background image

Rozdział 4 

 

 

Dariusz  budząc  się,  w  pierwszej  chwili  nie  miał  pojęcia,  gdzie  jest.  Dopiero  po  dobrej 

chwili przypomniał to sobie i skrzywił się nieznacznie. Czekał go dzisiaj bardzo trudny dzień. 

Nawet  piękna  oprawa  przyrody  nie  minimalizowała  jego  niechęci  spotkania  z  Michałem 

Sobolewskim.  Z  takim  typem  człowieka  nigdy  nie  miał  do  czynienia.  Zdecydowanie  wolał 

obracać się w towarzystwie osób otwartych, wesołych, co udzielało się także jemu. Natomiast 

pisarz… Sam nie wiedział, jaki jest ten mężczyzna. Nieprzyjazny, to na pewno. Osobowość 

miał,  ściśle  mówiąc,  taką,  która  nie  odpowiadała  Darkowi.  Niemniej  intrygowały  go  oczy 

mężczyzny.  Zwłaszcza  ten  smutek,  który  z  nich  wyzierał,  przyciągając  niczym  wiry  na 

oceanie. To też sprawiało, że nie zamierzał mu odpuścić, a w dodatku zapragnął czegoś się o 

nim dowiedzieć. 

Wstał. Poszedł do łazienki przylegającej do pokoju, by skorzystać z toalety, wziąć szybki 

prysznic i ogolić się. Potem ubrał się w coś mniej zobowiązującego niż garnitur czy elegancka 

koszula i spodnie, w których chodził do pracy. Dodatkowo zapowiadający się upalny dzień – 

pomimo poranka wyjątkowe ciepło już wpadało do pokoju przez otwarte okno – zmusił go do 

założenia spodni do kolan i koszulki z krótkim rękawem.  

Tak odświeżony, ubrany stanął przed pokojem, który wynajmowała Agnieszka. Zapukał 

najciszej  jak  mógł,  na  wypadek  gdyby  koleżanka  spała.  Po  chwili  jednak  dziewczyna 

otworzyła mu drzwi, będąc w doskonałym humorze. 

–  Właź.  –  Wpuściła  go  do  pokoju  bliźniaczo  podobnego  do  jego, tylko  urządzonego  w 

morelowych  kolorach.  –  Zaraz  będę  gotowa.  Zapniesz?  –  Odwróciła  się  do  niego  plecami, 

pokazując zamek. Miała na sobie krótką, zwiewną, kolorową, letnią sukienkę na ramiączkach. 

Wyglądała  w  niej  bardzo  dziewczęco.  Włosy  upięła  wysoko  w  kok,  ozdabiając  go  różową 

spinką.  

– Proszę – powiedział po tym, jak zasunął suwak od sukienki. 

background image

– Dziękuję. To co, schodzimy na śniadanie? Jestem bardzo głodna. – Wrzuciła do torebki 

komórkę.  Na  stopy  założyła  wygodne  klapki.  – Potem  mam  ochotę  na  spacer.  Pójdziesz  ze 

mną? 

–  Będę  miał  inne  zadanie.  Zamierzam  czatować  przed  domem  Sobolewskiego,  dopóki 

mnie nie wpuści, zapomniałaś? 

– Nie, ale sądziłam, że jednak w nocy coś sobie przemyślałeś i odpuściłeś. 

–  To  do  mnie  nie  pasuje.  Mówisz  tak,  jakbyś  mnie  nie  znała  –  mówiąc  to,  razem  z 

koleżanką opuścili pokój.  

– Myślisz,  że  z  tobą  pogada?  Równie  dobrze  może  cię  ignorować.  –  Szli  wąskim 

korytarzem w stronę schodów.  

– Na dłuższą metę trudno ignorować kogoś, kto koczuje przed twoim domem.  

– Policję wezwie.  

– Będzie miał do tego prawo.  

Zeszli  na  parter,  kierując  się  do  motelowego  baru.  Przy  kilku  stolikach  siedziało  parę 

osób, rozmawiając  lub  jedząc. Jedna pani trzymała  na kolanach  malutkiego, białego pieska. 

Bynajmniej  nie  był  to  szczeniak,  tylko  któraś  z  ras  kieszonkowych.  Lokal  wyglądał 

zwyczajnie, można by rzec – pospolicie, urządzony bardziej w stylu starej, wiejskiej kuchni 

niż w nowoczesny sposób. Zajęli miejsca przy drewnianym stole niedaleko niewielkiego baru, 

który – jak napisane zostało na wiszącej na ścianie tablicy – otwarty był dopiero od trzynastej. 

