Barbara Skarga
Granice
Banalne jest stwierdzenie, że wszelka ludzka działalność jest ograniczona. Już starożytni mówili,
że człowiek powinien znać swoje granice. Ich przekroczenie zaś nieraz bywało poczytywane nie tylko
za błąd, ale także za czyn niegodny.
Niech się myśl twoja pychą nie unosi
Z twych sil przewagi [...]
Kto miarę zachowa,
Tego bóg kocha, gniewem złych ściga
— pisał Sofokles w tragedii Ajas. Tak jednak jest, że człowiek, istota paradoksalna, sama nieraz
granice określa, a określając, nieustannie je przekracza, te zaś, które nie powstały z jej woli, także
chętnie by pokonała, choć sama wypracowała kunsztowne teorie dowodzące bezsensu
i niemożliwości wprowadzenia w czyn takiego zamiaru. Dwie sprawy natychmiast łączą się tu ze sobą:
możliwość transgresji i jej aspekt moralny, często też prawny. Wszakże w języku francuskim mówi się
o transgresji jako pogwałceniu na przykład przykazań boskich lub naturalnego prawa. Rodzi się więc
natychmiast problem, czy to usiłowanie wyjścia poza granice nie jest z samej swej istoty związane
z przemocą, gwałtem i uzurpacją czegoś, co do człowieka nie należy. Problem niełatwy
do rozwiązania, gdyż granice są rozmaite, w różnych miejscach życia ludzkiego inaczej
rozmieszczone. Samo zresztą słowo granica ma najrozmaitsze znaczenia.
W języku polskim mówimy o barierach i granicach. Francuski jest tu bogatszy, prócz barrière i frontière
istnieje jeszcze limite i lisière. To ostatnie słowo oznacza brzeg, skraj i wiąże się niemal zawsze
z pejzażem, choć mówi się także: les lisières des civilisations, by ukazać chwiejność tego rozdzielenia,
tak jak chwiejna jest linia rysującego się w oddali lasu. Najważniejszym słowem jest dla mnie limite.
W języku polskim nie znajduję jego odpowiednika, może najbliższy byłby „kres” jako coś, co kończy,
jak kres drogi czy kres sensowności myślenia, jako to, co wskazuje, że doszliśmy do ostateczności.
Zanim jednak przejdę do problemów z tym słowem związanych, wypada powiedzieć choć kilka słów
o barierze i granicy (frontière).
Napotykamy więc wpierw bariery. Bariera, jak szlaban na drodze, który nakazuje się zatrzymać,
wskazuje na niemożność kontynuacji drogi, jest nie tylko przeszkodą, ale także ostrzeżeniem.
Przekroczenie bariery związane jest z ryzykiem, a niekiedy z naruszeniem prawa. Bariera zabrania,
wymaga poddania się, mówi, że dalej nie wolno, a jednak próbujemy ją przesunąć, jeżeli zakreśla zbyt
ubogą przestrzeń, lub wręcz przeskoczyć, gdy nie możemy jej znieść. Istnieją różne bariery: językowe,
niezmiernie oporne, niemal niedające się pokonać. Ekonomiści szukają możliwości zniesienia barier
rozwoju gospodarczego, politycy barier stawianych przez opozycję. Bariera zwykle jest względnie
stabilna i niezależna od nas. Ma też swoją miarę, bywa mniejsza lub większa, napotykamy ją
i odsuniecie jej lub zniesienie wymaga odpowiedniego do jej wielkości wysiłku. Czasem jest to łatwe,
1
Sofokles, 1969: Ajas, przeł. K. Morawski, [w:] tenże, Tragedie, oprac., wstęp Z. Kubiak, Kraków.
1
niekiedy potrzeba żmudnych pertraktacji z tymi, którzy jej sensowności bronią. Właśnie jednak
dlatego, że daje się przestawić, podnieść, a nawet znieść i że zawsze możemy określić stosunkowo
dokładnie jej miejsce, nie interesuje nas ona tutaj. Nie o niej chcę mówić.
