296 Macomber Debbie Miłość i waśń

background image

DEBBIE MACOMBER

Miłość i waśń

OD AUTORKI

Droga Czytelniczko, Witaj w Hard Luck, niewielkim mieście na

Alasce! Mam nadzieję, że będziesz mi towarzyszyła w tej

przechadzce, podczas której poznamy synów północy, ich rodziny,

przyjaciół i przyszłe żony.

Nie wiem, czy kiedykolwiek spłacę dług wdzięczności wobec

pewnych osób, jak się okazuje, osób fikcyjnych. Myślę tu o Valerie,

Stephanie i o Norze, trzech siostrach, o których pisałam w trylogii

„Siostry z Orchard Valley". (Orchard Valley). Zarówno praca nad

poszczególnymi tomami, jak i miejsce akcji oraz bohaterowie cyklu,

wszystko to napełniało mnie miłością i entuzjazmem. Odrębną i kto

wie, czy nie największą satysfakcję sprawiło mi wszakże przyjęcie

mojej trylogii przez Czytelniczki.

Kiedy więc Wydawnictwo Harlequin zaproponowało mi napisanie

sześciotomowego cyklu, byłam przejęta tym do głębi. Wkrótce potem

ożyło miasteczko Hard Luck, bracia O'Halloranowie oraz synowie

północy. Pracowałam ciężko, lecz z pracy swej czerpałam tylko

radość. W trosce o rzetelność opisu wybrałam się wraz z mężem w

podróż po Alasce.

background image

I wiesz, Droga Czytelniczko, czym się to skończyło? Miłością do

tego północnego stanu, do jego niezmierzonych przestrzeni, do

pełnych ciepła i osobistego uroku zamieszkujących go ludzi, wreszcie

do całej atmosfery życia w tej najdalej wysuniętej na północ placówce

naszej cywilizacji.

A teraz zajmij. Droga Czytelniczko, wygodne miejsce w fotelu i

pozwól sobie przedstawić dumnych, upartych i cudownych mężczyzn,

synów Arktyki i tundry, oraz opowiedzieć o tym, co się wydarzyło,

gdy natknęli się na kobiety swojego życia. Kobiety z południa.

Dostatecznie odważne, by zmienić całe swoje dotychczasowe życie i

podjąć ryzyko miłości.

W gruncie rzeczy takie jak Ty i ja!

Debbie



























background image

Krótka historia Hard Luck na Alasce

Hard Luck, miasteczko rozciągnięte wzdłuż jednej ulicy, leży

prawie sto kilometrów na północ od koła podbiegunowego, w pobliżu

Brooks Range. Początek dali mu Adam O'Halloran i jego żona Anna,

którzy jako pierwsi wybudowali tu swoje domostwo. Adam przybył na

Alaską gnany gorączką złota, lecz działki, które nabył, nie przyniosły

mu fortuny. Niemniej O'Halloranowie, pokochawszy tą północną

surową krainą, postanowili się tu osiedlić. Mieli dwóch synów,

Charlesa i Davida. Pięcioletnią córeczkę, Emily, utracili w

tragicznych i bardzo niejasnych okolicznościach.

Wkrótce w pobliżu domu O'Halloranów zaczęły powstawać inne

domy. Pierwsi sąsiedzi również byli poszukiwaczami złota, a

niebawem dołączyli do nich także kupcy i rzemieślnicy. Rodzina

Fletcherów przybyła w 1938 roku i otworzyła sklep tekstylny.

W dzień wybuchu drugiej wojny światowej Hard Luck liczyło już

prawie pół setki mieszkańców. Młodzi mężczyźni, włączając obu

O'Halloranów, zgłosili się do wojska. Pierwszy wyruszył Charles;

skierowano go do Anglii. W dwa lata później tą samą drogą przebył

David. Charles poległ niemal tuż przed zakończeniem działań

wojennych. Do domu wrócił tylko David, przywożąc ze sobą

młodziutką żoną, Ellen, Angielką. A przecież, zanim wdział mundur,

związał się słowem z Catherine Fletcher, dziewczyną do szaleństwa w

nim zakochaną.

David natychmiast rzucił się w wir pracy. Skończył kurs pilotażu,

służył jako przewodnik myśliwym i wędkarzom, wybudował kolonię

background image

domków myśliwskich, a następnie hotel, który miał zapewnić turystom

lepsze warunki pobytu. Niestety, w połowie lat osiemdziesiątych hotel

spłonął. David i Ellen dochowali się trzech synów, chociaż zostali

rodzicami stosunkowo późno. Charles (imię swoje odziedziczył po

stryju) urodził się w 1960 roku, Sawyer w 1963, a najmłodszy -

Christian - przyszedł na świat w dwa lata później.

Hard Luck powoli rozrastało się i w 1970 roku osiągnęło setkę

mieszkańców. W okresie boomu naftowego władze stanowe

sfinalizowały budowę szkoły i budynku gminy. Przy głównej ulicy

pojawił się szyld restauracji, a wywiesił go Ben Hamilton, eks-

żołnierz, który przez wiele lat walczył w Wietnamie. Osoba

restauratora sprawiła, że lokal prędko stał się ośrodkiem życia

towarzyskiego w miasteczku.

Pod koniec lat osiemdziesiątych bracia O'Halloranowie założyli

lotnicze przedsiębiorstwo pasażersko-transportowe pod nazwą

„Synowie Północy", które świadczyło najprzeróżniejsze usługi. Piloci

dostarczali i odstawiali pocztę, zaopatrywali miasteczko w paliwo i

inne niezbędne produkty, przewozili pasażerów. Najczęściej kursowali

na linii Hard Luck - Fairbanks, najbliżej położonym miastem z

prawdziwego zdarzenia.

W chwili, gdy zaczynamy naszą opowieść, Hard Luck liczy sobie

stu pięćdziesięciu mieszkańców - z przewagą mężczyzn...







background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Więc to było Hard Luck.

Lanni Caldwell zarzuciła na ramiona skórzany plecak, dźwignęła

walizkę i ruszyła w kierunku podłużnego baraku, krytego falistą

blachą. Tam, jak informował wielki czerwony napis na ścianie,

mieściło się biuro „Synów Północy", prywatnej linii lotniczej,

obsługującej północno-wschodnie rejony stanu Alaska.

Nazwiska właścicieli dość często ostatnio pojawiały się w prasie,

mówiono o nich również w radiu i telewizji. Zainteresowanie

dziennikarzy wzbudziła rozwinięta przez nich kampania, której celem

było ściągnięcie do Hard Luck, w zamian za obietnicę domów, ziemi i

pracy, pewnej liczby młodych kobiet.

Było w tym niebanalnym pomyśle coś z dawnych akcji

osiedleńczych, choć środki masowego przekazu najwyraźniej starały

się go skompromitować. Nazywano te kobiety „narzeczonymi za

zaliczeniem pocztowym", zaś Hard Luck i okolice, niewątpliwie w

celu przestraszenia potencjalnych ochotniczek, „skutą lodem

północą". I tu już zbyt daleko odbiegano od prawdy, przynajmniej

jeśli pisano to na przełomie czerwca i lipca.

Na bezchmurnym niebie o barwie najczystszego błękitu świeciło

letnie słońce, może bardziej złociste niż gdziekolwiek indziej. Tundrę

zaścielał wzorzysty dywan z kwiatów, traw, mchów i ziół alpejskich.

Suche, rześkie, a przecież ciepłe powietrze miło owiewało policzki.

Lanni od urodzenia mieszkała w Anchorage i była tu tylko raz

jako ośmioletnia dziewczynka. Mimo to Hard Luck wydawało się jej

background image

bliskie i znajome. Jej babcia, Catherine Fletcher, lubiła opowiadać

wnuczce o swoim mieście i jego mieszkańcach. Wówczas Lanni

siadywała na jej kolanach i cała zamieniała się w słuch, jak gdyby

nagradzano ją właśnie opowiadaniem bajki. Ale wraz z upływem lat

wizyty babci stawały się coraz rzadsze, aż wreszcie całkiem ustały.

Staruszka zapadła na zdrowiu i, owszem, odwiedziła Anchorage, lecz

tylko po to, by zostać w szpitalu.

Lanni uznała, że jest to być może ostatnia okazja wyjazdu do

Hard Luck i spędzenia tam wakacji. Od września zaczynała pracę jako

praktykantka w redakcji największego w Anchorage dziennika.

Zawsze marzyła o tym, by zostać dziennikarką, i oto jej marzenia

miały się spełnić.

Tak naprawdę jednak to znalazła się tutaj dzięki Sawyerowi

O'Halloranowi, który kilkanaście dni temu nieoczekiwanie zadzwonił

do jej matki, Kate. Matkę zdumiał ten telefon, a nawet trochę

rozdrażnił. Lanni przyszło odegrać rolę świadka, który czegoś się

domyśla, ale niewiele wie.

Wiedziała, że babkę i O'Halloranów dzieli mur wzajemnej

niechęci, a być może nawet wrogości, co się jednak tyczy przyczyn

tego stanu rzeczy, jej wiedza rozpływała się w domysłach. Po prostu o

tej sprawie nie mówiło się w rodzinie.

Ze słów Sawyera O'Hallorana wynikało, że: w związku z

oczekiwanym przyjazdem do miasta kilku młodych kobiet powstała

paląca kwestia ich zakwaterowania. Dom Catherine stał pusty, czy

background image

wobec tego Kate byłaby tak uprzejma, zapytywał Sawyer, i

porozmawiała z matką o możliwości jego wynajęcia.

Lanni nie była do końca pewna, czy Kate przedyskutowała całą

sprawę z babcią. Pozostawiając ją jednak w nieświadomości, chyba

nie dokonała tu żadnego nadużycia, gdyż ostatnio zdrowie Catherine

budziło spore obawy. Po co niepotrzebnie denerwować schorowaną

staruszkę?

- Cześć.

Pozdrowił ją piegowaty chłopiec na rowerze, który z fasonem

zahamował na żwirowej nawierzchni pasa startowego. Towarzyszył

mu duży husky, zziajany, że aż litość brała patrzeć. Pewnie przebiegł

za pedałującym chłopcem co najmniej dwadzieścia kilometrów.

- Przyjechałaś na wesele? - zapytał piegusek.

- Na wesele? - powtórzyła jak echo.

- Tak, moja mama wychodzi za Sawyera O'Hallorana. Dużo gości

ma zjechać, niektórzy już są na miejscu. Ben udostępni lokal i zajmie

się całym przyjęciem.

- Ben?

- Tak, właściciel restauracji. Ale nie jesteś dziennikarką czy kimś

w tym rodzaju?

- Nie.

- To dobrze. Bo Sawyer powiedział, że jak tu się zjawią ci

pismacy, tak ich nazwał, to skopie im tyłki.

Lanni roześmiała się. W tej sytuacji lepiej było nie przyznawać

się do dziennikarskiego dyplomu.

background image

- Jestem Lanni Caldwell.

- Scott Sutherland. - Ukazane w uśmiechu przednie zęby chłopca

wydawały się trochę za duże. - Założę się, że jesteś tą, na którą czeka

Sawyer.

Nikt

najmniejszą

sugestią

nie

zobowiązał

Lanni

do

skontaktowania się z O'Halloranami, lecz chyba nawiązanie z nimi

stosunków nie mogło przynieść jej ujmy. Ostatecznie to oni okazali

się sprężyną, która wypchnęła ją w te strony. Była im nawet za to

wdzięczna. Tegoroczne lato dawało niepowtarzalną szansę znalezienia

odpowiedzi na pewne pytania, rozświetlenia zagadkowej przeszłości.

Właściwie niewiele wiedziała o swojej babce, jeżeli wiedzę o

osobie pojmować jako znajomość jej najgłębszych życiowych

doświadczeń. A przecież, jako duchowa dziedziczka Catherine

Fletcher, była do czegoś zobowiązana.

- Czy chcesz, żebym zaprowadził cię do Sawyera? - zapytał Scott,

jakby czytając w jej myślach.

Kiwnęła głową i poszła za chłopcem w stronę baraku.

- Sawyer - zawołał Scott, otwierając drzwi i wpadając do środka -

przyprowadziłem Lanni Caldwell.

Siedzący za biurkiem mężczyzna aż sapnął z ogromnej ulgi.

- Dzięki Bogu. Christian powiedział mi, że mogę spodziewać się

pani dopiero po weselu. Ogromnie się cieszę, że przyśpieszyła pani

swój przyjazd.

Dla Lanni było oczywiste, że ten przystojny brodacz pomylił ją z

jakąś inną osobą.

background image

- Proszę posłuchać - ciągnął, nie zwracając uwagi na jej

zmieszaną minę. - Muszę iść teraz na zebranie rady szkoły, któremu

zresztą będę przewodniczył. Łatwo zgadnąć, że moja obecność jest

tam nieodzowna. Czy wobec tego mogłaby pani zastąpić mnie przez

jakiś czas? Wierzę, że da sobie pani radę. Wrócę za godzinę lub dwie i

wtedy porozmawiamy.

Już wiedziała, że wziął ją za sekretarkę, której przyjazdu

oczekiwał. I właśnie otwierała usta, by sprostować pomyłkę, gdy

Sawyer chwycił kurtkę i ruszył ku drzwiom.

- Dzięki, stokrotne dzięki - rzucił w przelocie i już go nie było.

Na jego miejscu za biurkiem rozsiadł się Scott.

- Ależ go poniosło. Można by pomyśleć, że urodziło mu się

dziecko - skomentował zniknięcie przyszłego ojczyma.

- Nawet nie zdążyłam mu powiedzieć, że nie jestem sekretarką. -

Lanni uwolniła się od plecaka.

- To skąd się tu wzięłaś? Christian cię przysłał?

- Nie. Przyjechałam, by zrobić porządki w domu mojej babci.

Ktoś ma w nim zamieszkać.

- Pewnie jedna z tych pań, które przeprowadzają się do nas z

południowych stanów. Bo my, to jest ja, mama i moja siostra, Susan,

zamieszkamy po ślubie w domu Sawyera.

- Cieszysz się?

- Sawyer to równy gość. Nigdy nie mówiłem o tym mamie, ale już

od dawna chciałem mieć tatę. Sawyer zaadoptuje mnie i Susan i

będziemy prawdziwą rodziną.

background image

- To cudownie.

Zadzwonił telefon. Lanni spojrzała z lękiem na aparat.

- Po prostu powiedz „Synowie Północy" i przyjmij wiadomość -

poinstruował ją chłopiec.

Wiadomość została przyjęta, a nawet zanotowana na kartce

wyrwanej z notesu.

- Sawyer pewnie niedługo wróci. - Scott założył splecione dłonie

za głowę, tak iż jego spiczaste łokcie celowały w tej chwili w okno i

drzwi. - Idę o zakład, że potraktuje to spotkanie odrzutowo. Ma w

głowie tylko ślub z mamą. Przejmuje się tym tak bardzo, że nie

zdziwiłbym się, gdyby zemdlał w kościele na oczach całego miasta.

Obraz walącego się z nóg Sawyera musiał rozbawić Scotta, gdyż

chłopak roześmiał się od ucha do ucha.

- Ile kobiet przybyło dotąd do Hard Luck? - spytała.

- Nie liczyłem, ale jest tego trochę. Mama była pierwsza. A potem

pojawiła się ta wysoka blondynka, o której wszyscy mówili, że

pomyliła nasze miasteczko z Hollywood. Nie pobyła jednak długo.

Christian bardzo się tym przejął, również dlatego, że musiał szukać

nowej sekretarki. W końcu ją znalazł, a my myśleliśmy, że jesteś nią

ty.

- Błąd, który nietrudno naprawić.

- Dotty przyleciała w zeszłym tygodniu. Mieszka u pani Inman i

uczy się od niej, jak opiekować się zdrowiem dzieci, kobiet i

mężczyzn. Szkoda, że również nie psów. Nie jest tak ładna i młoda,

jak ty czy moja mama, ale wszyscy są z niej ogromnie zadowoleni.

background image

Pani Inman chce przenieść się do córki. Teraz znalazła zastępczynię i

chyba wreszcie będzie mogła to zrobić. - Chłopiec przegiął się do

tyłu, wypinając brzuch. - Jeśli chcesz, to mogę pokazać ci miasto.

- Fajnie byłoby mieć takiego przewodnika.

Lanni niewiele pamiętała z tamtych wakacji w Hard Luck sprzed

kilkunastu lat. Faktem pozostawało, że jej matka, Kate Caldwell,

unikała częstych kontaktów z jej babką, Catherine Fletcher. Ten

rozdźwięk między nimi, bo jednak można było tu mówić o pewnym

rozdźwieku, pogłębiał się z roku na rok.

- A to jest Eagle Catcher, z którym na pewno wejdziesz w dobrą

komitywę. - Scott poklepał przyjaciela po masywnej szyi. - Dostałem

go w prezencie od Sawyera.

- Piękny pies.

- Polubił cię, widzę to po jego minie.

- Lubię być lubiana.

Lanni zanurzyła palce w grubą sierść zwierzęcia. Zajrzała mu w

ślepia. Zobaczyła w nich swoje mikroskopijne odbicie. Nić sympatii

już została nawiązana.

Zadzwonił telefon i od tej chwili odzywał się mniej więcej z

pięciominutową częstotliwością. W rezultacie Lanni co i raz chwytała

za pióro i notatnik, by zapisać dla Sawyera otrzymaną informację czy

też dyspozycję.

Sawyer dotrzymał słowa. Wrócił po godzinie z niewielkim

kawałkiem.

background image

- Przepraszam, że wybiegłem jak do pożaru - powiedział,

przebiegając wzrokiem po zapisanych stronach.

- Naprawdę nic nie szkodzi - odparła z miłym uśmiechem. - Czas

zleciał nam szybko i, mam nadzieję, miło. - Spojrzała na Scotta w

nadziei, że znajdzie na jego twarzy potwierdzenie tego faktu i nie

zawiodła się.

- Lanni nie jest tą nową sekretarką - oświadczył chłopak,

ustępując miejsca Sawyerowi.

Ten jednak nie usiadł, tylko wytrzeszczył oczy z bezbrzeżnego

zdumienia.

- Jak to?

Lanni uśmiechnęła się i rozłożyła ręce.

- Nazywam się Lanni Caldwell i jestem wnuczką Catherine

Fletcher. - Odniosła wrażenie, jakby na dźwięk imienia babki

spojrzenie Sawyera nabrało zimnej ostrości. - Przyjechałam zrobić

porządki w jej domu.

- Czy to oznacza, że Catherine zgodziła się na wpuszczenie

lokatorów?

- Szczerze mówiąc, myślę, że moja matka nie rozmawiała jeszcze

z nią na ten temat. Stan zdrowia babci budzi pewne obawy.

- Doprawdy, smutna wiadomość.

Czy mówił szczerze? Lanni miała co do tego poważne

wątpliwości. Obie rodziny nie pozostawały ze sobą, oględnie mówiąc,

w najlepszych stosunkach. Wiele by za to dała, by poznać przyczyny

takiego stanu rzeczy.

background image

- Ale jeżeli już wziął mnie pan za sekretarkę, to mogę nią

pozostać aż do przybycia tej prawdziwej - wypaliła, dziwiąc się samej

sobie, skąd nagle u niej to umiłowanie pracy. Ktoś jednak musiał

przecież poczynić jakieś kroki zmierzające ku oczyszczeniu

atmosfery.

- I podjęłaby się pani wszystkich związanych z tym obowiązków?

- Sawyer spoglądał podejrzliwie.

- Będę szczęśliwa, jeśli tylko uda mi się być w czymś pomocną -

odparła z głębi serca.

Codzienny kontakt z O'Halloranami dawał większe szanse

poznania rodzinnej tajemnicy niż mycie okien czy sprawdzanie

zawartości zakurzonych pudeł.

- Chodzi, ma się rozumieć, o pracę tymczasową, aż sprawy nie

wrócą do normy. - Sawyerowi nie udawało się ukryć wewnętrznego

wahania.

- Wesele za dziesięć dni - uściślił Scott, którego najwyraźniej

ekscytowała ta zapowiadająca się zmiana w jego życiu.

- Czyli że wszystko jest jasne.

Mówiono, że swoim uśmiechem mogłaby oczarować węża, zaś

usta Lanni były jej największym atutem. A w tej chwili te pięknie

wykrojone, pełne wargi odsłaniały dwa rzędy równych i białych

zębów.

Sawyer również się uśmiechnął. Wydawał się całkiem

zawojowany.

background image

- Bez Christiana mam tu prawdziwe urwanie głowy. A jeszcze ten

ślub...

- Zatem wyciągam pomocną dłoń. Przypominam, że mam na imię

Lanni.

- A ja Sawyer. Christian, mój młodszy brat, ma niebawem wrócić.

Przebywa chwilowo w Seattle i ma w planach odwiedzić jeszcze

naszą matkę, mieszkającą w Kanadzie.

- A jeżeli prędko nie wróci, to Sawyer obiecuje skręcić mu ten

jego mizerny kark - dorzucił złowieszczo Scott.

Lanni roześmiała się.

- Chcesz, żebym poniósł twoją walizkę? - zapytał ją chłopiec.

- Jest dość ciężka.

- Mimo że mam tylko dziesięć lat, to jednak siły mi nie brakuje. -

Scott przyjął pozę kulturysty.

- Ależ klata! - wykrzyknął z nabożnym zdumieniem Sawyer, po

czym już poważnie zwrócił się do młodej kobiety:

- Lanni, czy mogłabyś przyjść jutro?

Umówili się na ósmą i przyjaźnie pożegnali. Sawyer jednak do

końca miał minę, jakby niezupełnie wierzył w jej szczere intencje.

Charles O'Halloran wszedł do biura „Synów Północy" i spojrzał z

ukosa na brata. Wciąż nie mógł się pogodzić z myślą, że Sawyer

niebawem zostanie żonkosiem. To raczej najmłodszy, Christian,

typowany był na tego, który przedłuży gałąź O'Halloranów. Ale z

pewnością nie Sawyer.

background image

Charles i Sawyer dobrze wiedzieli, co małżeństwo może zrobić z

dwojga przyzwoitych ludzi. Doświadczyli, by tak rzec, na własnej

skórze, w jaką otchłań bólu i smutku mąż pociąga żonę, a żona męża.

Dzieci to widzą, uczestniczą w rozpadzie związku i one może cierpią

przede wszystkim.

Charles ani myślał narażać się na takie ryzyko. Przykład rodziców

działał jak memento. Lecz odkąd i dlaczego przestał w ten sposób

działać na Sawyera? Charles dość wcześnie uzyskał samodzielność.

Tuż po maturze zaciągnął się do marynarki. Służba w marines łączyła

się z pewnym romantyzmem, mitologią dzielności, lecz w końcu

trzeba było pomyśleć o jakimś zawodzie.

Zapisał się na uniwersytet na wydział geologii. Uzyskał dyplom i

obecnie pracował dla „Alaska Oil". Odpowiadała mu ta praca.

Badania geologiczne oznaczały włóczęgę po Alasce, krainie zasobnej

w bogactwa naturalne, szczególnie zaś w ropę naftową i gaz ziemny,

praca ta pasowała więc do jego temperamentu i charakteru.

- Chcę, żebyś wiedział - zwrócił się do brata - że rozmawiałem

dziś po południu z dwoma dziennikarzami.

Sawyer miał minę zbudzonego kuksańcem ze snu człowieka,

który jeszcze nie odzyskał całkiem przytomności i nie wie, po co go

przebudzono. Spoglądał pytająco.

- Próbowali wycisnąć ze mnie coś o tych kobietach.

- Więc powinieneś powiedzieć im, że jedna z nich przekroczyła

już pięćdziesiątkę. To w każdym razie osłabiłoby obecny w tej

sprawie podtekst erotyczny.

background image

- Tak, ale inna, pierwsza z szeregu, podjęła decyzję o

zamążpójściu, zanim jeszcze na dobre rozpakowała walizki.

Charles nie zazdrościł szczęścia swemu bratu. Po prostu tyleż nie

ufał instytucji małżeństwa, co nie chciał, żeby Hard Luck stało się

pośmiewiskiem.

- W rezultacie, co od ciebie wyciągnęli?

- To tylko, że podałem im telefon hotelu, w którym aktualnie

przebywa Christian.

Sawyer aprobująco skinął głową.

- Nie chcę, żebyś mnie źle zrozumiał - kontynuował Charles - ale

ten pomysł ze ściąganiem tu kobiet nie wydaje mi się szczęśliwy.

Dostarczamy tylko żeru żądnym sensacji brukowcom. W prasie roi się

od nagłówków, które są dla nas prawdziwą zniewagą.

- Ja nie brałbym sobie tego tak bardzo do serca. Nie żałuję tamtej

decyzji i nie wstydzę się jej.

Charles rozumiał brata. Jak zresztą można żałować czegoś, dzięki

czemu zdobywa się ubóstwianą żonę?

- Ty też kiedyś się zakochasz i zrozumiesz pewne sprawy - dodał

Sawyer.

- Broń mnie Panie Boże przed tego rodzaju szaleństwem. -

Dlaczego miałby sam, dobrowolnie, wyrzekać się całkiem znośnego

życia w kawalerstwie?

- A jednak mocno w to wierzę, że spotkasz kobietę, która

doprowadzi cię do ołtarza.

background image

- O nie, braciszku. - Charles wybuchnął śmiechem. - Ja stoję sobie

na uboczu i patrzę, jak środkiem wali stado baranów wiedzionych na

postronkach tej tak zwanej miłości.

- Taką postawą tylko wyzywasz los.

- Posłuchaj, naprawdę się cieszę, że znalazłeś swoje szczęście.

Pokochałeś Abbey i jej dzieci, ale nie próbuj narzucać tego schematu

innym. Poza tym, powtarzam, krytycznie odnoszę się do tego waszego

pomysłu przyjmowania imigrantek. Wzbudził on niezdrową

ciekawość środków masowego przekazu i idę o zakład, że na twoim

ślubie zjawi się cała banda fotoreporterów.

- Niech się zjawia. Dociekliwe umysły powitamy chlebem i solą.

- Chyba żartujesz? - Charles nie wierzył własnym uszom.

- Daleko mi do żartów, mam stokroć ważniejsze sprawy na

głowie. - Sawyer pogrzebał w leżących na biurku papierzyskach i

pokazał bratu coś, co wyglądało na bilety lotnicze. Przycisnął je do

ust. - Dwa tygodnie na Hawajach, z moją małżonką. - Na jego twarzy

odbiła się wewnętrzna ekstaza. - Wątpię, by można było znaleźć się

bliżej niebios.

- A co z dziećmi?

Sawyer wyszczerzył zęby.

- Ich dziadkowie fundują im Disneyland. Wpadniemy po nie,

wracając z Hawajów.

Charles nie dzielił entuzjazmu brata dla wulkanicznych wysp

Pacyfiku. W okresie swojej służby w marynarce opłynął kawał świata.

Dziś wystarczało mu piękno Alaski. Innym zostawiał turystyczne

background image

uniesienia, rytuały i kłopoty. Sam zadowalał się krajobrazem wokół

siebie. Jego ojciec i dziad odczuwali tę samą jedność z surową tundrą

i północnym niebem. Co zaś się tyczy matki, to była przede

wszystkim Angielką, kobietą kruchą i delikatną. Bała się Alaski, jej

drapieżnych zim i nie kończących się nocy.

- Nad czym tak się zadumałeś? - zapytał Sawyer.

Charles wzruszył ramionami.

- Myślę o natręctwie tych dziennikarzy. Założę się, że nic nie

powstrzyma ich przed wtargnięciem na wasz ślub.

Sawyer machnął lekceważąco ręką.

- Im więcej gości, tym większa radość.

Charles jednego był pewien. Jego brat w przeciągu ostatnich paru

tygodni zmienił się nie do poznania.

Kwadrans później najstarszy z braci O'Halloranów przekraczał

próg lokalu Bena Hamiltona, gdzie o każdej niemal porze dnia i nocy

można było napić się gorącej i mocnej kawy. Zajął miejsce za barem i

wskazał brodą na przysadzisty czajnik, w którym bulgotała woda. Ben

przyjął zamówienie, nie zaprzestając nucenia pod nosem jakiejś

neapolitańskiej pieśni.

- Chcę, żebyś mi coś wyjaśnił, Ben. Czy tu wszyscy nagle

powariowali, czy też ze mną jest coś nie tak?

- Ku czemu zmierzasz?

background image

- Łatwo się domyślić. Sprawa tych kobiet. Wczoraj rozkładam

sobie gazetę, a tam, zaraz na drugiej stronie, sążnisty artykuł o moich

braciach i ich zbzikowanym pomyśle.

- Doszło do mnie, że utworzyła się w Anchorage grupa kobiet,

która protestuje przeciwko dyskryminacji, jakiej ulegają tamtejsze

niewiasty. Christian dokonuje naboru wyłącznie poza Alaską i to się

im bardzo nie podoba.

- Chyba żartujesz?

- Po prostu powtarzam, co usłyszałem. - Ben złożył dłonie na

swym pokaźnym brzuchu. - Czy coś do tej kawy?

Charles przecząco pokręcił głową. Miał oto czarno na białym, że

jedyny człowiek, z którym wiązał jakąś nadzieję na sensowną

rozmowę, był również zarażony bakcylem ogólnego szaleństwa.

- Nie rób takiej nieszczęśliwej miny - powiedział Ben. - Sprawy

nie stoją tak źle, jak się wydaje na pierwszy rzut oka.

Udzieliwszy przyjacielowi tego zapewnienia, dawny kucharz

okrętowy wycofał się do kuchni, zostawiając Charlesa sam na sam z

gnębiącymi go zgryzotami. Nie było Bena co najmniej pięć minut, ale

za to dawał znać o swoim istnieniu hurkotem garów i patelni.

- A propos, czy już ją spotkałeś? - zapytał, wyłaniając się ze

swojego królestwa.

- Niby kogo?

- Tę nową dziewczynę, która zjawiła się dziś w mieście. Piękna

jak majowy poranek. Długie jasne włosy, a nosek, że tylko ucałować!

I prawdziwa młodość. Dwadzieścia trzy, najwyżej dwadzieścia cztery

background image

lata. Przyleciała z Dukiem, który głosi wszem i wobec, że jest pod

wrażeniem. Nie ma co, Christian wybrał dla „Synów Północy" udaną

sekretarkę. Szkoda, że nie wiedziałem wcześniej o jej przybyciu, gdyż

upiekłbym tort. Ale tu wszystko schodzi na drugi plan przez ten ślub

Sawyera i Abbey. Trudno zresztą się dziwić, skoro miejscowe

ludziska nie tańczyli na weselu już dobre kilka lat. Więc jak, wpadłeś

już na nią?

- Nie - warknął Charles i zsunął się ze stołka.

Wiedział już, że znikąd nie może spodziewać się pomocy i

zrozumienia. Nawet Benowi prawdziwy świat rozłaził się w palcach.

Wszyscy jak jeden mąż polowali na szansę romansu. I byli śmieszni z

tymi łukami i strzałami Amora w kołczanach, obijających się o

pośladki.

- A przynajmniej wiesz, gdzie się zatrzyma?

- Nie mam pojęcia.

Ben zmarszczył brwi.

- Mam nadzieję, że ktoś się nią zajmie, bo jak dotąd zrobił to

tylko ten mały huncwot Abbey. Nie chciałbym, żebyśmy okazali się

niegościnni.

Niech się nią zajmuje, kto chce, pomyślał Charles, opuszczając

lokal. On w każdym razie nie przyłoży do tego ręki.

Dochodził już do swojego domu, gdy usłyszał, że ktoś woła go po

imieniu. Obejrzał się i zobaczył Scotta Sutherlanda, pedałującego na

swoim starym rowerze, który należał kiedyś do Sawyera. Za nim na

background image

bagażniku umieszczona była duża brązowa waliza, którą utrzymywała

w równowadze idąca z boku szybkim krokiem młoda kobieta.

Blondynka. Niewątpliwie ta, o której mówił mu przed kilku

minutami Ben. Wiatr zgarniał jej długie włosy na twarz, targając też

spódnicą niebieskiej letniej sukienki. Na stopach miała skórzane

sandały i poruszała się z naturalnym wdziękiem. Eagle Catcher dreptał

po przeciwnej stronie roweru.

Charles pozdrowił chłopaka krótkim machnięciem ręki i

kontynuował marsz ulicą.

- Wujku, zaczekaj. Musisz poznać Lanni.

Lecz wujek nie miał najmniejszej ochoty wchodzić w

jakiekolwiek kontakty z kolejną ofiarą obłędu swych braci. Wolał

udawać, że nie usłyszał wołania chłopca. Ten jednak okazał się uparty

i dotąd wołał, aż osadził Charlesa w miejscu. Ośmieszyłby się,

czmychając jak zając.

