JERZY CEPIK
(Robert D. Bart,TOM 2)
ETRUSKI GROBOWIEC
1988
„KB”
ROZDZIAŁ I
Don Amadeo Alfieri, uniwersytecki kolega profesora Orlaniego, ojca mojej
przyjaciółki Claudii, mógłby odpowiadać opisowi antropologicznego typu etruskiego,
podanego kiedyś przez Gavina de Beer. Miał pociągłą twarz, cienki, ostro zarysowany
nos, czoło wysokie, gładkie i wąskie, a czaszkę wydłużoną „arystokratycznie, w
porównaniu do typu romańskiego”, jak sam mawiał w kawiarni na Campo dei Fiori.
Odpowiadałem mu żartobliwie, że jeśli chodzi o czaszkę, to mógłby szukać pradziadków
równie dobrze na Jukatanie w grobowcach Majów.
Alfieri, gdy zeszłego roku odwiedziłem go w jego wiejskiej posiadłości leżącej
pomiędzy Sieną i Volterra, obiecał mi pokazać coś, czego nie oglądały dotąd oczy
etruskologów. Nie jestem etruskologiem, interesują mnie zasadniczo kultury
mezoamerykańskie, ale kiedy Alfieri oznajmił mi, że mogę liczyć na dwie, no,
powiedzmy trzy wazy z VIII wieku przed naszą erą, obudził moją chciwość kolekcjonera
cierpiącego na niedosyt gotówki. Liczyłem bezwstydnie, że tego lata obłowię się, nie
wydając ani funta u tych hien, londyńskich antykwa-riuszy. Zwłaszcza że leczenie mojej
córki przeciągało się w Szwajcarii, a moja żona Laura dokonywała cudów przebiegłości,
aby przedłużać sprawę rozwodową i wycisnąć ze mnie wszystko, co udało mi się zarobić
na sprawie sir Garricka w Afryce.
Anglicy powiadają, że wiosna w Anglii ma niepowtarzalny urok. To samo udało
mi się już słyszeć w Prowansji i Andaluzji. Ja twierdzę, że najładniejsza jest wiosna w
Szwajcarii, nawet gdy na trasie zjazdowej moje stare markery w wiernej symbiozie z
jeszcze starszymi deskami rousillon budziły zrozumiałe zdumienie, chichoty i małpie
miny eleganckich zjazdowców zaopatrzonych w sprzęt wyceniany na pierwszym,
miejscu w katalogach renomowanych firm. Przyznaję, że sensacja, jaką budziłem, trochę
mnie drażniła, ale gdy wieczorem strzelałem mojego drinka i dowiedziałem się, że znowu
kilku specjalistów od zjazdu zawieziono oblepionych gipsem do najbliższego szpitala,
dobre samopoczucie wracało mi momentalnie. Zwłaszcza, tu już muszę zanotować całą
prawdę, że mój dzieciak czuł się tej wiosny znacznie lepiej, a to było dla mnie
najważniejsze. Ale życie, doktorze Bart, to nie żarty. Życie uwielbia forsę, Szwajcarzy
też ją lubią, lubią systematycznie. Telefon z Londynu zaostrzył więc moją uwagę.
Dzwonił Dawson, mój kumpel, mówiąc, że faceci z policji włoskiej pamiętają o istnieniu
Roberta D. Barta. - Archeologa? - zapytałem rzeczowo.
•
Nie bądź głupi. Interesujesz ich jako prywatny glina, coś tam o tobie słyszeli.
•
Kto zapłaci za to zainteresowanie i pamięć?
•
Niejaki don Tulio Alfieri.
•
Nie znam gościa - powiedziałem pomiędzy jednym łykiem. brandy, a drugim.
- To znaczy, coś mi mówiono.
•
Nic nie szkodzi. Ma forsę.
•
Ale nie będzie mi chyba płacić za to, że go odwiedzę?
•
Jasne. Zamordowano jego brata, don Amadea Alfieriego. Znałeś go podobno?
•
Trochę. Wspólne zainteresowania i tak dalej. Słyszałem, że jego brat jest
trochę nie tego...
•
Zbzikowany? Tak mówią. Pojedziesz, Rob?
•
Wyślij notę dyplomatyczną, że pojawię się.
•
Jestem pewien, że don Tulio nie da ci grosza przed zakończeniem sprawy. To
sknera.
•
Widziałeś Włocha, który nim nie jest? - spytałem, zapalając fajkę. Dawson
przez chwilę milczał dyplomatycznie, nie zwracając uwagi na
oszczędnościowe przepisy swojej instytucji. Potem, jakby wiedział, o czym
właśnie myślę, rzekł:
•
Właściwie nie powiedzieli, dlaczego chcą, abyś się pokręcił przy tej sprawie.
Oni nie lubią prywatnych glin, zostawiają im różne robótki w typowych
sprawach...
•
Męsko-żeńskich, Dawson?
•
Coś w tym rodzaju.
•
Dobra - nie komentowałem już tego. - Zadzwonię do Genewy. Jedna taka
strzelała do mnie okiem w biurze Swissair, pewnie myślała, że jestem
nadziany. Ale jeszcze kilka dni tu posiedzę. Cześć.
Lubię góry, lubię dalekie przestrzenie tego morza białego zimą, płynę po tej bieli
jak ptak. „Do gipsowego gniazda!” twierdzi moja przyjaciółka, Claudia, córka starego
Orlaniego z Rzymu. Jest ze mną teraz, a raczej nie ze mną, tylko z moją córką. Claudia
ma\vszystkie uroki młodości, a ja, idiota, nie mogę zapomnieć Joy, która zdaje się
zapominać o mnie. Nasze londyńskie pożegnanie było chłodne. Chyba jednak spotykała
się z typem, o którym wspominała, gdy prowadziłem sprawę Garrickpw. Wyjeżdżała na
kontynent, w Alpy. Wyobrażałem sobie, że jej towarzysz to płaskostopy kretyn, który
będzie oglądał góry, siedząc sobie w wygodnej kolejce zębatej wyruszającej z Saint-
- Gervais u stóp Mont Blanc i zaliczając z ławki urocze doliny Montjoie i
Chamonix.
•
Gdzie będziecie spędzać urocze wieczory? - zapytałem złośliwie. - Chyba nie
w tym cholernym Chamonix pełnym nadzianej hołoty?
•
A co mi radzisz? - spytała lodowato Joy.
•
Jaskinię Gargas w Hautes-Pyrenees.
•
Dlaczego? - rzuciła ostrożnie.
•
Podobno w XVIII wieku przemieszkiwał tam niejaki Blaise Ferrage, zwany
wilkołakiem z Gargas. Zgwałcił, poćwiartował i pożarł ponoć trzydzieści
dziewczyn. Jeśli znajdzie się tam ktoś, kto pożre twojego idola, będę o ciebie
spokojniejszy.
Może nie powinienem był tego powiedzieć, ale byłem w niedobrym.nastroju.
Moją córkę czekała operacja kostna w szwajcarskim sanatorium. To mogło mnie
tłumaczyć, ale Joy o tym nie wiedziała. Gdzieś podział się nastrój łączący nas podczas
krótkich wakacji w Ely. Joy była jak wolny ptak. To wiedziałem. Wiedziałem również,
że Claudia pozostanie moją platoniczną przyjaźnią. To dzieciak. Chciałbym, żeby
zaprzyjaźniła się z moją córką, gdy ja pojadę do Rzymu, tego zakurzonego miasta, które,
nie wiem czemu, wciąż budzi zachwyt tylu ludzi. Co do mnie, wolę wiejski spokój, małe
pensjonaty i kąty, gdzie można spokojnie strzelić sobie drinka i gdzie niepodają niczego z
oliwą i makaronem.
Dawson nie powiedział mi, dlaczego policja włoska interesuje się moją skromną
osobą. Widocznie sądził, że odpowiedź na to pytanie znajdę na miejscu.
Przyjaciel mojej ciotki, niejaki Morse z Yardu, sprezentował mi onegdaj ładne
cacko, smith and wessona 38, wiedząc, że lubię niezawodną broń, chociaż nie lubię jej
używać. Dołączyłem tego wessona do mojego małego kompletu, z którym się nigdy nie
rozstaję, do skorpiona i webleya, tym bardziej że prezent Morse’a ma tylko
dwuipółcalową lufę, wygodny do noszenia. Córce powiedziałem, że wybieram się na
wykopaliska, aby wydać ostatnie pieniądze przeznaczone na drinki. Nie dala się zwieść
żartowi, ale nie powiedziała ani słowa. Claudia widziała, jak pakuję te „dwa i pół cala”
do małej walizeczki.
•
Na uniwersytecie mógłbyś się przynajmniej zestarzeć - rzek-Ja - i byłbyś
przystojnym staruszkiem, Rob.
•
Nauka jest jak kolumna bersalierów biegnąca po zwycięstwo. Czy to nie twój
staruszek przepowiedział mi, że skończę jako naukowe Zero?
•
A policja nie może się bez ciebie obejść? - zakpiła.
- Policja pewnie może, ale sprawiedliwość nie, moje dziecko. Poza tym czasami
lubię pieniądze, i raczej więcej pieniędzy niż mniej. Co ci kupić na pożegnanie? Chanel
numer 3?
- Yardleya.
Zmieniłaś gusty?
•
Na złość tobie, Rob.
•
Jutro powiem ci cześć, więc dzisiaj bądź dla mnie miła. Spojrzała na mnie z
wyrzutem.
Jej oczy, oczy jak dwa kwiaty, wspomniałem, kiedy samolot linii Swissair, airbus
A310, kołował na pasie lotniska Fiumicino. Nie bez przesady mówi się, że Swissair to
nie tylko linia lotnicza, i najlepszy w świecie system rezerwacji komputerowej. Rzymskie
biuro Swissair postarało się też o rezerwację hotelu i wynajęcie samochodu, co oznajmił
mi agent linii, kruczowłosa dziewczyna o fiołkowych oczach. Rob, starzejesz się, bo
masz fioła na punkcie dziewczyn. Wciągnąłem w płuca ciężkie, rzymskie powietrze. Już
nie pamiętałem o Claudii, chociaż miałem jeszcze w oczach bajkowy obrazek
szwajcarskiego zimowiska i pamiętałem ciepło warg mojego dzieciaka. Czułem to
dziwne podniecenie ogarniające mnie zawsze, gdy zaczyna się jakaś sprawa. Naturalnie
spłoszyłem facetów z obsługi bezpieczeństwa lotów, gdy czujniki wymacały mój mały
arsenał w walizce. Sprawę szybko wyjaśni! komisarz Malone, uprzedzony już przez Yard
o moim przyjeździe, więc nie potraktowano mnie jak terrorysty z obszarów przyjaznych,
ale rozwijających się i dlatego bardzo nerwowych.
•
Malone.
•
Bart.
Spojrzałem z żalem na fiołkową dziewczynę ze Swissair, rzuciła mi rutynowy
uśmiech, zakodowany służbowo, i wskoczyła do czerwonego fiata uno, zostawiwszy mi
plik papierów, plan miasta i czeki podróżne. Oczywiście było tam również
poświadczenie rezerwacji apartamentu w hotelu „Raphael”.
Komisarz Malone miał wygląd wyżła mieszańca. Sylwetka wyżła, sierść
irlandzkiego setera, mam oczywiście na myśli włosy, wydłużona, sucha, wilcza twarz i
ślepia basseta. Słyszałem, że Malone uchodzi za doświadczonego wygę. Nie dziwię się.
Na oczy basseta da się nabrać niejeden spryciarz. W cywilnym ubraniu nie robił wrażenia
wygi, który, jak mówił o nim mój kumpel Dawson, pójdzie po tropie, przezwyciężając
nawet własny zawał serca.
Milczał, prowadząc swój służbowy wóz, aż do Piazza Navona. Przed hotelem
powiedział:
- Będę jutro rano. Około dziesiątej. Porozmawiamy. Teraz zostawiam pana, idę
do Domiziana na kawę, bo ledwie powłóczę nogami.
- Starość? - powiedziałem niegrzecznie, bo dostrzegłem, że jakby ociąga się z
pożegnaniem.
- Terroryści, psiakrew. Do jutra... Prywatny gliniarz to musi być coś! Ja łaziłem
za terrorystami przez całą noc.
Przechodząc przez hotelowy hall, zauważyłem doktora Paoli. Stary profesor
Orlani wypowiedział mu dom, obiady i kolacje, Claudia wypowiedziała mu towarzystwo,
bo polubiła moje. Co ten zdechlak tu robi o tej porze i w towarzystwie facetów
rozprawiających głośno
o przyszłości socjalizmu? Czyżby porzucił sympatię do Czerwonych Brygad?
Miał elegancko zaprasowane kremowe spodnie, kremową koszulę, kremową marynarkę i
kremowy krawat. Gębę też miał kremową jak po wyleczonej żółtaczce. Popatrzył na
mnie złym wzrokiem. Udałem, że go nie poznaję, nie lubię typków, którzy przyjaźnie
machają prawicą, a lewicą mieszają trucizny. Mydłek. Ale nie wybaczył mi ani Claudii,
ani tego że nie zrobi kariery w katedrze Orlaniego.
Byłćm zmęczony i nie chciało mi się jeść. Wziąłem prysznic, wyłączyłem telefon,
z przyzwyczajenia sprawdziłem zamek u drzwi i położyłem się na łóżku, czekając na sen.
Następnego dnia o dziesiątej zastukano do drzwi. Na progu stał basset Malone.
Gdyby jeszcze miał długie, rasowe opadające uszy, mógłbym mu powiedzieć „wejdź, ale
nie szczekaj, bo cholernie boli mnie głowa”.
- Śniadanie? - zaproponowałem. Skinął głową.
Zamówiłem śniadanie. Malone powiedział od niechcenia:
•
Dzwonił do mnie don Tulio Alfieri. Przebywa w swej posiadłości opodal
Sieny. Pytał, czy pańskie usługi dużo kosztują.
•
I co pan mu powiedział?
•
Że czasami bierze pan dużo.
•
Doskonale - pochwaliłem. Malone przymknął z wdzięcznością swoje oczy
basseta.
•
Tulio jest skąpy. Myślę, że lubi płacić w lirach.
•
Kiepski żart, nie kolekcjonuję makulatury. Ostatnio gotów jestem sprzedawać
nawet książki z mojej biblioteki. Niech pan powie temu sknerze, że w grę
wchodzą tylko dolary albo funty... albo coś z kolekcji don Amadea,
ostatecznie.
•
Don Tulio jest także kolekcjonerem i gromadzi wszystko, co ma etruską
metrykę. Raczej wymienia, niż sprzedaje. O, tak...
Pomyślałem sobie, że warto to zapamiętać.
•
Pomówmy - zmieniłem temat - pomówmy albo wyjaśnijmy sobie, po co
policja włoska zadała sobie trud sprowadzenia mnie tutaj. Interesuje mnie to.
•
Zaprosiliśmy pana, i to dyskretnie, mam nadzieję, doktorze Bart. Zaznaczono
w rozmowie z nadinspektorem Dawsonem z Yardu, że chodzi o dyskrecję.
•
W porządku. Wam idzie o dyskrecję, Dawson jest dyskretny, ja mogę być
dyskretny, ale muszę wiedzieć, o co właściwie chodzi. Nie jesteście przecież
bezsilni wobec morderstwa, nawet gdy dotyczy ono znanego etruskologa. Wal
pan, Malone.
Nabiłem fajkę i zasiadłem wygodnie w fotelu. Malone nerwowo zapalił papierosa.
ROZDZIAŁ II
•
Don Tulio nie wie o naszym spotkaniu i to, co powiem, musi pozostać między
nami - powiedział, zaciągając się łapczywie dymem.
•
Pozwoli pan, Malone - odparłem - że sam zdecyduję, co będzie właściwe, a co
nie. Muszę rozejrzeć się wokół siebie. I lubię sam decydować o szczegółach
swojej roboty.
•
Nalegam, by pan przyjął ten jeden warunek - powiedział Malone, patrząc na
mnie tak, jakby prosił, abym mu rzucił kość.
•
No, dobrze. Byle po tym warunku nie nastąpiły inne.
Następnego dnia byłem już w drodze do Sieny, siedząc za kierownicą
dwuosobowego szewroleta z plastikową karoserią, pudło to wygląda dosyć niepozornie,
ale wiedziałem, że można z niego wydusić do dwustu kilometrów. Naturalnie, nie
zamierzałem ryzykować takiej szybkości. Policja włoska nie zna się na żartach pod tym
względem, a sprawa przedstawiona przez komisarza Malone zaintrygowała mnie, może
przede wszystkim dlatego że po pierwsze ten szczwany basset nie powiedział mi
wszystkiego, po drugie, że chciał wyciągnąć kasztany z ognia moimi paluchami, a po
trzecie, że to wszystko, co usłyszałem i co sobie kombinowałem, łączyło się z
niebezpieczeństwem, czułem to podskórnie. Nigdy nie zależy mi na nadstawianiu karku i
zazwyczaj dbam o swoje zdrowie, chyba że z jakiegoś powodu strzelę o trzy drinki z-a
dużo. Tym razem też nie zamierzałem popełniać samobójstwa, ale po prostu
potrzebowałem forsy. Moja żona starannie zaplanowała rozciągnięcie sprawy
rozwodowej w przestrzeni i czasie. Jej adwokaci, którzy mogliby się przyśnić staremu
Dickensowi, urzędowali w Londynie, ona bywała nieuchwytna. Czekali, aż pęknę i
zgodzę się na alimenty, których wysokość przyśpieszyłaby zapaść u kogoś dużo bardziej
zamożnego niż ja. Nazwali to nawet dosyć łagodnie: odszkodowaniem za złamane życie
kobiety. Ciekawe, czy ci panowie z palestry wiedzieli, że moja żona mogłaby zająć się
zawodowo łamaniem życia mężczyznom!
Wisiała też nade mną inna groźba. Londyński wydawca, którego namawiałem do
wydania mojej nowej książki o kulturze Majów z kosztownym wyborem ilustracji,
zapewnił mnie, że jeśli nawet się zgodzi na to i zostanie zrujnowany, to nie zawaha się
zrujnować i mnie. Doszczętnie.
A wreszcie sprawa braci Alfierich. Myślałem o niej, siedząc w małym barze
opodal stacji i warsztatu samochodowego, w którym sprawdzano ciśnienie oleju w moim
wozie. Siedziałem i myślałem, grzebiąc widelcem po plastikowym talerzu wypełnionym
makaronem i jakimś czerwonym sosem. Nie cierpię makaronu, który kojarzy mi się
zawsze z wężem oplatającym biednego, starego Laokoona. Właściciel baru musiał mnie
obserwować i uznał pewnie, że jestem zmęczony, bo podszedł i powiedział:
- O sto metrów stąd mamy całkiem niezły motel. Gdyby pan zechciał się
przespać, mógłbym zadzwonić do recepcji...
- Dziękuję. Czekam na wóz. Przeglądają go w warsztacie.
•
Zbliża się noc, proszę pana.
•
Zgadza się i ja to widzę.
Zapłaciłem i wyszedłem przed bar. Nie chciało mi się nabijać fajki. Wróciłem do
baru i kupiłem paczkę astorów. Kazałem dodać butelkę szkockiej whisky. W wozie
uzupełnię piersiówkę.
Przed Viterbo miałem małe zdarzenie. Olbrzymia ciężarówka, która zbliżała się z
naprzeciwka od strony Viterbo, nagle zjechała na mój pas ruchu, oślepiając mnie
potężnymi reflektorami. Znalazłem się pomiędzy tym stalowym mastodontem, a skalną
pochyłością sięgającą drogi. Uratowało mnie wspaniałe przyspieszenie mojego wozu.
Stanowczo, Bart, podejmujesz zawsze dobre decyzje, jesteś nadzwyczajny. Tak sobie
pomyślałem. Bo gdybym w genewskim biurze Swissair kazał wynająć jakiś większy wóz
z automatyczną skrzynią biegów, byłoby już po mnie. Przejeżdżając przez uśpione
miasto oceniłem zdarzenie z ciężarówką jako przypadkowe. Potem pojawiła się mgła.
Zmieniłem światła na krótkie, zapaliłem papierosa i włączyłem radio. Jakaś nocna stacja
nadawała muzykę taneczną w wykonaniu orkiestry Edmunda Rossa. Można wytrzymać.
Minąłem Viterbo i wybrałem drogę na Montefiascone i Montalcino. Zaczął padać
drobny deszcz. Włączyłem wycieraczki na długi, powolny skok i nacisnąłem guzik w
lewych drzwiach, opuszczając szybę. W wozie było gorąco i poczułem się trochę senny.
Deszcz siąpił, wycieraczki pracowały monotonnie, mgła opadła już dawno.
Ciągnąłem spokojnie i równo, dziewięćdziesiąt na godzinę. W górnym lusterku
widziałem wciąż żółtawe światła. Spojrzałem na jarzący się zielono zegar na desce
rozdzielczej. Tamten wóz trzymał się mnie już ponad czterdzieści minut. Mógł to być
oczywiście przypadek. Światła jego wisiały nisko nad ziemią, rozstawione szeroko, nie
był to więc mały wóz, jednak nie ciężarówka. Próbowałem nie zwracać uwagi na intruza,
myślałem o Joy. Od czasu, gdy spadla na nią fortuna sir Garricka, mogła sobie pozwolić
na dłuższe podróże, a seria artykułów o zabójstwie Garricka i przemycie diamentów z
Afryki Południowej utorowała jej drogę do wielu czasopism. Ale Joy wolała pisać
artykuły o sztuce, za którą przepadała, zwłaszcza o sztuce włoskiej. Zdaje się, że Joy
powinna być teraz w Rawennie, w czasie kiedy od gór wieją jeszcze chłodne wiatry, w
starym mieście cesarskim już zakwitają pierwsze żółte róże rawenneńskiej wiosny.
Myśląc o tym, jeszcze nie wiedziałem, naturalnie, że postanowię, iż Joy będzie w nowej
sprawie, ściągającej mnie do Sieny, przynętą.
Lekka mgła przemieszana z deszczem ustąpiła, deszcz też przestał padać. Miałem
ochotę strzelić sobie jednego, ale policja drogowa bywa czasem bardzo pracowita, nawet
w taką noc jak ta, a ja nie chciałem zwracać na siebie uwagi. Za Corbaro skręciłem w
prawo, w boczną drogę mającą wylot ku Ficulle, gdzie mogłem wrócić na autostradę do
Sieny. Wóz jadący z tyłu powtórzył mój manewr. Zapaliłem papierosa, wyjąłem ze
schowka skorpiona, wsadziłem pod pachę. Dodałem gazu.
Tamten zrobił to samo. Miał potężne przyspieszenie. Mimo to mogłem mu uciec,
jednak nie uczyniłem tego. Pozwoliłem, aby zrównał się ze mną. Przez chwilę pędziliśmy
tak drogą błyszczącą w świetle reflektorów. Był to podrasowany BMW. Nie mogłem
rozpoznać, czy sylwetka schylona przy kierownicy należy do kobiety czy do mężczyzny.
W każdym razie mój „towarzysz” miał dobre nerwy, gdyż na wysokości jego twarzy
dostrzegłem żarzący się punkcik papierosa.
Rozstaliśmy się, gdy wjeżdżałem na autostradę prowadzącą do Sieny. Światła
jego wozu uciekły nagle do tyłu, zamigotały drwiąco. Znikły. O co tu chodzi, Bart? Ktoś
będzie musiał na to odpowiedzieć. Cierpliwości.
•
W zasadzie może pan liczyć tylko na siebie - powiedział mi Malone w Hotelu
„Raphael”. - Oczywiście będziemy się kontaktować...
•
Jasne. Ale niech mi pan powie, dlaczego policji chodziło właśnie o mnie?
Malone ostrożnie spróbował mojej wybornej szkockiej jak ktoś, kto boi się
otrucia. Ostatecznie w tym kraju wszystko jest możliwe. Papież Aleksander Borgia na
wydanej przez siebie uczcie otruł się winem przeznaczonym dla paru zaproszonych
kardynałów.
•
Rodzina Alfierich - powiedział powoli, gapiąc się w sufit - rodzina Alfierich
jest bardzo ustosunkowana. Bardzo - podkreślił. - Nie tylko w świecie
naukowym...
•
Kościół? - strzeliłem.
•
To także - zgodził się Malone.
•
A cóż jeszcze?
•
Polityka. Wie pan, policja włoska ma kłopoty z politykami. Politycy i prasa
mają zbyt wiele do gadania. Pan jest, że tak powiem, kimś neutralnym
politycznie. To po pierwsze.
•
A po drugie?
•
Ma pan prywatne powiązania ze światem sztuki, to może okazać się
potrzebne.
Basset kluczy, muszę go nacisnąć.
•
Jednak - powiedziałem - brat zamordowanego, o ile zrozumiałem mojego
przyjaciela z Yardu, potrzebuje mnie nie jako eksperta sztuki.
•
Don Tulio Alfieri? Tak. I my poleciliśmy mu pana, oczywiście odpowiednio
dyskretnie. Liczymy, że stosując swoje prywatne metody, pomoże nam pan. -
Szkocka mimo wszystko rozgrzała go, rozsiadł się wygodniej.
•
Tak czy owak zostaje pewien drobiazg, komisarzu.
•
Mianowicie? - spytał, wyciągając ku mnie rękę z pustym kieliszkiem.
•
Pozostaje trup Amadea Alfieriego. Cokolwiek myślicie o polityce i
politykach, musicie działać.
•
Ale dyskretnie, bardzo dyskretnie. I powiedziałbym jeszcze, że pana powinien
interesować tylko don Tulio.
•
W takim razie zostawiam sprawę policji. Albo zwróćcie się do jakiejś
prywatnej agencji, lewackiej, prawicowej, postępowej czy neutralnej.
Człowieku, nie mogę zająć się degustacją herbaty, nie widząc herbaty ani
dzbanka.
•
To prawda, doktorze Bart - przyznał Malone.
•
Więc dlaczego policja chce, żebym zajął się tylko bratem zamordowanego? O
co jest podejrzany?
•
Nie policja w ogóle, tylko ja. Może Dawson nie wyjaśnił panu tego dokładnie.
Poza tym policja nie ma nic do don Tulia. I nie mamy do niego dostępu. A
ponieważ on wie, że pan był przyjacielem jego brata, więc zechce pana
przyjąć i może powie panu więcej, niż chce powiedzieć nam. Pan i don Tulio
jesteście archeologami i miłośnikami sztuki. To zbliża.
•
To zależy - powiedziałem wątpiącym tonem. - Czasami wręcz oddala.
Byłem pewien, że basset kłamie. Policja chce mnie tu pewnie użyć jako
wycieraczki. Nie ze mną takie numery. Ale grajmy dalej.
- Jeszcze dwa pytania, zanim wskoczę do łóżka.
- Niech pan pyta, doktorze Bart. - Tym razem Malone sam nalał sobie whisky.
Widocznie mu smakowała. Ja też ją lubię. Spojrzałem na Malonego przyjaźniej.
•
Jak zginął don Amadeo Alfieri? - spytałem bez zbytniego zainteresowania.
•
Strzał z niewielkiej odległości. Z małego pistoletu automatycznego. Pocisk w
stalowej koszulce.
•
Znam te cacka. Nieduże, mieszczą się w damskiej torebce, ba, puderniczce.
Higieniczna i skuteczna broń.
•
istotnie. Strzelono celnie między oczy.
•
Więc pocisk musiał wyjść z tyłu czaszki - skinąłem głową.
•
Skąd pan wie?
•
Powiedział pan, że użyto naboju w stalowej koszulce... Aha, czy don Amadeo
miał żonę?
•
Pan sądzi...?
- Kobiety w dzisiejszych czasach są takie nerwowe, wie pan.
Malone wstał. Był trochę zarumieniony, to wina mojej szkockiej.
Rzucił na stolik kopertę.
- Co to jest? - zapytałem.
- Trochę szczegółów dotyczących tej sprawy. Muszę już iść. W kopercie znajdzie
pan numer mojego rzymskiego telefonu. Do widzenia.
Widocznie nie chciał już ze mną rozmawiać o tej sprawie. Ach, ta polityka,
spawiająca, że nawet koty boją się myszy! Ziewnąłem ostentacyjnie. Niech facet nie
sądzi, że mnie zdziwił albo wzbudził moje zainteresowanie.
- Cześć.
Gdy wyszedł, wziąłem ciepły prysznic, potem poszedłem do łóżka, wyłączywszy
przedtem telefon. Zadawałem sobie pytanie, dlaczego Malone chce mnie wrobić. Bo to
było pewne. Czyżby rodzina Alfierich była aż tak wpływowa, że policja rzymska
chciałaby obserwować sprawę z boku i ewentualnie wrobić w jakąś awanturę prywatnego
glinę? I dlaczego sprawą zabójstwa don Amadea Alfieriego nie zajmują się zawodowi
łapacze z Sieny? Bart, stary pijaku, gdy się obudzisz, musisz zjeść porządne śniadanie i
strzelić kilka drinków. Szkocka albo bourbon zawsze dobrze ci robi na szare komórki. W
pewnej chwili usiadłem na łóżku. Ostatecznie nie przyjechałem na wakacje, trzeba
włączyć telefon. Na wszelki wypadek.
Telefon zadzwonił prawie zaraz potem. Podniosłem słuchawkę.
•
Bart. Słucham.
•
Mówi Patrycja Wills ze Swissair, powiedziałam panu dzień dobry na lotnisku.
Czy jest pan zadowolony z hotelu?
•
Gadanie. Zadzwoniła pani, bo wpadłem pani w oko - zażartowałem.
Pani czy panna Patrycja parsknęła śmiechem i odłożyła słuchawkę.
Po śniadaniu, a przed wyruszeniem do Sieny zamówiłem rozmowę z Zurychem, z
antykwariatem mojego przyjaciela, Josta Kaumanna.
•
Jost, powiedz mi, czy w Zurychu handluje się jakimiś etruskimi rupieciami?
•
Często. Chcesz coś przemycić?
•
Nie bądź głupi, Jost. Wiesz, że zajmuję się wyłącznie przemytem alkoholu.
Więc?
•
Czasami coś się pojawia. To poszukiwany towar. Ale wszystkie większe
transakcje są nielegalne.
•
Dzięki i cześć. Aha, gdybyś zauważył coś szczególnego, zapisz 5 obie, dobra?
Nie miałem pojęcia, czemu zadzwoniłem do Josta. Spakowałem bagaże,
zadzwoniłem na służbę, kazałem znieść walizy, zjechałem windą do recepcji,
uregulowałem rachunek, zostawiłem napiwki, kupiłem kilka gazet i wsiadłem do
wynajętego przez Patrycję Wills wozu. Po godzinie wymknąłem się z rzymskiego
mrowiska, wjechałem na autostradę północną i dodałem gazu. A więc tak: jeśli don
Alfieri związany jest z jakąś polityczną mafią, to któregoś dnia znajdą twoje długie
szczątki, powiedziałaby Joy, w rzece albo nie znajdą ich w ogóle. Polityka... czy mogę
kupić taki numer Malonego? Bassety bywają niegłupie, Bart. Nie słyszałem, żeby były
obłudne. Muszę zapytać Dawsona, on ma basseta.
Znowu było mi duszno w wozie. Podniosłem szyby i włączyłem klimatyzację.
Nie pomogło. Ostatnio żyję chyba zbyt intensywnie. Praca gliny, nowa książka o
pewnych aspektach wczesnej kultury Majów, papierosy i fajka, no i szkocka. Mało
pływania, mało tenisa, mało nart, i ci cholerni prawnicy Laury, wysysający moją
krwawicę. Pan Bóg popełnił z całą pewnością dwa błędy. Najpierw, gdy nie wyszła mu
sprawa z Rajem, Adamem i Ewą, a potem, gdy stworzył prawo. Zbyt elastyczna to była
robótka, zbyt dużo zostawiła do interpretacji dla palestry. Gdy uporam się z tymi
londyńskimi łotrami, sam sobie ofiaruję Srebrnego Jasia.
Noc dłużyła się, znowu poszukałem muzyki w radiu. Na wszystkich zakresach
słychać było perkusję i wycie Beethovenów piosenki. Wrzuciłem kasetę z nagraniem
Stephana Grapelli. Byliśmy na jego koncercie w Albert Hall, ja i Joy. Dobry jazz i dobry
instrumentalista, to jednak coś. W światłach drogowych widziałem przed sobą puste,
szerokie pasmo autostrady, jechałem setką, niosło mnie jak na latającym dywanie, Te
dwuosobowe szewrolety to dobre maszyny.
To było przed Quirica. Długi, płaski cień na drodze. Człowiek? Jeszcze nie byłem
pewien. Podjechałem bliżej, ale niezbyt blisko. Zatrzymałem wóz. Włączyłem zamki u
drzwi. Wysiadając, sprawdziłem, czy mój skorpion siedzi dostatecznie lekko w futerale
pod pachą. Schyliłem się, udając, że poprawiam trzewik, i szybko przykleiłem kluczyki
plastrem do podwozia. jeśli ktoś szykuje mi kawał, wóz można będzie otworzyć tylko
łomem. Rozejrzałem się. Wokół było pusto i cicho. Podszedłem powoli. To była kobieta,
w długiej, ciemnej sukni. Lewą rękę miała bezwładnie przerzuconą przez biodro.
Szukając tętna, palcami prawej dłoni mocno ująłem jej ramię powyżej łokcia,
wystarczyło nacisnąć w tym miejscu, a ból sparaliżowałby każdą sztuczkę. Odwróciłem
leżącą na plecy. Wyjąłem z kieszeni małą latarkę.
Nie miała więcej niż trzydzieści lat, o ile można to ocenić u kobiety, zwłaszcza
takiej która nie musi pracować, a chyba właśnie ta nie musiała pracować. Jej suknię
oceniłbym na co najmniej czterysta funtów, cztery moje czeki podróżne co najmniej;’
nad naszyjnikiem musiałbym się zastanowić, ale był nietypowy pod względem
wykonania i ze złota. Gdzieś już widziałem taką robotę jubilerską, ale nie mogłem sobie
przypomnieć, gdzie to było. Na delikatnych, smukłych palcach nie było pierścionków... i
ten naszyjnik, to nie była nowa robota, doskonały artystycznie, ale nie pasował do
eleganckiej sukni, w ogóle złoto nie pasuje do tego, co nazywam kobiecą elegancją,
raczej srebro. Ten złoty naszyjnik raził. Obok leżał szalowy kołnierz z białego futra, a
kilka kroków dalej torebka. W torebce nie było nic więcej poza lusterkiem, puderniczką,
szminką. Tak uzbrojona i tak ubrana dziewczyna może wybrać się na kolację do
przyjaciół, a nie na spacer po autostradzie, nocny spacer. Kiedy badałem tętno, leżąca
wymamrotała kilka niezrozumiałych słów, obejrzałem w świetle latarki dokładnie jej
twarz, źrenice, była chyba pod działaniem barbituratów, trochę się na tym znam, bo przez
kilka lat studiowałem medycyn;,;. Na lewym ramieniu dziewczyna miała duży, rozległy
siniak.
Podniosłem ją. Zaniosłem do wozu. Chcąc oderwać plaster z kluczykami,
oparłem ją o maskę, szybko otwarłem drzwi. Umieściłem ją na przednim siedzeniu i
zapiąłem pas. Włączyłem silnik i ruszyłem. Wkrótce znalazłem boczną wysepkę.
Zaparkowałem. Zapaliłem papierosa i zacząłem zastanawiać się, co dalej. Dziewczyna
spała. Trochę chrapała przez sen, czoło miała wilgotne, usta otwarte. Uprowadzona?
Zapewne nie. Uprowadzający, nie porzuca swojej ofiary na szosie. Wyrzucona z
jadącego samochodu? Też nie. Jeden siniak nie wskazuje na to. Obrabowana? Nie wiem,
co mogła zawierać jej mała torebka z krokodylej skóry, ale ciężki złoty naszyjnik z
pewnością wzbudziłby chciwość rabusia. Dziewczyna jest pod działaniem jakiegoś
środka farmakologicznego. Bart, chodzi o to, aby nie wplątać się w jakiś niepotrzebny
numer... Powoli paliłem papierosa i przyglądałem się mojej towarzyszce, włączywszy na
chwilę boczną lampkę.
Bez wątpienia, nic była brzydka i chyba była młodsza, niż oceniłem poprzednio.
Wyjąłem termos z kawą z podręcznego neseseru. Napełniłem srebrny kubek.
Wypiłem. Kawa była mocna, bardzo mocna i bardzo gorzka, miała dobry aromat.
Dziewczyna poruszyła się. Ująłem jej lewą rękę, poszukałem tętna, było teraz miarowe,
spokojne, choć niezbyt mocne. Powieki nieznajomej drgnęły. Wyjąłem ze schowka małą
skórzaną torebkę, a z niej szklaną rurkę obszytą bawełnianym futeralikiern, była to rurka
z amoniakiem. Roztwór wsączył się szybko w bawełnę, gdy przełamałem szkło. Potarłem
skronie dziewczyny, czoło, podsunąłem rurkę pod nos. Nieznajoma westchnęła, po
chwilce otworzyła oczy. Mogła być w szoku, zatem uruchomiłem mój włoski głosem
przeznaczonym na najlepsze i zupełnie wyjątkowe okazje. Łagodnie, bardzo spokojnie
spytałem ją, jak się czuje.
- Boli mnie głowa - powiedziała dziewczyna. - I razi mnie to światło. Ale - dodała
szybko - niech pan nie wyłącza lampki. - Bała się.
•
Bart. Doktor Robert Bart - przedstawiłem się. Spojrzała na mnie.
•
Cudzoziemiec?
•
Lew brytyjski - zażartowałem. Uśmiechnęła się. Była teraz bardzo ładna.
•
Francesca Cattanei.
- Romantyczne - powiedziałem, częstując ją papierosem. Przyjęła go, podsunąłem
zapalniczkę.
- Co, mianowicie, jest romantyczne? - spytała.
Odsunęła się w kąt wozu. Źle mnie zrozumiała, chyba ją nawet przestraszyłem.
- Pani nazwisko. Ona nazywała się Cattanei, on był Medyceuszem, pokochali się
we Florencji, on 2ostał zamordowany...
Teraz byłem pewien, że dziewczyna zadrżała. Jej wąskie dłonie splotły się
kurczowo. ‘ - Dlaczego?
Musiałem trafić w coś interesującego. Możliwe, Bart.
Podałem jej kubek z kawą. Wypiła łapczywie.
- Zdaje się - powiedziała - że zasłabłam na drodze.
Jeśli tak, pomyślałem, to szybko wróciłaś do siebie, kotku.
- To było niebezpieczne zasłabnięcie. Gdyby mgła utrzymała się tej nocy dłużej,
być może nie zdołałbym zahamować. Albo nic udałoby się to któremuś z tych facetów
prowadzących duże ciężarówki na trasie Rzym-Florencja.
Dziewczyna zadrżała. Patrząc przed siebie i odgarniając z twarzy długie, czarne
włosy, powiedziała:
•
Więc zawdzięczam panu życic... Co w zamian?
•
Zawsze musi pani płacić? Za cokolwiek? Biedactwo. A ja nic biorę pieniędzy,
jeśli mi się tak podoba. Innych świadczeń też nie.
•
Przepraszam. Czy mogę jeszcze dostać kawy?
Wciąż się bała, była napięta. Po zażyciu zbyt dużej dawki leków nie mogłaby się
zdobyć na taką czujność. Więc dlaczego zasłabła na szosie? Moja wcześniejsza diagnoza
była warta funta kłaków. Zaraz... Nalewając kawę do kubka, przypomniałem sobie
zapach, zapach, jaki poczułem otwierając torebkę. Nie było w niej papierosów z trawką,
ale zapach trawki był. To pewne.
•
Co się właściwie stało? - spytałem bez zbytniej ciekawości. i - Dokąd pan
jedzie? - odparła pytaniem.
•
Do Sieny.
- Ładne miasto, mam tam znajomych. Pan także?
•
Sprawy zawodowe - odparłem.
•
Chyba pojadę do Sieny - powiedziała po prostu.
Ostre światła omiotły nas z tyłu. Zbliżyły się dwa policyjne motocykle. Jeden
stanął około dziesięciu metrów za moim wozem, drugi zatrzymał się tak blisko, że
mogłem przyjrzeć się młodej twarzy kierowcy. Poprosił o dokumenty, paszport.
•
Wszystko w porządku, żadnych zdarzeń w drodze? - spytał.
•
Żadnych Dziękuję.
Zasalutował. Kopnął starter. Jego kolega ostro ruszył za nim. Dziewczyna
dotknęła mojego ramienia.
•
Dlaczego pan skłamał, mówiąc, że wszystko w porządku?
•
Bo czasami małe kłamstwo lepiej służy prawdzie niż sama prawda.
•
Osobliwy aforyzm, ale dziękuję.
Zapuściłem silnik. Ruszyłem, potężny silnik kabrioletu zamruczał przymilnie,
gdy nacisnąłem pedał gazu, przyśpieszenie wcisnęło mnie w fotel. Zerknąłem na
Franceskę. Nie bała się szybkiej jazdy albo po zdarzeniu na szosie nie wróciła jeszcze
całkiem do siebie. Nie wiem, dlaczego pomyślałem, że muszę zadzwonić jeszcze raz do
Zurychu, do mojego przyjaciel Josta, właściciela antykwariatu dla zamożnej klienteli.
Muszę zapytać Josta, czy don Amadeo Alfieri lub może jego brat Tulio sprzedawali
jakieś rzeczy w Zurychu. Kiedykolwiek. Albo czy nazwisko Alfieri mówi coś zuryskim
antykwariuszom. Nie miałem żadnych podejrzeń, Malone nie dostarczył mi w Rzymie
żadnej informacji, która zwróciłaby moją uwagę na Zurych. Pomysł, który przyszedł mi
teraz do głowy, był zupełnie przypadkowy, ale przypadek daje czasem ciekawe rezultaty,
podobnie jak mój pozbawiony metody instynkt... A więc kontakty, powiedzmy Amadea
Alfieriego w Zurychu. Kiedy kilka miesięcy temu pokazywał mi swoje nowe nabytki
etruskie, zauważyłem tam kilka przedmiotów, o których nie czytałem w literaturze
fachowej. Wpatrując się w pasmo drogi znikające pod maską mojego wozu,
przypomniałem sobie słowa, jakie Amadeo Alfieri powiedział tonem zwierzenia:
„Dotarłem do czegoś, co wstrząśnie etruskologią, przekona się pan”. Co wtedy mógł
mieć na myśli?
Malone wspomniał, że zeszłego lata don Amadeo przepadł na kilkanaście
tygodni. Wrócił do swojej posiadłości niezwykle podniecony. Powiedział tylko, że
„kopał tu i tam z niezwykłymi rezultatami”. Czy jest to zgodne z prawem? Tak
zapytałem Malonego. Wzruszył tylko ramionami. Jest, mówił, jakieś prawo określające te
sprawy, ale widzi pan, tereny te - miał na myśli dawne terytoria etruskie - naszpikowane
są zabytkami, służba konserwacyjna i strażnicy pilnują tylko tego, co jest już znane
specjalistom, przypadkowe znaleziska wpadają w ręce zawodowych przemytników. Jest
ponadto możliwe, że Alfieri kopał gdzieś na swoim terenie. To bogacz.
•
Był bogaczem - poprawiłem Malonego.
•
No tak, przecież nie żyje - zgodził się ze mną.
Mgła pojawiła się znowu na drodze. Zmieniłem światła z długich na krótkie.
Spojrzałem na dziewczynę. Spała, wtulona w kąt fotela.
•
Ostrożnie - mówił Malone. - Zamordowany miał przyjaciół, w senacie.
•
A jego brat?
•
Tego nie wiem.
•
Ale też ustosunkowany?
•
Ogromnie. Każdy gwałtowny krok, to błąd. W tym kraju pewne sprawy są
ciemne jak dno Hadesu.
•
Mafia?
•
Jeszcze nic nie wiemy - mruczał Malone, wpatrując się w koniuszek cygaretki.
Z tą swoją cygaretką wyglądał jak z drzazgą wbitą w zęby. Aport, Malone,
chciałem powiedzieć wtedy, ale komisarz Malone nie znał się na żartach.
Pożegnał mnie z tak poważnym wyrazem twarzy, jakby krew lała się już jak
sok wyciskany z pomidorów. Albo jakby mnie widział w betonowej skrzyni.
Zatrzymałem się za Torrenieri przy stacji z małym barem. Muszę
coś zjeść, zanim mnie tu wykończą. Kelner, potężnie zaspany, wymruczał, że
może podać pizzę albo frankfurtera i kawę. Wybrałem frankfurtera. Kelner spojrzał na
mnie z urazą, nie chciało mi się wyjaśniać, że nie cierpię pizzy. Potem poszedłem do
boksu z telefonem i wykręciłem numer kierunkowy Rawenny, potem numer hotelu „Pod
Różą”. Tam miała się zatrzymać Joy. Facet z recepcji oznajmił mi, że miss Galson
jeszcze nie przyjechała. Odłożyłem słuchawkę. Panna Cattanei spała, gdy wróciłem do
samochodu. Posłyszałem za sobą ciężku tupot. Zdyszany kelner zatrzymał się przede
mną, przez chwilę łapał oddech, z pewnością jedynym sportem, jaki uprawiał, był bieg z
talerzami.
- Zapomniał pan zapłacić za telefon...
Zapłaciłem. Trzasnąłem drzwiami wozu i włączyłem stacyjkę. Dwie lampki
oświetlające wnętrze wozu zgasły, kiedy zamknąłem drzwi, lecz paliły się wystarczająco
długo, by zgięty w pół kelner zawołał:.
- O, dobry wieczór, pani...
Zaledwie pomyślałem, że facet ją zna, posłyszałem jej szept i poczułem jej palce
zaciskające się na moim ramieniu.
- Jedźmy, proszę!
Biały kitel kelnera znikł w ciemności.
- Co się stało? - zapytałem. Dziewczyna nie odpowiedziała, poprosiła o papierosa,
paliła,
zaciągając
się
łapczywie.
-
W
dalszym
ciągu nazywamy się Cattanei? - rzuciłem pytanie.
- Chyba nie mówiłam nic o moim stanie cywilnym?
•
Rzeczywiście - przyznałem łagodnie. - Jeszcze nie.
•
Chce mnie pan zmusić, abym powiedziała coś, co pan chciałby usłyszeć?
Sądzę, że jest pan dżentelmenem.
•
Nie przybyłem do Włoch w tym charakterze, proszę pani, choć przyznaję, że
w moich bagażach znajduje się nawet smoking. Ten osobnik z baru nocnego,
on panią zna?
- Pomylił mnie z kimś, zapewniam.
Dojeżdżaliśmy do Sieny.
- Gdzie pani wysiądzie? - spytałem.
- W pobliżu Muzeum Miejskiego. - Proszę pilotować. Nie znam drogi.
Znałem trochę Sienę. Ilekroć byłem w Rzymie, przejeżdżałem przez nią do
Florencji. Lubię wałęsać się po Uffizi, tym małym toskańskim Luwrze. Zachowałem ten
fakt dla siebie. Ta nieznajoma dziewczyna intrygowała mnie, nie wiedziałem dlaczego, i
nie chciałem, aby sądziła, że zdarzenie na szosie wydaje mi się na tyle niezwykłe, że chcę
dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Było w niej coś, czego nie umiałem wyjaśnić, jakaś
ciemność, mrok. I ten dziwny ciężki naszyjnik ze złota, tego nie można kupić w
najlepszej firmie jubilerskiej, nawet za duże pieniądze płatne czekiem mającym pokrycie
w bardzo dobrej walucie.
Coś takiego można ujrzeć tylko w muzeach. Kopia? Wykluczone. Wykluczone,
Bart. To nie był wytwór rzemiosła, to było arcydzieło osnute niewidzialną mgiełką
dawnej, bardzo dawnej przeszłości. W takich sprawach miewam przeczucia, które na
ogół mnie nie mylą. Przekonałem się o tym nie raz podczas prac wykopaliskowych na
Jukatanie. Tamtejsi chłopi, podobnie jak w Guatemali, przynosili mnóstwo falsyfikatów,
wśród których, jak samotna perła, tkwił niekiedy jakiś oryginał wygrzebany w miejscu
nie znanym badaczom. Zawsze potrafiłem to wywęszyć i potem szedłem tym tropem jak
dobry pies myśliwski.
•
Żegnam - rzuciła moja nieznajoma, wysiadając z samochodu.
•
Powiedzmy: do zobaczenia, łaskawa pani. Spojrzała mi prosto w oczy.
- Jest pan chyba bardzo pewnym siebie mężczyzną – powiedziała z dziwnym
uśmiechem. - Niech pan zapomni o naszym spotkaniu -
dodała z naciskiem. I już jej nie było.
Była zbyt wczesna pora, bym mógł pojawić się w siedzibie don Tulia Alfieriego.
Wynająłem pokój w hotelu przy rynku, wziąłem prysznic i zasnąłem ze skorpionem pod
poduszką snem małego chłopca przyzwyczajonego do swojej ulubionej zabawki. Aha,
czy powiedziałem już, że oczywiście nie zapomniałem zatroszczyć się o moje bagaże?
Mój wóz był już pod opieką garażowego, walizki stały w pokoju, a boy czekający
napiwku otrzymał ode mnie dolara, czym był wyraźnie zachwycony. Dziwne, jak ludzie
nie lubią tu lirów. Miałem nadzieję, że nie wydałem tego dolara bez powodu. Chłopcy
hotelowi bywają bardzo gadatliwi. Ten nie był mi potrzebny, ale kto wie... Kto wie, o co
będę musiał pytać różnych ludzi? Gdy się obudzę i wyjdę do miasta, zajrzę do księgarni i
chyba kupię ostatni rocznik informacji etruskologicznych i ostatni „Corpus Inscriptionum
Etruscarum”, oraz przejrzę gazety sprzed miesiąca. Na co może mi się to przydać? Nie
wiem. Ale don Amadeo Alfieri został zamordowany właśnie miesiąc temu. W marcu.
A teraz był kwiecień, 28 kwietnia 1981 roku. Właściwie to także nie miało
znaczenia, poza tym, że jeden Alfieri od miesiąca nie żyje, jego morderca nie został
dotąd ujęty, zaś drugi Alfieri czuje się podobno zagrożony.
No, dobrze. Jeszcze tylko jedno, Bart, zanim zaśniesz. Dlaczego Malone zastrzegł
się, że don Tulio nie może wiedzieć o naszym spotkaniu w Rzymie i rozmowie w hotelu
„Raphael”? Czy chodzi o to, że Alfieri domaga się najwyższej dyskrecji i nie życzy
sobie, by zacny basset powiedział mi więcej, niż to jest dopuszczalne? Nie rozumiałem
tego zastrzeżenia Malonego. Przecież w innym momencie naszej rozmowy nadmienił, że
w jakimś sensie zwrócił uwagę Alfieriego na mnie.
ROZDZIAŁ III
Myślałem o tym w kościele S. Agostino, patrząc na Rzeź niewiniątek - Mattea di
Giovanni. I nie mogłem się skupić na porównaniu rysów Madonny Giovanniego, nie, to
była twarz świętej Barbary u sieneńskich dominikanów, z rysami Madonn Michała
Anioła. Zawsze zastanawiało mnie to podobieństwo. Wciąż myślałem o kilku
zasadniczych pytaniach: w co się bawi Dawson w Yardzie, w co gra basset Malone, i
jaką szansę w tej grze przeznaczono dla mnie? Włóczyłem się przez dwa dni po mieście
rozsiadłym pośród pagórków i parowów, pełnym majestatycznej przeszłości i hałaśliwej
teraźniejszości, otoczonym zieleniejącymi już gajami, z wiosennie szumiącą rzeką Arbio.
Pośród drzew ocieniających jedno z sieneńskich wzgórz od zachodu, w pobliżu drogi
prowadzącej ku górze Monte 1’Amiata leżała podmiejska posiadłość don Tulia. Jeszcze
w Rzymie otrzymałem od Malonego adres adwokata doń Tulia, którego miałem
uprzedzić o swoim przyjeździe, ale postanowiłem, że złożę Alfieriemu wizytę bez
uprzedzenia. Moja licencja była w porządku, rzymska policja wiedziała o moim
przyjeździe ze Szwajcarii i dyskretnie polecała mnie, zatem pośrednictwo adwokata nie
było mi potrzebne. A jeśli zacznę węszyć i nie spodoba się to miejscowej policji, ktoś
będzie musiał za mnie poręczyć.
- Są we Włoszech dwie mafie - powiedział mi żartobliwie przez telefon
nadinspektor Dawson. - Mafia, o której czytamy w gazetach,
i mafia adwokatów. Uważaj, Bart.
Rzeczywiście. Z amerykańskim prawnikiem mogę dogadać się na gruncie prawa.
Z angielskim - jeśli włożę na głowę perukę i zacznę zachwycać się prawami z XVI
stulecia. Włoska palestra, to układy delikatne i skomplikowane, jak rysunki brabanckich
koronek.
W kawiarni kazałem sobie podać wszystkie gazety sprzed miesiąca. Kelner
bezradnie rozłożył ręce. Poszedłem do miejskiej biblioteki i tam przejrzałem prasę. O
zamordowaniu don Amadea Alfieriego pisano niewiele i zdaje się oględnie. Wypowiedzi
prowadzących śledztwo były enigmatyczne. To znaczy, że tym facetom nie należy
wchodzić w drogę, chyba w ostateczności. Jasne... Przejrzałem prasę z wcześniejszych
miesięcy. Żadnych sensacji, które mogłyby mnie zainteresować. Zagadnąłem młodziutką
biblotekarkę, czy zna prywatnych zbieraczy w Sienie, ich biblioteki zapewne muszą
zawierać bezcenne druki i rękopisy interesujące mnie jako historyka sztuki. Dziewczyna,
nieśmiała blondynka o tym odcieniu włosów, jaki widywałem, będąc kiedyś w
Lombardii, powiedziała mi, że zapewne największą bibliotekę białych kruków mają
państwo Alfieri.
- Don Amadeo? - rzuciłem pytanie, schylony nad rocznikiem miejscowej gazety.
- Ach, nie, don Tulio. Don Amadeo został zamordowany przed
miesiącem, proszę pana. Słyszałam, że było to bardzo dziwne morderstwo...
Kiedy chcę, wyglądam poczciwie. Dziewczyna powiedziała pewnie coś, o czym
wolałaby milczeć., bo spojrzała na mnie jeszcze bardziej nieśmiało.
- Czemu dziwne morderstwo, proszę pani?
- Nie pamiętam - odparła niechętnie - tak mówiono. Ludzie mówią czasami tyle
głupstw, prawda?
•
Z pewnością i bardzo często - zgodziłem się. - Rodzina Alfierich jest zapewne
bogata?
•
O, tak, proszę pana. I wpływowa, ma miejsca w stallach w Duomo.
To sobie zapamiętałem. Pominąłem natomiast w przeglądanym roczniku pewną
wiadomość wydrukowaną petitem. Była to niewielka notatka o przypuszczalnym
bankructwie największego, prywatnego banku włoskiego, Banco Ambrosiano. Notatka z
roku 1980. W tym roku prasa pisała już, że to bankructwo jest pewne. Miało się okazać,
że będę musiał wrócić do tej sprawy. Teraz obojętnie przerzuciłem stronicę. Dziewczyna
z biblioteki miała oczy koloru orzechowego. Bart, stary łobuzie, przestań się na nią gapić
tak nieprzyzwoicie.
Nie miałem już pytań. Zresztą dziewczyna była jakby przestraszona tym, że
mówiła coś o rodzinie Alfierich. Podziękowałem za pomoc i wyszedłem. Zbliżyłem się
do mojego wozu. Przy liczniku parkingowym stał policjant i zapisywał numer
rejestracyjny.
•
Coś nie tak? - spytałem grzecznie.
•
Zaparkował pan niedbale - rzucił leniwie policjant. - Bagażnik wystaje za
daleko.
•
To wina bagażnika i wozu. Jest duży.
•
Tak. Nie wypiszę mandatu.
Odszedł z wysuniętą do przodu szczęką. Młody ważniak.
To było akurat 1 maja.. Wspaniały dzień w Sienie. Postanowiłem obejrzeć
Duomo, a potem zatelefonować do don Tulia i uprzedzić mój przyjazd. Sieneńska katedra
wznosi się na pagórku poświęconym ongiś Minerwie i jej świątyni. Ruiny świątyni
Minerwy zniesiono jeszcze w IX stuleciu i wzniesiono tam kościół S. Maria Assunta, zaś
na jego miejscu w stylu zaproponowanym przez cystersów wystawiono katedrę, swoją
fasadą bardzo podobną do katedry w Orvieto, lecz o wiele piękniejszą. Tu zbierały się
ongiś dumne rody Sieny na narady albo by składać hołd biskupowi. Kanonik
Aldobrandeschi, członek jednego z tych starych rodów, oprowadzał mnie uprzejmie po
Duomo, opowiadając o przeszłości. Spytałem go mimochodem, czy Alfieri należy do
tych starych rodów. Ależ tak, potwierdził, podobnie, jak na przykład Guidi, Ardengeschi,
czy Piccolomini, Tolomei lub Grottanelli...
Kombinowałem sobie różne pytania, idąc za opowiadającym coś kanonikiem
przez nawę lasem gotyckich czarno-białych kolumn. Przy freskach Pinturicchia
przypomniałem sobie zadane komisarzowi Malonemu w Rzymie pytanie:
•
Jakie pan widzi motywy zbrodni, komisarzu?
•
Na razie żadnych. Rodzina Alfierich nam nie pomoże, nie pomaga jak dotąd -
poprawił się. - Są dumni i nieprzystępni. Chcieliby rozwikłać sprawę, ale bez
rozgłosu. Zresztą nie wiem, przyznam się panu, czego chce don Tulio.
Bardziej tuszować czy bardziej rozświetlać - przyznał w końcu. - To jakiś
średniowieczny facet...
•
W jakim sensie, panie Malone?
Uczynił nieokreślony ruch ręką. Nie odpowiedział. Miałem być czymś w rodzaju
konia trojańskiego. Zadałem jedno pytanie.
•
Czy motywem mogłaby być wendeta?
•
Wendeta? Było coś takiego w Sienie. Ale to historia, przeszłość.
Teraz to pomyślałem, w Duomo. Wendeta. Jako jeden z wariantów. Trudno nie
myśleć o czymś takim, przypatrując się starej Sienie, pałacom, domom starego miasta,
ponurym krętym uliczkom, zamkniętym okiennicom. Współczesność tak naprawdę
zatrzymała się na granicy starych miast włoskich, pełnych ponurego, złowieszczego
uroku i nieokreślonego klimatu rodzącego myśli o zbrodni. Na przykład posępny palazzo
Tolomei w Sienie, wąwóz dawnej ulicy Dupre, palazzo Grottanelli, palazzo Sansedonich,
wyniosłe domy-fortece, te jeszcze nie zburzone, które dotrwały do naszych czasów po
stuleciach nienawiści, wojen, burzycielskich zamieszek i wendety, szczątki wystających z
owych budowli wież, wież, których już raczej można się tylko domyślać. Ile krwi,
trupów, widziały mury starej Sieny] Cóż znaczy jedno zabójstwo? Nic. Ale, Bart, musisz
brać pod uwagę wszystkie możliwości, gdyż jeśli Malone mówił prawdę, to ród Alfierich
niewiele ci pomoże. Zdaje się, Bart, że znowu wdepnąłeś.
Pojechałem ku Monte 1’Amiata, nie zapowiedziawszy swego przybycia.
Domostwo Alfierich. Stare jak mchy porastające wysoki, ciągnący się pośród drzew mur,
w murze kuta fantazyjnie brama, za nią, u końca posypanej żółtym piaskiem drogi, bryła
siedziby pamiętającej czasy Solferino pewnie. Zatrzymałem wóz, zapaliłem papierosa i
przez chwilę przypatrywałem się temu domowi, wyobrażając sobie, że za chwilę otworzą
się w nim ciężkie, okute miedzianą blachą drzwi i wyjdą z nich jakieś typy z epoki na
przykład Napoleona III pod rękę z facetem z dynastii sabaudzkiej, pogrążeni w rozmowie
na temat pobicia Austrii. U bramy wisiała żelazna gałka na łańcuchu. Wysiadłem z wozu,
ale nie pociągnąłem za gałkę. Poszedłem wzdłuż muru ścieżką wznoszącą się ku
wzgórkowi. Usiadłem tam, paląc papierosa i przyglądając się niewidzialnej od strony
bramy bocznej fasadzie, wyglądającej znacznie przyjemniej, z tarasami, z których musiał
roztaczać się ładny widok na siniejące w oddali gaje, rozrzucone w falistym terenie
przypominającym z tego miejsca, na którym się znajdowałem, mapę plastyczną.
Zapaliłem jeszcze jednego papierosa. Miałem ochotę na łyk szkockiej. Łyknąłem.
Starannie zamknąłem piersiówkę i włożyłem do schowka. Potem zatrzasnąłem drzwi
wozu i ostro nacisnąłem sygnał.
Bramę otworzył mi ogrodnik. Wolno przejechałem przez żwirową aleję,
skręciłem w lewo, zatrzymałem wóz pod starym kasztanowcem. Okute miedzianą blachą
drzwi otworzył staruszek w oliwkowej liberii. Wyglądał tak staroświecko, że zdziwiło
mnie, iż nie ma na głowie pudrowanej peruki. Potem dowiedziałem się, że ma na imię
Medardo. Żywa ilustracja do powieście E. T. A. Hoffmanna. Podałem mu wizytówkę,
położył ją na tacy, wziął tacę i oddalił się, znikł w głębi wielkiego, mrocznego hallu,
którego strop wsparty był w kilku miejscach osobliwymi, drewnianymi kolumnami.
Jedna z nich, w pobliżu zwierciadła ujętego w barokowe ramy, zwróciła moją szczególną
uwagę, ale tylko na chwilę. Miałem się nią zająć później, gdy przypomnę sobie cztery
złote gwoździe wbite w tę dębową, polerowaną kolumnę w hallu siedziby Alfierich. Gdy
stanąłem w tym hallu po raz pierwszy, nie skojarzyłem sobie owej osobliwej ozdoby z
niczym szczególnym.
Na spotkanie wyszedł mi mężczyzna w średnim wieku, średniego wzrostu, w
dobrze skrojonym ubraniu szarego koloru. Starannie dobrany krawat, chusteczka w
kieszonce marynarki, mokasyny z miękkiej skóry. Blada twarz, zbyt blada jak na bruneta,
wąsko osadzone zimne oczy. Na palcu prawej ręki złoty sygnet z czerwonym kamieniem.
Na rękach kocur z rzadkiego gatunku sfinksów, zupełnie pozbawiony sierści, o
delikatnej, popielatej skórze.
•
Czy mam przyjemność z doktorem Robertem Bartem? - zapytał, nadając
swojej twarzy miły wyraz. - Czy mam przyjemność? - powtórzył ze zbytnią
jak na mój gust uprzejmością.
•
Bart. Właśnie postanowiłem złożyć wizytę don Alfieriemu.
•
Jestem Andrea Perucci, adwokat rodziny Alfierich. - Podał mi wąską, miękką i
trochę spoconą rękę. - Don Tulio wyjechał w interesach. Wróci wieczorem.
Upoważnił mnie, abym zaprosił pana w jego imieniu na kolację. Strój
oczywiście wieczorowy. Wie pan, mamy tu różne takie zwyczaje. Ma pan
oczywiście coś takiego w swoich bagażach?
Chciałem mu odpowiedzieć, że podróżuję wyłącznie we fraku, a w najgorszym
razie w smokingu.
•
Oczywiście, signor Perucci. To bardzo zwyczajne zwyczaje.
•
Dottore - poprawił mnie, uprzejmie się uśmiechając. Poprowadził mnie do
biblioteki, głaszcząc mruczącego kota bez sierści. Nazywał go Tutmosisem.
•
Signora Alfieri nie może zejść do nas.. Cierpi, wie pan, migrena.
•
Rozumiem.
Usiedliśmy w głębokich fotelach w ciemnej bibliotece. Ściany obudowane były
szafami z polerowanego dębu, zza grubych szyb ujętych w ołowiane ramki wyzierały
rzędy książek w starych oprawach, opasłe foliały. Mecenasa Perucciego i mnie dzielił
owalny stół wsparty ciężko lwimi łapami o podłogę. Chciałem zapalić papierosa, ale
sięgnąłem do kieszeni skórzanej marynarki po kapciuch z tytoniem i fajką, nabijałem ją
przez chwilę, aby mieć czas przyjrzeć się mecenasowi Perucci, jego dziwnemu kotu,
bibliotece. Twarz mecenasa nie wyrażała nic, poza tym jego oczy wcale nie były zimne,
były po prostu wyblakłe, ale ich właściciel musiał być chyba dobrym graczem w golfa
zwanego prawem. Atmosfera domu nie mówiła mi jeszcze nic. Perucci wstał. Poruszał
się szybko.
- Drinka?
- Chętnie. Szkocką.
On też nalał sobie szkockiej. Wypiliśmy. Zdaje się, że umiał pociągać zdrowo.
•
Krótko mówiąc, don Tulio nie zostawił panu żadnych dyspozycji dotyczących
sprawy?
•
Nie wiedzieliśmy przecież, że pan przyjedzie dzisiaj, chociaż oczekiwaliśmy
pana każdego dnia. Stąd zaproszenie na kolację, doktorze.
•
Czy pogrzeb don Amadea już się odbył?
•
O, tak. Naturalnie.
Wstałem, wytrząsnąłem fajkę, schowałem ją.
- Zatem dzisiaj o siódmej - rzekł mecenas.
Wyszedłem. Gdy wsiadałem do wozu, Perucci stal na progu domu i przyglądał mi
się. Wróciłem do mojego hotelu. O wpół do siódmej byłem gotów stawić czoła kolacji u
don Tulia Alfieriego. Przejrzałem się w lustrze. W moim starym smokingu czułem się jak
stary człowiek. Zadzwoniłem do garażu po samochód, mieli go tam umyć. Pokrzepiłem
się łykiem szkockiej, zapaliłem papierosa i zszedłem na dół. Telefonistka w recepcji
spojrzała na mnie nieco dłużej, niż to było potrzebne. W porządku, pomyślałem sobie,
jeszcze nie potrzebujesz laski, Bart. Pod lewą pachą trochę uwierał mnie automatyczny
colt kaliber 38 z dwuipół calową lufą, prezent od mojego przyjaciela Morsea. Zapuściłem
silnik i ruszyłem ostrożnie wąskimi ulicami. Ciotka Augusta, która teraz zasiada pewnie
w swym londyńskim mieszkaniu do czytania nowego rozdziału mrożącego krew w
żyłach romansu grozy, powiedziałaby mimo wszystko rzeczowo, że niepotrzebnie coś
tam studiowałem i bawiłem się w archeologa. „Tracisz czas, Robercie Bart! Jeszcze
możesz zostać policjantem na pierwszym lepszym skrzyżowaniu!” Już ją słyszę. Ale co
zrobić, gdy człowiek czuje instynktownie, iż dzień jest tylko kurtyną w dziwnym, teatrze
osłaniającym grozę nocy? Jestem tu, bo intryguje mnie ktoś, kogo jeszcze nie znam, a kto
popełnił zbrodnię. Intryguje do tego stopnia, że muszę go wytropić, kimkolwiek jest.
Jechałem w mroczne głębie nocy, w ciemność, w jakiej czasem pogrąża się umysł
ludzki.
Żona don Tulia Alfieriego była niewątpliwie wspaniałą, posągową niewiastą.
Piękny, zimny marmur. Chociaż co do oziębłości mogłem się mylić. Pod względem
kubatury można by signorę Alfieri ustawić między okazałami Afrodytami Praksytelesa i,
powiedzmy, wersalską Wenus. Don Tulio także był niezłym egzemplarzem postawnego,
barczystego mężczyzny nawykłego do rozkazywania, chociaż była w nim jakaś miękka
skaza, której jeszcze nie potrafiłem określić I starannie skrywana nerwowość. Ciągle
gubił monokl wpadający mu do kieszeni eleganckiej bonżurki i przepraszał, że jeszcze
nie zdążył się przebrać po powrocie od przyjaciół. Wyjmując z kieszonki inonokl wraz z
pachnącą, różową chusteczką, wycierał nią szkło starannie, umieszczał monokl na swoim
miejscu i przyglądał mi się badawczo. Gdy signora Alfieri wyszła z małego gabinetu, don
Tulio poczęstował mnie cygarem i kieliszkiem hiszpańskiego sherry. Do kolacji było
jeszcze trochę czasu, pół godziny, choć mecenas Perucci wyznaczył mi godzinę siódmą.
Milczeliśmy przez chwilę, sącząc sherry i paląc. Wreszcie, gdy konwencjonalne
uprzejmości zdawały się wyczerpywać, don Tulio zapytał:
•
Co panu wiadomo, doktorze Bart, o zamordowaniu mojego brata?
•
Trochę czytałem o tym w prasie.
•
Pan go znał?
•
Powiedziałbym, że zostałem mu przedstawiony i znam jego zbiory etruskie.