Z  rana  kawę  czy  herbatę  trzeba  było  zamówić  u  dziewczyny,  która  w  kraciastej,  zwiewnej 

spódnicy  i  białej  bluzce  kręciła  się  pomiędzy  stolikami.  Zauważywszy  ich,  podeszła 

uśmiechnięta.  

–  Dzień  dobry.  Jestem  Magda.  To  mój  pierwszy  dzień  pracy  i  mam  nadzieję,  że  będą 

państwo  zadowoleni  z  mojej  obsługi.  Co  podać?  –  Z  małej  kieszonki  na  przedzie  bluzki 

wyciągnęła kajecik oraz długopis. 

– Może  jajecznicę  z  pomidorami  i  kawę.  Co  ty  na  to?  –  zapytał  Darek  Agnieszki. 

Zazwyczaj  na  śniadania  zjadał  jedną  kanapkę,  ale  dzisiaj  miał  ochotę  na  coś  bardziej 

pożywnego. 

background image

– Chętnie. – Poczekała, aż dziewczyna zapisze zamówienie w notesie, i spytała: – To ty 

byłaś wczoraj obecna przy tym, jak pies tej dziewczyny poszalał sobie w recepcji. 

–  Tak.  Barik  to  pies  Majki,  córki  właścicielki.  Za  dziesięć,  piętnaście  minut  przyniosę 

zamówienie. – Skinęła im głową „na do widzenia” i odeszła. 

–  Co  się  tak  wypytujesz?  Dziewczyna  jest  nowa i  sądziłaś,  że  zdradzi  jakieś  tajemnice 

właścicielki czy jej córki? 

– Myślałam, że coś nie coś powie.  

–  Zazwyczaj  w  pracy  jest  tak,  że  trzyma  się  język  za  zębami.  A  z  Majką  to  ja  sobie 

pogadam, jak tylko ją dorwę. Wyprowadziła mnie w pole. 

Agnieszka zaśmiała się przyjaźnie. 

– Mój drogi, daj jej spokój. W końcu doprowadziła cię tam, gdzie chciałeś. 

– Tylko kosztem mojego wymęczonego ciała. Dzisiaj biorę samochód. Mam nadzieję, że 

nie będzie ci potrzebny. 

– Coś ty, do centrum miasteczka pójdę sobie spacerkiem.  

– Pewnie zajrzysz do księgarni.  

– Może. Jak ty się będziesz zabawiał z panem pisarzem, ja mogę z księgarzem.  

– Swoją drogą ciekawe, co robi nasz pisarzyna.  

– Twój pisarzyna – podsunęła. Ona tutaj była na wakacjach, nie zamierzała się zajmować 

tym, do czego ich szef zmusił Dariusza.  

– Na pewno nie mój – odburknął, będąc już myślami przy tamtym drewnianym domku i 

jego właścicielu. 

 

 

 

background image

 

Michał wrócił z porannego biegania. Dał sobie dzisiaj niezły wycisk. Ale chciał utrzymać 

dobrą  kondycję,  a  w  dodatku  odświeżyć  umysł  i  wyrzucić  z  głowy  wczorajszą  rozmowę  z 

Jagodą  o  nieproszonym  gościu.  Porozciągał  mięśnie  przed  domem.  Obok  niego  przeleciała 

pszczoła, wlatując do kielicha kwiatu białej malwy.  

– Od  rana  pracujecie,  co?  Też  powinienem  się  tym  zająć.  –  Miał  jeszcze  dużo 

oszczędności  po  sprzedanych  książkach.  Tantiemy  nadal  spływały,  a  dodatkowo  czasami 

pomagał  ludziom w  miasteczku naprawić  jakieś rzeczy. Brał  się za wszystko, co wymagało 

złotej rączki. Nie dostawał dużo, ale na jego skromne życie wystarczało.  

Wziąwszy wiszący na krześle ręcznik, otarł spoconą twarz i szyję. Wszedł do budynku, 

zamierzając  wziąć  prysznic,  a  potem  coś  zjeść.  Poszedł  na  tyły  domu,  gdzie  dobudował 

niewielką łazienkę. Zdjął przepocone ubranie i wrzucił do kosza na brudy. Odkręcił kurki od 

prysznica,  czekając  aż  woda  się  wymiesza.  Na  noc  włączał  bojler  wiszący  obok  kabiny  i 

dzięki  temu  przez  cały  dzień  miał  gorącą  wodę.  Wszedł  pod  natrysk,  stając  prosto  pod 

strumieniem wody. Nie śpieszył się z myciem, delektując się cieczą spływającą po jego ciele. 

