SHARON SALA
W potrzasku
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kristie Samuels wysiadła z taksówki i postawiła
kołnierz długiego, niebieskiego płaszcza. Pochyliła się
na zimnym, grudniowym wietrze i pobiegła do drzwi
biurowca. Był to jej pierwszy dzień pracy po świętach
Bożego Narodzenia.
Barney, strażnik w recepcji, uniósł na powitanie
rękę i powrócił do lektury porannej gazety.
Kristie ruszyła do wind. Nagle opuściła głowę,
kątem oka ujrzawszy jakąś postać. Dopiero po chwili
dotarło do niej, że w wypolerowanych stalowych
drzwiach windy zobaczyła własne odbicie.
Wyprostowała się i głęboko odetchnęła. Wcisnęła
przycisk windy, powtarzając sobie, że nie ma się
czego obawiać. Dziwaczne listy i osobliwe telefony,
które odbierała od kilku miesięcy, sprawiły, że zmieniła
się w kłębek nerwów. Podskakiwała ze strachu na
widok własnego cienia i z coraz większym lękiem
podnosiła słuchawkę. Wreszcie wszystko dobiegło
końca. Już od trzech dni prześladowca nie dawał
znaku życia. Wczoraj po raz pierwszy od dawna
przespała całą noc.
Natręt nigdy nie zaczepiał jej w agencji reklamowej
Shay, Tremaine i Weller, gdzie pracowała, dlatego
najbezpieczniej czuła się za własnym biurkiem. Ściąg-
nęła windę i pojechała na dziewiąte piętro, z roztarg-
nieniem głaszcząc elegancki, gładki kok, w który
uczesała gęste rude włosy.
Były to pierwsze święta, których nie spędziła z rodzi-
ną w Teksasie. Na dodatek przez cały dzień była zupełnie
sama, usiłując sobie przypomnieć, dlaczego kiedyś
postanowiła zamieszkać tak daleko od domu. Przejęta
samotnością i gnębicielem o mały włos nie zrezygnowała
ze wszystkiego, co dotąd osiągnęła, i nie wróciła
w rodzinne strony, do Midland.
Gdy winda stanęła, Kristie pośpiesznie wysiadła,
kiedy jednak podeszła do biurka, znieruchomiała i wy-
trzeszczyła oczy ze zdumienia. Na blacie stał wielki
wazon pełen róż. W biurze nie było jeszcze nikogo,
gdyż Kristie zwykle zjawiała się w pracy godzinę
wcześniej niż reszta. Odwiesiła płaszcz, nie spusz-
czając oczu z kwiatów.
Gdy tylko dotarła do biurka, sięgnęła po ukryty
w bukiecie bilecik. Może to prezent od rodziców?
Zapewne podczas rozmowy przez telefon usłyszeli
smutek w głosie córki i przesłali jej kwiaty. Pochyliła
się i powąchała bukiet. Wciąż myśląc o rodzicach,
przyjrzała się bilecikowi.
To będzie nasz rok.
Twój cichy wielbiciel
4
Sharon Sala
Cichy wielbiciel? Przecież nawet nie miała chłopa-
ka. To z pewnością on, ten prześladowca.
Puściła bilecik, jakby ją parzył, i zadrżała, usiłując
odetchnąć. Nagle zaschło jej w ustach. Ta sprawa
ciągnęła się stanowczo zbyt długo. Miała tylko dwa
wyjścia: albo zawiadomić policję, albo wracać do
Teksasu.
Oficer śledczy Scott Wade oparł łokcie na blacie
biurka i dłońmi potarł kark. Dzień się dopiero zaczął,
a jemu już doskwierał ból głowy. Wstał i przeszedł do
świetlicy, aby ponownie napełnić kubek kawą.
– Ej, Wade... Fisk cię szuka.
Scott wygrzebał pączka z pudełka i nalał sobie
kawy. Fakt, że porucznik chce go widzieć, nie wydawał
się szczególnie istotny w porównaniu z coraz bardziej
dokuczliwym bólem głowy.
– Czego chce?
– Ciebie.
Scott trzema kęsami zjadł pączka i popił go sporym
łykiem kawy, zanim ruszył do gabinetu szefa.
– Chciał się pan ze mną widzieć, panie poruczniku?
Joe Fisk wręczył Scottowi kartkę papieru.
– Tu jest nazwisko i adres. Pojedziesz tam i spraw-
dzisz, w czym rzecz.
– A co już wiemy? – spytał Scott.
– Niejaka K. Samson twierdzi, że ktoś ją prze-
śladuje. Nie lubię natrętów, to najczęściej parszywi
zboczeńcy. Tucker ma dzisiaj wolne.
Chodziło o Paula Tuckera, partnera Scotta.
– A co mu jest?
5
W potrzasku
– Wczoraj wieczorem jego była miała atak wyrost-
ka robaczkowego i musiała natychmiast trafić pod nóż.
– O cholera. Kto się zajął dziećmi? – zaniepokoił się
Scott, mając na myśli dwóch chłopaków, których jego
przyjaciel widywał co drugi weekend.
– Jej rodzice.
– Dobrze. Wracając do sprawy... Jeśli nie ma pan
nic przeciwko temu, pod nieobecność Paula wolałbym
pracować samodzielnie.
– Dzisiaj możesz iść sam, ale jeśli jutro Tucker nie
wróci, kogoś ci przydzielę – zadecydował Scott. – Nie
chcę, żeby moi ludzie działali w pojedynkę. Partner
zawsze jest potrzebny do zabezpieczania tyłów.
Gdy Scott znalazł się na zewnątrz, natychmiast
owiał go silny wiatr. Cholerne Chicago... Tak napraw-
dę nic go nie trzymało w tym mieście. Jego rodzice
przeprowadzili się na Florydę, kiedy kończył liceum,
i dokonali słusznego wyboru.
Zadumany wsiadł do auta i ruszył w drogę. Cóż, nie
cierpiał tego miasta nie tylko z powodu pogody. Gdyby
w domu czekał na niego ktoś wyjątkowy, pewnie nie
dostrzegałby paskudnej aury. A tak wszystko go draż-
niło. Człowiek nie jest stworzony do samotności.
Chwilę później zatrzymał się przed biurowcem,
wysiadł z samochodu i ruszył do wejścia. Machnął
odznaką ochroniarzowi i spytał, na którym piętrze
znajdzie biura firmy Shay, Tremaine i Weller. Barney
momentalnie odłożył gazetę i spytał zaniepokojony:
– Coś poważnego?
– Nie wiem. Muszę sprawdzić skargę.
– W razie potrzeby proszę dać mi znać.
6
Sharon Sala
Scott skinął głową i podszedł do windy. W kabinie
przyczesał włosy palcami, usiłując uporządkować roz-
czochraną przez wiatr czuprynę. Gdy znalazł się na
dziewiątym piętrze, pchnął szklane drzwi, za którymi
stała jakaś kobieta. Gdy się odwróciła, znieruchomiał
ze zdumienia.
– Kristie? – wymamrotał.
Przez chwilę odnosił wrażenie, że czas stanął
w miejscu.
– Scotty?
– Szukam pani Samson. Znasz ją? Podobno ktoś ją
prześladuje.
Scott machinalnie wyciągnął odznakę. Kristie wpa-
trywała się w nią, powoli przyjmując do wiadomości
fakt, że jej chłopak, z którym spotykała się w liceum,
a potem nie widziała się od lat, został policjantem.
– Jesteś gliniarzem?
– Oficerem śledczym, ale w tej chwili to nieistotne.
Otrzymałem zgłoszenie, że ktoś tutaj skarży się na
prześladowcę. Gdzie jest pani Samson?
Kristie się zawahała. Nie miała ochoty opowiadać
byłemu chłopakowi o swoich kłopotach. Kiedyś byli ze
sobą blisko, co teraz powodowało pewien dyskomfort.
Był jej pierwszą miłością, pierwszym kochankiem,
pierwszym mężczyzną, który złamał jej serce. Rzecz
jasna, nie zrobił jej żadnego świństwa, tylko jego
rodzice postanowili się przeprowadzić, mimo że ich
syn miał wkrótce zdawać maturę. Kristie dostała od
niego parę listów, odpisała tylko na jeden. Ostatnia
wiadomość od Scotta bardziej przypominała pożeg-
nanie niż tęskne miłosne wyznanie. Wkrótce Kristie
7
W potrzasku
przestała snuć młodzieńcze marzenia o wspólnym
życiu ze Scottem Wade’em i o nim zapomniała. Gdy
teraz na niego patrzyła, nie dostrzegała w nim ani
odrobiny podobieństwa do tamtego chłopca. Ogarnęły
ją wątpliwości. Stał przed nią dojrzały mężczyzna
o surowej, poważnej twarzy, a jego oczy nie zdradzały
żadnych emocji. Gdzie podział się ten wesoły, pro-
mienny nastolatek?
– To ja dzwoniłam. Ktoś musiał błędnie zapisać
nazwisko.
Scott ponownie spojrzał uważnie na Kristie. Tym
razem w jej oczach dostrzegł nie tylko zdumienie, lecz
również strach.
– Opowiadaj.
Kristie westchnęła i wskazała dłonią stojący na stole
wazon z różami.
– Ta cała sprawa jest okropna. – Westchnęła.
– To kwiaty od twojego prześladowcy?
– Tak przypuszczam.
Scott nie spuszczał z niej oka.
– Masz męża?
Przecząco pokręciła głową.
– Bliskiego przyjaciela?
Kristie odwróciła wzrok. Czuła się fatalnie, jak jakaś
ofiara losu.
– Nie, Scott. Nie jestem mężatką, nigdy nie wy-
szłam za mąż. Nie mam też żadnego bliskiego przyja-
ciela ani chłopaka. Z nikim się nie spotykam.
Z trudem powstrzymał szeroki uśmiech.
Nowiny, które usłyszał od Kristie, sprawiły mu
ogromną satysfakcję.
8
Sharon Sala
– Rozumiem, że natręt nie tylko w taki sposób
dawał o sobie znać?
Przysiadła na krawędzi biurka i skrzyżowała ręce na
piersi.
– W domu mam listy od niego, a także kilka kaset
z automatycznej sekretarki.
– Widziałaś go kiedyś?
– Nie.
– Jak długo to trwa?
– Zbyt długo. – Spojrzała na niego szklistymi od łez
oczami.
Scott nie mógł się oprzeć i delikatnie uścisnął jej
ramię.
– Wiem, kotku, jakie to trudne, ale czy możesz
mówić konkretniej?
Jego delikatna pieszczota wydała się jej przyjemnie
znajoma, choć za każdym razem, gdy na niego pa-
trzyła, widziała obcego mężczyznę. Z ogromnym
trudem oddzielała wspomnienia o chłopięcym Scot-
tym od widoku tego wielkiego, onieśmielającego poli-
cjanta z odznaką.
– Sama nie wiem... Cztery, może pięć miesięcy.
Scott westchnął ciężko.
