KATE BRIAN
IMPREZA ZAMKNIĘTA
Tytuł oryginału Invitation Only
WHITTAKER
Noc była zimna. Zimna i ciemna, bez gwiazd, bez księżyca, z wiatrem, który porywał
z drzew tumany liści, wciąż mokrych po przedpołudniowej mżawce. W zetknięciu ze skórą
były oślizłe i obrzydliwe, kiedy więc następny podmuch zaświstał nad wzgórzami, wszyscy
poszukaliśmy osłony. Zaczynałam mieć dreszcze.
- Au! Przykleiło mi się jakieś świństwo! - wrzasnęła Taylor Bell, wciskając głowę w
ramiona. W jednej ręce trzymała butelkę wódki, z której popijała już od godziny, a drugą
nerwowo klepała się po plecach. Duży żółty liść klonu przywarł do jej karku, mierzwiąc jasne
loki, które wymknęły jej się z końskiego ogona, - Weźcie to!
Taylor na ogół nie zdradzała szczególnego upodobania do alkoholu, ale tej nocy
wlewała go w siebie, jakby to był nektar bogów. Może - podobnie jak inni - czuła potrzebę
wymazania z pamięci weekendu otwartego, który zaledwie parę godzin wcześniej zakończył
się uroczystością w szkolnej kaplicy. Rodzice Taylor wydawali się jednak całkiem
sympatyczni, a sama Taylor wyraźnie odprężyła się w ich towarzystwie. Zastanawiałam się,
czy nie martwi jej coś innego.
- Zdejmijcie to ze mnie! - wyjęczała. - Dziewczyny!
- Na mnie nie licz - odparta Kiran Hayes. Z gracją pociągnęła łyk ze srebrnej
piersiówki i szczelnie okryła kolana długim kaszmirowym płaszczem. - Właśnie miałam
depilację woskiem.
Kiran - pierwsza prawdziwa modelka, którą spotkałam w życiu, i jedna z
najpiękniejszych znanych mi dziewczyn - nieustannie poddawała się jakimś zabiegom: jasne
pasemka, ciemne pasemka, dermabrazja, okłady z wodorostów, arabska regulacja brwi.
Sprawiało to wrażenie wymyślnych tortur, ale najwidoczniej było skuteczne.
Noelle Lange prychnęła i zdjęła wilgotny liść z karku Taylor.
- Primadonny - powiedziała szyderczo.
Rzuciła liść na ziemię. Wylądował dokładnie na wprost podłużnego płaskiego głazu,
na którym siedziała Ariana Osgood. Ariana przez moment wpatrywała się w liść, jakby
chciała odczytać z niego sens życia. Lekki powiew poruszył jej długimi, jasnymi, prawie
białymi włosami. Uniosła głowę i przymknęła oczy z zadowoleniem.
Wyjęłam piwo z turystycznej lodówki stojącej po drugiej stronie polany i
obserwowałam Taylor, Kiran, Noelle i Arianę, jakbym była antropologiem badającym
nieznany nauce podgatunek człowieka. Dziewczyny z Billings fascynowały mnie od
miesiąca, odkąd spostrzegłam je z okna bursy w Easton - naturalnie, fascynowały mnie na
odległość, bo nie spodziewałam się, że kiedykolwiek zyskam do nich bliższy dostęp. Sytuacja
jednak się zmieniła. Dziewczyny z Billings były teraz moimi przyjaciółkami.
Współlokatorkami. Osobami, z którymi regularnie i wbrew regulaminowi szkoły
imprezowałam w lesie na obrzeżach kampusu.
Jeśli dwie imprezy można uznać za regularność.
Byłam teraz jedną z nich. Wspięłam się na eastońskie wyżyny. Gdyby jednak ktoś
mnie zapytał, jak się tam znalazłam, nie miałabym pojęcia, co odpowiedzieć. Nie nadążałam
za biegiem wypadków: ostatnio - o ile się orientowałam - dziewczyny wściekły się na mnie,
bo nie zerwałam ze swoim chłopakiem Thomasem Pearsonem, który zdecydowanie im się nie
podobał. Myślałam, że nieodwołalnie zraziłam je do siebie, kiedy za ich plecami obiecałam
Thomasowi pomoc w uporaniu się z problemami osobistymi. A tymczasem najwyraźniej
dziewczynom zaimponowałam.
Czym konkretnie - nie wiadomo. Całe szczęście jednak, że tak się stało: z ich
poparciem miałam szansę uwolnić się od swojej przeszłości. Miałam szansę nie dołączyć do
licznego grona młodych obywateli Croton w Pensylwanii, którzy po dwuletnich kursach
policealnych wracają do rodzinnego miasta, żeby pracować jako zastępcy kierownika sieci
handlowej. Dzięki dziewczynom z Billings mogłam szukać dla siebie jakiegoś życia. Mogłam
próbować dostać się do świata, o jakim zawsze marzyłam - świata sukcesu. Świata wolności.
- Co tam, Reed? - zawołała Noelle. - Jeśli znudziło ci się piwo, zgłoś się do Kiran. Z
radością poczęstuje cię koktajlem własnego wyrobu.
Patrzyła na mnie kpiąco. Na pewno spostrzegła moje zamyślenie. A przecież chciałam
okazać im wdzięczność za to, że zaprosiły mnie na imprezę. Za wszystko, co dla mnie zro-
biły. Za to, że mogłam teraz sama częstować się piwem, zamiast biegać dla nich na posyłki,
czym zajmowałam się niemal bez przerwy od pierwszego tygodnia w Easton.
- Nie, dzięki. Piwo jest okej - odpowiedziałam, unosząc butelkę.
Zerwałam kapsel zardzewiałym otwieraczem i pociągnęłam spory łyk, wiedząc, że
Noelle nadal mnie obserwuje. Wcześniej tego wieczoru spróbowałam pierwszego piwa w
ż
yciu. Teraz zaczynałam trzecie i wyraźnie nabierałam wprawy. Najważniejsze - jak
odkryłam - było picie dużymi haustami i szybkie przełykanie, tak żeby smak nie zdążył
zagnieździć się na języku.
No, owszem. Całkiem przyjemne. Odetchnęłam i szczelniej otuliłam się swetrem. Już
zamierzałam dołączyć do dziewczyn, kiedy doleciał mnie fragment rozmowy przy ognisku.
- Coś wam powiem - mówił Dash McCafferty. - Będzie to jedno z najsłynniejszych
zniknięć w historii.
- Może pojechał do swojej babki do Bostonu - odparł Josh Hollis.
Dash wzruszył ramionami.
- E. na pewno już u niej sprawdzali.
Thomas. Rozmawiali o Thomasie. Nie mogłam uwierzyć, że kiedy poprzednio byłam
na tej polanie, spotkałam tu także Thomasa. Minęły mniej więcej dwie doby, odkąd widziano
go po raz ostatni. Zniknął z Easton, nie zostawiając żadnej wiadomości. I według Josha, jego
współlokatora - stojącego teraz z kolegami przy ognisku i wpatrzonego w płomienie - nie
wziął ze sobą żadnego ubrania, nawet ulubionego czarnego T - shirtu. W piątek rano wyznał
mi miłość, nakłonił mnie do obietnicy, że nie opuszczę go w potrzebie, po czym ulotnił się jak
kamfora.
Zastanawiałam się, ile Josh wie - o mnie, o tym, co robiliśmy z Thomasem. Czy
Thomas powiedział Joshowi, czym zajmowaliśmy się w ich wspólnym pokoju? Czy miał
zwyczaj chwalić się miłosnymi podbojami? Nie byłam pewna. Nie poznałam go tak
gruntownie. Ilekroć jednak spotykałam teraz Josha, czułam się bardzo nieswojo. Byłoby
niemiło, gdyby połowa szkoły usłyszała, że straciłam dziewictwo z facetem, który może
chciał dobrze, ale wyraźnie nie nadawał się do trwałego związku uczuciowego. Straciłam
dziewictwo z facetem, z którym - jak się zorientowałam, jeszcze zanim zniknął -
prawdopodobnie nie powinnam była chodzić, ale do którego mimo wszystko czułam
przywiązanie. Straciłam dziewictwo z Thomasem Pearsonem, głównym - jak odkryłam
niedawno - dilerem narkotyków w Easton. Wciąż nie mieściło mi się to w głowie.
Josh pociągnął łyk piwa. Miał tak dziecinną twarz, że wyglądał dziwnie z butelką
alkoholu przy ustach. Jego blond loki tańczyły na wietrze wraz z długim prążkowanym
szalikiem, który zamotał sobie na pomiętym rdzawym T - shircie i brązowej sztruksowej
marynarce. Josh był sympatycznie artystowski, otwarty, pełen twórczej fantazji. I mówił
sympatycznie donośnym głosem - wystarczająco donośnym, żebym mogła podsłuchiwać
niezauważona.
- Ciekawe, czy sprawdzili też ich posiadłość w Vail - powiedział.
- Człowieku, Pearson nie zadekował się w tak oczywistym miejscu - odparł Dash i
charknął z namysłem. Jak na tak niesamowicie przystojnego faceta: blondyna o sylwetce
modela z domu mody Abercrombiego, wykazywał poważne braki w higienie osobistej.
Splunął w ogień i sięgnął po piwo.
- Czarujące, Dash - zawołała Noelle z drugiej strony polany.
- Dzięki, skarbie - rzucił niedbale i wrócił do rozmowy. - Nie mogę uwierzyć, że
wezwali miejscową policję. Co za głupota. Jeśli Pearson chciał zaszaleć, pojechał do Nowego
Jorku.
- Tak sądzisz? - zapytał Josh.
Nadzieja w jego głosie podsyciła moją nadzieję.
- Daj spokój - odezwał się Gage Coolidge, wysoki, chudy, metroseksualny brunet o
typowo bojsbandowej urodzie. - Thomas Pearson właśnie wycina numer stulecia. Szuka go
całe Wschodnie Wybrzeże, a on imprezuje sobie gdzieś na całego.
- Może i tak - powiedział Josh z wahaniem.
- Żadne: może - burknął Dash. - Początek listopada za parę tygodni. Wiesz, co to
oznacza.
- Ach... Dziedzictwo.
- Właśnie - Dash wycelował palec w Josha. - Pearson sobie tego nie odpuści. Jeśli się
mylę, zrezygnuję ze swojego lotusa.
- Poważna sprawa, stary - ostrzegł Gage.
- Wiem, co mówię.
- Racja - przyznał Josh, kiwając głową. - Pearson to stuprocentowy Dziedzic.
- Warto by go stamtąd przywlec do Easton i zgłosić się po medale - powiedział Gage.
- Zrobione! - zawołał Dash i przybił piątkę z Gage'em nad głową Josha.
Dziedzic? Dziedzictwo? O co chodziło, u licha? Odsunęłam się od drzewa, spod
którego podsłuchiwałam rozmowę, i ruszyłam ku dziewczynom pewna, że zaraz wszystko mi
wyjaśnią. Zanim jednak dotarłam na środek polany, natknęłam się na Nataszę Crenshaw.
- Reed! Dokąd się wybierasz? - zapytała, obejmując mnie ramieniem.
Zamarłam ze zdumienia. Natasza Crenshaw była moją nową współlokatorką w
Billings. A była nią dlatego, że jej najlepsza przyjaciółka Leanne Shore wyleciała z Easton za
ś
ciąganie, wywołując największy szkolny skandal tej jesieni. Od ubiegłego przedpołudnia,
kiedy zaczęłam rozpakowywać swoje rzeczy, Natasza gotowała się ze złości. Uraza z niej
emanowała.
Stąd moje osłupienie teraz.
- Dobrze się czujesz? - zapytałam.
- Oczywiście! - odparła, ukazując w uśmiechu śnieżnobiałe zęby. Natasza miała
ciemną skórę, ciemne włosy i zdecydowanie kobiece kształty. Poczułam je wyraźnie, kiedy
mnie do siebie przycisnęła. Jako dziewczyna o raczej chłopięcym wyglądzie nie potrafiłam
zrozumieć, jak można poruszać się swobodnie z takimi wypukłościami. - Słuchaj, chciałam
cię przeprosić. Ostatnio zachowywałam się niezbyt miło. Jeszcze nie doszłam do siebie po tej
historii z Leanne i chyba wyładowywałam się na tobie. A to nie w porządku. Nie gniewasz
się?
Jej cechą charakterystyczną były właśnie takie szczere, zdroworozsądkowe
wypowiedzi. W przeciwieństwie do innych znanych mi nastolatek Natasza najwyraźniej nie
miała nic do ukrycia. Budziło to moją głęboką konsternację.
- No... jasne... - wybąkałam niepewnie.
- Świetnie! Bo chciałabym, żebyśmy zostały przyjaciółkami. Dobrymi przyjaciółkami.
Patrzyła na mnie z takim przejęciem, że musiałam się uśmiechnąć - z rozbawieniem,
ale też z radością.
- Fajnie. Ja też bym tego chciała.
- Wspaniale! - zawołała. Z kieszeni skórzanej kurtki wyjęła malutki aparat cyfrowy i
uniosła go w jednej ręce, a drugą przyciągnęła mnie do siebie. - Uśmiech!
Błysnął flesz. Przed oczami zawirowały mi fioletowe plamy.
- Nic tylko wywołać i oprawić w ramki - stwierdziła wesoło, spoglądając na
wyświetlacz.
Patrzyłam ponad jej ramieniem na Josha i chłopaków, którzy naradzali się
przyciszonymi głosami. Zastanawiałam się, czy nadal rozmawiają o Thomasie i czy byliby
skłonni podzielić się ze mną swoją wiedzą.
- Zaraz wrócę.
Zrobiłam może trzy kroki, kiedy chłopcy spojrzeli na mnie nagle i krzyknęli:
- Whittaker!
O mało się nie potknęłam. - Co?!
- Panowie! Panie! Ach, jakże miło ujrzeć was tu zebranych razem, jak za dawnych
czasów...
Odwróciłam się i zobaczyłam najpotężniejszy okaz nastolatka, jaki napotkałam poza
szkolnym
boiskiem
futbolu
amerykańskiego.
Mierzył
zapewne
około
metra
dziewięćdziesięciu, ważył dobrze ponad sto dwadzieścia kilogramów, ale poruszał się z
godnością, prosty jak struna. Miał rumiane policzki, okrągłe okulary i fryzurę znacznie
starszego mężczyzny: zaczesane do tyłu włosy przygładzone żelem, wznoszące się równą falą
o jakieś dwa centymetry nad czołem. Kroczył przez polanę, arystokratycznie skłaniając głowę
przed dziewczynami z Billings, a następnie z powagą przybił piątkę z Dashem, Gage'em,
Joshem i pozostałymi.
- Jak się miewamy w ten uroczy wieczór? - zapytał tubalnym głosem. Wyciągnął ręce
nad ogniskiem i zatarł dłonie.
Kim był ten facet? I dlaczego wyrażał się tak, jakby wyszedł prosto z powieści Jane
Austen?
- Jak tam we wschodniej Azji? Czy chińskie jedzenie jest naprawdę lepsze w
Chinach? - zapytał żartobliwie Gage.
Znowu zerwał się wiatr i nie dosłyszałam słów Whittakera, w każdym razie chłopcy
się roześmiali. Zgromadzili się wokół niego rozbawieni, z roziskrzonym wzrokiem, zupełnie
jakby Święty Mikołaj zjawił się nagle wśród przedszkolaków. ' Dołączyłam do dziewczyn.
- Reed, już myślałam, że o nas zapomniałaś - powiedziała Noelle i łyknęła piwa. Była
jedyną dziewczyną z Billings, która piła piwo, i właśnie dlatego się na nie zdecydowałam.
Reszta wolała drinki sporządzone z różnych alkoholi skombinowanych przez Kiran i
chłopaków. - Co to, znowu zakochana?
- Ja?
- Gapisz się na Whittakera jak urzeczona - wtrąciła Kiran, patrząc na mnie
zmrużonymi oczami. - Hm... interesujący wybór.
- Gapię się? Daj spokój. Po prostu... Kto to jest?
- Whittaker? To... Whittaker. Nie do sklasyfikowania - powiedziała Noelle. Popatrzyła
na pozostałe dziewczyny i uśmiechnęła się krzywo. - W zasadzie... powinnaś go poznać.
Poderwała się, złapała mnie za nadgarstek i pociągnęła w stronę ogniska. Nie
zdążyłam nawet zaprotestować.
- Whit! Hej, Whit! - zawołała. - To dziewczyna, o której ci mówiłam.
Pchnęła mnie w stronę Whittakera. Zaskoczona pośliznęłam się na trawie i oparłam
dłonie o jego szeroką pierś. Chłopcy zarechotali. Whittaker delikatnie ujął mnie za łokcie i
podtrzymał.
- Wszystko w porządku? - zapytał. Miał życzliwe brązowe oczy.
- Tak - odpowiedziałam z zakłopotaniem.
Zaraz, zaraz. Czy Noelle przedstawiła mnie jako dziewczynę, o której mu mówiła? Co
mówiła? I dlaczego?
- Jestem Walt Whittaker - powiedział, wyciągając rękę. - Przyjaciele nazywają mnie
Whittaker albo Whit. Wybierz sama.
- Reed Brennan.
Jego dłoń była niewiarygodnie miękka i ciepła.
- A zatem, Reed, jeśli dobrze zrozumiałem, jesteś w Easton od niedawna. Witamy.
Barwa jego głosu przyprawiła mnie o łagodny, przyjemny dreszczyk. Była ujmująca. I
jakby znajoma.
- Ty też tutaj od niedawna? - zapytałam.
Znowu wszyscy wybuchnęli śmiechem, także Whittaker.
- Nie, nie. Moja rodzina kształci się tu od pokoleń. Byłem z rodzicami na długich
wakacjach. Zwiedziliśmy wschodnią Azję, Chiny, Singapur, Hongkong, Filipiny... Dużo
podróżujesz, Reed?
Nie, jeśli nie liczyć wyprawy do pensylwańskiego parku rozrywki w czasach, kiedy
jeszcze nosiłam różowe tenisówki.
- Raczej mało - przyznałam.
Wpatrywał się we mnie przez chwilę, jakby moje słowa go zdziwiły. Zaczynałam się
czuć nieswojo pod jego badawczym wzrokiem.
- Szkoda - stwierdził w końcu. - Człowiek nie zna samego siebie, dopóki nie rozejrzy
się po świecie, prawda?
Próbowałam wymyślić odpowiedź, która nie zabrzmiałaby naiwnie, ale wtrącił się
Gage.
- Stary, chodź do nas! - zawołał, walnąwszy Whittakera w ramię. - Właśnie
rozmawialiśmy o Dziedzictwie. Musisz nam przekazać najświeższe informacje.
Whittaker uśmiechnął się lekko.
- Ach, Dziedzictwo. Istotnie, pora się zbliża.
O co chodziło z tym Dziedzictwem? Na pewno było to coś, o czym w Easton nie
wypadało nie wiedzieć, a gdybym zapytała, stałoby się oczywiste, że ja nie wiem - i
przypomniałabym wszystkim, jaką jestem tu autsajderką. Postanowiłam więc trzymać język
za zębami w nadziei, że z czasem dotrą do mnie potrzebne informacje.
- Porozmawiamy później? - powiedział do mnie Whittaker.
- Eee... jasne.
Gage pociągnął Whittakera pomiędzy chłopców, a przy mnie stanęła Noelle.
- I co? Już go zauroczyłaś? - zapytała.
- Mówiłaś mu o mnie?
- A czemu nie? Pomyślałam, że powinniście się poznać - powiedziała, wzruszając
ramionami. - Whit byłby dla ciebie niezły. Jest bardzo... kulturalny.
Postanowiłam zignorować ukryty przytyk.
- Noelle, zapomniałaś? Chodzę z Thomasem.
Nie przejmowałam się już, czy Noelle ma coś przeciwko Thomasowi. Jego tajemnicze
zniknięcie jakby unieważniło wszystkie zastrzeżenia.
Skrzywiła się.
- Doprawdy? A Thomas jest... gdzie? - zapytała i demonstracyjnie rozejrzała się
wokół.
- Nie wiem - odpowiedziałam cicho.
Ariana, Kiran i Taylor zbliżyły się do nas wyraźnie zainteresowane.
- No właśnie. Też mi chłopak, który nie informuje swojej dziewczyny, dokąd się
wybiera. Ani nawet że w ogóle dokądś się wybiera - burknęła Noelle. Zrobiła znaczącą pauzę
i łyknęła piwa. - Słuchaj, Whit to świetny facet. Miły.
- W przeciwieństwie do niektórych innych facetów - wtrąciła Kiran zjadliwie.
Ach. Mimo wszystko nie potrafiły wyzbyć się niechęci. Nigdy nie lubiły Thomasa. I
nie zamierzały go polubić.
- Whit może ci wiele dać - powiedziała Ariana. - Może dać ci coś, czego sama
zapewne byś nie zdobyta.
Ciekawe.
Patrzyła na Whittakera spokojnymi jasnoniebieskimi oczami. Zastanawiałam się, czy
jej spojrzenie przyprawia go o ciarki, podobnie jak mnie.
- A niby co takiego może mi dać? - zapytałam.
- Choćby jakieś życie - prychnęła Kiran.
- Kiran! - upomniała ją Ariana.
- Po prostu z nim porozmawiaj - powiedziała Noelle. - Nikt was nie zmusza do
małżeństwa.
Pociągnęłam łyk piwa, spoglądając na Whittakera. Rzeczywiście, wydawał się miły.
Cywilizowany. Dojrzały. I chłopcy wyraźnie za nim przepadali. Może powinien nieco
schudnąć, ale kim byłam, żeby go osądzać?
- Zanieś mu trochę tego - zaproponowała Kiran i wręczyła mi zapasową piersiówkę ze
swoim specjałem. - Whittaker uwielbia moje koktajle.
Piersiówka była elegancka i lodowato zimna. Trzymałam ją w jednej ręce, butelkę
piwa w drugiej. Może warto dać szansę facetowi aprobowanemu przez dziewczyny z
Billings? Byłam teraz jedną z nich. Najwyższy czas, żeby się zachowywać, jak na dziewczynę
z Billings przystało.
NIE BYLE KTO
- Życie wśród tubylców otwiera człowiekowi oczy - mówił Whittaker, kiedy
odchodziliśmy razem z polany. - Biedacy nie mają niczego oprócz drewnianej miski i garści
ryżu, ale wykazują tyle hartu ducha, wiesz? Tyle hartu!
- Więc spaliście w wiosce? - zapytałam, nie odrywając wzroku od ziemi. Przed chwilą
napoczęłam czwarte piwo i otaczający mnie świat jakby troszkę tracił ostre kontury. - Nie-
samowite!
Nie pamiętałam, kto zaproponował ten zapoznawczy spacer we dwoje. Whittaker? Ja?
Noelle?
- Skąd! Wróciliśmy na noc do hotelu. Zdajesz sobie sprawę, ile chorób można złapać
w takim miejscu?
Zdziwiona podniosłam na niego wzrok.
- Ale przecież mówiłeś o życiu wśród tubylców... Potknęłam się o wystający kamień i
wpadłam na Whittakera.
- Oj, przepraszam.
- Czy aby dobrze się czujesz? - zapytał, podtrzymując mnie ramieniem.
Odchrząknęłam. Drzewa wokół mnie chwiały się zupełnie niezależnie od wiatru.
- Tak. Aby dobrze - zapewniłam, próbując dostosować się do stylu jego wypowiedzi.
- Może spoczniemy?
Ziemia podskoczyła mi pod nogami. Kto, do diabła, twierdził, że picie alkoholu to
fajna zabawa?
- Faktycznie. Spocznijmy.
Poprowadził mnie do porośniętego mchem pnia i posadził na nim troskliwie. Dla
bezpieczeństwa oparłam dłonie na szorstkiej korze. Whittaker usiadł obok mnie i przyglądał
mi się z szerokim uśmiechem.
- Noelle nie kłamała. Jesteś naprawdę piękna - powiedział. - Masz klasyczną urodę.
Jak Grace Kelly.
- Kto?
Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Grace Kelly. Aktorka. I księżna. Wiesz, to zupełnie niewiarygodna historia. Grace
Kelly była skromną dziewczyną, która zyskała sławę w Hollywood, wyszła za europejskiego
księcia...
- Nieźle - wymamrotałam i uniosłam butelkę w toaście.
- ...i zginęła w wypadku samochodowym - dokończył Whittaker.
- Och.
Miło słyszeć. Dzięki.
Poczerwieniał nagle i pociągnął łyk z piersiówki.
- Poczęstujesz się? - zapytał.
W głębi ducha wiedziałam, że to nie najlepszy pomysł. Wiedziałam też jednak, że
Kiran domieszała do swojego specjału trochę soku owocowego. I niespodziewanie nabrałam
przekonania, że sok świetnie mi zrobi. Zawiera przecież tyle witamin i w ogóle.
- Jasne. Czemu nie?
Schyliłam się, żeby odstawić prawie pustą butelkę, i o mato nie upadłam na twarz.
Podparłam się ręką i podźwignęłam z powrotem do pozycji siedzącej, ale mój zmysł
równowagi uległ już znacznemu osłabieniu. Kiedy sięgnęłam po piersiówkę, zatoczyłam się
prosto w objęcia Whittakera. Ziemia zdecydowanie nie chciała pozostać na swoim miejscu.
- Przepraszam - wybąkałam.
- Nic nie szkodzi. Poczekaj, pomogę.
Objął mnie ramieniem i natychmiast poczułam się pewniej, mniej chwiejnie. Zdjęłam
nakrętkę z piersiówki i pociągnęłam potężnego łyka. Mmmmmm. Koktajl Kiran smakował
wyśmienicie. A Whittaker był taki ciepły... Przymknęłam oczy, rozkoszując się chwilą...
Nagle zakręciło mi się w głowie, płyn trafił w niewłaściwy otwór i Zakrztusiłam się. plując
wokół koktajlem.
- Dobrze się czujesz? - zapytał Whittaker niespokojnie.
- Tak... świetnie! - wychrypiałam zgięta wpół. Przejęty podał mi chustkę.
Wykaszlałam się i otarłam nią twarz. Była miękka, pachniała piżmem i miała wyhaftowane
inicjały WW. Elegancja w dawnym stylu. Whittaker był pierwszym znanym mi posiadaczem
chustki z monogramem, ale jakoś nie czułam zaskoczenia.
- Strasznie mi głupio - wybąkałam, kiedy już odzyskałam oddech.
Chciałam oddać mu chustkę, ale potrząsnął głową i ujął mnie za rękę.
- Zatrzymaj ją. Jest twoja.
- Pewnie uważasz mnie za ostatnią ofermę...
- Wprost przeciwnie - powiedział, patrząc mi głęboko w oczy. - Uważam, że jesteś
nadzwyczajna.
I pocałował mnie.
Ojoj. Niedobrze, Nie powinnam się całować z Waltem Whittakerem. Powinnam się
całować ze swoim chłopakiem Thomasem Pearsonem. Z Thomasem, absolutnie cudownym
Thomasem, który pozbawił mnie dziewictwa. Gdyby tylko tu byt. Gdybym tylko wiedziała,
gdzie, do cholery, się podziewa.
Ogarnęła mnie fala wspomnień. Thomas. Wargi Thomasa, dłonie Thomasa, palce,
język...
I nagle go całowałam. Jego kochane ciepłe usta. Szczupłe silne ręce. Na przekór
wszystkiemu, przez co przeszliśmy w ostatnich dniach, straszliwie tęskniłam za jego
dotykiem. W tym jednym Thomas był zawsze, niezawodnie, dobry.
Na wpół przytomna zarzuciłam Whittakerowi ręce na szyję. A wtedy coś w niego
wstąpiło. Gwałtownie przesuwał wargami wte i wewte po moich wargach, jakby próbował
skrzesać ogień.
Oj. Zdecydowanie nie jak Thomas. Chwyciłam jego twarz w dłonie, żeby opanować to
szaleństwo, ale Whittaker najwidoczniej uznał mój ruch za przejaw entuzjazmu. Zdwoił wy-
siłki i nagle poczułam, jak jego język próbuje wcisnąć się pomiędzy moje zęby.
Biedny dzieciak. Zupełnie bez pojęcia. Odepchnęłabym go, ale nie chciałam sprawić
mu przykrości. Czekałam więc w nadziei, że zaraz nabierze wprawy albo że zabraknie mu
tchu i będzie musiał przestać.
Wtem jego wielka dłoń zamknęła się na mojej piersi. Mocno. Jakby wyciskał sok z
pomarańczy.
I Thomas powrócił. Widziałam go przed sobą wyraźnie: Thomas ze swoim
zmysłowym uśmiechem i delikatnym wprawnym dotykiem, tuż przy mnie. Co, u diabła? Kim
był ten facet obmacujący mnie, jakbym była modelem do ćwiczeń z pierwszej pomocy?
Nagle poczułam skurcz w przełyku. Wstrzymałam oddech. Rany boskie! Zaraz
zwymiotuję. Puszczę pawia prosto w twarz Whittakera!
Odsunęłam się raptownie. Wymruczał coś ze zdziwieniem. Odwróciłam się szybko,
zgięłam nad powalonym pniem i zwymiotowałam w leżące za nim liście. Piekły mnie oczy,
paliło mnie w gardle, żołądek skręcał się z bólu. Whittaker poderwał się, odszedł o parę
kroków i stanął tyłem do mnie, żeby zapewnić mi nieco prywatności. Bogu dzięki. Ostatnią
rzeczą, jakiej bym sobie życzyła, było to, żeby chłopak, z którym właśnie się całowałam,
obserwował mój haniebny odjazd do Rygi.
Wreszcie skończyło się.
- Dobrze się czujesz? - zapytał Whittaker.
Tego wieczoru była to najwyraźniej jego ulubiona fraza. Kiwnęłam głową. Ze wstydu
nie mogłam wydusić ani słowa.
- Pozwolisz, że odprowadzę cię do Billings?
Znowu kiwnęłam głową. Whittaker pomógł mi wstać i mocno objął mnie ramieniem.
Wlokłam się wtulona w niego, na nogach jak z galarety. Na polanie wszyscy wybałuszyli na
nas oczy. Przez ułamek sekundy mignęła mi twarz Josha, zacięta i ponura.
- Proszę, proszę! Tylko spójrzcie na tę parę gołąbków - zawołała Noelle z
uśmieszkiem.
Josh poczerwieniał i odwrócił wzrok. Szybko łyknął piwa z butelki.
- Odprowadzam Reed do bursy - oznajmił Whittaker z dumą w głosie.
- Jak miło - mruknął Dash.
- Słusznie. Zaopiekuj się naszą Reed - powiedziała Noelle i poklepała Whittakera po
plecach.
Z ogromnym wysiłkiem zdobyłam się na cień uśmiechu. Nawet w moim godnym
pożałowania stanie odczuwałam wartość aprobaty Noelle. Dowiodłam, że nie jestem byle
kim. A im wyżej ceniła mnie Noelle, tym lepiej dla mnie.
KOPCIUSZEK W REALU
Pierwszym świadomym doznaniem byt obrzydliwy smak w wyschniętych na wiór
ustach. Drugim - potworne łupanie w czaszce. Trzecim - wrażenie chłodu. Czwartym - łomot.
Łomot. Natarczywy, ogłuszający łomot.
- Pobudka! Już po szóstej, nowa! Z takim podejściem niczego w życiu nie osiągniesz!
Każdy z łomoczących dźwięków odbijał się straszliwym, bolesnym echem w moim
mózgu.
Z wysiłkiem rozwarłam powieki i zamrugałam, żeby przezwyciężyć okropną suchość
oczu. Przed sobą widziałam kremową ścianę mojego pokoju. Pod sobą czułam materac. Poza
tym nic się nie zgadzało.
- Tak jest, leniu! Koniec laby! Rusz tyłek z łóżka! Noelle. Noelle krzyczała mi nad
uchem przy akompaniamencie dzikiego łomotu. Z trudem obróciłam się na plecy spojrzałam
wokół, gwałtownie przełykając żółć, która nagle wypełniła mi usta. Noelle pochylała się nade
mną z jakąś białą falbaniastą szatą przerzuconą przez ramię. Kiran, Taylor, Ariana, Natasza i
cztery inne dziewczyny z Billings, których imion za nic nie mogłam sobie przypomnieć,
otaczały moje łóżko ciasnym kręgiem. Kiran waliła nożyczkami w czerwono - czarny
blaszany bęben. Taylor, wyraźnie skacowana, z ponurą determinacją ściskała w ręce kij mopa
jak dzidę. Natasza w nogach łóżka trzymała zdartą ze mnie kołdrę. Ach. Stąd uczucie zimna.
- Co wy wyprawiacie? - wychrypiałam, zamykając oczy. Bogu dzięki, łomot ustał.
Chwyciłam się obiema dłońmi za głowę, żeby zapobiec eksplozji mózgu.
- Czas ruszać do roboty, nowa - powiedziała Noelle. Zaskoczona zmarszczyłam czoło.
Ból o mato nie rozsadził mi czaszki.
- Co?
Noelle złapała mnie za nadgarstki i szarpnięciem podźwignęła do pozycji siedzącej.
Potworne pulsowanie w głowie prawie mnie sparaliżowało. Czułam mdłości. Siedziałam
nieruchomo, zlana potem, modląc się w duchu, żeby nie zwymiotować. Noelle tymczasem
włożyła mi coś przez głowę, a potem zawiązała jakieś tasiemki za moimi plecami. Kiedy
wreszcie zdołałam otworzyć oczy, zobaczyłam na sobie biały fartuszek pokojówki narzucony
na pidżamę. Do lewego ramiączka przypięto kartonową plakietkę z napisem „potrzebujesz
pomocy? służę! lorneta”.
Jęknęłam. Na nic więcej nie wystarczyło mi siły.
- Chyba nie sądziłaś, że będziesz tu leżała brzuchem do góry? - zapytała Kiran.
Rozjaśnione pasemkami włosy upięta wysoko nad czołem; jej śniada skóra lśniła na tle
białego jedwabnego szlafroka jak wypolerowana. Poprzedniego wieczoru Kiran wchłonęła
więcej alkoholu niż inni uczestnicy zabawy, a po kilku godzinach snu mogłaby bez
przygotowań pozować do fotografii. - O nie, nie, nie. Jak myślisz, dlaczego wpuściłyśmy cię
do Billings? Mamy teraz dostęp do ciebie przez okrągłą dobę. A to oznacza, że przez okrągłą
dobę jesteś na nasze usługi. Zgadza się, dziewczyny?
- Owszem, owszem - odpowiedziała Ariana.
Nawet jej delikatny południowy akcent nie mógł złagodzić niegodziwości tych słów.
Ż
art. To musiał być żart. Bo czy naprawdę zamierzały wywlec mnie z łóżka w samym
ś
rodku straszliwego kaca, pierwszego w moim życiu, i zaprząc do harówki? Po tym wszyst-
kim, czego dokonałam, żeby się dostać do Billings, czekało mnie jeszcze coś gorszego?
Wierzyłam, że okres próbny dobiegł końca, że stałam się jedną z nich. Jednak najwyraźniej
był to dopiero początek mordęgi.
Czułam wewnętrzną pustkę, co przy łupaniu w czaszce i szarpiących żołądek
mdłościach wcale nie było przyjemne. Ale co miałam zrobić? Powiedzieć dziewczynom:
„Spadajcie”? Jasne. Nie zdążyłabym nawet mrugnąć, a już wylądowałabym z powrotem w
bursie Bradwell jako niegodna uwagi miernota z głuchej prowincji.
- Trzymaj - burknęła Taylor i wepchnęła mi w ręce mopa. Kac dodał jej jakieś dziesięć
lat. - Nie sprzątałam pod swoim łóżkiem, odkąd przeniosłam się do Billings. Kurz zaczyna źle
działać na moje zatoki.
Przycisnęłam mopa do siebie, myśląc ze strachem, co się stanie, jeśli znowu spróbuję
się poruszyć. Gwałtowna utrata głowy wydawała mi się całkiem prawdopodobna.
- A kiedy już się z tym uporasz, pościel łóżka - zakomenderowała Noelle. - I odkurz
korytarze przed śniadaniem. Odkurzacz jest w schowku na pierwszym piętrze.
Wpatrywałam się w nie w nadziei, że zaraz wybuchną śmiechem i zawołają: „Aleś się
dała nabrać!”. Jednak tylko spoglądały na mnie niecierpliwie.
- Mówicie serio - wychrypiałam.
Noelle zmarszczyła nos i pomachała przed nim dłonią.
- Proponuję, żebyś najpierw porządnie wypłukała sobie usta. Nie chcę. żeby twój
toksyczny oddech zatruł mi cały pokój.
- Lorneta, tak? A może by zmienić jej przydomek? - zapytała jedna z bezimiennych
dziewczyn. - Wybierzmy coś bardziej stosownego. Choćby Szczota.
- Albo Froterka - powiedziała Taylor.
- Prochówa? - podsunęła Natasza. Noelle zmrużyła oczy w zamyśleniu.
- Nie. Lorneta brzmi wyjątkowo dobrze. I pasuje jak ulał. Poklepała mnie po ramieniu.
Mocno.
- Chodźmy, drogie panie.
Bez pośpiechu opuściły pokój - wszystkie oprócz Nataszy, która rzuciła moją kołdrę
na podłogę i przeszła po niej bosymi stopami w drodze do łazienki.
Chciałam wstać. Naprawdę chciałam. Jednak przy bólu pulsującym mi w głowie,
wściekłym ucisku w żołądku i wyschniętym gardle uznałam to za całkowicie niemożliwe.
- Aha, jeśli nie załatwisz tego wszystkiego przed śniadaniem - dodała Noelle,
zatrzymując się na progu - dzisiaj wieczorem wyczyścisz ubikacje szczoteczką do zębów.
Własną szczoteczką.
- Już idę...
Podniosłam się z łóżka. Natychmiast natarł na mnie cały pokój, miażdżąc mi czaszkę.
Zamknęłam oczy, żeby obronić się przed kolejną falą mdłości.
- Grzeczna dziewczynka - pochwaliła Noelle. I wyszła, bezlitośnie trzaskając
drzwiami.
WEWNĄTRZ WNĘTRZA
- Dobrze przetrzep moje poduszki - poleciła Cheyenne Martin.
Właśnie wpinała sobie w uszy diamentowe klipsy, które wybrała z imponującej
kolekcji w wykładanej aksamitem szkatułce. Przygładziła proste jasne włosy i z satysfakcją
popatrzyła w lustro. Odkąd weszłam do przenikniętego wonią perfum pokoju, który dzieliła z
Rose Sakowitz, nie przestawała mnie instruować, ale ani razu na mnie nie spojrzała.
- I porządnie wygładź prześcieradło, żebym wieczorem nie znalazła na nim żadnych
zmarszczek.
Przesunęłam dłonią po kołdrze z surowego jedwabiu, wyrównując fałdki. Marzyłam
tylko o tym, żeby zapaść się w tę miękkość i zasnąć. Było to czternaste ścielone przeze mnie
łóżko. Łóżko Rose miało być piętnaste. Moje - szesnaste. Po odkurzeniu korytarza. Ogarnęło
mnie jednak ponure przeczucie, że do swojego łóżka już nie dotrę, bo podczas odkurzania
umrę z powodu tętniaka. Śmierć na Posterunku.
- Słyszałaś, co mówiłam, Lorneto?
- Tak - odpowiedziałam swoim nowym chrypliwym głosem. - Przetrzepać poduszki.
Ż
adnych zmarszczek na prześcieradle.
Cheyenne odwróciła się i zaczerpnęła powietrza. Nie pojmowałam, jak można głębiej
oddychać w tak wyperfumowanym otoczeniu.
- Właśnie. Byłam pewna, że świetnie się do tego nadasz - oznajmiła, poprawiając
mankiety bluzki od Ralpha Laurena.
- Masz w sobie taką prawdziwą, zdrową robociarskość.
Zamarłam z rękami na poduszce. Niemożliwe. Po prostu niemożliwe, że powiedziała
mi coś takiego. Stałam oszołomiona, niezdolna do jakiejkolwiek reakcji. Po głowie krążyła mi
jedna myśl: „Zatłuc. Zatłuc tę cholerną babę”.
- Cheyenne - upomniała Rose, drobniutka dziewczyna o półdługich rudych włosach i
lekko pomarańczowej opaleniźnie, która zaczynała już blednąc. Dziwiłam się. że taka chu-
dzina może udźwignąć potężną skórzaną torbę z książkami, która zwisała z jej wątłego
ramienia. - Nie słuchaj jej - mruknęła do mnie.
Zmusiłam się do uśmiechu, a potem rzuciłam Cheyenne spojrzenie, które powinno
stopić cztery warstwy podkładu Estée Lauder na jej twarzy.
- O co chodzi, Rose? Przecież powiedziałam jej komplement. Zgadza się, Lorneto?
- Jasne - wycedziłam. - Wolę prawdziwą, zdrową robociarskość od chorej podróbki
elitaryzmu. Cheyenne zerknęła na mnie z ukosa.
- Ktoś tu ma niewyparzony język - powiedziała słodziutko.
- Trzeba temu komuś pokazać, gdzie jest jego miejsce.
Wzięła pudełko z różem w kulkach i odwróciła je do góry dnem nad biało - zielonym
dywanem.
- Oj! A to pech!
- Cheyenne! - zawołała Rose karcąco.
Cheyenne uniosła stopę w eleganckim pantoflu, zmiażdżyła kuleczki obcasem i
starannie wtarła je w gęste włosie dywanu. Miałam ogromną ochotę złapać ją za blond kudły i
wepchnąć jej twarz w różowy proszek. Na ochocie jednak się skończyło.
- Możesz to posprzątać, Lorneto, kiedy już zaścielisz mi łóżko. Chyba że wolisz, abym
poinformowała Noelle o twojej arogancji.
Ze złośliwym uśmieszkiem wyszła z pokoju. Rose przystanęła niepewnie na progu.
- Nie musisz się tym teraz przejmować - powiedziała. - Masz jeszcze cały dzisiejszy
wieczór. I nie zawracaj sobie głowy moim łóżkiem. Wystarczy, że położysz na nim narzutę.
Na wypadek gdyby Noelle sprawdzała.
- A sprawdza? - zapytałam zdumiona.
Rose popatrzyła na mnie z politowaniem. Najwyraźniej okazywałam wyjątkową
naiwność.
- Powodzenia.
Cicho zamknęła za sobą drzwi. Po chwili odgłos jej kroków zamarł na korytarzu.
Zerknęłam na zegarek. Pół godziny na odkurzanie, prysznic i sprint do stołówki. Nie żeby
ś
niadanie szczególnie mnie nęciło, ale musiałam pojawić się przy stole, bo w przeciwnym
razie Noelle mogłaby wysłać mnie wieczorem do szorowania ubikacji. Wiedziałam, że z
czegoś trzeba będzie zrezygnować. Prawdopodobnie z prysznica.
Z ciężkim westchnieniem podeszłam do łóżka Rose. Była dla mnie miła, nie
zamierzałam więc poprzestać na ułożeniu narzuty. Wygładziłam prześcieradło i kołdrę,
podniosłam poduszkę i wtedy spostrzegłam coś, co zaklinowało się między brzegiem łóżka a
ś
cianą. Przyklękłam na materacu i przyjrzałam się bliżej. Coś grudkowatego, zielonkawego
i...
- O mój Boże.
Kawałek ciastka. Niedojedzonego, spleśniałego czekoladowego ciastka z fragmentem
opakowania - sądząc z wyglądu, zapewne wciśniętego w tę szczelinę przed paroma tygo-
dniami. Nawet wśród elity zdarzają się flejtuchy.
Szybko zakryłam usta dłonią, poderwałam się, wpadłam do łazienki i runęłam na
kolana przed muszlą klozetową.
Nie ma to jak porządny paw na dobry początek dnia.
GRUZŁO
Kiedy wreszcie dotarłam do rozświetlonej słońcem stołówki, dziewczyny, które
odważyły się zaryzykować przyswojenie nadprogramowych kalorii, były gotowe na dokładkę
ś
niadania. Chociaż nie miałam najmniejszej ochoty patrzeć na jedzenie, musiałam pójść do
bufetu i zapełnić dwie tace zamówionymi grzankami, owocami i napojami.
- Jajecznicy? - zaproponował mężczyzna za kontuarem, wskazując na patelnię żółto -
białej papki.
Wzdrygnęłam się.
- Nie, dzięki.
Chwyciłam precla i położyłam go na jednej z tac w nadziei, że jakoś zdołam go w
siebie wepchnąć. W kolejce przede mną dwóch pierwszoklasistów zagadywało ładną
pierwszoklasistkę o czarnych kręconych włosach, a ona chichotała i rzucała im zalotne
spojrzenia. Uśmiechnęłam się z goryczą. Ach, być tak beztroską i pełną energii. I świeżutką.
- Podobno w zeszłym roku wszystkie dziewczyny z pierwszej klasy wróciły stamtąd z
tatuażem - mówił jeden z chłopców.
- Dziewicom wytatuowano zamknięte kłódki, a niedziewicom: odcisk warg. Na lewym
policzku.
- A myślałam, że żadna dziewczyna nie wraca z Dziedzictwa jako dziewica -
odpowiedział brunetka. Zanurzyła łyżeczkę w jogurcie i oblizała ją prowokacyjnie.
Nadstawiłam uszu. Dziedzictwo? Czy Dash nie rozmawiał wczoraj z kumplami na ten
temat': Moje wspomnienia z poprzedniego wieczoru były mgliste, ale pamiętałam, że chłopcy
mówili o Dziedzictwie w związku z Thomasem. Byli pewni, że Thomas nigdy sobie
Dziedzictwa nie odpuści.
Jakim cudem te pierwszoroczniaki były tak dobrze zorientowane?
- Ale ty chyba masz już tę sprawę z głowy, co, Gwen? - zapytał drugi z chłopców i
zerknął znacząco na jej pupę, którą ledwie zakrywała minispódniczka w szkocką kratę.
- Może, Peter, może - odparła Gwen. - A może nie. Wzięła tacę z kontuaru i odeszła,
kołysząc biodrami.
- Stary, na Dziedzictwie pójdę? na całość - oznajmił Peter koledze. - Tylko poczekaj.
- Poczekam - burknął tamten.
