Rozdział 5
Michał bezmyślnie zamrugał. Opadł na wolne krzesło.
– Że… Że co? – Czy tylko jemu skojarzyło się to z jednym? Czy mężczyzna siedzący
naprzeciwko coś o nim wie?
Darek odchrząknął, zreflektowawszy się. Jego słowa mogły zabrzmieć dwuznacznie.
Potarł dłonią po karku. W końcu usiadł prosto. Przecież Sobolewski nie wiedział o jego
orientacji, więc na pewno nie zrozumiał tego w ten sposób. Tylko dlaczego tak patrzy…
Jakoś tak… Jakby wiedział.
– Chodziło mi o to, że wydawnictwo, w którym pracuję, chce ciebie jako autora. Tak,
właśnie.
Michał zmarszczył brwi. Jego zdaniem facet bardzo się zmieszał. Jego przypuszczenia
mogą być słuszne. Rzadko kiedy się mylił. Już wcześniej to w nim wyczuwał. Zaśmiał się w
duchu, delikatnie unosząc kąciki ust. Zaraz jednak spoważniał. Przysłali mu geja? Po co? Co
miał niby zrobić z nim ten facet? Może go uwieść i… Nie, przecież prawie nikt o nim nie
wiedział. Byłoby inaczej, ale nie stało się tak, jak tego oczekiwał. To, że Kiliński jest
homoseksualistą, niczego nie oznacza. Zwykły zbieg okoliczności. Prawdopodobnie
mężczyzna myśli o nim, że jest heteroseksualny – przecież miał żonę. Stare dzieje z czasów,
kiedy był dzieciakiem.
– To dla jakiego wydawnictwa pracujesz? – zapytał po dłuższej chwili ciszy pomiędzy
nimi. Bo tak naprawdę wokół było całkiem gwarno. Pszczoły latały, bzycząc, a gdzieś trzmiel
zapewnie oblatywał kwiaty. Jego bzyczenie zdecydowanie wybijało się na pierwszy plan.
Ogród żył, a lekki wiaterek igrał pomiędzy malwami.
– Dla Luny. Nie jest tak duża jak Tygrys, ale ściąga dobrych autorów. Dajemy całkiem
korzystne warunki współpracy. Mój szef, Jerzy Lasek, jest bardzo zainteresowany tym, by
podjąć z tobą współpracę. – Dlaczego czuje się spięty i zdenerwowany? A jeszcze chwilę
temu tego nie odczuwał. Wszystko przez dwa głupie słowa. No jak mógł palnąć „chcę
ciebie”. Nie mógł po prostu powiedzieć tego normalnie? Po jaką cholerę o tym myśli? Dobra,
nie pogardziłby siedzącym naprzeciwko mężczyzną. Zdecydowanie to był jego typ. Jednak
musiał się obejść smakiem.
– Współpracę? Niby jaką? – Pochylił się bardziej w stronę rozmówcy. – Mam pisać
książki, jakich sobie zażyczy twój szef? Zawierać w nich to, co jemu się podoba? A swoje
pomysły odkładać na bok, bo są niby nie na czasie lub niemoralne?
– Ale… – zamilkł, widząc chmurne oblicze Sobolewskiego.
– Już powiedziałem, że nie wracam do pisania. A na pewno nie wrócę do pracy z kimś,
kto nie akceptuje… Facet, lepiej będzie, jak wrócisz do swojej Warszawy i powiesz szefowi,
że nici ze zdobycia mnie. Będę uprzejmy i zamiast spadaj, powiem żegnaj.
W Darku zawrzało. Niepewność i zakłopotanie natychmiast uleciały. W chwili, kiedy
mężczyzna wstał, on poderwał się z krzesła i złapał Michała za nadgarstek.
– Człowieku, marnujesz talent przez jakieś swoje fanaberie. I czym się tłumaczysz? Jakąś
niby-blokadą. Jesteś idiotą i patentowanym leniem. Pewnie nie próbujesz pisać, bo obecny
stan jest dla ciebie bardzo wygodny. Po co się męczyć, myśleć? Lepiej zrezygnować z tego,
co kochasz. Oczywiście, pójście na łatwiznę to zawsze najlepsze wyjście.
Michał spojrzał na jego rękę trzymającą go w stalowym uścisku, a potem na twarz
Kilińskiego. Facet nie wie, o czym mówi. On niby poszedł na łatwiznę?
