Bart Robert D Etruski grobowiec

Robert D. Bart

ETRUSKI GROBOWIEC



KB”



ROZDZIAŁ I


Don Amadeo Alfieri, uniwersytecki kolega profesora Orlaniego, ojca mojej przyjaciółki Claudii, mógłby odpowiadać opisowi antropologicznego typu etruskiego, podanego kiedyś przez Gavina de Beer. Miał pociągłą twarz, cienki, ostro zarysowany nos, czoło wysokie, gładkie i wąskie, a czaszkę wydłużoną „arystokratycznie, w porównaniu do typu romańskiego”, jak sam mawiał w kawiarni na Campo dei Fiori. Odpowiadałem mu żartobliwie, że jeśli chodzi o czaszkę, to mógłby szukać pradziadków równie dobrze na Jukatanie w grobowcach Majów.

Alfieri, gdy zeszłego roku odwiedziłem go w jego wiejskiej posiadłości leżącej pomiędzy Sieną i Volterra, obiecał mi pokazać coś, czego nie oglądały dotąd oczy etruskologów. Nie jestem etruskologiem, interesują mnie zasadniczo kultury mezoamerykańskie, ale kiedy Alfieri oznajmił mi, że mogę liczyć na dwie, no, powiedzmy trzy wazy z VIII wieku przed naszą erą, obudził moją chciwość kolekcjonera cierpiącego na niedosyt gotówki. Liczyłem bezwstydnie, że tego lata obłowię się, nie wydając ani funta u tych hien, londyńskich antykwa-riuszy. Zwłaszcza że leczenie mojej córki przeciągało się w Szwajcarii, a moja żona Laura dokonywała cudów przebiegłości, aby przedłużać sprawę rozwodową i wycisnąć ze mnie wszystko, co udało mi się zarobić na sprawie sir Garricka w Afryce.

Anglicy powiadają, że wiosna w Anglii ma niepowtarzalny urok. To samo udało mi się już słyszeć w Prowansji i Andaluzji. Ja twierdzę, że najładniejsza jest wiosna w Szwajcarii, nawet gdy na trasie zjazdowej moje stare markery w wiernej symbiozie z jeszcze starszymi deskami rousillon budziły zrozumiałe zdumienie, chichoty i małpie miny eleganckich zjazdowców zaopatrzonych w sprzęt wyceniany na pierwszym, miejscu w katalogach renomowanych firm. Przyznaję, że sensacja, jaką budziłem, trochę mnie drażniła, ale gdy wieczorem strzelałem mojego drinka i dowiedziałem się, że znowu kilku specjalistów od zjazdu zawieziono oblepionych gipsem do najbliższego szpitala, dobre samopoczucie wracało mi momentalnie. Zwłaszcza, tu już muszę zanotować całą prawdę, że mój dzieciak czuł się tej wiosny znacznie lepiej, a to było dla mnie najważniejsze. Ale życie, doktorze Bart, to nie żarty. Życie uwielbia forsę, Szwajcarzy też ją lubią, lubią systematycznie. Telefon z Londynu zaostrzył więc moją uwagę. Dzwonił Dawson, mój kumpel, mówiąc, że faceci z policji włoskiej pamiętają o istnieniu Roberta D. Barta. - Archeologa? - zapytałem rzeczowo.

Lubię góry, lubię dalekie przestrzenie tego morza białego zimą, płynę po tej bieli jak ptak. „Do gipsowego gniazda!” twierdzi moja przyjaciółka, Claudia, córka starego Orlaniego z Rzymu. Jest ze mną teraz, a raczej nie ze mną, tylko z moją córką. Claudia ma\vszystkie uroki młodości, a ja, idiota, nie mogę zapomnieć Joy, która zdaje się zapominać o mnie. Nasze londyńskie pożegnanie było chłodne. Chyba jednak spotykała się z typem, o którym wspominała, gdy prowadziłem sprawę Garrickpw. Wyjeżdżała na kontynent, w Alpy. Wyobrażałem sobie, że jej towarzysz to płaskostopy kretyn, który będzie oglądał góry, siedząc sobie w wygodnej kolejce zębatej wyruszającej z Saint-

- Gervais u stóp Mont Blanc i zaliczając z ławki urocze doliny Montjoie i Chamonix.

Może nie powinienem był tego powiedzieć, ale byłem w niedobrym.nastroju. Moją córkę czekała operacja kostna w szwajcarskim sanatorium. To mogło mnie tłumaczyć, ale Joy o tym nie wiedziała. Gdzieś podział się nastrój łączący nas podczas krótkich wakacji w Ely. Joy była jak wolny ptak. To wiedziałem. Wiedziałem również, że Claudia pozostanie moją platoniczną przyjaźnią. To dzieciak. Chciałbym, żeby zaprzyjaźniła się z moją córką, gdy ja pojadę do Rzymu, tego zakurzonego miasta, które, nie wiem czemu, wciąż budzi zachwyt tylu ludzi. Co do mnie, wolę wiejski spokój, małe pensjonaty i kąty, gdzie można spokojnie strzelić sobie drinka i gdzie niepodają niczego z oliwą i makaronem.

Dawson nie powiedział mi, dlaczego policja włoska interesuje się moją skromną osobą. Widocznie sądził, że odpowiedź na to pytanie znajdę na miejscu.

Przyjaciel mojej ciotki, niejaki Morse z Yardu, sprezentował mi onegdaj ładne cacko, smith and wessona 38, wiedząc, że lubię niezawodną broń, chociaż nie lubię jej używać. Dołączyłem tego wessona do mojego małego kompletu, z którym się nigdy nie rozstaję, do skorpiona i webleya, tym bardziej że prezent Morse’a ma tylko dwuipółcalową lufę, wygodny do noszenia. Córce powiedziałem, że wybieram się na wykopaliska, aby wydać ostatnie pieniądze przeznaczone na drinki. Nie dala się zwieść żartowi, ale nie powiedziała ani słowa. Claudia widziała, jak pakuję te „dwa i pół cala” do małej walizeczki.

- Policja pewnie może, ale sprawiedliwość nie, moje dziecko. Poza tym czasami lubię pieniądze, i raczej więcej pieniędzy niż mniej. Co ci kupić na pożegnanie? Chanel numer 3?

- Yardleya.

Zmieniłaś gusty?

Jej oczy, oczy jak dwa kwiaty, wspomniałem, kiedy samolot linii Swissair, airbus A310, kołował na pasie lotniska Fiumicino. Nie bez przesady mówi się, że Swissair to nie tylko linia lotnicza, i najlepszy w świecie system rezerwacji komputerowej. Rzymskie biuro Swissair postarało się też o rezerwację hotelu i wynajęcie samochodu, co oznajmił mi agent linii, kruczowłosa dziewczyna o fiołkowych oczach. Rob, starzejesz się, bo masz fioła na punkcie dziewczyn. Wciągnąłem w płuca ciężkie, rzymskie powietrze. Już nie pamiętałem o Claudii, chociaż miałem jeszcze w oczach bajkowy obrazek szwajcarskiego zimowiska i pamiętałem ciepło warg mojego dzieciaka. Czułem to dziwne podniecenie ogarniające mnie zawsze, gdy zaczyna się jakaś sprawa. Naturalnie spłoszyłem facetów z obsługi bezpieczeństwa lotów, gdy czujniki wymacały mój mały arsenał w walizce. Sprawę szybko wyjaśni! komisarz Malone, uprzedzony już przez Yard o moim przyjeździe, więc nie potraktowano mnie jak terrorysty z obszarów przyjaznych, ale rozwijających się i dlatego bardzo nerwowych.

Spojrzałem z żalem na fiołkową dziewczynę ze Swissair, rzuciła mi rutynowy uśmiech, zakodowany służbowo, i wskoczyła do czerwonego fiata uno, zostawiwszy mi plik papierów, plan miasta i czeki podróżne. Oczywiście było tam również poświadczenie rezerwacji apartamentu w hotelu „Raphael”.

Komisarz Malone miał wygląd wyżła mieszańca. Sylwetka wyżła, sierść irlandzkiego setera, mam oczywiście na myśli włosy, wydłużona, sucha, wilcza twarz i ślepia basseta. Słyszałem, że Malone uchodzi za doświadczonego wygę. Nie dziwię się. Na oczy basseta da się nabrać niejeden spryciarz. W cywilnym ubraniu nie robił wrażenia wygi, który, jak mówił o nim mój kumpel Dawson, pójdzie po tropie, przezwyciężając nawet własny zawał serca.

Milczał, prowadząc swój służbowy wóz, aż do Piazza Navona. Przed hotelem powiedział:

- Będę jutro rano. Około dziesiątej. Porozmawiamy. Teraz zostawiam pana, idę do Domiziana na kawę, bo ledwie powłóczę nogami.

- Starość? - powiedziałem niegrzecznie, bo dostrzegłem, że jakby ociąga się z pożegnaniem.

- Terroryści, psiakrew. Do jutra... Prywatny gliniarz to musi być coś! Ja łaziłem za terrorystami przez całą noc.

Przechodząc przez hotelowy hall, zauważyłem doktora Paoli. Stary profesor Orlani wypowiedział mu dom, obiady i kolacje, Claudia wypowiedziała mu towarzystwo, bo polubiła moje. Co ten zdechlak tu robi o tej porze i w towarzystwie facetów rozprawiających głośno

o przyszłości socjalizmu? Czyżby porzucił sympatię do Czerwonych Brygad? Miał elegancko zaprasowane kremowe spodnie, kremową koszulę, kremową marynarkę i kremowy krawat. Gębę też miał kremową jak po wyleczonej żółtaczce. Popatrzył na mnie złym wzrokiem. Udałem, że go nie poznaję, nie lubię typków, którzy przyjaźnie machają prawicą, a lewicą mieszają trucizny. Mydłek. Ale nie wybaczył mi ani Claudii, ani tego że nie zrobi kariery w katedrze Orlaniego.

Byłćm zmęczony i nie chciało mi się jeść. Wziąłem prysznic, wyłączyłem telefon, z przyzwyczajenia sprawdziłem zamek u drzwi i położyłem się na łóżku, czekając na sen.

Następnego dnia o dziesiątej zastukano do drzwi. Na progu stał basset Malone. Gdyby jeszcze miał długie, rasowe opadające uszy, mógłbym mu powiedzieć „wejdź, ale nie szczekaj, bo cholernie boli mnie głowa”.

- Śniadanie? - zaproponowałem. Skinął głową.

Zamówiłem śniadanie. Malone powiedział od niechcenia:

Pomyślałem sobie, że warto to zapamiętać.

Nabiłem fajkę i zasiadłem wygodnie w fotelu. Malone nerwowo zapalił papierosa.


ROZDZIAŁ II


Następnego dnia byłem już w drodze do Sieny, siedząc za kierownicą dwuosobowego szewroleta z plastikową karoserią, pudło to wygląda dosyć niepozornie, ale wiedziałem, że można z niego wydusić do dwustu kilometrów. Naturalnie, nie zamierzałem ryzykować takiej szybkości. Policja włoska nie zna się na żartach pod tym względem, a sprawa przedstawiona przez komisarza Malone zaintrygowała mnie, może przede wszystkim dlatego że po pierwsze ten szczwany basset nie powiedział mi wszystkiego, po drugie, że chciał wyciągnąć kasztany z ognia moimi paluchami, a po trzecie, że to wszystko, co usłyszałem i co sobie kombinowałem, łączyło się z niebezpieczeństwem, czułem to podskórnie. Nigdy nie zależy mi na nadstawianiu karku i zazwyczaj dbam o swoje zdrowie, chyba że z jakiegoś powodu strzelę o trzy drinki z-a dużo. Tym razem też nie zamierzałem popełniać samobójstwa, ale po prostu potrzebowałem forsy. Moja żona starannie zaplanowała rozciągnięcie sprawy rozwodowej w przestrzeni i czasie. Jej adwokaci, którzy mogliby się przyśnić staremu Dickensowi, urzędowali w Londynie, ona bywała nieuchwytna. Czekali, aż pęknę i zgodzę się na alimenty, których wysokość przyśpieszyłaby zapaść u kogoś dużo bardziej zamożnego niż ja. Nazwali to nawet dosyć łagodnie: odszkodowaniem za złamane życie kobiety. Ciekawe, czy ci panowie z palestry wiedzieli, że moja żona mogłaby zająć się zawodowo łamaniem życia mężczyznom!

Wisiała też nade mną inna groźba. Londyński wydawca, którego namawiałem do wydania mojej nowej książki o kulturze Majów z kosztownym wyborem ilustracji, zapewnił mnie, że jeśli nawet się zgodzi na to i zostanie zrujnowany, to nie zawaha się zrujnować i mnie. Doszczętnie.

A wreszcie sprawa braci Alfierich. Myślałem o niej, siedząc w małym barze opodal stacji i warsztatu samochodowego, w którym sprawdzano ciśnienie oleju w moim wozie. Siedziałem i myślałem, grzebiąc widelcem po plastikowym talerzu wypełnionym makaronem i jakimś czerwonym sosem. Nie cierpię makaronu, który kojarzy mi się zawsze z wężem oplatającym biednego, starego Laokoona. Właściciel baru musiał mnie obserwować i uznał pewnie, że jestem zmęczony, bo podszedł i powiedział:

- O sto metrów stąd mamy całkiem niezły motel. Gdyby pan zechciał się przespać, mógłbym zadzwonić do recepcji...

- Dziękuję. Czekam na wóz. Przeglądają go w warsztacie.

Zapłaciłem i wyszedłem przed bar. Nie chciało mi się nabijać fajki. Wróciłem do baru i kupiłem paczkę astorów. Kazałem dodać butelkę szkockiej whisky. W wozie uzupełnię piersiówkę.

Przed Viterbo miałem małe zdarzenie. Olbrzymia ciężarówka, która zbliżała się z naprzeciwka od strony Viterbo, nagle zjechała na mój pas ruchu, oślepiając mnie potężnymi reflektorami. Znalazłem się pomiędzy tym stalowym mastodontem, a skalną pochyłością sięgającą drogi. Uratowało mnie wspaniałe przyspieszenie mojego wozu. Stanowczo, Bart, podejmujesz zawsze dobre decyzje, jesteś nadzwyczajny. Tak sobie pomyślałem. Bo gdybym w genewskim biurze Swissair kazał wynająć jakiś większy wóz z automatyczną skrzynią biegów, byłoby już po mnie. Przejeżdżając przez uśpione miasto oceniłem zdarzenie z ciężarówką jako przypadkowe. Potem pojawiła się mgła. Zmieniłem światła na krótkie, zapaliłem papierosa i włączyłem radio. Jakaś nocna stacja nadawała muzykę taneczną w wykonaniu orkiestry Edmunda Rossa. Można wytrzymać.

Minąłem Viterbo i wybrałem drogę na Montefiascone i Montalcino. Zaczął padać drobny deszcz. Włączyłem wycieraczki na długi, powolny skok i nacisnąłem guzik w lewych drzwiach, opuszczając szybę. W wozie było gorąco i poczułem się trochę senny.

Deszcz siąpił, wycieraczki pracowały monotonnie, mgła opadła już dawno. Ciągnąłem spokojnie i równo, dziewięćdziesiąt na godzinę. W górnym lusterku widziałem wciąż żółtawe światła. Spojrzałem na jarzący się zielono zegar na desce rozdzielczej. Tamten wóz trzymał się mnie już ponad czterdzieści minut. Mógł to być oczywiście przypadek. Światła jego wisiały nisko nad ziemią, rozstawione szeroko, nie był to więc mały wóz, jednak nie ciężarówka. Próbowałem nie zwracać uwagi na intruza, myślałem o Joy. Od czasu, gdy spadla na nią fortuna sir Garricka, mogła sobie pozwolić na dłuższe podróże, a seria artykułów o zabójstwie Garricka i przemycie diamentów z Afryki Południowej utorowała jej drogę do wielu czasopism. Ale Joy wolała pisać artykuły o sztuce, za którą przepadała, zwłaszcza o sztuce włoskiej. Zdaje się, że Joy powinna być teraz w Rawennie, w czasie kiedy od gór wieją jeszcze chłodne wiatry, w starym mieście cesarskim już zakwitają pierwsze żółte róże rawenneńskiej wiosny. Myśląc o tym, jeszcze nie wiedziałem, naturalnie, że postanowię, iż Joy będzie w nowej sprawie, ściągającej mnie do Sieny, przynętą.

Lekka mgła przemieszana z deszczem ustąpiła, deszcz też przestał padać. Miałem ochotę strzelić sobie jednego, ale policja drogowa bywa czasem bardzo pracowita, nawet w taką noc jak ta, a ja nie chciałem zwracać na siebie uwagi. Za Corbaro skręciłem w prawo, w boczną drogę mającą wylot ku Ficulle, gdzie mogłem wrócić na autostradę do Sieny. Wóz jadący z tyłu powtórzył mój manewr. Zapaliłem papierosa, wyjąłem ze schowka skorpiona, wsadziłem pod pachę. Dodałem gazu.

Tamten zrobił to samo. Miał potężne przyspieszenie. Mimo to mogłem mu uciec, jednak nie uczyniłem tego. Pozwoliłem, aby zrównał się ze mną. Przez chwilę pędziliśmy tak drogą błyszczącą w świetle reflektorów. Był to podrasowany BMW. Nie mogłem rozpoznać, czy sylwetka schylona przy kierownicy należy do kobiety czy do mężczyzny. W każdym razie mój „towarzysz” miał dobre nerwy, gdyż na wysokości jego twarzy dostrzegłem żarzący się punkcik papierosa.

Rozstaliśmy się, gdy wjeżdżałem na autostradę prowadzącą do Sieny. Światła jego wozu uciekły nagle do tyłu, zamigotały drwiąco. Znikły. O co tu chodzi, Bart? Ktoś będzie musiał na to odpowiedzieć. Cierpliwości.

Malone ostrożnie spróbował mojej wybornej szkockiej jak ktoś, kto boi się otrucia. Ostatecznie w tym kraju wszystko jest możliwe. Papież Aleksander Borgia na wydanej przez siebie uczcie otruł się winem przeznaczonym dla paru zaproszonych kardynałów.

Basset kluczy, muszę go nacisnąć.

Byłem pewien, że basset kłamie. Policja chce mnie tu pewnie użyć jako wycieraczki. Nie ze mną takie numery. Ale grajmy dalej.

- Jeszcze dwa pytania, zanim wskoczę do łóżka.

- Niech pan pyta, doktorze Bart. - Tym razem Malone sam nalał sobie whisky. Widocznie mu smakowała. Ja też ją lubię. Spojrzałem na Malonego przyjaźniej.

- Kobiety w dzisiejszych czasach są takie nerwowe, wie pan.

Malone wstał. Był trochę zarumieniony, to wina mojej szkockiej.

Rzucił na stolik kopertę.

- Co to jest? - zapytałem.

- Trochę szczegółów dotyczących tej sprawy. Muszę już iść. W kopercie znajdzie pan numer mojego rzymskiego telefonu. Do widzenia.

Widocznie nie chciał już ze mną rozmawiać o tej sprawie. Ach, ta polityka, spawiająca, że nawet koty boją się myszy! Ziewnąłem ostentacyjnie. Niech facet nie sądzi, że mnie zdziwił albo wzbudził moje zainteresowanie.

- Cześć.

Gdy wyszedł, wziąłem ciepły prysznic, potem poszedłem do łóżka, wyłączywszy przedtem telefon. Zadawałem sobie pytanie, dlaczego Malone chce mnie wrobić. Bo to było pewne. Czyżby rodzina Alfierich była aż tak wpływowa, że policja rzymska chciałaby obserwować sprawę z boku i ewentualnie wrobić w jakąś awanturę prywatnego glinę? I dlaczego sprawą zabójstwa don Amadea Alfieriego nie zajmują się zawodowi łapacze z Sieny? Bart, stary pijaku, gdy się obudzisz, musisz zjeść porządne śniadanie i strzelić kilka drinków. Szkocka albo bourbon zawsze dobrze ci robi na szare komórki. W pewnej chwili usiadłem na łóżku. Ostatecznie nie przyjechałem na wakacje, trzeba włączyć telefon. Na wszelki wypadek.

Telefon zadzwonił prawie zaraz potem. Podniosłem słuchawkę.

Pani czy panna Patrycja parsknęła śmiechem i odłożyła słuchawkę.

Po śniadaniu, a przed wyruszeniem do Sieny zamówiłem rozmowę z Zurychem, z antykwariatem mojego przyjaciela, Josta Kaumanna.

Nie miałem pojęcia, czemu zadzwoniłem do Josta. Spakowałem bagaże, zadzwoniłem na służbę, kazałem znieść walizy, zjechałem windą do recepcji, uregulowałem rachunek, zostawiłem napiwki, kupiłem kilka gazet i wsiadłem do wynajętego przez Patrycję Wills wozu. Po godzinie wymknąłem się z rzymskiego mrowiska, wjechałem na autostradę północną i dodałem gazu. A więc tak: jeśli don Alfieri związany jest z jakąś polityczną mafią, to któregoś dnia znajdą twoje długie szczątki, powiedziałaby Joy, w rzece albo nie znajdą ich w ogóle. Polityka... czy mogę kupić taki numer Malonego? Bassety bywają niegłupie, Bart. Nie słyszałem, żeby były obłudne. Muszę zapytać Dawsona, on ma basseta.

Znowu było mi duszno w wozie. Podniosłem szyby i włączyłem klimatyzację. Nie pomogło. Ostatnio żyję chyba zbyt intensywnie. Praca gliny, nowa książka o pewnych aspektach wczesnej kultury Majów, papierosy i fajka, no i szkocka. Mało pływania, mało tenisa, mało nart, i ci cholerni prawnicy Laury, wysysający moją krwawicę. Pan Bóg popełnił z całą pewnością dwa błędy. Najpierw, gdy nie wyszła mu sprawa z Rajem, Adamem i Ewą, a potem, gdy stworzył prawo. Zbyt elastyczna to była robótka, zbyt dużo zostawiła do interpretacji dla palestry. Gdy uporam się z tymi londyńskimi łotrami, sam sobie ofiaruję Srebrnego Jasia.

Noc dłużyła się, znowu poszukałem muzyki w radiu. Na wszystkich zakresach słychać było perkusję i wycie Beethovenów piosenki. Wrzuciłem kasetę z nagraniem Stephana Grapelli. Byliśmy na jego koncercie w Albert Hall, ja i Joy. Dobry jazz i dobry instrumentalista, to jednak coś. W światłach drogowych widziałem przed sobą puste, szerokie pasmo autostrady, jechałem setką, niosło mnie jak na latającym dywanie, Te dwuosobowe szewrolety to dobre maszyny.

To było przed Quirica. Długi, płaski cień na drodze. Człowiek? Jeszcze nie byłem pewien. Podjechałem bliżej, ale niezbyt blisko. Zatrzymałem wóz. Włączyłem zamki u drzwi. Wysiadając, sprawdziłem, czy mój skorpion siedzi dostatecznie lekko w futerale pod pachą. Schyliłem się, udając, że poprawiam trzewik, i szybko przykleiłem kluczyki plastrem do podwozia. jeśli ktoś szykuje mi kawał, wóz można będzie otworzyć tylko łomem. Rozejrzałem się. Wokół było pusto i cicho. Podszedłem powoli. To była kobieta, w długiej, ciemnej sukni. Lewą rękę miała bezwładnie przerzuconą przez biodro. Szukając tętna, palcami prawej dłoni mocno ująłem jej ramię powyżej łokcia, wystarczyło nacisnąć w tym miejscu, a ból sparaliżowałby każdą sztuczkę. Odwróciłem leżącą na plecy. Wyjąłem z kieszeni małą latarkę.

Nie miała więcej niż trzydzieści lat, o ile można to ocenić u kobiety, zwłaszcza takiej która nie musi pracować, a chyba właśnie ta nie musiała pracować. Jej suknię oceniłbym na co najmniej czterysta funtów, cztery moje czeki podróżne co najmniej;’ nad naszyjnikiem musiałbym się zastanowić, ale był nietypowy pod względem wykonania i ze złota. Gdzieś już widziałem taką robotę jubilerską, ale nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie to było. Na delikatnych, smukłych palcach nie było pierścionków... i ten naszyjnik, to nie była nowa robota, doskonały artystycznie, ale nie pasował do eleganckiej sukni, w ogóle złoto nie pasuje do tego, co nazywam kobiecą elegancją, raczej srebro. Ten złoty naszyjnik raził. Obok leżał szalowy kołnierz z białego futra, a kilka kroków dalej torebka. W torebce nie było nic więcej poza lusterkiem, puderniczką, szminką. Tak uzbrojona i tak ubrana dziewczyna może wybrać się na kolację do przyjaciół, a nie na spacer po autostradzie, nocny spacer. Kiedy badałem tętno, leżąca wymamrotała kilka niezrozumiałych słów, obejrzałem w świetle latarki dokładnie jej twarz, źrenice, była chyba pod działaniem barbituratów, trochę się na tym znam, bo przez kilka lat studiowałem medycyn;,;. Na lewym ramieniu dziewczyna miała duży, rozległy siniak.

Podniosłem ją. Zaniosłem do wozu. Chcąc oderwać plaster z kluczykami, oparłem ją o maskę, szybko otwarłem drzwi. Umieściłem ją na przednim siedzeniu i zapiąłem pas. Włączyłem silnik i ruszyłem. Wkrótce znalazłem boczną wysepkę. Zaparkowałem. Zapaliłem papierosa i zacząłem zastanawiać się, co dalej. Dziewczyna spała. Trochę chrapała przez sen, czoło miała wilgotne, usta otwarte. Uprowadzona? Zapewne nie. Uprowadzający, nie porzuca swojej ofiary na szosie. Wyrzucona z jadącego samochodu? Też nie. Jeden siniak nie wskazuje na to. Obrabowana? Nie wiem, co mogła zawierać jej mała torebka z krokodylej skóry, ale ciężki złoty naszyjnik z pewnością wzbudziłby chciwość rabusia. Dziewczyna jest pod działaniem jakiegoś środka farmakologicznego. Bart, chodzi o to, aby nie wplątać się w jakiś niepotrzebny numer... Powoli paliłem papierosa i przyglądałem się mojej towarzyszce, włączywszy na chwilę boczną lampkę.

Bez wątpienia, nic była brzydka i chyba była młodsza, niż oceniłem poprzednio.

Wyjąłem termos z kawą z podręcznego neseseru. Napełniłem srebrny kubek. Wypiłem. Kawa była mocna, bardzo mocna i bardzo gorzka, miała dobry aromat. Dziewczyna poruszyła się. Ująłem jej lewą rękę, poszukałem tętna, było teraz miarowe, spokojne, choć niezbyt mocne. Powieki nieznajomej drgnęły. Wyjąłem ze schowka małą skórzaną torebkę, a z niej szklaną rurkę obszytą bawełnianym futeralikiern, była to rurka z amoniakiem. Roztwór wsączył się szybko w bawełnę, gdy przełamałem szkło. Potarłem skronie dziewczyny, czoło, podsunąłem rurkę pod nos. Nieznajoma westchnęła, po chwilce otworzyła oczy. Mogła być w szoku, zatem uruchomiłem mój włoski głosem przeznaczonym na najlepsze i zupełnie wyjątkowe okazje. Łagodnie, bardzo spokojnie spytałem ją, jak się czuje.

- Boli mnie głowa - powiedziała dziewczyna. - I razi mnie to światło. Ale - dodała szybko - niech pan nie wyłącza lampki. - Bała się.

- Romantyczne - powiedziałem, częstując ją papierosem. Przyjęła go, podsunąłem zapalniczkę.

- Co, mianowicie, jest romantyczne? - spytała.

Odsunęła się w kąt wozu. Źle mnie zrozumiała, chyba ją nawet przestraszyłem.

- Pani nazwisko. Ona nazywała się Cattanei, on był Medyceuszem, pokochali się we Florencji, on 2ostał zamordowany...

Teraz byłem pewien, że dziewczyna zadrżała. Jej wąskie dłonie splotły się kurczowo. ‘ - Dlaczego?

Musiałem trafić w coś interesującego. Możliwe, Bart.

Podałem jej kubek z kawą. Wypiła łapczywie.

- Zdaje się - powiedziała - że zasłabłam na drodze.

Jeśli tak, pomyślałem, to szybko wróciłaś do siebie, kotku.

- To było niebezpieczne zasłabnięcie. Gdyby mgła utrzymała się tej nocy dłużej, być może nie zdołałbym zahamować. Albo nic udałoby się to któremuś z tych facetów prowadzących duże ciężarówki na trasie Rzym-Florencja.

Dziewczyna zadrżała. Patrząc przed siebie i odgarniając z twarzy długie, czarne włosy, powiedziała:

Wciąż się bała, była napięta. Po zażyciu zbyt dużej dawki leków nie mogłaby się zdobyć na taką czujność. Więc dlaczego zasłabła na szosie? Moja wcześniejsza diagnoza była warta funta kłaków. Zaraz... Nalewając kawę do kubka, przypomniałem sobie zapach, zapach, jaki poczułem otwierając torebkę. Nie było w niej papierosów z trawką, ale zapach trawki był. To pewne.

- Ładne miasto, mam tam znajomych. Pan także?

Ostre światła omiotły nas z tyłu. Zbliżyły się dwa policyjne motocykle. Jeden stanął około dziesięciu metrów za moim wozem, drugi zatrzymał się tak blisko, że mogłem przyjrzeć się młodej twarzy kierowcy. Poprosił o dokumenty, paszport.

Zasalutował. Kopnął starter. Jego kolega ostro ruszył za nim. Dziewczyna dotknęła mojego ramienia.

Zapuściłem silnik. Ruszyłem, potężny silnik kabrioletu zamruczał przymilnie, gdy nacisnąłem pedał gazu, przyśpieszenie wcisnęło mnie w fotel. Zerknąłem na Franceskę. Nie bała się szybkiej jazdy albo po zdarzeniu na szosie nie wróciła jeszcze całkiem do siebie. Nie wiem, dlaczego pomyślałem, że muszę zadzwonić jeszcze raz do Zurychu, do mojego przyjaciel Josta, właściciela antykwariatu dla zamożnej klienteli. Muszę zapytać Josta, czy don Amadeo Alfieri lub może jego brat Tulio sprzedawali jakieś rzeczy w Zurychu. Kiedykolwiek. Albo czy nazwisko Alfieri mówi coś zuryskim antykwariuszom. Nie miałem żadnych podejrzeń, Malone nie dostarczył mi w Rzymie żadnej informacji, która zwróciłaby moją uwagę na Zurych. Pomysł, który przyszedł mi teraz do głowy, był zupełnie przypadkowy, ale przypadek daje czasem ciekawe rezultaty, podobnie jak mój pozbawiony metody instynkt... A więc kontakty, powiedzmy Amadea Alfieriego w Zurychu. Kiedy kilka miesięcy temu pokazywał mi swoje nowe nabytki etruskie, zauważyłem tam kilka przedmiotów, o których nie czytałem w literaturze fachowej. Wpatrując się w pasmo drogi znikające pod maską mojego wozu, przypomniałem sobie słowa, jakie Amadeo Alfieri powiedział tonem zwierzenia: „Dotarłem do czegoś, co wstrząśnie etruskologią, przekona się pan”. Co wtedy mógł mieć na myśli?

Malone wspomniał, że zeszłego lata don Amadeo przepadł na kilkanaście tygodni. Wrócił do swojej posiadłości niezwykle podniecony. Powiedział tylko, że „kopał tu i tam z niezwykłymi rezultatami”. Czy jest to zgodne z prawem? Tak zapytałem Malonego. Wzruszył tylko ramionami. Jest, mówił, jakieś prawo określające te sprawy, ale widzi pan, tereny te - miał na myśli dawne terytoria etruskie - naszpikowane są zabytkami, służba konserwacyjna i strażnicy pilnują tylko tego, co jest już znane specjalistom, przypadkowe znaleziska wpadają w ręce zawodowych przemytników. Jest ponadto możliwe, że Alfieri kopał gdzieś na swoim terenie. To bogacz.

Mgła pojawiła się znowu na drodze. Zmieniłem światła z długich na krótkie. Spojrzałem na dziewczynę. Spała, wtulona w kąt fotela.

Zatrzymałem się za Torrenieri przy stacji z małym barem. Muszę

coś zjeść, zanim mnie tu wykończą. Kelner, potężnie zaspany, wymruczał, że może podać pizzę albo frankfurtera i kawę. Wybrałem frankfurtera. Kelner spojrzał na mnie z urazą, nie chciało mi się wyjaśniać, że nie cierpię pizzy. Potem poszedłem do boksu z telefonem i wykręciłem numer kierunkowy Rawenny, potem numer hotelu „Pod Różą”. Tam miała się zatrzymać Joy. Facet z recepcji oznajmił mi, że miss Galson jeszcze nie przyjechała. Odłożyłem słuchawkę. Panna Cattanei spała, gdy wróciłem do samochodu. Posłyszałem za sobą ciężku tupot. Zdyszany kelner zatrzymał się przede mną, przez chwilę łapał oddech, z pewnością jedynym sportem, jaki uprawiał, był bieg z talerzami.

- Zapomniał pan zapłacić za telefon...

Zapłaciłem. Trzasnąłem drzwiami wozu i włączyłem stacyjkę. Dwie lampki oświetlające wnętrze wozu zgasły, kiedy zamknąłem drzwi, lecz paliły się wystarczająco długo, by zgięty w pół kelner zawołał:.

- O, dobry wieczór, pani...

Zaledwie pomyślałem, że facet ją zna, posłyszałem jej szept i poczułem jej palce zaciskające się na moim ramieniu.

- Jedźmy, proszę!

Biały kitel kelnera znikł w ciemności.

- Co się stało? - zapytałem. Dziewczyna nie odpowiedziała, poprosiła o papierosa, paliła, zaciągając się łapczywie. - W dalszym
ciągu nazywamy się Cattanei? - rzuciłem pytanie.

- Chyba nie mówiłam nic o moim stanie cywilnym?

- Pomylił mnie z kimś, zapewniam.

Dojeżdżaliśmy do Sieny.

- Gdzie pani wysiądzie? - spytałem.

- W pobliżu Muzeum Miejskiego. - Proszę pilotować. Nie znam drogi.

Znałem trochę Sienę. Ilekroć byłem w Rzymie, przejeżdżałem przez nią do Florencji. Lubię wałęsać się po Uffizi, tym małym toskańskim Luwrze. Zachowałem ten fakt dla siebie. Ta nieznajoma dziewczyna intrygowała mnie, nie wiedziałem dlaczego, i nie chciałem, aby sądziła, że zdarzenie na szosie wydaje mi się na tyle niezwykłe, że chcę dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Było w niej coś, czego nie umiałem wyjaśnić, jakaś ciemność, mrok. I ten dziwny ciężki naszyjnik ze złota, tego nie można kupić w najlepszej firmie jubilerskiej, nawet za duże pieniądze płatne czekiem mającym pokrycie w bardzo dobrej walucie.

Coś takiego można ujrzeć tylko w muzeach. Kopia? Wykluczone. Wykluczone, Bart. To nie był wytwór rzemiosła, to było arcydzieło osnute niewidzialną mgiełką dawnej, bardzo dawnej przeszłości. W takich sprawach miewam przeczucia, które na ogół mnie nie mylą. Przekonałem się o tym nie raz podczas prac wykopaliskowych na Jukatanie. Tamtejsi chłopi, podobnie jak w Guatemali, przynosili mnóstwo falsyfikatów, wśród których, jak samotna perła, tkwił niekiedy jakiś oryginał wygrzebany w miejscu nie znanym badaczom. Zawsze potrafiłem to wywęszyć i potem szedłem tym tropem jak dobry pies myśliwski.

- Jest pan chyba bardzo pewnym siebie mężczyzną – powiedziała z dziwnym uśmiechem. - Niech pan zapomni o naszym spotkaniu -
dodała z naciskiem. I już jej nie było.

Była zbyt wczesna pora, bym mógł pojawić się w siedzibie don Tulia Alfieriego. Wynająłem pokój w hotelu przy rynku, wziąłem prysznic i zasnąłem ze skorpionem pod poduszką snem małego chłopca przyzwyczajonego do swojej ulubionej zabawki. Aha, czy powiedziałem już, że oczywiście nie zapomniałem zatroszczyć się o moje bagaże? Mój wóz był już pod opieką garażowego, walizki stały w pokoju, a boy czekający napiwku otrzymał ode mnie dolara, czym był wyraźnie zachwycony. Dziwne, jak ludzie nie lubią tu lirów. Miałem nadzieję, że nie wydałem tego dolara bez powodu. Chłopcy hotelowi bywają bardzo gadatliwi. Ten nie był mi potrzebny, ale kto wie... Kto wie, o co będę musiał pytać różnych ludzi? Gdy się obudzę i wyjdę do miasta, zajrzę do księgarni i chyba kupię ostatni rocznik informacji etruskologicznych i ostatni „Corpus Inscriptionum Etruscarum”, oraz przejrzę gazety sprzed miesiąca. Na co może mi się to przydać? Nie wiem. Ale don Amadeo Alfieri został zamordowany właśnie miesiąc temu. W marcu.

A teraz był kwiecień, 28 kwietnia 1981 roku. Właściwie to także nie miało znaczenia, poza tym, że jeden Alfieri od miesiąca nie żyje, jego morderca nie został dotąd ujęty, zaś drugi Alfieri czuje się podobno zagrożony.

No, dobrze. Jeszcze tylko jedno, Bart, zanim zaśniesz. Dlaczego Malone zastrzegł się, że don Tulio nie może wiedzieć o naszym spotkaniu w Rzymie i rozmowie w hotelu „Raphael”? Czy chodzi o to, że Alfieri domaga się najwyższej dyskrecji i nie życzy sobie, by zacny basset powiedział mi więcej, niż to jest dopuszczalne? Nie rozumiałem tego zastrzeżenia Malonego. Przecież w innym momencie naszej rozmowy nadmienił, że w jakimś sensie zwrócił uwagę Alfieriego na mnie.


