Rozdział 4
Dariusz budząc się, w pierwszej chwili nie miał pojęcia, gdzie jest. Dopiero po dobrej
chwili przypomniał to sobie i skrzywił się nieznacznie. Czekał go dzisiaj bardzo trudny dzień.
Nawet piękna oprawa przyrody nie minimalizowała jego niechęci spotkania z Michałem
Sobolewskim. Z takim typem człowieka nigdy nie miał do czynienia. Zdecydowanie wolał
obracać się w towarzystwie osób otwartych, wesołych, co udzielało się także jemu. Natomiast
pisarz… Sam nie wiedział, jaki jest ten mężczyzna. Nieprzyjazny, to na pewno. Osobowość
miał, ściśle mówiąc, taką, która nie odpowiadała Darkowi. Niemniej intrygowały go oczy
mężczyzny. Zwłaszcza ten smutek, który z nich wyzierał, przyciągając niczym wiry na
oceanie. To też sprawiało, że nie zamierzał mu odpuścić, a w dodatku zapragnął czegoś się o
nim dowiedzieć.
Wstał. Poszedł do łazienki przylegającej do pokoju, by skorzystać z toalety, wziąć szybki
prysznic i ogolić się. Potem ubrał się w coś mniej zobowiązującego niż garnitur czy elegancka
koszula i spodnie, w których chodził do pracy. Dodatkowo zapowiadający się upalny dzień –
pomimo poranka wyjątkowe ciepło już wpadało do pokoju przez otwarte okno – zmusił go do
założenia spodni do kolan i koszulki z krótkim rękawem.
Tak odświeżony, ubrany stanął przed pokojem, który wynajmowała Agnieszka. Zapukał
najciszej jak mógł, na wypadek gdyby koleżanka spała. Po chwili jednak dziewczyna
otworzyła mu drzwi, będąc w doskonałym humorze.
– Właź. – Wpuściła go do pokoju bliźniaczo podobnego do jego, tylko urządzonego w
morelowych kolorach. – Zaraz będę gotowa. Zapniesz? – Odwróciła się do niego plecami,
pokazując zamek. Miała na sobie krótką, zwiewną, kolorową, letnią sukienkę na ramiączkach.
Wyglądała w niej bardzo dziewczęco. Włosy upięła wysoko w kok, ozdabiając go różową
spinką.
– Proszę – powiedział po tym, jak zasunął suwak od sukienki.
– Dziękuję. To co, schodzimy na śniadanie? Jestem bardzo głodna. – Wrzuciła do torebki
komórkę. Na stopy założyła wygodne klapki. – Potem mam ochotę na spacer. Pójdziesz ze
mną?
– Będę miał inne zadanie. Zamierzam czatować przed domem Sobolewskiego, dopóki
mnie nie wpuści, zapomniałaś?
– Nie, ale sądziłam, że jednak w nocy coś sobie przemyślałeś i odpuściłeś.
– To do mnie nie pasuje. Mówisz tak, jakbyś mnie nie znała – mówiąc to, razem z
koleżanką opuścili pokój.
– Myślisz, że z tobą pogada? Równie dobrze może cię ignorować. – Szli wąskim
korytarzem w stronę schodów.
– Na dłuższą metę trudno ignorować kogoś, kto koczuje przed twoim domem.
– Policję wezwie.
– Będzie miał do tego prawo.
Zeszli na parter, kierując się do motelowego baru. Przy kilku stolikach siedziało parę
osób, rozmawiając lub jedząc. Jedna pani trzymała na kolanach malutkiego, białego pieska.
Bynajmniej nie był to szczeniak, tylko któraś z ras kieszonkowych. Lokal wyglądał
zwyczajnie, można by rzec – pospolicie, urządzony bardziej w stylu starej, wiejskiej kuchni
niż w nowoczesny sposób. Zajęli miejsca przy drewnianym stole niedaleko niewielkiego baru,
który – jak napisane zostało na wiszącej na ścianie tablicy – otwarty był dopiero od trzynastej.
