Rozdział 1
– Dlaczego ja? – zapytał szefa. – Są inni, którzy mogliby się tym zająć.
– Do tego zadania najlepiej nadajesz się właśnie ty – odpowiedział Jerzy. Siedział za
dużym, ciężkim, starym biurkiem zawalonym tonami papierzysk. Łysiejący mężczyzna z
pociągłą twarzą o wklęsłych policzkach porośniętych gęstą brodą patrzył na pracownika
wnikliwie. – Zobacz, co tu mam. – Wskazał ręką wszystko to, czym został niejako
obłożony. – To teksty ludzi chcących stać się pisarzami. Czytam je każdego dnia i mam
dość. Nie widzę w nich nic dobrego. – Popukał placem stos wydruków. – Jeden na
dwadzieścia ma jakiś potencjał, dopóki nie trafię na pięciostronicowy opis o niebie lub
drzewie. Minęły czasy, gdy oczekiwano takich właśnie rozbudowanych charakterystyk.
Teraz ludzie chcą czytać lekkie, proste teksty, interesujące, z miarowymi opisami, a nie
ciężkie na miarę Tolkiena. – Jerzy Lasek od dawna słynął z nielubienia wszelkiej
twórczości J.R.R. Tolkiena. Jego zdaniem „Władca pierścieni” to przereklamowane dzieło
dla dziewczynek. Jednakże z chęcią wydawał podobne dzieła, bo dobrze się
sprzedawały, a jemu chodziło o zarabianie pieniędzy. – Niemniej czasami trafia się coś
naprawdę dobrego, ale ostatnio coraz rzadziej, a nie zamierzam wydawać szmiry i tracić
renomy.
Darek nerwowo założył nogę na nogę, usiłując zrozumieć, do czego dąży szef,
wygłaszając to krótkie przemówienie.
– Kiliński, chodzi mi o to, że nikt z tych pseudo pisarzy nie stanie się gwiazdą,
autorem bestsellera, a tego właśnie potrzebujemy. Dlatego masz się podjąć zadania, do
którego cię przydzieliłem.
– Na Boga, szefie, jestem tylko korektorem, nie negocjatorem. – Poruszył się
niespokojnie na krześle.
– Ale masz to coś, potrafisz przekonywać. Daję ci miesiąc na przyciągnięcie do nas
Michała Sobolewskiego.
– Słyszałem, że zniknął. Przerwał pisanie powieści i gdzieś się zaszył. Po co nam ktoś
taki?
– Zrezygnował ze współpracy z wydawnictwem Tygrys. – Konkurencyjne
wydawnictwo od lat rywalizowało z jego. – Nie wiem, o co im poszło, ale nie wierzę, że
przestanie pisać. Zawsze do tego wraca. To jego życie. Ty potrzebujesz powietrza, żeby
żyć, a on pisania. Tym razem też się tak stanie i chcę, aby swoją następną współpracę
podjął z naszym wydawnictwem. Twoim zadaniem będzie przekonanie go do tego.
Spraw, żeby Sobolewski znów pisał. Od jutra masz miesiąc urlopu od wszystkiego, poza
tym facetem. Przywieź go do nas, najlepiej z zaczętą powieścią. Zrób to, nawet jeżeli
znajdziesz go na końcu świata.
Darek Kiliński próbował protestować, ale jego szef już go nie słuchał. Opuścił więc
gabinet, przeklinając w myślach Jurka Laska – wydawcę i właściciela Luny. Przełożony
ubzdurał coś sobie i chce, żeby to on spełnił jego marzenie. Owszem, zdobycie takiego
autora, jak Sobolewski, było prestiżem. Wiele wydawnictw walczyło o pisarza, tak samo
jak Michał Sobolewski kilka lat temu walczył o ich uwagę, prosząc o wydanie swojej
pierwszej powieści przygodowej. Wydawnictwa zamykały mężczyźnie drzwi przed
nosem. W końcu któreś zdecydowało się wydać jego książkę. Ta nieoczekiwanie znalazła
się w dziesiątce najchętniej kupowanych pozycji. Dopiero wtedy jej autor musiał się
odganiać od propozycji współpracy.
