnie taka ewentualność
w ogóle nie przyszła do głowy!
Gdyby nie to, że miał niemal metr dziewięćdziesiąt wzrostu, a ona była o trzydzieści
centymetrów niższa, najchętniej potrząsnęłaby nim z całej siły.
– Chodzi mi o prostą sprawę. Jesteś członkiem doradczej komisji lekarskiej, prawda?
– Owszem, ale to chyba jeszcze jedna kara za moje grzechy. Nie mam pojęcia, dlaczego
mnie do niej powołali. To największa strata czasu, jaką można sobie wyobrazić. Wiem, że
taka komisja jest potrzebna, ale...
Ale Amelia nie miała zamiaru pozwolić mu na to, by ponownie zepchnął rozmowę na
boczny tor.
– Nie zaczynaj! – przerwała, ostrzegawczo unosząc dłoń.
– Posłuchaj mnie wreszcie! Chcę uruchomić wewnętrzne kursy doszkalające dla
pielęgniarek z nagłych wypadków, ale potrzebuję na to zgody kierowniczki kadr, więc...
– Jestem ostatnią osobą, która miałaby wpływ na tę kobietę – oznajmił oschłym tonem. –
Nie bierze udziału we wszystkich posiedzeniach komisji, ale kiedy już się zjawia, dochodzi
między nami do ostrej wymiany zdań.
– Ona nie jest taka zła – zaprotestowała Amelia. – Ty po prostu nie lubisz kobiet.
– Ja nie lubię kobiet? – spytał z przesadnym oburzeniem. – Oczywiście, że je lubię! Do
tego stopnia, że byłem kiedyś mężem jednej z nich!
Amelia, zdając sobie sprawę, że Mac ponownie odbiega od tematu, uniosła oczy w górę.
– Zapomnij o twojej żonie, zapomnij o wszystkich kobietach i po prostu zechciej mnie
wysłuchać! – zawołała z irytacją. – Większość naszych pielęgniarek to doświadczone
specjalistki, które pracowały przedtem na innych oddziałach szpitala. Tak jest obecnie i tak
było prawie zawsze. To doświadczenie jest im bardzo przydatne, kiedy muszą szybko ocenić
sytuację i stan pacjenta. Ale dziesięć lat na nagłych wypadkach niekoniecznie poszerza ich
wiedzę. Natomiast dobrze zaprogramowany system szkolenia wewnętrznego pomógłby im
podnieść kwalifikacje, dałby im szanse specjalizacji.
Mac spojrzał na nią z nieco większą uwagą.
– Mówisz takim tonem, jakbyś recytowała tekst z jakiegoś podręcznika. Powiedz mi
swoimi słowami, co by to dało. Jak mogłoby podnieść poziom naszych usług pielęgniarskich.
Amelia miała ochotę ponownie westchnąć, ale w porę się powstrzymała. Zamknęła oczy i
wzięła głęboki oddech.
– Pomówmy na przykład o umiejętności porozumiewania się – podjęła spokojnym tonem.
– Kiedy mamy do czynienia z przytomnym pacjentem, diagnoza zaczyna się od
porozumienia, od nawiązania z nim dialogu. Shirley Cribb jest chyba jedną z najbardziej
doświadczonych pielęgniarek naszego oddziału i z pewnością nikt nie potrafi zakładać
kroplówki tak dobrze jak ona. Ale każdy pacjent, który będzie skazany na kontakt z nią
podczas wstępnej rozmowy, zacznie się zastanawiać, po co w ogóle przychodził do szpitala.
Mac uśmiechnął się z rozbawieniem.
– Co panu dolega? – warknął, znakomicie imitując głos Shirley. – Czy nie ma pan lekarza
rodzinnego, do którego mógłby pan się udać, zamiast narażać nas na stratę czasu?
– No właśnie! – pochwaliła go Amelia. – Choć nasz szpital jest tak przeciążony pracą, że
staramy się nakłonić ofiary drobnych wypadków do korzystania z usług lekarzy rodzinnych
lub czynnych przez całą dobę przychodni, nie jest to właściwy sposób przemawiania im do
rozumu.
– A ty myślisz, że wysłanie Shirley na taki kurs może pomóc? Czy ona w ogóle zechce
się zapisać?
– Zapewne nie dobrowolnie – przyznała Amelia. – Te kursy zostały już ogłoszone przez
wydział doskonalenia zawodowego, a Shirley dotąd nie skorzystała z tej oferty. Ale jeśli staną
się częścią zintegrowanego programu szkolenia wewnętrznego, będzie musiała to zrobić.
– No dobrze, ale co to ma wspólnego ze mną? Jesteś u nas starszą pielęgniarką. Możesz
robić ze swoim personelem, co chcesz, i wprowadzać wszelkiego rodzaju programy według
własnego uznania, prawda?
Tym razem Amelia nie powstrzymała się od westchnienia. Mogła przewidzieć reakcję
Maca. Kiedy on chciał coś zrobić, po prostu forsował swą wolę i martwił się o konsekwencje
dopiero później. Ale jako ordynator mógł sobie na to pozwolić. Sytuacja pielęgniarki jest
zupełnie inna.
– Do pewnego stopnia masz rację – odparła – ale tego rodzaju program ma bardzo szeroki
zakres. Obejmuje wiele dziedzin, których znajomość jest niezbędna w naszej pracy. Trzeba
więc opracować system całościowy. Uczestniczki kursów muszą otrzymywać zapłatę za
godziny szkolenia. Należy też zmodyfikować harmonogram dyżurów w taki sposób, żeby ich
nieobecność nie odbiła się na funkcjonowaniu oddziału.
– Ha! Więc chodzi o pieniądze! Nic z tego. Oboje dobrze wiemy, jak napięty jest nasz
budżet. A ty chcesz mnie nakłonić, żebym zaproponował dodatkowe wydatki. Niezły pomysł,
siostro Peterson!
– Nic podobnego – zaprotestowała ze złością. – Wszystkie zakłady pracy mają obowiązek
podnoszenia kwalifikacji pracowników. Dotyczy to także szpitali, więc w budżecie muszą się
znajdować odpowiednie fundusze. Nasze pielęgniarki nie uczestniczą w istniejących już
kursach, choć mogłyby one podnieść ich kwalifikacje.
– Więc jak chcesz je do tego zmusić?
– Zamierzam zastosować system motywacyjny, który istnieje już w Stanach. W ostatnim
okresie wzrosła tam wyraźnie liczba pielęgniarek, które dzięki zdobytym kwalifikacjom
przejmują na siebie część obowiązków lekarzy.
Mają prawo przepisywać leki i rozpoczynać wstępną terapię, a nawet...
– Czy sądzisz, że twoje podwładne zechcą podjąć się tych dodatkowych obowiązków?
– Nie, ale chcę, żeby były do nich przygotowane, bo system amerykański zostanie w
końcu wprowadzony u nas. On jest bardzo korzystny, Mac. Lekarze mają więcej czasu na
ważniejsze sprawy, a szpital oszczędza mnóstwo pieniędzy. Pielęgniarki osiągają wyższe
zarobki dzięki podnoszeniu kwalifikacji, a nie tylko dzięki długości stażu pracy.
– Nadal nie rozumiem, na czym ma polegać moja rola. Przecież ja nie mam z tym
wszystkim nic wspólnego.
– Chyba zależy ci na tym, żeby nasz oddział dysponował lepiej wyszkolonym
personelem, prawda? Jak możesz mówić, że cię to nie obchodzi?
Mac, zdając sobie sprawę, że nie potrafi podważyć słuszności jej rozumowania, spojrzał
na nią z niechęcią.
– Zawsze uważałem, że doświadczenie zdobyte podczas pracy jest więcej warte niż tysiąc
kursów. Popatrz na siebie. Od jak dawna tu pracujesz? Czy byłaś tutaj, kiedy objąłem tę
posadę? Pamiętam jakąś drobną istotę, która biegała po oddziale, ale myślałem wtedy, że to
mysz!
Amelia rzuciła w niego medycznym czasopismem.
– Uczestniczyłam już w kilku kursach i uważam, że stałam się dzięki temu lepszą
pielęgniarką. Przestałam traktować tę posadę jak stanowisko przy linii produkcyjnej, na której
pacjenci są przyjmowani do szpitala lub odsyłani gdzie indziej. Staram się traktować każdego
jak żywą istotę ludzką, bo wiem, że mają do tego prawo. – Widząc, że znowu chce jej
przerwać, uniosła dłoń. – Wiem, że są to podstawowe zasady etyki zawodowej, ale na
oddziałach nagłych wypadków, gdzie wszyscy są bardzo zajęci, często się o nich zapomina.
Chód był bardzo zmęczony, jej entuzjazm skłonił go do uśmiechu. Taka właśnie jest
Amelia. Zabiera się do wszystkiego z ogromnym zapałem – bez względu na to, czy chodzi o
wystrój modernizowanej poczekalni, czy o sprzedaż biletów na charytatywną loterię. On
jednak nie zamierza dać się jej wciągnąć w przedsięwzięcia wymagające od niego
dodatkowego wysiłku.
– Nadal nie widzę powodu, dla którego miałbym się do tego mieszać – stwierdził, mając
nadzieję, że w końcu wyczuje jego rezerwę. – To problem dotyczący personelu
pomocniczego.
– Przecież sam zawsze powtarzasz, że nasz oddział jest placówką, w której powinna
obowiązywać ścisła integracja wszystkich funkcji – oznajmiła Amelia z błyskiem w oku.
– Ten ironiczny ton zupełnie do ciebie nie pasuje – zauważył Mac, zdając sobie sprawę,
że został schwytany w pułapkę – więc przestań mi opowiadać o misyjnym charakterze naszej
pracy i powiedz wyraźnie, jak twoim zdaniem mógłbym poprzeć twoją genialną koncepcję.
– Mógłbyś zgłosić ten pomysł podczas następnego zebrania komisji. Wtedy zostanie on
wpisany do porządku dziennego, a kierowniczka kadr nie będzie już mogła zbyć mnie
kilkoma mglistymi obietnicami i spocząć na laurach.
– Chcesz powiedzieć, że już z nią o tym rozmawiałaś? – spytał z niedowierzaniem. – I
chcesz, żebym ponownie poruszył ten temat? Przecież wiesz, że ta kobieta mnie nienawidzi.
Gdy tylko się zjawia, dochodzi do awantury. Ona...
– Ona będzie nieobecna – przerwała mu Amelia, zanim zdążył wygłosić swą opinię o
Enid Biggs. – Wyjeżdża na konferencję, na której z pewnością będzie się mogła rozkoszować
towarzystwem podobnych do siebie apodyktycznych biurokratów. Wróci dopiero za dwa
tygodnie. Właśnie dlatego uważam, że należy zgłosić ten projekt podczas najbliższego
zebrania.
– Chcesz zrobić to za jej plecami? Nie boisz się, że będzie wściekła?
Na twarzy Amelii pojawił się przewrotny uśmiech.
– Dlaczego miałaby być wściekła na mnie? Przecież to nie ja będę projektodawcą.
Mac potrząsnął głową.
– Posłuchaj, chciałbym ci pomóc, ale wiem dobrze, jak to się potoczy. Oni w pierwszym
rzędzie zażądają pisemnej analizy obecnego systemu dokształcania personelu...
– Nie ma żadnego systemu!
– Potem poproszą o szereg różnych ekspertyz i opinii, a ja, jak sama widzisz, jestem już i
tak zawalony papierkami – ciągnął Mac, ignorując jej uwagę. – I nie wmawiaj mi, że te
zmiany nie pogorszą mojej sytuacji. Przez kilka lat przekonywałem dyrekcję szpitala, że
oddziałem nagłych wypadków powinien kierować specjalista. Kiedy w końcu doszli do
wniosku, że właśnie ja nadaję się na to stanowisko, natychmiast po wręczeniu mi nominacji
zwalili na mnie wszystkie obowiązki, których nie chcieli wziąć na siebie inni ordynatorzy.
Spędzam połowę życia, pisząc analizy czy ekspertyzy albo porównując różne systemy. Więc
po prostu nie mam czasu na żadne dodatkowe przedsięwzięcia. I proszę, żebyś na mnie nie
liczyła.
Amelia zacisnęła usta, by nie zacząć krzyczeć. Wstała, spojrzała na niego po raz ostatni i
otworzyła drzwi. I właśnie w tym momencie straciła panowanie nad sobą.
– Bardzo ci dziękuję! – warknęła podniesionym głosem. – I nie proś mnie o pomoc, kiedy
znów będziesz miał kryzysową sytuację, bo będę wtedy zajęta układaniem harmonogramów
pracy i swoimi własnymi papierkami!
Zatrzasnęła za sobą drzwi i szybkim krokiem podążyła do szatni po torebkę. Była zbyt
wściekła, by uświadomić sobie, że powinna wyjąć z szafki również kurtkę. Do południowej
części Queensland nadchodziła już wiosna, ale wieczory nadal bywały chłodne.
Mac patrzył na drgające drzwi, starając się stłumić lekkie wyrzuty sumienia. Zapewniał
sam siebie, że podjął słuszną decyzję, ale było mu przykro, że zawiódł Amelię. Była najlepszą
pielęgniarką tego oddziału. Wiedział, że nie spełni swej groźby i zawsze znajdzie się przy
nim, kiedy będzie potrzebował jej pomocy. Była zbyt oddana pracy, by odmówić udziału w
skomplikowanym zabiegu. Jego myśli przerwał dzwonek telefonu, którego nienawidził tak
samo jak papierów.
– Mac! – mruknął niechętnie do słuchawki, wiedząc, że jego ton skłania co bardziej
lękliwych interesantów do rozłączenia się. Ale tym razem usłyszał dobrze znany głos:
– Widzę, że nie nauczyłeś się jeszcze uprzejmego odbierania telefonu.
– Helenę?
– Jak się miewasz, Mac?
– Jestem pewien, że nie dzwonisz po to, żeby spytać o moje samopoczucie – oznajmił
obcesowo. Choć jego była żona była oddalona o niemal dwa tysiące kilometrów, gwałtownie
popsuł mu się humor.
– To prawda, dzwonię w innej sprawie. Nie złożyłeś formularza A4726.
Mac wziął głęboki oddech, ale nie powstrzymało go to od wybuchu.
– Do jasnej cholery! – wrzasnął, ściskając mocno słuchawkę. – Nie mam pojęcia, co to
jest ten twój formularz A ileś tam, ale wiem, że ty jako szefowa Federalnego Wydziału
Zdrowia nie powinnaś się zajmować takimi drobiazgami! Masz od tego dziesiątki, a nawet
pewnie setki urzędników.
– Formularz A4726 jest jednym z elementów ogólnokrajowego przeglądu oddziałów
nagłych wypadków funkcjonujących w Australii. A celem tego przeglądu jest analiza i ocena
wszystkich możliwych metod poprawy pracy tych placówek.
– Powiedz mi, że źle cię usłyszałem, Helenę – poprosił Mac, pocierając palcami pulsującą
skroń. – Przecież nie mogłem się ożenić z osobą, która mówi takim biurokratycznym
pseudojęzykiem!
– Nie udawaj greka – ostrym tonem odparła Helenę. – Bywałam na przyjęciach, na
których zanudzałeś ludzi swoim medycznym żargonem, opowiadając bez końca o leczeniu
nagłych wypadków. Tak czy owak, wypełnienie i złożenie tego formularza mogłoby być dla
ciebie bardzo korzystne.
Od kiedy to Helenę dba o moje interesy? – pomyślał z niepokojem. Przecież to ona
zostawiła mnie w nędznym domku, który kupiliśmy kiedyś jako lokatę kapitału, i nie chciała
nawet rozmawiać ze mną o podziale majątku, tylko wynajęła w tym celu adwokata. Nie
potrafiła zachować się jak osoba dorosła, choć nawet dziecko umie dzielić przez dwa!
– No więc?
Potrząsnął głową, by wrócić do teraźniejszości, i poczuł jeszcze silniejszy ból w
skroniach.
– O co ci właściwie chodzi? – spytał, szukając wśród zalegających biurko papierów
pudełka paracetamolu.
– Przecież po przeczytaniu tego formularza musiałeś zdać sobie sprawę, jak bardzo może
on być dla ciebie cenny. Jesteś jedynym w Lakelands ordynatorem z odpowiednim stopniem
specjalizacji, więc reorganizacja byłaby dla ciebie bardzo korzystna. Twój szpital z pewnością
stanie się głównym ośrodkiem leczenia nagłych wypadków. Dostaniecie fundusze na
dodatkowy personel i sprzęt. Zwiększy się także wasz roczny budżet. Mówię tylko o środkach
z puli federalnej. A ponieważ za służbę zdrowia odpowiadają samorządy stanowe, one też
zapewnią wam dodatkowe fundusze. Nawet one zdały sobie w końcu sprawę z potrzeby
racjonalnej restrukturyzacji.
Mac położył dłoń na czole i zaczął uciskać skronie, ale nie uśmierzyło to bólu głowy ani
nie pomogło mu zrozumieć, o co chodzi.
– Może Colleen... – zaczaj, ale Helenę mu przerwała:
– Nie oskarżaj swojej sekretarki o to, że masz bałagan w dokumentach. Wiesz, myślałam,
że już zdążyłeś wydorośleć. Przynajmniej na tyle, aby zrozumieć, że dokumentacja, którą tak
pogardzasz, jest równie ważna jak leczenie.
Potrząsnął z niedowierzaniem głową, nie dlatego że oburzyło go jej stwierdzenie. Po
prostu nie potrafił pojąć, jak mógł kiedykolwiek kochać osobę – w dodatku lekarkę – która
miała tak obce mu poglądy na medycynę.
– Znajdę ten formularz i wypełnię go – obiecał, gotów zrobić wszystko, byle zakończyć
rozmowę z Helenę.
– Och, ja nie dzwonię w tej sprawie – oznajmiła pogodnym tonem. – Choć im prędzej to
zrobisz, tym lepiej. Chcę ci też powiedzieć, że przyjeżdżam na kilka dni do Lakelands.
Zbudowaliśmy konceptualny zarys sytuacji, ale musimy sprawdzić go na terenie kilku
placówek, więc zaczynamy od waszego szpitala.
– Konceptualny zarys? – powtórzył Mac bezradnie. Znalazł tabletki, ale jego kubek
okazał się pusty. – O czym ty mówisz?
– Nie udawaj głupka. Zresztą wszystko jedno, czy rozumiesz, o co chodzi, czy nie. Będę
w Lakelands i myślałam, że moglibyśmy się spotkać. Chcę, żebyś kogoś poznał.
Poczuł skurcz żołądka. Żyli w separacji z Helenę od pięciu lat, trzy lata upłynęły od ich
rozwodu, ale on nadal odczuwał wielką ulgę. Teraz do jego serca wkradł się niepokój.
– Dlaczego?
– Dlatego, że jest to dla mnie ważne – odparła sucho, a potem dodała łagodniej: – Bardzo
cię proszę.
– No dobrze, jeśli to konieczne... – wykrztusił niechętnie, nie potrafiąc jej odmówić.
– Wspaniale! – zawołała z radością. – Przyjeżdżamy w sobotę rano. Poproszę moją
sekretarkę, żeby zarezerwowała stół w Capriccio. Czy odpowiada ci ósma wieczorem?
Nie mogąc pogodzić się ze swą kapitulacją, wydał nieokreślony dźwięk, który Helenę
wzięła za potwierdzenie.
– Na cztery osoby? – spytała melodyjnym głosem.
– Dlaczego na cztery?
– Przecież z pewnością do tej pory znalazłeś sobie jakąś... towarzyszkę życia!
– Towarzyszkę życia... Ach tak, oczywiście. A więc o ósmej w Capriccio.
Odłożył słuchawkę i tępo wpatrywał się w przestrzeń. A raczej w drzwi swego gabinetu,
które przed chwilą zostały zatrzaśnięte...
Amelia Peterson, pomyślał. Wstał z fotela i wyszedł szybko na korytarz, a potem zaczął
ją wołać.
– Siostro Peterson!
– Ona już wyszła – oznajmiła jedna z mijających go sprzątaczek. – Jakieś pięć minut
temu.
Ruszył w kierunku głównego wejścia, mając nadzieję, że dogoni ją na parkingu. O ile ma
samochód... Zaczął się zastanawiać, czy kiedykolwiek widział ją za kierownicą.
Oczywiście że ma samochód! – przypomniał sobie nagle. Przecież odwoziłem ją
niedawno do domu po wieczornym zebraniu personelu. Mówiła wtedy, że oddała go do
przeglądu.
Nagle wyrwał go z zamyślenia głośny dźwięk klaksonu. Cofnął się szybko między dwa
rzędy zaparkowanych aut. Nadjeżdżający samochód zatrzymał się, a kierowca opuścił szybę.
– Czyżbyś czuł się tak winny, że chcesz popełnić samobójstwo? – spytała kobieta
siedząca za kierownicą.
– Amelia! – zawołał z ulgą. – Właśnie cię szukałem. Chcę ci powiedzieć, że zmieniłem
zdanie.
Na jej twarzy pojawił się wyraz niedowierzania, potem jego miejsce zajęła radość, która
szybko przerodziła się w podejrzliwość.
– Dlaczego?
– Mniejsza o to. Następne zebranie ma się odbyć dopiero w przyszłym tygodniu, ale
zgłoszę na nim odpowiedni wniosek. Musimy się przedtem spotkać, żebyś wytłumaczyła mi
dokładniej szczegóły tego projektu.
Zmarszczyła brwi i spojrzała na niego jeszcze bardziej podejrzliwie.
– Nie pytałam, dlaczego zmieniłeś zdanie, tylko dlaczego mnie szukałeś – oznajmiła
oschłym tonem.
– Tak czy owak, jest to transakcja wiązana. Ja też chcę cię poprosić o przysługę.
Amelia, nie zwracając uwagi na to, że jej samochód blokuje drogę wyjazdową, zgasiła
silnik i wysiadła.
– Chcesz mnie poprosić o przysługę? – spytała z przesadnym niedowierzaniem. – A jeśli
się zgodzę, zgłosisz na zebraniu mój wniosek dotyczący kształcenia personelu?
Mac przytaknął ruchem głowy, choć teraz, kiedy ujęła to tak obcesowo, poczuł lekkie
zażenowanie.
– To uczciwa wymiana – oznajmił, patrząc na jej twarz, która teraz, w półmroku,
wydawała się jeszcze bardziej delikatna niż zwykle. – Przysługa za przysługę.
– Moja prośba podyktowana jest troską o nasz oddział – oznajmiła, chwytając się oburącz
za ramiona w taki sposób, jakby nagle poczuła chłód. – To sprawa zawodowa.
– Moja też – oznajmił pospiesznie, przypominając sobie słowa Helenę, która stwierdziła,
że wypełnienie jakiegoś formularza może przynieść korzyść szpitalowi.
Amelia miała ochotę odwrócić się na pięcie i odejść, ale zależało jej na załatwieniu
sprawy kursów. Przekonywała samą siebie, że prośba Maca nie może postawić jej w sytuacji,
w której będzie musiała mu odmówić.
– O co chodzi?
– Nie musisz być aż tak podejrzliwa! To bardzo prosta sprawa. Chcę, żebyś w niedzielę
zjadła ze mną kolację.
– Kolacja w niedzielę? Czy proponujesz mi randkę? Spojrzał na nią z oburzeniem.
– Ależ skąd. Chodzi o kolację.
– Z tobą?
Zdawała sobie sprawę, że zachowuje się jak idiotka, ale była tak zaskoczona, że jej umysł
nie był w stanie przyjąć nawet tej prostej informacji.
– Ze mną. W Capriccio o ósmej. Zgoda? Powstrzymała się tym razem od powtórzenia
jego słów, choć nadal była zdezorientowana.
– Czy jeśli się zgodzę, zgłosisz ten projekt? Mac kiwnął głową.
– Obiecujesz?
– Och, na miłość boską, czego ty jeszcze chcesz? Żebym podpisał cyrograf własną krwią?
Powiedziałem, że to zrobię, i dotrzymam słowa. Czy masz się w co ubrać?
Jego pytanie jeszcze bardziej wytrąciło ją z równowagi. Miała ochotę wybuchnąć
śmiechem, ale się powstrzymała.
– Nie, Mac, przyjdę nago – oznajmiła, potrząsając głową, po czym wsiadła do
samochodu, zapaliła silnik i odjechała.
ROZDZIAŁ DRUGI
Rozbawiona dziwnym pomysłem Maca, który zaproponował jej wymianę przysługi na
kolację, śmiała się przez całą drogę do domu. Ale następnego ranka poczuła niepokój. Nie
miała pojęcia, dlaczego chce pojawić się w restauracji właśnie z nią. Choć po jego rozwodzie
krążyły różne plotki, z których wynikało, że nie dochowywał wierności żonie, nigdy nie
widziała go z inną kobietą i nie słyszała, by spotykał się z jakąś koleżanką ze szpitala. Była
jednak pewna, że tak atrakcyjny mężczyzna może wybierać wśród wielu kandydatek.
– Cześć, dobrze że jesteś – powitał ją Mac. – Potrzebuję cię w czwórce. W trójce leży
pacjent, u którego stwierdzono zatrzymanie akcji serca. Ustabilizowaliśmy go, ale jego żona
zemdlała. Chcę, żeby ktoś przy nim został, dopóki się nie upewnimy, że to się nie powtórzy.
A ty zbadaj tę kobietę.
Przyjęła jego polecenia bez oporu, a nawet z pewną ulgą. Mac zachowuje się tak jak
zawsze: kontroluje wydarzenia, zajmuje się trudnymi przypadkami, wydaje rozkazy. Ton jego
głosu nie wskazywał na to, by poczuł do niej nagłą sympatię, której skutkiem było wczorajsze
zaproszenie.
Weszła do sali numer cztery, w której układano właśnie na stole jakąś kobietę.
– Połóżcie ją na boku – poleciła sanitariuszom i podeszła bliżej, chcąc ułożyć głowę
pacjentki w taki sposób, by ułatwić jej oddychanie. Zastanawiając się nad przyczynami jej
omdlenia, doszła do wniosku, że było ono pewnie skutkiem opóźnionego szoku. Dopóki mąż
potrzebował jej pomocy, zachowywała niezbędną koncentrację. Kiedy jednak upewniła się, że
jest otoczony dobrą opieką, pozwoliła sobie na moment odprężenia i straciła przytomność.
Obejrzała dokładnie pacjentkę, a potem podłączyła ją do monitora wskazującego tętno i
akcję serca.
– Pobiorę krew, bo lekarz będzie chciał sprawdzić poziom cukru – oznajmiła swojej
młodszej koleżance.
Leżąca na stole kobieta poruszyła się nagle, a potem otworzyła oczy. Amelia dostrzegła w
nich przerażenie.
– To nie ja jestem chora – wyszeptała. – To mój mąż. Miał atak serca. Gdzie on jest?
Dlaczego ja tu leżę?
Amelia wyjaśniła jej, co się stało i zapewniła, że jej mąż otoczony jest najlepszą opieką.
Potem zadała jej kilka rutynowych pytań i wypełniła kartę przyjęcia, wiedząc dobrze, że
zanim pacjentka – pani Creed – opuści szpital, na arkuszu znajdzie się wiele nowych
adnotacji. Potem wręczyła kartę Rickowi Stewartowi, który miał tego dnia dyżur, i
pospieszyła do izby przyjęć, dokąd wezwano ją przez pager.
Urzędującą w recepcji Sally Spender otaczała grupa krzyczących i zawodzących ludzi.
Prawie wszyscy trzymali na rękach małe dzieci. Widząc ich ciemną karnację i nakrycia głowy
kobiet, domyśliła się, że są przedstawicielami muzułmańskiej mniejszości, zamieszkującej
położoną w sąsiedztwie szpitala ubogą dzielnicę miasta.
– To mi wygląda na zatrucie pokarmowe – zawołała Sally, przepychając się w jej
kierunku. – Trzeba oddzielić chorych od panikarzy. Czy możesz mi pomóc?
Amelia wybrała najwyższego mężczyznę w grupie.
– Czy mówi pan po angielsku? – spytała, a on kiwnął głową. – A jak jest z innymi? Czy
mnie zrozumieją?
– Niektórzy... ale nie kobiety. To znaczy nie wszystkie kobiety – odparł mężczyzna.
– W takim razie niech ich pan poprosi, żeby usiedli. Obejrzę ich i rozpocznę leczenie, a
potem wyślę najbardziej chorych do doktora. Dobrze?
Mężczyzna kiwnął głową, a potem odwrócił się do tłumu i przemówił w języku, który
wydał się Amelii bardzo melodyjny. Nie zrozumiała ani słowa z jego oracji, ale wszyscy
podeszli do wolnych krzeseł i usiedli. Wtedy ponownie przemówiła do mężczyzny, który miał
na imię Taraq.
– Proszę iść ze mną, na wypadek gdybym potrzebowała pomocy podczas rozmowy z
chorymi. W szpitalu jest zawodowa tłumaczka, ale zanim ją wezwiemy, minie sporo czasu.
Ruszyła w kierunku grupy chorych, wybierając kobietę, która trzymała na rękach małe,
może dwuletnie dziecko.
– Czy może mi pan powiedzieć, co się stało? – spytała Taraqa, mierząc tętno małego
pacjenta.
– Mamy dziś święto, więc po porannej modlitwie odbyła się specjalna uczta. Nie było
wiele jedzenia, tylko ryżowe ciastka i kandyzowane owoce. I zaraz potem ludzie zaczęli
chorować.
– Gotowany ryż, przechowywany zbyt długo, może zawierać niebezpieczne bakterie –
oznajmiła Amelia.
– To samo dotyczy kandyzowanych owoców – odparł Taraq. – Wiedzieliśmy, że spyta
pani o próbki jedzenia, więc przynieśliśmy je – dodał, wskazując kilka leżących ha ladzie
recepcyjnej, owiniętych w folię paczek.
– Bardzo rozsądnie – pochwaliła go Amelia, a potem pochyliła się nad jęczącą z bólu
starą kobietą. – Proszę powiedzieć tej pani, że muszę ją zabrać do pokoju zabiegowego.
Taraq przetłumaczył jej słowa, więc wyciągnęła ręce do chorej, by pomóc jej wstać. W
tym momencie odsunął ją na bok jakiś młody mężczyzna.
– Ja ją zaprowadzę, a potem zostanę tam i będę przemawiał w jej imieniu – oznajmił
stanowczym tonem.
– To jej wnuk – wyjaśnił Taraq. – Ona przestrzega starych zasad. Lekarz może ją zbadać
tylko w obecności męskiego członka rodziny.
– Zgoda – odparła Amelia, kierując równocześnie do sali zabiegowej następnego pacjenta
– małego chłopca, któremu towarzyszył ojciec.
Potem zastanowiła się nad sytuacją. Wiedziała, że wszyscy pacjenci będą żądali zbadania
przez lekarza. Oznaczało to dłuższe oczekiwanie, a ona – na podstawie poprzednich
doświadczeń – zdawała sobie sprawę, że niektórzy z nich uznają je za dowód uprzedzeń
rasowych. Postanowiwszy zachować ostrożność, ponownie zwróciła się do Taraqa.
– Proszę wytłumaczyć wszystkim obecnym, że choć czują się fatalnie, nie możemy podać
im leku, który spowoduje natychmiastową poprawę.
Taraq, który do tej pory traktował ją uprzejmie, spojrzał na nią z niedowierzaniem.
– Przecież to jest szpital! – zawołał z oburzeniem.
– Owszem, ale dopóki nie zbadamy próbek, nie będziemy wiedzieli, jaka bakteria
spowodowała zatrucie. Ponieważ jednak objawy choroby nastąpiły tak szybko, możemy
ograniczyć wybór do kilku możliwości. Moim zdaniem jest to albo Staphylococcus aureus
albo Bacillus cercus. Inne choroby bakteryjne objawiają się dopiero po upływie dwunastu
albo nawet trzydziestu sześciu godzin.