Z rana kawę czy herbatę trzeba było zamówić u dziewczyny, która w kraciastej, zwiewnej
spódnicy i białej bluzce kręciła się pomiędzy stolikami. Zauważywszy ich, podeszła
uśmiechnięta.
– Dzień dobry. Jestem Magda. To mój pierwszy dzień pracy i mam nadzieję, że będą
państwo zadowoleni z mojej obsługi. Co podać? – Z małej kieszonki na przedzie bluzki
wyciągnęła kajecik oraz długopis.
– Może jajecznicę z pomidorami i kawę. Co ty na to? – zapytał Darek Agnieszki.
Zazwyczaj na śniadania zjadał jedną kanapkę, ale dzisiaj miał ochotę na coś bardziej
pożywnego.
– Chętnie. – Poczekała, aż dziewczyna zapisze zamówienie w notesie, i spytała: – To ty
byłaś wczoraj obecna przy tym, jak pies tej dziewczyny poszalał sobie w recepcji.
– Tak. Barik to pies Majki, córki właścicielki. Za dziesięć, piętnaście minut przyniosę
zamówienie. – Skinęła im głową „na do widzenia” i odeszła.
– Co się tak wypytujesz? Dziewczyna jest nowa i sądziłaś, że zdradzi jakieś tajemnice
właścicielki czy jej córki?
– Myślałam, że coś nie coś powie.
– Zazwyczaj w pracy jest tak, że trzyma się język za zębami. A z Majką to ja sobie
pogadam, jak tylko ją dorwę. Wyprowadziła mnie w pole.
Agnieszka zaśmiała się przyjaźnie.
– Mój drogi, daj jej spokój. W końcu doprowadziła cię tam, gdzie chciałeś.
– Tylko kosztem mojego wymęczonego ciała. Dzisiaj biorę samochód. Mam nadzieję, że
nie będzie ci potrzebny.
– Coś ty, do centrum miasteczka pójdę sobie spacerkiem.
– Pewnie zajrzysz do księgarni.
– Może. Jak ty się będziesz zabawiał z panem pisarzem, ja mogę z księgarzem.
– Swoją drogą ciekawe, co robi nasz pisarzyna.
– Twój pisarzyna – podsunęła. Ona tutaj była na wakacjach, nie zamierzała się zajmować
tym, do czego ich szef zmusił Dariusza.
– Na pewno nie mój – odburknął, będąc już myślami przy tamtym drewnianym domku i
jego właścicielu.
Michał wrócił z porannego biegania. Dał sobie dzisiaj niezły wycisk. Ale chciał utrzymać
dobrą kondycję, a w dodatku odświeżyć umysł i wyrzucić z głowy wczorajszą rozmowę z
Jagodą o nieproszonym gościu. Porozciągał mięśnie przed domem. Obok niego przeleciała
pszczoła, wlatując do kielicha kwiatu białej malwy.
– Od rana pracujecie, co? Też powinienem się tym zająć. – Miał jeszcze dużo
oszczędności po sprzedanych książkach. Tantiemy nadal spływały, a dodatkowo czasami
pomagał ludziom w miasteczku naprawić jakieś rzeczy. Brał się za wszystko, co wymagało
złotej rączki. Nie dostawał dużo, ale na jego skromne życie wystarczało.
Wziąwszy wiszący na krześle ręcznik, otarł spoconą twarz i szyję. Wszedł do budynku,
zamierzając wziąć prysznic, a potem coś zjeść. Poszedł na tyły domu, gdzie dobudował
niewielką łazienkę. Zdjął przepocone ubranie i wrzucił do kosza na brudy. Odkręcił kurki od
prysznica, czekając aż woda się wymiesza. Na noc włączał bojler wiszący obok kabiny i
dzięki temu przez cały dzień miał gorącą wodę. Wszedł pod natrysk, stając prosto pod
strumieniem wody. Nie śpieszył się z myciem, delektując się cieczą spływającą po jego ciele.