– Czemu dopiero teraz zawiadomiłaś policję?
– Nie przypuszczałam, że ktoś mnie potraktuje
poważnie.
Ujął ją pod brodę i uniósł jej twarz tak, by ich
spojrzenia się spotkały.
– Mylisz się. Mój przełożony organicznie nie cierpi
takich typków. Przykro mi, że najadłaś się strachu. Na
pewno zajmiemy się tą sprawą. W porządku?
9
W potrzasku
– Oczywiście. – Kristie po raz pierwszy od wielu
miesięcy poczuła, że może jednak jest dla niej jakaś
nadzieja.
W tej samej chwili drzwi się otworzyły i do środka
weszło dwóch mężczyzn.
– No to pięknie – mruknęła.
– Co to za ludzie? – spytał Scott.
– Moi szefowie. Będę musiała im teraz wszystko
wyjaśnić.
Jednak Scott wybawił ją z kłopotu, bo od razu się
przedstawił i wyłożył szczegóły sprawy.
– Pani Samuels uda się ze mną – zakomunikował.
– Muszę zapoznać się z listami i taśmami, które
zgromadziła w domu.
Oczywiście nie napotkał żadnego sprzeciwu i nim
Kristie się zorientowała, już szła ulicą do samochodu
Scotta. Zanim ruszyli, ponownie uważnie na nią
popatrzył.
– Niech mnie licho, Kristie Ann, nie mogę uwie-
rzyć, że spotykam cię tutaj, w Chicago. Od dawna tu
mieszkasz?
– Od sześciu lat. Przyjechałam zaraz po maturze
i dotąd byłam zadowolona ze swojej decyzji. Dopiero
od niedawna zaczęłam się zastanawiać nad powrotem
do Teksasu.
– Rozumiem cię, lecz szczerze mówiąc, cieszę się,
że jednak tutaj zostałaś.
– Jesteś żonaty?
Zaskoczony Scott zerknął na Kristie, lecz niczego
nie wyczytał z jej twarzy. Cóż, pewnie tak po prostu
była ciekawa, jak ułożyło się życie jej byłego chłopaka.
10
Sharon Sala
– Nie.
– A byłeś?
– Nie.
– Ktoś na poważnie?
Uśmiechnął się pod nosem.
– Nie, nie mam i nie miałem nikogo na poważnie.
Kriste rzuciła mu uważne spojrzenie. Dostrzegła
jego uśmiech.
– Ot, babskie wścibstwo – mruknęła.
– Gdzie jedziemy?
Podała mu adres.
11
W potrzasku
ROZDZIAŁ DRUGI
Scott zatrzymał się na osiedlowym parkingu i z nie-
dowierzaniem rozejrzał się wokół.
– To ciekawe... Też kiedyś tu mieszkałem.
– Poważnie? Kiedy?
– Dawno, jakieś dziesięć lat temu. Zaraz po liceum.
Zgłosiłem się do akademii policyjnej, a moi rodzice
zostali na Florydzie.
– Co u nich słychać?
– Wszystko w porządku. A co u twoich?
– Ciągle w Midland.
Scott pokiwał głową. Dziwnie się czuł podczas tej
błahej pogawędki. Zapadła niezręczna cisza. Wyjął
kluczyki ze stacyjki.
– Gotowa?
– To takie niezwykłe...
– To znaczy? – Odwrócił ku niej głowę.
– Nigdy bym nie przypuszczała, że znowu się
spotkamy... i to w takich okolicznościach. – Wzruszyła
ramionami. – Po prostu dziwnie się czuję.
– Tak... – Uścisnął jej dłoń. – Dowiemy się, czyja to
robota, i zrobimy z nim porządek.
– Mam nadzieję.
– Obiecuję ci to.
Gdy szli korytarzem, Scott powiedział:
– Mieszkałem na szóstym piętrze, czyli prawie
dokładnie nad tobą. Kiedy się tutaj wprowadziłaś?
– Mniej więcej cztery lata temu.
Zatrzymała się przed drzwiami oznaczonymi nu-
merem pięćset dwadzieścia.
– To tutaj – zakomunikowała i przekręciła klucz
w zamku.
Zaraz po wejściu do mieszkania Scott z przy-
zwyczajenia rozejrzał się uważnie. Zwrócił uwagę na
wyeksponowane rodzinne zdjęcia, a także na ładne
meble. W powietrzu wciąż unosił się zapach porannej
kawy, na stoliku w salonie leżały czasopisma o ogrod-
nictwie. Mieszkanie Kristie zupełnie nie przypominało
lokalu Scotta. Urządził go byle jak, nie wkładając w to
choćby odrobiny serca. Nic nie mówiło o jego gustach
i osobowości, poza jednym: mimo że mieszkał w tym
mieście od lat, tak naprawdę był przelotnym, samot-
nym ptakiem.
Przesunął palcami po miękkiej, białej poduszce
i pochylił się nad bukietem świeżych kwiatów w wa-
zonie na stole. Gdy się wyprostował, dostrzegł, że
Kristie na niego patrzy.
– Fantastycznie to wszystko urządziłaś.
– Dziękuję... Nawet nie wiesz, jak dziwacznie się
czuję, kiedy tak stoisz w moim salonie.
– Kiedyś lepiej znałem twoją sypialnię.
13
W potrzasku
– Scott, jak możesz... – wymamrotała ze zdumie-
niem.
– Przecież to szczera prawda.
Poczuła, jak na jej twarz wypełza rumieniec.
– Rzecz w tym, że to było dawno temu i...
– Jesteśmy tymi samymi ludźmi, Kristie Ann – prze-
rwał jej. – Może odrobinę starszymi, jednak tymi samymi.
– No wiesz...
– Pokażesz mi te listy? – Niezbyt uprzejmie przy-
pomniał, po co tu przyszedł.
– Tak, oczywiście. – Wskazała kanapę. – Zdejmij
płaszcz, rozgość się. Zaraz wracam.
Wyszła z pokoju z zaciśniętymi pięściami. Była
bardzo wzburzona. Nie dość, że dręczył ją jakiś szale-
niec, to w dodatku musiała stawić czoło duchom
przeszłości. Sięgnęła do szuflady w komodzie i wyciąg-
nęła listy i taśmy.
– Oto one – oznajmiła po powrocie i wysypała
dowody rzeczowe na kanapę.
Scott zrobił wielkie oczy.
– Przecież tu jest ze trzydzieści listów i sześć kaset!
Na litość boską, dlaczego tak długo zwlekałaś z powia-
domieniem policji?
Kristie wybuchnęła płaczem.
Scott poczuł się jak kompletny idiota. Objął ją
i mocno przytulił.
– Wybacz, kotku, po prostu się zdumiałem. Już
dobrze?
– Ja też przepraszam – bąknęła Kristie.
Scott uścisnął ją ponownie i pociągnął w kierunku
kanapy.
14
Sharon Sala
– Usiądź przy mnie – powiedział ciepło.
Gdy Kristie spełniła jego prośbę. podał jej kilka
chusteczek ze stojącego obok pudełka.
– No dobrze, wracajmy do sprawy. – Rozłożył swój
notatnik.
Kristie oparła ręce na udach. Starannie unikała
wzroku Scotta.
– Co było najpierw, listy czy telefon?
– Listy... ze cztery albo pięć, zanim po raz pierwszy
usłyszałam jego głos. Taśmy są datowane, a na listach
widnieją stemple pocztowe, więc również wiadomo,
w jakiej kolejności nadchodziły.
– Doskonale – ucieszył się, wyjął z koperty pierw-
szy list i przeczytał.
Wiem, że jesteś samotna. Tak piękna kobieta jak ty nie
powinna być samotna.
Scott przyjrzał się strapionej twarzy Kristie. Nie
chciał, żeby się bała, bardzo pragnął przełamać jej
strach. Puścił do niej oko.
– Cóż, nasz prześladowca już w pierwszym liście
zdradził pewną swoją cechę.
– Niby jaką?
– Stwierdził, że jesteś piękna, co dowodzi, że ma
świetny gust.
– Na litość boską, Scott! Byłam pewna, że mówisz
poważnie.
Niewiele myśląc, pochylił się i mocno pocałował ją
w usta.
Trudno powiedzieć, kto był bardziej zaskoczony.
15
W potrzasku
Gdy Scott się odsunął, włożył list z powrotem do
koperty i z westchnieniem zamknął oczy.
– Nie zamierzam przepraszać. Pragnąłem to zrobić
od chwili, kiedy zobaczyłem cię w biurze.
Serce Kristie lekko załomotało, lecz po chwili po-
wróciło do normalnego rytmu. Szybko poderwała się
z kanapy.
– Przyniosę torbę na te wszystkie rzeczy. – Wyszła
z salonu.
Scott westchnął i zamknął oczy. Podniósł wzrok,
kiedy usłyszał, że Kristie wraca.
– Myślę, że będzie w sam raz na listy i kasety, ale
nie mogłam znaleźć nic, co pomieściłoby twoje ego
– oświadczyła, rzucając mu na kolana przeźroczystą
reklamówkę.
Scott zaczerwienił się. Zapakował torbę, a potem
skleił ją taśmą samoprzylepną.
– Chciałbym ci przypomnieć, że kiedy dawniej tak
się zachowywałem, wcale nie rozpaczałaś. Cóż, na-
brałem ochoty, by cię pocałować, więc to zrobiłem.
Ponieważ jednak nie przypadło ci to do gustu, obiecuję,
że to się już nie powtórzy. – Demonstracyjnie zakoły-
sał torbą. – Zabiorę to do laboratorium. Może znajdą
jakieś ślady.
– Wątpię – stwierdziła Kristie. – Najpierw ja doty-
kałam tych wszystkich listów, potem ty. Diabli wie-
dzą, przez ile rąk na poczcie przeszły...
– Na ogół liżemy listy przed sklejeniem, a ze śliny
można odczytać kod DNA, natomiast na samoprzylep-
nych znaczkach mogły zostać odciski palców.
– Oby tak było i tym razem.
16
Sharon Sala
– Oby. Kristie Ann, czy jest ktoś, kogo mogłabyś
podejrzewać? Zastanów się dobrze.
– Jeśli chodzi o obcych, nie zauważyłam, by ktoś
mnie obserwował lub zwracał na mnie szczególną
uwagę. Natomiast wśród znajomych... cóż, od lat
z nikim bliżej się nie związałam, z nikim też nie
miałam poważniejszego zatargu czy konfliktu. Nie
mam wrogów, nikt nie okazuje mi antypatii.
– A szczególną sympatię?
– Jak to?
– Może ktoś zapraszał cię na randkę, a ty od-
mówiłaś? Zastanów się dobrze. Na przykład w pral-
ni, do której nosisz ubrania... och, jest mnóstwo
takich miejsc. Ten ktoś być może nic dla ciebie
nie znaczy, jednak masz z nim regularne kontakty.
Kasjer w banku, sprzedawca, pracownik stacji ben-
zynowej...
