Rozdział 8
Michał wyjrzał przed okno w kuchni, odsuwając nieznacznie firankę. Na dworze już się
ściemniło. Znów przeklął, obserwując swojego gościa. Lampa zamontowana na ścianie obok
drzwi oświetlała ogród, a w nim śpiącego Kilińskiego, którego głowa opierała się na stole.
Nie ruszał go stamtąd, zastanawiając się, jak długo mężczyzna wytrzyma w tak niewygodnej
pozycji. W pierwszej chwili chciał go jakoś przytargać na kanapę, ale postanowił tego nie
robić. Taka mała zemsta za to, że utracił przez niego swój cenny spokój. Facet wszedł w jego
życie z buciorami i trwał wierny jak pies. Od razu przypomniały mu się słowa korektora: „Ja
bym cię nigdy nie zostawił. Nawet za dwa miliony.” Nie wiedział, co myśleć o tym
człowieku. Musiał go jednak obudzić, bo, po pierwsze, zjedzą go komary, a po drugie, jutro
mężczyzna nie będzie w stanie się ruszać. Co za tym szło – znów zostanie u niego.
Zrobił kubek mocnej kawy, gorzkiej. Z doświadczenia wiedział, jak takie coś stawia na
nogi. Wyszedł na dwór, gdzie pomimo wieczoru czuć było w powietrzu duchotę. Przydałby
się deszcz. Wyobraził sobie, że nadciąga czarna chmura, a wraz z nią ulewa, robiąc prysznic
śpiącemu mężczyźnie. Zaśmiał się pod nosem. Tak, to byłby zabawny widok.
Postawił kubek przed nosem Kilińskiego. Trącił jego ramię.
– Hej, budź się, śpiący królewiczu.
Darek zamruczał coś pod nosem, próbując wygodniej ułożyć głowę na rękach, które
opierał o blat.
– Noż kurwa, człowieku, pobudka!
Kiliński podskoczył natychmiast, prostując się, przy czym prawie spadł z krzesła.
Zaspany i w lekkim szoku rozejrzał się wokół, ostatecznie zatrzymując spojrzenie na pisarzu.
Szybko sobie przypomniał, jaki był cel jego wizyty u Michała i dlaczego czuje się tak marnie.
Do tego swędziało go ciało i jedyne co chciał robić, to drapać się. Szybko poznał odpowiedź,
dlaczego tak się dzieje, kiedy na jego ręce usiadł komar – według niego wielkości samolotu.
– Krwiopijcy. – Uderzył dłonią i po komarze nie było śladu.
– Mają z ciebie niezłą ucztę. – Owszem, mógł go wcześniej przykryć kocem czy czymś
takim, ale po co. Nikt Kilińskiemu nie kazał tu pić, spać i w ogóle przebywać. – Może kawki?
– Z kieszeni wyjął świecę i zapaliwszy ją, postawił na stoliku. Butelki po piwie już dawno
posprzątał. – To coś odgania komary.
– Nie mogłeś tego zapalić, zanim zrobiły sobie ze mnie obiad? – zapytał, sięgając po
kawę.
– Nie czułem takiej potrzeby. – Usiadł naprzeciwko, zakładając nogę na nogę, a ręce na
piersi.
– Gorzka. – Skrzywił się.
– Obudzi cię. Dobra też na kaca. – Przyglądał się zmarnowanemu człowiekowi i w ogóle
nie było mu go żal.
Darek wypił jeszcze kilka łyków. Przetarł oczy. Musiał długo spać, bo nie dość, że
wszystko go bolało z powodu wcześniejszej pozycji, to jeszcze dzień już dawno dobiegł
końca. Odstawił kubek.
– To co wcześniej powiedziałeś…
– A miałem nadzieję, że zapomniałeś.
– Z moją pamięcią, Sobolewski, jest wszystko dobrze.
– Tylko masz słabą głowę do picia.