- Jestem Lanni Caldwell - powiedziała dziewczyna, wyciągając

rękę w przyjacielskim geście.

- A ja Charles O'Halloran.

Stary Ben miał rację. Była śliczna. Jej twarz jaśniała uśmiechem.

Niebieskim oczom nadawały głębi niebieska sukienka i niebieskie

niebo. Usta były samą pokusą.

Wymienili uścisk dłoni. Charlesowi nie chciało przyjść do głowy

żadne sensowne słowo. Zresztą nie bardzo go szukał. Nie palił się do

żadnych pogawędek.

background image

- Mama zaprosiła Lanni na obiad - powiedział Scott. - Czy

również przyjdziesz?

Charles zawahał się i to wahanie zaskoczyło go.

- Przykro mi, ale mam na dzisiejszy wieczór inne plany -

wymówił się dość niezręcznie.

Dobrze choć, że Scott nie okazał się pod tym względem bardziej

dociekliwy.

- Będzie pani Inman oraz Dotty.

- Chciałbym, Scott, ale naprawdę nie mogę.

Uchwycił spojrzenie Lanni. Poczuł się nader nieswojo. Ona

wiedziała. Przenikała go swoim spojrzeniem na wylot.

- Jeśli nie przyjdziesz, mama zaprosi Duke'a. - Scott wyglądał na

bardzo nieszczęśliwego. - Gdzie się podziewałeś przez całe

popołudnie? Mama wydzwaniała do ciebie, ale odpowiadała jej tylko

automatyczna sekretarka.

- Synu, mężczyźni dzień spędzają na pracy. - Nie było sensu

wspominać teraz o utarczce z dziennikarzami. - Do zobaczenia, Lanni.

- Do zobaczenia, Charles.

Nie minęła godzina, a Charles już zaczął żałować, że nie przyjął

zaproszenia Scotta i Abbey. Czuł się całkiem wyprowadzony z

równowagi. Najchętniej kopnąłby siebie w tyłek.

Medytując nad sposobem spędzenia tego wieczoru, w końcu

zdecydował się na obiad w restauracji Bena. Idąc ulicą, natknął się na

Duke'a, który zmierzał wprost ku domowi Christiana, gdzie

tymczasowo mieszkała Abbey wraz z dziećmi. Pilot miał gładko

background image

przylizane włosy, a pod sportową marynarką czystą koszulę. Szedł w

obłoku wody kolońskiej i wściekle żuł gumę, jakby pragnąc w ten

sposób odświeżyć sobie oddech. Słowem, wypomadował się i wystroił

jak na wiejską potańcówkę.

Pozdrowili się charakterystycznym gestem synów północy, lecz

minęli bez słowa. Jeden śpieszył na proszony obiad i myślał tylko o

czekających go tam smakołykach, a drugiego nurtował irracjonalny

gniew, że to nie on usiądzie przy stole w towarzystwie Abbey i tej

nowej sekretarki.

Charles zamówił u Bena spaghetti, ale nie czuł smaku potrawy.

Równie dobrze mógłby jeść trociny.

- Coś nie masz dzisiaj, chłopie, apetytu - skomentował Ben jego

ospałe gmeranie widelcem w makaronie.

- Wsunąłem potężny lunch. - Zauważył, że staje się blagierem.

Restaurator zaproponował grę w karty i Charles dość chętnie na to

przystał. Bądź co bądź, był to jakiś sposób spędzenia tego ciągnącego

się niemiłosiernie wieczoru. Zasiedli przy stoliku w kącie i Ben

odpakował nową talię.

Po czwartym rozdaniu niespodziewanie zapytał:

- Czy myślisz o ponownym otwarciu hotelu?

- Hotelu? Co ci strzeliło do głowy?

Hotel był wymysłem ojca. Zatrzymywali się w nim turyści, żądni

poznania uroków dalekiej północy. Ojciec umarł i interes mocno

podupadł, aż wreszcie w ogóle przestał istnieć wskutek pożaru, który

strawił część budynku. Odbudowa i modernizacja musiałyby

background image

pochłonąć masę czasu, energii i pieniędzy. Do podejmowania się tego

zadania Charles ani nie czuł się powołany, ani też nie widział w tym

najmniejszego sensu. Jednak Ben patrzył na tę sprawę trochę inaczej.

- Te kobiety, które ściągają do naszego miasta, muszą przecież

gdzieś mieszkać. Domki myśliwskie mogą w najlepszym wypadku

spełniać swoją rolę latem. Chyba nie oczekujesz, by jakaś wygrzana w

miejskich kaloryferach młódka przetrwała w nich arktyczną zimę?

Charles nawet nie chciał się nad tym zastanawiać. Cóż go to w

ogóle obchodziło, gdzie będą mieszkały te naiwne kobiety?

- Trafiłeś ze swoim pytaniem pod zły adres, Ben. Zadaj je lepiej

Sawyerowi lub Christianowi. To oni przecież za wszystko ponoszą

odpowiedzialność.

Ale w badawczym spojrzeniu Bena nie było nic prócz powagi.

- Pytam ciebie.

- Więc ja mogę ci tylko tyle odpowiedzieć, że zdaniem Christiana

kobiety te dobrze wiedzą, na co się narażają, wybierając Alaskę.

- Skoro tak twierdzisz - mruknął Ben.

Charles przegrał partię. Dostawał w rozdaniach dobrą kartę,

jednak popełniał dziecinne błędy. Był najwyraźniej nie w formie.

W drodze powrotnej do domu spotkał Lanni Caldwell. Było to

najdziwniejsze w świecie spotkanie, gdyż właśnie o niej myślał. Szła

przeciwną stroną ulicy i uśmiechnęła się do niego. Mimowolnie

odwzajemnił uśmiech. Stanęli i patrzyli na siebie, żadne jednak nie

decydowało się na krok ku drugiemu. Była w Lanni jasność, której

mogłyby pozazdrościć jej złociste pszczoły i gwiazdy na niebie.

background image

Nagle w polu widzenia Charlesa pojawił się Duke Porter.

Widocznie został w tyle, by zawiązać sznurowadło lub z jakiegoś

równie błahego powodu, i teraz dołączył do Lanni. Ujął ją za łokieć i

wyrwał z zapatrzenia. Raz jeszcze uśmiechnęła się, a potem

posłusznie dała się poprowadzić.

Charles został sam na pustej ulicy. Czuł gorycz i ucisk w gardle, a

na wargach drżenie. Minął swój dom i powlókł się dalej. W miarę

jednak zbliżania się do domu Christiana szedł coraz szybciej i

szybciej! Energicznie zastukał do drzwi.

Otworzył Sawyer i ujrzawszy brata, zmierzył go ironicznym

spojrzeniem.

- Okay - wydusił z siebie Charles. - Opowiedz mi coś o niej.

ROZDZIAŁ DRUGI

Sawyer wyszedł na ganek. Rozejrzał się po pogodnym niebie i

pustej ulicy. Potem oparł się o jedną z dwóch kolumienek. Zaczął

trzeć palcem czubek nosa. Charles stwierdził w duchu, że jeszcze

trochę tego bezsensownego kręcenia się i przybierania myślicielskich

póz, a zdzieli go pięścią.

- Pewnie chodzi o Lanni Caldwell, czy tak?

- Tak - wysapał Charles.

- Więc, co konkretnie chcesz o niej wiedzieć?

- Przede wszystkim, co robi w Hard Luck?

Sawyer zamyślił się, jakby zadano mu pytanie o sens istnienia

świata.

background image

- Tymczasowo jest moją sekretarką.

Charles zrezygnował z głębszej analizy słówka „tymczasowo" i

parł dalej:

- Czy umieściłeś ją w jednym z tych szałasów, zwanych dumnie

domkami myśliwskimi?

- Nie. Catherine Fletcher zgodziła się wynająć swój dom. Tam

właśnie Lanni zamieszkała.

Było to pewną pociechą. Charles wolał nie kłaść się dzisiaj do

łóżka ze świadomością, że Lanni śpi z dala od miasta, w arktycznej

głuszy, a pewnie w ogóle nie śpi, tylko nadsłuchuje tajemniczych

szmerów i kuli się ze strachu pod kołdrą.

- Mam wrażenie, że ta mała Lanni uderzyła ci trochę do głowy -

powiedział Sawyer, cedząc słowa i rozkoszując się swoją przewagą

nad bratem. - Nie uświadamiasz sobie jednak...

- Czego nie uświadamiam sobie?

- Mniejsza z tym. - Wciąż miał minę człowieka, który czerpie

satysfakcję z posiadania jakichś zastrzeżonych informacji. - Czy

pamiętasz, co ci powiedziałem o kuszeniu i wyzywaniu losu? Otóż

wyzwałeś los i teraz masz za swoje.

Charles parsknął sardonicznym śmiechem.

- Jak w ogóle może mnie pociągać ta młoda osóbka, skoro nawet

jej nie znam? Chcę tylko, by nie przydarzyło jej się nic złego. Ostatnia

rzecz, jakiej potrzebujemy, to ponowne na nas ataki w prasie.

- O Abbey tak się nie troszczyłeś.

background image

- Wręcz przeciwnie, braciszku. Gdy tylko przyjechałem i

zorientowałem się, jak się rzeczy mają, natychmiast poradziłem jej, by

pakowała walizki i wracała do Seattle. Moja troska o Lanni wynika

wyłącznie z poczucia odpowiedzialności za wszystko, co dotyczy

Hard Luck.

Zabrzmiało to bardzo patetycznie, a więc bardzo sztucznie.

Sawyer pochylił głowę, by skryć ironiczny uśmieszek, co mu się

zresztą nie udało. Charles poczuł, że brat go rozszyfrował.

- Lanni jest słodką dziewczynką - rzekł tonem kierownika

przedszkola, który niejako z profesji dba o milusińskich. - Trzeba

dołożyć wszystkich starań, by czuła się u nas jak najlepiej.

- Ona nie jest dzieckiem. To kobieta, Charles.

Sawyer najwidoczniej celował w truizmach. Przypominał mu o

czymś, o czym nie sposób było zapomnieć.

- Sądzisz, że to był dobry pomysł, by odprowadzał ją do domu

Duke? - zapytał z nutką niepokoju w głosie.

Sawyer roześmiał się.

- Nie obawiaj się. Duke to wbrew pozorom cywilizowane

zwierzę.

A jednak coś tu było nie tak. Charles zaledwie poznał Lanni, a już

był o nią zazdrosny. I to o kogo? Niemalże o dziecko, jeżeli już miał

odnosić jej wiek do swoich trzydziestu pięciu lat. Musi uciekać stąd,

zanim Sawyer na dobre zorientuje się, w co się wplątał.

- Wrócimy do tej rozmowy jutro rano - powiedział i zbiegł po

schodkach ganku na ulicę.

background image

- Lanni to nie tylko uroda - zawołał za nim Sawyer. - To również

mnóstwo innych zalet. Inteligencja, dowcip i złote serce.

„Złote serce"... Charles jako chłopiec słowa te często słyszał z ust

babki. Anna O'Halloran doszukiwała się u innych tylko dobra, osobie

zaś, u której dostrzegała szlachetność, wielkoduszność i zdolność

współodczuwania z innymi, przypisywała właśnie „złote serce". Tak,

Anna O'Halloran, pomyślał Charles, maszerując środkiem głównej

ulicy Hard Luck, byłaby rada z przyjazdu Lanni Caldwell.

Abbey Sutherland pojawiła się na ganku domu i podeszła do

swojego przyszłego małżonka. Pozwoliła mu przytulić się i

pocałować. Chwilę trwała bez ruchu w jego ramionach, czerpiąc

szczęście z doznań zmysłowych.

- Zdaje się, że słyszałam głos Charlesa?

- Spotkał Lanni. Nie wie jeszcze, że jest wnuczką Catherine.

Powinienem był mu o tym powiedzieć, lecz chcę, by najpierw poznał

Lanni niezależnie od tego. Niech oceni ją jako człowieka i kobietę, a

nie członka rodziny, z którą nasza rodzina pozostawała zawsze w jak

najgorszych stosunkach.

Abbey przytuliła policzek do piersi narzeczonego.

- Ale chyba coś jeszcze chciałeś uzyskać dzięki temu zatajeniu?

Pogładził ją po włosach.

- Lubię Lanni.

- I na pewno nie można powiedzieć o niej, że jest potworem.

background image

- Otóż to. Wciąż nie mogę dać wiary, że ktoś tak piękny i miły

może być spokrewniony z Catherine Fletcher. Mój zatwardziały w

kawalerstwie braciszek chyba połknął haczyk. Teraz tylko musi to

sobie jasno uświadomić. Gdyby dowiedział się, kto jest babką Lanni,

mógłby rozstrzygnąć rzecz całą na płaszczyźnie rodzinnych

resentymentów. A zależy mi na tym, by Lanni udzieliła temu

ignorantowi solidnej lekcji uczuć. Chociaż wolałbym...

Abbey uniosła głowę i zatopiła spojrzenie w niebieskoszarych

oczach Sawyera.

- Chociaż wolałbyś, żeby mimo wszystko tą szczególną

nauczycielką nie był nikt z rodziny Fletcherów.

- Dokładnie tak.

Minęła już północ, a Lanni wciąż nie mogła zasnąć. Winiłaby za

to słońce, które uparcie stało nad horyzontem, ale urodziła się w

Anchorage i letni triumf dnia nie był dla niej żadną nowością.

Zamiast więc przewracać się z boku na bok i tym bardziej

odganiać sen, zrobiła sobie herbatę i przeszła z filiżanką do salonu.

Usiadła na szerokiej pluszowej otomanie i podwinęła nogi. Na wprost

stał telewizor, pamiętający bodaj jeszcze lata pięćdziesiąte, a na nim

błyszczały spłowiałymi już trochę kolorami dwie oprawione w ramki

fotografie.

Obie upamiętniały uroczystość wręczania świadectw maturalnych.

Na jednej uśmiechał się jej starszy brat, Matt, na drugiej zaś ona sama.

Widok tych zdjęć, pamiątek niedawnej przeszłości, znacznie poprawił

background image

jej nastrój. Poczuła się u siebie, na swoich własnych śmieciach, a nie

w cudzym domu, do którego wślizgnęła się niemal kuchennymi

drzwiami.

Bo jak by nie patrzeć, ten dom był dla jej babki całym światem.

Tutaj spędziła życie i tutaj chciała umrzeć. Zgodziła się na

przewiezienie do szpitala dopiero po długich perswazjach. Pobyt w

Anchorage traktowała jednak jako tymczasowy. Nie zdawała sobie

sprawy z faktycznego stanu swego zdrowia. I chyba tak było dla niej

najlepiej.

Lanni nie odrywała wzroku od fotografii. Catherine kochała swoje

wnuki i pyszniła się tymi zdjęciami przed każdym, kto odwiedzał jej

dom. Tu jednak pojawiały się kłopotliwe pytania. Bo skoro darzyła

wnuki miłością, to dlaczego nie przelała swych uczuć w żadne inne

formy oraz dowody dumy i zainteresowania?

Być może wynikało to stąd, że była już starą, wypaloną od środka

kobietą. Osoby takie bywają czasem bardzo złośliwe i trudne we

współżyciu. Ileż to razy jej matka, Kate Caldwell, skarżyła się na

babkę, że tamta powiedziała jej to czy tamto. Ona, Lanni, wolała nie

wnikać w te przykre sprawy.

Spojrzała uważniej na młodziutką twarz brata. Dzisiaj Matt nie

był już nastoletnim chłopcem. Zdążył skończyć studia, ożenić się i

rozwieść. Lanni martwiła się o niego. Przede wszystkim jednak trudno

jej było pojąć, jak to się w ogóle dzieje, że dwoje kochających się

ludzi pozwala rozpaść się swojemu małżeństwu. Bo niewątpliwie

background image

Matt kochał Karen, a Karen kochała Marta. Zaważyły nie uczucia,

lecz charaktery i okoliczności.

Matt, chociaż aż o pięć lat starszy od Lanni, zachował

usposobienie

rozkapryszonego

dziecka.

Zmieniał

prace

jak

rękawiczki, wciąż szukając swojego miejsca na ziemi. Od

księgowości przerzucał się do rybołówstwa, od rybołówstwa do pracy

w szkolnictwie, a żadna z jego prac nie trwała dłużej niż sześć

miesięcy. Ta ustawiczna huśtawka udręczyła Karen, niemalże

wtrącając ją w nerwicę. Cóż, jej braciszek, mimo szlachetnego serca i

sporej wrażliwości, potrafił zaleźć za skórę swoim najbliższym...

A jakim człowiekiem był ów Charles O'Halloran, którego

spotkała dziś dwa razy? Czy równie rozkapryszonym i trudnym do

zdefiniowania jak Matt? Wiedziała o nim właściwie tylko tyle, że nie

był żonaty. I jeszcze coś. Że oddziaływał na nią niczym magnes na

stalową blaszkę. Gdyby nie obecność Duke'a, pewnie przebiegłaby na

drugą stronę ulicy i rzuciła mu się w ramiona. O ile w ogóle by je

otworzył na jej przyjęcie. Kobieca intuicja podpowiadała jej, że chyba

właśnie tak by zrobił.

Uśmiechnęła się. Z perspektywy dwóch godzin wydawało się to

śmieszne, ale nastrój tamtego spotkania bardzo przypominał pokusę

skosztowania zakazanego owocu. Charles nosił nazwisko O'Halloran.

O'Halloranowie byli wrogami Fletcherów. Nie znała źródeł tej

wrogości, ale niewykluczone, że postąpiła bardzo nielojalnie,

przyjmując zaproszenie na obiad do domu O'Halloranów.

background image

Ale Charles wymówił się. Formalnie rzecz biorąc, również udział

Sawyera w tym proszonym obiedzie był żaden. To Abbey uparła się,

by ją ugościć. Podczas rozmowy przy stole nikt nie dotknął nawet

spraw związanych z przeszłością. W rezultacie Lanni ciągle niczego

nie wiedziała.

Jeden telefon do matki mógłby wszystko wyjaśnić. Miała prawo

znać prawdę. Bo tylko na tej podstawie mogła dokonywać w

przyszłości świadomych i trafnych wyborów.

Sytuacja skomplikowała się. Pomiędzy nią, Lanni, a Charlesem

O'Halloranem coś się narodziło. Nawet nie przeprowadzili ze sobą

żadnej autentycznej rozmowy, a tylko wymienili swoje imiona i

uścisnęli sobie dłonie. Wystarczyło jednak, by odkrywała w tej chwili

w sobie duchową więź z tym mężczyzną. Wyglądało to, doprawdy, na

ingerencję przeznaczenia.

Poczuła, że ciążą jej powieki, a w ciało wsącza się senna

omdlałość. Wstała z otomany i przeszła do sypialni. Usypiając,

pomyślała jeszcze, że sprzątnięcie tego domu i spakowanie osobistych

rzeczy babci powinno zamknąć się w dwóch tygodniach. Czyli że

miała przed sobą dwa tygodnie w Hard Luck. Dwa tygodnie

poszukiwania odpowiedzi na pytanie, dlaczego O'Halloranowie tak

nie znosili Fletcherów i... vice versa.

Charles przez cały ranek wisiał na telefonie, zaś w wolniejszych

chwilach sam wynajdywał sobie zajęcia, by tylko nie myśleć o nowej

sekretarce braci. A jednak wbrew tym próbom narzucenia sobie

background image

autodyscypliny jego myśli wędrowały ku barakowi przy płycie

lotniska, gdzie od dzisiaj królowała Lanni Caldwell. Zacisnął szczęki

na myśl, że tacy twardziele jak John, Ralph i Duke, nie mówiąc już o

innych pilotach, nie przepuszczą tej okazji, by złożyć hołd nowej

królowej, co w gruncie rzeczy mogło sprowadzić się jedynie do

prymitywnych i oślich umizgów.

Nie, on, Charles, ani myślał dołączać do tej sfory domorosłych

uwodzicieli. Nie zrobi z siebie durnia, uśmiechając się, skacząc na

jednej nodze i opowiadając wrażliwej dziewczynie mrożące krew w

żyłach historyjki z życia synów północy. Po takiej kompromitacji nie

mógłby spojrzeć w oczy mieszkańcom tego miasta.

W postanowieniu tym wytrwał do dziesiątej. Minutę później

naciągnął w pośpiechu sweter i wybiegł z domu.

- Jak się masz. - Pete Livengood stał przed swoim sklepikiem i

czekał na klientów.

- Sie masz - rzucił Charles, nie zwalniając kroku.

Ciekaw był, czy do Pete'a dotarły już wieści o Lanni. Słyszał od

Sawyera, że sklepikarz zapałał gorącym uczuciem do Abbey w pięć

minut po jej ujrzeniu. Skoro gość był tak łatwo zapalny, to na widok

Lanni mógłby odrodzić się jak Feniks z popiołów.

Ugodzony zazdrością, Charles uświadomił sobie nagle, że stacza

się po równi pochyłej. Otwierając drzwi biura, słyszał przyśpieszone

bicie swojego serca. Nie przygotował sobie żadnego wytłumaczenia

tej wizyty. Jakkolwiek zaliczał się do współudziałowców firmy, swoją

rolę pojmował jako drugoplanową.

background image

Taką też była w sensie obiektywnym. Sawyer i Christian rzadko

konsultowali się z nim przy podejmowaniu decyzji. Akceptował taki

stan rzeczy do momentu, gdy jego bracia wpadli na ten idiotyczny

pomysł z kobietami!

Lanni siedziała za biurkiem, trzymając dłonie nad klawiaturą

maszyny do pisania. Zaczesane do tyłu długie blond włosy spięte

miała na karku spinką. Nie okazała zaskoczenia, a tylko jej niebieskie

oczy jak gdyby trochę się powiększyły.

Charles przybrał minę człowieka, którego przygnała tu jakaś nie

cierpiąca zwłoki sprawa.

- Cześć. Czy zastałem Sawyera?

- Poleciał rano w zastępstwie Johna, którego dopadła grypa.

Powiedział, że wróci około pierwszej.

Charlesa natychmiast naszło podejrzenie, czy czasami John

Henderson nie symulował grypy, żeby pozbyć się Sawyera i mieć

wolniejszy dostęp do Lanni. John bowiem nie owijał rzeczy w

bawełnę i wyraźnie sformułował swoje stanowisko: albo Hard Luck

zaludni się młodymi kobietami, albo on wymawia pracę i przenosi się

do większego miasta.

Charles słyszał o skargach również innych pilotów. Szczególnie

doskwierała im samotność podczas długiej i mrocznej zimy. Nacisk z

ich strony musiał być tego roku wyjątkowo silny, skoro Sawyer i

Christian potracili głowy i rzucili się w tę ryzykowną przygodę.

- Czy może mam coś powtórzyć Sawyerowi, gdy wróci? -

zapytała Lanni, sięgając po notes i długopis.

background image

Niestety, nie umiał na poczekaniu niczego wymyślić.

- Porozmawiam z nim później - odparł zdecydowanym tonem. -

W każdym razie dziękuję.

- Zostawię mu wiadomość, że wpadłeś.

Nagle poczuł, że nie ma co zrobić z rękami. Wepchnął je więc do

kieszeni spodni.

- Czy już brałaś udział w wyprawie po złoto? - spytał ni z gruszki,

ni z pietruszki.

Potrząsnęła przecząco głową. W zasadzie nie zrozumiała pytania.

Złoto i związane z nim namiętności wydawały się taką przebrzmiałą

historią.

- Bo, widzisz, nadal istnieje działka mojego dziadka i w każdym

momencie można rozpocząć na niej prace poszukiwawcze. Wybieram

się tam dzisiaj po południu, więc gdybyś chciała zobaczyć na własne

oczy, jak to wygląda i w ogóle...

- Z miłą chęcią - odparła, ratując go tym samym przed klęską

jąkania się. - Kiedy wyruszasz?

Charles odzyskał refleks.

- Każda godzina jest dobra. Zadzwoń do mnie, gdy skończysz

pracę.

Uśmiechnęła się, a on pomyślał, że zdolna byłaby stopić tym

swoim uśmiechem wszystkie lody Arktyki.

- Dziękuję za zaproszenie, Charles.

Prawie nie wierzył własnym uszom. Zgodziła się! A zatem

przepadł z kretesem. Pobiegł do domu jak na skrzydłach i wrzucił na

background image

platformę swojej ciężarówki cały niezbędny do tej wyprawy

ekwipunek. Sprawdził stan oleju w silniku oraz płynu w chłodnicy.

Wszystko grało. Pozostawało mu tylko czekać na telefon od Lanni.

Skądś napatoczył się Scott. Oczywiście, był na swoim rowerze.

- Dokąd jedziesz?

- Na działkę mojego dziadka ryć ziemię w poszukiwaniu złota -

wyjaśnił Charles, szczerząc zęby w uśmiechu.

- Weźmiesz mnie ze sobą?

- Innym razem, Scott - padła odpowiedź.

- Słowo?

- Słowo. Zabierzemy też twoją siostrzyczkę.

- Żadnych dziewczyn - zaprotestował chłopiec. - Dlaczego

kobiety muszą zawsze wszystko zepsuć?

Jeszcze wczoraj Charles przyklasnąłby tej opinii. Dzisiaj był

innym człowiekiem. Wybierał się właśnie na wycieczkę z kobietą i

fakt ten wprawiał go w stan euforii.

- Susan wbiła sobie do tej swojej głupiej łepetyny, że mam ją

nauczyć jeździć na rowerze. Nie palę się do tego, bo kiedy już nauczy

się nie tracić równowagi, nie dopuści mnie do mojego własnego

roweru. - Słysząc czyjeś kroki, obejrzał się przez ramię i jęknął: - A

oto i sama mistrzyni od wiercenia dziur w brzuchu.

Mała dziewczynka złapała Scotta za ramię.

- Powiedziałeś, że dasz mi pojeździć na rowerze.

- Przecież nie umiesz. Tylko poobcierasz sobie łokcie i kolana.

- To moje zmartwienie. Każdy musi się kiedyś nauczyć.

background image

- Poza tym ten rower jest za wysoki dla ciebie. Nie dosięgniesz z

siodełka nogami do pedałów.

- Znam sposób. Pojadę pod ramą.

- Skoroś taka mądra, to próbuj.

Scott zeskoczył z roweru i gniewnym gestem przekazał go

siostrze, po czym ostentacyjnie odwrócił się plecami do

samobójczyni.

- Nawet nie będę na to patrzył. Rozwali mi najlepszy rower, jaki

kiedykolwiek miałem. A wszystko dlatego, że jest dziewczyną.

Zwykłą siusiumajtką.

Charles śmiał się do rozpuku. Ta sprzeczka pomiędzy Scottem a

Susan przypominała do złudzenia tamte kłótnie sprzed wielu laty, w

których uczestniczyli on i Sawyer. Jedyna różnica polegała na tym, że

wówczas, jak przystało na narwanych chłopców, dochodziło między

nimi do bokserskich popisów.

- Zmień taktykę - poradził chłopcu ściszonym głosem. - Im

twardziej będziesz stawał pomiędzy nią a rowerem, tym bardziej

będzie go pragnęła. Kobiety od zawsze interesowały się tylko

zakazanymi owocami.

- A co powiesz o mężczyznach?

- Jesteśmy podobni, tylko trochę lepsi. Ale zachowaj to dla siebie,

bo jeszcze Abbey mogłaby pomyśleć, że deprawuję jej syna. - Charles

nie chciał wojny ze swoją przeuroczą szwagierką.

- Będę milczał jak grób - przyrzekł chłopiec.

background image

Charles przytrzymał „kozę", a Susan, przełożywszy prawą nóżkę

pod ramą na drugą stronę, stanęła na pedałach. Mocno zacisnęła

dłonie na kierownicy i z odwiecznym okrzykiem desperatów...

ruszyła. I stał się cud. Początkowy rozchwiany wężyk zmienił się po

kilkudziesięciu metrach w jazdę zbliżoną do linii prostej. Z poczwarki

narodził się motyl.

Charles klaskał w dłonie. Scott zajadle rozgrzebywał trampkiem

ziemię.

- Jak na dziewczynę, to idzie jej całkiem nieźle - mruknął w

końcu.

- Chłopie, idzie jej wspaniale! - poprawił surowego krytyka

rozentuzjazmowany Charles.

Nagle zamilkli. Rower zniknął w krzakach, skąd po sekundzie

dobiegł ich przeraźliwy płacz. Rzucili się w tamtym kierunku. Po

chwili Scott podnosił rower, a Charles przestraszoną i płaczącą Susan.

Lecz o ile „kozie" nic się nie stało, co obwieścił chłopiec z błogim

uśmiechem na twarzy, o tyle Susan zdobyła insygnia swojej odwagi.

Jej lewy łokieć i lewe kolano domagały się interwencji jeśli nie

lekarza, to przynajmniej kogoś, kto przemyje i opatrzy zranienia.

- Chodź, maleńka, obmyjemy to wodą utlenioną i zabezpieczymy

plastrem z opatrunkiem.

Upewniony, że rower wciąż się nadaje do przełajowych

szaleństw, Scott przeniósł swoją uwagę na siostrę. Pomagał nawet

Charlesowi w opatrywaniu ran i czynił to z widocznym przejęciem. A

jednak tylko jeden z nich zaskarbił sobie wdzięczność Susan, która

background image

wyraziła ją, jak tylko mała kobietka to potrafi. Zarzuciła mężczyźnie

ramiona na szyję i pocałowała go w policzek.

- Dziękuję, wujku Charlsie.

Wzruszony wujek Charles musiał aż dwa razy przełknąć ślinę,

żeby przyjść do siebie. Długo patrzył za oddalającymi się dziećmi, z

których jedno pedałowało ile sił w nogach, drugie zaś biegło w

tanecznych podskokach. Tak, Sawyer wygrał los na loterii. Nie tylko

zakochał się z wzajemnością we wspaniałej kobiecie, lecz nadto

wniosła mu ona w posagu dwójkę cudownych dzieci.

W końcu zadzwoniła Lanni. Sawyer wrócił i była wolna. Umówili

się przed domem Catherine Fletcher, a po dwudziestu minutach

wyjeżdżali już z miasta drogą na północ. Zauważył, że przebrała się i

to bardzo stosownie. Była teraz w klasycznych dżinsach, grubej

flanelowej koszuli i butach z cholewkami powyżej kostek.

- Powiedziałeś, że twój dziadek eksploatował kiedyś tę działkę -

odezwała się, gdy minęli ostatnie domy.

- Mój dziad, Adam, i jego żona, Anna, osiedlili się w tych

stronach na początku lat trzydziestych. I jak tysiące kobiet i mężczyzn

przed nimi, przyjechali tu z nadzieją spełnienia marzeń o wielkim

bogactwie, Gruchnęła wówczas wieść, że w pobliżu Fairbanks

natrafiono na fantastyczne wręcz pokłady złota. To, co z początku

wyglądało na plotkę czy legendę, w całości potwierdziło się.

Właściciele tamtejszych działek wydobyli w przeciągu czterech,

pięciu lat za ponad dziesięć milionów dolarów szlachetnego kruszcu,

przy ówczesnej cenie jednej uncji o wiele niższej od obecnej.

background image

- Wystarczająca suma, by uszczęśliwić jakąś rodzinę.

- Na pewno. Szczęście leżało nie tyle może na ulicy, co tuż pod

ziemią w tundrze. Mój dziad, oczywiście, nie był z żelaza czy z

kamienia i zaraził się gorączką złota. Obliczył sobie na podstawie

różnych danych, że główna żyła kruszcowa leży bardziej na północ.

Miał nadzieję nią zawładnąć.

- I udało się?

Charles westchnął.

- Tylko w małej cząstce. Adam, ma się rozumieć, natrafił na złoto,

ale były to śladowe ilości w porównaniu z oczekiwaniami. Dokonał

jednak czegoś więcej, czegoś bardziej wartościowego. Zbudował

miasto, ucywilizował dziką przestrzeń. Założył podwaliny pod ludzką

zbiorowość, która już dalej rozwijała się autonomicznie. W rezultacie

mój dziad patronuje następującym tu po sobie pokoleniom. - Na

chwilę zamilkł. - Jestem głęboko przeświadczony, że ta bajeczna

złotonośna żyła istnieje i nie jest urojeniem rozgorączkowanego

umysłu mojego dziadka.

Pogrążyli się w pełnym zadumy milczeniu.

Z początku dość równa i przyzwoicie oznakowana droga po

jakichś kilkunastu kilometrach stała się wyboista i praktycznie zlała

się z tundrą. Jechali teraz na drugim biegu, w tumanach kurzu i trochę

kierując się intuicją. Nigdzie ani śladu domostw, ptaków czy pasących

się zwierząt.

Drogę przegrodziła im rzeka.

- Ma piękną nazwę. Koyukuk River - poinformował Charles.

background image

- Koyukuk - powtórzyła Lanni z widocznym wysiłkiem. - Istny

łamaniec językowy.

