(Zapomniany ogród 14) Niebezpieczna umowa Merete Lien

background image

Merete Lien

Niebezpieczna umowa

Z języka norweskiego przełożyła

Monika Mróz

background image

Rozdział 1

Emily wpatrywała się w Steffena. Sprawiał wrażenie,

jakby był nieobecny duchem. J e j spojrzenie znów padło

na zakrwawiony nóż i serce ścisnął lęk. Steffen zabił
Erlanda Lychego, a teraz chciał odebrać sobie życie! Po­
winna kogoś wezwać, ale bała się zostawić go samego.

- Nie miałem wyboru, Emily. Wiedziałem to już wte­

dy, gdy dostałem jej list.

O jakim liście on mówi? Czyżby matka napisała do

niego o planowanym ślubie? Powinna była się z nim
zobaczyć, powiedzieć mu to osobiście.

- Posłuchaj mnie, Steffenie! Masz całkowitą pew­

ność, że on nie żyje? - Głos drżał jej tak, że ledwie była
w stanie wymawiać słowa.

Kiwnął głową.

- Zostawiłem go w kałuży krwi. Nikt już nie zdoła go

ocalić.

Emily wyciągnęła ręce i zobaczyła, jak bardzo się trzę­

są. Zmusiła się, by z powrotem owinąć nóż w płótno, ale
starała się go nie dotykać.

Steffen, chociaż śledził wzrokiem jej ruchy, nic nie

mówił. Prawdopodobnie był w szoku, nie potrafił myśleć

jasno.

- Musimy schować nóż - oświadczyła Emily, wstając.

- Zaczekaj tutaj!

Nie dało się po nim poznać, czy jej słowa do niego

dotarły. Emily odetchnęła głęboko i poczuła, że mózg
wreszcie zaczyna pracować. Jeśli Steffen rzeczywiście za­
bił Erlanda Lychego, to co mogło stać się z matką? Przez
moment pokój wirował jej przed oczami, przestraszyła się,

5

background image

że upadnie. Czy Steffen mógł zabić oboje? Czy postradał
rozum z żalu, że utracił ukochaną kobietę?

Zmusiła się, by wreszcie się poruszyć. Wyszła do recep­

cji i zaczęła wspinać się po schodach, które wydawały się
nieskończenie długie. W końcu znalazła się na piętrze.
Dookoła panowała cisza. Dotarła do pokoju numer cztery,
sięgnęła do klamki i pociągnęła drzwi do siebie. Były
zamknięte na klucz. Dziwne! Zapukała.

- Mamo! - W ciszy korytarza jej głos zabrzmiał jak

płacz.

Nikt nie odpowiedział.
Dobry Boże! Oni oboje naprawdę nie żyją!
Emily uświadomiła sobie nagle, że trzyma w ręce za­

winiątko z nożem, czym prędzej podbiegła więc do wiel­
kiej bieliźniarki i ukryła je za stosami prześcieradeł. Po­
tem znów podeszła do pokoju matki. Czuła, że ciągnie
nogi za sobą, lękając się widoku, który zastanie za zam­
kniętymi drzwiami. Znów znajdzie matkę pokłutą no­
żem. T a k jak wtedy...

Zastukała jeszcze raz, delikatnie, tak by nie zbudzić

pozostałych gości. Oto rezultat zła tkwiącego w Ivanie

Wilse. I niespodziewanego zerwania matki ze Steffenem,
oraz pospiesznego małżeństwa z Erlandem. Dlaczego
nikt nie wziął pod uwagę takich skutków?

Zastukała jeszcze raz, tym razem mocniej, i aż drgnęła,

gdy odgłos poniósł się po pogrążonym w nocnej ciszy
korytarzu. Ale jaki był sens zachowywania się cicho? Jeśli
Steffen zabił matkę i Erlanda, dyskrecja nie będzie miała
żadnego znaczenia. Równie dobrze goście już mogli się tu
zbiec ze wszystkich stron.

- Słucham?
To był głos matki, zaspany i zdziwiony. Z oczu Emily

trysnęły łzy, ale poczuła ogromną ulgę.

- To ja, Emily! Coś się wydarzyło.

Usłyszała kroki i drzwi otworzyła blada matka.

- Coś złego? Ktoś zachorował?
Pokój za plecami Agnes był pogrążony w mroku.
- Erland... - zaczęła Emily.

6

background image

Matka zerknęła przez ramię.

- On mocno śpi. Nikt nie zdoła go teraz obudzić.
Co ona ma na myśli? Słowa zabrzmiały tak strasznie.

Emily oparła się o futrynę, czując, że nogi się pod nią
uginają.

- Zażył proszek nasenny. Często robi to po koncercie.

T a k bardzo się ekscytuje, wręcz przemęcza. Nie może
zasnąć, jeśli nie...

- Jesteś pewna, że on śpi? Czy ktoś zaglądał do wasze­

go pokoju?

- Na Boga, o czym ty mówisz? Czy do hotelu do­

stali się złodzieje? Tu w każdym razie nie wchodzili.
Drzwi były zamknięte na klucz aż do teraz, kiedy je
otworzyłam.

Nagle Emily uświadomiła sobie całą prawdę. Jak mog­

ła się tak pomylić? Chyba dlatego, że tutaj zatrzymali się

matka i jej nowy mąż. Owszem, Steffen włamał się do
hotelu, lecz nie Erlanda Lychego zabił, tylko Ivana Wil-
sego!

- Co się dzieje, Emily? T a k strasznie pobladłaś!

Wciąż nie powiedziałaś mi, co się stało. Czy chodzi o ma­
łego Marcusa? Rozchorował się?

Emily pokręciła głową.

- Steffen tu jest - powiedziała i zobaczyła, że matka

szarzeje na twarzy.

- Steffen?
- Przyniósł zakrwawiony nóż. Zabił Ivana Wilsego.

Upłynęło kilka sekund, zanim matka zrozumiała słowa

Emily. W końcu pokiwała głową.

- Oczywiście. Że też ja nie... Powinnam była przewi­

dzieć, że coś takiego może się zdarzyć. - Odgarnęła z twa­
rzy długie włosy, wyprostowała się. - Gdzie on teraz jest?

- Na dole, w kuchni.
- Sam? A co z nożem?
- Steffen siedzi sam. Nóż zabrałam na górę i scho­

wałam.

W tej samej chwili zaczęła się obawiać o reakcję matki,

o to, że ten wstrząs okaże się dla niej zbyt silny. Muszą

7

background image

zbudzić Gerharda. I Erlinga oczywiście. Dzięki Bogu, że
Erland był zamroczony środkiem nasennym.

- Czy ktoś jeszcze wie, co się stało?

Matka zaskoczyła ją po raz kolejny. Nie załamała się,

Przeciwnie, wprost biły od niej siła i opanowanie. Spra­
wiała wrażenie gotowej do działania. Emily aż pokręciła
głową. Agnes nie była delikatnym kwiatuszkiem, miała
wolę ze stali. Pokazała to już wcześniej.

- Czy ktoś jeszcze o tym wie, Emily?
- Wszyscy już śpią. Ja jedyna...
- To dobrze. Wstrzymaj się z budzeniem Gerharda.

Potrzebuję twojej pomocy. I Erlinga. Musimy zapobiec
aresztowaniu Steffena. Przecież musi zająć się dziećmi.

- T a k .
- Zejdę do niego. Ty przyprowadź Erlinga.
- Dobrze.
- Pospiesz się! I zachowuj się cicho! Nie ma powodu

budzić innych. Przynajmniej na razie.

Emily na palcach przeszła w stronę schodów na pod­

dasze. Erling będzie wiedział, co robić. Zerknęła na po­
kój, w którym spał Gerhard. Matka miała rację, nie po­
winna go budzić. Rebekka była jego macochą, a zarazem

żoną Ivana Wilsego. I tak już nienawidziła Agnes. Gdyby
prawda wyszła na jaw, uznałaby, że to z jej winy znów
została wdową. Matka i Erland źle zrobili, przyjeżdżając
do Kragerø. A przynajmniej powinni trzymać się z daleka
od hotelu. Erling rozzłościł się na matkę, gdy się pojawiła,
i najwyraźniej miał słuszność.

Kiedy Erling i Emily przyszli do kuchni, matka sie­

działa, obejmując Steffena za ramiona. Przemawiała do
niego cicho i łagodnie jak do dziecka.

- Dowiedziałaś się czegoś więcej? - spytał Erling,

siadając naprzeciwko nich.

- Niczego poza tym, że przyjechał tu wczoraj i ukrył

się w szopie na łodzie.

- Steffen, popatrz na mnie. To ja, Erling.

8

background image

Steffen kiwnął głową.
- Chcemy ci pomóc. Ivan Wilse jest... był... potwo­

rem. Nie możesz iść za to do więzienia. Są przecież San-
der i Jenny, musisz się nimi zająć.

Steffen przeniósł pytające spojrzenie na Emily, jak

gdyby chciał wiedzieć, czy zgadza się z opinią brata.

- Pomożemy ci - potwierdziła.
- Czy ktoś cię widział? - spytał Erling.
- Nie. Byłem zamaskowany.

Emily napotkała spojrzenie matki. Pomyślała, że sytu­

acja przypomina tamto zdarzenie z mężczyzną, który usi­
łował zabić matkę w piwnicy hotelu. Jeśli Ivan Wilse był
niedoszłym mordercą, tak jak twierdził stary doktor
w swoim dzienniku, to spotkała go teraz zasłużona kara.

- Natknąłeś się na kogoś? Czy Rebekka cię nie za­

uważyła?

- Nie. Wilse był sam.
- Spał?
- T a k . Leżał sam w łóżku.

Głos Steffena był płaski, pozbawiony uczuć, jak gdyby

mówił o czymś, co go nie dotyczyło, o czymś dalekim
i obojętnym.

- Jesteś pewien, że zadałeś mu ciosy nożem?
- T a k . Bardzo krwawił.
- Obudził się? - spytała Emily, czując mdłości.
Steffen drgnął, a matka mocniej ścisnęła go za ramiona.
- Widział cię?
- T a k . - Głos Steffena ledwie było słychać.
- Rozpoznał cię czy widział tylko twoje oczy?
- Rozpoznał. Po pierwszym ciosie zdjąłem maskę.

Chciałem, żeby wiedział, kto... - Steffen urwał.

- Ale teraz nie żyje?
- T a k . A ja wcale tego nie żałuję. T a k bardzo go

nienawidziłem! Miałem wrażenie, że ta nienawiść mnie
niszczy. Zrujnował moje życie.

Spojrzenia wszystkich wbiły się w Steffena. Jego słowa

brzmiały strasznie.

W tej samej chwili nagle jakby zrozumiał, co zrobił.

9

background image

Zaczął gwałtownie drżeć, próbował wyrwać się z uścisku
Agnes i podnieść z krzesła.

Erling obrócił się do Emily.

- Musimy umieścić go w bezpiecznym miejscu. Trze­

ba znaleźć jakiś statek. Razem z Henny odwieziemy go
na Solbakken i zostaniemy tam przez pewien czas. Mar-
cusa zabierzemy ze sobą. Czy będziesz mogła zająć się
przez ten czas hotelem?

- T a k , oczywiście. Gerhard musi zrozumieć, że to

wyjątkowa sytuacja.

Steffen wyrwał się wreszcie i wstał.

- Muszę się zgłosić do lensmana - oświadczył. - Jes­

tem mordercą.

Emily złapała matkę za ramię. W jej głowie zaczął

nabierać kształtów pewien pomysł.

- Czy Erland ma więcej tych proszków na sen? - spy­

tała.

Matka natychmiast zrozumiała. Kiwnęła głową, wstała

i wybiegła.

Erling zamknął drzwi na klucz i wsunął go do kieszeni.

Steffen spał teraz spokojnie. Leżał w jednym z pokoików
za recepcją. Emily przeniosła wzrok z matki na brata.
Wszyscy troje stali, sparaliżowani rozpaczą. Jak zdołają
przewieźć Steffena na Solbakken tak, aby nikt nie po­
wziął podejrzeń? Jakiego przestępstwa się dopuszczają?
Ukrywają morderstwo? Uniemożliwiają odnalezienie
winnego? Czy zdołają z tym żyć?

W tej chwili do drzwi rozległo się pukanie i Emily

drgnęła. Otworzył Erling, pobielały na twarzy. Do środka
weszła młoda służąca. Dygnęła przed nimi.

- Chodzi o pana... - zaczęła.
- O pana? - spytała Emily, czując suchość w ustach.

Teraz usłyszą straszną wiadomość.

- O pana Wilsego. On jest bliski śmierci. Włamywacz

zadał mu ciosy nożem. Przysłała mnie tu pani Wilse.
Kazała sprowadzić pana Lindemanna.

10

background image

Emily poczuła wzbierające mdłości. A więc Ivan Wilse

mimo wszystko nie zginął. Czy będzie żył dostatecznie
długo, by wyjawić prawdę?

- Obudź swego męża, Emily - nakazała matka spo­

kojnym głosem. Potem zwróciła się do dziewczyny. - To
straszne - powiedziała. - Czy policja już złapała winnego?

- Nie, proszę pani. Posłaliśmy po doktora. To wszyst­

ko. Pan Wilse jest zbyt ciężko ranny, żeby mówić.

Emily zbudziła Gerharda i przekazała mu wiadomość

przyniesioną przez służącą. O Steffenie nie wspomniała.
To musiało zaczekać.

Gerhard oprzytomniał w jednej chwili.

- Włamywacz, mówisz? Nie wierzę, żeby to był jakiś

przypadkowy przestępca - oświadczył, sięgając po koszu­
lę. - T e n diabeł Wilse całe życie poświęcił na robienie
sobie wrogów, a teraz któregoś za bardzo rozdrażnił. Ktoś
najwidoczniej miał już dość.

- Być może. - Emily ubierała się drżącymi rękami.
- On jeszcze nie umarł. T a c y jak on z reguły przeży­

wają.

Nie odpowiedziała, z trudem zapinając guziki i haftki.

Będzie musiała wyznać mu prawdę, ale jeszcze nie teraz.

Gerhard powinien mieć czas na jej przetrawienie, nie
może rozmawiać z Rebekką ze świadomością, że winny

jest Steffen.

Matkę spotkali na korytarzu. Ona też się już ubrała.

- Słyszałaś, co się stało? - spytał Gerhard.
- T a k - odparła. - I obudziły się we mnie wspomnie­

nia. Jeśli to rzeczywiście Ivan...

- Może zechce się przyznać, żeby ulżyć sumieniu

- myślał głośno Gerhard.

- Możliwe - odpowiedziała Agnes. - Zaczekam na

dole. Nie będę mogła teraz zasnąć.

Emily pociągnęła Gerharda za sobą, zanim zdążył się

zdziwić, że wszyscy nie śpią. Chciała się modlić za Ivana
Wilsego, ale nie była w stanie. O cóż miała się modlić?

background image

O to, by przeżył? Wtedy wydałby Steffena, a Sander
i Jenny straciliby ojca. Steffen do końca życia nie wy­
szedłby już z więzienia.

Ivan Wilse zrobił wszystko, co w jego mocy, by zni­

szczyć życie jej ojcu, własnemu przyrodniemu bratu.
Udało mu się popsuć małżeństwo jej rodziców. Praw­
dopodobnie działał z polecenia dziadka Emily i usiłował
zabić jej matkę, a teraz za wszelką cenę starał się przejąć
Egerhøi.

Miałaby się za niego modlić? No cóż, powinna

spróbować. Złożyła ręce. Dobry Boże, zmiłuj się nad
nami wszystkimi. Zaopiekuj się Sanderem i Jenny.

Oboje z Gerhardem przeszli przez recepcję. Erlinga

nigdzie nie było widać. Na zewnątrz wciąż snuła się gęsta
mgła. Jak Steffen zdołał znaleźć drogę do Hotelu pod
Białą Różą? Przypomniała sobie jednak, że mieszkał tu
kiedyś i musiał znać miasto. Ale w jaki sposób dotarł do
domu Wilsego? I, co jeszcze dziwniejsze, dlaczego nie
skierował swojej nienawiści na Erlanda Lychego? To
przecież on zdobył rękę matki, on stanął pomiędzy nią

a Steffenem.

- Ivan zdążył zorganizować koncert - powiedział Ger­

hard. - To był wielki triumf.

Emily nie była w stanie odpowiedzieć. Drżała z chłodu

i lęku, aż szczękała zębami.

- Zimno ci? - Przygarnął ją do siebie i, nie zwalniając

kroku, zaczął jej rozcierać ramiona. - Gdzieś tu jest ścież­
ka na skróty. Chyba uda mi się ją znaleźć mimo tej mgły.

Pociągnął ją między dwa domy, przez jakiś ogród na

tyłach budynków między skałami. Emily poślizgnęła się
na mokrych kamieniach, ale na szczęście nie upadła.

- Tu jest ogrodzenie.

Szli wzdłuż płotu z desek do furtki. Otworzył ją i ruszył

dalej po śliskiej trawie. Emily odwróciła się, ale nie zoba­
czyła nic oprócz mgły. Gdzieś tam znajdował się fiord
i morze. Ach, gdybyż matka została na Solbakken! Gdy-
byż Ivan Wilse nie powiedział prawdy o Steffenie, prze­
cież przez tyle lat milczał! Teraz odbiło się to na nim.
Gerhard miał rację. Ktoś, kto igrał z losem innych, tak jak

1

1

background image

robił to Ivan Wilse, ponosił duże ryzyko. Steffen nie mógł

już tego znieść. Zbyt wiele stracił.

Zastukali do drzwi, otworzyła Rebekka. Padła Gerhar­

dowi w ramiona, cała we łzach.

- Przeżyje? - spytał Gerhard, z pozoru spokojny i opa­

nowany.

- Nie wiem. Jest teraz przy nim doktor.
- Opowiedz mi, co się stało.
- Ja... - Przycisnęła chusteczkę do ust.
- Usiądź tutaj! - Gerhard podprowadził ją do kanapy.

- Nie pozostaje nam nic innego jak czekać. Doktor zrobi
wszystko, co w jego mocy.

- Nie było mnie tutaj. Ja... - Rebekka drżąco nabrała

powietrza.

- Nie było cię w domu, kiedy to się stało?
- Nie. Po koncercie pojechałam z Konstanse do two­

jego dawnego domu. Długo siedziałyśmy... Dużo miały­

śmy do omówienia. J e j nie jest łatwo, Gerhardzie. Karsten
to...

- Ale potem wróciłaś - przerwał jej. - I znalazłaś

Ivana?

- To był straszny widok! Nigdy tego nie zapomnę,

dopóki żyję!

- Był przytomny, kiedy przyszłaś?
- T a k . Próbował mówić, ale nie miał siły.
- Czy doktor szybko się zjawił?
- T a k , posłałam po Victora. Przyszedł od razu. Dopie­

ro potem pomyślałam, że ty... że wy... jesteście w hotelu.

- Czy Ivan dostał jakiś list z pogróżkami?

Rebekka pokręciła głową.

- Nic mi o tym nie wiadomo.
Gerhard odgarnął włosy z czoła.
- Nie będę pytał, czy ma jakichś wrogów. Wszyscy

przecież wiemy, że ma.

Macocha spojrzała na niego zdziwiona.

- Chcesz powiedzieć, że to było usiłowanie zabójstwa,

a nie tylko włamywacz, zaskoczony na gorącym uczynku?

- Przypuszczam, że tak musiało być.

13

background image

- Może masz rację. Wydaje mi się, że raczej niczego

nie skradziono, ale złodziej mógł zostać spłoszony. Jeśli
Ivan zaskoczył go, zanim zdążył... - Rebekka urwała i zło­
żyła dłonie, poruszając wargami jak w modlitwie.

Emily obserwowała ją, zastanawiając się, czy ta kobie­

ta rzeczywiście kocha Ivana Wilsego. Łatwo było przyjąć,
że poślubiła go dla pieniędzy. Dwaj poprzedni małżon­
kowie zmarli, nie pozostawiając jej nic z wyjątkiem nie­

wielkiego legatu. Czy gdyby Wilse teraz umarł, zostałaby

bogatą wdową?

Rozległo się lekkie pukanie do drzwi i do środka wsu­

nęła głowę służąca.

- Lensmana nie ma w domu - powiedziała. - Wraca

dopiero jutro. Czy mam powiadomić jego funkcjona­
riuszy?

Gerhard pokręcił głową.

- Sprawca zyskał dużą przewagę. Poza tym w tej mgle

nie da się odnaleźć żadnych śladów. Nie ma więc po­
śpiechu.

- A taki był szczęśliwy wieczorem - westchnęła Re­

bekka.

Gerhard nie odpowiedział.

- Czy powiadomiono jego córkę? - spytała Emily.

Skoro posłano po Victora, to córka Wilsego także mu­

siała otrzymać tę straszną wiadomość.

Ale Rebekka pokręciła głową.
- Asta jest w Kristianii - wyjaśniła.
Teraz Emily już sobie przypomniała. Wilse żałował, że

córki nie będzie na koncercie. Wspomniał, że pojechała
w odwiedziny do bliskiej przyjaciółki, która się rozchoro­
wała.

Usłyszeli kroki. Rebekka, wpatrując się w drzwi, zła­

pała Gerharda za ramię. Przyszedł Victor Stang, blady
i poważny.

- Żyje? - spytała Rebekka ledwie słyszalnym głosem.
- T a k , jeszcze żyje, ale za wcześnie, by wyrokować,

czy to przetrzyma. Jest bardzo poważnie ranny.

- Czy nic więcej nie możesz zrobić?

14

background image

- Zrobiłem, co w mojej mocy. Teraz wszystko w rę­

kach Boga. Ivan jest silny, ale ma wiele głębokich ran.

- Jest przytomny? - spytał Gerhard.
- T a k , o dziwo, tak. Powinien już dawno nie żyć.
- Mogę do niego iść? - spytała Rebekka, wstając.

Victor pokręcił głową.
- Ale on mnie potrzebuje!
- Prosił, by pozwolono mu wypocząć. I... Nie wiem,

jak ci to powiedzieć, Rebekko, ale on...

- Mówże wreszcie! - zniecierpliwił się Gerhard.
- Prosił o rozmowę z panią Lyche.
- Z panią Lyche? - powtórzył Gerhard, jak gdyby nie

zrozumiał, o kogo chodzi.

- T a k , z Agnes Lyche. Odmawia rozmowy z kimkol­

wiek i powiedzenia czegokolwiek o tej napaści, dopóki
z nią nie porozmawia.

Rebekka wydała jakiś dziwny odgłos. Miała szarobladą

twarz i sine wargi. Emily napotkała spojrzenie Gerharda.
Potem wstała.

- Przyprowadzę ją - powiedziała szybko, usiłując jed­

nocześnie odsunąć sprzed oczu obraz Steffena z nożem.

Pospiesznie wyszła. Co to mogło oznaczać? Co Ivan

Wilse chciał powiedzieć jej matce?

Otworzyła drzwi wejściowe i zadrżała, czując, jak na­

piera na nią wilgotna mgła. Jakie najlepsze rozwiązanie tej
sytuacji można znaleźć? Kto teraz zdoła ocalić Steffena?

background image

Rozdział 2

Matka, Erling i Henny poderwali się, gdy Emily wesz­

ła do kuchni.

- Żyje? - spytała matka głosem bez wyrazu.
- T a k .
- Ależ to twardy człowiek! - stwierdził Erling.
- Jest przytomny? - pytała dalej matka.
- T a k . Jest przy nim doktor Stang. Mówi, że za

wcześnie jeszcze, by powiedzieć, jak to się skończy, i że
Ivan powinien już dawno nie żyć, bo jest tak ciężko
ranny.

- Wyjaśnił, w jaki sposób to się stało? Może mówić?

- spytał Erling.

- Właśnie to jest najdziwniejsze. Według Victora jest

przytomny, ale odmawia rozmowy z kimkolwiek innym
oprócz ciebie, mamo.

Erling i Henny drgnęli. Matka potarła dłonią oczy, jak

gdyby chciała usunąć z nich zmęczenie.

- Chyba wiem, co chce powiedzieć - stwierdziła led­

wie słyszalnym głosem.

- Nie musisz tam iść! - zawołał Erling. - On chce

tylko zrzucić winę na ciebie!

- Muszę iść do niego, Erlingu. Znam go zbyt dobrze,

by nie spełnić jego życzenia. Pamiętaj, że w jego rękach
spoczywa los Steffena.

- T a k było, odkąd się spotkali - przypomniał Erling

ponuro. - T e n nieszczęśnik musi przeklinać dzień, w któ­
rym ich drogi się skrzyżowały.

Henny nie odezwała się ani słowem, przenosiła tylko

wzrok z jednego na drugie. Matka ruszyła do drzwi.

16

background image

- Idziemy więc, Emily. Chyba będziesz mi towarzy­

szyć?

- Oczywiście, mamo. Ja...

Erling już wstał.

- Lepiej będzie, jeśli ja cię tam odprowadzę.
Agnes zarzuciła mu ręce na szyję, przytrzymała mo­

ment, a potem odezwała się, mówiąc wolno i wyraźnie, jak
gdyby chciała wbić mu do głowy każde słowo z osobna:

- Nie, Erlingu. Nie tym razem. To musi być Emily.

Zaufaj mi, wiem, co robię.

Rebekki i Gerharda nigdzie nie było widać. Prawdopo­

dobnie Gerhard uznał za swoje zadanie nie dopuścić, by
te dwie kobiety się spotkały, pomyślała Emily. Przyjęła
ich służąca i zaprowadziła matkę do Ivana Wilsego. Potem
wskazała Emily drogę do niedużego saloniku, zapaliła
lampy naftowe i dołożyła do pieca. Emily została sama.

Dziewczyna po pewnym czasie wróciła, niosąc tacę

z dzbankiem herbaty.

- Gdzie jest mój mąż?
- Razem z panią i doktorem. Obawiam się, że pani

wpadła w histerię. Po pani wyjściu pan Lindemann miał
z nią pełne ręce roboty. Teraz doktor dał jej jakiś proszek.

Służąca ukłoniła się i wyszła.
Emily nalała sobie herbaty i zaczęła grzać zlodowacia­

łe palce o ciepłą porcelanę. Potem wstała i stanęła przy
oknie. Mgła wciąż była tak samo gęsta. Wkrótce wstanie
świt. Serce waliło jej mocno i szybko. Musiała myśleć
o czymś innym. Przed nimi lato. Teraz, kiedy już po­
wróciła jej miesięczna przypadłość, mogła zajść w ciążę.
T a k , mogła nawet już być w błogosławionym stanie, do­
świadczyć tego uczucia, jak to jest być matką. T a k jak
Klara, Henny i Pauline Hartwig. Nagle przed oczami
stanęła jej twarz Aksela. Emily poczuła ukłucie żalu. Nie
było im pisane wspólne życie. Los chciał, by ułożyło się
inaczej. Wybrała innego.

Usłyszała dobiegający z oddali dźwięk syreny przeciw-

background image

mgielnej z Jomfruland i przypomniała sobie tamtą podróż

z Klarą. Mgła była wtedy równie gęsta jak dzisiaj, a ona
szalała ze strachu. Nigdy nie zapomni tamtej ogromnej
ulgi, kiedy łódź zaszorowała o kamienie przy latarni. I te
miłe godziny spędzone w domu Aksela... Skąd się brały te
myśli? Dlaczego stała tutaj i czuła żal za tym, co nie mogło
się urzeczywistnić? T a k i e już jest życie, otwiera się jedne
drzwi, a zamyka inne.

Dlaczego Gerhard nie przychodzi? Znów usiadła i za­

częła małymi łyczkami popijać herbatę. Może nie wie­
dział, że przyszła tu razem z matką? Zamknęła oczy i uj­
rzała zakrwawiony nóż. Znów poczuła lęk. Schowała ten
nóż. Czy źle zrobiła? Nie zastanawiała się. Steffen teraz
spał. Co przyniesie jutrzejszy dzień? Jeśli Wilse przeżyje
i powie, że to on, wszelkie nadzieje się rozwieją. Jeśli

Wilse umrze, zanim zdąży wyjawić, kto trzymał nóż...

Odstawiła filiżankę, i aż drgnęła na dźwięk stuknięcia

porcelany. Nie mogła tu siedzieć, życząc sobie śmierci
innego człowieka, nawet kogoś takiego jak Ivan Wilse.
L e c z co będzie, jeśli on umrze, nie oskarżając Steffena?

Jak Steffen zdoła dalej z tym żyć? Czy będzie umiał
wrócić na Solbakken i być dobrym ojcem dla Sandera

i Jenny? Czy zdoła żyć bez kobiety, którą tak kochał, i ze
świadomością tego, co uczynił?

Otworzyły się drzwi. Emily miała wrażenie, że serce

zamiera jej w piersi. To była matka. Delikatnie zamknęła
drzwi za sobą i usiadła obok Emily. Ujęła ją za rękę
i przyjrzała jej się, jak gdyby w twarzy córki szukała
odpowiedzi.

- Zawarłam umowę - zaczęła.

Emily spostrzegła, że twarz matki jest szara i ściąg­

nięta zmęczeniem, jak gdyby przed chwilą zmuszona zo­
stała do ogromnego wysiłku.

- Umowę?
- T a k . I będę potrzebowała twojej pomocy.
- Nie rozumiem, mamo.
- Wiem, ale z czasem zrozumiesz. - Matka ścisnęła jej

rękę, wpatrując się w nią szeroko otwartymi oczami.

18

background image

- Musisz przysiąc, że to, co teraz powiem, zostanie mię­

dzy nami - powiedziała ledwie słyszalnym głosem.

- Przysięgam - odparła Emily. Czuła się unierucho­

miona spojrzeniem matki, rozpaczą, którą w nim czytała.

- Ani Erling, ani Gerhard nie mogą się o niczym

dowiedzieć. Nikt inny również. Absolutnie nikt inny
oprócz ciebie.

Emily kiwnęła głową. Z jakiego powodu właśnie ona

miała znać prawdę?

- Ivan nie powie, co się stało. Zamierza utrzymywać,

że do sypialni zakradł się zamaskowany włamywacz, przy­
puszczalnie po to, by skraść klejnoty Rebekki.

- Ach, tak.
- T e n włamywacz zobaczył Ivana w łóżku i w panice

wymierzył mu ciosy nożem. Potem zniknął we mgle, nie
zabierając kosztowności.

Emily z trudem przełknęła ślinę.

- Przecież Erling i Henny znają prawdę.
- T a k , ja też o tym myślałam.
- A co z Gerhardem?
- Będziemy potrzebowali jego pomocy, jeśli chcemy

przewieźć Steffena w bezpieczne miejsce, zanim ktoś go
zobaczy. Powiem Gerhardowi, Erlingowi i Henny, dla­
czego Ivan nie chce wydać Steffena, ale Rebekka nie
może się o niczym dowiedzieć.

- Nie bardzo to rozumiem - powtórzyła Emily, pół­

przytomna ze zmęczenia.

- Posłuchaj: będą istnieć trzy wersje wydarzeń dzi­

siejszej nocy. Jedna, którą znać będziemy tylko we troje,
Ivan, ty i ja. Druga, którą usłyszą Erling, Henny i Ger­
hard. No i Steffen, oczywiście. Trzecia to historyjka
o włamywaczu. To jedyna wersja, jaką kiedykolwiek mo­
że usłyszeć Rebekka.

- A Erland?
- On dowie się tego samego, co Erling i Gerhard.

Wolałabym w ogóle go nie wtajemniczać, ale to niemoż­
liwe. Wkrótce się obudzi i zrozumie, że coś zaszło. Będzie
wypytywał.

19

background image

- Ale dlaczego ja...
- W przyszłości będę potrzebowała twojej pomocy.
- Pomocy? - Emily zakręciło się w głowie na myśl

O

tylu wersjach opowieści i kłamstwach. Jak zdoła je od

siebie oddzielić?

- Mówiłam już, że zawarłam z Ivanem umowę. Kupi­

łam jego milczenie za cenę, której zażądał.

Emily zaczynała rozumieć. Ogarnęło ją bolesne niedo­

wierzanie. Smutek i żal.

- Spróbuję okazać mu zainteresowanie. Na tyle, na ile

będę mogła. On właśnie tego chce. Erland stale wyjeżdża
na długie tournee. Rozumiesz?

Emily chciała potrząsnąć matką, zaprotestować. Czyżby

matka zamierzała sprzedać się Ivanowi Wilsemu? Po tym

jak rodzony ojciec sprzedał ją przyrodniemu bratu Wilsego,

gdy była młodą dziewczyną? To niemożliwe! Emily przy­
gryzła wargę, by powstrzymać protest. Nie mogła hałaso­
wać, Gerhard i Victor natychmiast by przybiegli.

- Dziwnie na mnie patrzysz.
- Nie możesz tego zrobić, mamo!
- Już to zrobiłam, Emily. To przeze mnie Steffen

został doprowadzony do ostateczności. Ale nie robię tego
dla niego, on na to nie zasłużył. Chodzi mi o dobro San-
dera i Jenny. Nie mogą stracić ojca.

Emily przełknęła ślinę, próbując zrozumieć słowa mat­

ki. Agnes puściła jej rękę i Emily nagle poczuła chłód.

- Ale dlaczego to mnie czynisz swoją powiernicą?

Dlaczego nie Erlinga?

- Erling nigdy by tego nie zaakceptował.
To była prawda. Brat raczej zabiłby Ivana Wilsego

własnymi rękami.

- Erling już dostatecznie dużo dla mnie zrobił - ciąg­

nęła matka. - Teraz udało mu się przestać pić. Nie mogę

go bardziej obciążać. Musi żyć w spokoju z Henny i Mar-
cusem. Zasłużył na to.

A więc matka naprawdę rozumiała, że pijaństwo brata

wynikało z obciążeń, które mu narzuciła. Pierwszy raz
o tym wspomniała.

20

background image

- To ty musisz być posłańcem pomiędzy Ivanem

a mną, Emily.

Emily ogarnął lodowaty chłód. T y l k o nie to! Chciała

krzyczeć, protestować.

- Należy zachować ostrożność. Rebekka i tak dostatecz­

nie mnie nienawidzi, nie możemy ryzykować, że zacz­
nie coś podejrzewać. - Matka mówiła cicho, niemal szep­
tem, stale zerkając na zamknięte drzwi. - Rozumiesz?

Ja mogę pisać do ciebie, a ty będziesz przekazywać to

Ivanowi.

Emily pojęła. Miała pomagać im ustalać czas i miejsce

spotkania.

Zacisnęła usta. Skoro Ivan Wilse w tak cyniczny spo­

sób wykorzystał sytuację, władzę, jaką miał nad matką
i losem Steffena, zasłużył na śmierć. Jeśli umrze od ran,
nie dojdzie do żadnych schadzek. Wówczas ta umowa
pozostanie jedynie przerażającymi słowami, które nigdy
nie powinny zostać wypowiedziane.

Na korytarzu rozległy się głosy. Nadchodzili Gerhard

z Victorem.

Matka wstała.
- Chodź! Jesteś silna, Emily. T a k jak ja. Silniejsza niż

Erling. - Złapała ją za ramiona i przez moment mocno

przytrzymała. - Powtórzę jeszcze raz. Wiem, co robię. To
mój własny wybór. Jestem dorosła. Ty jesteś za młoda, by
to zaakceptować, Emily, ale pewnego pięknego dnia zro­
zumiesz. Do tego czasu będziesz to robić dla mnie, ponie­

waż jestem twoją matką i cię kocham.

Siedzieli w hotelowej kuchni. Wkrótce miała się zja­

wić Margit z resztą personelu i zabrać do przygotowy­
wania śniadania. Będą musieli udawać, że to całkiem
zwyczajny poranek w Hotelu pod Białą Różą.

Henny szykowała kawę. Gerhard siedział z łokciami

na stole. Wyglądał tak, jakby nie mógł pojąć tego, co mu
powiedziała Agnes.

- A więc to Steffen jest sprawcą?

21

background image

- Niestety, tak, Gerhardzie. Z całego serca żałuję, że

tak jest. Musiał na chwilę postradać zmysły.

- Ale Ivan nie chce go zdradzić?
- Nie. Twierdzi, że kiedy śmierć zajrzała mu w oczy,

zrozumiał, jaką krzywdę wyrządził Steffenowi. Najpierw
zapłacił mu za odciągnięcie mnie od Wilhelma Augusta,
a potem rzucił mi w twarz prawdę, tak abym rozstała się ze
Steffenem. To zniszczyło Steffenowi życie.

Erling pokręcił głową.

- Wilse musi być naprawdę ciężko ranny i bać się kary

Bożej. To niepodobne do niego, by myślał o kimś innym
niż on sam. Nie jest skruszonym grzesznikiem.

- A więc jednak miałem rację - Gerhard znów podjął

temat. - Nie krył się za tym przypadkowy włamywacz.
Ivan w końcu doprowadził kogoś do skrajnej rozpaczy. To
się musiało stać prędzej czy później. Sam odczuwałem
pokusę, kiedy bezwzględnie starał się, by przejąć Egerhøi.

E m i l y

położyła mu rękę na ramieniu.

Gerhard ciągnął:

- Gdybym znalazł dowody na to, że właśnie on stał za

sabotażem w lodowni, to osobiście więcej niż chętnie
pomógłbym mu przenieść się na tamten świat. - Pogładził
dłoń Emily i uśmiechnął się lekko. - Ale oczywiście

jestem rozsądnym człowiekiem, który najpierw myśli,

a dopiero potem działa. Możesz spać spokojnie, Emily.
Nikogo nie zabiję.

- Musimy się teraz zastanowić - stwierdził Erling

- czy jesteśmy zgodni, że pomożemy Steffenowi przedo­

stać się na Solbakken? - Wbił wzrok w Gerharda.

- Oczywiście. Skoro Ivan nie chce donieść na niego

lensmanowi, nie naszą sprawą jest karać tego biedaka.

- Najlepiej będzie, jeśli nikt go nie zobaczy.
Przytaknęli.
- Rozmawiałem już o tym z Henny - powiedział Er­

ling. - Odwieziemy Steffena na Solbakken. Weźmiemy

ze sobą Marcusa i zostaniemy tam, dopóki nie nabierze­
my pewności, że Steffen jest w stanie zająć się dziećmi
i sobą.

22

background image

Gerhard pokiwał głową.

- Ale to się da zrobić jedynie pod warunkiem, że

Emily zajmie się prowadzeniem hotelu - dodał Erling.

Emily zobaczyła, jak twarz Gerharda robi się ponura.

Złapała go za rękę.

- To jedyna możliwość, Gerhardzie. Zatrudnię więcej

ludzi do pomocy. Sama i tak nie zdołam zastąpić ich

obojga.

- Masz przecież Egerhøi!
- T a m

dadzą sobie radę beze mnie. Głównie jestem

tam ku ozdobie, dobrze o tym wiesz.

- Gerhardzie? - Agnes popatrzyła na niego błagalnie.

- Nie zaznam spokoju, jeśli Steffen zostanie sam. W do­

datku chodzi jedynie o parę miesięcy. Przecież w sierpniu
odwiedzicie nas na Skogsø. Henny i Erling dawno już

wtedy wrócą do Kragerø.

- No dobrze -

powiedział Gerhard. - Obawiam się

tylko, że to będzie dla ciebie zbyt duży wysiłek, kochana.
Musisz pamiętać, że byłaś chora.

- Już wyzdrowiałam, Gerhardzie. I postaram się o po­

moc. Będę jedynie nadzorować i pilnować, czy wszystko
idzie jak należy.

- No dobrze, jak chcesz - uśmiechnął się Gerhard.

- Na przystani koło Egerhøi cumuje „Łabędź". Możemy

przetransportować Steffena na pokład, zanim mgła się
podniesie.

- Dacie radę? - spytała Agnes z powątpiewaniem.
- Będziemy wiosłować wzdłuż brzegu - odparł Ger­

hard. - Znam tu każdy szkier.

Erling już wstawał.

- Zabierzmy go z hotelu, zanim goście się obudzą.
- On mocno śpi - przypomniała Emily. - Musiałyśmy

dać mu środek na sen.

- No to zaniesiemy go na przystań, zanim się ocknie

- powiedział Gerhard i dodał, zwracając się do Erlinga:
- Ty popłyniesz ze mną i z Emily na Egerhøi. Henny
może w tym czasie się spakować. „ Ł a b ę d ź " wypłynie, jak
tylko mgła zacznie rzednąć.

21

background image

Agnes wyciągnęła rękę do Gerharda.

- Dziękuję ci za pomoc. Przysięgniesz, że zachowasz

to w tajemnicy?

- Przysięgam.
- A ty, Henny?
- Przysięgam.
- Wobec tego idę do mego męża. Wyjeżdżamy dziś.

Jeśli tylko ta mgła zniknie.

Emily stała na czatach w czasie, gdy Erling i Gerhard

znosili Steffena do łodzi. We mgle szybko zniknęli jej
z oczu. Gdy tylko usłyszała odgłos fal chlupoczących o na­
brzeże i zrozumiała, że już wsiedli do łodzi, pobiegła
przez wilgotną trawę. Usłyszała jeszcze, że Margit nawo­
łuje Ivera koło szopy. Zabrali stamtąd Steffena w ostatniej
chwili! W hotelu zaczynał się nowy dzień. Dzięki Bogu za
tę mgłę! Żaden z gości przypadkiem wyglądający przez
okno nie zdołałby dojrzeć, co się dzieje.

Deski pomostu były śliskie od wilgoci. Dotarła do

łodzi i ostrożnie wsiadła. Steffen leżał na dnie, nakryty
kocami. Gerhard pokręcił głową.

- Nie zdołałem go dobudzić. Musiałyście mu dać po­

rządną porcję tego nasennego specyfiku.

Emily usadowiła się na ławeczce przy głowie Steffena

i spojrzała na jego bladą twarz.

- To matka podawała mu proszek. Nie wiem, ile

wzięła.

- Miejmy nadzieję, że przetrzyma. - Gerhard ode­

pchnął łódź od brzegu. - Erland jest przypuszczalnie
przyzwyczajony do tego środka i toleruje większe dawki
niż ten nieszczęśnik.

Erling chwycił za wiosła, a Gerhard usiadł na dziobie,

by ostrzegać przed szkierami. Mgła otaczała łódź niczym
wilgotna ściana, ograniczając widoczność do zaledwie pa­
ru metrów. Morze było czarne, mgła żółtawa. Emily drża­
ła z zimna i ze strachu. Cóż za okropna podróż przez mgłę,
ze Steffenem bliższym śmierci niż życia. A jeśli natkną się

24

background image

na kogoś? Przecież w taki mglisty poranek inni też mogą
płynąć powoli wzdłuż brzegu!

Steffen wydał jakiś dziwny odgłos, aż Emily drgnęła.

Staranniej nakryła go kocami i usłyszała, jak mruczy coś
przez sen.

- Co on mówi? - spytał Gerhard.

Nachyliła się tuż do twarzy Steffena i usłyszała coś na

kształt słowa „róża". Do oczu cisnęły jej się łzy. Nigdy nie
zapomni jego spojrzenia ani tego, co powiedział, podsuwa­

jąc jej zawiniątko z nożem. Dobry Boże... Nóż! Wciąż leżał

w bieliźniarce na piętrze! Byle tylko żadna z dziewcząt go
nie znalazła, kiedy będzie chciała zmienić pościel. Emily
miała wrażenie, że wepchnęła nóż dość głęboko do szafki,
ale... Muszą się go pozbyć. Zakopać. Może w różanym

ogrodzie matki? T a m goście hotelowi nie mają dostępu.

- Skręć w lewo! - nakazał Gerhard. - Tu jest mielizna.

Erling zmienił kurs. Emily odwróciła się i napotkała

jego spojrzenie. Był poważny i blady.

Emily walczyła ze łzami. T y l k o ona wiedziała o ofierze

matki. W tej chwili nie miała siły myśleć o przyszłości.
Nie chciała dopuszczać do siebie lęku, że Rebekka albo
Erland coś odkryją. A może Ivan Wilse już umarł? Prze­

cież nie było pewności, czy przeżyje.

Znów usłyszała ochrypłą syrenę przeciwmgielną. Czy to

Aksel pilnował latarni tego ranka? Już wtedy, gdy otwierała
hotel i usiłowała postawić go na nogi, życie wydawało jej
się skomplikowane, a nawet się nie domyślała, co ją czeka.

Nagle usłyszeli głosy i dostrzegli jakiś mroczny cien.

- Emily! - Gerhard dał jej znak.
Czym prędzej naciągnęła skrawek koca na twarz Stef­

fena. Z mgły wyłoniła się łódź, minęła ich w odległości
zaledwie kilku centymetrów. Dwaj mężczyźni powitali
ich, wołając coś o mgle. Za chwilę znów byli sami.

background image

Rozdział 3

Steffen złapał się za głowę i lekko jęknął. Emily

zrozumiała, że się budzi. Zaraz też otworzył oczy i zo­
baczył ją.

- Emily... gdzie ja jestem?
Już zamierzała mu wyjaśnić, że znajduje się na pa­

rowcu „Łabędź", kiedy usiadł na koi i ujął głowę w dło­
nie.

- Dobry Boże! - jęknął. - Panie Jezu, co ja zrobiłem?
W tej samej chwili Emily usłyszała odgłos silnika.

Mgła nareszcie się podniosła. Kapitan powiedział, że „Ła­
będź" wypłynie za pół godziny. Na pokład weszli właśnie
Erling, Henny i Marcus. Ona sama cały dzień przesiedzia­

ła przy Steffenie, obserwowała jego ciężki, ale spokojny
sen.

Steffen spuścił nogi na podłogę i poderwał się gwał­

townie, ale zakręciło mu się w głowie i musiał oprzeć się
o górną koję.

- Jestem mordercą! Mordercą! - Rozejrzał się. - Czy

ja jestem w więzieniu?

- Nie, Steffenie. Los chciał, by stało się inaczej.

Ivan Wilse przeżył. Jesteś na pokładzie „Łabędzia",

jednego z naszych statków, który popłynie na Solbakken.

Przez pewien czas Erling i Henny zostaną u ciebie.

Steffen usiłował zrozumieć jej słowa. W końcu z po­

wrotem usiadł na koi.

- Moja głowa... Mam wrażenie, jakby była pełna waty.

Ledwie jestem w stanie myśleć.

- Musiałyśmy w nocy dać ci środek na sen, taki byłeś

zrozpaczony i niespokojny.

26

background image

Popatrzył na nią.

- Agnes - powiedział. - Ona naprawdę wyszła za mąż.
- T a k .
- Rozumiem ją. Przez wszystkie te lata wiedziałem,

że jeśli prawda kiedykolwiek wyjdzie na jaw, ona mi nie
wybaczy. Jest zbyt dumna.

Emily nie umiała na to odpowiedzieć. Ból w jego

spojrzeniu niemal ją paraliżował.

- Jak to możliwe, że mam płynąć na Solbakken jako

wolny człowiek? - spytał nagle. - Przecież Wilse doniesie
na mnie lensmanowi. Nigdzie nie mogę jechać. On mnie
widział.

- Wilse żałuje tego, co ci zrobił, Steffenie. Zezna,

że został zaatakowany przez zamaskowanego włamywa­
cza.

Steffen zaśmiał się cichym, nieprzyjemnym śmie­

chem.

- On chce mi wyświadczyć taką przysługę? Ani trochę

w to nie wierzę.

- Nawet Ivan Wilse ma sumienie. Dzisiejszej nocy

śmierć zajrzała mu w oczy.

Steffen zastanowił się.

- Może i tak jest. Ale co ja teraz zrobię? Straciłem

Agnes, nie mam już po co żyć.

- Musisz myśleć o Sanderze i Jenny. T y l k o ty im

zostałeś.

- Więc Agnes nie zamierza mi ich odebrać?
- Nie. Wie, że jesteś dobrym, kochającym ojcem.
- Nie zdołam żyć bez niej!
- Nie wolno ci tak myśleć! - zawołała Emily. - Masz

dwoje dzieci, Steffenie! O n e są ważniejsze niż twoje
szczęście.