– Upał zrobił swoje. Taka też prawda, że mało piję. Wracając do…
– Nie wiem, czy jest do czego wracać – odparł lodowato Michał, mrużąc groźnie oczy.
– Jest. Powiedziałeś, że w Tygrysie zapłacili twojemu partnerowi, żeby cię zostawił.
Posunięcie godne pożałowania. On jednak postąpił gorzej. Przyjął pieniądze.
– Nie jesteś zaskoczony, że sławny Michał Sobolewski jest homoseksualistą?
– Trochę tak. Miałeś przecież żonę. – Z powrotem sięgnął po obrzydliwą kawę. Musiał
przyznać, że po niej poczuł się lepiej.
– Stare dzieje.
– Powiedz mi jedno – pochylił się w stronę pisarza, opierając łokcie na stole – wnioskuję,
że nikt nie miał pojęcia, że wolisz mężczyzn, w takim razie skąd oni się dowiedzieli? Z tej
twojej książki?
Michał zacisnął szczękę. Oczywiście mógł się domyślić, że Kiliński nie odpuści, tylko
będzie drążył temat, dopóki nie dowie się wszystkiego. Co go podkusiło, żeby mu to mówić?
Zdenerwował się tym, że ktoś czegoś o nim szuka. Jednak sam powiedział Darkowi trochę
więcej szczegółów, niż zamierzał, więc teraz musi wypić piwo, którego sobie nawarzył.
– Chciałem publicznie ogłosić, że jestem homoseksualistą i przedstawić swojego
partnera. Powiedziałem to Borowskiemu, właścicielowi Tygrysa. Przyjął to dobrze. Nawet
bardzo dobrze, ale prosił, bym z tym zaczekał kilka dni, aż sami coś przygotują. – Pamiętał
każdy szczegół z wydarzeń sprzed kilkunastu tygodni, jakby to stało się wczoraj. –
Powiedziałem mu wtedy o książce, którą piszę. Fantasy z wątkiem gejowskim. Prosił, abym
przesłał mu ją mailem. Zadowolony, że wszystko idzie dobrze, wróciłem do domu.
Powiedziałem Andrzejowi co planuję. Z początku nie był zadowolony, pokłóciliśmy się, ale
w końcu przyznał mi rację. Dla niego to było nic, bo najbliżsi i tak o nim wiedzieli, a obcymi
się nie przejmował. Tego też dnia wysłałem naczelnemu plik z kilkoma rozdziałami mojej
książki. Zasiadłem również do pisania, pełen pasji i motywacji. Słowa same układały mi się w
zdania i nawet nie wiem kiedy postał kolejny rozdział. Pisałem przez cały kolejny dzień,
planowałem. Dwa dni później wszystko uległo zmianie.
Kiedy Michał przerwał, Dariusz nie śmiał się odezwać, bojąc się, że nie usłyszy dalszego
ciągu historii. Nie musiał się wysilać, żeby wiedzieć co było dalej, wolał to jednak usłyszeć z
ust pisarza. Czuł, że kiedy Michał wyznał mu swoją małą tajemnicę, pomiędzy nimi coś się
zmieniło. Nie mógł jeszcze powiedzieć, że po tym wieczorze będzie między nimi lepiej.
Wątpił, aby Sobolewski od razu zgodził się wrócić z nim do Warszawy i podpisać kontrakt z
Luną. Doskonale go jednak w takiej sytuacji rozumiał. W dodatku bardzo ciekawiło go, czy
pisarz nadal ma tę książkę. Chętnie by ją przeczytał.
– Co było dalej? – zapytał ostrożnie, kiedy Sobolewski uciekł w świat myśli. Nawet w
sztucznym świetle lampy dostrzegał jego smutne oczy. Teraz już widział, dlaczego takie są.
Powstrzymał się przed pocieszeniem mężczyzny. To byłby naprawdę głupi krok i mógłby
cofnąć ich relację do niezbyt udanego początku.
