308 Macomber Debbie Trzeba przetrwać tę miłość

background image

DEBBIE MACOMBER

Trzeba przetrwać tę miłość

OD AUTORKI

Droga Czytelniczko, Witaj w Hard Luck, niewielkim mieście na

Alasce! Mam nadzieję, że będziesz mi towarzyszyła w tej

przechadzce, podczas której poznamy synów północy, ich rodziny,

przyjaciół i przyszłe żony.

Nie wiem, czy kiedykolwiek spłacę dług wdzięczności wobec

pewnych osób, jak się okazuje, osób fikcyjnych. Myślę tu o Valerie,

Stephanie i o Norze, trzech siostrach, o których pisałam w trylogii

„Siostry z Orchard Valley". (Orchard Valley). Zarówno praca nad

poszczególnymi tomami, jak i miejsce akcji oraz bohaterowie cyklu,

wszystko to napełniało mnie miłością i entuzjazmem. Odrębną i kto

wie, czy nie największą satysfakcję sprawiło mi wszakże przyjęcie

mojej trylogii przez Czytelniczki.

Kiedy więc Wydawnictwo Harlequin zaproponowało mi napisanie

sześciotomowego cyklu, byłam przejęta tym do głębi. Wkrótce potem

ożyło miasteczko Hard Luck, bracia O'Halloranowie oraz synowie

północy. Pracowałam ciężko, lecz z pracy swej czerpałam tylko

radość. W trosce o rzetelność opisu wybrałam się wraz z mężem w

podróż po Alasce.

background image

I wiesz, Droga Czytelniczko, czym się to skończyło? Miłością do

tego północnego stanu, do jego niezmierzonych przestrzeni, do

pełnych ciepła i osobistego uroku zamieszkujących go ludzi, wreszcie

do całej atmosfery życia w tej najdalej wysuniętej na północ placówce

naszej cywilizacji.

A teraz zajmij. Droga Czytelniczko, wygodne miejsce w fotelu i

pozwól sobie przedstawić dumnych, upartych i cudownych mężczyzn,

synów Arktyki i tundry, oraz opowiedzieć o tym, co się wydarzyło,

gdy natknęli się na kobiety swojego życia. Kobiety z południa.

Dostatecznie odważne, by zmienić całe swoje dotychczasowe życie i

podjąć ryzyko miłości.

W gruncie rzeczy takie jak Ty i ja!

Debbie



























background image

Krótka historia Hard Luck na Alasce

Hard Luck, miasteczko rozciągnięte wzdłuż jednej ulicy, leży

prawie sto kilometrów na północ od koła podbiegunowego, w pobliżu

Brooks Range. Początek dali mu Adam O'Halloran i jego żona Anna,

którzy jako pierwsi wybudowali tu swoje domostwo. Adam przybył na

Alaską gnany gorączką złota, lecz działki, które nabył, nie przyniosły

mu fortuny. Niemniej O'Halloranowie, pokochawszy tą północną

surową krainą, postanowili się tu osiedlić. Mieli dwóch synów,

Charlesa i Davida. Pięcioletnią córeczkę, Emily, utracili w

tragicznych i bardzo niejasnych okolicznościach.

Wkrótce w pobliżu domu O'Halloranów zaczęły powstawać inne

domy. Pierwsi sąsiedzi również byli poszukiwaczami złota, a

niebawem dołączyli do nich także kupcy i rzemieślnicy. Rodzina

Fletcherów przybyła w 1938 roku i otworzyła sklep tekstylny.

W dzień wybuchu drugiej wojny światowej Hard Luck liczyło już

prawie pół setki mieszkańców. Młodzi mężczyźni, włączając obu

O'Halloranów, zgłosili się do wojska. Pierwszy wyruszył Charles;

skierowano go do Anglii. W dwa lata później tą samą drogą przebył

David. Charles poległ niemal tuż przed zakończeniem działań

wojennych. Do domu wrócił tylko David, przywożąc ze sobą

młodziutką żoną, Ellen, Angielką. A przecież, zanim wdział mundur,

związał się słowem z Catherine Fletcher, dziewczyną do szaleństwa w

nim zakochaną.

David natychmiast rzucił się w wir pracy. Skończył kurs pilotażu,

służył jako przewodnik myśliwym i wędkarzom, wybudował kolonię

background image

domków myśliwskich, a następnie hotel, który miał zapewnić turystom

lepsze warunki pobytu. Niestety, w połowie lat osiemdziesiątych hotel

spłonął. David i Ellen dochowali się trzech synów, chociaż zostali

rodzicami stosunkowo późno. Charles (imię swoje odziedziczył po

stryju) urodził się w 1960 roku, Sawyer w 1963, a najmłodszy -

Christian - przyszedł na świat w dwa lata później.

Hard Luck powoli rozrastało się i w 1970 roku osiągnęło setkę

mieszkańców. W okresie boomu naftowego władze stanowe

sfinalizowały budowę szkoły i budynku gminy. Przy głównej ulicy

pojawił się szyld restauracji, a wywiesił go Ben Hamilton, eks-

żołnierz, który przez wiele lat walczył w Wietnamie. Osoba

restauratora sprawiła, że lokal prędko stał się ośrodkiem życia

towarzyskiego w miasteczku.

Pod koniec lat osiemdziesiątych bracia O'Halloranowie założyli

lotnicze przedsiębiorstwo pasażersko-transportowe pod nazwą

„Synowie Północy", które świadczyło najprzeróżniejsze usługi. Piloci

dostarczali i odstawiali pocztę, zaopatrywali miasteczko w paliwo i

inne niezbędne produkty, przewozili pasażerów. Najczęściej kursowali

na linii Hard Luck - Fairbanks, najbliżej położonym miastem z

prawdziwego zdarzenia.

W chwili, gdy zaczynamy naszą opowieść, Hard Luck liczy sobie

stu pięćdziesięciu mieszkańców - z przewagą mężczyzn...








background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Ta kobieta, delikatnie mówiąc, działała mu na nerwy. Christian

O'Halloran już od dawna chciał wymówić Mariah Douglas pracę, zaś

ostatnio udało mu się nawet skompletować długą listę jej przewinień.

Doprawdy, bardzo długą. Na swoje nieszczęście miał upartego brata-

wspólnika, którego zgoda była tu niezbędna. Zdaniem Sawyera,

Mariah bez zarzutu wywiązywała się ze swoich obowiązków.

Zdaniem Christiana, Sawyer był ślepcem, przynajmniej w tej

jednej kwestii. Ślepcem był też Charles. Obaj starsi bracia, zazwyczaj

tak przenikliwi w swoich opiniach i sądach o innych ludziach, w

przypadku Mariah tracili całą swoją zdolność rozeznania. Gdy

przychodziło do oceny tej kobiety, zawodziła ich inteligencja, a nawet

zwykła intuicja. Zachowywali się, jakby mieli przepaski na oczach.

I żeby choć kończyli na obronie Mariah. Oni posuwali się

znacznie dalej i oskarżali jego, Christiana, wytykając mu

gburowatość, arbitralność i tendencyjność. Mariah najzwyczajniej

zwodziła ich, stwarzając wrażenie istoty słodkiej i delikatnej. Prostej i

bezpretensjonalnej. Pracowitej i obowiązkowej.

Ale za tymi miłymi pozorami kryła się prawda dużo już mniej

pociągająca. Przede wszystkim Mariah Douglas cierpiała na

przypadłość zwaną roztargnieniem, co przy jej zawodzie sekretarki

było rzeczą niewybaczalną. Gubiła dokumenty, myliła informacje,

upuszczała na podłogę drobne i przewracała całkiem spore rzeczy.

Ta niezdatność czy też ofermowatość nasilała się lub słabła w

zależności od tego, w jakiej odległości od Mariah znajdował się w

background image

danym momencie on, czyli jej szef. Wypływał stąd logiczny wniosek,

że wpadki Mariah wiązały się jakoś z jego osobą i raczej tylko z jego

osobą.

Więc może uwzięła się na niego i chciała mu podokuczać,

wiedząc, że i tak Sawyer weźmie ją w obronę. Bo wykluczał, żeby

rozmyślnie i z premedytacją sabotowała ich lotnicze przedsiębiorstwo.

Tak daleko nie zagalopował się jeszcze w swoich podejrzeniach.

Zadowalał się stwierdzeniem, że między nim a Mariah panuje stan

zimnej wojny. Kiwnął głową, gdyż określenie to nawet spodobało mu

się.

Oto siedział za biurkiem w baraku „Synów Północy" w Hard

Luck na Alasce i po raz setny, a może tysięczny zadawał sobie

pytanie, co w Mariah, pomijając już jej niezdarność, nastawiało go do

niej krytycznie i niechętnie?

Bo na pewno nie jej wygląd. Ta kobieta miała wszystko na swoim

miejscu. Średniego wzrostu, zbudowana jak w sam raz, rude włosy o

miedzianym odcieniu i brązowe oczy. Spojrzawszy na nią, z

pewnością niejeden facet pomyślał sobie, że jest bardzo ładna. I

chyba, do diaska, była bardzo ładna. Jasne, że stojąc na poboczu

autostrady nie spowodowałaby kraksy tą swoją urodą. Tylko tyle, że

miło było na nią patrzeć. Jej uroda cieszyła męskie oko.

Duke Porter, jeden z pilotów, był tego najlepszym przykładem.

Gdy patrzył na Mariah, jego oko lśniło niczym Gwiazda Polarna na

bezchmurnym niebie.

background image

Christian zacisnął szczęki. Przypomniał sobie tamten dzień, gdy

wszedł do biura i zastał tych dwoje w niedwuznacznie intymnej

sytuacji. Najzwyczajniej się całowali. Jakby nie mogli tego robić poza

biurem i poza godzinami pracy. Płacił im za określone usługi, a nie,

cholera, za sprawianie sobie przyjemności!

Ta jego wściekłość świadczyła o braku konsekwencji i

uświadamiał to sobie bardzo dobrze. Gdy bowiem podejmował razem

z Sawyerem decyzję o ściągnięciu do Hard Luck pewnej liczby

młodych kobiet, miał na uwadze właśnie swoich pilotów. To im chciał

umilić życie widokiem kobiecej urody, w nadziei, że tym sposobem

zatrzyma ich na miejscu.

Chłopaki bowiem zaczynali już sarkać i grozić, że przeniosą się

do jakiegoś dużego miasta, gdzie nie będą musieli prowadzić życia

mnichów. Kilku nawet zamieniło słowa na czyny. Napływ

„ochotniczek" miał rozwiązać nabrzmiałe problemy. Tymczasem

stworzył nowe. Mariah Douglas była tego najlepszym przykładem.

Pierwsza na daleką północ przybyła Abbey Sutherland. Nie

minęły dwa tygodnie, jak w statecznego dotąd Sawyera wstąpił demon

pasji erotycznej. Po miesiącu on i Abbey, matka dwojga dzieci z

poprzedniego małżeństwa, byli już mężem i żoną.

Również Charles zaraził się podobnym obłędem, z tym że za

sprawą Lanni Caldwell. Jego szczytne ideały kawalerstwa rozsypały

się jak domek z kart. Wystarczył widok zgrabnych nóżek, pięknej

buzi, piersi rysujących się pod sweterkiem. W rezultacie z trzech

background image

braci, zaprzysięgłych kawalerów, tylko on, Christian, został jeszcze

przy zdrowych zmysłach.

Ale jeśli miał wytrwać w jakiej takiej psychicznej kondycji,

musiał czym prędzej pozbyć się Mariah Douglas. Była jak cierń w

pięcie czy katar sienny utrzymujący się przez wszystkie pory roku.

Obie strony wywiązały się właśnie z rocznego kontraktu i „Synowie

Północy" nie mieli już wobec Mariah żadnych dalszych formalnych

zobowiązań. Można było z czystym sumieniem powiedzieć sobie „do

widzenia".

Między teorią a praktyką istniała jednak przepaść. Na

przeszkodzie stał przede wszystkim Sawyer, który nie wyobrażał

sobie lepszej od Mariah sekretarki, dając tym dowód całkowitego

braku wyobraźni. Poza tym wciąż wytykał jemu, Christianowi, że to

on zatrudnił Mariah. Zdawał się nie pamiętać, że ich obecna

sekretarka przybyła tu jakby z drugiego rzutu, gdyż pierwotnie na jej

miejscu miała siedzieć Allison Reynolds.

Na wspomnienie wysokiej, długonogiej, przepięknej blondynki o

śpiewnym imieniu Allison, Christian poczuł skurcz serca. Podbiła go

dokładnie w chwili, gdy ukazała się w drzwiach apartamentu hotelu w

Seattle, gdzie przeprowadzał rekrutację kandydatek z ogłoszenia.

Zachowywała daleko idącą rezerwę, więc dosłownie wyłaził ze skóry,

by tylko namówić ją do wyjazdu do Hard Luck i podjęcia tam pracy.

Owszem, przyjechała, lecz po to tylko, by zebrać hołdy

zachwyconych jej pięknością pilotów i wrócić do Seattle pierwszym

samolotem. Hard Luck objawiło się jej jako przygnębiająca dziura.

background image

Pech chciał, że nie było go wówczas na miejscu. Gdy dotarła doń

wiadomość, że Allison wybrała lepszy los od pracy sekretarki za

kołem podbiegunowym, sięgnął, przybity, po pierwszą z brzegu

ofertę.

I tak na horyzoncie pojawiła się Mariah Douglas. Był to dzień

prawdziwie przeklęty. Kurczę zamiast barwnie upierzonego ptaka. Bo

Christian zdążył już niemal zakochać się w Allison. Zafascynowała go

w takim samym stopniu, w jakim Abbey zafascynowała Sawyera, a

Lanni Charlesa. Z Allison jako sekretarką, rzeczniczką prasową i w

ogóle żywą reklamą ich prywatnej linii lotniczej - „Synowie Północy"

podbiliby całą Alaskę.

- Christianie, czy masz chwilę czasu? Chciałabym z tobą

porozmawiać. - Mariah Douglas zbliżyła się do jego biurka z tak

bojaźliwą miną, jakby wył i toczył z ust pianę.

Spojrzał na nią z błyskiem irytacji w oczach.

- Więc mów.

Zagryzła dolną wargę. Wciąż patrzyła na niego, jakby był

ludojadem. A przecież uważał się za człowieka kulturalnego i raczej

miłego w kontaktach międzyludzkich.

- Sawyer poradził mi, żebym mimo wszystko przeprowadziła z

tobą rozmowę...

Westchnął.

- Zamieniam się w słuch.

- Przepracowałam u was okrągły rok.

Nikt bardziej od niego nie był tego świadomy.

background image

- Tak, wiem.

- Prosiłabym w związku z tym o tydzień urlopu.

W Christiana wstąpił nowy duch. Tydzień bez Mariah. Tydzień

wolności. Tydzień błogiego spokoju.

- Umówiłam się z przyjaciółką w Anchorage - dodała w formie

wyjaśnienia, mimo że nikt w tym pokoju niczego takiego od niej nie

oczekiwał.

- Kiedy?

Im szybciej sobie wyjedzie, tym lepiej. Nadarzała się okazja, że

wreszcie będzie mógł przekonać Sawyera o zbędności tej osóbki. A

potem razem się zastanowią, kogo zatrudnić na jej miejsce. Ma się

rozumieć, kandydatka będzie musiała jak najbardziej przypominać

Allison i krańcowo różnić się od Mariah.

- Najlepszy byłby następny tydzień - odparła z nagłym

ożywieniem w oczach i na twarzy. - Początek sierpnia to niewątpliwie

najlepsza pora na zwiedzanie Alaski.

- Niech będzie przyszły tydzień. - Christianowi tak bardzo

spodobała się prośba Mariah, że miał ochotę chwycić ją w ramiona i

pocałować w oba policzki.

Na twarzy Mariah odmalowało się wahanie.

- Czy coś jeszcze? - zapytał.

- Chciałabym po prostu podziękować ci za wyrażenie zgody.

Wiem, że zwali się na ciebie nawał pracy, ja zaś uprzedzam cię o

wyjeździe dosłownie za pięć dwunasta. Ale dopiero wczoraj

otrzymałam list od Tracy, w którym...

background image

- Od Tracy Santiago?

Potwierdziła skinieniem głowy.

Tracy była adwokatką, którą ojciec Mariah zaangażował w celu

sprawdzenia na miejscu w Hard Luck, czy jego córce nie dzieje się

jakaś krzywda. Tracy przyleciała, zorientowała się w faktycznym

stanie rzeczy, napsuła krwi kilku mężczyznom, szczególnie zaś

Duke'owi Porterowi, i zaprzyjaźniła się z Mariah. Teraz miały spędzić

ze sobą krótki urlop, traktując Anchorage jako bazę wypadową.

- Wyruszam więc w najbliższą sobotę.

- Masz moją zgodę.

Odruchowo odgarnęła włosy z policzka.

- Raz jeszcze dziękuję.

- Z kim lecisz?

- Z Dukiem. Obiecał podrzucić mnie do Fairbanks.

Duke Porter. Właściwie Christian mógł się tego domyślić. Duke

nie przegapiłby okazji spędzenia z Mariah kilku miłych chwil w

chmurach. I nawet trudno było mu się dziwić. Jego samotne serce

pewnie już od dawna wyrywało się ku urodziwej sekretarce, a na

dodatek pannie.

Rzecz dziwna, zamiast temu przyklasnąć, Christian poczuł coś w

rodzaju wewnętrznego buntu, choć sam nie wiedział, dlaczego nie

podoba mu się idea wspólnej podróży Duke'a i Mariah do Fairbanks.

- Duke będzie w sobotę zajęty - oświadczył, głowiąc się

równocześnie, jaką to robotę wymyślić pilotowi.

background image

- Sprawdziłam rozkład lotów. Duke tę sobotę ma wolną. Poza tym

obiecał mi...

- Więc sprawdź, proszę, raz jeszcze, a potem poproś o przysługę

innego pilota - powiedział ze złością.

- W porządku - odparła zgodnie, chociaż nie miała zachwyconej

miny.

Po kwadransie znowu stanęła przy jego biurku. Czy ta kobieta da

mu wreszcie spokój?

- Co znowu?

- Ponownie przejrzałam rozkład i poza Porterem jest tylko jeden

pilot, który ma wolne w najbliższą sobotę.

- No to sprawa załatwiona. - Gotów był przystać na każdego,

byleby za sterami maszyny nie siedział Duke.

- Ale...

Niecierpliwie machnął ręką.

- Dość już wałkowania tego tematu. Mam pilną robotę. Polecisz

sobie do Fairbanks, a tam już złapiesz samolot do Anchorage.

- Tak, tylko że tym pilotem, o którym wspomniałam -

odchrząknęła - jesteś ty.

Opuszczając biuro tego popołudnia po skończonej pracy, Mariah

pomyślała, że każda inna na jej miejscu zobaczyłaby w Christianie

sadystę, okrutnika i w ogóle faceta, z którym nie da się współżyć.

Skoro więc w żaden sposób nie mogła zadowolić go jako szefa i

pracodawcę, pozostawało jedynie zrezygnować z pracy i powiedzieć

mu na odchodnym, żeby się wypchał.

background image

Tak właśnie powinna postąpić, jeśli zostały w niej jeszcze jakieś

resztki honoru. I zrobiłaby to, gdyby nie była w nim tak straszliwie,

tak bez pamięci zakochana.

Mariah nie pamiętała już, kiedy dopadło ją to zakochanie. Być

może zaraz na samym początku, już w trakcie rozmowy

kwalifikacyjnej w Seattle. Bardzo chciała dostać tę pracę i cała aż

dygotała w środku. Nie dysponowała kwalifikacjami, którymi by

mogła znokautować konkurentki. Miała za to ogromny zasób dobrych

chęci.

Spotkanie było krótkie i pozbawione akcentów towarzyskich.

Christian zadawał jej rzeczowe pytania, ale myślami przebywał gdzie

indziej. Przynajmniej takie odniosła wrażenie. Pożegnała się z nim,

przekonana, że dokonał już wyboru, lecz że ona znalazła się wśród

tych odrzuconych.

Gdy jednak okazało się, że jego wybór padł na nią, i kiedy

powiadomiła o tym przyjaciół, nikt nie mógł zrozumieć motywów jej

wyjazdu do małej mieściny za kołem podbiegunowym. Bo jeśli

chciała uniezależnić się od rodziców, to, słyszała z niejednych ust,

istniało tysiące ciekawszych miejsc na kontynencie od tego Hard

Luck.

Wątpliwości przyjaciół były niczym w porównaniu z reakcją ojca

i matki. Gdy usłyszeli o „Synach Północy" i bandzie pilotów,

opanował ich paniczny strach. Patrzyli na nią, jakby chciała zdobyć

północne zbocze McKinleya jedynie w sandałach i bawełnianym

dresie. Jej argumenty, że chce zakosztować innego życia i zaspokoić

background image

swoje pragnienie przygody, w ogóle nie docierały do ich

świadomości. Zachowywali się, jakby już stracili córkę.

Natomiast przyjaciele kpili sobie z niej niemiłosiernie.

Mariah uśmiechnęła się na wspomnienie komentarza Rochelle'a:

„Twoje szanse na znalezienie męża są wprost proporcjonalne do

zaludnienia tamtych terenów. Zważywszy, że na Alasce jeden

statystyczny

mieszkaniec

przypada

na

pięć

kilometrów

kwadratowych, sporo się nachodzisz, zanim natkniesz się na

mężczyznę swego życia".

Mariah nie wybierała się na Alaskę w celu znalezienia tam męża.

Pragnęła rozpocząć życie na swój własny rachunek, z dala od

rodziców i ich nadmiernej troski. Chciała podejmować własne decyzje

i popełniać własne błędy. No i w końcu znalazła się w miejscu, gdzie

nie było ani mamy, zawsze gotowej przynieść jej śniadanie do łóżka,

ani ciotek, które dysponowały dobrą radą na każdą sytuację.

Dwa wydarzenia ukształtowały od samego początku jej pobyt w

Hard Luck. Po pierwsze, zakochała się. Bez pamięci. Gorąco i

namiętnie. Nad wszystko na świecie. Problem polegał na tym, że

Christian O'Halloran nie darzył jej nawet zwykłą sympatią.

Przeciwnie, uważał ją za bałaganiarę i fajtłapę, z czym zresztą wcale

się nie krył, ona zaś robiła wszystko, by utwierdzać go w poczuciu

słuszności takiej oceny.

Oczywiście, nie robiła tego celowo. Christian działał na nią

paraliżująco, krępował ją i onieśmielał i już sama jego obecność

background image

sprawiała, że zachowywała się beznadziejnie i mówiła głupstwa.

Najgorsze, że nie potrafiła znaleźć na to recepty.

A teraz jeszcze wbił sobie do głowy, że zadurzyła się w Duke'u.

Mogła jednym słowem wyjaśnić nieporozumienie, lecz brakowało jej

śmiałości i uparcie milczała. Z drugiej jednak strony ten jej szef był

chyba ślepy od urodzenia.

Drugie przełomowe wydarzenie łączyło się jak najściślej z osobą

Tracy Santiago. Ojciec przysłał ją do Hard Luck z misją sprawdzenia,

czy czasami pod nazwą „Synowie Północy" nie kryje się dom

publiczny, świadczący wiadome usługi dla traperów, pilotów i

różnych mętów Arktyki. Po prostu zaniepokojonym rodzicom

przyszło nagle do głowy, że Mariah została podstępnie zwabiona i

schwytana w pułapkę jakichś niecnych praktyk.

Pojawienie się Tracy okazało się błogosławionym w skutkach

wydarzeniem. Młoda prawniczka weszła co prawda w ostry konflikt z

kilkoma mężczyznami, w sumie jednak jej sensacyjny kilkudniowy

pobyt zakończył się ofiarowaniem daru przyjaźni. Mariah i Tracy

zgodnie stwierdziły, że mimo różnic wynikłych z wykształcenia,

temperamentu i poglądów, posiadają siostrzane dusze. Tracy musiała

wrócić do Seattle i od tej pory podtrzymywały swą przyjaźń

korespondencyjnie i telefonicznie.

W tym czasie życie miasteczka toczyło się zwykłym trybem. Ktoś

umarł. Ktoś zawarł związek małżeński. Przy głównej ulicy stanął

piękny hotel. Abbey O'Halloran oczekiwała dziecka, podobnie Karen

Caldwell. Obie miały urodzić zimą, w odstępie kilku tygodni.

background image

Zresztą tych miłości i tych ślubów było minionego roku

szczególnie dużo. Sawyer i Abbey. Charles i Lanni. Pete Livengood,

właściciel jedynego w mieście sklepu, i Dotty Harlow, pielęgniarka.

Mitch Harris, miejscowy stróż prawa, i Bethany Ross, nowa

nauczycielka. Jedne kobiety przybywały i natychmiast wtapiały się w

życie miejscowej społeczności, inne po kilku dniach lub tygodniach

wykupywały bilety powrotne.

Mariah pisała o tym wszystkim w długich listach do Tracy. Nie

szczędziła szczegółów i osnuwała swoje relacje mgiełką pogodnej

melancholii. W jednej z telefonicznych rozmów Tracy przyznała się

jej, że dzięki jej listom zna miasto, jakby w nim mieszkała. Dorzuciła

też, że nawet polubiła Hard Luck.

Mariah również polubiła to miejsce i mieszkających tu ludzi,

tylko ją nie wszyscy lubili. Idąc teraz główną ulicą i prześlizgując się

wzrokiem po fasadach i dachach domów, raz jeszcze pomyślała o

Christianie O'Halloranie.

Na ganek hotelu wyszła Karen Caldwell. Była w czwartym

miesiącu ciąży i promieniała szczęściem. Zeszła po schodkach, by

zamienić z Mariah kilka słów.

- Mariah, słyszałam, że wybierasz się na urlop. Wyśmienity

pomysł. Trzeba odpocząć po całorocznej harówce. Gdzie się

wypuszczasz?

I oto Mariah miała okazję po raz kolejny odczuć bezmierne

zdumienie. W takiej mieścinie, jak Hard Luck, nic nie mogło pozostać

w ukryciu, mimo że wszyscy respektowali cudzą prywatność.

background image

Wynikało to ze spontanicznego i autentycznego zainteresowania

drugim człowiekiem, zaś rolę centrum informacyjnego pełniła

oczywiście restauracja Bena Hamiltona, jedyny lokal tego typu w

promieniu setek kilometrów.

- Od kogo się dowiedziałaś, że biorę urlop? - zaciekawiła się.

- Od Matta. Wpadł dzisiaj do Bena i zastał tam Johna Hendersona.

To tłumaczyło wszystko. John Henderson był przyjacielem

Duke'a Portera, który musiał mu wspomnieć, że w sobotę odstawia ją

do Fairbanks.

- Umówiłam się z Tracy Santiago w Anchorage. Mieszkam na

Alasce już od ponad roku i chyba najwyższy czas, żebym lepiej

poznała ten stan.

- Oby tylko dopisała wam pogoda. I oby nie oślepiły cię światła

wielkiego miasta. Żal byłoby cię stracić.

- Nie ma obawy. Tu jest mój dom - odparła Mariah z głębokim i

szczerym przekonaniem.

Ani myślała wracać do Seattle. Wywiązała się już z rocznej

umowy o pracę, lecz zamierzała osiąść w Hard Luck na stałe. Stała się

już właścicielką domku myśliwskiego, cokolwiek kryłoby się za tą

nazwą, oraz dwudziestu akrów ziemi, gdyż takie były warunki

kontraktu. Osiągnęła więc wszystko, co chciała osiągnąć na

pierwszym etapie samodzielnego życia. Nie zdobyła tylko Christiana

O'Hallorana. Ale tego nie uwzględniał podpisany w Seattle kontrakt.

background image

Christian wszedł do lokalu Bena i usiadł na stołku przy barze.

Gruby Ben położył na blacie wypolerowanym ścierką czystą

popielniczkę.

- Kawy czy coś na ząb? - zapytał.

Christian spojrzał na zegarek. Było dopiero wpół do piątej, a

wcześniej niż o szóstej nie siadał do obiadu. Wzruszył ramionami.

Zamówił kawę.

- Czy coś cię gryzie, chłopie? - zapytał Ben, stawiając przed nim

parujący kubek z aromatycznym napojem.

Pytanie to trafiło w sedno. Jasne, że nie przyszedł tu na

obżarstwo. Chciał się wyżalić przed przyjacielem. Sawyer wyjechał

wczoraj z Abbey i dzieciakami do Fairbanks i Christian czuł, że traci

grunt pod nogami. Przepychanki z Mariah plus nawał roboty, to

wystarczyło, by zacząć traktować życie jako pasmo udręczeń. Wręcz

bał się pomyśleć, co może się wydarzyć, jeżeli Sawyer przedłuży

sobie pobyt w mieście choćby o jeden dzień.

- Każdy ma swojego robala - odparł bardziej filozoficznie, niż

było to jego zamiarem.

- Więc wyrzuć go z siebie - poradził mu Ben.

Christian nagle się zawahał. Wstyd mu było tak po prostu

otwierać się przed Benem jak przed spowiednikiem.

- Mój robal może sobie poczekać. Nie jest groźny.

Ben pochylił się nad kontuarem. Na jego twarzy widniał

sceptyczny uśmieszek.

- Zgaduję, że ma w tym swój udział Mariah.

background image

Christian drgnął i zmrużył oczy. Spoglądał teraz na Bena czujnie i

podejrzliwie.

- Dlaczego tak sądzisz?

Restaurator sapnął, jak gdyby w ten szczególny sposób chciał

wyrazić swój pobłażliwy stosunek do spraw tego świata.

- Gdy tylko wchodzisz tu z wisielczą miną, zawsze ma to jakiś

związek z Mariah. Ostatecznie, w przeciągu tego roku psioczyłeś na

nią przy tym barze może ze sto razy.

- Co bynajmniej nie oznacza, że przyniosło mi to jakąś ulgę lub

przyczyniło się do naprawienia moich stosunków z tą kobietą.

- Mariah nie sposób nie lubić, Chris. Ta dziewczyna ma złote

serce.

- Dziwne, ale jakoś nie doświadczyłem tego na sobie. Jak nie

mogliśmy dojść do porozumienia w pierwszym tygodniu jej pracy, tak

nadal nie możemy.

- Czy zadałeś już sobie trud poszukania przyczyn?

- Wydaje mi się, że tak. - Christian napił się kawy. - Bodajże trzy

lata temu natrafiłem w jakimś magazynie na wywiad z pewnym

gościem, który przebył pieszo całe Stany Zjednoczone. Zajęło mu to

kilka miesięcy. W pewnym momencie dziennikarz spytał go, co

uważa za najmniej przyjemne w tej marszrucie.

- Czy wciąż mówimy o Mariah? - Ben ściągnął brwi.

- Wyobraź sobie, że tak. Facet zamyślił się i wówczas ten

dziennikarz zaczął mu podsuwać różne odpowiedzi. Może żar

pustyni? Albo skalistość i nieprzystępność gór, które musiał

background image

forsować? Albo katastrofalne opady, jakie nawiedziły tamtego roku

Wschodnie Wybrzeże?

- I tamten przytaknął? - W oczach Bena pojawiło się

zaciekawienie.

- Nie.

- Jesteś pewien, że nie odbiegliśmy od zasadniczego tematu?

Christian tym razem zignorował pytanie.

- Wreszcie po dłuższej chwili padła odpowiedź. Otóż najbardziej

nieprzyjemną i dokuczliwą rzeczą był piasek w jego butach.

- Piasek w butach?

- Tak. I właśnie na taki piasek ja się uskarżam w moich

stosunkach z Mariah. Niby niewinna rzecz, a potrafi człowiekowi

obrzydzić życie. Oczywiście, nie pojmuj tego piasku dosłownie. Ten

piasek to chroniczny stan podenerwowania, irytacji, niezadowolenia.

Być może w Mariah drzemie wyśmienita sekretarka, ale ja, jako jej

szef, nie zauważyłem dotąd, aby obudziła się z tej drzemki. Wręcz

przeciwnie...

- Sawyer przy każdej okazji wychwala Mariah, wręcz wynosi ją

pod niebiosa.

Christian zacisnął dłonie na kubku. Ileż już razy słyszał z ust Bena

ten argument! Właśnie miał wybuchnąć, gdy drzwi otworzyły się i

wszedł Duke Porter, nieświadomy, że za chwilę stanie się

przedmiotem gniewnego ataku.

- Duke, dobrze, że cię widzę. Uprzedzam, że odstawiam Mariah w

sobotę do Fairbanks.

background image

Duke otworzył usta.