Nie  wiedząc  kiedy,  jego  myśli  o tym,  co  musi  dzisiaj  zrobić,  zastąpił  mężczyzna,  który  go 

wczoraj odwiedził.  

Michał  zirytował  się.  Głupi  miastowy  człowieczek  zawraca  mu  głowę,  nawet  kiedy  go 

nie ma. Do tego to, co mówiła Jagoda, o co pytała… Czy facet mu się podobał? Tak! Nie był 

do końca w jego typie, ale nie mógł mu nic zarzucić, jeśli chodzi o wygląd, bo osobowość to 

już  inna  para  kaloszy.  Miał  nadzieję,  że  Kiliński  wyjedzie  i  nie  będzie  mu  dłużej  zawracał 

głowy.  

Po tym  jak  się  umył  i  wytarł,  rozczesał  włosy,  obwiązał  ręcznik  wokół  bioder  i  w  nim 

przeszedł do pokoju. Tam znalazł pierwsze lepsze ubranie – krótkie spodnie, które odsłaniały 

jego  owłosione  nogi  i  koszulkę  na  szelkach.  Dawało  to  doskonały  pogląd  na  jego  pokryte 

włosami przedramiona czy na pokazujące się pod skórą żyły i ścięgna, kiedy coś brał do ręki. 

Niejeden  facet  chciał  być  otoczony  tymi  ramionami,  ale  Michał  już  dawno  stwierdził,  że 

lepiej  mu  się  żyje  samemu,  więc  od  dawna  nie  zbliżał  się  do  innego  mężczyzny  w  sposób 

bardziej intymny, niż należy się koledze.  

background image

Śniadanie zrobił sobie zwykłe, proste. Dwie kanapki z ogórkiem i mocna kawa, z którymi 

usiadł do laptopa. Komputer nie był podłączony do Internetu, bo doprowadzenie czegoś w to 

miejsce poniosłoby spore koszty. Czasami tylko korzystał z  mobilnego, który wykupił  jakiś 

czas  temu,  a  i  tak  musiał  być  wtedy  na  dworze,  bo  zasięg  był,  ściślej  mówiąc,  zwyczajnie 

kiepski.  Zresztą  odkąd  tutaj  zamieszkał,  dotarło  do  niego,  że  aż  tak  bardzo  nie  potrzebuje 

techniki,  żeby  czuć  się  dobrze.  To  tylko  zabierało  mu  czas,  który  tutaj  mógł  poświęcić  na 

wszystko inne. Zaraz coś podsunęło mu do głowy myśl:  „choćby na pisanie”. Zacisnął dłoń 

na  kubku,  przymykając  powieki.  Gdy  je  podniósł,  wpatrzył  się  w  pulpit  laptopa,  a  potem 

zaciskając  zęby,  uruchomił  jeden  z  folderów.  Tam  znajdowało  się  kilka  plików  Worda. 

Kliknął  na  jeden  z  nich.  Ten  otworzył  się  natychmiast,  ukazując  zapisaną  stronę,  jedną  z 

wielu. Tak niewiele brakowało do końca tekstu. Kilka rozdziałów… Zawsze mógłby…  

Zły na siebie za chwilę słabości zamknął plik i zatrzasnął klapę komputera. Miał zamiar 

zjeść  drugą  kanapkę,  kiedy  usłyszał  silnik  podjeżdżającego  samochodu.  Niedługo  później 

pojazd się zatrzymał i trzasnęły drzwi. Zaciekawiony, wyjrzał przez okno. Warknął, widząc, 

kto przyjechał. Tylko jego tu brakowało. Ze złością wstał i wyszedł na dwór. 

– Niech cię szlag, człowieku, jesteś jak bumerang! – krzyknął zły. 

 

 

 

Tym  razem  Agnieszka  weszła  do  księgarni  pełna  nie  tylko  pozytywnej  energii,  ale  i 

towarzyszącego  jej  napięcia.  Wczoraj  spędziła  fantastyczne  chwile  z  właścicielem  tego 

miejsca i dzisiaj zamierzała to powtórzyć. Na pewno też chciała mu pomóc tutaj posprzątać, a 

on mógłby zająć się sprzedażą.  

– Kuba?  