Taraq kiwnął głową i spojrzał ze współczuciem na swych cierpiących rodaków, którzy
siedzieli na krzesłach.
– Choć objawy zatrucia mogą być nieprzyjemne, życiu tych pacjentów nie zagraża
niebezpieczeństwo. Nie podajemy jednak chorym środków przciwwymiotnych, gdyż
opóźniają one proces powrotu do zdrowia.
– Więc muszą nadal chorować? – spytał Taraq.
– Tylko przez krótki czas – odparła. – Podam wszystkim specjalne napoje, które
powstrzymają proces odwodnienia i przywrócą w organizmie równowagę różnych
pierwiastków.
Taraq wydawał się teraz bardziej zadowolony, więc postanowiła przejść do
najtrudniejszej sprawy.
– Główny problem polega na tym, że choć wszyscy pańscy znajomi powinni pozostać w
szpitalu, dopóki nie zbada ich lekarz, może się zdarzyć, że będziemy musieli przyjmować w
pierwszej kolejności ofiary nagłych wypadków. To znaczy, że inni pacjenci trafią do lekarza
wcześniej niż wy, choć byliście w szpitalu przed nimi. Czy pan mnie rozumie?
Taraq zmarszczył brwi i wyraźnie chciał zaprotestować, ale w tym momencie drzwi
otworzyły się szeroko i wszedł przez nie młody człowiek, poważnie ranny w prawą rękę.
Tryskająca z jego dłoni krew kapała na podłogę. Sally natychmiast do niego podbiegła i
owinęła mu dłoń ręcznikiem, a potem poprowadziła go w stronę sali zabiegowej.
– Rozumiem – mruknął Taraq. – Musicie przyjąć go w pierwszej kolejności. Wytłumaczę
to moim ludziom.
Amelia odetchnęła z ulgą, a potem wróciła na oddział, na którym panował taki ruch,
jakby wszyscy pacjenci postanowili poczekać ze swymi chorobami właśnie na ten dzień.
Mimo to udało się przyjąć aż osiemnastu uczestników porannej uczty. Ponieważ jednak
każdemu choremu towarzyszyło kilku członków jego rodziny, poczekalnia była stale pełna.
Sytuacja uległa poprawie dopiero o szóstej wieczorem. Amelia, której dyżur zakończył
się półtorej godziny wcześniej, mogła wreszcie odpocząć. Skierowała się do szpitalnej
stołówki, obok której mieściły się szafki pielęgniarek.
W ciągu dnia kilkakrotnie widziała Maca, ale nie miała czasu z nim porozmawiać. Nie
zdążyła też zastanowić się nad szczegółami ich umowy. Myśląc o jego propozycji, odczuwała
jednak lekką irytację. Jakim prawem on zakłada, że jestem samotna? – pomyślała, wychodząc
ze stołówki i zmierzając w kierunku wyjścia. Skąd wie, że nie ma w moim życiu mężczyzny,
który chciałby spędzić ze mną ten sobotni wieczór?
– Chyba musimy porozmawiać.
Odwróciła się i ujrzała Maca tuż przy sobie.
– O wewnętrznym systemie dokształcania personelu? Mam pełną teczkę projektów.
Dostarczę ci ją. Główny problem...
– Nie chcę rozmawiać o twoim projekcie, tylko o jutrzejszym wieczorze – przerwał jej
obcesowo.
– Ach tak?
Spojrzała na niego wyczekująco, nie mając pojęcia, co chce jej powiedzieć. Chodzi
najwyraźniej o jakieś służbowe spotkanie, a ona wiedziała przecież dobrze, jak należy się
zachowywać przy tego rodzaju okazjach.
– Pomyślałem sobie, że mógłbym po ciebie przyjechać. Może trochę wcześniej, żebyśmy
mogli pogadać...
Gdyby naprzeciw niej stał ktoś inny, byłaby skłonna przypuścić, że jest onieśmielony. A
Mac nigdy nie bywał onieśmielony.
– O czym pogadać? Czy chcesz podyktować jakieś szczególne reguły gry? Żebym nie
piła za dużo, bo postawię cię w krępującej sytuacji? Żebym nie oblała sosem jakiegoś
dygnitarza? Potrafię się zachować w towarzystwie, Mac. Ale jeśli chcesz zrezygnować z
mojego udziału w tej kolacji, to nie mam nic przeciwko temu. Pod warunkiem, że dotrzymasz
swojego zobowiązania w sprawie szkoleń.
– Nie o to chodzi – wyjąkał niepewnie. – To zupełnie inna sprawa. Spotkajmy się pod
twoim domem... powiedzmy o siódmej. Pojedziemy gdzieś na drinka. Albo możemy wypić go
w Capriccio, tylko trochę wcześniej. Ale lepiej będzie wpaść gdzie indziej. Czy masz jakiś
ulubiony bar?
Zaskoczona jego zachowaniem, przyjrzała mu się uważnie. Oliwkowa cera, prosty nos...
nic się w nim nie zmieniło.
– Jeśli chcesz ustalić jakieś reguły gry, możemy wypić drinka u mnie – odparła po
namyśle. – A jeżeli do kolacji będą podawane alkohole, to chyba zrobimy lepiej, zostawiając
twój samochód na moim parkingu i idąc do Capriccio piechotą.
– Czy to możliwe?
– Mac, co się z tobą dzieje? – spytała ze zdumieniem.
– Przecież wiesz, gdzie mieszkam. Kilkakrotnie podrzucałeś mnie do domu, kiedy mój
samochód był zepsuty. Przecież mieszkam o dwie przecznice od Capriccio. Byłam pewna, że
właśnie dlatego chcesz się spotkać pod moim domem.
Mac spojrzał na nią bezradnie. Istotnie czuł się zdezorientowany. Od samego rana w jego
głowie panował chaos.
– No to doskonale – rzekł pospiesznie, wiedząc dobrze, że jeśli zacznie się wahać, powie
jej od razu wszystko, co ma do powiedzenia, a ona odmówi wtedy udziału w kolacji,
zmuszając go do odpowiadania na dociekliwe pytania Helenę. – A więc o siódmej u ciebie.
Spojrzała na niego podejrzliwie, a potem kiwnęła głową i odeszła. Dopiero gdy znalazła
się za drzwiami, zdał sobie sprawę, że nie zna numeru jej mieszkania.
W tym momencie drzwi otworzyły się ponownie.
– Mieszkanie numer osiemset trzynaście, ósme piętro – zawołała Amelia. – Na dole jest
domofon.
Kiedy znów zniknęła mu z oczu, wrócił do swego gabinetu, zamierzając uporządkować
jakieś dokumenty. Ale gdy usiadł za biurkiem, zaczął się zastanawiać nad tym, co jej powie
podczas czekającej ich rozmowy.
Nie powinien był jej o to prosić. Lepiej byłoby pójść na to spotkanie bez niej. Ale ona jest
dobrą koleżanką. Na pewno go zrozumie. Ale czy na pewno?
Nie znalazł odpowiedzi na to pytanie i obracał je nadal w myślach następnego dnia, jadąc
windą na ósme piętro. Wiedział, że Amelia mieszka w dobrej dzielnicy, ale dopiero po
wejściu do wytwornego holu pełnego palm, marmurów i złoceń, zdał sobie sprawę, jak
kosztowny musi być jej apartament. Zaczął się zastanawiać, czy podczas rozwodu wymogła
na swym byłym mężu równie korzystny układ, jak jego była żona na nim.
Ta myśl nieco go zirytowała, ale równocześnie odwróciła na chwilę jego uwagę od
nieuniknionej rozmowy, Kiedy wysiadł z windy, ujrzał w otwartych drzwiach jednego z
mieszkań atrakcyjną kobietę. Posłał jej uprzejmy uśmiech i zaczął się rozglądać, szukając
podanego mu przez Amelię numeru.
– Jeśli nie wysiądziesz, drzwi zamkną się automatycznie i zjedziesz z powrotem na parter
– odezwała się nieznajoma.
– To ty? – spytał z niedowierzaniem, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
– Chyba nie przypuszczałeś, że wystąpię w szpitalnym kitlu – mruknęła Amelia,
wpuszczając go do mieszkania.
Nie mógł oderwać od niej wzroku. Obcisła czarna suknia podkreślała jej wspaniałą figurę
i pociągająco wydatny biust. Choć znał ją od dawna, nigdy nie przyszło mu do głowy, że
może być tak atrakcyjna.
– Czego się napijesz? – spytała. – Mam piwo, wino – czerwone albo białe – i whisky.
Teraz dopiero dostrzegł, że jej włosy, zwykłe upięte z tyłu głowy, spadają aż na ramiona.
Wyglądała dzięki temu o wiele bardziej pociągająco. Wręcz pięknie.
– Whisky... – wyjąkał niepewnie.
– Z wodą? Lodem? Mac, mówię do ciebie!
Była rozbawiona jego reakcją, ale miała nadzieję, że Mac wkrótce odzyska zdolność
myślenia i przestanie się na nią gapić, bo w przeciwnym razie wieczór okaże się koszmarem.
– Z lodem i wodą sodową – wykrztusił w końcu, nadal nie odrywając od niej wzroku.
Spełniła jego prośbę, a potem nalała sobie kieliszek wina. Mac przypominał
przestraszonego kota, który znalazł się na nieznanym mu terytorium i nie był pewien, skąd
nadejdzie zagrożenie. Amelia podeszła do foteli stojących naprzeciw wielkiego okna, a on
ruszył za nią. Była zadowolona, że jej wygląd wywarł na nim wrażenie, ale nie chciała, by
Mac zamienił się na stałe w niemą figurę.
Mac wypił duży łyk whisky i zdał sobie sprawę, że jest bardzo dobra i że w szklance jest
więcej alkoholu niż wody. Palący płyn przywrócił mu świadomość.
– Co za fantastyczny widok! – powiedział. – I piękne mieszkanie. Czy to rezultat twojej
umowy rozwodowej?
Zdał sobie sprawę, że popełnił nietakt, zanim jeszcze usłyszał jej niechętny pomruk.
– Przepraszam – rzekł pospiesznie. – Sam nie wiem, co mówię. To wszystko łączy się z
dzisiejszym wieczorem, ale przykro mi, jeśli cię dotknąłem.
– Och, na miłość boską, przestań się tłumaczyć, Mac! – zawołała z irytacją. – Nie jestem
na ciebie zła, choć miałabym do tego prawo. Nie, nie kupiłam go z pieniędzy, które dostałam
w ramach umowy rozwodowej. To moje mieszkanie i sama spłacam kredyt. Jedyna korzyść
polega na tym, że to osiedle zbudowała nasza rodzinna firma, więc wysyłam raty na jej konto,
a nie do banku.
Chciał jeszcze raz ją przeprosić, ale doszedł do wniosku, że w ten sposób jeszcze bardziej
ją rozgniewa, więc wypił kolejny łyk whisky i zaczął się zastanawiać, jak poruszyć
zasadniczy temat.
– Czas mija – przypomniała mu Amelia. Ponownie na nią spojrzał i zachwycił się jej
delikatną urodą. Szykując swą przemowę, był przekonany, że będzie ją wygłaszał do innej
Amelii. A teraz?
– Mac?
Nawet jej głos brzmiał inaczej niż zwykle. Kiedy wymówiła jego imię, zaczął się
zastanawiać, dlaczego nigdy nie usłyszał tlącej się w nim zmysłowości.
– Chodzi o to – zaczął, odpędziwszy od siebie lubieżne myśli – że będziemy jedli kolację
z moją byłą żoną. Ma przyprowadzić ze sobą kogoś, kogo chce mi przedstawić. Powiedziała
też, że jeśli się spotykam z jakąś kobietą, to mogę ją zaprosić. Jeśli okaże się, że przyjdzie z
człowiekiem, którego chce poślubić, a ja zjawię się sam, to będę wyglądał dosyć smętnie,
prawda? Więc pomyślałem... o tobie.
– I jesteś gotów zjawić się tam z kimś tak mało atrakcyjnym jak ja? Rozumiem twoje
motywy, ale trudno mi uznać to zaproszenie za komplement.
Jej ironiczny ton uświadomił mu, że mówi żartem. Ale poruszył też w nim jakieś uczucia,
których od dawna nie doświadczał. Na samą myśl o tym, że taką reakcję może budzić w nim
siostra Peterson, poczuł znowu zamęt w głowie.
– Nie powiedziałem, że jesteś mało atrakcyjna. Myślałem o sobie. Gdybym przyszedł
sam, zaczęłaby się nade mną litować. Biedny Mac, nikt go nie kocha, i tak dalej. Albo, co
gorsza, doszłaby do wniosku, że wolę być sam, bo żadna kobieta nie może się z nią równać.
Owszem, tak właśnie rozumuje Helenę. Czy mówiłem ci, że tak się nazywa? Helenę Clinton.
Zachowała swoje panieńskie nazwisko. I nigdy by nie uwierzyła, gdybym jej wyznał, że po
rozwodzie poczułem równie wielką ulgę jak ona. Małżeństwo to farsa wymyślona przez ludzi,
którzy szukali sposobu zdobywania pieniędzy! Pomyśl o tym. Pomyśl o wszystkich ludziach,
którzy zarabiają na ślubach i rozwodach. Można by przypuszczać, że przynajmniej księża,
którzy pragną, aby ludzie łączyli się w obliczu Boga, udzielą ci ślubu za darmo. Ale oni biorą
za to ciężkie pieniądze. Czy możesz sobie wyobrazić coś bardziej bezsensownego niż...
– Mac?
Widząc na jej twarzy lekkie rozbawienie, zdał sobie sprawę, że ponownie odbiegł od
tematu.
– Jeśli chcesz mi powiedzieć coś konkretnego, to zrób to teraz – poprosiła, starannie
wymawiając słowa. – Jeśli chodzi o twoje poglądy na małżeństwo, to chętnie wysłucham ich
przy innej okazji.
Spojrzał na jej nowe wcielenie i potrząsnął głową, czując, że rozmowa bynajmniej nie
będzie łatwa.
– Chodzi o to, że...
– Już to mówiłeś – przerwała mu z uśmiechem, który jeszcze bardziej go
zdekoncentrował.
– Wiem, ale muszę od. tego zacząć, bo nauczyłem się tej kwestii na pamięć. Chodzi o to,
że... chciałbym, abyśmy zachowywali się tak, jakbyśmy byli czymś w rodzaju pary.
Rozumiesz? Jakbyśmy się lubili i tak dalej.
– Co to znaczy „czymś w rodzaju pary”, Mac?
– Cokolwiek chcesz! – warknął z irytacją. – Chcę, aby odniosła wrażenie, że nie
spotykamy się po raz pierwszy.
Amelia roześmiała się, a potem wstała.
– No dobrze, wiem, o co ci chodzi – przyznała w końcu. – Czy mam być w tobie bardzo
zakochana, czy tylko trochę? Beznadziejnie pogrążona, czy tylko lekko zaangażowana? Czy
mam śledzić wzrokiem każdy twój ruch? Zgadzać się ze wszystkim, co powiesz? –
Potrząsnęła głową. – Nie, nie potrafię posunąć się aż tak daleko, ale mogę przybrać wygląd
oddanego psa. Popatrz.
Spojrzała na niego czule, a on, choć wiedział, że to tylko gra, poczuł dziwny niepokój.
– Nie sądzę, żebyśmy musieli aż tak się starać – oznajmił, wmawiając sobie, że jej
spojrzenie nie wywarło na nim wrażenia. – Helenę wie dobrze, że gdyby ktoś tak na mnie
stale patrzył, dostałbym mdłości.
Amelia roześmiała się jeszcze głośniej.
– To dobrze, boja też bym tego nie wytrzymała. Przypomniałabym sobie wszystkie
sytuacje, w których doprowadzałeś mnie do szału i wyglądałabym jak pies, który chce cię
ugryźć. Ale będę ci od czasu do czasu przyznawać rację, klepać cię czule po plecach, a nawet
lekko przesuwać palcami po twojej dłoni. Postaram się, żeby to wyglądało przekonująco.
Mac kiwnął głową, choć myśl o dotyku palców Amelii ponownie przyprawiła go o
dreszcz niepokoju. Po raz nie wiadomo który spojrzał na nią ze zdumieniem. Nie mógł
uwierzyć, że tak łatwo zgodziła się na jego propozycję i potraktowała ją z takim
zrozumieniem.
– No dobrze – oznajmiła, wypijając łyk wina. – Ale wszystkie moje wysiłki na nic się nie
zdadzą, jeśli ty będziesz mnie traktował tak jak zwykle, to znaczy chłodno i nieuprzejmie.
– Nieuprzejmie?
– Może wolisz słowo „gburowato”? – spytała z uśmiechem, który wydał mu się
urzekająco seksowny. – Chyba powinieneś wreszcie zdać sobie sprawę, że nie jesteś
największym dyplomatą na świecie.
– Jestem przeważnie zawalony pracą i nie mam czasu na wymianę grzeczności – odparł,
wiedząc dobrze, że jego tłumaczenie brzmi nieprzekonująco. – Poza tym wolę utrzymywać
dystans w stosunku do współpracowników. Wiesz, co mam na myśli, bo postępujesz tak
samo.
Spojrzała na niego i pokręciła głową.
– Więc może na początek spróbuj się do mnie uśmiechnąć – powiedziała serdecznym
tonem, a on raz jeszcze poczuł ukłucie zabarwionego zachwytem niepokoju.
ROZDZIAŁ TRZECI
Szła obok Maca przez dobrze sobie znaną ulicę, ale w tej sytuacji ta krótka chwila marszu
wydawała się jej ryzykowną podróżą w nieznane. Choć udawała pewną siebie i wyśmiewała
się z zażenowania Maca, w głębi duszy rozumiała jego rozterkę, a nawet mu współczuła.
Prowadził ją pod rękę od chwili, gdy wyszli z budynku, ale przez cały czas prawie się do
niej nie odzywał. Ona zaś, pojmując jego motywy, też nie przerywała milczenia.
Gdy tylko weszli do najbardziej eleganckiej restauracji w Lakelands, grupa siedzących
przy barze, wystrojonych w smokingi młodych ludzi zaczęła głośno krzyczeć:
– Hej, to przecież Amy! Co się dzieje, Amy? Kim jest ten facet? – Mac zrobił krok do
przodu, by osłonić Amelię przed intruzami, ale ona powstrzymała go ruchem ręki.
– W porządku – powiedziała. – Oni są niegroźni. To tylko mój najmłodszy brat Rowley i
jego koledzy. Muszę się z nimi przywitać.
Podeszła do grupy rozbawionych mężczyzn, czując instynktownie, że Mac trzyma się o
krok za nią. Powitała młodych ludzi, którzy zarzucili ją komplementami, a potem
przedstawiła ich Macowi.
– Dlaczego jesteście tacy wystrojeni? – spytała. – Co to za okazja?
Rowley spojrzał na nią z wyrzutem.
– Czyżbyś naprawdę zapomniała? Przecież to rocznica śmierci Elvisa. Postanowiliśmy
obchodzić ją przez całą noc.
– Oni są zwariowani – wyjaśniła Amelia Macowi. – Byli fanami EM-sa od siódmego
roku życia, a moja matka, która również za nim przepadała, wydała przyjęcie na jego cześć z
okazji urodzin Rowleya. Wtedy najbardziej spodobały im się błyszczące stroje, ale teraz
przysięgają, że chodzi o muzykę. Tak czy owak, ta data to moim zdaniem tylko pretekst do
zabawy. Obchodzą jego urodziny, rocznicę pierwszego publicznego koncertu, jubileusz
pierwszej płyty, i tak dalej.
Piątka młodych ludzi zaprotestowała głośno, twierdząc, że zawsze zachwycali się przede
wszystkim muzyką, a Mac, widząc ich entuzjazm, uśmiechnął się do siebie w myślach. Nie
pamiętał, by kiedykolwiek był tak młody i skłonny do takiego zachwytu. Po chwili musieli
pożegnać całą piątkę, bo zjawił się szef restauracji, by zaprowadzić ich do stołu.
Gdy tylko weszli do głównej sali, Mac dostrzegł Helenę, która była równie wytworna i
piękna jak zwykle. Obok niej siedział elegancki, rudowłosy mężczyzna.
– Miałem rację – mruknął do Amelii, kładąc dłoń na jej ramieniu. – Przewidywałem, że
zechce mi przedstawić jakiegoś faceta, i bynajmniej się nie pomyliłem.
Amelia była nieco zaskoczona tym poufałym gestem, ale postanowiła tego nie okazywać.
Irytacja, jaką usłyszała w głosie Maca, obudziła w niej podejrzenie, że nadal kocha swoją byłą
żonę. Postanowiła jednak dotrzymać warunków umowy i odegrać swoją rolę do końca.
Mac przedstawił je sobie uprzejmie, nie wdając się w żadne szczegóły. Hełene była o
wiele bardziej wymowna.
– Mac, chciałabym, abyś poznał Troya Helmana – oznajmiła przesadnie serdecznym
tonem. – Troy jest lobbystą działającym na rzecz Federacji Biznesu.
Choć skwitowała obecność Amelii krótkim skinieniem głowy, można było odnieść
wrażenie, że chce przede wszystkim zaprezentować byłemu mężowi wspaniałego mężczyznę,
którego udało jej się zdobyć.
– Zawsze zastanawiałam się, co właściwie robią lobbyści – powiedziała Amelia do Troya,
gdy usiedli. – Wiem, oczywiście, że reprezentują różne grupy interesów i wpływają na
decyzje władz. Ale skoro te decyzje są aż tak ważne, to czy rząd nie powinien podejmować
ich samodzielnie?
Towarzysz Helenę uśmiechnął się z wyższością.
– To jest w gruncie rzeczy o wiele bardziej skomplikowane – oznajmił wyniosłym tonem.
– Oczywiście – przyznała słodkim tonem Amelia. – W przeciwnym razie nie płacono by
wam tak wielkich sum.
Rozejrzała się niepewnie wokół siebie, by sprawdzić, czy nie dostrzeże gdzieś swojej
matki, która byłaby zszokowana, słysząc, że jej córka wspomina przy stole o czyichkolwiek
dochodach.
– A czym ty się zajmujesz, Emily? – spytała Helenę, pochylając się w jej stronę i kładąc
rękę na dłoni Troya.
– Amelia – poprawił ją Mac. – Jest profesorem elektrotechniki na tutejszym
uniwersytecie. Nigdy byście się tego nie domyślili po jej wyglądzie, prawda?
Uśmiechnął się z dumą do swej towarzyszki, a ona, chcąc ukryć przerażenie, skromnie
opuściła wzrok.
W tym momencie pojawił się kelner, pytając, czego się napiją. Mac zamówił dla siebie
whisky, a dla Amelii kieliszek szampana. Helenę i Troy ograniczyli się do wody mineralnej.
Zanim zdążyli podjąć przerwaną rozmowę, podano im karty dań.
Amelia wahała się właśnie między risottem z owoców morza a spaghetti, kiedy Mac
pochylił się i objął ją ramieniem.
– Czy dokonałaś już wyboru? – spytał, patrząc jej w oczy. – I co zrobimy z winem? Białe
czy czerwone? A może masz ochotę na coś specjalnego?
Choć tego wieczoru zdarzyło się to nie po raz pierwszy, jego dotyk przyprawił ją o nagły
dreszcz. To tylko Mac, przypomniała sobie w duchu. Oboje odgrywamy komedię.
– Białe wytrawne – oznajmiła, a potem, bojąc się, że jej głos zabrzmiał zbyt sztucznie,
spojrzała mu czule w oczy i dodała: – Przecież wiesz, co lubię, kochanie.
Mac był przez chwilę zaskoczony jej serdecznością, ale zaraz się opanował.
– Oczywiście! – zawołał z uśmiechem, a potem odwrócił się do kelnera, by zamówić
butelkę francuskiego pinot. Amelia, która bywała już w Capriccio, wiedziała, że jest to
najdroższe białe wino w karcie.
– My chyba wolelibyśmy czerwone – stwierdziła Helenę tak lodowatym tonem, że
Amelia poczuła dreszcz zimna.
– Och, bardzo proszę – oznajmił Mac, machając nonszalancko ręką. – Ja zamówiłem
tylko dla nas.
Uniósł szklankę i wypił spory łyk whisky. Amelia zaczęła się zastanawiać, czy drink,
którym poczęstowała go u siebie, nie uderzył mu już do głowy. Na myśl o tym, że zawsze
sztywny Mac mógłby być trochę podchmielony, omal nie wybuchnęła śmiechem.
Powstrzymała ją od tego tylko obecność Helenę, która odgrywała rolę damy.
W jakiś czas później poczuła, że sama jest na lekkim rauszu. Kieliszek szampana dwa
kieliszki białego wina i jeden kieliszek muscatelu do tortu – nigdy jeszcze tyle nie wypiła!
Śmiejąc się głośno z jakiejś zabawnej historii, którą opowiadał Mac, uświadomiła sobie, że
chyba przesadziła z alkoholem. Doszła jednak do wniosku, że przyczyną jej dziwnego
samopoczucia jest bliskość Maca, który pochyla się ku niej i dotyka lekko jej dłoni lub
ramienia. Mężczyzna ten wcale nie przypomina znanego jej dotąd Maca.
Helenę przez cały czas dominowała podczas konwersacji, ozdabiając swoje anegdoty
nazwiskami znanych polityków i ludzi biznesu. Amelia nie miała pojęcia, czy siedząca
naprzeciw niej kobieta robi to z przyzwyczajenia, czy też po to, by zrobić wrażenie na swym
byłym mężu. Nie ulegało jednak wątpliwości, że Helenę świadomie ją ignoruje. Bardziej
uprzejmie zachowywał się Troy, który od czasu do czasu usiłował wciągnąć ją do rozmowy,
ale ponieważ intrygi polityczne zawsze ją nudziły, byłaby bardziej zadowolona, gdyby
zostawił ją w spokoju. Zadał jej też kilka pytań z zakresu inżynierii, ale ona za każdym razem
zmieniała temat, chwaląc jakąś potrawę lub wystrój lokalu.
Zbierali się już do wyjścia, kiedy do ich stołu podszedł Rowley. Czujne oko siostry
dostrzegło, że celebrował on rocznicę śmierci Elvisa nieco zbyt hucznie.
– Skontaktuję się z tobą niedługo, siostrzyczko – wymamrotał, całując ją w policzek. –
Chyba wiesz, że będę musiał donieść rodzinie o twoim nowym znajomym.
Kiedy odszedł, Amelia westchnęła, wiedząc dobrze, że przez najbliższe tygodnie będzie
musiała odpowiadać na dociekliwe pytania krewnych.
– Czy to nie był Rowley Peterson? – spytała Helenę, podejrzliwie mrużąc oczy.
– Tak. Czy go znasz?
– Jest młodszym bratem Amelii – wyjaśnił Mac. Jego ton dowodził wyraźnie, że nigdy
nie słyszał o najnowszej gwieździe australijskiej muzyki popularnej.
– Czytałam gdzieś, że on pochodzi z tych Petersonów, którzy są właścicielami United
Construction – oznajmiła Helenę, patrząc na Amelię badawczo.
I co z tego? – miała ochotę spytać, ale pokonała tę pokusę i zbyła uwagę Helenę
milczeniem. Firma budowlana, znajdująca się w rękach jej rodziny, należała do dziesiątki
największych przedsiębiorstw w kraju, ale ona nie miała ochoty o tym rozmawiać. Gdyby
wyszło na jaw, że Mac nic nie wie o jej pochodzeniu, cała maskarada, którą odgrywali tego
wieczoru, okazałaby się niewypałem.
Pochyliła się w jego stronę i spojrzała mu w oczy.
– Myślę, że pora niebawem iść do łóżka, kochanie – szepnęła na tyle głośno, by Helenę i
Troy mogli ją usłyszeć.
Mac drgnął nerwowo, ale w porę opanował zaskoczenie i otoczył ją ramieniem, a potem
lekko pocałował w usta.
– Twoja wola jest dla mnie rozkazem – mruknął tak zmysłowym głosem, że Amelia
poczuła dreszcz podniecenia.
Przypominała sobie w myślach, że to tylko gra. Ale równocześnie zdała sobie sprawę, że
już od dawna dotyk żadnego mężczyzny nie sprawił jej tak wielkiej przyjemności.
– Profesor elektrotechniki! – powiedziała z wyrzutem, gdy po zapłaceniu rachunku i
pożegnaniu gości szli w kierunku jej mieszkania. – Jak ci to wpadło do głowy?
Mac wybuchnął głośnym śmiechem.
– To był przebłysk geniuszu, nie uważasz? Żałuj, że nie widziałaś swojej miny. Ale
Helenę jest straszną snobką. Uważa, że jej intelekt daje jej przewagę nad większością
zwykłych ludzi. Musiałem ją sprowadzić na ziemię, bo inaczej traktowałaby cię wyniośle
przez cały wieczór.
– A dzięki tobie tylko mnie ignorowała – stwierdziła z ironią Amelia. – Czy ona nadal cię
kocha i czuje się zagrożona obecnością innej kobiety?
– Zagrożona? Ależ skąd! To nie w jej stylu. I wcale nie jest we mnie zakochana. To ona
wszczęła postępowanie rozwodowe. Uważała, że nie wspinam się wystarczająco szybko po
szczeblach kariery. I że oddział nagłych wypadków to ślepy zaułek. Ale skoro już omawiamy
przebieg wieczoru, to powiedz mi, co takiego robi twój brat, że ona o nim słyszała? I co to
jest United Construction? – Zatrzymał się i spojrzał jej w oczy. – Kim ty jesteś, Amelio?
Roześmiała się i potrząsnęła głową.
– Przecież wiesz, kim jestem, Mac. Osobą, na jaką wyglądam. Nasza rodzinna firma jest
na tyle duża, że większość ludzi zna jej nazwę, a Rowley zdobył pewną popularność jako
wokalista. Jest idolem nastolatków, ale śpiewa też piosenki, które podobają się starszym. Ci
chłopcy, z którymi siedział w barze, są członkami jego zespołu. – Patrzyła na niego przez
chwilę, a potem dodała: – Tak, jest w pewnym sensie sławny, choć trudno uważać swego
młodszego brata za człowieka sławnego. Ale nawet tacy ludzie jak Helenę, która nie jest
chyba miłośniczką popu, słyszeli o nim i rozpoznają jego twarz. Więc dlaczego ty nic o nim
nie wiesz? Czy nie czytasz gazet?
Milczał przez dłuższą chwilę, a kiedy w końcu przemówił, jego odpowiedź wydała jej się
całkowicie niezrozumiała.
– O to właśnie chodzi... – rzekł z namysłem. – Nie dostrzegałem tego, co było zupełnie
oczywiste. A może widziałem co innego niż wszyscy.
Patrzył na nią przez chwilę, a potem objął ją mocno i przycisnął wargi do jej ust. Nikt od
dawna nie całował jej tak namiętnie na głównej ulicy Lakelands ani w żadnym innym
miejscu. Poczuła gorący dreszcz, przyspieszone bicie serca i lekki zawrót głowy. Kiedy
odzyskała panowanie nad sobą, zauważyła z przerażeniem, że pusta dotąd ulica jest pełna
ludzi, którzy najwyraźniej wyszli przed chwilą z kina. Na myśl o tym, że mógł ich widzieć
ktoś znajomy, poczuła niepokój. Ale Mac nie wydawał się zmieszany. Wziął ją pod rękę i
poprowadził w stronę domu.
Gdy tylko wkroczyli do jej mieszkania, znowu zaczął ją całować. Pod wpływem jego
pieszczot straciła do reszty poczucie rzeczywistości. Pospiesznie zrzucając z siebie części
garderoby, weszli do sypialni, by dać upust rosnącemu pożądaniu. W jakiś czas potem
obudziła się, czując ciepło bijące od jego ciała.