Charles roześmiał się.

- Słowo z języka Atabasków. Widzisz trzecią co do wielkości

rzekę Alaski. Ciągnie się na przestrzeni prawie siedmiuset

kilometrów.

- Czyli najdłuższa musi być Yukon?

- Tak. Yukon bierze początek w Kanadzie i przepływa przez całą

Alaskę.

- Lubię ogromne rzeki, niebotyczne szczyty i niezmierzone stepy.

Spojrzał na nią kątem oka. Fizycznie drobna Lanni posiadała

duszę, która wyrywała się ku nieskończoności.

- Mam tu przyjaciela, Indianina z plemienia Atabasków. Mieszka

niedaleko stąd, za tamtym płaskowyżem po drugiej stronie Koyukuk.

Fred jest myśliwym, nie widziałem go już całą wieczność. Czy nie

miałabyś nic przeciwko temu, żebyśmy do niego zajechali?

- Ależ poznam Freda z prawdziwą przyjemnością.

Charles wprowadził samochód do rzeki. Jej szerokość nie miała

się w żadnych proporcjach do głębokości. Woda na środku koryta

sięgała zaledwie podwozia ciężarówki. Ale to był bród. Widać było,

że forsując rzekę powyżej lub poniżej tego miejsca, schowaliby się

wraz z dachem.

Sklecona z bali chata Freda Susitna stała wśród kępki karłowatych

drzew. Rozległy ganek przystosowany był do suszenia skór

upolowanych zwierząt. Na ścianach wisiały naftowe lampy, które

background image

służyły chyba bardziej do sygnalizacji podczas śnieżnych zamieci, niż

do oświetlania terenu.

Charles zgasił silnik dopiero wówczas, gdy w drzwiach pojawił

się Fred, wybitnie śniady mężczyzna, którego wieku nie sposób było

określić. Mógł mieć tyleż czterdzieści, co sześćdziesiąt lat. On i

Charles wylewnie się uściskali. Chwilę później Lanni Caldwell

znalazła się również w ramionach myśliwego. Rozbawiła ją i

wzruszyła ta indiańska serdeczność.

Fred natychmiast zakrzątnął się przy posiłku. Północna

gościnność wymagała nakarmienia przybysza bez pytania go, czy jest

głodny. Poczęstowani zostali gorącą kawą i grzankami polanymi

miodem. Kawa mogła zwalić z nóg nosorożca, a miód pachniał

kwiatami łąki.

A potem Fred pochwalił się przed Lanni swoimi skórami. Były

tam skóry wszystkich niemal zwierząt Alaski, od karibu i niedźwiedzi

po lisy i wiewiórki. Ich puszystość, miękkość i połysk przywodziły na

myśl ulice wielkich miast, eleganckie sklepy i bogato ubrane kobiety.

Mężczyźni zagłębili się w rozmowie o sposobach podchodzenia

zwierząt oraz rodzajach potrzasków. Lanni miała tysiąc pytań, które

chciała zadać Fredowi, ale Charles dał sygnał do odjazdu. Uznał, że

popełnił błąd, przyjeżdżając tu z Lanni. Fred przejrzał go na wylot i

swoje domysły przemycał w subtelnych aluzjach. Na szczęście na tyle

subtelnych, że Lanni nie mogła niczego się domyślić.

Niestety, w ostatnim momencie, gdy już się żegnali przy

ciężarówce, Fred powiedział:

background image

- Cieszę się, że zajrzałeś do mnie, Charles. Mam nadzieję, że

wkrótce przyjedziesz tu ponownie razem ze swoją kobietą.

Charles zmieszał się jak uczniak.

- Lanni nie jest moją kobietą.

- Nie? - W czarnych jak węgle oczach Indianina zapaliły się

iskierki ironii. - Nigdy jeszcze w rozmowie ze mną nie minąłeś się z

prawdą, przyjacielu.

Lanni milczała i Charles był jej za to wdzięczny. Mógł

przynajmniej pocieszać się myślą, że nie słyszała słów Freda.

Działka, która była celem ich wyprawy, znajdowała się zaledwie

dziesięć kilometrów dalej, nad brzegiem rzeki. Gdy dotarli na miejsce,

Lanni natychmiast pobiegła nad wodę i zapatrzyła się na połyskujący

w słońcu nurt Koyukuk. Rzucały się jakieś ryby, być może łososie, i

wydawało się, że są one ze srebra lub rtęci. Widok zniewalał

spokojem i tajemniczym pięknem.

Charles podszedł do Lanni bez najmniejszego zamiaru

pocałowania jej, lecz kiedy odwróciła ku niemu głowę i ujrzał jej

rozmarzony uśmiech, stało się. Znalazła się w jego ramionach, zanim

jeszcze zdążył pomyśleć, jak prześliczną jest istotą i jak godną

pożądania.

I rzecz dziwna, Lanni przyjęła jego pocałunek. Odpowiadała

czułością na czułość, namiętnością na namiętność. Uległ wrażeniu,

czując ustami jej gorące usta, ciałem zaś jej lgnące do niego ciało, że

pozwoliłaby mu na wszystko.

background image

Przeląkł się tej myśli. Uznał, że popada w męskie zadufanie.

Wolał poszukać dowodów na jej twarzy, gdyż zwątpił w możliwość

słów. Oderwał więc wargi od jej warg i poszukał pięknych niebieskich

oczu, tych zwierciadeł duszy. To, co zobaczył, wprawiło go w

rozterkę.

- Lanni - wyszeptał, uderzony obrazem miłosnego uniesienia.

- Chyba poszaleliśmy - powiedziała, ale takim tonem, jakby

wolała po stokroć to szaleństwo od francuskiego szampana.

- Nie może być inaczej.

Zgodnym ruchem przytulili się do siebie i złączyli w ponownym

pocałunku. Zaczął drżeć. On, Charles O'Halloran, zawsze opanowany

i jakby pozbawiony emocji, rozważny i mentorski, zaczął

najzwyczajniej w świecie drżeć. Trafnie przewidział, że przepadł z

kretesem.

Woda szumiała i szumiała mu krew w uszach.

- Muszę usiąść - wyszeptała Lanni.

Jemu również nogi odmawiały posłuszeństwa. Opadli na pobliski

głaz.

- Charles, jest coś, co muszę...

Każdym swym słowem, każdym spojrzeniem i każdym oddechem

powiększała jego namiętność. Zrozumiał z bólem, iż są rzeczy,

których nie sposób w pełni wyrazić. Jęknęła, gdyż dotknął jej piersi. A

przecież dotknął ich prawie przypadkowo.

- Chcę ci przypomnieć...

background image

- Cokolwiek chcesz mi przypomnieć, dziewczyno, jest to

nieważne. Liczy się tylko chwila obecna.

Pocałował ją z taką mocą i w takim natchnieniu, jakby chciał

zatrzymać, zaczarować czas.

- Chcę ci przypomnieć - szepnęła, łapiąc oddech - że

przyjechaliśmy tu po złoto.

- I ja je już znalazłem.

Rzuciła się jakaś ryba. Bryznęło srebrzysto-złocistym światłem.

ROZDZIAŁ TRZECI

Gdy Lanni wykręcała numer telefonu domu rodziców w

Anchorage, ręka jej drżała. Słuchawkę podniósł ojciec.

- Cześć, tato.

- Lanni, dobrze, że dzwonisz. Powiedz najpierw, jak tam układają

się sprawy?

- Wszystko gra.

- Mama żałuje, że nie wybrała się z tobą. Wiesz jednak, że nie

mogła.

- A czy nie ma tam gdzieś w pobliżu mamy? Chciałabym z nią

porozmawiać.

- Przykro mi, kochanie. Pojechała do szpitala odwiedzić babcię.

Lanni westchnęła, co od razu podchwycił ojciec.

- A może ja mógłbym ci w czymś pomóc?

Zagryzła wargę.

- Chodzi o rodzinę O'Halloranów.

background image

- Czy doznałaś z ich strony jakichś przykrości? - Słysząc

zaniepokojony głos ojca, wyobraziła sobie jego pobladłą twarz. -

Więc przypomnij tym kowbojom, że zgadzając się na wynajem domu

babci, robimy im w gruncie rzeczy łaskę. Przynajmniej mogliby

poczuwać się do jakiejś wdzięczności.

- Tatusiu, źle mnie zrozumiałeś. Są to wspaniali ludzie. Już w

dniu mojego przyjazdu zostałam zaproszona na obiad przez Sawyera i

jego narzeczoną, a najstarszy brat, Charles, zabrał mnie dziś po

południu na działkę swojego dziadka, gdzie być może ciągle jest

złoto.

Najważniejsze jednak pominęła milczeniem. Nie zrobili użytku z

zabranych przez Charlesa łopat. Za to pili wino, spacerowali i

rozmawiali ze sobą, ona zaś mówiła, jakby chciała odkryć przed nim

całe swoje wnętrze. Opowiedziała mu o studiach na uniwersytecie w

Waszyngtonie i o pragnieniu zostania dziennikarką, o swoim bracie i

o tym, jak bardzo się o niego martwi. Ale o babce nie napomknęła ani

jednym słowem.

Ojciec odchrząknął.

- Cóż, cieszę się, że zajęto się tobą w tak serdeczny sposób.

- Chciałabym poznać, tato - decyzję podjęła w ułamku sekundy -

przyczyny tej nieprzyjaźni, jaka ciąży nad naszą rodziną i rodziną

O'Halloranów. Właściwie nic o nich nie wiem, poza niejasnymi i

nielicznymi uwagami mamy.

- To już przestało być ważne, kochanie. Czas wszystko łagodzi.

background image

- Ale teraz widuję się codziennie z O'Halloranami i wolałabym

stać na twardym gruncie.

Ojciec przez jakiś czas milczał.

- Uważam, że powinnaś zwrócić się z tym do matki. Gdy wróci,

poproszę ją, by zadzwoniła do ciebie.

- Jesteś cudowny, tatusiu.

Porozmawiali jeszcze przez chwilę, po czym użyczywszy sobie

dobrej nocy, rozłączyli się. Zagadka, którą Lanni spodziewała się

rozwiązać, decydując się na telefon do rodziców, nadal pozostawała

niepokojącym wyzwaniem.

Zrobiła sobie kanapkę i otworzyła drzwi sypialni babki. Panował

tu półmrok, a stare meble zdawały się wydzielać z siebie zmęczenie

przeżytymi latami. W powietrzu unosił się ledwie uchwytny zapach

kurzu i waleriany. Skrzypnęła podłoga. Przypominało to spóźnione

echo dawno przebrzmiałego szlochu.

Jakiś wewnętrzny głos kazał Lanni sięgnąć po pudło, które leżało

na szafie. Okazało się, że wypełnione jest czarno-białymi zdjęciami.

Lanni zabrała pudło do kuchni i zanurzyła się w przeszłość. Zdjęcia

powiązane były w paczki. W pierwszej z takich paczek Lanni odkryła

swoją matkę jako małą, większą i całkiem już dużą dziewczynkę.

Matka nosiła najpierw warkocze, a potem poszła do fryzjera i w jej

włosach pojawiła się kokarda. Kate lubiła się huśtać i jeździć sankami

zaprzężonymi w husky. Lepiła też bałwany ze śniegu.

Ale Kate była tylko na jednym zdjęciu razem z ojcem i matką.

Lanni wiedziała, że jej dziadkowie dość szybko rozwiedli się. Kate,

background image

bardziej przywiązana do ojca, wyjechała z nim do Anchorage.

Odwiedzała matkę tylko podczas wakacji.

A potem palce Lanni zajęły się rozwiązywaniem sznurków przy

następnych paczkach. Posypały się na kuchenny stół ludzkie twarze,

zdarzenia, uroczystości. Ot, takie sobie zwykłe pamiątkowe zdjęcia,

które z biegiem lat przestały już przemawiać pełnym głosem, a tylko

szeptały coś niezrozumiałego o minionych czasach. Na swojej ślubnej

fotografii Catherine ubrana była w piękną kremową suknię i trzymała

w ręku bukiecik białych różyczek.

W pudle znajdowała się też koperta. Lanni już dawno ją

zauważyła, lecz otwarcie jej pozostawiła sobie na sam koniec. I teraz

nadeszła ta chwila. Jak gdyby przez umajoną bramę weszła do

zaczarowanej krainy szczęścia. Zdjęcia, które wysypały się z koperty,

przedstawiały Catherine uśmiechniętą, pogodną, promienną. Mogła

mieć wówczas najwyżej dwadzieścia lat i oto uśmiechała się do widza

w aureoli swej nieskalanej młodości.

Na jednej z fotografii widniał skreślony atramentowym piórem

napis: „Najukochańszemu Davidowi", a pod nim: „Zachowaj mnie w

sercu, mój Jedyny". Kim był ów David? Nikt dotąd przy niej nie

wymienił jeszcze tego imienia.

I znów Catherine w ślubnej sukni. Ale, rzecz dziwna, suknia ta

zasadniczo różniła się od sukni z poprzedniej fotografii. Była uszyta z

białego atłasu i miała długi i suty tren. Czyżby więc babcia, pomyślała

Lanni, dwa razy wychodziła za mąż?

background image

Zadzwonił telefon. Lanni rzuciła się do aparatu. Usłyszała głos

matki. Kate od razu przeszła do rzeczy.

- Ojciec powtórzył mi twoją prośbę. Myślę, że już najwyższy

czas, byś poznała tamtą smutną historię. Otóż przed z górą

pięćdziesięciu laty twoja babcia zaręczona była z Davidem

O'Halloranem.

- Czy to ktoś spokrewniony z właścicielami firmy „Synowie

Północy"?

- To ojciec Charlesa, Sawyera i Christiana. Niestety, wybuch

drugiej wojny światowej pokrzyżował plany Catherine i Davida.

Babcia wbrew wszystkiemu chciała przyśpieszyć datę ślubu, David

jednak, pamiętając o niepewnym losie żołnierza na froncie,

zdecydował się nie rozstrzygać niczego przedwcześnie. Pojechał na

wojnę i zaczął przysyłać listy. Babcia na każdy odpowiadała dwoma

czy trzema. Byli w sobie ogromnie zakochani. On walczył, a ona szyła

sobie suknię ślubną. Posłała mu nawet zdjęcie, na którym była w tej

sukni, jak gdyby w ten sposób chciała mu powiedzieć - Lanni

spojrzała na trzymaną w dłoni fotografię - że już jest mu poślubiona

na zawsze i po wieczne czasy. Wtedy właśnie poległ we Francji

Charles, brat Davida. David na trzy miesiące zamilkł. Babcia szalała z

niepokoju. Wreszcie przyszła wiadomość, że jej ukochany wraca. Ale

nie przyjechał sam. Przywiózł ze sobą żonę, Angielkę. Miała na imię

Ellen.

- Och, nie! - wykrzyknęła Lanni, zamykając oczy.

background image

Poczuła gwałtowny ból, jakiego musiała doznać babcia na widok

żony ukochanego, i chociaż ona, Lanni, jedynie współodczuwała w tej

chwili z tamtą młodą i zakochaną do szaleństwa kobietą, ów ból

wydawał się nie do zniesienia.

- A teraz powiem coś dla usprawiedliwienia Davida, o ile w ogóle

można go usprawiedliwić. Otóż, gdy doszła do niego wieść o śmierci

Charlesa, kompletnie się załamał. To była śmierć naprawdę tragiczna,

bo niemal w ostatnim dniu wojny. I wówczas pojawiła się ta

Angielka, siostra w smutku i pocieszycielka. Ellen w jednym z

nocnych bombardowań Londynu straciła całą rodzinę. Ją i Davida

łączyło podobne bolesne doświadczenie, oboje byli samotni i to ich

pchnęło ku sobie. Oczywiście Catherine nawet nie chciała słuchać

tych tłumaczeń.

- Biedna babcia.

- Nie pokochała już żadnego innego mężczyzny. Nie wiem,

dlaczego zdecydowała się wyjść za twojego dziadka. Dla niej

wszystkich mężczyzn świata przesłaniał ten jeden człowiek, David

O'Halloran. Usychała z tęsknoty za nim również po jego zdradzie, a

kiedy umarł, jej życie straciło wszelki sens.

- Opowiedziałaś mi bardzo smutną historię, mamo. Ale historia ta

wiele wyjaśniała. Także i to, że Kate, jej matka, nie była dzieckiem

miłości.

- Los zrządził, jak zrządził - powiedziała szorstkim, prawie

gniewnym głosem Kate. - Ale lepiej byłoby, żeby to David poległ na

wojnie, a nie Charles.

background image

Serce Lanni ścisnęło się. Gdyby zginął David, nie byłoby

wówczas jego synów. Nie byłoby Charlesa!

- Ma się rozumieć, nie wiem wszystkiego, co wydarzyło się po

przyjeździe Davida i Ellen. Znam moją matkę i mogę zasadnie

przypuszczać, że zapałała do tej Angielki, swojej rywalki, autentyczną

nienawiścią. Miała po swojej stronie mieszkańców Hard Luck i mogła

wiele zbudować na tej zbiorowej sympatii. Jej celem było uczynić

życie Ellen piekłem na tej ziemi i w ten sposób upodobnić je do

swojego.

- Dlaczego nie wyjechała z miasta? Dlaczego narażała się na

codzienną torturę podglądania, że tak powiem, cudzego szczęścia?

- Być może miała nadzieję, że małżeństwo Davida i Ellen rychło

skończy się rozwodem. Cierpliwie czekała. Ale David nigdy nie

porzucił żony.

- Narzuca się wniosek, że mimo wszystko nigdy nie przestała go

kochać.

- W tamtych latach, sądzę, nawet najlepszy znawca ludzkiej duszy

nie potrafiłby już rozróżnić pomiędzy miłością a nienawiścią.

Przez dłuższą chwilę obie milczały.

- Wiesz, mamo, poznałam dwóch synów Davida, trzeci przebywa

w Seattle. Średni, Sawyer, bierze za kilkanaście dni ślub z kobietą, w

której zakochał się od pierwszego wejrzenia.

- To się czasami zdarza.

background image

- Abbey, jego narzeczona, ma. dwoje dzieci z poprzedniego

małżeństwa. Ale gdy obcuje się z całą czwórką, odnosi się wrażenie,

że to właśnie Sawyer jest ich ojcem.

- Życzę im wszystkim szczęścia. - W głosie matki przebijał

niepokój. - Ale nie zostaniesz tam dłużej, niż jest to niezbędne?

- Wrócę, gdy tylko zrobię tu porządki.

Odkładając słuchawkę, Lanni czuła, że jednak tą ostatnią

odpowiedzią oszukała matkę. Skąd brała pewność co do terminu

powrotu, skoro kilka godzin wcześniej zaskoczyło ją własne serce. I

teraz to jej serce dyktowało warunki.

W biurze „Synów Północy" Charles i Sawyer pili piwo.

- Niebawem stracisz brata - rzucił Sawyer, odkorkowując nową

butelkę - lecz za to zyskasz brata żonatego.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - W oczach Charlesa błysnęła

podejrzliwość.

- Nic ponad to, iż pragnę, żeby ta moja przemiana dokonała się

jak najszybciej. Mężczyźni stworzeni są do przyjmowania na swoje

barki odpowiedzialności. Odpowiedzialność męża i ojca. Oto, czego

mi trzeba.

Charles podniósł szklankę w geście toastu.

- Obyś nie ugiął się, cherlaku, pod tym brzemieniem.

- Miłość doda mi sił.

Charles nic nie odpowiedział. Nigdy jeszcze dotąd nie był

zakochany, więc nie mógł postawić się na miejscu brata. A może

background image

mógł? Może tamte godziny nad Koyukuk dawały mu do tego prawo?

Przypomniał sobie pełne wyrazu bławatkowe oczy Lanni i jej

zaróżowione policzki. Lanni. Przecież trzymał ją w ramionach i

obsypywał pocałunkami. A potem długo ze sobą rozmawiali, a on

słuchał jej głosu niczym najczystszej muzyki. Czy była to miłość?

Drzwi rozwarły się na oścież i do środka wtargnął John

Henderson.

- Ralph chce z tobą pogadać - rzucił w stronę Sawyera, witając się

z Charlesem krótkim skinieniem głowy.

- Jakieś kłopoty?

- Żadnych, którym nie mógłbyś zaradzić.

Sawyer dopił swoje piwo i wyszedł. To samo chciał uczynić John.

- Zaczekaj chwilkę, John - osadził go w miejscu Charles. - Mam

jedno pytanie.

- Pytaj. - Pilot podciągnął na biodrach dżinsy.

- Poznałeś już Lanni Caldwell, prawda?

- Poznaliśmy ją wszyscy. Wspaniała dziewczyna.

Charles potarł dłonią brodę.

- Więc dlaczego, chłopcy, nie oblegacie jej?

- Nie widzimy sensu - padła natychmiastowa odpowiedź. -

Łyknęła bakcyla, który nazywa się Charles O'Halloran. -

Powiedziawszy to, John trzasnął za sobą drzwiami.

Lanni rozprostowała bolący krzyż. Pracowała bez przerwy od

wczesnych godzin porannych. Efektem tej pracy był stos

background image

wypełnionych różnościami pudeł, piętrzących się pod ścianą w

salonie.

Ktoś zapukał do drzwi. Uśmiechnęła się. Miała naprawdę wielką

ochotę pogadać z jakąś bratnią duszą. Na progu stali Scott i Susan. Na

ich twarzyczkach malowało się coś w rodzaju zażenowania.

- Pójdziesz z nami na łąkę nazrywać kwiatów? - zapytała

dziewczynka. - Chcemy zrobić bukiet dla mamy i Sawyera, ale...

- Ale mama powiedziała, że tylko z dorosłą osobą możemy

wybrać się w tundrę - dokończył za siostrę Scott.

- I właśnie szukamy takiej dorosłej osoby - dodała dziewczynka.

- Nie znamy nazw polnych kwiatów, więc wzięliśmy ze sobą

książkę z biblioteki. Zobacz. - Scott wręczył Lanni starannie wydany

atlas roślin Alaski.

- Więc pójdziesz z nami?

Chyba tylko człowiek z kamieniem zamiast serca mógłby

pozostać nieczuły na ten przymilny dziewczęcy głosik.

- Pójdę, ale muszę wrócić przed piątą - odparła, zerkając na

zegarek. Dzwonił Charles i zaprosił ją do siebie na szóstą na obiad. -

A poza tym myślę, że powinniśmy wziąć ze sobą wałówkę. Nie

jadłam jeszcze lunchu.

Podczas gdy dzieci licytowały się w wymienianiu zalet Eagle

Catchera, psa Scotta, Lanni robiła kanapki, napełniała termos sokiem

pomarańczowym, szukała specjalnego sprayu do odstraszania

niedźwiedzi, a wreszcie pakowała to wszystko do torby. Szykował się

prawdziwy piknik.

background image

- Jeszcze tylko zmienię buty - rzuciła w ich kierunku.

- A ja pobiegnę i powiadomię mamę, że idziesz z nami -

powiedział Scott, zrywając się z krzesła.

Wrócił, jak to on, w rekordowym czasie.

- Mama docenia twoją uprzejmość - krzyknął, wsuwając głowę w

szparę pomiędzy drzwiami a framugą.

- No, to w drogę, zuchy.

Opuścili miasto, kierując się na południowy wschód. Widoczne na

horyzoncie szczyty Brooks Range okrywały czapy wiecznego śniegu.

Od tundry ciągnęło chłodną bryzą.

Kwiatów nie musieli szukać. Rosły wszędzie. Najbardziej rzucała

się w oczy dywanowo rosnąca górska arnika, o liściach zebranych w

przyziemną rozetę i złocistożółtych kwiatach. Dalej czerwieniły się

duże, wonne, zebrane w grona kwiaty laku, należącego do tej samej

rodziny co popularna gorczyca.

Arktyczne stokrotki były jak melodia wygrana na wiolinowych

strunach, zaś czermień błotna, trująca bylina o pełzających kłączach,

sercowatych liściach i kolbowatych kwiatostanach otoczonych białą

pochwą przywodziła na myśl baśnie o duchach i czarownicach. Ale

ponad wszystkie inne kwiaty przypadły całej trójce do serca

różnobarwne pierwiosnki.

Szli wolnym krokiem, dość często zaglądając do atlasu i schylając

się po jakiś kwiat. Bukiet pęczniał i piękniał, choć właściwie były to

trzy bukiety, gdyż każde kierowało się własnym gustem i smakiem.

background image

Nagle Scott wydał okrzyk i wskazał na coś na ziemi. Lanni

pochyliła się i zobaczyła wyraźnie odciśnięte w ziemi ślady łap

niedźwiedzich. W pobliżu, w dużej obfitości rosły jagody i one

tłumaczyły niedawną obecność tutaj łakomego misia.

Susan skrzywiła się, jakby miała za chwilę wybuchnąć płaczem.

- Nie bój się, kochanie - próbowała uspokoić ją Lanni. -

Spotykane w tych stronach niedźwiedzie żywią się jagodami i

korzonkami, nie ludźmi. A poza tym mamy skuteczną przeciwko nim

broń. - Wyjęła z torby puszkę pieprzowego sprayu.

- Zerwaliśmy już dość kwiatów - odparła dziewczynka,

przeszukując zalęknionym wzrokiem okolicę.

- Czułbym się pewniej ze strzelbą niż z tym dezodorantem -

zauważył Scott.

- Skoro tak, to wracamy - zdecydowała Lanni. - Ten niedźwiedź

trochę pomieszał nam szyki. Kanapki zjemy u mnie na ganku.

Scott i Susan skwapliwie potaknęli głowami. Zawrócili, obierając

kierunek na miasto. Nie uszli jednak nawet pięćdziesięciu metrów,

gdy z prawej strony pojawił się nagle jakiś brązowy kształt, niewielki,

ale też dość jeszcze daleki. Dzieci przylgnęły do Lanni, a ona objęła je

ramionami. Stało się najgorsze. Spotkali się z niedźwiedziem.

Charles zadumał się nad samym sobą, a konkretnie nad swoim

upadkiem. Zaprosił Lanni na obiad, który sam ugotował, usmażył i w

ogóle upichcił. Do czego to więc kobieta potrafi zmusić mężczyznę?

Do kucharzenia, jak w tym wypadku, lecz równie dobrze mogłaby go

background image

zmusić do chodzenia na rękach lub wyczyniania innych

niestworzonych rzeczy. Mniejsza z tym zresztą. Najważniejsze, żeby

przygotowane potrawy okazały się jadalne.

Zamieniając się w kuchcika, Charles zyskiwał przynajmniej tyle,

że mógł pozostać z Lanni w domu. W przeciwnym razie byłby

skazany na restaurację Bena i pokazywanie się całemu miastu, które i

tak już pewnie trzęsło się od plotek na ich temat. Wolał intymność od

wychodzenia na scenę i narażania się na zaczepki i aluzje stałych

bywalców lokalu, to znaczy przede wszystkim takich twardzieli jak

Sawyer.

Zdecydował, że na deser poda brzoskwinie z puszki i susz

owocowy. Chciał jednak jeszcze na wszelki wypadek poradzić się

kompetentnego w sprawach kulinarnych Bena. Znalazł go tam, gdzie

Ben zawsze przebywał. Za kontuarem baru.

- Co cię sprowadza? - zapytał grubas, nie przerywając wycierania

ścierką szklanek. - Trochę jeszcze za wcześnie na obiad.

- Wpadłem z innego powodu. Chcę kogoś poczęstować obiadem i

potrzeba mi twojej rady.

- A kto będzie tym twoim gościem? - Ben przechylił głowę na

lewe ramię.

- Ciekawość jest pierwszym stopniem do piekła.

- Pozwól więc, że zgadnę. Zagadka zresztą nie wydaje się trudna.

Czy to czasami nie Lanni Caldwell?

- Ona czy ktoś inny, obojętne. Chodzi o to, czy wypada

poczęstować tę osobę pieczenia z łosia z makaronem?

background image

Ben zachichotał.

- Częstuj ją choćby razowym chlebem ze smalcem. Ważne, by na

stole nie zabrakło świec, a z głośników płynęła słodka muzyka.

Charles wzruszył ramionami. Jednak faceci na całym świecie,

pomyślał, są dokładnie tacy sami.

W drodze powrotnej do domu natknął się na Sawyera.

- Widziałeś gdzieś Scotta i Susan? - zapytał tamten.

- Nie - odpowiedział, zaskoczony nutą niepokoju w głosie brata.

- A Lanni?

- Ostatnio widziałem ją wczoraj. Dlaczego pytasz?

Sawyer przeciągnął dłonią po czole.

- Abbey właśnie powiedziała mi, że całą trójką wybrali się w

tundrę. Mieli nazrywać kwiatów na ślubny bukiet.

- Kiedy wyruszyli?

- Trzy godziny temu. A mieli wrócić po godzinie. Czuję, że stało

się coś niedobrego.

Charles zesztywniał. Zalał go strach, mimo iż nie uważał się dotąd

za człowieka łatwo wpadającego w panikę.

- W jakim poszli kierunku?

- Abbey sądzi, iż najprawdopodobniej na południe.

Po kilku minutach obaj mężczyźni pędzili już przez tundrę

ciężarówką Charlesa. Sawyer trzymał przy oczach lornetkę. Żadnego

śladu żywych istot.

Tundra pochłonęła już jedno życie ludzkie w ich rodzinie.

Zaginęła w niej bezpowrotnie i w tajemniczych okolicznościach

background image

ciotka Sawyera i Charlesa, wówczas pięcioletnia dziewczynka. O niej

właśnie obaj myśleli, przemierzając rozpędzonym i ryczącym wozem

na pozór idylliczny tundrowy step.

Charles nie należał do mężczyzn, którzy codziennie rano i

wieczorem odmawiają pacierz. A jednak teraz pomyślał o Bogu i

zaniósł do Niego gorącą prośbę o ocalenie trzech niewinnych istot.

- Tam! - ryknął w pewnym momencie Sawyer, pokazując ręką

bardziej na wschód. - Widzę Lanni, która niesie Susan na barana.

Charles nacisnął klakson, skręcił w lewo i jeszcze dodał gazu. Po

trzech minutach hamował w chmurze pyłu, z przeraźliwym piskiem,

zgrzytem i chrobotem, niczym jakiś legendarny żelazny jeździec na

żelaznym koniu.

Dzieci z okrzykami radości natychmiast rzuciły się w nadstawione

ramiona Sawyera. Lanni stała bez ruchu. Wydawała się zmęczona. Na

jej bladym czole perliły się kropelki potu.

- Mieliśmy spotkanie z niedźwiedziem - obwieścił Scott

podnieconym głosem. - Chciał nas spałaszować na obiad.

- Ale Lanni uratowała wszystkich - pisnęła Susan.

Jej ramionami wstrząsnął dreszcz na wspomnienie dopiero co

przeżytej przygody.

- Nigdy jeszcze tak się nie bałam - powiedziała Lanni,

przykładając drżącą rękę do ust. - To był najprawdziwszy niedźwiedź.

Wciąż jeszcze nie mogę w to uwierzyć.

Charles podszedł i pogładził ją czule po włosach.

- Teraz jesteście bezpieczni. Już nic się wam nie stanie.

background image

Oddychał pełną piersią. Jego modły zostały wysłuchane. Czuł się

wybrańcem. I ta świadomość Bożej opieki wprawiała go w stan

radosnego zachwytu.

- Pojawił się zupełnie niespodziewanie - zaczął opowiadać Scott,

który chyba pierwszy ze wszystkich odzyskał duchową równowagę. -

Najpierw był tylko brązową plamką, a potem, gdy zaczął kłusować w

naszą stronę, stawał się coraz większy i większy. Zaczęliśmy

uciekać...

- I ja się przewróciłam - wtrąciła Susan.

- Myślałem już - ciągnął chłopiec - że zostanie pożarta, ale Lanni

zatrzymała się i podniosła ją z ziemi. Potem kazała nam się ukryć za

dużym kamieniem, a sama stanęła na nim i zaczęła krzyczeć i

wymachiwać rękami jak jakaś wariatka. W końcu użyła tego

spryskiwacza. Zapach chyba nie spodobał się naszemu misiowi, gdyż

jak niepyszny odszedł. Ale przedtem stanął jeszcze na tylnych łapach.

Był ogromny jak dom i miał olbrzymie pazury. Można byłoby

wpakować w niego cały magazynek kul, a on by nawet tego nie

poczuł.

- Tak, był wielki jak wieża kościelna - dorzuciła swoją ocenę

Susan.

- Dziękuję, że się zjawiliście - powiedziała ściszonym głosem

Lanni, po czym znużona złożyła głowę na ramieniu Charlesa.