Steffen przez długą chwilę milczał. W końcu podniósł

głowę i popatrzył na nią.

- Może mimo wszystko jest jakaś nadzieja - powie­

dział wolno. - On jest stary.

- Stary? - nie zrozumiała Emily. - Masz na myśli

Wilsego?

11

background image

- Nie. Erlanda Lychego. Musi mieć już ponad sześć­

dziesiąt lat. Agnes prędzej czy później zostanie wdową.

W dodatku on stale jeździ po świecie. Agnes będzie samot­

na. Kiedy już znudzi jej się to wieczne czekanie na niego,
może wróci do mnie.

Emily pokiwała głową. Nie chciała mu przypominać,

że przecież przed chwilą powiedział, że matka mu nigdy
nie wybaczy. Skoro myśl o tym, że Agnes może do niego
wrócić, jest w stanie podtrzymać go na duchu, najlepiej
będzie, jeśli pozwoli mu ją zachować.

- Czy to pewne, że Wilse przeżyje?
- Oczywiście, że nie. Za wcześnie jeszcze, by coś

stwierdzić z całą pewnością.

- Może wdać się zakażenie krwi.
- Owszem.
- Mam nadzieję, że on umrze!
Najwyraźniej rzeczywiście tak myślał. Jego nienawiść

była ogromna, Emily miała wrażenie, że powietrze w ka­

jucie robi się wilgotne i duszne. Wstała.

- Muszę już zejść na ląd, Steffenie. Statek zaraz od­

pływa. Tak jak mówiłam, Erling i Henny z synkiem
odwiozą cię do domu.

- To bardzo pięknie z ich strony.
- Pozdrów ode mnie Sandera i Jenny. Powiedz, że

mam nadzieję, że będę mogła odwiedzić ich latem.

Steffen wstał i podał jej rękę. Emily wyczuła chłód

jego skóry.

- Naprawdę szczerze mi przykro z powodu tego wszyst­

kiego - powiedział cicho.

Kiwnęła głową i uścisnęła jego dłoń.

- Dobrej podróży, Steffenie.
- Dziękuję za pomoc - powiedział. - Ratujecie mnie,

chociaż wcale na to nie zasługuję.

- Wszyscy zasługują na pomoc, kiedy jej potrzebują.

Dbaj o siebie i o dzieci. Powodzenia.

Wybiegła oślepiona łzami.
Erling stał na pokładzie. Objął ją i mocno przytulił.

- Cóż za beznadziejnie skomplikowana sytuacja, sios-

28

background image

trzyczko - powiedział cicho. - Ale i z tym sobie poradzi­
my, zobaczysz.

Odsunął ją od siebie i uważnie się jej przyjrzał. Emily

kiwnęła głową.

- Powiedziałem pracownikom hotelu, że wyjeżdża­

my, więc ty na jakiś czas przejmiesz nasze obowiązki. Nic

więcej.

- Spodziewają się mnie już dzisiaj?
- Nie. Mówiłem, że przyjedziesz jutro. Musisz naj­

pierw trochę odpocząć. To była długa i ciężka noc.

Emily spróbowała się uśmiechnąć, lecz czuła, że jej to

nie wychodzi. Uściskała Henny. Marcus spał w jej ob­

jęciach. Emily pochyliła się i pocałowała maleńkiego bra­

tanka w czoło.

- Do zobaczenia, malutki. Poznasz teraz Sandera

i Jenny. Twojego wuja i ciotkę.

Henny staranniej otuliła dziecko kocykiem.

- To naprawdę straszne - powiedziała cicho. - Mam

nadzieję, że on nie jest szalony.

Emily pokręciła głową.

- Steffen jest w rozpaczy, Henny, a nie chory na

umyśle.

- Ale... - Henny rozejrzała się i zniżyła głos: - Zabić

kogoś?

- On nie był sobą, kiedy to się stało - wtrącił Erling.

- Musimy teraz o tym zapomnieć i spróbować pomóc mu

dalej żyć. - Uśmiechnął się lekko. - A ja z całą surowością
nie pozwolę mu pić. Nie zamierzam spokojnie patrzeć,

jak Steffen topi smutki w alkoholu.

Puścił oko do Emily, nie mogła powstrzymać się od

uśmiechu.

Marynarze zaczęli luzować cumy, a ze sterówki wy­

szedł Gerhard. Skinął głową Erlingowi i Henny.

- Do zobaczenia, szczęśliwej podróży. - Objąwszy

Emily, poprowadził ją w stronę trapu.

Emily podniosła wzrok i zobaczyła, biały dom na

Egerhøi.

Mgła utrzymywała się jeszcze tylko w postaci

poszarpanych kłębków tu i ówdzie. Od morza wiała lekka

29

background image

bryza. Stanęli na pomoście blisko siebie. Patrzyli, jak
„Łabędź", oddalając się od lądu, śle w niebo czarny dym.

Trwali w bezruchu, dopóki statek nie zniknął za pierw­

szą wyspą. Potem się odwrócili i wolno poszli w stronę
domu.

Babka siedziała przy kominku.

- Długo zabawiliście. Czy koncert się udał?
- Bardzo - odparła Emily, starając się, by jej głos

brzmiał normalnie.

- T e n wielki skrzypek nie zawiódł?
- Ależ skąd! - odparł Gerhard. - Lyche to prawdziwy

wirtuoz. Przepraszam, że tak się spóźniliśmy, Caroline.
Agnes i Erland pojechali dziś dalej. Nie mogliśmy zo­
stawić ich przed wyjazdem.

- Oczywiście - przyznała babka. Bacznie przyglądała

się Emily. - Wyglądasz na zmęczoną, moje dziecko. Chy­
ba się nie przesiliłaś?

- Nie, ale to były gorączkowe dni.
- Musimy ci coś powiedzieć, Caroline - oznajmił Ger­

hard, siadając.

Emily drgnęła. Chyba nie zamierzał wyjawić babce

prawdy?

- Już wiem! - Staruszka klasnęła w dłonie. - Spodzie­

wacie się dziecka! To dlatego Emily jest taka blada.

- Nie, babciu. Nie oczekuję dziecka. - Emily chciała,

by babka dała jej spokój. Zaczynała mieć już dość tych

częstych pytań, i zniecierpliwionego czekania.

- Dziś w nocy wydarzyło się coś przerażającego - ciąg­

nął Gerhard. - Włamywacz dostał się do domu Ivana

Wilsego i zadał mu ciosy nożem. Wilse jest bliski śmierci.
Nie wiemy, jak to się skończy.

Babka wpatrzyła się w niego, mocniej owijając ramio­

na szalem.

- Czy morderca wciąż jest na wolności? - spytała, nie

okazując szczególnej troski o nieślubnego syna swego
męża.

30

background image

- Obawiam się, że tak.
- Nie zmrużę oka dziś w nocy. Gerhardzie, musisz

sprawdzić drzwi i okna, wszystko starannie pozamykać!

- Oczywiście, zrobię to, ale gwarantuję, że sprawca

jest już daleko.

Napotkał wzrok Emily. Oboje pomyśleli o „Łabę­

dziu", który wziął kurs na południe.

- Przecież on tu nie zostanie i nie będzie czekał, aż

lensman go znajdzie, chyba to rozumiesz, Caroline?

- Może i tak, ale...
- Erling i Henny pojechali dziś na Solbakken do...
- Wiem, kto tam mieszka - przerwała mu stara dama.
- Zostaną tam przez pewien czas, żeby pomóc Stef-

fenowi przy dzieciach. Małżeństwo Agnes było szokiem
dla nich wszystkich.

- Biedni malcy bez matki. Agnes doprawdy umie za­

mącić.

- W tym czasie Emily będzie musiała zająć się ho­

telem.

Babka gwałtownie podniosła głowę.

- Naprawdę na to pozwoliłeś, Gerhardzie? Nie rozu­

miem was. Przecież najwyższy czas, aby Emily zaczęła
żyć jak przystoi zamężnej kobiecie!

Emily nagle ogarnął gniew i chęć walki. To Gerhard

miał decydować o tym, czy ona będzie prowadzić hotel?
Była przecież dorosłą kobietą, sama o sobie decydowała.

- Nie podoba mi się to, Caroline, i dobrze o tym wiesz

- odparł Gerhard. - Ale musimy myśleć o dobrym imieniu

hotelu. To tylko na krótki czas.

Babka prychnęła i stuknęła laską w stół.

- Wszystkie te nowomodne pomysły! - burknęła.

- Kobiety domagają się teraz prawa głosu! Mogą zdawać

maturę i uzyskały dostęp do studiów wyższych! Jak to się
skończy? Wkrótce wszystkie mężatki zaczną pracować
i odmówią rodzenia dzieci!

- Aż tak źle raczej nie będzie. - Gerhard próbował

ukryć uśmiech.

- Zmęczona jestem. Odprowadź mnie do mojego

31

background image

pokoju, Gerhardzie. I pamiętaj o dokładnym sprawdzeniu

wszystkich drzwi i okien.

Gerhard pomógł staruszce wstać z fotela i podtrzymy­

wał ją, gdy szła przez pokój. Po kilku krokach Caroline
nagle się zatrzymała.

- Jeśli Ivan umrze, nie uronię ani jednej łzy! Mam

tylko nadzieję, że odpowiednio zadbał o R e b e k k ę i cała
fortuna nie przejdzie na jego córkę. Dopiero by się to
spodobało doktorowi Stangowi. Może pan Wilse powi­
nien poszukać sobie innego doktora, takiego, który nie

jest związany z jego spadkobierczynią? - Pokiwała głową.
- T a k a byłaby moja rada, gdyby mnie o nią spytał, ale
oczywiście tego nie zrobi. Dobranoc, dzieci. Zjedzcie

porządną kolację.

- Muszę ci coś powiedzieć - zaczął Gerhard, odcina­

jąc skorupkę z jajka.

- O czym myślisz? - Emily zerknęła na drzwi. Babka

nie pokazała się tego ranka.

- Za parę dni przyjeżdża do Kristianii jeden z naszych

najlepszych klientów. Powinienem się z nim spotkać oso­
biście, ma to ogromne znaczenie. Na spotkaniu z nim
zależy wielu innym przedsiębiorcom handlującym lodem,
muszę ich uprzedzić.

- I co?
- Ponieważ będziesz zajęta hotelem, to uznałem, że

nie zatęsknisz za mną, jeśli wyjadę na tydzień albo dwa.

Coś w jego głosie wskazywało, że ma ochotę ukarać ją,

za podjęcie pracy w hotelu. A może zamierzał wyjechać
w innej sprawie - spotkać się z Helmerem i Diną, dowie­
dzieć się, jak się układają sprawy między nimi. Był jak
opętany tą historią, domagał się, by opowiadała ją raz po
raz z najdrobniejszymi szczegółami. No i jeszcze ten roz­
poczęty list do Helmera, który czytała i ona, i Edwin...

Wszystko wskazywało na to, że Gerhard nie chciał dopuś­
cić do tego, by między przyjacielem a Diną doszło do
czegoś więcej.

32

background image

- Będę za tobą tęskniła, Gerhardzie, ale rozumiem, że

musisz wyjechać - powiedziała.

W tej samej chwili pojawiła się babka i więcej o tym

nie rozmawiali.

- Dzień dobry, babciu.
- Dzień dobry, Emily Victorio. Sądziłam, że już wyje­

chałaś do tego swojego hotelu.

- Nie, ja...
- Dzień dobry, Caroline. Wyjeżdżamy za pół godziny.

Dobrze spałaś?

- Fatalnie, jak zawsze. Ale ta wilgotna mgła na szczęś­

cie zniknęła. - Babka usiadła i zabrała się do jedzenia.

Emily przypomniała się panna Jeppesen, która wcześ­

niej była damą do towarzystwa babki. Miała dobre pode­

jście do surowej staruszki. Emily westchnęła. Odkładali

przekazanie siostrze panny Jeppesen informacji o zagi­
nięciu małego Andreasa, ponieważ mieli nadzieję, że

chłopczyk się odnajdzie, ale teraz nie mogli już z tym
dłużej zwlekać.

- Skoro jedziesz do Kristianii, Gerhardzie, może mógł­

byś odwiedzić siostrę panny Jeppesen i opowiedzieć jej,

co się stało?

- T a k , oczywiście. Może ona albo jej mąż coś wiedzą.

Nie ufam zresztą temu pastorowi. Mógł sobie wbić do
głowy, że chłopiec musi trafić do sierocińca. Pewnie
następnym krokiem będzie zażądanie pieniędzy.

- Jakich pieniędzy? - spytała babka.
- T e j sumy, którą Victor Stang dał pannie Jeppesen.

Większość wpłaciła do banku na kształcenie syna.

- A może te pieniądze im się należą - stwierdziła

babka. - Siostra jest jej spadkobierczynią.

- Przecież Andreas nie umarł! - wykrzyknęła Emily.
- Najprawdopodobniej nie, ale wciąż jest uznawany

za zaginionego, a lensman nie znalazł żadnych śladów.

- No, łódź czeka - powiedział Gerhard. - Ci ludzie

nie położą łapy na pieniądzach chłopca, już ja się o to
zatroszczę!

Kiedy schodzili na przystań, ujął dłoń Emily.

33

background image

- Zajrzę do miasta, zanim popłynę do Bjelkevik - po­

wiedział. - Muszę się dowiedzieć, jak się czuje Ivan.

- Chcesz, żebym tam z tobą poszła?
- Nie. Sądzę, że najlepiej będzie, jeśli zjawię się sam.

Rebekka czuje się upokorzona tym, że jej mąż chciał
rozmawiać z twoją matką, a nie z nią. Na twój widok znów

zacznie to rozpamiętywać. Nie może pojąć, czego Ivan
mógł chcieć od Agnes, ale twierdzi, że ma swoje podej­
rzenia.

Emily drgnęła.

- Myślisz, że...
- Ona się obawia, że zapragnął przed śmiercią wyznać

Agnes swoją miłość. Rozumiesz?

Emily z ulgą kiwnęła głową.

- Sądzę, że jest w tym sporo racji - dodał Gerhard.

Emily wzruszyła ramionami. Była jedyną osobą, która

znała prawdę i wiedziała, że jest znacznie gorsza. Musiała
pilnie strzec tajemnicy matki, nie mogła się zwierzyć
nawet własnemu mężowi.

Recepcja była pusta, ale z jadalni dobiegał gwar. To

oznaczało, że wszyscy są zajęci przy śniadaniu. Emily
wbiegła na górę po schodach, jednym szarpnięciem ot­
worzyła drzwiczki bieliźniarki i zaczęła szukać za stosa­
mi prześcieradeł. Dzięki Bogu, zawiniątko z nożem
wciąż tam leżało! Wyciągnęła je ostrożnie i schowała
pod płaszczem. Potem przeszła dalej do mieszkania.
Nikt oprócz Henny, Erlinga i jej samej nie miał do
niego dostępu. Otworzyła stojącą w korytarzu wielką
szafę z ubraniem i ukryła zawiniątko z nożem za pud­

łami na kapelusze i zimowymi butami. Potem wróciła
na dół. Musiała wymyślić, co z nim zrobi, ale to mogło
zaczekać.

Teraz chciała sprawdzić, co z Ivanem Wilsem. A jeśli

umarł w ciągu nocy? Nie miała siły czekać, aż Gerhard

przyśle jej wiadomość. Będzie musiała spytać Victora,

jeśli go zastanie.

34

background image

Czym prędzej wybiegła z domu i zastukała do jego

drzwi. Otworzyła służąca, dygając od niechcenia.

- Doktora nie ma w domu. Jest u pana Wilsego.
- Czy wiesz... czy on jeszcze żyje?
- Doktor zajrzał do domu o świcie. Wtedy pan Wilse

żył, ale jego życie wisiało na włosku. Doktor obawia się,
że w rany wdało się zakażenie.

- Ale pan Wilse nie czuł się chyba gorzej niż w nocy?
- Chyba nie, pani Lindemann - odparła dziewczyna,

drżąc. - To takie straszne. Nie zmrużyłam oka przez całą
noc. To nie do pomyślenia, by morderca krążył po naszym
mieście!

- Z pewnością dawno już stąd uciekł - stwierdziła

Emily.

- Nie wiem, co o tym myśleć. Z takimi szaleńcami

nigdy nic nie wiadomo!

- Czy możesz dopilnować, by przekazano mi wiado­

mość, gdyby zaszło coś nowego? - spytała Emily. - B ę d ę
w hotelu przez cały dzień.

- Oczywiście, pani Lindemann. - Dziewczyna znów

dygnęła i zamknęła drzwi.

Emily jeszcze przez chwilę się w nie wpatrywała. My­

śli nie dawały jej spokoju. Zastanawiała się nad słowami
babki o spadku Wilsego i o skorzystaniu z usług innego
lekarza niż Victor. Potem pomyślała o synu Victora. Gdzie
mógł się podziewać Andreas? Postanowiła, że któregoś
z najbliższych dni odwiedzi lensmana, chociaż akurat

w tej chwili był zapewne bardzo zajęty sprawą tak zwane­
go włamywacza. Powinna też sprawdzić, jak się miewa

Ingrid, gdy jej mąż znów wyruszył na morze.

Wolnym krokiem ruszyła w stronę hotelu. Ingrid po­

trzebowała czegoś, co pomogłoby jej oderwać myśli od
Andreasa. A teraz, gdy przestała już być jego mamką,
potrzebowała też pieniędzy. Może miałaby ochotę przez
pewien czas popracować w hotelu?

Na kontuarze w recepcji leżała nieotwarta poczta, któ­

ra przyszła tego dnia. Emily sięgnęła po jeden z listów, na
wpół świadomie przeczytała nazwisko nadawcy. Poczuła,

35

background image

jak serce mocniej zabiło jej w piersi. List był od Hugona

Lychego! R ę c e zaczęły jej się trząść. Czyżby miał zamiar
tu przyjechać? Zatrzymać się w hotelu? Gerhard mógłby
uznać, że ten człowiek przybywa z jej powodu, a w najgor­

szym razie, że się umówili. Mogłaby odpowiedzieć, że
niestety nie mają wolnych pokoi.

- Pani Lindemann?
To Margit stanęła w drzwiach do kuchni. Pewnie cze­

kała na sygnał dotyczący dzisiejszego menu.

Emily odłożyła kopertę nieotwartą. Powinna się teraz

zastanowić, co powiedzieć pracownikom. Muszą się wszy­
scy zebrać, by omówić na nowo zakres prac i podzielić się
obowiązkami. Wróciła do Hotelu pod Białą Różą i czuła,
że cieszy się z podjęcia pracy pomimo tak strasznych
okoliczności, w jakich do tego doszło. Na Egerhøi dni

czasami j e j

się dłużyły. Nawykła do pracy. Lubiła przeby­

wać wśród ludzi.

background image

Rozdział 4

- Nie wiem, jak długo mój brat będzie nieobecny

- zaczęła Emily, przenosząc spojrzenie z twarzy na twarz.
Wokół kuchennego stołu zebrali się wszyscy pracownicy:

Margit, Asta, Signe, stary Elias i Iver. Brakowało jedynie
Klary. Twarze wyrażały ciekawość i sympatię. Emily ro­
zumiała, że wszyscy mają ochotę dowiedzieć się, dlaczego
dyrektor wyjechał w takim pośpiechu, i z całą pewnością
pragnęli ją zapewnić, że pomogą w prowadzeniu hotelu
pod każdym względem.

- Czy pani i pan Lindemann zamieszkacie tutaj?

- spytał Elias.

Emily odwróciła się do niego, przypominając sobie, że

to staruszek jako pierwszy zaofiarował jej swoją pomoc
wówczas, gdy usiłowała otworzyć hotel i nikt nie chciał dla
niej pracować. Gdyby nie on, możliwe, że by się poddała.
W ciągu tych trzech lat wyraźnie się postarzał. Twarz
pokrywała mu siateczka zmarszczek, sylwetka bardziej się
przygarbiła, lecz spojrzenie pozostało równie przytomne.

- Nie, Eliasie. Będę mieszkać na Egerhøi.
- W o b e c tego

mogę panią przywozić i odwozić. Oba­

wiam się, że nie na wiele mogę się już tu przydać, ale na
łodziach się znam.

- Dziękuję, Eliasie. Bardzo to sobie cenię. Iver bę­

dzie wtedy mógł pracować w hotelu przez cały dzień.

- Zwróciła się teraz do Margit: - Wiem, że jesteś już dobrą

kucharką tak jak Klara.

Młoda kobieta zdecydowanie pokręciła głową.

- Ależ skąd, pani Lindemann! Nie ma drugiej takiej

jak ona, ale staram się jak mogę.

37

background image

- I to najwyraźniej wystarczy - uśmiechnęła się Emi­

ly. - No dobrze, pozwólcie, że powiem, za co chcę przejąć
odpowiedzialność tak, abyśmy ustalili, jakiej pomocy bę­
dziemy potrzebować dodatkowo. Nie będę w stanie za­
stąpić i mojego brata, i jego żony. - Zauważyła, że Asta
i Signe wymieniły spojrzenia. Najwyraźniej nie były
szczególnie zachwycone Henny. - Oczywiście zajmę się
rachunkami i wszelką korespondencją, zamówieniami
i podobnymi sprawami. Poza tym chciałabym współpraco­

wać z tobą, Margit, przy układaniu menu. Chciałabym się
też nauczyć kilku twoich sztuczek.

Margit się zarumieniła.

- Wydaje mi się, że nie ma tak wielu rzeczy, których

można by się ode mnie nauczyć.

- Oczywiście, że są. Marna ze mnie kucharka. Nie

chodziłam do szkoły dla gospodyń domowych, a w Bergen

jedzenie było raczej proste. Na Egerhøi gotowaniem zaj-

mują się inne osoby. Najwyższy czas, żebym nauczyła się
czegoś więcej. Jeśli będziesz miała do mnie cierpliwość,
to może nam się uda.

Margit kiwnęła głową, zerkając na Ivera. Emily uznała,

że sprawiają wrażenie zakochanych, ale nie była pewna,

jakie stosunki ich łączą.

- Czy tobie potrzebna jest pomoc, Margit? - ciągnęła.

- Może powinniśmy zatrudnić jakąś dziewczynę, którą

byś miała pod ręką, tak jak było z tobą i Klarą?

Margit kiwnęła głową.

- Mam młodszą siostrę - powiedziała, rumieniąc się

jeszcze mocniej. - Jest już po konfirmacji i matka chciała­

by, żeby zaczęła pracować. Jest zdolna i pracowita.

- To chyba dobry pomysł - stwierdziła Emily. Wie­

działa, że Margit nie najlepiej układało się w domu. - Mo­
że twoja siostra... Jak jej na imię?

- Anne.
- Może Anne będzie miała ochotę zamieszkać w tym

drugim pokoiku? Stoi przecież pusty.

- Bardzo dziękuję, pani Lindemann. Wiem, że na

pewno by tego chciała!

38

background image

- Wobec tego uważam tę sprawę za załatwioną. Za­

kładam, że wy dwie poradzicie sobie ze sprzątaniem i po­
dawaniem do stołu? - spytała, zwracając się do Asty i Sig-
ne. - Anne oczywiście będzie wam pomagać w okresie
największego ruchu i kiedy ja będę w kuchni.

Pokiwały głowami.
- Wobec tego zostaje recepcja. Powinien tam ktoś

siedzieć przez cały czas, w każdym razie teraz, kiedy
zbliża się sezon.

Wszyscy się z tym zgodzili. Prawdopodobnie mieli

w pamięci tamten okres, kiedy Henny prawie nie pokazy­
wała się na dole. Wielu gości się skarżyło, a kilku nawet
wyjechało.

- Zamierzam zatrudnić kogoś tymczasowo do powro­

tu pani Egeberg.

- To mądra decyzja - przyznał Elias. - Ma pani kogoś

na myśli?

- Myślałam o Ingrid Berg.

Wokół stołu zapadła cisza. Emily kolejno przyglądała

się swoim pracownikom, ale nikt nic nie powiedział.

- Macie coś przeciwko niej? - spytała w końcu.
- Nie - odparł Elias niechętnie. - Z nią wszystko jest

w porządku, ale rodzina jej męża...

- Wiem, że jej teść nie cieszył się dobrą sławą, ale on

już nie żyje. Ingrid potrzebuje jakiegoś dochodu. Jej mąż

niewiele zarobi jako marynarz.

Emily miała poczucie, że za tą niechęcią kryje się coś

więcej, ale postanowiła nie zwracać na to uwagi. Ingrid
wspaniale opiekowała się Andreasem, była dla niego ser­
deczna i można jej było ufać. Aż do dnia, w którym
chłopiec zniknął, szepnął cichy głosik w jej głowie, ale nie
chciała go słuchać. Zaginięcie dziecka nie było winą

Ingrid, co do tego Emily nie miała wątpliwości. W dodat­

ku zamierzała ją zatrudnić tylko na pewien czas. Anne
natomiast potrzebna była na stałe.

- Przepraszam, pani Egeberg - odezwała się Signe

słabym głosem, stając w pąsach.

- Słucham.

39

background image

- Są tacy, co mówią, ze jej mąż sprzedał synka guwer­

nantki, a Ingrid go kryje.

- Ludzie zawsze plotkują. Nie wierzę w to. Przecież

wiedział, jak bardzo Ingrid pokochała Andreasa. Nigdy
nie zgodziłaby się na coś podobnego.

Nikt nie odpowiedział, Emily więc wstała.

- Wobec tego zajmę się dzisiejszą pocztą. Margit, czy

byłabyś tak dobra i przygotowała propozycje menu na
najbliższe dni? A może już masz to gotowe?

- Prawie.
- Dobrze, wobec tego zajmiemy się tym za pół go­

dziny.

Emily wyszła do recepcji. Sięgnęła po stos listów

i w tej samej chwili poczuła, jak bardzo brakuje jej Klary.
Dziwnie było prowadzić hotel bez niej, ale tamten czas
nieubłaganie minął. Klara miała rodzić za parę miesięcy.

Emily usiadła przy kontuarze, sięgnęła po nóż do pa­

pieru i otworzyła list od Hugona Lyche. Niewiele w nim
było, nie zwracał się do niej, tylko do Hotelu pod Białą
Różą. Chciał zamówić pokój na pierwszy tydzień czerwca,

chętnie z widokiem na morze. To wszystko.

Otworzyła księgę gości i zorientowała się, że pokój

numer cztery wciąż jest wolny. Zamówiono go wprawdzie

wcześniej, ale z gryzmołów Henny wyczytała, że gość
zrezygnował w ubiegłym tygodniu. Dlaczego miałaby od­
mawiać Lychemu? Był synem Erlanda, pasierbem jej
matki. Byli teraz spowinowaceni. W dodatku dobrze jej
zrobiło przebywanie z nim. Posiadał tę osobliwą zdolność
łączenia powagi z wesołością. Chociaż mówiono, że nie
gra równie dobrze jak ojciec, to jego muzyka była piękna
i pełna namiętności. Nauczył ją patrzenia w inny sposób
na sztorm i niepogodę tamtej nocy, gdy prosił ją, by
posłuchała muzyki z głębi morza. Gerhard nie miał żad­
nych powodów do zazdrości.

Przebiegła wzrokiem zamówienia zanotowane przez

Henny i zatrzymała się przy jednym z nich: Pani Pauline

Hartwig. Jedna noc. Pamiętać o łóżeczku dziecinnym.

Emily

wpatrywała się w te słowa. Czy to oznaczało, że Pauline

40

background image

zamierzała wracać do Bergen już następnego dnia rano?
Prawdopodobnie. T e r a z wreszcie będzie mogła zobaczyć
dziecko. Wiedziała, co pragnie ujrzeć: rysy ojca Liama.
Nie Aksela. Sięgnęła po przybory do pisania i zaczęła
formułować odpowiedź na list Hugona Lychego. Poczuła,
że mimo wszystko cieszy się na tę wizytę.

- Pani Lindemann! Czy wiadomo coś nowego o An-

dreasie?

Ingrid otwarła drzwi na oścież, wpatrywała się w nią,

blada i chuda.

- Niestety nie. Ale lensman mówi, że dopóki nie

otrzymamy innej wiadomości, musimy zakładać, że chło­
piec żyje. To dobry znak, że...

- Proszę wejść!

Emily przeszła za nią do pokoju.

- Czy mogę zaproponować pani coś do picia?
- Nie, dziękuję. Właściwie przyszłam tu po to, by...
- Nigdy nie powinnam była zostawiać go samego z teś­

ciową. Znienawidziłam ją od tego dnia!

- Przecież ona otrzymała wiadomość, że jej mąż miał

wypadek. Na pewno uważała, że nie ma wyboru.

- Powinna poprosić o przypilnowanie chłopca którąś

z sąsiadek!

Emily nie odpowiedziała. To oczywiste, że Andreas

nie powinien zostawać sam nawet przez kilka minut. Ale
cóż, człowiek jest mądry dopiero po szkodzie.

- Przychodzę spytać, czy nie miałabyś ochoty popra­

cować w hotelu przez kilka tygodni, Ingrid. Potrzebujemy
dodatkowej pomocy, przede wszystkim w recepcji. Moja
bratowa wyjechała na jakiś czas.

Ingrid wyglądała tak, jakby nie wierzyła własnym

uszom. Za moment jednak uśmiechnęła się szeroko.

- Pani jest prawdziwym aniołem, pani Lindemann!

To zamknięcie w domu z teściową doprowadza mnie do
szaleństwa. Ona uważa, że wszystko robię źle, a poza tym
przez cały czas mówi o teściu. Zapomniała już, że pił

41

background image

i przegrywał pieniądze. Zmienił się w prawdziwego boha­
tera. - Wystraszona zasłoniła usta ręką. - Przepraszam,
pani Lindemann! Nieładnie jest źle mówić o zmarłych,
ale teść był... - urwała.

- Wobec tego mogę liczyć na twoją pomoc?
- T a k , oczywiście.
- Czy mogłabyś przyjść już jutro rano o ósmej?
- Na pewno się stawię. Niech panią Bóg błogosławi,

pani Lindemann. Modlę się do Niego, by oddał nam
Andreasa. Modlę się wiele razy w ciągu dnia. Teściowa
twierdzi, że modlę się więcej, niż pracuję. Straciła do
mnie cierpliwość.

- Porozmawiam jeszcze z lensmanem i dowiem się,

czy nie mógłby podjąć jeszcze jakichś działań.

- Ingrid! - rozległ się głos teściowej.

Młoda kobieta wstała.

- Teściowa leży dzisiaj w łóżku, ale nie jest bardziej

chora niż pani czy ja. Chce tylko, by jej usługiwać. Ale
teraz przyjdzie tego koniec, skoro mam zacząć pracę
w hotelu. - Uśmiechnęła się, tym razem cieplej.

Emily kiwnęła głową i wyszła. Firanki w oknach sąsied­

nich domów poruszyły się szybko. Zrozumiała, że jest
obserwowana. Szybkim krokiem ruszyła w stronę miasta.
Powinna pomóc Margit w przygotowywaniu deseru.

Gdy przechodziła przez placyk, Victor stał przed do­

mem. Rozmawiał z Iverem.

- Dzień dobry, Victorze. Czy Ivan... Jak się czuje pan

Wilse?

- Życie wciąż się w nim tli. On jest silny, ale rany

głębokie. Może się wdać zakażenie, nikt nie może nicze­
go zagwarantować.

- No tak, oczywiście.
- To bardzo trudne dla jego żony, mojej teściowej.

Wysłałem już telegram do Asty, biedaczki. Na pewno
wkrótce przyjedzie.

Emily znów wspomniała słowa babki. Bacznie przy-

42

background image

glądała się twarzy Victora. Czy on naprawdę martwił się
o teścia, czy też raczej myślał o możliwości otrzymania
dużego spadku? Victorowi zależało na pieniądzach, z tego
zdawała sobie sprawę. Zadrżała na wspomnienie jego
oświadczyn. Biedna panna Jeppesen, która pozwoliła mu
się oczarować.

- Słyszałem, że zamierzasz przez pewien czas prowa­

dzić hotel, Emily.

- Owszem, to prawda.
- A dlaczego taki nagły wyjazd? Czy Erling towarzy­

szył twojej matce i jej nowemu mężowi?

- Nie.

Emily nie zamierzała wyjaśniać mu nic więcej. Miała

ochotę powiedzieć, że wraca od Ingrid, i spytać, czy Victor
nie przejmuje się zaginięciem bez śladu swojego syna, ale
on przecież nie przyznał się do ojcostwa i sprawiał wraże­
nie, że Andreas w ogóle go nie obchodzi.

Czuła na sobie jego wzrok. Przez kilka sekund miała

wrażenie, że Victor potrafi przejrzeć ją na wskroś, że widzi
zakrwawiony nóż, który schowała w mieszkaniu, i wie,
dlaczego jego teść pragnął rozmawiać z jej matką. Wy­
prostowała głowę.

- Do zobaczenia, Victorze. Daj mi znać, jeśli zajdzie

coś nowego.

- Oczywiście.
Otworzyła drzwi i skinęła głową kilkorgu gościom.

Victor nie mógł nic wiedzieć. Nic poza tym, co Ivan Wilse
sam postanowił mu wyjawić.

- Jak się nazywa ten deser, Margit? Jak mówiłaś?

- Emily usiłowała się skupić. Przez okno widziała Victora
zmierzającego do domu Ivana Wilsego. Mogła to być

rutynowa wizyta, ale mógł też zostać pilnie wezwany.
Trudno to było stwierdzić.

- Bavaroise pomarańczowy - odparła Margit. Stała

z miską pomarańczy w ręku. - Na pewno chce pani mi
pomóc, pani Lindemann? Sama dam sobie radę.

43

background image

- Oczywiście, że chcę pomóc - powiedziała Emily.
J e j myśli wędrowały daleko. Steffen był skłonny zabić.

Czy słusznie postąpiła, ratując go i pozwalając, by został
na Solbakken z Sanderem i Jenny? Ale na szczęście nie
mieli być sami, przynajmniej przez jakiś czas.

- Opłukałam foremki zimną wodą i posypałam je cuk­

rem.

- Aha.
- Teraz musimy obrać pomarańcze, usunąć tę białą

skórkę i pokroić je w cienkie plasterki. Potem trzeba
będzie ułożyć je w foremkach i dopiero na nie wylać
krem. Foremki należy ustawić w zimnym miejscu, żeby
deser stężał.

- Chyba pamiętam ten przepis - stwierdziła Emily.
- To jeden z tych, który Klara przywiozła ze sobą

z hotelu w Risør. Mam obierać, a pani będzie kroić?

- T a k , tak zrobimy.
Margit podsunęła jej nóż i zabrała się do obierania

pierwszej pomarańczy. Emily zapatrzyła się w ostrze, aż
musiała zamrugać. Przez kilka sekund widziała krew na
błyszczącej stali. Powinna wziąć się w garść. A przede

wszystkim musi pozbyć się noża Steffena. Myśl o tym, co
leżało w szafie, nie dawała jej spokoju.

- Pani matka to naprawdę szczęśliwa kobieta - wes­

tchnęła Margit.

Emily drgnęła, słysząc te słowa.

- No, pierwsza już gotowa. Plasterki muszą być cien­

kie i równe. Poślubiła przecież takiego człowieka! T y l e
rzeczy będzie mogła przeżyć!

Emily wzięła nóż do ręki i poczuła mdłości. W głowie

jej się kręciło, czuła się nieskończenie zmęczona. Czy

mogła spodziewać się dziecka? Ta myśl dręczyła ją już od
kilku dni, a dzisiaj czuła się wyjątkowo źle. Wbiła ostrze

w pomarańczę i zapatrzyła się w pojawiające się krople
soku. Co działo się w umyśle Steffena, gdy wbijał nóż
w żywego człowieka z zamiarem odebrania mu życia? Jak
można zmusić rękę do takiego działania?

Mdłości znów stały się silniejsze. Widok śmietany od-

44

background image

mierzanej przez Margit był nieprzyjemny. Niewykluczo­
ne, że jest w ciąży. Miesięczna przypadłość powinna poja­

wić się już dwa dni temu. Ale dwa dni to nic. Wciąż
jeszcze mogła nadejść. A jeśli spodziewała się dziecka, to
nie mogła tego powiedzieć Gerhardowi, nie pozwoliłby
jej przecież pracować w hotelu. Będzie musiała się z tym
wstrzymać do powrotu Erlinga.

Pauline rozejrzała się po salonie. Ostatni obraz był

już spakowany. Wszystkie obrazy, które namalowała

w ciągu tych miesięcy, leżały w skrzyni na podwórzu,
gotowe do przewiezienia do marszanda Krohna w Ber­
gen. Wkrótce miał po nie przybyć jeden z asystentów
z latarni. Teraz musiała jeszcze pozamykać. Pożegnać
się z domem, który kiedyś był domem Dorothei, a przez
krótki czas jej własnym. Już jutro ona i Nathalie wyjeż­
dżają.

Sprawdziła wszystkie haczyki przy oknach i upewniła

się, czy kuchenne drzwi są zamknięte na klucz. Potem
wylała jeszcze wodę z wiadra, odstawiła je na miejsce
i wyszła. Zamknęła drzwi, a klucz schowała w zwykłym
miejscu. Gdy szła przez podwórze, ujrzała nagle jakąś
postać i zatrzymała się.

- Dzień dobry, panno Selmer.
To był brat Dorothei, Sivert Peders0nn. Wysoki, stał

na szeroko rozstawionych nogach, zagradzając jej drogę.

- Pani Hartwig - poprawiła go.
- Łatwo zapomnieć, że jest pani żoną latarnika, skoro

nie zajmuje się pani jego domem i większość czasu spę­
dza w Bergen.

Jak on śmiał!
- Gzy życzy pan sobie czegoś od mnie? - spytała,

czując lęk, który ten człowiek zawsze w niej budził.

- Przychodzę, żeby odkupić dom.
- Nie jest na sprzedaż.
- Może nie dla innych, ale ja tego chcę. Żałuję. Źle

zrobiłem, sprzedając go. J e j się to nie podoba.

4.S

background image

Pauline zadrżała, zerkając na las. Miała ochotę uciec

stąd biegiem, oddalić się od jego mrocznego spojrzenia,
od przerażających słów.

- O czym pan mówi? - Czuła, że głos jej lekko drży.
- Dorothei nie podoba się, że sprzedałem dom. Powi­

nien stać pusty, tak jak było, zanim pani przyjechała
i nabrała mnie na tę sprzedaż.

Pauline pokręciła głową. Przecież on bardzo chciał

sprzedać dom, niemal go jej wciskał, zanim zdążyła za­
stanowić się nad zakupem. Teraz czuła się związana z tym
miejscem i nie zamierzała się go pozbywać.

- Dostanie pani więcej, niż pani zapłaciła. Zarobiłem

trochę.

A więc to tak! Pewnie na grze. Chociaż plotki głosiły,

że z reguły przegrywał.

- Obawiam się, że nie ma o tym mowy, panie Pe-

ders0nn. Pokochałam to miejsce, jest teraz moim domem.

- Domem? A co to za dom, kiedy się w nim nie

mieszka? - Podszedł bliżej. - Niech mi go pani odsprze­
da, pani Hartwig. Inaczej pani pożałuje!

Jego oddech cuchnął alkoholem. Prawdopodobnie tyl­

ko bredził pijany. Dlaczego miałby wyrzucać pieniądze
na odkupienie domu siostry po tak długim czasie? Żeby
znów stał pusty?

- Muszę się nad tym zastanowić - oświadczyła, prag­

nąc jak najszybciej od niego odejść. - Przekażę panu

wiadomość. Ja albo mój mąż - dodała.

Najlepiej by było, gdyby Aksel się tym zajął. Znał tego

człowieka, a ją ogarniał lęk za każdym razem, gdy zo­
stawała sama z bratem Dorothei. Plotki obwiniały go
o zabójstwo rodzonej siostry, a wiele osób uważało, że był
ojcem nienarodzonego dziecka, które zabrała ze sobą do
grobu.

Pedersønn

odsunął się na bok.

- Wobec tego będę czekał, panno Selmer.
Nie patrząc na niego, ruszyła w stronę latarni.

4 6

background image

- Aksel?

Stał przy syrenie przeciwmgielnej, zajęty sprawdza­

niem maszynerii. Na jej widok się rozjaśnił.

- Jesteś! Posłuchaj i nie odpowiadaj, dopóki się nie

zastanowisz. Przez ostatni tydzień rozmyślałem nad pew­

ną sprawą. Nie mogę pozwolić, żebyście jechały same!

Akurat w tej chwili poczuła dla niego gwałtowną czu­

łość i miała wręcz ochotę go uściskać.

- To długa podróż morska, no i będziesz musiała za­

instalować się jakoś w domu w Bergen, znaleźć opiekun­
kę do dziecka, pozałatwiać różne inne rzeczy. Odwiozę

was. Inaczej ta podróż będzie dla ciebie zbyt męcząca.

- Ale czy możesz opuścić latarnię?
- Pozamieniałem dyżury. Co na to powiesz, Pauline?

Pozwolisz, żebym odwiózł ciebie i Nathalie do Bergen?

- Oczywiście, Akselu - uśmiechnęła się. - Będę bar­

dzo wdzięczna. Ciężko podróżować samej, z maleńkim
dzieckiem.

- Nawet przez moment nie zaznałbym spokoju, mając

świadomość, że musicie sobie radzić same.

- Bardzo ci dziękuje, Akselu - powiedziała cicho, czu­

jąc ściskanie w gardle. Nie zasługiwała na jego dobroć.

Poświęcił się dla Nathalie i dla niej. Co mogła dać mu
w zamian?

background image

Rozdział 5

- Mam zamiar przez kilka dni nocować w hotelu - po­

wiedziała Emily, przyglądając się Eliasowi, który składał
wiosła na dnie łodzi.

- Nie będę więc pani przywoził i odwoził?
- Nie, nie ma takiej potrzeby. Mój mąż jest w Kris-

tianii. Mogę więc skorzystać z okazji i spędzić w pracy
kilka długich dni.

Elias przeszedł na pomost, a Emily zauważyła, jak

sztywno się porusza, dotknięty reumatyzmem i zgarbio­
ny. Przykucnął, żeby sprawdzić węzły, które ona zrobiła.
Mocniej zacisnął linę.

Do głowy przyszła jej pewna myśl.

- Powiedz mi, Eliasie, miałeś ostatnio wolne? Wydaje

mi się, że stale tu jesteś, od rana do wieczora.

- Wolne? Nie ma takiej potrzeby, pani Lindemann.

Jakże ktoś, kto pracuje tak powoli jak ja, miałby mieć

prawo do wolnego? To niesłychane.

- Oczywiście, że należy ci się trochę wolnego. Masz

przecież wnuki. Nie chciałbyś nikogo odwiedzić? Mógł­
byś wyjechać na tydzień.

- Mam też dwoje prawnuków. - Elias pogładził się po

głowie, odrobinę niepewny. - W Risør - dodał.

Emily pojęła, o czym myśli staruszek. Bał się, że okaże

się zbędny. Uśmiechnęła się.

- Wobec tego uważam, że powinieneś wybrać się do

Risør, Eliasie. Ale musisz mi

obiecać, że za tydzień wró­

cisz. Nikt tak jak ty nie potrafi się zająć ogrodem ró­
żanym.

Rozjaśnił się i kiwnął głową.

48

background image

- Może mi pani zaufać. Zrobię tak, jak pani mówi.

Wybiorę się do Risør. Wnuczka urodziła wiosną dziecko.

Jeszcze nie widziałem chłopca.

- A więc jedź, Eliasie. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia, pani Lindemann.

Emily stała, dopóki nie zniknął za węgłem. Drzwi do

domku kąpielowego stały otwarte. Poszła je zamknąć,
żeby w środku nie zagnieździły się koty, włóczące się
wszędzie. Po wyjeździe Eliasa będzie miała ogród tylko
dla siebie. Dziś wieczorem, gdy tylko goście udadzą się na
spoczynek, zamierzała zakopać zawiniątko z nożem.

- Tu wpisujesz nazwisko i adres - tłumaczyła Emily.

Ingrid pilnie jej słuchała.

- Niestety, nie umiem ładnie pisać - powiedziała

przepraszająco.

- Na pewno dostatecznie ładnie - odparła Emily.

Henny też nie pisała „ładnie", lecz dopóki pismo dało

się odczytać, w niczym to nie przeszkadzało, korespon­
dencją przecież zamierzała zająć się sama. W szkole uczy­
ła się kaligrafii.

Z pokoiku za recepcją wyszła Anne, siostra Margit.

Głęboko dygnęła przed Emily.

- Już się wprowadziłam, pani Lindemann - oznajmiła.

- Bardzo dziękuję, że zgodziła się pani mnie przyjąć!

- Skoro to Margit cię poleciła, to raczej ja powinnam

dziękować - uśmiechnęła się Emily.

Wdzięczność dziewczyny była ogromna. Prawdopo­

dobnie opuściła rodzinny dom z taką samą radością jak
Margit. Bez względu na to, co mogło być tego przyczyną.
Anne była podobna do siostry i w tym samym wieku co
Margit, gdy zaczynała pracować w hotelu - około szesnas­
tu lat. Miała jasną, otwartą twarz, a włosy splatała w dwa
grube żółte jak zboże warkocze.

- Wobec tego pomogę Margit przy obiedzie. Prosiła,

żebym przyszła do kuchni obrać ziemniaki i pokroić wa­
rzywa.

49

background image

- Dobrze, Anne. - Emily znów odwróciła się do In­

grid. - Datę przyjazdu wpisuje się w tę rubrykę, a wyjaz­
du w tę. Kiedy goście zapłacą za pobyt, zakreślasz tutaj.

- Czy mają płacić, kiedy przyjeżdżają czy kiedy wyjeż­

dżają?

- O zapłatę prosimy dopiero przy wyjeździe, ale nie­

którzy wolą rozliczyć się już w chwili przyjazdu.

Otworzyły się drzwi i Emily podniosła wzrok i zamarła.

To był Aksel! Szedł w ich stronę, wyraźnie zdumiony, że
ją tu zastał.

- Dzień dobry, Emily!
- Dzień dobry, co mogę... - urwała. W ustach nagle jej

zaschło, musiała szukać słów. Oczywiście Aksel towarzy­
szył żonie, przecież to na dzisiaj Pauline zamówiła pokój
dla siebie i dla córeczki.

- Nie sądziłem, że tu pracujesz... To znaczy...

- uśmiechnął się tym swoim znajomym promiennym

uśmiechem. - Nie chciałem powiedzieć, że nie przyszedł­
bym, gdybym o tym wiedział.

Drzwi otworzyły się znów i weszła Pauline z dziec­

kiem na rękach. Aksel sprawiał wrażenie zakłopotanego.

Nigdy nie mieli okazji rozmawiać o jego małżeństwie.

Podczas ostatniej rozmowy w cztery oczy obiecywał jej
wieczną miłość. Twierdził, że będzie czekał, aż Emily
uwolni się od Gerharda, a potem nagle się ożenił, nie
mówiąc jej ani słowa. To Pauline ją o tym powiadomiła.

Emily odniosła wtedy wrażenie, że malarka, nie mówiąc

wprost, usiłuje przekazać jej coś ważnego, a mianowicie,
że ojcem dziecka był Liam i że takie jest wytłumaczenie
tego pospiesznego małżeństwa.

- Moja żona zamówiła pokój dla siebie i dziecka

- podjął Aksel. - Mam nadzieję, że nie sprawi za dużo

kłopotu, jeśli ja również spędzę tutaj noc?

Emily poczuła rumieniec pełznący po szyi na policzki.

Czuła, że Ingrid się w nią wpatruje. Aksel spędził noc
w Hotelu pod Białą Różą tylko jeden raz wcześniej. Była
to ich jedyna miłosna noc. Noc, w którą... Przełknęła ślinę

i podniosła głowę. Musi wziąć się w garść. Oboje zawarli

50

background image

inne związki małżeńskie, muszą zapomnieć, co się wyda­
rzyło w tamtą burzową noc tak dawno temu.

- Oczywiście, że nie. To przecież dwuosobowy pokój.