– Tu  jestem.  –  Z  zaplecza  wyjrzał  mężczyzna,  którego  wczoraj  poznała  i  który  ją 

oczarował.  –  Wcześnie  przyszłaś.  Mam  nadzieję,  że  zjadłaś  śniadanie.  –  Podsunął  wyżej 

spadające mu z nosa okulary. 

– U Malwiny dobrze karmią.  

background image

– Podobno tak. Nigdy tam nie jadłem, wolę sam gotować. Lubię to. – Podszedł do lady i 

zaczął  na  niej  układać  gazety,  które  mu  rano  dostarczono.  Ludzie  najczęściej  kupowali 

właśnie  prasę,  ale  przy  okazji  zdarzało  się,  że  ktoś  zainteresował  się  książką.  Jego  w  tym 

głowa, aby tak było.  

– No patrz, a ja nie lubię gotować.  

– Nie umiesz czy nie lubisz? – Podobała mu się ta dziewczyna. Szkoda, że przyjechała do 

Utopii tylko na chwilę. Od dawna nie poznał kogoś, z kim mógłby przegadać kilka godzin  i 

jednocześnie się przy tym nie nudzić, albo kto by się przy nim nie nudził. Większość ludzi, 

gdy  tylko  zaczynał  mówić  o  książkach,  szczególnie  tych  starych,  które  jego  zdaniem  miały 

duszę, po prostu umierała z nudów.  

–  Jedno  i  drugie.  Co  prawda  babcia  próbowała  mnie  nauczyć,  ale  zrezygnowała,  kiedy 

omalże nie spaliłam jej całej kuchni. No, ale powiedz mi, w czym mogę ci pomóc? 

– Nie musisz… 

– Pomogę. Nie chcę, aby zasypał cię kolejny stos książek.  

–  Po  prostu  nie  ma  tu  za  wiele  do  roboty.  Wczoraj  poukładaliśmy  wszystko,  co trzeba 

było wyłożyć na półki.  

Nie  chciała  wychodzić.  Pragnęła  zostać,  rozmawiać  z  tym  mężczyzną,  być  w  tym 

miejscu. Czuła się tutaj jak w domu… Jakby to miejsce było jej prywatną oazą radości. Nie 

miała  pojęcia,  dlaczego  tak  jest.  W  wielu  miejscach  czuła  się  dobrze,  lecz  tutaj  panowała 

całkiem inna atmosfera, uszczęśliwiała ją. Podejrzewała, że robił to ten mężczyzna stojący po 

drugiej  stronie  lady  i  co  jakiś  czas  na  nią  zerkający.  Nigdy  nie  myślała,  że  jej  serce  będzie 

wariować na widok człowieka, którego znała kilka godzin.  

– Czyli nic… – urwała, bo do księgarni wszedł starszy, dystyngowany pan w kapeluszu, z 

laseczką  w  dłoni,  małym  wąsikiem  pod  nosem  i  niewielką  bródką.  Skinął  jej  uprzejmie 

głową. Kiedy na nią spojrzał, zawahał się lekko. W końcu do niej podszedł. 

– Witam szanowną panią.  

– Dzień dobry.  

background image

– Czyżby to o pani mój wnuk opowiadał przez cały wieczór? Z opisu wygląda na to, że to 

pani.  

– Wnuk? – Zmarszczyła brwi. Przeniosła spojrzenie na zarumienionego Kubę, udającego, 

że jest bardzo zajęty sortowaniem poczty.  

– A mój wnuk. Nie powiedział, że ma takiego dziadka jak ja? – Staruszek rozłożył ręce. – 

Pewnie boi się, że porwę panienkę. W młodości niejedna przystała na moje awanse. – Zaśmiał 

się radośnie. 

– Dziadku, daj spokój.  

–  Panu  dałabym  się  porwać  –  odpowiedziała  niezrażona  Agnieszka.  –  Nazywam  się 

Agnieszka Lisiecka. Przyjechałam z Warszawy. – Wyciągnęła do niego dłoń, ale mężczyzna 

jej  nie ujął.  Jego czoło zmarszczyło się, ukazując  jeszcze większe  bruzdy.  Kobieta opuściła 

rękę, zakłopotana sytuacją. – Czy coś się stało?  

– Wiele lat temu, będzie już z ponad pięćdziesiąt, znałem jedną Lisiecką. Miała na imię 

Wanda. Wanda Lisiecka z domu Borowiecka. Wyjechała do Warszawy, obiecując, że wróci i 

nie wróciła. – Usiadł ciężko na stołku podsuniętym mu przez wnuka.  