Bawiłem u niego przez tydzień w zeszłym roku.
•
Tak... oczywiście. Przybył pan do Sieny jako...
•
Archeolog. Ale posiadam ważną licencję prywatnego detektywa.
•
Czy... czy tę - podkreślił słowo - sprawę zleciła panu, no, dyskretnie, jakaś
osoba z policji rzymskiej? Wie pan, zależy mi na możliwie małym rozgłosie z
różnych względów...
•
Jakich?
•
Jeszcze o tym pomówimy. Więc czy rozmawiał pan o tej sprawie w Rzymie?
•
Nie - odparłem spokojnie. - Zlecił mi ją dyskretnie nadinspektor Dawson z
Yardu na prośbę kogoś z rzymskiej policji.
•
Był tu u mnie przed dwoma tygodniami komisarz Malone - powiedział don
Tulio. - pan go zna?
•
Nie.
To mogłem stwierdzić spokojnie. Rozmawiałem z nim, lecz zapytano mnie, czy
go znam.
- No, dobrze. Zbaczymy się przy kolacji.
Wstaliśmy. Wyszedł. Ja kończyłem cygaro. Sherry wylałem do donicy z
rozłożystą palmą. Wolę whisky. Przyglądałem się rosnącemu stożkowi popiołu na końcu
cygara, gdy do małego gabinetu wsunęła się oliwkowa liberia, staruszek Medardo,
oznajmiając, że państwo Alfieri czekają już na mnie przy stole. Dwa razy pomylił się w
plątaninie korytarzy, zanim doprowadził mnie przed drzwi jadalni przypominające wrota
małej warowni. Chciał mnie przeprosić za swoją niezręczność. Przerwałem mu łagodnie,
mówiąc, że w tak rozległym domostwie może się zagubić nawet ktoś, kto, jak on, dawno
tu służy. Medardo spojrzał na mnie trochę niepewnie.
•
Byłem służącym don Amadea - powiedział. - A... no, kiedy don Amadeo
został zabity, wtedy don Tulio zabrał mnie tu, do Sieny.
•
Zatem, przyjacielu, byłeś służącym don Amadea?
•
O tak, przez wiele lat - przytaknął staruszek. Otworzył drzwi do jadalni.
•
Dziękuję, Medardzie - powiedziałem. Pomyślałem, że będę miał dla niego
wiele pytań.
Siadałem do stołu w ogromnej jadalni, akurat na wprost, renesansowego bufetu, w
którym można by ukryć całą rodzinę i przetrwać niejedno oblężenie, gdy podano mi na
srebrnej tacy depeszę. Spojrzałem pytająco na gospodarzy. Don Tulio uśmiechnął się
lekko. Signora Alfieri skinęła przyzwalająco głową. Mecenas Perucci zajęty był swoim
nagim kocurem. Spowiednik domu, padre Anselmo - miałem możność poznać go dopiero
teraz - uważnie wpatrywał się w cenną wazę z zupą żółwiową i nie zwracał na mnie
najmniejszej uwagi. Otworzyłem depeszę. Nadała ją z Londynu Laura, moja żona.
Zawiadamiała, że zgadza się na rozwód na dogodnych warunkach, ponieważ chce wyjść
ponownie za mąż. Co do naszej córki Diany, to sprawę możemy omówić w Londynie
albo w Szwajcarii. Niezrównana Laura, która zawsze osiąga to, co chce. Jeżeli jej tak
spieszno, to facet, za którego chce wyjść, musi mieć furę pieniędzy i bardzo mało
rozumu. To, że wiedziała, gdzie jestem, także świadczyło, że tym razem myśli o
rozwodzie zupełnie poważnie i nie zamierza przeciągać zabawy. Widocznie umiera ze
śmiechu, myśląc o moich pieniądzach. I bardzo słusznie. Składając depeszę,
zastanawiałem się, jak przyjmie wiadomość o decyzji matki nasza córka, Diana. Mimo
wszystko rozsądku Diany byłem pewien. Ciekawe, czy Laura zgodzi się wydać mi moją
bibliotekę z naszego mieszkania przy Bond Street, pełnego niedobrych wspomnień,
moich książek, jej szaf z garderobą i obrazów kubistów, których serdecznie nie cierpię.
Szwedzkie meble może sobie zatrzymać, okazały barek też. Tylko nie moje książki.
•
Dobre wiadomości? - zapytała signora Alfieri.
•
Wprost znakomite, łaskawa pani - odparłem. Signora Alfieri dała znak służbie
stołowej. Kolacja rozpoczęła się.
Zanim spróbowałem zupy z żółwia, pomyślałem, że pomocnicy adwokatów
Laury to sprytni ludzie, bo nie tylko dopadli mnie w Sienie, ale dowiedzieli się, dokąd
jadę na kolację. W hotelu przecież nie powiedziałem o tym nikomu. Spryciarze.
Fachowcy. Ale nie przypuszczam, że wóz osobowy, który towarzyszył mi w nocnej
podróży, z Rzymu do Sieny przez dłuższy czas, należał do ludzi wynajętych przez Latirę.
Ktoś inny także wie o celu mojej podróży i nie jest wykluczone, że mógł mnie widzieć w
towarzystwie komisarza Malone.
Don Amadeo Alfieri został zamordowany, według opinii lekarza policyjnego, 15
marca około północy. Nagła śmierć zaskoczyła go w jego posiadłości pomiędzy Sieną i
Volterrą, w pobliżu S. Giorignano. Zamożny, emerytowany profesor uniwersytetu w
Rzymie, jakiś czas kierował pracami zleconymi przez Fundację Ciba, zapalony etrusko-
log, jeden z międzynarodowych autorytetów i oczywiście kolekcjoner. 15 marca około
północy ktoś. podszedł do niego, kiedy don Amadeo spacerował w swoim ogrodzie przed
udaniem się na spoczynek. Ów ktoś oddał tylko jeden strzał z automatycznego pistoletu
typu liliput, kula w stalowym płaszczu przeszła przez czaszkę, otwór między oczami,
trochę powyżej tej linii był prawie niewidoczny. Śmierć była natychmiastowa. Sądziłem,
że don Tulio zechce o tym wszystkim mówić tylko ze mną, ale signora Alfieri była
bardzo opanowaną kobietą, chciała uczestniczyć w rozmowie o śmierci szwagra.
Obecność mecenasa Perucciego nie dziwiła mnie, czuł się tu jak U siebie w domu.
Miałem trochę pytań na początek. Uporządkowałem je szybko, gdy don Tulio
przygotowywał drinki.
•
W jego zachowaniu - mówiła właśnie signora Alfieri - nie zauważyliśmy nic
szczególnego. Bawiliśmy u niego w tym roku dwa razy, w wieczór
sylwestrowy, a potem na dwa tygodnie przed...
•
Przed morderstwem - podsunąłem spokojnie.
•
Tak-powiedziała równie spokojnie signora Alfieri.
•
Raczej trzy tygodnie, droga Lindo - poprawił ją don Tulio.
•
I wciąż był to opanowany, spokojny don Amadeo?
•
Tego bym nie powiedziała. Oznajmił nam, że musi wyjechać do Zurychu.
Chyba był-trochę podniecony.
•
Zgadzam się z tobą, moja droga. Amadeo był podniecony. Zamówił wyjazd do
Zurychu, ale w kilka dni potem odłożył decyzję wyjazdu.
•
Już nie chciał wyjechać? - spytałem, nabijając fajkę.
•
Przeciwnie. Chciał. Ale chyba na coś czekał.
•
Na co?
•
Tego nie wiemy - powiedziała Linda Alfieri.
•
Gdzie zamawiał rezerwację?
•
We włoskim biurze podróży, zdaje się w „Forum Travel”.
•
Czy don Amadeo zostawił duży majątek?
•
O, tak - wtrącił mecenas Perucci. - Posiadłość w S. Giorignano, winnice, dużo
ziemi w okolicach Montalcino...
•
Czy to nie w pobliżu Quirica? - spytałem, przerywając mu.
•
...rzeczywiście. Pan tam był?
•
Ach, nie. Jadąc do Sieny, widziałem przed Quirica drogowskaz przy bocznej
drodze, zdaje się właśnie do Montalcino. Co jeszcze zostawił don Amadeo?
•
Domy we Florencji i Sienie. Gotówkę, księgozbiór i zbiory sztuki etruskiej.
•
A ta gotówka?
•
Nasz pieniądz inflacyjny nie interesował go.
•
Rozumiem. Czy prowadził jakieś interesy, miał jakieś udziały?
•
Pyta pan o kapitał akcyjny? Tak, było i to.
•
Było, panie Perucci?
•
Akcje, jakie posiadał don Amadeo, może straciły wartość, ale mimo to był to
człowiek bogaty.
•
Ta sprawa jest właśnie tak delikatna, że zgodziliśmy się-, na współpracę z
prywatnym detektywem.
Skinąłem głową. Myślałem o Quirica i jakiejś posiadłości w okolicach
Montalcino. Quirica leży blisko Montalcino, a w Quirica znalazłem na szosie tę
dziewczynę, mówiła, że nazywa się Cattanei, Francesca Cattanei... Albo zwykły
przypadek, albo mglista wskazówka czegoś. Czego?
I dwa następne pytania: po co Amadeo Alfieri chciał jechać do Zurychu oraz w
jaki sposób stracił swój kapitał akcyjny? A wreszcie: dlaczego Alfierim zależy na
dyskrecji?
•
Od śmierci don Amadea minęło już kilka tygodni - powiedziałem. - Czy
policja jest już na jakimś tropie?
•
Nie mam żadnej wiadomości.
•
Tutejsza prasa pisała o tej sprawie bardzo oględnie i oszczędnie. - Skąd pan
wie? - mecenas Perucci przyjrzał mi się uważnie.
- Byłem w bibliotece miejskiej, panie Perucci.
- Prosiliśmy dziennikarzy i tych z policji, by nie robiono rozgłosu.
Głos signory Alfieri był bardzo opanowany, kiedy to powiedziała.
•
Dlaczego, proszę pani? I czyżby tutejsi dziennikarze byli bardziej uprzejmi i
dyskretni niż ci w Rzymie?
•
Ma pan na myśli tych nędznych paparazzi? - prychną! wzgardliwie don Tulio.
- Nie mamy tu takich, chwała Bogu, poza tym myślę, że potrafimy sobie z
takimi radzić... A jeśli chodzi o sprawę dyskrecji, to pragniemy uniknąć
podejrzeń albo, powiem inaczej, plotek. W Sienie krążą takie plotki...
Mówiono, że mój brat został zabity w związku ze sprawą pewnego
bankructwa. Przypuszczano też, że popełnił samobójstwo, ale policja
stanowczo to wykluczyła.
•
Zabójstwo związane z bankructwem czy samobójstwo? - spytałem.
•
Samobójstwo, doktorze Bart.
•
Czy w S. Giorignano w posiadłości pańskiego brata ktoś teraz mieszka?
Don Tulio przez sekundę zawahał się, spojrzał na żonę. Powiedział wreszcie:
- Wychowanica mojego brata... no i służba. Zabraliśmy stamtąd tylko starego
Medarda, był zbyt-wstrząśnięty śmiercią swojego pana.
Pomińmy na razie ‘wychowankę, pomyślałem.
- Gdzie don Amadeo lokował swoje akcje?
- W Banco Ambrosiano. - Mecenas Perucci powiedział to odrobinę za szybko.
Spojrzenia obojga Alfierich błądziły ponad moją głową.
•
Przypuszczam, don Tulio, że nie chciałby mi pan dać oficjalnego
pełnomocnictwa do prowadzenia śledztwa?
•
Doskonale pan to ujął, doktorze. Zależy nam na pełnej dyskrecji. Czy
honorarium w wysokości trzech tysięcy dolarów odpowiada panu?
•
Nie wiem jeszcze. Tym bardziej, że muszę zadać panu jedno pytanie.
•
Proszę pytać, doktorze.
•
W cztery oczy.
•
Nie mam sekretów ani przed żoną, ani przed mecenasem Perucci.
•
Dobrze. Jak pan sobie wyobraża moje usługi? Wiemy, że popełniono
morderstwo. Policja też o tym wie. Czy idzie o to, bym ewentualnie tuszował
to, czego się dowiem?
•
Nie śmielibyśmy pana o to prosić - odezwał się Perucci, głaszcząc swojego
wstrętnego kocura. Zignorowałem go.
•
Don Tulio, proszę o jasną odpowiedź: czy chodzi o tuszowanie czegoś, czego
nawet policja nie może wiedzieć? Jeśli tak, to musi pan zrezygnować z mojej
pomocy. - Sięgnąłem po butelkę szkockiej, stojącą na srebrnej tacy, nalałem
sobie, pociągnąłem odrobinę. Zdaje się, że w tym mieście będę musiał mieć
bardzo trzeźwy umysł. Patrzałem cały czas na don Tulia. Jego szerokie plecy
pochyliły się w jakieś starczej rezygnacji. Ale tylko na chwilę. Facet był
twardy. Zmobilizował się.
•
Dobrze - powiedział cicho. - Dobrze. Zostawmy sprawę honorarium na
później, powiem tylko, że mogę zaspokoić każde pań-skie życzenie w tej
mierze. Proszę zająć się wyjaśnieniem okoliczności śmierci mojego brata, ale
życzę sobie, aby wszystko, czego pan się dowie, było konsultowane ze mną.
To po pierwsze. Po drugie... muszę wiedzieć, ile akcji i gdzie ulokował mój
brat. Po trzecie, chcę wiedzieć, po co mój brat chciał jechać do Zurychu. Po
czwarte, proszę o oszacowanie jego etruskich zbiorów. Na wydatki bieżące
wypiszę panu czek na tysiąc dolarów.
•
To chyba nie będzie sprzeczne z prawem - uśmiechnąłem się. - To, czego pan
ode mnie oczekuje. Powiem tylko, że jeśli idzie o oszacowanie zbiorów, to w
Rzymie znalazłby pan lepszych ekspertów niż ja. Czeku proszę na razie nie
wystawiać, mam jeszcze w kieszeni trochę drobnych. Jeśli sprawa warta
będzie mojego trudu, zgłoszę się sarn po honorarium.
Don Tulio rozpromienił się. Jemu rzeczywiście zależało na dyskrecji. Czek byłby
przecież dowodem powiązania z prywatnym gliną. Przechodząc przez hall, spojrzałem
mimo woli na drewniany słup,
w którym tkwiły cztery złote gwoździe. W pobliżu, przy wąskim, witrażowym
oknie, stał padre Anselmo. Możliwe, że rzeczywiście mnie nie widział przebierając
ziarna różańca. Przystanąłem przy nim.
- Dziwna ozdoba, prawda, ojcze? - wskazałem na złote gwoździe.
Drgnął, jakby zaskoczony moją obecnością. Nie odpowiedział, nie spojrzał na
mnie.
Wróciłem do hotelu moim wozem. Następnego dnia przed południem udałem się
do biblioteki miejskiej. Dziewczyna o orzechowych oczach była na swoim miejscu.
ROZDZIAŁ IV
Jej szczupłe, zgrabne nogi śmigały po drabince, kiedy wszedłem do sali. Stanąłem
za długim stołem pełnym książek. Dziewczyna miała pociągający, sarni wdzięk.
•
Co za nogi - westchnąłem. Spojrzała w dół i obciągnęła sukienkę.
•
Jest pan chyba bezczelny!
•
Jedynie zachwycony, signora, signorina?
Parsknęła śmiechem. Ja natychmiast wyszczerzyłem zęby i posłałem jej uśmiech.
•
Ma pani uczesanie, które już gdzieś widziałem.
•
Gdzież to? - spytała, trochę ośmielona.
- Niedawno przywiozłem do Sieny pewną kobietę. Nazywa się, zaraz... nazywa
się Francesca Cattanei. Wysiadła z mojego wozu w pobliżu ratusza.
•
Cattanei? - dziewczyna popatrzyła na mnie, wciąż stojąc na drabince. - Nie
znam takiego nazwiska, panie...
•
Bart. Doktor Robert D. Bart. To stare, dobre nazwisko. Cattanei, oczywiście,
nie moje, panno...
•
Maria Venturi.,
Zeszła z drabinki, przyciskając do piersi jakąś książkę w starej oprawie.
•
Możliwe - powiedziała-że to dobre nazwisko. W Genui czy Florencji, ale w
Sienie nie jest chyba znane. Z pewnością nie. Ta dziewczyna... ta kobieta była
ładna? - spytała, spuszczając ciężkie powieki. Była teraz urocza.
•
Tak sobie - odparłem niedbale. - A skąd pani wie, że tylko W Genui albo
Florencji mogą mieszkać jacyś Cattanei?
•
Nie powiedziałam, że tu nie mogą. Ale tylko tam mogli być znani. Od czasu,
gdy pewien Medyceusz pokochał pewną genuenkę.
•
Zna pani bardzo odległe sprawy, Mario.
•
Studiuję zaocznie historię, panie doktorze - odparła, lekko zarumieniona.
Wyciągnąłem rękę, wyjąłem z jej zaciśniętych dłoni starą księgę. Otworzyłem,
spojrzałem na kartę tytułową. Był to Tytus Liwiusz, księga siódma... Liwiusz,
do licha, tak! to on pisał o Etruskach i ich sposobie oznaczania lat, rachuby lat.
Ale czy mogą mieć z tym jakiś związek cztery złote gwoździe w siedzibie
Alfierich?
•
Zatem nie zna pani nikogo w Sienie, kto nazywałby się Cattanei?
•
Nikogo. - Dziewczyna potrząsnęła głową. Włosy na chwilę przysłoniły jej
oczy, odgarnęła je z czoła.
Tytus Liwiusz opowiada, że Etruskowie mieli zwyczaj wbijać co roku w mur
świątyni Nortii jeden gwóźdź, dla rachuby lat. W świątyni Nortii w Votsinii. Volsiniis
quoque clavos indices numeri annorum fixos in templo Nortiae etruscae deae comparere
diligens, i tak dalej... Patrzyłem na Marię Venturii, myślałem o informacji Liwiusza,
którą nie wiadomo po co zapamiętałem, i o drewnianym słupie z czterema złotymi
gwoździami. Potem spojrzałem na poranną gazetę. Pod dużym tytułem zaczynającym się
od słów: „Zamordowana w swym mieszkaniu Lucia Rizzi została znaleziona tam przez
sąsiadkę...” Pod tekstem zdjęcie kobiety. To była moja Francesca Cattanei, ta sama, którą
znalazłem w nocy na szosie. Pod zdjęciem krótki tekst informujący, że według opinii
policji Lucia Rizzi zamordowana została w dniu wczorajszym, a więc 1 maja, około
południa. Teraz powinienem pomaszerować do prefektury i złożyć zeznanie. Przecież
przywiozłem tę dziewczynę do Sieny... Bibliotekarka mówiła coś, jej słowa dotarły do
mnie jakby po długiej chwili.
- Czy pan się źle czuje? Proszę pana! Czy pan...
- Nie, przepraszam. Zamyśliłem się. Czy pani zna tę dziewczynę?
Wskazałem na zdjęcie. Maria Venturi potrząsnęła głową, jasne włosy znowu
zasłoniły jej oczy. Pochyliła się nad gazetą.
•
Nie - powiedziała powoli. - Nie znam jej..To... to straszne, prawda?
•
Z pewnością.
Nie pójdę jednak do prefektury. Przynajmniej na razie. Jeszcze raz przeczytałem
tekst. Lucia Rizzi vel Cattanei została zamordowana. Na tym informacja kończyła się.
Ktoś stanął za moimi plecami. Znałem już ten głos.
•
Dzień dobry, doktorze. Często odwiedza pan biblioteki?
•
Czasami, mecenasie. Interesują mnie stare książki. Właśnie chciałem sobie
poczytać Liwiusza do poduszki. Czytał pan dzisiejszą prasę? - wskazałem
oczami na gazetę z wiadomością o śmierci Lucci Rizzi. Perucci przez chwilę
przyglądał się zdjęciu. Potem popatrzył na mnie.
•
Lucia Rizzi, doktorze Bart, była moją sekretarką. Jestem wstrząśnięty.
Wstrząśnięty i zdziwiony.
- Dlaczego, mecenasie?
•
Ostatnio miałem dużo pracy, wie pan, sprawy spadkowe, rozwodowe..
•
Rozwodowe we Włoszech? - zdziwiłem się.
•
Tak, tak, rozumiem pańskie zdziwienie. Nasze prawo jest w sprawach
małżeńskich niezwykle konserwatywne. Miałem po prostu na myśli
separacje... Otóż pracowaliśmy codziennie z panną Rizzi, przygotowując
różne dokumenty. Miałem możność przez blisko dwa tygodnie obserwować
Lucię... pannę Rizzi - poprawił się. - Była czasem trochę zmęczona, to
prawda, ale nie dostrzegłem w jej zachowaniu nic niezwykłego, wie pan,
jakiegoś podniecenia, niepokoju, nieuwagi, wie pan. Była zawsze pogodna i
nic nie wskazywało na to, że ma jakieś kłopoty...
•
Dlaczego miałaby mieć jakieś kłopoty? - spytałem tonem, który mógł
świadczyć, że powinienem zajmować się raczej archeologią, a nie
kryminalistyką. - Napisano tu tylko, że została zamordowana, nic więcej.
•
No, tak, rzeczywiście - spojrzał przez okulary na tekst w gazecie.
•
Czy pańska sekretarka opuszczała w ostatnich tygodniach Sienę? Może
nawiązała jakąś znajomość, która skończyła się dla niej tak tragicznie? Takie
przypadki zdarzają się.
•
Nie. Już powiedziałem, mieliśmy dużo pracy w biurze. Chciała spędzić
wakacje nad jeziorem Como, ale dopiero latem. Codziennie przychodziła
punktualnie do mojego biura. Wychodziła wieczorem.
Kłamał, a ja nie powiedziałem mu, że znalazłem ją w nocy na szosie. Ani że
przywiozłem ją do Sieny. Jego twarz nie wskazywała na niepokój. Potrafi być bardzo
opanowany.
•
Ładna dziewczyna. Musiała mieć wielu znajomych, przyjaciół.
•
Nic znałem jej życia osobistego, ale chyba nie miała nikogo. Panno Venturi -
zwrócił się do bibliotekarki - czy nadeszły już pisma dla mnie?
Bibliotekarka odeszła w głąb sali. Wróciła z plikiem czasopism. Perucci wziął je,
podziękował i wyszedł, nie podając mi ręki. Tym lepiej. Gdy podawał mi rękę przy
pierwszym spotkaniu w domu don Tulia, jego dłoń była nieprzyjemnie miękka, ciepła i
trochę wilgotna. Teraz powinien pójść do prefektury. Kiedy to sobie pomyślałem,
mecenas Perucci pojawił się w drzwiach. Podszedł do telefonu stojącego na długim stole
wśród książek, wykręcił jakiś numer, chwilę czekał, a gdj’ w słuchawce odezwał się jakiś
męski głos, Perucci przedstawił się i poprosił, aby uprzedzono komisarza, że przyjdzie do
jego biura.
•
Czy rzeczywiście nie znała pani sekretarki mecenasa Perucci? - zwróciłem się
do panny Venturi. Spojrzała na mnie, zdumiona, że mogę jej nie wierzyć.
•
Nie, nie znałam.
•
Pan Perucci często przychodzi do biblioteki? - rzuciłem od
niechcenia, przeglądając tom Liwiusza. Panna Venturi wzruszyła ramionami
leciutko, jak przystało na dziewczynę bardzo nieśmiałą.
•
Często. Czasem - dodała - przynosi kwiaty.
•
Nie dziwię się, Mario.
•
Och, niech pan przestanie - zarumieniła się, popatrzyła na mnie niepewnie.
O nic już nie pytałem. Usiadłem w kącie i zagłębiłem się w Liwiu-szu. Panna
Venturi poruszała się zgrabnie i cicho. Zerkałem na nią z przyjemnością. Raz nasze oczy
spotkały się i panna Yenturi znowu się zarumieniła.
Gdy oddawałem jej Tytusa Liwiusza, zagadnąłem:
•
Mecenas Perucci jest tutaj z pewnością bardzo częstym gościem?
•
Czemu pan tak sądzi?
- Biorąc czasopisma, nie wypełnił rewersu, Mario. Do widzenia. Gdy schodziłem
po stopniach biblioteki, ulicą przesunęła się z szelestem opon elegancka pantera,
połyskując w słońcu czerwonym lakierem. Przyglądając się
aerodynamicznej sylwetce wozu, przypominającej pocisk, pomyślałem o
drzemiącej pod maską sile, sto koni więcej niż w moim kabriolecie. Gapiąc się z
uznaniem na to cudo, nie popatrzyłem na kierowcę.
Tego samego dnia mecenas Perucci zadzwonił do mnie do hotelu. Wziąłem
właśnie prysznic i przygotowałem sobie drinka. Nie miałem ochoty z nikim rozmawiać,
byłem ociężały i senny, chciałem wysączyć moją whisky, położyć się na łóżku i zamknąć
oczy. Kiedy znajduję się w takim stanie, przychodzą mi do głowy niezłe pomysły. Ale
zgodziłem się przyjąć Perucciego.Gdy zapukał do drzwi, byłem już w moich starych
dżinsach i pulowerze. Zapaliłem papierosa, poszedłem otworzyć. Perucci wszedł do
pokoju i usiadł w fotelu. Poprosił cicho o drinka bez wody, bez lodu. Przygotowałem
drinka, podałem Perucciemu, siadłem naprzeciw niego bez słowa. Wyciągnął rękę po
paczkę moich papierosów leżącą na stoliku. Pstryknąłem zapalniczką. Zaciągnął się
głęboko.
•
Rozmawiałem z komisarzem - powiedział. Skinąłem głową. To jasne, że jako
pracodawca Lucii Rizzi musiał rozmawiać z kimś z policji. - Czy pana to
interesuje? - spytał.
•
Niech pan mówi, mecenasie, chociaż przyjechałem tu w całkiem innej
sprawie, jak pan wie. Czy pańska sekretarka została zastrzelona?
•
Nie, doktorze.
•
Mieszkała sama? - zachęciłem go, by mówił dalej.
•
Tak, sama. To była porządna dziewczyna.
- Przepraszam, że spytam... Czy pan i panna Rizzi...
Zaprzeczył gwałtownie. Nie, nic nie łączyło go z Lucią Rizzi, choć nie przeczy,
że podobała mu się. Nie, nic nie wie o jej życiu osobistym. Tak, to prawda, ktoś, kto
wszedł do jej mieszkania 1 maja, a może wcześniej, musiał być jej znajomym, gdyż
według danych posiadanych już przez policję w zamkach u drzwi nie znaleziono śladów
manipulo-
wania jakimiś narzędziami. Powiedział to spokojnie, patrząc na mnie wyblakłymi
oczymi. Morderca działał z wyjątkowym okrucieństwem. Ciało panny Rizzi było
pokaleczone. Została zgwałcona, potem uduszona cienkim, jedwabnym szalem. Ten szal
znaleziono na jej szyi. Nie, nie broniła się. Została ogłuszona silnym ciosem w głowę i
podstawę czaszki.
•
Jakieś narzędzie? - spytałem, sącząc drinka.
•
Nie. Podobno uderzenia otwartą dłonią. Fachowe ciosy. A potem dokonano
gwałtu i uduszono nieprzytomną ofiarę.
•
Dlaczego pan mi to wszystko mówi?
Perucci ukrył twarz w dłoniach. Czyżby skłamał? Czy miało to oznaczać, że
skłamał, mówiąc, że nic nie łączyło go z sekretarką? Albo że kochał się w niej? Czy tak
miałem to przyjąć?
- Czy zrabowano coś z mieszkania Lucii Rizzi? - zapytałem. Perucci zaprzeczył.
Panna Rizzi była zawsze bardzo skromna, nie rzucała się w oczy, jeśli idzie, naturalnie, o
wydatki. Mieszkała w małym mieszkanku w pobliżu Palazzo Publico, ale on, Perucci,
nigdy tam nie był. Mała uliczka, zwana Zaułkiem. Mieszkanie podobno przerobione
dzięki małemu spadkowi. Z całą pewnością Lucia Rizzi nie była bogata. Słuchałem i
myślałem sobie, że ten ciężki, złoty naszyjnik, który miała na sobie tamtej nocy, musiał
kosztować kupę forsy. Nie ze
względu na to, że był ze złota, ale że było to stare dzieło sztuki. Skąd takie cudo u
sekretarki mecenasa Perucciego? Zapamiętałem numer tego domu, wymieniony w
pewnej chwili przez Perucciego. Oczywiście nie było nic nadzwyczajnego w tym, że jako
szef, znał adres swojej pracownicy.
•
Musiałem pogadać, wie pan - wciąż powtarzał to swoje „wie pan” - bo jestem
wstrząśnięty i niczego nie pojmuję.
•
Trzeba zostawić sprawę policji - powiedziałem. - Ale proszę mi powiedzieć,
dlaczego pańska sekretarka nie była w dniu morderstwa obecna w pańskim
biurze?
•
Nie wiem. Byłem wtedy u Alfierich i nie dzwoniłem do biura.
•
A panna Rizzi nie prosiła pana o wolny dzień?
- Nie, nie - unikał teraz mojego spojrzenia. - Żałuję, że w niczym nie mogę panu
pomóc.
Wstał, chwilę ociągał się, potem szybko podał mi rękę i ruszył ku drzwiom.
Wreszcie będę mógł położyć się i pomyśleć o tym i owym. Dlaczego u licha mecenas
Perucci przyszedł do mnie i opowiedział mi to, co przed chwilą usłyszałem? Jeśli 1 maja
był u Alfierich i nic nie łączyło go z Lucią Rizzi, mógłby być spokojniejszy, mimo
wszystko.
Przed kolacją zadzwoniłem do Zurychu do Josta Kaumanna. Mój przyjaciel nie
wiedział nic o oficjalnej wyprzedaży, która mogłaby interesować zbieraczy sztuki
etruskiej.
- A nieoficjalnie, Jost?
- Nie. Musiałbym o tym wiedzieć. Co? Oczywiście słyszałem o zbiorach Amadea
Alfieriego.
-Wybierał się do Zurychu. Podobno w ważnej sprawie; Czy mógłbyś powęszyć w
waszym światku, tak na wszelki wypadek? Nie mam jeszcze żadnych podejrzeń,
właściwie, Jost, to nie wiem, o co mi chodzi, znasz mnie, lubię błąkać się jak chłopiec
zagubiony we mgle, jestem nadal niemetodyczny i nie mam żadnego systemu pracy...
Jost zaśmiał się. Potem w słuchawce nastała chwila ciszy. Jost pewnie
zastanawiał się nad czymś. Dorzuciłem:
•
Amadeo Ałfieri został zamordowany, chyba czytałeś?
•
Tak. Mówiono też w telewizji. Tak, słyszałem... Bart, coś sobie przypominam.
Chyba w grudniu pojawiło się na naszym rynku kilka rzadkich rzeczy. Kilka
figurek Łasa. Wiesz, o czym mówię?
•
O demonach kobiecych, takie skrzydlate demony-boginki towarzyszące w
sztuce etruskiej zazwyczaj orszakowi bogini Turan.
•
Otóż to. Zwiastunki przeznaczenia. Czy nie dziwisz się, Rob?
•
Nie bardzo, Jost, o co ci chodzi?
•
Rusz głową, chłopie. Te boginki i demony występowały zawsze na
przedmiotach z brązu czy alabastru, nigdy jako posążki. Kapujesz, bracie?
Mocniej ścisnąłem słuchawkę. Czyżby to był jakiś trop w ciemności?
•
To znaczyłoby, Jost... - przerwałem czy raczej on mi przerwał.
•
Tak, Bart. Że ktoś dokonał zupełnie nowego odkrycia. Taki fakt mógłby
prowadzić do forsy. Dowiem się czegoś więcej. Kończę, cześć.
•
Cześć.
Odłożyłem słuchawkę. Boginki Łasa jako posążki... Tak, to może być coś
nowego. A poza tym Łasa z orszaku bogini Turan lubiły obwieszać się biżuterią i
naszyjnikami. Czyżbyś zaczynał chwytać wiatr, Bart? Łasa, naszyjniki... i naszyjnik
Lucci Rizzi. Ten naszyjnik był bardzo stary. Co się z nim stało? Bart, musisz obejrzeć
mieszkanie tej Rizzi-Cattanei, a potem pożeglować do posiadłości Amadea Alfieriego.
Zanim zszedłem do restauracji, jeszcze raz podniosłem słuchawkę i kazałem
połączyć się z Rzymem. Wykręciłem numer prywatny komisarza Malonego.
Mój basset był w domu, jego zaspany głos wymruczał do słuchawki:
•
Malone, słucham.
•
Bart, dobry wieczór, już w łóżeczku?
•
Nie znam się na żartach, doktorze, i miałem ciężki dzień, młyn. Rzym to nie
Siena. Jeśli się pan nudzi, radzę stawiać pasjanse.
- Nie „nudzę się. Mam prośbę. Chodzi o naszego przyjaciela, zmarłego
przyjaciela. Od razu zrozumiał.
•
Słucham, niech pan mówi!
•
Miał wyjechać do Zurychu, ale z niewiadomych przyczyn odkładał wyjazd.
Był nerwowy, musiał mieć ważną sprawę. Miejsce w samolocie zarezerwował
w biurze „Forum Travel”.
•
Ale już nie poleci, bo nie żyje. I nie sądzę, żeby tłumaczył w „Forum Travel”,
by trzymali dla niego rezerwację z takiej a takiej przyczyny.
•
Jasne, w jego wieku nikt nie bywa dziecinnie szczery, komisarzu. Chodzi o to,
żeby pilnować tej rezerwacji. Na przykład gdyby ktoś zechciał z niej
skorzystać, a to jest możliwe, jeśli ten ktoś posłuży się numerowaną kopią
zamówienia miejsca. Oczywiście, jeśli zamówienia nie odwołano, wnosząc
odpowiednią opłatę. W przypadku lotu z przesiadkami byłoby to w zasadzie
niemożliwe, ale chodzi o połączenie bezpośrednie z Rzymu do Zurychu.
Tylko tyle.
•
No, dobrze. Ale pomysł wydaje mi się kiepski.
•
Mnie też, komisarzu.
Odkładając słuchawkę, wcale nie byłem pewien, czy rezerwacja w „Forum
Travel” była jeszcze aktualna. Nie miałem też pojęcia, kogo właściwie chciałbym ujrzeć
na rzymskim lotnisku Fiumicino. „Lubisz wchodzić do gry, gdy karty są jeszcze nie
rozdane, Rob. To niebezpieczne”, powiedziała mi kiedyś Joy. Joy... Czy przyjechała już
do Rawenny?
Rano muszę zadzwonić do don Tulia. Muszę obejrzeć posiadłość S. Giorignano.
Miejsce, gdzie ktoś zastrzelił w nocy Amadea Alfieriego.
Ale przedtem obejrzę sobie mieszkanie Lucii Rizzi vel Cattanei. Wyszedłem na
balkon. Niebo było czyste, a powietrze pachniało tą niezwykłą, wiosenną świeżością
pobudzającą myśli. Myśli, krew i życie, nawet w zatęchłej starości Sieny. Zapach wiosny
jest dla mnie zawsze zapachem nadziei. Położyłem się na łóżku, nastawiwszy na moim
ręcznym zegarku budzenie o północy. Potrafię zasnąć, kiedy zechcę. Więc szybko
zapadałem w sen, wpatrując się w delikatną firankę poruszaną nocnym wiatrem w
drzwiach balkonu. Zasnąłem, śniły mi się Joy i Maria Venturi. Siedziały po obu stronach
łóżka i posyłały sobie rozpustne uśmieszki, i wyciągały do mnie ręce. Mój kumpel Derek
twierdzi, że niektórzy starzejący się faceci mają bzika na punkcie seksu.
Potem Joy i Maria Venturi znikły. Była noc, mały bar przy stacji benzynowej i
motelu. I ten barman kilka dni temu w Torrenieri, który wiedział, że... tak, musiał
wiedzieć, że moja pasażerka, znaleziona na szosie, nazywa się Lucia Rizzi. Musisz tam
pojechać, Bart, i to szybko. Musisz pogadać z barmanem.
O północy byłem już gotów, w starych dżinsach i granatowej wiatrówce. Korytarz
był pusty. Minąłem drzwi windy osobowej. Zjechałem towarową w dół, do pomieszczeń
kuchennych, w których tu i tam paliły się słabe żarówki, poza tym było tam cicho i pusto.
Bocznym wyjściem po schodkach wydostałem się na małe podwórze za garażami,
otworzyłem furtkę. Nikt mnie nie widział.
Drzwi mieszkania Lucii Rizzi były opieczętowane. Zamek sforsowałem bez
trudu, nie zapalając światła na klatce schodowej starego domu. Oderwałem pieczęć,
uchyliłem drzwi, nasłuchiwałem. Wsunąłem się do środka i po chwili zapaliłem małą
latarkę. Musiałem
pracować szybko, ta oderwana pieczęć u drzwi mogła zwrócić czyjąś uwagę.
Rizzi vel Cattanei miała dobry gust i ładną garsonierę wykrojoną ze starego
mieszkania, z pewnością według wzorów z angielskich czy amerykańskich magazynów.
Mały korytarzyk prowadził do obszernego living roomu. Z korytarzyka wchodziło się do
łazienki z wanną i ścianami w żółtych kafelkach, z sufitem pokrytym jasnym drewnem o
ozdobnych słojach. Lustra z półkami o marmurowym deseniu wisiały nad wanną i na
przeciwległej ścianie, a ściana na wprost drzwi zabudowana była szafą w kolorze drewna
osłaniającego sufit. Światło paliło się nad lustrami, było łagodne, pośrednie, rozproszone.
Pod lustrem na wprost wanny stała kanapka pokryta zieloną skórą, przy wannie leżał
puszysty dywanik tego samego koloru. Przybory toaletowe na półkach były w dobrym
gatunku i niezwykłej ilości. Pleciony koszyk w kącie łazienki był pusty.
Dwie wnęki living roomu wypełniały maleńka kuchenka i barek. Zajrzałem za
grubą,
szarą
zasłonę
wiszącą
na
wprost
korytarzyka.
Osłaniała okno i drzwi tarasu. Meble były z jasnego drewna, podobnie półki z książkami.
Nad długą kanapą wisiała kopia van Dongena, akt kobiecy, dziewczyna o pełnych,
zgrabnych piersiach, z przepaską na głowie, jego ulubiona modelka, zdaje się z roku
1937. Ta nagość i ta przepaska na ciemnych włosach, przyznaję, niezły pomysł,
wyrafinowany, i jeśli Lucia Rizzi sama wybrała ten obraz, to musiała mieć dobry gust.
Na ulicy zatrzymał się samochód. Podszedłem do okna, odsunąłem zasłonę i
rozchyliłem paski żaluzji. Z wozu wysiadła jakaś parka. Całowali się, zanim mężczyzna
otworzył bramę domu stojącego po drugiej stronie ulicy. Wróciłem do moich zajęć.
W bibliotece jedną półkę zajmowały albumy z reprodukcjami. Niezła kolekcja,
wybrane galerie i muzea Europy, i same akty kobiece, nawet z Kaplicy Sykstyńskiej ze
Stworzenia Ewy tylko fragment z Ewą, a z Popełnienia grzechu i Wygnania z Raju
jedynie część lewa, stojący Adam i Ewa w pozycji, którą mógł wymyślić tylko Michał
Anioł tworzący swoją wizję w miejscu świętym i gwiżdżący na krytyków. Interesujące.
Za obwolutą jednego z albumów kawałek kartki wydartej z małego notesiku, i dwa
słowa: „Piazza Venezia”. Możliwe, że policja przeszukiwała bibliotekę zbyt pobieżnie.
Piazza Venezia? Przynajmniej kilka miast we Włoszech ma swoją Piazza Yenezia. Na
razie nie kojarzyłem sobie tego z niczym, kartkę schowałem do kieszeni. Pismo było
kobiece, muszę sprawdzić, czy te dwa słowa napisała Lucia Rizzi.
Jeszcze chwilkę przeglądałem album z biblijnymi wizjami Sykstyny. Fotografie
robiono doskonałym szerokokątnym obiektywem, fragmenty dobierano długą ogniskową,
kosztowna książka w zbiorach Lucii Rizzi, chciałbym ją mieć w mojej londyńskiej
bibliotece w domu ciotki Augusty. Jeden z papieży miał powiedzieć o dziele
Michelangela w Sykstynie: „Ależ to burdel i publiczna łaźnia!” Niestety. Wielcy artyści
nie mają szczęścia do gladiatorów i koryfeuszy krytyki. To fakt*. Jedźmy dalej, bo czas
nagli. Zanotuj sobie w pamięci, przyjacielu, że książki z biblioteki Lucii Rizzi są bardzo
kosztowne. Ile mógł wynosić skromny spadek panny Rizzi, o którym wspominał
mecenas Perucci? Pensja panny Rizzi jest zapewne niewielka. Perucci i Lucia Rizzi
kochankami? Hm... On pozbawiony wyobraźni, ona chyba obdarzona żywą, bardzo żywą
fantazją. Jej uroda - i jego nagi kocur. Zestawienie absurdalne, przyznaję, ale moje. A
moje zestawienia na ogół wychodzą dobrze, jak dobrze postawiony pasjans. Wydawało
mi się, że tych dwoje, Perucci i panna Rizzi, nie mogłoby się do siebie zbliżyć. A
zależność innego rodzaju? Jaka?
Nie wiedziałem. Przeszedłem do sypialni, obszernej jak living room.
Nad szerokim łożem wisiał obraz, kopia Goi Maya księżna Alba naga. Na
pomarańczowym grubym dywanie biały obrys ciała porzuconego przez mordercę.
Usiadłem przy toalecie, grzebałem w drobiazgach leżących pod lustrem i w szufladkach,
uprzednio włożyłem cienkie, gumowe rękawiczki.
Pośród pudelek z pudrem w kilkunastu gatunkach, tubek i kremów, szmineku
farbek, maleńkie buteleczki zwróciły moją uwagę. Perfumy. Gwizdnąłem cicho.
Dziewczyna mogąca sobie pozwolić na chanel nr 5 za dwieście pięćdziesiąt dolarów czy
hiszpańską „adorację” za sto dolarów, musiała mieć dojście do pieniędzy. Więc - albo
sama miała pieniądze, albo miała bogatego przyjaciela.
W długiej, wbudowanej w ścianę szafie babskie fatałaszki. Lucia Rizzi lubiła się
ubierać, to kobiece. I miała na to pieniądze, a to już co innego. Posiadać kolekcję sukien
ze słynnego domu mody Elsy Schiaparelii to nie żarty, a kolekcja panny Rizzi musiała
kosztować mały majątek.. Ciekawe, kiedy ona to nosiła, mecenas Perucci powiedział, że
była skromną dziewczyną. Zapewne w takich sytuacjach jak ta, której tylko finał był mi
znany na razie... Otwierałem szuflady po lewej stronie garderoby. Znalazłem torebkę.
Była to chyba ta sama torebka ze skóry krokodyla, którą panna Rizzi miała ze sobą, gdy
znalazłem ją w nocy na szosie. Teraz ‘była pusta. Odłożyłem ją. Opukałem ścianki szafy,
dno. Wsunąłem ostrze scyzoryka w szparę pomiędzy ścianką i dnem przegrody. Jedna z
deseczek podniosła się, ukazując skrytkę. Wsadziłem rękę, po chwili miałem przed sobą
dziesięć paczek papierosów pall mail. W skrytce nie było nic więcej. Usiadłem na
podłodze, zapaliłem sobie pall maila i rozejrzałem się po sypialni, rzuciłem okiem na
morelowe zasłony, na nagą księżną nad łóżkiem, na mały kolorowy telewizor i
stereofoniczny magnetofoa kasetowy, stertę płyt i kosztowny gramofon. Kaseta stereo
była na swoim miejscu. Wcisnąłem starter. Paliłem i słuchałem kołyszącej muzyki i
śpiewu Elli Fitzgerałd, śpiewała The Man I Love. Paliłem pali maila, światło latarki
oświetlało skrawek dywanu, czułem w ustach gorycz, zaciągnąłem się kilka razy głębiej,
rozluźniłem mięśnie, oparłem się plecami o szafę, poddałem się zdradzieckiej truciźnie.
Bez wątpienia to było to. Trawka. Przestałem palić. Cofnąłem taśmę w kasecie do
miejsca, w którym nacisnąłem starter, podniosłem się trochę podniecony, poszedłem do
łazienki, wrzuciłem papierosa do muszli klozetowej, spuściłem wodę. Wywietrzyłem
sypialnię, włożyłem sześć paczek pall mail do skrytki, cztery paczki włożyłem do
woreczka z folii, a woreczek wsadziłem do kieszeni. Sprawdziłem, czy mam przy sobie
kartkę wyjętą zza obwoluty albumu. Te dwa słowa, „Piazza Venezia”, napisane były
kobiecym, okrągłym pismem. Jeszcze raz spojrzałem na toaletę. W dolnej prawej
szufladzie była skrzynka z biżuterią, a raczej po biżuterii, z pewnością zabezpieczonej
przez policję.
Przyjrzałem się też rdzawym plamom na pomarańczowym dywanie, w pobliżu
kredowego obrysu wskazującego miejsce, gdzie znaleziono ciało.
Lucia Rizzi została ogłuszona, jak powiedział mecenas Perucci, zgwałcona i
uduszona. Czy morderca zadawał przedtem jakieś rany swojej ofierze? Policja bez
wątpienia widziała plamy na dywanie. Jeszcze biurko, mały rokokowy mebel w kącie
sypialni. Rachunki za prąd i gaz, nic ważnego, policja była tu przede mną. Wyszedłem na
cichą, mroczną klatkę schodową i tą samą drogą wróciłem do hotelu. Z łupem
składającym się z kartki papieru, czterech paczek pall mail i torebki ze skóry krokodyla.
Z małej walizki, w której trzymałem broń i trochę innych drobiazgów, wyciągnąłem
zeszycik z plastrami daktyloskopowymi i zabrałem się do zdejmowania odcisków
palców.
Następnego dnia chciałem obejrzeć posiadłość don Amadea Alfieriego. Musiałem
w tym celu porozumieć się przedtem z don Tuliem. Postanowiłem jednak, że najpierw
pojadę do Torrenieri, tej stacji z małym barem, i pogadam z barmanem, który rozpoznał
tamtej nocy pannę Rizzi-Cattanei.
Zjadłem z apetytem śniadanie w hotelowej restauracji i posłałem boya po mój
samochód.
Potem ładny, wiosenny dzień w Torrenieri. Stacja. Bar. Motel. Ten facet, barman,
z którym chciałem pogadać, powiesił się tej nocy w swoim pokoju. Usłyszałem to w
barze pełnym tajniaków. Przed stacją stał samochód, otwarty terenowy wóz
karabinierów.
ROZDZIAŁ V
Barman powiesił się 4 maja. Przyjechałem w kilka godzin później. Siedziałem w
tym barze i miałem o czym myśleć. Przede wszystkim o tym, że jeśli barman powiesił
się, przed barem siedzą karabinerzy, w barze tajniacy, to z pewnością nie chodzi o
samobójstwo. Co wiedział, że musiał umrzeć?
Podprowadziłem wóz do stacji. Chłopiec w jaskrawym kombinezonie podbiegł do
wozu.
- Lej, synu, do pełna.
Zdjął wąż, włączył automat.
•
Coś się stało? - wskazałem głową na bar. Milczał obojętnie. Wyciągnąłem
pięćdziesiąt lirów. Spojrzą! pogardliwie. Dodałem pięćdziesiątkę. Wzruszył
ramionami.
•
Masz rację, synu, to dobre dla kelnera albo tragarza. - Wyciągnąłem dolara.
Przyjął. Pochylił się konfidencjonalnie.
- Najpierw sądziliśmy, że nasz barman powiesił się, no, że popełnił samobójstwo,
ale lekarz z karetki stwierdził śmierć przez uduszenie. Potem dopiero morderca powiesił
naszego barmana.
•
Urocza śmierć. Jak się nazywał ten biedak?
•
Luigi. Luigi Testa, mister...
•
Wilson, synu. Dzięki.
Zapłaciłem za benzynę, dodałem chłopcu jeszcze dolara, ruszyłem w drogę
powrotną. Informacja chłopca ze stacji była nieskładna, ale cenna. Barman rzeczywiście
udusił się, ale nie w pętli. Najpierw go uduszono. Może szalem, a może gołymi rękami, o
to już nie pytałem, nie chcąc zwracać na siebie uwagi facetów kręcących się przy stacji.
Pomyślałem, że pozorowanie samobójstwa tego Luigi Testa było naiwną robotą.
Następnego dnia w Sienie zadzwoniłem do mecenasa Perucciego. Zdecydowałem
się poprosić go, aby mi ułatwił spotkanie z sędzią śledczym czuwającym nad sprawą don
Amadea Alfieriego. Nie wspomniałem, że interesuje mnie bardziej w tej chwili śmierć
Lucii Rizzi. Mecenas Perucci uprzedził mnie, że musi przedtem porozumieć się z don
Tuliem.
- ...wie pan, chodzi nam o możliwie pełną dyskrecję, jeśli idzie o pańską pracę.
Wie pan, policja też otrzymała takie zalecenia.
Podkreślił tonacją głosu słowa „policja też otrzymała takie zalecenia”. Po
godzinie zadzwonił telefon. Sędzia śledczy oczekiwał mnie w swoim biurze.
Przedtem poszedłem do biblioteki i wypożyczyłem kilka książek, które chciałem
przeczytać w hotelu. Panna Venturi dała mi je, mówiąc, że przepisy zabraniają tego w
stosunku do przyjezdnych. Podziękowałem za zaufanie, zostawiłem wizytówkę. Na
odwrotnej stronie napisałem nazwę hotelu.
•
Gdyby te książki okazały się komuś potrzebne, proszę do mnie zadzwonić,
panno Venturi.
•
Dobrze, proszę pana. - Spojrzała na wizytówkę. - Pan jest archeologiem?
•
Tak.
W portfelu miałem kilka innych wizytówek z dodatkiem „prywatny detektyw”,
ale nie chciałem jej spłoszyć, poza tym wciąż jeszcze nie wiedziałem, do jakiej gry
wchodzę, choć coś zaczynało się już kleić.
Odwracając się dostrzegłem, że panna Venturi wyciąga z szuflady puderniczkę i
szybko pudruje nosek. Zawróciłem.
- Mam ciotkę. Szalona konserwatystka. Twierdzi, że powinna umrzeć razem z
królową Wiktorią i jej epoką. Moja szalona ciotka twierdzi, że kwiatom niepotrzebny jest
malarz, a dziewczętom puder. Jest pani urocza. Do widzenia.
Coś słonecznego rozbłysło w orzechowych oczach panny Venturi.
Gabinet sędziego śledczego wkrótce potem. Długie biurko z paroma zamkniętymi
teczkami. Żadnego bałaganu mówiącego: ja pracuję. Przy telefonach... figurka z brązu,
sędziwa robota o znanym kształcie, ale znanym mi tylko z płaskorzeźb i malowideł. To
Łasa, kobieta-bogini-demon, bez wątpienia. Sędzia wskazał mi krzesło przed biurkiem,
nie patrząc na mnie. Przyglądał się leżącym na biurku odjęciom. Siadając bardzo powoli,
bacznie przyjrzałem się tym zdjęciom formatu 13 na 18 mniej więcej, każde zdjęcie
przedstawiające Łasa miało podziałkę metryczną. Muszę mieć jedno z tych zdjęć. Dla
Josta Kaumanna. Koniecznie. Miałem przeczucie, że ta figurka z brązu pochodzi z
mieszkania Lucii Rizzi-Cattanei. A figurki utrwalone na zdjęciach?
Siedzący za biurkiem mężczyzna spojrzał na mnie wreszcie.
- Sędzia Baldassari - powiedział krótko. - Proszono mnie, bym pana przyjął w
sprawie zabójstwa don Amadea Alfieriego. Ustąpiłem niechętnie - zdaje się, że podkreślił
słowo „ustąpiłem”. - Przyznam szczerze, iż nie lubimy tu amatorów, nawet, jeśli mieli
jakieś osiągnięcia w Londynie czy Afryce Południowej.
- Więc słyszał pan o mnie, panie sędzio - uśmiechnąłem się, aby przełamać jego
chłód.
•
Czytam gazety. Czy mogę obejrzeć pańską licencję?
•
Proszę - sięgnąłem do kieszeni, wyjąłem licencję. - Jest aktualna.
Podałem mu również mały, kremowy kartonik z tekstem polecającym mnie
policji, wydany przez Scotland Yard. To zawdzięczałem już Dawsonowi. Baldassari
obracał w palcach licencję i kartonik Yardu, patrząc na to bez zainteresowania, jak mi się
zdawało. Oddał mi wreszcie te dwa drobiazgi, a ja miałem czas przyjrzeć mu się. Chyba
wysoki. Szczupły, krótko ostrzyżony, gładko ogolony, wąska twarz, grube okulary i
zaczerwienione powieki, kiedy zdjął szkła, aby je przetrzeć chustką. Tak mniej więcej
pod pięćdziesiątkę, ale zakonserwowany, o ile pozwala na to służba, jaką pełnił.
- Dziękuję, dottore Bart - powiedział. Miał niski głos i mówił cicho, w sposób
zmuszający do uwagi. Albo miał taki zwyczaj, albo była to maniera zmuszająca petenta
do śledzenia każdego słowa. - Śledztwo w sprawie don Amadea Alfieriego, muszę
przyznać, utknęło w martwym punkcie. I wątpię, czy samotny, prywatny detektyw może
tu zrobić więcej niż ja i policja. Gdyby państwo Alfieri, mam na myśli Lindę i Tulia
Alfierich, oraz wychowanica don Amadea... - urwał,
spojrzał na mnie bystro. Zaplótł palce dłoni, wsparł na nich podbródek, przyglądał
mi się, nagle uśmiechnął się drwiąco, tak mi się zdawało. - Widzi pan, nawet tutejsi
kanonicy przeszkadzają nam, prosząc o maksymalną dyskrecję. Rozbieżność interesów,
rozumie pan? Pan musi działać jeszcze ostrożniej, w przeciwnym razie musielibyśmy
panu przeszkodzić, dottore Bart.
- Don Tulio akceptuje moją obecność, panie sędzio.
- I dlatego ja z panem rozmawiam. Proszę pytać. Jeśli będę mógł, odpowiem. Jeśli
nie będę mógł odpowiedzieć, będę milczał. A przedtem jeden warunek. Nie chciałbym,
aby pan zachowywał dla siebie to, czego pan się dowie za moimi plecami. Zgoda?
•
W tej chwili nie wiem nic. Luźne skojarzenia, nic więcej. Nie widzę całości.
•
Więc gdyby pan coś kojarzył, zna pan drogę, dottore, prosto do mnie, dobrze?
To zabrzmiało jak polecenie. Nie lubię poleceń. Zobaczymy.
- Interesuje mnie ta figurka. I zdjęcia. Czy mogę wiedzieć, skąd pan to
wytrzasnął, panie sędzio? Ta figurka to wielki rarytas, znam się na tym, jestem
archeologiem.
--My także coś o tym wiemy. W Sienie i Rzymie mamy dobrych fachowców w
zakresie sztuki i dziejów Etrusków, dottore Bart.
- Ta figurka pochodzi z mieszkania panny Lucii Rizzi - strzeliłem.
Skinął głową.
•
Chciałbym mieć jedno z tych zdjęć - powiedziałem spokojnie. Baldassari
popatrzył na mnie uważniej.
•
Zdjęcia należą do akt sprawy panny Rizzi, dottore.
•
Wszystkie?
•
Wszystkie. Są numerowane. Przykro mi. - Spojrzał na przewieszony przez
moje lewe ramię czarny futerał. Powiedział: - Ach, ja też mam taki polaroid,
przyjemna zabawka i pożyteczna, jak mawia moja żona, ona lubi wyłącznie
zdjęcia kolorowe, ja, przyznam się, wolę czarno-białe. A pan?... Przepraszam,
muszę na chwilę wyjść. - Wyszedł, zdjęcia leżały na biurku. Szybko wyjąłem
polaroid, okrążyłem biurko, ułożyłem zdjęcia Łasa, tak by nie było na nich
widać refleksów światła padającego od strony okna. Najpierw
sfotografowałem figurkę, potem zdjęcia, polaroid wyrzucał odbitki z cichym
szumem. Wydawało mi się, że między jednym a drugim błyskiem flesza
upływa wieczność. Gotowe. Schowałem aparat do futerału, wróciłem na moje
miejsce. Zaraz potem Baldassari wszedł do pokoju. Wysoki, poruszał się
cicho, sprężyście. Rzucił okiem na figurkę kobiety-demona, na zdjęcia, potem
na mnie.
•
Nie nudził się pan?
Zapewniłem, że nie. Z pewnością wiedział, co zrobiłem. Pomyślałem, że po
pierwsze ten człowiek nie będzie mi przeszkadzał, a po drugie, że zaraz po wyjściu z
budynku sądu pójdę na pocztę i wyślę
zrobione zdjęcia listem ekspresowym do Zurychu do Josta. Oczywiście sobie
pozostawię dublety.
Baldassari usiadł za biurkiem. Pochylił się ku mnie. Zaatakował od razu i
rzeczowo:
•
Dlaczego interesują pana te zdjęcia, dottore? Czy dostrzega pan jakiś związek
pomiędzy śmiercią panny Rizzi a sprawą, której ma się pan przyjrzeć na
prośbę don Tulia Alfieriego?
•
Nie dysponuję niczym, co pozwoliłoby mi odpowiedzieć na to pytanie. Nie
mam metody, panie sędzio, najczęściej powoduje mną instynkt amatora.
•
Szkoda, że nie chce pan być szczery. Poczekam. Jednak poczekam. Ma pan
inne pytania?
•
Tak. Przede wszystkim, czy Lucia Rizzi była bogata, panie sędzio?
•
Można powiedzieć, że żyła znacznie skromniej, niż mogłaby sobie na to
pozwolić. W jej mieszkaniu policja znalazła kosztowną biżuterię, dziesięć
tysięcy dolarów, znaczną sumę w lirach i mały zbiór waz etruskich, a także te
unikalne figurki kobiety-demona - wskazał brązową rzeźbę i zdjęcia. -
Trzymamy to w depozycie, dottore Bart. Wszystko to u skromnej sekretarki,
zatrudnionej w adwokackiej kancelarii. Ciekawe, prawda?
•
Nadzwyczajnie. A czy nie sądzi pan, panie sędzio, że równie ciekawe jest, iż
Lucia Rizzi była sekretarką mecenasa Perucciego, adwokata rodziny Alfierich,
zaś jeden z Alfierich, don Amadeo, był znawcą i kolekcjonerem starożytności
etruskich, i że także został zamordowany?
Baldassari poczęstował mnie papierosem, sam również zapalił, potem powiedział
powoli:
- Radzę nie spieszyć się z wyciąganiem wniosków. Radzę...
Włochy, to pod wieloma względami, dottore, bardzo nowoczesny kraj, ale
mentalność ludzi, to zupełnie inna historia, często tkwiąca w czasach, o których
mawiamy, załatwiając in minus jakiś problem: „średniowiecze”. U nas, dottore, prawo to
jedno, a zwyczajowe układy to drugie.
Możliwe, że chciał mi dać do zrozumienia, iż w sprawie don Amadea Alfieriego
ma w jakiś sposób związane ręce. Nie chciał się wypowiedzieć szczerze jak Malone,
chociaż... mój rzymski basset też kręcił.
•
Chyba jednak przyjmę zlecenie don Tulia - rzekłem.
•
Nalegam, aby pan niczego przed nami nie ukrywał.
•
Ma pan na myśli śledztwo w ogóle czy prefekturę policji w szczególności?
•
Powiedzmy, że chciałbym pana jeszcze zobaczyć i pogawędzić... W sprawie
morderstwa Alfieriego nic nie mogę panu powiedzieć ponad to, co zapewne
powiedział panu don Tulio i mecenas Perucci. Błądzimy we mgle, dottore, i
pan i my, brakuje nam metody i systemu.
Dał mi małego prztyczka. Przyjąłem to spokojnie.
- Sądzę, że zobaczy mnie pan jeszcze, mimo wszytko. A gdyby znaleziono mnie z
małą dziurką w głowie lub z jedwabnym szalem zaciśniętym na szyi...
•
Mjmo wszystko? - zaśmiał się Baldassari.
•
...to oznaczać to będzie, że się poddałem. A propos, czy wie pan, drogi sędzio,
że w Torrenieri znaleziono powieszonego faceta?
•
Tak, nasze telexy pracują w dzień i w nocy. Ten człowiek nazywał się Luigi
Testa. Czy sądzi pan, że mogło to mieć związek z tym, o czym tu mówiliśmy?
•
Ależ skąd, panie sędzio - zaprzeczyłem. Zrozumiał mnie jednak tak, jak
chciałem. Przecież Testę zamordowano wczoraj, gazety o tym milczą, w
dzienniku radiowym nie wspomniano ani słowa, a ja o tym wiem.
•
Choć nie ma pan, dottore, ani metody, ani systemu, ani teleksu, dużo pan wie.
Wysoki współczynnik intuicji! - Podał mi rękę, wstając. - Każę uprzedzić
posterunek policji w S. Giorignano, że pan tam się z pewnością pojawi, aby
obejrzeć posiadłość don Amadea Alfieriego. Sądzę, że od tego powinien pan
zacząć, dottore Bart. Ale proszę nie zachowywać się zbyt hałaśliwie. I niech
pan nie wchodzi w drogę ludziom, którzy tego nie lubią, dottore.
Nie spytałem, co miał na myśli. I tak zamierzałem powłóczyć się własnymi
drogami.
- Rutynowe pytanie, panie sędzio... Kto dziedziczy po don Amadeo Alfierim?
- Jego wychowanica. Wszystko. - Dlaczego? - zaciekawiłem się. - Wola testatora.
- Wyobrażam sobie, że rodzina Alfierich zaprotestuje?
- Dottore Bart, proszę skierować to pytanie do mecenasa Perucciego.
Nie chciał mnie jednak potraktować nieprzyjaźnie. Wyprowadził mnie aż na
korytarz, dziwne, aż do schodów, zapalił papierosa, zeszliśmy po schodach, minęliśmy
portiernię, doszliśmy do mojego samochodu. Dopiero wtedy sędzia Baldassari jakby
ocknął się z zamyślenia. Nagle chwycił mnie za ramię.
- Mam ochotę napić się kawy. Niedaleko, kilka kroków stąd jest małe espresso.
Pójdzie pan ze mną?
Zgodziłem się natychmiast. Poza swoim biurem Baldassari rozluźnił się.
Wyglądał teraz o wiele młodziej, gdy siedzieliśmy przy stoliku z marmurowym blatem.
Popatrzył mi prosto w oczy.
•
Bart... Czy w swojej praktyce miał pan już do czynienia z kimś obłąkanym?
•
Chyba tak... tak, panie sędzio.
•
Pytam, ponieważ nie powiedziałem panu, że Lucia Rizzi została zamordowana
przez obłąkańca. Jeśli ta sprawa nadal pana interesuje, to musi pan o tym
wiedzieć. Wiedzieć, że może pan mieć do czynienia z kimś bardzo
przebiegłym i bardzo chorym jednocześnie.
•
Na czym opiera pan przypuszczenie o chorobie zbrodniarza?
•
Myśli pan, że wystarczy przyjąć, iż mamy do czynienia ze zboczeniem
seksualnym? Tylko zboczeniem?
•
W istocie, każde zboczenie to sprawa dewiacji psychicznej.
•
Właśnie! Ale w tym zamazanym obrazie są jeszcze skazy, dottore.
Dziewczyna zostaje zgwałcona. Potem, jak twierdzą lekarze policyjni,
napastnik torturuje ją. P o t e m, rozumie pan? Nie przed ani w czasie gwałtu.
Wreszcie ostatnia faza: uduszenie. Ciało Lucii Rizzi leży jeszcze w kostnicy
naszego szpitala. Czy chciałby je pan zobaczyć?
•
Dziękuję, nie... Krótko mówiąc, tego nie dokonał jeden i ten sam człowiek.
•
Otóż to! - sędzia Baldassari, zdawało mi się, wypowiedział te słowa z jakąś
ulgą. - Otóż to, dottore!
Dopijaliśmy kawę. Była zbyt mocna jak dla mnie.
- Panie sędzio - powiedziałem - panie sędzio, wpadło mi teraz do głowy pytanie
zupełnie
innej
natury,
pozwoli
pan?
Dziękuję.
Chciałbym wiedzieć, czy don Tulio ma wykształcenie uniwersyteckie, ściślej, czy także
zajmował kiedyś katedrę? Jak jego brat, don Amadeo?
- W sprawie wykształcenia... cóż, tym nie warto zawracać sobie głowy. U nas, jak
pan wie, każdy,ito ma ambitną rodzinę i pieniądze, zapisuje się w końcu na uniwersytet.
A-jeśli idzie o Alfierich, to Amadeo został znanym uczonym, a Tulio.wydawał z
upodobaniem pieniądze. Jednakże obaj uchodzili za znawców sztuki i historii Etrusków.
Naturalnie, jak sądzę, była różnica. Amadeo był specjalistą, a Tulio kolekcjonerem.
Rzeczywiście, zadał pan pytanie zupełnie innej natury. Do widzenia.
Jeszcze tego dnia wysłałem Jostowi do Zurychu fotografie Łasa. „Dowiedz się,
czy w Zurychu pojawiły się podobne: Kiedy i kto je sprzedał? Czekam na odpowiedź”.
Potem był ten telefon. Od Claudi Orlani z Rzymu. Byłem zaskoczony, sądziłem,
że Claudia przebywa nadal w szwajcarskim uzdrowisku razem z moją córką Dianą.
Przyrzekła mi, że pozostanie w Szwajcarii aż do mojego powrotu. Zajęcia na
uniwersytecie w Rzymie nudziły ją, a stary profesor Orlani nie pozwoli skrzywdzić
swojej malej Claudii, jeśli ta nie zaliczy paru wykładów wysmażonych „przez te
rzymskie mumie”. Claudia odnalazła mnie z łatwością w Sienie, gdyż zaraz po rozmowie
z komisarzem Malone powiadomiłem Orlaniego, gdzie wyjeżdżam i w jakim hotelu się
zatrzymam. Sam o to mnie prosił i chyba, tak, chyba trochę napiętym głosem, ale na ten
szczegół nie zwróciłem wtedy uwagi, chociaż zapamiętałem.
- Robercie - mówiła szybko Claudia - Robercie, musisz przyjechać do Rzymu,
musisz!
•
Co się stało, dziewczyno? Jestem tu trochę zajęty. - Jeszcze sądziłem, że to
jakiś jej kaprys.
•
Nic więcej nie mogę teraz powiedzieć, kończę, przyjedź! - Usłyszałem trzask
szybko odkładanej słuchawki.
Myśląc o tym, zadzwoniłem do mecenasa Perucci. Był w swoim biurze.
Poszedłem tam. Nowoczesna willa. Okna w aluminiowych ramach, po obu stronach
białej bramy dwa wysmukłe cyprysy. W hallu pies, dalmatyńczyk. W salonie szare
kanapy, szary dywan, pośrodku potężny mahoniowy stół z okrągłym blatem, na ścianie
holenderska, marina, na stole biały wazon z różami. Długie okno ujęte w żółte zasłony.
Perucci był zdziwiony, że nie przyjechałem samochodem..
- Postanowiłem dzisiaj spacerować i dbać o zdrowie, nie, nie palę. I nie zabiorę
panu czasu. Czy może mi pan pokazać jakiś rękopis panny Rizzi?
Wyszedł. Wrócił po chwili z teczką, wyjął z teczki kartkę z notatkami.
Przyglądałem się tym notatkom, potem zwróciłem kartkę. Mam dobrą pamięć wzrokową.
Notatki z teczki przyniesionej przez Perucciego, i dwa słowa napisane na kartce
znalezionej w domu Lucii Rizzi były pisane tą samą ręką. Poprosiłem o teczkę,
przejrzałem inne notatki. Charakter pisma był identyczny. Te notatki robiła panna Rizzi?
•
Tak jest, doktorze Bart.
•
Dziękuję, mecenasie. Czas na mnie.
Wyszedłem z willi, pozostawiając mecenasa Perucciego stojącego w zadumie na
progu. Pomaszerowałem żwawo ulicą. Perucci, Lucia Rizzi, Claudia, Rzym... Rzym?
Przystanąłem. Piazza Venezia, Rzym. Coś sobie przypomniałem.