- Przecież to ja, Chris, miałem ją podrzucić na samolot do

Anchorage.

- Wiem, ale zaszły pewne zmiany. Mam dla ciebie ważną robotę.

- Cholera, domyślam się, ku czemu zmierzasz, szefie. Żadna tam

ważna robota, tylko po prostu ubzdurałeś sobie, że robię do niej

słodkie oczy.

Christian o mało co nie zakrztusił się pitą właśnie kawą.

- Czy Duke mówi prawdę? - zaatakował go Ben.

- Powiem jeszcze - odezwał się pilot - że mam dziewczynę w

Fairbanks, z którą planowałem się spotkać.

- Masz dziewczynę w Fairbanks? - Ben sprawiał wrażenie

człowieka, który nagle uświadomił sobie, że nie jest bynajmniej

wszechwiedzący. - Od kiedy?

- Od niedawna.

Christianowi fałszywie zabrzmiały w uszach słowa pilota.

- A co powiesz o tamtym dniu, kiedy nakryłem ciebie i Mariah,

jak się migdaliliście?

- Duke i Mariah całowali się? - Ben czuł się jak król, który

właśnie się dowiedział, że jego królestwem już od miesiąca włada

nieprzyjaciel.

- I to w środku dnia! - wybuchnął z furią Christian.

Duke zacisnął pięści.

- Nie całowałem Mariah.

background image

Christian poderwał się ze stołka. Ktoś tu najwyraźniej chciał mu

zadać kłam!

- Widziałem to na własne oczy!

Duke przestąpił z nogi na nogę, po czym spuścił wzrok.

- To ona mnie całowała - mruknął.

ROZDZIAŁ DRUGI

W sobotę Mariah stawiła się na lotnisku aż całe pół godziny przed

wyznaczonym odlotem. Spieszno jej było spotkać się z Tracy i

przemienić się w urlopowiczkę po rocznym uwięzieniu za biurkiem w

Hard Luck.

W górze przewalały się ciemne, skłębione chmury. Dzień był

wietrzny, chłodny i ponury. Słoneczna do tej pory pogoda

najwyraźniej kończyła się, zaś groźne niebo nie wróżyło najlepiej na

najbliższy tydzień.

- Gotowa? - Christian minął ją szybkim krokiem, kierując się ku

dwuosobowej maszynie, stojącej w zatoce w pobliżu hangarów. Był to

lekki sportowy samolot o słabym silniku, najrzadziej używany w

przewozach pasażerów i poczty.

Mariah dźwignęła z ziemi walizkę i pośpieszyła za swoim

pracodawcą.

- Raz jeszcze dziękuję, Christianie, że zgodziłeś się podrzucić

mnie do Fairbanks. - Wciąż nie rozumiała motywów, jakimi się

kierował, wykluczając Duke'a, niemniej zamiana ta sprawiła jej dużą

przyjemność.

background image

Nic nie odpowiedział lub ona nie usłyszała odpowiedzi, gdyż

niosąc ciężką walizkę prędko została w tyle. Spojrzał przez ramię,

zatrzymał się i uwolnił ją od bagażu.

- Idę o zakład, że nakładłaś do środka kamieni. - Był to jeden z

tych komentarzy, którymi Christian dość często ją raczył w przeciągu

minionego roku.

Dotarli wreszcie do awionetki, a po chwili siedzieli już na swoich

miejscach w kabinie, gotowi do startu. Christian dotknął kilku

guzików, po czym uruchomił silnik.

Spojrzała z obawą na niebo. W każdej chwili z tych

sinogranatowych chmur mogły posypać się na ich samolocik pioruny,

a wówczas... Kilka razy głęboko odetchnęła. Nie wolno jej było nawet

myśleć o jakimś zagrożeniu. Siedział obok niej doświadczony pilot i

musiała zaufać jego umiejętnościom, jak też ocenie sytuacji.

Christian połączył się drogą radiową z Fairbanks i wpisał do

notesu otrzymane informacje na temat pogody. Następnie zrobił łuk i

potoczyli się na pas startowy.

- Czy na trasie grozi nam burza? - zapytała, starając się nadać

swojemu głosowi w miarę naturalne brzmienie.

- Być może uda się nam nad nią przeskoczyć. Tylko nie panikuj.

Lękliwi pasażerowie działają mi na nerwy. Obiecuję, że dostarczę cię

do Fairbanks na czas.

Mariah zacisnęła zęby, starając się znaleźć dla swojego wzroku

jakiś punkt zaczepienia. Wybrała komin hotelu Matta Caldwella.

Słyszała wzmagający się z każdą sekundą ryk silnika. Komin coraz

background image

bardziej się oddalał. Nagle samolotem przestało trząść i już wiedziała,

że są w powietrzu.

Odczuła ogromną ulgę. Jedno niebezpieczeństwo, to związane z

odrywaniem się od ziemi, mieli już za sobą. Błyskawicznie nabierali

wysokości. Zanurzyli się w chmury. Świat zniknął, oblała ich mleczna

mgła. Przypominało to trochę epizod z koszmarnego snu. Mariah

zamknęła oczy.

- Czy jest ci niedobrze? - zapytał Christian.

- Nie. Skąd ten pomysł?

- Zamknęłaś oczy.

- Po prostu je zamknęłam.

- Dlaczego?

- Ponieważ nie chcę patrzeć!

Christian zachichotał. Najwyraźniej jej niepokój wprawiał go w

wyśmienity humor.

- Nieczęsto miewam wypadki, najwyżej raz na rok. Ale skoro już

coś przeczuwasz, to niewykluczone, że ten lot okaże się urozmaicony.

Sadysta! - pomyślała.

Nagle samolotem zaczęło kołysać z boku na bok.

- Błagam, nie dręcz mnie - wyszeptała drżącym głosem.

- Przecież nie robię tego celowo - mruknął. Otworzywszy oczy,

stwierdziła, że na jego poważnej twarzy maluje się skupienie. - Chcę

wydostać się ponad chmury. Nie przejmuj się, panuję nad sytuacją.

Teraz ich awionetką rzuciło w prawo niczym piłką. Zdusiła

okrzyk. Boże, pomyślała, po co jej w ogóle zachciało się tego urlopu?

background image

- Jak samopoczucie? - zapytał po jakimś czasie.

- Nie przejmuj się mną, skup się na samolocie.

- Jesteś blada jak płótno.

- A niechbym była nawet zielona lub w paski. Po prostu nie patrz

na mnie.

- Rzecz w tym, że gdybyś zemdlała, trudno by mi było

równocześnie pilotować maszynę i cucić pasażerkę.

- Kiedy stracę przytomność, nie cuć mnie, nie zajmuj się mną.

Wyobraź sobie, że lecisz sam.

Samolot znów stał się igraszką podniebnych wichrów. Tym razem

ręka jakiegoś powietrznego giganta wypchnęła go w górę.

Mariah krzyknęła i ukryła twarz w dłoniach.

- Mariah - powiedział Christian, a w jego głosie zabrzmiała jakby

tkliwa troska - jeszcze kilka minut, a wydostaniemy się z tej

nawałnicy. Wszystko będzie dobrze. Zaufaj mi.

Nigdy jeszcze dotąd nie zwracał się do niej w ten sposób. Do tej

pory, kiedy wchodzili ze sobą w jakiś bliższy kontakt, mówił do niej

niecierpliwie, ostro, czasami nawet gniewnie. Wówczas zadawała

sobie pytanie, jaką to zbrodnię popełniła, iż postawiono ją w stan

oskarżenia. Przed chwilą z prokuratora Christian przemienił się w

czułego opiekuna.

I uwierzyła mu. Za minutę lub dwie wyrwą się z oka cyklopu i

zobaczą nad sobą błękitne niebo. Wszystko będzie dobrze.

- Możesz otworzyć oczy.

background image

Odjęła dłonie z twarzy i uniosła powieki. Oślepiło ją słońce.

Poczuła, że po jej ciele rozlewa się błogi spokój. Miała ochotę

śpiewać, śmiać się i opychać słodyczami. Silnik awionetki mruczał

jednostajną melodię.

- Czy twój kochaś wie, że źle znosisz latanie? - zapytał Christian,

przerywając ciszę, jaka zapadła między nimi.

- Mój kochaś? - Powinna już wiedzieć, że w obecności Christiana

stan błogostanu jest nie do osiągnięcia.

- Duke o mało co nie zdemolował restauracji Benowi, kiedy

usłyszał ode mnie, że nie będzie mógł odstawić cię do Fairbanks. -

Znów zwracał się do niej tym swoim prokuratorskim tonem.

Mariah spojrzała przez okno na powałę chmur, nad którą się

unosili.

- Bez względu na to, co sobie myślisz, mnie i Duke'a łączy tylko

przyjaźń.

- O ile pamiętam, on również starał mi się wmówić coś takiego. -

W głosie Christiana, prócz sceptycyzmu, dawało się wyczuć

niepewność.

- Mówił prawdę.

- Twierdził, że to ty go pocałowałaś. - Spojrzał na nią, czekając na

potwierdzenie lub zaprzeczenie z jej strony.

- W pewnym sensie tak.

Christian parsknął krótkim śmiechem.

- Co oznacza to „w pewnym sensie"?

Mariah westchnęła.

background image

- Zadzwoniła Tracy. Ona i Duke, jakby tu powiedzieć, nie

potrafili dotąd dojść ze sobą do porozumienia. On uważa ją za

wściekłą feministkę, ona jego za męskiego szowinistę. Więc Tracy

wpadła na pomysł, żebym w jej imieniu pocałowała Duke'a, a potem

powiedziała mu, od kogo ten pocałunek. Zrobiłam to. Zwykły żart.

Może trochę zbyt zwariowany.

Christian milczał. Trzymał wzrok utkwiony w zegarach

pokładowych.

- Wierzysz mi? - zapytała.

Zależało jej na tym. Mogli różnić się w wielu kwestiach, ale

wzajemna szczerość i zaufanie stanowiły podstawę każdego

międzyludzkiego stosunku, obojętnie, stosunku pracy czy też bardziej

osobistego.

- Tak - przyznał niechętnie. - Powinnaś jednak chyba o czymś

wiedzieć, na wypadek, gdybyś miała wobec Duke'a jakieś zamiary.

Niedawno przyznał, że ma w Fairbanks dziewczynę. Dodał też, że nie

należy do mężczyzn, którzy romansują z kilkoma kobietami naraz.

- Jego sprawy sercowe nic a nic mnie nie obchodzą - oświadczyła

Mariah.

A jednak ta dziewczyna w Fairbanks stanowiła dla niej pewną

sensację. Głucho było dotąd o romansach Duke'a. Ale ostatecznie cóż

ona wiedziała o tych mężczyznach, synach północy? Każdy z nich był

odrębną osobą, stanowiącą zamknięty, prywatny świat.

Zbliżali się do Fairbanks. To znaczy dowiedziała się o tym od

Christiana, gdyż ziemię i tutaj przesłaniały chmury. Chcąc

background image

wylądować, musieli na powrót się w nie zanurzyć. Znów skuliła się w

sobie i wstrzymała oddech ze strachu przed jakąś katastrofą.

- Głowa do góry, Mariah, najgorsze mamy za sobą - próbował

podtrzymać ją na duchu Christian.

- Nie przejmuj się mną, jakoś wytrwam. - Zacisnęła dłonie na

pasie bezpieczeństwa.

- Za chwilę poczujesz ziemię pod stopami.

Christian połączył się z wieżą kontrolną lotniska w Fairbanks i

rozpoczął manewr lądowania. Nie śledziła jego ruchów, a to z tej

prostej przyczyny, że znów miała zamknięte oczy. Otworzyła je

dopiero w momencie, gdy usłyszała i poczuła, że koła awionetki

dotknęły betonowego pasa. Wytracili prędkość i zaczęli kołować.

Zatrzymali się. Christian zgasił silnik.

- No i chyba nie powiesz mi, że było to takie straszne -

powiedział, patrząc jej prosto w oczy.

Zmieszała się. Dostrzegła w jego spojrzeniu coś szczególnego.

Odczuła całą sobą jego fizyczną bliskość.

- Masz rację. Ten lot wcale nie był straszny. Zupełnie

niepotrzebnie się bałam. - Przełknęła ślinę, gdyż okropnie zaschło jej

w gardle. - Dziękuję.

Uczyniła ruch, żeby powstać z fotela i wyjść z samolotu, lecz

przytrzymał ją pas bezpieczeństwa, którego przez zapomnienie nie

odpięła. Nie była to jednak jedyna przeszkoda. Bo nagle zobaczyła tuż

przed sobą twarz Christiana. Kierował wzrok na jej usta. Powoli jego

twarz przybliżała się do jej twarzy. Musnął jej wargi swoimi.

background image

Zamknęła oczy. Poczuła jeszcze jedno delikatne i rozpaczliwie

ulotne muśnięcie i już potem nie czuła niczego, prócz bezmiernego

szczęścia i dziwnego podniecenia. Stało się coś, o czym marzyła od

pierwszego dnia pobytu w Hard Luck, co zawsze stanowiło przedmiot

jej tęsknoty.

Z tego stanu rozmarzenia wyrwał ją odgłos otwieranych drzwi.

Zauważyła, iż została sama w kabinie. Szybko odpięła pas i

wyskoczyła na płytę lotniska. Christian czekał już tam na nią z

walizką w ręku. Wskazał na pobliski błękitny pawilon przylotów i

odlotów.

- Idziemy - rzekł tonem sierżanta zwracającego się do rekruta. -

Nie chciałbym, żebyś do tego, co się przed chwilą stało,

przywiązywała jakieś szczególne znaczenie.

- Rozumiem.

- Wiesz, nie mieliśmy kraksy w sensie dosłownym, więc

pokiełbasiło się na inny sposób.

Gdyby w tej chwili zadał sobie trud spojrzenia na nią, może

domyśliłby się, że tymi swoimi słowami sprofanował najwspanialszy

moment w jej życiu.

Głupiec, głupiec, beznadziejny głupiec. Co go w ogóle opętało, że

pocałował Mariah? Minęły cztery dni, a on wciąż analizował tamten

lot do Fairbanks i tamtą sytuację. I wciąż poruszał się jak we mgle.

Znalazł właściwie tylko jedno wyjaśnienie własnego zachowania -

zaćma, nastrój chwili, rozprężenie nerwowe, pokusa wyobraźni.

background image

Nie po raz pierwszy bowiem był z Mariah sam na sam. W

rzeczywistości nie istniała żadna różnica pomiędzy kabiną samolotu a

biurem „Synów Północy". Lecz w przeciągu całego tego roku ani razu

nie przyszło mu do głowy, by w biurze wziąć Mariah w ramiona.

A teraz znalazł się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. I tylko

siebie mógł za to winić. Prawda, zrobił wszystko, by unieważnić i

zbagatelizować tamten pocałunek, lecz tylko ślepiec nie dostrzegłby

nieziemskiego światła w oczach Mariah.

I to był wieczny kłopot z takimi dziewczynami jak Mariah.

Wystarczyło je pocałować, by wyobrażały sobie od razu Bóg wie co.

A tymczasem prawda była taka, że Mariah Douglas bynajmniej go nie

pociągała w sensie erotycznym. Przecież nawet nie lubił tej kobiety.

Gdyby tylko mógł znaleźć dostatecznie mocny pretekst, uwolniłby się

od niej natychmiast.

- Co tak siedzisz z nosem spuszczonym na kwintę? - zapytał

Sawyer, przechodząc obok biurka Christiana.

- A niby jaką mam mieć minę? Boba Hope'a? - W żadnym

wypadku Sawyer nie mógł się dowiedzieć o tamtym pocałunku.

- Gdybym nie znał cię tak dobrze, pomyślałbym, że tęsknisz za

Mariah.

Christian wybuchnął nienaturalnym śmiechem.

- Chyba nie mogłeś nie zauważyć, jak wszystko gładko nam idzie

w tym tygodniu. - Miał nadzieję, iż wreszcie zdoła przekonać Sawyera

co do zbędności Mariah.

- Mieliśmy gorące dni - zauważył brat.

background image

- Tak, nawał pracy, a mimo to wszystko tyka jak w szwajcarskim

zegarku. Spokój i żadnych problemów.

- Żadnych problemów - zgodził się Sawyer.

Nadszedł moment wyłożenia kart na stół.

- Mariah właściwie jest nam zbędna.

Sawyer skrzywił się i spojrzał z niesmakiem na brata.

- Więc chcesz wrócić do swojej starej śpiewki? W takim razie

powiem ci coś, braciszku. Jeżeli wszystko idzie nam jak po maśle, to

tylko dlatego, zapamiętaj, tylko dlatego, że przed wyjazdem na urlop

Mariah naoliwiła wszystkie tryby. Ty możesz przeżywać sobie stany

samouwielbienia, lecz jeśli o mnie chodzi, to liczę godziny do jej

powrotu.

Christian zaklął pod nosem. On też liczył godziny do powrotu

Mariah, ale z zupełnie innego powodu.

- Chcesz pozbyć się Mariah? - Sawyer najwidoczniej jeszcze się

nie wygadał. - Powiedz to Abbey i dzieciakom. W tym tygodniu dzień

w dzień spóźniam się na obiad. A chyba nie jest normalne, gdy ojciec

i mąż wraca nocami do domu, by natychmiast ze zmęczenia zwalać

się na łóżko. W każdym razie ja sobie tego nie życzę.

Zadzwonił telefon. Sawyer spojrzał na Christiana, który dodawał

jakieś liczby na kartce papieru.

- Skoro tak ci dobrze bez Mariah, to obsłuż klienta.

Christian skrzywił się i sięgnął po słuchawkę.

background image

- Duke ma dziewczynę? - Tracy spojrzała na Mariah z takim

zdumieniem, jakby ta właśnie powiedziała jej, że Duke'owi urodził się

wnuczek. Siedziały na tarasie hotelu Kenai i jeszcze przed chwilą

obserwowały cudowny zachód słońca. - Chyba żartujesz. Jakaż

kobieta wytrzymałaby z tym narwańcem i oryginałem choćby pięć

minut?

- Nie wiem. Powtarzam tylko to, co usłyszałam od Christiana.

Przyznaję, że sama byłam zaskoczona. Duke nie zdradził się przede

mną ani jednym słowem.

Tracy skierowała twarz ku słońcu i coś mruknęła pod nosem.

- Duke nie jest taki zły - powiedziała Mariah.

Tracy syknęła, jakby nagle rozbolał ją ząb.

- Ten facet to prawdziwe utrapienie rodzaju ludzkiego. Lecz lepiej

zmieńmy temat. Już samo jego imię działa mi na nerwy.

Mariah opadła na oparcie krzesła. Poczuła się zmęczona. Miała za

sobą cztery dni łażenia z plecakiem po górach i z chęcią

poleniuchowałaby sobie trochę. To samo można było powiedzieć o

Tracy.

Przez dłuższą chwilę syciły się obie w milczeniu urokiem

sierpniowego wieczoru. Wrażliwe w takim samym stopniu na piękno

natury, podobnie też podchodziły do pewnych spraw. Wiedziały już

na przykład, że tydzień urlopu w zupełności im wystarczy. Ich

powołaniem

była

praca

i

zawodowa

aktywność.

Gdyby

zaproponowano im teraz bezpłatny pobyt na Hawajach, odrzuciłyby tę

ofertę. Zlękłyby się nudy.

background image

- Wiesz, zaskoczyłaś mnie - odezwała się Tracy.

- Ja? Niby czym?

Tracy uśmiechnęła się.

- Gdy twoi rodzice po raz pierwszy skontaktowali się ze mną,

opisali cię jako kruchą, delikatną i naiwną istotę, która zupełnie sobie

nie uświadamia, w co się wplątała.

- Taką mnie widzieli. Dla nich zawsze byłam bezcennym cackiem

z chińskiej porcelany.

I dlatego właśnie postanowiła opuścić dom rodzinny i rozpocząć

samodzielne życie. Zlękła się, że jeśli zostanie, w końcu sama

uwierzy, że jest inwalidką, wymagającą stałej opieki mamy i taty.

- Więc pokochałaś Hard Luck całą duszą?

- O, tak. Znalazłam tam... - Mariah zawahała się.

Szukała tego jednego słowa, którym by mogła najpełniej opisać

swój stosunek do miasteczka i jego mieszkańców. Była dumna z

faktu, że dała sobie radę w surowych warunkach arktycznej zimy,

kiedy temperatura spadała do minus czterdziestu stopni.

Jasne, że zdarzały się chwile, gdy czuła się samotna i zagubiona.

Ale przygnębienie mijało wraz z nastaniem nowego dnia i szła

rankiem do pracy z otuchą i radością w sercu. Minął rok i teraz

wiedziała, że sprosta każdej, najtrudniejszej nawet sytuacji. Nauczyła

się bowiem polegać na sobie i czerpać zadowolenie z własnych

osiągnięć.

Jedna tylko rzecz wprawiała ją w zakłopotanie i stanowiła źródło

ciągłego niepokoju. Kochała Christiana, ale niestety, kochała go bez

background image

wzajemności. On nie tylko że nie odwzajemniał jej uczuć, ale nawet

nie domyślał się ich. Na lotnisku w Fairbanks pocałował ją

wprawdzie, ale, jak sam powiedział, był to tylko wypadek. Boże, nie

miałaby nic przeciwko temu, żeby codziennie zdarzały się jej takie

wypadki.

- Lubię w tobie, Mariah, i podziwiam - powiedziała Tracy

Santiago, szczelniej otulając się swetrem - twoją odwagę w

podejmowaniu ryzykownych decyzji. Niejednego faceta bijesz na

głowę śmiałością.

Mariah zarumieniła się. Przyjemnie było słuchać takich

komplementów, mimo iż były trochę na wyrost.

- To samo mogłabyś powiedzieć również o Abbey, Karen i Lanni.

A także o Bethany Ross i Sally Henderson.

- Przyjaźnisz się z nimi?

- Stanowimy jedną paczkę - odparła Mariah z jakimś ciepłem w

głosie.

A nawet rodzinę, pomyślała. Łączyła je szczera potrzeba

wzajemnych kontaktów. Ufały sobie i wiedziały, że mogą na sobie

polegać. W środku zimy, kiedy słońce w ogóle przestawało wychylać

się zza horyzontu, to właśnie te kobiety wnosiły do małej społeczności

Hard Luck śmiech i ożywienie, wydając bezwzględną walkę

przygnębieniu i melancholii. Znała je dopiero od roku, lecz łączące ją

z nimi więzy przyjaźni wydawały się dużo mocniejsze od tych

zadzierzgniętych w Seattle.

- Czego najbardziej brakuje ci w Hard Luck? - spytała Tracy.

background image

Pytanie należało do trudnych. Mariah pragnęła dać szczerą

odpowiedź. Jasne, że tęskniła za wielkomiejskim gwarem, ulicami

pełnymi sklepów, tym całym blichtrem życia. Ale czy tęsknota za tym

wszystkim nie dawała jej, powiedzmy, zasnąć po nocach?

- Czego mi brakuje najbardziej? - powtórzyła pytanie tonem

pełnym zadumy. - Myślę, Tracy... myślę...

- Nie trudź się, Mariah. To, co do tej pory powiedziałaś,

wystarcza mi za odpowiedź.

Na twarzy młodej prawniczki odmalowało się niemal

rozrzewnienie.

Christian odłożył na bok powieść kryminalną, którą próbował

czytać, i ciężko westchnął. W żaden sposób nie mógł się skupić na

akcji, jakkolwiek książka napisana została z talentem i werwą.

Jutro miała wrócić Mariah i, szczerze mówiąc, bał się tego jej

powrotu. Wprawdzie wyraźnie dał jej do zrozumienia, jak ma

traktować tamten pocałunek, lecz kobiety lubią wyobrażać sobie różne

rzeczy.

Nie tylko Mariah zaprzątała w tej chwili jego umysł. Myślał też o

Allison Reynolds. Porównywał swoją obecną sekretarkę z tamtą

niedoszłą i niezmiennie porównania te wypadały na korzyść cudownie

zbudowanej blondynki. Pojawiła się w Hard Luck i natychmiast

zniknęła. Była więc jak kometa lub zorza polarna, tym piękniejsza, im

bardziej nieuchwytna i tajemnicza. Wróciła do Seattle, on zaś przez

ten miniony rok ani razu do niej nie zadzwonił.

background image

Głupiec! Przecież podczas swojego kilkutygodniowego tam

pobytu, związanego z werbunkiem ochotniczek, spędzili ze sobą kilka

uroczych wieczorów. Na ich wspomnienie jeszcze dzisiaj odczuwał

ekscytującą przyjemność.

A teraz znów wybierał się do tamtego miasta na północnym

zachodzie, tak mu miłego za względu na przeżycia ostatniego lata.

Chodziło tym razem o poważniejsze zakupy dla firmy i właściwie,

zgodnie z niepisaną umową, powinien zająć się nimi Sawyer. Ten

jednak wzbraniał się przed wyjazdem, głównie z uwagi na ciążę

Abbey. Zatem do Seattle wyjechać miał on, Christian. I bynajmniej

nie był z tego powodu zasmucony.

Podróż w tamtą stronę wiązała się siłą rzeczy z wizytą u matki,

która mieszkała w Vancouver, a więc niejako po drodze. Po udrękach

całego życia Ellen ponownie wyszła za mąż i ze swoim obecnym

mężem, Robertem, była w pełni szczęśliwa. Oboje kochali literaturę i

w ogóle okazali się pokrewnymi duszami. Ellen poza tym, jak to sama

twierdziła, przeżywała drugą młodość. Została babcią i zachwycona

była swoimi wnuczętami, Susan i Scottem.

Christian pomyślał, że lecąc do Seattle mógłby podrzucić matce

wnuczęta, a potem zabrać je w drodze powrotnej. W ten sposób

zapewniłby dzieciakom ciekawy koniec wakacji, uszczęśliwiłby Ellen

i zafundowałby Abbey i Sawyerowi coś w rodzaju drugiego miesiąca

miodowego. Trzy pieczenie przy jednym ogniu.

Lecz przede wszystkim musiał odnaleźć w Seattle Allison

Reynolds. Nie ulegało to żadnej wątpliwości. Musiał zadzwonić do

background image

niej, umówić się z nią i rozstrzygnąć kwestię jej obecności w jego

życiu. Bo niewątpliwie Allison istniała w jego duszy, a jego pamięć

wiernie przechowywała jej wizerunek. I teraz spotka się z tą

najśliczniejszą istotą pod słońcem. Na myśl o tym zalała go fala

radosnego podniecenia.

Zadowolony, że udało mu się coś wreszcie postanowić, sięgnął

ponownie po książkę. Zanurzył się w lekturze. Nagle jednak

zaatakowała go pewna myśl. Skąd miał pewność, że Allison nadal

mieszka w Seattle, a jeśli nawet nigdzie nie wyjechała, to czy

dysponuje wolnym czasem?

Powinien chyba uprzedzić ją o swoim przyjeździe. I dlaczego nie

miałby tego zrobić właśnie w tej chwili? Sięgnął po notes i odnalazł

numer. Wystukał go na guzikach aparatu telefonicznego, czując

suchość w ustach i ogromną tremę, niczym młody aktor przed

pierwszą w swoim życiu poważniejszą premierą.

- Tak, słucham?

To była Allison. Jej miękkiego, jedwabistego głosu nie mógłby

pomylić z żadnym innym.

- Allison, mówi Christian O'Halloran.

- Christian! - W jej głosie zabrzmiała radość. - Tylko nie mów mi,

że jesteś w Seattle. Niedawno myślałam o tobie.

Poczuł, że jakaś tajemnicza moc unosi go ku niebu. Okazywało

się, że życie to jednak cholernie fajna sprawa!

- Doprawdy? Myślałaś o mnie?

- Dzwonisz z miasta?

background image

- Nie, ale niebawem zjawię się w Seattle. Zadzwoniłem, by

właśnie uprzedzić cię o swoim przyjeździe. Gdybyś więc mogła

znaleźć dla mnie chwilkę wolnego czasu...

- Na spotkanie z tobą znajdę tyle czasu, ile tylko zechcesz -

odparła erotycznym szeptem, który sprawił, że poczuł zawrót głowy,

zaś serce o mało nie rozsadziło mu klatki piersiowej.

Allison znów zawładnęła nim bez reszty. Dla Mariah nie pozostał

już nawet najskromniejszy kącik w jego pamięci.

W sobotnie popołudnie Christian poleciał do Fairbanks po swoją

sekretarkę. Przez cały tydzień bał się tego spotkania z nią, lecz dzisiaj

nie znajdował w sobie żadnego niepokoju. Bez wątpienia zawdzięczał

to Allison. Świadomość, że już za kilka dni będzie przebywał w

towarzystwie najpiękniejszej kobiety, jaką tylko mógł sobie

wyobrazić, wspaniale wpływała na jego samopoczucie.

Ustawił się w hali dworca lotniczego naprzeciwko drzwi dla

pasażerów przylatujących do Fairbanks i czekał na pojawienie się

Mariah. Musiał przyznać w duchu, choć przyznawał to niechętnie, że

oczekuje jej powrotu do pracy z wielką niecierpliwością.

Sawyer miał rację. Prowadzenie firmy okazało się prawdziwym

urwaniem głowy podczas jej nieobecności. Christian skłonny był teraz

zgodzić się ze zdaniem brata, że była niezastąpiona w przyjmowaniu

telefonów, opracowywaniu tygodniowych planów, przezwyciężaniu

przeróżnych trudności, jak również w wielu innych rzeczach.

background image

Podczas minionych dwunastu miesięcy pracy w biurze „Synów

Północy" nabyła kompetencji i zręczności. Prawdą też było, że

przyzwyczaił się do niej, i teraz, rzecz raczej zaskakująca, tęsknił za

swoją „prawą ręką".

Stał oparty o kiosk z pamiątkami i nagle podjął decyzję.

Nadarzała się okazja, żeby przeobrazić i uzdrowić ich wzajemne

stosunki. Wszedł do środka. Przebiegł wzrokiem po półkach i

gablotach, by w końcu zainteresować się małą nefrytową figurką.

Uznał, że wyrzeźbiony w zielonym kamieniu niedźwiedź, trzymający

w zębach łososia, będzie stosownym powitalnym prezentem. Wyjął

portfel i odliczył wymienioną przez sprzedawczynię sumę.

Samolot z Anchorage wylądował zgodnie z rozkładem. Drzwi,

pchnięte ramieniem pierwszego pasażera, otworzyły się i już

praktycznie nie zamykały. Mariah pojawiła się prawie na samym

końcu. W jednym ręku niosła walizkę, w drugim kupioną w

Anchorage torbę. Stanęła i rozejrzała się po hali. Była opalona i

wyglądała na wypoczętą. Kiedy dostrzegła go, na jej twarzy odbiło się

wahanie, jakby nie była pewna przyjęcia.

- Witaj w domu - rzekł, podchodząc do niej z uśmiechem.

- Cześć. Zastanawiałam się, kto po mnie przyleci.

Postanowił przejść do porządku nad tym oświadczeniem.

- Jak udał się urlop?

- Fantastycznie. Ja i Tracy długo będziemy pamiętały ten tydzień.

- Potrząsnęła torbą. - Przywiozłam dla każdego jakiś drobny prezent. -

Zmrużyła oczy. - Nie zapomniałam też o tobie.

background image

- Zabawne, bo ja również pomyślałem o prezencie dla ciebie.

Wziął od niej bagaże i skierowali się ku wyjściu.

- Kupiłeś mi prezent? - Nie mogła ukryć zdumienia.

Odczuł coś w rodzaju moralnego kaca. Był wobec niej dotąd taki

niesprawiedliwy. Zadręczał ją z byle powodu, urządzał jej wściekłe

awantury, a przecież nie była złą sekretarką. Nic więc dziwnego, że

wiadomość o prezencie przyjęła z takim niedowierzaniem.

Ostatecznie prześladowca nie obsypuje różami swojej ofiary.

- Czy już jadłaś obiad?

Stanęła i przyjrzała mu się badawczym spojrzeniem.

- Nie. Ale czy ty aby naprawdę dobrze się czujesz?

Zachichotał.

- Zapewniam cię, że nic mi nie dolega.

Czuł, że w jego stosunku do Mariah dokonała się gruntowna

przemiana. Gotów był teraz nawet zaprzyjaźnić się z nią. Nie działała

mu już na nerwy, ba, doceniał nawet jej spokojną urodę. Perspektywa

spotkania z Allison powodowała, że z chęcią przygarnąłby cały świat

do piersi.