ROZDZIAŁ III


Myślałem o tym w kościele S. Agostino, patrząc na Rzeź niewiniątek - Mattea di Giovanni. I nie mogłem się skupić na porównaniu rysów Madonny Giovanniego, nie, to była twarz świętej Barbary u sieneńskich dominikanów, z rysami Madonn Michała Anioła. Zawsze zastanawiało mnie to podobieństwo. Wciąż myślałem o kilku zasadniczych pytaniach: w co się bawi Dawson w Yardzie, w co gra basset Malone, i jaką szansę w tej grze przeznaczono dla mnie? Włóczyłem się przez dwa dni po mieście rozsiadłym pośród pagórków i parowów, pełnym majestatycznej przeszłości i hałaśliwej teraźniejszości, otoczonym zieleniejącymi już gajami, z wiosennie szumiącą rzeką Arbio. Pośród drzew ocieniających jedno z sieneńskich wzgórz od zachodu, w pobliżu drogi prowadzącej ku górze Monte 1’Amiata leżała podmiejska posiadłość don Tulia. Jeszcze w Rzymie otrzymałem od Malonego adres adwokata doń Tulia, którego miałem uprzedzić o swoim przyjeździe, ale postanowiłem, że złożę Alfieriemu wizytę bez uprzedzenia. Moja licencja była w porządku, rzymska policja wiedziała o moim przyjeździe ze Szwajcarii i dyskretnie polecała mnie, zatem pośrednictwo adwokata nie było mi potrzebne. A jeśli zacznę węszyć i nie spodoba się to miejscowej policji, ktoś będzie musiał za mnie poręczyć.

- Są we Włoszech dwie mafie - powiedział mi żartobliwie przez telefon nadinspektor Dawson. - Mafia, o której czytamy w gazetach,
i mafia adwokatów. Uważaj, Bart.

Rzeczywiście. Z amerykańskim prawnikiem mogę dogadać się na gruncie prawa. Z angielskim - jeśli włożę na głowę perukę i zacznę zachwycać się prawami z XVI stulecia. Włoska palestra, to układy delikatne i skomplikowane, jak rysunki brabanckich koronek.

W kawiarni kazałem sobie podać wszystkie gazety sprzed miesiąca. Kelner bezradnie rozłożył ręce. Poszedłem do miejskiej biblioteki i tam przejrzałem prasę. O zamordowaniu don Amadea Alfieriego pisano niewiele i zdaje się oględnie. Wypowiedzi prowadzących śledztwo były enigmatyczne. To znaczy, że tym facetom nie należy wchodzić w drogę, chyba w ostateczności. Jasne... Przejrzałem prasę z wcześniejszych miesięcy. Żadnych sensacji, które mogłyby mnie zainteresować. Zagadnąłem młodziutką biblotekarkę, czy zna prywatnych zbieraczy w Sienie, ich biblioteki zapewne muszą zawierać bezcenne druki i rękopisy interesujące mnie jako historyka sztuki. Dziewczyna, nieśmiała blondynka o tym odcieniu włosów, jaki widywałem, będąc kiedyś w Lombardii, powiedziała mi, że zapewne największą bibliotekę białych kruków mają państwo Alfieri.

- Don Amadeo? - rzuciłem pytanie, schylony nad rocznikiem miejscowej gazety.

- Ach, nie, don Tulio. Don Amadeo został zamordowany przed

miesiącem, proszę pana. Słyszałam, że było to bardzo dziwne morderstwo...

Kiedy chcę, wyglądam poczciwie. Dziewczyna powiedziała pewnie coś, o czym wolałaby milczeć., bo spojrzała na mnie jeszcze bardziej nieśmiało.

- Czemu dziwne morderstwo, proszę pani?

- Nie pamiętam - odparła niechętnie - tak mówiono. Ludzie mówią czasami tyle głupstw, prawda?

To sobie zapamiętałem. Pominąłem natomiast w przeglądanym roczniku pewną wiadomość wydrukowaną petitem. Była to niewielka notatka o przypuszczalnym bankructwie największego, prywatnego banku włoskiego, Banco Ambrosiano. Notatka z roku 1980. W tym roku prasa pisała już, że to bankructwo jest pewne. Miało się okazać, że będę musiał wrócić do tej sprawy. Teraz obojętnie przerzuciłem stronicę. Dziewczyna z biblioteki miała oczy koloru orzechowego. Bart, stary łobuzie, przestań się na nią gapić tak nieprzyzwoicie.

Nie miałem już pytań. Zresztą dziewczyna była jakby przestraszona tym, że mówiła coś o rodzinie Alfierich. Podziękowałem za pomoc i wyszedłem. Zbliżyłem się do mojego wozu. Przy liczniku parkingowym stał policjant i zapisywał numer rejestracyjny.

Odszedł z wysuniętą do przodu szczęką. Młody ważniak.

To było akurat 1 maja.. Wspaniały dzień w Sienie. Postanowiłem obejrzeć Duomo, a potem zatelefonować do don Tulia i uprzedzić mój przyjazd. Sieneńska katedra wznosi się na pagórku poświęconym ongiś Minerwie i jej świątyni. Ruiny świątyni Minerwy zniesiono jeszcze w IX stuleciu i wzniesiono tam kościół S. Maria Assunta, zaś na jego miejscu w stylu zaproponowanym przez cystersów wystawiono katedrę, swoją fasadą bardzo podobną do katedry w Orvieto, lecz o wiele piękniejszą. Tu zbierały się ongiś dumne rody Sieny na narady albo by składać hołd biskupowi. Kanonik Aldobrandeschi, członek jednego z tych starych rodów, oprowadzał mnie uprzejmie po Duomo, opowiadając o przeszłości. Spytałem go mimochodem, czy Alfieri należy do tych starych rodów. Ależ tak, potwierdził, podobnie, jak na przykład Guidi, Ardengeschi, czy Piccolomini, Tolomei lub Grottanelli...

Kombinowałem sobie różne pytania, idąc za opowiadającym coś kanonikiem przez nawę lasem gotyckich czarno-białych kolumn. Przy freskach Pinturicchia przypomniałem sobie zadane komisarzowi Malonemu w Rzymie pytanie:

Uczynił nieokreślony ruch ręką. Nie odpowiedział. Miałem być czymś w rodzaju konia trojańskiego. Zadałem jedno pytanie.

Teraz to pomyślałem, w Duomo. Wendeta. Jako jeden z wariantów. Trudno nie myśleć o czymś takim, przypatrując się starej Sienie, pałacom, domom starego miasta, ponurym krętym uliczkom, zamkniętym okiennicom. Współczesność tak naprawdę zatrzymała się na granicy starych miast włoskich, pełnych ponurego, złowieszczego uroku i nieokreślonego klimatu rodzącego myśli o zbrodni. Na przykład posępny palazzo Tolomei w Sienie, wąwóz dawnej ulicy Dupre, palazzo Grottanelli, palazzo Sansedonich, wyniosłe domy-fortece, te jeszcze nie zburzone, które dotrwały do naszych czasów po stuleciach nienawiści, wojen, burzycielskich zamieszek i wendety, szczątki wystających z owych budowli wież, wież, których już raczej można się tylko domyślać. Ile krwi, trupów, widziały mury starej Sieny] Cóż znaczy jedno zabójstwo? Nic. Ale, Bart, musisz brać pod uwagę wszystkie możliwości, gdyż jeśli Malone mówił prawdę, to ród Alfierich niewiele ci pomoże. Zdaje się, Bart, że znowu wdepnąłeś.

Pojechałem ku Monte 1’Amiata, nie zapowiedziawszy swego przybycia. Domostwo Alfierich. Stare jak mchy porastające wysoki, ciągnący się pośród drzew mur, w murze kuta fantazyjnie brama, za nią, u końca posypanej żółtym piaskiem drogi, bryła siedziby pamiętającej czasy Solferino pewnie. Zatrzymałem wóz, zapaliłem papierosa i przez chwilę przypatrywałem się temu domowi, wyobrażając sobie, że za chwilę otworzą się w nim ciężkie, okute miedzianą blachą drzwi i wyjdą z nich jakieś typy z epoki na przykład Napoleona III pod rękę z facetem z dynastii sabaudzkiej, pogrążeni w rozmowie na temat pobicia Austrii. U bramy wisiała żelazna gałka na łańcuchu. Wysiadłem z wozu, ale nie pociągnąłem za gałkę. Poszedłem wzdłuż muru ścieżką wznoszącą się ku wzgórkowi. Usiadłem tam, paląc papierosa i przyglądając się niewidzialnej od strony bramy bocznej fasadzie, wyglądającej znacznie przyjemniej, z tarasami, z których musiał roztaczać się ładny widok na siniejące w oddali gaje, rozrzucone w falistym terenie przypominającym z tego miejsca, na którym się znajdowałem, mapę plastyczną. Zapaliłem jeszcze jednego papierosa. Miałem ochotę na łyk szkockiej. Łyknąłem. Starannie zamknąłem piersiówkę i włożyłem do schowka. Potem zatrzasnąłem drzwi wozu i ostro nacisnąłem sygnał.

Bramę otworzył mi ogrodnik. Wolno przejechałem przez żwirową aleję, skręciłem w lewo, zatrzymałem wóz pod starym kasztanowcem. Okute miedzianą blachą drzwi otworzył staruszek w oliwkowej liberii. Wyglądał tak staroświecko, że zdziwiło mnie, iż nie ma na głowie pudrowanej peruki. Potem dowiedziałem się, że ma na imię Medardo. Żywa ilustracja do powieście E. T. A. Hoffmanna. Podałem mu wizytówkę, położył ją na tacy, wziął tacę i oddalił się, znikł w głębi wielkiego, mrocznego hallu, którego strop wsparty był w kilku miejscach osobliwymi, drewnianymi kolumnami. Jedna z nich, w pobliżu zwierciadła ujętego w barokowe ramy, zwróciła moją szczególną uwagę, ale tylko na chwilę. Miałem się nią zająć później, gdy przypomnę sobie cztery złote gwoździe wbite w tę dębową, polerowaną kolumnę w hallu siedziby Alfierich. Gdy stanąłem w tym hallu po raz pierwszy, nie skojarzyłem sobie owej osobliwej ozdoby z niczym szczególnym.

Na spotkanie wyszedł mi mężczyzna w średnim wieku, średniego wzrostu, w dobrze skrojonym ubraniu szarego koloru. Starannie dobrany krawat, chusteczka w kieszonce marynarki, mokasyny z miękkiej skóry. Blada twarz, zbyt blada jak na bruneta, wąsko osadzone zimne oczy. Na palcu prawej ręki złoty sygnet z czerwonym kamieniem. Na rękach kocur z rzadkiego gatunku sfinksów, zupełnie pozbawiony sierści, o delikatnej, popielatej skórze.

Chciałem mu odpowiedzieć, że podróżuję wyłącznie we fraku, a w najgorszym razie w smokingu.

Usiedliśmy w głębokich fotelach w ciemnej bibliotece. Ściany obudowane były szafami z polerowanego dębu, zza grubych szyb ujętych w ołowiane ramki wyzierały rzędy książek w starych oprawach, opasłe foliały. Mecenasa Perucciego i mnie dzielił owalny stół wsparty ciężko lwimi łapami o podłogę. Chciałem zapalić papierosa, ale sięgnąłem do kieszeni skórzanej marynarki po kapciuch z tytoniem i fajką, nabijałem ją przez chwilę, aby mieć czas przyjrzeć się mecenasowi Perucci, jego dziwnemu kotu, bibliotece. Twarz mecenasa nie wyrażała nic, poza tym jego oczy wcale nie były zimne, były po prostu wyblakłe, ale ich właściciel musiał być chyba dobrym graczem w golfa zwanego prawem. Atmosfera domu nie mówiła mi jeszcze nic. Perucci wstał. Poruszał się szybko.

- Drinka?

- Chętnie. Szkocką.

On też nalał sobie szkockiej. Wypiliśmy. Zdaje się, że umiał pociągać zdrowo.

Wstałem, wytrząsnąłem fajkę, schowałem ją.

- Zatem dzisiaj o siódmej - rzekł mecenas.

Wyszedłem. Gdy wsiadałem do wozu, Perucci stal na progu domu i przyglądał mi się. Wróciłem do mojego hotelu. O wpół do siódmej byłem gotów stawić czoła kolacji u don Tulia Alfieriego. Przejrzałem się w lustrze. W moim starym smokingu czułem się jak stary człowiek. Zadzwoniłem do garażu po samochód, mieli go tam umyć. Pokrzepiłem się łykiem szkockiej, zapaliłem papierosa i zszedłem na dół. Telefonistka w recepcji spojrzała na mnie nieco dłużej, niż to było potrzebne. W porządku, pomyślałem sobie, jeszcze nie potrzebujesz laski, Bart. Pod lewą pachą trochę uwierał mnie automatyczny colt kaliber 38 z dwuipół calową lufą, prezent od mojego przyjaciela Morsea. Zapuściłem silnik i ruszyłem ostrożnie wąskimi ulicami. Ciotka Augusta, która teraz zasiada pewnie w swym londyńskim mieszkaniu do czytania nowego rozdziału mrożącego krew w żyłach romansu grozy, powiedziałaby mimo wszystko rzeczowo, że niepotrzebnie coś tam studiowałem i bawiłem się w archeologa. „Tracisz czas, Robercie Bart! Jeszcze możesz zostać policjantem na pierwszym lepszym skrzyżowaniu!” Już ją słyszę. Ale co zrobić, gdy człowiek czuje instynktownie, iż dzień jest tylko kurtyną w dziwnym, teatrze osłaniającym grozę nocy? Jestem tu, bo intryguje mnie ktoś, kogo jeszcze nie znam, a kto popełnił zbrodnię. Intryguje do tego stopnia, że muszę go wytropić, kimkolwiek jest.

Jechałem w mroczne głębie nocy, w ciemność, w jakiej czasem pogrąża się umysł ludzki.

Żona don Tulia Alfieriego była niewątpliwie wspaniałą, posągową niewiastą. Piękny, zimny marmur. Chociaż co do oziębłości mogłem się mylić. Pod względem kubatury można by signorę Alfieri ustawić między okazałami Afrodytami Praksytelesa i, powiedzmy, wersalską Wenus. Don Tulio także był niezłym egzemplarzem postawnego, barczystego mężczyzny nawykłego do rozkazywania, chociaż była w nim jakaś miękka skaza, której jeszcze nie potrafiłem określić I starannie skrywana nerwowość. Ciągle gubił monokl wpadający mu do kieszeni eleganckiej bonżurki i przepraszał, że jeszcze nie zdążył się przebrać po powrocie od przyjaciół. Wyjmując z kieszonki inonokl wraz z pachnącą, różową chusteczką, wycierał nią szkło starannie, umieszczał monokl na swoim miejscu i przyglądał mi się badawczo. Gdy signora Alfieri wyszła z małego gabinetu, don Tulio poczęstował mnie cygarem i kieliszkiem hiszpańskiego sherry. Do kolacji było jeszcze trochę czasu, pół godziny, choć mecenas Perucci wyznaczył mi godzinę siódmą. Milczeliśmy przez chwilę, sącząc sherry i paląc. Wreszcie, gdy konwencjonalne uprzejmości zdawały się wyczerpywać, don Tulio zapytał:

To mogłem stwierdzić spokojnie. Rozmawiałem z nim, lecz zapytano mnie, czy go znam.

- No, dobrze. Zbaczymy się przy kolacji.

Wstaliśmy. Wyszedł. Ja kończyłem cygaro. Sherry wylałem do donicy z rozłożystą palmą. Wolę whisky. Przyglądałem się rosnącemu stożkowi popiołu na końcu cygara, gdy do małego gabinetu wsunęła się oliwkowa liberia, staruszek Medardo, oznajmiając, że państwo Alfieri czekają już na mnie przy stole. Dwa razy pomylił się w plątaninie korytarzy, zanim doprowadził mnie przed drzwi jadalni przypominające wrota małej warowni. Chciał mnie przeprosić za swoją niezręczność. Przerwałem mu łagodnie, mówiąc, że w tak rozległym domostwie może się zagubić nawet ktoś, kto, jak on, dawno tu służy. Medardo spojrzał na mnie trochę niepewnie.

Siadałem do stołu w ogromnej jadalni, akurat na wprost, renesansowego bufetu, w którym można by ukryć całą rodzinę i przetrwać niejedno oblężenie, gdy podano mi na srebrnej tacy depeszę. Spojrzałem pytająco na gospodarzy. Don Tulio uśmiechnął się lekko. Signora Alfieri skinęła przyzwalająco głową. Mecenas Perucci zajęty był swoim nagim kocurem. Spowiednik domu, padre Anselmo - miałem możność poznać go dopiero teraz - uważnie wpatrywał się w cenną wazę z zupą żółwiową i nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. Otworzyłem depeszę. Nadała ją z Londynu Laura, moja żona. Zawiadamiała, że zgadza się na rozwód na dogodnych warunkach, ponieważ chce wyjść ponownie za mąż. Co do naszej córki Diany, to sprawę możemy omówić w Londynie albo w Szwajcarii. Niezrównana Laura, która zawsze osiąga to, co chce. Jeżeli jej tak spieszno, to facet, za którego chce wyjść, musi mieć furę pieniędzy i bardzo mało rozumu. To, że wiedziała, gdzie jestem, także świadczyło, że tym razem myśli o rozwodzie zupełnie poważnie i nie zamierza przeciągać zabawy. Widocznie umiera ze śmiechu, myśląc o moich pieniądzach. I bardzo słusznie. Składając depeszę, zastanawiałem się, jak przyjmie wiadomość o decyzji matki nasza córka, Diana. Mimo wszystko rozsądku Diany byłem pewien. Ciekawe, czy Laura zgodzi się wydać mi moją bibliotekę z naszego mieszkania przy Bond Street, pełnego niedobrych wspomnień, moich książek, jej szaf z garderobą i obrazów kubistów, których serdecznie nie cierpię. Szwedzkie meble może sobie zatrzymać, okazały barek też. Tylko nie moje książki.

Zanim spróbowałem zupy z żółwia, pomyślałem, że pomocnicy adwokatów Laury to sprytni ludzie, bo nie tylko dopadli mnie w Sienie, ale dowiedzieli się, dokąd jadę na kolację. W hotelu przecież nie powiedziałem o tym nikomu. Spryciarze. Fachowcy. Ale nie przypuszczam, że wóz osobowy, który towarzyszył mi w nocnej podróży, z Rzymu do Sieny przez dłuższy czas, należał do ludzi wynajętych przez Latirę. Ktoś inny także wie o celu mojej podróży i nie jest wykluczone, że mógł mnie widzieć w towarzystwie komisarza Malone.

Don Amadeo Alfieri został zamordowany, według opinii lekarza policyjnego, 15 marca około północy. Nagła śmierć zaskoczyła go w jego posiadłości pomiędzy Sieną i Volterrą, w pobliżu S. Giorignano. Zamożny, emerytowany profesor uniwersytetu w Rzymie, jakiś czas kierował pracami zleconymi przez Fundację Ciba, zapalony etrusko-log, jeden z międzynarodowych autorytetów i oczywiście kolekcjoner. 15 marca około północy ktoś. podszedł do niego, kiedy don Amadeo spacerował w swoim ogrodzie przed udaniem się na spoczynek. Ów ktoś oddał tylko jeden strzał z automatycznego pistoletu typu liliput, kula w stalowym płaszczu przeszła przez czaszkę, otwór między oczami, trochę powyżej tej linii był prawie niewidoczny. Śmierć była natychmiastowa. Sądziłem, że don Tulio zechce o tym wszystkim mówić tylko ze mną, ale signora Alfieri była bardzo opanowaną kobietą, chciała uczestniczyć w rozmowie o śmierci szwagra. Obecność mecenasa Perucciego nie dziwiła mnie, czuł się tu jak U siebie w domu. Miałem trochę pytań na początek. Uporządkowałem je szybko, gdy don Tulio przygotowywał drinki.

Skinąłem głową. Myślałem o Quirica i jakiejś posiadłości w okolicach Montalcino. Quirica leży blisko Montalcino, a w Quirica znalazłem na szosie tę dziewczynę, mówiła, że nazywa się Cattanei, Francesca Cattanei... Albo zwykły przypadek, albo mglista wskazówka czegoś. Czego?

I dwa następne pytania: po co Amadeo Alfieri chciał jechać do Zurychu oraz w jaki sposób stracił swój kapitał akcyjny? A wreszcie: dlaczego Alfierim zależy na dyskrecji?

- Byłem w bibliotece miejskiej, panie Perucci.

- Prosiliśmy dziennikarzy i tych z policji, by nie robiono rozgłosu.

Głos signory Alfieri był bardzo opanowany, kiedy to powiedziała.

Don Tulio przez sekundę zawahał się, spojrzał na żonę. Powiedział wreszcie:

- Wychowanica mojego brata... no i służba. Zabraliśmy stamtąd tylko starego Medarda, był zbyt-wstrząśnięty śmiercią swojego pana.

Pomińmy na razie ‘wychowankę, pomyślałem.

- Gdzie don Amadeo lokował swoje akcje?

- W Banco Ambrosiano. - Mecenas Perucci powiedział to odrobinę za szybko. Spojrzenia obojga Alfierich błądziły ponad moją głową.

Don Tulio rozpromienił się. Jemu rzeczywiście zależało na dyskrecji. Czek byłby przecież dowodem powiązania z prywatnym gliną. Przechodząc przez hall, spojrzałem mimo woli na drewniany słup,

w którym tkwiły cztery złote gwoździe. W pobliżu, przy wąskim, witrażowym oknie, stał padre Anselmo. Możliwe, że rzeczywiście mnie nie widział przebierając ziarna różańca. Przystanąłem przy nim.

- Dziwna ozdoba, prawda, ojcze? - wskazałem na złote gwoździe.

Drgnął, jakby zaskoczony moją obecnością. Nie odpowiedział, nie spojrzał na mnie.

Wróciłem do hotelu moim wozem. Następnego dnia przed południem udałem się do biblioteki miejskiej. Dziewczyna o orzechowych oczach była na swoim miejscu.


ROZDZIAŁ IV


Jej szczupłe, zgrabne nogi śmigały po drabince, kiedy wszedłem do sali. Stanąłem za długim stołem pełnym książek. Dziewczyna miała pociągający, sarni wdzięk.

Parsknęła śmiechem. Ja natychmiast wyszczerzyłem zęby i posłałem jej uśmiech.

- Niedawno przywiozłem do Sieny pewną kobietę. Nazywa się, zaraz... nazywa się Francesca Cattanei. Wysiadła z mojego wozu w pobliżu ratusza.

Zeszła z drabinki, przyciskając do piersi jakąś książkę w starej oprawie.

Tytus Liwiusz opowiada, że Etruskowie mieli zwyczaj wbijać co roku w mur świątyni Nortii jeden gwóźdź, dla rachuby lat. W świątyni Nortii w Votsinii. Volsiniis quoque clavos indices numeri annorum fixos in templo Nortiae etruscae deae comparere diligens, i tak dalej... Patrzyłem na Marię Venturii, myślałem o informacji Liwiusza, którą nie wiadomo po co zapamiętałem, i o drewnianym słupie z czterema złotymi gwoździami. Potem spojrzałem na poranną gazetę. Pod dużym tytułem zaczynającym się od słów: „Zamordowana w swym mieszkaniu Lucia Rizzi została znaleziona tam przez sąsiadkę...” Pod tekstem zdjęcie kobiety. To była moja Francesca Cattanei, ta sama, którą znalazłem w nocy na szosie. Pod zdjęciem krótki tekst informujący, że według opinii policji Lucia Rizzi zamordowana została w dniu wczorajszym, a więc 1 maja, około południa. Teraz powinienem pomaszerować do prefektury i złożyć zeznanie. Przecież przywiozłem tę dziewczynę do Sieny... Bibliotekarka mówiła coś, jej słowa dotarły do mnie jakby po długiej chwili.

- Czy pan się źle czuje? Proszę pana! Czy pan...

- Nie, przepraszam. Zamyśliłem się. Czy pani zna tę dziewczynę?

Wskazałem na zdjęcie. Maria Venturi potrząsnęła głową, jasne włosy znowu zasłoniły jej oczy. Pochyliła się nad gazetą.

Nie pójdę jednak do prefektury. Przynajmniej na razie. Jeszcze raz przeczytałem tekst. Lucia Rizzi vel Cattanei została zamordowana. Na tym informacja kończyła się.

Ktoś stanął za moimi plecami. Znałem już ten głos.

- Dlaczego, mecenasie?

Kłamał, a ja nie powiedziałem mu, że znalazłem ją w nocy na szosie. Ani że przywiozłem ją do Sieny. Jego twarz nie wskazywała na niepokój. Potrafi być bardzo opanowany.

Bibliotekarka odeszła w głąb sali. Wróciła z plikiem czasopism. Perucci wziął je, podziękował i wyszedł, nie podając mi ręki. Tym lepiej. Gdy podawał mi rękę przy pierwszym spotkaniu w domu don Tulia, jego dłoń była nieprzyjemnie miękka, ciepła i trochę wilgotna. Teraz powinien pójść do prefektury. Kiedy to sobie pomyślałem, mecenas Perucci pojawił się w drzwiach. Podszedł do telefonu stojącego na długim stole wśród książek, wykręcił jakiś numer, chwilę czekał, a gdj’ w słuchawce odezwał się jakiś męski głos, Perucci przedstawił się i poprosił, aby uprzedzono komisarza, że przyjdzie do jego biura.

niechcenia, przeglądając tom Liwiusza. Panna Venturi wzruszyła ramionami leciutko, jak przystało na dziewczynę bardzo nieśmiałą.

O nic już nie pytałem. Usiadłem w kącie i zagłębiłem się w Liwiu-szu. Panna Venturi poruszała się zgrabnie i cicho. Zerkałem na nią z przyjemnością. Raz nasze oczy spotkały się i panna Yenturi znowu się zarumieniła.

Gdy oddawałem jej Tytusa Liwiusza, zagadnąłem:

- Biorąc czasopisma, nie wypełnił rewersu, Mario. Do widzenia. Gdy schodziłem po stopniach biblioteki, ulicą przesunęła się z szelestem opon elegancka pantera, połyskując w słońcu czerwonym lakierem. Przyglądając się

aerodynamicznej sylwetce wozu, przypominającej pocisk, pomyślałem o drzemiącej pod maską sile, sto koni więcej niż w moim kabriolecie. Gapiąc się z uznaniem na to cudo, nie popatrzyłem na kierowcę.

Tego samego dnia mecenas Perucci zadzwonił do mnie do hotelu. Wziąłem właśnie prysznic i przygotowałem sobie drinka. Nie miałem ochoty z nikim rozmawiać, byłem ociężały i senny, chciałem wysączyć moją whisky, położyć się na łóżku i zamknąć oczy. Kiedy znajduję się w takim stanie, przychodzą mi do głowy niezłe pomysły. Ale zgodziłem się przyjąć Perucciego.Gdy zapukał do drzwi, byłem już w moich starych dżinsach i pulowerze. Zapaliłem papierosa, poszedłem otworzyć. Perucci wszedł do pokoju i usiadł w fotelu. Poprosił cicho o drinka bez wody, bez lodu. Przygotowałem drinka, podałem Perucciemu, siadłem naprzeciw niego bez słowa. Wyciągnął rękę po paczkę moich papierosów leżącą na stoliku. Pstryknąłem zapalniczką. Zaciągnął się głęboko.

- Przepraszam, że spytam... Czy pan i panna Rizzi...

Zaprzeczył gwałtownie. Nie, nic nie łączyło go z Lucią Rizzi, choć nie przeczy, że podobała mu się. Nie, nic nie wie o jej życiu osobistym. Tak, to prawda, ktoś, kto wszedł do jej mieszkania 1 maja, a może wcześniej, musiał być jej znajomym, gdyż według danych posiadanych już przez policję w zamkach u drzwi nie znaleziono śladów manipulo-

wania jakimiś narzędziami. Powiedział to spokojnie, patrząc na mnie wyblakłymi oczymi. Morderca działał z wyjątkowym okrucieństwem. Ciało panny Rizzi było pokaleczone. Została zgwałcona, potem uduszona cienkim, jedwabnym szalem. Ten szal znaleziono na jej szyi. Nie, nie broniła się. Została ogłuszona silnym ciosem w głowę i podstawę czaszki.

Perucci ukrył twarz w dłoniach. Czyżby skłamał? Czy miało to oznaczać, że skłamał, mówiąc, że nic nie łączyło go z sekretarką? Albo że kochał się w niej? Czy tak miałem to przyjąć?

- Czy zrabowano coś z mieszkania Lucii Rizzi? - zapytałem. Perucci zaprzeczył. Panna Rizzi była zawsze bardzo skromna, nie rzucała się w oczy, jeśli idzie, naturalnie, o wydatki. Mieszkała w małym mieszkanku w pobliżu Palazzo Publico, ale on, Perucci, nigdy tam nie był. Mała uliczka, zwana Zaułkiem. Mieszkanie podobno przerobione dzięki małemu spadkowi. Z całą pewnością Lucia Rizzi nie była bogata. Słuchałem i myślałem sobie, że ten ciężki, złoty naszyjnik, który miała na sobie tamtej nocy, musiał kosztować kupę forsy. Nie ze

względu na to, że był ze złota, ale że było to stare dzieło sztuki. Skąd takie cudo u sekretarki mecenasa Perucciego? Zapamiętałem numer tego domu, wymieniony w pewnej chwili przez Perucciego. Oczywiście nie było nic nadzwyczajnego w tym, że jako szef, znał adres swojej pracownicy.

- Nie, nie - unikał teraz mojego spojrzenia. - Żałuję, że w niczym nie mogę panu pomóc.

Wstał, chwilę ociągał się, potem szybko podał mi rękę i ruszył ku drzwiom. Wreszcie będę mógł położyć się i pomyśleć o tym i owym. Dlaczego u licha mecenas Perucci przyszedł do mnie i opowiedział mi to, co przed chwilą usłyszałem? Jeśli 1 maja był u Alfierich i nic nie łączyło go z Lucią Rizzi, mógłby być spokojniejszy, mimo wszystko.

Przed kolacją zadzwoniłem do Zurychu do Josta Kaumanna. Mój przyjaciel nie wiedział nic o oficjalnej wyprzedaży, która mogłaby interesować zbieraczy sztuki etruskiej.

- A nieoficjalnie, Jost?

- Nie. Musiałbym o tym wiedzieć. Co? Oczywiście słyszałem o zbiorach Amadea Alfieriego.

-Wybierał się do Zurychu. Podobno w ważnej sprawie; Czy mógłbyś powęszyć w waszym światku, tak na wszelki wypadek? Nie mam jeszcze żadnych podejrzeń, właściwie, Jost, to nie wiem, o co mi chodzi, znasz mnie, lubię błąkać się jak chłopiec zagubiony we mgle, jestem nadal niemetodyczny i nie mam żadnego systemu pracy...

Jost zaśmiał się. Potem w słuchawce nastała chwila ciszy. Jost pewnie zastanawiał się nad czymś. Dorzuciłem:

Mocniej ścisnąłem słuchawkę. Czyżby to był jakiś trop w ciemności?

Odłożyłem słuchawkę. Boginki Łasa jako posążki... Tak, to może być coś nowego. A poza tym Łasa z orszaku bogini Turan lubiły obwieszać się biżuterią i naszyjnikami. Czyżbyś zaczynał chwytać wiatr, Bart? Łasa, naszyjniki... i naszyjnik Lucci Rizzi. Ten naszyjnik był bardzo stary. Co się z nim stało? Bart, musisz obejrzeć mieszkanie tej Rizzi-Cattanei, a potem pożeglować do posiadłości Amadea Alfieriego.

Zanim zszedłem do restauracji, jeszcze raz podniosłem słuchawkę i kazałem połączyć się z Rzymem. Wykręciłem numer prywatny komisarza Malonego.

Mój basset był w domu, jego zaspany głos wymruczał do słuchawki:

- Nie „nudzę się. Mam prośbę. Chodzi o naszego przyjaciela, zmarłego przyjaciela. Od razu zrozumiał.

Odkładając słuchawkę, wcale nie byłem pewien, czy rezerwacja w „Forum Travel” była jeszcze aktualna. Nie miałem też pojęcia, kogo właściwie chciałbym ujrzeć na rzymskim lotnisku Fiumicino. „Lubisz wchodzić do gry, gdy karty są jeszcze nie rozdane, Rob. To niebezpieczne”, powiedziała mi kiedyś Joy. Joy... Czy przyjechała już do Rawenny?

Rano muszę zadzwonić do don Tulia. Muszę obejrzeć posiadłość S. Giorignano. Miejsce, gdzie ktoś zastrzelił w nocy Amadea Alfieriego.

Ale przedtem obejrzę sobie mieszkanie Lucii Rizzi vel Cattanei. Wyszedłem na balkon. Niebo było czyste, a powietrze pachniało tą niezwykłą, wiosenną świeżością pobudzającą myśli. Myśli, krew i życie, nawet w zatęchłej starości Sieny. Zapach wiosny jest dla mnie zawsze zapachem nadziei. Położyłem się na łóżku, nastawiwszy na moim ręcznym zegarku budzenie o północy. Potrafię zasnąć, kiedy zechcę. Więc szybko zapadałem w sen, wpatrując się w delikatną firankę poruszaną nocnym wiatrem w drzwiach balkonu. Zasnąłem, śniły mi się Joy i Maria Venturi. Siedziały po obu stronach łóżka i posyłały sobie rozpustne uśmieszki, i wyciągały do mnie ręce. Mój kumpel Derek twierdzi, że niektórzy starzejący się faceci mają bzika na punkcie seksu.

Potem Joy i Maria Venturi znikły. Była noc, mały bar przy stacji benzynowej i motelu. I ten barman kilka dni temu w Torrenieri, który wiedział, że... tak, musiał wiedzieć, że moja pasażerka, znaleziona na szosie, nazywa się Lucia Rizzi. Musisz tam pojechać, Bart, i to szybko. Musisz pogadać z barmanem.

O północy byłem już gotów, w starych dżinsach i granatowej wiatrówce. Korytarz był pusty. Minąłem drzwi windy osobowej. Zjechałem towarową w dół, do pomieszczeń kuchennych, w których tu i tam paliły się słabe żarówki, poza tym było tam cicho i pusto. Bocznym wyjściem po schodkach wydostałem się na małe podwórze za garażami, otworzyłem furtkę. Nikt mnie nie widział.

Drzwi mieszkania Lucii Rizzi były opieczętowane. Zamek sforsowałem bez trudu, nie zapalając światła na klatce schodowej starego domu. Oderwałem pieczęć, uchyliłem drzwi, nasłuchiwałem. Wsunąłem się do środka i po chwili zapaliłem małą latarkę. Musiałem

pracować szybko, ta oderwana pieczęć u drzwi mogła zwrócić czyjąś uwagę.

Rizzi vel Cattanei miała dobry gust i ładną garsonierę wykrojoną ze starego mieszkania, z pewnością według wzorów z angielskich czy amerykańskich magazynów. Mały korytarzyk prowadził do obszernego living roomu. Z korytarzyka wchodziło się do łazienki z wanną i ścianami w żółtych kafelkach, z sufitem pokrytym jasnym drewnem o ozdobnych słojach. Lustra z półkami o marmurowym deseniu wisiały nad wanną i na przeciwległej ścianie, a ściana na wprost drzwi zabudowana była szafą w kolorze drewna osłaniającego sufit. Światło paliło się nad lustrami, było łagodne, pośrednie, rozproszone. Pod lustrem na wprost wanny stała kanapka pokryta zieloną skórą, przy wannie leżał puszysty dywanik tego samego koloru. Przybory toaletowe na półkach były w dobrym gatunku i niezwykłej ilości. Pleciony koszyk w kącie łazienki był pusty.

Dwie wnęki living roomu wypełniały maleńka kuchenka i barek. Zajrzałem za grubą, szarą zasłonę wiszącą na wprost korytarzyka.
Osłaniała okno i drzwi tarasu. Meble były z jasnego drewna, podobnie półki z książkami. Nad długą kanapą wisiała kopia van Dongena, akt kobiecy, dziewczyna o pełnych, zgrabnych piersiach, z przepaską na głowie, jego ulubiona modelka, zdaje się z roku 1937. Ta nagość i ta przepaska na ciemnych włosach, przyznaję, niezły pomysł, wyrafinowany, i jeśli Lucia Rizzi sama wybrała ten obraz, to musiała mieć dobry gust.

Na ulicy zatrzymał się samochód. Podszedłem do okna, odsunąłem zasłonę i rozchyliłem paski żaluzji. Z wozu wysiadła jakaś parka. Całowali się, zanim mężczyzna otworzył bramę domu stojącego po drugiej stronie ulicy. Wróciłem do moich zajęć.

W bibliotece jedną półkę zajmowały albumy z reprodukcjami. Niezła kolekcja, wybrane galerie i muzea Europy, i same akty kobiece, nawet z Kaplicy Sykstyńskiej ze Stworzenia Ewy tylko fragment z Ewą, a z Popełnienia grzechu i Wygnania z Raju jedynie część lewa, stojący Adam i Ewa w pozycji, którą mógł wymyślić tylko Michał Anioł tworzący swoją wizję w miejscu świętym i gwiżdżący na krytyków. Interesujące. Za obwolutą jednego z albumów kawałek kartki wydartej z małego notesiku, i dwa słowa: „Piazza Venezia”. Możliwe, że policja przeszukiwała bibliotekę zbyt pobieżnie. Piazza Venezia? Przynajmniej kilka miast we Włoszech ma swoją Piazza Yenezia. Na razie nie kojarzyłem sobie tego z niczym, kartkę schowałem do kieszeni. Pismo było kobiece, muszę sprawdzić, czy te dwa słowa napisała Lucia Rizzi.

Jeszcze chwilkę przeglądałem album z biblijnymi wizjami Sykstyny. Fotografie robiono doskonałym szerokokątnym obiektywem, fragmenty dobierano długą ogniskową, kosztowna książka w zbiorach Lucii Rizzi, chciałbym ją mieć w mojej londyńskiej bibliotece w domu ciotki Augusty. Jeden z papieży miał powiedzieć o dziele Michelangela w Sykstynie: „Ależ to burdel i publiczna łaźnia!” Niestety. Wielcy artyści nie mają szczęścia do gladiatorów i koryfeuszy krytyki. To fakt*. Jedźmy dalej, bo czas nagli. Zanotuj sobie w pamięci, przyjacielu, że książki z biblioteki Lucii Rizzi są bardzo kosztowne. Ile mógł wynosić skromny spadek panny Rizzi, o którym wspominał mecenas Perucci? Pensja panny Rizzi jest zapewne niewielka. Perucci i Lucia Rizzi kochankami? Hm... On pozbawiony wyobraźni, ona chyba obdarzona żywą, bardzo żywą fantazją. Jej uroda - i jego nagi kocur. Zestawienie absurdalne, przyznaję, ale moje. A moje zestawienia na ogół wychodzą dobrze, jak dobrze postawiony pasjans. Wydawało mi się, że tych dwoje, Perucci i panna Rizzi, nie mogłoby się do siebie zbliżyć. A zależność innego rodzaju? Jaka?