– Gówno o mnie wiesz – syknął. Wyrwał rękę. – Wracaj do swojego przytulnego domku,
swojej pracy. Powiedziałem, że skończyłem z pisaniem. – Ruszył w stronę drzwi. – I wynoś
się z mojej parceli, bo zadzwonię po gliny.
– Tak świetny pisarz jak ty… – urwał, bo pisarz ponownie wbił w niego wściekłe
spojrzenie.
– Powiedz mi, marny korektorze, czy kiedykolwiek przeczytałeś przynajmniej rozdział
mojej powieści? Którejkolwiek?
Darek zaciął się, zaciskając usta w wąską linię. Tym samym odpowiedział
Sobolewskiemu na jego pytanie.
– No właśnie. Nie mów więc, że mam jakiś talent, skoro nawet nie sprawdziłeś tego, jak
pisałem. Może to tylko wymysł ludzi. – Chwycił za klamkę.
– Sprzedałeś swoje powieści w milionach egzemplarzy. Są tłumaczone na kilka
języków…
– To nie ma znaczenia. Chcesz zwerbować pisarza, ale nie masz pojęcia o czym i jak
pisze. Raczej nie licz sukces – odparł spokojnie Michał. – Wracaj do Warszawy. Nic tu po
tobie. – Wszedł do domu, zatrzaskując drzwi. Oparł się o nie z ciężkim westchnieniem i
zamknął oczy.
Tymczasem Dariusz zacisnął pięści.
– To jeszcze nie koniec! – krzyknął, a potem wrócił do stolika, aby pozbierać swoje
rzeczy. Zapozna się z jakąś powieścią pisarza i dowie się, dlaczego ten się ukrył na tym
pustkowiu. Sobolewski nie uciekłby bez powodu. Coś się musiało stać i z pomocą Agnieszki
na pewno to odkryje.
Wracał do motelu z przekonaniem, że nie podda się. Sobolewski będzie jego… To
znaczy wydawnictwa Luna. Tak, o to mu chodziło. Zacisnął dłonie na kierownicy, kręcąc
głową z politowaniem dla samego siebie.
W jego kieszeni zaczął dzwonić telefon. Mimo że znajdował się na pustkowiu, w
otoczeniu rozległych łąk, którym towarzyszyła wąska wstęga rzeki majacząca w oddali,
zjechał na pobocze.
Odebrał rozmowę:
– Dariusz Kiliński, słucham?
– Znalazłeś go? – zapytał Jerzy Lasek. Tubalny głos szefa Darek rozpoznałby wszędzie.
– Tak.
– Świetnie. Kiedy go do nas przywieziesz?
– Obawiam się… Obawiam się, że to na razie niemożliwe.
– Co?! O czym ty mówisz?
– Szefie, nie powiedziałem, że tego nie zrobię, tylko że to na razie – podkreślił
głośniejszym tonem te dwa ostatnie słowa – niemożliwe. Facet jest uparty jak osioł. Nie chce
ze mną rozmawiać.
– Dobra, dałem ci miesiąc na zdobycie go, więc nie zmienię terminu. Ale masz go
zdobyć, bo inaczej pożegnasz się z pracą – warknął szef i rozłączył się.
Kiliński uderzył pięścią w kierownicę. Jeszcze tego mu brakowało. Groźba zwolnienia z
pracy była na tyle realna, że przestraszył się jej. Nie mógł sobie pozwolić na utratę pracy.
Nadal spłacał kredyt za mieszkanie. Wyląduje pod mostem, jeśli Michał Sobolewski będzie
się opierał. Musiał znaleźć sposób na tego mężczyznę.
Ruszył dalej. Tutaj wąska droga miała kilka trudnych zakrętów, a pobocza były bardzo
wysokie. Wyminięcie się w tych miejscach z innym samochodem wymagało magicznych
zdolności. Na szczęście nie spotkał innego pojazdu. Niby czemu miałby? Przecież nikt głupi
nie zapuszcza się na te dróżki, woląc korzystać z głównych. Po chwili odetchnął, pokonawszy
ostatni zakręt. Zmrużył oczy, kiedy kilka metrów przed sobą zobaczył idącą z psem postać.
Rozpoznał ją od razu.
Dziewczyna zatrzymała się, widząc, jak do niej podjeżdża. Odsunął szybę – wszystkie
miał pozasuwane z powodu cudownej, jego zdaniem, klimatyzacji.
– Musimy pogadać, młoda.