Mieć możliwość wydawania powieści młodego, a już tak znanego autora oznaczało
korzyści nie tylko finansowe. Obecnie po paru latach wciąż każde z wydawnictw
chciałoby podpisać z nim kontrakt, tym bardziej, że Sobolewski zerwał umowę z
Tygrysem – do dzisiaj nikt nie wie dlaczego. Właściciele wydawnictw zaczęli batalię o
tak poczytnego autora, jednak niefortunnie dla nich okazało się, że Michał Sobolewski
oficjalnie oświadczył, iż rezygnuje z pisania. Nie zamierzał do tego wracać. Dlatego
Darek wzdragał się przed podjęciem swego zadania. Od razu zajmował przegraną
pozycję. Sobolewski skończył z pisaniem. Uciekł z miasta i nikt nie wie dokąd. Nie
odbiera telefonów, maili. Zniknął. Darek obawiał się, że odnalezienie go to pierwszy
trudny krok, który będzie dopiero początkiem drogi. A przekonanie go do pisania i
współpracy z Luną…
– Misja niemożliwa – szepnął do siebie, idąc wąskimi korytarzami budynku, w
którym pracował.
Jego pokoik – inaczej nie można go było nazwać – z białymi ścianami i oknem
mieścił jedno duże biurko, dwa krzesła i tyleż samo regałów z piętrzącymi się na nich
segregatorami zawierającymi teksty. Zawsze lubił wydrukować sobie treść
poprawianego materiału, nad którym zaczynał pracę. Wtedy widział błędy, które nawet
jego wprawne oczy mogłyby przegapić, patrząc na ekran komputera. Owszem, lubił
korygować teksty na komputerze. Naniesienie poprawek stawało się łatwiejsze, ale
pierwszą korektę zawsze robił na wydrukach.
Opadł na wysłużone krzesło i przeczesał dłońmi ciemne włosy. Teraz rozczochrane
nadawały mu wygląd niegrzecznego chłopca o poranku po upojnej nocy. One, plus jego
zielone oczy, a nawet niewielki garb na nosie pozostały po złamaniu w dzieciństwie,
przyciągały wzrok płci pięknej niczym magnes. Kobiety w różnym wieku wodziły za nim
tęsknym wzorkiem i cierpiały, kiedy nie zwracał na nie uwagi. Zdecydowanie wolał
mężczyzn. Problem w tym, że nie miał u nich powodzenia. Nie, żeby się nie podobał i nie
był podrywany. Chodziło raczej o to, że wolał czegoś więcej niż seksu na pierwszej
randce. Wyznawał zasadę, że do bliższych kontaktów dopuści dopiero na trzecim lub
czwartym spotkaniu. Szkoda, że większość mężczyzn, z którymi próbował się spotykać,
nie docierała nawet do drugiej randki. Wszystkim chodziło tylko o jedno. Powtarzał
sobie, że to ich strata. Natomiast on nie tracił pewności siebie i wiary w to, że kiedyś
jakiś miły mężczyzna powie mu, że jest dla niego całym światem.
Pokręcił głową, niedowierzając temu, na jaką drogę nieopatrznie skierował swoje
myśli. Powinien zająć się pracą. Planował dokończyć korektę jednego tekstu, a potem
pomyśleć, jak znaleźć Sobolewskiego. Chodziły słuchy, tuż po wyjeździe mężczyzny, że
zaszył się na którejś z bieszczadzkich wsi. Dla Darka, typowego mieszczucha, to koniec
świata. Jeżeli pisarz gdzieś tam jest, to pozostało dowiedzieć się, na której wsi go szukać.
W Bieszczadach nie było ich dużo, ale nie mógł przeczesywać każdej, chodzić od domu
do domu i pytać o niego. Jeżeli go znajdzie, to będzie prawdziwy cud.