Agnieszka zaniemówiła. Dopiero po chwili powiedziała: 

– Tak nazywała się moja babcia. Mama mojego taty. Też z domu Borowiecka, ale zawsze 

mówiła,  że  mieszkała  pod  Warszawą  od  dziecka.  –  Onieśmielona,  przesuwała  wzorkiem  ze 

starszego mężczyzny na jego wnuka i z powrotem. – To tylko zbieg okoliczności. 

–  Dziadku,  dobrze  się  czujesz?  –  zapytał  Kuba,  podając  mu  szklankę  wody.  –  Lepiej 

będzie, jeśli już pójdziesz – zwrócił się do kobiety.  

– Ale…  

– Dziadek potrzebuje spokoju. Odprowadzę cię. – Kuba wskazał na drzwi.  

– Dobrze, ale… To na pewno zbieg okoliczności – powtórzyła. – Moja babcia na pewno 

pochodziła z okolic  Warszawy, nigdy tutaj nie  była…  Wiedziałabym…  – Tak naprawdę po 

minach mężczyzn zorientowała się, że nie może być niczego pewna. – O co tutaj chodzi? Na 

pewno jest wiele Wand Lisieckich.  

background image

– Już wiem, co mnie uderzyło, kiedy panią zobaczyłem  – odezwał się starszy człowiek, 

mówiąc słabo i cicho. – Jest pani do niej podobna. – Położył rękę na piersi. 

– Dziadku, wszystko w porządku? Agnieszko, naprawdę będzie  lepiej,  jeśli pójdziesz. I 

najlepiej, abyś tu nie przychodziła.  

Zmartwił ją zimny głos Kuby. Jeszcze kilka minut temu promieniała szczęściem, a teraz 

smutek  wdzierał  się  do  jej  serca.  Chciała  walczyć,  sprzeciwić  się,  zażądać  wyjaśnień,  ale 

spostrzegając,  że  dziadek  Jakuba  nienajlepiej  się  czuje,  odpuściła.  Na  razie.  Jej  wrodzona 

ciekawość  nie  pozwoli,  aby  nie  poznała  prawdy.  Prędzej  czy  później  dowie  się,  o  co  tutaj 

chodzi.  Gdyby  jej  babcia  żyła,  wsiadłaby  w  pierwszy  pociąg,  jaki  jechałby  do  Warszawy  i 

porozmawiała  z  nią.  Wyciągnęłaby  od  niej  wszystko.  Tego  nie  mogła  zrobić.  W  dodatku 

nadal chciała wierzyć, że nie chodzi o jej babcię. Problem w tym, że zawsze jej powtarzano, 

że wygląda tak jak ona. 

Z ciężkim sercem opuściła księgarnię. W tej chwili nawet słońce świecące prosto na nią 

bardziej ją irytowało, niż cieszyło. Obejrzała się jeszcze przez ramię. Przez szybę w witrynie 

mogła zobaczyć, jak Kuba rozmawia z dziadkiem, prowadząc go na zaplecze. Postanowiła, że 

tu wróci. Nie zostawi tak tej sprawy. Nie zostawi Kuby, do którego serce żywiej biło.  

Ruszyła spacerkiem w drogę powrotną do motelu. 

 

 

 

Dariusz  zignorował  wzmiankę  o  bumerangu.  Założył  ręce  na  piersi,  opierając  się  o 

samochód i krzyżując nogi w kostkach. 

– Jestem upartym człowiekiem. Mogę tutaj stać przez cały dzień i noc, dopóki ze mną nie 

porozmawiasz. Czy ciekawość nie jest silniejsza od… 

–  Przestań  chrzanić,  człowieku.  –  Wściekły  Michał  podszedł  do  przodu  kilka  kroków. 

Zmierzył  gościa  chmurnym  spojrzeniem.  Nie  miał  pojęcia,  co odwaliło  Jagodzie,  że  podała 

adres temu komuś. Może  i ten cały  Kiliński z wyglądu  był  interesujący, ale więcej  niczego 

background image

dobrego sobą nie reprezentował. Doskonale przejrzał plan byłej żony. – Powiedziałem, że nie 

mam zamiaru z tobą rozmawiać. 

– Właśnie to robisz.  Wystarczyłoby tylko być  milszym.  – Śmiech, który dotarł do jego 

uszu, był pełen fałszywej radości.  