Załadowali bagaże na elektryczny wózek, Christian wydał

stosowne polecenia kierowcy, po czym zaprosił Mariah do

mieszczącej się na terenie lotniczego dworca restauracji. Wystrój

wnętrza nie odznaczał się niczym szczególnym, ale jedzenie cieszyło

się zasłużoną sławą.

Dopiero kiedy zajęli miejsca przy stoliku i zamówili potrawy,

Mariah rozluźniła się i całkiem ochłonęła. W rozmowie okazała się

background image

cudowną partnerką. Opowiadała dowcipnie i malowniczo o swoich

eskapadach z Tracy i Christian śmiał się prawie bez przerwy.

W pewnym momencie sięgnęła do torebki i wyjęła z niej zdjęcia.

Ukazywały całą wspaniałość przyrody okolic Anchorage. Wąwozy i

poszarpane ściany lodowców, refleksy słońca na wodzie i lodzie,

stada fok, wielorybów i ptaków, karłowate poskręcane drzewa na tle

błękitnego nieba, przygięte wiatrem do ziemi źdźbła traw - oto, co

zdołała utrwalić Mariah swoim obiektywem.

- Wiesz - powiedział, nie kryjąc entuzjazmu - dopiero patrząc na

te twoje fotografie, uświadamiam sobie, w jak pięknej krainie

urodziłem się i żyję...

Mariah zarumieniła się.

- Zawsze lubiłam pstrykać zdjęcia.

Spotykał się z nią dzień w dzień przez okrągły rok i właściwie nic

o niej nie wiedział.

Pojawił się kelner i musieli przerwać rozmowę, by zająć się

jedzeniem obiadu. Wszystko bez wyjątku smakowało im, a już wręcz

nie mieli słów zachwytu dla duszonej z grzybami wołowiny podanej z

kluskami francuskimi.

- Dzięki za wspaniały obiad - powiedziała Mariah, dopijając

kawę. Na jej twarzy malowało się lekkie zmieszanie.

- Mam nadzieję, że będzie on symbolicznym początkiem

przyjaźni między nami - powiedział, kładąc akcent na słowie

„przyjaźń". Nie chciał, by zrozumiała go niewłaściwie.

- Ja też mam taką nadzieję.

background image

- Nie wiem, co spowodowało, że traktowałem cię dotąd jak

osobistego wroga, ale od dzisiaj będzie inaczej.

- Będzie inaczej? - powtórzyła.

Nie do końca zdawała się pojmować jego słowa.

- Kiedy wyjechałaś... - Zawahał się, nie wiedząc, jak najtrafniej

wyrazić swą myśl.

- Tak? - spytała niemal szeptem.

- Firma bez ciebie zaledwie kuśtykała.

Mogła napawać się teraz swoim triumfem. Ale była jak najdalsza

od tego.

- Tęskniłam za Hard Luck i wszystkimi przyjaciółmi. Tęskniłam

też za tobą, moim okrutnym szefem.

Wyjął z kieszeni kurtki nefrytową figurkę niedźwiedzia.

- Ujrzałem to w kiosku w hali dworcowej i pomyślałem, że może

ci się spodobać.

Wzięła do ręki sympatyczny bibelocik z takim nabożeństwem i

zachwytem, jakby wręczono jej co najmniej liczącą stulecia koronę

królewską.

- Boże, jakie to cudowne. Dziękuję z całego serca, Christianie. Ja

mam dla ciebie tylko jedwabną chustkę. Przeczytałam w jakiejś

publikacji, że kiedyś piloci okręcali takimi chustkami szyje i używali

ich do wycierania okularów ochronnych. - Mówiła to, nie odrywając

oczu od swojego nefrytowego niedźwiedzia.

- Chciałbym przeprosić cię za wszystkie przykrości, jakich

doświadczyłaś ode mnie w przeciągu tych minionych dwunastu

background image

miesięcy. Teraz wiem, że jesteś wspaniałą sekretarką, Mariah. Stałaś

się niezastąpioną pracownicą „Synów Północy".

Jej oczy napełniły się łzami. Łzami!

I te łzy zaczęły po chwili spływać po jej opalonych, lecz teraz

nieco pobladłych policzkach.

Nie spodziewał się takiej reakcji z jej strony. Odczuł nagle,

wbrew swojej woli, przemożną ochotę ponownego pocałowania

Mariah Douglas.

ROZDZIAŁ TRZECI

A więc Christian był o krok od pocałowania jej. Mariah wyczytała

z jego ciemnoniebieskich oczu to pragnienie i przyzwalająco

rozchyliła usta, równocześnie opuszczając powieki. Kurczowo

zacisnęła dłoń na chłodnej nefrytowej figurce.

Wszystko wskazywało na to, że jej cierpliwe znoszenie kaprysów

i humorów Christiana zaczynało przynosić pożądane owoce. Jeszcze

chwila, a otrzyma nagrodę. Czekała. Czekała na coś, o czym od dawna

marzyła i co stanowiło niemal jedyną treść wszystkich jej myśli

podczas długich samotnych wieczorów w Hard Luck.

Ale to coś delikatnego, czułego i rozkosznego nie następowało.

Zaniepokojona, otworzyła oczy. Ku jej wielkiemu zaskoczeniu,

Christian nawet na nią nie patrzył. Spoglądał gdzieś w przestrzeń, a

mięśnie jego zaciśniętych szczęk pulsowały.

Upokarzała ją ta odmowa. Błyskawicznie przyjęła naturalną

pozycję. A więc nie chciał jej pocałować. Cóż, niech tak będzie.

background image

Gotowa była pogodzić się z jego tchórzostwem. I zdusić w sobie ból

rozczarowania.

Do tej pory los obdarzył ją i tak ponad miarę. Odnalazła

Christiana wręcz nie tym samym człowiekiem. Zdobył się na

przeproszenie jej za swoje długotrwałe niegrzeczne zachowanie. I

ofiarował jej śliczną maskotkę. Nie powinna żądać więcej, tylko

cieszyć się tym, co już otrzymała.

W samolocie tamta nieprzyjemna chwila poszła w całkowite

zapomnienie. Rozmawiali ze sobą jak para dobrych przyjaciół i w

rezultacie lot minął błyskawicznie.

- Jak to dobrze znowu być w domu - westchnęła Mariah, stając na

żwirze lotniska „Synów Północy".

Zachłysnęła się bryzą, wiejącą od Brooks Mountains. Ten tydzień

w Anchorage należał bez wątpienia do najpiękniejszych w jej życiu,

ale codzienność w Hard Luck miała też swoje uroki. Mieszkając tu i

pracując, człowiek czuł się cząstką zbiorowości.

Pomimo iż mnożyła argumenty, by odwieść Christiana od

pomysłu odwożenia jej, ten uparł się i w rezultacie po kilkunastu

minutach znaleźli się przed jej małym i skromnym domkiem

myśliwskim. Wziął z paki półciężarówki jej bagaże i wniósł je do

środka. Zaraz za progiem gwałtownie się zatrzymał.

- Czy coś nie tak? - zapytała głosem, w którym przebijał niepokój.

Potrząsnął głową.

- Po prostu jestem zaskoczony. Nie spodziewałem się czegoś

takiego.

background image

- To znaczy czego?

- Że zrobisz z tej izby tak przytulny pokój. Naprawdę przyjemnie

tu wejść. Ma się wrażenie prawdziwego domu.

- Bo to jest prawdziwy dom, mój dom, Christianie.

Włożyła naprawdę dużo pracy, by osiągnąć ten końcowy efekt

przyjemnego dla oczu mieszkalnego wnętrza. Przede wszystkim

pozbyła się ciężkich i topornych mebli. Zastąpiła je, a czyniła to

stopniowo, w miarę możliwości, meblami bardziej estetycznymi,

funkcjonalnymi i lekkimi.

Cała ta akcja wymiany nie należała do najłatwiejszych,

szczególnie jeśli mieszkało się za kołem podbiegunowym. Krzesła

kupiła od Matta, wersalkę sprowadziła statkiem z domu (z Anchorage

przetransportowała ją ciężarówką), wreszcie stylizowaną na

dziewiętnasty wiek lampę naftową wyszukała w Fairbanks, podobnie

jak firanki. Dbała o dobór kolorów i ogólną harmonię. Mimo że to i

owo jeszcze by zmieniła, była dumna ze swego dzieła.

Christian postawił walizkę i torbę na zielono-bordowym dywanie.

Wydawał się jakby czymś zawstydzony.

- Jeszcze raz dziękuję za przemiły wieczór - powiedziała. - Jestem

ci bardzo wdzięczna za przybycie po mnie na lotnisko, za obiad i... za

wszystko inne.

Wzruszył ramionami.

- W takim razie do zobaczenia w poniedziałek rano - odparł

cokolwiek szorstkim głosem.

- W poniedziałek rano - powtórzyła jak echo.

background image

I wtedy zdecydował się. Podszedł do niej i pocałował ją. W same

usta. Ale trwało to tylko sekundę. Zanim uświadomiła sobie, co

właściwie się stało, już dał się słyszeć na dworze warkot silnika

półciężarówki.

W poniedziałek rano Mariah weszła do biura „Synów Północy",

gdzie powitał ją gwar i chaos. Dwa telefony aż zanosiły się od

ustawicznego dzwonienia, faks z szybkością karabinu maszynowego

wystukiwał dane, zaś Christian jak szalony wertował akta w kartotece,

szukając rachunku firmy „Freemont".

Uśmiechnęła się, lecz zaraz wzięła się w garść. Wskazała szefowi

właściwą teczkę, odebrała telefony i zajęła się faksem. Słowem,

weszła w normalny rytm pracy już na starcie i poczuła z tego powodu

pewną satysfakcję.

Dwie godziny później pojawił się Sawyer. Powitał ją ze zwykłą

serdecznością. Pogratulował pięknej opalenizny.

- Czy przez cały tydzień mieliście tu taki rejwach? - spytała.

Do tej pory miała zaledwie czas zdjąć sweter. Telefony

bezustannie dzwoniły. Piloci wpadali i wypadali, a każdy czegoś

chciał - zmiany w rozkładzie lotów, jakichś dodatkowych informacji,

pomocy w wypełnieniu formularza.

- Raczej tak. Zwijaliśmy się jak w ukropie, żeby wszystkiemu

podołać. Ale teraz wszystko wróci wreszcie do normy.

- Mariah jest jak tratwa ratunkowa - dorzucił Christian sponad

leżących na jego biurku papierzysk.

background image

Sawyer spojrzał na brata, a potem na Mariah. Jego oczy patrzyły

przenikliwie. Mariah usiadła i włączyła komputer. Zaszumiał z

charakterystycznym pomrukiem twardy dysk. Ekran monitora zakwitł

słowami i cyframi. Po kilku minutach przed jej biurkiem stanął

Christian.

- Wyjeżdżam i chciałbym, żebyś załatwiła w związku z tym

wszystkie niezbędne formalności.

- Oczywiście. - Trochę zaschło jej w gardle.

Sięgnęła po notes i pióro.

- Wybieram się do matki w Vancouver, a potem skok na kilka dni

do Seattle.

- Jakie terminy?

- Nie będzie mnie od najbliższego piątku do następnej niedzieli.

W sumie dziesięć dni. Co do hotelu w Seattle, to ten sam, co zawsze. I

jeszcze jedno. Scott i Susan lecą ze mną do Vancouver. Tam je

zostawiam i zabieram w drodze powrotnej z Seattle.

- Będziesz miał załatwione wszystko jeszcze dziś po południu -

przyrzekła.

- A przy okazji. Czy mogłabyś podać mi kilka nazw

pierwszorzędnych restauracji w Seattle?

- Znam kilka w centrum miasta przeznaczonych dla

biznesmenów. Po bliższe informacje zwrócę się do Tracy.

- Nie chodzi mi o tego typu reprezentacyjne lokale.

Poszukaj czegoś bardziej kameralnego, gdzie można by zjeść

obiad, powiedzmy, z kimś bliskim.

background image

Kilka minut później, wykręcając numer biura jednej z linii

lotniczych, Mariah mimowolnie podsłuchała rozmowę braci,

prowadzoną w drugim kącie pokoju.

- A kogóż to chcesz zaprosić na ten obiad, jeśli wolno wiedzieć? -

spytał Sawyer.

- Allison Reynolds. - Oczy Christiana błyszczały, a na jego twarzy

malowało się rozmarzenie. - Musisz ją pamiętać. Kto raz zobaczył

Allison, ten już jej nigdy nie zapomni.

Mariah poczuła, że się dusi. Nikt jej nie musiał wyjaśniać, kim

jest Allison Reynolds. Słyszała o niej wielokrotnie. Podobno była

piękna...

- Więc zamierzasz spotkać się z Allison - powiedział Sawyer

ściszonym głosem, najwyraźniej w obawie, że ona, Mariah, może to

usłyszeć. Niestety, usłyszała.

- Tak. Zadzwoniłem do niej przedwczoraj i zaproponowałem

spotkanie. Otrzymałem entuzjastyczną zgodę. Myślę, że powinienem

dać jej jeszcze jedną szansę podjęcia u nas pracy.

Sawyer nerwowo bawił się ołówkiem.

- Sądzisz, że to mądre?

Christian się obruszył.

- Bzdurne pytanie. Jest piękna, mądra, czarująca i jeśli tylko się

zgodzi, będziemy mieli prawo uważać się za szczęściarzy. A zresztą

wpadnę do ciebie wieczorem i wrócimy do tego tematu.

Sawyer posępnie spoglądał w okno.

background image

Mariah nie wierzyła własnym uszom. Christian najwyraźniej

planował zastąpić ją tamtą pięknością. I jakby tego było jeszcze mało,

jej zlecił przygotowanie wszystkiego od strony organizacyjnej!

- Mamo, czy mogę zabrać ze sobą domek dla Barbie? - krzyknęła

Susan ze swego pokoju.

Abbey wyjęła z suszarki kąpielowy ręcznik, złożyła go i położyła

na stosie upranej bielizny.

- Przykro mi, kochanie - odkrzyknęła. - Możecie wziąć ze sobą

tylko po jednej walizce.

- Obawiam się, że przez te kilka dni babcia rozpuści dzieciaki jak

dziadowskie bicze - zauważył Sawyer, wchodząc do pralni i opierając

się o ścianę.

- Wiem. Scott i Susan będą przez parę dni po powrocie nie do

wytrzymania.

- Mniej mnie to przeraża, gdy pomyślę o podarowanych nam

dniach. - Znacząco uniósł brwi. - Oczywiście mam nadzieję, że i ty

będziesz psuła mnie na różne sposoby...

Abbey podeszła i pocałowała męża w nos.

- Zobaczę, co da się zrobić.

W oczach Sawyera zapaliły się iskierki.

- Barbie i Ken poswawolą, kiedy od dzieci się wyzwolą.

- Sawyer!

Zachichotał i objął ją w talii.

background image

- Powtórka miodowego miesiąca. Tego mi właśnie trzeba, choć,

prawdę mówiąc, nie przyszedłem jeszcze do siebie po tamtym.

Uraczyła go kuksańcem.

- Chłopu tylko jedno w głowie.

W drzwiach pojawił się Scott.

- Pamiętajcie tylko regularnie karmić Eagle Catchera.

Scott najwyraźniej wolał się upewnić, że jego czworonożnemu

przyjacielowi nie stanie się żadna krzywda, chociażby rozstanie z nim

miało trwać tylko dziesięć dni.

- Nie zapomnimy - obiecała Abbey.

- I uważnie go obserwujcie. Eagle Catcher z pewnością będzie

tęsknił za mną, więc gdy stanie się markotny, spróbujcie dostarczyć

mu jakichś rozrywek. Wprawdzie przeprowadziłem z nim długą

rozmowę, ale nie jestem pewien, czy wszystko zrozumiał.

- Będę dbał o Eagle Catchera jak o źrenicę swojego oka -

przyrzekł uroczyście Sawyer.

- To mnie uspokoiłeś, tato - rzucił chłopak i wyparował w ułamku

sekundy.

Sawyer delikatnie pogładził żonę po wyraźnie już zarysowanym

brzuchu. Miał teraz poważną twarz.

- Kiedy urodzi się dziecko, wszystko się zmieni - powiedział.

Abbey kiwnęła głową. Z tym że miała być to cudowna zmiana.

Ciąża jak na razie nie sprawiała jej żadnych kłopotów. Czuła się silna

i zdrowa zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym.

Żadnych porannych torsji, żadnych falowań nastroju.

background image

Ze Scottem i Susan było trochę inaczej, a raczej znacznie gorzej.

Kto wie, czy na jej złe samopoczucie nie wpływała wówczas

świadomość, że nie może wesprzeć się na mężczyźnie, którego

dziecko nosi w swoim łonie. A teraz stał przy niej mężczyzna, który

poruszyłby niebo i ziemię, by tylko uwolnić ją od trosk i kłopotów.

- Mamo! - Tym razem głos Susan dobiegł z holu. - Czy mam

wziąć Biblię?

Abbey westchnęła i wsparła czoło o ramię Sawyera.

- Chyba lepiej pójdę pomóc się im spakować.

- Idź, a ja dokończę tu za ciebie.

Pocałowała go, lecz on przyciągnął ją do siebie i dopóty

przedłużał i pogłębiał pocałunek, dopóki Susan ponownym krzykiem

nie przypomniała im o swoich rozterkach.

Allison Reynolds okazała się nawet jeszcze piękniejsza niż przed

rokiem. Wszystkie spojrzenia, kobiet i mężczyzn, spoczęły na niej,

gdy weszła do wytwornej restauracji i skierowała się ku stolikowi,

przy którym siedział Christian. On zaś poczuł się dumny jak paw, iż

oto za moment dołączy do niego przedmiot uwielbienia tłumów.

Równocześnie dobrze wiedział, o czym myślą w tej chwili wszyscy

zgromadzeni tu mężczyźni. I dlatego, musiał to przyznać, nie darzył

ich zbytnią sympatią.

Zadzwonił do Allison, zanim jeszcze zdążył się rozpakować.

Następnie musiał wykonać mniej przyjemny telefon do Hard Luck.

Przypomniał Mariah o wszystkich pilnych sprawach, którymi powinna

background image

się zająć w pierwszej kolejności. Być może wydawało mu się, ale jej

głos brzmiał chłodno i bardzo oficjalnie. Trudno, jeśli Mariah nie

miała dziś humoru, było sprawą Sawyera, żeby ją udobruchać.

On, Christian, znajdował się na dobrze zasłużonym urlopie.

Konieczność zakupu części zamiennych do samolotów była tylko

pretekstem. Na pierwszym planie, przesłaniając wszystko inne,

widniała piękność o złotych włosach.

Teraz wstał na jej powitanie, ale był tak spięty, że nawet nie

próbował oddać uśmiechu, jakim go powitała. A był to uśmiech

olśniewający, uśmiech gwiazdy filmowej. Szokowała trochę jej

sukienka. Obcisła i krótka, odsłaniała bądź uwydatniała wszystkie

uroki jej rozkosznego ciała. Ta wyzywająca śmiałość napełniła go

tyleż zazdrością, co lękiem.

Przeląkł się, że innym mężczyznom podarowane zostało więcej,

niżby wypadało. Nie chciał się z nimi dzielić. Pocieszał się jedynie

myślą, że to właśnie dla niego Allison tak się ubrała.

Powitali się jak para dobrych przyjaciół i usiedli przy stoliku.

Allison rozejrzała się po lokalu.

- Cudowne miejsce - powiedziała. - I jaki zachwycający widok.

Faktycznie, okna wychodziły na zatokę, po której kursowały

promy, statki, łodzie i jachty. Zmierzchało. Nabrzeże jarzyło się

girlandami świateł.

- Wybrała je na nasze spotkanie moja sekretarka.

background image

I na tej suchej informacji poprzestał. Wolał nie rozwodzić się na

temat Mariah. Po prostu nie chciał w tej chwili o niej myśleć.

Bezwzględnie musiał skupić się na istocie, którą miał przed sobą.

- Cieszę się, że znalazłeś w końcu sekretarkę, choć, muszę

przyznać, trudno mi sobie wyobrazić młodą kobietę, która

wytrzymałaby na tym odludziu dłużej niż jeden dzień.

Odludzie. Arktyka. Hard Luck. Dlaczego? Przecież mieszkał w

jednym z najpiękniejszych miejsc na ziemi. Nie mógłby zresztą

mieszkać gdzie indziej. Hałas, smród i gorączkowe tętno wielkiego

miasta wyczerpywały go i wtrącały w bezsenność! Tutaj mógł nic nie

robić i czuć się zmęczonym. Wystarczał ciągły jazgot i agresywny

zalew informacji.

Otrząsnął się z zamyślenia.

- Na co masz ochotę? - Spojrzał do karty dań. Sam zdecydował

się już na wędzonego łososia.

W ogromnych modrych oczach Allison pojawiła się poufałość.

- Muszę uważać na kalorie.

Pomyślał, że wypadałoby teraz energicznie zaprzeczyć i upewnić

ją, że jej idealna figura nie wymaga bynajmniej katorgi odchudzania

Ale nie zrobił tego. Nigdy nie mógł pojąć, co też kobiety wyprawiają

z tą swoją wagą. Zapewne wbiły sobie do głowy, że szczupłość jest

tym haczykiem, na który można złapać każdego mężczyznę.

Wierutna bzdura. Zresztą cała ta sprawa diet i kalorii nudziła go.

Poza tym wątpił, żeby ktoś taki jak Allison był łasy na komplementy.

Doskonałość nie domaga się pochwał.

background image

- Wezmę chyba sałatkę. Ale bez przypraw i sosów. Nawet nie

wyobrażasz sobie, ile kalorii zawierają sosy. W ogóle są zabójcze...

szczególnie źle wpływają na figurę. To już chyba lepiej opychać się

lodami z orzechami i bitą śmietaną.

Christian uśmiechnął się z dobrotliwą wyrozumiałością. Zjawił się

kelner i otrzymał od Allison pięciominutowy wykład, jaką powinien

przynieść jej sałatkę. I tak na przykład ogórki miały być pokrojone

wzdłuż w cienkie paseczki, zaś sama sałata powinna być krucha, nie

za zielona i nie za żółta. Najzabawniejsze, że kelner zapisywał

wszystkie jej uwagi z miną jak najbardziej poważną.

I nagle Christian przypomniał sobie obiad w towarzystwie Mariah

w restauracji na lotnisku w Fairbanks. Nie było wówczas mowy o

kaloriach i sosach. Mariah nie zaprzątała sobie głowy, czy tego

wieczoru straci gram na wadze, czy też może zyska.

Rozmowa podczas obiadu, niestety, obracała się wokół tematów

wziętych jakby wprost z poczytnego kobiecego pisma. Allison długo

rozwodziła się na temat koloru swoich paznokci. Gdy Christian

próbował przeforsować jakiś inny temat, natychmiast rozbijał się o

rafę kosmetyków czy modnych fatałaszków. Allison nawet nie

przyszło do głowy, żeby spytać go o osoby, które rok temu tak

serdecznie witały ją na lotnisku w Hard Luck.

- Wiesz, niedawno zmieniłam pracę. Jest to już moja druga praca

w tym roku. Kiedy spotkałam cię tamtego lata, pracowałam dla

Pierce'a. Był przyjacielem mojego dawnego chłopaka, Cary'ego. I cóż,

background image

okazał się draniem. Nie chciał mi dać płatnego urlopu, zresztą

jakiegokolwiek urlopu.

- Jak długo u niego pracowałaś?

- Pełny miesiąc.

- Trochę za krótko, żeby zapracować sobie na urlop.

- Podobnie powiedział Pierce. Lecz, żebyś wiedział, jakie robił

przy tym wściekłe miny. Niektórzy mężczyźni w ogóle nie potrafią

być mili. Pracowałam u niego przez okrągły miesiąc i nawet nie

przyszło mu do głowy, żeby mi się czymś odwdzięczyć.

Od tego momentu Christian zgubił wątek. Allison sypała taką

liczbą imion i nazwisk, że już przestał kojarzyć je z osobami. Cofnął

się więc myślami do poprzedniego roku, gdy po raz pierwszy ją ujrzał.

Olśniła go i onieśmieliła. Wyzuła z woli, pozbawiła przenikliwości,

tak potrzebnej, by poznać głębiej drugą osobę. Teraz widział ją niemal

na przestrzał. Jej przeznaczeniem było wyjść bogato za mąż i spędzać

pół dnia przed lustrem.

Gdy opuszczali restaurację, Christian nie był już tym samym

człowiekiem. Dostrzegał pełne pożądliwości spojrzenia mężczyzn,

lecz nie łechtały już one jego próżności. Owszem, bardzo smaczny był

wędzony łosoś, smakowało wino, ale nie miałby nic przeciwko temu,

żeby zamienić ten wykwitny obiad na prostą wyżerkę u Bena w Hard

Luck. Co zaś się tyczy partnerki, to ze wstydem przyznawał się do

tego, że był nią dogłębnie rozczarowany.

Po dwóch kwadransach stali już przed jej domem. Allison wbiła

swoje purpurowe paznokcie w jego ramię.

background image

- Wpadniesz na kieliszek? - zapytała, obdarzając go ciepłym

błękitem swojego spojrzenia.

- Może innym razem.

- A kiedy znów się zobaczymy? - Już sam jej głos mógł uczynić z

mężczyzny bezwolną kukłę.

- Zadzwonię do ciebie.

Zrobiła minkę zawiedzionej dziewczynki.

- Ale na pewno zadzwonisz, Chris? Chyba nie chcesz, żebym

całymi dniami czekała na twój telefon?

Uciekał, jakby go ktoś gonił. Prędzej na Alasce zimą będą kwitły

róże, niż on spotka się raz jeszcze z Allison Reynolds!

Wróciwszy do hotelu, usiadł na łóżku. Zadumał się nad swoją

ślepotą i naiwnością. Ale niepokój i gniew nie pozwoliły mu siedzieć

w bezruchu. Wykręcił domowy numer Sawyera.

- To ja - powiedział, kiedy brat podniósł słuchawkę.

- Christian? Co masz taki zmieniony głos?

- Pamiętasz Allison?

- Rany, już raz mnie o to pytałeś. Jasne, że ją pamiętam.

Posłuchaj, braciszku, jeżeli zadzwoniłeś, by wyśpiewywać hymny na

jej cześć, to trafiłeś na niewłaściwy moment. Zdaje się, że

zapomniałeś, iż ja i Abbey spędzamy nasz drugi miesiąc miodowy.

Więc może o twojej bogini seksu porozmawiamy kiedy indziej?

- Allison nie jest boginią. Porozmawiamy o tym dokładniej po

moim powrocie - rzucił i odłożył słuchawkę.

background image

Kto tutaj się zmienił przez ten miniony rok? Ona czy on? Bo

przecież tamtego lata był w niej po uszy zadurzony. Dziś odkrył

zupełnie inną osobę. Próżną, samolubną, płytką. Nic dziwnego, że

wytrzymała w Hard Luck tylko jeden dzień. To miasteczko stawiało

kobiecie po prostu zbyt wysokie wymagania i w tym sensie stanowiło

probierz duchowej klasy człowieka.

Mariah czuła się tak nieszczęśliwa, że pozostawanie samej w

domu byłoby dla niej tylko dodatkową formą udręki. Zdecydowała się

więc pójść do restauracji Bena. Wiedziała, że w innej restauracji,

oddalonej stąd o setki kilometrów, Christian w tej chwili je obiad w

towarzystwie Allison Reynolds. Nigdy nie widziała tej kobiety, ale

słyszała o jej nieprzeciętnej urodzie dostatecznie dużo, by serce

Mariah krwawiło.

A może już skończyli obiad i teraz tańczą, obserwują gwiazdy,

całują się? Im więcej zadawała sobie takich pytań, tym większy był jej

ból. Nie mogła znieść myśli o innej kobiecie w ramionach Christiana.

Poza tym ta kobieta, ta Allison Reynolds, zagrażała jej jeszcze w

innym sensie. Z zawodu była sekretarką i jeżeli Christian zdoła

przekonać ją, żeby wróciła do Hard Luck, to wówczas ona, Mariah,

stanie przed koniecznością znalezienia sobie innej pracy.

Na szczęście nie musiała pakować walizek i wracać do rodziców

w Seattle. Posiadała przecież na własność domek myśliwski i

dwadzieścia akrów ziemi. Uczciwie na to wszystko zapracowała.

- Co podać? - zapytał Ben.

background image

Mariah usiadła przy stoliku blisko barowego kontuaru.

- Masz pizzę?

- I owszem. Z serem i innymi różnościami. Ale musisz trochę

poczekać, bo na razie jest w lodówce.

- Poczekam, Ben. Mogę czekać nawet całą noc.

Zawiesił ścierkę na haku, wyszedł zza kontuaru i dosiadł się do

niej.

- Co się stało, maleńka?

Mariah wiedziała, że wielu mężczyznom w Hard Luck lokal ten

służy za konfesjonał. Ben cieszył się powszechnym zaufaniem i

często-gęsto występował w roli powiernika i doradcy. Ale Mariah

mimo wszystko krępowała się mówić mu o sobie i Christianie. Ben

był przyjacielem braci O'Halloranów i zwierzając się mu ze swoich

problemów, postawiłaby go w bardzo niezręcznej sytuacji.

- Cokolwiek się stało, poradzi na to twoja pizza.

Wstał i poklepał ją po ramieniu.

- Zaraz wracam. Czy coś do picia?

- Wodę mineralną.

Znikł za przepierzeniem, ona zaś rozejrzała się po lokalu. Na

dwóch stolikach pod oknem zobaczyła brudne talerze. Zebrała je i

zaniosła do kuchni.

- Dzięki - powiedział Ben. - Wstyd mi, że zastałaś u mnie taki

bajzel.

- A czy nie przydałaby ci się tutaj jakaś pomoc? Przecież wiem,

że jeśli te talerze tam się znajdowały, to nie dlatego, że jesteś

background image

flejtuchem i bałaganiarzem, tylko że nie miałeś czasu ich uprzątnąć.

Tymczasem ktoś, powiedzmy młoda kobieta, wyręczyłaby cię w wielu

obowiązkach. Zmyłaby naczynia, zamiotła podłogę, rozniosła

zamówione dania.

- Mówisz serio?

To o sobie myślała. Bo jeśli Christianowi uda się sprowadzić do

Hard Luck Allison Reynolds, to ona, Mariah, będzie musiała

pożegnać się z „Synami Północy".

- Całkowicie serio, Ben.

- Już nieraz myślałem o zaangażowaniu kogoś do pomocy. W

tamtym roku Christian, gdy dokonywał w Seattle werbunku młodych

kobiet, miał i moje zamówienie. Ale jakoś wszystko rozeszło się po

kościach.

- Czy ten lokal przynosi jakieś zyski? - Pod pewnym względem

pytanie to było bardzo nietaktowne. Ale Bena można było zapytać

właściwie o wszystko.

- Nie narzekam. Pracuję przez trzysta sześćdziesiąt pięć dni w

roku. Latka lecą i czas, żeby wreszcie zacząć dbać o siebie. Może

przychodzi ci ktoś do głowy, kto nie pogardziłby robotą u starego

Bena?

Mariah kiwnęła głową.

- Kto?

Przestała się wahać. Podjęła już decyzję.

- Ja.

- Ty?

background image

Mimo wysiłków, nie udało się jej powstrzymać drżenia dolnej

wargi.

- Christian jest w Seattle... z Allison Reynolds.

- Posłuchaj, Mariah, nie mam pojęcia, co on widzi w tej lali, ale

zaufaj mi, twoja pozycja w „Synach Północy" nie jest zagrożona.

Sawyer nie pozwoli zastąpić cię kimkolwiek innym.

- Christian już od dawna chce pozbyć się mnie.

- Nie twierdzę, że wyssałaś to sobie z palca, lecz mam wrażenie,

że jego stosunek do ciebie uległ ostatnio pewnemu pozytywnemu

przeobrażeniu. Dokonało się to podczas tego tygodnia, gdy byłaś na

urlopie.

- Doprawdy, miło to słyszeć - odparła z gorzką ironią.

- Pozostaje jednak faktem, że Christian przez cały rok chorował

na chorobę zwaną „Allison Reynolds".

Ben podrapał się po policzku.

- Nie wiem, co ci doradzić.

- Zatrudnij mnie, a jeśli nie możesz, pójdę do Pete'a Livengooda.

Równie dobrze jak kelnerką mogę być sprzedawczynią.