Uśmiechnął się chytrze. Cudom można dopomóc. Podniósł słuchawkę telefonu
stacjonarnego i wykręcił jeden z wewnętrznych numerów. Po chwili usłyszał w głośniku
kobiecy głos z lekką chrypką.
– Hej, Agnieszko, jesteś mi potrzebna.
– Uuu… A co, przypiliło cię?
– Nie do tego, zboczuchu. – Roześmiała się tak głośno, że musiał trochę odsunąć
słuchawkę od ucha. – Uspokoiłaś się, to słuchaj. Ty wiesz wszystko…
– Prawie. Co chcesz wiedzieć? – Musiała coś jeść, bo zaczęła mlaskać.
– Dowiedz się, gdzie obecnie zamieszkał Michał Sobolewski lub znajdź kogoś, kto
może to wiedzieć.
– Nie ma sprawy. Poszukam tu i ówdzie. Masz do niego sprawę?
– Poniekąd. Nasz szef ma. – Tym razem usłyszał zgrzyt i chrupanie. – Co tam
szamiesz?
– Landryny. Co to za sprawa?
– Opowiem ci za godzinę przy kawie.
– Bosko. Do tej pory pogrzebię po necie. Cosik znajdę. Chociaż już mogę ci
powiedzieć, że jego żona może coś wiedzieć.
– To on ma żonę? – zdziwił się. Czytając jego wywiady, nigdy nie znalazł wzmianki o
żonie. Zresztą, do tej pory nie bardzo interesował się tym człowiekiem.
– To stare dzieje. Wszystko ci opowiem przy kawie.
Zamienił z nią jeszcze parę zdań, nim się rozłączył. Agnieszka uchodziła za osobę,
która wszystko potrafi znaleźć, wszystko wie, a czego nie wie, to poszuka i się dowie,
zawsze pomoże. Lubił tę dziewczynę, ale nie chciałby mieć w niej wroga, bo wtedy
ujawniała się w niej wrodzona złośliwość, którą chętnie obdarowywała tych, którzy
nadepnęli jej na odcisk.
Uruchomił komputer i parę minut później zabrał się za korektę romansu. W takich
chwilach żałował, że te wszystkie typowe Harlequinowskie – o ile tak można napisać o
tego typu tekstach stworzonych w Polsce – nie są opowieściami o miłości dwóch
mężczyzn.
– Nie można mieć wszystkiego – szepnął do siebie, jak miał w zwyczaju, i pozwolił
pochłonąć się pracy.
*
Kawiarenka w wydawnictwie Luna została niedawno otwarta. Niewielkie
pomieszczenie po niepotrzebnym magazynie odremontowano w szybkim tempie i
zagospodarowano w ciągu miesiąca. Mieścił się tutaj bar, kilka okrągłych stolików ze
szklanymi blatami oraz pomieszczenie gospodarcze, do którego wstęp miał wyłącznie
właściciel lokalu. A właścicielem był doskonale wykształcony barista. Młody chłopak nie
mogąc po szkole znaleźć pracy w kawiarniach, postanowił sam coś otworzyć. Długo
namawiał Jerzego Laska na to, by mu pozwolił założyć kawiarenkę w jego
wydawnictwie. Potem zdobył wszystkie pozwolenia i w końcu z czasem wystartował.
Parzył tak doskonałe kawy, że wszyscy pracujący w Lunie starali się bywać tutaj jak
najczęściej. Serwowano też drobne przekąski i kanapki oraz ciasta. W jedno z nich
Agnieszka wbiła widelczyk.
– Ulala. Masz nie lada wyzwanie. Sobolewskiego nic nie przyciągnie do Warszawy. Z
jakiegoś powodu zniknął i wątpię, aby wrócił. – Rozejrzała się po prostym wystroju tego
miejsca. Podobały jej się ściany pomalowane na jasny błękit. Miała wrażenie, że
wchodząc do kawiarenki, wchodzi do nieba. Na trzech oknach wisiały kremowe zasłony,
a na parapetach pyszniły się kolorowe kwiaty. Nic dziwnego, że każdy czuł się tutaj jak
w domu. – Nie chcę źle wróżyć…
– To nie wróż. – Wycelował w nią łyżeczką. – Doskonale zdaję sobie sprawę z tego,
że to misja niemożliwa. – Skrzywił się na samą myśl o tym. Napił się swojej Caffe Latte.
