Rozdział 14
– Ja pierdolę – wyrwało się Darkowi. Odwrócił się od mężczyzny, niemalże gryząc się w
język, żeby nie powiedzieć czegoś nieprzyjemnego, co tylko doprowadziłoby do kłótni.
Przesunął ręką przez włosy i sapnął nerwowo. – Jak dziecko – szepnął, po czym opuścił dom
kochanka.
Od tamtej chwili minęły dwa dni, podczas których Kiliński nie miał pojęcia co ze sobą
zrobić. Tęsknił za Michałem i chciał być przy nim. Odkąd od niego wyszedł, nie widział się z
nim, nie rozmawiał i przez to wariował. W żaden sposób ani Sobolewski, ani on nie
próbowali się kontaktować. Było tak, jakby się nigdy nie poznali. Poza jednym szczegółem…
Serce swoje wiedziało.
Nie, że kochał pisarza, bo było za wcześnie, aby zbudowały się tak mocne uczucia.
Zakochanie, to było to, co czuł. W dodatku powiedział o tym mężczyźnie. Przez jedną chwilę
żałował, że wtedy nad rzeką padły słowa wyznania. Już kiedy Michał naskoczył na niego o te
rozdziały, powinien się uspokoić i trzymać język za zębami. Samo mu się wymsknęło „Zależy
mi”. Cóż, nie był pierwszym i nie ostatnim człowiekiem, który poczuł coś do kogoś w tak
krótkim czasie.
Szkoda tylko, że obiekt zauroczenia wciąż pozostawał upartym osłem. Zresztą jemu
upartości też nie można było odmówić. Od zawsze lubił postawić na swoim, tak samo jak
Sobolewski. Chyba dlatego wtedy wyszedł, bo nie chciał się kłócić, broniąc swojego zdania.
A po dwóch dniach zamknięcia się w pokoju z dala od kochanka najzwyczajniej w świecie
szalał. Dlatego tym razem, kiedy nadeszło popołudnie, postanowił wyjść. Umył się, ogolił
dokładnie, wylał na siebie z litr wody kolońskiej – tak by powiedziała Agnieszka – i po tym
jak się ubrał, zszedł do baru w pensjonacie. Ten popołudniem był już w pełni otwarty i nie
serwował tylko kawy.
Usiadł przy ladzie, gdzie barman wycierał ścierką kieliszki. Zamówił u niego tequilę i
wypił dwa shoty pod rząd, zagryzając limonką. Akurat miał zamiar wypić trzecią kolejkę,
kiedy zadzwoniła jego komórka. Leżała na barze, tuż obok jego lewej dłoni. Dlatego z
łatwością mógł zerknąć na ekran i stwierdzić, że dzwoni do niego nie ta osoba, od której
oczekiwał jakiejkolwiek wiadomości. Przez chwilę nie zamierzał odbierać, ale kobieta i tak
nie dałaby mu spokoju.
– Aga, nie jestem w nastroju na rozmowę.
– Nadal się do ciebie nie odezwał? – zapytała Lisiecka.
– Nie. – Wczoraj odbył z nią długą rozmowę, zawiadamiając, że autor bestsellerów,
którego miał sprowadzić do Warszawy, nigdzie się nie wybiera.
– Dzwonię, bo Lasek się wypytuje, kiedy przyjedzie Sobolewski. Chce podjąć z nim
współpracę i to na takich warunkach, jakich zażąda Michał. Widać, że mu zależy.
– Tylko komuś innemu już niekoniecznie. – Przez jego głos przemawiała gorycz.
– To zrób coś, aby zależało. Porozmawiaj z nim.
– Sądzisz, że powiem mu kazanie, a on posłucha?
– A próbowałeś tego?
– Nie.
– Faceci. Jesteście palantami – warknęła. – Jak dzieci. Obrażacie się o byle co. Unikacie
szczerych rozmów, jakby miało was zabić wyznanie sobie tego, co wam leży na sercu. Wasza
cholerna męska duma! Ty i on jesteście siebie warci – powiedziała zdenerwowana i nie
minęła sekunda, jak Darek usłyszał w głośniku sygnał przerwanego połączenia.