Przejdźmy zatem do granicy. Jest rzeczą oczywistą, że pojęcia bariery i granicy łączą się, bywają
używane zamiennie, nie są to bowiem pojęcia jednoznaczne. Bariera jednak wskazuje na coś
zamkniętego, często zresztą w sposób sztuczny. Granica odsyła natomiast do tego, co jest poza nią
i co zazwyczaj jest różne, inne, często obce. Granica więc pojawia się, by zaznaczyć, podkreślić
różnicę, a zróżnicowanie zachować i utrwalić. To coś może być zresztą nie tylko inne, obce, lecz także
groźne, granica więc zabezpiecza, broni i jest broniona. La frontière affronte, leve le front, mówi się
po francusku. Oto front bitwy, front walki, atakowany z mocą i odwagą. W tym słowie zachowało się
nie tylko ostrzeżenie, lecz także wezwanie, by niebezpieczeństwu sprostać (comme le rocher qui
affronte la mer), by to, co może przyjść z zewnątrz, pokonać lub samemu granicę przekroczyć i podbić
z całą bezczelnością (avec effronterie) leżące poza nią. Granica nęci, chcemy wiedzieć, co kryje.
Od wieków więc człowiek próbował ją forsować, przesuwać, by iść dalej, by móc poznać i zawładnąć
tym, co różne, jak gdyby nie mógł się utrzymać w dobrze już oswojonym własnym świecie. Jednakże
inny świat może stawiać opór, budzący natychmiast pragnienie ekspansji, zawłaszczenia, eksploracji.
Cała historia Europy dostarcza nam przykładów owych zdobywczych wypraw poza granice rzek, gór,
oceanów, także ludów i państw.
Zarysowałam znaczenia tych trzech pojęć, ale jest oczywiste, że w życiu używamy ich zamiennie, nie
dbając o precyzję semantyczną. Nieraz po prostu nimi żonglujemy, zwłaszcza gdy chcemy położyć
na coś nacisk. I tak dowodzimy, że w tej kwestii mamy do czynienia ze sztucznymi granicami, które
należy usunąć, choć inni utrzymują, iż są one nieprzekraczalne. Bywa też odwrotnie. Znaczenia
zachodzą na siebie, krzyżują się w zależności od dziedziny ich używania. Granice zaś, gdy jedne
z nich się zacierają, a nawet giną, powstają inne, nowe, czasem niespodziewane. Pojawiają się zaś
wszędzie, gdyż bez barier, granic nie mogłoby się rozwijać życie społeczne. Nie tylko państwa,
ale każda gmina ma swoje granice, które wyznaczają zasięg jej administracyjnych i gospodarczych
działań, każdy urzędnik ma ściśle określone granice (limites) swoich kompetencji, takież mają politycy,
społeczni działacze, całe państwo wobec obywatela. Uczelnie wyższe ustalają limity przyjęć na studia
i w tym celu organizują egzaminy, które stanowią barierę nie do przekroczenia dla mniej zdolnych
kandydatów. Stawiamy bariery celne i inne chroniące gospodarkę i usuwamy te, które wydają się ją
hamować. Na każdym kroku musimy się liczyć z takimi lub innymi ograniczeniami, przyjmowanymi
jako rzecz naturalna, choć niekiedy niektóre z nich budzą w nas opór. I każde z nich rodzi cały zespół
problemów nieraz nader trudnych i społecznie ważnych. Jeżeli jednak o nich wspomniałam, to tylko
po to, by sobie uprzytomnić, jak szeroki zakres spraw z tak potocznymi pojęciami się wiąże. Interesuje
mnie bowiem właściwie tylko jedno z nich, więc ograniczę moje rozważania do kilku kwestii z nim
związanych.