– Tak, jasne. Myślałam o tym tropie, zastanawia-
łam się przez wiele tygodni, ale nikogo nie podej-
rzewam.
Scott wręczył jej służbową wizytówkę, lecz zaraz
wziął ją z powrotem i dopisał szybko drugi numer
telefonu.
– Jak nie złapiesz mnie na posterunku, dzwoń do
domu. Pora nieważna, choćby w środku nocy. Jeśli się
przestraszysz, przypomnisz sobie coś albo... poczujesz
się samotna, po prostu pamiętaj, że jestem, i zadzwoń.
Zacisnęła palce na karteczce, jakby trzymała w dło-
niach gwarancję bezpieczeństwa.
– Jasne. Dziękuję.
– Podziękujesz mi, kiedy dorwiemy tego sukinsyna.
17
W potrzasku
– Sięgnął po płaszcz. – Jadę do laboratorium. Dam ci
znać, jeśli się czegoś dowiem. Zaufaj mi, wszystko
będzie dobrze.
Wyprostowała się i skinęła głową.
– Na pewno. Powinieneś jednak wiedzieć, że przez
kilka najbliższych dni nie wybieram się do pracy.
Wrócę do biura po Nowym Roku.
– To dobrze. Aha, pamiętaj, nie wpuszczaj byle
kogo do mieszkania.
– Nigdy o tym nie zapominam, zwłaszcza teraz.
– Świetnie.
Kristie otworzyła drzwi wejściowe i cofnęła się,
czekając, aż Scott wyjdzie.
On jednak wcale nie miał na to ochoty.
– Pamiętaj o tym, co powiedziałem. Dzwoń, kiedy
zechcesz.
– Pewnie.
Chciał ją pogłaskać, ale zbyt dobrze pamiętał, jak
zareagowała na pocałunek. Gdy szedł do windy, Kristie
krzyknęła:
– Scott?
Odwrócił się szybko.
– Słucham?
– Chciałam tylko powiedzieć, że wcale nie byłam
wkurzona twoim pocałunkiem. Natomiast wkurzysz
mnie calutki, jeśli tego zaniechasz.
Zanim zdążył odpowiedzieć, zatrzasnęła drzwi i za-
mknęła je na klucz. Scott najpierw kompletnie zgłu-
piał, a potem... Och, czyżby ponownie miał wstąpić do
raju? To się dopiero będzie działo! Uśmiechnął się
szeroko, a prawdę rzekłszy, nieco głupkowato.
18
Sharon Sala
Wkurzysz mnie calutki... Od wyjazdu z Teksasu nie
słyszał tego wyrażenia. Nagle ogarnęła go tęsknota za
domem rodzinnym i młodością.
Kristie sięgnęła po telefon, aby zadzwonić do biura.
Słuchawkę podniósł Michael Shay.
– Shay, Tremaine i Weller, słucham.
– Panie Shay, mówi Kristie.
– I jak tam, wszystko w porządku? – Usłyszała
w jego głosie troskę i niepokój.
– Tak, proszę pana, ale mam do pana prośbę.
Potrzebuję kilku dni wolnego... może do Nowego
Roku? Powinnam skupić się na tej sprawie... no i nie
chcę wciągać firmy w tę paskudną historię.
– Och, nie w tym rzecz – obruszył się. – Najważ-
niejsze jest pani bezpieczeństwo. Proszę do nas dzwo-
nić co jakiś czas, bo niepokoimy się o panią. I proszę
pamiętać, że jeśli zajdzie taka potrzeba, udzielimy pani
wszelkiej możliwej pomocy.
– Ogromnie dziękuję. Do widzenia, panie Shay.
Musiała zatelefonować w jeszcze jedno miejsce.
Wybrała numer, tym razem zamiejscowy.
– Tak, słucham?
– Mamo, to ja. – Kristie uśmiechnęła się.
– Kristie Ann! Tak się cieszę, że dzwonisz. Nie
zgadniesz, co się stało.
– Jasne, że nie. Opowiadaj.
– Wczoraj wieczorem Loretcie i Billy’emu urodziło
się dziecko! Daniel Elliot.
Kristie mocno ścisnęła słuchawkę. Jej młodsza siost-
ra właśnie została matką, a ona siedziała w Chicago,
19
W potrzasku
tysiące kilometrów od niej, i usiłowała nie dać się zabić.
W dodatku na razie nie miała żadnych perspektyw na
własne dziecko.
– To cudownie...
– Święta bez ciebie to nie to samo. Postaraj się
znaleźć trochę czasu i wpadnij do domu na Wielkanoc,
dobrze?
– Jasne, mamo, zrobię, co się da.
– Dzwonisz z pracy?
– Nie, jestem w domu.
– Dlaczego? Jesteś chora? – spytała z niepokojem
matka.
Kristie roześmiała się z wysiłkiem.
– Nie, mamo, nic mi nie jest. Po prostu chciałam cię
znowu usłyszeć.
– Wobec tego dlaczego jesteś w domu?
– Eee, paskudnie oblałam się kawą, więc wróciłam,
żeby się przebrać.
– Fatalnie. Mam nadzieję, że plama da się usunąć.
– Z pewnością.
– To dobrze. Kochanie, szkoda, że nie możesz
obejrzeć tego skrzacika. Pewnie będzie rudy jak ty.
Loretta twierdzi, że urośnie taki wysoki jak jego
dziadek.
– A właśnie, jak tam tata?
– Kompletnie zwariował na punkcie wnuczka. – Ro-
ześmiała się. – Od razu poleciał do sklepu i kupił ślicz-
ne buciki kowbojskie, a do nich maleńkiego stetsona.
– Przekaż Loretcie pozdrowienia ode mnie i po-
wiedz, że wyślę małemu upominek.
– Oczywiście, kochanie. No dobrze, będę kończyła.
20
Sharon Sala
Nie chcę się spóźnić na odwiedziny w szpitalu.
Daj nam znać, gdy będziesz coś wiedziała o Wiel-
kanocy.
– Jasne. Aha, mamo...
– Tak?
– Kocham cię, mamusiu.
– Też cię kocham, córeczko. Na razie.
Kristie usiadła w ciszy pustego mieszkania. Cóż,
samotność stała się dla niej czymś tak naturalnym...
Po południu właśnie kończyła odkurzanie, gdy ktoś
zapukał do drzwi. Znieruchomiała, nie wiedząc, czy
powinna otworzyć, lecz po chwili stukanie rozległo się
ponownie, a jednocześnie usłyszała kobiecy głos. Nale-
żał do pani Petrowski, sąsiadki z piętra wyżej. Kristie
wyjrzała przez wizjer, żeby się upewnić, po czym
z uśmiechem otworzyła drzwi.
– Pani Petrowski, jak miło panią widzieć.
Marjorie Petrowski, nie czekając na zaproszenie,
stanowczym ruchem poprawiła siwe włosy i wkroczy-
ła do mieszkania. Kristie z trudem powstrzymała
śmiech.
– Proszę wejść – mruknęła dla formalności. – Niech
pani siada.
Marjorie bez zbytnich ceregieli zdążyła już zająć
miejsce na kanapie.
– Martwię się o ciebie, kotku. Zachorowałaś?
– Nie, proszę pani. A dlaczego pani pyta?
– Bo to normalny dzień, a ty siedzisz w miesz-
kaniu. Wiem, bo interesuje mnie, co się dzieje w moim
domu.
21
W potrzasku
– Ach, tak... Rozumiem. Wszystko w porządku, ale
dziękuję za pamięć. Wzięłam kilka dni wolnego. Wra-
cam do pracy po Nowym Roku.
– Słusznie, kotku. Zawsze powtarzam, że każdy
zasługuje na chwilę odpoczynku.
– Napije się pani czegoś? Może kawy albo czekola-
dy na gorąco? Na dworze jest zimno.
– Nie, kotku, ale miło, że pytasz. – Wskazała gruby
dres, który miała na sobie. – Jak widzisz, wybieram się
poćwiczyć. Dbasz o kondycję?
– Niestety, nie tak jak pani.
Marjorie pochyliła się i poklepała Kristie po dłoni.
– Powinnaś czasem poćwiczyć. To bardzo ożywia
organizm. – Nagle zerwała się z miejsca. – Pora na
mnie. Nie chcę się spóźnić do fryzjera.
– Do którego salonu pani chodzi?
– Nie mam ulubionego stylisty. – Ruszyła do
drzwi, lecz nagle przystanęła. – Przyszła mi do
głowy znakomita myśl. Skoro masz teraz trochę
wolnego, może któregoś dnia wpadniesz do mnie na
obiad? Bez fałszywej skromności, nie najgorsza ze
mnie kucharka. Uprzedź mnie tylko, czy stosujesz
jakąś dietę, dobrze?
Kristie nie bardzo chciała zacieśniać stosunki z Mar-
jorie. Sąsiadka zawsze odnosiła się do niej z sympatią,
lecz bywała nieco uciążliwa.
– Ogromnie dziękuję za zaproszenie. Później dam
pani znać.
– Nie umawiasz się zbyt często na randki, prawda?
– Marjorie ściągnęła brwi.
– Jestem dość wybredna.
22
Sharon Sala
– I dobrze. Zawsze powtarzam, że pośpiech jest
złym doradcą. No to na razie, jeszcze się odezwę.
Kristie z uprzejmym uśmiechem zamknęła drzwi za
sąsiadką. Potem wróciła do sypialni, żeby dokończyć
odkurzanie.
Cyfrowy zegar na nocnym stoliku wskazywał pół-
noc, lecz Andrew McMartin nie mógł zasnąć. Po jego
ciele rozlewało się przyjemne ciepło. A zatem wreszcie
zawiadomiła policję. Nie mógł zrozumieć, dlaczego tak
długo zwlekała. Zwykle panikowały od razu. Uwiel-
biał, kiedy miotały się jak ryby w sieci. To właśnie było
najprzyjemniejsze.
Usiadł na krawędzi łóżka i sięgnął po szklankę
whisky. Picie alkoholu należało do swoistego rytuału.
Uwielbiał, jak spływał mu do wnętrzności i rozlewał
się w brzuchu. Potem wyobrażał sobie, jak jego krew
się rozcieńcza i tętni w żyłach coraz bystrzejszym
strumieniem.
Odstawił pustą szklankę i sięgnął po telefon. Musiał
dopełnić rytuału.
Dzwonek telefonu wyrwał Kristie z głębokiego snu.
Machinalnie podniosła słuchawkę, mocno zaciskając
wokół niej palce.
– Słucham? – spytała niepewnie.
– Kristie, kochanie... Zachowałaś się jak bardzo
niegrzeczna dziewczynka.
Odrzuciła kołdrę i wyskoczyła z łóżka.
– Daj mi spokój! – krzyknęła i rzuciła słuchawkę.