Nie wiedząc kiedy, jego myśli o tym, co musi dzisiaj zrobić, zastąpił mężczyzna, który go
wczoraj odwiedził.
Michał zirytował się. Głupi miastowy człowieczek zawraca mu głowę, nawet kiedy go
nie ma. Do tego to, co mówiła Jagoda, o co pytała… Czy facet mu się podobał? Tak! Nie był
do końca w jego typie, ale nie mógł mu nic zarzucić, jeśli chodzi o wygląd, bo osobowość to
już inna para kaloszy. Miał nadzieję, że Kiliński wyjedzie i nie będzie mu dłużej zawracał
głowy.
Po tym jak się umył i wytarł, rozczesał włosy, obwiązał ręcznik wokół bioder i w nim
przeszedł do pokoju. Tam znalazł pierwsze lepsze ubranie – krótkie spodnie, które odsłaniały
jego owłosione nogi i koszulkę na szelkach. Dawało to doskonały pogląd na jego pokryte
włosami przedramiona czy na pokazujące się pod skórą żyły i ścięgna, kiedy coś brał do ręki.
Niejeden facet chciał być otoczony tymi ramionami, ale Michał już dawno stwierdził, że
lepiej mu się żyje samemu, więc od dawna nie zbliżał się do innego mężczyzny w sposób
bardziej intymny, niż należy się koledze.
Śniadanie zrobił sobie zwykłe, proste. Dwie kanapki z ogórkiem i mocna kawa, z którymi
usiadł do laptopa. Komputer nie był podłączony do Internetu, bo doprowadzenie czegoś w to
miejsce poniosłoby spore koszty. Czasami tylko korzystał z mobilnego, który wykupił jakiś
czas temu, a i tak musiał być wtedy na dworze, bo zasięg był, ściślej mówiąc, zwyczajnie
kiepski. Zresztą odkąd tutaj zamieszkał, dotarło do niego, że aż tak bardzo nie potrzebuje
techniki, żeby czuć się dobrze. To tylko zabierało mu czas, który tutaj mógł poświęcić na
wszystko inne. Zaraz coś podsunęło mu do głowy myśl: „choćby na pisanie”. Zacisnął dłoń
na kubku, przymykając powieki. Gdy je podniósł, wpatrzył się w pulpit laptopa, a potem
zaciskając zęby, uruchomił jeden z folderów. Tam znajdowało się kilka plików Worda.
Kliknął na jeden z nich. Ten otworzył się natychmiast, ukazując zapisaną stronę, jedną z
wielu. Tak niewiele brakowało do końca tekstu. Kilka rozdziałów… Zawsze mógłby…
Zły na siebie za chwilę słabości zamknął plik i zatrzasnął klapę komputera. Miał zamiar
zjeść drugą kanapkę, kiedy usłyszał silnik podjeżdżającego samochodu. Niedługo później
pojazd się zatrzymał i trzasnęły drzwi. Zaciekawiony, wyjrzał przez okno. Warknął, widząc,
kto przyjechał. Tylko jego tu brakowało. Ze złością wstał i wyszedł na dwór.
– Niech cię szlag, człowieku, jesteś jak bumerang! – krzyknął zły.
Tym razem Agnieszka weszła do księgarni pełna nie tylko pozytywnej energii, ale i
towarzyszącego jej napięcia. Wczoraj spędziła fantastyczne chwile z właścicielem tego
miejsca i dzisiaj zamierzała to powtórzyć. Na pewno też chciała mu pomóc tutaj posprzątać, a
on mógłby zająć się sprzedażą.
– Kuba?
– Tu jestem. – Z zaplecza wyjrzał mężczyzna, którego wczoraj poznała i który ją
oczarował. – Wcześnie przyszłaś. Mam nadzieję, że zjadłaś śniadanie. – Podsunął wyżej
spadające mu z nosa okulary.
– U Malwiny dobrze karmią.