Z tych trzech pojęć najważniejszym dla filozofa jest ów kres (limite), czyli ograniczenie, które niekiedy
bywa ostateczne. Z nim wiążą się przede wszystkim problemy ontologiczne i etyczne, chociażby takie,
2
które dotyczą na przykład naszych ograniczeń przez przestrzeń i czas, przez nasze ciało, przez
miejsce naszego bycia i tym podobne. Skoro jednak mamy mówić przede wszystkim o ograniczeniach
w kontakcie z tym, co inne, nie można nie wspomnieć o granicach poznania, które istnieją i niekiedy
mogą odegrać szczególną rolę. Same te granice są dla nas problemem i przedmiotem
nieskończonych debat. Nie chcę się w nie wdawać. Nie ulega tylko wątpliwości, że z różnie
wytyczanymi granicami poznania, przede wszystkim opartymi na zmysłowości, jak gdyby ona była
dla naszej wiedzy prawodawcza, myśl ludzka bynajmniej się nie liczy. Myśl stale przekracza wszelkie
granice. Z samej swej istoty sięga ku nieskończoności, nie umie poprzestać na obecności otaczającej
człowieka, na ludzkim tu i teraz. Zapewne w swym wolnym ruchu zaczyna biec niekiedy ową drogą
mniemania, przed którą ostrzegał Farmenides, lecz tylko śmiałość, choćby ryzykowna, daje moc
odsłaniania i rozszerzania wiedzy. Gdy myśl śmiałość traci, grozi jej ugrzęźnięcie w stereotypach,
w tym, co znane, oswojone, potwierdzone. Gdyby się w takich granicach zamknęła, przestałaby być
twórcza. Rozum nie kapitalizuje, rozum nie jest tradycją, a nasza wiedza spuścizną intelektualną,
którą się pomnaża przez dobrze zweryfikowane twierdzenia i teorie. By myśleć, pisał Gaston
Bachelard, trzeba się oduczyć tylu rzeczy, trzeba powiedzieć „nie” ustalonym rzekomo prawdom.
Stwierdza się, że granice myślenia wyznacza to, co dane. Lecz co to znaczy dane, dane przez kogo
lub przez co — dane wszak zakłada darczyńcę. To, co dane, pochodzi więc ze zmysłów intuicji,
uczuciowej wrażliwości, instynktu, ale także z komunikacji z innymi, i za każdym razem charakter tego,
co dane, jest inny: mogą to być doświadczenia zmysłowe, a więc wrażenia, lecz również tradycje,
zespół nabytej wiedzy, sam język ze zmagazynowaną w nim kulturą. Ilu byśmy nie wymienili
rozmaitych darczyńców, za nimi kryje się jedno: nasze ludzkie bycie. Ono daje ten dar i nie mamy
sposobu zakreślenia jego granic, chociaż usilnie się o to staramy. W każdym miejscu granice są coraz
to inaczej wyznaczane. Wszędzie rodzą pragnienie pójścia dalej, jakbyśmy, mówiąc o ich
ostateczności, o niemożliwości ich transgresji, sami we własne słowa nie wierzyli. Toteż nie
rezygnujemy z zadawania pytań ani z przekraczania granic, pragnąc chociaż dotknąć tajemnicy.
Jak mówił Leszek Kołakowski: „nie możemy zgłębić tajemnicy i obrócić jej w wiedzę, lecz ważne jest
wiedzieć, że mamy z nią do czynienia”. Myślenie, które zawsze myśli „więcej” i „dalej”, tak właśnie,
jak nakazywał Kant w Krytyce władzy sądzenia, jest w istocie metafizyczne, zgodnie ze starym
określeniem metafizyki jako sięgania poza fizykę.
Taką tajemnicą jest też dla nas „inny”. Inny się poznać nie daje. Nie możemy dotrzeć do jądra jego
osobowości. Jest on dla nas, jak stwierdzał Husserl, tylko immanentnym transcendensem. Levinas
wyraził się bardziej kategorycznie, mówiąc, że jest on absolutnie transcendentny. Bez względu na to,
jak filozofia określa innego, zdajemy sobie sprawę, że stoimy przed przeszkodą nie do pokonania.
Co więcej, żywimy przekonanie — przynajmniej w kręgu naszej kultury europejskiej jest ono
obecne — że próby wdzierania się w głąb innej osobowości są gwałtem jej zadawanym i niczym
nieusprawiedliwionym. Tylko inny w swej woli, w swym pragnieniu może coś nam z siebie odsłonić.
Odrębność i zamknięcie musimy uszanować. Inny wyznacza nam granice.