- Och, prawda! Przecież ciecie tam nie będzie! Biedny Martin - powiedział Peter z
drwiną. - Ale nic się nie martw. Może twoje wnuki dostaną zaproszenie.
Wybuchnął śmiechem i pomaszerował z tacą do stołu.
Aha. Czyli Dziedzictwo było imprezą dla wybranych. Imprezą otwartą dla Gwen i
Petera ale zamkniętą dla Martina. Postanowiłam przechować tę informację w pamięci, dopóki
mój mózg nie zacznie znowu funkcjonować normalnie.
Nagle poczułam zapach świeżej farby. Odwróciłam się i zobaczyłam za sobą
uśmiechniętego Josha Hollisa w poplamionych farbami dżinsach. Od razu usztywniałam z
napięcia. Nie potrafiłam patrzeć na Josha, nie myśląc o Thomasie - nie zastanawiając się,
gdzie jest, czy wszystko z nim w porządku i czy przekazał Joshowi jakieś wiadomości.
- Ojoj, Reed. Wyglądasz... jak gruzło.
- Jak co? - zapytałam.
- Gruzło. Kiedy nie znajduję stówa, które trafnie oddaje stan rzeczy, tworzę nowe -
wyjaśnił Josh. - A „gruzło” jest tutaj całkiem na miejscu.
- Co za radość być inspiracją dla słowotwórstwa - powiedziałam lekko.
Wcale nie byłam radosna, ale nie mogłam za to winić Josha. Nie dziwiłam się też, że
moje nieumyte włosy spięte w tłustawy kucyk i zielonkawa cera nie wprawiają go w zachwyt.
- Jak się czujesz? - zapytał, kiedy przesuwaliśmy się do przodu w kolejce. - Wczoraj
wieczorem trochę się o ciebie martwiłem.
Gdzieś z zakamarków mojej pamięci wynurzył się obraz posępnej twarzy Josha na
polanie. O co tam wtedy chodziło? I właściwie dlaczego Josh miałby się o mnie martwić?
Ledwie się przecież znaliśmy. Wtem przyszła mi do głowy pokrzepiająca myśl.
- Thomas cię prosił, żebyś się mną zaopiekował? Josh zamrugał.
- Nie. W zasadzie nic mi nie powiedział. Po prostu był i nagle go nie było.
- Och. Więc naprawdę nie wiesz, gdzie się podziewa?
- Nie. A ty?
- Też nie.
Przesunęliśmy się wzdłuż kontuaru. Serce tłukło mi się boleśnie.
- Typowe - mruknął Josh pod nosem.
- Proszę?
- Nic. Tylko... można by się spodziewać, że chociaż tobie da znać, dokąd się wybiera.
Ach. Josh wiedział zatem o mnie i Thomasie. Albo podejrzewał, co między nami
zaszło. A może nie. Może po prostu się zorientował że wiele znaczę dla Thomasa. O ile
rzeczywiście wiele dla niego znaczyłam.
Jak to możliwe, że pod jego nieobecność miałam jeszcze więcej wątpliwości niż
wtedy, kiedy sprzeczałam się z nim i godziłam?
- Ale powinienem był się domyślić - mówił dalej Josh. - Thomas nigdy szczególnie
nie przejmował się kimkolwiek poza sobą.
Z trudem przełknęłam ślinę. Ten poranek był już wystarczająco koszmarny. Nie
chciałam jeszcze go pogarszać krytykowaniem mojego zaginionego chłopaka.
- Pogadajmy o czymś innym - zaproponowałam. - Jasne. Przepraszam. Na pewno
odezwie się do ciebie.
Niedługo.
Bezradnie szukałam nowego tematu rozmowy.
- A to co? - zapytałam w końcu, wskazując na tacę Josha obładowaną jeszcze bardziej
niż moje dwie. - Zapasy na zimę?
- E tam. Chłopaki zjedliby jeszcze trochę, więc... - wzruszył ramionami.
- Nie rozumiem.
- Czego? - zapytał, kładąc na tacy czekoladowe ciastko. Odwróciłam wzrok.
Czekoladowe ciastka zdecydowanie nie były pożądanym przeze mnie widokiem.
- Czemu ciągle coś dla nich robisz? Przecież nie musisz. W przeciwieństwie do
niektórych osób.
- Mam czworo młodszego rodzeństwa i tylko jednego starszego brata, który na prace
domowe reaguje alergicznie - wyjaśnił. - Pomaganie chyba weszło mi w krew.
Wzięłam z kontuaru miseczkę na płatki śniadaniowe. - Aha.
- A ty dlaczego to robisz? - zapytał.
- No, bo mi każą - odpowiedziałam odruchowo. Przyjrzał mi się ze zdziwieniem.
- Jak to?
Zamrugałam oczami. Josh nie wiedział? Nie wiedział, że jestem na służbie u jaśnie
pań z Billings? A wydawało mi się, że to ogólnie znana informacja! Inni przynajmniej
zauważyli, jak ćwiczono mnie przed zmianą bursy. Zwłaszcza Dash nie krył uciechy z mojej
męki. Jak to możliwe, że Josh niczego nie spostrzegł?
- Chwileczkę. Kto ci każe? - zapytał.
Alarm! Alarm! Skoro Josh nie wiedział, może nie miał wiedzieć? Cholera jasna.
- Nieważne - mruknęłam, machając ręką. Serce podeszło mi do gardła.
- Reed... - Josh.
W jego oczach pojawił się błysk zrozumienia.
- Aha, nie możesz mi powiedzieć - stwierdził żartobliwym tonem. - A gdybyś mi
powiedziała, musiałabyś mnie zabić.
Dotarliśmy do końca kontuaru. Ostrożnie podniosłam obładowane tace i
podtrzymywałam je rozcapierzonymi palcami.
- Zapomnij. Chlapnęłam bez sensu - powiedziałam do Josha.
- W ostateczności zawsze możesz napluć im do kawy.
Spojrzałam na parujące kubki ustawione na jednej z tac. Kusząca sugestia.
- W każdym razie... nie dawaj się - doradził. - Nie pozwól, żeby zmuszały cię do
czegoś, wiesz...
Czegoś głupiego? Niebezpiecznego? Ponad siły? Dzięki za troskę, Josh, ale spóźniłeś
się odrobinę. Jeden z kubków z kawą zakolebał się niebezpiecznie.
- Poczekaj, pomogę - zaproponował Josh i sięgnął po cięższą tacę.
- Dzięki, ale...
Zerknęłam na środek sali i zamarłam. Walt Whittaker. potężny jak góra, siedział przy
końcu stołu Billings. Wspomnienia eksplodowały mi w czaszce.
Moje dłonie na klatce piersiowej Whittakera. Życzliwe brązowe oczy Chustka z
monogramem. Grube ramiona. Niewprawne szorstkie wargi. Język. Język...
I straszliwy ucisk w moim żołądku.
Rany boskie! Czy naprawdę pozwoliłam, żeby ten facet mnie obmacywał?!
- Ej, ostrożnie!
W ostatniej sekundzie Josh złapał rozkołysaną tacę. Jeden z pączków stoczył się z niej
i plasnął na podłogę lukrem na dół.
- Muszę lecieć - wymamrotałam.
Z hukiem odłożyłam zamówione potrawy na najbliższy stół i popędziłam na drugie
tego poranka wielkie rzygando.
DZIEŃ SĄDU
Na porannym nabożeństwie zjawiłam się kilka sekund przed zamknięciem kaplicy.
Wewnątrz trwały gorączkowe, choć niezbyt głośne rozmowy, w których powtarzało się na-
zwisko Pearson. Szłam, a wkoło odwracały się dziesiątki głów, słyszałam za sobą narastające
szepty. Zniknięcie Thomasa stało się ogólnoszkolną sensacją, a skoro zabrakło głównego
bohatera, najwyraźniej wybrano mnie na jego miejsce. Sympatia. Porzucona dziewczyna.
Osoba, którą trzeba mieć na oku.
Nagle poczułam zadowolenie, że porę śniadania spędziłam z muszlą klozetową w
objęciach. Gdybym została w stołówce, zapewne padłabym ofiarą zmasowanego ataku. Tutaj
byłam bezpieczna, choćby tylko przez kwadrans. Zyskałam czas na zebranie sił.
Wśliznęłam się do jednej z ławek przeznaczonych dla drugoklasistek i usiadłam obok
Missy Thurber, najmniej lubianej Przeze mnie osoby w szkole. Po wizycie w gabinecie lekar-
skim i wypiciu soku jabłkowego zaczynałam powoli wracać do równowagi. A wtedy Missy
ostentacyjnie nabrała powietrza w dziurki od nosa przypominające wyloty tuneli, nachyliła się
ku mnie, znowu pociągnęła nosem i jęknęła.
- Fuj! Gdzieś ty nocowała? - zapytała z grymasem obrzydzenia. - W oborze?
Wstała, przestąpiła przez nogi mojej byłej współlokatorki Constance Talbot i zmusiła
ją, żeby przesunęła się na ławce w moją stronę. Oblała mnie fala gorąca.
- Cześć - szepnęła Constance niepewnie.
Od dwóch dni, odkąd porzuciłam ją dla Billings, prawie jej nie widywałam. Zmieniła
fryzurę: kręcone rude włosy zaplotła w dwa warkocze. Ze swoimi piegami i okrągławą twarzą
zawsze wydawała się młodsza, niż była w rzeczywistości. Teraz wyglądała na dwunastolatkę.
- Jak leci? - zapytała.
- W porządku.
Jak, w porządku - poza tym, że mój chłopak zapadł się pod ziemię, że po pijanemu
pozwoliłam się obmacywać obcemu facetowi, że mam kaca wielkiego jak stepy Azji i że za
chwilę pusty żołądek zwinie mi się w trąbkę”.
- Wszyscy mówią o Thomasie. Odezwał się do ciebie? Patrzyła na mnie z troską, a
zarazem z nadzieją, że zaraz rzucę jakąś świeżą, soczystą plotkę.
- Nie. A co u ciebie? - zapytałam, głównie po to żeby zmienić temat.
- No, zrobiło się mnóstwo miejsca w pokoju - odparła ze smutnym uśmiechem.
Constance była osobą towarzyską, niestworzoną do mieszkania w pojedynkę, z czego
obie świetnie zdawałyśmy sobie sprawę. Chciałam powiedzieć coś, co poprawiłoby jej na-
strój, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Nie zamierzałam przecież wracać do Bradwell.
Nawet gdyby dziewczyny z Billings zmuszały mnie codziennie do katorżniczej pracy, kwa-
tera w najbardziej luksusowej bursie Easton była nie do przecenienia. Lokatorki Billings
wiodły cudowne życie: byty popularne, miały niesamowite osiągnięcia w szkole i czekała je
wspaniała przyszłość. A teraz to wszystko stało się dostępne również dla mnie. Oczywiście,
jeśli Noelle i spółka nie zamęczą mnie wcześniej na śmierć.
- Dobrze się czujesz? - zapytała Constance, przypatrując mi się uważnie.
- Tak. Nieźle. Tylko jestem trochę zmęczona.
Dyrektor Marcus stanął przy pulpicie na podwyższeniu, wybawiając mnie od dalszych
pytań.
- Witam - powiedział do mikrofonu. - Dzisiaj obędziemy się bez porannych
uprzejmości, bo mamy coś pilnego do omówienia. Jak zapewne wszyscy już wiecie, zaginął
jeden z waszych kolegów, Thomas Pearson.
Ś
cisnęło mnie w gardle. Kaplica natychmiast wypełniła się gwarem: oto najwyższy
szkolny autorytet ostatecznie potwierdził sensacyjną pogłoskę.
- Aha, woleli zaczekać z tym obwieszczeniem do czasu, kiedy rodzice wyniosą się z
kampusu - mruknął ktoś za moimi plecami.
- Proszę o ciszę! - zawołał Marcus. Wszyscy umilkli.
- Traktujemy tę sprawę bardzo poważnie. Ponieważ nie zgłoszono nam żadnych
informacji o miejscu pobytu Thomasa Pearsona, poprosiłem komendanta Sheridana, stojącego
na czele komendy policji w Easton, aby zabrał głos podczas dzisiejszego nabożeństwa.
Oczekuję, że wysłuchacie go z należytą uwagą. Panie komendancie? - zwrócił się do
siedzącego obok szpakowatego mężczyzny w granatowym garniturze.
W kaplicy zaskrzypiały ławki: wszyscy chcieli zobaczyć dowódcę policji. Sheridan
podszedł do mikrofonu. Przewyższał Marcusa niemal o głowę; miał kwadratowe ramiona i
równie kwadratową szczękę.
- Dziękuję, panie dyrektorze - powiedział.
Patrzył na nas stalowoniebieskimi oczami z wyraźnym niezadowoleniem.
Zastanawiałam się, czy nie żałuje, że liceum znajduje się na podległym mu terenie - czy nie
uznał zniknięcia Thomasa za kłopot, od którego wolałby trzymać się z daleka. A może
dostrzegał w tej sprawie coś interesującego, urozmaicenie codziennej rutyny? Zapewne
niewiele się działo w tym sennym, elitarnym miasteczku. Może komendant rwał się do
prawdziwego śledztwa?
- Przykro mi, że znalazłem się tutaj w tak nieprzyjemnych okolicznościach. To duża
szkoła i na pewno niektórzy z was znają Thomasa Pearsona, a niektórzy nie.
Poczułam dłoń na swojej dłoni. Constance spoglądała na mnie ciepło. Odruchowo
chciałam się odsunąć, ale powstrzymałam się w ostatniej chwili. Constance próbowała być
dobrą przyjaciółką. A teraz bardzo potrzebowałam przyjaźni.
- W tym tygodniu jednak będziemy rozmawiać z każdym z was.
Znowu rozległy się szepty. W kaplicy panowała atmosfera podekscytowanego
oczekiwania. Nie mogłam tego pojąć. Czy ci ludzie nie zrozumieli sensu wypowiedzi komen-
danta? Policja uważała, że Thomasowi przydarzyło się coś złego i że ktoś z nas jest wplątany
w jego zniknięcie. Skąd więc, u diabła, to beztroskie podniecenie?
- Nie denerwujcie się, kiedy zostaniecie wywołani z lekcji i zaproszeni na rozmowę.
Pamiętajcie, że nie traktujemy was jak podejrzanych. Chodzi nam wyłącznie o to, żeby
odnaleźć waszego kolegę i oddać go rodzicom całego i zdrowego.
Jasne. A rodzice już zmuszą go do uległości i poślą do szkoły wojskowej”.
- Wszystko będzie się odbywało bez jakiegokolwiek osądzania. Gorąco jednak
zachęcam, abyście dzielili się z nami każdą przydatną informacją.
Kiedy wypowiadał te słowa, spojrzał prosto na mnie. Osunęłam się na siedzeniu.
„Dlaczego patrzy akurat w tę stronę? A dlaczego nie? Weź się w garść, dziewczyno!”
- Z góry dziękuję wam za pomoc.
Komendant odszedł od mikrofonu i zaczął konferować cicho z dyrektorem. W rzędach
ławek rozpętało się istne pandemonium.
- Jak myślicie? Pearson dał nogę ze szkoły?
- Może go porwano?
- Ten cały Rick na pewno wie, gdzie go szukać. Ciekawe, czy policja już go
przesłuchała.
- Czemu miałaby go przesłuchiwać? Który z nauczycieli podejrzewa, skąd Thomas
brał prochy? Są kompletnie bez pojęcia!
Rick? Co za Rick, u diabła?”
Próbowałam ignorować prowadzone wokół mnie rozmowy, a także wynikający z nich
straszliwy wniosek: wszystkie te podekscytowane drugoklasistki wiedziały o Thomasie dużo
więcej niż ja.
- E tam. Założę się, że Pearson łyknął jakiś trefny towar i leży teraz gdzieś we
własnych rzygach.
Dosyć. Dosyć.
Okropne myśli, które tłumiłam od dwóch dni, uderzyły w moją osłabioną czaszkę z
siłą rozpędzonego pociągu towarowego. Wątła nadzieja, że z Thomasem wszystko jest w po-
rządku, prysła niemal bez śladu. Serce zabiło mi raptownie, płytko. W panice pochyliłam się
do przodu i oparłam czoło na pulpicie ławki. Gwałtownie przełykałam ślinę, walcząc z kwaś-
nym smakiem w ustach.
„Oddychaj. Po prostu oddychaj”.
Wiedziałam, że wszyscy na mnie patrzą. Czułam na sobie ich ciekawskie, wścibskie
spojrzenia.
- Reed? Może pójść z tobą do gabinetu lekarskiego? - zapytała niespokojnie
Constance.
- Najpierw zaprowadź ją pod prysznic - poradziła Missy. „Oddychaj. Oddychaj”.
„Porwano go. Trefny towar. We własnych rzygach”. Gdzie był Thomas, do cholery?
Gdzie się, do cholery, podziewał?
JEGO DZIEWCZYNA
Szepty towarzyszyły mi po nabożeństwie przez całą drogę do drzwi kaplicy.
Skrzyżowałam ramiona i zacisnęłam je na piersiach w obawie, że strach i narastające
wrażenie zaszczucia eksplodują ze mnie na wszystkie strony. Thomas zaginął. Policja
traktowała nas jak podejrzanych. I obserwowała mnie teraz cała szkoła.
Czemu Thomas nie wracał? Gdyby pokazał się na kampusie choćby na parę minut,
skończyłyby się te spojrzenia, te przyciszone rozmowy. Bardzo chciałam, żeby się skończyły.
Kiedy wynurzyłam się na zewnątrz, zobaczyłam przed drzwiami Arianę i Taylor.
Ucieszyłam się na widok przyjaznych twarzy, choć byty to twarze osób, które o świcie
wywlokły mnie z łóżka i ubrały w fartuch pokojówki. Nawet rozluźniłam nieco uścisk
ramion.
Taylor jednak szepnęła coś do Ariany, popatrzyła na mnie niemal z popłochem i
pospiesznie ruszyła przez dziedziniec. Pomyślałam, że może czuje się winna z powodu
porannych wydarzeń w bursie. Zawsze przejawiała odrobinę więcej przyzwoitości niż
pozostałe lokatorki Billings.
- Przecież podobno ze sobą zerwali...
- Tak, ale znowu się pogodzili, tuż przed jego zniknięciem. ..
Spojrzałam za siebie z furią. Dwie drugoklasistki zamilkły, spłonęły rumieńcem i
czym prędzej się oddaliły.
- Co słychać? - zapytała Ariana, przyłączając się do mnie.
Doskonale. Zyskałam chwilową ochronę przed eastońskim wścibstwem.
- Nic nowego - powiedziałam z udawaną nonszalancją. Coś mi mówiło, że Ariana
doceni twardą postawę. - Co z Taylor?
- Och, wciąż nie czuje się dobrze. - Kac? - szepnęłam.
- Między innymi. Jesienią Taylor zaczyna mieć kłopoty z paciorkowcem w gardle, pół
zimy spędza w łóżku i dochodzi do siebie dopiero na wiosnę. Słabą kondycję ma dziewczyna
- westchnęła. - Szkoda.
Posępnie wpatrywałam się w bruk dziedzińca. Choroba i przymusowy pobyt w łóżku
wydały mi się nagle całkiem niezłym rozwiązaniem.
„Może powinnam poprosić Taylor, żeby na mnie chuchnęła?”
- A u ciebie wszystko w porządku? - zapytała Ariana.
- Jasne.
Jasne, że absolutnie nie w porządku. Byłam obolała na ciele i na duszy. Czułam się
tak, jakbym zaraz miała rozpaść się na kawałki ze zdenerwowania i niepokoju. Czemu Tho-
mas do mnie nie zadzwonił? Albo do Josha? Do kogokolwiek? Dlaczego nam to robił?
Czy dlatego że w szeptanych plotkach tkwiło ziarno prawdy? Czy Thomasowi
rzeczywiście przytrafiło się coś złego? Po plecach przebiegł mi dreszcz. Poruszyłam się
niespokojnie. Ariana nie spuszczała ze mnie wzroku.
- Więc co zamierzasz im powiedzieć? - zapytała z troską.
- Komu?
- Policji. Zamarłam.
- Jak to?
Przysunęła się do mnie tak blisko, że mogłabym policzyć wszystkie pory na jej nosie,
gdyby je miała. Jej cera była gładka jak porcelana.
Porcelana. Muszla klozetowa. Dosyć. Dosyć.
- Jesteś jego dziewczyną. Na pewno zadadzą ci mnóstwo pytań. Powinnaś się dobrze
przygotować do tej rozmowy.
Nagle zaschło mi w gardle. Niemożliwe. Musiałam ją źle zrozumieć.
Powiew wiatru szarpnął jej włosy, uniósł końce szalika. Tuż obok jakiś chłopak
krzyknął coś do kolegów. Nie poruszyła się, nawet nie mrugnęła.
- Ariana, ja nie wiem, gdzie jest Thomas - powiedziałam cicho.
Patrzyła na mnie badawczo. Patrzyła tak badawczo, że powoli ogarnęła mnie fala
gorąca. Tak badawczo, że zaczęłam się zastanawiać, czy jednak nie mam czegoś do ukrycia.
I wtedy się uśmiechnęła.
- Okej.
- Co? - spytałam zdezorientowana.
- Nic. Ale gdybyś chciała z kimś pogadać przed spotkaniem z policją, po prostu daj mi
znać.
- Dzięki.
Odsunęła się bez pośpiechu.
- Do zobaczenia po lekcjach.
Dopiero kiedy zostałam sama, zauważyłam wszystkie te wlepione we mnie oczy.
Ilekroć spojrzałam w czyjąś stronę, błyskawicznie odwracano wzrok; ilekroć podeszłam
bliżej, natychmiast urywała się rozmowa. Czy właśnie tak miało być od tej pory? Czy każdy
mój ruch miał stać się przedmiotem obserwacji i tematem komentarzy? Już pierwszego dnia
w Easton wiedziałam, że nie chcę wtopić się w szare niedostrzegalne tło. Nigdy jednak nie
ż
yczyłam sobie takiego publicznego zainteresowania.
Zerknęłam na zegarek. Dziesięć minut do lekcji. Potrzebowałam życzliwego słuchacza
- kogoś, kto pomoże mi ochłonąć i przypomni, dlaczego w ogóle przeniosłam się do Easton.
Usiadłam na najbliższej ławce, wyciągnęłam z torby komórkę i zadzwoniłam do brata, który
był teraz daleko, w Pensylwanii. Odebrał po piątym sygnale.
- Tak?
- Scott, tu Reed. Obudziłam cię?
- Skąd! Zaczynam zajęcia nie wcześniej niż za trzy godziny, ale oczywiście czekam
już spakowany i gotowy - burknął.
Uśmiechnęłam się. Grupka dziewczyn przyglądała mi się z odległości kilku metrów.
Patrzyłam na nie, dopóki w panice nie umknęły z dziedzińca.
- Jak tam sprawy na uniwerku? - zapytałam.
- Świetnie. A co słychać w liceum l - Zgon?
- Ha, ha. Widzę, że nie załapałeś się na przydział genów inteligencji.
- Za to odziedziczyłem komplet genów urody - odparł. - No mów, w czym problem?
- A musi być jakiś problem?
- W naszej rodzinie, owszem. Westchnęłam.
- Nieprzyjemnie się u nas porobiło. Thom... taki jeden zniknął z kampusu i mamy tu
mnóstwo policji. Będą nas wszystkich przesłuchiwać.
- Zniknął? Porwali go czy co?
- Nie wiem - powiedziałam ze ściśniętym gardłem.
- To jakiś twój znajomy? „Bliższy niż sobie wyobrażasz”.
- Tak jakby. Zaprzyjaźniliśmy się trochę.
- Och. Faktycznie nieprzyjemne. Ale na pewno gościu się pojawi. Założę się, że ludzie
ciągle tam u was znikają i odnajdują się na luksusowych jachtach.
Zaśmiałam się.
- Co. nie mam racji? Pamiętam, że Felicia opowiadała o jakimś facecie, który zaprosił
całą czwartą klasę do rodzinnej posiadłości na Bahamach.
Felicia. Oczywiście. Była dziewczyna Scotta. Jak mogłam zapomnieć, że Scott znał
kogoś z Easton? Przecież właśnie pod wpływem Felicii zainteresowałam się tą szkołą. Felicia
ukończyła tu trzecią i czwartą klasę. A to oznaczało, że wiedziała o Easton wszystko.
- Skoro już jesteśmy przy Felicii - zagadnęłam - czy nie mówiła ci kiedyś o
Dziedzictwie?
- O dziedzictwie? Nie, raczej nie. Czyim dziedzictwie?
- Nie wiem. Chyba chodzi o jakąś imprezę. Wszyscy się tym teraz podniecają.
- To dlaczego kogoś nie zapytasz?
- Bo nie chcę wyjść na matoła - powiedziałam.
Co za ulga się do tego przyznać. Co za ulga móc porozmawiać z kimś szczerze.
- Już za późno - zażartował. - Słuchaj, muszę kończyć, zanim Todd całkiem się
wścieknie.
Wyobraziłam sobie, jak współlokator Scotta jęczy i zakrywa sobie głowę poduszką.
- Aha, Reed, zadzwoń wreszcie do taty. Natychmiast opadły mnie wyrzuty sumienia.
Nie telefonowałam do ojca już kawał czasu.
- Po co? Żebym poczuła się winna?
- Zaskoczę cię. dziecinko. Miałem tu trochę ćwiczeń z psychologii. Wygląda na to. że
jesteśmy skazani na poczucie winy do końca naszego nędznego żywota. Więc lepiej się do
tego przyzwyczajaj.
Westchnęłam.
- W porządku. Zadzwonię.
- Tęskni za tobą. Mama zresztą też, na swój chory i pokręcony sposób.
Nagle zapragnęłam jak najszybciej zakończyć tę rozmowę. Scott jednak spełnił swoje
zadanie: uprzytomnił mi wyraźnie, czemu znalazłam się w Easton i przed kim uciekałam.
- No dobra. Śpij dalej - powiedziałam. - Odezwę się jeszcze.
- Na razie.
Ciężko podniosłam się z ławki i ruszyłam do sali lekcyjnej, ignorując towarzyszące mi
w drodze szepty. Do nich też powinnam się przyzwyczajać. Powinnam się przyzwyczajać do
mnóstwa rzeczy.
STARCIE
- W czym się wybierasz na Dziedzictwo w tym roku?
Stanęłam jak wryta, ściskając w ręce długopisy, które właśnie kupiłam w szkolnym
sklepie papierniczym. Zdaje się, że kiedy na kampusie nie rozmawiano o mnie, mówiono
tylko o Dziedzictwie? Ale może dzięki temu zdołam uzyskać potrzebne informacje bez
niczyjej pomocy...
- Nie wiem. Zastanawiałam się nad czarną suknią od Chanel.
Kilka kroków ode mnie siedziały na ławce dwie drugoklasistki, które znałam z
Bradwell: długowłose, płaskobrzuche blondyny z komórkowymi telefonami wiecznie
przyklejonymi do uszu. Nawet teraz jedna z nich trzymała komórkę na wysokości policzka,
najwyraźniej w pogotowiu, a druga wystukiwała na swojej SMS - a. Szybko przyklękłam i
udawałam, że zawiązuję sobie sznurowadło.
- Czy nie w tej sukni byłaś latem na ślubie mamy? - zapytała jaśniejsza blondyna
ciemniejszą.
- Owszem. Bo co?
- Jak to? Przecież cię sfotografowano! Nie możesz się pokazać na Dziedzictwie w
czymś, co widziano już na zdjęciach. Po prostu nie wypada!
Ciemniejsza blondyna pokiwała głową.
- Masz rację. Że też o tym nie pomyślałam! Właśnie wtedy jaśniejsza dostrzegła mnie
kątem oka.
- A ty co? Dobrze się bawisz?
- Przepraszam - powiedziałam, wstając, a potem zapytałam prosto z mostu: -
Słuchajcie, co to jest to całe Dziedzictwo?
Blondyny spojrzały po sobie z niedowierzaniem.
- Coś, co ciebie zupełnie nie dotyczy - oświadczyła ciemniejsza. - Nawet jeśli udało ci
się dostać do Billings.
- Dana! Nieładnie, nieładnie! - zachichotała jaśniejsza, szturchając tamtą łokciem.
Poczułam gorąco na twarzy.
- Co to, u diabła, miało oznaczać? - wycedziłam.
- Po prostu nie wyobrażaj sobie, że skoro przyjęto cię do Billings, jesteś kimś
nadzwyczajnym - syknęła ciemniejsza.
- Wszyscy wiemy, jak tu trafiłaś, biedusiu ze stypendium.
- Ale - dodała jaśniejsza - może ktoś się nad tobą jednak ulituje i weźmie cię na
Dziedzictwo, skoro twój luby zaginął bez wieści...
Coś we mnie nabrzmiewało, coś niebezpiecznego. A gdyby tak wepchnąć im te
cholerne komory w gardła? Nigdy przedtem nie uczestniczyłam w bójce, ale blondyny
wybrały zdecydowanie niewłaściwą porę na zaczepki. Chęć spuszczenia im solidnego manta,
zwłaszcza Danie, stawała się coraz silniejsza. Już niemal słyszałam ich przestraszone piski,
widziałam ich wybałuszone oczy... Całkiem zabawna scena.
Zrobiłam krok w stronę ławki jeszcze niezupełnie pewna co dalej. Patrzyły na mnie z
uśmieszkami; jaśniejsza wyraźnie szykowała się do następnej złośliwości. I nagle obie
zamarły, a uśmieszki zniknęły jak starte gąbką. Rogi mi wyrosły czy co?
- Lepiej już chodźmy - wymamrotała jaśniejsza. Dopiero kiedy wstały i prawie
odbiegły, poczułam za sobą czyjąś obecność. Odwróciłam się i bez szczególnego zdziwienia
zobaczyłam Noelle.
- Ojej, czyżbym spłoszyła twoje przyjaciółki? - powiedziała, unosząc jedną brew.
- Na to wygląda. Dzięki.
- Nie ma sprawy. Niech znają swoje miejsce.
- Tak? - zapytałam. - Mianowicie?
- Jakim prawem się ciebie czepiają? - burknęła i objęła mnie ramieniem. - To moja
rola.
Zdołałam nawet się roześmiać.
- I co, wszystko gra? - zapytała. - Pewnie masz już dosyć tej historii z Pearsonem.
Ś
cisnęło mnie w żołądku, jak przy każdej wzmiance o Thomasie.
- Noelle, czy wy w ogóle się o niego nie martwicie? Spojrzała mi prosto w oczy. Jak
zwykle niczego nie potrafiłam wyczytać z jej twarzy.
- Reed, Thomas Pearson doskonale opanował sztukę spadania na cztery łapy.
- No, nie wiem...
- Nie słuchaj, co wygadują te bezmózgie miernoty - powiedziała twardo. - Ważne, co
mówią Dash i Gage. Znają Pearsona od lat i absolutnie się o niego nie martwią. A dlaczego?
Właśnie dlatego że go znają. I nie wątpią, że świetnie się gdzieś bawi naszym kosztem.
- Tak myślisz?
- Nie myślę, ja wiem. Przestań się nim przejmować. Wcześniej czy później zjawi się
tu cały w skowronkach i będziesz wściekła. że zmarnowałaś na niego tyle czasu.
Odetchnęłam głęboko. Z Thomasem wszystko było w porządku. Tak uważali jego
kumple - ludzie, którzy znali go najlepiej. Sądzili nawet, że pokaże się na Dziedzictwie
zdrowy i wesolutki. Czemu miałabym kwestionować ich opinię?
- No, gotowa na mały trening kopania tyłków na boisku? - zapytała Noelle kpiąco. -
Obiecuję, że dzisiaj skopię cię tylko lewą nogą. Chociaż nie, nie mogę tego obiecać.
Uśmiechnięte ruszyłyśmy do Billings, żeby przebrać się przed treningiem. Tak, trochę
kopaniny było dokładnie tym, czego potrzebowałam.
- A właściwie o czym tutaj rozmawiałyście? - odezwała się Noelle. - Wyglądało
bardzo serio.
Przez moment się zastanawiałam, czy nie zapytać jej o Dziedzictwo. Nie chciałam
jednak przypominać, jak haniebnie mało wiem o Easton.
Nie, nadal powinnam próbować zdobyć informacje samodzielnie.
- Och. wiesz, o najnowszej kolekcji Chanel - odparłam beztrosko.
Roześmiała się serdecznie.
- To właśnie mi się w tobie podoba, Reed - powiedziała. - Czasami naprawdę mnie
powalasz.
TWÓJ THOMAS
- Uch! Nie mogę już patrzeć na ten łach! - oświadczyła London Simmons.
Zdjęła przez głowę kremowy sweter i z rozmachem cisnęła go do srebrzystego
pojemnika na papiery. Ciemnobrązowe włosy idealnie równymi falami opadły jej na gołe
ramiona.
- London! To czysty kaszmir! - zawołała jej współlokatorka Vienna Clark.
London i Vienna - Bliźniacze Miasta, jak nazywano je w Billings - były serdecznymi
przyjaciółkami o dorodnych kształtach i bogatym życiu towarzyskim. Wezwały mnie do swo-
jego pokoju, kiedy tylko przestąpiłam próg bursy po kolacji, zapragnęły, żeby uporządkować
im buty według wysokości obcasa i koloru. Właśnie tym się teraz zajmowałam, klęcząc na
podłodze.
- Nie możesz tak po prostu wyrzucać kaszmiru! Przekaż go na cele charytatywne albo
coś - poradziła Vienna.
London, która podziwiała w lustrze swój wydatny biust, odwróciła się i spojrzała na
mnie z namysłem.
- Faktycznie. Masz ochotę, Lorneto? - zapytała. - Weź sobie. Patrzyła na mnie
niewinnie, czekając na mój wybuch entuzjazmu.
- Dzięki, ale nie - odparłam krótko.
- Nie chodzi o Lornetę, chodzi o ludzi w potrzebie! - wykrzyknęła Vienna,
przewracając oczami, a do mnie powiedziała. - - Nie przejmuj się. Im jest chudsza, tym
głupsza.
- Po prostu mi zazdrościsz! - zawołała London.
Uśmiechnięte usiadły na swoich łóżkach: Vienna z pilnikiem do paznokci, London ze
szczotką do włosów. Wyciągnęłam z szafy kolejną parę pantofli na obcasie i ustawiłam ją na
właściwym miejscu w szeregu czerwonych butów. Powoli zbliżałam się do końca katorgi. Na
horyzoncie zaczynała majaczyć łazienka w moim pokoju i - wreszcie, wreszcie - prysznic.
- Widziałam dzisiaj Walta Whittakera - odezwała się London.
Zesztywniałam. Przez cały dzień udawało mi się trzymać z daleka od Whittakera.
Ilekroć spojrzał w moją stronę, rumienił się i odwracał wzrok. Widocznie wspomnienia z po-
przedniego wieczoru budziły w nim takie samo zażenowanie jak we mnie. Większość czasu w
stołówce spędził na rozmowach przy nauczycielskim stole, co - jak się zorientowałam - było
w Easton czymś wyjątkowym. Poza stołówką, na szczęście, nie wpadliśmy na siebie.
Ciekawe, czy Bliźniacze Miasta wiedziały o naszym wczorajszym tête - à - tête?
- Vienna, Whittaker wkrótce będzie mój. Aha. Najwyraźniej nie wiedziały. Vienna
prychnęła.
- Daj spokój! W najbliższych tygodniach będzie za nim ganiać co druga dziewczyna w
szkole.
Ż
e co?!
- No i? Uważasz, że mi się nie uda? - zapytała London z niedowierzaniem.
- Masz takie same szanse jak każda inna. Zresztą nie wiadomo, co się dzieje w tej jego
wypomadowanej głowie. Osobiście zawsze uważałam, że Whittaker jest gejem.
Uśmiechnęłam się lekko, chowając ostatnią parę czerwonych butów na miejsce. No, to
mogłoby tłumaczyć jego niedociągnięcia w dziedzinie organoleptycznej...
- Gej czy nie gej, zdecydowanie mi się przyda - oświadczyła London.
Obie zachichotały.
Wstałam i otrzepałam ręce. Bardzo chciałam się dowiedzieć, w czym Whittaker może
być przydatny London. Raczej nie chodziło o pieniądze, bo tych lokatorkom Billings na
pewno nie brakowało. Jeszcze bardziej chciałam jednak zostać wreszcie sama i wyciągnąć się
wygodnie na własnym łóżku. Poza tym podejrzewałam, że London nie będzie skłonna
wtajemniczyć mnie w swoje zamiary.
- Zrobione - oznajmiłam.
- Możesz odejść - powiedziała London łaskawie.
Spojrzałam na nią z furią, czego nawet nie zauważyła, i prawie pobiegłam do swojego
pokoju, mijając zawieszone na ścianach czarno - białe fotografie Easton „w ciągu wieków”.
Kiedyś podziwiałam piękne wyposażenie Billings: lśniące drewniane meble, puszyste
dywany, ścienne kinkiety z brązu, drzwi balkonowe na końcach korytarzy. Teraz widziałam
tu jedynie przedmioty i powierzchnie do odkurzania, czyszczenia, polerowania. Byle uciec od
tego wszystkiego jak najszybciej i schronić się u siebie... Już chwytałam za klamkę...
- Panno Brennan.
Zamknęłam oczy. Tak blisko byłam, tak blisko.
Philippa Lattimer, opiekunka bursy Billings, szła ku mnie drobnym kroczkiem, do
którego zmuszała ją niezwykle wąska spódnica. Ciemne włosy ściągnęła w kok; jej białą
bluzkę, jak zawsze zapiętą pod samą szyję, zdobiły trzy sznury pereł. Lattimer była chuda i
koścista i miała zniszczoną cerę. Nigdy nie pokazywała się bez grubych kresek na powiekach
i równie grubej warstwy tuszu na rzęsach, jakby sądziła, że rozmówcy, wpatrzeni w jej
nadmiernie podkreślone wodniste oczy, nie zauważą sporego znamienia na podbródku. Po-
znałam ją w dniu przeprowadzki do Billings: patrzyła wtedy na mnie jak na przybysza z
kosmosu. Od tamtej pory starałam się jej unikać.
- Brennan, zdaje się, że dzisiaj rano ścieliłaś łóżka w naszej bursie - zaczęła surowo.
Coś takiego. Wiedziała o tym?
- Z jakiegoś powodu pominęłaś jednak moje. Byłabym wdzięczna, gdybyś zechciała
wyświadczyć mi tę samą uprzejmość, którą wyświadczasz pozostałym mieszkankom bursy.
Niemożliwe. Musiałam się przesłyszeć. Nie tylko wiedziała o tym poniżającym
rytuale, ale go akceptowała? Chciała w nim uczestniczyć?
- Czy wyrażam się jasno?
- Eee... tak - wymamrotałam.
- Świetnie.
Przez moment stałyśmy naprzeciwko siebie w milczeniu.
- Wracaj do swoich zajęć - powiedziała wreszcie, odprawiając mnie ruchem dłoni.
Zamknęłam za sobą drzwi pokoju i oparłam się o nie, żałując, że nie zamontowano w
nich zamka. Rygla. Porządnego systemu alarmowego, który by mnie ostrzegał przed
nadciągającymi jaśnie paniami. Nie mieściło mi się w głowie, że opiekunka bursy bierze
udział w tym wyzysku człowieka. Czy i bez tego nie miałam dość roboty, dość zmartwień?
Odetchnęłam głęboko. Byłam wykończona nerwowo. Przez cały dzień czekałam,
kiedy otworzą się drzwi sali lekcyjnej i zostanę wezwana na policyjne przesłuchanie. Nie
potrafiłam się na niczym skoncentrować; podarłam na kawałeczki przynajmniej dziesięć
kartek do segregatora. Nic jednak się nie wydarzyło. Pod wieczór rozeszła się pogłoska, że
policja zaczyna od czwartych klas, a do nas, drugoklasistów, weźmie się dopiero pod koniec
tygodnia.
Osobiście wolałabym mieć to już za sobą. Czułam się tak, jakby w żyłach płynęła mi
czysta kofeina. Dlaczego przynajmniej nie wezwali mnie? Czy jeszcze się nie zorientowali, że
Thomas ma dziewczynę?
Ze znużeniem rozejrzałam się wokół. Byłam u siebie. W całym tym zamieszaniu nie
znalazłam dotąd czasu, żeby nacieszyć się nową kwaterą. Miałam tu trzy razy więcej miejsca
niż w swoim dawnym pokoju w Bradwell. Potężne łukowate okno wychodziło na dziedziniec
między bursami. Szerokie łóżko wydawało się małe przy ogromnym biurku z wbudowaną
tablicą korkową i przy podwójnej toaletce, zresztą w połowie pustej, bez zdjęć w ramkach,
szkatułek z biżuterią i najróżniejszych bibelotów typowych dla innych toaletek w Billings -
które tym trudniej było odkurzać.
Tak, moja część pokoju wyglądała żałośnie ubogo w zestawieniu z częścią należącą do
Nataszy, pełną równiutko zawieszonych plakatów i ułożonych w doskonałym porządku ksią-
ż
ek, z pyszniącym się na toaletce przezroczystym pojemnikiem z przegródkami, w których
znajdowały się olśniewające pierścionki, klipsy i naszyjniki. Była to jednak moja kwatera -
kwatera w Billings. Nie powinnam o tym zapominać. Dostałam się do elitarnej bursy.
Wszystkie katorżnicze prace, do których mnie tu zmuszano, byty tego warte.
Chyba.
Podeszłam do biurka. Sporo moich książek leżało nadal w pudle, w którym
dziewczyny przeniosły je tutaj z Bradwell. Równie dobrze mogłam je wypakować, dopóki
jeszcze miałam resztki energii. Chwyciłam kilka podręczników do historii, które Barber kazał
mi wypożyczyć pierwszego dnia w szkole, i wepchnęłam je na półkę. Jeden z tomów
ześliznął się i upadł z hukiem na podłogę, a za nim, pomimo moich rozpaczliwych ruchów,
poleciały następne - prosto na moje stopy.
- Cholera!
Usiadłam na dywanie i oparłam się plecami o łóżko. Uff. Jak miło się odprężyć.
Wypakowanie książek chyba mogło poczekać.
Starając się jak najmniej angażować zmęczone mięśnie, odsunęłam kilka tomów na
bok. I wtedy zobaczyłam leżącą pod nimi złożoną kartkę.
Hę? A to skąd się tu wzięło?
Podniosłam papier i przyjrzałam mu się dokładniej. Widziałam go po raz pierwszy.
Czyżby wypadł z którejś z książek? Wszystkie wypożyczyłam z biblioteki na początku wrześ-
nia. Może w jednej z nich zostawiono przez nieuwagę liścik miłosny? Zaintrygowana
rozprostowałam kartkę i zobaczyłam, że to wydruk z komputera, ale podpisany piórem.
Podpisany przez Thomasa.
Puls załomotał mi w uszach. W czubkach palców. W oczach. Ścisnęłam papier
drżącymi dłońmi i zaczęłam czytać.
Reed,
dzisiaj opuszczam Easton. Nic innego mi nie pozostaje. Znajomy słyszał o pewnym
ośrodku holistycznej terapii uzależnień, w którym nie wymagają zgody rodziców. Nie podam
Ci adresu, bo nie chcę, żeby ktokolwiek próbował mnie odnaleźć. Zamierzam skończyć z
piciem. A w tym celu muszę zerwać wszystkie dotychczasowe kontakty.
Nie gniewaj się, proszę. Tak będzie dla Ciebie lepiej. Nie jestem dla Ciebie
wystarczająco dobry, Reed. Bardzo Cię kocham, ale zasługujesz na kogoś lepszego ode mnie -
znacznie lepszego. Ze mnie jest kompletny gnojek.
Doszedłem do wniosku, że potrzebuję trochę czasu dla siebie, z daleka od rodziców i
całego tego szaleństwa. Wiem, że mnie rozumiesz. Znasz mnie jak nikt inny.
Tak Cię kocham, Reed. I będę za Tobą tęsknił. Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo.
Twój Thomas
Poczucie ulgi ogarnęło mnie tak gwałtownie, że łzy napłynęły mi do oczu. Otarłam je
wierzchem dłoni i przeczytałam list jeszcze raz. I jeszcze. Thomasowi nie przydarzyło się nic
złego. Wszystko było w porządku! Wcale nie leżał gdzieś we własnych rzygach. Szukał dla
siebie ratunku - starał się wyjść z dołka. Był nawet w lepszym stanie niż kiedykolwiek
przedtem!
Odetchnęłam i znowu przebiegłam kartkę wzrokiem. I nagle przyszła mi do głowy
paskudna myśl, która zatruła całą radość. Thomas ze mną zerwał. Listownie. Po naszej
ostatniej rozmowie, kiedy obiecałam mu wszelką możliwą pomoc, zniknął bez pożegnania, a
list o zerwaniu podrzucił mi ukradkiem do pokoju. Co to właściwie za metoda?
Gorzej: zostawił notkę w wypożyczonym podręczniku, najwyraźniej pewny, że
prędzej czy później na nią natrafię. Przecież mogłam oddać książkę do biblioteki i nie
dostrzec kartki wetkniętej między strony - i zamartwiałabym się bez końca! A wystarczyło
zatelefonować. W pół minuty przekazałby mi to samo, tylko ustnie. Czy naprawdę nie
rozumiał, na jakie męki mnie naraża?
- Dupek!
Zmięłam papier i cisnęłam go w kąt pokoju. Za kogo, do cholery, Thomas się uważał?
Uznał po prostu, że między nami koniec. Nie raczył zapytać mnie o zdanie. Zwiał i miał nas
wszystkich gdzieś. Temu facetowi potrzebna była pomoc. Poważna profesjonalna pomoc.
No, przynajmniej ją sobie załatwił.
Parę sekund po rzuceniu kartki poderwałam się i podniosłam ją z podłogi. Nie mogłam
zostawić jej na widoku publicznym. Rozprostowałam ją i przeczytałam list jeszcze raz.
I nasunęła mi się następna okropna myśl.
Policja. Czy powinnam zawiadomić policję? Thomas niewątpliwie byłby temu
przeciwny. Napisał wyraźnie, że chce uciec od całego tego szaleństwa - od rodziców.
