Reed Brennan 02 Impreza zamknięta

background image

KATE BRIAN

IMPREZA ZAMKNIĘTA

Tytuł oryginału Invitation Only

background image

WHITTAKER

Noc była zimna. Zimna i ciemna, bez gwiazd, bez księżyca, z wiatrem, który porywał

z drzew tumany liści, wciąż mokrych po przedpołudniowej mżawce. W zetknięciu ze skórą

były oślizłe i obrzydliwe, kiedy więc następny podmuch zaświstał nad wzgórzami, wszyscy

poszukaliśmy osłony. Zaczynałam mieć dreszcze.

- Au! Przykleiło mi się jakieś świństwo! - wrzasnęła Taylor Bell, wciskając głowę w

ramiona. W jednej ręce trzymała butelkę wódki, z której popijała już od godziny, a drugą

nerwowo klepała się po plecach. Duży żółty liść klonu przywarł do jej karku, mierzwiąc jasne

loki, które wymknęły jej się z końskiego ogona, - Weźcie to!

Taylor na ogół nie zdradzała szczególnego upodobania do alkoholu, ale tej nocy

wlewała go w siebie, jakby to był nektar bogów. Może - podobnie jak inni - czuła potrzebę

wymazania z pamięci weekendu otwartego, który zaledwie parę godzin wcześniej zakończył

się uroczystością w szkolnej kaplicy. Rodzice Taylor wydawali się jednak całkiem

sympatyczni, a sama Taylor wyraźnie odprężyła się w ich towarzystwie. Zastanawiałam się,

czy nie martwi jej coś innego.

- Zdejmijcie to ze mnie! - wyjęczała. - Dziewczyny!

- Na mnie nie licz - odparta Kiran Hayes. Z gracją pociągnęła łyk ze srebrnej

piersiówki i szczelnie okryła kolana długim kaszmirowym płaszczem. - Właśnie miałam

depilację woskiem.

Kiran - pierwsza prawdziwa modelka, którą spotkałam w życiu, i jedna z

najpiękniejszych znanych mi dziewczyn - nieustannie poddawała się jakimś zabiegom: jasne

pasemka, ciemne pasemka, dermabrazja, okłady z wodorostów, arabska regulacja brwi.

Sprawiało to wrażenie wymyślnych tortur, ale najwidoczniej było skuteczne.

Noelle Lange prychnęła i zdjęła wilgotny liść z karku Taylor.

- Primadonny - powiedziała szyderczo.

Rzuciła liść na ziemię. Wylądował dokładnie na wprost podłużnego płaskiego głazu,

na którym siedziała Ariana Osgood. Ariana przez moment wpatrywała się w liść, jakby

chciała odczytać z niego sens życia. Lekki powiew poruszył jej długimi, jasnymi, prawie

białymi włosami. Uniosła głowę i przymknęła oczy z zadowoleniem.

Wyjęłam piwo z turystycznej lodówki stojącej po drugiej stronie polany i

obserwowałam Taylor, Kiran, Noelle i Arianę, jakbym była antropologiem badającym

nieznany nauce podgatunek człowieka. Dziewczyny z Billings fascynowały mnie od

background image

miesiąca, odkąd spostrzegłam je z okna bursy w Easton - naturalnie, fascynowały mnie na

odległość, bo nie spodziewałam się, że kiedykolwiek zyskam do nich bliższy dostęp. Sytuacja

jednak się zmieniła. Dziewczyny z Billings były teraz moimi przyjaciółkami.

Współlokatorkami. Osobami, z którymi regularnie i wbrew regulaminowi szkoły

imprezowałam w lesie na obrzeżach kampusu.

Jeśli dwie imprezy można uznać za regularność.

Byłam teraz jedną z nich. Wspięłam się na eastońskie wyżyny. Gdyby jednak ktoś

mnie zapytał, jak się tam znalazłam, nie miałabym pojęcia, co odpowiedzieć. Nie nadążałam

za biegiem wypadków: ostatnio - o ile się orientowałam - dziewczyny wściekły się na mnie,

bo nie zerwałam ze swoim chłopakiem Thomasem Pearsonem, który zdecydowanie im się nie

podobał. Myślałam, że nieodwołalnie zraziłam je do siebie, kiedy za ich plecami obiecałam

Thomasowi pomoc w uporaniu się z problemami osobistymi. A tymczasem najwyraźniej

dziewczynom zaimponowałam.

Czym konkretnie - nie wiadomo. Całe szczęście jednak, że tak się stało: z ich

poparciem miałam szansę uwolnić się od swojej przeszłości. Miałam szansę nie dołączyć do

licznego grona młodych obywateli Croton w Pensylwanii, którzy po dwuletnich kursach

policealnych wracają do rodzinnego miasta, żeby pracować jako zastępcy kierownika sieci

handlowej. Dzięki dziewczynom z Billings mogłam szukać dla siebie jakiegoś życia. Mogłam

próbować dostać się do świata, o jakim zawsze marzyłam - świata sukcesu. Świata wolności.

- Co tam, Reed? - zawołała Noelle. - Jeśli znudziło ci się piwo, zgłoś się do Kiran. Z

radością poczęstuje cię koktajlem własnego wyrobu.

Patrzyła na mnie kpiąco. Na pewno spostrzegła moje zamyślenie. A przecież chciałam

okazać im wdzięczność za to, że zaprosiły mnie na imprezę. Za wszystko, co dla mnie zro-

biły. Za to, że mogłam teraz sama częstować się piwem, zamiast biegać dla nich na posyłki,

czym zajmowałam się niemal bez przerwy od pierwszego tygodnia w Easton.

- Nie, dzięki. Piwo jest okej - odpowiedziałam, unosząc butelkę.

Zerwałam kapsel zardzewiałym otwieraczem i pociągnęłam spory łyk, wiedząc, że

Noelle nadal mnie obserwuje. Wcześniej tego wieczoru spróbowałam pierwszego piwa w

ż

yciu. Teraz zaczynałam trzecie i wyraźnie nabierałam wprawy. Najważniejsze - jak

odkryłam - było picie dużymi haustami i szybkie przełykanie, tak żeby smak nie zdążył

zagnieździć się na języku.

No, owszem. Całkiem przyjemne. Odetchnęłam i szczelniej otuliłam się swetrem. Już

zamierzałam dołączyć do dziewczyn, kiedy doleciał mnie fragment rozmowy przy ognisku.

- Coś wam powiem - mówił Dash McCafferty. - Będzie to jedno z najsłynniejszych

background image

zniknięć w historii.

- Może pojechał do swojej babki do Bostonu - odparł Josh Hollis.

Dash wzruszył ramionami.

- E. na pewno już u niej sprawdzali.

Thomas. Rozmawiali o Thomasie. Nie mogłam uwierzyć, że kiedy poprzednio byłam

na tej polanie, spotkałam tu także Thomasa. Minęły mniej więcej dwie doby, odkąd widziano

go po raz ostatni. Zniknął z Easton, nie zostawiając żadnej wiadomości. I według Josha, jego

współlokatora - stojącego teraz z kolegami przy ognisku i wpatrzonego w płomienie - nie

wziął ze sobą żadnego ubrania, nawet ulubionego czarnego T - shirtu. W piątek rano wyznał

mi miłość, nakłonił mnie do obietnicy, że nie opuszczę go w potrzebie, po czym ulotnił się jak

kamfora.

Zastanawiałam się, ile Josh wie - o mnie, o tym, co robiliśmy z Thomasem. Czy

Thomas powiedział Joshowi, czym zajmowaliśmy się w ich wspólnym pokoju? Czy miał

zwyczaj chwalić się miłosnymi podbojami? Nie byłam pewna. Nie poznałam go tak

gruntownie. Ilekroć jednak spotykałam teraz Josha, czułam się bardzo nieswojo. Byłoby

niemiło, gdyby połowa szkoły usłyszała, że straciłam dziewictwo z facetem, który może

chciał dobrze, ale wyraźnie nie nadawał się do trwałego związku uczuciowego. Straciłam

dziewictwo z facetem, z którym - jak się zorientowałam, jeszcze zanim zniknął -

prawdopodobnie nie powinnam była chodzić, ale do którego mimo wszystko czułam

przywiązanie. Straciłam dziewictwo z Thomasem Pearsonem, głównym - jak odkryłam

niedawno - dilerem narkotyków w Easton. Wciąż nie mieściło mi się to w głowie.

Josh pociągnął łyk piwa. Miał tak dziecinną twarz, że wyglądał dziwnie z butelką

alkoholu przy ustach. Jego blond loki tańczyły na wietrze wraz z długim prążkowanym

szalikiem, który zamotał sobie na pomiętym rdzawym T - shircie i brązowej sztruksowej

marynarce. Josh był sympatycznie artystowski, otwarty, pełen twórczej fantazji. I mówił

sympatycznie donośnym głosem - wystarczająco donośnym, żebym mogła podsłuchiwać

niezauważona.

- Ciekawe, czy sprawdzili też ich posiadłość w Vail - powiedział.

- Człowieku, Pearson nie zadekował się w tak oczywistym miejscu - odparł Dash i

charknął z namysłem. Jak na tak niesamowicie przystojnego faceta: blondyna o sylwetce

modela z domu mody Abercrombiego, wykazywał poważne braki w higienie osobistej.

Splunął w ogień i sięgnął po piwo.

- Czarujące, Dash - zawołała Noelle z drugiej strony polany.

- Dzięki, skarbie - rzucił niedbale i wrócił do rozmowy. - Nie mogę uwierzyć, że

background image

wezwali miejscową policję. Co za głupota. Jeśli Pearson chciał zaszaleć, pojechał do Nowego

Jorku.

- Tak sądzisz? - zapytał Josh.

Nadzieja w jego głosie podsyciła moją nadzieję.

- Daj spokój - odezwał się Gage Coolidge, wysoki, chudy, metroseksualny brunet o

typowo bojsbandowej urodzie. - Thomas Pearson właśnie wycina numer stulecia. Szuka go

całe Wschodnie Wybrzeże, a on imprezuje sobie gdzieś na całego.

- Może i tak - powiedział Josh z wahaniem.

- Żadne: może - burknął Dash. - Początek listopada za parę tygodni. Wiesz, co to

oznacza.

- Ach... Dziedzictwo.

- Właśnie - Dash wycelował palec w Josha. - Pearson sobie tego nie odpuści. Jeśli się

mylę, zrezygnuję ze swojego lotusa.

- Poważna sprawa, stary - ostrzegł Gage.

- Wiem, co mówię.

- Racja - przyznał Josh, kiwając głową. - Pearson to stuprocentowy Dziedzic.

- Warto by go stamtąd przywlec do Easton i zgłosić się po medale - powiedział Gage.

- Zrobione! - zawołał Dash i przybił piątkę z Gage'em nad głową Josha.

Dziedzic? Dziedzictwo? O co chodziło, u licha? Odsunęłam się od drzewa, spod

którego podsłuchiwałam rozmowę, i ruszyłam ku dziewczynom pewna, że zaraz wszystko mi

wyjaśnią. Zanim jednak dotarłam na środek polany, natknęłam się na Nataszę Crenshaw.

- Reed! Dokąd się wybierasz? - zapytała, obejmując mnie ramieniem.

Zamarłam ze zdumienia. Natasza Crenshaw była moją nową współlokatorką w

Billings. A była nią dlatego, że jej najlepsza przyjaciółka Leanne Shore wyleciała z Easton za

ś

ciąganie, wywołując największy szkolny skandal tej jesieni. Od ubiegłego przedpołudnia,

kiedy zaczęłam rozpakowywać swoje rzeczy, Natasza gotowała się ze złości. Uraza z niej

emanowała.

Stąd moje osłupienie teraz.

- Dobrze się czujesz? - zapytałam.

- Oczywiście! - odparła, ukazując w uśmiechu śnieżnobiałe zęby. Natasza miała

ciemną skórę, ciemne włosy i zdecydowanie kobiece kształty. Poczułam je wyraźnie, kiedy

mnie do siebie przycisnęła. Jako dziewczyna o raczej chłopięcym wyglądzie nie potrafiłam

zrozumieć, jak można poruszać się swobodnie z takimi wypukłościami. - Słuchaj, chciałam

cię przeprosić. Ostatnio zachowywałam się niezbyt miło. Jeszcze nie doszłam do siebie po tej

background image

historii z Leanne i chyba wyładowywałam się na tobie. A to nie w porządku. Nie gniewasz

się?

Jej cechą charakterystyczną były właśnie takie szczere, zdroworozsądkowe

wypowiedzi. W przeciwieństwie do innych znanych mi nastolatek Natasza najwyraźniej nie

miała nic do ukrycia. Budziło to moją głęboką konsternację.

- No... jasne... - wybąkałam niepewnie.

- Świetnie! Bo chciałabym, żebyśmy zostały przyjaciółkami. Dobrymi przyjaciółkami.

Patrzyła na mnie z takim przejęciem, że musiałam się uśmiechnąć - z rozbawieniem,

ale też z radością.

- Fajnie. Ja też bym tego chciała.

- Wspaniale! - zawołała. Z kieszeni skórzanej kurtki wyjęła malutki aparat cyfrowy i

uniosła go w jednej ręce, a drugą przyciągnęła mnie do siebie. - Uśmiech!

Błysnął flesz. Przed oczami zawirowały mi fioletowe plamy.

- Nic tylko wywołać i oprawić w ramki - stwierdziła wesoło, spoglądając na

wyświetlacz.

Patrzyłam ponad jej ramieniem na Josha i chłopaków, którzy naradzali się

przyciszonymi głosami. Zastanawiałam się, czy nadal rozmawiają o Thomasie i czy byliby

skłonni podzielić się ze mną swoją wiedzą.

- Zaraz wrócę.

Zrobiłam może trzy kroki, kiedy chłopcy spojrzeli na mnie nagle i krzyknęli:

- Whittaker!

O mało się nie potknęłam. - Co?!

- Panowie! Panie! Ach, jakże miło ujrzeć was tu zebranych razem, jak za dawnych

czasów...

Odwróciłam się i zobaczyłam najpotężniejszy okaz nastolatka, jaki napotkałam poza

szkolnym

boiskiem

futbolu

amerykańskiego.

Mierzył

zapewne

około

metra

dziewięćdziesięciu, ważył dobrze ponad sto dwadzieścia kilogramów, ale poruszał się z

godnością, prosty jak struna. Miał rumiane policzki, okrągłe okulary i fryzurę znacznie

starszego mężczyzny: zaczesane do tyłu włosy przygładzone żelem, wznoszące się równą falą

o jakieś dwa centymetry nad czołem. Kroczył przez polanę, arystokratycznie skłaniając głowę

przed dziewczynami z Billings, a następnie z powagą przybił piątkę z Dashem, Gage'em,

Joshem i pozostałymi.

- Jak się miewamy w ten uroczy wieczór? - zapytał tubalnym głosem. Wyciągnął ręce

nad ogniskiem i zatarł dłonie.

background image

Kim był ten facet? I dlaczego wyrażał się tak, jakby wyszedł prosto z powieści Jane

Austen?

- Jak tam we wschodniej Azji? Czy chińskie jedzenie jest naprawdę lepsze w

Chinach? - zapytał żartobliwie Gage.

Znowu zerwał się wiatr i nie dosłyszałam słów Whittakera, w każdym razie chłopcy

się roześmiali. Zgromadzili się wokół niego rozbawieni, z roziskrzonym wzrokiem, zupełnie

jakby Święty Mikołaj zjawił się nagle wśród przedszkolaków. ' Dołączyłam do dziewczyn.

- Reed, już myślałam, że o nas zapomniałaś - powiedziała Noelle i łyknęła piwa. Była

jedyną dziewczyną z Billings, która piła piwo, i właśnie dlatego się na nie zdecydowałam.

Reszta wolała drinki sporządzone z różnych alkoholi skombinowanych przez Kiran i

chłopaków. - Co to, znowu zakochana?

- Ja?

- Gapisz się na Whittakera jak urzeczona - wtrąciła Kiran, patrząc na mnie

zmrużonymi oczami. - Hm... interesujący wybór.

- Gapię się? Daj spokój. Po prostu... Kto to jest?

- Whittaker? To... Whittaker. Nie do sklasyfikowania - powiedziała Noelle. Popatrzyła

na pozostałe dziewczyny i uśmiechnęła się krzywo. - W zasadzie... powinnaś go poznać.

Poderwała się, złapała mnie za nadgarstek i pociągnęła w stronę ogniska. Nie

zdążyłam nawet zaprotestować.

- Whit! Hej, Whit! - zawołała. - To dziewczyna, o której ci mówiłam.

Pchnęła mnie w stronę Whittakera. Zaskoczona pośliznęłam się na trawie i oparłam

dłonie o jego szeroką pierś. Chłopcy zarechotali. Whittaker delikatnie ujął mnie za łokcie i

podtrzymał.

- Wszystko w porządku? - zapytał. Miał życzliwe brązowe oczy.

- Tak - odpowiedziałam z zakłopotaniem.

Zaraz, zaraz. Czy Noelle przedstawiła mnie jako dziewczynę, o której mu mówiła? Co

mówiła? I dlaczego?

- Jestem Walt Whittaker - powiedział, wyciągając rękę. - Przyjaciele nazywają mnie

Whittaker albo Whit. Wybierz sama.

- Reed Brennan.

Jego dłoń była niewiarygodnie miękka i ciepła.

- A zatem, Reed, jeśli dobrze zrozumiałem, jesteś w Easton od niedawna. Witamy.

Barwa jego głosu przyprawiła mnie o łagodny, przyjemny dreszczyk. Była ujmująca. I

jakby znajoma.

background image

- Ty też tutaj od niedawna? - zapytałam.

Znowu wszyscy wybuchnęli śmiechem, także Whittaker.

- Nie, nie. Moja rodzina kształci się tu od pokoleń. Byłem z rodzicami na długich

wakacjach. Zwiedziliśmy wschodnią Azję, Chiny, Singapur, Hongkong, Filipiny... Dużo

podróżujesz, Reed?

Nie, jeśli nie liczyć wyprawy do pensylwańskiego parku rozrywki w czasach, kiedy

jeszcze nosiłam różowe tenisówki.

- Raczej mało - przyznałam.

Wpatrywał się we mnie przez chwilę, jakby moje słowa go zdziwiły. Zaczynałam się

czuć nieswojo pod jego badawczym wzrokiem.

- Szkoda - stwierdził w końcu. - Człowiek nie zna samego siebie, dopóki nie rozejrzy

się po świecie, prawda?

Próbowałam wymyślić odpowiedź, która nie zabrzmiałaby naiwnie, ale wtrącił się

Gage.

- Stary, chodź do nas! - zawołał, walnąwszy Whittakera w ramię. - Właśnie

rozmawialiśmy o Dziedzictwie. Musisz nam przekazać najświeższe informacje.

Whittaker uśmiechnął się lekko.

- Ach, Dziedzictwo. Istotnie, pora się zbliża.

O co chodziło z tym Dziedzictwem? Na pewno było to coś, o czym w Easton nie

wypadało nie wiedzieć, a gdybym zapytała, stałoby się oczywiste, że ja nie wiem - i

przypomniałabym wszystkim, jaką jestem tu autsajderką. Postanowiłam więc trzymać język

za zębami w nadziei, że z czasem dotrą do mnie potrzebne informacje.

- Porozmawiamy później? - powiedział do mnie Whittaker.

- Eee... jasne.

Gage pociągnął Whittakera pomiędzy chłopców, a przy mnie stanęła Noelle.

- I co? Już go zauroczyłaś? - zapytała.

- Mówiłaś mu o mnie?

- A czemu nie? Pomyślałam, że powinniście się poznać - powiedziała, wzruszając

ramionami. - Whit byłby dla ciebie niezły. Jest bardzo... kulturalny.

Postanowiłam zignorować ukryty przytyk.

- Noelle, zapomniałaś? Chodzę z Thomasem.

Nie przejmowałam się już, czy Noelle ma coś przeciwko Thomasowi. Jego tajemnicze

zniknięcie jakby unieważniło wszystkie zastrzeżenia.

Skrzywiła się.

background image

- Doprawdy? A Thomas jest... gdzie? - zapytała i demonstracyjnie rozejrzała się

wokół.

- Nie wiem - odpowiedziałam cicho.

Ariana, Kiran i Taylor zbliżyły się do nas wyraźnie zainteresowane.

- No właśnie. Też mi chłopak, który nie informuje swojej dziewczyny, dokąd się

wybiera. Ani nawet że w ogóle dokądś się wybiera - burknęła Noelle. Zrobiła znaczącą pauzę

i łyknęła piwa. - Słuchaj, Whit to świetny facet. Miły.

- W przeciwieństwie do niektórych innych facetów - wtrąciła Kiran zjadliwie.

Ach. Mimo wszystko nie potrafiły wyzbyć się niechęci. Nigdy nie lubiły Thomasa. I

nie zamierzały go polubić.

- Whit może ci wiele dać - powiedziała Ariana. - Może dać ci coś, czego sama

zapewne byś nie zdobyta.

Ciekawe.

Patrzyła na Whittakera spokojnymi jasnoniebieskimi oczami. Zastanawiałam się, czy

jej spojrzenie przyprawia go o ciarki, podobnie jak mnie.

- A niby co takiego może mi dać? - zapytałam.

- Choćby jakieś życie - prychnęła Kiran.

- Kiran! - upomniała ją Ariana.

- Po prostu z nim porozmawiaj - powiedziała Noelle. - Nikt was nie zmusza do

małżeństwa.

Pociągnęłam łyk piwa, spoglądając na Whittakera. Rzeczywiście, wydawał się miły.

Cywilizowany. Dojrzały. I chłopcy wyraźnie za nim przepadali. Może powinien nieco

schudnąć, ale kim byłam, żeby go osądzać?

- Zanieś mu trochę tego - zaproponowała Kiran i wręczyła mi zapasową piersiówkę ze

swoim specjałem. - Whittaker uwielbia moje koktajle.

Piersiówka była elegancka i lodowato zimna. Trzymałam ją w jednej ręce, butelkę

piwa w drugiej. Może warto dać szansę facetowi aprobowanemu przez dziewczyny z

Billings? Byłam teraz jedną z nich. Najwyższy czas, żeby się zachowywać, jak na dziewczynę

z Billings przystało.

background image

NIE BYLE KTO

- Życie wśród tubylców otwiera człowiekowi oczy - mówił Whittaker, kiedy

odchodziliśmy razem z polany. - Biedacy nie mają niczego oprócz drewnianej miski i garści

ryżu, ale wykazują tyle hartu ducha, wiesz? Tyle hartu!

- Więc spaliście w wiosce? - zapytałam, nie odrywając wzroku od ziemi. Przed chwilą

napoczęłam czwarte piwo i otaczający mnie świat jakby troszkę tracił ostre kontury. - Nie-

samowite!

Nie pamiętałam, kto zaproponował ten zapoznawczy spacer we dwoje. Whittaker? Ja?

Noelle?

- Skąd! Wróciliśmy na noc do hotelu. Zdajesz sobie sprawę, ile chorób można złapać

w takim miejscu?

Zdziwiona podniosłam na niego wzrok.

- Ale przecież mówiłeś o życiu wśród tubylców... Potknęłam się o wystający kamień i

wpadłam na Whittakera.

- Oj, przepraszam.

- Czy aby dobrze się czujesz? - zapytał, podtrzymując mnie ramieniem.

Odchrząknęłam. Drzewa wokół mnie chwiały się zupełnie niezależnie od wiatru.

- Tak. Aby dobrze - zapewniłam, próbując dostosować się do stylu jego wypowiedzi.

- Może spoczniemy?

Ziemia podskoczyła mi pod nogami. Kto, do diabła, twierdził, że picie alkoholu to

fajna zabawa?

- Faktycznie. Spocznijmy.

Poprowadził mnie do porośniętego mchem pnia i posadził na nim troskliwie. Dla

bezpieczeństwa oparłam dłonie na szorstkiej korze. Whittaker usiadł obok mnie i przyglądał

mi się z szerokim uśmiechem.

- Noelle nie kłamała. Jesteś naprawdę piękna - powiedział. - Masz klasyczną urodę.

Jak Grace Kelly.

- Kto?

Uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Grace Kelly. Aktorka. I księżna. Wiesz, to zupełnie niewiarygodna historia. Grace

Kelly była skromną dziewczyną, która zyskała sławę w Hollywood, wyszła za europejskiego

księcia...

background image

- Nieźle - wymamrotałam i uniosłam butelkę w toaście.

- ...i zginęła w wypadku samochodowym - dokończył Whittaker.

- Och.

Miło słyszeć. Dzięki.

Poczerwieniał nagle i pociągnął łyk z piersiówki.

- Poczęstujesz się? - zapytał.

W głębi ducha wiedziałam, że to nie najlepszy pomysł. Wiedziałam też jednak, że

Kiran domieszała do swojego specjału trochę soku owocowego. I niespodziewanie nabrałam

przekonania, że sok świetnie mi zrobi. Zawiera przecież tyle witamin i w ogóle.

- Jasne. Czemu nie?

Schyliłam się, żeby odstawić prawie pustą butelkę, i o mato nie upadłam na twarz.

Podparłam się ręką i podźwignęłam z powrotem do pozycji siedzącej, ale mój zmysł

równowagi uległ już znacznemu osłabieniu. Kiedy sięgnęłam po piersiówkę, zatoczyłam się

prosto w objęcia Whittakera. Ziemia zdecydowanie nie chciała pozostać na swoim miejscu.

- Przepraszam - wybąkałam.

- Nic nie szkodzi. Poczekaj, pomogę.

Objął mnie ramieniem i natychmiast poczułam się pewniej, mniej chwiejnie. Zdjęłam

nakrętkę z piersiówki i pociągnęłam potężnego łyka. Mmmmmm. Koktajl Kiran smakował

wyśmienicie. A Whittaker był taki ciepły... Przymknęłam oczy, rozkoszując się chwilą...

Nagle zakręciło mi się w głowie, płyn trafił w niewłaściwy otwór i Zakrztusiłam się. plując

wokół koktajlem.

- Dobrze się czujesz? - zapytał Whittaker niespokojnie.

- Tak... świetnie! - wychrypiałam zgięta wpół. Przejęty podał mi chustkę.

Wykaszlałam się i otarłam nią twarz. Była miękka, pachniała piżmem i miała wyhaftowane

inicjały WW. Elegancja w dawnym stylu. Whittaker był pierwszym znanym mi posiadaczem

chustki z monogramem, ale jakoś nie czułam zaskoczenia.

- Strasznie mi głupio - wybąkałam, kiedy już odzyskałam oddech.

Chciałam oddać mu chustkę, ale potrząsnął głową i ujął mnie za rękę.

- Zatrzymaj ją. Jest twoja.

- Pewnie uważasz mnie za ostatnią ofermę...

- Wprost przeciwnie - powiedział, patrząc mi głęboko w oczy. - Uważam, że jesteś

nadzwyczajna.

I pocałował mnie.

Ojoj. Niedobrze, Nie powinnam się całować z Waltem Whittakerem. Powinnam się

background image

całować ze swoim chłopakiem Thomasem Pearsonem. Z Thomasem, absolutnie cudownym

Thomasem, który pozbawił mnie dziewictwa. Gdyby tylko tu byt. Gdybym tylko wiedziała,

gdzie, do cholery, się podziewa.

Ogarnęła mnie fala wspomnień. Thomas. Wargi Thomasa, dłonie Thomasa, palce,

język...

I nagle go całowałam. Jego kochane ciepłe usta. Szczupłe silne ręce. Na przekór

wszystkiemu, przez co przeszliśmy w ostatnich dniach, straszliwie tęskniłam za jego

dotykiem. W tym jednym Thomas był zawsze, niezawodnie, dobry.

Na wpół przytomna zarzuciłam Whittakerowi ręce na szyję. A wtedy coś w niego

wstąpiło. Gwałtownie przesuwał wargami wte i wewte po moich wargach, jakby próbował

skrzesać ogień.

Oj. Zdecydowanie nie jak Thomas. Chwyciłam jego twarz w dłonie, żeby opanować to

szaleństwo, ale Whittaker najwidoczniej uznał mój ruch za przejaw entuzjazmu. Zdwoił wy-

siłki i nagle poczułam, jak jego język próbuje wcisnąć się pomiędzy moje zęby.

Biedny dzieciak. Zupełnie bez pojęcia. Odepchnęłabym go, ale nie chciałam sprawić

mu przykrości. Czekałam więc w nadziei, że zaraz nabierze wprawy albo że zabraknie mu

tchu i będzie musiał przestać.

Wtem jego wielka dłoń zamknęła się na mojej piersi. Mocno. Jakby wyciskał sok z

pomarańczy.

I Thomas powrócił. Widziałam go przed sobą wyraźnie: Thomas ze swoim

zmysłowym uśmiechem i delikatnym wprawnym dotykiem, tuż przy mnie. Co, u diabła? Kim

był ten facet obmacujący mnie, jakbym była modelem do ćwiczeń z pierwszej pomocy?

Nagle poczułam skurcz w przełyku. Wstrzymałam oddech. Rany boskie! Zaraz

zwymiotuję. Puszczę pawia prosto w twarz Whittakera!

Odsunęłam się raptownie. Wymruczał coś ze zdziwieniem. Odwróciłam się szybko,

zgięłam nad powalonym pniem i zwymiotowałam w leżące za nim liście. Piekły mnie oczy,

paliło mnie w gardle, żołądek skręcał się z bólu. Whittaker poderwał się, odszedł o parę

kroków i stanął tyłem do mnie, żeby zapewnić mi nieco prywatności. Bogu dzięki. Ostatnią

rzeczą, jakiej bym sobie życzyła, było to, żeby chłopak, z którym właśnie się całowałam,

obserwował mój haniebny odjazd do Rygi.

Wreszcie skończyło się.

- Dobrze się czujesz? - zapytał Whittaker.

Tego wieczoru była to najwyraźniej jego ulubiona fraza. Kiwnęłam głową. Ze wstydu

nie mogłam wydusić ani słowa.

background image

- Pozwolisz, że odprowadzę cię do Billings?

Znowu kiwnęłam głową. Whittaker pomógł mi wstać i mocno objął mnie ramieniem.

Wlokłam się wtulona w niego, na nogach jak z galarety. Na polanie wszyscy wybałuszyli na

nas oczy. Przez ułamek sekundy mignęła mi twarz Josha, zacięta i ponura.

- Proszę, proszę! Tylko spójrzcie na tę parę gołąbków - zawołała Noelle z

uśmieszkiem.

Josh poczerwieniał i odwrócił wzrok. Szybko łyknął piwa z butelki.

- Odprowadzam Reed do bursy - oznajmił Whittaker z dumą w głosie.

- Jak miło - mruknął Dash.

- Słusznie. Zaopiekuj się naszą Reed - powiedziała Noelle i poklepała Whittakera po

plecach.

Z ogromnym wysiłkiem zdobyłam się na cień uśmiechu. Nawet w moim godnym

pożałowania stanie odczuwałam wartość aprobaty Noelle. Dowiodłam, że nie jestem byle

kim. A im wyżej ceniła mnie Noelle, tym lepiej dla mnie.

background image

KOPCIUSZEK W REALU

Pierwszym świadomym doznaniem byt obrzydliwy smak w wyschniętych na wiór

ustach. Drugim - potworne łupanie w czaszce. Trzecim - wrażenie chłodu. Czwartym - łomot.

Łomot. Natarczywy, ogłuszający łomot.

- Pobudka! Już po szóstej, nowa! Z takim podejściem niczego w życiu nie osiągniesz!

Każdy z łomoczących dźwięków odbijał się straszliwym, bolesnym echem w moim

mózgu.

Z wysiłkiem rozwarłam powieki i zamrugałam, żeby przezwyciężyć okropną suchość

oczu. Przed sobą widziałam kremową ścianę mojego pokoju. Pod sobą czułam materac. Poza

tym nic się nie zgadzało.

- Tak jest, leniu! Koniec laby! Rusz tyłek z łóżka! Noelle. Noelle krzyczała mi nad

uchem przy akompaniamencie dzikiego łomotu. Z trudem obróciłam się na plecy spojrzałam

wokół, gwałtownie przełykając żółć, która nagle wypełniła mi usta. Noelle pochylała się nade

mną z jakąś białą falbaniastą szatą przerzuconą przez ramię. Kiran, Taylor, Ariana, Natasza i

cztery inne dziewczyny z Billings, których imion za nic nie mogłam sobie przypomnieć,

otaczały moje łóżko ciasnym kręgiem. Kiran waliła nożyczkami w czerwono - czarny

blaszany bęben. Taylor, wyraźnie skacowana, z ponurą determinacją ściskała w ręce kij mopa

jak dzidę. Natasza w nogach łóżka trzymała zdartą ze mnie kołdrę. Ach. Stąd uczucie zimna.

- Co wy wyprawiacie? - wychrypiałam, zamykając oczy. Bogu dzięki, łomot ustał.

Chwyciłam się obiema dłońmi za głowę, żeby zapobiec eksplozji mózgu.

- Czas ruszać do roboty, nowa - powiedziała Noelle. Zaskoczona zmarszczyłam czoło.

Ból o mato nie rozsadził mi czaszki.

- Co?

Noelle złapała mnie za nadgarstki i szarpnięciem podźwignęła do pozycji siedzącej.

Potworne pulsowanie w głowie prawie mnie sparaliżowało. Czułam mdłości. Siedziałam

nieruchomo, zlana potem, modląc się w duchu, żeby nie zwymiotować. Noelle tymczasem

włożyła mi coś przez głowę, a potem zawiązała jakieś tasiemki za moimi plecami. Kiedy

wreszcie zdołałam otworzyć oczy, zobaczyłam na sobie biały fartuszek pokojówki narzucony

na pidżamę. Do lewego ramiączka przypięto kartonową plakietkę z napisem „potrzebujesz

pomocy? służę! lorneta”.

Jęknęłam. Na nic więcej nie wystarczyło mi siły.

- Chyba nie sądziłaś, że będziesz tu leżała brzuchem do góry? - zapytała Kiran.

background image

Rozjaśnione pasemkami włosy upięta wysoko nad czołem; jej śniada skóra lśniła na tle

białego jedwabnego szlafroka jak wypolerowana. Poprzedniego wieczoru Kiran wchłonęła

więcej alkoholu niż inni uczestnicy zabawy, a po kilku godzinach snu mogłaby bez

przygotowań pozować do fotografii. - O nie, nie, nie. Jak myślisz, dlaczego wpuściłyśmy cię

do Billings? Mamy teraz dostęp do ciebie przez okrągłą dobę. A to oznacza, że przez okrągłą

dobę jesteś na nasze usługi. Zgadza się, dziewczyny?

- Owszem, owszem - odpowiedziała Ariana.

Nawet jej delikatny południowy akcent nie mógł złagodzić niegodziwości tych słów.

Ż

art. To musiał być żart. Bo czy naprawdę zamierzały wywlec mnie z łóżka w samym

ś

rodku straszliwego kaca, pierwszego w moim życiu, i zaprząc do harówki? Po tym wszyst-

kim, czego dokonałam, żeby się dostać do Billings, czekało mnie jeszcze coś gorszego?

Wierzyłam, że okres próbny dobiegł końca, że stałam się jedną z nich. Jednak najwyraźniej

był to dopiero początek mordęgi.

Czułam wewnętrzną pustkę, co przy łupaniu w czaszce i szarpiących żołądek

mdłościach wcale nie było przyjemne. Ale co miałam zrobić? Powiedzieć dziewczynom:

„Spadajcie”? Jasne. Nie zdążyłabym nawet mrugnąć, a już wylądowałabym z powrotem w

bursie Bradwell jako niegodna uwagi miernota z głuchej prowincji.

- Trzymaj - burknęła Taylor i wepchnęła mi w ręce mopa. Kac dodał jej jakieś dziesięć

lat. - Nie sprzątałam pod swoim łóżkiem, odkąd przeniosłam się do Billings. Kurz zaczyna źle

działać na moje zatoki.

Przycisnęłam mopa do siebie, myśląc ze strachem, co się stanie, jeśli znowu spróbuję

się poruszyć. Gwałtowna utrata głowy wydawała mi się całkiem prawdopodobna.

- A kiedy już się z tym uporasz, pościel łóżka - zakomenderowała Noelle. - I odkurz

korytarze przed śniadaniem. Odkurzacz jest w schowku na pierwszym piętrze.

Wpatrywałam się w nie w nadziei, że zaraz wybuchną śmiechem i zawołają: „Aleś się

dała nabrać!”. Jednak tylko spoglądały na mnie niecierpliwie.

- Mówicie serio - wychrypiałam.

Noelle zmarszczyła nos i pomachała przed nim dłonią.

- Proponuję, żebyś najpierw porządnie wypłukała sobie usta. Nie chcę. żeby twój

toksyczny oddech zatruł mi cały pokój.

- Lorneta, tak? A może by zmienić jej przydomek? - zapytała jedna z bezimiennych

dziewczyn. - Wybierzmy coś bardziej stosownego. Choćby Szczota.

- Albo Froterka - powiedziała Taylor.

- Prochówa? - podsunęła Natasza. Noelle zmrużyła oczy w zamyśleniu.

background image

- Nie. Lorneta brzmi wyjątkowo dobrze. I pasuje jak ulał. Poklepała mnie po ramieniu.

Mocno.

- Chodźmy, drogie panie.

Bez pośpiechu opuściły pokój - wszystkie oprócz Nataszy, która rzuciła moją kołdrę

na podłogę i przeszła po niej bosymi stopami w drodze do łazienki.

Chciałam wstać. Naprawdę chciałam. Jednak przy bólu pulsującym mi w głowie,

wściekłym ucisku w żołądku i wyschniętym gardle uznałam to za całkowicie niemożliwe.

- Aha, jeśli nie załatwisz tego wszystkiego przed śniadaniem - dodała Noelle,

zatrzymując się na progu - dzisiaj wieczorem wyczyścisz ubikacje szczoteczką do zębów.

Własną szczoteczką.

- Już idę...

Podniosłam się z łóżka. Natychmiast natarł na mnie cały pokój, miażdżąc mi czaszkę.

Zamknęłam oczy, żeby obronić się przed kolejną falą mdłości.

- Grzeczna dziewczynka - pochwaliła Noelle. I wyszła, bezlitośnie trzaskając

drzwiami.

background image

WEWNĄTRZ WNĘTRZA

- Dobrze przetrzep moje poduszki - poleciła Cheyenne Martin.

Właśnie wpinała sobie w uszy diamentowe klipsy, które wybrała z imponującej

kolekcji w wykładanej aksamitem szkatułce. Przygładziła proste jasne włosy i z satysfakcją

popatrzyła w lustro. Odkąd weszłam do przenikniętego wonią perfum pokoju, który dzieliła z

Rose Sakowitz, nie przestawała mnie instruować, ale ani razu na mnie nie spojrzała.

- I porządnie wygładź prześcieradło, żebym wieczorem nie znalazła na nim żadnych

zmarszczek.

Przesunęłam dłonią po kołdrze z surowego jedwabiu, wyrównując fałdki. Marzyłam

tylko o tym, żeby zapaść się w tę miękkość i zasnąć. Było to czternaste ścielone przeze mnie

łóżko. Łóżko Rose miało być piętnaste. Moje - szesnaste. Po odkurzeniu korytarza. Ogarnęło

mnie jednak ponure przeczucie, że do swojego łóżka już nie dotrę, bo podczas odkurzania

umrę z powodu tętniaka. Śmierć na Posterunku.

- Słyszałaś, co mówiłam, Lorneto?

- Tak - odpowiedziałam swoim nowym chrypliwym głosem. - Przetrzepać poduszki.

Ż

adnych zmarszczek na prześcieradle.

Cheyenne odwróciła się i zaczerpnęła powietrza. Nie pojmowałam, jak można głębiej

oddychać w tak wyperfumowanym otoczeniu.

- Właśnie. Byłam pewna, że świetnie się do tego nadasz - oznajmiła, poprawiając

mankiety bluzki od Ralpha Laurena.

- Masz w sobie taką prawdziwą, zdrową robociarskość.

Zamarłam z rękami na poduszce. Niemożliwe. Po prostu niemożliwe, że powiedziała

mi coś takiego. Stałam oszołomiona, niezdolna do jakiejkolwiek reakcji. Po głowie krążyła mi

jedna myśl: „Zatłuc. Zatłuc tę cholerną babę”.

- Cheyenne - upomniała Rose, drobniutka dziewczyna o półdługich rudych włosach i

lekko pomarańczowej opaleniźnie, która zaczynała już blednąc. Dziwiłam się. że taka chu-

dzina może udźwignąć potężną skórzaną torbę z książkami, która zwisała z jej wątłego

ramienia. - Nie słuchaj jej - mruknęła do mnie.

Zmusiłam się do uśmiechu, a potem rzuciłam Cheyenne spojrzenie, które powinno

stopić cztery warstwy podkładu Estée Lauder na jej twarzy.

- O co chodzi, Rose? Przecież powiedziałam jej komplement. Zgadza się, Lorneto?

- Jasne - wycedziłam. - Wolę prawdziwą, zdrową robociarskość od chorej podróbki

background image

elitaryzmu. Cheyenne zerknęła na mnie z ukosa.

- Ktoś tu ma niewyparzony język - powiedziała słodziutko.

- Trzeba temu komuś pokazać, gdzie jest jego miejsce.

Wzięła pudełko z różem w kulkach i odwróciła je do góry dnem nad biało - zielonym

dywanem.

- Oj! A to pech!

- Cheyenne! - zawołała Rose karcąco.

Cheyenne uniosła stopę w eleganckim pantoflu, zmiażdżyła kuleczki obcasem i

starannie wtarła je w gęste włosie dywanu. Miałam ogromną ochotę złapać ją za blond kudły i

wepchnąć jej twarz w różowy proszek. Na ochocie jednak się skończyło.

- Możesz to posprzątać, Lorneto, kiedy już zaścielisz mi łóżko. Chyba że wolisz, abym

poinformowała Noelle o twojej arogancji.

Ze złośliwym uśmieszkiem wyszła z pokoju. Rose przystanęła niepewnie na progu.

- Nie musisz się tym teraz przejmować - powiedziała. - Masz jeszcze cały dzisiejszy

wieczór. I nie zawracaj sobie głowy moim łóżkiem. Wystarczy, że położysz na nim narzutę.

Na wypadek gdyby Noelle sprawdzała.

- A sprawdza? - zapytałam zdumiona.

Rose popatrzyła na mnie z politowaniem. Najwyraźniej okazywałam wyjątkową

naiwność.

- Powodzenia.

Cicho zamknęła za sobą drzwi. Po chwili odgłos jej kroków zamarł na korytarzu.

Zerknęłam na zegarek. Pół godziny na odkurzanie, prysznic i sprint do stołówki. Nie żeby

ś

niadanie szczególnie mnie nęciło, ale musiałam pojawić się przy stole, bo w przeciwnym

razie Noelle mogłaby wysłać mnie wieczorem do szorowania ubikacji. Wiedziałam, że z

czegoś trzeba będzie zrezygnować. Prawdopodobnie z prysznica.

Z ciężkim westchnieniem podeszłam do łóżka Rose. Była dla mnie miła, nie

zamierzałam więc poprzestać na ułożeniu narzuty. Wygładziłam prześcieradło i kołdrę,

podniosłam poduszkę i wtedy spostrzegłam coś, co zaklinowało się między brzegiem łóżka a

ś

cianą. Przyklękłam na materacu i przyjrzałam się bliżej. Coś grudkowatego, zielonkawego

i...

- O mój Boże.

Kawałek ciastka. Niedojedzonego, spleśniałego czekoladowego ciastka z fragmentem

opakowania - sądząc z wyglądu, zapewne wciśniętego w tę szczelinę przed paroma tygo-

dniami. Nawet wśród elity zdarzają się flejtuchy.

background image

Szybko zakryłam usta dłonią, poderwałam się, wpadłam do łazienki i runęłam na

kolana przed muszlą klozetową.

Nie ma to jak porządny paw na dobry początek dnia.

background image

GRUZŁO

Kiedy wreszcie dotarłam do rozświetlonej słońcem stołówki, dziewczyny, które

odważyły się zaryzykować przyswojenie nadprogramowych kalorii, były gotowe na dokładkę

ś

niadania. Chociaż nie miałam najmniejszej ochoty patrzeć na jedzenie, musiałam pójść do

bufetu i zapełnić dwie tace zamówionymi grzankami, owocami i napojami.

- Jajecznicy? - zaproponował mężczyzna za kontuarem, wskazując na patelnię żółto -

białej papki.

Wzdrygnęłam się.

- Nie, dzięki.

Chwyciłam precla i położyłam go na jednej z tac w nadziei, że jakoś zdołam go w

siebie wepchnąć. W kolejce przede mną dwóch pierwszoklasistów zagadywało ładną

pierwszoklasistkę o czarnych kręconych włosach, a ona chichotała i rzucała im zalotne

spojrzenia. Uśmiechnęłam się z goryczą. Ach, być tak beztroską i pełną energii. I świeżutką.

- Podobno w zeszłym roku wszystkie dziewczyny z pierwszej klasy wróciły stamtąd z

tatuażem - mówił jeden z chłopców.

- Dziewicom wytatuowano zamknięte kłódki, a niedziewicom: odcisk warg. Na lewym

policzku.

- A myślałam, że żadna dziewczyna nie wraca z Dziedzictwa jako dziewica -

odpowiedział brunetka. Zanurzyła łyżeczkę w jogurcie i oblizała ją prowokacyjnie.

Nadstawiłam uszu. Dziedzictwo? Czy Dash nie rozmawiał wczoraj z kumplami na ten

temat': Moje wspomnienia z poprzedniego wieczoru były mgliste, ale pamiętałam, że chłopcy

mówili o Dziedzictwie w związku z Thomasem. Byli pewni, że Thomas nigdy sobie

Dziedzictwa nie odpuści.

Jakim cudem te pierwszoroczniaki były tak dobrze zorientowane?

- Ale ty chyba masz już tę sprawę z głowy, co, Gwen? - zapytał drugi z chłopców i

zerknął znacząco na jej pupę, którą ledwie zakrywała minispódniczka w szkocką kratę.

- Może, Peter, może - odparła Gwen. - A może nie. Wzięła tacę z kontuaru i odeszła,

kołysząc biodrami.

- Stary, na Dziedzictwie pójdę? na całość - oznajmił Peter koledze. - Tylko poczekaj.

- Poczekam - burknął tamten.