Tego dnia nie pojechałem do don Tulia. Zamknąłem się w pokoju i czytałem do
późna Blocha, Pallotino, Mazzarina, albo raczej czytałem i przeglądałem. To były książki
wypożyczone mi przez pannę Venturi. Po kolacji zabrałem się do Corpus Inscriptionum
Etruscarum i Corpus Inscriptionum Latinarum, potem zeszyty komunikatów
uniwersyteckich, na podłodze leżeli Lawrence, Mazzarino i Heurgona UEtat etrusąue,
Thulina Die etruskische Disziplin i Altheima Kómische Religionsgeschichte. Tu i tam
natrafiałem na prace don Amadea i odsyłacze do artykułów don Tulia, ale te ostatnie
cytowano dosyć rzadko. Poza tym jednak były to prace sprzed lat, a Corpus nie
wykazywał żadnych nowych odkryć. Dlaczego szukam jakiejś rewelacji? Też jeszcze nie
wiedziałem. I wciąż przeszkadzały mi te dwa słowa: „Piazza Venezia”. Porzuciłem
lekturę. Przygotowałem sobie kąpiel, kieliszek koniaku. Po kąpieli, siedząc na łóżku z
plecami wspartymi o poduszkę, usiłowałem wtłoczyć te dwa słowa w różne kombinacje.
6 maja na śniadaniu u don Tulia. Przytłoczył mnie i zmiażdżył perfekcyjną
znajomością gatunków sera. Zadziwiające u Włocha. Potem ja przytłoczyłem go narwaną
jazdą do S. Giorignano. Dwa razy zatrzymywała nas policja, ale senatorski profil don
Tulia i jego krótkie:
„Wszystko w porządku, chłopcy?” załatwiły sprawę. Ten człowiek miał wpływy i
wiedziano o tym. Nie dziwiła mnie już ostrożność komisarza Malonego czy sędziego
Baldassariego. Ktoś rzeczywiście nie chce skręcić karku na sprawie don Amadea
Alfieriego. Jednocześnie, Bart, musisz pamiętać, że sprawa tego morderstwa nie została
zamknięta, bo gdyby tak było, to komu mogłoby zależeć na sprowadzeniu prywatnego
detektywa? Krótko mówiąc, Bart, jest możliwe, że obserwuje cię sprawca czy sprawczyni
śmierci don Amadea, policja w Rzymie i Sienie, no i sędzia Baldassari. Zaraz... Policja
rzymska? Dlaczego pomyślałem o policji rzymskiej? Nie chodzi o komisarza Malonego...
Nie tylko. Don Tulio był zdenerwowany, gdy mówił o jakichś udziałach w Banco
Ambrosiano. Instytucji tej, mającej rozgałęzione interesy i centralę w Rzymie,
przepowiadają bankructwo, a na samą myśl o tym, jakie potężne instytucje
współpracowały z Banco Ambrosiano, może zakręcić się w głowie. Myśląc o tym,
czułem się jak ktoś, komu podają sycylijski zapiekany tort spaghetti z migdałami,
rodzynkami i kapsułką trucizny. Jeszcze mam czas wycofać się.
Jednak jechałem do S. Giorignano. Prowokowały mnie etruskie figurki kobiety-
demona, za którymi gdzieś w mroku być może kryje się wyjaśnienie zbrodni.
W drodze do S. Giorignano don Tulio zadał mi jedno pytanie, które ja także sobie
stawiałem, ale inaczej. Tulio Alfieri spytał, nie okazując zresztą zbytniego zaciekawienia,
czy mam do załatwienia jakieś sprawy w Rzymie... bo przecież do Sieny byłoby bliżej z
Florencji. Jeśli mam w Rzymie jakieś sprawy do załatwienia, to on służy mi pomocą, ma
w Rzymie wielu przyjaciół. Podziękowałem mu, mówiąc, że właśnie tam chciałem
zobaczyć się z przyjaciółmi.
Moje pytanie, dlaczego komisarz Malone wyznaczył mi spotkanie w Rzymie, a
nie we Florencji, mogłem pozostawić bez wyjaśnienia.
S. Giorignano. Pałac w zaniedbanym ogrodzie w pobliżu drogi, którą mogę
dojechać do autostrady Del Sole i szybko znaleźć się w Rzymie, bo myślę również o
telefonie Claudii Orlani. Bart, przestań być dyletantem i spróbuj skupić się na jednym
problemie. Dobra. Skupiam się, patrząc na wychowanicę don Amadea. Ładna
dziewczyna. Ostatnio mam szczęście oglądać ładne dziewczyny. Rude włosy, krągłe,
prężące się pod bluzką piersi, zgrabna, wysportowana sylwetka. Chłodne powitanie z don
Tuliem. Rudowłosa podała mi dłoń, jej niebieskie oczy przyjrzały mi się bacznie, ale
tylko przez chwilę. Przez amfiladę parterowych sal przypominających muzeum
przeszliśmy do okrągłego, narożnego salonu. Wychowanka don Amadea miała około
dwudziestu lat i ładne imię. Anita. Anita Tornius. Tak się przedstawiła. Kiedy wyszła na
chwilę do sąsiedniego pokoju, przyglądałem się płynnym ruchom jej nóg w wąskich
dżinsach. Widziałem, jak wyciąga rękę ku staroświeckiej szarfie i pociąga ją kilka razy.
Zanim wróciła^, zdążyłem spytać don Tulia, ile lat miał jego brat, kiedy zastrzelono go-w
ogrodzie.
Don Tulio spojrzał na mnie i skinął głową.
•
Pańska ciekawość wydaje się zrozumiała - chrząknął. - Amadeo miał
sześćdziesiątkę.
•
Ładny wiek przy ładnej dziewczynie - powiedziałem.
Don Tulio nie zareagował. Anita Tornius wróciła. Po chwili służący wtoczył mały
barek. Wyręczyłem go w przyrządzaniu drinków, czasami lubię to zajęcie.
ROZDZIAŁ VI
Don Amadeo Alfieri wyszedł 15 marca do ogrodu na spacer. Tak. poinformowała
mnie Anita Tornius, miał zwyczaj spacerować przed snem, codziennie. Szliśmy przez
doskonale utrzymany trawnik w stronę żywopłotu, za którym znaleziono ciało. Nie, ciało
znalazła służba kuchenna, która usłyszała huk strzału, i lokaj don Amadea, on także
jeszcze nie spał. Czekał na powrót pana, przynosił mu zawsze szklankę ciepłego mleka.
Anity Tornius nie było w pałacu. Wróciła z Rzymu następnego dnia, bawiła tam u
przyjaciół, mają willę przy Via Appia Antica. Przyjechała do domu sama swoim szarym
bentleyemu Tak, policja sprawdziła już jej alibi.
Nie potraktowała mnie przyjaźnie.
•
Kim pan właściwie jest, panie...
•
Robert D. Bart, archeolog. Interesuje mnie zagadka morderstwa popełnionego
na osobie don Amadea Alfieriego. Jestem również prywatnym detektywem i
don Tulio Alfieri upoważnił mnie do zajęcia się tą sprawą.
•
Byłam już przesłuchiwana przez policję, jacyś panowie ze Sieny i Florencji
zadawali mi różne pytania. Powtórzę: owej nocy nie było mnie tutaj.
•
Jak długo opiekował się panią don Amadeo?
•
Od pięciu lat, to znaczy od śmierci mojej matki.
•
Dlaczego, panno Tornius?
•
Matka moja i don Amadeo byli przyjaciółmi.
•
Czym pani się zajmuje poza tym, że mieszka w tym pałacu?
•
Chcę zostać projektantką wnętrz, przez dwa lata pracowałam w salonie
signory Conti w Rzymie, ale don Amadeo nie był temu życzliwy. Teraz... gdy
to się stało, to znaczy, gdy don Amadeo nie żyje, moje plany zostały
zakłócone.
•
Ma pani na myśli spadek i to wszystko? - uczyniłem ręką nieokreślony ruch.
•
Właśnie. To bardzo duży majątek. Poinformował mnie już o tym mecenas
Perucci.
Mówiła spokojnie, opanowanym głosem. Owszem, rozpoczęła studia, historia
sztuki, ukończyła dwa semestry. Don Amadeo nie lubił być sam w S. Giorignano.
Zwłaszcza w ciągu ostatnich miesięcy miewał okresy przygnębienia. Otrzymywał jakieś
telefony, był rozdrażniony. Nie, nigdy nie mówił, kto do niego telefonował. Czy
planował jakiś wyjazd do Zurychu? Tak, mówił, że musi coś wyjaśnić w Szwajcarii...
•
Wyjaśnić czy załatwić, panno Tornius? - spytałem. Don Tulio częstował mnie
właśnie bolivarem. Nie lubię cygar, lecz wziąłem jedno, starannie obciąłem w
srebrnej gilotynce, zapaliłem.
•
Czy to nie to samo? - spytała panna Tornius. Miała na myśli moje pytanie.
•
Czasami tak, a czasami nie. Więc?
•
Sądzę, tak, chyba pamiętam, mówił, że musi coś wyjaśnić. Czasem słyszałam,
jak chodzi w pokoju bibliotecznym i powtarza: „muszę to wyjaśnić”. Tak,
proszę pana.
•
Jak zachowywał się przed pani wyjazdem do Rzymu?
•
Był spokojny.
•
Wyjechała pani samochodem? - Tak, moim bentleyem.
•
Don Amadeo miał inny wóz?
•
Tak. Forda granadę. Teraz stoi w garażu.
•
Idąc do tego salonu, widziałem piękne zbiory. Czy są one zinwentaryzowane?
Czy biblioteka jest skatalogowana?
•
Jeśli chodzi o bibliotekę, to pracowało tu kilku bibliotekarzy - wtrącił don
Tulio - ale mój brat lubił, jak mawiał, „swój własny porządek”. Jego zbiory
sztuki są tylko częściowo zinwentaryzowane.
•
Częściowo?
•
Był, jakby to powiedzieć, bardzo zazdrosny o swoją kolekcję etruską.
Czasami, kiedy był w dobrym humorze, pokazywał to i owo.
- Także panu tylko to i owo.
•
No... tak, również i mnie. Tak było, doktorze Bart.
•
Gdybym tu mógł rozbić namioty na kilka dni, rzuciłbym okiem na kolekcję.
Ale przedtem muszę na dzień czy dwa wyjechać do Rzymu.
•
Może pan tu wracać, panie doktorze - odezwała się panna Tornius.
•
Ja także nie mam nic przeciw temu, tym bardziej że właścicielką posiadłości
jest już właściwie panna Tornius. Formalności prawne nie potrwają długo,
mówił mi o tym mecenas Perucci - dodał don Tulio.
Tę sprawę miałem zatem z głowy. Mogłem teraz pojechać do Rzymu i zobaczyć
się z Claudią Orlani. Jej telefon zaniepokoił mnie. Ta dziewczyna, pozornie tak
roztrzepana i niefrasobliwa, nie wpada chyba zbyt łatwo w panikę. Coś musiało ją
rzeczywiście zaniepokoić. Zastanawiałem się, co to było, wyciągając maksymalną, o ile
to się dało, szybkość w strumieniu aut prywatnych i innych pojazdów, po zjeździe
Z superstrady na Del Sole, a cały ten strumień sunął w stronę Rzymu, mijając
zapalające się już światła reklam barów, restauracji, hoteli i stacji Esso, Chevron i Shella,
dymiące spalinami kohorty i legie rwały w gasnącym słońcu, kładły się na szerokich
łukach, zza horyzontu wyłoniły się góry Sabińskie, z lewej, kiedy wmanewrowałem się
na wielką obwodnicę GRA*, z której rzeczywiście wszystkie drogi prowadzą do Rzymu,
potem wpadłem na drogę do Fiumicino, mając wrażenie, że uciekam z zadymionego
kanionu pełnego metalowych robaków na kołach. Pewnego dnia, mogę to sobie
wyobrazić_, cała ta mechaniczna tandeta zaleje Rzym i wieczne miasto stanie się
składnicą złomu po wieczne czasy... Przedtem jednak ja dotrę do hotelu „Raphael”,
wezmę prysznic i długą kąpiel, zamówię lekką kolację do pokoju, zadzwonię do Claudii i
w końcu zapadnę w sen.
Z hotelowego pokoju zadzwoniłem do mieszkania profesora Orlaniego. Telefon
odebrała Claudia. Czułem, że ucieszyła się, bo z wielką ulgą powiedziała:
•
Dobry wieczór, Robercie... tak czekałam na ciebie.
•
Dlaczego opuściłaś mojego dzieciaka, co się stało?
•
Kiedy się zobaczymy?
•
Jutro. Muszę się wyspać. Jutro o dziesiątej w „II Fungo”, dobrze?
„II Fungo” była to wytworna restauracja w pobliżu Pałacu Sportowego.
•
Dobrze, Robercie, jutro w „II Fungo”, nie zapomnij.
•
Nie zapomnę. Jak się miewa mój dzieciak w Szwajcarii?
•
Doskonale, Bart... Zdecydowała się, zanim wyjechałam, na. zupełnie
samodzielny szus po stoku...
•
I co?... - nastawiłem uszu.
•
Robercie, nie gniewaj się... Diana zwichnęła nogę, naprawdę, tylko
zwichnęła...
•
Nie gniewam się. Cholernie się cieszę. Zdecydowała się na szus? Wiesz, co to
znaczy? Że nie czuje już bólu w kręgosłupie. No, dobranoc, do jutra w „II
Fungo”.
•
Dobranoc, Rob.
Zapadłem w lekki sen, jeden z tych snów, kiedy istnieje jeszcze niewidzialna
przegroda pomiędzy snem i rzeczywistością, ale omamy senne już nadciągają jak mgła
wstająca o zmierzchu z tajemniczych łąk. Szedłem przez sale pałacu w S. Giorignano,
obok mnie szła Anita Tornius, mijaliśmy jakiś posąg podobny do Apollona z Wejów,
stary bóg uśmiechał się do mnie drwiąco, tajemniczo, jakby przyszedł z tamtych dalekich
łąk, które już nie istnieją.
Nazajutrz, 7 maja, w „II Fungo” po śniadaniu przy oknie z widokiem na
autostradę do Civitavecchia. Claudia Orlani opalona, w żakiecie, długiej spódniczce i
białych kozaczkach. Położyła mi na ramionach dłonie w cienkich rękawiczkach.
Pocałowałem ją w policzek. Gapiono się na nas, mimo że w Rzymie, chociaż jeszcze nie
nastał sezon turystyczny i ani na ulicach, ani w muzeach, kawiarniach, restauracjach nie
widać jeszcze różnych zwariowanych, a bogatych obdartusów, wszystko wydaje się
oczywiste. Ja też bym się gapił na starego faceta tulącego młodą dziewczynę. Claudia
była już po śniadaniu. Poprosiła o papierosa. Poczęstowałem ją, pstryknąłem zapalniczką,
potem nabiłem moją fajkę. Claudia paliła szybko, nerwowo, ja otaczałem się kłębami
dymu jak Pytia przygotowująca się do wygłoszenia wyroczni. Czekałem.
•
Spoliczkowałam doktora Paoli - powiedziała wreszcie.
•
Kiedy?
•
Wczoraj.
•
Czy proponował ci oglądanie zbioru znaczków pocztowych? A może kolekcji
piłek tenisowych? Naturalnie w swej garsonierze?
•
Nie żartuj. Wczoraj wieczorem był w naszym domu i słyszałam, jak krzyczał
na mojego ojca. Gdy opuszczał gabinet, wyszłam do przedpokoju, on wciąż
krzyczał, wtedy go uderzyłam.
•
Dzielna dziewczynka.
Nie wiem dlaczego, ale postanowiłem zapamiętać, że 6 maja wieczorem „ten
idiota Paoli”, jak ostatnio nazywała go Claudia, był u Orlanich i krzyczał na starego
profesora. Claudia opowiedziała mi krótką, burzliwą scenę w przedpokoju. Nie
wiedziała, o czym jej ojciec rozmawiał w gabinecie z Paolim, ale przy drzwiach
wyjściowych, tak, z pewnością powiedział...
•
Co powiedział?
•
Że nie zamierza wyjechać, że nie pojedzie...
•
Dokąd miałby profesor jechać?
- Ojciec też podniósł głos i wołał, że nie pojedzie do Zurychu. Teraz wiedziałem,
dlaczego chciałem zapamiętać, że Paoli krzyczał na Orlaniego. Zurych. Paoli. Słowa z
kartki znalezionej w mieszkaniu Lucii Rizzi „Piazza Venezia”. Zupełnie luźne
skojarzenia, ale zadałem Claudii pytanie:
•
Powiedz mi, gdzie mieszka Paoli?
•
Cóż to ma do rzeczy, Robercie? No, dobrze, choć myślę, że chyba
0 tym pamiętasz. Piazza Venezia 8.
Ależ tak, przypomniałem sobie, że kiedyś w mieszkaniu Orlaniego wspomniano
przy mnie ten adres. Piazza Venezia 8. Czyżbym chwycił właściwy wiatr?
- Jednak nie wiem jeszcze, dlaczego wróciłaś do Rzymu, dzieciaku.
1czemu chciałaś, żebym także tu przyjechał?
- Pisałam do ojca ze Szwajcarii. Wiesz, on ma tylko mnie, zawsze niepokoił się,
niecierpliwił, gdy opuszczałam dom na dłużej. A zimą, gdy byłam z twoją córką w
uzdrowisku, napisał do mnie tylko dwa krótkie listy. Dzwoniłam do niego, powiedział, że
ma drobne kłopoty, ale sądzi, że doktor Paoli mu pomoże. „Ten osioł?” zapytałam.
Ojciec zawahał się, potem powiedział, że chodzi o kogoś innego. W tydzień później
przysłał mi pieniądze. Nigdy nie mieliśmy kłopotów finansowych, ale ojciec przysłał mi
czek na dwa i pół tysiąca franków, na bank w Zurychu. To mnie zastanowiło. A jeszcze
zanim wyjechałam do Szwajcarii, widziałam w gabinecie ojca jakieś wazy, posążki,
zwoje z nieznanym pismem, jakieś tabliczki z inskrypcjami i kilka fresków, wiesz, zdjęte
z tynkiem i osadzone w ramach na deskach, nigdy tego nie widziałam w jego zbiorach...
•
Czy te rzeczy znajdują się jeszcze w waszym mieszkaniu?
•
Nie, Robercie. I ojciec zabronił mi o tym wspominać. Stał się zupełnie
niemożliwy. Dobrze zrobiłam, przyjeżdżając, Rob?
•
Zdaje się - mruknąłem - zdaje się, że nie mogłaś powziąć lepszej decyzji,
Claudio.
•
Co masz na myśli, Rob?
•
Myślę sobie, moje ty cudo, że Toskania jest jak ogromny kawał
szwajcarskiego sera. Gdzie stąpnąć, tam dziura, ale dziura pokryta ziemią,
dziura ukryta, pełna dziwnych rzeczy, czasami nawet skarbów.
•
Nadal nie wiem, o czym mówisz! - nadąsała się Claudia.
•
Myślę sobie... tak, myślę sobie o etruskich grobowcach. Tak mi to przyszło do
głowy. W jakich stosunkach jesteś z Paolim?
•
Ach! - żachnęła się Claudia. - Co za pytanie, Rob!
•
No, dobrze. Czy możesz mi przyrzec, że o naszej rozmowie nie powiesz ani
jemu, ani ojcu?
Ufnie położyła ciepłą łapkę na mojej ręce. Chyba mogłem jej ufać.
•
O ile wiem, twój ojciec nie lubi Paolego. Nie mylę się?
•
Nie mylisz się - Claudia skinęła głową.
•
Kiedy zauważyłaś przyjaźń między nimi?
•
Powiedziałabym: zależność. Jakaś zależność.
•
Tak... profesor Orlani nie mógłby przyjaźnić się z takim bubkiem.
•
Nie mógłby! - oświadczyła czupurnie Claudia. - To było przed Bożym
Narodzeniem... ktoś zadzwonił...
•
Kto?
•
Nie wiem. Ktoś ze Sieny. Ojciec powiedział przy kolacji, że to jego znajomy.
•
Czy był spokojny, kiedy to mówił?
- Nie. Był dziwnie podniecony. Tak sądzę. Znam chyba ten rodzaj podniecenia.
- Rob, pomóż mojemu ojcu, wiem, że on potrzebuje pomocy! Czuję to, Rob.
Gdyby tak odpowiedział mężczyzna, wzruszyłbym tylko ramionami. Ale kobiety
mają silnie rozwinięty instynkt wyczuwania zła.
•
Może będę mógł ci pomóc. Twojemu ojcu i tobie. Ktoś, kto był kiedyś moim
przeciwnikiem w Afryce, powiedział, że jestem jak łasica.
•
Łasica?...
•
Łasica wszystko wyszpera, taką już ma opinię. Powiedz mi jaszcze, w jakiej
walucie dostałaś ten przekaz ‘do Szwajcarii?
•
W czekach American Express.
•
Poprzez biuro w Zurychu?
•
Tak, tak. Czy to coś znaczy, Rob?
Starożytna Etruria-Toscania, Zurych, teraz Stany. Łasica coraz lepiej czuje już
trop. Bart, staruszku, jak to dobrze, że nie ufasz komputerom, naukowym metodom i
polegasz na staroświeckim węchu! Zamówiłem martini. Claudia pila oblizując się jak
mała dziewczynka. Myślałem o Orlanim. Załóżmy, że się wplątał. Można po jego tropie
dojść do kogoś z Zurychu, z pomocą tamtejszej policji, naturalnie, bo jest niezwykle
uczulona na swoje kompetencje. Ale wtedy zaszkodzę Orlaniemu. Zdaje się, że jeśli
zdecyduję się powiedzieć coś komisarzowi Malone, to pod warunkiem, że opinia
publiczna, pismacy, nie zajmą się osobą profesora Orlaniego. Lubię starszego pana i
lubię Claudię.
Claudia sięgnęła do torebki. Postawiła przede mną coś owiniętego w papier.
Rozwinęła papier. Spojrzałem zdumiony. Musiałem zamówić szkocką. Kelner spojrzał na
mnie z dezaprobatą. W „II Fungo” dobrze wychowany gość, gość z klasą, nie zamawia
wódki o tej porze. Pociągnąłem zdrowy łyk. Przede mną na stoliku stała figurka kobiety-
demona, Łasa.
•
Skąd to masz, Claudio? - spytałem powoli.
•
Wzięłam z gabinetu ojca. To rzadkość, prawda?
•
Nie mylisz się.
•
Dużo pieniędzy? - upewniała się Claudia.
•
Zapewne - odparłem ostrożnie.
•
Najpierw sądziłam, że to zabrudzony brąz. Lecz, Robercie, to jest złoto.
Figurki znalezione w mieszkaniu Lucii Rizzi w Sienie były z brązu. Tak
powiedział sędzia Baldassari.
•
Ile tych figurek ma twój ojciec?
•
Dziesięć razem z tą, którą widzisz,
•
Czy mówił, skąd je ma, Claudio?
•
Spytałam o to, udając, że jest to ot, takie pytanie. Powiedział, że jego
przyjaciel z uniwersytetu oddał mu je na przechowanie, wyjeżdżając na jakiś
czas w interesach. Wszystkie są chyba ze złota, ale pokryte
cieniutką warstewką śniedzi-
- Taką warstewkę śniedzi można nałożyć pędzelkiem* bardzo
szybko.
•
Sam widzisz, że coś jest nie w porządku.
•
Nie jest - przyznałem. Zastanawiałem się, w jaki sposób na przykład można by
taki majątek wywieźć za granicę z pomocą profesora Orlaniego. Każda próba
przemytu byłaby zawodna. Z wyjątkiem jednej. Urządzenia małej wystawy
sztuki etruskiej, dajmy na to, w Zurychu. Oficjalna sprawa. Ale staruszek
Orlani krzyczy na Paolego. Czemu?
•
Musimy działać szybko, Rob. Boję się o ojca.
•
Musimy działać rozważnie. Starszego pana wciągnięto w aferę.
•
Co masz na myśli, Rob? Powiedz!
•
Ułatwisz mi sprawę, jeśli przyrzekniesz, że ta figurka szybko znajdzie się tam,
skąd ją wzięłaś. I, Claudio, musisz milczeć. Kochasz tatusia, dziecko? Więc
milcz o tym, co wiesz. Możesz mi to przyrzec?
•
Myślisz, że grozi mu niebezpieczeństwo? Że policja...
•
Coś gorszego niż policja. Jemu i tobie. Musisz milczeć.
•
Gorszego niż policja? Co to znaczy, Robercie?
•
Och, nie tylko jakieś skutki prawne czy skandal. Widzisz, mam na myśli coś
tak niemiłego jak utrata życia.
Zbladła. Była teraz bardzo poważna. Ująłem jej dłonie w moje.
•
Zaufaj mi. Kumpel Rob jest w pobliżu i czuwa. Czy możesz mi ułatwić
zadanie i nie mówić ojcu, że widziałaś mnie w Rzymie?
•
Naturalnie.
•
I jeszcze jedno. Ile aparatów telefonicznych jest w waszym domu?
•
W przedpokoju, w gabinecie ojca, w palarni obok salonu sąsiadującej z
jadalnią, w moim pokoju. Wszystkie podłączone do jednej sieci, bez
przełączników.
•
To dobrze. Staraj się przebywać w domu. Chcę, żebyś podsłuchiwała
wszystkie rozmowy ojca. Koniecznie. Ja nie mogę tu siedzieć, ale znajdziesz
mnie w Sienie albo w S. Giorignano. - Podałem Claudii numery telefonów,
zapisała je w małym notesiku. - Jeszcze jedno: czy doktor Paoli odwiedza was
często?
•
Zbyt często.
•
Chodzi również o ciebie?
•
Tak, narzuca się.
•
Musisz to przeżyć, kochanie. A gdyby chciał z waszego mieszkania
telefonować, to podsłuchaj. Wujaszek Bart daje ci rozgrzeszenie.
Wieczorem zaprosiłem Claudię na dancing do „De la Ville”. W pobliżu naszego
stolika siedział komisarz Malone. Po porannej rozmowie z Claudią poprosiłem go, żeby
przyszedł do „De la Ville” i przyjrzał się córce profesora Orlaniego. Powiedziałem mu,
że dziewczyna potrzebuje opieki, to wszystko. Jeżeli był ciekaw czegoś więcej, a z
pewnością był ciekaw, to z jego poczciwej twarzy basseta nikt nie mógłby tego odczytać.
Siedział w towarzystwie jednego ze swoich goryli do specjalnych poruczeń, obaj męczyli
się w wieczorowych ubraniach i wpatrywali się smętnie w oliwki pływające w ich
cocktailach. Goryl komisarza miał twarz wyrafinowanego sadysty, ale znalem go
przypadkowo i wiedziałem, że poza służbą nie skrzywdzi nawet stonki.
Jedno musiałem powiedzieć komisarzowi. Żeby nie dziwił się, gdy w rzymskim
biurze „Forum Travel” pojawi się na przykład w sprawie rezerwacji lotu do Zurychu
profesor Orlani. Musiałem mu też powiedzieć, tak na wszelki wypadek, że Orlani i don
Amadeo Alfieri byli starymi przyjaciółmi i obaj zajmowali się tą samą dyscypliną
naukową. Archeologią i etruskologią.
O tym, że węszyłem już w Zurychu za pośrednictwem antykwariusza Josta
Kaumanna, nie wspomniałem ani słowa. Lubię robótki samodzielne.
W nocy postanowiłem zadzwonić do Rawenny, do hotelu „Pod Różą”. Zapytałem
recepcjonistę, czy przyjechała już miss Joy Galson. Recepcjoniści nie okazują na ogól
zdziwienia, gdy ktoś budzi ich w nocy i zadaje takie pytania. Tak, miss Galson
przyjechała. Czy nie będzie kłopotu, jeśli obudzi ją o tej porze? Zapewniłem go, że nie.
Po chwili w słuchawce usłyszałem jej ciepły, rozgrzany snem głos.
•
Jesteś s:ma? Zaśmiała się cicho, sennie.
•
Zupełnie, Rob. I zmęczona. Skąd dzwonisz?
•
Z Rzymu, ale jutro już mnie tu nie będzie.
•
Coś się stało?
•
Zawsze coś się dzieje. Zdaje mi się, że będziesz mi potrzebna.
•
Erotoman - powiedziała tym samym, cichym głosem.
•
Nic z tych rzeczy. Nie opuszczaj Rawenny. Dobranoc. Odłożyłem słuchawkę.
ROZDZIAŁ VII
Lubię Rawennę, może dlatego że jest to miasto przeszłości, a nie przyszłości.
Miasto umarłego blasku. Miasto umarłych. Greków, Etrusków, Rzymian, dawny port,
widownia morskiej potęgi cesarza Augusta, theatrum zmierzchu i upadku bogów, stolica
zachodniego cesarstwa, siedziba króla Ostrogotów, Teodoryka, naturalne muzeum sztuki
starochrześcijańskiej. Kościoły, grobowce: Teodoryka, Galii Placydii, miejsce śmierci
florenckiego wygnańca, Danta. Joy chce pisać artykuły o sztuce czasów cesarzowej
Placydii. Odkąd została spadkobierczynią fortuny Garricka, może sobie pozwolić na
różne kaprysy. Zdaje się, że ma jakieś ambicje literackie, a ja tymczasem przygotowuję
dla niej coś w rodzaju pułapki. Ale nie pułapki na myszy. To będzie pułapka na drapieżne
i niebezpieczne zwierzę. Kiedy Claudia zwierzała mi się w Rzymie ze swego niepokoju,
pomyślałem zupełnie bez związku o roczniku sieneńskiej gazety w bibliotece,
przypomniałem sobie to miejsce, gdzie napisano o przewidywanym bankructwie Banco
Ambrosiano... a poniżej była notatka o znalezieniu w okolicach Sieny latem roku 1980
zwłok młodej kobiety. Okoliczności jej śmierci były takie same jak śmierci Lucii Rizzi,
sekretarki mecenasa Perucciego.
Wtedy zaledwie na to spojrzałem; czarowała mnie lombardzka uroda
bibliotekarki, Marii Venturi. W Rzymie przypomniałem sobie ten drobiazg. Notatkę,
naturalnie.
Dlaczego skojarzyłem sobie tę sprawę z tym, czego podjąłem się na prośbę
Dawsona i komisarza Alalonego? Czemu w sprawie mającej już tyle odcieni i luźnych
faktów, przywiązuję tyle uwagi do tej części szyfru, w której pojawiają się kobiety?
Ładne kobiety... istoty przyciągające zło. Moja urocza i zwariowana ciotka Augusta z
pewnością powiedziałaby w tym miejscu, że boginie-demony Łasa rzuciły na mnie urok i
prowadzą mnie w mroku według swojej tajemniczej woli.
Wracając do Sieny, analizowałem kilka pytań. Wendeta? To pytanie wciąż
jeszcze powracało, ale budziło moją coraz większą nieufność. Motyw zysku? Możliwe,
nawet pewne. Prawie pewne? Motyw zawiści? Też możliwe. Sadyzm? Włącz i to pytanie
do twoich akt, Bart. Motywy materialne i motywy inne. Co to znaczy: inne?
Psychologiczne. Coś nienaturalnego. Gdyby Joy miała przywabić to „nienaturalne”, nie
umiałbym jej jeszcze wytłumaczyć, o co mi chodzi.
8 maja. Podpisałem kilka rachunków w hotelu „Toscana”, zostawiłem
recepcjoniście numer telefonu do S. Giorignano na wszelki wypadek, gdyby zadzwonił
Jost z Zurychu albo Malone z Rzymu. Poszedłem do biblioteki. Panna Venturi przyjęła
mnie, powiedziałbym, bardzo przyjaźnie, jej leciutkie rumieńce wypływające na policzki
są urocze. Poprosiłem ją jeszcze raz o rocznik gazety z 1980 roku. Przeczytałem sobie
wszystko o tej kobiecie znalezionej w okolicach Sieny. Było tego niewiele. Gdybym
teraz przyjął zwariowaną hipotezę, iż to etrusk i bóg Satre-Saturn, pożądający krwawych
ofiar, dopadł tę nieszczęsną i zadał jej śmiertelne rany, i gdybym to na przykład
powiedział sędziemu Baldassariemu, miałby prawo postukać się w czoło. To mógł być
czysty przypadek lub obłąkanie zwyrodnialca, który zadaje swojej ofierze tyle
krwawiących ran.
Gdy panna Venturi wyszła na chwilę do sali katalogów, chwyciłem za słuchawkę.
Numer telefonu sędziego Baldassariego wypisałem sobie jeszcze tego dnia, kiedy z nim
rozmawiałem.
Był u siebie w biurze.
•
Dzień dobry, panie sędzio, tu Bart. Czy wiadomo coś więcej w sprawie
morderstwa Lucii Rizzi?
•
Błądzimy, dottore Bart, wciąż błądzimy - posłyszałem jego spokojny głos.
•
A tego barmana, Luigi Testę, już pochowano?
•
Oddaliśmy zwłoki rodzinie. Śledztwo trwa, dottore.
•
Panie sędzio, jeszcze dwa pytania. Pierwsze: czy barmanowi zadawano rany,
zanim go uduszono i upozorowano śmierć samobójczą?
•
Nie wykazano tego. A drugie pytanie?
•
Czy znaleziono mordercę kobiety, młodej kobiety? Jej ciało porzucono w
okolicach Sieny w zeszłym roku. Musi pan pamiętać tę sprawę. Znalazłem
wzmiankę w tutejszej prasie?
Baldassari milczał, zanim rzucił krótko do słuchawki:
- O ile pamiętam, śledztwo zostało umorzone. Nie znaleziono winnego czy
winnych.
Powiedział jednym tchem „nie znaleziono winnego czy winnych”, a mnie się
zdawało, że najpierw chciał zakończyć zdanie słowem „winnego”, a potem zaraz płynnie,
przytomnie dodał: „czy winnych”. Ale, oczywiście, mogłem się mylić.
Gdy odkładałem słuchawkę, dostrzegłem kątem oka, że panna Venturi stoi w
drzwiach. Czy pojawiła się dopiero teraz, czy słyszała moje pytania, nie wiedziałem.
Jadąc do S. Giorignano, przyjąłem takie sobie założenie, że barman Luigi Testa
nie był ofiarą krwawego boga Satre, a kobieta zamordowana zeszłego lata i Lucia Rizzi
mogły takimi ofiarami być. Oczywiście, nie opowiadam nikomu moich bajek, które
niekiedy się sprawdzają, więc i tej nie opowiem ani sędziemu Baldassariemu, ani
komisarzowi Malonemu. Sędzia uśmiechnąłby się z pobłażaniem. Malone rzekłby mi:
doktorze Bart, jestem zawodowcem i mam metody, poza tym martwię się o syna, nędznie
się uczy, i o córkę, bo ubiera się w same szmaty jak ta emancypantka Jane Fonda.
Pałac w S. Giorignano miałem dla siebie. Obiad zjadłem już w pałacu w
towarzystwie gospodyni, potem panna Tornius oznajmiła mi, że wyjeżdża na dwa dni do
Rzymu do swej przyjaciółki signory Conti, służba i dom są-do mojej dyspozycji. Patrząc,
jak odjeżdża po żwirowej drodze swoim bentleyem, nabijałem przy oknie biblioteki
fajkę. Widziałem stąd również miejsce za żywopłotem, gdzie znaleziono martwego don
Amadea Alfieriego. Potem zapaliłem fajkę, spoglądając za niknącym majestatycznie w
alei samochodem. Usiadłem na skórzanej kanapie stojącej w głębi biblioteki, przyjrzałem
się długiej, trzypoziomowej półce z książkami, na której stała lampa, porcelanowy
nautilus z czerwonym abażurem. Na prawo od lampy widniał mały przycisk. Nacisnąłem
go. Kładąc wygodnie nogi na półce, z fajką w zębach porfiyślalem, że to zupełnie niezłe.
Zewnętrzna część półki z książkami - były to podręczne słowniki - otwarła się i mogłem
przyjrzeć się z uznaniem doborowej kolekcji trunków. Gdybym był nałogowcem,
mógłbym tu posiedzieć do rana, a ponieważ nim nie jestem, nalałem sobie szkockiej.
Wnętrze szafki było lekko chłodzone, w głębi zauważyłem termostat. Muszę sobie coś
takiego zainstalować w Londynie. Sączyłem szkocką, gapiłem się na butelki, wszystkie
doborowej marki, nic dla skacowanego faceta, który o trzeciej nad ranem podejmuje już
męską decyzję picia czegokolwiek. Obok kolekcji, ale w osobnej małej szafce, stał aparat
telefoniczny. Podniosłem słuchawkę. Był podłączony. Musisz na wszelki wypadek
przekonać się, Bart, czy telefon ukryty w biblioteczce z barkiem ma wyłącznie
połączenie z centralą, czy też na przykład można z innego aparatu w tym rozległym
domostwie podsłuchać prowadzoną stąd rozmowę.
Pomiędzy dwiema szafami bibliotecznymi, na wprost skórzanej kanapy wisiała
fotografia w szerokich, ciemnych ramach. Wstałem i z jeszcze jednym drinkiem
pomaszerowałem ku fotografii. Przedstawiała grupę czerstwych, zadowolonych z siebie
mężczyzn w smokingach, z wysokimi kielichami w dłoniach. Wieczór koleżeński.
Znałem ich wszystkich. Jednych z publikacji, innych osobiście. Ale tylko trzej
interesowali mnie. Profesor Orlani, don Tulio Alfieri i profesor Amadeo Alfieri. Prorocy
fotografii, o, do diabła, przepraszam, fotografiki, twierdzą, że psychologia malarstwa to
zdegenerowana bzdura, wywalmy ją na śmietnik historii, głębię duszy obnaży aż do
wyrafinowanej głębi jej dna tylko fotografia, przepraszam, tylko geniusz fotografika.
Obejrzałem już około setki różnych wystaw fotograficznych i doszedłem zupełnie
samodzielnie do wniosku, że chodzi tu o perwersyjne marnowanie papieru metodą dajmy
na to firmy Fuji, Canon czy Hasselblad. Nie ma nic bardziej mylącego niż
sfotografowana, uśmiechnięta gęba typa obmyślającego nowe łajdactwo. Ciekawe, który
z tych mężczyzn był łajdakiem?
Zadzwoniłem na służącego. Przyczłapał po chwili. Był nieco młodszy od
Medarda zabranego stąd do Sieny przez don Tulia, ale w ogóle pasował do tych starych
murów i gratów.
•
Być może ktoś zadzwoni do mnie dziś wieczorem. Powiedz swemu koledze w
hallu, żeby przełączył rozmowę na mój telefon. - Wskazałem aparat w szafce.
•
To niemożliwe, proszę pana, nie można przełączać. Instalacja jest bardzo
stara, więc może pan dzwonić ze swojej sypialni albo salonu, w jadalni też jest
telefon, tak, wszystkie dzwonią od razu.
•
A ten? - znowu wskazałem na aparat w szafce przy kanapie.
•
Ten jeden jest połączony z miejscową centralą, proszę pana.
•
Dziękuję, przyjacielu. Możesz odejść.
•
Tak jest. Kolacja będzie o siódmej, proszę pana.
Po wyjściu służącego zadzwoniłem do Rzymu do komisarza Malone-go.
Poprosiłem go, by któryś z jego ludzi sprawdził, czy Anita Tornius odwiedziła signorę
Conti na Via Appia Antica. Opisałem pannę Tornius dokładnie. Chcę wiedzieć, co będzie
robiła w Rzymie.
•
Mam za mało ludzi, Bart.
•
Czytałem, że we Włoszech panuje bezrobocie, więc niech pan mnie nie buja,
komisarzu.
•
Jak ja nie cierpię amatorów - westchnął Malone. - Myślę o panu.
•
Gdy mnie pan witał na lotnisku, nie zauważyłem tego. Ostatecznie jestem
potrzebny policji, tak czy nie?
•
Dobra, dobra, pański kaprys będzie spełniony. Czy zachowuje się pan
dyskretnie?
•
Solo e segredo, zapewniam.
Odłożyłem słuchawkę i rozsiadłem się wygodniej na kanapie, sącząc
powoli trzeciego drinka. Ogarniało mnie błogie ciepło i senność. Mijał czas, zegar
stojący na kominku wybijał godziny. Nie drzemałem, przeciwnie, mój mózg pracował
dosyć wydajnie, rozpatrując szarady, jakie mu przedkładałem. Zupełnie fantastyczne
głupstwa. Ponieważ jednak nie ma takiej sprawy, która nie mogłaby się w życiu zdarzyć,
więc popychałem dalej tę robótkę.
Kolację kazałem sobie przynieść do biblioteki. Otworzyłem dwuskrzydłowe
drzwi łączące bibliotekę z gabinetem don Amadea Ałfie-riego. jadłem przy małym
stoliku ustawionym obok kominka, wpatrując się w drzwi, przez które 15 marca przed
północą wyszedł człowiek, wyszedł na ostatni spacer w swoim życiu, bo zastrzelono go
w ogrodzie. Śmierć zaskoczyła go pod postacią pocisku w stalowej koszulce
wystrzelonego z małokalibrowego, samopowtarzalnego pistoletu. Pocisk ten leży sobie
spokojnie w laboratorium balistycznym policji rzymskiej, kopia ekspertyzy powędrowała
do Sieny. Gdzie szukać broni i motywów? Motywów kierujących ręką zabójcy. Nie chcę
powiedzieć, że już wtedy w pałacu don Amadea domyślałem się, kto jest zabójcą. Brałem
jedynie pod uwagę różne możliwości i różne osoby. Znalezienie motywu uściśliłoby
moje poszukiwania. Panna Tornius? To byłoby zbyt proste. Dziedziczy wszystko, więc
wszystko chce mieć szybko. Zabija. Nonsens. Nonsens? Motywy zbyt proste i zbyt
nonsensowne często okazywały się wyrafinowanie prawdziwe. Miałem Anitę Tornius na
początku mojej listy wertowanej w pamięci, ale niechętnie powracałem do tego imienia.
Don Tulio Alfieri? Testament brata pozbawiał go wszystkiego, to. znaczy całego
majątku don Amadea. Gdyby Anita Tornius wpadła na obłąkany pomysł zabicia swego
wychowawcy, dałaby szansę następnemu spadkobiercy, don Tulio Alfieriemu. Pytanie:
czy testament don Amadea można obalić? jeśli można, to don Tulio wkrótce wejdzie w
posiadanie całego zapisu... Nie uczynił nic, by zaprotestować.
Stare domostwa rozleniwiają mnie, czuję się w nich tak omszały jak one. Ale
wcale nie myślę wolniej. Pytanie dla Claudii, albo nie, dla Orlaniego: jakie stosunki
łączyły go z don Amadem? Czy tylko współpraca naukowa?
Nie, współpraca to złe słowo. Orlani i Alfieri nie pracowali razem, to jest, nie
prowadzili wspólnych prac badawczych. Łączyła ich praca na uniwersytecie rzymskim.
Ale łączyło ich coś więcej, coś, co musieli ukrywać przed innymi. Miałem tylko swoje
przypuszczenia jak ślepy i głuchy na realizm, błąkający się po manowcach dadaista
(nawiasem mówiąc, w mojej londyńskiej pracowni wisi na ścianie dziełko jednego z tych
facetów, Mana Raya, co tydzień postanawiam, że je wyrzucę, a.ono ciągle tam jest jako
przykład wesołego wariactwa). Miałem też dwa fakty i jeden niejasny łącznik między
nimi: i Amadeo Alfieri,. i Orlani mieli wyjechać do Szwajcarii do Zurychu, i zabytki
sztuki etruskiej, i figurki Łasa.
Załóżmy, Bart, że Łasa Orlaniego pochodziły z jakichś zbiorów don Amadea,
który wplątał się w nieznaną aferę. Ktoś inny postanawia go z niej wyplątać. Przychodzi i
15 marca zadaje „coup de grace” pociskiem z samopowtarzalnego liliputa... Nie, Bart, to
nie trzyma się kupy. Mamy bowiem jeszcze zeszłoroczne morderstwo kobiety.
Umorzone. Podobne morderstwo Lucii Rizzi i wyrok na tym facecie z baru przy szosie.
To już coś więcej niż afera, w którą dalby się wplątać ktoś tej klasy co don Amadeo
Alfieri... Czułem, że to wszystko musi się wiązać. Figurki kobiety-demona w Sienie i w
Rzymie to wskazówki, podobnie ten uduszony gość z baru, który znał Lucię Rizzi vel
Cattanei. Sprawę komplikują dwa jakby oderwane fakty: jakieś kłopoty - czyje? - z
Banco Ambrosiano i ta szczególna dyskrecja, jaką otoczono śmierć don Amadea
Alfieriego, zalecana przez komisarza Malonego i sędziego Bladassariego. Nawet
Dawson, zlecając mi prywatnie tę robotę, nie powiedział, co o tym wszystkim myśli,
poza jedną tylko uwagą, że o ile mu wiadomo, policja włoska nie kontaktowała się
jeszcze z Interpolem.
Czyżby Dawson chciał, żebym sobie zapamiętał tę uwagę? Po co? Dlaczego? Czy
ta uwaga wiąże się może z Łasa i Zurychem i basset Malone kryje przede mną więcej, niż
powinien, więcej niż musi?
Zaczął padać deszcz. Ciskany nagle wzbierającym wiatrem, spływał falami po
szybach. Nagła zmiana pogody, to cię tak przedtem rozleniwiło, Bart. Starzejemy się, co?
Wstałem z kanapy i podszedłem do półek z książkami. Prac Orlaniego było kilka.
Trzy. Można powiedzieć, że między Orlanim i Alfierim nie było naukowej przyjaźni.
Prace don Amadea były w komplecie, wszystkie oprawne w czerwony safian z
wyjątkiem zeszytów naukowych z ostatnich dwu lat. Obok nich katalog zbiorów, potężne
tomisko składające się z ponad stu czarnych kartonów z naklejkami z żółtego chińskiego
papieru pokrytego zapisem inwentarzowym, wszystko to oprawne w grubą, skórzaną
okładzinę zamkniętą miedzianymi klamrami. Oczywiście zbiory etruskie zajmowały
najwięcej miejsca w inwentarzu, te zbiory oraz inwentarz zbioru gemm, przez znawców
porównywanego do zbioru Szmidta-Ciążyńskiego, słynnego polskiego antykwariusza i
kolekcjonera w Paryżu. Don Amadeo podczas naszej ostatniej rozmowy, wtedy gdy
wspomniał, że pokaże mi w tym sezonie wykopaliskowym coś, co zelektryzuje
archeologów, obiecał mi był również godzinkę w Komnacie Gemm w swym pałacu, oraz
dowód, że dziewiętnastowieczna kolekcja Szmidta była przeceniana przez kronikarzy
epoki. Teraz gdy don Amadeo spoczywa ng pobliskim cmentarzu, będę musiał obejrzeć
te cuda sam.
Uważnie przewertowałem katalog zbiorów, szukając w inwentarzu figurek Łasa.
Nie znalazłem najmniejszej wzmianki. Byłem z tego zadowolony. Czułem coraz bardziej,
że zmierzam we właściwym kierunku.
W gabinecie na biurku don Amadea stała skrzynka z cygarami, inkrustowana
masą perłową. Wziąłem jedno, zapaliłem. Sięgnąłem po słuchawkę telefonu. Były tam
dwa aparaty, ale jeden, wskazany mi przez pannę Tornius, połączony był tylko z pokojem
służbowym. Poprosiłem o mocną kawę. Przyniósł mi ją zaspany służący. Z filiżanką w
ręku siadłem na biało lakierowanym parapecie okna. Widziałem drogę prowadzącą do
oświetlonego portalu i ciemny zarys krzewów z lewej strony, tam gdzie padł strzał. Poza
tymi krzewami żywopłotu była łąka i park, zapewne stamtąd przyszedł morderca, po cóż
miałby ryzykować drogę przez oświetloną przestrzeń? Tak, z pewnością przyszedł od
strony parku. Dlaczego? Malone i Baldassari powiedzieli mi, że Alfieriego zastrzelono z
bardzo bliskiej odległości i nie z tyłu. Zatem ktoś, kto podchodził do niego żwirową
alejką, musiał mu być znany. Zatem powinien być znany również w pałacu. Czy więc
ryzykowałby drogę od portalu? Nie. Od strony parku. Idzie, jego kroki nie mogą być
ciche, skrzypiący pod stopami mordercy żwir zwraca uwagę don Amadea. Morderca nie
mógł zbliżyć się bezszelestnie. Ale policja nie znalazła śladów stóp, w każdym razie nic,
co byłoby dla niej interesujące. Nic dziwnego. Wkrótce po tym, co się stało, a zanim
zjawiła się policja, spadł deszcz.
Muszę przyjąć, że ofiara znała swojego kata. Może nawet przyjmowała go w tym
gabinecie, w tej bibliotece.
Wszystko tu zapewne zostało zbadane, opisane przez policję, tu, w gabinecie, w
bibliotece, w pałacu... W pałacu? To już przesada, Bart, po co policja miałaby wałęsać się
po pałacu? Powęszyli w bibliotece, w gabinecie, w papierach, pogadali ze służbą, opisali
miejsce za żywopłotem, zwłoki, potem gdzie indziej sekcja i postępowanie rutynowe...
Odszedłem od okna, postawiłem na biurku filiżankę po kawie. Z półek
zajmujących jedną ścianę zdejmowałem rulony, rozwijałem je, przeglądałem, nic
ciekawego, plany już zbadanych odkrywek, rzuty stratygraficzne grobów, odrysy i
fotografie fresków grobowych, wszystko pedantycznie opisane, datowane, numerowane...
Stop, Bart, chwileczkę, przyjacielu... Rozwinąłem karton przedstawiający plan grobowca
- tumba na planie koła, z załączonymi fotografiami inskrypcji na fragmentach rzeźb i
tynku, archaiczne litery jak te, które zapamiętałem od czasu wykładów z dziejów
alfabetu, w studenckich czasach. Układem i rysunkiem przypominały inskrypcję z
Marsiliana d’Albegna, najstarszy wzorzec alfabetu etruskiego, ale wydały mi się bardziej
archaiczne.
Nigdy też nie natknąłem się w literaturze fachowej na taką nazwę etruskiej
tumby: Tumba Aurea, wypisana czerwoną kredką na kartonie u dołu. Wróciłem do
biblioteki, otworzyłem Inwentarz odkrytych i opisanych tumb. Tumba Aurea nie
figurowała w nim. To musiało być coś nowego, zupełnie nowego. Postanowiłem na
wszelki wypadek sfotografować ten plan.
Zgasiłem w gabinecie górne światło, zapaliłem lampę na biurku, rozwinięty plan
tumby przycisnąłem do powierzchni biurka diorytowymi przyciskami przyniesionymi z
biblioteki. Szybko poszedłem do swojego pokoju - był na tym samym piętrze - po
polaroid. Potem, sfotografowałem ten dziwny plan, plan Złotej Tumby.
Złota Tumba. Nie, stanowczo nie spotkałem się z czymś takim, nawet w
najświeższych komunikatach naukowych. Do diabla, musiałbym o tym słyszeć!
Wpatrywałem się w plan, schowawszy uprzednio w twardej kopercie kilka zdjęć
zrobionych polaroidem. Teraz dopiero w ostrym świetle stojącej na biurku lampy
dostrzegłem rysunek, lekki szkic miękkim ołówkiem. Pochyliłem głowę i na sekundę
wstrzymałem oddech.
Klejnoty, biżuteria, całe etruskie złotnictwo ma swoje wyraźne cechy, nie znane u
innych starożytnych ludów, z wyjątkiem chyba tylko Hetytów i Lidów w Azji Mniejszej,
stąd wielu badaczy upatruje pochodzenie Etrusków z tej części świata, oczywiście nie są
to jedyne powody takiego poglądu. Ale mnie nie interesowały zależności.
Rysunek ołówkowy, zrobiony zapewne przez don Amadea Alfierie-go, podobnie
jak różne marginalne szkice na innych planach opisane jego ręką, rysunek ten
przedstawiał naszyjnik.
Taki sam naszyjnik miała na sobie Lucia Rizzi vel Cattanei tamtej nocy, gdy
znalazłem ją na drodze, gdzieś pomiędzy Rzymem i Sieną. Ciężki złoty naszyjnik, który
od razu zwrócił moją uwagę.
Musiałem natychmiast zatelefonować do Sieny. Sięgnąłem po aparat. Baldassari
nie spał jeszcze, facet widocznie dużo pracuje.
•
Jak się pan bawi w S. Giorignano? - spytał, nie okazując zdziwienia.
•
Mają tu dobrą whisky, panie sędzio. Poza tym jestem sierotą, bo panna
Tornius bawi w Rzymie. Mam pytanie, potem może pan odłożyć słuchawkę.
•
Słucham - rzucił rzeczowo.
•
Czy w mieszkaniu Lucii Rizzi policja znalazła złoty naszyjnik. Oryginalna,
stara robota, dobre, stare złoto?
Baldassari milczał przez chwilę, potem w słuchawce usłyszałem jego stanowcze
zaprzeczenie.
- Niczego takiego nie znaleziono, doktorze Bart.. Dlaczego pan pyta?
- Właściwie nie wiem, może to tylko nocne urojenie, nic więcej.
Usłyszałem stuk odkładanej słuchawki.
Poszedłem do biblioteki po inwentarz zbiorów. Zapisy prowadzone były
pedantycznie do lata 1980 roku tym samym charakterem pisma. Bez wątpienia ręką don
Amadea. Obejrzałem księgę na biurku, interesowała mnie ostatnia karta z wklejką, a
ściślej jej krawędź grzbietowa. Odchyliłem mocno oprawę. Wyjąłem z kieszeni
marynarki małą pincetę. Między safianową; okładziną a ostatnią kartą tkwiły dwie czarne
plamki, każda o powierzchni około pięciu milimetrów. Położyłem je na białej stroniczce
mojego notesu. Z jednej strony oba maleńkie kartoniki miały krawędzie nierówne, jakby
oddarte od
większej całości, z drugiej strony krawędzie były równo przycięte. Nie miałem
wątpliwości.
Z inwentarza zbiorów wyrwano dwie karty z wklejkami zapisów.
Ktoś, kto to uczynił, był trochę niedbały, pozostawiając taki ślad. Może został
spłoszony albo był zdenerwowany? Nie mógł tego uczynić don Amadeo. To był pedant.
Więc kto?
ROZDZIAŁ VIII
Dobranie się do szuflad biurka nie przedstawiało żadnej trudności. Zawsze mam
przy sobie zwijany futeralik z zestawem „wykałaczek” otwierających każdy przeciętnie
skomplikowany zamek. Naturalnie wszystko, co było w tych szufladach, zostało już
przejrzane przez policję. W tym wszystkie notatki i listy, zwłaszcza listy. Ja też
przejrzałem niektóre i odłożyłem. Nie zawierały nic ciekawego. Zawsze przyjmuję, że
jeśli człowiek o rozwiniętej inteligencji ma jakieś kłopoty, to nie zawierza ich papierowi,
chyba że jest poetą. Z większą więc ciekawością zajrzałem do porzuconego w kącie
dolnej szuflady pliku rachunków tyczących różnych drobnych napraw, przebudowy,
konserwacji w pałacu, kwity meblowe, rachunki za instalację szaf muzealnych i jeden
rachunek za wykonanie instalacji alarmowej w całym rzucie parterowym, sypialni,
gabinecie i bibliotece na piętrze.
Rachunek wystawiono 23 grudnia 1980 roku, w tym samym dniu skończono
montaż instalacji alarmowej. Prawie w Wigilię Bożego Narodzenia. Wyglądało to na
pośpiech. Dlaczego don Amadeo się spieszył? A może przesadzasz, Bart, może nie było
żadnego pośpiechu? Przypadek, że montaż ukończono w przeddzień Wigilii? Może
przypadek. W każdym razie nie umiałem tego faktu na razie połączyć z żadnym innym.
Obejrzałem czujniki w gabinecie i bibliotece. Pierwszorzędna robota elektronika.
Czujniki klamek, czujniki szyb, czujniki termiczne, czujniki zawiasów. Czujniki pola
okna były wyłączone, sprawdziłem to. Dlatego mogłem zbliżyć się do okien biblioteki i
gabinetu. W bibliotece chroniono cenne druki i księgę inwentarzową. W gabinecie
dokumentację naukową, archiwum i podręczny mały sejf, podobny do sejfu w sypialni.
Te sejfy nie ciekawiły mnie, z całą pewnością panna Tornius ma do nich klucze. Policja
musiała i tam zajrzeć. A więc dokumentacja, pieniądze, jakieś kosztowności. Panna
Tornius wraca jutro w nocy. Zostanę jeszcze jeden dzień i zapytam ją, co
przechowywano w sejfach. Może były tam okazy najdroższych gemm... albo... tego nie
powiem, o to nie zapytam, na razie.
Pozostaje ten rachunek. Pozornie wszystko w porządku. I pytanie: kto włącza
instalację i dlaczego nie włączono czujników pola okna? I muszę pogadać z ludźmi,
którzy zakładali instalację alarmową. Firma z Florencji, wyspecjalizowana.
Obejrzałem drzwi biblioteki, zapasowe gabinetu, wyszedłem na półciemny
korytarz zastawiony fortecami starych mebli. Tamte drzwi i drzwi sypialni don Amadea
też miały instalację alarmową. Czego, kogo ten człowiek mógł się bać w swojej sypialni?
Teraz czujniki były wyłączone. Nie były już potrzebne, zdaniem panny Tornius zapewne.
Panna Tornius. Myślałem o niej w amfiladzie pałacowego muzeum na parterze.
Zgasiłem wszystkie lampy, zostało tylko oświetlenie szklanych klatek kryjących
zdobycze don Amadea, światełka ekspozycyjne rzeźb, płyt, inskrypcji. Katalog gemm
znalazłem w małej, podręcznej bibliotece. Potem przejrzałem kolekcję pod szklanymi
płytami. Były wszystkie numerowane gemmy, wszystkie z wyjątkiem dwunastu
najcenniejszych.
Muszę o nie zapytać pannę Tornius. Jeśli z katalogu gemm nie wyrwano ostatniej
karty - jak uczyniono to w inwentarzu biblioteki - to albo brakujące w kolekcji okazy
znajdę w sejfach albo usunął je stąd sam don Amadeo, albo wreszcie ukradziono je,
załóżmy, że ukradziono przed założeniem instalacji alarmowej... Zaraz, głupku! Przecież
teraz, w nocy, wszedłeś do muzeum bez przeszkód, instalacja jest wyłączona... Albo
działa tylko zewnętrzna, chroniąca pałac.
Obejrzałem dokładnie futrynę ciężkich drzwi wiodących z amfilady sal muzeum
do rozległego hallu. Dawno nie zdejmowano jej. Drzwi nie miały zabezpieczenia.
Dosyć. Idę spać.
Zgasiłem światła. Otworzyłem drzwi. Moje oczy bardzo szybko przyzwyczajają
się do światła i ciemności, mimo to mogłem tylko wyczuć czyjąś obecność, gdy
znalazłem się w ciemnym hallu. Znieruchomiałem. W prawej kieszeni miałem latarkę,
pod lewą pachą automatyczny colt. Podniosłem prawą rękę, gdy za mną zapaliło się
jakby ostre, złożone z tysięcy punkcików światło. Ktoś stojący za mną trzasnął mnie w
głowę. Nie na tyle mocno, bym stracił przytomność ani refleks. Z półobrotu uderzyłem
prawą dłonią. Posłyszałem zduszony jęk, czyjeś ramiona oplotły mnie, uderzenie w
prawą nerkę nie było znowu ani celne, ani dostatecznie mocne, mimo to poczułem ostry
ból i mdłości. Padając na kolana, pociągnąłem za sobą napastnika. Mając go pod sobą,
zdążyłem uderzyć w miejsce, gdzie powinna być tętnica szyjna. Ciało leżące pode mną
znieruchomiało.
Zapaliłem latarkę.
Na podłodze przede mną leżał mecenas Perucci.
Poszukałem kontaktu, zapaliłem światło w hallu. Wielki dom pogrążony był w
ciszy, służba spala. Rzymianie skarżyli się bardzo dawno temu, że służba sypia
spokojniej i zdrowiej niż jej właściciele. < Coś z tego pozostało.
Leżące na podłodze ciało poruszyło się. Perucci wracał do przytomności. Patrzał
teraz na mnie w osłupieniu.
•
To pan, Bart?... - wykrztusił.
•
To ja, mecenasie. Następnym razem proszę mi przesłać wizytówkę, mogłem
pana kropnąć z mojego colta, automatyczna i bezbłędna broń, mecenasie.
- Nigdy bym czegoś takiego nie dotknął. - Perucci podniósł się z wysiłkiem. - Wie
pan, Bart, dlaczego się na pana rzuciłem? Proste. Gdyby pan nie zgasił światła,
wychodząc z muzeum don Amadea, nie byłoby sprawy. Ale było ciemno, sądziłem, że
mam do czynienia z włamywaczem.
- Jasne, panie Perucci - powiedziałem życzliwie i ze zrozumieniem. - Następnym
razem zostawię światło.
Nie spytałem go, jak tu wszedł. Czyżby popełnił błąd, nie zaczynając sam
wyjaśnień? Nie zapytam go. Na razie.
•
Co pana sprowadza do S. Giorignano?
•
Pan, doktorze Bart. Pan, sprawa don Amadea i niepokój o stan zdrowia
mojego klienta, don Tulia Alfieriego. Miałem od rana ciężki dzień.
Postanowiłem, że porozmawiam z panem o tym...
•
Dobrze. Pójdziemy do mojego pokoju, to na piętrze, tam pogadamy. A propos,
mecenasie, czy panna Tornius jest również pańską klientką?
•
Naturalnie, panie Bart. Dlaczego pan pyta?
•
Lubię zadawać pytanka. To mój fach, panie Perucci. Ale, ale, czy może pan
zgasić światło w hallu?
Bezbłędnie znalazł kontakt wpuszczony w ciemną boazerię. Nie jest tu po raz
pierwszy, to jasne.
•
Znalazł pan coś ciekawego w pałacu? - spytał, wracając na schody.
•
Niestety, nic - odparłem z rozczarowaniem w głosie. - Policja też z pewnością
niczego nie znalazła?
- O ile wiem, to nie. Jak się panu podoba S. Giorignano? Ściany i sklepienia
parteru pochodzą z szesnastego stulecia.
- Stulecie intelektu, sztuki, zbrodni i namiętności. Lubi pan tę epokę?
- Wolę prozaiczną współczesność. Mam temperament mieszczucha.
- Skąd wiedział pan, że tu jestem?
- Mówił mi don Tulio, że wybiera się pan do S. Giorignano. Szukałem pan w
hotelu. Chciałem dzwonić ze Sieny, ale powiedziano mi, że linia do Giorignano jest
chwilowo zepsuta.
- Kiedy chciał pan dzwonić, mecenasie?
- Dzisiaj około szóstej.
Weszliśmy do mojego pokoju.
- Chciał mi pan coś powiedzieć o don Tulio Alfierim. Słucham.
- Nie wiem, od czego zacząć, panie Bart.
-Jeśli przyjechał pan w tej sprawie ze Sieny, to chyba wszystko jedno, od czego
pan zacznie. Lubię niespodzianki. Może jednak powie mi pan jutro, dobrze? Chce mi się
spać.
Jeśli swoim nagłym przybyciem i tekstami o don Tuliu facet chce mnie jakoś
wybadać, to nic z tego, widzi przed sobą sennego, przeciągającego się typa.
Nacisnąłem kilka razy dzwonek. Chwilę czekaliśmy, zanim pojawił się ten sam
służący, który przyniósł mi kawę i kolację do biblioteki.
•
Dobry wieczór, Marco - powiedział przyjaźnie Perucci.
•
Dobry wieczór, dottore Perucci...
Służący był zdziwiony obecnością Perucciego, byłem tego pewien. Szybko
poprosiłem o przygotowanie jakiegoś pokoju dla mecenasa. Zostanie tu do jutra.
•
Dobrze, proszę pana. Czy przygotować również kąpiel?
•
Za późno, dziękuję, Marco.
Służący wyszedł cicho. Perucci wstał z fotela, podałem mu rękę.
- Do jutra zatem, mecenasie.
Kiedy Perucci wyszedł, uchyliłem drzwi. Nasłuchiwałem oddalających się
kroków. Gdzieś w głębi długiego, mrocznego korytarza trzasnęły drzwi. Nie zapalając
światła zgaszonego przez Marca, poszedłem do biblioteki. Zabrałem stamtąd na wszelki
wypadek księgę inwentarzową. Plan Tumba Aurea zostawiłem. Miałem dobre odbitki.
Poza tym, jeśli Tumba Aurea zainteresowała kogoś, to ów ktoś nie był tak głupi, aby nie
pozostawić rysunku na miejscu. A dlaczego zabrałem wielką księgę inwentarzową? Był
to jedyny spis ciężkiego majątku ulokowanego w etruskich zbiorach. Don Amadeo mówił
mi w zeszłym roku, że jest to jedyny spis. Zresztą nie musiał mi tego mówić. Słyszałem
od Orłaniego, że Amadeo Alfieri nigdy nie chciał drukować tego inwentarza. Jeśli jest
ktoś, kto jeszcze się waha, powstrzymuje, to może zniknięcie księgi inwentarzowej
sprowokuje go, zdenerwuje. A jeżeli ów ktoś zechce może dojrzeć jakiś związek
pomiędzy mną a zniknięciem księgi, to będzie musiał wyjść z ukrycia i zaatakować.
Dotąd wokół zamordowania don Amadea trwa dyskretna cisza, teraz zaczyna się
wszędzie pętać prywatny gliniarz czyli ja. Bardzo bym chciał, żeby ktoś poczuł się
zagrożony... Kto? Nie wiedziałem tego jeszcze.
Jeszcze raz zadzwoniłem na Marca. Zjawił się tym razem prędzej.
- Chciałbym wiedzieć, Marco, czy instalacja alarmowa była dzisiaj włączona.
Zmieszał się., - Przepraszam, proszę pana. Zapomniałem to zrobić. Ale zdarzało
mi się to po raz pierwszy. Czy powie pan pannie Tornius?
•
Mogę milczeć, Marco, jeśli mi powiesz, jak wszedł do pałacu mecenas
Perucci.
•
Jeszcze don Amadeo dał panu mecenasowi specjalny klucz...
•
Wyłączający instalację i otwierający drzwi główne?
•
No tak, proszę pana.
•
Możesz odejść.
Zasypiając w zamkniętym pudle starej komnaty z ręką na automatycznym colcie
leżącym pod poduszką, myślałem o brakujących gemmach. Jutro obejrzę dokładnie
kolekcję. W świetle nocnej lampki, której nie zgasiłem, widziałem, leżąc na boku, starą
tapetę widokową za stolikiem i wolterowskimi fotelami. Ładny okaz, zdaje się, że takie
tapety malował Zipelius, a tłoczył z drewnianych klocków Rixheim, było to wtedy, gdy
mały kapral przegrał grę mając najlepszą kartę, no tak, ale gdy jakiś facet zabiera się do
gry z tak podstępnym szulerem jak historia, to musi przegrać. Pejzaż Zipeliusa i
Rixheima kołysał się i zachodził mgłą, takie rozważania o niczym to moja specjalność,
nie używam dzięki temu barbituratów, w końcu zawsze zasnę...
•
Piękne - powiedział w pewnej chwili Perucci. To następnego dnia, kiedy
oglądaliśmy gemmy.
•
Brakuje kilkanaście.
•
Cenne?
- Wielka forsa, mecenasie.
•
I mówi pan to tak spokojnie? - spojrzał na mnie wyblakłymi oczami.
•
Nie moja kolekcja. I wezwano mnie w innej sprawie.
Miał miękkie ruchy i wydawał się gładki jak jego kocur sfinks. Patrzałem na jego
ręce, gdy obejmował gemmę, tak, nie brał jej, obejmował ją palcami miękkimi jak z
gumy, elastycznymi, rozciągliwymi jak palce pianisty wirtuoza, obejmował piękno,
przedmiot i cenę, na jego bladym czole wystąpiły drobniutkie kropelki potu. Zostawiłem
go tak na chwilę, gdy służący poprosił mnie do telefonu w palarni. Ktoś w tym
domostwie musiał mieć kiedyś bzika na punkie wynalazku Bella...
Dzwonił Malone z Rzymu. Tak, Anita Tornius jest w Rzymie, raz wychodziła, a
raczej wyjeżdżała samochodem signory Conti. Gdzie? Na Piazza Venzia 8...
•
Czy to ma dla pana jakieś znaczenie, Bart?
•
Nie - skłamałem - nie ma żadnego znaczenia^
•
Nie zastała nikogo na Piazza Venezia. Potem ktoś stamtąd przyjechał na Via
Appia Antica. Doktor Paoli, podejrzany typ, anarchista czy coś w tym rodzaju,
kopnięty inteligent, wie pan, u nas to dosyć normalne. Czy facet pana
interesuje?
•
Trochę, komisarzu. Może trochę. Niech pan rozgląda się dalej. Okay?
•
Ben volentieri, bardzo chętnie - powiedział niechętnie. - Wszystko?
•
Na razie.