– Powiedziałem  ci,  że  nie  jestem  zainteresowany  wydawnictwem,  pisaniem  i 

czymkolwiek,  co  ma  coś  wspólnego  z  moim  dawnym  życiem.  Jeśli  chcesz  tu  koczować, 

proszę  bardzo.  Jesteś  wolnym  człowiekiem  i  możesz  robić,  co  chcesz.  –  Odwrócił  się,  by 

odejść, ale przystanął, słysząc pytanie: 

–  Co  się  takiego  stało,  że  wolisz  zaszyć  się  na  odludziu  i  zrezygnować  z  tego,  co 

kochałeś? Nie wyglądasz mi na szczęśliwego człowieka.  

– Nie wpieprzaj się w nie swoje sprawy – warknął Michał i pewnym krokiem ruszył do 

domu.  Zatrzasnął  za  sobą  drzwi,  próbując  nie  wrócić  się  do  tego  mężczyzny  i  mu  nie 

przestawić tego garbatego nosa.  

Darek zły na siebie, że źle zaczął, przesunął ręką po włosach, burząc staranne, grzeczne 

uczesanie. Właśnie stwierdził, że Sobolewski jest idiotą. On zresztą tak samo. Głównie przez 

to, że naprawdę zamierza tutaj czekać. Powinien wrócić do Warszawy, spotkać się z szefem i 

powiedzieć, że jeśli chce tego pisarza dla Luny, niech sam go zwerbuje. Przez jeden moment 

miał ochotę to zrobić, jednak nie zamierzał dać satysfakcji Sobolewskiemu. Podejrzewał, że 

mężczyzna teraz wygląda na niego przez okno. To niech sobie popatrzy.  

Darek wyjął z samochodu wydruk jednego z tekstów, które poprawiał. To były tylko dwa 

rozdziały, ale chętnie zagłuszy nudę. Do tego wziął butelkę wody, komplet różnokolorowych 

długopisów  i  z  tym  wszystkim,  z  pełną  premedytacją,  usiadł  przy  stoliku  w  ogrodzie.  Na 

pewno podniósł tym ciśnienie pisarza.  

Tymczasem  Michał  faktycznie  patrzył  przez  okno  na  to,  co  robi  Kiliński.  Wiele  go 

kosztowało, żeby do niego nie pójść i nie wyrzucić z posesji. W takiej chwili mógł wezwać 

policję,  aby  ci  pozbyli  się  jego  niechcianego  gościa,  lecz  wolał  nie  zawracać  im  głowy  tak 

błahą sprawą. W sumie mógł potraktować to jako rozrywkę lub taką małą grę pomiędzy nimi. 

Nie chciał o tym  myśleć, ale  jedno spodobało mu się w tym  mężczyźnie. Upartość była dla 

niego  dobrą  cechą,  sam  taki  był  i  chyba  dlatego  nie  zamierzał  mu  ustąpić.  Wzruszył  więc 

ramionami, postanawiając dokończyć swoje śniadanie.  

background image

– A ty sobie siedź – burknął pod nosem.  

Ciekawiło  go,  co  robi  Kiliński  i  po  co  mu  były  jakieś  kartki,  które  zawzięcie  kreślił. 

Niemniej nie uległ pokusie, by wyjść i się o to zapytać. Wziął książkę, rozsiadł się wygodnie 

przy stole w kuchni i zaczął czytać, co jakiś czas podglądając gościa przez okno. Czas mijał i 

Michał coraz częściej łapał się na tym, że bardziej zwraca uwagę na Kilińskiego niż na treść 

powieści.  

W końcu nie wytrzymał. 

Darek próbował się nie uśmiechnąć, kiedy usłyszał kroki. Nikt nie wytrzymałby, gdyby 

ktoś bezczelnie siedział mu przed domem, nie będąc zaproszonym. Nie podnosił też wzroku 

znad  leżących  na  stoliku  kartek.  Najwyższy  już  czas,  by  Sobolewski  się  poddał,  bo 

zabrakłoby mu tekstu do poprawy. Dochodziło południe i słońce już mocno grzało, a Darek 

wypił już cały zapas wody. Dom rzucał cień, ale i tak było mu potwornie gorąco. Najchętniej 

zamknąłby się w lodówce.  

Michał  cały  rozsierdzony  oparł  pięści  na  stoliku.  Westchnął  ciężko.  Zerknął  krótko  na 

kartki,  widząc  je  wypełnione  tekstem  i  kolorowymi  uwagami.  Trafił  mu  się  korektor  od 

siedmiu boleści.  

– Powiedz, czego chcesz, człowieku, i spadaj.  

Dariusz uniósł spojrzenie na mężczyznę i rzekł: 

– Chcę ciebie.