– Pfi. – Domyślała się, o co chodzi. Już wczoraj mama skarciła ją za wyprowadzenie
gościa w pole. – Nie ma co pan narzekać. Dotarł pan na miejsce? Dotarł. Droga była nieco
dłuższa, ale jak mówiłam, każdemu przyda się spacerek. – Odrzuciła zapleciony warkocz na
plecy. – Poza tym mógł pan podziwiać widoki. Wraca pan do miasteczka?
– Mhm.
– To super. Podrzuci nas pan. – Wskazała na siebie i psa, który usiadł obok jej nóg,
ziając. Z języka skapnęła mu na asfalt ślina. – Barik jest zmęczony.
– Wybraliście się w południe na spacer? – Uniósł brwi. – I podobno nie wsiadasz do
samochodów obcych mężczyzn – przypomniał to, co mu wczoraj powiedziała.
– Pana już znam. Byłam u koleżanki. O tam mieszka. – Pokazała palcem gdzieś w stronę
widniejących na horyzoncie gór.
– W górach?
– Zwariował pan? Zaraz panu opowiem. Barik, wsiadamy. – Otworzyła psu tylne drzwi.
Zwierzak wpakował się na kanapę, ku niezadowoleniu Darka. – Tylko bądź grzeczny. Niech
się pan nie boi. Barik już nie linieje, to sierści nie zostawi. A jakby coś, to się posprząta. –
Obeszła samochód i po chwili usiadła na przednim siedzeniu, stawiając swój plecak na
kolanach.
– Zapnij pas – upomniał ją.
– Już się robi. Co pan myśli, że jak jestem ze wsi, to zaraz jakaś głupia?
– Na pewno pyskata – burknął pod nosem.
– Trzeba sobie w życiu jakoś radzić i nie dać innym wejść na głowę – odpowiedziała
niezrażona, zapinając pas. – To co, jedziemy do domu? Mam jeszcze dużo roboty. Mamcia i
tak zabije mnie, że wracam od Amelii tak późno. A pan był u Michała? Pogadał z panem czy
kazał się wynosić?
Darek jęknął w duchu. Potrzebował ciszy, spokoju, żeby ułożyć jakiś plan zdobycia
pisarza, a piętnastoletnia gaduła nie przestawała mówić. Żałował, że ją zabrał. I jeszcze ten
pies. Miał nadzieję, że nie zaślini mu kanapy.
– Odpowie pan czy woli pomilczeć? Ja milczeć nie lubię. Dobra, to opowiem panu, gdzie
byłam.
Zerknął na dziewczynę, dziękując Bogu, że byli coraz bliżej motelu.
Agnieszka siedziała na tarasie razem z właścicielką motelu, Malwiną. Kobieta widząc jej
przygnębienie, przyniosła po pomarańczowej herbacie i usiadła. Lisiecka opowiedziała jej o
Kubie i jego dziadku, o tym jak została potraktowana i o swojej babci.
– Nie wiem. To musi być zbieg nazwisk. Przecież jest wiele osób, które nazywają się tak
samo. U nas na osiedlu chyba trzech mężczyzn ma to samo nazwisko i imię.
– Tak, ale sama wspomniałaś, że pan Knopiński powiedział, że wyglądasz tak jak
kobieta, którą znał. – Podsunęła w jej stronę kruche ciasteczka. Sama je piekła dzisiaj rano.
– I to nie daje mi spokoju. Chciałabym się czegoś dowiedzieć. Najchętniej to
porozmawiałabym z tym panem.
– Nazywa się Ambroży Knopiński. Całe życie mieszkał w Utopii. Tutaj poznał swoją
żonę, która zmarła rok temu. Ma wnuka Kubę. Z żoną wychowali chłopca, którego rodzice
zginęli w wypadku samochodowym. Kuba podobno też prawie zginął. Cudem było to, że tam
gdzie on siedział, auto nie miało nawet rysy. Chłopiec miał wtedy cztery latka. Kuba kocha
dziadka. Kiedy zobaczył, że źle się poczuł i to ty byłaś temu winna, wyrzucił cię.
– Dużo wiesz. – Aga nadgryzła ciastko.