– To było niespodziewane, co? – mruknął zmysłowym głosem, który ponownie
przyprawił ją o gwałtowny dreszcz.
Odwróciła się i spojrzała w jego stronę. Leżał oparty na łokciu i delikatnie głaskał ją po
włosach. Na jego twarzy, ledwie widocznej w snopie światła wpadającego przez otwarte
drzwi łazienki, dostrzegła wyraz łagodnej zadumy.
– Bardzo – przyznała, starając się za jego przykładem zachować obojętny ton. – Ale
bardzo miłe.
– Miłe? – spytał przekornie, przesuwając lekko palcami po jej piersi. – Tylko bardzo
miłe?
Jego dłoń zawędrowała nieco niżej i po chwili oboje znowu ulegli przypływowi
gwałtownego pożądania. Tym razem kochali się wolniej i bardziej namiętnie, a kiedy
osiągnęli szczyt rozkoszy, nie zapadli w sen, lecz przytulili się do siebie i zaczęli leniwie
rozmawiać. Mówili o pracy, o swych rodzinach, a potem znowu o sprawach zawodowych.
Nie mogli pominąć w tej rozmowie swojej przeszłości. Mac wyjaśnił jej, że przyczyną
rozpadu jego małżeństwa były nieregularne godziny pracy i chęć pozostania na oddziale
nagłych wypadków. Potem poprosił, by powiedziała mu coś o sobie.
– To wszystko wydaje mi się prehistorią – odparła sennym głosem. – Wyszłam za mąż
bardzo młodo, jeszcze przed ukończeniem szkoły pielęgniarskiej. Brad był przyjacielem
moich braci, pracował w firmie budowlanej mojego ojca. Małżeństwo z nim wydawało mi się
naturalnym krokiem, ale było zupełnie nieudane. Wszystko szło coraz gorzej i choć nie
dochodziło między nami do kłótni, nasze drogi się rozeszły.
Odwróciła się i położyła dłoń na jego piersi.
– Byliśmy małżeństwem przez pięć lat i choć przez cały czas próbowaliśmy mieć
dziecko, nic z tego nie wyszło. Teraz wiem, że byłoby to koszmarem. Brad ożenił się
ponownie i widujemy się czasami. Nie mamy do siebie żalu.
– A co było potem? Dlaczego w twoim życiu nie ma nikogo? – spytał, przesuwając
palcami po jej włosach w taki sposób, jakby chciał ocenić ich długość.
Amelia wzruszyła ramionami, głównie po to, by otrząsnąć się z niepokoju, jaki budził w
niej jego dotyk.
– Nie znalazł się żaden mężczyzna, dla którego warto byłoby się starać – odparła,
zaskakując samą siebie szczerością tej wypowiedzi. – Związek między kobietą a mężczyzną
wymaga wysiłku, nie uważasz?
Mac westchnął ciężko.
– Masz świętą rację – odparł, a potem dodał posępnym tonem: – I czasu!
– To prawda – przyznała, czując, że ponownie ogarnia ją podniecenie. Przywarła do niego
całym ciałem i zdała sobie sprawę, że on również reaguje na jej dotyk.
– To niemożliwe! – zaprotestował. – Jestem człowiekiem w podeszłym wieku!
– Masz dopiero trzydzieści pięć lat, więc nie udawaj biednego staruszka.
Tym razem ich akt miłosny był tak beztroski i swobodny, że nawet w przypływach
namiętności wymieniali żartobliwe uwagi.
Potem ponownie zasnęli. Amelia spała tak mocno, że nie słyszała, kiedy Mac opuścił jej
mieszkanie. Gdy się obudziła, było już niemal południe. Usiadła, zastanawiając się, dlaczego
leży w łóżku sama, i dostrzegła leżącą na jego poduszce kartkę papieru.
Wierz mi, że wolałbym zostać, ale obudziłem się o dziewiątej czterdzieści piąć i
przypomniałem sobie z przerażeniem, że mój ojciec wyjechał, a ja mam o dziesiątej odwieźć
matką do kościoła, w którym odbywa się chrzest jej najmłodszej wnuczki. Dziękują Ci za tą
niezwykłą noc,
Mac.
Przeczytała ten list kilka razy, usiłując wyobrazić sobie Maca w towarzystwie matki i ojca
oraz brata lub siostry. A może ma i brata, i siostrę? Czy są do niego podobni?
Potrząsnęła głową, śmiejąc się z absurdalności tych rozważań. Przecież w gruncie rzeczy
nie wie, jaki jest Mac poza godzinami pracy, więc jak mogła sobie wyobrazić jego rodzinę?
Ponownie przeczytała kartkę i doszła do wniosku, że ostatnie zdanie oznacza w istocie: „Na
tym koniec”. Nie miała nic przeciwko temu – bądź co bądź chodziło tylko o rewanż za
przysługę, jaką miał jej wyświadczyć Mac. A czarująca noc, jaką spędziła w jego ramionach,
była tylko premią!
ROZDZIAŁ CZWARTY
Ukrył się wśród swych papierów. Nie chciał tego ranka spotkać Amelii. Kobiety, z
którymi pod wpływem nagłego kaprysu lub wypitego w nadmiernych dawkach alkoholu
przeżywał niespodziewane, choć miłe przygody erotyczne, z reguły zachowywały się potem
w sposób dość dla niego kłopotliwy. Choć wydawało mu się, że zna dobrze Amelię, sobotni
wieczór dowiódł niesłuszności tego przekonania, nie miał więc pojęcia, jaka będzie jej
reakcja.
Przybył zatem tego ranka do pracy w nie najlepszym nastroju, a myśl o spotkaniu z
Amelią napawała go niepokojem. Był równocześnie przekonany, że sam potrafi stanąć na
wysokości zadania. Zamierzał uznać cały incydent za zamknięty i zachować w stosunku do
Amelii stosowny dystans.
– Podobnie jak do tych wszystkich papierów – mruknął z ironią. – Dlaczego usiłujesz
oszukiwać samego siebie? Potrafisz zwykle przechodzić nad tego rodzaju przygodami do
porządku dziennego. Ale czy będziesz w stanie zapomnieć o nocy z Amelią?
– Znowu mówisz do siebie, Mac?
Uniósł wzrok. Widok Amelii przyprawił go o przyspieszone bicie serca. Nie tylko
dlatego, że nie wiedział, co Amelia zamierza mu powiedzieć, lecz również dlatego, że oczyma
wyobraźni ujrzał pod nieco zmiętym kitlem jej piękne, ponętne ciało, które dopiero niedawno
udało mu się bliżej poznać.
– Nie zamierzam ci przerywać, bo jest to zapewne jakaś ważna dyskusja – ciągnęła
żartobliwym tonem. – Chcę jednak przypomnieć, że Enid Biggs wraca już w przyszłym
tygodniu, więc na najbliższym zebraniu komisji masz ostatnią szansę poruszenia sprawy
funduszy na szkolenie pielęgniarek. – Uśmiechnęła się do niego przewrotnie, a potem dodała:
– Mam nadzieję, że dotrzymasz warunków naszej umowy.
Odwróciła się na pięcie i wyszła z jego gabinetu, a on przetarł oczy i zaczął się
wpatrywać w miejsce, na którym przed chwilą stała. Wiedział, że nie mogła być naga, ale
mógłby przysiąc, że widział przed chwilą jej prowokująco kształtne pośladki. Nie wspomniała
nawet o ubiegłej sobocie, pomyślał ze zdumieniem.
To nie było naturalne. Kobiety zawsze domagały się przynajmniej krótkiego
podsumowania ich wspólnych przeżyć. Przeważnie miały nadzieję, że przygoda erotyczna
zamieni się w trwały związek. Dlatego właśnie unikał takich przypadkowych incydentów. Po
prostu unikałeś seksu, poprawił go tkwiący w nim mężczyzna.
Zaklął i zrzucił na podłogę stos papierów. Był zły na siebie o to, że traci czas na tego
rodzaju rozmyślania, i wściekły na Amelię, która zachowała się w taki sposób, jakby nic
między nimi nie zaszło.
Czy ona ma serce z lodu? – spytał się w myślach.
– Mac, czy masz formularz opatrzony sygnaturą A4726? – spytała Colleen, jego
sekretarka, stając w drzwiach. Potem zerknęła z przerażeniem na stosy zalegających podłogę
papierów. – Na miłość boską, co ty narobiłeś?
Zaczęła zbierać dokumenty i układać je na biurku.
– Naprawdę musimy coś zrobić z tymi papierami, Mac – oświadczyła kategorycznym
tonem. – Czy chcesz, żebym została jutro po godzinach i pomogła ci to wszystko
uporządkować? Powiesz mi, co trzeba przekazać do akt, a co wyrzucić, i może uda nam się
zyskać na twoim biurku odrobinę przestrzeni.
– W ciągu jednego wieczoru? Na to potrzeba miesiąca! Colleen westchnęła głęboko, choć
wiedziała, że jak zwykle zirytuje tym swojego szefa.
– Musimy od czegoś zacząć – powiedziała. – Dlaczego jesteś dziś taki wściekły?
Myślałam, że po wczorajszych chrzcinach Petry będziesz łagodny jak baranek. – Spojrzała na
niego uważnie. – No może nie aż do tego stopnia, ale w każdym razie znośny.
Mac kiwnął głową, przyznając jej rację. Colleen znała go od lat. Pracowała dawniej w
administracji oddziału nagłych wypadków, a kiedy awansował na ordynatora, została jego
sekretarką. Nie miał jednak pojęcia, skąd wie o jego sympatii dla niedawno narodzonej
siostrzenicy i jakim cudem zna jej imię. Miał nadzieję, że zachowa te informacje dla siebie.
Nie chciał, by cały oddział dowiedział się o jego słabości do dziecka. Uznano by to z
pewnością za dowód kryzysu psychicznego lub starczego zdziwaczenia.
– Co z tym formularzem? – spytała Colleen, kładąc kolejny stos papierów na jedynym
wolnym krześle.
Mac westchnął jeszcze głębiej niż ona przedtem.
– Miejmy nadzieję, że uda nam się go znaleźć jutro wieczorem. Ten cholerny papierek
narobił już dość kłopotów.
Colłeen spojrzała na niego badawczo, ale on, nie zamierzając się z niczego tłumaczyć,
zignorował jej nieme pytanie. Oznajmił jej tylko, że gotów jest rozpocząć' od jutra
porządkowanie zalegających jego gabinet papierów.
Macowi humor się nie poprawiał. Przez cały następny dzień unikał widoku Amelii; zaczął
nawet sam porządkować dokumenty, byleby nie spotykać jej na korytarzu. Ale ona stale
pojawiała się jak Wańka-wstańka w jego myślach.
Po godzinach pracy Colleen została w biurze i Wspólnie zaczęli się przekopywać przez
stosy dokumentów. Mac nie mógł jednak skupić uwagi na tym zajęciu, bo stale wspominał
noc, którą spędził z Amelią.
Niech ją diabli wezmą! – pomyślał ze złością.
– Zredukowaliśmy tę lawinę papieru do kilku stosów, które możesz sam uporządkować
jutro – oznajmiła Colleen.
Było już po dziesiątej wieczorem i choć zrobili przerwę na podwieczorek, Mac zdał sobie
sprawę, że umiera z głodu.
– Czy pójdziesz ze mną naprzeciwko do Mercurio na jakąś włoską potrawę? – zwrócił się
do Colleen. – Ja stawiam. Należy ci się zapłata za godziny nadliczbowe, ale oboje dobrze
wiemy, że nie wydusisz ze szpitala ani centa.
Colleen potrząsnęła głową.
– Nie, wolę pojechać do domu i położyć się do łóżka. Zamiast nadgodzin zastrzegam
sobie prawo do długiej przerwy na lunch w drugiej połowie tygodnia, – Spojrzała na niego
badawczo. – O ile się na to zgodzisz.
– Oczywiście – mruknął, nieco zawiedziony jej odmową, bo choć zwykłe jadał sam, tego
dnia chętnie spędziłby wieczór w towarzystwie. – Wiesz, że nie musisz pytać mnie o zgodę.
Kiedy wyszła, położył na biurku znaleziony przypadkiem w jakiejś książce formularz
A4726, by zająć się jego wypełnianiem z samego rana, a potem włożył marynarkę i wyszedł
na korytarz. Odruchowo pozdrawiał mijanych członków personelu, ale celowo ignorował
wszystko, co się działo.
Restauracja Mercurio była już o tej porze pusta. Rozejrzawszy się po sali, dostrzegł
jednak przy dużym stole grupę pracowników szpitala i zdał sobie sprawę, że są to przeważnie
członkowie dyrekcji.
– Niech to szlag trafi – zaklął pod nosem.
– Cześć, Mac! – zawołał Phil Allen, szef komisji. – Dopiero skończyłeś dyżur? Czy
chcesz usiąść z nami i pogadać o wszystkich nudnych sprawach, które omawialiśmy w czasie
zebrania?
Co robić? – myślał nerwowo Mac. Przyłączyć się do nich i wspomnieć o pomyśle
Amelii? Mógłbym wtedy jej powiedzieć, że poruszyłem tę sprawę na forum komisji. Ale to w
gruncie rzeczy byłoby kłamstwo...
– Nie, dziękuję – odparł, a widząc zaskoczenie Phila, dodał szybko: – Dziękuję, ale
wpadłem tu tylko po coś na wynos. Przykro mi, że nie byłem na zebraniu, ale miałem dziś
bardzo nerwowy dzień.
– Wiem – wtrącił Kel Roberts, szef chirurgii. – Większość waszych pacjentów
wylądowała na sali operacyjnej.
Mac gawędził z nimi przez kilka minut, a potem odebrał zamówioną pizzę i wyszedł.
Przez cały czas zastanawiał się, jak powiadomić Amelię o tym, że zapomniał o zebraniu.
Jak się nazajutrz okazało, wcale nie musiał jej o tym informować. Czekała na niego w
gabinecie, a wyraz jej twarzy dowodził wyraźnie, że już o wszystkim wie.
– Czy masz coś na swoje usprawiedliwienie? – spytała z wyrzutem w głosie.
– Po prostu wyleciało mi to z głowy – odparł, starając się zachować chłodny ton i walcząc
z pokusą ucałowania jej zmysłowych ust. – Colleen zaproponowała, że zostanie po godzinach
i pomoże mi uporządkować te papiery. – Wskazał jedyny pozostawiony na biurku stos
dokumentów. – Bardzo cię przepraszam, jest mi naprawdę przykro. Poruszę tę sprawę za dwa
tygodnie i obiecuję, że w razie potrzeby będę walczył z całą komisją.
– Mam nadzieję! – warknęła i wyszła, a on ponownie poczuł się kompletnie
zdezorientowany.
– Nie wspomniała ani słowem o sobotniej nocy! – mruknął do siebie z niedowierzaniem.
– Wykreśliła ten incydent z pamięci! I chwała Bogu! Tego właśnie chciałem.
Choć w gruncie rzeczy nie był pewien, czego chce. Wiedział tylko, że chciałby spędzić
następną noc z Amelią...
Kiedy Amelia spotkała wczesnym rankiem w stołówce Phila Allena i dowiedziała się od
niego, że Mac nie zjawił się na zebraniu komisji, była tak wściekła, że natychmiast pognała
do jego gabinetu. Miała ochotę urwać mu głowę albo choćby na niego nakrzyczeć. Taka
awantura pomogłaby jej rozładować napięcie, wywołane jego stałą obecnością na oddziale.
Powtarzała sobie setki razy, że ich stosunki nie uległy żadnej zmianie, ale jej ciało nie chciało
przyjąć tego do wiadomości. Gdy tylko usłyszała głos Maca, jej serce zaczynało bić szybciej,
a kiedy go spotykała, czuła nerwowe skurcze żołądka.
Ale gdy weszła do jego gabinetu i ujrzała posprzątane biurko, zdała sobie sprawę, jak
wiele musiał go kosztować ten wysiłek, i pohamowała złość. Zamiast niej poczuła absurdalny
żal, że to nie ona pomagała mu w porządkowaniu papierów.
Kiedy jednak usłyszała na korytarzu jego kroki, wyprostowała siei przybrała najbardziej
wojowniczy wyraz twarzy, na jaki umiała się zdobyć. Za nic na świecie nie chciała mu okazać
tego, co przeżywa.
W ciągu następnych dziewięciu dni na oddziale panował jak zwykle wielki ruch, ale
Amelii udawało się unikać kontaktów z ordynatorem. W piątek karetka przywiozła do
ambulatorium nieprzytomnego pacjenta, na którego ciele nie widać było żadnych obrażeń.
Dopiero kiedy go rozebrali, ujrzeli na jego brzuchu liczne wybroczyny, mogące być skutkiem
ciężkiego pobicia lub jakiegoś niewytłumaczonego wypadku.
– Ciśnienie krwi spada – oznajmił dyżurny lekarz, Angus Rhyles. – Zróbcie badanie
stolca i badanie ogólne moczu.
Amelia włożyła rękawiczki i szybko przeprowadziła niezbędne badania. Próbka stolca,
potraktowana odpowiednim roztworem, zmieniła kolor na niebieski, co dowodziło obecności
krwi w jelitach. Przekazała tę informację Angusowi, który zlecił płukanie otrzewnej, by
sprawdzić, czy nie ma w niej krwi. Później założyła pacjentowi cewnik, by uzyskać próbkę
moczu, która zostanie wysłana do laboratorium.
– Krew w otrzewnej. Może to śledziona albo wątroba – mówił głośno Angus. – No i
uszkodzenie jelita.
Amelia, powiadomiona przez pielęgniarkę o dalszym spadku ciśnienia krwi,
przygotowywała tackę reanimacyjną. Czując nagłe napięcie, zorientowała się, do kogo mówi
Angus.
– Uporajmy się najpierw ze spadkiem ciśnienia – rzekł Mac rzeczowo. – Amelio,
porozum się z blokiem operacyjnym i powiedz im, że za kilka minut dostarczymy tam
pacjenta z krwotokiem wewnętrznym, podejrzeniem uszkodzenia jelita i zapaleniem
otrzewnej. I nie słuchaj, jeśli zaczną ci tłumaczyć, że brak im personelu lub sal operacyjnych.
Mają największy budżet w szpitalu i mnóstwo dyżurnych chirurgów, którzy leżą w pokojach,
czekając na wezwanie.
Amelia, zadowolona z pretekstu, natychmiast opuściła salę. Było dla niej zupełnie jasne,
że Mac przeszedł do porządku dziennego nad ich miłosną przygodą. Nie miała nic przeciwko
temu, ale była na tyle zirytowana, by warknąć na sekretarkę bloku operacyjnego, która
poprosiła ją, by opóźnić transport pacjenta i przetrzymać go na nagłych wypadkach.
– On już jest w drodze – oznajmiła i odłożyła słuchawkę.
Kiedy wróciła do ambulatorium, zastała tam dwóch policjantów, którzy wypytywali
Angusa o stan chorego, podczas gdy Mac starał się ustabilizować jego ciśnienie. Angus
odpowiadał na ich pytania, ale nie wypowiadał się na temat przyczyny obrażeń.
– No dobrze, zawieźcie go na górę – polecił Mac oczekującym w kącie sali sanitariuszom.
– Amelio, idź z nimi, na wypadek gdyby ktoś stawiał jakieś przeszkody.
Jeden z policjantów próbował protestować, ale Mac szybko pokonał jego opory.
– On jest nieprzytomny, nie możecie go przesłuchiwać! – oznajmił podniesionym głosem.
– Ale musimy przy nim zostać – odparł policjant.
– W takim razie czekajcie na niego pod blokiem operacyjnym, ale nie zawracajcie głowy
mojemu personelowi!
Obaj funkcjonariusze pojechali z pacjentem na trzecie piętro, gdzie wdali się w dyskusję z
sekretarką bloku operacyjnego. Amelia zostawiła ich własnemu losowi i wróciła na dół.
Przywieziono tam właśnie nieprzytomnego młodego człowieka, który spadł z rusztowania na
budowie i miał wiele obrażeń zarówno wewnętrznych, jak i zewnętrznych. Przez trzy godziny
pracował nad nim cały zespół specjalistów, ale w końcu okazało się, że nie są w stanie go
uratować.
W tym momencie dyżur objęła nowa zmiana, a oni, wyczerpani i sfrustrowani, poszli do
stołówki, w której opadli na krzesła i zaczęli tępo wpatrywać się w przestrzeń.
Mac pierwszy przerwał posępne milczenie.
– Zrobiliśmy, co się dało, ale ten przypadek był beznadziejny. To nie nasza wina.
– Czuję się najgorzej, gdy dochodzi do tego pod koniec dyżuru – dodał Angus – bo wtedy
mam czas o tym myśleć. Przez całą drogę do domu, przez cały wieczór. Kiedy zdarza się to w
połowie dnia, jesteśmy zbyt zajęci, żeby się przejmować.
– Kiedy zamykamy się na takie wydarzenia, prędzej czy później popadamy w stan
obojętności – wtrąciła Amelia.
– Jestem załamany, kiedy zdrowi młodzi ludzie umierają na skutek głupich wypadków –
zauważył młody technik obsługujący respiratory. – Człowiek zaczyna wtedy zbyt wiele
myśleć o swojej własnej śmiertelności.
– W naszej pracy jesteśmy na to często narażeni – oznajmił Mac. – Trzeba się jak
najszybciej uodpornić i żyć dniem dzisiejszym. – Wstał i ruszył w kierunku drzwi, a potem
nagle się zatrzymał. – Siostro Peterson, czy możemy porozmawiać? U mnie w gabinecie.
Kiedy wyszedł ze stołówki, reszta zespołu spojrzała na Amelię z niepokojem.
– Czym mu się znowu naraziłaś? – spytała jedna z pielęgniarek.
– Pewnie zbyt często go strofowałaś za opryskliwy stosunek do personelu – mruknął
Angus.
Amelia, która nie miała pojęcia, o co chodzi, spojrzała na nich ze złością.
– Dlaczego zakładacie, że chce mnie zbesztać? Może chce mi powiedzieć, że
wykonaliśmy kawał dobrej roboty.
– Tak myślisz? – spytali chórem pozostali członkowie zespołu. – To mało
prawdopodobne!
Przyznała im w duchu rację. Była tak zdenerwowana, że zapukała do drzwi gabinetu.
– Och, na miłość boską, wejdź! – mruknął Mac. – Od kiedy masz zwyczaj pukać przed
wtargnięciem tutaj?
– Wcale tu nie wtargnęłam, lecz zostałam wezwana – odrzekła ostrym tonem. – Zapewne
po to, abyś mógł na mnie nawrzeszczeć. Czy masz mi do zarzucenia tylko to, że pukam?
Mac spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami.
– Jakim cudem ta rozmowa przerodziła się w kłótnię?
– spytał bezradnie, przesuwając palcami po włosach. – Usiądź. Chcę z tobą pomówić.
Wyczuła w jego głosie napięcie, ale może tylko tak jej się wydawało, bo sama była w
marnym stanie. Choć od ich nocnej przygody upłynęły już niemal dwa tygodnie, nadal czuła
w jego obecności nerwowe podniecenie.
Na wspomnienie cudownych chwil, jakie przeżyła w jego ramionach, ogarnął ją dziwny
bezwład, więc szybko usiadła, by nie ugięły się pod nią nogi.
Przez chwilę panowała cisza.
– No więc? – mruknął w końcu Mac.
– Przecież nie zadałeś mi żadnego pytania.
– Wiem, ale to nie jest łatwe – zaczął niepewnie. – Usiłowałem znaleźć jakiś sposób
ubrania tego w słowa, ale nic nie mogłem wymyślić. Chodzi o to... że od tego wieczoru. ..
mimo woli myślę o tym, jak nam było... dobrze. Zastanawiałem się, czy jesteś tego samego
zdania i czy nie miałabyś nic przeciwko naszym regularnym kontaktom tego rodzaju...
Amelia zmarszczyła brwi, usiłując doszukać się w tych niezbornych zdaniach odrobiny
sensu.
– Co masz na myśli, mówiąc o regularnych kontaktach? – spytała w końcu słabym
głosem. – Czy sugerujesz, że moglibyśmy stworzyć coś w rodzaju stałego związku?
Nie wydawało jej się to prawdopodobne, ale nie potrafiła w żaden inny sposób odczytać
znaczenia jego słów.
– Ależ skąd! – zaprotestował, rozwiewając jej złudzenia. – Powiedziałem ci, że nie nadaję
się do trwałych związków. Ale moglibyśmy się od czasu do czasu spotykać, i...
– Więc masz na myśli seks? Chciałbyś wpadać do mnie od czasu do czasu na szybki... –
Nie potrafiła znaleźć cenzuralnego określenia, które pasowałoby do jego niewiarygodnej
sugestii.
– Nie, nic podobnego. Chodzi mi o to, że chyba dobrze czuliśmy się w swoim
towarzystwie. Więc moglibyśmy jadać czasem kolację...
Jego poprzednia wypowiedź przyprawiła ją o lekki niepokój, ale ta poprawiona wersja
wywołała w niej tylko gniew.
– W formie zapłaty za to, co wydarzy się później, tak? Za kogo ty mnie bierzesz? Jak
możesz coś takiego proponować? Daj mi spokój, Mac. Zacznij zawracać głowę komuś
innemu. Jestem pewna, że istnieje mnóstwo kobiet, które będą gotowe zaspokoić twoje żądze
w zamian za dobrą kolację, ale tak się składa, że ja do nich nie należę.
– Och, na miłość boską, przecież wiesz, że tak nie myślałem! – zawołał, ale ona
zignorowała jego protesty. Wstała i szybkim krokiem wyszła z gabinetu.
Była wściekła nie tylko na Maca, lecz również na swoje ciało, które mimo wszystko
zareagowało na jego sugestię z pewnym zainteresowaniem. Wpadła do szatni, wyjęła z szarki
kurtkę i torebkę, a potem udała się na parking.
– Czy to pani samochód?
Obok jej wozu stał szpitalny ochroniarz. Jego odznaka lśniła w świetle pobliskiej latarni.
– Tak, a o co chodzi?
– Usłyszałem alarm antywłamaniowy, więc przybiegłem tutaj i przepędziłem jakichś
dwóch smarkaczy. Ale zdążyli przebić śrubokrętami pani opony.
– Śrubokrętami? – powtórzyła bezmyślnie, pochylając się i widząc dwa pozbawione
powietrza koła.
– Noszą je, żeby włamywać się do samochodów – wyjaśnił strażnik. – Niech pani
popatrzy.
Podszedł do przednich drzwi samochodu i pokazał jej uszkodzony zamek.
– Niech ich diabli wezmą! – mruknęła Amelia. – Chyba muszę zadzwonić po pomoc
drogową.
– A może ma pani dwa zapasowe koła? – spytał strażnik, a ona z trudem powstrzymała
się od zbycia jego niewinnego pytania złośliwą uwagą. Nie znała nikogo, kto jeździłby po
mieście z dwoma zapasowymi kołami w bagażniku.
Potrząsnęła głową i sięgnęła do torebki po telefon komórkowy oraz kartę, na której
wydrukowany był numer pomocy drogowej.
– W takim razie trzeba będzie odholować pani samochód do warsztatu – stwierdził
strażnik.
Kiwnęła głową i wezwała pomoc drogową, a potem otworzyła nieuszkodzone drzwi
samochodu i wsiadła do wnętrza, by poczekać na ciężarówkę. Pół godziny później jej cenny
wehikuł był już przymocowany do lawety, a ona zastanawiała się, czy wrócić do szpitala i
zadzwonić po taksówkę, czy też pójść na najbliższy postój.
– Czy trzeba cię gdzieś podwieźć?
Mac, który obserwował załadunek jej auta na lawetę zza kierownicy dużego terenowego
samochodu, podjechał teraz bliżej, wysiadł i stanął obok niej.
– Nie, wezmę taksówkę – odparła ze złością. Była wściekła nie tylko dlatego, że
uszkodzono jej samochód, lecz również dlatego, że Mac stał się mimowolnym świadkiem tej
upokarzającej przygody.
– Nie bądź niemądra – powiedział serdecznym tonem, obejmując ją. – Być może nie
chcesz ze mną spać, ale przecież nadal jesteśmy kolegami, więc musimy przejść nad tym do
porządku dziennego. Żyć dzisiejszym dniem.
Otworzył samochód i wsiadł za kierownicę, a ona zajęła miejsce obok niego. Wyjechali z
parkingu i ruszyli w kierunku jej domu.
Miała wielką ochotę na przeżycie z nim choćby jeszcze jednej nocy, ale nie mogła
przystać na jego propozycję. Widząc, że on traktuje całą sprawę w sposób całkowicie
obojętny, nie chciała się w nią angażować. Bała się, że w wyniku tych regularnych kontaktów
może się w nim zakochać. A to naraziłoby ją na jeszcze większy stres.
– Nie bądź taka spięta – rzekł Mac, jakby czytając w jej myślach. – Przecież ja tylko
odwożę cię do domu. Nie musisz się ode mnie tak odsuwać, jakbym był mordercą kobiet.
– Nie bądź niemądry – odburknęła z gniewem. – Wcale nie myślałam o tobie. Martwiłam
się o mój samochód.
Miała nadzieję, że ta riposta zbije go z tropu, ale on uśmiechnął się tylko drwiąco, jakby
wiedział dobrze, że usiłuje go okłamać.
– Czy zaprosisz mnie na górę? – spytał, kiedy zatrzymali się pod jej domem.
– Raczej nie... – odparła i natychmiast zdała sobie sprawę, że jej odpowiedź jest zbyt
mało stanowcza. On chyba też to wyczuł, bo na jego ustach pojawił się ironiczny uśmiech.
– Nie spiesz się z decyzją – mruknął cicho. – Mogę poczekać.
Wiedziała dobrze, że za chwilę przyjdzie jej do głowy dziesięć błyskotliwych
odpowiedzi, ale w tym momencie nie była w stanie wykrztusić ani słowa. Otworzyła drzwi i
wysiadła.
– Dziękuję! – powiedziała oschłym tonem i ruszyła w kierunku swoich drzwi.
Ale kiedy Mac odjechał, przypomniała sobie tamtą noc i na dnie jej duszy zrodziło się
podejrzenie, że zbyt pochopnie odrzuciła jego propozycję.
ROZDZIAŁ PIĄTY
W ciągu następnych dwóch tygodni Amelia odczuwała podczas każdego spotkania z
Makiem coraz silniejsze napięcie erotyczne, on natomiast traktował ją obojętnie. Zaczęła
podejrzewać, że znalazł kobietę, która przystała na proponowany przez niego związek. Tak
czy owak, zaczęła się zastanawiać nad odejściem z nagłych wypadków.
Miała nadzieję, że kiedy przestanie widywać Maca, odzyska spokój. On tymczasem
dotrzymał słowa i nie tylko poruszył sprawę kursów dla pielęgniarek, lecz również jakimś
cudem przekonał do tej koncepcji Enid Biggs. Amelia musiała więc poświęcić cały swój
wolny czas na przygotowanie szczegółowego planu, który miała przedstawić kierowniczce
kadr.
Nie miała zresztą tego wolnego czasu zbyt wiele. Połowa personelu została zaatakowana
przez jakiegoś tajemniczego wirusa i kurowała się w domu. Amelia też nie czuła się najlepiej,
lecz wiedziała, że jeśli nie dostarczy Enid wszystkich materiałów, uzyskanie dodatkowych
funduszy będzie niemożliwe. Siedziała więc w pokoiku przylegającym do izby przyjęć i
pracowała. Starała się zapomnieć o nękających ją mdłościach i skupić uwagę na liście
kursów. Zanim jednak doszła do połowy wykazu, została wezwana na oddział.