Najwidoczniej teraz dopiero nastąpiła w niej reakcja i po wielkiej

mobilizacji sił duchowych i fizycznych zaczął się ich odpływ. Objął ją

background image

i zaprowadził do ciężarówki. Ale zanim pomógł jej wsiąść, poszukał

ustami jej oczu, warg i policzków.

- Lanni, moja Lanni - szeptał wśród pocałunków.

- Co oni robią? - zapytała Susan.

- Nie widzisz, tępoto? - parsknął pogardliwie Scott. - Wujek

Charles całuje Lanni.

ROZDZIAŁ CZWARTY

- Czy na to miasto padła zaraza zbiorowej epilepsji? - wykrzyknął

Charles, wchodząc do restauracji Bena dwa dni później.

- Zgaduję, że mówisz o weselu. - Ben napełnił kubek kawą i

postawił go przed Charlesem.

- Inteligentny chłoptaś.

Charles nie był dotąd świadkiem niczego podobnego. Cale miasto

przystrajało się na to wydarzenie. Ludziska kosili trawniki i na gwałt

odchwaszczali klomby. Na tarasach wietrzyła się pościel. Myto okna.

Wydawało się, że to sam prezydent zapowiedział swoją wizytę.

Szkolna sala gimnastyczna, największe pomieszczenie w mieście,

które nie dorobiło się jeszcze magistratu, udekorowana już była z

prawdziwą pompą i przepychem. Nawet w koszach do gry w piłkę

umieszczono sztuczne kwiaty.

Samoloty „Synów Północy" utrzymywały wręcz stały powietrzny

most pomiędzy Hard Luck a Fairbanks. Piloci sprowadzali wszystko,

od smokingów i zastawy po papierowe chusteczki. A jakby tego

jeszcze było za mało, Duke Porter wysłany został w specjalnej misji

background image

po gałązki jodłowe, uznano bowiem, że bez nich weselny stół nie

będzie wyglądał dostatecznie okazale. Słowem, Charles zaczynał

wierzyć, że tylko on pozostał przy zdrowych zmysłach.

- Jak wysoki tort zmajstrowałeś? - zapytał Charles restauratora.

- Ciasta tym razem przypadły komuś innemu. - Ben podniósł ręce

w geście męczennika. - Miałem dość kłopotów z opracowaniem menu

całego przyjęcia.

- A powiedz mi, gdzie Sawyer ma zamiar pomieścić wszystkich

gości? Miasto już pęka w szwach, a na przykład rodzice Abbey

jeszcze nie przybyli.

Pytanie było w zasadzie retoryczne. Charles wiedział, że Sawyer

zamierza odstąpić przyjezdnym swój dom, a samemu przenieść się na

tę jedną noc do niego. Ale nawet ta jedna noc z Sawyerem wydawała

się Charlesowi prawdziwym koszmarem. Im bliżej było ślubu, tym

jego brat stawał się coraz większą ruiną człowieka. Zachodziła obawa,

że popadnie w kompletny idiotyzm.

- Zasadniczo zgadzam się z tobą, zbzikowało całe towarzystwo -

przyznał Ben. - Dobrze choć, że ty nie zamierzasz się żenić.

Charles umknął w bok ze spojrzeniem, po czym odchrząknął i

obejrzawszy się przez ramię sprawdził, czy nikt ich nie podsłuchuje.

- Chciałbym z tobą o czymś pogadać.

Ben wyprostował się.

- Tylko mi nie mów, że jesteś następny do odstrzału. Zadurzyłeś

się w Lanni?

- Broń Panie Boże!

background image

Cóż on ostatecznie wiedział o miłości? Jeśli miał o niej sądzić na

podstawie zachowywania się Sawyera, to miłość równoznaczna była.

z ostrą postacią azjatyckiej grypy.

- Zbyt głośno protestujesz, żebym miał ci uwierzyć. - Ben

wyszedł zza kontuaru i usiadł obok Charlesa.

- Czy spotkałeś kiedyś kobietę i wiedziałeś już w pierwszej

sekundzie, że... że... Do diabła! Brakuje mi słów.

- Że dostałeś kopa w brzuch?

- Dokładnie tak - zgodził się Charles, kurczowo chwytając się

wersji przyjaciela.

- Mnie też wydarzyło się raz coś takiego - powiedział grubas i

zapatrzył się w nieokreśloną dal. - Ale to było dawno temu. Tak

dawno, że aż wstyd się przyznać. Miała na imię Marilyn. Spędziliśmy

ze sobą sześć tygodni.

- Co potem?

- Potem dostałem kartę poborową ze skierowaniem do Wietnamu.

Marilyn była przeciwko tej wojnie. Powiedziała, że jeśli ją kocham,

znajdę sposób na wykręcenie się. Ja miałbym się wykręcać!

Postępować jak ostatni dekownik? Doszło między nami do ostrych

kłótni. Palnąłem kilka słów, których później bardzo żałowałem.

Powiedziałem jej, że jest dość przeciętną kobietką. Bez żadnego

poczucia honoru i obowiązku. Srającą na patriotyzm i swoją ojczyznę.

Defetystką i różową pacyfistką. No, słowem, usłyszała ode mnie taki

słownik obrzydliwości, że mogła tylko trzasnąć drzwiami. Co też

zrobiła.

background image

- Zerwaliście ze sobą?

- Jak najbardziej. Napisała jeszcze do mnie dwa razy, ale

odesłałem jej listy bez czytania ich. - Na twarzy Bena nie było

zaciekłości, malowała się na niej melancholia.

- A spotkałeś ją po wojnie?

- Kiedy wróciłem do kraju, schowałem dumę do kieszeni i

wykręciłem jej numer. Dowiedziałem się od jej matki, że wyszła za

mąż. Nie zasypiała gruszek w popiele. Zaręczyła się już po czterech

miesiącach od mojego wyjazdu. Jakby mi strzelił między ślepia

komunistyczny Wietnamiec. Bądź co bądź, te sześć tygodni z nią

uważałem za najszczęśliwsze w moim życiu. Myślę, że kochałem

Marilyn. I nadal przechowuję o niej ciepłe wspomnienie.

Charles nie wiedział, co powiedzieć. Wydawało mu się, że miłość

mężczyzny była w tym przypadku dużo silniejsza od miłości kobiety.

W przeciwnym razie Marilyn nie znalazłaby tak szybko męża.

- Byliśmy idealistami - dorzucił Ben - choć każde idealizowało

rzeczywistość na swój własny sposób. Za idealizm zawsze trzeba

zapłacić.

Charles ciągle milczał. Ben objawił mu się od zupełnie innej

strony. Byli starymi przyjaciółmi i oto Charles uzyskał dowód, że

nawet o przyjaciołach wie się niewiele.

- Co wobec tego mi poradzisz?

Ben coś tam przez chwilę rozważał w duchu.

background image

- Musisz poznać swoje serce i zaufać mu. Spotkałeś Lanni i

polubiłeś ją. To o czymś świadczy. Ale bynajmniej nie o tym, że dla

niej jesteś gotów skakać z mostu lub w rozkosze małżeństwa.

Charles pomyślał o swoim młodszym bracie. Sawyer dokonał już

tego skoku. A przecież należał do twardzieli, którym zamiast kobiety,

nawet najpiękniejszej, wystarczał byle samolot.

- A swoją drogą, to trochę zaskoczyłeś mnie, Charles.

- Czy dlatego, że robiłem taki rejwach w związku ze ściąganiem

do Hard Luck tych kobiet?

- Bynajmniej. Po prostu uważałem do tej pory, że jesteśmy

uformowani z jednej bryły i podobni do siebie jak dwie krople wody.

- Jak to?

- Jesteś upartym facetem.

- Nie przeczę.

- I trochę samotnikiem.

Charles kiwnął głową.

- Słowem, myślałem, że żadnej kobiecie nie uda się wstrząsnąć

tobą do tego stopnia.

- Nie rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć?

Ben zsunął się ze stołka.

- Prosiłeś mnie o radę, udzieliłem ci jej. Z decyzjami nie musisz

się śpieszyć. Nic nie zapowiada jakichś gwałtownych zmian. Ciesz się

Lanni i obserwuj swoje serce.

- Trafiłeś w dziesiątkę. Cieszę się nią.

background image

Może nawet cieszył się nią za bardzo. I to był jeden z jego

przeklętych problemów. Wkrótce będzie musiał wyjechać w teren, by

kontynuować rozpoczęte przed miesiącem badania. Praca ta, uważał

dotąd, wymagała samotności, odosobnienia, absolutnego skupienia

się. Lecz oto zaczynał przeczuwać, że tym razem samotność nie

zapewni mu poczucia harmonii ciała i umysłu.

Pragnął wyjechać z Lanni. Co gorsza, gdyby pozostała w Hard

Luck, nie mógłby skupić się na pracy, gdyż myślałby przez cały czas

o Duke'u i jego kumplach, wyobrażając sobie ich podchody i

nieokrzesane umizgi. Charlesa nie ma, a więc wszystko dozwolone -

pod takim zapewne hasłem rozpoczynaliby każdy dzień. A poza tym

niebawem już miał zjechać do miasta Bill Landgrin na czele swej

bandy nafciarzy, ropiarzy, czy jak ich tam zwał. Charles ściągnął brwi

i zazgrzytał zębami. Nie odda Lanni żadnemu innemu mężczyźnie.

Sawyer dosłownie wbiegł do biblioteki, chociaż nie miał

dziesięciu lat i nie był Scottem.

- Abbey! Na śmierć zapomniałem o mięcie! - wykrzyknął i

wszystko wskazywało na to, że jest przerażony tym faktem.

- Jakiej mięcie? - Abbey odłożyła katalogowaną właśnie książkę i

zamrugała oczami.

- Przecież prosiłaś mnie, żebym polecił Johnowi kupić w

Fairbanks gałązki świeżej mięty, ale zupełnie wypadło mi to z głowy.

- Nie przejmuj się tym. Daleko ważniejszą rzeczą jest to, żeby

odebrać jutro z lotniska moich rodziców.

background image

- Jutro - powtórzył, jakby pragnął wyryć to sobie rylcem w

pamięci. - Zrobione.

- A co z twoją matką i Robertem? - Imię to nosił obecny mąż

Ellen.

- Mamę przywiezie Christian w sobotę. Natomiast Robert

dzwonił, że bardzo żałuje, ale ze swoją złamaną nogą nie nadaje się do

takich podróży. Przesłał nam też życzenia.

- Mam nadzieję, że poznam go przy innej okazji.

Sawyer z ciężkim westchnieniem opadł na krzesło.

- Ale urwanie głowy z tym wszystkim.

- Sam nastawałeś na ślub w przeciągu dwóch tygodni, więc mi tu

nie wzdychaj. - Podeszła i pogładziła narzeczonego po zmierzwionych

włosach.

Chwycił ją wpół i posadził sobie na kolanach.

- Powinniśmy byli uciec i wziąć ślub w Kalifornii. Wystarczyłaby

jedna sugestia z twej strony. A tak jestem ruiną człowieka. Podjąłem

się rzeczy ponad swoje siły.

- Przesadzasz, Sawyer. Radzisz sobie wspaniale. A co do ślubu w

Hard Luck i całej tej uroczystości, to uważam, że należy

przywiązywać wagę do takich symboli. Ta ceremonia ma być

publicznym wyrazem naszej miłości i naszego pragnienia życia w

związku małżeńskim. Oznacza ona również początek nowego etapu na

naszej drodze. Zbyt cię kocham, by zadowolić się jakimś pokątnym

ślubem i szybkim podpisaniem dokumentów.

background image

- A ja tak cię pragnę, że chyba oszaleję. - Przytulił twarz do jej

falujących pod sweterkiem piersi.

- Jeszcze tylko dwa dni, kochany. Krótkie dwa dni.

- Dla kogo krótkie, dla tego krótkie - odparł z miną

skrzywdzonego chłopca.

- Cierpliwości, najdroższy.

Spojrzeli sobie w oczy i odnaleźli u siebie taką samą namiętność.

To Abbey zależało, żeby ich noc poślubna miała autentyczny wymiar,

a Sawyer przystał na to. Zaskarbił tym sobie jej gorącą wdzięczność,

gdyż potraktowała jego zgodę jako kolejny dowód miłości.

- Sądzę - powiedział Sawyer, przełykając ślinę - że jesteś warta

czekania.

Roześmiała się i pocałowała go w czubek nosa.

- A teraz fora ze dwora. Nie będziemy się ściskać w bibliotece,

miejscu zarezerwowanym dla innych rozkoszy.

Było piątkowe popołudnie. Dzwoniły telefony. Lanni zwijała się

jak w ukropie. Miała już prawo czuć się pasowaną na sekretarkę biura

„Synów Północy". Radziła sobie całkiem nieźle, a szef, który ostatnio

zaniedbywał pracę, mając na głowie swój jutrzejszy ślub, był z niej

zadowolony.

Właśnie zjawił się w biurze po odwiezieniu z lotniska do domu

Wayne'a i Marii Murrayów, swoich przyszłych teściów, i miał minę,

jakby wreszcie przypomniał sobie o firmie i podjął decyzję odrobienia

zaległości.

background image

- Wracaj, Sawyer, do swoich gości. Nie jesteś mi tu potrzebny -

starała się wyperswadować mu ten pomysł.

- Dręczą mnie wyrzuty sumienia. Ostatnio pracujesz prawie na

okrągło, bez chwili odpoczynku.

- Wolę przyjmować twoje telefony i bawić się w bardzo ważną

osobę, niż umierać z nudów w domu babki przy pastowaniu podłóg

czy czyszczeniu mosiężnych klamek.

- Skoro wspomniałaś o Catherine... Czy Charles już wie, że jesteś

jej wnuczką?

- Nie - odparła, spuszczając wzrok.

- Ale chyba należy mu o tym powiedzieć?

Milczała do tej pory przed Charlesem w tej sprawie, gdyż bała się

jego reakcji. A im dłużej milczała, tym trudniejsze stawało się

przerwanie tego milczenia. Najchętniej zwaliłaby to na Sawyera, ale

on zapytał:

- Więc kiedy mu o tym powiesz?

- Już wkrótce.

Zrobi to po ślubie i weselu, kiedy życie w miasteczku powróci do

jakiej takiej normalności. Zdawała sobie sprawę, że niepodobna było

ciągnąć tego dłużej. W przeciwnym razie przemilczenie stanie się

oszustwem i zwodzeniem.

- No, to uspokoiłaś mnie - rzucił Sawyer i zgodnie z ostatnio

nabytym zwyczajem wypadł za drzwi.

Te jednak prawie natychmiast znów się otworzyły i do biura

wszedł Charles.

background image

Serce Lanni skoczyło i zaczęło bić w przyśpieszonym rytmie. Już

dawno uświadomiła sobie specyfikę swojego związku z Charlesem.

Łączyło ich coś w rodzaju obopólnego zauroczenia, które jednakże

bardzo trudno było przelać w zewnętrzne formy. Stąd bywały chwile,

gdy całowali się z namiętnością kochanków, a i takie, gdy rozmawiali

ze sobą co najwyżej jak dobrzy znajomi. Nigdy nie wiedziała, jak to

będzie przy następnym spotkaniu.

- Cześć, czy zastałem Sawyera? - zapytał Charles.

- Dopiero co był tutaj. Musieliście minąć się w drodze.

- Przyszedłem zapytać go o tę próbę ślubnej ceremonii.

Lanni rzuciła okiem na kalendarz.

- Odbędzie się dziś o dziewiętnastej.

- To wiem. Interesuje mnie przede wszystkim, czy muszę zjawić

się w smokingu.

- Nie sądzę. To, w czym jesteś, zupełnie wystarczy.

- Skoro tak uważasz. To właściwie drobny problem, a przecież

problem.

- Ja również wezmę udział w tej próbie. Będę grać na fortepianie

w zastępstwie orkiestry, która ma przyjechać z Fairbanks dopiero

jutro.

- To cudownie. A zatem mamy ślub... - Nabrał w płuca powietrza.

- Czy nie miałabyś nic przeciwko temu, żeby wystąpić na tej

uroczystości u mego boku... jako moja dziewczyna?

Twarz Lanni zajaśniała uśmiechem.

- Z prawdziwą ochotą.

background image

- Dzięki. Spotkamy się zatem w kościele. Wpadłbym po ciebie,

ale ten Sawyer skuł mnie łańcuchami. Żadnej swobody ruchów.

- Jesteś jego drużbą, a to zobowiązuje.

- Mam nadzieję, że mój braciszek nie zemdleje przy ołtarzu.

Kierując się jego wyglądem, najrozsądniejszą rzeczą byłoby

zarezerwować mu łóżko w szpitalu.

Lanni wybuchnęła śmiechem.

- Wytrwa. To twardy facet.

- Obyś się nie myliła.

Zapanowała chwila kłopotliwego milczenia. Lanni zaczęła

nerwowo porządkować leżące na biurku papiery. Charles bawił się

guzikiem u swojej koszuli, a czynił to z takim zapamiętaniem, jakby

uparł się go urwać.

- Pójdziesz ze mną po próbie na obiad do Bena? - wydusił

wreszcie z siebie.

Skinęła głową, uświadamiając sobie nagle, że nie było dotąd

takiej jego prośby, której by nie spełniła, i to z wielką radością.

- Ale mogę się spóźnić - dodała szybko. - Obiecałam pomóc przy

przystrajaniu kaplicy.

- Będę trzymał dla ciebie krzesło.

Uśmiechnęła się.

- A więc do zobaczenia na próbie o siódmej.

Kiedy odszedł, oparła się o biurko. Nie wiedziała, jak długo ze

sobą rozmawiali, ale w czasie tym nie padło ani jedno słowo z tych, za

jakimi tęskniła jej dusza.

background image

Próba ceremonii kościelnej pomyślana była po to, by spełnić w

zasadzie tę samą funkcję, co próba teatralna. Wszyscy mieli

przećwiczyć wstawania i siadania, właściwe reakcje na określone

słowa i wyuczone kwestie, miarę kroku i miarę oddechu.

Sparaliżowany Sawyer miał przede wszystkim wiedzieć, w którą

stronę się odwrócić, by ujrzeć swoją narzeczoną, oraz jak powiedzieć

to swoje „tak", by nie zabrzmiało jak „nie".

Od wszystkich też wymagano odpowiedniego skupienia i uwagi.

Niestety, Charles pod tym względem odróżniał się od reszty. Przez

cały czas jego spojrzenie dryfowało ku siedzącej za czarnym

instrumentem Lanni. Dlaczego akurat w tej chwili pozwalał sobie

myśleć o jej słodkich ustach, zupełnie nie miał pojęcia. Oddawał się

zmysłowym doznaniom w świątyni Pana i to nie mogło ujść mu bez

kary.

- Charles, czy mnie słuchasz?

Oderwał wzrok od Lanni i spojrzał na wielebnego Wilsona,

duchownego obsługującego cały ten obwód Alaski.

- Przepraszam - bąknął, niczym przyłapany na psocie uczniak.

- Uważaj - szepnął mu do ucha Sawyer - niebawem będę cię

potrzebował.

Och, ten paradny braciszek, westchnął w duchu Charles. Czy

zawsze skądinąd sensowni mężczyźni zachowują się w dzień swojego

ślubu jak ostatnie niedorajdy?

- Myślę, że musimy powtórzyć wszystko od początku - zwrócił

się wielebny Wilson do weselnego zgromadzenia. - Wyczuwam tu

background image

pewne skrępowanie, wyraźną sztywność w ruchach, a przecież

będziemy jutro uczestniczyć w czymś niewątpliwie radosnym i

podnoszącym na duchu.

Powtórka trwała ponad dwa kwadranse, lecz tym razem Charles

stanął na wysokości zadania. Nawet nie zapomniał w odpowiedniej

chwili szturchnąć w żebra gapowatego Sawyera. Raz tylko spojrzał na

Lanni. Wyglądała prześlicznie w swojej białej sukience, a muzyka,

jaka płynęła spod jej palców, spowijała ją niepowtarzalnym czarem.

- Wiesz, zdecydowałem się poczekać na ciebie, aż skończysz -

rzekł, podchodząc do fortepianu. - A potem pójdziemy razem do

Bena.

Lanni spojrzała na Pearl Inman, która stała pod filarem z torbą

pełną białych wstążek.

- Lepiej idź i trzymaj to krzesło, jak obiecałeś. Wiązanie kokard i

zawieszanie ich na ławkach zajmie mi najwyżej kwadrans.

- Masz rację - zgodził się bez żadnych dyskusji, uświadamiając

sobie, że towarzystwo, które udało się z kościoła prosto do baru,

pewnie rozgląda się za drugim, po panu młodym, w hierarchii

ważności mężczyzną.

I tak faktycznie było. Gdy zjawił się u Bena, powitały go liczne

okrzyki. Lokal był już odświętnie udekorowany. Z sufitu zwieszały

się różnobarwne girlandy, a każdy stolik przybrany był świeżymi

kwiatami. Wskazano mu miejsce przy Abbey. Przepychając się do

stolika młodej pary, chwycił po drodze pierwsze wolne krzesło i

postawił je przy swoim.

background image

- Dla kogo to krzesło? - zapytał Sawyer.

- Dla Lanni - odparł z lekko wyzywającą miną.

- Oczywiście - rzekł Sawyer i uśmiechając się pod wąsem,

szepnął coś do Abbey.

Ta zareagowała stłumionym śmiechem.

Charles sapnął. Jego brat i przyszła bratowa zachowywali się,

jakby nie znali podstawowych zasad grzeczności. Ale cóż, w takim

dniu musiał im to wybaczyć.

Z kuchni dochodziły smakowite zapachy. Po chwili na stolikach

zaczęły pojawiać się kopiaste talerze, roznoszone przez co młodsze

mieszkanki Hard Luck, zaś ubrany w biały fartuch i takąż czapkę Ben,

niczym Flap grający folę kucharza, ogarniał pole kulinarnej bitwy z

niedościgłych wyżyn swych strategicznych koncepcji. Na jego twarzy

gościł triumfalny uśmiech.

W drzwiach stanęła Lanni. Charles podniósł rękę, chcąc zwrócić

na siebie jej uwagę, ale ubiegł go Ted Richards, jeden z nowo

przyjętych pilotów. Podszedł do Lanni i z uprzejmym ukłonem

wskazał na wolne miejsce przy swoim krześle.

Ręka Charlesa znieruchomiała w powietrzu.

- Wygląda na to, że Ted kradnie ci dziewczynę - dobiegł go z tyłu

czyjś sarkastyczny głos.

Poderwał się i jął przepychać ku drzwiom.

- Lanni - rzekł, bezceremonialnie przerywając Tedowi jego karesy

- trzymam dla ciebie wolne krzesło.

background image

- Właśnie prosiłem ją, by usiadła przy mnie - upomniał się o

swoje Ted.

- Ja byłem pierwszy. - W Charlesie wszystko dosłownie gotowało

się.

- Przykro mi, Ted - powiedziała Lanni przepraszającym tonem i z

uśmiechem, który mógł nawet mordercy wytrącić nóż z ręki - ale

Charles faktycznie był pierwszy.

- Co się dzieje z tymi O'Halloranami?- zapytał głośno Ted

siedzącego obok pilota, gdy już ptaszek umknął mu z ręki. - Wołają na

całą Alaskę, że kobiety, które sprowadzają, sprowadzają z myślą o

nas, swoich pilotach. A kiedy już dochodzi co do czego, zagarniają je

dla siebie.

Kilku mężczyzn pokiwało głowami na znak pełnej aprobaty.

Charles chciał zareagować i nawet już zaczął się podnosić, lecz Lanni

powiedziała, że czuje się okropnie głodna.

- Ben przeszedł dziś samego siebie - powiedział Sawyer. -

Skosztuj, proszę, tej wędzonej szynki i nie lekceważ tamtych sałatek.

- Zjadłabym nawet konia z kopytami.

- Koń z kopytami będzie w jadłospisie dopiero w przyszłym

tygodniu - powiedział Charles, który dość szybko odzyskał humor.

Jedzenie było naprawdę wspaniałe. Zdumiewało odwagą

połączeń, subtelnością smaków, a nawet artystycznym doborem barw.

Przyszedł czas na komizm. Goście usłyszeli cztery pochwalne

komediowe mowy. Drugą w kolejności wygłosił Charles. Przedstawił

background image

brata jako człowieka, który wie, czego chce, i wie, jak to osiągnąć.

Nie wie tylko, co ze zdobyczą zrobić.

Potem Abbey i Sawyer wstali, by podziękować wszystkim

zebranym przyjaciołom. Osobno zwrócili się z podziękowaniem do

tych, dzięki którym ten i jutrzejszy dzień stały się w ogóle możliwe.

Gdy padły te słowa, na twarzach Scotta i Susan pojawiły się tak

chełpliwe uśmiechy, jakby to oni położyli największe zasługi.

Nie bardzo wiedząc, co robi, Charles chwycił pod stolikiem dłoń

Lanni.

- Odprowadzę cię do domu - szepnął jej do ucha.

- A co z wieczorem kawalerskim?

- Trochę się spóźnię. Nic nie szkodzi.

- Jesteś pewien?

Kiwnął z przekonaniem głową. Miał nadzieję, że Lanni w

równym stopniu chce spędzić z nim kilka chwil na osobności, jak on

tego pragnął. Ich wspólne wyjście nie mogło oczywiście obyć się bez

komentarzy, ale nie dbał o to. Nic a nic.

Wstali i pożegnawszy się, opuścili restaurację. Charles przyrzekł

Sawyerowi szybki powrót. Szli ulicą, trzymając się za ręce. W

perspektywie rysował się masywny dom Catherine Fletcher.

- Powinieneś był mimo wszystko pozostać na przyjęciu. Chyba

wiesz, co będą mówić.

- Nie wiem i nie chcę wiedzieć.

Obdarzyła go prowokacyjnym uśmiechem.

background image

- Słyszałam od Pearl Inman, że w Hard Luck zanosi się na nowy

ślub.

Charles przełknął ślinę. Nowy ślub. Jego i Lanni? Przypomniał

sobie radę Bena. Cierpliwie czekać i obserwować.

- Niech sobie ludzie gadają. Widocznie znajdują w tym rozrywkę.

- Nie sądzę jednak, by Pearl ciebie miała na myśli.

- Więc kogo?

- Dotty Harlow i Pete'a Livengooda.

- Dotty? Tę posuniętą już w latach nową pielęgniarkę?

Wieczorna bryza bawiła się włosami Lanni i jej białą sukienką.

Piersi, brzuch, łono, uda, to wszystko było teraz jak wyrzeźbione w

nieskazitelnej bieli.

- Pete też nie jest już młodzieniaszkiem.

- A ty jesteś piekielnie ładna.

Spuściła oczy i zarumieniła się, przez co stała się jeszcze

piękniejsza. Doszli do domu Catherine. Lanni stanęła na pierwszym

schodku i odwróciła się. Byli teraz równego wzrostu.

- Dzięki za odprowadzenie.

- Dzięki za pozwolenie mi na to.

Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, a potem pchnęło ich ku sobie

to samo pragnienie. Spletli się w tak spazmatycznym uścisku, jakby

już czekał samolot i jedno z nich miało odlecieć na zawsze. Od Lanni

bił żar, promieniujący z jej włosów, warg i nabrzmiałych sutek. Płonął

też Charles. Drążył jej usta językiem, gniótł dłońmi plecy i biodra,

bódł twardym podbrzuszem. Lanni pozwalała mu na wszystko.

background image

I nagle, pchnięci z kolei tą samą obawą, odskoczyli od siebie.

Dyszeli. Lanni drżącą dłonią odgarnęła włosy z twarzy.

- Chyba powinieneś... dołączyć do swoich przyjaciół.

To była rozsądna rada, tak rozsądna, że aż sprawiająca ból.

Dlaczego człowiek musi być opanowany? Dlaczego nie może iść po

prostu na pasku swych pragnień?

- Jutro będą tańce - powiedział.

- Tak, wiem.

- Nie jestem najlepszym tancerzem.

Milczała.

- Zarezerwujesz pierwszy taniec dla mnie?

Wyciągnęła rękę, żeby pogładzić go po policzku, jednak w

ostatniej chwili zmieniła zamiar.

- Och, ty dzieciaku.

Po chwili Charles znów szedł ulicą, ale tym razem sam. Wracał

do Bena. Spoglądał w swoje serce. To, co widział, przerażało go i

zachwycało zarazem.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Charles zadarł głowę. Na tle błękitnego nieba schodził do

lądowania dwusilnikowy „Baron", jeden z samolotów „Synów

Północy". Była w nim jego matka. Nie widział jej chyba pół roku. Nie

uważał się za dobrego syna. Christian i Sawyer zostawili go pod tym

względem daleko w tyle. Ellen u boku Roberta, swojego drugiego

background image

męża, jakby odżyła. Po blisko pięćdziesięciu latach udręki zasługiwała

zresztą na pogodną starość.

Samolot dotknął kołami płyty lotniska, wyhamował i zaczął

kołować. W końcu się zatrzymał. Pierwszy w otwartych drzwiach

pojawił się Christian i pomógł wysiąść matce. Duke Porter, który

stanął na ziemi ostatni, taktownie uznał, że będzie tu raczej zbędny i

machnąwszy im z uśmiechem ręką, poszedł w kierunku baraku.

Przytrzymując dłonią przed wiatrem swój słomkowy kapelusik,

Ellen przez chwilę lustrowała lotnisko i widoczne w oddali Hard

Luck. I dopiero gdy oswoiła się na powrót z tym krajobrazem swego

wieloletniego wygnania, przeniosła wzrok na Charlesa.

Wydawała się niesłychanie drobna i krucha w tej swojej

jasnoniebieskiej sukience i granatowym sweterku. Była kiedyś piękną

kobietą, delikatną, rasową, o szlachetnych rysach, i wciąż

zachowywała ślady dawnej urody. Charles nigdy nie mógł zrozumieć,

dlaczego wybór ojca padł właśnie na taką istotę. Jak gdyby ojciec

wyniósł orchideę z cieplarni i zasadził ją na kamienistym gruncie

chłostanej lodowatymi wichrami tundry.

- Charles, chłopcze, ty z roku na rok stajesz się coraz bardziej

przystojny - wykrzyknęła, całując na powitanie najstarszego syna.

- Nie bądź taką komplemenciarą, mamo - wtrącił się Christian. -

Widzisz przecież, że jest w smokingu, a jest to ubiór, który jeszcze

żadnemu mężczyźnie nie ujął urody.

Charles faktycznie paradował od rana w smokingu i bynajmniej

nie czerpał z tego żadnych przyjemności. Czuł się jak w

background image

średniowiecznej zbroi. Kołnierzyk koszuli wpijał mu się w szyję i na

serio liczył się z możliwością, że udusi się do wieczora.

- Na ciebie również czeka smoking. Jak widzicie, Sawyer myśli o

wszystkich i wszystkim.

Christian spoważniał. Nie uśmiechała mu się perspektywa takiej

przebieranki.

- A jaka jest ta jego wybranka? - zapytała Ellen.

- Na pewno polubisz Abbey, mamo.

- Nie wiem, czy ją polubię, oby tak było, jednakże Abbey już ma

u mnie dług wdzięczności. Dokonała czegoś, o czym myślałam, że

nigdy się nie zdarzy.

- Mianowicie?

Na twarzy Ellen odmalowało się zdumienie. Zawsze sądziła, że

jej synom nie brakuje inteligencji.

- Sprawiła, że Sawyer pożegnał się z tymi swoimi bzdurnymi

ideami o kawalerstwie i wyłącznym poświeceniu się Alasce. Nalała

mu oleju do głowy. A poza tym, nie zapominajcie, obdarzyła mnie

dwójką wnucząt.

Teraz z kolei Charles okazał zdziwienie.

- Tak się cieszysz ze swojej roli babki?

- W moim wieku dobrze jest odgrywać coraz to nowe role. To

dodaje młodości i napełnia ochotą do życia. Długo czekałam na swoje

pierwsze dziecko, ale przysięgam, z jeszcze większą niecierpliwością

oczekiwałam wnuczka.

background image

- Twój wnuczek ma na imię Scott, a wnuczka Susan. Fajne

dzieciaki.

- Będę je psuła, aż zupełnie popsuję. - Radośnie zachichotała. -

Ale niech jeszcze raz ci się przyjrzę. - Cofnęła się o krok. - Och,

Charles, wyglądasz jak książę Kentu. Jestem z ciebie dumna.

Charles nie pamiętał, by jego matka kiedykolwiek go tak

chwaliła. Tym większą więc jej słowa sprawiły mu teraz przyjemność.

- Dziękuję, mamo.

Ellen wzięła go pod ramię.

- A teraz prowadź mnie do mojej synowej. Chcę się z nią

przywitać, zanim zaleję się łzami.

- Ależ, mamo, nie mów mi tylko, że będziesz płakać na weselu

Sawyera.

- Właśnie mam taki zamiar. To moje prawo. Prawo matki.