- Tylko nie działaj na łapu-capu, maleńka. - Ben pogładził ją po

ramieniu. - Na Sawyera zawsze możesz liczyć, chociażby nawet

Christian wydał ci otwartą wojnę.

- I mam być kością niezgody pomiędzy braćmi, czy tak? Zaiste,

piękna perspektywa.

Z piekarnika zaczął się roznosić na całą kuchnię smakowity

zapach pizzy.

background image

- Wracaj na salę - powiedział Ben - a ja za chwilę zjawię się z

twoim obiadem.

Zależało jej na tej pracy u Bena. Co z tego, że miała gdzie

mieszkać. Musiała przecież jeszcze zarabiać na życie. Hard Luck nie

oferowało tylu możliwości, co Seattle czy jakiekolwiek inne wielkie

miasto. Tutaj każdy był niemal raz na zawsze przypisany do tego, co

robił.

Po chwili pojawił się Ben z ogromną pizzą.

- Jesteś pewna, że chcesz pracować w restauracji? - zapytał z

powagą w głosie i na twarzy.

- Całkowicie pewna. - Wziąwszy wszystko pod uwagę, właściwie

nie miała wyboru.

- W takim razie, gdy tylko stwierdzisz, że dalsza twoja praca w

biurze „Synów Północy" staje się niemożliwa, wal do starego Bena.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Czuła ucisk w gardle, gorzki smak w ustach, ból w sercu.

Wezbrane w oczach łzy przesłoniły na chwilę ekran monitora. Wzięła

się w garść i szybko dopisała końcowe dwa zdania swojej rezygnacji z

pracy. Każde kolejne słowo oznaczało kres marzeń, kres nadziei.

Drukarka wypluła białą kartkę papieru. Mariah wzięła ją i na samym

dole złożyła swój podpis. Następnie ukradkowo wytarła oczy

chusteczką, wstała i podeszła do Sawyera. Położyła przed nim na

biurku swoje podanie o zwolnienie jej z pracy.

- Co to takiego? - zapytał, odkładając pióro.

background image

- Moje wypowiedzenie.

Spojrzał na nią uważnie z mieszaniną zdumienia i niedowierzania.

- Rezygnujesz z pracy u nas?

Skinęła głową. Zmusiła się do uśmiechu.

- Praca u was była dla mnie bezcennym doświadczeniem, ale jak

zauważył

przy

jakiejś

okazji

Christian,

kontrakt

wygasł.

Zobowiązałam się przepracować w waszym biurze pełny rok i właśnie

ten rok minął.

- A może nie odpowiadają ci zarobki? - Sawyer wciąż sprawiał

wrażenie człowieka rażonego piorunem.

- Ależ skądże. Pod tym względem byliście bardzo szczodrzy.

- W takim razie powiedz, na Boga, dlaczego nas opuszczasz? I to

właśnie teraz?

Zrobiło się jej żal Sawyera. Lubiła go i oto stawiała go teraz w

bardzo trudnym położeniu. Ale decyzja została już podjęta.

- Powód jest jeden. Christian wyjechał do Seattle z zamiarem

ściągnięcia tu Allison Reynolds. Nie zapewnicie pracy dwóm

sekretarkom na pełnych etatach. Christianowi zawsze bardziej

zależało na Allison niż na kimkolwiek innym. Nie czuję się

pokrzywdzona. Mam dach nad głową i dwadzieścia akrów ziemi.

- W takim razie nie znasz mnie, Mariah. Naprawdę sądzisz, że

pozwolę Christianowi zatrudnić tę Allison? Twoja pozycja nie jest

zagrożona, masz na to moje słowo. - Oczy Sawyera błyszczały, jakby

bitwa już się rozpoczęła i on na czele oddziału miał za chwilę rzucić

się w wir walki. Brat przeciwko bratu.

background image

- Zawsze ujmowałeś się za mną i masz moją wdzięczność. Ale

oboje znamy Christiana...

- Powtarzam, nie uda mu się posadzić za tamtym biurkiem tej

wyperfumowanej i wytapetowanej ślicznotki.

Sawyer swoją postawą szalenie utrudniał jej rozstanie.

Wyobrażała sobie dotąd, że wręczy mu wymówienie, on zaś coś tam

powie i na pożegnanie uściśnie jej dłoń. A tymczasem natknęła się na

gwałtowny sprzeciw.

- Dzięki, Sawyer. Naprawdę pochlebia mi, że tak ci na mnie

zależy, lecz nie chciałabym być przyczyną niesnasek pomiędzy tobą a

Christianem. On uważa, że z Allison będzie mu się lepiej pracowało,

więc niech przynajmniej spróbuje. Ostatecznie najważniejsza jest

dobra atmosfera w pracy.

- Dlaczego nie poczekasz przynajmniej do jego powrotu? Po co

wyciągać zbyt pochopne wnioski? Rozmawiałem z nim wczoraj przez

telefon i nic nie wspomniał, że ma się tu zjawić z tą kandydatką na

gwiazdę filmową. - Podrapał się w ucho. - Choć, prawdę mówiąc, nie

dałem mu sposobności nagadania się.

- Za późno, Sawyer. Postarałam się już o inną pracę.

Odrzucił do tyłu głowę, jakby dostał w szczękę.

- Jaką... gdzie... kiedy?

- Będziesz mnie odtąd widywał u Bena Hamiltona.

- A odkąd to Benowi potrzebna jest sekretarka? - Nie

wypowiedział imienia przyjaciela ze

zwykłą serdecznością.

Wydawało się, jakby winił go, że ukradł mu Mariah.

background image

- Nie sekretarka. Raczej dziewczyna do wszystkiego.

- Potrafisz gotować?

- Tyle o ile. Ale mogę przecież sprzątać, zmywać, obsługiwać

klientów. Benowi należy się wreszcie po tylu latach trochę

odpoczynku.

- Zdrajca!

- Ben nie zdradził cię, Sawyer. Nie namawiał mnie do podjęcia

pracy u niego. To ja poprosiłam go o tę pracę.

Przebiegł wzrokiem jej pismo.

- Jesteś pewna, że tego chcesz?

Jasne, że swoją decyzję uważała za słuszną. Nikt nie podawał w

wątpliwość wielkiej urody Allison, zaś Christian był zupełnie

ogłupiały na jej punkcie. W tej sytuacji walka o jego miłość wydawała

się beznadziejna. Wszystko to nie oznaczało bynajmniej, że łatwo jej

było odchodzić z biura „Synów Północy". Ale istniało coś takiego jak

norma zdrowia psychicznego i właśnie w obawie o swoje zdrowe

zmysły nie mogła tu zostać. Duma zaś nie pozwalała jej odchodzić

stąd z płaczem i lamentem.

- Najzupełniej.

Sawyer przeczesał palcami włosy.

- W takim razie nie mam już nic do powiedzenia.

- Co? Mariah zwolniła się? - ryknął Christian przez telefon.

- Dziś rano wręczyła mi wymówienie - powiedział Sawyer

poirytowanym głosem.

background image

Od kilku godzin nie był w najlepszym nastroju.

- Nie ma prawa tak sobie odchodzić!

- O jakim ty prawie mówisz? Z kontraktu wywiązała się, a poza

tym żyjemy w wolnym kraju. Nie możemy jej zmusić do pozostania.

- Przynajmniej mogłeś jakoś wpłynąć na nią. Przemówić jej do

rozsądku.

- Nie myśl, że milczałem. Próbowałem wszystkiego, z wyjątkiem

przekupstwa. Ale muszę ci coś powiedzieć. To ty jesteś wszystkiemu

winien. Nie kiwnąłeś palcem, żeby mi pomóc.

- A jak, do diaska, mogłem ci pomóc, znajdując się w Seattle?

Christian wręcz kipiał gniewem. Ta cała historia z Mariah spadła

na niego jak grom z jasnego nieba. Ktokolwiek miał trochę oleju w

głowie, musiał sobie uświadamiać, że zatrzymanie Mariah było rzeczą

niezmiernej wagi. Znała się na prowadzeniu biura jak nikt inny.

Pamiętał, rzecz jasna, że jeszcze niedawno temu chciał się jej pozbyć.

Zmądrzał jednak od tamtego czasu i przejrzał na oczy. Inaczej już

patrzył na Mariah. Ostatnio nawet...

- Wydaje mi się, że sam muszę stawić czoło wszystkim

problemom - powiedział Sawyer twardym głosem. - I zaczyna się to

powtarzać w dość regularnych odstępach. Rok temu też byłeś w

Seattle i też szlajałeś się po restauracjach z tą swoją anielicą. A ja tutaj

jadłem kaszę, którą ty nawarzyłeś.

- Chwileczkę...

Ale Sawyer za bardzo się już rozpędził.

background image

- Lepiej przypomnij sobie, czyim pomysłem było ściągnięcie do

Hard Luck tych ochotniczek.

- Był to pomysł, uważam, zbawienny. Spójrz lepiej na swoją

Abbey i pomyśl, że w przeciwnym wypadku nigdy byś jej nie spotkał.

Sawyer głęboko westchnął.

- W zasadzie masz rację, przynajmniej tym razem.

- Sam porozmawiam z Mariah - powiedział Christian.

Intuicja podpowiadała mu, że kogo jak kogo, ale jego Mariah

wysłucha. Od kilkunastu dni byli wszak serdecznymi przyjaciółmi.

- Pięknie, szkopuł tylko w tym, że to przez ciebie Mariah od nas

uciekła.

- Przeze mnie? - Sawyer musiał czegoś nie zrozumieć.

Przecież on, Christian, był wobec niej ostatnio bez zarzutu.

- Wbiła sobie do głowy, że przywleczesz tu tego blondaska, tę

Allison, i wolała usunąć się na bok.

- Chyba żartujesz? Kto jej o tym powiedział?

- Ty sam, braciszku. Darłeś się w biurze, że aż bębenki w uszach

pękały, iż chcesz dać tej ślicznotce jeszcze jedną szansę.

Christian potarł dłonią czoło. Rzeczywiście wychodziło na to, że

sam napytał sobie biedy.

- Allison nie przyjedzie. - Zaklął pod nosem. - Chyba jednak będę

musiał osobiście porozmawiać z Mariah. Postaram się wszystko

wyprostować.

- Za późno. Już znalazła sobie inną pracę. Spiknęła się z Benem.

- Mariah i Ben?

background image

- Nie przesłyszałeś się. Chce być u niego kelnerką, pomywaczką i

sprzątaczką.

- Pleciesz?

- Przysięgam, że to prawda.

- W takim razie nie spocznę, zanim z nią nie porozmawiam. - W

jakimś sensie Christianowi zawalił się świat.

- Niestety, nie ma jej biurze - mruknął Sawyer, na poły zmęczony

już tą rozmową, a na poły znudzony. - Mam świadomość, że

straciliśmy cholernie dobrą sekretarkę i, szczerze mówiąc, ciebie o to

obwiniam, braciszku.

Powiedziawszy to, odłożył słuchawkę.

Bethany zapukała do tylnych drzwi restauracji Bena. Nikt nie

odpowiedział. Nacisnęła klamkę - drzwi otworzyły się. Weszła do

środka.

- Ben? - zawołała.

Wciąż żadnej odpowiedzi. Spojrzała ku górze. Ujrzała wąską

smużkę światła pomiędzy progiem a drzwiami prowadzącymi do

mieszkania Bena, jego, jak sam to nazywał, kawalerskiej garsoniery.

Uśmiechnęła się i po schodach weszła na górę. Ben z pewnością

zasnął przed telewizorem.

Było dokładnie tak, jak przewidziała. Siedział w fotelu z głową

odrzuconą do tyłu. Miał otwarte usta i pochrapywał. Wzięła pilota z

jego kolan i zgasiła telewizor.

- Ben. - Potrząsnęła go za ramię.

background image

Otworzył oczy i zamrugał powiekami.

- Bethany? Która godzina?

- Dziewiąta.

- Dziewiąta - powtórzył. - To jeszcze wcześnie.

- Też tak uważam.

Przeciągnął się i ziewnął.

- Zasnąłem w środku filmu i teraz bolą mnie wszystkie kości.

Człowiek starzeje się. Niedługo zacznę chodzić o lasce i jadać tylko

kleiki.

Roześmiała się i potrząsnęła głową.

- Nie widzę cię w roli zgrzybiałego staruszka. Ty nigdy takim nie

będziesz.

Najwyraźniej te słowa sprawiły mu przyjemność, bo natychmiast

ożywił się.

- Fajnie cię widzieć. Czemu zawdzięczam tę wizytę?

Usiadła na kanapie, zrzuciła buty i podwinęła nogi.

- Mitch wyruszył na rutynowy objazd okolicy, a Chrissie jest u

przyjaciółki. Odkąd Susan wyjechała, Chrissie nie wie, co ze sobą

począć. Dobrze choć, że przyjaźni się również z innymi

dziewczynkami, bo inaczej byłaby bardzo nieszczęśliwa.

- Niebawem początek roku szkolnego. Czy szanowna pani

nauczycielka przygotowana jest do podjęcia pracy?

- Tak. - Zwiesiła głowę, by zaraz podnieść ją gwałtownym

ruchem. - Prawdę mówiąc, nie za bardzo. Jestem w ciąży.

Ben poderwał się na równe nogi.

background image

- W ciąży? Tak szybko?

- Ja i Mitch też jesteśmy tym trochę zaskoczeni. Ale wiesz, są

sprawy - zarumieniła się - nad którymi nie ma się pełnej kontroli.

Oblicze Bena promieniało szczęściem.

- Z tych nie planowanych ciąż rodzą się najwspanialsze dzieci.

Mówię to jako twój ojciec i dziadek twojego dziecka.

Tak, ona, Bethany, z pewnością nie była zaplanowana. Przed

wyruszeniem na wojnę do Wietnamu Ben miał romans z jej matką.

Marilyn zaszła w ciążę. Ben długo nic nie wiedział o istnieniu córki. Z

kolei ona, Bethany, poznała prawdę dopiero na studiach, kiedy u

Marilyn wykryto raka.

Lekarze uratowali matkę, lecz życie Bethany uległo gruntownej

przemianie. Kochała swojego przybranego ojca, Petera Rossa, coraz

częściej jednak myślała o mężczyźnie, z którym łączyły ją więzy krwi.

W końcu zwróciła się do Czerwonego Krzyża i uzyskała jego adres.

Okazało się, że żyje w niewielkiej osadzie na Alasce za kołem

podbiegunowym.

Ukończywszy studia, zdecydowała się pojechać do Hard Luck z

zamiarem podjęcia tam pracy nauczycielki. Z początku nie miała

zamiaru wtajemniczać Bena w prawdziwy stan rzeczy. Wypadki

jednak potoczyły się zgodnie z logiką tego typu historii. Poza

Mitchem znali prawdę tylko oni dwoje. Miasteczko żyło w niewiedzy

co do faktycznych relacji łączących ją z Benem, jakkolwiek Bethany

czasami zadawała sobie pytanie, czy rzeczywiście nikt jeszcze tego

nie odgadł.

background image

- Dziecko. - Ben smakował to słowo niczym najlepszą

czekoladkę. - I co Mitch na to?

- Był z początku stropiony. Szybko jednak przyzwyczaił się do

myśli, że znów zostanie ojcem. Rozwiązanie ma nastąpić w maju, co

prawie się zbiegnie z końcem roku szkolnego. Nie mogłabym wybrać

sobie lepszego terminu.

- Czy już wiedzą o tym twoi rodzice? - Ben zawsze utrzymywał,

że jej prawdziwym ojcem jest Peter Ross, który ją wychował i

wykształcił, on zaś jest tylko szczególnym przypadkiem ojca

biologicznego.

- Tak. Byli wstrząśnięci.

- Ja też jestem wstrząśnięty, kochanie.

- A ja muszę przygotować się do nowej roli. Kilka tygodni temu

zostałam żoną i macochą, teraz zaś stanę się matką.

- Jestem pewien, że z tą nową rolą poradzisz sobie równie dobrze

jak z poprzednimi.

Bethany strzepnęła z kanapy jakiś niewidzialny pyłek.

- Ty też zmieniasz role, Ben. Wszyscy mówią, że zamierzasz

zostać pracodawcą i szefem.

- To prawda - przyznał. Coraz bardziej podobał mu się pomysł

zatrudnienia Mariah Douglas. - Mariah chce u mnie pracować.

- A co z jej pracą u O'Halloranów?

- Złożyła wymówienie. Nie miałem na to żadnego wpływu. Moje

namowy, żeby pozostała w biurze „Synów Północy", w ogóle nie

trafiały jej do przekonania.

background image

- No to przynajmniej Christian będzie zadowolony. Już od dawna

chciał się jej pozbyć.

- Wydaje się, że ostatnio zmienił front.

- Tacy właśnie są mężczyźni. - Bethany westchnęła i rozłożyła

ręce. - Nigdy nie wiedzą, czego chcą.

Christianowi spieszyło się do Hard Luck jak nigdy. W przeciągu

ostatnich kilku dni rozmawiał z Sawyerem przez telefon może z

dziesięć razy. I za każdym razem odkładał słuchawkę z uczuciem

zawodu i mętlikiem w głowie. Coś jednak dotarło do jego

świadomości i miał już pewien plan. Formalnie Mariah po złożeniu

wymówienia zobowiązana była do przepracowania jeszcze dwóch

tygodni, Sawyer jednak okazał jej kolejny dowód życzliwości, godząc

się na natychmiastowe odejście.

Wreszcie wszystkie handlowe sprawy zostały pozałatwiane i

Christian spakował walizki. Zatrzymał się w Vancouver tylko na

jeden dzień. Przenocowawszy, zabrał dzieciaki, nie mniej

wyczekujące powrotu od niego, i w trójkę zrobili skok do Fairbanks.

Tu czekał już na nich Ralph Ferris. Ostatni etap podróży dłużył im się

bodaj najbardziej.

Kiedy wylądowali na żwirze lotniska, Christian miał już gotowy

scenariusz rozmowy z Mariah Douglas. Susan i Scott wyskoczyli z

samolotu i rzucili się w ramiona oczekujących na nich rodziców.

Następnie zaczęli paplać na wyścigi o swoim pobycie w domu babci i

background image

jej męża, Roberta. Minęło więc sporo czasu, zanim Christian i Sawyer

zostali sami i mogli swobodnie ze sobą porozmawiać.

- Gdzie teraz mogę ją spotkać? - zapytał Christian, bezskutecznie

usiłując opanować rozsadzającą go niecierpliwość.

Sawyer odchrząknął.

- Chyba u Bena. Krząta się tam praktycznie od świtu do nocy.

Christian usłyszał w głosie brata nutę wyrzutu. A zatem Sawyer

nadal miał go za jedynego winnego. Postanowił, że poruszy ten

problem przy innej okazji.

- Kto teraz zajmuje się naszymi biurowymi sprawami?

Zadał to pytanie, dobrze wiedząc, o co pyta. Firma rozrastała się.

W przeciągu ostatniego roku liczba pilotów wzrosła o trzydzieści

procent. Nie sposób było bez sekretarki podołać licznym i coraz

różnorodniejszym zleceniom.

- Na razie pomaga nam Lanni. Ale czyni to kosztem własnej

pracy. Powiedziałem jej, że z pewnością szybko postarasz się o nową

sekretarkę.

- Ja? - wybuchnął Christian.

Wyjechał tylko na kilka dni, wystarczyło to jednak, by Sawyer

popsuł wszystko dokumentnie, i jeszcze śmie mu sugerować, że

naprawienie szkód jest jego rzeczą.

- Tak, ty - odparł Sawyer, błyskając oczami. - Bo to ty jesteś

specem od werbowania ochotniczek. Poza tym wiesz, gdzie schowałeś

otrzymane rok temu zgłoszenia.

- Nie chowałem ich. Zajęła się tym Mariah.

background image

- W takim razie zapytaj ją. Ja ze swej strony przypominam, że

sekretarka potrzebna jest nam praktycznie od zaraz. Nie możemy

nadużywać uprzejmości Lanni.

- Sawyer, mam po dziurki w nosie twojego autorytatywnego tonu.

Wciąż stawiasz mnie przed dokonanymi faktami.

- Gdybyś był na miejscu, moglibyśmy przedyskutować każdą

rzecz, a tak jest, jak jest.

Rozstali się niemal w gniewie. Christian wpadł do domu, by tylko

zostawić walizki, i natychmiast pobiegł do restauracji Bena. Kiedy

wszedł do środka, prawie nie poznał lokalu. Znikły ze stolików

ceratowe obrusy w kratkę, zastąpione przez nieskazitelną biel lnu. Na

każdym stoliku stał wazonik z polnymi kwiatami, a karty dań,

przedtem zwykłe świstki papieru, miały teraz gustowne bordowe

okładki.

Właśnie jedną z takich kart trzymał w dłoniach Ralph Ferris,

oddając się pilnej lekturze. Siedział sztywno, widocznie zastanawiał

się, pomyślał Christian z mimowolną ironią, czy czasami od dzisiaj

nie obowiązuje tu krawat. Tak czy inaczej, „mordownia" Bena lśniła

teraz, jakby właściciel chciał się podlizać stanowej komisji sanitarnej.

Christian podszedł do baru i usiadł na swoim zwykłym stołku -

trzecim od lewej. To znaczy tylko cudem udało mu się na nim usiąść.

Cudem też nie znalazł się na podłodze. Stołek bowiem już nie miał

dawnego drewnianego siedzenia, tylko wyściełane błyszczącym

czarnym skajem.

background image

Wszystko to było sprawką Mariah, która, odwrócona tyłem do

wnętrza, parzyła właśnie w dzbanku kawę.

- Napijesz się kawy? - rzuciła przez ramię w stronę Ralpha.

Pilot odkrzyknął, że i owszem.

Mariah odwróciła się z parującym kubkiem w ręce. Zobaczyła

Christiana i palce jej dłoni rozchyliły się. Rozległ się trzask tłuczonej

gliny i gorąca kawa, niczym smoła, rozlała się po wymytej i

wypastowanej podłodze.

- Och, nie! - wykrzyknęła Mariah, patrząc na skorupki kubka,

niczym na rozsypany drogocenny naszyjnik.

Z kuchni wystawił głowę Ben.

- Co się stało? - zapytał.

- Upuściłam na podłogę kubek z kawą.

Lecz krewki Ben, zamiast ryknąć z powodu poniesionej straty,

czego notabene spodziewał się po nim Christian, tylko się uśmiechnął.

- Nie przejmuj się, maleńka. Kubków u nas dostatek. Mam

nadzieję, że się nie oparzyłaś?

- Nie, Ben.

Mówiąc to, Mariah spojrzała z wyrzutem na Christiana. Co, do

diaska, pomyślał. Wszyscy w tym Hard Luck zmówili się przeciwko

niemu. Winią go za rzeczy, które sami popełniają.

Ben zmiótł skorupki i kilkoma wprawnymi ruchami wytarł ścierką

podłogę.

- Gotowe - sapnął, po czym wycofał się do kuchni.

- Kawa będzie za minutkę - powiedziała Mariah do Ralpha.

background image

- Nie ma sprawy - odparł pilot. Rozłożył gazetę i zatopił się w

lekturze kolumny sportowej.

- Ja również napiłbym się kawy - odezwał się Christian i były to

jego pierwsze słowa wypowiedziane w przemienionym lokalu Bena.

- Kiedy wróciłeś? - zapytała głosem, w którym wyczuwało się

lekkie drżenie.

Rzecz jasna, udawała pierwszą naiwną. Miała go chyba za głupca.

Sama układała plan jego podróży i powinna wiedzieć z dokładnością

co do minuty, kiedy wysiadł z samolotu w Hard Luck.

- Godzinę temu.

Wyjęła z kieszeni fartuszka notes i ołówek.

- Co zamawiasz?

- Szarlotkę.

Notes i ołówek okazały się niepotrzebne.

- Jedna szarlotka! - krzyknęła w stronę kuchni.

Po chwili pojawił się Ben z ciastkiem wielkości talerza. Oparł się

o kontuar baru i wyzywająco spojrzał Christianowi prosto w oczy.

- I jak ona sobie radzi? - zapytał go Christian, kiwając głową w

kierunku Mariah, która obsługiwała właśnie Ralpha Ferrisa.

- Mariah? - Ben wyszczerzył zęby. - Wspaniale. Spójrz zresztą

wokół siebie. Co widzisz? Szyk, błysk, kulturę, Paryż. A wszystko to

za jej sprawą i poduszczeniem. Zesłał mi ją chyba jakiś duch

opiekuńczy.

Christian zjadł kawałek ciastka. Uniósł brew.

- Pycha. Ale jakby trochę inne w smaku niż zazwyczaj.

background image

- Tę szarlotkę upiekła Mariah.

Christiana zatkało. Zakrztusił się.

- Mariah piecze szarlotki?

- Według przepisu swojej babki. I też uważam, że jest w tym

dobra.

Christian już zupełnie nie wiedział, co myśleć o tym wszystkim.

- Czy my mówimy o tej samej Mariah?

Ben zachichotał.

- Tak mi się wydaje. - Podciągnął spodnie na wielgachnym

brzuchu i wycofał się do kuchni.

Ale Christian nie siedział długo sam. Wróciła Mariah i postawiła

przed nim biały dzbanuszek.

- Zapomniałam, że lubisz kawę ze śmietanką.

- Masz chwilę czasu? - zapytał, pochylając się nad kontuarem.

Na jej twarzy odbiło się wahanie.

- Niebawem zrobi się tu tłoczno. Pora obiadu.

Przesadzała. Była dopiero czwarta.

- Zrób mi tę uprzejmość, usiądź i pozwól ze sobą porozmawiać.

- Dobrze.

Obeszła kontuar i usiadła przy Christianie.

- Wróciłem sam, Allison została w Seattle - wyrzucił z siebie

rzecz najważniejszą.

Widział już swoje błędy. Chciał, żeby Mariah wróciła. Zakrawało

na ironię losu, iż konflikt pomiędzy nimi powstał w momencie, gdy

zobaczył w Mariah godną szacunku partnerkę.

background image

- Sawyer już uprzedził mnie, że wrócisz bez niej.

- Więc dlaczego rzuciłaś pracę?

- Pomiędzy tobą a mną nigdy się nie ułoży.

- Ależ już zaczęło się układać!

- Tak, tylko że ty... - Zawahała się.

- Dokończ, proszę.

- Ty chciałeś innej sekretarki.

- Chciałem. Ale to już przeszłość.

Czuł, że powinien przyznać się do błędu, przeprosić ją, ale jakoś

nie mógł się na to zdecydować.

- Zaczęłam już pracę u Bena i dobrze mi tutaj. - W jej głosie

pobrzmiewała bolesna rozterka. - Smakuje ci szarlotka?

Do diabła z szarlotką, pomyślał.

- Więc postanowiłaś? - zapytał, odsuwając talerz.

- Tak.

W jej spojrzeniu ujrzał oczekiwanie. Czyżby liczyła na to, że

padnie przed nią na kolana? Prędzej Karaiby zostaną skute lodem, niż

ona zobaczy go przed sobą na klęczkach. Jeśli nie chce wrócić do

„Synów Północy", to niech nie wraca, świat się od tego nie zawali.

Kobiet pragnących przenieść się na Alaskę było w Stanach bez liku.

Niektóre z nich złożyły już rok temu swoje podania. Przejrzy je

ponownie i kto wie, czy nie natrafi na skarb o wiele cenniejszy od

Mariah.

background image

- Doskonale. - Zsunął się z taboretu i zapłacił za kawę i szarlotkę.

- Szkoda, że odeszłaś, ale jakoś sobie poradzimy. Pracowałaś u nas

przez cały rok i, przyznasz, że zdarzały się nam zabawne momenty.

Potwierdziła raczej automatycznie, bez przekonania, gdyż nic

zabawnego przypomnieć sobie nie mogła.

Z restauracji Bena Christian udał się wprost do biura „Synów

Północy". Towarzyszyło mu poczucie poniesionej klęski. Niczego nie

osiągnął rozmową z Mariah. Być może popełnił taktyczny błąd,

decydując się na tę rozmowę tak szybko. Ale stało się. Musiał teraz

wszystkiemu jakoś zaradzić.

Pierwszym krokiem powinno być odnalezienie tamtych zgłoszeń.

Natrafił na nie szybciej, niż się spodziewał. Były w zielonej teczce z

napisem „Podania o pracę. Pozostałe kandydatki". Wynotował trzy

nazwiska z numerami telefonów. Telefon Ramony Cummings,

kruczoczarnej piękności, której twarzy bynajmniej nie zapomniał,

milczał. Nikt się nie zgłosił.

Z kolei wykręcił numer Rosey Stone. W tym wypadku nie mógł

przypomnieć sobie twarzy. Widocznie twarz ta nie odznaczała się

niczym szczególnym. Mniejsza z tym. Zależało mu na sekretarce, a

nie na modelce.

Odpowiedział mu miły kobiecy głos.

- Tu Christian O'Halloran z Hard Luck na Alasce. Czy mogę

rozmawiać z panią Rosey Stone?

background image

- Przy telefonie. - W głosie rozmówczyni dało się słyszeć pełne

podniecenia ożywienie.

Nie jest źle, pomyślał Christian. Rzecz zapowiadała się

obiecująco.

- Rok temu zgłosiła się pani do mnie w Seattle, wyrażając

gotowość podjęcia pracy sekretarki.

- Tak, tak, przypominam sobie. - W głosie Rosey były same

karmelki i ciągutki.

- Otóż oferta jest wciąż aktualna i nasz wybór padł właśnie na

panią.

- O ile pamiętam, w proponowanych warunkach, prócz określonej

pensji, wyszczególnione były jeszcze dwie rzeczy.

- Ma pani rację. Domek oraz dwadzieścia akrów ziemi. Z tym że

domek - musiał tym razem powiedzieć prawdę, miał dość kłamstw! -

pozbawiony jest elektryczności oraz innych wygód.

- Pan chyba żartuje?

Christian ponuro uśmiechnął się do siebie. Parł naprzód, mimo iż

widział zbliżającą się przepaść.

- Jest prymitywną chatą z bali, usytuowaną poza miastem, opalaną

węglem i oświetlaną lampą naftową, z szaletem w odległości

kilkunastu metrów.

- Co za niesmaczny żart! - Rozległ się trzask rzuconej na widełki

słuchawki.

background image

Christian westchnął. Dobrze choć, że ta Rosey Stone nie nazwała

go szaleńcem. Bo jakaż normalna młoda kobieta, poza Mariah,

przyjęłaby takie warunki?

Z trzeciego telefonu po prostu zrezygnował.

ROZDZIAŁ PIĄTY

W poniedziałek Christian zjawił się w biurze na długo przed

swoim bratem. Toteż Sawyer zdziwił się, widząc go tak wcześnie za

biurkiem, zawalonym papierzyskami.

- Wciąż szukam zastępczyni Mariah - powiedział Christian w

formie wyjaśnienia, usprawiedliwiającego niezmienny stan rzeczy.

- Nie tyle szukaj, co znajdź - rzucił Sawyer z kamienną twarzą.

- A może pomógłbyś mi choćby radą? Być może powinniśmy

rozejrzeć się za jakąś starszą osobą z wieloletnim doświadczeniem?

- Brzmi dorzecznie - mruknął Sawyer, ale nie wydawał się zbyt

zainteresowany kontynuowaniem tematu. - Raz jeszcze uprzedzam, że

Lanni to tylko chwilowe rozwiązanie. Wprawdzie zjawi się tu dziś po

południu, ale nie będzie tak bez końca. Charles już zaczyna sarkać, że

odrywamy ją od jej dziennikarskich obowiązków.

Rozpoczął się normalny dzień pracy. Zaczęli pojawiać się piloci.

Każdy oczywiście chciał wiedzieć, gdzie i kiedy leci, jak również z

jakim zadaniem.

- Co z rozkładem lotów? - spytał nerwowo Sawyer.

- Wychodzi na to - odparł Christian - że w tym tygodniu ty

sporządzasz wykaz, ja zaś w następnym.

background image

- Dobre sobie! W następnym! - Sawyer buchnął sarkazmem. -

Lepiej znajdź tę swoją „starszą i doświadczoną".

Łatwo powiedzieć! Lecz jak on miał uporać się z tym w przeciągu

kilku dni? Poszukiwanie dobrego pracownika to nie wyścigi formuły

pierwszej. Żadna kobieta nie porzuci z dnia na dzień swojego

dotychczasowego życia, bo niejaki Christian O'Halloran raczył do niej

zadzwonić i zaproponować pracę sekretarki w jakiejś zabitej dechami

mieścinie na dalekiej północy.