- Odwróciła się do Ingrid. - Mogłabyś odszukać Signe
albo Astę i upewnić się, czy ustawiły już tam łóżeczko dla
dziecka? Poproś też Ivera, żeby zaniósł bagaż do pokoju
numer dziewięć.

- Sam zajmę się bagażem - zapewnił prędko Aksel.

- Nie ma go wiele. Odpływamy do Bergen już jutro

i większość rzeczy zostawiliśmy w przedsiębiorstwie żeg­
lugowym.

Czym prędzej wyszedł na zewnątrz. Emily z waha­

niem uśmiechnęła się do Pauline. Musi zobaczyć dziecko.
Musi się upewnić, że miała rację.

- Gratuluję maleństwa, pani Hartwig - powiedziała.

Miała wrażenie, że jej głos brzmi sztucznie. - Czy mogę...

- Oczywiście. - Pauline odsunęła na bok kocyk i po­

kazała jej dziecko. - Ma na imię Nathalie i ma dwa
miesiące. - Ściągnęła córeczce koronkowy czepeczek

z głowy, żeby pokazać Emily granatowoczarne włoski.

Widzisz, to córka księdza.
Te słowa oczywiście nie padły, lecz Emily i tak je

usłyszała. Dziecko było podobne do ojca Liama, chociaż
u tak małych dzieci trudno z całą pewnością określić
podobieństwo. Kiedy na przykład kolor oczu staje się
wyraźny? Oczy ojca Liama były zielone jak morze pod­

czas burzy, a skóra blada jak u Nathalie. Ale oczy? Maleń­
ka spała.

- Jakaż ona śliczna! Musi być pani szczęśliwa, pani Hart­

wig. Ja wciąż jeszcze nie doświadczyłam macierzyństwa.

- Chciałabym, żeby zwracała się pani do mnie po

imieniu. Pauline. Wydaje mi się, że tak dobrze panią
znam, pani Lindemann. I przez pani brata, i przez Aksela.

Pauline, czerwieniąc się, urwała.

- Z radością - powiedziała Emily, czując, że od tych

słów zrobiło jej się cieplej na sercu, chociaż wyraźnie
zakłopotały one rozmówczynię. Wyciągnęła rękę. - Wi­
tam z powrotem w Hotelu pod Białą Różą, Pauline!

51

background image

Wszedł Aksel z dwiema torbami podróżnymi, skinął

im głową i ruszył na górę po schodach.

- Erling wyjechał - powiedziała Emily szybko. - To

dlatego ja...

- Pozdrów go ode mnie - powiedziała Pauline. - Mo­

że jest w Bergen? Czy nie tam ma zamieszkać wasza
matka?

- On... on wybrał się z wizytą do naszego przyrod­

niego rodzeństwa. - Emily rozejrzała się dokoła. - Jest
pewna sprawa, o której my dwie nigdy nie rozmawiały­
śmy, Pauline. Kiedyś byłaś umówiona na naukę malarst­
wa u Siverta Berge, prawda?

Pauline kiwnęła głową, wyraźnie zdumiona.

- To Erling i ja poprosiliśmy pana Berge o rezygnację

z tej umowy. Sivert Berge tak naprawdę nazywa się
Steffen Hofgaard. Był mężem mojej matki. Mają dwoje
dzieci.

Pauline wpatrywała się w nią z niedowierzaniem.

- Zanim moja matka sama zdecydowała się ujawnić,

Erling i ja staraliśmy się jak najbardziej ją chronić. Wszys­

cy wierzyli, że zginęła w katastrofie, a ona sama chciała,

by tak pozostało.

Nathalie zaczęła popłakiwać.

- Obawiam się, że jest głodna - powiedziała Pauline

przepraszająco.

- No cóż. Przedstawiając w paru słowach długą i zawi­

łą historię: moja matka i Steffen Hofgaard nie byli mał­
żeństwem, ale przez wiele lat żyli jak mąż i żona. Matka
nie rozwiodła się z moim ojcem. Jej związek ze Steffenem
skończył się, gdy zmarła moja ciotka. Dalszy ciąg znasz.

Pauline kiwnęła głową i szepnęła coś do płaczącego

dziecka, wyraźnie wstrząśnięta nowymi informacjami.
Zaraz jednak się uśmiechnęła.

- W każdym razie cieszę się, że się dowiedziałam,

dlaczego pan Ber... pan Hofgaard zerwał naszą umowę.
Sądziłam, iż uznał, że nie jestem dostatecznie zdolna, by
być jego uczennicą.

Emily chciała dokładniej wszystko wytłumaczyć, ale

52

background image

poczuła się taka słaba i zmęczona. Znów naszły ją mdłości.
Aksel zszedł z góry i wziął na ręce płaczące dziecko, zaraz
też wszyscy troje zniknęli na piętrze. Emily wybiegła do
różanego ogrodu, tam zgięła się wpół i zwymiotowała.
Przykucnęła, osłabiona i roztrzęsiona. Nie mogło już być
żadnych wątpliwości: najwyraźniej spodziewała się dziec­
ka. Jak zdoła to ukryć? Przecież powinna tu zostać. Obie­

cała Erlingowi, że zajmie się hotelem. Nikt inny nie mógł
jej zastąpić. To musi się jakoś udać. Będzie musiała za­
chować spokój i zanadto się nie przemęczać. Poza tym
przez pierwszy tydzień będzie tu nocować, dzięki temu
wszystko stanie się o wiele łatwiejsze.

Położyła dłoń na piersi. Ale Aksel tu był! Będzie spać

pod tym samym dachem co on. Oglądać go razem z Pauli-
ne. Miała ochotę od razu wrócić na Egerhøi, ale to było
niemożliwe. Przecież odesłała Eliasa, a sama nie mogła
popłynąć łodzią na Egerhøi. Poza tym z łodzi lubili korzy­

stać goście przy pięknej pogodzie. Musiała zostać.

Emily odstawiła koszyk i przyjrzała się jednemu z ró­

żanych krzewów. Już pojawiły się na nim pączki, zamie­
rzał tego lata zakwitnąć wcześnie. Odrzuciła łopatę. To
niemożliwe, cóż to za pomysł! Nie mogła zakopać noża tu,
w ogrodzie różanym. Codziennie przypominałby jej o tra­
gedii Steffena i jego zbrodni.

Już wiedziała, co zrobi. Nóż musi zniknąć na zawsze,

krew trzeba zmyć. Wrzuci go do morza, gdzieś na głębię.
Gdyby kiedykolwiek został wydobyty na światło dzienne,
na przykład zaplątany w sieć rybacką, byłby wtedy umyty

do czysta. Nikt by nie wiedział, do czego go użyto. Za­
krwawione płótno, w które był owinięty, postanowiła spa­
lić w kominku. Gdy ogień zapłonie mocno, z płótna zo­
stanie tylko popiół.

Złapała koszyk i czym prędzej poszła do furtki. Przez

chwilę mocowała się z kłódką, lecz w końcu udało się ją
otworzyć. Zamknęła za sobą i pospieszyła w stronę pomo­
stu i łodzi. Było bezwietrznie i pochmurno, robiło się

53

background image

ciemno, nie na tyle jednak, by nie odnalazła drogi, a do­
statecznie, by mogła zaryzykować tę dziwną wyprawę
łodzią. Elias pokazał jej kiedyś pewne miejsce na środku

fiordu, mówiąc, że mało tam ryb, ponieważ akurat tam

jest bardzo głęboko.

Zerknęła na hotel. W kilku oknach na piętrze się

świeciło, między innymi w dziewiątce, gdzie mieszkał
Aksel.

Łódź odbiła od brzegu, Emily mocno chwyciła za wio­

sła. Tłumaczyła sobie, że nie ma nic dziwnego w tej
wyprawie. Powiosłowała w stronę wyspy i okrążyła ją,
patrząc na strome urwiska opadające pionowo w morze.
Wieczór był łagodny i cichy. Na niebie pojawiły się gwiaz­
dy i cienki sierp księżyca. Gdyby nie straszny cel jej
wyprawy, napawałaby się urokiem tej chwili.

Teraz znalazła się już dostatecznie daleko. To się musi

stać tutaj. Rozejrzała się w obawie, czy nikt jej nie obser­
wuje, ale nikogo nie było widać. Wciągnęła wiosła do
łodzi, złapała zawiniątko z nożem i położyła je obok siebie
na ławeczce. R ę c e jej się trzęsły. Robię to dla Sandera,
pomyślała. Dla Jenny. T e g o noża nikt nie może znaleźć.

Wszystkie ślady zbrodni Steffena muszą zniknąć.

Uklękła i wychyliła się przez burtę, potem gwałtow­

nym ruchem rozwinęła płótno i wrzuciła nóż do wody, nie
dotykając go. Widziała go przez krótką chwilę. Krew nie
była już czerwona, tylko brunatna. Błysnęła stal, w końcu
nóż przeciął lśniącą powierzchnię i zniknął. Jedynie roz­

chodzące się powoli kręgi na wodzie zdradzały miejsce,
w którym nóż opadł w głębię. W końcu i one zniknęły.

Emily znów się rozejrzała. Na pełnym morzu za Rauane
przepływał pełnorejowiec. Świeciło się w paru chatach na

wyspie. Nikt nie mógł jej zobaczyć. A nawet jeśli, to nie
potrafiłby stwierdzić, w jakim celu tu przybyła. Teraz
pozostawało jeszcze tylko zakrwawione płótno. Zwinęła

je mocno, włożyła na dno koszyka i nakryła ścierką. Nagle

się roztrzęsła, poczuła mdłości i szybko przechyliła
się przez burtę, żeby zwymiotować. Łódką zakołysa-
ło. Gdy Emily uświadomiła sobie, jaka głębia rozpoś-

54

background image

ciera się pod nią, poczuła, że przyciąga ją ku sobie czarny
chłód.

Po kilku sekundach nieprzyjemne wrażenie minęło.

Doszła do siebie. Teraz musiała jeszcze tylko wrócić do
hotelu, rozpalić w kominku i pozbyć się płótna. Wyjęła

wiosła i zaczęła wiosłować w stronę lądu długimi pociąg­
nięciami.

Kiedy już przycumowała łódź, a pod nogami miała

stały grunt, zakręciło jej się w głowie. Usiadła na ławce
i zapatrzyła się w fiord. Gwiazdy błyszczały, a księżyc
malował na wodzie srebrną smugę. Zapowiadał się upalny
dzień. Letni dzień.

Morze pluskało pod deskami pomostu, ten odgłos

uspokajał. Emily oparła się plecami o ławkę i przymknęła

oczy. Nagle usłyszała kroki. Ktoś szedł w stronę pomostu.
Odwróciła się i poczuła, że serce zamiera jej w piersi.
Potem znów gwałtownie przyspieszyło. To był Aksel!
Czego chciał? Czyżby widział, jak dobijała do brzegu?

Wstała i zerknęła na koszyk, jak gdyby bała się, że

zdradzi prawdę o celu jej wyprawy.

- Dobry wieczór, Emily.
- Jest już prawie noc - odparła, słysząc, że jej głos

brzmi co najmniej oschle.

- Zobaczyłem cię z okna.
- Zobaczyłeś mnie?
- Obudziłem się, bo Nathalie płakała przez sen. Wi­

działem, jak dobijasz do brzegu.

- Ja...

Uśmiechnął się, zęby błysnęły bielą.

- Nie wiedziałem, że lubisz sama wiosłować.
- Nie mogłam zasnąć, a noc jest taka piękna.
- To prawda. Właśnie dlatego czym prędzej się ubra­

łem i wyszedłem ci na spotkanie.

Chciała spytać, dlaczego na miłość boską, dręczy ją

swoją obecnością, ale się powstrzymała.

- Czy mogę z tobą porozmawiać, Emily?
- Przecież już rozmawiasz. - Miała ochotę złapać ko­

szyk i jak najszybciej stąd uciec.

55

background image

- T a k , aby nikt nie mógł nas usłyszeć. - Aksel złapał

ją za ramię. - Wejdźmy do domku kąpielowego.

Nie zdążyła zaprotestować, a on już ciągnął ją za sobą.

Do domku kąpielowego, tam gdzie pocałował ją po raz
pierwszy! Zamknął drzwi i wskazał na ławkę.

- Usiądź, Emily.

Usłuchała, zbyt słaba, by protestować. Cały czas myś­

lała o koszyku z zakrwawionym płótnem, który został na
pomoście.

Aksel usiadł obok niej, ale w pewnym oddaleniu, nie

za blisko.

- Nie mieliśmy okazji porozmawiać.
- Porozmawiać? - powtórzyła słabym głosem. Była

wycieńczona wiosłowaniem i mdłościami.

- O moim małżeństwie.
- To nie jest konieczne. Akselu. To nie moja sprawa.
- Owszem, dotyczy również ciebie. Powinienem był

pomówić z tobą już dawno temu, zanim poślubiłem Pau-
line.

- Dlaczego? Ja...
- To niczego nie zmienia.
O co na miłość boską mu chodzi?
- Ja wciąż czuję do ciebie to samo, Emily. Więcej

nie powiem. Oboje jesteśmy związani, z różnych po­
wodów.

Nie odpowiedziała. Z trudem powstrzymywała się od

płaczu. On nie miał prawa tak mówić. Istnieją sprawy,
o których nie powinno się mówić głośno, które raczej
należy przemilczeć.

- Być może pewnego dnia odzyskamy wolność. Nikt

nie wie, co szykuje życie.

- Akselu!
- Poza tym powtórzę to jeszcze raz. Przysięgam, że

wysłałem do ciebie trzy listy! Wyznałem ci swoją miłość

i prosiłem, żebyś na mnie czekała.

- O tym już rozmawialiśmy... - Głos ją zawiódł.
- Gdzie się podziały te listy? Kto mógł coś zyskać na

tym, by do ciebie nie dotarły?

56

background image

- Odmawiam rozmowy na ten temat, Akselu. Jesteś

żonaty, masz córkę.

- Nie o wszystkim można mówić na głos, Emily. Wię­

cej już tego nie powtórzę: przyjrzyj się Nathalie. Przyjrzyj
się jej uważnie, gdy spotkamy się następnym razem.

Emily podniosła się tak gwałtownie, że zakręciło jej

się w głowie. Zrozumiała. Zrozumiała to już wtedy w Ber­
gen, gdy Pauline odwiedziła ją i Erlinga. Ojcem dziecka
naprawdę był Liam. Ale to nie zmieniało sytuacji.

Aksel wstał.
- Kiedy cię widzę, targają mną dwa różne uczucia

- powiedział z namysłem. - Wielki żal i wielka miłość.

Emily nie odpowiedziała. Dlaczego on stąd nie od­

chodzi? Dlaczego ona godzi się na wysłuchiwanie takich
słów? Co powiedziałby na to Gerhard? Był przecież za­
zdrosny o Hugona Lychego. Powinien ją zobaczyć teraz,
samą w domku kąpielowym z Akselem!

- Emily! - Zrobił krok w jej stronę. - Wyjeżdżam

jutro rano. Ale ja wrócę na Jomfruland. Pauline chce

mieszkać w Bergen, a nie mogę pozwolić na to, by po­
dróżowała sama.

Patrzyli na siebie. W końcu Aksel nachylił się i delikat­

nie pocałował ją w usta. Emily poczuła narastający gniew
i niedowierzanie. Ale czuła coś jeszcze, coś, czego nie
powinna czuć.

background image

Rozdział 6

- Dlaczego mama nie wróciła? Myślałam, że ojciec po

nią pojechał.

Pytanie to zadała Jenny. Trzynastoletnia dziewczynka

pomagała Henny przy obiedzie. Steffen zamknął się
w atelier, twierdził, że to jednym miejsce, w którym jest
w stanie wytrzymać swoje towarzystwo. T a m zapominał
o wszystkim, pamiętał jedynie o obrazach, które malował.

Henny odłożyła nóż.

- Powiedział tak, gdy wyjeżdżał?
Jenny pokręciła głową.
- Nic nie mówił. Stwierdził jedynie, że musi jechać.

Sander i ja myśleliśmy, że przywiezie mamę, że to będzie
niespodzianka.

Henny zakręciły się w oczach łzy. Steffen niczego nie

wyjaśnił dzieciom. Wciąż czekały na powrót Agnes, spo­
dziewały się, że wszystko będzie jak dawniej. Słyszała, że

Erling i Sander cicho rozmawiają w salonie. Marcus spał.

- Zaczekaj chwilę, Jenny - powiedziała, wycierając

ręce w fartuch. To nie może dłużej trwać. Erling musi
powiedzieć dzieciom prawdę.

- Erlingu!
- Słucham.

Grał w karty z Sanderem, ale podniósł oczy pytająco.

- Mogę zamienić z tobą słowo na zewnątrz?
Wyszedł za nią na podwórze. Henny rozejrzała się,

Steffena nigdzie nie było widać.

- Erlingu, czy zdajesz sobie sprawę, że dzieci nic nie

wiedzą? Wierzą, że matka wciąż jest w jakimś tajem­
niczym miejscu i tam maluje, ale tu wróci.

58

background image

Kiwnął głową.

- Steffen nie miał siły mówić im o wszystkim.
- Nie możemy pozwolić, by to dłużej trwało! W dodat­

ku na Jenny ciąży zbyt duża odpowiedzialność. Oprócz
lekcji zajmuje się wszystkimi sprawami domowymi. Ma
za mało powietrza i słońca, jest blada i chuda.

- Masz rację.
- Steffen nie jest w stanie porozmawiać o tym z dzieć­

mi. Wygląda na to, że dość ma problemów ze sobą.

- Owszem.
- Obawiam się, że to ty musisz powiedzieć im praw-

dę.

Erling potarł czoło.

- Boję się tego bardzo - przyznał. - Sam się już nad

tym zastawiałem, ale co ja im powiem? Jak mogę zmniej­
szyć szok i ból?

- Widzisz, co się dzieje ze Steffenem, on niemalże

postradał zmysły. Potrzeba dużo czasu, by doszedł do
siebie. Dzieci widzą, że coś się zmieniło. Wyczuwają, co
się dzieje z rodzicami.

- To prawda. Kiedy Emily i ja dorastaliśmy, matka

była nieszczęśliwa. Nikt nic nie mówił, ale nad całym
naszym dzieciństwem wisiał mroczny cień. Zdałem sobie
z tego sprawę dopiero później.

- Powiedzenie im prawdy będzie bolesne, ale nie ma

innego wyjścia.

- Uważasz, że powinienem zrobić to już teraz?
- T a k . Steffen właśnie wyszedł i przez dłuższy czas go

nie będzie, a Marcus śpi.

Erling westchnął ciężko.

- Szczerze mówiąc, chętnie wypiłbym wcześniej kie­

liszek wina - wyznał, uśmiechając się z boleścią.

- Wiem - odparła, ściskając go i całując. - Kocham

cię.

Erling się wyprostował.

- Teraz albo nigdy - oświadczył. - Ale gdybym się

zaciął albo powiedział coś niemądrego, musisz mnie wes­
przeć.

59

background image

Zasiedli przy kuchennym stole. Sander i Jenny mieli

poważne miny, jak gdyby domyślali się, co usłyszą.

- Musimy porozmawiać - oznajmił Erling z powagą.

- Na pewno zauważyliście, że ojciec ostatnio nie miewa

się najlepiej.

Jenny kiwnęła głową, zerkając na o rok starszego brata.
- On jest smutny, bo mama nie wraca - stwierdził

Sander.

- A dlaczego ona nie przyjeżdża? - spytała Jenny cien­

kim głosikiem.

Erling zdecydował się.

- Czasami dorośli wszystko strasznie plączą. Zdarza

się, że przestają się kochać i nie są w stanie nic na to
poradzić.

- Mama już nas nie kocha? - spytała Jenny.
- Owszem, was kocha. Ale nie chce już żyć z waszym

ojcem.

Zapadła cisza. Henny z wysiłkiem przełykała ślinę.

Agnes powinna to teraz zobaczyć! Ona, która wyleciała
stąd jak piękny motyl, uwielbiana przez nowego męż­
czyznę, zasypywana drogimi strojami i biżuterią.

- Dlaczego? - spytał Sander.
- O tym wie tylko ona. Nigdy nie przestajemy kochać

naszych dzieci, ale czasami zdarza nam się przestać ko­

chać osobę, z którą wzięliśmy ślub.

- Mama i ojciec nie są małżeństwem - zauważyła

Jenny. - Mieliśmy o tym nie wiedzieć, ale słyszeliśmy, jak

rozmawiali. Mama nie mogła poślubić taty, bo jej pierw­
szy mąż jeszcze żył. Twój ojciec - dodała, patrząc wprost
na Erlinga.

Erling i Henny wymienili spojrzenia. Dzieci wiedziały

więcej, niż domyślali się dorośli.

- No tak, nie pobrali się, a teraz się rozeszli.
- Skąd to wiesz? - spytał Sander z gniewem w głosie.

- Na pewno tylko się pokłócili. Ale znów mogą się pogo­

dzić, tak jak Jenny i ja.

- Obawiam się, że na to już za późno, Sanderze. Mat­

ka poślubiła innego mężczyznę.

60

background image

- Ja w to nie wierzę! - krzyknął Sander. - Nigdy by

tak nie zrobiła!

- Dlaczego nic nam nie powiedziała? - Jenny poblad­

ła jeszcze bardziej.

- Wydaje mi się, że uważała to za strasznie trudne.

Miała nadzieję, że ojciec wam wszystko wyjaśni, ale jemu
zabrakło sił.

- Czy to prawda, Henny? Mama rzeczywiście poślubi­

ła innego mężczyznę?

- T a k . W wigilię Nowego Roku wzięła ślub ze słyn­

nym skrzypkiem, który nazywa się Erland Lyche. Przez
pewien czas mieszkała w jego domu, malując - tłumaczy­
ła Henny. - Z czasem się pokochali.

- Czytałam o nim w gazecie - powiedziała Jenny.

W jej oczach pojawił się nowy blask. - Latem ubiegłego
roku, kiedy był w Ameryce. Wszyscy chcieli usłyszeć, jak
gra. W gazecie pisali, że wszystkie kobiety się w nim
zakochują i że on gra jak Bóg.

- To prawda, jest niesamowicie zdolny - przyznał

Erling. - Co do innych kobiet, nie wiem, ale matka i on
najwyraźniej... - urwał, patrząc na Henny, jak gdyby bła­

gał ją o pomoc. Zachęcająco kiwnęła głową.

Sander nie odezwał się ani słowem. Henny miała ocho­

tę wziąć go na kolana i przytulić, ale miał już czternaście
lat i był prawie dorosły. Poza tym nie znała go tak dobrze.

Wcześniej była tutaj zaledwie raz.

- Czy ona już nas nie chce? - spytała Jenny.
- Ależ oczywiście, że chce! - zawołał Erling. - Właś­

nie wrócili z podróży poślubnej. Byli we Włoszech. Mama
mówiła mi, że ma nadzieję, że będziecie mogli odwiedzić

ją na Skogsø, gdzie zamieszkają. To niedaleko Bergen.

Sander poderwał się tak gwałtownie, że aż wywróciło

się krzesło, i stanął przed nimi z zaciśniętymi pięściami.

- Ja jej nigdy nie odwiedzę! Nienawidzę j e j ! - krzyk­

nął i wybiegł.

Erling podniósł się, by iść za nim, ale Henny położyła

mu rękę na ramieniu.

- Daj mu trochę czasu.

61

background image

Jenny wyglądała przez okno z jakimś rozmarzeniem

w oczach.

- A ja do nich pojadę. Chcę być dokładnie taka jak

mama. Chcę malować obrazy i zwiedzić cały świat. Spoty­
kać słynnych malarzy i muzyków, i... - Oczy jej błysz­

czały, a na wargach pojawił się uśmiech.

Henny, zerknąwszy na Erlinga, zorientowała się, że

oboje myślą tak samo. Jenny była bardzo podobna do
Agnes, nie tylko z wyglądu, lecz prawdopodobnie rów­
nież z usposobienia. Jakie życie ją czeka? Jakich wyborów
dokona?

- Nie otrzymaliśmy żadnego zawiadomienia o śmierci

jakiegokolwiek chłopczyka. - Lensman obracał w palcach
obsadkę i przyglądał jej się tak, jak gdyby nigdy wcześniej
jej nie widział.

- To chyba o niczym nie świadczy - stwierdziła

Emily.

- Ale to dobry znak. Póki życia, póty nadziei.
- Jakie kroki pan podjął, by go odnaleźć?

Przekrzywił głowę.

- Czy pani sugeruje, że nie wykonaliśmy dostatecznej

pracy, pani Lindemann?

- Nie mam żadnych podstaw, by to oceniać. Przy­

szłam tylko spytać, czy są jakieś postępy w śledztwie.

Miała nadzieję, że jej uwierzył. Rzeczywiście uważała,

iż nie zrobił wszystkiego, by odnaleźć Andreasa. Rozumia­

ła jednak, że taki zarzut wszystko jeszcze bardziej utrudni.

- Chce pani być może zasugerować, że traktujemy

zaginięcie chłopca z mniejszą powagą, ponieważ jest on
nieślubnym dzieckiem ubogiej guwernantki?

Miała ochotę mu przytaknąć, a zarazem przypomnieć,

że chłopiec jest także synem szanowanej w mieście oso­
by, doktora Victora Stanga.

- Mamy teraz jeszcze tę straszną sprawę nożownika

zabójcy. Idą nowe czasy. Kragerø przestało być spokojnym,
bezpiecznym miejscem. Nieszczęścia chodzą parami.

62

background image

Emily drgnęła.

- Nożownik zabójca? To znaczy, że pan Wilse nie

żyje?

- Nie, na szczęście nie. Ale nie jest to zasługą człowie­

ka, który go zaatakował nożem. T e n się nieźle postarał.
Doktor Stang twierdzi, że adwokata Wilsego trzyma przy
życiu wyłącznie jego dobre zdrowie. No i parę drobnych
przypadków. Takich na przykład, jak głęboko sięgnął

czubek noża, i innych drobiazgów.

Emily pokiwała głową.

- A państwo nie mieliście żadnych podejrzanych gości

w hotelu?

- Ależ nie. O tej porze na ogół przyjeżdżają stali

bywalcy.

- No tak. Hotel pod Białą Różą cieszy się dobrą reno­

mą. Cóż, pani Lindemann, skontaktuję się z innymi pos­
terunkami i będę panią informował, gdy tylko dowiemy
się czegoś nowego. Ale osobiście wciąż obstaję przy swo­

jej teorii. Ktoś w rodzinie Ingrid Berg sprzedał chłopca.

- Nie potrafię w to uwierzyć.
- Niewiele pani widziała zła, które jest na świecie,

pani Lindemann. Ludzie dla pieniędzy gotowi są zrobić
wszystko.

Emily wstała.

- Dziękuję, że zechciał pan poświęcić czas na roz­

mowę ze mną. Do widzenia.

- Do widzenia, pani Lindemann.

Emily wyszła na ulicę. Słońce ją oślepiło. Chciała od­

wiedzić Klarę. Miała ochotę posiedzieć w jej ogrodzie
i wypić kawę. Brakowało jej przyjaciółki. Potrafiły roz­
mawiać o wszystkim, a teraz musiała pilnować tylu tajem­
nic. T y l e było rzeczy, o których nie mogła powiedzieć ani
Gerhardowi, ani Klarze.

- Zazdroszczę ci pracy w hotelu. - Klara pogładziła się

po brzuchu. - Ale teraz nie dałabym rady stać godzinami
przy kuchni.

63

background image

- Jak ty się czujesz, Klaro? - Emily miała tysiąc pytań.

Jak Bóg da, to ona również około Bożego Narodzenia

będzie już w zaawansowanej ciąży.

- Jestem zdrowa, ale krzyż mnie boli, kiedy długo

stoję. I nogi. To spory ciężar. Wiesz, Svend twierdzi, że to
będą bliźnięta, ponieważ mam taki duży brzuch. Poza
tym dokucza mi zgaga.

- Kawa na to nie pomaga - zauważyła Emily.
- Wiem, ale jest taka pyszna. - Klara wypiła łyk.

- Zastanawiam się nad tym, co opowiedziałaś mi o lens-

manie i synku panny Jeppesen.

- I co?
- Wiesz, co ja myślę, Emily? Wydaje mi się, że doktor

Stang dał lensmanowi do zrozumienia, że nie miałby nic
przeciwko temu, by chłopca nigdy nie odnaleziono. Oni
są członkami tego samego klubu.

- Klubu?
- T a k . Spotykają się raz w tygodniu, grają w brydża,

piją portwein, a w tajemnicy rządzą całym miastem.
Wiesz, co mam na myśli?

Emily kiwnęła głową. Ta myśl przerażała. Czyżby Vic­

tor mógł nakłonić lensmana, by ten tylko udawał, że
szuka Andreasa?

- Svend wspominał, że Gerhard jest w Kristianii?
- T a k , wyjechał w interesach.
Poczuła silne mdłości. Musiała wypić za dużo kawy,

a za mało zjeść.

- Przepraszam! - prawie krzyknęła i pobiegła do wy­

gódki.

Kiedy wróciła, poczuła na sobie spojrzenie Klary.

- Widziałam już podobne rzeczy, moja kochana. Spo­

dziewasz się dziecka?

Emily usiadła, zamknęła oczy i poczuła, że drży.

- Emily?

Popatrzyła Klarze w oczy.

- T a k , masz rację. Spodziewam się dziecka, ale nikt

o tym nie wie.

- Nawet Gerhard?

(.4

background image

- Nawet. To jeszcze takie nowe, a poza tym musia­

łam...

- ...zająć się hotelem na czas wyjazdu Erlinga i Henny

- dokończyła za nią Klara. - A Gerhard by na to nie

pozwolił, gdyby wiedział o dziecku.

- Czytasz we mnie jak w otwartej księdze, Klaro - po­

wiedziała Emily, nagle zawstydzona.

- Nikomu nie powiem ani słowa, Emily. Mężczyźni

przesadzają. Chcą nas trzymać w domu, żeby wiedzieć, co
robimy o każdej porze. T a k jakbyśmy nie były w stanie
pracować tylko dlatego, że jesteśmy w ciąży. Spójrz na
mnie. Pracowałam w kuchni przez pierwsze miesiące i rów­
nie dobrze mogłabym to robić dalej, gdyby Svend nie był
taki uparty.

Emily uśmiechnęła się. Z ulgą przyjęła taki pogląd

Klary. Cieszyła się, że przyjaciółka nie każe jej natych­
miast wracać do domu i odpoczywać.

- Oczywiście, że możesz pracować. Ciąża to rzecz

naturalna, a nie choroba. Pomyśl, co by było, gdyby wszyst­
kie ciężarne rozsiadły się i były tylko do ozdoby. Przeciw­
nie, większość haruje jak zawsze. Owszem, mdłości są
dokuczliwe, ale nie zrobi ci się wcale lepiej, gdy się

położysz na kanapie. Wtedy nie sposób o nich zapomnieć.

- Ja straciłam...

Emily urwała, nie przemogła się, by to powiedzieć.

- To bardzo częste za pierwszym razem. - Klara zła­

pała ją za rękę.

- Owszem, ale Gerhard i babka będą się teraz bardzo

bać. Będą mnie pilnować i nie pozwolą mi podnieść nawet
naparstka.

- I tak nie uda ci się zbyt długo z tym ukrywać, jeśli

dalej będziesz wymiotować.

- Wiem.
- T a k się cieszę, Emily! Nasze dzieci będą mogły

bawić się ze sobą. Jak myślisz, to będzie dziewczynka czy
chłopiec?

- Nie mam pojęcia. Ale babka czeka na chłopca. Na

dziedzica.

65

background image

- A ja bym chciała mieć córeczkę. - Klara roześmiała

się, dotykając brzucha. - No, porządnie już kopie! Stare
babki twierdzą, że po kształcie brzucha potrafią poznać,
czy to chłopiec, czy dziewczynka. Problem jedynie
w tym, że połowa z nich mówi jedno, a połowa drugie.
Z takim samym przekonaniem. Chodź, pokażę ci ubran­
ka, które uszyłam!

Klara pociągnęła ją do domu. Emily z podziwem oglą­

dała maleńkie kaftaniki, głaskała miniaturowe rękawy,
koronkę. T y m razem wszystko będzie dobrze, czuła to.
Potrafiła sobie już wyobrazić, jak to będzie, gdy przytuli
maleńkie ciałko dziecka. Cieszyła się na przekazanie tej

wielkiej nowiny Gerhardowi. Z powiedzeniem babce na­

tomiast chętnie by się wstrzymała, ale staruszka miała
sokoli wzrok. Ciąży na pewno nie da się przed nią ukryć.

- Wracaj do łóżka! - W głosie Arona brzmiała znajoma

chrypka.

Konstanse odwróciła się do niego. Była naga i odczu­

wała przyjemność, czując na sobie jego spojrzenie. Wolno
podeszła do niego.

- Zasnął pan, panie 0stbye. Nudziłam się.
Zaśmiał się cicho.
- Chodź już! Gwarantuję, że teraz nie będziesz się

nudzić.

Konstanse ściągnęła z niego kołdrę i położyła się na

nim. Targnął nią nagły przypływ pożądania, gdy poczuła

jego twardość. Na moment owładnęła nią rozpacz. Nie
zdoła żyć bez niego, bez tego, co jej dawał.

Obrócił ją na plecy, pieścił piersi, gładził wewnętrzną

stronę ud. Jęknęła, nie będąc w stanie myśleć o czymkol­
wiek.

- Chodź już - szepnęła. - Chodź!
Odnalazł drogę i zaczął się rytmicznie poruszać. Wy­

pełnił ją. Dobry Boże! Ilu rzeczy nie wiedziała! Dopiero
przy nim jej ciało tyle się nauczyło. Poruszał się teraz
szybciej. Wcisnął twarz w jej szyję, żeby nie krzyczeć.

66

background image

Zadrżał i osunął się na nią rozluźniony, a ją przeniknęła
niewypowiedziana rozkosz. Zawsze ją zaspokajał. Za każ­
dym razem. I za każdym razem coraz przykrzejsze stawało
się niezdarne egoistyczne obściskiwanie Karstena. On nie
wiedział, czego potrzeba kobiecie. Gdyby za to nie płacił,
z całą pewnością nie zostałaby z nim żadna z jego prostac­
kich kochanek.

Przed domem parsknął koń. Usłyszeli głosy.

- Mój Boże! To Karsten!
- Mówiłaś przecież, że on w piątek nie przyjedzie.
- No tak, ale...
Podbiegła do okna i ujrzała konny powóz. Jakiś męż­

czyzna zapłacił za podwiezienie i podszedł do drzwi. Za­
raz potem rozległ się dzwonek.

- Aronie musisz się ubrać i wyjść tylnymi drzwiami! Ja

go zatrzymam.

Złapała szlafrok i wybiegła z pokoju. Przecież on po­

czuje zapach kochanka na jej skórze! Wszystko wyjdzie
na jaw! A jeśli przez urażoną dumę zabije oboje?

Dzwonek znów zabrzęczał. Usłyszała, że służąca już

otwiera. Co to znaczy, przecież Karsten miał klucz? Ze­
szła do holu i usłyszała znajomy głos.

- Edwin!
- Dobry wieczór, Konstanse. Zamierzam przez kilka

dni bawić cię swoim towarzystwem.

- Ale Gerhard powiedział...
- Wiem, że Gerhard przykazał mi nie opuszczać Lan­

gesund. Ale on wyjechał do Kristianii, prawda?

- Owszem. Czy Karsten jest z tobą?
- Nie. Powierzyłem mu pewne obowiązki. Prawdopo­

dobnie będzie musiał zostać przez sobotę i niedzielę.

- Przyjrzał jej się uważnie. - Położyłaś się już spać?

- T a k , ja...
- Jest jeszcze wcześnie. Nie zaproponujesz bratu kie­

liszka wina?

- Oczywiście. Wejdź do pokoju z kominkiem, znaj­

dziesz tam wino na kredensie. Ja zaraz przyjdę, tylko się
ubiorę.

67

background image

Kiwnął głową.

- Do biura kopalni docierają jakieś okropne plotki.

Pewien szyper opowiadał, że Ivana Wilsego zaatakowano
nożem i jest bliski śmierci. Czy to prawda?

- T a k .
Wzruszył ramionami.
- Matce do twarzy w żałobie. No cóż, zobaczymy, co

będzie.

Konstanse tylko mruknęła coś w odpowiedzi i pobieg­

ła ku schodom. Sypialnia była pusta. Jedynie w powietrzu
wciąż unosił się zapach Arona. Sięgnęła po poduszkę, na
której jeszcze przed chwilą trzymał głowę. Wtuliła w nią
twarz i wciągnęła zapach. Gdyby Edwin nie przyjechał,
Aron zostałby tu aż do świtu. Dlaczego Edwin nie za­
trzymał się u matki? I dlaczego ośmielił się sprzeciwić
nakazowi Gerharda?

background image

Rozdział 7

- Potrzebujemy więcej drewna do pieca - powiedziała

Margit. - Przynieś naręcze, Anne. Iver popłynął do Bjel-
kevik.

- A co on tam robi? - zdziwiła się Emily.
- Posłałam go po lód do zimnych szafek. Nie dostali­

śmy wczoraj zwykłej dostawy. Musieli o nas zapomnieć,
a teraz zrobiło się już tak gorąco, że koniecznie potrzebu­

jemy lodu.

- Dziwne, że o nas zapomnieli - powiedziała Emily,

zerkając na przepis. - Naprawdę żółtka trzeba ubijać
z cukrem aż dwadzieścia minut?

- T a k , co najmniej, ale Anne się tym zajmie po po­

wrocie.

Emily czytała dalej: 2 1/2 dl madery, tyle samo wody

i otarta skórka z dwóch cytryn. Sos wlać do rondla i ubijać nad
ogniem, aż będzie gęsty i pienisty. Podawać natychmiast. Nie
zagotowywać.

- Czy zupa już gotowa? - W drzwiach stanęła Asta.
- Muszę tylko nalać ją do waz. - Margit uniosła po­

krywkę wielkiego garnka.

Zapach gotowanego kalafiora sprawił, że Emily znów

poczuła mdłości. Mruknęła coś na swoje usprawiedliwie­
nie i czym prędzej wybiegła do holu. Najwyraźniej kuch­
nia to teraz nie najlepsze dla niej miejsce. Jeśli ta sytuacja
będzie się powtarzać, inni również nabiorą podejrzeń tak

jak Klara.

W recepcji uśmiechnęła się do niej Ingrid.

- Mam dla pani zaproszenie, pani Lindemann.
- Od kogo?

69

background image

- Kilka minut temu zajrzała tu jedna ze służących

adwokata Wilsego. Mówiła, że chodzi o zaproszenie na
popołudniową kawę.

Emily wzięła kopertę i kilkakrotnie z wysiłkiem prze­

łknęła ślinę. T y m razem jakoś jej się udało powstrzymać
wymioty. Zdziwiła się, że Rebekka zaprasza ją do siebie.
Zazwyczaj się nie spotykały, z wyjątkiem tych rzadkich
okazji, gdy Rebekka odwiedzała Egerhøi, ponieważ goś­
ciła tam Konstanse i Hanna Gerlinde.

Usiadła. Czy to mogło oznaczać, że stan Ivana Wilsego

się poprawił? Rebekka nie zapraszałaby chyba na kawę,
gdyby życie jej męża wciąż wisiało na włosku.

- Z tego, co rozumiem, dziewczyna nie czekała na

odpowiedź?

- Nie. Rzeczywiście dziwne. Widzę to teraz, gdy pani

spytała. Powiedziała jedynie, że bardzo się spieszy, i po­
biegła dalej.

Emily pokiwała głową. Zrozumiała, że to raczej rozkaz

niż zaproszenie. Pod tym względem dobrze znała Re-
bekkę.

- Zostało nam mnóstwo jedzenia z obiadu. - Emily

przyglądała się półmiskom na kuchennym blacie. - Chy­
ba zaniosę trochę Nannie. Będą mogły zjeść z Dorthe na
kolację.

- Na pewno się ucieszą - przyświadczyła Margit.

- Pomogę pani zapakować.

Przelały zupę do kanki. Emily pilnowała się, by nie

wciągnąć jej zapachu. Ułożyła na półmisku plastry pieczo­
nej szynki, warzywa i ziemniaki, a następnie ozdobiła
całość śliwkami z puszki i sosem na bazie madery.

Margit złapała półmisek.

- Odprowadzę panią przez plac, pani Lindemann. An­

ne, otworzysz nam drzwi?

Gdy wyszły na placyk pomiędzy hotelem a domem

Nanny, Emily usłyszała stukot końskich kopyt. Odwróci­
ła się i ujrzała galopującego jeźdźca w rozwianym płasz-

70

background image

czu. Zniknął, kierując się w stronę portu. Chłopczyk trzy­
mający w objęciach kotka spoglądał za jeźdźcem z roz­
dziawioną buzią.

- Widziałeś, kto to był?
- Doktor Stang, proszę pani. I jechał okropnie szyb­

ko!

Emily wręczyła kosz Anne.

- Same to zanieście! I pozdrówcie ode mnie Nannę.

Ja muszę jak najszybciej iść do Rebekki.

Zaczęła już biec drogą, ale po kilku metrach zwolniła.

Victor mógł przecież pędzić do innego pacjenta. Poza tym

jeśli to Ivanowi Wilsemu się pogorszyło, to chyba nie

najlepsza pora na odwiedziny. Z drugiej jednak strony
zaproszono ją... Wzruszyła ramionami i mimo wszystko
postanowiła tam iść. Rebekka nie podała żadnej godziny,
prosiła jedynie na popołudniową kawę. Pora obiadu w ho­
telu już minęła, a Emily chciała mieć tę wizytę jak naj­

szybciej za sobą. Podczas nieobecności Gerharda powinna
też zastąpić męża i okazać troskę jego macosze, która
znalazła się w tak trudnej sytuacji.

Słońce piekło, gdy zaczynała wspinać się na wzgórze

ku domowi górującemu nad hotelem. Myśl o umowie,
którą matka zawarła z Ivanem Wilsem, nie przestawała jej
dręczyć w dzień i w nocy. Gdyby Ivan zmarł w wyniku
odniesionych ran, Steffen byłby bezpieczny. Dopóki żył,
sytuacja Steffena była niepewna. Ivan mógł w każdej

chwili zdecydować się na wyjawienie całej prawdy, bez
względu na to, co obiecał Agnes. Zawsze robił to, co
chciał. Mieli już okazję się o tym przekonać.

Westchnęła ciężko. Sumienie dokuczało jej za każdym

razem, gdy uświadamiała sobie, jak wiele problemów roz­

wikłałaby śmierć Ivana. Nie wolno jej żywić nadziei na
takie rozwiązanie, bez względu na to, ile zła wyrządził
innym. On również był człowiekiem. Ktoś go kochał, na
przykład jego córka. Musi wszak kochać ojca. A Rebekka?

Emily pokręciła głową. Trudno było sobie wyobrazić, aby
Rebekka kochała kogoś oprócz siebie.

71

background image

Emily weszła na szerokie schody i pchnęła uchylone

drzwi wejściowe. Nie usłyszała żadnego odgłosu.

- Hop, hop!
Nikt nie odpowiedział. Stanęła w holu, niepewna, co

począć dalej. Gdzie podziała się służba?

- Hop, hop! - zawołała jeszcze raz, tym razem głośniej.

Usłyszała pospieszne kroki. Biegła ku niej dziewczyna

z twarzą zalaną łzami.

- Przepraszam, pani Lindemann. Nie słyszałam pani.
- Czy coś się stało? Gdzie jest pani Wilse?
- Ona... - Służąca znów wybuchnęła płaczem.
- Czy był tu doktor? - próbowała wyciągnąć coś od

niej Emily.

- Pojechali do szpitala. Pan gorączkuje!
- Rozumiem.
W Emily odezwało się poczucie winy. Wilse umrze,

matkę przestanie obowiązywać umowa, a Steffen będzie
bezpieczny.

- Pani i doktor pojechali razem z nim.
- Oczywiście. Wobec tego ja już sobie pójdę.

Dziewczyna gwałtownie pokręciła głową, ocierając łzy

rąbkiem fartucha.

- Pan Lindemann czeka na panią w bibliotece. Tędy,

proszę pani.

Emily poszła za służącą. Czyżby Rebekka wysłała tele­

gram do Gerharda? Dlaczego od razu się z nią nie skon­
taktował?

- Przyniosę kawę, pani Lindemann.

Młoda służąca pchnięciem otworzyła drzwi do biblio­

teki na oścież i szybko się oddaliła.

Emily weszła do pomieszczenia. Na środku twarzą do

okna stał mężczyzna. Teraz się odwrócił. Emily serce
boleśnie zatłukło się w piersi, w uszach zaszumiało. Do

jakiego stopnia można być głupią i naiwną? Przecież to

oczywiste, że Gerhard nie przyjechałby tu w pośpiechu
z Kristianii, nie uprzedzając jej o niczym. Odwróciła się
do drzwi, chcąc uciec, lecz nogi odmówiły jej posłuszeń­
stwa. Mdłości jeszcze się wzmogły.

72

background image

- Emily? Wyglądasz na chorą! Jakbyś zaraz miała ze­

mdleć. Chodź! - Edwin objął ją i podprowadził do fotela.

Zrobiło jej się nieprzyjemnie, gdy jej dotknął, natych­

miast ogarnęło ją przerażenie. Uwolniła się z wysiłkiem
i osunęła na fotel.

- Cieszę się, że przyszłaś, droga bratowo. Prawdę mó­

wiąc, czułem się dość samotny. Matka wyjechała w takim

pośpiechu. Jej mąż, ten nieszczęśnik, ledwie dychał.

- Co robisz w Kragerø, Edwinie? - spytała, z całych sił

starając się, by jej głos brzmiał spokojnie. Nie może mu
pokazać, jak bardzo się go boi.

- Masz na myśli to, że Gerhard zażądał, abym nie

opuszczał Langesund? Mój brat jest surowy i wobec Kon-
stanse, i wobec mnie. A jaki jest dla ciebie, Emily? Pew­

nie odkąd jesteście małżeństwem, poznałaś już bliżej jego
prawdziwą naturę?

Nie odpowiedziała. Prawdą było, że w istocie odkryła,

iż Gerhard chętnie narzuca swoją wolę innym. Nawet

jej.

- Pomyślałem sobie, że skoro mój drogi brat wyjechał,

a w kopalniach zatrudniony jest Karsten, to mogą się obyć
beze mnie przez jakiś tydzień. Pozwolą mi odwiedzić
matkę, moją drogą siostrę i siostrzenicę, i, rzecz jasna,
bratową. Po drodze dowiedziałem się o napaści na Ivana.
To kolejny uzasadniony powód mojego przyjazdu do Kra­
gerø, prawda, Emily? Nawet Gerhard musi to

zrozumieć.

Powinna wstać, znaleźć jakąś uprzejmą wymówkę

i odejść stąd, ale najpierw musiała zebrać siły. Potrzebo­

wała najwyżej paru minut.

- Uważam zresztą, że bardzo nieładnie z jego strony

wyjeżdżać w takiej sytuacji. Matka poczuła się głęboko
urażona. Jak mógł ją opuścić po tym wszystkim, co dla
niego zrobiła?

Emily próbowała wstać, lecz właśnie w tej chwili

służąca wniosła na tacy zastawę do kawy. Ustawiła fi­
liżanki i paterę z ciasteczkami na stole, nalała kawy
i dygnęła. Emily zauważyła, jak dziewczyna czerwieni
się pod spojrzeniem Edwina. Czyżby uwodził kolejną

73

background image

służącą? Pamiętała, że brat Gerharda ma taki paskudny
zwyczaj.

Dziewczyna wyszła, a Emily podniosła filiżankę do

ust. Odrobina kawy i ciasteczko wrócą jej siły. Jedzenie
pomagało na mdłości, jeśli tylko udawało się je przełknąć.

- Była wręcz zdruzgotana. Przecież mimo wszystko

traktowała go jak matka.