Zasłużyłam sobie na nie.

Parafialny kościółek nabity był do ostatniego miejsca. Zjawili się

wszyscy, gdyż każdy w jakimś stopniu czuł się odpowiedzialny za los

młodej pary. Na twarzach malowała się podniosła radość.

Szmerem powitano zjawienie się dwóch braci, Sawyera i

Charlesa. Obaj mężczyźni, z wyglądu książęta krwi, wolnym krokiem

podeszli do ołtarza. Tam odwrócili się i czekali, aż dołączy do nich

panna młoda.

Kościół nie miał organów, więc pomyślano na ten dzień o

orkiestrze. Składała się z pianisty, skrzypka, gitarzysty i akordeonisty.

background image

Rozległy się dźwięki weselnego marsza. Wszyscy wstali z miejsc i

zwrócili się ku frontowym drzwiom.

Nie tyle stanęła, co raczej zaistniała w nich Abbey, cała w

puszystej brzoskwiniowej pianie swojej długiej sukni, z wianuszkiem

różowopomarańczowych azalii we włosach. Wiązanka, którą trzymała

w dłoni, była kompozycją kremowych róż i polnych kwiatów. Drugą

ręką wspierała się na ramieniu ojca.

Polne kwiaty przypomniały Lanni tamtą przygodę w tundrze.

Rzecz jasna, uciekając przed niedźwiedziem, porzucili swoje bukiety,

które miały być przechowywane w chłodnym i ciemnym miejscu do

dnia dzisiejszego. A jednak, mimo wszystko, idea ogarnięcia

miłującym sercem całej tej polarnej krainy przetrwała w tych kilku

pierwiosnkach i stokrotkach w wiązance oblubienicy.

Abbey, jak każda panna młoda, jaśniała urodą. Biło z niej

szczęście, które spływało również na zgromadzonych świadków. Lecz

ona nie widziała ich. Patrzyła na Sawyera, boleśnie odległego w

perspektywie nawy głównej, i tylko on jeden istniał dla niej w tej

chwili. Przesłała mu uśmiech tak promienny, że Lanni aż zakręciły się

łzy w oczach. To była miłość, najprawdziwsza miłość. Nie było w

kościele człowieka, który nie chciałby tak kochać i tak być kochanym.

Nie tylko Lanni płakała. Ben Hamilton, który stał naprzeciwko i

którego ledwie co dzisiaj poznała, tak odmienił go włożony na tę

okazję elegancki garnitur, wyciągnął chusteczkę i wydmuchał w nią

nos. A potem, obejrzawszy się na wszystkie strony, czy czasami nikt

go nie obserwuje, przeciągnął dłońmi po załzawionych oczach.

background image

W tym momencie Abbey i Sawyer podali sobie dłonie i zwrócili

się twarzami ku wielebnemu Wilsonowi. Zabrzmiały słowa Pisma

Świętego. Lanni nie wiedziała już, czego słuchać i na co patrzeć. Czy

słuchać podniosłych, a przecież prostych i miłosiernych słów

Ewangelii, czy też głosu własnego serca? Czy patrzeć na parę młodą,

czy też na Charlesa O'Hallorana?

Wyglądał dzisiaj tak wspaniale, że aż duma rozpierała jej piersi.

Miało się wrażenie, jakby sam czekał na oblubienicę. I serce

podszepnęło Lanni, że miałaby prawo nią zostać, bo kochała, kochała

go gorąco i bezgranicznie.

Wielebny Wilson poprosił Abbey, by powtarzała za nim słowa

przysięgi. Abbey wyprostowała się. Spojrzała na Sawyera. Widać

było, że tyleż jemu za chwilę będzie przysięgać, co samemu Bogu.

„Przysięgam kochać cię aż do..."

Kochać! Słowo to zapadło w umysł Charlesa niczym rozjarzona

światłami sonda, rozpraszająca podmorskie ciemności. Zrozumiał w

jednej chwili, dlaczego Sawyer, który cierpliwie czekał trzydzieści

trzy lata, nagle uznał, że musi wziąć ślub w przeciągu dwóch tygodni.

Miłość może być niespieszna i nierychliwa, ale gdy się już pojawi,

poraża z szybkością błyskawicy. Wtedy wszystko staje się oczywiste,

a zwłoka naprawdę nie ma większego sensu. Trzy miesiące, rok, pięć

lat - zaiste nic tu już nie zmienią.

Zdumiewające, ale dlaczego on, Charles, doświadczył dopiero

teraz owego porażenia? Bo przecież go doświadczył. Nie musiał już

czekać i obserwować swojego serca. Ujrzał wreszcie prawdę,

background image

zobaczył swoją miłość i miała ona na imię Lanni. Powtarzał w

myślach słowa przysięgi wymawiane przez brata.

Nadszedł wreszcie moment, gdy kapłan ogłosił Sawyera i Abbey

mężem i żoną i z dobrodusznym uśmiechem na twarzy kazał im się

pocałować. Kościół zahuczał od wiwatów. Ludzie śmiali się, płakali,

krzyczeli, klaskali w dłonie. Ben ponownie wyjął chusteczkę i trzymał

ją bardzo długo w okolicach nosa.

Zaczęto wstawać z miejsc i cisnąć się ku wyjściu. Tłum rzucił

Charlesa na Lanni. Chwycił ją za rękę, a ona oddała mu uścisk.

Żadnego słowa, żadnego nawet spojrzenia, z którego można byłoby

coś wyczytać. Udało mu się wyciągnąć ją z ciżby do nawy bocznej.

Wiedział, że jest potrzebna Abbey do krojenia tortu, znał również

swoje obowiązki. A jednak musiał przekazać jej swoje przesłanie.

Podniosła ku niemu oczy. Rozpaczliwie pragnęła go dotknąć.

Uniosła rękę i o ile wczoraj przy pożegnaniu zaniechała pieszczoty,

teraz musnęła opuszkami palców jego ciepły, wygolony, twardy

policzek.

Bez słowa chwycił ją w ramiona.

- Lanni...

- Wiem, wiem...

- Także to czujesz?

- Całą sobą.

- Teraz nie możemy. Później.

Kiwnęła głową.

background image

Puścił ją i odszedł szybkim krokiem. Po chwili wtopił się w tłum

weselników. Została sama. Chciało się jej płakać i śmiać

równocześnie. Jak ona wytłumaczy to swoim rodzicom? Pewnie

powiedzą jej, że oszalała. I w jakimś tam sensie będą mieli rację.

Chcieli, by doświadczyła w swym życiu miłości. Liczyli na to. Ale nie

miłości do Charlesa O'Hallorana.

Tak, była zakochana. Jak tylko zakochana może być

dwudziestotrzyletnia kobieta, kochająca po raz pierwszy. I jeśli nawet

nie zrozumieją tego rodzice, zrozumie to Mart. I również Karen, jej

była szwagierka. A jeśli uda się jej przekonać świat o swoim

szczęściu, to rodzice z radością zaakceptują jej wybór.

Największą zagadką była babcia. Jej reakcji nie sposób było

przewidzieć. Ale zanim powiadomi Catherine Fletcher o swojej

miłości, musi najpierw powiadomić Charlesa o Catherine, i to jak

najszybciej.

Był zapewne najgorszym drużbą w całym stanie Alaska w

przeciągu ostatnich dziesięciu lat, pomyślał później Charles. Witał

gości, wymieniał z każdym jakieś słowa, ale czynił to z takim

roztargnieniem, że nawet nie pamiętał, co mówił i czy w ogóle

trzymało się to kupy.

Dziwne zachowanie syna nie uszło uwagi stojącej przy nim Ellen.

- Charles - wyszeptała, gdy strumień napływających gości zaczął

wyraźnie rzednąć - co się z tobą dzieje?

- A co ma się dziać?

background image

- Nie patrzysz na swoich rozmówców. Wydaje się, jakbyś kogoś

szukał.

Charles poczuł, że został przyciśnięty do muru.

- Spotkałem kogoś wyjątkowego, mamo. Gdy skończy się część

oficjalna, chciałbym przedstawić ci tę osobę.

Ręka matki dotknęła ramienia syna.

- Czy chcesz przez to powiedzieć, że zakochałeś się?

Już nie odczuwał wahań.

- Tak.

- Mój Boże! - Ellen przycisnęła dłoń do serca. - Kiedy? Kim ona

jest? Dlaczego jeszcze nic o niej nie wiem?

- Znam Lanni od kilkunastu dni.

- Sawyer, jak wiesz, nie patrzył na kalendarz. Prędko sfinalizował

sprawę.

- Wiem, mamo.

- I o ile mogę wyrazić swoje zdanie, uczynił trafny wybór.

W oczach Charlesa błysnął sceptycyzm.

- Powiedziałabyś tak, nawet gdyby ożenił się z szympansicą.

- Nie kpij ze mnie, chłopcze. Pewnie, że cieszy mnie sam fakt, że

jeden z moich synów założył rodzinę. Niemniej w ocenach osób

staram się być bezstronna i obiektywna. Abbey podbiła moje serce.

- Oczywiście, mamo - padła komicznie potulna odpowiedź.

- A teraz powiedz mi coś o tej twojej młodej lady.

- Jeszcze nie jest moja. Należy do kobiet, które zatrudnił

Christian. Pracuje obecnie jako sekretarka w naszej firmie. Pochodzi z

background image

Seattle lub przynajmniej ostatnio tam mieszkała. Ukończyła niedawno

uniwersytet w Waszyngtonie.

- Pokaż mi ją.

Charles pobiegł spojrzeniem ku centralnemu miejscu na sali

gimnastycznej, zamienionej na ten wieczór na salę balową, gdzie

Lanni kroiła tort, wręczając porcje podchodzącym gościom. Robiła to

z takim ujmującym wdziękiem, że człowiek patrzyłby na nią bez

końca.

- Czy to tamta blondynka? - spytała Ellen.

- Tak.

- Och, Charles, ona jest przeurocza.

- Fakt, że jeszcze nigdy dotąd nie spotkałem takiej dziewczyny.

Trapię się tylko tym, że należymy niemal do dwóch różnych pokoleń.

Ellen delikatnie poklepała syna po ramieniu.

- Głupstwo. Pięć, sześć lat to żadna różnica.

- Dwanaście.

- Arytmetyka nie ma tu nic do rzeczy - rozstrzygnęła matka.

- Jest jeszcze jedna rzecz. Często wyjeżdżam w teren i nie ma

mnie całymi tygodniami. Taką już mam pracę.

- Czy dla niej stanowi to jakiś problem?

- Nie wiem. Nie poruszyłem z nią jeszcze tego tematu.

- Więc ją zapytaj - poradziła Ellen, dając tym dowód zdrowego

rozsądku.

background image

W sumie Charles czuł się w siódmym niebie, że matka tak łatwo

zaakceptowała Lanni, i to widząc ją z odległości niemal dwudziestu

metrów.

- Chcę, żebyś ją poznała.

- Mam nadzieję, że stanie się to jeszcze tego wieczoru.

Orkiestra, która przed chwilą skończyła wiązankę melodii na

powitanie młodej pary, jak również weselników, zaczęła grać teraz

przebojowe kawałki taneczne. Sawyer i Abbey pierwsi stanęli na

parkiecie. Tworzyli parę godną malarskiego pędzla. Kawaler i Róża,

którzy dostali się w wir tajfunu.

Charles odprowadził Ellen na jej honorowe miejsce za stołem,

gdzie od razu zajęła się nią Pearl Inman, jedyna, jak się wydawało,

przyjaciółka matki w Hard Luck, sam zaś pośpieszył do Lanni.

Powitała go promiennym uśmiechem.

- Tortu?

- Oczywiście. Ale co z naszym tańcem?

Lanni spojrzała na stojącą obok Louise Gold, mieszkankę miasta i

bliską przyjaciółkę Abbey.

- Idźcie tańczyć - powiedziała Louise, która była ponadto matką

najbliższego kumpla Scotta. - Wszyscy już prawie dostali swój

kawałek tortu.

Jej syn, Ronny, wywijał właśnie na parkiecie z małą Chrissie

Harris, córką miejscowego szeryfa, i Louise przyglądała się temu z

niejakim rozbawieniem.

background image

- Tylko pamiętaj, uprzedzałem - zwrócił się Charles do Lanni - nie

jestem Fredem Astaire'em.

- A ja nie jestem Ginger Rogers.

Przypadkiem, a może zrządzeniem losu, orkiestra grała teraz

przewodni

motyw

jednego

z

najsławniejszych

musicali

hollywoodzkich, słodką melodię przypominającą walca. Charles objął

w talii swoją partnerkę i... popłynęli.

Lanni, z głową pochyloną na jedno ramię i zamkniętymi oczami,

zdawała się w upojeniu unosić na falach melodii. Patrzył na nią i czuł,

że coś rozsadza mu piersi. Chciałby natychmiast dać upust miłosnemu

uniesieniu, lecz szkoda mu było wyrywać ją z tego rozkosznego

omroczenia.

A potem, po krótkiej przerwie, muzyka stała się skoczna i

rytmiczna. Nie korespondowało to w żadnym stopniu z nastrojem

Charlesa. Lanni również zrobiła rozczarowaną minkę. Chwilę stali bez

ruchu, by następnie, rozumiejąc się bez słów, opuścić salę i w ogóle

szkolny budynek. Zwarli się w pocałunku w kącie boiska, w pobliżu

huśtawek. A kiedy już nasycili pierwsze pragnienie, Lanni usiadła na

jednej z nich.

- Zawsze lubiłam się huśtać - powiedziała po chwili milczenia.

Zrozumiał ukrytą w tym prośbę i kilkoma mocnymi pchnięciami

rozbujał drewniane krzesełko.

- Myślę, że Opatrzność nie jest tak zupełnie pozbawiona poczucia

humoru - zauważył Charles, stając z boku, żeby Lanni swobodnie

mogła się huśtać.

background image

- Jaśniej, panie geologu.

- Nabijałem się z Sawyera, że tak łatwo dał się usidlić kobiecie. A

teraz sam jestem w potrzasku.

- Naprawdę tak znęcałeś się nad biednym Sawyerem?

- Przeze mnie o mało co nie stracił Abbey.

- Żartujesz?

- Gdy wróciłem do Hard Luck, przeraziła mnie zmiana, jaka

zaszła w moim tak zrównoważonym zawsze braciszku. Posunąłem się

nawet do tego, że zaproponowałem Abbey opłacenie kosztów jej

powrotu do Seattle. Wiesz, wedle zasady, co z oczu, to i z serca.

- Ale Abbey została.

- Na szczęście. A teraz ty tu jesteś i chyba zastrzeliłbym faceta,

który namawiałby cię do wyjazdu.

Uciekła w bok ze spojrzeniem.

- Charles, muszę...

- Daj mi najpierw dokończyć. Zakochałem się w tobie od

pierwszego wejrzenia. Tak piszą w powieściach, lecz okazuje się, że

to naprawdę jest możliwe. Nic do tej pory nie wiedziałem o miłości. A

teraz wszystko, co wiem, wiem dzięki tobie.

- Och, Charles.

Wszystkiego mógł się spodziewać, ale nie tej udręki, jaka

odmalowała się na jej twarzy.

- Wiem, że masz masę obowiązków związanych z weselem, ale

musiałem cię tu przyciągnąć, by odsłonić przed tobą moje serce,

background image

Lanni. Nie wyznana miłość potrafi bowiem człowieka wypalić od

środka, wydrążyć go niczym tykwę.

- Ja też cię kocham, Charles.

Napięcie ustąpiło. Otrzymał ów bezcenny dar, na który czekał.

- I co zrobimy z naszą miłością?

- A czy musimy coś z nią robić?

- Masz rację.

Aż zawstydził się, że powiedział to z taką ulgą w głosie. Nie był

jeszcze gotowy na małżeństwo. Stan, w jakim się znalazł, był dla

niego całkowitą nowością. Jak każdy człowiek, potrzebował czasu, by

przywyknąć do pewnych rzeczy i oswoić się z nimi. Musiał ustrzec się

błędu. Nie wyobrażał sobie bowiem inaczej małżeństwa, jak tylko w

tradycyjny sposób. Dla niego był to związek do grobowej deski.

Nachylił się i pocałował Lanni.

- Musimy chyba wracać na salę.

- Tak. - W jej głosie nie wyczuwało się entuzjazmu.

- Moja matka bardzo chce cię poznać.

- No, to na co czekasz?

Na parkiecie wirowało kilkanaście par. Ben Hamilton i John

Henderson, z braku partnerek, walcowali sami. Było to tyleż

pocieszne, co bardzo sympatyczne. Duke Porter spojrzał na Lanni,

potem na Charlesa, jakby chcąc oszacować swoje szanse zatańczenia z

dziewczyną, którą odprowadził kiedyś do domu po obiedzie u Abbey.

Pożerali ją wzrokiem również inni samotni mężczyźni.

background image

Ale to Christian pierwszy ośmielił się podejść. Nic dziwnego, był

bratem szczęściarza. Mógł liczyć na pewne względy.

- Czy mogę zagarnąć cię do tańca? - zapytał Lanni, udając, że nie

zauważa Charlesa.

Zawahała się.

- Może później. Obiecałam coś Charlesowi. Chce mnie

przedstawić waszej mamie.

- Okay, może być później. Lecz skoro już mowa o przedstawianiu

sobie ludzi, to byłbym rad, gdyby mój zapominalski braciszek

pomyślał również o zapoznaniu nas ze sobą. Niby się znamy, ale

formalnym względom nie stało się zadość.

Charles nie bardzo rozumiał, o co Christianowi chodzi. Przecież

znał Lanni bardzo dobrze. Poznał ją pierwszy, jeszcze w Seattle.

Najwidoczniej więc wypił dziś o jeden kieliszek za dużo i teraz

ponosiła go fantazja. Zignorował więc prośbę brata i powiódł Lanni

ku Ellen. Christian jednak nie dał za wygraną. Podreptał za nimi

niczym pokojowy piesek.

Charles dokonał prezentacji. Ellen Greenleaf i Lanni Caldwell

podały sobie ręce.

- Usiądź, proszę - powiedziała starsza pani, wskazując na wolne

krzesło obok. - Charles niewiele mi o tobie powiedział.

Christian pomrukami i chrząknięciami starał się zwrócić na siebie

uwagę towarzystwa, a kiedy nie odniosło to oczekiwanego skutku,

wypalił:

background image

- Nie traktujcie mnie, jakbym nosił czapkę niewidkę. Jako

pełnoprawny obywatel Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej

domagam się podobnej prezentacji.

- Tylko mi nie mów, że nie poznajesz Lanni - powiedział tyleż

rozbawiony, co poirytowany Charles.

- Może znaliśmy się w poprzednim życiu, ale na pewno nie w

obecnym.

- Jest naszą sekretarką. Sam ją zatrudniłeś.

Christian zdziwił się i natychmiast odzyskał powagę.

- Zatrudniłem, owszem, ale inną kobietę. Nazywa się Mariah

Douglas i przyjedzie do Hard Luck dopiero za tydzień.

- Myślę, że powinnam się wtrącić i wyjaśnić pewne sprawy -

odezwała się Lanni, zaś jej drżący głos przykro kontrastował z

wesołym gwarem wokół.

- Lanni, co tu się dzieje? - Charles miał minę człowieka

zagubionego w ciemnym lesie.

- Christian mówi prawdę. Nie jestem tą sekretarką z Seattle.

Zastępuję ją chwilowo... Przyjechałam tu z Anchorage, gdzie

mieszkam... Miałam wysprzątać dom mojej babci. Sawyer zamierza

go wynająć dla przyjezdnych kobiet. Moja babcia to Catherine

Fletcher.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

- Charles, tu chyba zaszła jakaś pomyłka. - Policzki Ellen nabrały

kredowej barwy.

Charles i Lanni mierzyli się spojrzeniami.

- Żadna pomyłka, mamo. Wygląda na to, że zrobiono ze mnie

głupca.

Powiedziawszy to, odwrócił się i odszedł. Lanni nagle opadła z

sił. Zbyt dużo kosztowała ją chwila, kiedy mogła obserwować z

bliska, jak wali się w gruzy dopiero co wzniesiona budowla.

- Przepraszam, pani Greenleaf - wyszeptała. - Naprawdę nie

chciałam sprawić pani przykrości w tym radosnym dla niej dniu.

- Przykro mi, Lanni, nie przeczę. - Oczy starej kobiety zaszły

smutkiem. - Wiele zła nagromadziło się między naszymi rodzinami.

Tego nie można zmazać jednym pociągnięciem ręki. Nie życzę twojej

babce źle, ale też nie chciałabym jej więcej widzieć...

- Rozumiem. - W podtekście tych słów zostało powiedziane: „Jej

ani nikogo z jej bliskich". - Cieszę się, że mogłam panią poznać.

Ellen nie zdobyła się na podobną uprzejmość. Po prostu skinęła

głową.

Lanni odwróciła się i odeszła. Nogi miała jak z ołowiu, i w gardle

coś uwierało, jakaś grudka goryczy. Ludzie i przedmioty skryli się za

matowym szkłem. W instrumentach orkiestry zerwały się struny.

Jedynie akordeon rzewnie zawodził. Dotarła do przeciwległego końca

sali i opadła na krzesło.

Usłyszała głos Abbey:

background image

- Lanni, co się stało? Charles wybiegł gdzieś jak szalony.

Czuła się winna. Wprowadziła dysonans do ogólnej harmonii

weselnego dnia.

- Charles właśnie dowiedział się, że Catherine Fletcher jest moją

babką. Powinnam była już dawno mu o tym powiedzieć, ale nie

przywiązywałam do tego faktu większej wagi. Sądziłam naiwnie, że

przeszłość nas nie dotyczy, że możemy chodzić po ziemi bez tego

bagażu.

Abbey uścisnęła jej dłoń.

- Daj mu trochę czasu.

Oczywiście, że da mu trochę czasu. Ale też nigdy nie zapomni

błysku gniewu i obrażonej dumy w jego oczach.

- Och, nie przejmuj się nami, Abbey. To jest twój dzień i nic nie

powinno go zepsuć.

- I nic nie zepsuje - zapewniła ją Abbey, po czym odpłynęła w

swej brzoskwiniowej sukni do męża.

Lanni zachciało się pić. W pobliżu na stoliku stała waza z

ponczem. Wypiła duszkiem całą szklankę. Poczuła, że ktoś dotyka jej

ramienia. Odwróciła się. Był to Sawyer.

- Abbey wszystko mi powtórzyła - oznajmił.

- Charlesowi potrzeba trochę czasu na oswojenie się z tą rewelacją

- odparła możliwie lekkim tonem, by rozproszyć widoczny na twarzy

Sawyera niepokój.

- Powinienem był sam mu o tym powiedzieć.

- Nie traktuj tego w kategoriach obowiązku.

background image

- Celowo pozwalałem mu wierzyć, że jesteś naszą sekretarką. Był

taki nieprzyzwoicie krytyczny wobec naszego pomysłu sprowadzenia

tu kobiet. Więc kiedy zorientowałem się, że właśnie dzięki temu

pomysłowi facet zaczyna nabierać ludzkich cech, pomyślałem, że

trzeba ułatwić mu tę przemianę, unikając zbędnych komplikacji. -

Pokręcił głową. - Jeśli chcesz, mogę z nim porozmawiać.

Propozycja była nęcąca. Ale osoby trzecie w takich sprawach z

zasady niewiele mogą.

- Dzięki, Sawyer. Ale ja i Charles sami musimy to załatwić.

To znaczy, co załatwić? - zapytała siebie w duchu. Czy faktycznie

miłość zdolna jest pokonać tak głęboko zakorzenione urazy?

- To uparty gość. Musisz uzbroić się w cierpliwość.

Pozostawiła tę uwagę bez komentarza. Nie mogła tu czekać bez

końca, w nadziei, że Charles wreszcie przejrzy na oczy i zmieni swoje

stanowisko. Niebawem zaczynała pracę w redakcji dużego dziennika i

nie zamierzała wyrzekać się tej szansy.

Kiedy Sawyer odszedł, wypiła jeszcze jedną szklankę ponczu.

Poczuła się o niebo lepiej. Owocowy poncz podziałał kojąco na jej

napięte nerwy i mięsnie. Wracając na swoje miejsce pod ścianą,

dostrzegła Charlesa. Stał w przeciwległym końcu sali, samotny i

pobladły.

Ich oczy spotkały się. Przesłała mu uśmiech, w którym starała się

zawrzeć wszystko, co odczuwała w tej chwili. A przede wszystkim,

jak bardzo jej przykro z powodu tego, co zaszło. Ale on tylko nachylił

się i powiedział coś do siedzącej obok Ellen, dając jej w ten sposób do

background image

zrozumienia, że lojalność wobec swojej rodziny stawia ponad

wszystko.

- Jak się masz, Lanni.

Przed nią stał Duke Porter.

- Cześć, Duke.

- Czy nie pomyślisz, że dostałem zajoba, jeśli poproszę cię do

tańca?

- Oczywiście, że nie.

- No bo wiesz, nie chciałbym robić tu bałaganu. W razie czego

ujmij się za mną u Charlesa. Nie to, że się go boję, ale wywołaniem

burdy sprawiłbym Abbey i Sawyerowi przykrość, a wcale tego nie

chcę.

Lanni dumnie uniosła głowę.

- Nikt nie ma prawa wybierać mi partnerów do tańca. Prowadź

mnie, Duke. Chętnie z tobą zatańczę.

Rozsadzał go niepohamowany gniew. Oszukała go Lanni, oszukał

go brat. Sawyer z pewnością wszystko o niej wiedział. Ale Sawyer był

zakochany i pragnął, by inni poszli w jego ślady. Sawyerowi można

było wybaczyć.

Pozostawała Lanni.

Zastosowała wobec niego taktykę wyrachowanego zwodzenia.

Owszem, nie okłamywała go wprost, nie powiedziała na przykład, że

pochodzi z Seattle i zatrudnił ją Christian. Ale przemilczała tyle, że

równoznaczne to było z cynicznym kłamstwem.

background image

W rezultacie wyszedł na kompletnego głupca. Zadurzył się we

wnuczce kobiety, której nienawidził. Złożył u stóp Lanni swoje serce.

A ona z pewnością śmiała się w duchu, że odwet można osiągnąć tak

tanim kosztem. Bo niewykluczone, iż rzecz była ukartowana z góry.

Chodziło o pognębienie wroga i wydanie go na ludzkie pośmiewisko.

On, Charles, dobrze pamiętał wszystkie przewiny Catherine

Fletcher wobec rodziny O'Halloranów. Udało się jej zniszczyć

małżeństwo rodziców i uczynić życie Ellen i Davida prawdziwym

koszmarem. Tego nie można było zapomnieć, a tym bardziej

wybaczyć.

A teraz widział Lanni tańczącą z Dukiem Porterem i tym większy

chwytał go gniew. Bo jeszcze nie zdążył oddzielić się całkowicie od

tej zwodniczej kobiety. Wciąż jego zmysłowość rościła sobie do niej

prawo i stąd nie mógł znieść widoku dłoni Duke'a Portera na jej

biodrze. Zapragnął napić się piwa i sięgnął po butelkę.

- Czy wszystko w porządku? - zapytał Christian, który również od

tamtego epizodu nie mógł pochwalić się najlepszym humorem.

- W idealnym porządku - odparł Charles sarkastycznie i przytknął

butelkę do ust.

Pił chciwie do samego dna.

- Więc jak to będzie między tobą a Lanni?

- Nikomu, cholera, nic do tego.

- Spokojnie, spokojnie. - Christian podniósł obie ręce. - Zadałem

tylko zwykłe pytanie.

background image

- I dostałeś zwykłą odpowiedź. - Charles wciąż patrzył na Lanni.

Po prostu nie mógł oderwać od niej wzroku.

Christian poszedł za jego spojrzeniem.

- Trzeba przyznać, że jest piękną bestyjką. Szkoda, że płynie w

niej krew Catherine.

Powiedziawszy to, Christian odszedł i dołączył do grupy pilotów.

Charles wręcz ucieszył się, że się go pozbył. Wolał być sam. Nie był

w towarzyskim nastroju. Sięgnął po drugą butelkę. Wtem zauważył,

że dłoń Duke'a zaczyna powoli ześlizgiwać się z biodra Lanni na jej

pośladek. Tego już było za wiele! Ruszył do przodu jak byk

wypuszczony z kojca na arenę.

Niespodziewanie wyrósł przed nim Sawyer.

- Czy jakieś kłopoty?

- O kłopotach za chwilę będzie mógł mówić Duke. Wybiję mu

wszystkie zęby.

- Lepiej wyjdź na świeże powietrze trochę ochłonąć. - Sawyer

przywołał Christiana i obaj bracia wyprowadzili rwącego się do bójki

Charlesa przed budynek szkoły.

Słońce nie chciało zachodzić i ciągle oświetlało ziemię. Wobec

słońca na niebie wszystkie ludzkie sprawy zyskiwały od razu inny

wymiar.

- To ja powinienem był ci o wszystkim powiedzieć - rzekł

Sawyer. - I to zaraz pierwszego dnia.

- Masz cholerną rację.

background image

- Przyznaję, że popełniłem błąd. Lecz szczerze mówiąc, Charles,

czy nie wszystko jedno, z kim Lanni jest spokrewniona? Przecież ona

nie może ponosić odpowiedzialności za przeszłość. Jest odrębną

osobą, a nie cząstką jakiejś tam większej całości. Obwinianie jej za

grzechy Catherine wydaje się wręcz nieetyczne. Tak samo zresztą, jak

obwinianie ciebie za błędy naszego ojca.

- Są rzeczy, o których nie masz zielonego pojęcia!

Charles przeciągnął dłonią po czole. Orientował się lepiej od

Sawyera i Christiana w kulisach całej sprawy i stąd dokładniej mógł

ocenić krzywdę, jaką Catherine wyrządziła ich rodzinie. Pewnych

krzywd nie da się naprawić, nie da się też wybaczyć.

- Niczemu tu chyba nie zaradzimy - zwrócił się Christian do

Sawyera. - Charles wie swoje i nie róbmy mu wody z mózgu.

- Chodzi o to, czy będzie mógł żyć ze świadomością

konsekwencji swojej decyzji. - Na czole Sawyera zarysowała się

pionowa zmarszczka.

- To już moja sprawa, chłopaki. A teraz idźcie sobie. Nie potrzeba

mi waszego towarzystwa. W ogóle dajcie mi święty spokój.

Sawyer i Christian wymienili spojrzenia. Było dla nich jasne, że

najrozsądniej będzie nie przeciągać struny. Odeszli, zaś Charles

pomyślał, że najlepszą towarzyszką na taką chwilę jest tylko butelka.

Jeszcze nigdy dotąd nie upił się celowo, by tak rzec, z premedytacją.

A teraz właśnie miał taki zamiar.

background image

Gdy nastała przerwa w tańcach, konieczna, by muzycy mogli

czegoś się napić i coś przekąsić, Lanni podziękowała Duke'owi i

podeszła do Sawyera i Abbey.

- Życzę wam wiele szczęścia - powiedziała, ściskając ich i

całując. - Zawsze będziecie mieli we mnie oddaną wam przyjaciółkę.

Starała się mówić normalnym głosem i prawie jej się to udało.

- Nie martw się, wszystko jakoś się ułoży - zapewniła ją Abbey.

Lanni zdobyła się na uśmiech.

- Jasne, nie ma spraw ostatecznie przegranych.

- Też tak myślę, Lanni - powiedział Sawyer, lecz jego twarz nie

tchnęła bynajmniej optymizmem.

Lanni zdawała sobie sprawę, że żegna się z Sawyerem i Abbey w

istocie na zawsze. Za dwie godziny wylatywali do Fairbanks, gdzie

mieli się przesiąść na samolot do Honolulu. Ich pobyt na Hawajach,

ów skrócony miesiąc miodowy, miał trwać dwa tygodnie. Gdy zatem

wrócą do Hard Luck, jej już nie będzie, a nie wyobrażała sobie w tej

chwili, by kiedykolwiek w przyszłości tu zajrzała.

Raz jeszcze uściskali się i Lanni opuściła budynek szkolny. Szła

ulicą z poczuciem opuszczenia i samotności. Dom Catherine Fletcher,

gdy się w nim znalazła, przytłoczył ją swoją posępną ciszą. Zewsząd

spozierały na nią cienie przeszłości, a każdy szmer wydawał się

okrutną drwiną. W salonie piętrzyły się pudła, które jak najszybciej

musiała wyekspediować do Anchorage.

Na dźwięk telefonu serce Lanni gwałtownie załomotało. Był to

dowód, że jej nerwy nie są w najlepszym stanie. Podniosła słuchawkę.

background image

- Jak tam, siostrzyczko? Cała i zdrowa?

- Matt! Jak to dobrze, że dzwonisz.