Jako ostatni z pilotów zgłosił się Duke Porter. Wypalił od progu:

- Mariah przyjęła robotę u Bena.

- Tak, wiem.

Christian spojrzał na pilota. Jakkolwiek Mariah zapewniała go, że

nic ją z nim nie łączy, Christian nie mógł się wyzbyć podejrzenia.

- Co jej strzeliło do głowy? - zapytał Duke.

- Z pytaniem tym zwróć się do niej samej.

- Pytam ciebie. - Na podejrzliwe spojrzenie Christiana Duke

odpowiadał w tej chwili spojrzeniem pełnym niemego wyrzutu.

- Domyślam się jej motywów, ale nad domysłami nie będę się

rozwodził.

- Bez Mariah to biuro nie jest dawnym biurem - zauważył Duke z

nutką skargi w głosie. - Człowiek przyzwyczaja się do drogocennych

rzeczy.

- To ciągle to samo biuro i ta sama firma - sprostował Sawyer.

- Coś tu bardzo cicho - ciągnął swoje Duke. - Moi kumple prędko

zaczną się nudzić. Przedtem było uciechy co niemiara. Pobudzał do

background image

śmiechu choćby sam widok Mariah chodzącej na paluszkach wokół

Christiana. Bo zawsze kiedy Christian się odwrócił albo zatopił w

pracy, ona stroiła sobie z niego zabawne miny.

- Co? Naprawdę za moimi plecami nabijała się ze mnie? - zapytał

Christian, tyleż rozgniewany, co ubawiony.

Bynajmniej jej za to nie winił. Wiedział już, że postępował z nią

jak ostatni dureń. Durniów trzeba zwalczać śmiechem.

- I czyż można się dziwić, że opuściła nas? - Duke najwyraźniej

ubrał się w togę adwokata Mariah. - Christian napadał na nią z byle

powodu, ona zaś wszystkie przykrości przyjmowała z uśmiechem.

Święty by nie wytrzymał. Więc pogasły światła i zapadła ciemność.

- Skąd u ciebie taka katastroficzna elokwencja, Duke? - spytał

ironicznie Christian, równocześnie w głębi duszy całkowicie

zgadzając się z pilotem.

- Człowiekowi chyba wolno się rozgadać. Rzecz w tym, czy ty jej

nie winisz?

- Nie winię jej. Miała prawo odejść, i to nie tylko w sensie

formalnym.

Pilot nie oczekiwał takiej odpowiedzi. Ze zdziwienia aż otworzył

usta.

- Będziesz próbował ściągnąć ją z powrotem?

Christian rozpaczliwie pragnął powrotu Mariah, ale nie miał

żadnego pomysłu. Mógł co najwyżej liczyć na to, że praca kelnerki i

sprzątaczki prędko się jej znudzi. Mariah dojdzie do wniosku, że

marnuje u Bena swoje niewątpliwe zdolności, i powróci do „Synów

background image

Północy" niczym córka marnotrawna. Swoją drogą jednak, musiał

przyznać, piekła wspaniałe szarlotki.

Kiedy Duke, otrzymawszy instrukcje, poszedł sobie, Christian

ponownie przeanalizował problem. Doszedł do wniosku, że powinien

raz jeszcze porozmawiać z Mariah i podsunąć jej kilka subtelnych

sugestii.

- Nie będziesz miał nic przeciwko temu, jeśli wpadnę na kilka

minut do Bena? - zapytał brata.

Sawyer zmierzył go niezgłębionym spojrzeniem.

- Tylko nie zasiedź się tam.

Christian wyszedł z baraku. Był koniec sierpnia i kalendarzowe

lato wciąż trwało, lecz w rześkim powietrzu wyczuwało się

charakterystyczny chłód. Nadchodziła jesień i, kto wie, może nawet

już doszła od północy do Brooks Mountains. Zdarzały się lata, gdy już

we wrześniu zaczynało sypać śniegiem i zamarzały rzeki. Wiatr, który

wiał mu w plecy, popychając do przodu, niósł ze sobą zapach

wiecznych śniegów i lodów biegunowej czapy.

Zastał Bena za barem. Poza tym lokal był pusty. Do

południowego lunchu pozostawało jeszcze trochę czasu. Grubas

powitał go uśmiechem.

- Miło cię widzieć w tak piękny dzień. Czym mogę służyć?

- Kawa i pączek - odparł Christian, siadając i rozglądając się za

Mariah.

background image

Poprzestał na pobieżnej lustracji. Nie chciał pytać Bena. Ben

jednak nie bez powodu zasłużył sobie na miano znawcy ludzkiej

duszy.

- Jest w kuchni. Piecze kolejną szarlotkę.

Christian udał, iż z trudem dopasowuje do sytuacji tę informację.

- Chcesz, żebym ją zawołał?

- Nie - odparł i natychmiast tego pożałował.

- Ruch tu jak w ulu, odkąd zaczęła u mnie pracować. - Postawił

przed Christianem kawę oraz talerzyk z dwoma polanymi lukrem

pączkami.

- I to wszystko z powodu jej szarlotek?

- Jakich tam szarlotek, chociaż przyznaję, naprawdę są palce lizać.

- Ben podniósł dłoń do ust i wprawdzie nie polizał, lecz pocałował

swoje złożone palce. - Mam na myśli ją samą. Ci faceci w ogóle nie

interesują się tym, co im podaje na talerzach, tylko wodzą za nią

ślepiami.

O tym Christian dotąd nie pomyślał. Mariah mieszkała w Hard

Luck już od roku i jakoś nie wydarzyło się z jej powodu żadne

trzęsienie ziemi. A teraz Ben mu mówi, że portkarze zaczęli sobie

nagle ostrzyć na nią zęby. Dla Christiana było to prawdziwą zagadką.

- Kogo konkretnie masz na myśli?

- Na przykład Billa Landgrina.

Na dźwięk tego nazwiska Christian natychmiast stał się czujny.

Bill dowodził remontową brygadą ropociągu Alaski i znany był z

tego, że nie przepuścił żadnej dorodnej pannie w promieniu kilkuset

background image

kilometrów. Christian wolałby wejść w konflikt ze wszystkimi swoimi

twardzielami w kurtkach lotniczych niż z jednym tylko Billem.

- Kto jeszcze?

- Ralph też smali do niej cholewki - rzekł Ben, ściszając głos i

zerkając przez ramię, żeby się upewnić, czy czasami nie podsłuchuje

ich Mariah.

- Ralph Ferris?

To wszystko nie miało najmniejszego sensu. Dlaczego Ralph,

skoro interesował się Mariah, przeszedł do działania dopiero

wówczas, gdy opuściła „Synów Północy"? Przecież miał ją pod ręką

w biurze lotniska przez całe dwanaście miesięcy.

- Nie wyglądasz na zadowolonego z życia - zauważył Ben.

- Być może nie wyglądam. - Zjadł pączka i popił kawą. - Chcę,

żeby wróciła.

Ben

wybuchnął

śmiechem.

Byli

przyjaciółmi,

dobrymi

przyjaciółmi i bynajmniej nie takiej reakcji Christian po nim

oczekiwał.

- Wiedziałem to od samego początku. Gdy tu wszedłeś, Chris,

zobaczyłem to wypisane na twojej twarzy. Ale Mariah jest wolną

osobą, ja zaś nie przykułem jej kajdankami do pieca. Może zostać lub

pomachać mi na pożegnanie, decyzja należy do niej. A swoją drogą -

pokręcił głową, jakby dziwiąc się, że O'Halloranowie mogli okazać

się takimi głupcami - nie powinniście byli pozwolić jej odejść.

Wszystko zależy od sposobu traktowania pracownika.

background image

Christian nic nie odpowiedział. Wyszedł, nie tknąwszy drugiego

pączka.

Mariah gniotła właśnie ciasto na szarlotkę, dodawszy do mąki

jaja, tłuszcz, proszek do pieczenia i śmietanę, gdy dobiegły ją słowa

rozmowy pomiędzy Benem a Christianem. Nie miała zamiaru

podsłuchiwać, nie leżało to w jej naturze, ale też nie zamierzała

zatykać sobie uszu ugniatanym ciastem.

Szczególnie ciekawa była słów Christiana. Chciała wiedzieć, czy

brakowało mu jej, choćby tylko jako współpracownicy, czy też już

zaczął traktować ją jako przelotny epizod w wieloletniej historii firmy.

Zdecydowany baryton Bena wybijał się wyraźnie ponad głos

Christiana. Restaurator wspomniał o Billu Landgrinie i jego

zainteresowaniu jej osobą. Uśmiechnęła się. Nigdy nie myślała na

serio o umawianiu się z Billem. Byłoby to dość nierozważnym

szukaniem kłopotów.

Bill i jego banda, jakkolwiek w sumie sympatyczni chłopcy, nie

cieszyli się najlepszą opinią. Było sporo prawdy w tym, co o nich

mówiono. Traktowali kobiety wybitnie rozrywkowo. Poza tym istniał

dla niej tylko jeden mężczyzna. Rozmawiał on w tej chwili z jej

aktualnym pracodawcą w przyległej sali restauracyjnej.

W końcu Christian poszedł sobie i zaraz po jego odejściu Ben

wezwał ją do telefonu.

- Mariah, zamiejscowa do ciebie! - krzyknął.

W pośpiechu umyła ręce i pobiegła do aparatu.

background image

- Mariah, tu Tracy. Co się stało, do diabła? Zadzwoniłam najpierw

jak zwykle do „Synów Północy", ale Sawyer powiedział mi, że już u

nich nie pracujesz. Podał mi też ten numer.

- Zwolniłam się.

Tracy sapnęła.

- Co tym razem ten sadysta ci zrobił?

Tracy miała niezawodną intuicję, Mariah musiała jej to przyznać.

Wpadła od razu na właściwy trop, choć oczywiście swoim zwyczajem

brała rzeczy w ich skrajnej postaci.

- Dlaczego akurat o nim pomyślałaś?

- Znam tego drania. Zrobiłby wszystko, by tylko uczynić twoje

życie istnym koszmarem.

- To nieprawda. - Mariah zdecydowana była bronić Christiana

przed niesłusznymi zarzutami. - Przepracowałam w „Synach Północy"

z górą rok i uznałam, że najwyższy czas zmienić pracę.

- Spędziłyśmy tydzień w Anchorage i ani słówkiem nie pisnęłaś o

takim zamiarze.

- Decyzję podjęłam dopiero po powrocie.

- Coś musiało się stać i nie będziesz mydliła mi oczu. Znam cię

zbyt dobrze, Mariah, by uwierzyć w bajeczkę o kaprysach i

fanaberiach. Idę o zakład, że za twoją decyzją stoi najmłodszy z braci

O'Halloranów. To on ją na tobie wymusił.

- Nikt mnie do niczego nie zmuszał - obstawała przy swoim

Mariah. - Pracuję teraz u Bena.

background image

Ta nowa praca nie wydawała się jednak Mariah czymś stałym i

perspektywicznym. Wprawdzie jej szarlotki cieszyły się ogromnym

powodzeniem, tak iż ledwie nadążała z ich pieczeniem, ale jej

umiejętności jako kelnerki pozostawiały wiele do życzenia. Myliła

zamówienia i miała trudności z opanowaniem sztuki lawirowania

pomiędzy ciasno ustawionymi stolikami.

Nie dalej jak dzisiaj rano zawadziła nogą o czyjeś krzesło i

jajecznica, którą niosła, wylądowała na spodniach Keitha Campbella.

Keith próbował obrócić to w żart, ale wyczuwało się w nim

wewnętrzne rozdrażnienie.

- Musiałam opuścić „Synów Północy" - przyznała wreszcie tonem

skargi.

- Musiałaś, bo cię przymuszono, tak właśnie myślałam -

powiedziała Tracy rzeczowym tonem. - Czy chcesz, żebym wzięła

sprawę w swoje ręce i wytoczyła im proces?

- Na jakiej podstawie?

O'Halloranowie w sumie nie traktowali jej najgorzej. Biorąc pod

uwagę fakty, a na sali sądowej liczyły się tylko fakty, przez ten

miniony rok nic strasznego się nie stało. Wręcz przeciwnie, dostała od

swoich pracodawców dwadzieścia akrów ziemi oraz domek

myśliwski. A kiedy jej rodzice, zatrudniając Tracy, próbowali zmusić

ją do powrotu, by ponownie wziąć ją pod swoją kuratelę,

O'Halloranowie murem stanęli po jej stronie.

- Jestem pewna, że ze sformułowaniem zarzutów damy sobie radę

- powiedziała Tracy.

background image

Tracy w każdej sprawie dążyła do konfrontacji. Wypływało to z

jej charakteru i czyniło bardzo dobrą prawniczką. Ale stanowiło też

przyczynę jej permanentnego konfliktu z Dukiem. Przy każdej okazji

sięgali po noże i im bardziej jedno było poirytowane i wściekłe, tym

większą przyjemność drugie z tego czerpało.

- Nigdy nie pozwę O'Halloranów do sądu, chcę, żebyś to wreszcie

zrozumiała. - Mariah wolała od początku stawiać sprawę jasno.

Tracy westchnęła. Batalia, do której już się duchowo

przygotowywała, miała ją ominąć. Rozmawiały jeszcze przez kilka

minut. Mariah przekonywała przyjaciółkę, że mimo wszystko jest

szczęśliwa, Tracy zaś udawała, że w to wierzy.

- Obiecaj mi - poprosiła na koniec - że jeśli będziesz potrzebowała

pomocy, natychmiast do mnie zadzwonisz. Pomogę ci jako

przyjaciółka i jako adwokatka.

Mariah złożyła obietnicę, równocześnie nie bardzo mogąc sobie

wyobrazić, dlaczego miałaby kiedykolwiek potrzebować adwokatki.

Bethany stanęła przy swoim nauczycielskim biurku i powiodła

wzrokiem po rzędach pustych ławek. Za kilka dni w tych ławkach

zasiądą drugoklasiści. Poczuła przypływ dumy. Kochała swój zawód.

Kochała Alaskę. Jakkolwiek nie zapytała dotąd Bena, co go ściągnęło

na tę daleką północ i, rzecz istotniejsza, zatrzymywało przez tyle lat,

domyślała się powodów.

Była to kraina, której nieskalane piękno potrafiło zauroczyć i

zniewolić człowieka. Ktokolwiek raz w życiu zobaczył kwitnącą

background image

tundrę, wdychał jej zapach, szedł po dywanie z traw, kwiatów i ziół,

ten już na zawsze musiał pozostać jej wiernym wielbicielem.

Oczywiście, była jeszcze zima ze swoimi trudnymi wyzwaniami:

ciemnością nocy i dni oraz temperaturami, w których zamarzały płuca.

Nie każdy nadawał się do życia w takich warunkach.

Wiosna nie tylko obdarowywała światłem i kolorami. Wraz z

końcem zimy budziło się w mieszkańcach Arktyki jakby poczucie

odniesionego zwycięstwa, dokonania heroicznego czynu. Bethany

osobiście doświadczyła czegoś takiego minionej wiosny. Stojąc w

słońcu, chłonąc światło niemal całym swoim ciałem, czuła, że

pokonała ciemność i nieludzki chłód. Wyciągnęła ramiona ku

błękitnemu niebu.

Z góry spływała na nią moc pomieszana z jakimś bezbrzeżnym

optymizmem. Uświadomiła sobie, że pokonawszy arktyczną zimę -

nie boi się już niczego. Miłość, determinacja i silna wola pozwolą jej

teraz sprostać każdemu, najtrudniejszemu nawet wyzwaniu.

Przeświadczenie to stało się trwałym elementem jej życia duchowego.

Pomyślała o Benie i uśmiechnęła się. Z chwilą gdy odnalazła go,

dokonała się w niej jakaś gruntowna przemiana. Była mu wdzięczna

za darowanie jej życia, po prostu życia jako takiego. Istniała, a więc

mogła spotkać Mitcha i Chrissie.

- Co taka zamyślona?

W drzwiach klasy stał Mitch. Wysoki, harmonijnie zbudowany,

ciągle młodzieńczy. W mundurze policjanta było mu bardzo do

twarzy, jak może żadnemu innemu mężczyźnie.

background image

Serce Bethany przepełniło się dumą i miłością.

- Myślałam o Benie.

- Martwisz się o niego?

- Chyba tak - przytaknęła. - Gdy wczoraj wpadłam do niego z

wizytą, wydawał się taki zmęczony. Skarżył się na starość, mimo że

obiektywnie rzecz biorąc, to wciąż jeszcze młody mężczyzna.

- Kochanie, każdy ma gorsze dni.

- Tak, wiem.

A jednak z Benem działo się coś niedobrego. Nie potrafiła tylko

dokładniej określić tego „coś".

- Przyszedłem zabrać cię na lunch - powiedział Mitch. - Chrissie

poszła do Susan, więc śmiało możemy pozwolić sobie na ten mały

wypad. Zobaczysz na własne oczy, że Ben jest swarliwy i zadziorny

jak zawsze.

- Lunch - powtórzyła Bethany. - Och, Mitch, jak ty dobrze znasz

drogę do mojego serca.

Wstępując tego wieczoru do restauracji Bena, Christian poczuł, że

włada nim jakaś niezależna od jego woli siła. Choć była to pora

obiadu, nie czuł głodu. Nie miał też ochoty wystawiać się na

komentarze połowy miasta, bo chyba właśnie tylu gości okupowało

zastawione talerzami i szklankami stoliki. Przyszedł tu, gdyż musiał

zobaczyć Mariah i chciał podjąć kolejną próbę namówienia jej do

powrotu do „Synów Północy".

background image

Ten dzień szczególnie dał mu się we znaki. Sawyer zadręczał go

gadaniną o konieczności znalezienia zastępstwa. Telefony urywały

się. Piloci zjawiali się z jakimiś skargami. Słowem, wszyscy byli w

złych humorach i nikomu nic się nie udawało.

Pomyślał z gorzką ironią, że gdyby odejście Mariah rozpatrywać

w kategoriach zemsty, co oczywiście byłoby wobec niej krzyczącą

niesprawiedliwością, to opuszczając ich, niewątpliwie zemściła się z

nawiązką za wszystkie doznane od niego przykrości.

Lokal Bena pękał w szwach. Zajęte były wszystkie stoliki.

Christian dostrzegł tylko jedno wolne krzesło w kącie sali i miał

prawo czuć się z tego powodu szczęściarzem.

- Zaraz cię obsłużę - rzuciła Mariah w przelocie.

Trzymała w dłoni notes i ołówek, a na policzkach miała wypieki.

Uwijała się jak w ukropie. Ze wszystkich stron osaczali ją mężczyźni.

- Mariah, kiedy będzie ta zupa?

- Mariah, jeszcze jedną kawę.

- Mariah, chyba zapomniałaś o mojej szarlotce.

Nie mogąc tego znieść, Christian wstał od stolika i udał się prosto

do kuchni, gdzie Ben dwoił się i troił, by nadążyć z pichceniem i

nakładaniem na talerze.

- Czy słyszysz, co tam się dzieje?

Ben wydał z siebie coś jakby gdaknięcie.

- Jasne, słyszę szelest gotówki. Czy już ci mówiłem, jakim

dobrodziejstwem dla mnie jest ta ruda istotka?

background image

- Ben, żeberka z ziemniakami i... - Mariah wpadła do kuchni jak

po ogień, ogień też barwił jej policzki. Zamarła, gdy zobaczyła

Christiana. - Skończyły się bułki - dodała cichym głosem.

- Chciałbym z tobą porozmawiać - powiedział Christian, zbliżając

się do niej o krok.

- Nie mogę. - Spojrzała przez ramię na salę. - Mam tam cały tabun

głodomorów, którzy podniosą bunt, jeśli natychmiast nie dostaną

swojego obiadu. Przykro mi, Christianie. Może innym razem.

- Widzę, że wybrałaś sobie pracę łatwą, lekką i przyjemną -

powiedział tonem, którego nie można było ignorować.

Jego cierpliwość była na wyczerpaniu. Miał dla niej propozycję

nie do odrzucenia. Chciał ją wyciągnąć z tej „mordowni" i nie dbał o

to, jakim kosztem tego dokona.

- Ona teraz nie ma czasu na rozmówki - odezwał się Ben. -

Zdajesz się zapominać, że Mariah pracuje dla mnie. Jeśli chcesz się z

nią spotkać, proszę bardzo, ale poza godzinami jej pracy.

Christian zgrzytnął zębami.

- Doskonale. Odprowadzę cię do domu.

- To również będzie niemożliwe. - Mariah zagryzła dolną wargę. -

Już zgodziłam się, żeby odprowadził mnie Ralph.

A więc kolejna klapa. Christian jak niepyszny wrócił do swojego

stolika, by odtąd tylko wodzić za Mariah spojrzeniem. Ona zaś

krążyła pomiędzy stolikami jak w transie. Popełniała mnóstwo

kelnerskich gaf, lecz, rzecz dziwna, nikt się nie skarżył z tego

powodu, a zdarzali się nawet i tacy konsumenci, którzy zamówiwszy

background image

rybę, posłusznie zabierali się do podanych im, na przykład,

klopsików.

Co śmielsi, decydowali się na zaczepki i flirty. Z wypełnionych

jadłem ust sypały się komplementy. Dla jednych Mariah była

najpiękniejszą dziewczyną na Alasce, dla drugich światłem

rozświetlającym budę Bena Hamiltona. Mariah kwitowała te słowa

miłym uśmiechem, Christianowi jednak otwierał się nóż w kieszeni.

Wrócił do domu w wisielczym nastroju. Próbował zabić czas

telewizją, ale przeleciawszy wszystkie kanały, nie znalazł nic, co

mogłoby go zainteresować. Zaczął więc po prostu chodzić z kąta w

kąt, od czasu do czasu sprawdzając godzinę na dużym ściennym

zegarze.

Ben zamykał interes mniej więcej o ósmej, o dziewiątej więc,

zważywszy, że Ralph nie będzie pędził z Mariah na złamanie karku,

powinna być już w domu. I co z tego? Czy on, Christian, znajdzie w

sobie dość odwagi, by do niej zapukać? Jeśli okaże się zbyt natrętny,

to może tylko pogorszyć sprawę. Zresztą nie bardzo wiedział, co ma

jej konkretnie do powiedzenia. Poza jedną sprawą. Jeśli mu się uda,

odzyskają swoją sekretarkę.

Liczył więc upływające minuty, aż wreszcie doczekał się

oznaczonej pory. Wyszedł z domu. Naprzeciwko stał dom Sawyera.

Od ponad roku budynek ten symbolizował rodzinne szczęście.

Christian nie zazdrościł szczęścia ani Sawyerowi, ani najstarszemu

bratu Charlesowi, który od kilku miesięcy też był żonkosiem.

Prowadził własne życie i nie umierał bynajmniej z tęsknoty za żoną.

background image

Nie zniósłby kobiety, która próbowałaby go zmienić i przykroić do

własnych wyobrażeń o mężu. Wsadził ręce w kieszenie spodni i

poszedł ulicą.

- Dokąd idziesz, wujku? - Scott zrównał się z nim, a z kolei z nimi

dwoma zrównał się zziajany Eagle Catcher.

- Na spacer.

- Ktoś bawi się w kowbojów i Indian - zauważył chłopiec.

- Doprawdy?

- Spójrz, wysyłają dymne sygnały. - Wskazał ręką dokładnie w

kierunku kolonii domków myśliwskich.

Na tle wieczornego nieba kłębił się czarny dym. Serce Christiana

zamarło.

- Pali się! - ryknął na całe miasteczko.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Miała przed sobą ścianę ognia. Jej dom płonął. Panika pchała ją

ku drzwiom. Rozpacz jednak okazała się silniejsza. Chwyciła za koc i

próbowała zdusić płomienie. W efekcie tylko podsycała ogień. Suche,

przesycone żywicą bale zajmowały się niczym słoma.

Od gorąca i dymu nie sposób już było wytrzymać. Rozkasłała się.

Zaczęła się dusić. Chwyciła jakieś ubrania, te leżące na wierzchu, i

wypadła na dwór. Chłodne powietrze wdarło się do płuc, przynosząc

im niewysłowiona ulgę. Kilka razy głęboko odetchnęła. Potem znów

znikła we wnętrzu płonącego domu. Za wszelką cenę musiała

background image

uratować torebkę, w której miała wszystkie dokumenty i pieniądze,

oraz nefrytową figurkę niedźwiedzia.

Ale gdzie ją postawiła? I gdzie była torebka?

- Mariah!

Ktoś wołał ją po imieniu. Głos dochodził gdzieś z oddali. Dym

dławił, spowijał wszystko dokoła. Szukała po omacku. Nie mogła

poddać się panice. Musiała wynieść to, co najcenniejsze.

- Mariah!

Ktokolwiek wykrzykiwał jej imię, był już niedaleko. To mógł być

tylko przyjaciel.

- Tutaj! - Jej udręczone płuca i spierzchnięte wargi na nic więcej

nie mogły się zdobyć.

Poczuła ogromną słabość. Ujrzała męskie buty. Uświadomiła

sobie, że leży na podłodze. Mocne ramiona dźwignęły ją i wyniosły z

morza płomieni. I znów to cudowne uczucie. Strumień chłodnego,

świeżego powietrza w gardle i w płucach. Przez jakiś czas oddychała

łapczywymi haustami, kaszląc i zataczając się. Jednak po chwili, pod

wpływem nakazu wewnętrznego, skierowała się z powrotem w stronę

płonącego domu.

- Mariah, ty chyba oszalałaś! - Christian chwycił ją wpół. - Twój

dom jest już tylko jednym wielkim paleniskiem.

- Ale...

- Nie ma tam niczego takiego, za co warto byłoby umierać.

Szarpnęła się, ale siły były nierówne.

- Moja torebka, niedźwiedź...

background image

- Niedźwiedź? Cholera, jaki niedźwiedź?

W oddali dał się słyszeć naglący i żałosny jęk syreny.

- Prezent od ciebie. I wszystko to, co miałam w torebce.

Powoli zaczynała powracać jej jasność umysłu. Boże, wszystko

straciła! Dziś po raz pierwszy po letniej przerwie rozpaliła w piecu,

gdyż nocą zapowiadał się spory chłód. Coś jednak musiało zatkać

komin, gdyż rura łącząca piec z kominem prędko rozżarzyła się do

czerwoności. Zauważyła to, gdy było już za późno. Od rury zajęła się

firanka, a potem już cały dom. I jak ona sobie teraz poradzi, bez dachu

nad głową, bez pieniędzy i dokumentów, bez najdroższych pamiątek?

- Chcesz ryzykować życiem dla jakiejś głupiej torebki?

- Puść mnie!

- Musiałbym chyba postradać zmysły.

W pobliżu, z piskiem i jazgotem, zahamował ogromny wóz

strażacki. Wyskoczyło z szoferki pięciu czy sześciu mężczyzn i z

cudowną zręcznością rozwinęło węża. Trysnęła woda.

Mariah rozpoznała Sawyera, Mitcha Harrisa i Marvina Golda.

Wszyscy oni należeli do miejscowej ochotniczej straży pożarnej.

Przyjechali najszybciej, jak mogli, ale Mariah wiedziała, że było już

za późno. Ogień ogarnął już cały budynek, żarłocznie trawiąc

żywiczne bale. Straciła wszystko, co posiadała, z wyjątkiem kilku

łaszków, które udało się jej wynieść.

Opanowała ją jakaś ogromna apatia.

Z ciemności wyłoniła się Dotty Livengood. Była niemal bez tchu.

Przebiegła cały dystans od swojego domu do pogorzeliska.

background image

- Czy ma jakieś rany? Oparzenia? - Z pytaniem tym zwróciła się

do Christiana.

- Nie wiem. Wiem tylko, że na pewno jest w szoku.

- W takim razie pozwól, że ją obejrzę.

Mariah widziała ruchy warg tych dwojga, ale nie słyszała słów.

Oboje znajdowali się jakby za grubą przezroczystą szybą. Pełgały po

nich odblaski pożaru. Przepełniła ją dojmująca rozpacz straty. Ona,

Mariah, nie była już tą samą osobą. Płomienie zamieniały w popiół

nie tylko jej rzeczy. Również istotną cząstkę jej samej.

- Ma pęcherze na dłoniach - oświadczyła Dotty.

- Łatwo się domyślić, dlaczego - wybuchnął Christian. - Pewnie

sama próbowała gasić ogień. Musiałem użyć siły, żeby tam nie

wróciła. Wyrywała się jak ćma do światła. Mówiła coś o torebce i

figurce niedźwiedzia, którą jej podarowałem. Chciała ryzykować

życiem dla wartego czterdzieści dolców kawałka nefrytu. Co za

głupota!

- Christianie, jak możesz! - upomniała go Dotty.

- Właśnie, że mogę! - wykrzyknął. - Przecież czekała ją tam

niechybna śmierć. Gdybym nie zjawił się przed innymi, już by z

pewnością nie żyła. I to z powodu jakiejś głupiej figurki!

Podczas gdy Christian dawał upust swej irracjonalnej wściekłości,

inni mężczyźni walczyli z pożarem. Już nie chodziło im o uratowanie

domku Mariah, żywioł okazał się tu szybszy od strażaków, tylko o to,

żeby wiatr nie przerzucił ognia na sąsiednie domki.

background image

Zaczęli nadciągać pozostali mieszkańcy Hard Luck, dorośli i

dzieci, samochodami i pieszo. Na wszystkich twarzach malowało się

pomieszane ze zgrozą współczucie.

- Weź od kogoś samochód i zawieź nas do przychodni -

poinstruowała Dotty Christiana.

Po kilkunastu minutach byli już na miejscu. Dotty opatrzyła

poparzone dłonie Mariah i zrobiła jej zastrzyk. Mariah przez cały czas

sprawiała wrażenie osoby nieobecnej duchowo.

- Wszystko będzie dobrze, kochanie - pocieszała ją Dotty.

Żadnej reakcji. Wciąż ten sam stan ni to hipnozy, ni to odurzenia.

- Kiedy ją znalazłem, leżała na podłodze - rzekł Christian. -

Gdybym spóźnił się choć minutę, och, lepiej nie mówić. Chyba

postradała rozum. Co było w tej torebce, że ryzykowała dla niej

życiem? I jak mogliśmy pozwolić, żeby tam mieszkała? Te domki to

istna pułapka ogniowa! Ale jej upór przechodzi wszelkie granice.

- Christianie!

- Powinna wracać do Seattle! - wybuchnął. - Tam jest jej miejsce,

pod skrzydłami rodziców. Osobiście wykupię jej bilet. Będę

przynajmniej wiedział, że jest bezpieczna, że nie grozi jej ogień ani

wulgarne zaczepki mężczyzn spragnionych kobiet...

„Powinna wracać do Seattle". Słowa te wraziły się w jej mózg,

niczym ostrze noża. Dreszcz wstrząsnął jej ciałem, szloch wezbrał w

gardle i rozsadzał płuca. Nieraz już doświadczyła na sobie

okrucieństwa Christiana, lecz jak mógł w tej sytuacji, gdy straciła

background image

wszystko, powiedzieć coś tak strasznego. Tym samym jakby żywcem

pochował ją w grobie.

- Christianie, najlepiej zrobisz, jeżeli stąd wyjdziesz - wysapała

Dotty. - Mamy już dość twoich tyrad.

Christian nie dał sobie dwa razy tego powtarzać. Zrobił ręką jakiś

nieokreślony gest, odwrócił się na pięcie i wyszedł szybkim krokiem.

Mariah ciągle walczyła z przepełniającym ją szlochem. Poczuła,

że bolą ją ręce. Owinięte bandażem, przypominały kikuty inwalidy

wojennego.

Zjawiły się Abbey i Lanni, Karen Caldwell i Bethany Harris.

Zmartwione i współczujące chciały wiedzieć, jak ona, biedula, się

czuje. Promieniowały ciepłem przyjaźni. Przyniosły jej w darze swoje

serca.

Zmusiła się do uśmiechu. Pokazała im swoje ręce.

- Gdybym była mądra, nie byłoby tego.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytała Lanni.

- Posłuchałabym rad Christiana i już dawno wróciła do Seattle.

- Christian namawiał cię do opuszczenia Hard Luck? - zapytała

Abbey ze zdziwioną miną.

- Zrobił to nie dalej jak pięć minut temu - powiedziała Dotty.

- Jak śmiał! - impulsywnie zareagowała Karen.