Gdy tylko znalazła się w sali, w której Mac badał przywiezioną przed chwilą czteroletnią
dziewczynkę, poczuła tak silne skurcze żołądka, że musiała natychmiast wybiec do łazienki.
Po ataku torsji mdłości minęły, ale nadal czuła się tak ile, że poprosiła dyżurną dyspozytorkęo
zwolnienie jej z części obowiązków.
– Nie chcę zarazić pacjentów – wyjaśniła jej – więc nie wzywajcie mnie do chorych, o ile
nie będzie to absolutnie konieczne.
Na szczęście tego dnia na oddziale panował wyjątkowy spokój, mogła więc do końca
dyżuru zajmować się swoim programem kursów. Kiedy jej zmiana dobiegła końca, wyjęła z
szafki kurtkę i zaczęła przygotowywać się do wyjścia. Nie nękały jej już mdłości, ale czuła
się tak zmęczona, że gotowa była usiąść na byłe jakim krześle i zasnąć.
– Och, Amelio, dobrze że cię złapałem – usłyszała głos Maca. – Czy mogłabyś zajść na
chwilę do mnie?
Odwróciła się i ujrzała go w drzwiach. Na jego widok poczuła nerwowe bicie serca i
ucisk w żołądku. Miała wrażenie, że lada chwila ugną się pod nią kolana. Ponieważ jednak
przyzwyczaiła się już do wszystkich tych objawów, postanowiła je zignorować.
– Jestem okropnie zmęczona – wymamrotała słabym głosem. – Czy to nie może poczekać
do jutra?
– Nie! – odparł niemal opryskliwym tonem i ruszył w stronę swego pokoju, a ona
pokornie powlokła się za nim, dochodząc do wniosku, że nie ma dość sił na dalszą wymianę
zdań.
– Usiądź – powiedział, osuwając się na fotel. Stwierdziła zdumiona, że jego biurko nie
jest już zawalone papierami. Spojrzała na nie tylko dlatego, by nie patrzeć na Maca, ale w
końcu musiała to zrobić. Siedział rozparty w fotelu i wydawał się całkowicie opanowany.
– No więc? – spytała, chcąc przerwać kłopotliwe milczenie. – Cóż to za ważna sprawa,
która nie może poczekać do jutra?
Mac patrzył na nią przez dłuższą chwilę, a potem pochylił się lekko w jej kierunku.
– Czy jesteś w ciąży?
Przez chwilę była pewna, że się przesłyszała. Ale pytanie Maca odezwało się echem w jej
głowie i w tym momencie zdumienie wzięło górę nad zmęczeniem.
– Więc o to mnie chciałeś zapytać? Czy zadajesz to pytanie wszystkim kobietom
zatrudnionym na naszym oddziale? Czyżbyś postanowił zorganizować jakiś konkurs z
nagrodami?
Wiedziała, że w jej głosie wibruje zaskoczenie, ale Mac wcale się tym nie przejął. Patrzył
na nią nadal tak badawczym wzrokiem, jakby była jakimś interesującym okazem.
– Nie odpowiedziałaś mi – stwierdził chłodnym tonem.
– Oczywiście, że nie jestem w ciąży – odparła, potrząsając głową. – Zaraziłam się tym
wirusem, który zaatakował większość pracowników. Zresztą jakim cudem miałabym zajść w
ciążę? Nie mam żadnego stałego partnera. A nawet gdyby tak było, to nie jest to twoja
sprawa. Czy mogę już iść?
Sięgnęła po torebkę, którą położyła na podłodze, i szybko wstała. Wiedziała, że musi stąd
wyjść, zanim wybuchnie płaczem. Ale Mac podszedł do niej i położył ręce na jej ramionach.
Poczuła bijący od jego dłoni żar.
– Amelio – rzekł łagodnie. – Miesiąc temu kochaliśmy się. Byliśmy zbyt podnieceni,
żeby logicznie myśleć, a ty wspomniałaś coś o swojej bezpłodności, więc nie przyszły nam do
głowy żadne środki zabezpieczające. Teraz wyglądasz jak zjawa, a dziś rano miałaś torsje.
Czy jesteś pewna, że nie mogłaś zajść w ciążę?
– Jak zjawa? – powtórzyła z wyrzutem w głosie. – No cóż, bardzo ci dziękuję!
Mac westchnął ciężko.
– Tylko kobieta potrafi wyłowić z rozmowy najmniej istotny szczegół i zrobić z igły
widły – mruknął. – Jeśli naprawdę chcesz wiedzieć, to moim zdaniem jesteś piękna. Byłaś
piękna nawet dziś rano, kiedy twoja twarz nabrała tej interesującej zielonej barwy. Nadał
pamiętam, jak wyglądałaś w ten sobotni wieczór. Promieniowałaś urzekającym wdziękiem...
– Zdał sobie sprawę, że odbiega od tematu, i ponownie westchnął. – Ale nie o to chodzi.
Chodzi o twój stan. Skąd możesz być pewna, że nie jesteś w ciąży?
Nie mogąc się powstrzymać, przesunął palcem po jej policzku i poczuł, że przyprawiło ją
to o dreszcz.
– Nie zaszłam w ciążę przez pięć lat małżeństwa – zauważyła, patrząc mu w oczy. Potem
wzruszyła ramionami, jakby ten gest mógł rozwiać wszelkie wątpliwości. – Więc wiem
dobrze, że to ten wirus.
Mac uśmiechnął się do niej czule, a ona nagle zdała sobie sprawę, że jest u kresu
wytrzymałości.
– Nie śmiej się ze mnie... – wyszeptała i w tym samym momencie poczuła spływające po
policzkach łzy.
– Och, Amelio, przestań płakać! – zawołał, przyciskając ją do piersi. – Choć być może
jest to kolejny objaw ciąży... Pamiętam, że moja siostra często płakała, kiedy spodziewała się
Petry.
Amelia nie bardzo rozumiała, co do niej mówi, bo pod wpływem jego uścisku poczuła
zawrót głowy. Od miesiąca usiłowała zwalczyć fizyczny pociąg, jaki Mac w niej budził, ale
teraz zdała sobie sprawę, że wszystkie jej wysiłki były daremne. Wiedziała jednak, iż nie
może przystać na jego warunki. Wyrwała się więc z jego objęć, podziękowała mu za troskę i
opuściła gabinet.
Mac spojrzał na zamykające się za nią drzwi i potrząsnął głową. Nadal był kompletnie
zdezorientowany. Nadal nie miał pojęcia, co czuje do niego Amelia. Nie wiedział, czy jest w
ciąży. Nie rozumiał, dlaczego rozmowa, którą tak starannie zaplanował, przebiegła zupełnie
inaczej, niż sobie wyobrażał.
Wrócił ciężkim krokiem za biurko i opadł na fotel. Wie przynajmniej jedno: że jego
fizyczny pociąg do Amelii nie zmniejsza się z upływem czasu. Podczas każdego
przypadkowego spotkania na korytarzu z trudem zmuszał się do trzymania rąk przy sobie.
Czuł, że nagromadzona w wyniku tego frustracja zagraża mu poważnym kryzysem
psychicznym lub fizycznym. Wszystko jest możliwe!
Wyciągnął nogi, splótł dłonie za głową i zaczął się poważnie zastanawiać, co robić.
Następnego ranka Amelia znowu czuła mdłości, a ponieważ była dodatkowo roztrzęsiona
dziwną rozmową, jaką przeprowadził z nią Mac, zatelefonowała do szpitala i oznajmiła, że
jest chora. Przez cały dzień na przemian spała i popadała w niewesołą zadumę. Ani przez
chwilę nie brała poważnie absurdalnej sugestii Maca, bo wiedziała, że ciąża nie wchodzi w
rachubę. Kiedy jednak objął ją podczas wczorajszej rozmowy, zdała sobie sprawę, że ten
mężczyzna nadal bardzo ją podnieca.
Rozważała tę sytuację aż do wieczora, ale nie znalazła żadnego sensownego wyjścia.
Uświadomiła sobie jedynie, że perspektywa okazjonalnych kontaktów seksualnych nie budzi
w niej już takiego oporu, jaki budziła wtedy, kiedy Mac złożył jej tę propozycję. Znużona
tymi rozmyślaniami zasiadła przed telewizorem. W tym momencie rozległ się dzwonek u
drzwi. Podeszła do monitora i ujrzała w nim tył męskiej głowy.
W taki właśnie sposób ustawiał się zawsze jej najstarszy brat Alistair, który przed
wejściem do budynku lubił podziwiać jego otoczenie. Pracował w rodzinnej firmie
budowlanej i zawsze zwracał uwagę na estetykę projektu.
– Drzwi są otwarte, Alistair! – powiedziała Amelia. Była zadowolona, że nie musi się
przebierać i może powitać go w szlafroku. Otworzyła na oścież drzwi mieszkania i poszła do
kuchni, by zaparzyć kawę.
– Nie nazywam się Alistair, ale otworzyłaś drzwi, zanim zdążyłem ci o tym powiedzieć,
więc chciałem wejść, zanim się automatycznie zamkną – wyjaśnił Mac, stając w progu
kuchni.
Odwróciła się do niego, tłumacząc sobie w myślach, że potrafi uporać się z tą zaskakującą
sytuacją. Ale na jego widok znów poczuła lekki zawrót głowy.
– Zamknąłem drzwi do mieszkania – dodał. – Mam nadzieję, że postąpiłem słusznie.
Amelia nie wierzyła własnym uszom. W jego głosie brzmiała nieznana jej dotąd
niepewność.
– Tak czy owak – ciągnął, jakby wiedział, że zaskoczenie odebrało jej głos – przyniosłem
test ciążowy i mam pewien plan. Ale nie zdradzę ci jego szczegółów, dopóki nie przekonamy
się, czy moje podejrzenia są słuszne.
Spojrzała na niego ze zdumieniem, potem najwyższym wysiłkiem woli zapanowała nad
sobą i odzyskała głos.
– Parzyłam właśnie kawę – oznajmiła, starając się zachować obojętny ton. – Czy masz na
nią ochotę?
Mac kiwnął głową, a potem nagle zmarszczył brwi.
– Jeżeli jesteś w ciąży, to nie powinnaś pić kawy. Amelia poczuła narastającą w niej ślepą
furię.
– Nie jestem w ciąży, a nawet gdybym była, to nie powinno cię obchodzić, co piję! –
krzyknęła. – Chcesz kawę czy nie?
Nadal wyglądał na speszonego, co jeszcze bardziej ją zirytowało.
– I usiądź! – poleciła mu ostrym tonem. – Nie mogę z tobą rozmawiać, kiedy tak stoisz
jak samotne drzewo.
Usiadł, ale przedtem wyjął z kieszeni jakąś paczuszkę i położył ją na stole, w połowie
drogi między sobą a nią.
Amelia odwróciła się, ale była tak zdenerwowana, że nawet najprostsza czynność, jaką
było nasypanie kawy do ekspresu, przekraczało jej możliwości.
– Pozwól mi to zrobić – zaproponował Mac. Odsunął ją delikatnie na bok i zabrał się do
parzenia kawy tak spokojnie, jakby znalazł się w swojej własnej kuchni.
Nie chcąc stać obok niego, przeszła do jadalni, gdzie jej wzrok przyciągnęło leżące na
stole opakowanie;
To jasne, że nie jestem w ciąży, pomyślała, przyciskając dłoń do brzucha. Przypomniała
sobie czasy, w których bardzo chciała mieć dziecko, i boleśnie przeżywała niepowodzenia
swoich wysiłków. Jej były mąż został w drugim małżeństwie szczęśliwym ojcem, więc
przyczyna tych niepowodzeń nie mogła obciążać jego konta. Potrząsnęła głową, nie chcąc
dopuścić do tego, by w jej sercu zagościł choćby cień nadziei.
– Ten test jest całkowicie nieszkodliwy.
Mac, który uruchomił już ekspres, stał w drzwiach kuchni i przyglądał jej się badawczo.
– Nie jestem w ciąży – powtórzyła z uporem.
– Więc dowiedź tego. Spojrzała na niego ze złością.
– Nie muszę niczego udowadniać – warknęła. – Ja to wiem!
Ale w gruncie rzeczy niczego nie jesteś pewna, szepnął przekornym tonem jej
wewnętrzny głos.
– Jestem pewna! – odparła, nie zdając sobie sprawy, że mówi na głos. Uświadomiła to
sobie dopiero wtedy, gdy ujrzała drwiący uśmiech Maca.
– Zaczynamy się kłócić jak stare małżeństwo – powiedział z uśmiechem, a ona odwróciła
się do niego plecami, bo ta uwaga przypomniała jej ową czarowną noc.
– Jesteś uparty jak osioł – powiedziała do niego godzinę później, chwytając zestaw
ciążowy i zmierzając do łazienki. – Zrobię to, ale tylko po to, żeby zamknąć ci wreszcie usta.
Boję się, że w przeciwnym razie zaczniesz mnie do tego nakłaniać przy ludziach.
Zamknęła drzwi łazienki, rozpakowała paczuszkę i przeczytała instrukcję obsługi. Kiedy
przekonała się, że jest to bardzo proste, zaczęła żałować, że nie zrobiła testu wcześniej.
Powstrzymałoby to Maca od nieustannych nalegań, które zatruły jej całą jego wizytę. Uległa
jego namowom, by w końcu go przekonać, że nie ma racji.
Nie ma racji?
Ponownie spojrzała na wynik, zamrugała, po czym sięgnęła po pudełko i znowu
przeczytała instrukcję. Później usiadła na podłodze, bo poczuła, że uginają się pod nią nogi.
Usłyszała z oddali głos Maca. Potem zdała sobie sprawę, że podnosi ją z podłogi i niesie
w kierunku stojącej w saloniku kanapy. Otworzyła oczy i dostrzegła na jego twarzy uśmiech.
Chyba nie śmieje się z tego, że jestem w ciąży, pomyślała. Po prostu jest zadowolony, że miał
rację. On zawsze musi postawić na swoim.
Przyklęknął obok kanapy i chwycił ją za ręce.
– Zdaję sobie sprawę, że przeżyłaś szok – powiedział, nie przestając się uśmiechać. – Ale
ja domyślałem się prawdy od kilku dni. Odkąd zasłabłaś na oddziale. Miałem więc trochę
czasu, by wszystko przemyśleć i przygotować plan.
– Plan? – spytała z niedowierzaniem. – Po co ci potrzebny jakiś plan?
Uścisnął mocno jej dłonie.
– Nie mnie. Nam. – Zamilkł, jakby zabrakło mu słów. A kiedy zaczął mówić, znów
wyczuła w jego głosie niepewność, niemal pokorę. – Oczywiście decyzja należy do ciebie, bo
ty będziesz ponosić jej konsekwencje. Pomyślałem jednak, że jeśli wyłożę ci moje racje,
łatwiej ci będzie coś postanowić.
Urwał i spojrzał w jej twarz z taką uwagą, jakby usiłował stwierdzić, czy rozumie jego
słowa.
– Chodzi o to, że... – Zamilkł, widząc jej minę, ale po chwili podjął: – Jeśli zaczniesz się
śmiać albo komuś o tym powiesz, będę musiał cię zabić. Ale ponieważ moja siostra urodziła
niedawno dziecko, doszedłem do wniosku, że chyba też chciałbym zostać ojcem. Oczywiście
nie myślałem o tym tej nocy, kiedy... no wiesz... Ale skoro już tak się stało, a ja naprawdę
chciałbym mieć dziecko, to mam dla ciebie propozycję. Będę cię utrzymywał przez okres
ciąży, żebyś nie musiała pracować, jeśli nie chcesz. Pokryję też wszystkie twoje wydatki na
lekarzy, ciążowe stroje, rzeczy dla dziecka, i tak dalej. A jeśli po urodzeniu dziecka nie
będziesz go chciała, wezmę na siebie pełną odpowiedzialność. Oczywiście wynajmę nianię,
ale będę bardzo dobrym ojcem. Wiem, że w związku z tym projektem, nad którym pracujesz,
ciąża nie jest ci na rękę i dlatego zrobię wszystko, żeby ci pomóc.
Niezborny strumień słów wyczerpał się nagle. Amelia odniosła wrażenie, że zrozumiała
tylko jedną dziesiątą z tej przemowy, ale ta jedna dziesiąta wydała się jej pozbawiona sensu.
– Zapłacisz mi za to, żebym urodziła dziecko? Chcesz, żebym była czymś w rodzaju
zastępczej matki? Za kogo ty mnie masz, Mac? Za probówkę? Za coś w rodzaju sztucznego
łona?
– Nie, nie... – zaprotestował nieśmiało, ale zanim zdążył ubrać swój sprzeciw w słowa,
ona ponownie poczuła przypływ nieopanowanej złości.
– I jakim prawem uważasz to dziecko za swoją własność? Dlaczego zakładasz, że ja go
nie chcę? Skąd wiesz, że zgodzę się, żeby wychowywała je jakaś niania?
Mac pogłaskał ją po przedramieniu, a ona, mimo woli, poczuła dreszcz pożądania.
– Nie sądzę, żebyśmy musieli podejmować decyzję w sprawie niani już teraz – rzekł
łagodnym tonem. – Wiem, że to, co mówiłem, mogło ci się wydawać bez sensu, ale
usiłowałem tylko cię przekonać, że nie mam nic przeciwko temu, żebyś urodziła to dziecko. I
że możesz na mnie liczyć, gdy będzie ci potrzebna moja pomoc.
Pochylił się i delikatnie musnął wargami jej usta. Była to w gruncie rzeczy tylko obietnica
pocałunku, lecz Amelia, od dawna tęskniąca za jego pieszczotami, z trudem powstrzymała się
od zarzucenia mu rąk na szyję. Mac również poczuł przypływ namiętności, więc wyprostował
się, by przezwyciężyć pokusy, jakie budziła w nim jej bliskość. Nie potrafił jednak zmusić się
do odejścia.
– Jakoś to wszystko zorganizujemy – ciągnął łagodnie. – Kiedy będziesz miała trochę
czasu, omówimy całą sytuację. Nie musimy o niczym decydować w pośpiechu. Teraz musisz
myśleć przede wszystkim o sobie i dbać o dobre samopoczucie.
Pogłaskał ją po głowie i zauważył, że zapadła w sen. Wstał z klęczek i usiadł na krześle.
Nie wiedział, jak powinien się zachować. Może zostawić ją na kanapie i wyjść.
Może zanieść ją do sypialni i położyć na łóżku, a potem opanować pożądanie i pojechać
do domu. Spojrzał na nią jeszcze raz i doszedł do wniosku, że nie może zostawić jej samej. W
końcu zaniósł ją do sypialni, położył na łóżku i delikatnie przykrył kołdrą.
– Sam nie mogę uwierzyć w to, co robię, Amelio – mruknął, obserwując śpiącą kobietę. –
Zostawiam cię samą, choć marzę tylko o tym, żeby leżeć obok ciebie...
Rozejrzał się po mieszkaniu i znalazł pokój gościnny, w którym stało pościelone łóżko.
Po ostatniej wizycie wiedział, gdzie szukać pióra i papieru, więc wrócił do saloniku i napisał
do Amelii krótki list, wyjaśniając, że będzie spał w wolnym pokoju, na wypadek gdyby
potrzebowała pomocy. Potem wszedł na palcach do jej sypialni i położył kartkę na poduszce.
Nie liczył na to, że Amelia doceni jego troskę. Zbyt dobrzeją znał, by spodziewać się od
niej choćby odrobiny wdzięczności. Nastawił swój wewnętrzny budzik na szóstą rano, by
przed rozpoczęciem dyżuru wpaść do siebie i wziąć prysznic. Potem zasnął.
Obudził go jakiś dokuczliwy hałas. Ktoś głośno stukał do drzwi jego pokoju.
– Nie nastawiłeś mojego budzika! – wrzasnęła Amelia, wsuwając głowę do środka. – Jeśli
nie zaczniesz szybko działać, to też spóźnisz się do pracy!
Jej zaróżowiona od snu lub złości twarz, okolona grzywą ciemnych włosów, nadawała jej
wygląd zirytowanego elfa. Mac uśmiechnął się do niej, choć szybki rzut oka na zegarek
uświadomił mu, że Amelia ma rację i że istotnie powinien natychmiast wyjść. Potem szybko
wstał i zaczął się ubierać. Wiedział już, że nie zdąży wstąpić do siebie.
Ale na wszelki wypadek trzymał w gabinecie zmianę ubrania i elektryczną maszynkę do
golenia.
Pościelił łóżko, wyszedł na korytarz i stanął oko w oko z zupełnie nowym wcieleniem
siostry Peterson. Jej włosy były teraz starannie zaczesane do tyłu i ułożone w kok. Miała na
sobie idealnie wyprasowany szpitalny kitel, nałożony na suknię i ukrywający jej zgrabną
sylwetkę.
– Może byśmy wstąpili po drodze na śniadanie? – spytał z uśmiechem, chcąc poprawić jej
nastrój.
– Śniadanie? – powtórzyła takim tonem, jakby zaproponował jej zażycie trucizny. – Ja co
rano mam torsje, a ty namawiasz mnie do zjedzenia śniadania?
– Powinnaś coś zjeść. To łagodzi poranne mdłości... Spojrzała na niego lekceważąco.
– Co ty o tym możesz wiedzieć?
– Właśnie że mogę! Moja siostra Charlotte cierpiała okropnie z powodu nudności, więc
pytałem o radę wszystkich specjalistów z naszego szpitala. I wszyscy zgodnie kazali jej jadać
mało i często. Powinnaś przed wyjściem z łóżka wypijać herbatę i zjadać sucharka. Mojej
siostrze to pomogło.
– A jak mam zapewnić sobie ten cudowny lek bez wstawania z łóżka? – spytała
ironicznie. – Sprowadzać go przez Internet?
– Mógłbym ci go podawać – oznajmił ku własnemu zdziwieniu. – To znaczy, gdyby
okazał się pomocny i poprawił ci samopoczucie. Powiedziałem ci, że jeśli chcesz urodzić
dziecko, zrobię wszystko, co się da. I to od zaraz. Mógłbym sypiać w twoim gościnnym
pokoju, jeśli się na to zgodzisz.
Na twarzy Amelii pojawiły się kolejno różne uczucia – zaskoczenie, zdumienie, rozpacz...
– Och, Mac! – wyszeptała w końcu przez łzy. – Co my zrobimy?
Mac poczuł ucisk w piersi, ale ponieważ mówiono mu często, że nie ma serca, wiedział,
iż musi go boleć jakiś inny organ. Chcąc pokryć zmieszanie, wyciągnął rękę i przyciągnął
Amelię do siebie.
– Zaczniemy od śniadania – odparł. – Znam kawiarnię, w której podają świetne kanapki,
a także pyszną kawę i herbatę. To powinno załatwić twoje mdłości. – Odsunął ją od siebie na
długość ramienia i spojrzał jej głęboko w oczy. – A potem będziemy krok po kroku posuwać
się naprzód – dodał. – Zrobimy, co zechcesz i kiedy zechcesz. Zgoda?
Amelia wyprostowała się, a potem wysunęła się z jego ramion i wybuchnęła śmiechem.
– Żałuję, że tego nie nagrałam, Mac – oznajmiła żartobliwie. – Przecież wiesz, że gdy
tylko zrobię coś, co nie będzie ci odpowiadało, zachowasz się jak dyktator.
– Nic podobnego! – zaprzeczył Mac gorliwie, choć w gruncie rzeczy był zadowolony, że
Amelia odzyskała swą dawną asertywność. Gdy dostrzegał w niej bezradność i niepewność,
miał wrażenie, że powinien otaczać ją opieką, a nie czuł się najlepiej w roli troskliwego
supermana.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Choć za nic w świecie nie przyznałaby się do tego Macowi, istotnie poczuła się lepiej po
wypiciu herbaty i zjedzeniu pysznej bułeczki z białym serem i rodzynkami.
Zjawiła się więc w pracy w niezłej formie fizycznej, ale pod względem psychicznym
czuła się fatalnie. Miała wrażenie, że jej mózg wypełniony jest watą. Zdawała sobie sprawę,
że musi przemyśleć całą sytuację, ale nie była w stanie skoncentrować się na swoich
problemach.
Na szczęście w szpitalu od rana panował wielki ruch, mogła więc skupić uwagę na pracy i
nie myśleć o sprawach osobistych. Tylko od czasu do czasu przypominała sobie o tym, że jest
w ciąży i że za osiem miesięcy zostanie matką. Ta świadomość mimo wszystko budziła w niej
przerażenie.
– Co cię tak martwi? – spytał Mac, gdy spotkali się podczas przerwy w szpitalnej
stołówce.
Spojrzała na niego i potrząsnęła głową.
– Dopiero teraz zaczyna do mnie to docierać – wyszeptała cicho. – Że jestem w ciąży. Że
będę miała dziecko.
Mac dotknął dłonią jej policzka.
– Że będziemy mieli dziecko – poprawił ją łagodnie. – Nasze dziecko.
Amelia przestała kręcie głową, ale nie była jeszcze w stanie mu przytaknąć.
– Chyba muszę na razie rozpatrywać tę sytuację od mojej strony, Mac – powiedziała
cicho. – Muszę rozważyć wszystkie skutki, zastanowić się nad wieloma sprawami.
W tym momencie rozległ się w wiszącym na ścianie głośniku komunikat dyżurnej
pielęgniarki:
– Doktor McDougal jest proszony do ambulatorium...
– Więc się zastanawiaj – szepnął, a potem dodał ostrzegawczym tonem: – Ale nie za
długo.
Dotknął delikatnie jej ramienia i odszedł, a ona przycisnęła palce do policzka, by poczuć
ciepło, które zostawiła jego dłoń. Nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Jego ostatnie
słowa spotęgowały chaos, jaki panował w jej głowie. Nie była wcale pewna, czy Mac
naprawdę chce dziecka, czy też zakłada, że ona postanowi usunąć ciążę.
Ponownie położyła dłoń na brzuchu. Jednego była pewna: tego, że nie zdecyduje się na
aborcję. Chciała mieć dziecko od momentu, w którym wyszła za Brada. Ale w ostatnich
latach to marzenie wydawało jej się coraz mniej realne.
Gotowa była przyjąć każde zrządzenie losu, ale nie zamierzała zrobić niczego, co
mogłoby ją pozbawić szansy zostania matką. Westchnęła, ale równocześnie poczuła radosne
podniecenie, płynące z poczucia, że podjęła słuszną decyzję.
Wcale jednak nie była pewna, czy Mac również uzna tę decyzję za słuszną. I nie miała
pojęcia, co wyniknie z tego, że urodzi jego dziecko. Wiedziała jednak, że prędzej czy później
pozna odpowiedź na oba te pytania.
Dwie godziny po zakończeniu dyżuru siedzieli oboje w małym pokoju, w którym Amelia
przygotowywała program kursów.
– Mac, musisz zrozumieć, że w moim wypadku nie chodzi tylko o podjęcie decyzji
dotyczącej urodzenia tego dziecka – mówiła Amelia. – Muszę rozważyć wszystkie
konsekwencje tego kroku. Choćby to, jak zachowamy się wobec kolegów z pracy. Nie mogę
ukrywać ciąży w nieskończoność, a kiedy zorientują się, że to dziecko jest twoje... to znaczy
nasze...
Urwała, nie potrafiąc wyobrazić sobie skutków, jakie mogłaby wywołać taka wiadomość.
– Przejdą nad tym do porządku dziennego – odparł pogodnie Mac, choć wcale nie
wydawał się pogodny. Amelia odniosła wrażenie, że nie zastanawiał się dotychczas nad tym
aspektem sprawy i jest teraz wręcz przerażony perspektywą konsekwencji, jakie pociągnie za
sobą taki obrót wydarzeń.
– Bzdura! – prychnęła ze złością. – Będzie o tym plotkował cały szpital, a co gorsza,
wszyscy pomyślą, że coś nas łączy, to znaczy, że jesteśmy parą...
Spojrzała na niego uważnie, usiłując rozszyfrować wyraz jego twarzy. Ale zauważyła
tylko tyle, że zmarszczki na jego czole wyraźnie się pogłębiły.
– Czy uważasz, że to byłaby aż tak wielka katastrofa? – spytał. – Nie mam na myśli
plotek. One potrwają dwa czy trzy dni, najwyżej tydzień. Potem wydarzy się coś innego i
nasza sprawa zejdzie na drugi plan. Ale chodzi mi o to, czy pomyślą, że jesteśmy parą. Kiedy
proponowałem ci coś w rodzaju stałego układu, omal nie dostałaś szału. Ale teraz może takie
rozwiązanie nie byłoby najgorsze?
– Miałam prawo dostać szału! To wcale nie było „coś w rodzaju stałego układu”!
Proponowałeś mi serię mniej lub bardziej przypadkowych spotkań; chciałeś, żebyśmy od
czasu do czasu spędzali razem noc! Usiłowałeś mnie przekonać, że nie nadajesz się do
trwałego związku, więc...
– Ale teraz chodzi o co innego – przerwał jej. – Mam na myśli małżeństwo. Uważam, że
to byłoby najlepsze dla dziecka. Poza tym znamy się już od dawna, a wtedy, tej nocy...
okazało się, że pasujemy do siebie. Czy może istnieć lepsza podstawa do małżeństwa?
Amelia zdawała sobie sprawę, że wspominanie o uczuciowej strome takiego związku
byłoby całkowicie bezsensowne. Słyszała wielokrotnie reakcje Maca na deklaracje
emocjonalne innych członków personelu i wiedziała dobrze, że takie pojęcie jak „miłość” jest
mu całkowicie obce.
– Więc tego oczekujesz od małżeństwa? – spytała cicho. – Seksu i dziecka?
Przez chwilę wydawał się zbity z tropu, ale zaraz zaczaj jej tłumaczyć, że kobiety zawsze
wszystko rozumieją opacznie i że ponieważ oni są dobrymi przyjaciółmi, ich małżeństwo
oparte będzie na zdrowej, koleżeńskiej podstawie. Zdała sobie sprawę, że nie może liczyć na
nic więcej, ale mimo wszystko czuła pewne rozczarowanie.
– Tak czy owak – ciągnął Mac, najwyraźniej uważając temat ich związku za wyczerpany
– nie musimy się z niczym spieszyć. Będziesz musiała pomyśleć o ślubie. A także o swojej
rodzinie. Twoi bracia prędzej czy później zauważą, że jesteś w ciąży, a już z pewnością
zwróci na to uwagę twoja matka.
Amelia zaklęła w duchu. Nie myślała dotąd wcale o tym aspekcie sprawy. Nie miała
pojęcia, jak zareagują na to bracia, nie wspominając już o matce i ojcu.
– Jak ja im to do cholery powiem? – mruknęła do siebie, ale Mac usłyszał jej słowa i z
niezwykłą dla siebie troską o jej dobro zaczął układać nowy plan działania.
– Zrobię to w twoim imieniu – oświadczył. – Złożymy im wizytę, a ja powiem, że od lat
budzisz we mnie pożądanie, ale dopiero teraz uległaś moim namowom, więc postanowiliśmy
wziąć ślub i mieć dziecko.
Rozłożył ręce, jakby spodziewając się, że jego całkowicie absurdalna koncepcja zostanie
nagrodzona rzęsistymi oklaskami. Amelia tymczasem, która zwróciła uwagę na jej najmniej
ważny szczegół, spojrzała na niego badawczo.
– Czy to prawda, że od łat budzę w tobie pożądanie? Zawahał się, zaskoczony jej
pytaniem, więc odpowiedziała na nie sama:
– Oczywiście, to nieprawda, a poza tym nie jest to argument, który przekonałby moich
rodziców.
Mac uśmiechnął się do niej tak promiennie, że poczuła znowu przyspieszone bicie serca.
– Więc może powiem, że skrycie cię adorowałem, dobrze? Tak czy owak uważam, że
powinniśmy wspólnie stawić czoło twojej rodzinie. Tym bardziej że będę nalegał, abyś była
przy mnie, kiedy ja stawię czoło mojej.