3
Dzieje się jednak często inaczej. Wnika się bez żenady w prywatność, wystawia na publiczny targ,
depcząc niejednokrotnie uczucia innego, jego intymne przeżycia. Wszystko staje się na sprzedaż,
także ten inny. Dzieje się tak, choć racje moralne przestrzegają i uczą nas, że przekraczanie granic
intymności, wdzieranie się we wnętrze innego, w coś, czego nie chce nam użyczyć, wymaga nader
poważnych społecznych racji. Zresztą, jeżeli nawet uda się nam uzyskać jego wyznanie, będzie ono
dotyczyło jedynie jakiegoś przeżycia, czynu, pragnienia, ale nie tego, co w nim najistotniejsze, o ile
w ogóle sam je ujmuje, gdyż, jak mówił Heidegger, my sami w sobie jesteśmy dla siebie najtrudniej
do uchwycenia.
Poznanie uprzedmiotawia. Gdy patrzę na innego, gdy chcę go poznać, staje się on dla mnie
przedmiotem, jak otaczające mnie rzeczy. Kiedy jednak zacznie mówić, sytuacja się zmienia. Mowa
to pierwszy krok ku zniesieniu dzielącej nas bariery. Gdy mówi do mnie, jakoś mi się odsłania. Jeśli
mowa zmienia się w rozmowę, zawiązuje się ponad barierami pierwszy kontakt.
Wątpliwe jest zatem, czy w kontaktach międzyludzkich w ogóle chodzi o poznanie. Relacje
w spotkaniu są zazwyczaj innej natury, niekoniecznie etycznej, jak chce Levinas, lecz na pewno takiej,
w którą zostały zaangażowane więzi nie tylko intelektualne. Jeżeli innego spotykamy, jeżeli nie
chcemy przejść mimo niego, jeżeli na kontakcie jakoś nam zależy, szukamy przede wszystkim
zrozumienia. Chcemy zrozumieć słowa skierowane do nas, ich znaczenie, co zapowiadają, czego
zatem po innym możemy się spodziewać. Chcemy rozumieć, dlaczego tak, a nie inaczej postępuje,
chcemy wymienić z nim nasze opinie, jednym słowem, w spotkaniu z innym istotna jest komunikacja,
komunikacja sensowna, która odkrywa zarówno wzajemną wrogość, jak i obojętność, a niekiedy
możliwość nie tylko rozumienia, lecz porozumienia. W tych pierwszych dwóch wypadkach bariery
pozostają i nie rodzi się chęć ich zniesienia, raczej utrzymania. Społeczności dwóch sąsiadujących
gmin nie chcą mieć ze sobą kontaktów, nie uczestniczą wzajemnie w swoich świętach, nie udzielają
sobie wzajemnej pomocy. Przełamanie dzielących je barier, zwłaszcza gdy wchodzą w grę interesy
ekonomiczne lub religijne, jest nadzwyczaj trudne. Cóż dopiero można powiedzieć o barierach
dzielących narody. Ich zbliżenie wymaga zazwyczaj obustronnych i długotrwałych wysiłków,
ale wiemy, że podobne wysiłki mogą przynieść konkretne owoce, że nawet dawne wrogości udaje się
pokonać.
Niestety, inny to nie jest abstrakcja. Inny ma swą twarz i bywają to twarze rozmaite. Ten inny spotkany
na ulicy może być sąsiadem, ale też kimś z innego miasta, kraju, kimś o innych nawykach, tradycji,
kimś innej narodowości, obywatelstwa, religii. Toteż filozofowie polityki zastanawiają się nad tym,
co różni i co łączy rozmaite społeczności, daną grupę, organizację, mieszkańców gminy, państwa.
Pytają też, czym jest naród, jakie są kryteria narodowości, co dzieli jeden naród od drugiego. I właśnie
ostatnie pytanie jest tu dla nas najważniejsze. Zwłaszcza że wiemy, iż żadne z wysuwanych kryteriów
nie jest decydujące, by jakąś jednostkę do danego narodu zaliczyć. Są całe społeczności, które
znalazły się gdzieś na pograniczu, nie czują pełnej przynależności ani do tych na wschodzie,
ani do tych na zachodzie, południu lub północy, ale są w nieustannej z nimi łączności. Są pomiędzy,
ich tożsamość jest więc wątpliwa, chwiejna, raz silniej skłania się w jedną, raz w drugą stronę.