Telefon zadzwonił ponownie. Nie zamierzała go
odbierać. Z niepokojem liczyła dzwonki, aż wreszcie
23
W potrzasku
zgłosiła się automatyczna sekretarka. Jeśli ten zbocze-
niec chciał rozmawiać, niech pogada z maszyną. Brzy-
dziła się nim, lecz mimo wszystko wolała wiedzieć, co
ma do powiedzenia. Wybiegła z sypialni do salonu,
gdzie stał aparat z sekretarką.
– Kristie, mamusia najwyraźniej nie nauczyła cię
dobrych manier.
Jej żołądek się ścisnął. Gnębiciel mówił bardzo
intymnym tonem. Czuła się tak, jakby przebywał z nią
w jednym pomieszczeniu.
– Zadzwoniłaś na policję, co? Przyznaj się, słonko.
Odetchnęła głęboko. Skąd to wiedział?
– No dobrze, skoro już tak bardzo namieszałaś,
będziesz musiała za to zapłacić. Jesteś moja, kwiatusz-
ku, tylko moja. Tylko ja mogę ciebie zerwać. Nikt cię
nie będzie miał, jeśli mnie się nie uda.
Usłyszała trzask odkładanej słuchawki. Szaleniec
przerwał połączenie.
Kristie stała na środku pokoju. Jej serce waliło jak
młot, całym ciałem miotały dreszcze. W pierwszej
chwili chciała rzucić się do telefonu i wykręcić numer
Scotta, lecz rozsądek jej podpowiadał, że to nic nie da.
Z pewnością nie o tej porze, a zapewne wcale. Nie da
się przecież wytropić tego drania, skoro połączenie
zostało przerwane.
Pobiegła do drzwi wejściowych, by sprawdzić, czy
na pewno są dobrze zamknięte. Pochyliła się i dotknęła
czołem chłodnej blachy na grubych drzwiach. Miała
ochotę wybuchnąć głośnym płaczem, ale wtedy po-
twierdziłaby, że zboczeniec jest górą, a zupełnie nie
miała ochoty przyznawać się do porażki.
24
Sharon Sala
Zdecydowana nie tracić wiary, wyprostowała się
i cofnęła w głąb mieszkania. Tutaj się czuła naj-
lepiej, to miejsce traktowała jak swój azyl. Poza tym
Scott z pewnością znajdzie zboczeńca. Wierzyła mu,
bo jej to obiecał, na razie musiała się tym zadowolić
i czekać.
25
W potrzasku
ROZDZIAŁ TRZECI
Było pięć po ósmej, kiedy Kristie wreszcie się
obudziła. Nie mogła pojąć, jak to się stało, że
zaspała, wreszcie przypomniała sobie o urlopie aż do
Nowego Roku. Nie wybierała się do pracy ani dzisiaj,
ani jutro, a może nawet nigdy. Około trzeciej nad
ranem podjęła ostateczną decyzję. Jeśli policja wkrót-
ce nie złapie zboczeńca, ona wróci do domu, do
Teksasu.
A teraz powinna zadzwonić do Scotta. Byle tylko
nie zdradziła się ze swoimi emocjami. Słowa, którymi
wczoraj go pożegnała, popłynęły same, w sposób
całkowicie niekontrolowany, i natychmiast się ich
zawstydziła. Była jednak całkowicie szczera. Czy tego
chciała, czy nie, między nią i Scottem wciąż tliło się
uczucie.
Zaraz po rozmowie ze Scottem pójdzie na zakupy.
Chciała jak najszybciej znaleźć odpowiedni upominek
dla nowego członka rodziny. Zboczeniec nie zbocze-
niec, niech życie toczy się swoim rytmem.
Po wypiciu kawy wybrała numer posterunku. Tele-
fon odebrał nieznajomy mężczyzna.
– Policja, słucham.
– Czy mogę mówić z oficerem śledczym Wade’em?
– Niestety nie, proszę pani. W tej chwili przebywa
poza biurem. Czy mam mu coś przekazać?
– Proszę mu powiedzieć, że dzwoniłam. Nazywam
się Kristie Samuels. Wczoraj wieczorem odebrałam
kolejny telefon. Będzie wiedział, o co chodzi.
Paul Tucker zmarszczył brwi.
– Czy to panią dręczy prześladowca? – zapytał.
– To pan o tym wie? – zdumiała się.
– Oczywiście, jestem partnerem Scotta. Czy dys-
ponuje pani numerem telefonu?
– Tak.
– Wobec tego proszę się trzymać, pani Samuels.
Zaraz prześlę Scottowi wiadomość na pager, z pewnoś-
cią szybko się do pani odezwie. Możemy się tak
umówić?
– Tak, dziękuję bardzo. – Gdy się rozłączyła, dotar-
ło do niej, że błędnie oceniła policję. Powinna była
skontaktować się z nimi znacznie wcześniej, być może
wtedy cała sprawa już dawno by się zakończyła.
Nieco rozluźniona, postanowiła zjeść śniadanie.
Ledwie jednak posmarowała masłem fistaszkowym
kromkę chleba i ugryzła kęs, zadzwonił telefon.
– No to pięknie – wymamrotała z pełnymi ustami
i sięgnęła po słuchawkę. – Słucham?
– Kristie? Wszystko w porządku?
– Poczekaj chwilę – wykrztusiła i wypiła łyk kawy.
– Już dobrze, przepraszam, że musiałeś czekać.
27
W potrzasku
– Co się dzieje? – zaniepokoił się Scott.
– Nic, właśnie przełykałam tosta.
Odetchnął z ulgą. Gdy otrzymał wiadomość od
partnera, natychmiast wyobraził sobie najgorsze.
– Podobno znowu dzwonił.
– Tak, tuż po północy. – Kristie zgarbiła się na samo
wspomnienie.
– Co mówił?
– Wie, że się skontaktowałam z policją i bardzo się
wkurzył. Oznajmił, że nikt nie będzie mnie miał, jeśli
jemu się nie uda.
– Czy wcześniej groził ci przemocą fizyczną?
– Nie, nigdy.
– Cholera – mruknął do siebie. – Słuchaj, jestem
niedaleko. Zaraz się u ciebie zjawię.
– Masz ochotę na śniadanie?
– Eee... jasne. – Był wyraźnie zbity z tropu. – Bar-
dzo chętnie – dodał szybko.
– Jak przyrządzić jajka?
– Masz ostry sos?
– A jak myślisz? Przecież jestem z Teksasu.
– Racja. – Roześmiał się. – To zamawiam dobrze
wysmażoną jajecznicę.
– Do zobaczenia.
Nagle coś przyszło jej do głowy. Natręt z pewnością
oszalałby z podniecenia na wieść, że sprawą zajmuje
się gliniarz, z którym kiedyś sypiała.
Scott błyskawicznie zjawił się pod domem Kristie.
Wprawdzie wiedział, że nie ma mowy o bezpośrednim
zagrożeniu, lecz chciał jak najszybciej zobaczyć się
28
Sharon Sala
z byłą dziewczyną. Koniecznie musiał sprawdzić, czy
ich wczorajsze zachowanie wynikało wyłącznie z za-
skoczenia związanego z niespodziewanym spotka-
niem po latach.
Zrezygnował z windy i ruszył ku schodom, prze-
skakując po dwa stopnie naraz. Gdy dotarł do trzeciego
piętra, drzwi prowadzące z klatki schodowej na kory-
tarz otworzyły się i wszedł nimi wysoki, chudy
mężczyzna w oliwkowym kombinezonie.
Scott gwałtownie znieruchomiał, aby uniknąć zde-
rzenia. Zwrócił uwagę na dziwny strój obcego, lecz
zaraz uznał, że ma do czynienia z konserwatorem
budynku.
– Dzień dobry – rzucił w jego stronę, jakby był
mieszkańcem tego domu. Nieznajomy posłał Scottowi
nerwowe spojrzenie i minął go pośpiesznie, kołysząc
skrzynką z narzędziami.
Bez dwóch zdań facet zachowywał się dziwacznie.
Skąd ten niepokój, skoro był w miejscu pracy? Scott
uznał, że będzie musiał w tej sprawie wypytać dozor-
cę, a potem ruszył w górę do mieszkania Kristie.
Otworzyła mu z uśmiechem.
– Szybko przyszedłeś – stwierdziła z zadowole-
niem. – Wejdź. Śniadanie gotowe.
– Muszę odsłuchać taśmę.
– Jajecznica ci wystygnie.
Scott ściągnął brwi.
– Taśma jest ważniejsza, Kristie Ann.
Westchnęła i wskazała regał, gdzie stał telefon.
– Kaseta jest nowa, nie ma na niej innych nagrań.
Możesz ją zabrać, mam zapasową.
29
W potrzasku
Scott doskonale wiedział, iż rzeczowy ton Kristie
jest tylko maską, pod którą ukrywała swoje prawdziwe
uczucia.
Wcisnął przycisk odtwarzania. Kilka sekund póź-
niej pomieszczenie wypełniło się pogróżkami prze-
śladowcy. Scott słuchał z zaciśniętymi ustami. Gdy
nagranie dobiegło końca, włożył kasetę do plastikowej
torebki i wsunął do kieszeni. Spojrzał uważnie na
Kristie.
– Jeśli chodzi o jajecznicę...
Odprężyła się. Przynajmniej nie groziło jej, że Scott
zarzuci ją pytaniami, na które nie znała odpowiedzi.
– Czeka w kuchni razem z pikantnym sosem.
Scott pogłaskał Kristie po plecach i delikatnie przy-
tulił.
– Spałaś choć trochę?
– Tyle ile trzeba. – Wzruszyła ramionami. – Nadal
pijasz tylko czarną kawę?
Scott wziął ją za ręce i obrócił ku sobie.
– Kristie?
– Co takiego?
– Porozmawiaj ze mną.
– Co mam powiedzieć? – wybuchnęła. – Że się boję
chodzić do pracy? Że zamykam oczy wieczorem i nie
wiem, czy następnego dnia się obudzę? Wczoraj roz-
mawiałam z mamą. Loretta i jej mąż właśnie zostali
rodzicami. Mają syna, mają siebie, a ja... ja pracuję
w mieście odległym o wiele kilometrów od wszystkich,
których kocham. I co tutaj znalazłam? Kogoś, kto
uznał, że nie zasługuję, by żyć. Czy to właśnie chciałeś
usłyszeć?
30
Sharon Sala
– Tak.
Oddychała ciężko. Scott spojrzał na nią z czułością,
pochylił się i pocałował ją w usta.
Kristie zdumiała się, lecz trwało to tylko chwilę.
Tak dobrze znała dotyk Scotta, choć zarazem... No cóż,
pamiętała chłopca, a teraz obejmował ją i całował
młody mężczyzna.
– Kochanie, to takie rozkoszne... – szepnął.
– Rozkoszne... – powtórzyła z rozmarzeniem i pod-
niosła wzrok. – Co my wyprawiamy, Scott? Nie
możemy cofnąć czasu. Wtedy byliśmy dziećmi...
– No, nie całkiem. Wyrośliśmy na tyle, żeby się
kochać – odparł łagodnie.