Znów się do niej uśmiechnął, a ona zdała sobie sprawę, że dalsze przybywanie w jego
towarzystwie może znów obudzić w niej niecne myśli. Odsunęła więc krzesło i wstała.
– Muszę już iść – oznajmiła.
Mac podszedł do niej i chwycił ją za ramiona. Po chwili wyczuł przeszywający ją dreszcz
i przyciągnął ją do siebie jeszcze mocniej.
– Nie tutaj – szepnęła słabym głosem.
– Więc odwiozę cię do domu, zgoda?
Nie była w stanie wymówić słowa, więc kiwnęła tylko głową. Wiedziała dobrze, do czego
prowadzi jego propozycja i musiała przyznać w duchu, że tego właśnie pragnie.
Mac wziął ją za rękę i ruszyli w kierunku wyjścia. Kiedy mijali izbę przyjęć, natknęli się
nagle na dyżurnego lekarza oddziału, Loris Quinn, – Och, Mac, jak to dobrze, że jeszcze nie
wyszedłeś! – zawołała Loris. – Paul Curry niedawno zemdlał, więc kazałam mu iść do domu,
a internista z naszej zmiany leży z grypą. Tymczasem ja mam tu dziecko z objawami
duszności, a za chwilę przyjedzie karetka z pierwszymi ofiarami karambolu...
Mac natychmiast pospieszył w stronę sali, w której leżało chore dziecko, a Loris dopiero
teraz dostrzegła Amelię.
– A ty, czy mogłabyś zostać? – spytała z nadzieją w głosie. – Nie wiem, jak poradzimy
sobie z ofiarami tego wypadku.
– Będziemy je przyjmować po kolei – pocieszyła ją Amelia. – Zanim tu dotrą, obsługa
karetki postawi wstępną diagnozę i spisze ich dane osobowe. Oczywiście zostanę, ale
najpierw porozumiem się z siostrą oddziałową i polecę jej, żeby natychmiast wezwała
dodatkowe pielęgniarki. Na nagłych wypadkach nigdy nie może brakować personelu.
Susie McLeod powiadomiła ją, że poprosiła już wydział personalny o pomoc, ale nie jest
wcale pewna, czy ją otrzyma, bo połowa pracowników szpitala choruje i leży w łóżkach.
– Zostań chociaż na godzinę lub dwie – powiedziała do Amelii błagalnym tonem, słysząc
wycie syreny karetki. – A na razie przyjmij pierwszego pacjenta.
Amelia kiwnęła głową i przyłączyła się do sanitariuszy, którzy czekali przed wejściem do
szpitala. Karetka stała już przy bramie, a jej obsługa wywoziła na wózku pierwszego pacjenta.
Miał otwarte oczy, a Amelia, widząc zieloną kartkę przywiązaną do jego nogi, zorientowała
się że należy on do trzeciej kategorii. Oznaczało to, że można opóźnić jego leczenie, jeśli inni
chorzy wymagają szybszej pomocy. Pacjenci kategorii pierwszej i drugiej, wymagający
natychmiastowej lub pilnej interwencji, dowożeni byli zwykle nieco później, ponieważ
obsługa karetki musiała ustabilizować ich stan na miejscu wypadku.
Amelia wzięła od szefa karetki formularz zawierający zebrane przez niego informacje o
pacjencie. Potem skierowała sanitariuszy wiozących chorego do jednej z sal ambulatoryjnych.
W tym momencie z karetki wyładowano drugą pacjentkę, która również miała zieloną kartkę,
lecz była w zaawansowanej ciąży. Amelia natychmiast zadzwoniła na oddział
położniczo-ginekologiczny i wezwała na konsultację dyżurującego tam lekarza.
Przez kilka godzin na oddziale panował zorganizowany chaos. Lekarze wydawali
polecenia, a pielęgniarki biegały między pokojami, wykonując ich rozkazy. Kiedy wszystko
wróciło do normy, Amelia wyszła na korytarz i oparła się o ścianę. Nie była pewna, czy ma
dość sił, by wyjść ze szpitala i dowlec się do taksówki.
– Co ty tu do diabła robisz?
Otworzyła oczy i ujrzała zachmurzone oblicze Maca.
– To samo co ty – odparła. – Pomagam naszym kolegom w kryzysowej sytuacji.
– Daliby sobie radę bez ciebie – mruknął z gniewem.
– W twoim stanie powinnaś dbać o
7
siebie.
– Kto cię mianował moim opiekunem? – spytała ze złością, zaciskając ręce w pięści.
– Sam się nim mianowałem – odparł spokojnie, a potem wyciągnął do niej ręce w taki
sposób, jakby chciał j4 dźwignąć z podłogi i zanieść do samochodu.
Uchyliła się gwałtownie, ale on zdążył chwycić ją za ramię i przyciągnąć do siebie.
– Musisz się do tego przyzwyczaić, siostro Peterson – powiedział cicho. – Nosisz w sobie
moje dziecko i choć pozwolę ci podejmować decyzje, prędzej czy później dowiedzą się o tym
wszyscy pracownicy tego szpitala.
W jego głosie rozbrzmiewała taka siła woli, że Amelia poczuła zawrót głowy, który
zepchnął na drugi plan wszystkie miotające nią uczucia.
Mac odwiózł ją do domu i ignorując jej zapewnienia, że potrafi dotrzeć do mieszkania o
własnych siłach, odprowadził ją pod same drzwi.
– Pamiętaj, że zaraz po wstaniu z łóżka masz coś zjeść – rzekł z naciskiem. – A może
wolisz, żebym po ciebie przyjechał i zawiózł cię do tej samej kawiarni, w której byliśmy
rano? Mówiłaś, że to śniadanie ci smakowało.
Amelia przyglądała mu się w milczeniu.
– Czy jesteś pewien, że nie poddano cię operacji przeszczepu osobowości? – spytała w
końcu.
– Sarkazm to najbardziej prymitywna forma humoru, siostro Peterson – mruknął
posępnie, a potem dotknął jej policzka. – Ale jesteś tak zmęczona, że nie mam ochoty się z
tobą spierać. Idź do łóżka. – Pochylił się i dotknął lekko wargami jej ust. – Dobranoc.
Oszołomiona pocałunkiem, oparła się o drzwi, a Mac ruszył w stronę windy. Nacisnął
guzik, a potem wyjął z jednej kieszeni pognieciony świstek papieru, a z drugiej pióro. W tym
momencie nadjechała kabina i jej drzwi rozsunęły się z cichym szumem. Mac przytrzymał je
nogą, by się nie zamknęły, napisał coś pospiesznie i rzucił kartkę Amelii.
– To są numery mojego telefonu, komórki i pagera – zawołał do niej. – Dzwoń do mnie
natychmiast, gdybyś czegoś potrzebowała, bez względu na to, czy będzie chodziło o filiżankę
herbaty, czy o czuły uścisk.
Pomachał jej dłonią, a ona znów spostrzegła ze zdziwieniem, że zachowuje się zupełnie
inaczej niż Mac, którego dotąd znała. Gdy drzwi windy zamknęły się, wyprostowała kartkę i
przeczytała wszystkie numery. Zaczęła się zastanawiać, czy kiedykolwiek poczuje potrzebę
skorzystania z któregoś z nich.
Przypomniała sobie czasy, w których tęskniła za czułym uściskiem mężczyzny, nie
będącym którymś z jej braci. Potem potrząsnęła głową, rozważając niebezpieczeństwa, jakimi
groził uścisk Maca. Później – nie wiadomo właściwie dlaczego – odwróciła trzymaną w ręku
kartkę.
Był to rachunek z restauracji Capriccio za kolację na dwie osoby. Jak wynikało z
umieszczonej na nim daty, wystawiono go we wtorek, czyli w cztery dni po jego propozycji
regularnych spotkań typu „kolacja i seks”.
– Niedługo szukałeś kandydatki! – mruknęła pod nosem. – Tylko cztery dni!
Zmięła kartkę i ze złością rzuciła nią o ścianę. Potem podniosła ją i starannie
rozprostowała. Doszła do wniosku, że jest ona przekonującym dowodem dwulicowości Maca
i postanowiła ją zatrzymać.
Weszła do mieszkania i zaczęła rozważać wszystkie aspekty związku z tym dziwnym
mężczyzną. Mówił o małżeństwie, bo uważał, że będzie ono najlepszym wyjściem dla
dziecka, którego niewątpliwie szczerze pragnął. Ale ona wiedziała, że małżeństwo bez
miłości nie ma szans przetrwania. Przekonała się o tym podczas swego pożycia z Bradem.
Zbyt późno zdała sobie wtedy sprawę, że fizyczne zauroczenie i przyjaźń nie mogą zastąpić
głębszych uczuć.
Mac pragnął tego dziecka – dowodziła tego duma, z jaką o nim mówił. Miał więc
powody, by proponować jej trwały związek, który jego zdaniem byłby dla tego dziecka
najbardziej korzystny. Ale ona nie mogła się zdecydować na taki układ z żadnym mężczyzną,
z którym nie łączyłaby ją miłość.
Postanowiła żyć samotnie, to znaczy z dzieckiem. Doszła do wniosku, że będzie najlepiej,
jeśli powiadomi Maca o swojej decyzji jak najprędzej. Już nazajutrz rano.
Mac wsiadł do samochodu i ruszył w stronę swego domu. Czuł się dziwnie przygnębiony
i otępiały. To tylko zmęczenie, pomyślał. Mam za sobą długi dzień, a raczej dwa długie dni...
Ale to logiczne wytłumaczenie przyczyn jego nastroju wcale go nie pocieszyło. Zdał
sobie sprawę, że radosne podniecenie, jakie poczuł na wieść o ciąży Amelii, zaczyna go
powoli opuszczać. Nie potrafił jednak określić powodów swego przygnębienia. Zawsze był
dumny z tego, że zna siebie i potrafi diagnozować swoje nastroje. Tym razem nie miał jednak
pojęcia, dlaczego przeżywa coś w rodzaju depresji.
Może dlatego, że jedziesz samotnie do domu, choć wołałbyś być teraz w mieszkaniu
Amelii? – zapytał go wewnętrzny głos.
To pytanie wytrąciło go z równowagi do tego stopnia, że zahamował gwałtownie,
prowokując kierowcę jadącego za nim samochodu do naciśnięcia klaksonu.
To ci się należało, mruknął do siebie. Zapomnij o nastrojach i skoncentruj się na
prowadzeniu auta. Większość ludzi, którzy wyjeżdżają o tej porze z miasta, wypiła zapewne
kilka drinków, więc ty, jako współużytkownik drogi, musisz być skupiony, a nie zagubiony w
jałowych rozważaniach.
Wjechał na estakadę prowadzącą w kierunku autostrady, którą zamierzał dojechać do
swego podmiejskiego domu, i nacisnął lekko pedał gazu. Nagle ujrzał przed sobą błysk
światła i usłyszał wycie syreny.
Potem zapadła ciemność.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Amelia chodziła nerwowo po saloniku. Mac obiecał, że rano przyjedzie i zabierze ją na
śniadanie. Nie wiedział, jak bardzo rozwścieczył ją widok rachunku z restauracji. I nie miał
pojęcia o tym, że podjęła już decyzję.
Więc gdzie on jest? – pytała siebie ze złością. Czyżby postanowił się wycofać z
propozycji małżeństwa? Przecież wczoraj wieczorem zachowywał się tak, jakby traktował ją
poważnie. A może po prostu zapomniał o obietnicy?
Tak czy owak, była na niego oburzona. Znudzona czekaniem i znużona coraz silniejszymi
mdłościami, zrobiła sobie herbatę i zjadła sucharka. Nie poprawiło to jednak ani jej
samopoczucia, ani nastroju.
Do szpitala dotarła lekko spóźniona. Wbiegła do przebieralni i rzuciła torebkę na krzesło.
– Czy słyszałaś już o Macu? – spytała Sally.
Przez głowę Amelii przebiegły różne możliwości. Mac odchodzi ze szpitala, postanowił
zostać astronautą, byle być jak najdalej od niej...
– Co miałam słyszeć? – wymamrotała w końcu.
– Miał wczoraj wypadek. Mówili o tym w porannych wiadomościach, ale nie podali jego
nazwiska. Policjanci gonili jakiegoś człowieka, który uciekał skradzionym samochodem.
Zjechał z autostrady na jednokierunkową estakadę i zderzył się czołowo z Makiem, który
wracał do domu.
Amelia zastygła w bezruchu. Miała wrażenie, że wszystkie funkcje jej organizmu nagle
uległy zatrzymaniu. Wciągnęła głęboko powietrze, chcąc zadać jakieś pytanie, ale potem,
sparaliżowana przez lęk, bezgłośnie wypuściła je z ust.
Na szczęście Sally nadal kontynuowała opowieść.
– Leży na intensywnej terapii. Mówią, że jest w stanie półśpiączki, ale przy obrażeniach
głowy nigdy nic nie wiadomo, szczególnie jeśli ich przyczyną jest gwałtowne zderzenie.
W umyśle Amelii pojawiły się wszystkie przerażające informacje dotyczące takich
urazów. Wiedziała, że podczas nagłego zahamowania ruchu miękka masa mózgu przesuwa
się nagle do przodu i natrafia na płaszczyzny kostne stanowiące przód czaszki, a potem
równie gwałtownie cofa się, znów uderzając o twarde kości.
– Brakuje nam więc jednego lekarza – ciągnęła Sally. – Przysłano dodatkowego
internistę, który ma zastąpić chorego Ricka, ale mamy także za mało pielęgniarek.
Amelia przyjęła tę wiadomość z ulgą. Wiedziała, że dodatkowe obowiązki nie zostawią
jej czasu na niespokojne rozmyślania. Zamknęła torebkę w szafce, włożyła czysty różowy
kitel i poszła za Sally w kierunku oddziału.
Ale nawet nawał zajęć nie zahamował lawiny jej myśli. Nie miała pojęcia, jak wygląda jej
związek z Makiem. Czy jedna wspólna noc i wynikła z niej ciąża upoważniają ją do
odwiedzania go na intensywnej terapii? Wiedziała, że tak nie jest, ale nie mogła opanować
przekonania, że powinna tam być; mówić do niego, dotykać go, przypominać mu o ciąży.
Tłumaczyć, że musi żyć, choćby tylko dla swego dziecka. Bo gdyby umarł, jej dziecko
zostałoby pozbawione ojca.
Postanowiła nie godzić się na ślub, ale jej dziecko potrzebuje ojca, więc Mac musi
przeżyć ten wypadek.
Po dojściu do tego wniosku poczuła się o wiele lepiej. Podczas krótkiej przerwy w pracy
zadzwoniła na oddział intensywnej terapii. Szczęśliwym zrządzeniem losu telefon odebrała
pełniąca tam dyżur Rachel Reynolds, jej koleżanka ze szkoły pielęgniarek. Choć rzadko się
widywały, pozostawały ze sobą w przyjaznych stosunkach.
– Jego stan jest dobry – zapewniła ją Rachel. – To znaczy na tyle dobry, na ile może być
przy takim urazie głowy. Ma stłuczenia i obrażenia mózgu, ale na razie nie pojawiło się nic
groźnego. Jest w stanie półśpiączki; reaguje na ból, ale nie reaguje na ustne pytania ani
polecenia.
– Czy mogę go odwiedzić? – spytała Amelia, wiedząc że popełnia błąd.
– Dlaczego? Czyżby coś was łączyło? Nie słyszałam żadnych plotek, więc musieliście
zachowywać wielką dyskrecję.
– Nic nie słyszałaś, bo nic szczególnego się nie działo – odparła szorstko Amelia. – Ale
jesteśmy kolegami, a on wyświadczył mi niedawno wielką przysługę. – Zawahała się, a
potem dodała: – Jestem do niego bardzo przywiązana, Rachel.
– Do Maca? Tego Maca, którego nazywają potworem z nagłych wypadków? Czy na
pewno mówimy o tym samym człowieku?
– Chyba powinnaś wrócić do swoich zajęć – powiedziała Amelia urażonym tonem i
odłożyła słuchawkę.
Przetrwała jakoś ten okropny dzień, a po zakończeniu pracy nie pojechała do domu, tylko
wstąpiła do biblioteki i zajrzała do kilku podręczników poświęconych urazom głowy. Ale
informacje, które w nich znalazła, nie dodały jej otuchy.
Ponieważ nadal miała na sobie kitel, bez trudu dostała się na oddział intensywnej terapii.
Dyżurna pielęgniarka, siedząca przed rzędem monitorów, nie dostrzegła nic dziwnego w tym,
że Amelia chce dowiedzieć się o stan kolegi.
– Leży w czwórce. – Wskazała ruchem głowy położone naprzeciw swego stanowiska
drzwi z okienkiem. – Jest tam teraz jego matka. Przedtem odwiedziła go siostra z córeczką.
Miała nadzieję, że zareaguje na obecność dziecka, które podobno bardzo kocha, ale on chyba
nie odzyskał świadomości.
Amelia poczuła bolesny skurcz serca. Podziękowała pielęgniarce i przeszła na drugą
stronę korytarza, by spojrzeć przez okienko na leżącego nieruchomo mężczyznę.
– Mac! – szepnęła bezradnie na jego widok, zdając sobie nagle sprawę, że chyba jest w
nim zakochana. W tym momencie siedząca przy łóżku kobieta, jakby wyczuwając jej
obecność, zaczęła się odwracać w stronę drzwi. Amelia pospiesznie odeszła od okienka i
ruszyła w kierunku wyjścia.
To niemożliwe, żebyś była w nim zakochana, szeptał jej wewnętrzny głos. Twoje
zdenerwowanie wynika tylko z obawy, że dziecko może urodzić się bez ojca. Zresztą on nie
należy do ciebie, więc nie możesz go stracić.
Po krótkim namyśle doszła do wniosku, że jej wewnętrzny głos ma zupełną rację.
Po pięciu długich, pełnych niepokoju dniach Rachel mogła w końcu przekazać Amelii
dobrą wiadomość.
– Jest częściowo przytomny, ale całkowicie zdezorientowany – oznajmiła przez telefon. –
Chyba ma urojenia. Wydaje mu się, że Petra jest jego dzieckiem, choć kiedy wymawia jej
imię, brzmi ono bardziej jak Peter. Z jakiegoś powodu bardzo się o nią niepokoi. Doug Blake,
nasz neurolog, nie wie, jak interpretować te objawy. Ale liczy, że dzięki wizytom rodziny ten
stan z czasem ustąpi.
Amelia przemyślała treść tego komunikatu i zaczęła rozważać wszystkie możliwości.
Mac doznał obrażeń wkrótce po wyjściu z jej mieszkania. Czy mógł wtedy myśleć o
siostrzenicy, czy też raczej o aktualnych problemach, jakie niespodziewanie pojawiły się w
jego życiu?
Czy mógł mylić się co do płci Petry i nazywać ją Peterem? A może mówił: „Peterson”, a
jego rodzina, nie wiedząca ojej istnieniu, błędnie odczytywała jego słowa?
Przed zakończeniem dyżuru miała już gotowy – no, niemal gotowy – plan działania.
Zamknęła się w kabinie prysznicowej – jedynym miejscu, w którym nikt jej nie mógł
przeszkodzić – i jeszcze raz zrekapitulowała wszystkie wydarzenia.
Na początku Mac uznał, że decyzję dotyczącą urodzenia dziecka powinna podjąć sama.
Ale w trakcie prowadzonych później rozmów zdała sobie sprawę, że naprawdę chciałby, aby
je urodziła.
Ona natomiast była zachwycona tym odkryciem i uznała swą ciążę za cudowny dar losu.
Niepokoiła ją perspektywa ingerencji Maca w jej przyszłe życie, ale nie miała wątpliwości,
czy chce zostać matką.
Czy jednak wyraźnie dała mu to do zrozumienia? Czy mógł się obawiać, że ona nie chce
tego dziecka? Czy ta właśnie niepewność była przyczyną jego niepokoju?
Uniosła oczy ku sufitowi, zdając sobie po raz nie wiadomo który sprawę, że jeśli Mac
niepokoi się z powodu dziecka, to właśnie ona jest jedyną osobą mogącą rozwiać jego obawy.
I że powinna to zrobić jak najprędzej.
Wyszła ze swej kryjówki, umyła twarz i ręce, a potem poprawiła makijaż i ruszyła w
kierunku oddziału intensywnej terapii. Gdy jednak wysiadła z windy, jej determinacja nagle
wyparowała. Poczuła drżenie kolan i miała ochotę natychmiast zawrócić. Pomyśl o dziecku,
powiedziała w duchu.
Wyprostowała się i uniosła głowę w sposób tak wojowniczy, jakby przygotowywała się
do batalii ze szpitalnymi biurokratami, a nie do spotkania z na wpół przytomnym mężczyzną.
Każde dziecko zasługuje na to, żeby mieć ojca, przypomniała sobie w duchu.
W drzwiach oddziału spotkała się twarzą w twarz z kobietą, którą brała za panią
McDougal.
– Ach, to pani! – zawołała starsza dama, chwytając ją za ramię. – Widywałam panią przez
to okienko w drzwiach, ale kiedy wychodziłam, żeby z panią porozmawiać, na korytarzu nie
było już nikogo. Jestem Marion, matka Frasera.
– Tak myślałam – powiedziała Amelia, wyciągając rękę. – Jestem Amelia Peterson.
– Peterson! Amelia Peterson! Och, dzięki Bogu! To właśnie panią wzywał.
Przypuszczaliśmy, że ma na myśli Petrę, bo ciągle majaczył coś o dziecku, ale to nie miało
sensu. Musicie być sobie bardzo bliscy, skoro tak się o panią martwi. Dlaczego pani nie
weszła? Czy te głupie pielęgniarki powiedziały pani, że wpuszczają tylko członków rodziny?
– Prawdę mówiąc, jestem właśnie jedną z tych głupich pielęgniarek – wyjaśniła Amelia. –
Tyle że pracuję nie tutaj, ale na dole. – Urwała, nie będąc pewna, czy ma dość odwagi, by
zrobić decydujący krok. Potem przypomniała sobie, że musi zobaczyć się z chorym. – Pracuję
z pani synem. Istotnie, jesteśmy sobie bliscy... Chciałabym go zobaczyć, jeśli nie ma pani nic
przeciwko temu.
Marion chwyciła ją za obie ręce i mocno je uścisnęła.
– Oczywiście, że nie mam! Właśnie od niego wyszłam. Kiedy go oglądam w takim stanie,
wpadam w depresję i mój widok przynosi mu chyba więcej szkody niż pożytku. A jego
siostra Charlotte będzie mogła przyjechać, dopiero kiedy jej mąż wróci z pracy i zajmie się
dzieckiem. Mój mąż wpadnie później i zostanie na noc, więc może pani tam teraz wejść...
Pochyliła się i pocałowała Amelię w policzek.
– Niech pani z nim porozmawia, coś mu opowie. Neurolog uważa, że to mu może pomóc.
Mam nadzieję, że kiedy panią zobaczy, jego stan zmieni się na lepsze.
Może tak, a może nie, myślała Amelia, kiedy Marion wracała z nią na oddział i
tłumaczyła dyżurnym pielęgniarkom, że mają ją wpuszczać do chorego o każdej porze.
Zauważyła od razu, że wzbudziło to ich wielkie zainteresowanie. Wmawiała sobie, że
jego źródłem jest fakt, iż nie należy do członków najbliższej rodziny, ale w głębi serca
zdawała sobie sprawę, co będzie następnego dnia głównym tematem krążących po szpitalu
płotek.
Mimo to weszła do pokoju, w którym leżał Mac, i spojrzała na nieruchomą, leżącą na
łóżku postać.
– Mógłbyś ułatwić moją sytuację, wychodząc z tego szpitala, Mac – powiedziała cicho. –
Nic ci nie przyjdzie z tego bezsensownego leżenia. – Wzięła go za rękę i przyłożyła ją do
swego brzucha. – Powiedziałam ci kiedyś, że noszę w sobie nasze dziecko. Nie myślisz
chyba, że zamierzam je wychowywać bez pomocy ojca.
Wiszący na ścianie monitor wykazał zmianę w jego oddechu. Po chwili Mac otworzył
oczy, rozejrzał się bezradnie po pokoju i skupił wzrok na niej.
– Amelia? Gdzie ty do diabła byłaś?
Mówił słabym, ochrypłym głosem, ale Amelia dosłyszała w jego tonie tak dobrze jej
znaną determinację i poczuła bolesny skurcz serca.
– Pracowałam za ciebie na nagłych wypadkach – odparła, ściskając lekko jego palce i
starając się powstrzymać płacz, przynajmniej do chwili, w której opuści jego pokój.
– A dziecko?
– Dziecko czuje się doskonale.
Mac powoli zamknął oczy i po chwili wrócił najwyraźniej do swego własnego, ukrytego
przed nią świata.
Ona jednak nie wypuściła jego ręki i nie przestała mówić. Poinformowała go, co słychać
na ich oddziale, a potern, szukając bardziej neutralnego tematu, zaczęła mu opowiadać o swej
rodzinie. Wyznała mu, że zawsze chciała pracować w rodzinnej firmie, ale bracia stwierdzili,
że jest za lekka, więc byle podmuch wiatru może ją zwiać z wysokiego budynku.
– Zawsze śmiali się, że jestem taka mała i mówili, że tylko oni odziedziczyli po
przodkach geny wzrostu.
Mac poruszył się i lekko ścisnął palcami jej dłoń.
– Masz dobre geny... – wymamrotał z trudem. – Bardzo się z tego cieszę.
W tym momencie do pokoju weszła wysoka, ciemnowłosa kobieta.
– Nadal wydaje się mało przytomny – stwierdziła, zerkając na chorego. – Jestem
Charlotte, jego siostra. Ciągle mówi coś o twoich genach. O co w tym wszystkim chodzi?
Amelia wstała niechętnie, wiedząc dobrze, że na intensywnej terapii u pacjenta może
przebywać tylko jeden gość. Wyjaśniła Charlotte, że często rozmawiają o genetyce,
pożegnała się z nią i wyszła na korytarz.
Czuła jednak wielką satysfakcję na myśl o tym, że to właśnie ona była obecna, kiedy
otaczająca Maca zasłona ciemności uchyliła się na kilka bezcennych sekund.
Możesz tu wrócić jutro rano, pocieszyła się w duchu, a potem, widząc zdumione
spojrzenie dyżurnej pielęgniarki, zdała sobie sprawę, że wypowiedziała te słowa na głos.
Następnego ranka zastała w pokoju Maca starszego mężczyznę, który był tak podobny do
syna, że na jego widok znów poczuła przyspieszone bicie serca.
– Ach, więc to pani nazywa się Peterson – powiedział, wyciągając rękę i ściskając
serdecznie jej dłoń. – Ale jestem pewien, że ma pani także jakieś ładne imię.
– Amelia... – mruknęła nieśmiało.
Wyszli oboje z pokoju chorego i zaczęli rozmawiać na korytarzu.
– Amelio, myślę, że twoja wizyta była punktem przełomowym – oznajmił pan McDougal.
– W ciągu nocy był o wiele bardziej przytomny. Choć nie przez cały czas. Dużo śpi, ale
lekarz twierdzi, że jest to lżejszy sen, co oznacza, że skutki wstrząsu mózgu powoli mijają.
Zawahał się i spojrzał na nią badawczo, jakby spodziewając się, że usłyszy od niej coś
ważnego.
– To wspaniale – powiedziała i natychmiast się zorientowała, że oczekiwał od niej czegoś
innego.
– No właśnie – mruknął.
Znów zapadła niezręczna cisza. Amelia nie bardzo wiedziała, jak ma mu wytłumaczyć, że
w gruncie rzeczy jej i Maca nie łączy żaden związek. Owszem, ma urodzić jego dziecko, ale
poza tym...
– W takim razie zostawiam was samych – oznajmił pan McDougal i poszedł wolnym
krokiem w kierunku stanowiska pielęgniarek, zapewne po to, by dowiedzieć się czegoś o
stanie syna. Kiedy jednak weszła do izolatki Maca, poczuła instynktownie, że jego ojciec
obserwuje ją przez okienko w drzwiach. Pewnie chce się przekonać, czy powitam go
pocałunkiem, pomyślała.
Stanęła tyłem do okienka i wzięła Maca za rękę.
– To ja, Amelia – powiedziała cicho. – Wróciłam. Będę tu przychodzić codziennie i
nękać cię wizytami tak długo, dopóki nie zdecydujesz się wyjść ze szpitala.
– Mój ojciec zna twojego ojca.
Jego uwaga wydawała się tak oderwana od tematu, że postanowiła ją zignorować. Mac
miał zamknięte oczy i nie była nawet pewna, czy jest w pełni przytomny, więc uznała, że
nadal przebywa w swym wewnętrznym śmiecie.
W tym momencie otworzył oczy i odwrócił głowę w jej stronę, a potem spojrzał na nią
badawczo.
– Dlaczego nic nie mówisz? Czy nie rozumiesz, co to oznacza? Czy powiedziałaś już o
wszystkim swojej rodzinie?
Amelia osunęła się na stojące obok łóżka krzesło. Trzymała jego dłoń tak mocno, jakby
była ona liną ratunkową, łączącą ją ze zdrowym rozsądkiem.
– Mac, jesteś przytomny? Wiesz, o czym mówisz? Zmarszczył brwi i spojrzał na nią z
irytacją.
– Czuję się lepiej – warknął. – Mówię o naszym dziecku. Próbuję ci wbić do twojej tępej
głowy, że cała moja rodzina już o nim wie, a mój ojciec podobno regularnie widuje się z
twoim. O ile pamiętam, łączą ich ubezpieczenia oraz golf. Im prędzej powiadomisz swoją
rodzinę o tej ciąży, tym lepiej.
– Przecież mieliśmy to zrobić razem! – odrzekła równie agresywnym tonem.
– Nie mogę składać wizyt twojej rodzinie, kiedy leżę w szpitalu – mruknął posępnie. –
Tak czy owak, jestem tutaj z twojej winy, więc będziesz musiała jeszcze przez jakiś czas
radzić sobie o własnych siłach.
– Z mojej winy? Dlaczego?
– Myślałem o tobie, a potem nagle zapadła ciemność. Ktoś mi powiedział, że miałem
czołowe zderzenie. Ale jestem pewien, że zdołałbym go uniknąć, gdyby twoja osoba nie
skupiła na sobie całej mojej uwagi!
– Mówisz jak typowy facet! – Amelia wstała, by spojrzeć na niego z góry. – Zawsze
zwalacie całą winę na kobiety! Sama nie wiem, po co zadawałam sobie tyle trudu, żeby tu
przychodzić!
– Owszem, wiesz – rzekł łagodnie i uśmiechnął się serdecznie, natychmiast tłumiąc jej
złość. – Chcesz, żeby twoje dziecko miało ojca. Powiedziałaś to do mnie wczoraj, a ja dobrze
pamiętam każde twoje słowo.
Potem, jakby czując, że wygrał wymianę zdań i że nie pozostało im nic więcej do
powiedzenia, powoli zamknął oczy, wypuścił jej dłoń i zapadł w sen.
Podczas każdej następnej wizyty zauważała wyraźną poprawę jego stanu. Nie była więc
zaskoczona, kiedy Rachel zadzwoniła do niej następnego ranka, by jej powiedzieć, że Mac
został przeniesiony na neurologię piętro niżej.
– Poza tym chciałam ci złożyć gratulacje – dodała z odrobiną ironii w głosie. – Jesteś
mistrzynią kamuflażu. Wmówiłaś mi, że ty i Mac jesteście tylko kolegami, a teraz dowiaduję
się o dziecku i nadchodzącym ślubie.