4
Nie będę wnikać w kwestię, nawiasem mówiąc, dziś niezmiernie modną, czym właściwie jest
tożsamość narodowa, jak się kształtuje, od jakich zależy czynników. Zazwyczaj wymienia się jednym
tchem terytorium, język, tradycje, pamięć historyczną rozumianą bardzo szeroko, obejmującą nie tylko
wydarzenia, lecz również obyczaje, symbole, legendy i obiekty takie jak cmentarze i świątynie. Nie
ulega chyba wątpliwości, że głównie pamięć i związane z nią wartości budują świadomość tożsamości
pewnych grup ludzkich i poczucie odrębności wobec innych. Do tych czynników, dość oczywistych,
dodałabym jeszcze dwa nieodzowne. Po pierwsze, szeroką społeczną akceptację własnej odrębności.
I po drugie, uznanie tej odrębności przez innych. Gdyby bowiem uznania przez innych nie było,
poczucie tożsamości mogłoby zostać poważnie zachwiane. Jest zaś oczywiste, że bez poczucia
tożsamości żadna zbiorowość przetrwać nie może.
Tożsamość więc jest pewną wartością. W tej chwili jednak powinny nas interesować bardziej jej
patologie, bo one wskazują na przekroczenie granic, i to takich, które, jak się wydaje, powinny
zostawać nienaruszone. Otóż z poczuciem tożsamości zbiorowej, jaką jest tożsamość narodowa
lub państwowa, jest silnie związane poczucie własnej godności. Naród świadomy siebie uznaje siebie
i siebie ceni. Ceni swą przeszłość, jej wielkość, swoje państwo własną wolą zorganizowane, swe
narodowe nawyki, a nawet swe narodowe słabości. Poczucie godności może się jednak łatwo
przekształcić w megalomanię, w zarozumiałość, w przekonanie, że nasza kultura, nasze obyczaje,
nasze wartości są najważniejsze i najwspanialsze, gdy się je porówna z innymi narodami. O ileż wyżej
stoimy my pijący wino od tych, co żłopią wódkę lub whisky. Akceptacja siebie zaczyna się łączyć
z pogardą dla innych obyczajów, tradycji, zamykając naród w jego egoistycznym, a z czasem coraz
bardziej jałowym trwaniu. Tak bowiem już jest, że wszelki rozwój, wszelkie konstruktywne budowanie
przyszłości domaga się otwarcia na nowe idee, nowe wydarzenia i kontakty, na nieustanny dialog
z innymi narodami.
Mówiłam już wyżej o ważnym czynniku wzmacniającym tożsamość, jakim jest uznanie przez innych.
Uznania tego nie należy się jednak spodziewać, jeżeli nie jest ono wzajemne, jeżeli nie zachodzi
nieustanna wymiana w każdej społecznej przestrzeni. Narodowi zajętemu jedynie kultywowaniem
swych pamiątek, tego, co uznał za wartości swojskie, narodowi nieustannie usiłującemu kroić
teraźniejszość na wzór swej wyidealizowanej przeszłości, narodowi, który boi się każdego powiewu
płynącego z zewnątrz, grozi martwota i całkowite wyobcowanie z rodziny narodów. Tradycja jako
bezwzględna zasada życia jest polipem toczącym ludzkie mózgi.
Megalomania narodowa prowadzi do następnej patologii, jeszcze groźniejszej: do ksenofobii
i wąskiego nacjonalizmu. „Inny” staje się obcy, wrogi. Zamiast być źródłem tego, co nowe, co może
być lepsze, mądrzejsze, co może warto by przyswoić, a na pewno uszanować, „inne” zaczyna być
traktowane jako groźba, jako coś, co może być niebezpieczne. Zamknięcie w sobie często idzie
w parze z nienawiścią do tych, którzy mówią innym językiem, inaczej myślą, mają inne tradycje
i obyczaje. I uczucie ksenofobii może zataczać coraz szersze kręgi, wykluczając wciąż nowe, grupy
ludzi. Może więc wyrzucić do wrogiej sobie strefy nie tylko inne rasy, inne narody, ale nawet tych,
którzy należą do narodu, ale inaczej myślą, nie według tych reguł, jakie dana grupa uznała za jedyne
5
prawdziwe dla całości. Zaczyna się dzielić własny naród na tych „właściwych” i „niewłaściwych”, jakby
ci ostatni nie mieli tych samych praw w domaganiu się miejsca we wspólnej pracy. Zwykle ofiarą
straszliwego ksenofobicznego ograniczania padają grupy o odmiennym niż większość pochodzeniu
etnicznym — choć należą do całości narodu. Jak to się w Polsce utarło mówić: masoni i cykliści.