– To małe miasteczko. Tu ludzie wszystko wiedzą o innych. Z jednej strony to źle, z
drugiej dobrze. Zależy jak na to patrzeć. Kiedy pięć lat temu przybyłam do Utopii, byłam w
naprawdę kiepskim stanie. Dziesięcioletnia córka musiała myśleć za mnie, bo ja miałam
ochotę nie wstawać z łóżka i gapić się w ścianę. Nie widziałam przed sobą przyszłości. Mąż,
którego kochałam, zmarł, a ja chciałam iść za nim. Nawet Maja się nie liczyła. Przyjaciółka
zmusiła mnie do przyjazdu tutaj. Stąd pochodziła i powiedziała, że to miejsce mnie uratuje. –
Odgoniła latającą przed jej twarzą muchę. – Nie wierzyłam jej. Jednak stał się cud. Nie tak
szybko, bo chyba dopiero po miesiącu wyszłam z pokoju. Mieszkałam w domu ciotki mojej
przyjaciółki. Potem wszystko potoczyło się jakby samo. Czas mijał, rany się zaleczyły.
Postanowiłam tutaj zostać. Zauważyłam, że w miasteczku brakuje motelu. Dużo ludzi
przyjeżdżało tutaj, by odpocząć, ale miejscowa gospoda miała za mało pokoi, aby wszystkich
pomieścić. Wtedy kupiłam ten dom. Przerobiłam go i od czterech lat prowadzę ten interes.
Żyję. Moja córka tu dorasta. Mamy wspaniałych przyjaciół, których kochamy. Mogę śmiało
powiedzieć, że moje drugie życie zaczęło się w Utopii.
– W tak pięknym miejscu chyba każdy powróciłby do życia – odparła Agnieszka.
– Podoba ci się tutaj. – O Kubie nie wspomniała, bo nie było takiej potrzeby. Gołym
okiem było widać, że dziewczyna się w nim zadurzyła.
– Tak.
– Ale wracając do tego, o czym mówiłaś. Nie mogłabyś zapytać babci, czy w młodości
nie zajrzała do Utopii? Bo pan Ambroży nie powiedział, że pochodziła stąd, prawda? –
zapytała, chcąc mieć pewność. – Mogła tu zatem przyjechać.
– Babcia nie żyje. Ale mogłabym zapytać ojca. Może coś wie. – Zamyśliła się.
– Spotkaj się też z Jakubem. Może go wreszcie odciągniesz od książek. O, widzę, że twój
kolega i moja łobuziara wrócili.
Na taras wyszedł Darek z Majką. Pies dziewczyny natychmiast podbiegł do kobiet i
zaczął obwąchiwać wszystko, by dowiedzieć się, co ciekawego mają na stole.
– Miałaś wrócić dwie godziny temu.
– Mamo, oglądałam filmy z Amelią i tak jakoś nam zleciało. Po drodze spotkałam pana
Darka, to nas podwiózł. – Potarmosiła psa za uchem.
– Dobra, chodź na obiad. – Uśmiechnęła się jeszcze do swoich gości, prowadząc
niesforną, ale kochaną córkę i jej psa na tyły motelu, gdzie miały małe mieszkanko.
– Co masz taką minę? – zapytała Agnieszka Darka, podjadając kolejne ciastko.
– Ta dziewczyna potrafi zagadać na śmierć. – Usiadł na ławce, zrezygnowany. – Znam
chyba każdą jej koleżankę i kolegę. Nie śmiej się – dodał, kiedy koleżanka roześmiała się,
niemal krztusząc ciastkiem.
– A jak tam Sobolewski?
– Nie pytaj. W tej chwili to bym go najchętniej udusił. Po obiedzie ci opowiem. Jestem
głodny jak wilk.
– Gadaj teraz. Obiad już jadłam, a muszę zadzwonić do domu i pogadać z tatą.
– Słuchaj, czytałaś kiedy jakąś książkę Sobolewskiego?
– No pewnie. – Zrobiła minę, jakby zadał jej najgłupsze pytanie na świecie. – A co?
– Mogłabyś jakąś polecić?
– Kilka. Ale jedną mam nawet ze sobą. Potem ci ją dam, tylko przypomnij mi o tym. Ale
co, ty nigdy nie przeczytałeś którejś z jego powieści?
– Przecież wiesz, że do pewnego momentu nawet nie wiedziałem o istnieniu tego faceta.
Zapytał, czy czytałem coś, co on napisał. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć.
– I znów wygrał waszą kolejną potyczkę? – zadrwiła przyjaźnie. Miała ochotę poznać
pisarza. Ale to później, na razie nie zamierzała przeszkadzać im w tej ich małej wojnie.
– Idę coś zjeść. – Wstał. – Dzisiaj wygrał, ale dam sobie parę dni, przygotuję się i będzie
mój. – Już miał odejść, ale pochylił się do niej. – Poszukałabyś o nim czegoś, czego nie
wiemy? Może coś gdzieś jest na temat zerwania jego współpracy z Tygrysem. Ot tak sobie
tego nie zrobił. Chociaż w jego przypadku wszystko jest możliwe. Wiesz, co mnie
zastanawia?