– Podobno tak. Nigdy tam nie jadłem, wolę sam gotować. Lubię to. – Podszedł do lady i
zaczął na niej układać gazety, które mu rano dostarczono. Ludzie najczęściej kupowali
właśnie prasę, ale przy okazji zdarzało się, że ktoś zainteresował się książką. Jego w tym
głowa, aby tak było.
– No patrz, a ja nie lubię gotować.
– Nie umiesz czy nie lubisz? – Podobała mu się ta dziewczyna. Szkoda, że przyjechała do
Utopii tylko na chwilę. Od dawna nie poznał kogoś, z kim mógłby przegadać kilka godzin i
jednocześnie się przy tym nie nudzić, albo kto by się przy nim nie nudził. Większość ludzi,
gdy tylko zaczynał mówić o książkach, szczególnie tych starych, które jego zdaniem miały
duszę, po prostu umierała z nudów.
– Jedno i drugie. Co prawda babcia próbowała mnie nauczyć, ale zrezygnowała, kiedy
omalże nie spaliłam jej całej kuchni. No, ale powiedz mi, w czym mogę ci pomóc?
– Nie musisz…
– Pomogę. Nie chcę, aby zasypał cię kolejny stos książek.
– Po prostu nie ma tu za wiele do roboty. Wczoraj poukładaliśmy wszystko, co trzeba
było wyłożyć na półki.
Nie chciała wychodzić. Pragnęła zostać, rozmawiać z tym mężczyzną, być w tym
miejscu. Czuła się tutaj jak w domu… Jakby to miejsce było jej prywatną oazą radości. Nie
miała pojęcia, dlaczego tak jest. W wielu miejscach czuła się dobrze, lecz tutaj panowała
całkiem inna atmosfera, uszczęśliwiała ją. Podejrzewała, że robił to ten mężczyzna stojący po
drugiej stronie lady i co jakiś czas na nią zerkający. Nigdy nie myślała, że jej serce będzie
wariować na widok człowieka, którego znała kilka godzin.
– Czyli nic… – urwała, bo do księgarni wszedł starszy, dystyngowany pan w kapeluszu, z
laseczką w dłoni, małym wąsikiem pod nosem i niewielką bródką. Skinął jej uprzejmie
głową. Kiedy na nią spojrzał, zawahał się lekko. W końcu do niej podszedł.
– Witam szanowną panią.
– Dzień dobry.
– Czyżby to o pani mój wnuk opowiadał przez cały wieczór? Z opisu wygląda na to, że to
pani.
– Wnuk? – Zmarszczyła brwi. Przeniosła spojrzenie na zarumienionego Kubę, udającego,
że jest bardzo zajęty sortowaniem poczty.
– A mój wnuk. Nie powiedział, że ma takiego dziadka jak ja? – Staruszek rozłożył ręce. –
Pewnie boi się, że porwę panienkę. W młodości niejedna przystała na moje awanse. – Zaśmiał
się radośnie.
– Dziadku, daj spokój.
– Panu dałabym się porwać – odpowiedziała niezrażona Agnieszka. – Nazywam się
Agnieszka Lisiecka. Przyjechałam z Warszawy. – Wyciągnęła do niego dłoń, ale mężczyzna
jej nie ujął. Jego czoło zmarszczyło się, ukazując jeszcze większe bruzdy. Kobieta opuściła
rękę, zakłopotana sytuacją. – Czy coś się stało?
– Wiele lat temu, będzie już z ponad pięćdziesiąt, znałem jedną Lisiecką. Miała na imię
Wanda. Wanda Lisiecka z domu Borowiecka. Wyjechała do Warszawy, obiecując, że wróci i
nie wróciła. – Usiadł ciężko na stołku podsuniętym mu przez wnuka.