Emily o mało nie wybuchnęła śmiechem. Rebekka

prawie nie była matką dla rodzonych dzieci, a co dopiero
dla Gerharda.

- Przyszłaś tu wypić kawę z moją drogą matką. Czy to

nie dziwne, że zaprosiła cię w takiej sytuacji?

Edwin wyraźnie czekał na odpowiedź.

- Owszem...
- Można by przypuszczać, że ma na głowie inne rze­

czy niż rozmowa z tobą.

Emily przytaknęła i znów przełknęła ślinę.

- No cóż, nie chodziło jej tylko o pogawędkę, o prze­

kazanie ci, jak się czuje jej mąż, ani też o czynienie ci
wyrzutów z powodu wyjazdu Gerharda. Wiem, co od

ciebie chciała.

Gdyby tylko nie czuła się tak zmęczona i gdyby nie te

mdłości! W końcu jednak zebrała się w sobie.

- Skąd możesz to wiedzieć, Edwinie?
- Słyszałem ich. - Uśmiechnął się zadowolony z taką

miną, jakby cała ta sytuacja sprawiała mu wyraźną przyje­
mność.

- Kogo słyszałeś? Nie rozumiem, o czym ty mówisz.
- Kiedy wczoraj Ivanowi zaczęła rosnąć gorączka, sły­

szałem, jak ona go wypytuje.

- Doktor został wezwany już wczoraj?
- Nie, matka wstrzymała się z tym do dzisiaj. Stwier­

dziła, że poczeka, co się z tego rozwinie. Nie chciała bez
końca zawracać głowy doktorowi Stangowi. A poza tym
pragnęła dowiedzieć się, o czym jej mąż rozmawiał z two­

ją matką tamtej nocy, gdy został zaatakowany nożem.

Dlaczego Rebekka zwlekała z wezwaniem Victora,

gdy Ivan zaczął gorączkować? Przecież wiedziała, jak nie-

74

background image

bezpieczne może być zakażenie krwi. Czyżby chciała go
ukarać? Mściła się?

- Ivan odpowiedział jedynie, że to nie jej sprawa.

Mówił tak nawet dzisiaj, gdy gorączka przerażająco uros­
ła.

Emily przeszedł dreszcz. Cóż to za małżeństwo? Jedno

warte drugiego, to oczywiste. Oboje byli równie egoistycz­
ni i źli, no i tak samo silni. Ale teraz Ivan stracił już siłę.
To Rebekka przejęła władzę.

- Powiedziała mu, że spyta ciebie w nadziei, iż może

Agnes tobie się zwierzyła.

- I co on na to? - wydusiła z siebie Emily.
- Że Agnes nie jest z tych, które się zwierzają. I że

Rebekka może sobie próbować. Potem stracił przytom­
ność. Wtedy matka posłała po doktora.

Emily chciała wstać, lecz Edwin powstrzymał ją ge­

stem.

- Spróbuj tego ciasta. Jest wyborne. Jeszcze kawy?

- Nalał jej, nie czekając na odpowiedź. - Miło, że tu
jesteś, Emily. Prawdę mówiąc, poczułem się trochę osa­

motniony, już ci o tym mówiłem. Mógłbym wrócić do
Konstanse, ale ona nie ma dla mnie czasu. Można by

pomyśleć, że ma kochanka, taka jest zajęta. Ale moja
młodsza siostrzyczka nie z tych, ona nigdy...

- Muszę już iść - przerwała mu Emily. - Czekają na

mnie w hotelu. Zapowiedziałam, że nie zabawię długo

- dodała, zła na siebie, że koniecznie chce mu dać do

zrozumienia, że ktoś wie, gdzie jej szukać.

- Czy ona to zrobiła?
- O czym mówisz? - zdziwiła się Emily.
- Czy Agnes ci się zwierzyła po tym, jak Ivan tak

koniecznie chciał z nią porozmawiać?

Doprawdy, bardzo wielu rzeczy udało mu się dowie­

dzieć! Emily pokręciła głową i spróbowała nadać głosowi
swobodny ton.

- Byłam tym zdumiona tak samo jak inni. Ale matka

niczego mi później nie wyjaśniła.

- Ale jakąś teorię musisz mieć?

7.S

background image

Wbiła w niego wzrok i przypomniała sobie, jak to było,

gdy zaczął ją dusić i groził, że weźmie ją przemocą, a na­
stępnie zabije. Gerhard i lekarze twierdzili, że ma chory
umysł i nie wiedział, co robi, lecz że już wyzdrowiał. Uznali
więc, że jest teraz przy nim bezpieczna. Ale ona im nie
wierzyła. T e n dziwny błysk w oczach Edwina świadczył
o czymś innym. Były w nim jakaś dzikość i triumf, który
próbował ukryć. W jego oczach czaiły się zło i niepoczytal­
ność.

- No i jak? Jaka jest twoja teoria?

Rebekka z pewnością kazała mu ją wypytywać.

- Sądzę, że Ivan chciał prosić matkę o wybaczenie

czegoś, co wydarzyło się przed katastrofą. Bał się, że

umrze, i pragnął, żeby mu wybaczyła.

Edwin przyglądał jej się z przekrzywioną głową. Po­

tem jakby cmoknął.

- Chyba masz rację, droga bratowo. On bez wątpienia

ma wiele na sumieniu.

Emily wreszcie zdołała się podnieść i ruszyć w stronę

drzwi. Usłyszała, że Edwin idzie za nią. Z całej siły starała
się opanować, by nie uciec przed nim w panice.

- Zaczekaj momencik, Emily!
Odwróciła się.
- Ponieważ powiedziałaś mi, co myślisz o rozmowie

twojej matki z Ivanem, to ja ci powiem, dlaczego Gerhard
wyjechał do Kristianii pomimo tego wypadku.

Mdłości znów narastały. Emily musiała wbić paznok­

cie w dłonie, by odwrócić uwagę od żołądka, który gwał­
townie się kurczył.

- Chciał się spotkać ze swoją dawną kochanką, Diną.

I ze swoimi synami. Wszyscy troje mieszkają teraz u Hel-
mera. Gerhard nie jest w stanie znieść myśli, że Dina
miałaby należeć do innego. Ale to przecież bezsensowne,
skoro to on z nią zerwał i ją odprawił. Nie może mieć
i jednego, i drugiego. Nie w tym wypadku. O to już

zatroszczy się Helmer.

- Dlaczego opowiadasz takie kłamstwa o swoim rodzo­

nym bracie? - spytała Emily. Czuła, że złość przydaje jej sił.

76

background image

- Ponieważ zależy mi na tobie, Emily. Wiem, wszyscy

twierdzą, że zrobiłem ci coś strasznego, kiedy byłem
chory, ale... - W oczach mu błysnęło, a w głosie pojawił
się żal. - Ja nic z tego nie pamiętam i nie wierzę, że
to mogło być coś tak okropnego jak... - urwał. - Lekarze
mówią, że nie powinienem tego roztrząsać, że powinie­
nem żyć dalej.

Emily nie odpowiedziała.

- Jeśli zechcesz okazać mi wyrozumiałość i wybaczyć,

chętnie ci pomogę. Gerhardowi nie wolno oszukiwać cię
w taki sposób. Prawda jest taka, że Dina była jego kochan­

ką przez wiele lat i że mają ze sobą dwóch synów. Kiedy

wreszcie to do ciebie dotrze? - Podszedł bliżej. - Jeśli
Gerhard zrozumie, że znasz prawdę, będziesz mogła to
wykorzystać, by postawić na swoim, kiedy nie będziecie
się w czymś zgadzać. Okręcisz go sobie wokół palca.

Emily bez słowa odwróciła się i opuściła dom Rebekki.

Wyszła na słońce i światło. Nie chciała myśleć o Dinie,
Gerhardzie i dwóch chłopcach. O reakcji Gerharda na
wieść o zaręczynach Diny z Helmerem. Chciała myśleć
jedynie o dziecku, które nosiła pod sercem. O dziecku
Gerharda. O jego pierworodnym.

background image

Rozdział 8

- Witam w domu, pani Hartwig!
- Dziękuję, Olgo - uśmiechnęła się Pauline.
Stara gospodyni wybiegła przed dom, gdy tylko usły­

szała zatrzymującą się dorożkę.

- Proszę mi dać dzieciątko! Zaniosę je na górę.
Pauline delikatnie włożyła Nathalie w objęcia Olgi.

Twarz służącej rozjaśniła się w uśmiechu.

- Że też dane mi jest to przeżyć! Jakaż ona śliczna!

T a k a ciemnowłosa i piękna jak jej matka!

- Mój mąż zostanie tu przez parę dni, Olgo. Nie zdą­

żyłam cię o tym powiadomić.

Olga odwróciła się do Aksela, jak gdyby dopiero teraz

go zobaczyła. Nawet miną nie zdradziła, co myśli o mał­
żonkach, którzy przeważnie mieszkają oddzielnie.

- Witam, panie Hartwig!
- Miło mi. Mam nadzieję, że nie zjawiłem się nie

w porę.

- Pan Hartwig zawsze będzie tu mile widziany.
Aksel z dorożkarzem zaczęli wnosić bagaże. Olga

wchodziła na schody, mocno tuląc dziecko. Pauline wesz­
ła za nią do mieszkania i poczuła, jak przyjemnie tu
wrócić. To miejsce stało się jej domem w znacznie więk­
szym stopniu, niż zdawała sobie z tego sprawę.

- Czy pokój dziecinny jest gotowy?
- Kupiłam wszystko, co było na liście, proszę pani.

Pokój jest teraz prześliczny.

- Wystarczyło pieniędzy?
- Jeszcze zostały. Reszta leży w szkatułce na komo­

dzie.

78

background image

- Najlepiej będzie, jak pościelisz mojemu mężowi

w dużej sypialni na drugim piętrze - powiedziała Pauline.
- Nie będę go budzić, wstając w nocy, żeby nakarmić
małą.

- Oczywiście. - Olga kiwnęła głową, idąc dalej do

pokoju, w którym miała zamieszkać Nathalie. Tam usiad­
ła w fotelu i zaczęła przemawiać do dziecka.

Pauline rozejrzała się, pokój rzeczywiście był prześlicz­

ny. Na środku stała kołyska obciągnięta kremowobia-
łym jedwabiem. Pauline zajrzała do szuflad w białej ko-
módce i zobaczyła, że są pełne dziecięcych ubranek. Na
komodzie siedziała lalka, a obok niej leżała grzechotka ze
srebra.

- Przyniosłam ze strychu trochę rzeczy po pani świę­

tej pamięci ciotce. Takich, które zachowała ze swojego
dzieciństwa. - Olga wskazała na domek dla lalek i stojące­
go w kącie konia na biegunach.

- Jesteś niezastąpiona, Olgo! - zawołała Pauline. - Co

ja bym poczęła bez ciebie?

Olga zarumieniła się, słysząc pochwałę.

- Znalazłam młodą dziewczynę, która, moim zda­

niem, nadaje się na opiekunkę do dziecka - powiedziała.

- Ja sama jestem już za stara, żeby zajmować się takim

maleństwem.

- Oczywiście, Olgo, i tak masz dość roboty.
- Jeśli pani chce z nią porozmawiać, mogę po nią

posłać. To siostrzenica mojej znajomej. Porządna dziew­
czyna. Była niańką u jednego doktora, który właśnie prze­
prowadził się do Voss, ma dobre referencje.

- To brzmi bardzo zachęcająco, Olgo. Chętnie poroz­

mawiam z nią jutro przed południem.

- Wózek dla dziecka! Całkiem zapomniałam go pani

pokazać. Ustawiłam go pod schodami na parterze, niewy­
godnie ciągnąć go aż tutaj, pomyślałam więc...

- Zrobiłaś wszystko, Olgo. Nathalie będzie się żyło

jak księżniczce. - Dziecko akurat zaczęło popłakiwać. -

Pora na jedzenie. - Pauline wyciągnęła ręce po małą. - A my
chętnie zjedlibyśmy obiad o siódmej.

70

background image

- Może mi pani zaufać. Przygotowałam powitalny po­

siłek, dla wszystkich. Prawdę mówiąc, spodziewałam się
pana. Niedobrze podróżować samej z takim maleństwem.

Olga wyszła, starannie zamykając za sobą drzwi. Pauli-

ne usiadła w fotelu pod oknem i przyłożyła Nathalie do
piersi. Czuła się taka szczęśliwa. Drzewa w parku były

jasnozielone, świeciło słońce. Wybierze się z Akselem na

spacer z malutką w wózku. Matka, ojciec i dziecko. Mogą
przynajmniej udawać, że są prawdziwą rodziną. Dopóki
on nie wyjedzie, a ona nie zacznie znów malować.

Na ławce za dużą fontanną siedziała starsza kobieta.

Na ich widok poderwała się i pospieszyła w ich stronę.

- Gratulacje z okazji narodzin dziecka! - zawołała,

pochylając się nad wózkiem. - Śliczna dziewczynka, tak

jak moja wnuczka, Hanna Gerlinde. Boże, jakże ja za

nią tęsknię!

Pauline pokiwała głową.

- Doskonale to rozumiem, pani Grøndal. Słyszałam,

że pani syn osiadł w Kragerø.

- T a k . Szwagier

bezwzględnie chciał go zatrudnić na

kierowniczym stanowisku w zarządzie kopalni. Nie ustą­
pił, dopóki Karsten się nie zgodził. W banku bardzo roz­
paczali, że odchodzi.

- Oczywiście - mruknął Aksel.
- Ale mój Karsten lubi wyzwania. A poza tym nie

chciał zawieść pana Lindemanna i swojej żony. Konstan-
se tak bardzo tęskniła za Kragerø. Nigdy nie poczuła się
całkiem dobrze w naszym mieście. - Pani Grøndal poufa-
le

zniżyła głos. - W banku proponowali Karstenowi po­

dwójną pensję, ale to nic nie dało. On już podjął decyzję.

- Przykre musi być dla pani to, że wnuczka jest tak

daleko.

- No właśnie, a przy tym źle znoszę podróż morzem,

więc niełatwo mi się do nich wybrać. - Jeszcze raz zerk­
nęła do wózka i poprawiła kapelusz. - Do zobaczenia
państwu.

80

background image

Aksel odprowadził ją wzrokiem.

- Cóż za pochwalna przemowa! A przecież plotki mó­

wią, że Karsten Grøndal dopuścił się malwersacji i został
zwolniony.

Pauline zadrżała.

- Biedna ta jego żona! Jakże taka plotka może zawęd­

rować z Bergen aż na Jomfruland!

Aksel uśmiechnął się.
- Nie wiem, nie pamiętam, kto o tym mówił. Pewnie

któryś z asystentów. Podobno Grøndal zaczepiał też słu­
żące na Egerhøi.

Pauline

pokiwała głową. Nie znała tego człowieka, ale

miał chyba wiele wspólnego z jej pierwszym mężem,
z tym wyjątkiem, że Robert zawsze bardzo dbał o swoje
interesy. Jeśli w plotkach kryła się prawda, to pani

Grøndal lepiej by

było bez takiego męża. Mogłaby, tak

jak ona, postarać się o rozwód.

Emily rozcinała kopertę z bijącym sercem. List od

Erlinga przyszedł przed południem. Pierwszy list, odkąd

wyjechali na Solbakken. Chciała przeczytać go w samot­

ności, dlatego schowała go do kieszeni sukni i zaczekała

do końca lunchu. Teraz siedziała na balkonie w miesz­
kaniu. Później zamierzała się na trochę położyć, odpoczy­
nek pomagał na mdłości i zmęczenie. Była dziś zaproszo­
na do Konstanse na obiad, Karsten też miał przyjść.

Rozległo się pukanie, więc wstała. Przed drzwiami

stała Ingrid.

- Telegram, pani Lindemann. Musi pani tu podpisać

- dodała, podając jej jakąś kartkę. - Pomyślałam sobie, że
oszczędzę pani biegania w górę i w dół po schodach.
Wygląda pani dzisiaj na nieco zmęczoną.

Czy to, doprawdy, było aż tak wyraźne dla wszystkich?

Emily prędko podpisała się na kartce. Zobaczyła, że tele­

gram przyszedł z Kristianii.

- Dziękuję, Ingrid.
Otworzyła go i przeczytała.

81

background image

Niestety muszę zostać dłużej. Miałem drobny wypadek. Nie

ma się czym martwić. Wyjaśnię wszystko, gdy za tydzień wrócę
do domu. Twój Gerhard.

Emily westchnęła i odłożyła telegram. Podobne sytua­

cje przeżywała już wcześniej. Taki to już los żony Gerhar­
da. Nie chciała myśleć o tym, co Edwin twierdził na temat
wyjazdu Gerharda do Kristianii, ani o tym, jaki wypadek
mógł mu się przydarzyć. Była zbyt śpiąca i zmęczona.
Miała nadzieję, że Erling i Henny nie zabawią zbyt długo
na Solbakken.

Sięgnęła po list Erlinga, poczuła lęk. Przed oczami

stanęła jej twarz Steffena w momencie, gdy podsuwał

jej nóż.

Kochana Emily!

Podróż minęła całkiem dobrze. Steffen zachowywał się jak

lunatyk i nie stwarzał żadnych problemów. Od przyjazdu
większość czasu spędza w swoim atelier, ale nikt nie widział,
co maluje. Twierdzi, że to jedyne miejsce, w którym jest w stanie
choć na chwilę zapomnieć o tym, co się wydarzyło.

Najtrudniej było uporać się ze wstrząsem, jaki przeżyli

Sander i Jenny na wieść, że matka nie wróci. Okazało się, że
Steffen nic im nie powiedział Sądzili, że matka niedługo przy­

jedzie i wszystko będzie jak dawniej. Myśleli, że wciąż przeby­

wa w sekretnym miejscu i tam maluje. Musiałem sam podjąć

próbę wyjaśnienia im, co się stało. Powiedziałem, że dorośli

czasami przestają się kochać i że matka poślubiła Erlanda
Lychego.

Sander przyjął to bardzo ciężko. Jenny również tęskni za

matką, ale małżeństwo z Erlandem Lychem wydaje jej się
romantyczne i atrakcyjne. Chyba marzy o tym, by w przyszłości

żyć tak jak matka. Wczoraj dostaliśmy od matki trzy listy.

Jeden był do mnie i po jednym dla każdego z dzieci. Do mnie

napisała, że pragnie prosić Ciebie i Gerharda, byście zabrali

dzieci z Solbakken, gdy przyjedziecie ją odwiedzić na Skogsø

w sierpniu. Problem w tym,

że Sander kategorycznie odmawia.

Nie chce miecz matką do czynienia. Czuje się głęboko zdradza­
li

background image

ny. Jenny natomiast z wielką chęcią odwiedzi matkę i jej słynne­

go męża.

Steffen chyba wciąż jest jeszcze w szoku i na razie nie

możemy go zostawić. Ponieważ nie otrzymaliśmy innej wiado­
mości, zakładam, że Ivan Wilse jeszcze żyje. Nie wiem, na co

Steffen ma nadzieję. Niewiele się odzywa.

Henny i Marcus czują się dobrze. Henny doskonale radzi

sobie z dziećmi, a Jenny zajmuje się Marcusem. Świetna z niej

opiekunka do dziecka.

Mam nadzieję, że w hotelu wszystko w porządku i że

zanadto się nie przemęczasz. Chyba zatrudniłaś dodatkową

pomoc?

Przekazuję pozdrowienia od wszystkich. Pozdrów Gerharda.

Uściski od Twego brata Erlinga

Emily przeszła do sypialni i położyła się na łóżku.

A więc Henny i Erling nie od razu wrócą do domu. Wciąż
będzie odpowiedzialna za hotel. Położyła ręce na brzuchu
i zamknęła oczy. Mdłości mniej jej dziś dokuczały, ale
tym większe było zmęczenie. Klara twierdziła, że to mi­
nie i już niedługo poczuje się zdrowa i silna jak nigdy
przedtem. Oby tak było! Akurat w tej chwili nie bardzo
potrafiła w to uwierzyć.

Powinna próbować zasnąć, ale myśli bezustannie krą­

żyły tym samym torem. Co właściwie Gerhard rozumiał
przez „wypadek"? Miał na myśli jakieś zranienie czy też
coś źle poszło w interesach? I czy Dina i chłopcy miesz­
kali w domu Helmera razem z nim?

- Kto będzie czwartym gościem? - spytała Emily,

zerkając na stół udekorowany przez Konstanse.

- Edwin - odparła Konstanse. Sprawiała wrażenie za­

kłopotanej. Również ona wiedziała, dlaczego brata zamk­
nięto w szpitalu dla psychicznie chorych. - Sam się wpro­
sił. Powiedział, że ma ochotę spędzić z nami ten wieczór,
zanim pojedzie z powrotem do Langesund.

83

background image

Emily otworzyła usta, by coś powiedzieć. Zapragnęła

stąd wyjść, lecz nie chciała zranić szwagierki. Tłumaczyła
sobie, że w obecności Konstanse i Karstena Edwin nic jej
nie może zrobić.

- Są jakieś nowiny na temat stanu Ivana? - spytała.
- Wciąż żyje, ale nadal nie wiadomo, jak się to skoń­

czy.

Emily szukała słów. Czuła, że nie umie się modlić

o życie Ivana Wilsego.

- Przepraszam na moment. Muszę tylko iść powie­

dzieć dobranoc Hannie Gerlinde. Karsten jest tam teraz.

Konstanse wyszła, a Emily stanęła przy oknie, patrząc

na ciemne świerki. To był dom Gerharda. To tutaj kocha­
li się pierwszy raz, gdy przybiegła do niego przemoczona
deszczem.

- Droga bratowo!
To był Edwin. Z szerokim uśmiechem przeszedł przez

pokój i ujął ją za rękę.

- Biedaczko, co też ten Gerhard nawyprawiał!
- O czym ty mówisz?
- O tej bijatyce, oczywiście.
- O bijatyce? - Musiała usiąść, oddychać głęboko

i spokojnie.

- Pozwól! - Podprowadził ją do krzesła i przyjrzał jej

się ze zmarszczonym czołem. - Rozumiem, że to musi być
dla ciebie bardzo przykre. Dorosły mężczyzna!

Emily podniosła głowę i głęboko zaczerpnęła powietrza.

- O czym ty mówisz, Edwinie?
- Nic ci nie wyjaśnił? No cóż, pewnie się wstydził.
- Przysłał telegram, w którym pisze, że miał wypadek

i przez to zabawi dłużej w Kristianii.

Edwin zaśmiał się głośno.

- Wypadek? No cóż, tak też można to określić. Praw­

dą jest, że Gerhard i Helmer się pobili. Na pięści. Skoń­
czyło się tak, że obaj mają nieźle podbite oczy.

- Pobili się? - Emily czuła się kompletnie wycień­

czona, jak gdyby wyraźna satysfakcja Edwina z tego, co
się stało, kompletnie pozbawiała ją sił.

84

background image

- Owszem. I oboje możemy się domyślać powodów.
- Nie - powiedziała niechętnie.
- Gerhard nie jest w stanie zaakceptować zaręczyn

Diny z Helmerem. Nie jest to piękna cecha, ale charak­
terystyczna dla niego. Nawet to, czego sam już nie chce,

wciąż musi do niego należeć. Mam nadzieję, że rozu­
miesz, o co mi chodzi.

Emily usłyszała głos Konstanse i kroki na schodach.

- Skąd o tym wiesz?
- Dostałem list od Diny. Była obecna przy tym zajś­

ciu. To się wydarzyło już kilka dni temu. Napisała, że
obaj są nieźle poturbowani.

- Dlaczego miałaby do ciebie pisać?
- Dina i ja jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. Nie zapo­

minaj, że zanim poznał ciebie, była dla Gerharda jak żona.
Często ich odwiedzałem w Langesund i bardzo ją polubi­

łem. Uważam...

- Emily! - Karsten szedł w jej stronę z wyciągniętymi

rękami. - Jak miło cię widzieć!

- Zapraszam do stołu. - Konstanse zadzwoniła srebr­

nym dzwoneczkiem. Natychmiast zjawiła się służąca i za­

częła podawać zupę.

Emily wbiła wzrok w kawałki szparagów pływające

w mlecznobiałej cieczy. Musiała zacisnąć zęby. Nie wol­
no dostać mdłości. Nie wolno wymiotować. Sięgnęła po
kawałek chleba. To pomogło. Gorąco pragnęła, by Ger­
hard przyznał się do romansu z Diną. T o , co mówił Ed­
win, stanowiło zapewne mieszaninę prawdy i kłamstwa.
Chłopcy byli synami zmarłego przyjaciela Gerharda, co
do tego nie miała wątpliwości, lecz Gerhard powinien
przyznać się do romansu z Diną, tak jak ona przyznała się

do swoich związków z Karstenem i Akselem. Nie spo­
dziewała się, że Gerhard wcześniej żył jak mnich. Trudno
natomiast było zaakceptować jego kłamstwa. Ale skoro
zerwał z Diną, dlaczego tak rozgniewał się na Helmera, że
skończyło się to bójką?

Czuła na sobie spojrzenie Edwina i upomniała się, że

nie wolno jej ufać bratu Gerharda. Musi być jakieś inne

85

background image

wyjaśnienie. To niemożliwe, by dwaj przyjaciele się pobi­
li. Nie mogła w to uwierzyć. Gdy tylko Gerhard wróci,
dowie się całej prawdy. Nie ustąpi, dopóki mąż nie wyzna

jej wszystkiego.

Pauline usłyszała glos Aksela dobiegający z dziecin­

nego pokoju. Podkradła się pod drzwi i usłyszała, że Aksel
przemawia do Nathalie. Nie chciała im przeszkadzać, na
palcach wróciła więc do salonu. T a m nalała sobie kieli­
szek wina z butelki, którą otworzyli do obiadu. Zwinęła

się w kłębek na sofie i wpatrzyła się w zapadający
zmierzch. Miała wyrzuty sumienia, że uniemożliwia Ak-
selowi kontakt z córką. Najwyraźniej zaczynał kochać to
dziecko. Pomagał jej i wspierał ją pod każdym względem,
lecz ona mimo to uparła się, by zamieszkać w Bergen,
daleko od niego.

Rozległ się dzwonek do drzwi, Pauline usłyszała, że

Olga otwiera. Chwilę później służąca weszła do salonu.

- To był posłaniec, proszę pani. Doręczył to. - Podała

jej kopertę.

Pauline otworzyła list i przeczytała:

Niniejszym mamy przyjemność zaprosić pana Aksela Hart-

wiga z żoną na uroczysty obiad na Skogsø w drugą niedzielę
czerwca. Pragniemy uczcić lato i nakryć do stołu w ogrodzie.
Zapewnimy muzykę i inne rozrywki. Prosimy o odpowiedź.

Z szacunkiem

Agnes i Erland Lyche

W rogu naskrobano coś innych charakterem pisma.

Oczywiście zapraszamy z dzieckiem i opiekunką. Pozdrowie­
nia, Agnes Lyche.

A więc ta dziwna kobieta wzięła pod uwagę koniecz­

ność zabrania opiekunki do dziecka. W dniu przyjęcia
Aksela już dawno nie będzie, czy mimo wszystko powin­
na się tam wybrać? Wypiła łyk wina. T a k , należy poje-

86

background image

chać. Jeśli chciała odnieść sukces jako malarka, a nie
odejść w zapomnienie, powinna dbać o kontakty. Poza
tym nawet przed samą sobą musiała przyznać, że ciekawi

ją Agnes Lyche i jej pospieszne małżeństwo z człowie­

kiem, który nie słynął z wierności.

- Siedzisz tu po ciemku?
To był Aksel.
- Lubię posiedzieć o zmierzchu - odparła. - Masz

ochotę na wino?

- Owszem, dziękuję. - Usiadł obok niej i wziął kieli­

szek, który mu podała. - Wiesz, Pauline - powiedział
cicho - wydaje mi się, że nie będę mógł się doczekać
sierpnia. Będę tęsknił za wami.

- Wobec tego uważam, że powinieneś przyjechać tu

wcześniej. I w sierpniu także.

- Być może.
- Zdrowie, Akselu! Dziękuję za wszystko, co dla nas

zrobiłeś.

- To ja powinienem dziękować, Pauline. Pogrążałem

się w samotności. Uratowałaś mnie.

Przez dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu. Potem

Aksel wyciągnął rękę i pogłaskał ją po policzku. W Pauli­
ne coś drgnęło, coś, czego nie czuła od dawna. Czy mogła­
by mimo wszystko... Popatrzyła mu w oczy. Był przystoj­
nym mężczyzną, a ona taka samotna. Wstała z wysiłkiem
i podeszła do okna. Musi być ostrożna i działać bez zbyt­
niego pośpiechu. Wszystko było takie nowe.

background image

Rozdział 9

- Pułkownikowa twierdzi, że mleko jest skwaśniałe.

- Asta była wyraźnie wzburzona.

Emily podniosła wzrok znad korespondencji.

- A mam rozumieć, że nie jest?
- Oczywiście, że nie! Ale ona nigdy nie jest z niczego

zadowolona. Chyba wiem dlaczego. Będzie się domagać
rabatu. T a k a już jest.

Emily odłożyła nóż do papieru.

- Porozmawiam z nią. I sama spróbuję mleka.
- Pani mi nie wierzy? Margit też gwarantuje, że jest

dobre. Dostaliśmy je wczoraj wieczorem, a przez noc stało
w szafce z lodem. Nie było w nim ani jednej grudki.

- Oczywiście, że ci wierzę, Asto, ale muszę móc po­

wiedzieć pułkownikowej, rzecz jasna w bardzo uprzejmy
sposób, że osobiście próbowałam mleka i nie mogę się
z nią zgodzić.

- Dziękuję pani. Pułkownikowa to prawdziwa zmora.

Nie zmartwiłoby mnie wcale, gdyby przyjechała tu osta­
tni raz.

Emily nie mogła powstrzymać się od uśmiechu.

- Czy goście z czwórki już wyjechali?
- T a k , wstali o świcie. Wybierali się na północ. Signe

już szykuje pokój.

- To dobrze. Dzisiaj przyjeżdża syn Erlanda Lyche-

go.

- Wszyscy cieszymy się, że będzie gościem w naszym

hotelu - zawołała Asta, a policzki pokryły jej się rumień­

cem. - Jest podobny do ojca?

Emily uśmiechnęła się.

88

background image

- T a k , chyba tak. Może pułkownikowa zajmie się

czym innym, kiedy dowie się, kto będzie naszym gościem
i kim jest jego ojciec.

Asta przewróciła oczami.

- Niech Bóg broni! Czepia się jak kleszcz każdego,

kto tylko zasłuży na jej łaskę, a przy tym jest biedna jak
mysz kościelna. - Zniżyła głos. - W każdym razie nie jest

już bogata. Sprzedaje klejnoty, by móc prowadzić tak

wystawne życie.

- Skąd o tym wiesz?
- Signe, sprzątając jej pokój, znalazła spis. Ta staru­

cha zanotowała wszystko, co sprzedała.

Emily żal było starej wdowy. Pułkownik prawdopo­

dobnie niewiele jej zostawił. Któregoś dnia, gdy wdowie
zebrało się na zwierzenia, wspomniała, że lubił hazard
i alkohol.

Asta odeszła z podniesioną głową. Ostatnia uwaga dała

jej najwyraźniej poczucie zwycięstwa. Emily westchnęła.

Pułkownikowa w istocie była trudnym gościem. Narzeka­
ła niemal na wszystko.

Sięgnęła po list leżący na wierzchu i zobaczyła, że

wysłano go z Bergen. Zawsze cieszyła się, gdy przyjeż­
dżali goście z jej rodzinnego miasta. Przywozili zawsze
nowiny. Ostatnio dowiedziała się, że jakaś niemiecka fir­
ma zamierza ułożyć na ulicach miasta szyny tramwajowe
ze stali. Niełatwo było sobie wyobrazić, że konne omni­
busy zostaną zastąpione czymś nazywanym tramwajem
elektrycznym. Podobno już niedługo będzie można nim
dojechać z Rynku do Kalfaret, kościoła w Sandvik i w in­
ne miejsca. Po szynach!

W tej samej chwili w oko wpadło jej nazwisko nadaw­

cy: Eugen Meyer. Nie rozmawiała z nim więcej od czasu
gdy z Erlingiem prosili go, by wyjawił, gdzie przebywa

matka. Eugen nie chciał zdradzić nic ponadto, że Agnes
przebywa w bezpiecznym miejscu i potrzebuje ochrony

- najwyraźniej również przed rodzonymi dziećmi. Emily
zmarszczyła czoło. Gdyby Eugen nie przedstawił matki

Erlandowi Lychemu, wiele spraw wyglądałoby teraz

89

background image

inaczej. Nie mogli go jednak obwiniać o małżeństwo
matki. Chciał jedynie pomóc krewnej, która znalazła się
w trudnej sytuacji. No cóż, mleko i pułkownikowa musiały
trochę zaczekać. Emily rozcięła kopertę i zaczęła czytać.

Droga Emily!

Ostatnio widzieliśmy się w tragicznych okolicznościach. Nie­

szczęsna Alice zmarła po długiej i ciężkiej chorobie, a Agnes

postawiła całe miasto na głowie, zmartwychwstając. Całe to

ludzkie gadanie, którego była przedmiotem, stanowiło kroplę,
która przelała czarę. Pomogłem więc znaleźć jej bezpieczną
kryjówkę. Nie domyślałem się nawet, że to doprowadzi do
najbardziej w tym roku komentowanego wydarzenia.

Ogromnie się cieszę, że moja droga krewna znalazła miłość

- i to z mężczyzną, którego nazywam przyjacielem. Cóż to za
utalentowany człowiek! O tak, Agnes również jest bardzo zdol­
na. Obraz, który nam podarowała, daje nam na co dzień wiele
radości.

Moja żona Adele przesyła pozdrowienia dla Ciebie i Ger­

harda. Żałuje, że nie mieliśmy okazji go spotkać ani bliżej

poznać Ciebie. Nasza rodzina jest tak mata, że powinniśmy
pielęgnować stosunki ze wszystkimi jej członkami. Krew jest
gęściejsza od wody, to prawda znana od dawna.

Adele również posiada niezwykły talent, tak jak Twoja

matka i Erland. Otrzymała angaż w Christiania Theater.
Przez kilka miesięcy będzie występować na scenie w stolicy, a ja
zamierzam jej tam towarzyszyć i zostać przez jakieś dwa
tygodnie. Pomyśleliśmy, że po drodze odwiedzimy Was. Nie
chcemy sprawiać kłopotu, dlatego chętnie zatrzymalibyśmy się
w hotelu, oczywiście jako goście. Przyjedziemy do Kragerø
w pierwszym tygodniu lipca.

Później Adele zaczyna próby.

Mam nadzieję, że ten termin będzie Wam odpowiadać.

Z łaskawym pozdrowieniem

Eugen Meyer

Emily odłożyła list z mieszanymi uczuciami. Miała

90

background image

obecnie i tak już dosyć zajęć. Jednocześnie pragnęła le­
piej poznać krewnych, o których istnieniu nic nie wie­
działa, dopóki ciotka Alice podczas choroby nie zdecydo­
wała się o nich powiedzieć. Jedno było pewne: Eugen
i Adele nie mogli gościć w hotelu, należało ich zaprosić na
Egerhøi. Zaproszenie napisze

później. Teraz musi się

zająć pułkownikową.

- Przewoźnik przybija do brzegu! - obwieścił Iver.

Emily czym prędzej wybiegła na taras i wydało jej się,

że poznaje Hugona Lychego. Goście nieczęsto przybywa­
li drogą morską. Przygładziła włosy i wyszła mu na spot­
kanie. Co się działo z jej sercem? Biło prędko, jakby
z nadzieją. Czuła, że cieszy się ze spotkania i czeka nie­
cierpliwie na rozmowę z nim. Na emanujące z niego

ciepło i życzliwość. Musiała przyznać, że czuje się samot­

na bez Gerharda i Erlinga, no i oczywiście bez Klary.

- Emily! - Rozpromienił się na jej widok. - T r o c h ę

rozpytałem i dowiedziałem się, że mogę wynająć łódź,
która przywiezie mnie do Hotelu pod Białą Różą.

- Witaj, Hugonie!

Rozłożył ręce.

- Cóż to za piękne miejsce!
- Rzeczywiście, prześlicznie tutaj.
- I to tu mieszkałaś jako dziecko?
- T a k . Zajmowaliśmy mieszkanie na górze hotelu

- wskazała Emily.

Hugo pokiwał głową, potem zabrał z łodzi resztę baga­

żu i zapłacił przewoźnikowi.

- Nie obawiaj się - zwrócił się do Emily. - Mam tyle

bagażu, że możesz pomyśleć, że zamierzam się tu na
dobre osiedlić. Ale tak nie jest.

- Dlaczego? - spytała rozbawiona. - Słyszałam, że są

tacy, którzy mieszkają w hotelach przez całe życie.

- Owszem, ja również spędziłem bardzo dużo czasu

w hotelach w całej Europie. Ale teraz tęsknię już za domem.

Jestem w drodze na Skogsø. Ojciec mnie zaprosił.

91

background image

- Będziesz tam mieszkać?
- Nie dłużej, niż to konieczne. - Sięgnął po futerał

ze skrzypcami i zrobił krok w jej stronę. - To wolę za­
nieść sam.

Iver zaczął wnosić bagaże na górę. Hugo ujął Emily za

rękę.

- Naprawdę cieszę się, że cię widzę, Emily. Brakowa­

ło mi twojego towarzystwa. Mieszkanie na Arbinsgate
zrobiło się takie puste i ciche po twoim wyjeździe.

Te słowa ją ucieszyły. Nie czuła już ani mdłości, ani

zmęczenia.

- T a m jest twój pokój. - Wskazała narożnik najbliżej

różanego ogrodu.

- Idealnie. Agnes mówiła, że wisi tu sporo jej obra­

zów. Cieszę się, że będę mógł je zobaczyć.

Emily kiwnęła głową.

- Chętnie obejrzę wszystko! - Rozejrzał się. - A gdzie

twój mąż? Powinienem chyba i z nim się przywitać.

- On jest...
- W lodowni? Twoja matka o tym opowiadała. Chęt­

nie bym zwiedził również przedsiębiorstwo.

- Nie, Gerhard jest w Kristianii.

Hugo pokręcił głową.

- Co się z wami dzieje? Często przebywacie w róż­

nych miastach. No cóż, prawdę mówiąc, jestem do tego
przyzwyczajony. Małżeństwo moich rodziców też takie
było.

Emily chciała zaprotestować, powiedzieć, że z nią

i Gerhardem jest zupełnie inaczej, ale zrezygnowała. To
by mogło wyglądać dziwnie, jak gdyby chciała się z cze­
goś tłumaczyć.

- To właśnie sprawy lodowni wygnały go do Kristianii

- powiedziała. - Miał się tam spotkać z ważnym klientem.

- Rozumiem.
- A ja teraz mieszkam tutaj i jestem odpowiedzialna

za hotel, ponieważ mój brat również wyjechał.

Poczuła, że się czerwieni, i nic więcej już nie dodała.

- Wszyscy od ciebie odjechali, a ty musisz pracować.

92

background image

No cóż, postaram się w ciągu tego tygodnia dotrzymać ci
towarzystwa i zrobię to z radością. Pokażesz mi pokój
i resztę hotelu?

- T e n pokój jest cudowny! - Położył skrzypce na

łóżko i odwrócił się do Emily, poważniejąc. - Nie chciał­
bym, aby inni goście dowiedzieli się, kim jestem. - Od­
garnął czarne włosy z oczu. - Prawdą jest, że dosyć już
mam bycia synem swego ojca. Większość ludzi natych­
miast bierze mnie w krzyżowy ogień pytań, wydaje im się
też, że jestem w stanie załatwić im bilety na koncerty
i zaproszenia.

Emily pokiwała głową.

- Jadasz zwykle z gośćmi?
- Nie, z reguły nie. To znaczy dawno już tu nie miesz­

kałam. Mieszkamy we dworze mego ojca, na Egerhøi.
Dwór

położony jest dalej w głębi fiordu.

- Ale teraz mieszkasz tutaj. Bez męża. Czy dziś wie­

czorem mógłbym zjeść z tobą?

- Ależ oczywiście. - Emily poczuła lekki niepokój.

Gerhardowi z pewnością by się to nie spodobało.

- A gdzie jadasz?
- Albo w kuchni w pośpiechu, albo na górze, w miesz­

kaniu.

- Możemy więc zjeść w mieszkaniu tylko we dwoje?

Chciałbym o czymś z tobą porozmawiać.

- Oczywiście.

Gerhard nie miał żadnych powodów do zazdrości, bez

względu na to, gdzie ona i Hugo zjedzą. Był przecież teraz

jej przyrodnim bratem. Stali się prawie rodziną.

- Rodzice mojej matki również prowadzili hotel.

- Hugo otworzył drzwi na balkon i wyjrzał przez balust­

radę. - Widzę jakiś ogród, kiedy się mocniej wychylę.

- To różany ogród mojej matki. Był zaniedbanym

gąszczem, gdy ponownie otwierałam hotel. Spędziłam
tam już wiele godzin, ale wciąż jeszcze nie uporałam się
ze wszystkim.

93

background image

- Lubisz pracę w ogrodzie?
- T a k . Przekonałam się, że to uspokaja.
- A ty potrzebujesz spokoju? - spytał żartobliwie.

- T y , taka młoda?

Wrócił do pokoju i stanął przed jednym z obrazów

matki.

- Prześliczny - stwierdził. - Namalowany z niezwyk­

łym talentem.

- To prawda.
- Ale... - Przekrzywił głowę.
- Ale co?
- Jest w tym obrazie jakiś smutek, coś... - Zastanowił

się. - Może samotność?

Znów mówił tak dziwnie, jak wtedy w tamtą burzową

noc, gdy spotkali się pierwszy raz. Spostrzegła nagle, że
miał rację. Matka, malując idealną białą różę, oddała

w niej swoją samotność.

- Może masz rację. Nie czuła się szczęśliwa. To było

małżeństwo z rozsądku.

Hugo leciutko się uśmiechnął.

- Moi rodzice pobrali się z namiętności, lecz także nie

byli szczęśliwi, a przynajmniej niezbyt długo. Ojciec ni­
gdy nie miał w sobie dość spokoju, by pozostać dłużej
w jednym miejscu. T a k i już jest. Niespokojny, szuka
nowych doznań, pragnie kolejnych hołdów publiczności.

Emily przypomniała sobie umowę, którą matka za­

warła z Ivanem Wilsem, i zadrżała. On być może już
nie żył, nic o tym nie wiedziała, lecz jeśli przeżyje,
a matka naprawdę... Przygryzła wargę. Nie miała siły
myśleć o ewentualnych konsekwencjach takiego związ­
ku, gdyby do tego doszło. Wierzyła, że Rebekka jest
w stanie zabić, jeśli zostanie zdradzona. A przynajmniej
wtedy, gdy jej rywalką okaże się Agnes. A Erland? Czy
zniesie taką swobodę małżonki, jaką on najwyraźniej
miał zawsze? Jaką umowę zawarł z matką?

Spróbowała otrząsnąć się z przerażających myśli.

- Wspomniałeś, że rodzice twojej matki również pro­

wadzili hotel?

94

background image

- T a k , na starym mieście w Montecatini. To maleń­

kie średniowieczne miasteczko z ciasnymi uliczkami. Po­
łożone jest na szczycie wzgórza, tuż koło nowego miasta,
uzdrowiska. W dzieciństwie dużo czasu spędzałem w tym
hotelu. Razem z matką. Pamiętam, że dostawała listy
z całego świata, które zawsze prowokowały ją do płaczu.

- Jakie to smutne!
- Rzeczywiście. On był wielkim maestro, uwielbia­

nym na różnych kontynentach. Ona czekała i tęskniła.

Nie zawsze też miała dość pieniędzy. Babcia wtedy jej
pomagała. Łatała i cerowała moje ubrania, coś przedłużała
i poszerzała. Matka co dzień chodziła do kościoła San
Pietro Apostolo. Wisi tam Madonna w białej szacie oto­
czona różami i świecami. Matka zapalała świecę i klękała
przed nią. Teraz, gdy jestem już dorosły, zastanawiam się,
o co się modliła. Może o to, by mąż ją kochał.

- A teraz on jest żonaty z moją matką - wyrwało się

Emily.

- No właśnie. - Hugo znów się uśmiechnął. - Widzisz,

ile nas łączy? Na przykład dzieciństwo przeżyte w hotelu
przy nieszczęśliwej matce.

- Co z nimi będzie? - spytała cicho.

Zrozumiał. Na moment położył jej rękę na ramieniu.

- Nie wiem - odparł. - Nie postawiłbym ani grosza na

żadne rozwiązanie. Ale mam wrażenie, że obydwoje są
w pewnym sensie siebie warci.

Warci siebie. To dość osobliwe określenie na opisanie

małżonków. Czy ona i Gerhard byli siebie warci? Znów
poczuła mdłości i ruszyła w stronę drzwi. Musi trochę

odpocząć, by nabrać sił na wspólny obiad z Hugonem.

- Zostawiam cię teraz samego - powiedziała, usiłując

przybrać beztroski ton. - Mam sporo pracy, której trzeba
przypilnować. Obiad za cztery godziny. Po tych schodach
na górę.

- To było pyszne! - zawołał, odkładając serwetkę.

- Może powinienem tu zostać jako zapomniany gość?

95

background image

Emily uśmiechnęła się i dolała mu wina do kieliszka.

- Sama ledwie tknęłaś wino - zauważył.
- Po winie od razu boli mnie głowa - wyjaśniła szybko

Emily. Nie było to prawdą, ale nie mogła ot tak, po­

wiedzieć mu, że jest w ciąży, dopóki Gerhard o niczym

nie wie.

- To brzmi okropnie smutno. Ja bym chyba nie wy­

trzymał.

Stanął przed ścianą, na której wisiały rodzinne foto­

grafie.

- A więc tak wyglądał twój ojciec. - Przeniósł spoj­

rzenie z Emily na zdjęcie i z powrotem. - Jesteś podobna
do nich obojga. Może bardziej do matki, ale masz jego
oczy.

- Rzeczywiście, ludzie tak mówią.
- Twoja matka była piękną panną młodą, również gdy

ostatnio wychodziła za mąż, ale tu nie wygląda na radosną.
Za to w wigilię Nowego Roku promieniała. To chyba
dobrze wróży, prawda?

- Na pewno - przyznała Emily, ale pomyślała o wszyst­

kim, o czym Hugo prawdopodobnie nie wiedział. Między
innymi o Steffenie i o dzieciach.

- A ty byłaś takim poważnym dzieckiem, ale podobno

ja także. T a k mi mówiono. - Nachylił się nad inną foto­

grafią. - Widzę, że tutaj jest twój brat. Miałem nadzieję,
że go poznam. Mówiłaś, że chyba bym go polubił. Bar­
dziej niż twojego męża.

- T e g o nie powiedziałam!
- Przepraszam. Okropny ze mnie niezgrabiasz. Usiądź­

my. Mam do ciebie prośbę.

- Prośbę? - powtórzyła Emily szczerze zdziwiona.

W czym ona mogła mu pomóc?

- Przyjąłem angaż jako muzyk w orkiestrze. W przeci­

wieństwie do ojca lepiej czuję się w orkiestrze niż sam na
scenie.

- Ale jak ja ci mogę pomóc?
- Ta orkiestra ma siedzibę w Bergen, ale nie chciał­

bym mieszkać u ojca. Twoja matka wspomniała mi przy

96

background image

okazji, że masz w mieście dom, który stoi teraz pusty. Czy
nie zgodziłabyś się mi go wynająć?

- Oczywiście! - Emily spodobał się ten pomysł. - Mo­

ja szwagierka z mężem mieszkali tam przez pewien czas,

ale już się wyprowadzili. Przenieśli się teraz do Kragerø.