– Hm? – Właśnie grzebała w torebce w poszukiwaniu komórki.
– Kiedy jego oczy nie ciskają piorunów… A nawet wtedy, kiedy uśmiecha się, co raz się
zdarzyło, jego oczy wciąż pozostają smutne. Jeśli możesz, to dowiedz się czegoś. Jesteś w
tym mistrzynią.
– Aha. To idź na ten obiad, bo nawet z tego miejsca słyszę, jak ci w brzuchu burczy. –
Poczekała, aż Darek odejdzie i zadzwoniła do ojca. – Hej, tatku, mam ważne pytanie.
Od dwóch dni Michał miał spokój. Jego niechciany gość go nie odwiedził. Gdyby nie
Majka i jej wiadomości, to sądziłby, że facet wyjechał. Niestety, wciąż przebywał w
miasteczku. Jeśli chciał coś ugrać, to nie uda mu się.
– Teraz wszystko powinno działać jak należy – powiedział, odkręcając kran w zlewie.
Woda leciała idealnym, mocnym strumieniem.
– Dziękuję ci, Michałku. – Starsza pani sięgnęła po portfel. – Gdyby nie ty, nadal
musiałabym się męczyć. – Podała mu pięćdziesiąt złotych.
– Proszę schować te pieniądze. – Nie zamierzał brać od niej zapłaty, wiedząc, że
kobiecina ma małą emeryturę i ledwie starcza jej od pierwszego do pierwszego. – Zrobiłem to
charytatywnie.
– Dobry z ciebie chłopak. – Kobieta miała na sobie kwiecistą bluzkę i szarą spódnicę.
Białe, długie włosy upięła nad karkiem. Jej pokryta zmarszczkami twarz budziła ufność i
sympatię. – Usiądź. – Nalała mu do szklanki soku pomarańczowego. – Nasza Majeczka była
u mnie wczoraj i zdradziła, że przyjechali jacyś państwo z Warszawy, aby się z tobą spotkać.
– Państwo? Rozmawiałem tylko z jednym mężczyzną. – Zajął miejsce na krześle, którego
siedzenie wyściełano miękką gąbką i obszyto zielonym materiałem.
– Jest jeszcze kobieta. Widziałam ją. Taka ładna dziewczyna. Codziennie spaceruje po
naszym miasteczku. Widzę ją z mojego okna. – Mieszkała na pierwszym piętrze tuż nad
spożywczym sklepem, a jej kuchenne okno wychodziło idealnie na ulicę. – Dwa razy zajrzała
do naszej księgarni, ale od dwóch dni tylko przechodzi koło niej i nie wchodzi. Może nie
polubiła naszego Kuby. W każdym razie Majeczka powiedziała, że mężczyzna, który z nią
przyjechał, koniecznie chciał się z tobą zobaczyć.
– To prawda. Jest z wydawnictwa z Warszawy. Ciociu – mówił tak do niej, bo znał ją od
dziecka. Kobieta była przyjaciółką jego cioci, właścicielki domu, w którym mieszka – nie
patrz tak na mnie. Wiesz, że moje pisanie to już przeszłość.
– To przez to, co się stało?
Przesunął ręką przez włosy. Dzisiaj spiął je w mały kucyk, a i tak kilka kosmyków
opadło mu na twarz.
– Oni wszyscy są tacy sami. Wiesz, co chciałem zrobić. Wiesz też, co się stało.
Naprawdę wolę żyć w spokoju.
– Samotnie? Jesteś jeszcze bardzo młody.
– Skończyłem już trzydziestkę.
– Dla mnie na zawsze pozostaniesz tym małym chłopcem, który spędzał wakacje u Róży.
Zawsze chodziłeś umorusany, w krótkich spodniach, koszulce, jakby była zdarta ze starszego
brata.
Tęsknił za tamtymi beztroskimi czasami. Gdyby mógł cofnąć czas, a potem go
zatrzymać, wróciłby właśnie do tamtych lat. Do chwil, gdy wybierał się na wędrówki z ciotką
Różą, albo kiedy towarzyszył jej w kuchni podczas pieczenia cynamonowych ciasteczek. Ich
zapach czuje do dzisiaj. Wypiekała je w piecu, który teraz stoi nieczynny. Miały wyjątkowy
smak, którego już nigdy nie spotka. Mama czasami takie piecze, gdy on zagląda do rodziców,
korzystając z tego właśnie przepisu, ale ciasteczka i tak smakują inaczej. Podobno dwie
gospodynie piekąc coś z tego samego przepisu, dodając dokładnie takie same składniki,
upieką ciasta smakujące zupełnie inaczej. Zgadzał się z tym.