Co chce mi powiedzieć Perucci? Zaatakuję go teraz. Zimny jak lód, ale widać, że
może się sypnąć. Wróciłem do muzeum. Pochylał się nad gablotą, w której don Amadeo
zgromadził dwadzieścia miniaturowych rzeźb w drogich kamieniach. Część z nich
stanowiły rzeźby wypukłe, kamee, część rzeźby wklęsłe, intaglia, nie w malachicie czy
turkusie pochłaniającym za dużo światła. Miniaturowe rzeźby rżnięte były w rubinach,
szafirach i szmaragdach, nie większe od gołębiego jaja, najstarsza i najdroższa część
zbioru, założona w zeszłym stuleciu. Perucci miał wypieki na policzkach. Takie rzeczy
nie trafiają już dzisiaj na aukcje...
•
Bywa pan na aukcjach, mecenasie?
•
Czasem. Zbieram mariny. Holenderskie. I tylko to. Nie można mieć
wszystkiego.
•
Bywa pan w Zurychu?
•
Nie. Spędzam wakacje nad jeziorem Como albo nad Lemanem.
•
Nieszczęsna panna Rizzi chciała spędzić wakacje nad Como... Widywał ją pan
tam?
•
Nie, nigdy - zaprzeczył spokojnie Perucci pochylony nad gablotą.
Wyjmując z kieszeni szkło powiększające, aby dokładniej obejrzeć diamentową
kameę, wyjąłem również, przypadkiem, zdjęcia planu Tumba Aurea i położyłem je na
chwilę na szklanej tafli. Przyciski wzięte z biblioteki don Amadea były na tych zdjęciach
dobrze widoczne, a rysunek planu ostry. Perucci popatrzył na nie bez zainteresowania.
Schowałem zdjęcia.
•
Oto słynna kamea Marchanda rżnięta w sardonyksie - mówił nabożnie, cicho
Perucci. - A to, proszę spojrzeć, to jest Venus marina rzeźbiona w ciemnym,
dającym tajemnicze, głębokie światła sardzie zwanym kamieniem
memfisowym, któż to ją robił, zaraz... Pan nie wie? Racja, jest pan
archeologiem. Cudowna rzecz!
•
Pichler. Chyba jest to dzieło Pichlera - podpowiedziałem. - Poza tym
rzeczywiście nie znam się na gemmach.
Wyblakłe oczy Perucciego spoczęły na mojej twarzy (gdzieś czytałem, że „czyjeś
oczy spoczęły ha czymś” to idiotyczne, ale tyle ludzi używa tego zwrotu, że gliniarz też
może sobie na to pozwolić). Nic nie powiedział.
- O ile pana zrozumiałem wczoraj, to don Tulio Alfieri nie jest zdrowy?
Perucci odwrócił się od gabloty.
- Fizycznie nic mu nie dolega. Ale rozmawiałem z jego żoną...
A zatem tak... Toskański arystokrata, potomek sieneńskich wielmożów, utracjusz
i latyfundysta, kolekcjoner i znawca starożytnej Etrurii. Polityk? Nie, zaprzeczył Perucci.
Nie, raczej wpływowa osobistość, wie pan, rodzina Alfierich, Alfieri i Tolomei byli
zawsze’kimś... Jego żona...
•
Co „jego żona”?
•
Długo to ukrywała, ale don Tulio zawsze lubił kobiety, wie pan, ona żyje z
upokorzeniem w sercu, kobiety pod tym względem mają dobrą pamięć i
przebaczają tylko wtedy, gdy naprawdę kochają, a don Tulio to wspaniały
mężczyzna. Teraz jeszcze kobiety oglądają się za nim...
- O ile pana zrozumiałem, don Tulio jest chory?
Perucci zawahał się. Signora Alfieri nie upoważniła go do mówienia o tym. Bo
czyż można uwierzyć, że dojrzały, doświadczony mężczyzna wpada w szczenięce
podniecenie na widok młodej dziewczyny?
•
Co pan ma na myśli?
•
Pokojówkę signory Alfieri, panie Bart. Gdyby nie interwencja signory,
dziewczyna... no cóż, on rzucił się na nią, sądząc że żona przebywa w innej
części domu, zachowywał się jak szaleniec, początkowo pokojówka nie
krzyczała, bała się stracić posadę, ale gdy zaczął zdzierać z niej sukienkę i
potem, gdy zdawało się jej, że ją udusi, wtedy zaczęła krzyczeć. Liczymy, że
służba nie będzie o tym opowiadać. Liczymy również na pańską dyskrecję,
doktorze Bart.
•
Pan mówi mi to prywatnie czy jako prywatnemu detektywowi?
•
Proszę zrozumieć, nie wiemy, jak postępować. Gdy opuszczałem pałac don
Tulia, zostawiłem mojego klienta w stanie silnego wzburzenia. Dziewczyna
dostała sto tysięcy lirów za milczenie. Signora Alfieri płakała, potem
przyjechał lekarz, którego zawezwałem. Don Tulio dostał środki
uspakajające...
•
Czy to wzburzenie, o którym pan wspomniał, powstało na tle podniecenia
seksualnego?
•
Nie wiem, nie jestem lekarzem, panie Bart.
•
Studiowałem kiedyś medycynę, panie Perucci, usiłuję zatem kojarzyć fakty z
tym, co możliwe. A co powiedział lekarz?
•
Nie jest pewien diagnozy. Właściwie jej nie postawił. Zupełnie prywatnie
mogę panu powiedzieć coś jeszcze. Don Tulio robi sobie zastrzyki z morfiny i
wyciągów hormonalnych...
•
Morfiniści nie zawsze są przestępcami, a wyciągi hormonalne stosują dzisiaj
wszyscy, którym wydaje się, że można zatrzymać młodość. Politycy, gwiazdy,
aktorzy, sportowcy, menadżerowie, milionerzy, miliarderzy, marzenia
wyprzedzające epokę nauki.
•
Panie Bart. Przeglądałem kiedyś stare książki w bibliotece don Tuiia, wie pan,
stare druki florenckie z czasów Savonaroli. Jeden z Aifierich uchronił je
podobno przed stosem przygotowanym na rozkaz przeora z klasztoru San
Marco. Znalazłem tam tajną skrytkę, a w niej to: i Perucci wyciągnął
plastikowy woreczek.
•
Co w nim jest? - spytałem.
•
Jedwabny szal pokryty plamami krwi.
•
Więc dodatkowo mielibyśmy do czynienia z fetyszystą?
•
Ja tego nie powiedziałem, doktorze Bart.
•
Ale chciał pan, żebym ja to powiedział.
Kiedy chcę się uspokoić albo coś przemyśleć, wyjeżdżam do przyjaciół mających
łowiska pstrąga. Pstrąg to mądra ryba i jeśli żyje dostatecznie długo, nie chwyta byle
czego, trzeba go sprowokować.
Joy, kochana Joy, muszę pozwolić, abyś stała się przynętą, może wtedy wypadki
potoczą się szybciej.
Tak, jeszcze dzisiaj, jeszcze przed obiadem zadzwonię do Rawenny i poproszę
Joy, aby przejechała do Sieny. Czuję, że będzie mi potrzebna. Jasnowłosa, zielonooka
madonna zrobi furorę w sędziwej Sienie umiejącej podziwiać uroki młodości prężnej i
cudownej. Pragnąć uroków młodości.
•
Czy pokazał pan ten szał sędziemu Baldassariemu, panie Perucci?
•
Jeszcze nie. Prosimy p a n a o pomoc.
- Zatrzymam ten drobiazg, jeśli pan pozwoli.
Zgodził się skwapliwie. Podał mi plastikowy woreczek tak ostrożnie, jakby miał
do czynienia z groźnym skorpionem meksykańskim.
Nie chciałem więcej o tym mówić, byłem uprzejmie obojętny i chłodny. Zadałem
inne pytanie:
- Don Tulio Alfieri ma, oczywiście, jakieś udziały w Banco Ambrosiano?
Perucci milczał przez chwilę, zaskoczony taką zmianą tematu.
•
Nic o tym nie wiem. Doń Amadeo miał takie udziały. Ale to wybitnie
dyskretna sprawa. Wie pan, naturalnie, jakie osoby i czynniki są zamieszane w
tę sprawę.
•
Częściowo mogę tylko domyślać się, jak i pan, mecenasie.
•
Dotarcie do tych zagadnień, jest niemożliwe oficjalną drogą. Liczymy na pana
i pańskie wpływy w różnych środowiskach.
•
Powiedzmy: tylko znajomości. To za mało na rozbicie sekretów Banco
Ambrosiano. Wie pan o tym równie dobrze jak ja. Bez dokumentów don
Amadea nic nie zrobię, ani ja, ani żaden sąd we Włoszech.
Stop, Bart, trzeba jeszcze raz szukać, szukać prywatnych bilansów i wyciągów z
kont albo z konta, to musi być gdzieś, jeśli nie zostało zniszczone.
•
Niech mi pan powie, panie Perucci, co pan sobie pomyślał, znalazłszy ten
jedwabny szal?
•
Nic, naprawdę.
•
Gdyby tak było, nie zawracałby mi pan głowy, mecenasie. Pańska sekretarka
została uduszona jedwabnym szalem. Ale to nie jest ten szal. Szal, którym
uduszono Lucię Rizzi, znajduje się wśród dowodów zabezpieczonych przez
sędziego Baldassariego. To jest inny szal.
•
O czym pan mówi, co pan ma na myśli?
•
To samo, co i pan. W zeszłym roku uduszono jedwabnym szalem kobietę.
Sieneńskie gazety pisały o tym, pamięta pan?
- Tak...-przyznał niechętnie.
•
Czy signora Alfieri widziała to, co pan znalazł?
•
Na miłość boską, nie! - Perucci wyrzucił z siebie te słowa, bardzo blady. -
Biedna kobieta. Choruje od lat na serce. Jej zdrowie jest bardzo kruche i każde
zakłócenie równowagi psychicznej... Czy pan sądzi, że don Tulio mógłby...
•
Nic nie sądzę. Nic nie wiem. Błądzę, mecenasie, błądzę w ciemności.
Dlaczego nie poszedł pan z tym szalem do sędziego śledczego?
•
Rozmawiałemz kanonikiem Aldobrandeschim. Doradza dyskrecję. Dobrze
mówił o panu, doktorze.
•
Widział mnie tylko raz, w katedrze. Cóż o mnie wie?
•
Dopóki to możliwejradzi unikać policji. Nie chcemy przecieków do prasy.
•
Kiedy pan znalazł len szal, mecenasie?
•
Było to w jakiś tydzień... po wydarzeniu w S. Giorigńano.
•
Wydarzeniu? Ma pan na myśli to zabójstwo?
•
Tak, tak.
•
Przechowywał pan ten szal u siebie w domu? Po co?
•
Nie wiem, daję słowo, doktorze, to odkrycie było tak dziwne i szokujące. Nie
śmiałem pytać don Tulia...
•
Czy kanonik Aldobrandeschi nie mówił o tym z don Tuliem?
•
Z pewnością nie.
•
Nie mogę panu przyrzec milczenia w tej sprawie. Na razie po prostu nie wiem,
co o tym myśleć.
•
Musi pan mieć jakąś koncepcję, doktorze...
•
Żadnej, panie Perucci. Żadnej. Czy państwo Alfieri byli zgodnym
małżeństwem?
•
O tak, zapewniam pana - powiedział stanowczo Perucci. Jego słowa
zabrzmiały donośnie w amfiladzie muzealnych sal.
•
I żadnego odstępstwa od normy? Zdarzenie z tą pokojówką to po raz
pierwszy?
•
Według tego, co wiem, to tak.
•
Czy Linda Alfieri mogłaby ukrywać inne takie przypadki?
•
Wątpię. Signora Alfieri to kobieta z zasadami. Nie, to nie byłoby możliwe w
jej przypadku... ale, ostatecznie, kobiety bywają bardzo dziwne, prawda?
•
Chciał pan powiedzieć: niekonsekwentne?
•
Tak, właśnie to. Dobrze pan to ujął, doktorze.
•
Proszę mi podać nazwisko lekarza domowego państwa Alfierich. Uczynił to
bez wahania:
•
Doktor Aldo Taccone.
•
Rozmawiał pan z nim o tym, co się wydarzyło?
•
Nie. Signora Alfieri nie życzyła sobie.
•
Czy jest pan przekonany, że don Tulio jest chory psychicznie?
•
Tego nie powiedziałem! - Perucci podniósł rękę ostrzegawczo. - Jestem
niespokojny i zaszokowany. Tak, zaszokowany. Kiedy pan wraca do Sieny?
•
Jutro. A pan?
•
Dzisiaj. Chciałem, żeby paawiedział o tym, co się tam stało. Czy to się panu
przyda, panie Bart?
•
Nie mam pojęcia.
Joy była zajęta w Rawennie, ale po moim telefonie do hotelu „Pod Różą” wkrótce
zadzwonija do S. Giorignano. Chyba jednak czekała na mnie.
10 maja Joy była już w Sienie.
Dzień wcześniej Anita Tornius wróciła z Rzymu. Opanowana, powściągliwa,
&IĆ prawie nie powiedziała o swojej małej wyprawiepoza tym, że teraz, gdy jej sprawy
majątkowe przybrały pomyślny obrót, nie myśli już o swoich skromnych planach.
Signora Conti proponuje jej udział w swoim domu mody, ale samodzielność, taka
zupełna, to chyba coś lepszego.
•
Chcę być zupełnie samodzielna, panie Bart. Chyba otworzę własny duży dom
mody.
•
Może pani sobie na to pozwolić, naturalnie. Czy don Amadeo Alfieri wiedział
coś o pani planach?
- Myślę, doktorze, że on chciał się ze mną ożenić.
- A pani? Czy pani chciała tego samego?
•
Szczerze? Dobrze, powiem. Nie chciałam. Cenię wolność. I była między nami
duża różnica wieku. Tej ostatniej różnicy nie przesłoniłyby nawet pieniądze.
Nie, nie wyszłabym za don Amadea.
•
Był zazdrosny?
- Jak każdy mężczyzna, kiedy czuje się zagrożony w swoim poczuciu własności.
Nie, proszę źle nie rozumieć, nic między nami nie
było. Jeszcze nie.
•
Gdybym panią, panno Tornius, poprosił o pewne porównanie, na przykład,
gdybym chciał, żeby pani powiedziała coś o obu braciach Alfierich. Czy
różnili się charakterami?
•
Z pewnością. Amadeo był opanowany i miał poczucie humoru. Don Tulio robi
na mnie wrażanie człowieka kapryśnego, zamkniętego i lekceważącego ludzi,
mimo że często wśród nich bywa...
- Czy ktokolwiek mówił przy pani, że don Tulio jest chory?
Był późny wieczór, siedzieliśmy w jasnym kręgu lampy, dobrze widziałem jej
twarz, oczy. Była zdziwiona.
•
W jakim sensie chory, doktorze Bart? - spytała. Zdziwiona, ale i
zaciekawiona.
•
Hm... powiedzmy, no, powiedzmy, że niezrównoważony psychicznie albo
uzależniony.
•
Uzależniony? - pochyliła się ku mnie.
•
Morfina, kokaina, tak sobie głośno myślę.
•
Absolutnie nie... Nic o tym nie wiem. Jego żona, signora Alfieri, ona chyba
trochę mnie lubi, nie mówiła nigdy, nie dała do zrozumienia, że don Tulio...
•
Kobiety potrafią milczeć, gdy zechcą, panno Tornius.
- To prawda, panie Bart. Dużo pan wie o kobietach.
Wyczułem lekką drwinę w jej głosie, więc odpowiedziałem tym samym tonem:
-Starzy faceci zawsze dużo wiedzą. Więc żadnych rodzinnych tajemnic w
rodzinie Alfierich?
Panna Tornius zesztywniała w swoim fotelu.
•
Ja nic nie wiem.
•
W takim razie mecenas Perucci wie więcej. Powiedział mi, że don Tulio
bierze morfinę. A wczoraj w swoim pałacu rzucił się podobno na pokojówkę.
Był niebezpieczny.
•
Ten Perucci! - prawie krzyknęła panna Tornius. - Nie...
•
Nie lubi go pani?
•
Ach, myślałam o tym jego sfinksie, tym nagim kocurze, nic więcej!
•
Co pani robiła w Rzymie? - zmieniłem temat.
•
Odwiedziłam signorę Conti, mówiłam panu.
•
Kto bywa w Rzymie, lubi Rzym. Nigdzie pani, poza tym, nie była?
•
Nie. Dlaczego pan pyta?
•
Jestem nieznośnie ciekawy, a pani jest piękną dziewczyną. Samotna, piękna,
bogata dziewczyna w wielkim, rojnym, kuszącym Rzymie. Unikająca Rzymu.
Grzecznie. Tylko u signory Conti. Odradzam samotność, panno Tornius, źle
wpływa na samopoczucie. - Znowu zmieniłem temat. Wyjąłem z kieszeni
fotografię Łasa, jedno z tych zdjęć, które wykonałem w gabinecie sędziego
Bal-dassariego.
•
Czy widziała pani taką figurkę w zbiorach don Amadea Alfieriego?
Zaprzeczyła stanowczo. Nie, nigdy nie widziała. A ja dojrzałem krótki błysk w jej
oczach, i zdaje się, że mógł to być błysk strachu.
ROZDZIAŁ IX
Potem spokojnie odpowiadała na moje pytania. Nie. Don Amadeo nigdy nie
chorował, nie cierpiał lekarzy, cieszył się dobrym zdrowiem. Tak. Wspomniał, że chce
wybrać się do Zurychu, ale nie wymienił powodu. Nie. Brakujących gemm nie ma w
sejfach. Zginęły z kolekcji jeszcze przed założeniem instalacji alarmowej. Dlaczego ją
założono? Ze względu na wartość wszystkich zbiorów.
- Czy don Amadeo bał się kogoś?
•
Nic o tym nie wiem, doktorze.
•
Po co kazał założyć instalację alarmową w sypialni, w gabinecie, w
bibliotece?
•
Spieszył się z tym, to prawda, kończono instalację w przeddzień Wigilii
zeszłego roku. Don Amadeo nie mówił mi nic na ten temat.
•
Czy służący Marco zawsze włącza instalację?
•
Właśnie on.
•
Dlaczego don Tulio zabrał Medarda do Sieny?
•
...Nie wiem. Staruszek nie chciał tu zostać, tak mówił don Tulio. Medardo był
bardzo przywiązany do tego pałacu, ale jeszcze bardziej przywiązany jest do
rodu Alfierich, a ja jestem tu mimo wszystko obca, panie Bart.
•
Jasne. Jeszcze jedno, panno Tornius. Ważne pytanie, jeśli pani pozwoli.
•
Słucham pana?
•
Czy pani wie, gdzie don Amadeo prowadził ostatnie wykopaliska?
Chyba mogłem mieć pewność, że zawahała się, gdy odpowiedziała:
- Nie, nie wiem... żałuję, panie Bart.
Znowu się zawahała. Pochyliłem się ku niej. Położyłem ręce na jej dłoniach, które
splotła mocno na kolanach.
•
Wydaje mi się - powiedziała powoli, patrząc w bok - wydaje mi się, że jeden
Medardo mógłby coś powiedzieć, jeśli panu tak bardzo chodzi o ostatnie prace
Amadea. Mój opiekun lubił z nim rozmawiać... Poza tym, panie Bart - jej
wąska, blada twarz o troszeczkę wystających kościach policzkowych napięła
się - poza tym wiem chyba coś innego. Medardo był tym służącym, który
pierwszy zjawił się na miejscu zbrodni. O tym oczywiście wie wiele osób i
także policja. Chodzi mi o to, że staruszek chyba nie powiedział policji
wszystkiego, panie Bart.
•
To podejrzenie czy pewność?
•
Przypuszczenie. Otóż przypuszczam, że Medardo coś wtedy widział.
•
Coś czy kogoś, panno Tornius.
Zacisnęła wargi. Wiedziałem, że nie powie nic więcej, nawet jeśli coś wie.
•
Mówiła pani komuś o tym przypuszczeniu?
•
Nie.
•
Dlaczego?
•
Zadaje pan za dużo pytań. Zresztą to, co powiedziałam, to głupstwa.
- Oczywiście. Lepiej nikomu o nich nie mówić. Nikomu.
Poczęstowałem ją papierosem, nabiłem swoją fajkę. Przyszedł Perucci. Rano miał
wyjechać do Sieny. Przygotował drinki. Potem przebrałem się do kolacji. Perucci, który
poszedł właśnie do gabinetu po cygaro, potknął się o coś. Wysunął głowę z gabinetu,
przepraszając, że przewrócił stolik z aparatem telefonicznym. Słyszałem, jak stawia go
pomiędzy oknami, marudząc, że jest zmęczony i traci zmysł orientacji przestrzennej jak
bokser, którego mocno trzaśnięto w ucho. „Dobranoc, doktorze”. „Cześć, mecenasie”.
10 maja po południu byłem już w Sienie. Peruce! wyjechał z S. Giorignano
wcześnie rano, nie było go już, gdy jadłem śniadanie w towarzystwie panny Tornius. Raz
jeszcze obejrzałem etruską ekspozycję w muzeum don Amadea Alfieriego.
Wieczorem w Sienie kolacja z Joy, potem poszliśmy do Duomo. Joy chciała
obejrzeć tam ślady rzeźbiarskich prac Pisana, freski Lambertiniego i posadzki wykonane
podobno według rysunków Pietra di Francesco dei Priuoli. Było zbyt ciemno.
Pocałowałem ją w półmroku, jej wargi odpowiedziały mi przyjaznym, drgającym
ciepłem, ale zaraz odsunęły się od moich warg, jakby onieśmielała ją majestatyczna cisza
świątyni. Ktoś obok nas przeszedł. Był to stary Medardo. Ująłem Joy za rękę i poszliśmy
za nim. Chciałem pogadać ze starym. To co powiedziała mi panna Tornius, nie dawało
mi spokoju. Na ulicy Medardo przystanął, zakładając kapelusz. Wtedy niegłośno klasnął
strzał z lewej strony. Znam dobrze ten dźwięk. To strzał z broni o długiej lufie
zakończonej tłumikiem.
Medardo stał jeszcze, gdy biegłem do niego z wyciągniętym coltem. Upadł, gdy
byłem przy nim. Pochyliłem się nad nim. Poznał mnie chyba.
Tak, poznał. Podłożyłem mu pod głowę moją marynarkę. Joy biegła do telefonu,
do kawiarni. Jacyś ludzie zbliżali się ostrożnie, przechodnie.-
•
Medardo - powiedziałem powoli, nachylony nad nim nisko - wróciłem od
panny Tornius z S. Giorignano. Powiedziała mi, że widziałeś coś albo kogoś
wtedy, piętnastego marca... Czy wiesz, kto strzelał do don Amadea? Powiedz,
co wiesz!
•
Pan jest policjantem, prawda? - spytał cicho.
•
Tak, tak, Medardo, mów!
- Bałem się, może się mylę... on jest... Quirica... Quirica.
Przeszywający sygnał karetki, światła wozu policyjnego, martwy
Medardo przed Duomo. Co oznaczały jego słowa?
Quirica... w pobliżu tej miejscowości znalazłem niedawno Lucię Rizzi vel
Cattanei. Co staruszek chciał mi powiedzieć? Klęcząc nad nim, byłem na siebie wściekły.
Mogłem porozmawiać z Medardem. Być może miałem w polu widzenia mata, a teraz
ktoś kopnął niewidzialną szachownicę. Ale zostały słowa: „On jest” i „Quirica”.
To było 10 maja. Przed północą zadzwonił komisarz Malone. W jego
bezbarwnym, leniwym głosie nie wyczułem żadnego podniecenia, kiedy poinformował
mnie, że profesor Orlani odwiedził biuro podróży „Forum Travel” i jutro wyjeżdża do
Zurychu.
•
Zatrzymujemy go, panie Bart?
•
Nie, komisarzu. Niech jedzie. Ma bagaże?
•
Już je złożył w komorze celnej lotniska. Zbadaliśmy je dyskretnie. Nic
nadzwyczajnego. Trochę bielizny, książek, kilka figurek kobiecych z brązu,
Orlani ma pozwolenie na przewiezienie ich do Zurychu.
•
Kto wystawił to zezwolenie?
•
Uniwersytet Rzymski. Chodzi o jakąś wystawę w Zurychu. Interesują pana te
figurki, doktorze?
•
Tak, komisarzu. Ale pozwólcie Orlaniemu, aby je zawiózł do Szwajcarii. Chcę
pana prosić o porozumienie z Interpolem, Malone.
•
O co chodzi?
•
Z kim Orlani będzie spotykał się w Zurychu. To ważne. I niech Szwajcarzy
pilnują tych figurek, oczywiście dyskretnie. Mogę panu coś powiedzieć,
komisarzu. Te figurki, jeżeli są to te, które przypadkowo widziałem, są
jedynie pokryte warstewką brązu. To jest złoto, komisarzu.
•
Cholera! - flegmatyk okazał po raz pierwszy podniecenie.
•
Ale to nie jest zwykły przemyt. Te figurki są bardzo stare. Komisarzu, to
robota sprzed 2700 lat mniej więcej, co najmniej sprzed tylu lat. Włochy nie
mogą ich utracić, jasne?
•
Pewnie, że kapuję, doktorze Bart.
•
Jeszcze jedno, komisarzu. Wieczorem zastrzelono w Sienie służącego don
Amadea, niejakiego Medarda. Zabójcą nieznany.
•
Sądzi pan. Bart, że to zabójstwo ma związek z tamtym? - spytał po chwili
milczenia Malone.
Jeśli nie chciałem go urazić, musiałem mu powiedzieć, że tak właśnie sądzę.
•
Tak między nami, Bart - usłyszałem w słuchawce jego głos - zupełnie między
nami: jest pan bliższy czy dalszy „sprawy don Amadea”?
•
Czuję się jak pies gończy, który znalazł właściwy trop. Dotarłem wreszcie do
kogoś, kto widział mordercę don Amadea na miejscu zbrodni.
•
Cholera! - powtórzył Malone. - Niech pan sypnie nazwisko, Bart.
•
To chyba ten służący, Medardo.
•
Przecież powiedział pan, że zastrzelono go dzisiaj! Niech pan się nie
wygłupia. Ten zimny cwaniak Dawson przecenia pana w Londynie.
- Zanim zastrzelono Medarda, coś mi zdążył powiedzieć. Kończę. Odłożyłem
słuchawkę. Zanim to uczyniłem, usłyszałem leciutki
stuk opadających gdzieś widełek. Zapukano do drzwi. Wszedł sędzia Baldassari.
Usiadł bez słowa, podałem mu drinka.
•
Ktoś zaczyna się spieszyć, i popełnia błędy - powiedziałem.
•
Co pan ma na myśli? - Baldassari popatrzył na mnie badawczo.
•
Właściwie jeszcze nic. Myślę sobie ogólnie o sprawie don Amadea.
•
I o zabójstwie starego Medarda. Kojarzę, panie Bart. Właściwie nie wiem,
dlaczego my zawodowcy uznajemy wasze zakichane prywatne licencje.
Gdybym miał odpowiednie uprawnienia, wyrzuciłbym pana z miasta w ciągu
godziny.
-Ale ich pan nie ma. Poza tym ten Medardo coś mi szepnął przed śmiercią. On
chyba widział mordercę don Amadea, może go znał. Tyle na razie.
- Mało. Ale niech pan będzie ostrożny. Ktoś zaczyna działać zdecydowanie. Do
pańskiej wiadomości: kula nie pochodzi z samopowtarzalnej broni typu liliput, to pocisk
z pythona 375. Jak pan widzi, pracujemy tu dosyć szybko, mamy za sobą wstępną sekcję
staruszka.
Do pokoju wsunęła się Joy. Baldassari przyjrzał się jej bystro, potem spojrzał na
mnie.
- Dobranoc państwu, czas na mnie.
Dlaczego nigdy nie wiem, jak postąpić, aby coś nie kończyło się? Bo chyba
pomiędzy mną i Joy coś się skończy. Obojętne, z mojej czy z jej winy. Jestem
staroświecki, nietolerancyjny, konserwatywny głupek. Musiałem mieć właściwą mojej
ocenie sytuacji minę, bo Joy podeszła do kontaktu, zgasiła światło. Potem spadły żaluzje,
stąpała tak cicho, że zaledwie ją słyszałem. Powiedziała cicho:
- Chodź, Rob.
Jej ramiona objęły mnie.
- Nie będziemy mówili o nas - powiedziała, leżąc przy mnie. - Może na razie nie
o nas. Chcę wiedzieć, co tu się dzieje. Pisało mi się tak dobrze w Rawennie. Wiem, że nie
chciałbyś mi przeszkadzać, nawet gdybym na to czekała, no więc mów, jakie tu masz
kłopoty. I do czego ci jestem potrzebna?
- Do wszystkiego, Joy.
Roześmiała się cicho. Przywarła do mnie.
- Wyobraź sobie - mówiłem dalej, głaszcząc jej delikatną skórę na plecach -
wyobraź sobie, że gdzieś w ciemności przechadza się obłąkany tygrys. Wiesz, jak
azjatycki myśliwy poluje na tygrysa? Tak samo, jak europejski na lwa. Przywiązuje
przynętę i czeka z bronią gotową do strzału.
Joy oparła podbródek na mojej piersi, dłońmi gładziła moje włosy.
•
Łysieję - westchnąłem.
•
Nie odbiegajmy od tematu. Ja mam być tą przynętą, Rob?
•
Tak sobie właśnie pomyślałem.
•
Jesteś niemożliwym łotrem, całkiem pozbawionym skrupułów. Dobrze.
Zgadzam się na przynętę, Rob. Ale nie za darmo.
•
Masz na myśli jakiś artykuł dla londyńskiej prasy?
•
Głuptasie, wcale nie...
11 maja w moim notatniku. Ładny poranek, piękny dzień. Śniadanie z Joy, obiad
z Joy w restauracji „Toskany”. Siena z Joy. Perucci po naszej rozmowie w S. Giorignano
traktuje mnie jak przyjaciela. Złożyłem mu wizytę w jego biurze. Joy oczarowała go. -
Jestem wiedźma - śmiała się po wyjściu z kancelarii. Potem oddałem książki w
bibliotece. Panna Yenturi wyglądała przy Joy jak mała, szara
myszka. Potem poczta i telefon do Josta do Zurychu. Gdy kończyłem wczoraj
rozmowę z komisarzem Malonem, słyszałem w słuchawce ów znajomy leciutki stuk,
chyba ktoś słuchał naszej rozmowy. W Zurychu Jost zrobił kawałek roboty. Znalazł
antykwariuszy, którzy widzieli figurki Łasa. Ale nic więcej o nich nie powiedzą, chyba
że do akcji włączy się szwajcarska policja. Prywatny wywiad nie ma w Szwajcarii szans
wobec szczególnej ochrony prawa do prywatności interesów. Te Łasa to wyjątkowa rzecz
na rynku, więc Jost nie trafi do kolekcjonerów, jeśli Łasa zostały już sprzedane lub
ukryte. Mogą wypłynąć tylko oficjalnie na aukcji, powiedzmy, w „Sotheby” w Londynie
albo na licytacji w Zurychu bądź Genewie. Ale jeśli zostały wywiezione z Włoch
nielegalnie, to sprawę musi przejąć policja rzymska.
- W pewnym sensie już ją przejęła, Jost - powiedziałem. - Teetruskie starocie były
zapewne ze złota. Słuchaj, Jost, w Zurychu pojawi się profesor Orlani z Rzymu. Jest
dyskretnie śledzony. Ma w swoich bagażach pięć figurek Łasa, wszystkie ze złota, choć
imitują stary brąz. Profesor Oralni ma oficjalne zezwolenie konserwatorskie na
urządzenie małej wystawy zabytków etruskich w Zurychu. Nie chcę, byś się pakował w
awanturę, ale czy możesz przyjrzeć się tej wystawie?
- Mogę, bo co?
•
Bo prawdopodobnie Łasa zostaną podmienione.
•
Policja o tym wie?
•
Myślimy sobie to i owo, Jost. Miej oczy otwarte, masz w Zurychu wiem
kumpli. Gdyby chodziło o koszty, pokryję je z własnej portmonetki...
•
Nie bądź taki hojny, Bart, bo skończysz w przytułku dla ubogich. Ostatecznie
jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
•
Nie zapomniałem o tym, Jost.
Kilka małych zakupów w firmie Josta Kaumanna jeszcze by mnie nie zbliżyło do
tego zażywnego grubasa zjadającego na śniadanie krwisty befsztyk popchnięty trzema
kuflami piwa, uchodzącego za człowieka bogatego. Jost Kaumann znał się na sztuce i
kochał ją, ta miłość do sztuki kosztowała go zawsze, gdy robił interesy ze mną. Zbliżyły
nas góry, alpejskie wspinaczki. Przyjaciółmi staliśmy się, kończąc w listopadzie pewną
sprawę zleconą mi przez Inteligence Service, wydział MI 5. Chodziło o przemyt tajnych
planów w dziełach sztuki. Pomysł okazał się prosty. Ktoś ukrywał mikrofilmy w
obrazach przewożonych na aukcje do Zurychu, gdzie ktoś inny nabywał te obrazy
oficjalnie lub przez firmę prawniczą. Organizatorzy siatki siedzieli teraz w francuskim
więzieniu Fresnes i rzymskim przy Via Tasso, a londyński rezydent popełnił
samobójstwo.
...Teraz muszę znaleźć ową Tumba Aurea. Byłem pewien, że chodzi o
najdonioślejsze odkrycie don Amadea Alfieriego i że wszystko, co interesuje policję
rzymską i sieneńską i co sprowadziło mnie tutaj, wiąże się z odkryciem don Amadea.
I z szaleństwem, Bart. Pamiętaj o tym przez cały czas.
Postanowiłem tego szukać pomiędzy Torrenieri i Quirica. Po pierwsze: w pobliżu
Quirica znalazłem Lucię Rizzi. Po drugie: w Torrenieri zamordowano Lugiego Testę. Po
trzecie: pomiędzy Quirica i Torrenieri miał swoją starą posiadłość don Amadeo Alfieri.
Wspomniał o tym don Tulio, mówiła panna Tornius. Stary dom pośród pagórkowatych
łąk. Trochę znałem te miejsca, ale raczej między Sieną i Volterrą. Jeszcze za czasów
studenckich, gdy przyjeżdżałem do Włoch na letnie praktyki, zapamiętałem sobie słowa
jednego z profesorów, że stąpając po starej ziemi Etrusków, stąpa się po cmentarzach,
ziemia kryje tam labirynty miast umarłych. Jedno uderzenie łopatą albo jeden przypadek
otwierają światy umarłe, światy tajemnic i bogactw poszukiwanych przez kolekcjonerów.
Zanim tam pojechałem 12 maja, odwiedziłem sędziego Baldassariego. Poprosiłem
go o drobną przysługę. O oddanie do ekspertyzy jedwabnego szala ze śladami rdzawych
plam.
•
Co to jest, skąd pan to ma, doktorze?
•
Szal, jedwabny szal. Chcę wiedzieć, czy te rdzawe plamy to plamy krwi. I
jeszcze idzie mi o identyfikację.
•
O czym pan mówi, do diabła?!
•
Myślę o tej dziewczynie znalezionej w zeszłym roku w okolicach Sieny, wie
pan, panie sędzio...
•
Pamiętam, chyba o tym mówiliśmy, co? - Baldassari pogładził dłonią krótko
ostrzyżoną głowę.
•
Z pewnością macie o niej wszystko w kartotekach?
•
Z pewnością - zgodził się Baldassari. Wskazał mi ręką krzesło przed biurkiem.
•
Również analizę krwi?
•
Nie omija się tego podstawowego szczegółu przy sekcji, panie Bart.
•
Bardzo słusznie - przytaknąłem. - Chodzi mi więc o porównanie plam na szalu
z wynikami badania krwi zamordowanej.
•
To mogę dla pana zrobić, zwłaszcza, że jest pan kryty przez policją rzymską,
Bart.
•
Już pan wie?
•
My tu na prowincji jesteśmy ciekawi, panie Bart. Ja też należę do ciekawych.
Krótko mówiąc, chce pan wiedzieć, czy tym szalem uduszono tamtą
dziewczynę?
•
Tak. Czy śledztwo w tej sprawie zostało zamknięte?
•
Jestem bardzo cierpliwy i umiem czekać, panie Bart. Nie zapominam o tamtej
sprawie. Jedno tylko... Skąd pan wytrzasnął ten szal?
•
Panie sędzio - powiedziałem poważnie - panie sędzio, przyrzekam że powiem
to panu. Ale jeszcze nie teraz.
•
Dobrze. Poczekam.
Schował do biurka plastikowy woreczek z szalem.
Oddałem do krótkiego przeglądu mój wóz jeszcze 12 maja, odebrałem go
wieczorem i szybko przygotowałem to, co mi było potrzebne do drogi. Nie zapomniałem
o fotografii planu Tumba Aurea. Potem razem z Joy pojechałem na drinka do mecenasa
Perucciego. Perucci by! nią zachwycony. Nie zdziwiłem się. Wszyscy mężczyźni gapili
się na nią. Wiedziałem, co sobie myślą, kiedy patrzą na Joy. Miała w sobie ten
nieokreślony, zagadkowy, tajemniczy pierwiastek, to zagadkowe coś, sprawiające, że
mężczyzna pragnie... Spytał mnie, gdy przez chwilę byliśmy sami, czy mam już jakiś
pogląd na t o odkrycie. Miał na myśli jedwabny szal znaleziony w bibliotece don Tulia.
Wzruszyłem ramionami. Nie, nic mi nie przychodzi do głowy, ale sprawa intryguje mnie
do tego stopnia, że natychmiast po powrocie pogadam z lekarzem domowym rodziny
Alfierich. To dziwna sprawa i trzeba ją wyjaśnić, nawet gdybyśmy mieli się narazić
jakimś wpływowym środowiskom. Przyznał mi rację, ale ostrzegł, bym postępował
ostrożnie. - Alfieri, panie Bart, to historia Sieny.
•
Sieny i okolicy, wiem - zażartowałem.
•
Co pan ma na myśli? - spytał, patrząc mi w oczy. - Wpływy Alfierich,
mecenasie.
•
Wciąż myślimy o tym - powiedział z ulgą Perucci. Potem adorował Joy. Był
nią zachwycony. Gdy dowiedział się, że Joy chce dokładnie obejrzeć freski i
rzeźby Duomo, zaofiarował się na przewodnika na czas mojej nieobecności.
•
Nie będziesz chyba zazdrosny, Rob? - spytała, gdy wracaliśmy do hotelu.
•
Nie. Jak ty to robisz?
•
Co? - spytała niewinnie.
•
Że każdy mężczyzna głupieje przy tobie?
Nie odpowiedziała. Patrzyła prosto przed siebie, gdy prowadziłem. Powiedziałem
lekkim tonem, że moja żona godzi się wreszcie na rozwód.
•
To dobrze, Rob... ale chyba jeszcze nie dla nas, prawda? Oboje zbyt mocno
czujemy wolność, prawda? - Wciąż patrzała przed siebie. Tym razem ja nie
odpowiedziałem. - ...Chcesz, żebym kokietowała tego adwokata?
•
Wystarczy, że pozwolisz mu być przy sobie, Joy.
•
Kiedy wrócisz?
•
Pospieszę się, miss Galson.
Ktoś mógłby powiedzieć, że chciałem szukać igły w stogu siana. Główne
siedliska etruskie rozrzucone były od Luki na północy do Caere na południu, a przecież
można sięgać dalej w obu kierunkach. Ja zdałem się na mój instynkt i także na dwa fakty
nie mające związku ani z sobą, ani ze sprawą. Te fakty to miejsce znalezienia Lucii Rizzi
i etruski naszyjnik, jaki miała na sobie tamtej nocy, kiedy ujrzałem ją w światłach mojego
wozu. Naszyjnik, Bart... Dlaczego don Amadeo naszkicował go na planie Tumba Aurea?
Don Amadeo, don Tulio... Według tego, co usłyszałem od przestraszonego Perucciego,
don Tulio powinien okazać się wariatem, a wtedy, Bart, część sprawy miałbyś
przynajmniej z głowy. Ale nie, chyba nie, to byłoby zbyt proste.
Starej posiadłości don Amadea nie potrzebowałem zbyt długo szukać.
Dojechałem do niej wąską drogą według wskazówek Perucciego, o kilkaset metrów od
miejsca, gdzie niedawno znalazłem Lucię Rizzi. O świcie 13 maja porządkowałem pokój,
który wybrałem sobie na piętrze. Służbę pilnującą domu zwolniono już w kilka dni po
śmierci don Amadea. Byłem sam w „Rocca”. Tak nazywał się dom, przypominający
rzeczywiście swymi zwalistymi kształtami skałę, małą, warowną skałę z wąziutkimi
szczelinami okien podobnymi do pęknięć w litej strukturze ścian. Włączyłem prąd na
tablicy rozdzielczej, uruchomiłem hydrofor, rozłożyłem na żelaznym łóżku śpiwór, bo
leżąca tam kołdra pokryta była nalotem kurzu. Zjadłem kanapkę, wypiłem kubek kawy z
termosu, położyłem się na łóżku i zasnąłem, sprawdziwszy przedtem drzwi, zamki i
okiennice na parterze. Drzwi mojej sypialni także zamknąłem na klucz. Zasypiając,
zastanawiałem się, czy Lucia Rizzi wybiegła tamtej nocy właśnie z tego domu. W
wieczorowej sukni, w ciężkim złotym naszyjniku etruskim na szyi. Nonsens, Bart,
ględzisz, było wtedy stanowoczo zbyt zimno, zbyt zimno, Bart...
Spałem kilka godzin. Potem poszukałem łazienki, wziąłem prysznic.
Przygotowałem śniadanie z konserw, jajecznicy i chleba, wyciągnąłem z kredensu w
kuchni butelkę czerwonego wina. Rocca był to dom i miejscowość jednocześnie, około
kilometra od szosy. Jedyny dom w tym miejscu. Wszystkie grunty wokoło należały do
don Amadea, ho, teraz już do panny Tornius. Zamierzałem tu zostać, nie za długo, bo
czułem, że czas biegnie coraz szybciej, więc zamierzałem zostać tu i przyjrzeć się temu
miejscu.
„Rocca” to miejsce ponure, mógłbym zacząć jakąś opowieść, a potem umieścić
tam jakąś akcję, mając gotową dekorację angielskiego więzienia za długi. Domy tak
zaniedbane i tak stare można zobaczyć tu i ówdzie, ale moim zdaniem zwłaszcza w
Anglii i Włoszech, domy jak trzymające się kupy stosy rupieci z odłażącymi strupami
tynków, łuszczycą farb, liszajami wilgoci, a wszystko to zdaje się wypełniać przestrzeń,
powietrze, omalże dotykać mebli, rozłażących się konstrukcji z drewna od dawna
porzuconych przez ludzi. Ilu łudzi urodziło się w Rocca, ilu umarło? Diabli wiedzą. Don
Amadeo bywał tu, ale nie mieszkał. To powiedziała mi panna Tornius, powtórzył
Perucci, wspomniał don Tulio. Nie dziwię się, tylko niewielu zdrowych na umyśle ludzi
gotowych jest zamieszkiwać groby... chyba że mają ku temu jakiś ważny powód. Siady
bytności ludzi pokryła warstwa kurzu, ale tylko na piętrze i w pokojach narożnych
wieżyczek. Na parterze musiano z pewnością sprzątać już po śmierci don Amadea,
albowiem warstwa kurzu była tu bardzo cienka, jakby ktoś chciał zatrzeć ślady swojej
obecności.
ROZDZIAŁ X
Ściany części parterowej „Rocca” były doprawdy potężne, zbyt potężne jak na
budowlę tak niepozorną. Ściany parterowe były grube na sześć cegieł, ściany piwnic na
osiem cegieł. Od razu też dostrzegłem, że na pianie parteru, albo raczej na fundamentach
przeznaczonych do dźwigania znacznie potężniejszej konstrukcji, wzniesiono kiedyś
znacznie słabszą skorupę domu. Stało się to z pewnością w wyniku zburzenia dawnego
założenia. Przyczyny były mi obojętne. Stary ród Alfierich zachował tę starą norę z
pięknymi renesansowymi kolumnami w piwnicach. Ktoś inny, może panna Tornius, każe
to wszystko zburzyć i wystawi za swoje pieniądze nowoczesną willę z betonu, stali, szkła
i aluminium albo chwasty i dziki bluszcz pokryją tu wszystko.
Przyglądałem się głowicom kolumn, gdy od strony podłużnego okna
zaopatrzonego w mocne kraty dobiegł mnie warkot silnika samochodu. Podstawa okna
mieściła się na poziomie trawnika, nie widziałem przez okno nic poza trawą.
Potem usłyszałem kroki, przybliżające się kroki. Dobiegały do piwnicy z góry, z
korytarza. Ktoś szedł tam, przybliżał się, usłyszałem hałas przewracających się sprzętów.
Zbliżyłem się do schodów, wsunąłem rękę pod skórzaną wiatrówkę, poczułem kolbę
colta. Wysoka, zwalista postać przesłoniła wejście u szczytu schodów.
Cofnąłem się, postać schodziła powoli, było tam ciemno, widziałem tylko wysoki
cień z obwisłymi ramionami, uważnie patrzyłem na te ramiona.
Stanął przede mną w odległości czterech metrów. Podniósł rękę do wewnętrznej
kieszeni długiej, aksamitnej marynarki, ja też podniosłem rękę, w każdej chwili mogłem
wyszarpnąć broń.
- Napije się pan ze mną, mister Bart?
Był to don Tulio. Wyciągnął ku mnie butelkę bourbona.
•
Oryginalny poczęstunek - powiedziałem. - W taki sposób sprowokuje pan
kiedyś własny pogrzeb.
•
Co pan ma na myśli, do diabla? - mruknął, chwiejąc się. Usiłował utrzymać
równowagę. Popchnąłem w jego stronę stare krzesło.
•
To - pokazałem moją broń. - Nie oczekiwałem pańskiej nagłej wizyty.
Usiadł.
•
Więc jak? Wypijemy? Zląkł się pan Tulia Alfieriego, tego łotra rzucającego
się na młode dziewczyny i zdolnego do Bóg wie czego? No, niech pan się
przyzna, że potrafi się pan bać, mister Bart!
•
Tylko idioci nie odczuwają strachu.
Z gratów zalegających to miejsce wybrałem drugie krzesło, przysunąłem je sobie
nogą. Usiadłem. Senatorska twarz don Tulia zaczęła nagle drgać dziwnie. Siedzieliśmy
naprzeciw siebie. Don Tulio płakał. Ciągnął z butelki, krztusił się, płakał, obcierał
wierzchem dłoni łzy i pił.
•
Dosyć, człowieku! - powiedziałem ostro.
•
Odczep się, do cholery - raczej westchnął, niż powiedział don Tulio.
•
Przestań pić!
•
...Dobrze, mister Bart - znowu westchnął. Nie było w nim agresji. - Chciałem
z panem porozmawiać
s
mister Bart... Moja żona... ona nic o tym nie wie, że
chciałem to panu powiedzieć...
•
Słucham pana, don Tulio.
Postawił bourbona obok krzesła. Przez chwilę siedział nieruchomo, pochylił
głowę, ukrył twarz w dłoniach, szerokie, zgarbione plecy jakby go przytłaczały. Don
Tulio Alfieri, głowa dumnego, sieneńskiego rodu, bezradny jak mały chłopiec, ale, Bart,
może to tylko pozory. Życie to nieustająca gra pozorów, komediodramat w
nieprzeliczonej liczbie odsłon.
Poprosił mnie o papierosa. Zaciągnął się łapczywie dymem. Spojrzał na mnie.
•
Oni wszyscy sądzą, że jestem chory - powiedział.
•
Kto tak sądzi?
•
Perucci, moja żona, kanonik Aldobrandeschi... to jest mój krewny, wie pan o
tym... służba. Ja też zaczynam w to wierzyć.
•
A pański lekarz? - spytałem, nie prosząc, aby mi wyjaśnił, o czym właściwie
mówi.
•
Aldo Taccone? To głupiec. Ale w tym przypadku może się nie myli.
•
Czy to prawda, don Tulio, że przyjmuje pan morfinę i wyciągi hormonalne?
Spojrzał na mnie. Jego siwa głowa chwiała się na szerokich ramionach.
- Byłem kilka razy ranny, najpierw w Abisynii, kiedy Duce odnawiał Imperium
Romanum. Ten idiota pociągnął za sobą wielu ludzi, ja też go podziwiałem jakiś czas.
Potem była klęska w Afryce i upadek wszystkich mrzonek. Do domu przywiozłem rany.
Czasem muszę zażywać różne świństwa, aby wzmocnić organizm. Boję się chorób. A
morfina, mister Bart, uśmierza ból. Miałem dwa postrzały w okolicy kręgosłupa. Poza
tym myślę, że jeszcze trochę pociągnę. Chce pan wiedzieć, czy jestem narkomanem? Nie
jestem. W rodzie Alfierich mężczyźni byli silnymi indywidualnościami i nie uciekali
przed życiem w narkotyczne niebyty, mister Bart. Ale kto panu powiedział o morfinie?
•
Mecenas Perucci. Don Tulio pokiwał głową.
•
Pan mu wierzy?
•
W jakim sensie?
- Tak w ogóle. - Mówiąc „tak w ogóle”, don Tulio sięgnął po bourbona i
pociągnął potężny łyk.
- Lubi pan alkohol? - spytałem.
•
Nie cierpię, ale to rozpręża, więc piję, mister Bart. - Pochylił się ku mnie. -
Dobrze wiem, co mówię i co robię. Mocujemy się, co? - wysunął zaczepnie
szczękę i wyciągnął prawe ramię. Przyjąłem wyzwanie, bo chciałem
wypróbować jego siłę, ale zaraz pożałowałem. Z zadziwiającą szybkością
przygwoździł moje ramię do kolana, lewą ręką poszperał pod moją wiatrówką,
wyciągnął colta. Bart, ty półgłówku. Mógł mnie teraz kropnąć jak nic. Otwór
lufy powoli podniósł się, wykombinowałem sobie, że gdyby teraz don Tulio
pociągnął za spust, dostałbym prosto w czoło. Więc ostatnie pytanie skazańca,
jeśli z czarnego otworu lufy wyleci śmiertelny ogień, a mister Robert D. Bart
zwali się z krzesła. Niechaj tu zaspokoją moją ciekawość przynajmniej w
jednej sprawie.
•
Ton Tulio - powiedziałem spokojnie, jakbyśmy siedzieli przy stoliku do
brydża. - Proszę mi powiedzieć: kto wpadł na pomysł ozdobienia jednej z
drewnianych kolumn w hallu pańskiego pałacu złotymi gwoździami.
Zastanawiał się chwilę, mrugając oczami jak pilny i tępy uczeń, który chce się
wykazać gorliwością, o jaką nikt by go nie podejrzewał.
•
Perucci. Mój adwokat, Perucci. Mówił zdaje się, że to będzie oryginalna
ozdoba. Moja żona, Linda, zgodziła się, że tak rzeczywiście będzie,
oryginalnie. Tak jest! - skinął senatorską głową.
•
Skąd wytrzasnął takie wspaniałe, długie gwoździe?
•
Dostał je w prezencie od mojego brata, Amadea. A zresztą już nie pamiętam.
Weź pan to żelazo, nie cierpię broni.
Podał mi colta i zaczął płakać. Napady nerwowe na przemian z napadami
przytomności.
•
Don Tulio - powiedziałem, chowając broń; czułem strużkę potu spływającą mi
między łopatkami. - Don Tulio, na co pan właściwie choruje?
•
Na co? To proste. Oni myślą, że ja mam niedobrze w głowie. Mister Bart. Ja
też tak myślę. Ale do doktora Taccone nie pójdę. Pan już zapewne wie, co
wydarzyło się w moim domu w Sienie? Ta służąca... Moja żona dała jej sto
tysięcy lirów za milczenie. Ja, doktorze Bart, ja nie wiem jak do tego mogło
dojść. A jeśli to się stało, a ja nie wiem, j a k to się stało, to czyż nie jest
proste, że jestem chory! Niech pan mi powie! Włóczy się pan wszędzie,
węszy, i co pan w ogóle wie?! Nić. Kiedy Perucci powiedział mi, gdzie pan
pojechał, postanowiłem tu przyjechać za panem i porozmawiać. Nie cierpię
policjantów, sędziów, prawników i tak dalej, nie cierpię ludzi wtrącających się
w cudze sprawy, ale pan jest tu właściwie na zaproszenie rodu Alfierich...
poza tym, mister Bart, jest pan archeologiem, coś nas łączy... Co pan już wie?
•
Jeśli chodzi o zamordowanie don Amadea i parę innych spraw związanych z
tym Taktem, to wiem niewiele, a w każdym razie nic, co pozwoliłoby mi
powiedzieć, że mogę zamknąć sprawę. Lecz, tak sobie myślę, a jeśli myślę
źle, niech mi pan to powie, dobrze? lecz myślę sobie, że pan nie przyjechał tu
po to, by mnie spytać, co słychać w sprawie don Amadea. Przyjechał pan, bo
czuje się pan chory, bo ktoś myśli, że jest pan chory, i - postanowiłem strzelić
do niewidzialnej tarczy - i podejrzewa pan samego siebie o to, że strzelił pan
do swojego brata w S. Giorignano. To pan podejrzewa. Tak, czy nie?
•
Mister Bart...
•
Tak czy nie, mister Alfieri?
•
...Tak. Do pioruna, tak, mister Bart.
•
Dobra. Pan tu przyjechał sam?
•
Sam. Mam sportową ferrari. Dobrze prowadzę. Nawet kiedy jestem po
kieliszku. Nie chciałem widzieć nikogo poza panem.
•
Dlaczego?
•
Nikomu nie ufam, doktorze.
•
Dlaczego?
•
Do pioruna! Dlaczego i dlaczego! Niech pan przestanie!
•
Nie ma mowy, don Tulio. Przestanę, gdy będę wiedział wszystko. Jak doszło
do zdarzenia w pałacu w Sienie? I dlaczego, na przykład, sądzi pan, że mógł
pan strzelić do swego brata? Proszę mówić albo proszę się stąd wynosić.
•
Pan jest impertynentem.
•
Jestem. Więc?
•
Czasem, doktorze, nie wiem, co się ze mną dzieje, jakbym tracił świadomość,
i nie pamiętam o różnych zdarzeniach, tak mi się zdaje...
Przerwałem mu:
•
Czy to pan zabrał służącego Medarda z S. Giorignano?
•
Sam mnie o to prosił. Czemu pan pyta?
•
Pan go lubił?
•
Był częścią domu, głupio powiedziane, był jakby członkiem rodziny. Tak jest,
lubiłem go bardzo, ale on był przywiązany szczególnie do mojego brata.
Jednak w moim domu czuł się bardzo dobrze, zresztą nie wiem, prosił, żebym
go zabrał z Giorignano,
•
Jak pan sądzi: kto mógł mieć powód, aby zastrzelić Medarda? Don Tulio
powoli pokręcił głową.
•
Stary Medardo nie miał wrogów, mister Bart. Nie miał!
•
A jednak chciał odejść z pałacu pańskiego brata. Wydaje mi się, że panna
Tornius nie jest zbyt surową panią domu?
•
Anita? Ależ skąd! To dobra dziewczyna, może narwana i zbyt samodzielna,-
ale dobra. Czasem złośliwa. Nie lubię złośliwych kobiet. Dla Medarda była
bardzo dobra. Tak, dobra.
•
Czy Medardo mówił, dlaczego chce odejść?
•
Nie, mister Bart.
•
Żadnych domysłów?
- Niestety, nie. Nic nie wiem.
Jeśli don Tulio Alfieri nie kłamał, to w takim razie... czyżby morderca czekał
przed Duomo na przykład na mnie? Czułem, że to przypuszczenie nie jest właściwe. Na
pewno nie na mnie czekano.
Źle się czułem w tej piwnicy. Podniosłem don Tulia. Po schodach wszedł na górę
z godnością pijaka, który bardzo się stara i chce, aby wiedziano, że on wie, co robi.
Usiedliśmy przy brudnym stole w kuchni wyłożonej kafelkami z różowymi widokami
Neapolu. Przyniosłem z moim zapasów puszkę krewetek, puszkę sardynek, butelkę
białego wina i biały chleb. Don Tulio miał kolosalny apetyt, dla mnie zostało niewiele.
Swoje i moje popił białym winem, potem resztką bourbona. Patrzał na mnie przyjaźnie,
gotów do dalszej rozmowy. Głowa nie chwiała mu się już tak mocno i nie miał zamiaru
płakać.
•
Zauważyłem - zacząłem - zauważyłem, że głodny człowiek miewa
zwiększone poczucie winy, zupełnie irracjonalnie. Czy nie sądzi pan, że
gdyby na przykład święci lepiej jedli i pili, nie byliby świętymi?
•
Mister Bart, niech pan nie wygłasza takich poglądów w Sienie. W ogóle te
okolice są bardzo konserwatywne.
•
Choć na pierwszy rzut oka tego nie widać - zgodziłem się. - Kiedy jestem we
Włoszech, nigdy nie daję się na przykład zwieść uroczystościom ku czci 1
Maja. Więc co z tym poczuciem winy, don Tulio?
Poczucie winy czy świadomość choroby? Jakiej choroby? Życie z zapaściami
świadomości, bon vivant, bywalec salonów, wytwornych party i znawca rzymskich i
neapolitańskich melin. Znawca sztuki, kobiet, dobrych trunków i facet lubiący żyć trochę
niebezpiecznie. Dobrze zapowiadający się uczony, który rzuca środowisko
uniwersyteckie, aby zająć się wydawaniem rodzinnej fortuny. Dotychczas wydawało mu
się jednak, że nie traci umiaru, albo raczej, że nie przekracza dopuszczalnej granicy.
Jednak kilka wydarzeń zaczyna go niepokoić.
- Jakie to wydarzenia?
Wahał się, zanim odpowiedział.
•
Czasami, mister Bart, czasami te zaniki pamięci... Przytomnieję w miejscach,
o których nic nie wiem, a co gorsza, w okropnych sytuacjach. Kilka razy już
przyjaciele znaleźli mnie w rzymskich knajpach nad Tybrem. Podobno brałem
udział w jakichś bójkach, kogoś pobiłem, zachowywałem się skandalicznie.
Dziwne, że zawsze działo się to w jakiś czas po kuracji doktora Taccone. On
mi daje jakieś środki uspokajające i pobudzające jednocześnie...
•
Jednocześnie?
•
No, nie zupełnie. Czasem popadam w apatię, w stan bezczynności, nie umiem
sobie z tym poradzić, wtedy wzywam doktora Taccone. A znowu niekiedy
staję się zbyt pobudliwy, Taccone i Peruce] sądzą, że zbyt pobudliwy, i wtedy
dostaję inne środki.
•
Pan prosi o nie sam?
•
Tak... na ogół tak, doktorze Bart.
•
Co dalej?
•
Dwa zdarzenia, o których mogę panu powiedzieć. Pewna kobieta, służąca
mojej żony Lindy... Zwolniliśmy ją w zeszłym roku, gdyż zaczęła opuszczać
się w pracy. A potem... nie, to straszne, straszne...
•
Niech pan mówi dalej - zachęciłem go spokojnie.
•
Znaleziono ją o kilka kilometrów od mojej posiadłości. Była martwa.
Uduszona. Zgwałcona i uduszona. Pisały o tym gazety.
•
Przypadkowo czytałem. Niech pan mówi dalej.
•
Nie mógł pan czytać, że znaleziono tam nie tylko byłą służącą mojej żony.
Znaleziono tam również mnie. Byłem nieprzytomny. A rok później, mister
Bart, i o tym też nie pisano w gazetach, znaleziono mnie w S. Giorignano. W
nocy 15 marca. O kilka metrów od trupa mojego brata. W obu przypadkach
zostałem uniewinniony, a ściślej, policja i sędzia śledczy nie dopatrzyli się
mojego udziału w tych wydarzeniach. Poddano mnie badaniu, rozumie pan. W
przypadku służącej mojej żony zbadano nawet moją krew. I nic. Jestem
niewinny. Tak powiedziano, chociaż ani ja, ani nikt inny nie wie, w jaki
sposób znalazłem się w obu tych miejscach. Wreszcie sprawa służącego
Medarda. Czy wie pan z jakiej broni do niego strzelano?
•
Nie mam pojęcia - skłamałem.
•
Z pythona 357. Mister Bart, ja mam taką broń. I byłem w tym dniu w mieście
w pobliżu miejsca zbrodni.
•
Ale broni typu liliput nie ma pan chyba, don Tulio?
- Takiej, z której strzelano do mojego brata Amadea?’ Nie, nie mam.
Potarł ręką czoło, jego oczy stały się zamglone, obojętne, matowe.
•
Wciąż czegoś zapominam - mruknął. - Czy przyjechałem tu samochodem,
doktorze?
•
Szybkim ferrari, tak pan powiedział.
•
Ach tak, tak... Mam również starego maybacha, cudo, z wtryskarką. Lubię
stare samochody, pokażę panu moją kolekcję... Chyba muszę już wracać, moja
żona z pewnością niepokoi się o mnie. Wciąż się boi, że ktoś znajdzie mnie
znowu w jakiejś okropnej sytuacji.
Wstał. Podał mi rękę. Przytrzymałem ją.
•
Czy pan często leczy się u doktora Taccone? - zapytałem.
•
Tak... dosyć często. Do widzenia. Chyba zobaczymy się w Sienie. Kiedy pan
wraca?
•
Wyjadę stąd wieczorem albo jutro rano.
•
Proszę wpaść na obiad do nas. Zamówiłem partię doskonałych homarów.
Potem słyszałem pomruk ferrari, żwir rozpryskujący się pod wirującymi oponami.
I znowu byłem sam. Miałem o czym myśleć. Ale nie teraz. Teraz szukałem czegoś.
Teren wokół posiadłości „Rocca” to łąki, faliste, pagórkowate łąki. Niczego
jednak, co wskazywałoby na możliwość zejścia do podziemnych tuneli. Dlaczego
podziemnych tuneli? Znałem tunele etruskie koło Wejów pod Ponte Sodo, labirynty
podziemne południowej Etrurii, nie żadne podziemne miasta grobów, ale skomplikowane
systemy irygacyjne, budowane ongiś pod okiem etruskich kapłanów, sieci podziemnych
„cuniculi”, arcydzieła etruskiej hydrauliki. U Etrusków woda i wszystko, co jej
dotyczyło, a więc i hydraulika, problemy osuszania i rozprowadzania, były przedmiotem
zainteresowania religii i ściśle z religią związane. Zresztą każdy prehistoryk i archeolog
wie, że najstarsze kultury religijne związane były zawsze z kultem wody. Pod tym
względem cywilizacja i kultura Etrusków, choć należąca już do czasów historycznych,
nie różniła się od praktyk dalekiej przeszłości. Widziałem kiedyś olbrzymi tunel
irygacyjny wybudowany przez Etrusków w celu uregulowania biegu rzeki Cremery, o
długości prawie stu metrów, wysokości dziesięciu metrów, cztery metry szeroki, a
przecież z pewnością nie było to ani jedyne, ani największe dzieło inżynierii etruskiej,
raczej problem o przeciętnych trudnościach technicznych. Nie szukałem pomiędzy Rocca
i Quirica tuneli wodnych. Szukałem korytarza, który doprowadziłby mnie do Tumba
Aurea, do odkrycia don Amadea Alfieriego. Ostatniego odkrycia, które jak
podejrzewałem, mogło się przyczynić do śmierci don Amadea.
Okolica, którą spenetrowałem, nie miała nic wyróżniającego. Zresztą nie
obejrzałem jej dokładnie. I nie miałem na to czasu. Wróciłem do domu i jeszcze raz
obejrzałem piwnice ciągnące się pod nim.
Piwnice starych domów to prehistoria domu i ludzi zamieszkujących go.
Niepotrzebne sprzęty, ktoś kiedyś chciał je posiadać, ktoś inny je wyrzucił, pokryte
warstwami kurzu, chronione zasiekami pajęczyn. Stojaki z butelkami, przyzwoicie
wypełnione. Nie jestem znawcą, ale zauważyłem butelkę z roku 1864, o ile pamiętam,
roku wyjątkowych win we Francji i Italii; to było francuskie, w czarnej butelce, ująłem ją
2 szacunkiem i postawiłem na stole przy schodach, potem wróciłem do swojej robótki.
Coś zwróciło moją uwagę, ale nie umiałem powiedzieć, co to było. Czułem się nieswojo,
byłem niespokojny, podniecony, nie szukałem już niczego. Chciałem wiedzieć, tylko
wiedzieć, dlaczego podnieca mnie ta szczególna atmosfera. Ostre światło mojej latarki
pruło ciemność tam, gdzie nie dochodziło światło żarówek elektrycznych. W pewnej
chwili uświadomiłem sobie, co przyciągnęło moją uwagę. Ściany. Konstrukcja ścian i
kolumny. Bart, gdzie widziałeś takie kolumny przypominające kolumny doryckie? W
grobowcu Delie Colonne Doriche w Etrurii... i ściany. Ściany! To przecież ściany komór
grobowych! Do diabła, ten don Amadeo to spryciarz! Wystarczyło, że usunął łoża
grobowe, odkuł freski, usunął ozdoby i połączył owe komory ze swymi piwnicami.
Pytanie: po co?
Freski w grobowcach etruskich są ogromnie cenne z punktu widzenia historii
sztuki, podobnie jak towarzyszące im często napisy, freski opowiadają o życiu Etrusków
więcej niż wszystkie wykopaliska.
Jaki trzeba mieć powód, aby usunąć takie freski i upodobnić grobowe komory
sprzed prawie dwu tysięcy lat do piwnic współczesnego domu? Inne pytanie: czy uczynił
to właśnie don Amadeo, a nie któryś z pierwszych właścicieli „Rocca”? Kopiąc
fundamenty, natknęli się na stare komory. W Italii było tego pod dostatkiem. Jeszcze
dzisiaj archeolodzy powiadają, oczywiście z pewną dozą przesady, iż byle chłopiec
wiejski, dłubiąc kijem w ziemi, może coś znaleźć w starej Etrurii, znaleźć i stać się
bogaczem, jeśli naturalnie nie oszukają go hieny polujące na polecenie bogatych
kolekcjonerów, godnych szacunku dżentelmenów zażywających luksusowego spokoju w
równie luksusowych hotelach Zurychu, Genewy czy Lozanny... Załóżmy, Bart, że to don
Amadeo wpadł na trop.
Etruskie komory grobowe mają tę szczególną konstrukcję kamienną, że rozpozna
je bez trudu każdy fachowiec. Don Tulio nic mi nie wspominał o piwnicach w „Rocca”.
Nie wie, gdzie ostatnio kopal jego brat. Nikt nie wie... Załóżmy, że don Amadeo kopał
właśnie tutaj, Bart, właśnie tutaj. Tutaj? Omiotłem światłem latarki kamienne ściany
zwężające się w jednym miejscu, podparte owymi charakterystycznymi kolumnami,
przypominającymi styl dorycki, grecki. Takie same kolumny stały przy ścianie
zamykającej piwinicę w głębi.
Przyniosłem sobie stary fotel. Usadowiłem się na nim wygodnie. Z
nabożeństwem otworzyłem butelczynę z roku 1864 i wulgarnie pociągnąłem łyk czegoś
gęstego, rubinowego, pachnącego wszystkimi zapachami nieba i piekła, o ile można je
sobie wyobrazić, czegoś godnego piętnastowiecznego kielicha z Murano. Zakręciło mi
się w głowie. Pociągnąłem jeszcze łyk i poczułem, że rozjaśnia mi się pod czaszką. W
sennym jakby marzeniu ujrzenia czegoś niezwykłego, bajkowego, wstałem, postawiłem
butelkę ostrożnie na ziemi, podszedłem do ściany z „doryckimi” kolumnami.
Oparłem się o jedną z nich. I razem z tą kolumną znalazłem się po drugiej stronie
ściany. Etruskowie nie bawili się konstruowaniem takich zabezpieczeń swoich
grobowców, a może ten przypadek był zupełnie czymś wyjątkowym? Poszedłem do
fotela po latarkę, wróciłem do wąskiego, czarnego otworu i nacisnąłem taster.
Nie potrzebowałem przypominać sobie planu sfotografowanego w gabinecie don
Amadea w S. Giorignano.
Stałem w Tumba Aurea.
ROZDZIAŁ XI
14 maja. Dom doktora Tacconego, również zaniedbany jak jego gospodarz.
Trawnik nie strzyżony zapewne od kilku lat, kraty ogrodzenia zardziewiałe, dzwonek
przymocowany kawałkiem drutu, dwa cyprysy po obu stronach wejścia, odrapane drzwi,
nad drzwiami taras.
Doktor Taccone toczy się przede mną przez zagracone pokoje do gabinetu
przypominającego licytowany właśnie lombard. Doktor Taccone osuwa swoje tłuste ciało
w szeroki fotel, zgarnia z biurka do kosza resztki śniadania razem z talerzem. Wyciąga z
brudnej S2klanki termometr i chce wsunąć go w moje usta. W szufladzie szuka drugą
ręką stetoskopu, staroświecka drewniana trąbka, eksponat. Temu facetowi nie
powierzyłbym Sir Francisa Drakę, kota ciotki Augusty. Siadam, fachowo oglądam zarost
na twarzy doktora Taccone. Tygodniowy przynajmniej. Grubas uśmiecha się jowialnie.