Nie wiedziałem. Przeszedłem do sypialni, obszernej jak living room.

Nad szerokim łożem wisiał obraz, kopia Goi Maya księżna Alba naga. Na pomarańczowym grubym dywanie biały obrys ciała porzuconego przez mordercę. Usiadłem przy toalecie, grzebałem w drobiazgach leżących pod lustrem i w szufladkach, uprzednio włożyłem cienkie, gumowe rękawiczki.

Pośród pudelek z pudrem w kilkunastu gatunkach, tubek i kremów, szmineku farbek, maleńkie buteleczki zwróciły moją uwagę. Perfumy. Gwizdnąłem cicho. Dziewczyna mogąca sobie pozwolić na chanel nr 5 za dwieście pięćdziesiąt dolarów czy hiszpańską „adorację” za sto dolarów, musiała mieć dojście do pieniędzy. Więc - albo sama miała pieniądze, albo miała bogatego przyjaciela.

W długiej, wbudowanej w ścianę szafie babskie fatałaszki. Lucia Rizzi lubiła się ubierać, to kobiece. I miała na to pieniądze, a to już co innego. Posiadać kolekcję sukien ze słynnego domu mody Elsy Schiaparelii to nie żarty, a kolekcja panny Rizzi musiała kosztować mały majątek.. Ciekawe, kiedy ona to nosiła, mecenas Perucci powiedział, że była skromną dziewczyną. Zapewne w takich sytuacjach jak ta, której tylko finał był mi znany na razie... Otwierałem szuflady po lewej stronie garderoby. Znalazłem torebkę. Była to chyba ta sama torebka ze skóry krokodyla, którą panna Rizzi miała ze sobą, gdy znalazłem ją w nocy na szosie. Teraz ‘była pusta. Odłożyłem ją. Opukałem ścianki szafy, dno. Wsunąłem ostrze scyzoryka w szparę pomiędzy ścianką i dnem przegrody. Jedna z deseczek podniosła się, ukazując skrytkę. Wsadziłem rękę, po chwili miałem przed sobą dziesięć paczek papierosów pall mail. W skrytce nie było nic więcej. Usiadłem na podłodze, zapaliłem sobie pall maila i rozejrzałem się po sypialni, rzuciłem okiem na morelowe zasłony, na nagą księżną nad łóżkiem, na mały kolorowy telewizor i stereofoniczny magnetofoa kasetowy, stertę płyt i kosztowny gramofon. Kaseta stereo była na swoim miejscu. Wcisnąłem starter. Paliłem i słuchałem kołyszącej muzyki i śpiewu Elli Fitzgerałd, śpiewała The Man I Love. Paliłem pali maila, światło latarki oświetlało skrawek dywanu, czułem w ustach gorycz, zaciągnąłem się kilka razy głębiej, rozluźniłem mięśnie, oparłem się plecami o szafę, poddałem się zdradzieckiej truciźnie. Bez wątpienia to było to. Trawka. Przestałem palić. Cofnąłem taśmę w kasecie do miejsca, w którym nacisnąłem starter, podniosłem się trochę podniecony, poszedłem do łazienki, wrzuciłem papierosa do muszli klozetowej, spuściłem wodę. Wywietrzyłem sypialnię, włożyłem sześć paczek pall mail do skrytki, cztery paczki włożyłem do woreczka z folii, a woreczek wsadziłem do kieszeni. Sprawdziłem, czy mam przy sobie kartkę wyjętą zza obwoluty albumu. Te dwa słowa, „Piazza Venezia”, napisane były kobiecym, okrągłym pismem. Jeszcze raz spojrzałem na toaletę. W dolnej prawej szufladzie była skrzynka z biżuterią, a raczej po biżuterii, z pewnością zabezpieczonej przez policję.

Przyjrzałem się też rdzawym plamom na pomarańczowym dywanie, w pobliżu kredowego obrysu wskazującego miejsce, gdzie znaleziono ciało.

Lucia Rizzi została ogłuszona, jak powiedział mecenas Perucci, zgwałcona i uduszona. Czy morderca zadawał przedtem jakieś rany swojej ofierze? Policja bez wątpienia widziała plamy na dywanie. Jeszcze biurko, mały rokokowy mebel w kącie sypialni. Rachunki za prąd i gaz, nic ważnego, policja była tu przede mną. Wyszedłem na cichą, mroczną klatkę schodową i tą samą drogą wróciłem do hotelu. Z łupem składającym się z kartki papieru, czterech paczek pall mail i torebki ze skóry krokodyla. Z małej walizki, w której trzymałem broń i trochę innych drobiazgów, wyciągnąłem zeszycik z plastrami daktyloskopowymi i zabrałem się do zdejmowania odcisków palców.

Następnego dnia chciałem obejrzeć posiadłość don Amadea Alfieriego. Musiałem w tym celu porozumieć się przedtem z don Tuliem. Postanowiłem jednak, że najpierw pojadę do Torrenieri, tej stacji z małym barem, i pogadam z barmanem, który rozpoznał tamtej nocy pannę Rizzi-Cattanei.

Zjadłem z apetytem śniadanie w hotelowej restauracji i posłałem boya po mój samochód.

Potem ładny, wiosenny dzień w Torrenieri. Stacja. Bar. Motel. Ten facet, barman, z którym chciałem pogadać, powiesił się tej nocy w swoim pokoju. Usłyszałem to w barze pełnym tajniaków. Przed stacją stał samochód, otwarty terenowy wóz karabinierów.


ROZDZIAŁ V


Barman powiesił się 4 maja. Przyjechałem w kilka godzin później. Siedziałem w tym barze i miałem o czym myśleć. Przede wszystkim o tym, że jeśli barman powiesił się, przed barem siedzą karabinerzy, w barze tajniacy, to z pewnością nie chodzi o samobójstwo. Co wiedział, że musiał umrzeć?

Podprowadziłem wóz do stacji. Chłopiec w jaskrawym kombinezonie podbiegł do wozu.

- Lej, synu, do pełna.

Zdjął wąż, włączył automat.

- Najpierw sądziliśmy, że nasz barman powiesił się, no, że popełnił samobójstwo, ale lekarz z karetki stwierdził śmierć przez uduszenie. Potem dopiero morderca powiesił naszego barmana.

Zapłaciłem za benzynę, dodałem chłopcu jeszcze dolara, ruszyłem w drogę powrotną. Informacja chłopca ze stacji była nieskładna, ale cenna. Barman rzeczywiście udusił się, ale nie w pętli. Najpierw go uduszono. Może szalem, a może gołymi rękami, o to już nie pytałem, nie chcąc zwracać na siebie uwagi facetów kręcących się przy stacji. Pomyślałem, że pozorowanie samobójstwa tego Luigi Testa było naiwną robotą.

Następnego dnia w Sienie zadzwoniłem do mecenasa Perucciego. Zdecydowałem się poprosić go, aby mi ułatwił spotkanie z sędzią śledczym czuwającym nad sprawą don Amadea Alfieriego. Nie wspomniałem, że interesuje mnie bardziej w tej chwili śmierć Lucii Rizzi. Mecenas Perucci uprzedził mnie, że musi przedtem porozumieć się z don Tuliem.

- ...wie pan, chodzi nam o możliwie pełną dyskrecję, jeśli idzie o pańską pracę. Wie pan, policja też otrzymała takie zalecenia.

Podkreślił tonacją głosu słowa „policja też otrzymała takie zalecenia”. Po godzinie zadzwonił telefon. Sędzia śledczy oczekiwał mnie w swoim biurze.

Przedtem poszedłem do biblioteki i wypożyczyłem kilka książek, które chciałem przeczytać w hotelu. Panna Venturi dała mi je, mówiąc, że przepisy zabraniają tego w stosunku do przyjezdnych. Podziękowałem za zaufanie, zostawiłem wizytówkę. Na odwrotnej stronie napisałem nazwę hotelu.

W portfelu miałem kilka innych wizytówek z dodatkiem „prywatny detektyw”, ale nie chciałem jej spłoszyć, poza tym wciąż jeszcze nie wiedziałem, do jakiej gry wchodzę, choć coś zaczynało się już kleić.

Odwracając się dostrzegłem, że panna Venturi wyciąga z szuflady puderniczkę i szybko pudruje nosek. Zawróciłem.

- Mam ciotkę. Szalona konserwatystka. Twierdzi, że powinna umrzeć razem z królową Wiktorią i jej epoką. Moja szalona ciotka twierdzi, że kwiatom niepotrzebny jest malarz, a dziewczętom puder. Jest pani urocza. Do widzenia.

Coś słonecznego rozbłysło w orzechowych oczach panny Venturi.

Gabinet sędziego śledczego wkrótce potem. Długie biurko z paroma zamkniętymi teczkami. Żadnego bałaganu mówiącego: ja pracuję. Przy telefonach... figurka z brązu, sędziwa robota o znanym kształcie, ale znanym mi tylko z płaskorzeźb i malowideł. To Łasa, kobieta-bogini-demon, bez wątpienia. Sędzia wskazał mi krzesło przed biurkiem, nie patrząc na mnie. Przyglądał się leżącym na biurku odjęciom. Siadając bardzo powoli, bacznie przyjrzałem się tym zdjęciom formatu 13 na 18 mniej więcej, każde zdjęcie przedstawiające Łasa miało podziałkę metryczną. Muszę mieć jedno z tych zdjęć. Dla Josta Kaumanna. Koniecznie. Miałem przeczucie, że ta figurka z brązu pochodzi z mieszkania Lucii Rizzi-Cattanei. A figurki utrwalone na zdjęciach?

Siedzący za biurkiem mężczyzna spojrzał na mnie wreszcie.

- Sędzia Baldassari - powiedział krótko. - Proszono mnie, bym pana przyjął w sprawie zabójstwa don Amadea Alfieriego. Ustąpiłem niechętnie - zdaje się, że podkreślił słowo „ustąpiłem”. - Przyznam szczerze, iż nie lubimy tu amatorów, nawet, jeśli mieli jakieś osiągnięcia w Londynie czy Afryce Południowej.

- Więc słyszał pan o mnie, panie sędzio - uśmiechnąłem się, aby przełamać jego chłód.

Podałem mu również mały, kremowy kartonik z tekstem polecającym mnie policji, wydany przez Scotland Yard. To zawdzięczałem już Dawsonowi. Baldassari obracał w palcach licencję i kartonik Yardu, patrząc na to bez zainteresowania, jak mi się zdawało. Oddał mi wreszcie te dwa drobiazgi, a ja miałem czas przyjrzeć mu się. Chyba wysoki. Szczupły, krótko ostrzyżony, gładko ogolony, wąska twarz, grube okulary i zaczerwienione powieki, kiedy zdjął szkła, aby je przetrzeć chustką. Tak mniej więcej pod pięćdziesiątkę, ale zakonserwowany, o ile pozwala na to służba, jaką pełnił.

- Dziękuję, dottore Bart - powiedział. Miał niski głos i mówił cicho, w sposób zmuszający do uwagi. Albo miał taki zwyczaj, albo była to maniera zmuszająca petenta do śledzenia każdego słowa. - Śledztwo w sprawie don Amadea Alfieriego, muszę przyznać, utknęło w martwym punkcie. I wątpię, czy samotny, prywatny detektyw może tu zrobić więcej niż ja i policja. Gdyby państwo Alfieri, mam na myśli Lindę i Tulia Alfierich, oraz wychowanica don Amadea... - urwał,

spojrzał na mnie bystro. Zaplótł palce dłoni, wsparł na nich podbródek, przyglądał mi się, nagle uśmiechnął się drwiąco, tak mi się zdawało. - Widzi pan, nawet tutejsi kanonicy przeszkadzają nam, prosząc o maksymalną dyskrecję. Rozbieżność interesów, rozumie pan? Pan musi działać jeszcze ostrożniej, w przeciwnym razie musielibyśmy panu przeszkodzić, dottore Bart.

- Don Tulio akceptuje moją obecność, panie sędzio.

- I dlatego ja z panem rozmawiam. Proszę pytać. Jeśli będę mógł, odpowiem. Jeśli nie będę mógł odpowiedzieć, będę milczał. A przedtem jeden warunek. Nie chciałbym, aby pan zachowywał dla siebie to, czego pan się dowie za moimi plecami. Zgoda?

To zabrzmiało jak polecenie. Nie lubię poleceń. Zobaczymy.

- Interesuje mnie ta figurka. I zdjęcia. Czy mogę wiedzieć, skąd pan to wytrzasnął, panie sędzio? Ta figurka to wielki rarytas, znam się na tym, jestem archeologiem.

--My także coś o tym wiemy. W Sienie i Rzymie mamy dobrych fachowców w zakresie sztuki i dziejów Etrusków, dottore Bart.

- Ta figurka pochodzi z mieszkania panny Lucii Rizzi - strzeliłem.

Skinął głową.

Zapewniłem, że nie. Z pewnością wiedział, co zrobiłem. Pomyślałem, że po pierwsze ten człowiek nie będzie mi przeszkadzał, a po drugie, że zaraz po wyjściu z budynku sądu pójdę na pocztę i wyślę

zrobione zdjęcia listem ekspresowym do Zurychu do Josta. Oczywiście sobie pozostawię dublety.

Baldassari usiadł za biurkiem. Pochylił się ku mnie. Zaatakował od razu i rzeczowo:

Baldassari poczęstował mnie papierosem, sam również zapalił, potem powiedział powoli:

- Radzę nie spieszyć się z wyciąganiem wniosków. Radzę...

Włochy, to pod wieloma względami, dottore, bardzo nowoczesny kraj, ale mentalność ludzi, to zupełnie inna historia, często tkwiąca w czasach, o których mawiamy, załatwiając in minus jakiś problem: „średniowiecze”. U nas, dottore, prawo to jedno, a zwyczajowe układy to drugie.

Możliwe, że chciał mi dać do zrozumienia, iż w sprawie don Amadea Alfieriego ma w jakiś sposób związane ręce. Nie chciał się wypowiedzieć szczerze jak Malone, chociaż... mój rzymski basset też kręcił.

Dał mi małego prztyczka. Przyjąłem to spokojnie.

- Sądzę, że zobaczy mnie pan jeszcze, mimo wszytko. A gdyby znaleziono mnie z małą dziurką w głowie lub z jedwabnym szalem zaciśniętym na szyi...

Nie spytałem, co miał na myśli. I tak zamierzałem powłóczyć się własnymi drogami.

- Rutynowe pytanie, panie sędzio... Kto dziedziczy po don Amadeo Alfierim?

- Jego wychowanica. Wszystko. - Dlaczego? - zaciekawiłem się. - Wola testatora. - Wyobrażam sobie, że rodzina Alfierich zaprotestuje?

- Dottore Bart, proszę skierować to pytanie do mecenasa Perucciego.

Nie chciał mnie jednak potraktować nieprzyjaźnie. Wyprowadził mnie aż na korytarz, dziwne, aż do schodów, zapalił papierosa, zeszliśmy po schodach, minęliśmy portiernię, doszliśmy do mojego samochodu. Dopiero wtedy sędzia Baldassari jakby ocknął się z zamyślenia. Nagle chwycił mnie za ramię.

- Mam ochotę napić się kawy. Niedaleko, kilka kroków stąd jest małe espresso. Pójdzie pan ze mną?

Zgodziłem się natychmiast. Poza swoim biurem Baldassari rozluźnił się. Wyglądał teraz o wiele młodziej, gdy siedzieliśmy przy stoliku z marmurowym blatem. Popatrzył mi prosto w oczy.

Dopijaliśmy kawę. Była zbyt mocna jak dla mnie.

- Panie sędzio - powiedziałem - panie sędzio, wpadło mi teraz do głowy pytanie zupełnie innej natury, pozwoli pan? Dziękuję.
Chciałbym wiedzieć, czy don Tulio ma wykształcenie uniwersyteckie, ściślej, czy także zajmował kiedyś katedrę? Jak jego brat, don Amadeo?

- W sprawie wykształcenia... cóż, tym nie warto zawracać sobie głowy. U nas, jak pan wie, każdy,ito ma ambitną rodzinę i pieniądze, zapisuje się w końcu na uniwersytet. A-jeśli idzie o Alfierich, to Amadeo został znanym uczonym, a Tulio.wydawał z upodobaniem pieniądze. Jednakże obaj uchodzili za znawców sztuki i historii Etrusków. Naturalnie, jak sądzę, była różnica. Amadeo był specjalistą, a Tulio kolekcjonerem. Rzeczywiście, zadał pan pytanie zupełnie innej natury. Do widzenia.

Jeszcze tego dnia wysłałem Jostowi do Zurychu fotografie Łasa. „Dowiedz się, czy w Zurychu pojawiły się podobne: Kiedy i kto je sprzedał? Czekam na odpowiedź”.

Potem był ten telefon. Od Claudi Orlani z Rzymu. Byłem zaskoczony, sądziłem, że Claudia przebywa nadal w szwajcarskim uzdrowisku razem z moją córką Dianą. Przyrzekła mi, że pozostanie w Szwajcarii aż do mojego powrotu. Zajęcia na uniwersytecie w Rzymie nudziły ją, a stary profesor Orlani nie pozwoli skrzywdzić swojej malej Claudii, jeśli ta nie zaliczy paru wykładów wysmażonych „przez te rzymskie mumie”. Claudia odnalazła mnie z łatwością w Sienie, gdyż zaraz po rozmowie z komisarzem Malone powiadomiłem Orlaniego, gdzie wyjeżdżam i w jakim hotelu się zatrzymam. Sam o to mnie prosił i chyba, tak, chyba trochę napiętym głosem, ale na ten szczegół nie zwróciłem wtedy uwagi, chociaż zapamiętałem.

- Robercie - mówiła szybko Claudia - Robercie, musisz przyjechać do Rzymu, musisz!

Myśląc o tym, zadzwoniłem do mecenasa Perucci. Był w swoim biurze. Poszedłem tam. Nowoczesna willa. Okna w aluminiowych ramach, po obu stronach białej bramy dwa wysmukłe cyprysy. W hallu pies, dalmatyńczyk. W salonie szare kanapy, szary dywan, pośrodku potężny mahoniowy stół z okrągłym blatem, na ścianie holenderska, marina, na stole biały wazon z różami. Długie okno ujęte w żółte zasłony. Perucci był zdziwiony, że nie przyjechałem samochodem..

- Postanowiłem dzisiaj spacerować i dbać o zdrowie, nie, nie palę. I nie zabiorę panu czasu. Czy może mi pan pokazać jakiś rękopis panny Rizzi?

Wyszedł. Wrócił po chwili z teczką, wyjął z teczki kartkę z notatkami. Przyglądałem się tym notatkom, potem zwróciłem kartkę. Mam dobrą pamięć wzrokową. Notatki z teczki przyniesionej przez Perucciego, i dwa słowa napisane na kartce znalezionej w domu Lucii Rizzi były pisane tą samą ręką. Poprosiłem o teczkę, przejrzałem inne notatki. Charakter pisma był identyczny. Te notatki robiła panna Rizzi?

Wyszedłem z willi, pozostawiając mecenasa Perucciego stojącego w zadumie na progu. Pomaszerowałem żwawo ulicą. Perucci, Lucia Rizzi, Claudia, Rzym... Rzym? Przystanąłem. Piazza Venezia, Rzym. Coś sobie przypomniałem.

Tego dnia nie pojechałem do don Tulia. Zamknąłem się w pokoju i czytałem do późna Blocha, Pallotino, Mazzarina, albo raczej czytałem i przeglądałem. To były książki wypożyczone mi przez pannę Venturi. Po kolacji zabrałem się do Corpus Inscriptionum Etruscarum i Corpus Inscriptionum Latinarum, potem zeszyty komunikatów uniwersyteckich, na podłodze leżeli Lawrence, Mazzarino i Heurgona UEtat etrusąue, Thulina Die etruskische Disziplin i Altheima Kómische Religionsgeschichte. Tu i tam natrafiałem na prace don Amadea i odsyłacze do artykułów don Tulia, ale te ostatnie cytowano dosyć rzadko. Poza tym jednak były to prace sprzed lat, a Corpus nie wykazywał żadnych nowych odkryć. Dlaczego szukam jakiejś rewelacji? Też jeszcze nie wiedziałem. I wciąż przeszkadzały mi te dwa słowa: „Piazza Venezia”. Porzuciłem lekturę. Przygotowałem sobie kąpiel, kieliszek koniaku. Po kąpieli, siedząc na łóżku z plecami wspartymi o poduszkę, usiłowałem wtłoczyć te dwa słowa w różne kombinacje.


6 maja na śniadaniu u don Tulia. Przytłoczył mnie i zmiażdżył perfekcyjną znajomością gatunków sera. Zadziwiające u Włocha. Potem ja przytłoczyłem go narwaną jazdą do S. Giorignano. Dwa razy zatrzymywała nas policja, ale senatorski profil don Tulia i jego krótkie:

Wszystko w porządku, chłopcy?” załatwiły sprawę. Ten człowiek miał wpływy i wiedziano o tym. Nie dziwiła mnie już ostrożność komisarza Malonego czy sędziego Baldassariego. Ktoś rzeczywiście nie chce skręcić karku na sprawie don Amadea Alfieriego. Jednocześnie, Bart, musisz pamiętać, że sprawa tego morderstwa nie została zamknięta, bo gdyby tak było, to komu mogłoby zależeć na sprowadzeniu prywatnego detektywa? Krótko mówiąc, Bart, jest możliwe, że obserwuje cię sprawca czy sprawczyni śmierci don Amadea, policja w Rzymie i Sienie, no i sędzia Baldassari. Zaraz... Policja rzymska? Dlaczego pomyślałem o policji rzymskiej? Nie chodzi o komisarza Malonego... Nie tylko. Don Tulio był zdenerwowany, gdy mówił o jakichś udziałach w Banco Ambrosiano. Instytucji tej, mającej rozgałęzione interesy i centralę w Rzymie, przepowiadają bankructwo, a na samą myśl o tym, jakie potężne instytucje współpracowały z Banco Ambrosiano, może zakręcić się w głowie. Myśląc o tym, czułem się jak ktoś, komu podają sycylijski zapiekany tort spaghetti z migdałami, rodzynkami i kapsułką trucizny. Jeszcze mam czas wycofać się.

Jednak jechałem do S. Giorignano. Prowokowały mnie etruskie figurki kobiety-demona, za którymi gdzieś w mroku być może kryje się wyjaśnienie zbrodni.

W drodze do S. Giorignano don Tulio zadał mi jedno pytanie, które ja także sobie stawiałem, ale inaczej. Tulio Alfieri spytał, nie okazując zresztą zbytniego zaciekawienia, czy mam do załatwienia jakieś sprawy w Rzymie... bo przecież do Sieny byłoby bliżej z Florencji. Jeśli mam w Rzymie jakieś sprawy do załatwienia, to on służy mi pomocą, ma w Rzymie wielu przyjaciół. Podziękowałem mu, mówiąc, że właśnie tam chciałem zobaczyć się z przyjaciółmi.

Moje pytanie, dlaczego komisarz Malone wyznaczył mi spotkanie w Rzymie, a nie we Florencji, mogłem pozostawić bez wyjaśnienia.

S. Giorignano. Pałac w zaniedbanym ogrodzie w pobliżu drogi, którą mogę dojechać do autostrady Del Sole i szybko znaleźć się w Rzymie, bo myślę również o telefonie Claudii Orlani. Bart, przestań być dyletantem i spróbuj skupić się na jednym problemie. Dobra. Skupiam się, patrząc na wychowanicę don Amadea. Ładna dziewczyna. Ostatnio mam szczęście oglądać ładne dziewczyny. Rude włosy, krągłe, prężące się pod bluzką piersi, zgrabna, wysportowana sylwetka. Chłodne powitanie z don Tuliem. Rudowłosa podała mi dłoń, jej niebieskie oczy przyjrzały mi się bacznie, ale tylko przez chwilę. Przez amfiladę parterowych sal przypominających muzeum przeszliśmy do okrągłego, narożnego salonu. Wychowanka don Amadea miała około dwudziestu lat i ładne imię. Anita. Anita Tornius. Tak się przedstawiła. Kiedy wyszła na chwilę do sąsiedniego pokoju, przyglądałem się płynnym ruchom jej nóg w wąskich dżinsach. Widziałem, jak wyciąga rękę ku staroświeckiej szarfie i pociąga ją kilka razy. Zanim wróciła^, zdążyłem spytać don Tulia, ile lat miał jego brat, kiedy zastrzelono go-w ogrodzie.

Don Tulio spojrzał na mnie i skinął głową.

Don Tulio nie zareagował. Anita Tornius wróciła. Po chwili służący wtoczył mały barek. Wyręczyłem go w przyrządzaniu drinków, czasami lubię to zajęcie.


ROZDZIAŁ VI


Don Amadeo Alfieri wyszedł 15 marca do ogrodu na spacer. Tak. poinformowała mnie Anita Tornius, miał zwyczaj spacerować przed snem, codziennie. Szliśmy przez doskonale utrzymany trawnik w stronę żywopłotu, za którym znaleziono ciało. Nie, ciało znalazła służba kuchenna, która usłyszała huk strzału, i lokaj don Amadea, on także jeszcze nie spał. Czekał na powrót pana, przynosił mu zawsze szklankę ciepłego mleka. Anity Tornius nie było w pałacu. Wróciła z Rzymu następnego dnia, bawiła tam u przyjaciół, mają willę przy Via Appia Antica. Przyjechała do domu sama swoim szarym bentleyemu Tak, policja sprawdziła już jej alibi.

Nie potraktowała mnie przyjaźnie.

Mówiła spokojnie, opanowanym głosem. Owszem, rozpoczęła studia, historia sztuki, ukończyła dwa semestry. Don Amadeo nie lubił być sam w S. Giorignano. Zwłaszcza w ciągu ostatnich miesięcy miewał okresy przygnębienia. Otrzymywał jakieś telefony, był rozdrażniony. Nie, nigdy nie mówił, kto do niego telefonował. Czy planował jakiś wyjazd do Zurychu? Tak, mówił, że musi coś wyjaśnić w Szwajcarii...

- Także panu tylko to i owo.

Tę sprawę miałem zatem z głowy. Mogłem teraz pojechać do Rzymu i zobaczyć się z Claudią Orlani. Jej telefon zaniepokoił mnie. Ta dziewczyna, pozornie tak roztrzepana i niefrasobliwa, nie wpada chyba zbyt łatwo w panikę. Coś musiało ją rzeczywiście zaniepokoić. Zastanawiałem się, co to było, wyciągając maksymalną, o ile to się dało, szybkość w strumieniu aut prywatnych i innych pojazdów, po zjeździe

Z superstrady na Del Sole, a cały ten strumień sunął w stronę Rzymu, mijając zapalające się już światła reklam barów, restauracji, hoteli i stacji Esso, Chevron i Shella, dymiące spalinami kohorty i legie rwały w gasnącym słońcu, kładły się na szerokich łukach, zza horyzontu wyłoniły się góry Sabińskie, z lewej, kiedy wmanewrowałem się na wielką obwodnicę GRA*, z której rzeczywiście wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, potem wpadłem na drogę do Fiumicino, mając wrażenie, że uciekam z zadymionego kanionu pełnego metalowych robaków na kołach. Pewnego dnia, mogę to sobie wyobrazić_, cała ta mechaniczna tandeta zaleje Rzym i wieczne miasto stanie się składnicą złomu po wieczne czasy... Przedtem jednak ja dotrę do hotelu „Raphael”, wezmę prysznic i długą kąpiel, zamówię lekką kolację do pokoju, zadzwonię do Claudii i w końcu zapadnę w sen.

Z hotelowego pokoju zadzwoniłem do mieszkania profesora Orlaniego. Telefon odebrała Claudia. Czułem, że ucieszyła się, bo z wielką ulgą powiedziała:

II Fungo” była to wytworna restauracja w pobliżu Pałacu Sportowego.

Zapadłem w lekki sen, jeden z tych snów, kiedy istnieje jeszcze niewidzialna przegroda pomiędzy snem i rzeczywistością, ale omamy senne już nadciągają jak mgła wstająca o zmierzchu z tajemniczych łąk. Szedłem przez sale pałacu w S. Giorignano, obok mnie szła Anita Tornius, mijaliśmy jakiś posąg podobny do Apollona z Wejów, stary bóg uśmiechał się do mnie drwiąco, tajemniczo, jakby przyszedł z tamtych dalekich łąk, które już nie istnieją.


Nazajutrz, 7 maja, w „II Fungo” po śniadaniu przy oknie z widokiem na autostradę do Civitavecchia. Claudia Orlani opalona, w żakiecie, długiej spódniczce i białych kozaczkach. Położyła mi na ramionach dłonie w cienkich rękawiczkach. Pocałowałem ją w policzek. Gapiono się na nas, mimo że w Rzymie, chociaż jeszcze nie nastał sezon turystyczny i ani na ulicach, ani w muzeach, kawiarniach, restauracjach nie widać jeszcze różnych zwariowanych, a bogatych obdartusów, wszystko wydaje się oczywiste. Ja też bym się gapił na starego faceta tulącego młodą dziewczynę. Claudia była już po śniadaniu. Poprosiła o papierosa. Poczęstowałem ją, pstryknąłem zapalniczką, potem nabiłem moją fajkę. Claudia paliła szybko, nerwowo, ja otaczałem się kłębami dymu jak Pytia przygotowująca się do wygłoszenia wyroczni. Czekałem.

Nie wiem dlaczego, ale postanowiłem zapamiętać, że 6 maja wieczorem „ten idiota Paoli”, jak ostatnio nazywała go Claudia, był u Orlanich i krzyczał na starego profesora. Claudia opowiedziała mi krótką, burzliwą scenę w przedpokoju. Nie wiedziała, o czym jej ojciec rozmawiał w gabinecie z Paolim, ale przy drzwiach wyjściowych, tak, z pewnością powiedział...

- Ojciec też podniósł głos i wołał, że nie pojedzie do Zurychu. Teraz wiedziałem, dlaczego chciałem zapamiętać, że Paoli krzyczał na Orlaniego. Zurych. Paoli. Słowa z kartki znalezionej w mieszkaniu Lucii Rizzi „Piazza Venezia”. Zupełnie luźne skojarzenia, ale zadałem Claudii pytanie:

0 tym pamiętasz. Piazza Venezia 8.

Ależ tak, przypomniałem sobie, że kiedyś w mieszkaniu Orlaniego wspomniano przy mnie ten adres. Piazza Venezia 8. Czyżbym chwycił właściwy wiatr?

- Jednak nie wiem jeszcze, dlaczego wróciłaś do Rzymu, dzieciaku.

1czemu chciałaś, żebym także tu przyjechał?

- Pisałam do ojca ze Szwajcarii. Wiesz, on ma tylko mnie, zawsze niepokoił się, niecierpliwił, gdy opuszczałam dom na dłużej. A zimą, gdy byłam z twoją córką w uzdrowisku, napisał do mnie tylko dwa krótkie listy. Dzwoniłam do niego, powiedział, że ma drobne kłopoty, ale sądzi, że doktor Paoli mu pomoże. „Ten osioł?” zapytałam. Ojciec zawahał się, potem powiedział, że chodzi o kogoś innego. W tydzień później przysłał mi pieniądze. Nigdy nie mieliśmy kłopotów finansowych, ale ojciec przysłał mi czek na dwa i pół tysiąca franków, na bank w Zurychu. To mnie zastanowiło. A jeszcze zanim wyjechałam do Szwajcarii, widziałam w gabinecie ojca jakieś wazy, posążki, zwoje z nieznanym pismem, jakieś tabliczki z inskrypcjami i kilka fresków, wiesz, zdjęte z tynkiem i osadzone w ramach na deskach, nigdy tego nie widziałam w jego zbiorach...

Ufnie położyła ciepłą łapkę na mojej ręce. Chyba mogłem jej ufać.

- Nie. Był dziwnie podniecony. Tak sądzę. Znam chyba ten rodzaj podniecenia.

- Rob, pomóż mojemu ojcu, wiem, że on potrzebuje pomocy! Czuję to, Rob.

Gdyby tak odpowiedział mężczyzna, wzruszyłbym tylko ramionami. Ale kobiety mają silnie rozwinięty instynkt wyczuwania zła.

Starożytna Etruria-Toscania, Zurych, teraz Stany. Łasica coraz lepiej czuje już trop. Bart, staruszku, jak to dobrze, że nie ufasz komputerom, naukowym metodom i polegasz na staroświeckim węchu! Zamówiłem martini. Claudia pila oblizując się jak mała dziewczynka. Myślałem o Orlanim. Załóżmy, że się wplątał. Można po jego tropie dojść do kogoś z Zurychu, z pomocą tamtejszej policji, naturalnie, bo jest niezwykle uczulona na swoje kompetencje. Ale wtedy zaszkodzę Orlaniemu. Zdaje się, że jeśli zdecyduję się powiedzieć coś komisarzowi Malone, to pod warunkiem, że opinia publiczna, pismacy, nie zajmą się osobą profesora Orlaniego. Lubię starszego pana i lubię Claudię.

Claudia sięgnęła do torebki. Postawiła przede mną coś owiniętego w papier. Rozwinęła papier. Spojrzałem zdumiony. Musiałem zamówić szkocką. Kelner spojrzał na mnie z dezaprobatą. W „II Fungo” dobrze wychowany gość, gość z klasą, nie zamawia wódki o tej porze. Pociągnąłem zdrowy łyk. Przede mną na stoliku stała figurka kobiety-demona, Łasa.

Figurki znalezione w mieszkaniu Lucii Rizzi w Sienie były z brązu. Tak powiedział sędzia Baldassari.

cieniutką warstewką śniedzi-

- Taką warstewkę śniedzi można nałożyć pędzelkiem* bardzo

szybko.

Zbladła. Była teraz bardzo poważna. Ująłem jej dłonie w moje.

Wieczorem zaprosiłem Claudię na dancing do „De la Ville”. W pobliżu naszego stolika siedział komisarz Malone. Po porannej rozmowie z Claudią poprosiłem go, żeby przyszedł do „De la Ville” i przyjrzał się córce profesora Orlaniego. Powiedziałem mu, że dziewczyna potrzebuje opieki, to wszystko. Jeżeli był ciekaw czegoś więcej, a z pewnością był ciekaw, to z jego poczciwej twarzy basseta nikt nie mógłby tego odczytać. Siedział w towarzystwie jednego ze swoich goryli do specjalnych poruczeń, obaj męczyli się w wieczorowych ubraniach i wpatrywali się smętnie w oliwki pływające w ich cocktailach. Goryl komisarza miał twarz wyrafinowanego sadysty, ale znalem go przypadkowo i wiedziałem, że poza służbą nie skrzywdzi nawet stonki.

Jedno musiałem powiedzieć komisarzowi. Żeby nie dziwił się, gdy w rzymskim biurze „Forum Travel” pojawi się na przykład w sprawie rezerwacji lotu do Zurychu profesor Orlani. Musiałem mu też powiedzieć, tak na wszelki wypadek, że Orlani i don Amadeo Alfieri byli starymi przyjaciółmi i obaj zajmowali się tą samą dyscypliną naukową. Archeologią i etruskologią.

O tym, że węszyłem już w Zurychu za pośrednictwem antykwariusza Josta Kaumanna, nie wspomniałem ani słowa. Lubię robótki samodzielne.

W nocy postanowiłem zadzwonić do Rawenny, do hotelu „Pod Różą”. Zapytałem recepcjonistę, czy przyjechała już miss Joy Galson. Recepcjoniści nie okazują na ogól zdziwienia, gdy ktoś budzi ich w nocy i zadaje takie pytania. Tak, miss Galson przyjechała. Czy nie będzie kłopotu, jeśli obudzi ją o tej porze? Zapewniłem go, że nie. Po chwili w słuchawce usłyszałem jej ciepły, rozgrzany snem głos.


ROZDZIAŁ VII


Lubię Rawennę, może dlatego że jest to miasto przeszłości, a nie przyszłości. Miasto umarłego blasku. Miasto umarłych. Greków, Etrusków, Rzymian, dawny port, widownia morskiej potęgi cesarza Augusta, theatrum zmierzchu i upadku bogów, stolica zachodniego cesarstwa, siedziba króla Ostrogotów, Teodoryka, naturalne muzeum sztuki starochrześcijańskiej. Kościoły, grobowce: Teodoryka, Galii Placydii, miejsce śmierci florenckiego wygnańca, Danta. Joy chce pisać artykuły o sztuce czasów cesarzowej Placydii. Odkąd została spadkobierczynią fortuny Garricka, może sobie pozwolić na różne kaprysy. Zdaje się, że ma jakieś ambicje literackie, a ja tymczasem przygotowuję dla niej coś w rodzaju pułapki. Ale nie pułapki na myszy. To będzie pułapka na drapieżne i niebezpieczne zwierzę. Kiedy Claudia zwierzała mi się w Rzymie ze swego niepokoju, pomyślałem zupełnie bez związku o roczniku sieneńskiej gazety w bibliotece, przypomniałem sobie to miejsce, gdzie napisano o przewidywanym bankructwie Banco Ambrosiano... a poniżej była notatka o znalezieniu w okolicach Sieny latem roku 1980 zwłok młodej kobiety. Okoliczności jej śmierci były takie same jak śmierci Lucii Rizzi, sekretarki mecenasa Perucciego.

Wtedy zaledwie na to spojrzałem; czarowała mnie lombardzka uroda bibliotekarki, Marii Venturi. W Rzymie przypomniałem sobie ten drobiazg. Notatkę, naturalnie.