– Nieprawda – westchnęła. – Byliśmy zbyt młodzi,
ale się kochaliśmy.
– Wszystko tak dobrze się układało. Temu nie
zaprzeczysz.
Zawahała się, lecz pokręciła głową.
– Nie, nie zaprzeczę. Układało się nam... prawie
idealnie.
Scottowi nie spodobała się niepewność w jej głosie,
lecz zaraz przywołał się do porządku. Wokół Kristie
działy się straszne rzeczy, przygniatała ją rzeczywis-
tość, i obecny stan ducha musiał mącić jej obrazy
z przeszłości.
– Jeśli chodzi o jajecznicę... – powtórzył.
Kristie miała ochotę powiedzieć coś jeszcze, lecz
ugryzła się w język. Podobnie jak Scott czuła się
zagubiona, nie wiedziała, co w tej chwili jest w jej
życiu najważniejsze. Powinna odchodzić od zmysłów
ze strachu przed prześladowcą, lecz od kiedy ujrzała
31
W potrzasku
Scotta w swoim biurze, wciąż myślała o tym, co kiedyś
było między nimi.
Wreszcie usiedli przy stole. Scott polewał pikant-
nym sosem szczęśliwie jeszcze nie wystygłą jajecznicę
na kiełbasie. Kristie podsunęła mu talerz z gorącym
tostem.
– Pachnie fantastycznie – oznajmił Scott. Przeżuł
i połknął spory kęs, unosząc oczy ku niebu na znak
zachwytu. – Wspaniała.
– Daj spokój, Scott. To tylko jajecznica. – Uśmiechnę-
ła się wyrozumiale na ten przesadny komplement.
– Kochanie, pamiętasz czasy, kiedy zabawiałem się
w kucharza tylko dla nas dwojga? – zapytał.
– Jasne, że pamiętam. Pewnie mówisz o tej nocy,
kiedy twoi rodzice wyjechali na koncert Gatlin Bro-
thers, a my mieliśmy dla siebie cały ogród i grilla.
Uśmiechnął się szeroko.
– Dobre to były czasy. Ale cóż, od lat zwykle jadam
na mieście.
– Wobec tego cieszę się, że odpowiada ci moja
kuchnia.
– Nie tylko kuchnia – wyznał cicho.
Kristie popatrzyła na niego i westchnęła.
– Kiedy to się skończy... ta cała sprawa z tym
szaleńcem... Co wtedy?
– A jak myślisz, Kristie Ann?
– Najpierw ty. Powiedz, czego chcesz.
– Ciebie. Chcę zabierać cię na kolacje, śmiać się
z tobą i... kochać. Nie potrafię nadrobić straconych lat,
ale możemy zacząć wszystko od nowa i przekonać się,
co z tego wyniknie.
32
Sharon Sala
Kristie ogarnęło uczucie niezwykłej lekkości. Nie
liczyła na tak wiele.
– Skoro masz takie plany, to musisz dokończyć
śniadanie i wybrać się na poszukiwania tego świrusa.
Scott się uśmiechnął.
– Czy to znaczy, że mam u ciebie szansę?
– Chcesz jeszcze kawy?
– Już mówiłem, czego chcę.
W tym momencie zadzwoniła komórka Scotta.
Rzucił okiem na wyświetlacz i zmarszczył brwi.
– To z laboratorium – mruknął do Kristie. – Wade,
słucham.
– Cześć, mówi Leslie.
– Macie coś dla mnie?
– Owszem. Tak jak podejrzewałeś, na kopercie
znaleźliśmy DNA. Kiedy zlokalizujesz podejrzanego,
powiem ci, czy to on wysyłał listy.
Właśnie na tym polegał problem. Niestety, nie miał
jeszcze żadnego podejrzanego.
– A co z odciskami palców?
– Oczywiście są na całej kopercie, ale najważniej-
sze, że znaleźliśmy coś na spodniej stronie znaczków.
Trzy fragmentaryczne odciski, kciuk i dwa razy palec
wskazujący.
– Czy da się na ich podstawie zidentyfikować tego
łobuza?
– Mało prawdopodobne, ale spróbujemy.
– Cholera – zaklął pod nosem Scott. – Dzięki za
informacje, koniecznie zadzwoń, jak będziesz miała
coś pewnego.
– Robimy, co się da – zapewniła Leslie.
33
W potrzasku
Scott się rozłączył. Z jego miny Kristie wywnios-
kowała, że nie ma dobrych wiadomości.
– Złe wieści? – spytała.
– Niezupełnie – odparł. – W laboratorium odzyskali
DNA z kopert, jednak nic się nie da zrobić bez
podejrzanego. Pod znaczkami znajdowały się trzy
fragmentaryczne odciski palców, ale nie wiemy, czy to
wystarczy do ustalenia tożsamości.
– Czyli prawie nic... I co teraz? – spytała markot-
nie. – Masz jakiś pomysł?
– Proszę, zaufaj mi. Potrafisz?
– Nie mam wyboru. – Zacisnęła pięści.
– Nieprawda, Kristie. Zawsze jest jakiś wybór.
Spojrzała na niego.
– Przepraszam, nie chciałam, żeby to tak zabrzmia-
ło. Naprawdę ci ufam i cieszę się, że to ty do mnie
przyjechałeś.
– Właśnie to chciałem usłyszeć. – Wziął ją za rękę
i pociągnął ku sobie. – Dziękuję za śniadanie.
– Och, to sama przyjemność nakarmić głodnego
policjanta. – Uśmiechnęła się,
Scott patrzył na nią jak urzeczony. Wydawała się
bardzo znajoma, a jednocześnie obca.
– Jesteś piękna – szepnął cicho.
– W tym się nie zmieniłeś, na wieki wieków czaruś
– zakpiła, choć zarazem widać było, że ucieszyła się
z komplementu.
– A jaki będzie efekt moich wysiłków? – przymilał
się, patrząc jej w oczy.
– Na razie... pożegnalny buziaczek.
– Niech będzie. – Gorąco ucałował Kristie. – Za-
34
Sharon Sala
dzwonię – obiecał po chwili. – Trzymaj się i uważaj na
siebie, kotku. Zrób to dla mnie.
– Chciałabym pochodzić po sklepach. Muszę kupić
prezent dla siostrzeńca.
– Hm... – zafrasował się Scott. – Dobrze, ale nie
jedź własnym wozem, tylko weź taksówkę. Kristie,
dopóki nie zakończymy sprawy, trzymaj się z daleka
od parkingów i tym podobnych miejsc. To najdogod-
niejszy teren do ataku.
– Dobrze.
– Zadzwoń do mnie po powrocie. Wtedy będę
wiedział, że nic ci nie jest.
– Jasne. – Uśmiechnęła się z wdzięcznością.
Otworzył drzwi i wyszedł na korytarz. Kristie
ruszyła za nim. Nie chciała, by ją opuszczał. Usłyszeli
czyjeś kroki na schodach. Instynktownie cofnęła się do
mieszkania, a Scott wsunął dłoń pod płaszcz i rozpiął
kaburę pistoletu. Drzwi na klatkę schodową otworzyły
się szeroko.
– Witam! – zawołała uśmiechnięta Marjorie. – Kris-
tie, nie przedstawisz mnie?
Cóż, subtelność nie należała do zalet jej sąsiadki.
– Oczywiście. Poznajcie się. To mój przyjaciel,
Scott Wade. Scott, to Marjorie Petrowski. Mieszka
piętro wyżej i uwielbia aktywny wypoczynek.
– Miło mi panią poznać.
– Z wzajemnością – odparła kurtuazyjnie.
– Wybiera się pani na poranny jogging? – zapytała
Kristie.
– Nie, kochanie, nie dzisiaj. Zanosi się na deszcz,
a wczoraj byłam u fryzjera. Wolę poćwiczyć pod dachem.
35
W potrzasku
Do zobaczenia wkrótce. – Energicznie ruszyła koryta-
rzem w kierunku drugiej klatki schodowej.
– Niezniszczalna kobieta – skomentował Scott.
– Chciałabym mieć taką kondycję w jej wieku. Nie
znam jej zbyt dobrze, ale wydaje się miła.
– Na mnie już pora. Nie zapomnij zadzwonić, gdy
wrócisz do domu.
– Pamiętam, pamiętam.
Gdy zamknęły się za nim drzwi windy, Kristie
poczuła się kompletnie sama. Z drugiego końca koryta-
rza, tam, gdzie zniknęła Marjorie, dobiegł ją jakiś hałas.
Odwróciła się, pewna, że starsza pani biegnie z po-
wrotem, lecz ujrzała wysokiego, chudego mężczyznę
ze skrzynką na narzędzia. Wiedziała, że pracował tu
jako konserwator, lecz dotąd nie zamieniła z nim
choćby słowa. Przez chwilę, oddzieleni korytarzem,
wpatrywali się w siebie.
Nagle mężczyzna ruszył ku niej. Kristie w panice
wpadła do mieszkania, zatrzasnęła drzwi i zaryglowała
zamki.
Gorączkowo nasłuchiwała odgłosów z korytarza.
Jej serce waliło jak młot. Konserwator zbliżał się ku jej
drzwiom, narzędzia w skrzynce metalicznie pobrzęki-
wały. Wyjrzała przez wizjer. Mężczyzna minął jej
drzwi i zniknął.
Kristie mimo wszystko postanowiła iść na zakupy.
Nie mogła dopuścić, by prześladowca zniszczył jej
życie.
W tym czasie na dole Scott wypytywał dozorcę
o konserwatora:
– Od jak dawna tu pracuje? Co to za człowiek?
36
Sharon Sala
– Prawie od roku. To dobry fachowiec. Nigdy się
nie spóźnia i dobrze się zna na robocie.
– Mieszka w tym budynku?
– Nie. A czemu pan pyta? Coś narozrabiał? – Do-
zorca był wyraźnie zaintrygowany.
– Nie, nic z tych rzeczy. Robię wywiad środowis-
kowy – zbył go Scott i już zamierzał wyjść, gdy ujrzał
na podłodze przy kanapie spory stos magazynów
pornograficznych. – Pilny z pana czytelnik – skomen-
tował.
Dozorca uśmiechnął się obleśnie.
– A tak... Mam dociekliwy umysł.
Obrzydliwy typek, pomyślał Scott. Zwrócił uwagę
na tłuste plamy na jego brzuchu, zgaszony niedopałek
cygara w kąciku ust i czujne szczurze oczka. Taki ktoś
za sam wygląd powinien znaleźć się w kronice krymi-
nalnej.
– Jak się pisze pana nazwisko? – spytał Scott.
Uśmiech zniknął z twarzy dozorcy.
– Abrams. Pete Abrams. A-b-r-a-m-s.
Scott zapisał coś w notatniku i bez słowa pożeg-
nania wyszedł.
Pete Abrams z furią zamknął drzwi i wzdrygnął się,
nie bardzo wiedząc, czy ze strachu, czy z obrzydzenia.
Pieprzone gliny. Na cholerę oni komu?