Wypił szybko kolejnego shota, tym razem ignorując czekającą na niego cząstkę limonki.
Postukał nerwowo palcami po blacie.
– Zły dzień? – zagadnął barman.
– Raczej dni. – Miał ochotę na jeszcze jeden kieliszek tequili, ale poprosił o kawę. Nie
zamierzał się uchlać w trupa. Alkohol nie sprawi, że jego problem się rozwiąże, a może tylko
go rozluźni i nic więcej. Sam na trzeźwo musi się wszystkim zająć. Najwyżej gdy zobaczy
Sobolewskiego, to mu po prostu przyłoży jak facet facetowi, a potem dopiero będą
rozmawiać. Ale to jutro. Jutro na pewno będzie lepszym dniem do rozwiązywania
problemów.
Michał po raz pierwszy od dawna nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Nawet nie potrafił
usiąść w spokoju, źle sypiał, nie jadł, co jeszcze bardziej go denerwowało i koło się
zamykało. Nosiło go. Tęsknił. Co chwilę zerkał na telefon, sprawdzając, czy dzwonił
Kiliński. Kilka razy miał zamiar odezwać się pierwszy, lecz bardzo szybko z tego
rezygnował. To do Darka należał pierwszy krok, bo to on zawinił. Jak miał mu powiedzieć, że
zwyczajnie w świecie bał się wrócić do Warszawy? Przejść ulicami, którymi chodził z
Andrzejem. Pomimo że pozbył się mieszkania, to wspomnienia wciąż w nim tkwiły niczym
zadra w sercu. W dodatku wydawnictwo Luna nie znajdowało się tak daleko od domu
wydawniczego Tygrys. Mógłby tam pójść i udusić jego właściciela.
Uciekł stamtąd, ukrywając się w małym drewnianym domku z niebieskimi okiennicami,
w otoczeniu ogrodu pełnego malw, gdzie nie narażał się na bolesne kopy od życia, które
nieoczekiwanie otrzymał. Wciąż uważał, że poradził sobie z przeszłością. Nie wierzył, że
tamto wciąż w nim tkwiło i nie potrafił powiedzieć o tym Darkowi. Mężczyzna by go nie
potępił. Już raz się przed nim otworzył – zaskakując tym samego siebie – potem wyznał, że
nie jest mu obojętny.
Kopnął w kuchenny stolik. Dość tego użalania się nad sobą. Jagoda dałaby mu w łeb za
takie myśli, a potem przytuliła. Tego nie potrzebował od niej, tylko od Dariusza. Co zrobi,
jeśli go straci? Mężczyzna przyjechał tu tylko pracować, ale stało się coś więcej, coś się
pomiędzy nimi narodziło. Darek chciał mu pomóc, a on uciekał, więc jak długo mężczyzna
będzie go gonił? W końcu nawet ktoś taki jak Kiliński da za wygraną i zrezygnuje. Straci go
przez swoje obawy.
– Facet, jesteś po trzydziestce, a zachowujesz się idiotycznie – skarcił samego siebie,
biorąc się w garść.
Postanowił, że musi z kimś porozmawiać. Pierwszą osobą, która przyszła mu na myśl,
był Kuba. Odkąd Lisiecka wyjechała, tylko raz widział się z przyjacielem. Spodziewał się
tego, że zastanie go załamanego, a tymczasem Kuba uśmiechał się szczerze, powtarzając z
pewnością w głosie, że Agnieszka wróci. Przyjaciel wierzył w to bardzo mocno, to może i on
powinien w coś uwierzyć? Tym bardziej że wątpił, aby dane mu było ponownie zaznać
spokoju, odkąd na jego drodze życie postawiło pewnego korektora tekstów.