I w jednej sekundzie gabinet zabiegowy przychodni zdrowia

wypełniła atmosfera oburzenia i potępienia. Tylko Abbey zdawała się

zachowywać pewną rezerwę.

background image

- Myślę, że on również przeżył coś w rodzaju szoku i po prostu

wyraził to, czego najbardziej się obawiał. A bał się śmierci Mariah w

płomieniach. Seattle wydało mu się jakąś bezpieczną przystanią. Gdy

nieco ochłonie i uświadomi sobie, co palnął, wróci i przeprosi Mariah.

Jestem tego pewna.

- A jeśli nie przeprosi, to my już mu rozjaśnimy w głowie, co

powinien zrobić - dorzuciła Karen z wojowniczą miną.

Dotty zachichotała.

- Wiecie, zaczynam już się nad nim litować.

- Lepiej zajmijmy się naszą Mariah - powiedziała Abbey. - Nie

musisz, kochanie, o nic się martwić. Wszystko my załatwimy.

I co z tego, pomyślała Mariah, że zasypiają dowodami czułości i

przyjaźni? Czy wydobędą z popiołów to, co straciła? Czyż można

odzyskać rzeczy mające niewymierną wartość?

Co roku Święto Pracy przypadało w pierwszy poniedziałek

września i zawsze w Hard Luck urządzano z tej okazji potańcówkę.

Do niej też nawiązał Ben w swoich pierwszych słowach skierowanych

do Christiana, kiedy ten zaszedł do niego na śniadanie w dwa dni po

pożarze.

- Zaprosisz Mariah na tańce?

Christian odwrócił wzrok.

- Co z nią? - odpowiedział pytaniem na pytanie.

- Mieszka na razie u Matta i Karen.

- To już wiem.

background image

- Z rękami w bandażach nie może, rzecz prosta, pracować. Gryzie

się z tego powodu. Próbowałem ją pocieszyć, że skoro przez

dwadzieścia lat dawałem sobie radę sam, poczekam, aż wyzdrowieje.

- Groźne te poparzenia?

- Nie jest źle, chłopie. Dotty zapewnia, że za tydzień jej rączki

będą cacy.

Christianowi spadł kamień z serca. Zaczął naprawdę jeść, a nie

tylko symulować jedzenie.

- Dobra wiadomość - powiedział z pełnymi ustami.

- Słyszałem, że masz przeciwko sobie wszystkie kobiety. - Ben

zachichotał i podszedł z dzbankiem do Duke'a i Ralpha, którzy

kończyli właśnie śniadanie, by dolać im kawy.

- Na to wygląda - mruknął Christian.

Do tej pory prześladował go obraz płonącego domu i Mariah

leżącej na podłodze. Widział to we śnie, widział na jawie. Dziękował

Bogu, że zdążył na czas i Mariah nic się nie stało. I wstydził się

swoich histerycznych tyrad tamtej nocy. Wspólnota kobiet słusznie go

napiętnowała.

- I co masz zamiar teraz zrobić? - spytał Ben.

- Chyba wypadałoby przeprosić - odparł po chwili namysłu i

zerknął przez ramię na pilotów.

Czuł się fatalnie. Nie cierpiał go nawet własny brat. Zdaniem

Sawyera, nie tylko przyczynił się do tego, że stracili dobrą sekretarkę,

lecz nadto naraził ją na niebezpieczeństwo, tolerując fakt jej

background image

zamieszkiwania w prymitywnej chacie. A więc to on wszystkiemu był

winien! Wyglądało na to, że stał się kozłem ofiarnym.

- To dobrze. - Ben wydał z siebie westchnienie ulgi, jakby sprawa

przeprosin od dawna leżała mu na sercu.

Christian skończył śniadanie i pośpieszył do biura. Sawyer zajęty

był ważną rozmową przez telefon, więc na niego spadł obowiązek

rozdzielenia pilotom zadań. Jakoś przez to przebrnął i synowie

północy rozeszli się do swoich maszyn.

W biurze po porannym rozgardiaszu następowała zwykle chwila

ciszy i zastoju. Christian postanowił przeznaczyć ten czas na wizytę w

hotelu. W drodze układał sobie, co powie Mariah. Tak był zamyślony,

że o mało co nie wpadł na nią. Siedziała na ganku w bujanym fotelu i

cieszyła się słońcem.

- Dzień dobry.

- Dzień dobry.

Spojrzał na bandaże na jej dłoniach, a potem uchwycił jej smutne

spojrzenie. Miała zaczesane do tyłu włosy i była w prostej zielonej

sukience. Sukienka pasowała jak ulał na jej figurę, mimo to Christian

domyślał się, że podarowała ją Mariah któraś z przyjaciółek. Ślicznie

było jej w zielonym.

Dni znów stały się ciepłe i z czyjegoś ogródka dobiegł ich ptasi

śpiew. W jaskrawym słońcu przedpołudnia rude włosy Mariah

mieniły się różnymi odcieniami brązu i czerwieni.

- Przyszedłem przeprosić cię za swoje słowa - wyrzucił z siebie

najszybciej, jak mógł. - Powiedziałem to pod wpływem

background image

zdenerwowania i napięcia. W rzeczywistości twój wyjazd z Hard

Luck byłby ostatnią rzeczą, jakiej bym pragnął.

Sięgnął do kieszeni spodni i w jego dłoni pojawiła się figurka

niedźwiedzia. Wygrzebał ją z popiołów wczoraj rano, o wschodzie

słońca. Niestety, torebka spłonęła.

Przygaszone dotąd oczy Mariah rozbłysły.

- Znalazłeś mojego prześlicznego niedźwiadka?! - Chwyciła

figurkę i przytuliła ją do piersi. - Dziękuję, naprawdę dziękuję,

Christianie.

Wzruszył ramionami.

- Drobnostka.

Spojrzenie jej pięknych brązowych oczu spoczęło na jego twarzy.

Uświadomił sobie nagle, że odkąd po raz pierwszy ją pocałował,

niezmiennie spychał w podświadomość zapamiętany obraz jej pełnych

rozmarzenia oczu. Być może było tak, gdyż przyjmując wobec niej

mniej skostniałą, a bardziej otwartą postawę, nie mógłby oprzeć się

ich świetlistemu pięknu, jak również pięknu kuszących ust i delikatnej

cery. Czuł jeszcze dotąd smak tych ust i pomyślał, że być może,

cholera, wcale się tak nie różni od swoich braci.

Usiadł na ławeczce. Zależało mu, żeby Mariah przeświadczona

była o szczerości jego przeprosin.

- Wybacz, Mariah. Nie wiem, co mnie wówczas napadło. Otarłaś

się o śmierć i chyba to właśnie wyprowadziło mnie z równowagi. -

Chwycił głęboki oddech. - Nie będę cię obwiniał ani czuł do ciebie

pretensji, jeśli za chwilę mi powiesz, iż zdecydowałaś się zerwać ze

background image

mną wszelkie kontakty. Mam tylko nadzieję, że nasza znajomość

przetrwa mimo wszystko tę próbę.

Znów pojawiła się tamta pokusa pocałowania jej. Dziwne.

Ostatnio w jego stosunkach z Mariah gniew się przeplatał z

pożądaniem zmysłowych zbliżeń.

- Starałam się zrozumieć twoje zachowanie.

- Naprawdę?

- Wszystko zostało ci wybaczone. - Uśmiechnęła się, jakby

rozbawiona melodramatycznością tych słów. - Byłeś skrajnie

wzburzony, rozstrojony nerwowo.

Nagle poczuł się zadziwiająco lekki i pełen energii. Widział jej

pełny słodyczy uśmiech i doszedł do wniosku, że chociaż Mariah nie

posiada zwalającej z nóg urody Allison Reynolds, jest piękna w dużo

głębszym znaczeniu. W jej ciele odbijała się uroda duszy.

Zaschło mu w gardle. Przełknął ślinę.

- A więc pokój?

- Pokój. I raz jeszcze dziękuję za uratowanie figurki.

Serce biło mu w piersi jak u usychającego z tęsknoty

szesnastolatka.

- Mariah - wyszeptał, podrywając się z ławeczki.

Nachylił się, a ona podała mu swoje usta. Były takie słodkie,

gorące i namiętne. Rozległ się klekot jadącej ulicą ciężarówki,

ciągnęła za sobą chmurę kurzu. Christian gwałtownie się

wyprostował. Mógłby całować Mariah całymi godzinami, ale nie

zamierzał robić tego na oczach całego miasta.

background image

- Ben zaczyna już wyglądać przez okno, czy czasami nie wracasz

- powiedział chrapliwym głosem.

- Trudno mi to sobie wyobrazić. Byłam złą sekretarką, ale jestem

jeszcze gorszą kelnerką.

- To nieprawda, i to zarówno w pierwszym, jak i w drugim

przypadku. - Ironia tkwiła w fakcie, że teraz brał ją w obronę przed

nią samą, gdy jeszcze na początku tego miesiąca poddawał bezlitosnej

krytyce z byle powodu.

- Długo by o tym dyskutować. Tak czy inaczej, na razie jestem

inwalidką. - Na jej twarzy znów pojawił się wyraz smutku.

- Już niebawem Dotty zdejmie ci te bandaże.

Ulicą przejechała kolejna ciężarówka. Christian spojrzał na

zegarek. Wolał nie doprowadzać Sawyera do szewskiej pasji swoją

przedłużającą się nieobecnością.

- Muszę już iść - powiedział wbrew własnym najskrytszym

pragnieniom.

- Rozumiem. Dziękuję za wizytę.

Na pożegnanie delikatnie pogładził jedną z jej obandażowanych

dłoni. Było w jego geście wiele serdeczności i ciepła.

Wracał do biura zamaszystym krokiem. Kiedy stanął w drzwiach,

Sawyer powitał go ponurym spojrzeniem.

- Gdzie się tak długo podziewałeś? - Było to w zasadzie

retoryczne pytanie, gdyż zaraz zmienił temat. - Nie chciałbym wyjść

na zrzędę, ale kiedy my wreszcie, do cholery, będziemy mieć tę nową

sekretarkę?

background image

- Cierpliwości. Już wkrótce. - Christian usiadł za biurkiem i zaczął

przeglądać papiery.

- Wciąż to od ciebie słyszę, odkąd Mariah odeszła. Ale moja

cierpliwość się kończy. Albo ty w najbliższym czasie kogoś

zatrudnisz, albo ja się tym zajmę.

Niewątpliwie było to ultimatum. Christian nie przepadał za tego

rodzaju stawianiem spraw.

- Posłuchaj, Sawyer. Praktycznie nic innego nie robię, tylko

szukam zastępstwa.

Sawyerem aż zatrzęsło.

- Czyżby? A moim zdaniem nie kiwnąłeś dotąd palcem, by za

tamtym biurkiem ktoś zasiadł. Zaczynam już nawet mieć podejrzenia,

że świadomie całą rzecz torpedujesz.

- Być może.

Sawyer otworzył usta ze zdumienia.

- Dlaczego?

- Ponieważ mam zamiar nakłonić Mariah do powrotu. Dziś rano

chciałem podjąć zasadniczą próbę, ale...

- A więc to u niej byłeś! - Sawyer jakby powoli dochodził do

siebie.

- Tak. Przeprosiłem ją, ona zaś przyjęła moje przeprosiny. - Na

chwilę przerwał. - Ben przypomniał mi przy śniadaniu o

poniedziałkowej potańcówce. Myślę, że zaproszę Mariah. Wiesz,

trzeba ją jakoś ułagodzić.

background image

To była wersja dla brata. Prawdziwe motywy tej decyzji

wyglądały nieco inaczej. Christian nie życzył sobie, by Mariah dostała

się w ramiona innych mężczyzn.

Sawyer już całkiem się rozpogodził.

- Słusznie. Zatańcz z nią, napijcie się wina, zaproś ją na obiad.

Kobiety to lubią.

Christian uśmiechnął się. Był z siebie bardzo zadowolony.

Wszystko zaczynało wracać na stare, utarte koleiny. Ze złożeniem

Mariah kolejnej wizyty czekał aż do następnego wieczoru. Nie chciał,

by pomyślała sobie Bóg wie co.

Uznał, że dobrze byłoby się zjawić z jakimś podarunkiem. Jednak

z wyjątkiem spożywczego sklepiku Pete'a Livengooda, w Hard Luck

nie było innych sklepów, w których mógłby kupić coś stosownego.

Wziął więc najświeższy numer „Wiadomości Lotniczych", w nadziei,

że lektura pisma sprawi Mariah przyjemność, a może nawet rozbudzi

w niej tęsknotę za pracą w biurze „Synów Północy".

Szedł ulicą, nucąc wesoło pod nosem. Wieczór był zimny, niebo

iskrzyło się od gwiazd. Stanął. Zobaczył bowiem na oświetlonym

ganku dwoje ludzi. Mariah, opatulona pledem, siedziała na tym

samym co wczoraj fotelu. Wydawała się ożywiona i szczęśliwa. Uszu

Christiana dobiegł jej śmiech.

Obok Mariah, oparty nonszalancko o barierkę, stał Bill Landgrin.

Gestykulując, mówił coś do niej. Na haku wisiał jego kowbojski

kapelusz.

background image

Christian wciągnął w płuca haust chłodnego powietrza i otworzył

furtkę. Lekko skrzypnęła. Dwie głowy odwróciły się w jego kierunku.

- Patrzcie, patrzcie, Chris! - wykrzyknął wesoło Landgrin. - Co

cię tu przyniosło?

- Przyszedłem odwiedzić Mariah. - Christianowi miło było

widzieć w jej oczach ciepłe powitanie.

- To podobnie jak ja - odparł Bill. - Uprzedzam jednak, że musisz

ustawić się w kolejce.

- W porządku, pod warunkiem, że ty staniesz za mną. - W głosie

Christiana pobrzmiewały groźne tony.

- Bill, Chris, proszę.

Obaj mężczyźni zignorowali tę prośbę.

- Miałeś już swoje pięć minut z Mariah, nie moja wina, że nie

wykorzystałeś ich.

- Nie ty będziesz obliczał mi czas i wyciągał wnioski.

- Pracowała u ciebie przez cały rok!

- To nie ma nic do rzeczy.

- Owszem, ma. Miałeś sto możliwości, żeby ułożyć sobie z

Mariah jak najlepsze stosunki. Ty jednak wolałeś zadręczać ją swoimi

sarkaniami. Tym samym straciłeś do niej wszelkie prawa. Dziś na

Mariah każdy z nas może zapolować, o ile mi wolno użyć myśliwskiej

metafory.

- Nie, nie wolno! - wykrzyknęła Mariah, podrywając się z fotela. -

Nie jestem żadną zwierzyną i nie będę niczyim trofeum.

- Przeproś Mariah, Bill.

background image

Obaj mężczyźni sczepili się spojrzeniami.

- A dlaczego to tylko Bill ma mnie przepraszać? - Mariah cała aż

dygotała. - Przecież obaj zachowujecie się identycznie, skacząc sobie

do oczu.

Christian osłupiał. Skoro tak, to on gotów jest skrócić tę wizytę do

koniecznego minimum. Podał Mariah pismo, które dotąd trzymał pod

pachą.

- Pomyślałem, że może nie masz niczego do czytania. Poza tym

przyszedłem zaprosić cię na poniedziałkową potańcówkę.

- Chwileczkę - odezwał się Landgrin. - Ja przyszedłem z tym

samym zamiarem.

Christian uśmiechnął się, lecz był to straszny uśmiech.

- Ja poprosiłem pierwszy.

- Ale ja pierwszy tu byłem!

- Bill, Chris, nie zaczynajcie wszystkiego od początku.

I znów zignorowali jej prośbę, by przez dobre kilka minut dziobać

się jak koguty.

A gdy zabrakło im argumentów, spojrzeli na Mariah, jakby

oczekując jej werdyktu.

- Tak się składa - powiedziała z chłodnym wyrazem twarzy - że

nie pójdę z żadnym z was. Wybieram się z Dukiem Porterem.

Powiedziawszy to, odwróciła się i znikła w drzwiach hotelu.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Duke Porter! Znowu ten Duke! Podczas gdy on, Christian,

zwlekał ze złożeniem Mariah wizyty, żeby nie zdradzić się ze swoimi

gorącymi pragnieniami, Duke zakradł się od tyłu i porwał mu Mariah

dosłownie sprzed nosa. I byłoby to może nawet zabawne, gdyby przy

okazji Duke, a także na swój sposób Bill, nie uświadomili mu pewnej

rzeczy.

Ostatnio niemal bez przerwy myślał o Mariah i czuł, że coraz

bardziej się nią interesuje. Duke'a nie obawiał się, wiedział już, że

pilot traktuje Mariah jak koleżankę z pracy. Ale Bill to była całkiem

inna para kaloszy. W zasadzie inżynier podobał się kobietom i potrafił

je zdobywać. Był przystojny i wygadany. Słowem, należało się z nim

liczyć jako z potencjalnym rywalem.

Ale skoro był rywalem, to na jakiej płaszczyźnie? Tę kwestię

Christian musiał dopiero rozstrzygnąć. Kiedy dręczył go jakiś

problem, trudny do rozwiązania, zazwyczaj brał samolot i wzbijał się

ku niebu. Tam w górze dużo lepiej mu się myślało niż tu na ziemi.

Zrobił tak i tym razem. Tego ranka Duke miał lecieć z pocztą do

Fairbanks, Christian zostawił więc na biurku kartkę, że go wyręcza,

wsiadł do samolotu i wystartował. Dzień wstał zimny i mglisty.

Przełom sierpnia i września tchnął już jesienią. Skrzydła samolotu

okrywał szron. W górze jednak świeciło słońce i czas przestawał

płynąć.

Kierując się na południe, Christian skupił myśli na Mariah.

Podobała się wielu mężczyznom, nie ulegało to żadnej wątpliwości.

background image

Była słodka i szczera, ufna i trochę naiwna. Powiedziałby ktoś, głupia

gęś, lecz byłaby to całkiem fałszywa ocena. Bo równocześnie

zdumiewały jej przenikliwość i wrażliwość, inteligencja i życiowa

mądrość. Ta kobieta była dla niego prawdziwą zagadką. Zagadką też

pozostał jego stosunek do niej. Na razie wiedział tylko tyle, że

chciałby ją bronić przed wszystkimi zagrożeniami tego świata.

Wylądował w Fairbanks, wyładował pocztę, załadował nową i

ruszył w drogę powrotną. Godzinę później dotknął kołami żwiru

lotniska w Hard Luck. Duke czekał już na niego w biurze. Widać było

na pierwszy rzut oka, że jest bardzo wzburzony.

- Ukradłeś mi lot, bo Mariah wybiera się ze mną na tańce, czy

tak?

Christian został tym atakiem całkiem zaskoczony. Zdjął lotniczą

kurtkę i powiesił ją na wieszaku.

- Rzecz jasna, że nie! Nie znalazłeś kartki?

- Z tej kartki nic nie wynika. Wszyscy polecieli, a ja zostałem jak

ta gęś z przetrąconym skrzydłem. Zemściłeś się na mnie za te tańce.

- Gdzie Sawyer?

- Zaraz wróci. Wytłumacz się.

Christian sapnął. Zrobił nieokreślony ruch ręką.

- To nie jest pantomima, Chris. Ja czekam na słowa. Pracuję u

was już tyle lat, że przestałem sięgać pamięcią do początków. Do

dzisiaj uważałem ciebie i Sawyera za równych facetów,

sprawiedliwych i honorowych. Ale teraz zmieniłem zdanie. - W jego

ręku pojawiła się jakaś kartka. - Oto moje wypowiedzenie.

background image

- Co, do diabła?

- Po prostu zwalniam się - odparł Duke, chwycił swoją skórzaną

kurtkę i trzasnął za sobą drzwiami.

W chwilę po jego wyjściu wrócił Sawyer.

- Duke wybiegł stąd, jakby zaatakowały go pszczoły. Co się stało?

- Właśnie wręczył mi wymówienie.

Sawyera dosłownie zatkało. Milczał i tylko ruszał wargami.

Wreszcie odzyskał mowę.

- Duke był z nami od samego początku.

- Tak, wiem.

Christian wsparł się łokciami o biurko i ukrył twarz w dłoniach.

Czegokolwiek ostatnio się dotknął, przemieniało się w proch.

Najpierw z jego powodu „Synowie Północy" stracili Mariah. Teraz

ubył im najlepszy, najbardziej doświadczony pilot.

- Co go do tego popchnęło? - spytał Sawyer.

- Wściekł się na mnie, że poleciałem z pocztą zamiast niego.

Wytłumaczył to sobie w ten sposób, że chciałem go ukarać.

- A niby za co miałeś go karać?

- Mariah zgodziła się pójść z nim na tańce i uroił sobie, że ja...

- Ludzie, ja chyba zwariuję przez was! Co wspólnego z tym

wszystkim mają jakieś tańce? - Sawyer nie wiedział, czy śmiać się,

czy też płakać.

- Jasne, że nic, ale taka jest wersja Duke'a. Natomiast mnie

potrzebny był ten lot, gdyż chciałem coś przemyśleć. Skąd mogłem

wiedzieć, że Duke przyjmie to jako osobistą zniewagę.

background image

- Czas na podsumowanie - rzekł Sawyer i ze zmarszczonym

czołem jął chodzić po pokoju. - Ponad rok temu zamieściliśmy w

prasie ogłoszenie, po czym przystąpiliśmy do tak zwanej rekrutacji

ochotniczek. Niektóre z nich zadomowiły się w Hard Luck i zostały.

W mieszkańców naszego miasteczka wstąpił jak gdyby nowy duch.

Sypnęły się wesela, zaczęły powstawać nowe domy. Hotel, będący od

lat ruiną, został wyremontowany i świetnie prosperuje. Inicjatywa

wyszła od „Synów Północy". A teraz „Synowie Północy" stoją przed

widmem bankructwa. Wszyscy uciekają od nas, jakby wybuchła tu

epidemia. Czy ktoś rozsądny wytłumaczy mi, dlaczego taksie dzieje?

- Przesadzasz, bracie.

- Nie sądzę. Otrzymaliśmy więcej skarg przez ostatnie dwa

tygodnie niż przez ostatnie dwa lata. A na Mariah i Duke'u rzecz się

nie skończy. Tylko czekać, jak w ślady Duke'a pójdą Ralph i Ted.

Niestety, tym razem Christian nie mógł nie zgodzić się ze

zdaniem brata. Duke i Ralph byli serdecznymi przyjaciółmi i wiązała

ich wzajemna lojalność.

- Pogadam z nim. Ostatecznie to na mnie Duke się wściekł, a nie

na „Synów Północy".

Mimo tej obietnicy Christiana, z twarzy Sawyera nie znikła

chmurna troska. Szukając sposobu na rozproszenie przygnębienia,

Sawyer udał się do miejskiej biblioteki. Abbey powitała go radosnym

uśmiechem. Dłużej jednak zatrzymała wzrok na jego twarzy.

- Pomyślałby kto, że boli cię ząb.

- Duke wręczył nam wymówienie.

background image

Zdumienie Abbey niczym się nie różniło od jego zdumienia

godzinę temu.

- Co się stało?

- Christian. - Sawyer wiedział już, gdzie tkwi najistotniejsza

przyczyna poruszająca łańcuchem wydarzeń. Jego brat po prostu był

zakochany.

- Co tym razem zrobił? - W głosie Abbey dawało się wyczuć

nutkę irytacji. Przed kilku dniami wpisała szwagra na swą czarną listę.

- Właściwie nic takiego. Poleciał z pocztą zamiast Duke'a. Ale

Duke dopatrzył się w tym czegoś w rodzaju odwetu. Rzecz w tym, że

Duke umówił się z Mariah na poniedziałkową potańcówkę.

- Czy miał podstawy tak sądzić?

- Wątpię. To zupełnie nie w stylu Christiana.

- Mimo to Chris od pewnego czasu zachowuje się dość dziwnie.

Czym byś to wytłumaczył?

- Mam swoje podejrzenia.

Abbey uśmiechnęła się i Sawyer zobaczył, jak urok tego

uśmiechu powoli ogarnia całą postać jego brzemiennej żony.

- Zakochał się?

Sawyer rozłożył ręce i wybuchnął śmiechem.

- Jak ty wszystkiego musisz się od razu domyślić.

Zrobiła skromną minkę.

- Na podstawie pewnych oznak domyślam się również, że nie jest

on do końca świadomy swych uczuć do Mariah. Więc może

powinniśmy mu pomóc? Oczywiście, mówię tu o pomocy subtelnej i

background image

taktownej. O ile go znam, odrzuci naszą jawną ingerencję w swoje

życie osobiste.

- Tego rodzaju pomoc w jego przypadku może przynieść skutki

odwrotne do zamierzonych.

Na twarzy Abbey odmalowało się rozczarowanie.

- Jesteś tego pewien?

- Mój brat, jak każdy facet w jego sytuacji, szczególnie zaś facet

wielce ceniący sobie swój stan kawalerski, musi sam dojść do

pewnych wniosków.

- Charlesowi zabrało to przecież całe tygodnie - zauważyła

Abbey.

Sawyer dobrze o tym pamiętał. Jego starszy brat miotał się

niczym ranny niedźwiedź, rycząc na wszystkich, którzy nieopatrznie

się do niego zbliżyli.

- Zastanawiam się... - mruknął.

- Nad czym?

- Czy „Synowie Północy" zdołają jakoś przetrwać tę miłość

Christiana.

Christian zastał Duke'a w grobowym nastroju. Pilot siedział na

łóżku i żuł gumę. Niewykluczone, że żuł ją już od kilku godzin.

- Masz trochę czasu? - spytał Christian.

Duke spojrzał na zegarek.

- Niewiele. - Wstał, wyjął z szafki coś w rodzaju żeglarskiego

worka na odzież i zaczął się pakować.

- Chciałbym porozmawiać z tobą o twoim wymówieniu.

background image

- Domyśliłem się już, że nie przyszedłeś na pogawędkę o

pogodzie.

Duke stał w tej chwili odwrócony do niego plecami i na

Christiana działało to dość deprymująco. Mówiąc do kogoś, lubił

widzieć twarz rozmówcy. Chciał przeprosić Duke'a, tylko nie bardzo

wiedział, za co ma go przepraszać.

- Postaram się wytłumaczyć, dlaczego podebrałem ci ten lot.

Zrobiłem to bez żadnych ukrytych intencji. Po prostu kiedy chcę coś

gruntownie przemyśleć, wolę robić to w powietrzu. Umysł pracuje mi

tam jakby sprawniej. Cóż, każdy ma jakieś słabe strony.

Nie był to najlepszy początek rozmowy. Wytłumaczenie

zabrzmiało mętnie i niezbyt przekonująco, nawet we własnych uszach

mówiącego.

Duke odwrócił się i spojrzał Christianowi w oczy.

- Powiedz mi, Chris, czy ja wyglądam na jakąś przeklętą

sekretarkę?

- Nie rozumiem.

- A jak sądzisz, co ja robiłem przez te dwie godziny, gdy ty

bujałeś sobie w powietrzu? Odbierałem telefony, gmerałem w

papierzyskach, notowałem jakieś bzdury!

- Przecież nie musiałeś tego robić.

- Więc miałem udawać, że nie słyszę telefonów, że mnie tam po

prostu nie ma? Sawyer pobiegł gdzieś w jakiejś sprawie i zostałem

sam. Jeden z tych telefonów był od pewnej paniusi z Anchorage.

Powiedziała, że reprezentuje biuro podróży, które zarezerwowało u

background image

nas wszystkie kursowe loty. Nie mogłem znaleźć w aktach niczego, co

by uprawdopodobniało tę informację.

- Czy ta paniusia przedstawiła się z imienia i nazwiska?

- Owszem. Penny Ferguson, czy coś ci to mówi?

- Jasne. To ona.

Christian jęknął. By przejść w miarę bezpiecznie przez rozmowę z

Penny, trzeba było najpierw uzbroić się w świętą cierpliwość, łyknąć

garść prochów na uspokojenie i mieć przy sobie dyżurnego

kardiologa.

- Wybacz, Duke. Nigdy świadomie nie naraziłbym cię na

jakikolwiek bezpośredni kontakt z tą naszą klientką.

- Przypominała mi tę adwokatkę, Tracy Santiago, przyjaciółkę

Mariah.

Christian odchrząknął.

- Skoro już wspomniałeś o Mariah...

- Co właściwie z wami się dzieje, z tobą i z nią? - W zwężonych

oczach pilota pojawiła się niezdrowa ciekawość.

- A co ma się dziać? - zapytał Christian, trochę szybciej niż

powinien.

Duke wzruszył ramionami.

- Skoro tak stawiasz sprawę, to nic mi do tego. - Powrócił do

napychania worka ciuchami.

- Duke, wstrzymaj się na chwilę z tym pakowaniem. Przemyślmy

wszystko raz jeszcze. Jesteś dumą naszej firmy, prawdopodobnie

background image

jednym z najlepszych pilotów na Alasce. Bez ciebie „Synowie

Północy" utracą swoją tożsamość.

Była to prawda, ale Christian użył tej prawdy, by zagrać na

próżności Duke'a. Ten milczał.

- Sądzę, że powinniśmy podnieść ci pensję.

Dopiero te słowa odniosły jakiś skutek.

- Ile proponujesz?

- Dwudziestoprocentową podwyżkę.

Duke gwizdnął.

- Nie najgorzej. Mariah gotowa była pójść ze mną o zakład, że

skończy się na dziesięciu procentach. - Zaczerwienił się,

uświadamiając sobie poniewczasie, że zdradził pewien sekret.

- Rozmawiałeś o tym z Mariah? - Christian poczuł, że

wystawiono go do wiatru.

- I owszem. To ona mnie zatrzymała. Gdyby nie jej prośby, już by

mnie tu nie było. - Cisnął worek do szafki i zatrzasnął drzwi. - Byłem

autentycznie na ciebie wściekły. Ale Mariah udało się jakoś

przemówić mi do rozsądku. Mieliśmy ze sobą długą rozmowę. -

Sięgnął do kieszeni kurtki i wyciągnął nową gumę. Starą wypluł na

podłogę. - Mariah jest wobec ciebie niezwykle lojalna, Chris. Tylko

nie jestem pewien, czy na to zasługujesz.

Nie był tego pewien również Christian.

Orkiestra grała na specjalnie w tym celu zbudowanym

podwyższeniu, zaś cały parkiet zatłoczony był tańczącymi parami.

background image

Szkolna

sala

gimnastyczna

musiała

pomieścić

wszystkich

spragnionych zabawy mieszkańców Hard Luck. Tańczono głównie do

skocznych melodii country, biesiadowano natomiast przy nakrytych

obrusami, ciasno ustawionych pod ścianami stolikach.

Jedzono suto i smacznie. Było wszystko, czego dusza zapragnie.

Sałatki wszelkich rodzajów, wędliny, dania na gorąco i desery, które

mogłyby sprowadzić na złą drogę nawet ascetycznego mnicha.

Wszystko to wyszło z domowych kuchni i większość gospodyń miała

w tym swój udział. Mariah upiekła cztery szarlotki, chociaż z uwagi

na obandażowane dłonie bardziej zawiadywała pieczeniem, niż

przyczyniła się do niego osobiście. Ale Dotty pocieszała ją, że już

niebawem bandaże znajdą się w koszu.

Duke Porter okazał się uważnym i oddanym partnerem. Taniec z

nim był dla Mariah prawdziwą przyjemnością. Mimo że zabawa już

od dłuższego czasu trwała w najlepsze, Christian dotąd się nie

pojawił. Mariah nie miała żadnej pewności, czy w ogóle przyjdzie, a

ponieważ pragnęła tego całą duszą, często spoglądała ku drzwiom.

Marzyło się jej, że Christian do niej podchodzi, prosi ją do tańca

i... Och, były to tylko kobiece fantazje. Ze względu na nowe,

darowane jej buty musiała dać odpocząć nogom. Usiadła na wolnym

krześle, Duke zaś porwał w tany Angie Hughes.

Nagle jej serce skoczyło z radości. Przed nią stał Christian

O'Halloran. Pozdrowili się krótkim „cześć".

- Jestem ci winien podziękowanie - rzekł Christian.

background image

Poczuła zapach jego wody kolońskiej. To wystarczyło, żeby w jej

głowie powstał zupełny mętlik.

- Za co?

- Wpłynęłaś na Duke'a, żeby pozostał u nas.

Wzruszyła ramionami.

- Chyba każdy próbowałby namówić go do tego. Bez Duke'a

trudno wyobrazić sobie Hard Luck.