– Powiedzmy, że go znajdziesz. To nie będzie trudne. – Stuknęła widelczykiem o
talerzyk, nabijając na niego ostatni kawałek Wuzetki. – Dopiero później możesz mieć
pod górkę. Co prawda to są tylko przypuszczenia. – Wzięła do ust ciasto. Kilka
okruszków spadło na jej białą bluzkę, więc je strzepnęła. Zaczęła mówić dopiero wtedy,
gdy przełknęła. – W ostatnim czasie miała z nim do czynienia Elka Polanowska. Wywiad
nie wyszedł, bo on nic nie mówił. Nie wiem, po co się na niego zgodził. Z drugiej strony
ta suka mogła zapytać o coś, o czym nie chciał mówić. Zawsze zastrzegał sobie, że nie
odpowie na pytania, które wdzierały się do jego prywatności. – Zamieszała swoją czarną
kawę i napiła się, a potem zabrała za kolejny kawałek ciasta. Raz się żyje i nie szczędziła
sobie od czasu do czasu takich rzeczy. – Namówienie go do pisania będzie trudne.
Podobno ma wielką blokadę. Ale ja nic nie wiem. – Uniosła dłoń do góry. Miała swoje
źródła informacji, których nie chciała zdradzać. – Wszystko to przypuszczenia. Wiem
tylko, że w Tygrysie przed zerwaniem kontraktu była potworna awantura. To po niej
wycofał się ze wszystkiego – powiedziała zachrypniętym głosem. Zawsze taki miała,
niski, głęboki i w dzieciństwie dzieci śmiały się, że mówi jak chłopak. A ją z tego powodu
rozpierała duma. Wolała to, niż mówienie wysokim, cienkim, piskliwym głosikiem,
którym chwaliła się nielubiana przez nią dziennikarka Elżbieta Polanowska – prywatnie
jej znajoma. Ich miłość do siebie znali wszyscy. Dawniej było inaczej, ale od kiedy Elka
zabrała jej narzeczonego, robiąc to z premedytacją, zaczęła darzyć tę kobietę równie
mocnym uczuciem jak nieustające mrozy. A każdy wiedział, że zimy i mrozów
nienawidziła z całej duszy.
– Ale wiesz, Dareczku, ja nic nie mówię.
– Nie, ty nic nie mówisz. Jakbyś nie zauważyła, cały czas to robisz. Szkoda, że nie o
tym, co chciałem wiedzieć – rzekł, przyglądając się jej szarym oczom, ustom w kształcie
serca pomalowanym różową pomadką, które teraz zamykały się na kawałku ciasta
orzechowego. Jej czarne włosy, gładko uczesane, bez względu na sytuację, czas i miejsce
zawsze pozostawały związane w koński ogon ozdobiony wściekle różową frotką. Znał
Agnieszkę od paru lat i nigdy nie widział jej w rozpuszczonych włosach, ani też bez
czegoś różowego na sobie. To był jej ulubiony kolor i gdyby mogła, chodziłaby tak
ubrana od stóp do głowy. Ale jak powtarzała, nie będzie robić z siebie Barbie, bo jeszcze
ludzie pomyślą, że jest pusta i głupia.
– Dobsze, jusz szi mówię. – Przełknęła i dopiero kontynuowała: – Nikt nie wie, gdzie
Sobolewski się ukrył. Jedynym źródłem informacji jest Jagoda Sobolewska, jego była
żona – poinformowała, podkreślając mocnym akcentem ostatnie dwa słowa.
– Zachowała jego nazwisko? – Niedobrze mu się robiło, kiedy kobieta pochłaniała
kolejne kawałki ciasta. On unikał tak dużej dawki słodyczy, bo zaraz waga rosła w górę,
a na studiach pozbył się zbędnych kilogramów i chciał, żeby tak zostało. Natomiast
Agnieszka pożerała słodkie i jej nie przybywało, a dla odmiany chciałaby przytyć.