Zadzwonił do Kuby i umówił się z nim w jego mieszkaniu. Dobrze się składało, że było
już po siedemnastej, bo mężczyzna zamknął już księgarnię. Dzięki temu będą mogli
spokojnie pogadać przy piwie. W drodze do niego Michał zatrzymał się na niewielkim
parkingu i poszedł do sklepu. Kilka minut później z reklamówką w ręku przeszedł przez ulicę
i wszedł bocznym wejściem znajdującym się tuż obok księgarni do jednopiętrowego budynku
mieszczącego dwa mieszkania. Pokonał schody, przeskakując je po dwa i na korytarzu skręcił
w prawo. Przystanąwszy przed wejściem do mieszkania Jakuba, nacisnął dzwonek.
Drzwi uchyliły się chwilę później, a Sobolewski powiedział:
– Potrzebuję pogadać. – Podniósł reklamówkę, a butelki piwa obiły się o siebie.
– Właź. – Kuba przepuścił przyjaciela w drzwiach. – Jesteśmy sami. Dziadek poszedł do
kościoła.
– Do kościoła?
– Chodzi na nabożeństwa sierpniowe. Są o szóstej, ale dziadek przy okazji zachodzi
jeszcze na cmentarz na grób babci i moich rodziców. Idź do pokoju, przyniosę szklanki.
– Weź tylko dla siebie, ja piję z butelki – przypomniał Michał.
Wszedł do skromnie urządzonego pokoju. Po lewej od wejścia znajdowała się
meblościanka, którą, jak mówił mu Kuba, kupili jeszcze rodzice mężczyzny tuż po ślubie. Na
jednej z półek, niczym na honorowym miejscu, stał telewizor. Na innej zestaw porcelany i
książki, które zajmowały każde wolne miejsce. Pod oknem stał stary, wysłużony fotel, a przez
jego oparcie ktoś przerzucił koc.
Usiadł na innym fotelu, zapadając się w niego głęboko. Wyjął z reklamówki butelki,
ustawiając je na niskim stoliku. Chwilę później włączył telewizor i zaczął skakać po kanałach,
poszukując czegoś ciekawego. Trafiając na muzyczny program, zostawił go, aby w tle coś
grało. Zawsze dobrze się czuł w tym mieszkaniu i z łatwością potrafił się w nim rozgościć. W
końcu bywał tutaj od dziecka i czasami zostawał na noc. Wtedy z Kubą opowiadali sobie w
środku nocy historie o duchach, po których młodszy chłopak nie mógł zasnąć.
Kuba wszedł do pokoju i rzucił przyjacielowi otwieracz.
– Czyń honory. – Idąc w stronę kanapy, zawadził o róg szarego dywanu.
– Ty się kiedyś zabijesz na równej drodze.
– Cały czas liczę na to, że to się jednak nie stanie. Mnie nalej do szklanki. – Podsunął
szkło Michałowi. Rozsiadł się wygodnie, przyglądając się, jak przyjaciel otwiera piwa. – Ile
tego kupiłeś?
– Tylko po trzy na głowę. Niedużo. No chyba że ma się łeb jak Darek. Raz niewiele
wypił i zasnął z głową na stole. Wiesz, na tym, który stoi na dworze. – Do dzisiaj się z tego
śmiał, nie biorąc pod uwagę tego, że Kiliński był wtedy zmęczony, do tego upał mocno
doskwierał. Nalał do szklanki bursztynowego trunku. Piwo spieniło się. Podał szklankę
Kubie, a sam napił się z butelki. – Pomyśleć, że w młodości nie lubiłem piwa.
– Tak, teraz jesteś bardzo stary. Nie mów jak mój dziadek. O czym chcesz pogadać?
– To ty, Kubuś, powinieneś mi się zwierzać, nie ja tobie.
– Mówiłem ci już, że wierzę w jej powrót. Często rozmawiamy przez telefon. Nie brzmi
jak osoba, która nie tęskni lub odetchnęła z ulgą, opuszczając Utopię… mnie. Wciąż jednak
się boi. Ale mniejsza z tym. Co tam? – Również upił kilka łyków piwa. Aż odetchnął, czując,
jak bardzo było chłodne, dobre, o dużej porcji goryczki. Takie, jakie lubi.