– Dalej? Możesz się tylko domyślać. Dwa dni później Andrzej wrócił do domu i zaczął
się pakować. Zapytałem, dlaczego to robi, a on wyznał prawdę. Dali mu kasę za to, aby mnie
zostawił i on ją wziął. Wtedy już wiedziałem, że Borowski nie zamierza pozwolić na to, abym
się ujawnił. Wszak jego wydawnictwo walczące o moralność, takie, kurwa, religijne, bo
wydaje dużo pozycji tego typu, nie mogło skalać się pisarzem gejem. Na maila dostałem też
odmowę wydrukowania w przyszłości mojej książki. Do tego z nakazem, bym był normalny i
pisał to, co oni mi każą. – Tamtego dnia wściekł się. Szalał, omal nie robiąc sobie krzywdy. –
Wpadłem do biura Borowskiego i mu przyłożyłem. Ledwie powstrzymałem się, aby go nie
udusić. Wezwał ochronę. Nie zdążyła przyjść, bo gdy tyko dostarczyłem wszystkie
dokumenty na piśmie wraz z przyrzeczeniem ‘normalności’ i od razu zerwałem naszą umowę,
a jej kopie powiesiłem w miejscu, gdzie każdy mógł ją zobaczyć, na zawsze opuściłem
Tygrysa i dawne życie. – Wówczas doszczętnie zdruzgotany, zniszczony i dogłębnie zraniony
przez ludzi, którym ufał i człowieka, którego kochał, pojechał do mieszkania. Spędził tam
tydzień, próbując wszystko zrozumieć, ale nie potrafił tam żyć. Spotkał się z jakąś
dziennikarką, której powiedział, że kończy z pisaniem i wyjeżdża. Jeszcze tego samego dnia
spakowawszy się, opuścił Warszawę i dawne życie. Przyjechał do Utopii, zamierzając na
zawsze zostać w tym małym domku stojącym w pięknym miejscu i już nigdy nie wrócić do
tego, co było. Nawet do pisania. Zresztą i tak od tamtej pory nie potrafił napisać ani jednego
zdania.
– Przykro mi.
Słysząc te słowa, Michał zamierzał walnąć tego człowieka, ale uspokoił się. Nic by to nie
dało. Nie chciał jednak litości. Wystarczyło, że Jagoda siedziała tu przez tydzień i opiekowała
się nim jak dzieckiem, kiedy nie wstawał z łóżka, nie jadł i ogólnie zachowywał się tak, jak
nie on. Z czasem poczuł się lepiej, jednak nie do końca. Złamane serce wciąż krwawiło.
Sądził, że z Andrzejem ułoży sobie życie. Należał do osób, które chcą mieć tylko tę jedną
jedyną osobę do końca życia i czasami przeklinał siebie, że nie mógł być inny. Tak samo robił
i teraz zły na siebie, że otworzył się przed Kilińskim. Powinien go stąd wykopać raz na
zawsze, a jakimś cudem tego nie zrobił.
– Człowieku, nie patrz tak, nie lituję się. Po prostu mówię to, co powiedziałbym każdemu
innemu i co sam w takiej sytuacji chciałbym usłyszeć – wytłumaczył Dariusz, po czym
zmienił temat, aby na razie pozwolić mężczyźnie odetchnąć, zanim tamten wybuchnie, do
czego zapewnie niewiele brakowało. – Lać mi się chce. Mam iść w krzaki czy użyczysz mi
swojej łazienki?
– Przejściem z kuchni trafisz na miejsce. – Wstał, odchodząc kawałek i kryjąc się w
ciemności.
– Dzięki – szepnął, wątpiąc, że pisarz go usłyszał.