Gdybym pokazała list policji, wytropiliby Thomasa w ośrodku i nie daliby mu czasu na
wyjście z nałogu. Przemilczenie tej informacji równałoby się jednak kłamstwu. Ukrywaniu
dowodów. Groziłyby mi poważne kłopoty.
Boże, gdybym tylko mogła zobaczyć się z Thomasem! Gdybym mogła go dotknąć,
przemówić mu do rozumu! Może zdołałabym nakłonić go do przyjęcia odpowiedzialności za
własne czyny. Czy nie rozumiał, jaki wywołał chaos? Czy tak bardzo obawiał się rodziców,
ż
e uznał ucieczkę za jedyne wyjście?
Wyobraziłam sobie Thomasa w jakimś nędznym pokoju, samotnego, bladego i
roztrzęsionego, rozpaczliwie walczącego z nałogiem, i zakłuło mnie w sercu. Byłam na niego
wściekła, owszem, ale też straszliwie za nim tęskniłam. Martwiłam się o niego. Tak bardzo
pragnęłam się z nim spotkać, porozmawiać, zapewnić go, że wszystko będzie dobrze.
A potem porządnie dać mu w łeb.
Zdumiewające, jak miłość łączy się z nienawiścią.
- Chrzanić to!
Nie miałam teraz do tego głowy. Byłam zbyt zmęczona. Zbyt rozchwiana
emocjonalnie. Zbyt skłonna do przemocy. Złożyłam list, wsunęłam go głęboko do szuflady
biurka i zatrzasnęłam ją z rozmachem.
Okej. Oddychać głęboko. W każdym razie wiedziałam, że Thomasowi nic się nie
stało. Wiedziałam, że jest gdzieś tam, bezpieczny. A jeśli miał choć resztki sumienia,
powinien w końcu do mnie zadzwonić. List nie wystarczał. Musieliśmy porozmawiać.
Szczerze.
OBROŃCZYNI MORALNOŚCI
Po długim pobycie pod prysznicem i równie długim namyśle poczułam się
zdecydowanie lepiej. List od Thomasa mimo wszystko uwolnił mnie od paru trosk. Po
pierwsze, Thomas zerwał ze mną przed kilkoma dniami, co oznaczało, że nie zdradziłam go
na spacerze z Whittakerem, a to bardzo poprawiło mi nastrój. Po drugie, Thomas zniknął na
czas nieokreślony, nie musiałam więc się martwić, jak utrzymać nasz związek bez narażania
się dziewczynom z Billings. Właściwie i tak bym się nie martwiła, skoro Thomas ze mną
zerwał.
Potrafiłam podejść do sprawy praktycznie. Reed - wcielenie zdrowego rozsądku.
Postanowiłam także zebrać jak najwięcej informacji o Dziedzictwie i wkręcić się jakoś
na tę imprezę, żeby dopaść Thomasa, urwać mu głowę, a potem ewentualnie wysłuchać jego
wyjaśnień. Chłopcy twierdzili, że Thomas za nic nie opuści Dziedzictwa, że jest
stuprocentowym Dziedzicem. Skoro tak, na pewno nie zamierzał przejmować się wymogami
jakiejś holistycznej terapii.
Owszem, napisał, że nie jest dla mnie dość dobry. Zapewne miał rację. Prawdę
mówiąc, po krótkim okresie szczęścia sprowadził na mnie same kłopoty, niepokój i wstyd.
Szczęście jednak było absolutne - tak że oddałam Thomasowi swoje dziewictwo. I nie
mogłam o tym tak po prostu zapomnieć. Nie mogłam pozwolić, żeby odszedł w siną dal i
zostawił mi tylko list. To, co się między nami wydarzyło, było dla mnie bardzo ważne i
Thomas powinien o tym wiedzieć. Powinien wiedzieć, że go nie zapomnę, choćbyśmy nigdy
już nie mieli być razem. Zależało mi na nim. Koniec, kropka.
Włożyłam frotowy szlafrok i zaczęłam wycierać sobie włosy ręcznikiem tak mocno,
jakbym wraz z wilgocią chciała usunąć wszystkie wątpliwości. Ponieważ wyszłam z
zaparowanej łazienki z pochyloną głową, nie spostrzegłam Nataszy, dopóki na nią nie
wpadłam.
- Oj, przepraszam! - powiedziałam ze śmiechem. - Aleś mnie wystraszyła!
Nawet nie drgnęła. Stała nieruchomo i spoglądała na mnie ponurym wzrokiem.
- Co jest? - zapytałam trochę nerwowo.
Czyżby znalazła list Thomasa? Chryste, czy jakimś cudem znalazła jego list?
- Musimy pomówić - oznajmiła.
- Nie ma sprawy - odparłam, próbując beztroską skłonić ją do uśmiechu.
Bez powodzenia.
Podeszła do swojego biurka, na którym czekał włączony laptop.
- Siadaj - powiedziała i przysunęła mi krzesło.
- Co się dzieje?
- Urządzimy mały pokaz slajdów.
Pochyliła się nade mną krępująco blisko i kliknięciem otworzyła okno na środku
ekranu. Ze zdumieniem ujrzałam coś, co wydawało mi się zdjęciem języka wywalonego
wprost do aparatu i sfotografowanego z dużą dokładnością. A potem okno powiększyło się na
cały ekran i zamarłam.
Rzeczywiście, był to język. Mój język. Zdjęcie przedstawiało moją twarz. Miałam na
nim półprzymknięte oczy i śmiałam się idiotycznie.
- Skąd...? - zapytałam.
- Nie gadaj, tylko patrz.
Patrzyłam. Na następnych zdjęciach piłam piwo w lesie. Opierałam się na piersi
Whittakera. Odchodziłam z Whittakerem z polany. Przyklejona do niego podnosiłam butelkę
do łapczywie otwartych ust. Obejmowałam dłońmi jego twarz, kiedy mnie całował, kiedy
międlił mój biust.
Patrzyłam i ogarniała mnie groza. Na ostatnim zdjęciu odchylałam głowę do tyłu,
jakbym nie posiadała się z rozkoszy, a przecież tak naprawdę próbowałam powstrzymać
mdłości. Wyglądałam jak kompletna zdzira. Jak pijana dziwka, która zwabiła faceta w krzaki.
- Dlaczego... dlaczego mi to pokazujesz?
Projekcja dobiegła końca i rozpoczęła się na nowo. Odwróciłam wzrok od Nataszy, od
ekranu, od przerażającego świadectwa wydarzeń minionej nocy.
- Bo chcę, żebyś dobrze zrozumiała swoją sytuację - wycedziła. Ustawiła krzesło
przodem do siebie, zacisnęła dłonie na poręczach i pochyliła się nade mną. - Zdajesz sobie
sprawę, co oznaczają te zdjęcia, prawda? Wystarczy, że stuknę w parę klawiszy, a wylecisz z
Easton jak z procy.
Pod powiekami czułam łzy. Oczywiście, Natasza miała rację. Mogła udowodnić, że
złamałam podstawowe zasady szkolnego regulaminu. Co gorsza, z fotografii wynikało, że
byłam w lesie sama z Whittakerem. Chociaż w imprezie uczestniczyło około tuzina osób,
poza nami dwojgiem na zdjęciach nie było nikogo.
- Czemu to robisz?
Czy już zupełnie straciłam rozum? Uwierzyłam Nataszy, kiedy mówiła, że chce się ze
mną zaprzyjaźnić. Naprawdę stałam się tak naiwna?
- Bo mam dla ciebie zadanie - powiedziała, prostując się.
- Zadanie?
Przecież byłam już na służbie u mieszkanek Billings. Po co ta cała szopka?
- Noelle Lang i jej banda doprowadziły do usunięcia Leanne z liceum. Wrobiły ją
celowo.
Słowa Nataszy mnie nie zaskoczyły. W dniu, w którym jej poprzednia współlokatorka
Leanne Shore opuszczała Easton, wydalona ze szkoły za ściąganie na egzaminie - czyli
złamanie eastońskiego kodeksu honorowego - byłam świadkiem, jak Natasza oskarża Noelle
o udział w tej aferze. Stałam wtedy w tłumie gapiów na dziedzińcu i myślałam, że po prostu
jej odbiło.
- Skąd... skąd wiesz? - zapytałam.
- Wiem, i kropka. Problem w tym, że nie mam dowodów. I tu właśnie zaczyna się
twoja rola.
„O Boże, nie. Nie. Chyba nie zamierza zmusić mnie do...”
- Skoro jesteś naszą nową sprzątaczką, masz nieograniczony dostęp do pokojów.
Chcę, żebyś dokładnie przeszukała rzeczy Noelle i jej kumpelek. Dziewczyny na pewno coś
schowały. Lubią trzymać trofea. Przynieś mi coś. co pozwoli przygwoździć je do ściany.
Wpatrywałam się w nią przerażona. Zimna woda kapała mi z włosów na szyję.
- Nie mogę tego zrobić!
Dziewczyny na pewno by się zorientowały. Wykopałyby mnie z Billings.
Przestałabym dla nich istnieć. Straciłabym wszystko, co osiągnęłam z takim wysiłkiem.
No i Noelle udusiłaby mnie gołymi rękami. Nie należało o tym zapominać.
- Oczywiście że możesz - odpowiedziała Natasza z nieprzyjemnym uśmiechem. -
Chyba że wolisz, aby twoje fotki trafiły do skrzynek e - mailowych dyrekcji, zarządu,
nauczycieli i wszystkich uczniów Easton.
Zerknęłam na laptopa. Na ekranie Whittaker właśnie wpychał mi język do gardła. Łzy
znowu napłynęły mi do oczu. Te zdjęcia oznaczały mój koniec. Koniec życia, koniec szans na
przyszłość. Czy Natasza tego nie widziała?
- Myślałam, że się przyjaźnimy - wybąkałam.
Może wzbudzę w niej poczucie winy? Chwytałam się brzytwy...
- Och! Jakie to słodkie! - zadrwiła. - Czyli dobrze się rozumiemy?
Spoglądałam na nią bez słowa. Nie dostrzegałam ani śladu żalu czy niezdecydowania.
Niewiarygodne. Była przecież obrończynią moralności w Easton - tak nazwala ją kiedyś
Noelle i Natasza wydawała się dumna z tego określenia. A teraz proszę, po kryjomu robiła
pornograficzne zdjęcia swoim rzekomym przyjaciółkom i wykorzystywała je do szantażowa-
nia ich. Gdzie tu moralność?
Naturalnie, była też przewodniczącą klubu Młodych Republikanów. A sądząc z
informacji w telewizji i prasie, właśnie zastosowała manewr, którego nie powstydziłby się ża-
den polityk.
- Reed? Zadałam ci pytanie.
Nie mogłam wykonać jej polecenia. Nie po tym wszystkim, co dziewczyny z Billings
dla mnie zrobiły. I wobec tego wszystkiego, czego nie wahałyby się mnie pozbawić.
Natasza jednak mogła pozbawić mnie czegoś więcej. Miałam przed oczami niezbity
dowód.
Sytuacja była bez wyjścia.
- Tak... rozumiemy się.
- Świetnie. A teraz pora spać - powiedziała i litościwie zamknęła okno ze zdjęciami. -
Od jutra czeka cię mnóstwo pracy.
WŁAŚNIE TO
Następnego ranka metodycznie sprzątałam Billings nieobecna duchem. Z jakiegoś
powodu wszystkie mieszkanki wcześnie opuściły swoje pokoje, mogłam więc ścielić łóżka
bez wysłuchiwania złośliwych komentarzy i szczegółowych instrukcji. W pokoju Noelle i
Ariany słowa Nataszy krążyły mi po głowie jak zacinająca się płyta: „Przygwoździć je do
ś
ciany... przygwoździć je do ściany... przygwoździć je do ściany...”.
Wpatrywałam się w toaletkę Noelle. Kusiła mnie, zapraszała, żeby poszperać w jej
szufladach. Nikogo nie było w pobliżu, potrzebowałam tylko kilku minut. Gdyby Natasza
spełniła swoją groźbę, wkrótce wylądowałabym w autobusie z biletem powrotnym do
pensylwańskiego Croton, do matki lekomanki i pogrążonego w depresji ojca. Z biletem
powrotnym do nicości.
Gdybym natomiast znalazła potrzebne Nataszy dowody, Noelle, Ariana, Kiran i
Taylor znienawidziłyby mnie potwornie, owszem, ale wyleciałyby ze szkoły. Zostałyby
usunięte z Easton, a ja nadal mieszkałabym tu, w Billings. Bez nich też miałabym szanse na
przyszłość, nie? Może trzęsły całą bursą, nawet całym kampusem, ale po ich odejściu wciąż
byłabym dziewczyną z Billings, a to zawsze się liczyło, prawda?
Co właściwie miałam do stracenia?
Podeszłam do toaletki i natychmiast opanował mnie lęk. Nie, nie mogłam tego zrobić.
Nie mogłam grzebać w ich rzeczach osobistych. Nie mogłam pogrążyć Noelle i Ariany - je-
dynych osób, które okazały mi życzliwość po zniknięciu Thomasa. Fakt, narzuciły mi rolę
pokojówki, ale były moimi przyjaciółkami. Tak jakby. Poza tym pomysł Nataszy był po
prostu podły. Powiedziałam więc sobie, że mam za mało czasu - zajmę się tym kiedy indziej -
i ruszyłam dalej.
Wzięłam prysznic, złapałam torbę z książkami i wybiegłam na korytarz. I wtedy
usłyszałam wrzawę.
- O rany! Spójrzcie na ten komplet!
- Otwórz to duże pudło! To duże!
Strzelił korek od szampana. Co się działo tam na parterze? Zeszłam powoli po
wyłożonych chodnikiem schodach i przystanęłam.
Po całym holu fruwały białe balony. Mieszkanki Billings tłoczyły się na środku wokół
stosu kunsztownie opakowanych prezentów. Pod ścianami leżały otwarte już pudełka, podło-
gę zaścielały kawałki ozdobnego papieru, z poręczy i krzeseł zwisały kolorowe wstążki.
Kiran, stojąca w samym centrum tego zamieszania, jedną ręką owijała sobie wokół szyi
jedwabny szalik, a w drugiej trzymała kieliszek.
Było wpół do ósmej rano.
- Co jest? - zapytałam zdumiona.
- Lorneta! W samą porę! - zawołała Kiran radośnie. Chwyciła małe pudełko i wręczyła
mi je zamaszystym gestem. - Dla ciebie!
W pudełku byt iPod. Połyskujący niebieskozielony iPod z limitowanej serii.
- Jak to?
- Kiran ma dzisiaj urodziny! - oznajmiła Taylor, tego ranka wyglądająca znacznie
lepiej niż ostatnio.
Wokół zabrzmiały śmiechy i oklaski.
- Naprawdę? Wszystkiego najlepszego!
- A w urodziny Kiran wszystkie dostajemy prezenty - dodała Vienna.
- Dlaczego?
- Co roku jest to samo - wyjaśniła Kiran. - Podarunki od projektantów, fotografów,
wydawców, stylistów... Tyle tego, że nie mieści mi się w pokoju.
- I zawsze mnóstwo prezentów się powtarza - powiedziała Noelle, która właśnie
przyglądała się torebce od Louisa Vuittona.
- Dlatego wszystko rozdaję. W każdym razie większość. Bo chyba zatrzymam ten
zestaw toreb.
- Och - mruknęła Rose z wyraźnym rozczarowaniem. Krążyła pożądliwie wokół
pięcioczęściowego kompletu, odkąd pojawiłam się w holu.
- Więc iPod jest dla ciebie - powiedziała Kiran.
- Tak? Nawet Kopciuszek dostanie prezent? - zapytałam żartobliwie.
Kiran i Noelle wymieniły spojrzenia i parsknęły śmiechem.
- Nawet Kopciuszek - potwierdziła Noelle.
Aha. Oczywiście. Nikt inny nie miał ochoty na iPoda, więc zaoferowano go mnie.
Mimo wszystko nie mogłam narzekać. Niezwykłe, że dziewczyny w ogóle o mnie pomyślały.
- Chodź tu! - powiedziała Kiran. Objęła mnie ramieniem i zaprowadziła na środek
holu. - Na pewno znajdzie się jeszcze coś fajnego, czego nikt nie zagarnął. Cofnąć się, drogie
panie! Lorneta wybierze coś dla siebie!
Usłyszałam trochę protestów, ale dziewczyny odsunęły się posłusznie. Patrzyłam na
metki znanych projektantów, na niebieskie pudełeczka z białymi kokardami, na czarne pudła
przewiązane złotą wstążką. Własność Kiran, jej prezenty urodzinowe. A Kiran była gotowa
się nimi podzielić. Ze mną. Bez żadnych warunków.
- Reed, będzie ci świetnie w tym kolorze! - zawołała Taylor, wyjmując z opakowania
czerwoną jedwabną suknię.
- Weź zamszową kurtkę - poradziła Ariana. - Każdej dziewczynie przyda się trochę
zamszu.
- Jeszcze zrobimy z ciebie elegantkę - powiedziała Kiran i wręczyła mi kieliszek
szampana.
- O rany Dzięki, Kiran - wymamrotałam oszołomiona. Spojrzała mi prosto w oczy.
- No, a od czego są przyjaciółki?
Poczucie winy boleśnie ścisnęło mi żołądek. Szybko pociągnęłam łyk z kieliszka.
Przyjaciółki, tak? Co Kiran by o mnie pomyślała, gdyby wiedziała, że kwadrans wcześniej
zastanawiałam się nad przeszukaniem jej pokoju? Czy nadal nazywałaby mnie przyjaciółką?
Mało prawdopodobne.
Potrząsnęłam głową, próbując pozbyć się przygnębienia. Przecież nie zdradziłam
dziewczyn. W każdym razie jeszcze ich nie zdradziłam. Kiedy jednak patrzyłam na ich
roześmiane, życzliwe twarze, po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, co stracę, jeśli pomogę
Nataszy w realizacji jej planu. Właśnie to stracę. Jeśli jej dopomogę, dziewczyny znikną z
tego miejsca, znikną z mojego życia.
Właśnie to miałam do stracenia.
DŻENTELMEN
Przedpołudniowe lekcje spędziłam w stanie odurzenia. Gdyby Treacle, nauczycielka
historii sztuki, zadała mi pytanie na temat omawianego właśnie impresjonizmu, prawdo-
podobnie wyjąkałabym coś w rodzaju: „Stosunek wysokości do przeciwprostokątnej”.
Myślami przebywałam zupełnie gdzie indziej.
Lojalność wobec Noelle czy podporządkowanie się Nataszy? Kiedy policja wezwie
mnie na przesłuchanie? I czy powinnam powiedzieć im o liście od Thomasa?
Miałam do przemyślenia kilka ważniejszych spraw niż to, czy Claude Monet może
uchodzić za rewolucjonistę w malarstwie.
Kiedy ostatnie przedpołudniowe zajęcia wreszcie dobiegły końca, pierwsza znalazłam
się na korytarzu i popędziłam schodami do wyjścia. Musiałam poukładać sobie wszystko w
głowie. Musiałam pomedytować w samotności. Nie zapamiętałam ani jednego słowa z lekcji.
Wiedziałam, że jeśli szybko nie zapanuję nad sytuacją, groźby Nataszy przestaną się liczyć,
zanim moja współlokatorka doprowadzi do usunięcia mnie ze szkoły, wylecę za skandaliczne
wyniki w nauce.
Pchnęłam drzwi, wyszłam na słońce i wdychałam rześkie jesienne powietrze. Właśnie
tego było mi trzeba. Zamierzałam przespacerować się przed lanczem po kampusie i upo-
rządkować myśli. Psychoanalityk nie mógłby udzielić mi lepszej rady.
- Dzień dobry, Reed.
Walt Whittaker opierał się o kamienny filar. Oczami duszy natychmiast ujrzałam
zdjęcia Nataszy: wargi, dłonie, języki. Uch. Chłopak najwyraźniej uznał, że pora pogadać.
Główny kandydat do nagrody za najgorsze wyczucie czasu.
- Cześć - odpowiedziałam, idąc dalej.
Spragnieni sensacji plotkarze znowu krążyli w pobliżu i liczyłam na to, że Whittaker,
zakłopotany, szybko zniechęci się do pogawędki. Wzdrygnęłam się, przechodząc obok niego.
Coś, co powinno być nic nieznaczącym epizodem, chwilą słabości spowodowanej nadmiarem
alkoholu, przeobraziło się teraz w straszliwe wydarzenie na zawsze wyryte w mojej pamięci.
Dogonił mnie dwoma krokami.
- Miałem nadzieję na rozmowę.
Okej. Nie powinnam żywić pretensji do Whittakera. Nie on mnie szantażował.
Zapewne nawet nie wiedział o istnieniu tych koszmarnych zdjęć. No i przecież nie mogłam
unikać go bez końca.
„Załatwmy to od razu. Przynajmniej jedno zmartwienie z głowy”.
Skręciłam z alejki pod rozłożysty klon i popatrzyłam Whittakerowi w twarz. Dużo
mnie to kosztowało.
- Jak się miewasz? - zapytał z troską.
- Ujdzie. A ty?
- Dziękuję, dobrze. Posłuchaj, jeśli chodzi o tamten wieczór...
Ż
ołądek zawiązał mi się na supeł, - ...pragnę cię przeprosić. Przypuszczam, że
wypiłem odrobinę za dużo. Chyba ty także.
- Odrobinę. Niedomówienie stulecia.
- Obawiam się, że wykorzystałem sytuację - powiedział z wzrokiem utkwionym w
czubkach swoich butów. - Jest mi niezmiernie przykro.
Jejku. Niewiele ode mnie starszy, a prawdziwy dżentelmen. Najwyraźniej od początku
miałam rację, choć pierwszą opinię sformułowałam w pijanym widzie. Z Whittakera rzeczy-
wiście był miły chłopak. Nie powinnam wyładowywać na nim frustracji wywołanej przez
Nataszę.
- Nic się nie stało - mruknęłam.
- Ależ stało się, Reed. Niestety. Nigdy bym...
- Whittaker, ja też tam byłam. Wiedziałam, co się dzieje...
Przynajmniej tak mi się wydawało. Dopóki nie zobaczyłam na ekranie, jak to
wyglądało naprawdę.
- ...i nie możesz winić tylko siebie. Uśmiechnął się z wdzięcznością.
- Mimo wszystko jesteś damą. I zasługujesz, żeby traktować cię jak damę.
Och, trafiłeś jak kulą w płot, kolego.
- Dziękuję.
- No to załatwione - powiedział i zaśmiał się. - A skoro nieprzyjemną część mamy już
za sobą, może zostaniemy... po prostu przyjaciółmi?
„Przyjaciółmi? Jasne. Och, dzięki. Stokrotne, stokrotne dzięki”.
- Chętnie - odpowiedziałam.
- Bardzo się cieszę.
Ujął moją rękę i pocałował ją lekko. W porządku. Żaden z moich przyjaciół tego nie
robił, ale w porządku.
- Wybieram się teraz na spotkanie z dyrektorem. Chyba zobaczymy się przy kolacji? -
zapytał.
- Pewnie tak. Na razie.
Szłam na lancz, zastanawiając się, czy Whittaker nie kombinuje czegoś z tą naszą
przyjaźnią. Uznałam jednak, że mam ważniejsze sprawy do przemyślenia. Tymczasem
zamierzałam wziąć dżentelmena za słowo. I mocno go za nie trzymać.
SEKRETY, SEKRETY
Im więcej osób przesłuchiwała policja, tym bardziej szkoła trzęsła się od plotek. Jeśli
usunięcie Leanne ze szkoły oznaczało ósemkę w skali Beauforta, zniknięcie Thomasa było
mocną dziesiątką. Wszyscy gorączkowo wymieniali informacje, ale niczego nie wiedziano na
pewno. Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta i zaczynałam się obawiać, że energia
kinetyczna uczniów Easton może w końcu wywołać prawdziwy wybuch jądrowy.
- Słyszałaś coś nowego? - zapytała mnie Constance, kiedy usiadłyśmy obok siebie
przed lekcją trygonometrii.
- Nie. A ty?
- Podobno trzymali Dasha McCafferty'ego ponad godzinę - powiedziała. - A Taylor
Bell wyszła cała zapłakana.
- Co takiego? Bzdura. Dlaczego Taylor miałaby płakać?
- Może podkochuję się w Thomasie?
Taylor? Wykluczone. Nigdy nie zauważyłam, żeby wpatrywała się w Thomasa - a
wpatrywanie się w niego byłoby zupełnie zrozumiałe. Bardziej prawdopodobne, że nie
wytrzymała nerwowo. Albo ktoś wymyślił tę historię z płaczem.
Przypomniałam sobie teorię Noelle. Czy Thomas rzeczywiście bawił się naszym
kosztem? Czy dlatego nikomu nie zdradził, dokąd się wybiera? Och, gdybym tylko mogła się
z nim zobaczyć i zapytać, co, u diabła, sobie myśli! Był jednak na to pewien sposób. Gdybym
zdołała dowiedzieć się czegoś o Dziedzictwie i uzyskać zaproszenie, miałabym szansę w
końcu dopaść drania.
- Constance, słyszałaś coś na temat Dziedzictwa? Prychnęła.
- Wygłupiasz się? - powiedziała. - Nikt tu o niczym innym nie mówi. Jeśli pominąć
sprawę Thomasa, oczywiście!
- No i? Co to takiego?
- Jakieś nadzwyczajne przyjęcie w Nowym Jorku. Wielki sekret. W każdym razie dla
takich osób jak my. Zamrugałam.
- Jak my?
Co miałam wspólnego z Constance poza tym, że obie byłyśmy uczennicami drugiej
klasy?
- Dla osób, które nie są Dziedzicami lub Dziedziczkami - wyjaśniła. - Jeśli ktoś nie
pochodzi z rodziny, która od pokoleń uczy się w prywatnych szkołach, nie dostanie zaprosze-
nia. Czyli odpadamy.
Och. To dlatego blondyny powiedziały, że Dziedzictwo jest czymś, co kompletnie
mnie nie dotyczy...
- Serio?
- No. Okropne, co? Podobno to niesamowita impreza. Missy mówiła, że w zeszłym
roku wszystkim chłopcom podarowano platynowe roleksy, a dziewczynom naszyjniki z
limitowanej serii Harry'ego Winstona. Oddałabym wszystko za Winstona. Mama nie pozwala
mi nosić porządnej biżuterii, dopóki nie skończę osiemnastu lat. Uważa, że zaraz bym
zgubiła.
- Cholera - mruknęłam.
Nadzieje na spotkanie z Thomasem rozwiewały się jak dym.
- Czekaj, ale skoro jesteś teraz w Billings, pewnie nie musisz się martwić!
- Jak to?
- No, przecież dziewczyny z Billings mogą wszystko - stwierdziła, jakby to było coś
oczywistego. - Założę się, że zaproszenie przysługuje ci automatycznie.
Zastanawiałam się przez chwilę. Hm. Niegłupia hipoteza. W Easton wiedziano
powszechnie, że dziewczynom z Billings niczego się nie odmawia. Może trafiła mi się
pierwsza okazja wykorzystania tej uprzywilejowanej pozycji. I szansa rozmowy z Thomasem.
Boże, jakby to było dobrze...
- O rany! Zobacz, kto przyszedł! - wyszeptała Constance, chwytając mnie za rękę.
Serce we mnie zamarto.
- Thomas? Gdzie?
- Walt Whittaker. Tam, na korytarzu! No tak, słyszałam, że już wrócił z Azji...
Ochłonęłam w mgnieniu oka. Niezła podpucha.
Obróciłam się na krześle i rzeczywiście, przed drzwiami klasy stał Whittaker
pogrążony w rozmowie z naszym nauczycielem trygonometrii. Bliźniacze Miasta, London i
Vienna, krążyły niecierpliwie w pobliżu. Najwyraźniej London już rozpoczęła swoją
tajemniczą kampanię whittakerowską.
- Znasz go? - zapytałam.
- Czy go znam? Nasze rodziny przyjaźnią się od wieków! To rodzice Whittakera
doradzili, żebym złożyła podanie w Easton. Och, popatrz na niego. Czy nie jest cudowny?
Osłupiałam.
- Rany, jak zeszczuplał - szepnęła z podziwem. - Na pewno dużo ćwiczy.
Zeszczuplał? Niewiarygodne. W takim razie ile ważył poprzednio? Ćwierć tony?
- Zaraz, zaraz... podoba ci się? - zapytałam. Constance oderwała wzrok od Whittakera
i spojrzała na mnie. Wyglądała jak rozanielona fanka na koncercie rockowym.
- Szaleję za nim od kilku lat! Oczywiście, ledwie mnie zauważa, ale.,.
- A Clint?
Miała przecież chłopaka w Nowym Jorku.
- Och, gdyby Walt Whittaker okazał mi cień zainteresowania, rzuciłabym Clinta ot,
tak - oznajmiła, pstrykając palcami.
- No, no. Nie wiedziałam.
Trudno mi było sobie wyobrazić, że facet w rodzaju Whittakera może budzić
dziewczęcy zachwyt. Widocznie jednak każdy jest w czyimś typie. A w typie Constance
okazał się akurat ktoś, kto parę dni temu próbował wetknąć mi język do gardła.
- Nikt o tym nie wie. To absolutna tajemnica - szepnęła Constance i zaraz dodała
niespokojnie: - Nie mów nikomu, dobrze?
- Jasne. Nikomu nie powiem.
„Podobnie jak nie powiem ci o pewnym kłopotliwym sam na sam w sobotni wieczór
w lesie”.
Tylko tego mi brakowało: kolejnych sekretów. Zaczynałam się martwić, że wkrótce
całkowicie się w nich pogubię.
PO PROSTU PRZYJACIELE
Mineta noc. I następna. Ani słowa od Thomasa. Cały czas wypełniała mi harówka w
Billings, nauka lub unikanie Nataszy - niełatwe, oczywiście, skoro mieszkałyśmy razem. Nie
przeszukałam pokoju Noelle. Nie zajrzałam do żadnej szuflady. A im dłużej moja
współlokatorka nie wracała do tego tematu, tym większą miałam nadzieję, że porzuciła swoje
plany.
Każdemu wolno marzyć.
Praca, zdenerwowanie i ukradkowe manewry wokół Nataszy miały jednak przykre
konsekwencje. Nie mogłam spać, prawie nic nie jadłam, nieustannie czekałam na wezwanie z
policji. Pod koniec tygodnia wyglądałam jak cień dawnej Reed.
W piątek w porze lanczu przydźwigałam obładowaną tacę do stołu Billings, po czym
opadłam na jedno z dwóch wolnych krzeseł i z westchnieniem wyjęłam podręcznik do trygo-
nometrii. Po południu czekał mnie test, a nawet nie pamiętałam, które rozdziały powinnam
powtórzyć.
Apatycznie przewracałam kartki, spoglądając smętnie na swoje szorstkie dłonie,
podrażnione środkami do czyszczenia, pokryte zadrapaniami i skaleczeniami. Nie było
wątpliwości: stawałam się pracownicą fizyczną.
Wybrałam wreszcie rozdział do powtórki - a raczej jedno zdanie do bezmyślnego
odczytywania w kółko - kiedy na książkę padł czyjś cień. Ktoś odchrząknął. Niechętnie pod-
niosłam wzrok.
Przede mną stał Whittaker, trzymając ręce z tyłu, szelmowsko uśmiechnięty. Miał na
sobie zielony sweter w ząbki, który wyglądał na nim jak pysk monstrualnego krokodyla.
- Witaj, Reed. - Cześć...
Kilka dziewczyn obserwowało nas z zainteresowaniem, zwłaszcza London, która
siedziała za Noelle.
- Co słychać? - zapytałam.
- Mam coś dla ciebie. Nic szczególnego. Po prostu... zobaczyłem i od razu
pomyślałem o tobie.
Ojoj.
- Co zobaczyłeś?
Whittaker wyjął ręce zza pleców. Na jego otwartej dłoni spoczywało lśniące popielate
pudełeczko ze złotym napisem.
Niedobrze. Cokolwiek kryło się w środku, na pewno nie było stosowne dla
„przyjaciół”. W zasadzie każdy prezent ofiarowany bez okazji wykraczał poza normalnie
rozumianą „przyjaźń”. Bardzo niedobrze.
Rozejrzałam się. Przyciągnęliśmy już uwagę kilku osób przy sąsiednich stołach.
London gapiła się na mnie z jawną zazdrością. Katem oka spostrzegłam Constance na końcu
kolejki przy bufecie. Jeszcze nie zauważyła, co się dzieje.
- No, dalej. Otwórz - zachęcił Whittaker.
Wiedziałam, że bezpieczniej będzie nie zwlekać ani nie protestować. Na razie osoba,
która absolutnie nie powinna zorientować się w sytuacji, była poza zasięgiem wzroku.
- Reed, co się tak certolisz? - zapytała Kiran niecierpliwie. - To biżuteria, nie bomba.
- Dajesz jej biżuterię? - odezwał się Josh z widocznym niezadowoleniem.
- E, to drobnostka - powiedział Whittaker. - Otwórz, Reed.
Uśmiechnęłam się do niego zakłopotana. Szybko uniosłam wieczko i wyjęłam kryjące
się wewnątrz pudełko obite czarnym aksamitem. Otwierałam je drżącymi palcami. Kiedy
odemknęło się z trzaskiem, zaskoczona omal nie wypuściłam go z rąk.
- Jasna cholera. Wszyscy się roześmieli.
Na czarnym atłasie leżały dwa wielkie kwadratowe diamenty. Diamentowe kolczyki.
Nigdy w życiu nie podarowano mi czegoś tak kosztownego.
Taylor i Kiran wspięły się na palce. London i Vienna uklękły na krzesłach i prawie się
przepychały, żeby uzyskać jak najlepszy widok.
- Co jest? - zapytała gniewnie London.
Vienna szturchnęła ją ostrzegawczo. London usiadła z naburmuszoną miną.
- Świetny wybór, Whit - pochwaliła Kiran. - Masz niezłe oko.
Whittaker cały się rozpromienił.
- Byłem wczoraj na kolacji z babcią i zobaczyłem je na wystawie u jubilera. Po prostu
nie mogłem się oprzeć. I co, Reed? Podobają ci się?
Diamentowe kolczyki. Dla mnie. Wszystkie dziewczyny z Billings miały podobne.
Kiedy je zakładały, starałam się nie gapić, nie zazdrościć. A teraz miałam własne. Własne
brylanty. Nie wiedziałam, jak zareagować. Chyba tylko zapytać: dlaczego, dlaczego mi je
dajesz, Whittaker?
- Są... fantastyczne - wymamrotałam. A później zebrałam wszystkie siły i
oświadczyłam: - Ale nie mogę ich przyjąć.
- Oczywiście że możesz - odparł natychmiast.
- Posłuchaj, to za dużo...
- Reed - warknęła Noelle. - Nie bądź niekulturalna.
Spojrzałam na otaczające mnie twarze. Dziewczyny piorunowały mnie wzrokiem.
Niekulturalna? Czy byłabym niekulturalna, gdybym nie wzięła kolczyków, za które
prawdopodobnie opłaciłabym swoje trzyletnie czesne w Easton? Gdybym zwróciła
Whittakerowi pieniądze, żeby nie marnował ich na kogoś, kto nie zamierzał - ani teraz, ani w
przyszłości - tworzyć z nim pary? Gdybym nie chciała go zwodzić, czy to według ich
kryteriów byłoby niekulturalne?
Sądząc z oburzonych min dookoła, zdecydowanie tak.
Popatrzyłam na Whittakera. Wydawał się taki uradowany i pełen nadziei. Nie
chciałam go upokorzyć - i to przy wszystkich. Poza tym Constance lada chwila mogła
wynurzyć się z kolejki przy bufecie. Nie powinna nas zobaczyć. Dla własnego dobra.
- Dziękuję, Whit. To naprawdę... przemiłe - powiedziałam w końcu.
Zamknęłam pudełeczko.
- Reed. przyjemność po mojej stronie - odparł wyraźnie zadowolony z siebie. Zerknął
w stronę stołu nauczycieli.
- O, jest pani Solerno. Jeszcze z nią nie rozmawiałem. Babcia nigdy by mi nie
wybaczyła, gdybym się nie przywitał.
Kim, u diabła, była jego babcia? I jak mogłam ją nakłonić, żeby nie zabierała go do
miasta i nie pozwalała mu trwonić pieniędzy na niefortunne podarunki?
- Na razie - powiedział. Uścisnął mi ramię i odszedł.
- No proszę. Whit niewątpliwie cię lubi - stwierdziła Ariana. - I dobrze - pochwalił
Dash tonem dumnego taty. - Szybko zmieniasz obiekt swoich uczuć, co, Reed? - zapytał Josh.
Zapadła cisza. Twarz mnie paliła. Josh także poczerwieniał, jakby uświadomił sobie
nagle, co powiedział. Spuścił oczy.
- Po pierwsze, Hollis, życie osobiste Reed to nie twoja sprawa - wycedziła Noelle. - Po
drugie, twój kumpel zwinął się z Easton bez słowa pożegnania. W tej sytuacji zmiana obiektu
uczuć jest całkowicie uzasadniona.
- Przepraszam - wybąkał Josh. Zmiął serwetkę i rzucił na stół. - Muszę lecieć.
Coś ściskało mnie w gardle. Wszyscy obserwowali mnie wyczekująco.
- Nie chciałabym was rozczarować i w ogóle - powiedziałam wreszcie - ale Whittaker
i ja jesteśmy po prostu przyjaciółmi.
Pospiesznie wsunęłam pudełko z kolczykami do torby.
- Jasne - odezwał się Gage z ironią. - Bo ja też zupełnie bez powodu kupuję
przyjaciółkom biżuterię za pięć tysięcy dolców.
Zamrugałam. Pięć tysięcy dolców. Pięć tysięcy.
- Daj spokój, nowa. Pociesz chłopaka - powiedział Dash i wrzucił sobie do ust kilka
winogron. - Biedak zasłużył na trochę zabawy.
Noelle pacnęła go w ramię. Chłopcy zarechotali.
- Ha, ha - burknęłam, udając, że znowu zabieram się do czytania. - Przykro mi, ale to
naprawdę tylko przyjaźń. Whittaker sam zaproponował, żebyśmy byli po prostu przyjaciółmi.
- Naturalnie - powiedziała Natasza. Na sam dźwięk jej głosu dostałam gęsiej skórki. -
Powtarzaj to sobie, Reed, powtarzaj.
KIM NAPRAWDĘ JESTEM
- Reed.
Szłam przed siebie, walcząc z wiatrem. To chyba oczywiste, że nie mogłam jej
usłyszeć? Wiało przecież zbyt mocno.
- Reed! Reed, wiem, że mnie słyszysz.
Zatrzymałam się i spojrzałam na Nataszę. Jej kręcone włosy tańczyły w podmuchach
wiatru, upodabniając ją do Meduzy.
- Zauważyłam, że mnie unikasz - powiedziała - ale chciałam dać ci trochę czasu. A
teraz słucham. Co znalazłaś?
- Nic.
Uniosła brwi.
- Nic?
Westchnęłam i utkwiłam wzrok w bruku dziedzińca.
- Miałam inne sprawy na głowie - powiedziałam, udając irytację. - Sama rozumiesz...
lekcje, treningi, mój chłopak zaginął...
„Okaż współczucie. No, dalej, Natasza. Jak można mi nie współczuć?”
- Chyba nie myślałaś o swoim zaginionym chłopaku, kiedy obmacywałaś Whittakera,
co? Wiesz, Thomas też jest na mojej liście e - mailowej. Chcesz, żeby wrócił i przekonał się,
kim naprawdę jesteś? Zakipiałam gniewem.
- Tak? Mianowicie kim?
Podeszła bliżej i popatrzyła na mnie z rozbawieniem.
- Jesteś puszczalską, która lubi wypić, za słabą, żeby nawet o siebie zadbać. Może
zainteresowałyby go też te świecidełka w twojej torbie. Przyjmowanie prezentów od innego
faceta - potrząsnęła głową. - Taaak. Prawdziwy z ciebie wzór wierności i oddania.
Zatłukłabym ją. Z przyjemnością zatłukłabym ją na miejscu, gdyby akurat nie kręcili
się tam nauczyciele i policjanci.
- Nic im nie jesteś winna, Reed. Zrób to, co do ciebie należy. Wiesz, czego się
spodziewać w przeciwnym razie.
I odeszła swobodnym krokiem, jakbyśmy właśnie rozmawiały o pogodzie.
Odwróciłam się roztrzęsiona - i stanęłam twarzą w twarz z Joshem. Z trudem stłumiłam
okrzyk.
Moja wytrzymałość była wyraźnie na wyczerpaniu.
- Oj, przestraszyłem cię.
- Nic podobnego.
Po jego ostatniej wypowiedzi w stołówce nie miałam ochoty na pogawędki.
- Reed! Pozwól mi przeprosić... Odetchnęłam głęboko.
- A właśnie - warknęłam. - Co ty sobie, do cholery, wyobrażasz?
Patrzył na mnie prawie z desperacją.
- Przepraszam, Reed. Bardzo cię przepraszam. Tak mi się jakoś wymknęło...
- Noelle miała rację. Nie twoja sprawa, co robię.
- Nie mów tak - poprosił.
- Bo co?
- Bo... myślałem, że... czy ja wiem... że będziemy przyjaciółmi. Jesteś jedną z niewielu
normalnych osób na kampusie i... lubię cię.
Powiedział to tak prosto i szczerze, że nagle moja złość uleciała.
- Serio?
Uśmiechnął się. Miał sympatyczny chłopięcy uśmiech.
- Serio.
- To dlaczego na mnie napadłeś? Myślisz, że to miłe?
- Nie. Przepraszam. Wiem, że mam skłonność do osądzania. Ale jestem gotowy
popracować nad tą wadą. Jeśli mi przebaczysz.
Nie mogłam pohamować uśmiechu.
- W porządku. Bierz się do pracy.
- Naprawdę? Dzięki. Bo rzeczywiście jest mi strasznie przykro...
Uniosłam rękę.
- Nie rozmawiajmy o tym więcej.
- Okej. No, to chyba trzeba lecieć na lekcje.
Ach, racja. Lekcje. Rzekomo najważniejszy element życia w Easton zajmował teraz
daleką pozycję na mojej liście priorytetów.
- Zobaczymy się wieczorem? - zapytał Josh.
- Na pewno.
Odwróciłam się i uśmiechnięta ruszyłam do szkoły. Niewiarygodne. W pół minuty
Josh Hollis sprawił, że prawie zapomniałam o pogróżkach Nataszy.
Prawie.
OSKARŻENIE
Czekałam na dzwonek obwieszczający początek lekcji trygonometrii, nerwowo
przebierałam nogami pod ławką i usiłowałam wtłoczyć sobie jeszcze do głowy jakieś
informacje z podręcznika. Uśmiechnęłam się smętnie, kiedy Constance opadła na krzesło
obok mnie.
- Gotowa na test? - szepnęłam.
- Owszem. I mam pytanie do ciebie - powiedziała nienaturalnie wysokim głosem i
obróciła się do mnie gwałtownie. - Z jakiego powodu Walt Whittaker daje ci prezenty?
Tego tylko brakowało.
- Widziałaś nas?
- Ja nie. Missy i Lorna widziały - odparła. - To po prostu niewiarygodne. Wczoraj
opowiedziałam ci o moich uczuciach do niego, a ty romansujesz sobie z nim w najlepsze. Ale
ze mnie idiotka.
- Nie, Constance. Wcale z nim nie romansuję. Nie ma żadnego romansu.
- Jasne - prychnęła. - Ciekawe, co by Thomas pomyślał, gdyby o tym wiedział.
Z trudem przełknęłam ślinę. O tak, moje koleżanki i koledzy z Easton potrafili
ugodzić w najczulsze miejsce.
- Nic by nie pomyślał, bo nie miałby o czym. Constance uporczywie wpatrywała się w
tablicę. Wokół nas zapełniały się ławki.
- Słuchaj, może troszkę podobam się Whittakerowi, ale nic więcej. I niczego więcej
nie będzie, bo przysięgam, że nie zamierzam się w to angażować.
Jak mogłabym się angażować, skoro nadal nie rozmówiłam się z Thomasem?
Przypomniał mi się oskarżycielski ton Josha w stołówce i poczułam się nieswojo.
Nagle uświadomiłam sobie, jak to wszystko wygląda. Ludzie tutaj nie rozumieli, że
zależy mi tylko na ponownym spotkaniu z Thomasem, na upewnieniu się, czy wszystko z nim
w porządku. Chciałam zamknąć sprawy między nami. Nie mogłam jednak mieć pretensji,
jeśli posądzano mnie o najgorsze.
Constance spojrzała na mnie kątem oka.
- Przysięgasz?
- Przysięgam.
Trochę rozluźniła sztywną postawę, którą przyjęła na początku, i opadła na oparcie
krzesła. Zerknęłam w stronę drzwi. Na korytarzu nasz nauczyciel trygonometrii Peter Crandle
rozmawiał z innym nauczycielem.
- Słuchaj, skoro tak lubisz Whittakera, czemu z nim nie pogadasz? - szepnęłam. - Kto
wie, może coś zaiskrzy między wami.
Zarumieniła się i wbiła wzrok w swoje paznokcie.
- Nawet nie wie o moim istnieniu - wymamrotała.
- Daj spokój. Nie wierzę, że Whittaker mógłby zapomnieć o znajomej rodziny.
- Ale gdyby mnie nie skojarzył? Wyszłabym na kretynkę - powiedziała. Nagle twarz
jej się rozjaśniła. - Czekaj! A może ty byś z nim o mnie porozmawiała? Wymieniłabyś moje
nazwisko i zobaczyłabyś, jak Whit zareaguje, co?
Była po prostu słodka. Wręcz mnie kusiło, żeby zawiązać jej na szyi różową kokardę.
- Jasne - powiedziałam. - Porozmawiam z nim.
- Naprawdę? - chwyciła mnie za łokieć. - Jesteś niesamowita!