- Pewnie stęskniłaś się za mną.

Nawet nie domyślał się, jak bardzo. Zawsze idealizowała

starszego brata, wiele mu wybaczając i dostrzegając tylko to, co

chciała dostrzec. Dopiero jego nieudane małżeństwo ujęło mu w jej

oczach coś z tej wysublimowanej doskonałości. Lecz nadal przecież,

patrząc nań, zadzierała głowę.

- A więc ostatnio zadajesz się z O'Halloranami - powiedział,

przerywając jej zadumę.

- Niezupełnie.

- Więc chcesz powiedzieć, że tylko połową siebie sekretarzujesz

Sawyerowi i spotykasz się z Charlesem, a drugą połowę zostawiasz w

domu, czy tak?

- Nie łap mnie za słowa, Matt.

- A ty mów trochę jaśniej, siostrzyczko.

- Faktycznie spotykam się z Charlesem. To... przyzwoity

człowiek.

- Mama powiedziała, że w tym przyzwoitym człowieku

dopatrujesz się również innych zalet.

- Jak tam Karen? - Podjęła rozpaczliwy wysiłek zmiany tematu

rozmowy.

- Właśnie dowiedziałem się, że wyjechała na południe.

- A konkretnie gdzie?

- Do Kalifornii.

background image

Był to dla Lanni prawdziwy cios. Waliły się w gruzy jej nadzieje,

że Karen i Matt zejdą się ponownie i podejmą próbę odbudowania

związku.

- Kiedy to się stało?

- W zeszłym tygodniu. Dostała cudowną ofertę pracy, wiesz, taką

nie do odrzucenia. Przyjęła ją z entuzjazmem i mogę życzyć jej tylko

powodzenia. Tylko powodzenia - powtórzył, mimowolnie dając tym

dowód, że serce jego bije wciąż dawnym rytmem miłości.

- Wiem, że życzysz jej jak najlepiej.

- Posłuchaj - powiedział, nagle ożywiając się. - Nie po to płacę za

tę rozmowę, żeby fundować sobie czarną melancholię. Słyszałem, że

w Hard Luck jest coś w rodzaju hotelu.

- Dobrze powiedziałeś: „coś w rodzaju". Bo jest to w istocie

częściowo spalona ruina.

- Wspaniale!

- Wydzierasz się, jakbyś spoglądał właśnie na czterogwiazdkowy

hotel w San Francisco. A to tylko, powtarzam, ruina.

- Jak sądzisz, czy O'Halloranowie pozbyliby się jej?

- Niby chcesz ją kupić?

- Wyobraź sobie, że tak. Przecież Hard Luck leży w sąsiedztwie

Arktycznego Parku Narodowego. Hotel byłby wyśmienitym punktem

wypadowym dla turystów.

No tak, stało się, jej brat dokumentnie oszalał!

- Matt, tobie chyba pomyliły się szerokości geograficzne i całkiem

zapomniałeś o zimie, która trwa tu z górą pół roku. Jaki turysta,

background image

turysta przy zdrowych zmysłach, przyjedzie tu w grudniu czy w

styczniu?

- A ty zapominasz o całych rzeszach fanatyków przygody, którzy

tylko szukają nowego dreszczyku emocji. Zapewnię im taką frajdę w

śniegu i w mrozie, że zapamiętają to do końca życia. Na przykład

podróż przez tundrę na saniach zaprzężonych w psy.

- No właśnie, psy. Trzeba je kupić, a wszystko, co jest na

sprzedaż, kosztuje.

- Niekoniecznie. Psy i cały sprzęt można wynająć. Nie bądź taka

sceptyczna. Wpadłem na pomysł życiowej szansy i nie chcę jej

zmarnować.

Ileż już razy Matt wpadał na taki pomysł? Niemal co trzy

miesiące. Ale ten pomysł był jeszcze bardziej szalony od poprzednich,

choć, jak poprzednie, dałaby za to głowę, rozwinie się i zakończy.

Fantastyczne plany, ogromne podniecenie, perspektywa cudownej

kariery, a potem zniechęcenie, samokrytyka, czas apatii. Lanni znała

to równie dobrze jak tabliczkę mnożenia.

- Czy porozmawiasz o tym z Charlesem? Zrób to dla mnie, Lanni.

Przycisnęła rękę do czoła.

- Wykluczone - odparła.

Odmówiła mu po raz pierwszy w życiu.

- Nie?

- Jeżeli rzeczywiście jesteś tak napalony na ten hotel, osobiście

skontaktuj się z O'Halloranami.

Z tamtej strony nastała chwila milczenia.

background image

- Lanni, czy wszystko w porządku?

- W jak najlepszym. Prawie już skończyłam porządkować i

sprzątać dom babci. Kto wie, może uda mi się wrócić na początku

przyszłego tygodnia.

- Twoje trele wydają mi się trochę sztuczne, Lanni. Lepiej

powiedz mi prawdę.

- A ty odpowiedz mi na jedno pytanie.

- Z miłą chęcią. Pytaj.

Nabrała w płuca powietrza.

- Czy wszyscy mężczyźni rodzą się draniami, czy też muszą

zapracować sobie na taką opinię?

Mart zachichotał.

- Widzę, że O'Halloranowie nastąpili mojej siostrzyczce na

odcisk.

- Można tak powiedzieć.

- A jeśli chodzi o twoje pytanie. Ja na przykład, zdaniem Karen,

gdybyś spytała ją o zdanie, stopniowo stawałem się draniem.

Skądinąd jednak wiem, że trzeba mieć do tego wrodzone

predyspozycje.

Coś tu wyraźnie zmieniło się na gorsze, pomyślał Christian,

siadając za biurkiem w baraku firmy. Jeden brat ożenił się i wyfrunął

do Honolulu, drugi zaś zamknął się w sobie i wcale z nim nie

rozmawia.

background image

Ranek był czysty i jasny. Na niebie ani jednej chmurki. Lekki

wiatr z zachodu. Pełnia arktycznego lata. Nagle rozległo się bzyczenie

pszczoły. Christian spojrzał przez okno na niebo. Na błękitnym tle

pojawił się stalowy owad. Samolot. Żaden z „Synów Północy" nie

wyleciał jeszcze tego ranka. Oznaczało to, że zniża się do lądowania

samolot innego przedsiębiorstwa pasażersko-transportowego.

Wylądował. Drzwi otworzyły się i stanęła w nich kobieta. Miała

rude włosy. Tak rude, że prawie czerwone. Zeszła po schodkach na

płytę lotniska, a za nią pilot z dużą skórzaną walizką, którą następnie

przekazał swojej pasażerce. I nie wiadomo, czy walizka była zbyt

ciężka, czy też ta zamiana rąk nie wypadła zbyt zręcznie, dość że stało

się nieszczęście. Walizka upadła na ziemię, otworzyła się i wysypały

się z niej najbardziej intymne części kobiecej garderoby. Kilka par

koronkowych majtek pofrunęło, niesione podmuchem, jaki szedł od

śmigieł cessny.

Kobieta wydała rozpaczliwy okrzyk i rzuciła się w pogoń za

swoją garderobą, niczym entomolog za motylami. Pilot, któremu

widocznie nieobce były odruchy serca, poszedł za jej przykładem. I

tak uganiali się za biustonoszami, majtkami i fikuśnymi koszulkami,

aż wreszcie cała bielizna została z powrotem upchana w walizce.

Christian pokładał się ze śmiechu i gdyby w tej chwili Pearl

Inman zmierzyła mu ciśnienie, stwierdziłaby przekroczenie wszelkich

norm. W końcu cessna odleciała, a Christian, opanowawszy się,

wyszedł na spotkanie nowo przybyłej. Zbliżywszy się, stwierdził, że

musiał już ją kiedyś spotkać, ale poza tym niczego nie kojarzył.

background image

Przeprowadził rozmowy w Seattle z taką liczbą kobiet, że ich twarze

zaczęły mu się zlewać w pamięci.

- Dzień dobry. Witamy w Hard Luck.

- Dzień dobry. Jak to dobrze być wreszcie na miejscu. Wybierając

się tutaj, nie wiedziałam, że lecę na koniec świata.

- Pozwoli pani, że poniosę jej walizkę.

- Ale ostrożnie, ma zepsuty zamek. Mam nadzieję, że nie

sprawiłam specjalnego kłopotu, przybywając dzień wcześniej.

- Dzień wcześniej?

- Tak. Jestem Mariah Douglas, sekretarka, którą pan zatrudnił.

Nie przypomina mnie pan sobie?

Ten dzień minął pod znakiem bezbrzeżnego smutku. Lanni

kontynuowała domowe porządki, ale już nie wkładała w to, jak

dotychczas, całego serca i energii. Prędko się męczyła i wówczas

siadała na jakimś krześle albo wręcz na podłodze i siedziała tak

kwadrans, dwa lub trzy w odrętwiałym bezruchu.

Odkurzając książki i półki, natknęła się na sporych rozmiarów

brązową kopertę. Pomyślała, że musi mieć ona związek z Davidem

O'Halloranem. Nie pomyliła się. Ze środka wysypały się listy. Pisał je

do swojej ukochanej żołnierz walczący na wojnie. Lanni nie miała

śmiałości ich przeczytać. Rzuciła tylko okiem na pierwszy akapit

listu, leżącego na samym wierzchu. Babcia przecież żyła i te listy

stanowiły sferę najgłębszej jej intymności, a więc świętokradztwem

byłoby wdzierać się tu nieproszoną.

background image

Pod wieczór Lanni uświadomiła sobie, że przez cały dzień nie

miała niczego w ustach. Postanowiła zjeść coś u Bena. Włożyła

rozpinany z przodu sweter z kieszeniami i opuściła dom. Szła główną

ulicą, lekko mrużąc oczy od blasku balansującego nad horyzontem

słońca. Nagle otworzyła je na całą szerokość, po czym na ułamek

sekundy zamknęła. W jej stronę szedł Charles.

Przyśpieszyła kroku, jakby pragnąc, by chwila spotkania nastąpiła

jak najszybciej.

- Charles, jeśli wprowadziłam cię w błąd, to bardzo przepraszam -

wyrzuciła z siebie, gdy zatrzymali się przed miejską biblioteką.

- „Jeśli"?

- Bo przecież nie miałam takiego zamiaru. Tak po prostu wyszło.

Wiele razy próbowałam ci o tym powiedzieć, ale akurat nie dałeś mi

dojść do głosu. Choć z drugiej strony, nie przeczę, bałam się twojej

reakcji, równocześnie mając nadzieję, że jak się bliżej poznamy,

przeszłość nie będzie miała dla nas znaczenia.

Odpowiedział uśmiechem, w którym nie było śladu wesołości,

lecz za to dużo urażonej dumy.

Wezbrał w niej gniew.

- Coś tu jest nie w porządku. Twój ojciec porzucił moją babkę

niemal na stopniach ołtarza i oto ja teraz tłumaczę się i przepraszam.

- Twoja babka zrujnowała życie mojemu ojcu.

- Sam je sobie zrujnował.

- Nic nie wiesz o pewnych rzeczach.

background image

- Wiem dostatecznie dużo. Kochała go do tego stopnia, że posłała

mu swoje zdjęcie w ślubnej sukni, jakby mówiąc, że już jest mu

poślubiona. Czy potrafisz wyobrazić sobie, jak się czuła, kiedy doszła

do niej wiadomość o ślubie Davida z Ellen? A może tego rodzaju

zdrady są w waszej rodzinie czymś dziedzicznym?

- O czym mówisz, do diaska?

- O tobie! Powiedziałeś wczoraj, że mnie kochasz. Ale cóż znaczą

słowa i przysięgi dla O'Halloranów!

- Powinnaś była powiedzieć mi całą prawdę o sobie.

- Zrobiłam to. Spójrz na mnie. Jestem Lanni Caldwell. Co chcesz

jeszcze wiedzieć?

Charles zamknął oczy, jak gdyby pragnąc w ten sposób odgrodzić

się od niej. Lanni podjęła ostatnią próbę.

- Co było, to było. To prawda, że moja babka nie zaliczała się do

świętych tego świata, ale też nie zaliczał się do nich twój ojciec. Ty i

ja również nie jesteśmy aniołami. Jesteśmy ludźmi, ale naprawdę nimi

bądźmy.

- Przykro mi, Lanni, ale nie mamy sobie nic więcej do

powiedzenia.

Wydała cichy jęk.

- To przynajmniej miej odwagę powiedzieć to, patrząc mi prosto

w oczy!

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Charles siedział w restauracji Bena nad kubkiem wystygłej kawy i

myślał o Lanni. Nie powiedziała mu, że jest wnuczką Catherine

Fletcher, ale też on o nic jej nie pytał. Wiedział, że ukończyła studia w

Waszyngtonie, a przecież nie zastanowiło go, dlaczego pracuje u nich

jako sekretarka. Wszystko bowiem wydawało się nieistotne. Ważna

była tylko ona sama w swej cielesno-duchowej postaci.

Do stolika dosiadł się Ben.

- Zazwyczaj nie wtykam nosa w cudze sprawy, ale..

- Ale teraz masz zamiar to zrobić. Nie radziłbym;

Byli przyjaciółmi i Charles nie chciał wystawiać ich przyjaźni na

jakąś ciężką próbę.

- Trzymałbym język za zębami, gdyby tu chodziło o jakieś tam

bzdety. Opowiedziałem ci o Marilyn. Nie wymieniłem głośno jej

imienia przez blisko dwadzieścia lat. Zrobiłem to dopiero dla ciebie.

W tej sytuacji jesteś mi coś winien.

- Jestem ci winien zapłatę za tę kawę i nic ponadto.

- Nie tym razem, Charlie. - Nikt nie nazywał go „Charlie" i Ben

dobrze o tym wiedział. - Lanni opuszcza nas. Słyszałem, że już

zamówiła lot do Fairbanks.

Charles zacisnął dłonie na kubku.

- To nieuchronne, nie sądzisz?

Grubas głośno sapnął.

background image

- I pozwolisz jej wynieść się tak ze swojego życia po tym, co

powiedziałem ci o sobie i Marilyn? Jeżeli tak, to siedzę teraz przy

jednym stoliku ze skończonym durniem.

- Myśl, jak chcesz.

- No dobrze, nie jesteś mi nic winien. Ale jesteś coś winien

samemu sobie. Również Lanni. Ona zasługuje na coś lepszego. Choć

może chcesz się jej po prostu pozbyć i znalazłeś pretekst.

Charles zmienił się na twarzy.

- Ben, zagalopowałeś się zbyt daleko. Radzę się cofnąć.

Sprawy między mną a Lanni nie nadają się jako temat do

publicznej dyskusji.

Ben pokręcił głową.

- Widzę, że nie rozwiążę tego rebusu. Facet wykształcony,

oczytany, nawet dość inteligentny, a gdy bliżej się przyjrzeć, uparty

osioł.

Równocześnie wstali od stolika, z tym że Ben wycofał się do

kuchni, Charles zaś wyszedł szybkim krokiem na ulicę.

Lanni czekała na Duke'a Portera, który miał przyjechać w

południe furgonetką firmy po jej czterdzieści z górą paczek,

przygotowanych do ekspedycji do Anchorage. Wyniosła je z salonu

przed dom i teraz, siedząc na stopniach ganku, patrzyła w

perspektywę ulicy, skąd miał nadjechać Duke.

W oddali pojawił się tuman kurzu, który przybliżał się z każdą

chwilą. Błysnął chromowy zderzak, przód ciężarówki mignął

background image

kratownicą chłodnicy. Za kierownicą siedział wysoki mężczyzna, ale

to nie był Duke. Rozpoznała Charlesa. Przejechał, nawet nie

spojrzawszy w jej stronę. Jakby nie podbiegła do bramy, gotowa ją

otwierać.

Wróciła na stopnie ganku i ukryła twarz w dłoniach. Ból, który ją

przeszył, trzeba było przeczekać. Jak często jej babka również

nadsłuchiwała, czy nie nadjeżdża jakiś samochód? Czy David

O'Halloran zatrzymał się kiedykolwiek przed tym domem? Bo ona na

pewno czekała na niego. Wypełniona nadzieją. Zbolała. Miotana

najsprzeczniejszymi uczuciami. Ta niespełniona miłość wyczerpała jej

siły.

Dzisiaj Catherine umierała. Nie było już na tym świecie Davida,

który był jedyną racją jej życia. Kto wie, czy nie pragnęła swojej

śmierci, by jak najszybciej z nim się połączyć?

Różniło jednak Charlesa od Davida coś bardzo istotnego. Nie było

innej kobiety pomiędzy nią, Lanni, a Charlesem. Na drodze ich

miłości stanęła jedynie rodzinna solidarność. Charles wybrał rodzinę.

I teraz ona, Lanni, opuszczała Hard Luck. Jutro wsiądzie do

samolotu i odleci na zawsze. Zrobi to zgodnie ze swoją wolą, choć nie

bez bólu i żalu. Jak również z dumnie podniesioną głową, gdyż nie

widziała potrzeby przepraszać tu kogokolwiek za to, że jest tym, kim

jest. Po prostu Lanni Caldwell.

Przyjechał Duke i wspólnie załadowali paczki na tył furgonetki.

Porozmawiała z nim jeszcze przez chwilę, a kiedy odjechał, wróciła

do domu.

background image

Następne kilka godzin spędziła na takiej trochę bezsensownej

krzątaninie. Wieczorem znów wyszła przed dom i usiadła na

stopniach ganku. Od tundry ciągnęło delikatną bryzą, pełną zapachów

kwiatów i ziół. Wokół zalegała prawie niczym nie zmącona cisza.

Tylko co jakiś czas skrzypnęły drzwi w czyimś domu, zaśpiewał ptak,

rozległ się płacz dziecka. Nieśmiało zaczynały odzywać się

świerszcze.

Lanni zamknęła oczy. Wciąż myślała o babce. O jej powolnej

agonii w tym mieście, o ludzkim współczuciu i o bezwzględnych

wyrokach Opatrzności. Ktoś w sąsiedztwie otworzył furtkę, pisnęła na

dawno nie oliwionych zawiasach. Ale nie, to przecież jej furtka

piszczała! Uniosła powieki i... zerwała się na równe nogi.

Przed nią stał Charles. Miał pobladłą twarz i jakby nie wiedział,

co zrobić z rękami. Zauważyła, że nie golił się tego ranka.

- Nie powinienem był tu przychodzić.

- Ale przyszedłeś. - Upajała się wręcz jego widokiem. - Zbliż się,

usiądźmy razem na tych schodkach.

Spełnił jej prośbę, choć wciąż miała wrażenie, że zmaga się sam

ze sobą.

- Niedaleko pada jabłko od jabłoni - powiedział chrapliwym

głosem. - Mój ojciec również nie mógł długo wytrzymać.

Nie zrozumiała. Te słowa nie miały dla niej najmniejszego sensu.

- Wiele lat temu - kontynuował Charles - moja matka wróciła do

Anglii. Zabrała ze sobą Christiana. Wyjechała stąd z zamiarem

pozostania w swojej ojczyźnie już na zawsze. Ojciec popadł w

background image

całkowitą apatię. Najpierw próbował znaleźć pocieszenie w butelce, a

gdy to nie pomogło, po pociechę zwrócił się do... Catherine. A ona go

szybko pocieszyła...

Jeżeli była to prawda, to Lanni całkiem już nie pojmowała,

dlaczego Charles tak bardzo nienawidził jej babki. Równocześnie

wiadomość, że jednak w życiu Catherine zdarzyły się chwile szczęścia

ze swym ukochanym, trochę ją zszokowała.

- Ojciec nawet nie podejrzewał, że ja i Sawyer doskonale się

orientujemy, gdzie udaje się każdego wieczoru. Catherine stała się

jego nałogiem.

- Dzieli nas od tamtych zdarzeń szmat czasu.

- Nie mógł uwolnić się od Catherine, a ja nie mogę uwolnić się od

ciebie. - Zabrzmiało to jak najprawdziwsze wyznanie. - Jestem zbyt

słaby, by oprzeć się tobie, Lanni.

Dotknęła dłonią jego policzka.

- Kocham cię, Charles.

Nachylił się ku niej i poszukał jej ust. Uświadomiła sobie, że ta

chwila może zdecydować o całym jej życiu. Oddała mu namiętny

pocałunek, a potem wstała i ujęła go za rękę.

- Chodź, kochany.

Weszli do domu, a on zamknął frontowe drzwi. Usiadła na sofie

w salonie, ściągnęła sweterek i zaczęła rozpinać bluzkę. Śledził ruchy

jej dłoni, oniemiały, zafascynowany, otwartymi ustami chwytając

powietrze. A potem poprosiła go o pomoc, bojąc się, że zagubi gdzieś

po drodze intymność i czułość. Wzbraniał się, więc wskazała jego

background image

dłoniom kierunek. Odpiął haftki biustonosza i uwolnił jej piersi. Z

cichym jękiem przywarł do nich ustami.

Po chwili jednak przyszło otrzeźwienie. Zrozumiał, że jeśli

przekroczy pewną granicę, nic go już nie powstrzyma. Zarazem

wyczuwał, że Lanni gotowa jest na przekraczanie wszelkich granic.

Miłosny i półprzytomny wyraz jej twarzy mówił sam za siebie.

- Musimy powstrzymać się - powiedział chrapliwym głosem.

Spojrzała mu w oczy i zobaczyła w nich męską determinację.

Kiwnęła głową i zaczęła się ubierać. W tym momencie czuła się

szczęśliwa, a równocześnie trochę rozczarowana. Jego samokontrola

napełniała ją radością, gdyż oto miała dowód, że kocha prawdziwego

mężczyznę. Rozczarowanie zaś było efektem pobudzenia i

roznamiętnienia, które nie znalazło ujścia. Utknęli w połowie drogi.

Nie mogąc dać sobie rady z dolnymi guzikami, po prostu zawiązała

bluzkę na węzeł.

Opadli na oparcie sofy.

- Powiedz mi, Charles, co miałeś na myśli, mówiąc, że Davidowi

nie udało się uwolnić od Catherine?

- Mieli ze sobą romans. W przypadku mojego ojca był to romans

pozamałżeński, osadzony na zdradzie.

- Więc dlaczego ty i Ellen winicie tu moją babkę?

Zasępił się i przez chwilę milczał.

- Rzecz jest bardziej skomplikowana. Pewnego dnia otrzymaliśmy

wiadomość od Ellen, że wraca do Hard Luck. Nie chciała rozwodu.

Pragnęła odbudowania rodzinnego szczęścia.

background image

Lanni zamknęła oczy. Cofnęła się w czasie do dnia, kiedy przybył

ten telegram czy list. Wyobraziła sobie radość dwóch nastolatków

oraz rozpacz babki.

- Ojciec powiedział o tym Catherine w naszym domu. Odrabiałem

właśnie lekcje i wszystko słyszałem. Wpadła w histerię. Wrzeszczała,

płakała, a wreszcie rzuciła się z pięściami na ojca. Pobiegłem, by go

bronić, lecz kazał mi się wynosić z pokoju. Tymczasem Catherine

krzyczała na cały dom, że on nie może jej tego zrobić. Nie może znów

jej wyrzucać na śmietnik. W końcu wykrzyczała, że ojciec jeszcze

tego pożałuje, i wybiegła z naszego domu.

Spojrzeli na siebie. Łzy w oczach Lanni kontrastowały z gniewem

w oczach Charlesa.

- Po jej odejściu ojciec całkiem się załamał. To wtedy po raz

pierwszy i ostatni widziałem, jak płacze. Płakał, gdyż kochał

Catherine. Nigdy zresztą nie przestał jej kochać.

- Więc dlaczego... - Nagle zalała ją fala sceptycyzmu. Któż zgłębi

tajemnicę ludzkiego serca?

Domyślił się, o co go chciała zapytać.

- Chciałbym wierzyć, że ojciec kochał również moją matkę.

Wierzą w to moi bracia, lecz ja po prostu nie wiem. Wtedy byli już

małżeństwem od prawie trzydziestu lat. Prócz synów i męża, Ellen

nikogo innego nie miała na świecie. Cała jej rodzina zginęła podczas

wojny. Wróciwszy do Anglii, poczuła się bardzo biedna i bardzo

samotna.

- Jak długo jej nie było?

background image

- Osiemnaście miesięcy. Równe półtora roku.

Biedna Ellen. Przynależała do dwóch różnych światów, lecz do

żadnego całkowicie i bez reszty.

- Mama zatęskniła za mną i Sawyerem. Pragnęła odbudować

swoje małżeństwo oraz podjąć kolejną próbę wtopienia się w tutejszą

zbiorowość. I wróciwszy, naprawdę przez jakiś czas robiła wszystko,

by to osiągnąć. Zaczęła udzielać się społecznie, zawiązywać

przyjaźnie, łożyć fundusze na różne wspólne akcje...

- Aż?

- Aż Catherine wypełniła swoją groźbę.

Lanni zesztywniała.

- Catherine wystawiła moją matkę na ludzki śmiech i drwiny.

Przede wszystkim powiedziała Ellen o swoim romansie z Davidem,

nie szczędząc jej szczegółów. Co gorsza, czerpała rozkosz z

torpedowania wszelkich prób moich rodziców, chcących uzdrowić

swój związek.

- Nienawidzisz Catherine, prawda?

- Tak. - W głosie Charlesa nie było ani śladu wahania. - Moja

matka nie zasługiwała na takie traktowanie. Nie było jej winą, że

zakochała się w moim ojcu i on poprosił ją o rękę. Nigdy nie pojmę,

dlaczego się z nią ożenił. Widocznie ludzie podczas wojny, a więc w

krytycznych sytuacjach, zachowują się trochę inaczej niż w czasie

pokoju.

- A ja nie mogę zrozumieć, dlaczego twój ojciec pozwalał

Catherine dręczyć Ellen.

background image

- Dręczyła nie tylko Ellen, dręczyła również Davida. Znasz chyba

powiedzenie: „Niczym jest piekło wobec furii wzgardzonej kobiety".

Prawdę zawartą w tym aforyzmie moi rodzice odczuli na własnej

skórze. Zawziętość Catherine przechodziła wszelkie granice. Ale w

sumie najbardziej poszkodowaną osobą okazała się moja matka. Mąż

zdradził ją, zaś jego kochanka upokarzała ją przed całym miastem

przez długie lata. Czyż więc i ja mam sprawić jej przykrość, wiążąc

się z kimś, kto siłą rzeczy będzie przypominał jej o tamtym

koszmarze?

Lanni drgnęła i odsunęła się od Charlesa na sam koniec sofy. Po

chwili zapytała:

- A co z moją babką? Postaw się na chwilę w jej sytuacji. Czy nie

uważasz, że zasłużyła sobie na lepszy los? Dwa razy David wzgardził

nią, nie licząc się w ogóle z jej uczuciami. Utrzymujesz, że ją kochał.

Ośmielam się w to wątpić. Moim zdaniem używał jej wyłącznie jako

środka. Przed wojną jej miłość zaspokajała jego męską próżność, zaś

w fazie małżeńskiej zdrady... jego głodne zmysły! Gdzież więc leży

wina Catherine? Bo ty bez wątpienia ją winisz, i to głównie za to, że

zrujnowała małżeństwo Ellen i Davida. Absurd. Kto tu kogo

zniszczył, kto tu komu wyrządził większe zło? Przecież Catherine

wyrzekła się nawet własnej córki, której pozwoliła wyjechać z ojcem,

byleby tylko być bliżej Davida. W rezultacie moja matka i ja

wyrosłyśmy w poczuciu obcości do tej kobiety. A wszystko to z

powodu twojego ojca.

Charles zapatrzył się w podłogę.

background image

- Więc chyba już rozumiesz, dlaczego przed nami nie ma żadnej

przyszłości. Dobrze, że wyjeżdżasz.

Zerwała się na równe nogi. Zaczęła krążyć po salonie.

- Tylko uprzedzam, Charles. Nie mam zamiaru iść w ślady mojej

babki i usychać z tęsknoty za tobą. Wracam do Anchorage, by podjąć

pracę, którą lubię, i wyrzucić z pamięci to, że kiedykolwiek cię

spotkałam. - Otarła łzę toczącą się po policzku.

Charles również się podniósł. Przeczesał palcami włosy.

- Tak chyba będzie najlepiej.

- Skoro tak będzie najlepiej - powtórzyła, przedrzeźniając go - to

zarazem wszystko się wyrównuje. Od dzisiaj ja również mam prawo

nienawidzić twojej rodziny.

Odwrócił się i ruszył ku drzwiom. Wiedziała, że w tym momencie

traci go z oczu na zawsze.

Minęła bezsenna noc. Rankiem, w drodze na lotnisko, Lanni

zaszła do restauracji Bena.

- Dzień dobry, Ben - powiedziała, zdejmując plecak i kładąc go na

podłodze obok walizki.

- Witaj, Lanni. Wygląda na to, że opuszczasz nas.

Melancholijnie się uśmiechnęła.

- Zgadza się. Ale pomyślałam, że jeszcze wstąpię tu na kawę, no i

żeby się z tobą pożegnać. - Wyciągnęła ku niemu rękę, a on ją ujął

między swoje dwie wielkie dłonie.

- Będziemy za tobą tęsknili.

background image

- Ja również będę za tobą tęskniła.

- Za mną? Wątpię, czy faktycznie o mnie najpierw pomyślisz, gdy

znajdziesz się w Anchorage.

Spuściła głowę.

- Przeżyłam tu wiele miłych chwil i poznałam mnóstwo

wspaniałych ludzi. Pozdrów ode mnie i pożegnaj synów północy,

moich cichych wielbicieli.

- Zrobi się. - Postawił przed nią kubek z kawą. - Szkoda, że tak

wyszło między tobą a Charlesem.

Wzruszyła ramionami.

- Raz na wozie, raz pod wozem. Takie jest życie.

- Zdążyłaś się już wtopić w pejzaż naszego miasteczka. W tym

sensie zdystansowałaś już wiele kobiet, które zatrudnił Christian.

Niektóre z nich przebywały tu o wiele za krótko, aby dać sobie taką

szansę, inne nawet nie wysiadły z samolotu.

- Żartujesz!

- Bynajmniej. Była kiedyś taka nauczycielka. Zapytaj

kogokolwiek.

- Nie muszę. Wierzę ci, Ben.

- Cholerna szkoda, że musisz wracać.

- Ja też, jak widzisz, nie skaczę z tego powodu z radości.

- Kto cię odstawia do Fairbanks?

- Ralph. - Spojrzała na zegarek. - Na mnie chyba już czas.

Chciałabym zgłosić się w biurze, zanim samolot odleci beze mnie.

background image

- No, to trzymaj się, Lanni. - Pomógł jej przy zakładaniu plecaka.

- Jesteś ładną i dobrą dziewczyną. Zasługujesz na szczęście.

Przełknęła łzę, ale już nie mogła zdobyć się na słowa. Pomachała

Benowi na pożegnanie ręką. Kiedy minęła granice miasta, zauważyła,

że przed barakiem lotniska stoi ciężarówka Charlesa, załadowana

ekwipunkiem potrzebnym do wyprawy w teren. Zwolniła kroku i

zawahała się. Nie miała ochoty na jeszcze jedno, w gruncie rzeczy

całkowicie już zbędne spotkanie.

Wtedy zauważyła Ralpha, który zbliżał się do baraku od strony

hangarów. On też ją zauważył i pomachał jej ręką. Kiedy zaś doń

podeszła, stuknął palcem w trzymaną w ręku tabliczkę z rozkładem

dnia.

- Za chwilę odlatujemy. Wsiadaj do samolotu, a ja jeszcze skoczę

do szefa po ostatnie dyspozycje.

Drzwi baraku otworzyły się i wyszedł z nich Charles. Na widok

Lanni zatrzymał się w pół kroku. Lanni rzuciła okiem na stojącą na

pasie startowym dwusilnikową cessnę. Właściwie pożegnała się już z

Charlesem i nie mieli sobie nic więcej do powiedzenia. Mogła śmiało

zajmować swoje miejsce w samolocie.

- Żegnaj, Charles. - Wyciągnęła rękę energicznym gestem kobiety

sukcesu.

Chwilę patrzył na jej wyciągniętą dłoń, zanim w końcu

zdecydował się na jej uściśnięcie. Uczynił to zresztą jakoś bardzo

niezgrabnie.

- Żegnaj, Lanni.

background image

Rzuciła mu jeszcze dumny uśmiech i podjąwszy z ziemi walizkę,

ruszyła w kierunku samolotu. Weszła po schodkach do środka i

usiadła na swoim miejscu. Zapięła pas bezpieczeństwa.

Przez jakiś czas siedziała zapatrzona w siebie, by w końcu ulec

sile, która kazała jej odwrócić głowę i spojrzeć przez grubą szybę

bocznego okienka. Charles stał przy drzwiach ciężarówki i patrzył

wprost na nią. Ale chyba nie mógł jej widzieć, tak jak i ona zaledwie

go widziała przez gęstą zasłonę z łez.