37
W potrzasku
ROZDZIAŁ CZWARTY
Wychodząc z ostatniego sklepu, Kristie ledwie mog-
ła udźwignąć torby z zakupami. Nie była w stanie
poprzestać na jednym prezencie, a na powrót do domu
zdecydowała się dopiero wtedy, gdy poczuła się jak
tragarz.
Kiedy wyszła na ulicę, właśnie zaczynał padać
deszcz, przed którym ostrzegała ją Marjorie. Szczęś-
liwie Kristie szybko złapała taksówkę. Z ulgą dała nura
do samochodu. Gdy taksówka zajeżdżała pod jej dom,
woda lała się z nieba strumieniami.
– Czy mógłby pan podjechać na parking podziem-
ny? – poprosiła. – Od razu wsiądę do windy.
– Jasne, proszę pani.
Wjechał w tunel.
– O, tutaj proszę się zatrzymać. Dziękuję.
Po chwili Kristie czekała już na windę. Rozejrzała
się wokół. Za bramką parkingową widać było jedynie
zwartą ścianę wody, nie był to więc zwykły deszcz,
lecz oberwanie chmury.
Nagle ktoś wbiegł z ulicy na parking i zatrzymał się
przy wjeździe. Kristie przypomniała sobie ostrzeżenia
Scotta, który zabronił jej korzystać z samochodu,
mówiąc, że powinna unikać pustych parkingów. Cóż,
zgodnie z jego poleceniem poruszała się taksówką, lecz
i tak utknęła w ciemnych podziemiach.
Nerwowo zaczęła wciskać przycisk, jakby od tego
winda miała przyspieszyć. Gdy ponownie się odwróci-
ła ku bramie, postać znikła.
Odetchnęła z ulgą i postawiła na podłodze ciężkie
torby. W tej samej chwili z wyższych poziomów
parkingu zjechał samochód i skierował się na ulicę.
Kilka sekund później następne auto wyjechało na
deszcz, a Kristie wciąż czekała. W końcu drzwi się
rozsunęły, a ze środka wyszło dwóch mężczyzn.
Mieszkali w tym bloku, więc przyjaźnie skinęła głową
i weszła do kabiny. Nacisnęła przycisk czwartego
piętra i oparła się o ścianę. Winda szarpnęła i ruszyła
w górę. Nagle gwałtownie stanęła. Kristie spojrzała na
lampki z numerami pięter i zmarszczyła brwi. Wy-
świetlacz nie działał, a po chwili w kabinie zgasło
światło.
– No nie – mruknęła. Postawiła zakupy na pod-
łodze i po omacku usiłowała zlokalizować tablicę
z przyciskami pięter. Gdy jej się to udało, kilka razy
uderzyła otwartą dłonią w rozmaite przyciski.
Nie była to pierwsza awaria w tym budynku, lecz
jeszcze nigdy Kristie nie została uwięziona w windzie.
Zaczęła łomotać pięściami w drzwi, wrzeszcząc co sił
w płucach.
– Pomocy! Niech mi ktoś pomoże!
39
W potrzasku
– Co się stało, Kristie Ann? Czyżbyś wpadła w pu-
łapkę bez wyjścia?
Znała ten głos. Upiorny głos prześladowcy.
– Jestem tutaj, na górze – syknął.
Kristie uniosła głowę, próbując przeniknąć ciemno-
ści. Gdzieś nad nią, przy awaryjnym włazie, czaiło się
zło, wobec którego była całkowicie bezbronna. Ten
szaleniec mógł z nią zrobić wszystko, na co tylko
przyjdzie mu ochota.
Telefon komórkowy! Przecież miała telefon. Opad-
ła na kolana, gorączkowo wymacała torebkę i wyjęła
aparat.
– Słyszę cię, Kristie. Klęczysz? To dobrze. To
bardzo dobrze. Przed śmiercią trzeba się pomodlić... na
wypadek, gdyby ta bujda o niebie jednak okazała się
prawdą.
Zasłoniła ciałem telefon, żeby nie zobaczył świateł-
ka komórki i wystukała numer alarmowy. Jeden syg-
nał, drugi, trzeci...
– Telefon alarmowy. Czym mogę służyć? – spytał
kobiecy głos.
Głos Kristie tak mocno drżał, że ledwie zdołała
cokolwiek wykrztusić.
– Pomocy! Jestem uwięziona w windzie, a męż-
czyzna, który mnie już od dłuższego czasu prześladuje,
siedzi na dachu kabiny!
– Adres?
Kristie wyrecytowała niezbędne informacje i wybu-
chnęła płaczem.
– Błagam... błagam... o pomoc! Boże, jeśli wpadnę
w jego ręce...
40
Sharon Sala
Z sufitu dotarł do niej cichy, prawdziwie diabelski
chichot.
– Dlaczego, Kristie? Czemu to zrobiłaś? Niepo-
trzebni nam świadkowie. Zresztą jest już za późno.
I tak cię mam. Jesteś moja. Zawsze i wszędzie moja.
Na czworakach przemieściła się w drugi kąt windy.
– Proszę pani! Proszę pani! Jest tam pani?
Przyłożyła telefon do ucha.
– Tak, jestem, błagam, szybciej!
– Niecałe dwie przecznice od pani domu znaj-
duje się samochód patrolowy – odezwała się dy-
żurna. – Proszę się nie rozłączać. Zaraz ktoś się
zjawi.
– Utknęłam między piętrami, nie ma prądu.
– Jak się pani nazywa?
– Kristie Samuels. Proszę poinformować oficera
śledczego Scotta Wade’a.
Dyżurna przekazała wiadomość innej osobie, która
połączyła się z posterunkiem policji w Chicago, zaś
Kristie modliła się, by prześladowca nie zeskoczył na
nią przez właz.
Rozległ się łomot, jakby ktoś rąbnął pięścią w sufit
kabiny. Potem znowu rozległ się agresywny głos:
– Kristie... moja Kristie... Nie miałaś prawa nikogo
wciągać do naszego prywatnego świata. Nasz związek
był wyjątkowy, a ty wszystko zniszczyłaś. Musisz
ponieść karę.
– Jesteś szaleńcem! – wrzasnęła. – O jakim związ-
ku mówisz? Nawet nie wiem, kim jesteś, to wszystko
twoje chore urojenia. Nic dla mnie nie znaczysz,
najwyżej tyle, co zły sen. Zostaw mnie w spokoju!
41
W potrzasku
– Czy on wciąż jest nad panią na kabinie? – spytała
dyżurna.
– Tak.
– Policja jest już pod budynkiem. Pomoc w drodze.
Jeszcze chwila.
Scott długo zamartwiał się o Kristie, wreszcie
znużyło go czekanie na jej telefon i wybrał się do niej
osobiście. Niestety, fatalna pogoda znacznie utrudniała
jazdę, samochody wlokły się jak ślimaki. Od kilku
godzin czekał na wiadomość, trzy razy telefonował do
jej mieszkania, lecz za każdym razem włączała się
automatyczna sekretarka.
Pięć przecznic od bloku Kristie zadzwoniła komór-
ka. Scott zdrętwiał na wieść, że Kristie wzywa pomo-
cy. Uświadomił sobie, że obietnica, jaką jej złożył,
może już być nieaktualna. Wystawił na dach auta
policyjnego koguta i ruszył z piskiem opon.
Dotarł do budynku w rekordowym czasie. Za-
trzymał się tuż za radiowozem, wyskoczył z auta
i machnął odznaką.
– Co z Kristie Samuels?!– wrzasnął.
– Utknęła w windzie parkingowej – wyjaśnił mu
jeden z funkcjonariuszy. – Wysiadł prąd, a na dachu
kabiny siedzi jakiś wariat.
Scott wpadł do budynku i z miejsca usłyszał wrzask
Kristie. Krew mu stężała w żyłach. Funkcjonariusze
pędzili tuż za nim. Winda utknęła między piętrami,
więc musieli zabezpieczyć wszystkie drogi ucieczki.
Jeden z policjantów pozostał na pierwszym piętrze,
a Scott i drugi gliniarz biegli dalej. Wreszcie dotarli na
42
Sharon Sala
drugie piętro i już chcieli ruszyć wyżej, kiedy Scott
znieruchomiał. Wciąż słyszał wrzaski Kristie, lecz
teraz zdawały się docierać z dołu.
– Co ty na to? – spytał policjanta.
– Chyba jest niżej. Między pierwszym i drugim
piętrem.
– Też tak myślę.
Nagle wyrósł przed nimi konserwator.
– Winda! – ryknął Scott. – Jak się do niej dostać?
Mężczyzna wskazał palcem za siebie i odsunął się
na bok, kiedy go mijali. Kilka sekund później ruszył
biegiem w przeciwną stronę.
Scott dotarł do drzwi windy i wcisnął guzik, lecz
prądu nadal nie było.
– Kristie! Jestem tutaj! – zawołał. – Idę na pomoc!
Wcisnął palce w szczelinę między drzwiami i zaczął
je rozsuwać, lecz zanim poddały się jego sile, winda
ruszyła na górę. Policjanci w panice rzucili się do klatki
schodowej. Na czwartym piętrze serce waliło Scot-
towi, jakby chciało wyskoczyć z jego piersi, plecy miał
mokre od potu. Wpadł na korytarz, jego partner
pobiegł wyżej. Kabina właśnie przystawała. Rozległ się
znajomy dźwięk otwieranych drzwi. Scott wpadł do
małego przedsionka koło szybu windy i uświadomił
sobie, że Kristie już nie krzyczy. Czyżby przybył za
późno? Czy to możliwe, że prześladowca zrobił już
najgorsze?
– Boże, nie pozwól... – wymamrotał, rzucając się
przed siebie. Chwycił otwierające się drzwi i rozciągnął
je pośpiesznie.
Odetchnął z ulgą, gdy się okazało, że Kristie stoi cała
43
W potrzasku
i zdrowa w kącie kabiny. Ruszył ku niej i w tej samej
chwili dotarło do niego, że nie zdawała sobie sprawy
z jego obecności. Biała jak kreda wpatrywała się
w ziejący pustką otwór w suficie.
Scott ujrzał na podłodze wyrwaną klapę od włazu
awaryjnego i błyskawicznie wyciągnął broń. Jak strasz-
ne chwile przeżyła Kristie, przemknęło mu przez
głowę. Gdy klapa spadła, była pewna, że nastąpi atak
szaleńca.
Po chwili zjawił się policjant. Gdy zorientował się
w sytuacji, przekazał partnerowi drogą radiową infor-
mację o ucieczce przestępcy.
– Zabezpieczcie budynek i wezwijcie posiłki – za-
komenderował Scott, wsuwając pistolet do kabury.
Odwrócił się do Kristie. – Kochanie...
Przeszył ją dreszcz, zachwiała się.
Scott wyciągnął rękę.
– Już po wszystkim, kochanie. Jego nie ma.
Zwróciła na niego udręczone spojrzenie.