•
Zatem, na co się pan skarży? - pyta.
•
Na nic, panie doktorze.
•
Więc po co pan przyszedł? - Taccone zapala papierosa. Obserwuję jego ręce i
trochę trzęsące się palce.
•
W sprawie don Tulia Alfieriego. Czy pan jest jego lekarzem domowym?
•
Mam przyjemność - rozpromienia się grubas. Przybrudzony biały fartuch,
grube wargi, czarne, błyszczące oczy, żółta czaszka z wianuszkiem
przylizanych włosów. Okaz. - Mam wielką przyjemność. O co chodzi?
- Interesuje mnie stan zdrowia don Tulia - mówię.
•
Ależ panie!...
•
Doktor Robert D. Bart.
•
Doktorze Bart, tajemnica zawodowa...
•
Dobra, dobra, niech pan sobie daruje ten tekst. Pan się szprycu-je? - patrzę na
jego przedramię, bo rękawy brudnego fartucha są podwinięte. - Więc jak, ile
razy dziennie.
•
Policja? - Taccone patrzy na mnie, blednąc.
•
Jeszcze nie. Ale mogę tu przyjść z komisarzem policji albo może z sędzią
śledczym Baldassarim. Zna go pan?
•
Tak, tak - mówi nerwowo Taccone. - Czego pan chce?
•
Jakie środki podaje pan don Tulio Alfieriemu? Morfinę? Tylko morfinę?
•
Nie. I niech pan się wynosi, bo zawołam służbę.
•
Mówił mi, że daje mu pan morfinę. Tylko morfinę?
•
Panie Bart... - Taccone podnosi się powoli.
•
Jestem prywatnym detektywem, współpracuję czasami ź policją. Chodzi o
śmierć don Amadea Alfieriego.
Doktor Taccone opada na fotel.
•
Przypuszczam, że ma pan mało klienteli - mówię, rozglądając się po
obskurnym gabinecie.
•
Sami ubodzy - odpowiada Taccone, uśmiechając się słabo.
•
Oczywiście ma pan prawo wykonywania praktyki...
•
Tak, naturalnie! - mówi zbyt szybko, już wiem, czemu.
•
...które można panu odebrać w pewnych okolicznościach?
•
Istotnie, wie pan, błąd w sztuce lekarskiej...
•
Gdzie pan poznał don Tulia?
- W sztabie marszałka Grazianiego, potem kampania afrykańska, .można tam było
oszaleć, trochę się uzależniłem od morfiny i opium, tam było marne życie, nikt nie
wierzył w zwycięstwo. Don Tulio był w stopniu majora, odważny, o tak, został ranny,
dość ciężko, pozostały bóle, pomagałem mu.
- Oczywiście ma pan zezwolenie na dysponowanie morfiną?
•
Oczywiście. Oraz innymi środkami posiadającymi właściwości tonizujące
bądź pobudzające, mister Bart.
•
Z czego pan żyje, doktorze Taccone?
Mógł nie odpowiedzieć na to pytanie. Przyszedłem do niego jako prywatny
gliniarz. Właściwie mógł mnie wywalić za drzwi, ale wiedziałem, że tacy jak on nie
stawiają się. I rzeczywiście, doktor Taccone nie wywalił mnie. Popatrzył na brudne
ściany gabinetu, kozetkę przykrytą brudnym prześcieradłem, na szafki pełne chaosu
instrumentów i leków.
- Pozostała mi biedna klientela. Gdyby nie don Tulio, który wypłaca mi
miesięczną pensję, miałbym kłopoty.
W ciągu naszej rozmowy stawał się coraz bardziej osowiały. Nagle wstał,
wyciągnął coś z jednej z szafek i poszedł za parawan. Wrócił po chwili, ożywiony i
pewny siebie, oczy mu błyszczały mocno.
- Czego pan jeszcze chce? - rzucił wyzywająco.
Miał opuszczone rękawy fartucha, widać kropnął sobie zastrzyk.
•
Już spływam, signor Taccone...
•
Doktorze Taccone!
•
Spływam, dottore Taccone, tylko ostatnie pytanie: czy don Tulio leczył się
kiedyś w szpitalu dla, powiedzmy, nerwowo chorych?
•
Pan oszalał! Don Tulio Alfieri jest człowiekiem absolutnie zdrowym. -
Taccone podniósł głos. - I niech pan odczepi się od Alfierich. To ludzie,
którzy mogą tu wiele! Jasne?
•
Jasne, naturalnie. Już mnie nie ma. A propos: czy zna pan mecenasa
Perucciego?
•
Znam. Jasne, że znam.
•
Zupełnie ostatnie pytanie: czy don Tulio od dawna cierpi na zaniki pamięci?
•
Kto panu o tym powiedział?
•
Don Tulio, panie doktorze.
•
No, cóż, zgadza się. I to wszystko, co mogę powiedzieć o moim pacjencie.
Wyniosłem się bez protestu. Po chwili jeszcze raz zadzwoniłem do drzwi doktora
Tacconego.
•
Czego pan jeszcze chce? - warknął na mnie.
•
Już zmykam... jeśli powie mi pan, czy don Tulio Alfieri leczy się również u
innego lekarza.
•
Nie ma tajemnicy. Czasem jeździ do Rzymu. Do kliniki profesora
Marcolongo.
Z tymi słowy doktor Taccone zatrzasnął mi drzwi przed nosem.
I tak oto miałem nowy problem. Z jakich powodów gość klasy don Tulia
Alfieriego leczy się u gościa klasy doktora Taccone, mając pieniądze i mogąc wybierać
wśród najlepszych rzymskich lekarzy?
Joy nie było w hotelu. Wyjechała z mecenasem Peruccim na małą wycieczkę po
okolicy. Napisała na karteczce, że z pewnością odwiedzi również don Tulia Alfieriego.
Doskonale. Zadzwoniłem do sędziego Baldassariego. Ekspertyza szala doręczonego mi
przez Perucciego była gotowa. Tak. Plamy krwi są bardzo interesujące. To krew kobiety
zamordowanej w zeszłym roku w pobliżu Sieny.
- Panie Bart - głos Baldassariego brzmiał bardzo stanowczo. - Panie Bart, musi mi
pan powiedzieć, jak zdobył pan ten szal!
Wiedziałem, że z takim facetem jak Baldassari nie można się bawić w kotka i
myszkę.
- Powiem, panie sędzio, jeśli przyrzeknie mi pan, że na razie zostawimy tę sprawę
w spokoju.
Baldassari wahał się. Słyszałem jego oddech, trochę przyśpieszony.
•
Dobrze, niech pan mówi, doktorze.
•
Szal przywiózł mi do S. Giorignano mecenas Perucci. Znalazł go niedawno w
skrytce biblioteki don Tulia Alfieriego.
•
To ciekawe. Zapamiętam. Dziękuję za informację.
•
Bart - powiedziała Joy po powrocie z wycieczki - Bart, powinieneś być
zazdrosny.
•
Pełne zwycięstwo?
•
Absolutne. Mecenas Perucci chyba mnie podrywa. Ale don Tulio! Rob, on jest
znacznie ciekawszy.
•
Pod jakim względem?
•
Mówi, że jest podobno niebezpieczny i że powinnam go unikać.
•
Czy mówił to przy swojej żonie?
- Ależ nie. Wiesz, Rob, to piękny mężczyzna.
•
A mecenas?
•
Nie jest męski. Rob, czy Perucci ma kolekcję wypchanych kotów?
•
Widziałem tylko jednego, podobno rzadki okaz, bez sierści.
•
Widziałam go, nazywa się Tutmosis. Jest stary, bo wygląda, jakby przeżył
niejednego faraona. Prawdziwy sfinks. Tak się nazywa ta rasa?
•
Dokładnie tak. Co ci proponuje Perucci?
- Jeszcze nic! - Joy zaśmiała się, odrzucając włosy z czoła. - Ale don Tulio
powiedział, że kiedy zechcę, mogę odwiedzać jego żonę. Linda Alfieri, to chyba bardzo
samotna kobieta, prawda?
•
Możliwe - mruknąłem, myśląc o czymś. - Joy, powiedz: gdyby cię zapytano,
kogo boisz się bardziej, mecenasa czy don Tulia, to co byś odpowiedziała?
•
Jeszcze nie wiem, Rob, nie umiem odpowiedzieć. Zastanowię się.
- Zastanów się. A tymczasem weź to i schowaj w torebce.
Podałem Joy mojego colta z krótką lufą.
- Gdybyś miała go użyć, to trzymaj mocno, biję jak diabli i artystyczne cerowanie
trafionego jest potem raczej trudne.
Uważnie obejrzała broń i uśmiechnęła się.
•
Hm, chyba uda mi się wrócić do Londynu i ukończyć studia, mister Bart?
•
Postaram się, miss Galson.
Z Jostem Kaumannem postanowiłem rozmawiać, nie posługując się już
hotelowym telefonem. Zadzwoniłem do niego z poczty. Miał dla mnie interesujące
wiadomości. Kustosz tamtejszego uniwersytetu, przyjaciel Josta, pozwolił sobie, nie bez
wiedzy policji, zbadać przywiezione przez profesora Orlaniego Łasa. Wszystkie pięć
figurek było z brązu, każda powleczona cieniutką warstewką złota. Czyżby stary Orlani
chciał prowadzić jakąś własną grę? Był w Zurychu pod obserwacją. Raz tylko spotkał
się, niby przypadkowo, w muzeum z kimś, kto często widywany jest na trasie Zurych-
Calais. Kupiec z przeszłością czystą jak kryształ, zamożny, solidny Szwajcar. Dom,
rodzina, praca. Żadnych kontaktów notowanych przez policję. Rozmowa z Orlanim była
bardzo ożywiona, obaj panowie starali się panować nad sobą. Potem uspokoili się, jakby
doszli do porozumienia.
- Dzisiaj Orlani wraca do Rzymu. Wykupił, bilet lotniczy.
•
A figurki Łasa?
•
Wystawa potrwa jeszcze dwa tygodnie. Co mogę dla ciebie zrobić, Rob?
•
Na razie to wszystko. Cześć.
Był 15 maja. Następnego dnia Orlani pojechał już na uniwersytet, prosto ze
swojego rzymskiego mieszkania. Powiedział mi to, gdy tego samego dnia wieczorem
siedziałem w jego gabinecie, w dobrze znanym mi mieszkaniu. Claudia wyszła z domu
po śniadaniu. Około dziesiątej rano, w przerwie między wykładami, ktoś telefonował do
Orlaniego. Claudia została porwana. Orlani trząsł się ze zdenerwowania, ale nie chciał
nic więcej powiedzieć.
•
Grożono j)anu, profesorze, że jeśli powie pan coś policji, wtedy pańska córka
umrze?
•
Tak, tak, na miłość boską!
•
I po to wezwał mnie pan do Rzymu?
•
Jest pan... jest pan przyjacielem mojej córki.
•
Jeśli chce pan, żebym pomógł Claudii, musi pan zacząć mówić.
•
Nie mogę. Boję się, oni... on mnie ostrzegł!
•
To był, naturalnie, zupełnie obcy głos?
•
Zupełnie obcy, tak.
•
Niech mi pan przynajmniej powie: co pana łączy z doktorem Paoli?
•
Nic. Zna Claudię, wykłada politologię na uniwersytecie w Rzymie.
•
Coś pana jednak z nim łączy. Myślę nawet, że na jego polecenie poleciał pan
do Zurychu. I myślę jeszcze, że nie chciał pan tam wykonać jakiegoś
polecenia Paolego.
•
Bzdura, doktorze Bart!... - Orlani chciał zaprotestować ostro i zdecydowanie,
ale zabrzmiało to słabo i niepewnie.
Usiadłem przy nim, podałem mu kieliszek koniaku. Przez chwilę zastanawiałem
się, co mogę mu powiedzieć, a jednocześnie kalkulowałem, czy może to zaszkodzić
Claudii. Cokolwiek uda mi się zrobić, Claudia jest teraz najważniejsza.
- Profesorze. Ludzie domagający się od pana jakiejś przysługi nie żartują. Pan
musi wiedzieć, dlaczego porwano Claudię. Jeśli mi pan tego nie powie, sam poproszę o
pomoc policji, mam w Rzymie pewne znajomości. Więc?...
Milczał.
- Niech pan posłucha opowiadania, profesorze. Przychodzą mi do głowy różne
pomysły, czysta fantazja. Powiedzmy, że był pan kiedyś przyjacielem profesora Amadea
Alfieriego. Pracowaliście razem na uniwersytecie. To było w Rzymie. Potem kontakty
uległy rozluźnie niu, bo przyjaciel przeniósł się, dajmy na to, do Sieny, zdaje się, że tam
też mają jakąś uczelnię. Załóżmy, że pan i don Amadeo nie zapomnie liście osobie.
Wymiana korespondencji, jakieś spotkania towarzyskie, może nawet wymiana opinii,
gdy jeden z was dokonuje niezwykłego odkrycia, powiedzmy w zeszłym roku.
Spotykacie się. Don Amadeo mówi nie tylko o swojej pracy. Mógłby być zadowolony z
życia, którego nie zmarnował, i z tego czego dokonał w ostatnim czasie. Ale don
Amadeo ma zmartwienie. Bogaty, wpływowy arystokrata, znany uczony ma kłopoty.
Jakie? Kobieta? Może. Ale to inny kłopot. Mężczyzna pokroju don Amadea sam radzi
sobie z takimi kłopotami. Nie, nie, don Amadeo nie jest wcale załamany. Powiedzmy, że
tylko zapytał, co sądziłby pan o kimś, kto będąc w zaawansowanym wieku, chce się
żenić z młodą dziewczyną, swoją wychowanicą, córką swojej przyjaciółki. Ależ
naturalnie - uniosłem w obronnym geście ręce, gdy Orlani popatrzył na mnie jak na
wariata - naturalnie wcale nie myślę, że profesor Amadeo Alfieri chciał się ożenić z
własną córką. Nie, to była córka jego kochanki. Kochanka umiera, córka pozostaje, zacny
człowiek opiekuje się nią i nawet zapisuje jej cały swój majątek, zanim doszło między
nim a nią do czegokolwiek. Tak na ogół postępuje dżentelmen, chcąc przekonać kobietę,
że ma czyste zamiary. Dziewczyna nie chce wyjść za niego, ale też nie chce zrezygnować
z jego opieki. Takie drobne rozdwojenie etyki, nic groźnego. Kobieta pozostawiona sama
sobie musi walczyć. Panna Anita Tornius postanawia, dopóki to możliwe, pozostać w
pałacu S. Giorignano. Ale, profesorze, mój melodramat się nie kończy. Ma ciąg dalszy
jak wielotomowa powieść albo serial telewizyjny. Ale omińmy na razie pannę Tornius...
- To porządna dziewczyna - powiedział profesor Orlani.
- Robi takie wrażenie i chyba mogę się z tym poglądem zgodzić. Zatem profesor
Amadeo Alfieri ma brata. Żaden czarny charakter. Amadeo lubi pracować, Tulio lubi
korzystać z owoców pracy. Normalne. Nie jestem stróżem moralności rodzinnej i nie
obchodzi mnie to. Do pewnej chwili...
•
Do jakiej chwili? - Orlani po raz pierwszy spojrzał mi w oczy.
•
Jest kilka możliwości wyobrażenia sobie takiej chwili - ciągnąłem,
rozłożywszy się wygodnie na kanapie i położywszy nogi na stoliku.
Spojrzałem wymownie na butelkę koniaku i mój kieliszek, ale Orlani tego nie
zrozumiał, więc wyciągnąłem piersiówkę.
•
Pierwsza możliwość: don Amadeo dokonuje odkrycia, ważnego odkrycia, a
bon vivant Tulio zazdrości mu tego, on też miał bowiem ambicje naukowe...
•
Nie miał.
•
Profesorze, pan nie umie bujać, a ja nie lubię rzucać słów na wiatr. Tulio
Alfieri miał ambicje i sam zajmował się nauką. Ale zajmował się również
życiem, a to koliduje z osiągnięciami. Nie znam ani jednego faceta, który
osiągnąłby coś ważnego w nauce i jednocześnie bawił się życiem, jego
przyjemnościami. Sam pan kiedyś powiedział o mnie, że splajtuję jako
uczony, zajmując się czymś innym niż nauka. Zgadza się? Dobrze. A wiec
Amadeo pracuje i ma wyniki, Tulio chce mieć wyniki bez pracy. Co robi?
Zaczyna korzystać z wyników pracy brata. Zakładam: przywłaszcza sobie,
żeby nie rzec, kradnie, jakieś drobnostki cenione przez kolekcjonerów,
Amadeo początkowo milczy, potem dochodzi do scysji, Tulio nabiera apetytu,
wchodzi w kontakty z przemytnikami dzieł sztuki na trasie, powiedzmy,
Rzym-Zurych. Inaczej: Siena-Rzym-Zurych i jeszcze dalej. Amadeo odkrywa
coś rewelacyjnego. Tulio kradnie mu znowu to i owo, powiedzmy, bardzo
rzadkie albo nawet nie znane archeologom rzeźby. Na przykład figurki
kobiety-demona, Łasa. Brązowe albo złote... Ale co panu jest, profesorze?
•
Moja kariera, moja córka, skandal, skandal, doktorze Bart... - patrzył na mnie i
powtarzał: - skandal, skandal...
•
Przyjaciel Amadeo zwierza się panu ze swoich kłopotów. I tu wie pan
zapewne więcej niż ja. Ale spójrzmy na drugą możliwość wyobrażenia sobie
pewnej przełomowej chwili, gdy brat staje przeciwko bratu i grozi mu, żąda
czegoś, wreszcie...
•
Nie! Nie, to niemożliwe, Amadeo miał żal do brata, ale nie było między nimi
tak, jak pan sądzi...
- A co ja sądzę, profesorze?
•
Nie wiem...
•
Przypuszcza pan, że sądzę, iż Tulio Alfieri zastrzelił swego brata.
•
Tego nie powiedziałem.
•
Ale pomyślał pan, jestem pewien.
•
W naszym świecie, panie doktorze Bart...
•
W świecie nauki? o tym pan myśli, profesorze Orlani? Drogi panie! Jest to
zakurzona część świata, coś w rodzaju kulis czy lepiej: fundamentów. Któż
interesuje się fundamentami? Ludzie przypominają sobie o nich, gdy dom się
już zawalił. To większość. Ale są jednostki, które o nich nie zapominają.
Zwłaszcza, gdy chodzi o sławę, ambicje i pieniądze. No, dodajmy jeszcze
nienawiść. Chorobę czy zboczenie. Podstawowe impulsy, które dostrzegam u
ludzi, jeśli chodzi o moją robotę gliny. Jasne, możemy jeszcze mówić o
strachu, gniewie, pragnieniu... Właściwie czy don Tulio jest chory?
•
Nie wiem, doprawdy...
•
On sam mi powiedział, że jest. Czy kłócił się często z bratem?
•
Amadeo niechętnie o tym mówił.
•
O co się kłócili?
•
Właściwie to były sprzeczki. O pieniądze. Don Tulio żył ponad stan. Amadeo
nie lubił wyrzucać pieniędzy.
•
Także jeśli chodzi o pannę Tornius?
•
Ona zawsze miała wszystko.
•
Po co Amadeo Alfieri chciał jechać do Zurychu?
•
Czy to pytanie ma związek z moją córką, doktorze Bart?
•
Jak najbardziej. Proszę mówić.
•
Miał tam spotkać się z ludźmi, którym don Tulio sprzedał pewne przedmioty...
•
Przedmioty zabrane przez kogoś z etruskiego grobowca odkrytego przez don
Amadea?
•
Tak.
•
Figurki Łasa?
•
Nie tylko, inne przedmioty też, wyjątkowo rzadkie, właściwie nie znane
nauce. Ten grobowiec jest bardzo stary, najstarszy ze znanych. W marcu
Amadeo telefonował do mnie, jakby przeczuwał, że coś się stanie. Zażądał,
bym mu przyrzekł w imię naszej przyjaźni ciągnącej się od szkolnej ławy... no
więc zażądał, bym odzyskał te rzeczy, gdyby on, gdyby mu, gdyby...
•
Gdyby zginął? Do diabła! Jak pan chciał tego dokonać? Nie ma pan zielonego
pojęcia, kim są ludzie trudniący się przemytem dzieł sztuki i do czego są
zdolni. Zapewniam pana, że dla osiągnięcia swoich celów nie cofają się przed
metodami mafii! Profesorze Orlani, stwierdzam, że jest pan głuptasem.
Orlani pokiwał głową.
•
Zdawałem sobie sprawę, że nie mam żadnych szans. Ale chciałem
przynajmniej uchronić ostatnią wysyłkę. Oni, ci ludzie, których nie znam,
mieli jakieś kłopoty, więc ja miałem się zająć tą przesyłką.
•
Złote Łasa, czy tak?
•
Właśnie, Bart, chłopcze, o to chodzi.
•
Dlaczego zwrócili się do pana?
•
Jestem specjalistą, znanym., trochę.. Mój autorytet i zaufanie różnych
czynników, wysokich, doktorze, moje podróże, krótko mówiąc, moja
możliwość swobodnego poruszania się, rozumie pan..
•
Najdokładniej, profesorze. I wtedy pojawia się doktor Paoli i zaczyna pana
szantażować. Czym? Czy pan zarobił coś na tym, co skradziono don
Amadeowi Alfieriemu?
Orlani otarł chustką pot z czoła. Pokręcił głową.
•
Nie, to nie.. Ale w moim mieszkaniu często zostawiano różne rzeczy.
•
To jeszcze sobie wyjaśnimy. Szantażował pana Paoli. W jaki sposób?
•
Cóż, chodziło o Claudię. Ten przeklęty anarchista mówił, że mogę stracić
córkę. Więc pozwoliłem przynosić do mojego mieszkania różne rzeczy. Któż
mógł mnie podejrzewać o przemyt, prawda?
•
Ale ostatnio sumienie nie dopisało, in minus naturalnie. Pojechał pan do
Zurychu z „transportem”, ale z dziesięciu Łasa, które były w pańskim
mieszkaniu, wybrał pan pięć, brązowych, nie złotych. Też interes, ale już
mniejszy. Faceci z Zurychu byli źli, bardzo źli, zdawało się panu, że ich pan
udobruchał. A tymczasem, gdy wrócił pan do Rzymu, Claudia znikła,
porwano ją. Gdzie pan ma złote Łasa?
•
Złożyłem je dzisiaj w uniwersyteckim sejfie na moim wydziale. Co mam
robić, doktorze Bart, na litość boską?!
•
Modlić się i siedzieć cicho, profesorze.
Wyjąłem z kieszeni maleńki magnetofon. Konserwatysta Bart używa czasem
takiej tandety. Wyjąłem z kieszonki marynarki okulary przeciwsłoneczne. Orlani
wpatrywał się szeroko otwartymi oczami w dwa wolno wirujące w magnetofonie krążki.
Wyłączyłem silniczek podwójnego rozruchu, w przeciwnym razie impuls z mikrofonu
ukrytego w okularach mógłby znowu włączyć maszynkę.
•
Czy pan z tym pójdzie na policję? - wyjąkał Orlani.
•
Nie. Na razie nie. Nie musi się pan zresztą bać policji. Osoba szantażowana
ma, że tak powiem, prawo do działania nie zawsze zgodnego z przepisami.
Prawo przyjmuje, że osoba taka została zmuszona do działania wbrew sobie i
wbrew prawu. Tak czy owak postaramy się uniknąć skandalu. Teraz chodzi o
Claudię, profesorze... jak pan myśli, kto mógł zabić Amadea Alfieriego?
•
Nie wiem, nie domyślam się... i chodzi mi tylko o córkę. Tylko o córkę. Niech
pan coś zrobi, Bart!
•
Robię od pewnego czasu. Szkoda, że nie miał pan do mnie zaufania wcześniej.
•
Jak to? Sądzi pan, doktorze...
•
Właśnie tak. Zniknięcie pańskiej córki z pewnością łączy się ze sprawą, która
mnie sprowadziła do Włoch.
•
Ze śmiercią Amadea Alfieriego?
•
Tak. Nie wiem tylko jeszcze, kiedy ujrzę światło w labiryncie. Wiem
natomiast, co pan teraz powinien zrobić.
•
Co takiego? Proszę mówić!
•
Musi pan się spotkać, profesorze, z moim przyjacielem.. - Czy to jakiś
uczony?
•
Hm, tak. Archeologia współczesna. Sklejanie skorup i synteza. Krótko
mówiąc, facet z policji. Rzymskiej. Komisarz Malone. Interesuje go trasa
Rzym-Zurych i zamordowanie don Amadea Alfieriego. Oczywiście będzie to
dyskretne spotkanie i dyskretna rozmowa. Jak długo będzie pan dyskretny, tak
długo Claudia będzie się miała dobrze. Claudia i pan. Zresztą co do Claudii, to
postaram się działać szybko. Wydaje mi się nawet, że domyślam się, kto ją
uprowadził. Ten gość, który do pana dzisiaj dzwonił... chcę wiedzieć, co
mówił.
•
Niewiele. „Uprowadziliśmy Claudię, proszę nie kontaktować się z policją.
Musi pan pojechać znowu do Zurychu, ale bez kawałów, złote figurki pojadą z
panem. Córeczka będzie zdrowa, jeżeli pan będzie posłuszny teraz i w bliskiej
przyszłości”. To wszystko. Bart! Oni nie zamierzają wypuścić mojej córki,
czuję to...
•
Zobaczymy, profesorze Orlani.
17 maja profesor Orlani wyjechał do Zurychu. W jego bagażach znajdowało się
pięć złotych figurek Łasa, stare zwierciadła etruskie i dwie złote „wątroby wróżebne”.
Etruskolodzy znają tylko modele brązowe, jak ten z Piacenzy, złoty model to rara avis. W
bagażach była jeszcze przepyszna brązowa waza z pięknym fryzem i kilka waz z
niezwykle starymi inskrypcjami wotywnymi. Nie mogłem się powstrzymać: zrobiłem
odpisy tych inskrypcji. - Po co, do licha? - pytał komisarz Malone - po co? przecież to
wszystko wróci do Rzymu, człowieku!
Odpowiedziałem mu, że te inskrypcje są niezwykłej wartości, mają bowiem kilka
znaków graficznych, jakich nie było w alfabecie etruskim. Znam się trochę na tym,- bo
piszę powoli książkę o dziejach pisma, a poza tym, poza tym, drogi przyjacielu Malone,
czasami miewam przeczucia. Złe przeczucia.
Profesor Orlani odleciał więc do Zurychu, naturalnie jako komisarz wystawy
skarbów sztuki etruskiej, z lotniska „Leonardo da Vinci” w towarzystwie kilku agentów
policji, podróżnych naturalnie: jeden student, zamożna para małżeńska, przemysłowiec i
jeden elegancki, wypomadowany laluś. Malone śledził zatroskanym wzrokiem
wznoszącą się w powietrze olbrzymią białą maszynę. Malone wciąż wygląda na
zatroskanego i dlatego nikt nie wie, o czym ten facet myśli naprawdę.
Orlani powiedział mi w swoim mieszkaniu, że wszystko, co pakujemy do bagaży,
pochodzi z wykopalisk don Amadea Alfieriego i że jego zdaniem jest to tylko nieduży
fragment zbioru don Amadea. Uwierzyłem bez słowa protestu.
Widziałem przecież Tumba Aurea. Widziałem, ale nie powiedziałem o tym
komisarzowi Malonemu. Jeśli założyć, że uwinę się z moim zadaniem i zarobię,
powiedzmy, dwa tysiące pięćset zielonych, to - liczę na nie zapracować jak należy. Na
tyle obliczyłem sobie koszta/mojego pobytu we Włoszech i koszt robocizny, jeśli można
tak rzec. Poza tym nie wezmę ani grosza więcej, tylko zwrot kosztów postępowania. Don
Amadeo Alfieri był porządnym facetem i zaprzyjaźniliśmy się od razu. Teraz - Claudia.
Bart, stary koniu, będziesz bezinteresowny, choćby zawodowiec Malone umarł ze
śmiechu. Ale czy bassety potrafią się śmiać?
Postanowiłem złożyć wizytę Paolemu. Dosyć długo stałem przed drzwiami
apartamentu na Piazza Venezia, ale nikt mi nie otwierał. Mogłem sobie oczywiście
poradzić i łagodnie sforsować przeszkodę drzwi, lecz wolałem zrobić coś irinego.
Doktora Paolego musiała znać signora Conti. Przecież u niej spotkała się z Paolim Anita
Tornius. Tylko że ja nie znałem signory Conti. Malone powiedział mi, że Paoli był u
signory Conti tylko raz, wtedy gdy przyjechała tam panna Tornius. Czy zatem można
przyjąć, że Conti i Paoli nie mają z sobą nic wspólnego? Postanowiłem to przyjąć.
Zadzwoniłem do Sieny, do joy i spytałem, co robi. Odpowiedziała, że czuje się
znakomicie. Mecenas Perucci pokazuje jej stare nekropole etruskie jako osobliwości
okolicy, a don Tulio Alfieri bywa z nią nawet w dyskotece, majestatyczny Jumbo Jet w
smokingu. Wykazuje duże zainteresowanie...
•
Don Tulio czy Perucci? - spytałem krótko.
•
Zazdrosny, Rob?
•
Do licha, nie, może, nie o to chodzi. Co o nich sądzisz?
•
Och, Perucci wydaje się bardziej nerwowy, jakby tłumił agresję. Don Tulio
jest opanowany i miły. Nawet pozwala mi prowadzić swój wóz.
•
Czy nosisz w torebce tę zabawkę, którą ci dałem?
•
Colt? Zawsze.
•
Grzeczny dzieciak. Uważaj na siebie, Joy.:- Ty też, staruszku.
•
Nie mów do mnie „staruszku”, dobrze? Mam kompleksy.
•
O kay, Rob, już jestem grzeczna.
Malone był obecny przy tej rozmowie. Uśmiechał się. Co za facet! Zaskoczył
mnie. Potrafi się śmiać.
•
Myślę wciąż o Paolim - powiedziałem, odłożywszy słuchawkę. - Jest
możliwe, że typek będzie milczał. Gdyby tak dać mu wycisk?...
•
Marzenie, mister Bart - powiedział z odcieniem emocji w głosie Malone. -
Marzenie. Włochy to najbardziej demokratyczny kraj Europy. Policja włoska
też, naprawdę. Możemy mu dać wycisk tylko prywatnie.
•
Ale przedtem musimy go mieć.
•
Otóż to, kolego.
ROZDZIAŁ XII
Paoh znikł Nie było go w mieszkaniu na Piazza Venezia i nie widziano go na
uniwersytecie. W kwesturze dowiedziałem się, że wziął sobie tygodniowe wakacje
Cwaniak wziął zaliczkę, chociaż nie przypuszczałem, by brakowało mu pieniędzy.
Zadzwoniłem do S. Giorignano i poprosiłem Anitę Tornius, by uprzedziła o mojej
wizycie signorę Conti.
- Proszę jej powiedzieć, że pani i ja mamy wspólnych przyjaciół i ze muszę z nią
porozmawiać.
Lepiej
jednak
byłoby,
gdyby
pani
przyjechała do Rzymu. Jeśli pani nie lubi prowadzić samochodu, proszę przyjechać
autobusem, te pudła są punktualne jak nie wiem co.
Czekam na panią w hotelu „Raphael”, do zobaczenia.
18 maja panna Tornius siedziała w moim pokoju hotelowym. Bawiłem ją
rozmową do chwili, gdy zjawił się komisarz Malone. Anita Tornius miała na sobie
fiołkowy kostium i olśniewająco białą bluzeczkę z wysokim kołnierzem spiętym
kosztowną kameą. Była nieskazitelna i świeża, mimo iż, oczywiście, nie przyjechała
autobusem, tylko swoim bentleyem. Piękna dziewczyna, ale tak nieskazitelna, że czułem
się przy niej jak wobec całej włoskiej rodziny królewskiej na emigracji. Malone musiał
odczuwać to samo, bo siedział na wprost niej jak uczeń z rękami grzecznie złożonymi na
kolanach.
- To niedopuszczalne, panno Tornius, ukrywać tak piękną szyję za tak wysokim
kołnierzem - bąknąłem niezręcznie. Spojrzała na mnie i już wiedziałem. Dwója, Bart,
bądź poważny. Malone też spojrzał na mnie tak, jakby chciał powiedzieć: człowieku, jak
ty się zachowujesz!
Anita Tornius była dla mnie jedną z niewiadomych. Naprawdę nie wiedziałem, co
mogę jej powiedzieć, a co nie. Nie byłem wcale pewien, czy mogę ujawnić, że wiem o jej
znajomości z doktorem Paolim, ale musiałem to powiedzieć: teraz chodziło również o
Claudię.
•
Panno Tornius - powiedziałem, nabijając powoli fajkę - przypuszczam, że nie
lubi pani ludzi, którzy chcieliby się wtrącać w pani sprawy osobiste. Czy się
mylę?
•
Powiedzmy, mister Bart, że unikam takich ciekawskich.
•
Mamy więc z sobą wiele wspólnego, ja postępuję tak samo.
•
Wtrącając się w sprawy swoich bliźnich - zauważyła ironicznie. Nie było
jednak w jej glosie nic nieprzyjaznego. - Czy chce pan pytać mnie o don
Amadea Alfieriego? Powiedziałam już wszystko. Policji i panu.
•
Może tak, a może nie, panno Tornius.
•
Czy pan mnie o coś podejrzewa? - spytała, przechylając głowę na ramię i
przyglądając mi się.
•
Jeszcze nie wiem, czy to konieczne. Zadaję sobie i innym ludziom różne
pytania. Wie pani przecież, po co przyjechałem do Sieny.
•
Jeśli chodzi o to, co wydarzyło się w S. Giorignano 15 marca, to jestem poza
podejrzeniami. W chwili, gdy strzelano do don Amadea, byłam w Rzymie...
•
Krótko mówiąc, pani ma oczywiście alibi. Co to znaczy? Albo co to mogłoby
znaczyć? Że pani nie strzelała do swego opiekuna. Jednakże nie wyklucza to
współpracy z kimś innym/..
•
Nowie pan!... - Anita Tornius wstała dosyć gwałtownie. Teraz patrzyła na
mnie nieprzyjaźnie. Poprosiłem ją, aby usiadła. Małone milczał, gapił się w
okno osłonięte żaluzją.
•
Czy pani zna niejakiego Paolego, doktor Paoli z Uniwersytetu Rzymskiego?
•
Nie, mister Bart.
•
Musimy być niegrzeczni, panno Tornius - wtrącił się nagle Malone. - Musimy
być niegrzeczni i zaprzeczyć pani. Pani zna doktora Paolego.
•
Nie przypominam sobie.
•
Przypomnę pani - podjąłem. - Niedawno bawiła pani w Rzymie, u signory
Conti. Przy okazji odwiedziła pani pewnego człowieka mieszkającego na
Piazza Venezia 8. Nie zastała go pani, ale zapewne telefonowała pani potem,
bo on odwiedził panią na Via Appia Antica w willi signory Conti. Cały czas
mówię o doktorze Paolim, panno Tornius.
Panna Tornius milczała przez chwilę. Potem poprosiła o drinka. Gdy podawałem
jej kieliszek, wyciągnęła z torebki paczkę papierosów i małą złotą zapalniczkę. Zapaliła.
•
No więc znam doktora Paolego. I co teraz? - spytała, patrząc mi prosto w
oczy.
•
To zależy tylko od pani. To i parę innych spraw. Co panią łączy z Paolim?
- Zwykła znajomość towarzyska, mister Bart.
Pokiwałem głową.
- Kłopotliwa znajomość.
•
Co pan chce przez to powiedzieć? Mister Bart! Po co wezwał mnie pan do
Rzymu? Proszę powiedzieć, lubię jasne sytuacje.
•
I znowu odkrywam coś wspólnego. Doskonale. A więc doktor Paoli. Facet
znikł, wyparował, nie ma go na Piazza Venezia, nie ma na uniwersytecie,
interesuje się już nim parę innych osób, powiedzmy, że z policji. Na razie
można mu zarzucić, jak sądzę, współpracę z przemytnikami dzieł sztuki,
szantaż i uprowadzenie. Co pani na to? Milczenie nie jest dobrą obroną.
Dobrze... powiem więcej. Paoli znajduje się na mojej małej, prywatnej liście
osób, które muszę podejrzewać w związku ze sprawą Amadea Alfieriego.
•
Pan go oskarża o morderstwo?! - Panna Tornius przyjrzała mi się bardzo
uważnie.
•
Podejrzewam kilka osób. Być może Paoli ma coś wspólnego z tym, co
wydarzyło się w S. Giorignano. Czy pani wie, gdzie on jest?
•
Nie, nie wiem... On... on mnie szantażował, mister Bart. Malone chrząknął,
wciąż gapiąc się w okno.
•
Gdzie go pani poznała? - spytałem.
- W S. Giorignano. Z okazji jubileuszu Amadea... don Amadea, to był jubileusz
pracy naukowej, przybyło wtedy wiele osób głównie z Rzymu i Sieny. Przyjechał
również Paoli. Potem... ja... widywałam się z nim czasem w Rzymie.
No tak, taki bubek zawsze znajdzie drogę do sypialni ładnej kobiety.
Panna Tornius nie umiała powiedzieć, kto zaprosił Paołego do S. Giorignano.
Wiedziała za to, że od zeszłego roku Paoli miał coraz więcej pieniędzy, w jego
mieszkaniu na Piazza Venezia widziała wiele ładnych i drogich rzeczy, kupił nowy
samochód i miał gest. Czy miał jakąś kolekcję? Już mówiła, miał u siebie dużo starych
rzeczy, ale mówił o tym „towar”. Znajomi wyprzedają kolekcje, on pośredniczy,
najzupełniej legalnie. Nie, nic nie wiedziała o jego znajomych, pod tym względem był
zawsze małomówny. Nie wie także, czy znał don Tulia Alfieriego, Perucciego, choć być
może miał znajomych w sieneńskiej uczelni. Nie, nigdy nie wymieniał żadnych nazwisk.
Od jakiegoś czasu bardzo nerwowy. Czy pali? Tak, lubi pall maile, zdaje się, że trochę
narkotyzowane. Konkretnie? Trochę marihuany, to modne w wielu środowiskach. Anita
Tornius nie pochwala tego zwyczaju, chciała, aby Paoli nie używał marihuany... W
marcu przywiózł do Rzymu wiele cennych rzeźb i wyrobów ze złota. To było po
zabójstwie don Amadea, chyba pod koniec marca. Potem część tych przedmiotów
przywiózł do S. Giorignano, mówił, że w Rzymie nie są bezpieczne...
Przerwałem tę opowieść i pokazałem pannie Tornius fotografię z rysunkiem
naszyjnika etruskiego, był to rysunek wykonany przez don Amadea, rysunek naszyjnika
Łucii Rizzi, naszyjnika z Tumba Aurea.
Panna Tornius nie widziała nigdy takiego naszyjnika.
•
Jest pani tego pewna? Proszę się zastanowić.
•
Jestem pewna. Nigdy czegoś takiego nie widziałam, mister Bart.
•
Don Amadeo nie pokazywał pani takiego naszyjnika?
•
Nie.
•
Nigdy nie rozmawiał z panią o swojej pracy?
•
W zeszłym roku stał się bardzo tajemniczy. Mówił tylko, że dokonał ważnego
i niezwykłego odkrycia.
•
Czy wspomniał coś więcej?
•
Tylko tyle, że chodzi o etruski grobowiec wyjątkowo bogato wyposażony. Nic
więcej nie powiedział.
- Czy kojarzyła pani sobie może to, co posiadał Paoli, albo te jego pośrednictwa z
nielegalnym zajęciem?
- Przez długi czas nie, mister Bart. Potem, przyznam, zaczęłam być niespokojna.
Gdy Paoli powiedział pewnego razu, że pieniądze leżą na ulicy i trzeba umieć je zgarnąć.
Potem znowu, gdy byłam u niego w Rzymie, Amadeo jeszcze żył wtedy, Paoli spytał
mnie, czy wiem, gdzie profesor Amadeo Asfieri prowadzi prace wykopaliskowe. Po tym
morderstwie, mam na myśli zastrzelenie Amadea, często Paoli przywoził różne
przedmioty z Rzymu.
•
Czy mówił, że z Rzymu?
•
Tak mówił. Przyjeżdżał późnym wieczorem z jakimiś ludźmi. Nigdy nie
byłam przy ich rozmowach. Ci ludzie zabierali to, co Paoli przywiózł.
Wreszcie nie wytrzymałam i spytałam go wprost, co robi, czym się zajmuje.
Wtedy zaczął się śmiać i powiedział, że chodzi o przemyt dzieł sztuki wielkiej
wartości i że ja muszę o tym milczeć.
•
Milczała pani, panno Tornius? - usłyszałem pytanie komisarza Malone.
•
Milczałam.
•
Czemu, panno Tornius?
•
W jakimś sensie byłam jego wspólniczką od pewnego czasu. No i kocham go,
panie komisarzu.
•
To jest argument, kolego Bart - Malone skinął głową, jakby pochwalał to, co
robiła panna Tornius. Papa Malone wszystko rozumie.
Panna Tornius zwróciła się do niego:
•
Czy zostanę aresztowana, panie komisarzu?
•
Na razie nie widzę potrzeby zatrzymywania pani. Paoli szantażował panią, a
pani, załóżmy, nie zdawała sobie sprawy, że we Włoszech istnieje policja.
Pani go kocha. Rozumiem. Papa Malone wybaczy wiele, może nawet
wszystko, jeśli teraz będzie już pani z nami szczera i nie będzie pani
kontaktowała się z Paolim bez naszej wiedzy, zgoda?
•
Przyrzekam, pani komisarzu.
•
Czy przyjeżdżając do Rzymu, udawała się pani natychmiast na Piazza Venezia
8?
•
Nie. Paoli prosił mnie, bym przedtem dzwoniła do kawiarni „Lido”, to jest w
pobliżu Piazza Colonna.
•
Więc proszę teraz tam zadzwonić. - Malone podał jej telefon.
•
Doskonale - rzekł, gdy panna Tornius wykonała jego życzenie. - A tak na
marginesie, bo to nie jest mój wydział, czy pani wie, kto dostarczał Paolemu
marihuanę?
•
Ależ, kolego Malone - wtrąciłem - Rzym jest demokratyczny i papierosy z
marihuaną kupić można prawie w każdym lokalu.
•
Dobrze, wycofuję pytanie. Ale musi mi pani powiedzieć, czy pani także
używa narkotyków?
•
Nigdy! - oznajmiła panna Tornius i wyprostowała się z godnością.
Wierzyłem jej i zastanawiałem się, do kogo należały pall maile w mieszkaniu
Lucii Rizzi. Spytałem pannę Tornius, czy Paoli ma w Rzymie wielu przyjaciół. Nie
wiedziała. Czy w Rzymie na Piazza Venezia bywali Perucci, Taccone, ktoś ze Sieny? Nie
**- zaprzeczyła. Czy Paoli wymienił kiedykolwiek nazwisko Orlani, profesor Orlani, lub
jego córki Claudii? Nie, nigdy.
Dziwnie małomówny stał się dottore Paoli od zeszłego roku, kiedy poznałem go u
Orlanich, gdy paplał głupstwa i kleił się do Claudii. Widać chodzi rzeczywiście o duże
pieniądze.
Mieliśmy pojechać z panną Tornius do signory Conti. Ustaliliśmy też, że Anita
Tornius pozostaje przez najbliższe dni w Rzymie pod dyskretną obserwacją, mimo
wszystko nie można jej było ufać. Panna Tornius, jakby domyślając się, co myślę,
spytała:
•
Sądzi pan, że on, Paoli, zbliżył się do mnie ze względu na moje pieniądze.
•
Jeszcze ich pani wtedy nie miała - zauważyłem.
•
Czy byłby zdolny do morderstwa, gdyby gdzieś dowiedział się, że don
Amadeo Alfieri zapisał mi cały swój majątek?
•
Każdy jest zdolny do popełnienia zbrodni, każdy człowiek, panno Tornius...
•
Na przykład Paoli... i ja?
•
Stawiamy tylko pytania, panno Tornius. Prawda, komisarzu?
•
Oczywiście. Panno Tornius, proszę powiedzieć mi, czy doktor Paoli zna
signorę Conti. Czy można przypuszczać, że łączą ją z nim jakieś sprawy,
interesy?
Pokręciła przecząco głową. Nie, signora Conti widziała Paolego tylko raz, wtedy
gdy spotkał się w willi przy Via Appia Antica z Anitą. Sigr. ora Conti powiedziała, że
Paoli nie budzi jej zaufania.
Przyjęcie u signory Conti nie zdziwiło mnie. Ludzie mający dużo czasu i
pieniędzy muszą jakoś trwonić jedno i drugie, a znowu inni, nie mający ani pierwszego,
ani drugiego, muszą ich naśladować. W dyskretnie oświetlonym basenie kąpali się
naturyści, chyba wszyscy trochę stuknięci, bo wskakiwali do wody w kostiumach
kąpielowych, a Kiedy wychodzili z wody, natychmiast je zdejmowali. Powiedziałem
komisarzowi Malone, że chyba nie nadążam za współczesnym życiem i nic już nie
rozumiem. Odparł, że on też nic już nie rozumie, i ulotnił się „na mały spacerek”.
Obserwowałem Anitę Tornius. Całe to grające z wodą i sobą towarzystwo nie budziło jej
zaciekawienia ani uwagi. Była ponad to. Podobnie jak signora Conti miała na sobie coś w
rodzaju nocnej koszuli, a co było z pewnością bardzo wytworną suknią wieczorową,
która musiała kosztować przynajmniej ze dwa tysiące funtów w Londynie albo z pięć
tysięcy dolarów u Lindy Mason w Nowym Jorku. Skąd ludzie biorą takie fury pieniędzy?
Nigdy się tego nie dowiem, nawet gdybym miał rozwiązać zagadkę pochodzenia
Olmeków i czytał pismo Majów tak, jak się czyta poranną gazetę, szybko i bez zwracania
uwagi na to, że istnieje coś takiego jak alfabet.
Noc była przyjemna i ciepła, przyglądałem się swobodnie przechadzającym się
parkom płci mieszanej i tożsamej.
•
Nie jest pan oczywiście zgorszony? - spytała signora Conti.
•
No wie pani, w moim wieku - zaoponowałem słabo. Chyba jednak byłem
trochę zgorszony.
Z apartamentów i tarasów dobiegała muzyka albo coś, co w naszych czasach
nazywa się muzyką.
•
New romantic? - spytałem.
•
Ależ nie - zaprzeczyła, śmiejąc się - nie, to white songs. Biali muzycy
zazdroszczą czegoś czarnym i podrabiają ich.
•
Świat się kończy i muzyka razem z nim - powiedziałem ostrożnie, bo nie
wiedziałem, co ona o tym wszystkim myśli. Ale zgodziła się ze mną.
•
Istotnie - mówiła - wszystkie te znakomite, cudowne, odkrywcze, głębokie i
zaangażowane utwory i teksty to kupa śmieci i grafomanii, no i rzecz prosta
interes, wielki interes. Ale ludzie lubią się bawić. Rzym, mister Bart, bawi się
od czasów założenia miasta i będzie się bawił do końca.
•
No, bez przesady. Republika bywała jednak cnotliwa.
•
Cnota jej się sprzykrzyła, więc przemieniła się w cesarstwo.
•
A potem jak kapryśna kobieta, nie mogła zdecydować się ani na królestwo, ani
na dyktaturę, ani ną republikę. Do dzisiaj. Co pani wie o Paolim? To taki
doktorek z - Uniwersytetu Rzymskiego.
Signora Conti popatrzyła na mnie spokojnie - siedzieliśmy na kołyszącej się
ławce z markizą - a Anity Tornius nie było, wmieszała się w tłum gości na jednym z
dolnych tarasów, więc nie mogłem zaobserwować jej reakcji.
- Zupełnie nic, mister Bart.
Położyła mi ciepłą, wąską i pulchną dłoń na ramieniu, trzymała ją tak przez
chwilę.
•
Bardzo silne pole - powiedziała signora Conti.
•
Proszę?
•
Bioelektryczne - zacisnęła palce na moim ramieniu, były zadziwiająco silne,
rzekłbym, zdobywcze. Ktoś chrząknął obok. To był komisarz Malone.
•
Co tu robisz? - spytałem.
•
Och, nic, palę cygarko - odparł z flegmą. Ręka signory Conti cofnęła się w
półmrok. - Palę cygarko - powtórzył Malone. I dodał: - My też wiemy
niewiele o Paolim, proszę pani, a ten człowiek może nam sprawić kłopot.
•
Proszę mówić jaśniej, panie komisarzu.
•
Tylko o przypuszczeniach: Paoli może być zamieszany w porwanie młodej
dziewczyny, w przemyt dzieł sztuki, w handel narkotykami... i w co jeszcze,
kolego Bart?
•
Możliwe - powiedziałem - możliwe, że również w zbrodnię. Ten człowiek był
w tym domu, signora. Wiemy o tym od panny Tornius. On się z nią spotkał w
tym domu. Jeśli pani coś o nim wie, będzie dobrze, gdy pani zacznie mówić.
Jeśli łączą panią z nim interesy, też będzie dobrze, gdy pani nam to opowie. W
ogóle będzie dobrze, gdy pani zacznę mówić, signora Conti.
Zapadło milczenie. Żarzący się punkcik cygara komisarza Malonego
to rozjaśniał się, to przygasał, dosyć daleko od nas tłum na tarasie kołysał się w
takt muzyki, jeśli można tak nazwać hałas złożony z łoskotu perkusji, kakofonii
instrumentów dętych i ochrypłego krzyku podstarzałego playboya, domyślałem się, że to
jakiś sławny piosenkarz.
•
Każdemu człowiekowi można by właściwie coś zarzucić, prawda, mister
Bart? - powiedziała signora Conti.
•
Całkowicie się z panią zgadzam.
•
Możliwe, że i mnie mógłby pan coś zarzucić...
•
Prywatny glina z prywatną wizytą? Pani żartuje. Szukam niejakiego Paolego,
to wszystko.
•
A pański kolega?
- Kolega Malone? To komisarz rzymskiej policji.
•
Kwestury - podkreślił Malone. - Ale tu bawię też prywatnie. I jeśli pani
nikogo nie udusiła ani nic w tym rodzaju, to pozwolę pani żyć.
•
Jest pan bardzo łaskaw, komisarzu. Czy uwierzą panowie, że nie mam i nie
chciałabym mieć nic wspólnego z... morderstwem? Prowadzę znany salon
mody, poza tym jestem w zgodzie z prawem.
•
Czy pani wie, gdzie jest Paoli? Gdzie może być?
. - Muszę się zastanowić, może zapytać kogoś z gości...
•
Kogo, na przykład? - spytałem. Malone ssał swoje cygarko, znów osowiały i
obojętny.
•
Powiedziałam, że muszę się zastanowić. Czy panowie pozwolą, że teraz
odejdę?
•
Proszę bardzo.
•
Proszę nie odchodzić zbyt daleko - rzekł cicho Malone. - Musimy znaleźć tego
Paoli.
Signora Conti gdzieś odeszła. Bawiliśmy się nieźle. Już na początku jakiś gość o
nieokreślonym kolorze skóry zagadnął mnie:
- Zetrzemy, się, słodziutki?
- Już się starłem - odparłem i mrugnąłem porozumiewawczo.
W odpowiedzi gwizdnął z uznaniem, przewrócił oczami w oszalałym,
różnobarwnym świetle i oddalił się miękko, kołysząc biodrami i poprawiając dekolt.
Tańczyłem sambę - i mambę pośród kupy smokingów, szmat, kiecek, dżinsów, dymu,
muzyki i wrzawy. Dostrzegłem Anitę Tornius. Ktoś zabierał się do zsuwania ramiączek
jej sukni. Pożeglowałem tam i dałem temu komuś w zęby, w tłoku nikt tego nie
zauważył, uderzony szlochał z wyrzutem, potem usiłował mnie kopnąć, zdenerwowałem
się trochę i dołożyłem mu jeszcze, odczołgał się i legł pod ścianą na różowej kanapce.
Panna Tornius trochę przytuliła się do mnie, tańczyliśmy, słuchaliśmy poety w białych
fraku i zielonych spodniach, recytował zupełnie nową poezję, jak zaznaczył; nic z tego
nie rozumiałem. Anitę Tornius porwały jakieś damy, poszedłem szukać signory Conti. W
przytulnym gabinecie, do którego zajrzałem, jakiś osiemdziesięciolatek siedział w
głębokim fotelu, a przed nim tańczyła dziewczyna, może siedemnastolatka, ładnie to
nawet robiła, zwłaszcza, że zdejmowała z siebie wszystko co miała, a było tego niewiele.
Gość trzymał w ręku plik banknotów.
•
Po ile punkt? - spytałem. Nawet nie spojrzał na mnie.
•
Za sukienkę dwadzieścia tysięcy, za stanik Trzydzieści, a za majtki trzydzieści
pięć.
•
A za resztę?
Machnął ręką, ulotniłem się, ale tuż obok, w korytarzyku, natknąłem się na
Malonego.
•
Mógłbym przymknąć tego dziada, ale wtedy byłaby awanturka i ta Conti
mogłaby milczeć. Sodoma. Widziałeś tego starego drania?
•
Kolego Malone! Mylisz się, sądząc, że staruszek deprawuje nieletnią. Popatrz
na problem z zupełnie innej strony!
•
Mianowicie z jakiej?
•
To ona deprawuje staruszka. Jestem pewien, że go sprowokowała. Facet
opróżni portfel, wróci do domu i rano znajdą go po zawale. Takie czasy. Te
małe, szczuplutkie lisiczki dobrze wiedzą, co robią, i są sprytne jak wszyscy
diabli. Że też muszę to wszystko mówić policjantowi, wstyd, kolego Malone.
•
Jako komisarz mogę coś wiedzieć, ale patrzę na problem jako ojciec dwojga
dzieci.
•
Więc przejdź ha emeryturę i zajmij się swoimi dziećmi.
•
Wy, wyspiarze, jesteście niemożliwie cyniczni.
•
W zimnym klimacie myślimy spokojniej. Poza tym odkąd ten francuski fircyk,
Villiers de l’Isle-Adam, oskarżył nas kiedyś o różne świństwa, jakie podobno
wyczyniają wyspiarze z dziećmi na swojej wyspie, udajemy, że dorośliśmy do
europejskich wyobrażeń o Anglii. Widziałeś signorę Conti?
•
Siedzi w swoim gabinecie i telefonuje.
•
Jak pan myśli, Malone? Musimy ją mieć na oku?
•
Tę Conti? Zobaczę, co się da zrobić, jeśli nie dostaniemy Paolego i Claudii
Orlani... Jak myślisz, czy Paoli kręci z signorą Conti? Zresztą zapytamy go,
jeżeli się gdzieś nie ukrył.
•
Prawdopodobnie nie. Liczy na strach profesora Orlani, ale to dotyczy
przemytu. Dlaczego miałby przypuszczać, że łączymy go z zaginięciem córki
Orlaniego?
•
Racja.
A potem otrzymaliśmy parę adresów od signory Conti oraz wiadomość, że Paoli
pojawi się na Piazza Venezia. Nie pytaliśmy jej o źródło tych wiadomości.
Jakiś facet, gruby, łysy i w tenisówkach, o gębie ociekającej tłuszczem, krzyczał,
cierpiał i usiłował tańczyć ze zwinnością bawołu na małej scenie na tle zespołu
muzycznego. Nie mogłem się powstrzymać, żeby nie wyrazić wyrazów współczucia
gospodyni. Bądź co bądź, takie nazwisko, Conti, i tacy goście... Przerwała mi:
- Liczą się interesy, kontakty, drogi panie, świat oszalał, a ja jestem jeszcze
normalną kobietą.
Pozostawiliśmy Anitę Tornius pod opieką signory Conti i pojechaliśmy moim
wozem na Piazza Venezia 8.
•
Która godzina, kolego? - zwróciłem się do komisarza, patrząc w górne
lusterko. Jakiś wóz podjeżdżał z tylu, stanął w pewnej odległości za moim
szewroletem.
•
Due in punto, kolego - odpowiedział flegmatycznie. - Punkt druga.
•
No to idziemy.
Mieszkanie na czwartym piętrze, lakierowane kremowo drzwi. Malone spojrzał
na mnie, kiwnąłem głową, wydobyłem moje małe przybory i po paru minutach byliśmy
w środku. Malone zasłonił okna, ja zapaliłem latarkę. Signora Conti powiedziała nam, że
Paoli właśnie tej nocy wraca do domu. Nie pytaliśmy jej, skąd to wie, na razie
interesował nas tylko Paoli. W kuchni, dobrze zaopatrzonej, przyrządziliśmy sobie kawę,
ja powęszyłem po mieszkaniu i znalazłem kilka butelek, wybrałem jedną. Napiliśmy się
szkockiej z lodem. Gdy usłyszałem klucz zgrzytający w zamku drzwi wejściowych,
zgasiłem moją latarkę. W korytarzu zapaliło się światło, na podłogę coś upadło, chyba
torba. Potem Paoli wszedł do pokoju na wprost kuchni. Poszliśmy cicho za nim.
- Dobry wieczór - powiedziałem.
Paoli odwrócił się gwałtownie, ale znieruchomiał, poznając mnie.
•
Jak pan tu wszedł i czego pan chce, do diabła?! Zawezwę policję!
•
Ten pan jest z policji - wskazałem na komisarza.
•
Komisarz Malone - powiedział basset, rozglądając się po pokoju. Wyciągnął
legitymację i w przelocie pokazał ją Paolemu.
Pokryty puszystymi skórami tapczan, fotele, okrągły stół przy jednej ścianie,
chaos książek na przeciwległej, w kącie biurko, obok szafa z szufladkami. Kominek, na
nim brązowy Neptun z zegarem zatkniętym na trójzębie. Przy tapczanie lampy na
ciężkich brązowych podstawach, z boku duży radiomagnetofon, gramofon i kolumny.
Nad tapczanem scena przedstawiająca Sąd Parysa, Parys i trzy boginie w ciekawych
pozach, wszyscy nadzy, zdjęcie w dużym powiększeniu, wykonane przez fachowca od
porno.
•
Reszta mieszkania to książki, plakaty, łazienka i spakowane walizki - oznajmił
w progu Malone, który wrócił z przeglądu. Paoli milczał. Malone przeglądał
książki.
•
Oryginalne - powiedział. - Od Bakunina do Lenina. Trocki i Marinetti są też.
Z kim pan właściwie trzyma, Paoli? - spytał.
•
Czego chcecie, do diabła?!
•
Chcemy panu dać wycisk, jeżeli nie spełni pan naszej prośby - powiedziałem.
•
Jakiej prośby? Wynoście się! Jestem śpiący. Proszę pokazać nakaz rewizji -
zwrócił się nagle do komisarza Malone. Basset był wyraźnie zaskoczony. Czas
było ratować sytuację. Wstałem, podszedłem do Paolego i wyrżnąłem go w
szczękę. Nie za mocno, w sam raz, aby upadł i poczuł się trochę zdziwiony i
trochę przestraszony. Istotnie, siedząc na podłodze wyglądał na faceta trochę
zdziwionego i nieco przestraszonego.
•
Szukamy Claudii Orlani, córki profesora Orlaniego, chcemy ją znaleźć, bardzo
szybko znaleźć. Jeśli będziesz milczał zbyt długo, posiedzimy tu trochę i
będziemy brutalni... - przerwałem, bo Paoli nagle poderwał się z ziemi z kocią
zręcznością i byłby mnie walnął głową w żołądek, zrobiłem unik i uderzyłem
go kantem dłoni trochę poniżej podstawy czaszki, jeszcze byłem zdecydowany
uważać na to, co robię. Paoli znowu się podniósł, był trochę oszołomiony, ale
bardzo odporny i miał doskonale wyćwiczone nogi. Jego cios lewą nogą z
obrotu mógłby mi rozedrzeć gardło, do licha! Był zdecydowany, teraz
wiedziałem, że mój instynkt nie mylił mnie, facet jest zdecydowany zadać cios
ostateczny, a jeśli tak, to musi coś wiedzieć o Claudii. Zachwiałem się, ruszył
na mnie, bijąc ciosami z obu nóg. Gdy przelatywał obok, trzasnąłem go w
nerkę, zwinął się, poderwałem mu głowę i namierzyłem ją na moje kolano, nie
za mocno. Teraz miał dosyć i można powiedzieć, że latał od ściany do ściany.
•
Jak ja tego nie lubię - oznajmił Malone stojący przy półkach z jakąś otwartą
książką - jak ja tego nie lubię! No nie lubię bicia, doktorze Bart...
Nie skończył chyba, bo coś wielkiego i tłustego wtoczyło się do pokoju. Był to
jegomość z willi signory Conti, grubas w tenisówkach. Rzucił się na mnie od razu, gdy
Paoli usiłował wstać z podłogi. Na ogół gość o takiej tuszy, pompując do każdej tkanki
alkohol i nikotynę, z żołądkiem wypchanym od rana do wieczora, zarywający noce i
żyjący byle jak, flaczeje po pierwszym uderzeniu, ale ten był sportsmenem, bo pierwsze
moje uderzenie utonęło jak w maśle i natrafiło na dosyć jeszcze twarde mięśnie brzucha,
musiałem powtórzyć zabieg i wtedy usiadł na podłodze z sapnięciem świadczącym, że
stracił oddech i energię. Sięgnął pod marynarkę, ale zanim wyjął płaski browning,
Malone zatrzasnął mu na przegubach kajdanki.
•
O co chodzi? - wymamrotał.
•
O użycie broni przeciwko policji.
•
Jeszcze nie wyciągnąłem.
•
Masz świadków, synu? Nie masz. Ja nic nie widziałem, poza tym, że trzymasz
broń. Prawda, kolego Bart?
- Prawda, komisarzu. Pan Paoli też może potwierdzić.
Paoli właśnie zawył, byłem bowiem nadal brutalny.
- Oddaję się w ręce policji! - wrzasnął i wyciągnął ręce w stronę komisarza
Malone. - Proszę mnie aresztować!
•
Przedtem musimy porozmawiać, Paoli - pouczułem go, dodając dwa mocne
uderzenia w twarz.
•
Nie ma pan prawa, wytoczę sprawę... nienawidzę pana - krztusił się - nic nie
wiem o Claudii, pan mi ją odebrał! Cham! Brutal!
•
Czy odebrałem ci również pannę Anitę Tornius? - spytałem i znowu zacząłem
być brutalnym.
•
Ten człowiek oszalał, proszę mnie bronić, komisarzu! - pienił się Paoli.
•
Mógłbym pana jedynie aresztować, Paoli.,
•
Chcę się porozumieć z moim adwokatem, proszę mi pozwolić zatelefonować!
•
To niemożliwe, drogi Paoli. Bart, nie bij tak mocno, jak ja nie lubię patrzeć na
coś takiego.
Siedzący pod ścianą grubas pocił się. Pewnie sądził, że czeka go to samo.
•
Nie wiem, gdzie jest Claudia - piszczał Paoli - nic nie wiem. Zdechnę, a nic
nie powiem.
•
Paoli, drogi chłopcze - rzekł Maione - drogi chłopcze, nie znasz determinacji
pana Barta.
•
Zostaniecie obaj postawieni przed sądem, a pan, komisarzu, wyleci z pracy,
przysięgam!
•
Chyba nie, doktorze Paoli. Bo wtedy musiałbym pana oskarżyć nie tylko o
porwanie Claudii Orlani, ale również o współudział w przemycie bezcennych
dzieł sztuki etruskiej, o szantażowanie panny Anity Tornius... i może to nie
byłoby wszystko? Jak pan sądzi?
•
To, co pan mówi, to bzdury, komisarzu.
Podałem Paolemu papierosa i kubek wody. Uznałem, że ma dosyć.
- Paoli - powiedziałem - mamy zeznania profesora Orlaniego i panny Tornius.
Jeśli przyzna się pan sam, dobrowolnie do uprowadzenia Claudii i do współpracy z
przemytnikami, że nie wspomnę o szantażu, pańska sytuacja będzie znacznie lepsza. W
tej
chwili
potrzebne mi są adresy albo jeden adres. Chcę wiedzieć, gdzie jest Claudia.
Paoli wstał z klęczek, powlókł się do półki z książkami, nogi ugięły się pod nim,
opadł na mały fotel.
•
Mogę zatelefonować?
•
Nie możesz.
Maione poszedł do telefonu w drugim pokoju i wezwał samochód z kwestury.
Wkrótce potem pojawili się dwaj cywilni agenci i zabrali grubasa w tenisówkach.
Maione i ja pozostaliśmy jeszcze w mieszkaniu razem z Paolim, który przyrzekł mówić.
Siedział wciąż w fotelu, wymięty, z pokiereszowaną twarzą, pod lewym okiem miał
wielki siniak przybierający żałobną barwę. Ale miał jeszcze zapas sił, bo gdy wróciliśmy
z drinkami do pokoju, łobuza już nie było. Rzuciliśmy się obaj ku drzwiom i
pakowaliśmy się do mojego szewroleta, gdy Paoli mszał sprzed domu z wyciem silnika
czerwonej alfy. Pędziliśmy ulicami w stronę Piazza del Popolo, potem ku Stazione
Termini. Paoli chciał zdecydowanie zwiać, liczył, że jego wóz z turbosprężarką umknie
mojemu gratowi. Jakiś stary toppolino zajechał mu drogę, alfa pacnęła go z suchym
trzaskiem, toppolino wyleciał w powietrze, spadł na asfalt i w półmroku ulicy pochłonął
go pomarańczowy wybuch benzyny. Przeleciałem przez ogień, kątem oka widziałem, że
Malone sięga po mały radiotelefon ukryty w futerale pod prawą pachą.
- Zawiadom tych z PS, żeby nie zatrzymywali i nie strzelali do alfy, martwy Paoli
mnie nie interesuje.
ROZDZIAŁ XI
To prawda, że jak napisał gdzieś jeden facet, zdaje się że Silvio Negro, na Rzym
nie starczy jednego życia, Roma non basta una vita, i do tej chwili nie wiem, pisząc to,
czy mój dwustukonny szewrolet przemieni! się w wehikuł czasu czy nie, odnosiłem tylko
przez cały czas wrażenie, że przelatujemy przez Rzym, światła latarń i witryn
sklepowych, rozjazdów, tunele ulic starego miasta, wszystko przelatywało obok w
zawrotnym tempie, bardziej czułem, niż widziałem, że Malone opięty pasem
bezpieczeństwa wychyla się przez okno i pluje z ciężkiego mausera, celując w opony
alfy. Appia, Casilina, Cassia, Salaria, A 1 do Florencji, jazda na krawędzi największego
ryzyka, ten skurczybyk był wspaniałym kierowcą, Malone, idioto, nie strzelaj, chcę go
mieć żywego, Paoli w kostnicy nie ciekawi mnie, gonitwa po GRA, Wielkiej Rzymskiej
Obwodnicy opasującej całe miasto. Potem znów miasto, rozbłysk świateł, to chyba
musiała być Piazza Navona, możliwe; byłem przyklejony do alfy Paolego i tylko to mnie
interesowało, potem znów zdałem sobie sprawę, że lecimy przez Via Giulia, chyba Paoli
nie zechce kąpać się w Tybrze... Alfa stanęła nagle na jakimś płaskowzgórzu.
Zahamowałem gwałtownie, poleciałem na kierownicę, czując łagodne przyciąganie pasa
bezpieczeństwa i wypełniającą się przestrzeń pomiędzy mną i kierownicą, to poduszka
pneumatyczna, basset Malone zachował zimną krew i włączył zaworki, bo ja o tym
zupełnie zapomniałem. Alfa stała nieruchomo, przecinając ciemność ostrymi światłami
reflektorów. Wyskoczyłem z wozu.
•
Gdzie jesteśmy? - wrzasnąłem, biegnąc w stronę alfy.
•
Weje... chyba dwadzieścia kilometrów od miasta... Bart, nie rób głupstw, bo
będę cię musiał przymknąć!
•
Tylko spróbuj!
•
Szarpnąłem drzwiczki alfy, Paoli leżał na kierownicy. Płakał. Wyciągnąłem
go na pole, rzuciłem na kolana. W oddali słyszałem wycie maszyn
policyjnych.
•
Jeżeli chcesz go kropnąć, Bart, to spiesz się, bo jak tamci przyjadą... - usiłował
żartować Malone, a ja miałem ochotę naprawdę kropnąć Paolego.
Przyłożyłem mu special do głowy.
•
Claudia, gadaj, gdzie ona jest...
Pchnąłem lufą, nie, chyba uderzyłem go lufą w głowę.
- Przestań - wychrypiał. - Hotelik „Del Sole”, tam...
Policyjne motocykle nadjeżdżały już. Malone schował broń, ja uczyniłem to
samo.
Potem Paolego zawieziono do kwestury, a ja i Malone pognaliśmy do „Del Sole”.