- Och, prawda! Przecież ciecie tam nie będzie! Biedny Martin - powiedział Peter z

drwiną. - Ale nic się nie martw. Może twoje wnuki dostaną zaproszenie.

background image

Wybuchnął śmiechem i pomaszerował z tacą do stołu.

Aha. Czyli Dziedzictwo było imprezą dla wybranych. Imprezą otwartą dla Gwen i

Petera ale zamkniętą dla Martina. Postanowiłam przechować tę informację w pamięci, dopóki

mój mózg nie zacznie znowu funkcjonować normalnie.

Nagle poczułam zapach świeżej farby. Odwróciłam się i zobaczyłam za sobą

uśmiechniętego Josha Hollisa w poplamionych farbami dżinsach. Od razu usztywniałam z

napięcia. Nie potrafiłam patrzeć na Josha, nie myśląc o Thomasie - nie zastanawiając się,

gdzie jest, czy wszystko z nim w porządku i czy przekazał Joshowi jakieś wiadomości.

- Ojoj, Reed. Wyglądasz... jak gruzło.

- Jak co? - zapytałam.

- Gruzło. Kiedy nie znajduję stówa, które trafnie oddaje stan rzeczy, tworzę nowe -

wyjaśnił Josh. - A „gruzło” jest tutaj całkiem na miejscu.

- Co za radość być inspiracją dla słowotwórstwa - powiedziałam lekko.

Wcale nie byłam radosna, ale nie mogłam za to winić Josha. Nie dziwiłam się też, że

moje nieumyte włosy spięte w tłustawy kucyk i zielonkawa cera nie wprawiają go w zachwyt.

- Jak się czujesz? - zapytał, kiedy przesuwaliśmy się do przodu w kolejce. - Wczoraj

wieczorem trochę się o ciebie martwiłem.

Gdzieś z zakamarków mojej pamięci wynurzył się obraz posępnej twarzy Josha na

polanie. O co tam wtedy chodziło? I właściwie dlaczego Josh miałby się o mnie martwić?

Ledwie się przecież znaliśmy. Wtem przyszła mi do głowy pokrzepiająca myśl.

- Thomas cię prosił, żebyś się mną zaopiekował? Josh zamrugał.

- Nie. W zasadzie nic mi nie powiedział. Po prostu był i nagle go nie było.

- Och. Więc naprawdę nie wiesz, gdzie się podziewa?

- Nie. A ty?

- Też nie.

Przesunęliśmy się wzdłuż kontuaru. Serce tłukło mi się boleśnie.

- Typowe - mruknął Josh pod nosem.

- Proszę?

- Nic. Tylko... można by się spodziewać, że chociaż tobie da znać, dokąd się wybiera.

Ach. Josh wiedział zatem o mnie i Thomasie. Albo podejrzewał, co między nami

zaszło. A może nie. Może po prostu się zorientował że wiele znaczę dla Thomasa. O ile

rzeczywiście wiele dla niego znaczyłam.

Jak to możliwe, że pod jego nieobecność miałam jeszcze więcej wątpliwości niż

wtedy, kiedy sprzeczałam się z nim i godziłam?

background image

- Ale powinienem był się domyślić - mówił dalej Josh. - Thomas nigdy szczególnie

nie przejmował się kimkolwiek poza sobą.

Z trudem przełknęłam ślinę. Ten poranek był już wystarczająco koszmarny. Nie

chciałam jeszcze go pogarszać krytykowaniem mojego zaginionego chłopaka.

- Pogadajmy o czymś innym - zaproponowałam. - Jasne. Przepraszam. Na pewno

odezwie się do ciebie.

Niedługo.

Bezradnie szukałam nowego tematu rozmowy.

- A to co? - zapytałam w końcu, wskazując na tacę Josha obładowaną jeszcze bardziej

niż moje dwie. - Zapasy na zimę?

- E tam. Chłopaki zjedliby jeszcze trochę, więc... - wzruszył ramionami.

- Nie rozumiem.

- Czego? - zapytał, kładąc na tacy czekoladowe ciastko. Odwróciłam wzrok.

Czekoladowe ciastka zdecydowanie nie były pożądanym przeze mnie widokiem.

- Czemu ciągle coś dla nich robisz? Przecież nie musisz. W przeciwieństwie do

niektórych osób.

- Mam czworo młodszego rodzeństwa i tylko jednego starszego brata, który na prace

domowe reaguje alergicznie - wyjaśnił. - Pomaganie chyba weszło mi w krew.

Wzięłam z kontuaru miseczkę na płatki śniadaniowe. - Aha.

- A ty dlaczego to robisz? - zapytał.

- No, bo mi każą - odpowiedziałam odruchowo. Przyjrzał mi się ze zdziwieniem.

- Jak to?

Zamrugałam oczami. Josh nie wiedział? Nie wiedział, że jestem na służbie u jaśnie

pań z Billings? A wydawało mi się, że to ogólnie znana informacja! Inni przynajmniej

zauważyli, jak ćwiczono mnie przed zmianą bursy. Zwłaszcza Dash nie krył uciechy z mojej

męki. Jak to możliwe, że Josh niczego nie spostrzegł?

- Chwileczkę. Kto ci każe? - zapytał.

Alarm! Alarm! Skoro Josh nie wiedział, może nie miał wiedzieć? Cholera jasna.

- Nieważne - mruknęłam, machając ręką. Serce podeszło mi do gardła.

- Reed... - Josh.

W jego oczach pojawił się błysk zrozumienia.

- Aha, nie możesz mi powiedzieć - stwierdził żartobliwym tonem. - A gdybyś mi

powiedziała, musiałabyś mnie zabić.

Dotarliśmy do końca kontuaru. Ostrożnie podniosłam obładowane tace i

background image

podtrzymywałam je rozcapierzonymi palcami.

- Zapomnij. Chlapnęłam bez sensu - powiedziałam do Josha.

- W ostateczności zawsze możesz napluć im do kawy.

Spojrzałam na parujące kubki ustawione na jednej z tac. Kusząca sugestia.

- W każdym razie... nie dawaj się - doradził. - Nie pozwól, żeby zmuszały cię do

czegoś, wiesz...

Czegoś głupiego? Niebezpiecznego? Ponad siły? Dzięki za troskę, Josh, ale spóźniłeś

się odrobinę. Jeden z kubków z kawą zakolebał się niebezpiecznie.

- Poczekaj, pomogę - zaproponował Josh i sięgnął po cięższą tacę.

- Dzięki, ale...

Zerknęłam na środek sali i zamarłam. Walt Whittaker. potężny jak góra, siedział przy

końcu stołu Billings. Wspomnienia eksplodowały mi w czaszce.

Moje dłonie na klatce piersiowej Whittakera. Życzliwe brązowe oczy Chustka z

monogramem. Grube ramiona. Niewprawne szorstkie wargi. Język. Język...

I straszliwy ucisk w moim żołądku.

Rany boskie! Czy naprawdę pozwoliłam, żeby ten facet mnie obmacywał?!

- Ej, ostrożnie!

W ostatniej sekundzie Josh złapał rozkołysaną tacę. Jeden z pączków stoczył się z niej

i plasnął na podłogę lukrem na dół.

- Muszę lecieć - wymamrotałam.

Z hukiem odłożyłam zamówione potrawy na najbliższy stół i popędziłam na drugie

tego poranka wielkie rzygando.

background image

DZIEŃ SĄDU

Na porannym nabożeństwie zjawiłam się kilka sekund przed zamknięciem kaplicy.

Wewnątrz trwały gorączkowe, choć niezbyt głośne rozmowy, w których powtarzało się na-

zwisko Pearson. Szłam, a wkoło odwracały się dziesiątki głów, słyszałam za sobą narastające

szepty. Zniknięcie Thomasa stało się ogólnoszkolną sensacją, a skoro zabrakło głównego

bohatera, najwyraźniej wybrano mnie na jego miejsce. Sympatia. Porzucona dziewczyna.

Osoba, którą trzeba mieć na oku.

Nagle poczułam zadowolenie, że porę śniadania spędziłam z muszlą klozetową w

objęciach. Gdybym została w stołówce, zapewne padłabym ofiarą zmasowanego ataku. Tutaj

byłam bezpieczna, choćby tylko przez kwadrans. Zyskałam czas na zebranie sił.

Wśliznęłam się do jednej z ławek przeznaczonych dla drugoklasistek i usiadłam obok

Missy Thurber, najmniej lubianej Przeze mnie osoby w szkole. Po wizycie w gabinecie lekar-

skim i wypiciu soku jabłkowego zaczynałam powoli wracać do równowagi. A wtedy Missy

ostentacyjnie nabrała powietrza w dziurki od nosa przypominające wyloty tuneli, nachyliła się

ku mnie, znowu pociągnęła nosem i jęknęła.

- Fuj! Gdzieś ty nocowała? - zapytała z grymasem obrzydzenia. - W oborze?

Wstała, przestąpiła przez nogi mojej byłej współlokatorki Constance Talbot i zmusiła

ją, żeby przesunęła się na ławce w moją stronę. Oblała mnie fala gorąca.

- Cześć - szepnęła Constance niepewnie.

Od dwóch dni, odkąd porzuciłam ją dla Billings, prawie jej nie widywałam. Zmieniła

fryzurę: kręcone rude włosy zaplotła w dwa warkocze. Ze swoimi piegami i okrągławą twarzą

zawsze wydawała się młodsza, niż była w rzeczywistości. Teraz wyglądała na dwunastolatkę.

- Jak leci? - zapytała.

- W porządku.

Jak, w porządku - poza tym, że mój chłopak zapadł się pod ziemię, że po pijanemu

pozwoliłam się obmacywać obcemu facetowi, że mam kaca wielkiego jak stepy Azji i że za

chwilę pusty żołądek zwinie mi się w trąbkę”.

- Wszyscy mówią o Thomasie. Odezwał się do ciebie? Patrzyła na mnie z troską, a

zarazem z nadzieją, że zaraz rzucę jakąś świeżą, soczystą plotkę.

- Nie. A co u ciebie? - zapytałam, głównie po to żeby zmienić temat.

- No, zrobiło się mnóstwo miejsca w pokoju - odparła ze smutnym uśmiechem.

Constance była osobą towarzyską, niestworzoną do mieszkania w pojedynkę, z czego

background image

obie świetnie zdawałyśmy sobie sprawę. Chciałam powiedzieć coś, co poprawiłoby jej na-

strój, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Nie zamierzałam przecież wracać do Bradwell.

Nawet gdyby dziewczyny z Billings zmuszały mnie codziennie do katorżniczej pracy, kwa-

tera w najbardziej luksusowej bursie Easton była nie do przecenienia. Lokatorki Billings

wiodły cudowne życie: byty popularne, miały niesamowite osiągnięcia w szkole i czekała je

wspaniała przyszłość. A teraz to wszystko stało się dostępne również dla mnie. Oczywiście,

jeśli Noelle i spółka nie zamęczą mnie wcześniej na śmierć.

- Dobrze się czujesz? - zapytała Constance, przypatrując mi się uważnie.

- Tak. Nieźle. Tylko jestem trochę zmęczona.

Dyrektor Marcus stanął przy pulpicie na podwyższeniu, wybawiając mnie od dalszych

pytań.

- Witam - powiedział do mikrofonu. - Dzisiaj obędziemy się bez porannych

uprzejmości, bo mamy coś pilnego do omówienia. Jak zapewne wszyscy już wiecie, zaginął

jeden z waszych kolegów, Thomas Pearson.

Ś

cisnęło mnie w gardle. Kaplica natychmiast wypełniła się gwarem: oto najwyższy

szkolny autorytet ostatecznie potwierdził sensacyjną pogłoskę.

- Aha, woleli zaczekać z tym obwieszczeniem do czasu, kiedy rodzice wyniosą się z

kampusu - mruknął ktoś za moimi plecami.

- Proszę o ciszę! - zawołał Marcus. Wszyscy umilkli.

- Traktujemy tę sprawę bardzo poważnie. Ponieważ nie zgłoszono nam żadnych

informacji o miejscu pobytu Thomasa Pearsona, poprosiłem komendanta Sheridana, stojącego

na czele komendy policji w Easton, aby zabrał głos podczas dzisiejszego nabożeństwa.

Oczekuję, że wysłuchacie go z należytą uwagą. Panie komendancie? - zwrócił się do

siedzącego obok szpakowatego mężczyzny w granatowym garniturze.

W kaplicy zaskrzypiały ławki: wszyscy chcieli zobaczyć dowódcę policji. Sheridan

podszedł do mikrofonu. Przewyższał Marcusa niemal o głowę; miał kwadratowe ramiona i

równie kwadratową szczękę.

- Dziękuję, panie dyrektorze - powiedział.

Patrzył na nas stalowoniebieskimi oczami z wyraźnym niezadowoleniem.

Zastanawiałam się, czy nie żałuje, że liceum znajduje się na podległym mu terenie - czy nie

uznał zniknięcia Thomasa za kłopot, od którego wolałby trzymać się z daleka. A może

dostrzegał w tej sprawie coś interesującego, urozmaicenie codziennej rutyny? Zapewne

niewiele się działo w tym sennym, elitarnym miasteczku. Może komendant rwał się do

prawdziwego śledztwa?

background image

- Przykro mi, że znalazłem się tutaj w tak nieprzyjemnych okolicznościach. To duża

szkoła i na pewno niektórzy z was znają Thomasa Pearsona, a niektórzy nie.

Poczułam dłoń na swojej dłoni. Constance spoglądała na mnie ciepło. Odruchowo

chciałam się odsunąć, ale powstrzymałam się w ostatniej chwili. Constance próbowała być

dobrą przyjaciółką. A teraz bardzo potrzebowałam przyjaźni.

- W tym tygodniu jednak będziemy rozmawiać z każdym z was.

Znowu rozległy się szepty. W kaplicy panowała atmosfera podekscytowanego

oczekiwania. Nie mogłam tego pojąć. Czy ci ludzie nie zrozumieli sensu wypowiedzi komen-

danta? Policja uważała, że Thomasowi przydarzyło się coś złego i że ktoś z nas jest wplątany

w jego zniknięcie. Skąd więc, u diabła, to beztroskie podniecenie?

- Nie denerwujcie się, kiedy zostaniecie wywołani z lekcji i zaproszeni na rozmowę.

Pamiętajcie, że nie traktujemy was jak podejrzanych. Chodzi nam wyłącznie o to, żeby

odnaleźć waszego kolegę i oddać go rodzicom całego i zdrowego.

Jasne. A rodzice już zmuszą go do uległości i poślą do szkoły wojskowej”.

- Wszystko będzie się odbywało bez jakiegokolwiek osądzania. Gorąco jednak

zachęcam, abyście dzielili się z nami każdą przydatną informacją.

Kiedy wypowiadał te słowa, spojrzał prosto na mnie. Osunęłam się na siedzeniu.

„Dlaczego patrzy akurat w tę stronę? A dlaczego nie? Weź się w garść, dziewczyno!”

- Z góry dziękuję wam za pomoc.

Komendant odszedł od mikrofonu i zaczął konferować cicho z dyrektorem. W rzędach

ławek rozpętało się istne pandemonium.

- Jak myślicie? Pearson dał nogę ze szkoły?

- Może go porwano?

- Ten cały Rick na pewno wie, gdzie go szukać. Ciekawe, czy policja już go

przesłuchała.

- Czemu miałaby go przesłuchiwać? Który z nauczycieli podejrzewa, skąd Thomas

brał prochy? Są kompletnie bez pojęcia!

Rick? Co za Rick, u diabła?”

Próbowałam ignorować prowadzone wokół mnie rozmowy, a także wynikający z nich

straszliwy wniosek: wszystkie te podekscytowane drugoklasistki wiedziały o Thomasie dużo

więcej niż ja.

- E tam. Założę się, że Pearson łyknął jakiś trefny towar i leży teraz gdzieś we

własnych rzygach.

Dosyć. Dosyć.

background image

Okropne myśli, które tłumiłam od dwóch dni, uderzyły w moją osłabioną czaszkę z

siłą rozpędzonego pociągu towarowego. Wątła nadzieja, że z Thomasem wszystko jest w po-

rządku, prysła niemal bez śladu. Serce zabiło mi raptownie, płytko. W panice pochyliłam się

do przodu i oparłam czoło na pulpicie ławki. Gwałtownie przełykałam ślinę, walcząc z kwaś-

nym smakiem w ustach.

„Oddychaj. Po prostu oddychaj”.

Wiedziałam, że wszyscy na mnie patrzą. Czułam na sobie ich ciekawskie, wścibskie

spojrzenia.

- Reed? Może pójść z tobą do gabinetu lekarskiego? - zapytała niespokojnie

Constance.

- Najpierw zaprowadź ją pod prysznic - poradziła Missy. „Oddychaj. Oddychaj”.

„Porwano go. Trefny towar. We własnych rzygach”. Gdzie był Thomas, do cholery?

Gdzie się, do cholery, podziewał?

background image

JEGO DZIEWCZYNA

Szepty towarzyszyły mi po nabożeństwie przez całą drogę do drzwi kaplicy.

Skrzyżowałam ramiona i zacisnęłam je na piersiach w obawie, że strach i narastające

wrażenie zaszczucia eksplodują ze mnie na wszystkie strony. Thomas zaginął. Policja

traktowała nas jak podejrzanych. I obserwowała mnie teraz cała szkoła.

Czemu Thomas nie wracał? Gdyby pokazał się na kampusie choćby na parę minut,

skończyłyby się te spojrzenia, te przyciszone rozmowy. Bardzo chciałam, żeby się skończyły.

Kiedy wynurzyłam się na zewnątrz, zobaczyłam przed drzwiami Arianę i Taylor.

Ucieszyłam się na widok przyjaznych twarzy, choć byty to twarze osób, które o świcie

wywlokły mnie z łóżka i ubrały w fartuch pokojówki. Nawet rozluźniłam nieco uścisk

ramion.

Taylor jednak szepnęła coś do Ariany, popatrzyła na mnie niemal z popłochem i

pospiesznie ruszyła przez dziedziniec. Pomyślałam, że może czuje się winna z powodu

porannych wydarzeń w bursie. Zawsze przejawiała odrobinę więcej przyzwoitości niż

pozostałe lokatorki Billings.

- Przecież podobno ze sobą zerwali...

- Tak, ale znowu się pogodzili, tuż przed jego zniknięciem. ..

Spojrzałam za siebie z furią. Dwie drugoklasistki zamilkły, spłonęły rumieńcem i

czym prędzej się oddaliły.

- Co słychać? - zapytała Ariana, przyłączając się do mnie.

Doskonale. Zyskałam chwilową ochronę przed eastońskim wścibstwem.

- Nic nowego - powiedziałam z udawaną nonszalancją. Coś mi mówiło, że Ariana

doceni twardą postawę. - Co z Taylor?

- Och, wciąż nie czuje się dobrze. - Kac? - szepnęłam.

- Między innymi. Jesienią Taylor zaczyna mieć kłopoty z paciorkowcem w gardle, pół

zimy spędza w łóżku i dochodzi do siebie dopiero na wiosnę. Słabą kondycję ma dziewczyna

- westchnęła. - Szkoda.

Posępnie wpatrywałam się w bruk dziedzińca. Choroba i przymusowy pobyt w łóżku

wydały mi się nagle całkiem niezłym rozwiązaniem.

„Może powinnam poprosić Taylor, żeby na mnie chuchnęła?”

- A u ciebie wszystko w porządku? - zapytała Ariana.

- Jasne.

background image

Jasne, że absolutnie nie w porządku. Byłam obolała na ciele i na duszy. Czułam się

tak, jakbym zaraz miała rozpaść się na kawałki ze zdenerwowania i niepokoju. Czemu Tho-

mas do mnie nie zadzwonił? Albo do Josha? Do kogokolwiek? Dlaczego nam to robił?

Czy dlatego że w szeptanych plotkach tkwiło ziarno prawdy? Czy Thomasowi

rzeczywiście przytrafiło się coś złego? Po plecach przebiegł mi dreszcz. Poruszyłam się

niespokojnie. Ariana nie spuszczała ze mnie wzroku.

- Więc co zamierzasz im powiedzieć? - zapytała z troską.

- Komu?

- Policji. Zamarłam.

- Jak to?

Przysunęła się do mnie tak blisko, że mogłabym policzyć wszystkie pory na jej nosie,

gdyby je miała. Jej cera była gładka jak porcelana.

Porcelana. Muszla klozetowa. Dosyć. Dosyć.

- Jesteś jego dziewczyną. Na pewno zadadzą ci mnóstwo pytań. Powinnaś się dobrze

przygotować do tej rozmowy.

Nagle zaschło mi w gardle. Niemożliwe. Musiałam ją źle zrozumieć.

Powiew wiatru szarpnął jej włosy, uniósł końce szalika. Tuż obok jakiś chłopak

krzyknął coś do kolegów. Nie poruszyła się, nawet nie mrugnęła.

- Ariana, ja nie wiem, gdzie jest Thomas - powiedziałam cicho.

Patrzyła na mnie badawczo. Patrzyła tak badawczo, że powoli ogarnęła mnie fala

gorąca. Tak badawczo, że zaczęłam się zastanawiać, czy jednak nie mam czegoś do ukrycia.

I wtedy się uśmiechnęła.

- Okej.

- Co? - spytałam zdezorientowana.

- Nic. Ale gdybyś chciała z kimś pogadać przed spotkaniem z policją, po prostu daj mi

znać.

- Dzięki.

Odsunęła się bez pośpiechu.

- Do zobaczenia po lekcjach.

Dopiero kiedy zostałam sama, zauważyłam wszystkie te wlepione we mnie oczy.

Ilekroć spojrzałam w czyjąś stronę, błyskawicznie odwracano wzrok; ilekroć podeszłam

bliżej, natychmiast urywała się rozmowa. Czy właśnie tak miało być od tej pory? Czy każdy

mój ruch miał stać się przedmiotem obserwacji i tematem komentarzy? Już pierwszego dnia

w Easton wiedziałam, że nie chcę wtopić się w szare niedostrzegalne tło. Nigdy jednak nie

background image

ż

yczyłam sobie takiego publicznego zainteresowania.

Zerknęłam na zegarek. Dziesięć minut do lekcji. Potrzebowałam życzliwego słuchacza

- kogoś, kto pomoże mi ochłonąć i przypomni, dlaczego w ogóle przeniosłam się do Easton.

Usiadłam na najbliższej ławce, wyciągnęłam z torby komórkę i zadzwoniłam do brata, który

był teraz daleko, w Pensylwanii. Odebrał po piątym sygnale.

- Tak?

- Scott, tu Reed. Obudziłam cię?

- Skąd! Zaczynam zajęcia nie wcześniej niż za trzy godziny, ale oczywiście czekam

już spakowany i gotowy - burknął.

Uśmiechnęłam się. Grupka dziewczyn przyglądała mi się z odległości kilku metrów.

Patrzyłam na nie, dopóki w panice nie umknęły z dziedzińca.

- Jak tam sprawy na uniwerku? - zapytałam.

- Świetnie. A co słychać w liceum l - Zgon?

- Ha, ha. Widzę, że nie załapałeś się na przydział genów inteligencji.

- Za to odziedziczyłem komplet genów urody - odparł. - No mów, w czym problem?

- A musi być jakiś problem?

- W naszej rodzinie, owszem. Westchnęłam.

- Nieprzyjemnie się u nas porobiło. Thom... taki jeden zniknął z kampusu i mamy tu

mnóstwo policji. Będą nas wszystkich przesłuchiwać.

- Zniknął? Porwali go czy co?

- Nie wiem - powiedziałam ze ściśniętym gardłem.

- To jakiś twój znajomy? „Bliższy niż sobie wyobrażasz”.

- Tak jakby. Zaprzyjaźniliśmy się trochę.

- Och. Faktycznie nieprzyjemne. Ale na pewno gościu się pojawi. Założę się, że ludzie

ciągle tam u was znikają i odnajdują się na luksusowych jachtach.

Zaśmiałam się.

- Co. nie mam racji? Pamiętam, że Felicia opowiadała o jakimś facecie, który zaprosił

całą czwartą klasę do rodzinnej posiadłości na Bahamach.

Felicia. Oczywiście. Była dziewczyna Scotta. Jak mogłam zapomnieć, że Scott znał

kogoś z Easton? Przecież właśnie pod wpływem Felicii zainteresowałam się tą szkołą. Felicia

ukończyła tu trzecią i czwartą klasę. A to oznaczało, że wiedziała o Easton wszystko.

- Skoro już jesteśmy przy Felicii - zagadnęłam - czy nie mówiła ci kiedyś o

Dziedzictwie?

- O dziedzictwie? Nie, raczej nie. Czyim dziedzictwie?

background image

- Nie wiem. Chyba chodzi o jakąś imprezę. Wszyscy się tym teraz podniecają.

- To dlaczego kogoś nie zapytasz?

- Bo nie chcę wyjść na matoła - powiedziałam.

Co za ulga się do tego przyznać. Co za ulga móc porozmawiać z kimś szczerze.

- Już za późno - zażartował. - Słuchaj, muszę kończyć, zanim Todd całkiem się

wścieknie.

Wyobraziłam sobie, jak współlokator Scotta jęczy i zakrywa sobie głowę poduszką.

- Aha, Reed, zadzwoń wreszcie do taty. Natychmiast opadły mnie wyrzuty sumienia.

Nie telefonowałam do ojca już kawał czasu.

- Po co? Żebym poczuła się winna?

- Zaskoczę cię. dziecinko. Miałem tu trochę ćwiczeń z psychologii. Wygląda na to. że

jesteśmy skazani na poczucie winy do końca naszego nędznego żywota. Więc lepiej się do

tego przyzwyczajaj.

Westchnęłam.

- W porządku. Zadzwonię.

- Tęskni za tobą. Mama zresztą też, na swój chory i pokręcony sposób.

Nagle zapragnęłam jak najszybciej zakończyć tę rozmowę. Scott jednak spełnił swoje

zadanie: uprzytomnił mi wyraźnie, czemu znalazłam się w Easton i przed kim uciekałam.

- No dobra. Śpij dalej - powiedziałam. - Odezwę się jeszcze.

- Na razie.

Ciężko podniosłam się z ławki i ruszyłam do sali lekcyjnej, ignorując towarzyszące mi

w drodze szepty. Do nich też powinnam się przyzwyczajać. Powinnam się przyzwyczajać do

mnóstwa rzeczy.

background image

STARCIE

- W czym się wybierasz na Dziedzictwo w tym roku?

Stanęłam jak wryta, ściskając w ręce długopisy, które właśnie kupiłam w szkolnym

sklepie papierniczym. Zdaje się, że kiedy na kampusie nie rozmawiano o mnie, mówiono

tylko o Dziedzictwie? Ale może dzięki temu zdołam uzyskać potrzebne informacje bez

niczyjej pomocy...

- Nie wiem. Zastanawiałam się nad czarną suknią od Chanel.

Kilka kroków ode mnie siedziały na ławce dwie drugoklasistki, które znałam z

Bradwell: długowłose, płaskobrzuche blondyny z komórkowymi telefonami wiecznie

przyklejonymi do uszu. Nawet teraz jedna z nich trzymała komórkę na wysokości policzka,

najwyraźniej w pogotowiu, a druga wystukiwała na swojej SMS - a. Szybko przyklękłam i

udawałam, że zawiązuję sobie sznurowadło.

- Czy nie w tej sukni byłaś latem na ślubie mamy? - zapytała jaśniejsza blondyna

ciemniejszą.

- Owszem. Bo co?

- Jak to? Przecież cię sfotografowano! Nie możesz się pokazać na Dziedzictwie w

czymś, co widziano już na zdjęciach. Po prostu nie wypada!

Ciemniejsza blondyna pokiwała głową.

- Masz rację. Że też o tym nie pomyślałam! Właśnie wtedy jaśniejsza dostrzegła mnie

kątem oka.

- A ty co? Dobrze się bawisz?

- Przepraszam - powiedziałam, wstając, a potem zapytałam prosto z mostu: -

Słuchajcie, co to jest to całe Dziedzictwo?

Blondyny spojrzały po sobie z niedowierzaniem.

- Coś, co ciebie zupełnie nie dotyczy - oświadczyła ciemniejsza. - Nawet jeśli udało ci

się dostać do Billings.

- Dana! Nieładnie, nieładnie! - zachichotała jaśniejsza, szturchając tamtą łokciem.

Poczułam gorąco na twarzy.

- Co to, u diabła, miało oznaczać? - wycedziłam.

- Po prostu nie wyobrażaj sobie, że skoro przyjęto cię do Billings, jesteś kimś

nadzwyczajnym - syknęła ciemniejsza.

- Wszyscy wiemy, jak tu trafiłaś, biedusiu ze stypendium.

background image

- Ale - dodała jaśniejsza - może ktoś się nad tobą jednak ulituje i weźmie cię na

Dziedzictwo, skoro twój luby zaginął bez wieści...

Coś we mnie nabrzmiewało, coś niebezpiecznego. A gdyby tak wepchnąć im te

cholerne komory w gardła? Nigdy przedtem nie uczestniczyłam w bójce, ale blondyny

wybrały zdecydowanie niewłaściwą porę na zaczepki. Chęć spuszczenia im solidnego manta,

zwłaszcza Danie, stawała się coraz silniejsza. Już niemal słyszałam ich przestraszone piski,

widziałam ich wybałuszone oczy... Całkiem zabawna scena.

Zrobiłam krok w stronę ławki jeszcze niezupełnie pewna co dalej. Patrzyły na mnie z

uśmieszkami; jaśniejsza wyraźnie szykowała się do następnej złośliwości. I nagle obie

zamarły, a uśmieszki zniknęły jak starte gąbką. Rogi mi wyrosły czy co?

- Lepiej już chodźmy - wymamrotała jaśniejsza. Dopiero kiedy wstały i prawie

odbiegły, poczułam za sobą czyjąś obecność. Odwróciłam się i bez szczególnego zdziwienia

zobaczyłam Noelle.

- Ojej, czyżbym spłoszyła twoje przyjaciółki? - powiedziała, unosząc jedną brew.

- Na to wygląda. Dzięki.

- Nie ma sprawy. Niech znają swoje miejsce.

- Tak? - zapytałam. - Mianowicie?

- Jakim prawem się ciebie czepiają? - burknęła i objęła mnie ramieniem. - To moja

rola.

Zdołałam nawet się roześmiać.

- I co, wszystko gra? - zapytała. - Pewnie masz już dosyć tej historii z Pearsonem.

Ś

cisnęło mnie w żołądku, jak przy każdej wzmiance o Thomasie.

- Noelle, czy wy w ogóle się o niego nie martwicie? Spojrzała mi prosto w oczy. Jak

zwykle niczego nie potrafiłam wyczytać z jej twarzy.

- Reed, Thomas Pearson doskonale opanował sztukę spadania na cztery łapy.

- No, nie wiem...

- Nie słuchaj, co wygadują te bezmózgie miernoty - powiedziała twardo. - Ważne, co

mówią Dash i Gage. Znają Pearsona od lat i absolutnie się o niego nie martwią. A dlaczego?

Właśnie dlatego że go znają. I nie wątpią, że świetnie się gdzieś bawi naszym kosztem.

- Tak myślisz?

- Nie myślę, ja wiem. Przestań się nim przejmować. Wcześniej czy później zjawi się

tu cały w skowronkach i będziesz wściekła. że zmarnowałaś na niego tyle czasu.

Odetchnęłam głęboko. Z Thomasem wszystko było w porządku. Tak uważali jego

kumple - ludzie, którzy znali go najlepiej. Sądzili nawet, że pokaże się na Dziedzictwie

background image

zdrowy i wesolutki. Czemu miałabym kwestionować ich opinię?

- No, gotowa na mały trening kopania tyłków na boisku? - zapytała Noelle kpiąco. -

Obiecuję, że dzisiaj skopię cię tylko lewą nogą. Chociaż nie, nie mogę tego obiecać.

Uśmiechnięte ruszyłyśmy do Billings, żeby przebrać się przed treningiem. Tak, trochę

kopaniny było dokładnie tym, czego potrzebowałam.

- A właściwie o czym tutaj rozmawiałyście? - odezwała się Noelle. - Wyglądało

bardzo serio.

Przez moment się zastanawiałam, czy nie zapytać jej o Dziedzictwo. Nie chciałam

jednak przypominać, jak haniebnie mało wiem o Easton.

Nie, nadal powinnam próbować zdobyć informacje samodzielnie.

- Och. wiesz, o najnowszej kolekcji Chanel - odparłam beztrosko.

Roześmiała się serdecznie.

- To właśnie mi się w tobie podoba, Reed - powiedziała. - Czasami naprawdę mnie

powalasz.

background image

TWÓJ THOMAS

- Uch! Nie mogę już patrzeć na ten łach! - oświadczyła London Simmons.

Zdjęła przez głowę kremowy sweter i z rozmachem cisnęła go do srebrzystego

pojemnika na papiery. Ciemnobrązowe włosy idealnie równymi falami opadły jej na gołe

ramiona.

- London! To czysty kaszmir! - zawołała jej współlokatorka Vienna Clark.

London i Vienna - Bliźniacze Miasta, jak nazywano je w Billings - były serdecznymi

przyjaciółkami o dorodnych kształtach i bogatym życiu towarzyskim. Wezwały mnie do swo-

jego pokoju, kiedy tylko przestąpiłam próg bursy po kolacji, zapragnęły, żeby uporządkować

im buty według wysokości obcasa i koloru. Właśnie tym się teraz zajmowałam, klęcząc na

podłodze.

- Nie możesz tak po prostu wyrzucać kaszmiru! Przekaż go na cele charytatywne albo

coś - poradziła Vienna.

London, która podziwiała w lustrze swój wydatny biust, odwróciła się i spojrzała na

mnie z namysłem.

- Faktycznie. Masz ochotę, Lorneto? - zapytała. - Weź sobie. Patrzyła na mnie

niewinnie, czekając na mój wybuch entuzjazmu.

- Dzięki, ale nie - odparłam krótko.

- Nie chodzi o Lornetę, chodzi o ludzi w potrzebie! - wykrzyknęła Vienna,

przewracając oczami, a do mnie powiedziała. - - Nie przejmuj się. Im jest chudsza, tym

głupsza.

- Po prostu mi zazdrościsz! - zawołała London.

Uśmiechnięte usiadły na swoich łóżkach: Vienna z pilnikiem do paznokci, London ze

szczotką do włosów. Wyciągnęłam z szafy kolejną parę pantofli na obcasie i ustawiłam ją na

właściwym miejscu w szeregu czerwonych butów. Powoli zbliżałam się do końca katorgi. Na

horyzoncie zaczynała majaczyć łazienka w moim pokoju i - wreszcie, wreszcie - prysznic.

- Widziałam dzisiaj Walta Whittakera - odezwała się London.

Zesztywniałam. Przez cały dzień udawało mi się trzymać z daleka od Whittakera.

Ilekroć spojrzał w moją stronę, rumienił się i odwracał wzrok. Widocznie wspomnienia z po-

przedniego wieczoru budziły w nim takie samo zażenowanie jak we mnie. Większość czasu w

stołówce spędził na rozmowach przy nauczycielskim stole, co - jak się zorientowałam - było

w Easton czymś wyjątkowym. Poza stołówką, na szczęście, nie wpadliśmy na siebie.

background image

Ciekawe, czy Bliźniacze Miasta wiedziały o naszym wczorajszym tête - à - tête?

- Vienna, Whittaker wkrótce będzie mój. Aha. Najwyraźniej nie wiedziały. Vienna

prychnęła.

- Daj spokój! W najbliższych tygodniach będzie za nim ganiać co druga dziewczyna w

szkole.

Ż

e co?!

- No i? Uważasz, że mi się nie uda? - zapytała London z niedowierzaniem.

- Masz takie same szanse jak każda inna. Zresztą nie wiadomo, co się dzieje w tej jego

wypomadowanej głowie. Osobiście zawsze uważałam, że Whittaker jest gejem.

Uśmiechnęłam się lekko, chowając ostatnią parę czerwonych butów na miejsce. No, to

mogłoby tłumaczyć jego niedociągnięcia w dziedzinie organoleptycznej...

- Gej czy nie gej, zdecydowanie mi się przyda - oświadczyła London.

Obie zachichotały.

Wstałam i otrzepałam ręce. Bardzo chciałam się dowiedzieć, w czym Whittaker może

być przydatny London. Raczej nie chodziło o pieniądze, bo tych lokatorkom Billings na

pewno nie brakowało. Jeszcze bardziej chciałam jednak zostać wreszcie sama i wyciągnąć się

wygodnie na własnym łóżku. Poza tym podejrzewałam, że London nie będzie skłonna

wtajemniczyć mnie w swoje zamiary.

- Zrobione - oznajmiłam.

- Możesz odejść - powiedziała London łaskawie.

Spojrzałam na nią z furią, czego nawet nie zauważyła, i prawie pobiegłam do swojego

pokoju, mijając zawieszone na ścianach czarno - białe fotografie Easton „w ciągu wieków”.

Kiedyś podziwiałam piękne wyposażenie Billings: lśniące drewniane meble, puszyste

dywany, ścienne kinkiety z brązu, drzwi balkonowe na końcach korytarzy. Teraz widziałam

tu jedynie przedmioty i powierzchnie do odkurzania, czyszczenia, polerowania. Byle uciec od

tego wszystkiego jak najszybciej i schronić się u siebie... Już chwytałam za klamkę...

- Panno Brennan.

Zamknęłam oczy. Tak blisko byłam, tak blisko.

Philippa Lattimer, opiekunka bursy Billings, szła ku mnie drobnym kroczkiem, do

którego zmuszała ją niezwykle wąska spódnica. Ciemne włosy ściągnęła w kok; jej białą

bluzkę, jak zawsze zapiętą pod samą szyję, zdobiły trzy sznury pereł. Lattimer była chuda i

koścista i miała zniszczoną cerę. Nigdy nie pokazywała się bez grubych kresek na powiekach

i równie grubej warstwy tuszu na rzęsach, jakby sądziła, że rozmówcy, wpatrzeni w jej

nadmiernie podkreślone wodniste oczy, nie zauważą sporego znamienia na podbródku. Po-

background image

znałam ją w dniu przeprowadzki do Billings: patrzyła wtedy na mnie jak na przybysza z

kosmosu. Od tamtej pory starałam się jej unikać.

- Brennan, zdaje się, że dzisiaj rano ścieliłaś łóżka w naszej bursie - zaczęła surowo.

Coś takiego. Wiedziała o tym?

- Z jakiegoś powodu pominęłaś jednak moje. Byłabym wdzięczna, gdybyś zechciała

wyświadczyć mi tę samą uprzejmość, którą wyświadczasz pozostałym mieszkankom bursy.

Niemożliwe. Musiałam się przesłyszeć. Nie tylko wiedziała o tym poniżającym

rytuale, ale go akceptowała? Chciała w nim uczestniczyć?

- Czy wyrażam się jasno?

- Eee... tak - wymamrotałam.

- Świetnie.

Przez moment stałyśmy naprzeciwko siebie w milczeniu.

- Wracaj do swoich zajęć - powiedziała wreszcie, odprawiając mnie ruchem dłoni.

Zamknęłam za sobą drzwi pokoju i oparłam się o nie, żałując, że nie zamontowano w

nich zamka. Rygla. Porządnego systemu alarmowego, który by mnie ostrzegał przed

nadciągającymi jaśnie paniami. Nie mieściło mi się w głowie, że opiekunka bursy bierze

udział w tym wyzysku człowieka. Czy i bez tego nie miałam dość roboty, dość zmartwień?

Odetchnęłam głęboko. Byłam wykończona nerwowo. Przez cały dzień czekałam,

kiedy otworzą się drzwi sali lekcyjnej i zostanę wezwana na policyjne przesłuchanie. Nie

potrafiłam się na niczym skoncentrować; podarłam na kawałeczki przynajmniej dziesięć

kartek do segregatora. Nic jednak się nie wydarzyło. Pod wieczór rozeszła się pogłoska, że

policja zaczyna od czwartych klas, a do nas, drugoklasistów, weźmie się dopiero pod koniec

tygodnia.

Osobiście wolałabym mieć to już za sobą. Czułam się tak, jakby w żyłach płynęła mi

czysta kofeina. Dlaczego przynajmniej nie wezwali mnie? Czy jeszcze się nie zorientowali, że

Thomas ma dziewczynę?

Ze znużeniem rozejrzałam się wokół. Byłam u siebie. W całym tym zamieszaniu nie

znalazłam dotąd czasu, żeby nacieszyć się nową kwaterą. Miałam tu trzy razy więcej miejsca

niż w swoim dawnym pokoju w Bradwell. Potężne łukowate okno wychodziło na dziedziniec

między bursami. Szerokie łóżko wydawało się małe przy ogromnym biurku z wbudowaną

tablicą korkową i przy podwójnej toaletce, zresztą w połowie pustej, bez zdjęć w ramkach,

szkatułek z biżuterią i najróżniejszych bibelotów typowych dla innych toaletek w Billings -

które tym trudniej było odkurzać.

Tak, moja część pokoju wyglądała żałośnie ubogo w zestawieniu z częścią należącą do

background image

Nataszy, pełną równiutko zawieszonych plakatów i ułożonych w doskonałym porządku ksią-

ż

ek, z pyszniącym się na toaletce przezroczystym pojemnikiem z przegródkami, w których

znajdowały się olśniewające pierścionki, klipsy i naszyjniki. Była to jednak moja kwatera -

kwatera w Billings. Nie powinnam o tym zapominać. Dostałam się do elitarnej bursy.

Wszystkie katorżnicze prace, do których mnie tu zmuszano, byty tego warte.

Chyba.

Podeszłam do biurka. Sporo moich książek leżało nadal w pudle, w którym

dziewczyny przeniosły je tutaj z Bradwell. Równie dobrze mogłam je wypakować, dopóki

jeszcze miałam resztki energii. Chwyciłam kilka podręczników do historii, które Barber kazał

mi wypożyczyć pierwszego dnia w szkole, i wepchnęłam je na półkę. Jeden z tomów

ześliznął się i upadł z hukiem na podłogę, a za nim, pomimo moich rozpaczliwych ruchów,

poleciały następne - prosto na moje stopy.

- Cholera!

Usiadłam na dywanie i oparłam się plecami o łóżko. Uff. Jak miło się odprężyć.

Wypakowanie książek chyba mogło poczekać.

Starając się jak najmniej angażować zmęczone mięśnie, odsunęłam kilka tomów na

bok. I wtedy zobaczyłam leżącą pod nimi złożoną kartkę.

Hę? A to skąd się tu wzięło?

Podniosłam papier i przyjrzałam mu się dokładniej. Widziałam go po raz pierwszy.

Czyżby wypadł z którejś z książek? Wszystkie wypożyczyłam z biblioteki na początku wrześ-

nia. Może w jednej z nich zostawiono przez nieuwagę liścik miłosny? Zaintrygowana

rozprostowałam kartkę i zobaczyłam, że to wydruk z komputera, ale podpisany piórem.

Podpisany przez Thomasa.

Puls załomotał mi w uszach. W czubkach palców. W oczach. Ścisnęłam papier

drżącymi dłońmi i zaczęłam czytać.

Reed,

dzisiaj opuszczam Easton. Nic innego mi nie pozostaje. Znajomy słyszał o pewnym

ośrodku holistycznej terapii uzależnień, w którym nie wymagają zgody rodziców. Nie podam

Ci adresu, bo nie chcę, żeby ktokolwiek próbował mnie odnaleźć. Zamierzam skończyć z

piciem. A w tym celu muszę zerwać wszystkie dotychczasowe kontakty.

Nie gniewaj się, proszę. Tak będzie dla Ciebie lepiej. Nie jestem dla Ciebie

wystarczająco dobry, Reed. Bardzo Cię kocham, ale zasługujesz na kogoś lepszego ode mnie -

znacznie lepszego. Ze mnie jest kompletny gnojek.

Doszedłem do wniosku, że potrzebuję trochę czasu dla siebie, z daleka od rodziców i

background image

całego tego szaleństwa. Wiem, że mnie rozumiesz. Znasz mnie jak nikt inny.

Tak Cię kocham, Reed. I będę za Tobą tęsknił. Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo.

Twój Thomas

Poczucie ulgi ogarnęło mnie tak gwałtownie, że łzy napłynęły mi do oczu. Otarłam je

wierzchem dłoni i przeczytałam list jeszcze raz. I jeszcze. Thomasowi nie przydarzyło się nic

złego. Wszystko było w porządku! Wcale nie leżał gdzieś we własnych rzygach. Szukał dla

siebie ratunku - starał się wyjść z dołka. Był nawet w lepszym stanie niż kiedykolwiek

przedtem!

Odetchnęłam i znowu przebiegłam kartkę wzrokiem. I nagle przyszła mi do głowy

paskudna myśl, która zatruła całą radość. Thomas ze mną zerwał. Listownie. Po naszej

ostatniej rozmowie, kiedy obiecałam mu wszelką możliwą pomoc, zniknął bez pożegnania, a

list o zerwaniu podrzucił mi ukradkiem do pokoju. Co to właściwie za metoda?

Gorzej: zostawił notkę w wypożyczonym podręczniku, najwyraźniej pewny, że

prędzej czy później na nią natrafię. Przecież mogłam oddać książkę do biblioteki i nie

dostrzec kartki wetkniętej między strony - i zamartwiałabym się bez końca! A wystarczyło

zatelefonować. W pół minuty przekazałby mi to samo, tylko ustnie. Czy naprawdę nie

rozumiał, na jakie męki mnie naraża?

- Dupek!

Zmięłam papier i cisnęłam go w kąt pokoju. Za kogo, do cholery, Thomas się uważał?

Uznał po prostu, że między nami koniec. Nie raczył zapytać mnie o zdanie. Zwiał i miał nas

wszystkich gdzieś. Temu facetowi potrzebna była pomoc. Poważna profesjonalna pomoc.

No, przynajmniej ją sobie załatwił.

Parę sekund po rzuceniu kartki poderwałam się i podniosłam ją z podłogi. Nie mogłam

zostawić jej na widoku publicznym. Rozprostowałam ją i przeczytałam list jeszcze raz.

I nasunęła mi się następna okropna myśl.

Policja. Czy powinnam zawiadomić policję? Thomas niewątpliwie byłby temu

przeciwny. Napisał wyraźnie, że chce uciec od całego tego szaleństwa - od rodziców.

Gdybym pokazała list policji, wytropiliby Thomasa w ośrodku i nie daliby mu czasu na

wyjście z nałogu. Przemilczenie tej informacji równałoby się jednak kłamstwu. Ukrywaniu

dowodów. Groziłyby mi poważne kłopoty.