– Zawsze będzie. To się nigdy nie skończy – wybeł-
kotała i bez czucia osunęła się w jego ramiona.
Ocknęła się we własnym łóżku. Przez chwilę nie
mogła sobie przypomnieć, co zaszło i jak tutaj dotarła.
Nagle wszystkie wydarzenia ostatnich godzin stanęły
jej przed oczami.
Scott właśnie wyszedł z łazienki.
– Kristie?
Westchnęła i spojrzała w kierunku, z którego dobie-
gał głos Scotta. Nie minęła chwila, gdy stała już na
nogach i tuliła się do niego.
44
Sharon Sala
– Był tutaj... w moim budynku... na kabinie windy.
Słyszałam go, śmiał się, dręczył mnie... Boże... Och,
Scott... skąd on wiedział, że będę w windzie? Jak to
możliwe? Czyżby śledził każdy mój krok?
Tulił ją mocno, bo tylko tyle mógł zrobić. Jeszcze
nigdy nie czuł się tak bezradny i przerażony.
– Przepraszam, ogromnie przepraszam... – powta-
rzał. – Usłyszałem twój krzyk, gdy biegłem po scho-
dach. Dobry Boże, Kristie... Tak bardzo się bałem, że
nie zdążę na czas.
Przywarła policzkiem do jego piersi i znieruchomia-
ła. Pragnęła tak pozostać do końca życia.
– Już nigdzie nie jestem bezpieczna – szepnęła.
– Boże... Nie chcę umierać.
Scott pogłaskał ją po głowie. Popatrzyli sobie
w oczy.
– Obiecuję, że to się już nigdy nie powtórzy.
– Nie powstrzymasz go – jęknęła. – On wie, gdzie
mieszkam, gdzie pracuję, co robię, dokąd chodzę. Bawi
się ze mną w kotka i myszkę. Gdy zabawa go znudzi,
znajdzie odpowiedni moment i mnie zabije. Taką
wyznaczył mi rolę.
– Nie trać wiary we mnie, Kristie Ann. Musisz mi
ufać. Nie dopuszczę, żeby zrobił ci krzywdę. Złapię go,
przyrzekam. – Przytulił ją mocno. – Jeszcze nie wiem
jak, ale na pewno wygramy.
Kristie odsunęła się od niego i zaczęła rozglądać się
wokół. Wyraźnie dochodziła do siebie.
– Czego szukasz? – zapytał Scott.
– Prezentów dla dziecka. Miałam je w windzie.
– Policjanci je przynieśli. Są w salonie.
45
W potrzasku
– To dobrze. Dziękuję. – Westchnęła. – Wybacz.
W takiej sytuacji to zupełnie nieistotny powód do
zmartwień.
– Tylko za nic nie przepraszaj.
Znowu zadrżała.
– Zimno mi. Chyba zaparzę sobie kawy. Masz
ochotę?
– Tak, ale pozwól, że ja to zrobię.
Spojrzała na niego, a na jej ustach pojawił się słaby
uśmiech.
– Twoja kawa smakuje jak błoto. Wkurzysz mnie
calutki, jak choćby dotkniesz ekspresu.
– Dobra, dobra – mruknął niby to obrażony
i uśmiechnął się.
– Sama zrobię kawę, a ty patrz i się ucz, choć to i tak
nic nie da.
– Może jednak coś trafi do mojego tępego policyj-
nego łba.
Otoczył Kristie ramieniem i w znacznie lepszych
nastrojach ruszyli do kuchni.
Jednak
koszmar
natychmiast
powrócił.
Na
drzwiach lodówki ktoś nabazgrał czerwonym flamast-
rem: ,,Możesz biec, lecz nie uciekniesz’’.
Kristie zamarła. Ten drań był w jej domu. Dotykał
jej rzeczy. Zasłoniła twarz dłońmi. Scott wyprowadził
ją z kuchni i wyciągnął z kieszeni telefon.
– Mówi Wade. Potrzebuję techników laboratoryj-
nych. Niech przyjadą do bloku Mercury, mieszkanie
pięćset dwadzieścia. Byle szybko. – Ujął Kristie za
dłonie, którymi zasłaniała twarz, i obrócił ją ku sobie.
– Popatrz na mnie.
46
Sharon Sala
Nie zareagowała, więc złapał ją za ramiona.
– Spójrz na mnie, do cholery!
Podniosła głowę. Jej spojrzenie powiedziało wszyst-
ko. Poddała się.
– Pojedziesz do mnie – zdecydował Scott. – Tam
będziesz bezpieczna. On nic nie wie o mnie... o nas. Nie
będzie miał pojęcia, gdzie się ukryłaś, dzięki temu
zyskamy na czasie.
Kristie przez chwilę patrzyła na niego, a w jej
oczach powoli pojawiała się nadzieja.
– Do ciebie?
– Tak, kotku, do mnie. A teraz spakuj najważniej-
sze drobiazgi. Wyjeżdżamy stąd natychmiast po przy-
byciu techników.
Scott otworzył drzwi do swojego mieszkania i prze-
puścił Kristie przodem.
– Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej – oznaj-
mił, zamykając drzwi na zasuwę.
Wiedział, że Kristie powinna wypić mocnego drin-
ka i położyć się spać. Tylko długi, zdrowy sen postawi
ją na nogi. Kłopot w tym, że jak pamiętał, nie cierpiała
alkoholu, no i była bardzo rozedrgana, więc pewnie nie
da się zapakować do łóżka.
Postawił jej rzeczy na podłodze i ściągnął z niej
płaszcz. Przyjęła jego pomoc bez słowa. Gdy podpro-
wadził ją do kanapy, Kristie osunęła się bezwładnie.
Scott musiał się zameldować na posterunku, lecz nie
chciał zostawiać jej samej. Spojrzał na nią ponownie.
Była bliska kompletnego załamania nerwowego, roz-
paczliwie zaciskała zęby, by nie wybuchnąć płaczem.
47
W potrzasku
Podszedł do szafki, otworzył barek i nalał burbona
do małej szklanki.
– Wypij. – Wcisnął drinka w dłoń Kristie.
Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niej, co to
takiego.
– Nie lubię whisky.
– Wiem, ale i tak wypij.
Opróżniła szklankę, jakby to było lekarstwo. Scott
ukląkł na podłodze i zajął się zdejmowaniem butów
Kristie. Ponownie drgnęła, kiedy ją obejmował i kładł
na poduszkach.
– Zamierzasz mnie uwieść? – zachichotała his-
terycznie.
Była naprawdę w strasznym stanie. Scott coraz
bardziej bał się o nią. Ludzie w szoku stają się nie-
obliczalni, jeśli poddadzą się skrajnym nastrojom.
Potem to mija, ale ileż samobójstw popełniono w takiej
chwili.
– Nie teraz. – Uśmiechnął się i przykrył Kristie
narzutą. – Muszę zadzwonić do porucznika. Zamknij
oczy. Będę obok.
Podniosła wzrok i przez chwilę nie odrywała oczu
od twarzy Scotta. Wiedziała, że mówił prawdę.
– Dobrze. – Przymknęła powieki.
Scott dostrzegł łzy w kącikach jej oczu. Westchnął
i wyszedł do drugiego pokoju, by zatelefonować.
Słyszała jego kroki, a potem ściszony głos. Była
pewna, że prześladowca nie ośmieli się do niej zbliżyć,
dopóki Scott jest w pobliżu. Uspokoiła się i odprężyła.
Po chwili spała jak niemowlę.
48
Sharon Sala
Wszędzie kręciło się mnóstwo policjantów, łomota-
li do drzwi, przesłuchiwali wszystkich mieszkańców
budynku. McMartin widział, jak podjeżdżają. Mogli
jednak szukać latami, a i tak go nie znajdą.
Nie mógł uwierzyć we własne szczęście, kiedy
zobaczył samotną Kristie w podziemnym parkingu.
W pierwszym impulsie chciał dopaść ją od razu, lecz
istniało zbyt duże niebezpieczeństwo, że nie zdąży się
z nią przyzwoicie zabawić, bo zawsze ktoś mógł się
zjawić. Dlatego postanowił wykorzystać windę. Dobrze
wiedział, jak ją unieruchomić. Musiał tylko w odpowie-
dnim momencie wskoczyć na kabinę. Jako chłopak
nieraz rozrywał się w ten sposób z kolegami. Najwięk-
szą frajdę miał w chwili, gdy wyłączył prąd, a w głosie
Kristie pojawił się strach. Do tej pory nie mógł ochłonąć.
Rzecz jasna, przez moment rozważał niedorzeczną
myśl, by wskoczyć do pogrążonej w ciemnościach
kabiny. Kristie by go nie zobaczyła, a on chciał jej
dotknąć, sprawdzić, czy jej skóra naprawdę jest tak
gładka, jak się wydaje z daleka. Ciekawiło go też, jak
szybko jej ciało podda się presji noża. Rozsądek wziął
górę nas emocjami i McMartin zbiegł z szybu przed
przybyciem policji.
Ponieważ deszcz ustał, znów ruszył ulicami. Szedł
szybko, nie rozglądając się na boki. W pewnej chwili
postanowił udowodnić sobie, że jest niezwyciężony.
Wszedł do budki telefonicznej i wrzucił monetę do
aparatu.
Czekał niecierpliwie, telefon jednak dzwonił
i dzwonił, a nikt się nie zgłaszał. Zirytowany Mc-
Martin odwiesił słuchawkę. Pozostała mu tylko
49
W potrzasku
wyobraźnia. Samotna, przerażona Kristie stoi nad
dzwoniącym aparatem i nie ma odwagi podnieść
słuchawki... Tak, to całkiem ładny obrazek. Zresztą
i tak planował ją odwiedzić, oczywiście po odjeździe
policjantów. Może dzisiejszej nocy. Wychodząc z bud-
ki, wcisnął dłonie do kieszeni i postawił kołnierz
płaszcza. Z barku po drugiej stronie ulicy dobiegał
kuszący zapach świeżej kawy. Na myśl o cappuccino
i ciastku zwilżył wargi. Należała mu się nagroda,
zwłaszcza po tak wyczerpującym i pełnym wrażeń
dniu.
Gdy przebiegł przez ulicę, z barku właśnie wy-
chodziła para młodych ludzi. Kobieta uśmiechnęła się
do niego. Spojrzał na jej twarz i odwzajemnił uśmiech.
Był ciekaw, czy nieznajoma należy do tych wrzesz-
czących, czy też takich, które paraliżuje strach. Towa-
rzyszący jej mężczyzna życzliwie skinął mu głową
i przytrzymał otwarte drzwi. McMartin darował sobie
podziękowanie, minął młodego człowieka i podszedł
prosto do lady.