Większość kobiet w wydawnictwie jej zazdrościła.
– Tak. Tym bardziej, że za panny nazywała się Ciapa. – Siorbnęła kawy.
– Gdzie mogę ją znaleźć?
*
Kobieta paląca papierosa, siedząc wygodnie w fotelu, patrzyła na gościa
intensywnym spojrzeniem niebieskich oczu. Obok niej, na niskim kwadratowym stoliku
przykrytym haftowaną serwetą stała kryształowa popielniczka i filiżanka gorącej,
aromatycznej zielonej herbaty, którą kilka minut temu zaproponowała przybyszowi, on
jednak wolał szklankę wody.
– Mówi pan, że szuka mojego męża…
– Męża? Sądziłem…
– Tak czasami mówię. Lubię go tak od czasu do czasu nazywać, mimo że
rozwiedliśmy się wiele lat temu. Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. Wygląda pan na
zaskoczonego. Nie dziwię się, mało par po rozstaniu pozostaje w dobrych stosunkach. –
Strzepnęła popiół do popielniczki i ponownie się zaciągnęła. Dużo paliła. Kochała to
robić i nie zamierzała się z tym kryć w swoim domu. – Czego pan od niego chce?
– Najpierw muszę dowiedzieć się, gdzie mogę go znaleźć. Więcej wyjaśnię jemu. –
Walczył z tym, aby nie skulić się pod jej bacznym spojrzeniem. Czuł się tak, jakby wrócił
do lat szkolnych i znalazł się na dywaniku u nielubianej dyrektorki, która karała za
najdrobniejsze przewinienia.
Założyła nogę na nogę.
– Michał wyjeżdżając, jasno powiedział, że nie życzy sobie odwiedzin, telefonów,
ponieważ chce odpocząć.
– Rozumiem, ale…
– Panie Kiliński, jeżeli nie powie mi pan, dlaczego szuka Michała, to nie mamy o
czym rozmawiać – powiedziała chłodno.
– Mamo? – Do pokoju wpadł może z trzynastoletni chłopak z jabłkiem w dłoni. – O,
dzień dobry – przywitał się, gdy ujrzał gościa. Zdmuchnął z czoła długą grzywkę, ale ta
natychmiast opadła na swoje stałe miejsce.
– Co tam? – zapytała kobieta.
– Idę do Kacpra. Nie wiem, kiedy wrócę. – Ugryzł jabłko, które aż zachrzęściło pod
jego zębami.
– Masz wrócić na kolację – nakazała. – Nie będziesz ciągle jadł u Kacpra. Pamiętaj, że
jutro wyjeżdżasz na obóz i musisz się spakować.
– Aha. – Po chwili już go nie było, niczym tornado, które pojawia się na chwilę, robi
swoje i znika.
Oszołomiony Darek zamrugał. Rzadko miał do czynienia z dziećmi, ale w takich
sytuacjach jedno zauważał. Dzisiejsze dzieci i młodzież nie pytały, czy mogą wyjść do
kolegi, koleżanki, tylko oznajmiały, że wychodzą i tyle.
– Na czym stanęliśmy? – zapytała Jagoda, gasząc peta. Wzięła w dłoń filiżankę z
nadrukiem kwiatowych bukietów i powoli zamieszała płyn łyżeczką, rozniecając wokół
przyjemny zapach.
– W żaden sposób nie przekonam pani do zdradzenia miejsca, w którym przebywa
pan Sobolewski?
Upiła łyk napoju, lustrując mężczyznę. Podobały jej się te czarne włosy z dłuższą
grzywką zaczesaną na prawy bok i przedziałkiem. Taka klasyczna, męska fryzura.
Zielone oczy uciekały trochę od jej osoby, ale potrafiły zatrzymać się na dłużej.