Agnieszka zaniemówiła. Dopiero po chwili powiedziała:
– Tak nazywała się moja babcia. Mama mojego taty. Też z domu Borowiecka, ale zawsze
mówiła, że mieszkała pod Warszawą od dziecka. – Onieśmielona, przesuwała wzorkiem ze
starszego mężczyzny na jego wnuka i z powrotem. – To tylko zbieg okoliczności.
– Dziadku, dobrze się czujesz? – zapytał Kuba, podając mu szklankę wody. – Lepiej
będzie, jeśli już pójdziesz – zwrócił się do kobiety.
– Ale…
– Dziadek potrzebuje spokoju. Odprowadzę cię. – Kuba wskazał na drzwi.
– Dobrze, ale… To na pewno zbieg okoliczności – powtórzyła. – Moja babcia na pewno
pochodziła z okolic Warszawy, nigdy tutaj nie była… Wiedziałabym… – Tak naprawdę po
minach mężczyzn zorientowała się, że nie może być niczego pewna. – O co tutaj chodzi? Na
pewno jest wiele Wand Lisieckich.
– Już wiem, co mnie uderzyło, kiedy panią zobaczyłem – odezwał się starszy człowiek,
mówiąc słabo i cicho. – Jest pani do niej podobna. – Położył rękę na piersi.
– Dziadku, wszystko w porządku? Agnieszko, naprawdę będzie lepiej, jeśli pójdziesz. I
najlepiej, abyś tu nie przychodziła.
Zmartwił ją zimny głos Kuby. Jeszcze kilka minut temu promieniała szczęściem, a teraz
smutek wdzierał się do jej serca. Chciała walczyć, sprzeciwić się, zażądać wyjaśnień, ale
spostrzegając, że dziadek Jakuba nienajlepiej się czuje, odpuściła. Na razie. Jej wrodzona
ciekawość nie pozwoli, aby nie poznała prawdy. Prędzej czy później dowie się, o co tutaj
chodzi. Gdyby jej babcia żyła, wsiadłaby w pierwszy pociąg, jaki jechałby do Warszawy i
porozmawiała z nią. Wyciągnęłaby od niej wszystko. Tego nie mogła zrobić. W dodatku
nadal chciała wierzyć, że nie chodzi o jej babcię. Problem w tym, że zawsze jej powtarzano,
że wygląda tak jak ona.
Z ciężkim sercem opuściła księgarnię. W tej chwili nawet słońce świecące prosto na nią
bardziej ją irytowało, niż cieszyło. Obejrzała się jeszcze przez ramię. Przez szybę w witrynie
mogła zobaczyć, jak Kuba rozmawia z dziadkiem, prowadząc go na zaplecze. Postanowiła, że
tu wróci. Nie zostawi tak tej sprawy. Nie zostawi Kuby, do którego serce żywiej biło.
Ruszyła spacerkiem w drogę powrotną do motelu.
Dariusz zignorował wzmiankę o bumerangu. Założył ręce na piersi, opierając się o
samochód i krzyżując nogi w kostkach.
– Jestem upartym człowiekiem. Mogę tutaj stać przez cały dzień i noc, dopóki ze mną nie
porozmawiasz. Czy ciekawość nie jest silniejsza od…
– Przestań chrzanić, człowieku. – Wściekły Michał podszedł do przodu kilka kroków.
Zmierzył gościa chmurnym spojrzeniem. Nie miał pojęcia, co odwaliło Jagodzie, że podała
adres temu komuś. Może i ten cały Kiliński z wyglądu był interesujący, ale więcej niczego
dobrego sobą nie reprezentował. Doskonale przejrzał plan byłej żony. – Powiedziałem, że nie
mam zamiaru z tobą rozmawiać.
– Właśnie to robisz. Wystarczyłoby tylko być milszym. – Śmiech, który dotarł do jego
uszu, był pełen fałszywej radości.