- Doskonale! W o b e c tego

mogę jechać w odwiedziny

do ojca z lekkim sercem. Urządza swoje doroczne letnie
przyjęcie z koncertem i recytacjami i zagroził, że mnie
wydziedziczy, jeśli nie wezmę w nim udziału. Dwa tygo­
dnie później wyjeżdża na tournée do Anglii.

Emily drgnęła.

- Czy... czy matka też ma z nim jechać?

Hugo wzruszył ramionami.

- Nie sądzę. Erland Lyche zwykle nie jeździ na tour­

née ze swoimi żonami. W każdym razie byłoby to coś
nowego. Ale przecież twoja matka ma swoje obrazy.

Emily przeszedł dreszcz. Jeśli Ivan przeżyje, może to

być pierwsza okazja, podczas której matka będzie musiała

wypełnić tę przerażającą umowę. Sięgnęła po kieliszek

i wypiła łyk wina. Zapiekło ją w gardle, a do oczu na­
płynęły łzy. Czasami udawało jej się wmówić sobie, że źle
pamięta, że matka nic takiego nie mówiła. Zrobiło jej się
nagle zimno w ten letni wieczór. Rekonwalescencja Ivana

Wilse mogła trwać długo, nie będzie więc w stanie ni­
gdzie pojechać. Mógł też być nazwiskiem na cmentarnym
nagrobku.

background image

Rozdział 10

- Wybiorę się na przejażdżkę - oświadczyła Konstan-

se, gładząc dłońmi biodra. Matka namówiła swoją kraw­

cową na uszycie dla niej nowego stroju do konnej jazdy
z ciemnozielonego aksamitu. Był to urodzinowy prezent
dla Konstanse, wraz z butami do konnej jazdy i rękawicz­

kami z cieniutkiej skórki. Wiedziała, że Aronowi spodoba
się ten strój, obcisły i podkreślający kształty. Aron czekał
na nią. Letni wieczór był jasny i piękny, a tęsknota za
kochankiem sprawiła, że czuła namiętność każdą cząstką

swego ciała. - Nie czekaj na mnie - powiedziała, starając
się nadać głosowi obojętny ton. - Możliwe, że zajrzę do
Caroline Egeberg na Egerhøi.

Niańka podniosła głowę znad robótki na drutach.

- Dobrze, proszę pani. Hanna Gerlinde już śpi. Ja...

Przerwał jej odgłos otwieranych drzwi wejściowych

i ich głośne zamknięcie. Konstanse poderwała się, czując
nagle, że trudno jej oddychać.

- Konstanse? Jestem w domu!
To Karsten. Ale przecież nie planował powrotu dzisiaj,

miał być dopiero w niedzielę, jak zwykle.

- Pójdę do dziecka - powiedziała szybko dziewczyna

i dosłownie wybiegła z pokoju, jak gdyby po powrocie
Karstena nie spodziewała się niczego dobrego.

- Tu jesteś! - Zatrzymał się na środku pokoju i bacz­

nie jej przyglądał. Zmrużył oczy. - Wyglądasz jakoś ina­

czej.

Konstanse w jednej ręce trzymała kapelusz. Odłożyła

go teraz, walcząc z rozczarowaniem. Nie będzie konnej
przejażdżki przez las. Nie będzie spotkania z Aronem.

98

background image

- Nie bardzo wiem, w czym rzecz...
- Mam nowy strój - powiedziała szybko i sama za­

uważyła chłód brzmiący w jej głosie. Wszystko jej popsuł.
Nie zdoła nawet przekazać wiadomości Aronowi.

- Ależ, Konstanse! Ogromnie jesteś rozrzutna! Prze­

cież wiesz, że musimy teraz oszczędzać. Twój brat nie jest
szczególnie hojny, jeśli chodzi o moją pensję. Edwin
dostaje o wiele więcej.

- T e n strój to prezent urodzinowy od matki. Ciebie

nie kosztował nawet szylinga. - Nie wspomniała, że mąż
zapomniał o jej urodzinach. Nie chciała od niego żadnych
prezentów, teraz już nie. Byłyby jedynie niechcianym
przypomnieniem o tym, kogo poślubiła.

- Nie znalazła czegoś bardziej przydatnego? Na przy­

kład kilku skrzynek dobrego wina? Przy mojej pensji
nieczęsto będzie nas na to stać.

- Wciąż pozostajesz na praktyce, Karstenie. Jestem

pewna, że Gerhard z czasem podniesie ci pensję.

- To strój do konnej jazdy! - wykrzyknął, jakby do­

piero teraz zobaczył ją wyraźnie. - Jeździłaś konno?

- Właśnie się wybierałam.
- Późna pora na przejażdżkę. Siadaj, Konstanse! Nie

cieszysz się, że mnie widzisz?

Konstanse przysiadła na brzeżku krzesła.

- Masz tutaj wino czy muszę wysłać służącą do piw­

nicy?

- Jest tam. - Ruchem głowy wskazała na kredens.

Przeszedł przez pokój, wyjął butelkę, otworzył ją i na­

lał do kieliszka.

- Ty też masz ochotę?
- Nie, dziękuję.
Opróżnił kieliszek i nalał sobie jeszcze raz, a potem

usiadł naprzeciwko niej.

- Nie cieszysz się, że mnie widzisz? - powtórzył.
- Nie sądziłam, że możesz opuszczać Langesund

w środku tygodnia.

- Gerhard wciąż jeszcze nie wrócił z Kristianii. A poza

tym mam szczerze dosyć marudzenia i wymagań Edwina.

99

background image

- On pracuje tam dłużej niż ty, razem z Gerhardem

wyrastali przy kopalniach. Ty musisz nauczyć się fachu.

- A to dopiero! Co kobieta może wiedzieć o takich

sprawach? Jestem o wiele lepszy niż Edwin. Bez względu
na to, czy chodzi o prowadzenie banku, czy o kopalnię.

- Ale dopuściłeś się malwersacji. Jest więc między

wami różnica. To dlatego ty...

- Milcz! Jak śmiesz! Powinienem cię zbić. Nauczyć,

jak żona powinna odnosić się do męża.

Konstanse o mało nie wybuchnęła śmiechem. To ra­

czej Karstena ktoś powinien nauczyć, jak mąż ma trak­

tować żonę, ba, jak w ogóle powinien się zachowywać.

Rozejrzał się dokoła.

- Nienawidzę mieszkać w cudzym domu! - wykrzyk­

nął. - Najpierw w domu Emily, a teraz u Gerharda. Chyba
najwyższa pora, by twój brat przepisał dom na nas? Prze­

cież sam w ogóle z niego nie korzysta!

Konstanse nie odpowiedziała. Aż za dobrze wiedziała,

że Gerhard nigdy nie zrobi czegoś takiego, dopóki istnieje
ryzyko, że pieniądze wpadną do kieszeni Karstena i zo­
staną wydane na ucztowanie i hazard.

- Pięknie dziś wyglądasz, Konstanse. Tęskniłem za

tobą. Jeśli Gerhard nie odda nam domu, będziesz musiała
przeprowadzić się do Langesund. Nie ma powodu, żebyś
mieszkała tutaj. Niedobrze, by mężczyzna był sam przez

cały tydzień.

- Nie mamy w Langesund żadnego domu - odparła,

czując narastającą panikę. Nie mogła przecież opuścić
Arona.

- Rzeczywiście, mam zaledwie jeden nędzny pokój

u dyrektora kopalni. Ale już niedługo zażądam, żeby Ger­
hard mianował mnie dyrektorem i pozwolił nam przejąć
dom. - Wstał i nalał sobie jeszcze jeden kieliszek. - Nie
zamierzam pracować dla niego dalej na takich warunkach,

zwłaszcza gdy Edwin mnie kontroluje.

Konstanse stanęła przed nim.

- Powinieneś się cieszyć, że Gerhard w ogóle zapro­

ponował ci pracę po tym, co zrobiłeś w Bergen!

1 0 0

background image

Z oczu Karstena strzeliły błyskawice. W następnej

chwili Konstanse poczuła palący ból i upadła do tyłu na
krzesło. W ostatniej chwili zdołała się przytrzymać. On ją
uderzył! Poczuła, że robi jej się niedobrze, że ogarniają ją
wściekłość i rozpacz. Przeklęła parobka, który uratował

Karstenowi życie, gdy pijany do nieprzytomności leżał

w śniegu na Egerhøi. Mogła się go pozbyć tamtej nocy.
Na dobre. Mogła rozpocząć nowe życie.

On natychmiast był przy niej. Przyciągnął ją do siebie

i objął.

- Widzisz, do czego mnie doprowadziłaś, Konstanse?

Nie wolno ci tak mówić do męża! Nie wiesz, jak bardzo
cierpię sam, spędzając dzień za dniem bez ciebie i bez

Hanny Gerlinde.

Konstanse brzydziła się jego dotykiem i musiała mo­

cno nad sobą panować, by go nie odepchnąć. Bała się
to zrobić. Szczególnie teraz, gdy miał taki humor. Musiał

już wcześniej sporo w siebie wlać, był podpity i agre­

sywny.

- Kocham cię, Konstanse, przecież wiesz. Ale musisz

mi okazywać szacunek. To minimum, jakiego mąż może
żądać.

- Boli mnie - powiedziała, pocierając ręką policzek.
- Przecież to nie było tak mocno.
Nie odpowiedziała. Miała jedynie nadzieję, że dalej

będzie pił, aż do utraty przytomności.

- Chodź, Konstanse! Muszę cię mieć. Teraz! Dlatego

przyjechałem.

- Ja...
- Czy ty tak samo za mną tęskniłaś, Konstanse? T ę s k ­

niłaś za swoim mężulkiem?

- Wypijmy najpierw po kieliszku wina.
- Wino może zaczekać. C h c ę być teraz dla ciebie

mężczyzną. Nie mogę więc więcej pić.

Konstanse była bliska płaczu. Kiedy ostatnio doświad­

czyła, że chciał „być dla niej mężczyzną"? Ledwie to
pamiętała. Był żałosny i godny politowania, odkąd sięgała
pamięcią. Jak w ogóle kiedykolwiek mogła myśleć o nim

101

background image

inaczej? Wynikało to z jej naiwności i braku jakiegokol­
wiek doświadczenia, taka była prawda. Matka niczego jej
przecież nie nauczyła.

- Chodź! - Pociągnął ją za sobą po schodach na górę

do sypialni. T a m zaczął szarpać na niej ubranie.

To niemożliwe! Przecież ona nie jest w stanie! Ostat­

nim wysiłkiem woli wyrwała mu się i pobiegła do drzwi.
Od razu ją dogonił, złapał za włosy i pociągnął na łóżko.

- Nie dzisiaj, Karstenie. Ja nie mogę! Nie czuję się

dobrze, ja...

- Wybierałaś się pojeździć konno! - syknął jej w ucho.

- Nie wyglądasz wcale na chorą!

Konstanse nie miała odwagi krzyczeć. Mogła obudzić

Hannę Gerlinde, wystraszyć dziecko. Walczyła z zaciś­
niętymi zębami, w milczeniu. Drapała i kopała. On jed­
nak był silniejszy. Wykręcił jej w końcu ręce nad głową

i przycisnął nadgarstki do prześcieradła. Drugą ręką uto­
rował sobie drogę pod jej spódnicą i zdjął bieliznę. W koń­

cu się poddała. Oddaliła się od niego i od łóżka. Pozwoliła

mu się wziąć. Była gdzie indziej. On nie mógł do niej
dotrzeć.

Jęknął głośno i stoczył się z niej, czerwony na twarzy

z wysiłku.

- Dziękuję, Konstanse. Właśnie tego potrzebowałem.

Dziękował jej za to, że nie zdołała powstrzymać go

przed gwałtem? Poczuła łzy płynące z oczu.

- T o b i e też było trochę przyjemnie, prawda?
Trzęsła się tak, że nie była w stanie wymówić słowa.

Nienawiść, którą do niego czuła, prawie spalała ją od
środka.

- Ty jesteś najlepsza, Konstanse. Zawsze to powta­

rzałem.

Najlepsza? Czyżby porównywał ją z kochankami?

Wstała z łóżka. Czuła, że musi się umyć. Zetrzeć z siebie
jego zapach.

- Przyniesiesz butelkę wina, gdy będziesz wracała na

górę?

Kiwnęła głową. Karsten dostanie tyle wina, ile tylko

102

background image

sobie zażyczy. Niech się upije do nieprzytomności, a ona
będzie się modlić do Boga o to, by spadł ze schodów
i skręcił sobie kark. Zbiegła na dół, znalazła dwie butelki,
otworzyła je i obie zaniosła mu na górę. Podziękował,
mamrocząc coś o prawdziwych kobietach, którą wiedzą,
czego potrzebuje mężczyzna.

Znów zeszła na dół. Gdy już się umyje, pojedzie do

Arona. Niech sobie Karsten myśli, co chce. Nie będzie jej
gonić. Znała go dobrze i wiedziała, że jest na to zbyt pijany.

- Co to ma znaczyć? Pokaż. - Aron przytrzymał ją na

odległość wyciągniętej ręki i uważnie się jej przyglądał.

- Płakałaś, a na policzku masz czerwony ślad.

- Karsten wrócił do domu. Uderzył mnie.
Aron zaklął. Pogłaskał ją po włosach i pocałował.
- Czy to się już wcześniej zdarzało? Bił cię?
- Nie, to pierwszy raz.
- Nie będzie ostatni. Mężczyzna, który raz uderzył,

znów będzie bił.

- T e n policzek nie był najgorszy. On mnie zgwałcił.
- Zabiję go, przysięgam! - Aron poczerwieniał na

twarzy.

Konstanse pokręciła głową.

- Nie. Zamknęliby cię w więzieniu, a to ostatnia

rzecz, jakiej sobie życzę. Jaki by to miało sens?

- Usiądź. Musimy porozmawiać.

Konstanse usiadła i przyjęła od niego kubek parującej

herbaty. Napiła się i poczuła, że powoli w jej ciało wraca
ciepło. Noc była niespodziewanie chłodna i bardzo zmarz­
ła, jadąc przez las.

- To nie może dłużej trwać. Musisz zażądać rozwiąza­

nia tego małżeństwa.

- Karsten nie będzie chciał się rozwieść. On nie ma

pieniędzy.

- Ty też ich nie masz.
- Ale Gerhard ma. Przecież wiesz, że on nam pomaga

finansowo. Poza tym mieszkamy za darmo w jego domu.

103

background image

Aron przez chwilę milczał.

- Sądzisz, że twój mąż byłby skłonny zwrócić ci wol­

ność, gdyby dostał pieniądze?

- Masz na myśli taki handel wymienny?
- Tak.
- Być może. Twierdzi, że nie lubi pracy w biurze

kopalni.

- Wobec tego istnieje pewna możliwość - uśmiechnął

się. - Oczywiście oprócz zabójstwa. Można go zabić tak,
by nie zostać o to oskarżonym. Spójrz tylko na doktora
Stanga!

Konstanse drgnęła przestraszona.

- O czym ty mówisz?
- Przecież zabił tę guwernantkę.

Konstanse pokręciła głową.

- Ja w to nie wierzę. Lensman orzekł, że się powiesiła.
- Sama widzisz.
- Co widzę?
- Nie bądź taka nierozumna, kochanie. Można zabić

i uniknąć kary, jeśli tylko zaplanuje się to wystarczająco
starannie.

- Skąd masz pewność, że ją zabił?
- Ponieważ popełnił pewien błąd.
- Błąd... którego lensman nie odkrył?
- Właśnie tak. On napisał list.
- List? - powtórzyła zdziwiona.

- List. I ty go czytałaś.
- Nie wierzę...
- Nie pamiętasz tamtego listu, który czytałaś, sądząc,

że to ja go napisałem?

- O którym zaraz kazałeś mi zapomnieć?
- T a k .
- No to sam widzisz, już całkiem zapomniałam.

Chcesz powiedzieć, że to doktor Stang go napisał?

- Jestem tego najzupełniej pewien.
- O ile dobrze pamiętam, nie padło w nim żadne imię.
- Rzeczywiście, ale to i tak oczywiste. Jedna ze służą­

cych na Egerhøi znalazła ten list na strychu przez przy-

1 0 4

background image

padek. Był wsunięty za obluzowaną deskę. Nieszczęsna
panna Jeppesen ukryła go tam, zanim wyruszyła na spot­
kanie z nim.

- Ale jak możesz mieć taką pewność, skoro nie ma

imienia, które mogłoby...

- Przeczytaj jeszcze raz, co w nim było, a zrozumiesz.

- Wstał, wyjął górną szufladę komody i z głębi wyciągnął

list. - Czytaj!

Konstanse wzięła kartkę, przypominając sobie, jak bar­

dzo była wstrząśnięta, gdy czytała ten list po raz pierwszy,
sądząc, że jego autorem jest Aron.

Do mojej Ukochanej!

Tak długo walczyłem z uczuciami, Kochana. Po tym, jak

mnie odwiedziłaś zrozumiałem, że jestem Twój. Wyjedziemy
razem i rozpoczniemy nowe życie. Musisz tylko przyrzec, że
zachowasz to w sekrecie. Spal ten list zaraz po przeczytaniu.
Nikt nie może się o niczym dowiedzieć! Wtedy wszystko by

przepadło i musiałbym ożenić się z tamta.

Chłopiec musi zostać. Jest w dobrych rękach. Zabierzemy go

za kilka tygodni, tak musi być. To jest warunek. Rozumiesz,
ukochana? Musisz spalić list zaraz po przeczytaniu, a chłopiec
musi zostać!

Wyjedziemy razem. Skontaktowałem się z pastorem, który

udzieli nam ślubu. Gdy już będziemy małżeństwem, nikt nas nie

powstrzyma. Zabierzemy wtedy chłopca i będziemy żyć, jak

chcemy. Gdy tylko będę dokładnie wiedział, kiedy jedziemy,
zostawię Ci tu kartkę z datą i godziną. Nie napiszę wtedy nic

poza tym - tylko datę i godzinę. Spotkamy się przy starym,

wydrążonym dębie na skraju lasu. Bytem tam kilka razy
w ostatnim czasie i wypatrywałem Cię. Pewnego wieczora wi­
działem, jak idziesz z chłopcem w ramionach. Z trudem przy­

szło mi, by się nie ujawnić.

Niebawem dostaniesz ode mnie wiadomość.

Twój kochany

105

background image

Konstanse opuściła kartkę na kolana. Zaraz znów ją

podniosła i złożyła.

- To przecież oczywiste - powiedział Aron. - Doktor

kazał jej spalić list.

- Dlaczego więc tego nie zrobiła, jeśli to ona była

adresatką?

- Zastanów się. Sama jesteś kobietą. Gdybyś dostała

taki list od mężczyzny, którego kochasz i z którym masz
dziecko, a on w tym liście wreszcie deklaruje swoją mi­
łość, chociaż wcześniej przez cały czas, odkąd zaszłaś
w ciążę, nie chciał mieć z tobą do czynienia... to czy
dałabyś radę spalić taki list?

- Być może nie.
- Widzisz? Wszystko się zgadza. On pisze, że zostawi

jej kartkę z datą i godziną. T a k ą kartkę znaleziono w kie­

szeni jej płaszcza. Pisze o chłopcu i umawia się z nią na
spotkanie przy wydrążonym dębie. T a m ją napadł i udu­
sił, a potem zaaranżował wszystko tak, żeby wyglądało na
samobójstwo. Przez cały czas byłem pewien, że została
zamordowana, i to na długo przed tym, zanim zobaczyłem
ten list.

- A skąd go masz?
- Wspomniała mi o nim dziewczyna, która go znalaz­

ła. Poprosiłem, żeby mi go pokazała, i zrozumiałem, że

może być żyłą złota.

- Dała ci go?
- Zapłaciłem jej za to. Nie mówiłem ci?
- T a k , chyba tak.
- Zamierzam wykorzystać go przeciwko niemu.
- Żeby wydusić z niego pieniądze?
- T a k . To człowiek, który zabił z zimną krwią. Nie

zasługuje na lepsze traktowanie. Wcale by mnie nie zdzi­
wiło, gdyby to również on stał za porwaniem swego syna.

Konstanse zadrżała.

- Myślisz, że Andreas został zabity?
- To niewykluczone. Doktor Stang to morderca.
- Jeśli to prawda, on jest niebezpieczny. Również dla

ciebie.

1 0 6

background image

- Ja się potrafię o siebie zatroszczyć, Konstanse. Nie

zamierzam działać w pośpiechu. Rozważyłem już wszyst­
kie za i przeciw.

- Ale czy na podstawie tego listu można go skazać?
- Oczywiście, jestem tego pewien. Zawiera zbyt wiele

informacji, aby mógł się wykręcić. Poza tym na pewno da
się rozpoznać charakter pisma.

Kiwnęła głową.

- Ale teraz wpadł mi do głowy zupełnie nowy pomysł

- oznajmił z szerokim uśmiechem i pocałował ją.

- Powiedz!
- Możemy zaproponować ten list Karstenowi w za­

mian za twoją wolność.

Od tej propozycji Konstanse zakręciło się w głowie.

Czy to możliwe? Czy Karsten skorzystałby z takiej okazji?
Czy ośmieliłby się szantażować doktora i żądać od niego
pieniędzy?

- T w ó j mąż jest chciwy i głupi. T a k i e mam zdanie na

jego temat. Poza tym, jak się okazało, jest brutalny.

Pogładziła się po policzku. Przypomniała sobie ude­

rzenie i przemoc, jakiej się wobec niej dopuścił.

- Przemyślmy to dokładnie, niech ten pomysł dojrze­

je. Nie możesz dalej z nim żyć. Ja na to nie pozwolę.

Przygarnął ją do siebie. Siedzieli tak, przytuleni. Let­

nia noc za oknami była niebieska. Konstanse zamknęła
oczy. Być może istniało jakieś wyjście. Nowe życie.

background image

Rozdział 11

- Czy ma pani jeszcze ochotę na kawę, pani Linde-

mann? - spytała Margit.

- A czy wszyscy goście już zostali obsłużeni?
- T a k . Asta przed chwilą była w jadalni. Wszyscy już

podziękowali.

- Wobec tego wypiję filiżankę. - Emily ugryzła kanap­

kę i poczuła, że rośnie jej w ustach. W palcach obracała list
od matki. Przyszedł wczoraj.

- Idę teraz po zakupy - oznajmiła Margit. - Czy mam

dopisać coś jeszcze do listy?

- Sprawdź, czy nie znajdziesz na rynku truskawek.

Mam na nie wielką ochotę.

- Dobrze. Może zrobiłybyśmy na deser mus truskaw-

kowo-rabarbarowy z bitą śmietaną?

Margit, nucąc, wyszła z kuchni, a Emily jeszcze raz

przeczytała list matki.

Kochana Emily!

Podróż do Bergen minęła dobrze, a teraz osiedliśmy już na

Skogsø. To

piękne miejsce. Prawdę mówiąc, od pierwszego dnia

poczułam się tu jak w domu. Wyspa jest położona na uboczu,

lecz Erland prowadzi dom otwarty, więc wciąż tętni tu życie
i panuje ruch. On zna tylu ciekawych ludzi! Wiesz, że ja lubię
ciszę i samotność, lecz tego będę miała w nadmiarze, gdy poje­
dzie na tournee. Dlatego teraz napawam się życiem towarzys­
kim i rozmowami, czerpię z tego inspirację. Również maluję,
i to nie tylko róże. Erland wytyczył ścieżki na całej wyspie.
Niektóre biegną wzdłuż fiordu, inne przez las. Pracuję teraz

1 0 8

background image

nad pejzażem przedstawiającym brzozowy lasek i słońce prze­

świecające przez liście. To dla mnie nowość i wyzwanie.

Tęsknie za Wami wszystkimi. Napisałam do Sandera i Jen­

ny, zapraszając ich tutaj. Muszę prosić Ciebie i Gerharda
o

zabranie dzieci z Solbakken, gdy będziecie do nas jechać

W połowie sierpnia. Erland wróci już wtedy z tournee po

Anglii, które rozpoczyna się w ostatnim tygodniu czerwca.
Podobnie jak ja już się cieszy, że zobaczy Was tutaj.

Zaproponowałam Hugonowi - synowi Erlanda, chyba go

pamiętasz? - by zwrócił się do Ciebie z prośbą o wynajęcie

domu na Store Parkvei. Dostał angaż w orkiestrze w Bergen.
Prawdopodobnie już się z Tobą kontaktował. To powinno być
dobrym rozwiązaniem dla obu stron, teraz, gdy Konstanse
i

Karsten się wyprowadzili.

Załączam list, który musisz przekazać w moim imieniu.

Serdeczne pozdrowienia od

Twojej matki

W kopercie zaadresowanej do Emily leżał ten drugi

list, w mniejszej kopercie, zaklejonej i bez nazwiska adre­
sata. Emily wiedziała, komu powinna go oddać. Jeśli

wciąż jeszcze żył... Zerknęła na płomienie w kominku,

miała największą ochotę wrzucić ten list w ogień, spalić

go na popiół. Nie mogła jednak tak postąpić. Nie miała
prawa. Matka mówiła, że robi to dla Sandera i Jenny, lecz
czy to już cała prawda? Czy matka miała przed nią jeszcze

jakąś tajemnicę? Coś, co powinna wiedzieć, gdyby przy­

pomniała sobie wszystko z okresu sprzed katastrofy? Wy­
raźnie było widać, że matka i Ivan Wilse dobrze się znają.
Zrozumiała to, gdy rozmawiali w pokoju hotelowym
w Bergen. A biedna ciotka Alice powiedziała, że Ivan

Wilse zdradził ją, ponieważ interesował się matką.

- Pani Lindemann?
Poderwała się na widok Ivera w drzwiach do kuchni.

Jednocześnie usłyszała parskanie konia.

- Słucham?
- Adwokat Wilse pragnie z panią rozmawiać.

1 0 9

background image

- Gdzie on jest? - Emily zadrżała, czując coraz silniej­

sze mdłości. A wiec żył!

- Siedzi w powozie przed hotelem. Prosi, by pani

wyszła, bo sam nie jest jeszcze dostatecznie silny, by
przyjść tutaj bez niczyjej pomocy.

Wobec tego nie jest w stanie również nigdzie jechać.

Dzięki Bogu!

Sięgnęła po kopertę bez nazwiska adresata, wsunęła ją

do kieszeni sukni i szybko wyszła. Nie zamierzała mu jej
dawać, jeśli o nic nie będzie pytał.

Siedział w zamkniętym powozie, ciężko oparty, z zamk­

niętymi oczami. Emily zobaczyła go przez okno. L e k k o
zastukała w drzwiczki i spostrzegła, że uniósł powieki. Był
blady i wychudzony, skórę miał niemal żółtawą. Dał jej

znak, żeby otworzyła drzwiczki. Woźnicy nigdzie nie było
widać.

- Witam z powrotem, panie Wilse. Cieszę się, że pan

przeżył.

- Doprawdy? No cóż, wszystko jedno. Wybaczam ci

to małe kłamstwo. Co innego mogłabyś powiedzieć?
Chodź, usiądź przy mnie na chwilę.

Emily wspięła się po schodkach i usiadła w przeciw­

ległym rogu. Najdalej od tego człowieka, jak tylko mogła.
Zamknąwszy drzwiczki za sobą, natychmiast poczuła się

jak w pułapce. Opanowało ją wrażenie, że stangret zaraz

wskoczy na kozioł, świśnie batem i zabierze ją daleko od
wszystkich i wszystkiego.

- T y m razem moje życie wisiało na włosku - oznajmił

Wilse.

- Wiem.
- Nieźle się przyłożył do tej roboty.

Emily zadrżała, przerażona, że zaraz padnie wypowie­

dziane na głos imię.

- Ale okazuje się, że my trzymamy się życia pazurami.

Z trudem przełknęła ślinę.

- Doktor Stang mówi, że jesteś niezwykle silny.
- Obawiam się, że ta siła zarówno mnie ratuje, jak

i powala.

1 1 0

background image

Nie zrozumiała, o co mu chodzi, i nie odpowiedziała.

- Co nowego tutaj słychać?
- To ja prowadzę teraz hotel. Erling i Henny wyje­

chali, a Gerhard jest w Kristianii.

- Chyba wiem, gdzie jest twój brat. A stara Caroline?
- Jak zwykle.
Pokiwał głową. Na chwilę zapadła cisza.
- Jak się miewa Rebekka? - spytała Emily, jedynie po

to, by przerwać milczenie.

- Jest lepszą żoną na dobre niż na złe. Ale o tym

wiedziałem już wcześniej. Nie odwiedziła mnie w szpita­
lu. Twierdzi, że nie jest w stanie znieść zapachu choroby.

Emily była wstrząśnięta. Nie odwiedzić męża, którego

życie wisi na włosku?

- Ty natomiast po wypadku w Langesund tkwiłaś

przy łóżku Gerharda, wierna i bolejąca. Ale też i byliście
dopiero po ślubie.

- No tak.
- Masz coś dla mnie?
Pytanie zaskoczyło ją, chociaż od razu wiedziała, o co

mu chodzi.

- List?

Nie mogła trafić ręką do kieszeni, chciała protestować,

odmówić.

- Proszę. - Podała mu kopertę. Wydało jej się, że

papier parzy jej palce.

- Dziękuję. - Schował list do wewnętrznej kieszonki,

nawet na niego nie spoglądając.

Emily zauważyła, że zadrżał i lekko posiniał wokół ust.

Była przekonana, że jeszcze przez długi czas nie będzie
mógł nigdzie pojechać. Sięgnęła do klamki i otworzyła

drzwiczki.

- Wobec tego życzę szybkiego powrotu do zdrowia.
- Wszystkie te białe kłamstwa! - Złapał ją za ramię

i przytrzymał z nieoczekiwaną siłą. - Powiem ci jedną
prawdę. Wyjątkowo. Słuchaj uważnie, droga bratanico!

To nie ja wtedy zaatakowałem Agnes nożem. Chcę, żebyś
o tym wiedziała! - Puścił jej rękę.

1 1

I

background image

Emily dotknęła stopami ziemi i poczuła, że się chwie­

je. Uświadomiła sobie jakiś ruch w zasięgu wzroku. Stan­

gret. Stał osłonięty wielkimi drzewami pod domem Nan-
ny. Teraz ruszył przez plac w stronę powozu. Emily po­
prawiła szal na ramionach i poszła do hotelu. Znad morza
nadciągał wilgotny wiatr, niebo się zachmurzyło.

- Gdzie leży Egerhøi? - spytał Hugo.

Emily wskazała ręką.

- To daleko?
- Mniej więcej półtora kilometra.
- Wobec tego popłyniemy tam. Chcę zobaczyć, gdzie

mieszkasz. Nie bój się, nie będziesz zmuszona przed­
stawiać mnie swojej babce. Nie zejdziemy na brzeg. Dzi­
siaj jest tak gorąco, że wolę morze.

Minęli Gundersholmen. Emily czuła mocno piekące

słońce. Na szczęście włożyła kapelusz z szerokim ron­
dem.

- Czy ja prosto wiosłuję? Czy kilwater jest równy?

Z tego, co zrozumiałem, to ważne.

- Bardzo dobrze. Wystarczy.
- Pamiętaj, że wyrosłem w głębi lądu. Nie uczyłem

się wiosłować, dopóki ojciec nie kupił Skogsø.

-

Wysłałam wczoraj telegram do mecenasa Bernera.

To on zajmuje się sprawami domu w Bergen. Ma kan­
celarię na Torgallmenningen. Możesz tam iść po klucz
i podpisać umowę. Poprosiłam, o dopilnowanie, by dom
sprzątnięto.

- Bardzo dziękuję. Mieszkanie jest umeblowane?
- T a k . Ale będą ci potrzebne garnki i pościel.
- Oczywiście. Często bywasz w Bergen?
- Nie, właściwie nie. To daleka podróż. Ale mam nie­

duże mieszkanko na poddaszu domu przy Store Parkvei.

- Mam nadzieję, że w przyszłości częściej będziesz

się tam pojawiać - powiedział, odgarniając włosy z oczu.

- Napisz, kiedy przyjeżdżasz, a ja postaram się wtedy być
w domu.

112

background image

Emily uśmiechnęła się i przyjrzała mu się, wykorzys­

tując okazję, gdy wodził wzrokiem po horyzoncie. Miał
złotą cerę, której odcień podkreślała jeszcze biel koszuli.
Podwinął rękawy i rozpiął górne guziki. Godziny spędzo­
ne na słońcu dodatkowo przyciemniły mu skórę, nadając
mu jeszcze bardziej włoski wygląd.

- T w ó j ojciec zaprosił nas zresztą na Skogsø w sierp-

niu.

- Fantastycznie! W o b e c tego tam

się spotkamy. Jeśli,

rzecz jasna, nie pokłócę się z ojcem do tego czasu.

- Często się to zdarza?
- On nie lubi, gdy ktoś mu się sprzeciwia. W każdym

razie gdy ja to robię.

- A często masz odmienne zdanie?
- Nie z zasady, lecz gdy rozmowa zbacza na parę

drażliwych tematów, to... Ale pomówmy o czymś przyje­
mniejszym. Jak się nazywa ta wysepka?

- Furuholmen, Sosnowa Wyspa.
- A tamta?
- Kirkholmen, Kościelna. Kiedyś budowano na niej

statki, tak samo jak na Egerhøi, aż do czasu parowców.

- Tu jest cudownie. Powinniśmy byli zabrać ze sobą

jedzenie i wino i przybić gdzieś do brzegu.

- Nie najadłeś się na obiedzie?
- Najadłem po uszy. Ale chętnie pobyłbym z tobą na

bezludnej wyspie.

Roześmiała się.

- Niewiele tu w okolicy bezludnych wysp.
- Kiedy wraca twój mąż?
- Jutro.
- Wobec tego zdążę się z nim spotkać tuż przed wyjaz­

dem. A twój brat nie zapowiedział powrotu?

- Niestety nie.
Płynęli dalej w milczeniu. Nad ich głowami przelaty­

wały mewy, krzycząc jasnymi głosami, a fale pluskały
o burtę łodzi. Emily po raz pierwszy od dłuższego czasu
czuła się wypoczęta i pełna energii. Prawdopodobnie ta
odrobina wolnego dobrze jej zrobiła. Pozwoliła sobie na

113

background image

trochę wytchnienia przez ostatnie dni, ponieważ chciała
pokazać Hugonowi okolice i dotrzymać mu towarzystwa.
Miała też cichą nadzieję, że mdłości wreszcie na dobre
ustąpiły.

- Niedługo zobaczymy Egerhøi!
Okrążyli cypel i ujrzeli nabrzeże z czerwonymi szopa­

mi na łodzie, a dalej biały budynek dworu wznoszący się

za dębami.

Hugo gwizdnął przeciągle.

- Ojoj! Nie sądziłem, że mieszkasz tak elegancko.
- To piękne miejsce, ale...
- Ale?
- Jestem przyzwyczajona do życia w mieście, nie

na wsi.

- No to dlaczego tam mieszkasz?
Już miała powiedzieć: „Ponieważ Gerhard i babka

tego chcą", ale ugryzła się w język. Czy była to naprawdę

jedyna przyczyna? Czy całkowicie podporządkowywała

się pragnieniom innych?

- Odziedziczyłam ten dwór po ojcu. To moje miejsce.

Uśmiechnął się do niej i oparł na wiosłach.

- Dlaczego dwór nie przeszedł na twojego brata?

Emily zastanowiła się.

- Ponieważ ojciec i Erling pod wieloma względami

nie mogli się porozumieć. Pokłócili się.

Nie mogła opowiedzieć Hugonowi więcej, nie mogła

wyjawić, że ojciec podejrzewał Erlinga o kradzież i sprze­
daż klejnotów matki.

- Rozumiem, dlaczego uważasz, że on i ja mamy ze

sobą wiele wspólnego. Ale ja przynajmniej odziedziczę
Skogsø.

-

Skąd taka pewność?

- Ponieważ jesteś córką Agnes, powiem wprost. Żony

pojawiają się i odchodzą. Natomiast syn, który dalej po­
niesie nazwisko, to coś zupełnie innego. - Roześmiał się,
by ująć ostrości tym słowom. - Ja odziedziczę dwór, a ta

żona, która przeżyje ojca, dostanie pieniądze. Pod warun­
kiem że wciąż będzie go interesowała. Jeszcze raz cię

114

background image

przepraszam. Możliwe, że z twoją matką będzie inaczej.
Sprawia wrażenie równej jemu. T a k jak już mówiłem
wcześniej. Jest silniejsza. Przekonasz się, to ona będzie
nim rządzić. Poza tym zacznie dobrze zarabiać na swo­
ich obrazach, jestem o tym przekonany. Zarówno dlate­

go, że ma wielki talent, ale też i dlatego, że jest żoną
maestra.

- Chciałbyś odziedziczyć Skogsø? - spytała Emily,

pragnąc zmienić temat rozmowy. Za dużo wiedziała o mat­

ce, by dyskutować o niej z Hugonem.

- Nie jestem pewien. Szczerze mówiąc, nie wiem, czy

kiedykolwiek będę mógł zamieszkać tam na stałe. To
miejsce jest takie... Jak to powiedzieć... takie pełne niego.

A on naprawdę zajmuje dużo miejsca.

- Możesz je przecież sprzedać?
Pokręcił głową.
- Z pewnością istnieją rozmaite klauzule zapobiegają­

ce możliwości wyzbycia się Skogsø z rąk rodziny. - Znów
sięgnął po wiosła. - No cóż, będę się tym martwił, kiedy
przyjdzie na to czas. Ojciec może wszak dożyć dziewięć-
dziesiątki.

Emily kiwnęła głową.

- Lodownia jest położona po drugiej stronie fiordu

- wskazała. - Za daleko, by tam popłynąć na wiosłach.

- No tak. A podniesienie żagla na nic się dzisiaj nie

zda. Powietrze stoi.

Obrócił łódź i zaczął wiosłować z powrotem w stronę

miasta. Emily zamknęła oczy, odchyliła głowę, czując, jak
słońce grzeje ją w twarz. Siedząc tak, zapomniała o wszyst­
kich troskach. Ciepło rozluźniało ją i wprawiało w błogą

obojętność. Spod półprzymkniętych powiek dostrzegła
przepływający nieco dalej parowiec. Pomyślała, że pew­
nie płynie do Bjelkevik. Fale wywołane przez statek
dotarły do nich i rozkołysały hotelową łódkę.

Emily zerknęła do jadalni, by upewnić się, czy wszyst­

ko jest należycie przygotowane na jutrzejsze śniadanie.

115

background image

Gdy wróciła do recepcji, ujrzała zarządcę Egerhøi stające­
go właśnie w drzwiach.

Aron 0 s t b y e ukłonił się lekko.
- Dobry wieczór, pani Lindemann. Pani mąż wrócił

do domu. Przysłał mnie, bym przewiózł panią łodzią na
Egerhøi.

- Dlaczego sam po mnie nie

przyjechał? - wyrwało się

Emily. To doprawdy dziwne! Gerhard wrócił dzień wcześ­
niej i nie przyszedł do hotelu. Chyba że... mógł tu być

w czasie, gdy ona wyprawiła się na przejażdżkę łodzią
z Hugonem. Miała nadzieję, że nikt nie wyjawił, dokąd
się wybrała i z kim. Nie miała nic do ukrycia, ale Gerhard
był zazdrosny tego dnia, gdy ujrzał ją z Hugonem w Parku
Zamkowym.

- Musiał najpierw pojechać do Bjelkevik. Mówił, że

to pilna sprawa.

Emily kiwnęła głową.

- Jest teraz na Egerhøi?
- T a k .

I mimo wszystko nie

przyjechał sam? Nie mogła tego

pojąć.

- Muszę spakować swoje rzeczy i dać znać kucharce.
- Oczywiście. Zaczekam w łodzi.
Wolnym krokiem weszła po schodach, czując lekką

niechęć na myśl o konieczności opuszczenia hotelu. Do­
brze się czuła, gdy znów tu zamieszkała, wtapiając się
w tętniące tu życie. Ale cieszyła się również z tego, że
znów będzie razem z Gerhardem. Miała mu do przekaza­
nia cudowną nowinę. Jedynie tamto... Dotarła na piętro
i zatrzymała się. Gdyby nie opowieść Edwina o Ger­
hardzie i Dinie, o bójce między Gerhardem a Helme-
rem, cieszyłaby się jeszcze bardziej z tego, że znów go

zobaczy, że on weźmie ją w ramiona, a ona powie mu
o dziecku.

Z pokoju numer cztery usłyszała przyciszoną muzykę

skrzypiec. Czy powinna zastukać i powiadomić Hugona,
że jedzie do domu na Egerhøi? Nie, uznała, że to zbytnia
poufałość. Poza tym wróci na jutrzejsze śniadanie. Wtedy

116

background image

będzie mogła mu powiedzieć, że Gerhard wrócił, a ona już
tu nie mieszka.

Ruszyła w górę po ostatnich schodach, czując, że nie

stąpa już z taką lekkością jak przedtem. Mdłości ustąpiły,
lecz wciąż czuła się zmęczona. Jutro napisze do Erlinga
i spyta, jak się miewa Steffen. Miała nadzieję, że Erling
i Henny wkrótce wrócą, tak by mogła opowiedzieć Ger­
hardowi o dziecku, którego oczekiwali.

background image

Rozdział 12

- Ależ, Gerhardzie! - zawołała Emily.

Rozłożył ręce w przepraszającym geście, sprawiał wra­

żenie zakłopotanego.

- Wiem, że to wygląda okropnie.

Miał w paskudny sposób podbite oko. Powieka na-

puchła, skóra wokół oka była sina, chociaż od tej bójki
upłynęło już trochę czasu. Jak musiał wyglądać zaraz
po tym?

- Przepraszam, że nie wyszedłem na przystań cię powi­

tać. Przeglądałem papiery i zapomniałem o upływającym

czasie. - Wstał i objął ją. - Cieszę się, że znów cię widzę.

Emily przymknęła oczy z ulgą, że wrócił już do domu.

Teraz rozumiała, dlaczego nie przyszedł do hotelu. W ta­
kim stanie nie mógł się pokazywać ludziom z wyjątkiem
sytuacji, gdy było to absolutnie niezbędne.

- Jak można tak fatalnie upaść! - zawołała babka.

- Biedaczysko!

- Przewróciłeś się i uderzyłeś? - spytała Emily.
- T a k , poślizgnąłem się na chodniku i uderzyłem gło­

wą o komodę.

Drgnęła. To zupełnie inna historia niż ta, którą opo­

wiedział jej Edwin. L e c z nawet jeśli Edwin miał rację, nie

mogła oczekiwać, że Gerhard przyzna się do jakże wstyd­
liwego faktu wdania się w bójkę. Pewnie uważał swoje

wyjaśnienie za białe kłamstwo.

- Badał cię lekarz? Czy to nie mogło być niebezpiecz­

ne, zwłaszcza po wypadku w kopalni?

- Nie straciłem przytomności, Emily. Naprawdę nie

ma się czym martwić. To gorzej wygląda, niż boli.

118

background image

Czy to tylko przywidzenie, czy też w jego głosie na­

prawdę dawał się wychwycić cień chłodu? A jeśli tak, to
czy z jej przyczyny? A może ten dystans spowodowało

jego kłamstwo? Dobrze wiedziała, że Gerhardowi nie po­

doba się jej praca w hotelu. Może to po prostu z tego
powodu?

- Była już najwyższa pora na twój powrót do domu,

Gerhardzie - oświadczyła babka z naciskiem. - Podczas
twojego pobytu w Kristianii w ogóle nie widziałam Emily.
Przez cały czas mieszkała w hotelu.

Gerhard zesztywniał.

- Naprawdę tam mieszkałaś? Czy to było konieczne?

Przecież odwiezienie cię do domu nie stanowiło żadnego
problemu? T a k się umawiałaś z Eliasem!

Nie mogła się przyznać, że główną przyczyną były

dokuczające jej mdłości i zmęczenie.

- Mieszkanie stoi puste - zaczęła. - T a k było prościej.

Prowadzenie hotelu nie jest czymś, co...

- No, ale teraz twój mąż już jest, Emily, i życie musi

wrócić do normalności. Dzięki Bogu!

- Owszem, ale wciąż muszę bywać w hotelu codzien­

nie. Do czasu powrotu Erlinga i Henny.

Babka cmoknęła niezadowolona, mrucząc coś o no­

wych czasach. Potem z wysiłkiem podniosła się z krzesła.

- Jestem zmęczona, Gerhardzie. Odprowadzisz mnie

do pokoju?

Wyszli. Wyraźnie było widać, że nie są z niej zadowole­

ni. Ale ona też nie była zadowolona z Gerharda. Powinien
powiedzieć jej prawdę bez względu na to, jak bardzo była
przykra. Westchnęła. Skąd mogła mieć pewność, że to
Edwin miał rację? Z tego, co wiedziała, równie dobrze

prawdziwa mogła być wersja Gerharda. Edwin chciał jej
dokuczyć, zburzyć jej poczucie bezpieczeństwa, o tym nie
wolno jej zapomnieć. Nie powinna ufać niczemu, co mówił.

- Boli? - spytała, delikatnie wodząc koniuszkami pal­

ców po zasinionej skórze.

119

background image

- T a k , trochę to czuję.
- Powinieneś to schładzać kilka razy w ciągu dnia.

Pójdę po zimną wodę i ściereczkę.

Przyciągnął ją do siebie.

- Pozwól mi raczej poczuć twoje ciało, Emily. T ę s k ­

niłem za tobą.

- Dlaczego tak długo cię nie było?
- Interesy - odparł niejasno. - I ten przeklęty wypa­

dek. Nie miałem ochoty pokazywać się ludziom w takim
stanie. Czekałem, aż to zasinienie i opuchlizna trochę
zejdą, ale to najwyraźniej wymaga czasu. W końcu i tak
musiałem wyjechać. Byłem potrzebny w lodowni.

- Ja też cię potrzebuję, Gerhardzie. Nie zapominaj

o tym.

- T y ? T a k a zajęta pracą w hotelu?
- Nie myśl teraz o hotelu - powiedziała, całując go

w szyję.

- Twarda z ciebie kobieta - szepnął. - Robisz to,

co chcesz. Mężczyzna może przy tobie stracić pewność
siebie.

Czy była twarda? Nie czuła się osobą, która zawsze

musi postawić na swoim. Zarazem nie chciała się też
zgodzić, by to jej mąż decydował o wszystkim, zwłaszcza
gdy jego decyzje wydawały się nierozsądne.

Zaczęła pieścić mu barki.

- L e ż spokojnie - powiedziała cicho. - Jesteś przecież

ranny.

Zamknął oczy, przyjmując jej pieszczoty. Oddychał

szybciej, jęknął lekko. Potem naprowadził ją i mocno
przytrzymał za biodra. W Emily zapłonęło pożądanie.
Zaczęła poruszać się w jego rytmie, poczuła, jak rozkosz
rośnie, napływa falami. Wcisnęła się w niego i poczuła
ekstazę płynącą z ich spotkania. Jeszcze raz.

Później leżeli na plecach blisko siebie, Gerhard ujął jej

dłoń i przytrzymał. T a k bardzo chciała powiedzieć mu
o dziecku, lecz nie śmiała. Musi zająć się hotelem do
czasu powrotu Erlinga.

- W drodze na Bjelkevik mijałem łódź z hotelu.

120

background image

Jego głos brzmiał spokojnie, lecz Emily wydawało się,

że wychwyciła pobrzmiewający w nim chłodny ton. W je­
go słowach wyczuła napięcie.

- Wiosłował mężczyzna, a kobieta była pasażerką.

Przypominała ciebie, ale łódź znajdowała się za daleko,
bym mógł mieć pewność.

- To byłam ja.
- A z kim wiosłowałaś?
- Z Hugonem Lychem, pasierbem mojej matki.
Gerhard zdrętwiał i puścił jej rękę.
- Co on robi w Kragerø?
- J e s t

gościem w hotelu. Wyjeżdża już jutro.

- A więc wyjeżdża, kiedy ja wróciłem? Przestało tu

być przyjemnie?

- Zamówił tygodniowy pobyt, nie wiedząc o twojej

nieobecności.