Boże, gdybym tylko mogła zobaczyć się z Thomasem! Gdybym mogła go dotknąć,

przemówić mu do rozumu! Może zdołałabym nakłonić go do przyjęcia odpowiedzialności za

własne czyny. Czy nie rozumiał, jaki wywołał chaos? Czy tak bardzo obawiał się rodziców,

ż

e uznał ucieczkę za jedyne wyjście?

background image

Wyobraziłam sobie Thomasa w jakimś nędznym pokoju, samotnego, bladego i

roztrzęsionego, rozpaczliwie walczącego z nałogiem, i zakłuło mnie w sercu. Byłam na niego

wściekła, owszem, ale też straszliwie za nim tęskniłam. Martwiłam się o niego. Tak bardzo

pragnęłam się z nim spotkać, porozmawiać, zapewnić go, że wszystko będzie dobrze.

A potem porządnie dać mu w łeb.

Zdumiewające, jak miłość łączy się z nienawiścią.

- Chrzanić to!

Nie miałam teraz do tego głowy. Byłam zbyt zmęczona. Zbyt rozchwiana

emocjonalnie. Zbyt skłonna do przemocy. Złożyłam list, wsunęłam go głęboko do szuflady

biurka i zatrzasnęłam ją z rozmachem.

Okej. Oddychać głęboko. W każdym razie wiedziałam, że Thomasowi nic się nie

stało. Wiedziałam, że jest gdzieś tam, bezpieczny. A jeśli miał choć resztki sumienia,

powinien w końcu do mnie zadzwonić. List nie wystarczał. Musieliśmy porozmawiać.

Szczerze.

background image

OBROŃCZYNI MORALNOŚCI

Po długim pobycie pod prysznicem i równie długim namyśle poczułam się

zdecydowanie lepiej. List od Thomasa mimo wszystko uwolnił mnie od paru trosk. Po

pierwsze, Thomas zerwał ze mną przed kilkoma dniami, co oznaczało, że nie zdradziłam go

na spacerze z Whittakerem, a to bardzo poprawiło mi nastrój. Po drugie, Thomas zniknął na

czas nieokreślony, nie musiałam więc się martwić, jak utrzymać nasz związek bez narażania

się dziewczynom z Billings. Właściwie i tak bym się nie martwiła, skoro Thomas ze mną

zerwał.

Potrafiłam podejść do sprawy praktycznie. Reed - wcielenie zdrowego rozsądku.

Postanowiłam także zebrać jak najwięcej informacji o Dziedzictwie i wkręcić się jakoś

na tę imprezę, żeby dopaść Thomasa, urwać mu głowę, a potem ewentualnie wysłuchać jego

wyjaśnień. Chłopcy twierdzili, że Thomas za nic nie opuści Dziedzictwa, że jest

stuprocentowym Dziedzicem. Skoro tak, na pewno nie zamierzał przejmować się wymogami

jakiejś holistycznej terapii.

Owszem, napisał, że nie jest dla mnie dość dobry. Zapewne miał rację. Prawdę

mówiąc, po krótkim okresie szczęścia sprowadził na mnie same kłopoty, niepokój i wstyd.

Szczęście jednak było absolutne - tak że oddałam Thomasowi swoje dziewictwo. I nie

mogłam o tym tak po prostu zapomnieć. Nie mogłam pozwolić, żeby odszedł w siną dal i

zostawił mi tylko list. To, co się między nami wydarzyło, było dla mnie bardzo ważne i

Thomas powinien o tym wiedzieć. Powinien wiedzieć, że go nie zapomnę, choćbyśmy nigdy

już nie mieli być razem. Zależało mi na nim. Koniec, kropka.

Włożyłam frotowy szlafrok i zaczęłam wycierać sobie włosy ręcznikiem tak mocno,

jakbym wraz z wilgocią chciała usunąć wszystkie wątpliwości. Ponieważ wyszłam z

zaparowanej łazienki z pochyloną głową, nie spostrzegłam Nataszy, dopóki na nią nie

wpadłam.

- Oj, przepraszam! - powiedziałam ze śmiechem. - Aleś mnie wystraszyła!

Nawet nie drgnęła. Stała nieruchomo i spoglądała na mnie ponurym wzrokiem.

- Co jest? - zapytałam trochę nerwowo.

Czyżby znalazła list Thomasa? Chryste, czy jakimś cudem znalazła jego list?

- Musimy pomówić - oznajmiła.

- Nie ma sprawy - odparłam, próbując beztroską skłonić ją do uśmiechu.

Bez powodzenia.

background image

Podeszła do swojego biurka, na którym czekał włączony laptop.

- Siadaj - powiedziała i przysunęła mi krzesło.

- Co się dzieje?

- Urządzimy mały pokaz slajdów.

Pochyliła się nade mną krępująco blisko i kliknięciem otworzyła okno na środku

ekranu. Ze zdumieniem ujrzałam coś, co wydawało mi się zdjęciem języka wywalonego

wprost do aparatu i sfotografowanego z dużą dokładnością. A potem okno powiększyło się na

cały ekran i zamarłam.

Rzeczywiście, był to język. Mój język. Zdjęcie przedstawiało moją twarz. Miałam na

nim półprzymknięte oczy i śmiałam się idiotycznie.

- Skąd...? - zapytałam.

- Nie gadaj, tylko patrz.

Patrzyłam. Na następnych zdjęciach piłam piwo w lesie. Opierałam się na piersi

Whittakera. Odchodziłam z Whittakerem z polany. Przyklejona do niego podnosiłam butelkę

do łapczywie otwartych ust. Obejmowałam dłońmi jego twarz, kiedy mnie całował, kiedy

międlił mój biust.

Patrzyłam i ogarniała mnie groza. Na ostatnim zdjęciu odchylałam głowę do tyłu,

jakbym nie posiadała się z rozkoszy, a przecież tak naprawdę próbowałam powstrzymać

mdłości. Wyglądałam jak kompletna zdzira. Jak pijana dziwka, która zwabiła faceta w krzaki.

- Dlaczego... dlaczego mi to pokazujesz?

Projekcja dobiegła końca i rozpoczęła się na nowo. Odwróciłam wzrok od Nataszy, od

ekranu, od przerażającego świadectwa wydarzeń minionej nocy.

- Bo chcę, żebyś dobrze zrozumiała swoją sytuację - wycedziła. Ustawiła krzesło

przodem do siebie, zacisnęła dłonie na poręczach i pochyliła się nade mną. - Zdajesz sobie

sprawę, co oznaczają te zdjęcia, prawda? Wystarczy, że stuknę w parę klawiszy, a wylecisz z

Easton jak z procy.

Pod powiekami czułam łzy. Oczywiście, Natasza miała rację. Mogła udowodnić, że

złamałam podstawowe zasady szkolnego regulaminu. Co gorsza, z fotografii wynikało, że

byłam w lesie sama z Whittakerem. Chociaż w imprezie uczestniczyło około tuzina osób,

poza nami dwojgiem na zdjęciach nie było nikogo.

- Czemu to robisz?

Czy już zupełnie straciłam rozum? Uwierzyłam Nataszy, kiedy mówiła, że chce się ze

mną zaprzyjaźnić. Naprawdę stałam się tak naiwna?

- Bo mam dla ciebie zadanie - powiedziała, prostując się.

background image

- Zadanie?

Przecież byłam już na służbie u mieszkanek Billings. Po co ta cała szopka?

- Noelle Lang i jej banda doprowadziły do usunięcia Leanne z liceum. Wrobiły ją

celowo.

Słowa Nataszy mnie nie zaskoczyły. W dniu, w którym jej poprzednia współlokatorka

Leanne Shore opuszczała Easton, wydalona ze szkoły za ściąganie na egzaminie - czyli

złamanie eastońskiego kodeksu honorowego - byłam świadkiem, jak Natasza oskarża Noelle

o udział w tej aferze. Stałam wtedy w tłumie gapiów na dziedzińcu i myślałam, że po prostu

jej odbiło.

- Skąd... skąd wiesz? - zapytałam.

- Wiem, i kropka. Problem w tym, że nie mam dowodów. I tu właśnie zaczyna się

twoja rola.

„O Boże, nie. Nie. Chyba nie zamierza zmusić mnie do...”

- Skoro jesteś naszą nową sprzątaczką, masz nieograniczony dostęp do pokojów.

Chcę, żebyś dokładnie przeszukała rzeczy Noelle i jej kumpelek. Dziewczyny na pewno coś

schowały. Lubią trzymać trofea. Przynieś mi coś. co pozwoli przygwoździć je do ściany.

Wpatrywałam się w nią przerażona. Zimna woda kapała mi z włosów na szyję.

- Nie mogę tego zrobić!

Dziewczyny na pewno by się zorientowały. Wykopałyby mnie z Billings.

Przestałabym dla nich istnieć. Straciłabym wszystko, co osiągnęłam z takim wysiłkiem.

No i Noelle udusiłaby mnie gołymi rękami. Nie należało o tym zapominać.

- Oczywiście że możesz - odpowiedziała Natasza z nieprzyjemnym uśmiechem. -

Chyba że wolisz, aby twoje fotki trafiły do skrzynek e - mailowych dyrekcji, zarządu,

nauczycieli i wszystkich uczniów Easton.

Zerknęłam na laptopa. Na ekranie Whittaker właśnie wpychał mi język do gardła. Łzy

znowu napłynęły mi do oczu. Te zdjęcia oznaczały mój koniec. Koniec życia, koniec szans na

przyszłość. Czy Natasza tego nie widziała?

- Myślałam, że się przyjaźnimy - wybąkałam.

Może wzbudzę w niej poczucie winy? Chwytałam się brzytwy...

- Och! Jakie to słodkie! - zadrwiła. - Czyli dobrze się rozumiemy?

Spoglądałam na nią bez słowa. Nie dostrzegałam ani śladu żalu czy niezdecydowania.

Niewiarygodne. Była przecież obrończynią moralności w Easton - tak nazwala ją kiedyś

Noelle i Natasza wydawała się dumna z tego określenia. A teraz proszę, po kryjomu robiła

pornograficzne zdjęcia swoim rzekomym przyjaciółkom i wykorzystywała je do szantażowa-

background image

nia ich. Gdzie tu moralność?

Naturalnie, była też przewodniczącą klubu Młodych Republikanów. A sądząc z

informacji w telewizji i prasie, właśnie zastosowała manewr, którego nie powstydziłby się ża-

den polityk.

- Reed? Zadałam ci pytanie.

Nie mogłam wykonać jej polecenia. Nie po tym wszystkim, co dziewczyny z Billings

dla mnie zrobiły. I wobec tego wszystkiego, czego nie wahałyby się mnie pozbawić.

Natasza jednak mogła pozbawić mnie czegoś więcej. Miałam przed oczami niezbity

dowód.

Sytuacja była bez wyjścia.

- Tak... rozumiemy się.

- Świetnie. A teraz pora spać - powiedziała i litościwie zamknęła okno ze zdjęciami. -

Od jutra czeka cię mnóstwo pracy.

background image

WŁAŚNIE TO

Następnego ranka metodycznie sprzątałam Billings nieobecna duchem. Z jakiegoś

powodu wszystkie mieszkanki wcześnie opuściły swoje pokoje, mogłam więc ścielić łóżka

bez wysłuchiwania złośliwych komentarzy i szczegółowych instrukcji. W pokoju Noelle i

Ariany słowa Nataszy krążyły mi po głowie jak zacinająca się płyta: „Przygwoździć je do

ś

ciany... przygwoździć je do ściany... przygwoździć je do ściany...”.

Wpatrywałam się w toaletkę Noelle. Kusiła mnie, zapraszała, żeby poszperać w jej

szufladach. Nikogo nie było w pobliżu, potrzebowałam tylko kilku minut. Gdyby Natasza

spełniła swoją groźbę, wkrótce wylądowałabym w autobusie z biletem powrotnym do

pensylwańskiego Croton, do matki lekomanki i pogrążonego w depresji ojca. Z biletem

powrotnym do nicości.

Gdybym natomiast znalazła potrzebne Nataszy dowody, Noelle, Ariana, Kiran i

Taylor znienawidziłyby mnie potwornie, owszem, ale wyleciałyby ze szkoły. Zostałyby

usunięte z Easton, a ja nadal mieszkałabym tu, w Billings. Bez nich też miałabym szanse na

przyszłość, nie? Może trzęsły całą bursą, nawet całym kampusem, ale po ich odejściu wciąż

byłabym dziewczyną z Billings, a to zawsze się liczyło, prawda?

Co właściwie miałam do stracenia?

Podeszłam do toaletki i natychmiast opanował mnie lęk. Nie, nie mogłam tego zrobić.

Nie mogłam grzebać w ich rzeczach osobistych. Nie mogłam pogrążyć Noelle i Ariany - je-

dynych osób, które okazały mi życzliwość po zniknięciu Thomasa. Fakt, narzuciły mi rolę

pokojówki, ale były moimi przyjaciółkami. Tak jakby. Poza tym pomysł Nataszy był po

prostu podły. Powiedziałam więc sobie, że mam za mało czasu - zajmę się tym kiedy indziej -

i ruszyłam dalej.

Wzięłam prysznic, złapałam torbę z książkami i wybiegłam na korytarz. I wtedy

usłyszałam wrzawę.

- O rany! Spójrzcie na ten komplet!

- Otwórz to duże pudło! To duże!

Strzelił korek od szampana. Co się działo tam na parterze? Zeszłam powoli po

wyłożonych chodnikiem schodach i przystanęłam.

Po całym holu fruwały białe balony. Mieszkanki Billings tłoczyły się na środku wokół

stosu kunsztownie opakowanych prezentów. Pod ścianami leżały otwarte już pudełka, podło-

gę zaścielały kawałki ozdobnego papieru, z poręczy i krzeseł zwisały kolorowe wstążki.

background image

Kiran, stojąca w samym centrum tego zamieszania, jedną ręką owijała sobie wokół szyi

jedwabny szalik, a w drugiej trzymała kieliszek.

Było wpół do ósmej rano.

- Co jest? - zapytałam zdumiona.

- Lorneta! W samą porę! - zawołała Kiran radośnie. Chwyciła małe pudełko i wręczyła

mi je zamaszystym gestem. - Dla ciebie!

W pudełku byt iPod. Połyskujący niebieskozielony iPod z limitowanej serii.

- Jak to?

- Kiran ma dzisiaj urodziny! - oznajmiła Taylor, tego ranka wyglądająca znacznie

lepiej niż ostatnio.

Wokół zabrzmiały śmiechy i oklaski.

- Naprawdę? Wszystkiego najlepszego!

- A w urodziny Kiran wszystkie dostajemy prezenty - dodała Vienna.

- Dlaczego?

- Co roku jest to samo - wyjaśniła Kiran. - Podarunki od projektantów, fotografów,

wydawców, stylistów... Tyle tego, że nie mieści mi się w pokoju.

- I zawsze mnóstwo prezentów się powtarza - powiedziała Noelle, która właśnie

przyglądała się torebce od Louisa Vuittona.

- Dlatego wszystko rozdaję. W każdym razie większość. Bo chyba zatrzymam ten

zestaw toreb.

- Och - mruknęła Rose z wyraźnym rozczarowaniem. Krążyła pożądliwie wokół

pięcioczęściowego kompletu, odkąd pojawiłam się w holu.

- Więc iPod jest dla ciebie - powiedziała Kiran.

- Tak? Nawet Kopciuszek dostanie prezent? - zapytałam żartobliwie.

Kiran i Noelle wymieniły spojrzenia i parsknęły śmiechem.

- Nawet Kopciuszek - potwierdziła Noelle.

Aha. Oczywiście. Nikt inny nie miał ochoty na iPoda, więc zaoferowano go mnie.

Mimo wszystko nie mogłam narzekać. Niezwykłe, że dziewczyny w ogóle o mnie pomyślały.

- Chodź tu! - powiedziała Kiran. Objęła mnie ramieniem i zaprowadziła na środek

holu. - Na pewno znajdzie się jeszcze coś fajnego, czego nikt nie zagarnął. Cofnąć się, drogie

panie! Lorneta wybierze coś dla siebie!

Usłyszałam trochę protestów, ale dziewczyny odsunęły się posłusznie. Patrzyłam na

metki znanych projektantów, na niebieskie pudełeczka z białymi kokardami, na czarne pudła

przewiązane złotą wstążką. Własność Kiran, jej prezenty urodzinowe. A Kiran była gotowa

background image

się nimi podzielić. Ze mną. Bez żadnych warunków.

- Reed, będzie ci świetnie w tym kolorze! - zawołała Taylor, wyjmując z opakowania

czerwoną jedwabną suknię.

- Weź zamszową kurtkę - poradziła Ariana. - Każdej dziewczynie przyda się trochę

zamszu.

- Jeszcze zrobimy z ciebie elegantkę - powiedziała Kiran i wręczyła mi kieliszek

szampana.

- O rany Dzięki, Kiran - wymamrotałam oszołomiona. Spojrzała mi prosto w oczy.

- No, a od czego są przyjaciółki?

Poczucie winy boleśnie ścisnęło mi żołądek. Szybko pociągnęłam łyk z kieliszka.

Przyjaciółki, tak? Co Kiran by o mnie pomyślała, gdyby wiedziała, że kwadrans wcześniej

zastanawiałam się nad przeszukaniem jej pokoju? Czy nadal nazywałaby mnie przyjaciółką?

Mało prawdopodobne.

Potrząsnęłam głową, próbując pozbyć się przygnębienia. Przecież nie zdradziłam

dziewczyn. W każdym razie jeszcze ich nie zdradziłam. Kiedy jednak patrzyłam na ich

roześmiane, życzliwe twarze, po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, co stracę, jeśli pomogę

Nataszy w realizacji jej planu. Właśnie to stracę. Jeśli jej dopomogę, dziewczyny znikną z

tego miejsca, znikną z mojego życia.

Właśnie to miałam do stracenia.

background image

DŻENTELMEN

Przedpołudniowe lekcje spędziłam w stanie odurzenia. Gdyby Treacle, nauczycielka

historii sztuki, zadała mi pytanie na temat omawianego właśnie impresjonizmu, prawdo-

podobnie wyjąkałabym coś w rodzaju: „Stosunek wysokości do przeciwprostokątnej”.

Myślami przebywałam zupełnie gdzie indziej.

Lojalność wobec Noelle czy podporządkowanie się Nataszy? Kiedy policja wezwie

mnie na przesłuchanie? I czy powinnam powiedzieć im o liście od Thomasa?

Miałam do przemyślenia kilka ważniejszych spraw niż to, czy Claude Monet może

uchodzić za rewolucjonistę w malarstwie.

Kiedy ostatnie przedpołudniowe zajęcia wreszcie dobiegły końca, pierwsza znalazłam

się na korytarzu i popędziłam schodami do wyjścia. Musiałam poukładać sobie wszystko w

głowie. Musiałam pomedytować w samotności. Nie zapamiętałam ani jednego słowa z lekcji.

Wiedziałam, że jeśli szybko nie zapanuję nad sytuacją, groźby Nataszy przestaną się liczyć,

zanim moja współlokatorka doprowadzi do usunięcia mnie ze szkoły, wylecę za skandaliczne

wyniki w nauce.

Pchnęłam drzwi, wyszłam na słońce i wdychałam rześkie jesienne powietrze. Właśnie

tego było mi trzeba. Zamierzałam przespacerować się przed lanczem po kampusie i upo-

rządkować myśli. Psychoanalityk nie mógłby udzielić mi lepszej rady.

- Dzień dobry, Reed.

Walt Whittaker opierał się o kamienny filar. Oczami duszy natychmiast ujrzałam

zdjęcia Nataszy: wargi, dłonie, języki. Uch. Chłopak najwyraźniej uznał, że pora pogadać.

Główny kandydat do nagrody za najgorsze wyczucie czasu.

- Cześć - odpowiedziałam, idąc dalej.

Spragnieni sensacji plotkarze znowu krążyli w pobliżu i liczyłam na to, że Whittaker,

zakłopotany, szybko zniechęci się do pogawędki. Wzdrygnęłam się, przechodząc obok niego.

Coś, co powinno być nic nieznaczącym epizodem, chwilą słabości spowodowanej nadmiarem

alkoholu, przeobraziło się teraz w straszliwe wydarzenie na zawsze wyryte w mojej pamięci.

Dogonił mnie dwoma krokami.

- Miałem nadzieję na rozmowę.

Okej. Nie powinnam żywić pretensji do Whittakera. Nie on mnie szantażował.

Zapewne nawet nie wiedział o istnieniu tych koszmarnych zdjęć. No i przecież nie mogłam

unikać go bez końca.

background image

„Załatwmy to od razu. Przynajmniej jedno zmartwienie z głowy”.

Skręciłam z alejki pod rozłożysty klon i popatrzyłam Whittakerowi w twarz. Dużo

mnie to kosztowało.

- Jak się miewasz? - zapytał z troską.

- Ujdzie. A ty?

- Dziękuję, dobrze. Posłuchaj, jeśli chodzi o tamten wieczór...

Ż

ołądek zawiązał mi się na supeł, - ...pragnę cię przeprosić. Przypuszczam, że

wypiłem odrobinę za dużo. Chyba ty także.

- Odrobinę. Niedomówienie stulecia.

- Obawiam się, że wykorzystałem sytuację - powiedział z wzrokiem utkwionym w

czubkach swoich butów. - Jest mi niezmiernie przykro.

Jejku. Niewiele ode mnie starszy, a prawdziwy dżentelmen. Najwyraźniej od początku

miałam rację, choć pierwszą opinię sformułowałam w pijanym widzie. Z Whittakera rzeczy-

wiście był miły chłopak. Nie powinnam wyładowywać na nim frustracji wywołanej przez

Nataszę.

- Nic się nie stało - mruknęłam.

- Ależ stało się, Reed. Niestety. Nigdy bym...

- Whittaker, ja też tam byłam. Wiedziałam, co się dzieje...

Przynajmniej tak mi się wydawało. Dopóki nie zobaczyłam na ekranie, jak to

wyglądało naprawdę.

- ...i nie możesz winić tylko siebie. Uśmiechnął się z wdzięcznością.

- Mimo wszystko jesteś damą. I zasługujesz, żeby traktować cię jak damę.

Och, trafiłeś jak kulą w płot, kolego.

- Dziękuję.

- No to załatwione - powiedział i zaśmiał się. - A skoro nieprzyjemną część mamy już

za sobą, może zostaniemy... po prostu przyjaciółmi?

„Przyjaciółmi? Jasne. Och, dzięki. Stokrotne, stokrotne dzięki”.

- Chętnie - odpowiedziałam.

- Bardzo się cieszę.

Ujął moją rękę i pocałował ją lekko. W porządku. Żaden z moich przyjaciół tego nie

robił, ale w porządku.

- Wybieram się teraz na spotkanie z dyrektorem. Chyba zobaczymy się przy kolacji? -

zapytał.

- Pewnie tak. Na razie.

background image

Szłam na lancz, zastanawiając się, czy Whittaker nie kombinuje czegoś z tą naszą

przyjaźnią. Uznałam jednak, że mam ważniejsze sprawy do przemyślenia. Tymczasem

zamierzałam wziąć dżentelmena za słowo. I mocno go za nie trzymać.

background image

SEKRETY, SEKRETY

Im więcej osób przesłuchiwała policja, tym bardziej szkoła trzęsła się od plotek. Jeśli

usunięcie Leanne ze szkoły oznaczało ósemkę w skali Beauforta, zniknięcie Thomasa było

mocną dziesiątką. Wszyscy gorączkowo wymieniali informacje, ale niczego nie wiedziano na

pewno. Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta i zaczynałam się obawiać, że energia

kinetyczna uczniów Easton może w końcu wywołać prawdziwy wybuch jądrowy.

- Słyszałaś coś nowego? - zapytała mnie Constance, kiedy usiadłyśmy obok siebie

przed lekcją trygonometrii.

- Nie. A ty?

- Podobno trzymali Dasha McCafferty'ego ponad godzinę - powiedziała. - A Taylor

Bell wyszła cała zapłakana.

- Co takiego? Bzdura. Dlaczego Taylor miałaby płakać?

- Może podkochuję się w Thomasie?

Taylor? Wykluczone. Nigdy nie zauważyłam, żeby wpatrywała się w Thomasa - a

wpatrywanie się w niego byłoby zupełnie zrozumiałe. Bardziej prawdopodobne, że nie

wytrzymała nerwowo. Albo ktoś wymyślił tę historię z płaczem.

Przypomniałam sobie teorię Noelle. Czy Thomas rzeczywiście bawił się naszym

kosztem? Czy dlatego nikomu nie zdradził, dokąd się wybiera? Och, gdybym tylko mogła się

z nim zobaczyć i zapytać, co, u diabła, sobie myśli! Był jednak na to pewien sposób. Gdybym

zdołała dowiedzieć się czegoś o Dziedzictwie i uzyskać zaproszenie, miałabym szansę w

końcu dopaść drania.

- Constance, słyszałaś coś na temat Dziedzictwa? Prychnęła.

- Wygłupiasz się? - powiedziała. - Nikt tu o niczym innym nie mówi. Jeśli pominąć

sprawę Thomasa, oczywiście!

- No i? Co to takiego?

- Jakieś nadzwyczajne przyjęcie w Nowym Jorku. Wielki sekret. W każdym razie dla

takich osób jak my. Zamrugałam.

- Jak my?

Co miałam wspólnego z Constance poza tym, że obie byłyśmy uczennicami drugiej

klasy?

- Dla osób, które nie są Dziedzicami lub Dziedziczkami - wyjaśniła. - Jeśli ktoś nie

pochodzi z rodziny, która od pokoleń uczy się w prywatnych szkołach, nie dostanie zaprosze-

background image

nia. Czyli odpadamy.

Och. To dlatego blondyny powiedziały, że Dziedzictwo jest czymś, co kompletnie

mnie nie dotyczy...

- Serio?

- No. Okropne, co? Podobno to niesamowita impreza. Missy mówiła, że w zeszłym

roku wszystkim chłopcom podarowano platynowe roleksy, a dziewczynom naszyjniki z

limitowanej serii Harry'ego Winstona. Oddałabym wszystko za Winstona. Mama nie pozwala

mi nosić porządnej biżuterii, dopóki nie skończę osiemnastu lat. Uważa, że zaraz bym

zgubiła.

- Cholera - mruknęłam.

Nadzieje na spotkanie z Thomasem rozwiewały się jak dym.

- Czekaj, ale skoro jesteś teraz w Billings, pewnie nie musisz się martwić!

- Jak to?

- No, przecież dziewczyny z Billings mogą wszystko - stwierdziła, jakby to było coś

oczywistego. - Założę się, że zaproszenie przysługuje ci automatycznie.

Zastanawiałam się przez chwilę. Hm. Niegłupia hipoteza. W Easton wiedziano

powszechnie, że dziewczynom z Billings niczego się nie odmawia. Może trafiła mi się

pierwsza okazja wykorzystania tej uprzywilejowanej pozycji. I szansa rozmowy z Thomasem.

Boże, jakby to było dobrze...

- O rany! Zobacz, kto przyszedł! - wyszeptała Constance, chwytając mnie za rękę.

Serce we mnie zamarto.

- Thomas? Gdzie?

- Walt Whittaker. Tam, na korytarzu! No tak, słyszałam, że już wrócił z Azji...

Ochłonęłam w mgnieniu oka. Niezła podpucha.

Obróciłam się na krześle i rzeczywiście, przed drzwiami klasy stał Whittaker

pogrążony w rozmowie z naszym nauczycielem trygonometrii. Bliźniacze Miasta, London i

Vienna, krążyły niecierpliwie w pobliżu. Najwyraźniej London już rozpoczęła swoją

tajemniczą kampanię whittakerowską.

- Znasz go? - zapytałam.

- Czy go znam? Nasze rodziny przyjaźnią się od wieków! To rodzice Whittakera

doradzili, żebym złożyła podanie w Easton. Och, popatrz na niego. Czy nie jest cudowny?

Osłupiałam.

- Rany, jak zeszczuplał - szepnęła z podziwem. - Na pewno dużo ćwiczy.

Zeszczuplał? Niewiarygodne. W takim razie ile ważył poprzednio? Ćwierć tony?

background image

- Zaraz, zaraz... podoba ci się? - zapytałam. Constance oderwała wzrok od Whittakera

i spojrzała na mnie. Wyglądała jak rozanielona fanka na koncercie rockowym.

- Szaleję za nim od kilku lat! Oczywiście, ledwie mnie zauważa, ale.,.

- A Clint?

Miała przecież chłopaka w Nowym Jorku.

- Och, gdyby Walt Whittaker okazał mi cień zainteresowania, rzuciłabym Clinta ot,

tak - oznajmiła, pstrykając palcami.

- No, no. Nie wiedziałam.

Trudno mi było sobie wyobrazić, że facet w rodzaju Whittakera może budzić

dziewczęcy zachwyt. Widocznie jednak każdy jest w czyimś typie. A w typie Constance

okazał się akurat ktoś, kto parę dni temu próbował wetknąć mi język do gardła.

- Nikt o tym nie wie. To absolutna tajemnica - szepnęła Constance i zaraz dodała

niespokojnie: - Nie mów nikomu, dobrze?

- Jasne. Nikomu nie powiem.

„Podobnie jak nie powiem ci o pewnym kłopotliwym sam na sam w sobotni wieczór

w lesie”.

Tylko tego mi brakowało: kolejnych sekretów. Zaczynałam się martwić, że wkrótce

całkowicie się w nich pogubię.

background image

PO PROSTU PRZYJACIELE

Mineta noc. I następna. Ani słowa od Thomasa. Cały czas wypełniała mi harówka w

Billings, nauka lub unikanie Nataszy - niełatwe, oczywiście, skoro mieszkałyśmy razem. Nie

przeszukałam pokoju Noelle. Nie zajrzałam do żadnej szuflady. A im dłużej moja

współlokatorka nie wracała do tego tematu, tym większą miałam nadzieję, że porzuciła swoje

plany.

Każdemu wolno marzyć.

Praca, zdenerwowanie i ukradkowe manewry wokół Nataszy miały jednak przykre

konsekwencje. Nie mogłam spać, prawie nic nie jadłam, nieustannie czekałam na wezwanie z

policji. Pod koniec tygodnia wyglądałam jak cień dawnej Reed.

W piątek w porze lanczu przydźwigałam obładowaną tacę do stołu Billings, po czym

opadłam na jedno z dwóch wolnych krzeseł i z westchnieniem wyjęłam podręcznik do trygo-

nometrii. Po południu czekał mnie test, a nawet nie pamiętałam, które rozdziały powinnam

powtórzyć.

Apatycznie przewracałam kartki, spoglądając smętnie na swoje szorstkie dłonie,

podrażnione środkami do czyszczenia, pokryte zadrapaniami i skaleczeniami. Nie było

wątpliwości: stawałam się pracownicą fizyczną.

Wybrałam wreszcie rozdział do powtórki - a raczej jedno zdanie do bezmyślnego

odczytywania w kółko - kiedy na książkę padł czyjś cień. Ktoś odchrząknął. Niechętnie pod-

niosłam wzrok.

Przede mną stał Whittaker, trzymając ręce z tyłu, szelmowsko uśmiechnięty. Miał na

sobie zielony sweter w ząbki, który wyglądał na nim jak pysk monstrualnego krokodyla.

- Witaj, Reed. - Cześć...

Kilka dziewczyn obserwowało nas z zainteresowaniem, zwłaszcza London, która

siedziała za Noelle.

- Co słychać? - zapytałam.

- Mam coś dla ciebie. Nic szczególnego. Po prostu... zobaczyłem i od razu

pomyślałem o tobie.

Ojoj.

- Co zobaczyłeś?

Whittaker wyjął ręce zza pleców. Na jego otwartej dłoni spoczywało lśniące popielate

pudełeczko ze złotym napisem.

background image

Niedobrze. Cokolwiek kryło się w środku, na pewno nie było stosowne dla

„przyjaciół”. W zasadzie każdy prezent ofiarowany bez okazji wykraczał poza normalnie

rozumianą „przyjaźń”. Bardzo niedobrze.

Rozejrzałam się. Przyciągnęliśmy już uwagę kilku osób przy sąsiednich stołach.

London gapiła się na mnie z jawną zazdrością. Katem oka spostrzegłam Constance na końcu

kolejki przy bufecie. Jeszcze nie zauważyła, co się dzieje.

- No, dalej. Otwórz - zachęcił Whittaker.

Wiedziałam, że bezpieczniej będzie nie zwlekać ani nie protestować. Na razie osoba,

która absolutnie nie powinna zorientować się w sytuacji, była poza zasięgiem wzroku.

- Reed, co się tak certolisz? - zapytała Kiran niecierpliwie. - To biżuteria, nie bomba.

- Dajesz jej biżuterię? - odezwał się Josh z widocznym niezadowoleniem.

- E, to drobnostka - powiedział Whittaker. - Otwórz, Reed.

Uśmiechnęłam się do niego zakłopotana. Szybko uniosłam wieczko i wyjęłam kryjące

się wewnątrz pudełko obite czarnym aksamitem. Otwierałam je drżącymi palcami. Kiedy

odemknęło się z trzaskiem, zaskoczona omal nie wypuściłam go z rąk.

- Jasna cholera. Wszyscy się roześmieli.

Na czarnym atłasie leżały dwa wielkie kwadratowe diamenty. Diamentowe kolczyki.

Nigdy w życiu nie podarowano mi czegoś tak kosztownego.

Taylor i Kiran wspięły się na palce. London i Vienna uklękły na krzesłach i prawie się

przepychały, żeby uzyskać jak najlepszy widok.

- Co jest? - zapytała gniewnie London.

Vienna szturchnęła ją ostrzegawczo. London usiadła z naburmuszoną miną.

- Świetny wybór, Whit - pochwaliła Kiran. - Masz niezłe oko.

Whittaker cały się rozpromienił.

- Byłem wczoraj na kolacji z babcią i zobaczyłem je na wystawie u jubilera. Po prostu

nie mogłem się oprzeć. I co, Reed? Podobają ci się?

Diamentowe kolczyki. Dla mnie. Wszystkie dziewczyny z Billings miały podobne.

Kiedy je zakładały, starałam się nie gapić, nie zazdrościć. A teraz miałam własne. Własne

brylanty. Nie wiedziałam, jak zareagować. Chyba tylko zapytać: dlaczego, dlaczego mi je

dajesz, Whittaker?

- Są... fantastyczne - wymamrotałam. A później zebrałam wszystkie siły i

oświadczyłam: - Ale nie mogę ich przyjąć.

- Oczywiście że możesz - odparł natychmiast.

- Posłuchaj, to za dużo...

background image

- Reed - warknęła Noelle. - Nie bądź niekulturalna.

Spojrzałam na otaczające mnie twarze. Dziewczyny piorunowały mnie wzrokiem.

Niekulturalna? Czy byłabym niekulturalna, gdybym nie wzięła kolczyków, za które

prawdopodobnie opłaciłabym swoje trzyletnie czesne w Easton? Gdybym zwróciła

Whittakerowi pieniądze, żeby nie marnował ich na kogoś, kto nie zamierzał - ani teraz, ani w

przyszłości - tworzyć z nim pary? Gdybym nie chciała go zwodzić, czy to według ich

kryteriów byłoby niekulturalne?

Sądząc z oburzonych min dookoła, zdecydowanie tak.

Popatrzyłam na Whittakera. Wydawał się taki uradowany i pełen nadziei. Nie

chciałam go upokorzyć - i to przy wszystkich. Poza tym Constance lada chwila mogła

wynurzyć się z kolejki przy bufecie. Nie powinna nas zobaczyć. Dla własnego dobra.

- Dziękuję, Whit. To naprawdę... przemiłe - powiedziałam w końcu.

Zamknęłam pudełeczko.

- Reed. przyjemność po mojej stronie - odparł wyraźnie zadowolony z siebie. Zerknął

w stronę stołu nauczycieli.

- O, jest pani Solerno. Jeszcze z nią nie rozmawiałem. Babcia nigdy by mi nie

wybaczyła, gdybym się nie przywitał.

Kim, u diabła, była jego babcia? I jak mogłam ją nakłonić, żeby nie zabierała go do

miasta i nie pozwalała mu trwonić pieniędzy na niefortunne podarunki?

- Na razie - powiedział. Uścisnął mi ramię i odszedł.

- No proszę. Whit niewątpliwie cię lubi - stwierdziła Ariana. - I dobrze - pochwalił

Dash tonem dumnego taty. - Szybko zmieniasz obiekt swoich uczuć, co, Reed? - zapytał Josh.

Zapadła cisza. Twarz mnie paliła. Josh także poczerwieniał, jakby uświadomił sobie

nagle, co powiedział. Spuścił oczy.

- Po pierwsze, Hollis, życie osobiste Reed to nie twoja sprawa - wycedziła Noelle. - Po

drugie, twój kumpel zwinął się z Easton bez słowa pożegnania. W tej sytuacji zmiana obiektu

uczuć jest całkowicie uzasadniona.

- Przepraszam - wybąkał Josh. Zmiął serwetkę i rzucił na stół. - Muszę lecieć.

Coś ściskało mnie w gardle. Wszyscy obserwowali mnie wyczekująco.

- Nie chciałabym was rozczarować i w ogóle - powiedziałam wreszcie - ale Whittaker

i ja jesteśmy po prostu przyjaciółmi.

Pospiesznie wsunęłam pudełko z kolczykami do torby.

- Jasne - odezwał się Gage z ironią. - Bo ja też zupełnie bez powodu kupuję

przyjaciółkom biżuterię za pięć tysięcy dolców.

background image

Zamrugałam. Pięć tysięcy dolców. Pięć tysięcy.

- Daj spokój, nowa. Pociesz chłopaka - powiedział Dash i wrzucił sobie do ust kilka

winogron. - Biedak zasłużył na trochę zabawy.

Noelle pacnęła go w ramię. Chłopcy zarechotali.

- Ha, ha - burknęłam, udając, że znowu zabieram się do czytania. - Przykro mi, ale to

naprawdę tylko przyjaźń. Whittaker sam zaproponował, żebyśmy byli po prostu przyjaciółmi.

- Naturalnie - powiedziała Natasza. Na sam dźwięk jej głosu dostałam gęsiej skórki. -

Powtarzaj to sobie, Reed, powtarzaj.

background image

KIM NAPRAWDĘ JESTEM

- Reed.

Szłam przed siebie, walcząc z wiatrem. To chyba oczywiste, że nie mogłam jej

usłyszeć? Wiało przecież zbyt mocno.

- Reed! Reed, wiem, że mnie słyszysz.

Zatrzymałam się i spojrzałam na Nataszę. Jej kręcone włosy tańczyły w podmuchach

wiatru, upodabniając ją do Meduzy.

- Zauważyłam, że mnie unikasz - powiedziała - ale chciałam dać ci trochę czasu. A

teraz słucham. Co znalazłaś?

- Nic.

Uniosła brwi.

- Nic?

Westchnęłam i utkwiłam wzrok w bruku dziedzińca.

- Miałam inne sprawy na głowie - powiedziałam, udając irytację. - Sama rozumiesz...

lekcje, treningi, mój chłopak zaginął...

„Okaż współczucie. No, dalej, Natasza. Jak można mi nie współczuć?”

- Chyba nie myślałaś o swoim zaginionym chłopaku, kiedy obmacywałaś Whittakera,

co? Wiesz, Thomas też jest na mojej liście e - mailowej. Chcesz, żeby wrócił i przekonał się,

kim naprawdę jesteś? Zakipiałam gniewem.

- Tak? Mianowicie kim?

Podeszła bliżej i popatrzyła na mnie z rozbawieniem.

- Jesteś puszczalską, która lubi wypić, za słabą, żeby nawet o siebie zadbać. Może

zainteresowałyby go też te świecidełka w twojej torbie. Przyjmowanie prezentów od innego

faceta - potrząsnęła głową. - Taaak. Prawdziwy z ciebie wzór wierności i oddania.

Zatłukłabym ją. Z przyjemnością zatłukłabym ją na miejscu, gdyby akurat nie kręcili

się tam nauczyciele i policjanci.

- Nic im nie jesteś winna, Reed. Zrób to, co do ciebie należy. Wiesz, czego się

spodziewać w przeciwnym razie.

I odeszła swobodnym krokiem, jakbyśmy właśnie rozmawiały o pogodzie.

Odwróciłam się roztrzęsiona - i stanęłam twarzą w twarz z Joshem. Z trudem stłumiłam

okrzyk.

Moja wytrzymałość była wyraźnie na wyczerpaniu.

background image

- Oj, przestraszyłem cię.

- Nic podobnego.

Po jego ostatniej wypowiedzi w stołówce nie miałam ochoty na pogawędki.

- Reed! Pozwól mi przeprosić... Odetchnęłam głęboko.

- A właśnie - warknęłam. - Co ty sobie, do cholery, wyobrażasz?

Patrzył na mnie prawie z desperacją.

- Przepraszam, Reed. Bardzo cię przepraszam. Tak mi się jakoś wymknęło...

- Noelle miała rację. Nie twoja sprawa, co robię.

- Nie mów tak - poprosił.

- Bo co?

- Bo... myślałem, że... czy ja wiem... że będziemy przyjaciółmi. Jesteś jedną z niewielu

normalnych osób na kampusie i... lubię cię.

Powiedział to tak prosto i szczerze, że nagle moja złość uleciała.

- Serio?

Uśmiechnął się. Miał sympatyczny chłopięcy uśmiech.

- Serio.

- To dlaczego na mnie napadłeś? Myślisz, że to miłe?

- Nie. Przepraszam. Wiem, że mam skłonność do osądzania. Ale jestem gotowy

popracować nad tą wadą. Jeśli mi przebaczysz.

Nie mogłam pohamować uśmiechu.

- W porządku. Bierz się do pracy.

- Naprawdę? Dzięki. Bo rzeczywiście jest mi strasznie przykro...

Uniosłam rękę.

- Nie rozmawiajmy o tym więcej.

- Okej. No, to chyba trzeba lecieć na lekcje.

Ach, racja. Lekcje. Rzekomo najważniejszy element życia w Easton zajmował teraz

daleką pozycję na mojej liście priorytetów.

- Zobaczymy się wieczorem? - zapytał Josh.

- Na pewno.

Odwróciłam się i uśmiechnięta ruszyłam do szkoły. Niewiarygodne. W pół minuty

Josh Hollis sprawił, że prawie zapomniałam o pogróżkach Nataszy.

Prawie.

background image

OSKARŻENIE

Czekałam na dzwonek obwieszczający początek lekcji trygonometrii, nerwowo

przebierałam nogami pod ławką i usiłowałam wtłoczyć sobie jeszcze do głowy jakieś

informacje z podręcznika. Uśmiechnęłam się smętnie, kiedy Constance opadła na krzesło

obok mnie.

- Gotowa na test? - szepnęłam.

- Owszem. I mam pytanie do ciebie - powiedziała nienaturalnie wysokim głosem i

obróciła się do mnie gwałtownie. - Z jakiego powodu Walt Whittaker daje ci prezenty?

Tego tylko brakowało.

- Widziałaś nas?

- Ja nie. Missy i Lorna widziały - odparła. - To po prostu niewiarygodne. Wczoraj

opowiedziałam ci o moich uczuciach do niego, a ty romansujesz sobie z nim w najlepsze. Ale

ze mnie idiotka.

- Nie, Constance. Wcale z nim nie romansuję. Nie ma żadnego romansu.

- Jasne - prychnęła. - Ciekawe, co by Thomas pomyślał, gdyby o tym wiedział.

Z trudem przełknęłam ślinę. O tak, moje koleżanki i koledzy z Easton potrafili

ugodzić w najczulsze miejsce.

- Nic by nie pomyślał, bo nie miałby o czym. Constance uporczywie wpatrywała się w

tablicę. Wokół nas zapełniały się ławki.

- Słuchaj, może troszkę podobam się Whittakerowi, ale nic więcej. I niczego więcej

nie będzie, bo przysięgam, że nie zamierzam się w to angażować.

Jak mogłabym się angażować, skoro nadal nie rozmówiłam się z Thomasem?

Przypomniał mi się oskarżycielski ton Josha w stołówce i poczułam się nieswojo.

Nagle uświadomiłam sobie, jak to wszystko wygląda. Ludzie tutaj nie rozumieli, że

zależy mi tylko na ponownym spotkaniu z Thomasem, na upewnieniu się, czy wszystko z nim

w porządku. Chciałam zamknąć sprawy między nami. Nie mogłam jednak mieć pretensji,

jeśli posądzano mnie o najgorsze.

Constance spojrzała na mnie kątem oka.

- Przysięgasz?

- Przysięgam.

Trochę rozluźniła sztywną postawę, którą przyjęła na początku, i opadła na oparcie

krzesła. Zerknęłam w stronę drzwi. Na korytarzu nasz nauczyciel trygonometrii Peter Crandle

background image

rozmawiał z innym nauczycielem.

- Słuchaj, skoro tak lubisz Whittakera, czemu z nim nie pogadasz? - szepnęłam. - Kto

wie, może coś zaiskrzy między wami.

Zarumieniła się i wbiła wzrok w swoje paznokcie.

- Nawet nie wie o moim istnieniu - wymamrotała.

- Daj spokój. Nie wierzę, że Whittaker mógłby zapomnieć o znajomej rodziny.

- Ale gdyby mnie nie skojarzył? Wyszłabym na kretynkę - powiedziała. Nagle twarz

jej się rozjaśniła. - Czekaj! A może ty byś z nim o mnie porozmawiała? Wymieniłabyś moje

nazwisko i zobaczyłabyś, jak Whit zareaguje, co?

Była po prostu słodka. Wręcz mnie kusiło, żeby zawiązać jej na szyi różową kokardę.

- Jasne - powiedziałam. - Porozmawiam z nim.

- Naprawdę? - chwyciła mnie za łokieć. - Jesteś niesamowita!

Zdecydowana przesada. Gdybym zareklamowała Constance Whittakerowi i gdyby się

nią zainteresował, gładko pozbyłabym się kilku problemów. Dziewczyny z Billings byłyby

rozczarowane, że nie usidliłam faceta, który mógł mi „wiele dać”, ale trudno byłoby mieć do

mnie pretensje, gdyby zakochał się w kimś innym. No i Whittaker byłby zadowolony, a ja nie

musiałabym spędzać tyle czasu w jego towarzystwie, nieustannie myśląc o tych koszmarnych

zdjęciach. Skoncentrowałabym się na pilniejszych rzeczach: na załatwieniu sprawy z Nataszą,

na podciągnięciu ocen w szkole i zdobyciu zaproszenia na Dziedzictwo, które dawało mi

szansę spotkania z Thomasem. Same korzyści. Dla mnie, Whittakera oraz dla Constance.