Jeżeli w tym procesie potęgowania się nacjonalizmu zaczyna odgrywać rolę religia, mania
zacieśniania własnych granic zbliża się do przekroczenia granic etycznych, i to wszelkich. Tak bowiem
jest, że zawężając jedne z granic, jednocześnie znosimy inne, które dla życia społecznego mogą mieć
o wiele wyższą wartość. Podobne dialektyczne sprzężenia spotykamy na każdym kroku. Nacjonalizm
przesycony fundamentalizmem religijnym jest symptomem daleko posuniętej choroby. Może się ona
zacząć niemal niedostrzegalnie, ale jej rozwój bywa rujnującym. Toteż trudno przejść obojętnie obok
odradzających się ruchów nazistowskich, powracających fal antysemityzmu lub coraz silniej
zaznaczającej się nieufności do każdego Araba. Niegdyś do tradycji mego kraju, w którym dziś
ksenofobia nierzadko się pojawia, należała tolerancja religijna, o której jeszcze świadczą wiejskie
cmentarzyki, gdzie obok krzyży katolickich piętrzą się krzyże prawosławne i unickie, a także nagrobki
ozdobione sierpem księżyca lub gwiazdą Dawida. Taki jest też cmentarz pod Monte Cassino —
ostatni cmentarz Rzeczpospolitej Italskiej wielu narodów i wielu wiar.
Jeżeli tożsamość narodowa szuka wzmocnienia w jakimś wyznaniu, jest to znak patologicznego
wynaturzenia, które, co gorsza, odziera wyznanie z jego wielkości i świętości. Wyznania
chrześcijańskie bowiem głoszą miłość bliźniego jako swą najwyższa zasadę, a Koran głosi pokój.
Mówię o konieczności komunikacji z innymi, lecz nie mogę negować faktu, że ci inni nader się między
sobą różnią. Toteż bariery, jakie nas od nich dzielą, bywają nieporównywalne. Niektóre łatwo się
przekracza, inne są niemożliwe do zniesienia. Nie mogę zrozumieć chłopa, który znęca się nad swym
psem, jakby nie był on żywym stworzeniem, nie mogę zrozumieć Czeczena idącego na rynek
do sąsiedniej wsi, w wysokiej karakułowej czapce, machającego z fantazją swą góralską laską,
za którym wlecze się żona z wielkim workiem na piecach, z dzieckiem w płachcie na piersi i ciężkimi
pakami w rękach. Nie mogę też zrozumieć gestapowca naigrawającego się z Żyda. Są to przykłady
ze sobą niewspółmierne, ale dają nam wyobrażenie, jak trudna jest inność, jak wiele kształtów
przybiera i że bywa również taka, z którą nie chcemy mieć do czynienia, żadnego kontaktu, ten
kontakt wydaje nam się czymś nie do przyjęcia. Najsilniej bowiem dzieli zespół wartości tradycyjnych,
kulturowych, także moralnych. Dla Europejczyka ktoś, kto nie szanuje innego człowieka lub znęca się
nad żywym stworzeniem, jest kimś sprzeniewierzającym się podstawowym zasadom bycia, a więc
niewartym nawiązania kontaktu, chyba że w celach pedagogicznych. Tego innego gotowi jesteśmy
pouczać. Lecz w zapędzie pouczania nie tylko innych będących blisko nas i nie tylko tych, którzy jakoś
zbłądzili, lecz ludzi obcych zgoła kultur Europejczyk zapuszczał się nieraz zbyt daleko. Kto jednak
potrafi tu nakreślić nieprzekraczalne granice? Kto potrafi rozsądzić, kiedy ekspansja kulturowa ma
sens i przynosi piękne owoce, a kiedy niszczy oryginalność inności, zaczyna upodobniać,
wręcz narzucać własne myślenie i własny kodeks wartości? Stary to problem i niezmiernie dziś
aktualny. Łatwość, z jaką rozmaite wzorce zachowania rozprzestrzeniają się i przenikają głęboko
6
w mentalność społeczeństw — wzorce, niestety, niekiedy nie wysokiej, lecz niskiej kultury — łamiąc
nawet sztucznie wznoszone bariery, nie powinna być lekceważona. Zdajemy sobie dziś coraz lepiej
sprawę zarówno z negatywów, jak i pozytywów rodzącej się globalnej wioski i budzących się
przeciwko niej sprzeciwów.