Łazienkę znalazł dość szybko. Skorzystał z toalety i po umyciu rąk zatrzymał się w
kuchni. Aż się uśmiechnął, widząc jak bardzo to pomieszczenie odwzorowuje modę z
początku dwudziestego wieku. Gdyby nie współczesna kuchenka gazowa i mikrofala stojąca
na narożnej szafce oraz laptop leżący na stole tuż przy oknie, mógłby pomyśleć, że przeniósł
się w czasie. Chętnie obejrzałby i drugie pomieszczenie, sądząc, że tam był pokój. Nie chcąc
jednak denerwować gospodarza, wyszedł na dwór. Stając w progu, spostrzegł zarys sylwetki
pisarza. Sobolewski stojąc przy rozwalonym murze z rękoma w kieszeniach, patrzył gdzieś
przed siebie. Wyglądał na zamyślonego. Najpierw nie chciał mu przeszkadzać, ale musiał go
zapytać o tekst, o który w głównej mierze potoczył się spór z Tygrysem i chciał wiedzieć, co
się z nim stało.
Wolnym krokiem zbliżył się do mężczyzny. Stanąwszy przy jego boku, oparł się o słupek
od muru. Napięte ciało pisarza nawet nie drgnęło na intruza. Darek wyciągnął rękę, lekko
dotykając ramienia Michała. Dopiero wtedy mężczyzna zwrócił na niego uwagę, jednak nie
strząsnął jego dłoni. Kiliński chciał mu powiedzieć, że on by go nie zostawił, bo dla niego
wierność to coś znaczącego i ważnego. Jednak przypomniał sobie, że już wcześniej wyznał
mu coś podobnego, więc dalej milczał.
– Czego chcesz? – zapytał pisarz tym swoim pełnym chłodu głosem, którego Darek miał
dość.
– Chciałbym przeczytać to co odrzucono. – Opuścił rękę wzdłuż ciała.
Michał zaśmiał się śmiechem pełnym szyderstwa.
– Chyba zgłupiałeś. Dać palec, a weźmie całą rękę. Nie wykorzystuj chwili mojej
słabości. Nikt tego nie przeczyta. Prędzej pozbędę się tego tekstu, niż komukolwiek pozwolę
go zobaczyć. – Blefował, bo wiele razy próbował usunąć pliki, lecz nie potrafił. Ten tekst
miał być czymś nowym, takim jego kolejnym dzieckiem. Najważniejsze, najukochańsze. Tak
niewiele brakuje do jego zakończenia. – Późno już. Jak zapewne zauważyłeś, w kuchni jest
kanapa. Możesz się na niej przespać. Rano masz się wynieść. Dam ci koc – rzekł, ruszając w
stronę domu.
– Czego się boisz?!
– Słucham? – Odwrócił się na pięcie.
– Czego się boisz?! Może tego, że wyśmieję to, co napisałeś? A może to faktycznie nic
niewarty tekst i dla ciebie będzie dobrze, jeśli nikt go nigdy nie zobaczy.
– Dam ci koc i pójdziesz spać. Możesz się też umyć. Czyste ręczniki masz na półce w
łazience. Dobranoc.
– Tchórz – warknął Kiliński. W pierwszej chwili chciał odmówić gościny, ale uważał, że
w samochodzie się nie wyśpi. – To daj mi ten koc. Zaraz przyjdę, tylko zadzwonię do
Agnieszki.
– Zasięg jest dobry przy stoliku lub przy moim samochodzie. Miłej rozmowy.
Darek poczekał, aż mężczyzna zniknie za drzwiami domu. Dopiero wtedy zadzwonił do
koleżanki. Kobieta natychmiast odebrała.
– Aga, ten człowiek doprowadzi mnie do szału. – Odsunął telefon od ucha, kiedy
Lisiecka zaczęła się śmiać. Dopiero kiedy przestała, mógł ją poinformować, gdzie zostaje na
noc. Życzyła mu dobrej nocy, informując, że sama też już się kładzie, bo jest zmęczona po
dniu pełnym wrażeń. W jej głosie dało się usłyszeć, że kobieta jest szczęśliwa, co Darek
doskonale odczytał.