- Żaden kłopot - oświadczyłam łaskawie.

- Dzięki, Reed!

Crandle skończył pogawędkę na korytarzu i wszedł do klasy z tym drugim

nauczycielem, którego nie widziałam w Easton nigdy wcześniej. Wokół zabrzmiały szepty i

serce załopotało mi ze strachu.

To nie był nauczyciel.

- Panno Brennan, detektyw Hauer chciałby z tobą porozmawiać - powiedział Crandle.

- Proszę spakować torbę i pójść z nim.

Wszyscy gapili się na mnie, jakby nastąpiło coś, czego nikt absolutnie się nie

spodziewał. Drżącymi palcami zamknęłam podręcznik. Zerknęłam na detektywa - krępego

mężczyznę w wymiętej koszuli z bawełnianym krawatem. Stał przy drzwiach z rękami

założonymi do tyłu i obserwował mnie bystrymi ciemnymi oczami.

Winna. Tak się czułam pod jego spojrzeniem. Winna. Ale winna czego? Znalezienia

listu od swojego byłego chłopaka? Dalej, zakuć mnie w kajdany i zawlec na gilotynę!

background image

Wstałam i podeszłam do detektywa, szczęśliwie uniknąwszy potykania się o własne

nogi.

- Dzień dobry, Reed - powiedział głębokim głosem.

- Dzień dobry.

Nawet te proste słowa zabrzmiały w moich uszach podejrzanie.

Detektyw uprzejmie przepuścił mnie w drzwiach.

- Zapraszam na test jutro - zawołał Crandle życzliwie, kiedy byłam już na progu.

No, rzeczywiście. Bo test z trygonometrii był teraz moim największym zmartwieniem.

background image

NIE, NIE, NIE

„Po prostu im powiedz.

Nie. Thomas się wścieknie.

No i co z tego? Sama jesteś na niego wściekła. Zresztą złamiesz prawo, jeśli im nie

powiesz. Mogliby cię aresztować.

Nie. Rodzice zaraz by go dopadli. To byłaby zdrada.

A czy on cię nie zdradził, zawiadamiając listownie o zerwaniu?

Powiedz im.

Nie.

No, dalej.

Nie. Nie”.

- Nie ma powodu do zdenerwowania, Reed - odezwał się detektyw Hauer.

Przestałam żuć koniec sznurka od kaptura bluzy i wyprostowałam się na krześle.

- Wcale się nie denerwuję.

Jasne. Piskliwy głos był szczególnie przekonujący.

- Napijesz się czegoś? Wody? Soku?

- Nie, dziękuję.

Uśmiechnęłam się do Hauera przypatrującego mi się zza szerokiego biurka i do

komendanta Shendana, który opierał się o wypełniony książkami regał w gabinecie Marcusa.

Za mną siedziała w fotelu moja doradczyni zawodowa Margaret Naylor, najwyraźniej

ś

ciągnięta tu dla ochrony praw swoich podopiecznych. Oznaczało to - jak przypuszczałam -

ż

e gdyby Hauer z Sheridanem zaczęli okładać mnie książką telefoniczną, Naylor powinna

zwrócić im uwagę na niestosowność takiego zachowania.

Inna sprawa, czy wywiązałaby się z tej powinności. Zawsze miałam wrażenie, że

Naylor nie jest zachwycona moim pojawieniem się w Easton oraz koniecznością roztoczenia

nade mną opieki.

- Reed, podobno spotykałaś się z Thomasem Pearsonem - zaczął Hauer, zerknąwszy

na leżącą przed nim kartkę.

- Tak.

Wyciągnęłam szyję. Hauer przysunął kartkę do siebie.

- Jak długo to trwało?

- Od trzeciego tygodnia szkoły - powiedziałam. - Wcale nie tak długo.

background image

- To coś poważnego? Odchrząknęłam.

- Zależy, co pan rozumie przez „poważne”. Uśmiechnął się pobłażliwie.

- Dobrze go znasz?

- Chyba. No, ale każdy ma swoje sekrety.

- Tak? - zapytał, unosząc brwi.

„O Boże. Po co mu to powiedziałam? Po co?”

- Czy Thomas zwierzał ci się z jakichś sekretów? Na przykład z tego, dokąd się

wybiera?

„I owszem”.

- Nie. Niestety.

Hauer świdrował mnie wzrokiem. Zrobiło mi się gorąco.

- Czy to prawda, że w zeszłym tygodniu pokłóciliście się przed stołówką?

Czułam, że oblewam się purpurą, - Skąd pan...

- Słyszeliśmy od świadków.

Cudownie. Po prostu cudownie. Czy wszyscy przychodzili tutaj i wskazywali na mnie

palcem?

- Tak... pokłóciliśmy się trochę. - O co?

„O to, że Thomas rozprowadza prochy po całej szkole. I jak się to panu podoba,

detektywie?”

- Eee... wolałabym nie mówić.

Hauer i Sheridan popatrzyli na mnie z niedowierzaniem. Co, nigdy nie mieli do

czynienia z gburowata nastolatką?

- Wolelibyśmy jednak wiedzieć, panno Brennan - odezwał się komendant. - Staramy

się ustalić miejsce pobytu Thomasa. Czasami ludzie nie dostrzegają znaczenia pozornych dro-

biazgów. Chcemy się przekonać, czy ktoś z was nie zauważył czegoś, co byłoby dla nas

pomocne. Nic więcej.

- No... no tak - wymamrotałam. - Po prostu... Thomas mnie okłamał.

- W jakiej sprawie?

- Twierdził, że rozmawiał o nas z rodzicami, a w ogóle im o mnie nie wspomniał.

Nie była to zupełna bujda. Rzeczywiście, odkryłam coś takiego, choć parę dni później.

- Wściekłam się i zerwaliśmy ze sobą.

- Zerwaliście? - zapytał detektyw.

- Tak. Ale później się pogodziliśmy. Wie pan, jak to jest.

Zachichotałam. Prawdziwa flirciara ze mnie. Mocno zdenerwowana flirciara.

background image

Hauer westchnął i potarł czoło.

- Kiedy się pogodziliście? - zapytał, notując coś na kartce.

- W piątek rano. Pewność siebie, Reed.

Wcale nie szło mi najgorzej. Odpowiadałam na pytania. Nie miałam nic do ukrycia.

- W piątek rano?

Obaj wydawali się zaintrygowani tą informacją. - Tak.

- Czyli w dniu. w którym Thomas zniknął. Odchrząknęłam.

„Dlaczego musiałam teraz odchrząknąć?”

- Przepraszam - wychrypiałam. - Tak, w tamten piątek.

- A kiedy widziałaś Thomasa po raz ostatni? - zapytał Hauer.

- Wtedy. To znaczy w piątek rano. W moim...

„Nie! Co ty gadasz? Nie wolno przyjmować chłopców w pokojach, kretynko. Przyznaj

się, a wylecisz ze szkoły, zanim zdążysz powiedzieć: Natasza Crenshaw!”

Czułam, jak Naylor wypala mi wzrokiem dziury w czaszce.

- Eee... pod moim oknem w Bradwell. Przed śniadaniem. Ale już tam nie mieszkam.

W Bradwell. Bo teraz mieszkam w Billings. Na wypadek gdyby panowie... na wszelki

wypadek.

„Zamknij się. Zamknij się, głupia babo”. - I później w piątek już go nie widziałaś?

Znowu odchrząknęłam. Najwyraźniej zamieniałam się w swojego dziadka.

- Nie. Dzwoniłam do niego kilka razy, ale włączała się poczta głosowa.

- A czy od tamtej pory kontaktował się z tobą w jakiś sposób? - zapytał Hauer.

No i proszę. Dotarliśmy do sedna.

- Reed? Czy Thomas się z tobą kontaktował? „Kontaktował się, owszem.

Skąd. Ależ tak.”

- Nie - odpowiedziałam.

- W ogóle się do ciebie nie odezwał?

„Ściśle mówiąc, nie. Nie odezwał się do mnie. Zostawił mi wiadomość na piśmie, a to

co innego”.

- Reed?

- Nie odezwał się.

Czy mogli zdobyć nakaz rewizji lokalu zamieszkanego przez niepełnoletnią?

Niewykluczone, że nawet nie potrzebowali oficjalnego zezwolenia. Niewykluczone, że już

zarządzili rewizję, właśnie teraz, i przetrzymywali mnie w gabinecie dyrektora, podczas gdy

brygada specjalna przetrząsała moje rzeczy. Powinnam spalić ten list. Powinnam natychmiast

background image

wrócić do Billings i spalić list.

- Nie.

Hauer i Sheridan długo patrzyli na mnie w milczeniu. Tak długo, że przypomniały mi

się słowa Ariany: „Powinnaś się dobrze przygotować do rozmowy”. Tak długo, że zaczęłam

się pocić. Tak długo, że przed oczami stanęła mi wizja przejażdżki policyjnym autem i

dalszego przesłuchania na komendzie.

Czy przed tym ostrzegała mnie Ariana? Czy chciała pomóc mi przez to przejść? Może

o nic mnie nie podejrzewała. Może po prostu starała się być miła.

Cholera. Czemu nie zastosowałam się do jej rady?

- Jesteś pewna, Reed? Później już nie odzywał się do ciebie?

- Nie.

Było to jedyne stówo, które mogłam z siebie wydobyć.

Nie. Nie. Nie.

Jeśli w nie uwierzę, może oni uwierzą mnie.

- W porządku, panno Brennan - powiedział wreszcie komendant. - Dziękujemy za

rozmowę.

background image

MODELOWA PRZYJACIÓŁKA

Kiedy wyszłam z gabinetu dyrektora, czułam się pusta w środku. Miałam wrażenie, że

wykręcono mnie do sucha i odrzucono na bok. Potrzebowałam solidnej drzemki.

Zamknęłam za sobą drzwi, oparłam się o ścianę i odetchnęłam głęboko, patrząc w

sufit na brzęczącą cicho lampę z matowego szkła.

„Boże, spraw, żeby Thomas wrócił. Albo żeby do kogoś zatelefonował. Niech to się

wreszcie skończy”.

- I jak tam?

Kiran siedziała na drewnianej ławie po drugiej stronie korytarza. Zatrzasnęła

puderniczkę, rozplotła długie nogi i wstała. Miała nieskazitelny makijaż, ze świeżo nałożoną

pomadką do ust i nową warstwą tuszu na dziesięciocentymetrowych rzęsach. Wyglądała

olśniewająco, jak zawsze. O swoim wyglądzie wolałam nie myśleć.

- Co tu robisz? - zapytałam ze zmarszczonymi brwiami.

A wydawało mi się, że jestem sama na korytarzu.

- Och, chciałam tylko sprawdzić, czy wszystko z tobą w porządku. Ale skoro ci

przeszkadzam...

Zdębiałam.

- Chciałaś sprawdzić, czy wszystko ze mną w porządku?

- Tak, słyszałam, że jesteś następna na liście, i pomyślałam... no wiesz... że to może

być dla ciebie trudne - powiedziała z ociąganiem. - Ale jeśli wolisz być sama. okej.

Odwróciła się, żeby odejść. Zatrzymałam ją, kładąc rękę na jej ramieniu, i natychmiast

się cofnęłam: Kiran miała na sobie żakiet z niewiarygodnie miękkiego aksamitu i przestra-

szyłam się, że go zniszczę.

- Zaczekaj. Nie wiedziałam... Dzięki, że przyszłaś. Nigdy bym nie podejrzewała, że

właśnie Kiran okaże życzliwe uczucia. W każdym razie życzliwe uczucia wobec mnie.

Przyjrzała mi się z uśmiechem.

- Nie ma sprawy. Chodźmy, zanim Naylor przyłapie mnie poza szkołą. Już od roku

próbuje mnie dorwać.

Ruszyłyśmy szybko do tylnych schodów, tych samych, po których pędziłam kiedyś w

nocy, kiedy Kiran i jej przyjaciółki kazały mi wykraść test z fizyki przechowywany w jednym

z nauczycielskich gabinetów. Stare dobre czasy. Niewiele wtedy brakowało, a z nerwów

zawaliłabym zadanie. Teraz byłabym gotowa co noc wykradać testy, gdyby tylko uwolniło

background image

mnie to od najnowszych problemów.

Zeszłyśmy na parter. Kiran pchnęła drzwi.

- Wracasz do klasy? - zapytała, wsuwając na nos okulary przeciwsłoneczne od

Gucciego.

- Nie, mogę spędzić resztę dnia w bibliotece.

- Świetnie. Pójdziemy razem.

Ciekawiło mnie mnóstwo spraw. Na przykład skąd Kiran wiedziała, że jestem

następna na liście? Jak wydostała się z lekcji? Dlaczego Naylor chciała ją dorwać? O nic

jednak nie zapytałam.

- No, jak tam było? - odezwała się, postukując obcasami na alejce prowadzącej do

biblioteki.

- Nerwowo.

- Czemu?

- Bo ja wiem... Ty też już z nimi rozmawiałaś? Kiwnęła głową.

- Paskudnie patrzą na człowieka, nie? - zapytałam. - Jakby go o coś podejrzewali.

- Hm... na mnie tak nie patrzyli. Och. Dzięki. Od razu mi ulżyło.

- Zresztą nie pierwszy raz przesłuchuje mnie policja - dodała lekko znudzonym tonem.

- Jak to?

- Miewałam nieprzyjemne listy i telefony. Policja zawsze wzywa mnie, jakby to była

moja wina, że rozmaici psychole siedzą przed komputerem, śliniąc się przy moich zdjęciach.

Aha. Wszystko jasne.

- O co cię pytali?

Wzięłam oddech i próbowałam wymazać z myśli obraz tłustego, łysiejącego faceta w

podkoszulku, tkwiącego przed monitorem...

Uch. Zdecydowanie lepiej jest unikać sławy.

- Chyba o to samo co ciebie i pozostałych - odparłam. Zaśmiała się.

- Wątpię. W końcu jesteś jego dziewczyną.

- No tak... Pytali o moje relacje z Thomasem, o to, kiedy ostatnio go widziałam...

- I co im powiedziałaś?

- Prawdę. Że widziałam go w piątek rano. - I to wszystko?

- No - zawahałam się - byli ciekawi, czy się ze mną później kontaktował.

Nawet teraz z trudem powstrzymywałam grymas. - Aha...

- Powiedziałam im, że nie.

Zerknęła na mnie kątem oka. Z wyraźnym powątpiewaniem.

background image

- Bo się nie kontaktował! - burknęłam. - Dlaczego tak trudno w to uwierzyć?

„Otaczają mnie sami jasnowidze czy co?”

- Pewnie dlatego że gdyby chciał się z kimś skontaktować, to na pewno z tobą -

wyjaśniła. - Thomas słynie z traktowania serio swoich związków z dziewczynami. Za każdym

razem angażuje się w stu procentach.

- Za każdym razem?

Popatrzyła na mnie sponad okularów.

- Daj spokój. Myślałaś, że jesteś pierwsza? Gdzieś ty się chowała? W szafie?

Zaraz, zaraz. Związki z dziewczynami? Jakimi dziewczynami? Znałam je? Były tu, w

Easton?

- Nie - powiedziałam i Prychnęłam lekceważąco. - Po prostu... ze mną nie miał tego

problemu.

- Tak ci się wydaje.

Dotarłyśmy do biblioteki. Kiran zdjęła okulary i spojrzała na mnie swoimi pięknymi

oczami. Poczułam się niemal zaszczycona.

- Słuchaj, nie martw się policją. Przynajmniej masz to z głowy. Powiedziałaś im

wszystko, co wiesz, i teraz możesz przestać się przejmować.

Przez ułamek sekundy zrobiło mi się raźniej, prawdopodobnie dlatego że Kiran -

Kiran! - próbowała dodać mi otuchy. Sama próba poprawiła mi nastrój. Może naprawdę sta-

wałyśmy się przyjaciółkami?

Ale Kiran nie miała pojęcia, że wcale nie powiedziałam policji wszystkiego.

- Niczego przecież nie zrobiłaś, nie? - dodała.

- No... Dzięki, Kiran. Dzięki, że przyszłaś. Skrzywiła się zabawnie.

- Tylko mi się tu nie rozklejaj.

Otworzyła drzwi i wkroczyła w zakurzoną ciszę biblioteki. - Uwielbiam to miejsce -

mruknęła z ironią. - Taaa...

Jeśli chodziło o mnie, perspektywa paru godzin spokoju ucieszyła mnie bardziej niż

cokolwiek tej jesieni.

background image

IDEALNA BROŃ

Po rozmowie z Kiran stwierdziłam, że absolutnie nie mogę szpiegować dziewczyn z

Billings. Wykluczone. Chodziło przecież o moje przyjaciółki. Natasza powinna to zrozumieć.

Uporawszy się z wieczorną harówką, powlokłam się do pokoju zdecydowana położyć

kres tym wariackim intrygom. Przystanęłam przed drzwiami i wzięłam głęboki oddech. Tak

jest. Zamierzałam powiedzieć Nataszy, że odmawiam udziału w jej planach, i zaapelować do

jej sumienia. Musiała mieć jakieś jego resztki, bo w przeciwnym razie nie przejmowałaby się

tak losem Leanne i wymierzaniem sprawiedliwości winowajcom. Chciałam jej uświadomić,

ż

e zmusza mnie do czegoś równie obrzydliwego jak to, o co posądzała Noelle i jej grupę.

To musiało zadziałać.

- Nowa, nie wejdziesz, jeśli nie otworzysz drzwi - powiedziała Cheyenne,

wynurzywszy się nagle zza zakrętu korytarza. - Chyba że masz jakieś nadzwyczajne

zdolności, których nam jeszcze nie objawiłaś.

Spojrzałam na nią ponuro i szarpnęłam za klamkę.

Łóżko Nataszy przykrywały zeszyty, notatniki i przybory do pisania ułożone w

oddzielne stosy. Natasza wyciągała z szuflad kolejne szpargały. Najwyraźniej sprzątała w

biurku.

- Dobrze, że jesteś - powiedziała. - Składaj raport.

- Jaki raport?

- Raport z postępów w pracy. Co, nasza wcześniejsza rozmowa nie wywarła na tobie

wrażenia? Z przyjemnością powtórzę pokaz slajdów, jeśli chcesz odświeżyć sobie pamięć.

Sięgnęła do laptopa.

- Obejdzie się - burknęłam.

Cisnęłam torbę na swoje niepościelone łóżko. Obok na podłodze leżała para brudnych

skarpetek, a na biurku poniewierały się puszki po napojach.

W bajce nie było mowy o tym, że Kopciuszek ma najbardziej zabałaganiony pokój w

całym domu.

- No? Wiem, że sprzątałaś w bursie od kolacji - powiedziała Natasza, krzyżując

ramiona na swojej eastońskiej bluzie. - Znalazłaś coś?

Zanosiło się na ciężką przeprawę.

- Nie.

Otworzyła szeroko oczy.

background image

- Nie? Reed, zaczynam się zastanawiać, czy nie traktujesz naszego projektu za lekko.

- Natasza, to są moje przyjaciółki. Nie chcę im tego robić!

Zamrugała. Czyżbym nią wstrząsnęła?

- Ale... przecież musisz... - powiedziała jak nadąsana pięciolatka.

No, jeśli nie miała mocniejszych argumentów, byłam już w domu.

- Słuchaj, a nie możesz załatwić tego w inny sposób? - zapytałam.

Podeszła bliżej i spojrzała mi prosto w oczy.

- Ty chyba nie rozumiesz, co? Uważasz, że powinnam je poprosić, żeby się przyznały?

Powiem choćby słówko i żegnajcie, dowody. Trzeba działać przez zaskoczenie. Dziewczyny

mają jedną słabość: są zbyt pewne siebie. Nawet nie przypuszczają, że mogłabyś zwrócić się

przeciwko nim. Właśnie dlatego jesteś idealną bronią.

Patrzyłam na nią w oszołomieniu. Wszystko sobie przemyślała. Była dokładna. I

chyba niezupełnie normalna.

- Nie, jeśli mam je zaatakować, muszę dowieść ich winy czarno na białym. A nie uda

mi się to bez ciebie.

- Natasza...

- Czy mam ci przypomnieć, gdzie wylądujesz, jeśli stąd wylecisz? - zapytała.

Zamarłam.

- O czym ty mówisz?

- Wyszukałam twoją rodzinną mieścinę w Internecie. Urocza. Z własną Izbą

Handlową i w ogóle. Pewnie świętowaliście na całego, kiedy otwarto u was ten nowy bar

kanapkowy w zeszłym roku?

Ręce same zacisnęły mi się w pięści.

- Podobno macie tam nawet studia policealne. Kariera po nich gwarantowana, co?

- Jesteś chora - wysyczałam.

- Mylisz się. Jestem absolutnie zdrowa na umyśle. To Noelle i jej kumpelki mają

problemy z głową. Sama byś się o tym przekonała, gdybyś wreszcie wzięła się poważnie do

roboty.

Wróciła do biurka i otworzyła laptopa.

- A może jednak wyślę parę e - maili...

- Nie!

Zerknęła na mnie przez ramię, trzymając palce nad klawiaturą.

- Zostaw to - mruknęłam zrezygnowana. - W porządku. Rozejrzę się. Ale wątpię, czy

cokolwiek znajdę.

background image

Zatrzasnęła laptop.

- Oczywiście, złotko - powiedziała protekcjonalnie. - Oczywiście.

background image

WARIATKOWO

Następnego dnia wstałam, jeszcze zanim słońce ukazało się nać wzgórzami

otaczającymi Easton. Przewracanie się z boku na bok przez całą noc niczego nie rozwiązało.

Gapiłam się tylko niewidzącym wzrokiem w ciemność i wyobrażałam sobie, jak Noelle,

Ariana, Kiran i Taylor w najrozmaitszych okolicznościach przyłapują mnie na gorącym

uczynku. W jednej wersji wydarzeń Noelle chwytała kij do bejsbolu i waliła mnie nim po

głowie, obryzgując przyjaciółki krwią i kawałkami mózgu. Chyba zapadałam wtedy w sen, bo

wizja nie była dopracowana w szczegółach. W każdym razie nie pozwoliła mi zasnąć przez

następne trzy godziny.

Wstałam więc, pościeliłam łóżko, uporządkowałam swoje rzeczy i wzięłam prysznic.

Natasza wierciła się gniewnie, ilekroć spowodowałam głośniejszy dźwięk, ale się nie

odzywała. No i dobrze. W końcu robiłam to dla niej.

I dla siebie. I dla swojej przyszłości.

Wkrótce wszyscy byli już na nogach i mogłam zacząć odkurzanie. Niektóre

dziewczyny witały się ze mną, schodząc na dół; inne nie zaszczyciły mnie nawet spojrzeniem.

Nieważne, Myślałam tylko o czekającym mnie zadaniu.

Skryłam się w mrocznym kącie korytarza, kiedy Kiran i Taylor wyszły razem,

spierając się, czy podróż po sąsiednich stanach USA jest warta choćby wysiłku spakowania

torby (Taylor uważała, że owszem; Kiran - że absolutnie nie). Trzęsąc się z nerwów,

patrzyłam za nimi, dopóki nie zniknęły za zakrętem, a potem w paru susach dopadłam ich

drzwi i wśliznęłam się do środka. Będąc już wewnątrz, uświadomiłam sobie, że te manewry

nie miały żadnego sensu. Dziewczyny przecież wcale by się nie zdziwiły na mój widok.

Zostawiły mi niepościelone łóżka, zachlapaną łazienkę. Mogłam wejść, kiedy się ubierały, i

wszystko byłoby w porządku.

I po co się dodatkowo stresować?

Odetchnęłam i zabrałam się do ścielenia łóżek. Postanowiłam najpierw uporać się ze

sprzątaniem, a dopiero później powęszyć, bo gdybym nagle musiała się ewakuować. Kiran i

Taylor nie mogłyby mi zarzucić zaniedbania porannych obowiązków.

Kiedy już się upewniłam, że wszystko wygląda nieskazitelnie, rozejrzałam się wokół

siebie. Od czego zacząć? Szafa wnękowa Kiran. Moje ulubione miejsce w tym pokoju. Pode-

szłam bliżej i przez chwilę nadsłuchiwałam. Za ścianą szumiała woda w prysznicu, poza tym

cisza. Zacisnęłam zęby i - powtarzając sobie, że robię to, bo muszę - pchnęłam rozsuwane

background image

drzwi szafy.

„Okej. Ubrania. Całkiem niezłe. Od najlepszych projektantów. Warte dziesiątki

tysięcy dolarów. I co z tego?”

Dno szafy zajmowały pudła ustawione w długim szeregu jedno na drugim. Uklękłam i

zajrzałam do pierwszego z brzegu. Czarne szpilki. W pudełku obok - zamszowe czółenka.

Obok czerwone sandały z kieliszkowatym obcasem. Trafiłam do babskiego raju.

„Weź się w garść, Reed. Przymiarka obuwia czy twoja przyszłość?”

Wybrałam przyszłość. Otwierałam kolejne pudła i znajdowałam w nich tylko buty,

dziesiątki butów. Później przedarłam się przez wszelkiego rodzaju torby i torebki; na półce u

góry piętrzyły się swetry. Byłam zdyszana i spocona. Zapowiadał się nadzwyczaj pracowity

ranek.

Weszłam na krzesło i ostrożnie odsunęłam na bok pierwszy stos swetrów, uważając,

ż

eby go nie przewrócić, nie zostawić śladów. Nagle zauważyłam coś dziwnego, co nie pa-

sowało do reszty: wielki, czarno - biały napis: nie!.

Podejrzane.

Delikatnie zdjęłam z góry dwa stosy ubrań i z nabożeństwem położyłam je na łóżku

Kiran. Wróciłam na krzesło. Na półce, w najdalszym, najciemniejszym kącie szafy tkwiła za-

mykana na kłódkę skrzynka oklejona wycinkami z czasopism. Jakby wzięta z domu seryjnego

mordercy.

NIE!

NIE DOTYKAĆ!

NIEBEZPIECZEŃSTWO!

Sięgnęłam po nią zaintrygowana. Była drewniana i dosyć ciężka. Przyklejono na niej

litery oraz zdjęcia zwierząt hodowlanych, głównie świń i krów. Co, u diabła?

Chwyciłam kłódkę, spodziewając się, że będzie zatrzaśnięta. Otworzyła się od razu.

Wstrzymując oddech, odemknęłam wieko - i zobaczyłam przyczepioną od wewnątrz

fotografię monstrualnej, pokrytej cellulitem pupy w różowym kostiumie kąpielowym. A

potem poczułam zapach czekolady.

O, mój Boże.

W skrzynce byty słodycze. Batony, wafelki, cukierki, pomadki, galaretki, ciasteczka -

całe mnóstwo. Szaleństwo. Dlaczego Kiran trzymała to wszystko w zamknięciu, pod strażą

fotograficznej trzody, opatrzone ostrzeżeniami? Jeśli bała się wchłonąć tyle tłuszczów i

cukrów, po co zafundowała sobie ten skarbiec - sezam, do którego zakazała sobie wstępu?

Czy to jakaś tortura?

background image

Z boku, między batonami, spostrzegłam kołonotatnik. Na pierwszej stronie była

zapisana data: 9 września, a poniżej lista potraw, które Kiran zjadła tamtego dnia, z wyliczoną

zawartością kalorii. Na dole dopisano: „Dwadzieścia precelków”, a obok rozpaczliwe „Nie,

nie, nie!!!”.

Zakryłam dłonią usta. Biedna dziewczyna. Biedna, biedna dziewczyna. To już nie

były zwykłe zaburzenia odżywiania, ale jakaś straszna choroba. Kiran miała poważny

problem.

Przewróciłam kartkę. 10 września minął bez słodyczy; u dołu strony narysowano

uśmiechniętą buźkę. Później jednak codziennie pojawiały się nazwy niedozwolonych smako-

łyków i pełne desperacji wykrzyknienia.

No proszę. Kiran nie była takim ideałem, za jaki chciała uchodzić. Nigdy bym się tego

nie domyśliła, obserwując jej niefrasobliwe zachowanie w stołówce. I choć było mi jej bardzo

ż

al, nie mogłam nie poczuć leciutkiego zadowolenia. Dobrze wiedzieć, że ktoś tak doskonały

w rzeczywistości nie istnieje. Tyle że to nie miało nic wspólnego z Leanne.

Wsunęłam kołonotatnik na miejsce, wepchnęłam skrzynkę w kąt i poukładałam swetry

na półce. Rewizja szafy nie przyniosła niczego, co zainteresowałoby Nataszę.

Czy to dobrze, czy źle?

Miałam jeszcze trochę czasu, postanowiłam więc zajrzeć pod łóżko Taylor. Tkwiło

tam kilka pudeł z notatkami. Wyciągnęłam jedno z nich - i nagle stos kartek eksplodował na

cały pokój.

- Cholera!

Kartki musiały leżeć luzem na pudle. Nie było szans na ułożenie ich z powrotem we

właściwym porządku.

„Boże, żeby tylko były ponumerowane. Proszę”.

Pospiesznie chwytając rozsypane papiery, zorientowałam się szybko, że numeracja nie

jest mi potrzebna. Na każdej kartce powtarzało się dokładnie to samo zdanie wydrukowane

setki razy:

„Jestem całkiem niezła. Jestem całkiem niezła. Jestem całkiem niezła”.

Zaskoczona parsknęłam śmiechem. Nie mogłam się powstrzymać mimo współczucia

dla Taylor. Wiedziałam oczywiście, że geniusze bywają niezupełnie normalni, ale zachowanie

Taylor wydało mi się po prostu śmieszne. Co najmniej pięćdziesiąt stron czegoś takiego?

Była przecież najbardziej uzdolnioną uczennicą w dziejach Easton! Po co tak maniacko

zapewniać się o własnej wartości? I kiedy zdążyła to wszystko napisać?

Ukryte smakołyki i obsesyjne wyrażanie własnych kompleksów. Nic dziwnego, że te

background image

dwie dziewczyny mieszkały razem. Ciekawe, czy jedna znała tajemnicę drugiej. Gdyby tak

było, może zdołałyby sobie wzajemnie pomóc.

- Taylor! Pospiesz się! - zawołał ktoś z parteru.

Serce skoczyło mi do gardła. Na schodach rozległy się kroki.

- Zaraz, tylko wezmę swój notes elektroniczny! - usłyszałam głos Taylor.

Była już w korytarzu na piętrze.

W panice rzuciłam stos kartek na pudło i pchnęłam wszystko pod łóżko. Pudło

zaczepiło o coś bokiem, a kiedy wsuwałam je na miejsce, otworzyły się drzwi pokoju. Wsta-

łam, poprawiłam na sobie sweter i spojrzałam w zdumione oczy Taylor.

- Reed! Ale się przelękłam! - zawołała i zerknęła na swoje łóżko.

- Właśnie kończę.

- Och - powiedziała, podchodząc z wahaniem. Zupełnie jakby wiedziała, co znalazłam

pod jej łóżkiem. Wzięła notes ze stolika i uśmiechnęła się niepewnie. - No to... chodźmy na

ś

niadanie.

- Okej. Tylko skoczę po swoją torbę. Wyszłyśmy na korytarz.

- Słuchaj, Reed - powiedziała i przystanęła. - Znasz się na amerykańskich klasykach,

prawda?

- No, trochę...

- Więc może... może przejrzałabyś mój referat? - Wyjęła z torby zadrukowane kartki

w półprzezroczystej oprawie. - Wiem, że jestem o rok starsza i w ogóle, ale przydałaby mi się

czyjaś bezstronna opinia. Chciałabym mieć pewność, że... no... że praca jest naprawdę

całkiem niezła.

„Całkiem niezła. Całkiem niezła. Całkiem niezła”.

O Boże. Jej nerwica ujawniała się na moich oczach!

- Jasne, że jest niezła - powiedziałam stanowczo. - Wszyscy mówią, że jesteś

absolutną gwiazdą Easton.

- Och, tak im się wydaje - odparła ze słabym uśmiechem. - Przeczytasz to dla mnie?

- Oczywiście. Jeszcze dzisiaj.

- Dzięki, Reed.

W swoim pokoju spojrzałam na tekst Taylor. Biedna dziewczyna. Zależało jej, żeby

marna drugoklasistką potwierdziła wartość jej pracy. A Kiran? Kto by się spodziewał, że te

chodzące doskonałości skrywają tak wstydliwe tajemnice!

Wiele dziewczyn w Easton byłoby gotowych zabić dla tych cennych informacji.

Niestety, była tu również osoba, dla której osobiste problemy Kiran i Taylor nie miały

background image

ż

adnego znaczenia. Nataszę interesowała jedna konkretna sprawa, jeden konkretny dowód,

którego nie zdobyłam. Jeszcze.

background image

SWATKA

W sobotę pogoda była piękna, prawdziwie złotojesienna, z rześkim wiatrem i niebem

tak błękitnym, że wydawało się sztuczne. Wymarzony dzień na mecz piłki nożnej - na wyła-

dowanie frustracji na niczego niepodejrzewającej drużynie z liceum w Barton. Żółte,

pomarańczowe i czerwone liście tańczyły na lśniących od rosy trawnikach, kiedy szłam z

Joshem, Noelle, Kiran i Taylor na szkolny parking, skąd autokary miały zawieźć nas na

tereny sportowe naszych rywali. Taylor i Kiran wybierały się na mecz hokeja na trawie, który

odbywał się jednocześnie z naszym meczem. Zanosiło się na ciężką przeprawę: wrzaski,

gwizdy i trzask łamanych kości. Nie mogłam się doczekać.

- Rany, ale chce mi się spać - powiedział Josh. - Chyba zjadłem za dużo naleśników na

ś

niadanie.

- Będzie z ciebie ogromny pożytek na boisku - zakpiłam. Josh grał w obronie, tak jak

ja. Oczywiście w męskiej drużynie.

- Nie rozumiem, jak możesz tyle jeść - odezwała się Kiran. - Taka sterta naleśników to

więcej niż całotygodniowy zapas kalorii.

- I kto to mówi - powiedziała Noelle z ironią. - Nie przypominam sobie, żebyś

kiedykolwiek wchłonęła ilość kalorii wystarczającą na cały tydzień. Nawet jeśli zsumujemy

twoje posiłki z całego tygodnia.

- No, coś ty! Przecież jem! Sama widziałaś, że jem! - zawołała Kiran nagle

rozgorączkowana. - Reed. widziałaś, ile jem?

- Eee... jasne - wymamrotałam. Widziałam, oczywiście. Dopóki nie odkryłam tej

skrzynki w jej szafie, nie miałam pojęcia, że Kiran cierpi na zaburzenia odżywiania. - Jesz, ile

trzeba. Zresztą, wyglądasz doskonale.

Nie szkodziło wzmocnić jej poczucia własnej wartości, prawda?

- Słyszycie? - Kiran zapytała triumfalnie. - Reed widziała, że jem!

- W porządku, w porządku. Po co te nerwy? - mruknęła Noelle.

- Proponuję zmienić temat - wtrąciła Taylor, spoglądając na Kiran niespokojnie.

Hm. Może więc Taylor wiedziała, co jej współlokatorka ukrywa w szafie?

- Słusznie - powiedziała Noelle. - Reed, jak ci idzie z Whittakerem?

Zerknęłam na Josha. Wpatrywał się z zainteresowaniem w najbliższe drzewo.

- Jak mi idzie co?

- Zaprosił cię już na rendez - vous? - zapytała Kiran kpiąco. Taylor parsknęła

background image

ś

miechem.

- Przysłał ci liścik z dołączonym bukietem fiołków?

- Fakt, wydaje się jakby z innej epoki - powiedziałam. - W jego towarzystwie

chciałoby się nosić spódnice bombki i włosy upięte w koński ogon na czubku głowy.

- Uważam, że to słodkie - oświadczyła Noelle. - Przynajmniej jest dżentelmenem.

Stanęliśmy jak wryci. Noelle popatrzyła na nas i westchnęła z irytacją.

- Co jest?

- Właśnie kogoś pochwaliłaś bez śladu złośliwości - wyjaśniła Kiran.

- Nie kogoś, tylko Walta Whittakera - uściśliła Taylor.

- Znowu uprawiasz autoterapię, Noelle?

- Kiran, jesteś modelką. Nie próbuj być dowcipna - powiedziała Noelle, czym

serdecznie rozbawiła Josha. - I mam dla was nowiny. To ja skojarzyłam Reed z Whittakerem.

Czyli nie powinnam się z niego nabijać, dopóki nie zajmą pozycji horyzontalnej.

Wszyscy skrzywiliśmy się z niesmakiem.

- Nie mamy najmniejszego zamiaru... no... zajmować pozycji - powiedziałam. -

Jesteśmy po prostu przyjaciółmi.

- Pewna jesteś? - zapytała Noelle, robiąc krok w moją stronę.

Zmarszczyłam brwi. Noelle mogła zmuszać mnie do sprzątania jej pokoju i do

pastowania jej butów, ale nie miała prawa narzucać mi chłopaków. Gdzieś trzeba było

wyznaczyć granicę.

Josh obserwował mnie uważnie.

- Owszem, jestem pewna - odparłam.

- No to może powinnaś mu to wyjaśnić - powiedziała Noelle.

Ruchem głowy wskazała na alejkę za moimi plecami. Odwróciłam się. Whittaker

zbliżał się do nas rozpromieniony, patrząc prosto na mnie.

- Bo to nie jest twarz kogoś, kto chce porozmawiać z przyjaciółką - dodała Noelle.

- Witam wszystkich - powiedział Whittaker z ukłonem. - Jak samopoczucie w ten

piękny poranek?

- Wyborne, Whit. wyborne. Dziękujemy uprzejmie - odpowiedziała Noelle, a Kiran

ukryła twarz w dłoniach, chichocząc. - No... nie będziemy wam przeszkadzać.

- Do zobaczenia, Whit! - dodała Taylor.

I powędrowały we trójkę na parking, objęte ramionami, porzucając mnie na pastwę

Whittakera.

- To... na razie - powiedział Josh, także odchodząc.

background image

- Cześć, Josh! - zawołałam, jakbym podniesionym głosem mogła skłonić go do

pospieszenia mi na odsiecz.

- Reed - odezwał się Whittaker dźwięcznym barytonem - jak się miewasz?

- Nieźle. A ty?

Odwróciłam się i ruszyłam w stronę autokarów. Whittaker oczywiście znalazł się u

mego boku.

- Dziękuję, dobrze - odparł z powagą.

Na parkingu zawodnicy czekali w grupkach, podczas gdy trenerzy i kierowcy

próbowali ustalić trasy autokarów. Nie wszyscy wybierali się na mecze do Barton i

najwyraźniej powstało zamieszanie. Zatrzymałam się, wzdychając. Nadzieja na schronienie

się przed Whittakerem w autokarze rozwiała się jak dym.

- Jaką dyscyplinę sportu uprawiasz, Reed?

- Piłkę nożną.

- Twardy sport. Wydajesz mi się zbyt delikatna.

- No, w takim razie słabo mnie znasz - odburknęłam bardziej szorstko, niż

zamierzałam.

Whittaker chyba tego nie zauważył. Patrzył na mnie z uśmiechem przez długą chwilę,

jakbym powiedziała coś zabawnego. I nagle mina mu zrzedła.

- Co jest? - zapytałam.

- Nie nosisz kolczyków.

Dotknął mojego ucha, delikatnie pocierając jego płatek palcami. Odchyliłam głowę.

Niewiarygodne. Czy ten człowiek nie potrafił pojąć aluzji? Może należało powiedzieć

mu otwarcie, że mam chłopaka? Tyle tylko że już go nie miałam, o czym świadczył list od

Thomasa. List, o którym nikt nie wiedział.

Boże, tak bardzo chciałam, żeby Thomas wrócił do Easton. Żebym mogła

własnoręcznie go udusić.

- Wiesz... kolczyki z brylantami raczej nie pasują do stroju sportowego...

- Ale nie założyłaś ich od czasu, kiedy ci je dałem. Nie podobają ci się?

- Nie o to chodzi, Whittaker. Po prostu...

Kątem oka dostrzegłam Constance w grupie uczestników biegu przełajowego.

Obserwowała nas. Ukradkiem kiwnęłam na nią palcem.

- ...po prostu wydają się przeznaczone na specjalne okazje - dokończyłam. - Są za

ładne, żeby nosić je codziennie.

Constance leciutko pokręciła głową. Kiwnęłam na nią znowu, bardziej nagląco.

background image

- Ale sprzedawca zapewniał, że można nosić je na co dzień - zaprotestował Whittaker.

- Właśnie dlatego je kupiłem. Chciałem, żebyś często je nosiła.

Za sobą usłyszałam chichot. Cholerni podsłuchiwacze. Nie odpowiadała mi ta

rozmowa, zwłaszcza jeśli odbywała się przy nieproszonych świadkach. Zrobiłam więc jedyną

rzecz, jaka przyszła mi do głowy: poświęciłam przyjaciółkę.

- Constance! - zawołałam z udawanym zaskoczeniem. - Wszędzie cię szukałam!

Constance przypominała teraz sarnę pochwyconą w światła samochodowych

reflektorów: zamarła z oczami wielkimi jak talerze. Otrząsnęła się, popatrzyła na Whittakera i

wyraz jej twarzy zmienił się całkowicie: czarujący uśmiech, kokieteryjnie przechylona głowa,

delikatny rumieniec na policzkach.

- Cześć, Reed - powiedziała. - Jak się masz, Walt? Przez chwilę Whittaker wydawał

się urażony tą nieoczekiwaną poufałością. Zaraz jednak się rozpogodził.

- Constance! Constance Talbot! Rodzice mi mówili, że przenosisz się do Easton w tym

semestrze. Miło cię widzieć!

Constance podeszła do nas. Whittaker pochylił się i pocałował ją w policzek. Miałam

wrażenie, że moja była współlokatorka roztopi się ze szczęścia.

- Och, więc już się znacie? - zapytałam. - Niesamowite! Dwoje moich przyjaciół w

nowej szkole - i nie muszę ich sobie przedstawiać!

Whittaker popatrzył na mnie pytająco.

- We wrześniu mieszkałyśmy razem w Bradwell. Constance jest wspaniała.

Objęłam ją ramieniem. Uśmiechnęła się do mnie promiennie.

- A wiesz - dodałam - że Constance pisuje do szkolnej gazety? No, opowiedz

Whittakerowi o tym artykule na pierwszą stronę, nad którym pracujesz.

Zaczerwieniła się.

- E, to nic wielkiego - wymamrotała i popatrzyła na Whittakera rozjaśnionym

wzrokiem. - Wolałabym posłuchać o twojej podróży. Jak było w Azji?

Brawo! Z miejsca trafiła w jego ulubiony temat. Nieźle, całkiem nieźle!

- Och, podroż była fascynująca - odparł Whittaker. - Chiny zapierają dech w piersiach.

Kiedy stoi się tam, pod Wielkim Murem, po raz pierwszy naprawdę rozumie się zdolność

człowieka do...

- Wiecie co, nie będę wam przeszkadzać - wtrąciłam się czym prędzej. - Chyba

wsiadamy już do autokarów. Trenerzy wreszcie się dogadali.

Whittaker zmarszczył brwi. - Ale chciałem...

- Do zobaczenia! - zawołałam i odbiegłam.

background image

W autokarze opadłam na pierwsze siedzenie z przodu i ostrożnie wyjrzałam przez

okno. Whittaker mówił coś, gestykulując z zapałem, a Constance słuchała go jak urzeczona.

Kiedy tak stali w słońcu - Constance w eastońskiej bluzie, Whittaker w eleganckim trenczu -

wyglądali jak idealna, beztroska, uprzywilejowana para z prywatnej szkoły.

Miałam nadzieję, że również Whittaker wkrótce to dostrzeże.

background image

COŚ DO UKRYCIA

Noelle Lange posiadała ogromne zbiory. W jej szafie były setki płyt CD w skórzanych

pudełkach i wykładane jedwabiem szkatułki ze splątanymi naszyjnikami, bransoletkami i

kolczykami, z których większość wydawała się zbyt kosztowna, żeby traktować je tak

niedbale. Szuflady pełne były fotografii, pocztówek, zaproszeń na imprezy charytatywne i po-

kazy mody, biletów z londyńskich teatrów, szklaneczek z egzotycznych lokali, iPodów o

rozmaitych kształtach i kolorach, ozdobnych pojemników na kosmetyki, złotych łańcuszków

do kluczy, świec zapachowych, przyborników do manikiuru, cyfrówek, futerałów na komórki.

Nie miałam pojęcia, jak przedrzeć się przez tę obfitość.

Zasunęłam dolną szufladę biurka i wyprostowałam się z westchnieniem. Aż bałam się

zajrzeć pod łóżko. Co Noelle tam wsadziła? Nielegalne futra, sztaby złota i srebra?

Przynajmniej miałam sporo czasu. Noelle i Ariana planowały spędzić cały wieczór w

bibliotece, przygotowując się do jakiegoś okropnego sprawdzianu z literatury amerykańskiej.

Albo może raczej zamierzały siedzieć tam, plotkować i liczyć na tut szczęścia, które

najwyraźniej nie opuszczało ich ani na lekcjach, ani poza nimi.

Właśnie ze względu na takie gwarantowane szczęście znalazłam się w ich pokoju -

takiego szczęścia potrzebowałam w życiu. Szkoda, że mogłam je zdobyć tylko ich kosztem.

Nie chciałam jednak teraz się nad tym zastanawiać. Miałam zadanie do wykonania.

Opadłam na czworaki obok łóżka Noelle, lekko uniosłam zwisającą kołdrę i nagle

zauważyłam coś kątem oka: fragment czerwonego przedmiotu wystający zza toaletki. Zain-

trygowana podpełzłam bliżej. Poczułam, że puls mi przyspiesza.

Sięgnęłam za toaletkę i z ciekawością przyjrzałam się czerwonej kopertowej torebce.

Usiadłam na podłodze i przesunęłam zamek błyskawiczny. W środku było dziesięć dużych

fotografii.

Wyciągnęłam jedną - i zdębiałam. Zdjęcie przedstawiało Dasha. Gołego Dasha.

Golusieńkiego i bardzo... hm... pobudzonego.

Szybko położyłam fotografię wierzchem na dół i parsknęłam śmiechem.

O rany. Chyba mi się nie przywidziało? Ostrożnie odchyliłam róg zdjęcia i zerknęłam.

Nie. Bez zmian. Dash leżący na boku na podwójnym łóżku, z głową opartą na dłoni, szeroką

klatką piersiową i penisem w pełnym wzwodzie.