Tak, niestety, inny to nie zawsze jest ten, o którym tak pięknie pisał Levinas, za którego jest się
odpowiedzialnym i którego apelu należy słuchać. Wobec innego, który chce mnie zabić, pragnę
wznieść mur nie do przebycia. Wiem jednak, że mury nie wytrzymują, że czas je kruszy, że nie
rozwiązują one problemu i że jesteśmy na tej ziemi, czy chcemy, czy nie, skazani na porozumienie.
W tym miejscu dochodzę już do ostatniej kwestii, o której chciałabym, nie rozwijając jej, napisać kilka
słów. Mam oto przekonanie, że pytanie o granice dotyczące wartości nie jest obojętne ani dla samego
człowieka, ani dla kształtu tworzonej przez niego kultury, że tu właśnie pojawia się granica, którą warto
uznać za ostateczną. Żyjemy w czasach, kiedy samo słowo „wartość” trąci swój sens, i gotowi
jesteśmy wyrzucić je na śmietnik, a wraz z nim i inne słowa, takie jak: prawda, ład, tożsamość,
tradycyjnie przez filozofię analizowane. Twierdzimy, że są to słowa anachroniczne, metafizyczne,
fałszywe. W pasji negacji zwątpiliśmy w samego człowieka, w jego samodzielne istnienie.
A jednocześnie domagamy się dla niego wolności bez granic. Lecz czyż nie jest tak, że głosząc
beztrosko kres człowieka, odrzucając humanizm jako ideologię przestarzałą, a więc także wszystkie
wartości, jakie się z nim tradycyjnie wiążą, wznosimy się ponad tę miarę, o której mówili starożytni
mędrcy? Czy nie ogarnia nas lęk, kiedy widzimy, że ta nasza współczesność żąda wyzwolenia
od wszelkich norm i ograniczeń, wzniesienia się poza dobro i zło, w pełnym uznaniu dla nihilistycznej
w Nietzscheańskim duchu krytyki prawdy? Jeżeli na drodze owego absolutnego wyzwolenia,
niszczącego wszystko, co ośmieliłoby się stanąć na jego drodze (dla którego nawet negatywność,
jak się wyraził Baudrillard, nie jest już możliwa, skoro nie istnieje nic pozytywnego), znosi się wszelkie
granice, to można się znaleźć bądź w świecie uznającym jedynie skuteczność działania, zapominając
o tym, że za skutecznością czai się zawsze gwałt, bądź tam, gdzie panuje całkowity chaos
intelektualny i moralny. Cóż, można wielbić ten chaos, można pogrążać się w nim z całą pasją
obnażania i wyzwalania naszych naturalnych, spontanicznych pragnień, często niskich lub wręcz
wulgarnych, broniąc ich przed sztuczną naleciałością norm kulturowych, owych, jak to się mówi,
irracjonalnych tabu. Lecz niszcząc radośnie każdą pozytywność, druzgocąc estetyczne i moralne
normy, możemy się znaleźć w pustce. Przyroda pustki nie znosi. Może zatem pewnego dnia wypełnić
ją w nieoczekiwany sposób, którego byśmy zapewne nie pragnęli. Z bezładu najczęściej korzystają
siła i przemoc.
Źródło: Barbara Skarga, 2007: Człowiek to nie jest piękne zwierzę, Znak, Kraków, ss. 51–64.
7