- Nie podoba mi się, że on się do ciebie umizguje.
- Ależ wcale tak nie jest, Gerhardzie! Staliśmy się

rodziną. A poza wszystkim on jest bardzo miły.

- W to nie wątpię. W to, że jest bardzo miły dla ciebie.
- Przyjechał prosić o wynajęcie domu w Bergen. Mat­

ka to zaproponowała. On będzie...

- Uważam, że nie powinniśmy wynajmować domu

właśnie jemu!

Dlaczego powiedział „my"? To przecież był jej dom.

Ten, w którym mieszkała Konstanse, należał do niego,

a wcale się z nią nie naradzał przed zaproponowaniem go
siostrze i jej mężowi.

- Ja się już zgodziłam.

Gerhard usiadł.

- Jak mogłaś to zrobić, nie pytając mnie wcześniej

o zdanie?

- Nie było cię tutaj. Poza tym nie przypuszczałam, że

możesz mieć coś przeciwko temu. Dom nie powinien stać
pusty, potrzebuje opieki. Nam podczas odwiedzin w Ber­
gen wystarczy mieszkanie na poddaszu. Poza tym w sierp­
niu zatrzymamy się u Erlanda i matki, będziemy...

- Jesteś zbyt samowolna - przerwał jej.

121

background image

- Jeśli spośród nas ktoś jest samowolny, to ty. - Ona

też usiadła, gotowa do walki. - Ja się nie mieszam do
tego, co robisz ze swoim domem w mieście czy też
domem w Langesund. A jeśli chodzi o Langesund, to
Edwin był tu kilkakrotnie podczas twojej nieobecności.
Postawiłeś na swoim, zgadzając się, by mieszkał tak
blisko nas. Ja się go boję, a on opowiada o tobie niepo­
kojące rzeczy.

- Na przykład jakie?
- Mówił, że twoje podbite oko to wcale nie skutek

wypadku.

Przyjrzał jej się.
- A jakaż miałaby być przyczyna?

- Bójka z Helmerem.
- Edwin tak powiedział?
- Owszem. Mówił, że się pobiliście, ponieważ nie

możesz się pogodzić z jego zaręczynami z Diną.

Gerhard zaczął się śmiać.

- Nie słuchaj go, Emily! Edwin nie jest tak zdrowy,

jak mi się wydawało. Miesza fantazję z rzeczywistością.

Muszę z nim porozmawiać.

Emily poczuła się zmęczona i nie odpowiedziała.

- Chodź, kochana, położymy się spać. Jutro czeka nas

oboje pracowity dzień. Muszę popłynąć do Langesund
zobaczyć, jak te dwa dzikusy radzą sobie w biurze kopal­
ni. Już nie wiem, który sprawia większy kłopot, Karsten
czy Edwin.

Zdmuchnął lampę i położyli się. Letnia noc na ze­

wnątrz była niebieska. Emily poczuła, że oczy same jej się
zamykają, zapadła w sen i zapomnienie.

- Muszę z tobą pomówić.

Konstanse drgnęła i rozejrzała się. To był głos Kar-

stena. Czyżby mówił do niej? Na klęczkach pieliła grząd­
kę w głębi cieplarni. Ta praca należała do ogrodnika, ale
staruszek chorował.

- Usiądźmy tu, drogi szwagrze.

122

background image

Drogi szwagrze? O cóż tym razem chciał prosić Ger­

harda?

Obserwowała ich zza palm i kilku rządków krzaczków

pomidorów. Koniecznie chciała to usłyszeć. Podejrzewa­
ła, że o wielu rzeczach nie wie, zarówno gdy chodzi o fi­
nanse Karstena, jak i jego inne naganne poczynania.

- Nie wiem, jak mam to powiedzieć...
- Wyrzuć to z siebie!

Usłyszała, że głos Gerharda jest pełen zniecierpliwie­

nia i pogardy, poczuła rumieniec pełznący po szyi i po­
liczkach. Upokarzający był związek z mężczyzną, którego

jej brat tak wyraźnie nie szanował.

- Konstanse nie może się o tym dowiedzieć! Błagam

cię na kolanach. Odbiorę sobie życie, jeśli ona...

- Nie wysilaj się, Karstenie. Nie odbierzesz sobie

życia.

- Nie wiesz, jak ja się czuję!
- Rzeczywiście, pod tym względem masz rację. Ale

też i nigdy nie postawiłem się w twojej sytuacji.

Na chwilę zapadła cisza. Konstanse domyślała się, że

Karsten jest bliski przejścia do kontrataku, lecz mądrze

się wstrzymał. Jeśli chciał coś osiągnąć, to nie wolno mu
irytować Gerharda bardziej, niż to konieczne, sam powi­
nien to rozumieć.

- Potrzebuję pieniędzy!
- Jak zawsze. I tak płacę ci wyższą pensję, niż za­

sługujesz.

- Potrzebna mi duża suma, Gerhardzie. W dodatku

sytuacja wymaga pośpiechu!

Konstanse miała ochotę wybiec z kryjówki i zażądać

wolności w zamian za pieniądze, o które prosił Karsten.
Przygryzła wargę i poczuła łzy cisnące się do oczu. To na
nic. Gerhard postanowił, że ma pozostać żoną ojca Hanny
Gerlinde. Za wszelką cenę mieli zachować pozory. J e j

jedyną szansą było pozbycie się Karstena na własną rękę,
z pomocą Arona.

- Znów przegrałeś?
- Nie, przysięgam, od tego trzymam się z daleka.

background image

- O cóż więc chodzi tym razem?
- Chodzi o... - Karstenowi głos się załamał i do uszu

Konstanse dobiegł odgłos przypominający szloch. - Jest

w fabryce pewna robotnica... Spodziewa się dziecka
i mnie wskazała jako ojca.

Konstanse zrobiło się niedobrze. To małżeństwo nie

może trwać. Teraz nawet Gerhard powinien to zrozu­
mieć!

- A ty jesteś ojcem tego dziecka? - Głos brata był

zimny jak lód.

- Ja... nie wiem, co o tym myśleć. Prawda jest taka, że

ona miała wielu kochanków. To rozpustnica. Ale nie wie­
działem o tym, gdy...

- Nie byłaby z tobą, gdyby nie była rozwiązła. To

znaczy, że możesz być ojcem tego dziecka?

Konstanse nie usłyszała odpowiedzi, więc Karsten pra­

wdopodobnie kiwnął głową. Wezbrała w niej rozpalona
do czerwoności wściekłość. Nie mogła złapać tchu. Dopó­
ki miał kochanki, powinien zostawić ją w spokoju, a nie
brać przymusem.

- I ona wskazała ciebie?
- T a k . Chce pieniędzy. Pozostali kandydaci nie są

nikim szczególnym.

- A więc ona sądzi, że ty masz pieniądze, ponieważ

zajmujesz wysokie stanowisko?

- T a k .
- Pożyczę ci te pieniądze, których potrzebujesz, Kar-

stenie, ale będę ci je odliczał od pensji. Pierwszą ratę
zwrócisz mi już przy następnej wypłacie. Nie zamierzam
finansować twoich łajdactw.

- Konstanse...
- Moja siostra zasłużyła na lepszego męża!
- Obiecujesz, że o niczym jej nie powiesz, Gerhar­

dzie? Błagam cię!

- Nie powiem, ale dlatego, że chcę oszczędzić ją, a nie

ciebie.

- Dziękuję ci, Gerhardzie, jestem głęboko wdzięcz­

ny!

124

background image

- Masz się trzymać z daleka od tych swoich prostych

dziewuch. Możesz od nich złapać jakąś chorobę i zarazić
nią Konstanse.

Zadrżała. Powietrze w cieplarni było gorące i duszne.

Poczuła, że kręci jej się w głowie.

Aron pochylił się nad nią i delikatnie pocałował.
- Dziękuję ci, Konstanse. Dajesz mi szczęście, wiesz

o tym?

Przytuliła się do niego, żałując, że kochanek nie może

zostać przez całą noc, tylko musi wymykać się pod osłoną
ciemności.

- Powinniśmy o czymś porozmawiać - oświadczył

nagle.

Uniosła się niechętnie i owinęła kołdrą.

- Co by zrobił Karsten, gdyby nagle w ręce wpadło mu

dużo pieniędzy?

- Myślisz o tym liście?
- Być może. Co by zrobił, gdyby nagle poczuł się

bogaty?

Zastanowiła się.
- Pojechałby do Bergen i odgrywał wielkiego pana.

- A ty?
- Ja i tak tu zostanę!
- Skąd masz pewność, że wyjechałby nawet bez cie­

bie?

- Ponieważ nienawidzi pracować dla Gerharda i Ed­

wina. Mówiłam ci przecież o tej podsłuchanej rozmowie.

Już od dawna się użalał, że ma taką marną pensję. Jeśli

teraz Gerhard zacznie mu odliczać od pensji pożyczkę, to
nie będzie go stać ani na dziwki, ani na alkohol.

- Wpadł mi do głowy nowy pomysł związany z tym

listem. Nie możemy mu ot tak, po prostu go podsunąć
i zawrzeć transakcji. Nie wiemy, jak on zareaguje, a ja
i tak byłbym wtedy w to zamieszany.

Popatrzyła na niego.

- Masz rację.

125

background image

Pogładził ją po włosach. Przez chwilę bawił się lokiem.

- Jak powiedziałem, mam lepszy pomysł. Możemy

mu dać ten list i pozwolić, by sam zniszczył sobie życie.

- O czym ty mówisz?
- Jeśli ten list „przypadkiem" wpadłby mu w ręce

wraz z kilkoma wyraźnymi wskazówkami o tym, co może
oznaczać, to myślisz, że nie próbowałby wycisnąć pienię­
dzy od doktora Stanga?

Zmarszczyła czoło.
- Nie wiem, czy odważyłby się na coś podobnego.

- T w ó j mąż jest głupi i chciwy. Wydaje mi się, że

będzie chciał spróbować.

- I to się stanie wtedy?
- Są trzy możliwości.
Aron uśmiechnął się. Jego ciemne oczy błysnęły, Kon­

stanse poczuła napięcie. Najwyraźniej starannie to prze­
myślał. Był skłonny oddać list, byle tylko ona odzyskała
wolność.

- A jakie one są?
- Może zostać aresztowany za szantaż. A jeśli mu się

powiedzie, będzie miał dużo pieniędzy.

- To dopiero dwie możliwości. Jaka jest ta trzecia?
- Ta podoba mi się najbardziej. - Musnął jej usta

koniuszkami palców. - Doktor może go zabić. Karsten
może zostać znaleziony martwy tak jak ta nieszczęsna
guwernantka. Victor Stang jest mordercą, nie zapominaj
o tym.

Konstanse przez długą chwilę milczała. Serce waliło

jej mocno i szybko. Czuła tęsknotę za nowym życiem.

Bez Karstena. Nic mu nie była winna. Nachyliła się,
pocałowała Arona i przytuliła się do niego. Za oknem
gdzieś z czubka ciemnych świerków dobiegł krzyk ptaka.
Do pokoju zakradło się blade światło księżyca.

background image

Rozdział 13

- Wkrótce Erling wróci z miasta - powiedziała Hen­

ny. - Weźmiemy kosze i wyjdziemy mu na spotkanie?

Sander i Jenny z radością pokiwali głowami. Erling

obiecał kupić cukierki, orzechy i inne smakołyki, które
można było dostać jedynie w mieście. Jenny pomogła
przywiązać mocno Marcusa do pleców Henny i zaczęli
schodzić po stromiźnie na przystań.

Henny jeszcze się nie przyzwyczaiła do tej stromej

ścieżki, od której kręciło się w głowie, a daleko w dole
błyszczał fiord i morze. Steffen zabezpieczył ścieżkę,
w najgroźniejszych miejscach, zamocował linę, której moż­
na się było złapać. To pomagało. Dzieci poruszały się jak
zwinne kozice, skakały i zbiegały w dół, nie zważając na
urwisko i luźne kamienie.

- Jest! Widzę go! - zawołał Sander, wskazując na łódź.

Dzieci zaczęły machać i jeszcze bardziej przyspieszy­

ły. Henny w końcu straciła je z oczu. Gdy dotarła do
przystani, Erling przybił już do brzegu i wyładowywał
skrzynki z zakupami.

- Dostaliśmy list od Emily - powiedział i z pliku

korespondencji wyciągnął jedną kopertę. - Możesz go
przeczytać, a my w tym czasie przepakujemy zakupy do
koszy.

List był już otwarty. Erling był tak samo ciekaw jego

treści jak ona. Czekali na wiadomości o Ivanie Wilsem, by
dowiedzieć się, czy Steffen w końcu stał się mordercą czy
też nie. Posadziła Marcusa i dała mu kilka szyszek do
zabawy. Zaczęła czytać.

127

background image

Kochani Henny i Erlingu!

Piszę, żeby powiedzieć Wam, że Ivan Wilse przeżył i wyszedł

już ze szpitala. Wygląda blado i sprawia wrażenie wycieńczo­

nego przez gorączkę od zakażenia, które wdało się w rany, lecz
wyraźnie zdrowieje. Rozmawiałam z nim wczoraj, był taki jak

zawsze. Ta próba zabójstwa nie wzbudziła w nim wcale pokory
ani nie skłoniła go do przeprosin. I tak musimy się cieszyć z tego,
że zgodził się chronić Steffena i nie podważył tej historii o zamas­
kowanym włamywaczu. Najwyraźniej musi mieć jakieś sumienie.

W hotelu wszystko w porządku. Ingrid Berg świetnie sobie

radzi w recepcji. Może powinniście zastanowić się nad tym, czy

jej nie zatrzymać, przynajmniej przez kilka godzin w tygodniu,

tak aby Henny miała więcej czasu na zajęcie się Marcusem.
Ingrid chyba dobrze się tu czuje, ponadto potrzebuje pieniędzy.

Syn Erlanda Lychego, Hugo, był gościem hotelu. Właśnie

pojechał dalej do Bergen, gdzie dostał angaż jako muzyk w or­

kiestrze. Gra na skrzypcach jak ojciec, a poza tym wynajął
mieszkanie na Store Parkvei. To bardzo sympatyczny człowiek.
Był rozczarowany, że nie mógł się z Wami spotkać. Ale na

pewno trafi się jeszcze okazja.

Gerhard był w Kristianii. Odwiedził tam siostrę panny

Jeppesen, by się dowiedzieć, czy oni mogą mieć coś wspólnego ze
zniknięciem Andreasa - po to, by ewentualnie przejąć pieniądze

przeznaczone na jego wykształcenie. Gerhard jest przekonany,

że nie mieli nic wspólnego z porwaniem. Z drugiej strony jednak
nie sprawiali wrażenia szczególnie przygnębionych zniknięciem
chłopca. Dla nich mały to nic ponad przykre przypomnienie
niewybaczalnego grzechu panny Jeppesen.

Gerhard i ja planujemy przyjazd na Solbakken na początku

sierpnia. Możemy zostać tam przez jakiś czas, a potem zabrać
dzieci na Skogsø. Myślę o Was nieustannie, szczególnie o Sande-

tze i Jenny. Uściskajcie dzieci ode mnie, nie zapomnijcie o Marcu-

sie. Pozdrówcie też Steffena. Jak on się miewa? Czy wiadomość

o tym, że Wilse przeżył, jakoś mu pomoże? Napiszcie wkrótce!

Serdeczne pozdrowienia

Emily

1 2 8

background image

Henny złożyła kartkę, schowała ją do kieszeni i ponad

głowami dzieci pochwyciła wzrok Erlinga. Będą musieli
porozmawiać ze Steffenem. On nie może dalej ukrywać
się w atelier.

- Dostaliśmy dzisiaj list od Emily - oznajmił Erling.

- Śle ci pozdrowienia.

- Dziękuję. - Steffen zaczął obracać w rękach kubek.

- I wy ją ode mnie pozdrówcie, gdy będziecie do niej
pisać.

- Emily rozmawiała z Ivanem Wilsem.
- On nie umarł.
To nie było pytanie. Głos Steffena brzmiał beznamięt­

nie, nie zdradzał żadnych uczuć.

- Nie. I naprawdę postanowił ci wybaczyć. Rozumie,

dlaczego na niego napadłeś. Chyba jesteście kwita.

Steffen drgnął.

- Nigdy nie będziemy kwita. T o , co mi zrobił, jest

gorsze niż zabójstwo. Ale nie zamierzam próbować jesz­
cze raz, możesz się nie obawiać. Straciłem panowanie nad
sobą, ponieważ Agnes mnie opuściła. Teraz muszę myś­
leć o dzieciach i naszej przyszłości.

Henny nie odzywała się słowem. Przenosiła tylko spoj­

rzenie z jednego mężczyzny na drugiego. Dzieci dawno

już spały i w domu panowała cisza.

- Jak ty się czujesz? - spytał Erling ostrożnie, kła­

dąc Steffenowi rękę na ramieniu. - Prawie cię nie wi­
dujemy.

- Już jest lepiej, Erlingu. Cieszę się, że przez ten czas

zechcieliście zająć się dziećmi.

- Zdajesz sobie chyba sprawę z tego, że nie będziemy

mogli zostać tu długo? Prowadzimy hotel i...

- Oczywiście. Miałem czas na zastanowienie. Cieszę

się również, że Wilse przeżył, chociaż z całego serca prag­
nąłem jego śmierci. Jestem przekonany, że Agnes pew­
nego dnia do mnie wróci, i zamierzam na nią czekać.
Malować i czekać.

129

background image

Henny napotkała wzrok Erlinga. Czy tego właśnie

potrzebował Steffen, by przetrwać?

- Gdy zastanowi się na tym, co zrobiłem, zrozumie,

jak bardzo ją kocham. To może potrwać, ale pojmie, że

uczyniłem to z miłości. Dlatego, że ten diabeł w ludzkiej
skórze doprowadził do naszego rozstania. Agnes potrze­
buje czasu, ale ja jestem gotowy czekać.

Erling tylko kiwnął głową, wyraźnie bojąc się, by nie

odebrać Steffenowi nadziei. Henny wstała i dolała herbaty.

- Muszę coś dodać - zaczęła.
- Słucham?
- Jenny nie może mieć tyle obowiązków, ile miała,

kiedy przyjechaliśmy. Jest jeszcze dzieckiem. Poza tym
i ona, i Sander strasznie tęsknią za Agnes. To oznacza, że
ty stałeś się dla nich jeszcze ważniejszy, Steffenie.

Kiwnął głową.

- Rozumiem. Ale teraz już będę w stanie właściwie

się nimi zająć. Zadbam o wszystko jak należy, tak by
Solbakken było gotowe na powrót Agnes.

Henny czuła łzy cisnące się do oczu.

- To dobrze. Ale w tym czasie musisz być dla Sandera

i Jenny i matką, i ojcem.

- Wiem. Pojadą w odwiedziny do Agnes, prawda? Czy

nie w sierpniu?

- T y l k o Jenny - wyjaśnił Erling. - Sander nie chce

jechać. Nie potrafi wybaczyć matce.

Steffen przez moment wyglądał tak, jak gdyby ta myśl

sprawiła mu przyjemność. Potem znów spoważniał i od­
wrócił się do Henny.

- Czy powinienem napierać na jego wyjazd z uwagi na

Agnes?

- Nie, uważam, że nie. Chłopiec musi sobie z tym

poradzić na swój własny sposób. Następnym razem na
pewno się wybierze.

Steffen pokiwał głową.
- Dużo ostatnio malowałem. Pewien właściciel galerii

ze Stavanger kontaktował się ze mną w sprawie wystawy.
Napiszę do niego z prośbą, by ją zorganizował. Kiedy

130

background image

J e n n y pojedzie na Skogsø, Sander i ja

możemy się wybrać

do Stavanger. Obydwu nam na pewno dobrze zrobi taka
odmiana.

- To rzeczywiście rozsądny pomysł - przyznał Erling.

- Ale miejmy nadzieję, że Sander zmieni zdanie i mimo
wszystko zdecyduje się na wyjazd na Skogsø.

H e n n y

kiwnęła głową. To brzmiało tak, jak gdyby

Steffen dochodził do siebie, jak gdyby to, co złe, zostawiał
za sobą. Dzięki Bogu, że nie mówił o zorganizowaniu
wystawy w Bergen. Podejrzewałaby go wtedy o próbę
spotkania się z Agnes.

- Zamierzam też przyjmować uczniów - powiedział

Steffen. - Na przykład pannę Selmer. To rzeczywiście
wyjątkowy talent. A poza tym miłe towarzystwo. Teraz nie
ma już powodu, dla którego miałaby tu nie przyjeżdżać.

- Obawiam się, że będziesz musiał sobie poszukać

innych uczniów - powiedział Erling jakimś dziwnym to­
nem. - Panna Selmer od czasu, gdy ją ostatnio widziałeś,

zdążyła wyjść za mąż i urodzić córeczkę. Nosi teraz na­
zwisko Hartwig.

Steffen był wyraźnie wstrząśnięty.

- Rozczarowuje mnie to bardziej, niż potrafię wyrazić.

Zarzuciła malowanie, wyszła za mąż i urodziła dziecko jak
wszystkie inne kobiety? Miała takie wielkie plany!

- Sądzę, że wciąż je ma - odparł Erling, wstając. - Pój­

dę się przejść. Potrzebuję świeżego powietrza.

Henny patrzyła za nim. Zawsze miał słabość do pięk­

nej malarki, wiedziała o tym. Sama nie była jego pierwszą
wybranką, tak jak i on nie był jej pierwszą miłością.
Poczuła lekki ból. Po prawdzie dla obojga to małżeństwo
stanowiło pewne wyjście. Zaczynali się kochać, lecz nie
łączyła ich wielka namiętność. Zadrżała lekko. Co w tej
chwili robi Aron? Czy wciąż zajmuje go Konstanse? Przy­
kro jej było wyobrażać ich sobie w objęciach, tak jak
bolało rozpoznawanie jego rysów w twarzy Marcusa. Wy­
dawało jej się, że z każdym mijającym dniem synek staje
się coraz bardziej podobny do Arona.

131

background image

- Klara? - Emily pchnęła drzwi i stwierdziła, że kuch­

nia jest pusta. - Jesteś w domu? - zawołała głośniej.

- T u t a j ! - Głos dobiegł z sypialni.
- Leżysz w łóżku? - Emily z trudem usiłowała do­

strzec coś w półmroku.

- Nie rób takiej zmartwionej miny, Emily. Jestem

tylko zmęczona.

- Tylko?
Zasłony były zaciągnięte, a Emily zorientowała się, że

przyjaciółka wciąż jest w nocnej koszuli.

- Jeszcze dzisiaj nie wstałaś?
- To prawda, ciężko mi się poruszać. Akuszerka uwa­

ża, że będą bliźnięta.

Emily przysiadła na brzegu łóżka.

- Bliźnięta?
- Czy to nie typowe?
- Chcesz powiedzieć, że w niczym nie masz umiaru?

Klara roześmiała się, ale zaraz spoważniała.

- Boję się, Emily. Bliźnięta z reguły rodzą się za wcześ­

nie i często źle się to kończy.

- Rozmawiałaś z lekarzem?
- Nie, akuszerka wystarczy. Przecież nie jestem cho­

ra. Doktor nie może zrobić nic więcej niż ona.

- A co ona mówi?
- Że mam się nie przemęczać. Właściwie powinnam

przez większość dnia leżeć, żebym mogła jak najdłużej
utrzymać dzieci.

- Potrzebujesz kogoś do pomocy w domu, Klaro.
Przyjaciółka pokręciła głową.
- Nie stać nas na zatrudnienie służącej. I tak dość

będzie wydatków z dwójką maleńkich dzieci.

Emily zaczęła się zastanawiać. Musiało się znaleźć

jakieś rozwiązanie.

- Jadłaś coś dzisiaj?
- Nie, tak strasznie mnie bolał krzyż, nie mogłam się

podnieść.

- Zrobię ci coś do jedzenia.

Klara złapała ją za rękę.

132

background image

- A jak ty się czujesz?
- Już wszystko w porządku. Mdłości minęły i zmęcze­

nie też już przestało mi dokuczać.

- Powiedziałaś Gerhardowi o dziecku?
- Jeszcze nie, ale zamierzam to zrobić dziś wieczorem.
- Ale on wtedy nie pozwoli ci dłużej pracować w ho­

telu.

- Dostałam dzisiaj telegram. Henny i Erling wracają

za tydzień. Gerhard musi zaakceptować, że przez ten
krótki czas zajmę się hotelem.

- Powinien.
- Mam pewien pomysł, Klaro. W kuchni jest zatrud­

niona do pomocy siostra Margit, Anne, pomaga też w in­
nych pracach. Mogę się bez niej obyć codziennie przez
kilka godzin. Co byś powiedziała na to, że zajrzy do ciebie
na dwie godziny rano i po południu? Poda ci śniadanie do
łóżka i zajmie się domem. Poza tym może ugotować obiad
i pozmywać.

- Nie mogę tego przyjąć - oświadczyła Klara stanow­

czo, puszczając jej rękę.

Emily wstała.

- Zapomniałaś już, ile robiłaś dla mnie i dla hotelu?

Ile razy pracowałaś niemal przez całą dobę? I Erling, i ja
bardzo wiele ci zawdzięczamy. Musisz mi pozwolić na to,
bym mogła się jakoś odwzajemnić.

- Ale...
- Spodziewasz się bliźniąt, Klaro. Myśl o dzieciach!

Nie chcę słyszeć więcej protestów. Idę teraz do kuchni
zrobić ci drugie śniadanie. Chociaż w twoim wypadku to
raczej pierwsze śniadanie.

- Bardzo dziękuję - odparła Klara już słabszym gło­

sem. - T a k naprawdę jestem głodna jak wilk.

- Sama widzisz. Zamknij teraz oczy i odpoczywaj.

Wolisz chleb czy owsiankę?

- Najchętniej chleb z serem i dżemem. No i mam

straszną ochotę na herbatę.

Emily wyszła do kuchni. Przez chwilę stała zatopiona

w myślach, gładząc się po brzuchu. Dziś wieczorem.

133

background image

Przekaże Gerhardowi radosną nowinę. Dziecko znów
zwiąże ich ze sobą, zlikwiduje dystans, który się między
nimi pojawił.

- Karsten ogromnie mnie rozczarował! - zawołał Ger­

hard i prędkimi zirytowanymi ruchami wziął się do ot­
wierania butelki ze schłodzonym białym winem.

- Co znów zrobił? - spytała Emily. Powiodła wzro­

kiem po fiordzie. Siedzieli na werandzie przy sypialni,
zabrali ze sobą lampę naftową, wino i kieliszki. Letni
wieczór był wprost dusząco ciepły. Zapowiadało się na
burzę.

- Znów był niewierny.

Emily pokiwała głową i pomyślała o romansie Kon-

stanse z Aronem 0stbye. Nie tylko Karsten działał za
plecami współmałżonki. Miała szczerą nadzieję, że Ger­
hard nie odkryje prawdy o siostrze i zarządcy.

Nalał do kieliszków. Emily nie miała ochoty na wino,

ale pomyślała, że przynajmniej umoczy usta dla towa­
rzystwa.

- Konstanse chciałaby się rozwieść - ciągnął Gerhard.
- Czy to nie byłoby najlepsze rozwiązanie?
- Nie. Mają Hannę Gerlinde i muszą ze sobą wy­

trzymać.

Wzruszyła ramionami.
- Erling i Henny wracają za tydzień. Nie będą mnie

już potrzebować w hotelu.

Gerhard uniósł kieliszek.

- Jesteś pewna, że nie będziesz się nudzić i mieć za

mało wyzwań, pozostając tu we dworze i będąc wyłącznie
moją żoną?

Emily wychwyciła dziwny ton w jego głosie. Pochyliła

się.

- Owszem, jestem tego najzupełniej pewna, Gerhar­

dzie. Będziemy mieć dziecko.

Oblał się winem. Odstawił zaraz kieliszek z dziwną

miną, jakby nagle rysy mu zmiękły.

134

background image

- Jesteś pewna?
- Najzupełniej.
- Kiedy...
- Jestem w ciąży już mniej więcej od dwóch miesięcy.

Przypuszczam, że dziecko urodzi się pod koniec stycznia.

Wstał i przygarnął ją do siebie, tulił mocno, nic nie

mówiąc. Potem delikatnie ją puścił i pomógł z powrotem
usiąść w fotelu. Oczy miał błyszczące, a wargi lekko mu
drżały.

- Nie potrafię wyrazić słowami, jak wielką radość mi

sprawiłaś tą nowiną, Emily - powiedział, ujmując jej rękę.

- Nie mogłem się doczekać tej chwili.

Nie zdołała nic powiedzieć. W gardle coś ściskało ją

coraz mocniej, nie pozwalało wydostać się słowom.

- Nie zimno ci? - spytał nagle. - Przynieść pled?
- Nie, nie zimno - uśmiechnęła się. - I nie jestem

chora. Czuję się zdrowa jak ryba i silna jak nigdy dotąd.

- Czy Caroline już coś wie?
- Nie, uważałam, że ty powinieneś dowiedzieć się

wcześniej niż babka.

Gerhard się rozpromienił.

- Staruszka oszaleje z radości!

Emily kiwnęła głową. Te słowa nie bardzo pasowały

do babki. Nie była osobą, która kiedykolwiek „szalała
z radości". Ale z niecierpliwością czekała na dziedzica, co
do tego nie było wątpliwości.

Gerhard opróżnił kieliszek z winem i jeszcze sobie

dolał. Pogładził ją po włosach.

- A co z hotelem?
- Będę się nim zajmowała do powrotu Henny i Erlin-

ga. To tylko kilka dni. Obiecuję, że nie będę się przemę­
czać.

- Emily!

Położyła mu palec na ustach.

- Zaufaj mi, Gerhardzie. To ja wiem, jak się czuję.

Dobrze mi robi, kiedy widzę, że w hotelu ojca wszystko
idzie jak należy. Powiedziałam ci już, że jestem zdrowa
i silna. A poza tym nie robię nic ciężkiego, tylko rządzę

135

background image

innymi - dodała. - Niczego nie dźwigam i nie szoruję
podłóg.

Pocałował ją.
- No dobrze, niech ci będzie. Ale myślę, że musimy

powstrzymać się z przekazaniem tej nowiny Caroline do
czasu powrotu Erlinga i Henny. Nie trzeba jej niepo­
trzebnie denerwować.

Emily odetchnęła z ulgą.

- Oczywiście.
Znów wyjrzała na fiord. Gerhard ujął ją za rękę. Nad

nimi migotała duża gwiazda. Woda lśniła jak gładki jed­

wab. Emily czuła się szczęśliwa. O dziwo, nie bała się, że
straci to dziecko. Miała przeczucie, że tym razem wszyst­
ko pójdzie dobrze. Bardziej martwiła się o Klarę i jej
bliźnięta.

background image

Rozdział 14

Pauline kołysała Nathalie do snu, patrząc, jak Hildur

pakuje ubranka i inne rzeczy dziecka. Bardzo jej odpo­
wiadała niania polecona przez Olgę. Osiemnastoletnia
dziewczyna była sympatyczna i wesoła, miała też do­
świadczenie w opiece nad dzieckiem.

Dzwonek do drzwi zadzwonił przeciągle, obie zerknę­

ły do koszyka, w którym leżała Nathalie.

- To musi być pan Haffner - powiedziała Pauline

cicho. Walther wyjechał na parę tygodni, ale napisał, ofia­
rując się, że będzie jej towarzyszył podczas przyjęcia na
Skogsø. Pauline

pomyślała, że Walther potrafi być bardzo

troskliwy, kiedy nie pije za dużo.

- Pauline! - Otworzył ramiona i objął ją. - Wyglądasz

piękniej niż kiedykolwiek. Do twarzy ci w roli matki.
Pozwól mi się obejrzeć. - Trzymając ją za ramiona, bacz­
nie jej się przyglądał, uśmiechając się od ucha do ucha.

- Żałuję, że się bardziej nie starałem. Latarnik to praw­
dziwy szczęściarz.

- Co też ty mówisz, Waltherze? Za bardzo sobie ce­

nisz swoją wolność, by nadawać się na męża i ojca.

Pocałował ją w czoło.

- Być może, ale czasami mężczyzna bywa samotny.

Gratuluję córeczki.

- Bardzo dziękuję. Miło cię widzieć.
- Ulżyło mi, że naprawdę wróciłaś i że zamierzasz

dalej malować.

- Nie mam wyboru. Byłabym głęboko nieszczęśliwa

i stałabym się najgorszą matką na świecie, gdybym nie
mogła malować.

137

background image

Znów się uśmiechnął.
- Łódź cumuje przy kei Mohlenpris. Na pewno zdoła­

my donieść wszystko, co zamierzasz ze sobą zabrać.

Pauline kiwnęła głową, odwracając się do drzwi, w któ­

rych stanęła Hildur. Dziewczyna wpatrywała się w Walthe-
ra z nieskrywanym podziwem. Był przystojnym mężczyz­
ną, a poza tym jego nazwisko stało się słynne w Bergen.

- To jest Hildur Gabrielsen, opiekunka Nathalie. Po­

jedzie z nami na Skogsø.

- Bardzo mi

miło, panno Gabrielsen. - Podał jej rękę,

a potem znów odwrócił się do Pauline. - Oczywiście, że
opiekunka musi z nami jechać. Jakże inaczej miałabyś
czas na tańce?

Roześmiała się.

- Czy wszystko już spakowane i gotowe, Hildur?
- T a k , proszę pani. Pójdę tylko po moje rzeczy. Mała

śpi, mocno.

- Muszę ją wreszcie zobaczyć! - zawołał Walther.

Pauline położyła palec na ustach i zaprowadziła go do

pokoju dziecinnego. Pochylił się nad koszykiem Nathalie
i długo się jej przyglądał z nieco dziwnym wyrazem twa­
rzy. W końcu na palcach wyszedł z powrotem na korytarz.

- Wygląda na bardzo piękne dziecko. Skąd u niej te

czarne włosy? Ojciec jest blondynem, a ty szatynką.

Czy on coś sugerował, czy tylko tak mówił?

- Mój ojciec miał bardzo ciemne włosy - odparła Pau­

line szybko.

Pokiwał głową.

- Jestem pewien, że wyrośnie na równie piękną i uta­

lentowaną kobietę jak jej matka.

- Przypochlebiasz mi się, Waltherze. Co chcesz osiąg­

nąć?

Objął ją.

- Wszystko i nic. Cieszę się, że znów cię widzę, Pauli­

ne. Tęskniłem za tobą. Poza tym mam ci do przekazania
sporo ciekawych plotek.

- A propos plotek - zaczęła Pauline. - Byłeś na ślubie,

prawda? Opowiadaj!

1 3 8

background image

- To był naprawdę wspaniały ślub. Szkoda, że ich nie

widziałaś. Przed Grand Hotelem rozwinięto czerwony
chodnik. Ludzie się tłoczyli, grała orkiestra. Lyche zjawił
się pierwszy. T e n człowiek potrafi zrobić entrée. Wzbu­
dził we mnie zazdrość. Ubrany był całkiem na biało. Miał
biały garnitur, białą pelerynę, białe buty i białe rękawicz­
ki. T ł u m oszalał. Lyche dość długo przyjmował hołdy.

- A panna młoda?
- Wyglądała przepięknie. Nikt by nie przypuszczał,

że ma już ponad czterdzieści lat. Suknię miała bardzo
elegancką. Białą, haftowaną złotem. A na głowie nosiła
tiarę ze szczerego złota, wysadzaną szlachetnymi kamie­
niami. Zaproszono wszystkich, którzy coś znaczą. Dziwne
było jedynie to, że nie stawiły się rodziny państwa mło­
dych. Oczywiście z wyjątkiem jego syna. Ślub odbył się
w sali balowej w hotelu. Zanim zatańczyli walca wesel­
nego, on dla niej zagrał taką tęskną melodię. Potem oddał
skrzypce Hugonowi i wziął ją w objęcia. Wszystkie kobie­
ty miały mokre oczy. To gotów jestem przysiąc.

- Mój Boże, jak romantycznie! - W porównaniu z tym

opisem jej własny ślub był bardzo skromny.

- Od tamtej pory ich nie widziałem.
- Wyjechali w podróż poślubną do Włoch. W drodze

powrotnej państwo Lyche odwiedzili jej dzieci. Erland
Lyche dał bezpłatny koncert w Kragerø ku wielkiej ra-
dości mieszkańców miasta.

- Bezpłatny? No tak, od czasu do czasu zdarza się, że

robi taki gest. Ale tak w ogóle to umie kazać sobie płacić.
Podobno honoraria są niebotyczne, jak słyszałem. Ale
dlaczego ma nie brać tego, co chcą mu dawać?

- No właśnie. Podobno namalowanie portretu u Wal-

thera Haffnera też kosztuje. Szczególnie w porównaniu
z cenami u nieznanej Pauline Selmer... To znaczy Hart-
wig.

- Nie pozostaniesz nieznana, Pauline. A poza tym

moje honoraria są niewysokie i skromne w porównaniu
z tym, ile bierze Erland Lyche.

- On jest wyjątkowy, co do tego wszyscy są zgodni.

139

background image

- Owszem, lecz są też tacy, którzy twierdzą, że lepiej

mu wychodzi brylowanie niż tworzenie czegoś nowego.

- T e g o nie potrafię ocenić. Ale to, że lubi brylować,

wiemy wszyscy. Zastanawiam się, jak ona się czuje.

- Agnes Lyche?
- T a k .
- W każdym razie stała się bogata. Nie będzie miała

trudności ze sprzedażą swoich obrazów.

- Ona jest bardzo zdolna, Waltherze. Niesprawied­

liwe jest twierdzenie, że wyłącznie pławi się w blasku
bijącym od męża.

- Ależ oczywiście. Ciekaw jestem, jak to będzie teraz

gościć na Skogsø. Poprzednia żona Lychego była nie­
śmiałą udręczoną duszą. Nie czuła się tam dobrze.

- To prawda.
- Poza tym dziwi mnie, że zabrał Agnes w podróż

poślubną w rodzinne strony żony numer dwa.

- T r o c h ę to skomplikowane, Waltherze.
- Prawda? Matka Hugona Lychego to jego druga żo­

na. Była pianistką i pochodziła z niewielkiego włoskiego
miasteczka. T a m pojechał w podróż poślubną z Agnes
Lyche. No cóż, jesteś gotowa? Podwoda już czeka. J e ­

dziemy się bawić.

- Wszystko spakowane. Powiem tylko kilka słów Ol­

dze.

- Będę czekał. - Puścił do niej oko, a z wewnętrznej

kieszonki marynarki wyjął piersiówkę. Odgarnął z czoła
popielatoblond włosy i napił się z wyraźną przyjemnością.

- Jak tu ślicznie, pani Hartwig! Jak w bajce! - Hildur

biegała od okna do okna. - Nakrywają długi stół przed
domem. Wydaje mi się, że to pani domu układa kwiaty.

Pauline wstała, by się upewnić. Niania miała rację. To

Agnes Lyche zdobiła kwiatami olbrzymi podłużny stół
ustawiony na wysypanym żwirem placyku przed domem.
Pauline spotkała matkę Emily wcześniej tylko raz, gdy
razem z Waltherem wemknęli się do gabinetu Lychego,

1 4 0

background image

by obejrzeć obraz z różami, a ona oskarżyła wtedy panią
Lyche, która nazwała się jeszcze Egeberg, o to, że przed­
stawia cudzy obraz jako własny. Matka Erlinga powie­
działa im wówczas, kim jest, i poprosiła o milczenie. Czy
domyślała się, że Pauline poszła prosto do Erlinga i Emily
i powiedziała im, gdzie przebywa matka? A jeśli tak, to

czy się na nią gniewa? Pauline poczuła, że trochę się
niepokoi spotkaniem z Agnes.

- Kto by przypuścił, że dane mi będzie przeżyć coś

takiego? Chyba muszę się uszczypnąć, proszę pani.

- Dobrze, dobrze, uszczypnij się! - roześmiała się

Pauline. Dostały dwa z najlepszych pokojów, na wieży,
z widokiem na fiord. Pauline znów podeszła do okna
i wyciągnęła szyję. Agnes Lyche ubrana była w elegancką
suknię z beżowych koronek. Pauline zabrała ze sobą jedy­
nie zieloną jedwabną suknię, którą swego czasu dostała
od matki. To musi wystarczyć. Nie miała ochoty wydawać
pieniędzy na nową, dopóki nie zyska pewności, jakie
będą jej dochody. Poza tym stroje szczególnie jej nie
zajmowały.

- Jedna ze służących powiedziała, że później przyślą

mi tu na górę tacę ze smakołykami - zaćwierkała Hildur.

- Nie wszędzie państwo o tym pamiętają.

W tej samej chwili rozległ się płacz Nathalie. Malutka

była głodna. Dobrze się złożyło, bo za godzinę mieli
usiąść do stołu. Jeśli Pauline nakarmi ją teraz, będzie
mogła zaczekać aż do zakończenia obiadu i wtedy jeszcze
raz dać jej jeść. Ale na tańce długo w noc raczej nie miała
siły, bo przecież o świcie zbudzi ją znów głodne dziecko.

Hildur przyniosła Nathalie i ułożyła ją na kolanach

Pauline. Zaraz potem znów stanęła przy oknie.

- Widziałam go! - zawołała podniecona. - Przyszedł

obejrzeć stół, kiwnął głową i odszedł. Jest taki piękny!

Pauline nie odpowiedziała. Nathalie jadła łapczywie.

Dzięki Bogu, że nie jest zbyt wymagającym dzieckiem,
na ogół była spokojna i zadowolona, tylko jadła i spała.

141

background image

- To już ostatni guzik - powiedziała Hildur.

Pauline przyjrzała się swemu odbiciu, pogłaskała lśnią­

cy zielony jedwab. Na szyi zawiesiła prosty łańcuszek,
włożyła też kolczyki. Odzyskała figurę, tylko biust miała
większy. Suknia odrobinę się na nim opinała. Sięgnęła po
czarny szal z cienkiego jedwabiu i luźno zawiązała go na
ramionach. T a k było lepiej.

- No to idę - oznajmiła cicho, zerkając na dziecinne

łóżeczko.

- Wieczór na pewno będzie wspaniały - powiedziała

Hildur. - Chyba nie zrobię nic złego, wyglądając na przy­

jęcie przez okno, jeśli schowam się za zasłonę?

- Wyglądaj sobie, ile chcesz. - Pauline skierowała się

do drzwi. Nagle poczuła się skrępowana na samą myśl
o wszystkich, z którymi będzie musiała konwersować.
Czas spędzony na Jomfruland coś w niej zmienił. Bardziej
zamknęła się w sobie i obawiała się, że zapomniała, jak
należy się zachować wśród bergeńskiej śmietanki towa­
rzyskiej. Miała nadzieję, że Walther będzie jej towarzy­
szył przy stole. Rozmowa z nim nigdy nie była trudna.

Powoli zeszła na parter i wkroczyła do salonu, nie

spotykając nikogo oprócz kilku służących. Drzwi do ogro­
du były otwarte na oścież. U stóp szerokich kamiennych
schodów przed stołem stali Erland Lyche z małżonką
i witali gości. Dalej częstowano szampanem.

- Pani Hartwig! Jak miło znów panią widzieć! - rozpro­

mienił się Lyche. - Czy poznała już pani moją żonę Agnes?

- Kiedyś spotkałyśmy się przelotnie - uśmiechnęła

się pani Lyche. - Pamiętam, czuła się pani urażona, że
przedstawiam obrazy Agnes Egeberg jako własne.

Pauline poczuła, że się czerwieni.

- Bardzo mi z tego powodu przykro, pani Lyche. Nie

wiedziałam, że...

- Ależ stanęła pani w obronie matki Erlinga i Emily,

a to było godne pochwały, pani Hartwig. Poza tym wiem,
że pani sama jest bardzo utalentowaną malarką. Parę pani
obrazów wisi tu, w domu. Cieszę się, że będę mogła lepiej
panią poznać.

142

background image

Pauline poczuła ogromną ulgę. Pani Lyche nie zamie­

rzała czynić jej żadnych wyrzutów o to, że zdradziła jej
kryjówkę.

- Gratuluję córeczki! Muszę ją jutro zobaczyć. - Agnes

kiwnęła głową, puszczając jej rękę. Audiencja była skoń­

czona. Następni goście już czekali.

Pauline sięgnęła po kieliszek z szampanem i odszuka­

ła Walthera, swoją bezpieczną przystań.

- Ona jest naprawdę piękna - powiedział szeptem.

- Ale świat jest pełen pięknych kobiet, które podziwiają

maestra. Zobaczymy, jak długo to potrwa.

Zanim zasiedli do stołu, Erland Lyche zagrał dla gości.

Wszystkie rozmowy i śmiechy umilkły. Towarzystwo słu­
chało z uniesieniem. Letni wieczór był ciepły i cichy,
światło nad fiordem złote. Pauline poczuła się tak, jakby
unosiła się wraz z muzyką, przepełniona szczęściem. Za­
pomniała o miejscu i czasie, mogłaby tak stać długo ni­
czym w pięknym śnie.

Gdy ucichły oklaski, podszedł do niej jakiś młody

człowiek.

- Będę pani towarzyszyć przy stole. - Ukłonił się

i podał jej rękę. - Jestem Hugo Lyche, syn - dodał

z dziwnym uśmiechem. Zaprowadził ją do krzesła, od­
sunął je dla niej i usiadł obok.

Pan Lyche powitał gości krótką przemową, w której

wychwalał małżeństwo i letnią noc. Pauline czuła na sobie
taksujący wzrok swojego kawalera. Miała szczerą nadzie­

ję, że nie wiedział o tym, iż jego ojciec planował zrobić

z niej swoją kochankę. Sługa w liberii nalał białego wina
do kieliszków, potem wniesiono zupę.

- Jesteśmy sąsiadami - odezwał się nagle Hugo Lyche.
- Sąsiadami? - powtórzyła zaskoczona.
- T a k . Wynająłem dom od Emily Lindemann, córki

żony mojego ojca. O ile dobrze zrozumiałem, pani miesz­
ka w pobliżu. Po drugiej stronie parku, czy nie tak?

- Owszem, w dzielnicy Mohlenpris, na Welhavens-

gate. Czy pan poznał Emily? Wydawało mi się, że nie było
jej na ślubie.

14.5

background image

- Rzeczywiście, ale wkrótce potem odwiedziła swoją

matkę w Kristianii. A poza tym właśnie wróciłem z Hote­
lu pod Białą Różą, gdzie spędziłem tydzień. Pani Lin­
demann jest niezwykle podobna do matki. Mam jednak

wrażenie, że poza zewnętrznym podobieństwem bardzo
różnią się od siebie.

- Ja też tak sądzę - przyznała Pauline. Zastanawiała

się, czy Hugo Lyche jest żonaty, a jeśli tak, to która z tych
pięknych elegancko ubranych kobiet jest jego żoną.

- Słyszałem, że jest pani utalentowaną malarką.
- Proszę nie słuchać tego, co mówią ludzie. Ledwie

zaczęłam.

- Niewiele kobiet może malować po wyjściu za mąż

i urodzeniu dzieci.

- Możliwe. Ale ja uważałam, że nie może być inaczej.
- Więc malowanie jest dla pani najważniejsze?
- Zadaje pan trudne pytania, panie Lyche. A czym

pan się zajmuje?

- Gram na skrzypcach.
- Naprawdę? Wystąpi pan dziś wieczorem?
- Owszem, będę do tego zmuszony. Ale w przeci­

wieństwie do mego ojca lepiej czuję się w orkiestrze.

Zupę jedli w milczeniu, pijąc do niej wyszukane wino.

Pauline czuła, że się rozluźnia. Polubiła Hugona Lyche-
go. Był inny niż ojciec. Może poważniejszy? W każdym
razie nie flirtował tak jak tamten.

- Co pani mąż na to, że mieszka pani w Bergen?

Pauline odstawiła kieliszek.

- Mój mąż różni się od większości mężów. Pragnie,

bym malowała.