Amelia, wstrząśnięta do głębi słowami koleżanki, przeklęła ją w duchu, ale zachowała
zimną krew i nie wdając się w bliższe wyjaśnienia, poprosiła ją o zachowanie dyskrecji.
– Jeśli usłyszę, że o tej sprawie mówi cały szpital, będę wiedziała, kogo za to winić –
rzekła i odłożyła słuchawkę.
– O jakiej sprawie? – spytała ją Sally, która przechodziła właśnie obok. – Czy chodzi o to,
że spodziewasz się dziecka, którego ojcem jest Mac? Dlaczego utrzymywaliście wasz
związek w takiej tajemnicy?
Amelia zamknęła oczy i przez chwilę miała ochotę zmusić się siłą woli do omdlenia.
Gdyby straciła przytomność i osunęła się na podłogę, ktoś odesłałby ją do domu. Mogłaby
wtedy wyemigrować na Alaskę albo przenieść się do najbardziej odległego zakątka Rosji.
Spojrzała z wściekłością na Sally, która znikała właśnie w drzwiach izby przyjęć. Potem
zaczęła się zastanawiać nad sytuacją. Choć ciągle dokuczały jej mdłości i była roztrzęsiona,
zdawała sobie sprawę, że skoro ojej dziecku wie cały szpital, prędzej czy później dowie się o
nim również jej rodzina. Dwaj spośród jej braci spotykali się z pielęgniarkami, a choć żadna z
nich nie pracowała w szpitalu Świętego Patryka, obie znały wszystkie plotki krążące we
wszystkich placówkach medycznych na terenie miasta.
Ale co ma powiedzieć swoim rodzicom? Że zaszła w ciążę w wyniku romansu, który
trwał tylko jedną noc?
Zdając sobie sprawę z powagi sytuacji, sięgnęła po słuchawkę i wykręciła numer swojej
matki. Po kilku sygnałach włączyła się automatyczna sekretarka.
– Mamo, to ja, Amelia. Chciałabym dziś przyjść do was na kolację. Jeśli wam to nie
odpowiada, zadzwońcie do mnie.
Z trudem przełknęła ślinę, ale ma to już za sobą, postanowiła więc skupić uwagę na
pracy. Sporządziła listę leków, których zaczynało brakować, a potem dokończyła swój
program szkolenia pielęgniarek i wysłała go pocztą elektroniczną na adres kierowniczki kadr.
Kiedy zamierzała wyjść, zadzwonił nagle jej telefon.
– Siostra Peterson? Mówi Tony Wheeler, dyżurny pielęgniarz neurologii. Czy mogłaby
siostra do nas przyjść?
– Czy chodzi o Maca? Czy coś się stało?
– Można tak powiedzieć – odparł pielęgniarz tak oschłym tonem, że Amelia poczuła
dreszcz niepokoju.
Odłożyła pospiesznie słuchawkę, wybiegła na korytarz i wsiadła do windy.
– Co się stało? – spytała, wpadając na neurologię i widząc przed sobą jedynego
zatrudnionego tam pielęgniarza płci męskiej.
– Pokój sześćset szesnaście – odparł wymijająco, wskazując ruchem głowy koniec
korytarza.
Idąc w kierunku izolatki, usłyszała podniesiony głos.
– Jestem lekarzem i potrafię sam ocenić mój stan – perorował Mac. – Czy myślicie, że
można wyzdrowieć, leżąc w takim domu wariatów? Przestań się wtrącać, mamo, bo nie
przeniosę się do was! Mam trzydzieści pięć lat. Trzydziestopięcioletni synowie nie wracają do
matek.
Amelia wbiegła do izolatki. Dwie kobiety – pani McDougal i dyżurna pielęgniarka – stały
tyłem do drzwi, odważnie zasłaniając je przed niesfornym pacjentem, który wyraźnie
szykował się do ucieczki.
– Widzę, że jesteś w dobrym stanie – powiedziała ponad ich ramionami. – Znowu
zachowujesz się arogancko. Ale na twoim miejscu usiadłabym na łóżku. Jeśli zemdlejesz i
upadniesz, twoje zapewnienia, że czujesz się na tyle dobrze, żeby wrócić do domu, będą
brzmiały o wiele mniej przekonująco.
Mac spojrzał na nią groźnie, ale posłuchał jej rady.
– No dobrze – mruknęła z zadowoleniem Amelia. – A teraz chciałabym się dowiedzieć, o
co chodzi.
– Chcę wracać do domu – warknął Mac, a obie kobiety powtórzyły chórem;
– Mac chce wracać do domu.
– Przecież dopiero zostałeś tu przeniesiony z intensywnej terapii – przypomniała mu
Amelia. – Powinieneś spędzić na obserwacji przynajmniej jedną noc.
Mac spojrzał na nią z wściekłością.
– Na obserwacji! Czy ty wiesz, co to znaczy? Oczywiście, że nie! A ja jestem tu już od
czterech godzin i wszystko wiem. Za każdym razem, kiedy zasypiam, wpada tu jakaś
przemądrzała, apodyktyczna pielęgniarka. Budzi mnie, żeby zmierzyć temperaturę albo
ciśnienie i spytać, jak się czuję. Teraz rozumiem, dlaczego pacjenci naszego oddziału niemal
płaczą, kiedy kierujemy ich na neurologię. Niektórzy woleliby umrzeć, niż narazić się na
takie traktowanie!
Amelia wsłuchiwała się uważnie nie tyle w treść przemowy, ile w jej melodię. Zauważyła
z radością, że Mac mówi płynnie i nie zniekształca wyrazów. Jego wygląd też świadczył o
wyraźnej poprawie. Wędząc, jak bardzo jest uparty, była przekonana, że nie da się go
zatrzymać w szpitalu.
– No cóż – rzekła do obu kobiet – w domu będzie mu chyba równie dobrze, jak tutaj. Pod
warunkiem, że znajdzie się ktoś, kto się nim zaopiekuje.
Pielęgniarka wzruszyła ramionami, dając wyraźnie do zrozumienia, że nie chce mieć z tą
sprawą nic wspólnego, a potem wyszła z izolatki. Amelia zwróciła się do pani McDougal.
– Wiem, że on nie zniesie niczyjej opieki i nikogo nie będzie słuchał – powiedziała z
westchnieniem. – Chodzi mi o to, żeby był przy nim ktoś, kto w razie pogorszenia jego stanu
zadzwoni po karetkę. Czy on ma zaprzyjaźnionych sąsiadów, którzy mogliby do niego
zaglądać?
Mac wydał groźny pomruk, a jego matka otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, a potem
gwałtownie je zamknęła. Na jej twarzy pojawił się wyraz zażenowania.
– Domyślam się, że nie – odgadła Amelia. – Pewnie wszystkich zdążył już obrazić.
– To nieprawda! – warknął Mac. – Pani Warren uważa, że jestem wspaniałym facetem.
– Pani Warren ma około dwustu lat i jest głucha jak pień – wtrąciła matka. – A on zerwał
stosunki z sąsiadką, która mieszka po drugiej stronie. Poza tym jego 4om ma dwa poziomy, a
doktor Blake twierdzi, że chodzenie po schodach grozi zawrotami głowy.
Spojrzała bezradnie na Amelię. Mac tłumaczył jej tymczasem, że sąsiadka, o której była
mowa, jest kompletną wariatką i wstrętną jędzą.
– Czy ty... czy mogłabyś... czy byś zechciała? – spytała nieśmiało pani McDougal.
Amelia nie miała pojęcia, jak miało brzmieć zakończenie tych przerwanych zdań.
Domyślała się, że pani Mc Dougal chce, aby zamieszkała w jego domu, zaglądała do niego
regularnie lub zabrała go do siebie. Matka Maca wyraźnie zakłada, że od dawna ze sobą
sypiają. I miała do tego prawo, bo wiedziała przecież, że Amelia jest w ciąży.
Amelia nie miała ochoty brać Maca do siebie, ale perspektywa jego upadku ze schodów
wydała jej się przerażająca.
– No to zamieszkaj u mnie – powiedziała. – Mam teraz trzy wolne dni, a w razie potrzeby
mogę poprosić o krótki urlop. Ale zgodzę się na to pod warunkiem, że spędzisz dzisiejszą noc
w szpitalu. Musisz być monitorowany przez co najmniej dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Spojrzała na niego surowo.
– Więc wracaj do łóżka i przestań obrażać pielęgniarki, które spełniają swój obowiązek.
Poproszę Douga Blake’a, żeby rzadziej mierzyli ci ciśnienie i temperaturę, ale ty w zamian
musisz zdobyć się na odrobinę cierpliwości i tolerancji.
Mac był zaskoczony jej stanowczością, ale posłusznie opadł na poduszki. Sposób, w jaki
splótł ręce, wskazywał jednak wyraźnie, że przygotowuje się do następnej wymiany zdań.
Jego matka była natomiast zachwycona wynikiem negocjacji. Uśmiechnęła się promiennie do
Amelii i serdecznie ją uścisnęła.
– Nie masz pojęcia, jak bardzo jestem ci wdzięczna – rzekła, patrząc jej w oczy. – I jak
bardzo się cieszę z tej drugiej wiadomości. Przypuszczam, że nie planowaliście tego w taki
sposób, ale wiem, że Fraser od dawna marzył o dziecku.
Amelia odwzajemniła uścisk pani McDougal, ale spojrzała ponad jej ramieniem na twarz
Maca. Był wyraźnie wściekły. Wyzwoliła się z objęć jego matki i podeszła do łóżka.
– Nie martw się, będzie dobrze – powiedziała cicho.
– Jakoś sobie z tym wszystkim poradzimy.
Spojrzał na nią, a ona ku swemu zdumieniu ujrzała w jego oczach niepewność.
– Chodzi o to, że... – zaczął zdławionym głosem, ale ona uniosła rękę i przyłożyła palec
do jego ust.
– Ćśśś – szepnęła. – Nie teraz, proszę. Porozmawiamy później.
Myślała, że na tym wymiana zdań dobiegnie końca, ale on wysunął język i przesunął nim
po jej palcu. Potem usiadł i przyciągnął ją do siebie. Poczuła w całym ciele gorący dreszcz
pożądania.
– Mama taktownie wyszła na korytarz – szepnął jej do ucha. – A skoro mamy
porozmawiać dopiero później, możemy tymczasem znaleźć dla naszych ust jakieś inne
zajęcie.
Amelia, zdając sobie sprawę, że nie tak powinny wyglądać stosunki łączące pielęgniarkę
z pacjentem, próbowała się wyrwać, ale on objął ją jeszcze mocniej.
– Wiesz, że nie wolno się kłócić z pacjentami, którzy doznali urazu głowy, ani
denerwować ich w jakikolwiek sposób – szepnął jej do ucha, a potem zaczął ją całować.
Odwzajemniła ten pocałunek, ale po chwili odzyskała przytomność umysłu i gwałtownie
wstała.
– Do zobaczenia później – powiedziała, poprawiając swój służbowy kitel.
Mac kiwnął głową, ale na jego twarzy znów pojawił się wyraz niepokoju. Nie miała
pojęcia, o co mu chodzi, więc skupiła uwagę na własnych problemach. Czy gwałtowna
reakcja na jego pocałunek może dowodzić, że jestem w nim zakochana? – spytała się w
duchu. A jeśli tak, to jak powinnam postąpić?
Zapomnieć o nim?
Ale skoro mam mieszkać z nim pod jednym dachem, to przecież nie zdołam wyrzucić go
z pamięci...
Wróciła na swój oddział, gdzie panował gorączkowy ruch.
– Właśnie miałam dzwonić na twój pager – oznajmiła Sally. – Karetki przywiozły
mnóstwo pacjentów. Masowe zatrucie spowodowane nieszczelnością instalacji gazowej. Na
szczęście ich stan nie jest ciężki, ale mają trudności z oddychaniem.
Wskazała grupkę siedzących w poczekalni ludzi, którzy przyciskali do twarzy tlenowe
maski.
– W sali numer trzy leży pacjentka chora na astmę. Jest przy niej Brian, ale niebawem ma
przerwę na lunch. Czy możesz go zastąpić?
Amelia natychmiast objęła dyżur przy chorej, która okazała się młodą kobietą. Zbadała ją
uważnie i stwierdziła z ulgą, że jej stan wydaje się zupełnie dobry.
– Czy ja muszę tu leżeć? – spytała pacjentka, a Amelia, przypominając sobie Maca i jego
podobne pytania, wyjaśniła jej, że zostanie zwolniona, gdy tylko zbadają lekarz.
W tym momencie zjawił się doktor Rick Stewart. Pacjentka natychmiast zdjęła maskę
tlenową i zaczęła poprawiać włosy. Amelia uśmiechnęła się do siebie. Rick był wysokim
blondynem i uchodził za jednego z najprzystojniejszych lekarzy szpitala. Ale ja wolę
wysokich brunetów, pomyślała, a potem wróciła do izby przyjęć, by zająć się czekającymi
tam na pomoc pacjentami.
Kiedy o czwartej skończyła pracę i ruszyła w kierunku windy, by odwiedzić Maca, czuła
się fizycznie i psychicznie wyczerpana. Ale była zawodową pielęgniarką, więc musiała zająć
się kolejnym pacjentem.
Wysiadając z windy, spotkała Douga Blake'a, który pełnił tego dnia dyżur na neurologii i
przypomniała sobie, że nie zdążyła poprosić go o zmniejszenie częstotliwości badań.
– Właśnie byłem u Maca – oznajmił Doug. – Poleciłem, żeby badano mu temperaturę i
ciśnienie nie częściej niż co dwie godziny, bo inaczej zabije którąś z pielęgniarek. Słyszałem,
że jutro rano zabierasz go do siebie. – Spojrzał na nią z niedowierzaniem. – Czy wiesz, na co
się narażasz?
Amelia spojrzała mu wyzywająco w oczy.
– Mac jest tyranem w pracy, bo dzięki temu zmusza wszystkich do wysiłku, ale pod tym
obcesowym...
– I despotycznym! – wtrącił Doug.
– I despotycznym – przyznała Amelia, zaciskając zęby – sposobem bycia ukrywa swoją
wrodzoną łagodność i życzliwość.
– Bardzo interesujące! – mruknął Doug, a potem obrzucił badawczym spojrzeniem jej
sylwetkę i uśmiechnął się lekko. – Przypuszczam, że znasz jego dobre strony lepiej niż my.
Amelia poczuła, że jej policzki robią się czerwone, ale nie zamierzała ustąpić.
– Czy masz jakieś zalecenia, jakieś medyczne sugestie, na okres, w którym będzie
przebywał u mnie?
Doug przestał się uśmiechać i wzruszył ramionami, jakby chcąc dać do zrozumienia, że
jego zdaniem wszelkie rady, jakich udzieli, na nic się jej nie przydadzą.
– Staraj się zapewnić mu spokój. Nie powinien za dużo czytać i nie wolno mu oglądać
telewizji, przynajmniej przez tydzień lub dwa. Prawdę mówiąc, powinienem go na kilka dni
zatrzymać w szpitalu, ale on się na to nie zgadza, więc pobyt u ciebie będzie chyba
najlepszym wyjściem z sytuacji.
Wyciągnął do niej rękę.
– Powodzenia!
Amelia uścisnęła jego dłoń, ale nie odwzajemniła uśmiechu. Nie zamierzała wdzięczyć
się do człowieka, który mówił o Macu tak, jakby był on potworem.
Kiedy wróciła do izolatki, pacjent leżał na łóżku z zamkniętymi oczami, więc założyła, że
śpi. Stanęła w progu i uważnie mu się przyjrzała. Teraz dopiero zaczęła zdawać sobie sprawę,
czego się podjęła. Nie tylko wzięła na siebie odpowiedzialność za przebieg jego
rekonwalescencji, lecz w dodatku skazała się na przebywanie z nim pod jednym dachem
przez całą dobę. Chyba jestem szalona! – pomyślała w duchu.
W tym momencie Mac otworzył oczy.
– Możesz podejść – mruknął. – Nie jestem agresywny.
– Nie? – spytała z uśmiechem. – Więc może powiesz to pracownikom naszego oddziału?
Albo pielęgniarkom zatrudnionym na tym piętrze?
Mac z trudem usiadł na łóżku. Widząc malujący się na jego twarzy wysiłek, zdała sobie
sprawę, że jeszcze długo nie odzyska pełnej formy.
– Czy jesteś pewien, że powinieneś wracać do domu? – spytała z lękiem w głosie.
Mac posępnie zmarszczył brwi.
– Przecież nie jadę do domu, prawda? – spytał zrzędliwym tonem. – A poza tym
wypuszczają mnie dopiero jutro.
Sięgnął pod łóżko i wyciągnął spod niego płócienną torbę, a potem wyjął z niej jakiś
klucz.
– Czy wiesz coś o amnezji wstecznej? – spytał. Było to ostatnie pytanie, jakiego mogła
się spodziewać, więc przez chwilę gorączkowo zbierała myśli.
– O amnezji wstecznej? – powtórzyła bezradnie.
– Widzę, że niezbyt wiele – mruknął. – Tak właśnie myślałem. Czy mogłabyś pojechać
do mojego domu i przywieźć mi coś do ubrania oraz parę książek? Mama dostarczyła mi
piżamę, ale przecież nie wyjdę w niej ze szpitala. Poza tym potrzebuję czystych koszul i
bielizny na czas, kiedy będę mieszkał u ciebie. Chyba że mam ich zapas w twoim mieszkaniu.
Amelia szybko skojarzyła tę ostatnią uwagę z jego pytaniem o amnezję wsteczną.
Pamiętał, że była w ciąży, więc zakładał, że łączy go z nią jakiś bliższy związek, ale
najwyraźniej nie pamiętał szczegółów.
– Amnezja wsteczna polega na luce w pamięci obejmującej określony segment
przeszłości – oznajmiła. – Obejmuje ona zwykle okres bezpośrednio poprzedzający wypadek.
Ale ty pamiętasz o dziecku i przypominasz sobie, że wyszedłeś ode mnie, aby pojechać do
domu, więc nie sądzę, żebyś miał zanik pamięci. Poza tym Doug mówił, że nie wolno ci
czytać, więc przywiozę ci ubranie, ale o książkach nie ma mowy.
– A jak się nazywa zanik pamięci obejmujący konkretne wydarzenia lub segmenty czasu
z bardziej odległej przeszłości?
Amelia dostrzegła niepewność kryjącą się pod jego pytaniami i ogarnęło ją współczucie.
Pochyliła się, objęła jego ramiona i przytuliła go do siebie.
– Twoja pamięć jest w zupełnym porządku – zapewniła go cichym głosem. Ale zanim
zdążyła wyjaśnić mu przesłanki, na których opiera to twierdzenie, Mac przyciągnął ją bliżej i
zamknął jej usta pocałunkiem.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Przypływ pożądania odsunął na dalszy plan jego ból głowy. Jeszcze mocniej objął Amelię
i przycisnął wargi do jej ust. Był bardzo dumny z tego, że niebawem jej chłopięca figura
zacznie się zmieniać i że wkrótce przyjdzie na świat jego dziecko. Ich dziecko!
Nie pamiętał dobrze szczegółów łączącego ich związku. Nie wiedział dokładnie, jak
długo on trwa i w jakich okolicznościach doszło do ostatecznego zbliżenia. Podejrzewał, że
musiało to nastąpić w jej mieszkaniu, bo nie przypominał sobie, by Amelia kiedykolwiek
przestąpiła próg jego domu. Ale był pewien, że tym razem wybrał właściwą kandydatkę na
żonę.
Myśl o małżeństwie tak go podnieciła, że zaczął Amelię pieścić jeszcze bardziej
namiętnie. Ona jednak wyswobodziła się nagle z jego objęć.
– To nie jest odpowiedni moment ani miejsce – wymamrotała zdyszanym głosem.
– Mógłbym od razu pojechać z tobą do domu – zauważył Mac i natychmiast dostrzegł w
jej oczach przebłysk niepokoju. Dotknął palcami swej skroni, w której odczuwał pulsujący
ból. – Nie martw się, kochanie. Obiecałem, że zostanę w tym przeklętym szpitalu do jutra, i
dotrzymam słowa.
Pogłaskał ją delikatnie po twarzy.
– Nie chcę, żebyś kiedykolwiek martwiła się z mojego powodu – wyszeptał – więc jeśli
zrobię coś, co nie będzie ci się podobało, ło po prostu mi o tym powiedz, zgoda?
Uśmiechnęła się radośnie.
– A ty natychmiast mi ustąpisz? – spytała drwiącym tonem. – Jakoś nie potrafię w to
uwierzyć.
Pocałował ją ponownie, a ona zareagowała na to niezwykłe gorąco. Po chwili jednak
znów wyswobodziła się z jego objęć i wstała, oznajmiając mu, że wybiera się na kolację do
swych rodziców.
Kiedy wyszła, rozpamiętywał tę wizytę przez dłuższy czas, usiłując domyślić się
przyczyn niepokoju Amelii.
Opuściła oddział neurologii, ale choć była już spóźniona, nie pojechała od razu do
rodziców. Wstąpiła na oddział nagłych wypadków, by zadzwonić do domu i powiadomić, ich,
że nie zdąży na czas. Potem znalazła książkę telefoniczną i zaczęła szukać adresu Maca,
modląc się w duchu, by jego numer nie był zastrzeżony.
Okazało się, że Mac nie tylko figuruje w spisie abonentów, lecz w dodatku mieszka w tej
samej podmiejskiej dzielnicy, w której stał jej rodzinny dom. Odetchnęła z ulgą, ale w tym
samym momencie przypomniała sobie o czekającej ją rozmowie z rodzicami, i westchnęła z
rezygnacją.
Po krótkiej walce z samą sobą doszła jednak do wniosku, że musi odbyć tę rozmowę
prędzej czy później, więc im szybciej to uczyni, tym będzie lepiej. Kiedy parkowała
samochód pod ich domem, była już niemal zupełnie spokojna.
Matka powitała ją serdecznie, a potem zaczęła jej robić wymówki, że zbyt rzadko ich
odwiedza, że jest zbyt szczupła i że najwyraźniej nie dba o swoje zdrowie. W końcu wyraziła
podejrzenie, że jej córka za mało sypia.
– Nic mi nie jest, mamo – zapewniła ją Amelia, gdy oswobodziła się z uścisku. – Ale
chcę wam powiedzieć coś ważnego.
– Nie wiem, o co chodzi, kochanie, ale ta wiadomość nie może być aż tak zła, żeby
usprawiedliwić twoją ponurą minę.
– A może jest na tyle zła, że wykluczycie mnie z rodziny? – spytała ze śmiechem Amelia,
a potem przypomniała sobie o radości, jaką odczuwa na myśl o urodzeniu dziecka. – Nie, w
gruncie rzeczy nie jest zła, tylko nieoczekiwana. Mamo... jestem w ciąży.
Pani Peterson uśmiechnęła się z zachwytem, a potem rozpostarła ręce i przytuliła do
siebie córkę.
– Och, kochanie, to wspaniale! – Odsunęła od siebie Amelię i spojrzała uważnie w jej
oczy. – Ty też tak uważasz, prawda? Cieszysz się z tego? Chcesz tego dziecka?
Amelia, uradowana życzliwą reakcją matki, poczuła pod powiekami łzy wzruszenia.
– Och tak, mamo! Bardzo go chcę. Nie doszło do tego podczas tylu lat pożycia z Bradem,
więc teraz uważam to za cudowne zrządzenie losu!
Matka uściskała ją ponownie, a potem przypomniała sobie o istnieniu męża.
– Chodźmy porozmawiać o tym z twoim ojcem – powiedziała, ruszając w kierunku
salonu. – W dzisiejszych czasach młodzi ludzie tak bardzo lubią stan kawalerski, że nie chcą
się żenić ani zakładać rodziny. Zaczynaliśmy się bać, że nigdy nie będziemy mieli wnuków.
Ojciec Amelii, usłyszawszy o ciąży córki, natychmiast przeszedł do konkretów i zarzucił
ją pytaniami.
– A co na to jego ojciec? Czy cieszy się, że jesteś w ciąży, czy też zniknie z horyzontu,
zostawiając ci na głowie dziecko, które będziesz musiała wychowywać sama?
– Możesz zawsze liczyć na naszą pomoc – zapewniła ją matka, jakby chcąc złagodzić
słowa męża. – Twój ojciec może ustanowić fundusz powierniczy, który zabezpieczy interesy
dziecka, więc nie będziesz miała kłopotów finansowych.
Amelia, wzruszona deklaracją matki, uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością. Ojciec
jednak nadal czekał na odpowiedź.
– Owszem, on też bardzo się z tego cieszy – oświadczyła, przemilczając fakt, że Mac
nigdy tego jednoznacznie nie potwierdził. – To Mac... to znaczy Fraser McDougal. Mówiłam
wam o nim. Jest ordynatorem oddziału nagłych wypadków.
– Ten brutal? Ten, który na ciebie krzyczy? – spytała z niedowierzaniem matka.
– On krzyczy tylko w pracy – wyjaśniła Amelia, wiedząc, że zapewne okaże się to
nieprawdą i że Mac (będzie na nią krzyczał również w domu, jeśli tylko ośmieli się nie
posłuchać jego wskazówek. Szczególnie tych, które dotyczyć będą zdrowia jego
nienarodzonego dziecka.
– Fraser McDougal... – powtórzył ojciec, marszcząc brwi. – Czy on nie miał ostatnio
wypadku? Czytałem o tym w gazecie. Zwróciłem uwagę na nazwisko tylko dlatego, że znam
jego ojca. Alec McDougal to świetny facet. Jest bardzo dumny ze swego syna. Ty też go
poznałaś, Meg. Pracuje w firmie ubezpieczeniowej Allied Insurance.
– Miał wypadek? – spytała pani Peterson, ignorując resztę wypowiedzi męża. – Czy nic
mu się nie stało?
– Potrzebuje tylko wypoczynku – odparła Amelia, przypominając sobie pocałunek, jakim
obdarzył ją na pożegnanie Mac. – Jutro zabieram go ze szpitala do siebie.
Jej rodzice kiwnęli głowami w taki sposób, jakby uważali takie rozwiązanie za rzecz
zupełnie naturalną. Potem pani Peterson zaprosiła wszystkich do kuchni, w której Amelia
zawsze czuła się najlepiej. Tu właśnie, przy dużym stole, zbierała się przez łata cała rodzina
Petersonów. Tutaj Amelia rozmawiała i żartowała z braćmi albo dyskutowała z rodzicami.
Tutaj nauczyła się doceniać walory życia w rodzinie.
Podczas kolacji stale wracali do sprawy dziecka, ale ku zadowoleniu Amelii żadne z
rodziców nie poruszyło delikatnego tematu ślubu.
Odjeżdżając z ich domu, była zupełnie pewna, że chce, aby jej dziecko mogło cieszyć się
życiem rodzinnym, jakiego ona sama zaznała. Żeby dorastało w bezpiecznej atmosferze
miłości, otoczone opieką dwojga kochających je rodziców. To oznacza, że musisz wyjść za
Maca, szepnął jej wewnętrzny głos.
Nawet jeśli on mnie nie kocha? – spytała się w myślach.
Ta wątpliwość na nowo obudziła w niej niepokój.
Otwierając drzwi domu Maca, poczuła silny lęk, choć przecież wchodziła tu za jego
wiedzą i zgodą.
Zdała sobie sprawę, że czuje się nieswojo, gdyż jej obecność w domu Maca sugeruje, że
są ze sobą blisko. A ona wcale nie była pewna, czy te stosunki naprawdę są bliskie.
Pokonując lęk, zapaliła światło i ujrzała przed sobą pozbawiony jakiegokolwiek
indywidualnego wyrazu salonik: skórzany fotel, telewizor i regały pełne nieporządnie
ustawionych książek.
Na końcu pokoju stał stół z czterema krzesłami, zawalony medycznymi czasopismami.
Gołych ścian nie zdobił ani jeden obraz, na stole nie było obrusu ani wazonu. Amelia
przypomniała sobie apartamenty braci. Oni również prowadzili kawalerskie gospodarstwa, ale
dbali o atmosferę wnętrz.
Przeszła do kuchni, która była starannie wysprzątana, ale również pozbawiona charakteru.
Amelia odniosła wrażenie, że o czystość tego pomieszczenia zadbała matka Maca, kiedy
przyszła tu po jego piżamę.
Na górze były dwie sypialnie. Mniejsza z nich, przerobiona na gabinet, pełna była
książek, magazynów i dokumentów. Większa wydała jej się równie bezosobowa jak salon. Na
nocnym stoliku obok łóżka leżała jakaś oprawiona fotografia.
Nie mogąc opanować ciekawości, podeszła bliżej i spojrzała na zdjęcie. Przedstawiało
ono piękną, młodą kobietę.
Blondynka o niebieskich oczach! – pomyślała Amelia, czując ukłucie zazdrości. Co za
banalna uroda! Kim może być ta kobieta, która nigdy nie pojawiła się w szpitalu? I dlaczego
nie zaprosił właśnie jej na kolację w Capriccio? Przypomniał jej się zmięty rachunek z
restauracji, ale odrzuciła od siebie tę myśl i otworzyła szafę ścienną, by poszukać w niej
odpowiednich na okres rekonwalescencji części garderoby. Wybrała cztery koszule, dwa
swetry, dwie pary dżinsów i trochę bielizny, a potem, żałując, że nie wzięła z sobą jakiejś
dużej torby, wzięła cały ładunek na ręce i zeszła na dół. Gdy tylko znalazła się w salonie,
usłyszała pukanie do okna. Uniosła wzrok i ujrzała za szybą kobietę z fotografii, która
przyjaźnie machała do niej ręką. Podeszła więc do wychodzących na ogród drzwi i je
otworzyła.
– Jestem Jessica, sąsiadka Maca – oznajmiła nieznajoma tak sugestywnym tonem, że
Amelia znów poczuła ukłucie zazdrości. Ta kobieta z pewnością nie ma dwustu lat i chyba
nie jest głucha jak pień...
Jessica obrzuciła ją taksującym spojrzeniem.
– Ach, widzę, że jesteś pielęgniarką i że zawozisz mu ubranie – powiedziała tonem
pełnym zaciekawienia. – Czy to znaczy, że on wraca do domu?
– Dopiero za kilka dni – odparła Amelia. Przypomniała sobie, że Mac wspominał o
„sąsiadce z drugiej strony” i że nazwał tę kobietę jędzą. Nie wyglądało na to, żeby był w niej
do szaleństwa zakochany.
Poczuła się trochę lepiej, ale nie była pewna, czy Jessica nie porzuciła go dla kogoś
innego. W takim przypadku jego krytyczne słowa mogły być podyktowane zazdrością.
– Pozdrów go ode mnie, dobrze? – poprosiła nieznajoma, posyłając jej czarujący
uśmiech. – Ten biedak wie, że nie znoszę szpitali, więc nie składam mu wizyt. Ale powiedz
mu, że będę do jego dyspozycji, kiedy wróci do domu.
Pomachała jej ręką na pożegnanie i wyszła do ogrodu.
– Prędzej utnę sobie język – mruknęła Amelia pod nosem, zamykając za nią drzwi i idąc
do samochodu.
Miała ochotę pojechać prosto do szpitala i spytać Maca o charakter jego znajomości z
Jessicą, ale doszła do wniosku, że on zapewne śpi. Wróciła więc do domu, wyładowała z
samochodu jego rzeczy i zaniosła je do gościnnego pokoju.
Potem położyła się do łóżka. Nie mogąc zasnąć, przez dłuższy czas wpatrywała się w
sufit. Rozmyślała o tym, jak dziwnie pokierował jej życiem los i zastanawiała się, dokąd
jeszcze zaprowadzą ją jego kaprysy.
W niecałe dwanaście godzin później zaprowadziły ją do łóżka, do którego zwabił ją Mac.