Zdecydowana przesada. Gdybym zareklamowała Constance Whittakerowi i gdyby się
nią zainteresował, gładko pozbyłabym się kilku problemów. Dziewczyny z Billings byłyby
rozczarowane, że nie usidliłam faceta, który mógł mi „wiele dać”, ale trudno byłoby mieć do
mnie pretensje, gdyby zakochał się w kimś innym. No i Whittaker byłby zadowolony, a ja nie
musiałabym spędzać tyle czasu w jego towarzystwie, nieustannie myśląc o tych koszmarnych
zdjęciach. Skoncentrowałabym się na pilniejszych rzeczach: na załatwieniu sprawy z Nataszą,
na podciągnięciu ocen w szkole i zdobyciu zaproszenia na Dziedzictwo, które dawało mi
szansę spotkania z Thomasem. Same korzyści. Dla mnie, Whittakera oraz dla Constance.
- Żaden kłopot - oświadczyłam łaskawie.
- Dzięki, Reed!
Crandle skończył pogawędkę na korytarzu i wszedł do klasy z tym drugim
nauczycielem, którego nie widziałam w Easton nigdy wcześniej. Wokół zabrzmiały szepty i
serce załopotało mi ze strachu.
To nie był nauczyciel.
- Panno Brennan, detektyw Hauer chciałby z tobą porozmawiać - powiedział Crandle.
- Proszę spakować torbę i pójść z nim.
Wszyscy gapili się na mnie, jakby nastąpiło coś, czego nikt absolutnie się nie
spodziewał. Drżącymi palcami zamknęłam podręcznik. Zerknęłam na detektywa - krępego
mężczyznę w wymiętej koszuli z bawełnianym krawatem. Stał przy drzwiach z rękami
założonymi do tyłu i obserwował mnie bystrymi ciemnymi oczami.
Winna. Tak się czułam pod jego spojrzeniem. Winna. Ale winna czego? Znalezienia
listu od swojego byłego chłopaka? Dalej, zakuć mnie w kajdany i zawlec na gilotynę!
Wstałam i podeszłam do detektywa, szczęśliwie uniknąwszy potykania się o własne
nogi.
- Dzień dobry, Reed - powiedział głębokim głosem.
- Dzień dobry.
Nawet te proste słowa zabrzmiały w moich uszach podejrzanie.
Detektyw uprzejmie przepuścił mnie w drzwiach.
- Zapraszam na test jutro - zawołał Crandle życzliwie, kiedy byłam już na progu.
No, rzeczywiście. Bo test z trygonometrii był teraz moim największym zmartwieniem.
NIE, NIE, NIE
„Po prostu im powiedz.
Nie. Thomas się wścieknie.
No i co z tego? Sama jesteś na niego wściekła. Zresztą złamiesz prawo, jeśli im nie
powiesz. Mogliby cię aresztować.
Nie. Rodzice zaraz by go dopadli. To byłaby zdrada.
A czy on cię nie zdradził, zawiadamiając listownie o zerwaniu?
Powiedz im.
Nie.
No, dalej.
Nie. Nie”.
- Nie ma powodu do zdenerwowania, Reed - odezwał się detektyw Hauer.
Przestałam żuć koniec sznurka od kaptura bluzy i wyprostowałam się na krześle.
- Wcale się nie denerwuję.
Jasne. Piskliwy głos był szczególnie przekonujący.
- Napijesz się czegoś? Wody? Soku?
- Nie, dziękuję.
Uśmiechnęłam się do Hauera przypatrującego mi się zza szerokiego biurka i do
komendanta Shendana, który opierał się o wypełniony książkami regał w gabinecie Marcusa.
Za mną siedziała w fotelu moja doradczyni zawodowa Margaret Naylor, najwyraźniej
ś
ciągnięta tu dla ochrony praw swoich podopiecznych. Oznaczało to - jak przypuszczałam -
ż
e gdyby Hauer z Sheridanem zaczęli okładać mnie książką telefoniczną, Naylor powinna
zwrócić im uwagę na niestosowność takiego zachowania.
Inna sprawa, czy wywiązałaby się z tej powinności. Zawsze miałam wrażenie, że
Naylor nie jest zachwycona moim pojawieniem się w Easton oraz koniecznością roztoczenia
nade mną opieki.
- Reed, podobno spotykałaś się z Thomasem Pearsonem - zaczął Hauer, zerknąwszy
na leżącą przed nim kartkę.
- Tak.
Wyciągnęłam szyję. Hauer przysunął kartkę do siebie.
- Jak długo to trwało?
- Od trzeciego tygodnia szkoły - powiedziałam. - Wcale nie tak długo.
- To coś poważnego? Odchrząknęłam.
- Zależy, co pan rozumie przez „poważne”. Uśmiechnął się pobłażliwie.
- Dobrze go znasz?
- Chyba. No, ale każdy ma swoje sekrety.
- Tak? - zapytał, unosząc brwi.
„O Boże. Po co mu to powiedziałam? Po co?”
- Czy Thomas zwierzał ci się z jakichś sekretów? Na przykład z tego, dokąd się
wybiera?
„I owszem”.
- Nie. Niestety.
Hauer świdrował mnie wzrokiem. Zrobiło mi się gorąco.
- Czy to prawda, że w zeszłym tygodniu pokłóciliście się przed stołówką?
Czułam, że oblewam się purpurą, - Skąd pan...
- Słyszeliśmy od świadków.
Cudownie. Po prostu cudownie. Czy wszyscy przychodzili tutaj i wskazywali na mnie
palcem?
- Tak... pokłóciliśmy się trochę. - O co?
„O to, że Thomas rozprowadza prochy po całej szkole. I jak się to panu podoba,
detektywie?”
- Eee... wolałabym nie mówić.
Hauer i Sheridan popatrzyli na mnie z niedowierzaniem. Co, nigdy nie mieli do
czynienia z gburowata nastolatką?
- Wolelibyśmy jednak wiedzieć, panno Brennan - odezwał się komendant. - Staramy
się ustalić miejsce pobytu Thomasa. Czasami ludzie nie dostrzegają znaczenia pozornych dro-
biazgów. Chcemy się przekonać, czy ktoś z was nie zauważył czegoś, co byłoby dla nas
pomocne. Nic więcej.
- No... no tak - wymamrotałam. - Po prostu... Thomas mnie okłamał.
- W jakiej sprawie?
- Twierdził, że rozmawiał o nas z rodzicami, a w ogóle im o mnie nie wspomniał.
Nie była to zupełna bujda. Rzeczywiście, odkryłam coś takiego, choć parę dni później.
- Wściekłam się i zerwaliśmy ze sobą.
- Zerwaliście? - zapytał detektyw.
- Tak. Ale później się pogodziliśmy. Wie pan, jak to jest.
Zachichotałam. Prawdziwa flirciara ze mnie. Mocno zdenerwowana flirciara.
Hauer westchnął i potarł czoło.
- Kiedy się pogodziliście? - zapytał, notując coś na kartce.
- W piątek rano. Pewność siebie, Reed.
Wcale nie szło mi najgorzej. Odpowiadałam na pytania. Nie miałam nic do ukrycia.
- W piątek rano?
Obaj wydawali się zaintrygowani tą informacją. - Tak.
- Czyli w dniu. w którym Thomas zniknął. Odchrząknęłam.
„Dlaczego musiałam teraz odchrząknąć?”
- Przepraszam - wychrypiałam. - Tak, w tamten piątek.
- A kiedy widziałaś Thomasa po raz ostatni? - zapytał Hauer.
- Wtedy. To znaczy w piątek rano. W moim...
„Nie! Co ty gadasz? Nie wolno przyjmować chłopców w pokojach, kretynko. Przyznaj
się, a wylecisz ze szkoły, zanim zdążysz powiedzieć: Natasza Crenshaw!”
Czułam, jak Naylor wypala mi wzrokiem dziury w czaszce.
- Eee... pod moim oknem w Bradwell. Przed śniadaniem. Ale już tam nie mieszkam.
W Bradwell. Bo teraz mieszkam w Billings. Na wypadek gdyby panowie... na wszelki
wypadek.
„Zamknij się. Zamknij się, głupia babo”. - I później w piątek już go nie widziałaś?
Znowu odchrząknęłam. Najwyraźniej zamieniałam się w swojego dziadka.
- Nie. Dzwoniłam do niego kilka razy, ale włączała się poczta głosowa.
- A czy od tamtej pory kontaktował się z tobą w jakiś sposób? - zapytał Hauer.
No i proszę. Dotarliśmy do sedna.
- Reed? Czy Thomas się z tobą kontaktował? „Kontaktował się, owszem.
Skąd. Ależ tak.”
- Nie - odpowiedziałam.
- W ogóle się do ciebie nie odezwał?
„Ściśle mówiąc, nie. Nie odezwał się do mnie. Zostawił mi wiadomość na piśmie, a to
co innego”.
- Reed?
- Nie odezwał się.
Czy mogli zdobyć nakaz rewizji lokalu zamieszkanego przez niepełnoletnią?
Niewykluczone, że nawet nie potrzebowali oficjalnego zezwolenia. Niewykluczone, że już
zarządzili rewizję, właśnie teraz, i przetrzymywali mnie w gabinecie dyrektora, podczas gdy
brygada specjalna przetrząsała moje rzeczy. Powinnam spalić ten list. Powinnam natychmiast
wrócić do Billings i spalić list.
- Nie.
Hauer i Sheridan długo patrzyli na mnie w milczeniu. Tak długo, że przypomniały mi
się słowa Ariany: „Powinnaś się dobrze przygotować do rozmowy”. Tak długo, że zaczęłam
się pocić. Tak długo, że przed oczami stanęła mi wizja przejażdżki policyjnym autem i
dalszego przesłuchania na komendzie.
Czy przed tym ostrzegała mnie Ariana? Czy chciała pomóc mi przez to przejść? Może
o nic mnie nie podejrzewała. Może po prostu starała się być miła.
Cholera. Czemu nie zastosowałam się do jej rady?
- Jesteś pewna, Reed? Później już nie odzywał się do ciebie?
- Nie.
Było to jedyne stówo, które mogłam z siebie wydobyć.
Nie. Nie. Nie.
Jeśli w nie uwierzę, może oni uwierzą mnie.
- W porządku, panno Brennan - powiedział wreszcie komendant. - Dziękujemy za
rozmowę.
MODELOWA PRZYJACIÓŁKA
Kiedy wyszłam z gabinetu dyrektora, czułam się pusta w środku. Miałam wrażenie, że
wykręcono mnie do sucha i odrzucono na bok. Potrzebowałam solidnej drzemki.
Zamknęłam za sobą drzwi, oparłam się o ścianę i odetchnęłam głęboko, patrząc w
sufit na brzęczącą cicho lampę z matowego szkła.
„Boże, spraw, żeby Thomas wrócił. Albo żeby do kogoś zatelefonował. Niech to się
wreszcie skończy”.
- I jak tam?
Kiran siedziała na drewnianej ławie po drugiej stronie korytarza. Zatrzasnęła
puderniczkę, rozplotła długie nogi i wstała. Miała nieskazitelny makijaż, ze świeżo nałożoną
pomadką do ust i nową warstwą tuszu na dziesięciocentymetrowych rzęsach. Wyglądała
olśniewająco, jak zawsze. O swoim wyglądzie wolałam nie myśleć.
- Co tu robisz? - zapytałam ze zmarszczonymi brwiami.
A wydawało mi się, że jestem sama na korytarzu.
- Och, chciałam tylko sprawdzić, czy wszystko z tobą w porządku. Ale skoro ci
przeszkadzam...
Zdębiałam.
- Chciałaś sprawdzić, czy wszystko ze mną w porządku?
- Tak, słyszałam, że jesteś następna na liście, i pomyślałam... no wiesz... że to może
być dla ciebie trudne - powiedziała z ociąganiem. - Ale jeśli wolisz być sama. okej.
Odwróciła się, żeby odejść. Zatrzymałam ją, kładąc rękę na jej ramieniu, i natychmiast
się cofnęłam: Kiran miała na sobie żakiet z niewiarygodnie miękkiego aksamitu i przestra-
szyłam się, że go zniszczę.
- Zaczekaj. Nie wiedziałam... Dzięki, że przyszłaś. Nigdy bym nie podejrzewała, że
właśnie Kiran okaże życzliwe uczucia. W każdym razie życzliwe uczucia wobec mnie.
Przyjrzała mi się z uśmiechem.
- Nie ma sprawy. Chodźmy, zanim Naylor przyłapie mnie poza szkołą. Już od roku
próbuje mnie dorwać.
Ruszyłyśmy szybko do tylnych schodów, tych samych, po których pędziłam kiedyś w
nocy, kiedy Kiran i jej przyjaciółki kazały mi wykraść test z fizyki przechowywany w jednym
z nauczycielskich gabinetów. Stare dobre czasy. Niewiele wtedy brakowało, a z nerwów
zawaliłabym zadanie. Teraz byłabym gotowa co noc wykradać testy, gdyby tylko uwolniło
mnie to od najnowszych problemów.
Zeszłyśmy na parter. Kiran pchnęła drzwi.
- Wracasz do klasy? - zapytała, wsuwając na nos okulary przeciwsłoneczne od
Gucciego.
- Nie, mogę spędzić resztę dnia w bibliotece.
- Świetnie. Pójdziemy razem.
Ciekawiło mnie mnóstwo spraw. Na przykład skąd Kiran wiedziała, że jestem
następna na liście? Jak wydostała się z lekcji? Dlaczego Naylor chciała ją dorwać? O nic
jednak nie zapytałam.
- No, jak tam było? - odezwała się, postukując obcasami na alejce prowadzącej do
biblioteki.
- Nerwowo.
- Czemu?
- Bo ja wiem... Ty też już z nimi rozmawiałaś? Kiwnęła głową.
- Paskudnie patrzą na człowieka, nie? - zapytałam. - Jakby go o coś podejrzewali.
- Hm... na mnie tak nie patrzyli. Och. Dzięki. Od razu mi ulżyło.
- Zresztą nie pierwszy raz przesłuchuje mnie policja - dodała lekko znudzonym tonem.
- Jak to?
- Miewałam nieprzyjemne listy i telefony. Policja zawsze wzywa mnie, jakby to była
moja wina, że rozmaici psychole siedzą przed komputerem, śliniąc się przy moich zdjęciach.
Aha. Wszystko jasne.
- O co cię pytali?
Wzięłam oddech i próbowałam wymazać z myśli obraz tłustego, łysiejącego faceta w
podkoszulku, tkwiącego przed monitorem...
Uch. Zdecydowanie lepiej jest unikać sławy.
- Chyba o to samo co ciebie i pozostałych - odparłam. Zaśmiała się.
- Wątpię. W końcu jesteś jego dziewczyną.
- No tak... Pytali o moje relacje z Thomasem, o to, kiedy ostatnio go widziałam...
- I co im powiedziałaś?
- Prawdę. Że widziałam go w piątek rano. - I to wszystko?
- No - zawahałam się - byli ciekawi, czy się ze mną później kontaktował.
Nawet teraz z trudem powstrzymywałam grymas. - Aha...
- Powiedziałam im, że nie.
Zerknęła na mnie kątem oka. Z wyraźnym powątpiewaniem.
- Bo się nie kontaktował! - burknęłam. - Dlaczego tak trudno w to uwierzyć?
„Otaczają mnie sami jasnowidze czy co?”
- Pewnie dlatego że gdyby chciał się z kimś skontaktować, to na pewno z tobą -
wyjaśniła. - Thomas słynie z traktowania serio swoich związków z dziewczynami. Za każdym
razem angażuje się w stu procentach.
- Za każdym razem?
Popatrzyła na mnie sponad okularów.
- Daj spokój. Myślałaś, że jesteś pierwsza? Gdzieś ty się chowała? W szafie?
Zaraz, zaraz. Związki z dziewczynami? Jakimi dziewczynami? Znałam je? Były tu, w
Easton?
- Nie - powiedziałam i Prychnęłam lekceważąco. - Po prostu... ze mną nie miał tego
problemu.
- Tak ci się wydaje.
Dotarłyśmy do biblioteki. Kiran zdjęła okulary i spojrzała na mnie swoimi pięknymi
oczami. Poczułam się niemal zaszczycona.
- Słuchaj, nie martw się policją. Przynajmniej masz to z głowy. Powiedziałaś im
wszystko, co wiesz, i teraz możesz przestać się przejmować.
Przez ułamek sekundy zrobiło mi się raźniej, prawdopodobnie dlatego że Kiran -
Kiran! - próbowała dodać mi otuchy. Sama próba poprawiła mi nastrój. Może naprawdę sta-
wałyśmy się przyjaciółkami?
Ale Kiran nie miała pojęcia, że wcale nie powiedziałam policji wszystkiego.
- Niczego przecież nie zrobiłaś, nie? - dodała.
- No... Dzięki, Kiran. Dzięki, że przyszłaś. Skrzywiła się zabawnie.
- Tylko mi się tu nie rozklejaj.
Otworzyła drzwi i wkroczyła w zakurzoną ciszę biblioteki. - Uwielbiam to miejsce -
mruknęła z ironią. - Taaa...
Jeśli chodziło o mnie, perspektywa paru godzin spokoju ucieszyła mnie bardziej niż
cokolwiek tej jesieni.
IDEALNA BROŃ
Po rozmowie z Kiran stwierdziłam, że absolutnie nie mogę szpiegować dziewczyn z
Billings. Wykluczone. Chodziło przecież o moje przyjaciółki. Natasza powinna to zrozumieć.
Uporawszy się z wieczorną harówką, powlokłam się do pokoju zdecydowana położyć
kres tym wariackim intrygom. Przystanęłam przed drzwiami i wzięłam głęboki oddech. Tak
jest. Zamierzałam powiedzieć Nataszy, że odmawiam udziału w jej planach, i zaapelować do
jej sumienia. Musiała mieć jakieś jego resztki, bo w przeciwnym razie nie przejmowałaby się
tak losem Leanne i wymierzaniem sprawiedliwości winowajcom. Chciałam jej uświadomić,
ż
e zmusza mnie do czegoś równie obrzydliwego jak to, o co posądzała Noelle i jej grupę.
To musiało zadziałać.
- Nowa, nie wejdziesz, jeśli nie otworzysz drzwi - powiedziała Cheyenne,
wynurzywszy się nagle zza zakrętu korytarza. - Chyba że masz jakieś nadzwyczajne
zdolności, których nam jeszcze nie objawiłaś.
Spojrzałam na nią ponuro i szarpnęłam za klamkę.
Łóżko Nataszy przykrywały zeszyty, notatniki i przybory do pisania ułożone w
oddzielne stosy. Natasza wyciągała z szuflad kolejne szpargały. Najwyraźniej sprzątała w
biurku.
- Dobrze, że jesteś - powiedziała. - Składaj raport.
- Jaki raport?
- Raport z postępów w pracy. Co, nasza wcześniejsza rozmowa nie wywarła na tobie
wrażenia? Z przyjemnością powtórzę pokaz slajdów, jeśli chcesz odświeżyć sobie pamięć.
Sięgnęła do laptopa.
- Obejdzie się - burknęłam.
Cisnęłam torbę na swoje niepościelone łóżko. Obok na podłodze leżała para brudnych
skarpetek, a na biurku poniewierały się puszki po napojach.
W bajce nie było mowy o tym, że Kopciuszek ma najbardziej zabałaganiony pokój w
całym domu.
- No? Wiem, że sprzątałaś w bursie od kolacji - powiedziała Natasza, krzyżując
ramiona na swojej eastońskiej bluzie. - Znalazłaś coś?
Zanosiło się na ciężką przeprawę.
- Nie.
Otworzyła szeroko oczy.
- Nie? Reed, zaczynam się zastanawiać, czy nie traktujesz naszego projektu za lekko.
- Natasza, to są moje przyjaciółki. Nie chcę im tego robić!
Zamrugała. Czyżbym nią wstrząsnęła?
- Ale... przecież musisz... - powiedziała jak nadąsana pięciolatka.
No, jeśli nie miała mocniejszych argumentów, byłam już w domu.
- Słuchaj, a nie możesz załatwić tego w inny sposób? - zapytałam.
Podeszła bliżej i spojrzała mi prosto w oczy.
- Ty chyba nie rozumiesz, co? Uważasz, że powinnam je poprosić, żeby się przyznały?
Powiem choćby słówko i żegnajcie, dowody. Trzeba działać przez zaskoczenie. Dziewczyny
mają jedną słabość: są zbyt pewne siebie. Nawet nie przypuszczają, że mogłabyś zwrócić się
przeciwko nim. Właśnie dlatego jesteś idealną bronią.
Patrzyłam na nią w oszołomieniu. Wszystko sobie przemyślała. Była dokładna. I
chyba niezupełnie normalna.
- Nie, jeśli mam je zaatakować, muszę dowieść ich winy czarno na białym. A nie uda
mi się to bez ciebie.
- Natasza...
- Czy mam ci przypomnieć, gdzie wylądujesz, jeśli stąd wylecisz? - zapytała.
Zamarłam.
- O czym ty mówisz?
- Wyszukałam twoją rodzinną mieścinę w Internecie. Urocza. Z własną Izbą
Handlową i w ogóle. Pewnie świętowaliście na całego, kiedy otwarto u was ten nowy bar
kanapkowy w zeszłym roku?
Ręce same zacisnęły mi się w pięści.
- Podobno macie tam nawet studia policealne. Kariera po nich gwarantowana, co?
- Jesteś chora - wysyczałam.
- Mylisz się. Jestem absolutnie zdrowa na umyśle. To Noelle i jej kumpelki mają
problemy z głową. Sama byś się o tym przekonała, gdybyś wreszcie wzięła się poważnie do
roboty.
Wróciła do biurka i otworzyła laptopa.
- A może jednak wyślę parę e - maili...
- Nie!
Zerknęła na mnie przez ramię, trzymając palce nad klawiaturą.
- Zostaw to - mruknęłam zrezygnowana. - W porządku. Rozejrzę się. Ale wątpię, czy
cokolwiek znajdę.
Zatrzasnęła laptop.
- Oczywiście, złotko - powiedziała protekcjonalnie. - Oczywiście.
WARIATKOWO
Następnego dnia wstałam, jeszcze zanim słońce ukazało się nać wzgórzami
otaczającymi Easton. Przewracanie się z boku na bok przez całą noc niczego nie rozwiązało.
Gapiłam się tylko niewidzącym wzrokiem w ciemność i wyobrażałam sobie, jak Noelle,
Ariana, Kiran i Taylor w najrozmaitszych okolicznościach przyłapują mnie na gorącym
uczynku. W jednej wersji wydarzeń Noelle chwytała kij do bejsbolu i waliła mnie nim po
głowie, obryzgując przyjaciółki krwią i kawałkami mózgu. Chyba zapadałam wtedy w sen, bo
wizja nie była dopracowana w szczegółach. W każdym razie nie pozwoliła mi zasnąć przez
następne trzy godziny.
Wstałam więc, pościeliłam łóżko, uporządkowałam swoje rzeczy i wzięłam prysznic.
Natasza wierciła się gniewnie, ilekroć spowodowałam głośniejszy dźwięk, ale się nie
odzywała. No i dobrze. W końcu robiłam to dla niej.
I dla siebie. I dla swojej przyszłości.
Wkrótce wszyscy byli już na nogach i mogłam zacząć odkurzanie. Niektóre
dziewczyny witały się ze mną, schodząc na dół; inne nie zaszczyciły mnie nawet spojrzeniem.
Nieważne, Myślałam tylko o czekającym mnie zadaniu.
Skryłam się w mrocznym kącie korytarza, kiedy Kiran i Taylor wyszły razem,
spierając się, czy podróż po sąsiednich stanach USA jest warta choćby wysiłku spakowania
torby (Taylor uważała, że owszem; Kiran - że absolutnie nie). Trzęsąc się z nerwów,
patrzyłam za nimi, dopóki nie zniknęły za zakrętem, a potem w paru susach dopadłam ich
drzwi i wśliznęłam się do środka. Będąc już wewnątrz, uświadomiłam sobie, że te manewry
nie miały żadnego sensu. Dziewczyny przecież wcale by się nie zdziwiły na mój widok.
Zostawiły mi niepościelone łóżka, zachlapaną łazienkę. Mogłam wejść, kiedy się ubierały, i
wszystko byłoby w porządku.
I po co się dodatkowo stresować?
Odetchnęłam i zabrałam się do ścielenia łóżek. Postanowiłam najpierw uporać się ze
sprzątaniem, a dopiero później powęszyć, bo gdybym nagle musiała się ewakuować. Kiran i
Taylor nie mogłyby mi zarzucić zaniedbania porannych obowiązków.
Kiedy już się upewniłam, że wszystko wygląda nieskazitelnie, rozejrzałam się wokół
siebie. Od czego zacząć? Szafa wnękowa Kiran. Moje ulubione miejsce w tym pokoju. Pode-
szłam bliżej i przez chwilę nadsłuchiwałam. Za ścianą szumiała woda w prysznicu, poza tym
cisza. Zacisnęłam zęby i - powtarzając sobie, że robię to, bo muszę - pchnęłam rozsuwane
drzwi szafy.
„Okej. Ubrania. Całkiem niezłe. Od najlepszych projektantów. Warte dziesiątki
tysięcy dolarów. I co z tego?”
Dno szafy zajmowały pudła ustawione w długim szeregu jedno na drugim. Uklękłam i
zajrzałam do pierwszego z brzegu. Czarne szpilki. W pudełku obok - zamszowe czółenka.
Obok czerwone sandały z kieliszkowatym obcasem. Trafiłam do babskiego raju.
„Weź się w garść, Reed. Przymiarka obuwia czy twoja przyszłość?”
Wybrałam przyszłość. Otwierałam kolejne pudła i znajdowałam w nich tylko buty,
dziesiątki butów. Później przedarłam się przez wszelkiego rodzaju torby i torebki; na półce u
góry piętrzyły się swetry. Byłam zdyszana i spocona. Zapowiadał się nadzwyczaj pracowity
ranek.
Weszłam na krzesło i ostrożnie odsunęłam na bok pierwszy stos swetrów, uważając,
ż
eby go nie przewrócić, nie zostawić śladów. Nagle zauważyłam coś dziwnego, co nie pa-
sowało do reszty: wielki, czarno - biały napis: nie!.
Podejrzane.
Delikatnie zdjęłam z góry dwa stosy ubrań i z nabożeństwem położyłam je na łóżku
Kiran. Wróciłam na krzesło. Na półce, w najdalszym, najciemniejszym kącie szafy tkwiła za-
mykana na kłódkę skrzynka oklejona wycinkami z czasopism. Jakby wzięta z domu seryjnego
mordercy.
NIE!
NIE DOTYKAĆ!
NIEBEZPIECZEŃSTWO!
Sięgnęłam po nią zaintrygowana. Była drewniana i dosyć ciężka. Przyklejono na niej
litery oraz zdjęcia zwierząt hodowlanych, głównie świń i krów. Co, u diabła?
Chwyciłam kłódkę, spodziewając się, że będzie zatrzaśnięta. Otworzyła się od razu.
Wstrzymując oddech, odemknęłam wieko - i zobaczyłam przyczepioną od wewnątrz
fotografię monstrualnej, pokrytej cellulitem pupy w różowym kostiumie kąpielowym. A
potem poczułam zapach czekolady.
O, mój Boże.
W skrzynce byty słodycze. Batony, wafelki, cukierki, pomadki, galaretki, ciasteczka -
całe mnóstwo. Szaleństwo. Dlaczego Kiran trzymała to wszystko w zamknięciu, pod strażą
fotograficznej trzody, opatrzone ostrzeżeniami? Jeśli bała się wchłonąć tyle tłuszczów i
cukrów, po co zafundowała sobie ten skarbiec - sezam, do którego zakazała sobie wstępu?
Czy to jakaś tortura?
Z boku, między batonami, spostrzegłam kołonotatnik. Na pierwszej stronie była
zapisana data: 9 września, a poniżej lista potraw, które Kiran zjadła tamtego dnia, z wyliczoną
zawartością kalorii. Na dole dopisano: „Dwadzieścia precelków”, a obok rozpaczliwe „Nie,
nie, nie!!!”.
Zakryłam dłonią usta. Biedna dziewczyna. Biedna, biedna dziewczyna. To już nie
były zwykłe zaburzenia odżywiania, ale jakaś straszna choroba. Kiran miała poważny
problem.
Przewróciłam kartkę. 10 września minął bez słodyczy; u dołu strony narysowano
uśmiechniętą buźkę. Później jednak codziennie pojawiały się nazwy niedozwolonych smako-
łyków i pełne desperacji wykrzyknienia.
No proszę. Kiran nie była takim ideałem, za jaki chciała uchodzić. Nigdy bym się tego
nie domyśliła, obserwując jej niefrasobliwe zachowanie w stołówce. I choć było mi jej bardzo
ż
al, nie mogłam nie poczuć leciutkiego zadowolenia. Dobrze wiedzieć, że ktoś tak doskonały
w rzeczywistości nie istnieje. Tyle że to nie miało nic wspólnego z Leanne.
Wsunęłam kołonotatnik na miejsce, wepchnęłam skrzynkę w kąt i poukładałam swetry
na półce. Rewizja szafy nie przyniosła niczego, co zainteresowałoby Nataszę.
Czy to dobrze, czy źle?
Miałam jeszcze trochę czasu, postanowiłam więc zajrzeć pod łóżko Taylor. Tkwiło
tam kilka pudeł z notatkami. Wyciągnęłam jedno z nich - i nagle stos kartek eksplodował na
cały pokój.
- Cholera!
Kartki musiały leżeć luzem na pudle. Nie było szans na ułożenie ich z powrotem we
właściwym porządku.
„Boże, żeby tylko były ponumerowane. Proszę”.
Pospiesznie chwytając rozsypane papiery, zorientowałam się szybko, że numeracja nie
jest mi potrzebna. Na każdej kartce powtarzało się dokładnie to samo zdanie wydrukowane
setki razy:
„Jestem całkiem niezła. Jestem całkiem niezła. Jestem całkiem niezła”.
Zaskoczona parsknęłam śmiechem. Nie mogłam się powstrzymać mimo współczucia
dla Taylor. Wiedziałam oczywiście, że geniusze bywają niezupełnie normalni, ale zachowanie
Taylor wydało mi się po prostu śmieszne. Co najmniej pięćdziesiąt stron czegoś takiego?
Była przecież najbardziej uzdolnioną uczennicą w dziejach Easton! Po co tak maniacko
zapewniać się o własnej wartości? I kiedy zdążyła to wszystko napisać?
Ukryte smakołyki i obsesyjne wyrażanie własnych kompleksów. Nic dziwnego, że te
dwie dziewczyny mieszkały razem. Ciekawe, czy jedna znała tajemnicę drugiej. Gdyby tak
było, może zdołałyby sobie wzajemnie pomóc.
- Taylor! Pospiesz się! - zawołał ktoś z parteru.
Serce skoczyło mi do gardła. Na schodach rozległy się kroki.
- Zaraz, tylko wezmę swój notes elektroniczny! - usłyszałam głos Taylor.
Była już w korytarzu na piętrze.
W panice rzuciłam stos kartek na pudło i pchnęłam wszystko pod łóżko. Pudło
zaczepiło o coś bokiem, a kiedy wsuwałam je na miejsce, otworzyły się drzwi pokoju. Wsta-
łam, poprawiłam na sobie sweter i spojrzałam w zdumione oczy Taylor.
- Reed! Ale się przelękłam! - zawołała i zerknęła na swoje łóżko.
- Właśnie kończę.
- Och - powiedziała, podchodząc z wahaniem. Zupełnie jakby wiedziała, co znalazłam
pod jej łóżkiem. Wzięła notes ze stolika i uśmiechnęła się niepewnie. - No to... chodźmy na
ś
niadanie.
- Okej. Tylko skoczę po swoją torbę. Wyszłyśmy na korytarz.
- Słuchaj, Reed - powiedziała i przystanęła. - Znasz się na amerykańskich klasykach,
prawda?
- No, trochę...
- Więc może... może przejrzałabyś mój referat? - Wyjęła z torby zadrukowane kartki
w półprzezroczystej oprawie. - Wiem, że jestem o rok starsza i w ogóle, ale przydałaby mi się
czyjaś bezstronna opinia. Chciałabym mieć pewność, że... no... że praca jest naprawdę
całkiem niezła.
„Całkiem niezła. Całkiem niezła. Całkiem niezła”.
O Boże. Jej nerwica ujawniała się na moich oczach!
- Jasne, że jest niezła - powiedziałam stanowczo. - Wszyscy mówią, że jesteś
absolutną gwiazdą Easton.
- Och, tak im się wydaje - odparła ze słabym uśmiechem. - Przeczytasz to dla mnie?
- Oczywiście. Jeszcze dzisiaj.
- Dzięki, Reed.
W swoim pokoju spojrzałam na tekst Taylor. Biedna dziewczyna. Zależało jej, żeby
marna drugoklasistką potwierdziła wartość jej pracy. A Kiran? Kto by się spodziewał, że te
chodzące doskonałości skrywają tak wstydliwe tajemnice!
Wiele dziewczyn w Easton byłoby gotowych zabić dla tych cennych informacji.
Niestety, była tu również osoba, dla której osobiste problemy Kiran i Taylor nie miały
ż
adnego znaczenia. Nataszę interesowała jedna konkretna sprawa, jeden konkretny dowód,
którego nie zdobyłam. Jeszcze.
SWATKA
W sobotę pogoda była piękna, prawdziwie złotojesienna, z rześkim wiatrem i niebem
tak błękitnym, że wydawało się sztuczne. Wymarzony dzień na mecz piłki nożnej - na wyła-
dowanie frustracji na niczego niepodejrzewającej drużynie z liceum w Barton. Żółte,
pomarańczowe i czerwone liście tańczyły na lśniących od rosy trawnikach, kiedy szłam z
Joshem, Noelle, Kiran i Taylor na szkolny parking, skąd autokary miały zawieźć nas na
tereny sportowe naszych rywali. Taylor i Kiran wybierały się na mecz hokeja na trawie, który
odbywał się jednocześnie z naszym meczem. Zanosiło się na ciężką przeprawę: wrzaski,
gwizdy i trzask łamanych kości. Nie mogłam się doczekać.
- Rany, ale chce mi się spać - powiedział Josh. - Chyba zjadłem za dużo naleśników na
ś
niadanie.
- Będzie z ciebie ogromny pożytek na boisku - zakpiłam. Josh grał w obronie, tak jak
ja. Oczywiście w męskiej drużynie.
- Nie rozumiem, jak możesz tyle jeść - odezwała się Kiran. - Taka sterta naleśników to
więcej niż całotygodniowy zapas kalorii.
- I kto to mówi - powiedziała Noelle z ironią. - Nie przypominam sobie, żebyś
kiedykolwiek wchłonęła ilość kalorii wystarczającą na cały tydzień. Nawet jeśli zsumujemy
twoje posiłki z całego tygodnia.
- No, coś ty! Przecież jem! Sama widziałaś, że jem! - zawołała Kiran nagle
rozgorączkowana. - Reed. widziałaś, ile jem?
- Eee... jasne - wymamrotałam. Widziałam, oczywiście. Dopóki nie odkryłam tej
skrzynki w jej szafie, nie miałam pojęcia, że Kiran cierpi na zaburzenia odżywiania. - Jesz, ile
trzeba. Zresztą, wyglądasz doskonale.
Nie szkodziło wzmocnić jej poczucia własnej wartości, prawda?
- Słyszycie? - Kiran zapytała triumfalnie. - Reed widziała, że jem!
- W porządku, w porządku. Po co te nerwy? - mruknęła Noelle.
- Proponuję zmienić temat - wtrąciła Taylor, spoglądając na Kiran niespokojnie.
Hm. Może więc Taylor wiedziała, co jej współlokatorka ukrywa w szafie?
- Słusznie - powiedziała Noelle. - Reed, jak ci idzie z Whittakerem?
Zerknęłam na Josha. Wpatrywał się z zainteresowaniem w najbliższe drzewo.
- Jak mi idzie co?
- Zaprosił cię już na rendez - vous? - zapytała Kiran kpiąco. Taylor parsknęła
ś
miechem.
- Przysłał ci liścik z dołączonym bukietem fiołków?
- Fakt, wydaje się jakby z innej epoki - powiedziałam. - W jego towarzystwie
chciałoby się nosić spódnice bombki i włosy upięte w koński ogon na czubku głowy.
- Uważam, że to słodkie - oświadczyła Noelle. - Przynajmniej jest dżentelmenem.
Stanęliśmy jak wryci. Noelle popatrzyła na nas i westchnęła z irytacją.
- Co jest?
- Właśnie kogoś pochwaliłaś bez śladu złośliwości - wyjaśniła Kiran.
- Nie kogoś, tylko Walta Whittakera - uściśliła Taylor.
- Znowu uprawiasz autoterapię, Noelle?
- Kiran, jesteś modelką. Nie próbuj być dowcipna - powiedziała Noelle, czym
serdecznie rozbawiła Josha. - I mam dla was nowiny. To ja skojarzyłam Reed z Whittakerem.
Czyli nie powinnam się z niego nabijać, dopóki nie zajmą pozycji horyzontalnej.
Wszyscy skrzywiliśmy się z niesmakiem.
- Nie mamy najmniejszego zamiaru... no... zajmować pozycji - powiedziałam. -
Jesteśmy po prostu przyjaciółmi.
- Pewna jesteś? - zapytała Noelle, robiąc krok w moją stronę.
Zmarszczyłam brwi. Noelle mogła zmuszać mnie do sprzątania jej pokoju i do
pastowania jej butów, ale nie miała prawa narzucać mi chłopaków. Gdzieś trzeba było
wyznaczyć granicę.
Josh obserwował mnie uważnie.
- Owszem, jestem pewna - odparłam.
- No to może powinnaś mu to wyjaśnić - powiedziała Noelle.
Ruchem głowy wskazała na alejkę za moimi plecami. Odwróciłam się. Whittaker
zbliżał się do nas rozpromieniony, patrząc prosto na mnie.
- Bo to nie jest twarz kogoś, kto chce porozmawiać z przyjaciółką - dodała Noelle.
- Witam wszystkich - powiedział Whittaker z ukłonem. - Jak samopoczucie w ten
piękny poranek?
- Wyborne, Whit. wyborne. Dziękujemy uprzejmie - odpowiedziała Noelle, a Kiran
ukryła twarz w dłoniach, chichocząc. - No... nie będziemy wam przeszkadzać.
- Do zobaczenia, Whit! - dodała Taylor.
I powędrowały we trójkę na parking, objęte ramionami, porzucając mnie na pastwę
Whittakera.
- To... na razie - powiedział Josh, także odchodząc.
- Cześć, Josh! - zawołałam, jakbym podniesionym głosem mogła skłonić go do
pospieszenia mi na odsiecz.
- Reed - odezwał się Whittaker dźwięcznym barytonem - jak się miewasz?
- Nieźle. A ty?
Odwróciłam się i ruszyłam w stronę autokarów. Whittaker oczywiście znalazł się u
mego boku.
- Dziękuję, dobrze - odparł z powagą.
Na parkingu zawodnicy czekali w grupkach, podczas gdy trenerzy i kierowcy
próbowali ustalić trasy autokarów. Nie wszyscy wybierali się na mecze do Barton i
najwyraźniej powstało zamieszanie. Zatrzymałam się, wzdychając. Nadzieja na schronienie
się przed Whittakerem w autokarze rozwiała się jak dym.
- Jaką dyscyplinę sportu uprawiasz, Reed?
- Piłkę nożną.
- Twardy sport. Wydajesz mi się zbyt delikatna.
- No, w takim razie słabo mnie znasz - odburknęłam bardziej szorstko, niż
zamierzałam.
Whittaker chyba tego nie zauważył. Patrzył na mnie z uśmiechem przez długą chwilę,
jakbym powiedziała coś zabawnego. I nagle mina mu zrzedła.
- Co jest? - zapytałam.
- Nie nosisz kolczyków.
Dotknął mojego ucha, delikatnie pocierając jego płatek palcami. Odchyliłam głowę.
Niewiarygodne. Czy ten człowiek nie potrafił pojąć aluzji? Może należało powiedzieć
mu otwarcie, że mam chłopaka? Tyle tylko że już go nie miałam, o czym świadczył list od
Thomasa. List, o którym nikt nie wiedział.
Boże, tak bardzo chciałam, żeby Thomas wrócił do Easton. Żebym mogła
własnoręcznie go udusić.
- Wiesz... kolczyki z brylantami raczej nie pasują do stroju sportowego...
- Ale nie założyłaś ich od czasu, kiedy ci je dałem. Nie podobają ci się?
- Nie o to chodzi, Whittaker. Po prostu...
Kątem oka dostrzegłam Constance w grupie uczestników biegu przełajowego.
Obserwowała nas. Ukradkiem kiwnęłam na nią palcem.
- ...po prostu wydają się przeznaczone na specjalne okazje - dokończyłam. - Są za
ładne, żeby nosić je codziennie.
Constance leciutko pokręciła głową. Kiwnęłam na nią znowu, bardziej nagląco.
- Ale sprzedawca zapewniał, że można nosić je na co dzień - zaprotestował Whittaker.
- Właśnie dlatego je kupiłem. Chciałem, żebyś często je nosiła.
Za sobą usłyszałam chichot. Cholerni podsłuchiwacze. Nie odpowiadała mi ta
rozmowa, zwłaszcza jeśli odbywała się przy nieproszonych świadkach. Zrobiłam więc jedyną
rzecz, jaka przyszła mi do głowy: poświęciłam przyjaciółkę.
- Constance! - zawołałam z udawanym zaskoczeniem. - Wszędzie cię szukałam!
Constance przypominała teraz sarnę pochwyconą w światła samochodowych
reflektorów: zamarła z oczami wielkimi jak talerze. Otrząsnęła się, popatrzyła na Whittakera i
wyraz jej twarzy zmienił się całkowicie: czarujący uśmiech, kokieteryjnie przechylona głowa,
delikatny rumieniec na policzkach.
- Cześć, Reed - powiedziała. - Jak się masz, Walt? Przez chwilę Whittaker wydawał
się urażony tą nieoczekiwaną poufałością. Zaraz jednak się rozpogodził.
- Constance! Constance Talbot! Rodzice mi mówili, że przenosisz się do Easton w tym
semestrze. Miło cię widzieć!
Constance podeszła do nas. Whittaker pochylił się i pocałował ją w policzek. Miałam
wrażenie, że moja była współlokatorka roztopi się ze szczęścia.
- Och, więc już się znacie? - zapytałam. - Niesamowite! Dwoje moich przyjaciół w
nowej szkole - i nie muszę ich sobie przedstawiać!
Whittaker popatrzył na mnie pytająco.
- We wrześniu mieszkałyśmy razem w Bradwell. Constance jest wspaniała.
Objęłam ją ramieniem. Uśmiechnęła się do mnie promiennie.
- A wiesz - dodałam - że Constance pisuje do szkolnej gazety? No, opowiedz
Whittakerowi o tym artykule na pierwszą stronę, nad którym pracujesz.
Zaczerwieniła się.
- E, to nic wielkiego - wymamrotała i popatrzyła na Whittakera rozjaśnionym
wzrokiem. - Wolałabym posłuchać o twojej podróży. Jak było w Azji?
Brawo! Z miejsca trafiła w jego ulubiony temat. Nieźle, całkiem nieźle!
- Och, podroż była fascynująca - odparł Whittaker. - Chiny zapierają dech w piersiach.
Kiedy stoi się tam, pod Wielkim Murem, po raz pierwszy naprawdę rozumie się zdolność
człowieka do...
- Wiecie co, nie będę wam przeszkadzać - wtrąciłam się czym prędzej. - Chyba
wsiadamy już do autokarów. Trenerzy wreszcie się dogadali.
Whittaker zmarszczył brwi. - Ale chciałem...
- Do zobaczenia! - zawołałam i odbiegłam.
W autokarze opadłam na pierwsze siedzenie z przodu i ostrożnie wyjrzałam przez
okno. Whittaker mówił coś, gestykulując z zapałem, a Constance słuchała go jak urzeczona.
Kiedy tak stali w słońcu - Constance w eastońskiej bluzie, Whittaker w eleganckim trenczu -
wyglądali jak idealna, beztroska, uprzywilejowana para z prywatnej szkoły.
Miałam nadzieję, że również Whittaker wkrótce to dostrzeże.
COŚ DO UKRYCIA
Noelle Lange posiadała ogromne zbiory. W jej szafie były setki płyt CD w skórzanych
pudełkach i wykładane jedwabiem szkatułki ze splątanymi naszyjnikami, bransoletkami i
kolczykami, z których większość wydawała się zbyt kosztowna, żeby traktować je tak
niedbale. Szuflady pełne były fotografii, pocztówek, zaproszeń na imprezy charytatywne i po-
kazy mody, biletów z londyńskich teatrów, szklaneczek z egzotycznych lokali, iPodów o
rozmaitych kształtach i kolorach, ozdobnych pojemników na kosmetyki, złotych łańcuszków
do kluczy, świec zapachowych, przyborników do manikiuru, cyfrówek, futerałów na komórki.
Nie miałam pojęcia, jak przedrzeć się przez tę obfitość.
Zasunęłam dolną szufladę biurka i wyprostowałam się z westchnieniem. Aż bałam się
zajrzeć pod łóżko. Co Noelle tam wsadziła? Nielegalne futra, sztaby złota i srebra?
Przynajmniej miałam sporo czasu. Noelle i Ariana planowały spędzić cały wieczór w
bibliotece, przygotowując się do jakiegoś okropnego sprawdzianu z literatury amerykańskiej.
Albo może raczej zamierzały siedzieć tam, plotkować i liczyć na tut szczęścia, które
najwyraźniej nie opuszczało ich ani na lekcjach, ani poza nimi.
Właśnie ze względu na takie gwarantowane szczęście znalazłam się w ich pokoju -
takiego szczęścia potrzebowałam w życiu. Szkoda, że mogłam je zdobyć tylko ich kosztem.
Nie chciałam jednak teraz się nad tym zastanawiać. Miałam zadanie do wykonania.
Opadłam na czworaki obok łóżka Noelle, lekko uniosłam zwisającą kołdrę i nagle
zauważyłam coś kątem oka: fragment czerwonego przedmiotu wystający zza toaletki. Zain-
trygowana podpełzłam bliżej. Poczułam, że puls mi przyspiesza.
Sięgnęłam za toaletkę i z ciekawością przyjrzałam się czerwonej kopertowej torebce.
Usiadłam na podłodze i przesunęłam zamek błyskawiczny. W środku było dziesięć dużych
fotografii.