- Tak czy inaczej, dziękuję. - Nerwowo przejechał dłonią po

włosach. - Wykazuję ostatnio wielki talent w zrażaniu sobie ludzi.

- Nie sądzę. Duke był zły nie na ciebie, tylko na panią Ferguson.

Christian odprężył się, a jego spojrzenie nabrało wesołości i

wigoru.

- Zatańczysz?

Gdyby zaproponował jej małżeństwo, nie byłaby bardziej

zaskoczona. A więc jej marzenia się spełniły. Wstała, zapominając o

udręczonych stopach. Z Christianem mogłaby tańczyć nawet boso po

tłuczonym szkle.

Nagle Christian zawahał się i popatrzył po sali.

- Chyba jednak powinienem wpierw zapytać Duke'a.

- Duke, jestem pewna, wyraziłby zgodę. Teraz tańczy z Angie

Hughes.

Wcale nie była tego taka pewna. Miała tylko pewność co do faktu,

że umrze, jeśli nie zatańczy z Christianem. Grano akurat wolną,

sentymentalną melodię o nieszczęśliwych kochankach. Jakby

specjalnie dla niej.

background image

Christian objął ją w talii i zaczęli tańczyć. Nawet nie spostrzegła,

kiedy przytuliła się do niego.

- Jak ci się mieszka w hotelu? - zapytał.

Wolałaby w ogóle nie rozmawiać, a tylko zamknąć oczy i

poddawać się muzyce i falowaniu.

- Karen i Matt są cudowni. Nie wiem, co bym bez nich zrobiła.

Ale inni również nie szczędzili jej dowodów przyjaźni. Czuła się

wręcz rozpieszczana.

- Jeżeli czegoś potrzebujesz...

- Niczego mi nie trzeba. - Zaczęła cichutko nucić w takt melodii.

- Chyba wszyscy dziś przyszli tu na tańce - zauważył.

- Christianie, proszę, zamknij buzię.

Zesztywniał, lecz zaraz zachichotał. A co najważniejsze,

zastosował się do jej prośby. Tańczyli przez jakiś czas w zupełnym

milczeniu. Mariah na jawie przeżywała swój sen.

- Mogę znać powód twojego uśmiechu? - zapytał w pewnym

momencie.

Nawet nie była świadoma wyrazu swojej twarzy.

- Uśmiecham się do moich marzeń.

- Opowiedz mi coś o nich.

- Są przyjemne.

- Czy ja jestem w twoich marzeniach? - Mocniej przytulił ją do

siebie.

- Tak, Chris, właśnie całujesz mnie.

background image

Przestraszyła się swoich słów. Wyglądało na to, że prosi go o

pocałunek tu i teraz, na oczach całego Hard Luck. I chyba tak to

właśnie zrozumiał, gdyż pochylił ku niej głowę i dotknął ustami jej

warg. Złączyli się w najczulszym, najgorętszym, najdłuższym

pocałunku.

Orkiestra przestała grać.

Christian opuścił ręce i cofnął się o krok.

- Dziękuję za taniec - rzekł, po czym odprowadził ją na miejsce.

Podszedł do nich Duke. Wyglądał na zadowolonego z siebie.

- Widzę, że ukradłeś mi dziewczynę - powiedział takim tonem,

jakby właśnie podarowano mu dziewczynę.

Christian wydawał się skrępowany.

- Czy dasz mi jeszcze minutkę na rozmowę z Mariah?

- Jesteś pewien, że to, czego chcesz, to wymiana słów?

- Tak. - Christian westchnął.

Kiedy Duke sobie poszedł, zaś Mariah zrzuciła buty z

opuchniętych stóp, Christian usiadł na krześle obok i odchrząknął.

- Mam prośbę, Mariah. Już raz nam pomogłaś w sprawie Duke'a,

czy mogłabyś znów nam pomóc?

- W czym?

- Zaproponowałem Duke'owi dwudziestoprocentową podwyżkę

poborów za zostanie w „Synach Północy", za twój powrót do naszej

firmy proponuję tyle samo.

Poczuła przykry ucisk w okolicy serca.

- Czy to dlatego uwodziłeś mnie tam na parkiecie?

background image

- Nie. - Wytrzymał jej wzrok. - Przysięgam, że tamten pocałunek

nie ma tu nic do rzeczy. - Nagle posmutniał. - Zresztą w pewnym

sensie masz rację. Moja propozycja w ogóle nie pasuje do zaistniałej

sytuacji. Chyba zbzikowałem. - Wstał, ukłonił się i ruszył ku

drzwiom.

Nie mogła go tak wypuścić.

- Christian! - Zatrzymał się i odwrócił. - Wrócę, ale pod dwoma

warunkami.

- Wymień je.

- Po pierwsze, Ben musi wyrazić zgodę. Po drugie, będę

pracowała u was do...

- Bosko!

- Poczekaj, nie skończyłam.

Patrzył teraz na jej wargi z takim napięciem, że było to aż

komiczne.

- Będę pracowała u was do momentu, aż znajdziecie na moje

miejsce kogoś na stałe.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Nazajutrz rano powitał Christiana w biurze zapach świeżo

parzonej kawy i uśmiech Mariah. Odetchnął z niewysłowioną ulgą.

Jego życie wracało do normy. Chwilowy chaos znów ustępował

porządkowi. Aż chciało się pracować. A pracy tego ranka było

wyjątkowo dużo. Nagromadziło się zaległości, a wciąż napływały

background image

sprawy bieżące. Bracia O'Halloranowie i Mariah nawet nie mieli

czasu na krótką pogawędkę.

Na dłoniach Mariah widniały jeszcze plastry i gazy opatrunkowe.

Ale jej palce były wolne i mogły śmigać po klawiaturze komputera.

Szybko nastała pora lunchu. Christian swoim zwyczajem wybrał się

do Bena. Siadając przy barze, zamówił hamburgera z makaronem. Po

chwili dosiadł się do niego Charles.

- Co taki sam jak ten palec? - zapytał.

- A miałem tu przyjść z wnukami?

Charles zaczął studiować kartę dań.

- Po prostu pomyślałem sobie, że mógłbyś zaprosić Mariah na

lunch.

- Tak uważasz? - Christian nagle się stropił.

- Cóż, całowałeś ją wczoraj na oczach całego Hard Luck, to chyba

do czegoś zobowiązuje. Wszyscy uważają was za parę.

- Mariah i ja nie jesteśmy parą. Tamten pocałunek o niczym

jeszcze nie świadczył. Był tylko rodzajem gry pomiędzy nimi,

sposobem rozładowania napięcia, zwieńczeniem nastroju, jaki się

wytworzył.

Charles zmarszczył czoło.

- Skoro tak twierdzisz.

Christian poczuł się rozdrażniony. Wczoraj pocałował Mariah,

gdyż wynikło to z logiki ich rozmowy, miłego ple-ple podczas tańca,

a dzisiaj jego własny brat sugeruje mu, że się publicznie oświadczył.

background image

Pojawił się Ben z hamburgerem, przyjął od Charlesa zamówienie,

po czym znikł w kuchni.

- Dziś rano rozmawiałem z mamą - powiedział Charles. -

Usłyszałem od niej coś bardzo ciekawego. Najpierw bardzo długo

wychwalała Scotta i Susan, zachwycając się ich inteligencją,

wrażliwością i ułożeniem, a potem nagle ni stąd, ni zowąd dodała, że

my trzej trzymamy ją przy życiu.

- Trzymamy ją przy życiu? - Christian na chwilę przestał żuć.

- Powtarzam dokładnie jej słowa. Potem rozwinęła myśl. Zatem

dowiedziałem się od niej, jaką walkę musiała stoczyć ze sobą, żeby

nie narzucać się nam ze swoją miłością i dać nam wolność. Długi czas

szarpała się pomiędzy pragnieniem posiadania nas przy sobie a

świadomością nieuchronności werdyktu związanego z faktem, że

jesteśmy już dorosłymi ludźmi. Tymczasem ja do tej pory żyłem w

przeświadczeniu, że ona po prostu woli zachowywać wobec nas

dystans, gdyż przypominamy jej o tych wszystkich nieszczęśliwych

latach spędzonych w Hard Luck.

- Nie wszystkie były nieszczęśliwe.

- Być może, ale z perspektywy czasu tak to wygląda. Więc

powtarzam, byłem przekonany, że wychodząc ponownie za mąż i

wyjeżdżając do Kanady, raczej dość chętnie akceptowała rozłąkę z

nami. Tymczasem usłyszałem od niej coś wręcz przeciwnego. Na

koniec powiedziała mi, że my trzej ucieleśniamy sobą jej przeszłość,

dzielimy jej teraźniejszość i formujemy jej przyszłość.

background image

Christian mniej więcej domyślał się, dlaczego Charles

zrelacjonował mu rozmowę z matką. Wiedział jednak, że formować

przyszłości, czyjejś lub swojej własnej, wcale nie trzeba w parze.

Stadne działania pozostawiał Sawyerowi i Charlesowi, świeżo

upieczonym żonkosiom. On miał trzydzieści jeden lat i nie zamierzał

pakować się w żadne małżeństwo. Było mu dobrze w stanie

kawalerskim.

Znowu pojawił się Ben, tym razem z lunchem dla Charlesa.

- A teraz rozsądek nakazywałby dać nogom odpocząć - sapnął i

dosiadł się do nich. - Od rana uwijam się jak jednoręki pianista.

- Pewnie tęskno ci za Mariah? - zapytał Christian, maskując

uśmiechem poczucie winy.

- Jasne. Czy to dziwne? Mogła mylić zamówienia i czasem stłuc

jakiś talerz czy kubek, ale była bardzo pomocna. Klienci przepadali za

nią, nie mówiąc już o jej szarlotkach. Dlatego myślę, że tak czy

inaczej będę musiał kogoś zatrudnić.

Obaj bracia entuzjastycznie pochwalili ten pomysł. Ben utkwił

wzrok w Christianie.

- Od samego rana ludziska gadają tylko o tobie i Mariah. -

Zachichotał. - Co to był za pomysł z całowaniem się z nią na oczach

całego miasta?

Christian zignorował końcowe pytanie.

- Gadają? Ciekawym, do jakich wniosków dochodzą?

- Dokładnie takich, jakie się tu narzucają. Że wy dwoje jesteście

na jak najlepszej drodze do ołtarza.

background image

Charles wybuchnął śmiechem.

- Widzisz, na co ci przyszło, braciszku. Jeszcze inni ożenią cię,

zanim się spostrzeżesz. Radzę ci więc, pomyśl dwa razy, zanim przy

innej okazji zatańczysz z Mariah.

- Wszystko to bzdura - powiedział Christian, kierując te słowa

wyłącznie do Bena. - Mariah i ja jesteśmy przyjaciółmi. Dobrymi

przyjaciółmi. Nic więcej.

Charles ponownie dał upust swojemu rozbawieniu.

- Słyszysz, Ben? Szprycują tu nas jakąś nową definicją przyjaźni.

Odtąd można całować się, rodzić dzieci i wszystko to w ramach

przyjacielskich związków.

- Bardzo śmieszne - burknął Christian.

Nie zamierzał wdawać się w dyskusję na ten temat z Charlesem i

Benem. Pozostawiał im ich wesołość. Mogli sobie myśleć, co tylko

chcieli. On znał prawdę. Znała ją również Mariah.

Zsunął się ze stołka, zapłacił i skierował ku drzwiom. Otwierając

je, wpadł na Billa Landgrina. Zmierzyli się spojrzeniami. Bill nie

zjawił się na potańcówce i Christian w jakimś sensie był mu za to

wdzięczny.

- Jak się masz, Bill.

Tamten w odpowiedzi skinął głową.

- Słyszałem, że żenisz się z Mariah.

- Co?! - Christian miał już dość tego. Po raz kolejny musiał

korygować swój społeczny wizerunek. - Kto ci o tym powiedział?

background image

- Mam wymienić z imienia i nazwiska wszystkich obywateli tej

szacownej mieściny? - Bill ironicznie się uśmiechnął. - Z kimkolwiek

dziś rozmawiałem, każdy mówił o waszym bliskim weselu. Podobno

całowałeś się z nią na potańcówce.

- Czy człowiek żeni się od razu z każdą dziewczyną, którą

pocałował? To istne szaleństwo.

- Ona nie robi tajemnicy ze swoich uczuć do ciebie.

- Miałeś tego najlepszy dowód, gdy odrzuciła moje zaproszenie, a

wybrała Duke'a.

- Więc dlaczego, mimo że bestyjce nie brakuje urody, nie jest

oblegana przez waszych twardzieli i innych samotnych mężczyzn? Bo

wszyscy wiedzą, że wzdycha tylko do ciebie. Chłopcy są bez szans i

wolą nie zawracać sobie głowy.

- A jednak mimo to zamierzałeś zaprosić ją na tańce. Czym to

wytłumaczysz?

- Faktem, że zwykłem stawać do walki nawet przy minimalnych

szansach na zwycięstwo. Pomyślałem sobie, że może już się znużyła

tym ustawicznym waleniem głową w mur, lecz pomyliłem się. Ciągle,

biedula, poza tobą świata bożego nie widzi.

- Nie ma nic pomiędzy mną a Mariah - powtórzył Christian,

dobitnie wymawiając sylaby.

- Słyszałem co innego.

- Słyszałeś rzeczy wyssane z palca. - Christian poczuł, że jeszcze

chwila, a straci panowanie nad sobą.

Bill zmierzył go badawczym spojrzeniem.

background image

- Więc nie będziesz się stawiał, jeżeli któryś z nas zainteresuje się

nią bliżej?

Christian już otwierał usta, żeby zaprotestować i wyjaśnić, że

czuje się za Mariah odpowiedzialny, lecz uświadomił sobie całą

absurdalność tego rodzaju argumentów. Bill najzwyczajniej

wyśmiałby go.

- Pewnie, że nie - mruknął. - Nikt z was nie potrzebuje mojego

pozwolenia.

A jednak obiecał sobie w duchu, że porozmawia z Mariah i

udzieli jej kilku pożytecznych rad. Nie ze wszystkimi powinna się

zadawać.

Rozmowę można było uznać za zakończoną i Christian

kiwnięciem głowy pożegnał się z Billem Landgrinem. W biurze zastał

tylko Duke'a, który powrócił właśnie z Fairbanks i segregował pocztę.

- Więc jak? Mariah dała się przebłagać i odetchnęliście, co? -

zagadnął go pilot.

Christian uśmiechnął się.

- Nie przeczę.

- A kiedy zaręczyny?

Christian chwycił się blatu biurka.

- Posłuchaj, Duke. Chciałbym, żebyście wreszcie wbili sobie do

głowy, ty i wszyscy inni, że mnie i Mariah nie łączą żadne

romantyczne uczucia. Nie zakochaliśmy się w sobie i nigdy nie

będziemy zakochani.

Duke wyraził mimiką twarzy ogromne zdumienie.

background image

- Naprawdę?

- Cholera, naprawdę. - Drzwi otworzyły się i weszła Mariah. -

Zresztą ją zapytaj.

- Chętnie odpowiem, tylko o co pytacie. - Wodziła wzrokiem od

jednego do drugiego.

- Miasto trzęsie się od plotek na nasz temat. - Christian wreszcie

puścił blat biurka, którego dotąd kurczowo się trzymał.

- Skoro nic bliższego was nie łączy, to po co całowaliście się jak

na scenie? - Zdrowy rozsądek Duke'a musiał poradzić sobie jakoś z

tym problemem.

Christian pomyślał, że jeśli jeszcze raz usłyszy to pytanie, to ktoś

stanie przed koniecznością wtłoczenia go w kaftan bezpieczeństwa.

- To tylko tak wyglądało!

Duke zaczął drapać się po brodzie.

- Mam oczy i widziałem, co widziałem.

- Powiedz mu, Mariah. Wytłumacz tej nodze stołowej.

Patrzyła na niego z wyrazem bezradności w oczach.

- Mariah, to przestaje być już zabawne. Powiedz mu.

- Co mam powiedzieć?

- Prawdę! Że nie jesteśmy kochankami, a tylko przyjaciółmi.

Mariah przeniosła wzrok na Duke'a. Ciężko oddychała.

- Nie jesteśmy kochankami, a tylko przyjaciółmi.

Christian wyrzucił obie ręce ku górze.

- No, wreszcie!

background image

Jaka szkoda, że nie miała dość odwagi i determinacji, by wylać na

głowę tego niewrażliwego gbura dzbanek gorącej kawy. Christian

zasłużył sobie na to.

Przez całe popołudnie pracowali, nie opuszczając pokoju i za

każdym razem, gdy Mariah spoglądała na Christiana, jej gniew zbliżał

się do granicy wybuchu. W pewnym momencie nie wytrzymała i

zatrzasnęła szufladę z taką furią, że rozległ się huk, jakby coś w

rodzaju małej eksplozji.

Poderwał głowę, spojrzał na nią, ona zaś, tchórz nad tchórze,

wytłumaczyła się przepraszającym uśmiechem. I to był jej zasadniczy

problem. Christian O'Halloran nadużył jej zaufania, a ona pozwalała,

żeby mu to uszło na sucho.

- Rozumiem twoją złość - powiedział.

- Doprawdy?

- Ja też jestem wściekły. Całe miasto gada o nas niestworzone

rzeczy, święty by nie wytrzymał.

Zacisnęła zęby. Milczała.

- Musi być jakiś sposób położenia kresu tym plotkom.

- I z pewnością szukasz teraz tego sposobu - mruknęła.

- Głupio człowiek się czuje, kiedy mu inni podsuwają pod nos

krzywe zwierciadło. - Roześmiał się, ale nie był to naturalny śmiech. -

Bill Landgrin jest przekonany, że kochasz się we mnie już od

miesięcy. Czego to ludzie nie wymyślą!

- Tak.

background image

- Zapytał mnie, czy nie miałbym nic przeciwko temu, żeby się z

tobą umówił. - Spojrzał na nią badawczo.

- I co mu odpowiedziałeś?

- Lubię Billa, ale nie ufam mu. Nie sądzę, żeby szukanie rozrywek

w jego towarzystwie było rzeczą rozsądną.

Dobrze wiedziała, jakim typem był Bill. Nigdy też na serio nie

rozważała możliwości umówienia się z nim na randkę.

- Duke jest wart dziesięciu takich Billów - dorzucił.

Pozostawiła to bez komentarza.

- Również Ralph to przyzwoity gość.

- Jednym słowem, sugerujesz, że powinnam umówić się z Dukiem

lub Ralphem, czy tak? - Bezczelność najmłodszego z braci

O'Halloranów nie miała granic.

- Dlaczego nie? - Spoglądał w napięciu, gryząc koniec ołówka. -

To mogłoby zamknąć plotkarzom usta.

- A dlatego, że nie czuję do Ralpha i Duke'a niczego więcej poza

przyjaźnią.

Ożywił się. Odrzucił ołówek.

- Masz rację, to jest pewien problem. Być może więc czas na

posunięcie z mojej strony.

- Na pewno. - Nie wiedziała, co miał na myśli, ale cokolwiek

chodziło mu w tej chwili po głowie, musiało być cudaczne i śmieszne.

Mariah lubiła uważać się za osobę zrównoważoną, lecz gdyby

Christian jeszcze przez minutę częstował ją tymi swoimi genialnymi

radami, z pewnością rozbudziłby w niej manię zabijania. Jej pierwszą

background image

ofiarą byłby najmłodszy z braci O'Halloranów, który właśnie w tej

chwili poderwał się zza biurka.

- Zaraz wracam. Muszę wpaść na chwilę do domu. Nie martw się,

mam pomysł, który rozwiąże wszystkie nasze problemy.

- Jasne - mruknęła, lecz jej sarkazm w ogóle do niego nie dotarł.

Wrócił faktycznie dość szybko, zdyszany, lecz szczęśliwy.

Machnął jej przed oczami małym notesem w czarnych okładkach.

- Co to takiego? - spytała, lecz zaraz pożałowała swojego pytania.

Po cóż ona angażuje się w te wszystkie bzdury, na dodatek tak dla niej

bolesne?

- Mój notes z telefonami. Mam zamiar zafundować sobie randkę.

Podzwonię po dziewczynach z Fairbanks, z którymi się kiedyś

spotykałem i które muszą mnie pamiętać.

- Na co ci ta randka?

- Nie chcesz umówić się z żadnym z moich twardzieli, więc to ja

muszę położyć kres plotkom. Najlepszy na to sposób, to pokazać

towarzystwu, że człowiek zaangażowany jest gdzie indziej.

Otworzył notes i wystukał pierwszy numer.

- Halo, Ruthie? Tu Christian O'Halloran z Hard Luck. Pamiętasz

mnie? - Buńczuczny uśmieszek znikł z jego twarzy. - Tak, to ja...

Masz rację. Co u ciebie? To dobrze. Bardzo dobrze. Moje gratulacje.

Powinnaś była przysłać mi zaproszenie... Zrobiłaś to? Wybacz,

mieliśmy tu w ostatnich miesiącach prawdziwe urwanie głowy... Co?

Spodziewasz się dziecka? Jak ten czas leci... Dobrze. Będziemy w

kontakcie. Odezwę się. Cześć.

background image

Christian odłożył słuchawkę i spojrzał na Mariah:

- Zamężna i w ciąży. Ale nie przejmuj się. Mam jeszcze kilka

innych telefonów.

Przeleciał wzrokiem po kolumnie nazwisk i imion. Tanya? Nie,

słyszał, że wyjechała do Kalifornii. Może więc Tiffany? Rozstali się w

strasznym gniewie. Sandra? Nigdy jej właściwie nie lubił. Więc może

Pam?

Podniósł słuchawkę.

- Pam? Tu Christian O'Halloran z Hard Luck... Więc to już dwa

lata? Kto by pomyślał? I co u ciebie?... Bardzo mi przykro. Ależ drań.

Rozumiem. Zdarza się. Posłuchaj, Pam, jestem teraz w pracy.

Wkrótce znów do ciebie wykręcę. Musisz wziąć się w garść. Miło

było usłyszeć twój głos. Bywaj.

Tym razem spojrzał na Mariah mniej pewnie.

- Pam rozwiodła się w tym tygodniu. Wyobrażasz sobie, w jakim

jest nastroju.

- Jednym słowem, sprawy cokolwiek się komplikują.

Mariah nie miała nic przeciwko takim komplikacjom. Jeżeli w

ogóle mogła znieść to wydzwanianie Christiana do dawnych sympatii,

to tylko dlatego, że były w tym również komiczne akcenty.

- Vickie! - wykrzyknął nagle Christian triumfalnym głosem i

chwycił za słuchawkę.

Mariah nie słyszała tej rozmowy, gdyż musiała odebrać telefon z

drugiego telefonu.

background image

- No to kłopoty mamy za sobą - oświadczył Christian z

zadowoloną z siebie miną, kiedy skończyła rozmowę. - Vickie

umówiła się ze mną na obiad, a potem pójdziemy do kina.

- Cudownie. Tylko jak inni dowiedzą się o tym, że byłeś z nią na

obiedzie i w kinie?

Stropił się, lecz zaraz znów rozpogodził.

- Powiem im o tym.

- Pomyślałeś o wszystkim. - Zdjęła z oparcia krzesła sweter i

włożyła go. - Do zobaczenia jutro rano.

Opuściła biuro. Odetchnęła świeżym powietrzem. Znów

zachowała się tchórzliwie. Każda na jej miejscu wychodząc,

trzasnęłaby drzwiami.

Vickie. Christian nie mógł uwierzyć, że nie pomyślał o niej

wcześniej. Kapitalnie im było ze sobą. Ciekaw był, czy wciąż pracuje

w banku. Schował notes do kieszeni koszuli i zamyślił się. Próbował

spojrzeć na siebie oczami Mariah. Było coś dziecinnego i

niesmacznego w tym wydzwanianiu do dawnych sympatii. Rzecz

przypominała trochę odgrzewanie w sobotę poniedziałkowego obiadu.

Nigdy nie uważał się za podrywacza i kobieciarza. Jak większość

młodych mężczyzn w Hard Luck, latał do Fairbanks, żeby się zabawić

i przeżyć jakiś przelotny romans. Chyba nie byłby normalnym

facetem, gdyby nie odczuwał takiej potrzeby.

background image

Ale rok temu te wypady urwały się jak nożem uciął. Rok temu.

Dziwna zbieżność. Bo w tym samym czasie zaczęły przybywać do

Hard Luck pierwsze ochotniczki, a wśród nich Mariah Douglas.

Wyłączył komputer, pogasił światła i opuścił biuro. W drodze do

domu spotkał Susan. Dziewczynka jechała na rowerze. Zobaczywszy

go, gwałtownie zahamowała.

Zeskoczyła na ziemię.

- Czy już słyszałeś? - spytała z podnieceniem.

- O czym, króliczku?

- Mama i Sawyer, to znaczy tatuś, właśnie wrócili z Fairbanks od

lekarza.

Mając głowę zaprzątniętą własnymi problemami, Christian nawet

nie zauważył, że po przerwie na lunch Sawyer nie zameldował się w

biurze. Teraz dopiero przypomniał sobie, że rankiem faktycznie brat

coś mu wspomniał o planowanej wizycie w Fairbanks. Abbey miała

się poddać badaniu ultrasonograficznemu, które umożliwiało ustalenie

płci dziecka, jak również kontrolę prawidłowego przebiegu ciąży.

- Chłopiec czy dziewczynka?

- Dziewczynka! - pisnęła Susan, szczęśliwa, że przybędzie jej

sojuszniczka w walce przeciwko „tym wstrętnym chłopaczyskom".

- Dziewczynka - powtórzył Christian i, o dziwo, roztkliwił się. -

Mała dziewczynka.

- Przywieźli ze sobą jej zdjęcia. Właśnie pędzę do Chrissie, żeby

ją o tym powiadomić. Bethany również będzie rodzić.

background image

- Wiesz - przyznał się Christian swojej ośmioletniej bratanicy -

nigdy nie widziałem zdjęć nie narodzonego dziecka.

Susan zrobiła wielkie oczy. A więc ona była lepsza od stryjka

Christiana, bo już je widziała.

- To nie są takie zdjęcia, jak te trzymane w albumach. Widać na

nich tylko ciemne plamy i jakieś zamazane linie.

- Dziewczynka. - Christian raz jeszcze z lubością wypowiedział to

słowo.

- Tak właśnie powiedział pan doktor.

- To wspaniale.

- Tatuś też się cieszy, lecz myślę, że cieszyłby się również z

chłopaka.

- Twój tata to szczęściarz. Niebawem będzie miał trójkę dzieci.

Dwie córeczki i syna.

Susan, która tylko na chwilę zatrzymała się w swojej misji

ogłoszenia światu dobrej nowiny, musiała znów wsiadać na rower. Jak

przystało na dżentelmena, Christian pomógł jej w tym.

- Dzięki, stryjku Christianie.

- Bardzo proszę.

Susan nacisnęła na pedały i pochyliła się nad kierownicą. Widać

było, że aż drży z pragnienia podzielenia się z Chrissie sensacją dnia.

A więc w życiu Mitcha i Bethany, pomyślał Christian, również

szykowały się zasadnicze zmiany. Hard Luck było w przeddzień

demograficznego boomu.

background image

Nie uszedł nawet stu metrów, gdy zobaczył Scotta. Chłopak biegł

ulicą, a jego zaczerwieniona z gniewu twarz nie wróżyła nic dobrego.

- Widziałeś Susan?

- A jeśli nawet?

- Ukradła mi rower.

- Chciała jak najszybciej dotrzeć do Chrissie z wiadomością o

siostrze.

- Lekarz mógł się omylić. - Scott kopnął grudkę ziemi.

- Pewnie wolałbyś brata, co?

Scott wzruszył ramionami.

- Mamy dość dziewczyn w rodzinie. Zapytałem mamy, czy gdyby

była pewna, że następny będzie chłopiec, zdecydowałaby się na

jeszcze jedno dziecko. I wiesz, co odpowiedziała?

- Nie mam pojęcia.

- Żebym na to nie liczył. Jedyna więc nadzieja w tym, że chłopca

urodzi Lanni albo... Mariah, kiedy ty się już z nią ożenisz.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Christian czuł się w siódmym niebie, mimo że jego partnerka

raczej chyba nie mogłaby tego o sobie powiedzieć. Vickie rzadko się

odzywała, a na jej czole znaczyła się pionowa zmarszczka. Byli już po

obiedzie i po kinie, a teraz wstąpili jeszcze do nocnego lokalu na

drinka. Christianowi praktycznie nie zamykały się usta.

- Czy już opowiedziałem ci o tym, jak Mariah zaraz na początku

swojej pracy przewróciła na mnie szafkę z aktami? - Roześmiał się,

background image

chociaż tamtego dnia zareagował całkiem inaczej. Kuśtykał wówczas

przez cały tydzień.

Vickie zaprzeczyła, więc zrelacjonował jej ze szczegółami całe

wydarzenie, często-gęsto wybuchając śmiechem. Rzecz dziwna

jednak, nie potrafił rozruszać swojej dawnej sympatii.

- Czy zdajesz sobie sprawę - powiedziała, gdy skończył - że przez

cały wieczór mówiłeś mi o innej kobiecie?

- Naprawdę? - Szczerze był zaskoczony.

Vickie najwyraźniej przesadzała. Pragnął ją rozbawić i po prostu

chwytał się różnych sposobów.

- Najpierw usłyszałam od ciebie o pożarze, który strawił dom

Mariah. Potem...

- Spójrz na to trochę inaczej. Opowiadam ci o Hard Luck i jego

mieszkańcach. Zapoznaję jak gdyby z kroniką wypadków. Czyż nie

wspomniałem o ślubie Sawyera i Abbey oraz Charlesa i Lanni? Jak

również...

- Owszem, mimochodem. Koncentrujesz się jednak na Mariah

Douglas. - Pogładziła odruchowo swoje złote włosy, które niegdyś

Christian tak lubił i które nadal mu się podobały. - Do tego stopnia

koncentrujesz się na niej, że nawet dowiedziałam się o jej walizce,

która pechowo otworzyła się na płycie lotniska i...

- Chyba jednak przywiązujesz do tego nadmierną wagę. -

Christian nie pamiętał, by Vickie kiedykolwiek w kontaktach z nim

powodowała się zazdrością, lecz prawdę mówiąc, niewiele o niej

wiedział.

background image

- Twój niespodziewany telefon, Christianie, i nagła chęć

umówienia się ze mną, to wszystko, przyznaję, trochę mnie niepokoi.

Nie mogę oprzeć się podejrzeniom...

- Podejrzeniom?

- Że chcesz coś sobie udowodnić i znalazłeś we mnie ułatwiające

ci to narzędzie.

- Vickie, proszę. Milczałem przez ten ostatni rok, bo zwaliła się

nam na głowę cała masa kobiet. Zapewne słyszałaś o ochotniczkach?

- Wszyscy słyszeli. Sprawa swego czasu była dość głośna. - Na jej

twarzy odmalowało się nie skrywane potępienie. - Ściągnęliście

kobiety nawet z Kalifornii, a co z kobietami z Fairbanks? Czy są

gorsze?

- Oczywiście, że nie. - Zdobył się tylko na to zaprzeczenie, nic

innego nie chciało mu przyjść do głowy.

- Otóż ja przeniosłabym się do Hard Luck, gdybyś tylko

dostarczył mi dostatecznie mocnego powodu.

Christian z trudnością przełknął ślinę.

- Jasne. W Hard Luck żyje mnóstwo samotnych mężczyzn.

Powitana zostałabyś jak królowa.

Spoglądała na niego wzrokiem, który zdawał się docierać do jego

myśli.

- Nie obchodzą mnie inni mężczyźni. Chcę wiedzieć, jak ty byś

mnie powitał.

- Ja? - Poczuł, że zaczyna się pocić. W lokalu stało się nagle

bardzo gorąco. - Przecież zadzwoniłem do ciebie, przyleciałem tu,

background image

zjadłem z tobą obiad i obejrzałem film. Jakiego chcesz jeszcze

dowodu mojej sympatii? - Po czym nieopatrznie dodał: - Trzeba

podtrzymywać stare znajomości.

Sięgnęła po torebkę i odsunęła krzesło. Jej piękne włosy zalśniły

w świetle lampy.

- Co robisz? - Wypadki wymykały mu się z rąk.

- Idę do domu.

- Odprowadzę cię.

- Nie, dziękuję.

Ale Christian nie mógł pogodzić się z takim zakończeniem randki.

Uregulował rachunek i pognał za Vickie.

- Co ja takiego zrobiłem? - spytał, zrównując się z nią na ulicy.