Dlaczego skojarzyłem sobie tę sprawę z tym, czego podjąłem się na prośbę Dawsona i komisarza Alalonego? Czemu w sprawie mającej już tyle odcieni i luźnych faktów, przywiązuję tyle uwagi do tej części szyfru, w której pojawiają się kobiety? Ładne kobiety... istoty przyciągające zło. Moja urocza i zwariowana ciotka Augusta z pewnością powiedziałaby w tym miejscu, że boginie-demony Łasa rzuciły na mnie urok i prowadzą mnie w mroku według swojej tajemniczej woli.

Wracając do Sieny, analizowałem kilka pytań. Wendeta? To pytanie wciąż jeszcze powracało, ale budziło moją coraz większą nieufność. Motyw zysku? Możliwe, nawet pewne. Prawie pewne? Motyw zawiści? Też możliwe. Sadyzm? Włącz i to pytanie do twoich akt, Bart. Motywy materialne i motywy inne. Co to znaczy: inne? Psychologiczne. Coś nienaturalnego. Gdyby Joy miała przywabić to „nienaturalne”, nie umiałbym jej jeszcze wytłumaczyć, o co mi chodzi.

8 maja. Podpisałem kilka rachunków w hotelu „Toscana”, zostawiłem recepcjoniście numer telefonu do S. Giorignano na wszelki wypadek, gdyby zadzwonił Jost z Zurychu albo Malone z Rzymu. Poszedłem do biblioteki. Panna Venturi przyjęła mnie, powiedziałbym, bardzo przyjaźnie, jej leciutkie rumieńce wypływające na policzki są urocze. Poprosiłem ją jeszcze raz o rocznik gazety z 1980 roku. Przeczytałem sobie wszystko o tej kobiecie znalezionej w okolicach Sieny. Było tego niewiele. Gdybym teraz przyjął zwariowaną hipotezę, iż to etrusk i bóg Satre-Saturn, pożądający krwawych ofiar, dopadł tę nieszczęsną i zadał jej śmiertelne rany, i gdybym to na przykład powiedział sędziemu Baldassariemu, miałby prawo postukać się w czoło. To mógł być czysty przypadek lub obłąkanie zwyrodnialca, który zadaje swojej ofierze tyle krwawiących ran.

Gdy panna Venturi wyszła na chwilę do sali katalogów, chwyciłem za słuchawkę. Numer telefonu sędziego Baldassariego wypisałem sobie jeszcze tego dnia, kiedy z nim rozmawiałem.

Był u siebie w biurze.

Baldassari milczał, zanim rzucił krótko do słuchawki:

- O ile pamiętam, śledztwo zostało umorzone. Nie znaleziono winnego czy winnych.

Powiedział jednym tchem „nie znaleziono winnego czy winnych”, a mnie się zdawało, że najpierw chciał zakończyć zdanie słowem „winnego”, a potem zaraz płynnie, przytomnie dodał: „czy winnych”. Ale, oczywiście, mogłem się mylić.

Gdy odkładałem słuchawkę, dostrzegłem kątem oka, że panna Venturi stoi w drzwiach. Czy pojawiła się dopiero teraz, czy słyszała moje pytania, nie wiedziałem.

Jadąc do S. Giorignano, przyjąłem takie sobie założenie, że barman Luigi Testa nie był ofiarą krwawego boga Satre, a kobieta zamordowana zeszłego lata i Lucia Rizzi mogły takimi ofiarami być. Oczywiście, nie opowiadam nikomu moich bajek, które niekiedy się sprawdzają, więc i tej nie opowiem ani sędziemu Baldassariemu, ani komisarzowi Malonemu. Sędzia uśmiechnąłby się z pobłażaniem. Malone rzekłby mi: doktorze Bart, jestem zawodowcem i mam metody, poza tym martwię się o syna, nędznie się uczy, i o córkę, bo ubiera się w same szmaty jak ta emancypantka Jane Fonda.

Pałac w S. Giorignano miałem dla siebie. Obiad zjadłem już w pałacu w towarzystwie gospodyni, potem panna Tornius oznajmiła mi, że wyjeżdża na dwa dni do Rzymu do swej przyjaciółki signory Conti, służba i dom są-do mojej dyspozycji. Patrząc, jak odjeżdża po żwirowej drodze swoim bentleyem, nabijałem przy oknie biblioteki fajkę. Widziałem stąd również miejsce za żywopłotem, gdzie znaleziono martwego don Amadea Alfieriego. Potem zapaliłem fajkę, spoglądając za niknącym majestatycznie w alei samochodem. Usiadłem na skórzanej kanapie stojącej w głębi biblioteki, przyjrzałem się długiej, trzypoziomowej półce z książkami, na której stała lampa, porcelanowy nautilus z czerwonym abażurem. Na prawo od lampy widniał mały przycisk. Nacisnąłem go. Kładąc wygodnie nogi na półce, z fajką w zębach porfiyślalem, że to zupełnie niezłe. Zewnętrzna część półki z książkami - były to podręczne słowniki - otwarła się i mogłem przyjrzeć się z uznaniem doborowej kolekcji trunków. Gdybym był nałogowcem, mógłbym tu posiedzieć do rana, a ponieważ nim nie jestem, nalałem sobie szkockiej. Wnętrze szafki było lekko chłodzone, w głębi zauważyłem termostat. Muszę sobie coś takiego zainstalować w Londynie. Sączyłem szkocką, gapiłem się na butelki, wszystkie doborowej marki, nic dla skacowanego faceta, który o trzeciej nad ranem podejmuje już męską decyzję picia czegokolwiek. Obok kolekcji, ale w osobnej małej szafce, stał aparat telefoniczny. Podniosłem słuchawkę. Był podłączony. Musisz na wszelki wypadek przekonać się, Bart, czy telefon ukryty w biblioteczce z barkiem ma wyłącznie połączenie z centralą, czy też na przykład można z innego aparatu w tym rozległym domostwie podsłuchać prowadzoną stąd rozmowę.

Pomiędzy dwiema szafami bibliotecznymi, na wprost skórzanej kanapy wisiała fotografia w szerokich, ciemnych ramach. Wstałem i z jeszcze jednym drinkiem pomaszerowałem ku fotografii. Przedstawiała grupę czerstwych, zadowolonych z siebie mężczyzn w smokingach, z wysokimi kielichami w dłoniach. Wieczór koleżeński. Znałem ich wszystkich. Jednych z publikacji, innych osobiście. Ale tylko trzej interesowali mnie. Profesor Orlani, don Tulio Alfieri i profesor Amadeo Alfieri. Prorocy fotografii, o, do diabła, przepraszam, fotografiki, twierdzą, że psychologia malarstwa to zdegenerowana bzdura, wywalmy ją na śmietnik historii, głębię duszy obnaży aż do wyrafinowanej głębi jej dna tylko fotografia, przepraszam, tylko geniusz fotografika. Obejrzałem już około setki różnych wystaw fotograficznych i doszedłem zupełnie samodzielnie do wniosku, że chodzi tu o perwersyjne marnowanie papieru metodą dajmy na to firmy Fuji, Canon czy Hasselblad. Nie ma nic bardziej mylącego niż sfotografowana, uśmiechnięta gęba typa obmyślającego nowe łajdactwo. Ciekawe, który z tych mężczyzn był łajdakiem?

Zadzwoniłem na służącego. Przyczłapał po chwili. Był nieco młodszy od Medarda zabranego stąd do Sieny przez don Tulia, ale w ogóle pasował do tych starych murów i gratów.

Po wyjściu służącego zadzwoniłem do Rzymu do komisarza Malone-go. Poprosiłem go, by któryś z jego ludzi sprawdził, czy Anita Tornius odwiedziła signorę Conti na Via Appia Antica. Opisałem pannę Tornius dokładnie. Chcę wiedzieć, co będzie robiła w Rzymie.

Odłożyłem słuchawkę i rozsiadłem się wygodniej na kanapie, sącząc

powoli trzeciego drinka. Ogarniało mnie błogie ciepło i senność. Mijał czas, zegar stojący na kominku wybijał godziny. Nie drzemałem, przeciwnie, mój mózg pracował dosyć wydajnie, rozpatrując szarady, jakie mu przedkładałem. Zupełnie fantastyczne głupstwa. Ponieważ jednak nie ma takiej sprawy, która nie mogłaby się w życiu zdarzyć, więc popychałem dalej tę robótkę.

Kolację kazałem sobie przynieść do biblioteki. Otworzyłem dwuskrzydłowe drzwi łączące bibliotekę z gabinetem don Amadea Ałfie-riego. jadłem przy małym stoliku ustawionym obok kominka, wpatrując się w drzwi, przez które 15 marca przed północą wyszedł człowiek, wyszedł na ostatni spacer w swoim życiu, bo zastrzelono go w ogrodzie. Śmierć zaskoczyła go pod postacią pocisku w stalowej koszulce wystrzelonego z małokalibrowego, samopowtarzalnego pistoletu. Pocisk ten leży sobie spokojnie w laboratorium balistycznym policji rzymskiej, kopia ekspertyzy powędrowała do Sieny. Gdzie szukać broni i motywów? Motywów kierujących ręką zabójcy. Nie chcę powiedzieć, że już wtedy w pałacu don Amadea domyślałem się, kto jest zabójcą. Brałem jedynie pod uwagę różne możliwości i różne osoby. Znalezienie motywu uściśliłoby moje poszukiwania. Panna Tornius? To byłoby zbyt proste. Dziedziczy wszystko, więc wszystko chce mieć szybko. Zabija. Nonsens. Nonsens? Motywy zbyt proste i zbyt nonsensowne często okazywały się wyrafinowanie prawdziwe. Miałem Anitę Tornius na początku mojej listy wertowanej w pamięci, ale niechętnie powracałem do tego imienia.

Don Tulio Alfieri? Testament brata pozbawiał go wszystkiego, to. znaczy całego majątku don Amadea. Gdyby Anita Tornius wpadła na obłąkany pomysł zabicia swego wychowawcy, dałaby szansę następnemu spadkobiercy, don Tulio Alfieriemu. Pytanie: czy testament don Amadea można obalić? jeśli można, to don Tulio wkrótce wejdzie w posiadanie całego zapisu... Nie uczynił nic, by zaprotestować.

Stare domostwa rozleniwiają mnie, czuję się w nich tak omszały jak one. Ale wcale nie myślę wolniej. Pytanie dla Claudii, albo nie, dla Orlaniego: jakie stosunki łączyły go z don Amadem? Czy tylko współpraca naukowa?

Nie, współpraca to złe słowo. Orlani i Alfieri nie pracowali razem, to jest, nie prowadzili wspólnych prac badawczych. Łączyła ich praca na uniwersytecie rzymskim. Ale łączyło ich coś więcej, coś, co musieli ukrywać przed innymi. Miałem tylko swoje przypuszczenia jak ślepy i głuchy na realizm, błąkający się po manowcach dadaista (nawiasem mówiąc, w mojej londyńskiej pracowni wisi na ścianie dziełko jednego z tych facetów, Mana Raya, co tydzień postanawiam, że je wyrzucę, a.ono ciągle tam jest jako przykład wesołego wariactwa). Miałem też dwa fakty i jeden niejasny łącznik między nimi: i Amadeo Alfieri,. i Orlani mieli wyjechać do Szwajcarii do Zurychu, i zabytki sztuki etruskiej, i figurki Łasa.

Załóżmy, Bart, że Łasa Orlaniego pochodziły z jakichś zbiorów don Amadea, który wplątał się w nieznaną aferę. Ktoś inny postanawia go z niej wyplątać. Przychodzi i 15 marca zadaje „coup de grace” pociskiem z samopowtarzalnego liliputa... Nie, Bart, to nie trzyma się kupy. Mamy bowiem jeszcze zeszłoroczne morderstwo kobiety. Umorzone. Podobne morderstwo Lucii Rizzi i wyrok na tym facecie z baru przy szosie. To już coś więcej niż afera, w którą dalby się wplątać ktoś tej klasy co don Amadeo Alfieri... Czułem, że to wszystko musi się wiązać. Figurki kobiety-demona w Sienie i w Rzymie to wskazówki, podobnie ten uduszony gość z baru, który znał Lucię Rizzi vel Cattanei. Sprawę komplikują dwa jakby oderwane fakty: jakieś kłopoty - czyje? - z Banco Ambrosiano i ta szczególna dyskrecja, jaką otoczono śmierć don Amadea Alfieriego, zalecana przez komisarza Malonego i sędziego Bladassariego. Nawet Dawson, zlecając mi prywatnie tę robotę, nie powiedział, co o tym wszystkim myśli, poza jedną tylko uwagą, że o ile mu wiadomo, policja włoska nie kontaktowała się jeszcze z Interpolem.

Czyżby Dawson chciał, żebym sobie zapamiętał tę uwagę? Po co? Dlaczego? Czy ta uwaga wiąże się może z Łasa i Zurychem i basset Malone kryje przede mną więcej, niż powinien, więcej niż musi?

Zaczął padać deszcz. Ciskany nagle wzbierającym wiatrem, spływał falami po szybach. Nagła zmiana pogody, to cię tak przedtem rozleniwiło, Bart. Starzejemy się, co?

Wstałem z kanapy i podszedłem do półek z książkami. Prac Orlaniego było kilka. Trzy. Można powiedzieć, że między Orlanim i Alfierim nie było naukowej przyjaźni. Prace don Amadea były w komplecie, wszystkie oprawne w czerwony safian z wyjątkiem zeszytów naukowych z ostatnich dwu lat. Obok nich katalog zbiorów, potężne tomisko składające się z ponad stu czarnych kartonów z naklejkami z żółtego chińskiego papieru pokrytego zapisem inwentarzowym, wszystko to oprawne w grubą, skórzaną okładzinę zamkniętą miedzianymi klamrami. Oczywiście zbiory etruskie zajmowały najwięcej miejsca w inwentarzu, te zbiory oraz inwentarz zbioru gemm, przez znawców porównywanego do zbioru Szmidta-Ciążyńskiego, słynnego polskiego antykwariusza i kolekcjonera w Paryżu. Don Amadeo podczas naszej ostatniej rozmowy, wtedy gdy wspomniał, że pokaże mi w tym sezonie wykopaliskowym coś, co zelektryzuje archeologów, obiecał mi był również godzinkę w Komnacie Gemm w swym pałacu, oraz dowód, że dziewiętnastowieczna kolekcja Szmidta była przeceniana przez kronikarzy epoki. Teraz gdy don Amadeo spoczywa ng pobliskim cmentarzu, będę musiał obejrzeć te cuda sam.

Uważnie przewertowałem katalog zbiorów, szukając w inwentarzu figurek Łasa. Nie znalazłem najmniejszej wzmianki. Byłem z tego zadowolony. Czułem coraz bardziej, że zmierzam we właściwym kierunku.

W gabinecie na biurku don Amadea stała skrzynka z cygarami, inkrustowana masą perłową. Wziąłem jedno, zapaliłem. Sięgnąłem po słuchawkę telefonu. Były tam dwa aparaty, ale jeden, wskazany mi przez pannę Tornius, połączony był tylko z pokojem służbowym. Poprosiłem o mocną kawę. Przyniósł mi ją zaspany służący. Z filiżanką w ręku siadłem na biało lakierowanym parapecie okna. Widziałem drogę prowadzącą do oświetlonego portalu i ciemny zarys krzewów z lewej strony, tam gdzie padł strzał. Poza tymi krzewami żywopłotu była łąka i park, zapewne stamtąd przyszedł morderca, po cóż miałby ryzykować drogę przez oświetloną przestrzeń? Tak, z pewnością przyszedł od strony parku. Dlaczego? Malone i Baldassari powiedzieli mi, że Alfieriego zastrzelono z bardzo bliskiej odległości i nie z tyłu. Zatem ktoś, kto podchodził do niego żwirową alejką, musiał mu być znany. Zatem powinien być znany również w pałacu. Czy więc ryzykowałby drogę od portalu? Nie. Od strony parku. Idzie, jego kroki nie mogą być ciche, skrzypiący pod stopami mordercy żwir zwraca uwagę don Amadea. Morderca nie mógł zbliżyć się bezszelestnie. Ale policja nie znalazła śladów stóp, w każdym razie nic, co byłoby dla niej interesujące. Nic dziwnego. Wkrótce po tym, co się stało, a zanim zjawiła się policja, spadł deszcz.

Muszę przyjąć, że ofiara znała swojego kata. Może nawet przyjmowała go w tym gabinecie, w tej bibliotece.

Wszystko tu zapewne zostało zbadane, opisane przez policję, tu, w gabinecie, w bibliotece, w pałacu... W pałacu? To już przesada, Bart, po co policja miałaby wałęsać się po pałacu? Powęszyli w bibliotece, w gabinecie, w papierach, pogadali ze służbą, opisali miejsce za żywopłotem, zwłoki, potem gdzie indziej sekcja i postępowanie rutynowe...

Odszedłem od okna, postawiłem na biurku filiżankę po kawie. Z półek zajmujących jedną ścianę zdejmowałem rulony, rozwijałem je, przeglądałem, nic ciekawego, plany już zbadanych odkrywek, rzuty stratygraficzne grobów, odrysy i fotografie fresków grobowych, wszystko pedantycznie opisane, datowane, numerowane... Stop, Bart, chwileczkę, przyjacielu... Rozwinąłem karton przedstawiający plan grobowca - tumba na planie koła, z załączonymi fotografiami inskrypcji na fragmentach rzeźb i tynku, archaiczne litery jak te, które zapamiętałem od czasu wykładów z dziejów alfabetu, w studenckich czasach. Układem i rysunkiem przypominały inskrypcję z Marsiliana d’Albegna, najstarszy wzorzec alfabetu etruskiego, ale wydały mi się bardziej archaiczne.

Nigdy też nie natknąłem się w literaturze fachowej na taką nazwę etruskiej tumby: Tumba Aurea, wypisana czerwoną kredką na kartonie u dołu. Wróciłem do biblioteki, otworzyłem Inwentarz odkrytych i opisanych tumb. Tumba Aurea nie figurowała w nim. To musiało być coś nowego, zupełnie nowego. Postanowiłem na wszelki wypadek sfotografować ten plan.

Zgasiłem w gabinecie górne światło, zapaliłem lampę na biurku, rozwinięty plan tumby przycisnąłem do powierzchni biurka diorytowymi przyciskami przyniesionymi z biblioteki. Szybko poszedłem do swojego pokoju - był na tym samym piętrze - po polaroid. Potem, sfotografowałem ten dziwny plan, plan Złotej Tumby.

Złota Tumba. Nie, stanowczo nie spotkałem się z czymś takim, nawet w najświeższych komunikatach naukowych. Do diabla, musiałbym o tym słyszeć! Wpatrywałem się w plan, schowawszy uprzednio w twardej kopercie kilka zdjęć zrobionych polaroidem. Teraz dopiero w ostrym świetle stojącej na biurku lampy dostrzegłem rysunek, lekki szkic miękkim ołówkiem. Pochyliłem głowę i na sekundę wstrzymałem oddech.

Klejnoty, biżuteria, całe etruskie złotnictwo ma swoje wyraźne cechy, nie znane u innych starożytnych ludów, z wyjątkiem chyba tylko Hetytów i Lidów w Azji Mniejszej, stąd wielu badaczy upatruje pochodzenie Etrusków z tej części świata, oczywiście nie są to jedyne powody takiego poglądu. Ale mnie nie interesowały zależności.

Rysunek ołówkowy, zrobiony zapewne przez don Amadea Alfierie-go, podobnie jak różne marginalne szkice na innych planach opisane jego ręką, rysunek ten przedstawiał naszyjnik.

Taki sam naszyjnik miała na sobie Lucia Rizzi vel Cattanei tamtej nocy, gdy znalazłem ją na drodze, gdzieś pomiędzy Rzymem i Sieną. Ciężki złoty naszyjnik, który od razu zwrócił moją uwagę.

Musiałem natychmiast zatelefonować do Sieny. Sięgnąłem po aparat. Baldassari nie spał jeszcze, facet widocznie dużo pracuje.

Baldassari milczał przez chwilę, potem w słuchawce usłyszałem jego stanowcze zaprzeczenie.

- Niczego takiego nie znaleziono, doktorze Bart.. Dlaczego pan pyta?

- Właściwie nie wiem, może to tylko nocne urojenie, nic więcej.

Usłyszałem stuk odkładanej słuchawki.

Poszedłem do biblioteki po inwentarz zbiorów. Zapisy prowadzone były pedantycznie do lata 1980 roku tym samym charakterem pisma. Bez wątpienia ręką don Amadea. Obejrzałem księgę na biurku, interesowała mnie ostatnia karta z wklejką, a ściślej jej krawędź grzbietowa. Odchyliłem mocno oprawę. Wyjąłem z kieszeni marynarki małą pincetę. Między safianową; okładziną a ostatnią kartą tkwiły dwie czarne plamki, każda o powierzchni około pięciu milimetrów. Położyłem je na białej stroniczce mojego notesu. Z jednej strony oba maleńkie kartoniki miały krawędzie nierówne, jakby oddarte od

większej całości, z drugiej strony krawędzie były równo przycięte. Nie miałem wątpliwości.

Z inwentarza zbiorów wyrwano dwie karty z wklejkami zapisów.

Ktoś, kto to uczynił, był trochę niedbały, pozostawiając taki ślad. Może został spłoszony albo był zdenerwowany? Nie mógł tego uczynić don Amadeo. To był pedant.

Więc kto?


ROZDZIAŁ VIII


Dobranie się do szuflad biurka nie przedstawiało żadnej trudności. Zawsze mam przy sobie zwijany futeralik z zestawem „wykałaczek” otwierających każdy przeciętnie skomplikowany zamek. Naturalnie wszystko, co było w tych szufladach, zostało już przejrzane przez policję. W tym wszystkie notatki i listy, zwłaszcza listy. Ja też przejrzałem niektóre i odłożyłem. Nie zawierały nic ciekawego. Zawsze przyjmuję, że jeśli człowiek o rozwiniętej inteligencji ma jakieś kłopoty, to nie zawierza ich papierowi, chyba że jest poetą. Z większą więc ciekawością zajrzałem do porzuconego w kącie dolnej szuflady pliku rachunków tyczących różnych drobnych napraw, przebudowy, konserwacji w pałacu, kwity meblowe, rachunki za instalację szaf muzealnych i jeden rachunek za wykonanie instalacji alarmowej w całym rzucie parterowym, sypialni, gabinecie i bibliotece na piętrze.

Rachunek wystawiono 23 grudnia 1980 roku, w tym samym dniu skończono montaż instalacji alarmowej. Prawie w Wigilię Bożego Narodzenia. Wyglądało to na pośpiech. Dlaczego don Amadeo się spieszył? A może przesadzasz, Bart, może nie było żadnego pośpiechu? Przypadek, że montaż ukończono w przeddzień Wigilii? Może przypadek. W każdym razie nie umiałem tego faktu na razie połączyć z żadnym innym.

Obejrzałem czujniki w gabinecie i bibliotece. Pierwszorzędna robota elektronika. Czujniki klamek, czujniki szyb, czujniki termiczne, czujniki zawiasów. Czujniki pola okna były wyłączone, sprawdziłem to. Dlatego mogłem zbliżyć się do okien biblioteki i gabinetu. W bibliotece chroniono cenne druki i księgę inwentarzową. W gabinecie dokumentację naukową, archiwum i podręczny mały sejf, podobny do sejfu w sypialni. Te sejfy nie ciekawiły mnie, z całą pewnością panna Tornius ma do nich klucze. Policja musiała i tam zajrzeć. A więc dokumentacja, pieniądze, jakieś kosztowności. Panna Tornius wraca jutro w nocy. Zostanę jeszcze jeden dzień i zapytam ją, co przechowywano w sejfach. Może były tam okazy najdroższych gemm... albo... tego nie powiem, o to nie zapytam, na razie.

Pozostaje ten rachunek. Pozornie wszystko w porządku. I pytanie: kto włącza instalację i dlaczego nie włączono czujników pola okna? I muszę pogadać z ludźmi, którzy zakładali instalację alarmową. Firma z Florencji, wyspecjalizowana.

Obejrzałem drzwi biblioteki, zapasowe gabinetu, wyszedłem na półciemny korytarz zastawiony fortecami starych mebli. Tamte drzwi i drzwi sypialni don Amadea też miały instalację alarmową. Czego, kogo ten człowiek mógł się bać w swojej sypialni? Teraz czujniki były wyłączone. Nie były już potrzebne, zdaniem panny Tornius zapewne.

Panna Tornius. Myślałem o niej w amfiladzie pałacowego muzeum na parterze. Zgasiłem wszystkie lampy, zostało tylko oświetlenie szklanych klatek kryjących zdobycze don Amadea, światełka ekspozycyjne rzeźb, płyt, inskrypcji. Katalog gemm znalazłem w małej, podręcznej bibliotece. Potem przejrzałem kolekcję pod szklanymi płytami. Były wszystkie numerowane gemmy, wszystkie z wyjątkiem dwunastu najcenniejszych.

Muszę o nie zapytać pannę Tornius. Jeśli z katalogu gemm nie wyrwano ostatniej karty - jak uczyniono to w inwentarzu biblioteki - to albo brakujące w kolekcji okazy znajdę w sejfach albo usunął je stąd sam don Amadeo, albo wreszcie ukradziono je, załóżmy, że ukradziono przed założeniem instalacji alarmowej... Zaraz, głupku! Przecież teraz, w nocy, wszedłeś do muzeum bez przeszkód, instalacja jest wyłączona... Albo działa tylko zewnętrzna, chroniąca pałac.

Obejrzałem dokładnie futrynę ciężkich drzwi wiodących z amfilady sal muzeum do rozległego hallu. Dawno nie zdejmowano jej. Drzwi nie miały zabezpieczenia.

Dosyć. Idę spać.

Zgasiłem światła. Otworzyłem drzwi. Moje oczy bardzo szybko przyzwyczajają się do światła i ciemności, mimo to mogłem tylko wyczuć czyjąś obecność, gdy znalazłem się w ciemnym hallu. Znieruchomiałem. W prawej kieszeni miałem latarkę, pod lewą pachą automatyczny colt. Podniosłem prawą rękę, gdy za mną zapaliło się jakby ostre, złożone z tysięcy punkcików światło. Ktoś stojący za mną trzasnął mnie w głowę. Nie na tyle mocno, bym stracił przytomność ani refleks. Z półobrotu uderzyłem prawą dłonią. Posłyszałem zduszony jęk, czyjeś ramiona oplotły mnie, uderzenie w prawą nerkę nie było znowu ani celne, ani dostatecznie mocne, mimo to poczułem ostry ból i mdłości. Padając na kolana, pociągnąłem za sobą napastnika. Mając go pod sobą, zdążyłem uderzyć w miejsce, gdzie powinna być tętnica szyjna. Ciało leżące pode mną znieruchomiało.

Zapaliłem latarkę.

Na podłodze przede mną leżał mecenas Perucci.

Poszukałem kontaktu, zapaliłem światło w hallu. Wielki dom pogrążony był w ciszy, służba spala. Rzymianie skarżyli się bardzo dawno temu, że służba sypia spokojniej i zdrowiej niż jej właściciele. < Coś z tego pozostało.

Leżące na podłodze ciało poruszyło się. Perucci wracał do przytomności. Patrzał teraz na mnie w osłupieniu.

- Nigdy bym czegoś takiego nie dotknął. - Perucci podniósł się z wysiłkiem. - Wie pan, Bart, dlaczego się na pana rzuciłem? Proste. Gdyby pan nie zgasił światła, wychodząc z muzeum don Amadea, nie byłoby sprawy. Ale było ciemno, sądziłem, że mam do czynienia z włamywaczem.

- Jasne, panie Perucci - powiedziałem życzliwie i ze zrozumieniem. - Następnym razem zostawię światło.

Nie spytałem go, jak tu wszedł. Czyżby popełnił błąd, nie zaczynając sam wyjaśnień? Nie zapytam go. Na razie.

Bezbłędnie znalazł kontakt wpuszczony w ciemną boazerię. Nie jest tu po raz pierwszy, to jasne.

- O ile wiem, to nie. Jak się panu podoba S. Giorignano? Ściany i sklepienia parteru pochodzą z szesnastego stulecia.

- Stulecie intelektu, sztuki, zbrodni i namiętności. Lubi pan tę epokę?

- Wolę prozaiczną współczesność. Mam temperament mieszczucha.

- Skąd wiedział pan, że tu jestem?

- Mówił mi don Tulio, że wybiera się pan do S. Giorignano. Szukałem pan w hotelu. Chciałem dzwonić ze Sieny, ale powiedziano mi, że linia do Giorignano jest chwilowo zepsuta.

- Kiedy chciał pan dzwonić, mecenasie?

- Dzisiaj około szóstej.

Weszliśmy do mojego pokoju.

- Chciał mi pan coś powiedzieć o don Tulio Alfierim. Słucham.

- Nie wiem, od czego zacząć, panie Bart.

-Jeśli przyjechał pan w tej sprawie ze Sieny, to chyba wszystko jedno, od czego pan zacznie. Lubię niespodzianki. Może jednak powie mi pan jutro, dobrze? Chce mi się spać.

Jeśli swoim nagłym przybyciem i tekstami o don Tuliu facet chce mnie jakoś wybadać, to nic z tego, widzi przed sobą sennego, przeciągającego się typa.

Nacisnąłem kilka razy dzwonek. Chwilę czekaliśmy, zanim pojawił się ten sam służący, który przyniósł mi kawę i kolację do biblioteki.

Służący był zdziwiony obecnością Perucciego, byłem tego pewien. Szybko poprosiłem o przygotowanie jakiegoś pokoju dla mecenasa. Zostanie tu do jutra.

Służący wyszedł cicho. Perucci wstał z fotela, podałem mu rękę.

- Do jutra zatem, mecenasie.

Kiedy Perucci wyszedł, uchyliłem drzwi. Nasłuchiwałem oddalających się kroków. Gdzieś w głębi długiego, mrocznego korytarza trzasnęły drzwi. Nie zapalając światła zgaszonego przez Marca, poszedłem do biblioteki. Zabrałem stamtąd na wszelki wypadek księgę inwentarzową. Plan Tumba Aurea zostawiłem. Miałem dobre odbitki. Poza tym, jeśli Tumba Aurea zainteresowała kogoś, to ów ktoś nie był tak głupi, aby nie pozostawić rysunku na miejscu. A dlaczego zabrałem wielką księgę inwentarzową? Był to jedyny spis ciężkiego majątku ulokowanego w etruskich zbiorach. Don Amadeo mówił mi w zeszłym roku, że jest to jedyny spis. Zresztą nie musiał mi tego mówić. Słyszałem od Orłaniego, że Amadeo Alfieri nigdy nie chciał drukować tego inwentarza. Jeśli jest ktoś, kto jeszcze się waha, powstrzymuje, to może zniknięcie księgi inwentarzowej sprowokuje go, zdenerwuje. A jeżeli ów ktoś zechce może dojrzeć jakiś związek pomiędzy mną a zniknięciem księgi, to będzie musiał wyjść z ukrycia i zaatakować. Dotąd wokół zamordowania don Amadea trwa dyskretna cisza, teraz zaczyna się wszędzie pętać prywatny gliniarz czyli ja. Bardzo bym chciał, żeby ktoś poczuł się zagrożony... Kto? Nie wiedziałem tego jeszcze.

Jeszcze raz zadzwoniłem na Marca. Zjawił się tym razem prędzej.

- Chciałbym wiedzieć, Marco, czy instalacja alarmowa była dzisiaj włączona.

Zmieszał się., - Przepraszam, proszę pana. Zapomniałem to zrobić. Ale zdarzało mi się to po raz pierwszy. Czy powie pan pannie Tornius?

Zasypiając w zamkniętym pudle starej komnaty z ręką na automatycznym colcie leżącym pod poduszką, myślałem o brakujących gemmach. Jutro obejrzę dokładnie kolekcję. W świetle nocnej lampki, której nie zgasiłem, widziałem, leżąc na boku, starą tapetę widokową za stolikiem i wolterowskimi fotelami. Ładny okaz, zdaje się, że takie tapety malował Zipelius, a tłoczył z drewnianych klocków Rixheim, było to wtedy, gdy mały kapral przegrał grę mając najlepszą kartę, no tak, ale gdy jakiś facet zabiera się do gry z tak podstępnym szulerem jak historia, to musi przegrać. Pejzaż Zipeliusa i Rixheima kołysał się i zachodził mgłą, takie rozważania o niczym to moja specjalność, nie używam dzięki temu barbituratów, w końcu zawsze zasnę...

- Wielka forsa, mecenasie.

Miał miękkie ruchy i wydawał się gładki jak jego kocur sfinks. Patrzałem na jego ręce, gdy obejmował gemmę, tak, nie brał jej, obejmował ją palcami miękkimi jak z gumy, elastycznymi, rozciągliwymi jak palce pianisty wirtuoza, obejmował piękno, przedmiot i cenę, na jego bladym czole wystąpiły drobniutkie kropelki potu. Zostawiłem go tak na chwilę, gdy służący poprosił mnie do telefonu w palarni. Ktoś w tym domostwie musiał mieć kiedyś bzika na punkie wynalazku Bella...

Dzwonił Malone z Rzymu. Tak, Anita Tornius jest w Rzymie, raz wychodziła, a raczej wyjeżdżała samochodem signory Conti. Gdzie? Na Piazza Venzia 8...

Co chce mi powiedzieć Perucci? Zaatakuję go teraz. Zimny jak lód, ale widać, że może się sypnąć. Wróciłem do muzeum. Pochylał się nad gablotą, w której don Amadeo zgromadził dwadzieścia miniaturowych rzeźb w drogich kamieniach. Część z nich stanowiły rzeźby wypukłe, kamee, część rzeźby wklęsłe, intaglia, nie w malachicie czy turkusie pochłaniającym za dużo światła. Miniaturowe rzeźby rżnięte były w rubinach, szafirach i szmaragdach, nie większe od gołębiego jaja, najstarsza i najdroższa część zbioru, założona w zeszłym stuleciu. Perucci miał wypieki na policzkach. Takie rzeczy nie trafiają już dzisiaj na aukcje...

Wyjmując z kieszeni szkło powiększające, aby dokładniej obejrzeć diamentową kameę, wyjąłem również, przypadkiem, zdjęcia planu Tumba Aurea i położyłem je na chwilę na szklanej tafli. Przyciski wzięte z biblioteki don Amadea były na tych zdjęciach dobrze widoczne, a rysunek planu ostry. Perucci popatrzył na nie bez zainteresowania. Schowałem zdjęcia.

Wyblakłe oczy Perucciego spoczęły na mojej twarzy (gdzieś czytałem, że „czyjeś oczy spoczęły ha czymś” to idiotyczne, ale tyle ludzi używa tego zwrotu, że gliniarz też może sobie na to pozwolić). Nic nie powiedział.

- O ile pana zrozumiałem wczoraj, to don Tulio Alfieri nie jest zdrowy?

Perucci odwrócił się od gabloty.

- Fizycznie nic mu nie dolega. Ale rozmawiałem z jego żoną...

A zatem tak... Toskański arystokrata, potomek sieneńskich wielmożów, utracjusz i latyfundysta, kolekcjoner i znawca starożytnej Etrurii. Polityk? Nie, zaprzeczył Perucci. Nie, raczej wpływowa osobistość, wie pan, rodzina Alfierich, Alfieri i Tolomei byli zawsze’kimś... Jego żona...

- O ile pana zrozumiałem, don Tulio jest chory?

Perucci zawahał się. Signora Alfieri nie upoważniła go do mówienia o tym. Bo czyż można uwierzyć, że dojrzały, doświadczony mężczyzna wpada w szczenięce podniecenie na widok młodej dziewczyny?

Kiedy chcę się uspokoić albo coś przemyśleć, wyjeżdżam do przyjaciół mających łowiska pstrąga. Pstrąg to mądra ryba i jeśli żyje dostatecznie długo, nie chwyta byle czego, trzeba go sprowokować.

Joy, kochana Joy, muszę pozwolić, abyś stała się przynętą, może wtedy wypadki potoczą się szybciej.

Tak, jeszcze dzisiaj, jeszcze przed obiadem zadzwonię do Rawenny i poproszę Joy, aby przejechała do Sieny. Czuję, że będzie mi potrzebna. Jasnowłosa, zielonooka madonna zrobi furorę w sędziwej Sienie umiejącej podziwiać uroki młodości prężnej i cudownej. Pragnąć uroków młodości.

- Zatrzymam ten drobiazg, jeśli pan pozwoli.

Zgodził się skwapliwie. Podał mi plastikowy woreczek tak ostrożnie, jakby miał do czynienia z groźnym skorpionem meksykańskim.

Nie chciałem więcej o tym mówić, byłem uprzejmie obojętny i chłodny. Zadałem inne pytanie:

- Don Tulio Alfieri ma, oczywiście, jakieś udziały w Banco Ambrosiano?

Perucci milczał przez chwilę, zaskoczony taką zmianą tematu.

Stop, Bart, trzeba jeszcze raz szukać, szukać prywatnych bilansów i wyciągów z kont albo z konta, to musi być gdzieś, jeśli nie zostało zniszczone.

- Tak...-przyznał niechętnie.

Joy była zajęta w Rawennie, ale po moim telefonie do hotelu „Pod Różą” wkrótce zadzwonija do S. Giorignano. Chyba jednak czekała na mnie.

10 maja Joy była już w Sienie.

Dzień wcześniej Anita Tornius wróciła z Rzymu. Opanowana, powściągliwa, &IĆ prawie nie powiedziała o swojej małej wyprawiepoza tym, że teraz, gdy jej sprawy majątkowe przybrały pomyślny obrót, nie myśli już o swoich skromnych planach. Signora Conti proponuje jej udział w swoim domu mody, ale samodzielność, taka zupełna, to chyba coś lepszego.

- Myślę, doktorze, że on chciał się ze mną ożenić.

- A pani? Czy pani chciała tego samego?

- Jak każdy mężczyzna, kiedy czuje się zagrożony w swoim poczuciu własności. Nie, proszę źle nie rozumieć, nic między nami nie

było. Jeszcze nie.

- Czy ktokolwiek mówił przy pani, że don Tulio jest chory?

Był późny wieczór, siedzieliśmy w jasnym kręgu lampy, dobrze widziałem jej twarz, oczy. Była zdziwiona.

- To prawda, panie Bart. Dużo pan wie o kobietach.