– Powiedziałem ci, że nie jestem zainteresowany wydawnictwem, pisaniem i
czymkolwiek, co ma coś wspólnego z moim dawnym życiem. Jeśli chcesz tu koczować,
proszę bardzo. Jesteś wolnym człowiekiem i możesz robić, co chcesz. – Odwrócił się, by
odejść, ale przystanął, słysząc pytanie:
– Co się takiego stało, że wolisz zaszyć się na odludziu i zrezygnować z tego, co
kochałeś? Nie wyglądasz mi na szczęśliwego człowieka.
– Nie wpieprzaj się w nie swoje sprawy – warknął Michał i pewnym krokiem ruszył do
domu. Zatrzasnął za sobą drzwi, próbując nie wrócić się do tego mężczyzny i mu nie
przestawić tego garbatego nosa.
Darek zły na siebie, że źle zaczął, przesunął ręką po włosach, burząc staranne, grzeczne
uczesanie. Właśnie stwierdził, że Sobolewski jest idiotą. On zresztą tak samo. Głównie przez
to, że naprawdę zamierza tutaj czekać. Powinien wrócić do Warszawy, spotkać się z szefem i
powiedzieć, że jeśli chce tego pisarza dla Luny, niech sam go zwerbuje. Przez jeden moment
miał ochotę to zrobić, jednak nie zamierzał dać satysfakcji Sobolewskiemu. Podejrzewał, że
mężczyzna teraz wygląda na niego przez okno. To niech sobie popatrzy.
Darek wyjął z samochodu wydruk jednego z tekstów, które poprawiał. To były tylko dwa
rozdziały, ale chętnie zagłuszy nudę. Do tego wziął butelkę wody, komplet różnokolorowych
długopisów i z tym wszystkim, z pełną premedytacją, usiadł przy stoliku w ogrodzie. Na
pewno podniósł tym ciśnienie pisarza.
Tymczasem Michał faktycznie patrzył przez okno na to, co robi Kiliński. Wiele go
kosztowało, żeby do niego nie pójść i nie wyrzucić z posesji. W takiej chwili mógł wezwać
policję, aby ci pozbyli się jego niechcianego gościa, lecz wolał nie zawracać im głowy tak
błahą sprawą. W sumie mógł potraktować to jako rozrywkę lub taką małą grę pomiędzy nimi.
Nie chciał o tym myśleć, ale jedno spodobało mu się w tym mężczyźnie. Upartość była dla
niego dobrą cechą, sam taki był i chyba dlatego nie zamierzał mu ustąpić. Wzruszył więc
ramionami, postanawiając dokończyć swoje śniadanie.
– A ty sobie siedź – burknął pod nosem.
Ciekawiło go, co robi Kiliński i po co mu były jakieś kartki, które zawzięcie kreślił.
Niemniej nie uległ pokusie, by wyjść i się o to zapytać. Wziął książkę, rozsiadł się wygodnie
przy stole w kuchni i zaczął czytać, co jakiś czas podglądając gościa przez okno. Czas mijał i
Michał coraz częściej łapał się na tym, że bardziej zwraca uwagę na Kilińskiego niż na treść
powieści.
W końcu nie wytrzymał.
Darek próbował się nie uśmiechnąć, kiedy usłyszał kroki. Nikt nie wytrzymałby, gdyby
ktoś bezczelnie siedział mu przed domem, nie będąc zaproszonym. Nie podnosił też wzroku
znad leżących na stoliku kartek. Najwyższy już czas, by Sobolewski się poddał, bo
zabrakłoby mu tekstu do poprawy. Dochodziło południe i słońce już mocno grzało, a Darek
wypił już cały zapas wody. Dom rzucał cień, ale i tak było mu potwornie gorąco. Najchętniej
zamknąłby się w lodówce.
Michał cały rozsierdzony oparł pięści na stoliku. Westchnął ciężko. Zerknął krótko na
kartki, widząc je wypełnione tekstem i kolorowymi uwagami. Trafił mu się korektor od
siedmiu boleści.
– Powiedz, czego chcesz, człowieku, i spadaj.
Dariusz uniósł spojrzenie na mężczyznę i rzekł:
– Chcę ciebie.