– Na początku umówmy się, że to nie jest zwierzanie się. Zwierzać się mogą baby, nie
faceci. – Zignorował prychnięcie Kuby i coś, co brzmiało jak „idiota”. – My gadamy jak
kumple przy piwie.
– Przestań chrzanić i mów.
– To może zacznę od początku.
– Jeżeli chcesz, abym coś zrozumiał, to tak.
– To będzie krótki wstęp, rozwinięcie dosyć dłuższe.
– A gdzie zakończenie? – zakpił. Wstał z kanapy i podszedł do barku, skąd wyjął miskę
orzeszków laskowych.
– W tym sęk, że go jeszcze nie ma. To, jakie ono będzie, zależy od tego, co zrobię.
– To zaczynaj – zachęcił, podsuwając Michałowi przekąskę i zamienił się w słuch.
Dochodziła dwudziesta pierwsza, kiedy Darek opuścił bar, w którym przesiedział kilka
godzin najpierw przy kawie, a potem szklance wody. Przed wyjściem wypił jeszcze dwa
shoty tequili. Patrzył w telefon, jak zahipnotyzowany, czekając na cud. Ten się jednak nie
zdarzył. W końcu zrezygnowany mężczyzna wrócił do pokoju z zamiarem położenia się
wcześniej spać. Potrzebował długiego snu przed jutrzejszą konfrontacją z Michałem.
Zdjął z łóżka ciemnozieloną narzutę i złożywszy ją dokładnie, położył na krześle. Ledwie
odrzucił na bok kołdrę, usłyszał pukanie. Sądząc, że to ktoś z obsługi – wcześniej poprosił o
podanie mu do pokoju lekkiej kolacji – poszedł otworzyć drzwi.
Za nimi, owszem, czekała na niego kolacja, ale tacę z rogalikami i sokiem trzymał
Michał Sobolewski.
– Malwina powiedziała mi, że to jest dla ciebie – rzekł pisarz. – Mogę to gdzieś
postawić?
Darek otrząsnął się z zaskoczenia i wskazał na mały stolik pod oknem. Kiedy kochanek
poszedł postawić tacę, Kiliński zamknął drzwi i oparł o nie czoło. Odetchnął z ulgą. Po chwili
odwrócił się i wpadł w szerokie ramiona Sobolewskiego. Michał otoczył go rękoma niczym
mackami, przycisnąwszy do siebie. Autor pachniał piwem, potem oraz wiatrem, który, z tego
co widział przez okno w barze, zaczął silnie wiać.
– Przepraszam, jestem dupkiem – powiedział Sobolewski, całując kochanka tuż pod
uchem. – Chcesz mi pomóc, a ja uciekam. – Dobrze mu było trzymać go z powrotem w
ramionach. Po rozmowie z Kubą długo kręcił się po miasteczku, nie wiedząc, co robić. Nikt
nie mógł podjąć decyzji za niego. To od niego zależało, co zrobi i w końcu po długiej walce z
sobą pojawił się tutaj, nie wiedząc nawet, jak Darek na niego zareaguje.
– Powinienem ci przywalić.
Michał zaśmiał się, odsuwając od niego. Stanął prosto, z rozłożonymi rękoma i rzekł:
– Bij.
Dariusz pokręcił głową i usiadł na łóżku.
– Myślałem nad tym wszystkim…
– Co ty nie powiesz? Wiesz, że ja też. – Dołączył do niego. Przesunął się w głąb
materaca i pociągnął za sobą Kilińskiego. Mężczyzna poddał mu się i chwilę później leżeli
wyciągnięci na łóżku, ze splecionymi nogami. Michał pocałował Darka, a potem rozpiął
guziki jego koszulki. Nie robił tego w celu rozebrania go, ale po to, żeby móc posmakować
jego skórę, przytknąć do niej nos i poczuć zapach kochanka. Chciał sobie po prostu
uświadomić, że Darek jest tuż obok.
– Myślałem nad tym, dlaczego nie chcesz jechać do Warszawy, współpracować z
wydawnictwem – mówił Kiliński. – Boisz się. – Poczuł, jak po jego słowach mięśnie Michała
napięły się mocno. Wsunął palce w jego włosy, kiedy kochanek ułożył głowę na jego piersi.