Pojawił się Ralph i usiadł na miejscu pilota. Rutynowo

przypomniał jej przepisy związane z bezpieczeństwem lotu, lecz ona,

słysząc jego głos, nie rozumiała słów. Ożyły silniki, furknęły oba

śmigła. Zaczęli się toczyć, nabrali rozpędu i oderwali się od ziemi.

Wciąż patrzyła przez okno, coraz to bardziej i bardziej wykręcając

szyję. Charles zmniejszył się do rozmiarów ołowianego żołnierzyka, a

następnie zlał się z ciężarówką i ziemią. Wszystko na dole

przemieniło się w maleńkie kwadraty, trójkąty, prostokąty. Dosięgnęli

nieba.

ROZDZIAŁ ÓSMY

- Dzień dobry, babciu. To ja, Lanni.

Catherine Fletcher patrzyła na nią jakimś dziwnym spojrzeniem,

jakby nie rozpoznawała wnuczki. Przekroczyła już siedemdziesiątkę,

lecz wyglądała dużo starzej. Głębokie zmarszczki na jej twarzy

wyrzeźbione zostały przez gorycz i ból.

- Wiem, kim jesteś. Gdzie Kate?

background image

- Mama zaraz przyjdzie.

- Twoja matka nie raczyła odwiedzić mnie przez cały tydzień.

Widocznie spisała mnie już na straty. Ale ja żyję.

Dzień nadejścia śmierci niełatwo jest matematycznie wyliczyć.

Lanni wiedziała, że Kate odwiedzała Catherine praktycznie

codziennie. Ciężar tych częstych wizyt znosiła z pogodą ducha.

Starała się zapewnić matce jak największy komfort, psychiczny i

fizyczny.

- Nie stój jak ten kołek - rzuciła stara kobieta kłótliwym głosem -

tylko podaj mi szlafrok. Chcę wstać z tego przeklętego łóżka.

Pomimo całego tego pokrzykiwania i buńczucznego tonu,

Catherine przedstawiała sobą żałosny widok gasnącego życia. Była

chuda, wycieńczona i tak wątła jak pajęcza nić.

- Mamo, wiesz przecież, że nie możesz opuszczać łóżka bez

towarzystwa pielęgniarki. - Kate stała w drzwiach i z wyrzutem

spoglądała na matkę. - I chyba nie ma powodu warczeć na Lanni.

Catherine potulnie spuściła wzrok, a Lanni wyciągnęła stąd

wniosek, że ze starymi ludźmi trzeba niekiedy postępować jak z

małymi dziećmi i od czasu do czasu przywołać ich do porządku.

- Dobrze byłoby - ciągnęła Kate - umyć dziś włosy. Nie

zaszkodziłoby również wezwać fryzjerkę, żeby je trochę skróciła.

- W żadnym wypadku - zbuntowała się nagle Catherine. - Nikomu

nie pozwolę dotykać moich włosów.

- Jak sobie życzysz, mamo. - Kate przeszła na ugodowy ton.

background image

Kiedy godzinę później opuszczały szpital, Lanni była pełna

podziwu dla swojej matki, która potrafiła już to łagodnością, już to

zdecydowaniem podporządkować sobie złośliwą i kłótliwą staruszkę.

- Wiesz, powinnaś pracować jako psycholog, mamo. Masz

naprawdę świętą cierpliwość.

- Catherine urodziła mnie. Może nie była najlepszą w świecie

matką, ale nie była też najgorszą. Miała zawsze niezależną naturę i

pobyt w tym szpitalu jest dla niej równoznaczny z pobytem w

więzieniu.

- Ale ona jest taka...

- Niewdzięczna? - podsunęła Kate.

- Tak.

- To tylko pozory. Niewiele miała szczęśliwych chwil w swoim

życiu. A teraz ta choroba i świadomość śmierci. Obawiam się, że

niebawem stracimy ją na zawsze.

Lanni wiedziała już, co to oznacza „stracić kogoś na zawsze". Nie

było chwili, podczas której nie myślałaby o Charlesie. Od powrotu do

Anchorage często nie mogła opanować łez.

- A może zjemy razem lunch? - zaproponowała Kate, biorąc córkę

pod ramię.

Lanni spodobał się pomysł. Pojechały do ulubionej restauracji

Kate, gdzie podawano ryby i frutti di mare. Sęk w tym, że Kate

wybierała ten lokal tylko w związku ze specjalnymi okazjami.

- Czy będziemy coś świętować? - zapytała Lanni, rozkładając

serwetkę.

background image

- Jasne. Twój powrót do domu.

- Nie było mnie prawie miesiąc.

Dokładnie dwadzieścia siedem dni. I każdy z tych dni pozostawił

w jej pamięci ślad nie do zatarcia. Był to w ogóle wyjątkowy i

niepowtarzalny okres w jej życiu. Otwarta przestrzeń tundry, błękitne

niebo, kameralność życia w lokalnej społeczności i ta miłość, która

spłynęła jakby z tego błękitnego nieba, miłość, można by rzec, łatwa i

oczywista, a przecież z tragicznym finałem. Aż trudno było w to

uwierzyć, jak nie wierzymy, idąc kwiecistą łąką, że za chwilę możemy

nadepnąć na węża.

- Widzisz, Lanni, mam wrażenie, że coś się wydarzyło w Hard

Luck - powiedziała matka, patrząc na córkę sponad karty dań. - Nic

szczególnego nie usłyszeliśmy od ciebie, ale jest dla nas oczywiste,

dla ojca i dla mnie, że jesteś nieszczęśliwa.

- Och, jak zwykle dramatyzujecie.

- Obawiam się, że nie. Kochanie, wyglądasz jak cień.

Zmizerniałaś, posmutniałaś, masz zaczerwienione oczy. Jestem twoją

matką i jeśli sama nie będę mogła ci pomóc, znajdę kogoś, kto zaradzi

kłopotom. Ale musisz otworzyć się przede mną.

Pomiędzy Lanni a Kate zawsze panowały bliskie i serdeczne

stosunki. Lanni musiała przyznać w duchu, że tym razem nie okazała

się dobrą córką. Natomiast matka raz jeszcze udowodniła, jak bardzo

ją kocha i troszczy się o jej szczęście.

- Cóż, doświadczyłam zwykłej, choć krępującej trochę

przypadłości - zaczęła Lanni, gniotąc serwetkę, którą przed chwilą

background image

rozpostarła sobie na kolanach. - Zakochałam się. I to bardzo pechowo.

Bo tym mężczyzną jest Charles O'Halloran.

Matka na chwilę zamknęła oczy.

- Syn Davida O'Hallorana?

- Tak. Opowiedziałaś mi, co się wydarzyło pomiędzy Davidem a

babcią. Charles dorzucił kilka faktów.

- Na razie mniejsza z tym. Chciałabym wiedzieć, co się wydarzyło

pomiędzy tobą a Charlesem?

- Długo nie wiedział, że jestem wnuczką Catherine. Ukrywałam to

przed nim. Kiedy poznał prawdę, zerwał ze mną wszelkie stosunki.

- A to głupiec! - Kate oddychała jak po biegu.

Lanni uśmiechnęła się.

- Jeśli kiedykolwiek jeszcze go spotkam, co wydaje się nader

wątpliwe, powtórzę mu twoją ocenę.

I nagle Lanni zaczęła opowiadać. Mówiła o faktach i najgłębszych

przeżyciach. Opisała urok wyprawy nad Koyukuk oraz grozę

spotkania

z

niedźwiedziem.

Narastanie

swojej

miłości

i

współdźwięczność z nią miłości Charlesa. Na koniec zrelacjonowała

ze szczegółami weselne przyjęcie i kulminacyjne na nim wydarzenie,

kiedy to Charles dowiedział się bolesnej prawdy o jej rodzinie.

- Ale najdziwniejsze jest to, że wcale nie żałuję tej swojej do

niego miłości. Z pewnością to uczucie zmieniło moje życie i

odmieniło mnie samą, choć jeszcze stanowi zbyt świeże

doświadczenie, bym mogła dokonać tu jakiejś rzetelnej oceny. Przede

background image

wszystkim muszę nauczyć się żyć ze świadomością, że Charles jest

dla mnie stracony na zawsze.

Kate otarła łzę.

- Zdumiewasz mnie, Lanni. Kiedy i skąd nabyłaś tej mądrości?

Lanni roześmiała się.

- Nie czuję się mądra. Czuję się pusta w środku.

- To tylko stan tymczasowy.

Lanni zgadzała się z matką. Wiedziała, że czas goi rany. Rzecz w

tym, jak dużo tego czasu miało upłynąć.

Kate nagle zmarszczyła czoło.

- Próbuję sobie przypomnieć, co Mart ostatnio mi mówił o

Charlesie O'Halloranie. Bo że napomknął coś o nim, jestem tego

pewna.

- Pewnie chodziło o hotel O'Halloranów w Hard Luck. Matt

ostatnio usycha z pragnienia odkupienia od nich tej rudery.

Kate głęboko westchnęła.

- Czyli jest na dobrej drodze do setnej w swoim życiu porażki.

- Tym razem może być inaczej. Mam nadzieję, że uda mu się ten

interes. - Lanni roześmiała się, po czym natychmiast odzyskała

powagę. - Pamiętasz, jak nagle strzeliło mu do głowy, żeby uczyć się

sztuki kulinarnej?

- Czyż mogłabym zapomnieć...

Wówczas to na całą rodzinę spadła kara pod postacią tortur

degustacji. Matt chciał wymyślić potrawę, która podbiłaby świat, oni

background image

zaś, chcąc nie chcąc, brali udział w jego odważnych eksperymentach

w roli zwierzątek doświadczalnych.

- A to jego nagłe przedzierzgnięcie się w rybaka...

- I równie nagłe w księgowego. Tak, Mattowi nigdy nie zbywało

na pomysłach. Ale może tym razem mu się uda? W każdym razie

bardzo poważnie podchodzi do sprawy hotelu.

- Szkoda, że wcześniej nie stał się poważnym człowiekiem -

zauważyła Kate. - Uratowałby w ten sposób swoje małżeństwo.

Przez chwilę, zadumane, milczały.

- Dzisiaj umówiona jestem z Mattem na obiad - powiedziała

Lanni. - Spróbuję zorientować się, jak daleko udało mu się posunąć do

przodu tę ostatnią sprawę.

A przy okazji, dodała w myślach, może dowiem się czegoś o

Charlesie. Nie, nie będzie pytała o niego. Charles nieodwołalnie stał

się elementem składowym przeszłości. I życzyła sobie, aby ta

przeszłość jak najszybciej została zamknięta i nie rzucała cienia na

dzień dzisiejszy.

Charles stanął przed fasadą kilkupiętrowej kamienicy i spojrzał w

górę. Nie był do końca przekonany, czy to spotkanie naprawdę było

konieczne. Mart skontaktował się z nim telefonicznie i oświadczył, że

muszą jeszcze przedyskutować pewne sprawy. Zabrzmiało to dość

enigmatycznie, lecz skoro on, Charles, był już na miejscu w

Anchorage, nie widział powodu, żeby odmówić bratu Lanni.

background image

Polubił zresztą Marta. Z chęcią przystał na jego ofertę kupienia

hotelu. Pozbywał się tej rudery jak gdyby w geście dobrej woli.

Pragnął w ten bardzo zakamuflowany sposób przekazać Lanni, że

zawsze pozostanie jego jedynym ukochaniem.

Spodziewał się pewnych przeszkód ze strony Christiana i

Sawyera, lecz obaj bracia sprawili mu miłą niespodziankę. Odetchnęli

z ulgą, że znalazł się ktoś, kto chce niejako kontynuować ideę ich

ojca, który wybudował ten hotel. Cenę wyznaczyli raczej

umiarkowaną, a warunki i terminy płatności nadzwyczaj dogodne.

Charles spojrzał raz jeszcze na trzymaną w dłoni kartkę. Z adresu

wynikało, że musi wjechać windą na drugie piętro. Znalazł się w

przestronnym i widnym korytarzu. Skręcił w lewo i stanął przed

mahoniowymi drzwiami. Nacisnął dzwonek.

Ze środka odpowiedział mu kobiecy głos. Głos Lanni! Po chwili

zobaczył ją samą. Patrzyli na siebie, jakby nie do końca mogli

uwierzyć, że jest to jawa i że bynajmniej nie śnią.

- Charles?

- Lanni?

Zapomniał już, jak śpiewny miała głos, i teraz odkrył to po raz

drugi z jakimś radosnym uniesieniem. Poza tym była szczuplejsza i

bledsza niż w dzień swojego wyjazdu z Hard Luck, pozostawała

wciąż jednak najpiękniejszą kobietą, jaką spotkał w życiu.

Gestem ręki zaprosiła go do środka.

- Wchodź, proszę.

- Zastałem Marta? - zapytał, przekraczając próg.

background image

- Marta? - Na jej twarzy odbiło się zaskoczenie.

- Dał mi ten adres. Mieliśmy się tu spotkać, aby omówić pewne

sprawy związane z przejęciem przez niego hotelu.

- Rozumiem. - Zamknęła oczy.

- Co się stało?

- Wygląda na to, że zrobiono z nas dudków. - Opadła na fotel,

jakby nie mogła dłużej utrzymać się na nogach. - To moje mieszkanie.

Matt miał zabrać mnie dzisiaj na obiad.

- Być może chciał połączyć spotkanie z tobą ze spotkaniem ze

mną.

- Być może. Chociaż zaraz mogę się upewnić. Poczekaj tu chwilę,

a ja zadzwonię do niego.

Przeszła do sąsiedniego pokoju. Wróciła jeszcze bledsza, niż była.

- Przepraszam, Charles. Mój brat zostawił dla mnie wiadomość na

automatycznej sekretarce. Przyznaje się, że świadomie zaaranżował to

nasze spotkanie. Dał ci mój adres, zaś umawiając się ze mną na obiad

zyskał pewność, że będę w domu.

- Sprytny gość - skomentował Charles, bynajmniej nie czując się

rozczarowany takim obrotem rzeczy. Dzięki intrydze Marta mógł

teraz patrzeć na swoje jedyne ukochanie.

- Przywiozłem z Hard Luck kilka wieści. Sawyer i Abbey wrócili

już z Hawajów, zaś Pearl Inman praktycznie siedzi już na walizkach.

Lanni zaczęła przyglądać się bacznie swoim paznokciom.

- A co ze sprzedażą Mattowi tego hotelu?

Charles wzruszył ramionami.

background image

- Prawdę mówiąc, Matt swoją propozycją rozwiązał za nas pewien

dość kłopotliwy problem.

- Ben wciąż poi was swoją kawą?

- Jakżeby inaczej. I wciąż stara się nam wmówić, że pozjadał

wszystkie rozumy świata.

Uśmiechnęła się, a on poczuł miłe ciepło w okolicy serca.

- Jak sobie radzi nowa sekretarka?

- Mariah Douglas? Wszystko na to wskazuje, że zajmowała się

dotąd raczej sprzedażą pończoch w jakimś supermarkecie. Christian

musiał pokazać jej, jak się obsługuje zwykłą maszynę do pisania.

- Ale została?

Kiwnął głową.

- Poza tym to dzielna dziewczyna. Upiera się, by zamieszkać w

jednym z tych myśliwskich domków, bo widzi w tym szansę

uzyskania aktu własności na ziemię, którą obiecali jej moi bracia.

- Życzę jej powodzenia.

Zapadło milczenie, które w odróżnieniu od zakłopotanej nim

Lanni wcale nie przeszkadzało Charlesowi.

- Jak ci się podoba Anchorage? - zapytała.

- No cóż, to miasto jest dumą Alaski, jej oknem na świat. Można

więc powiedzieć, że siedzę teraz w oknie i rozpiera mnie duma.

Uśmiechnęła się i znowu przeniosła wzrok na swoje paznokcie.

Sycił się jej widokiem. Subtelna uroda Lanni przemawiała do jego

duszy. Ale kochał ją nie tylko za jej urodę, bo również za otwartość,

szczerość i ciepłą bezpośredniość.

background image

A jednak ta otwarta i szczera dziewczyna ukryła przed nim fakt,

że jest wnuczką Catherine Fletcher. Uczyniła to najpewniej z lęku

przed przewidywanymi konsekwencjami. Intuicja nie zawiodła jej.

Ellen zareagowała, jakby otrzymała cios w samo serce. On, Charles,

nie mógł przysparzać matce bólu. Inaczej każdy mógłby mu rzucić w

twarz, że jest wyrodnym synem.

- Gdy zadzwoniłeś, parzyłam właśnie kawę - powiedziała Lanni. -

Napijesz się?

Wiedział, że najrozsądniejszą rzeczą byłoby wyjść stąd

natychmiast, lecz poczuł z wyjątkową ostrością, że świadomość i wola

to dwie różne rzeczy.

- Chętnie.

Wstała i on wstał, by przejść razem z nią do kuchni. I wówczas to

się stało. Po prostu znaleźli się zbyt blisko siebie. Zadziałały siły

przyciągania, którym nie sposób było się oprzeć. Zwarli się w

pocałunku namiętnym, szalonym, wręcz dzikim. Trwało to krótko,

lecz dostatecznie długo, by wszystko odżyło i nabrało barw.

Lanni wsparła czoło na jego ramieniu.

- Charles... - wyszeptała.

- Wiem, wiem, najdroższa. Przeraża mnie moc i gwałtowność

mojego pragnienia. Kochajmy się, Lanni.

Zesztywniała i potrząsnęła głową.

- Tam, w Hard Luck, w przeddzień mojego wyjazdu chciałam się

z tobą kochać. Teraz jest już za późno.

Położył jej dłoń na swoim sercu.

background image

- Ale pragniesz mnie, prawda?

- Tak, z tym że tą drogą nie możemy iść. Jest to droga donikąd.

Nie przestanę być wnuczką Catherine Fletcher, a ty nie przestaniesz

być synem Davida i Ellen.

Cóż on mógł na to odpowiedzieć? Mógł tylko milczeć i starać się

zapanować nad swoim pragnieniem.

- Powiedz mi, Charles. Czy próbowałbyś mnie odszukać, gdyby

Matt nie wpadł na pomysł tej intrygi?

Winien był jej prawdę i tylko prawdę.

- Nie.

Ugodził ją tym „nie", ponieważ drgnęła.

- Ja również nie uwzględniałam w żadnej dającej się przewidzieć

przyszłości spotkania z tobą.

- Ale spotkaliśmy się i jest oczywiste, że się kochamy.

- Kocham cię, Charles, lecz nie namówisz mnie do sekretnego

romansu, kiedy to spotykalibyśmy się chyłkiem i po kryjomu. Miłosne

historie lubią się powtarzać, a ja nie chcę być dla ciebie tym, kim była

moja babka dla Davida... przelotną, jednoroczną kochanką.

- Nie mam żony.

- Ale masz matkę, która nigdy mnie nie zaakceptuje.

Nic nie odpowiedział.

- Przepraszam za Matta. To już się więcej nie powtórzy. -

Wskazała ręką na drzwi. - Może byłoby lepiej, gdybyś odszedł.

Charles nerwowo uśmiechnął się.

background image

- Przecież nie mogę tak odejść. Nie mogę cię zostawić... Chcę się

napić kawy - powiedział takim tonem, jakby doznał olśnienia.

Lanni poczuła się wzruszona tym chłopięcym zachowaniem

trzydziestopięcioletniego mężczyzny.

- Napiję się z tobą. - Przeszli do kuchni, gdzie zaraz na stoliku

pojawiły się dwie parujące filiżanki. - A w ogóle to chcę ci

podziękować.

- Podziękować mi? Za co?

Czy za te podkrążone oczy? - pomyślał. Za tę bladość twarzy? Za

ten smutek każdego spojrzenia?

- Podałeś Mattowi pomocną dłoń. Jemu naprawdę strasznie

potrzeba jakiegoś drobnego choćby sukcesu.

- Sprzedałem hotel z tysiąca powodów. Nie wszystkie przynoszą

mi zaszczyt.

- Nie rozumiem.

- Na przykład liczyłem na to, że twój brat jako właściciel hotelu

będzie wiarygodnym i łatwo dostępnym źródłem informacji o tobie.

- I o co byś go pytał?

- O wszystko. Jak radzisz sobie w pracy, gdzie spędziłaś ostami

urlop, czy dopisuje ci zdrowie, czy wyszłaś za mąż... - Na myśl o

innym mężczyźnie w życiu Lanni Charles po prostu się dusił.

Łzy zakręciły się w jej oczach.

- Pewne rzeczy nigdy się nie wydarzą.

Szybko dopił kawę. Teraz już naprawdę musiał uwolnić ją od

siebie.

background image

- Dlaczego mi to zrobiłeś? - zapytała Lanni, gdy usłyszała w

słuchawce głos brata.

Matt w lot zorientował się, czego dotyczy to pytanie.

- Dlatego, że już podczas pierwszego spotkania z O'Halloranem

zorientowałem się, że zaszłaś facetowi za skórę. O tobie nie muszę

mówić. Znam cię jak własną kieszeń i wiem, że go kochasz.

Lanni milczała. Ten jej braciszek najwidoczniej kreował się na

wielkiego znawcę duszy ludzkiej.

- Ponieważ zachowujecie się jak para idiotów z wyciskającego łzy

romansidła, pomyślałem więc, że ktoś rozsądny musi ująć sprawy w

swoje ręce.

- A więc dla ciebie cudza prywatność to tyle, co przystanek

autobusowy? - wybuchnęła, bliska płaczu. - Sam przecież znajdujesz

się w podobnej sytuacji. Kochasz Karen i...

- Co Karen ma z tym wspólnego?

- I ona cię kocha!

- Dobre sobie! Gdyby mnie kochała, nie popędziłaby tak szybko

do adwokata, żeby załatwił jej rozwód.

- Jakże często powodujemy się nastrojem i chwilowym impulsem.

Powtarzam, ona cię kocha, Mart. Jak byś się zatem czuł, gdybym

odwdzięczyła ci się taką samą sztuczką i zaaranżowała spotkanie

między tobą a Karen?

- Ani mi się waż, siostrzyczko - ostrzegł ją twardym głosem.

- No więc teraz wiesz, co mi zrobiłeś.

Matt nagle roześmiał się.

background image

- Mam szczęście, że Karen wyjechała aż do Kalifornii.

- I ty nazywasz to szczęściem?

- Przynajmniej nie grozi mi, że zobaczę ją z innym mężczyzną.

- W tym punkcie, niestety, masz rację.

- Wybacz, jeśli sprawiłem ci przykrość. Chciałem jak najlepiej.

Myślałem, że coś poprawię, a tymczasem tylko popsułem. Nie nadaję

się na swata.

- Bądź przynajmniej takim bratem, jakim byłeś do tej pory. Miej

wzgląd na moje uczucia.

- Przecież ty go kochasz.

- Tak, ale ta miłość nie ma przed sobą perspektyw. Niczego tu nie

poprawisz, niczego nie wskrzesisz. Przyrzeknij, że już nigdy więcej

tak nie postąpisz.

- Przyrzekam, Lanni.

I Lanni mu uwierzyła. Po prostu zawsze wierzyła swojemu bratu.

Wracając w południe z zakupów, zajrzała do skrzynki na listy.

Znalazła jeden, z kanadyjskim znaczkiem. Poszukała w pamięci, kogo

zna w Kanadzie, i wyłowiła tylko jedną osobę. Ellen Greenleaf.

Nawet nie skorzystała z windy. Pobiegła na drugie piętro, biorąc

po dwa stopnie. Wpadła do mieszkania i rozdarła kopertę.

Droga Lanni!

Ten list będzie z pewnością dla Ciebie dużym zaskoczeniem.

Sawyer był tak miły, że dał mi Twój adres. Już od kilku tygodni

nosiłam się z zamiarem skontaktowania się z Tobą by w końcu uznać

list za najlepsze rozwiązanie.

background image

Przede wszystkim chcą Cię przeprosić za moje zachowanie

tamtego wieczoru. Wstrząsnęło mną do głębi, że jesteś wnuczką

Catherine Fletcher. Nie potrafiłam wznieść się ponad swój ból i

zadawnione urazy. Mam nadzieję, że wybaczysz starej kobiecie jej

słabość.

Nie jestem pewna, jaka jest twoja wiedza o tym dramacie (kto wie,

czy wnuki nie nazwą tego farsą?), w którym ja, Catherine i David, mój

mąż, graliśmy przez tyle lat. W istocie wraz ze śmiercią Davida

zapadła kurtyna i nikt nie ma prawa pisać dalszego ciągu.

Nie żywię wobec Twojej babki pragnienia odwetu. Tym bardziej

wobec Ciebie. Znam mojego syna i wiem, że Cię kocha. Ale gdy

próbowałam przekonać Charlesa, że nikt nie ponosi winy za grzechy

przodków, pozostał głuchy na moje argumenty.

Moje serce boleje, że Opatrzność nie zechciała dotąd pokazać

bardziej łaskawego oblicza. I dlatego będę Ci głęboko wdzięczna, jeśli

zechcesz spotkać się ze mną. Przyjadę do Anchorage w przyszłym

tygodniu. Zatrzymam się w hotelu Holiday Inn. Serce mi podpowiada,

że zadzwonisz do matki Charlesa, a wówczas umówimy się na lunch.

Najwyższy czas, by pogrzebać przeszłość.

Szczerze oddana

Ellen Greenleaf

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Kiedy Abbey wróciła z pracy do domu, Sawyer wertował właśnie

książkę kucharską.

- No to jestem - ogłosiła, zmieniając buty na domowe bambosze.

- Dzięki Bogu. Bo dla mnie te kulinarne przepisy niczym nie

różnią się od sanskrytu.

- A co chciałbyś dziś na obiad?

- Może być cokolwiek, byleby tylko miało ręce i nogi. -

Roześmiał się, rozbawiony własną wpadką językową. - Tylko nie

myśl, że tęsknię za kanibalizmem. Choć za kurczakiem, owszem. -

Pocałował czule żonę i nalał jej kawy. - Wrócił Charles.

- Ach, tak. - Miała trochę nieobecny wyraz twarzy. - Czy poprawił

mu się nastrój?

- Wręcz przeciwnie, pogorszył. Patrząc na niego, ma się wrażenie,

że cierpi na kamicę nerkową.

- Czy próbowałeś już z nim porozmawiać?

- Dwa razy, ale zawsze z ryzykiem utraty życia. Do faceta trudno

przystąpić, a co dopiero po ludzku z nim pogadać.

- Być może wobec mnie nie będzie taki najeżony?

- Nie radzę ryzykować. Trzeba dać mu czas, by odpowiedział

sobie na pewne pytania. Wciąż walczy ze swoim uczuciem do Lanni.

Nigdy się nie spodziewał, że dopadnie go miłość.

- Ty również nie uwzględniałeś czegoś takiego w rachunku -

przypomniała mu Abbey.

background image

- Tak, ale pomiędzy mną a Charlesem jest jednak pewna drobna

różnica. Ja zakochałem się po prostu w dziewczynie z innego stanu,

on zaś we wnuczce Catherine Fletcher. To dlatego na siłę szuka teraz

argumentów usprawiedliwiających zerwanie. A to Lanni jest dla niego

za młoda, a to że pasjonuje się swoją dziennikarską pracą, a więc

nigdy nie osiądzie na stałe w Hard Luck, a to wreszcie nasza matka,

pomimo całej swej wielkoduszności, nigdy jej nie zaakceptuje.

- A równocześnie łączy go z Lanni autentyczna miłość.

- Jak widać, miłość nie zawsze prostuje ścieżki. Często je wikła i

zaciemnia.

Do kuchni wpadł jak pocisk spocony i czerwony na twarzy Scott,

a zaraz za nim zziajany Eagle Catcher. Dla wszystkich od dawna już

było oczywiste, że chłopak wziął sobie za punkt honoru, by zawsze i

w każdych okolicznościach śmigać szybciej od samolotów „Synów

Północy".

- Co na obiad? Umieram z głodu.

- Dziś będzie pieczony kurczak z ryżem i sałatką z kukurydzy i

pomarańczy - odparła Abbey. - Lecz usiądziemy do stołu dopiero za

jakąś godzinę.

Scott omiótł krytycznym spojrzeniem rodziców.

- Wy to albo się całujecie, albo bez końca o czymś rozmawiacie.

A tu konaj, człowieku, bo nie masz co włożyć do ust. Chodź, piesku,

zapolujemy sobie na myszy.

background image

Lanni weszła do sali restauracyjnej hotelu Holiday Inn i rozejrzała

się wokół. Prawie wszystkie stoliki były zajęte, lecz z rozpoznaniem

matki Charlesa nie miała większych trudności. Ellen siedziała przy

oknie i spoglądała na zatokę. Sprawiała wrażenie osoby pogrążonej w

myślach.

Dostrzegła Lanni dopiero w momencie, gdy ta stanęła przy jej

krześle. Przywitały się i Lanni usiadła. Przez chwilę patrzyły na siebie

w milczeniu. Dzieliła je przepaść czasu, ale obie kochały tego samego

mężczyznę. I nieważne, że tak różna była to miłość.

- Jak to miło z twojej strony, że zgodziłaś się ze mną spotkać -

zaczęła Ellen.

- Przede wszystkim serdecznie dziękuję za list. Wiele po jego

lekturze zrozumiałam. Właściwie dumna jestem, że mogę w tej chwili

siedzieć z panią przy jednym stoliku.

Ellen blado się uśmiechnęła. Pojawił się kelner. Zamówiły lekki

sałatkowy lunch i to raczej po to, by formalności stało się zadość.

Spieszno im było wrócić do dopiero co rozpoczętej rozmowy.

- Pamiętam bardzo dobrze twoją matkę, Lanni - powiedziała

Ellen, kiedy kelner odszedł. - Kate była promienną dziewczynką z

długimi i grubymi warkoczami. Widywałam ją tylko latem podczas

wakacji, ale za to co roku. W tamtym okresie rozpaczliwie pragnęłam

urodzić dziecko, zaś Catherine nigdy nie przepuściła żadnej okazji, by

wytknąć mi moją jałowość i bezpłodność.

- Tak mi przykro.

background image

- Nie reaguj w ten sposób na moje słowa, Lanni. Bo teraz chcę

przejść do własnych błędów i przewinień.

- Z tego co wiem od Charlesa i od innych, to obie strony zostały

tu pokrzywdzone i mają powody do skarg.

Ellen kiwnęła głową.

- Dokładnie jest tak, jak mówisz. I dlatego trudno dokonać tutaj

jednoznacznej oceny moralnej.

- Moja babka już prawie nie wstaje z łóżka.

- Wierz mi lub nie wierz, ale bardzo jej współczuję.

- Wierzę pani.

- Proszę, mów mi Ellen.

- Wierzę ci, Ellen.

- Otóż jest w tym pewna ironia losu, że za chwilę odsłonię przed

wnuczką Catherine Fletcher coś, co dotąd ukrywałam nawet przed

własnymi synami i co przez blisko pół wieku pozostawało moim

najlepiej strzeżonym sekretem.

Lanni poruszyła się na krześle. Targnął nią niepokój.

- Ale czy to konieczne? Przecież ja tylko...

Ellen macierzyńskim gestem nakazała jej milczenie.

- Wszystko zaczęło się już pod sam koniec ostatniej wojny

światowej. Straciłam rodziców podczas jednego z nocnych

bombardowań Londynu. Mój starszy brat, lotnik i nawigator,

zestrzelony został nad terenem Niemiec w czerwcu 1943 roku. Z całej

rodziny pozostała mi tylko kuzynka Elizabeth, z którą zresztą nie

utrzymywałam do tej pory bliższych kontaktów.

background image

- Boże, jak wojny ciężko doświadczają ludzi. Nie wiem, czy

jestem w stanie wyobrazić sobie twoją samotność i rozpacz.

- Tak, czułam się samotna, opuszczona i bardzo nieszczęśliwa. I

wówczas spotkałam pewnego młodego amerykańskiego żołnierza.

Który, pomyślała Lanni, znajdował się wtedy w stanie krańcowej

depresji po utracie brata.

- Zakochaliśmy się w sobie. Była to w moim przypadku pierwsza

tak głęboka i wszechogarniająca miłość. Kurczowo przywarliśmy do

siebie, gdyż jedno dostrzegło w drugim wybawienie od koszmaru

wojny. - Ellen wyjęła z torebki chusteczkę i otarła wzbierające łzy. -

Wychowałam się w rodzinie autentycznie religijnej, w moim domu

zasady etyczne niezmiennie przyjmowały formę bezwzględnego

dyktatu. Ale czasy były okrutne i szalone, kochaliśmy się i nikt nie

wiedział, co przyniesie dzień jutrzejszy. Stało się zatem to, co musiało

się stać. Oddałam się ukochanemu mężczyźnie. Na konsekwencje nie

trzeba było długo czekać. Zaszłam w ciążę.