Gdy tylko weszli do jej mieszkania, zaczął ją całować. Potem, ignorując jej protesty
podyktowane troską o jego zdrowie, wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni. Leżał teraz obok
niej, pogrążony w głębokim śnie. Na jego ustach błąkał się lekki uśmiech.
– Och, Mac – szepnęła, wpatrując się w jego rysy tak uważnie, jakby chciała utrwalić je
w pamięci.
Czyżby na czasy, w których nie będzie już leżał w jej łóżku? Nie potrafiła odpowiedzieć
sobie na to pytanie, bo nie wiedziała, co przyniesie przyszłość. Ale na dnie jej duszy czaił się
niepokój. Zdawała sobie sprawę, że jej sympatia do Maca zaczyna zamieniać się w miłość.
Ale nie wiedziała przecież, czy on podziela te uczucia.
A poza tym w jego życiu jest Jessica...
Poruszyła się niespokojnie – może pod wpływem wyrzutów sumienia – i miała właśnie
wstać, kiedy Mac wyciągnął rękę i przygarnął ją do siebie. Poczuła się w jego objęciach tak
dobrze, że postanowiła odłożyć troski na później.
Mac obudził się, czując bijące od niej ciepło. Przypomniał sobie słowa Douga, który
kazał mu oszczędzać siły, jeśli chce, by jego poobijany mózg odzyskał pełną sprawność.
Nadal jednak nie pamiętał szczegółów swego związku z Amelią i nie miał pojęcia, w jakich
okolicznościach zaczął się ich romans. Ale w tym momencie wydawało się to nieistotne.
Postanowił skupić uwagę na teraźniejszości i przyszłości. Zaczął rozmyślać o tym, że
surowy dla niego dotąd los przyniósł mu dla odmiany odrobinę szczęścia w postaci Amelii i
mającego się narodzić dziecka. Przypomniał sobie jej niedawne pocałunki i jej włosy, które
zakrywały ich twarze, otaczając chwilę zbliżenia atmosferą tajemnicy.
Doszedł do wniosku, że jeśli istotnie ma odzyskać siły, to musi odrzucić tego rodzaju
rozważania i wstać z łóżka. Bliskość Amelii podsuwała mu bowiem myśli, które nie miały nic
wspólnego z odpoczynkiem.
Kiedy Amelia się zbudziła, była w łóżku sama.
Cóż z ciebie za pielęgniarka? – skarciła się w duchu. Przywiozłaś pacjenta do domu
zaledwie dwie godziny temu, a już zdążyłaś go zgubić!
Znalazła go w salonie. Leżał na jednym ze skórzanych foteli, pogrążony w głębokim śnie.
Jego widok wzruszył ją tak bardzo, że postanowiła wyrzucić z myśli wszystkie wątpliwości i
cieszyć się jego obecnością.
Zobaczymy, co będzie potem, pomyślała w duchu. A jeśli on sobie przypomni, że nie
łączy go z tobą żaden trwały związek? – znów spytał jej wewnętrzny głos.
By go zagłuszyć, udała się do kuchni i zaczęła przygotowywać lunch. Zajęcie to
uspokoiło jej nerwy na tyle, że postanowiła zadbać o swój wygląd. Cicho przemknęła przez
salon i poszła do łazienki, która przylegała do jej sypialni. Wzięła prysznic, a potem umyła
włosy. Suszyła je właśnie, kiedy do sypialni wszedł Mac.
– Przepraszam, jeśli obudziła cię ta suszarka. Ona strasznie hałasuje.
– I tak już się wyspałem – odparł, a potem usiadł obok niej na łóżku i sam zaczął suszyć
jej włosy. Jego bliskość sprawiła, że Amelia znów poczuła gwałtowny dreszcz pożądania.
– Musisz odpoczywać – szepnęła mu do ucha.
– Później – mruknął stłumionym głosem, nie przerywając swego zajęcia. Za każdym
razem, kiedy dotykał jej włosów, czuła, że jest to preludium do aktu miłosnego, który będzie
uwieńczeniem tej gry wstępnej.
Wydawało jej się to równie pewne jak to, że wschód słońca zapowiada narodziny nowego
dnia.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Trzy dni spędzone w towarzystwie Maca wydawały się jej rajem. Przekonała się, że
uwielbia z nim rozmawiać, sypiać i żartować. Ale ten krótki epizod szybko minął, bo musiała
wrócić do pracy.
– Ja też powinienem już pojawić się w szpitalu – oznajmił Mac, żegnając się z nią na
progu mieszkania tak czule, jakby chciał ją za wszelką cenę zatrzymać przy sobie. – Nie
mogę tu siedzieć, nie mając nic do roboty.
– Masz odpoczywać – szepnęła, całując go lekko w usta. – Słyszałeś, co powiedział Doug
Blake.
– Przecież czuję się już na tyle dobrze, że mógłbym wrócić do pracy – zaprotestował,
przesuwając wargami po jej szyi.
– To nieprawda, wiesz o tym – odparła, dotykając palcami jego skroni. – Nadal masz bóle
głowy, o których zresztą muszę dziś porozmawiać z Dougiem. Poproszę go, żeby skierował
cię jeszcze raz na USG, bo...
– Skoro już o tym mowa – przerwał Mac, przyciskając rękę do jej brzucha – to kiedy
zobaczymy pierwsze zdjęcia juniora?
– Och, mój Boże! Z pewnością nieprędko – odparła, uświadamiając sobie z niepokojem,
że zapomniała o dziecku.
– Powinnaś się wybrać na położnictwo. Lekarzem Charlotte był Peter Chan.
– Mamy jeszcze mnóstwo czasu – odparła Amelia, całując go po raz ostatni. – Teraz
trzeba zadbać przede wszystkim o ciebie, a ja muszę iść do pracy. Możesz czytać, ale nie
dłużej niż przez pół godziny. I żadnego oglądania telewizji.
– Despotka! – stwierdził ze śmiechem, tuląc ją do siebie. Ona jednak wyrwała się z jego
objęć, bo wiedziała, że jeśli zostanie tu chwilę dłużej, spóźni się do pracy.
Jadąc do szpitala, czuła zamęt w głowie. Jeśli nie liczyć kilku krótkich wypraw do
sklepów, przez trzy ubiegłe dni nie wychodziła z domu. A przebywanie w pobliżu Maca nie
stwarzało jej okazji do spokojnego zastanowienia się nad sytuacją. Teraz po raz pierwszy
mogła się skupić.
Co się zmieniło? – spytała samą siebie i natychmiast poczuła, że się czerwieni.
Po pierwsze moje życie erotyczne, odparła w myślach. Ale mój główny problem polega
na tym, że muszę określić, co sądzę o naszym związku. Nie muszę już zastanawiać się nad
tym, czy kocham Maca. Wiem, że tak jest i czuję to wyraźnie za każdym razem, kiedy na
niego spojrzę, usłyszę jego głos, lub choćby o nim pomyślę. Na przykład w tej chwili...
Ale skoro on nie odwzajemnia moich uczuć, to muszę sobie odpowiedzieć na jeszcze
jedno pytanie: czy małżeństwo bez miłości będzie lepsze niż życie bez niego?
Wjechała na szpitalny parking i westchnęła. Doszła do wniosku, że Mac jest człowiekiem
niezdolnym do miłości. Kiedy pod wpływem podniecenia szeptał jej w ucho czułe słowa,
przeżywała chwile wielkiej radości, a jej serce zaczynało bić szybciej. Wiedziała jednak, że
słowa te dyktuje mu namiętność, a namiętność szybko mija.
Poza tym istnieje jeszcze ta zakochana w nim sąsiadka...
Po dłuższych poszukiwaniach znalazła na parkingu wolne miejsce i z ciężkim sercem
ruszyła na oddział. Wiedziała, że będzie musiała odpowiadać na wiele pytań.
Chcąc, aby ten dzień jak najprędzej minął, pogrążyła się w pracy. Przyjmowała
pacjentów, udzielała rad młodej stażystce, Allison Wright, która po raz pierwszy miała do
czynienia z ofiarą wypadku, zachęcała swoje koleżanki do bardziej wytężonych wysiłków, a
w wolnych chwilach wprowadzała korekty do swego programu szkolenia pielęgniarek.
– Mam nadzieję, że nie zamierzasz utrzymywać takiego tempa przez cały okres ciąży –
powiedziała do niej Sally, kiedy obie skończyły dyżur i usiadły na chwilę w stołówce. –
Potrafię znieść twoją obsesyjną nadaktywność przez dzień czy dwa, ale nie aż tak długo.
– To wcale nie jest obsesyjna nadaktywność – odparła z godnością Amelia. – Musiałam
po prostu wszystko na nowo ustawić. Nie było mnie przez trzy dni i zastałam po powrocie
kompletny chaos.
– Bzdura! – mruknęła Sally. – Po prostu tęsknisz za swoim facetem i myślisz, że jeśli
będziesz ciężko pracowała, czas upłynie szybciej i prędzej znajdziesz się w jego ramionach.
Na myśl, że ktokolwiek mógłby marzyć o tym, by znaleźć się w ramionach Maca, Sally
wybuchnęła śmiechem. Amelia jednak musiała w duchu przyznać jej rację. Istotnie starała się
skupić uwagę na pracy, by nie mieć czasu na myślenie o czymkolwiek innym. Kiedy Mac był
przy niej, jej wątpliwości i obawy znikały, przesłonięte radością, jaką napawała ją jego
bliskość. Gdy jednak go nie było, znów nękały ją czarne myśli.
I obrazy kobiety, która ma na imię Jessica.
Jadąc do domu, postanowiła rozwiązać ten problem w możliwie najprostszy sposób. Po
prostu spytać Maca, jaką rolę odgrywa Jessica w jego życiu.
Kiedy weszła do mieszkania, Mac znowu spał w fotelu. Ale słysząc jej kroki, natychmiast
się obudził.
– Czy to ty, kochanie? – spytał. – Jak ci poszło? Co słychać w szpitalu? Kto mnie
zastępuje? Tylko nie mów, że Rick Stewart! Ten drań od dawna marzy o zajęciu mojego
stanowiska. On o tym nie wie, ale pamiętam go z czasów, kiedy był jeszcze stażystą. Ma
czarujący uśmiech, który uwielbiały kobiety, ale żadnej osobowości.
Amelia zapomniała o Jessice i wybuchnęła śmiechem.
– Och, Mac, szkoda, że nie słyszysz samego siebie! Przecież oni cię nigdy nie wyrzucą,
szczególnie teraz, kiedy nasz szpital ma podobno zostać uznany za główne centrum
lecznictwa urazowego w Lakelands.
Minęła go i weszła do kuchni, by złożyć tam zakupy, które zrobiła w drodze do domu.
Kiedy się odwróciła, Mac stał tuż za jej plecami.
– Tęskniłem za tobą – szepnął z niepewnym uśmiechem. Wyciągnął do niej ręce i
przyciągnął ją do siebie, jakby chcąc się upewnić, że naprawdę wróciła. Ona zaś przytuliła się
do niego całym ciałem.
– Jeśli zacznę cię całować, to nie dostaniemy nic do jedzenia – szepnął, wyciągając
szpilki z jej włosów i głaszcząc ją po głowie. – Kolacja jest niemal gotowa, ale nie jestem na
tyle wprawnym kucharzem, żeby utrzymywać odpowiednią temperaturę potraw. Więc
proponuję, żebyś wzięła prysznic i przebrała się w wygodny strój, a potem wróciła tutaj i
wypiła drinka, zanim podam wszystko na stół.
Amelia spojrzała na niego ze zdumieniem.
– Ugotowałeś kolację?
– Czyżbyś nie wierzyła, że potrafię gotować? – spytał swoim dawnym, agresywnym
tonem, wywołując jej pogodny uśmiech.
– Ani przez chwilę w to nie wątpiłam, ale... Uciszył ją pocałunkiem, ale zanim stał się on
zbyt namiętny, odsunął ją delikatnie od siebie.
– Idź pod prysznic! – zawołał, popychając ją łagodnie w stronę łazienki.
Amelia posłuchała go, ale w jej sercu na nowo zrodził się niepokój. Dlaczego on mnie
uciszył, kiedy chciałam powiedzieć, że czuje się tu jak u siebie? – pytała się w duchu. Czyżby
to zadomowienie wydawało mu się zbyt idylliczne? Czyżby myślał o powrocie do swojego
ponurego domu?
I do swej seksownej sąsiadki?
Czy chce się wycofać z naszych wspólnych planów na przyszłość? Odwołać swoją
propozycję małżeństwa?
A jeśli tak, to co się stanie, kiedy jego rekonwalescencja dobiegnie końca?
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Nic! Nic się nie stało, kiedy rekonwalescencja Maca dobiegła końca. Nie tylko nie
objawiał chęci wyprowadzenia się, ale w dodatku w mieszkaniu Amelii pojawiało się coraz
więcej części jego garderoby.
– Nie pojechałeś chyba do swojego domu? – spytała, kiedy po powrocie z
popołudniowego dyżuru dostrzegła w swoim saloniku stos jego ubrań.
Wiedziała dobrze, że nie wolno mu jeszcze prowadzić samochodu. To ona woziła go do
pracy, gdy jechali na tę samą godzinę. Kiedy tak jak dziś ona miała popołudniowy dyżur, on
zamawiał taksówkę.
– Nie. Carl przyjechał do szpitala i zawiózł mnie do domu. Masz bardzo uczynnych braci,
ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że są tak pomocni, bo chcą przekonać się, czy dobrze cię
traktuję. Wszyscy są ogromni, więc mam nadzieję, że nigdy im się nie narażę.
Podniósł z kanapy stos garderoby i ruszył w kierunku gościnnego pokoju, w którym
trzymał swoje ubrania.
Zastanawiała się, czy nie schował między nimi fotografii Jessiki. Doszła jednak do
wniosku, że szperanie w jego rzeczach byłoby nieeleganckie i nieetyczne.
Mac wrócił do salonu i usiadł obok niej na kanapie.
– Czy byłabyś w stanie zrezygnować z pracy? – spytał niespodziewanie. – Albo
przynajmniej częściowo ograniczyć dyżury?
– Skąd ci to przyszło do głowy?
– Wydajesz się zmęczona. Nie tylko jesteś w ciąży, ale masz dodatkowe obowiązki
związane z moim pobytem u ciebie. Nie chciałbym myśleć, że doprowadziłem cię do stanu
skrajnego wyczerpania.
Zdawał sobie sprawę, że nie odpowiedziała na jego pytanie i ta świadomość wzbudziła w
nim niepokój. Nadal nie pamiętał, jak wyglądał ich związek przed wypadkiem, więc starał się
zachować ostrożność przy układaniu jakichkolwiek planów na przyszłość. Miał ochotę
zaproponować jej, żeby zamieszkali pod jednym dachem, ale bał się, że ona mu odmówi.
Amelia wyprostowała się nagle i spojrzała mu w oczy.
– Mac, musimy porozmawiać – oświadczyła. – Wiem, że odkąd tu zamieszkałeś, nasze
stosunki układają się doskonale. .. dopóki nie odzyskujesz swojej dawnej pewności siebie i
nie zaczynasz wydawać mi poleceń. Jest mi z tobą bardzo dobrze, ale... ale to wszystko
nieprawda, Mac.
Jej słowa przyprawiły go o nowy atak niepokoju.
– Co jest nieprawdą? – spytał ochrypłym głosem. – To, że jesteś w ciąży?
Niecierpliwie potrząsnęła głową.
– Nie, to akurat jest prawdą, ale chyba nic więcej. Pewnego wieczoru oboje wypiliśmy za
dużo i poszliśmy do łóżka. To było wspaniałe. Przeżyliśmy piękną noc, ale nie narodził się z
tego żaden trwały związek.
Próbował otworzyć usta, by zażądać wyjaśnień, ale ona uciszyła go ruchem ręki.
– Kiedy mówiłeś o amnezji, zorientowałam się, że nie pamiętasz wszystkiego. Zaczęłam
ci tłumaczyć, co się w grancie rzeczy stało, ale ty mnie pocałowałeś i... sam wiesz, jak to się
zwykle kończy.
– Czy chcesz mi powiedzieć, że nic nas nie łączyło? – spytał podniesionym głosem. –
Oprócz nocy, którą spędziliśmy po tej kolacji z Helenę? Czy tak wygląda cała prawda?
Ameba kiwnęła głową, a on odniósł wrażenie, że nagle otwiera się między nimi głęboka
przepaść.
– Więc pozwoliłaś na to, żebym cały czas myślał, że cierpię na amnezję? Żebym uważał,
że zapomniałem o szczegółach naszego związku, który w gruncie rzeczy w ogóle nie istniał?
– Przepraszam... – wyszeptała słabym głosem, a potem gwałtownie się wyprostowała. –
Choć właściwie nie mam za co cię przepraszać. Potrzebowałeś kogoś, kto by się tobą
zaopiekował, a ja akurat byłam pod ręką. Poza tym te dwa razem spędzone tygodnie były dla
mnie cudownym przeżyciem.
Mac nadal czuł się całkowicie zdezorientowany.
– Więc chcesz mi powiedzieć, że to już koniec? – spytał. – „Dziękuję za wspólnie
przeżyte chwile, a teraz bierz kapelusz i do widzenia”?
Amelia próbowała się uśmiechnąć, ale jej wysiłek spełzł na niczym. Była porażona
świadomością, że ich związek był oparty na kłamstwie, a w każdym razie na
nieporozumieniu.
– Ja chcę tylko powiedzieć, że musimy porozmawiać o wielu sprawach, zastanowić się
nad przyszłością...
Mac zmarszczył brwi.
– Nad czym mamy się zastanawiać? – spytał z irytacją. – Przecież już dawno wszystko
ustaliliśmy. Spodziewamy się dziecka, a ja chciałbym, żebyśmy wzięli ślub przed jego
urodzeniem. Wiem, że niektóre kobiety wolą zwlekać ze ślubem do chwili, w której będą
mogły włożyć bardziej seksowną suknię, ale zapewniam cię, że ty zawsze wydajesz mi się
bardzo seksowna, bez względu na to, czy jesteś ubrana czy nie. – Na jego ustach pojawił się
przewrotny uśmiech. – Choć szczerze mówiąc, wolę, kiedy jesteś rozebrana. Czy nie
mogłabyś już zdjąć tego szpitalnego stroju?
Amelia zignorowała jego zaproszenie i wywołany przez nie dreszcz podniecenia,
ponieważ zdała sobie sprawę, że znaleźli się ponownie w punkcie wyjścia, to jest w
momencie, w którym po raz pierwszy powiedziała mu o ciąży. Zapewnił ją wtedy, że od
małżeństwa wymaga tylko seksu i dziecka.
A więc nic się nie zmieniło – tyle że ona była na tyle głupia, by się w nim zakochać.
Spojrzała na niego badawczo, zastanawiając się, jak doszło do tej sytuacji, a on
zmarszczył nagle brwi.
– No cóż, skoro nie zamierzasz się rozebrać, to może porozmawiamy o ślubie? – spytał.
– Czy proponujesz mi małżeństwo?
Sama nie wiedziała, dlaczego przypiera go do muru. Bo wcale nie była pewna, co
odpowiedziałaby, gdyby jej się oświadczył.
– Ojej, ile słów! – zauważył. – Trudno by to nazwać oświadczynami czy czymś w tym
rodzaju. Ale bez względu na to, co nas poprzednio łączyło, jest nam teraz ze sobą dobrze, a
poza tym czekamy na narodziny naszego dziecka, więc małżeństwo wydaje się najlepszym
rozwiązaniem.
Znów wraca do tego dziecka, pomyślała posępnie. I jakim właściwie prawem zakłada, że
nasze małżeństwo jest sprawą przesądzoną?
– Ale jak sobie to wszystko wyobrażasz, skoro żadne z nas nie zamierza się oświadczyć
ani wziąć na siebie innych problemów, takich jak na przykład zorganizowanie ślubu? –
Zawahała się, a potem dodała: – I nie mów mi, że jest to sprawa kobiety, bo rzucę w ciebie
tym krzesłem.
Mac spojrzał na nią ze zdumieniem. Istotnie wydawała się na tyle rozgniewana, by unieść
krzesło i cisnąć nim w jego kierunku. Ale dlaczego ich rozmowa przybrała taki obrót?
Czy dlatego, że wspomniał o ślubie?
Przecież mówił o nim od samego początku.
Więc może rozzłościł ją sposób, w jaki poruszył tę kwestię? Może powinien był zdobyć
się na oficjalne, staromodne oświadczyny?
– Do diabła, Amelio, wiesz, że nie potrafię odgrywać romantycznych scen. Ale jeśli
zależy ci na oświadczynach, to jestem gotowy spełnić twoje życzenie. Teraz? Tutaj? –
Widząc jej minę, zdał sobie sprawę, że znowu popełnił błąd, więc podjął jeszcze jedną próbę:
– Albo nie. Pójdziemy do Capriccio, bo tam się to zaczęło. W sobotę wieczorem. I tam
właśnie poproszę uroczyście o twoją rękę.
Uśmiechnął się do niej promiennie, przekonany, że jego propozycja poprawi jej nastrój.
Ale dostrzegł w jej oczach tylko niechęć zmieszaną z niedowierzaniem.
– To bardzo oryginalny pomysł! – warknęła z irytacją. – Wspaniale ułatwiasz sobie życie,
zapraszając wszystkie swoje kobiety do tej samej knajpy!
Wstała i przeszła obok niego szybkim krokiem.
– Zamierzam wziąć teraz prysznic, a potem idę do łóżka – oznajmiła sucho, po czym
dodała: – Sama.
Mac spojrzał na zamykające się za nią drzwi i poczuł w sercu kompletną pustkę.
Ukrył twarz w dłoniach i zaczął rozmyślać. Wszyscy znani mu mężczyźni przyznawali
prędzej czy później, że nie są w stanie zrozumieć kobiet, a on odnosił czasem wrażenie, że
jest pod tym względem wyjątkowo tępy.
Co miała na myśli Amelia, mówiąc: „wszystkie swoje kobiety”?
– Czy ty ją rozumiesz? – spytał Carla, który nazajutrz rano odwoził go do pracy.
– Amelię? Jest po prostu kobietą, więc nigdy nie wiadomo, co ją rozzłości. Ale ma
przynajmniej jedną zaletę: nie tłumi w sobie urazy przez długi czas i nie demonstruje swojego
złego humoru. Zawsze mówi otwarcie, co ma komu za złe.
Mac uznał tę wiadomość za pocieszającą. Kiedy zajrzał rano do jej sypialni, jeszcze
głęboko spała. Leżała pod kołdrą jak niewinne dziecko, a jej widok bardzo go wzruszył i
spotęgował wyrzuty sumienia.
– O czym rozmawialiście, kiedy wpadła w złość? – spytał Carl.
– O kolacji, na którą zaprosiłem ją do Capriccio w sobotę – odparł Mac. – Tam odbyło się
nasze pierwsze spotkanie, więc uznałem, że to doskonałe miejsce na oświadczyny.
Carl oderwał na chwilę wzrok od drogi i spojrzał na niego z niedowierzaniem.
– I to ją rozwścieczyło? Zdumiewające! Chyba nie ma na świecie mężczyzny, który
potrafiłby zrozumieć kobiety.
Potrząsnął głową, a potem zmienił temat. Zaczęli rozmawiać o piłce nożnej, której
zawiłości wydawały im się teraz wręcz banalne.
Kiedy jednak Mac dotarł na swój oddział, wrócił myślami do wczorajszego wieczoru.
Nadal nie miał pojęcia, co tak bardzo przygnębiło Amelię. Czy to, że przed jego wypadkiem
nie łączył ich bliski związek?
Czy może to, że mu o tym nie powiedziała?
Tak czy owak, teraz nie miało to już znaczenia. Oboje oczekiwali z radością narodzin
dziecka, a on lubił przebywać w jej towarzystwie i szalał z pożądania na każdą myśl o jej
cudownym ciele. Czegóż więcej potrzebowali, by wspólnie ułożyć sobie przyszłość?
Idąc do swego gabinetu, witał mijanych na korytarzu kolegów, ale myślał o czymś innym.
Amelia miała zjawić się w pracy o dwunastej trzydzieści. Postanowił kupić kwiaty i
postawić je na jej biurku. Może nawet napisać krótki list. Tak, napisze list, w którym
ceremonialnie zaprosi ją na kolację.
Czy powinien ofiarować jej pierścionek?
Ale co będzie, jeśli jej się nie spodoba?
Czy powie mu o tym otwarcie? Czy też do końca życia będzie nosić ten znienawidzony
klejnot na palcu?
Zamierzał właśnie głośno jęknąć, kiedy rozległo się pukanie do jego drzwi i weszła przez
nie Colleen.
– Chyba boli cię głowa! – powiedziała tak dobitnym tonem, że Mac podniósł na nią
wzrok i zmarszczył brwi.
– Moja głowa jest w zupełnym porządku – odparł. – o co chodzi?
Colleen wyglądała przez chwilę na osobę, która ma ochotę odwrócić się na pięcie i wyjść.
Potem jednak przemogła się i postanowiła doprowadzić rozmowę do końca.
– Twój wstrząs mózgu był najwyraźniej silniejszy, niż wydawało się Dougowi! –
stwierdziła. – Jest już późny poranek. O tej porze wchodzę zwykle do twojego gabinetu, a ty
wydajesz mi podniesionym głosem szereg często sprzecznych z sobą poleceń, które staram się
następnie wykonać. A teraz...
– Więc naprawdę jestem aż taki okropny?
– Czy ty się dobrze czujesz, Mac? – spytała, podchodząc bliżej, by mu się dokładnie
przyjrzeć.
– Oczywiście, że się dobrze czuję – warknął. – Przynajmniej fizycznie. Moja psychika
jest w stanie rozsypki. Nie uwierzyłabyś, ile zamieszania w moim życiu wywołuje tak drobna
osoba jak Amelia Peterson. – Westchnął i dodał oskarżycielskim tonem: – Ach, kobiety!
– Ja też jestem kobietą – przypomniała mu Colleen. – I dlatego nie zamierzam cierpliwie
słuchać tych twoich bredni. Jeśli nie masz dla mnie żadnych poleceń ani korespondencji, to
pozwól, że stąd wyjdę. A jeśli idzie o Amelię, to gdybyś miał choćby odrobinę zdrowego
rozsądku, padałbyś na kolana przynajmniej raz na godzinę, aby podziękować Bogu, że taka
dobra, życzliwa, rozsądna młoda kobieta postanowiła na ciebie spojrzeć, a co dopiero związać
się z tobą na całe życie! – Zamilkła na chwilę, a po chwila wahania dodała: – Bo o ile wiem,
masz zamiar się z nią ożenić, prawda?
– Oczywiście, że mam zamiar się z nią ożenić! – odparł z irytacją, a potem przypomniał
sobie, że nie zostało to jeszcze przesądzone. – To znaczy, o ile kiedykolwiek uda mi się
dowiedzieć, jak ona wyobraża sobie przyszłość!
Chciał ponownie jęknąć: „Ach, kobiety!”, ale przypomniał sobie poprzednią reakcję
Colleen na ten okrzyk, więc postanowił zmienić temat.
– Co było w poczcie? – spytał, wskazując ruchem głowy plik papierów, który Colleen
trzymała w ręku.
– Zwykłe biurokratyczne bzdury, ale jest też list od twojej byłej żony, dotyczący nowego
ośrodka traumatologii i zaproszenie na zebranie komisji do spraw klęsk żywiołowych, które
ma się odbyć w przyszły poniedziałek. We wtorek wieczorem masz posiedzenie komisji
lekarskiej, a w czwartek spotkanie ekspertów medycznych, więc nie planuj na przyszły
tydzień zbyt ożywionego życia towarzyskiego.
– Zapiszę to w kalendarzu: nie żeń się w przyszłym tygodniu – mruknął Mac z goryczą, a
potem wyciągnął rękę po plik papierów i zabrał się do pracy.
Dalszy ciąg dnia nie poprawił jego nastroju. Lekki ból głowy, będący skutkiem wypadku,
nasilał się coraz bardziej. Kiedy wczesnym popołudniem spotkał na korytarzu Amelię i
zaproponował jej wspólne wypicie kawy, spojrzała na niego badawczo i powiedziała
oskarżycielskim tonem:
– Widzę, że boli cię głowa.
– Nie musisz mi o tym mówić! – rzekł z niechęcią.
– Sam dobrze to wiem!
Zareagowała na jego wybuch pełnym wyrzutu spojrzeniem, które jeszcze bardziej go
zirytowało, a potem spytała, czy umówił się z Dougiem na kolejne badanie tomograficzne.
– Nie, jeszcze nie. A czy ty rozmawiałaś ze specjalistą z oddziału
położniczo-ginekologicznego?
Ze zdziwieniem zamrugała oczami i zaczerwieniła się w sposób tak ujmujący, że
zapomniał o swoich pretensjach.
Dopóki nie usłyszał jej odpowiedzi:
– Nie. I nie zamierzam tego robić. Jeszcze nie teraz.
Pod wpływem ataku lęku chwycił ją za ramię i wciągnął do stołówki, która jak na złość
była pełna ludzi. Wyprowadził ją więc ponownie na korytarz i otworzył drzwi jakiegoś
pustego na szczęście magazynu podręcznych leków.
– Czy to ma znaczyć, że nie chcesz urodzić tego dziecka?
– Oczywiście, że chcę – odrzekła agresywnym tonem.
– Ale jest jeszcze za wcześnie na wizytę u specjalisty!
Potem odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju, a on wrócił do gabinetu i ponownie
zabrał się do pracy.
O godzinie siódmej wieczorem siedział jeszcze za biurkiem. Uporał się już z papierkami,
ale nie był w stanie zebrać sił, by wyjść z gabinetu. Czuł się obezwładniony przez dręczące go
wątpliwości.
Ponieważ stosunki z Amelią uległy ostatnio wyraźnemu pogorszeniu, nie wiedział, jak
zostanie powitany w jej mieszkaniu i nie był pewien, czy powinien w nim pozostawać. Ale na
myśl o powrocie do własnego domu odczuwał jeszcze silniejszy ból głowy niż dotychczas.
Postanowiwszy uporać się przynajmniej z tą dokuczliwą dolegliwością, otworzył szufladę
biurka, by wyjąć z niej opakowanie paracetamolu. Ale zamiast niego ujrzał kopertę
zaadresowaną do niego i opatrzoną adnotacją: „Do rąk własnych”. Musiała ją tam umieścić
poprzedniego dnia Colleen.
Przyjrzał się kopercie w świetle lampy, choć wiedział, od kogo pochodzi, a po wizycie w
swoim domu, w którym znalazł umieszczoną na swym stoliku nocnym fotografię,
podejrzewał również, co zawiera. Obliczył w myślach, że jest to już dziesiąty, a może i
dwunasty etap zabiegów Jessiki, która uparła się, że poślubi lekarza.
Potrząsnął z niedowierzaniem głową, a potem sięgnął po nóż i otworzył kopertę,
zastanawiając się, czy zabiegi sąsiadki można nazwać molestowaniem. A jeśli tak, to czy
zdobędzie się na to, by poskarżyć się na nią policji.
Ale jak sformułować taką skargę? – spytał się w myślach. Przed dwoma laty dałem tej
kobiecie klucz do mojego domu, żeby wpuściła czyścicieli dywanów. Oddała go, ale musiała
dorobić drugi, bo od tej pory wchodzi tam pod moją nieobecność, zostawiając ciastka (to był
etap pierwszy), kwiaty (to był już etap czwarty czy piąty), a od pewnego czasu swoje
fotografie.
Wysunął z koperty zdjęcie, odwrócił je i przeczytał dedykację: „Z miłością, Jessica”.
Obejrzał dokładnie jej piękną twarz okoloną grzywą złotych włosów, zastanawiając się,
co by poczuł, gdyby taką deklarację złożyła mu pewna ciemnowłosa pielęgniarka.