Natomiast na policzkach miał dwudniowy zarost, który pocierał co jakiś czas ręką, jakby
się denerwował, a może był zakłopotany. Zwróciła też uwagę na jego nos. Dodawał mu
czegoś i sprawiał, że jej gość nie wyglądał idealnie i to właśnie powodowało, że budził w
niej sympatię. Mimo tego nie zamierzała jednak łatwo ustąpić. Zależało jej na Michale.
– Dlaczego go pan szuka?
Westchnął. Nie ucieknie przed powiedzeniem jej prawdy. Chciał tego uniknąć,
ponieważ sądził, że gdy była żona usłyszy, dlaczego szuka jej męża, nie zechce pomóc.
Nie mógł udawać jakiegoś jego starego znajomego, bo pogorszyłby tym sytuację.
Przejrzałaby go na wylot. Tym bardziej, że ona i pisarz znali się od liceum i kłamstwo o
jakimś znajomym nie miałoby sensu. Dlatego, dając sobie chwilę wytchnienia na
zwilżenie ust wodą, uległ, zdradzając prawdziwy powód przybycia do niej.
Słuchała uważnie i ze szczerym zainteresowaniem. Również uważała, że jej były
mąż powinien wrócić do pisania. Owszem, dużo się ostatnio wydarzyło, ale z pasji nie
powinno się rezygnować. Odetchnęła, kiedy okazało się, że człowiek siedzący przed nią
to nie wścibski dziennikarzyna poszukujący taniej sensacji. To tylko prosty człowiek,
korektor w wydawnictwie i ktoś, kto podjął się tajnej misji.
– Mój mąż przebywa w domku odziedziczonym po swojej zmarłej cioci. Jest w
Utopii
1
. – Michał ją zabije.
– Utopii?
– To malutkie miasteczko w Bieszczadach. Jeszcze kawał drogi za Sanokiem. –
Podniosła się z fotela i podeszła do długiego regału zastawionego książkami w takim
stopniu, że nie można było wcisnąć pomiędzy nie palca. Zdjęła z górnej półki atlas. –
Pokażę panu gdzie dokładnie.
– Dlaczego tak nagle mi pani pomaga? – zapytał, mimo wszystko zaaferowany jej
nagłą życzliwością.
– Polubiłam pana. Jest w panu coś, co może namówić Michała go pisania.
– Co takiego?
1
Nazwa wymyślona przez autorkę tekstu.
– Urok osobisty – odpowiedziała szczerze, podając mu atlas. Wskazała palcem na
maleńką kropeczkę. – To tutaj. Na pewno pan trafi.
*
Spakował się. W Internecie znalazł malutki pensjonat w Utopii i zarezerwował
pokój. Zadzwonił do Agnieszki, informując ją o planach oraz godzinie wyjazdu. Dzisiaj
już się tam nie wybierał, bo musiałby jechać w nocy, a tego nie znosił. Zjadł prostą
kolację składającą się z owoców i kromki chleba z dżemem. Wykąpał się i dość wcześnie
poszedł spać. Zamierzał dobrze wypocząć przed podróżą, bo miał do przejechania
prawie czterysta kilometrów. Niestety, jakkolwiek próbował wcześniej zasnąć, tak
męczył się, przewracając się z boku na bok aż do pierwszej w nocy.
O piątej obudził go dzwonek, ale nie telefonu, co spostrzegł, próbując wyłączyć
budzik. Szybko zrozumiał, że to ktoś dobija się do drzwi jego mieszkania. Wstał z łóżka i
jeszcze na śpiąco powlókł się otworzyć intruzowi. Jeżeli to sąsiad ze skargą, że znów mu
zalał mieszkanie, to chyba zatrzaśnie mu drzwi na jego idealnym, prostym nosie. Jednak
sąsiad nie okazał się sąsiadem, ale filigranową kobietą o szerokim uśmiechu, w czarnych
szortach i różowej bluzce na ramiączkach.
– Co ty tu robisz? – Potarł lewe oko.
– Jadę z tobą – oznajmiła Agnieszka wesoło.