„Del Sole”, obskurny hotelik. Kopnąłem drzwi, Malone z zadziwiającą
aktywnością wtoczył się ze mną. Jakiś szczeniak poderwał się z krzesła przy oknie,
uderzyłem go, przeleciał przez łóżko, na którym leżała Claudia, i zwinął się w kącie.
Wyciągnąłem składany nóż i przeciąłem sznur na rękach i nogach Claudii, płakała i
rozcierała nadgarstki.
•
Wujaszek Rob i dziadek Malone zdążyli - powiedziałem. Claudia rozbeczała
się na dobre i zarzuciła mi ręce na szyję.
•
Kocham cię, Rob, kocham cię - powtarzała.
•
Plagiat, moja miła, ludzie powtarzają to od tysięcy lat, więc to nie może być
prawda.
•
Jesteś głupi! - i pocałowała mnie w usta.
•
Wujaszka całuje się w policzek... Hm... no, już dobrze. Trzeba będzie
zadzwonić do tatusia i powiadomić go, że wraca ci forma.
•
Gdzie ojciec, Rob?!
•
W Zurychu. Ale zapewniam cię, że wkrótce wróci.
Ci z PS namierzyli już nas, bo wkrótce weszli do pokoju. Miłe chłopaki w
granatowych kurtkach i szaroniebieskich spodniach, ale lepiej z nimi nie żartować, gdy
pracują. Szczeniak w kącie zaczął się opierać, więc dostał po pysku i wyszedł całkiem
potulnie.
•
Co dalej, kolego Malone? - spytałem.
•
Odwieziesz tę pannicę do domu, a potem zastanowimy się w kwesturze, jak
pogadać z Paolim i jego kumplami.
•
Słusznie. Byłoby dobrze, gdyby czas jakiś zachowywali się tak, jakby nic się
nie stało. A signora Conti?
•
To urocza niewiasta. Każę obserwować Via Appia Antka, a potem
zobaczymy. Co o tym sądzisz?
•
Akceptuję.
•
No, to pojadę do kwestury. Zobaczymy się jutro, dobrze?
•
W porządku. Przy okazji: potrzebne mi są odciski palców Paolego.
•
Do czego?
•
Przybyłem do Włoch w pewnej sprawie. Chyba jeszcze nie zapomniałeś? I
jeszcze jedno. Pannę Venturi pytajcie tylko o szantaż ze strony doktora
Paoliego, nic więcej, jasne?
•
Jak chcesz. Zajmę się tym osobiście. Dobranoc, Bart. Dobranoc, panno Orlani.
Sprowadziłem Claudi do samochodu. Wyglądał, jakbym wrócił nim z frontu.
Claudia popatrzyła na karoserię.
•
Co ty robiłeś, Rob?
•
Mały spacerek, nic takiego, dziecinko.
Trzasnąłem mocno drzwiami i czekałem, aż to wszystko rozleci się i dwieście
koni spocznie na asfalcie, ale nic takiego się nie stało, a kiedy przekręciłem kluczyk w
stacyjce, silnik zamruczał przyjaźnie i posłusznie. Stanowczo lubię solidne wozy. I
rozumiem wszystkich wariatów przywiązanych do swoich samochodów.
•
Paoli cię nie skrzywdził? - spytałem.
•
Nie, nie. Ale miał przyjechać po mnie i wywieźć gdzieś.
•
Nie będzie miał okazji. Gdzie on cię zgarnął?
•
Chciałam jechać na uniwersytet. Czekał na mnie w pobliżu naszego domu i
zaprosił do samochodu. Groził bronią. Mówił, że jeśli nie będę posłuszna, mój
ojciec zginie.
Gdy opuszczałem Rzym, doktor Paoli trzymał się twardo. Po chwilowym
kryzysie wróciła mu pewność siebie. Zwłaszcza, że mógł liczyć na pobłażliwość
komisarza Malone. Zgodził się współpracować z policją, jeśli idzie o zachowanie
pozorów, że jego współpraca z kimś, kto organizuje przemyt dzieł sztuki, nie została
odkryta. Twierdził jednak, że nie wie, kto jest szefem siatki i nie zna nikogo w Zurychu.
Potrzebowaliśmy go, więc mógł sobie pozwolić na bezczelność. Malone powiedział mi
na pożegnanie:
- Będę cierpliwy, kolego. Teraz ten cwaniak mi nie zwieje. Przypuszczam, że nie
będziesz w Sienie bezczynny. Coraz bardziej zaczynam tęsknić za Sieną, kolego. Może
tam kiedyś wpadnę.
Chciał mi w ten sposób powiedzieć, żebym nie siedział z założonymi rękami.
•
Ktoś cię popędza, Malone?
•
Możliwe - odparł ostrożnie.
•
Wezmę to pod uwagę.
•
Czy ta mała Orlani już się uspokoiła?
•
Całkowicie, kolego - powiedziałem zgodnie z prawdą.
•
Jestem całkiem spokojna - dodała Claudia, która siedziała tuż przy mnie i
słyszała naszą rozmowę.
Miałem trochę czasu do rozmowy z profesorem Marcolongo, więc poszedłem z
Claudią do kina. W „Capranica” wyświetlali jakiś film kryminalny, gapiłem się na ekran,
ale myślałem o czymś innym. Potem
pojechaliśmy do kliniki. Zostawiłem Claudię w poczekalni i znalazłem się w
gabinecie Marcolongo, porządkując pospiesznie w głowie to, co usłyszałem od don Tulia,
mecenasa Perucciego i doktora Tacconego. Doktor Taccone istotnie znał od dawna don
Tulia Alfieriego, obaj odbyli kampanię włoską. Taccone.nieźle się nawet zapowiadał
podczas swoich studiów medycznych i w owym czasie bywał w towarzystwie. Profesor
Marcolongo tak to określił, dając mi do zrozumienia, że nie ma zamiaru wdawać się w
szczegóły. Mimo to nalegałem, z umiarem, aby nie doprowadzić do sytuacji, w której
gospodarz kliniki pokaże mi drzwi. Dopiero gdy oględnie objaśniłem go, że
przyjechałem do Włoch, aby zająć się sprawą zamordowania don Amadea Alfieriego,
starszy pan rozkrochmalił się. W młodości przyjaźnił się z nim i bywał w jego pałacu w
S. Giorignano oraz w domu rzymskim. Don Amadeo starannie dobierał sobie przyjaciół,
tak, Marcolongo znał również Orlaniego. Moja przyjaźń z obu tymi panami trochę
złagodziła jego nieufność i powściągliwość. Marcolongo wiedział również o przyjaźni
Amadea z matką Anity, panią Dagny Tornius. Wie pan, to były dobre czasy,
spotykaliśmy się często, lecz odkąd don Tulio, brat Amadea, zaczął miewać różne małe
afery i skandaliki towarzyskie, stosunki się trochę popsuły albo raczej ustały, don
Amadeo nie chciał widywać w swoim gronie przyjaciół brata...
•
Wracając do doktora Tacconego, panie profesorze...
•
Był bardzo zdolny. Ambitny albo caczej rozsadzała go pycha. Mógł zajść
wysoko, przepowiadano mu karierę naukową, mało odpowiedni przyjaciele
odciągali go od obowiązków i systematycznej pracy, a nawet czynili to
świadomie, bo trzeba panu wiedzieć, że Taccone lubił dobierać sobie takie
towarzystwo, które nazwałbym towarzystwem zawistnych pochlebców i ludzi
miernych. Cieszyli się
>
widząc jego niepowodzenia, o to im przecież chodziło.
Brak samokontroli, wytrwałości, lenistwo, kobiety i alkohol uczyniły, że
Taccone jest dzisiaj tym, czym jest.
•
Pan go widuje?
•
Niech mnie Bóg broni. Ale wiem, że widywał go don Tulio, który, muszę to
przyznać, po-trafił zawsze być lojalny wobec dawnych przyjaciół.
•
Panie profesorze, chcę wiedzieć, czy don Tulio jest chory i czy pan jest jego
lekarzem - powiedziałem wreszcie.
•
A na jakiej podstawie przypuszcza pan, że don Tulio jest chory?
•
Powiedział mi to doktor Taccone. I powiedział mi jeszcze, że don Tulio jest
również pańskim pacjentem. Taccone też go leczy, ale według tego co
powiedział mi on sam i z paru słów rzuconych przez don Tulia wnioskuję, że
metody Taccone mało mają wspólnego z medycyną.
•
I nie myli się pan zapewne, mister Bart. Słyszałem o tym, tak, przyznaję.
Wiem coś o metodach doktora Tacconego, podobno kiedy jest w dobrym,
alkoholicznym humorze, lubi powtarzać, że „tonizować i dopingować to
jedyna metoda”. Niezależnie <xl tego jest podobno dobrym diagnostą. Ale po
pierwsze diagnozować, a leczyć to dwie różne sprawy. A po drugie: wcale nie
jestem pewien, czy mój dawny przyjaciel, don Tulio Alfieri, potrzebuje
pomocy lekarskiej.
•
Chcę wiedzieć, czy Taccone mówił prawdę, gdy powiedział mi, że don Tulio
leczy się u pana profesora.
•
Bywa u mnie niekiedy, i to od dosyć dawna, mister Bart...
•
Na co się uskarża?
•
Otóż to. Uskarża się. On się uskarża, a ja nie znajduję niczego. Widzi pan,
jestem internistą i zapewne bardziej kompetentną byłaby opinia specjalisty...
•
Psychiatry, profesorze?
•
Nie. Powiedziałbym, że psychologa, mister Bart. Doświadczonego
psychologa. Tulio Alfieri wiele razy opowiadał mi o swoich dziwnych
stanach, utracie świadomości, „odnajdywaniu siebie” w sytuacjach co
najmniej dziwnych... przejdę nad nimi do porządku, ponieważ są to sprawy
dotyczące wyłącznie lekarza i jego pacjenta, albo też o jakimś poczuciu winy.
Prosił mnie, bym go polecił któremuś z moich przyjaciół, ale wyznam, że to, o
czym mówił, było dla mnie tak dziwne, że wolałem uniknąć angażowania się.
Don Tulio wydaje się naturą bardzo silną i stany, na które cierpi, ja uznałbym
za urojenia. Przyznaję, wymagające może łagodnej interwencji, ale nie sądzę,
że psychiatrycznej.
•
A czy jest możliwe, że ta „dolegliwość” mogłaby się wiązać z przeżyciami
wojennymi?
•
O ile pamiętam, don Tulio wrócił do domu w dobrym stanie fizycznym, i w
dobrej kondycji psychicznej... Coś panu powiem, mister Bart, zupełnie między
nami, zgoda?
•
Zgoda, profesorze. Słucham pana.
•
Jeśli Tulio Alfieri miewa z sobą jakieś kłopoty, to moim zdaniem mogłyby
one być związane z jego sposobem patrzenia na świat, na rzeczywistość.
Wiąże się to z tym, co pan z pewnością już wie. Jego brat, Amadeo, był
roztropnym człowiekiem, nie chcę już mówić, że wybitnym uczonym... Miał
normalny pogląd na rzeczywistość i wiedział, że nie można wymagać od życia
wszystkiego. Don Tulio-zawsze chciał wszystkiego i zdaje mi się, że cierpiał,
gdy uwaga innych ludzi nie koncentrowała się na jego osobie. Sądzę też, że
wydawało mu się, iż są ludzie stojący ponad innymi ludźmi.
•
Pod jakim względem, profesorze?
- Pod każdym. Również w sensie prawnym.
- To niebezpieczny pogląd.
- ...Myślę - powiedział po chwili milczenia Marcolongo - myślę, mister Bart, że
chodziło tylko o zarozumialstwo.
Teraz ja zamyśliłem się. Powoli, powoli nabijałem fajkę. Profesor Marcolongo
podał mi coś, co było zdaje się ginem z tonikiem. Wypiłem bez przekonania.
- Czy pan rozumie, co powiedziałem, mister Bart?
•
Nie bardzo. Trudno przecież zrozumieć kogoś, kto nie rozumie samego siebie.
A taki chyba jest don Tulio?
•
Wydaje mi się, że dobrze pan ujął zagadnienie.
•
Czy pan leczy don Tulia?
•
Badania okresowe i witaminy, nic więcej. No, powiedzmy, czasem udaję, że
martwi mnie jego stan zdrowia.
•
A wyciągi hormonalne, jakie don Tulio otrzymuje od doktora Tacconego?
•
Widzi pan, mister Bart, doktor Taccone szarżuje. Stosowanie wyciągów tego
typu bywa bardzo niebezpieczne; nie zawsze, a właściwie najczęściej nie
można do końca przewidzieć konsekwencji. Ale Taccone, jak sądzę, nie ma w
Sienie zamożnej i dobrej klienteli, jest zależny od don Tulia. Kiedy ten czegoś
się domaga, Taccone ustępuje.
Następnego pytania już nie zadałem. Profesor Marcolongo nie chciałby zapewne
na nie odpowiedzieć. A ja potrafiłem sobie wyobrazić, że starzejący się kobieciarz, don
Tulio Alfieri, potrzebuje czasami i pewnych środków wzmacniających potencję. Do
diabła, co to mnie obchodzi? Zaraz, zaraz... doktorku, nie mów tak, powinno cię
obchodzić wszystko, okay? Okay, mister Bart.
Jeszcze tego dnia w południe. Zmartwiła mnie rozmowa z komisarzem Malone.
Facet, który tej nocy siedział w starym toppolino, kropnięty przez wóz Paolego,
wyciągnął nogi w szpitalu. Paoli musi pozostać w więzieniu. Wszystko, co Malone mógł
uzyskać, to to, że nie będzie wiadomości dla prasy.
•
To prawie cud - powiedziałem. - Przecież ci wasi dziennikarze lubią wiedzieć
wszystko.
•
Nawet to, o czym mówi się w niebie. Doceń moją politykę.
•
Jesteś genialny, Malone.
•
Pewnie, że tak - przyznał skromnie Malone. - Jeśli Paoli ma kumpli, a obaj nie
wątpimy, że ich ma, to będą teraz główkować, co się stało. Ale musimy się
teraz zacząć spieszyć. Nie można przeciągać sprawy.
•
Przecież nie wypoczywamy za dużo, prawda? Aha, słuchaj, jest przecież
signora Conti, kobieta.
•
Rozumiem. Kobieta dyskretna musi się w końcu wygadać do syta. Ale nie po
rozmowie z komisarzem Malonem. Byłem na Via Appia Antica.
•
I co?
•
Pani Conti zależy na opinii. Zła opinia w jej sferach to katastrofa finansowa, a
klientela salonu mody „Conti” ma forsę, zapewniam cię. Signora Conti będzie
milczeć. Nic nie wie, że zajmujemy się Paolim i jakimś tam przemytem czy
porwaniem dziewczynek, kapujesz? I jeszcze jedno, tylko dla ciebie. Mamy
już poważny cynk z Zurychu. Obstawiamy przy pomocy Interpolu niektórych
ludzi w Zurychu i Calais. Jeszcze nie wiadomo, co z tego wyniknie.
Najważniejsze, że policja szwajcarska okazała się grzeczna. Te dranie zawsze
stają się milczący, gdzie idzie o tropienie interesów, ale teraz uznali, że źle
dzieje się na trasie Rzym-Zurych-Calais, i przyłączyli się do akcji, razem z
nami i Interpolem. Co sądzisz o profesorze Marcolongo?
•
Nie mówiłem ci, że chcę z nim pogadać?
•
Nie myśl sobie, że pozwolimy ci włóczyć się po Rzymie bez naszej wiedzy.
Dbamy o ciebie, Bart. No, więc?
•
Facet chce się trzymać z daleka od kogoś, kogo leczy doktor Taccone.
Marcolongo też dba o opinię.
•
On naprawdę ma dobrą opinię.
•
Dzięki. Powiedz mi jeszcze, Malone, powiedz mi coś o pannie Tornius,
dobrze?
•
Coś z kartoteki? Dobrze, do twojej wiadomości. Przeczytałem sobie to i owo.
Anita Tornius jest czysta, podobnie, jak jej zmarła matka Dagny, która była
przyjaciółką don Amadea. Paoli to drań, mówię ci.
•
Nie potrzebujesz mi o tym mówić.
•
Powiem żonie, żeby uszyła sobie kieckę w salonie panny Tornius.
•
Więc wydasz na to cały swój roczny utarg, frajerze.
•
Całą roczną pensję? - upewnił się Malone.
•
A ty myślałeś, że kobieta dziedzicząca fortunę zabierze się do rozdawania
forsy? Anita Tornius jest ambitna. I jestem pewny, że lubi pieniądze, ale to już
nie moja i nie twoja sprawa. Nawet ktoś niezdolny do żadnych uczuć zdolny
jest pokochać pieniądze.
Malone powinien to zrozumieć, bo gawędziliśmy sobie o naszych sprawach w
taniej restauracji, do której zaprosił mnie na obiad i gdzie wydawało się, że talerze
poruszają się szybciej niż kelnerzy.
•
Kiedyś, kolego - powiedziałem - kiedyś jedzenie było czynnością sakralną. Na
Madagaskarze faceci zamykali się starannie w domu. by nikt nie widział ich
jedzących. Na Borneo wróg przeznaczony dc zabicia i zjedzenia był tak długo
nietykalny, jak długo jadł i pił...
•
Nie, bujasz!
•
Fakt. Pakowano mu dzidę między łopatki, gdy skończył jeść. A dzisiaj -
rozejrzałem się wokoło z dezaprobatą - dzisiaj potrącą cię w barze, wyleją na
ciebie talerz zupy w restauracji, a ty musisz sobie powiedzieć, że takie jest
życie.
•
Były kiedyś czasy - westchnął obłudnie Malone.
•
Nie zapraszaj mnie nigdy więcej do takiej budy, dobrze?
Z Anitą Tornius rozstałem się w Sienie. Pojechała do S. Giorignano, swoim
bentleyem. A ja musiałem porozmawiać z Lindą Alfieri, żoną don Tulia. Dni pędziły
jeden za drugim, był już 23 maja. Tego dnia nie miałem czasu nawet dla Joy i byłem rad,
kiedy mi powiedziała, że porywa ją don Tulio na małą wycieczkę po okolicy. Ale wcale
nie dlatego byłem rad, że Joy mi przeszkadzała. Chciałem spokojnie pogadać z panią
Alfieri, a Joy... Joy musi mieć po prostu szeroko otwarte oczy.
Signora Alfieri trochę się zmieniła od czasu gdy widziałem ją po raz ostatni. Nie
była już ową majestatyczną damą, uprzejmą i wyniosłą. Wyczyn don Tulia, mam na
myśli sprawę służącej, musiał na niej zrobić niejakie wrażenie. Ciekaw byłem
niezmiernie, co ona może i chce mi o tej sprawie powiedzieć. Przyjęła mnie w salonie
równie starożytnym jak jadalnia, którą widziałem już nieco wcześniej. Była blada i
dobrze panowała nad sobą. Sądzę, że Linda Alfieri była kiedyś bardzo ładną kobietą o
regularnych, przyciągających uwagę rysach twarzy. Jednak takich twarzy jest wiele,
przyglądamy im się, nawet podziwiamy, i idziemy dalej. Bo tym., co przykuwa i co
pozwala zapamiętywać, jest zawsze jakiś drobny szczegół. Błysk oczu, uśmiech, zarys
brwi czy na przykład barwa głosu także uczestnicząca w tworzeniu interesującego
modelu ogólnego twarzy. Linda Alfieri miała kiedyś pod dostatkiem owych drobiazgów,
ale teraz było w jej’twarzy znużenie i gorycz. Don Tulio, postawny, senatorski, piękny
don Tulio z pewnością nie oszczędzał swojej małżonce wzruszeń negatywnych. A teraz
ta sprawa ze służącą. Niektóre środowiska bywają bardzo hermetyczne i nie idzie już o
to, że coś przedostanie się do wiadomości publicznej, lecz, że coś przedostanie się do
środowiska. Don Tulio rzucający się w groźnym zapale na pokojówkę, zdzierający z niej
fartuszek i resztę, tak, to musiało mocno zakołysać dosyć zapewne statycznym życiem
signory Alfieri. Kiedy siadłem naprzeciw niej, paliła papierosa. Nie pamiętam, aby paliła,
gdy widziałem ją po raz pierwszy. Bawiła się, nie, usiłowała zająć ręce, paląc papierosa i
przesuwając palce po drobinkach złotego łańcuszka, na którym wisiały jej okulary.
Dostrzegłem, że w okularach miała wmontowany miniaturowy aparacik
słuchowy.
Zaczęła sama rozmowę.
•
Proszę mi powiedzieć, mister Bart: czy wie pan już coś o...
•
O tym, kto zamordował pani szwagra? Mogę powiedzieć, że poruszam się w
półmroku. Jak pani wie, signora, unikam kontaktów z policją, po prostu
pracujemy różnymi metodami. Może ci panowie z policji wiedzą więcej ode
mnie, ale zapewniam panią, że nie zwierzają mi się. Pracuję więc w ciemności
i dodatkowo szukam cienia, bo przecież wspomniano tu już o dyskrecji.
Oczywiście, mam jakiś obraz zdarzeń, lecz jeszcze bardzo niewyraźny.
Wydaje mi się wszakże, ze mogę panią zapewnić, iż morderca don Amadea
będzie musiał odpowiedzieć za swój czyn.
Signora Alfieri była teraz o odcień bledsza niż przedtem. Zapytała, nalewając
herbaty do filiżanki z duńskiej porcelany:
•
A sprawa Banco Ambrosiano?
•
To, sądzę, będzie wyjaśnione niejako przy okazji.
Cały czas piszę o drobiazgach, które w końcu doprowadziły poznania prawdy o
śmierci don Amadea i paru innych osób, ale muszę tu zauważyć, że o sprawie Banco
Ambrosiano myślałem przez cały czas.
Nie chciałem z nią o tym mówić.
•
Kto jest lekarzem pani męża?
•
Czasami musimy coś przeżyć, i albo nam się to udaje z godnością, albo nie.
Chce pan mówić o tym, co się wydarzyło. Dobrze. Mój mąż rzucił się na
pokojówkę, nie wiem, co chciał zrobić... to znaczy, wydaje mi się, że...
•
Rozumiem, o czym pani myśli. Czy to pierwszy przypadek? Kto jest lekarzem
pani męża?
•
Doktor Taccone w Sienie i profesor Marcolongo w Rzymie.
•
Na co właściwie cierpi pani mąż? Oczywiście opowiadał mi o tym, ale pani
obserwacje mogłyby być bardzo cenne.
•
Kiedy mój mąż panu o tym mówił?
•
Odwiedził mnie nagle, gdy byłem w „Rocca”, w tym starym domu.
•
„Rocca”. Wszystko wokół mnie jest stare, ja też jestem stara, ale „Rocca” jest
jeszcze starsza, ta rudera. Właściwie nie ma pan prawa pytać o zdrowie mego
męża, ale skoro już o tym rozmawiamy...
•
Pytam, łaskawa pani, bo usłyszałem od pani męża kilka dziwnych szczegółów.
W zeszłym roku, jak mówił, znajdował się w pobliżu ciała kobiety,
zamordowanej kobiety, policja dotąd nie wyjaśniła tej spawy. W tym roku 15
marca, znaleziono go w pobliżu zwłok don Amadea w S. Giorignano.
•
Nonsens!
•
Tak mówił.
•
Proszę zwrócić się z tym pytaniem do policji, oni przecież w kwesturze
wiedzą najlepiej.
•
Zwrócę się, ale teraz chcę wiedzieć, co pani o tym sądzi, signora Alfieri.
•
Powtarzam: nonsens. 15 marca mój mąż był w pałacu. Był j w mojej sypialni.
A zatem nie było go w S. Giorignano. Policja tamgo nie widziała. Ja tutaj go
widziałam. - Linda Alfieri podkreśliła mocno słowa „tam” i „tutaj”.
•
A jeśli idzie o śmierć tamtej kobiety w zeszłym roku? Została zgwałcona i
uduszona tak samo, jak niedawno sekretarka mecenasa Perucciego, panna
Lucia Rizzi... Czy wtedy mąż pani bawił w domu?
•
Cóż... Wtedy znaleziono go tam rzeczywiście. Cierpiał na utratę świadomości,
wie pan, to chwilowe, pozostało mu z czasów wojny. Ale zaraz poddano go w
Sienie badaniom, fachowym naturalnie, nie wiem, na czym to polega, dość, że
nie znaleziono żadnego związku pomiędzy tym, co się wydarzyło, a moim
mężem.
Linda Alfieri była teraz tak blada i spięta, że postanowiłem przerwać tę przykrą
dla niej rozmowę. Musiałem jednak zadać jeszcze jedno pytanie.
•
Niech mi pani powie, jeśli pani naturalnie pamięta, czy mąż pani cierpiał na
owe zaburzenia świadomości, chwilową utratę pamięci... przed czy po wizycie
u doktora Tacconego?
•
Zawsze po! - powiedziała ostro signora Alfieri, jakby czekała na to pytanie. -
Zawsze, proszę pana. Doktor Taccone jest przyjacielem mego męża z czasów
wojny. Mąż ma do niego wielkie zaufanie.
•
A pani? - pochyliłem się ku niej. Nie spuszczałem z niej oczu.
- Ja?! Ani przez chwilę nie mogłabym ufać tej osobie!
Musiałem jej przyznać, że ja także nie mam zaufania do „tej osoby”.
Stojąc już w drzwiach, odwróciłem się i zadałem ostatnie pytanie:
•
Czy w dniu, w którym zdarzył się ten niemiły incydent z pokojówką, czy w
tym dniu mąż pani odwiedzał doktora Tacconego?
•
To chyba ważne pytanie, prawda? - uśmiechnęła się słabo, jakby chciała
przeprosić za to pytanie.
•
Ważne. Tak sądzę.
•
Usiłuję sobie przypomnieć - dotknęła palcami czoła - usiłuję sobie... Tak!
Ależ tak, Tulio był u doktora Taccone, po śniadaniu skarżył się, że nie
pamięta, co ma do załatwienia w tym dniu. Wiedziałam już, że t o się zbliża.
No więc tak, Tulio był u doktora Tacconego.
•
Dziękuję pani. To bardzo ważna informacja.
Kiedy kobieta w wieku Lindy Alfieri posyła mężczyźnie uśmiech, może to
wypaść blado, daję słowo. Ale to nic, potrafię sobie wyobrazić, że kiedy ja w jej wieku
spróbuję takiej sztuczki, wypadnie to znacznie gorzej.
Potem krótka rozmowa z komisarzem Baldassarim. Jego sucha, koścista sylwetka
w fotelu obitym zimną skórą, krótko ostrzyżoną głową poruszającą się czujnie i ostre,
bardzo ostre oczy. Istotnie, w S. Giorignano policja nie natknęła się na don Tulia
Alfieriego w ową fatalną noc, gdy zastrzelono jego brata. Jeśli natomiast idzie o mord
dokonany w zeszłym roku na tej kobiecie w pobliżu Sieny, to znaleziono don Tulia o
kilkaset metrów, nie, nie całkiem blisko, lecz o kilkaset metrów od miejsca wydarzenia.
Nie umiał wytłumaczyć potem, jak się tam znalazł, gdyż w pobliżu nie było jego
samochodu. Prawdopodobnie ktoś go przywiózł. Kto? Nie wiadomo. Naturalnie, zbadano
wszystkie ślady zabezpieczone wokół zwłok kobiety. Tak, to była pokojówka signory
Alfieri, ale zwolniona uprzednio ze służby, bez powodu... Oczywiście, poddano badaniu
don Tulia, naturalnie nie podano sprawy do prasy...
•
W Italii XVI stulecia lud dowiadywał się o zbrodniach znacznie szybciej niż
dzisiaj, prawda, komisarzu?
•
Nawet w XV wieku. Zgadzam się. Ale wtedy zabójstwo było aktem męskiej
decyzji częstokroć uznawanym przez prawo, bądź opowiadano sobie o nim
jakby o wydarzeniu z karnawału. Oskar Wilde mógł wyssać z palca całą
Tragedię florencką, lecz w jednym się nie mylił: mężczyzna zabijający
niewierną żonę, albo jej kochanka stał ponad prawem...
•
Czy ten przykład ma jakiś związek ze sprawą, o której mówimy?
•
Żadnego, mister Bart.
- Wobec tego także bez związku przyjmuję serwis i oddaję: Franciszek Cenci
został zabity przez najemnych morderców za zgodą swej żony i swojej córki, nim zdołał
tę córkę zgwałcić i uczynić ją swoją kochanką. Wszyscy opowiadali, że był potworem, a
przecież córkę, matkę i brata powiedziono na szafot. Taka sobie historia opowiedziana
przez Stendhala.
•
Czyżby pan jednak do czegoś zmierzał?
•
Ależ nie, to tylko najluźniejsze i nieprzydatne skojarzenia, no i uwaga, że
mężczyzna może mieć za sobą prawo, nawet kiedy na nie nie zasługuje,
podczas gdy kobieta musi o prawo wciąż walczyć. Śmieszne, prawda?
- Tylko śmieszne - Baldassari powiedział to bardzo chłodno, jego krótko
ostrzyżona głowa nie poruszyła się.
•
„Wygarnąć z fuzji do lekarza i strącić go z dachu na dół”. Miał rację Stendhal.
Na to może sobie pozwolić ktoś, kto obraca się w towarzystwie. No, ale to
było dawno.
•
Miło się z panem gawędzi, mister Bart, lecz czeka na mnie tyle pracy, że
wybaczy mi pan, gdy go pożegnam, prawda?
Nie mógł mnie grzeczniej wywalić za drzwi.
•
Na czym właściwie polegało badanie don Tulia? - spytałem na odchodnym.
•
Na tym, co zawsze, doktorze. Jest pan przecież poniekąd, zawodowcem...
Doktorze Bart!
•
Panie sędzio?...
•
Zastanawiam się, co z panem zrobić.
•
Ma pan na myśli wypędzenie z miasta?
•
Zdaje się, że takie obyczaje zachowały się w małych mieścinach
amerykańskich. Ja myślę o odebraniu licencji, o stwierdzeniu, że nie
upoważnia ona pana do zajmowania się pewnymi sprawami.
•
Pracuję na prywatne zlecenie, panie sędzio.
•
Mogę panu jednak utrudnić pracę.
•
Mogę się odwołać, panie sędzio.
•
Dokąd? - popatrzył na mnie niechętnie. Musiałem to powiedzieć.
•
Do kogoś w rzymskiej kwesturze. Daję słowo, że mam taką możliwość.
Patrzył na mnie długo swoimi zimnymi oczami.
- Chyba panu uwierzę. Ale utrudnia mi pan życie.
Po raz pierwszy, odkąd znam faceta, miał trochę niewyraźną minę.
Potem Duomo, Joy i kanonik Aldobrandeschi, Aldobrandeschi,
skupiony, drobny, tak drobny, jakby zbiegł z warsztatu miniaturzysty.
Wpatrywałem się w skupieniu w Joy stojącą na tle wielkiego ołtarza. W majestatycznym,
cichym pięknie Duomo, jakby przyozdobiona całym bogactwem duchowym i
materialnym tego miejsca, Joy. Wokół niej Siena z wszystkimi skarbami gotyku, mówią,
że największymi w Italii. Diadem i perła w diademie.
- Czasami bluźnię, ojcze - powiedziałem do kanonika. - Barbarzyńca i metafizyk,
liberał,
konserwatysta
i
bluźnierca.
Humanista
i twardy drań. Nie powinien ojciec rozmawiać ze mną.
•
My, duchowni, od dawna przestaliśmy dziwić się światu. I - My, archeolodzy,
też, ojcze.
•
A jako tropiciele przywar ludzkich?
- Chodzi o to, co sprowadziło mnie do Sieny? Cóż... pewni ludzie zwykli
powtarzać pewne metody. Obserwujemy je, jak krzywą na ekranie oscyloskopu.
Jedna.krzywa różni się czasem od innej krzywej, ale linearnie przebiegać musi tak samo.
Obserwujemy zatem różnice w dewiacji jednej i tej samej materii.
- Z czym pan wyjedzie ze Sieny? Z rezygnacją?
- Czy powinienem zrezygnować?
- ...Tak nie myślę. Ale potrzebna jest dyskrecja. O tym już pan wie. Powiadają, że
Duomo w Sienie jest najpiękniejszą gotycką budowlą Italii i jednym z cudów świata.
Każdy drobiazg wprowadzony bez przemyślenia, mógłby zakłócić ustalony porządek
rzeczy. Nie trzeba go zmieniać. Proszę o tym pamiętać, jeśli chce pan doprowadzić
sprawę do końca. Różnym rodzinom i ich przyjaciołom zależy na zachowaniu stylu.
Bardzo zależy.
Czyżby on już wiedział to, czego ja się domyślam? Jeśli tak, to bezpośrednio nie
powie mi nic, to pewne.
- Interesuje pana nasze Trecento, doktorze? Mam w swoim domu kilka obrazów z
tego czasu, gdy Siena była już prawdziwą rywalką Florencji. Z punktu widzenia
osiągnięć sztuki Odrodzenia są to, naturalnie, dzieła stanu przejściowego, powtarzające
jeszcze poglądy i zwyczaje starej estetyki i równie starą technikę tempery. Ale to dobre
rzeczy. Giovanni di Paolo, Vecchietta, Bartolomeo Landi. Archaizujący styl Vecchietty
widział pan już zapewne w naszej Akademii, zapewniam, że mam coś podobnego. Nigdy
bym nie pomyślał o sprzedaży któregoś z naszych starych mistrzów, ale mógłbym czuć
się zobowiązany, panie Bart...
Miniaturowy, pozornie nieśmiały kanonik Aldobrandeschi miał głowę na karku.
- Miałem już możność powiedzieć państwu Alfierim i gdzie indziej, że rozumiem,
iż pewna sprawa nie powinna trafić do Tribunale di Giustizia. Nie reprezentuję ani sądu,
ani prokuratury, ani policji, pewne sprawy zajmują mnie głównie ze względu na ich
aspekt społeczny. Zwyczajnie: czasami interesują mnie ludzie. Oczywiście doceniam
malarzy sieneńskiego Trecenta, nic takiego nie mam, przyznaję, na ścianie mojej
pracowni, ale mogę powiedzieć w Duomo, w tym miejscu zarezerwowanym dla prawdy,
że jestem nie do kupienia, ojcze.
Miniaturowy kanonik Aldobrandeschi położył palec na ustach i uśmiechnął się
wyrozumiale.
- Cyt, niech pan nie mówi zbyt wiele, mister Bart. Madonna mogłaby pana
usłyszeć.
Wie
pan,
Vecchietta
lubił
malować
Madonny.
Jest pan myślicielem nieprzekupnym, pojmuję i doceniam. To zachwycające w
dzisiejszych czasach, gdy można kupić prawie wszystko i prawie wszystko sprzedać. -
Patrzył na mnie prawie złośliwie, jakby miał nade mną jakąś wyższość. - Gdyby jednak
ktoś ofiarował panu coś całkiem bezinteresownie i w dobrym stylu, nie śmiałby pan tego
kogoś obrazić. Wszak się nie mylę? I proszę pamiętać, że sieneńczycy są pamiętliwi i
zawzięci, urazi pan jednego, a obrażą się wszyscy.
Nie chciałem powiedzieć, że kapituluję, więc tylko uśmiechnąłem się. Bart, jesteś
słabeuszem, wymoczkiem i masz miękki, wymoczony kręgosłup, a twoje imię: chciwość.
Jasny gwint, że też muszę wciąż przyłapywać się na tym, że mam przeróżne wady.
•
Rodzina Alfierich nie pragnęłaby widzieć... winnych... winnego w więzieniu
ani przy Via Tasso w Rzymie, ani w żadnym innym. Więzienia to miejsca
okropne, prawda? Mimo wszelkich starań, aby takie nie były.
•
Różnym utopijnym facetom zdawało się, że wiedzą, czym zastąpić wynalazek
pieniądza. Oczywiście była to wiedza dużych dzieci. Podobnie ma się sprawa
z miejscami izolacji. Nie ma ich czym zastąpić.
Miniaturowy kanonik Aldobrandeschi ujął mnie pod ramię, prowadząc do portalu
Marriny w kaplicy chrzcielnej.
•
Rozmawiałem zupełnie przypadkowo z sędzią Baldassarim - powiedział,
powoli dobierając słów i nie patrząc na mnie. - Zupełnie przypadkowo.
Zastanawiał się, co sądzić o panu, doktorze Bart.
•
Zdaję sobie sprawę, że jedno słowo ojca sprawić może, iż nie będę miał
łatwego życia w Sienie.
•
Bez przesady, synu - złożył dłonie, jakby mnie o coś prosił - bez przesady.
Baldassari mówi, że pan jest bardzo uparty i chyba znalazł pan jakiś trop.
Chciałby cicho zakończyć tę sprawę. Cicho, bez rozgłosu. Zgadzam się z nim,
w imieniu rodu Alfierich...
•
Nie mogę przyrzec, że nie będzie przecieków do radia, prasy czy telewizji,
mówię tylko, że nie zależy mi na rozgłosie. Uważałem don Amadea Alfieriego
za przyjaciela.
•
Czy to prawda, że znalazł pan szal, którym prawdopodobnie uduszono tę
kobietę w zeszłym roku?
Wciąż słyszałem „ta kobieta”, nikt nie wymienia jej imienia, nazwiska, pełna
dyskrecja. W gazetach z pewnością zamieszczono mikrowzmiankę w takim miejscu,
gdzie żaden czytelnik nie szuka sensacji. Z pewnością jednak nazwisko mogę znaleźć w
prasie, gdyby
Baldassari nie miał dla mnie czasu. Na razie jest mi to niepotrzebne. Ostatecznie
mogę zapytać Lindę Alfieri albo don Tulia.
•
Więc ojciec wie?
•
O tym, do kogo należą ślady krwi na szalu? Tak. Patrzyłem wyczekująco.
Kanonik Aldobrandeschi zrozumiał.
- Bóg widzi - rzekł cicho, bardzo cicho - że żadne względy nie mogą ochronić
sprawcy. Mówię to wyraźnie. Tylko, synu, proszę unikać skandalu.
Podał mi rękę i oddalił się szybko drobnymi kroczkami. Obok mnie stanęła Joy.
•
Zadowolony z rozmowy? - zapytała, wsuwając mi dłoń pod ramię.
•
Tak. Zasadniczo staruszek pobłogosławił naszą sprawę.
•
Czy to takie ważne, Rob?
•
Widzisz, Joy, ktoś, kto jest sieneńskim kanonikiem, ma wpływy w Kurii i
jestem pewien, reprezentuje moralne interesy rodziny Alfierich, i nie tylko
rodziny, bo plącze się jeszcze sprawa Banco Ambrosiano, taki ktoś mógłby
jednym słowem przerwać moją pracę, a zależy mi na tym, żeby ją skończyć.
Nigdy nie lekceważ staruszków. Joy. Co robisz po południu i wieczorem?
•
Mogę być z tobą, Rob. Nawet dłużej...
•
Więc pojedziesz do Alfierich na herbatkę. Don Tulio będzie zachwycony,
jestem pewien.
•
A pomyślałeś o jego żonie?
•
Chcę, żebyś przebywała blisko don Tulia. Nauczysz się dobrych manier przy
nim i przy jego żonie, mała londyńska emancypantko.
•
A co ty będziesz robił? Perucci mówił, że robisz oko do tej wątłej
bibliotekarki. Poszłam do biblioteki i obejrzałam ją. Czy ona się głodzi, czy
może usycha bez ciebie. Rob?
•
Perucci jest plotkarzem jak każdy adwokat. Ale chociaż nie lubię plotkarzy,
muszę z nim rozmawiać... Ten szal, o którym ci mówiłem, nie daje mi
spokoju.
•
Kto ci go dał, powiedz!
•
Powiedzmy... Perucci. Joy... jeśli chodzi o don Tulia, bądź ostrożna, dobrze?
•
Dobrze. Ale jak mogę ci pomóc, Rob, jeżeli tak mało mi mówisz?!
Joy była trochę rozgniewana. Objąłem ją.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo mi pomagasz, dziewczyno.
- Nie kłamiesz?
- Przekonasz się, że nie, Joy.
ROZDZIAŁ XIV
25 maja miałem już trochę wiadomości od Orlaniego i komisarza Malonego.
Orlani wrócił z Zurychu, mała wystawa sztuki etruskiej jeszcze tam pozostała. Pięć
złotych figurek Łasa, które profesor „przemycił”, zmieniło właściciela. Zgłosił się po nie
właściciel małego antykwariatu, za którego fasadą, jak podejrzewała policja, kryły się od
dosyć dawna wielkie interesy. Policja mogłaby od razu aresztować człowieka, który
przyszedł po towar do Orlaniego. Nie chodziło jednak o pośrednika. Antykwariat „Ars”
znalazł się pod nieustającą obserwacją. Orlani był jednak mocno przestraszony, gdy w
tym samym dniu, w którym wrócił z Zurychu, właśnie 25 maja, zatelefonował do niego
ktoś, kogo rozpoznał po głosie. Ten sam człowiek zawiadomił go niedawno o porwaniu
Claudii. Teraz oznajmił, że dziewczyna na razie będzie pozostawiona w spokoju, bo Łasa
znalazły się gdzie należy. Pewni ludzie wiedzą, już o aresztowaniu Paolego i jego
obstawy. We właściwym czasie profesor otrzyma nowy towar od kogoś innego. Czekać i
nie kontaktować się z policją.
Była to dosyć naiwna i szybka gra. Chodziło o zatarcie śladów, tak, komuś
chodziło o zatarcie śladów po aresztowaniu doktora Paoliego. To aresztowanie zbiegło
się z przekazaniem Łasa człowiekowi z antykwariatu „Ars”. Ktoś, kto kierował całym
interesem, był z pewnością zaniepokojony. Bo nawet gdyby przyjął, że Paoli nie sypie,
pozostawał profesor, jego misja do Zurychu, porwanie Claudii, zeznania panny Tornius.
Ktoś z całą pewnością montował teraz sposób wywiezienia Łasa z Zurychu.
Pozostawała sprawa towaru. Tumba Aurea. I morderstwa. Ta kobieta, której ciało
znaleziono zeszłego lata, don Amadeo Alfieri, panna Lucia Rizzi i mężczyzna z baru w
Torrenieri, Luigi Testa. Instynkt mówił mi, że między tymi morderstwami zachodzi
ścisły związek.
Była też zupełnie beznadzieja sprawa, którą nazwałem po prostu Banco
Ambrosiano. Zaginione udziały don Amadea. Akcje. Wobec postępującego z dnia na
dzień krachu finansowego tej instytucji i otaczających ją sekretów dotarcie do akcji don
Amadea Alfieriego byłobeznadziejnymprzedsięwzięciem. Same akcje jednak,niezależnie
od krachu banku, musiały mieć nadal swoją wartość, bowiem za instytucją upadającą
stoi, jak wiedziałem z innych źródeł, inna instytucja, która po pierwsze dąży do
uniknięcia odsłonięcia kulis operacji finansowych nawet za cenę pokrycia brakujących
sum, po drugie, nie mając z pewnością żadnego udziału w świadomie popełnianych
nadużyciach banku, zechce teraz wycofać się w milczeniu, w ciszy, bez słowa i z
godnością. Zapewne i to miał na myśli miniaturowy kanonik Aldobrandeschi, gdy
rozmawiał ze mną po raz ostatni. „Dyskrecja” - powtarzał.
Tak. Udziały don Amadea Alfieriego musiały mieć, mają, wartość w dalszym
ciągu, a po wtóre ich zaginięcie mogło świadczyć, że opiewały na znacznie większe
sumy niż te, które mi wymieniono w pałacu Alfierich w Sienie.
Kto mógł ukryć owe aktywa? Don Amadeo? Rodzina? Jeśli rodzina - to kto?
Anita Tornius? Co o tym może wiedzieć mecenas Perucci?
- Na pańskim miejscu zostawiłbym tę sprawę - radził mi Perucci.
Z pewnością wiedział, komu bardziej niż Alfierim może zależeć na milczeniu w
tej sprawie. Ale nie powie. Ja przecież odjadę, jeśli, załóżmy, rzucę na stół wszystkie
karty. On zostanie w Sienie, która zamknie się przed nim na lata, a może do końca jego
dni jak niezdobyta forteca. W milczeniu, bez wyroku, bez słowa publicznego potępienia,
bez jednej nawet rozmowy. Potęga instytucji i jej wpływy, instytucji, która chce się w
ciszy wycofać z interesów, ta potęga wydaje się niezmierzona. Perucci będzie milczał,
byłem tego pewien. Miałem więc tę sprawę zostawić. Ale to była opinia Perucciego.
Kanonik Aldobrandeschi nie powiedział na ten temat ani słowa.
Powiedzmy tak, kolego Bart: możemy przyjąć, że mamy jego życzliwość.
•
Na moim miejscu nie zostawię tej sprawy - odpowiedziałem mecenasowi
Perucci. - I powiem panu coś jeszcze. Może znajdę broń, z której zastrzelono
don Amadea Alfieriego. Może znajdę sprawcę zamordowania Lucii Rizzi i
Luigiego Testy. I może ktoś przyzna się do zastrzelenia starego Medarda.
Dlaczego pan jest taki blady, mecenasie? Czy czuje się pan niedobrze? Radzę
złożyć wizytę doktorowi Tacconemu. To podobno świetny diagnosta.
•
Nie mogę patrzeć na jego brudne łapy. Niech mi pan nie mówi o doktorze
Taccone.
•
Nie ma pan żadnych kłopotów ze zdrowiem, mecenasie?
- Żadnych. A jeśli będę je miał, ominę dom doktora Tacconego.
- Coś mi się przypomniało, mecenasie. Chciałbym wiedzieć, kto w Sienie ma
sportowy samochód, szybki, luksusowy wóz, czerwona pantera. Nie wie pan?
- Mógł pan zadać to pytanie tutejszej policji, doktorze Bart.
•
Pracuję na prywatne zlecenie i policja może mi nie odpowiedzieć nawet na
pytanie o godzinę.
•
No więc dwie osoby w Sienie mają czerwoną panterę. Don Tulio Alfieri i ja.
Don Tulio woli alfę, ferrari czy jakieś stare pudła, on ma niezłą kolekcję
samochodów.
•
Wiem. Mówił mi. A pan? Czy pan jeździ czerwoną panterą? - - Czasami, to
bardzo szybki wóz. Wolę mojego fiata.
•
Słusznie. Włoch patriota jeździ tylko produktem Fiata. To dobrze... nawet,
mecenasie, bardzo dobrze.
- Co pan ma na myśli?
- Coś sobie kombinuję. Wie pan, lubię sobie kombinować to i owo. Czy wiadomo
panu, że Medarda zastrzelono z przejeżdżającego samochodu? Nie, przepraszam, to był
samochód stojący w pobliżu miejsca, z którego mógł paść strzał. Sędzia Baldassari nie
lubi mnie chyba, ale toleruje na swoim terytorium, nim przeznaczy mnie do odstrzału. No
więc Baldassari powiedział mi, że ustalono, iż strzał do Medarda padł z miejsca, na
którym stał duży, płaski, czerwony wóz, nieliczni przechodnie znajdujący się wtedy w
pobliżu Duomo tak opisali jego linię, że można sobie wyobrazić, iż wyprodukowano go
w tunelu aerodynamicznym. To mogła być tylko pantera. Ustalono miejsce postoju tego
samochodu, przeprowadzono obliczenia balistyczne z bronią typu python i kalibrem,
który przeciął wątlutką nić życia starego Medarda. Krótko mówiąc: znana jest broń,
znany kaliber i znany jest wóz. Nie znamy tylko kierowcy.
•
Rozczaruję pana. Następnego dnia po zastrzeleniu Medarda policja i
Baldassari byli u mnie. Wiedzieli już o czerwonej panterze i chcieli ustalić
moje alibi. Jestem poza podejrzeniem. Miałem w domu gościa.
•
Kogo?
•
Wypraszam sobie!
•
Rozumiem, chodzi o kobietę. Ale, mecenasie, zeznania kobiet bywają takie
emocjonalne i interesowne...
•
Sędzia Baldassari był innego zdania, mister Bart!
•
Dobrze - uniosłem ręce w obronnym geście - dobrze, już nie atakuję. Uznaję
autorytet sędziego Baldassariego. Gotów też jestem zgodzić się z panem, gdy
usłyszę, że nie miał pan żadnego motywu, by zastrzelić Medarda.
•
Nie miałem.
•
Dobrze pan strzela, mecenasie?
•
Dobrze.
•
Gdzie pan się nauczył?
•
Jestem oficerem rezerwy armii.
•
Odpowiada mi pan coraz bardziej, mecenasie - rzekłem w zamyśleniu, kiwając
głową. - Lubię porządkować szarady, moja wychodzi mi coraz lepiej. Wpadnę
jeszcze do pana. Nie jest to nasza ostatnia pogawędka.
•
Wolałbym, aby była ostatnia.
•
Przyznam się, że ja też. Przyjechałem do Włoch ze Szwajcarii i chciałbym tam
wrócić. Maj w Szwajcarii to bardzo piękna pora roku. Czy wie pan,
mecenasie, że don Tulio Alfieri też ma alibi na tamten wieczór, kiedy ktoś
strzelił do Medarda, siedząc w czerwonej panterze?
•
Wyobrażam sobie, do licha!
•
Gościł w swoim pałacu tego wieczoru wiele osób, wielu czcigodnych
mieszkańców Sieny. Do zobaczenia, mecenasie Perucci.
Będzie miał o czym myśleć.
Gotów jestem zaświadczyć, że niektóre sceny z westernów zagrane są zupełnie
prawidłowo. Na przykład potraktowanie faceta ołowianą kulą wypuszczoną z
szęściocalowej lufy starego colta. Taki colt to armata, a kula, jeżeli trafi w cel, podrywa
człowieka z ziemi, okręca go wokół osi i ciska z niewiarygodną siłą do tyłu, jest jak
uderzenie maczugi w rękach olbrzyma. Widziałem to już kiedyś w sytuacji groźnej dla
mnie. Teraz ktoś przygotował tę sytuację dla mnie w Tumba Aurea, bo właśnie tam
byłem, 26 maja. Po telefonie, jaki otrzymałem od sędziego Baldassariego. Sędzia
zawiadamiał mnie, choć nie musiał, że alibi mecenasa Perucciego dałoby się podważyć w
sądzie, jeśli idzie o wieczór kiedy zastrzelono starego Medarda. Zeznanie kobiety, która
była w willi Tacconego, wie pan, to stanowczo za mało.
•
Więc wsadzicie mecenasa Perucciego do ciupy?
•
Nie. Nie ma motywu z jego strony.
•
Powiedział pan: w willi doktora Tacconego?...
•
Tak. Perućci był u tego szarlatana. Ale Taccone był nieobecny. - Więc tylko
zeznanie kobiety?...
•
Przyjaciółki mecenasa.
•
Kto nią jest, panie sędzio?
•
Na razie nie musi pan tego wiedzieć. A co słychać u pana, mister Bart?
•
Wkrótce będę mógł coś panu pokazać, panie sędzio. Cześć.
•
Nie pyta pan, czy ktoś sobie wtedy „wypożyczył” jego panterę?
•
No, pytam.
•
Ktoś ją sobie „wypożyczył” bez jego wiedzy, kiedy on sam był u doktora
Taccone. Ale nie wiemy, kto mógł to zrobić. Żadnych odcisków palców, które
mogłyby nas zaciekawić.
...A więc zostawiłem Joy z don Tuliem i pojechałem do Rocca. Gdy znalazłem się
w Tumba Aurea, miałem o czym myśleć. Przede wszystkim o oszałamiającym bogactwie
grobowca składającego się z szeregu komór grobowych, być może gościnnych, komór
ozdobionych freskami, zastawionych sprzętami, i to ostatnie także było zaskakujące,
zazwyczaj bowiem sprzęty przedstawiano w czasach Etrusków przy pomocy zdobień
ściennych i zdobień kolumn. W grobowcu nie było światła elektrycznego, zapaliłem
zatem kilkadziesiąt z przywiezionych świec, poza tym byłem zaopatrzony w dobrą lampę
elektryczną połączoną z baterią i przetwornicą, wszystko w małej torbie przewieszonej
przez ramię. Miałem do tego mój polaroid do wykonywania natychmiastowych odbitek
barwnych, kanon dla wykonania diapozytywów i hasselblad do zdjęć czarno-białych.
Było na co popatrzeć i o czym myśleć. Tym bardziej, że przed wyjazdem do Rocca
otrzymałem policyjnym ekspresem kopertę od komisarza Malonego. Przysłał mi odciski
palców zdjęte Paolemu. Porównałem je z odciskami na paczkach pall mallów
znalezionych w skrytce szafy w mieszkaniu Lucii Rizzi.
Odciski były identyczne. Należały do Paolego. Jego kontakty z panną Rizzi
można już było przyjąć za udowodnione, pozostało wziąć go w krzyżowy ogień pytań,
ale na to był jeszcze czas, Paoli mógł mieć możność kontaktowania się ze światem
zewnętrznym bez wiedzy strażników. Nie zależało na tym ani mnie, ani komisarzowi
Malonemu.
Komisarz Malone przesłał mi coś jeszcze oprócz odcisków palców Paolego.
Zdjęcie formatu pocztówkowego, znalezione w zakładzie fotograficznym przy Via
Rasella. Jeden z mnóstwa zakładów fotograficznych dla turystów. Paoli zmiękł trochę i
sypnął, że udziałowcem tego zakładu jest grubas w tenisówkach, któregośmy poznali u
signory Conti. Firma trudniła się również robieniem zdjęć porno. To nas nie
interesowało. Po pierwsze, znaleziono tam towar przygotowany przez Paolego, wyłącznie
etruskie zabytki zapewniające błyskawiczny zbyt na każdym rynku. Po drugie, pośród
mnóstwa przeglądanych przez policję negatywów natknięto się przypadkiem na zdjęcie
mojej uroczej bibliotekarki. Nie jakieś tam porno, skąd, po prostu fotografia na Schodach
Hiszpańskich w towarzystwie mężczyzny, którego Malone i ja znaliśmy dobrze... Więc
panna Venturi zna tego człowieka... „Robimy przesłuchanie?” - pytał mnie w liście
ekspresowym Malone. Zadzwoniłem do niego z poczty: - Czekamy do końca.
Cierpliwości. Cześć!
Do jakiego końca? - Sam nie wiedziałem. Panna Venturi w towarzystwie tego
mężczyzny... przecież to mógł być zupełny przypadek. Do diabła! Komisarz Malone
wprowadził do mojej kartoteki zupełnie nowe dane!
Myślałem o tym, siedząc na marmurowej płycie grobowej w rozległej komorze
Tumba Aurea. Wiem, jak strzela sześciocalowy kolt. Ołowiany pocisk wyrzucany z tak
długiej lufy podrywa człowieka w powietrze... i ten potężny huk w zamkniętym
pomieszczeniu. Ktoś, kto nadszedł od strony piwnic „Rocca”, musiał się spieszyć, bo z
takiej odległości trudno przecież spudłować. Kula rąbnęła w jeden z sarkofagów,
odłupała napis, w który się wpatrywałem. Rzuciłem się na ziemię, wyszarpnąłem speciala
i strzeliłem dwa razy w kierunku szczeliny wejścia, potem pobiegłem tam wzdłuż ściany.
Kiedy znalazłem się W piwnicy, usłyszałem szybko oddalające się kroki, ktoś biegł,
skoczył na schody. Rzuciłem się za nieznajomym, za kimś, kto do mnie strzelił, ale kiedy
znalazłem się przy drzwiach piwnicy, usłyszałem odjeżdżający samochód. Gdy
znalazłem się przed domem, miałem przed sobą pustkę pofałdowanych łąk i drogi.
Dlaczego do mnie strzelano? Czyżby fakt, że Baldassari podejrzewa o coś Paolego,
sprawił, że ktoś inny czuje się bardziej bezpieczny i postanowił wykończyć węszącego
glinę, Barta?
I zwróć uwagę, Bart, że ów ktoś ma dostęp.do informacji...
Zamknąłem drzwi wejściowe, wsiadłem do mojego wozu i pojechałem do
Torrenieri. Stamtąd zadzwoniłem do siedziby Alfierich, do doktora Taccone i mecenasa
Perucciego, wynajdując jakieś preteksty. Alfieri i Taccone byli u siebie, Perucci w swoim
biurze. Zadzwoniłem do Joy, do hotelu. Czekałem dosyć długo, zanim podniosła
słuchawkę.
•
Wybierasz się gdzieś? - spytałem.
•
Chyba tak. Don Tulio umie pokazywać tutejsze starocie. Powiada, że Siena to
wspaniały grobowiec przeszłości i muzeum na wolnym powietrzu.
Przedpołudnie
Ę
nim było przemiłe.
•
Uważaj na siebie, i zabierz tę zabawkę, którą ci dałem.
•
Coś się stało, Rob?
•
Dzwonię z Rocca, ktoś do mnie strzelił z grubej rury i zwiał... Nie, nic się nie
stało. Cześć! Aha, czy jesteś czarująca dla don Tulia? Nie przesadzaj.
Mówiłem ci, że miał apetyt na pokojówkę swojej żony.
Znacznie później pomyślałem, że powinienem zadzwonić jeszcze do kogoś.
Ale zadzwoniłem do Rzymu do kwestury. Komisarza Malonego nie było. Gdzieś
wyparował. Podałem numer telefonu z budki i czekałem. Malone zadzwonił po godzinie.
Podniosłem słuchawkę.
•
Byłem na lunchu. Coś się stało?
•
Dzwonię z Rocca, nie, z Torrenieri, ale przyjechałem do Rocca, ktoś chciał
mnie sprzątnąć. Słuchaj, Malone, chciałbym, żeby ktoś siedział w Rocca. Ten
grobowiec, co? nie mówiłem? No więc w Rocca są prawdziwe skarby. Trzeba
tego popilnować.
•
Mogę przyjechać - usłyszałem głos komisarza po chwili milczenia. - Mam
trochę czasu. Paolego mogę zostawić swoim kumplom. Wiesz, w tym
zakładzie fotograficznym na Via Rasella odkryliśmy bogatą dokumentację
przemycanych dzieł sztuki. Wielki interes, kolego, ciekawe mikrofilmy.
Jestem pewien, że Paoli nie jest szefem w tym interesie, to za duże jak na jego
możliwości.
•
Nic ciekawego nie powiedział?
•
I tak i nie. Przyznał się, że nawiązywał znajomości z babkami i facetami,
szukając możliwości przerzutów. Kusił signorę Conti, ona twierdzi, że ani
razu nie pomogła Paolemu. Moglibyśmy ją przymknąć za to, że nic nie
powiedziała policji, ale baba ma dobrego adwokata i mówi to samo co panna
Tornius. Była szantażowana. Paoli wypróbował na niej swoją starą metodę,
coś przechował, przywiózł, wywoził z Via Appia Antica, a Conti milczała, bo
twierdzi, że była zakochana, że nie wiedziała nic o sprawach Paolego i że
dopiero my otworzyliśmy jej oczy.
•
To dlaczego mówi, że ją szantażował?
•
Otóż to, kolego! Ale ona jest sprytna, twierdzi, że Paoli szantażował ją nie
wprost. Mówił tylko, że dowiedział się, iż różne rzeczy, którymi handlował,
czy które przekazywał różnym ludziom, pochodziły od poważanych osób.
•
Czy to możliwe?
- Naturalnie. Chodzić może o pozbycie się czegoś z kolekcji i zastąpienie
oryginału kopią. Dyskretna sprzedaż przynosi dochód bez opodatkowania, a w przypadku
rzeczy szczególnej wartości nie wymaga, jak wiesz, zgody urzędów konserwatorskich.
Paoli mówi, że dowiedział się o tym późno, że wciągnięto go w grę, o której nie miał
pojęcia, a Conti mu pomagała. To dobra obrona, kolego.
•
Kiedy przyjedziesz?
•
Dzisiaj wieczorem.
•
Czy masz kogoś, kto mógłby opiekować się Claudią Orlani?
•
Ktoś to robi w dzień i w nocy.
•
Więc przywieź mi profesora Orlaniego. Chcę, żeby się rozejrzał w tym, co
odkryłem w „Rocea”.
•
Wszystko dla ciebie, Bart. Pakuję staruszka do walizki i przyjeżdżam.
Mówiłeś, że walono do ciebie?
•
Z grubej rury, Malone. Sześciocalowa lufa. Colt.
•
Prawdziwa armata. Gdyby cię z niej trafiono, wyglądałbyś jak rzeźba
Zadkine’a. Miałeś szczęście. Domyślasz się, kto mógł strzelić?
•
Ktoś uznał, że czas kończyć mój pobyt w Sienie. To wszystko.
•
Trzymaj się, Bart, już jadę. Późnym wieczorkiem wpadnę do ciebie z
profesorem Orlanim.
•
Byle to nie był zbyt późny wieczór, Malone. Okay? Va bene?
•
Już zbieram manatki. Nie wiem tylko, jak wyciągnąć Orlaniego z
uniwersytetu.
•
Bądź mężczyzną i działaj energicznie, Malone.
Malone dotrzymał słowa i przyjechał do „Rocca” z Orlanim. Zaledwie
rozmieściłem ich w starych, zakurzonych sypialniach i nakarmiłem tym, co przywiozłem
z sobą, zaprowadziłem ich przez piwnice do Tumba Aurea. Orlani zapomniał o świecie, o
współczesności.
- Przekraczam progi wieczności - powiedział, błądząc między skarbami
zgromadzonymi w komorach grobowych. Był tak poruszony, że dla uspokojenia przyjął
kilka łyków z mojej piersiówki. Trochę byłem rozczarowany, bo nawet nie zwrócił uwagi
na jakość mojej szkockiej, żadne świństwo podrabiane na kontynencie, ale szkocka
pędzona w Szkocji.
- Powiedz, Malone, co mówią w Rzymie o Banco Ambrosiano?
Zaśmiał się i postukał w czoło.
•
Nic nie mówią. Różni paparazzi coś węszą, fantazjują w podrzędnych
gazetach, ale sprawa jest, jak u was mówią, ciągle top secret. Zbyt wiele
ważnych firm i instytucji angażowało się w to, co teraz z winy paru łotrów
przemienia się w bankructwo.
•
Mecenas Perucci ze Sieny mówił mi to samo.
•
To niebezpieczna sprawa, Bart. Alóglbyś ją zostawić. Panna Tornius wzięła
po śmierci don Amadea Alfieriego piękny spadek. Po cc jej kłopoty z Banco
Ambrosiano?
- Jej może na nic, to kobieta, która z każdych stu lirów, jakie ktoś inny wrzuca do
fontanny Di Trevi, aby wrócić do Rzymu, zapewne potrafi zrobić dziesięć tysięcy,
wrzucając je do jakiegoś interesu. To mądra dziewczyna.
•
Więc o co ci chodzi, Bart?
•
Czuję, kolego, że sprawa Banco Ambrosiano wiąże się z zamordowaniem don
Amadea Alfieriego. Mam koncepcję.
•
Podziel się nią ze starym Malonem.
•
Za wcześnie. Każdy rzymianin to plotkarz. Ty pewnie też.
•
Wiesz co? Przykleję do figury Pasąuina w Rzymie takie zawiadomienie:
„Prywatny gliniarz Robert D. Bart to idiota”. Za kilka dni będzie o tym
wiedział cały Rzym i Siena z okolicami, a don Tulio Alfieri wymówi ci
robotę. Wrócisz goły na swoje śmieci.
- Pójdę po zupę do Armii Zbawienia i jakoś przeżyję, kolego. Profesor Orlani
przelatywał obok nas jak mały, zaniepokojony nietoperz, można powiedzieć, że jego
czarne, nieskazitelne ubranie podążało za nim. Poprosił o drinka z piersiówki. Wypił,
pokiwał głową po raz pierwszy z uznaniem, i pobiegł dalej, mrucząc coś i licząc głośno.
Obserwowaliśmy go uważnie.
•
Co pan sądzi o moim odkryciu,- profesorze?! - krzyknąłem. - A ściślej, co pan
sądzi o odkryciu don Amadea Alfieriego.
•
Co takiego? - Orlani zatrzymał się w przelocie.
•
Don Amadeo utrzymywał to w tajemnicy. Jeszcze nie wiemy, przed kim. Co
pan sądzi o tych gratach?
•
Skarby, młody człowieku! Skarby! Ale zdaje się, że różnych rzeczy tu
brakuje. Mogę dostać jeszcze jednego drinka? - wziął piersiówkę i pociągnął
po męsku.
•
Ja też sądzę, że czegoś tu brakuje. Łatwo to zauważyć. Przeglądałem tu
wszystko, szukając ciężkiego, złotego naszyjnika. - Podałem Orlaniemu
zdjęcie rysunku don Amadea Alfieriego.;- Widział pan tutaj coś takiego?
•
Nie... jeszcze nie - Orlani popatrzył trochę błędnie wokoło. Rozumiałem go, to
bogactwo wymagało poważnej inwentaryzacji.
•
Dlaczego szukasz.takiego naszyjnika, Bart? - spytał Malone.
•
Ponieważ sądzę, że ten naszyjnik zaprowadzi nas do mordercy don Amadea
Alfieriego. Szybciej niż samopowtarzalny liliput, z którego oddano strzał w
nocy 15 marca w S. Giorignano. Broń można wyrzucić, można ją ukryć,
zniszczyć. Ten naszyjnik jest wart fortunę, czegoś takiego się nie wyrzuca, a
ponieważ ktoś, jak przypuszczam, wie, że ja tego szukam, więc bardzo tego
pilnuje.
- I gdzie masz zamiar tego szukać?
- I blisko i daleko jednocześnie.
- To dla mnie za trudne, mów jaśniej.
- Trochę poczekaj, Malone.
- Dobrze. W porządku. Tylko mnie nie wykiwaj, chcę być przy tym, kiedy
dopadniesz celu.
•
Zobaczymy, co się da zrobić.
•
Ate morderstwa? Lucia Rizzi, Luigi Testa, Medardo? Czy to się łączy?
•
Myślę, że tak. To też się łączy z naszyjnikiem.
•
Rozumiem - kiwnął głową Malone jak uczeń, dosyć tępy, który w końcu dał
się o czymś przekonać. - Rozumiem. Jesteś różdżkarzem, ale w swoich
poszukiwaniach używasz naszyjników. Jasne. Kapuję. Proszę o drinka.
Szkocka rozjaśnia mi umysł.
•
Wy Włosi w ogóle postępujecie źle, pijąc tyle wina. Eksportujcie wino i zaraz
poprawicie budżet, z którego będzie można wygospodarować trochę forsy na
whisky.
ROZDZIAŁ VI
Orlani był w transie. Nie dziwiłem się. Don Amadeo Alfieri dokonał niezwykłego
odkrycia, a przy tym zgromadził w Tumba Aurea wiele przedmiotów, których z
pewnością nie znalazł w tych komorach. Że byliśmy w Tumba Aurea, nie miałem
najmniejszej wątpliwości. Wystarczyło porównać rozkład komór grobowych z fotografią
rysunku, którą wykonałem niedawno w S. Giorignano. Mogłem też przyjąć, że wiele z
tych bezcennych przedmiotów, którymi tak zachwycał się profesor Orlani, zostało
zapisane w księdze inwentarzowej właśnie na tych kartach, które ktoś wydarł w
bibliotece don Amadea.
- Jeśli myślisz - spytał Malone - jak myślisz: czy Paoli, albo ktoś stojący znacznie
wyżej, wiedział o tym wszystkim?
Zatoczył ręką koło obejmujące to, co mogliśmy ujrzeć, nie zaglądając do dalszych
komór, ale Malone z pewnością miał na myśli wszystko.
•
Zapewne tak. Musieli wiedzieć. Ale nie wiedzieli, gdzie tego szukać.
•
Jak więc wytłumaczysz, że ktoś wygarnął do ciebie dzisiaj z sześciocalowej
rury?
•
To mnie właśnie złości, bo zmuszony będę wciągnąć na listę mocno
podejrzanych kogoś, kogo nie chciałbym na niej widzieć.
•
Kogo masz na myśli?
•
Poczekaj trochę, niech pomyślę... Trochę znałem don Amadea Alfieriego. Był
rasowym archeologiem i, do licha, facetem, jak każdy z nas, nie pozbawionym
odrobiny próżności. Coś, co? musiał powiedzieć komuś, komu? nie wiem
jeszcze. Może więcej powiedział o odkryciu, o wartości odkrycia. To jedna
możliwość. Czy mówiłem ci, że z pałacu don Amadea ukradziono niezwykle
cenne gemmy? Same szlachetne kamienie wielkiej wartości. Panna Tornius
twierdzi, że nie wie, gdzie one są, po prostu ukradziono je. Dotychczas
byliśmy delikatni, Malone, teraz chyba będziemy musieli być niegrzeczni...
•
Ja byłem grzeczny jak dziecko. To ty nagrzałeś Paolemu.
•
A ty patrzyłeś i milczałeś. Jesteśmy wspólnikami, kolego.
•
Zgoda. Co dalej kojarzysz pod czaszką?
•
Don Amadeo kogoś podejrzewa. Musi wiedzieć o zniknięciu kilku kart z
księgi inwentarzowej swoich zbiorów...