Wyczułem lekką drwinę w jej głosie, więc odpowiedziałem tym samym tonem:

-Starzy faceci zawsze dużo wiedzą. Więc żadnych rodzinnych tajemnic w rodzinie Alfierich?

Panna Tornius zesztywniała w swoim fotelu.

Zaprzeczyła stanowczo. Nie, nigdy nie widziała. A ja dojrzałem krótki błysk w jej oczach, i zdaje się, że mógł to być błysk strachu.


ROZDZIAŁ IX


Potem spokojnie odpowiadała na moje pytania. Nie. Don Amadeo nigdy nie chorował, nie cierpiał lekarzy, cieszył się dobrym zdrowiem. Tak. Wspomniał, że chce wybrać się do Zurychu, ale nie wymienił powodu. Nie. Brakujących gemm nie ma w sejfach. Zginęły z kolekcji jeszcze przed założeniem instalacji alarmowej. Dlaczego ją założono? Ze względu na wartość wszystkich zbiorów.

- Czy don Amadeo bał się kogoś?

Chyba mogłem mieć pewność, że zawahała się, gdy odpowiedziała:

- Nie, nie wiem... żałuję, panie Bart.

Znowu się zawahała. Pochyliłem się ku niej. Położyłem ręce na jej dłoniach, które splotła mocno na kolanach.

Zacisnęła wargi. Wiedziałem, że nie powie nic więcej, nawet jeśli coś wie.

- Oczywiście. Lepiej nikomu o nich nie mówić. Nikomu.

Poczęstowałem ją papierosem, nabiłem swoją fajkę. Przyszedł Perucci. Rano miał wyjechać do Sieny. Przygotował drinki. Potem przebrałem się do kolacji. Perucci, który poszedł właśnie do gabinetu po cygaro, potknął się o coś. Wysunął głowę z gabinetu, przepraszając, że przewrócił stolik z aparatem telefonicznym. Słyszałem, jak stawia go pomiędzy oknami, marudząc, że jest zmęczony i traci zmysł orientacji przestrzennej jak bokser, którego mocno trzaśnięto w ucho. „Dobranoc, doktorze”. „Cześć, mecenasie”.

10 maja po południu byłem już w Sienie. Peruce! wyjechał z S. Giorignano wcześnie rano, nie było go już, gdy jadłem śniadanie w towarzystwie panny Tornius. Raz jeszcze obejrzałem etruską ekspozycję w muzeum don Amadea Alfieriego.

Wieczorem w Sienie kolacja z Joy, potem poszliśmy do Duomo. Joy chciała obejrzeć tam ślady rzeźbiarskich prac Pisana, freski Lambertiniego i posadzki wykonane podobno według rysunków Pietra di Francesco dei Priuoli. Było zbyt ciemno. Pocałowałem ją w półmroku, jej wargi odpowiedziały mi przyjaznym, drgającym ciepłem, ale zaraz odsunęły się od moich warg, jakby onieśmielała ją majestatyczna cisza świątyni. Ktoś obok nas przeszedł. Był to stary Medardo. Ująłem Joy za rękę i poszliśmy za nim. Chciałem pogadać ze starym. To co powiedziała mi panna Tornius, nie dawało mi spokoju. Na ulicy Medardo przystanął, zakładając kapelusz. Wtedy niegłośno klasnął strzał z lewej strony. Znam dobrze ten dźwięk. To strzał z broni o długiej lufie zakończonej tłumikiem.

Medardo stał jeszcze, gdy biegłem do niego z wyciągniętym coltem. Upadł, gdy byłem przy nim. Pochyliłem się nad nim. Poznał mnie chyba.

Tak, poznał. Podłożyłem mu pod głowę moją marynarkę. Joy biegła do telefonu, do kawiarni. Jacyś ludzie zbliżali się ostrożnie, przechodnie.-

- Bałem się, może się mylę... on jest... Quirica... Quirica.

Przeszywający sygnał karetki, światła wozu policyjnego, martwy

Medardo przed Duomo. Co oznaczały jego słowa?

Quirica... w pobliżu tej miejscowości znalazłem niedawno Lucię Rizzi vel Cattanei. Co staruszek chciał mi powiedzieć? Klęcząc nad nim, byłem na siebie wściekły. Mogłem porozmawiać z Medardem. Być może miałem w polu widzenia mata, a teraz ktoś kopnął niewidzialną szachownicę. Ale zostały słowa: „On jest” i „Quirica”.

To było 10 maja. Przed północą zadzwonił komisarz Malone. W jego bezbarwnym, leniwym głosie nie wyczułem żadnego podniecenia, kiedy poinformował mnie, że profesor Orlani odwiedził biuro podróży „Forum Travel” i jutro wyjeżdża do Zurychu.

Jeśli nie chciałem go urazić, musiałem mu powiedzieć, że tak właśnie sądzę.

- Zanim zastrzelono Medarda, coś mi zdążył powiedzieć. Kończę. Odłożyłem słuchawkę. Zanim to uczyniłem, usłyszałem leciutki

stuk opadających gdzieś widełek. Zapukano do drzwi. Wszedł sędzia Baldassari. Usiadł bez słowa, podałem mu drinka.

-Ale ich pan nie ma. Poza tym ten Medardo coś mi szepnął przed śmiercią. On chyba widział mordercę don Amadea, może go znał. Tyle na razie.

- Mało. Ale niech pan będzie ostrożny. Ktoś zaczyna działać zdecydowanie. Do pańskiej wiadomości: kula nie pochodzi z samopowtarzalnej broni typu liliput, to pocisk z pythona 375. Jak pan widzi, pracujemy tu dosyć szybko, mamy za sobą wstępną sekcję staruszka.

Do pokoju wsunęła się Joy. Baldassari przyjrzał się jej bystro, potem spojrzał na mnie.

- Dobranoc państwu, czas na mnie.

Dlaczego nigdy nie wiem, jak postąpić, aby coś nie kończyło się? Bo chyba pomiędzy mną i Joy coś się skończy. Obojętne, z mojej czy z jej winy. Jestem staroświecki, nietolerancyjny, konserwatywny głupek. Musiałem mieć właściwą mojej ocenie sytuacji minę, bo Joy podeszła do kontaktu, zgasiła światło. Potem spadły żaluzje, stąpała tak cicho, że zaledwie ją słyszałem. Powiedziała cicho:

- Chodź, Rob.

Jej ramiona objęły mnie.

- Nie będziemy mówili o nas - powiedziała, leżąc przy mnie. - Może na razie nie o nas. Chcę wiedzieć, co tu się dzieje. Pisało mi się tak dobrze w Rawennie. Wiem, że nie chciałbyś mi przeszkadzać, nawet gdybym na to czekała, no więc mów, jakie tu masz kłopoty. I do czego ci jestem potrzebna?

- Do wszystkiego, Joy.

Roześmiała się cicho. Przywarła do mnie.

- Wyobraź sobie - mówiłem dalej, głaszcząc jej delikatną skórę na plecach - wyobraź sobie, że gdzieś w ciemności przechadza się obłąkany tygrys. Wiesz, jak azjatycki myśliwy poluje na tygrysa? Tak samo, jak europejski na lwa. Przywiązuje przynętę i czeka z bronią gotową do strzału.

Joy oparła podbródek na mojej piersi, dłońmi gładziła moje włosy.


11 maja w moim notatniku. Ładny poranek, piękny dzień. Śniadanie z Joy, obiad z Joy w restauracji „Toskany”. Siena z Joy. Perucci po naszej rozmowie w S. Giorignano traktuje mnie jak przyjaciela. Złożyłem mu wizytę w jego biurze. Joy oczarowała go. - Jestem wiedźma - śmiała się po wyjściu z kancelarii. Potem oddałem książki w bibliotece. Panna Yenturi wyglądała przy Joy jak mała, szara

myszka. Potem poczta i telefon do Josta do Zurychu. Gdy kończyłem wczoraj rozmowę z komisarzem Malonem, słyszałem w słuchawce ów znajomy leciutki stuk, chyba ktoś słuchał naszej rozmowy. W Zurychu Jost zrobił kawałek roboty. Znalazł antykwariuszy, którzy widzieli figurki Łasa. Ale nic więcej o nich nie powiedzą, chyba że do akcji włączy się szwajcarska policja. Prywatny wywiad nie ma w Szwajcarii szans wobec szczególnej ochrony prawa do prywatności interesów. Te Łasa to wyjątkowa rzecz na rynku, więc Jost nie trafi do kolekcjonerów, jeśli Łasa zostały już sprzedane lub ukryte. Mogą wypłynąć tylko oficjalnie na aukcji, powiedzmy, w „Sotheby” w Londynie albo na licytacji w Zurychu bądź Genewie. Ale jeśli zostały wywiezione z Włoch nielegalnie, to sprawę musi przejąć policja rzymska.

- W pewnym sensie już ją przejęła, Jost - powiedziałem. - Teetruskie starocie były zapewne ze złota. Słuchaj, Jost, w Zurychu pojawi się profesor Orlani z Rzymu. Jest dyskretnie śledzony. Ma w swoich bagażach pięć figurek Łasa, wszystkie ze złota, choć imitują stary brąz. Profesor Oralni ma oficjalne zezwolenie konserwatorskie na urządzenie małej wystawy zabytków etruskich w Zurychu. Nie chcę, byś się pakował w awanturę, ale czy możesz przyjrzeć się tej wystawie?

- Mogę, bo co?

Kilka małych zakupów w firmie Josta Kaumanna jeszcze by mnie nie zbliżyło do tego zażywnego grubasa zjadającego na śniadanie krwisty befsztyk popchnięty trzema kuflami piwa, uchodzącego za człowieka bogatego. Jost Kaumann znał się na sztuce i kochał ją, ta miłość do sztuki kosztowała go zawsze, gdy robił interesy ze mną. Zbliżyły nas góry, alpejskie wspinaczki. Przyjaciółmi staliśmy się, kończąc w listopadzie pewną sprawę zleconą mi przez Inteligence Service, wydział MI 5. Chodziło o przemyt tajnych planów w dziełach sztuki. Pomysł okazał się prosty. Ktoś ukrywał mikrofilmy w obrazach przewożonych na aukcje do Zurychu, gdzie ktoś inny nabywał te obrazy oficjalnie lub przez firmę prawniczą. Organizatorzy siatki siedzieli teraz w francuskim więzieniu Fresnes i rzymskim przy Via Tasso, a londyński rezydent popełnił samobójstwo.

...Teraz muszę znaleźć ową Tumba Aurea. Byłem pewien, że chodzi o najdonioślejsze odkrycie don Amadea Alfieriego i że wszystko, co interesuje policję rzymską i sieneńską i co sprowadziło mnie tutaj, wiąże się z odkryciem don Amadea.

I z szaleństwem, Bart. Pamiętaj o tym przez cały czas.

Postanowiłem tego szukać pomiędzy Torrenieri i Quirica. Po pierwsze: w pobliżu Quirica znalazłem Lucię Rizzi. Po drugie: w Torrenieri zamordowano Lugiego Testę. Po trzecie: pomiędzy Quirica i Torrenieri miał swoją starą posiadłość don Amadeo Alfieri. Wspomniał o tym don Tulio, mówiła panna Tornius. Stary dom pośród pagórkowatych łąk. Trochę znałem te miejsca, ale raczej między Sieną i Volterrą. Jeszcze za czasów studenckich, gdy przyjeżdżałem do Włoch na letnie praktyki, zapamiętałem sobie słowa jednego z profesorów, że stąpając po starej ziemi Etrusków, stąpa się po cmentarzach, ziemia kryje tam labirynty miast umarłych. Jedno uderzenie łopatą albo jeden przypadek otwierają światy umarłe, światy tajemnic i bogactw poszukiwanych przez kolekcjonerów.

Zanim tam pojechałem 12 maja, odwiedziłem sędziego Baldassariego. Poprosiłem go o drobną przysługę. O oddanie do ekspertyzy jedwabnego szala ze śladami rdzawych plam.

Schował do biurka plastikowy woreczek z szalem.

Oddałem do krótkiego przeglądu mój wóz jeszcze 12 maja, odebrałem go wieczorem i szybko przygotowałem to, co mi było potrzebne do drogi. Nie zapomniałem o fotografii planu Tumba Aurea. Potem razem z Joy pojechałem na drinka do mecenasa Perucciego. Perucci by! nią zachwycony. Nie zdziwiłem się. Wszyscy mężczyźni gapili się na nią. Wiedziałem, co sobie myślą, kiedy patrzą na Joy. Miała w sobie ten nieokreślony, zagadkowy, tajemniczy pierwiastek, to zagadkowe coś, sprawiające, że mężczyzna pragnie... Spytał mnie, gdy przez chwilę byliśmy sami, czy mam już jakiś pogląd na t o odkrycie. Miał na myśli jedwabny szal znaleziony w bibliotece don Tulia. Wzruszyłem ramionami. Nie, nic mi nie przychodzi do głowy, ale sprawa intryguje mnie do tego stopnia, że natychmiast po powrocie pogadam z lekarzem domowym rodziny Alfierich. To dziwna sprawa i trzeba ją wyjaśnić, nawet gdybyśmy mieli się narazić jakimś wpływowym środowiskom. Przyznał mi rację, ale ostrzegł, bym postępował ostrożnie. - Alfieri, panie Bart, to historia Sieny.

Nie odpowiedziała. Patrzyła prosto przed siebie, gdy prowadziłem. Powiedziałem lekkim tonem, że moja żona godzi się wreszcie na rozwód.

Ktoś mógłby powiedzieć, że chciałem szukać igły w stogu siana. Główne siedliska etruskie rozrzucone były od Luki na północy do Caere na południu, a przecież można sięgać dalej w obu kierunkach. Ja zdałem się na mój instynkt i także na dwa fakty nie mające związku ani z sobą, ani ze sprawą. Te fakty to miejsce znalezienia Lucii Rizzi i etruski naszyjnik, jaki miała na sobie tamtej nocy, kiedy ujrzałem ją w światłach mojego wozu. Naszyjnik, Bart... Dlaczego don Amadeo naszkicował go na planie Tumba Aurea? Don Amadeo, don Tulio... Według tego, co usłyszałem od przestraszonego Perucciego, don Tulio powinien okazać się wariatem, a wtedy, Bart, część sprawy miałbyś przynajmniej z głowy. Ale nie, chyba nie, to byłoby zbyt proste.

Starej posiadłości don Amadea nie potrzebowałem zbyt długo szukać. Dojechałem do niej wąską drogą według wskazówek Perucciego, o kilkaset metrów od miejsca, gdzie niedawno znalazłem Lucię Rizzi. O świcie 13 maja porządkowałem pokój, który wybrałem sobie na piętrze. Służbę pilnującą domu zwolniono już w kilka dni po śmierci don Amadea. Byłem sam w „Rocca”. Tak nazywał się dom, przypominający rzeczywiście swymi zwalistymi kształtami skałę, małą, warowną skałę z wąziutkimi szczelinami okien podobnymi do pęknięć w litej strukturze ścian. Włączyłem prąd na tablicy rozdzielczej, uruchomiłem hydrofor, rozłożyłem na żelaznym łóżku śpiwór, bo leżąca tam kołdra pokryta była nalotem kurzu. Zjadłem kanapkę, wypiłem kubek kawy z termosu, położyłem się na łóżku i zasnąłem, sprawdziwszy przedtem drzwi, zamki i okiennice na parterze. Drzwi mojej sypialni także zamknąłem na klucz. Zasypiając, zastanawiałem się, czy Lucia Rizzi wybiegła tamtej nocy właśnie z tego domu. W wieczorowej sukni, w ciężkim złotym naszyjniku etruskim na szyi. Nonsens, Bart, ględzisz, było wtedy stanowoczo zbyt zimno, zbyt zimno, Bart...

Spałem kilka godzin. Potem poszukałem łazienki, wziąłem prysznic. Przygotowałem śniadanie z konserw, jajecznicy i chleba, wyciągnąłem z kredensu w kuchni butelkę czerwonego wina. Rocca był to dom i miejscowość jednocześnie, około kilometra od szosy. Jedyny dom w tym miejscu. Wszystkie grunty wokoło należały do don Amadea, ho, teraz już do panny Tornius. Zamierzałem tu zostać, nie za długo, bo czułem, że czas biegnie coraz szybciej, więc zamierzałem zostać tu i przyjrzeć się temu miejscu.

Rocca” to miejsce ponure, mógłbym zacząć jakąś opowieść, a potem umieścić tam jakąś akcję, mając gotową dekorację angielskiego więzienia za długi. Domy tak zaniedbane i tak stare można zobaczyć tu i ówdzie, ale moim zdaniem zwłaszcza w Anglii i Włoszech, domy jak trzymające się kupy stosy rupieci z odłażącymi strupami tynków, łuszczycą farb, liszajami wilgoci, a wszystko to zdaje się wypełniać przestrzeń, powietrze, omalże dotykać mebli, rozłażących się konstrukcji z drewna od dawna porzuconych przez ludzi. Ilu łudzi urodziło się w Rocca, ilu umarło? Diabli wiedzą. Don Amadeo bywał tu, ale nie mieszkał. To powiedziała mi panna Tornius, powtórzył Perucci, wspomniał don Tulio. Nie dziwię się, tylko niewielu zdrowych na umyśle ludzi gotowych jest zamieszkiwać groby... chyba że mają ku temu jakiś ważny powód. Siady bytności ludzi pokryła warstwa kurzu, ale tylko na piętrze i w pokojach narożnych wieżyczek. Na parterze musiano z pewnością sprzątać już po śmierci don Amadea, albowiem warstwa kurzu była tu bardzo cienka, jakby ktoś chciał zatrzeć ślady swojej obecności.



ROZDZIAŁ X


Ściany części parterowej „Rocca” były doprawdy potężne, zbyt potężne jak na budowlę tak niepozorną. Ściany parterowe były grube na sześć cegieł, ściany piwnic na osiem cegieł. Od razu też dostrzegłem, że na pianie parteru, albo raczej na fundamentach przeznaczonych do dźwigania znacznie potężniejszej konstrukcji, wzniesiono kiedyś znacznie słabszą skorupę domu. Stało się to z pewnością w wyniku zburzenia dawnego założenia. Przyczyny były mi obojętne. Stary ród Alfierich zachował tę starą norę z pięknymi renesansowymi kolumnami w piwnicach. Ktoś inny, może panna Tornius, każe to wszystko zburzyć i wystawi za swoje pieniądze nowoczesną willę z betonu, stali, szkła i aluminium albo chwasty i dziki bluszcz pokryją tu wszystko.

Przyglądałem się głowicom kolumn, gdy od strony podłużnego okna zaopatrzonego w mocne kraty dobiegł mnie warkot silnika samochodu. Podstawa okna mieściła się na poziomie trawnika, nie widziałem przez okno nic poza trawą.

Potem usłyszałem kroki, przybliżające się kroki. Dobiegały do piwnicy z góry, z korytarza. Ktoś szedł tam, przybliżał się, usłyszałem hałas przewracających się sprzętów. Zbliżyłem się do schodów, wsunąłem rękę pod skórzaną wiatrówkę, poczułem kolbę colta. Wysoka, zwalista postać przesłoniła wejście u szczytu schodów.

Cofnąłem się, postać schodziła powoli, było tam ciemno, widziałem tylko wysoki cień z obwisłymi ramionami, uważnie patrzyłem na te ramiona.

Stanął przede mną w odległości czterech metrów. Podniósł rękę do wewnętrznej kieszeni długiej, aksamitnej marynarki, ja też podniosłem rękę, w każdej chwili mogłem wyszarpnąć broń.

- Napije się pan ze mną, mister Bart?

Był to don Tulio. Wyciągnął ku mnie butelkę bourbona.

Usiadł.

Z gratów zalegających to miejsce wybrałem drugie krzesło, przysunąłem je sobie nogą. Usiadłem. Senatorska twarz don Tulia zaczęła nagle drgać dziwnie. Siedzieliśmy naprzeciw siebie. Don Tulio płakał. Ciągnął z butelki, krztusił się, płakał, obcierał wierzchem dłoni łzy i pił.

Postawił bourbona obok krzesła. Przez chwilę siedział nieruchomo, pochylił głowę, ukrył twarz w dłoniach, szerokie, zgarbione plecy jakby go przytłaczały. Don Tulio Alfieri, głowa dumnego, sieneńskiego rodu, bezradny jak mały chłopiec, ale, Bart, może to tylko pozory. Życie to nieustająca gra pozorów, komediodramat w nieprzeliczonej liczbie odsłon.

Poprosił mnie o papierosa. Zaciągnął się łapczywie dymem. Spojrzał na mnie.

Spojrzał na mnie. Jego siwa głowa chwiała się na szerokich ramionach.

- Byłem kilka razy ranny, najpierw w Abisynii, kiedy Duce odnawiał Imperium Romanum. Ten idiota pociągnął za sobą wielu ludzi, ja też go podziwiałem jakiś czas. Potem była klęska w Afryce i upadek wszystkich mrzonek. Do domu przywiozłem rany. Czasem muszę zażywać różne świństwa, aby wzmocnić organizm. Boję się chorób. A morfina, mister Bart, uśmierza ból. Miałem dwa postrzały w okolicy kręgosłupa. Poza tym myślę, że jeszcze trochę pociągnę. Chce pan wiedzieć, czy jestem narkomanem? Nie jestem. W rodzie Alfierich mężczyźni byli silnymi indywidualnościami i nie uciekali przed życiem w narkotyczne niebyty, mister Bart. Ale kto panu powiedział o morfinie?

- Tak w ogóle. - Mówiąc „tak w ogóle”, don Tulio sięgnął po bourbona i pociągnął potężny łyk.

- Lubi pan alkohol? - spytałem.

Zastanawiał się chwilę, mrugając oczami jak pilny i tępy uczeń, który chce się wykazać gorliwością, o jaką nikt by go nie podejrzewał.

Podał mi colta i zaczął płakać. Napady nerwowe na przemian z napadami przytomności.

Przerwałem mu:

- Niestety, nie. Nic nie wiem.

Jeśli don Tulio Alfieri nie kłamał, to w takim razie... czyżby morderca czekał przed Duomo na przykład na mnie? Czułem, że to przypuszczenie nie jest właściwe. Na pewno nie na mnie czekano.

Źle się czułem w tej piwnicy. Podniosłem don Tulia. Po schodach wszedł na górę z godnością pijaka, który bardzo się stara i chce, aby wiedziano, że on wie, co robi. Usiedliśmy przy brudnym stole w kuchni wyłożonej kafelkami z różowymi widokami Neapolu. Przyniosłem z moim zapasów puszkę krewetek, puszkę sardynek, butelkę białego wina i biały chleb. Don Tulio miał kolosalny apetyt, dla mnie zostało niewiele. Swoje i moje popił białym winem, potem resztką bourbona. Patrzał na mnie przyjaźnie, gotów do dalszej rozmowy. Głowa nie chwiała mu się już tak mocno i nie miał zamiaru płakać.

Poczucie winy czy świadomość choroby? Jakiej choroby? Życie z zapaściami świadomości, bon vivant, bywalec salonów, wytwornych party i znawca rzymskich i neapolitańskich melin. Znawca sztuki, kobiet, dobrych trunków i facet lubiący żyć trochę niebezpiecznie. Dobrze zapowiadający się uczony, który rzuca środowisko uniwersyteckie, aby zająć się wydawaniem rodzinnej fortuny. Dotychczas wydawało mu się jednak, że nie traci umiaru, albo raczej, że nie przekracza dopuszczalnej granicy. Jednak kilka wydarzeń zaczyna go niepokoić.

- Jakie to wydarzenia?

Wahał się, zanim odpowiedział.

- Takiej, z której strzelano do mojego brata Amadea?’ Nie, nie mam.

Potarł ręką czoło, jego oczy stały się zamglone, obojętne, matowe.

Wstał. Podał mi rękę. Przytrzymałem ją.

Potem słyszałem pomruk ferrari, żwir rozpryskujący się pod wirującymi oponami. I znowu byłem sam. Miałem o czym myśleć. Ale nie teraz. Teraz szukałem czegoś.

Teren wokół posiadłości „Rocca” to łąki, faliste, pagórkowate łąki. Niczego jednak, co wskazywałoby na możliwość zejścia do podziemnych tuneli. Dlaczego podziemnych tuneli? Znałem tunele etruskie koło Wejów pod Ponte Sodo, labirynty podziemne południowej Etrurii, nie żadne podziemne miasta grobów, ale skomplikowane systemy irygacyjne, budowane ongiś pod okiem etruskich kapłanów, sieci podziemnych „cuniculi”, arcydzieła etruskiej hydrauliki. U Etrusków woda i wszystko, co jej dotyczyło, a więc i hydraulika, problemy osuszania i rozprowadzania, były przedmiotem zainteresowania religii i ściśle z religią związane. Zresztą każdy prehistoryk i archeolog wie, że najstarsze kultury religijne związane były zawsze z kultem wody. Pod tym względem cywilizacja i kultura Etrusków, choć należąca już do czasów historycznych, nie różniła się od praktyk dalekiej przeszłości. Widziałem kiedyś olbrzymi tunel irygacyjny wybudowany przez Etrusków w celu uregulowania biegu rzeki Cremery, o długości prawie stu metrów, wysokości dziesięciu metrów, cztery metry szeroki, a przecież z pewnością nie było to ani jedyne, ani największe dzieło inżynierii etruskiej, raczej problem o przeciętnych trudnościach technicznych. Nie szukałem pomiędzy Rocca i Quirica tuneli wodnych. Szukałem korytarza, który doprowadziłby mnie do Tumba Aurea, do odkrycia don Amadea Alfieriego. Ostatniego odkrycia, które jak podejrzewałem, mogło się przyczynić do śmierci don Amadea.

Okolica, którą spenetrowałem, nie miała nic wyróżniającego. Zresztą nie obejrzałem jej dokładnie. I nie miałem na to czasu. Wróciłem do domu i jeszcze raz obejrzałem piwnice ciągnące się pod nim.

Piwnice starych domów to prehistoria domu i ludzi zamieszkujących go. Niepotrzebne sprzęty, ktoś kiedyś chciał je posiadać, ktoś inny je wyrzucił, pokryte warstwami kurzu, chronione zasiekami pajęczyn. Stojaki z butelkami, przyzwoicie wypełnione. Nie jestem znawcą, ale zauważyłem butelkę z roku 1864, o ile pamiętam, roku wyjątkowych win we Francji i Italii; to było francuskie, w czarnej butelce, ująłem ją 2 szacunkiem i postawiłem na stole przy schodach, potem wróciłem do swojej robótki. Coś zwróciło moją uwagę, ale nie umiałem powiedzieć, co to było. Czułem się nieswojo, byłem niespokojny, podniecony, nie szukałem już niczego. Chciałem wiedzieć, tylko wiedzieć, dlaczego podnieca mnie ta szczególna atmosfera. Ostre światło mojej latarki pruło ciemność tam, gdzie nie dochodziło światło żarówek elektrycznych. W pewnej chwili uświadomiłem sobie, co przyciągnęło moją uwagę. Ściany. Konstrukcja ścian i kolumny. Bart, gdzie widziałeś takie kolumny przypominające kolumny doryckie? W grobowcu Delie Colonne Doriche w Etrurii... i ściany. Ściany! To przecież ściany komór grobowych! Do diabła, ten don Amadeo to spryciarz! Wystarczyło, że usunął łoża grobowe, odkuł freski, usunął ozdoby i połączył owe komory ze swymi piwnicami. Pytanie: po co?

Freski w grobowcach etruskich są ogromnie cenne z punktu widzenia historii sztuki, podobnie jak towarzyszące im często napisy, freski opowiadają o życiu Etrusków więcej niż wszystkie wykopaliska.

Jaki trzeba mieć powód, aby usunąć takie freski i upodobnić grobowe komory sprzed prawie dwu tysięcy lat do piwnic współczesnego domu? Inne pytanie: czy uczynił to właśnie don Amadeo, a nie któryś z pierwszych właścicieli „Rocca”? Kopiąc fundamenty, natknęli się na stare komory. W Italii było tego pod dostatkiem. Jeszcze dzisiaj archeolodzy powiadają, oczywiście z pewną dozą przesady, iż byle chłopiec wiejski, dłubiąc kijem w ziemi, może coś znaleźć w starej Etrurii, znaleźć i stać się bogaczem, jeśli naturalnie nie oszukają go hieny polujące na polecenie bogatych kolekcjonerów, godnych szacunku dżentelmenów zażywających luksusowego spokoju w równie luksusowych hotelach Zurychu, Genewy czy Lozanny... Załóżmy, Bart, że to don Amadeo wpadł na trop.

Etruskie komory grobowe mają tę szczególną konstrukcję kamienną, że rozpozna je bez trudu każdy fachowiec. Don Tulio nic mi nie wspominał o piwnicach w „Rocca”. Nie wie, gdzie ostatnio kopal jego brat. Nikt nie wie... Załóżmy, że don Amadeo kopał właśnie tutaj, Bart, właśnie tutaj. Tutaj? Omiotłem światłem latarki kamienne ściany zwężające się w jednym miejscu, podparte owymi charakterystycznymi kolumnami, przypominającymi styl dorycki, grecki. Takie same kolumny stały przy ścianie zamykającej piwinicę w głębi.

Przyniosłem sobie stary fotel. Usadowiłem się na nim wygodnie. Z nabożeństwem otworzyłem butelczynę z roku 1864 i wulgarnie pociągnąłem łyk czegoś gęstego, rubinowego, pachnącego wszystkimi zapachami nieba i piekła, o ile można je sobie wyobrazić, czegoś godnego piętnastowiecznego kielicha z Murano. Zakręciło mi się w głowie. Pociągnąłem jeszcze łyk i poczułem, że rozjaśnia mi się pod czaszką. W sennym jakby marzeniu ujrzenia czegoś niezwykłego, bajkowego, wstałem, postawiłem butelkę ostrożnie na ziemi, podszedłem do ściany z „doryckimi” kolumnami.

Oparłem się o jedną z nich. I razem z tą kolumną znalazłem się po drugiej stronie ściany. Etruskowie nie bawili się konstruowaniem takich zabezpieczeń swoich grobowców, a może ten przypadek był zupełnie czymś wyjątkowym? Poszedłem do fotela po latarkę, wróciłem do wąskiego, czarnego otworu i nacisnąłem taster.

Nie potrzebowałem przypominać sobie planu sfotografowanego w gabinecie don Amadea w S. Giorignano.

Stałem w Tumba Aurea.


ROZDZIAŁ XI


14 maja. Dom doktora Tacconego, również zaniedbany jak jego gospodarz. Trawnik nie strzyżony zapewne od kilku lat, kraty ogrodzenia zardziewiałe, dzwonek przymocowany kawałkiem drutu, dwa cyprysy po obu stronach wejścia, odrapane drzwi, nad drzwiami taras.

Doktor Taccone toczy się przede mną przez zagracone pokoje do gabinetu przypominającego licytowany właśnie lombard. Doktor Taccone osuwa swoje tłuste ciało w szeroki fotel, zgarnia z biurka do kosza resztki śniadania razem z talerzem. Wyciąga z brudnej S2klanki termometr i chce wsunąć go w moje usta. W szufladzie szuka drugą ręką stetoskopu, staroświecka drewniana trąbka, eksponat. Temu facetowi nie powierzyłbym Sir Francisa Drakę, kota ciotki Augusty. Siadam, fachowo oglądam zarost na twarzy doktora Taccone. Tygodniowy przynajmniej. Grubas uśmiecha się jowialnie.

- Interesuje mnie stan zdrowia don Tulia - mówię.

Doktor Taccone opada na fotel.

- W sztabie marszałka Grazianiego, potem kampania afrykańska, .można tam było oszaleć, trochę się uzależniłem od morfiny i opium, tam było marne życie, nikt nie wierzył w zwycięstwo. Don Tulio był w stopniu majora, odważny, o tak, został ranny, dość ciężko, pozostały bóle, pomagałem mu.

- Oczywiście ma pan zezwolenie na dysponowanie morfiną?

Mógł nie odpowiedzieć na to pytanie. Przyszedłem do niego jako prywatny gliniarz. Właściwie mógł mnie wywalić za drzwi, ale wiedziałem, że tacy jak on nie stawiają się. I rzeczywiście, doktor Taccone nie wywalił mnie. Popatrzył na brudne ściany gabinetu, kozetkę przykrytą brudnym prześcieradłem, na szafki pełne chaosu instrumentów i leków.

- Pozostała mi biedna klientela. Gdyby nie don Tulio, który wypłaca mi miesięczną pensję, miałbym kłopoty.

W ciągu naszej rozmowy stawał się coraz bardziej osowiały. Nagle wstał, wyciągnął coś z jednej z szafek i poszedł za parawan. Wrócił po chwili, ożywiony i pewny siebie, oczy mu błyszczały mocno.

- Czego pan jeszcze chce? - rzucił wyzywająco.

Miał opuszczone rękawy fartucha, widać kropnął sobie zastrzyk.

Wyniosłem się bez protestu. Po chwili jeszcze raz zadzwoniłem do drzwi doktora Tacconego.

Z tymi słowy doktor Taccone zatrzasnął mi drzwi przed nosem.

I tak oto miałem nowy problem. Z jakich powodów gość klasy don Tulia Alfieriego leczy się u gościa klasy doktora Taccone, mając pieniądze i mogąc wybierać wśród najlepszych rzymskich lekarzy?

Joy nie było w hotelu. Wyjechała z mecenasem Peruccim na małą wycieczkę po okolicy. Napisała na karteczce, że z pewnością odwiedzi również don Tulia Alfieriego. Doskonale. Zadzwoniłem do sędziego Baldassariego. Ekspertyza szala doręczonego mi przez Perucciego była gotowa. Tak. Plamy krwi są bardzo interesujące. To krew kobiety zamordowanej w zeszłym roku w pobliżu Sieny.

- Panie Bart - głos Baldassariego brzmiał bardzo stanowczo. - Panie Bart, musi mi pan powiedzieć, jak zdobył pan ten szal!

Wiedziałem, że z takim facetem jak Baldassari nie można się bawić w kotka i myszkę.

- Powiem, panie sędzio, jeśli przyrzeknie mi pan, że na razie zostawimy tę sprawę w spokoju.

Baldassari wahał się. Słyszałem jego oddech, trochę przyśpieszony.

- Ależ nie. Wiesz, Rob, to piękny mężczyzna.

- Jeszcze nic! - Joy zaśmiała się, odrzucając włosy z czoła. - Ale don Tulio powiedział, że kiedy zechcę, mogę odwiedzać jego żonę. Linda Alfieri, to chyba bardzo samotna kobieta, prawda?

- Zastanów się. A tymczasem weź to i schowaj w torebce.

Podałem Joy mojego colta z krótką lufą.

- Gdybyś miała go użyć, to trzymaj mocno, biję jak diabli i artystyczne cerowanie trafionego jest potem raczej trudne.

Uważnie obejrzała broń i uśmiechnęła się.

Z Jostem Kaumannem postanowiłem rozmawiać, nie posługując się już hotelowym telefonem. Zadzwoniłem do niego z poczty. Miał dla mnie interesujące wiadomości. Kustosz tamtejszego uniwersytetu, przyjaciel Josta, pozwolił sobie, nie bez wiedzy policji, zbadać przywiezione przez profesora Orlaniego Łasa. Wszystkie pięć figurek było z brązu, każda powleczona cieniutką warstewką złota. Czyżby stary Orlani chciał prowadzić jakąś własną grę? Był w Zurychu pod obserwacją. Raz tylko spotkał się, niby przypadkowo, w muzeum z kimś, kto często widywany jest na trasie Zurych-Calais. Kupiec z przeszłością czystą jak kryształ, zamożny, solidny Szwajcar. Dom, rodzina, praca. Żadnych kontaktów notowanych przez policję. Rozmowa z Orlanim była bardzo ożywiona, obaj panowie starali się panować nad sobą. Potem uspokoili się, jakby doszli do porozumienia.

- Dzisiaj Orlani wraca do Rzymu. Wykupił, bilet lotniczy.

Był 15 maja. Następnego dnia Orlani pojechał już na uniwersytet, prosto ze swojego rzymskiego mieszkania. Powiedział mi to, gdy tego samego dnia wieczorem siedziałem w jego gabinecie, w dobrze znanym mi mieszkaniu. Claudia wyszła z domu po śniadaniu. Około dziesiątej rano, w przerwie między wykładami, ktoś telefonował do Orlaniego. Claudia została porwana. Orlani trząsł się ze zdenerwowania, ale nie chciał nic więcej powiedzieć.

Usiadłem przy nim, podałem mu kieliszek koniaku. Przez chwilę zastanawiałem się, co mogę mu powiedzieć, a jednocześnie kalkulowałem, czy może to zaszkodzić Claudii. Cokolwiek uda mi się zrobić, Claudia jest teraz najważniejsza.

- Profesorze. Ludzie domagający się od pana jakiejś przysługi nie żartują. Pan musi wiedzieć, dlaczego porwano Claudię. Jeśli mi pan tego nie powie, sam poproszę o pomoc policji, mam w Rzymie pewne znajomości. Więc?...

Milczał.