A niech mnie. Chłopak byt hojnie obdarzony przez naturę. Przemysł pornograficzny

oszalałby z zachwytu.

background image

Wyjęłam resztę zdjęć. Goły Dash siedzący na skraju łóżka. Goły Dash z ironicznym

wyrazem twarzy. Goły Dash. Goły Dash. Goły Dash. I gwóźdź programu: goły Dash tulący

do siebie pluszowego misia.

Ha! Gdyby Dash McCafferty kiedyś mi w czymś podpadł, a potrzebowałabym trochę

kasy, trafiłam właśnie na żyłę złota.

Potrząsnęłam głową, włożyłam zdjęcia do kopertówki i wsunęłam ją z powrotem za

toaletkę, upewniając się, że tym razem nie będzie widoczna. Nikt więcej nie powinien jej

zobaczyć. Co tam, trochę wspaniałomyślności z mojej strony nie zaszkodzi!

Przeniosłam się do części pokoju należącej do Ariany. Postanowiłam zacząć od szafy

wnękowej i od górnej półki, bo poprzednio tam odkryłam wstydliwą tajemnicę Kiran. Nieste-

ty, szafa Ariany nie zawierała żadnych kompromitujących materiałów, poza różowym

szydełkowym swetrem, którego nigdy na Arianie nie widziałam i miałam nadzieję nigdy nie

zobaczyć. Przypuszczalnie był to prezent od babci lub cioci, którego Ariana nie miała serca

wyrzucić. Westchnęłam, zeskoczyłam z krzesła i zajrzałam pod wieszaki.

Na dnie szafy, wciśnięty w kąt, stał staroświecki kufer. Hm. Zdecydowanie wart

zbadania. Przyciągnęłam go do siebie i uniosłam wieko. Wewnątrz piętrzyły się stosy

zeszytów, egzemplarze licealnego kwartalnika literackiego, numery czasopism „Poetry” i

„Writer's Weekly”. Wyjęłam stertę magazynów i przekopałam się przez leżące luzem papiery,

długopisy i ołówki, szukając czegoś, co nie pasowałoby do reszty. Przerzucałam zabazgrane

kartki i karteluszki, szkice wierszy i notatki. Gdybym miała więcej czasu i zgodę Ariany,

chętnie bym je poczytała, ale nie po to przecież grzebałam w jej rzeczach. Wyglądało na to,

ż

e znowu zabrnęłam w ślepą uliczkę.

Właśnie miałam włożyć czasopisma z powrotem do kufra, kiedy zauważyłam kawałek

brązowej tasiemki sterczący między dnem a boczną ścianką. Skąd się wziął? Chwyciłam go,

pociągnęłam - i zamarłam. Czy dno kufra się nie poruszyło?

Starannie obejrzałam kufer od wewnątrz i od zewnątrz. Aha! Pomiędzy dnem i

podłogą było dobrych kilka centymetrów.

Kufer miał podwójne dno.

Serce waliło mi teraz jak oszalałe. Pospiesznie wyjęłam całą zawartość kufra.

Wiedziałam, że to ryzykowne. Wpakowanie tego wszystkiego z powrotem wymagało

mnóstwa czasu. Musiałam jednak sprawdzić, co kryje się pod spodem. Było oczywiste, że

jeśli Ariana coś tam schowała, zależało jej na dyskrecji znacznie bardziej niż jej

przyjaciółkom.

Kiedy kufer był już pusty, szarpnęłam za tasiemkę. Dno uniosło się do góry. Pod

background image

spodem leżał nieduży czarny laptop.

Zerknęłam przez ramię. Na biurku Ariany stał macintosh. Po co uczennicy liceum dwa

komputery?

Trzęsącymi się rękami wyjęłam laptopa i położyłam go sobie na kolanach.

Otworzyłam go i wcisnęłam klawisz startu, modląc się w duchu, żeby nikt nie wszedł do

pokoju. Minęło kilka sekund straszliwego oczekiwania. Co krył laptop? Dowód, którego

poszukiwała Natasza? Czy Ariana z przyjaciółkami naprawdę doprowadziły do usunięcia

Leanne ze szkoły? Nie ulegało wątpliwości, że przynajmniej Ariana ma coś do ukrycia. Na

pewno nie chodziło po prostu o zabezpieczenie się przed kradzieżą. Zwłaszcza że niemal

każdy w Easton mógł sobie pozwolić na kilkanaście takich laptopów.

- No dalej - szepnęłam. - Dalej, dalej, dalej...

Wreszcie na ekranie ukazało się okienko logowania.

„Witaj, Ariana, Hasło?”

A poniżej ramka z mrugającym szyderczo kursorem.

Cholera.

Na parterze trzasnęły drzwi. W ułamku sekundy poderwałam się na nogi. Spakowałam

kufer, wsunęłam go do szafy, wyśliznęłam się na korytarz i pognałam schodami na niższe

piętro. Dopiero w swoim pokoju odważyłam się odetchnąć oparta plecami o zamknięte drzwi.

Trafiłam na coś. Byłam tego pewna. Musiałam zdobyć hasło do laptopa, ale w jaki

sposób? Nie rozumiałam nawet połowy z tego, co Ariana mówiła mi prosto w oczy, jak więc

mogłam odgadnąć jej sekretne hasło?

Nieważne. Musiałam próbować. Bo jeśli było cokolwiek do znalezienia, niewątpliwie

powinnam tego szukać w jej laptopie.

background image

IDEALNA PARA

- Reed! Zaczekaj!

Przystanęłam na stopniach przed drzwiami biblioteki. Constance dogoniła mnie

biegiem. Miała rumieńce i roziskrzone oczy. Wystarczyło na nią spojrzeć, żeby natychmiast

myśleć o wiosennych łąkach i świergolących ptaszkach.

- Reed, strasznie jestem ci wdzięczna, że nakłoniłaś mnie do rozmowy z Whittakerem

- powiedziała, z trudem chwytając oddech. - Sama nigdy bym do niego nie podeszła, ale był

cudowny. Rozmawialiśmy tak długo, że trener o mało nie zawlókł mnie siłą do autokaru.

Przeze mnie spóźniliśmy się na bieg przełajowy!

- Cieszę się, że mogłam pomóc.

- Whittaker opowiadał mi o swojej podróży po wschodniej Azji i pytał o wakacje na

Cape Cod. Pamiętał, że w lecie jeździmy na Cape Cod! No, oczywiście, parę razy odwiedzał

nas tam z rodzicami. Mimo wszystko miło z jego strony, że zapytał, prawda?

- Jasne.

Trudno było się nie uśmiechać, patrząc na to szczęście.

- Jak myślisz? Flirtował ze mną? - zapytała, chwytając mnie za ramię. - A...

- Nie, oczywiście że nie. Dlaczego miałby ze mną flirtować? - odpowiedziała sama

sobie i odciągnęła mnie na bok, żeby odblokować dostęp do biblioteki. - Zna mnie od czasów

mojej głupiej fascynacji Elmo.

- Elmo?

- Och, miałam bzika na punkcie Elmo. no wiesz, jednego z bohaterów Ulicy

Sezamkowej. Nosiłam ze sobą tego pluszaka. dopóki nie skończyłam dziewięciu lat. O wiele

za długo - wyjaśniła ze wzrokiem wbitym w ziemię. - Mój brat Trey wrzucił kiedyś Elmo do

morza i Walt wskoczył do wody, żeby go wyciągnąć. Nigdy tego nie zapomnę.

Westchnęła. Po raz pierwszy mogłam się przekonać, co znaczy wyrażenie „mieć

gwiazdy w oczach”. Dosyć niepokojący widok.

- No, no - mruknęłam. - Prawdziwy z niego superman.

- Waśnie! W każdym razie chyba troszeczkę się mną interesuje. Walt Whittaker.

Niewiarygodne. Nawet zaproponował, żebyśmy kiedyś zjedli razem kolację. We dwoje!

Ogarnęło mnie poczucie głębokiej ulgi.

- Constance, to wspaniale! Ogromnie się cieszę!

- Ja też, Reed! - zawołała. Chwyciła mnie w objęcia i uściskała. Mocno. Była bardziej

background image

koścista, niż wydawała się na pierwszy rzut oka. - No dobrze, chodźmy się pouczyć!

Kiedy wchodziłyśmy do biblioteki, nie przestawałam się uśmiechać. Uniknęłam

przynajmniej jednego niebezpieczeństwa. Gdyby Whittaker i Constance zaczęli spędzać

więcej czasu razem, Whittaker na pewno by zrozumiał, że Constance jest dla niego

zdecydowanie bardziej odpowiednia. I zdecydowanie bardziej spragniona jego towarzystwa.

A wtedy nie musiałabym się bronić przed jego zalotami i przypominać mu, że przecież

mieliśmy być po prostu przyjaciółmi. Jedno zmartwienie z głowy.

Bardzo tego potrzebowałam. Bardzo.

background image

TAKI LOS

Kiedy wieczorem zjawiłam się przy naszym stole, toczyła się tam gorąca dyskusja.

Dash i Noelle wyraźnie zajmowali przeciwne stanowiska; opinia pozostałych była na razie

niejasna. Zaczerwieniłam się, mijając Dasha, i usiadłam tak, żeby nie mieć go w zasięgu

wzroku. Odkąd dokonałam odkrycia za toaletką Noelle, nie potrafiłam patrzeć na Dasha, nie

widząc oczyma duszy intymnych części jego ciała.

Josh usiadł naprzeciwko mnie.

- Cześć - powiedział. Uśmiechnęłam się.

- Cześć.

- Dajcie spokój - mówił Dash. - Jeden telefon i mamy do dyspozycji limuzynę.

Naprawdę chcecie męczyć się przez dwie godziny?

- Dash, czy ty niczego nie rozumiesz? W tej imprezie chodzi o tradycję - warknęła

Noelle, gestykulując widelcem.

- A częścią tradycji jest podróż pociągiem.

Serce prawie przestało mi bić. Bez wątpienia rozmawiali o Dziedzictwie. Dziewczyny

z Billings nigdy tak otwarcie nie poruszały tematu Dziedzictwa w mojej obecności. Czyżby

wreszcie, wreszcie zamierzały mnie zaprosić?

- Noelle ma rację, stary - odezwał się Gage odchylony do tyłu razem z krzesłem. -

Jazda pociągiem to połowa zabawy.

- Faktycznie. Tak jak ostatnim razem, kiedy w drodze powrotnej zarzygałeś całą szybę

i pociekło mi na kołnierz płaszcza - burknął Dash. - Ubawiłem się setnie.

- Słuchaj, Dziedzictwo trwa od pokoleń - powiedziała Noelle. - Nasi przodkowie

jeździli na nie pociągiem i my też pojedziemy pociągiem.

- Odkąd przejmujesz się swoimi przodkami? - zapytał Dash.

- Odkąd używasz żelu do włosów? - odparta Noelle, przypatrując mu się krytycznie.

- A co to ma do rzeczy?

Boże, co za męka. Czy naprawdę nie wiedzieli, że nikt dotąd nie poinformował mnie

oficjalnie o Dziedzictwie? Nie chcieli, żebym w nim uczestniczyła? Kopciuszek ze mnie,

istny Kopciuszek. Właśnie tak musiała się czuć ta biedaczka, kiedy jej siostrunie rozprawiały

o cholernym książęcym balu.

W porządku. Musiałam wziąć sprawy w swoje ręce.

- Eee... słuchajcie, mam pytanie - odezwałam się. Wszyscy odwrócili się, żeby na

background image

mnie popatrzeć: Noelle, Kiran, Taylor, Ariana, Dash, Gage, Josh i Natasza. Zupełnie jakby

zapomnieli o moim istnieniu i doznali teraz głębokiego szoku.

- Gdzie właściwie odbywa się Dziedzictwo?

Noelle i Kiran wymieniły spojrzenia. Gage parsknął śmiechem.

- Tam gdzie progi są dla ciebie za wysokie - oświadczył z aż nadto widoczną uciechą.

- Ale dowcip - warknęłam. Josh odchrząknął.

- Gage raczej nie żartuje - powiedział przepraszającym tonem.

Oblała mnie fala gorąca.

- Daj spokój...

Dash pochylił się w moją stronę i musiałam przygryźć wargi, żeby nie zachichotać. Z

całych sił starałam się wymazać z pamięci fragment pewnej interesującej fotografii, który

uparcie przesłaniał mi jego twarz.

- Reed, Dziedzictwo to impreza dla wybranych - powiedział Dash poważnie. - Tylko

dla osób, których rodziny kończyły prywatne szkoły.

Czułam narastający ucisk w żołądku. Nikt ze stołowników nie spieszył z

zapewnieniem, że zostanę potraktowana wyjątkowo, że znajdzie się sposób na ominięcie

surowych zasad. Czy to możliwe, że teoria Constance nie miała żadnych podstaw?

- I nie wystarczy, że absolwentami prywatnych szkół są nasi rodzice - uściśliła Kiran. -

Trzeba wielu pokoleń takich absolwentów.

- Och - mruknęłam.

- W zasadzie należy mieć przodków wśród pasażerów „Mayflower” - powiedział

Gage.

„Okej, zrozumiałam. Dla mnie impreza jest zamknięta. Dzięki za cios młotkiem w

głowę”.

- Jedynym sposobem, żeby dostał się tam ktoś spoza listy, jest znalezienie sobie

Dziedzica lub Dziedziczki z prawem do przyprowadzenia osoby towarzyszącej - odezwała się

Noelle, przypatrując się Dashowi, który nagle zainteresował się zawartością swojego talerza. -

A takie prawo przysługuje bardzo nielicznym. W zasadzie ich rodowód musi sięgać wczes-

nego średniowiecza.

- A skąd Reed mogłaby wytrzasnąć takiego Dziedzica? - zapytała Kiran ze znaczącym

uśmiechem.

Spoglądałam na nie z wyczekiwaniem. Noelle lekkim ruchem głowy wskazała na

prawo. Powiodłam wzrokiem za jej spojrzeniem. Whittaker. Whittaker jak zwykle pogrążony

w rozmowie z kimś dorosłym. Tym razem z dyrektorem Marcusem.

background image

I nagle pojęłam. To dlatego London czatowała na Whittakera. Dlatego Vienna

twierdziła, że w najbliższych tygodniach będzie za nim ganiać co druga dziewczyna w szkole.

Whittaker miał prawo zaprosić jedną osobę na Dziedzictwo. Jeśli marzyłam o dostaniu się na

tę imprezę, musiałam stać się jego dziewczyną.

Znowu popatrzyłam na Noelle. Uniosła brwi i wzruszyła ramionami, jakby chciała

powiedzieć: „Przecież ci mówiłam”. Zaplanowała to od samego początku. O tym właśnie

myślała, kiedy zapewniała mnie na polanie, że Whittaker może mi wiele dać. Nie chodziło o

brylantowe kolczyki ani inne luksusy, ale o wstęp na specjalne imprezy. O dołączenie do

elity. Sama pozycja dziewczyny z Billings nie wystarczała. Potrzebowałam wsparcia.

Noelle nie rozumiała jednak, że nie mogę być osobą towarzyszącą Whittakerowi. Nie

mogę zwodzić go tylko po to, żeby otrzymać zaproszenie na imprezę, choćby najbardziej

intrygującą i elitarną. Whittaker wyraźnie czuł do mnie sympatię. Wykorzystywanie go

byłoby po prostu podłe. A poza tym Constance świata poza nim nie widziała. Nie mogłam jej

tego zrobić. Chyba że.,.

- Naprawdę myślicie, że Pearson się tam pojawi? - zapytał Josh.

Chyba że właśnie to.

- Żartujesz? - odparł Dash. - Nie opuściłby Dziedzictwa nigdy w życiu!

Thomas wybierał się na Dziedzictwo. Jego przyjaciele wydawali się tego pewni. A

przecież właśnie ze względu na Thomasa chciałam być na tej imprezie, prawda? Po to żebym

mogła na niego nawrzeszczeć. Żeby się wytłumaczył. Żebym się przekonała, czy wszystko u

niego w porządku.

Z wahaniem spojrzałam na Whittakera. Śmiał się z czegoś, co powiedział Marcus -

ś

miał się miłym, głębokim śmiechem. I rzeczywiście, kilka dziewczyn przypatrywało mu się

roziskrzonym wzrokiem, czekając na swoją szansę. Thomas wybierał się na Dziedzictwo.

Jedynym sposobem, w jaki mogłam dostać się na tę imprezę, było uzyskanie zaproszenia od

Whittakera. Jeśli zależało mi na zobaczeniu się ze swoim (prawdopodobnie) byłym

chłopakiem, musiałam posłużyć się swoim obecnym (prawdopodobnie) absztyfikantem.

Taki los. Los cholernie pokręcony.

background image

NIEWŁAŚCIWE ZAPROSZENIE

Dni stawały się coraz krótsze. Kiedy wychodziłam z biblioteki po wieczorze

spędzonym nad książkami, drogę powrotną do Billings oświetlały mi latarnie. Wraz z

przedłużającym się mrokiem przyszło zimno. Po kilku dniach rozpaczliwego oporu i

szczękania zębami poddałam się i wyciągnęłam z szafy swój koszmarny szary wełniany

płaszcz z przykrótkimi rękawami i niezidentyfikowaną plamą u dołu. Starałam się nie

dostrzegać pełnych niesmaku spojrzeń rzucanych mi przez żeńską część uczniowskiej

społeczności Easton. Coraz częściej myślałam o rozmowie telefonicznej z ojcem, ciągle

odkładanej na później. Wiedziałam, że między innymi będę musiała go poprosić o dokonanie

zakupu w sekcji odzieżowej crotońskiego centrum handlowego.

Tak: podczas gdy moje koleżanki paradowały w wierzchnich okryciach od Prady i

Miu Miu, firma z centrum handlowego pozostawała szczytem moich marzeń.

Zignorowałam dwie dziewczyny, które przechodząc obok, wpatrywały się we mnie

szeroko otwartymi oczami. Już prawie nie zwracałam uwagi na takie zachowanie. Gdybym

zdobyta kiedyś stawę, mój pierwszy semestr w Easton byłby doskonałym przygotowaniem do

roli gwiazdy.

Skręciłam w alejkę prowadzącą do Billings, powtarzając sobie w duchu listę

wieczornych obowiązków wyznaczonych mi przez jaśnie panie. Nagle przy drzwiach bursy

dostrzegłam ciemną postać. Przez sekundę wydawało mi się, że widzę Thomasa, i serce we

mnie zamarto. Zaraz jednak uświadomiłam sobie, że tak okazała sylwetka jest

charakterystyczna dla kogoś zupełnie innego.

- Reed.

- Whittaker - odpowiedziałam, naśladując jego poważny ton.

- Jak mineta sesja w bibliotece?

Postanowiłam nie pytać, skąd wie, gdzie spędziłam wieczór. Nie chciałam usłyszeć, że

stale towarzyszy mi myślami.

- Nieźle. O co chodzi?

- Reed... mam pytanie. A raczej zaproszenie.

Cholera. Dziedzictwo. Od poprzedniego wieczoru moje sumienie toczyło nieustanną

walkę z pragnieniami i na razie żadna ze stron nie wywiesiła białej flagi. Nie byłam jeszcze

gotowa. Co odpowiedzieć? Jak postąpić? Z okna nad nami dobiegały dźwięki skrzypiec.

Szybkie, maniackie rzępolenie nie pomagało w podjęciu decyzji.

background image

- Zastanawiałem się, czy zechciałabyś uczynić mi ten zaszczyt i w piątek wieczorem

zjeść ze mną kolację.

Zaraz, zaraz. Kolacja? Jaka kolacja? A gdzie zaproszenie na Dziedzictwo? I czy

Whittaker nie proponował już wspólnej kolacji Constance? Rzucał te zaproszenia na prawo i

lewo czy co?

- Whittaker, przecież jadamy razem kolację codziennie - powiedziałam.

Zerwał się wiatr i poczułam ostry sosnowy zapach używanego przez Whittakera płynu

po goleniu. Wstrzymałam oddech i próbowałam stłumić kaszel.

Whittaker się roześmiał.

- Nie, nie. Nie chodzi o naszą stołówkę, Reed. Widzisz, w piątek wypadają moje

osiemnaste urodziny. Mam zgodę na kolację poza kampusem i chciałbym, żebyś była moim

gościem.

Ta niespodziewana propozycja budziła tyle zastrzeżeń, że nie wiedziałam, od którego

zacząć.

- Jak udało ci się zdobyć zezwolenie? - zapytałam w końcu.

- Dzięki mojej babci. Jest w zarządzie szkoły i jeśli trzeba, nie waha się pociągnąć za

sznurki - wyjaśnił z dumą. - Załatwiła zezwolenie także dla ciebie. I nie musimy zabierać ze

sobą przyzwoitki.

Słowo „przyzwoitka” nigdy nawet nie przyszło mi do głowy.

- Whittaker, a co z innymi? To twoja osiemnastka. Przecież nie chcesz jej spędzić

tylko ze mną!

Jego mina świadczyła dobitnie, że Whittaker chce właśnie tego.

Niedobrze. Okropnie niedobrze. Najwyraźniej Whittakerowi zależało na mnie

bardziej, niż przypuszczałam. Mógł uczcić osiemnaste urodziny popijawą w towarzystwie

Dasha, Gage'a i reszty kumpli na polanie, a tymczasem postanowił wyciągnąć mnie na

kolację w jakimś pozakampusowym lokalu.

- Zgódź się, Reed. Wystroimy się i wybierzemy się na przejażdżkę. Znam w Bostonie

taką niesamowitą włoską restauracyjkę...

- W Bostonie? - wychrypiałam.

Nigdy nie byłam w Bostonie. Nie byłam w żadnym większym mieście oprócz

Filadelfii, do której pojechałam kiedyś z klasową wycieczką.

- Oczywiście. Chyba nie myślałaś, że będę świętował osiemnaste urodziny w którejś z

trzech przyzwoitych restauracji w Easton? - zapytał zdumiony, a potem ujął mnie za rękę i

spojrzał mi głęboko w oczy. - Reed, proszę, powiedz, że się zgadzasz.

background image

Serce mi drgnęło na tę prośbę. Co w tym dziwnego? Słowa Whittakera brzmiały tak

szczerze. Mogłam odmówić i sprawić straszliwą przykrość temu przemiłemu facetowi oraz

zaprzepaścić wszelkie szanse na zaproszenie na Dziedzictwo i zobaczenie się z Thomasem.

Albo mogłam przyjąć propozycję, pojechać do wykwintnej restauracji w Bostonie i nie

pogrzebać nadziei na spotkanie ze swoim eks.

Szczerze mówiąc, wewnętrznej walki prawie nie było. Sumienie, pokonane, zamilkło.

- W porządku - powiedziałam, przezwyciężając suchość w ustach. - Z ogromną chęcią.

background image

PRESJA

Mycie zębów zawsze było dla mnie czynnością kojącą nerwy. Manewrując

szczoteczką w ustach, bez pośpiechu mogłam analizować wydarzenia minionego dnia:

rozważać, co należało powiedzieć lub zrobić inaczej, i gratulować sobie udanych posunięć.

Moi rodzice - w przeciwieństwie do przeważającej większości rodziców na kuli ziemskiej -

nieraz musieli na mnie wrzeszczeć, żebym przestała pastwić się nad swoim uzębieniem. Na

łazienkowych medytacjach mijały mi długie minuty, nawet kwadranse. Dziwne, że jeszcze

miałam na zębach jakieś szkliwo.

Tego wieczoru zaczynałam właśnie swój drugi kwadrans przy umywalce, kiedy drzwi

za mną otworzyły się z hukiem. O mało nie udławiłam się pianą.

- Co słychać? - zapytała Natasza.

Skrzyżowała ramiona na wydatnym biuście i oparła się o framugę, wpatrując się

gniewnie w moje odbicie w lustrze.

Pochyliłam się nad umywalką, wyplułam pianę, powoli napełniłam kubek wodą i

wzięłam potężnego łyka. Po półminutowym płukaniu wyplułam znowu. Niech Natasza sobie

poczeka. I tak czekała na próżno.

- Nic nowego - odparłam, kiedy już wytarłam twarz ręcznikiem. - Niezły dzień w

szkole.

- Dobrze wiesz, że nie o to pytam. Co znalazłaś? „Pomyślmy: roczny zapas słodyczy,

dowody na głębokie problemy z samooceną oraz plik zdjęć zdecydowanie nieodpowiednich

dla dzieci. Aha, i ukryty w kufrze komputer strzeżony hasłem”.

Powiesiłam ręcznik na haczyku i odwróciłam się, wzdychając z irytacją.

- Nic. Nie znalazłam niczego.

Wspomniałabym o laptopie, gdybym uważała, że chociaż na chwilę zapewni mi to

nieco swobody. Miałam jednak przeczucie, że wywołałabym przeciwną reakcję: Natasza

naciskałaby na mnie jeszcze mocniej. A i tak już z trudem chwytałam oddech.

- Chyba żartujesz. Dziesięć dni szukania i żadnych wyników? Myślisz, że w to

uwierzę?

Przeszłam obok niej do pokoju i beztrosko usiadłam na łóżku.

- Możesz wierzyć, w co ci się podoba - oświadczyłam. - Na tej zasadzie zbudowano

nasz kraj.

Przycisnęła dłonie do czoła, jakbym przyprawiała ją o migrenę. Świetnie. Trochę bólu

background image

jej nie zaszkodzi. Może odechce się jej szantażowania.

- Reed, co jest? - zapytała. - Czyżbym nie wyjaśniła, co zrobię, jeśli mnie

zawiedziesz?

- Ależ nie, wyjaśniłaś. Z nadzwyczajną klarownością. Problem w tym, że jeśli

dziewczyny coś ukrywają, ukrywają to bardzo dobrze. Natasza, tu chodzi o Noelle. Chyba nie

sądziłaś, że powiesi obciążające dowody nad swoim łóżkiem?

Natasza zamilkła. Nawet ona nie mogła podważyć tego argumentu.

- Po prostu... bądź cierpliwa - powiedziałam.

Ile czasu zajmie komuś, kto nie ma zielonego pojęcia o informatyce, złamanie hasła

do cudzego komputera? No, ile?

Wzięłam ze stolika lekturę na lekcje literatury angielskiej w następnym tygodniu i

oparłam się o poduszkę.

- Robię, co mogę - dodałam. Otworzyłam książkę na pierwszej stronie.

- Więc rób to szybciej - warknęła Natasza.

I zanim zdążyłam przeczytać choćby słowo, zgasiła światło.

background image

A HASŁEM JEST…

Po dwóch porankach spędzonych na bezskutecznym wpisywaniu wszystkiego, co

wiedziałam o Arianie, w okienko na ekranie jej laptopa poczułam się kompletnie bezradna.

Potrzebowałam wsparcia. Jakiegoś punktu wyjścia.

Jak jednak miałam zasięgnąć porady, nie zdradzając, dlaczego jest mi potrzebna?

Nie przestawałam zadawać sobie tego pytania, kiedy pewnego deszczowego

popołudnia szłam do biblioteki. Opracowałam plan, ale nie byłam przekonana, że zadziała.

Niestety, nie nasuwał mi się żaden inny pomysł. Wiedziałam, że trzecie klasy mają wkrótce

trudny sprawdzian z historii; połowa Billings i Ketlar ślęczała nad książkami. W czytelni

skierowałam się od razu do najdalszych regałów, gdzie dziewczyny z mojej bursy zwykle

zakładały bazę.

Strzał w dziesiątkę. Kiran, Taylor, Rose, London, Vienna, Josh i Gage siedzieli razem

przy stole. Czytali, robili notatki lub rozmawiali przyciszonymi głosami. Jedno miejsce było

wolne.

No to jazda.

Opadłam na krzesło i z ciężkim westchnieniem położyłam przed sobą stertę

skserowanych artykułów. Wszyscy popatrzyli na mnie zadowoleni z chwili przerwy.

- Co tam, Reed? - zapytała Taylor.

- E, nic. Cholerny referat. Osiem stron na temat ostatniego skandalu z piractwem

komputerowym.

Kiran i Taylor wymieniły spojrzenia. Nie uwierzyły mi. I słusznie. Nie było żadnego

referatu.

- Chodzi o tę awanturę w liceum w Nowym Jorku? - zapytał Josh.

- Słyszałam o tym! - zawołała London z przejęciem. - Ktoś włamał się do komputerów

w bursach i zdobył adresy nielegalnych stron internetowych odwiedzanych przez uczniów.

Kompromitacja.

- Biedakom wykasowano wszystkie materiały pornograficzne - dodał Gage. - To nie

kompromitacja, to potworna strata.

- W każdym razie jest ponad setka artykułów o tej sprawie i nie wiem, jak się przez

nie przedrzeć - powiedziałam. - Zwłaszcza że są dość przerażające. Wiecie, że dziewięćdzie-

siąt procent nastoletnich użytkowników komputerów wybiera oczywiste hasła? Imię

chłopaka, datę urodzenia...

background image

Spoglądali na mnie w milczeniu. Czy byłam aż takim aktorskim beztalenciem?

- Nigdy bym nie użył czegoś równie kretyńskiego - odezwał się Gage.

- Jasne. Wolałbyś świńskie słowa pisane wstecz - powiedział Josh ze śmiechem.

- Dziecinada - stwierdziła Rose lekceważąco. - Ja stosuję przypadkowe znaki.

O nie, tylko nie to. Jeśli Ariana posłużyła się przypadkowymi znakami, było już po

mnie.

- A jak je zapamiętujesz? - zapytała Vienna.

- Powtarzam je sobie tyle razy, że utrwalają mi się w głowie. Cztery, pauza, symbol

dolara, osiem. jot. gwiazdka. Cztery, pauza, symbol dolara, osiem, jot. gwiazdka...

- Och. znamy teraz twoje hasło - powiedział Gage. - Dzięki, Rose.

Rose poczerwieniała.

- Już jest nieaktualne - burknęła.

- Wcale nie! Wcale nie! - zawołała London radośnie, podskakując na krześle. -

Wiemy, jak wejść do twojego komputera, aha!

- Taaak? - zapytała Rose. - A więc jak brzmi moje hasło?

London odchrząknęła i spojrzała w sufit.

- Cztery, pauza, symbollara... eee... jot... jot... Wszyscy parsknęli śmiechem.

- Cholera - mruknęła London ponuro.

- Nie przejmuj się - powiedziała Vienna, poklepując ją po plecach. - W komputerze

Rose raczej nie znajdziesz nic interesującego.

Rose popatrzyła na Viennę ze złością i pochyliła się nad swoimi notatkami.

- Osobiście wolę tytuły piosenek - oświadczyła Kiran. - Przypuszczam, że większość

wybiera takie hasła. Tytuły piosenek, filmów, książek...

Tytuły. Tak. Bardzo prawdopodobne. A skoro chodziło o Arianę, może tytuły

wierszy?

- Wiesz, Reed, czytałam w jakimś artykule, że mnóstwo ludzi zapisuje swoje hasła

gdzieś pod ręką - powiedziała Taylor. - Notują je w kalendarzu, na przykład pod ważną dla

siebie datą. Na wypadek gdyby zapomnieli.

- Serio?

- No. Jeśli chcesz, poszukam u siebie tego artykułu. Nie wyrzucam niczego.

Owszem, zdążyłam się o tym przekonać. Oczywiście Taylor nie miała pojęcia, ile

czasu spędziłam już pod jej łóżkiem.

- I nie zaharuj się przy tym referacie - powiedziała Kiran. - Kline nie jest

wymagającym belfrem.

background image

- Niektórzy twierdzą - dodał Josh - że zawsze czyta tylko pierwszą stronę.

- Miło słyszeć - powiedziałam z udawaną ulgą.

Wszyscy wrócili do swoich książek i zrozumiałam, że rozmowa dobiegła końca. Nie

mogłam kontynuować tematu piractwa komputerowego, bo stałoby się oczywiste, do czego

zmierzam. Zyskałam jednak kilka wskazówek. Teraz po prostu musiałam sprawdzić, ile są

warte.

background image

PRZEJRZYSTOŚĆ

Powinnam była przygotowywać się do sprawdzianu z francuskiego. Powinnam była

wkuwać historię przed piątkowym testem. Powinnam była czytać lekturę na zajęcia z literatu-

ry angielskiej. Powinnam była rozmawiać z Kiran o stroju odpowiednim na urodzinową

kolację z Whittakerem. Tymczasem siedziałam przy biurku Nataszy i wpatrywałam się w

ekran jej komputera, szukając potencjalnych haseł do laptopa Ariany.

Stosując się do informacji otrzymanych od Kiran, przeglądałam zamieszczone w

szkolnej sieci numery licealnego kwartalnika literackiego „Pióro”. Jeśli hasłem do laptopa

rzeczywiście był jakiś tytuł, prawdopodobnie byt to tytuł któregoś z wierszy Ariany. Na moje

nieszczęście w każdym wydaniu „Pióra” Ariana publikowała od trzech do siedmiu utworów, a

zaczęła już w pierwszej klasie. Lista jej wierszy zajmowała w moim notesie całą stronę.

Westchnęłam, zamknęłam okno z ostatnim „Piórem” z minionego roku i kliknęłam na

link do najnowszego numeru wydanego w październiku. Wiedziałam, że wydrukowano w nim

przynajmniej pięć utworów Ariany. Weszłam na stronę ze spisem treści i zanotowałam tytuły:

Przejrzystość

Upadek bez końca

Ta inna

Strach na wróble

Wiek ciemny

O tak, Ariana niewątpliwie była pogodną, beztroską dziewczyną.

Drzwi pokoju otworzyły się nagle. Tętno skoczyło mi do setki, a potem śmignęło

jeszcze wyżej, bo na progu zobaczyłam Arianę, Noelle i Taylor. Zatrzasnęłam notes i

zamierzałam zrobić to samo z laptopem, ale uświadomiłam sobie, że wyglądałoby to bardzo

podejrzanie. Zresztą dziewczyny stały już za mną. Noelle położyła na podłodze papierową

torbę. Miałam przeczucie, że jej zawartość wcale mi się nie spodoba.

- Korzystasz z komputera Nataszy? - zapytała Noelle, kładąc dłonie na oparciu

krzesła, tak że przechyliłam się do tyłu. - A poprosiłaś ją o zgodę? Bo jeśli nie, spodziewaj się

brygady antyterrorystycznej.

- O, przeglądasz „Pióro” - powiedziała Ariana. - Szukasz wskazówek, co?

Serce przestało mi bić. W ułamku sekundy całe życie przemknęło mi przed oczami.

Ariana wiedziała. Potrafiła czytać w myślach.

- Wskazówek? Jakich? - wykrztusiłam.

background image

- No, wskazówek co do własnych tekstów. Słyszałam, że czytasz sporo literatury. Od

dawna się zastanawiam, czy nie masz też zainteresowań pisarskich.

- Och. Jasne! - zawołałam. Ariana nic nie wiedziała, naturalnie. Skąd mogłaby

wiedzieć? - Chyba mam. Zainteresowania. Nawet rozważałam, czy nie zgłosić się do „Pióra”.

Gdyby nie chodziło o moje przetrwanie, coraz większa łatwość, z jaką wygłaszałam

kłamstwa, byłaby w najwyższym stopniu niepokojąca.

- Wspaniale! Chętnie zobaczymy twoje prace - zapewniła Ariana z uśmiechem i

zerknęła na Noelle też szeroko uśmiechniętą. - Jaką formę literatury uprawiasz?

Powoli zamknęłam laptopa, głównie dla zyskania chwili do namysłu. Nie napisałam

ż

adnego tekstu literackiego od pierwszej klasy szkoły podstawowej, kiedy moje opowiadanie

Wesołe zwierzątko zostało bezlitośnie skrytykowane przez wszystkich moich sześcioletnich

kolegów i koleżanki.

- Eee... przeważnie eseje - odpowiedziałam. - Ale ostatnio mam za mało czasu.

„Wam to zawdzięczam, dziewczyny - chciałam dać im do zrozumienia. - Przez was i

wasze wymagania musiałam porzucić muzę”.

- I będziesz go miała jeszcze mniej - oznajmiła Noelle radośnie.

Przygarbiłam się na krześle.

- Dlaczego?

- Okna - wyjaśniła Taylor niemal przepraszającym tonem. - Są skandalicznie brudne.

Okna? Czy w liceum nie zatrudniano osób, których zadaniem było mycie okien?

- Które okna? - zapytałam, chociaż już znałam odpowiedź.

- Wszystkie - odparła Noelle. Z papierowej torby wyciągnęła płyn do mycia i kilka

ś

cierek. - Możesz zacząć od mojego.

background image

ZA MIĘKKA

- Będzie padać - mruknęła Ariana, spoglądając następnego wieczoru na zachmurzone

niebo. - Musimy się pospieszyć.

Owinęłam szalik wokół szyi i zbiegłam po stopniach prowadzących z biblioteki.

Minioną godzinę spędziłam w towarzystwie Ariany i pozostałych redaktorów „Pióra”, którzy

omawiali teksty nadesłane do najbliższego numeru kwartalnika. Ponieważ w panice

wyraziłam zainteresowanie czasopismem, Ariana zaprosiła mnie na zebranie redakcji, żebym

się przekonała, czy naprawdę chcę angażować się w działalność literacką. Teraz,

wysłuchawszy tych pretensjonalnych osób pastwiących się wzajemnie nad swoją twórczością,

mogłam podsumować własne wrażenia trzema słowami:

Nie dla mnie.

Mimo wszystko doceniałam, że Ariana mnie zaprosiła. Najwidoczniej uznała, że

warto podzielić się ze mną czymś, co miało dla niej wielkie znaczenie. Och, gdyby wiedziała,

ż

e kiedy pospiesznie bazgrałam w notesie, nie notowałam redakcyjnych komentarzy, ale

nowe pomysły na hasło do jej laptopa...

Tego ranka zamiast czyścić podłogi, przeszukałam pokój Ariany, żeby przetestować

teorię Taylor na temat ukrywania haseł w kalendarzu. Stwierdziłam jednak, że jeśli Ariana ma

kalendarz lub terminarz, trzyma go zawsze przy sobie. Potem, podskakując nerwowo przy

każdym głośniejszym szeleście, przez pół godziny wpisywałam do jej laptopa rozmaite słowa

klucze, które przyszły mi do głowy. Wszystkie okazały się błędne. Ogarnęła mnie ponura

determinacja. Poświęciłam temu zadaniu zbyt wiele czasu. Musiałam złamać hasło, choćby

po to żeby nie mieć poczucia klęski.

Lekcje minęły mi głównie na wymyślaniu kolejnych potencjalnych haseł. Groźba

przymusowego opuszczenia Easton z powodu haniebnych wyników w nauce stawała się coraz

bardziej realna, ale powtarzałam sobie, że przynajmniej się przekonam, czy dziewczyny z

Billings doprowadziły do wyrzucenia Leanne ze szkoły.

Taaak. Dla czegoś takiego warto było się narażać.

Ha.

- I co? - zapytała Ariana, kiedy pędziłyśmy z powrotem do bursy. - Jak ci się podobało

na zebraniu?

- Było ciekawie - odparłam ostrożnie. - Ale nie wiem. czy odpowiada mi takie

znęcanie się nad cudzymi wierszami.

background image

- Czemu?

- No, poezja to najbardziej osobiste myśli i uczucia. Chyba trzeba sporo odwagi, żeby

pokazać je publicznie. A wy rzucaliście określenia w rodzaju żałosne, przyziemne, oklepane...

Jedna z autorek jest w waszym zespole redakcyjnym. Stwierdziłaś, że w jej wierszach w

ogóle nie ma oryginalnych myśli. Siedziała obok i musiała tego wysłuchiwać.

- Wiem. To niełatwe - powiedziała. Przycisnęła do siebie książki i pochyliła się,

walcząc z wiatrem. - Jeśli jednak zapisujesz coś na kartce i prosisz innych, żeby to

przeczytali, musisz być przygotowana na krytykę.

- Pewnie tak. Ale brzmiało to trochę podle. Przystanęłyśmy przed drzwiami Billings.

W czoło pacnęła mi pierwsza kropla deszczu.

- Słuchaj, Reed, jeśli nie dajesz sobie z tym rady, może nie powinnaś więcej

uczestniczyć w zebraniach - powiedziała Ariana niespodziewanie szorstko.

Chwyciła za klamkę tak mocno, że pobielały jej palce.

- Nie mówiłam, że nie daję sobie rady. Po prostu...

- Nie. Jesteś na to za miękka - oświadczyła, patrząc mi w oczy. - Nic w tym złego,

tylko nie udawaj, że jesteś kimś, kim nie jesteś. To strata czasu. Twojego i mojego.

Zaraz, zaraz. Co to ma znaczyć?

Otworzyła z rozmachem drzwi i weszła, nie oglądając się za siebie. Przez długą chwilę

stałam bez ruchu. Czułam się tak, jakbym dostała w twarz. Za kogo, do cholery, Ariana się

uważała? Jakim prawem odzywała się do mnie w ten sposób? Nie znała mnie na tyle, żeby

wiedzieć, do czego jestem zdolna lub niezdolna.

Gotowałam się z gniewu. Najpierw sugestia, że mam coś wspólnego ze zniknięciem

Thomasa, a teraz to? O co tu chodziło?

Wpadłam do holu, myśląc, że zobaczę Arianę na schodach, ale w zasięgu wzroku nie

było nikogo. Nagle zauważyłam, że obok w świetlicy wygaszono wszystkie lampy. Powoli

ś

ciągnęłam szalik i podeszłam bliżej, żeby zorientować się w sytuacji. Hm. Kanapy i fotele

ustawiono w kręgu obok siebie, przodem do wielkiego telewizora. Zajmowały je moje

współlokatorki wpatrzone w najnowszy film z Orlando Bloomem.

Przytulnie. Doskonały lek na frustrację po kilku dniach walenia głową w mur.

- Cześć, Reed - szepnęła Taylor z kanapy.

Kiran zamachała. Rose z uśmiechem obejrzała się na mnie przez ramię.

- Cześć - odszepnęłam i przysiadłam na wolnym miejscu. Naprzeciwko mnie, przy

kominku, Ariana sadowiła się na pufie obok Noelle. Noelle podała jej koc, nie odrywając

oczu od ekranu, i sięgnęła do talerza z przekąskami. Wzięła krakersa pokrytego jakąś czarną

background image

mazią i wsadziła go sobie do ust.

- Co się tu dzieje? - zapytałam cicho.

- Wieczór filmowy - wyjaśniła szeptem Rose. - Urządzamy go raz w miesiącu.

- Fajnie.

- Nie dla ciebie, nowa - powiedziała Noelle głośno. - Ty wracasz do mycia okien.

Zamrugałam.

- Przecież je umyłam...

- Tak, i są całe w smugach - burknęła Cheyenne.

- Bierz się raźno do roboty - poleciła Noelle. - Może jeszcze się załapiesz na ostatnie

pięć minut filmu. Chociaż wątpię.

Wybuchnęły śmiechem. Cała piętnastka. Piętnastokrotne upokorzenie. Ariana patrzyła

na mnie swoimi bladoniebieskimi oczami i uśmiechała się ironicznie.

- Zaniesiesz mi torbę na górę, Reed? - zapytała słodko. - Dzięki.

Wtedy zobaczyłam, że Natasza również nie spuszcza ze mnie wzroku. Leciutko

kiwnęłam głową. Wymarzona okazja do realizacji naszego planu. Okazja do podjęcia walki z

laptopem. Ariana nie zdawała sobie sprawy, że właśnie dała mi coś, co być może pozwoli mi

wreszcie złamać jej sekretne hasło. Wręczyła mi swoją torbę. A w niej zapewne terminarz.

Uważała, że jestem za miękka? Zobaczymy.

background image

ZWYCIĘSTWO

Godzinę później siedziałam na podłodze w pokoju Ariany z piekącymi oczami,

sztywnym karkiem i łupaniem w czaszce. Co parę minut zerkałam nerwowo na zegarek,

zastanawiając się, jak długo jeszcze Orlando będzie szukał miłości. Kwadrans? Trzy

kwadranse?

- Dalej, Reed - mruknęłam do siebie, rozprostowując zdrętwiałe palce.

Przerzuciłam kolejną kartkę w terminarzu. Podpowiedz Taylor okazała się

dobrodziejstwem i zarazem przekleństwem. Początkowo zamierzałam szukać wskazówek pod

datą urodzin Ariany, ale uświadomiłam sobie, że nie wiem, którego dnia urodziła się moja

koleżanka z Billings. Wertowałam więc terminarz strona za stroną, zakładając, że ważne dni

będą w nim jakoś zaznaczone.

Myliłam się. W terminarzu Ariany nie było nic oczywistego - poza tym, że

właścicielka lubi w nim bazgrać. Każda strona była zapełniona pospiesznie notowanymi

fragmentami wierszy, na wpół uformowanymi pomysłami, tytułami. Taktu i ówdzie

znalazłam tytuły, ale nie potrafiłam rozstrzygnąć, czy umieszczono je pod szczególnie istotną

datą. Dlatego przez godzinę wstukiwałam do komputera prawie każde słowo, na które się

natknęłam.

Wkrótce z trudem poruszałam palcami. Wczesny atak artretyzmu. Jedyny rezultat

moich starań.

Postanowiłam próbować jeszcze przez kwadrans, a potem dać sobie spokój z laptopem

i przynajmniej przetrzeć szyby u Noelle i Ariany (według mnie, zupełnie czyste), żeby nie na-

razić się na zarzut zaniedbania zleconej pracy.

Dotarłam do kwietnia. Pod piątką widniało jedno słowo. Odetchnęłam i zaczęłam

stukać w klawisze.

Opaska, o - p - a - s - k - a. Enter.

„Błędne hasło!” - odpowiedział komputer.

Okej... dalej. Walnięte, w - a - l - n - i - ę - t - e. Enter.

„Błędne hasło!”

Jęknęłam. Przerzuciłam kilka kartek, szukając czegoś choć odrobinę niezwykłego.

Ostatni dzień miesiąca. Pod datą trzydziestego kwietnia zobaczyłam słowo „dom” zapisane

wielkimi czerwonymi literami. A pod spodem, drobniejszym pismem, tytuł jednego z

najnowszych utworów Ariany: Ta inna. Wiersz opublikowany w październikowym „Piórze”.

background image

Przez chwilę siedziałam bez ruchu. Ręce mi drżały. Okej. Ta inna. Dwa słowa.

t - a [spacja] i - n - n - a. Enter.

„Błędne hasło!”

Gdzieś obok trzasnęły drzwi. Serce skoczyło mi do gardła; nie mogłam podnieść się z

podłogi. Zamarłam, nadsłuchując. Kroki. Coraz bliżej...