–
Tak – odparł krótko. Nie chciał okazywać słabości, bo tak naprawdę nigdy nie był
wylewny. Jednak za dużo przeżył, by móc ot tak znów zaufać innym i nie mieć obaw. Co
dziwne i co bardzo go zaskoczyło, ufał leżącemu przy nim mężczyźnie. Przecież biorąc pod
uwagę, co zrobił mu Andrzej, to właśnie z tym powinien mieć największe trudności. Stało się
inaczej.
– Z obawami trzeba walczyć. Nie myśl, że bawię się w psychoanalityka czy kogoś w tym
rodzaju. – Chwycił go za włosy, zmuszając pisarza do uniesienia głowy i spojrzenia mu w
oczy. – Całe życie walczyłem ze swoimi obawami. Od dziecka jakieś były. Na początku
chodziło o szkołę, o liceum, studia, potem o pracę, seks, związki… Choć co do ostatniego, to
był tak naprawdę tylko jeden. Ale jako że mam uparty charakter, parłem do przodu. Tak jak
pierwszego dnia, kiedy poznałem ciebie.
Michał złożył na jego ustach przeciągły pocałunek.
– Pamiętam tamte chwile. Byłem wściekły, gdy cię zobaczyłem. Pomyślałem, że jesteś
dziennikarzem.
– Dobrze, że nie pozwoliłem ci się wygonić.
– A tyle razy próbowałem to zrobić. Ty mimo wszystko ponownie wracałeś. – Z
czułością potarł ich nosy o siebie. Czuł, jak przyjemne gorąco rozprzestrzenia się po jego
ciele i nie ma ono związku z podnieceniem. Odgarnął z czoła Darka zabłąkany kosmyk.
Przesunął palcem po jego policzku. – Wracałeś każdego dnia i wciąż jesteś.
– Zamierzam być. Nie pozbędziesz się mnie. – Uniósł głowę, aby cmoknąć te seksownie
wygięte wargi. – To co, pojedziesz ze mną do Warszawy?
– Tak, ale niczego nie obiecuję. Nie zgodzę się na nic, co nie będzie mi pasować. Mam
też jeden warunek.
– Jaki? – Jego ręka zabłądziła pod koszulkę Michała.
– Pozwolisz mi zjeść swoje rogaliki? – Wskazał ruchem głowy na stolik.
– Są moje.
– Podziel się. Głodny jestem. Przez te dwa dni miałem tak ściśnięty żołądek, że zmieściła
się w nim jedynie woda.
– I piwo – dorzucił Kiliński.
– Dwa z Kubą. A ty smakujesz tequilą. Nie cierpię jej. Ale z dodatkiem ciebie jest
znośna. – Polizał jego wargi.
– Możemy zupełnie inaczej zaspokoić twój głód. – Darek podążył paznokciami w górę
jego kręgosłupa. – Mam parę pomysłów. Mój penis również. – Nakłonił go do pocałunku.
Językiem rozdzielił jego wargi, wsuwając go do ust mężczyzny. Michał chętnie odpowiedział
na to, szczęśliwy, że ma Dariusza przy sobie.
Kilka chwil później kolacja została zapomniana, a deszcz, który zaczął padać, grał swoją
melodię na szybie, towarzysząc jękom kochanków.
Po całonocnej ulewie powietrze pachniało świeżością. Ptaki ćwierkały, ożywione
rozbudzoną naturą, a połacie drzew i pasy łąk, jak okiem sięgnąć, stały się zieleńsze.
Wszystko czuło niewysłowioną ulgę, bo przez ostatnie dni cała przyroda tak jakby zamarła,
kiedy gościły ponad czterdziestostopniowe upały. Podobno to były ostatnie takie dni.
Niedługo miał nadejść wrzesień.