Poranek obudził go śpiewem ptaków dolatującym zza otwartego okna. Usiadł na wąskiej,
ale wygodnej kanapie. Szkoda, że się nie rozkładała, ale i tak czuł się wyspany. Wsłuchał się
przez chwilę w głosy panujące wyłącznie w domu.
Cisza.
Sobolewski musiał jeszcze spać. Czyli miał trochę czasu, zanim zostanie wyrzucony.
Chciało mu się pić i miał nadzieję, że pisarz nie będzie się wściekał na to, że zrobi sobie
herbatę. Najchętniej napiłby się wody, ale nie chciał jej szukać, a do tej z kranu nie miał
zaufania. Odrzuciwszy na bok koc, wstał. Jego oczy natychmiast spoczęły na leżącym na
stole pliku wydrukowanych stron, który był tam zamiast laptopa. Mógłby przysiąc, że tego
wczoraj, kiedy szedł spać, tu nie było. Podrapał się po brodzie. Nabrał ochoty na ogolenie się,
bo wyczuł pod palcami zarost. Nie lubił tego u siebie, a jak na złość zarastał bardzo szybko.
Podszedł do stolika i wziął do ręki stosik kartek. Ładnie ułożone wyglądały tak, jakby
dopiero wyszły z drukarki. Wstrzymał oddech, kiedy odczytał to co znajdowało się na
pierwszej stronie. Niemalże usiadł z wrażenia. Nie tego się spodziewał. Michał musiał to
podrzucić w nocy.
– „Strażnik” – szepnął – autorstwa Michała Sobolewskiego. Jakim cudem… – Nie, wolał
się nad tym nie zastanawiać. Jeszcze pisarz, nie daj Boże, obudzi w podłym nastroju, zmieni
zdanie i mu to zabierze. Odłożył na chwilę kartki, koniecznie musząc znaleźć coś do picia.
Kilka minut później z odnalezioną butelką wody, szklanką i wydrukiem poszedł na dwór,
by w chłodnym powietrzu słonecznego poranka, w towarzystwie ptaków i już zaczynających
swoją pracę pszczół, zacząć czytać tekst. Usiadł przy stoliku na swoim stałym miejscu. Napił
się, a potem zatonął w tekście.
Tymczasem Michał kończył swoją poranną przebieżkę. Podczas niej dużo myślał. Nadal
uważał, że źle postąpił, dając wydruk Darkowi. Nie zamierzał jednak być tchórzem. Jeśli
Kiliński chce, niech czyta. Co mu tam. Nijak mu to nie zaszkodzi. Ot, później wysłucha jego
opinii, o ile taka będzie i odzyska spokój. Łudził się. Ale jakże miła była to myśl, że Dariusz
zostawia go w spokoju i już nigdy tu nie wraca. Z drugiej strony coś w nim kategorycznie
sprzeciwiło się takim wizjom. Kiliński zdusił jego samotność i pokazał tym swoim trwaniem
tutaj, wracaniem niczym ten przeklęty bumerang, że jest jak pies. Wierny i uparty, wiedzący
czego chce i walczący o to. On wtedy nie zawalczył. Złamany poddał się. Mógł zrobić wiele,
tak jak namawiała go do tego Jagoda. Teraz było na to za późno.
Zatrzymał się. Pochyliwszy się, oparł dłonie o kolana, próbując unormować oddech.
Ostatnim kilometrem dał sobie w kość. Nic na to nie mógł poradzić, że potrzebował wysiłku i
bólu fizycznego, by poczuć się lepiej. Tym bardziej, iż mógł się domyślić, że jego gość nie
opuścił domu. Pewnie teraz będąc niezmiernie szczęśliwym, siedział i czytał „Strażnika”. A
może spał.