O Boże, nie! Rzuciłam się do kufra, o mało nie upuszczając komputera. Nie było

szans, żebym zdążyła włożyć wszystko na miejsce...

Kroki minety drzwi i stopniowo się oddaliły. Opadłam na podłogę, cała się trzęsąc.

Wiedziałam, że powinnam natychmiast wpakować wszystko z powrotem do kufra i odejść.

Kiedy jednak trafiłaby mi się znowu tak doskonała okazja?

Z ociąganiem otworzyłam laptopa. Pomyślałam, że spróbuję ostatni raz.

Tainna. Jedno słowo.

t - a - i - n - n - a. Enter.

Komputer zapikał. Znieruchomiałam.

Zaszumiał dysk twardy, okienko logowania zniknęło i na tle fotografii bezchmurnego

nieba pojawiły się dwa najpiękniejsze słowa, jakie kiedykolwiek widziałam na ekranie

komputera:

„Witaj, Ariana!”

Złamałam hasło. Niesamowite. Złamałam hasło. Rany boskie - udało się! Miałam

ochotę skakać, wrzeszczeć z radości i wycinać hołubce. Biorąc jednak pod uwagę skrzypiącą

podłogę i piętnaście dziewczyn w nabożnym milczeniu wpatrzonych w Orlanda Blooma dwa

piętra niżej, nie byłby to najlepszy pomysł.

„Nie trać głowy, Reed!”

Wygrzebałam z torby dyskietkę, którą wzięłam ze sobą w nikłej nadziei, że wreszcie

natknę się na coś wartego utrwalenia. Włożyłam ją do stacji laptopa i próbowałam zapanować

nad oszalałym biciem serca. Mogłoby zagłuszyć dźwięki dobiegające spoza pokoju, a nie

chciałam ryzykować wpadki. Nie, zwłaszcza nie teraz.

Na pulpicie było kilka ikon folderów oznaczonych kolejnymi latami. Kliknęłam na

ostatnią z nich i otworzyła się długa lista plików tekstowych. Wiersze. Setki wierszy, niektóre

z tytułami znanymi mi z numerów „Pióra”. Czy któryś z nich zawierał obciążające dowody?

Czy gdzieś między wierszami krył się dokument świadczący, że Ariana przyczyniła się do

usunięcia Leanne z liceum? Nie miałam czasu na przeglądanie kilkuset stron poezji!

Przewinęłam okienko w dół, szukając, sama nie wiedziałam czego. Na samym dole

zobaczyłam pojedynczą ikonę folderu. Folder w folderze. Zatytułowany „Projekty”.

background image

Hm. Ciekawe. Kliknęłam dwa razy. Wewnątrz były następne pliki tekstowe, każdy

opatrzony inicjałami: „

PW

”, „

LA

”, „

IP

”, „

NL

”, „

KI

”, „

TL

”, „

LS

”.

LS

”. Leanne Shore.

Plik dotyczący Leanne.

W głębi ducha chyba zawsze sądziłam, że to niemożliwe. Niemożliwe, żeby Noelle i

Ariana właściwie bez przyczyny doprowadziły do wydalenia kogoś z Easton. A oto znalazłam

potwierdzenie niemożliwego. Zaraz miałam ujrzeć dowód.

Z wahaniem kliknęłam na ikonę. Na ekranie pojawił się dokument Worda. U góry

słowa: „letnia szkoła”, poniżej: „łacina 5.08”. O mało nie wybuchnęłam śmiechem. Ariana

uczęszczała w sierpniu na kurs łaciny. W letniej szkole.

Nie miało to żadnego związku z Leanne. Ariana była niewinna.

Odetchnęłam i zamknęłam dokument. Przez chwilę nadsłuchiwałam, ale na korytarzu

panowała cisza. Najwyraźniej Orlando nadal roztaczał swoje wdzięki. Postanowiłam spraw-

dzić pozostałe pliki w folderze, tylko dla zaspokojenia ciekawości, skoro dotarłam już tak

daleko. Wybrałam plik „

PW

” - listę żeńskich imion i nazwisk, przy których zapisano „tak” lub

„nie”; pod spodem były jakieś cyfry. Może Ariana pomagała matce w urządzeniu przyjęcia

dla jej znajomych?

Następnym plikiem było „la”. Kliknęłam - i serce mi zamarło.

Kiedy umieram, Faulkner, 1930.

Niewidzialny człowiek, Ellison, 1947.

Ś

ciąga. Zapisane drobną czcionką tytuły lektur z nazwiskami autorów i datami

wydania; sądząc z informacji, przygotowane na sprawdzian z literatury amerykańskiej w

czwartej klasie. Właśnie podczas takiego sprawdzianu Leanne Shore miała złamać kodeks

honorowy Easton. A dowodem jej przestępstwa byty ściągi.

Wielki Boże. Jeśli spis, który widziałam przed sobą. pojawił się na ściągach

obciążających Leanne, podejrzenia Nataszy byty słuszne. Noelle i jej przyjaciółki wrobiły

Leanne i spowodowały usunięcie jej ze szkoły. Ale dlaczego? Dlatego że irytująco

przypochlebiała się Noelle? Czy to był powód, żeby komuś zniszczyć życie?

Niecierpliwie otworzyłam plik „ki”. Jak można było się spodziewać, zawierał

skopiowane wiadomości z komunikatora internetowego, głównie rozmowy Ariany i Noelle.

Przejrzałam początkowe komunikaty. Wyglądały całkiem zwyczajnie - plotki o lekcjach i

imprezach.

A potem zobaczyłam własne imię i tchu mi zabrakło.

*Ariana*: Czyli jesteśmy zdecydowane.

background image

Noalle_1: ABSOLUTNIE. Chcemy Reed, tak?

*Ariana*: Tak. Lattimer już spacyfikowaną. Kiran załatwiła jej wejściówkę na wyprzedaż kolekcji

Manolo.

Noelle_1: Świetnie! Lattimer nie piśnie ani słowa. Ściągi są?

*Ariana*: Są. Tylko powiedz gdzie i kiedy.

Noelle_1: JUTRO. Reed będzie tu jeszcze przed weekendem. A Leanne wylatuje. Co za

szczęście!

*Ariana*: Paskudne jesteśmy.

Noalle_1: A samopoczucie cudowne.

Nie mogłam się ruszyć. Nie mogłam drgnąć. Nie zareagowałabym, nawet gdyby do

pokoju wpadła piętnastka moich współlokatorek.

Dziewczyny zrobiły to dla mnie. Żeby zapewnić mi miejsce w Billings. Wszystko

zorganizowano z myślą o mnie.

Coś zaskrzypiało na schodach i nagle ożyłam. Nie było czasu na rozważania.

Pospiesznie przekopiowałam na dyskietkę wszystkie opisane inicjałami pliki - na wypadek

gdyby zawierały jeszcze coś godnego przeczytania. Wepchnęłam dyskietkę do kieszeni

dżinsów, zatrzasnęłam laptopa i spakowałam kufer. Właśnie wsuwałam go do szafy, kiedy

usłyszałam głosy na parterze. Wieczór filmowy dobiegł końca. Zamknęłam szafę i

wybiegłam.

Wiedziałam, że dziewczyny będą na głównych schodach, popędziłam więc do wyjścia

ewakuacyjnego. Ciężko usiadłam na pierwszym stopniu i usiłowałam złapać oddech.

Leanne pogrążono z mojego powodu. Przeze mnie wyleciała ze szkoły. Przeze mnie

Natasza była tak zdeterminowana, że zdecydowała się na szantaż i szpiegowanie współlokato-

rek. Wszystko przeze mnie. Po to żebym mogła tu zamieszkać. Żebym została dziewczyną z

Billings.

To było chore, obrzydliwe, podłe. Zostało jednak zaaranżowane ze względu na mnie.

Nikt nigdy nie zrobił dla mnie czegoś podobnego. Dziewczyny ogromnie ryzykowały, żeby

ś

ciągnąć mnie do Billings i zapewnić mi jakąś przyszłość. Byłam pełna odrazy, owszem, ale

też przyjemnie zaskoczona.

A jak się im odwdzięczyłam? Przetrząsnęłam ich pokoje. Odkryłam ich bolesne

tajemnice.

Zdradziłam swoje przyjaciółki. Wstyd.

Pozostawały jednak dręczące pytania. Dlaczego dziewczyny chciały się ze mną

zaprzyjaźnić? Dlaczego w ogóle sprowadziły mnie do Billings? Jaki miały w tym interes? Po

background image

co zrobiły mnie swoją współlokatorką? Po to żeby mną swobodnie dyrygować? Bez sensu.

Kompletnie bez sensu.

Tuż nade mną trzasnęły drzwi. Poderwałam się i pognałam na dół. Musiałam wrócić

do swojego pokoju i porządnie pomyśleć. Zdobyłam poszukiwane dowody. Miałam już to,

czego potrzebowała Natasza. Pytanie brzmiało: czy podzielę się z nią swoją wiedzą?

background image

PODEJRZLIWOŚĆ

Następnego dnia rano, kiedy Natasza zniknęła w łazience, pospiesznie włożyłam

dżinsy i bluzę, spięłam włosy w koński ogon i wyśliznęłam się na korytarz, jak najciszej

zamykając za sobą drzwi. Wstałam wcześnie i ponownie umyłam okna na parterze, żeby tylko

uniknąć przebywania w pobliżu Nataszy, kiedy zadzwoni jej budzik. Teraz natomiast miałam

doskonałą okazję, żeby wymknąć się z bursy, zanim Natasza zapyta, czy poprzedniego

wieczoru odkryłam coś interesującego w pokoju Noelle i Ariany i zanim pozostałe

współlokatorki wynajdą dla mnie następne poranne obowiązki.

Dzień był pochmurny i chłodny. Na dziedzińcu narzuciłam na siebie płaszcz i

wystukałam na komórce numer pokoju Thomasa. Wokół panowała grobowa cisza. Z ust

wydobywały mi się obłoki pary. Nagietki rosnące wzdłuż alejki pochylały się pod ciężarem

szronu, który pokrywał ich płatki. Z trudem zapięłam guziki płaszcza zgrabiałymi palcami.

Josh odebrał po piątym sygnale.

- ...lo? - wymamrotał.

Jeszcze się nie obudził.

- Josh. przepraszam, że dzwonię tak wcześnie...

- Kto mówi?

- Reed.

Nagle odniosłam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Zatrzymałam się na skrzyżowaniu

alejki prowadzącej do żeńskich burs z alejką do biblioteki i rozejrzałam się uważnie.

Dziedziniec był pusty, jeśli nie liczyć wiewiórki skaczącej pod ławkami.

- Reed? - zapytał Josh. - Chodzi o Thomasa? Odezwał się do ciebie?

- Nie, ale muszę z tobą o czymś porozmawiać. Mógłbyś przyjść do stołówki za jakieś

piętnaście minut?

- Eee... jasne. Już się zbieram.

- Dzięki.

W chwili kiedy wyłączyłam komórkę, poczułam dreszcz przebiegający mi po plecach.

Odwróciłam się i o mało nie wrzasnęłam. Detektyw Hauer był półtora metra ode mnie.

Zakrztusiłam się i zaczęłam gwałtownie kaszleć. Hauer podszedł do mnie ze zmarszczonymi

brwiami, powiewając połami czarnego trencza.

- Wszystko w porządku, panno Brennan? - zapytał.

Panno Brennan. Pamiętał moje nazwisko. Przez ostatnie dwa tygodnie rozmawiał z

background image

kilkuset osobami, a pamiętał, jak się nazywam. Niedobrze.

- Tak, w porządku - wysapałam. - Trochę mnie pan wystraszył.

- Przykro mi - powiedział, choć nie wyglądał na zmartwionego. - Rano chętnie

spaceruję. To pomaga mi rozjaśnić umysł.

- Naprawdę? - zapytałam, bo nic innego nie przyszło mi do głowy. - Wspaniale.

- A ty, Reed? - Ja?

- Co tu robisz o tej porze? Dawne to dzieje, przyznaję, ale mam wrażenie, że jako

nastolatek lubiłem sobie pospać.

- Och, wie pan, jestem indywidualistką - powiedziałam ze śmiechem i rozłożyłam

ręce.

Zachowywałam się jak oszalały strach na wróble.

- Z kim rozmawiałaś? - zapytał, patrząc na moją komórkę. Zatarł zmarznięte dłonie.

- Ach...

Nie widziałam powodu, żeby kłamać.

- ...z Joshem. Joshem Hollisem. Mamy się spotkać w stołówce.

- Ze współlokatorem Thomasa Pearsona? - zapytał, unosząc brwi. - Z tym Joshem

Hollisem?

Dlaczego mówił to tak podejrzliwie? Czemu, u diabła, nie miałabym się zobaczyć z

Joshem? Wzruszyłam ramionami.

- Nie znam innego - odparłam, a potem z przesadnym niepokojem spojrzałam na

zegarek. - Oj, muszę iść, bo się spóźnię. Miłego spaceru!

- Smacznego śniadania - odpowiedział, przyglądając mi się zmrużonymi oczami.

- Dziękuję! - zawołałam możliwie beztrosko. Beztroska chyba mi nie wyszła.

Przecinając dziedziniec, ciągle czułam na sobie jego wzrok. Z trudem powstrzymywałam się

od zerknięcia przez ramię. Kiedy dotarłam wreszcie do stołówki spocona ze zdenerwowania,

nie mogłam znieść tego ani chwili dłużej. Przystanęłam, udając, że szukam czegoś w torbie, i

spojrzałam kątem oka na skrzyżowanie alejek. Owszem, detektyw Hauer stał nadal na środku

dziedzińca. Stał i mnie obserwował.

background image

IDEALIZM

Po raz pierwszy od wielu dni mogłam w kolejce przy bufecie położyć na tacy

wyłącznie to, co sama chciałam zjeść. Wiedziałam, że kiedy w stołówce pojawią się

dziewczyny z Billings, będę musiała wrócić do ogonka i zrealizować ich liczne zamówienia.

Na razie jednak cieszyłam się swobodą. Zasługiwałam na nią po tym wszystkim, przez co

przeszłam tego ranka.

Dwa plasterki bekonu, grzanka z masłem, miseczka słodkich płatków śniadaniowych.

Usiadłam przy stole Billings i zaczęłam od grzanki, żeby uspokoić wzburzony żołądek, zanim

wchłonę tłuszcze i cukry. Przestronna stołówka była wciąż tak pusta, że mogłam obserwować

drobne pyłki, które wirowały w promieniach słońca wpadających przez świetlik. Patrzyłam,

jak Josh staje w kolejce przy bufecie i po chwili podchodzi do naszego stołu z kawą i trzema

ciastkami na tacy.

- Ronę z ciekawości - powiedział, siadając na krześle naprzeciwko mnie.

Odgryzł kawałek ciastka z cynamonem, rozsypując wokół rdzawy proszek.

Zauważyłam, że włosy z jednej strony przylegają mu płasko do głowy, a z drugiej sterczą na

boki. No tak: kilkanaście minut wcześniej spał sobie w najlepsze. Na moją prośbę porzucił

przytulne, ciepłe łóżko.

- Josh, przypuśćmy...

Odłożył ciastko na talerz.

- Uwielbiam słowo .przypuśćmy” - powiedział, opierając łokcie na stole.

Zaśmiałam się.

- No więc przypuśćmy, że jeden z chłopaków w twojej bursie złamał kodeks

honorowy i w jakiś sposób się o tym dowiedziałeś... doniósłbyś nauczycielom?

Zmarszczył brwi.

- Oczywiście, wiem - dodałam pośpiesznie - że jesteś zobowiązany im donieść, ale w

rzeczywistości... zrobiłbyś to?

- Absolutnie tak - stwierdził, kiwając głową.

- Naprawdę?

Drzwi się otworzyły i weszła grupa uczniów. Stołówka powoli zaczynała się

zapełniać.

- Tak. Nie mam wątpliwości. Podpisałaś umowę, jak my wszyscy. Pewnie zabrzmi to

pompatycznie, ale podpisanie umowy coś dla mnie znaczy. Kiedy się do czegoś zobowiązu-

background image

jesz, nie powinnaś cofać danego słowa. Zresztą to nie byłoby w porządku. Jeśli ktoś postąpi

niewłaściwie, musi pogodzić się z konsekwencjami.

A niech to. Josh traktował sprawę bardzo serio. Z jakiegoś powodu zrobiło mi się

nieswojo.

- Panie Hollis, proszę opisać mi swoje prawdziwe odczucia - zaproponowałam

ż

artobliwie, żeby rozładować napięcie.

- Jego prawdziwe odczucia są kretyńskie.

Zaskoczeni podnieśliśmy wzrok. Przy naszym stole zatrzymał się Whittaker.

- Bez obrazy - rzucił do Josha.

- Och... bez obrazy - odparł Josh lekkim tonem.

Przysunął się do stołu, żeby umożliwić Whittakerowi przejście. Whittaker usiadł na

sąsiednim krześle, łyknął soku grejpfrutowego i oblizał wargi.

- Nie zamierzałem podsłuchiwać, ale mówiliście dosyć głośno - wyjaśnił, opierając

nadgarstki na krawędzi stołu jak dobrze wychowany chłopiec. - Reed, jeśli rzeczywiście ktoś

w Billings posłużył się ściągą... w żadnym razie nie wolno ci informować nauczycieli.

- Co takiego? - wyjąkał Josh.

- Twoja opinia jest nieco naiwna, nie sądzisz? - zapytał go Whittaker. - A także

obłudna.

Josh skrzyżował ramiona na piersi.

- No proszę. Jeszcze się nie zaczęło poranne nabożeństwo, a już nazwano mnie

naiwnym obłudnikiem. To ci dopiero.

- Dziwisz się? Siedzisz tu i twierdzisz, że trzeba ponosić konsekwencje niewłaściwego

zachowania, a czy zareagowałeś kiedyś na dilerską działalność swojego współlokatora?

Wydało mi się, że przez stołówkę przeleciał mroźny powiew. Dostałam gęsiej skórki.

Josh pobladł.

- Nie twoja sprawa - warknął.

- Przeciwnie, moja, skoro próbujesz uczyć Reed hipokryzji. Zadowolony, że

skutecznie uciszył Josha, Whittaker obrócił się do mnie.

- Reed, nie zrażaj do siebie mieszkanek Billings. Posłuchaj mojej rady. Nie działaj

przeciwko nim, jeśli chcesz mieć jakieś życie po opuszczeniu Easton. Taka jest

rzeczywistość.

Przełknęłam ślinę i spojrzałam na Josha. Potrząsnął głową, ale się nie odezwał.

Uświadomiłam sobie, że Whittaker trafnie rozpoznał powód, dla którego opinia Josha

wprawiła mnie w zakłopotanie. Niemal od pierwszego dnia w Easton słyszałam, że

background image

dziewczyny z Billings mają przed sobą cudowną przyszłość. Wszystko opierało się na

właściwych kontaktach. Dzięki kontaktom można było dotrzeć wszędzie. Czy gdybym

doniosła na Noelle i jej grupę, moje cenne kontakty zostałyby zerwane na zawsze? Czy

zdobyta przeze mnie pozycja mieszkanki Billings automatycznie straciłaby znaczenie?

- Wiesz, że mam słuszność - oświadczył Whittaker. - Poznaję to po twoich oczach.

- Wybaczcie - powiedział Josh, wstając. - Nagle dostałem mdłości.

Wziął ciastko z talerza i nie oglądając się, ruszył do drzwi. Whittaker westchnął.

- Jeszcze się nauczy. Kiedyś.

Obserwowałam, jak Whittaker pakuje sobie jajecznicę do ust, i ogarnęła mnie

straszliwa niechęć. Nawet jeśli miał rację, jego wszechwiedzący ton był nie do zniesienia.

Znalazł się, mędrzec jeden.

- A skoro zostaliśmy sami... - zaczął i przesiadł się na krzesło Josha, naprzeciwko

mnie. - Reed, wszystko już załatwione na piątkowy wieczór. Przyjadę po ciebie o szóstej.

Powinniśmy bez kłopotu zdążyć do Bostonu. Już nie mogę się doczekać.

Patrzył na mnie tak, że prawie otrząsnęłam się z odrazą. W oczach miał pożądanie -

wyraźne, oczywiste. Wierzył, że piątkowa randka skończy się tak samo jak nasza nocna roz-

mowa w lesie.

No, zapewne wolałby uniknąć tego kawałka z rzyganiem.

- Cieszysz się? - zapytał.

Jo dla Thomasa. Po to żebyś dostała się na Dziedzictwo i mogła się zobaczyć z

Thomasem”.

- Jasne - odpowiedziałam słabo.

Ujął mnie za rękę i ukrył ją w swoich dużych, niezdarnych dłoniach. Nagle

przypomniała mi się inna para dłoni. szczupłych, ale mocnych, wprawnych i czułych. Para

dłoni, których dotyk zawsze był dla mnie najwyższą przyjemnością.

Zerknęłam w bok i przy sąsiednim stole zobaczyłam kilka trzecioklasistek, które

przypatrywały mi się zazdrośnie. Wiedziały, co oznacza gest Whittakera: byłam o krok bliżej

towarzyszenia Whittakerowi podczas Dziedzictwa, one - o krok bliżej pozostania w bursie w

noc Halloween.

- Może zatrzymamy się gdzieś po kolacji - wymruczał Whittaker, lekko się rumieniąc.

- Gdzieś, gdzie będziemy tylko we dwoje.

Nacisnął moją dłoń kciukiem. Cofnęłam rękę.

Nie mogłam tego zrobić. Nie mogłam godzinami siedzieć z nim w samochodzie,

niepokojąc się, kiedy przystąpi do działania, kiedy poczuję na ustach jego wargi. Whittaker

background image

był przemiłym chłopcem - niezdarnym, pełnym najlepszych chęci chłopcem, który bardzo się

starał. Doskonale to rozumiałam. Problem w tym, że starał się o niewłaściwą dziewczynę.

- Coś nie tak? - zapytał z szeroko otwartymi oczami.

- Nie, nie - odpowiedziałam. - Tylko przypomniałam sobie, że zostawiłam w pokoju

notatki do historii i... i powinnam je mieć na lekcji. Muszę iść.

- Och. Oczywiście. Zobaczymy się później? Podniósł się z krzesła, jak przystało na

dżentelmena.

- Jasne - zapewniłam. - Z przyjemnością. Na razie. Kiedy jednak szłam do drzwi, w

myślach tworzyłam nowy plan. Musiał istnieć jakiś sposób dostania się na Dziedzictwo bez

pomocy Whittakera. Po prostu musiał.

background image

PRZED IMPREZĄ

Wieczorem przystanęłam przed drzwiami pokoju Noelle i Ariany. Przed chwilą

usłyszałam głosy dochodzące ze środka i zatrzymałam się odruchowo; teraz, kiedy poznałam

niektóre tajemnice dziewczyn, miałam ogromną ochotę dowiedzieć się czegoś jeszcze. Zza

drzwi docierały jednak tylko niewyraźne dźwięki, a poza tym przypomniałam sobie, że

przyszłam, aby poprosić dziewczyny o przysługę. Podsłuchiwanie raczej nie zjednałoby mi

ich sympatii. Wyprostowałam się, odetchnęłam i zapukałam.

- Entrez! - zawołała Noelle.

W pokoju zgaszono lampy, a na wszystkich dostępnych powierzchniach ustawiono

płonące świece, które napełniały powietrze zapachem piżma. Noelle, Ariana, Kiran i Taylor

siedziały razem w piżamach i szlafrokach: Taylor na krześle, pozostałe na łóżku Ariany.

Ariana uniosła kieliszek i Kiran nalała do niego czerwonego wina.

- Reed! Miło cię widzieć! - powiedziała Noelle radośnie. - Chodź, napij się z nami.

Gramy w „Nigdy nie...”.

„Nigdy nie...”? Czy te dziewczyny nie miały pilniejszych zajęć niż gra w „Nigdy

nie...”? Był środek tygodnia. Czy nie powinny czytać lektur, pisać referatów lub może

planować pozbycia się ze szkoły kolejnej niewygodnej osoby? Z tyłu, w szafie Ariany,

wyczuwałam obecność tajnego laptopa, jakby kufer został zanurzony w substancji

radioaktywnej i jarzył się teraz w ciemności, drwiąc ze mnie. Przypominając mi o tym, co

zrobiłam. Co odkryłam.

- Nigdy nie... upiłam się i nie przekupiłam pilota mojego ojca, żeby zabrał mnie do

Rzymu na prawdziwą pizzę! - oświadczyła Taylor.

- Och! - zaśmiała się Noelle. Kiran skrzywiła się lekko.

- Nie należy wdawać się w takie szczegóły - powiedziała. Ojciec Taylor miał więc

pilota. Miał pilota, który na żądanie był gotowy lecieć natychmiast do Rzymu.

- Reed! A ty czego nigdy nie zrobiłaś? - zapytała Noelle.

- Właściwie to chciałam z wami o czymś porozmawiać.

- Dopiero kiedy usłyszymy twoje „Nigdy nie...” - powiedziała Ariana i oczy jej

zabłysły.

Wspaniale. Nie ma jak ni stąd, ni zowąd znaleźć się na celowniku. Desperacko

szukałam w myśli czegoś, co nie brzmiałoby całkiem beznadziejnie.

- Nigdy nie... uprawiałam seksu w samochodzie - powiedziałam wreszcie.

background image

Noelle, Kiran i Taylor wybuchnęły śmiechem. Ariana jednak nie wyglądała na

rozbawioną.

- Co jest, Ariana? - zapytała Kiran ze zdziwieniem. - Ty też nie? Nawet w limuzynie?

A wiesz, bywają nadzwyczaj wygodne.

- Chyba zacznę cię nazywać cnotką - dodała Noelle. Ariana westchnęła, jakby

znużona przyziemnością przyjaciółek, i odstawiła kieliszek.

- O czym chciałaś porozmawiać, Reed? - zapytała.

- Och... po prostu... chodzi o Dziedzictwo. Wymieniły między sobą spojrzenia.

- Weź sobie krzesło - zakomenderowała Kiran.

Podeszłam do biurka Noelle, zdjęłam z jej krzesła stertę swetrów z kaszmiru, jedwabiu

i angory i wróciłam do łóżka Ariany. Dziewczyny obserwowały mnie ze skupioną uwagą.

Dziwne.

- W czym problem? - zapytała Noelle.

Założyła nogę na nogę i pochyliła się do przodu jak zatroskana gospodyni programu

talk - show. Tyle że żadna oglądana przeze mnie gospodyni talk - show nie machała

kieliszkiem wina przed oczami publiczności w studiu.

- Whittaker jeszcze cię nie zaprosił?

- Nie. Nie o to chodzi - odparłam. - Na pewno mnie zaprosi...

- Och, cóż za wybujałe ego - mruknęła Kiran kpiąco. Zignorowałam jej komentarz.

- Po prostu... wolałabym z nim nie jechać. Czy żadna z was nie może mnie zaprosić?

Noelle?

Noelle prychnęła. Wyprostowała się i odrzuciła w tył gęste ciemne włosy.

- Reed, nawet my nie możemy wszystkie dostać się na Dziedzictwo bez czyjejś

pomocy.

Gapiłam się na nią bez słowa. Dziewczyny z Billings nie mogły bez pomocy dostać

się na Dziedzictwo? Absurd. Kto odmówiłby im wstępu na imprezę - jakąkolwiek imprezę -

która przypadła im do gustu?

- Daj spokój - wykrztusiłam w końcu.

Noelle i Ariana parsknęły śmiechem. Kiran, zarumieniona, skubała skórkę przy

paznokciu. Taylor nieruchomym wzrokiem wpatrywała się w swój kieliszek.

- Nie słyszałaś, jak tłumaczyłam przed kilkoma dniami? - zapytała Noelle. -

Dziedzictwo to impreza zamknięta, o surowych zasadach. Reed, jestem jedyną mieszkanką

Billings, która ma prawo przyprowadzić osobę towarzyszącą.

- No, jest jeszcze Cheyenne - poprawiła ją Taylor.

background image

- Ach. rzeczywiście. Cheyenne. Potomkini amerykańskich rewolucjonistów. Czemu

ciągle o niej zapominam?

Ariana, Kiran i Taylor zachichotały, jakby doskonale wiedziały, dlaczego Cheyenne

nie jest godna zapamiętania. Następna sprawa, w którą mnie nie wtajemniczyły. Skoncentro-

wałam się jednak na istocie rzeczy.

- Nie mówisz poważnie, Noelle. Jak to. nie możecie przyprowadzić swoich

chłopaków?

- Ja mogę - odpowiedziała. - I przyprowadzam Dasha.

- To Dash sam by się nie dostał?

Niewiarygodne. Dash, który pouczał mnie o regułach Dziedzictwa. Dash

przemawiający do mnie z wysokości swojej uprzywilejowanej pozycji.

- Skąd! - powiedziała Noelle. - Jest dopiero drugim pokoleniem w prywatnej szkole.

Jego dziadek chodził do jakiegoś państwowego ogólniaka na Bronksie.

- Ale zanim skończył dwadzieścia dwa lata - wtrąciła Kiran - zarobił swój pierwszy

milion. W handlu nieruchomościami.

- Poproś Dasha, to kiedyś ci opowie. Budująca historia - mruknęła Noelle zgryźliwie.

- A kogo przyprowadza Cheyenne? - zapytałam, chociaż nie miałam złudzeń, że

Cheyenne się nade mną zlituje.

- Swojego absztyfikanta z Bostonu - odpowiedziała Kiran. - Jak on ma na imię?

Dureń?

- Dougray - powiedziała Ariana z doskonale naśladowanym wyniosłym bostońskim

akcentem.

- Nie znamy kogoś jeszcze, kto ma prawo do osoby towarzyszącej? - zapytałam z

nadzieją.

- Tylko Gage'a. A on zabiera Kiran.

- Właśnie. Mam być dziewczyną Gage'a Coolidge'a - westchnęła Kiran. - Już się na to

cieszę.

- Taką cenę płacą nowicjusze - powiedziała Noelle. Widząc moją zdumioną minę,

wyjaśniła teatralnym szeptem:

- Pierwsze pokolenie. Och! Ale ty także, prawda?

- Przykro nam, Reed, nic nie możemy poradzić - powiedziała Ariana.

- Właśnie dlatego przedstawiłyśmy cię Whittakerowi - dodała Noelle. - Jest twoją

jedyną szansą.

- Chwileczkę. Kiran, ty nie możesz się dostać na Dziedzictwo? Przecież jesteś

background image

supermodelką! - zawołałam.

Kiran zaśmiała się szyderczo.

- Słonko, nawet Scarlett Johansson by się nie dostała, jeśli Whittaker nie dałby jej

zaproszenia.

Spojrzała na mnie znacząco. Jakby mówiła: „Chcesz być na tej imprezie? To nie

schrzań okazji”.

Noelle wstała i pochyliła się nade mną tak, że jej twarz znajdowała się o kilkanaście

centymetrów od mojej. Próbowałam odwrócić wzrok, żeby nie patrzeć jej prosto w oczy, ale

wtedy zerknęłam w dekolt jej koszuli nocnej i o mało nie spłonęłam z zażenowania.

- Reed, kiedy wreszcie zrozumiesz, że niczego nie robimy bez przyczyny? - zapytała,

kładąc mi dłoń na ramieniu.

- Zapoznałyśmy cię z Whittakerem, żebyś mogła się dostać na Dziedzictwo. Nie

chcemy tam jechać bez ciebie.

Poczułam nagle ciepło w sercu. - To znaczy pojedziemy, ale niechętnie - dodała Kiran

z chichotem.

Noelle wyprostowała się i podeszła do okna. Przez chwilę spoglądała na dziedziniec,

popijając wino, a potem odwróciła się do mnie.

- No więc? Jak będzie?

Noelle chciała, żebym wzięła udział w Dziedzictwie. Thomas wybierał się na

Dziedzictwo. Mnie samą zżerała ciekawość: w końcu też byłam człowiekiem. A impreza, na

którą Kiran nie mogła się dostać dzięki swoim długim nogom, musiała być niezwykle

interesująca.

Odetchnęłam i popatrzyłam na Kiran.

- Mogłabyś pożyczyć mi jakieś ciuchy na piątkowy wieczór? Mam randkę. Z

Whittakerem.

background image

MÓJ RYCERZ

W piątek wieczorem Lattimer odprowadziła mnie na spotkanie z Whittakerem,

postukując raźno obcasami na dziedzińcu, choć i tak poruszałyśmy się w ślimaczym tempie.

Najwyraźniej w obrębie kampusu potrzebowałam przyzwoitki, ale poza kampusem mogłam

przebywać z Whittakerem sam na sam. Niewykluczone, że Lattimer wolała się upewnić, czy

nie wsiądę do jakiegoś wesołego autobusu zmierzającego na balangę w Montrealu. Miała

dopilnować, żebym nie opuściła terenu szkoły z nikim innym oprócz Whittakera.

W ciuchach pożyczonych od Kiran wyglądałam naprawdę nieźle. Tak, nawet ja

musiałam to przyznać. Kiran wybrała dla mnie elegancką czarną sukienkę od Calvina Kleina,

odsłaniającą plecy i sięgającą tuż nad kolana, z wąskimi paskami wokół szyi, które

podkreślały moje ramiona muśnięte samoopalaczem dla nadania im „zmysłowego blasku”. Na

sukienkę narzuciłam złocisty żakiet od Coco Chanel, a w uszy wpięłam kolczyki z

brylantami, prezent od Whittakera. Kiran nalegała, żebym zrobiła sobie wyrafinowaną

fryzurę, a kiedy się okazało, że moje zdolności nie wykraczają poza koński ogon i prosty

warkocz, poświęciła mi prawie godzinę, co prawda utyskując, i zebrała moje włosy w

wymyślny, luźny i seksowny kok. Całości dopełniały czarne pantofelki od Blahnika.

Rezultat? Mogłam próbować swoich sił na wybiegu dla modelek.

Szkoda, że czułam się, jakbym szła na szafot.

- Zyskałaś szczególny przywilej, Brennan - powiedziała Lattimer, kiedy mijałyśmy

Bradwell. Podniosła kołnierz płaszcza, żeby ochronić się przez zimnem. - Pani Whittaker nie

wyświadcza takich przysług byle komu.

Spojrzałam na nią kątem oka. Po rewelacjach z komunikatora internetowego w

laptopie Ariany nie potrafiłam traktować jej poważnie. Przekupiono ją przepustką do salonu

Manolo Blahnika. Przekupiono ją po to, żeby kilka dziewczyn, którym przewróciło się w

głowach od nadmiaru dobrobytu, mogło doprowadzić do usunięcia z liceum niewinnej osoby.

I co, Lattimer miała być dla mnie autorytetem?

- Wiem - mruknęłam.

- Chyba cię nie doceniłam przy naszym pierwszym spotkaniu.

Cudownie. Teraz mogłam umrzeć szczęśliwa.

- Eee... dziękuję.

- Walter musi żywić wobec ciebie głębokie uczucia - stwierdziła, przypatrując mi się

bacznie. Z wyczekiwaniem. Jakby się spodziewała, że wyjawię jej szczegóły naszego pło-

background image

miennego romansu.

- Pewnie tak.

Zmrużyła oczy i odniosłam wrażenie, że ją uraziłam. Wzbudzenie zainteresowania

wspaniałej rodziny Whittakerów przypuszczalnie zasługiwało na więcej wdzięczności z mojej

strony. Powinnam czuć się wyróżniona. A ja po prostu chciałam jak najprędzej mieć to

wszystko za sobą.

- Ach, oto i on. Twój rycerz w lśniącej zbroi.

Nie miałam pewności co do rycerza, ale zbroja niewątpliwie lśniła. Przy krawężniku

stał srebrzysty samochód sportowy, tak smukły i zgrabny, że nie rozumiałam, jak Whittaker

mógł się do niego wcisnąć. Kiedy Whittaker nas zobaczył, wysiadł i zamknął drzwi z

dyskretnym trzaskiem. Nie strzelił nimi, nie huknął. Było to trzaśnięcie drzwi drogiego

samochodu, stłumione przez solidną konstrukcję i - o ile zdołałam dostrzec - obite kremową

skórą wnętrze.

- Dobry wieczór - powiedział Whittaker do Lattimer, podchodząc do nas.

Trzymał w ręce ogromny bukiet czerwonych róż, a na sobie miał czarny garnitur z

białą koszulą i krawatem w maleńkie herby. Wydawał się nawet całkiem atrakcyjny: dorodny,

krzepki i przystojny. Odraza, którą czułam kilka dni wcześniej, minęła, na szczęście - a

przynajmniej zeszła na dalszy plan.

- Walter - odpowiedziała Lattimer, skłaniając głowę.

- Reed, wyglądasz olśniewająco.

- Dzięki - powiedziałam lekkim tonem, próbując wprowadzić swobodniejszy nastrój.

Wręczył mi niewiarygodnie pachnące róże.

- To dla ciebie.

- Dzięki - powtórzyłam. Lattimer odchrząknęła.

- Są... eee... prześliczne - dodałam pospiesznie. Uśmiechnął się.

- Pozwolisz? - zapytał.

Podał mi ramię, zupełnie jak w filmie, i o mało nie parsknęłam śmiechem. Lattimer

popatrzyła na mnie znacząco. Ułożyłam bukiet w zagłębieniu lewej ręki, prawą wsunęłam

Whittakerowi pod ramię. Dziwne, że zdołałam zrobić to płynie, bez upuszczenia

czegokolwiek. Godziny spędzone w sali kinowej najwidoczniej się opłaciły.

Whittaker odprowadził mnie do samochodu i z lekkim ukłonem otworzył drzwi.

Opadłam na siedzenie i poprawiłam żakiet. Kiedy spojrzałam na Lattimer, potrząsnęła głową.

Och. Najwyraźniej należało zrobić to bardziej elegancko. W każdym razie Whittaker

chyba nie dostrzegł w moim zachowaniu niczego niewłaściwego. Zamknął za mną drzwi i

background image

wrócił pożegnać się z Lattimer. Chciałam upchnąć róże na podłodze, ale zabrakło na nie

miejsca. Tylnego siedzenia nie było. W końcu położyłam sobie kwiaty na kolanach i zapięłam

pod nimi pas bezpieczeństwa.

Głęboko wciągnęłam powietrze, wdychając zapach róż i skórzanych obić, i

próbowałam odsunąć od siebie ciemną chmurę, która wisiała nade mną od popołudnia.

Wolałam nie nadawać jej imienia. Dotknęłam chromowanej tablicy rozdzielczej i usiłowałam

wykrzesać z siebie odrobinę entuzjazmu. Nadzwyczajne, rzeczywiście nadzwyczajne: ten

samochód, sukienka, kwiaty, przejażdżka do eleganckiej restauracji w Bostonie, podczas gdy

wszyscy siedzieli w eastońskiej stołówce, jedząc mięso duszone z jarzynami. Poszczęściło mi

się. Naprawdę.

Do oczu napłynęły mi łzy.

Problem w tym, że byłam z niewłaściwym facetem.

Ciemna chmura spowiła mnie jak gryzący dym. Miała na imię Thomas. Ten

romantyczny wieczór powinien być zaplanowany przez Thomasa. Powinnam spędzać go z

Thomasem. Thomas był jednak nie wiadomo gdzie, a ja umówiłam się na randkę z innym.

Otworzyły się drzwi i Whittaker wsunął się za kierownicę.

- Jestem zaszczycony, że zgodziłaś się towarzyszyć mi dzisiaj, Reed - powiedział.

Odetchnęłam i zmusiłam się do uśmiechu. To wszystko służyło konkretnemu celowi.

Po prostu. I jeśli wieczór dobrze by się ułożył, miałam szansę wkrótce zobaczyć się z

Thomasem.

- Jestem zaszczycona, że mnie zaprosiłeś, Whittaker.

background image

SOLENIZANT

Kiedy zbliżaliśmy się do Bostonu, spostrzegłam nad brzegiem zatoki neon koncernu

naftowego Citgo oraz znaki wskazujące drogę do stadionu bejsbolowego Fenway i Uniwersy-

tetu Harvarda. Patrzyłam na zabytkowe budynki, na kopuły i wieże podświetlone

reflektorami. Na wodzie kołysały się dziesiątki zacumowanych smukłych jachtów. Nad nimi

wznosiły się wysokie apartamentowce, z których na pewno roztaczał się niesamowity widok

na zatokę i wschody słońca.

Zawsze się zastanawiałam, czy podobałoby mi się mieszkanie w pobliżu wody.

Dorastałam w środkowej Pensylwanii i nigdy przedtem nie widziałam oceanu. Teraz, patrząc

na Atlantyk - nawet Atlantyk w postaci ujarzmionej zatoki - oniemiałam z zachwytu.

Wszystko tu było piękne, spokojne i pogodne.

- Wyglądasz na oszołomioną - powiedział Whittaker. Skręciliśmy i zatoka pozostała w

tyle.

- Cudownie tu. Dzięki, że mnie zabrałeś. Uśmiechnął się.

- Przyjemność po mojej stronie.

Mknęliśmy wzdłuż eleganckich hoteli i supernowoczesnego akwarium. Musiałam się

pilnować, żeby nie gapić się z otwartymi ustami. Byłam w Bostonie. Naprawdę. W Bostonie,

siedzibie prestiżowych uczelni Boston College i Massachusetts Institute of Technology, w

mieście, w którym miała miejsce słynna herbatka bostońska, zapoczątkowująca amerykańską

rewolucję, oraz setki innych historycznych wydarzeń. Tak, Whittaker rzeczywiście mógł

pokazać mi kawał świata...

Restauracja znajdowała się w uroczej północnej dzielnicy pełnej domów z piaskowca i

staroświeckich latarni na brukowanych uliczkach. Boj w smokingu wziął kluczyki od

samochodu Whittakera i Whittaker znowu podał mi ramię. Na kamieniu węgielnym

kamienicy przeczytałam zatartą datę 1787.

Wewnątrz restauracji inny boj wziął ode mnie żakiet, a jeszcze inny poprowadził nas

do stolika umieszczonego blisko - ale nie nadmiernie blisko - kominka roztaczającego

przyjemne ciepło. Rozmowy w sali były przyciszone, a towarzyszył im dyskretny brzęk

porcelany i srebrnych sztućców. Usiadłam na wyściełanym krześle i próbowałam nie wybału-

szać oczu na diamenty połyskujące na szyjach i dłoniach kobiet przy sąsiednich stolikach.

Nigdy w życiu nie byłam w tak wykwintnej restauracji, otoczona ludźmi, dla których pienią-

dze nie miały żadnego znaczenia.

background image

„Gdyby rodzice mogli mnie teraz zobaczyć...”

- Miło pana znowu gościć, sir - powitał Whittakera wysoki mężczyzna z wąsem. - Czy

zechce pan spojrzeć na kartę win?

- Nie, John, nie trzeba. Weźmiemy Barolo, rocznik siedemdziesiąty trzeci, ten, który

tak nam smakował w rocznicę ślubu moich rodziców.

Zamrugałam. Czy w naszym kraju już nie obowiązywały ograniczenia wiekowe w

kwestii spożywania alkoholu?

- Doskonały wybór, sir. Beth zaraz przyniesie państwu menu - powiedział wąsaty John

i wycofał się z lekkim ukłonem.

- Nie będą sprawdzać naszych dokumentów? - zapytałam szeptem.

Whittaker zachichotał. - Oj, Reed...

Okej. Założyłam nogę na nogę, uderzając kolanem w spód stolika. Sztućce i kieliszki

lekko zadygotały.

- Przepraszam.

- Nic nie szkodzi - odpowiedział głębokim, wibrującym głosem. - Spokojnie.

Spokojnie. Jasne. Oparłam łokcie na stole i natychmiast je cofnęłam. Czy ta starsza

kobieta po lewej obserwowała mnie z niesmakiem, czy taki był naturalny wyraz jej twarzy?

Pod osłoną białego obrusa nerwowo bawiłam się złotą bransoletą pożyczoną od Kiran. Na

szczęście Whittaker nie dostrzegł mojego podrygiwania. Patrzył z uśmiechem, jak szczupły

mężczyzna w czarnej kamizelce nalewa nam wodę z lodem. Dopiero wtedy zauważyłam, że

przy każdym talerzu stoją trzy kieliszki o różnych kształtach i rozmiarach. Najwyraźniej

czekało nas sporo picia. I sporo jedzenia, sądząc po liczbie ozdobnych sztućców. Dwie łyżki,

trzy widelce, dwa noże. Po co aż tyle?

- Czy madame życzy sobie pieczywa?

Nie wiadomo skąd pojawił się przy mnie kolejny mężczyzna w kamizelce,

podsuwający mi koszyk pełen chleba i bułek. Pachniały cudownie i czułam bijące od nich

ciepło.

- O... oczywiście - powiedziałam, sięgając do koszyka. Mężczyzna odchrząknął.

Zamarłam.

- Jeśli madame zechce coś wybrać, z radością jej podam - powiedział.

- Och.

Zrobiło mi się gorąco. Zerknęłam na kobietę przy sąsiednim stoliku. Nie, nie było

wątpliwości: obserwowała mnie z niesmakiem.

- Poproszę ten ciemny chlebek - wymamrotałam.

background image

- Pumpemikiel? Doskonały wybór - powiedział z przyklejonym do twarzy uśmiechem.

Wyjął zza pleców srebrne szczypce, ujął w nie ciemne pieczywo i położył je na moim

talerzu.

Ukrywanie szczypiec było nie fair. Gdybym je widziała, na pewno od razu bym się

domyśliła.

- Dla pana, sir?

Kiedy Whittaker dokonał wyboru, facet od pieczywa wycofał się i stanął przy facecie

od wody z lodem, czekając na kolejne wezwanie. Nie mogłam uwierzyć, że ci dwaj reprezen-

tują pełnoprawne zawody. Co pisali w swoich CV? „Specjalista od dostarczania składników

zbożowych”? „Dyplomowany gasiciel pragnienia”?

Teraz podeszła do nas ładna blondynka i podała Whittakerowi menu w skórzanej

oprawie.

- Witamy w Traviacie. Mam na imię Beth. Z radością odpowiem na państwa pytania.

- Dziękuję, Beth - mruknął Whittaker, otwierając kartę dań.

- Eee... Beth? - odezwałam się, zatrzymując dziewczynę w pół kroku. - Chcę o coś

zapytać.

Kilka osób spojrzało na mnie znad sąsiednich stolików. Może mówiłam za głośno?

- Tak. madame?