Darek przyglądał się, jak kropla wody spływa wzdłuż liścia przekwitającej malwy i spada
na trawę, mokrą i błyszczącą od minionego deszczu. Wyjął telefon. Cofnął się kawałek i
zrobił kilka zdjęć. Prawdopodobnie – o ile w wydawnictwie wszystko pójdzie dobrze –
szybko nie zobaczy tego widoku. Niedługo ruszał z powrotem do Warszawy. Na szczęście nie
sam.
Michał skończył się pakować. Sprawdził jeszcze, czy wszystko zabrał. Po tym co
postanowił po długiej rozmowie z Dariuszem, przypuszczał, że szybko tutaj nie wróci.
Wystarczyło tylko, że zdecydował się na wyjazd i wiele się w nim zmieniło. Chciał wydać
swój tekst – nie ważne, czy z pomocą wydawnictwa, czy sam. Zaczęło mu zależeć na tym,
aby jego powieść trafiła do rąk ludzi, przełamała bariery i może z czasem pojawiłoby się
więcej autorów piszących w swoich tekstach o związkach osób tej samej płci. Nawet jeżeli
miałyby to być zwyczajne romansidła. Jego była żona je uwielbiała.
Może powrót do miejsca, w którym żył ponad dziesięć lat, nie cieszył go, ale za to będzie
mógł zobaczyć się z synem. Dopiero teraz zrozumiał, że uciekając od własnych problemów,
uciekł także przed nim. Zrobił bardzo duży błąd. Kontakt z chłopcem urwał się i musi to
naprawić.
– Gotowy?
Michał uniósł wzrok na Darka opartego o futrynę.
– Chyba tak. Nadszedł czas na zmiany.
– Na lepsze zmiany. – Obiecał sobie, że cokolwiek się wydarzy, będzie przy Michale. –
Pomóc ci?
– Weź tylko tę torbę, ja wezmę drugą i plecak.
– Nie zapomnij laptopa – przypomniał Kiliński.
– Weźmiesz go?
– Mhm.
Obaj wyszli z domu. Nim jednak odjechali, zapakowawszy rzeczy do samochodu,
Sobolewski wrócił się, aby zamknąć dom. Zapasowe klucze miał zostawić Kubie, który
zgodził się doglądać jego dobytek. Schował kluczyk do kieszonki w koszuli i spojrzał na
malwy.
– Przekwitną do czasu, zanim wrócę.
– Jak wszystko. – Darek stał przy swoim samochodzie z założonymi na piersi rękoma.
Widział, że mężczyźnie z trudem przychodzi opuszczenie tego cichego zakątka.
Michał kiwnął głową i jeszcze raz się rozejrzał. Stolika nie było, bo razem z Darkiem
schowali go i krzesła w domu. Zacisnął dłoń na klamce. Była jeszcze szansa, żeby
zrezygnował. Nie musi pisać, nie musi wydawać… Ale to kochał i chciał to robić.
– Michał?
– Już idę. – Podszedł do Darka. – Jedź pierwszy, pojadę za tobą. Jak coś to będę dzwonił.
Masz głośnomówiący?
– Mam. – Położył ręce na biodrach Sobolewskiego. – Jutro o dziewiątej mamy spotkanie
z moim szefem, a dzisiejsze popołudnie i wieczór przeznaczymy dla siebie. Zjemy dobrą
kolację.
– Powiedz jeszcze, że kupisz mi kwiaty i jestem twój. – Pisarz pochylił się, aby
pocałować kochanka w szyję. Lubił to robić. Najchętniej zostawiłby w tym miejscu ślad
świadczący o tym, że Darek kogoś ma. Nie zrobił tego jednak, bo kochanek by go za to zabił.
– Jeśli chcesz, mogę kupić…
– Nie, dziękuję. Jeżeli chcemy zajechać na popołudnie, to lepiej już jedźmy.
– Dobra.
Rozdzielili się i każdy wsiadł do swojego samochodu. Nie chcieli jechać razem, bo
przecież auta przydadzą się im obu i nie mogli być od siebie w tym względzie zależni.
Ledwie Darek ruszył, a jego telefon zadzwonił. Uśmiechnął się i odebrał rozmowę za
pomocą systemu głośnomówiącego.
– No co tam, Sobolewski. Już się stęskniłeś?