•
Czy było tam to, co jest tutaj?
•
Skąd mam wiedzieć do diabła?! Załóżmy, że coś było, może nie szczegóły,
może jedynie ogólne informacje czy niektóre nowe rzeczy. To, co tu widzisz,
wymagało przecież opracowania. Nowego spojrzenia. Zupełnie nowego
spojrzenia...
•
Racja, racja! zupełnie nowego spojrzenia! - wrzasnął w przelocie profesor
Orlani, biegnący od marmurowego sarkofagu przedstawiającego wyjątkowo
piękną parę młodych małżonków na długiej płycie wierzchniej, do.stojącej w
kącie komory za łożem pogrzebowym steli z jakąś długą inskrypcją. Profesor
był już bez marynarki i biegnąc, podwijał rękawy koszuli. Minął nas. Wobec
tego, co widział wokół siebie, my dwaj byliśmy dla niego powietrzem.
•
Potem - podjąłem - don Amadeo pospiesznie zakłada system alarmowy. W
wigilię Bożego Narodzenia 1980. Mimo nawału zajęć, wygospodarowałem
chwilkę i wpadłem do facetów w Sienie, którzy ten system instalowali w S.
Giorignano. Firma „Electron”, najnowsze systemy amerykańskie. Don
Amadeo nie targował się z nimi, zgodził się zapłacić bez mrugnięcia okiem
żądaną sumę. Liczył się tylko pośpiech. Dlaczego tak się spieszył? Co,
Malone?
•
Może chciał te graty przenieść do swojego muzeum?
•
Jesteś genialny. Marnujesz się w Rzymie. Na prowincji zrobiłbyś błyskotliwą
karierę. Dzięki ci. Chociaż ja też, pomyślałem sobie coś takiego. „Rocca” nie
była bezpiecznym miejscem. Ostatecznie ktoś cierpliwy może wpaść w końcu
na trop. Ktoś, komu zależy na forsie. Długie czy krótkie tajemnicze wypady w
końcu przestaną być tajemnicą. Don Amadeo Ałfieri chciał umieścić te skarby
w swoim muzeum. Miał sporo czasu do marca. I nie uczynił tego.
•
Dlaczego? - zapytał Malone z mądrą miną.
•
Chciałbym być tak przenikliwy jak ty! - powiedziałem ze złością. - Szkockiej?
•
Szkockiej - zgodził się Malone. Pociągnęliśmy.
•
Coś musiało się stać pomiędzy grudniem i marcem. Don Amadeo na coś
czekał. Tak sądzę. I przypuszczam, że wiązało się to ze sprawą Banco
Ambrosiano...
•
Chciałbym wiedzieć, dlaczego tak sądzisz.
•
Czegoś ci nie powiedziałem. Otóż niedawno w bibliotece w Sienie, szukając
czegoś w książkach i gazetach, no, informacji o ostatnich wydarzeniach,
odkryciach, o czymkolwiek, co mogłoby stanowić punkt zaczepienia, wiesz,
jak to jest, natknąłem się na informację dotyczącą sprawy Banco Ambrosiano.
Dyskretna notatka, nic więcej. Potem zajrzałem do biblioteki jeszcze raz.
Wiesz, ta bibliotekarka, panna
Venturi, ma lombardzką urodę i lombardzkie blond wiosy. Podoba mi się. Chuda,
ale ma wdzięk i może się podobać.
•
Babiarz! - westchnął Malone, żując cygaro. Zdawało się, że niewiele go
obchodzi to, o czym mówię, ale poznałem już trochę mojego basseta i
wiedziałem, że słucha uważnie. - No i co?
•
I dostrzegłem, że ktoś wydarł tę notatkę o Banco Ambrosiano. Oczywiście, to
mógł być przypadek i zapewne mógłbym o tym zapomnieć, gdyby nie fakt, że
grzebiąc w bibliotece i gabinecie don Amadea, gdy Anita Tornius wyjechała
do Rzymu, znalazłem coś...
•
Co to było? - Malone podniósł na mnie senne oczy, które mówiły: nudzisz
mnie. Ale ton jego głosu mówił: wal dalej, zaczynam słuchać.
•
Była to wydarta z gazety notatka o przypuszczalnym krachu Banco
Ambrosiano.
•
Która pasowała do wydartego kawałka z gazety bibliotecznej?
•
Nie. Nie potrzebowałem nawet sprawdzać. Tamtą notatkę wydarto pospiesznie
po przekątnej, od prawej do lewej. Notatka znaleziona w S. Giorignano
wydarta była dosyć starannie, bez pośpiechu, a don Amadeo napisał na niej
datę: 10 marca 1981. Wydarł notkę z sieneńskiej przedpołudniówki. Zatem...
•
Cóż takiego? - Malone zapalił cygaro i zaraz je zgasił dotykając koniuszkiem
kamiennej ściany.
•
Zatem, wyobraźmy sobie, że od Bożego Narodzenia do 10 marca don Amadeo
na coś czeka, nie wiemy, naturalnie, na co, ale możemy sobie wyobrazić, że
denerwuje się. Możemy?
•
Możemy. Co dalej?
- 10 marca znajduje wiadomość o Banco Ambrosiano i zaczyna się mocno
denerwować. W pięć dni później zostaje zastrzelony. Co ty na to?
•
Nie widzę faceta, który pociągnął za spust.
•
Ja też nie...
- Poza tym twoja wyobraźnia ledwie dyszy.
- Go masz do mojej wyobraźni?
- Można i trzeba przyjąć, że don Amadeo wiedział już wcześniej o kłopotach
Banco Ambrosiano.
•
Jasne, nie uważaj mnie za idiotę. Ja zakładam, że chciał dać komuś szansę.
Więc czeka. I doczekał się śmierci.
•
Fakt - pokiwał głową Malone. Znowu był senny. Wyglądał tak, jakby po
obgryzieniu porządnej kości chciał się rozciągnąć przed kominkiem na
futrzanej skórze. Stanął przed nami Orlani. Usiłował patrzeć na nas z góry,
chociaż każdy z nas przerastał go o dwie głowy. To było zabawne.
•
To wszystko!... - krzyknął ostro, patrząc na nas z takim wyrzutem, jakbyśmy
cały czas gadali albo o dziewczynkach z Placu Hiszpańskiego albo o pokerze -
...to wszystko trzeba do diabla zabezpieczyć!
•
Inteligentna uwaga - mruknął Malone. - Jest tu telefon?
•
Nie ma.
•
Pójdę do wozu, mam tam radiotelefon. Jak myślisz. Bart, czy powinniśmy coś
sypnąć sędziemu Baldassariemu?
•
Owszem. Pod warunkiem, że niczego nie poda do prasy. Ze względu na dobro
śledztwa. Poza tym nie chcę, żeby ten ostrzyżony gość zgarnął całą śmietankę,
a tobie zostawił fusy. Myślę o twojej karierze, Malone. Z pewnością potrzebna
ci jest podwyżka, hę?
•
Mów sobie, cwaniaku. Widzę w twoich oczach zielone papierki.
Zostałem z Orlanim.
•
Co pan o tym sądzi, profesorze?
•
O grobowcu? - upewnił się. Stanął przede mną, oczy mu błyszczał; - Amadeo
Alfieri miał szczęście. Takie odkrycie zdarza się raz w życiu. Albo wcale.
Schliemann miał szczęście z Trają i Mykenami, Evans z Kretą, Carter z
grobowcem Tutanchamona, a Alfieri z tymi komorami etruskimi. Czy uwierzy
pan, młody człowieku, że nigdy nie widziałem tumby etruskiej z
wyobrażeniami młodych par małżeńskich, tak młodych? I jakość rzeźby! I te
freski biegnące wokół ścian! Wie pan
}
że kobiety odgrywały w życiu
społecznym Etrusków niezwykle ważną, by nie rzec, równorzędną rolę, lecz
gdybym miał czytać te freski, kolorystycznie zresztą nie gorsze niż kreteńskie,
powiedziałbym, że w czasie gdy przygotowywano te komory, Etruskowie po
prostu czcili swoje kobiety. Kobiety i religię. Widział pan dalsze komory?
Pełne niesamowitych rzeźb. Dotychczas mogliśmy tylko wyobrażać sobie
wiele bóstw i demonów mitologii etruskiej, teraz możemy na nie wreszcie
spojrzeć. Coś panu powiem: Amadeo Alfieri był szczęśliwy, bo odkrył swoją
Tumba Aurea. Wyobraża pan sobie wielkie, monumentalne, wspaniale
ilustrowane dzieło na temat tego odkrycia? I tytuł: Tumba Aurea...
Fantastyczne, fantastyczne!...
- Dużo złota - powiedziałem. Orlani machnął ręką.
•
Złoto, złoto, wszyscy dziś mają złoto, nawet podobno Bank Włoski ma trochę
złota. Niech pan nie patrzy na sprawę tak prymitywnie!
•
A jednak muszę,’ bo mam odszukać mordercę don Amadea, profesorze.
•
Tak... przepraszam... - Orlani zdjął okulary i przecierał je długo staroświecką,
dużą chustką. Wyciągnął ją z kieszeni jak prestidigitator, musiałem się
uśmiechnąć. Zabawny staruszek. I rozpłomieniony jak Romeo. Ale Romeo
kochał Julietrę
3
a Orlani zakochał się W tych kamieniach.
Zrobiłem kilka zdjęć inskrypcji na stelach i kamiennych łożach. Miałem trochę
roboty, aby ustawić dwa zdalnie włączane flesze, tak by mi dawały światło bezpośrednie
i górne cieniujące wyżłobienia liter. Orlani przystanął za mną.
•
Ma pan rację, młody człowieku. To warte uwiecznienia. Gdy wpadnie to już w
ręce specjalistów, długo tego nie zobaczymy. Oceniam ten napis na tysięczny
mniej więcej rok przed naszą erą. Czy zauważył pan pewne znaki, których nie
ma w najstarszym alfabecie etruskim? Bezcenne stele. Nie przypuszczałem, że
dożyję takiego widoku.
•
Będzie pan musiał dopilnować, profesorze, aby w pierwszej publikacji, czy
komunikacie nawet, nie pominięto nazwiska odkrywcy.
•
Don Amadeo Alfieri będzie miał swoją naukową publicity, młodzieńcze,
zapewniam cię! Należy mu się to, tym bardziej, że nie może teraz być z nami.
Dopilnuję wszystkiego.
Wrócił komisarz Malone.
•
Rozmawiałeś z sędzią Baldassarim?
•
Aha. Przyjedzie z paroma ludźmi. O czym myślisz?
•
O czym? To proste. Wejście do komór grobowych prowadzi prosto z piwnic
„Rocca”. Załóżmy, że don Amadeo umiał dedukować, oglądając starożytne
ściany fundamentów tej posiadłości. Można jednak wątpić, czy
budowniczowie „Rocca”, wznosząc ten budynek na starożytnej ławie, nie
zauważyli, że kamienie układane są w ten
.szczególny sposób zapowiadający starą komorę grobową. Na tej ziemi, kolego,
prawie wszyscy ludzie wiedzą, że ziemia kryje etruskie skarby. Kopią, dłubią w ziemi i
kradną wszystko, co znajdą, a rząd nie ma ani pieniędzy, ani wyszkolonych strażników,
by zapanować nad tym eldorado...
•
Wiem dobrze.
•
Gdyby budowniczowie „Rocca” zorientowali się, że znajdują się w starej
komorze grobowej, rozkuliby bez wahania wszystkie ściany. Każda epoka ma
swoich poszukiwaczy skarbów.
Malone gapił się na mnie.
- Czy mówię jasno? - upewniłem się.
- Na razie mówisz jak gość, który nie pije, nie pali i nie cierpi na padaczkę.
Wszystko jasne. Co dalej?
•
Miałem trochę czasu w Sienie. Byłem w urzędzie hipotecznym. Dowiedziałem
się, że don Amadeo otrzymał „Rocca” w spadku jako młody człowiek. To po
pierwsze. Spoiwo pomiędzy kamieniami piwnic wcale nie ma około trzech
tysięcy lat...
•
Dlaczego około trzech tysięcy? Mówiłeś mi, że komory pochodzą zapewne z
roku tysiącznego?
•
Przed naszą erą. Dodaj, Malone, jeszcze dwa kawałki i dostaniesz od pani
nauczycielki dobry stopień za inteligencję.
•
O! - powiedział Malone. - O, rzeczywiście, pardon.
•
I weź pod uwagę, że piasek, który ujrzysz w spoiwie, bowiem ma dostatecznie
duże ziarno, też nie - starzał się długo w zaprawie. Etruskowie znali kult wody
i kult ziemi, zaprawę przyrządzali starannie, chyba lepiej, niż dzisiaj
przyrządza się ciasto w rzymskiej „Caffe Greco”.
•
Zatem co kombinujesz, Bart?
•
Że don Amadeo Alfieri wkopał się do komór grobowych w innym miejscu, w
pobliżu swego domu, w pobliżu „Rocca”. A potem ułatwił sobie pracę i
kontrolę nad skarbami, łącząc stare piwnice z komorami. Piwnice „Rocca” są
rzeczywiście etruskiego pochodzenia, ale były to, załóżmy, młodsze komory,
puste, obrabowane, gdy budowano „Rocca”. Dlatego znajdujące się w zasięgu
ręki budowniczych stare komory ocalały, a don Amadeo przerobił jedną
ścianę, by mieć do nich łatwy dostęp. Co pan o tym sądzi, profesorze Orlani?
•
Jasny wykład przypuszczeń. Możliwe, że masz rację, chłopcze. Ale zanim
poszukamy drugiego wejścia do starych komór, trzeba sporządzić inwentarz
tych wszystkich bogactw. Na miejscu.
- Pan będzie z pewnością szefem komisji, profesorze. Ale mnie martwi mimo
wszystko, że nie znalazłem dotąd drugiego wejścia do komór.
•
Ktoś, kto do ciebie dziś strzelał, także nie wie, gdzie go szukać. Więc co się
martwisz? - powiedział Malone, wzruszając ramionami. - Gdyby ktoś, kto
chciał cię kropnąć, znał drugie wejście, czekałby spokojnie w grobowcu.
•
Racja. Słuchaj, Malone, kopnij się jeszcze raz do twojego wozu i powiedz
sędziemu Baldassariemu, że byłoby chyba i właściwe, i potrzebne, żeby
zawiadomić o etruskim grobowcu pannę Anitę Tornius. Ona przecież
otrzymuje masę spadkową zapisaną przez don Amadea. „Rocca” należy do
niej, a o ile orientuję się w waszym prawodawstwie, znaczna część zawartości
Tumba Aurea przypadnie również pannie Tornius.
- To prawda. Pójdę i zawiadomię sędziego śledczego.
- Warto również zawiadomić don Tulia. Nie zamierza procesować się z panną
Tornius o spadek, cóż, szlachetny gest z jego strony, ale w końcu chodzi o odkrycie
dokonane przez jego brata, poza tym don Tulio jest miłośnikiem starożytności. Potrafi
ocenić te skarby, prawda, profesorze?
Orlani, klęczący przed jakimś napisem.
- Grenier miał rację - odezwał się - kiedy twierdził, że alfabet etruski jest bardziej
archaiczny niż wszystkie zachodnie alfa bety greckie, zachował fenickie spółgłoski
syczące, samech, sade, szin... ale dostrzegam tu dalsze komplikacje. Czy zauważył pan,
doktorze Bart, fragmenty inskrypcji, które można porównać do wielkiej inskrypcji z
Kapui? Ale gdy tamta ma tylko 61 wierszy, nad: którymi kłócą się specjaliści i proponują
tłumaczenia zupełnie nie: odbiegające od bajecznych propozycji Ktistopoulosa
dotyczących dysku z Fajstos, ta nasza inskrypcja ma ponad sto wierszy, i to całkiem
niezrozumiałych. Zupełny obłęd. Potrafimy to czytać, a zupełnie nie rozumiemy słów.
Kapitalne. Nie zasnę... Zaprosić don Tulia Alfieriego? Tak, naturalnie, proszę bardzo, ale
on nie jest specjalistą od inskrypcji.
•
Ale przecież wykładał kiedyś etruskologię - zaoponowałem.
•
Słusznie pan to ujął w czasie przeszłym. Dyscyplina etruska wymaga treningu.
Ja nazwałbym don Tulia kolekcjonerem. Badaczem był don Amadeo Alfieri.
On miał klasę.
•
Profesorze Orlani, niech nam pan powie, ale zupełnie szczerze: czy „towar”,
który przywoził do pańskiego mieszkania doktor Paoli, był towarem
typowym, czy nietypowym?
•
... Jeżeli ma pan na myśli rzeczy etruskie, to chodziło o nietypowe, doktorze
Bart.
•
Mogły pochodzić z tego grobowca?
- Dlaczego nie? Z pewnością nawet, to były rzadkie rzeczy.
Nie spytałem go o wyrzuty sumienia. Ostatecznie bał się o Claudię.
Ale czy tylko się bał... czy też może chodziło o coś jeszcze? Można chyba
przyjąć, że chodziło nie tylko o strach, ale to mogło być przed śmiercią don Amadea.
Potem? Potem mógł być już tylko strach.
Komisarz Malone wyszedł. Musiał jeszcze raz pogadać z sędzią Baldassarim, a
poza tym chciał sporządzić pierwszy raport o etruskim grobowcu. Zanim znikł w
przejściu prowadzącym do piwnic, spytał rzeczowo i tak, jakby chciał już wcześniej
zadać to pytanie:
•
Powiedz, Bart: długo ukrywałeś to przed glinami? - wskazał na komory
grobowe.
•
Dosyć. Ale w końcu doszedłem do wniosku, że sam nie dopilnuję
wszystkiego, więc musiałem wynająć policję.
•
Wciąż żartujesz - powiedział poważnie Malone.
•
Gdybym nie prowokował ludzi, mogliby siedzieć cicho i czekać na lepsze
czasy. Malone, słuchaj, musiałem sprowokować, wciąż prowokuję kogoś,
kogo jeszcze nie znam.
•
Do cholery z twoją psychologią. Mogli cię dzisiaj kropnąć.
- Ale w końcu ja żyję, a ty piszesz pierwszy sensacyjny raport o
supersensacyjnym odkryciu don Amadea Alfieriego ty, a nie komisarz Baldassari.
- Masz u mnie drinka za tę przysługę, Bart.
ROZDZIAŁ XVI
Opuszczona, pusta do niedawna „Rocca” wypełniło się ludźmi, wszyscy byli z
policji, Baldassari dotrzymał słowa: żadnych dziennikarskich przecieków. Mogłem
jednak spokojnie przypuszczać, że nie znajdą niczego, żadnego śladu, który
zaprowadziłby ich na trop mordercy don Amadea Alfieriego. Jeśli, naturalnie,
prawidłowo sądziliśmy, że ktoś, kto zastrzelił don Amadea, szukał w „Rocca” drogi do
etruskiego grobowca. Potem faceci z policji wynieśli się, pozostało dwu z obstawy
profesora Orlaniego. Orlani inwentaryzował zawartość komór grobowych i ani chciał
słyszeć o powrocie do Rzymu. My także pozostaliśmy, instalując się w pokojach o
ścianach pokrytych starymi tapetami, w pokojach wypełnionych starymi sprzętami.
Malone, Baldassari i ja. Baldassari musiał chyba rozmawiać na mój temat z kimś
ważnym w Sienie, bo okazywał mi więcej względów. Podejrzewałem, że rozmawiał z
szarą eminencją rodu Alfierich, miniaturowym kanonikiem Duomo. Nie było mi dane
poznać tego rodu, ale sprawa, w którą wkręcił mnie Dawson, pozwalała, bym wyobraził
sobie, że należeli do tych sieneńczyków, którzy w tym mieście i okolicy, a zapewne i w
Rzymie, mogli pozwolić sobie na niejadno.
Poza tym Baldassari musiał się liczyć z obecnością komisarza Malone. Facet z
rzymskiej kwestury to figura. A Malone okazywał mi względy, oczywiście na swój
flegmatyczny sposób. Zatem, siedzieliśmy w „Rocca”, czekając, aż profesor Orlani
skończy wstępną inwentaryzację grobowca. Mieliśmy trochę czasu, aby zastanowić się
nad wszystkim, co wiemy o sprawie don Amadea, o tajemniczych zbrodniach, i o tym,
kogo może „reprezentować” doktor Paoli. Ten cholerny mięczak, który płakał, leżąc na
kierownicy swego wozu w Wejach, teraz w ciupie zachowuje się z coraz większą
pewnością siebie. Poinformował nas o tym Malone mający bezpośredni kontakt z
rzymską kwesturą...
Jeśli sędzia Baldassari grał własną grę, którą chciał zakończyć swoim sukcesem,
to w każdym razie niewiele o tym mówił. Komisarz Malone był skłonny przyjąć mój
punkt widzenia łączący zdarzenia, o których była już mowa, w jedną całość. Ale mój
punkt widzenia miał wyraźną wadę. Brakowało dających się udowodnić związków
przyczynowych i motywów kierujących różnymi osobami, o których mówiliśmy. Poza
tym - mówił mi o tym mój instynkt - Baldassari nie miał cichego błogosławieństwa
kanonika Aldobrandeschiego i wyraźnie nie chciał poruszać się na niektórych obszarach,
po których ja wałęsłem się dosyć swobodnie. Malone już nie mówił o szczególnej
dyskrecji. Jakby mnie nawet prowokował, bym wreszcie puścił farbę, jeżeli coś wiem. Ja
zaś jedynie przypuszczałem. Ludzie wpływowi, zręczni i inteligentni bardzo rzadko
pozostawiają ślady tego, co chcą ukryć. Podręczniki kryminologii mówią do znudzenia,
że nie ma zbrodni doskonałej. Człowiek, który podejmuje decyzję popełnienia
przestępstwa, już popełnił swój pierwszy błąd, a każda następna dćcyzja osacza go coraz
bardziej, czując to, musi wcześniej czy później popełnić błąd następny. Staroświecki
gliniarz, węszący po barach, burdelach czy w dobrym towarzystwie, wydaje się postacią
anachroniczną, jeśli nie zechce dysponować chemią i komputerami przedstawiającymi
mu na monitorze wszelkie krzywe i obliczenia dające w efekcie obrazy związków
przyczynowych* możliwości posiadania alibi, udowodnienia motywów. Niby tak. Ale
jest w takim założeniu błąd. Człowiek decydujący się na przestępstwo, nie układa go
przy pomocy komputera, chyba że idzie o szpiegostwo komputerowe. W naszym
przypadku wszystko było klasyczne. Kradzieże, zabójstwa, metody zabójstwa, żadnej
elektronicznej filozofii. Więc Malone wierzy chyba w mój instynkt i w moją niechęć do
naukowego tropienia zbrodniarza - zbrodniarzy? - i zbrodni.
Czułem. Wiedziałem, że gramy, każdy na swoją rękę. Dlaczego? Z powodu
Banco Ambrosiano. Byłem pewien, że gdyby nie kłopot z tą instytucją, śledztwo
toczyłoby się daleko ostrzej. Pominąłem więc ową kwestię, gdy Malone zapytał mnie w
„Rocca”, jak w końcu, do ciężkiej cholery, wyobrażam sobie sytuację. Wprawdzie on,
Malone, może tu siedzieć jeszcze długo, bo powietrze w Rzymie stanie się wkrótce
nieznośne. Może nawet spędzić wakacje w „Rocca”, z dala od ukochanej rodziny i
codziennej kolacji z makaronem. Ale w końcu, co wiemy?
Baldassari też czekał na odpowiedź. W końcu wałęsałem się pod jego nosem w
Sienie i okolicy. A moje kontakty z rzymską kwesturą, nawet jeśli usposobiły go
ostrożniej do mnie, to zapewne musiały drażnić.
•
Wyobrażam sobie - powiedziałem im w „Rocca” - że mamy do czynienia
przede wszystkim z jedną osobą, załóżmy, że mężczyzną. Pozory zdają się
świadczyć, że jest to osobnik chory, ale gdybyśmy zechcieli podjąć dyskusję
na temat zdrowia, na przykład zdrowia psychicznego jakiegoś człowieka,
mielibyśmy już kłopot ze sprecyzowaniem definicji stanu choroby i stanu
zdrowia. Załóżmy, że jest to ktoś chory, powiedziałbym, społecznie, bardziej
społecznie niż psychicznie...
•
Czy mógłby pan wyrazić swoją myśl jaśniej? - zareagował sędzia Baldassari. -
W końcu istnieją jakieś kryteria i w medycynie ogólnej, jeżeli można tak ją
nazwać, i w sądowej. Ostatecznie trzeba przyjąć, na danym etapie
doskonałości czy niedoskonałości naszych sądów i opinii, kto jest chory
psychicznie, a kto nie jest. Poza tym określenie „choroba społeczna” w
odniesieniu do jednostki ludzkiej, nie przemawia do mnie, mister Bart.
- Mógłbyś wyłożyć to jaśniej - poparł sędziego Malone.
Wyciągnąłem fajkę. Nabijałem ją, gdy sędzia z własnej inicjatywy przyrządził
drinki. Nie było z nimi wiele roboty, bo nikt nie chciał pić z wodą ani z lodem,
którego zresztą nie było. Poza tym żaden porządny i normalny umysłowo
człowiek nie pije szkockiej z wodą. Wypiliśmy. Siedzieliśmy w salonie na parterze, w
komorach na dole pracował profesor Orlani, który co jakiś czas przybiegał do salonu,
otwierając usta do wielkiego krzyku oznajmiającego, że właśnie ujrzał w którejś komorze
coś zupełnie wyjątkowego, ale machał ręką tak pogardliwie, jak tylko potrafił, i znowu
znikał. Staruszek jest imponująco pracowity. Wielu ludzi mogłoby się dziwić, widząc
jego zapał. Wielu nie potrafi ruszyć palcem w jakiejś sprawie współczesnej, więc wielu
dziwi się, że ktoś może być tak przejęty umarłą przeszłością. Bo wielu nie rozumie, że
przeszłość nie umiera. Jest jak korzenie drzewa, ukryte przed oczami profana umiejącego
widzieć tylko żywe, szumiące liście i nie zastanawiającego się, c o je karmi.
Nie mogłem powiedzieć komisarzowi ani sędziemu wszystkiego, co sobie
wyobrażałem, bo któryś z nich, działając w dobrej wierze, mógłby mi popsuć grę, grę,
którą chciałem zakończyć nie remisem, lecz matem. Umiem zadowalać się drobiazgami.
Ale czasem lubię brać wszystko.
•
Człowiek, którego szukamy - powiedziałem im - posługujący się innymi
ludźmi, może być przez nas nazwany zdrowym albo chorym, to obojętne, jeśli
popełnia zbrodnię.
•
Nie będzie to obojętne dla sądu ani dla prokuratury, mister Bart - zareagował
natychmiast sędzia Baldassari. - Prawo rozpatruje inaczej czyny popełnione
przez człowieka chorego.
•
Jasne. Pozwala mu żyć i zapewne jest to i słuszne, i humanitarne. Ja nazywam
go chorym, bo niezależnie, czy nim jest, czy nie jest, uzurpuje sobie prawo do
innego życia.
•
Jak to rozumiesz, Bart? - zainteresował się Malone.
•
Zakładam, że ktoś, o kim mówimy, uważa iż stoi ponad prawem, a życie
innych ludzi jest tym, czym żywi się jego życie.
•
Chyba nie szuka pan wampira, mister Bart? - zakpił Baldassari.
•
Słowo „wampir” można rozpatrywać z różnych punktów widzenia,
jednowymiarowo, i wtedy byłym śmieszny, albo tak jak antropolog rozpatruje
przestrzenne, plastyczne aspekty czaszki na ekranie swojego komputera, albo
fizyk bawiący się na swoim komputerze trzecim wymiarem wstęgi Mobiusa.
W takim sensie nie szukam wampira. Szukam człowieka niebezpiecznego,
który prawdopodobnie robi wrażenie kogoś absolutnie zrównoważonego.
•
O co go pan oskarża, mister Bart? - Baldassari wpatrywał się we mnie
uważnie.
•
O wszystko. O wszystko, co stało się od zeszłego roku. A zatem o śmierć
kobiety, która była służącą signory Alfieri. O zastrzelenie don Amadea
Alfieriego. O zamordowanie Lucii Rizzi i Lujgiego Testy, oraz o śmierć
starego Medarda. Oraz o sprawę, o której nie chcemy tutaj mówić, a o której
coś wie, załóżmy, kanonik Aldobrandeschi. Dodaję do tego kradzież, czy
kradzieże, i dopuszczenie do przemytu za granicę dzieł sztuki o niezwykle
wysokiej wartości. Ogólnie mówiąc, oskarżam go o to, że czuje się zbyt
bezkarnie, ponieważ wybrał sobie bardzo dobre miejsce do grania swojej roli.
Ciemność. Żadnych świateł, żadnej kpiny z policji, żadnej fantazji czy
próżności, na którą mógłby sobie pozwolić inny przestępca, gdy zaczyna mu
się wydawać, że nie może popełnić błędu. Nasz bohater czuje się bezkarny, bo
kalkuluje. To interesująca osobowość, swoją drogą.
•
Jeśli to taki lis - powiedział, obcierając pot z czoła komisarz Malone - to czy
twoje polowanie już trwa, Bart?
•
Nasze polowanie, panowie. I już trwa. Chociaż różnią nas punkty widzenia.
•
Ale mat będzie twój?
•
Postaram się o to.
•
Jeśli to taki lis, to polowanie będzie długie - rzekł sędzia Baldassari.
•
Nawet doświadczone lisy wpadają w pułapkę bez wyjścia.
•
Co pan może powiedzieć więcej, mister Bart. Mamy do czynienia z
mężczyzną czy z kobietą?
•
Powiedzmy, że z mężczyzną. Jest inteligentny, twardy, przebiegły i okrutny,
umie przywiązywać do siebie ludzi, nie gardząc żadnymi sposobami.
Pieniądze to jedna sfera jego pragnień...
•
Jest jeszcze inna?
•
Jest, panie sędzio. Człowiek ten zamordował don Amadea Alfieriego, bo czuł
się zagrożony. I dla pieniędzy. Luigi Testa zginął, żeby czegoś nie powiedział,
tak przypuszczam. Zabicie go było dla naszego bohatera zwykłą
koniecznością, żadnych skrupułów. Podobnie zginąć musiał służący z
1
S.
Giorignano, Medardo. Został zastrzelony, bo przypuszczano, że coś wie.
Zresztą, przypuszczam, że ja jestem odpowiedzialny za tę śmierć, panowie...
•
Zwariowałeś, Bart! - żachnął się Malone. Był naprawdę zdumiony.
•
Nie zwariowałem, kolego. 10 maja rozmawiałem w S. Giorignano z Anitą
Tornius po jej powrocie z Rzymu, gdzie widziała się z Paolim, o czym mi nie
powiedziała, chociaż my dwaj wiedzieliśmy już o tym. Pamiętam, że potem do
biblioteki wszedł mecenas Perucci. Przeszedł z biblioteki do gabinetu, zdaje
się po cygaro, i przewrócił stolik z telefonem. Ja siedziałem na wprost drzwi
do gabinetu i widziałem ten stolik. Myślałem o tym, gdy zastrzelono Medarda
w Sienie wkrótce po mojej rozmowie z panną Tornius.
•
O czym rozmawialiście? - spytał ostro Baldassari. Mogłem mu to teraz
powiedzieć.
•
Anita Tornius powiedziała mi, że Medardo był pierwszy przy zwłokach don
Amadea. I wyraziła przypuszczenie, że on coś wie, że może coś widział... że
może kogoś widział.
•
Miała na myśli mordercę? - spytał Malone.
•
Chyba tak. Medardo chyba widział mordercę, to dała mi do zrozumienia.
Więcej nie chciała powiedzieć. Może dowiemy się, dlaczego nie chciała
mówić. Może. Proszę słuchać dalej: w pałacu jest mecenas Perucci, który
złożył mi niespodziewaną wizytę, gdy Anita Tornius wyjechała do Rzymu.
Nocną wizytę, gdy ja oglądałem muzeum don Amadea. Potraktował mnie jak
przestępcę, trzasnął mnie nawet w głowę, gdy opuszczałem muzeum, mógł
mieć w ręku broń, nie spytałem go o to. Gdyby chciał mnie zabić, zrobiłby to
bez komedii.
•
Mów jaśniej, Bart.
•
Powiedział mi, że musiał przyjechać do pałacu, aby powiedzieć mi, że w
Sienie don Tulio zachował się z dziką gwałtownością wobec pokojówki
swojej żony, że on, Perucci, podejrzewa don Tulia o coś
chorobliwego, że signóra Alfieri jest mocno zdenerwowana, że don Tulio cierpi
na jakąś chorobę, a on, Perucci, nie wie, co o tym wszystkim myśleć. I wtedy, panie
sędzio - zwróciłem się do sędziego Baldassariego - wtedy wręczył mi szal, ten sam szal,
który ja oddałem panu do ekspertyzy.
•
Szal z plamami krwi tej zamordowanej kobiety...
•
Tak, służącej Alfierich, zwolnionej w zeszłym roku przez signorę Alfieri.
Powiedział mi pan, panie sędzio, że zidentyfikowano te krwawe plamy?
•
Należały do ofiary. I tym samym szalem ją uduszono.
•
Takim samym szalem uduszono niedawno Lucię Rizzi, panowie.
W pokoju zapanowało milczenie. Malone ssał w zamyśleniu cygaro. Baldassari
spoglądał gdzieś ponad moją głowę. Po chwili odezwał się Baldassari:
•
Krótko mówiąc, mecenas Perucci przyjechał o bardzo dziwnej porze do S.
Giorignano, chociaż mógł do pana zadzwonić...
•
Powiedział, że nie mógł się połączyć z S. Giorignano. Sprawdziłem w Sienie.
Nie było żadnej awarii na linii.
•
...Więc przyjeżdża z Sieny, wręcza panu szal z plamami krwi i mówi, że
znalazł go w skrytce biblioteki don Tulia Alfieriego?...
•
Tak.
•
Idiotyczne. Czy sądził, że pan w to uwierzy? - Chyba tak.
•
A co z tą pokojówką i don Tuliem?
•
Rzucił się na nią, chciał ją zgwałcić, zachowywał Się brutalnie. Powstrzymano
go jednak. Pokojówka dostała sto tysięcy lirów. Rozmawiałem o tym
wydarzeniu z signorą Alfieri i wiecie, co mi powiedziała? Że don Tulio
miewa... cierpi rzeczywiście na coś, co można nazwać chwilową utratą
świadomości, ale zdarza mu się to chyba tylko po wizytach u doktora
Taccone. Signóra Alfieri powiedziała mi, że wydarzenie z pokojówką miało
miejsce po wizycie u doktora. Tak samo don Tulio był u Tacconego, zanim
znaleziono go w pobliżu kobiety zamordowanej w zeszłym roku...
•
Chyba zaczynam kojarzyć, mister Bart. A pan, komisarzu? - Baldassari
zwrócił się do komisarza Malonego. Malone Spojrzał na mnie dziwnie, wcale
nie flegmatycznie, ujrzałem w jego oczach krótki błysk, bardzo krótki, basset
nie lubi zdradzać myśli.
•
Zdaje się, panie sędzio, że i ja zaczynam kojarzyć - powiedział powoli, wciąż
patrząc na mnie.
•
Możemy więc aresztować mecenasa Perucci.
•
A o co go pan oskarży, panie sędzio? - spytał nagle Malone. Baldassari
otworzył usta. Skinął głową.
•
Rzeczywiście. O co go oskarżymy, mister Bart?
•
Mówiłem o mojej rozmowie z panną Tórrtius. Siedziałem na wprost telefonu
stojącego w gabinecie na Stoliku. Skończyliśmy rozmowę, wchodzi mecenas
Perucci. Idzie do gabinetu i przewraca przez nieuwagę stolik. Wkrótce potem
w Sienie ginie Medardo.
•
Nie widzę żadnego związku! - zniecierpliwi! się Baldassari.
•
Jest związek. Im dłużej myślałem o rozmowie z panną Tornius i o tym, co mi
powiedziała o Medardzie, tym częściej widziałem ten telefon. Popatrzmy
jeszcze raz: skończyłem rozmowę z panną Tornius, dowiedziałem się od niej,
że Medardo chyba widział mordercę. Wchodzi Perucci i przewraca stolik z
telefonem w gabinecie. Myślę o tym później i przypominam sobie, że
słuchawka telefonu leżała trochę ukośnie. Wyjeżdżam do Sieny. Idę z Joy
Galson do Duomo, wychodzimy. Ktoś strzela w półmroku. Zostaje zabity
Medardo. Wydział balistyczny policji w Sienie ustala potem, że strzelano z
pythona. Potem policja ustala, że strzał oddano z czerwonego sportowego
wozu podobnego do pantery. Tylko dwa takie wozy są w Sienie. Mają je
Perucci i don Tulio Alfieri.
•
Perucci powiedział, że skradziono mu wóz, gdy zostawił go na ulicy, aby
spotkać się z przyjaciółką.
- Czy powiedział nazwisko tej kobiety?
•
Nie.
•
To dobrze.
•
Dobrze? Dlaczego, do diabła?
•
Potem wyjaśnimy to sobie.
•
Pracuje pan bez metody, Bart, ale coś pan osiągnął. Jednak co z tym telefonem
w S. Giorignano?
•
To proste. Słuchawka, jak sądzę, była położona wcześniej tak, by ktoś
czuwający przy innym aparacie w pałacu, mógł słyszeć, o czym rozmawiam z
panną Tornius. Ona mówi mi, że Medardo być może widział mordercę don
Amadea Alfieriego. Wchodzi Perucci...
•
Już wszedł, dobra, dalej, Bart! - zniecierpliwił się Baldassari, po raz pierwszy
przestał być ugrzeczniony i powściągliwy. - Więc wszedł. I co?
•
Idzie do gabinetu, przypadkowo potrąca stolik z telefonem, ustawia stolik i
przy okazji kładzie prawidłowo słuchawkę.
•
Cholera - westchnął Malone. - Więc on?...
•
Słyszał moją rozmowę z Anitą Tornius. I dlatego Medardo musiał zginąć w
Sienie. Widział mordercę. A jeżeli nawet nie, to zostaje usunięty na wszelki
wypadek. Mówimy przecież o kimś, kto umie kalkulować i jest bardzo
inteligentny.
•
Mamy więc poważną poszlakę zezwalającą na aresztowanie Perucciego -
powiedział Baldassari. - Chętnie się napiję, kolego Bart. Ma pan jeszcze tę
szkocką? Całkiem niezła.
•
Pędzona w Szkocji przez rodowitych Szkotów, a nie gdzieś na Bałkanach.
Proszę. Pańskie zdrowie. - Nalałem jeszcze raz. Malone też poprosił.
•
Niech pan zadzwoni do Sieny i zażąda zatrzymania Perucciego - zwrócił się
Baldassari do komisarza. - Mój radiotelefon nie działa.
•
Proszę tego jeszcze nie robić. Nie teraz - poprosiłem.
•
Mamy niezłe fakty pośrednie, Bart! Przyciśniemy Perucciego, powie więcej,
znam go trochę.
•
Wydaje nam się, że kogoś znamy, a potem jesteśmy zdziwieni, gdy zaskakują
nas nowe fakty. Pozwólmy Perucciemu cieszyć się wolnością jeszcze jakiś
czas. Jestem pewien, że wkrótce coś postanowi... Aha, jeszcze jedno: czy
pańscy ludzie znaleźli kulę, którą ktoś mi posłał, gdy byłem w komorze
grobowej?
- Tak. Kaliber 45. Ładny kawałek ołowiu. Mógł pana zdmuchnąć jak nic.
- Niech pan ją zachowa, może się przydać. Może, bo nie jestem pewien, czy
człowiek, o którym mówimy, zachowa tę broń.
ROZDZIAŁ XVII
Kiedy wyszliśmy z „Rocca”, aby zaczerpnąć powietrza, a ja byłem uboższy o
jedną butelkę szkockiej, zapadał zmierzch. Profesor Orlani siedział w wozie komisarza
Malonego i domagał się od kogoś z uniwersytetu w Rzymie, aby przysłano mu asystenta,
jest bowiem zawalony ważną pracą. Oczywiście radiotelefon był wyłączony. Na razie ani
ja, ani Baldassari czy Malone nie chcieliśmy rozgłosu.
•
Proszę powiedzieć, Bart, czy oskarża pan mecenasa Perucci o... no, nie tylko o
zastrzelenie Medarda? - spytał Baldassari.
•
A gdybym odpowiedział, że tak?
•
Zapytałbym: na co właściwie czekamy?
•
Odpowiedziałbym, że na dowód. Jeden dowód rzeczowy.
•
W porządku. Posłucham amatora i nie postaram się o nakaz aresztowania. Ale
ryzykujemy, Bart, że winny może się ulotnić.
•
Przewiduję i to, panie sędzio.
•
Doktorze Bart... - powiedział w zamyśleniu Baldassari - proszę mi powiedzieć
coś jeszcze... Czy, na przykład, przestępca, którego obraz, zechciał pan nam
nakreślić, zresztą tylko ogólnie, czy ten człowiek może być również
odpowiedzialny za pewien kłopot, za kłopotliwą sprawę dotyczącą pewnych
papierów wartościowych i przekazów bankowych...
Jednak poruszył ten problem!
•
Sprawa Banco Ambrosiano?
•
Och, powiedzmy. Rozmawiałem z kanonikiem Aldobrandeschim. On znowu
rozmawiał z kimś w Rzymie. Przyznam, że ta sprawa mnie niepokoi. Pewne
sprawy nie mogą dostać się do gazet, Bart. I muszą zostać załatwione.
•
Nasz kanonik nie żartuje, co?
- To pan nie powinien żartować. Może się pan wplątać w trudności.
•
Lubię to, panie sędzio, lubię trudności.
•
W każdym razie ja pana uprzedziłem.
Ta dziewczyna ze Swissair, która mi wpadła w oko na rzymskim lotnisku,
nazywała się Patrycja Wills. Pomyślałem sobie, że powinienem do niej zadzwonić na
wypadek, gdyby zwierzyna, na którą poluję, zechciała zwiać. Otóż to. Gdy sędzia
Baldassari indagował mnie o Perucciego, postanowiłem poprosić o pomoc Patrycję Wills.
Mógłbym się zwrócić do komisarza Malonego, ale wiedziałem, że człowiek, na którym
mi zależy, jest czujny jak wszyscy diabli. Poza tym lubię działać na własną rękę, a
Baldassari początkowo mnie lekceważył, Malone też chyba nie wierzył w moją
sprawność. Tak. Ta stewardesa powinna mi pomóc. Gdzie ona mieszka? Via del Corso?
Trzeba zadzwonić do Swissair. To, czego mi tam nie powiedzą, powie Patrycja Wills.
Taka ładna dziewczyna ma z pewnością wielu znajomych. Ale zadzwonię do niej ze
Sieny. W każdym razie muszę z nią rozmawiać, zanim wszystko się skończy. Baldassari i
Malone oczekują wyników!
- Dziękuję - powiedziałem - panie sędzio, że zechciał mnie pan uprzedzić.
1 czerwca. Dużo pracy w „Rocca”. Panna Tornius i dori Tulio w „Rocca”. Anita
Tornius nie umiała, rzecz prosta, właściwie ocenić Tumba Aurea, ale ponure piękno tego
miejsca, owych komór grobowych zatłoczonych etruskimi pamiątkami, ostatnie odkrycie
don Amadea, zrobiło na niej wielkie wrażenie. Panna Tornius nie znała się na sztuce
starożytnej i nie potrafiłaby powiedzieć, w jaki sposób nie znane dotąd archeologii
etruskiej relikty mogą zmienić punkt widzenia uczonych na zjawiska natury ogólniejszej,
objaśniające nie znane dotąd miejsca w wiedzy o Etruskach. Don Tulio przechadzał się
powoli po komorach. On się znał. Sam był kolekcjonerem, a kiedyś nawet pracował nad
dziejami starożytnej Etrurii. Był podniecony i wcale nie usiłował tego ukryć. Był
wzruszony i też tego nie krył.
•
Cokolwiek powiedzą o moich stosunkach z bratem, to jestem dumny, że jego
ostatnie odkrycie uświetni imię rodu Alfierich, zwiąże je na zawsze z tym, co
pan, mister Bart, nazywa Tumba Aurea.
•
To nie ja. Tę nazwę wpisał na swoich planach pański brat.
•
Nie wiedziałem. Amadeo nikomu ostatnio nie ufał. Nic mi nie powiedział. -
Don Tulio potrząsnął siwą, senatorską głową. - Ja mu to wybaczam. Patrzę na
te skarby i jestem dumny! Tak! Czy to złoto?
Wskazał na szereg posążków bogów i bogiń, były między nimi również demony
Łasa.
•
Brąz i złoto.
•
Kapitalne... Ale musi pan przyznać, mister Bart, że odkrycie, wielkie bez
wątpienia, jest również przypadkowe. O krok od „Rocca”, za piwniczną
ścianą! Mój brat miał zawsze szczęście. Tak czy owak część tego wszystkiego
trafi do muzeum w S. Giorignano... No, panowie, już słyszę rosnącą w
środowisku uczonych wrzawę! Gratuluję powiększenia majątku i zbiorów,
panno Tornius.
Odjechał po dwu godzinach, a wkrótce po nim panna Tornius. Oboje zostali
zobowiązani do zachowania sprawy w tajemnicy do chwili ukończenia wstępnego
inwentarza odkrycia.
•
Ma klasę - powiedział Malone.
•
Kto? - spytałem, myśląc o czym innym.
- Anita Tornius. Widziałem ją w Rzymie, ale powtórzę: klasa dziewczyna.
•
O tak. Zauważyłeś, jak się porusza?
•
Lekko. Z wdziękiem i godnością.
•
To też. Ale czy zauważyłeś, że ona poruszała się w komorach tak, jakby je
znała? Oczywiście, to idiotyczne. Niektóre kobiety boją się myszy i tylko boją
się myszy, a znowu inne instynktownie wiedzą, jaką wybierać drogę, by nie
natrafić na mysz.
•
Masz gorączkę - zainteresował się życzliwie Malone. - Łyknij szkockiej.
2czerwca wieczorem. Wstępny inwentarz komór grobowych w „Rocca”
sporządzony. Podpisali go: profesor Orlani, sędzia Baldassari, komisarz Malone i ja.
Oczywiście, nie był to inwentarz naukowy. Tylko spis zabezpieczający, przygotowany
zresztą bardzo fachowo przez Orlaniego. Ja od dwu dni szukałem drugiego wejścia do
Tumba Aurea, ale go nie znalazłem. Ściany komór tumby były omalże monolitem, żadnej
wskazówki odnalezienia innej drogi. Zaczynałem wierzyć, że jej nie było. Don Amadeo
zgromadził w „Rocca” zbyt wiele skarbów sztuki, by ryzykować ich utratę, to znaczy,
zdawać się na jakiś przypadek. Tym bardziej, że był ktoś, kto szukał do nich drogi, ktoś,
kto wydarł karty z księgi inwentarzowej w S. Giorignano. Malone był w tym punkcie
sceptyczny i wywodził, że zapiski te mógł usunąć sam don Amadeo. Jeżeli tak,
odpowiadałem bassetowi, to przypuszczenie, iż bał się kogoś, potwierdza się.
Według Orlaniego w Tumba Aurea znajdowały się przedmioty, sarkofagi nie
tylko z roku około tysięcznego. Były tam również znaleziska z innych komór grobowych.
W roku 1980 don Amadeo kopal w Volterra, starym Arretium i Cortonie, w okolicach
Sieny i Perusii i miał już opracowane odkrycia w Clusium i Vulci. Orlani otrzymał te
informacje z Rzymu i Sieny, od swych uniwersyteckich kolegów. Byliśmy przy nim, gdy
rozmawiał przez radiotelefon, miał bowiem szczerą ochotę wygadać się jako pierwszy
inwentaryzator „nowego cudu w etruskologii”. Miał nam za złe, że musi milczeć.
Byłem zadowolony.
3czerwca wróciliśmy do Sieny. Malone i ja ulokowaliśmy się w hotelu.
Baldassari zostawił w „Rocca” dwu strażników i radiotelefon. Ja poszedłem pogadać z
mecenasem Perucci. Miałem na niego haczyk. Pewność, że podsłuchał moją rozmowę z
panną Tornius, i że to musiało mieć związek z zastrzeleniem Medarda. Naciskałem ostro.
Bronił się zręcznie, wiedząc, że proces poszlakowy w tym mieście nie ma szans
powodzenia,
- W Sienie lubimy spokój - powiedział w pewnej chwili. Wstał, przyjrzał mi się
ironicznie. - Co właściwie chciałby mi pan udowodnić? Tylko to, że wręczyłem panu szal
znaleziony w pałacu don Tulia? Nie zaprzeczę. Co dalej?
- Przecenia pan możliwości swoich przyjaciół i nie docenia pan prywatnego gliny,
mecenasie. Gdyby pan teraz porozmawiał z komisarzem Baldassarim...
- On nie popełnia głupstw. Zależy mu na karierze.
-
A panu nie zależy na swojej?
•
Co pan u diabła ma na myśli? Znalazłem szal w bibliotece don Tulia i nie
mam nic wspólnego z zastrzeleniem starego Medarda!
•
Wkrótce po podsłuchaniu rozmowy w S. Giorignano Medardo został
zastrzelony. Tylko pan mógł wiedzieć, że staruszek coś wie.
•
Co, mianowicie?
•
Medardo widział mordercę don Amadea. Dlatego zginął. W Sienie może pan
się wykręci, ale sprawą, która mnie tutaj sprowadziła, interesuje się rzymska
centrala policji. Ja nie żartuję i pan o tym wie, mecenasie. Proszę posłuchać:
gdyby morderca Medarda, don Amadea i Medarda sądził, że stary nic nie wie,
nie zadałby sobie trudu usuwania świadka. Tak jest, świadka. Proces w
Rzymie, gdyby założyć, że musiałby pan składać zeznania właśnie tam, grozi
skandalem, a pan, mecenasie, jakkolwiek czuje się pan pewny, chce uniknąć
skandalu i nawet pomówienia o współwinę polegającą na przekazaniu
podsłuchanej wiadomości komuś bardzo groźnemu, ale w końcu nie
nietykalnemu.
•
Współwina? Próbuje mnie pan zastraszyć, doktorze. - Pan już się boi,
mecenasie. Inni też się boją.
•
Inni? O kim pan mówi?
•
Myślę, że wyjaśnimy to sobie później. Mecenasie Perucci! Komisarz
Baldassari i ja sądzimy, że bajka o znalezieniu szala w bibliotece don Tulia
jest nie do obrony. I nikt poza panem nie mógł podsłuchać mojej rozmowy.
Przyjrzałem się instalacji telefonicznej w pałacu don Amadea i wiem, j a k pan
t o zrobił.
•
Co, na miłość boską?!
•
To proste. Idzie pan po cygaro do gabinetu don Amadea, przewraca pan stolik
z telefonem, drobiazg, ustawia pan stolik i kładzie słuchawkę na aparacie tak,
aby podsłuchiwać moją rozmowę...
•
Nie! Położyłem słuchawkę prawidłowo.
•
Otóż to, mecenasie - uśmiechnąłem się. - Położył pan słuchawkę prawidłowo.
Ma pan dobrą pamięć. Powinien pan uważać na każde słowo. Może wyglądam
trochę sennie, ale nieźle słucham-i kojarzę fakty. Ma pan rację. Słuchawkę
przełożył pan wcześniej. Podsłuchał pan moją rozmowę z panną Tornius,
potem wchodzi pan do gabinetu, potrąca stolik i poprawia słuchawkę. Tak to
było, mecenasie. Panna Tornius może potwierdzić, że pan tam był, i to
wystarczy. Jak i to, że ja dobrze kojarzę i umiem patrzeć.
Perucci usiadł powoli w fotelu. Nie był już pewnym siebie, chłodnym facetem.
Nie chciałem mu powiedzieć, co dalej. Sam zapytał.
•
Co dalej? Pomogłem sprzątnąć biednego Medarda? Nonsens.
•
Nonsens. Ale wciąż, mam tę pewność, obaj myślimy o tym samym
człowieku...
•
Ma pan na myśli sprawcę?
•
Otóż to, mecenasie. Przypuśćmy, że ja i Baldassari uwierzymy, iż znalazł pan
przypadkowo szal pokryty plamami krwi. Nic pan o nim wcześniej nie
wiedział, prawda? Dobrze. Na razie dobrze. Chcę, żeby pan pojechał do
„Rocca”...
•
Po co?
•
Z panną Galson, mecenasie.
•
Niech pan wreszcie powie, po co. Tylko tyle?
•
Może tylko na razie. Pańska wola może zostać właściwie oceniona, jeśli
sprawa, która nas zajmuje, trafi do Rzymu.
•
Jestem całkowicie niewinny!
Nie było potrzeby mówić mu, co o tym myślę.
•
Zatem, pojedzie pan do „Rocca” z panną Galson. I tam - zawiesiłem na
sekundę głos - tam znajdzie pana policja. Ja też tam się pojawię. Zostanie
podane do wiadomości, że usiłował pan zamordować pannę Galson. Co pan na
to?
•
Jest pan głupcem, wyobrażając sobie, że zgodzę się na coś podobnego.
•
Podamy do prasy, że pan chciał to zrobić - mówiłem powoli. - A potem to
wszystko odwołamy. Zapewniam pana, że sędzia Baldassari postara się, aby
zaznaczono w gazetach, że pan dobrowolnie współpracował z policją.
•
To wszystko brzmi, jak głupi i ponury jednocześnie żart. Nie zgadzam się!
•
Byłoby bardzo dobrze, gdyby pan przestał protestować.
•
Dlaczego montuje pan tę komedię?
•
To nie komedia. To łowy na grubą zwierzynę. Chcemy sprowokować
mordercę, aby wykonał nowy ruch. Pan, naturalniej nie uprzedzi go o tym w
dobrze pojętym własnym interesie. Ten człowiek, załóżmy, chory, ale bystry,
przebiegły i inteligentny, pomyśli, że jeśli podejrzenie policji padło na pana, to
wystarczy mu czasu, aby usunąć się ze sceny. Bo przecież i ja, i pan wątpimy,
że ten, o którym mówię...
•
Nic podobnego - zaprotestował Perucci. Był blady. - Nie wiem, o kim pan
myśli, nie wiem!
•
Hm... A dlaczego, mecenasie, przywiózł mi pan do S. Giorignano ten szal?
Dlaczego rzucił pan, tak, tak, podejrzenie na don Tulia? Czyżby pan się
czegoś bal, panie Perucci? A zatem - podjąłem przerwaną myśl - wątpimy
obaj, że ten, o którym myślimy tak intensywnie, da się nabrać. Trzeba jednak
spróbować. Ja chcę zbrodniarza, a pan - spokoju. - Widziałem, jak ręce
Perucciego drżą, przyciskał dłonie mocno do kolan. - Pojedzie pan do
„Rocca”, panie Perucci. Komedia musi zostać odegrana. Ten człowiek pewnie
będzie się śmiał. Ale on potrzebuje trochę czasu i my mu ten czas damy. Z
góry dziękuję w imieniu swoim i komisarza Baldassariego.
•
Może - powiedział bardzo cicho Perucci - on może nie uwierzyć, doktorze.
•
Niech uwierzy bodaj przez chwilę. Na przykład dlatego, że wie, iż pan,
mecenasie, leczy się u doktora Taccone. Pańskie nerwy są takie słabe, zdaje
się, że nawet groziło panu załamanie, więc coś może się zdarzyć, prawda?
Nasza komedia nie będzie całkiem nieprawdopodobna.
Gdy wychodziłem od Perucciego, byłem zadowolony.
Tego dnia wiedziałem też, kto podsłuchiwał niektóre moje rozmowy telefoniczne
prowadzone z hotelu. I kto przekazywał ich treść komuś innemu. Poinformował mnie o
tym całkiem prywatnie sędzia Baldassari. Podsłuchującym okazał się sam właściciel
„Toscany”...
Około dziesiątej rano, 4 czerwca, mecenas Perucci zabrał moją przyjaciółkę Joy
na wycieczkę po okolicy. Wyjechali jego czerwoną panterą w kierunku „Rocca”. W jakiś
czas potem wyruszyliśmy za nimi.
Sędzia Baldassari stracił swój cały elegancki spokój i klął w żywe kamienie,
kuląc się na tylnym siedzeniu mojego kabrioletu. Jest tam rzeczywiście mało miejsca i
trzeba trzymać kolana pod brodą, myślę nawet, że wygodniej byłoby w bagażniku, tam
przynajmniej można by się położyć i założyć nogę na nogę, ale za to mieliśmy
klimatyzację i mogliśmy palić. Sędzia i komisarz produkowali dym z cygar, ja otoczyłem
się dymem z fajki, ale po włączeniu klimatyzacji mogliśmy oddychać.
Wieczorem mogliśmy podać do prasy i radia komunikat. Mecenas Perucci nie
wytrzymał napięcia nerwowego. Człowiek, który od lat powinien znaleźć się za wysokim
szpitalnym murem, postanowił dokonać jeszcze jednej zbrodni. Postanowił zamordować
pannę Joy Galson.
Perucci, ostatni prawdziwy Etrusk składający ostatnią, żywą ofiarę.
Wyprowadzono go w kaftanie i wepchnięto do sanitarki, za którą pognała część
dziennikarzy. Część z nich została w „Rocca”, by zapisać krótką wypowiedź dla prasy,
przyrządzoną przez sędziego Baldassari i komisarza Malone. Fotografowano Joy i
kamień ofiarny, na którym miała zginąć. Również narzędzie mordu rytualnego, sztylet z
brązu. W gazetach jej zdjęcie wypadło interesująco. Blada piękność z wielkimi oczami,
burzą jasnych włosów i poszarpaną sukienką.
Naturalnie, pisano również o Tumba Aurea i odkryciu don Amadea Alfieriego.
Ukazało się zdjęcie profesora Orlaniego, pierwszego inwentaryzatora skarbów tumby.
Mały profesor wyglądał jak Cezar, który przekroczył nie tylko Alpy i myśli nie tylko o
diademie. Te zdjęcia i teksty ukazały się już 5 czerwca. Don Tulio pojawił się, ogromnie
wzruszony w moim hotelu. Był pewien, że sprawa zamordowania jego brata zostanie
wreszcie rozwikłana. Zapewniłem go, że właśnie się o to staram. Wyjechał, zaprosiwszy
mnie” Joy, sędziego i komisarza na obiad z homarem.
Patrycja Wills miała lot do Genewy. 6 czerwca była w Rzymie. W biurach
Swissair nie zastałem jej, ale podano mi numer telefonu na Via del Corso. Przyjęła
telefon w wannie. Pamiętała mnie, bo roześmiała się raczej zachęcająco, gdy wymieniłem
nazwisko. Kiedy poprosiłem ją o pewną przysługę, zgodziła się od razu wyświadczyć mi
ją, ale jako dziewczyna bardzo konkretna spytała zaraz, co w zamian, co zrobię dla
Patrycji z wdzięczności. Była zbyt ładna, bym powiedział, że nic.
A więc don Tulio ‘łączył „ostatni wyczyn” mecenasa Perucciego z
zamordowaniem Amadea. Nie chciałem wyprowadzać go z błędu i nie powiedziałem mu,
że Perucci moim zdaniem nie strzelał do don Amadea. Nie powiedziałem mu też, że
trochę jestem rozczarowany upadkiem jednej mojej koncepcji. Oczekiwałem, że Joy
zaatakuje ktoś inny. Ale trzeba było grać dalej. Po wstępnej wrzawie prasa nie miała
dostępu do informacji. Baldassari i Malone byli nieuchwytni. Ja stałem poza wszystkim,
bo oficjalnie nie brałem udziału w awanturze w „Rocca”. „Śledztwo toczyło się”. O
obecności w „Rocca”, w dniu przyjazdu Perucciego i Joy, strażników pozostawionych
przez sędziego śledczego wiedziało tylko kilka osób.
Pozostawała sprawa dyskrecji, jeśli przyjąć, że inne moje założenie się sprawdzi.
Malone powiedział mi krótko:
- Jeżeli nasza kombinacja się rozleci, to wyleją mnie z roboty, kolego. A ja
pokornie powiem, że rozumiem, wyjdę i założę pizzerię. Możesz do mnie przychodzić na
obiady, Bart.
Baldassari także się niepokoił, ale facet był zbyt opanowany, by powiedzieć
cokolwiek.
Kanonik Aldobrandeschi, z którym jeszcze raz spotkałem się w Duomo, trochę
mnie uspokoił. Wywnioskowałem, że przede wszystkim zależy mu na dyskrecji w
sprawie papierów Banco Ambrosiano. To było najważniejsze. Dyskrecję co do osoby
stawiał na drugim planie.
Do 15 czerwca Malone i ja byliśmy dosyć aktywni, on w Rzymie, ja w Sienie.
Baldassari też nie próżnował. Trzeba było przesłuchać różne osoby i uporządkować ich
zeznania. 16 czerwca rozmawiałem z Patrycją Wills przez telefon. Jasne, że tę sprawę
mógł załatwić Malone, ale ja do końca ufałem przede wszystkim sobie. Policja czasami
bywa gadatliwa, niekiedy programowo, gdy na przykład lepiej jest pozwolić komuś
zwiać dyskretnie niż postawić przed sądem. Prawo lubi być czasem ślepe. Czy nie
dlatego tak często słyszałem od Malonego słowo „dyskrecja”? On mógł być w porządku,
ale czy jego zwierzchnicy też? Co do tego nie miałem pewności. Albo od początku się
myliłem, albo miałem rację, uważając, że śledztwo w sprawie don Amadea Alfieriego
prowadzone było nie dość ostro i że Baldassari czuje się tą sprawą dziwnie skrępowany.
Więc tak, wolałem zaufać Patrycji Wills, stewardesie ze Swissair. Mogła bez trudności
dowiedzieć się od koleżanek w innych biurach lotniczych w Rzymie, nie mówiąc już o
Swissair, czy ktoś, o kim myślałem, zdecyduje się wreszcie na następny decydujący ruch.
•
Odlatuje 20 czerwca z Rzymu, mister Bart. Zurych i przesiadka do Calais. Do
Zurychu lot numer 60, do Calais numer 124. Kiedy się zobaczymy?
•
Zdradzę to pani osobiście, Patrycjo. Dwa długie i dwa krótkie, to mój
dzwonek, niech pani waruje u drzwi, bo druga okazja poznania takiego faceta
jak ja może się nie powtórzyć.
•
Bezczelny! - śmiała się, odkładając słuchawkę.
Paoli przyznał się w rzymskim więzieniu do udostępniania trawki różnym
gościom, no, były między nimi i kobiety. Signora Conti, tak dbająca o swoją opinię, nie
opierała się, kiedy poproszono ją o szczere wyznanie pewnych spraw związanych z
marihuaną. Doprawdy, doktor Paoli umiał wyciskać pieniądze przy różnych okazjach.
Musiał przyznać, że znał Lucię Rizzi i bywał w jej mieszkaniu, niezbyt często, tylko
wtedy, kiedy dostarczał towar. Jego odciski palców na pall mailach znalezionych w
skrytce szafy przeze mnie, znane były sędziemu Baldassariemu. Nie miałem do niego
pretensji, że nie powiedział mi o tym. Nie musiał. Ale gdy wręczyłem mu odciski palców
zdjęte Paolemu w Rzymie, ucieszył się. Nawet mi podziękował na swój sztywny sposób i
znowu nazwał kolegą. Doktor Taccone także był odbiorcą towaru dostarczanego przez
Paolego. Obaj wymienili wielu odbiorców w Sienie i Rzymie. Jednak żaden ani razu nie
wymienił tego jednego nazwiska, na którym mi zależało... Muszę powiedzieć w tym
miejscu, że ucieszyłem się” mając pewność, że Anita Tornius była poza sprawą.
Podobała mi się, ale inaczej niż na przykład Patrycja Wills czy panna Venturi. Miała
jakieś niezwykłe poczucie godności własnej. Zapewne to właśnie nie pozwalało jej
mówić ze mną o gemmach ukradzionych z kolekcji don Amadea Alfieriego. W związku
ze sprawą Perucciego nalegałem stanowczo, aby jednak powiedziała mi o nich,
cokolwiek wic. Ostatecznie mecenas Perucci miał klucze do S. Giorignano, a
nawet klucz wyłączający instalację założoną przez firmę „Electron”. Panna Tornius
stanowczo odmówiła posądzenia kogokolwiek o tę kradzież. Właściwie odniosłem
wrażenie, że wstydzi się mówić o tym. Ostatecznie spadła na nią fortuna. Samo muzeum
ze zbiorami sztuki starożytnej mogła zlicytować za bajońską sumę.
- Czy mogę wyrazić pogląd, panno Tornius, że jedni mężczyźni będą panią
podziwiać jako kobietę, a inni znowu jako wymarzoną
partię?
Zrozumiała mnie.
•
Dziękuję za ostrzeżenie. Sądzę, że nic mi nie zagraża. Jestem dosyć roztropna
i nie roztrwonię tego, co tak długo gromadził mój opiekun. Jeśli kiedyś stracę
głowę dla jakiegoś mężczyzny, to zbiory don Amadea Alfieriego objęte
zostaną specjalnym kodycylem.
•
Czyżby pani spisała testament?! Za wcześnie, panno Tornius.
•
Wobec tego, co wydarzyło się w ostatnich miesiącach, musiałem pomyśleć i o
sobie.
•
Czyżby pani kogoś podejrzewała... Albo czy boi się pani kogoś określonego?
•
Tak, mister Bart. I nadal się boję.
Zanim opuściłem S. Giorignano, wiedziałem dużo o kimś, kogo panna Tornius się
bała. W dalszym ciągu nie wiedziałem nic o złodzieju bezcennych gemm, ale Anita
Tornius zdecydowała się pokazać mi dowód ubezpieczenia tej części kolekcji don
Amadea. Ubezpieczenie było takie, że mogę powiedzieć, iż straciłem na chwilę oddech.
Powiedziałem Anicie Tornius, że jedna z tych zaginionych gemm mogłaby mnie urządzić
na długie lata.
Pewne dodatkowe zeznania złożył w końcu doktor Taccone przed sędzią
Baldassarim. Perspektywa więzienia z pozbawieniem go narkotyków, od których był już
ogromnie uzależniony, była nie do zniesienia. Musiał mieć swoją szprycę trzy razy
dziennie.
19 czerwca Malone, Baldassari i ja byliśmy w Zurychu. Mogłem wypić drinka z
Jostem Kaumancm i podziękować mu za informacje, jakie przekazywał mi do Sieny.
Właściciel małego antykwariatu „Ars”„powinien już
<
właściwie przebywać w więzieniu,
ale byliśmy ciekawi, czy odwiedzi go ktoś, na kogo czekaliśmy. Musiał więc do końca
zachowywać się tak, jakby nic się nie stało. Oczekiwany gość pojawił się w „Arsie”.
Wziął pieniądze, to było 20 czerwca, i tego samego dnia odleciał do Calais. Polecieliśmy
za nim. Wiedziałem od Patrycji Wills, że 21 będzie już w Calais. Cały czas był
obserwowany. Na lotnisku nie rozstawał się ze swoją płaską walizką z czarnej skóry,
ozdobioną staroświeckimi mosiężnymi okuciami. W Calais spotkał się z kobietą, która
przyleciała tam kilka godzin wcześniej. Była to ta safna kobieta, której zdjęcie znaleźli
ludzie komisarza Malone w atelier fotograficznym przy Via Rasella w Rzymie.
Byłem pewien^ że ma przy sobie to, czego szukałem.
Na prośbę komisarza tamtejsza policja ustaliła szybko, że obserwowany przez nas
człowiek wybiera się do Londynu. Miał zarezerwowane miejsce na poduszkowcu
„Princess Annę”, odpływającym 22 czerwca do Anglii. „Princess Annę” to luksusowy
poduszkowiec, mimo że zabiera na pokład 416 pasażerów. Największy na trasie Calais-
Dover i porusza się po kanale La Manche z szybkością 140 kilometrów na godzinę.
Z pewną trudnością udało nam się zająć na nim jedną kabinę. „Princess Annę” ma
zawsze komplety.
Mieliśmy niecałą godzinę na załatwienie sprawy.
ROZDZIAŁ XVIII
Pogoda nie była dobra. „Princess Annę” posuwała się na wysokiej fali.
Komunikat meteo przeznaczony dla pasażerów na pokładzie leżakowym był
uspokajający. Wyciszenie osłoniętego pokładu prawie idealne. Nie spiesząc się wszedłem
do baru i zamówiłem drinka, potem jeszcze jednego. Wróciłem na pokład leżakowy,
odsunąłem drzwi, wyszedłem na pokład otwarty. Wiał silny wiatr, musiałem podnieść
kołnierz wiatrówki. Poszedłem na rufę. Stanąłem obok niego. Nie odwrócił się nawet,
wpatrzony w szare niebo za rufą. Niżej spieniona podmuchem turbin woda przez chwilę
wyglądająca na kilwaterze tak, jakby rozlano tam oliwę, i znowu wysoka fala. „Princess
Annę” włączała ster strumieniowy.