- Mogę dostać menu? - zapytałam szeptem. Beth i Whittaker wpatrywali się we mnie

skonsternowani. Facet od pieczywa zachichotał; facet od wody dyskretnie trzepnął go po

nodze. - O, przepraszam. Czy mogę prosić o menu?

Beth zerknęła niepewnie na Whittakera. Uśmiechnął się pobłażliwie i skinął głową.

- Chwileczkę - powiedziała Beth.

Nieufnie zmierzyła mnie wzrokiem, jakbym była zabłąkanym psem domagającym się

darmowej miski, i odeszła. Nachyliłam się do Whittakera.

- Zrobiłam coś nie tak?

- Ależ skąd - odpowiedział. - Podoba mi się, że jesteś taka... niezależna.

- Niezależna? Bo poprosiłam o menu dla siebie?

- Widzisz, tu obowiązują stare zasady. Mężczyzna składa zamówienie dla swojej

partnerki.

- Och. Co za przesądy.

- Nie, to tradycja - poprawił mnie.

Poczułam się nagle jak pięcioletnia smarkula i ogarnęła mnie złość. Wcale nie

chciałam tu być. Nie musiałam tu być. Whittaker miał niezły tupet, jeśli traktował mnie w ten

background image

sposób.

Beth wróciła z moim menu. Otworzyłam je bez podziękowania. Szybko przejrzałam

zestaw potraw i wykluczyłam większość z nich, bo albo składały się z owoców morza, na

które reagowałam alergicznie, albo miały niewymawialne dla mnie nazwy. Odłożyłam menu

na stół.

- Już wybrałaś? - zapytał Whittaker, unosząc brwi. - Tak.

Z irytacją postukiwałam stopami w podłogę.

- Na co masz ochotę?

- A musisz wiedzieć? - warknęłam. Zamrugał.

- Owszem, jeśli mam złożyć zamówienie.

- Dzięki, ale mogę złożyć je sama.

Westchnął niecierpliwie i o mało nie zazgrzytałam zębami. Spojrzał na mnie niemal

surowo ponad krawędzią swojego menu i migocącymi płomykami świec.

- Reed, przynajmniej pozwól mi zamówić potrawy dla ciebie. Takie są tutaj obyczaje.

Patrzyłam na niego bez słowa. Co to za człowiek? Czy naprawdę chciał w ten sposób

spędzić swoje osiemnaste urodziny? W restauracji tak staroświeckiej, że nawet mój dziadek

czułby się w niej nieswojo? Tak wyobrażał sobie fajną zabawę?

- Whittaker, mogę cię o coś zapytać?

- Naturalnie.

- Dlaczego tu jesteśmy? Dlaczego nie urządziłeś imprezy z Dashem, Gage'em i

kumplami? Na pewno wymyśliliby dla ciebie jakieś szaleństwo. Przecież tak się świętuje

osiemnastkę, nie?

Skrzywił się lekko. Odchrząknął i z nagłym zainteresowaniem zaczął znowu

studiować menu.

- Dash i Gage... mają dzisiaj inne zajęcia - powiedział. - Mówiłem ci zresztą, jesteś

jedyną osobą, z którą pragnę obchodzić swoje osiemnaste urodziny.

I wtedy wszystko stało się jasne. Whittaker kłamał. Kłamał, kiedy mówił, że nie chce

ś

więtować osiemnastki z Dashem, Gage'em i Joshem. To Dash, Gage i Josh nie mieli ochoty

ś

więtować z nim. Ich opowieści o przyjaźni z Whittakerem były tylko opowieściami.

Whittaker ich bawił, ale nie przyjaźnili się z nim naprawdę. Gdyby się przyjaźnili, nie

pozwoliliby, żeby spędzał ten wieczór sam ze mną.

Doskonale rozumiałam, jak to jest. Wiele moich urodzin minęło bez imprezy, bez

przyjaciół, w towarzystwie brata i ojca, którzy nie mogli mnie zostawić z utyskującą w

pobliżu, naburmuszoną matką. Wiedziałam z doświadczenia, że samotne, nieudane urodziny

background image

to wyjątkowy koszmar.

Odetchnęłam i podjęłam decyzję. Whittaker, przy całym swoim zamiłowaniu do

staroświeckich zasad oraz skłonności do wyniosłych póz. był porządnym gościem. Zasługiwał

na fajną osiemnastkę. A moim zadaniem było teraz mu ją zapewnić.

- Wezmę filet mignon, średnio wysmażony - powiedziałam. Uśmiechnął się i

wyprostował na krześle.

- Dobry pomysł. A przystawki? Deser?

- Twoje urodziny, Whit, twój wybór.

background image

ZŁAMANE SERCE

- Ha! Znowu wygrana! - zawołałam, kiedy Whittaker przejeżdżał przez bramę

kampusu.

Na zewnątrz było zupełnie ciemno. Ochroniarz machnął na nas, nie odrywając wzroku

od ekranu telewizora. Uświadomiłam sobie nagle, że szkoda będzie mi rozstać się z

Whittakerem. Kiedy już postanowiłam traktować nasze spotkanie jako wieczór z

przyjacielem, któremu zależy na miłych urodzinach, zaczęłam się naprawdę dobrze bawić.

- Ile? - zapytał Whittaker radośnie.

- Dwa dolary i pięćdziesiąt centów. Mówiłam ci, że to świetna inwestycja.

Podłoga samochodu była zaśmiecona bezużytecznymi kartonikami loterii ze zdrapką.

Na kolanach trzymałam stosik zwycięskich kuponów: pięć dolarów tu, dwadzieścia dolarów

tam - razem niezła sumka.

- Może nawet odzyskasz zainwestowane pieniądze - powiedziałam, biorąc ostatni

niezdrapany kupon.

Pół godziny wcześniej Whittaker zatrzymał się przed supermarketem przy autostradzie

i wydał sto dolarów na kupony loterii. Sprzedawca patrzył na nas jak na parę wariatów, ale

cierpliwie odliczył setkę kartoników.

- Kupony loteryjne. Nigdy by mi to nie przyszło do głowy - powiedział Whittaker,

redukując bieg, kiedy wjeżdżaliśmy krętą drogą na wzgórze.

- Serio? - zapytałam. - W moim mieście zawsze od tego zaczynamy świętowanie

osiemnastki.

Oczywiście domyślałam się, że ludzie pokroju Whittakera nie grywają na loterii.

Zdziwiłabym się nawet, gdyby wiedzieli o jej istnieniu.

Zdrapałam ostatnie sreberko na kuponie. Ukryty symbol nie pasował do żadnego z

pozostałych.

- Pudło - oznajmiłam, rzucając kartonik na podłogę.

- Więc jaki jest ostateczny wynik?

Zapaliłam lampkę nad głową. Szybko przejrzałam zwycięskie kupony, dodając w

pamięci wygrane.

- Sto dwa dolary i pięćdziesiąt centów. Zarobiłeś.

- No proszę!

- Musisz tylko zanieść kupony do punktu loteryjnego i odebrać pieniądze -

background image

wyjaśniłam.

- Zatrzymaj je sobie.

- Co? Wykluczone. To twoja loteria urodzinowa!

- Ale pomysł był twój - odparł, wjeżdżając na okrągły plac przed bursami. - Nalegam,

Reed.

Czułam gorąco na twarzy. Sto dolarów. Mnóstwo pieniędzy - przynajmniej dla mnie.

Dla Whittakera najwidoczniej były to drobniaki. Wyrzucenie ich przez okno nie stanowiło dla

niego problemu.

- W porządku - odpowiedziałam wreszcie. - Dzięki. Zaparkował samochód przy

krawężniku. Atmosfera natychmiast zmieniła się z radosnej w pełną napięcia. Chwila prawdy.

Koniec wieczoru we dwoje. Parę godzin wcześniej zdecydowałam, że jeśli Whittaker

zechce mnie pocałować, w porządku. Byłaby to niewielka cena za wszystko, co mi dał, co

mógł mi dać. Teraz jednak, kiedy nadszedł kluczowy moment, nie byłam pewna, czy

dotrzymam postanowienia. Im więcej czasu spędzałam z Whittakerem, tym był mi bliższy -

ale nie w sposób, na jakim mu zależało.

Zaczynałam traktować go prawie jak brata. Marne perspektywy na romans.

Odchrząknął. Popatrzyłam na niego. Okej. Dam radę. To tylko pocałunek.

- Reed, zastanawiałem się... - powiedział, pocierając nogawkę spodni.

„...czy mógłbyś mnie pocałować? Śmiało. Miejmy to już za sobą”.

- ...czy wyświadczysz mi ten zaszczyt i będziesz towarzyszyć mi jutro wieczorem

podczas Dziedzictwa.

- Co?

Zaproszenie na Dziedzictwo. Rzucone, ot tak, mimochodem. Dokładnie w chwili,

której się obawiałam. Tak mi ulżyło, że o mało nie wybuchnęłam śmiechem.

- No wiesz. Dziedzictwo. Wszyscy się na nie wybierają - wyjaśnił Whittaker, błędnie

interpretując moje zaskoczenie. - Bardzo chciałbym, żebyś była tam ze mną.

- Ach. Oczywiście. Z przyjemnością.

Cały się rozpromienił. Przez moment siedzieliśmy bez słowa i uśmiechaliśmy się do

siebie. Pomyślałam, że może Whittaker czuje jednak to samo co ja: jesteśmy dobrymi

kumplami, po prostu przyjaciółmi.

Wtedy schwycił moją twarz w dłonie i zaczął mnie całować.

No tak. Może byliśmy nie tylko przyjaciółmi.

Usta Whittakera przesuwały się niezdarnie po moich wargach. Próbowałam oddychać

nosem. Wreszcie odsunął się i spojrzał mi w oczy. Łapczywie wciągnęłam powietrze, starając

background image

się nie pokazać, że prawie mnie udusił.

- Marzyłem o tym przez cały wieczór, Reed. Wiem, mówiłem, że będziemy po prostu

przyjaciółmi, ale tak bardzo pociągamy się nawzajem. Nie możemy tego dłużej ignorować.

Taaa...

Wyraźnie czekał na odpowiedź, na potwierdzenie. Nie mogłam jednak okłamać go w

takiej sprawie. I nie mogłam też wyjawić mu prawdy - oświadczyć, że bardzo go lubię i na

tym koniec. Złamałabym mu serce, a tego absolutnie nie chciałam. Zwłaszcza w jego

urodziny.

- Ogromnie się cieszę, że pojedziesz ze mną - dodał.

W porządku. Wystarczy. Musiałam wyjaśnić sytuację, nawet jeśli oznaczałoby to

utratę zaproszenia na Dziedzictwo - razem z okazją spotkania się z Thomasem. Nie mogłam

tak podle wykorzystywać Whittakera.

- Słuchaj, Whit...

Usłyszeliśmy pukanie w szybę i podskoczyliśmy oboje.

- Pani Lattimer - szepnął.

- O Boże.

Jak długo czaiła się w pobliżu? Widziała nasz pocałunek?

- Masz, Reed, weź - powiedział Whittaker, wkładając mi coś w dłoń.

Byt to naszyjnik, złoty łańcuszek z owalnym wisiorkiem. W środku owalu zobaczyłam

małą koronę z diamencików.

- Co to?

- Będzie ci potrzebne jutro wieczorem. Schowaj. Szybko - odpowiedział, zerkając za

szybę.

Z bijącym sercem włożyłam naszyjnik do torebki. Wsunęłam luźne kosmyki włosów

za uszy, wygładziłam sukienkę i popatrzyłam zmieszana na Lattimer, która odpowiedziała mi

znaczącym spojrzeniem.

- Dobry wieczór, panno Brennan. Pora pożegnać się z panem Whittakerem.

Whittaker wysiadł z samochodu. Wepchnęłam kupony loterii do kieszeni i chwyciłam

bukiet róż. Whittaker otworzył mi drzwiczki. Kiedy niepewnie postawiłam na chodniku stopę

w bucie na wysokim obcasie, dostrzegł moje wahanie i niemal wyciągnął mnie na zewnątrz.

- Dobranoc. Reed - powiedział.

Lattimer cofnęła się o krok, okazując trochę taktu.

- Dobranoc. Whit - odparłam. - Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.

- Dziękuję.

background image

A potem, ku mojej konsternacji - i niewątpliwie ku konsternacji Lattimer - pochylił się

i pocałował mnie, delikatnie i niespiesznie.

- Ehem - powiedziała Lattimer. Nie odchrząknęła, tylko wymówiła to słowo.

Whittaker odsunął się z rozmarzonym uśmiechem i wsiadł do auta. Spojrzałam na

Lattimer zakłopotana.

- Rozumiem, że wieczór był przyjemny - stwierdziła. Próbowałam stłumić poczucie

winy. Nie zdążyłam niczego wyjaśnić Whittakerowi. Wracał do bursy przekonany, że załatwił

sobie następną randkę. Co gorsza, w głębi ducha byłam nawet zadowolona. Naprawdę

zależało mi na tej imprezie. Musiałam się na nią dostać.

Czy rzeczywiście było w tym coś złego? Whittaker chciał być tam ze mną. Nie

zaprosił żadnej innej dziewczyny. Czemu nie miałabym przyjąć zaproszenia od bliskiego

przyjaciela?

Uch. Sama sobą gardziłam.

- Chodźmy - powiedziała Lattimer. - Jest już późno.

Głęboko wciągnęłam powietrze, próbując się uspokoić - uspokoić się po pocałunku,

po zaskoczeniu nas przez Lattimer, po wiadomości, że czeka mnie Dziedzictwo i wszystko,

co to oznacza dla mnie, dla Whittakera, dla Thomasa. Odetchnęłam i spojrzałam w niebo.

Mój wzrok nie sięgnął jednak tak wysoko. Zatrzymał się na oknie czwartego piętra Bradwell -

na oknie, przez które spoglądały na mnie Missy, Lorna i Constance.

Zamarłam ze zgrozy. Constance. Widziała wszystko. Pojęłam to natychmiast, patrząc

na jej twarz. Widziała samochód, róże, pocałunek. Stała przy oknie, obserwowała, a serce pę-

kało jej na kawałki. Łamało się przeze mnie.

background image

PIERWSZE WRAŻENIA

W sobotę rano szybko zaścieliłam łóżka i wybiegłam z Billings w nadziei, że złapię

Constance, kiedy tylko przekroczy próg Bradwell. Na dziedzińcu zrozumiałam, że się

spóźniłam: Constance była już w połowie drogi do stołówki. Asystowały jej Kiki i Diana oraz

Lorna i Missy, nagle z nią zaprzyjaźnione. Ponieważ jeszcze tydzień temu nic ich nie

obchodziła, wiedziałam, że sprzymierzyły się z nią, bo w ten sposób uderzały we mnie.

Nie obawiałam się ich jednak. W porównaniu z dziewczynami, z którymi codziennie

miałam do czynienia w Billings, wydawały się niewinne i słodkie.

- Constance!

Zawahała się. Lorna zerknęła przez ramię, szepnęła coś do Constance i wszystkie

przyspieszyły kroku.

- Constance! Zaczekaj!

Nie zatrzymały się ani nie zwolniły. Na szczęście potrafiłabym je dogonić, nawet

gdybym skręciła nogę w kostce albo potrzebowała respiratora. Podbiegłam. Constance rzuciła

mi tak zbolałe spojrzenie, że zabrakło mi tchu. Wykorzystały ten moment, żeby mnie

wyminąć.

- Constance! - zawołałam i położyłam jej rękę na ramieniu. Obróciła się do mnie

gwałtownie.

- Czego? - warknęła.

Miała spuchniętą od płaczu twarz i chorobliwie błyszczące oczy w czerwonych

obwódkach.

- Bardzo... bardzo mi przykro - powiedziałam.

- Z jakiego powodu? - zapytała, zadzierając podbródek. - Z powodu... wczorajszej

nocy. Wiem, że nas widziałaś.

Przysięgam, nie chciałam, żeby się wydarzyło to, co się wydarzyło. Uwierz mi.

- Jasne. Nie chciałaś randki z jednym z najwspanialszych facetów w Easton. Nie

chciałaś dostać od niego kwiatów. Nie chciałaś, żeby cię całował.

- Fakt. Widziałyśmy, jak się trzęsiesz z obrzydzenia - powiedziała Missy kąśliwie.

Zignorowałam ją. Była nieważna.

- Constance, posłuchaj. Whittaker mnie nie interesuje.

- Tak? A dlaczego? Nie jest dla ciebie dość dobry? - zapytała wyraźnie dotknięta. -

Przeprowadziłaś się do Billings i chłopak, za którym od lat szaleję, nie jest ciebie godny?

background image

- Nie, wcale nie o to chodzi.

Co jednak miałam jej powiedzieć? Jak wytłumaczyć scenę, którą widziała z okna

Bradwell? Zresztą postanowiłam, że nie zerwę z Whittakerem, przynajmniej do tego

wieczoru. Do Dziedzictwa. Co więc starałam się tu osiągnąć?

- Po prostu... chciałam cię przeprosić - powiedziałam wreszcie. - Przykro mi.

- Mnie też jest przykro - w jej głosie pobrzmiewały łzy, ale nie pozwoliła, żeby

napłynęły jej do oczu. - Przykro mi, że kiedykolwiek ci ufałam. Przykro mi. że próbowałam

się z tobą zaprzyjaźnić.

Missy i Lorna przypatrywały się nam z uśmieszkiem i wymieniały szeptem uwagi.

Diana wierciła się z zakłopotaniem. Kiki spoglądała na drzwi stołówki wsłuchana w muzykę

ze swojego iPoda.

- Kiedy się poznałyśmy, myślałam, że mam niesamowite szczęście. Trafiła mi się

fajna współlokatorka, taka bezpretensjonalna, sympatyczna - mówiła Constance. - Ale to

wszystko były pozory. Od początku marzyłaś tylko o dostaniu się do Billings. A teraz jesteś

równie wredna i powierzchowna jak dziewczyny stamtąd.

Nawet Missy wydawała się wstrząśnięta. Nikt nie wyrażał się krytycznie o

mieszkankach Billings. A w każdym razie nikt. kto zajmował w eastońskiej hierarchii tak

niską pozycję jak Constance Talbot.

- To tylko dowodzi, że nie należy wierzyć pierwszym wrażeniom - zakończyła

Constance. - Chodźcie, dziewczyny.

Odwróciła się i odeszła, chyba nawet trochę zadowolona z pozycji, jaką zyskała wśród

koleżanek. Zyskała chwilowo, oczywiście. Do czasu kiedy przymierze z nią straci swój urok i

użyteczność.

Nagle dotarło do mnie, co zrobiłam. Constance była jedyną osobą, która od początku

mnie lubiła, która zawsze spieszyła mi z pomocą i nigdy nie oczekiwała niczego w zamian.

Miała zadatki - co najmniej zadatki - na prawdziwą przyjaciółkę. Zniszczyłam je.

Dziewczyny z Billings byty teraz wszystkim, co mi pozostało. Jeśli zamierzałam szukać

jakichś życzliwych ludzi w Easton, w ogóle szukać tu jakiegoś życia, musiałam zdać się

właśnie na nie. Poza nimi nie było już nikogo.

background image

WYZNANIE

Weszłam do Billings z determinacją, jakiej nie odczuwałam od czasu, kiedy pod

koniec podstawówki postanowiłam wreszcie urządzić matce awanturę. Wtedy determinacja

zniknęła w momencie, kiedy wpadłam jak burza do domu i znalazłam matkę na podłodze,

zaślinioną i nieprzytomną. Tym razem jednak nie zamierzałam pozwolić, żeby cokolwiek

mnie powstrzymało, nawet Natasza i zdjęcia z feralnego wieczoru z Whittakerem. Miałam

zadanie do wykonania - bez względu na konsekwencje.

Mieszkanki bursy patrzyły na mnie ze zdumieniem, kiedy pędziłam po schodach,

przeskakując po dwa stopnie naraz. Wkrótce znalazłam się znowu przed drzwiami pokoju

Noelle i Ariany. Zapukałam.

- Wejść!

- Słuchajcie, muszę z wami...

No tak. To mogło mnie powstrzymać. Noelle w cudownej czarnej sukni balowej

pomagała Arianie włożyć jeszcze cudowniejszą suknię w morskim kolorze. Ariana miała na

sobie tylko stringi i stanik bez ramiączek. Dziewczyny wcale się nie zarumieniły ani nie

próbowały się zasłonić na mój widok.

- Cześć, Reed - powiedziała Ariana z uśmiechem.

Wśliznęła się w suknię, Noelle zasunęła jej zamek błyskawiczny i oto stały obok

siebie: Noelle - królowa wampów, i Ariana - księżniczka elfów. Nigdy nie widziałam tak

wspaniałych strojów poza galą Oscarów w telewizji.

- W tym... w tym wybieracie się na Dziedzictwo? - zapytałam.

Na łóżku leżały różnobarwne maski karnawałowe ozdobione cekinami, piórami i

koralikami.

- Jeszcze nie podjęłyśmy decyzji - powiedziała Noelle, podchodząc do lustra.

Czyżby w pokoju kryło się więcej takich sukien? Dlaczego nie natrafiłam na nie w

trakcie swoich poszukiwań?

- Chciałaś z nami o czymś porozmawiać? - zapytała Noelle, patrząc na mnie w lustrze.

Otóż to. Nadszedł czas. Czas, żeby stawić czoło niebezpieczeństwu. A potem uciec z

wrzaskiem.

- Muszę wam coś wyznać - powiedziałam z bijącym mocno sercem. - Coś, co się wam

raczej nie spodoba.

Wymieniły spojrzenia. Ariana przysiadła wdzięcznie na skraju łóżka i skrzyżowała

background image

nogi w kostkach.

- Słuchamy.

- Od czego zacząć? - zapytałam z wahaniem, wycierając spocone dłonie w dżinsy.

- Może od początku? - podsunęła Ariana. Zaśmiałam się nerwowo.

- Okej. Więc... pamiętacie tamtą imprezę w lesie? Po weekendzie otwartym, kiedy

poznałam Whittakera... Z trudem przełknęłam ślinę.

- Owszem - powiedziała Noelle. przykładając sobie do ucha diamentowy kolczyk.

- Natasza zrobiła mi zdjęcia... po kryjomu... z Whittakerem. To znaczy ukradkiem

zrobiła zdjęcia moje i Whittakera. W różnych sytuacjach.

Wreszcie je zainteresowałam. Noelle odwróciła się od lustra i spojrzała bezpośrednio

na mnie. Spodziewałam się, że będzie wstrząśnięta, ale na jej twarzy zobaczyłam uśmieszek.

- W jakich sytuacjach? - zapytała.

Boże. Zmuszała mnie do dokładnego opisu. Nie widziała, że chętniej zapadłabym się

pod podłogę?

- No, kiedy się całowaliśmy. Piliśmy alkohol. Takie tam.

- I? - zapytała Ariana.

- I później pokazała mi te zdjęcia, i zagroziła, że prześle je dyrektorowi, i doprowadzi

do wyrzucenia mnie ze szkoły, jeśli... jeśli nie...

Byłam pewna, że są to moje ostatnie chwile, że dziewczyny zaraz złapią mnie za

włosy, obedrą ze skóry i wykopią z Easton, zanim zdążę spakować walizki.

- Jeśli nie...? - ponagliła Ariana, niefrasobliwie machając dłonią.

- Jeśli nie będę was szpiegować - wydusiłam. - No, niezupełnie szpiegować. Miałam

poszperać w waszych pokojach. Natasza sądzi, że przez was Leanne Shore usunięto z liceum.

Chciała, żebym znalazła dowody.

Czekałam na wybuch. Nie następował. Ariana spoglądała na mnie beznamiętnie,

Noelle wciąż uśmiechała się zagadkowo. Co, do cholery? Gdzie ich konsternacja? Gdzie

oburzenie? Dziewczyny powinny być na mnie wściekłe. Wściekłe, a przynajmniej

zaskoczone i rozgniewane na Nataszę, która próbowała użyć mnie przeciwko nim. Nie

rozumiałam, co się dzieje.

- I co? Spełniłaś jej żądanie? - zapytała Noelle.

- Czy szperałam w waszych pokojach? Czy znalazłam dowody?

- Jedno lub drugie. Albo jedno i drugie - powiedziała Ariana.

Zwiesiłam głowę.

- Tak. Poszperałam i coś znalazłam, ale nikomu o tym nie mówiłam. Przysięgam.

background image

Dlaczego się nie oburzały? Wolałabym, żeby zaczęły na mnie wrzeszczeć. Milczały

jak para głazów. Było to znacznie gorsze niż awantura.

- Znalazłam coś takiego - powiedziałam, wyciągając z kieszeni dyskietkę.

Ż

adna się nie poruszyła. Musiałam przejść obok Noelle i położyć dyskietkę na jej

biurku. Wróciłam na poprzednie miejsce i czekałam. Czekałam. I czekałam. Była to

najokrutniejsza z tortur.

- Więc... co zamierzacie zrobić?

Noelle westchnęła teatralnie i wyjęła drugi diamentowy kolczyk ze szkatułki z

biżuterią.

- Nic.

- Jak to: nic?

Powoli ogarniała mnie złość. Czy naprawdę nie rozumiały, jak trudna jest dla mnie ta

sytuacja? Nie rozumiały, że boję się o swoją przyszłość? Mogłyby przynajmniej zareagować

jak ludzie!

- Nie jesteście wkurzone?

- Nie bardzo - odpowiedziała Ariana, wstając.

Przeszła obok mnie i wyjęta z szafy parę srebrzystych sandałów.

- Ale... co z Nataszą? - zapytałam zrozpaczona. - Jeśli się dowie, że oddałam wam

dyskietkę, prześle zdjęcia dyrektorowi. Wywalą mnie z Easton!

- Nie jęcz - ucięta Noelle. - To do ciebie nie pasuje.

- Dziewczyny... - zaczęłam gniewnie. Noelle położyła palec na ustach.

- Ciii - szepnęła i uśmiechnęła się pogodnie. - Zapomnijmy o tym na chwilę, dobrze?

Lepiej powiedz, czy Whittaker zaprosił cię na Dziedzictwo.

Co to, u diabła, miało do rzeczy? - Tak.

- Doskonale. Dał ci naszyjnik?

- Dał. Nie wiem po co.

- To twoja przepustka. Bez naszyjnika nie wejdziesz - wyjaśniła.

A niech mnie. Przepustka w postaci złotego naszyjnika wysadzanego diamentami?

Kto za to wszystko płacił?

- No to do dzieła - powiedziała Noelle i kiwnęła głową do Ariany.

Ariana sięgnęła do szafy i wyjęła olśniewającą złotą suknię w przezroczystym

pokrowcu, do którego doczepiono złocistą maskę karnawałową z białym piórem. Przewiesiła

suknię przez ramię i podeszła do mnie z uśmiechem. Zabrakło mi tchu.

- To dla mnie? - wychrypiałam.

background image

- Kiran odgadła twoje wymiary.

- A miewa rację w dziewięćdziesięciu dziewięciu przecinek dziewięciu procentach -

stwierdziła Noelle. - Ta dziewczyna to prawdziwy geniusz.

- Słuchajcie... po prostu nie wiem, co... Noelle wzruszyła ramionami.

- Och, Roberto Cavalli był mi coś niecoś winien. Nie możesz wybrać się na

Dziedzictwo w dżinsach i T - shircie - powiedziała z rozbawieniem. Odwróciła się do mnie

tyłem.

- Rozepniesz?

Zawahałam się. - Rozbieracie się?

- A myślałaś, że wymkniemy się z kampusu w sukniach balowych? Rzucałybyśmy się

trochę w oczy, nie sądzisz?

- No tak.

Rozsunęłam jej zamek błyskawiczny. Suknia opadła na podłogę. Noelle, zupełnie

naga, podeszła bez pośpiechu do szafy i włożyła jedwabny szlafrok. Dostrzegłam czerwoną

bliznę na jej brzuchu. Nie starała się jej ukryć - ani czegokolwiek innego.

- Trzymaj - powiedziała Ariana, podając mi złocistą suknię.

- Idź do Kiran i zapytaj, czy dobierze ci jakieś buty - dodała Noelle i zaśmiała się. -

Chyba możemy być pewne, że dobierze.

Ostrożnie wzięłam pokrowiec z rąk Ariany. Uśmiechała się do mnie z dumą, jakby

była matką przygotowującą córkę na jej pierwszy bal. Zupełnie się pogubiłam. Oczywiście,

powinnam podziękować, ale jak mogłam teraz sobie pójść, skoro nic nie zostało

rozstrzygnięte?

- Dziewczyny...

- Porozmawiamy o tym później - powtórzyła Noelle stanowczo. - Ruszaj. Mamy tylko

godzinę do zmierzchu.

Czułam, że jeszcze sekunda i przeciągnę strunę. Unosząc suknię, wyszłam więc

stamtąd z żarliwą nadzieją, że jakimś cudem sprawy same się ułożą.

background image

DZIWNIE

Półtorej godziny później, kiedy pociąg mknął przez wiejskie i podmiejskie okolice, a

mijane drzewa i budynki rozmazywały się w pędzie, zrozumiałam, dlaczego Noelle mówiła,

ż

e jeszcze nie podjęła decyzji w sprawie stroju na Dziedzictwo. Wszystkie eastońskie

dziewczyny, które wybierały się na imprezę, zgromadziły się w tyle wagonu i przymierzały

ciuchy, wymieniały się nimi, chichotały i paradowały w skąpej bieliźnie na oczach

zachwyconych chłopców. Ja natomiast siedziałam w złocistej sukni, z wisiorkiem -

przepustką zapiętym na szyi, starannie unikałam kontaktu z Nataszą i zastanawiałam się, co

właściwie tam robię.

- Dalej, mała! Zdejmuj! - zawołał Gage w stronę roześmianych dziewczyn.

Z tyłu wagonu nadleciały jedwabne stringi i plasnęły Gage'a w twarz. Dash podał

kumplowi butelkę. Gage schował bieliznę do kieszeni i łyknął wódki, nie odrywając wzroku

od koleżanek.

- I pomyśleć, że wolałeś jechać limuzyną - powiedział kpiąco do Dasha.

- Potrafię przyznać się do błędu - odparł Dash z uśmieszkiem.

- Nie miałaś ochoty na przebieranki?

Podniosłam głowę. Josh stał w przejściu między siedzeniami, opierając jedną rękę na

moim fotelu, a drugą - na fotelu przede mną. W czarnym smokingu, z rozwichrzoną (jak

zwykle) czupryną wyglądał przeuroczo.

- Jestem zadowolona ze swojego stroju - powiedziałam.

Przebrałam się natychmiast po wejściu do pociągu, manewrując z trudem w ciasnej

łazience, i nie zamierzałam zdejmować sukni aż do powrotu do Easton. Nigdy nie

przypuszczałam, że kiedyś będę mieć na sobie coś tak cudownego.

- I całkiem słusznie. Uśmiechnęłam się zakłopotana.

- Mogę się przysiąść? - zapytał.

- Jasne.

Cieszyłam się z towarzystwa Josha, które oznaczało, że Whittaker nie będzie mógł

zbytnio mi się narzucać, kiedy w gronie kolegów z bursy skończy już omawiać ostatnią decy-

zję Sądu Najwyższego. Chłopcy najwyraźniej obejrzeli w swoim życiu wystarczająco wiele

gołych dziewczyn albo po prostu mieli inne zainteresowania.

- Nie zaprosiłeś nikogo na Dziedzictwo? - zapytałam.

- Mam szczęście, że sam się dostałem. Jestem dopiero trzecim pokoleniem, więc

background image

ledwie spełniam kryteria.

- Ach.

- No. ale ty! Załatwiłaś sobie jedną z kilku wejściówek dostępnych w Easton. Musisz

być z siebie dumna. Zresztą nie jestem zaskoczony.

- Nie rozumiem.

Nie byłam pewna, czy mnie nie obraził.

- Nie jestem zaskoczony, że spośród wszystkich dziewczyn w szkole Whittaker wybrał

właśnie ciebie - wyjaśnił.

Ach. Czyli Josh mnie nie obraził. Wprost przeciwnie.

- Nie wiem, czy bym kogoś zaprosił, nawet gdybym miał prawo do osoby

towarzyszącej. Jeśli nie znalazłbym kogoś naprawdę fajnego, pojechałbym sam. Taki jestem.

Zaśmiałam się i potrząsnęłam głową.

- Dziewczyny zjadłyby cię żywcem.

- Trudno. No, ale jak się miewasz, Reed Brennan?

- Znakomicie.

- Przekonujące - powiedział z żartobliwym ukłonem. - Powtarzaj to sobie często, a

może sama uwierzysz.

Trochę przygasłam.

- Josh, myślisz, że Thomas pojawi się na imprezie? Westchnął i zaczął skubać oparcie

fotela. - Taką mam nadzieję. Bo wtedy mógłbym mu skopać tyłek.

Uniosłam brwi pytająco.

- Za to, że musieliśmy się tyle namartwić.

- Ach - powiedziałam. - Faktycznie. Prawie zapomniałam o tym drobiazgu.

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie. Spoglądałam prosto w jego zielone oczy -

ż

yczliwe, szczere zielone oczy. Uśmiechnął się i odpowiedziałam mu uśmiechem. A potem

jego spojrzenie powędrowało w dół i zatrzymało się na moich wargach.

I wtedy serce fiknęło mi koziołka.

Fiknęło z powodu Josha Hollisa.

Szybko odwróciłam wzrok, czując gorąco na twarzy. Josh natychmiast zrobił to samo.

Thomas. Jechałam na Dziedzictwo ze względu na Thomasa. Kręciło mi się w głowie.

Oczywiście Whittaker musiał pojawić się właśnie w tym momencie.

- Jak się masz, Josh - powiedział jowialnie. - Zdaje się, że zająłeś moje miejsce.

Josh zerknął na mnie. Siedziałam bez słowa, splatając palce ze zdenerwowania.

- To na razie - mruknął i wstał.

background image

- Na razie.

Whittaker usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem.

- Reed, zapowiada się niesamowita noc.

- Tak - odparłam, bawiąc się maską karnawałową. Obserwowałam Josha ponad

krawędzią fotela. Rozmawiał z Gage'em i Dashem, śmiejąc się jakby nigdy nic. - Będzie

niesamowita.

background image

DROGA SŁAWY

Kiedy wysiedliśmy z pociągu na nowojorskiej stacji Grand Central, prawie wszyscy

byli już w stanie lekkiego zamroczenia. Wcale się więc nie zdziwiłam, kiedy Kiran i Taylor

wzięły mnie pod ręce i ze śmiechem poprowadziły do głównego holu, pijane poczuciem

swobody. Nasze głosy odbijały się od kopuły wysoko w górze; pędziłyśmy przed siebie,

próbując nie zaplątać się w długie suknie. Nie mogłam uwierzyć, że jestem w Nowym Jorku,

w centrum wszechświata. A jeszcze bardziej niewiarygodne było to, że znalazłam się tam

właśnie z tymi ludźmi, że miałam na sobie olśniewającą suknię balową, że przyciągałam

zachwycone spojrzenia mijanych osób.

Czułam się jak debiutantka, jak sławna osobistość - jak ktoś, kim z pewnością nie

byłam.

- Dokąd idziemy? - zapytałam, kiedy wynurzyłyśmy się z budynku dworca jako

sześcionoga księżniczka na zbyt wysokich obcasach.

Reszta eastończyków szła za nami, rozmawiając głośno, nie troszcząc się o to, kto nas

słucha i obserwuje. Obok przemykały samochody, manewrując, hamując z piskiem i

trąbieniem. Uliczny sprzedawca pchał wózek z hot dogami po chodniku, klnąc siarczyście.

Zgraja dzieciaków w kostiumach Spidermana i Batmana dreptała raźno za mamami o

wyraźnie udręczonych minach. Dwóch osiłków w skórzanych kurtkach przedarło się przez

naszą grupę; Rose i Cheyenne uskoczyły im z drogi.

Parę minut w Nowym Jorku i ujrzałam więcej zamieszania niż przez te wszystkie lata,

które spędziłam w pensylwańskim Croton.

- Zobaczysz! - zawołała Kiran, ciągnąc mnie za sobą.

Kilkoro nastolatków przebranych za wampiry przebiegło obok, przypatrując się nam

ciekawie. Wysoki mężczyzna w kostiumie małpy trzymał za rękę śliczną dziewczynę ubraną

jak Naomi Watts w King Kongu. Straszydła wychylały się z okien taksówek; z szyberdachu

limuzyny wyłoniło się czterech facetów w damskich sukniach i pokrzykiwało radośnie,

wypinając obfite biusty.

- Uwielbiam Nowy Jork w Halloween - powiedziała Noelle. - Wyłażą wtedy

wszystkie świry.

Minęliśmy kilka przecznic, skręciliśmy parę razy. Zaczynały mnie boleć stopy w

pożyczonych od Kiran butach na niebotycznym obcasie. Nie rozumiałam, czemu te

nieprzyzwoicie bogate dzieciaki nie wynajęły auta, a przynajmniej nie wezwały taksówki. Im

background image

dłużej jednak wędrowaliśmy ulicami, im więcej osób patrzyło na nas z podziwem, tym

jaśniejszy stawał się sens naszego marszu. Chcieliśmy widzów, chcieliśmy ich uznania.

Właśnie o to chodziło. Była to nasza droga sławy.

I godziłam się na nią z radością mimo piekących stóp: stwarzała mi okazję do

zwiedzenia Nowego Jorku. Usiłowałam nie gapić się na eleganckie butiki i restauracje pod

barwnymi markizami, usiłowałam nie zaglądać nachalnie w oświetlone okna wytwornych

kamienic, do wspaniałych pokojów o nowoczesnym wyposażeniu lub pełnych antycznych

mebli. Nawet nie mrugnęłam, kiedy przeszliśmy obok kobiety z wózkiem spacerowym, która

zdecydowanie przypominała Sarah Jessikę Parker, i całkiem możliwe, że przystanęła, aby

przyjrzeć się mojej sukni. Zauważałam jednak to wszystko i notowałam w pamięci,

powtarzając sobie, że naprawdę tu jestem, że to wcale nie sen, z którego się obudzę, lecz jawa

- moja jawa.

Znaleźliśmy się na szerokiej alei, pośrodku której rosły kępy drzew i krzewów. Minęła

nas ubrana wieczorowo para w średnim wieku; kobieta szeleściła jedwabiem, w uszach

połyskiwały jej olbrzymie diamenty i rubiny. Ukradkiem, żeby nie wydać się ignorantką,

zerknęłam na tabliczkę z nazwą ulicy. Byliśmy na Park Avenue. Na tej Park Avenue. Park

Avenue rzeczywiście istniała, a ja, Reed Brennan, mogłam się o tym przekonać na własne

oczy.

- Tędy! - zawołał Dash, prowadząc nas na drugą stronę alei.

Przeszliśmy obok zaparkowanego rolls - royce'a; starałam się nie wpatrywać w szofera

w uniformie. Zerkałam do każdego otwartego holu, podziwiałam marmurowe posadzki,

lśniące żyrandole, wspaniałe aranżacje kwiatów i nie mogłam wykrztusić ani słowa. Kiran i

Taylor, ubawione, słuchały miarowego stukotu naszych obcasów - tak ubawione, że prawie

minęłyśmy pozostałych eastończyków, którzy nagle zatrzymali się przed bramą z kutego

ż

elaza. Najwyraźniej dotarliśmy do celu.

Dash wcisnął guzik w kamiennym murze i natychmiast pojawił się mężczyzna w

zielonym uniformie ze złotym szamerunkiem. Zlustrował nas pogardliwym spojrzeniem,

jakbyśmy byli włóczęgami.

- W czym mogę pomóc? - wycedził. Noelle podeszła do niego, niemal odtrącając

Dasha na bok. Odźwierny miał przynajmniej tyle przyzwoitości, że zamilkł w obliczu

imponującej istoty, która stanęła naprzeciwko niego. Jego wzrok powędrował tuż nad

wycięcie jej dekoltu, gdzie połyskiwał owalny wisiorek. Mężczyzna uśmiechnął się.

- Zapraszamy.

Otworzył bramę, która zaskrzypiała antycznie. Dash podciągnął rękawy smokingu,

background image

demonstrując złote spinki przy mankietach koszuli - męską wersję przepustki na Dziedzictwo

- i odźwierny powitał go ukłonem. Whittaker wziął mnie za rękę, odciągając mnie od

przyjaciółek. Błysnął spinkami; odźwierny spojrzał na mój naszyjnik i skinął głową. Z przeję-

cia zaschło mi w gardle. Dostałam się.

background image

POWITANIE

- Ale niesamowicie - szepnęłam do Whittakera, kiedy przedzieraliśmy się przez tłum

gości.

Prawie miażdżył mi rękę w gorącym uścisku. Wolałabym przystanąć i porządnie się

rozejrzeć, ale Whittaker wyraźnie się dokądś spieszył.

- Chodźmy, chodźmy - mruczał. - Musimy znaleźć sobie dobre miejsce przed

powitaniem.

Podtrzymywałam maskę, próbując zobaczyć coś w świetle świec. Chętnie

odsłoniłabym twarz, wszyscy jednak kryli się za maskami, a nie chciałam sprawiać wrażenia

prowincjuszki, którą byłam.

- Przed powitaniem?

Nie odpowiedział. Było tak ciemno, że ledwie dostrzegałam otaczające mnie postacie,

a obserwację dodatkowo utrudniały mi cekiny naszyte na mojej masce. Pomyślałam, że przy

tak przyćmionym świetle nie zauważę Thomasa, zwłaszcza jeśli - jak inni - będzie

zamaskowany. Mogłam tylko mieć nadzieję, że postanowił wyróżniać się w tłumie. Było to

zresztą całkiem prawdopodobne.

Wokół mnie szeleszczono jedwabiem, sączono drinki, rozmawiano przyciszonymi

głosami. Impreza wydawała się na razie dosyć stonowana. Szybko omiotłam wzrokiem salę i

nie zobaczyłam nikogo znajomego. Już wcześniej, kiedy wyszliśmy z windy, eastończycy

zniknęli w morzu zamaskowanych twarzy.

Whittaker wreszcie przystanął i mogłam odetchnąć. Szepnął coś do tyczkowatego

kelnera, który błyskawicznie wrócił z dwoma drinkami na tacy. Whittaker podał mi

oszroniony kieliszek z przeraźliwie różowym płynem, sam wziął szklaneczkę z czymś

ciemnym. Próbowałam trzymać kieliszek w jednej ręce i natychmiast wychlapałam trochę

alkoholu na piękną marmurową posadzkę.

Odsłonić twarz czy narobić bałaganu? Wetknęłam maskę pod pachę i ujęłam kieliszek

obiema dłońmi.

- Kto tu mieszka? - zapytałam.

- Dreskinowie - odpowiedział Whittaker, obojętnie spoglądając na dziesiątki

wyelegantowanych Dziedziczek i Dziedziców w sali. - Donald Dreskin, Dee Dee Dreskin i

ich rodzice. Nasze rodziny przyjaźnią się od lat.

- Och, bywałeś tu wcześniej?

background image

- Od czasu do czasu. No i co roku na Halloween. Dreskinowie zaczęli organizować u

siebie Dziedzictwo, jeszcze zanim się urodziłem.

Niewiarygodne. Mówił o tym tak beznamiętnie, jakby codziennie odwiedzał

luksusowe apartamenty przy Park Avenue, wjeżdżając na górę prywatną windą, którą

uruchamiało się za pomocą specjalnego kodu; jakby czuł się zupełnie swojsko w tym

mieszkaniu zajmującym dwa górne piętra budynku i pięciokrotnie większym niż mój dom. Do

tej pory zdążyłam zobaczyć przestronny hol z malowidłami Picassa i żyrandolem w stylu art

déco oraz przestronną salę z oknami wychodzącymi na Central Park - autentyczny Central

Park w Nowym Jorku! - i już byłam całkiem oszołomiona.

Nagle przez tłum gości przebiegł szmer i wszyscy obrócili się w naszą stronę.

Zaskoczona spojrzałam przez ramię i zobaczyłam, że za nami otwierają się drzwi. Do tej

części sali wchodziło się po trzech stopniach, jak na scenę.

- Oho. Zaczyna się - powiedział Whittaker wyczekująco.

W otwartych drzwiach stanął wysoki mężczyzna w smokingu, z twarzą zakrytą

drewnianą maską klowna. Złożył ręce przed sobą i zapanowała cisza.

- Witam wszystkich i każdego z osobna - powiedział nieco stłumionym przez maskę

głosem. - Jako mistrz ceremonii podczas tegorocznego Dziedzictwa mam zaszczyt i przywilej

zaprosić was do zabawy.

W tłumie dawało się wyczuć narastające podekscytowanie. Podzielałam je, chociaż

absolutnie nie wiedziałam, czego się spodziewać. Mistrz ceremonii podniósł palec

ostrzegawczo.

- Pamiętajcie jednak, że to, co tu widzicie... co robicie... kogo dotykacie... z kim się

pieprzycie...

Wokół rozległ się śmiech.

- ...wszystko pozostanie tutaj. Bo to jest Dziedzictwo, moi drodzy. Jesteście

wybrańcami. Zawrzyjcie więc pokój z tymi, których wielbicie, i nigdy już... nie oglądajcie się

za siebie.

Odsunął się na bok i wszyscy ruszyli w stronę stopni, jakby zarządzono błyskawiczną

ewakuację.

- Co tam jest? - zapytałam Whittakera, kiedy pociągnął mnie za rękę. Słowa mistrza

ceremonii trochę mnie zaniepokoiły.

- Zobaczysz - odparł z szelmowskim uśmiechem. Kiedy zbliżaliśmy się do drzwi,

mocniej uchwycił moją dłoń i pomyślałam z nagłą obawą, że być może rzuciłam się na zbyt

głęboką wodę.

background image

W TANY!

Przejście przez drzwi było jak przejście na drugą stronę lustra. Gigantyczną salę

balową od góry do dołu spowijał czerwony, czarny, różowy i fioletowy atłas i szyfon.

Wszędzie połyskiwały lusterka, które odbijały stroboskopowe światła i słały pryzmatyczne

błyski na setki zamaskowanych twarzy. Na sznurach zwieszonych z sufitu wirowali akrobaci,

wyginając skąpo odziane ciała pomalowane w jaskrawe barwy. Większość gości zaczynała

już tańczyć do muzyki puszczanej przez didżeja przy konsoli. Obok niego, na kolistej scenie,

mała orkiestra grała szaloną melodię, która łączyła się z dudniącym rytmem w niezwykłą

egzotyczną całość. Piękne kobiety w wymyślnych kostiumach krążyły wśród tłumu, po-

dawały drinki i kierowały gości do salek za kotarami.