Wyciągnęłam jedną - i zdębiałam. Zdjęcie przedstawiało Dasha. Gołego Dasha.
Golusieńkiego i bardzo... hm... pobudzonego.
Szybko położyłam fotografię wierzchem na dół i parsknęłam śmiechem.
O rany. Chyba mi się nie przywidziało? Ostrożnie odchyliłam róg zdjęcia i zerknęłam.
Nie. Bez zmian. Dash leżący na boku na podwójnym łóżku, z głową opartą na dłoni, szeroką
klatką piersiową i penisem w pełnym wzwodzie.
A niech mnie. Chłopak byt hojnie obdarzony przez naturę. Przemysł pornograficzny
oszalałby z zachwytu.
Wyjęłam resztę zdjęć. Goły Dash siedzący na skraju łóżka. Goły Dash z ironicznym
wyrazem twarzy. Goły Dash. Goły Dash. Goły Dash. I gwóźdź programu: goły Dash tulący
do siebie pluszowego misia.
Ha! Gdyby Dash McCafferty kiedyś mi w czymś podpadł, a potrzebowałabym trochę
kasy, trafiłam właśnie na żyłę złota.
Potrząsnęłam głową, włożyłam zdjęcia do kopertówki i wsunęłam ją z powrotem za
toaletkę, upewniając się, że tym razem nie będzie widoczna. Nikt więcej nie powinien jej
zobaczyć. Co tam, trochę wspaniałomyślności z mojej strony nie zaszkodzi!
Przeniosłam się do części pokoju należącej do Ariany. Postanowiłam zacząć od szafy
wnękowej i od górnej półki, bo poprzednio tam odkryłam wstydliwą tajemnicę Kiran. Nieste-
ty, szafa Ariany nie zawierała żadnych kompromitujących materiałów, poza różowym
szydełkowym swetrem, którego nigdy na Arianie nie widziałam i miałam nadzieję nigdy nie
zobaczyć. Przypuszczalnie był to prezent od babci lub cioci, którego Ariana nie miała serca
wyrzucić. Westchnęłam, zeskoczyłam z krzesła i zajrzałam pod wieszaki.
Na dnie szafy, wciśnięty w kąt, stał staroświecki kufer. Hm. Zdecydowanie wart
zbadania. Przyciągnęłam go do siebie i uniosłam wieko. Wewnątrz piętrzyły się stosy
zeszytów, egzemplarze licealnego kwartalnika literackiego, numery czasopism „Poetry” i
„Writer's Weekly”. Wyjęłam stertę magazynów i przekopałam się przez leżące luzem papiery,
długopisy i ołówki, szukając czegoś, co nie pasowałoby do reszty. Przerzucałam zabazgrane
kartki i karteluszki, szkice wierszy i notatki. Gdybym miała więcej czasu i zgodę Ariany,
chętnie bym je poczytała, ale nie po to przecież grzebałam w jej rzeczach. Wyglądało na to,
ż
e znowu zabrnęłam w ślepą uliczkę.
Właśnie miałam włożyć czasopisma z powrotem do kufra, kiedy zauważyłam kawałek
brązowej tasiemki sterczący między dnem a boczną ścianką. Skąd się wziął? Chwyciłam go,
pociągnęłam - i zamarłam. Czy dno kufra się nie poruszyło?
Starannie obejrzałam kufer od wewnątrz i od zewnątrz. Aha! Pomiędzy dnem i
podłogą było dobrych kilka centymetrów.
Kufer miał podwójne dno.
Serce waliło mi teraz jak oszalałe. Pospiesznie wyjęłam całą zawartość kufra.
Wiedziałam, że to ryzykowne. Wpakowanie tego wszystkiego z powrotem wymagało
mnóstwa czasu. Musiałam jednak sprawdzić, co kryje się pod spodem. Było oczywiste, że
jeśli Ariana coś tam schowała, zależało jej na dyskrecji znacznie bardziej niż jej
przyjaciółkom.
Kiedy kufer był już pusty, szarpnęłam za tasiemkę. Dno uniosło się do góry. Pod
spodem leżał nieduży czarny laptop.
Zerknęłam przez ramię. Na biurku Ariany stał macintosh. Po co uczennicy liceum dwa
komputery?
Trzęsącymi się rękami wyjęłam laptopa i położyłam go sobie na kolanach.
Otworzyłam go i wcisnęłam klawisz startu, modląc się w duchu, żeby nikt nie wszedł do
pokoju. Minęło kilka sekund straszliwego oczekiwania. Co krył laptop? Dowód, którego
poszukiwała Natasza? Czy Ariana z przyjaciółkami naprawdę doprowadziły do usunięcia
Leanne ze szkoły? Nie ulegało wątpliwości, że przynajmniej Ariana ma coś do ukrycia. Na
pewno nie chodziło po prostu o zabezpieczenie się przed kradzieżą. Zwłaszcza że niemal
każdy w Easton mógł sobie pozwolić na kilkanaście takich laptopów.
- No dalej - szepnęłam. - Dalej, dalej, dalej...
Wreszcie na ekranie ukazało się okienko logowania.
„Witaj, Ariana, Hasło?”
A poniżej ramka z mrugającym szyderczo kursorem.
Cholera.
Na parterze trzasnęły drzwi. W ułamku sekundy poderwałam się na nogi. Spakowałam
kufer, wsunęłam go do szafy, wyśliznęłam się na korytarz i pognałam schodami na niższe
piętro. Dopiero w swoim pokoju odważyłam się odetchnąć oparta plecami o zamknięte drzwi.
Trafiłam na coś. Byłam tego pewna. Musiałam zdobyć hasło do laptopa, ale w jaki
sposób? Nie rozumiałam nawet połowy z tego, co Ariana mówiła mi prosto w oczy, jak więc
mogłam odgadnąć jej sekretne hasło?
Nieważne. Musiałam próbować. Bo jeśli było cokolwiek do znalezienia, niewątpliwie
powinnam tego szukać w jej laptopie.
IDEALNA PARA
- Reed! Zaczekaj!
Przystanęłam na stopniach przed drzwiami biblioteki. Constance dogoniła mnie
biegiem. Miała rumieńce i roziskrzone oczy. Wystarczyło na nią spojrzeć, żeby natychmiast
myśleć o wiosennych łąkach i świergolących ptaszkach.
- Reed, strasznie jestem ci wdzięczna, że nakłoniłaś mnie do rozmowy z Whittakerem
- powiedziała, z trudem chwytając oddech. - Sama nigdy bym do niego nie podeszła, ale był
cudowny. Rozmawialiśmy tak długo, że trener o mało nie zawlókł mnie siłą do autokaru.
Przeze mnie spóźniliśmy się na bieg przełajowy!
- Cieszę się, że mogłam pomóc.
- Whittaker opowiadał mi o swojej podróży po wschodniej Azji i pytał o wakacje na
Cape Cod. Pamiętał, że w lecie jeździmy na Cape Cod! No, oczywiście, parę razy odwiedzał
nas tam z rodzicami. Mimo wszystko miło z jego strony, że zapytał, prawda?
- Jasne.
Trudno było się nie uśmiechać, patrząc na to szczęście.
- Jak myślisz? Flirtował ze mną? - zapytała, chwytając mnie za ramię. - A...
- Nie, oczywiście że nie. Dlaczego miałby ze mną flirtować? - odpowiedziała sama
sobie i odciągnęła mnie na bok, żeby odblokować dostęp do biblioteki. - Zna mnie od czasów
mojej głupiej fascynacji Elmo.
- Elmo?
- Och, miałam bzika na punkcie Elmo. no wiesz, jednego z bohaterów Ulicy
Sezamkowej. Nosiłam ze sobą tego pluszaka. dopóki nie skończyłam dziewięciu lat. O wiele
za długo - wyjaśniła ze wzrokiem wbitym w ziemię. - Mój brat Trey wrzucił kiedyś Elmo do
morza i Walt wskoczył do wody, żeby go wyciągnąć. Nigdy tego nie zapomnę.
Westchnęła. Po raz pierwszy mogłam się przekonać, co znaczy wyrażenie „mieć
gwiazdy w oczach”. Dosyć niepokojący widok.
- No, no - mruknęłam. - Prawdziwy z niego superman.
- Waśnie! W każdym razie chyba troszeczkę się mną interesuje. Walt Whittaker.
Niewiarygodne. Nawet zaproponował, żebyśmy kiedyś zjedli razem kolację. We dwoje!
Ogarnęło mnie poczucie głębokiej ulgi.
- Constance, to wspaniale! Ogromnie się cieszę!
- Ja też, Reed! - zawołała. Chwyciła mnie w objęcia i uściskała. Mocno. Była bardziej
koścista, niż wydawała się na pierwszy rzut oka. - No dobrze, chodźmy się pouczyć!
Kiedy wchodziłyśmy do biblioteki, nie przestawałam się uśmiechać. Uniknęłam
przynajmniej jednego niebezpieczeństwa. Gdyby Whittaker i Constance zaczęli spędzać
więcej czasu razem, Whittaker na pewno by zrozumiał, że Constance jest dla niego
zdecydowanie bardziej odpowiednia. I zdecydowanie bardziej spragniona jego towarzystwa.
A wtedy nie musiałabym się bronić przed jego zalotami i przypominać mu, że przecież
mieliśmy być po prostu przyjaciółmi. Jedno zmartwienie z głowy.
Bardzo tego potrzebowałam. Bardzo.
TAKI LOS
Kiedy wieczorem zjawiłam się przy naszym stole, toczyła się tam gorąca dyskusja.
Dash i Noelle wyraźnie zajmowali przeciwne stanowiska; opinia pozostałych była na razie
niejasna. Zaczerwieniłam się, mijając Dasha, i usiadłam tak, żeby nie mieć go w zasięgu
wzroku. Odkąd dokonałam odkrycia za toaletką Noelle, nie potrafiłam patrzeć na Dasha, nie
widząc oczyma duszy intymnych części jego ciała.
Josh usiadł naprzeciwko mnie.
- Cześć - powiedział. Uśmiechnęłam się.
- Cześć.
- Dajcie spokój - mówił Dash. - Jeden telefon i mamy do dyspozycji limuzynę.
Naprawdę chcecie męczyć się przez dwie godziny?
- Dash, czy ty niczego nie rozumiesz? W tej imprezie chodzi o tradycję - warknęła
Noelle, gestykulując widelcem.
- A częścią tradycji jest podróż pociągiem.
Serce prawie przestało mi bić. Bez wątpienia rozmawiali o Dziedzictwie. Dziewczyny
z Billings nigdy tak otwarcie nie poruszały tematu Dziedzictwa w mojej obecności. Czyżby
wreszcie, wreszcie zamierzały mnie zaprosić?
- Noelle ma rację, stary - odezwał się Gage odchylony do tyłu razem z krzesłem. -
Jazda pociągiem to połowa zabawy.
- Faktycznie. Tak jak ostatnim razem, kiedy w drodze powrotnej zarzygałeś całą szybę
i pociekło mi na kołnierz płaszcza - burknął Dash. - Ubawiłem się setnie.
- Słuchaj, Dziedzictwo trwa od pokoleń - powiedziała Noelle. - Nasi przodkowie
jeździli na nie pociągiem i my też pojedziemy pociągiem.
- Odkąd przejmujesz się swoimi przodkami? - zapytał Dash.
- Odkąd używasz żelu do włosów? - odparta Noelle, przypatrując mu się krytycznie.
- A co to ma do rzeczy?
Boże, co za męka. Czy naprawdę nie wiedzieli, że nikt dotąd nie poinformował mnie
oficjalnie o Dziedzictwie? Nie chcieli, żebym w nim uczestniczyła? Kopciuszek ze mnie,
istny Kopciuszek. Właśnie tak musiała się czuć ta biedaczka, kiedy jej siostrunie rozprawiały
o cholernym książęcym balu.
W porządku. Musiałam wziąć sprawy w swoje ręce.
- Eee... słuchajcie, mam pytanie - odezwałam się. Wszyscy odwrócili się, żeby na
mnie popatrzeć: Noelle, Kiran, Taylor, Ariana, Dash, Gage, Josh i Natasza. Zupełnie jakby
zapomnieli o moim istnieniu i doznali teraz głębokiego szoku.
- Gdzie właściwie odbywa się Dziedzictwo?
Noelle i Kiran wymieniły spojrzenia. Gage parsknął śmiechem.
- Tam gdzie progi są dla ciebie za wysokie - oświadczył z aż nadto widoczną uciechą.
- Ale dowcip - warknęłam. Josh odchrząknął.
- Gage raczej nie żartuje - powiedział przepraszającym tonem.
Oblała mnie fala gorąca.
- Daj spokój...
Dash pochylił się w moją stronę i musiałam przygryźć wargi, żeby nie zachichotać. Z
całych sił starałam się wymazać z pamięci fragment pewnej interesującej fotografii, który
uparcie przesłaniał mi jego twarz.
- Reed, Dziedzictwo to impreza dla wybranych - powiedział Dash poważnie. - Tylko
dla osób, których rodziny kończyły prywatne szkoły.
Czułam narastający ucisk w żołądku. Nikt ze stołowników nie spieszył z
zapewnieniem, że zostanę potraktowana wyjątkowo, że znajdzie się sposób na ominięcie
surowych zasad. Czy to możliwe, że teoria Constance nie miała żadnych podstaw?
- I nie wystarczy, że absolwentami prywatnych szkół są nasi rodzice - uściśliła Kiran. -
Trzeba wielu pokoleń takich absolwentów.
- Och - mruknęłam.
- W zasadzie należy mieć przodków wśród pasażerów „Mayflower” - powiedział
Gage.
„Okej, zrozumiałam. Dla mnie impreza jest zamknięta. Dzięki za cios młotkiem w
głowę”.
- Jedynym sposobem, żeby dostał się tam ktoś spoza listy, jest znalezienie sobie
Dziedzica lub Dziedziczki z prawem do przyprowadzenia osoby towarzyszącej - odezwała się
Noelle, przypatrując się Dashowi, który nagle zainteresował się zawartością swojego talerza. -
A takie prawo przysługuje bardzo nielicznym. W zasadzie ich rodowód musi sięgać wczes-
nego średniowiecza.
- A skąd Reed mogłaby wytrzasnąć takiego Dziedzica? - zapytała Kiran ze znaczącym
uśmiechem.
Spoglądałam na nie z wyczekiwaniem. Noelle lekkim ruchem głowy wskazała na
prawo. Powiodłam wzrokiem za jej spojrzeniem. Whittaker. Whittaker jak zwykle pogrążony
w rozmowie z kimś dorosłym. Tym razem z dyrektorem Marcusem.
I nagle pojęłam. To dlatego London czatowała na Whittakera. Dlatego Vienna
twierdziła, że w najbliższych tygodniach będzie za nim ganiać co druga dziewczyna w szkole.
Whittaker miał prawo zaprosić jedną osobę na Dziedzictwo. Jeśli marzyłam o dostaniu się na
tę imprezę, musiałam stać się jego dziewczyną.
Znowu popatrzyłam na Noelle. Uniosła brwi i wzruszyła ramionami, jakby chciała
powiedzieć: „Przecież ci mówiłam”. Zaplanowała to od samego początku. O tym właśnie
myślała, kiedy zapewniała mnie na polanie, że Whittaker może mi wiele dać. Nie chodziło o
brylantowe kolczyki ani inne luksusy, ale o wstęp na specjalne imprezy. O dołączenie do
elity. Sama pozycja dziewczyny z Billings nie wystarczała. Potrzebowałam wsparcia.
Noelle nie rozumiała jednak, że nie mogę być osobą towarzyszącą Whittakerowi. Nie
mogę zwodzić go tylko po to, żeby otrzymać zaproszenie na imprezę, choćby najbardziej
intrygującą i elitarną. Whittaker wyraźnie czuł do mnie sympatię. Wykorzystywanie go
byłoby po prostu podłe. A poza tym Constance świata poza nim nie widziała. Nie mogłam jej
tego zrobić. Chyba że.,.
- Naprawdę myślicie, że Pearson się tam pojawi? - zapytał Josh.
Chyba że właśnie to.
- Żartujesz? - odparł Dash. - Nie opuściłby Dziedzictwa nigdy w życiu!
Thomas wybierał się na Dziedzictwo. Jego przyjaciele wydawali się tego pewni. A
przecież właśnie ze względu na Thomasa chciałam być na tej imprezie, prawda? Po to żebym
mogła na niego nawrzeszczeć. Żeby się wytłumaczył. Żebym się przekonała, czy wszystko u
niego w porządku.
Z wahaniem spojrzałam na Whittakera. Śmiał się z czegoś, co powiedział Marcus -
ś
miał się miłym, głębokim śmiechem. I rzeczywiście, kilka dziewczyn przypatrywało mu się
roziskrzonym wzrokiem, czekając na swoją szansę. Thomas wybierał się na Dziedzictwo.
Jedynym sposobem, w jaki mogłam dostać się na tę imprezę, było uzyskanie zaproszenia od
Whittakera. Jeśli zależało mi na zobaczeniu się ze swoim (prawdopodobnie) byłym
chłopakiem, musiałam posłużyć się swoim obecnym (prawdopodobnie) absztyfikantem.
Taki los. Los cholernie pokręcony.
NIEWŁAŚCIWE ZAPROSZENIE
Dni stawały się coraz krótsze. Kiedy wychodziłam z biblioteki po wieczorze
spędzonym nad książkami, drogę powrotną do Billings oświetlały mi latarnie. Wraz z
przedłużającym się mrokiem przyszło zimno. Po kilku dniach rozpaczliwego oporu i
szczękania zębami poddałam się i wyciągnęłam z szafy swój koszmarny szary wełniany
płaszcz z przykrótkimi rękawami i niezidentyfikowaną plamą u dołu. Starałam się nie
dostrzegać pełnych niesmaku spojrzeń rzucanych mi przez żeńską część uczniowskiej
społeczności Easton. Coraz częściej myślałam o rozmowie telefonicznej z ojcem, ciągle
odkładanej na później. Wiedziałam, że między innymi będę musiała go poprosić o dokonanie
zakupu w sekcji odzieżowej crotońskiego centrum handlowego.
Tak: podczas gdy moje koleżanki paradowały w wierzchnich okryciach od Prady i
Miu Miu, firma z centrum handlowego pozostawała szczytem moich marzeń.
Zignorowałam dwie dziewczyny, które przechodząc obok, wpatrywały się we mnie
szeroko otwartymi oczami. Już prawie nie zwracałam uwagi na takie zachowanie. Gdybym
zdobyta kiedyś stawę, mój pierwszy semestr w Easton byłby doskonałym przygotowaniem do
roli gwiazdy.
Skręciłam w alejkę prowadzącą do Billings, powtarzając sobie w duchu listę
wieczornych obowiązków wyznaczonych mi przez jaśnie panie. Nagle przy drzwiach bursy
dostrzegłam ciemną postać. Przez sekundę wydawało mi się, że widzę Thomasa, i serce we
mnie zamarto. Zaraz jednak uświadomiłam sobie, że tak okazała sylwetka jest
charakterystyczna dla kogoś zupełnie innego.
- Reed.
- Whittaker - odpowiedziałam, naśladując jego poważny ton.
- Jak mineta sesja w bibliotece?
Postanowiłam nie pytać, skąd wie, gdzie spędziłam wieczór. Nie chciałam usłyszeć, że
stale towarzyszy mi myślami.
- Nieźle. O co chodzi?
- Reed... mam pytanie. A raczej zaproszenie.
Cholera. Dziedzictwo. Od poprzedniego wieczoru moje sumienie toczyło nieustanną
walkę z pragnieniami i na razie żadna ze stron nie wywiesiła białej flagi. Nie byłam jeszcze
gotowa. Co odpowiedzieć? Jak postąpić? Z okna nad nami dobiegały dźwięki skrzypiec.
Szybkie, maniackie rzępolenie nie pomagało w podjęciu decyzji.
- Zastanawiałem się, czy zechciałabyś uczynić mi ten zaszczyt i w piątek wieczorem
zjeść ze mną kolację.
Zaraz, zaraz. Kolacja? Jaka kolacja? A gdzie zaproszenie na Dziedzictwo? I czy
Whittaker nie proponował już wspólnej kolacji Constance? Rzucał te zaproszenia na prawo i
lewo czy co?
- Whittaker, przecież jadamy razem kolację codziennie - powiedziałam.
Zerwał się wiatr i poczułam ostry sosnowy zapach używanego przez Whittakera płynu
po goleniu. Wstrzymałam oddech i próbowałam stłumić kaszel.
Whittaker się roześmiał.
- Nie, nie. Nie chodzi o naszą stołówkę, Reed. Widzisz, w piątek wypadają moje
osiemnaste urodziny. Mam zgodę na kolację poza kampusem i chciałbym, żebyś była moim
gościem.
Ta niespodziewana propozycja budziła tyle zastrzeżeń, że nie wiedziałam, od którego
zacząć.
- Jak udało ci się zdobyć zezwolenie? - zapytałam w końcu.
- Dzięki mojej babci. Jest w zarządzie szkoły i jeśli trzeba, nie waha się pociągnąć za
sznurki - wyjaśnił z dumą. - Załatwiła zezwolenie także dla ciebie. I nie musimy zabierać ze
sobą przyzwoitki.
Słowo „przyzwoitka” nigdy nawet nie przyszło mi do głowy.
- Whittaker, a co z innymi? To twoja osiemnastka. Przecież nie chcesz jej spędzić
tylko ze mną!
Jego mina świadczyła dobitnie, że Whittaker chce właśnie tego.
Niedobrze. Okropnie niedobrze. Najwyraźniej Whittakerowi zależało na mnie
bardziej, niż przypuszczałam. Mógł uczcić osiemnaste urodziny popijawą w towarzystwie
Dasha, Gage'a i reszty kumpli na polanie, a tymczasem postanowił wyciągnąć mnie na
kolację w jakimś pozakampusowym lokalu.
- Zgódź się, Reed. Wystroimy się i wybierzemy się na przejażdżkę. Znam w Bostonie
taką niesamowitą włoską restauracyjkę...
- W Bostonie? - wychrypiałam.
Nigdy nie byłam w Bostonie. Nie byłam w żadnym większym mieście oprócz
Filadelfii, do której pojechałam kiedyś z klasową wycieczką.
- Oczywiście. Chyba nie myślałaś, że będę świętował osiemnaste urodziny w którejś z
trzech przyzwoitych restauracji w Easton? - zapytał zdumiony, a potem ujął mnie za rękę i
spojrzał mi głęboko w oczy. - Reed, proszę, powiedz, że się zgadzasz.
Serce mi drgnęło na tę prośbę. Co w tym dziwnego? Słowa Whittakera brzmiały tak
szczerze. Mogłam odmówić i sprawić straszliwą przykrość temu przemiłemu facetowi oraz
zaprzepaścić wszelkie szanse na zaproszenie na Dziedzictwo i zobaczenie się z Thomasem.
Albo mogłam przyjąć propozycję, pojechać do wykwintnej restauracji w Bostonie i nie
pogrzebać nadziei na spotkanie ze swoim eks.
Szczerze mówiąc, wewnętrznej walki prawie nie było. Sumienie, pokonane, zamilkło.
- W porządku - powiedziałam, przezwyciężając suchość w ustach. - Z ogromną chęcią.
PRESJA
Mycie zębów zawsze było dla mnie czynnością kojącą nerwy. Manewrując
szczoteczką w ustach, bez pośpiechu mogłam analizować wydarzenia minionego dnia:
rozważać, co należało powiedzieć lub zrobić inaczej, i gratulować sobie udanych posunięć.
Moi rodzice - w przeciwieństwie do przeważającej większości rodziców na kuli ziemskiej -
nieraz musieli na mnie wrzeszczeć, żebym przestała pastwić się nad swoim uzębieniem. Na
łazienkowych medytacjach mijały mi długie minuty, nawet kwadranse. Dziwne, że jeszcze
miałam na zębach jakieś szkliwo.
Tego wieczoru zaczynałam właśnie swój drugi kwadrans przy umywalce, kiedy drzwi
za mną otworzyły się z hukiem. O mało nie udławiłam się pianą.
- Co słychać? - zapytała Natasza.
Skrzyżowała ramiona na wydatnym biuście i oparła się o framugę, wpatrując się
gniewnie w moje odbicie w lustrze.
Pochyliłam się nad umywalką, wyplułam pianę, powoli napełniłam kubek wodą i
wzięłam potężnego łyka. Po półminutowym płukaniu wyplułam znowu. Niech Natasza sobie
poczeka. I tak czekała na próżno.
- Nic nowego - odparłam, kiedy już wytarłam twarz ręcznikiem. - Niezły dzień w
szkole.
- Dobrze wiesz, że nie o to pytam. Co znalazłaś? „Pomyślmy: roczny zapas słodyczy,
dowody na głębokie problemy z samooceną oraz plik zdjęć zdecydowanie nieodpowiednich
dla dzieci. Aha, i ukryty w kufrze komputer strzeżony hasłem”.
Powiesiłam ręcznik na haczyku i odwróciłam się, wzdychając z irytacją.
- Nic. Nie znalazłam niczego.
Wspomniałabym o laptopie, gdybym uważała, że chociaż na chwilę zapewni mi to
nieco swobody. Miałam jednak przeczucie, że wywołałabym przeciwną reakcję: Natasza
naciskałaby na mnie jeszcze mocniej. A i tak już z trudem chwytałam oddech.
- Chyba żartujesz. Dziesięć dni szukania i żadnych wyników? Myślisz, że w to
uwierzę?
Przeszłam obok niej do pokoju i beztrosko usiadłam na łóżku.
- Możesz wierzyć, w co ci się podoba - oświadczyłam. - Na tej zasadzie zbudowano
nasz kraj.
Przycisnęła dłonie do czoła, jakbym przyprawiała ją o migrenę. Świetnie. Trochę bólu
jej nie zaszkodzi. Może odechce się jej szantażowania.
- Reed, co jest? - zapytała. - Czyżbym nie wyjaśniła, co zrobię, jeśli mnie
zawiedziesz?
- Ależ nie, wyjaśniłaś. Z nadzwyczajną klarownością. Problem w tym, że jeśli
dziewczyny coś ukrywają, ukrywają to bardzo dobrze. Natasza, tu chodzi o Noelle. Chyba nie
sądziłaś, że powiesi obciążające dowody nad swoim łóżkiem?
Natasza zamilkła. Nawet ona nie mogła podważyć tego argumentu.
- Po prostu... bądź cierpliwa - powiedziałam.
Ile czasu zajmie komuś, kto nie ma zielonego pojęcia o informatyce, złamanie hasła
do cudzego komputera? No, ile?
Wzięłam ze stolika lekturę na lekcje literatury angielskiej w następnym tygodniu i
oparłam się o poduszkę.
- Robię, co mogę - dodałam. Otworzyłam książkę na pierwszej stronie.
- Więc rób to szybciej - warknęła Natasza.
I zanim zdążyłam przeczytać choćby słowo, zgasiła światło.
A HASŁEM JEST…
Po dwóch porankach spędzonych na bezskutecznym wpisywaniu wszystkiego, co
wiedziałam o Arianie, w okienko na ekranie jej laptopa poczułam się kompletnie bezradna.
Potrzebowałam wsparcia. Jakiegoś punktu wyjścia.
Jak jednak miałam zasięgnąć porady, nie zdradzając, dlaczego jest mi potrzebna?
Nie przestawałam zadawać sobie tego pytania, kiedy pewnego deszczowego
popołudnia szłam do biblioteki. Opracowałam plan, ale nie byłam przekonana, że zadziała.
Niestety, nie nasuwał mi się żaden inny pomysł. Wiedziałam, że trzecie klasy mają wkrótce
trudny sprawdzian z historii; połowa Billings i Ketlar ślęczała nad książkami. W czytelni
skierowałam się od razu do najdalszych regałów, gdzie dziewczyny z mojej bursy zwykle
zakładały bazę.
Strzał w dziesiątkę. Kiran, Taylor, Rose, London, Vienna, Josh i Gage siedzieli razem
przy stole. Czytali, robili notatki lub rozmawiali przyciszonymi głosami. Jedno miejsce było
wolne.
No to jazda.
Opadłam na krzesło i z ciężkim westchnieniem położyłam przed sobą stertę
skserowanych artykułów. Wszyscy popatrzyli na mnie zadowoleni z chwili przerwy.
- Co tam, Reed? - zapytała Taylor.
- E, nic. Cholerny referat. Osiem stron na temat ostatniego skandalu z piractwem
komputerowym.
Kiran i Taylor wymieniły spojrzenia. Nie uwierzyły mi. I słusznie. Nie było żadnego
referatu.
- Chodzi o tę awanturę w liceum w Nowym Jorku? - zapytał Josh.
- Słyszałam o tym! - zawołała London z przejęciem. - Ktoś włamał się do komputerów
w bursach i zdobył adresy nielegalnych stron internetowych odwiedzanych przez uczniów.
Kompromitacja.
- Biedakom wykasowano wszystkie materiały pornograficzne - dodał Gage. - To nie
kompromitacja, to potworna strata.
- W każdym razie jest ponad setka artykułów o tej sprawie i nie wiem, jak się przez
nie przedrzeć - powiedziałam. - Zwłaszcza że są dość przerażające. Wiecie, że dziewięćdzie-
siąt procent nastoletnich użytkowników komputerów wybiera oczywiste hasła? Imię
chłopaka, datę urodzenia...
Spoglądali na mnie w milczeniu. Czy byłam aż takim aktorskim beztalenciem?
- Nigdy bym nie użył czegoś równie kretyńskiego - odezwał się Gage.
- Jasne. Wolałbyś świńskie słowa pisane wstecz - powiedział Josh ze śmiechem.
- Dziecinada - stwierdziła Rose lekceważąco. - Ja stosuję przypadkowe znaki.
O nie, tylko nie to. Jeśli Ariana posłużyła się przypadkowymi znakami, było już po
mnie.
- A jak je zapamiętujesz? - zapytała Vienna.
- Powtarzam je sobie tyle razy, że utrwalają mi się w głowie. Cztery, pauza, symbol
dolara, osiem. jot. gwiazdka. Cztery, pauza, symbol dolara, osiem, jot. gwiazdka...
- Och. znamy teraz twoje hasło - powiedział Gage. - Dzięki, Rose.
Rose poczerwieniała.
- Już jest nieaktualne - burknęła.
- Wcale nie! Wcale nie! - zawołała London radośnie, podskakując na krześle. -
Wiemy, jak wejść do twojego komputera, aha!
- Taaak? - zapytała Rose. - A więc jak brzmi moje hasło?
London odchrząknęła i spojrzała w sufit.
- Cztery, pauza, symbollara... eee... jot... jot... Wszyscy parsknęli śmiechem.
- Cholera - mruknęła London ponuro.
- Nie przejmuj się - powiedziała Vienna, poklepując ją po plecach. - W komputerze
Rose raczej nie znajdziesz nic interesującego.
Rose popatrzyła na Viennę ze złością i pochyliła się nad swoimi notatkami.
- Osobiście wolę tytuły piosenek - oświadczyła Kiran. - Przypuszczam, że większość
wybiera takie hasła. Tytuły piosenek, filmów, książek...
Tytuły. Tak. Bardzo prawdopodobne. A skoro chodziło o Arianę, może tytuły
wierszy?
- Wiesz, Reed, czytałam w jakimś artykule, że mnóstwo ludzi zapisuje swoje hasła
gdzieś pod ręką - powiedziała Taylor. - Notują je w kalendarzu, na przykład pod ważną dla
siebie datą. Na wypadek gdyby zapomnieli.
- Serio?
- No. Jeśli chcesz, poszukam u siebie tego artykułu. Nie wyrzucam niczego.
Owszem, zdążyłam się o tym przekonać. Oczywiście Taylor nie miała pojęcia, ile
czasu spędziłam już pod jej łóżkiem.
- I nie zaharuj się przy tym referacie - powiedziała Kiran. - Kline nie jest
wymagającym belfrem.
- Niektórzy twierdzą - dodał Josh - że zawsze czyta tylko pierwszą stronę.
- Miło słyszeć - powiedziałam z udawaną ulgą.
Wszyscy wrócili do swoich książek i zrozumiałam, że rozmowa dobiegła końca. Nie
mogłam kontynuować tematu piractwa komputerowego, bo stałoby się oczywiste, do czego
zmierzam. Zyskałam jednak kilka wskazówek. Teraz po prostu musiałam sprawdzić, ile są
warte.
PRZEJRZYSTOŚĆ
Powinnam była przygotowywać się do sprawdzianu z francuskiego. Powinnam była
wkuwać historię przed piątkowym testem. Powinnam była czytać lekturę na zajęcia z literatu-
ry angielskiej. Powinnam była rozmawiać z Kiran o stroju odpowiednim na urodzinową
kolację z Whittakerem. Tymczasem siedziałam przy biurku Nataszy i wpatrywałam się w
ekran jej komputera, szukając potencjalnych haseł do laptopa Ariany.
Stosując się do informacji otrzymanych od Kiran, przeglądałam zamieszczone w
szkolnej sieci numery licealnego kwartalnika literackiego „Pióro”. Jeśli hasłem do laptopa
rzeczywiście był jakiś tytuł, prawdopodobnie byt to tytuł któregoś z wierszy Ariany. Na moje
nieszczęście w każdym wydaniu „Pióra” Ariana publikowała od trzech do siedmiu utworów, a
zaczęła już w pierwszej klasie. Lista jej wierszy zajmowała w moim notesie całą stronę.
Westchnęłam, zamknęłam okno z ostatnim „Piórem” z minionego roku i kliknęłam na
link do najnowszego numeru wydanego w październiku. Wiedziałam, że wydrukowano w nim
przynajmniej pięć utworów Ariany. Weszłam na stronę ze spisem treści i zanotowałam tytuły:
Przejrzystość
Upadek bez końca
Ta inna
Strach na wróble
Wiek ciemny
O tak, Ariana niewątpliwie była pogodną, beztroską dziewczyną.
Drzwi pokoju otworzyły się nagle. Tętno skoczyło mi do setki, a potem śmignęło
jeszcze wyżej, bo na progu zobaczyłam Arianę, Noelle i Taylor. Zatrzasnęłam notes i
zamierzałam zrobić to samo z laptopem, ale uświadomiłam sobie, że wyglądałoby to bardzo
podejrzanie. Zresztą dziewczyny stały już za mną. Noelle położyła na podłodze papierową
torbę. Miałam przeczucie, że jej zawartość wcale mi się nie spodoba.
- Korzystasz z komputera Nataszy? - zapytała Noelle, kładąc dłonie na oparciu
krzesła, tak że przechyliłam się do tyłu. - A poprosiłaś ją o zgodę? Bo jeśli nie, spodziewaj się
brygady antyterrorystycznej.
- O, przeglądasz „Pióro” - powiedziała Ariana. - Szukasz wskazówek, co?
Serce przestało mi bić. W ułamku sekundy całe życie przemknęło mi przed oczami.
Ariana wiedziała. Potrafiła czytać w myślach.
- Wskazówek? Jakich? - wykrztusiłam.
- No, wskazówek co do własnych tekstów. Słyszałam, że czytasz sporo literatury. Od
dawna się zastanawiam, czy nie masz też zainteresowań pisarskich.
- Och. Jasne! - zawołałam. Ariana nic nie wiedziała, naturalnie. Skąd mogłaby
wiedzieć? - Chyba mam. Zainteresowania. Nawet rozważałam, czy nie zgłosić się do „Pióra”.
Gdyby nie chodziło o moje przetrwanie, coraz większa łatwość, z jaką wygłaszałam
kłamstwa, byłaby w najwyższym stopniu niepokojąca.
- Wspaniale! Chętnie zobaczymy twoje prace - zapewniła Ariana z uśmiechem i
zerknęła na Noelle też szeroko uśmiechniętą. - Jaką formę literatury uprawiasz?
Powoli zamknęłam laptopa, głównie dla zyskania chwili do namysłu. Nie napisałam
ż
adnego tekstu literackiego od pierwszej klasy szkoły podstawowej, kiedy moje opowiadanie
Wesołe zwierzątko zostało bezlitośnie skrytykowane przez wszystkich moich sześcioletnich
kolegów i koleżanki.
- Eee... przeważnie eseje - odpowiedziałam. - Ale ostatnio mam za mało czasu.
„Wam to zawdzięczam, dziewczyny - chciałam dać im do zrozumienia. - Przez was i
wasze wymagania musiałam porzucić muzę”.
- I będziesz go miała jeszcze mniej - oznajmiła Noelle radośnie.
Przygarbiłam się na krześle.
- Dlaczego?
- Okna - wyjaśniła Taylor niemal przepraszającym tonem. - Są skandalicznie brudne.
Okna? Czy w liceum nie zatrudniano osób, których zadaniem było mycie okien?
- Które okna? - zapytałam, chociaż już znałam odpowiedź.
- Wszystkie - odparła Noelle. Z papierowej torby wyciągnęła płyn do mycia i kilka
ś
cierek. - Możesz zacząć od mojego.
ZA MIĘKKA
- Będzie padać - mruknęła Ariana, spoglądając następnego wieczoru na zachmurzone
niebo. - Musimy się pospieszyć.
Owinęłam szalik wokół szyi i zbiegłam po stopniach prowadzących z biblioteki.
Minioną godzinę spędziłam w towarzystwie Ariany i pozostałych redaktorów „Pióra”, którzy
omawiali teksty nadesłane do najbliższego numeru kwartalnika. Ponieważ w panice
wyraziłam zainteresowanie czasopismem, Ariana zaprosiła mnie na zebranie redakcji, żebym
się przekonała, czy naprawdę chcę angażować się w działalność literacką. Teraz,
wysłuchawszy tych pretensjonalnych osób pastwiących się wzajemnie nad swoją twórczością,
mogłam podsumować własne wrażenia trzema słowami:
Nie dla mnie.
Mimo wszystko doceniałam, że Ariana mnie zaprosiła. Najwidoczniej uznała, że
warto podzielić się ze mną czymś, co miało dla niej wielkie znaczenie. Och, gdyby wiedziała,
ż
e kiedy pospiesznie bazgrałam w notesie, nie notowałam redakcyjnych komentarzy, ale
nowe pomysły na hasło do jej laptopa...
Tego ranka zamiast czyścić podłogi, przeszukałam pokój Ariany, żeby przetestować
teorię Taylor na temat ukrywania haseł w kalendarzu. Stwierdziłam jednak, że jeśli Ariana ma
kalendarz lub terminarz, trzyma go zawsze przy sobie. Potem, podskakując nerwowo przy
każdym głośniejszym szeleście, przez pół godziny wpisywałam do jej laptopa rozmaite słowa
klucze, które przyszły mi do głowy. Wszystkie okazały się błędne. Ogarnęła mnie ponura
determinacja. Poświęciłam temu zadaniu zbyt wiele czasu. Musiałam złamać hasło, choćby
po to żeby nie mieć poczucia klęski.
Lekcje minęły mi głównie na wymyślaniu kolejnych potencjalnych haseł. Groźba
przymusowego opuszczenia Easton z powodu haniebnych wyników w nauce stawała się coraz
bardziej realna, ale powtarzałam sobie, że przynajmniej się przekonam, czy dziewczyny z
Billings doprowadziły do wyrzucenia Leanne ze szkoły.
Taaak. Dla czegoś takiego warto było się narażać.
Ha.
- I co? - zapytała Ariana, kiedy pędziłyśmy z powrotem do bursy. - Jak ci się podobało
na zebraniu?
- Było ciekawie - odparłam ostrożnie. - Ale nie wiem. czy odpowiada mi takie
znęcanie się nad cudzymi wierszami.
- Czemu?
- No, poezja to najbardziej osobiste myśli i uczucia. Chyba trzeba sporo odwagi, żeby
pokazać je publicznie. A wy rzucaliście określenia w rodzaju żałosne, przyziemne, oklepane...
Jedna z autorek jest w waszym zespole redakcyjnym. Stwierdziłaś, że w jej wierszach w
ogóle nie ma oryginalnych myśli. Siedziała obok i musiała tego wysłuchiwać.
- Wiem. To niełatwe - powiedziała. Przycisnęła do siebie książki i pochyliła się,
walcząc z wiatrem. - Jeśli jednak zapisujesz coś na kartce i prosisz innych, żeby to
przeczytali, musisz być przygotowana na krytykę.
- Pewnie tak. Ale brzmiało to trochę podle. Przystanęłyśmy przed drzwiami Billings.
W czoło pacnęła mi pierwsza kropla deszczu.
- Słuchaj, Reed, jeśli nie dajesz sobie z tym rady, może nie powinnaś więcej
uczestniczyć w zebraniach - powiedziała Ariana niespodziewanie szorstko.
Chwyciła za klamkę tak mocno, że pobielały jej palce.
- Nie mówiłam, że nie daję sobie rady. Po prostu...
- Nie. Jesteś na to za miękka - oświadczyła, patrząc mi w oczy. - Nic w tym złego,
tylko nie udawaj, że jesteś kimś, kim nie jesteś. To strata czasu. Twojego i mojego.
Zaraz, zaraz. Co to ma znaczyć?
Otworzyła z rozmachem drzwi i weszła, nie oglądając się za siebie. Przez długą chwilę
stałam bez ruchu. Czułam się tak, jakbym dostała w twarz. Za kogo, do cholery, Ariana się
uważała? Jakim prawem odzywała się do mnie w ten sposób? Nie znała mnie na tyle, żeby
wiedzieć, do czego jestem zdolna lub niezdolna.
Gotowałam się z gniewu. Najpierw sugestia, że mam coś wspólnego ze zniknięciem
Thomasa, a teraz to? O co tu chodziło?
Wpadłam do holu, myśląc, że zobaczę Arianę na schodach, ale w zasięgu wzroku nie
było nikogo. Nagle zauważyłam, że obok w świetlicy wygaszono wszystkie lampy. Powoli
ś
ciągnęłam szalik i podeszłam bliżej, żeby zorientować się w sytuacji. Hm. Kanapy i fotele
ustawiono w kręgu obok siebie, przodem do wielkiego telewizora. Zajmowały je moje
współlokatorki wpatrzone w najnowszy film z Orlando Bloomem.
Przytulnie. Doskonały lek na frustrację po kilku dniach walenia głową w mur.
- Cześć, Reed - szepnęła Taylor z kanapy.
Kiran zamachała. Rose z uśmiechem obejrzała się na mnie przez ramię.
- Cześć - odszepnęłam i przysiadłam na wolnym miejscu. Naprzeciwko mnie, przy
kominku, Ariana sadowiła się na pufie obok Noelle. Noelle podała jej koc, nie odrywając
oczu od ekranu, i sięgnęła do talerza z przekąskami. Wzięła krakersa pokrytego jakąś czarną
mazią i wsadziła go sobie do ust.
- Co się tu dzieje? - zapytałam cicho.
- Wieczór filmowy - wyjaśniła szeptem Rose. - Urządzamy go raz w miesiącu.
- Fajnie.
- Nie dla ciebie, nowa - powiedziała Noelle głośno. - Ty wracasz do mycia okien.
Zamrugałam.
- Przecież je umyłam...
- Tak, i są całe w smugach - burknęła Cheyenne.
- Bierz się raźno do roboty - poleciła Noelle. - Może jeszcze się załapiesz na ostatnie
pięć minut filmu. Chociaż wątpię.
Wybuchnęły śmiechem. Cała piętnastka. Piętnastokrotne upokorzenie. Ariana patrzyła
na mnie swoimi bladoniebieskimi oczami i uśmiechała się ironicznie.
- Zaniesiesz mi torbę na górę, Reed? - zapytała słodko. - Dzięki.
Wtedy zobaczyłam, że Natasza również nie spuszcza ze mnie wzroku. Leciutko
kiwnęłam głową. Wymarzona okazja do realizacji naszego planu. Okazja do podjęcia walki z
laptopem. Ariana nie zdawała sobie sprawy, że właśnie dała mi coś, co być może pozwoli mi
wreszcie złamać jej sekretne hasło. Wręczyła mi swoją torbę. A w niej zapewne terminarz.
Uważała, że jestem za miękka? Zobaczymy.
ZWYCIĘSTWO
Godzinę później siedziałam na podłodze w pokoju Ariany z piekącymi oczami,
sztywnym karkiem i łupaniem w czaszce. Co parę minut zerkałam nerwowo na zegarek,
zastanawiając się, jak długo jeszcze Orlando będzie szukał miłości. Kwadrans? Trzy
kwadranse?
- Dalej, Reed - mruknęłam do siebie, rozprostowując zdrętwiałe palce.
Przerzuciłam kolejną kartkę w terminarzu. Podpowiedz Taylor okazała się
dobrodziejstwem i zarazem przekleństwem. Początkowo zamierzałam szukać wskazówek pod
datą urodzin Ariany, ale uświadomiłam sobie, że nie wiem, którego dnia urodziła się moja
koleżanka z Billings. Wertowałam więc terminarz strona za stroną, zakładając, że ważne dni
będą w nim jakoś zaznaczone.
Myliłam się. W terminarzu Ariany nie było nic oczywistego - poza tym, że
właścicielka lubi w nim bazgrać. Każda strona była zapełniona pospiesznie notowanymi
fragmentami wierszy, na wpół uformowanymi pomysłami, tytułami. Taktu i ówdzie
znalazłam tytuły, ale nie potrafiłam rozstrzygnąć, czy umieszczono je pod szczególnie istotną
datą. Dlatego przez godzinę wstukiwałam do komputera prawie każde słowo, na które się
natknęłam.
Wkrótce z trudem poruszałam palcami. Wczesny atak artretyzmu. Jedyny rezultat
moich starań.
Postanowiłam próbować jeszcze przez kwadrans, a potem dać sobie spokój z laptopem
i przynajmniej przetrzeć szyby u Noelle i Ariany (według mnie, zupełnie czyste), żeby nie na-
razić się na zarzut zaniedbania zleconej pracy.
Dotarłam do kwietnia. Pod piątką widniało jedno słowo. Odetchnęłam i zaczęłam
stukać w klawisze.
Opaska, o - p - a - s - k - a. Enter.
„Błędne hasło!” - odpowiedział komputer.
Okej... dalej. Walnięte, w - a - l - n - i - ę - t - e. Enter.
„Błędne hasło!”
Jęknęłam. Przerzuciłam kilka kartek, szukając czegoś choć odrobinę niezwykłego.