Westchnęła, stanęła i obróciła się ku niemu.

- Posłuchaj, jesteś fajnym facetem, lecz między nami koniec. Już

dawno zresztą wszystko się skończyło. Uświadamiam to sobie teraz

lepiej niż kiedykolwiek. Ślepy zauważyłby, że szalejesz na punkcie tej

Mariah. Nie czuję zazdrości. Ten wieczór przekonał mnie również, że

jestem całkowicie z ciebie wyleczona.

Christian nic nie odpowiedział. Patrzył na ruinę swych planów.

- Pozwól mi chociaż siebie odprowadzić.

Vickie tym razem się zgodziła. Mieszkała zresztą tylko kilka

przecznic dalej.

- Przyrzeknij mi coś, Christianie - zwróciła się do niego, kiedy

stanęli przed jej domem.

- Chętnie.

background image

- Przyślij mi zaproszenie na swój ślub z Mariah. Chciałabym

poznać kobietę, której wreszcie udało się ciebie zdobyć.

- Nie zamierzam żenić się z Mariah!

Czyżby cały świat sprzysiągł się przeciwko niemu? Owszem,

Mariah byłą ładną dziewczyną, miłą i pogodną. Zgoda, pocałował ją

kilka razy i z chęcią zrobiłby to jeszcze raz. Owszem, wyzwalała w

nim opiekuńcze instynkty. Wszystko to jednak nie oznaczało

bynajmniej ślubnego kobierca.

Vickie roześmiała się serdecznie i delikatnie poklepała go po

policzku.

- Zapierasz się zbyt gwałtownie, żebym miała ci uwierzyć.

Czekam na zaproszenie na twój ślub.

Ten dzień Mariah zaczęła od lektury podań, które Christian

zgromadził podczas zeszłorocznego naboru ochotniczek. Kiedy więc

zjawił się w biurze, zdążyła przewertować już prawie pół teczki.

Zazwyczaj pierwszą jego czynnością było napicie się kawy. Dziś

jednak od razu zasiadł za biurkiem i włączył komputer. Nie wydawał

się być w nastroju do rozmowy.

Natomiast ona nie kryła bynajmniej przed sobą, że jest ciekawa

jego spotkania w Fairbanks. Jeżeli już miała cierpieć, to przynajmniej

niech cierpi, znając prawdziwy stan rzeczy.

- Jak udała się randka?

- Nie narzekam; Czy już mignął ci Ralph?

- Nie.

background image

Przez chwilę szukał czegoś w komputerze.

- A Ted?

- Jego też nie widziałam.

- W takim razie idę go poszukać.

Wstał i nie wyłączywszy komputera, opuścił biuro. Mariah nie

byłaby sobą, gdyby nie sprawdziła, co też takiego Christian zobaczył

na ekranie monitora, co kazało mu nagle zainteresować się Tedem.

Ujrzała poniedziałkowy rozkład lotów. Dzisiaj Ted leciał do

Fairbanks z pocztą, podczas gdy tydzień temu przypadło to Ralphowi.

Nie wiedziała jeszcze, co o tym wszystkim sądzić. Dopiero Ted

pomógł jej w ostatecznym powiązaniu faktów. Zjawił się zamiast

Christiana po jakimś kwadransie i powiedział jej, że został przez szefa

wyręczony.

Miała oto odpowiedź na swoje pytanie. Randka udała się.

Christian poleciał ponownie zobaczyć się z Vickie.

Karen Caldwell powiesiła obrazek i cofnęła się o kilka kroków.

Wisiał prosto i symetrycznie pomiędzy makatką a wnękową szafą.

Następnie obrzuciła spojrzeniem cały pokój dziecinny. Lśnił bielą i

pastelami, od błękitu do różu.

Poczuła, że wzbiera w niej podniecenie, które w ostatnim okresie

nie opuszczało jej w zasadzie ani na chwilę. Urządzając pokój,

kompletując

ubranka,

czytając

poradniki

macierzyństwa

-

przygotowywała się na ten przełomowy moment, który zbliżał się z

background image

każdą godziną. Coraz silniej doświadczała jakby dwoistości w

jednym.

Nagle zganiła siebie w duchu. Nie mogła tak tu stać i patrzeć, gdy

trzeba było przygotować lunch. Westchnęła i przeszła do kuchni,

gdzie jej mąż już krajał ser na grzanki.

Krzątając się, przeskakiwali w rozmowie z tematu na temat. W

końcu Mart powiedział:

- Mam wrażenie, że niebawem stracimy Mariah.

Sprawa ta leżała i jej na sercu.

- Trudno mi nie winić tu Christiana. On chyba nie wie, co czyni.

- Uparta bestia, jak wszyscy O'Halloranowie.

- I pewien Caldwell - zażartowała.

Zaprotestował z miną ucznia, który dostał dwójkę za

wypracowanie warte w jego przekonaniu piątki.

- Powiedz mi lepiej, jak to się stało, że Abbey i Sawyer znają już

płeć swojego dziecka, a my nie?

- Rzecz w tym, że w przeciwieństwie do nich wolę czekać w

nieświadomości do dnia rozwiązania. A ty?

Pocałował ją w oba policzki.

- Ja chyba też.

Karen ziewnęła. Każdego dnia o tej porze, z punktualnością

zegarka, ogarniała ją senność, tak iż musiała zdrzemnąć się dobrą

godzinę.

- Mam wyrzuty sumienia, że nic właściwie nie zrobiłam dla

Mariah - powiedziała, rozkładając sztućce i talerze.

background image

- A co miałaś zrobić? Ona musi sama podjąć decyzję, podobnie

jak Christian.

- Może powinieneś porozmawiać z Christianem?

- Jeżeli już ktoś powinien, to przede wszystkim jego bracia. A oni

najwidoczniej uznali, że w tych sprawach osoba trzecia stwarza tylko

dodatkowe komplikacje.

- Więc, co możemy zrobić? - Karen głęboko współczuła Mariah.

- Dokładnie nic.

- Ale...

- Tutaj łatwo o błąd. Popełnimy go i Mariah nigdy nam tego nie

wybaczy.

Choć ze smutkiem, Karen musiała przyznać rację mężowi.

Gdy tylko Christian powrócił z Fairbanks, dokąd się wybrał, by

tylko przelecieć się i przemyśleć pewne sprawy, natychmiast dostrzegł

wielkie wzburzenie Mariah. Spojrzała na niego wzrokiem

niedźwiedzicy broniącej swych małych. Z chęcią pod byle pretekstem

wycofałby się za drzwi i przeczekał krytyczny moment.

- Gdzie Sawyer? - zapytał, czując, że przydałaby mu się pomoc ze

strony brata. Bądź co bądź, Sawyer lepiej sobie radził z kobietami,

istotami, których irracjonalnych reakcji on, Christian, chyba nigdy nie

zgłębi.

- Wyszedł na lunch - padła ostra odpowiedź.

background image

Chłodno podziękował i usiadł za biurkiem. Tu czekała go

niespodzianka. Leżała przed nim teczka z podaniami, ta sama, do

której zaglądał nie dalej, jak tydzień temu.

- Co robią na moim biurku te papiery? - zapytał głosem, który

wyraźnie informował, że jego cierpliwość jest na wyczerpaniu.

- Zauważyłam, że nie za bardzo się przykładasz do sprawy

znalezienia dla mnie zastępstwa. Pozwoliłam więc sobie skontaktować

się z niektórymi kandydatkami na własną rękę.

Miała rację. Dotąd nie kiwnął palcem, by dotrzymać warunków

umowy. Wmówił sobie, że wróciwszy do biura, Mariah podda się

rutynie dotychczasowego życia i ugrzęźnie w „Synach Północy" na

stałe.

- I w rezultacie, co zdziałałaś?

- Znalazłam zastępstwo. Niejaka Libby Bozeman przybędzie tu w

piątek. Kontrakt przesłałam jej faksem.

- Zatrudniłaś ją? - zapytał mocno zaskoczony.

To już była najzwyklejsza samowola.

- Tak. Wobec twojej obojętności, wzięłam sprawy w swoje ręce.

- Czy Sawyer wie o tym?

- Tak. Już zaakceptował Libby.

- Rozumiem.

Wiedział, że przegrał z kretesem. Otworzył teczkę. Na samym

wierzchu leżało podanie Libby. Przeczytał je. Niewiele dowiedział się

z tej lektury. Żadnych referencji. Poza tym nie mógł sobie

przypomnieć, czy w ogóle rozmawiał z tą kobietą.

background image

- Chyba nadaje się - rzekł, nie bardzo ufając własnej ocenie.

- Wydaje się posiadać najwyższe kwalifikacje.

- Czy zamężna?

- Niedawno po rozwodzie.

- Więc rok temu miała jeszcze męża?

- Tak.

Jego pamięć zadziałała i wyłowiła Libby Bozeman. Kobietę

wysoką, zadbaną, dość pociągającą. Około czterdziestki. Przyjemnie

było z nią rozmawiać. Skreślił ją, gdyż potrzeba im było samotnych

kobiet. No i przesłaniała mu wówczas świat Allison Reynolds. W

sumie musiał przyznać, że Mariah dokonała trafnego wyboru.

- Jeśli nie zgłaszasz sprzeciwu, to czy mogę przesłać jej bilet

lotniczy?

- Masz wolną rękę. - Spojrzał na Mariah. - A co z tobą? Gdzie

pójdziesz?

Pomyślał o Benie, wątpił jednak, by Mariah zdecydowała się

wrócić do tej ciężkiej harówki w restauracji.

- Gdzieś, gdzie moje oczy nie będą musiały oglądać ciebie,

Christianie O'Halloranie - odparła z pobladłą twarzą i z pasją

dogłębnie zranionej istoty.

Wracając pod wieczór do domu, Christian stawiał tak niepewne

kroki, jakby u obu butów rozwiązały mu się sznurowadła, on zaś nie

mógł się zdobyć na doprowadzenie się do porządku.

background image

Wypełniała go tylko jedna myśl. Mariah opuszczała Hard Luck,

opuszczała Alaskę i nie było sposobu, żeby wpłynąć na jej decyzję.

Dotarł wreszcie do domu, lecz nie wszedł do środka, tylko usiadł

na pierwszym stopniu schodków prowadzących na ganek. Po

przeciwnej stronie ulicy stał dom Sawyera i Abbey. Na podwórzu

Scott i jego najbliższy kolega Ronny Gold, zabawiali się z Eagle

Catcherem. Na przemian rzucali mu kij, pies zaś pędził do miejsca,

gdzie kij upadł, chwytał go w zęby i odnosił temu, który rzucił.

Powtórzyło się to dziesięć, dwadzieścia, może pięćdziesiąt razy.

Christian stracił poczucie rzeczywistości. Śledził tylko fruwający kij,

jakby ten był piłeczką, śmigającą ponad siatką na korcie tenisowym.

W pewnym momencie Ronny Gold znikł, a zaraz po nim znikł

Scott. Kij przestał zataczać łuki w powietrzu.

- Cześć, stryjku. - Scott, niczym pływak, który zanurkował,

wynurzył się tuż przed nim.

- Cześć, chłopie.

- Co się stało? Nigdy nie widziałem cię siedzącego na schodach

ganku. Czy ma to jakiś związek z Mariah?

Christian otworzył szeroko oczy. Już teraz nie zdziwiłby się,

gdyby nawet niemowlęta wiedziały o jego perypetiach z Mariah.

- W jakimś sensie tak.

- A czy chcesz, żebym ci poradził, jak doprowadzić ten romans do

szczęśliwego końca? Jestem w tym dobry.

- Ty specem od romansów?

background image

- Jasne, pomogłem już Sawyerowi i Mattowi Caldwellowi. Obaj

zastosowali się do moich rad i bardzo to sobie teraz chwalą. Mart

odwdzięczył mi się nawet lodami.

- Pogratulować sukcesów.

Chłopak przysiadł się do Christiana.

- Więc jak? Mam ci pomóc?

- Doceniam twoją gotowość udzielenia mi pomocy, ale stosunek

łączący mnie z Mariah ma swoją specyfikę.

- Nie rozumiem.

- Bardzo lubię Mariah.

- Ale nie jesteś pewien, czy ją kochasz - dokończył chłopiec za

mężczyznę.

- Mniej więcej. - Scott naprawdę zdumiewał go.

- Znam to. Coś podobnego jest pomiędzy mną a Chrissie Harris.

To prawdziwa zaraza, ale lubię ją. Ma piegi, ale według mnie jest

ładniejsza od innych dziewuch.

Mariah, pomyślał Christian, nie była „zarazą", co nie oznaczało

jeszcze, żeby nie dała mu się porządnie we znaki. Z grubsza rzecz

biorąc, przeprowadzona przez Scotta analogia wydawała się dość

przekonująca. Ten chłopak naprawdę znał się na kobietach.

- Mariah nie ma piegów, ale wiem, co masz na myśli.

Scott westchnął.

- Być może któregoś dnia ożenię się z Chrissie Harris -

powiedział z jakąś ogromną rezygnacją.

Christian stwierdził, że już nie ma w nim śladu po przygnębieniu.

background image

- A czy nie sądzisz, że jeszcze nieco za wcześnie o tym mówić?

- Może i za wcześnie. Mam dopiero dziesiątaka i czekają mnie

jeszcze lata nauki. Ale myśli same przychodzą do głowy. Pomyślałem

więc, że jeśli nie ożenię się z Chrissie, to będę musiał poszukać

dziewczyny bardzo do niej podobnej.

- Scott! - Na ganku domu naprzeciwko stała Abbey. - Obiad!

- Zmykaj - powiedział Christian. - Mama nie może czekać z

obiadem.

- Czy pomogłem ci choć trochę? - spytał chłopiec.

- Jasne. Mógłbyś udzielać porad romansowych na specjalnej

kolumnie w gazecie.

- Ciocia Lanni już myśli nad tym, żeby Hard Luck miało własną

gazetę. Może mnie zatrudni.

- Możesz liczyć na moje poparcie.

- Dobra nasza! - wykrzyknął Scott i pobiegł na złamanie karku.

Zostawszy sam, Christian również poderwał się ze stopnia

schodów. Wróciła mu energia i nawet na serio zaczął rozważać

możliwość ugotowania sobie obiadu. Położył dłoń na klamce, lecz

nagle znieruchomiał.

Uderzyła go pewna myśl. Scott powiedział, że w najgorszym

wypadku gotów byłby ożenić się z dziewczyną podobną do Chrissie.

Dziewczyna podobna do Chrissie, niemal z nią identyczna. Kobieta

podobna do Mariah, niemal z nią identyczna. On, Christian, zawsze

marzył o kobiecie podobnej do Mariah.

background image

Mariah nie podjęła jeszcze żadnej konkretnej decyzji, dokąd

wyjedzie, kiedy pojawi się na jej miejsce Libby Bozeman. Myśl o

opuszczeniu Hard Luck napełniała ją bezbrzeżnym smutkiem. Ale nie

miała wyboru. Musiała wyjechać, jeśli naprawdę chciała przerwać

jakiekolwiek kontakty z Christianem O'Halloranem, tym tępym,

upartym indywiduum.

Zaczęła się dusić. Poderwała się z kanapy i chwyciła za sweter.

Musiała jak najprędzej opuścić ten pokój, odetchnąć świeżym

powietrzem, ochłonąć z gniewu, na powrót zebrać rozbiegane myśli.

Ujrzała nad sobą rozgwieżdżony nieboskłon. Było bezwietrznie,

lecz chłodno. Poszła pustą ulicą. Nogi zaniosły ją aż na tyły

restauracji Bena. Kuchenne drzwi stały otworem i ze środka padał na

ziemię snop światła. Widocznie Ben był gdzieś na podwórzu i za

chwilę ją zauważy.

Spuściła głowę, chcąc uniknąć spotkania. Lubiła Bena, ale nawet

gdyby Ben był jej ojcem, zachowałaby się dokładnie tak samo. Za

wszelką cenę potrzebowała samotności.

Nagle dobiegł jej uszu jakiś przytłumiony dźwięk, ni to jęk, ni to

westchnienie. Zatrzymała się i spojrzała do tyłu. Z początku niczego

nie dostrzegła, lecz zaraz zarysował się w mroku jakiś nieokreślony

kształt. Obok pojemnika na śmieci leżało jakby ogromne zwierzę.

Zadrżała. Przypomniała sobie wszystkie zasłyszane historie o

grasujących w okolicy niedźwiedziach. Nie były to bajki. Lanni tylko

cudem przeżyła spotkanie z takim kudłatym potworem.

background image

Powoli, stawiając kroki możliwie najostrożniej, zaczęła się

oddalać. Wtem jednak zawstydziła się i stanęła. Bo jeśli nawet czaił

się tam prawdziwy niedźwiedź, to z pewnością bardziej

zainteresowany był kuchnią Bena niż nią, Mariah Douglas.

Zawróciła i zbliżyła się do smugi światła na trawie. Tuż za jej

granicą, w cieniu, leżał człowiek.

- Ben? - wyszeptała. - Ben!

Ale Ben nie poruszył się.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- Ben.

Mariah uklękła i poszukała palcami tętnicy na szyi leżącego

mężczyzny. Pulsu jednak nie udało się jej wyczuć. Chwycił ją za

gardło przeraźliwy strach. Wszystko wskazywało na zawał serca.

Wbiegła do kuchni i trzęsącymi się dłońmi wykręciła domowy

numer Mitcha Harrisa. Pośpiesznie, przeplatając słowa łkaniem,

powiadomiła go o nieszczęściu. Obiecał natychmiast rozpocząć

wszelkie konieczne działania. Rzuciła słuchawkę na widełki i wróciła

do Bena. Leżał w tej samej pozycji, w jakiej go zostawiła.

Przede wszystkim musiała przewrócić go na plecy. Był ciężki, ale

w końcu się jej to udało. W świetle padającym przez otwarte drzwi

ujrzała jego kredowobiałą twarz. Nie było chwili do stracenia.

Ściągnęła sweter, zwinęła go i położyła mu pod głowę. Następnie

przystąpiła do zabiegu sztucznego oddychania.

background image

Zasady pamiętała ze szkolnych kursów pierwszej pomocy.

Wsparła obie dłonie na jego potężnym torsie i w regularnych

odstępach mocno naciskała na mostek. Po jakimś czasie wydało się

jej, że wyczuwa bicie serca. Dla pewności przyłożyła ucho do piersi

Bena i ponownie zbadała mu puls. Tak, jego serce biło, choć słabo i w

urywanym rytmie. Fakt ten jednak dodał jej sił, potwierdzając sens

dalszej walki o życie chorego.

Usłyszała za sobą kroki. Był to Mitch.

- Helikopter z lekarzem jest już w drodze - powiedział. - Christian

jest z nimi w stałym kontakcie radiowym.

Delikatnie odsunął wyczerpaną Mariah i sam zajął się ratowaniem

Bena. Od razu zauważyła, że czyni to w porównaniu z nią bardziej

profesjonalnie.

Nadbiegła Bethany. Twarz miała mokrą od łez. Załamała ręce.

- Dopiero co go odnalazłam - zaszlochała. - Nie mogę go teraz

stracić.

Pojawili się Sawyer i Abbey. Troskliwie zajęli się Mariah, która

słaniała się wręcz na nogach.

- Chodź, kochanie, usiądziesz - powiedziała Abbey, biorąc ją za

rękę.

Weszły do środka. Mariah opadła na pierwsze z brzegu krzesło.

Abbey zajęła się przygotowaniem herbaty. Po chwili dołączył do nich

Sawyer.

- Co będzie z Benem? - spytała go Mariah.

background image

- Bądź dobrej myśli - odparł, lecz jego głos bynajmniej nie tchnął

nadmiarem optymizmu.

Abbey postawiła na stole filiżankę z herbatą.

- Napij się. Herbata uspokoi cię i doda ci sił.

- Jak go odnalazłaś? - zapytał Sawyer.

Mariah opowiedziała im, jak wyszła na spacer i przypadkowo

znalazła się na tyłach domu Bena. I jak się zlękła, słysząc jęk i widząc

leżącego na ziemi człowieka. Zresztą wciąż jeszcze była we władaniu

strachu. Przerażała ją myśl, że gdyby wówczas poddała się panice,

Ben odnaleziony zostałby dopiero jutro rano.

- Gdyby nie ty, Mariah, z Benem byłoby kiepsko - orzekł Sawyer.

Rozległ się w oddali charakterystyczny warkot śmigieł

helikoptera. Maszyna osiadła na lotnisku „Synów Północy" i po

piętnastu minutach Ben znajdował się już w środku pod opieką

lekarza.

- Czy ktoś z rodziny będzie towarzyszył choremu? - zapytał jeden

z sanitariuszy, zwracając się do zgromadzonych.

Bethany szepnęła coś do Mitcha, uściskała jego i Chrissie i znikła

we wnętrzu śmigłowca. Rozegrało się to wszystko na oczach prawie

całego miasteczka, ale ludzie nie przybyli tu z ciekawości. Przywiodło

ich poczucie obowiązku. Chcieli pożegnać Bena, człowieka, którego

szanowali i autentycznie lubili.

Bez niego, gdyby stało się to najgorsze, Hard Luck straciłoby swą

tożsamość. Byłoby to już zupełnie inne miasto. Ben bowiem stanowił

background image

punkt skupienia całej sfery duchowej i psychicznej tej małej

zbiorowości. Był sercem i duszą Hard Luck.

Nie miał rodziny, a równocześnie wszyscy byli jego rodziną.

Teraz jednak okazało się, że sprawy mają się trochę inaczej. Bethany

publicznie wystąpiła w roli bliskiej mu osoby i wzbudziła tym

naturalną ciekawość. Ludzie obstąpili Mitcha, zarzucając go

pytaniami.

Mariah jednak, stojąc trochę z boku, nie słyszała odpowiedzi,

jakich udzielał im szeryf. Wróciła do hotelu w towarzystwie Karen i

Matta. Wchodząc na ganek, usłyszała dobrze jej znany głos.

Odwróciła się.

Zobaczyła idących ulicą trzech mężczyzn. Charlesa, Sawyera i

Christiana. Mówił Christian. Nagle przerwał i spojrzał w jej stronę.

Odczuła ogromny smutek, a nie chcąc na oczach O'Halloranów

wybuchnąć płaczem, czym prędzej wbiegła do środka.

Pięć dni później Christian siedział w poczekalni oddziału

kardiochirurgii szpitala w Fairbanks. Siostra opiekująca się Benem

kazała mu uzbroić się w cierpliwość. Pacjent poddawany był właśnie

rutynowym badaniom kontrolnym.

Operacja, której dokonano na otwartym sercu Bena w kilka

godzin po przywiezieniu go do szpitala, powiodła się wręcz

znakomicie. Widocznie „z tamtej strony" nie nadszedł jeszcze rozkaz,

żeby Ben spakował manatki i wybrał się w nie kończącą się podróż.

background image

Otrzymał tylko ostrzeżenie, że ma dbać o siebie i nie przepracowywać

się.

Christian uśmiechnął się do własnych myśli. Słyszał bowiem

również, że jego przyjaciel okazał się raczej trudnym pacjentem.

Jedna z pielęgniarek miała nawet powiedzieć, że wolałaby opiekować

się

całą

salą

noworodków

niż

tym

„niesubordynowanym

cholerykiem".

- Pan Hamilton może już pana przyjąć.

Christian podziękował siostrze za dobrą wiadomość i wkroczył do

pojedynki, w której leżał Ben. Ku swemu radosnemu zaskoczeniu,

zobaczył, że jego przyjaciel nie leży, lecz siedzi na łóżku i bynajmniej

nie wygląda na faceta wyrwanego kilka dni temu śmierci.

Pozostałością choroby była tylko bladość jego zazwyczaj rumianych

policzków.

- Przestań spoglądać na mnie jak na wskrzeszonego umarlaka.

Christian wybuchnął śmiechem.

- Miło cię widzieć, Ben.

- Ponoć tę moją widzialność zawdzięczam Mariah.

Christian usiadł na stojącym przy łóżku krześle.

- Chyba można tak powiedzieć. Znalazła cię i udzieliła ci

pierwszej pomocy.

- A skoro już o niej mowa. Czy wciąż wmawiasz ludziom, że jej

nie kochasz?

- Nie - padła odpowiedź jakby pełna skruchy.

- Więc, na miłość boską, żenisz się z nią czy nie?

background image

Ostatnie dni wiele zmieniły w życiu Christiana. Nie tym życiu

zewnętrznym, wśród ludzi, ale duchowym, ukrytym przed oczami

innych. Można by rzec, poznał samego siebie, zajrzał w głąb własnej

osobowości. I przede wszystkim zdumiał się, że mógł być dotąd takim

tępakiem. Na szczęście poznał prawdę o sobie i nie miał zamiaru się

jej wyrzekać.

- Nie denerwuj się. Na pewno lekarze zabronili ci tego. Co zaś się

tyczy twojego pytania, to odpowiadam, że to trudna decyzja.

- A czy... choć powiadomiłeś już Mariah, że z zimnego kamienia

stałeś się człowiekiem?

- Nie. Bardzo się staramy, by rozmawiać tylko na tematy

związane z pracą i funkcjonowaniem firmy.

Ben opadł na poduszki.

- Czego się boisz, synu?

- Nie wiem.

Tamten sapnął jak miech kowalski.

- Jesteś najmłodszy z O'Halloranów, a więc siłą rzeczy najbardziej

rozpieszczony. Rozpieszczone bubki zwykle nie wiedzą, czego chcą.

- W tym akurat przypadku nie masz racji, Ben. Wiem, czego chcę.

Pragnę kobiety silnej i pogodnej, odważnej i słodkiej, kobiety takiej

jak Mariah. Problem polega na tym, że nie wiem, co w związku z tym

mam zrobić.

- No to ja się prześpię, a ty się zastanawiaj.

background image

I Ben faktycznie zapadł w sen. Christian nie śpieszył się z

odejściem, lecz w końcu trzeba było iść. Wstał i delikatnie

uścisnąwszy ramię przyjaciela, wyszedł na korytarz.

Wracał do Hard Luck.

Mariah uwielbiała te swoje przesiadywania na hotelowym ganku.

Wrzesień, mimo że zdecydowanie chłodny, mile zaskoczył

wszystkich utrzymującą się słoneczną pogodą. Tundra cieszyła oczy

oranżami i czerwieniami.. Każdy dzień był jak darowany. Bo już jutro

mógł spaść śnieg i otulić ziemię puchową kołdrą na długie miesiące.

Z każdym dniem ubywało światła i słońca. Te codzienne zmiany

były tak wyraziste, że miało się wrażenie, jakby jakiś złodziejski gang

dokonywał tu jakiejś kosmicznej kradzieży. Dlatego póki jeszcze

słońce pojawiało się na niebie, należało sycić się nim przy każdej

okazji.

Z zadumy wyrwały Mariah czyjeś kroki i skrzyp furtki. Zmierzał

ku niej Christian. Poruszyła się niespokojnie. Każdy kontakt z

Christianem tylko podsycał jej ból.

Podszedł i usiadł na ławeczce.

- Wracam od Bena - powiedział. - Czuje się dobrze i przesyła

serdeczności.

- Dziękuję. Mam zamiar go odwiedzić jeszcze w tym tygodniu.

Christian nerwowo obciągnął rękawy kurtki.

- Chciałbym z tobą porozmawiać na jeszcze jeden temat.

background image

- Jeżeli masz na myśli pracę, to wszystko jest po staremu. Nie

będę waszą sekretarką, nawet gdybyś podwoił mi pensję.

- Chcę porozmawiać z tobą o nas.

Mariah doznała wrażenia, jakby cały świat nagle zamarł w

oczekiwaniu na jego dalsze słowa.

- O nas?

- Tak. Ciekaw jestem twoich najbliższych planów. Zbliża się

zima, a ja dowiedziałem się od Marta, że wyprowadzasz się z hotelu.

Zatem, gdzie zamierzasz mieszkać? Dobrze wiesz, że w Hard Luck

nie jest łatwo rozwiązać tę kwestię.

Zacisnęła dłonie. A więc chciał się jej pozbyć z miasta. Przyszedł,

żeby pomóc jej w pełni uświadomić sobie sytuację, w jakiej się

znajdowała.

- Nie przejmuj się, Christianie. Wyjadę. Wyjadę stąd bez

rozgłosu, a ty będziesz mógł wreszcie odetchnąć.

Roześmiał się, zupełnie jak dziecko, które nagle doświadczyło

komicznej dziwności tego świata.

- Och, ty niemądra dziewczynko. Przyszedłem właśnie prosić cię,

żebyś została. - Jego oczy miały czystość pogodnego nieba. - A także

zadać ci pytanie, czy zgodziłabyś się zostać moją żoną?

Co to był w ogóle za człowiek? Jak łatwo przechodził od

zadawania ran do kpin i żartów!

- Twoją żoną? Och, Christianie, błagam, przestań sobie ze mnie

żartować.

background image

- Mariah, mówię poważnie, przysięgam. Chcę, żebyś wyszła za

mnie.

Spojrzała ku chylącemu się ku zachodowi słońcu. Tam próbowała

znaleźć dla siebie jakieś oparcie.

- Powiedz coś, Mariah.

W jego głosie wyczuwało się niepewność. A więc nadal nie

wiedział, że szalała z miłości do niego. Ślepiec, najukochańszy

ślepiec!

- Pocałuj mnie. I o nic nie pytaj, tylko zrób to śmiało, jak

mężczyzna.

Poderwał się z ławeczki. Z całej jego postaci biła zuchwałość.

- Ale pamiętaj, sama mnie o to prosiłaś - powiedział, po czym

zrobił coś, co pozbawiło ją przytomności.

Powoli zsuwała się i zsuwała z fotela, a jej rozchylone, drżące,

gorejące nogi żądały rzeczy na razie niemożliwych. Działały na nią

dwie sprzeczne siły. Jedna pchała ją ku ziemi w sferę zmysłowych

rozkoszy, druga unosiła ku niebu w rejony cudownego szczęścia.

- Już wkrótce. - Jego oddech muskał jej ucho i kark.

- Co wkrótce?

- Nie będziemy czekać ze ślubem.

- Ale...

- Straciłem rok, rok mojego i twojego życia. Kocham cię nad

wszelkie wyobrażenie. Żadnego więcej czekania.

- Naprawdę mnie kochasz?

background image

- Czy, żebyś mi uwierzyła, mam puścić się teraz ulicą i

wykrzykiwać to na cały głos? Wyjdziesz za mnie?

- Tak, mój kochany - odparła, patrząc na niego przez łzy.

Odrzucił do tyłu głowę i roześmiał się z całego serca.

- Ależ jesteśmy śmieszni!

- Co widzisz w nas śmiesznego? - spytała ze stropioną miną.

- Kochają się, szukają, aż wreszcie się znajdują, chociaż przez

cały rok siedzieli przy sąsiednich biurkach.

A zatem Christian, jako ostatni z braci O'Halloranów, uległ

miłości. Czy jego przyjaciela Duke'a również to czeka? Jeśli

faktycznie przeciwieństwa przyciągają się, to czy istnieje możliwość,

że Duke Porter – najwytrawniejszy pilot wśród synów północy i tak

zwany prawdziwy mężczyzna - znajdzie szczęście z Tracy Santiago -

adwokatką, kobietą przyzwyczajoną do miejskich wygód i

zdeklarowaną feministką? O tej właśnie parze opowie Wam ostatni

tom cyklu Debbie Macomber „Synowie Północy". Ukaże się on w

grudniu pt. „Kto się lubi, ten się czubi".


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
I ślubuję Ci miłość 01 Macomber Debbie Pierwszy, którego spotkasz
Macomber Debbie Gwiazdka miłości (2000) 01 Srebrzyste dzwonki
296 Macomber Debbie Miłość i waśń
Macomber Debbie Jedna noc
Macomber Debbie Najpierw ślub
Patty Nie ma nas (Zabiłeś tę miłość)
Macomber Debbie Srebrzyste dzwonki
Znaleźć siłę na dalszą w tę miłość zabawę, Fan Fiction, Dir en Gray
Macomber Debbie Najpierw ślub
Macomber Debbie Niespodzianki
Macomber Debbie Deszczowe pocałunki
Aby rozumieć rzeczywistość trzeba znać te fakty
Macomber Debbie Dobrana para(1)
Macomber Debbie Zapominalska panna młoda
158 Macomber Debbie Nadchodza klopoty
Macomber Debbie Opłacona randka
Macomber Debbie Deszczowe pocałunki

więcej podobnych podstron