Kręciło mi się w głowie. Za wiele bodźców, pędu, zamieszania.

- Reed!

Ni stąd, ni zowąd Kiran pojawiła się przy mnie i złapała mnie za rękę.

- Potańczymy? - zawołała. Spojrzałam na Whittakera. Machnął dłonią.

- Idź!

- Znajdziemy się potem?

Wydawał się teraz jedynym solidnym punktem oparcia w moim życiu.

- Będę się za tobą rozglądał - obiecał.

Po raz setny tego wieczoru pozwoliłam, żeby ktoś pociągnął mnie za sobą. Minęłyśmy

szeroki kontuar, zza którego kobieta w stroju anielicy rozdawała roześmianym gościom pudła

i pudełka owinięte w białą bibułę.

- Co to jest? - zapytałam.

- Białe prezenty, specjalność Dziedzictwa - wyjaśniła Kiran. - Nic tańszego niż tysiąc

dolarów.

- Tysiąc? - powtórzyłam osłupiała.

- Ale i tak na ogół nie dostajesz tego, na czym ci zależy. Później wszyscy się

wymieniają.

Niewiarygodne. Po prostu niewiarygodne. Czy na świecie naprawdę było tyle

bogactwa?

Kiran odszukała Noelle, Dasha, Arianę, Taylor i Gage'a na parkiecie. Okręciła mnie

wokół siebie i zanurkowała w tłum tańczących, pozostawiając mnie samej sobie. Nigdy nie

byłam dobrą tancerką, dlatego przez moment dreptałam niepewnie w miejscu, zażenowana,

background image

dopóki nie rozejrzałam się wokół siebie i nie stwierdziłam, że w zasadzie nie mam powodu do

kompleksów. Zamknęłam oczy, uniosłam ręce i poddałam się muzyce.

Katharsis. Trafne określenie tego, co się ze mną działo. Katharsis. Im dłużej

tańczyłam, tym bardziej oddalałam się od tego, przez co przeszłam i przez co niewątpliwie

miałam jeszcze przejść. Rytm wypełniał moje wnętrze, odbijał się echem w każdej komórce

ciała i tłumił wszystko inne.

Błogostan. Absolutny błogostan. Doskonałe odizolowanie pośrodku sali balowej.

Odizolowanie od Whittakera. od ukrytych za kotarami pomieszczeń i ich mrocznych

tajemnic. Odizolowanie od pogróżek Nataszy, od oskarżeń Constance, od zdrady Thomasa,

od niepokoju, który zawsze towarzyszył myślom o nim. Moja strefa bezpieczeństwa. Gdybym

tylko mogła spędzić w niej resztę nocy, wszystko byłoby w porządku.

- Jak tam? Przyjemnie?

Noelle wynurzyła się spomiędzy tańczących i zarzuciła mi ręce na szyję. Poruszała się

swobodnie, bez najmniejszego zakłopotania. Próbowałam dostosować się do niej, naśladować

jej kroki, jej pewność siebie.

- Bardzo! - odkrzyknęłam.

- Świetnie. Przyda ci się.

- Co mówisz?

Usłyszałam jej słowa, ale ich nie zrozumiałam.

- Przyda ci się! - powtórzyła, patrząc mi w oczy. - Więc baw się dobrze!

Zgubiłam rytm. Odwróciła się ode mnie z uśmiechem i dołączyła do Dasha.

Czyżby za jej „baw się dobrze!” kryło się niewypowiedziane „póki możesz”?

Chryste. Jednak były na mnie wściekłe za to, że ustąpiłam przed szantażem Nataszy.

Chciały potrzymać mnie w niepewności. Ten wieczór był aktem miłosierdzia. Czymś w

rodzaju ostatniego życzenia skazańca. Pozwalały mi zajrzeć w głąb swojego

uprzywilejowanego świata, uczestniczyć w Dziedzictwie, żeby tym mocniej zabolało, kiedy

wszystkiego mnie pozbawią.

Nagle opuściła mnie cała energia. Rozglądałam się za jakimś oknem, balkonem, gdzie

mogłabym zaczerpnąć świeżego powietrza.

Wtedy go zobaczyłam i sala zawirowała mi przed oczami.

Zobaczyłam Thomasa.

background image

SZALEŃSTWO DO KWADRATU

- Reed! Reed! Dokąd? - krzyknęła za mną Taylor.

Nie odpowiedziałam. Nie miałam czasu. Przepchnęłam się łokciami przez roztańczony

tłum, depcząc ludziom po stopach, puszczając mimo uszu przekleństwa i protesty. Błyskały

ś

wiatła, drogę tarasowały mi wirujące ciała, ale nie spuszczałam z niego oczu,

skoncentrowana jak snajper na swoim celu. Stał tam, sącząc drinka, z ręką w kieszeni. Gdyby

obrócił głowę trochę w lewo, patrzyłby prosto na mnie.

Jak by zareagował, gdyby mnie zobaczył? Uciekłby? Podszedłby bliżej? Dlaczego nie

chciał spojrzeć w moją stronę?

- Thomas! - wrzasnęłam.

Dotarłam na skraj przestrzeni zajmowanej przez tańczących, kiedy uniósł zasłonę

bocznej salki i zniknął wewnątrz. Chwyciwszy fałdy sukni, puściłam się biegiem, omijając

parę obmacującą się przy barze, uchylając się przed akrobatą, który wyraźnie zamierzał nabić

się na jedną z moich wsuwek do włosów. Zdyszana gwałtownie szarpnęłam kotarę i oto stał

przede mną odwrócony do mnie plecami. Złapałam go za ramię.

- Thomas! - wyszeptałam słabo.

To nie byt Thomas. Chłopak spojrzał na mnie wystraszonymi brązowymi oczami i

pospiesznie wycofał się za zasłonę. Był zbyt wysoki, miał za długie włosy. W ogóle nie

przypominał Thomasa. Jak mogłam się tak pomylić?

Serce waliło mi szaleńczo. Podniosłam wzrok znużona i zdezorientowana - i

zamarłam. Nie byłam sama. Nagle zrozumiałam, dlaczego rzekomy Thomas uciekł stąd z

miną winowajcy.

Przede mną na kanapie z nogą zarzuconą na udo innej dziewczyny, z palcami

wplecionymi w jej jasne włosy, z ustami szukającymi jej ust leżała Natasza Crenshaw.

- Boże święty - powiedziałam.

Odwróciła się, chwytając oddech, i wtedy zobaczyłam twarz tej drugiej: krągłe

policzki, mocny makijaż i spuchnięte od pocałunków wargi Leanne Shore.

background image

SZANTAŻ, SZANTAŻ

- Świetnie. Po prostu świetnie - syknęła Leanne.

Ach. Nie zmieniła się zupełnie. Wciąż ta sama słodycz i życzliwość.

- Przepraszam - wymamrotałam. - Wydawało mi się, że wszedł tu mój znajomy i...

Natasza usiadła prosto, wygładziła na sobie ubranie i wstała. Podciągnęła gorset sukni,

który obsunął się jej na imponującym biuście.

- Pójdę już - powiedziałam w poczuciu zagrożenia. - Zaczekaj.

Byty setki miejsc, w których wolałabym się znaleźć, ale nie mogłam wykonać

najmniejszego ruchu.

- Nie wolno ci nikomu o tym mówić. Proszę. Reed. Wiem, że mnie nie znosisz, i nie

bez powodu, ale błagam. nie mów nikomu.

Przełknęłam z trudem ślinę, patrząc to na nią, to na Leanne, która unikała mojego

wzroku. Natasza mnie o coś prosiła? Przyznała, że mam powód, aby jej nie znosić? Bezlitos-

na Natasza Crenshaw?

- Nie powiem. Przyrzekam. Odetchnęła.

- Więc... chodzicie ze sobą? - zapytałam.

Natasza usiadła obok Leanne, szeleszcząc krynoliną. Spoglądały sobie nawzajem w

oczy. Na zewnątrz muzyka dudniła bez ustanku.

- No dobrze - mruknęła wreszcie Leanne. Opadła na oparcie kanapy i skrzyżowała

ramiona. - Dobrze, wyjaśnij jej. Niech wie, co się dzieje.

Czemu nagle nabrałam przekonania, że dowiem się więcej, niżbym chciała?

Natasza ujęta Leanne za rękę i splotła z nią palce.

- Tak, jesteśmy parą - powiedziała spokojnie. - Od drugiej klasy.

- Dlatego chciałaś, żebym przeszukała ich pokoje. Dlatego tak ci zależało na powrocie

Leanne.

- Reed, szantaż to nie mój pomysł. Tak naprawdę wcale cię nie szantażowałam. Noelle

szantażowała mnie.

Z niedowierzaniem potrząsnęłam głową.

- Zaraz, zaraz. O czym ty mówisz?

- Kazano mi zrobić te zdjęcia, Reed - powiedziała, pochylając się w moją stronę. -

Dziewczyny kazały mi cię szantażować.

Czułam się tak, jakby któryś z akrobatów porwał mnie w powietrze, wywinął ze mną

background image

salto i gwałtownie spuścił mnie na podłogę. Przed oczami tańczyły mi czarne plamy. Wpatry-

wałam się w ścianę i próbowałam stłumić mdłości.

- Dobrze się czujesz? - zapytała Natasza, Przyłożyłam zimną, lepką rękę do

rozpalonego czoła.

- Ale... ale... - wyjąkałam - dlaczego się zgodziłaś? Zerknęła na Leanne.

- Bo groziły, że wszystkim o nas opowiedzą.

- I bałaś się, że twoi republikańscy rodzice się ciebie wyprą? Dlatego?

- Nie! Nie chodziło o mnie. Rodzice wiedzą, że jestem lesbijką. Przyznałam im się,

kiedy miałam trzynaście lat. Są całkiem zadowoleni. Chyba uważają, że dzięki temu nadążają

za epoką.

- No to dlaczego?

- Oj, zrobiła to dla mnie! Dotarło? - krzyknęła Leanne. - Gdyby moi rodzice się

dowiedzieli, wylądowałabym na ulicy. Wyparliby się mnie, zniszczyliby mnie zupełnie.

Miałabym szczęście, gdybym dostała pracę w domu towarowym. Zrozumiałaś wreszcie?

Zrobiła to dla mnie.

Gapiłam się na nią z otwartymi ustami. Natasza delikatnie dotknęła jej twarzy

wierzchem dłoni. Leanne westchnęła spazmatycznie i otarła łzę. A potem się pocałowały:

niespiesznie, czule, i Natasza przyłożyła czoło do czoła Leanne.

Nie tylko były parą. Były zakochaną parą.

Natychmiast im wybaczyłam. Całkowicie. Natasza kierowała się miłością, podobnie

jak ja. kiedy ukrywałam wiadomość od Thomasa i podsycałam w sobie nadzieję, że zobaczę

się z nim w trakcie Dziedzictwa. Kierowała się też strachem przed Noelle, a wszystkie

wiedziałyśmy doskonale, że Noelle budzi strach nie bez przyczyny. Natasza, jak ja, nie miała

wyboru.

Próbowałam zebrać myśli - próbowałam zdecydować, jaki powinien być mój następny

krok, czego powinnam się jeszcze dowiedzieć. Narzucało się jedno pytanie.

- Dlaczego to zrobiły? Dlaczego cię szantażowały, żebyś zmusiła mnie do węszenia w

ich pokojach? Wiedziały, co oznacza dla mnie wylot z Easton. Wiedziały, że się nie

przeciwstawię. Znalazłam u nich takie rzeczy... W ogóle się tym nie przejmowały?

- Może powinnaś sama je zapytać - powiedziała Leanne ponuro.

- Właśnie. Łatwiej uwierzysz, jeśli usłyszysz to bezpośrednio od nich - dodała

Natasza.

Kiwnęłam głową wciąż oszołomiona. Usłyszeć bezpośrednio od nich. Słusznie.

Dziewczyny miały mi sporo do wyjaśnienia.

background image

- Mogłabyś już zostawić nas same? - zapytała Leanne, ujmując dłoń Nataszy. -

Rzadko zdarza nam się teraz spotkać.

W jej głosie zabrzmiało oskarżenie, jakbym była temu winna. No i w pewnym sensie

byłam.

- Oczywiście. Przepraszam - powiedziałam, podnosząc się chwiejnie. Przystanęłam

przed kotarą i spojrzałam na Nataszę. - Nie martw się. Dochowam waszej tajemnicy.

Uśmiechnęła się do mnie. Po raz pierwszy uśmiechnęła się do mnie szczerze.

- Dzięki, Reed. Odsunęłam zasłonę i wyszłam.

background image

PIONEK

Dlaczego? Dlaczego to zrobiły?

Zatrzymałam się na moment, żeby złapać oddech; fiszbiny w gorsecie sukni boleśnie

wpijały mi się w skórę. Szukałam odpowiedzi, ale na próżno. Jaką korzyść mogły odnieść

dziewczyny z Billings, zmuszając mnie do przeszukania ich pokojów? Chciały, żebym

odkryła ich sekrety? Żebym znalazła dowód ich podłości wobec Leanne? Ale dlaczego?

Musiała to być jakaś skomplikowana, chora gra. w której Natasza, Leanne i ja

byłyśmy tylko pionkami. Dostarczyłyśmy dziewczynom rozrywki. Obserwowały z uciechą,

jak daleko się posuniemy. To jedyne sensowne wyjaśnienie. Kiedy tego wieczoru przyszłam z

wyznaniem do Noelle i Ariany i oddałam im dyskietkę, wcale nie były zaskoczone. Od

początku wiedziały, co się dzieje. Same wszystko zorganizowały.

Pewnie od dawna zaśmiewały się za moimi plecami. „Spójrzcie na Reed. Ależ z niej

kretynka. Mamy ją w garści!”

Im więcej o tym myślałam, tym bardziej chciałam komuś przywalić.

Wyprostowałam się i ruszyłam między tańczących. Pora zepsuć kilku osobom zabawę.

Napędzana falą adrenaliny przebijałam się przez tłum. Znalazłam Noelle, Arianę,

Taylor i Kiran tam, gdzie się z nimi rozstałam, pośrodku sali. Wepchnęłam się przed Noelle,

dysząc z gniewu.

- Musimy pogadać - oznajmiłam.

- Reed, jesteśmy na imprezie - powiedziała, kładąc mi dłonie na ramionach. - To

okazja do relaksu. Czyżby imprezy były czymś nieznanym w Zadupiu Niżnym w

Pensylwanii?

Złapałam ją za nadgarstki. Mocno. Ariana, Kiran i Taylor natychmiast stanęły przy

nas. Byłam otoczona, sama przeciwko czterem, ale miałam to gdzieś.

- Musimy pogadać - powtórzyłam przez zęby.

Noelle przechyliła głowę.

- Reed, nie rób sceny.

- Och. zrobię ją chętnie i będzie na co popatrzeć. Tylko nie wiem, czy wam też się

spodoba.

Spoglądała na mnie, sprawdzając, czy nie blefuje. Blefowałam, oczywiście. Gdybym

zaczęła wrzeszczeć i rzucać oskarżenia, nie tylko zdradziłabym tajemnicę Nataszy i Leanne,

ale także okazałabym się naiwną ofermą, a tego zdecydowanie wolałam uniknąć.

background image

Zmrużyłam oczy. Im dłużej tak tkwiłyśmy, tym mocniej czułam swoją przewagę.

Widziałam, że Noelle ustępuje. No proszę - ja też umiałam grać w te klocki.

- W porządku - mruknęła, wyrywając ręce z mojego uścisku. - Zachowujmy się

kulturalnie.

Popatrzyła na Arianę, Kiran i Taylor.

- Drogie panie, poszukajmy jakiegoś zacisznego miejsca.

background image

KONIEC SEKRETÓW

- No dobrze, Reed, jesteśmy tu wszystkie - powiedziała Noelle, opadając na obity

aksamitem fotel w bocznej salce.

Kopnięciem zrzuciła buty i podwinęła nogi pod siebie, jakby przygotowywała się do

miłej pogawędki przy herbacie. Pozostała trójka usiadła wokół niej na krzesłach i kanapach.

Wszystko wyglądało uprzejmie i cywilizowanie. Grupa pięknych, wytwornych,

uprzywilejowanych kobiet. A we mnie się gotowało.

- Wiem, coście zrobiły - oświadczyłam, stając na środku. - Szantażem zmusiłyście

Nataszę, żeby szantażowała mnie.

Noelle patrzyła na mnie beznamiętnie.

- I co? Spodziewasz się medalu? Dłonie zacisnęły mi się w pięści.

- Chcę wiedzieć dlaczego. Co zamierzałyście dzięki temu zyskać?

Noelle odwróciła ode mnie wzrok i westchnęła, jakby była okropnie znudzona.

- Nie chodzi o to, co my mogłyśmy zyskać, ale o to, co ty miałaś do zyskania -

odpowiedziała Ariana półleżąca na kanapie.

Wszystkie spojrzały na mnie wyczekująco, jakby uważały. że powinnam im

podziękować.

- Nie rozumiem. Co to znaczy?

- To znaczy, że cię sprawdzałyśmy i przeszłaś sprawdzian pomyślnie - oznajmiła

Kiran. Wyjęła z torebki nieodłączną piersiówkę i uniosła ją w toaście. - Może to uczcimy?

Pogubiłam się kompletnie.

- Sprawdzałyście mnie? Jak? Po co?

Kiran pociągnęła łyka i przytknęła palce do wilgotnych warg. Noelle potrząsnęła

głową ze znużeniem; Ariana dalej spoglądała na mnie nieruchomymi oczami.

- Chciałyśmy się przekonać, czy możemy ci ufać - powiedziała cicho Taylor. Siedziała

ze stopami zwróconymi nieco ku sobie, jak dziecko czekające na mamę na przystanku

autobusowym. - Dlatego to zrobiłyśmy.

Zrobiły to, bo chciały się przekonać, czy mogą mi ufać. Chciały się przekonać, czy

mogą mi ufać?

- I przeszłam sprawdzian pomyślnie? Ciekawe. Przecież przeszukałam wasze pokoje.

Odkryłam... różne sekrety. Naruszyłam waszą prywatność. I co, przeszłam pomyślnie?

Noelle zaśmiała się.

background image

- Niczego nie naruszyłaś. Zaaranżowałyśmy to wszystko, żebyś miała co odkrywać.

- Jak to?

Musiałam usiąść. Osunęłam się na wyściełaną ławę. Przed oczami przemknęło mi

ostatnich kilka tygodni. Co wydarzyło się naprawdę, co było fikcją?

- Chyba... chyba żartujecie - wyjąkałam.

- Uwierzyłaś, że ukradkiem obżeram się słodyczami? - zapytała Kiran i parsknęła

ś

miechem. - Daj spokój! Jem, na co mam ochotę i kiedy mam ochotę. Po prostu

odziedziczyłam dobre geny.

- Skrzynka w szafie Kiran to mój pomysł - oświadczyła Taylor z dumą.

- Ale maniackie zapiski Taylor były moim pomysłem - powiedziała Kiran. -

Genialnym, musisz przyznać.

- Rzeczywiście, pomysł niezły - potwierdziła Taylor. - Tyle że po kilku godzinach

przy klawiaturze nie mogłam ruszać palcami.

- Za to fotosy Dasha były prawdziwe. Bez retuszu - powiedziała Noelle z satysfakcją. -

Szczęściara ze mnie, co?

Czułam gorzki smak w ustach. Dziewczyny wszystko zaaranżowały i włożyły w ten

projekt wiele trudu. Uważałam je za swoje przyjaciółki, a one nieustannie snuły intrygi.

Manipulowały mną przez cały czas. Czy cokolwiek z tego, co mi mówiły, było prawdą?

- Nie zapomnę twojej miny dzień po tym, kiedy zobaczyłaś swoje zdjęcia -

powiedziała Kiran radośnie. - Rano w moje urodziny. Wręczałyśmy ci prezenty, a ty

zieleniałaś coraz bardziej.

- Świetnie się złożyło - przyznała Ariana. - Poczucie winy miałaś wypisane na twarzy.

- Szczerze mówiąc, trochę się dziwię, że się nie połapałaś - stwierdziła Noelle. - Parę

razy byłyśmy o krok od wpadki.

- Właśnie - przytaknęła Taylor z przejęciem. - Na przykład wtedy kiedy natknęłam się

na ciebie przy porannym sprzątaniu. Kompletnie wyleciało mi z głowy, że masz przeszukiwać

nasz pokój. Od razu się zorientowałam, że zajrzałaś pod moje łóżko. Wymyśliłam tę historię z

referatem z literatury i zareagowałaś tak uroczo, „Wszyscy mówią, że jesteś absolutną

gwiazdą Easton” - powiedziała, przytaczając moje słowa. Słowa, których użyłam, żeby jej

pomóc. - Bardzo to było miłe, Reed!

- A te brednie o hasłach do komputera! - zaśmiała się Kiran. - W każdym razie udało

nam się wcisnąć ci informacje o dostępie do laptopa Ariany.

- Przypuszczam, że mój terminarz trochę cię zdenerwował - powiedziała Ariana. -

Wybacz.

background image

Nigdy w życiu nie czułam się tak upokorzona. Wiedziały o wszystkim od początku.

Sterowały mną. Tamtego wieczoru Ariana celowo oddała mi swoją torbę. Nie byłam sprytna

ani przebiegła. Zostałam zrobiona w konia.

- Zasadniczy sprawdzian polegał na tym, czy doniesiesz na nas, jeśli znajdziesz jakieś

kompromitujące materiały - wyjaśniła Noelle. - Gdybyśmy zagroziły odebraniem ci

wszystkiego: odebraniem ci Easton, i gdybyś pozostała lojalna, przeszłabyś test pomyślnie.

- I przeszłaś - powiedziała Ariana. - Przekonałyśmy się, że możemy ci zaufać. W

każdej sprawie.

Przebiegł mnie dreszcz i mocno objęłam się ramionami. Nie mogłam uwierzyć w to,

co się działo. Tyle strachu, podstępów, wewnętrznej szarpaniny - wszystko bez sensu.

- Co byście zrobiły, gdybym zgłosiła się z tą dyskietką do dyrektora? - wychrypiałam,

patrząc w podłogę. - Wasza zabawa była trochę ryzykowna, nie? Mogłyście wylecieć ze

szkoły.

Noelle znowu parsknęła śmiechem i tym razem przyłączyła się do niej pozostała

trójka.

- Nie wygłupiaj się, Reed. Trzeba czegoś znacznie poważniejszego, żeby nas

wyrzucić. Nie. nie było żadnego ryzyka.

- No, owszem, było, dla ciebie - powiedziała Kiran, wskazując na mnie. - Gdyby te

zdjęcia trafiły do obiegu, w try miga siedziałabyś w powrotnym autobusie do Croton.

- A zdjęcia rzeczywiście są dla ciebie obciążające - stwierdziła Noelle rzeczowo.

Kurczowo zacisnęłam dłonie na skraju ławki i pochyliłam się do przodu, walcząc z

falą mdłości. Śmiech dziewczyn dźwięczał mi w uszach. Bawiła je ta sytuacja. Bawiło je

igranie z uczuciami, z czyimś życiem, z czyjąś przyszłością.

- Och, Reed, dajże spokój - powiedziała Ariana. Usiadła obok mnie, objęła mnie

ramieniem i lekko dotknęła mojej ręki. Miała lodowato zimne palce. - Wszystko jest już w

porządku. Będzie dobrze. Nie rozumiesz?

„Rozumiem doskonale. Rozumiem, że jesteście walnięte. Jesteście wyjątkowo podłe.

Sprzymierzyłam się z czystym złem”.

- Jesteś teraz jedną z nas - powiedziała Ariana cicho. - Naprawdę jedną z nas.

- I już więcej nie musisz być Kopciuszkiem - dodała Taylor.

- Czego trochę żałuję, bo nie znoszę ścielić łóżka - mruknęła Ki ran i pociągnęła

kolejnego łyka.

- Jesteś w Billings - powiedziała Noelle. - Tym razem bez zastrzeżeń, bezwarunkowo.

Koniec sekretów.

background image

Serce drgnęło mi przy tych dwóch słowach. Koniec sekretów. Nawet w furii, w

całkowitej desperacji, zależało mi na sympatii tych koszmarnych dziewczyn. Co się ze mną

działo?

Dałam się uwieść. Nie było najmniejszych wątpliwości. I nie potrafiłam już się

wycofać.

Podniosłam wzrok i spojrzałam w ciemne oczy Noelle.

- Koniec sekretów? - zapytałam.

- Absolutny koniec.

Popatrzyłam na Arianę. Spoglądała na mnie z zagadkowym uśmiechem.

Nadal tlił się we mnie gniew. Wiedziałam, że zawsze będzie tlił się gdzieś głęboko we

mnie. Sama jednak wybrałam tę drogę. Kiedy po raz pierwszy weszłam do Billings, byłam

ś

wiadoma - przynajmniej do pewnego stopnia - do czego zdolne są te dziewczyny. Mimo

wszystko postanowiłam się z nimi sprzymierzyć, bo rozumiałam, ile mogą dla mnie zrobić,

jaką mogą mi zapewnić przyszłość. Sprawiły, że poczułam się kimś szczególnym, kimś

ważnym. Jakbym miała prawdziwe przyjaciółki. W końcu o to chodziło. Owszem, stosowały

chore metody, ale po prostu chciały się przekonać, czy jestem gotowa do prawdziwej

przyjaźni.

Liczyła się lojalność, tak jak mówił Whittaker. Lojalność była sprawą pierwszorzędnej

wagi.

Cenne życiowe doświadczenie.

- No, więc między nami w porządku? - zapytała Ariana.

- Właśnie, czy możemy już wracać na imprezę? - dodała Noelle. - Mam dosyć tej

rozmowy.

- Tak - powiedziałam, prawie nie wierząc, że to mówię. - W porządku.

Byłam zupełnie wyczerpana, ale jakoś podniosłam się z ławy. Taylor uściskała mnie i

wymknęła się na zewnątrz. Kiran ucałowała mnie w policzki, mrugnęła i ruszyła za nią. Aria-

na spokojnie odsunęła kurtynę i wyszła. Wtedy przypomniałam sobie o pewnej istotnej

sprawie. Przystanęłam i spojrzałam na Noelle.

- A te pliki, które znalazłam w laptopie Ariany, ściągi i wiadomości z komunikatora -

powiedziałam - też były spreparowane?

Uśmiechnęła się lekko.

- Nic bez przyczyny, pamiętasz, Reed? Wszystko ma swoją przyczynę.

background image

JUŻ PRZESZŁOŚĆ

Kilka godzin później wynurzyłyśmy się razem na Park Avenue, objęte ramionami,

roześmiane, podtrzymując Kiran, która chwiała się niebezpiecznie na wysokich obcasach.

Noc była pełna wrażeń, tańca i alkoholu. Aż do końca imprezy unikałam bocznych

pomieszczeń, pozostając z dziewczynami w sali balowej. Noelle i Dash zniknęli na trzy

kwadranse i pojawili się rozczochrani, półprzytomni i zadowoleni. Kiran odeszła z grupą

znajomych z Kent i wróciła w innej sukni, wzbudzając powszechną wesołość. Był to żart,

którego nie zrozumiałam, ale wolałam nie zadawać pytań. Czułam, że odpowiedzi nie

przypadłyby mi do gustu.

Dzięki tradycji białych prezentów Kiran paradowała teraz w etoli narzuconej na nową

suknię, Taylor beztrosko machała cudną torebką od Coacha, Ariana niosła niedbale parę

butów od Diora, a Noelle wsunęła sobie na głowę kryształowy diadem, który niewątpliwie

miał trafić na stertę błyskotek pod jej łóżkiem natychmiast po powrocie do bursy. Mnie udało

się dokonać transakcji z dziewczyną z Barton: wymieniłam paskudny pasek na przepiękny

platynowy pierścionek z szafirem od Tiffany'ego. Byt to pierwszy prawdziwy klejnot, jaki

posiadałam (nie licząc kolczyków od Whittakera). Nie mogłam się powstrzymać od

spoglądania na niego co pół minuty.

Właśnie patrzyłam na szafir połyskujący na moim palcu, kiedy zakryła go czyjaś

szeroka dłoń. Brama dziedzińca Dreskinów zamknęła się za nami. Podniosłam wzrok,

zaskoczona i nieco zamroczona, i zobaczyłam Whittakera.

- Whit! - zawołałam z uśmiechem. - Gdzie się podziewałeś?

- Właśnie o to samo chciałem zapytać ciebie - powiedział nieco naburmuszony. -

Przez całą noc prawie cię nie widziałem.

Noelle, Ariana i Taylor chichotały szaleńczo za moimi plecami.

- Wiem, Whit. Przepraszam. Świętowałam z dziewczynami.

- Świętowałaś? Co?

Noelle podeszła do nas i objęła Whittakera.

- Dziewczyńskie sprawy, skarbie. Dziewczyńskie sprawy - powiedziała.

Poklepała go pieszczotliwie po twarzy i parsknęła śmiechem. Nie mogłam się do niej

nie przyłączyć. Może byłam bardziej wstawiona, niż sądziłam.

- Chodźcie - zawołał Josh karcąco. - Spóźnimy się na ostatni pociąg!

Ruszyliśmy za nim - chwiejące się towarzystwo w jedwabnych sukniach i

background image

niedopiętych koszulach, na wysokich obcasach i z płaszczami wlokącymi się po chodniku.

Whittaker, który wydawał się nadzwyczaj trzeźwy, podtrzymywał mnie ramieniem. Byłam

mu wdzięczna za to ciepło i dodatkowe oparcie. Z tyłu słyszałam nierówne kroki dziewczyn i

myślałam, że będzie prawdziwym cudem, jeśli żadna z nich nie złamie sobie nogi.

- Dobrze się bawiłaś? - zapytał Whittaker.

- Cudownie! Dziękuję, że mnie zaprosiłeś, Whit.

- Nie ma za co - powiedział i przycisnął mnie mocniej do siebie. - Wiesz, kiedy

nadejdzie zima, moglibyśmy się wybrać do naszego domu w Tahoe. Rodzice na pewno

chcieliby cię poznać.

Potknęłam się i chwyciłam go za ramię, żeby odzyskać równowagę.

Rodzice. Spotkanie z jego rodzicami. Nie. Absolutnie nie.

Przez chwilę wszystko wirowało wokół mnie, ale wkrótce wróciło na swoje miejsce.

Łagodnie odsunęłam się od Whittakera i spojrzałam mu w oczy.

- Whit, możemy porozmawiać? We dwoje.

- Naturalnie - odpowiedział. Popatrzył na pozostałych. - Idźcie. Zaraz was dogonimy.

Dziewczyny nas wyminęły; Noelle uśmiechała się znacząco. Nabrałam tchu. Pomimo

nielichego zamroczenia wiedziałam, co muszę zrobić. Sprawa ciągnęła się zbyt długo. Whit-

taker zasługiwał na szczerość.

- Whit, strasznie mi przykro, ale uważam, że nie powinniśmy już się spotykać.

- Słucham?

- Przykro mi, naprawdę. Bardzo cię lubię. Jesteś świetnym facetem. Problem w tym,

ż

e... że po prostu mnie nie pociągasz.

- Och - powiedział wpatrzony w swoje buty. - No cóż. To niezły cios.

- Przepraszam! Nie chciałam cię zranić - zawołałam ze łzami w oczach. - Myślałam

tylko... myślałam, że wolałbyś znać prawdę.

Przełknął ślinę i pokiwał głową.

- Rzeczywiście, tak jest lepiej - powiedział podejrzanie dziarskim tonem. - Nie będę

udawał, że nie jestem zawiedziony, ale... ale doceniam twoją szczerość.

Ujęłam go za rękę.

- Whit, zobaczysz, jeszcze uszczęśliwisz jakąś wspaniałą dziewczynę.

Zaśmiał się.

- Mam nadzieję - powiedział.

Zachwiałam się i znowu objął mnie ramieniem. Przed chwilą z nim zerwałam, a on

nadal się o mnie troszczył, nadal mnie wspierał. Przypomniała mi się Constance i jej dłoń na

background image

mojej dłoni podczas porannego nabożeństwa, kiedy oficjalnie powiadomiono nas o zniknięciu

Thomasa. I nagle zapragnęłam ze wszystkich sił, żeby tych dwoje odnalazło się nawzajem.

Byli dla siebie stworzeni.

- Zobaczysz! - zapewniłam. - Nawet znam odpowiednią osobę. Ty też ją znasz.

Wystarczy, że raz zaprosisz ją na randkę, a zakochasz się po uszy.

Uśmiechnął się smutno.

- Może powinniśmy o tym porozmawiać w pociągu - powiedział, prowadząc mnie

delikatnie za pozostałymi eastończykami.

- Okej - wymruczałam.

Pociąg, miękki fotel, drzemka: co za urocza perspektywa. Nie mogłam jednak

uwierzyć, że to wszystko jest już przeszłością: Dziedzictwo, mój „związek” z Whittakerem,

pierwsza podróż do Nowego Jorku. Noc minęła błyskawicznie - i bez śladu Thomasa.

Thomas się nie pojawił. Koniec końców, wcale nie musiałam tak gorliwie zabiegać o

zaproszenie na nowojorską imprezę.

Westchnęłam ciężko. Chciałam już tylko wrócić do Easton i zostawić przeszłość

naprawdę za sobą.

background image

Ż

YCIE PRZEDE MNĄ

Z czołem opartym o chłodną szybę patrzyłam, jak świat budzi się w promieniach

słońca wschodzącego nad jesiennie kolorowymi drzewami. Miarowy stukot pociągu dawno

już uśpił moich kolegów i koleżanki, ale ja nie potrafiłam oderwać się od widoku za oknem.

Było pięknie. Pięknie i barwnie, i obiecująco. Nie chciałam stracić ani sekundy tego

spektaklu.

Wokół mnie słychać było głębokie oddechy i pochrapywania. Noelle zasnęła z głową

na piersi Dasha, z diademem na bakier. Dash, okryty kurtką, obejmował Noelle ramieniem,

czułym gestem zamykając dłoń na jej łokciu. Od czasu do czasu spoglądałam na nich z

uśmiechem. Nigdy przedtem nie widziałam ich razem w takiej harmonii.

Z tyłu wagonu Ariana i Taylor rozmawiały szeptem. Kiran leżała nieprzytomna na

dwóch fotelach, podłożywszy sobie pod głowę zdobyczną etolę. Whittaker próbował nakłonić

Gage'a do użyczenia jej płaszcza dla ochrony przed zimnem, ale Gage burknął:

- Jeszcze czego. Mnie też nie jest za ciepło.

Whittaker czym prędzej zdjął więc z siebie płaszcz i okrył nim nieruchomą Kiran.

Teraz drzemał skulony na siedzeniu z przodu, pochrapując wyjątkowo głośno.

Usłyszałam westchnienie i zerknęłam w bok. Natasza siedziała wyprostowana w

fotelu przy oknie, opierając rękę na zgiętym kolanie. Patrzyła przez szybę zamyślona i

smutna. Zastanawiałam się, jak ułożą się nasze stosunki. Podzieliła się ze mną swoją

największą tajemnicą - chociaż nie całkiem dobrowolnie. Czy zdołamy się zaprzyjaźnić? Czy

pozostaniemy wrogami? Liczyłam na przyjaźń. Teraz, kiedy wiedziałam, że moja

współlokatorka nie jest szantażystką, zaczynałam dostrzegać w niej interesującą osobę.

Wtem ktoś zasłonił mi widok na wnętrze wagonu. Zamrugałam wyrwana z transu.

Spojrzałam w twarz Josha i mój puls przyspieszył raptownie. To już drugi raz tej nocy. Co

właściwie wyprawiało moje serce?

- Cześć - powiedziałam.

- Cześć. Mogę...? - zapytał, wskazując na wolne miejsce obok mnie.

- Jasne.

Spośród wszystkich chłopców w pociągu wydawał się najmniej rozchełstany. Koszulę

wciąż miał włożoną w spodnie, krawat tylko trochę rozluźniony, wszystkie guziki poza

jednym zapięte. Najprawdopodobniej więc nie odwiedzał bocznych salek u Dreskinów. Z

jakiegoś powodu niezwykle poprawiło mi to humor.

background image

- I jak? Przyjemna noc? - zapytał.

- O tak.

- Ale bez Thomasa.

Pociąg wszedł w zakręt i zapiszczał przeraźliwie. Oparłam się rękami o fotel z przodu,

z trudem chwytając oddech. Josh uśmiechnął się lekko.

- Spokojnie. Nie wylecimy z torów.

- Wiem - wymamrotałam.

Bardziej niż perspektywa katastrofy kolejowej przeraziło mnie to, że odkąd natknęłam

się na Nataszę i Leanne, ani razu nie pomyślałam o Thomasie. Zupełnie o nim zapomniałam.

I może nie należało się tym martwić.

- Z Thomasem na pewno jest wszystko w porządku - mruknęłam, głównie dlatego że

Josh czekał na odpowiedź.

Bo tak naprawdę zrozumiałam, że właśnie przestałam zawracać sobie Thomasem

głowę. Porzucił mnie. Zwiał bez pożegnania i musiałam sama radzić sobie z dziewczynami z

Billings, z Whittakerem i policją. Zrobiłam wszystko, co mogłam - nawet spotykałam się z

chłopakiem, który w ogóle mnie nie pociągał - byle tylko zdobyć zaproszenie na Dziedzictwo

i mieć szansę zobaczenia się z Thomasem. On jednak nie przyszedł. Powinien odgadnąć, że

postaram się dostać na tę imprezę. Najwyraźniej niezbyt mu na mnie zależało.

Nie. Thomas był już dla mnie przeszłością. I od tej chwili nie zamierzałam spoglądać

za siebie.

- Na pewno - odpowiedział Josh niezbyt przekonany.

- Wiesz co? Nie chcę o nim więcej rozmawiać. Oczywiście, życzę mu wszystkiego

najlepszego, ale chyba go już przebolałam. Wyjechał i ma swoje życie. W porządkują także

mogę mieć swoje.

Zerknął na mnie, unosząc brwi.

- Serio?

- Serio.

- Bardzo trzeźwe podejście - powiedział. - Też tak sądzę.

Ziewnęłam potężnie. Miałam wrażenie, że pobrano mi z krwi przynajmniej litr

adrenaliny. Oczy same mi się zamykały. Oparłam głowę na ramieniu Josha.

- Zmęczona?

- Tak jakby.

Objął mnie i przytulił do siebie. Puls znowu mi przyspieszył, ale gest Josha wydał mi

się absolutnie naturalny. W ostatnich tygodniach Josh okazał się dobrym kumplem i w jego

background image

towarzystwie czułam się całkiem swobodnie. Swobodniej niż w towarzystwie Whittakera i

zdecydowanie swobodniej niż w towarzystwie Thomasa, który zawsze utrzymywał dziewczy-

nę w niepewności.

Po kilku sekundach zesztywniał mi kark. Poruszyłam się, szukając wygodniejszej

pozycji. Josh uniósł ramię i pchnął mnie leciutko. Ułożyłam głowę na jego kolanach.

Ach. Jak miło.

- Dzięki - wymruczałam.

- Nie ma za co.

Odpływałam w sen, wsłuchana w szepty moich przyjaciółek oraz stukot kół i

mogłabym przysiąc, że palce Josha ostrożnie, delikatnie odsuwają mi włosy z twarzy.

Uśmiechnęłam się.

background image

W MARTWEJ CISZY

Kiedy wysiedliśmy z pociągu i ospale powędrowaliśmy uliczkami Easton, ostatnie

ś

lady świtu blakły, pozostawiając za sobą mlecznobiałą mgłę. Cienkie obcasy zagłębiały się

w ziemi. Zmordowana zdjęłam buty i z ulgą poruszyłam palcami u stóp. Ulga minęła po

kilkunastu sekundach, a moje stopy zamieniły się w bloki lodu.

- Wszystko w porządku? - zapytał Josh.

- W porządku. Tylko nie mogę się doczekać powrotu do domu.

Do domu. Easton było domem. Bursa Billings była moim domem. Uświadomiłam to

sobie po raz pierwszy.

Wreszcie dotarliśmy do ogrodzenia otaczającego teren szkoły. Ostrożnie posuwaliśmy

się wzdłuż żelaznych sztachet, dopóki nie natrafiliśmy na otwór ukryty za krzakami.

Przeciskaliśmy się przez niego kolejno, szeptem przekazując sobie wskazówki; dziewczyny

unosiły suknie, żeby nie zaczepić nimi o wystające pręty i korzenie. Teraz, po balu, nie

chciało nam się przebierać w dżinsy i swetry: byliśmy zbyt zmęczeni, a gdyby wpadł na nas

któryś z nauczycieli, nasz strój nie miałby już znaczenia.

Po drugiej stronie ogrodzenia trzymałam się blisko Josha. Wspinaliśmy się na wzgórze

i słyszałam głosy pozostałych, ale nikogo nie widziałam w gęstej mgle.

- Niesamowicie, co? - zapytał Josh.

Zadrżałam i przesunęłam dłońmi po swoich gołych ramionach.

- Przynajmniej niełatwo będzie nas wyśledzić.

Jeśli tę imprezę organizowano co roku, jeśli co roku trzydziestka osób wracała nad

ranem w balowych strojach i w stanie kompletnego zamroczenia, dziwne, że nikogo jeszcze

nie nakryto. Im bliżej byliśmy budynków szkoły, tym bardziej szczękałam zębami. Gdyby nas

złapano, byłoby po mnie. Gdyby nas złapano, wszystko na nic.

Przemknęliśmy przez boisko do piłki nożnej i dalej wzdłuż linii drzew, kierując się na

tyły Billings i innych burs starszych roczników. Przystanęliśmy na moment, żeby odetchnąć.

Wokół panowała martwa cisza. Mgła tłumiła wszystkie dźwięki.

- Gotowi? - szepnął Dash.

Kilka osób pokiwało głowami. Z trudem przełknęłam ślinę. Nadeszła krytyczna

chwila. Jeszcze kawałek i będziemy bezpieczni.

- Jazda!

Pochyleni puściliśmy się biegiem. Josh chwycił mnie za rękę. Pokonaliśmy ostatnie

background image

metry otwartej przestrzeni między drzewami i bursą Dayton i zatrzymaliśmy się, dysząc, przy

wilgotnym ceglanym murze. Mgła była tu rzadsza. Już zamierzałam pożegnać się z Joshem i

ruszyć do Billings, kiedy zerknęłam na otaczające mnie twarze i zobaczyłam na nich upiorne

odbłyski światła: czerwone, niebieskie, czerwone, niebieskie.

- Co jest? - zapytał ktoś niespokojnie.

- Zaczekajcie.

Josh puścił moją rękę, przekradł się wzdłuż ściany i wysunął głowę.

- O mój Boże. Zamarłam. - Co?

Nawet lęk przed przyłapaniem nas przez nauczycieli nie mógł teraz odwieść nas od

zaspokojenia ciekawości. Przesunęliśmy się do rogu budynku i zebraliśmy się wokół Josha.

Wyjrzałam - i ogarnęła mnie zgroza.

Samochody policyjne. Wszędzie. Na trawnikach, na dziedzińcu. Tłumy

zdenerwowanych uczniów w nocnych i dziennych strojach. Umundurowani policjanci

rozmawiający przyciszonymi głosami lub wykrzykujący komendy.

- Już po nas - mruknął ktoś za mną.

Trudno było się nie zgodzić. Na kampus wezwano chyba wszystkich policjantów w

promieniu stu kilometrów. I nic dziwnego. Zaginęło trzydzieścioro uczniów. Trzydzieścioro

szczególnie cennych, uprzywilejowanych uczniów. To zrozumiałe, że władze ogłosiły alarm.

- Nie. To nie z naszego powodu - powiedział Josh. - Widzicie?

Miał rację. Niektóre osoby siedziały na ławkach przygarbione, z wyrazem

oszołomienia na twarzach; inne płakały. Trzy dziewczyny stały objęte kurczowo przed

tylnym wejściem do Bradwell. Skądś dobiegało spazmatyczne łkanie.

- Co się dzieje, u diabła? - zapytał Dash.

- Sprawdźmy.

Josh, Dash, Gage, Whittaker i jeszcze kilku chłopaków wymknęli się na dziedziniec.

Reszta znieruchomiała. Po głowie krążyła mi jedna myśl.

- Thomas - wyszeptałam.

Spojrzałam na Noelle. Była biała jak papier. Patrzyła przed siebie szeroko otwartymi

oczami.

- Noelle, czy to...

Na ramieniu poczułam czyjąś dłoń. Przepełnił mnie potworny lęk.

- Reed - powiedział Josh. Głos mu się rwał. - Reed... Odwróciłam się powoli. Nie

chciałam na niego patrzeć. Nie chciałam wyczytać w jego wzroku tego, co słyszałam w jego

słowach. Oddychał ciężko. Po twarzy płynęły mu łzy.

background image

- Reed, to Thomas. Znaleźli jego ciało. Reed... Thomas nie żyje.

Czas stanął w miejscu.

Zacisnęłam dłonie tak mocno, że paznokcie wbiły mi się w skórę. W milczeniu

mówiłam swojemu sercu: bij, a płucom: wciągajcie powietrze. Wpatrywałam się w swoje

ręce, w mój nowy pierścionek lśniący w czerwono - niebieskich błyskach. Starałam się na

tym skoncentrować. Tylko na tym.

Wiedziałam, że jeśli choć odrobinę otworzę usta, natychmiast zacznę krzyczeć.

Zacznę krzyczeć i nigdy nie przestanę.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Brian Kate Reed Brennan 02 Impreza zamknięta
Brian Kate Reed Brennan 06 Impreza musi trwać
Zgloszenie Imprezy Zamknietej
step# 02 2011 zamkniete www przeklej pl (2)
Brian Kate Reed Brennan 05 W wąskim gronie
Reichs Kathy Temperance Brennan 02 Dzień śmierci(1)
Brian Kate Reed Brennan 05 W wÄ…skim gronie
MacAllister Heather Walentynki 02 Za zamkniętymi drzwiami
Brian Kate Reed Brennan 05 W wąskim gronie
Scenariusz zamknięcia imprezy, AWF, TiR
Windows Vista - utrudniony dostęp do przycisku Zamknij, KOMPUTER - SERWIS - EDUKACJA, 02 Windows Vi
02 Diabelska impreza
Scenariusz rozpoczęcia oraz zamknięcia imprezy
Rząd zamknie urzędy na czas wyborów (23 02 2010)
[Ruining 02] Ruining You Reed, Nicole

więcej podobnych podstron