– To były dobre czasy.
– Teraz też są. – Wyciągnęła rękę, kładąc dłoń na jego dłoni. – Może czas pójść do
przodu i dać sobie kolejną szansę? Innym również.
Nie miał takiego zamiaru. Pokręcił tylko głową.
– A twój syn, Michałku? Chciałbyś, aby on uciekł od życia tak jak ty?
– On wie, że nie mogłem mieszkać w Warszawie. Wie, że nie mogę pisać. Jest za mały,
aby zrozumieć dlaczego.
– Za mały? Ma trzynaście lat. Ostatnio mi powiedział, że chce być tak sławnym
pisarzem, jak jego tata.
– Ciociu, nie podpuszczaj mnie. – Wskazał na nią palcem. – Ja wiem, co kombinujesz.
Znam cię.
– Może w takim razie powiesz mi chociaż, dlaczego ten mężczyzna cię szukał? Dam ci
spokój.
– Obawiam się, że nie dasz. Poza tym Majka na pewno ci wszystko powiedziała.
– A nie. Tego ona jeszcze nie wie, jednak usilnie próbuje się dowiedzieć.
– Chce mnie zdobyć dla takiego jednego wydawnictwa. Nie uda mu się.
– Uparty z ciebie osioł. – Wstała. Jak na swoje siedemdziesiąt sześć lat, Leonora Ząbek
była dość dziarską staruszką.
– Uparty tak samo, jak ty. – Podszedł do niej. Pocałował ją w policzek. – Lecę. Jakby coś
działo się z kranem, to dzwoń.
– Odwiedzaj mnie częściej. – Odprowadziła go do drzwi. Tam, zanim je otworzyła,
spojrzała na mężczyznę piwnymi oczami. – Nie stój w miejscu, nie marnuj talentu, idź do
przodu. Przemyśl sobie wszystko. Zostaw za sobą ból.
– Do widzenia – powiedział i wyszedł, nie mając ochoty słuchać czegoś, co miało za
zadanie przewrócić mu w głowie.
Zszedł na dół i wyszedł z klatki, przechodząc tuż obok sklepu spożywczego. Raz w
tygodniu robił w nim zakupy. Dzisiaj nawet tam nie zaglądał, bo nie miał pojęcia, kiedy zje to
całe jedzenie, którym obdarowała go mama. Przeszedł na drugą stronę ulicy. Wstąpił do
banku, gdzie zapłacił rachunki. Potem zajrzał jeszcze do księgarni, ale było zamknięte, a na
drzwiach wisiała kartka z informacją, o której wróci właściciel. Nie zamierzał czekać na
niego godziny. Z Kubą skontaktuje się choćby jutro. Udał się w kierunku lodziarni, obok
której zostawił samochód. Musiał jeszcze podjechać do państwa Nowików, którzy mieli
problemy z rynną. W deszczowe dni lało się po ścianach ich domu.
Gdy dotarł do lodziarni, odskoczył na bok, kiedy grupka dzieciaków biegnąc, prawie
wpadła na niego. Zaśmiał się. Znał te dzieci, tak jak połowę mieszkańców Utopii.
– Szkoda, że nie potrafisz się tak śmiać, gdy rozmawiasz ze mną.
Michał drgnął, słysząc znajomy głos. Ten, którego miał nadzieję nigdy już nie usłyszeć.
Odwrócił się, spostrzegając Darka Kilińskiego siedzącego z jakąś kobietą w ogródku przed
lodziarnią. Obok mężczyzny na stoliku leżała jedna z jego książek. Ta ostatnia, po której
miało być wydane to, co wciąż trzyma niedokończone na dysku.
– Widzę, że wziąłeś sobie do serca to, aby odrobić lekcję na mój temat. Nie musiałeś.
Naprawdę. Nawet przeczytanie tego – wskazał brodą na swoją powieść – nie sprawi, że
zmienię zdanie. Wyjedź, człowieku. – Miał zamiar odejść, ale zatrzymał go głos kobiety:
– Może pan usiądzie i porozmawiamy – odezwała się uprzejmie. – Nie odmówi pan
kobiecie i swojej fance, prawda?