- Niech pan posłucha opowiadania, profesorze. Przychodzą mi do głowy różne pomysły, czysta fantazja. Powiedzmy, że był pan kiedyś przyjacielem profesora Amadea Alfieriego. Pracowaliście razem na uniwersytecie. To było w Rzymie. Potem kontakty uległy rozluźnie niu, bo przyjaciel przeniósł się, dajmy na to, do Sieny, zdaje się, że tam też mają jakąś uczelnię. Załóżmy, że pan i don Amadeo nie zapomnie liście osobie. Wymiana korespondencji, jakieś spotkania towarzyskie, może nawet wymiana opinii, gdy jeden z was dokonuje niezwykłego odkrycia, powiedzmy w zeszłym roku. Spotykacie się. Don Amadeo mówi nie tylko o swojej pracy. Mógłby być zadowolony z życia, którego nie zmarnował, i z tego czego dokonał w ostatnim czasie. Ale don Amadeo ma zmartwienie. Bogaty, wpływowy arystokrata, znany uczony ma kłopoty. Jakie? Kobieta? Może. Ale to inny kłopot. Mężczyzna pokroju don Amadea sam radzi sobie z takimi kłopotami. Nie, nie, don Amadeo nie jest wcale załamany. Powiedzmy, że tylko zapytał, co sądziłby pan o kimś, kto będąc w zaawansowanym wieku, chce się żenić z młodą dziewczyną, swoją wychowanicą, córką swojej przyjaciółki. Ależ naturalnie - uniosłem w obronnym geście ręce, gdy Orlani popatrzył na mnie jak na wariata - naturalnie wcale nie myślę, że profesor Amadeo Alfieri chciał się ożenić z własną córką. Nie, to była córka jego kochanki. Kochanka umiera, córka pozostaje, zacny człowiek opiekuje się nią i nawet zapisuje jej cały swój majątek, zanim doszło między nim a nią do czegokolwiek. Tak na ogół postępuje dżentelmen, chcąc przekonać kobietę, że ma czyste zamiary. Dziewczyna nie chce wyjść za niego, ale też nie chce zrezygnować z jego opieki. Takie drobne rozdwojenie etyki, nic groźnego. Kobieta pozostawiona sama sobie musi walczyć. Panna Anita Tornius postanawia, dopóki to możliwe, pozostać w pałacu S. Giorignano. Ale, profesorze, mój melodramat się nie kończy. Ma ciąg dalszy jak wielotomowa powieść albo serial telewizyjny. Ale omińmy na razie pannę Tornius...

- To porządna dziewczyna - powiedział profesor Orlani.

- Robi takie wrażenie i chyba mogę się z tym poglądem zgodzić. Zatem profesor Amadeo Alfieri ma brata. Żaden czarny charakter. Amadeo lubi pracować, Tulio lubi korzystać z owoców pracy. Normalne. Nie jestem stróżem moralności rodzinnej i nie obchodzi mnie to. Do pewnej chwili...

- A co ja sądzę, profesorze?

Orlani pokiwał głową.

Orlani otarł chustką pot z czoła. Pokręcił głową.

Wyjąłem z kieszeni maleńki magnetofon. Konserwatysta Bart używa czasem takiej tandety. Wyjąłem z kieszonki marynarki okulary przeciwsłoneczne. Orlani wpatrywał się szeroko otwartymi oczami w dwa wolno wirujące w magnetofonie krążki. Wyłączyłem silniczek podwójnego rozruchu, w przeciwnym razie impuls z mikrofonu ukrytego w okularach mógłby znowu włączyć maszynkę.


17 maja profesor Orlani wyjechał do Zurychu. W jego bagażach znajdowało się pięć złotych figurek Łasa, stare zwierciadła etruskie i dwie złote „wątroby wróżebne”. Etruskolodzy znają tylko modele brązowe, jak ten z Piacenzy, złoty model to rara avis. W bagażach była jeszcze przepyszna brązowa waza z pięknym fryzem i kilka waz z niezwykle starymi inskrypcjami wotywnymi. Nie mogłem się powstrzymać: zrobiłem odpisy tych inskrypcji. - Po co, do licha? - pytał komisarz Malone - po co? przecież to wszystko wróci do Rzymu, człowieku!

Odpowiedziałem mu, że te inskrypcje są niezwykłej wartości, mają bowiem kilka znaków graficznych, jakich nie było w alfabecie etruskim. Znam się trochę na tym,- bo piszę powoli książkę o dziejach pisma, a poza tym, poza tym, drogi przyjacielu Malone, czasami miewam przeczucia. Złe przeczucia.

Profesor Orlani odleciał więc do Zurychu, naturalnie jako komisarz wystawy skarbów sztuki etruskiej, z lotniska „Leonardo da Vinci” w towarzystwie kilku agentów policji, podróżnych naturalnie: jeden student, zamożna para małżeńska, przemysłowiec i jeden elegancki, wypomadowany laluś. Malone śledził zatroskanym wzrokiem wznoszącą się w powietrze olbrzymią białą maszynę. Malone wciąż wygląda na zatroskanego i dlatego nikt nie wie, o czym ten facet myśli naprawdę.

Orlani powiedział mi w swoim mieszkaniu, że wszystko, co pakujemy do bagaży, pochodzi z wykopalisk don Amadea Alfieriego i że jego zdaniem jest to tylko nieduży fragment zbioru don Amadea. Uwierzyłem bez słowa protestu.

Widziałem przecież Tumba Aurea. Widziałem, ale nie powiedziałem o tym komisarzowi Malonemu. Jeśli założyć, że uwinę się z moim zadaniem i zarobię, powiedzmy, dwa tysiące pięćset zielonych, to - liczę na nie zapracować jak należy. Na tyle obliczyłem sobie koszta/mojego pobytu we Włoszech i koszt robocizny, jeśli można tak rzec. Poza tym nie wezmę ani grosza więcej, tylko zwrot kosztów postępowania. Don Amadeo Alfieri był porządnym facetem i zaprzyjaźniliśmy się od razu. Teraz - Claudia. Bart, stary koniu, będziesz bezinteresowny, choćby zawodowiec Malone umarł ze śmiechu. Ale czy bassety potrafią się śmiać?

Postanowiłem złożyć wizytę Paolemu. Dosyć długo stałem przed drzwiami apartamentu na Piazza Venezia, ale nikt mi nie otwierał. Mogłem sobie oczywiście poradzić i łagodnie sforsować przeszkodę drzwi, lecz wolałem zrobić coś irinego. Doktora Paolego musiała znać signora Conti. Przecież u niej spotkała się z Paolim Anita Tornius. Tylko że ja nie znałem signory Conti. Malone powiedział mi, że Paoli był u signory Conti tylko raz, wtedy gdy przyjechała tam panna Tornius. Czy zatem można przyjąć, że Conti i Paoli nie mają z sobą nic wspólnego? Postanowiłem to przyjąć.

Zadzwoniłem do Sieny, do joy i spytałem, co robi. Odpowiedziała, że czuje się znakomicie. Mecenas Perucci pokazuje jej stare nekropole etruskie jako osobliwości okolicy, a don Tulio Alfieri bywa z nią nawet w dyskotece, majestatyczny Jumbo Jet w smokingu. Wykazuje duże zainteresowanie...

Malone był obecny przy tej rozmowie. Uśmiechał się. Co za facet! Zaskoczył mnie. Potrafi się śmiać.


ROZDZIAŁ XII


Paoh znikł Nie było go w mieszkaniu na Piazza Venezia i nie widziano go na uniwersytecie. W kwesturze dowiedziałem się, że wziął sobie tygodniowe wakacje Cwaniak wziął zaliczkę, chociaż nie przypuszczałem, by brakowało mu pieniędzy.

Zadzwoniłem do S. Giorignano i poprosiłem Anitę Tornius, by uprzedziła o mojej wizycie signorę Conti.

- Proszę jej powiedzieć, że pani i ja mamy wspólnych przyjaciół i ze muszę z nią porozmawiać. Lepiej jednak byłoby, gdyby pani
przyjechała do Rzymu. Jeśli pani nie lubi prowadzić samochodu, proszę przyjechać autobusem, te pudła są punktualne jak nie wiem co.
Czekam na panią w hotelu „Raphael”, do zobaczenia.

18 maja panna Tornius siedziała w moim pokoju hotelowym. Bawiłem ją rozmową do chwili, gdy zjawił się komisarz Malone. Anita Tornius miała na sobie fiołkowy kostium i olśniewająco białą bluzeczkę z wysokim kołnierzem spiętym kosztowną kameą. Była nieskazitelna i świeża, mimo iż, oczywiście, nie przyjechała autobusem, tylko swoim bentleyem. Piękna dziewczyna, ale tak nieskazitelna, że czułem się przy niej jak wobec całej włoskiej rodziny królewskiej na emigracji. Malone musiał odczuwać to samo, bo siedział na wprost niej jak uczeń z rękami grzecznie złożonymi na kolanach.

- To niedopuszczalne, panno Tornius, ukrywać tak piękną szyję za tak wysokim kołnierzem - bąknąłem niezręcznie. Spojrzała na mnie i już wiedziałem. Dwója, Bart, bądź poważny. Malone też spojrzał na mnie tak, jakby chciał powiedzieć: człowieku, jak ty się zachowujesz!

Anita Tornius była dla mnie jedną z niewiadomych. Naprawdę nie wiedziałem, co mogę jej powiedzieć, a co nie. Nie byłem wcale pewien, czy mogę ujawnić, że wiem o jej znajomości z doktorem Paolim, ale musiałem to powiedzieć: teraz chodziło również o Claudię.

Panna Tornius milczała przez chwilę. Potem poprosiła o drinka. Gdy podawałem jej kieliszek, wyciągnęła z torebki paczkę papierosów i małą złotą zapalniczkę. Zapaliła.

- Zwykła znajomość towarzyska, mister Bart.

Pokiwałem głową.

- Kłopotliwa znajomość.

- W S. Giorignano. Z okazji jubileuszu Amadea... don Amadea, to był jubileusz pracy naukowej, przybyło wtedy wiele osób głównie z Rzymu i Sieny. Przyjechał również Paoli. Potem... ja... widywałam się z nim czasem w Rzymie.

No tak, taki bubek zawsze znajdzie drogę do sypialni ładnej kobiety.

Panna Tornius nie umiała powiedzieć, kto zaprosił Paołego do S. Giorignano. Wiedziała za to, że od zeszłego roku Paoli miał coraz więcej pieniędzy, w jego mieszkaniu na Piazza Venezia widziała wiele ładnych i drogich rzeczy, kupił nowy samochód i miał gest. Czy miał jakąś kolekcję? Już mówiła, miał u siebie dużo starych rzeczy, ale mówił o tym „towar”. Znajomi wyprzedają kolekcje, on pośredniczy, najzupełniej legalnie. Nie, nic nie wiedziała o jego znajomych, pod tym względem był zawsze małomówny. Nie wie także, czy znał don Tulia Alfieriego, Perucciego, choć być może miał znajomych w sieneńskiej uczelni. Nie, nigdy nie wymieniał żadnych nazwisk. Od jakiegoś czasu bardzo nerwowy. Czy pali? Tak, lubi pall maile, zdaje się, że trochę narkotyzowane. Konkretnie? Trochę marihuany, to modne w wielu środowiskach. Anita Tornius nie pochwala tego zwyczaju, chciała, aby Paoli nie używał marihuany... W marcu przywiózł do Rzymu wiele cennych rzeźb i wyrobów ze złota. To było po zabójstwie don Amadea, chyba pod koniec marca. Potem część tych przedmiotów przywiózł do S. Giorignano, mówił, że w Rzymie nie są bezpieczne...

Przerwałem tę opowieść i pokazałem pannie Tornius fotografię z rysunkiem naszyjnika etruskiego, był to rysunek wykonany przez don Amadea, rysunek naszyjnika Łucii Rizzi, naszyjnika z Tumba Aurea.

Panna Tornius nie widziała nigdy takiego naszyjnika.

- Czy kojarzyła pani sobie może to, co posiadał Paoli, albo te jego pośrednictwa z nielegalnym zajęciem?

- Przez długi czas nie, mister Bart. Potem, przyznam, zaczęłam być niespokojna. Gdy Paoli powiedział pewnego razu, że pieniądze leżą na ulicy i trzeba umieć je zgarnąć. Potem znowu, gdy byłam u niego w Rzymie, Amadeo jeszcze żył wtedy, Paoli spytał mnie, czy wiem, gdzie profesor Amadeo Asfieri prowadzi prace wykopaliskowe. Po tym morderstwie, mam na myśli zastrzelenie Amadea, często Paoli przywoził różne przedmioty z Rzymu.

Panna Tornius zwróciła się do niego:

Wierzyłem jej i zastanawiałem się, do kogo należały pall maile w mieszkaniu Lucii Rizzi. Spytałem pannę Tornius, czy Paoli ma w Rzymie wielu przyjaciół. Nie wiedziała. Czy w Rzymie na Piazza Venezia bywali Perucci, Taccone, ktoś ze Sieny? Nie **- zaprzeczyła. Czy Paoli wymienił kiedykolwiek nazwisko Orlani, profesor Orlani, lub jego córki Claudii? Nie, nigdy.

Dziwnie małomówny stał się dottore Paoli od zeszłego roku, kiedy poznałem go u Orlanich, gdy paplał głupstwa i kleił się do Claudii. Widać chodzi rzeczywiście o duże pieniądze.

Mieliśmy pojechać z panną Tornius do signory Conti. Ustaliliśmy też, że Anita Tornius pozostaje przez najbliższe dni w Rzymie pod dyskretną obserwacją, mimo wszystko nie można jej było ufać. Panna Tornius, jakby domyślając się, co myślę, spytała:

Pokręciła przecząco głową. Nie, signora Conti widziała Paolego tylko raz, wtedy gdy spotkał się w willi przy Via Appia Antica z Anitą. Sigr. ora Conti powiedziała, że Paoli nie budzi jej zaufania.

Przyjęcie u signory Conti nie zdziwiło mnie. Ludzie mający dużo czasu i pieniędzy muszą jakoś trwonić jedno i drugie, a znowu inni, nie mający ani pierwszego, ani drugiego, muszą ich naśladować. W dyskretnie oświetlonym basenie kąpali się naturyści, chyba wszyscy trochę stuknięci, bo wskakiwali do wody w kostiumach kąpielowych, a Kiedy wychodzili z wody, natychmiast je zdejmowali. Powiedziałem komisarzowi Malone, że chyba nie nadążam za współczesnym życiem i nic już nie rozumiem. Odparł, że on też nic już nie rozumie, i ulotnił się „na mały spacerek”. Obserwowałem Anitę Tornius. Całe to grające z wodą i sobą towarzystwo nie budziło jej zaciekawienia ani uwagi. Była ponad to. Podobnie jak signora Conti miała na sobie coś w rodzaju nocnej koszuli, a co było z pewnością bardzo wytworną suknią wieczorową, która musiała kosztować przynajmniej ze dwa tysiące funtów w Londynie albo z pięć tysięcy dolarów u Lindy Mason w Nowym Jorku. Skąd ludzie biorą takie fury pieniędzy? Nigdy się tego nie dowiem, nawet gdybym miał rozwiązać zagadkę pochodzenia Olmeków i czytał pismo Majów tak, jak się czyta poranną gazetę, szybko i bez zwracania uwagi na to, że istnieje coś takiego jak alfabet.

Noc była przyjemna i ciepła, przyglądałem się swobodnie przechadzającym się parkom płci mieszanej i tożsamej.

Z apartamentów i tarasów dobiegała muzyka albo coś, co w naszych czasach nazywa się muzyką.

Signora Conti popatrzyła na mnie spokojnie - siedzieliśmy na kołyszącej się ławce z markizą - a Anity Tornius nie było, wmieszała się w tłum gości na jednym z dolnych tarasów, więc nie mogłem zaobserwować jej reakcji.

- Zupełnie nic, mister Bart.

Położyła mi ciepłą, wąską i pulchną dłoń na ramieniu, trzymała ją tak przez chwilę.

Zapadło milczenie. Żarzący się punkcik cygara komisarza Malonego

to rozjaśniał się, to przygasał, dosyć daleko od nas tłum na tarasie kołysał się w takt muzyki, jeśli można tak nazwać hałas złożony z łoskotu perkusji, kakofonii instrumentów dętych i ochrypłego krzyku podstarzałego playboya, domyślałem się, że to jakiś sławny piosenkarz.

- Kolega Malone? To komisarz rzymskiej policji.

. - Muszę się zastanowić, może zapytać kogoś z gości...

Signora Conti gdzieś odeszła. Bawiliśmy się nieźle. Już na początku jakiś gość o nieokreślonym kolorze skóry zagadnął mnie:

- Zetrzemy, się, słodziutki?

- Już się starłem - odparłem i mrugnąłem porozumiewawczo.

W odpowiedzi gwizdnął z uznaniem, przewrócił oczami w oszalałym, różnobarwnym świetle i oddalił się miękko, kołysząc biodrami i poprawiając dekolt. Tańczyłem sambę - i mambę pośród kupy smokingów, szmat, kiecek, dżinsów, dymu, muzyki i wrzawy. Dostrzegłem Anitę Tornius. Ktoś zabierał się do zsuwania ramiączek jej sukni. Pożeglowałem tam i dałem temu komuś w zęby, w tłoku nikt tego nie zauważył, uderzony szlochał z wyrzutem, potem usiłował mnie kopnąć, zdenerwowałem się trochę i dołożyłem mu jeszcze, odczołgał się i legł pod ścianą na różowej kanapce. Panna Tornius trochę przytuliła się do mnie, tańczyliśmy, słuchaliśmy poety w białych fraku i zielonych spodniach, recytował zupełnie nową poezję, jak zaznaczył; nic z tego nie rozumiałem. Anitę Tornius porwały jakieś damy, poszedłem szukać signory Conti. W przytulnym gabinecie, do którego zajrzałem, jakiś osiemdziesięciolatek siedział w głębokim fotelu, a przed nim tańczyła dziewczyna, może siedemnastolatka, ładnie to nawet robiła, zwłaszcza, że zdejmowała z siebie wszystko co miała, a było tego niewiele. Gość trzymał w ręku plik banknotów.

Machnął ręką, ulotniłem się, ale tuż obok, w korytarzyku, natknąłem się na Malonego.

A potem otrzymaliśmy parę adresów od signory Conti oraz wiadomość, że Paoli pojawi się na Piazza Venezia. Nie pytaliśmy jej o źródło tych wiadomości.

Jakiś facet, gruby, łysy i w tenisówkach, o gębie ociekającej tłuszczem, krzyczał, cierpiał i usiłował tańczyć ze zwinnością bawołu na małej scenie na tle zespołu muzycznego. Nie mogłem się powstrzymać, żeby nie wyrazić wyrazów współczucia gospodyni. Bądź co bądź, takie nazwisko, Conti, i tacy goście... Przerwała mi:

- Liczą się interesy, kontakty, drogi panie, świat oszalał, a ja jestem jeszcze normalną kobietą.

Pozostawiliśmy Anitę Tornius pod opieką signory Conti i pojechaliśmy moim wozem na Piazza Venezia 8.

Mieszkanie na czwartym piętrze, lakierowane kremowo drzwi. Malone spojrzał na mnie, kiwnąłem głową, wydobyłem moje małe przybory i po paru minutach byliśmy w środku. Malone zasłonił okna, ja zapaliłem latarkę. Signora Conti powiedziała nam, że Paoli właśnie tej nocy wraca do domu. Nie pytaliśmy jej, skąd to wie, na razie interesował nas tylko Paoli. W kuchni, dobrze zaopatrzonej, przyrządziliśmy sobie kawę, ja powęszyłem po mieszkaniu i znalazłem kilka butelek, wybrałem jedną. Napiliśmy się szkockiej z lodem. Gdy usłyszałem klucz zgrzytający w zamku drzwi wejściowych, zgasiłem moją latarkę. W korytarzu zapaliło się światło, na podłogę coś upadło, chyba torba. Potem Paoli wszedł do pokoju na wprost kuchni. Poszliśmy cicho za nim.

- Dobry wieczór - powiedziałem.

Paoli odwrócił się gwałtownie, ale znieruchomiał, poznając mnie.

Pokryty puszystymi skórami tapczan, fotele, okrągły stół przy jednej ścianie, chaos książek na przeciwległej, w kącie biurko, obok szafa z szufladkami. Kominek, na nim brązowy Neptun z zegarem zatkniętym na trójzębie. Przy tapczanie lampy na ciężkich brązowych podstawach, z boku duży radiomagnetofon, gramofon i kolumny. Nad tapczanem scena przedstawiająca Sąd Parysa, Parys i trzy boginie w ciekawych pozach, wszyscy nadzy, zdjęcie w dużym powiększeniu, wykonane przez fachowca od porno.

Nie skończył chyba, bo coś wielkiego i tłustego wtoczyło się do pokoju. Był to jegomość z willi signory Conti, grubas w tenisówkach. Rzucił się na mnie od razu, gdy Paoli usiłował wstać z podłogi. Na ogół gość o takiej tuszy, pompując do każdej tkanki alkohol i nikotynę, z żołądkiem wypchanym od rana do wieczora, zarywający noce i żyjący byle jak, flaczeje po pierwszym uderzeniu, ale ten był sportsmenem, bo pierwsze moje uderzenie utonęło jak w maśle i natrafiło na dosyć jeszcze twarde mięśnie brzucha, musiałem powtórzyć zabieg i wtedy usiadł na podłodze z sapnięciem świadczącym, że stracił oddech i energię. Sięgnął pod marynarkę, ale zanim wyjął płaski browning, Malone zatrzasnął mu na przegubach kajdanki.

- Prawda, komisarzu. Pan Paoli też może potwierdzić.

Paoli właśnie zawył, byłem bowiem nadal brutalny.

- Oddaję się w ręce policji! - wrzasnął i wyciągnął ręce w stronę komisarza Malone. - Proszę mnie aresztować!

Siedzący pod ścianą grubas pocił się. Pewnie sądził, że czeka go to samo.

Podałem Paolemu papierosa i kubek wody. Uznałem, że ma dosyć.

- Paoli - powiedziałem - mamy zeznania profesora Orlaniego i panny Tornius. Jeśli przyzna się pan sam, dobrowolnie do uprowadzenia Claudii i do współpracy z przemytnikami, że nie wspomnę o szantażu, pańska sytuacja będzie znacznie lepsza. W tej chwili
potrzebne mi są adresy albo jeden adres. Chcę wiedzieć, gdzie jest Claudia.

Paoli wstał z klęczek, powlókł się do półki z książkami, nogi ugięły się pod nim, opadł na mały fotel.

Maione poszedł do telefonu w drugim pokoju i wezwał samochód z kwestury. Wkrótce potem pojawili się dwaj cywilni agenci i zabrali grubasa w tenisówkach. Maione i ja pozostaliśmy jeszcze w mieszkaniu razem z Paolim, który przyrzekł mówić. Siedział wciąż w fotelu, wymięty, z pokiereszowaną twarzą, pod lewym okiem miał wielki siniak przybierający żałobną barwę. Ale miał jeszcze zapas sił, bo gdy wróciliśmy z drinkami do pokoju, łobuza już nie było. Rzuciliśmy się obaj ku drzwiom i pakowaliśmy się do mojego szewroleta, gdy Paoli mszał sprzed domu z wyciem silnika czerwonej alfy. Pędziliśmy ulicami w stronę Piazza del Popolo, potem ku Stazione Termini. Paoli chciał zdecydowanie zwiać, liczył, że jego wóz z turbosprężarką umknie mojemu gratowi. Jakiś stary toppolino zajechał mu drogę, alfa pacnęła go z suchym trzaskiem, toppolino wyleciał w powietrze, spadł na asfalt i w półmroku ulicy pochłonął go pomarańczowy wybuch benzyny. Przeleciałem przez ogień, kątem oka widziałem, że Malone sięga po mały radiotelefon ukryty w futerale pod prawą pachą.

- Zawiadom tych z PS, żeby nie zatrzymywali i nie strzelali do alfy, martwy Paoli mnie nie interesuje.


ROZDZIAŁ XI


To prawda, że jak napisał gdzieś jeden facet, zdaje się że Silvio Negro, na Rzym nie starczy jednego życia, Roma non basta una vita, i do tej chwili nie wiem, pisząc to, czy mój dwustukonny szewrolet przemieni! się w wehikuł czasu czy nie, odnosiłem tylko przez cały czas wrażenie, że przelatujemy przez Rzym, światła latarń i witryn sklepowych, rozjazdów, tunele ulic starego miasta, wszystko przelatywało obok w zawrotnym tempie, bardziej czułem, niż widziałem, że Malone opięty pasem bezpieczeństwa wychyla się przez okno i pluje z ciężkiego mausera, celując w opony alfy. Appia, Casilina, Cassia, Salaria, A 1 do Florencji, jazda na krawędzi największego ryzyka, ten skurczybyk był wspaniałym kierowcą, Malone, idioto, nie strzelaj, chcę go mieć żywego, Paoli w kostnicy nie ciekawi mnie, gonitwa po GRA, Wielkiej Rzymskiej Obwodnicy opasującej całe miasto. Potem znów miasto, rozbłysk świateł, to chyba musiała być Piazza Navona, możliwe; byłem przyklejony do alfy Paolego i tylko to mnie interesowało, potem znów zdałem sobie sprawę, że lecimy przez Via Giulia, chyba Paoli nie zechce kąpać się w Tybrze... Alfa stanęła nagle na jakimś płaskowzgórzu. Zahamowałem gwałtownie, poleciałem na kierownicę, czując łagodne przyciąganie pasa bezpieczeństwa i wypełniającą się przestrzeń pomiędzy mną i kierownicą, to poduszka pneumatyczna, basset Malone zachował zimną krew i włączył zaworki, bo ja o tym zupełnie zapomniałem. Alfa stała nieruchomo, przecinając ciemność ostrymi światłami reflektorów. Wyskoczyłem z wozu.

Pchnąłem lufą, nie, chyba uderzyłem go lufą w głowę.

- Przestań - wychrypiał. - Hotelik „Del Sole”, tam...

Policyjne motocykle nadjeżdżały już. Malone schował broń, ja uczyniłem to samo.

Potem Paolego zawieziono do kwestury, a ja i Malone pognaliśmy do „Del Sole”.

Del Sole”, obskurny hotelik. Kopnąłem drzwi, Malone z zadziwiającą aktywnością wtoczył się ze mną. Jakiś szczeniak poderwał się z krzesła przy oknie, uderzyłem go, przeleciał przez łóżko, na którym leżała Claudia, i zwinął się w kącie. Wyciągnąłem składany nóż i przeciąłem sznur na rękach i nogach Claudii, płakała i rozcierała nadgarstki.

Ci z PS namierzyli już nas, bo wkrótce weszli do pokoju. Miłe chłopaki w granatowych kurtkach i szaroniebieskich spodniach, ale lepiej z nimi nie żartować, gdy pracują. Szczeniak w kącie zaczął się opierać, więc dostał po pysku i wyszedł całkiem potulnie.

Sprowadziłem Claudi do samochodu. Wyglądał, jakbym wrócił nim z frontu. Claudia popatrzyła na karoserię.

Trzasnąłem mocno drzwiami i czekałem, aż to wszystko rozleci się i dwieście koni spocznie na asfalcie, ale nic takiego się nie stało, a kiedy przekręciłem kluczyk w stacyjce, silnik zamruczał przyjaźnie i posłusznie. Stanowczo lubię solidne wozy. I rozumiem wszystkich wariatów przywiązanych do swoich samochodów.

Gdy opuszczałem Rzym, doktor Paoli trzymał się twardo. Po chwilowym kryzysie wróciła mu pewność siebie. Zwłaszcza, że mógł liczyć na pobłażliwość komisarza Malone. Zgodził się współpracować z policją, jeśli idzie o zachowanie pozorów, że jego współpraca z kimś, kto organizuje przemyt dzieł sztuki, nie została odkryta. Twierdził jednak, że nie wie, kto jest szefem siatki i nie zna nikogo w Zurychu. Potrzebowaliśmy go, więc mógł sobie pozwolić na bezczelność. Malone powiedział mi na pożegnanie:

- Będę cierpliwy, kolego. Teraz ten cwaniak mi nie zwieje. Przypuszczam, że nie będziesz w Sienie bezczynny. Coraz bardziej zaczynam tęsknić za Sieną, kolego. Może tam kiedyś wpadnę.

Chciał mi w ten sposób powiedzieć, żebym nie siedział z założonymi rękami.

Miałem trochę czasu do rozmowy z profesorem Marcolongo, więc poszedłem z Claudią do kina. W „Capranica” wyświetlali jakiś film kryminalny, gapiłem się na ekran, ale myślałem o czymś innym. Potem

pojechaliśmy do kliniki. Zostawiłem Claudię w poczekalni i znalazłem się w gabinecie Marcolongo, porządkując pospiesznie w głowie to, co usłyszałem od don Tulia, mecenasa Perucciego i doktora Tacconego. Doktor Taccone istotnie znał od dawna don Tulia Alfieriego, obaj odbyli kampanię włoską. Taccone.nieźle się nawet zapowiadał podczas swoich studiów medycznych i w owym czasie bywał w towarzystwie. Profesor Marcolongo tak to określił, dając mi do zrozumienia, że nie ma zamiaru wdawać się w szczegóły. Mimo to nalegałem, z umiarem, aby nie doprowadzić do sytuacji, w której gospodarz kliniki pokaże mi drzwi. Dopiero gdy oględnie objaśniłem go, że przyjechałem do Włoch, aby zająć się sprawą zamordowania don Amadea Alfieriego, starszy pan rozkrochmalił się. W młodości przyjaźnił się z nim i bywał w jego pałacu w S. Giorignano oraz w domu rzymskim. Don Amadeo starannie dobierał sobie przyjaciół, tak, Marcolongo znał również Orlaniego. Moja przyjaźń z obu tymi panami trochę złagodziła jego nieufność i powściągliwość. Marcolongo wiedział również o przyjaźni Amadea z matką Anity, panią Dagny Tornius. Wie pan, to były dobre czasy, spotykaliśmy się często, lecz odkąd don Tulio, brat Amadea, zaczął miewać różne małe afery i skandaliki towarzyskie, stosunki się trochę popsuły albo raczej ustały, don Amadeo nie chciał widywać w swoim gronie przyjaciół brata...

- Pod każdym. Również w sensie prawnym.

- To niebezpieczny pogląd.

- ...Myślę - powiedział po chwili milczenia Marcolongo - myślę, mister Bart, że chodziło tylko o zarozumialstwo.

Teraz ja zamyśliłem się. Powoli, powoli nabijałem fajkę. Profesor Marcolongo podał mi coś, co było zdaje się ginem z tonikiem. Wypiłem bez przekonania.

- Czy pan rozumie, co powiedziałem, mister Bart?

Następnego pytania już nie zadałem. Profesor Marcolongo nie chciałby zapewne na nie odpowiedzieć. A ja potrafiłem sobie wyobrazić, że starzejący się kobieciarz, don Tulio Alfieri, potrzebuje czasami i pewnych środków wzmacniających potencję. Do diabła, co to mnie obchodzi? Zaraz, zaraz... doktorku, nie mów tak, powinno cię obchodzić wszystko, okay? Okay, mister Bart.

Jeszcze tego dnia w południe. Zmartwiła mnie rozmowa z komisarzem Malone. Facet, który tej nocy siedział w starym toppolino, kropnięty przez wóz Paolego, wyciągnął nogi w szpitalu. Paoli musi pozostać w więzieniu. Wszystko, co Malone mógł uzyskać, to to, że nie będzie wiadomości dla prasy.

Malone powinien to zrozumieć, bo gawędziliśmy sobie o naszych sprawach w taniej restauracji, do której zaprosił mnie na obiad i gdzie wydawało się, że talerze poruszają się szybciej niż kelnerzy.

Z Anitą Tornius rozstałem się w Sienie. Pojechała do S. Giorignano, swoim bentleyem. A ja musiałem porozmawiać z Lindą Alfieri, żoną don Tulia. Dni pędziły jeden za drugim, był już 23 maja. Tego dnia nie miałem czasu nawet dla Joy i byłem rad, kiedy mi powiedziała, że porywa ją don Tulio na małą wycieczkę po okolicy. Ale wcale nie dlatego byłem rad, że Joy mi przeszkadzała. Chciałem spokojnie pogadać z panią Alfieri, a Joy... Joy musi mieć po prostu szeroko otwarte oczy.

Signora Alfieri trochę się zmieniła od czasu gdy widziałem ją po raz ostatni. Nie była już ową majestatyczną damą, uprzejmą i wyniosłą. Wyczyn don Tulia, mam na myśli sprawę służącej, musiał na niej zrobić niejakie wrażenie. Ciekaw byłem niezmiernie, co ona może i chce mi o tej sprawie powiedzieć. Przyjęła mnie w salonie równie starożytnym jak jadalnia, którą widziałem już nieco wcześniej. Była blada i dobrze panowała nad sobą. Sądzę, że Linda Alfieri była kiedyś bardzo ładną kobietą o regularnych, przyciągających uwagę rysach twarzy. Jednak takich twarzy jest wiele, przyglądamy im się, nawet podziwiamy, i idziemy dalej. Bo tym., co przykuwa i co pozwala zapamiętywać, jest zawsze jakiś drobny szczegół. Błysk oczu, uśmiech, zarys brwi czy na przykład barwa głosu także uczestnicząca w tworzeniu interesującego modelu ogólnego twarzy. Linda Alfieri miała kiedyś pod dostatkiem owych drobiazgów, ale teraz było w jej’twarzy znużenie i gorycz. Don Tulio, postawny, senatorski, piękny don Tulio z pewnością nie oszczędzał swojej małżonce wzruszeń negatywnych. A teraz ta sprawa ze służącą. Niektóre środowiska bywają bardzo hermetyczne i nie idzie już o to, że coś przedostanie się do wiadomości publicznej, lecz, że coś przedostanie się do środowiska. Don Tulio rzucający się w groźnym zapale na pokojówkę, zdzierający z niej fartuszek i resztę, tak, to musiało mocno zakołysać dosyć zapewne statycznym życiem signory Alfieri. Kiedy siadłem naprzeciw niej, paliła papierosa. Nie pamiętam, aby paliła, gdy widziałem ją po raz pierwszy. Bawiła się, nie, usiłowała zająć ręce, paląc papierosa i przesuwając palce po drobinkach złotego łańcuszka, na którym wisiały jej okulary.

Dostrzegłem, że w okularach miała wmontowany miniaturowy aparacik słuchowy.

Zaczęła sama rozmowę.

Signora Alfieri była teraz o odcień bledsza niż przedtem. Zapytała, nalewając herbaty do filiżanki z duńskiej porcelany:

Cały czas piszę o drobiazgach, które w końcu doprowadziły poznania prawdy o śmierci don Amadea i paru innych osób, ale muszę tu zauważyć, że o sprawie Banco Ambrosiano myślałem przez cały czas.

Nie chciałem z nią o tym mówić.

Linda Alfieri była teraz tak blada i spięta, że postanowiłem przerwać tę przykrą dla niej rozmowę. Musiałem jednak zadać jeszcze jedno pytanie.

- Ja?! Ani przez chwilę nie mogłabym ufać tej osobie!

Musiałem jej przyznać, że ja także nie mam zaufania do „tej osoby”.

Stojąc już w drzwiach, odwróciłem się i zadałem ostatnie pytanie:

Kiedy kobieta w wieku Lindy Alfieri posyła mężczyźnie uśmiech, może to wypaść blado, daję słowo. Ale to nic, potrafię sobie wyobrazić, że kiedy ja w jej wieku spróbuję takiej sztuczki, wypadnie to znacznie gorzej.

Potem krótka rozmowa z komisarzem Baldassarim. Jego sucha, koścista sylwetka w fotelu obitym zimną skórą, krótko ostrzyżoną głową poruszającą się czujnie i ostre, bardzo ostre oczy. Istotnie, w S. Giorignano policja nie natknęła się na don Tulia Alfieriego w ową fatalną noc, gdy zastrzelono jego brata. Jeśli natomiast idzie o mord dokonany w zeszłym roku na tej kobiecie w pobliżu Sieny, to znaleziono don Tulia o kilkaset metrów, nie, nie całkiem blisko, lecz o kilkaset metrów od miejsca wydarzenia. Nie umiał wytłumaczyć potem, jak się tam znalazł, gdyż w pobliżu nie było jego samochodu. Prawdopodobnie ktoś go przywiózł. Kto? Nie wiadomo. Naturalnie, zbadano wszystkie ślady zabezpieczone wokół zwłok kobiety. Tak, to była pokojówka signory Alfieri, ale zwolniona uprzednio ze służby, bez powodu... Oczywiście, poddano badaniu don Tulia, naturalnie nie podano sprawy do prasy...

- Wobec tego także bez związku przyjmuję serwis i oddaję: Franciszek Cenci został zabity przez najemnych morderców za zgodą swej żony i swojej córki, nim zdołał tę córkę zgwałcić i uczynić ją swoją kochanką. Wszyscy opowiadali, że był potworem, a przecież córkę, matkę i brata powiedziono na szafot. Taka sobie historia opowiedziana przez Stendhala.

- Tylko śmieszne - Baldassari powiedział to bardzo chłodno, jego krótko ostrzyżona głowa nie poruszyła się.

Nie mógł mnie grzeczniej wywalić za drzwi.

Patrzył na mnie długo swoimi zimnymi oczami.

- Chyba panu uwierzę. Ale utrudnia mi pan życie.

Po raz pierwszy, odkąd znam faceta, miał trochę niewyraźną minę.

Potem Duomo, Joy i kanonik Aldobrandeschi, Aldobrandeschi,

skupiony, drobny, tak drobny, jakby zbiegł z warsztatu miniaturzysty. Wpatrywałem się w skupieniu w Joy stojącą na tle wielkiego ołtarza. W majestatycznym, cichym pięknie Duomo, jakby przyozdobiona całym bogactwem duchowym i materialnym tego miejsca, Joy. Wokół niej Siena z wszystkimi skarbami gotyku, mówią, że największymi w Italii. Diadem i perła w diademie.

- Czasami bluźnię, ojcze - powiedziałem do kanonika. - Barbarzyńca i metafizyk, liberał, konserwatysta i bluźnierca. Humanista
i twardy drań. Nie powinien ojciec rozmawiać ze mną.

- Chodzi o to, co sprowadziło mnie do Sieny? Cóż... pewni ludzie zwykli powtarzać pewne metody. Obserwujemy je, jak krzywą na ekranie oscyloskopu. Jedna.krzywa różni się czasem od innej krzywej, ale linearnie przebiegać musi tak samo. Obserwujemy zatem różnice w dewiacji jednej i tej samej materii.

- Z czym pan wyjedzie ze Sieny? Z rezygnacją?

- Czy powinienem zrezygnować?

- ...Tak nie myślę. Ale potrzebna jest dyskrecja. O tym już pan wie. Powiadają, że Duomo w Sienie jest najpiękniejszą gotycką budowlą Italii i jednym z cudów świata. Każdy drobiazg wprowadzony bez przemyślenia, mógłby zakłócić ustalony porządek rzeczy. Nie trzeba go zmieniać. Proszę o tym pamiętać, jeśli chce pan doprowadzić sprawę do końca. Różnym rodzinom i ich przyjaciołom zależy na zachowaniu stylu. Bardzo zależy.