- Ma zamiar osiąść tu w Bergen?
- Nie.
- Przepraszam, widzę, że pani się na mnie zirytowała.

Nie będę już więcej wypytywał. To taki mój brzydki
nawyk. Chowam się za pytaniami.

Pauline uśmiechnęła się.

- Proszę pozwolić, że ja pana trochę wypytam. T a k

będzie lepiej. Jest pan żonaty?

1 4 4

background image

- Nigdy nie byłem i nie mam dzieci. Poza tym mój

ojciec i ja już po krótkim czasie zaczynamy działać sobie

na nerwy, więc rzadko się widujemy. Będę pracował w or­
kiestrze w Bergen i zamierzam tam osiąść na dobre.

- Lubi pan deszcz?
- Lubię deszcz i burze.
- No to na pewno będzie się pan tu dobrze czuł.
Jakiś otyły mężczyzna wstał i postukał w kieliszek.
- To jeden z bergeńskich armatorów - szepnął Hu­

go. - Przyjechał przed południem i nie przestawał pić.
Proszę sobie zbyt wiele nie obiecywać po tej przemo­
wie. - Puścił do niej oko. - T a k czy owak, usłyszymy
pochwały na temat mego ojca. Większość gości stosuje
się do zasad gry.

- Czy mogę? - Hugo Lyche ukłonił się przed nią.

Pauline przez moment zadała sobie pytanie, czy prosi ją
do tańca z obowiązku. Momentami sprawiał wrażenie,

jakby niewypowiedzianie się nudził i pragnął znaleźć się
jak najdalej stąd.

Orkiestra zajęła miejsca na tarasie. Pauline czuła, że

Hugo umie tańczyć. Miał rytm w ciele, może dlatego, że
był muzykiem. Oddała się tańcowi. Cudownie było móc
poruszać się bez wysiłku po ciąży. Poczuła gwałtowną
tęsknotę za męskimi objęciami. To było już tak dawno.
Hugo Lyche to przystojny mężczyzna. Miał czarne włosy,

piwne oczy i złotą cerę. Słyszała, że druga żona Erlanda
Lychego pochodziła z Włoch. Syn prawdopodobnie był
podobny przede wszystkim do niej.

Muzyka ucichła, ale on jej nie puszczał.

- Zatańczymy jeszcze jeden taniec - poprosił. - T y l e

tu budzących strach kobiet.

Pauline się roześmiała.

- Czy to ma być komplement?
- T a k . Wypowiedziany na mój niezgrabny sposób.

Bardzo mi było miło poznać panią, pani Hartwig. Nie jest

pani kokietką. Podoba mi się to. Czy wolno mi będzie

145

background image

odwiedzić panią któregoś dnia? Moglibyśmy iść razem na
spacer.

- Byłoby mi bardzo miło.
Czy źle zrobiła, godząc się na propozycję spotkania

bez przyzwoitki? W tym środowisku nikt tak bardzo nie
przestrzegał zasad. Ci, którzy lubili być nazywani cygane­
rią, odrzucali wszelkie stare zasady i ograniczenia. Męż­
czyzna i kobieta mogli być przyjaciółmi. Ona też nie
powinna pozwolić, by kierowały nią zasady, wpajane jej
przez matkę. To one pchnęły ją w ramiona Roberta, który
zdradzał ją od pierwszej chwili.

Jakiś odcień światła wiszącego nad fiordem kazał jej

pomyśleć o Akselu i o Jomfruland. Czy Aksel stał w tej

chwili w latarni? O czym myślał? Od czasu do czasu za
nim tęskniła. Za kilka tygodni miał tu przyjechać. Czy
tylko z powodu Nathalie?

Ciepło dłoni Hugona Lychego przenikało przez cienki

jedwab sukni. Wokół unosił się słodki zapach kwiatów.

Noc była długa. Pauline powróciła do życia, które ledwie
zaczęła, i prawie zapomniała o Liamie. Prawie.

background image

Rozdział 15

- Przynoszę wam ciastka - oznajmiła Emily. Zoba­

czyła, że twarz Dorthe się rozjaśnia. - Piekłyśmy przed
południem.

Stara służąca otworzyła drzwi na oścież.

- Nanna bardzo się ucieszy, pani Lindemann. Wie

pani, jak bardzo ona lubi słodycze. - Zamknęła drzwi,
zbliżyła się o krok do Emily i zniżyła głos: - Mam na­
dzieję, że ma pani czas, by chwilę z nią porozmawiać. Była
taka zamroczona, kiedy obudziła się dziś rano, prawie
zupełnie bez kontaktu. I nie poprawiło jej się wcale po
tym, jak o n tu był. Gwarantuję.

Dorthe zniknęła w kuchni, zanim Emily zdążyła spy­

tać, kto je odwiedził. Słyszała, że Nanna ma młodszego
brata, który jeszcze żył. Może to o nim mówiła stara
służąca?

Nanna siedziała przy kominku, chociaż letni dzień był

ciepły.

- Amelia Victoria! Jak miło cię widzieć!

Emily uśmiechnęła się. Stara niania była dziś mimo

wszystko dostatecznie przytomna, by ją rozpoznać.
Oprócz tego, że nigdy nie pamiętała, iż Amelię zastąpiła

Emily.

- Przynoszę świeżo upieczone ciasteczka, Nanno.

Z hotelu.

- Niech cię Bóg błogosławi, moje dziecko. Nie zapo­

minasz o staruszce.

- Jak się miewasz, Nanno?
- Reumatyzm mi dokucza, ale do tego już przywyk­

łam. Miałam ci coś powiedzieć, Amelio. Przypomniałam

147

background image

to sobie dziś rano, kiedy się obudziłam. Pomyślałam:
muszę pamiętać, żeby jej powiedzieć. To ważne. - Pat­
rzyła na Emily ze smutkiem w oczach. - Ale już mi to
umknęło. Nie mogę sobie przypomnieć nic ponadto, że to
było ważne.

- Na pewno sobie przypomnisz, Nanno - pocieszyła

ją Emily i usiadła.

Staruszka nie odpowiedziała, tylko zadzwoniła dzwon­

kiem, który zawsze stał przy niej na stole. W drzwiach
pojawiła się Dorthe.

- Zrób nam trochę kawy - poprosiła Nanna. - I daj

spróbować ciasteczek. - Nachyliła się do Emily. - Nie
wszyscy są skłonni poświęcić czas takiej starej kobiecie

jak ja. Na przykład Erling. Był tu wczoraj, ale do mnie nie

zajrzał.

- Erling?
- T a k , twój brat. To teraz jego dom, chyba wiesz.

Odziedziczył go po twoim ojcu, chociaż tu nie mieszka.
Ale przecież ma też mieszkanie w hotelu.

Erling wrócił z Solbakken dopiero dziś po południu.

Niemożliwe więc, by był u Nanny wczoraj. Czyżby za­
kradł się złodziej?

- Chwileczkę, Nanno, zaraz wrócę.

Emily pospieszyła do kuchni, gdzie Dorthe mieliła

właśnie ziarnka kawy.

- Nanna twierdzi, że Erling był tu wczoraj, ale prze­

cież wrócił dopiero dzisiaj. Czy ty coś widziałaś, Dorthe?

- Sprzątałam w jego mieszkaniu i zostawiłam okno

uchylone, żeby się trochę przewietrzyło. Strasznie się tam
robi duszno, kiedy nikt nie mieszka...

- To znaczy, że okno przez pewien czas było otwarte.

To mógł być włamywacz.

- T a k . Nanna mówiła, że widziała, jak wychodził

z mieszkania i szedł korytarzem. On jej nie zauważył,
tylko przeszedł dalej do ogrodu.

- Sprawdzałaś, czy ktoś mógł się dostać do mieszkania

Erlinga?

- T a k . Pomyślałam tak jak pani, że jakiś włóczęga

148

background image

skorzystał z otwartego okna, ale nie zauważyłam, żeby coś
zginęło. Poza tym Erling większość rzeczy zabrał do hote­
lu. Zostało tylko trochę ciężkich mebli i dużych obrazów.

Emily zadrżała.

- Musisz od tej pory pilnować zamykania okien, bo

ktoś może się tu kręcić.

Dorthe kiwnęła głową.
Emily wróciła do salonu. Nanna podczas jej nieobec­

ności się zdrzemnęła, lecz obudziła się, słysząc odgłos jej
kroków.

- Jesteś, Agnes!
- Emily, Nanno, nie Agnes.
- Powiedziałam Agnes? Nie to miałam na myśli.

Agnes mnie odwiedziła, ale znów wyjechała.

- T a k , tak.
- Wyszła za mąż za tego przystojnego człowieka, któ­

ry gra... gra...

- ...na skrzypcach.
- No właśnie, na skrzypcach. Odwiedził mnie zresztą

dzisiaj twój mąż.

- Gerhard?

Emily sądziła, że wybrał się do Bjelkevik.

- T a k , chciał wynająć tu kilka pokoi.

Emily z niedowierzaniem pokręciła głową.

- Oczywiście powiedziałam mu, że musi najpierw po­

rozmawiać z Erlingiem. To przecież on jest teraz właś­

cicielem tego domu. Odziedziczył go...

- Pewna jesteś, że Gerhard był tu dzisiaj?

Wzrok Nanny nagle się zmącił.

- Może to nie był Gerhard. Nie, myślę, że to był ten

drugi. Tak, tak, to musiał być Wilhelm August, twój
ojciec.

Emily serce ścisnęło się w piersi. Nic z tego nie wynik­

nie. Nanna była zamroczona jak zawsze. Chwile przytom­
ności tak szybko mijały.

- Nie chciał ustąpić. Twierdził, że nie ma koniecz­

ności mieszania w to Erlinga. Mogłybyśmy oddać mu
do dyspozycji parę pokojów, tak za jego plecami, a on

1 4 9

background image

zapłaciłby bezpośrednio mnie. Mówił, że jest gotów ofia­
rować niezłą sumkę i zapewnić mi tyle wina, na ile tylko
będę miała ochotę. Wina z Niemiec.

- Kto tak mówił, Nanno?
- Twój mąż. Nie pamiętam, jak się nazywa.
Weszła Dorthe z kawą. Emily odwróciła się do niej.
- Czy mój mąż był tu dzisiaj?
- Nie, nie on, tylko jego brat.
- Edwin?
- T a k , Edwin Lindemann.
- Czego tu szukał?

Emily miała wrażenie, że od podłogi zaczęło ciągnąć

chłodem.

- Nie wiem. Rozmawiał tylko z Nanną. Prawie się

pokłóciliście, prawda, Nanno?

- O czym ty mówisz, Dorthe? Nalej kawy. Pyszne

ciasteczka, Agnes. Sama je piekłaś?

Dorthe przepraszająco rozłożyła ręce. Emily sięgnęła

po filiżankę. A więc to Edwin był tutaj! Czy to prawda, że
usiłował uzyskać zezwolenie Nanny na wynajęcie kilku
pomieszczeń? I czy to on był wczoraj w mieszkaniu Erlin-

ga? Ta myśl ją przeraziła. Dzięki Bogu, że nie mieszka już
w hotelu. Będzie musiała nakłonić Gerharda do rozmowy
z bratem. Edwin miał się trzymać Langesund. T a k a była

umowa.

- Ach, jak przyjemnie być znów w domu! - Erling się

przeciągnął. Siedzieli na balkonie w hotelowym miesz­
kaniu. Henny kładła Marcusa spać. Chłopczyk zmęczony
morską podróżą trochę marudził.

- Rzeczywiście traktuję teraz hotel jak dom - ciągnął

Erling z lekkim zdziwieniem w głosie. - Kto by przypusz­

czał, że tak będzie po tylu latach niespokojnego życia!

- Uważałeś, że możesz spokojnie zostawić Steffena

z dziećmi? - spytała Emily. Wcześniej, na dole, bała się
poruszać ten temat tam, gdzie mogli ją usłyszeć goście
albo pracownicy hotelu.

150

background image

Erling zastanowił się.

- T a k . Jedyna rzecz to... Steffen wciąż czepia się na­

dziei, że matka do niego wróci.

- I ta nadzieja pozwoliła mu odzyskać rozum?
- Określiłaś to dziwnymi słowami, ale masz rację.

Miałem wrażenie, jakby właśnie to wybrał. Powrót do

codzienności i rozumu. Zamierza zajmować się Sanderem

i Jenny, prowadzić gospodarstwo i malować w tym czasie,
gdy będą czekać na matkę.

- Może się okazać, że miał rację.
- Naprawdę tak myślisz?
- Przecież nie jest wykluczone, że ona do niego wróci.

Erling pokręcił głową.

- Nie po tym, co powiedział Ivan Wilse. Nie wydaje

mi się też, by Steffenowi pomogła próba odebrania życia
swojemu dawnemu zleceniodawcy. Chociaż on sam uwa­
ża, że zrobił to, by pokazać matce, jak bardzo ją kocha.

- Ale jeśli to małżeństwo nie spełni oczekiwań mamy?

Erland Lyche nie cieszy się dobrą sławą jako mąż. Matka
ma mimo wszystko ze Steffenem dwoje dzieci i przez
wiele lat byli razem.

- Zobaczymy. A jak ty się miewasz, siostrzyczko? M ę ­

czyła cię odpowiedzialność za hotel? Teraz, gdy przywyk­
łaś do bezczynności na Egerhøi, musiałaś się na nowo
uczyć całej rutyny?

- Było mi tu bardzo przyjemnie, chociaż zarazem tro­

chę mnie to zmęczyło, ponieważ... spodziewam się dziecka.

- Emily!
W drzwiach stanęła Henny. Natychmiast usiadła na

krześle obok Emily i uściskała szwagierkę.

- Jak wspaniale! Który to miesiąc? Pozwól, że ci się

przyjrzę. Świetnie wyglądasz. Wprost promieniejesz!

- Moje gratulacje, siostrzyczko! - Erling też ją uścis­

kał. - To kiedy zostanę wujkiem?

- Do tego jeszcze dużo czasu. Pod koniec stycznia.

Henny zaczęła liczyć na palcach.

- Wobec tego między nim a Marcusem będzie zaled­

wie czternaście miesięcy różnicy.

151

background image

- Nim? - zaśmiała się Emily.
- No tak. Czy nie byłoby świetnie, gdybyś ty również

urodziła chłopca? Mogliby się razem bawić.

- Będą się mogli bawić, nawet jeśli to będzie dziew­

czynka - stwierdził Erling. - Przykro mi, że cała odpowie­
dzialność spadła na ciebie.

- W pierwszym okresie było mi dość ciężko, bo mia­

łam mdłości i czułam się taka zmęczona. Ale będąc tutaj,
oderwałam myśli od własnych problemów. Myślę, że tak
naprawdę bardzo mi to pomogło.

- A co mówi twoja babka na to, że pracujesz, chociaż

spodziewasz się dziecka? - spytała Henny.

- Na razie jeszcze o niczym nie wie. Powiem jej o tym

dopiero jutro.

Erling żartobliwie ją szturchnął.

- Boisz się tej jędzy? Przyznaj to!
- Będzie bardzo szczęśliwa - powiedziała Henny.

- Ale czy w takiej sytuacji możecie jechać do Bergen?

- Oczywiście, że możemy. Na początku sierpnia będę

dopiero w czwartym miesiącu.

- I tak wydaje mi się, że Sander z wami nie pojedzie

- powiedział Erling.

- Zobaczymy. Może zmieni zdanie, kiedy zobaczy,

jak Jenny się cieszy na odwiedziny u matki. - Emily

zerknęła na morze. Zachód słońca złocił fiord. Znów po­
myślała o Edwinie. Nie chciała martwić brata i Henny
swoimi lękami, ale powinna coś powiedzieć. Opróżniła
filiżankę z kawą.

- Zastanawiałeś się, co zrobisz z mieszkaniem u Nan-

ny, teraz, gdy przeprowadziliście się tutaj? - spytała.

- Długo już stoi puste.

- Od czasu do czasu o tym myślę. Ale ponieważ Nan-

na wciąż tam mieszka, wydaje mi się, że niełatwo byłoby

je wynająć. Nie mam też ochoty sprzedawać domu. Na­

wet z klauzulą, że Nannie wolno by tam było mieszkać aż
do śmierci.

- Wydaje mi się, że Nanna wolałaby, aby ktoś zamiesz­

kał w pustej części domu, Erlingu.

152

background image

- Nie wiem... Zastanowię się nad tym. Masz na myśli

jakiegoś lokatora?

- Nie. To raczej powinna być rodzina. Nanna lubi

dzieci. Latem w ogrodzie byłoby dzięki temu trochę życia.

- Wezmę to pod uwagę.
- A skoro już mówimy o dzieciach - dodała Emily.

- Klara oczekuje bliźniąt i bardzo się o nią martwię.

Ledwie może chodzić.

- Ma chyba rodzić pod koniec lipca? - spytała Henny.
- T a k , ale to może nastąpić w każdej chwili, skoro jest

mowa o bliźniętach.

- Biedna Klara! Przecież poprzednim razem straciła

dziecko - powiedziała Henny i zaraz zasłoniła ręką usta,
wystraszona, że przypomniała szwagierce możliwość ko­
lejnego poronienia.

- Pisałam wam o Anne, siostrze Margit. Pozwoliłam

sobie wypożyczać ją Klarze codziennie na kilka godzin.

Klara bardzo się przyczyniła do tego, że Hotel pod Białą
Różą przestał być opuszczoną, rozpadającą się ruderą. Nie

zapomnę, jak wyglądał wtedy, gdy tu przyjechałam.

- Oczywiście - zgodził się z nią Erling. - Zawdzięcza­

my Klarze bardzo wiele.

Emily wstała. Słyszała, że Iver kręci się już po przy­

stani. Pora popłynąć do domu, na Egerhøi.

-

Najwyższy czas, żebyś skończyła z tym niemądrym

hotelem! - orzekła babka z naciskiem. - Poczytasz mi
trochę na głos, Emily? Gazeta leży na narożnym stoliku.

Emily poszła po gazetę i z powrotem usiadła. Czuła,

że jest niespokojna. To był pierwszy dzień, którego nie
spędzała w hotelu. Gerhard popłynął do Langesund, pra­
wdopodobnie po to, by kolejny raz przywołać Edwina
do porządku. Westchnęła i podniosła gazetę. Jeden z ty­
tułów przyciągnął jej uwagę. Obwieszczał, że wielki syn
tego kraju, Erland Lyche, właśnie wsiadł na pokład statku
płynącego do Anglii, gdzie miał grać przed rodziną kró­
lewską i przed angielską arystokracją. Opuściła gazetę.

153

background image

Matka została teraz sama. Całe szczęście, że Ivan Wilse

jeszcze nie wydobrzał na tyle, by gdziekolwiek jechać.

Może ta szalona umowa wkrótce odejdzie w zapomnie­
nie.

- Emily!
- Zamyśliłam się, babciu. Mam ci zresztą do przeka­

zania radosną nowinę.

Babka uważnie jej się przyjrzała. Jasne spojrzenie sta­

ruszki wciąż miało w sobie wiele siły pomimo jej pode­
szłego wieku.

- Widzę! - wykrzyknęła triumfalnie. - Oczekujesz

dziecka!

Emily kiwnęła głową. Nie sądziła, by teraz, gdy nie

była już tak zmęczona i blada, było cokolwiek po niej

widać. Ale nie odebrała starej damie tego triumfu.

- Nareszcie, Emily! T a k długo na to czekałam!
- I jeszcze długo poczekasz - uśmiechnęła się Emily.

- Dziecko urodzi się nie wcześniej niż pod koniec stycz­

nia.

- Oczywiście trzeba mu będzie nadać imię po twoim

dziadku ze strony ojca. - Babka uśmiechnęła się do niej
ze słodyczą. - Richard Wilhelm Lindemann. Piękne na­
zwisko.

- Babciu, przecież nie ma pewności, że to będzie

chłopiec - próbowała protestować Emily.

- Na pewno będzie chłopiec, czuję to po sobie. Mu­

sisz teraz jeść za dwoje i nie brać na siebie większej
odpowiedzialności niż układanie menu.

- Ale czytać ci mogę? - spytała Emily z uśmiechem.

Babka jej nie słuchała. Stuknęła laską w podłogę.

- Zadzwoń po służącą, Emily! Trzeba to uczcić. Mam

ochotę na likier. Najlepszy, jaki jest. Nareszcie Egerhøi
będzie zabezpieczone! Walczyłam z Ivanem Wilsem pa­
zurami o to, by dwór przeszedł na spadkobiercę z prawego
łoża.

Emily nie odpowiedziała. Nie było konieczności mó­

wienia babce, że Ivan Wilse twierdził, iż to nie on próbo­
wał zabić jej matkę w hotelowej piwnicy. Jeżeli mówił

154

background image

prawdę, to pełną odpowiedzialność za usiłowanie morder­
stwa ponosił dziadek. Może to nawet on sam trzymał nóż.

Emily zadrżała. Nie będzie mogła nadać swemu dziec­

ku imienia człowieka, który usiłował zamordować jej
matkę. Nawet jeśli był to jej rodzony dziadek. No cóż,
podejmie tę walkę z babką w dniu, gdy rzecz stanie
się aktualna.

background image

Rozdział 16

Piękna pogoda się utrzymywała. Na pirsie dla parowców

słońce mocno grzało. Wkrótce miał przybić statek z gośćmi
z Bergen. Gerhard pojechał do swego domu po konia
i powóz, a Iver już czekał przy szopach na łodzie, gotów
zająć się bagażem gości. Najpierw mieli obejrzeć hotel
i przedstawić Adele i Eugena Henny i Erlingowi, a potem
popłynąć dalej na Egerhøi. Wieczorem przewidziana była
uroczysta kolacja. Emily kazała Selmie nakryć do stołu na
dużym tarasie przed domem z widokiem na fiord.

Usłyszała odgłos skrzypiących kół i odwróciła się. Ger­

hard zeskoczył z kozła i ruszył w jej stronę. Kręcąc głową,

usiadł na ławce koło żony.

- Coś się stało?
- Właściwie można tak powiedzieć. Rebekka była

u Konstanse i nie posiada się ze złości. - Uśmiechnął się

z grymasem niezadowolenia. - I być może również ze
zmartwienia.

- O co chodziło?
- Powiedziała mi, że na parę dni wyjechała, a gdy

wróciła, Ivan zniknął.

- Zniknął? Co masz na myśli?

Emily czuła, że serce uderza jej mocniej.

- Zostawił list, w którym pisze, że wzywają go ważne

interesy, ale nie wspomniał, ani dokąd jedzie, ani kiedy
wraca.

- Sądziłam, że jest zbyt słaby na to, by wyjeżdżać

dokądkolwiek.

- Rebekka najwyraźniej też tak uważała. Powiedzia­

łem jej, że skoro nie chce, by opuszczał dom, to sama

1 5 6

background image

powinna przy nim zostać i pielęgnować go. Nie przyjęła
tego łaskawie. Musiałem wysłuchać całej lekcji o tym, jak
nieznośne są choroby, bandaże i skargi. Właśnie dlatego

zdecydowała się na kilkudniowy wyjazd.

- I nikt nie wie, gdzie jest Ivan?
- Nie. Rebekka usiłowała się tego dowiedzieć, ale

bez rezultatu. Wie jedynie, że pojechał na południe

wzdłuż wybrzeża.

W stronę Bergen, pomyślała Emily. Co go tam ciąg­

nęło? W tym stanie?

Statek już się zbliżał. Usiłowała wypatrzyć Eugena

Meyera i jego znacznie młodszą żonę Adele.

Gerhard objął ją za ramiona.

- Bardzo jestem ciekaw spotkania z nimi. To jego

druga żona, prawda?

- T a k . Jest w moim wieku.
- A on?
- Ma prawdopodobnie około czterdziestu pięciu lat.

To syn brata mojego dziadka ze strony matki.

Rozległ się dźwięk syreny statku i wśród gromadki

oczekujących zapanowało poruszenie. Przyniesiono trap,
a Emily przypomniała sobie pierwsze spotkanie z mias­
tem. Wtedy nie przypuszczała nawet, że jedna z osób,
które tu na nią czekały, postanowiła pozbawić ją życia
i poczyniła już odpowiednie przygotowania.

- Nie opowiedziałeś mi, co mówił Edwin.
Gerhard puścił ją i wstał. Ona też się podniosła, wy­

gładzając suknię.

- Długo z nim rozmawiałem. Zaklinał się, że nie prosił

o wynajęcie żadnych pokoi. Chciał tylko przywitać się
z Nanną, okazać jej uprzejmość.

- A co robił w Kragerø?
-

Pragnął odwiedzić matkę, której teraz jest tak trud­

no. Ale ponieważ ona wyjechała, doszedł do wniosku, że
może skorzystać z okazji i trochę rozweselić Nannę.

- Zdaniem Dorthe brzmiało to tak, jakby się kłócili.
- Nannie znów się wszystko pomieszało i wzięła go za

kogoś innego. Nic więcej nie wiem.

157

background image

- Nie podoba mi się, że Edwin tu przyjeżdża, Gerhar­

dzie. Boję się tego.

- Wiem, kochana, ale przysięgam, że on jest absolut­

nie nieszkodliwy. Poza tym mieszkasz przecież na
Egerhøi. G d y b y

chciał dręczyć ciebie, wybrałby się tam.

No i mimo wszystko jego matka i siostra mieszkają w Kra­
gerø. I siostrzenica. Nieludzkie z mojej strony

byłoby

zakazać mu poruszania się poza Langesund.

Emily poprawiła szal na ramionach. Spodziewała się

takiego obrotu spraw, gdy Edwin zamieszka w pobliżu.
Będzie przyjeżdżał do Kragerø tak często, jak tylko nada­
rzy się okazja, i zanim ona się spostrzeże, znów stanie się
mile widziany na Egerhøi. Może nawet Gerhard pozwoli
bratu zarządzać dworem? Zadrżała i obróciła się w stronę
statku. T y m razem dostrzegła Eugena i Adele, pomachała
im ręką.

Państwo Meyerowie schodzili z trapu jako pierwsi. On

był w jasnym garniturze i słomkowym kapeluszu z szero­
kim rondem, ona natomiast nosiła cienki kostium z zielo­
nej koronki i elegancki zielony kapelusik ozdobiony czar­
nymi piórami. Emily popatrzyła na swoją własną prostą
sukienkę i poczuła się jak kuzynka z prowincji.

- Witajcie w Kragerø! - powiedział Gerhard.
- Cieszymy się, że możemy poznać męża Emily

- uśmiechnął się Eugen. - A to moja żona, Adele.

Niezwykle piękna, zdaniem Emily, kobieta długo

przytrzymywała dłoń Gerharda.

- Panie Lindemann, cieszę się, że się wreszcie spoty­

kamy. Wiele o panu słyszałam. Agnes jest zachwycona
zięciem.

- A ja dużo słyszałem o pani, pani Meyer. Nie co

dzień jest okazja poznać tak popularną aktorkę.

Adele sprawiała wrażenie zadowolonej i uśmiechnęła

się promiennie. Rozejrzała się.

- Nie sądziłam, że Kragerø jest takie małe! - zawołała.
- Małe, ale przytulne - odparł Gerhard. - I klimat

bardzo tu przyjemny.

- No tak, w Bergen padało, gdy wyjeżdżaliśmy - wtrą-

158

background image

cił Eugen. - Ale po drodze pogoda się poprawiła. Adele
niezbyt dobrze czuje się na morzu, więc...

- Ależ oczywiście, że nie, Eugenie! - zaprotestowała,

otwierając parasolkę. - Jak zawsze przesadzasz. Muszę
dbać o cerę - dodała, zwracając się do Emily. - T e ż
powinnaś, moja droga. T u , na wybrzeżu słońce jest bar­
dzo ostre.

- Słyszałem, że Agnes z mężem przyjechali tu po

podróży poślubnej - powiedział Eugen.

- Lyche dał bezpłatny koncert dla mieszkańców mia­

sta - odparł Gerhard. - To było wielkie przeżycie. W sierp­
niu wybieramy się do nich na Skogsø.

- W o b e c tego musicie

jednocześnie odwiedzić nas,

prawda, Eugenie? Mamy bardzo dużo miejsca i poczu­

jemy się urażeni, jeśli nie zostaniecie przez kilka dni.

- Ja... - zaczęła Emily, lecz urwała, zorientowawszy

się, że Adele wcale nie czeka na odpowiedź.

- Powóz już czeka - oznajmił Gerhard. - Pojedziemy

do Hotelu pod Białą Różą, tam gdzie Emily mieszkała

jako dziecko. Musicie przywitać Erlinga i jego żonę.

- Czy mógłby pan przytrzymać mi na moment parasol­

kę? - spytała Adele, podając ją Gerhardowi. - Muszę coś
znaleźć w torebce.

Eugen ujął Emily pod ramię i poprowadził ją do powo­

zu. Za plecami słychać było śmiech i przymilny głos Ade­
le. Chyba Gerhard jej się spodobał. A może zachowywała
się tak wobec wszystkich mężczyzn?

Letni wieczór był łagodny i ciepły. Panowie przeszli

do gabinetu Gerharda na cygaro i kieliszek koniaku, pa­
nie natomiast zostały na tarasie. Adele wstała. We włosy
miała wpięte duże pawie pióro, tak jak wówczas, gdy
Emily widziała ją za pierwszym razem. Pogładziła się

teraz po biodrach i wysunęła wargi, przekrzywiając głowę,
a potem zalotnie się do nich uśmiechnęła.

- Nie wiem, jak wy, moje panie, ale ja po prostu nie

mogę zaakceptować tego, że mężczyźni kryją się przed

1 5 9

background image

nami, rezerwując używki i ciekawą rozmowę dla siebie.
Pójdę do nich. Bardzo lubię dobre cygaro.

Powiedziawszy to, odwróciła się i wyszła. Emily, Hen­

ny, Konstanse i Rebekka patrzyły za nią zdumione.

R e b e k k a pierwsza się opanowała.

- To dopiero! Aktorki to najwyraźniej osobliwy typ

kobiet. - Sięgnęła po kieliszek z czerwonym winem
i umoczyła w nim usta. - Powinnaś na nią uważać, Emily!
Gerhard się jej podoba, to widać wyraźnie. Jeśli pali cyga­
ra i pije z mężczyznami, z pewnością nie jest wierną żoną.
A już na pewno nie szanuje małżeństw innych. Nie zapo­
minaj, w jakich kręgach się obraca.

- Ona nie jest chyba... nie była... - Konstanse zaczer­

wieniła się i urwała.

- Masz na myśli prostytutką - dokończyła za nią mat­

ka, odwracając się do Emily z nieskrywaną satysfakcją.

- Chyba pan Meyer nie poznał swojej żony w burdelu

i nie obiecał jej kariery aktorskiej? Mężczyzn w jego
wieku można posądzać o takie postępowanie.

Emily z trudem nad sobą panowała. Adele zachowy­

wała się wyzywająco, owszem, ale nikt nie mógł pobić

Rebekki.

- Adele pochodzi, jak się to mówi, z bardzo dobrej

rodziny. Ojciec i bracia to armatorzy. Cała rodzina za­
chęcała ją do kariery aktorskiej.

- Hm. - R e b e k k a była wyraźnie zawiedziona.

Emily przesunęła spojrzeniem po fiordzie. Była nie­

zadowolona z obecności Rebekki w jej domu. Po tym,

jak Ivan po napaści nalegał na rozmowę w cztery oczy

z Agnes, stosunek teściowej do niej wcale nie zmienił
się na życzliwszy. Gerhard pragnął jednak, by zaprosili
macochę, gdy zbierała się rodzina. Nie zaprosił natomiast

Karstena i Edwina, prawdopodobnie dlatego, że nie

chciał się pokazywać z Karstenem częściej, niż było to
konieczne.

R e b e k k a znów napełniła sobie kieliszek i zaczęła ob­

racać w palcach diamenty naszyjnika. Wyglądała na nieza­
dowoloną, jak gdyby szukała powodu do ataku. W tej

160

background image

samej chwili Emily uświadomiła sobie, że Henny sprawia

wrażenie przygaszonej, niemal smutnej. Żałowała swojej

uwagi o pochodzeniu Adele. Musiało to urazić Henny,

wywodzącą się z ubogiej cygańskiej rodziny.

Emily gotowa była odgryźć sobie język. Chciała usa­

dzić R e b e k k ę , ale w rezultacie Henny mogła o niej po­
myśleć, że ocenia ludzi na podstawie ich majątku i po­
zycji.

Pauline odstawiła torbę z przyborami malarskimi.

Wracała z domu pułkownika, gdzie zaczęła malować port­
rety trójki jego dzieci. Pułkownik zażyczył sobie, by na
obrazie znalazły się również podobizny czworga dzieci,
które jego żona straciła. Postacie zmarłych malców miały
być umieszczone koło żyjących, ale te dzieci powinny
mieć bledszą skórę, a w ręku trzymać gałązki palmowe.
Pauline wiedziała, że taki był powszechnie obowiązujący
zwyczaj, lecz tego dnia myśl o zmarłych dzieciach napeł­
niła ją smutkiem. Czuła, że musi wrócić do domu, by się
upewnić, że z Nathalie wszystko jest w porządku, że mała

oddycha i żyje.

Pokój dziecinny był pusty. Zirytowana własnym nie­

pokojem zawołała do Olgi:

- Gdzie są Nathalie i Hildur?
- Na spacerze w parku. Niedawno wyszły.

Miała ochotę pobiec za nimi tylko po to, by przytulić

Nathalie i zapomnieć o lęku. Mimo wszystko jednak
zdjęła kapelusz i poprawiła włosy. Taką cenę musiała
płacić za pozostawianie córki pod opieką niani, skoro

chciała skoncentrować się na malowaniu. Pragnęła roz­
wijać swój talent i wyrobić sobie nazwisko. Czy to źle z jej
strony? N i e ! Inaczej nie mogła. Poszłaby na dno, powoli,
lecz nieuchronnie, gdyby nie wolno jej było malować.

- Przyszedł do pani list. Leży na kredensie.
To prawdopodobnie poczta od Aksela. Często pisywał.

W listach opowiadał o ważnych i nieważnych wydarzeniach

na Jomfruland, dużo pisał o przyrodzie, o wędrownych

161

background image

ptakach, burzach i pięknych zachodach słońca. Pauline
ciekawa była, czy brat Dorothei przestał naciskać na od­
kupienie domu. Miała taką szczerą nadzieję. Podniosła
kopertę do oczu i na moment serce przestało jej bić.

Rozpoznała charakter pisma.

Nogi się pod nią ugięły, musiała usiąść. Czego on chciał

po tak długim czasie? Rozpaliła się w niej nowa nadzieja.
Nie zdołał o niej zapomnieć. Zerwał z Kościołem i wracał
do niej. Nigdy nie powinna była wychodzić za mąż. Po­

winna poczekać. Jak mogła tak nie wierzyć w miłość?

Po omacku sięgnęła po nóż do papieru, ale upadł jej na

podłogę. Dłonie drżały tak, że ledwie zdołała go podnieść.
Starała się trzymać kopertę bez ruchu, by ją otworzyć.

Widziała jak przez mgłę, raz po raz musiała mrugać. Wresz­
cie litery się uspokoiły.

Droga Pauline!

Jak się miewasz? Chcę, abyś wiedziała, że codziennie modłę

się za Ciebie. Pozostaniesz w moim sercu, dopóki żyję.

Trudno mi napisać ten list. Słowa zawodzą. Napisałem już

kilka wersji, lecz wszystkie spaliłem. Ta już zostanie. Napiszę

jeszcze jeden list. Zapieczętuję kopertę i oddam ją opatowi, nim

zdążę pożałować.

Rzecz w tym, że dostałem wiadomość od ojca Anthony'ego,

tego księdza, którego kilka razy spotkałaś. On wciąż przebywa
w Bergen. Napisał mi, że wróciłaś do miasta z maleńkim
dzieckiem. Widział Cię przez moment, gdy pewnego dnia space­
rowałaś po Nygardsparken.

Nie mogę zaznać spokoju, Pauline. Sumienie dokucza mi

w dzień i w nocy. Czy to moje dziecko? Czy oczekiwałaś go, gdy
Cię opuściłem? Jeśli tak, to jestem najbardziej brutalnym i nie­
czułym mężczyzną na świecie.

Jeśli to moje dziecko, to bardzo chciałbym Ci pomóc. Wciąż

mam pieniądze uzyskane ze sprzedaży domu. Przekażę je To­
bie, tak abyście nie cierpieli żadnego niedostatku.

Uczucia mnie obezwładniają. Nie jestem w stanie napisać

już nic więcej. Gorąco Cię błagam, Pauline, odpowiedz na moje

162

background image

pytanie. Wciąż mieszkam w Rzymie. Możesz pisać pod adres,

który znajdziesz na kopercie.

Twój wierny przyjaciel

ojciec Liam

Płakała bezdźwięcznie, cała drżąc, dopóki oczy jej nie

wyschły i nie miała już więcej łez. Sięgnęła po kopertę
i zobaczyła, że jest zaadresowana do Pauline Selmer. Nie
wiedział więc, że poślubiła Aksela. Sądził, że jest sama
z dzieckiem. A mimo to nie postanowił wrócić i być dla
tego dziecka ojcem. Podpisał się „ojciec L i a m " , wyraź­
niej nie dało się tego powiedzieć. Wybrał Boga i Kościół
raz na zawsze.

Usiadła przy biurku, wyjęła kartkę i pióro i zaczęła

pisać dłonią, która prawie wcale nie drżała.

Drogi ojcze L i a m i e !

Dziękuję za troskę. Mogę Cię uspokoić, dziecko nie jest

Twoje. Po Twoim wyjeździe znalazłam wielką pociechę w cieple

i życzliwości okazywanej mi przez Aksela. Nasza przyjaźń

stopniowo zmieniła się w coś więcej. Jesteśmy obecnie małżeń­
stwem i mamy córeczkę, której daliśmy na imię Nathalie. Życzę

Ci wszystkiego dobrego.

Twoja wierna przyjaciółka

Pauline Hartwig

Zaczekała, aż atrament wyschnie, potem złożyła ar­

kusik, wsunęła go do koperty i zapieczętowała. Napisała
na kopercie nazwisko i adres, a potem poprosiła Olgę, by
poszła na pocztę od razu. Powiedziała krótko, że sprawa

jest bardzo pilna. Potem usiadła przy oknie w sypialni.

Miała wrażenie, że skamieniała od wewnątrz. Wraz z lis­
tem Liama coś w niej umarło. Od tej pory był ojcem
Liamem, a Nathalie córką Aksela. T a k musiało być, rów­
nież w głębi jej serca.

background image

Rozdział 17

- Jaki śliczny domek dla lalek! - zawołała Adele.

- Szkoda, że nie macie dzieci!

- Prawdę mówiąc, właśnie oczekujemy powiększenia

się rodziny - odparł Gerhard.

Emily poczuła, że sztywnieje. Nie miała ochoty mówić

innym ludziom o dziecku na samym początku ciąży, ale
Gerhard bardzo się zaprzyjaźnił z gośćmi. Wczorajsze
przyjęcie przeciągnęło się do późnej nocy. Emily z trudem
starała się być przytomna, natomiast pozostali byli pełni

energii i weseli, zwłaszcza po odjeździe Rebekki i Kon-
stanse. Gerhard, Eugen i Adele wypili bruderszaft i obieca­
li sobie, że to zaledwie początek długiej zażyłej przyjaźni.

- Jak miło - powiedział Eugen. - Ja nie mam dzieci.

Szkoda, ale tak już jest. Trzeba pogodzić się z losem.

- Masz za to mnie - stwierdziła Adele. - Nam dwojgu

najlepiej jest bez dzieci. Czy mogłabym się rozwijać jako
aktorka, gdybym musiała rodzić dzieci? To by było nie­
możliwe.

- Masz rację - przyznał Eugen.
- Poza tym dzieci nie zawsze bywają błogosławień­

stwem. Przepraszam cię, Emily. Nie mówię tego, by spra­
wić ci przykrość, lecz spójrz tylko na rodzinę twojej babki
ze strony matki.

Emily drgnęła. Co ona miała na myśli? Eugen ostrze­

gawczo uniósł dłoń, lecz Adele ciągnęła zwrócona do
Gerharda:

- Dziadek Emily ożenił się znacznie poniżej swojego

stanu. Wraz z żoną dostał mu się szwagier o nazwisku Sjur
Pedersen, przewoźnik.

1 6 4

background image

Emily czuła, że złość dosłownie ją rozsadza. Sjur i jego

żona Valborg byli ciepłymi sympatycznymi ludźmi, któ­
rzy głęboko cierpieli z tego powodu, że babka Emily
została zmuszona do zerwania z nimi wszelkich kontak­
tów.

- Co chcesz przez to powiedzieć, Adele? - spytała.

- Uważasz, że w tej rodzinie dzieci nie były błogosławień­
stwem?

- Uważam, że postąpiłaś wielkodusznie, wyciągając

rękę do tych nieszczęsnych ludzi. Nawet jeśli działałaś

odrobinę pospiesznie i być może niezbyt mądrze. - Adele
poufałym gestem dotknęła ręki Gerharda. - Emily od­
wiedziła ich w Bergen i zaprosiła na pogrzeb Alice.

I wiesz, wszyscy przyszli.

- A dlaczego mieliby nie przyjść?
- Przecież powszechnie wiadomo, jak skończyły dzie­

ci przewoźnika.

- Nigdy mi o tym nie wspominałaś, Emily - powie­

dział Gerhard z cieniem wyrzutu w głosie.

- Mówiłam ci o nowo poznanych krewnych. Wiesz, że

nie miałam pojęciu o istnieniu Sjura, Eugena i reszty
rodziny, dopóki ciotka Alice mi o nich nie powiedzia­

ła. Nie przypuszczałam, że mamy jakąkolwiek rodzinę
w Bergen.

- Owszem, ale nie powiedziałaś o nich wszystkiego.

T e g o , o czym teraz mówi Adele...

- Sprawiali wrażenie miłych - przerwała mu. - Życz­

liwie mnie przyjęli. Nic więcej nie wiem. Niewiele słów

zamieniłam z ich synem i córką. Przyszli na pogrzeb, ale
nie miałam czasu z nimi rozmawiać. Byłam tak wstrząś­
nięta, gdy nagle pojawiła się matka, że... - urwała, nie
chciała więcej o tym mówić.

- A ja byłam wstrząśnięta, kiedy ich tam zobaczyłam.

- Adele odpędziła muchę. - Udawałam jednak, że nic się

nie stało.

- A dlaczego tak tobą wstrząsnął ich widok? - Emily

z trudem udawało się zachować uprzejmość.

- Ich syn, Karl, to przecież kryminalista! Nie raz, nie

165

background image

dwa siedział w więzieniu oskarżony o rabunek i napaść.
A córka, Elise, to, wybaczcie mi, że używam tego słowa,
zwyczajna ulicznica.

- Ja w to nie wierzę! - wyrwało się Emily.
- Nie możesz zarzucać Adele mówienia nieprawdy

- odezwał się Gerhard. - Na pewno wie, co mówi. Prze­
cież mieszka w Bergen całe życie.

- Człowiek nie wybiera sobie krewnych - łagodził

Eugen. - Nic dziwnego, że Emily się przeraziła, przecież

właściwie nie zna tych ludzi.

- No cóż, skoro wszyscy w Bergen znają prawdę

o dzieciach przewoźnika Pedersena, to najwyższa pora,
byś ty również ją poznała i przy okazji następnego pobytu
w Bergen już się z nimi nie spotykała.

Emily otworzyła usta, by zaprotestować, ale Gerhard

ujął ją za ramię.

- Chciałbym wam pokazać „ D o m kameliowy" - po­

wiedział. - Zbudowano go w roku tysiąc osiemset sześć­
dziesiątym. Dziadek Emily ze strony ojca bardzo inte­
resował się rzadkimi kwiatami. Pierwsze krzewy kamelii
sprowadzono na jego zamówienie z Anglii.

- Zwróciłem uwagę na datę wyrytą nad drzwiami - po­

wiedział Eugen. - Widniał tam rok tysiąc osiemset siedem­
dziesiąty. To znaczy, że cieplarnię zbudowano wcześniej?

Emily miała wrażenie, że słońce nieznośnie pali.

W ustach czuła suchość, tęskniła za szklanką zimnej wody
ze studni. Wyraźnie było widać, że i Gerhard, i Eugen
starają się skierować rozmowę na inny temat, aniżeli ro­
dzina jej matki o wątpliwej reputacji. Adele musiała się
pomylić. Być może w życiu dzieci Sjura zdarzyły się
wykroczenia, a ludzie zawsze robią z igły widły.

- Nie, dwór jest o wiele starszy - wyjaśnił Gerhard.

- Ale został przebudowany w stylu szwajcarskim w roku

tysiąc osiemset sześćdziesiątym. Do Richarda Wilhelma
zgłosił się cieśla, który pragnął podjąć się tego zadania,
a Richard Wilhelm, chcąc sprawdzić jego umiejętności,
kazał mu najpierw zbudować ten domek dla lalek, który
tu widzicie.

166

background image

- Teraz rozumiem, dlaczego jest tak wypracowany

- powiedział Eugen. - Wykonawcy chodziło o duże zle­
cenie.

- No, dość już mam domków dla lalek i szklarni!

- zawołała Adele. - Napiłabym się szampana!

Emily zerknęła na Gerharda. Szampan w środku dnia?

On jednak uśmiechnął się szeroko i kiwnął głową.

- Doskonały pomysł! Pójdę po butelkę.
- A potem chcielibyśmy zobaczyć twoją lodownię

- zaćwierkała Adele. - To musi być bardzo interesujące.

Nigdy nie widziałam czegoś podobnego. Może mogliby­
śmy się tam wybrać na piknik, zabrać jedzenie i wino?

- Wsunęła Gerhardowi rękę pod ramię i razem wrócili do
domu.

Pawie pióro wypadło jej z włosów. Emily nachyliła się,

by je podnieść. Jaskrawa zieleń zalśniła w słońcu, a czar-
nofioletowe oczko na środku zdawało się w nią wpat­
rywać. Nagle przypomniała sobie chwilę w domku kąpie­
lowym i pocałunek Aksela. Poczuła ogarniający ją smu­
tek, nie wiadomo z jakiego powodu. Gerhard zachowywał
się po prostu jak uprzejmy gospodarz, nic ponadto. Nie
powinna być zazdrosna o to, że tak miło się odnosił do
pięknej i nieznośnej Adele. Był po prostu życzliwy
i uprzejmy dla gości pochodzących przecież z jej rodziny.

- Boże, jaki upał! - zawołała Adele. - Nie pojmuję,

dlaczego ten lód się nie topi.

Stali na kei, obserwując załadunek lodowych bloków

na pokład „Delfina". Gerhard wyjaśniał, w jaki Sposób
przechowywany jest lód, zarówno na lądzie, jak i podczas
żeglugi. Eugen słuchał z zainteresowaniem, lecz Adele
sprawiała wrażenie znudzonej.

- Lato to dla nas najbardziej pracowity czas, jeśli cho­

dzi o handel - zakończył Gerhard. - O tej porze roku
wszyscy potrzebują lodu.

Emily słuchała go tylko jednym uchem. Podniosła

głowę i dostrzegła Svenda. Stał w oknie budynku biuro-

167

background image

wego. Pomachała mu. Gdy ją dostrzegł, zniknął z okna.
Chwilę później stanął w drzwiach i dał jej znak, że chciał­
by z nią porozmawiać.

- Zamienię tylko kilka słów ze Svendem. Zaraz wra­

cam.

- Ze Svendem? - zdziwiła się Adele.
- Z kierownikiem w lodowni - wyjaśnił Gerhard.

- Jest mężem przyjaciółki Emily.

- Ach, tak? - Adele uniosła brwi. - To dopiero!

Emily pospieszyła przez plac. Svend miał poważną

minę, a ją od razu ogarnął niepokój.

- Czy stało się coś złego? - spytała zdyszana.
- Niepokoję się o Klarę - powiedział. - Mam wraże­

nie, że jest chora. W ostatnich dniach strasznie jej spuchły
ręce i nogi. Chyba nie powinno tak być.