Ostatni dzień miesiąca. Pod datą trzydziestego kwietnia zobaczyłam słowo „dom” zapisane
wielkimi czerwonymi literami. A pod spodem, drobniejszym pismem, tytuł jednego z
najnowszych utworów Ariany: Ta inna. Wiersz opublikowany w październikowym „Piórze”.
Przez chwilę siedziałam bez ruchu. Ręce mi drżały. Okej. Ta inna. Dwa słowa.
t - a [spacja] i - n - n - a. Enter.
„Błędne hasło!”
Gdzieś obok trzasnęły drzwi. Serce skoczyło mi do gardła; nie mogłam podnieść się z
podłogi. Zamarłam, nadsłuchując. Kroki. Coraz bliżej...
O Boże, nie! Rzuciłam się do kufra, o mało nie upuszczając komputera. Nie było
szans, żebym zdążyła włożyć wszystko na miejsce...
Kroki minety drzwi i stopniowo się oddaliły. Opadłam na podłogę, cała się trzęsąc.
Wiedziałam, że powinnam natychmiast wpakować wszystko z powrotem do kufra i odejść.
Kiedy jednak trafiłaby mi się znowu tak doskonała okazja?
Z ociąganiem otworzyłam laptopa. Pomyślałam, że spróbuję ostatni raz.
Tainna. Jedno słowo.
t - a - i - n - n - a. Enter.
Komputer zapikał. Znieruchomiałam.
Zaszumiał dysk twardy, okienko logowania zniknęło i na tle fotografii bezchmurnego
nieba pojawiły się dwa najpiękniejsze słowa, jakie kiedykolwiek widziałam na ekranie
komputera:
„Witaj, Ariana!”
Złamałam hasło. Niesamowite. Złamałam hasło. Rany boskie - udało się! Miałam
ochotę skakać, wrzeszczeć z radości i wycinać hołubce. Biorąc jednak pod uwagę skrzypiącą
podłogę i piętnaście dziewczyn w nabożnym milczeniu wpatrzonych w Orlanda Blooma dwa
piętra niżej, nie byłby to najlepszy pomysł.
„Nie trać głowy, Reed!”
Wygrzebałam z torby dyskietkę, którą wzięłam ze sobą w nikłej nadziei, że wreszcie
natknę się na coś wartego utrwalenia. Włożyłam ją do stacji laptopa i próbowałam zapanować
nad oszalałym biciem serca. Mogłoby zagłuszyć dźwięki dobiegające spoza pokoju, a nie
chciałam ryzykować wpadki. Nie, zwłaszcza nie teraz.
Na pulpicie było kilka ikon folderów oznaczonych kolejnymi latami. Kliknęłam na
ostatnią z nich i otworzyła się długa lista plików tekstowych. Wiersze. Setki wierszy, niektóre
z tytułami znanymi mi z numerów „Pióra”. Czy któryś z nich zawierał obciążające dowody?
Czy gdzieś między wierszami krył się dokument świadczący, że Ariana przyczyniła się do
usunięcia Leanne z liceum? Nie miałam czasu na przeglądanie kilkuset stron poezji!
Przewinęłam okienko w dół, szukając, sama nie wiedziałam czego. Na samym dole
zobaczyłam pojedynczą ikonę folderu. Folder w folderze. Zatytułowany „Projekty”.
Hm. Ciekawe. Kliknęłam dwa razy. Wewnątrz były następne pliki tekstowe, każdy
opatrzony inicjałami: „
PW
”, „
LA
”, „
IP
”, „
NL
”, „
KI
”, „
TL
”, „
LS
”.
„
LS
”. Leanne Shore.
Plik dotyczący Leanne.
W głębi ducha chyba zawsze sądziłam, że to niemożliwe. Niemożliwe, żeby Noelle i
Ariana właściwie bez przyczyny doprowadziły do wydalenia kogoś z Easton. A oto znalazłam
potwierdzenie niemożliwego. Zaraz miałam ujrzeć dowód.
Z wahaniem kliknęłam na ikonę. Na ekranie pojawił się dokument Worda. U góry
słowa: „letnia szkoła”, poniżej: „łacina 5.08”. O mało nie wybuchnęłam śmiechem. Ariana
uczęszczała w sierpniu na kurs łaciny. W letniej szkole.
Nie miało to żadnego związku z Leanne. Ariana była niewinna.
Odetchnęłam i zamknęłam dokument. Przez chwilę nadsłuchiwałam, ale na korytarzu
panowała cisza. Najwyraźniej Orlando nadal roztaczał swoje wdzięki. Postanowiłam spraw-
dzić pozostałe pliki w folderze, tylko dla zaspokojenia ciekawości, skoro dotarłam już tak
daleko. Wybrałam plik „
PW
” - listę żeńskich imion i nazwisk, przy których zapisano „tak” lub
„nie”; pod spodem były jakieś cyfry. Może Ariana pomagała matce w urządzeniu przyjęcia
dla jej znajomych?
Następnym plikiem było „la”. Kliknęłam - i serce mi zamarło.
Kiedy umieram, Faulkner, 1930.
Niewidzialny człowiek, Ellison, 1947.
Ś
ciąga. Zapisane drobną czcionką tytuły lektur z nazwiskami autorów i datami
wydania; sądząc z informacji, przygotowane na sprawdzian z literatury amerykańskiej w
czwartej klasie. Właśnie podczas takiego sprawdzianu Leanne Shore miała złamać kodeks
honorowy Easton. A dowodem jej przestępstwa byty ściągi.
Wielki Boże. Jeśli spis, który widziałam przed sobą. pojawił się na ściągach
obciążających Leanne, podejrzenia Nataszy byty słuszne. Noelle i jej przyjaciółki wrobiły
Leanne i spowodowały usunięcie jej ze szkoły. Ale dlaczego? Dlatego że irytująco
przypochlebiała się Noelle? Czy to był powód, żeby komuś zniszczyć życie?
Niecierpliwie otworzyłam plik „ki”. Jak można było się spodziewać, zawierał
skopiowane wiadomości z komunikatora internetowego, głównie rozmowy Ariany i Noelle.
Przejrzałam początkowe komunikaty. Wyglądały całkiem zwyczajnie - plotki o lekcjach i
imprezach.
A potem zobaczyłam własne imię i tchu mi zabrakło.
*Ariana*: Czyli jesteśmy zdecydowane.
Noalle_1: ABSOLUTNIE. Chcemy Reed, tak?
*Ariana*: Tak. Lattimer już spacyfikowaną. Kiran załatwiła jej wejściówkę na wyprzedaż kolekcji
Manolo.
Noelle_1: Świetnie! Lattimer nie piśnie ani słowa. Ściągi są?
*Ariana*: Są. Tylko powiedz gdzie i kiedy.
Noelle_1: JUTRO. Reed będzie tu jeszcze przed weekendem. A Leanne wylatuje. Co za
szczęście!
*Ariana*: Paskudne jesteśmy.
Noalle_1: A samopoczucie cudowne.
Nie mogłam się ruszyć. Nie mogłam drgnąć. Nie zareagowałabym, nawet gdyby do
pokoju wpadła piętnastka moich współlokatorek.
Dziewczyny zrobiły to dla mnie. Żeby zapewnić mi miejsce w Billings. Wszystko
zorganizowano z myślą o mnie.
Coś zaskrzypiało na schodach i nagle ożyłam. Nie było czasu na rozważania.
Pospiesznie przekopiowałam na dyskietkę wszystkie opisane inicjałami pliki - na wypadek
gdyby zawierały jeszcze coś godnego przeczytania. Wepchnęłam dyskietkę do kieszeni
dżinsów, zatrzasnęłam laptopa i spakowałam kufer. Właśnie wsuwałam go do szafy, kiedy
usłyszałam głosy na parterze. Wieczór filmowy dobiegł końca. Zamknęłam szafę i
wybiegłam.
Wiedziałam, że dziewczyny będą na głównych schodach, popędziłam więc do wyjścia
ewakuacyjnego. Ciężko usiadłam na pierwszym stopniu i usiłowałam złapać oddech.
Leanne pogrążono z mojego powodu. Przeze mnie wyleciała ze szkoły. Przeze mnie
Natasza była tak zdeterminowana, że zdecydowała się na szantaż i szpiegowanie współlokato-
rek. Wszystko przeze mnie. Po to żebym mogła tu zamieszkać. Żebym została dziewczyną z
Billings.
To było chore, obrzydliwe, podłe. Zostało jednak zaaranżowane ze względu na mnie.
Nikt nigdy nie zrobił dla mnie czegoś podobnego. Dziewczyny ogromnie ryzykowały, żeby
ś
ciągnąć mnie do Billings i zapewnić mi jakąś przyszłość. Byłam pełna odrazy, owszem, ale
też przyjemnie zaskoczona.
A jak się im odwdzięczyłam? Przetrząsnęłam ich pokoje. Odkryłam ich bolesne
tajemnice.
Zdradziłam swoje przyjaciółki. Wstyd.
Pozostawały jednak dręczące pytania. Dlaczego dziewczyny chciały się ze mną
zaprzyjaźnić? Dlaczego w ogóle sprowadziły mnie do Billings? Jaki miały w tym interes? Po
co zrobiły mnie swoją współlokatorką? Po to żeby mną swobodnie dyrygować? Bez sensu.
Kompletnie bez sensu.
Tuż nade mną trzasnęły drzwi. Poderwałam się i pognałam na dół. Musiałam wrócić
do swojego pokoju i porządnie pomyśleć. Zdobyłam poszukiwane dowody. Miałam już to,
czego potrzebowała Natasza. Pytanie brzmiało: czy podzielę się z nią swoją wiedzą?
PODEJRZLIWOŚĆ
Następnego dnia rano, kiedy Natasza zniknęła w łazience, pospiesznie włożyłam
dżinsy i bluzę, spięłam włosy w koński ogon i wyśliznęłam się na korytarz, jak najciszej
zamykając za sobą drzwi. Wstałam wcześnie i ponownie umyłam okna na parterze, żeby tylko
uniknąć przebywania w pobliżu Nataszy, kiedy zadzwoni jej budzik. Teraz natomiast miałam
doskonałą okazję, żeby wymknąć się z bursy, zanim Natasza zapyta, czy poprzedniego
wieczoru odkryłam coś interesującego w pokoju Noelle i Ariany i zanim pozostałe
współlokatorki wynajdą dla mnie następne poranne obowiązki.
Dzień był pochmurny i chłodny. Na dziedzińcu narzuciłam na siebie płaszcz i
wystukałam na komórce numer pokoju Thomasa. Wokół panowała grobowa cisza. Z ust
wydobywały mi się obłoki pary. Nagietki rosnące wzdłuż alejki pochylały się pod ciężarem
szronu, który pokrywał ich płatki. Z trudem zapięłam guziki płaszcza zgrabiałymi palcami.
Josh odebrał po piątym sygnale.
- ...lo? - wymamrotał.
Jeszcze się nie obudził.
- Josh. przepraszam, że dzwonię tak wcześnie...
- Kto mówi?
- Reed.
Nagle odniosłam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Zatrzymałam się na skrzyżowaniu
alejki prowadzącej do żeńskich burs z alejką do biblioteki i rozejrzałam się uważnie.
Dziedziniec był pusty, jeśli nie liczyć wiewiórki skaczącej pod ławkami.
- Reed? - zapytał Josh. - Chodzi o Thomasa? Odezwał się do ciebie?
- Nie, ale muszę z tobą o czymś porozmawiać. Mógłbyś przyjść do stołówki za jakieś
piętnaście minut?
- Eee... jasne. Już się zbieram.
- Dzięki.
W chwili kiedy wyłączyłam komórkę, poczułam dreszcz przebiegający mi po plecach.
Odwróciłam się i o mało nie wrzasnęłam. Detektyw Hauer był półtora metra ode mnie.
Zakrztusiłam się i zaczęłam gwałtownie kaszleć. Hauer podszedł do mnie ze zmarszczonymi
brwiami, powiewając połami czarnego trencza.
- Wszystko w porządku, panno Brennan? - zapytał.
Panno Brennan. Pamiętał moje nazwisko. Przez ostatnie dwa tygodnie rozmawiał z
kilkuset osobami, a pamiętał, jak się nazywam. Niedobrze.
- Tak, w porządku - wysapałam. - Trochę mnie pan wystraszył.
- Przykro mi - powiedział, choć nie wyglądał na zmartwionego. - Rano chętnie
spaceruję. To pomaga mi rozjaśnić umysł.
- Naprawdę? - zapytałam, bo nic innego nie przyszło mi do głowy. - Wspaniale.
- A ty, Reed? - Ja?
- Co tu robisz o tej porze? Dawne to dzieje, przyznaję, ale mam wrażenie, że jako
nastolatek lubiłem sobie pospać.
- Och, wie pan, jestem indywidualistką - powiedziałam ze śmiechem i rozłożyłam
ręce.
Zachowywałam się jak oszalały strach na wróble.
- Z kim rozmawiałaś? - zapytał, patrząc na moją komórkę. Zatarł zmarznięte dłonie.
- Ach...
Nie widziałam powodu, żeby kłamać.
- ...z Joshem. Joshem Hollisem. Mamy się spotkać w stołówce.
- Ze współlokatorem Thomasa Pearsona? - zapytał, unosząc brwi. - Z tym Joshem
Hollisem?
Dlaczego mówił to tak podejrzliwie? Czemu, u diabła, nie miałabym się zobaczyć z
Joshem? Wzruszyłam ramionami.
- Nie znam innego - odparłam, a potem z przesadnym niepokojem spojrzałam na
zegarek. - Oj, muszę iść, bo się spóźnię. Miłego spaceru!
- Smacznego śniadania - odpowiedział, przyglądając mi się zmrużonymi oczami.
- Dziękuję! - zawołałam możliwie beztrosko. Beztroska chyba mi nie wyszła.
Przecinając dziedziniec, ciągle czułam na sobie jego wzrok. Z trudem powstrzymywałam się
od zerknięcia przez ramię. Kiedy dotarłam wreszcie do stołówki spocona ze zdenerwowania,
nie mogłam znieść tego ani chwili dłużej. Przystanęłam, udając, że szukam czegoś w torbie, i
spojrzałam kątem oka na skrzyżowanie alejek. Owszem, detektyw Hauer stał nadal na środku
dziedzińca. Stał i mnie obserwował.
IDEALIZM
Po raz pierwszy od wielu dni mogłam w kolejce przy bufecie położyć na tacy
wyłącznie to, co sama chciałam zjeść. Wiedziałam, że kiedy w stołówce pojawią się
dziewczyny z Billings, będę musiała wrócić do ogonka i zrealizować ich liczne zamówienia.
Na razie jednak cieszyłam się swobodą. Zasługiwałam na nią po tym wszystkim, przez co
przeszłam tego ranka.
Dwa plasterki bekonu, grzanka z masłem, miseczka słodkich płatków śniadaniowych.
Usiadłam przy stole Billings i zaczęłam od grzanki, żeby uspokoić wzburzony żołądek, zanim
wchłonę tłuszcze i cukry. Przestronna stołówka była wciąż tak pusta, że mogłam obserwować
drobne pyłki, które wirowały w promieniach słońca wpadających przez świetlik. Patrzyłam,
jak Josh staje w kolejce przy bufecie i po chwili podchodzi do naszego stołu z kawą i trzema
ciastkami na tacy.
- Ronę z ciekawości - powiedział, siadając na krześle naprzeciwko mnie.
Odgryzł kawałek ciastka z cynamonem, rozsypując wokół rdzawy proszek.
Zauważyłam, że włosy z jednej strony przylegają mu płasko do głowy, a z drugiej sterczą na
boki. No tak: kilkanaście minut wcześniej spał sobie w najlepsze. Na moją prośbę porzucił
przytulne, ciepłe łóżko.
- Josh, przypuśćmy...
Odłożył ciastko na talerz.
- Uwielbiam słowo .przypuśćmy” - powiedział, opierając łokcie na stole.
Zaśmiałam się.
- No więc przypuśćmy, że jeden z chłopaków w twojej bursie złamał kodeks
honorowy i w jakiś sposób się o tym dowiedziałeś... doniósłbyś nauczycielom?
Zmarszczył brwi.
- Oczywiście, wiem - dodałam pośpiesznie - że jesteś zobowiązany im donieść, ale w
rzeczywistości... zrobiłbyś to?
- Absolutnie tak - stwierdził, kiwając głową.
- Naprawdę?
Drzwi się otworzyły i weszła grupa uczniów. Stołówka powoli zaczynała się
zapełniać.
- Tak. Nie mam wątpliwości. Podpisałaś umowę, jak my wszyscy. Pewnie zabrzmi to
pompatycznie, ale podpisanie umowy coś dla mnie znaczy. Kiedy się do czegoś zobowiązu-
jesz, nie powinnaś cofać danego słowa. Zresztą to nie byłoby w porządku. Jeśli ktoś postąpi
niewłaściwie, musi pogodzić się z konsekwencjami.
A niech to. Josh traktował sprawę bardzo serio. Z jakiegoś powodu zrobiło mi się
nieswojo.
- Panie Hollis, proszę opisać mi swoje prawdziwe odczucia - zaproponowałam
ż
artobliwie, żeby rozładować napięcie.
- Jego prawdziwe odczucia są kretyńskie.
Zaskoczeni podnieśliśmy wzrok. Przy naszym stole zatrzymał się Whittaker.
- Bez obrazy - rzucił do Josha.
- Och... bez obrazy - odparł Josh lekkim tonem.
Przysunął się do stołu, żeby umożliwić Whittakerowi przejście. Whittaker usiadł na
sąsiednim krześle, łyknął soku grejpfrutowego i oblizał wargi.
- Nie zamierzałem podsłuchiwać, ale mówiliście dosyć głośno - wyjaśnił, opierając
nadgarstki na krawędzi stołu jak dobrze wychowany chłopiec. - Reed, jeśli rzeczywiście ktoś
w Billings posłużył się ściągą... w żadnym razie nie wolno ci informować nauczycieli.
- Co takiego? - wyjąkał Josh.
- Twoja opinia jest nieco naiwna, nie sądzisz? - zapytał go Whittaker. - A także
obłudna.
Josh skrzyżował ramiona na piersi.
- No proszę. Jeszcze się nie zaczęło poranne nabożeństwo, a już nazwano mnie
naiwnym obłudnikiem. To ci dopiero.
- Dziwisz się? Siedzisz tu i twierdzisz, że trzeba ponosić konsekwencje niewłaściwego
zachowania, a czy zareagowałeś kiedyś na dilerską działalność swojego współlokatora?
Wydało mi się, że przez stołówkę przeleciał mroźny powiew. Dostałam gęsiej skórki.
Josh pobladł.
- Nie twoja sprawa - warknął.
- Przeciwnie, moja, skoro próbujesz uczyć Reed hipokryzji. Zadowolony, że
skutecznie uciszył Josha, Whittaker obrócił się do mnie.
- Reed, nie zrażaj do siebie mieszkanek Billings. Posłuchaj mojej rady. Nie działaj
przeciwko nim, jeśli chcesz mieć jakieś życie po opuszczeniu Easton. Taka jest
rzeczywistość.
Przełknęłam ślinę i spojrzałam na Josha. Potrząsnął głową, ale się nie odezwał.
Uświadomiłam sobie, że Whittaker trafnie rozpoznał powód, dla którego opinia Josha
wprawiła mnie w zakłopotanie. Niemal od pierwszego dnia w Easton słyszałam, że
dziewczyny z Billings mają przed sobą cudowną przyszłość. Wszystko opierało się na
właściwych kontaktach. Dzięki kontaktom można było dotrzeć wszędzie. Czy gdybym
doniosła na Noelle i jej grupę, moje cenne kontakty zostałyby zerwane na zawsze? Czy
zdobyta przeze mnie pozycja mieszkanki Billings automatycznie straciłaby znaczenie?
- Wiesz, że mam słuszność - oświadczył Whittaker. - Poznaję to po twoich oczach.
- Wybaczcie - powiedział Josh, wstając. - Nagle dostałem mdłości.
Wziął ciastko z talerza i nie oglądając się, ruszył do drzwi. Whittaker westchnął.
- Jeszcze się nauczy. Kiedyś.
Obserwowałam, jak Whittaker pakuje sobie jajecznicę do ust, i ogarnęła mnie
straszliwa niechęć. Nawet jeśli miał rację, jego wszechwiedzący ton był nie do zniesienia.
Znalazł się, mędrzec jeden.
- A skoro zostaliśmy sami... - zaczął i przesiadł się na krzesło Josha, naprzeciwko
mnie. - Reed, wszystko już załatwione na piątkowy wieczór. Przyjadę po ciebie o szóstej.
Powinniśmy bez kłopotu zdążyć do Bostonu. Już nie mogę się doczekać.
Patrzył na mnie tak, że prawie otrząsnęłam się z odrazą. W oczach miał pożądanie -
wyraźne, oczywiste. Wierzył, że piątkowa randka skończy się tak samo jak nasza nocna roz-
mowa w lesie.
No, zapewne wolałby uniknąć tego kawałka z rzyganiem.
- Cieszysz się? - zapytał.
Jo dla Thomasa. Po to żebyś dostała się na Dziedzictwo i mogła się zobaczyć z
Thomasem”.
- Jasne - odpowiedziałam słabo.
Ujął mnie za rękę i ukrył ją w swoich dużych, niezdarnych dłoniach. Nagle
przypomniała mi się inna para dłoni. szczupłych, ale mocnych, wprawnych i czułych. Para
dłoni, których dotyk zawsze był dla mnie najwyższą przyjemnością.
Zerknęłam w bok i przy sąsiednim stole zobaczyłam kilka trzecioklasistek, które
przypatrywały mi się zazdrośnie. Wiedziały, co oznacza gest Whittakera: byłam o krok bliżej
towarzyszenia Whittakerowi podczas Dziedzictwa, one - o krok bliżej pozostania w bursie w
noc Halloween.
- Może zatrzymamy się gdzieś po kolacji - wymruczał Whittaker, lekko się rumieniąc.
- Gdzieś, gdzie będziemy tylko we dwoje.
Nacisnął moją dłoń kciukiem. Cofnęłam rękę.
Nie mogłam tego zrobić. Nie mogłam godzinami siedzieć z nim w samochodzie,
niepokojąc się, kiedy przystąpi do działania, kiedy poczuję na ustach jego wargi. Whittaker
był przemiłym chłopcem - niezdarnym, pełnym najlepszych chęci chłopcem, który bardzo się
starał. Doskonale to rozumiałam. Problem w tym, że starał się o niewłaściwą dziewczynę.
- Coś nie tak? - zapytał z szeroko otwartymi oczami.
- Nie, nie - odpowiedziałam. - Tylko przypomniałam sobie, że zostawiłam w pokoju
notatki do historii i... i powinnam je mieć na lekcji. Muszę iść.
- Och. Oczywiście. Zobaczymy się później? Podniósł się z krzesła, jak przystało na
dżentelmena.
- Jasne - zapewniłam. - Z przyjemnością. Na razie. Kiedy jednak szłam do drzwi, w
myślach tworzyłam nowy plan. Musiał istnieć jakiś sposób dostania się na Dziedzictwo bez
pomocy Whittakera. Po prostu musiał.
PRZED IMPREZĄ
Wieczorem przystanęłam przed drzwiami pokoju Noelle i Ariany. Przed chwilą
usłyszałam głosy dochodzące ze środka i zatrzymałam się odruchowo; teraz, kiedy poznałam
niektóre tajemnice dziewczyn, miałam ogromną ochotę dowiedzieć się czegoś jeszcze. Zza
drzwi docierały jednak tylko niewyraźne dźwięki, a poza tym przypomniałam sobie, że
przyszłam, aby poprosić dziewczyny o przysługę. Podsłuchiwanie raczej nie zjednałoby mi
ich sympatii. Wyprostowałam się, odetchnęłam i zapukałam.
- Entrez! - zawołała Noelle.
W pokoju zgaszono lampy, a na wszystkich dostępnych powierzchniach ustawiono
płonące świece, które napełniały powietrze zapachem piżma. Noelle, Ariana, Kiran i Taylor
siedziały razem w piżamach i szlafrokach: Taylor na krześle, pozostałe na łóżku Ariany.
Ariana uniosła kieliszek i Kiran nalała do niego czerwonego wina.
- Reed! Miło cię widzieć! - powiedziała Noelle radośnie. - Chodź, napij się z nami.
Gramy w „Nigdy nie...”.
„Nigdy nie...”? Czy te dziewczyny nie miały pilniejszych zajęć niż gra w „Nigdy
nie...”? Był środek tygodnia. Czy nie powinny czytać lektur, pisać referatów lub może
planować pozbycia się ze szkoły kolejnej niewygodnej osoby? Z tyłu, w szafie Ariany,
wyczuwałam obecność tajnego laptopa, jakby kufer został zanurzony w substancji
radioaktywnej i jarzył się teraz w ciemności, drwiąc ze mnie. Przypominając mi o tym, co
zrobiłam. Co odkryłam.
- Nigdy nie... upiłam się i nie przekupiłam pilota mojego ojca, żeby zabrał mnie do
Rzymu na prawdziwą pizzę! - oświadczyła Taylor.
- Och! - zaśmiała się Noelle. Kiran skrzywiła się lekko.
- Nie należy wdawać się w takie szczegóły - powiedziała. Ojciec Taylor miał więc
pilota. Miał pilota, który na żądanie był gotowy lecieć natychmiast do Rzymu.
- Reed! A ty czego nigdy nie zrobiłaś? - zapytała Noelle.
- Właściwie to chciałam z wami o czymś porozmawiać.
- Dopiero kiedy usłyszymy twoje „Nigdy nie...” - powiedziała Ariana i oczy jej
zabłysły.
Wspaniale. Nie ma jak ni stąd, ni zowąd znaleźć się na celowniku. Desperacko
szukałam w myśli czegoś, co nie brzmiałoby całkiem beznadziejnie.
- Nigdy nie... uprawiałam seksu w samochodzie - powiedziałam wreszcie.
Noelle, Kiran i Taylor wybuchnęły śmiechem. Ariana jednak nie wyglądała na
rozbawioną.
- Co jest, Ariana? - zapytała Kiran ze zdziwieniem. - Ty też nie? Nawet w limuzynie?
A wiesz, bywają nadzwyczaj wygodne.
- Chyba zacznę cię nazywać cnotką - dodała Noelle. Ariana westchnęła, jakby
znużona przyziemnością przyjaciółek, i odstawiła kieliszek.
- O czym chciałaś porozmawiać, Reed? - zapytała.
- Och... po prostu... chodzi o Dziedzictwo. Wymieniły między sobą spojrzenia.
- Weź sobie krzesło - zakomenderowała Kiran.
Podeszłam do biurka Noelle, zdjęłam z jej krzesła stertę swetrów z kaszmiru, jedwabiu
i angory i wróciłam do łóżka Ariany. Dziewczyny obserwowały mnie ze skupioną uwagą.
Dziwne.
- W czym problem? - zapytała Noelle.
Założyła nogę na nogę i pochyliła się do przodu jak zatroskana gospodyni programu
talk - show. Tyle że żadna oglądana przeze mnie gospodyni talk - show nie machała
kieliszkiem wina przed oczami publiczności w studiu.
- Whittaker jeszcze cię nie zaprosił?
- Nie. Nie o to chodzi - odparłam. - Na pewno mnie zaprosi...
- Och, cóż za wybujałe ego - mruknęła Kiran kpiąco. Zignorowałam jej komentarz.
- Po prostu... wolałabym z nim nie jechać. Czy żadna z was nie może mnie zaprosić?
Noelle?
Noelle prychnęła. Wyprostowała się i odrzuciła w tył gęste ciemne włosy.
- Reed, nawet my nie możemy wszystkie dostać się na Dziedzictwo bez czyjejś
pomocy.
Gapiłam się na nią bez słowa. Dziewczyny z Billings nie mogły bez pomocy dostać
się na Dziedzictwo? Absurd. Kto odmówiłby im wstępu na imprezę - jakąkolwiek imprezę -
która przypadła im do gustu?
- Daj spokój - wykrztusiłam w końcu.
Noelle i Ariana parsknęły śmiechem. Kiran, zarumieniona, skubała skórkę przy
paznokciu. Taylor nieruchomym wzrokiem wpatrywała się w swój kieliszek.
- Nie słyszałaś, jak tłumaczyłam przed kilkoma dniami? - zapytała Noelle. -
Dziedzictwo to impreza zamknięta, o surowych zasadach. Reed, jestem jedyną mieszkanką
Billings, która ma prawo przyprowadzić osobę towarzyszącą.
- No, jest jeszcze Cheyenne - poprawiła ją Taylor.
- Ach. rzeczywiście. Cheyenne. Potomkini amerykańskich rewolucjonistów. Czemu
ciągle o niej zapominam?
Ariana, Kiran i Taylor zachichotały, jakby doskonale wiedziały, dlaczego Cheyenne
nie jest godna zapamiętania. Następna sprawa, w którą mnie nie wtajemniczyły. Skoncentro-
wałam się jednak na istocie rzeczy.
- Nie mówisz poważnie, Noelle. Jak to. nie możecie przyprowadzić swoich
chłopaków?
- Ja mogę - odpowiedziała. - I przyprowadzam Dasha.
- To Dash sam by się nie dostał?
Niewiarygodne. Dash, który pouczał mnie o regułach Dziedzictwa. Dash
przemawiający do mnie z wysokości swojej uprzywilejowanej pozycji.
- Skąd! - powiedziała Noelle. - Jest dopiero drugim pokoleniem w prywatnej szkole.
Jego dziadek chodził do jakiegoś państwowego ogólniaka na Bronksie.
- Ale zanim skończył dwadzieścia dwa lata - wtrąciła Kiran - zarobił swój pierwszy
milion. W handlu nieruchomościami.
- Poproś Dasha, to kiedyś ci opowie. Budująca historia - mruknęła Noelle zgryźliwie.
- A kogo przyprowadza Cheyenne? - zapytałam, chociaż nie miałam złudzeń, że
Cheyenne się nade mną zlituje.
- Swojego absztyfikanta z Bostonu - odpowiedziała Kiran. - Jak on ma na imię?
Dureń?
- Dougray - powiedziała Ariana z doskonale naśladowanym wyniosłym bostońskim
akcentem.
- Nie znamy kogoś jeszcze, kto ma prawo do osoby towarzyszącej? - zapytałam z
nadzieją.
- Tylko Gage'a. A on zabiera Kiran.
- Właśnie. Mam być dziewczyną Gage'a Coolidge'a - westchnęła Kiran. - Już się na to
cieszę.
- Taką cenę płacą nowicjusze - powiedziała Noelle. Widząc moją zdumioną minę,
wyjaśniła teatralnym szeptem:
- Pierwsze pokolenie. Och! Ale ty także, prawda?
- Przykro nam, Reed, nic nie możemy poradzić - powiedziała Ariana.
- Właśnie dlatego przedstawiłyśmy cię Whittakerowi - dodała Noelle. - Jest twoją
jedyną szansą.
- Chwileczkę. Kiran, ty nie możesz się dostać na Dziedzictwo? Przecież jesteś
supermodelką! - zawołałam.
Kiran zaśmiała się szyderczo.
- Słonko, nawet Scarlett Johansson by się nie dostała, jeśli Whittaker nie dałby jej
zaproszenia.
Spojrzała na mnie znacząco. Jakby mówiła: „Chcesz być na tej imprezie? To nie
schrzań okazji”.
Noelle wstała i pochyliła się nade mną tak, że jej twarz znajdowała się o kilkanaście
centymetrów od mojej. Próbowałam odwrócić wzrok, żeby nie patrzeć jej prosto w oczy, ale
wtedy zerknęłam w dekolt jej koszuli nocnej i o mało nie spłonęłam z zażenowania.
- Reed, kiedy wreszcie zrozumiesz, że niczego nie robimy bez przyczyny? - zapytała,
kładąc mi dłoń na ramieniu.
- Zapoznałyśmy cię z Whittakerem, żebyś mogła się dostać na Dziedzictwo. Nie
chcemy tam jechać bez ciebie.
Poczułam nagle ciepło w sercu. - To znaczy pojedziemy, ale niechętnie - dodała Kiran
z chichotem.
Noelle wyprostowała się i podeszła do okna. Przez chwilę spoglądała na dziedziniec,
popijając wino, a potem odwróciła się do mnie.
- No więc? Jak będzie?
Noelle chciała, żebym wzięła udział w Dziedzictwie. Thomas wybierał się na
Dziedzictwo. Mnie samą zżerała ciekawość: w końcu też byłam człowiekiem. A impreza, na
którą Kiran nie mogła się dostać dzięki swoim długim nogom, musiała być niezwykle
interesująca.
Odetchnęłam i popatrzyłam na Kiran.
- Mogłabyś pożyczyć mi jakieś ciuchy na piątkowy wieczór? Mam randkę. Z
Whittakerem.
MÓJ RYCERZ
W piątek wieczorem Lattimer odprowadziła mnie na spotkanie z Whittakerem,
postukując raźno obcasami na dziedzińcu, choć i tak poruszałyśmy się w ślimaczym tempie.
Najwyraźniej w obrębie kampusu potrzebowałam przyzwoitki, ale poza kampusem mogłam
przebywać z Whittakerem sam na sam. Niewykluczone, że Lattimer wolała się upewnić, czy
nie wsiądę do jakiegoś wesołego autobusu zmierzającego na balangę w Montrealu. Miała
dopilnować, żebym nie opuściła terenu szkoły z nikim innym oprócz Whittakera.
W ciuchach pożyczonych od Kiran wyglądałam naprawdę nieźle. Tak, nawet ja
musiałam to przyznać. Kiran wybrała dla mnie elegancką czarną sukienkę od Calvina Kleina,
odsłaniającą plecy i sięgającą tuż nad kolana, z wąskimi paskami wokół szyi, które
podkreślały moje ramiona muśnięte samoopalaczem dla nadania im „zmysłowego blasku”. Na
sukienkę narzuciłam złocisty żakiet od Coco Chanel, a w uszy wpięłam kolczyki z
brylantami, prezent od Whittakera. Kiran nalegała, żebym zrobiła sobie wyrafinowaną
fryzurę, a kiedy się okazało, że moje zdolności nie wykraczają poza koński ogon i prosty
warkocz, poświęciła mi prawie godzinę, co prawda utyskując, i zebrała moje włosy w
wymyślny, luźny i seksowny kok. Całości dopełniały czarne pantofelki od Blahnika.
Rezultat? Mogłam próbować swoich sił na wybiegu dla modelek.
Szkoda, że czułam się, jakbym szła na szafot.
- Zyskałaś szczególny przywilej, Brennan - powiedziała Lattimer, kiedy mijałyśmy
Bradwell. Podniosła kołnierz płaszcza, żeby ochronić się przez zimnem. - Pani Whittaker nie
wyświadcza takich przysług byle komu.
Spojrzałam na nią kątem oka. Po rewelacjach z komunikatora internetowego w
laptopie Ariany nie potrafiłam traktować jej poważnie. Przekupiono ją przepustką do salonu
Manolo Blahnika. Przekupiono ją po to, żeby kilka dziewczyn, którym przewróciło się w
głowach od nadmiaru dobrobytu, mogło doprowadzić do usunięcia z liceum niewinnej osoby.
I co, Lattimer miała być dla mnie autorytetem?
- Wiem - mruknęłam.
- Chyba cię nie doceniłam przy naszym pierwszym spotkaniu.
Cudownie. Teraz mogłam umrzeć szczęśliwa.
- Eee... dziękuję.
- Walter musi żywić wobec ciebie głębokie uczucia - stwierdziła, przypatrując mi się
bacznie. Z wyczekiwaniem. Jakby się spodziewała, że wyjawię jej szczegóły naszego pło-
miennego romansu.
- Pewnie tak.
Zmrużyła oczy i odniosłam wrażenie, że ją uraziłam. Wzbudzenie zainteresowania
wspaniałej rodziny Whittakerów przypuszczalnie zasługiwało na więcej wdzięczności z mojej
strony. Powinnam czuć się wyróżniona. A ja po prostu chciałam jak najprędzej mieć to
wszystko za sobą.
- Ach, oto i on. Twój rycerz w lśniącej zbroi.
Nie miałam pewności co do rycerza, ale zbroja niewątpliwie lśniła. Przy krawężniku
stał srebrzysty samochód sportowy, tak smukły i zgrabny, że nie rozumiałam, jak Whittaker
mógł się do niego wcisnąć. Kiedy Whittaker nas zobaczył, wysiadł i zamknął drzwi z
dyskretnym trzaskiem. Nie strzelił nimi, nie huknął. Było to trzaśnięcie drzwi drogiego
samochodu, stłumione przez solidną konstrukcję i - o ile zdołałam dostrzec - obite kremową
skórą wnętrze.
- Dobry wieczór - powiedział Whittaker do Lattimer, podchodząc do nas.
Trzymał w ręce ogromny bukiet czerwonych róż, a na sobie miał czarny garnitur z
białą koszulą i krawatem w maleńkie herby. Wydawał się nawet całkiem atrakcyjny: dorodny,
krzepki i przystojny. Odraza, którą czułam kilka dni wcześniej, minęła, na szczęście - a
przynajmniej zeszła na dalszy plan.
- Walter - odpowiedziała Lattimer, skłaniając głowę.
- Reed, wyglądasz olśniewająco.
- Dzięki - powiedziałam lekkim tonem, próbując wprowadzić swobodniejszy nastrój.
Wręczył mi niewiarygodnie pachnące róże.
- To dla ciebie.
- Dzięki - powtórzyłam. Lattimer odchrząknęła.
- Są... eee... prześliczne - dodałam pospiesznie. Uśmiechnął się.
- Pozwolisz? - zapytał.
Podał mi ramię, zupełnie jak w filmie, i o mało nie parsknęłam śmiechem. Lattimer
popatrzyła na mnie znacząco. Ułożyłam bukiet w zagłębieniu lewej ręki, prawą wsunęłam
Whittakerowi pod ramię. Dziwne, że zdołałam zrobić to płynie, bez upuszczenia
czegokolwiek. Godziny spędzone w sali kinowej najwidoczniej się opłaciły.
Whittaker odprowadził mnie do samochodu i z lekkim ukłonem otworzył drzwi.
Opadłam na siedzenie i poprawiłam żakiet. Kiedy spojrzałam na Lattimer, potrząsnęła głową.
Och. Najwyraźniej należało zrobić to bardziej elegancko. W każdym razie Whittaker
chyba nie dostrzegł w moim zachowaniu niczego niewłaściwego. Zamknął za mną drzwi i
wrócił pożegnać się z Lattimer. Chciałam upchnąć róże na podłodze, ale zabrakło na nie
miejsca. Tylnego siedzenia nie było. W końcu położyłam sobie kwiaty na kolanach i zapięłam
pod nimi pas bezpieczeństwa.
Głęboko wciągnęłam powietrze, wdychając zapach róż i skórzanych obić, i
próbowałam odsunąć od siebie ciemną chmurę, która wisiała nade mną od popołudnia.
Wolałam nie nadawać jej imienia. Dotknęłam chromowanej tablicy rozdzielczej i usiłowałam
wykrzesać z siebie odrobinę entuzjazmu. Nadzwyczajne, rzeczywiście nadzwyczajne: ten
samochód, sukienka, kwiaty, przejażdżka do eleganckiej restauracji w Bostonie, podczas gdy
wszyscy siedzieli w eastońskiej stołówce, jedząc mięso duszone z jarzynami. Poszczęściło mi
się. Naprawdę.
Do oczu napłynęły mi łzy.
Problem w tym, że byłam z niewłaściwym facetem.
Ciemna chmura spowiła mnie jak gryzący dym. Miała na imię Thomas. Ten
romantyczny wieczór powinien być zaplanowany przez Thomasa. Powinnam spędzać go z
Thomasem. Thomas był jednak nie wiadomo gdzie, a ja umówiłam się na randkę z innym.
Otworzyły się drzwi i Whittaker wsunął się za kierownicę.
- Jestem zaszczycony, że zgodziłaś się towarzyszyć mi dzisiaj, Reed - powiedział.
Odetchnęłam i zmusiłam się do uśmiechu. To wszystko służyło konkretnemu celowi.
Po prostu. I jeśli wieczór dobrze by się ułożył, miałam szansę wkrótce zobaczyć się z
Thomasem.
- Jestem zaszczycona, że mnie zaprosiłeś, Whittaker.
SOLENIZANT
Kiedy zbliżaliśmy się do Bostonu, spostrzegłam nad brzegiem zatoki neon koncernu
naftowego Citgo oraz znaki wskazujące drogę do stadionu bejsbolowego Fenway i Uniwersy-
tetu Harvarda. Patrzyłam na zabytkowe budynki, na kopuły i wieże podświetlone
reflektorami. Na wodzie kołysały się dziesiątki zacumowanych smukłych jachtów. Nad nimi
wznosiły się wysokie apartamentowce, z których na pewno roztaczał się niesamowity widok
na zatokę i wschody słońca.
Zawsze się zastanawiałam, czy podobałoby mi się mieszkanie w pobliżu wody.
Dorastałam w środkowej Pensylwanii i nigdy przedtem nie widziałam oceanu. Teraz, patrząc
na Atlantyk - nawet Atlantyk w postaci ujarzmionej zatoki - oniemiałam z zachwytu.
Wszystko tu było piękne, spokojne i pogodne.
- Wyglądasz na oszołomioną - powiedział Whittaker. Skręciliśmy i zatoka pozostała w
tyle.
- Cudownie tu. Dzięki, że mnie zabrałeś. Uśmiechnął się.
- Przyjemność po mojej stronie.
Mknęliśmy wzdłuż eleganckich hoteli i supernowoczesnego akwarium. Musiałam się
pilnować, żeby nie gapić się z otwartymi ustami. Byłam w Bostonie. Naprawdę. W Bostonie,
siedzibie prestiżowych uczelni Boston College i Massachusetts Institute of Technology, w
mieście, w którym miała miejsce słynna herbatka bostońska, zapoczątkowująca amerykańską
rewolucję, oraz setki innych historycznych wydarzeń. Tak, Whittaker rzeczywiście mógł
pokazać mi kawał świata...
Restauracja znajdowała się w uroczej północnej dzielnicy pełnej domów z piaskowca i
staroświeckich latarni na brukowanych uliczkach. Boj w smokingu wziął kluczyki od
samochodu Whittakera i Whittaker znowu podał mi ramię. Na kamieniu węgielnym
kamienicy przeczytałam zatartą datę 1787.
Wewnątrz restauracji inny boj wziął ode mnie żakiet, a jeszcze inny poprowadził nas
do stolika umieszczonego blisko - ale nie nadmiernie blisko - kominka roztaczającego
przyjemne ciepło. Rozmowy w sali były przyciszone, a towarzyszył im dyskretny brzęk
porcelany i srebrnych sztućców. Usiadłam na wyściełanym krześle i próbowałam nie wybału-
szać oczu na diamenty połyskujące na szyjach i dłoniach kobiet przy sąsiednich stolikach.
Nigdy w życiu nie byłam w tak wykwintnej restauracji, otoczona ludźmi, dla których pienią-
dze nie miały żadnego znaczenia.
„Gdyby rodzice mogli mnie teraz zobaczyć...”
- Miło pana znowu gościć, sir - powitał Whittakera wysoki mężczyzna z wąsem. - Czy
zechce pan spojrzeć na kartę win?
- Nie, John, nie trzeba. Weźmiemy Barolo, rocznik siedemdziesiąty trzeci, ten, który
tak nam smakował w rocznicę ślubu moich rodziców.
Zamrugałam. Czy w naszym kraju już nie obowiązywały ograniczenia wiekowe w
kwestii spożywania alkoholu?
- Doskonały wybór, sir. Beth zaraz przyniesie państwu menu - powiedział wąsaty John
i wycofał się z lekkim ukłonem.
- Nie będą sprawdzać naszych dokumentów? - zapytałam szeptem.
Whittaker zachichotał. - Oj, Reed...
Okej. Założyłam nogę na nogę, uderzając kolanem w spód stolika. Sztućce i kieliszki
lekko zadygotały.
- Przepraszam.
- Nic nie szkodzi - odpowiedział głębokim, wibrującym głosem. - Spokojnie.
Spokojnie. Jasne. Oparłam łokcie na stole i natychmiast je cofnęłam. Czy ta starsza
kobieta po lewej obserwowała mnie z niesmakiem, czy taki był naturalny wyraz jej twarzy?
Pod osłoną białego obrusa nerwowo bawiłam się złotą bransoletą pożyczoną od Kiran. Na
szczęście Whittaker nie dostrzegł mojego podrygiwania. Patrzył z uśmiechem, jak szczupły
mężczyzna w czarnej kamizelce nalewa nam wodę z lodem. Dopiero wtedy zauważyłam, że
przy każdym talerzu stoją trzy kieliszki o różnych kształtach i rozmiarach. Najwyraźniej
czekało nas sporo picia. I sporo jedzenia, sądząc po liczbie ozdobnych sztućców. Dwie łyżki,
trzy widelce, dwa noże. Po co aż tyle?
- Czy madame życzy sobie pieczywa?
Nie wiadomo skąd pojawił się przy mnie kolejny mężczyzna w kamizelce,
podsuwający mi koszyk pełen chleba i bułek. Pachniały cudownie i czułam bijące od nich
ciepło.
- O... oczywiście - powiedziałam, sięgając do koszyka. Mężczyzna odchrząknął.
Zamarłam.
- Jeśli madame zechce coś wybrać, z radością jej podam - powiedział.
- Och.
Zrobiło mi się gorąco. Zerknęłam na kobietę przy sąsiednim stoliku. Nie, nie było
wątpliwości: obserwowała mnie z niesmakiem.
- Poproszę ten ciemny chlebek - wymamrotałam.
- Pumpemikiel? Doskonały wybór - powiedział z przyklejonym do twarzy uśmiechem.
Wyjął zza pleców srebrne szczypce, ujął w nie ciemne pieczywo i położył je na moim
talerzu.
Ukrywanie szczypiec było nie fair. Gdybym je widziała, na pewno od razu bym się
domyśliła.
- Dla pana, sir?
Kiedy Whittaker dokonał wyboru, facet od pieczywa wycofał się i stanął przy facecie
od wody z lodem, czekając na kolejne wezwanie. Nie mogłam uwierzyć, że ci dwaj reprezen-
tują pełnoprawne zawody. Co pisali w swoich CV? „Specjalista od dostarczania składników
zbożowych”? „Dyplomowany gasiciel pragnienia”?