•
Dzień dobry! - powiedziałem. Przez chwilę żałowałem, że nie miałem przy
sobie broni, ale on nie odwrócił się.
•
Dzień dobry, mister Bart. - Poznał mój głos. - Pan także do Dover? - spytał.
•
Poniekąd. Myślę jednak, że obaj wrócimy do Calais.
•
Wątpię, mister Bart. Mam już zarezerwowane miejsca... miejsce - poprawił się
- na „Sea Goddes I”. Zmęczyły mnie Włochy.
„Sea Goddes I” był pasażerem dla ludzi, którzy nie potrzebują zastanawiać się,
czy wyczerpali już swoje konto. Ściśle mówiąc, „Sea Goddes I” to statek dla ludzi,
którzy mogą nawet nie wiedzieć, skąd biorą się pieniądze.
- Czy mogę pana prosić do mojej kabiny na szklaneczkę bourbona? - spytałem.
Teraz odwrócił się i popatrzył na mnie. Prawą ręką trzymał się poręczy, w lewej
ściskał uchwyt czarnej, płaskiej walizki z okuciami. Patrzyłem na walizkę. Uśmiechnął
się.
- Przybory fotograficzne. Miałem zamiar fotografować, ale nie lubię szarego
nieba. Na „Sea Goddes I” będę miał wiele okazji. Rok pobytu na morzach południowych.
Chętnie napiję się z panem. A wieczorem zapraszam na kolację z szampanem. Mam w
Londynie wygodny apartament. Co pan powie o clicąuot?
•
Jeśli z roku 1967, to zgoda. Dobry rocznik i znam kogoś, kto za nim przepada.
•
Mężczyzna?
- Kobieta. Zatem proszę.
Zeszliśmy do mojej kabiny. Pchnąłem drzwi. Zatrzymał się na progu. Był
zaskoczony. Sędzia Baldassari i komisarz Malone podnieśli się z foteli.
•
Witam panów - powiedział mój gość.
•
Witamy pana - odparł cicho Baldassari.
•
Dzień dobry - powiedział Malone.
Zadzwoniłem. Po chwili pojawił się steward. Zamówiłem trunki.
•
Nasze spotkanie nie jest przypadkowe, prawda? - spytał mój gość, siadając.
•
To prawda, don Tulio - powiedziałem. - Czy naprawdę sądził pan, że
wpadliśmy na jakiś fałszywy trop, oskarżając o coś mecenasa Perucci?
•
Ależ skąd - uśmiechnął się, potrząsając siwą głową. - Chociaż przez chwilę...
tak, rzeczywiście, tak sądziłem, ale tylko przez chwilę. Wiec postanowiłem
wyjechać, by nie patrzeć na wasze miny.
•
A ja sądzę, że gdyby pan nie uwierzył w to, co pisała prasa, nie ruszyłby się
pan z Sieny. Ale wiedział pan to, co wiedział doktor Taccone. Perucci miał
kłopoty z nerwami, poważne kłopoty. Nie mógł leczyć się oficjalnie, bo
przecież musiałby zamknąć biuro i praktykę adwokacką. Leczył go Taccone.
Facet do wszystkiego. Krótko mówiąc. Perucci mógł mieć nawrót choroby.
Atak nerwowy, to się zdarza.
- W towarzystwie tak pięknej kobiety jak pańska przyjaciółka mogło się zdarzyć.
Ostatecznie, mogę przyznać panu rację. Niezależnie od tego jednak, co pan sądzi o tej
aferze, mnie ona nie interesuje.
•
Don Tulio - odezwał się Baldassari - chyba rozumie pan, że nie znaleźliśmy
się tu przypadkowo. Musimy pana oficjalnie oskarżyć.
•
O co? - spytał Alfieri, trochę podnosząc głos.
•
O morderstwo...
•
O kilka morderstw - poprawił sędziego Malone.
•
O morderstwo? Mnie?! Do pioruna! Dlaczego nie uczyniliście tego w Sienie?
•
Z powodu zawartości tej walizki - powiedziałem, wskazując na czarą walizkę
leżącą na kolanach don Tułia.
•
A cóż w niej jest takiego, zdaniem pana? - żachnął się don Tulio.
•
Ciężki, złoty naszyjnik etruski z Tumba Aurea. Miała go na sobie sekretarka
mecenasa Perucci, zanim została zamordowana. Zamordowana w okrutny
sposób. I papiery wartościowe Banco Ambrosiano, których zwrotu oczekiwał
od pana pański brat, a mój przyjaciel, don Amadeo Alfieri.
Don Tulio milczał przez chwilę. Potem powiedział spokojnie:
•
Naszyjnik znalazłem.
•
Gdzie?
•
Przypadkiem. W S. Giorignano, mister Bart.
•
Kłamie pan. Naszyjnik ten miała na sobie Lucia Rizzi w nocy 28 kwietnia, a 2
maja została zamordowana w swoim mieszkaniu. I tylko tam mógł pan
znaleźć ten naszyjnik. Gdy policja przeszukiwała mieszkanie panny Rizzi, nie
znalazła go tam. Był pan zatem ostatnim człowiekiem, który widział tę kobietę
i zabrał bezcenny naszyjnik.
•
Skąd pan wie, mister Bart, że Lucia Rizzi miała na sobie ten naszyjnik w nocy
28 kwietnia?
•
Ponieważ, don Tulio, znalazłem ją leżącą na szosie, jadąc tej nocy do Sieny. I
miała na sobie ten naszyjnik.
•
Gdzie to było?
•
Między Quirica i Torrenieri. Dosyć blisko „Rocca”.
•
Twierdzę, że znalazłem ten naszyjnik w S. Giorignano. Może mnie pan
oskarżyć o to, że okradłem swego brata. On nie żyje, z oskarżeniem wystąpi
zatem panna Tornius.
•
Zatem - powiedziałem, powoli odmierzając słowa - zatem przyznaje pan przy
świadkach, że zna pan przedmiot znajdujący się w pańskiej walizce!
Don Tulio trochę pobladł.
•
I widział pan pannę Rizzi ostatni, don Tulio. Została zamordowana 1 maja,
około południa, jak ustalił lekarz sądowy. Pomiędzy 26 kwietnia i 2 maja dwa
razy opuszczał pan pałac, jak dyskretnie ustaliliśmy - włączył się sędzia
Baldassari. - Wyjechał pan z Sieny 26 maja i wrócił 28. Potem wyjechał pan z
pałacu 1 maja i wróci! do pałacu około 2 po południu. Mniej więcej w tym
czasie do mieszkania panny Rizzi przyszła sprzątaczka i odkryła zwłoki.
•
Ja nie mam z tym nic wspólnego!
•
Z czym? Z morderstwem? Znaleźliśmy trochę pańskich odcisków palców. Nie
mówiłem o tym doktorowi Bartowi, mieliśmy bardzo nikłe poszlaki, a pańska
pozycja w Sienie, don Tulio, jest ugruntowana od dawna i w sposób
szczególny. Pozwoliliśmy działać prywatnemu detektywowi. Niech pan
otworzy walizkę, don Tulio.
Don Tulio uczynił to. Poznałem wspaniały naszyjnik, miała go Lucia Rizzi,
rysował go don Amadeo na planie Tumba Aurea. Obok leżały trzy grube pakiety.
Komisarz Malone sięgnął po nie, ale cofnął rękę. Baldassari nie poruszył się nawet. Ja
zamknąłem walizkę.
- Nie liczyliśmy na to, że znajdziemy broń, z której zastrzelił pan don Amadea,
swojego brata. Samopowtarzalny liliput można gdzieś posiać. Podobnie można wyrzucić
broń, z której strzelano do mnie w „Rocca” - powiedziałem. - Ale nikt nie wyrzuci tyle
starego złota, zwłaszcza jeśli bardzo je lubi, ba, jest znawcą. Wyrafinowanym.
Liczyłem zatem na naszyjnik, jestem bowiem pewien, że mógł go mieć tylko
morderca don Amadea. I człowiek, który zamordował Lucię Rizzi.
•
Protestuję przeciwko obrażaniu mnie! - don Tulio wstał i wyprostował się.
Wyglądał imponująco. - Jak chciałby pan udowodnić, że zamordowałem
mojego brata, człowieku?
•
15 marca widział pana na miejscu zbrodni stary Medardo. Dlatego został
zastrzelony przed Duomo w Sienie.
•
Dlaczego nie zabiłem go w S. Giorignano, do diabła? Przecież morderca
własnego brata nie miałby skrupułów, aby zabić świadka swojego czynu!
•
Bo nie wiedział pan, że ktoś pana widział.
•
Skąd dowiedziałem się o tym, że Medardo mnie widział?
- Od mecenasa Perucci. Podsłuchał moją rozmowę z Anitą Tornius.
•
Więc i ją powinienem zabić!
•
Nie potrzebował pan - pokręciłem głową - gdyż ona mi tylko powiedziała, że
Medardo coś widział albo coś wie.
•
Co dalej, mister Bart?
•
Perucci podsłuchuje moją rozmowę z Anitą Tornius i zawiadamia pana. Może
i on podejrzewał pana o coś, to już ustali śledztwo. Może i jego miał pan
zamiar sprzątnąć, gdy pana zawiadomił, że Medardo coś wie. Ale z tym nie
trzeby było się spieszyć. Perucci był od pana uzależniony. Możliwe też, że
miał pan zamiar sprzątnąć pannę Tornius, która coś wiedziała o Medardzie. To
już nie może być przedmiotem śledztwa... W każdym razie zabił pan Medarda
wieczorem przed Duomo.
Don Tulio roześmiał się szeroko. Wyciągnął papierosa ze złotej papierośnicy,
zapalił, zaciągnął się wonnym dymem.
•
Ten człowiek jest rzeczywiście amatorem! - powiedział do sędziego
Baldassariego. - Żałuję, że zgodziłem się zaprosić go do Sieny.
•
Rzeczywiście, powinien pan żałować, don Tulio - włączył się Malone. - Ten
facet - wskazał na mnie - nie żartuje w poważnych sprawach. Trochę go znam.
Naprawdę.
•
Dobrze, przyjmijmy, że mister Bart nie żartuje - don Tulio znowu roześmiał
się. - Załóżmy, że mam motyw i zabijam Medarda. Ale w tym dniu wieczorem
jestem w domu, doktorze Bart, może to poświadczyć moja żona. To po
pierwsze. Do Medarda strzelano z czerwonego samochodu, z pantery. Mam
taki wóz, ale jesteśmy w domu, mój wóz i ja! Tak powiedział sędzia
Baldassari, gdy z nim ostatnio rozmawiałem.
•
Co powiedziałem? Że tego wieczoru był pan w domu? - zapytał grzecznym
tonem Baldassari.
•
Ależ nie! Że Medarda zastrzelił ktoś, kto siedział w czerwonej panterze. Są
świadkowie, którzy widzieli ten wóz, a badania balistyczne miały dowieść, że
właśnie z niego i z tego miejsca strzelano w kierunku biednego Medarda! To
pan powiedział.
- To prawda. Ta czerwona pantera nie była pańskim wozem, don Tulio. Był to
wóz mecenasa Perucciego. Tylko pan i Perucci macie
w Sienie takie maszyny.
- No, widzi pan! Macie jeszcze jedno oskarżenie dla Perucciego!
•
Nie, don Tulio - odparł łagodnie Baldassari. - Nie mamy. Bowiem Perucci nie
miał motywu, by zabić Medarda. Musiałby pan przekonać ławę przysięgłych,
że Perucci miał motyw albo że...
•
Że co, panie sędzio!
•
Że pan go nakłonił do tej zbrodni. Do zbrodni popełnionej z zimną krwią.
Perucci nie należy do ludzi, których można wynająć do czegoś takiego! - głos
sędziego Baldassariego przybrał ton metaliczny, twardy. Zdecydował się
wreszcie zaatakować wielkiego Alfieriego i teraz już się nie cofnie.
•
Ale strzelano z wozu Perucciego - powiedział leniwie don Tulio. Znowu
panował nad sobą.
•
Perucci zeznał, że tego wieczoru nie było go w domu. Był ze swoją
przyjaciółką. Wie pan gdzie?
•
Nie i nic to mnie nie obchodzi.
•
Wie pan - ciągnął Baldassari. - Perucci był u doktora Tacconego. Wóz,
czerwoną panterę, zostawił, na ulicy. A wie pan dlaczego? Ponieważ pan go o
to prosił!
•
Nonsens! Perucci to blagier. Przycisnęliście go może, gdy stawiał jakąś
propozycję pannie Galson, i teraz zmyśla. Nie wiem, doprawdy, dlaczego on
to robi! Czy pan może wie, panie sędzio?
Don Tulio wydawał się bardzo zmartwiony kłamstwami swego adwokata.
•
Przypuszczam - powiedział Baldassari - przypuszczam, że on się po prostu
zaczął pana bać. Zatem zostawia wóz, kluczyki, pan wsiada, parkuje przed
Duomo. Wychodzi Medardo, pan strzela. Doktor Bart sądził nawet przez
chwilę, że strzelano do niego.
•
I powiedział nam - wtrącił Malone sączący burbona ze szklaneczki - że
popełnił pan błąd, don Tulio. Bo gdyby na przykład strzelił pan najpierw do
Barta, powiedzmy tak, aby go nie zabić, i po chwili - mam na myśli sekundy -
kropnąć Medarda, można by sądzić, że służący pańskiego brata padł ofiarą
pomyłki strzelca, zresztą doskonałego. Trafić w półmroku i z tej odległości,
no, no. Kazałem poszperać w archiwach wojskowych, kartoteki mówią, że był
pan wspaniałym strzelcem, don Tulio... Poza tym, gdyby pan oddał pierwszy
strzał do Barta i nawet go zabił, to też zmyliłby pan śledztwo, które,
wprawdzie z oporami, ale toczyło się w Rzymie i w Sienie... Popełnił pan
błąd, nie strzelając do Barta, don Tulio. Tym bardziej, że stał na linii strzału...
•
A może don Tulio nie chciał popełnić błędu? - rzuciłem.
•
Dlaczego, kolego? - zaoponował Malone. - Chodzi o możliwość trafienia?
Założę się, że dostałbyś kulkę.
•
Dzięki, Malone. Czy pamiętasz jednak, że przy mnie, tuż przy mnie, mówiąc
ściśle, stała panna Joy Galson?
•
I co z tego, kolego?
•
Don Tulio Alfieri zawsze miał słabość do kobiet. Jak się nazywała ta
dziewczyna, służąca signory Alfieri, panie sędzio? ta, którą zamordowano w
zeszłym roku?
•
Maria Pia.
•
Widziałem zdjęcie. Ładna. Lucia Rizzi także nie była brzydka. Rzekłbym
nawet, że była pięknością. Joy Galson to oryginalna dziewczyna, uroda bez
zarzutu.
•
Jest pan cynicznym głupcem, doktorze Bart - don Tulio usiadł, trzęsąc się z
oburzenia. - Żałuję, że podałem panu rękę.
•
Jasne, że pan żałuje, don Tulio. Powiedzmy jeszcze, że Maria Yenturi, no,
wiecie panowie, ta bibliotekarka, to bardzo ładna dziewczyna! Podoba mi się.
A panu, don Tulio?
Spojrzał na mnie wrogo, ale milczał.
•
Wie pan, don Tulio, z kim mecenas Perucci bawił w domu doktora
Tacconego? Owszem, wypożyczył panu wóz, podejrzewał nawet, o co chodzi,
ale miał alibi. Byl u doktora Taccone. Wprawdzie zaraz potem Taccone udał
się do pacjenta, ale Perucci nie został sam. Była z nim jego przyjaciółka,
bliska, rzekłbym, don Tulio. Nie chce pan wiedzieć, co to za kobieta?
Naprawdę?
•
Nie! Wszystko, co tu słyszę, to bzdury! Mogę zostać oskarżony o
przywłaszczenie naszyjnika, papierów wartościowych...
•
I kilkudziesięciu bezcennych gemm z muzeum w S. Giorigna-no - dodałem. -
Ale o tym za chwilę. Otóż ta kobieta to bibliotekarka Maria Venturi! Jest
kochanką Perucciego. Oszukiwała pana, będąc pańską kochanką. Śliczne
stworzenie. Ale niebezpieczne. Udaje nieśmiałą gąskę...
Obserwowałem zmiany na twarzy don Tulia. Twarz mu posiniala, wargi zbielały,
lewa powieka opadła, zaczęła opadać i podnosić się w nerwowym tiku.
•
Panna Venturi dużo opowiadała Perucciemu. Pan był w niej zakochany,
Perucci był zakochany, a ona, taka cicha i dystyngowana, oczytana, myśląca,
mądra, myślała o pieniądzach. O dużych pieniądzach. Nie, nie twierdzę, że
chciała ukraść etruski naszyjnik. Bała się pana. Każdy, kto przebywał z panem
dosyć długo, zaczynał się bać. Chciała być z panem tak długo, jak długo
będzie to dla niej pożyteczne i bezpieczne. Perucciemu ufała trochę. Dlatego
mogła mu powiedzieć, że żyje z panem, a ten idiota zamiast powiedzieć:
„cześć, laleczko!” nie mógł się od niej oderwać. Była tak nieśmiała i bezradna,
prawda, don Tulio?
•
Suka! Dziwka! Ulicznica! Wyciągnąłem ją z nędzy - szeptał don Tulio.
Udało się. Perucci powiedział mi, że podejrzewa, iż panna Yenturi jest
przyjaciółką don Amadea.
•
Czy ona potwierdza, że była u Tacconego z Peruccim? - spytał po chwili don
Tulio. Tym pytaniem niczego nie ryzykował.
•
Tak. I powiedziała, że pan pożyczył od niego czerwoną panterę.
•
Oboje kłamią. Perucci i Venturi. Byłem w pałacu. Moja żona poświadczy.
•
Nie uczyni tego - odezwał się Malone. - Nie może.
•
Dlaczego, do diabla!
•
Bo zeznała już, że jest bardzo zmęczona i że dłużej nie potrafi pana ochraniać.
Ona pana obserwowała. Signora Alfieri to bardzo inteligentna kobieta -
rzekłem. - I cierpliwa. Czy wie pan, co mecenas Perucci znalazł w skrytce
pańskiej biblioteki? Jedwabną pończochę, którą udusił pan Marię Pia. Pańska
żona wiedziała o tym wcześniej, ale milczała. Przyznam, że jakiś czas Perucci
był pierwszy na mojej liście podejrzanych. Ale w końcu wszystkie możliwe
motywy, które zanalizowałem i potem przedstawiłem panu Malonemu i panu
Baldassariemu, łączyły się z pańską osobą, don Tulio. Podejrzewałem też
Anitę Tornius. Ona przecież mogła zastrzelić don Amadea. Ale nie miała
motywu. Testament pańskiego brata mówił tylko o niej. Powiązania z
osobami, które obserwowaliśmy, były powierzchowne, z wyjątkiem osoby
doktora Paolego. Ale jego rola skończyła się. Będzie oskarżony o przemyt i
szantaż. O morderstwo nie. Aha, czy wie pan, don Tulio, że piłem dzisiaj w
barze whisky? Myślę o barze „Princes Annę”, to doskonale zaopatrzony bar,
znam się na tym. Spotkałem tam pewną osobę, przelotnie. Zajmuje sąsiednią
kabinę. Powiedziała mi, że przy osobie, która wyjechała z panem z Sieny i
którą widzieliśmy w Zurychu, znalazła gemmy skradzione z kolekcji don
Amadea. Jasne, że należy je zwrócić Anicie Tornius. Ta osoba, to Joy Galson.
Pilnowała Marii Venturi, bo przecież musiałem przyjąć, że pan nie pojedzie
do Zurychu i Calais z tak cenną zawartością swojej walizki. Panna Venturi
przywiozła panu naszyjnik, papiery wartościowe, i dokumenty Banco
Ambrosiano, które były własnością pańskiego brata. Przywiozła również
gemmy. Naturalnie, braliśmy pod uwagę, że panna Venturi może nie zechce
zobaczyć już pana, więc była śledzona przez Joy Galson. Panna Venturi to
jednak roztropna osóbka. Wie, że Perucci został aresztowany,
prawdopodobnie wie, że Paoli siedzi w więzieniu, więc sama, bez pomocy
fachowca, nie będzie miała ani grosza z tego, co wiezie. Musi poza tym
wiedzieć, że papiery Banco Ambrosiano to materiał wybuchowy, prawda?
•
To wszystko czcze wymysły. Akcje nie mają znaczenia, które im pan
przypisuje! - zaprotestował don Tulio.
•
Ale pańskiemu bratu zależało na nich, tak jak różnym ludziom w Rzymie i
Sienie na przykład.
•
Na przykład komu? - rzucił wyzywająco.
•
Rzym zostawmy w spokoju. W Sienie martwi się o te papiery
pański krewny, kanonik Aldobrandeschi. Naprawdę się martwi. Nie sypia.
Zwłaszcza odkąd pański brat został zamordowany i znikła nadzieja, że aktywa
ulokowane w Banco Ambrosiano i inne dokumenty zostaną odzyskane.
•
Jakie aktywa, Bart? - spytał Malone, ale zaraz podniósł rękę w geście
oznaczającym, że mogę nic nie mówić.
•
Nazwij to, jak chcesz. Na przykład: papiery wartościowe. Przypuszczam
jednak, że ponieważ stanowiły one własność don Amadea, nie są aż tak
ważne. Ważniejsze muszą być dołączone do nich dokumenty, które ktoś może
powierzył Alfieriemu... A zatem, panowie, don Amadeo żądał ich zwrotu od
swego brata. Przypuszczał, że ten potrzebuje pieniędzy, dużo pieniędzy, aby
chyba pożegnać Sienę, gdyż zaczyna mu być za ciasno w tym mieście.
•
Dlaczego, kolego?
•
Zamordował Marię Pia, ukradł dokumenty wielokrotnie przewyższające
wartość gemm, z pewnością było to przed założeniem instalacji alarmowej
przez facetów z „Electronu”, tak przypuszcza panna Tornius. Doktor Taccone
ostrzega go, że choroba może powrócić...
•
Jaka choroba, o czym pan mówi, Bart? - wtrącił się szybko sędzia.
•
Komedia odegrana przede mną w „Rocca” była tylko komedią. W
rzeczywistości don Tulio jest chory. Jego zbliżenia do kobiet wymagają
szczególnych podniet. Prawda, Malone?
•
W dokumentacji wojskowej z czasów wojny znalazłem informację, że don
Tulio podejrzany był o zabicie dwu kobiet. Ale miał nazwisko i stanowisko, a
one były kolorowe. Sprawę zatuszowano albo jeśli chcecie, panowie,
doprowadzono śledztwo do szczęśliwego zakończenia. Wracaj do tych
dokumentów, Bart.
•
No więc don Tulio obiecuje zwrot, don Amadeo czeka. Gdy dowiaduje się, że
pewnej instytucji grozi nieuchronny krach i potrzebne są dokumenty
znajdujące się wśród papierów Banco Ambrosiano, zaczyna się niecierpliwić.
Ale jest nieostrożny. Wychodzi na wieczorny spacer 15 marca w nocy i wtedy
pada strzał. Medardo to widzi, choć morderca o tym nie wie. Medardo chce
być w Sienie, obserwuje don Tulia, zastanawia się, walczy z uczuciem
lojalności, może chce iść na policję. Moją rozmowę z panną Tornius
podsłuchuje Perucci powtarza ją komuś, wiemy komu. Wtedy don Tulio musi
zabić. Strzela,.
Don Tulio podniósł głowę. Powoli, wyraźnie rzekł:
- Medardo nie mógł mnie widzieć, bo nie ja strzelałem do brata.
Świetnie nad sobą panował.
•
Nie? - zdziwiłem się. - Sam pan mi przecież powiedział, że 15 marca
znaleziono pana w pobliżu zwłok brata!
•
To moje urojenia, proszę pana. Mówiłem, że choruję, że chwilami tracę
świadomość, zwłaszcza tracę ją po zabiegach doktora
•
Pańska żona też mi to powiedziała. Ale potem odwołała to, co mogłoby
obciążyć doktora Tacconego.
•
Jednak policja stwierdziła, że nie było mnie 15 marca w S. Gio-rignano.
Sędzia Baldassari może to potwierdzieć.
•
To prawda. Nie znaleźliśmy pana przy zwłokach brata, don Tulio.
•
A jednak pan tam był. Powiedział mi to Medardo, zanim umarł przed Duomo!
Przyjął ten cios w milczeniu. Nie chciał go odparować i popełnił błąd, bo przecież
bluffowałem, Medardo tylko naprowadził mnie na trop.
Zwróciłem się do sędziego Baldassariego:
•
Proszę mi powiedzieć, panie sędzio: dlaczego przed rokiem umorzono
śledztwo w sprawie zabójstwa Marii Pia, byłej służącej signory Alfieri?
•
Z tej samej przyczyny, dla której uniewinniono don Tulia w czasie wojny,
oczyszczając go z zarzutów, o których wspomniał komisarz Malone. Ale
mogę dodać, że czekałem na okazję, by do tej sprawy wrócić. I wróciłem,
kiedy pojawił się pan, zaczął węszyć, gdy znaleźliśmy ciało Lucii Rizzi...
Początkowo podejrzewałem mimo wszystko jej szefa, mecenasa Perucciego,
ostatecznie była jego kochanką, chociaż on się wypierał. Widywano ich
przedtem razem, na przykład na wakacjach nad jeziorem Como. Ale Perucci
nie miał motywów i miał na dzień zabójstwa swojej sekretarki niezbite alibi.
Powróciłem zatem do akt Marii Pia, ale nie mogłem zaatakować wprost,
zwłaszcza że signora Alfieri stwierdziła stanowczo, że w dniu zamordowania
Lućii Rizzi jej mąż przebywał w domu. Jednak sposób dokonania morderstwa
był w szczegółach identyczny ze sposobem zamordowania Marii Pia. A gdy
doręczył mi pan jedwabny szal ze śladami krwi, które zidentyfikowano jako
pochodzące od Marii Pia, zacząłem pana uważnie obserwować, Bart. I
powiedziałem sobie, że cokolwiek się stanie z moją karierą, doprowadzę te
dwie sprawy do końca. Źle pana traktowałem, przyznaję, byłem niegrzeczny,
ale wolałem, abyśmy pracowali osobno. W końcu jednak okazało się to
niemożliwe. Pan lubi grać va banąue.
•
I nie lubi konwencjonalnych metod - przyznał Malone. - Gdyby pan wiedział,
jak ten gość potraktował doktora Paolego w jego własnym mieszkaniu!...
•
Bez przesady, Malone. Byłem grzeczny.
•
Cholernie! - przyznał Malone, napełniając sobie szklaneczkę. - A propos, don
Tulio - zwrócił się żywo do mojego sąsiada. - Potrafimy sobie wyobrazić,
dlaczego pan zabił Marię Pia, swego brata, Medarda, Lucię Rizzi, więc
jeszcze dwie kwestie. Kwestia okrucieństwa i zabójstwa Luigiego Testy.
Może pan coś o tym powiedzieć?
Don Tulio wysoko podniósł swój siwy, senatorski łeb.
- Okrucieństwo? - odezwał się cicho. - To sprawa oceny. Dla mnie była to po
prostu swego rodzaju przyjemność... - zaczynał więc wreszcie mówić, nie chciał się
bronić? - Rodzaj ofiary. Wyzwolenie osobowości i ofiary. Długo studiowałem obyczaje
składania ofiar u Etrusków i doszedłem do wniosku, że to, co ja nazywałem moimi
2ahamowaniami i co sprawiało, że cierpiałem, że także uważałem, iż jestem okrutny,
nieludzki, że drzemie we mnie bestia, że to było zupełnie naturalne. Jak rytuał składania
ofiar w obyczaju etruskim. Czy kiedykolwiek czytał pan, by tych założycieli Rzymu i de
facto państwa rzymskiego, jego ważnych instytucji, obyczajów, nazywano bestiami? Oni
po prostu żyli. I ja też chciałem żyć. Bez zahamowań moralnych, bez filozofii moralnej.
•
Nie wiemy, czy oni byli aż tak okrutni, składając żywe ofiary. I z pewnością
nie byli okrutni wobec kobiet, don Tulio - powiedziałem łagodnie. - Wie pan
jako fachowiec że Etruskowie mieli szczególny stosunek do kobiet, że kobiety
miały w ich ustroju społecznym i politycznym takie same prawa jak
mężczyźni. Etruskowie wielbili kobiety, oddawali im cześć, jak czyniono to
nieco wcześniej, na przykład na Krecie w pałacach Minosów...
•
I to mi nie odpowiadało. Kochałem etruską sztukę, ale wiedziałem, że oni
błądzą, dając tyle praw i okazując tyle czci kobietom. Modyfikowałem to.
„Jak Zeusowie”, wodzowie i mężczyźni, którzy przybiegali kiedyś z głębi
Europy, aby powalić zniewieściałą i miłującą kobiety Kretę. Niszczyłem
kobiety, panowie.
•
Czy kiedykolwiek kobieta usiłowała zniszczyć pana?
•
O to samo spytał mnie w Rzymie profesor Marcolongo. On chyba wiedział, że
mam kłopoty z moją świadomością. Że raz jej ufam, to znowu przestaję jej
wierzyć. Nie. Nigdy kobieta nie miała nade mną mocy. Miałem wiele kobiet,
lubiły mnie, bo nic nie podejrzewały. Dla życia, jakie sobie wybrałem,
zrezygnowałem z kariery. Ale potrzebne mi były pieniądze, dużo pieniędzy, a
mój majątek wyczerpywał się. Przywłaszczałem sobie znaleziska z
wykopalisk mojego brata. Doktor Paoli pomagał mi je sprzedawać...
•
Znał pan szefa organizacji przemytników? - spytał Malone. - Teraz może pan
to powiedzieć.
•
Nie widziałem go nigdy. Po co miałbym na niego patrzeć? Miał swoją
siedzibę w Zurychu w antykwariacie „Ars”.
•
Już nie ma. Siedzi za kratkami, on i jego koledzy na całej trasie do Calais. I
podejrzewam, że policja londyńska też przystąpi do akcji. Pozbawił pan
Włochy wielu bezcennych dziel sztuki. Nie odczuwa pan żalu z powodu utraty
takiego piękna?
•
Żalu? Nie. Teraz pytał Malone:
•
Czy pan używał narkotyków?
- Próbowałem w życiu wszystkiego, panowie. Ale narkotyki nie pociągały mnie.
Miałem
silną
wolę.
I
pozostaję
człowiekiem
woli.
Owszem, doktor Paoli i doktor Taccone dostarczali mi czasem środków, również
narkotycznych. Czy mogę prosić o bourbona? Dziękuję. A zatem dostarczali mi w
papierosach czy zastrzykach i używałem tego czasem, ale raczej podawałem te rzeczy
kobietom. Lubiłem je uległe, ale świadome bólu, jaki im zadaję.
•
Uległe? To znaczy?... - Malone dal mi znak. Szybko wyszedłem na korytarz i
wymieniłem kasetę w moim magnetofonie. Malone kończył nagrywać swoją.
Wróciłem. Ciekawy drań ten don Tulio.
•
Uległe to znaczy zamroczone. Nie krzywdziłem ich, tak jak Marię Pia czy tę
Rizzi albo... Na ogól lubiłem kobiety eleganckie, skromne, zawsze omijałem
dziwki, a Maria Venturi okazała się dziwką. Suka! Kochałem ją. Była subtelna
jak kobiety z obrazów szkoły lombardzkiej z końca XV stulecia... Pozory!
•
Jest subtelna - poprawił go Malone. - Ona żyje.
Ą
Don Tulio pokręcił głową.
•
Nie. Zdradziła mnie z tym kocurem Peruccim!
- Czy te seanse, te spotkania... czy bywał pan wtedy sam z kobietą? - rzucił
pytanie Baldassari.
- Ach, nie. Jeśli zechcecie szukać innych gości, stracicie mnóstwo czasu! Są
sprytni i bardzo wpływowi, panowie!
- Jak pan zamordował Lucię Rizzi? - zapytał Baldassari.
Don Tulio mówił. Człowiek w końcu musi zacząć mówić, aby uwolnić się od
samego siebie.
•
Czy Lucia Rizzi cierpiała? - spytałem.
•
Chciałem, żeby czuła, panowie.
•
To potworne! - z ust sędziego Baldassari wydarł się prawie okrzyk. Don Tulio
pokręcił głową.
•
Świat jest pełen demonów, a ja walcząc z nimi czułem się jak etruski
gladiator. Trzeba mieć odwagę, by zadawać cierpienia. Byłem jak potwór
Phersu szczujący na ludzi swoją dziką bestię. Myślałem, że ta Venturi mi
dorówna, czasem sprowadzała mi kobiety, ale dziwiła się, że nie lubiłem
muzyki, gdy się bawiłem. Czy panowie wiedzą, że Etruskowie, na przykład
tancerze, godzili się tylko na muzykę fletów, że nie cierpieli śpiewu? Venturi
lubiła śpiewać. Powinienem zatem już wtedy wiedzieć, że różnimy się. Bała
się mego opiekuna, boga podziemi, Sethlansa, bala się, gdy wzywałem imienia
krwawego Satre, zadając rany, i bała się czasu, który mija dla każdego, czasu
rządzonego przez boginię Nortii...
•
Don Tulio, proszę mi pozwolić, że przerwę - dotknąłem jego ręki. - Te złote
gwoździe wbite w drewniany słup w hallu pańskiej rezydencji. Czy pomylę
się, gdy powiem, że nie wbijał ich mecenas Perucci, ale pan sam?
•
Dlaczego pan o to pyta? - spojrzał na mnie z zainteresowaniem.
•
Kiedy znalazłem się w Sienie, skojarzyłem sobie dwie rzeczy. Złoty etruski
naszyjnik, który ujrzałem przedtem na szyj Lucii Rizzi, i owe złote gwoździe.
- Wiedziałem” że tylko pana muszę się bać. Sądziłem, gdy przyjechała pańska
przyjaciółka, ta Galson, że będę mógł pana zaszachować. Decyzję podjąłem za późno.
•
Pilnowaliśmy panny Galson - wtrącił spokojnie Baldassari. Ale udawał
spokój. To co usłyszał, wstrząsnęło nim. Nie był już tym cholernie sztywnym
facetem.
•
Więc te złote gwoździe, don Tulio?... - powtórzyłem.
•
Och, bogini Nortii powiedziała mi, bym wbił pierwszy, gdy zabiłem Marię
Pia. Potem wbiłem jeszcze dwa... a potem ten czwarty, gdy strzeliłem do
Amadea. Był nieznośnie zasadniczy. Miał zasady. Denerwował mnie.
•
Gdzie pan... - sędzia szukał słowa - gdzie sprowadzał pan swoje kobiety, don
Tulio?
•
Ostatnio do mieszkania Lucii Rizzi. Dobrze płaciłem jej i Perucciemu. Nie
było żadnej wpadki. Ale gdy pojechałem do „Rocca” i chciałem zabawić się z
tą Rizzi, a ona uciekła, Perucci przestraszył się.
•
A pan?
•
Położyłem się spać. Spałem krótko. Gdy wyjechałem na drogę, Lucci nigdzie
nie było, widocznie ruszyła do Sieny autostopem. Wróciłem do domu. Wtedy
zadzwonił do mnie Luigi ze stacji w Torrenieri. Mówił, że widział pannę Rizzi
z obcym mężczyzną w wozie. Poznał pana.
•
Mnie? - byłem naprawdę zdziwiony.
•
Pan nie miał z nim do czynienia. Ale on był niedawno, no, przed paroma
miesiącami, świadkiem w sprawie przemytu pewnych dokumentów z
Londynu do Szwajcarii. On pana widział.
To mogła być sprawa MI 5, którą rozgryzłem razem z Jostem Kaumannem!
•
Bał się. Oni wszyscy się bali. Nawet Taccone, którego utrzymywałem i
którego lubiłem, bo służyliśmy w jednej dywizji w Afryce, pracowaliśmy w
sztabie i na froncie. Luigi Testa mówił, że boi się pana. Wiedział coś niecoś o
moich przyjemnościach, czasami przywoził mi kobiety...
•
Gdzie pan go poznał?
•
W Sienie. Pracował w bibliotece jako dozorca. Zatem zadzwonił do mnie i
powiedział mi o panu, doktorze Bart. A ja przecież wiedziałem, po co pan
przyjeżdża do Sieny.
•
Co dalej?
•
Pojechałem w nocy do Torrenieri. To było już potem, gdy usunąłem Rizzi, bo
ona też zaczęła się bać, mówiła że jestem wariatem i że trzeba mnie zamknąć
w szpitalu! Nigdy nie pozwolę się zamknąć w szpitalu, panowie.
•
Proszę dokończyć o Luigim Testa - poprosił Malone.
•
Byłem w Torrenieri w nocy 4 maja. Udusiłem go i powiesiłem.
•
Bez skrupułów? - spytał cicho sędzia Baldassari,
•
Skrupułów? Złożyłem życiu ofiarę z śmierci.
Był tak rozluźniony, że odpowiadał na każde pytanie.
•
Czy często bywał pan w „Rocca”? - spytałem.
•
Dosyć. Potem przyjeżdżał Luigi i trochę sprzątał. Bawiliśmy się zwykle na
parterze. Pokoje na piętrze były takie ponure i zakurzone...
•
Bawił się pan tylko w „Rocca”?
•
Alfieri posiadają kilka innych posiadłości. Także w Quirica, Montalcino,
domy we Florencji i Sienie. Tym rządził Amadeo jako głowa rodu, ale on nie
miał czasu pilnować swoich domów, poświęcił się nauce, a ja poświęciłem się
życiu. W Rzymie mam dom, wkrótce zamierzam go sprzedać. Paoli też był tak
miły i wypożyczał mi swoją garsonierę.
•
On też brał udział w tych zabawach? - zainteresował się sędzia Baldassari.
•
Nazwaliśmy to „grami etruskimi”. Tak, bywał często, on i jego koledzy.
•
Na przykład pewien znajomy signory Conti, piosenkarz i współwłaściciel
atelier fotograficznego przy Via Rasella? - spytałem.
•
Ten grubas? Tak, on też. Odpowiadał mi.
•
W jakim sensie?
•
Umiał być twardy.
•
Więc nie był Etruskiem?
•
Być może mógłbym się z panem zgodzić, że moi przodkowie z Etrurii
traktowali inaczej kobiety. Ja musiałem to zmienić.
•
Czy wiedział pan, że z piwnic „Rocca” prowadzi przejście do grobowca
odkrytego przez don Amadea?
•
Nie, chociaż bardzo chciałem. Byłem o krok od fantastycznych bogactw i nie
miałem o tym pojęcia. Ale Anita Tornius wiedziała!
•
Panna Tornius brała udział w pańskich... przyjęciach?
•
Nie, jeszcze nie. Chciałem ją jednak kiedyś zaprosić - powiedział don Tulio
mrużąc oczy. - Chciałem. Amadeo powiedział jej, gdzie jest ta Tumba Aurea,
a ona czasami coś mi stamtąd przywoziła, kiedy groziłem, że rozpocznę
proces spadkowy po śmierci Amadea.
•
Przedtem też to robiła?
•
Tak. Chciała pomóc mojemu bratu i odzyskać dokumenty Banco Ambrosiano.
Zwodziłem ją. To interesująca kobieta. Chciałem ją kiedyś zaprosić na
zabawę... Panie Bart - powiedział do mnie z wyrzutem - myślę, że pan mi
wszystko popsuł.
•
Jestem tego samego zdania, don Tulio. Czy bywał pan u signiory Conti?
•
Parę razy. Nieciekawe towarzystwo. Mają zahamowania, wie pan. Signora
Conti dba o reputację.
•
A pan?
•
Jestem ponad tym. Ponad wszystkim, co ktokolwiek o mnie pomyśli, panowie.
•
Co pan chciał robić po opuszczeniu Włoch?
•
Mam kilku - przyjaciół w Londynie. Kolekcjonerzy, wspólne
zainteresowania...
•
I żadnych zahamowań, co?
•
Właśnie! To jest wspaniałe! Więc Londyn, potem długi rejs na „Sea Goddes
I”. Wiecie, panowie, to superluksusowy statek, zabiera jedynie 120 pasażerów.
Sami bogacze. Ciekawią mnie ludzie bogaci. Zawsze bowiem chcę wiedzieć,
czy potrafią używać swoich bogactw we właściwy sposób.
•
Czasem fortuna rośnie bez naszego udziału, don Tulio - powiedziałem - ale
zawsze, tak przypuszczam, zaczyna się od cierpień.
Baldassari i Malone milczeli. Sędzia palił papierosa za papierosem. Malone
gwałtownie żuł koniec cygara. Byli wykończeni. Ja też.
•
Doktorze Bart, ja wcale nie mam na myśli tak banalnych cierpień. Interesują
mnie wyłącznie takie, które sprawiają, iż wiem, że żyję. Tego pan nie
zrozumie. Kimże pan w końcu jest? Kimże wy w końcu jesteście?
•
Facetami od wynoszenia śmieci, tak myślę - powiedziałem.
•
Otóż to! - zamruczał Malone. Hamował rosnący gniew. Baldassari popatrzył
na mnie.
•
Dobrze to powiedziałeś - rzekł i skinął zdecydowanie głową. Po raz pierwszy
powiedział do mnie „ty”. Chyba się z nim zaprzyjaźnię, ale przedtem on,
Malone i ja musimy trochę wypić, musimy spłukać alkoholem zły osad, zły
smog rzucony przez Alfieriego.
Don Tulio poprosił, abyśmy z nim wyszli na pokład. W kabinie było duszno.
Przedtem chciał zobaczyć Marię Venturi. Przecież umówił się z nią na „Princess Ahne”.
Poszedłem do kabiny Joy pilnującej panny Venturi.
Don Tulio milczał. Patrzał na Marię Venturi, a ona kuliła się pod jego
spojrzeniem jak zbity pies. Nic nie powiedział. Na Joy popatrzył inaczej. Z żalem.
•
Miałem co do pani pewne plany - powiedział, a mnie te słowa poraziły jak
uderzenie elektrycznego bicza. Widziałem zdjęcia zamordowanej Marii Pia i
fotografię Lucii Rizzi.
•
Wyjdź z nim, Rob - powiedział sędzia Baldassari.
•
Tak jest, wynoś się z nim - przytaknął Malone. - Do cholery z nim...
Chwileczkę, Bart. - Podał mi masywną bransoletę, wyglądała na srebrną, ale
wiedziałem, że wykonana jest ze stali, ze stopu chromu, niklu i molibdenu.
Zamknąłem bransoletę na przegubie ręki don Tulia, a drugi koniec
zatrzasnąłem na metalowym uchwycie czarnej walizki, której Alfieri nie
wypuszczał z rąk. Pozwoliliśmy mu ją trzymać, wiedząc, że może wpaść w
furię. Chwytając za klamkę drzwi powiedziałem:
•
Don Tulio... Rozmawialiśmy trochę z mecenasem Peruccim. Nie miał
wątpliwości, że pan jest mordercą...
•
Śledził mnie? - spytał zupełnie spokojnie don Tulio.
•
Prasa pisała o morderstwie dokonanym na Marii Pia i o tym, że uduszono ją
zapewne szalem, jedwabnym szalem. Potem gdy w taki sam sposób uduszono
Marię Rizzi i kiedy znalazł w skrytce pańskiej biblioteki ten szal, pierwszy
szal, zaczął się bać.
•
Tchórzliwy pies - powiedział z tym samym spokojem don Tulio.
•
Proszę nam powiedzieć, don Tulio, dlaczego ukrył pan ten pierwszy szal?
•
...To było przeżycie, panowie. Ona wspaniale umierała...
•
Maria Pia? - spytał cicho sędzia Baldassari.
•
Tak, tak, ona - przytaknął z błyskiem w oczach don Tulio. - Musiałem
zatrzymać ten szal. Czasem go oglądałem. Maria Pia miała ekscytujące
odejście i ja dałem jej tę chwilę. Ja, wielki reżyser, panie sędzio.
Opowiedziałem Perucciemu, jak odchodziła Maria Pia, a on nie potrafił tego
docenić. Szpiegował mnie w moim własnym domu!
•
Rany boskie, wyprowadź go, Bart - usłyszałem dziwnie stłumiony głos
komisarza. Malone z trudnością panował nad sobą.
•
Idziemy, don Tulio - rzekłem. - Czy mogę prosić pana o kluczyk do pańskiej
walizki?
•
Jeżeli panna Joy Galson będzie nam towarzyszyć na pokładzie spacerowym,
to służę - odparł całkiem spokojnie.
Pokład spacerowy był pusty. Pogoda psuła się coraz bardziej. „Princess Annę”
parła do przodu. Spojrzałem na zegarek. Za piętnaście minut będziemy w Dover.
ROZDZIAŁ XIX
•
Czy wie pan - spytał don Tulio, patrząc w kłębiącą się przed nami mgłę - czy
wie pan, czym interesowałem się jako etruskolog?
•
Mówił mi profesor Orlani.
•
Zagadka pochodzenia Etrusków? Nie, to banalne. Interesował mnie ich język.
Pochodzenie języka. To ranie pociągało. Niestety, jak wszyscy, którzy podjęli
ten problem, musiałem skapitulować. Poświęciłem się wtedy jednemu
jedynemu problemowi. Śmiechu warte. Do dzisiaj nie rozwiązano tej kwestii.
Kwestii liczebników etruskich. Ich nazwy określające liczby od 1 do 6, wyryte
są na kostkach z kości słoniowej, przechowywanych w paryskim Cabinet des
Medailles. Niestety, nawet w tym przypadku nie miałem osiągnięć, ale inni też
ich nie mają, bo o ile wiem, nazw tych nie potrafił dotąd uszeregować nikt.
Miałem pewne osiągnięcia w porządkowaniu wiedzy, nauki i religii, którą
Etruskowie nazywali Etrusca disciplina...
•
Rzymianie.
•
Och, prawda. Ale to już wszystko jedno. Tesan już mi nie służy.
•
Tesan?
- Prawo w języku etruskim. Jak można przypuszczać. A teraz, doktorze Bart,
Tulio rasne svalce vel lupuce.
Zanim zdołałem uświadomić sobie, co znaczą te słowa, zanim pojąłem jak przez
mgłę znaczenie słów, przypomniałem sobie znaczenie tych słów etruskich używanych
niezwykle często, w różnych zestawieniach inskrypcyjnych i nie budzących już
wątpliwości badaczy, nim tedy pojąłem, że „Tulio Etrusk przeżył i umarł”, Tulio rasne
svalce vel lupuce... On był już za burtą przyciskając do siebie Joy. Za sobą usłyszałem
krzyk komisarza Malone, wyszedł za nami, nie dowierzał tej bestii, nieszczęsnej bestii.
Zdawało mi się, że ogromne ciało don Tulia leci i leci w dół, razem z Joy, a ja wciąż nie
mogę ściągnąć skórzanej wiatrówki. Wreszcie skaczę. Musi mi starczyć powietrza,
wciągam je głęboko do płuc, zanim przebiję granicę dwu żywiołów. Wszystko to trwa
sekundy, potem w prądzie wody wyrzucanym spod kadłuba „Princess Annę” płynę,
osuwam się w głąb morza za wielkim cieniem, głupstwo, nic się nie stanie, muszę mieć
Joy, on może opadać dalej w dół. Skazałem go. Wokół mnie spokojnie i cicho, inaczej
niż na powierzchni. Jeszcze trochę. Jeszcze. Już jestem przy nich. Mam w ręce włosy
Joy, długie, czuję, długie jak włosy Meduzy. Ktoś chwyta mnie, to on, ręka z bransoletą,
muszę teraz być bardzo szybki, a poruszam się w ciemniejącej przestrzeni, jakbym nie
podlegał prawu ciążenia. Poczułem włosy Joy na mojej twarzy, teraz powinna mnie
chwycić za szeroki pasek u spodni. Mądra dziewczyna. Zrobiła to. Obejmuję ją jednym
ramieniem, wpycham kolana między nią i tego mężczyznę, pochwycił mnie mocno, ale
nie może mieć lepszych płuc niż moje, to niemożliwe...
Prostuję kolana. Odpycham go. Bezlitośnie. Gdy zdołałem-wsadzić kluczyk do
bransolety. Czy ten człowiek czuje jakiś strach w zapamiętaniu ostatniej rozkoszy
zadawania strachu, bólu czy może śmierci innym?
Mam walizkę. Spycham wielkie ciało w dół. Odrywa się od moich stóp. Moje
lewe ramię ogarnął skurcz. Nie mogę wypuścić Joy, tak trzymaj, Bart. Wielki cień znika
w ciemności. Płynę ku światłu, tam jest życie. W moich skroniach biją potężne młoty,
opadliśmy zbyt głęboko. Wyżej, do cholery, wyżej!... pracuję nogami, duszę się, to
koniec. Nagle światło, w chwili, gdy Joy nieruchomieje. Głęboko wciągam powietrze.
Unoszę Joy wysoko ponad moją głową, znowu jestem pod wodą, ale kiedy wynurzam
się, mój oddech jest już dłuższy, mogę go uregulować. Zalewa nas fala, ale wypływamy.
Na dobre chwyciłem oddech. Położyłem się na plecach, wciągnąłem Joy na siebie.
Zdołałem zatrzasnąć bransoletą na prawej ręce. Miniaturowy kanonik dostanie swoje
papiery. Czuję się dobrze. Teraz mogą nam gwizdnąć, Bart!
Słyszę narastający warkot silnika lodzi. Widzę ją. Na dziobie stoi Malone.
Kurczowo trzyma się relingu jedną ręką, drugą rzuca mi koło z liną.
•
Żyjesz?! - wrzeszczy.
•
Jak najbardziej - odpowiadam. - Właśnie zamierzaliśmy dokonać wpław
inwazji Anglii. Należy jej się, od czasów Wilhelma Zdobywcy nikt tego nie
dokonał.
•
Zgoda na inwazję - słyszę głos Joy. - Tylko czy ten kanał nie jest trochę za
szeroki?
Mieślimy nasze taśmy, walizkę z naszyjnikiem i papierami, gemmy z kolekcji
Amadea i Marię Venturi. Milczała ponuro przez cały czas, ale w końcu zacznie mówić.
To już sprawa policji. Nie mieliśmy don Tulia, ale Malone i Baldassari nie pytali, czy
mogłem go uratować. Po prostu utonął. Tyle dowiedzą się ludzie, czytając jutro poranne
gazety. Baldassari i Malone nie zamkną sprawy, mając w rękach wspólników Tulia, ale
unikną ambarasu postawienia członka rodu Alfierich przed sądem.
Baldassari był ciekaw, czy rzeczywiście potrzebna była komedia urządzona w
Tumba Aurea z udziałem Perucciego i Joy. Musiałem zatem wyjaśnić, że chcąc
wypłoszyć mordercę, musiałem dać mu do zrozumienia, że wiemy dużo o jego
osobowości. I to nam się udało.
•
I co my z tego będziemy mieli, Bart? - spytał Malone. - Tylko moralnego kaca
po spotkaniu z bestią w ładnej ludzkiej skórze.
•
Malone, kolego - odparłem mentorskim tonem. - W teatrze komedii ludzkiej
najbardziej zasłużone miejsca znajdują się w tylnych rzędach. W pierwszych
trwa brutalna przepychanka, choć szeregi są pozornie zwarte. Ostatecznie,
jeżeli twój kac moralny zacznie cię za mocno uwierać, powiesz sobie to, co
powiedział pewien gość z Dawida Copperfielda: Na ostateczność chowam
najlepszą i najwierniejszą przyjaciółkę, której na imię brzytwa.
•
Dzięki stokrotne! Już ją ostrzę. Wiesz, po tej sprawie będę się czuł
bezrobotny. Moje samopoczucie poprawia się, nie chcę brzytwy. Co godzinę
czytam o jakimś zamachu bombowym. Czy wiecie, że mają już one swoją
nazwę? „Zamachy typu bliskowschodniego”. Zajmę się zamachami
bombowymi. Bart, pomożesz mi?
•
Nie chcę wylecieć w powietrze. Wolę wodę.
Tak sobie gadaliśmy w drodze powrotnej do Calais. Na poduszkowcu był sklep z
gazetami i książkami. Kupiłem sobie wielki słownik łaciny średniowiecznej Forcellini-
Facciolatiego.
•
Bart - powiedziała Joy - ty chyba jesteś zupełnie stuknięty.
•
Mam za dużo pieniędzy, a to nie jest to samo, kochanie. Gdy będziemy w
Londynie, kupię ci jakieś drogie cacko na Bond Street. Ciekaw jestem, czy
powiesz wtedy, że Bart jest stuknięty. Powiesz?
•
Jeszcze nie wiem.
Potem lecieliśmy do Rzymu, gdzie Baldassari i Malone musieli złożyć raporty.
Komisarzowi Malonemu pozostał Paoli i sprawa przemytu. Paoli nie ułatwi mu życia i
nie powiesi się na kracie swojej celi.
•
Sprawiedliwość - narzekał Malone - to pogląd filozoficzny, a prawo to
zupełnie inna historia.
•
Aforyzmy - odparłem - mają to do siebie, że rzadko bywają prawdziwe. Twój
jednak jest nadzwyczaj trafny.
•
Nie chciałem ci mówić, Bart, ale Tulio miał kogoś w kwesturze. Miałeś rację,
szukając pomocy tej stewardesy Patrycji. Facet mógł nam prysnąć.
•
Mam psi węch, kolego. Ale, ale, przecież ja zupełnie nie znam twojego
imienia!
Popatrzył na mnie podejrzliwie, jakby się zastanawiał, czy może uczynić
wyznanie znacznej wagi.
•
Carlo - westchnął. - Carlo Malone. Jak bohater operowy Rossiniego, któremu
mistrz przyrządził arię pomiędzy dwoma obiadami. Nie śmiej się!
•
Ani myślę. Ale dlaczego „pomiędzy dwoma obiadami”? I nie pamiętam, aby u
taty Rossiniego wydzierał się jakiś Carlo”
•
Ale mógł. A poza tym, człowieku, Rossini był smakoszem i pisywał opery
pomiędzy obiadami, które przyrządzał osobiście.
W Rzymie, gdy oddano Marię Venturi pod opiekę policji, poszliśmy na zapiekane
spaghetti. Narzekaliśmy na suszone śliwki i rodzynki, Baldassari mówił głośno, że za
dużo tłuszczu, Joy oznajmiła, że czuje mąkę, a Malone wołał, że nie ma wina.
Narobiliśmy trochę wrzawy, zanim dano nam zjeść i wypić. Potem sędzia pożegnał się,
Malone też.
- Wpadnij do Rzymu, Rob! Jesienią Rzym bez turystów jest pierwsza klasa.
Podał rękę Joy i wskoczył do swojego starego wozu, trzaskając drzwiami tak
mocno, że pewnie zgubi drzwi, uszczelki i wszystko. Miałem jeszcze do załatwienia dwie
sprawy. Pożegnać Claudię i podziękować Patrycji Wills. Zacząłem od Patrycji,
ulokowawszy Joy w hotelu. Przyjęła mnie uroczo w swoim małym mieszkaniu na Via del
Corso. Gdy wróciłem do hotelu, musiałem mieć niewyraźną minę, bo Joy powiedziała:
- Robercie D. Bart. Cokolwiek uczyniłeś, wybaczam ci.
- Za dużo wspaniałomyślności, Joy, nie zniosę tego. Padłem na fotel, Joy podała
mi podwójnego drinka.
Potem włóczęga po Rzymie. Kwiaty dla Joy i Claudii na Campo dei Fiori, pod
smutnym, sczerniałym pomnikiem Giordana Bruno. Potem nobliwa „Caffe Greco”,
dwustuletnia melina artystów i intelektualistów, nie wymieniając snobów, barokowe
wnętrza, chwila ciszy po zgiełku nieśmiertelnego Rzymu karmionego przez cały świat.
Piliśmy mrożoną kawę w dostojnych wnętrzach i było mi smutno. Jeszcze trochę i stracę
z oczu Joy i Claudię. Claudia wyglądała na nieszczęśliwą.
Wieczorem spytałem Joy w hotelu:
•
Kiedy wracasz do Rawenny?
•
Nie wiem. Najpierw chyba pojadę do Sieny.
Powiedziała to, czesząc spokojnie włosy przed lustrem. Joy to dziewczyna, która
wie, co mówi. Wziąłem do ręki słownik łaciny średniowiecznej. Po co ja to kupiłem?
•
Co czytasz? - spytała. Obserwuje mnie.
•
Bo co? Kodeks karny. Napoleon i Stendhal też czytywali kodeks prawny.
Joy podeszła do mnie i usiadła mi na kolanach.
•
Co właściwie zamierzasz? Przeprawić się przez Alpy czy napisać Pustelnię
parmeńską?
•
Koniecznie przez Alpy, do mojej córki.
•
Tak? Chyba pojadę z tobą.
W Sienie uregulowałem rachunki. Widziałem się z panną Tornius. Lubię
inteligentne, powściągliwe i urocze kobiety, zatem rozmawialiśmy dosyć długo.
Spytałem ją, jak się miewa signora Alfieri, małżonka don Tulia, i pokazałem Anicie
Tornius „Neue Zurcher Zeitung” z wiadomością o tragicznym wydarzeniu na „Princess
Annę” i utonięciu bogatego arystokraty don Tulia Alfieri. Signora Alfieri to kobieta o
mocnych nerwach, mimo wszystko, oznajmiła mi panna Tornius. Nie chciałem jej pytać,
czy signora Alfieri mogłaby zdecydować się na desperacki krok ratowania męża,
śledzenia mnie i, powiedzmy, strzelenia do mnie z sześciocalowej rury. Nie miałoby to
sensu, ale kobiety często działają według własnej logiki, której mężczyźni nie rozumieją.
Poniechałem pytania. Niech ta sprawa zostanie bez odpowiedzi, zwłaszcza, że
usłyszałem od Anity Tornius, że jej zdaniem signora Alfieri od dawna nienawidziła
męża, bała się go i tylko kobieca i rodowa duma powstrzymywała ją od podjęcia kroków
rozwodowych. Jeszcze jedno pytanie pozostawiłem sobie bez odpowiedzi: kto chciał
mnie stuknąć ciężarówką owej nocy, gdy jechałem do Sieny i czyj sportowy wóz
towarzyszył mi tak długo? Może dowie się tego Malone, gdy weźmie Paolego w
krzyżowy ogień pytań. Aiusiałem jednak spytać pannę Tornius, czy wiedziała o
wydartych kartach z księgi inwentarzowej don Amadea. Wiedziała, ale ona ich nie
wydarła. To pytanie też zostawiam bez ostatecznej odpowiedzi. Don Amadeo? Tulio?
Perucci? Anita Tornius stwierdziła, że słyszała rozmowę don Amadea z bratem 10 marca.
„Wszystko, co wiem, opowiem policji”, miał powiedzieć don Amadeo. Może te słowa
przyspieszyły śmierć Amadea bardziej niż żądanie zwrotu.papierów i aktywów z Banco
Ambrosiano?
Co się tyczy papierów z walizki don Tulia, to oddałem je osobiście kanonikowi
Aldobrandeschi. Cieszyła mnie radość, jakiej nie potrafił ukryć. Nie spodziewałem,się, że
miniaturowy kanonik potrafi dziękować tak wylewnie. Przestałem się dziwić, gdy
powiedział mi, że wyraża wdzięczność swoich wysoko postawionych przyjaciół z
Rzymu. Nie spytałem, jacy to przyjaciele. Tym bardziej że w lokalnej gazecie
przeczytałem, iż jeden z prezesów Banco Ambrosiano powiesił się pod
londyńskim mostem lub raczej znaleziono go powieszonego...
- Moi przyjaciele byli oszukiwani, mister Bart, i teraz, po odzyskaniu tych
papierów, będą to mogli udowodnić. Aktywa don Amadea nie interesują ich, może je pan
zwrócić pannic Tornius, spadkobierczyni don Amadea.
Pożegnał mnie. Ale wrócił wieczorem, gdy Joy siedziała przed lustrem i czesała
swoje długie, jasne włosy. Na stoliku paliła się czerwona świeca i stała butelka clicąuota.
Wyszedłem z sypialni i otworzyłem drzwi. Aldobrandeschi wszedł do pokoju z dużym
zawiniątkiem pod pachą. Położył je na biurku, uścisnął mi dłoń i wyszedł, uśmiechając
się tajemniczo.
Rozpakowałem zawiniątko. Był to obraz. Madonna Lorenza di Piętro z Sieny,
zwanego Vecchiettą. Oniemiałem.
Przyszła Joy. Miała na sobie jakąś staroświecką koszulę z mnóstwem falbanek.
Wyemancypowana konserwatystka!
•
Co to jest? - spytała.
•
Obraz, naturalnie.
•
Czyj?
•
Mój... nie, Yecchietty. Prezent. Vecchietta, gość z epoki trecen-ta,
współczesny Sano di Piętro, Sassetty i Neroccia di Bartolomeo Landi.
Gdybym go sprzedał, byłbym bogaty, choć ty mogłabyś parsknąć śmiechem.
Ale nie sprzedam. Podoba mi się. Nigdy nie sądziłem, że przyjmę łapówkę od
kanonika.
•
Łapówkę za co?
•
Za dyskrecję, kochanie.
Zaiste, śmierć don Tulia Alfieriego można było tak nazwać. Nie mam wyrzutów
sumienia. Wtedy w głębinie morza nie miałem innego wyboru.
Wróciłem do sypialni i przyniosłem stamtąd małe pudełko. Poprosiłem Joy, aby
je otworzyła. Tkwiła w nim, na aksamitnej poduszce, wspaniała szmaragdowa gemma z
głową Venus.
•
To dla mnie? - spytała Joy, ciekawie przyglądając się kamieniowi.
•
Aha. A ja dostałem ją od panny Tornius.
Joy wpatrywała się w gemmę. Po chwili powiedziała:
- Jeszcze pomyślę, co z nią zrobić.
Włóczyliśmy się trochę po Sienie. Orlani, Joy i ja. Co do mnie, mogłem sobie na
to pozwolić, bo postanowiłem zostawić we Włoszech te dwa i pół tysiąca dolarów, jakie
otrzymałem od Anity Tornius, zanim wręczyła mi szmaragdową gemmę, czując się
zobowiązana do uregulowania mojego honorarium. Claudia nie przyjechała do Sieny,
choć zdaniem Orlaniego powinna obejrzeć cuda etruskiego grobowca w „Rocca”.
Można zakochać się w Sienie, rywalce Florencji, w malowniczym krajobrazie
oglądanym ze starych murów, wspominając burzliwą,
krwawą, ale i piękną przeszłość grodu założonego podobno przez synów Remusa
ściganych przez Romulusa. Joy koniecznie chciała obejrzeć Madonnę Provenzano z
kościoła ustawionego kiedyś na „miejscu rozpustnym”. Mnie interesowały freski w
Palazzo Pubblico, roboty Ambrogia Lorenzettiego. I nieopisana atmosfera starości, jaką
można odnaleźć jeszcze w Lukce i Sienie. Atmosfera kondotierów, feudałów, królów,
longobardzkich awanturników. Dziwni ludzie zaludniali to miasto. Pełne dzieł sztuki i
okrucieństwa pełzającego jeszcze nocą i opowiadającego o łotrostwach mieszkańców.
Sadystycznych wendetach, okropnych wyrokach sądów, karach nie mieszczących się w
wyobraźni. Wszyscy tu byli okrutni. Sędziowie, lud, patrycjat, władcy, kaci, rycerze,
hołota, kobiety, mężczyźni, dzieci i lekarze, zwłaszcza podobno dominikańscy, którzy tu
leczyli św. Franciszka, wypalając mu żywym ogniem rany powstałe na głowie. Poczciwy
święty, który opowiadał okrutnemu światu, że Bóg nie pragnie ofiar, tylko miłosierdzia,
wesoły Franciszek beczący na ambonie, gdy opowiadał tłumom o baranku w Betlejem...
Gadaliśmy o sieneńskim gotyku, który tak przedziwnie różni się od lombardziego, i
przechadzaliśmy się po rynku przed ratuszem, na którym św. Bernard miewał kazania, i
podziwialiśmy stare pałace, niektóre zamieszkałe od setek lat przez te same rody.
Miejsca, gdzie stały domy Alfierich. Patrząc na nie, mogłem powtórzyć, co sekretarz
sieneńskiego medyceusza Pan-dolfa odpowiedział, gdy papież Aleksander Borgia spytał
go, jak w ogóle można rządzić tymi sieneńczykami. „Tylko kłamstwem, Wasza
Świątobliwość”.
U dominikanów obejrzałem jeszcze głowę Katarzyny Beninsaca, doradczyni
okrutnika i tyrana, papieża Urbana VI, sławną relikwię sławnej świętej sieneńczyków. I
miałem dosyć.
Nie lubię, gdy historia przytłacza mnie.
W Rzymie oddałem samochód, uregulowałem ostatni rachunek i rozdałem
napiwki. Z lotniska wysłałem pożegnanie do Claudii i komisarza Malonego.
We Fryburgu, w Szwajcarii, mogłem pokazać mojej córce Dianie przepiękne
witraże Mehoffera, gdy słońce ogarnia szarą bryłę katedry i zapala w owych witrażach
niezapomniane barwy. Witraże Mehoffera to jeden z cudów Europy i moja córka musiała
to wreszcie zobaczyć. Jeszcze przez rok chciałem zostawić ją pod opieką lekarzy i w
szwajcarskiej szkole. Potem będzie banalny Londyn.
We Fryburgu Joy powiedziała mi, gdy przyglądaliśmy się Dianie, smukłej i
ślicznej jak młode życie, zapatrzonej w witraże fryburskiej’ katedry:
- Chciałam podarować tę szmaragdową gemmę twojej córce. Ale rozmyśliłam się.
Nie dostanie jej.
Popatrzyła na mnie uważnie.
- Powiedz, że nie będziesz się śmiał!
Powiedziałem, że nie będę.
•
Otóż, Rob, pomyślałam sobie, że kobiety, na które patrzy Venus, nie są
szczęśliwe...
•
Doświadczenie, Joy?
- Astrologia, głuptasie. Sprzedaj’ szmaragdową gemmę, proszę cię!
Nie jestem przesądny, ale gdy idzie p interes mojej córki, to gotów byłbym
sprzedać nie tylko szmaragdową gemmę, ale nawet przejechać się nago na koniu ulicami
Fryburga. Z wszelkimi konsekwencjami tego czynu. No więc sprzedałem gemmę z głową
Venery. Kaumann dał mi za nią tyle forsy, że byłem naprawdę zdziwiony. Obraz
Vecchietty też chciał kupić, ale ja wykazałem twardy upór.
We Fryburgu miałem telefon od sędziego Baldassariego. Perucci wsypał jeszcze
jednego wspólnika don Tulia. Był nim właściciel hotelu „Toscana”, facet, który
podsłuchiwał moje rozmowy telefoniczne. Ale to wszystko było już poza mną. W starym,
pięknym Fryburgu czas upływa przyjemnie, jeżeli się ma trochę pieniędzy.
Joy znalazła w „Weltwoche” pierwszy wielki artykuł pod tytułem Sprawa
etruskiego grobowca. Było w nim wiele prawdy i nieprawdy, jak to zazwyczaj:, bywa w
dziennikarce. Było i o mnie, i o profesorze Orlanim - brawo, staruszku, reklama nie
zaszkodzi nawet profesorowi! - był „pierwszy wrzask sensacji”, jak oznajmiła Joy po
przeczytaniu tego wszystkiego. Tacy faceci jak Malone i Baldassari mają dobre kontakty,
a ich szefowie - jeszcze lepsze. Dlatego o don Tuliu Alfierim napisano niewiele. Nie
mógł stanąć przed kratkami, leżąc na dnie kanału La Manche, a jego wspólnicy w
Rzymie i Sienie czekali na procesy, wynajęli najlepszych adwokatów. Aresztowano
nawet właściciela „Toscany”, hotelu, w którym mieszkałem, będąc w Sienie. Jego
wspólnik z antykwariatu „Ars” w Zurychu już siedział. Właściciel „Toscany” kierował
siatką przemytników we Włoszech. On też mógł sobie pozwolić na kosztowną obronę.
Jeden człowiek zależy od drugiego człowieka i tak toczy się światek.
W „Weltwoche” podkreśliłem sobie czerwonym ołówkiem wypowiedź sędziego
Baldassariego. Oznajmił, że nie spocznie, nie przedstawiwszy opinii publicznej ponurych
zbrodni związanych z Tumba Aurea i patologią pewnych środowisk. Gość jest twardy,
zobaczymy, czy mu się to uda. Uruchomiłem moje biurko wycinków prasowych,
wyciąłem to wyzwanie rzucone tak śmiało i włączyłem je do moich prywatnych akt.
Baldassari, podobnie jak Malone, należy do tych mężczyzn, którzy długo
obliczają swe szanse, zanim siądą do niebezpiecznej gry. Ale kiedy już zaczną, wtedy
albo trzeba uznać ich wyższość, albo ich unieszkodliwić.
„KB”