- W ciążę? - powtórzyła Lanni zdumionym głosem, dobrze

pamiętając, ile lat Ellen czekała na swoje pierwsze dziecko.

- Nie miałam odwagi powiedzieć tego kochankowi. Podjęłam

nawet próbę zniknięcia mu z oczu, ale odnalazł mnie. A gdy usłyszał,

że spodziewam się dziecka, wpadł w radosną ekstazę. Chwycił mnie

w ramiona i całował i ściskał tak mocno, iż omal nie straciłam

przytomności. Był szczęśliwy, a ponieważ on był szczęśliwy, ja też

byłam szczęśliwa. Tego dnia postanowiliśmy się pobrać. Pastor miał

nas przyjąć w środę, a we wtorek mojego narzeczonego wysłano na

background image

front. Nigdy już go nie zobaczyłam. Zginął, jak to się mówi, na polu

chwały.

Lanni potarła dłonią czoło. Czegoś tu nie rozumiała.

- David zginął?

- Nie. Zginął ojciec mojego dziecka, a był nim Charles

O'Halloran, brat Davida.

Teraz Lanni wręcz osłupiała. Już nawet nie próbowała niczego

rozumieć. Chciała jedynie słuchać tego, co mówiła jej ta stara kobieta.

- Myślę, nie, wiem z całą pewnością, że nie przetrzymałabym tej

kolejnej ciężkiej próby, gdyby nie David i dziecko. Śmierć Charlesa

zabrała mi całą ochotę do życia, ugodziła prosto w moją duszę.

- A więc David odnalazł cię?

- Tak. Charles musiał coś przeczuwać, gdyż przed bitwą

skontaktował się z bratem i poprosił go, by w razie czego zaopiekował

się mną i dzieckiem, a David zobowiązał się do tego słowem honoru.

Lanni zamknęła oczy. Nie, tego stanowczo wnuki nie będą mogły

nazwać farsą!

- Oczywiście, David bardzo szybko stanął przed pytaniem, na

czym miałaby polegać ta opieka. Czy powinien znaleźć mi męża, czy

też zabrać mnie do swojej ojczyzny i przedstawić rodzinie jako

wdowę po bracie? Czy też sam powinien się ze mną ożenić?

Wybrał to ostatnie, a wybrał dlatego, że widział mój stan i doszedł

do wniosku, że tylko mając mnie na oku będzie w stanie obronić mnie

przed samą sobą. Kierował się poczuciem honoru i miłością do

zmarłego brata. Lecz ja nie powinnam była na to przystać. W

background image

późniejszych latach żałowałam tego setki, jeśli nie tysiące razy. Na

swoją obronę powiem tylko, że balansowałam wówczas na granicy

życia i śmierci. Ciąża nie rozwijała się prawidłowo. Panicznie bałam

się samotności.

- Ale w końcu go pokochałaś?

- O, tak, pokochałam go. - Ellen spojrzała przez okno na zatokę. -

Gdy wychodziłam za niego, nic nie wiedziałam o Catherine. Twoja

babka zaistniała dla mnie dopiero dużo później.

- A co się stało z dzieckiem?

- Dwa miesiące po naszym ślubie, w szóstym miesiącu ciąży,

urodziłam córeczkę. Żyła dwa dni. Pochowaliśmy ją na jednym z

londyńskich cmentarzy. Miała na imię Emily, na pamiątkę zaginionej

siostry Charlesa i Davida. Podczas pogrzebu David stał przy mnie i

płakał razem ze mną. Potem chciałam go uwolnić od małżeńskiej

przysięgi, ale odmówił. W rezultacie jako nowożeńcy wróciliśmy

tutaj, na Alaskę.

- I wtedy dowiedziałaś się o Catherine?

- Tak. Z początku byłam oburzona, że David nie wspomniał mi o

niej ani jednym słowem. Tłumaczył się, że z chwilą gdy podjął

decyzję ożenienia się ze mną, inne względy przestały się liczyć.

Byliśmy już wówczas kochankami, kochankami w małżeństwie, ale

nie sądzę, by już wtedy łączyła nas miłość. Oddawałam się Davidowi,

a widziałam Charlesa.

- Bardzo długo byliście bezdzietnym małżeństwem.

background image

- Tak, piętnaście lat. To nie był nasz wybór. Lekarze rozkładali

ręce. Pod względem fizycznym wszystko u mnie i u Davida było w

jak najlepszym porządku, a jednak nie zachodziłam w ciążę. Jest w

tym bez wątpienia jakaś tajemnica, lecz podejrzewam, że sprawy

duchowe posiadają ogromny wpływ na ciało. Moja wersja jest taka, że

musiałam najpierw ochłonąć po przeżyciach wojennych. Kiedy to się

stało, urodziłam Charlesa.

Nigdy dotąd żadne imię nie wydawało się Lanni tak idealnie

dopasowane do osoby.

- Rozpaczliwie pragnęłam córki, ale widocznie było moim

przeznaczeniem wydać na świat trzech synów.

- Słyszałam, że przez blisko półtora roku ty i David żyliście w

separacji.

- Tak. Na osiemnaście miesięcy wróciłam z najmłodszym

Christianem do Anglii. Nigdy nie czułam się dobrze na Alasce. Z

pewnością ponoszę za to część winy, jednak w co najmniej równej

mierze przyczyniły się do tego osoby trzecie.

Dla Lanni nie ulegało wątpliwości, że najważniejszą z tych osób

trzecich była Catherine Fletcher, jej babka.

- Tęskniłam za Anglią. W każdym liście od mojej kuzynki

Elizabeth znajdowałam zachętę do odwiedzenia mojego rodzinnego

kraju. David bardzo długo sprzeciwiał się temu wyjazdowi.

Dochodziło między nami do kłótni. I wówczas pewnego dnia

wykrzyknął w gniewie, iż nie może odżałować tego związku ze mną.

Zareagowałam również atakiem wściekłości. Rzuciłam mu w twarz,

background image

że nigdy go nie kochałam. Było to kłamstwo. Kobieta nie może spać z

mężczyzną, rodzić mu dzieci i dbać o wspólny dom a równocześnie

niczego nie czuć. Tak więc skłamałam i zaraz na drugi dzień

spakowałam walizki.

- David nie próbował cię przebłagać?

- Jego duma mu na to nie pozwoliła. Pojechałam zatem do mojego

kraju i już po tygodniu stwierdziłam, że doń nie przynależę. Również

Christian czuł się, jakby został wyrwany z nurtu życia i odstawiony na

półkę. Przetrwałam tam osiemnaście miesięcy tylko dzięki dumie. Ale

były to trudne miesiące.

- Byłaś w kontakcie z Davidem?

- Oczywiście, z powodu chłopców. Tęskniłam za nimi, a oni

tęsknili za mną. Przed wyjazdem do Anglii wmówiłam sobie, że są już

na tyle dorośli, iż matka nie jest im potrzebna. Myliłam się.

- Co wpłynęło na twój powrót?

Ellen blado się uśmiechnęła.

- Wyznałam Davidowi, że tamte słowa wypowiedziałam w

gniewie i że go kocham. Zawarliśmy przymierze. Zgodził się, bym

wróciła.

- I odnalazłaś wreszcie swoje szczęście?

- Tak, na jedną krótką chwilę. W pierwszym okresie po moim

powrocie mieliśmy wrażenie, że zaczynamy wszystko od początku.

Okazywałam Davidowi na różne sposoby, jak bardzo jest mi bliski.

Zresztą, o ile miłość do niego pojawiła się w późniejszej fazie naszego

background image

małżeństwa, to od początku go szanowałam. Widziałam w nim

dżentelmena, człowieka honoru.

- I pewnego dnia Catherine zburzyła wasze szczęście?

- Nie, to nie było tak. Rola Catherine w tym wszystkim jest raczej

drugorzędna. Zadecydowała zdrada Davida. Zostałam nią głęboko

zraniona. David miał wspaniały pretekst, by zażądać rozwodu...

- A tymczasem ściągnął cię z Anglii.

- Właśnie. Do dzisiaj nie mogę zrozumieć, czym się kierował.

Może troską o dzieci, a może pewnego typu idealizmem. Dość, że gdy

dowiedziałam się o ich romansie, wyniosłam się ze wspólnej sypialni.

Przestaliśmy ze sobą rozmawiać, zżerała mnie zazdrość, doskwierała

zraniona duma. O ile jednak wiem, od dnia mojego powrotu David ani

razu nie przespał się z Catherine.

- Czekała na niego. Liczyła, że wasze małżeństwo się rozpadnie i

będzie go mieć wyłącznie dla siebie.

- A ja wiedziałam o tym i zawsze wyobrażałam ją sobie jako sępa

czekającego na moją śmierć.

- Moja babka jest zgorzkniałą, nieszczęśliwą kobietą.

Ellen wolno pokiwała głową.

- W istocie umarła tamtego dnia, kiedy David wysiadł ze mną z

samolotu i przedstawił mnie jako swoją żonę.

- Ciągle jednego nie rozumiem. Dlaczego mi o tym wszystkim

opowiedziałaś? - Lanni patrzyła w tej chwili na nietknięte talerze z

lunchem i nawet trudno by jej było powiedzieć, kto i kiedy postawił je

przed nimi.

background image

- Mój syn cię kocha.

- I ja go kocham.

- Więc biegnij za nim, Lanni. Walcz o niego. Wyjdź za Charlesa z

moim błogosławieństwem. Uczyń go szczęśliwym, a mnie zrób

babcią.

- Charles jest bardzo upartym człowiekiem.

- Bądź jeszcze bardziej uparta. Ja straciłam mojego Charlesa, bo

tak chciał los, więc przynajmniej ty nie strać swojego.

Na twarzy Lanni odmalowała się determinacja.

- Nie stracę go, Ellen.

- Przypuszczam, że już słyszałeś - powiedział Ben do Charlesa,

kiedy ten zasiadł na swoim zwykłym miejscu przy barze.

- O czym?

- O tym, że Pete i Dotty ogłosili zaręczyny.

Charles pokiwał głową. Oczywiście cieszył się, że stary Pete

Livengood znalazł towarzyszkę życia, lecz entuzjazmu dla tego faktu

nie umiał z siebie wykrzesać.

- Niech im się wiedzie. - Automatycznym ruchem wzniósł toast

kubkiem z kawą.

- Ślub za dwa miesiące.

- Może już dość o ślubach?

- Wobec tego porozmawiajmy o hotelu. Podobno sprzedałeś go.

- Zgadza się.

- A kto jest nowym właścicielem? Ktoś, kogo znam?

background image

- Wątpię.

- Posłuchaj, Charles, jeśli rozmowa z przyjacielem jest ponad

twoje siły, powiedz o tym wprost, a się zamknę.

Charles wykrzywił się.

- Przyszedłem na kawę, a nie na paplaninę.

- Jak sobie życzysz. - Ben zniknął w kuchni, skąd zaraz zaczął

dochodzić rumor naczyń i garów.

Charlesa zaczęły gnębić wyrzuty sumienia. Ben był cholernie

dobrym przyjacielem i zasługiwał na względy.

- Hotel kupił Matt Caldwell - oznajmił, gdy grubas z powrotem

pojawił się za barem.

Cisza.

- Matt jest bratem Lanni.

Cisza, chociaż Ben bez wątpienia patrzył, ruszał się i oddychał, a

więc z pewnością nie zapomniał mowy.

Drzwi otworzyły się i wszedł Mitch Harris. Usiadł na trzecim

stołku od Charlesa, witając go skinieniem głowy. Mitch zamieszkał w

Hard Luck stosunkowo niedawno, lecz Charles zdążył go już polubić.

Autorytet szeryfa nie ulegał kwestii, a jego uprzejmość wypływała z

wrodzonej kultury. Poza tym obaj, Mitch i Charles, nie lubili rzucać

słów na wiatr.

Ben zajął się szeryfem, jak gdyby był on jedynym klientem w

lokalu. Mitch jednak wpadł tylko na moment. Wypił szklankę coli,

kupił miętową gumę do żucia i zaraz się pożegnał.

background image

- W porządku - wysapał Charles, gdy za szeryfem zamknęły się

drzwi - jeśli czekasz na przeprosiny, uznaj, że już je otrzymałeś.

Szeroki uśmiech Bena mógłby służyć za turystyczną reklamę

uroków Alaski.

- Wiesz, jaki jest twój największy problem?

Charles wiedział. Jego największy problem miał sto sześćdziesiąt

pięć centymetrów wzrostu, długie blond włosy i oczy, w które można

byłoby patrzeć bez końca.

- Wciąż się namyślasz, więc odpowiem za ciebie. Twoim

największym problemem jest piekielna kłótliwość.

- Dziękuję, doceniam twoją troskę o mnie - odparł Charles

sarkastycznie.

- Jeżeli chcesz zapaskudzić sobie życie, proszę bardzo. Lecz

moim zdaniem...

- Widziałem się z Lanni w Anchorage - przerwał mu Charles, nie

do końca wiedząc, dlaczego uważa poinformowanie o tym Bena za

coś koniecznego.

- No i? - Jeżeli ktoś kiedykolwiek dosłownie zamienił się w słuch,

to tym kimś był teraz Ben.

- Zgodziliśmy się w jednym punkcie, lecz za to najważniejszym.

Nie będzie chleba z tej mąki.

Ben wydął wargi i już chciał dorzucić swoje trzy grosze, gdy do

restauracji wszedł Christian.

- Masz coś mocniejszego od kawy? - spytał Bena.

background image

- To nie jest knajpa „Pod Kogutem". Wiesz przecież, że sprzedaję

alkohol tylko w piątki.

- Miałem nadzieję, że wyjątkowo dziś dla mnie odstąpisz od tej

twojej prohibicji.

- A co się stało? - zapytał brata Charles.

Tamten uraczył go miną nieszczęśnika.

- Mariah Douglas.

- I cóż z nią? Dostała wysypki?

- Okazała się wybitnie niekompetentną sekretarką.

- Wywal na bruk tę niekompetentną sekretarkę.

- Próbowałem, lecz niemal utopiła mnie w potoku łez. Błagała,

bym dał jej jeszcze jedną szansę. Człowiek jest tylko człowiekiem.

Ma serce.

- Czy Sawyer do tej sprawy podchodzi też tak miłosiernie?

- Sęk w tym, że dla Sawyera ta Mariah, idę tu o zakład, pisałaby z

szybkością stu znaków na sekundę, i to bez jednego błędu.

- Lecz nie dla ciebie?

- Dla mnie, chłopaki, przewidziała inne rozkosze, takie jak

oblewanie kawą maszyny do pisania, przerywanie w połowie

telefonicznej rozmowy z ważnym klientem, przewracanie ważącej

pięćdziesiąt kilogramów szafki prosto na moje nogi.

- Już dawno twierdziłem, że wywierasz negatywny wpływ na

kobiety.

Christian wsparł głowę na rękach.

- Najgorsze, że nie wiem, co zrobić w tej sytuacji.

background image

- Nadal mieszka w tym domku myśliwskim?

- Uparła się, a uparta kobieta zdolna jest zawlec biegun północny

w okolice równika.

Charles uśmiechnął się. W końcu i Christian doświadczył

kłopotów z płcią przeciwną.

Młodszy brat jak gdyby czytał w jego myślach.

- Na twoim miejscu nie byłbym tak z siebie zadowolony.

- A to dlaczego?

- Czy wiesz, że Matt Caldwell jest w mieście?

- Normalka. Powiedział mi podczas ostatniego spotkania, że

chciałby ruszyć z hotelem, zanim zmieni się pogoda, i widzę, że nie

zasypia gruszek w popiele.

- Kto tu nie zasypia gruszek, sam zobaczysz, kiedy się z nim

spotkasz.

- Co masz na myśli?

- Nieważne. - Christian zsunął się z wysokiego taboretu. - Dzięki

za kawę, Ben. Niemal ugotowałem sobie w niej górną wargę. Pojawię

się w piątek, gdy będziesz serwował coś chłodniejszego.

Christian ulotnił się, a w minutę po nim wyszedł też Charles.

Skoro Matt był w mieście, to wypadało spotkać się z nim. Decyzji

Matta, by jak najszybciej rozpocząć remont hotelu, można było tylko

przyklasnąć, chociaż musiał się śpieszyć z robotami, jeśli chciał

zamieszkać w nim przed zimą. Zima zjawiała się w Hard Luck bardzo

wcześnie. Zdarzało się, że rzeki zamarzały już we wrześniu.

background image

Zbliżając się do hotelu, usłyszał stuk młotków. A zatem Matt

musiał przylecieć z całą ekipą, pomyślał Charles, pełen podziwu dla

tempa, w jakim postępowały prace. Odnalazł Matta w holu nad

jakimiś dechami.

- O, Charles! Fajnie, że jesteś - wykrzyknął Matt, wstając z

klęczek. - Pewnie już wiesz o wszystkim.

- To znaczy?

- To znaczy - rozległ się z tyłu kobiecy głos - że przeniosłam się

do Hard Luck.

W drzwiach stała Lanni. Miała na sobie błękitne dżinsy, a w ręku

trzymała młotek.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- Przeniosłaś się do Hard Luck? A co z twoją pracą w redakcji

dziennika?

Wzruszyła ramionami, jakby zapytał ją o rzecz całkowicie błahą.

Charles był innego zdania. Matt w którejś z ich telefonicznych

rozmów wynosił pod niebiosa dziennikarski talent siostry. Wszystko

wskazywało na to, że Lanni skazana wręcz była na dziennikarstwo. I

w dobrym tego słowa znaczeniu, dodał w myślach. A teraz

dowiadywał się, że rezygnowała ze swojej życiowej szansy.

- Do diabła, Lanni, co też ty wyprawiasz?

Machnęła młotkiem.

- Jak widzisz, przybijam gwoździe.

- A powinnaś ślęczeć teraz nad jakimś artykułem.

background image

- Złożyłam wymówienie,

- Więc chyba kompletnie oszalałaś!

- Próbowałem przemówić jej do rozsądku - odezwał się Matt -

lecz nawet mnie nie słuchała.

- Zajmij się, Matt, swoją robotą - obrugała brata. - Ta rozmowa

cię nie dotyczy.

- Mylisz się, siostrzyczko. Dotyczy mnie o tyle, o ile obchodzi

mnie twój los. Być może tobie, Charles, uda się wlać jej trochę oleju

do głowy.

- Wycofaj wymówienie! - warknął Charles.

Nie chciał jej w Hard Luck, nie chciał jej przy sobie. Bał się

codziennego kontaktu z Lanni, gdyż dobrze wiedział, jaką to będzie

dla niego męką.

- On ma rację, Lanni.

- Matt! - ostrzegła go gniewnym głosem. - Przypominam, ta

rozmowa dotyczy tylko mnie i Charlesa.

- Okay, poddaję się. - Uniósł do góry ręce. - Myślę, że krótki

spacer dobrze mi zrobi.

- No, możemy wreszcie spokojnie porozmawiać - odetchnęła

Lanni, pozbywszy się brata. - Usiądźmy. - Wskazała ręką na dwa

łuszczące się krzesła.

- Nie mamy o czym rozmawiać. Sprawa jest jasna. Powinnaś

natychmiast wycofać swoje wymówienie.

- Wierzę, że zdołam cię przekonać do swojej decyzji -

powiedziała spokojnym, cichym głosem.

background image

- Zwykła strata czasu. Nie powiem na czarne białe, a na białe

czarne.

- Ależ do czegoś takiego nie mam zamiaru cię zmuszać.

- Wylatuję dziś po południu.

Mówił prawdę. Zadzwoniła wczoraj do niego Ellen i powiedziała,

że koniecznie musi się z nim widzieć. Zaproponowała spotkanie w

Fairbanks. Zgodził się nie bez wahań, choć teraz wdzięczny był

matce, że dostarczyła mu pretekstu do ucieczki.

- Będę czekała na ciebie.

- Obudź się, dziewczyno! Co się z tobą stało?

Jasne, że nic się nie stało, i wiedział o tym dobrze. Kochała go i

nawet gdyby planował wyruszyć w tundrę na długie miesiące, jej

czułe spojrzenie mówiło mu, że po powrocie zastanie ją tutaj, w Hard

Luck, kto wie, może z gorącą szarlotką na stole jako symbolem

powitania i wyrazem miłości.

- Właśnie niedawno obudziłam się i pierwszą moją myślą było, że

należymy do siebie, Charles. A twoja matka bardzo mi pomogła w

uświadomieniu sobie tego...

- Moja matka? - Nie umiał ukryć zaskoczenia.

- Dzięki niej wiele zrozumiałam. Nigdy nie wierzyłam w los,

przeznaczenie, Opatrzność, nazwij to, jak chcesz. Ale dzisiaj na te

sprawy

patrzę

całkiem

inaczej.

Istnieje

coś

takiego

jak

przeznaczenie... I my właśnie jesteśmy sobie przeznaczeni, Charles.

Nie spotkaliśmy się przypadkowo. To los skrzyżował nasze drogi i

zrządził, że zakochaliśmy się w sobie od pierwszego wejrzenia.

background image

- Jeśli natychmiast nie opuścisz Hard Luck, znajdziesz się w

sytuacji Catherine, która latami czekała na wybrańca swojego serca, a

on nawet nie raczył zajrzeć, by spytać ją o zdrowie.

Lanni zbladła i zachwiała się, jakby ugodził ją nożem, nie

słowem.

- Nie próbuj mi wmówić, Charles, że jestem ci obojętna. Nie

próbuj też zakłamywać przeszłości. David kochał Catherine, a ty

kochasz mnie. Tyle że my znajdujemy się w dużo lepszej sytuacji.

Oboje jesteśmy wolni i nie mamy powodów odgradzać się od siebie.

- Dobrze, skoro tak tego pragniesz, możemy zostać kochankami.

To wszystko, co mój ojciec mógł zaofiarować Catherine, i wszystko,

co ja mogę zaofiarować tobie.

W oczach Lanni pojawił się bolesny wyrzut. Milczała.

- Co w takim razie zamierzasz robić? - zapytał, po raz kolejny już

opierając się pragnieniu obsypania jej dłoni i twarzy gorącymi

pocałunkami.

- To, co zaplanowałam sobie... Pomóc Mattowi.

- A potem? - naciskał.

Na jej wargach zakwitł dziewczęcy uśmiech.

- Potem usiądę na ganku domu babki i zacznę czekać na ciebie,

Charlesie O'Halloranie.

- Co jesteś taki zamyślony? - spytała Abbey męża.

Sawyer oderwał wzrok od wypełnionego błękitem kwadratu okna.

- Z moim bratem dzieje się coś niedobrego.

background image

- Wiem, że martwisz się o Charlesa, ale chyba jest już na tyle

dorosły, by samemu zadbać o swoje sprawy.

- Przypuszczam. - Położył głowę na oparciu fotela, na którym

siedział, zaś Abbey podeszła i zaczęła gładzić go po włosach. -

Dostałem wiadomość, że w następnym tygodniu przylatuje pierwsza z

nowo przyjętych nauczycielek, niejaka Bethany Ross.

Tak, zbliżał się wrzesień, a wraz z nim zbliżała się szkoła. Dzieci

miały już kupione nowe tornistry, jak również książki i zeszyty.

Zresztą najwyraźniej tęskniły już za szkołą. Szczególnie można było

to powiedzieć o Susan, która od pewnego czasu bawiła się w lekcje ze

swoją rówieśnicą i najserdeczniejszą przyjaciółką, Chrissie Harris,

córką Mitcha.

Co zaś się tyczy Scotta, to jego koleżeństwo z Ronnym Goldem,

synem Louise, również wydawało się być oparte na mocnych

fundamentach

wspólnych

zainteresowań

i

podobnych

temperamentów. W ogóle łatwość, z jaką jej dzieci wtopiły się w

społeczność Hard Luck, tyleż zdumiewała Abbey, co napełniała ją

radością. Tego właśnie najbardziej pragnęła dla Scotta i Susan -

licznych i serdecznych międzyludzkich kontaktów. Wielkie miasto,

takie jak Seattle, przekreślało już wręcz z definicji uczestnictwo w

jakiejkolwiek wspólnocie.

- Charles leci dziś po południu do Fairbanks - powiedział Sawyer,

przerywając jej zadumę. - Ani pisnął, w jakim celu.

- Chyba nie musi się opowiadać.

- Tak, ale...

background image

- Ale co?

- Dawniej opowiedziałby się. Dziś nie jest to ten sam Charles.

- Znasz go lepiej ode mnie. Skoro więc sądzisz, że tak się zmienił,

może się to wiązać tylko z Lanni.

- Jasne, że tak. Nie może jej wybaczyć powrotu do Hard Luck.

- To znaczy, nie może wybaczyć jej miłości do niego, co

oczywiście jest wierutną bzdurą.

- Martwię się o niego.

- Chyba całkiem niepotrzebnie. Wiem z doświadczenia z tobą, że

takie sprawy same się układają.

- Moja żona to wieczna optymistka. - Pocałował Abbey w czubek

nosa.

- Czy nie uważasz, że Charles i Lanni powinni jak najszybciej się

pobrać? - zapytała, pytaniem tym potwierdzając swój niezachwiany

optymizm.

- Trudno mi powiedzieć. Może tak, a może nie. Sporo tu sam

zawiniłem. Powinienem był zaraz na początku powiedzieć

Charlesowi, kim jest Lanni. Ale ja zapragnąłem trochę ponapawać się

jego podnieceniem i odurzeniem, a w sumie miłosnym pijaństwem.

- Ty okrutniku!

- Jaki tam ze mnie okrutnik. - Roześmiał się. - Chciałem go tylko

zobaczyć w tej samej roli, w jakiej występowałem niedawno wobec

ciebie. A wyszło na to, że mój brat znalazł się w nie lada tarapatach.

Tak czy inaczej, skazany jest na zgubę.

background image

- Może byś łaskawie używał mniej drastycznych wyrażeń. Jestem

pewna, że Charles i Lanni pobiorą się.

- No właśnie. - Sawyer wyszczerzył zęby. - I dlatego uważam, że

jest skazany na zgubę.

Uraczyła go takim kuksańcem w żebra, że aż jęknął.

Lanni wyszła przed hotel i usiadła na drewnianej ławce. Kończył

się sierpień i w powietrzu wyczuwało się chłód. Ściślej otuliła się

swetrem i wystawiła twarz na słońce, które z dnia na dzień jakby

wyczerpywało swoją energię.

Jeszcze dziś rano była przeświadczona, że dobrze zrobiła,

wracając do Hard Luck, teraz jednak zaatakowały jej umysł liczne

wątpliwości. Przede wszystkim znalazła zagorzałego krytyka w

swoim własnym bracie. Twierdził, że szansa otrzymania dobrej

posady w redakcji liczącego się dziennika może już więcej się nie

powtórzyć, zaś szansa zdobycia Charlesa O'Hallorana kształtuje się

mniej więcej jak jeden do miliona.

W zasadzie miał rację. Gdyby jednak nie starała się wykorzystać

nawet tej rozpaczliwie małej szansy, żałowałaby tego do końca życia.

Wbrew wszystkiemu, nie mogła zapomnieć błysku w oczach Ellen,

gdy ta zagrzewała ją do walki o ukochanego. Tylko jednego wtedy nie

przewidziały - zaciekłości, z jaką będzie bronił się Charles. Podjęła

więc ryzyko upodobnienia się do swojej babki i wiele wskazywało na

to, że tak właśnie się stanie.

background image

Głęboko westchnęła i otworzyła oczy. Najpierw ujrzała cień,

długi i wychudzony, a dopiero później osobę. Na wprost w odległości

kilku metrów stał Charles. Spoglądał na nią, zachowując milczenie.

Jego oczy błyszczały, a na pobladłych policzkach znaczyły się cienie.

Cienie smutku, namiętności i jakby desperacji.

- Nie mam już siły walczyć w tej beznadziejnej bitwie -

powiedział jakimś głuchym głosem.

Wstała, podeszła doń i wspiąwszy się na palce, musnęła ustami

jego spierzchnięte wargi.

- Chodź, usiądziemy razem na tej ławce.

Dał się poprowadzić za rękę jak dziecko.

- Widziałem się dzisiaj z moją matką - oświadczył, gdy usiedli.

- Więc już wiesz o swoim wujku i jego córeczce?

Kiwnął głową.

- Ellen powiedziała mi o waszym spotkaniu i o tym, że ojciec

nigdy nie przestał kochać Catherine.

- Ale jego miłość do brata okazała się jeszcze większa. Kochał też

twoją matkę.

- Mówiłaś mi o roli przeznaczenia w ludzkim życiu. Po tym, co

usłyszałem od matki, wszystko to zaczyna nabierać głębszego sensu.

- Tak, najpierw wyboru za nas dokonała Opatrzność, a dopiero

potem my sami wybraliśmy siebie.

- Musisz zostać moją żoną, Lanni.

- Żoną? - zapytała z radosnym zdumieniem.

- Tylko mi nie mów, że zmieniłaś zamiar.

background image

Roześmiała się poprzez łzy. Tym razem były to łzy szczęścia.

- Och, ty wariacie!

- Mam nadzieję, że nie chcesz długiego narzeczeństwa.

- Im krótsze, tym lepsze.

- Jestem dużo starszy od ciebie.

- A co ty sobie wyobrażasz? Że wyszłabym za chłoptasia?

Charles uśmiechnął się. Cienie z jego twarzy zniknęły i tylko

pozostał ten nieodparty uśmiech. Pochyliła się ku niemu i podała mu

swoje usta. Złączyli się w pocałunku na oczach całego miasta, jako że

hotel znajdował się w samym centrum Hard Luck. I nieważne, że

ulica w tej chwili była pusta. Liczyła się ich gotowość

zamanifestowania innym swej miłości.

- Och, Lanni, kusicielko moja...

- Kto tu kogo kusi - wyszeptała namiętnie.

- To może zabrzmi dość dziwnie, lecz właśnie pomyślałem sobie,

że mój ojciec jak gdyby przeze mnie odnalazł drogę do Catherine.

- Wiem jedno, naszą miłość stworzyła inna miłość. W ogóle każda

miłość jest glebą dla jakiejś innej miłości.

- A co postanowimy w związku z twoją pracą w redakcji? -

zapytał nagle rzeczowym tonem.

- Podejmiemy decyzję później. - Kariera dziennikarska wydawała

się w tej chwili Lanni czymś równie abstrakcyjnym, jak problem

rozszerzania się wszechświata.

- Skądinąd wiem, że już od dziecka chciałaś zostać dziennikarką. -

Uzyskał tę informację od Marta.

background image

- Tak było, ale teraz chcę zamieszkać w Hard Luck. Może kiedyś i

tutaj będzie wychodziła jakaś gazeta?

- Szkopuł w tym, Lanni, że studiowałaś wiele lat, by opanować

teorię. Teoria jest rzeczą cenną, jednak należy zachować szacunek dla

praktyki w zawodzie. Praktykę zdobędziesz jedynie w Anchorage.

- A co z naszym ślubem, naszą miłością, naszą rodziną? Nie,

praktykę zdobędę, wydając gazetę tu na miejscu.

- Powiedziałaś: rodziną?

- Dziećmi, Charles. Chyba chcesz mieć dzieci, prawda?

W jej oczach pojawił się cień niepokoju.

Przez chwilę szukał słów.

- Całą gromadę, najdroższa.

- Och, Charles. - Czule ujęła jego twarz w swoje dłonie. -

Będziemy tacy szczęśliwi.

- Lanni - pocałował ją - my jesteśmy po prostu skazani na

szczęście.

We wrześniu ukaże się kolejny tom z cyklu „Synowie Północy "

pt. „ Ożeń się, tato ". Szeryf, Mitch Harris, pozna Bethany Ross, nową

nauczycielką jego małej córeczki, Chrissie, która pragnie wyswatać

ojca z...


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
308 Macomber Debbie Trzeba przetrwać tę miłość
I ślubuję Ci miłość 01 Macomber Debbie Pierwszy, którego spotkasz
Macomber Debbie Gwiazdka miłości (2000) 01 Srebrzyste dzwonki
Macomber Debbie Jedna noc
Macomber Debbie Najpierw ślub
Macomber Debbie Srebrzyste dzwonki
Macomber Debbie Najpierw ślub
Macomber Debbie Niespodzianki
Macomber Debbie Deszczowe pocałunki
Macomber Debbie Dobrana para(1)
Macomber Debbie Zapominalska panna młoda
158 Macomber Debbie Nadchodza klopoty
Macomber Debbie Opłacona randka
Macomber Debbie Deszczowe pocałunki
Macomber Debbie Pora na romans 01 Pora na romans
Macomber Debbie Wszystko albo nic
Macomber Debbie Czwartki o ósmej

więcej podobnych podstron