Teraz podeszła do nas ładna blondynka i podała Whittakerowi menu w skórzanej
oprawie.
- Witamy w Traviacie. Mam na imię Beth. Z radością odpowiem na państwa pytania.
- Dziękuję, Beth - mruknął Whittaker, otwierając kartę dań.
- Eee... Beth? - odezwałam się, zatrzymując dziewczynę w pół kroku. - Chcę o coś
zapytać.
Kilka osób spojrzało na mnie znad sąsiednich stolików. Może mówiłam za głośno?
- Tak. madame?
- Mogę dostać menu? - zapytałam szeptem. Beth i Whittaker wpatrywali się we mnie
skonsternowani. Facet od pieczywa zachichotał; facet od wody dyskretnie trzepnął go po
nodze. - O, przepraszam. Czy mogę prosić o menu?
Beth zerknęła niepewnie na Whittakera. Uśmiechnął się pobłażliwie i skinął głową.
- Chwileczkę - powiedziała Beth.
Nieufnie zmierzyła mnie wzrokiem, jakbym była zabłąkanym psem domagającym się
darmowej miski, i odeszła. Nachyliłam się do Whittakera.
- Zrobiłam coś nie tak?
- Ależ skąd - odpowiedział. - Podoba mi się, że jesteś taka... niezależna.
- Niezależna? Bo poprosiłam o menu dla siebie?
- Widzisz, tu obowiązują stare zasady. Mężczyzna składa zamówienie dla swojej
partnerki.
- Och. Co za przesądy.
- Nie, to tradycja - poprawił mnie.
Poczułam się nagle jak pięcioletnia smarkula i ogarnęła mnie złość. Wcale nie
chciałam tu być. Nie musiałam tu być. Whittaker miał niezły tupet, jeśli traktował mnie w ten
sposób.
Beth wróciła z moim menu. Otworzyłam je bez podziękowania. Szybko przejrzałam
zestaw potraw i wykluczyłam większość z nich, bo albo składały się z owoców morza, na
które reagowałam alergicznie, albo miały niewymawialne dla mnie nazwy. Odłożyłam menu
na stół.
- Już wybrałaś? - zapytał Whittaker, unosząc brwi. - Tak.
Z irytacją postukiwałam stopami w podłogę.
- Na co masz ochotę?
- A musisz wiedzieć? - warknęłam. Zamrugał.
- Owszem, jeśli mam złożyć zamówienie.
- Dzięki, ale mogę złożyć je sama.
Westchnął niecierpliwie i o mało nie zazgrzytałam zębami. Spojrzał na mnie niemal
surowo ponad krawędzią swojego menu i migocącymi płomykami świec.
- Reed, przynajmniej pozwól mi zamówić potrawy dla ciebie. Takie są tutaj obyczaje.
Patrzyłam na niego bez słowa. Co to za człowiek? Czy naprawdę chciał w ten sposób
spędzić swoje osiemnaste urodziny? W restauracji tak staroświeckiej, że nawet mój dziadek
czułby się w niej nieswojo? Tak wyobrażał sobie fajną zabawę?
- Whittaker, mogę cię o coś zapytać?
- Naturalnie.
- Dlaczego tu jesteśmy? Dlaczego nie urządziłeś imprezy z Dashem, Gage'em i
kumplami? Na pewno wymyśliliby dla ciebie jakieś szaleństwo. Przecież tak się świętuje
osiemnastkę, nie?
Skrzywił się lekko. Odchrząknął i z nagłym zainteresowaniem zaczął znowu
studiować menu.
- Dash i Gage... mają dzisiaj inne zajęcia - powiedział. - Mówiłem ci zresztą, jesteś
jedyną osobą, z którą pragnę obchodzić swoje osiemnaste urodziny.
I wtedy wszystko stało się jasne. Whittaker kłamał. Kłamał, kiedy mówił, że nie chce
ś
więtować osiemnastki z Dashem, Gage'em i Joshem. To Dash, Gage i Josh nie mieli ochoty
ś
więtować z nim. Ich opowieści o przyjaźni z Whittakerem były tylko opowieściami.
Whittaker ich bawił, ale nie przyjaźnili się z nim naprawdę. Gdyby się przyjaźnili, nie
pozwoliliby, żeby spędzał ten wieczór sam ze mną.
Doskonale rozumiałam, jak to jest. Wiele moich urodzin minęło bez imprezy, bez
przyjaciół, w towarzystwie brata i ojca, którzy nie mogli mnie zostawić z utyskującą w
pobliżu, naburmuszoną matką. Wiedziałam z doświadczenia, że samotne, nieudane urodziny
to wyjątkowy koszmar.
Odetchnęłam i podjęłam decyzję. Whittaker, przy całym swoim zamiłowaniu do
staroświeckich zasad oraz skłonności do wyniosłych póz. był porządnym gościem. Zasługiwał
na fajną osiemnastkę. A moim zadaniem było teraz mu ją zapewnić.
- Wezmę filet mignon, średnio wysmażony - powiedziałam. Uśmiechnął się i
wyprostował na krześle.
- Dobry pomysł. A przystawki? Deser?
- Twoje urodziny, Whit, twój wybór.
ZŁAMANE SERCE
- Ha! Znowu wygrana! - zawołałam, kiedy Whittaker przejeżdżał przez bramę
kampusu.
Na zewnątrz było zupełnie ciemno. Ochroniarz machnął na nas, nie odrywając wzroku
od ekranu telewizora. Uświadomiłam sobie nagle, że szkoda będzie mi rozstać się z
Whittakerem. Kiedy już postanowiłam traktować nasze spotkanie jako wieczór z
przyjacielem, któremu zależy na miłych urodzinach, zaczęłam się naprawdę dobrze bawić.
- Ile? - zapytał Whittaker radośnie.
- Dwa dolary i pięćdziesiąt centów. Mówiłam ci, że to świetna inwestycja.
Podłoga samochodu była zaśmiecona bezużytecznymi kartonikami loterii ze zdrapką.
Na kolanach trzymałam stosik zwycięskich kuponów: pięć dolarów tu, dwadzieścia dolarów
tam - razem niezła sumka.
- Może nawet odzyskasz zainwestowane pieniądze - powiedziałam, biorąc ostatni
niezdrapany kupon.
Pół godziny wcześniej Whittaker zatrzymał się przed supermarketem przy autostradzie
i wydał sto dolarów na kupony loterii. Sprzedawca patrzył na nas jak na parę wariatów, ale
cierpliwie odliczył setkę kartoników.
- Kupony loteryjne. Nigdy by mi to nie przyszło do głowy - powiedział Whittaker,
redukując bieg, kiedy wjeżdżaliśmy krętą drogą na wzgórze.
- Serio? - zapytałam. - W moim mieście zawsze od tego zaczynamy świętowanie
osiemnastki.
Oczywiście domyślałam się, że ludzie pokroju Whittakera nie grywają na loterii.
Zdziwiłabym się nawet, gdyby wiedzieli o jej istnieniu.
Zdrapałam ostatnie sreberko na kuponie. Ukryty symbol nie pasował do żadnego z
pozostałych.
- Pudło - oznajmiłam, rzucając kartonik na podłogę.
- Więc jaki jest ostateczny wynik?
Zapaliłam lampkę nad głową. Szybko przejrzałam zwycięskie kupony, dodając w
pamięci wygrane.
- Sto dwa dolary i pięćdziesiąt centów. Zarobiłeś.
- No proszę!
- Musisz tylko zanieść kupony do punktu loteryjnego i odebrać pieniądze -
wyjaśniłam.
- Zatrzymaj je sobie.
- Co? Wykluczone. To twoja loteria urodzinowa!
- Ale pomysł był twój - odparł, wjeżdżając na okrągły plac przed bursami. - Nalegam,
Reed.
Czułam gorąco na twarzy. Sto dolarów. Mnóstwo pieniędzy - przynajmniej dla mnie.
Dla Whittakera najwidoczniej były to drobniaki. Wyrzucenie ich przez okno nie stanowiło dla
niego problemu.
- W porządku - odpowiedziałam wreszcie. - Dzięki. Zaparkował samochód przy
krawężniku. Atmosfera natychmiast zmieniła się z radosnej w pełną napięcia. Chwila prawdy.
Koniec wieczoru we dwoje. Parę godzin wcześniej zdecydowałam, że jeśli Whittaker
zechce mnie pocałować, w porządku. Byłaby to niewielka cena za wszystko, co mi dał, co
mógł mi dać. Teraz jednak, kiedy nadszedł kluczowy moment, nie byłam pewna, czy
dotrzymam postanowienia. Im więcej czasu spędzałam z Whittakerem, tym był mi bliższy -
ale nie w sposób, na jakim mu zależało.
Zaczynałam traktować go prawie jak brata. Marne perspektywy na romans.
Odchrząknął. Popatrzyłam na niego. Okej. Dam radę. To tylko pocałunek.
- Reed, zastanawiałem się... - powiedział, pocierając nogawkę spodni.
„...czy mógłbyś mnie pocałować? Śmiało. Miejmy to już za sobą”.
- ...czy wyświadczysz mi ten zaszczyt i będziesz towarzyszyć mi jutro wieczorem
podczas Dziedzictwa.
- Co?
Zaproszenie na Dziedzictwo. Rzucone, ot tak, mimochodem. Dokładnie w chwili,
której się obawiałam. Tak mi ulżyło, że o mało nie wybuchnęłam śmiechem.
- No wiesz. Dziedzictwo. Wszyscy się na nie wybierają - wyjaśnił Whittaker, błędnie
interpretując moje zaskoczenie. - Bardzo chciałbym, żebyś była tam ze mną.
- Ach. Oczywiście. Z przyjemnością.
Cały się rozpromienił. Przez moment siedzieliśmy bez słowa i uśmiechaliśmy się do
siebie. Pomyślałam, że może Whittaker czuje jednak to samo co ja: jesteśmy dobrymi
kumplami, po prostu przyjaciółmi.
Wtedy schwycił moją twarz w dłonie i zaczął mnie całować.
No tak. Może byliśmy nie tylko przyjaciółmi.
Usta Whittakera przesuwały się niezdarnie po moich wargach. Próbowałam oddychać
nosem. Wreszcie odsunął się i spojrzał mi w oczy. Łapczywie wciągnęłam powietrze, starając
się nie pokazać, że prawie mnie udusił.
- Marzyłem o tym przez cały wieczór, Reed. Wiem, mówiłem, że będziemy po prostu
przyjaciółmi, ale tak bardzo pociągamy się nawzajem. Nie możemy tego dłużej ignorować.
Taaa...
Wyraźnie czekał na odpowiedź, na potwierdzenie. Nie mogłam jednak okłamać go w
takiej sprawie. I nie mogłam też wyjawić mu prawdy - oświadczyć, że bardzo go lubię i na
tym koniec. Złamałabym mu serce, a tego absolutnie nie chciałam. Zwłaszcza w jego
urodziny.
- Ogromnie się cieszę, że pojedziesz ze mną - dodał.
W porządku. Wystarczy. Musiałam wyjaśnić sytuację, nawet jeśli oznaczałoby to
utratę zaproszenia na Dziedzictwo - razem z okazją spotkania się z Thomasem. Nie mogłam
tak podle wykorzystywać Whittakera.
- Słuchaj, Whit...
Usłyszeliśmy pukanie w szybę i podskoczyliśmy oboje.
- Pani Lattimer - szepnął.
- O Boże.
Jak długo czaiła się w pobliżu? Widziała nasz pocałunek?
- Masz, Reed, weź - powiedział Whittaker, wkładając mi coś w dłoń.
Byt to naszyjnik, złoty łańcuszek z owalnym wisiorkiem. W środku owalu zobaczyłam
małą koronę z diamencików.
- Co to?
- Będzie ci potrzebne jutro wieczorem. Schowaj. Szybko - odpowiedział, zerkając za
szybę.
Z bijącym sercem włożyłam naszyjnik do torebki. Wsunęłam luźne kosmyki włosów
za uszy, wygładziłam sukienkę i popatrzyłam zmieszana na Lattimer, która odpowiedziała mi
znaczącym spojrzeniem.
- Dobry wieczór, panno Brennan. Pora pożegnać się z panem Whittakerem.
Whittaker wysiadł z samochodu. Wepchnęłam kupony loterii do kieszeni i chwyciłam
bukiet róż. Whittaker otworzył mi drzwiczki. Kiedy niepewnie postawiłam na chodniku stopę
w bucie na wysokim obcasie, dostrzegł moje wahanie i niemal wyciągnął mnie na zewnątrz.
- Dobranoc. Reed - powiedział.
Lattimer cofnęła się o krok, okazując trochę taktu.
- Dobranoc. Whit - odparłam. - Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
- Dziękuję.
A potem, ku mojej konsternacji - i niewątpliwie ku konsternacji Lattimer - pochylił się
i pocałował mnie, delikatnie i niespiesznie.
- Ehem - powiedziała Lattimer. Nie odchrząknęła, tylko wymówiła to słowo.
Whittaker odsunął się z rozmarzonym uśmiechem i wsiadł do auta. Spojrzałam na
Lattimer zakłopotana.
- Rozumiem, że wieczór był przyjemny - stwierdziła. Próbowałam stłumić poczucie
winy. Nie zdążyłam niczego wyjaśnić Whittakerowi. Wracał do bursy przekonany, że załatwił
sobie następną randkę. Co gorsza, w głębi ducha byłam nawet zadowolona. Naprawdę
zależało mi na tej imprezie. Musiałam się na nią dostać.
Czy rzeczywiście było w tym coś złego? Whittaker chciał być tam ze mną. Nie
zaprosił żadnej innej dziewczyny. Czemu nie miałabym przyjąć zaproszenia od bliskiego
przyjaciela?
Uch. Sama sobą gardziłam.
- Chodźmy - powiedziała Lattimer. - Jest już późno.
Głęboko wciągnęłam powietrze, próbując się uspokoić - uspokoić się po pocałunku,
po zaskoczeniu nas przez Lattimer, po wiadomości, że czeka mnie Dziedzictwo i wszystko,
co to oznacza dla mnie, dla Whittakera, dla Thomasa. Odetchnęłam i spojrzałam w niebo.
Mój wzrok nie sięgnął jednak tak wysoko. Zatrzymał się na oknie czwartego piętra Bradwell -
na oknie, przez które spoglądały na mnie Missy, Lorna i Constance.
Zamarłam ze zgrozy. Constance. Widziała wszystko. Pojęłam to natychmiast, patrząc
na jej twarz. Widziała samochód, róże, pocałunek. Stała przy oknie, obserwowała, a serce pę-
kało jej na kawałki. Łamało się przeze mnie.
PIERWSZE WRAŻENIA
W sobotę rano szybko zaścieliłam łóżka i wybiegłam z Billings w nadziei, że złapię
Constance, kiedy tylko przekroczy próg Bradwell. Na dziedzińcu zrozumiałam, że się
spóźniłam: Constance była już w połowie drogi do stołówki. Asystowały jej Kiki i Diana oraz
Lorna i Missy, nagle z nią zaprzyjaźnione. Ponieważ jeszcze tydzień temu nic ich nie
obchodziła, wiedziałam, że sprzymierzyły się z nią, bo w ten sposób uderzały we mnie.
Nie obawiałam się ich jednak. W porównaniu z dziewczynami, z którymi codziennie
miałam do czynienia w Billings, wydawały się niewinne i słodkie.
- Constance!
Zawahała się. Lorna zerknęła przez ramię, szepnęła coś do Constance i wszystkie
przyspieszyły kroku.
- Constance! Zaczekaj!
Nie zatrzymały się ani nie zwolniły. Na szczęście potrafiłabym je dogonić, nawet
gdybym skręciła nogę w kostce albo potrzebowała respiratora. Podbiegłam. Constance rzuciła
mi tak zbolałe spojrzenie, że zabrakło mi tchu. Wykorzystały ten moment, żeby mnie
wyminąć.
- Constance! - zawołałam i położyłam jej rękę na ramieniu. Obróciła się do mnie
gwałtownie.
- Czego? - warknęła.
Miała spuchniętą od płaczu twarz i chorobliwie błyszczące oczy w czerwonych
obwódkach.
- Bardzo... bardzo mi przykro - powiedziałam.
- Z jakiego powodu? - zapytała, zadzierając podbródek. - Z powodu... wczorajszej
nocy. Wiem, że nas widziałaś.
Przysięgam, nie chciałam, żeby się wydarzyło to, co się wydarzyło. Uwierz mi.
- Jasne. Nie chciałaś randki z jednym z najwspanialszych facetów w Easton. Nie
chciałaś dostać od niego kwiatów. Nie chciałaś, żeby cię całował.
- Fakt. Widziałyśmy, jak się trzęsiesz z obrzydzenia - powiedziała Missy kąśliwie.
Zignorowałam ją. Była nieważna.
- Constance, posłuchaj. Whittaker mnie nie interesuje.
- Tak? A dlaczego? Nie jest dla ciebie dość dobry? - zapytała wyraźnie dotknięta. -
Przeprowadziłaś się do Billings i chłopak, za którym od lat szaleję, nie jest ciebie godny?
- Nie, wcale nie o to chodzi.
Co jednak miałam jej powiedzieć? Jak wytłumaczyć scenę, którą widziała z okna
Bradwell? Zresztą postanowiłam, że nie zerwę z Whittakerem, przynajmniej do tego
wieczoru. Do Dziedzictwa. Co więc starałam się tu osiągnąć?
- Po prostu... chciałam cię przeprosić - powiedziałam wreszcie. - Przykro mi.
- Mnie też jest przykro - w jej głosie pobrzmiewały łzy, ale nie pozwoliła, żeby
napłynęły jej do oczu. - Przykro mi, że kiedykolwiek ci ufałam. Przykro mi. że próbowałam
się z tobą zaprzyjaźnić.
Missy i Lorna przypatrywały się nam z uśmieszkiem i wymieniały szeptem uwagi.
Diana wierciła się z zakłopotaniem. Kiki spoglądała na drzwi stołówki wsłuchana w muzykę
ze swojego iPoda.
- Kiedy się poznałyśmy, myślałam, że mam niesamowite szczęście. Trafiła mi się
fajna współlokatorka, taka bezpretensjonalna, sympatyczna - mówiła Constance. - Ale to
wszystko były pozory. Od początku marzyłaś tylko o dostaniu się do Billings. A teraz jesteś
równie wredna i powierzchowna jak dziewczyny stamtąd.
Nawet Missy wydawała się wstrząśnięta. Nikt nie wyrażał się krytycznie o
mieszkankach Billings. A w każdym razie nikt. kto zajmował w eastońskiej hierarchii tak
niską pozycję jak Constance Talbot.
- To tylko dowodzi, że nie należy wierzyć pierwszym wrażeniom - zakończyła
Constance. - Chodźcie, dziewczyny.
Odwróciła się i odeszła, chyba nawet trochę zadowolona z pozycji, jaką zyskała wśród
koleżanek. Zyskała chwilowo, oczywiście. Do czasu kiedy przymierze z nią straci swój urok i
użyteczność.
Nagle dotarło do mnie, co zrobiłam. Constance była jedyną osobą, która od początku
mnie lubiła, która zawsze spieszyła mi z pomocą i nigdy nie oczekiwała niczego w zamian.
Miała zadatki - co najmniej zadatki - na prawdziwą przyjaciółkę. Zniszczyłam je.
Dziewczyny z Billings byty teraz wszystkim, co mi pozostało. Jeśli zamierzałam szukać
jakichś życzliwych ludzi w Easton, w ogóle szukać tu jakiegoś życia, musiałam zdać się
właśnie na nie. Poza nimi nie było już nikogo.
WYZNANIE
Weszłam do Billings z determinacją, jakiej nie odczuwałam od czasu, kiedy pod
koniec podstawówki postanowiłam wreszcie urządzić matce awanturę. Wtedy determinacja
zniknęła w momencie, kiedy wpadłam jak burza do domu i znalazłam matkę na podłodze,
zaślinioną i nieprzytomną. Tym razem jednak nie zamierzałam pozwolić, żeby cokolwiek
mnie powstrzymało, nawet Natasza i zdjęcia z feralnego wieczoru z Whittakerem. Miałam
zadanie do wykonania - bez względu na konsekwencje.
Mieszkanki bursy patrzyły na mnie ze zdumieniem, kiedy pędziłam po schodach,
przeskakując po dwa stopnie naraz. Wkrótce znalazłam się znowu przed drzwiami pokoju
Noelle i Ariany. Zapukałam.
- Wejść!
- Słuchajcie, muszę z wami...
No tak. To mogło mnie powstrzymać. Noelle w cudownej czarnej sukni balowej
pomagała Arianie włożyć jeszcze cudowniejszą suknię w morskim kolorze. Ariana miała na
sobie tylko stringi i stanik bez ramiączek. Dziewczyny wcale się nie zarumieniły ani nie
próbowały się zasłonić na mój widok.
- Cześć, Reed - powiedziała Ariana z uśmiechem.
Wśliznęła się w suknię, Noelle zasunęła jej zamek błyskawiczny i oto stały obok
siebie: Noelle - królowa wampów, i Ariana - księżniczka elfów. Nigdy nie widziałam tak
wspaniałych strojów poza galą Oscarów w telewizji.
- W tym... w tym wybieracie się na Dziedzictwo? - zapytałam.
Na łóżku leżały różnobarwne maski karnawałowe ozdobione cekinami, piórami i
koralikami.
- Jeszcze nie podjęłyśmy decyzji - powiedziała Noelle, podchodząc do lustra.
Czyżby w pokoju kryło się więcej takich sukien? Dlaczego nie natrafiłam na nie w
trakcie swoich poszukiwań?
- Chciałaś z nami o czymś porozmawiać? - zapytała Noelle, patrząc na mnie w lustrze.
Otóż to. Nadszedł czas. Czas, żeby stawić czoło niebezpieczeństwu. A potem uciec z
wrzaskiem.
- Muszę wam coś wyznać - powiedziałam z bijącym mocno sercem. - Coś, co się wam
raczej nie spodoba.
Wymieniły spojrzenia. Ariana przysiadła wdzięcznie na skraju łóżka i skrzyżowała
nogi w kostkach.
- Słuchamy.
- Od czego zacząć? - zapytałam z wahaniem, wycierając spocone dłonie w dżinsy.
- Może od początku? - podsunęła Ariana. Zaśmiałam się nerwowo.
- Okej. Więc... pamiętacie tamtą imprezę w lesie? Po weekendzie otwartym, kiedy
poznałam Whittakera... Z trudem przełknęłam ślinę.
- Owszem - powiedziała Noelle. przykładając sobie do ucha diamentowy kolczyk.
- Natasza zrobiła mi zdjęcia... po kryjomu... z Whittakerem. To znaczy ukradkiem
zrobiła zdjęcia moje i Whittakera. W różnych sytuacjach.
Wreszcie je zainteresowałam. Noelle odwróciła się od lustra i spojrzała bezpośrednio
na mnie. Spodziewałam się, że będzie wstrząśnięta, ale na jej twarzy zobaczyłam uśmieszek.
- W jakich sytuacjach? - zapytała.
Boże. Zmuszała mnie do dokładnego opisu. Nie widziała, że chętniej zapadłabym się
pod podłogę?
- No, kiedy się całowaliśmy. Piliśmy alkohol. Takie tam.
- I? - zapytała Ariana.
- I później pokazała mi te zdjęcia, i zagroziła, że prześle je dyrektorowi, i doprowadzi
do wyrzucenia mnie ze szkoły, jeśli... jeśli nie...
Byłam pewna, że są to moje ostatnie chwile, że dziewczyny zaraz złapią mnie za
włosy, obedrą ze skóry i wykopią z Easton, zanim zdążę spakować walizki.
- Jeśli nie...? - ponagliła Ariana, niefrasobliwie machając dłonią.
- Jeśli nie będę was szpiegować - wydusiłam. - No, niezupełnie szpiegować. Miałam
poszperać w waszych pokojach. Natasza sądzi, że przez was Leanne Shore usunięto z liceum.
Chciała, żebym znalazła dowody.
Czekałam na wybuch. Nie następował. Ariana spoglądała na mnie beznamiętnie,
Noelle wciąż uśmiechała się zagadkowo. Co, do cholery? Gdzie ich konsternacja? Gdzie
oburzenie? Dziewczyny powinny być na mnie wściekłe. Wściekłe, a przynajmniej
zaskoczone i rozgniewane na Nataszę, która próbowała użyć mnie przeciwko nim. Nie
rozumiałam, co się dzieje.
- I co? Spełniłaś jej żądanie? - zapytała Noelle.
- Czy szperałam w waszych pokojach? Czy znalazłam dowody?
- Jedno lub drugie. Albo jedno i drugie - powiedziała Ariana.
Zwiesiłam głowę.
- Tak. Poszperałam i coś znalazłam, ale nikomu o tym nie mówiłam. Przysięgam.
Dlaczego się nie oburzały? Wolałabym, żeby zaczęły na mnie wrzeszczeć. Milczały
jak para głazów. Było to znacznie gorsze niż awantura.
- Znalazłam coś takiego - powiedziałam, wyciągając z kieszeni dyskietkę.
Ż
adna się nie poruszyła. Musiałam przejść obok Noelle i położyć dyskietkę na jej
biurku. Wróciłam na poprzednie miejsce i czekałam. Czekałam. I czekałam. Była to
najokrutniejsza z tortur.
- Więc... co zamierzacie zrobić?
Noelle westchnęła teatralnie i wyjęła drugi diamentowy kolczyk ze szkatułki z
biżuterią.
- Nic.
- Jak to: nic?
Powoli ogarniała mnie złość. Czy naprawdę nie rozumiały, jak trudna jest dla mnie ta
sytuacja? Nie rozumiały, że boję się o swoją przyszłość? Mogłyby przynajmniej zareagować
jak ludzie!
- Nie jesteście wkurzone?
- Nie bardzo - odpowiedziała Ariana, wstając.
Przeszła obok mnie i wyjęta z szafy parę srebrzystych sandałów.
- Ale... co z Nataszą? - zapytałam zrozpaczona. - Jeśli się dowie, że oddałam wam
dyskietkę, prześle zdjęcia dyrektorowi. Wywalą mnie z Easton!
- Nie jęcz - ucięta Noelle. - To do ciebie nie pasuje.
- Dziewczyny... - zaczęłam gniewnie. Noelle położyła palec na ustach.
- Ciii - szepnęła i uśmiechnęła się pogodnie. - Zapomnijmy o tym na chwilę, dobrze?
Lepiej powiedz, czy Whittaker zaprosił cię na Dziedzictwo.
Co to, u diabła, miało do rzeczy? - Tak.
- Doskonale. Dał ci naszyjnik?
- Dał. Nie wiem po co.
- To twoja przepustka. Bez naszyjnika nie wejdziesz - wyjaśniła.
A niech mnie. Przepustka w postaci złotego naszyjnika wysadzanego diamentami?
Kto za to wszystko płacił?
- No to do dzieła - powiedziała Noelle i kiwnęła głową do Ariany.
Ariana sięgnęła do szafy i wyjęła olśniewającą złotą suknię w przezroczystym
pokrowcu, do którego doczepiono złocistą maskę karnawałową z białym piórem. Przewiesiła
suknię przez ramię i podeszła do mnie z uśmiechem. Zabrakło mi tchu.
- To dla mnie? - wychrypiałam.
- Kiran odgadła twoje wymiary.
- A miewa rację w dziewięćdziesięciu dziewięciu przecinek dziewięciu procentach -
stwierdziła Noelle. - Ta dziewczyna to prawdziwy geniusz.
- Słuchajcie... po prostu nie wiem, co... Noelle wzruszyła ramionami.
- Och, Roberto Cavalli był mi coś niecoś winien. Nie możesz wybrać się na
Dziedzictwo w dżinsach i T - shircie - powiedziała z rozbawieniem. Odwróciła się do mnie
tyłem.
- Rozepniesz?
Zawahałam się. - Rozbieracie się?
- A myślałaś, że wymkniemy się z kampusu w sukniach balowych? Rzucałybyśmy się
trochę w oczy, nie sądzisz?
- No tak.
Rozsunęłam jej zamek błyskawiczny. Suknia opadła na podłogę. Noelle, zupełnie
naga, podeszła bez pośpiechu do szafy i włożyła jedwabny szlafrok. Dostrzegłam czerwoną
bliznę na jej brzuchu. Nie starała się jej ukryć - ani czegokolwiek innego.
- Trzymaj - powiedziała Ariana, podając mi złocistą suknię.
- Idź do Kiran i zapytaj, czy dobierze ci jakieś buty - dodała Noelle i zaśmiała się. -
Chyba możemy być pewne, że dobierze.
Ostrożnie wzięłam pokrowiec z rąk Ariany. Uśmiechała się do mnie z dumą, jakby
była matką przygotowującą córkę na jej pierwszy bal. Zupełnie się pogubiłam. Oczywiście,
powinnam podziękować, ale jak mogłam teraz sobie pójść, skoro nic nie zostało
rozstrzygnięte?
- Dziewczyny...
- Porozmawiamy o tym później - powtórzyła Noelle stanowczo. - Ruszaj. Mamy tylko
godzinę do zmierzchu.
Czułam, że jeszcze sekunda i przeciągnę strunę. Unosząc suknię, wyszłam więc
stamtąd z żarliwą nadzieją, że jakimś cudem sprawy same się ułożą.
DZIWNIE
Półtorej godziny później, kiedy pociąg mknął przez wiejskie i podmiejskie okolice, a
mijane drzewa i budynki rozmazywały się w pędzie, zrozumiałam, dlaczego Noelle mówiła,
ż
e jeszcze nie podjęła decyzji w sprawie stroju na Dziedzictwo. Wszystkie eastońskie
dziewczyny, które wybierały się na imprezę, zgromadziły się w tyle wagonu i przymierzały
ciuchy, wymieniały się nimi, chichotały i paradowały w skąpej bieliźnie na oczach
zachwyconych chłopców. Ja natomiast siedziałam w złocistej sukni, z wisiorkiem -
przepustką zapiętym na szyi, starannie unikałam kontaktu z Nataszą i zastanawiałam się, co
właściwie tam robię.
- Dalej, mała! Zdejmuj! - zawołał Gage w stronę roześmianych dziewczyn.
Z tyłu wagonu nadleciały jedwabne stringi i plasnęły Gage'a w twarz. Dash podał
kumplowi butelkę. Gage schował bieliznę do kieszeni i łyknął wódki, nie odrywając wzroku
od koleżanek.
- I pomyśleć, że wolałeś jechać limuzyną - powiedział kpiąco do Dasha.
- Potrafię przyznać się do błędu - odparł Dash z uśmieszkiem.
- Nie miałaś ochoty na przebieranki?
Podniosłam głowę. Josh stał w przejściu między siedzeniami, opierając jedną rękę na
moim fotelu, a drugą - na fotelu przede mną. W czarnym smokingu, z rozwichrzoną (jak
zwykle) czupryną wyglądał przeuroczo.
- Jestem zadowolona ze swojego stroju - powiedziałam.
Przebrałam się natychmiast po wejściu do pociągu, manewrując z trudem w ciasnej
łazience, i nie zamierzałam zdejmować sukni aż do powrotu do Easton. Nigdy nie
przypuszczałam, że kiedyś będę mieć na sobie coś tak cudownego.
- I całkiem słusznie. Uśmiechnęłam się zakłopotana.
- Mogę się przysiąść? - zapytał.
- Jasne.
Cieszyłam się z towarzystwa Josha, które oznaczało, że Whittaker nie będzie mógł
zbytnio mi się narzucać, kiedy w gronie kolegów z bursy skończy już omawiać ostatnią decy-
zję Sądu Najwyższego. Chłopcy najwyraźniej obejrzeli w swoim życiu wystarczająco wiele
gołych dziewczyn albo po prostu mieli inne zainteresowania.
- Nie zaprosiłeś nikogo na Dziedzictwo? - zapytałam.
- Mam szczęście, że sam się dostałem. Jestem dopiero trzecim pokoleniem, więc
ledwie spełniam kryteria.
- Ach.
- No. ale ty! Załatwiłaś sobie jedną z kilku wejściówek dostępnych w Easton. Musisz
być z siebie dumna. Zresztą nie jestem zaskoczony.
- Nie rozumiem.
Nie byłam pewna, czy mnie nie obraził.
- Nie jestem zaskoczony, że spośród wszystkich dziewczyn w szkole Whittaker wybrał
właśnie ciebie - wyjaśnił.
Ach. Czyli Josh mnie nie obraził. Wprost przeciwnie.
- Nie wiem, czy bym kogoś zaprosił, nawet gdybym miał prawo do osoby
towarzyszącej. Jeśli nie znalazłbym kogoś naprawdę fajnego, pojechałbym sam. Taki jestem.
Zaśmiałam się i potrząsnęłam głową.
- Dziewczyny zjadłyby cię żywcem.
- Trudno. No, ale jak się miewasz, Reed Brennan?
- Znakomicie.
- Przekonujące - powiedział z żartobliwym ukłonem. - Powtarzaj to sobie często, a
może sama uwierzysz.
Trochę przygasłam.
- Josh, myślisz, że Thomas pojawi się na imprezie? Westchnął i zaczął skubać oparcie
fotela. - Taką mam nadzieję. Bo wtedy mógłbym mu skopać tyłek.
Uniosłam brwi pytająco.
- Za to, że musieliśmy się tyle namartwić.
- Ach - powiedziałam. - Faktycznie. Prawie zapomniałam o tym drobiazgu.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie. Spoglądałam prosto w jego zielone oczy -
ż
yczliwe, szczere zielone oczy. Uśmiechnął się i odpowiedziałam mu uśmiechem. A potem
jego spojrzenie powędrowało w dół i zatrzymało się na moich wargach.
I wtedy serce fiknęło mi koziołka.
Fiknęło z powodu Josha Hollisa.
Szybko odwróciłam wzrok, czując gorąco na twarzy. Josh natychmiast zrobił to samo.
Thomas. Jechałam na Dziedzictwo ze względu na Thomasa. Kręciło mi się w głowie.
Oczywiście Whittaker musiał pojawić się właśnie w tym momencie.
- Jak się masz, Josh - powiedział jowialnie. - Zdaje się, że zająłeś moje miejsce.
Josh zerknął na mnie. Siedziałam bez słowa, splatając palce ze zdenerwowania.
- To na razie - mruknął i wstał.
- Na razie.
Whittaker usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem.
- Reed, zapowiada się niesamowita noc.
- Tak - odparłam, bawiąc się maską karnawałową. Obserwowałam Josha ponad
krawędzią fotela. Rozmawiał z Gage'em i Dashem, śmiejąc się jakby nigdy nic. - Będzie
niesamowita.
DROGA SŁAWY
Kiedy wysiedliśmy z pociągu na nowojorskiej stacji Grand Central, prawie wszyscy
byli już w stanie lekkiego zamroczenia. Wcale się więc nie zdziwiłam, kiedy Kiran i Taylor
wzięły mnie pod ręce i ze śmiechem poprowadziły do głównego holu, pijane poczuciem
swobody. Nasze głosy odbijały się od kopuły wysoko w górze; pędziłyśmy przed siebie,
próbując nie zaplątać się w długie suknie. Nie mogłam uwierzyć, że jestem w Nowym Jorku,
w centrum wszechświata. A jeszcze bardziej niewiarygodne było to, że znalazłam się tam
właśnie z tymi ludźmi, że miałam na sobie olśniewającą suknię balową, że przyciągałam
zachwycone spojrzenia mijanych osób.
Czułam się jak debiutantka, jak sławna osobistość - jak ktoś, kim z pewnością nie
byłam.
- Dokąd idziemy? - zapytałam, kiedy wynurzyłyśmy się z budynku dworca jako
sześcionoga księżniczka na zbyt wysokich obcasach.
Reszta eastończyków szła za nami, rozmawiając głośno, nie troszcząc się o to, kto nas
słucha i obserwuje. Obok przemykały samochody, manewrując, hamując z piskiem i
trąbieniem. Uliczny sprzedawca pchał wózek z hot dogami po chodniku, klnąc siarczyście.
Zgraja dzieciaków w kostiumach Spidermana i Batmana dreptała raźno za mamami o
wyraźnie udręczonych minach. Dwóch osiłków w skórzanych kurtkach przedarło się przez
naszą grupę; Rose i Cheyenne uskoczyły im z drogi.
Parę minut w Nowym Jorku i ujrzałam więcej zamieszania niż przez te wszystkie lata,
które spędziłam w pensylwańskim Croton.
- Zobaczysz! - zawołała Kiran, ciągnąc mnie za sobą.
Kilkoro nastolatków przebranych za wampiry przebiegło obok, przypatrując się nam
ciekawie. Wysoki mężczyzna w kostiumie małpy trzymał za rękę śliczną dziewczynę ubraną
jak Naomi Watts w King Kongu. Straszydła wychylały się z okien taksówek; z szyberdachu
limuzyny wyłoniło się czterech facetów w damskich sukniach i pokrzykiwało radośnie,
wypinając obfite biusty.
- Uwielbiam Nowy Jork w Halloween - powiedziała Noelle. - Wyłażą wtedy
wszystkie świry.
Minęliśmy kilka przecznic, skręciliśmy parę razy. Zaczynały mnie boleć stopy w
pożyczonych od Kiran butach na niebotycznym obcasie. Nie rozumiałam, czemu te
nieprzyzwoicie bogate dzieciaki nie wynajęły auta, a przynajmniej nie wezwały taksówki. Im
dłużej jednak wędrowaliśmy ulicami, im więcej osób patrzyło na nas z podziwem, tym
jaśniejszy stawał się sens naszego marszu. Chcieliśmy widzów, chcieliśmy ich uznania.
Właśnie o to chodziło. Była to nasza droga sławy.
I godziłam się na nią z radością mimo piekących stóp: stwarzała mi okazję do
zwiedzenia Nowego Jorku. Usiłowałam nie gapić się na eleganckie butiki i restauracje pod
barwnymi markizami, usiłowałam nie zaglądać nachalnie w oświetlone okna wytwornych
kamienic, do wspaniałych pokojów o nowoczesnym wyposażeniu lub pełnych antycznych
mebli. Nawet nie mrugnęłam, kiedy przeszliśmy obok kobiety z wózkiem spacerowym, która
zdecydowanie przypominała Sarah Jessikę Parker, i całkiem możliwe, że przystanęła, aby
przyjrzeć się mojej sukni. Zauważałam jednak to wszystko i notowałam w pamięci,
powtarzając sobie, że naprawdę tu jestem, że to wcale nie sen, z którego się obudzę, lecz jawa
- moja jawa.
Znaleźliśmy się na szerokiej alei, pośrodku której rosły kępy drzew i krzewów. Minęła
nas ubrana wieczorowo para w średnim wieku; kobieta szeleściła jedwabiem, w uszach
połyskiwały jej olbrzymie diamenty i rubiny. Ukradkiem, żeby nie wydać się ignorantką,
zerknęłam na tabliczkę z nazwą ulicy. Byliśmy na Park Avenue. Na tej Park Avenue. Park
Avenue rzeczywiście istniała, a ja, Reed Brennan, mogłam się o tym przekonać na własne
oczy.
- Tędy! - zawołał Dash, prowadząc nas na drugą stronę alei.
Przeszliśmy obok zaparkowanego rolls - royce'a; starałam się nie wpatrywać w szofera
w uniformie. Zerkałam do każdego otwartego holu, podziwiałam marmurowe posadzki,
lśniące żyrandole, wspaniałe aranżacje kwiatów i nie mogłam wykrztusić ani słowa. Kiran i
Taylor, ubawione, słuchały miarowego stukotu naszych obcasów - tak ubawione, że prawie
minęłyśmy pozostałych eastończyków, którzy nagle zatrzymali się przed bramą z kutego
ż
elaza. Najwyraźniej dotarliśmy do celu.
Dash wcisnął guzik w kamiennym murze i natychmiast pojawił się mężczyzna w
zielonym uniformie ze złotym szamerunkiem. Zlustrował nas pogardliwym spojrzeniem,
jakbyśmy byli włóczęgami.
- W czym mogę pomóc? - wycedził. Noelle podeszła do niego, niemal odtrącając
Dasha na bok. Odźwierny miał przynajmniej tyle przyzwoitości, że zamilkł w obliczu
imponującej istoty, która stanęła naprzeciwko niego. Jego wzrok powędrował tuż nad
wycięcie jej dekoltu, gdzie połyskiwał owalny wisiorek. Mężczyzna uśmiechnął się.
- Zapraszamy.
Otworzył bramę, która zaskrzypiała antycznie. Dash podciągnął rękawy smokingu,
demonstrując złote spinki przy mankietach koszuli - męską wersję przepustki na Dziedzictwo
- i odźwierny powitał go ukłonem. Whittaker wziął mnie za rękę, odciągając mnie od
przyjaciółek. Błysnął spinkami; odźwierny spojrzał na mój naszyjnik i skinął głową. Z przeję-
cia zaschło mi w gardle. Dostałam się.
POWITANIE
- Ale niesamowicie - szepnęłam do Whittakera, kiedy przedzieraliśmy się przez tłum
gości.
Prawie miażdżył mi rękę w gorącym uścisku. Wolałabym przystanąć i porządnie się
rozejrzeć, ale Whittaker wyraźnie się dokądś spieszył.
- Chodźmy, chodźmy - mruczał. - Musimy znaleźć sobie dobre miejsce przed
powitaniem.
Podtrzymywałam maskę, próbując zobaczyć coś w świetle świec. Chętnie
odsłoniłabym twarz, wszyscy jednak kryli się za maskami, a nie chciałam sprawiać wrażenia
prowincjuszki, którą byłam.
- Przed powitaniem?
Nie odpowiedział. Było tak ciemno, że ledwie dostrzegałam otaczające mnie postacie,
a obserwację dodatkowo utrudniały mi cekiny naszyte na mojej masce. Pomyślałam, że przy
tak przyćmionym świetle nie zauważę Thomasa, zwłaszcza jeśli - jak inni - będzie
zamaskowany. Mogłam tylko mieć nadzieję, że postanowił wyróżniać się w tłumie. Było to
zresztą całkiem prawdopodobne.
Wokół mnie szeleszczono jedwabiem, sączono drinki, rozmawiano przyciszonymi
głosami. Impreza wydawała się na razie dosyć stonowana. Szybko omiotłam wzrokiem salę i
nie zobaczyłam nikogo znajomego. Już wcześniej, kiedy wyszliśmy z windy, eastończycy
zniknęli w morzu zamaskowanych twarzy.
Whittaker wreszcie przystanął i mogłam odetchnąć. Szepnął coś do tyczkowatego
kelnera, który błyskawicznie wrócił z dwoma drinkami na tacy. Whittaker podał mi
oszroniony kieliszek z przeraźliwie różowym płynem, sam wziął szklaneczkę z czymś
ciemnym. Próbowałam trzymać kieliszek w jednej ręce i natychmiast wychlapałam trochę
alkoholu na piękną marmurową posadzkę.
Odsłonić twarz czy narobić bałaganu? Wetknęłam maskę pod pachę i ujęłam kieliszek
obiema dłońmi.
- Kto tu mieszka? - zapytałam.
- Dreskinowie - odpowiedział Whittaker, obojętnie spoglądając na dziesiątki
wyelegantowanych Dziedziczek i Dziedziców w sali. - Donald Dreskin, Dee Dee Dreskin i
ich rodzice. Nasze rodziny przyjaźnią się od lat.
- Och, bywałeś tu wcześniej?
- Od czasu do czasu. No i co roku na Halloween. Dreskinowie zaczęli organizować u
siebie Dziedzictwo, jeszcze zanim się urodziłem.
Niewiarygodne. Mówił o tym tak beznamiętnie, jakby codziennie odwiedzał
luksusowe apartamenty przy Park Avenue, wjeżdżając na górę prywatną windą, którą
uruchamiało się za pomocą specjalnego kodu; jakby czuł się zupełnie swojsko w tym
mieszkaniu zajmującym dwa górne piętra budynku i pięciokrotnie większym niż mój dom. Do
tej pory zdążyłam zobaczyć przestronny hol z malowidłami Picassa i żyrandolem w stylu art
déco oraz przestronną salę z oknami wychodzącymi na Central Park - autentyczny Central
Park w Nowym Jorku! - i już byłam całkiem oszołomiona.
Nagle przez tłum gości przebiegł szmer i wszyscy obrócili się w naszą stronę.
Zaskoczona spojrzałam przez ramię i zobaczyłam, że za nami otwierają się drzwi. Do tej
części sali wchodziło się po trzech stopniach, jak na scenę.
- Oho. Zaczyna się - powiedział Whittaker wyczekująco.
W otwartych drzwiach stanął wysoki mężczyzna w smokingu, z twarzą zakrytą
drewnianą maską klowna. Złożył ręce przed sobą i zapanowała cisza.
- Witam wszystkich i każdego z osobna - powiedział nieco stłumionym przez maskę
głosem. - Jako mistrz ceremonii podczas tegorocznego Dziedzictwa mam zaszczyt i przywilej
zaprosić was do zabawy.
W tłumie dawało się wyczuć narastające podekscytowanie. Podzielałam je, chociaż
absolutnie nie wiedziałam, czego się spodziewać. Mistrz ceremonii podniósł palec
ostrzegawczo.
- Pamiętajcie jednak, że to, co tu widzicie... co robicie... kogo dotykacie... z kim się
pieprzycie...
Wokół rozległ się śmiech.
- ...wszystko pozostanie tutaj. Bo to jest Dziedzictwo, moi drodzy. Jesteście
wybrańcami. Zawrzyjcie więc pokój z tymi, których wielbicie, i nigdy już... nie oglądajcie się
za siebie.
Odsunął się na bok i wszyscy ruszyli w stronę stopni, jakby zarządzono błyskawiczną
ewakuację.
- Co tam jest? - zapytałam Whittakera, kiedy pociągnął mnie za rękę. Słowa mistrza
ceremonii trochę mnie zaniepokoiły.
- Zobaczysz - odparł z szelmowskim uśmiechem. Kiedy zbliżaliśmy się do drzwi,
mocniej uchwycił moją dłoń i pomyślałam z nagłą obawą, że być może rzuciłam się na zbyt
głęboką wodę.