Pod wpływem tej myśli zacisnął palce, zgniatając błyszczącą odbitkę.
Czy chciałbyś, żeby ona cię kochała? Jak możesz oczekiwać miłości od takiej osoby, jaką
jest siostra Peterson?
W tym momencie Amelia, jakby wezwana telepatycznie, otworzyła drzwi i wpadła jak
zwykle do jego gabinetu. W jej oczach dostrzegł wyzywające błyski.
– Dlaczego jeszcze tu jesteś? – spytała z gniewem. – Czy to przez ten ból głowy? Czy
rozmawiałeś z Dougiem Blakiem? Daję ci słowo, że jest z tobą więcej kłopotów niż z
dwuletnim dzieckiem! Wiesz, ze masz – się oszczędzać, a ty pracujesz po piętnaście godzin
na dobę! Bałeś się, że nie dajemy sobie bez ciebie rady, choć byłeś chory tylko przez dwa
tygodnie, a co będzie, jeśli dostaniesz zawału?
– Urazy głowy nie prowadzą do zawałów – oznajmił, choć nie był do końca przekonany,
czy ma rację. Czuł, że bliskość Amelii ogranicza jego zdolność logicznego myślenia.
– Nic mnie nie obchodzi, do czego prowadzą urazy głowy! – wrzasnęła z furią. – Chodzi
o to, ze nie powinieneś tu siedzieć! Zadzwoniłam do Carla, który zaraz tu przyjedzie i
zabierze cię do domu. A na wypadek, gdybyś stawiał opór, poprosiłam go, żeby zabrał ze
sobą Roba.
Oburzony tym obcesowym traktowaniem, już chciał powiedzieć, że nie potrzebuje opieki
jej braci. Ale nagle zdał sobie sprawę, że dobór kierowców dowodzi, iż zostanie odwieziony
do jej mieszkania, a nie do swego ponurego domu, nawiedzanego przez irytującą sąsiadkę.
Zadowolony z tego obrotu sprawy, posłał Amelii serdeczny uśmiech.
– Rozpuszczacie mnie tą troskliwą opieką, ale jestem wam bardzo wdzięczny –
powiedział cicho.
Zauważył, że z jej twarzy znika grymas złości, a jego miejsce zajmuje wyraz
niepewności. Zmrużyła oczy, jakby zastanawiając się nad przyczynami jego podejrzanie
szybkiej kapitulacji.
– Naprawdę jestem bardzo wdzięczny, Amelio. Dziękuję ci za wszystko, co dla mnie
robisz.
Przypieczętował tę deklarację czułym pocałunkiem, a kiedy ona odepchnęła go z
okrzykiem, że dzwoni jej pager, i wybiegła na korytarz, stał przez dłuższą chwilę nieruchomo,
usiłując zebrać rozproszone myśli.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Biegła w kierunku izby przyjęć. W jej głowie panował kompletny chaos. Kiedy
dowiedziała się, że Mac siedzi jeszcze w pracy, zapomniała o wszystkich pretensjach i
myślała tylko o tym, że powinien jak najprędzej znaleźć się w domu. Wiedząc, że jej bracia
nadzorują pobliską budowę, zadzwoniła do Carla i poprosiła go, by odebrał Maca ze szpitala.
Gdy wpadła do gabinetu i ujrzała jego bladą, zmęczoną twarz, jej miłość zamieniła się w
złość, pod wpływem której zaczęła na niego wrzeszczeć, zamiast potraktować go czule i
łagodnie. Potem dostrzegła w jego rękach fotografię tej kobiety. Poczuła ból w sercu i
napływające do oczu łzy upokorzenia. Ale Mac wyszedł zza biurka i pocałował ją tak
namiętnie, że zapomniała o całym świecie. Na szczęście pager ją otrzeźwił, bo inaczej nie
wiadomo, do czego mogłoby dojść.
Wszystkie te myśli kłębiły się w jej głowie, kiedy dotarła do izby przyjęć. Jedna z
koleżanek poinformowała ją, że karetka przywiozła przed chwilą trójkę nastolatków.
Wszyscy mieli rany od noża.
Pierwszą pacjentką, jaką musiała się zająć, była młoda dziewczyna, która obficie
krwawiła. Gdy tylko jednak zdjęto jej maskę tlenową, zaczęła przeklinać tak głośno i
gwałtownie, że Amelia doszła do wniosku, iż jej obrażenia nie mogą być zbyt poważne.
Dyżurny lekarz, zwany przez wszystkich pracowników szpitala Królikiem, badał chorą, a
Amelia ocierała krew płynącą głównie z długiego nacięcia na ramieniu poszkodowanej.
Potem opatrzyła jej ranę, nie komentując obecności blizn będących niewątpliwym dowodem
nadużywania narkotyków. Dostrzegła jednak plamę krwi na krótkiej spódniczce pacjentki.
– Musimy panią przebrać w szpitalny szlafrok i dokładnie obejrzeć obrażenia – oznajmiła
łagodnym tonem.
– Mówiłam wam, że pchnął mnie nożem w rękę i że nie mam żadnych innych ran! –
warknęła poszkodowana, dodając kilka wulgarnych słów, z których wynikało, że nie zamierza
się rozbierać.
Amelia delikatnie dotknęła miejsca, w którym dostrzegła rozszerzającą się plamę krwi.
Dziewczyna wydała okrzyk bólu i zeskoczyłaby z łóżka, gdyby Królik nie chwycił jej za
ramię.
– Dolny prawy segment podbrzusza – oznajmiła Amelia.
Lekarz pochylił się, by unieść spódnicę, a następnie obejrzeć ranę. W tym momencie w
ambulatorium rozpętało się piekło. Amelia dostrzegła ostrze noża przecinające zasłonę. Do
środka wbiegł olbrzymi, ubrany w skóry mężczyzna.
– Zrobiliście krzywdę mojej dziewczynie! – ryknął z furią. – Słyszałem, jak krzyczy!
Choć długie, niechlujnie utrzymane włosy zasłaniały niemal całą jego twarz, wyzierające
spod nich źrenice oczu dowodziły, że jest odurzony narkotykami.
Jednym ruchem ściągnął z łóżka dziewczynę, nie zwracając uwagi na to, że wyrywa z jej
ramienia kroplówkę. Pacjentka, uwolniona od maski tlenowej, która zsunęła się z jej twarzy,
zaczęła przeraźliwie krzyczeć.
– Kto cię skrzywdził? – spytał mężczyzna, gwałtownie nią potrząsając.
Dziewczyna otworzyła usta, usiłując mu odpowiedzieć, a potem nagle zemdlała i osunęła
się na podłogę.
Amelia natychmiast do niej podbiegła i z pomocą lekarza dźwignęła ją na łóżko. Ten
uniósł jej spódnicę, odsłaniając dużą ranę od noża na podbrzuszu.
– Chyba ma krwotok wewnętrzny – mruknął. – Trzeba ją natychmiast przewieźć na blok
operacyjny.
W tym momencie do pokoju wbiegli szpitalni funkcjonariusze ochrony. Młody nożownik
natychmiast chwycił stojącą najbliżej niego Amelię, przycisnął ją do swej piersi i przyłożył
ostrze noża do jej gardła. Trzej ochroniarze znieruchomieli. Jeden z nich zaczął spokojnie
nakłaniać intruza, by wypuścił pielęgniarkę, której pomoc potrzebna jest pacjentce.
– Kiedy tu wchodziła, nic jej nie było – bełkotał mężczyzna. – Miała tylko małą plamkę
krwi na ręce. Macie zrobić coś, zęby poczuła się lepiej, i zaraz ją wypuścić!
– Ona jest ciężko ranna – zaczął mu tłumaczyć Królik. – Ktoś zranił ją nożem w brzuch.
– To ten sukinsyn! – wrzasnął mężczyzna. – Aleja też go zraniłem! Władowali go do
karetki razem z nią! Gdzie on jest? Zaraz go dopadnę!
Ciągnąc Amelię za sobą, cofnął się na korytarz. Amelia zobaczyła dwóch swoich braci,
którzy stali pod ścianą, powstrzymywani przez ochroniarzy. Nie dostrzegła jednak nigdzie
Maca. Na końcu korytarza stał Rick Stewart. Na jego bladej twarzy malowało się napięcie.
– Człowiek, którego szukasz, jest w tym pokoju! – zawołał Rick. – Puść pielęgniarkę, a”
ochroniarze pozwolą ci do niego wejść.
– Nie dam się schwytać w pułapkę! – ryknął chłopak. – Rozsuńcie te zasłony, chcę
zobaczyć tego drania!
Amelia wstrzymała oddech. Wiedziała dobrze, że żaden lekarz w żadnym wypadku nie
dopuściłby szaleńca do pacjenta. A jednak Rick podszedł do zasłony i zaczął ją rozsuwać. Na
łóżku leżał mężczyzna. Był przykryty zakrwawionym prześcieradłem, a jego twarz zasłaniała
maska tlenowa.
Amelia dostrzegła jego ciemne włosy... i wydało jej się, że go rozpoznaje.
– Mac!!! – krzyknęła rozpaczliwie.
– Weźcie ją sobie! – wrzasnął bandyta, popychając ją w kierunku dwóch ochroniarzy.
Poczuła ostry ból w boku i zauważyła, że leżący na łóżku mężczyzna robi unik, by
uniknąć ciosu. Zanim straciła przytomność, zdążyła jeszcze raz zawołać Maca. Była pewna,
że wymachujący nożem szaleniec zaraz go zabije.
Bolało ją całe ciało. Jej skołowany umysł podsuwał jej podejrzenie, że jest chora lub że są
to może objawy ciąży.
– Amelia! Kochanie, czy mnie słyszysz?
Głos Maca dochodził z bardzo daleka. Zaczęła się zastanawiać, czy otaczająca ją
ciemność nie jest tunelem, przez który musi przebrnąć, by spotkać go po drugiej stronie.
– Siostro Peterson, musisz się zdobyć na wysiłek! Jesteś na sali pooperacyjnej i nie
wypuszczą cię stad, dopóki nie zareagujesz na głos!
To był Mac, którego znała! Mówi oschłym tonem i jak zwykle wydaje jej polecenia!
Namacała w ciemnościach jego dłoń i zacisnęła na niej palce, mając nadzieję, że
wyciągnie ją z mroku, ale poczuła w odpowiedzi tylko słaby uścisk.
Potem Mac zaczął głaskać ją po głowie, błagając pełnym przejęcia głosem, by się
odezwała.
– Mac? Więc ty żyjesz?
– Oczywiście, że żyję. Ktoś przecież musi się tobą opiekować – mruknął ochrypłym
głosem, dowodzącym, że musi być skrajnie wyczerpany.
Amelia przypomniała sobie nagłe, że jeszcze nie wyzdrowiał i nie wolno mu się męczyć.
– Powinieneś być w domu i leżeć w łóżku – powiedziała, mając nadzieję, że ją zrozumie,
gdyż własne słowa wydawały jej się bardzo zniekształcone. – Jest tak ciemno, że musi już być
późno.
– Wcale nie jest ciemno – odparł. – Otwórz oczy i popatrz na mnie, Amelio.
Próbowała spełnić jego życzenie, ale odniosła wrażenie, że jej powieki ważą co najmniej
tonę.
– Zrób to dla mnie, kochanie. Otwórz oczy. Podjęła jeszcze jedną próbę i tym razem
ujrzała zarys jego twarzy. Wydawał się bardzo wyczerpany.
Chciała zasypać go wymówkami, ale wymawianie słów przychodziło jej z wielkim
trudem, wobec tego chwyciła go za obie ręce i zasnęła.
Gdy obudziła się następnym razem, siedziała obok niej matka. W jej piwnych oczach
malował się ogromny niepokój.
– Czy jestem w szpitalu? – spytała „Amelia. Usiłowała usiąść, ale dotkliwy ból skłonił ją
do pozostania w pozycji horyzontalnej. – Dlaczego? Co się stało? Czy to był ten sam
wypadek, w którym Mac został ranny? Dlaczego oboje wylądowaliśmy w szpitalu? Kto
będzie się nim opiekował?
Zanim skończyła zadawać te wszystkie pytania, poczuła, że odzyskuje pamięć.
– Mężczyzna z nożem, ból w boku... Czy mnie zranił? Matka kiwnęła głową, usiłując
powstrzymać łzy.
– Tak, kochanie, jesteś dość ciężko ranna. Nie znam fachowych określeń, ale ostrze
przebiło ci jelito i przecięło jakąś żyłę. Straciłaś mnóstwo krwi. Musieli cię operować.
Amelia zdała sobie nagle sprawę, że matka płacze nie tylko dlatego, iż jej córka została
ranna. Domyśliła się, że musi istnieć jakiś inny powód. Dotknęła dłonią brzucha.
– Dziecko... ?
Matka, zanosząc się od płaczu, potwierdziła kiwnięciem głowy jej najgorsze obawy.
– Przykro mi, kochanie. Lekarze uważają, że przyczyną poronienia była utrata krwi. Ale
twoje organy wewnętrzne nie zostały uszkodzone. Będziesz mogła mieć dzieci.
Ale nie dzieci Maca, pomyślała Amelia, czując w sercu ukłucie otępiającego bólu.
Musiała chyba zasnąć, bo kiedy się obudziła, matki już nie było, a wokół niej krzątała się
nieznana jej pielęgniarka.
– Odwiedziła panią cała rodzina, ale przespała pani wszystkie wizyty. A ten awanturnik z
oddziału nagłych wypadków kazał nam zadzwonić do siebie, kiedy tylko się pani obudzi.
Siedział przy pani łóżku przez całą pierwszą noc i zostałby na następną, gdyby Doug Blake
nie powiedział mu, że może umrzeć z wyczerpania.
– Pierwszą noc? Która jest godzina? Od kiedy tu leżę?
– Od dwóch dni. Ale spędziła pani jedną noc na oddziale pooperacyjnym, więc dziś
mamy już trzeci dzień.
– Czy była tu moja matka? Pielęgniarka kiwnęła głową.
– Wczoraj rano... ale przecież pani z nią rozmawiała. Amelia przypomniała sobie wizytę
matki oraz związane z nią bolesne szczegóły i z trudem powstrzymała napływające do oezu
łzy. Zdała sobie sprawę, że straciła nie tylko dziecko, lecz również Maca.
Przywołała też z zakamarków pamięci wyraz jego twarzy, gdy wpadła do gabinetu, by mu
kazać jechać do domu, i dostrzegła w jego ręce fotografię Jessiki. Malująca się w jego oczach
czułość mówiła sama za siebie.
No cóż, będzie mógł teraz wrócić do swej pięknej blondynki, pomyślała z goryczą i
wciągnęła głęboko powietrze, by nie wybuchnąć płaczem.
Postanowiła o nim zapomnieć i zacząć życie od nowa.
Uniosła słuchawkę stojącego obok jej łóżka telefonu i nakręciła z pamięci numer dyżurki
pielęgniarek.
– Mówi Amelia Peterson. Proszę o ograniczenie liczby osób odwiedzających do mojej
najbliższej rodziny, to znaczy moich rodziców i czterech braci. Nie chcę widzieć nikogo
więcej.
Ale odkładając słuchawkę, usłyszała na korytarzu głos Maca.
– Przecież mnie to nie dotyczy! – mówił podniesionym tonem. – Jesteśmy zaręczeni,
mamy się niebawem pobrać!
Nastąpiła krótka przerwa, która dała jej szansę ochłonięcia po szoku, jaki wywołało to
oświadczenie. Potem usłyszała go znowu.
– Kiedy to się stało, była w pracy! Ile zna pani pielęgniarek, które noszą w szpitalu
pierścionek zaręczynowy? To jest absurdalne. Zresztą tak czy owak, jestem pani przełożonym
i mam prawo tu wejść!
Amelia uśmiechnęła się, widząc oczyma wyobraźni biedną pielęgniarkę próbującą go
powstrzymać. Potem drzwi izolatki otworzyły się i w progu stanął Mac.
– Jakaś głupia pielęgniarka nie chciała mnie do ciebie wpuścić! – oznajmił, podchodząc
do łóżka. Potem spojrzał na nią uważnie i zmarszczył brwi. – Nadał jesteś zbyt blada. Co jest
w tej kroplówce? To wygląda na plazmę... a powinni chyba podawać ci krew.
Amelia myślała przez chwilę, że Mac wybiegnie z pokoju, by wydać odpowiednie
polecenia dyżurnemu chirurgowi. Ale on zerknął na jej kartę choroby, a potem ciężko opadł
na stojące obok łóżka krzesło.
Po chwili, która wydawała się jej wiecznością, delikatnie ujął ją za rękę.
– Czy twoja matka powiedziała ci o dziecku? Amelia kiwnęła głową.
– Bardzo mi przykro... – szepnął, przykładając jej dłoń do swego policzka. – To był po
prostu bezsensowny wypadek, który nie powinien był się zdarzyć. To okropne, że wydarzył
się akurat tobie...
Ujrzała w jego oczach żal i wiedziała, że boleje nad stratą dziecka, którego naprawdę
pragnął. Choć więc sama była pogrążona w rozpaczy wywołanej podwójną stratą, doszła do
wniosku, że powinna jakoś go pocieszyć.
– Wszystko będzie dobrze – powiedziała cicho. – Teraz przynajmniej jesteś wolny. Nie
musisz się wiązać z kimś, kogo nie kochasz, ze względu na dziecko. Będziecie mieli inne
dzieci... ty i Jessica...
Ścisnął jej dłoń tak mocno, że wzdrygnęła się z bólu. Najwyraźniej chciał coś powiedzieć,
ale w tym momencie zadzwonił jego pager, więc wyjął go z kieszeni i przeczytał widoczną na
ekranie wiadomość. Potem wstał.
– Jessica? – powtórzył. – Ta wiedźma, która mieszka w sąsiednim domu? Skąd przyszło
ci do głowy, że chciałbym kiedykolwiek, „ choćby w najbardziej koszmarnych snach, mieć
coś wspólnego z tą natrętną babą?
W tym momencie do izolatki wbiegła dyżurna pielęgniarka, która usłyszała jego
podniesiony głos.
– Nie dziwię się, że nie życzyła sobie pani jego odwiedzin – oznajmiła z godnością,
ściągając na siebie gniew Maca.
– Tak powiedziała? – spytał. – Że nie chce, żebym ją odwiedzał? Czy wymieniła mnie z
nazwiska?
Pielęgniarka cofnęła się zdenerwowana, lecz nie opuściła sali. Znów rozległ” się brzęczyk
pagera. Mac ruszył w kierunku drzwi, ale zatrzymał się w progu i spojrzał na Amelię.
– Ja tu wrócę – obiecał tak groźnym tonem, że gdyby nie znała go lepiej, natychmiast
wypisałaby się ze szpitala.
Wrócił dopiero wieczorem, kiedy siedzieli u niej ojciec i jej brat Rob. Słuchała ich
rozmowy, ale czuła, że Mac chciałby jak najszybciej zostać z nią sam na sam.
Wiedziała, że chce dokończyć przerwaną rozmowę, ale na myśl o tym, że pragnie
przebywać w jej towarzystwie, czuła przyspieszone bicie serca.
W końcu Mac nie wytrzymał; chwycił obu mężczyzn za ręce i zaczął nerwowo mówić:
– Rob, Alec... wiem, że bardzo się o nią niepokoicie, ale teraz muszę spędzić z nią chwilę
bez świadków, żeby wbić do jej tępej głowy kilka oczywistych faktów. Bo inaczej ja sam
oszaleję!
Ojciec Amelii wydawał się rozbawiony. Natomiast Rob, który zawsze występował w
obronie siostry, był wyraźnie dotknięty.
– Wyjdziemy dopiero wtedy, kiedy ona sama nas o to poprosi – rzekł stanowczo, a potem
spojrzał na siostrę.
– Czy chcesz, żebyśmy sobie poszli?
– W gruncie rzeczy nie, ale widziałam, jak on się złości nawet na wyższych mężczyzn niż
ty, więc może będzie lepiej, jeśli zostawicie nas samych i pozwolicie mu śię wygadać.
Obaj ucałowali ją w policzek i opuścili pokój. Podejrzewała, że Rob został za drzwiami,
gotów wrócić, gdy tylko go zawoła.
Mac podszedł do łóżka. Nerwowo przesuwał dłonią po włosach i wydawał się kompletnie
zdezorientowany.
– Nie wiem, od czego zacząć – wyjąkał w końcu. – Tak mi namieszałaś w głowie, że nie
mam pojęcia, co jest prawdą, a co nie. – Usiadł na krześle i chwycił ją za rękę.
– Zacznijmy od Jessiki. Nigdy nie pojmę, jakim cudem mogło ci przyjść do głowy, że ona
wzbudza choć cień mojego zainteresowania.
Zmarszczył brwi, ale była już tak przyzwyczajona do jego groźnych min, że tym razem
nie zrobiło to na niej wrażenia. Czekała z zapartym tchem na jego dalsze słowa.
– Wprowadziłem się do tego domu po rozwodzie. Jessica mieszkała tuż za płotem i od
początku okazywała mi wielkie zainteresowanie. Ale jak możesz sobie chyba wyobrazić, nie
miałem wtedy ochoty na towarzystwo kobiet. Ona miała klucz od mojego domu i podrzucała
mi od czasu do czasu ciastka czy inne wypieki. Brałem to za objawy sąsiedzkiej życzliwości,
ale posunęła się zbyt daleko. Zaczęła mnie molestować!
W jego głosie zabrzmiało tak autentyczne przerażenie, że Amelia z trudem powstrzymała
wybuch śmiechu.
– Zostawiała w moim domu kwiaty, posiłki, prezenty, a ostatnio zaczęła podrzucać swoje
fotografie. Widziałaś zapewne jedną z nich w sypialni. Tydzień temu przysłała mi do szpitala
następną. Uważałem ją za nieszkodliwą wariatkę, dopóki ty nie wbiłaś sobie do głowy, że
mogę się nią interesować.
Spojrzał na nią badawczo, jakby oczekując odpowiedzi. Ale ona miała w głowie taki
zamęt, że nie mogła wykrztusić słowa.
– Czy nie masz mi nic do powiedzenia? – spytał. Amelia wzruszyła ramionami, udając
obojętność.
– Niezależnie od tego, czy się nią interesujesz czy też nie, to nie jest mój problem. –
Zdawała sobie sprawę, że jej głos drży, ale nie umiała nad nim zapanować. I nagle
przypomniała sobie coś innego. – A ta kolacja w Capriccio? Z daty na rachunku wynika, że
byłeś tam z kimś zaledwie kilka dni pó naszej wspólnej nocy... Może zechcesz mi
powiedzieć, z kim jadłeś tę kolację, bo z pewnością nie ze mną!
Przez chwilę patrzył na nią ze zdumieniem, a potem głośno się roześmiał.
– Widzę, że przeszukiwałaś moje kieszenie, co?
– Nic podobnego – zaprotestowała. – To ty dałeś mi ten rachunek, zapisałeś na nim
numery swoich telefonów. Kolacja na dwie osoby!
– Mogę nawet podać ci dokładną datę – oznajmił z uśmiechem. – To było po ostatnim
zebraniu komisji lekarskiej. Zaprosiłem na kolację Enid Biggs, żeby przekonać ją do twojego
programu szkolenia personelu.
Splótł ręce na piersiach i rozparł się wygodnie na krześle. Na jego twarzy malowała się
zmieszana z dumą satysfakcja.
– Zaprosiłeś na kolację Enid Biggs?! Kiwnął potakująco głową.
– I zrobiłeś to dla mnie?
– No cóż, muszę przyznać, że zrobiłem to również dla naszego oddziału, a teraz, kiedy
nasz szpital ma szanse stać się centralnym ośrodkiem leczenia urazów...
Przerwał i przysunął swe krzesło bliżej łóżka.
– Czy chcesz jeszcze za coś na mnie wrzeszczeć, czy też pozwolisz, żebym cię
pocałował?
Spojrzała mu w oczy i poczuła nowy przypływ uczucia. Miała ochotę chwycić go w
objęcia i pozostać z nim na zawsze. Ale zdawała sobie sprawę, że teraz, kiedy nie łączy ich
już sprawa dziecka, nie ma prawa zatrzymywać go przy sobie.
– Wcale na ciebie nie wrzeszczałam – odparła z godnością. – Przede wszystkim dlatego,
że mogłoby to być groźne dla moich szwów. Tak czy owak, nie jesteśmy już związani moją
ciążą, i choć muszę przyznać, że zachowywałeś się wspaniale... – Musiała na chwilę
przerwać, bo jej głos zaczął się załamywać. – Nie masz już wobec mnie żadnych
obowiązków. Nie musisz brać ze mną ślubu. Każde z nas może pójść własną drogą, czyli
wszystko ułożyło się doskonale, prawda?
Zamilkła i spojrzała badawczo na Maca, usiłując odgadnąć jego reakcję, ale on zachował
kamienny wyraz twarzy.
– Nie – powiedział chłodnym tonem.
– Co to znaczy?
– Wcale nie uważam, że wszystko ułożyło się doskonale. I nie potrafię zrozumieć, jak
możesz mówić takie głupstwa. Tłumaczy cię tylko to, że nie odzyskałaś jeszcze sił.
Chwycił Amelię za rękę i pochylił się nad nią, by spojrzeć jej z bliska w oczy.
– Kiedy ten szaleniec trzymał cię w ramionach, miałem wrażenie, że mój świat się wali.
Zdałem sobie sprawę, że bez ciebie nie warto byłoby mi żyć.
Przesunął palcami po jej włosach.
– Posłuchaj, kochanie – ciągnął czułym tonem. – Dobrze mnie znasz, więc wiesz, że nie
umiem wygłaszać kwiecistych przemówień. I że łatwiej mi na ciebie wrzeszczeć, niż prawić
ci komplementy. Ale stałaś się dla mnie droższa niż moje życie i bliższa mojemu sercu, niż
mogłem sobie wyobrazić. Ważniejsza niż moja praca, moje zdrowie czy cokolwiek innego.
Do Amelii docierały wypowiadane przez niego słowa, ale jeszcze wyraźniej słyszała
bijącą z jego głosu prawdę. Jej serce dudniło jak młot, pod wpływem nadziei, której nie
potrafiła wyraźnie sformułować nawet w myślach.
– Teraz twoja kolej – oznajmił Mac. – Wiem, że jesteś nadal bardzo osłabiona, ale
powiedz tylko jedno słowo. Chcę usłyszeć od ciebie tylko krótkie „tak”.
– Przecież nie zadałeś mi jeszcze żadnego pytania. Mac zmarszczył brwi.
– Oczywiście, że zadałem. Pytałem cię, czy wyjdziesz za mnie za mąż.
Amelia uśmiechnęła się ze wzruszenia, a potem wyciągnęła rękę i dotknęła dłonią jego
policzka.
– Ale nie wspomniałeś ani słowa o miłości.
– Czyżbyś nie słuchała mnie uważnie? Przecież mówię o niej przez cały czas. Miłość jest
częścią tego wszystkiego, o czym ci powiedziałem. Nigdy nie myślałem, że po tylu latach
zakocham się w kobiecie, która zawsze była tuż obok mnie. Oczywiście, że cię kocham. A
teraz twoja kolej. Nie spieraj się ze mną, tylko powiedz, że też mnie kochasz i że chętnie za
mnie wyjdziesz.
– Owszem, Mac, kocham cię – szepnęła. – I chętnie zostanę twoją żoną. Pod warunkiem,
że mnie o to poprosisz.
Mac mruknął coś pod nosem, ale przyklęknął obok łóżka i oświadczył jej się z
zachowaniem wszystkich wymogów formalnych. Ona zaś przyłożyła dłoń do swego serca, a
kiedy poczuła jego bicie, zrodziło się w niej głębokie przekonanie, że ta miłość trwać będzie
wiecznie.
EPILOG
Piętnaście miesięcy później Amelia znowu leżała w szpitalu, choć tym razem na innym
oddziale. Jej pokój był pełen kwiatów, ale tylko niektóre z nich były widoczne. Resztę
zasłaniali licznie zgromadzeni goście.
– Wiesz, że zawsze chętnie cię widzimy, siostrzyczko – mówił Alistair, podczas gdy Carl
i Rowley zabawiali rozmową rodziców Maca. – Ciebie jednak możemy widywać co dzień, a
tym razem chodziło nam głównie o to, żeby zobaczyć dziecko. Staliśmy wszyscy przed
szklaną szybą, podziwiając po kolei maleństwa owinięte niebieskimi kocykami. Dopiero
kiedy przyjechali rodzice, a mama obejrzała je dokładnie i pokręciła głową, zdaliśmy sobie
sprawę, że go tam nie ma.
– Mac zjawił się tuż przed nami i zabrał stamtąd swojego synka – dodał Carl.
– No cóż, nie mogli przecież odejść daleko – zaśmiała się Amelia.
– Tak sądzisz? – spytał Alec McDougal, mrugając do niej. – Kiedy przyszła na świat
Petra, biegał z nią po całym szpitalu, chcąc ją przedstawić wszystkim pracownikom, od
portiera aż do dyrektora naczelnego.
– A ona była tylko jego siostrzenicą – wtrąciła Marion. – Pomyśl więc tylko, jaki teraz
musi być dumny ze swojego syna!
– Czy nie jesteś zazdrosna o małego? – spytała Charlotte.
– Ani trochę – odparła zgodnie z prawdą Amelia.
– Jak go nazwiecie? – pytała dalej Charlotte. – Mac powiedział, że jeszcze nie podjęliście
decyzji...
– Owszem, decyzja już zapadła – oznajmił Mac, wchodząc do pokoju. Dziecko, które
niósł na ręku, wydawało się w jego ramionach jeszcze mniejsze niż w rzeczywistości. –
Nazwiemy go Connor. – Uśmiechnął się do Amelii, która spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– A teraz powitajcie go wszyscy i idźcie do domu. Moja żona miała długi, ciężki poród, wiec
musi odpocząć.
Spojrzał na nią wyzywająco, jakby spodziewając się protestów, lecz ona nie miała
zamiaru oponować. Była istotnie bardzo zmęczona, a poza tym chciała zostać z nim sam na
sam.
– Dlaczego Connor? – spytała, kiedy wszyscy goście wyszli, a Mac rozsiadł się wygodnie
na jej łóżku.
– Ponieważ jest to imię wybrane przez najbardziej cudowną kobietę na świecie.
Przyznaję, że usiłowałem oponować, bo to imię wydawało mi się zbyt irlandzkie, ale w końcu
jak zawsze ci ustąpiłem. – Ucałował ją lekko i uśmiechnął się czule. – Najważniejsza jest
zgoda w rodzinie, a my prawie zawsze się zgadzamy, prawda?
Choć nie była tego do końca pewna, kiwnęła głową, bo lśniąca w jego oczach miłość
odebrała jej zdolność mówienia.
– Chcę ci powiedzieć coś jeszcze – ciągnął Mac. – Jestem dumny z Connora i
zachwycony, że zostałem ojcem, ale największą radością jesteś dla mnie ty, Amelio. Sam nie
wiem, co zrobiłem, żeby zasłużyć na tak cudowny dar losu. Gdybym nie wiedział, że mnie za
to znienawidzisz, nosiłbym cię na rękach po całym szpitalu, żeby wszyscy mogli się
przekonać, jakie mam ogromne szczęście.
– Nie zaszlibyśmy chyba daleko – oznajmiła Amelia.
– Zaraz po wyjściu z oddziału położniczego zacząłbyś mnie pouczać, jak mam leżeć, albo
zauważyłbyś jakąś znajomą pacjentkę, więc upuściłbyś mnie na podłogę, żeby podbiec do
niej i spytać, czy jest właściwie traktowana przez personel.
– Nonsens – zaprotestował Mac, ponownie ją całując.
– Na pewno postawiłbym cię ostrożnie na nogach.