- Czy badał ją doktor?
- Nie, tylko akuszerka. Klara nie chce wydawać pie­

niędzy na doktora. Twierdzi, że nie pozwoli mu się do­
tknąć, nawet gdyby przyszedł.

- Podobno kobiety w odmiennym stanie miewają dziw­

ne humory - powiedziała Emily.

- Mogłabyś do niej zajrzeć? Ona zwykle cię słucha.

Mnie tylko zbywa. Mówi, że jako mężczyzna nie rozu­
miem się na kobiecych sprawach.

- Jak się czuła, gdy rano wychodziłeś do pracy?
- Nie wstała. Wydawała się taka... Kiedy przyszła An­

nę, prosiłem, żeby sprowadziła akuszerkę. Nic więcej nie

wiem. Musiałem wyjść.

- Zaraz jadę do miasta - oświadczyła Emily.
- Nie możesz chyba zostawić swoich gości?
- Poradzą sobie beze mnie. Klara jest ważniejsza.
- Mogę cię zawieźć łodzią, mam tu swoją.
- Dziękuję, ale wiem, jak trudno jest ci opuścić lo­

downię. Jeden z parobków przywiózł nas tutaj z Egerhøi,
teraz mnie zawiezie.

Można chyba przybić do brzegu koło

waszego domu, prawda?

- T a k . Bardzo ci dziękuję, Emily.

Skinęła mu głową i pospieszyła do towarzystwa. Wpra-

1 6 8

background image

wdzie zabrali ze sobą koszyki z jedzeniem i piciem, żeby
urządzić piknik przy jednej z sadzawek, z których zbiera­
no lód, ale Gerhard i goście, których wydawał się bardzo
cenić, muszą sobie poradzić bez niej.

Gdy przyszła Emily, akuszerka siedziała w kuchni.

Popijała kawę i skrobała coś na kartce.

- Pani Lindemann! Dobrze panią widzieć. Niepokoję

się o panią Holmen, bo ona...

- Czy poród już się rozpoczął?
- Nie, ale dobrze by było, żeby dzieci już się urodziły.

Ona nie powinna już tak leżeć. Z każdym dniem coraz
bardziej puchnie. No i słabnie.

- T a k , ja też to zauważyłam.
- Zapisałam tu nazwy kilku ziół, które mogą przy­

spieszyć poród, jeśli będziemy mieć szczęście. Pójdę po
nie do apteki.

- Jest tu Anne?
- T a k , zajmuje się nieboraczką.
- Nie powinnyśmy sprowadzić lekarza?
- O tak, chętnie usłyszałabym jego opinię. Bliźnięta

to nie jest zwyczajna rzecz, nawet dla tak starej akuszerki

jak ja. Kiedy dzieci jest dwoje, prawie nigdy nie idzie tak,
jak trzeba.

- Svend mówił, że Klara nie zgadza się na doktora.
- T a k , tak, uparcie obstaje przy swoim.
- Sprowadzę doktora Stanga. Niechże ją obejrzy.
- Dziękuję pani. Nie będzie mogła odmówić, gdy

doktor już tu przyjdzie.

- Miejmy przynajmniej taką nadzieję.

W poczekalni Victora było pusto. Emily przestraszyła

się, że poszedł z wizytą do chorego albo wyjechał. Wstrzy­
mując oddech, zastukała do drzwi.

- Słucham? - rozległ się zirytowany głos.

Delikatnie uchyliła drzwi.

169

background image

- Mówiłem przecież, żeby mi nie przeszkadzano. Ja...

Emily! Co tu robisz?

- Chodzi o Klarę Holmen. Oczekuje bliźniąt.
- Ach, tak? - głos Victora był zimny jak lód. Jak zwyk­

le zresztą, odkąd odrzuciła jego oświadczyny, a potem
zajęła się panną Jeppesen i jej synkiem.

- Spodziewamy się, że dzieci przyjdą na świat pod

koniec miesiąca, ale akuszerka się niepokoi. Uważa, że
powinieneś ją obejrzeć.

- A to dlaczego? Przecież Klara Holmen nie cierpi na

żadną chorobę.

- Jest taka słaba i bardzo jej spuchły ręce i nogi.
- To z pewnością marnowanie mojego czasu, ale trud­

no. Czy ona może zapłacić?

- Ja zapłacę. O pieniądze nie musisz się martwić.
- Trzeba to załatwić szybko - oświadczył, wstając.

- Asta, biedaczka, jest załamana, dlatego zamierzam zamk­

nąć gabinet na kilka dni, by móc ją pocieszyć. Poza tym

oczekujemy gości z Kristianii, więc to rzeczywiście nie
w porę.

- Czy coś się stało?
- Mój teść zniknął, ale o tym chyba wiesz. I Asta,

i R e b e k k a szaleją z niepokoju. T e n człowiek naprawdę
potrafi być bezwzględny. Jeśli umrze podczas podróży,
to powiem tylko jedno: jak sobie pościelesz, tak się wy­
śpisz.

Emily nie odpowiedziała. Patrzyła, jak Victor chowa

do swojej torby jakieś lekarstwa, wkłada kapelusz
i płaszcz. Złożyła dłonie i w duchu odmówiła modlitwę za
Klarę i jej nienarodzone dzieci. Ta biedaczka już dwoje
straciła, dlatego Emily bała się, że jeśli to samo spotka ją
tym razem, Klara tego nie przeżyje.

- Klara? - Emily próbowała dostrzec coś w półmroku.
- Emily! Dobrze, że przyszłaś. - Głos Klary był za­

chrypnięty i ledwie go było słychać.

- Przyprowadziłam doktora Stanga.

1 7 0

background image

Klara nie odpowiedziała. Najwyraźniej była za słaba na

protesty.

- Znam twoją opinię, Klaro, ale teraz musisz myśleć

o bliźniętach i o Svendzie. On odchodzi od zmysłów
z niepokoju.

Wciąż nie odpowiadała.
- Dobrze wiesz, ile dla mnie znaczysz, Klaro. Jesteś

moją jedyną przyjaciółką. Najlepszą i jedyną. Nie ruszę
się stąd, dopóki nie pozwolisz doktorowi się zbadać. A do­
brze wiesz, że ja się tak łatwo nie poddaję.

Usiadła na krześle przy łóżku i czekała.
Upłynęło trochę czasu, nim wreszcie rozległo się słabe:

- No dobrze.
- Dziękuję, Klaro!
- Wymyślę jakąś odpowiednią zemstę.

Emily odetchnęła z ulgą. Klara była przynajmniej

w stanie żartować. To chyba dobry znak w tej jakże
okropnej sytuacji.

Victor długo siedział u Klary. Emily, słysząc, że wy­

szedł od niej, poderwała się z kuchennego stołka.

Usiadł i przyjął podany mu przez Anne kubek kawy.

- Płody są żywe i mają zdrowe serca - zaczął. - Nie

znajduję nic, co mogłoby jej bezpośrednio dolegać. - Po­
kręcił głową. - Brzemienne kobiety niekiedy wpadają
w histerię, wszyscy to wiedzą.

- Klara nie jest histeryczna, Victorze. To najrozsąd­

niejsza osoba, jaką... - Emily urwała, wyczuła, że w tej
sytuacji nie powinna mu się sprzeciwiać.

- Nie może leżeć całymi dniami, mówiłem jej to.
- Ale taka jest spuchnięta.
- Ma w sobie dużo wody. Dałem jej lekarstwo. - Wy­

jął z kieszeni nieduży słoiczek z proszkiem i postawił go

na stole. - Jedna łyżeczka na filiżankę letniej wody rano
i wieczorem. Poza tym nie powinna jeść tak słono.

- Czy można jakoś wywołać poród?
- Natura musi o wszystkim decydować sama. Do spo­

dziewanego terminu zostały jeszcze dwa, trzy tygodnie.
Do tego czasu dzieci na pewno się urodzą. - Opróżnił

171

background image

kubek i wstał. - Muszę wracać do domu, do Asty. Ona
potrzebuje mnie bardziej niż pani Holmen.

Emily też się podniosła.

- Bardzo ci dziękuję, że przyszedłeś - powiedziała

sztywno. - Pieniądze przekażę ci przez Ivera.

Ledwie skłonił głowę.

- Reszta należy do akuszerki. To doświadczona ko­

bieta.

Emily patrzyła, jak wychodzi. Cóż, muszą ich uspokoić

jego słowa. Nic innego nie pozostawało. Odetchnęła głę­

boko. Przykro widzieć Klarę w takim stanie. Poczuła rów­
nież, że budzi się w niej przerażenie. T o , co teraz przeży­

wała Klara, czekało także ją samą. Znów złożyła dłonie
i zaczęła się modlić.

- Idziemy do łóżka?

Konstanse na samą myśl zrobiło się niedobrze. Musi

jakoś uspokoić Karstena, nakłonić go, by zaczął pić, za­

miast domagać się od niej wypełniania małżeńskich obo­
wiązków, jak to nazywał. Najwyższy czas wyjąć list. Uzgod­
nili już z Aronem szczegóły. Omówili w ostatnim czasie

wszystkie za i przeciw i ustalili, co należy powiedzieć
i zrobić.

- Może najpierw napijemy się wina - zaproponowała.

- Chciałabym ci coś pokazać.

- Dobrze, ale nie możemy siedzieć za długo. Jutro

wcześnie rano płynę do Langesund. Edwin będzie się
złościł, jeśli się spóźnię. Sama wiesz, jaki on jest.

Nie odpowiedziała, ale podała mu butelkę wina.

- Muszę tylko coś przynieść. Zaraz wracam.
W korytarzu na moment przystanęła, by uspokoić od­

dech. Nie wolno jej teraz popełnić żadnego błędu. To jej
ostatnia szansa. Ruszyła dalej do sypialni i z pudła na
kapelusze na tyłach szafy wyjęła schowany list. Gdy wró­
ciła do Karstena, spostrzegła, że w tym krótkim czasie
zdążył już nalać wina do kieliszków i swój opróżnić.

- Jesteś, moja cudowna Konstanse! Chciałbym, żebyś

172

background image

przeprowadziła się do Langesund. T ę s k n i ę za tobą i za
Hanną Gerlinde. Spytam Gerharda, czy nie mógłby tego

załatwić.

Konstanse zadrżała. Gdyby została zmuszona do opu­

szczenia Kragerø, nie wytrzymałaby małżeństwa z Kar-
stenem. Musiałaby wtedy uciec, zniknąć gdzieś w jakimś
obcym kraju, gdziekolwiek, byle tylko nie spędzać z nim
kolejnych dni.

- Jak mówiłam, mam ci coś do pokazania - oznajmiła,

siadając.

- Chyba nie wydawałaś znów pieniędzy, moja utrac-

juszko? Nie stać nas na to, dobrze wiesz. Przy takiej

nędznej pensji, jaką wypłaca mi twój brat... - Umilkł,
opróżnił kieliszek i nalał sobie jeszcze raz. - Poznaję po
twojej minie, moja kochana nieodpowiedzialna żono, że
kupiłaś sobie nową suknię. Znam ten twój wyraz twarzy.

To dlatego wyjęłaś wino. Ale nic ci z tego nie przyjdzie.
W tym miesiącu nic ci nie mogę dać.

- Niczego sobie nie kupiłam, Karstenie.
- Kupiłaś coś Hannie Gerlinde. Można by pomyśleć,

że to księżniczka, tak ją stroisz. Matka mówi, że ją roz­
pieszczasz. Niedobrze, kiedy dzieci dostają wszystko, co
tylko wskażą palcem.

- Karstenie, wysłuchaj mnie!
- Słucham - powiedział, nagle uległy.
- Mam pewien list, który został znaleziony na

Egerhøi. J e d n a ze

służących natrafiła na niego za szufladą

komody, gdy przesuwały jakieś meble. Przypadkiem by­
łam przy tym i zabrałam list, zanim ktoś inny zdążył mu
się przyjrzeć.

- Ale dlaczego...
- Wzbudził moje zainteresowanie, ponieważ znalazł

się w pokoju tej nieszczęsnej zmarłej guwernantki. Wiesz
przecież, że mieszkałam na Egerhøi, gdy się to stało,
i od tamtej pory nie mogę przestać myśleć o tej biednej
kobiecie.

- Czy to nie jej synka porwano?
- T a k , nieszczęścia zawsze chodzą parami.

173

background image

Karsten napił się z przyjemnością i odstawił kieliszek.

- Co to za list, ten, o którym mówisz?
- Sam przeczytaj! - Podała mu kartkę i patrzyła na

męża z bijącym sercem. Sama też sięgnęła po kieliszek.
Czekała na reakcję Karstena. Czy od razu powiąże list
z Victorem, czy też będzie musiała go naprowadzić na
właściwy trop?

Karsten przeczytał list jeden raz, potem drugi. W koń­

cu opuścił kartkę na kolana i napił się wina.

- Znaleziono ją powieszoną na drzewie, prawda?
- N o tak.
- Przynieś jeszcze butelkę, Konstanse! Muszę się za­

stanowić.

Przyniosła wino, otworzyła i nalała Karstenowi aż po

brzegi.

- Jak myślisz, kto mógł napisać ten list? - spytał.

Konstanse poczuła zniecierpliwienie mrowiące pod

skórą. Czy on był aż tak głupi i niczego nie rozumiał?

- Nie sądzisz, że musiał to zrobić ojciec chłopca?

- spytała ostrożnie.

- Ale dlaczego miałby ją prosić, by z nim wyjechała,

i twierdzić, że przyjadą po chłopca, skoro nie chciał mieć
z nimi nic wspólnego? Czyżby zmienił zdanie?

- Sądzę, że planował ją zabić.

Karsten oblał się winem.

- Chcesz powiedzieć, że została zamordowana?
- Oczywiście. Dlaczego miałaby odbierać sobie życie?

Kochała synka i dobrze jej było na Egerhøi. Caroline
bardzo

ją ceniła.

- Uważasz więc, że ojciec dziecka upozorował wszyst­

ko tak, by to wyglądało na samobójstwo?

- T a k . Ona wisiała na własnym szalu, a ja nie pojmuję,

jak mogłaby to zrobić.

- Lensman powiedział, że sama odebrała sobie życie.
- Oczywiście. Bardzo mu odpowiadało takie wytłu­

maczenie. Nie interesowało go odkrycie prawdy. Zapom­
niałeś, kto jest ojcem dziecka?

- T e g o nikt nie wie, Konstanse.

1 7 4

background image

- Oczywiście, że to wiadomo. Panna Jeppesen była

guwernantką u Victora Stanga, gdy zaszła w ciążę. On
nigdy nie przyznał się do ojcostwa, ale przeznaczył znacz­
ną sumę na wykształcenie chłopca.

Karsten gwizdnął przeciągle. Wstał i kilka razy okrążył

pokój.

- Nie wiem, co mam zrobić z tym listem - powiedzia­

ła Konstanse, nie spuszczając z męża wzroku.

Natychmiast odwrócił się do niej.

- Oprócz pokazania go mnie?
- To takie okropne, Karstenie! List jest napisany od­

ręcznie, a wszyscy przecież wiedzą, że to Victor musi być
ojcem dziecka. Jestem pewna, że ten list posłałby go
natychmiast do więzienia, gdyby tylko wpadł w ręce lens-
mana. Nie mogłoby być mowy o żadnym samobójstwie.

Karsten pokiwał głową ze zmarszczonym czołem.

- Chyba rzeczywiście masz rację.

Konstanse zebrała się na odwagę. Teraz pozostawało

najważniejsze.

- Wyobraź sobie, co by było, gdyby ten list wpadł

w ręce osobie, która postanowiłaby zaszantażować Victora
i wydusić z niego pieniądze. W ręce jakiegoś łotra, który
doszedłby do wniosku, że list może mu przynieść mają­
tek. Victor to człowiek bogaty, zwłaszcza teraz, po po­
ślubieniu Asty. Odziedziczyła po pierwszym mężu for­
tunę.

Karsten nie odpowiedział. Usiadł na krześle i w roztarg­

nieniu znów nalał sobie aż tyle wina, że musiał nachylić
się i upić łyk, zanim w ogóle mógł podnieść kieliszek.
Konstanse zatrzęsła się z oburzenia na widok takich ma­
nier, lecz zmusiła się, by tego nie komentować. Czekała.

Czy połknął przynętę?

- W liście nie pada żadne imię.
- Wiem, ale został napisany odręcznie, a autor listu

mówi o chłopcu tak, jakby był jego ojcem.

- To prawda.
- Uważasz, że powinnam go spalić, Karstenie?

Drgnął.

17.S

background image

- Dlaczego?
- No przecież tak jest tam napisane, list trzeba spalić

zaraz po przeczytaniu.

- Ona tego nie zrobiła.
- Nie. Schowała w komodzie za szufladą. Ale ten list

może być niebezpieczny dla Victora, a on mimo wszystko

jest żonaty z córką mojego ojczyma. Myślę przede wszyst­

kim o niej.

Karsten uniósł list i pokręcił głową.

- Nie ma ognia w kominku. Zajmę się tym listem,

Konstanse. Pozbędę się go w bezpieczny sposób. Zga­
dzam się z tobą, musimy pomóc Victorowi. Biedak za­
służył na to. A ta guwernantka i tak już umarła. Nie ożyje

od tego, że Victor trafi do więzienia.

- Cieszę się, że się ze mną zgadzasz, Karstenie.

Kiwnął głową i wsunął list do kieszeni.

- Idź już spać, Konstanse. Ja muszę jeszcze posiedzieć

i przemyśleć parę spraw. Jest jeszcze wino?

Poczuła ogromną ulgę. Uniknie dzisiaj jego uścisków.

Będzie tu siedział, snuł plany i pił. Całe szczęście!

background image

Rozdział 18

- Nie śpisz? - Gerhard wszedł do sypialni z kielisz­

kiem w ręku. Wcześniej odprowadził gości na parowiec,
a potem pojechał do Bjelkevik.

- Nie. - Emily odłożyła książkę. Siedziała w otwar­

tych drzwiach na balkon. - Jest tak gorąco, że chyba
trudno będzie zasnąć. Poza tym cały czas martwię się
o Klarę.

- Nie pogorszyło jej się?
- Nie, ale i nie poprawiło.
- To chyba dobrze, że bliźnięta nie urodzą się przed

czasem? Będą większe i silniejsze.

- Może i tak, ale ją to strasznie osłabia.
- Ty i tak nic nie możesz zrobić, Emily. Posiedźmy

chwilę na balkonie. Może coś ci przynieść?

- Nie, dziękuję, mam wodę.

Usiedli na zewnątrz. Gerhard długo milczał, małymi

łyczkami popijając złocisty płyn.

- Muszę przyznać, że twoi krewni to bardzo ciekawa

znajomość - powiedział w końcu z uśmiechem. - Adele to
fascynująca kobieta. No i uznana aktorka.

Emily kiwnęła głową.

- Wiesz... - Pochylił się nad nią. - Zaprosiła nas na

premierę. Będzie grała główną rolę, samą Kobietę z morza.

- Przyjąłeś zaproszenie?
- Oczywiście.
- Kiedy to ma się odbyć?
- Pod koniec lipca.
- Nie będę mogła wyjechać do Kristianii, jeśli Klara

wcześniej nie urodzi. Nie odważę się na to.

177

background image

- A to dlaczego? - oburzył się Gerhard. - Nie zamie­

rzasz chyba bawić się w akuszerkę?

- Nie, ale...
- To będzie wielka uroczystość, Emily. Wysłałem już

telegram i zamówiłem pokój w Grand Hotelu.

A więc zrobił to bez uprzedniego uzgodnienia z nią?
- Nie zatrzymamy się u Helmera? - spytała, słysząc

prowokacyjny ton swojego głosu. Okolice oka Gerharda

wciąż jeszcze były lekko przebarwione. Gościom przed­
stawił to samo mętne wytłumaczenie co i jej. Domyślała
się, że rozstali się z Helmerem jako nieprzyjaciele.

- Przyjemniej mieszkać w hotelu. Adele i Eugen też

się tam zatrzymają.

- Ach, tak.
- Przyjąłem również zaproszenie do nich na tydzień

po wyjeździe ze Skogsø.

Emily

poczuła, że robi jej się gorąco. Pociła się nawet

w cienkiej nocnej koszuli. Znad fiordu dobiegało miau­
czenie kotów, brzmiało tak, jakby skakały sobie z pazura­

mi do oczu.

Gerhard popatrzył na nią z powagą.

- Chciałbym ci udzielić pewnej rady, Emily. Uwa­

żam, że podczas pobytu w Bergen powinnaś zrezygnować
z kontaktów z tą drugą gałęzią rodziny.

- O co ci chodzi, Gerhardzie?
- Nie przyjmij tego źle, ale trochę myślałem o tym

przewoźniku i jego dzieciach. Jeżeli okryci są taką nie­
sławą, jak mówi Adele, niedobrze by się stało, gdyby ktoś
cię z nimi zobaczył. Skoro nie utrzymywałaś z nimi kon­
taktów przez te wszystkie lata, gdy mieszkałaś w Bergen,
to z pewnością i teraz poradzisz sobie bez nich.

- Nie znam Elise i Karla, ale Sjur i Valborg to bardzo

mili ludzie. Nie mogę ich odtrącić jedynie dlatego, że nie
podobają się Adele Meyer.

- Jesteś dziecinna, Emily. Pamiętaj, że musisz myśleć

nie tylko o sobie. Jesteś moją żoną i urodzisz moje
dziecko.

Wstał i wyszedł, prawdopodobnie przynieść jeszcze

178

background image

coś do picia. Koty darły się przenikliwie, ich miauczenie
brzmiało prawie jak płacz dziecka. Nad horyzontem wi­
siał cienki sierp księżyca. Zapowiadał się kolejny upalny
dzień.

- Zobacz, jaka śliczna jest ta róża! Spójrz na te żółte

pręciki! - Konstanse ucięła żółtą różę na długiej łodydze
i włożyła ją do koszyka, który Hanna Gerlinde miała
zawieszony na ramieniu. - Co jeszcze dołożymy do nasze­
go bukietu?

- Astilbe - odparła dziewczynka, lekko sepleniąc. Już

zdążyła poznać nazwy wielu kwiatów rosnących i w ogro­
dzie, i na łące.

Konstanse usłyszała kroki na żwirze i odwróciła się.

Szedł ku niej Edwin.

- Jest tutaj Karsten?
- Przecież powinien być w Langesund.
- Nie, nie ma go tam. Zjawił się, ale zaraz potem

zniknął. Twierdził, że ma do załatwienia jakąś bardzo
ważną sprawę.

- Kiedy to było?
- Trzy dni temu.

Konstanse zawirowało w głowie. Musiała się oprzeć

o ławkę.

- Zanieś kwiaty do kuchni, Hanno Gerlinde. Mama

zaraz wróci.

Zaczekała, aż córka nie będzie już mogła jej usłyszeć,

i z trudem zapytała:

- Chcesz powiedzieć, że Karsten zniknął już trzy dni

temu, a ty nie alarmowałeś nikogo?

- Sądziłem, że postanowił wziąć sobie kilka dodat­

kowych dni wolnych, by być dłużej z tobą, kochana siost­
rzyczko.

- Nie widziałam go od wyjazdu.
- No cóż, przykro mi to mówić, ale pewnie jest u któ­

rejś ze swoich dziwek. Nie jest żadną tajemnicą, że ma ich
dość. Na pewno wkrótce się pojawi.

179

background image

Edwin nie powinien wyrażać się przy niej tak ordynar­

nie, powinien okazać jej więcej szacunku. Konstanse mu­
siała usiąść, i odetchnąć głęboko kilka razy, żeby wziąć się

w garść. Przecież taką właśnie miała nadzieję, że Karsten
zniknie. Że pozbędzie się go na dobre.

- Źle się czujesz, Konstanse? Przynieść ci szklankę

wody?

Pokręciła głową.

- To tylko upał. Zaraz minie.

Usiadł koło niej.

- Powietrze rzeczywiście jest duszne. Na żaglach nie

zdołałbym dziś przypłynąć do Kragerø.

Konstanse

usiłowała myśleć jasno.

- Czy on miał pieniądze? - spytała wreszcie.
- Pieniądze?
- Kiedy tu był, uskarżał się na brak pieniędzy. Bał

się, że kupiłam nowe ubrania Hannie Gerlinde albo sobie.
Cały czas powtarzał, że nie możemy trwonić pienię­
dzy. A jeśli jest z którąś z tych... - Zebrała się w sobie.

- ... z którąś z tych rozwiązłych kobiet, to potrzebuje

pieniędzy.

- Sądzę, że je ma.
W uszach jej zaszumiało. Czyżby Edwin coś wiedział?

Karsten nie był chyba na tyle głupi i nie pokazał mu listu?

- Przypadkiem rozmawiałem z właścicielem lombar­

du. Mówił mi, że Karsten przyniósł złote spinki do man­
kietów, zegarek i trochę sreber.

Konstanse zadrżała. T e g o zrozumieć nie mogła. Co

Karsten zrobił? Czy skontaktował się z Victorem, czy...

- Mamo! - przerwał jej płacz Hanny Gerlinde, która

pokłuła się kolcami i potrzebowała pociechy. Konstanse
wzięła dziecko na ręce i poszła w stronę domu. Przynęta
została zarzucona, nie pozostawało nic innego, jak tylko

czekać.

Emily siedziała przed toaletką. Otworzyła szkatułkę

z biżuterią i w roztargnieniu oglądała jej zawartość. Nie

180

background image

miała ochoty myśleć. Wzięła do ręki broszkę, którą do­
stała od babki, tę, która tak bardzo podobała się matce.
Uniosła ją pod światło i przyglądała się białej róży, ostro
kontrastującej z czarnym tłem.

Wydawało jej się, że słyszy głos babki: „Powinnam

była ją jej dać, ale byłam surową teściową". Staruszka nie
miała wtedy pojęcia, że Agnes żyje i nie jest za późno, by
ofiarować jej prezent, prosząc o wybaczenie tego, że tak
źle przyjęła synową.

Emily pogładziła się po krzyżu, w którym utkwił tępy

ból. Odłożyła broszkę i wzięła w ręce bransoletkę, którą
dostała w prezencie po nocy poślubnej. Koniuszkami pal­

ców pogładziła muszle ze złota. Gerhard powiedział, że
drobne kształty są symbolem jej ocalenia z katastrofy
morskiej. Do oczu zaczęły jej się cisnąć łzy, oślepiły ją.
Wtedy nie było między nimi niezgody.

Odchyliła się i zamknęła oczy. To nieprawda. Zawsze

była między nimi niezgoda. Niezgoda, i zarazem gwał­
towna namiętność. Zawsze ze sobą walczyli, zawsze mieli
różną naturę. Wyniosła duma Gerharda irytowała ją od
pierwszego dnia. Mimo to powoli, lecz nieuchronnie za­
kochała się w nim, przyciągana z siłą, z którą nie umiała

walczyć. Ostrzegali ją i Aksel, i Erling. Obaj twierdzili, że
Gerhard Lindemann będzie nią rządził, i że to człowiek
wyrachowany.

Aksel oskarżał go o bezwzględne kierowanie kopalnią,

o niezważanie na dobro pracowników, nazwał go nawet
mordercą. Poza tym mniej lub bardziej otwarcie zarzucił
mu kradzież trzech listów, które do niej napisał. Erling
twierdził, że Gerhard ożenił się z nią, by mieć kontrolę
nad lodownią i nad Egerhøi. Rebekka powtarzała to samo,

gdy opowiadała jej o Dinie: „Może Gerhard istotnie po­
stanowił się z tobą ożenić, lecz wątpię, by zamierzał ze­
rwać z Diną. Poślubi cię ze względu na twój spadek,
w głębi duszy zdajesz sobie chyba z tego sprawę? Gerhard
ożeni się dla pieniędzy, z żadnego innego powodu".

Te straszne słowa wryły się jej w pamięć, chociaż nie

uwierzyła w nie. Gerhard miał dość własnych środków,

181

background image

nie potrzebował jej pieniędzy. Jedyne znaczenie mogła
mieć lodownia. Nie mógł znieść, że odziedziczyła połowę
tego, co uważał za dzieło swego życia.

Rebekka z niej drwiła. „ T o normalne. Typowe dla

wielu mężczyzn. Znajdują kobietę, której pożądają i być
może kochają. A następnie żenią się z inną, taką, z którą
się mogą pokazać, dzięki której spodziewają się powięk­
szyć rodzinny majątek".

Wiedziała, że się mylili. Wciąż równie mocno kochała

Gerharda. On jednak czasami traktował ją jak niemądre
dziecko, co ogromnie ją złościło. Poza tym zbyt dużą wagę
przywiązywał do bogactwa i uznania. Za bardzo też chciał
wszystko kontrolować i o wszystkim decydować.

Zamknęła szkatułkę. Oczekiwała teraz jego dziecka.

Byli ze sobą związani na całe życie i ta walka między nimi
musiała trwać. Ona nie umiała być posłuszną, pokorną
żoną, pięknym kwiatem rosnącym w cieniu męża.

Gdzieś rozległo się wołanie, Emily drgnęła przestra­

szona. Nagle otworzyły się drzwi, a do środka wsunęła
głowę stara Gerda.

- Przepraszam panią, zapomniałam zapukać. Ja...

Emily wstała i zobaczyła, że w korytarzu stoi Anne,

szaroblada na twarzy.

- Na miłość boską, Anne, co się stało? Gzy poród się

rozpoczął?

- Boję się, że ona umiera, pani Lindemann!
- Jest przy niej akuszerka?
- T a k , i akuszerka, i Signe. Pobiegłam do hotelu, Iver

mnie tu przywiózł łodzią - mówiła zdyszana. - Strasznie
długo to trwało. Zupełnie nie ma wiatru, więc nie można
było użyć żagla.

- Już tam jadę. Czy ktoś próbował wezwać doktora?
- T a k , poszłam najpierw do niego.
- I co?
- Odmówił przyjścia.
- Odmówił?

Emily włożyła buty i kapelusz dla ochrony przed ost­

rym słońcem. Bardzo źle znosiła upał.

182

background image

- Powiedział, że są urodziny pani i mają wielu gości.

Nie pozwolono mi z nim rozmawiać. Przekazał mi wiado­
mość przez służącą.

Emily poczuła, że wzbiera w niej gwałtowny gniew.

Anne załamała ręce.
- Co zrobimy?

- A co z innymi lekarzami? - Emily przypomniała sobie

miłego starego doktora, który swego czasu był przy niej.

- Pojechał z wizytą do chorego - odparła Anne. - Tak

się złożyło.

- Jadę z wami - oświadczyła Gerda zdecydowanie.

- Ponieważ pani sama spodziewa się dziecka i...

Anne zrobiła wielkie oczy.

- Nie chciałam... skoro pani...
- Ja się dobrze czuję - ucięła Emily. - Na razie o mnie

nie myślcie.

- I tak popłynę z wami - uparła się Gerda. - Ja też

pomogłam przyjść na świat kilkorgu malcom. Mogę po­
móc akuszerce.

Emily się zgodziła. Pamiętała tamten czas, gdy straciła

dziecko. Głos i dłonie Gerdy jako jedyne dawały jej wów­
czas poczucie bezpieczeństwa.

Wybiegły z domu, kierując się ku przystani. Czekał

tam już Iver, blady i poważny. Oboje z Anne chwycili za

wiosła i zaczęli wiosłować, aż pryskało.

Emily przypatrywała się młodemu chłopcu. Przed

oczami przesuwały jej się obrazy z przeszłości hotelu od
tego dnia, gdy pojawiła się Klara, oferując swoje usługi

jako kucharka. Przysłał ją ojciec Liam. Stała w drzwiach,

uśmiechała się szeroko, kręcąc głową tak, aż tańczyły jej
rudobrązowe loki. „Jestem niezłą kucharką, jeśli sama tak
mogę o sobie powiedzieć, i nigdy nie bałam się pracy.
Mogę robić wszystko". Nie miała referencji. Wyrzucono

ją z hotelu w Risør, gdy się okazało, że spodziewa się

dziecka z jednym z gości. Urodziła dziecko w samotności
i po kilku tygodniach widziała jego śmierć. Jakiś czas
potem próbowała odebrać sobie życie, lecz ocalił ją ojciec
Liam i wysłał do Hotelu pod Białą Różą.

183

background image

Płynęli ku miastu w milczeniu. Emily słyszała jedynie

szmer wody wokół dziobu i zgrzyt wioseł w dulkach.
Praca w hotelu była ciężka, lecz przeżyła tam również
wiele przyjemnych chwil. Pamiętała, jak wypiły z Klarą
butelkę wina w domku kąpielowym, przeszły na ty i zo­
stały przyjaciółkami. Klara powiedziała jej wtedy, że za­
kochała się w Svendzie. Emily spytała wówczas, czy są
parą, a Klara odparła: „Z pewnością niedługo będziemy.
On jeszcze tego nie wie, ale ja już się zdecydowałam".
Emily musiała odwzajemnić się za to wyznanie i opowie­
działa jej o Akselu, którego wtedy spotkała zaledwie dwa
razy, lecz nie umiała zapomnieć. Teraz to wszystko wyda­
wało się już tak mglistą przeszłością.

Widać już było dom. Poczuła, że serce mocniej uderza

w piersi. T a m jest Klara, która walczy o życie. Straciła

już pierwsze dziecko, którego oczekiwała ze Svendem.

Anne mówiła, że teraz śmierć grozi również jej.

Drzwi otworzyła Signe.

- Nie możemy nigdzie znaleźć Svenda - powiedziała.

- Wyjechał gdzieś z panem Lindemannem oglądać ma­
szyny do lodowni.

- A co z doktorem? - spytała Emily. - Zmienił zdanie

i się pojawił?

- Nie, niestety.

Emily zebrała się w sobie i ruszyła w stronę drzwi do

sypialni. Za nią sunęła Gerda. Ze środka dobiegł przeraź­
liwy krzyk. Przenikał do szpiku kości. Emily poczuła, że
robi jej się ciemno przed oczami.

Gerda uścisnęła ją za rękę.

- Z reguły brzmi to gorzej, niż jest naprawdę - powie­

działa, dodając jej otuchy i otwierając drzwi. - Dopóki
krzyczy, to znaczy, że jeszcze zostało jej trochę sił.

Na środku pokoju stała akuszerka, wyraźnie bezradna.
- Co z nią? - spytała Gerda.
Klarze drżały zsiniałe wargi, a zimny pot perlił się na

czole. Nie zauważyła Emily, nie miała kontaktu z rzeczy-

1 8 4

background image

wistością. Gerda usiadła przy niej i zaczęła do niej cicho
przemawiać. Ujęła ją za rękę.

Akuszerka podeszła do Emily.
- Poród już się rozpoczął - powiedziała - ale potem

znów się zatrzymał. Dzieje się coś złego.

- Czy doktor mógłby pomóc? - spytała Emily.
- Wydaje mi się, że to jej ostatnia szansa.
- Sprowadzę go.
- Odmówił przyjścia.
- Wiem.

Emily odwróciła się i puściła biegiem. Zatrzymała się

dopiero przed okazałym domem Victora, z którego otwar­
tych okien dobiegała muzyka i śmiechy. Bez pukania
otworzyła wejściowe drzwi. W holu bawiły się córki Vic­
tora, bliźniaczki. Żywe bliźniaczki. Były już teraz młody­
mi kobietami, eleganckimi, dobrze ubranymi.

Wpatrywały się w nią oburzone.
- O co chodzi, pani Lindemann? - spytała jedna.

- Właśnie trwa wielkie przyjęcie. Żona taty obchodzi

urodziny. Nie słyszałam dzwonka. - Głos miała oschły,
potępiający.

Emily nie odpowiedziała, tylko ruszyła dalej w głąb

domu. Szła za odgłosami i wreszcie odnalazła drzwi do
wielkiego pomieszczenia, w którym nakryto olbrzymi
stół. Wśród gości dostrzegła człowieka, którego starała się
zapomnieć. To był doktor Krag. Lekarz, który usiłował
przywrócić jej pamięć, lecz w sposób tak przerażający
i upokarzający, że Gerhard go odprawił. Wstał teraz,

a w jego spojrzeniu zobaczyła lęk i troskę o nią, jakby
uważał, że traci resztki rozumu.

- Panna Egeberg!
- Pani Lindemann - poprawiła go Asta. - Po co przy­

szłaś, Emily?

- T w ó j mąż odmówił przyjścia do porodu, który zaraz

bardzo źle się skończy. Będzie miał na sumieniu trzy
istnienia.

- Co też ty mówisz? Mój mąż nie może chodzić do

każdej położnicy!

185

background image

Wstał Victor, blady i niepewny.

- Jest przy niej akuszerka, Emily.
- Akuszerka nie wie, co robić. Ona się boi. Poród się

zatrzymał. To bliźnięta, Victorze. T a k jak twoje córki.
Wkrótce umrą, i one, i Klara, jeśli im nie pomożesz.

Goście obserwowali ich w milczeniu, Victor pokręcił

głową, przegarniając ręką włosy.

- Za dużo wypiłem. Szampana, likieru. Nie mam pew­

nej dłoni. Lepiej sobie poradzicie beze mnie. Poza tym
pani Holmen nie jest moją pacjentką.

- Ja pójdę, pani Lindemann - oświadczył nagle dok­

tor Krag. - Przyniosę tylko swoją torbę.

Wybiegł, ale zaraz wrócił i skinął głową Emily.
- Pracuję w dużym szpitalu w Kristianii - powiedział.

- Mam pewne doświadczenie z tak zwanym cesarskim
cięciem. To ryzykowne dla matki, ale czasami bywa jedy­

nym wyjściem. Chodź, Victorze. Będę potrzebował twojej
pomocy.

Victor ruszył się wreszcie i wyszedł z nimi do holu.
- Przynieście moją torbę! - zawołał do córek.

Emily przez moment pomyślała, że może lepiej by

było, gdyby Victor został, skoro rzeczywiście wypił tyle,
ile mówił. Mógł bardziej zaszkodzić, niż pomóc. Ale dok­
tor Krag życzył sobie jego obecności. Było teraz dwóch
lekarzy i akuszerka, więcej dla Klary nie można było

zrobić. Reszta już w rękach Boga.

W malutkiej kuchni czas jakby się zatrzymał. Upał

wciąż tak samo dusił, na parapecie brzęczały muchy.

Na odgłos otwieranych drzwi poderwały się wszystkie

trzy, Anne, Signe i Emily. To był Victor, blady, ze ściąg­
niętą twarzą.

- Czy ktoś sprowadził jej męża?
- Nie - odparła Anne - Nie wiadomo, gdzie jest.
- No cóż. - Odwrócił się do Emily. - Gdyby trzeba

było wybierać między matką i dziećmi, to... to co on by
powiedział?

186

background image

- Ratujcie Klarę - oświadczyła Emily. Poczuła silne

mdłości. Uchwyciła się blatu i zacisnęła palce na drewnie.
Svend nie dałby rady żyć bez Klary, zajmować się dwójką
dzieci, a bliźnięta i tak chyba by nie przeżyły bez mat­

czynego mleka. Nie była w stanie myśleć jasno. Czuła
tylko wielki paraliżujący strach. To nieludzkie musieć
dokonywać wyboru między matką a dzieckiem. Niemoż­
liwe. Nikt nie może wziąć na siebie takiej odpowiedzial­
ności.

Zadrżała. Dlaczego Klara przestała krzyczeć? Ta cisza

przerażała. Do kuchni weszła akuszerka. Wzięła więcej
ścierek, gorącej wody, ale tylko kręciła głową i nie od­
powiadała na żadne pytania. Emily przyciskała ręce do
brzucha, nagle wystraszona, że ten gwałtowny lęk i roz­
pacz przeniosą się na jej własne nienarodzone dziecko.

Nie miała pojęcia, ile czasu upłynęło, gdy wreszcie

doktor Krag wyszedł do kuchni i ciężko usiadł na krześle.
Wszystkie wpatrywały się w niego, ale żadna nie ośmieliła
się zadać pytania. Dopóki nic nie mówił, wciąż pozo­
stawała nadzieja.

W końcu chrząknął.
- Niczego nie mogę obiecać, ale jest nadzieja, że

przeżyją wszyscy troje.

W tej samej chwili usłyszeli cichutki pisk. Emily po­

czuła, że łzy płyną jej z oczu. Anne ją objęła.

- Słyszy pani, pani Lindemann? To dzieci!
- A Klara? - spytała Emily. - Co z nią?
- Musiałem użyć noża, żeby wyjąć dzieci. Ale to nie

było cesarskie cięcie. Wyszły taką drogą, jaką Bóg przewi­
dział. Ale jedno dziecko ułożyło się pośladkami, a drugie
miało szyję okręconą pępowiną. To było skomplikowane.

Do kuchni przyszedł Victor. Wpatrywał się w Kraga

z nieskrywanym podziwem.

- T o , co zrobiłeś, było niesłychanym osiągnięciem

- powiedział.

Krag wyglądał na wyraźnie zmęczonego, ale docenił

pochwałę.

- Mieliśmy kilka podobnych przypadków w szpitalu.

187

background image

Miałem w torbie wszystko, czego potrzeba. Teraz ważne

jest, aby w rany nie wdało się zakażenie. Trzeba ją pielęg­

nować z zachowaniem najwyższej higieny. - Dopiero te­
raz tak naprawdę zauważył Emily. - To przecież pani
straciła pamięć - powiedział z namysłem. - Odzyskała ją
pani?

Emily pokręciła głową.

- Jedynie urywki.
- To nie moja wina. Gdyby pozwolono mi kontynuo­

wać kurację, pamiętałaby pani teraz swoje dzieciństwo.

- Zrobił taką minę, jakby z odrazą przypomniał sobie

interwencję Gerharda. - Gdyby pani przyjaciel nie wtrącił
się, wykazując się taką ignorancją, zdołałbym pani pomóc.

Emily tylko kiwnęła głową. Przepełniała ją taka

wdzięczność, że w tej chwili przyznałaby mu rację we
wszystkim.

- Jaki właściwie jest pani związek z tą pacjentką?
- Klara pracowała w hotelu. Z czasem stałyśmy się

bardzo bliskimi przyjaciółkami.

- Emily ma bardzo familiarny stosunek do swoich

pracowników - stwierdził Victor. - Jest jeszcze bardzo
młoda.

Anne i Signe zerknęły na siebie i wyszły na palcach.
- Mogę do niej zajrzeć? - spytała Emily.
- Tak, tylko proszę nie próbować z nią rozmawiać.

Może pani obejrzeć dzieci. To chłopiec i dziewczynka.
Maleńkie, ale nic im nie brakuje.

Emily ostrożnie weszła do sypialni. Klara leżała z zamk­

niętymi oczami tak blada i nieruchoma, że wyglądała już na
zmarłą. Gerda pochylała się nad kołyską, w której dwa
maleństwa wpatrywały się w świat ciemnymi oczkami.

- One przychodzą prosto od Boga - powiedziała Ger­

da. - Proszę się im dobrze przyjrzeć, pani Lindemann. Te
oczy widziały Pana Boga i Jego anioły. Jeszcze o nich
pamiętają, ale wkrótce zapomną. Wtedy staną się takie

jak my. Będą ludźmi chodzącymi po ziemi.

Emily pochyliła się nad bliźniętami. Jakie maleńkie!

Jak lalki! Złożyła ręce i pomodliła się za dzieci i za Klarę.

188

background image

- Czy to... czy musimy...
Gerda zrozumiała, o co jej chodzi.
- Nie, nie trzeba sprowadzać pastora, by je chrzcił.

Wydają się w pełni zdrowe. Lepiej zaczekać, aż Klara
odzyska siły i wybierze dla nich imiona, prawda?

Emily kiwnęła głową. Dzięki Bogu! Na palcach pode­

szła do Klary i bez słów powiedziała do niej:

- Musisz wyzdrowieć. Musisz żyć. Dla Svenda i dla

dzieci. Dla nas wszystkich, którzy tak cię kochamy.

Klara jęknęła i coś wymamrotała, a akuszerka dała

Emily znak, że ma wyjść.

- Po wszystkim też jeszcze trochę boli. Nazywamy to

bólami poporodowymi. Ale ona to przetrwa, jestem pew­
na. Dzięki Bogu, że pani sprowadziła tego obcego dok­
tora. Nie sądzę, by doktor Stang umiał sobie z tym pora­
dzić.

Emily wolnym krokiem szła w stronę hotelu. Czuła się

bezgranicznie zmęczona, choć zarazem szczęśliwa i ura­
dowana. Nie spieszyło jej się z powrotem na Egerhøi.
Położy się w którymś z wolnych pokoi w hotelu i zbierze

siły. Upał był nieznośny, powinna dużo pić i coś zjeść,
zanim wsiądzie do otwartej łodzi w piekącym słońcu.

Klara żyła i jej dzieci też. Tylko to się teraz liczy­

ło. Emily czuła, że ogarnia ją coraz większe szczęście
i wdzięczność dla Boga i ludzi, a przede wszystkim dla
doktora Kraga.

Z przeciwka nadchodziła jakaś kobieta. Emily przy­

słoniła oczy przed ostrym blaskiem słońca i zorientowała
się, że to Henny. Pewnie szła się dowiedzieć, co z Klarą.

- Ona żyje, Henny! Urodziła chłopca i dziewczynkę!

I z dziećmi wszystko w porządku!

- Dzięki Bogu! - Henny objęła szwagierkę, potem

odsunęła ją lekko od siebie, uważnie się jej przyglądając.

- A ty, Emily? Nie powinnaś narażać się na takie prze­
życia, przecież sama oczekujesz dziecka.

Emily pokręciła głową. Nie miała wyboru. Byle tylko

189

background image

Klara i dzieci przeżyły, postara się odsunąć w niepamięć
to straszne doświadczenie i cieszyć się z tego, że na świat
przyjdzie jej własne dziecko. Niewiele porodów miało aż
tak dramatyczny przebieg. Najczęściej wszystko szło dob­
rze, potwierdzały to i akuszerka, i Gerda. Trzeba tylko

wytrzymać ból i myśleć o nagrodzie. O dziecku.

- Miło, że wyszłaś mi na spotkanie, Henny. Jestem

spragniona i głodna.

- Wyszłam, bo pewna osoba nalega na rozmowę z to­

bą. Mówiłam, że jesteś przy porodzie, a potem będziesz
musiała odpocząć, ale ta kobieta nie chce się ruszyć
z miejsca. Siedzą w recepcji.

- Oni? - Emily już wchodziła do środka. Przez chwilę

nic nie widziała w półmroku, potem jednak dostrzegła
piękną ciemnowłosą kobietę, która pchnęła w jej stronę
dwóch chłopców.

- Dzień dobry, pani Lindemann.

Emily ją rozpoznała. Gdy się poprzednio widziały,

kobieta przedstawiła się jako Charlotte, a raczej tak zwra­
cał się do niej Helmer.

- Jestem Dina. Przyprowadziłam chłopców. Najwyż­

sza pora, żeby zajął się nimi ojciec. Ja wychodzę za mąż
i wyjeżdżam w podróż poślubną. Od tej chwili za dzieci
odpowiedzialny jest Gerhard. Nie może dłużej się ich
wypierać.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
(Zapomniany ogród 11) Ukryte ciernie Merete Lien
(Zapomniany ogród 10) Egerhøi Merete Lien
Merete Lien 01 Spadek
Wzór nr 14, umowa z wolantariuszem
Wzór nr 14 - umowa z wolantariuszem, UMOWA
14 Umowa najmu lokalu mieszkalnego
umowa (14-49), Przegrane 2012, Rok 2012, mail 05.11 Krasnosielc tablice
3x03 (40) Niebezpieczny chowany, Książka pisana przez Asię (14 lat)
13 14 Ogród miasto Ekoogiaid 14579 ppt
Ogród malw Rozdział 14
umowa europejska przewów towarów niebezpiecznych
wyklad 14
Vol 14 Podst wiedza na temat przeg okr 1
Metoda magnetyczna MT 14
wyklad 14 15 2010

więcej podobnych podstron