Czyżby on już wiedział to, czego ja się domyślam? Jeśli tak, to bezpośrednio nie powie mi nic, to pewne.

- Interesuje pana nasze Trecento, doktorze? Mam w swoim domu kilka obrazów z tego czasu, gdy Siena była już prawdziwą rywalką Florencji. Z punktu widzenia osiągnięć sztuki Odrodzenia są to, naturalnie, dzieła stanu przejściowego, powtarzające jeszcze poglądy i zwyczaje starej estetyki i równie starą technikę tempery. Ale to dobre rzeczy. Giovanni di Paolo, Vecchietta, Bartolomeo Landi. Archaizujący styl Vecchietty widział pan już zapewne w naszej Akademii, zapewniam, że mam coś podobnego. Nigdy bym nie pomyślał o sprzedaży któregoś z naszych starych mistrzów, ale mógłbym czuć się zobowiązany, panie Bart...

Miniaturowy, pozornie nieśmiały kanonik Aldobrandeschi miał głowę na karku.

- Miałem już możność powiedzieć państwu Alfierim i gdzie indziej, że rozumiem, iż pewna sprawa nie powinna trafić do Tribunale di Giustizia. Nie reprezentuję ani sądu, ani prokuratury, ani policji, pewne sprawy zajmują mnie głównie ze względu na ich aspekt społeczny. Zwyczajnie: czasami interesują mnie ludzie. Oczywiście doceniam malarzy sieneńskiego Trecenta, nic takiego nie mam, przyznaję, na ścianie mojej pracowni, ale mogę powiedzieć w Duomo, w tym miejscu zarezerwowanym dla prawdy, że jestem nie do kupienia, ojcze.

Miniaturowy kanonik Aldobrandeschi położył palec na ustach i uśmiechnął się wyrozumiale.

- Cyt, niech pan nie mówi zbyt wiele, mister Bart. Madonna mogłaby pana usłyszeć. Wie pan, Vecchietta lubił malować Madonny.
Jest pan myślicielem nieprzekupnym, pojmuję i doceniam. To zachwycające w dzisiejszych czasach, gdy można kupić prawie wszystko i prawie wszystko sprzedać. - Patrzył na mnie prawie złośliwie, jakby miał nade mną jakąś wyższość. - Gdyby jednak ktoś ofiarował panu coś całkiem bezinteresownie i w dobrym stylu, nie śmiałby pan tego kogoś obrazić. Wszak się nie mylę? I proszę pamiętać, że sieneńczycy są pamiętliwi i zawzięci, urazi pan jednego, a obrażą się wszyscy.

Nie chciałem powiedzieć, że kapituluję, więc tylko uśmiechnąłem się. Bart, jesteś słabeuszem, wymoczkiem i masz miękki, wymoczony kręgosłup, a twoje imię: chciwość. Jasny gwint, że też muszę wciąż przyłapywać się na tym, że mam przeróżne wady.

Miniaturowy kanonik Aldobrandeschi ujął mnie pod ramię, prowadząc do portalu Marriny w kaplicy chrzcielnej.

Wciąż słyszałem „ta kobieta”, nikt nie wymienia jej imienia, nazwiska, pełna dyskrecja. W gazetach z pewnością zamieszczono mikrowzmiankę w takim miejscu, gdzie żaden czytelnik nie szuka sensacji. Z pewnością jednak nazwisko mogę znaleźć w prasie, gdyby

Baldassari nie miał dla mnie czasu. Na razie jest mi to niepotrzebne. Ostatecznie mogę zapytać Lindę Alfieri albo don Tulia.

- Bóg widzi - rzekł cicho, bardzo cicho - że żadne względy nie mogą ochronić sprawcy. Mówię to wyraźnie. Tylko, synu, proszę unikać skandalu.

Podał mi rękę i oddalił się szybko drobnymi kroczkami. Obok mnie stanęła Joy.

Joy była trochę rozgniewana. Objąłem ją.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo mi pomagasz, dziewczyno.

- Nie kłamiesz?

- Przekonasz się, że nie, Joy.


ROZDZIAŁ XIV


25 maja miałem już trochę wiadomości od Orlaniego i komisarza Malonego. Orlani wrócił z Zurychu, mała wystawa sztuki etruskiej jeszcze tam pozostała. Pięć złotych figurek Łasa, które profesor „przemycił”, zmieniło właściciela. Zgłosił się po nie właściciel małego antykwariatu, za którego fasadą, jak podejrzewała policja, kryły się od dosyć dawna wielkie interesy. Policja mogłaby od razu aresztować człowieka, który przyszedł po towar do Orlaniego. Nie chodziło jednak o pośrednika. Antykwariat „Ars” znalazł się pod nieustającą obserwacją. Orlani był jednak mocno przestraszony, gdy w tym samym dniu, w którym wrócił z Zurychu, właśnie 25 maja, zatelefonował do niego ktoś, kogo rozpoznał po głosie. Ten sam człowiek zawiadomił go niedawno o porwaniu Claudii. Teraz oznajmił, że dziewczyna na razie będzie pozostawiona w spokoju, bo Łasa znalazły się gdzie należy. Pewni ludzie wiedzą, już o aresztowaniu Paolego i jego obstawy. We właściwym czasie profesor otrzyma nowy towar od kogoś innego. Czekać i nie kontaktować się z policją.

Była to dosyć naiwna i szybka gra. Chodziło o zatarcie śladów, tak, komuś chodziło o zatarcie śladów po aresztowaniu doktora Paoliego. To aresztowanie zbiegło się z przekazaniem Łasa człowiekowi z antykwariatu „Ars”. Ktoś, kto kierował całym interesem, był z pewnością zaniepokojony. Bo nawet gdyby przyjął, że Paoli nie sypie, pozostawał profesor, jego misja do Zurychu, porwanie Claudii, zeznania panny Tornius. Ktoś z całą pewnością montował teraz sposób wywiezienia Łasa z Zurychu.

Pozostawała sprawa towaru. Tumba Aurea. I morderstwa. Ta kobieta, której ciało znaleziono zeszłego lata, don Amadeo Alfieri, panna Lucia Rizzi i mężczyzna z baru w Torrenieri, Luigi Testa. Instynkt mówił mi, że między tymi morderstwami zachodzi ścisły związek.

Była też zupełnie beznadzieja sprawa, którą nazwałem po prostu Banco Ambrosiano. Zaginione udziały don Amadea. Akcje. Wobec postępującego z dnia na dzień krachu finansowego tej instytucji i otaczających ją sekretów dotarcie do akcji don Amadea Alfieriego byłobeznadziejnymprzedsięwzięciem. Same akcje jednak,niezależnie od krachu banku, musiały mieć nadal swoją wartość, bowiem za instytucją upadającą stoi, jak wiedziałem z innych źródeł, inna instytucja, która po pierwsze dąży do uniknięcia odsłonięcia kulis operacji finansowych nawet za cenę pokrycia brakujących sum, po drugie, nie mając z pewnością żadnego udziału w świadomie popełnianych nadużyciach banku, zechce teraz wycofać się w milczeniu, w ciszy, bez słowa i z godnością. Zapewne i to miał na myśli miniaturowy kanonik Aldobrandeschi, gdy rozmawiał ze mną po raz ostatni. „Dyskrecja” - powtarzał.

Tak. Udziały don Amadea Alfieriego musiały mieć, mają, wartość w dalszym ciągu, a po wtóre ich zaginięcie mogło świadczyć, że opiewały na znacznie większe sumy niż te, które mi wymieniono w pałacu Alfierich w Sienie.

Kto mógł ukryć owe aktywa? Don Amadeo? Rodzina? Jeśli rodzina - to kto? Anita Tornius? Co o tym może wiedzieć mecenas Perucci?

- Na pańskim miejscu zostawiłbym tę sprawę - radził mi Perucci.

Z pewnością wiedział, komu bardziej niż Alfierim może zależeć na milczeniu w tej sprawie. Ale nie powie. Ja przecież odjadę, jeśli, załóżmy, rzucę na stół wszystkie karty. On zostanie w Sienie, która zamknie się przed nim na lata, a może do końca jego dni jak niezdobyta forteca. W milczeniu, bez wyroku, bez słowa publicznego potępienia, bez jednej nawet rozmowy. Potęga instytucji i jej wpływy, instytucji, która chce się w ciszy wycofać z interesów, ta potęga wydaje się niezmierzona. Perucci będzie milczał, byłem tego pewien. Miałem więc tę sprawę zostawić. Ale to była opinia Perucciego. Kanonik Aldobrandeschi nie powiedział na ten temat ani słowa.

Powiedzmy tak, kolego Bart: możemy przyjąć, że mamy jego życzliwość.

- Żadnych. A jeśli będę je miał, ominę dom doktora Tacconego.

- Coś mi się przypomniało, mecenasie. Chciałbym wiedzieć, kto w Sienie ma sportowy samochód, szybki, luksusowy wóz, czerwona pantera. Nie wie pan?

- Mógł pan zadać to pytanie tutejszej policji, doktorze Bart.

- Co pan ma na myśli?

- Coś sobie kombinuję. Wie pan, lubię sobie kombinować to i owo. Czy wiadomo panu, że Medarda zastrzelono z przejeżdżającego samochodu? Nie, przepraszam, to był samochód stojący w pobliżu miejsca, z którego mógł paść strzał. Sędzia Baldassari nie lubi mnie chyba, ale toleruje na swoim terytorium, nim przeznaczy mnie do odstrzału. No więc Baldassari powiedział mi, że ustalono, iż strzał do Medarda padł z miejsca, na którym stał duży, płaski, czerwony wóz, nieliczni przechodnie znajdujący się wtedy w pobliżu Duomo tak opisali jego linię, że można sobie wyobrazić, iż wyprodukowano go w tunelu aerodynamicznym. To mogła być tylko pantera. Ustalono miejsce postoju tego samochodu, przeprowadzono obliczenia balistyczne z bronią typu python i kalibrem, który przeciął wątlutką nić życia starego Medarda. Krótko mówiąc: znana jest broń, znany kaliber i znany jest wóz. Nie znamy tylko kierowcy.

Będzie miał o czym myśleć.

Gotów jestem zaświadczyć, że niektóre sceny z westernów zagrane są zupełnie prawidłowo. Na przykład potraktowanie faceta ołowianą kulą wypuszczoną z szęściocalowej lufy starego colta. Taki colt to armata, a kula, jeżeli trafi w cel, podrywa człowieka z ziemi, okręca go wokół osi i ciska z niewiarygodną siłą do tyłu, jest jak uderzenie maczugi w rękach olbrzyma. Widziałem to już kiedyś w sytuacji groźnej dla mnie. Teraz ktoś przygotował tę sytuację dla mnie w Tumba Aurea, bo właśnie tam byłem, 26 maja. Po telefonie, jaki otrzymałem od sędziego Baldassariego. Sędzia zawiadamiał mnie, choć nie musiał, że alibi mecenasa Perucciego dałoby się podważyć w sądzie, jeśli idzie o wieczór kiedy zastrzelono starego Medarda. Zeznanie kobiety, która była w willi Tacconego, wie pan, to stanowczo za mało.

...A więc zostawiłem Joy z don Tuliem i pojechałem do Rocca. Gdy znalazłem się w Tumba Aurea, miałem o czym myśleć. Przede wszystkim o oszałamiającym bogactwie grobowca składającego się z szeregu komór grobowych, być może gościnnych, komór ozdobionych freskami, zastawionych sprzętami, i to ostatnie także było zaskakujące, zazwyczaj bowiem sprzęty przedstawiano w czasach Etrusków przy pomocy zdobień ściennych i zdobień kolumn. W grobowcu nie było światła elektrycznego, zapaliłem zatem kilkadziesiąt z przywiezionych świec, poza tym byłem zaopatrzony w dobrą lampę elektryczną połączoną z baterią i przetwornicą, wszystko w małej torbie przewieszonej przez ramię. Miałem do tego mój polaroid do wykonywania natychmiastowych odbitek barwnych, kanon dla wykonania diapozytywów i hasselblad do zdjęć czarno-białych. Było na co popatrzeć i o czym myśleć. Tym bardziej, że przed wyjazdem do Rocca otrzymałem policyjnym ekspresem kopertę od komisarza Malonego. Przysłał mi odciski palców zdjęte Paolemu. Porównałem je z odciskami na paczkach pall mallów znalezionych w skrytce szafy w mieszkaniu Lucii Rizzi.

Odciski były identyczne. Należały do Paolego. Jego kontakty z panną Rizzi można już było przyjąć za udowodnione, pozostało wziąć go w krzyżowy ogień pytań, ale na to był jeszcze czas, Paoli mógł mieć możność kontaktowania się ze światem zewnętrznym bez wiedzy strażników. Nie zależało na tym ani mnie, ani komisarzowi Malonemu.

Komisarz Malone przesłał mi coś jeszcze oprócz odcisków palców Paolego. Zdjęcie formatu pocztówkowego, znalezione w zakładzie fotograficznym przy Via Rasella. Jeden z mnóstwa zakładów fotograficznych dla turystów. Paoli zmiękł trochę i sypnął, że udziałowcem tego zakładu jest grubas w tenisówkach, któregośmy poznali u signory Conti. Firma trudniła się również robieniem zdjęć porno. To nas nie interesowało. Po pierwsze, znaleziono tam towar przygotowany przez Paolego, wyłącznie etruskie zabytki zapewniające błyskawiczny zbyt na każdym rynku. Po drugie, pośród mnóstwa przeglądanych przez policję negatywów natknięto się przypadkiem na zdjęcie mojej uroczej bibliotekarki. Nie jakieś tam porno, skąd, po prostu fotografia na Schodach Hiszpańskich w towarzystwie mężczyzny, którego Malone i ja znaliśmy dobrze... Więc panna Venturi zna tego człowieka... „Robimy przesłuchanie?” - pytał mnie w liście ekspresowym Malone. Zadzwoniłem do niego z poczty: - Czekamy do końca. Cierpliwości. Cześć!

Do jakiego końca? - Sam nie wiedziałem. Panna Venturi w towarzystwie tego mężczyzny... przecież to mógł być zupełny przypadek. Do diabła! Komisarz Malone wprowadził do mojej kartoteki zupełnie nowe dane!

Myślałem o tym, siedząc na marmurowej płycie grobowej w rozległej komorze Tumba Aurea. Wiem, jak strzela sześciocalowy kolt. Ołowiany pocisk wyrzucany z tak długiej lufy podrywa człowieka w powietrze... i ten potężny huk w zamkniętym pomieszczeniu. Ktoś, kto nadszedł od strony piwnic „Rocca”, musiał się spieszyć, bo z takiej odległości trudno przecież spudłować. Kula rąbnęła w jeden z sarkofagów, odłupała napis, w który się wpatrywałem. Rzuciłem się na ziemię, wyszarpnąłem speciala i strzeliłem dwa razy w kierunku szczeliny wejścia, potem pobiegłem tam wzdłuż ściany. Kiedy znalazłem się W piwnicy, usłyszałem szybko oddalające się kroki, ktoś biegł, skoczył na schody. Rzuciłem się za nieznajomym, za kimś, kto do mnie strzelił, ale kiedy znalazłem się przy drzwiach piwnicy, usłyszałem odjeżdżający samochód. Gdy znalazłem się przed domem, miałem przed sobą pustkę pofałdowanych łąk i drogi. Dlaczego do mnie strzelano? Czyżby fakt, że Baldassari podejrzewa o coś Paolego, sprawił, że ktoś inny czuje się bardziej bezpieczny i postanowił wykończyć węszącego glinę, Barta?

I zwróć uwagę, Bart, że ów ktoś ma dostęp.do informacji...

Zamknąłem drzwi wejściowe, wsiadłem do mojego wozu i pojechałem do Torrenieri. Stamtąd zadzwoniłem do siedziby Alfierich, do doktora Taccone i mecenasa Perucciego, wynajdując jakieś preteksty. Alfieri i Taccone byli u siebie, Perucci w swoim biurze. Zadzwoniłem do Joy, do hotelu. Czekałem dosyć długo, zanim podniosła słuchawkę.

Znacznie później pomyślałem, że powinienem zadzwonić jeszcze do kogoś.

Ale zadzwoniłem do Rzymu do kwestury. Komisarza Malonego nie było. Gdzieś wyparował. Podałem numer telefonu z budki i czekałem. Malone zadzwonił po godzinie. Podniosłem słuchawkę.

- Naturalnie. Chodzić może o pozbycie się czegoś z kolekcji i zastąpienie oryginału kopią. Dyskretna sprzedaż przynosi dochód bez opodatkowania, a w przypadku rzeczy szczególnej wartości nie wymaga, jak wiesz, zgody urzędów konserwatorskich. Paoli mówi, że dowiedział się o tym późno, że wciągnięto go w grę, o której nie miał pojęcia, a Conti mu pomagała. To dobra obrona, kolego.

Malone dotrzymał słowa i przyjechał do „Rocca” z Orlanim. Zaledwie rozmieściłem ich w starych, zakurzonych sypialniach i nakarmiłem tym, co przywiozłem z sobą, zaprowadziłem ich przez piwnice do Tumba Aurea. Orlani zapomniał o świecie, o współczesności.

- Przekraczam progi wieczności - powiedział, błądząc między skarbami zgromadzonymi w komorach grobowych. Był tak poruszony, że dla uspokojenia przyjął kilka łyków z mojej piersiówki. Trochę byłem rozczarowany, bo nawet nie zwrócił uwagi na jakość mojej szkockiej, żadne świństwo podrabiane na kontynencie, ale szkocka pędzona w Szkocji.

- Powiedz, Malone, co mówią w Rzymie o Banco Ambrosiano?

Zaśmiał się i postukał w czoło.

- Jej może na nic, to kobieta, która z każdych stu lirów, jakie ktoś inny wrzuca do fontanny Di Trevi, aby wrócić do Rzymu, zapewne potrafi zrobić dziesięć tysięcy, wrzucając je do jakiegoś interesu. To mądra dziewczyna.

- Pójdę po zupę do Armii Zbawienia i jakoś przeżyję, kolego. Profesor Orlani przelatywał obok nas jak mały, zaniepokojony nietoperz, można powiedzieć, że jego czarne, nieskazitelne ubranie podążało za nim. Poprosił o drinka z piersiówki. Wypił, pokiwał głową po raz pierwszy z uznaniem, i pobiegł dalej, mrucząc coś i licząc głośno. Obserwowaliśmy go uważnie.

- I gdzie masz zamiar tego szukać?

- I blisko i daleko jednocześnie.

- To dla mnie za trudne, mów jaśniej.

- Trochę poczekaj, Malone.

- Dobrze. W porządku. Tylko mnie nie wykiwaj, chcę być przy tym, kiedy dopadniesz celu.


ROZDZIAŁ VI


Orlani był w transie. Nie dziwiłem się. Don Amadeo Alfieri dokonał niezwykłego odkrycia, a przy tym zgromadził w Tumba Aurea wiele przedmiotów, których z pewnością nie znalazł w tych komorach. Że byliśmy w Tumba Aurea, nie miałem najmniejszej wątpliwości. Wystarczyło porównać rozkład komór grobowych z fotografią rysunku, którą wykonałem niedawno w S. Giorignano. Mogłem też przyjąć, że wiele z tych bezcennych przedmiotów, którymi tak zachwycał się profesor Orlani, zostało zapisane w księdze inwentarzowej właśnie na tych kartach, które ktoś wydarł w bibliotece don Amadea.

- Jeśli myślisz - spytał Malone - jak myślisz: czy Paoli, albo ktoś stojący znacznie wyżej, wiedział o tym wszystkim?

Zatoczył ręką koło obejmujące to, co mogliśmy ujrzeć, nie zaglądając do dalszych komór, ale Malone z pewnością miał na myśli wszystko.

Venturi, ma lombardzką urodę i lombardzkie blond wiosy. Podoba mi się. Chuda, ale ma wdzięk i może się podobać.

- 10 marca znajduje wiadomość o Banco Ambrosiano i zaczyna się mocno denerwować. W pięć dni później zostaje zastrzelony. Co ty na to?

- Poza tym twoja wyobraźnia ledwie dyszy.

- Go masz do mojej wyobraźni?

- Można i trzeba przyjąć, że don Amadeo wiedział już wcześniej o kłopotach Banco Ambrosiano.

Zostałem z Orlanim.

- Dużo złota - powiedziałem. Orlani machnął ręką.

Zrobiłem kilka zdjęć inskrypcji na stelach i kamiennych łożach. Miałem trochę roboty, aby ustawić dwa zdalnie włączane flesze, tak by mi dawały światło bezpośrednie i górne cieniujące wyżłobienia liter. Orlani przystanął za mną.

Wrócił komisarz Malone.

.szczególny sposób zapowiadający starą komorę grobową. Na tej ziemi, kolego, prawie wszyscy ludzie wiedzą, że ziemia kryje etruskie skarby. Kopią, dłubią w ziemi i kradną wszystko, co znajdą, a rząd nie ma ani pieniędzy, ani wyszkolonych strażników, by zapanować nad tym eldorado...

Malone gapił się na mnie.

- Czy mówię jasno? - upewniłem się.

- Na razie mówisz jak gość, który nie pije, nie pali i nie cierpi na padaczkę. Wszystko jasne. Co dalej?

- Pan będzie z pewnością szefem komisji, profesorze. Ale mnie martwi mimo wszystko, że nie znalazłem dotąd drugiego wejścia do komór.

- To prawda. Pójdę i zawiadomię sędziego śledczego.

- Warto również zawiadomić don Tulia. Nie zamierza procesować się z panną Tornius o spadek, cóż, szlachetny gest z jego strony, ale w końcu chodzi o odkrycie dokonane przez jego brata, poza tym don Tulio jest miłośnikiem starożytności. Potrafi ocenić te skarby, prawda, profesorze?

Orlani, klęczący przed jakimś napisem.

- Grenier miał rację - odezwał się - kiedy twierdził, że alfabet etruski jest bardziej archaiczny niż wszystkie zachodnie alfa bety greckie, zachował fenickie spółgłoski syczące, samech, sade, szin... ale dostrzegam tu dalsze komplikacje. Czy zauważył pan, doktorze Bart, fragmenty inskrypcji, które można porównać do wielkiej inskrypcji z Kapui? Ale gdy tamta ma tylko 61 wierszy, nad: którymi kłócą się specjaliści i proponują tłumaczenia zupełnie nie: odbiegające od bajecznych propozycji Ktistopoulosa dotyczących dysku z Fajstos, ta nasza inskrypcja ma ponad sto wierszy, i to całkiem niezrozumiałych. Zupełny obłęd. Potrafimy to czytać, a zupełnie nie rozumiemy słów. Kapitalne. Nie zasnę... Zaprosić don Tulia Alfieriego? Tak, naturalnie, proszę bardzo, ale on nie jest specjalistą od inskrypcji.

- Dlaczego nie? Z pewnością nawet, to były rzadkie rzeczy.

Nie spytałem go o wyrzuty sumienia. Ostatecznie bał się o Claudię.

Ale czy tylko się bał... czy też może chodziło o coś jeszcze? Można chyba przyjąć, że chodziło nie tylko o strach, ale to mogło być przed śmiercią don Amadea. Potem? Potem mógł być już tylko strach.

Komisarz Malone wyszedł. Musiał jeszcze raz pogadać z sędzią Baldassarim, a poza tym chciał sporządzić pierwszy raport o etruskim grobowcu. Zanim znikł w przejściu prowadzącym do piwnic, spytał rzeczowo i tak, jakby chciał już wcześniej zadać to pytanie:

- Ale w końcu ja żyję, a ty piszesz pierwszy sensacyjny raport o supersensacyjnym odkryciu don Amadea Alfieriego ty, a nie komisarz Baldassari.

- Masz u mnie drinka za tę przysługę, Bart.


ROZDZIAŁ XVI


Opuszczona, pusta do niedawna „Rocca” wypełniło się ludźmi, wszyscy byli z policji, Baldassari dotrzymał słowa: żadnych dziennikarskich przecieków. Mogłem jednak spokojnie przypuszczać, że nie znajdą niczego, żadnego śladu, który zaprowadziłby ich na trop mordercy don Amadea Alfieriego. Jeśli, naturalnie, prawidłowo sądziliśmy, że ktoś, kto zastrzelił don Amadea, szukał w „Rocca” drogi do etruskiego grobowca. Potem faceci z policji wynieśli się, pozostało dwu z obstawy profesora Orlaniego. Orlani inwentaryzował zawartość komór grobowych i ani chciał słyszeć o powrocie do Rzymu. My także pozostaliśmy, instalując się w pokojach o ścianach pokrytych starymi tapetami, w pokojach wypełnionych starymi sprzętami. Malone, Baldassari i ja. Baldassari musiał chyba rozmawiać na mój temat z kimś ważnym w Sienie, bo okazywał mi więcej względów. Podejrzewałem, że rozmawiał z szarą eminencją rodu Alfierich, miniaturowym kanonikiem Duomo. Nie było mi dane poznać tego rodu, ale sprawa, w którą wkręcił mnie Dawson, pozwalała, bym wyobraził sobie, że należeli do tych sieneńczyków, którzy w tym mieście i okolicy, a zapewne i w Rzymie, mogli pozwolić sobie na niejadno.

Poza tym Baldassari musiał się liczyć z obecnością komisarza Malone. Facet z rzymskiej kwestury to figura. A Malone okazywał mi względy, oczywiście na swój flegmatyczny sposób. Zatem, siedzieliśmy w „Rocca”, czekając, aż profesor Orlani skończy wstępną inwentaryzację grobowca. Mieliśmy trochę czasu, aby zastanowić się nad wszystkim, co wiemy o sprawie don Amadea, o tajemniczych zbrodniach, i o tym, kogo może „reprezentować” doktor Paoli. Ten cholerny mięczak, który płakał, leżąc na kierownicy swego wozu w Wejach, teraz w ciupie zachowuje się z coraz większą pewnością siebie. Poinformował nas o tym Malone mający bezpośredni kontakt z rzymską kwesturą...

Jeśli sędzia Baldassari grał własną grę, którą chciał zakończyć swoim sukcesem, to w każdym razie niewiele o tym mówił. Komisarz Malone był skłonny przyjąć mój punkt widzenia łączący zdarzenia, o których była już mowa, w jedną całość. Ale mój punkt widzenia miał wyraźną wadę. Brakowało dających się udowodnić związków przyczynowych i motywów kierujących różnymi osobami, o których mówiliśmy. Poza tym - mówił mi o tym mój instynkt - Baldassari nie miał cichego błogosławieństwa kanonika Aldobrandeschiego i wyraźnie nie chciał poruszać się na niektórych obszarach, po których ja wałęsłem się dosyć swobodnie. Malone już nie mówił o szczególnej dyskrecji. Jakby mnie nawet prowokował, bym wreszcie puścił farbę, jeżeli coś wiem. Ja zaś jedynie przypuszczałem. Ludzie wpływowi, zręczni i inteligentni bardzo rzadko pozostawiają ślady tego, co chcą ukryć. Podręczniki kryminologii mówią do znudzenia, że nie ma zbrodni doskonałej. Człowiek, który podejmuje decyzję popełnienia przestępstwa, już popełnił swój pierwszy błąd, a każda następna dćcyzja osacza go coraz bardziej, czując to, musi wcześniej czy później popełnić błąd następny. Staroświecki gliniarz, węszący po barach, burdelach czy w dobrym towarzystwie, wydaje się postacią anachroniczną, jeśli nie zechce dysponować chemią i komputerami przedstawiającymi mu na monitorze wszelkie krzywe i obliczenia dające w efekcie obrazy związków przyczynowych* możliwości posiadania alibi, udowodnienia motywów. Niby tak. Ale jest w takim założeniu błąd. Człowiek decydujący się na przestępstwo, nie układa go przy pomocy komputera, chyba że idzie o szpiegostwo komputerowe. W naszym przypadku wszystko było klasyczne. Kradzieże, zabójstwa, metody zabójstwa, żadnej elektronicznej filozofii. Więc Malone wierzy chyba w mój instynkt i w moją niechęć do naukowego tropienia zbrodniarza - zbrodniarzy? - i zbrodni.

Czułem. Wiedziałem, że gramy, każdy na swoją rękę. Dlaczego? Z powodu Banco Ambrosiano. Byłem pewien, że gdyby nie kłopot z tą instytucją, śledztwo toczyłoby się daleko ostrzej. Pominąłem więc ową kwestię, gdy Malone zapytał mnie w „Rocca”, jak w końcu, do ciężkiej cholery, wyobrażam sobie sytuację. Wprawdzie on, Malone, może tu siedzieć jeszcze długo, bo powietrze w Rzymie stanie się wkrótce nieznośne. Może nawet spędzić wakacje w „Rocca”, z dala od ukochanej rodziny i codziennej kolacji z makaronem. Ale w końcu, co wiemy?

Baldassari też czekał na odpowiedź. W końcu wałęsałem się pod jego nosem w Sienie i okolicy. A moje kontakty z rzymską kwesturą, nawet jeśli usposobiły go ostrożniej do mnie, to zapewne musiały drażnić.

- Mógłbyś wyłożyć to jaśniej - poparł sędziego Malone.

Wyciągnąłem fajkę. Nabijałem ją, gdy sędzia z własnej inicjatywy przyrządził drinki. Nie było z nimi wiele roboty, bo nikt nie chciał pić z wodą ani z lodem,

którego zresztą nie było. Poza tym żaden porządny i normalny umysłowo człowiek nie pije szkockiej z wodą. Wypiliśmy. Siedzieliśmy w salonie na parterze, w komorach na dole pracował profesor Orlani, który co jakiś czas przybiegał do salonu, otwierając usta do wielkiego krzyku oznajmiającego, że właśnie ujrzał w którejś komorze coś zupełnie wyjątkowego, ale machał ręką tak pogardliwie, jak tylko potrafił, i znowu znikał. Staruszek jest imponująco pracowity. Wielu ludzi mogłoby się dziwić, widząc jego zapał. Wielu nie potrafi ruszyć palcem w jakiejś sprawie współczesnej, więc wielu dziwi się, że ktoś może być tak przejęty umarłą przeszłością. Bo wielu nie rozumie, że przeszłość nie umiera. Jest jak korzenie drzewa, ukryte przed oczami profana umiejącego widzieć tylko żywe, szumiące liście i nie zastanawiającego się, c o je karmi.

Nie mogłem powiedzieć komisarzowi ani sędziemu wszystkiego, co sobie wyobrażałem, bo któryś z nich, działając w dobrej wierze, mógłby mi popsuć grę, grę, którą chciałem zakończyć nie remisem, lecz matem. Umiem zadowalać się drobiazgami. Ale czasem lubię brać wszystko.

chorobliwego, że signóra Alfieri jest mocno zdenerwowana, że don Tulio cierpi na jakąś chorobę, a on, Perucci, nie wie, co o tym wszystkim myśleć. I wtedy, panie sędzio - zwróciłem się do sędziego Baldassariego - wtedy wręczył mi szal, ten sam szal, który ja oddałem panu do ekspertyzy.

W pokoju zapanowało milczenie. Malone ssał w zamyśleniu cygaro. Baldassari spoglądał gdzieś ponad moją głowę. Po chwili odezwał się Baldassari:

- Czy powiedział nazwisko tej kobiety?

- Tak. Kaliber 45. Ładny kawałek ołowiu. Mógł pana zdmuchnąć jak nic.

- Niech pan ją zachowa, może się przydać. Może, bo nie jestem pewien, czy człowiek, o którym mówimy, zachowa tę broń.


ROZDZIAŁ XVII


Kiedy wyszliśmy z „Rocca”, aby zaczerpnąć powietrza, a ja byłem uboższy o jedną butelkę szkockiej, zapadał zmierzch. Profesor Orlani siedział w wozie komisarza Malonego i domagał się od kogoś z uniwersytetu w Rzymie, aby przysłano mu asystenta, jest bowiem zawalony ważną pracą. Oczywiście radiotelefon był wyłączony. Na razie ani ja, ani Baldassari czy Malone nie chcieliśmy rozgłosu.

Jednak poruszył ten problem!

- To pan nie powinien żartować. Może się pan wplątać w trudności.

Ta dziewczyna ze Swissair, która mi wpadła w oko na rzymskim lotnisku, nazywała się Patrycja Wills. Pomyślałem sobie, że powinienem do niej zadzwonić na wypadek, gdyby zwierzyna, na którą poluję, zechciała zwiać. Otóż to. Gdy sędzia Baldassari indagował mnie o Perucciego, postanowiłem poprosić o pomoc Patrycję Wills. Mógłbym się zwrócić do komisarza Malonego, ale wiedziałem, że człowiek, na którym mi zależy, jest czujny jak wszyscy diabli. Poza tym lubię działać na własną rękę, a Baldassari początkowo mnie lekceważył, Malone też chyba nie wierzył w moją sprawność. Tak. Ta stewardesa powinna mi pomóc. Gdzie ona mieszka? Via del Corso? Trzeba zadzwonić do Swissair. To, czego mi tam nie powiedzą, powie Patrycja Wills. Taka ładna dziewczyna ma z pewnością wielu znajomych. Ale zadzwonię do niej ze Sieny. W każdym razie muszę z nią rozmawiać, zanim wszystko się skończy. Baldassari i Malone oczekują wyników!

- Dziękuję - powiedziałem - panie sędzio, że zechciał mnie pan uprzedzić.

1 czerwca. Dużo pracy w „Rocca”. Panna Tornius i dori Tulio w „Rocca”. Anita Tornius nie umiała, rzecz prosta, właściwie ocenić Tumba Aurea, ale ponure piękno tego miejsca, owych komór grobowych zatłoczonych etruskimi pamiątkami, ostatnie odkrycie don Amadea, zrobiło na niej wielkie wrażenie. Panna Tornius nie znała się na sztuce starożytnej i nie potrafiłaby powiedzieć, w jaki sposób nie znane dotąd archeologii etruskiej relikty mogą zmienić punkt widzenia uczonych na zjawiska natury ogólniejszej, objaśniające nie znane dotąd miejsca w wiedzy o Etruskach. Don Tulio przechadzał się powoli po komorach. On się znał. Sam był kolekcjonerem, a kiedyś nawet pracował nad dziejami starożytnej Etrurii. Był podniecony i wcale nie usiłował tego ukryć. Był wzruszony i też tego nie krył.

Wskazał na szereg posążków bogów i bogiń, były między nimi również demony Łasa.

Odjechał po dwu godzinach, a wkrótce po nim panna Tornius. Oboje zostali zobowiązani do zachowania sprawy w tajemnicy do chwili ukończenia wstępnego inwentarza odkrycia.

- Anita Tornius. Widziałem ją w Rzymie, ale powtórzę: klasa dziewczyna.


2czerwca wieczorem. Wstępny inwentarz komór grobowych w „Rocca” sporządzony. Podpisali go: profesor Orlani, sędzia Baldassari, komisarz Malone i ja. Oczywiście, nie był to inwentarz naukowy. Tylko spis zabezpieczający, przygotowany zresztą bardzo fachowo przez Orlaniego. Ja od dwu dni szukałem drugiego wejścia do Tumba Aurea, ale go nie znalazłem. Ściany komór tumby były omalże monolitem, żadnej wskazówki odnalezienia innej drogi. Zaczynałem wierzyć, że jej nie było. Don Amadeo zgromadził w „Rocca” zbyt wiele skarbów sztuki, by ryzykować ich utratę, to znaczy, zdawać się na jakiś przypadek. Tym bardziej, że był ktoś, kto szukał do nich drogi, ktoś, kto wydarł karty z księgi inwentarzowej w S. Giorignano. Malone był w tym punkcie sceptyczny i wywodził, że zapiski te mógł usunąć sam don Amadeo. Jeżeli tak, odpowiadałem bassetowi, to przypuszczenie, iż bał się kogoś, potwierdza się.

Według Orlaniego w Tumba Aurea znajdowały się przedmioty, sarkofagi nie tylko z roku około tysięcznego. Były tam również znaleziska z innych komór grobowych. W roku 1980 don Amadeo kopal w Volterra, starym Arretium i Cortonie, w okolicach Sieny i Perusii i miał już opracowane odkrycia w Clusium i Vulci. Orlani otrzymał te informacje z Rzymu i Sieny, od swych uniwersyteckich kolegów. Byliśmy przy nim, gdy rozmawiał przez radiotelefon, miał bowiem szczerą ochotę wygadać się jako pierwszy inwentaryzator „nowego cudu w etruskologii”. Miał nam za złe, że musi milczeć.

Byłem zadowolony.

3czerwca wróciliśmy do Sieny. Malone i ja ulokowaliśmy się w hotelu. Baldassari zostawił w „Rocca” dwu strażników i radiotelefon. Ja poszedłem pogadać z mecenasem Perucci. Miałem na niego haczyk. Pewność, że podsłuchał moją rozmowę z panną Tornius, i że to musiało mieć związek z zastrzeleniem Medarda. Naciskałem ostro. Bronił się zręcznie, wiedząc, że proces poszlakowy w tym mieście nie ma szans powodzenia,

- W Sienie lubimy spokój - powiedział w pewnej chwili. Wstał, przyjrzał mi się ironicznie. - Co właściwie chciałby mi pan udowodnić? Tylko to, że wręczyłem panu szal znaleziony w pałacu don Tulia? Nie zaprzeczę. Co dalej?

- Przecenia pan możliwości swoich przyjaciół i nie docenia pan prywatnego gliny, mecenasie. Gdyby pan teraz porozmawiał z komisarzem Baldassarim...

- On nie popełnia głupstw. Zależy mu na karierze.

- A panu nie zależy na swojej?

Perucci usiadł powoli w fotelu. Nie był już pewnym siebie, chłodnym facetem. Nie chciałem mu powiedzieć, co dalej. Sam zapytał.

Nie było potrzeby mówić mu, co o tym myślę.

Gdy wychodziłem od Perucciego, byłem zadowolony.

Tego dnia wiedziałem też, kto podsłuchiwał niektóre moje rozmowy telefoniczne prowadzone z hotelu. I kto przekazywał ich treść komuś innemu. Poinformował mnie o tym całkiem prywatnie sędzia Baldassari. Podsłuchującym okazał się sam właściciel „Toscany”...

Około dziesiątej rano, 4 czerwca, mecenas Perucci zabrał moją przyjaciółkę Joy na wycieczkę po okolicy. Wyjechali jego czerwoną panterą w kierunku „Rocca”. W jakiś czas potem wyruszyliśmy za nimi.