Chęć zaspokojenia ciekawości sprawiła, że pobiegł dalej. Skręcił w boczną ścieżkę, by
dotrzeć do domu szybciej. Potem przebiegł przez łąkę, którą niedawno wykoszono. Stały na
niej kopy pachnącego siana. Jak mógłby wrócić do Warszawy, nawet gdyby nie nienawidził
tego miasta, kiedy tutaj było po prostu upajająco. Rozległa przestrzeń, pola, wstęga wijącej
się w oddali rzeki i błękit nieba nad głową – to było coś, czemu w dzieciństwie oddał serce.
Tylko życie zmuszało go do życia w wielkim mieście. Natomiast to miejsce, nawet nie sama
Utopia, bo miasteczka unikał jak tylko mógł, ale właśnie to co miał tutaj, wokół domu,
związało go ze sobą na zawsze.
Dobiegł do domu. Zatrzymał się, dostrzegając Darka czytającego jego tekst. Mężczyzna
wyglądał na pochłoniętego w świecie, który stworzył. Zajęło mu to dwa lata ciężkiej pracy.
Pracy, którą zdeptał nie tylko ktoś inny, ale i on sam.
– Widzę, że znalazłeś… mój prezent. – Przesunął dłonią przez mokre od potu włosy.
Darek uniósł wzrok znad tekstu. Stał przed nim Michał prawdziwie naturalny,
pozbawiony maski i sztuczności – cech tak często pojawiających się wśród osób, z którymi
Kiliński miał zazwyczaj do czynienia. Zapatrzył się na tego zjawiskowego mężczyznę z krwi
i kości – nie jakiegoś przedstawiciela gatunku wypacykowanych paniczyków uśmiechających
się słodko, jakich do tej pory miał nieszczęście spotykać. Zmęczony, w przepoconej koszulce
Michał wyglądał oszałamiająco i zwyczajnie zarazem. Trudno to było samemu sobie
wytłumaczyć, ale w tamtej chwili serce Darka zaczęło bić o wiele szybciej, a ciało jakby
obudziło się do życia. Byłby głupcem, gdyby nie zapragnął tego mężczyzny, pod którego
skórą napinały się co rusz mięśnie, kiedy powoli do niego podchodził. Przełknął dyskretnie
ślinę i odłożył tekst. Postawił na nim butelkę, aby wiatr nie rozwiał kartek.
– Tak. Dziękuję. Co się zmieniło, że zdecydowałeś się mi go pokazać? – Wstał i zbliżył
się do niego. Od rozgrzanego ciała biło gorąco. W zimowe wieczory Michał mógłby go
ogrzać jak piec. Ta myśl sprawiła, że żołądek zawiązał się w supeł.
– Korzystaj z mojego dobrego nastroju. – Usilnie próbował nie zapytać, jak mu się
podoba „Strażnik”.
– Korzystam. – Przesunął spojrzeniem po jego twarzy, szyi, ramionach i szerokich
bicepsach, po rękach, a także pokrytych włosami przedramionach i widocznych zza skóry
żyłach. Skierował wzrok w górę przez tors, by zatrzymać się na zaskoczonym spojrzeniu
pisarza. – Twój tekst jest niesamowity. Przeczytałem cztery rozdziały i już wiem, że to
bestseller. Czeka cię nad nim jeszcze trochę pracy. Zaznaczyłem miejsca, gdzie przydałyby
się szersze opisy… Oni to odrzucili. Debile. To co stworzyłeś, jest niewiarygodnie dobre. Po
poprawieniu będzie doskonałe. – Oblizał usta, zbliżywszy się jeszcze bardziej do Michała.
Wyciągnął dłoń, kładąc ją na jego piersi, a potem przesunął wyżej na jego szyję. Nie
zastanawiał się nad tym, co robił. Po prostu pragnienia, które go opanowały, wygrały z
rozsądkiem. Drugą z rąk położył na biodrze pisarza, a potem wyciągnął się, unosząc lekko na
palcach i dotknął ustami warg mężczyzny.