W TANY!
Przejście przez drzwi było jak przejście na drugą stronę lustra. Gigantyczną salę
balową od góry do dołu spowijał czerwony, czarny, różowy i fioletowy atłas i szyfon.
Wszędzie połyskiwały lusterka, które odbijały stroboskopowe światła i słały pryzmatyczne
błyski na setki zamaskowanych twarzy. Na sznurach zwieszonych z sufitu wirowali akrobaci,
wyginając skąpo odziane ciała pomalowane w jaskrawe barwy. Większość gości zaczynała
już tańczyć do muzyki puszczanej przez didżeja przy konsoli. Obok niego, na kolistej scenie,
mała orkiestra grała szaloną melodię, która łączyła się z dudniącym rytmem w niezwykłą
egzotyczną całość. Piękne kobiety w wymyślnych kostiumach krążyły wśród tłumu, po-
dawały drinki i kierowały gości do salek za kotarami.
Kręciło mi się w głowie. Za wiele bodźców, pędu, zamieszania.
- Reed!
Ni stąd, ni zowąd Kiran pojawiła się przy mnie i złapała mnie za rękę.
- Potańczymy? - zawołała. Spojrzałam na Whittakera. Machnął dłonią.
- Idź!
- Znajdziemy się potem?
Wydawał się teraz jedynym solidnym punktem oparcia w moim życiu.
- Będę się za tobą rozglądał - obiecał.
Po raz setny tego wieczoru pozwoliłam, żeby ktoś pociągnął mnie za sobą. Minęłyśmy
szeroki kontuar, zza którego kobieta w stroju anielicy rozdawała roześmianym gościom pudła
i pudełka owinięte w białą bibułę.
- Co to jest? - zapytałam.
- Białe prezenty, specjalność Dziedzictwa - wyjaśniła Kiran. - Nic tańszego niż tysiąc
dolarów.
- Tysiąc? - powtórzyłam osłupiała.
- Ale i tak na ogół nie dostajesz tego, na czym ci zależy. Później wszyscy się
wymieniają.
Niewiarygodne. Po prostu niewiarygodne. Czy na świecie naprawdę było tyle
bogactwa?
Kiran odszukała Noelle, Dasha, Arianę, Taylor i Gage'a na parkiecie. Okręciła mnie
wokół siebie i zanurkowała w tłum tańczących, pozostawiając mnie samej sobie. Nigdy nie
byłam dobrą tancerką, dlatego przez moment dreptałam niepewnie w miejscu, zażenowana,
dopóki nie rozejrzałam się wokół siebie i nie stwierdziłam, że w zasadzie nie mam powodu do
kompleksów. Zamknęłam oczy, uniosłam ręce i poddałam się muzyce.
Katharsis. Trafne określenie tego, co się ze mną działo. Katharsis. Im dłużej
tańczyłam, tym bardziej oddalałam się od tego, przez co przeszłam i przez co niewątpliwie
miałam jeszcze przejść. Rytm wypełniał moje wnętrze, odbijał się echem w każdej komórce
ciała i tłumił wszystko inne.
Błogostan. Absolutny błogostan. Doskonałe odizolowanie pośrodku sali balowej.
Odizolowanie od Whittakera. od ukrytych za kotarami pomieszczeń i ich mrocznych
tajemnic. Odizolowanie od pogróżek Nataszy, od oskarżeń Constance, od zdrady Thomasa,
od niepokoju, który zawsze towarzyszył myślom o nim. Moja strefa bezpieczeństwa. Gdybym
tylko mogła spędzić w niej resztę nocy, wszystko byłoby w porządku.
- Jak tam? Przyjemnie?
Noelle wynurzyła się spomiędzy tańczących i zarzuciła mi ręce na szyję. Poruszała się
swobodnie, bez najmniejszego zakłopotania. Próbowałam dostosować się do niej, naśladować
jej kroki, jej pewność siebie.
- Bardzo! - odkrzyknęłam.
- Świetnie. Przyda ci się.
- Co mówisz?
Usłyszałam jej słowa, ale ich nie zrozumiałam.
- Przyda ci się! - powtórzyła, patrząc mi w oczy. - Więc baw się dobrze!
Zgubiłam rytm. Odwróciła się ode mnie z uśmiechem i dołączyła do Dasha.
Czyżby za jej „baw się dobrze!” kryło się niewypowiedziane „póki możesz”?
Chryste. Jednak były na mnie wściekłe za to, że ustąpiłam przed szantażem Nataszy.
Chciały potrzymać mnie w niepewności. Ten wieczór był aktem miłosierdzia. Czymś w
rodzaju ostatniego życzenia skazańca. Pozwalały mi zajrzeć w głąb swojego
uprzywilejowanego świata, uczestniczyć w Dziedzictwie, żeby tym mocniej zabolało, kiedy
wszystkiego mnie pozbawią.
Nagle opuściła mnie cała energia. Rozglądałam się za jakimś oknem, balkonem, gdzie
mogłabym zaczerpnąć świeżego powietrza.
Wtedy go zobaczyłam i sala zawirowała mi przed oczami.
Zobaczyłam Thomasa.
SZALEŃSTWO DO KWADRATU
- Reed! Reed! Dokąd? - krzyknęła za mną Taylor.
Nie odpowiedziałam. Nie miałam czasu. Przepchnęłam się łokciami przez roztańczony
tłum, depcząc ludziom po stopach, puszczając mimo uszu przekleństwa i protesty. Błyskały
ś
wiatła, drogę tarasowały mi wirujące ciała, ale nie spuszczałam z niego oczu,
skoncentrowana jak snajper na swoim celu. Stał tam, sącząc drinka, z ręką w kieszeni. Gdyby
obrócił głowę trochę w lewo, patrzyłby prosto na mnie.
Jak by zareagował, gdyby mnie zobaczył? Uciekłby? Podszedłby bliżej? Dlaczego nie
chciał spojrzeć w moją stronę?
- Thomas! - wrzasnęłam.
Dotarłam na skraj przestrzeni zajmowanej przez tańczących, kiedy uniósł zasłonę
bocznej salki i zniknął wewnątrz. Chwyciwszy fałdy sukni, puściłam się biegiem, omijając
parę obmacującą się przy barze, uchylając się przed akrobatą, który wyraźnie zamierzał nabić
się na jedną z moich wsuwek do włosów. Zdyszana gwałtownie szarpnęłam kotarę i oto stał
przede mną odwrócony do mnie plecami. Złapałam go za ramię.
- Thomas! - wyszeptałam słabo.
To nie byt Thomas. Chłopak spojrzał na mnie wystraszonymi brązowymi oczami i
pospiesznie wycofał się za zasłonę. Był zbyt wysoki, miał za długie włosy. W ogóle nie
przypominał Thomasa. Jak mogłam się tak pomylić?
Serce waliło mi szaleńczo. Podniosłam wzrok znużona i zdezorientowana - i
zamarłam. Nie byłam sama. Nagle zrozumiałam, dlaczego rzekomy Thomas uciekł stąd z
miną winowajcy.
Przede mną na kanapie z nogą zarzuconą na udo innej dziewczyny, z palcami
wplecionymi w jej jasne włosy, z ustami szukającymi jej ust leżała Natasza Crenshaw.
- Boże święty - powiedziałam.
Odwróciła się, chwytając oddech, i wtedy zobaczyłam twarz tej drugiej: krągłe
policzki, mocny makijaż i spuchnięte od pocałunków wargi Leanne Shore.
SZANTAŻ, SZANTAŻ
- Świetnie. Po prostu świetnie - syknęła Leanne.
Ach. Nie zmieniła się zupełnie. Wciąż ta sama słodycz i życzliwość.
- Przepraszam - wymamrotałam. - Wydawało mi się, że wszedł tu mój znajomy i...
Natasza usiadła prosto, wygładziła na sobie ubranie i wstała. Podciągnęła gorset sukni,
który obsunął się jej na imponującym biuście.
- Pójdę już - powiedziałam w poczuciu zagrożenia. - Zaczekaj.
Byty setki miejsc, w których wolałabym się znaleźć, ale nie mogłam wykonać
najmniejszego ruchu.
- Nie wolno ci nikomu o tym mówić. Proszę. Reed. Wiem, że mnie nie znosisz, i nie
bez powodu, ale błagam. nie mów nikomu.
Przełknęłam z trudem ślinę, patrząc to na nią, to na Leanne, która unikała mojego
wzroku. Natasza mnie o coś prosiła? Przyznała, że mam powód, aby jej nie znosić? Bezlitos-
na Natasza Crenshaw?
- Nie powiem. Przyrzekam. Odetchnęła.
- Więc... chodzicie ze sobą? - zapytałam.
Natasza usiadła obok Leanne, szeleszcząc krynoliną. Spoglądały sobie nawzajem w
oczy. Na zewnątrz muzyka dudniła bez ustanku.
- No dobrze - mruknęła wreszcie Leanne. Opadła na oparcie kanapy i skrzyżowała
ramiona. - Dobrze, wyjaśnij jej. Niech wie, co się dzieje.
Czemu nagle nabrałam przekonania, że dowiem się więcej, niżbym chciała?
Natasza ujęta Leanne za rękę i splotła z nią palce.
- Tak, jesteśmy parą - powiedziała spokojnie. - Od drugiej klasy.
- Dlatego chciałaś, żebym przeszukała ich pokoje. Dlatego tak ci zależało na powrocie
Leanne.
- Reed, szantaż to nie mój pomysł. Tak naprawdę wcale cię nie szantażowałam. Noelle
szantażowała mnie.
Z niedowierzaniem potrząsnęłam głową.
- Zaraz, zaraz. O czym ty mówisz?
- Kazano mi zrobić te zdjęcia, Reed - powiedziała, pochylając się w moją stronę. -
Dziewczyny kazały mi cię szantażować.
Czułam się tak, jakby któryś z akrobatów porwał mnie w powietrze, wywinął ze mną
salto i gwałtownie spuścił mnie na podłogę. Przed oczami tańczyły mi czarne plamy. Wpatry-
wałam się w ścianę i próbowałam stłumić mdłości.
- Dobrze się czujesz? - zapytała Natasza, Przyłożyłam zimną, lepką rękę do
rozpalonego czoła.
- Ale... ale... - wyjąkałam - dlaczego się zgodziłaś? Zerknęła na Leanne.
- Bo groziły, że wszystkim o nas opowiedzą.
- I bałaś się, że twoi republikańscy rodzice się ciebie wyprą? Dlatego?
- Nie! Nie chodziło o mnie. Rodzice wiedzą, że jestem lesbijką. Przyznałam im się,
kiedy miałam trzynaście lat. Są całkiem zadowoleni. Chyba uważają, że dzięki temu nadążają
za epoką.
- No to dlaczego?
- Oj, zrobiła to dla mnie! Dotarło? - krzyknęła Leanne. - Gdyby moi rodzice się
dowiedzieli, wylądowałabym na ulicy. Wyparliby się mnie, zniszczyliby mnie zupełnie.
Miałabym szczęście, gdybym dostała pracę w domu towarowym. Zrozumiałaś wreszcie?
Zrobiła to dla mnie.
Gapiłam się na nią z otwartymi ustami. Natasza delikatnie dotknęła jej twarzy
wierzchem dłoni. Leanne westchnęła spazmatycznie i otarła łzę. A potem się pocałowały:
niespiesznie, czule, i Natasza przyłożyła czoło do czoła Leanne.
Nie tylko były parą. Były zakochaną parą.
Natychmiast im wybaczyłam. Całkowicie. Natasza kierowała się miłością, podobnie
jak ja. kiedy ukrywałam wiadomość od Thomasa i podsycałam w sobie nadzieję, że zobaczę
się z nim w trakcie Dziedzictwa. Kierowała się też strachem przed Noelle, a wszystkie
wiedziałyśmy doskonale, że Noelle budzi strach nie bez przyczyny. Natasza, jak ja, nie miała
wyboru.
Próbowałam zebrać myśli - próbowałam zdecydować, jaki powinien być mój następny
krok, czego powinnam się jeszcze dowiedzieć. Narzucało się jedno pytanie.
- Dlaczego to zrobiły? Dlaczego cię szantażowały, żebyś zmusiła mnie do węszenia w
ich pokojach? Wiedziały, co oznacza dla mnie wylot z Easton. Wiedziały, że się nie
przeciwstawię. Znalazłam u nich takie rzeczy... W ogóle się tym nie przejmowały?
- Może powinnaś sama je zapytać - powiedziała Leanne ponuro.
- Właśnie. Łatwiej uwierzysz, jeśli usłyszysz to bezpośrednio od nich - dodała
Natasza.
Kiwnęłam głową wciąż oszołomiona. Usłyszeć bezpośrednio od nich. Słusznie.
Dziewczyny miały mi sporo do wyjaśnienia.
- Mogłabyś już zostawić nas same? - zapytała Leanne, ujmując dłoń Nataszy. -
Rzadko zdarza nam się teraz spotkać.
W jej głosie zabrzmiało oskarżenie, jakbym była temu winna. No i w pewnym sensie
byłam.
- Oczywiście. Przepraszam - powiedziałam, podnosząc się chwiejnie. Przystanęłam
przed kotarą i spojrzałam na Nataszę. - Nie martw się. Dochowam waszej tajemnicy.
Uśmiechnęła się do mnie. Po raz pierwszy uśmiechnęła się do mnie szczerze.
- Dzięki, Reed. Odsunęłam zasłonę i wyszłam.
PIONEK
Dlaczego? Dlaczego to zrobiły?
Zatrzymałam się na moment, żeby złapać oddech; fiszbiny w gorsecie sukni boleśnie
wpijały mi się w skórę. Szukałam odpowiedzi, ale na próżno. Jaką korzyść mogły odnieść
dziewczyny z Billings, zmuszając mnie do przeszukania ich pokojów? Chciały, żebym
odkryła ich sekrety? Żebym znalazła dowód ich podłości wobec Leanne? Ale dlaczego?
Musiała to być jakaś skomplikowana, chora gra. w której Natasza, Leanne i ja
byłyśmy tylko pionkami. Dostarczyłyśmy dziewczynom rozrywki. Obserwowały z uciechą,
jak daleko się posuniemy. To jedyne sensowne wyjaśnienie. Kiedy tego wieczoru przyszłam z
wyznaniem do Noelle i Ariany i oddałam im dyskietkę, wcale nie były zaskoczone. Od
początku wiedziały, co się dzieje. Same wszystko zorganizowały.
Pewnie od dawna zaśmiewały się za moimi plecami. „Spójrzcie na Reed. Ależ z niej
kretynka. Mamy ją w garści!”
Im więcej o tym myślałam, tym bardziej chciałam komuś przywalić.
Wyprostowałam się i ruszyłam między tańczących. Pora zepsuć kilku osobom zabawę.
Napędzana falą adrenaliny przebijałam się przez tłum. Znalazłam Noelle, Arianę,
Taylor i Kiran tam, gdzie się z nimi rozstałam, pośrodku sali. Wepchnęłam się przed Noelle,
dysząc z gniewu.
- Musimy pogadać - oznajmiłam.
- Reed, jesteśmy na imprezie - powiedziała, kładąc mi dłonie na ramionach. - To
okazja do relaksu. Czyżby imprezy były czymś nieznanym w Zadupiu Niżnym w
Pensylwanii?
Złapałam ją za nadgarstki. Mocno. Ariana, Kiran i Taylor natychmiast stanęły przy
nas. Byłam otoczona, sama przeciwko czterem, ale miałam to gdzieś.
- Musimy pogadać - powtórzyłam przez zęby.
Noelle przechyliła głowę.
- Reed, nie rób sceny.
- Och. zrobię ją chętnie i będzie na co popatrzeć. Tylko nie wiem, czy wam też się
spodoba.
Spoglądała na mnie, sprawdzając, czy nie blefuje. Blefowałam, oczywiście. Gdybym
zaczęła wrzeszczeć i rzucać oskarżenia, nie tylko zdradziłabym tajemnicę Nataszy i Leanne,
ale także okazałabym się naiwną ofermą, a tego zdecydowanie wolałam uniknąć.
Zmrużyłam oczy. Im dłużej tak tkwiłyśmy, tym mocniej czułam swoją przewagę.
Widziałam, że Noelle ustępuje. No proszę - ja też umiałam grać w te klocki.
- W porządku - mruknęła, wyrywając ręce z mojego uścisku. - Zachowujmy się
kulturalnie.
Popatrzyła na Arianę, Kiran i Taylor.
- Drogie panie, poszukajmy jakiegoś zacisznego miejsca.
KONIEC SEKRETÓW
- No dobrze, Reed, jesteśmy tu wszystkie - powiedziała Noelle, opadając na obity
aksamitem fotel w bocznej salce.
Kopnięciem zrzuciła buty i podwinęła nogi pod siebie, jakby przygotowywała się do
miłej pogawędki przy herbacie. Pozostała trójka usiadła wokół niej na krzesłach i kanapach.
Wszystko wyglądało uprzejmie i cywilizowanie. Grupa pięknych, wytwornych,
uprzywilejowanych kobiet. A we mnie się gotowało.
- Wiem, coście zrobiły - oświadczyłam, stając na środku. - Szantażem zmusiłyście
Nataszę, żeby szantażowała mnie.
Noelle patrzyła na mnie beznamiętnie.
- I co? Spodziewasz się medalu? Dłonie zacisnęły mi się w pięści.
- Chcę wiedzieć dlaczego. Co zamierzałyście dzięki temu zyskać?
Noelle odwróciła ode mnie wzrok i westchnęła, jakby była okropnie znudzona.
- Nie chodzi o to, co my mogłyśmy zyskać, ale o to, co ty miałaś do zyskania -
odpowiedziała Ariana półleżąca na kanapie.
Wszystkie spojrzały na mnie wyczekująco, jakby uważały. że powinnam im
podziękować.
- Nie rozumiem. Co to znaczy?
- To znaczy, że cię sprawdzałyśmy i przeszłaś sprawdzian pomyślnie - oznajmiła
Kiran. Wyjęła z torebki nieodłączną piersiówkę i uniosła ją w toaście. - Może to uczcimy?
Pogubiłam się kompletnie.
- Sprawdzałyście mnie? Jak? Po co?
Kiran pociągnęła łyka i przytknęła palce do wilgotnych warg. Noelle potrząsnęła
głową ze znużeniem; Ariana dalej spoglądała na mnie nieruchomymi oczami.
- Chciałyśmy się przekonać, czy możemy ci ufać - powiedziała cicho Taylor. Siedziała
ze stopami zwróconymi nieco ku sobie, jak dziecko czekające na mamę na przystanku
autobusowym. - Dlatego to zrobiłyśmy.
Zrobiły to, bo chciały się przekonać, czy mogą mi ufać. Chciały się przekonać, czy
mogą mi ufać?
- I przeszłam sprawdzian pomyślnie? Ciekawe. Przecież przeszukałam wasze pokoje.
Odkryłam... różne sekrety. Naruszyłam waszą prywatność. I co, przeszłam pomyślnie?
Noelle zaśmiała się.
- Niczego nie naruszyłaś. Zaaranżowałyśmy to wszystko, żebyś miała co odkrywać.
- Jak to?
Musiałam usiąść. Osunęłam się na wyściełaną ławę. Przed oczami przemknęło mi
ostatnich kilka tygodni. Co wydarzyło się naprawdę, co było fikcją?
- Chyba... chyba żartujecie - wyjąkałam.
- Uwierzyłaś, że ukradkiem obżeram się słodyczami? - zapytała Kiran i parsknęła
ś
miechem. - Daj spokój! Jem, na co mam ochotę i kiedy mam ochotę. Po prostu
odziedziczyłam dobre geny.
- Skrzynka w szafie Kiran to mój pomysł - oświadczyła Taylor z dumą.
- Ale maniackie zapiski Taylor były moim pomysłem - powiedziała Kiran. -
Genialnym, musisz przyznać.
- Rzeczywiście, pomysł niezły - potwierdziła Taylor. - Tyle że po kilku godzinach
przy klawiaturze nie mogłam ruszać palcami.
- Za to fotosy Dasha były prawdziwe. Bez retuszu - powiedziała Noelle z satysfakcją. -
Szczęściara ze mnie, co?
Czułam gorzki smak w ustach. Dziewczyny wszystko zaaranżowały i włożyły w ten
projekt wiele trudu. Uważałam je za swoje przyjaciółki, a one nieustannie snuły intrygi.
Manipulowały mną przez cały czas. Czy cokolwiek z tego, co mi mówiły, było prawdą?
- Nie zapomnę twojej miny dzień po tym, kiedy zobaczyłaś swoje zdjęcia -
powiedziała Kiran radośnie. - Rano w moje urodziny. Wręczałyśmy ci prezenty, a ty
zieleniałaś coraz bardziej.
- Świetnie się złożyło - przyznała Ariana. - Poczucie winy miałaś wypisane na twarzy.
- Szczerze mówiąc, trochę się dziwię, że się nie połapałaś - stwierdziła Noelle. - Parę
razy byłyśmy o krok od wpadki.
- Właśnie - przytaknęła Taylor z przejęciem. - Na przykład wtedy kiedy natknęłam się
na ciebie przy porannym sprzątaniu. Kompletnie wyleciało mi z głowy, że masz przeszukiwać
nasz pokój. Od razu się zorientowałam, że zajrzałaś pod moje łóżko. Wymyśliłam tę historię z
referatem z literatury i zareagowałaś tak uroczo, „Wszyscy mówią, że jesteś absolutną
gwiazdą Easton” - powiedziała, przytaczając moje słowa. Słowa, których użyłam, żeby jej
pomóc. - Bardzo to było miłe, Reed!
- A te brednie o hasłach do komputera! - zaśmiała się Kiran. - W każdym razie udało
nam się wcisnąć ci informacje o dostępie do laptopa Ariany.
- Przypuszczam, że mój terminarz trochę cię zdenerwował - powiedziała Ariana. -
Wybacz.
Nigdy w życiu nie czułam się tak upokorzona. Wiedziały o wszystkim od początku.
Sterowały mną. Tamtego wieczoru Ariana celowo oddała mi swoją torbę. Nie byłam sprytna
ani przebiegła. Zostałam zrobiona w konia.
- Zasadniczy sprawdzian polegał na tym, czy doniesiesz na nas, jeśli znajdziesz jakieś
kompromitujące materiały - wyjaśniła Noelle. - Gdybyśmy zagroziły odebraniem ci
wszystkiego: odebraniem ci Easton, i gdybyś pozostała lojalna, przeszłabyś test pomyślnie.
- I przeszłaś - powiedziała Ariana. - Przekonałyśmy się, że możemy ci zaufać. W
każdej sprawie.
Przebiegł mnie dreszcz i mocno objęłam się ramionami. Nie mogłam uwierzyć w to,
co się działo. Tyle strachu, podstępów, wewnętrznej szarpaniny - wszystko bez sensu.
- Co byście zrobiły, gdybym zgłosiła się z tą dyskietką do dyrektora? - wychrypiałam,
patrząc w podłogę. - Wasza zabawa była trochę ryzykowna, nie? Mogłyście wylecieć ze
szkoły.
Noelle znowu parsknęła śmiechem i tym razem przyłączyła się do niej pozostała
trójka.
- Nie wygłupiaj się, Reed. Trzeba czegoś znacznie poważniejszego, żeby nas
wyrzucić. Nie. nie było żadnego ryzyka.
- No, owszem, było, dla ciebie - powiedziała Kiran, wskazując na mnie. - Gdyby te
zdjęcia trafiły do obiegu, w try miga siedziałabyś w powrotnym autobusie do Croton.
- A zdjęcia rzeczywiście są dla ciebie obciążające - stwierdziła Noelle rzeczowo.
Kurczowo zacisnęłam dłonie na skraju ławki i pochyliłam się do przodu, walcząc z
falą mdłości. Śmiech dziewczyn dźwięczał mi w uszach. Bawiła je ta sytuacja. Bawiło je
igranie z uczuciami, z czyimś życiem, z czyjąś przyszłością.
- Och, Reed, dajże spokój - powiedziała Ariana. Usiadła obok mnie, objęła mnie
ramieniem i lekko dotknęła mojej ręki. Miała lodowato zimne palce. - Wszystko jest już w
porządku. Będzie dobrze. Nie rozumiesz?
„Rozumiem doskonale. Rozumiem, że jesteście walnięte. Jesteście wyjątkowo podłe.
Sprzymierzyłam się z czystym złem”.
- Jesteś teraz jedną z nas - powiedziała Ariana cicho. - Naprawdę jedną z nas.
- I już więcej nie musisz być Kopciuszkiem - dodała Taylor.
- Czego trochę żałuję, bo nie znoszę ścielić łóżka - mruknęła Ki ran i pociągnęła
kolejnego łyka.
- Jesteś w Billings - powiedziała Noelle. - Tym razem bez zastrzeżeń, bezwarunkowo.
Koniec sekretów.
Serce drgnęło mi przy tych dwóch słowach. Koniec sekretów. Nawet w furii, w
całkowitej desperacji, zależało mi na sympatii tych koszmarnych dziewczyn. Co się ze mną
działo?
Dałam się uwieść. Nie było najmniejszych wątpliwości. I nie potrafiłam już się
wycofać.
Podniosłam wzrok i spojrzałam w ciemne oczy Noelle.
- Koniec sekretów? - zapytałam.
- Absolutny koniec.
Popatrzyłam na Arianę. Spoglądała na mnie z zagadkowym uśmiechem.
Nadal tlił się we mnie gniew. Wiedziałam, że zawsze będzie tlił się gdzieś głęboko we
mnie. Sama jednak wybrałam tę drogę. Kiedy po raz pierwszy weszłam do Billings, byłam
ś
wiadoma - przynajmniej do pewnego stopnia - do czego zdolne są te dziewczyny. Mimo
wszystko postanowiłam się z nimi sprzymierzyć, bo rozumiałam, ile mogą dla mnie zrobić,
jaką mogą mi zapewnić przyszłość. Sprawiły, że poczułam się kimś szczególnym, kimś
ważnym. Jakbym miała prawdziwe przyjaciółki. W końcu o to chodziło. Owszem, stosowały
chore metody, ale po prostu chciały się przekonać, czy jestem gotowa do prawdziwej
przyjaźni.
Liczyła się lojalność, tak jak mówił Whittaker. Lojalność była sprawą pierwszorzędnej
wagi.
Cenne życiowe doświadczenie.
- No, więc między nami w porządku? - zapytała Ariana.
- Właśnie, czy możemy już wracać na imprezę? - dodała Noelle. - Mam dosyć tej
rozmowy.
- Tak - powiedziałam, prawie nie wierząc, że to mówię. - W porządku.
Byłam zupełnie wyczerpana, ale jakoś podniosłam się z ławy. Taylor uściskała mnie i
wymknęła się na zewnątrz. Kiran ucałowała mnie w policzki, mrugnęła i ruszyła za nią. Aria-
na spokojnie odsunęła kurtynę i wyszła. Wtedy przypomniałam sobie o pewnej istotnej
sprawie. Przystanęłam i spojrzałam na Noelle.
- A te pliki, które znalazłam w laptopie Ariany, ściągi i wiadomości z komunikatora -
powiedziałam - też były spreparowane?
Uśmiechnęła się lekko.
- Nic bez przyczyny, pamiętasz, Reed? Wszystko ma swoją przyczynę.
JUŻ PRZESZŁOŚĆ
Kilka godzin później wynurzyłyśmy się razem na Park Avenue, objęte ramionami,
roześmiane, podtrzymując Kiran, która chwiała się niebezpiecznie na wysokich obcasach.
Noc była pełna wrażeń, tańca i alkoholu. Aż do końca imprezy unikałam bocznych
pomieszczeń, pozostając z dziewczynami w sali balowej. Noelle i Dash zniknęli na trzy
kwadranse i pojawili się rozczochrani, półprzytomni i zadowoleni. Kiran odeszła z grupą
znajomych z Kent i wróciła w innej sukni, wzbudzając powszechną wesołość. Był to żart,
którego nie zrozumiałam, ale wolałam nie zadawać pytań. Czułam, że odpowiedzi nie
przypadłyby mi do gustu.
Dzięki tradycji białych prezentów Kiran paradowała teraz w etoli narzuconej na nową
suknię, Taylor beztrosko machała cudną torebką od Coacha, Ariana niosła niedbale parę
butów od Diora, a Noelle wsunęła sobie na głowę kryształowy diadem, który niewątpliwie
miał trafić na stertę błyskotek pod jej łóżkiem natychmiast po powrocie do bursy. Mnie udało
się dokonać transakcji z dziewczyną z Barton: wymieniłam paskudny pasek na przepiękny
platynowy pierścionek z szafirem od Tiffany'ego. Byt to pierwszy prawdziwy klejnot, jaki
posiadałam (nie licząc kolczyków od Whittakera). Nie mogłam się powstrzymać od
spoglądania na niego co pół minuty.
Właśnie patrzyłam na szafir połyskujący na moim palcu, kiedy zakryła go czyjaś
szeroka dłoń. Brama dziedzińca Dreskinów zamknęła się za nami. Podniosłam wzrok,
zaskoczona i nieco zamroczona, i zobaczyłam Whittakera.
- Whit! - zawołałam z uśmiechem. - Gdzie się podziewałeś?
- Właśnie o to samo chciałem zapytać ciebie - powiedział nieco naburmuszony. -
Przez całą noc prawie cię nie widziałem.
Noelle, Ariana i Taylor chichotały szaleńczo za moimi plecami.
- Wiem, Whit. Przepraszam. Świętowałam z dziewczynami.
- Świętowałaś? Co?
Noelle podeszła do nas i objęła Whittakera.
- Dziewczyńskie sprawy, skarbie. Dziewczyńskie sprawy - powiedziała.
Poklepała go pieszczotliwie po twarzy i parsknęła śmiechem. Nie mogłam się do niej
nie przyłączyć. Może byłam bardziej wstawiona, niż sądziłam.
- Chodźcie - zawołał Josh karcąco. - Spóźnimy się na ostatni pociąg!
Ruszyliśmy za nim - chwiejące się towarzystwo w jedwabnych sukniach i
niedopiętych koszulach, na wysokich obcasach i z płaszczami wlokącymi się po chodniku.
Whittaker, który wydawał się nadzwyczaj trzeźwy, podtrzymywał mnie ramieniem. Byłam
mu wdzięczna za to ciepło i dodatkowe oparcie. Z tyłu słyszałam nierówne kroki dziewczyn i
myślałam, że będzie prawdziwym cudem, jeśli żadna z nich nie złamie sobie nogi.
- Dobrze się bawiłaś? - zapytał Whittaker.
- Cudownie! Dziękuję, że mnie zaprosiłeś, Whit.
- Nie ma za co - powiedział i przycisnął mnie mocniej do siebie. - Wiesz, kiedy
nadejdzie zima, moglibyśmy się wybrać do naszego domu w Tahoe. Rodzice na pewno
chcieliby cię poznać.
Potknęłam się i chwyciłam go za ramię, żeby odzyskać równowagę.
Rodzice. Spotkanie z jego rodzicami. Nie. Absolutnie nie.
Przez chwilę wszystko wirowało wokół mnie, ale wkrótce wróciło na swoje miejsce.
Łagodnie odsunęłam się od Whittakera i spojrzałam mu w oczy.
- Whit, możemy porozmawiać? We dwoje.
- Naturalnie - odpowiedział. Popatrzył na pozostałych. - Idźcie. Zaraz was dogonimy.
Dziewczyny nas wyminęły; Noelle uśmiechała się znacząco. Nabrałam tchu. Pomimo
nielichego zamroczenia wiedziałam, co muszę zrobić. Sprawa ciągnęła się zbyt długo. Whit-
taker zasługiwał na szczerość.
- Whit, strasznie mi przykro, ale uważam, że nie powinniśmy już się spotykać.
- Słucham?
- Przykro mi, naprawdę. Bardzo cię lubię. Jesteś świetnym facetem. Problem w tym,
ż
e... że po prostu mnie nie pociągasz.
- Och - powiedział wpatrzony w swoje buty. - No cóż. To niezły cios.
- Przepraszam! Nie chciałam cię zranić - zawołałam ze łzami w oczach. - Myślałam
tylko... myślałam, że wolałbyś znać prawdę.
Przełknął ślinę i pokiwał głową.
- Rzeczywiście, tak jest lepiej - powiedział podejrzanie dziarskim tonem. - Nie będę
udawał, że nie jestem zawiedziony, ale... ale doceniam twoją szczerość.
Ujęłam go za rękę.
- Whit, zobaczysz, jeszcze uszczęśliwisz jakąś wspaniałą dziewczynę.
Zaśmiał się.
- Mam nadzieję - powiedział.
Zachwiałam się i znowu objął mnie ramieniem. Przed chwilą z nim zerwałam, a on
nadal się o mnie troszczył, nadal mnie wspierał. Przypomniała mi się Constance i jej dłoń na
mojej dłoni podczas porannego nabożeństwa, kiedy oficjalnie powiadomiono nas o zniknięciu
Thomasa. I nagle zapragnęłam ze wszystkich sił, żeby tych dwoje odnalazło się nawzajem.
Byli dla siebie stworzeni.
- Zobaczysz! - zapewniłam. - Nawet znam odpowiednią osobę. Ty też ją znasz.
Wystarczy, że raz zaprosisz ją na randkę, a zakochasz się po uszy.
Uśmiechnął się smutno.
- Może powinniśmy o tym porozmawiać w pociągu - powiedział, prowadząc mnie
delikatnie za pozostałymi eastończykami.
- Okej - wymruczałam.
Pociąg, miękki fotel, drzemka: co za urocza perspektywa. Nie mogłam jednak
uwierzyć, że to wszystko jest już przeszłością: Dziedzictwo, mój „związek” z Whittakerem,
pierwsza podróż do Nowego Jorku. Noc minęła błyskawicznie - i bez śladu Thomasa.
Thomas się nie pojawił. Koniec końców, wcale nie musiałam tak gorliwie zabiegać o
zaproszenie na nowojorską imprezę.
Westchnęłam ciężko. Chciałam już tylko wrócić do Easton i zostawić przeszłość
naprawdę za sobą.
Ż
YCIE PRZEDE MNĄ
Z czołem opartym o chłodną szybę patrzyłam, jak świat budzi się w promieniach
słońca wschodzącego nad jesiennie kolorowymi drzewami. Miarowy stukot pociągu dawno
już uśpił moich kolegów i koleżanki, ale ja nie potrafiłam oderwać się od widoku za oknem.
Było pięknie. Pięknie i barwnie, i obiecująco. Nie chciałam stracić ani sekundy tego
spektaklu.
Wokół mnie słychać było głębokie oddechy i pochrapywania. Noelle zasnęła z głową
na piersi Dasha, z diademem na bakier. Dash, okryty kurtką, obejmował Noelle ramieniem,
czułym gestem zamykając dłoń na jej łokciu. Od czasu do czasu spoglądałam na nich z
uśmiechem. Nigdy przedtem nie widziałam ich razem w takiej harmonii.
Z tyłu wagonu Ariana i Taylor rozmawiały szeptem. Kiran leżała nieprzytomna na
dwóch fotelach, podłożywszy sobie pod głowę zdobyczną etolę. Whittaker próbował nakłonić
Gage'a do użyczenia jej płaszcza dla ochrony przed zimnem, ale Gage burknął:
- Jeszcze czego. Mnie też nie jest za ciepło.
Whittaker czym prędzej zdjął więc z siebie płaszcz i okrył nim nieruchomą Kiran.
Teraz drzemał skulony na siedzeniu z przodu, pochrapując wyjątkowo głośno.
Usłyszałam westchnienie i zerknęłam w bok. Natasza siedziała wyprostowana w
fotelu przy oknie, opierając rękę na zgiętym kolanie. Patrzyła przez szybę zamyślona i
smutna. Zastanawiałam się, jak ułożą się nasze stosunki. Podzieliła się ze mną swoją
największą tajemnicą - chociaż nie całkiem dobrowolnie. Czy zdołamy się zaprzyjaźnić? Czy
pozostaniemy wrogami? Liczyłam na przyjaźń. Teraz, kiedy wiedziałam, że moja
współlokatorka nie jest szantażystką, zaczynałam dostrzegać w niej interesującą osobę.
Wtem ktoś zasłonił mi widok na wnętrze wagonu. Zamrugałam wyrwana z transu.
Spojrzałam w twarz Josha i mój puls przyspieszył raptownie. To już drugi raz tej nocy. Co
właściwie wyprawiało moje serce?
- Cześć - powiedziałam.
- Cześć. Mogę...? - zapytał, wskazując na wolne miejsce obok mnie.
- Jasne.
Spośród wszystkich chłopców w pociągu wydawał się najmniej rozchełstany. Koszulę
wciąż miał włożoną w spodnie, krawat tylko trochę rozluźniony, wszystkie guziki poza
jednym zapięte. Najprawdopodobniej więc nie odwiedzał bocznych salek u Dreskinów. Z
jakiegoś powodu niezwykle poprawiło mi to humor.
- I jak? Przyjemna noc? - zapytał.
- O tak.
- Ale bez Thomasa.
Pociąg wszedł w zakręt i zapiszczał przeraźliwie. Oparłam się rękami o fotel z przodu,
z trudem chwytając oddech. Josh uśmiechnął się lekko.
- Spokojnie. Nie wylecimy z torów.
- Wiem - wymamrotałam.
Bardziej niż perspektywa katastrofy kolejowej przeraziło mnie to, że odkąd natknęłam
się na Nataszę i Leanne, ani razu nie pomyślałam o Thomasie. Zupełnie o nim zapomniałam.
I może nie należało się tym martwić.
- Z Thomasem na pewno jest wszystko w porządku - mruknęłam, głównie dlatego że
Josh czekał na odpowiedź.
Bo tak naprawdę zrozumiałam, że właśnie przestałam zawracać sobie Thomasem
głowę. Porzucił mnie. Zwiał bez pożegnania i musiałam sama radzić sobie z dziewczynami z
Billings, z Whittakerem i policją. Zrobiłam wszystko, co mogłam - nawet spotykałam się z
chłopakiem, który w ogóle mnie nie pociągał - byle tylko zdobyć zaproszenie na Dziedzictwo
i mieć szansę zobaczenia się z Thomasem. On jednak nie przyszedł. Powinien odgadnąć, że
postaram się dostać na tę imprezę. Najwyraźniej niezbyt mu na mnie zależało.
Nie. Thomas był już dla mnie przeszłością. I od tej chwili nie zamierzałam spoglądać
za siebie.
- Na pewno - odpowiedział Josh niezbyt przekonany.
- Wiesz co? Nie chcę o nim więcej rozmawiać. Oczywiście, życzę mu wszystkiego
najlepszego, ale chyba go już przebolałam. Wyjechał i ma swoje życie. W porządkują także
mogę mieć swoje.
Zerknął na mnie, unosząc brwi.
- Serio?
- Serio.
- Bardzo trzeźwe podejście - powiedział. - Też tak sądzę.
Ziewnęłam potężnie. Miałam wrażenie, że pobrano mi z krwi przynajmniej litr
adrenaliny. Oczy same mi się zamykały. Oparłam głowę na ramieniu Josha.
- Zmęczona?
- Tak jakby.
Objął mnie i przytulił do siebie. Puls znowu mi przyspieszył, ale gest Josha wydał mi
się absolutnie naturalny. W ostatnich tygodniach Josh okazał się dobrym kumplem i w jego
towarzystwie czułam się całkiem swobodnie. Swobodniej niż w towarzystwie Whittakera i
zdecydowanie swobodniej niż w towarzystwie Thomasa, który zawsze utrzymywał dziewczy-
nę w niepewności.
Po kilku sekundach zesztywniał mi kark. Poruszyłam się, szukając wygodniejszej
pozycji. Josh uniósł ramię i pchnął mnie leciutko. Ułożyłam głowę na jego kolanach.
Ach. Jak miło.
- Dzięki - wymruczałam.
- Nie ma za co.
Odpływałam w sen, wsłuchana w szepty moich przyjaciółek oraz stukot kół i
mogłabym przysiąc, że palce Josha ostrożnie, delikatnie odsuwają mi włosy z twarzy.
Uśmiechnęłam się.
W MARTWEJ CISZY
Kiedy wysiedliśmy z pociągu i ospale powędrowaliśmy uliczkami Easton, ostatnie
ś
lady świtu blakły, pozostawiając za sobą mlecznobiałą mgłę. Cienkie obcasy zagłębiały się
w ziemi. Zmordowana zdjęłam buty i z ulgą poruszyłam palcami u stóp. Ulga minęła po
kilkunastu sekundach, a moje stopy zamieniły się w bloki lodu.
- Wszystko w porządku? - zapytał Josh.
- W porządku. Tylko nie mogę się doczekać powrotu do domu.
Do domu. Easton było domem. Bursa Billings była moim domem. Uświadomiłam to
sobie po raz pierwszy.
Wreszcie dotarliśmy do ogrodzenia otaczającego teren szkoły. Ostrożnie posuwaliśmy
się wzdłuż żelaznych sztachet, dopóki nie natrafiliśmy na otwór ukryty za krzakami.
Przeciskaliśmy się przez niego kolejno, szeptem przekazując sobie wskazówki; dziewczyny
unosiły suknie, żeby nie zaczepić nimi o wystające pręty i korzenie. Teraz, po balu, nie
chciało nam się przebierać w dżinsy i swetry: byliśmy zbyt zmęczeni, a gdyby wpadł na nas
któryś z nauczycieli, nasz strój nie miałby już znaczenia.
Po drugiej stronie ogrodzenia trzymałam się blisko Josha. Wspinaliśmy się na wzgórze
i słyszałam głosy pozostałych, ale nikogo nie widziałam w gęstej mgle.
- Niesamowicie, co? - zapytał Josh.
Zadrżałam i przesunęłam dłońmi po swoich gołych ramionach.
- Przynajmniej niełatwo będzie nas wyśledzić.
Jeśli tę imprezę organizowano co roku, jeśli co roku trzydziestka osób wracała nad
ranem w balowych strojach i w stanie kompletnego zamroczenia, dziwne, że nikogo jeszcze
nie nakryto. Im bliżej byliśmy budynków szkoły, tym bardziej szczękałam zębami. Gdyby nas
złapano, byłoby po mnie. Gdyby nas złapano, wszystko na nic.
Przemknęliśmy przez boisko do piłki nożnej i dalej wzdłuż linii drzew, kierując się na
tyły Billings i innych burs starszych roczników. Przystanęliśmy na moment, żeby odetchnąć.
Wokół panowała martwa cisza. Mgła tłumiła wszystkie dźwięki.
- Gotowi? - szepnął Dash.
Kilka osób pokiwało głowami. Z trudem przełknęłam ślinę. Nadeszła krytyczna
chwila. Jeszcze kawałek i będziemy bezpieczni.
- Jazda!
Pochyleni puściliśmy się biegiem. Josh chwycił mnie za rękę. Pokonaliśmy ostatnie
metry otwartej przestrzeni między drzewami i bursą Dayton i zatrzymaliśmy się, dysząc, przy
wilgotnym ceglanym murze. Mgła była tu rzadsza. Już zamierzałam pożegnać się z Joshem i
ruszyć do Billings, kiedy zerknęłam na otaczające mnie twarze i zobaczyłam na nich upiorne
odbłyski światła: czerwone, niebieskie, czerwone, niebieskie.
- Co jest? - zapytał ktoś niespokojnie.
- Zaczekajcie.
Josh puścił moją rękę, przekradł się wzdłuż ściany i wysunął głowę.
- O mój Boże. Zamarłam. - Co?
Nawet lęk przed przyłapaniem nas przez nauczycieli nie mógł teraz odwieść nas od
zaspokojenia ciekawości. Przesunęliśmy się do rogu budynku i zebraliśmy się wokół Josha.
Wyjrzałam - i ogarnęła mnie zgroza.
Samochody policyjne. Wszędzie. Na trawnikach, na dziedzińcu. Tłumy
zdenerwowanych uczniów w nocnych i dziennych strojach. Umundurowani policjanci
rozmawiający przyciszonymi głosami lub wykrzykujący komendy.
- Już po nas - mruknął ktoś za mną.
Trudno było się nie zgodzić. Na kampus wezwano chyba wszystkich policjantów w
promieniu stu kilometrów. I nic dziwnego. Zaginęło trzydzieścioro uczniów. Trzydzieścioro
szczególnie cennych, uprzywilejowanych uczniów. To zrozumiałe, że władze ogłosiły alarm.
- Nie. To nie z naszego powodu - powiedział Josh. - Widzicie?
Miał rację. Niektóre osoby siedziały na ławkach przygarbione, z wyrazem
oszołomienia na twarzach; inne płakały. Trzy dziewczyny stały objęte kurczowo przed
tylnym wejściem do Bradwell. Skądś dobiegało spazmatyczne łkanie.
- Co się dzieje, u diabła? - zapytał Dash.
- Sprawdźmy.
Josh, Dash, Gage, Whittaker i jeszcze kilku chłopaków wymknęli się na dziedziniec.
Reszta znieruchomiała. Po głowie krążyła mi jedna myśl.
- Thomas - wyszeptałam.
Spojrzałam na Noelle. Była biała jak papier. Patrzyła przed siebie szeroko otwartymi
oczami.
- Noelle, czy to...
Na ramieniu poczułam czyjąś dłoń. Przepełnił mnie potworny lęk.
- Reed - powiedział Josh. Głos mu się rwał. - Reed... Odwróciłam się powoli. Nie
chciałam na niego patrzeć. Nie chciałam wyczytać w jego wzroku tego, co słyszałam w jego
słowach. Oddychał ciężko. Po twarzy płynęły mu łzy.
- Reed, to Thomas. Znaleźli jego ciało. Reed... Thomas nie żyje.
Czas stanął w miejscu.
Zacisnęłam dłonie tak mocno, że paznokcie wbiły mi się w skórę. W milczeniu
mówiłam swojemu sercu: bij, a płucom: wciągajcie powietrze. Wpatrywałam się w swoje
ręce, w mój nowy pierścionek lśniący w czerwono - niebieskich błyskach. Starałam się na
tym skoncentrować. Tylko na tym.
Wiedziałam, że jeśli choć odrobinę otworzę usta, natychmiast zacznę krzyczeć.
Zacznę krzyczeć i nigdy nie przestanę.