Sędzia Baldassari stracił swój cały elegancki spokój i klął w żywe kamienie, kuląc się na tylnym siedzeniu mojego kabrioletu. Jest tam rzeczywiście mało miejsca i trzeba trzymać kolana pod brodą, myślę nawet, że wygodniej byłoby w bagażniku, tam przynajmniej można by się położyć i założyć nogę na nogę, ale za to mieliśmy klimatyzację i mogliśmy palić. Sędzia i komisarz produkowali dym z cygar, ja otoczyłem się dymem z fajki, ale po włączeniu klimatyzacji mogliśmy oddychać.

Wieczorem mogliśmy podać do prasy i radia komunikat. Mecenas Perucci nie wytrzymał napięcia nerwowego. Człowiek, który od lat powinien znaleźć się za wysokim szpitalnym murem, postanowił dokonać jeszcze jednej zbrodni. Postanowił zamordować pannę Joy Galson.

Perucci, ostatni prawdziwy Etrusk składający ostatnią, żywą ofiarę. Wyprowadzono go w kaftanie i wepchnięto do sanitarki, za którą pognała część dziennikarzy. Część z nich została w „Rocca”, by zapisać krótką wypowiedź dla prasy, przyrządzoną przez sędziego Baldassari i komisarza Malone. Fotografowano Joy i kamień ofiarny, na którym miała zginąć. Również narzędzie mordu rytualnego, sztylet z brązu. W gazetach jej zdjęcie wypadło interesująco. Blada piękność z wielkimi oczami, burzą jasnych włosów i poszarpaną sukienką.

Naturalnie, pisano również o Tumba Aurea i odkryciu don Amadea Alfieriego. Ukazało się zdjęcie profesora Orlaniego, pierwszego inwentaryzatora skarbów tumby. Mały profesor wyglądał jak Cezar, który przekroczył nie tylko Alpy i myśli nie tylko o diademie. Te zdjęcia i teksty ukazały się już 5 czerwca. Don Tulio pojawił się, ogromnie wzruszony w moim hotelu. Był pewien, że sprawa zamordowania jego brata zostanie wreszcie rozwikłana. Zapewniłem go, że właśnie się o to staram. Wyjechał, zaprosiwszy mnie” Joy, sędziego i komisarza na obiad z homarem.

Patrycja Wills miała lot do Genewy. 6 czerwca była w Rzymie. W biurach Swissair nie zastałem jej, ale podano mi numer telefonu na Via del Corso. Przyjęła telefon w wannie. Pamiętała mnie, bo roześmiała się raczej zachęcająco, gdy wymieniłem nazwisko. Kiedy poprosiłem ją o pewną przysługę, zgodziła się od razu wyświadczyć mi ją, ale jako dziewczyna bardzo konkretna spytała zaraz, co w zamian, co zrobię dla Patrycji z wdzięczności. Była zbyt ładna, bym powiedział, że nic.

A więc don Tulio ‘łączył „ostatni wyczyn” mecenasa Perucciego z zamordowaniem Amadea. Nie chciałem wyprowadzać go z błędu i nie powiedziałem mu, że Perucci moim zdaniem nie strzelał do don Amadea. Nie powiedziałem mu też, że trochę jestem rozczarowany upadkiem jednej mojej koncepcji. Oczekiwałem, że Joy zaatakuje ktoś inny. Ale trzeba było grać dalej. Po wstępnej wrzawie prasa nie miała dostępu do informacji. Baldassari i Malone byli nieuchwytni. Ja stałem poza wszystkim, bo oficjalnie nie brałem udziału w awanturze w „Rocca”. „Śledztwo toczyło się”. O obecności w „Rocca”, w dniu przyjazdu Perucciego i Joy, strażników pozostawionych przez sędziego śledczego wiedziało tylko kilka osób.

Pozostawała sprawa dyskrecji, jeśli przyjąć, że inne moje założenie się sprawdzi. Malone powiedział mi krótko:

- Jeżeli nasza kombinacja się rozleci, to wyleją mnie z roboty, kolego. A ja pokornie powiem, że rozumiem, wyjdę i założę pizzerię. Możesz do mnie przychodzić na obiady, Bart.

Baldassari także się niepokoił, ale facet był zbyt opanowany, by powiedzieć cokolwiek.

Kanonik Aldobrandeschi, z którym jeszcze raz spotkałem się w Duomo, trochę mnie uspokoił. Wywnioskowałem, że przede wszystkim zależy mu na dyskrecji w sprawie papierów Banco Ambrosiano. To było najważniejsze. Dyskrecję co do osoby stawiał na drugim planie.


Do 15 czerwca Malone i ja byliśmy dosyć aktywni, on w Rzymie, ja w Sienie. Baldassari też nie próżnował. Trzeba było przesłuchać różne osoby i uporządkować ich zeznania. 16 czerwca rozmawiałem z Patrycją Wills przez telefon. Jasne, że tę sprawę mógł załatwić Malone, ale ja do końca ufałem przede wszystkim sobie. Policja czasami bywa gadatliwa, niekiedy programowo, gdy na przykład lepiej jest pozwolić komuś zwiać dyskretnie niż postawić przed sądem. Prawo lubi być czasem ślepe. Czy nie dlatego tak często słyszałem od Malonego słowo „dyskrecja”? On mógł być w porządku, ale czy jego zwierzchnicy też? Co do tego nie miałem pewności. Albo od początku się myliłem, albo miałem rację, uważając, że śledztwo w sprawie don Amadea Alfieriego prowadzone było nie dość ostro i że Baldassari czuje się tą sprawą dziwnie skrępowany. Więc tak, wolałem zaufać Patrycji Wills, stewardesie ze Swissair. Mogła bez trudności dowiedzieć się od koleżanek w innych biurach lotniczych w Rzymie, nie mówiąc już o Swissair, czy ktoś, o kim myślałem, zdecyduje się wreszcie na następny decydujący ruch.

Paoli przyznał się w rzymskim więzieniu do udostępniania trawki różnym gościom, no, były między nimi i kobiety. Signora Conti, tak dbająca o swoją opinię, nie opierała się, kiedy poproszono ją o szczere wyznanie pewnych spraw związanych z marihuaną. Doprawdy, doktor Paoli umiał wyciskać pieniądze przy różnych okazjach. Musiał przyznać, że znał Lucię Rizzi i bywał w jej mieszkaniu, niezbyt często, tylko wtedy, kiedy dostarczał towar. Jego odciski palców na pall mailach znalezionych w skrytce szafy przeze mnie, znane były sędziemu Baldassariemu. Nie miałem do niego pretensji, że nie powiedział mi o tym. Nie musiał. Ale gdy wręczyłem mu odciski palców zdjęte Paolemu w Rzymie, ucieszył się. Nawet mi podziękował na swój sztywny sposób i znowu nazwał kolegą. Doktor Taccone także był odbiorcą towaru dostarczanego przez Paolego. Obaj wymienili wielu odbiorców w Sienie i Rzymie. Jednak żaden ani razu nie wymienił tego jednego nazwiska, na którym mi zależało... Muszę powiedzieć w tym miejscu, że ucieszyłem się” mając pewność, że Anita Tornius była poza sprawą. Podobała mi się, ale inaczej niż na przykład Patrycja Wills czy panna Venturi. Miała jakieś niezwykłe poczucie godności własnej. Zapewne to właśnie nie pozwalało jej mówić ze mną o gemmach ukradzionych z kolekcji don Amadea Alfieriego. W związku ze sprawą Perucciego nalegałem stanowczo, aby jednak powiedziała mi o nich,

cokolwiek wic. Ostatecznie mecenas Perucci miał klucze do S. Giorignano, a nawet klucz wyłączający instalację założoną przez firmę „Electron”. Panna Tornius stanowczo odmówiła posądzenia kogokolwiek o tę kradzież. Właściwie odniosłem wrażenie, że wstydzi się mówić o tym. Ostatecznie spadła na nią fortuna. Samo muzeum ze zbiorami sztuki starożytnej mogła zlicytować za bajońską sumę.

- Czy mogę wyrazić pogląd, panno Tornius, że jedni mężczyźni będą panią podziwiać jako kobietę, a inni znowu jako wymarzoną
partię?

Zrozumiała mnie.

Zanim opuściłem S. Giorignano, wiedziałem dużo o kimś, kogo panna Tornius się bała. W dalszym ciągu nie wiedziałem nic o złodzieju bezcennych gemm, ale Anita Tornius zdecydowała się pokazać mi dowód ubezpieczenia tej części kolekcji don Amadea. Ubezpieczenie było takie, że mogę powiedzieć, iż straciłem na chwilę oddech. Powiedziałem Anicie Tornius, że jedna z tych zaginionych gemm mogłaby mnie urządzić na długie lata.

Pewne dodatkowe zeznania złożył w końcu doktor Taccone przed sędzią Baldassarim. Perspektywa więzienia z pozbawieniem go narkotyków, od których był już ogromnie uzależniony, była nie do zniesienia. Musiał mieć swoją szprycę trzy razy dziennie.

19 czerwca Malone, Baldassari i ja byliśmy w Zurychu. Mogłem wypić drinka z Jostem Kaumancm i podziękować mu za informacje, jakie przekazywał mi do Sieny. Właściciel małego antykwariatu „Ars”„powinien już< właściwie przebywać w więzieniu, ale byliśmy ciekawi, czy odwiedzi go ktoś, na kogo czekaliśmy. Musiał więc do końca zachowywać się tak, jakby nic się nie stało. Oczekiwany gość pojawił się w „Arsie”. Wziął pieniądze, to było 20 czerwca, i tego samego dnia odleciał do Calais. Polecieliśmy za nim. Wiedziałem od Patrycji Wills, że 21 będzie już w Calais. Cały czas był obserwowany. Na lotnisku nie rozstawał się ze swoją płaską walizką z czarnej skóry, ozdobioną staroświeckimi mosiężnymi okuciami. W Calais spotkał się z kobietą, która przyleciała tam kilka godzin wcześniej. Była to ta safna kobieta, której zdjęcie znaleźli ludzie komisarza Malone w atelier fotograficznym przy Via Rasella w Rzymie.

Byłem pewien^ że ma przy sobie to, czego szukałem.

Na prośbę komisarza tamtejsza policja ustaliła szybko, że obserwowany przez nas człowiek wybiera się do Londynu. Miał zarezerwowane miejsce na poduszkowcu „Princess Annę”, odpływającym 22 czerwca do Anglii. „Princess Annę” to luksusowy poduszkowiec, mimo że zabiera na pokład 416 pasażerów. Największy na trasie Calais-Dover i porusza się po kanale La Manche z szybkością 140 kilometrów na godzinę.

Z pewną trudnością udało nam się zająć na nim jedną kabinę. „Princess Annę” ma zawsze komplety.

Mieliśmy niecałą godzinę na załatwienie sprawy.


ROZDZIAŁ XVIII


Pogoda nie była dobra. „Princess Annę” posuwała się na wysokiej fali. Komunikat meteo przeznaczony dla pasażerów na pokładzie leżakowym był uspokajający. Wyciszenie osłoniętego pokładu prawie idealne. Nie spiesząc się wszedłem do baru i zamówiłem drinka, potem jeszcze jednego. Wróciłem na pokład leżakowy, odsunąłem drzwi, wyszedłem na pokład otwarty. Wiał silny wiatr, musiałem podnieść kołnierz wiatrówki. Poszedłem na rufę. Stanąłem obok niego. Nie odwrócił się nawet, wpatrzony w szare niebo za rufą. Niżej spieniona podmuchem turbin woda przez chwilę wyglądająca na kilwaterze tak, jakby rozlano tam oliwę, i znowu wysoka fala. „Princess Annę” włączała ster strumieniowy.

Sea Goddes I” był pasażerem dla ludzi, którzy nie potrzebują zastanawiać się, czy wyczerpali już swoje konto. Ściśle mówiąc, „Sea Goddes I” to statek dla ludzi, którzy mogą nawet nie wiedzieć, skąd biorą się pieniądze.

- Czy mogę pana prosić do mojej kabiny na szklaneczkę bourbona? - spytałem.

Teraz odwrócił się i popatrzył na mnie. Prawą ręką trzymał się poręczy, w lewej ściskał uchwyt czarnej, płaskiej walizki z okuciami. Patrzyłem na walizkę. Uśmiechnął się.

- Przybory fotograficzne. Miałem zamiar fotografować, ale nie lubię szarego nieba. Na „Sea Goddes I” będę miał wiele okazji. Rok pobytu na morzach południowych. Chętnie napiję się z panem. A wieczorem zapraszam na kolację z szampanem. Mam w Londynie wygodny apartament. Co pan powie o clicąuot?

- Kobieta. Zatem proszę.

Zeszliśmy do mojej kabiny. Pchnąłem drzwi. Zatrzymał się na progu. Był zaskoczony. Sędzia Baldassari i komisarz Malone podnieśli się z foteli.

Zadzwoniłem. Po chwili pojawił się steward. Zamówiłem trunki.

- W towarzystwie tak pięknej kobiety jak pańska przyjaciółka mogło się zdarzyć. Ostatecznie, mogę przyznać panu rację. Niezależnie od tego jednak, co pan sądzi o tej aferze, mnie ona nie interesuje.

Don Tulio milczał przez chwilę. Potem powiedział spokojnie:

Don Tulio trochę pobladł.

Don Tulio uczynił to. Poznałem wspaniały naszyjnik, miała go Lucia Rizzi, rysował go don Amadeo na planie Tumba Aurea. Obok leżały trzy grube pakiety. Komisarz Malone sięgnął po nie, ale cofnął rękę. Baldassari nie poruszył się nawet. Ja zamknąłem walizkę.

- Nie liczyliśmy na to, że znajdziemy broń, z której zastrzelił pan don Amadea, swojego brata. Samopowtarzalny liliput można gdzieś posiać. Podobnie można wyrzucić broń, z której strzelano do mnie w „Rocca” - powiedziałem. - Ale nikt nie wyrzuci tyle starego złota, zwłaszcza jeśli bardzo je lubi, ba, jest znawcą. Wyrafinowanym.

Liczyłem zatem na naszyjnik, jestem bowiem pewien, że mógł go mieć tylko morderca don Amadea. I człowiek, który zamordował Lucię Rizzi.

- Od mecenasa Perucci. Podsłuchał moją rozmowę z Anitą Tornius.

Don Tulio roześmiał się szeroko. Wyciągnął papierosa ze złotej papierośnicy, zapalił, zaciągnął się wonnym dymem.

- To prawda. Ta czerwona pantera nie była pańskim wozem, don Tulio. Był to wóz mecenasa Perucciego. Tylko pan i Perucci macie
w Sienie takie maszyny.

- No, widzi pan! Macie jeszcze jedno oskarżenie dla Perucciego!

Don Tulio wydawał się bardzo zmartwiony kłamstwami swego adwokata.

Spojrzał na mnie wrogo, ale milczał.

Obserwowałem zmiany na twarzy don Tulia. Twarz mu posiniala, wargi zbielały, lewa powieka opadła, zaczęła opadać i podnosić się w nerwowym tiku.

Udało się. Perucci powiedział mi, że podejrzewa, iż panna Yenturi jest przyjaciółką don Amadea.

pański krewny, kanonik Aldobrandeschi. Naprawdę się martwi. Nie sypia. Zwłaszcza odkąd pański brat został zamordowany i znikła nadzieja, że aktywa ulokowane w Banco Ambrosiano i inne dokumenty zostaną odzyskane.

Don Tulio podniósł głowę. Powoli, wyraźnie rzekł:

- Medardo nie mógł mnie widzieć, bo nie ja strzelałem do brata.

Świetnie nad sobą panował.


Przyjął ten cios w milczeniu. Nie chciał go odparować i popełnił błąd, bo przecież bluffowałem, Medardo tylko naprowadził mnie na trop.

Zwróciłem się do sędziego Baldassariego:

Don Tulio wysoko podniósł swój siwy, senatorski łeb.

- Okrucieństwo? - odezwał się cicho. - To sprawa oceny. Dla mnie była to po prostu swego rodzaju przyjemność... - zaczynał więc wreszcie mówić, nie chciał się bronić? - Rodzaj ofiary. Wyzwolenie osobowości i ofiary. Długo studiowałem obyczaje składania ofiar u Etrusków i doszedłem do wniosku, że to, co ja nazywałem moimi 2ahamowaniami i co sprawiało, że cierpiałem, że także uważałem, iż jestem okrutny, nieludzki, że drzemie we mnie bestia, że to było zupełnie naturalne. Jak rytuał składania ofiar w obyczaju etruskim. Czy kiedykolwiek czytał pan, by tych założycieli Rzymu i de facto państwa rzymskiego, jego ważnych instytucji, obyczajów, nazywano bestiami? Oni po prostu żyli. I ja też chciałem żyć. Bez zahamowań moralnych, bez filozofii moralnej.

- Próbowałem w życiu wszystkiego, panowie. Ale narkotyki nie pociągały mnie. Miałem silną wolę. I pozostaję człowiekiem woli.
Owszem, doktor Paoli i doktor Taccone dostarczali mi czasem środków, również narkotycznych. Czy mogę prosić o bourbona? Dziękuję. A zatem dostarczali mi w papierosach czy zastrzykach i używałem tego czasem, ale raczej podawałem te rzeczy kobietom. Lubiłem je uległe, ale świadome bólu, jaki im zadaję.

- Czy te seanse, te spotkania... czy bywał pan wtedy sam z kobietą? - rzucił pytanie Baldassari.

- Ach, nie. Jeśli zechcecie szukać innych gości, stracicie mnóstwo czasu! Są sprytni i bardzo wpływowi, panowie!

- Jak pan zamordował Lucię Rizzi? - zapytał Baldassari.

Don Tulio mówił. Człowiek w końcu musi zacząć mówić, aby uwolnić się od samego siebie.

- Wiedziałem” że tylko pana muszę się bać. Sądziłem, gdy przyjechała pańska przyjaciółka, ta Galson, że będę mógł pana zaszachować. Decyzję podjąłem za późno.

To mogła być sprawa MI 5, którą rozgryzłem razem z Jostem Kaumannem!

Był tak rozluźniony, że odpowiadał na każde pytanie.

Baldassari i Malone milczeli. Sędzia palił papierosa za papierosem. Malone gwałtownie żuł koniec cygara. Byli wykończeni. Ja też.

Don Tulio poprosił, abyśmy z nim wyszli na pokład. W kabinie było duszno. Przedtem chciał zobaczyć Marię Venturi. Przecież umówił się z nią na „Princess Ahne”.

Poszedłem do kabiny Joy pilnującej panny Venturi.

Don Tulio milczał. Patrzał na Marię Venturi, a ona kuliła się pod jego spojrzeniem jak zbity pies. Nic nie powiedział. Na Joy popatrzył inaczej. Z żalem.

Pokład spacerowy był pusty. Pogoda psuła się coraz bardziej. „Princess Annę” parła do przodu. Spojrzałem na zegarek. Za piętnaście minut będziemy w Dover.


ROZDZIAŁ XIX


- Prawo w języku etruskim. Jak można przypuszczać. A teraz, doktorze Bart, Tulio rasne svalce vel lupuce.

Zanim zdołałem uświadomić sobie, co znaczą te słowa, zanim pojąłem jak przez mgłę znaczenie słów, przypomniałem sobie znaczenie tych słów etruskich używanych niezwykle często, w różnych zestawieniach inskrypcyjnych i nie budzących już wątpliwości badaczy, nim tedy pojąłem, że „Tulio Etrusk przeżył i umarł”, Tulio rasne svalce vel lupuce... On był już za burtą przyciskając do siebie Joy. Za sobą usłyszałem krzyk komisarza Malone, wyszedł za nami, nie dowierzał tej bestii, nieszczęsnej bestii. Zdawało mi się, że ogromne ciało don Tulia leci i leci w dół, razem z Joy, a ja wciąż nie mogę ściągnąć skórzanej wiatrówki. Wreszcie skaczę. Musi mi starczyć powietrza, wciągam je głęboko do płuc, zanim przebiję granicę dwu żywiołów. Wszystko to trwa sekundy, potem w prądzie wody wyrzucanym spod kadłuba „Princess Annę” płynę, osuwam się w głąb morza za wielkim cieniem, głupstwo, nic się nie stanie, muszę mieć Joy, on może opadać dalej w dół. Skazałem go. Wokół mnie spokojnie i cicho, inaczej niż na powierzchni. Jeszcze trochę. Jeszcze. Już jestem przy nich. Mam w ręce włosy Joy, długie, czuję, długie jak włosy Meduzy. Ktoś chwyta mnie, to on, ręka z bransoletą, muszę teraz być bardzo szybki, a poruszam się w ciemniejącej przestrzeni, jakbym nie podlegał prawu ciążenia. Poczułem włosy Joy na mojej twarzy, teraz powinna mnie chwycić za szeroki pasek u spodni. Mądra dziewczyna. Zrobiła to. Obejmuję ją jednym ramieniem, wpycham kolana między nią i tego mężczyznę, pochwycił mnie mocno, ale nie może mieć lepszych płuc niż moje, to niemożliwe...

Prostuję kolana. Odpycham go. Bezlitośnie. Gdy zdołałem-wsadzić kluczyk do bransolety. Czy ten człowiek czuje jakiś strach w zapamiętaniu ostatniej rozkoszy zadawania strachu, bólu czy może śmierci innym?

Mam walizkę. Spycham wielkie ciało w dół. Odrywa się od moich stóp. Moje lewe ramię ogarnął skurcz. Nie mogę wypuścić Joy, tak trzymaj, Bart. Wielki cień znika w ciemności. Płynę ku światłu, tam jest życie. W moich skroniach biją potężne młoty, opadliśmy zbyt głęboko. Wyżej, do cholery, wyżej!... pracuję nogami, duszę się, to koniec. Nagle światło, w chwili, gdy Joy nieruchomieje. Głęboko wciągam powietrze. Unoszę Joy wysoko ponad moją głową, znowu jestem pod wodą, ale kiedy wynurzam się, mój oddech jest już dłuższy, mogę go uregulować. Zalewa nas fala, ale wypływamy. Na dobre chwyciłem oddech. Położyłem się na plecach, wciągnąłem Joy na siebie. Zdołałem zatrzasnąć bransoletą na prawej ręce. Miniaturowy kanonik dostanie swoje papiery. Czuję się dobrze. Teraz mogą nam gwizdnąć, Bart!

Słyszę narastający warkot silnika lodzi. Widzę ją. Na dziobie stoi Malone. Kurczowo trzyma się relingu jedną ręką, drugą rzuca mi koło z liną.

Mieślimy nasze taśmy, walizkę z naszyjnikiem i papierami, gemmy z kolekcji Amadea i Marię Venturi. Milczała ponuro przez cały czas, ale w końcu zacznie mówić. To już sprawa policji. Nie mieliśmy don Tulia, ale Malone i Baldassari nie pytali, czy mogłem go uratować. Po prostu utonął. Tyle dowiedzą się ludzie, czytając jutro poranne gazety. Baldassari i Malone nie zamkną sprawy, mając w rękach wspólników Tulia, ale unikną ambarasu postawienia członka rodu Alfierich przed sądem.

Baldassari był ciekaw, czy rzeczywiście potrzebna była komedia urządzona w Tumba Aurea z udziałem Perucciego i Joy. Musiałem zatem wyjaśnić, że chcąc wypłoszyć mordercę, musiałem dać mu do zrozumienia, że wiemy dużo o jego osobowości. I to nam się udało.

Tak sobie gadaliśmy w drodze powrotnej do Calais. Na poduszkowcu był sklep z gazetami i książkami. Kupiłem sobie wielki słownik łaciny średniowiecznej Forcellini-Facciolatiego.

Potem lecieliśmy do Rzymu, gdzie Baldassari i Malone musieli złożyć raporty. Komisarzowi Malonemu pozostał Paoli i sprawa przemytu. Paoli nie ułatwi mu życia i nie powiesi się na kracie swojej celi.

Popatrzył na mnie podejrzliwie, jakby się zastanawiał, czy może uczynić wyznanie znacznej wagi.

W Rzymie, gdy oddano Marię Venturi pod opiekę policji, poszliśmy na zapiekane spaghetti. Narzekaliśmy na suszone śliwki i rodzynki, Baldassari mówił głośno, że za dużo tłuszczu, Joy oznajmiła, że czuje mąkę, a Malone wołał, że nie ma wina. Narobiliśmy trochę wrzawy, zanim dano nam zjeść i wypić. Potem sędzia pożegnał się, Malone też.

- Wpadnij do Rzymu, Rob! Jesienią Rzym bez turystów jest pierwsza klasa.

Podał rękę Joy i wskoczył do swojego starego wozu, trzaskając drzwiami tak mocno, że pewnie zgubi drzwi, uszczelki i wszystko. Miałem jeszcze do załatwienia dwie sprawy. Pożegnać Claudię i podziękować Patrycji Wills. Zacząłem od Patrycji, ulokowawszy Joy w hotelu. Przyjęła mnie uroczo w swoim małym mieszkaniu na Via del Corso. Gdy wróciłem do hotelu, musiałem mieć niewyraźną minę, bo Joy powiedziała:

- Robercie D. Bart. Cokolwiek uczyniłeś, wybaczam ci.

- Za dużo wspaniałomyślności, Joy, nie zniosę tego. Padłem na fotel, Joy podała mi podwójnego drinka.

Potem włóczęga po Rzymie. Kwiaty dla Joy i Claudii na Campo dei Fiori, pod smutnym, sczerniałym pomnikiem Giordana Bruno. Potem nobliwa „Caffe Greco”, dwustuletnia melina artystów i intelektualistów, nie wymieniając snobów, barokowe wnętrza, chwila ciszy po zgiełku nieśmiertelnego Rzymu karmionego przez cały świat. Piliśmy mrożoną kawę w dostojnych wnętrzach i było mi smutno. Jeszcze trochę i stracę z oczu Joy i Claudię. Claudia wyglądała na nieszczęśliwą.

Wieczorem spytałem Joy w hotelu:

Powiedziała to, czesząc spokojnie włosy przed lustrem. Joy to dziewczyna, która wie, co mówi. Wziąłem do ręki słownik łaciny średniowiecznej. Po co ja to kupiłem?

Joy podeszła do mnie i usiadła mi na kolanach.

W Sienie uregulowałem rachunki. Widziałem się z panną Tornius. Lubię inteligentne, powściągliwe i urocze kobiety, zatem rozmawialiśmy dosyć długo. Spytałem ją, jak się miewa signora Alfieri, małżonka don Tulia, i pokazałem Anicie Tornius „Neue Zurcher Zeitung” z wiadomością o tragicznym wydarzeniu na „Princess Annę” i utonięciu bogatego arystokraty don Tulia Alfieri. Signora Alfieri to kobieta o mocnych nerwach, mimo wszystko, oznajmiła mi panna Tornius. Nie chciałem jej pytać, czy signora Alfieri mogłaby zdecydować się na desperacki krok ratowania męża, śledzenia mnie i, powiedzmy, strzelenia do mnie z sześciocalowej rury. Nie miałoby to sensu, ale kobiety często działają według własnej logiki, której mężczyźni nie rozumieją. Poniechałem pytania. Niech ta sprawa zostanie bez odpowiedzi, zwłaszcza, że usłyszałem od Anity Tornius, że jej zdaniem signora Alfieri od dawna nienawidziła męża, bała się go i tylko kobieca i rodowa duma powstrzymywała ją od podjęcia kroków rozwodowych. Jeszcze jedno pytanie pozostawiłem sobie bez odpowiedzi: kto chciał mnie stuknąć ciężarówką owej nocy, gdy jechałem do Sieny i czyj sportowy wóz towarzyszył mi tak długo? Może dowie się tego Malone, gdy weźmie Paolego w krzyżowy ogień pytań. Aiusiałem jednak spytać pannę Tornius, czy wiedziała o wydartych kartach z księgi inwentarzowej don Amadea. Wiedziała, ale ona ich nie wydarła. To pytanie też zostawiam bez ostatecznej odpowiedzi. Don Amadeo? Tulio? Perucci? Anita Tornius stwierdziła, że słyszała rozmowę don Amadea z bratem 10 marca. „Wszystko, co wiem, opowiem policji”, miał powiedzieć don Amadeo. Może te słowa przyspieszyły śmierć Amadea bardziej niż żądanie zwrotu.papierów i aktywów z Banco Ambrosiano?

Co się tyczy papierów z walizki don Tulia, to oddałem je osobiście kanonikowi Aldobrandeschi. Cieszyła mnie radość, jakiej nie potrafił ukryć. Nie spodziewałem,się, że miniaturowy kanonik potrafi dziękować tak wylewnie. Przestałem się dziwić, gdy powiedział mi, że wyraża wdzięczność swoich wysoko postawionych przyjaciół z Rzymu. Nie spytałem, jacy to przyjaciele. Tym bardziej że w lokalnej gazecie

przeczytałem, iż jeden z prezesów Banco Ambrosiano powiesił się pod londyńskim mostem lub raczej znaleziono go powieszonego...

- Moi przyjaciele byli oszukiwani, mister Bart, i teraz, po odzyskaniu tych papierów, będą to mogli udowodnić. Aktywa don Amadea nie interesują ich, może je pan zwrócić pannic Tornius, spadkobierczyni don Amadea.

Pożegnał mnie. Ale wrócił wieczorem, gdy Joy siedziała przed lustrem i czesała swoje długie, jasne włosy. Na stoliku paliła się czerwona świeca i stała butelka clicąuota. Wyszedłem z sypialni i otworzyłem drzwi. Aldobrandeschi wszedł do pokoju z dużym zawiniątkiem pod pachą. Położył je na biurku, uścisnął mi dłoń i wyszedł, uśmiechając się tajemniczo.

Rozpakowałem zawiniątko. Był to obraz. Madonna Lorenza di Piętro z Sieny, zwanego Vecchiettą. Oniemiałem.

Przyszła Joy. Miała na sobie jakąś staroświecką koszulę z mnóstwem falbanek. Wyemancypowana konserwatystka!

Zaiste, śmierć don Tulia Alfieriego można było tak nazwać. Nie mam wyrzutów sumienia. Wtedy w głębinie morza nie miałem innego wyboru.

Wróciłem do sypialni i przyniosłem stamtąd małe pudełko. Poprosiłem Joy, aby je otworzyła. Tkwiła w nim, na aksamitnej poduszce, wspaniała szmaragdowa gemma z głową Venus.

Joy wpatrywała się w gemmę. Po chwili powiedziała:

- Jeszcze pomyślę, co z nią zrobić.

Włóczyliśmy się trochę po Sienie. Orlani, Joy i ja. Co do mnie, mogłem sobie na to pozwolić, bo postanowiłem zostawić we Włoszech te dwa i pół tysiąca dolarów, jakie otrzymałem od Anity Tornius, zanim wręczyła mi szmaragdową gemmę, czując się zobowiązana do uregulowania mojego honorarium. Claudia nie przyjechała do Sieny, choć zdaniem Orlaniego powinna obejrzeć cuda etruskiego grobowca w „Rocca”.

Można zakochać się w Sienie, rywalce Florencji, w malowniczym krajobrazie oglądanym ze starych murów, wspominając burzliwą,

krwawą, ale i piękną przeszłość grodu założonego podobno przez synów Remusa ściganych przez Romulusa. Joy koniecznie chciała obejrzeć Madonnę Provenzano z kościoła ustawionego kiedyś na „miejscu rozpustnym”. Mnie interesowały freski w Palazzo Pubblico, roboty Ambrogia Lorenzettiego. I nieopisana atmosfera starości, jaką można odnaleźć jeszcze w Lukce i Sienie. Atmosfera kondotierów, feudałów, królów, longobardzkich awanturników. Dziwni ludzie zaludniali to miasto. Pełne dzieł sztuki i okrucieństwa pełzającego jeszcze nocą i opowiadającego o łotrostwach mieszkańców. Sadystycznych wendetach, okropnych wyrokach sądów, karach nie mieszczących się w wyobraźni. Wszyscy tu byli okrutni. Sędziowie, lud, patrycjat, władcy, kaci, rycerze, hołota, kobiety, mężczyźni, dzieci i lekarze, zwłaszcza podobno dominikańscy, którzy tu leczyli św. Franciszka, wypalając mu żywym ogniem rany powstałe na głowie. Poczciwy święty, który opowiadał okrutnemu światu, że Bóg nie pragnie ofiar, tylko miłosierdzia, wesoły Franciszek beczący na ambonie, gdy opowiadał tłumom o baranku w Betlejem... Gadaliśmy o sieneńskim gotyku, który tak przedziwnie różni się od lombardziego, i przechadzaliśmy się po rynku przed ratuszem, na którym św. Bernard miewał kazania, i podziwialiśmy stare pałace, niektóre zamieszkałe od setek lat przez te same rody. Miejsca, gdzie stały domy Alfierich. Patrząc na nie, mogłem powtórzyć, co sekretarz sieneńskiego medyceusza Pan-dolfa odpowiedział, gdy papież Aleksander Borgia spytał go, jak w ogóle można rządzić tymi sieneńczykami. „Tylko kłamstwem, Wasza Świątobliwość”.

U dominikanów obejrzałem jeszcze głowę Katarzyny Beninsaca, doradczyni okrutnika i tyrana, papieża Urbana VI, sławną relikwię sławnej świętej sieneńczyków. I miałem dosyć.

Nie lubię, gdy historia przytłacza mnie.

W Rzymie oddałem samochód, uregulowałem ostatni rachunek i rozdałem napiwki. Z lotniska wysłałem pożegnanie do Claudii i komisarza Malonego.

We Fryburgu, w Szwajcarii, mogłem pokazać mojej córce Dianie przepiękne witraże Mehoffera, gdy słońce ogarnia szarą bryłę katedry i zapala w owych witrażach niezapomniane barwy. Witraże Mehoffera to jeden z cudów Europy i moja córka musiała to wreszcie zobaczyć. Jeszcze przez rok chciałem zostawić ją pod opieką lekarzy i w szwajcarskiej szkole. Potem będzie banalny Londyn.

We Fryburgu Joy powiedziała mi, gdy przyglądaliśmy się Dianie, smukłej i ślicznej jak młode życie, zapatrzonej w witraże fryburskiej’ katedry:

- Chciałam podarować tę szmaragdową gemmę twojej córce. Ale rozmyśliłam się. Nie dostanie jej.

Popatrzyła na mnie uważnie.

- Powiedz, że nie będziesz się śmiał!

Powiedziałem, że nie będę.

- Astrologia, głuptasie. Sprzedaj’ szmaragdową gemmę, proszę cię!

Nie jestem przesądny, ale gdy idzie p interes mojej córki, to gotów byłbym sprzedać nie tylko szmaragdową gemmę, ale nawet przejechać się nago na koniu ulicami Fryburga. Z wszelkimi konsekwencjami tego czynu. No więc sprzedałem gemmę z głową Venery. Kaumann dał mi za nią tyle forsy, że byłem naprawdę zdziwiony. Obraz Vecchietty też chciał kupić, ale ja wykazałem twardy upór.

We Fryburgu miałem telefon od sędziego Baldassariego. Perucci wsypał jeszcze jednego wspólnika don Tulia. Był nim właściciel hotelu „Toscana”, facet, który podsłuchiwał moje rozmowy telefoniczne. Ale to wszystko było już poza mną. W starym, pięknym Fryburgu czas upływa przyjemnie, jeżeli się ma trochę pieniędzy.

Joy znalazła w „Weltwoche” pierwszy wielki artykuł pod tytułem Sprawa etruskiego grobowca. Było w nim wiele prawdy i nieprawdy, jak to zazwyczaj:, bywa w dziennikarce. Było i o mnie, i o profesorze Orlanim - brawo, staruszku, reklama nie zaszkodzi nawet profesorowi! - był „pierwszy wrzask sensacji”, jak oznajmiła Joy po przeczytaniu tego wszystkiego. Tacy faceci jak Malone i Baldassari mają dobre kontakty, a ich szefowie - jeszcze lepsze. Dlatego o don Tuliu Alfierim napisano niewiele. Nie mógł stanąć przed kratkami, leżąc na dnie kanału La Manche, a jego wspólnicy w Rzymie i Sienie czekali na procesy, wynajęli najlepszych adwokatów. Aresztowano nawet właściciela „Toscany”, hotelu, w którym mieszkałem, będąc w Sienie. Jego wspólnik z antykwariatu „Ars” w Zurychu już siedział. Właściciel „Toscany” kierował siatką przemytników we Włoszech. On też mógł sobie pozwolić na kosztowną obronę. Jeden człowiek zależy od drugiego człowieka i tak toczy się światek.

W „Weltwoche” podkreśliłem sobie czerwonym ołówkiem wypowiedź sędziego Baldassariego. Oznajmił, że nie spocznie, nie przedstawiwszy opinii publicznej ponurych zbrodni związanych z Tumba Aurea i patologią pewnych środowisk. Gość jest twardy, zobaczymy, czy mu się to uda. Uruchomiłem moje biurko wycinków prasowych, wyciąłem to wyzwanie rzucone tak śmiało i włączyłem je do moich prywatnych akt.

Baldassari, podobnie jak Malone, należy do tych mężczyzn, którzy długo obliczają swe szanse, zanim siądą do niebezpiecznej gry. Ale kiedy już zaczną, wtedy albo trzeba uznać ich wyższość, albo ich unieszkodliwić.




KB”





Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
ROBERT D BART 02 Etruski grobowiec
Bart Robert D
07 08 Sztuka grobowa i świątynna Etrusków
7 sztuka grobowa i świątynna Etrusków
ROBERT D BART 01 Dwie czaszki
Robert D Bart Śmierć w południe
ROBERT D BART 03 Śmierć w południe
PROJEKT CHEOPS CHICAGO GROBOWIEC CHEOPSA
6 Sztuka Etruska
Grobowiec, H. P. Lovecraft
domieszki by Bart, Studia, II rok, Materiały Budowlane 2
gr bart, Dokumenty- spr
Etruskowie
aaaasas, Szkoła, Semestr 4, Podstawy elektroniki, Bart
PROJEKT CHEOPS GROBOWIEC CHEOPSA
PROJEKT CHEOPS GROBOWIEC CHEOPSA
Sen Grobów
Bart 10nowy

więcej podobnych podstron