50
Sharon Sala
ROZDZIAŁ PIĄTY
Scott otrzymał od porucznika pozwolenie na spę-
dzenie reszty dnia w domu, lecz nazajutrz miał się
stawić na posterunku. Dobre i to, choć uważał, że
Kristie wymagała dłuższej opieki, dopóki całkowicie
nie wyjdzie z szoku. Wyrzucał też sobie, że zaniechał
podstawowych zasad konspiracji, w spontanicznym
odruchu wyprowadzając Kristie z jej mieszkania. Miał
jednak nadzieję, że prześladowca był już daleko, gdy to
się działo i nie miał żadnych szans, by odkryć nowy
adres swojej ofiary ani tym bardziej dowiedzieć się o jej
prywatnych powiązaniach z pewnym oficerem śled-
czym.
Zamierzał przenieść Kristie do sypialni, spała jednak
tak mocno, że zrezygnował. Zrobi to jutro, sam
zaś zajmie gabinet, teraz jednak zapatrzył się na
pogrążoną we śnie kobietę, która kiedyś, przed laty,
gdy byli jeszcze nastolatkami, znaczyła dla niego
tak wiele. Wspólnie poznawali świat miłosnych unie-
sień, razem przekroczyli granicę oddzielającą niewinne
dzieciństwo od zuchwałej, głodnej wciąż nowych
doznań młodości.
Kristie poruszyła się niespokojnie i krzyknęła przez
sen. Scott zdusił przekleństwo. Ten sukinsyn zapłaci
za to, co jej zrobił!
Czas płynął powoli. Scott patrzył na Kristie, a jego
myśli to odpływały w przeszłość, to zbliżały się ku
teraźniejszości, zawsze jednak związane były z pew-
nym chłopakiem i dziewczyną, którzy niegdyś tak
bardzo się kochali, lecz los ich rozłączył, by po latach
znów skrzyżować ich ścieżki. Lecz nie było już chłopa-
ka i dziewczyny, bo stali się dorosłymi... i bardzo
samotnymi ludźmi. A co z miłością, która kiedyś ich
połączyła? Czy jest tylko żywym wspomnieniem, czy
też nigdy nie wygasła? Och, w nim nie wygasła... Ale
mógł mówić tylko za siebie.
Scott westchnął i nagle spostrzegł, że Kristie już nie
śpi, tylko z ciekawością mu się przygląda. Przyglądała
się mu uważnie, wcale tego nie kryjąc. Co mogła
wyczytać z jego twarzy, gdy przestał maskować swoje
emocje?
Kristie podniosła się z kanapy, podeszła do Scotta,
wzięła go za rękę i pociągnęła ku sobie. Wstał.
– Wiem, o czym myślałeś – powiedziała cicho.
– Kristie, ja...
– Cśś... Mam do ciebie prośbę.
– Wszystko, co tylko...
– Kochaj się ze mną, Scotty. Byłam pewna, że
zginę, i muszę sobie przypomnieć, jak to jest, kiedy się
żyje.
Prośba jeszcze nie przebrzmiała, a już czule obej-
52
Sharon Sala
mował Kristie. W milczeniu ruszyli do sypialni. Gdy
stanęli przed wielkim dwuosobowym łożem, zaczęli
się rozbierać.
Poczuli się jak przed laty, kiedy miłość przychodziła
łatwo, a ich plany sięgały co najwyżej przyszłego
tygodnia.
Scott położył Kristie na miękkiej pościeli i przez
chwilę stał nieruchomo, podziwiając jej cudowne,
dojrzałe kształty, ona zaś wpatrywała się w jego pełną
bolesnej tęsknoty i pożądania twarz. Przeżywała te
same emocje.
– Zawsze byłaś piękna, ale teraz jesteś wprost
olśniewająca – powiedział cicho.
Delikatnie ujęła jego dłoń i przysunęła do ust.
– Dzięki, Scotty. – Uśmiechnęła się. – Zawsze
wiedziałeś, jak poprawić humor dziewczynom.
– Tylko jednej dziewczynie. – Spoważniał. – Kris-
tie, to straszne, co się tobie przytrafiło, ale gdyby nie to,
nie spotkalibyśmy się po latach. Czuję w tym ingeren-
cję Opatrzności... Kiedyś łączyło nas coś wyjątkowego,
i wierzę, że zdołamy to odbudować.
– Chcesz tego?
– Być może w twoim sercu nie ma już dla mnie
miejsca, być może jesteś w stanie ofiarować mi tylko
przyjaźń... ale u mnie przez te wszystkie lata nic się nie
zmieniło. Kocham cię, Kristie.
Otoczyła jego szyję ramieniem i przyciągnęła go do
siebie – tak blisko, że czuła ciepło jego oddechu na
policzku.
– Ja ciebie też, Scotty, ale jeśli nasze marzenia mają
się spełnić... to złap tego drania. Jak mogę myśleć
53
W potrzasku
o przyszłości, kiedy tak bardzo boję się każdej nad-
chodzącej godziny?
Scott pochmurniał.
– Przy mnie nic ci nie grozi.
– Wiem. Liczę na ciebie.
I nie zawiedziesz się, pomyślał.
Najpierw ich pieszczoty były łagodne, a nawet
nieśmiałe. Niby wkraczali do niegdyś dobrze poznanej
krainy, lecz jednak... Ale po chwili szalona namiętność
i pragnienie spełnienia wzięły górę.
– Scott... Scotty... Błagam, Scotty... już... – gorącz-
kowo szepnęła Kristie.
I stało się. Jak dobrze, jak cudownie, że Bóg stwo-
rzył mężczyznę i kobietę... Jak wspaniale odlatywać
w przestrzeń, a potem leżeć bez sił w pełnym sytości
spełnieniu, zamknąć oczy, zasnąć...
Kiedy ocknęli się z drzemki, zapadał wieczór.
Kristie poczuła rękę Scotta na swoim brzuchu.
Uśmiechnęła się.
– Ej, panie Wygodnicki – mruknęła.
Scott przeciągnął się leniwie. Było mu tak dobrze. Lecz
co przyniesie przyszłość? Czy zazna jeszcze takich chwil?
Tak bardzo chciałby wraz z Kristie dożyć późnych lat...
– Dobrze nam poszło, prawda, kotku? – powiedział
cicho. – Jak kiedyś.
– Tak... Z jedną różnicą. Jesteś jak wino, im starszy,
tym lepszy.
Ze śmiechem pocałował ją w usta, a potem wstał
z łóżka.
– Gdzieś się wybierasz? – spytała ze zdziwieniem
Kristie.
54
Sharon Sala
– Najpierw prysznic, a potem muszę coś zdobyć na
ruszt. Pewnie też umierasz z głodu.
– Będzie pizza?
– Jak zawsze, kotku.
Uśmiechnął się szeroko. Powrócił dawny rytuał.
Jedni palili po seksie lub pili drinka, oni woleli pizzę.
– Supreme na cienkim cieście?
– A istnieją inne rodzaje?
– Może i są, ale nie dla mnie. Pośpiesz się, bo widmo
głodu zagląda mi w oczy – zakończyła grobowym
głosem.
– Hm, poważna sprawa... Może sama zamówisz?
Puścił do niej oko i poszedł do łazienki.
Kristie została sama. Czuła się cudownie, zarazem
jednak dręczył ją smutek. Wszystko układało się tak
wspaniale... zbyt wspaniale. Wstąpili powtórnie do tej
samej rzeki, lecz tak wiele wody spłynęło podczas lat
rozłąki. To już nie ta sama rzeka, oni też się zmienili.
Zniknął chłopak, zniknęła dziewczyna, jest dwoje
dorosłych, samotnych ludzi.
Samotność... Tak, Kristie była rozpaczliwie samot-
na. Żaden mężczyzna, a wielu zabiegało o nią, nie
zdołał rozbudzić w niej marzeń i pragnień. A przecież
chciała ułożyć sobie życie, mieć męża i dzieci. Próbowa-
ła umawiać się na randki, włączała się w życie towa-
rzyskie, lecz kiedy sprawy zaczynały nabierać rumień-
ców, wycofywała się. Ogarniał ją chłód, niechęć,
a nawet wstręt.
Wreszcie zrozumiała, dlaczego tak się działo. Nigdy
nie przestała kochać Scotta i choć starała się o nim
zapomnieć, wciąż w głębi duszy marzyła o nim,
55
W potrzasku
czekała na niego. I wreszcie się spotkali. Może więc
można powtórnie wejść do tej samej rzeki?
Jak jednak mogła myśleć o przyszłości, skoro jej
życie wisiało na włosku? Marzyła o Scotcie, o szczęś-
liwych latach z nim spędzonych, lecz dopóki prze-
śladowca nie zostanie ujęty przez policję, nie wolno jej
snuć żadnych planów.
Z drugiej jednak strony nie powinna biernie przy-
glądać się rozwojowi zdarzeń. Los ponownie zetknął ją
ze Scottem, i to było najważniejsze. A co zdarzy się
jutro? Czas pokaże. Najważniejsze, że po tylu latach
znów są razem.
Wybrała numer swojej ulubionej pizzerii i złożyła
zamówienie. Dostawca zjawi się nie wcześniej niż za
pół godziny, Kristie miała więc trochę czasu, by
doprowadzić się do porządku.
Postanowiła, że ten wieczór będzie należał tylko do
nich.
Minęła trzecia nad ranem, kiedy McMartin znalazł
się pod drzwiami mieszkania Kristie. Serce waliło mu
jak młot, adrenalina tętniła w żyłach. Był pewien, że
Kristie umiera ze strachu. Już dawno nie podniecił się
tak bardzo jak wtedy, gdy wrzeszczała w windzie.
Podobnie rozkosznie brzmiał jej przerażony głos w słu-
chawce telefonicznej. Teraz dzieliły ich tylko drzwi,
ale ich otwarcie było drobiazgiem.
Rozejrzał się po korytarzu. Nikogo nie było, więc
wyciągnął z kieszeni wytrych i otworzył zamek. Był
przekonany, że czeka go jeszcze przecinanie łańcucha,
na który Kristie zawsze zamykała drzwi, wyjął więc
56
Sharon Sala
małe obcążki i nacisnął klamkę. Ku jego zdumieniu
drzwi rozwarły się szeroko. Przekroczył próg, usiłując
dojrzeć cokolwiek w ciemnym przedpokoju i wsłuchu-
jąc się w najdrobniejsze odgłosy. Kiedy stwierdził, że
na korytarzu i w mieszkaniu panowała absolutna cisza,
zamknął drzwi.
Poczuł dziką, pierwotną namiętność łowcy. To był
teren jego polowania. Doskonale znał rozkład pokojów,
bo był już tu wcześniej. Z miejsca, które jego ofiara
traktowała jak azyl, uczynił pułapkę bez wyjścia.
Kristie... Jego Kristie...
Rzucił okiem na salon i kuchnię, a potem zdecydo-
wanym krokiem ruszył do sypialni. Nadchodziła chwi-
la ostateczna. Podniecenie sięgało zenitu, McMartin
był bliski eksplozji. Zatrzymał się przed lekko uchylo-
nymi drzwiami. Pchnął je. Wewnątrz panowały ciem-
ności.
Przekroczył próg i podszedł do łóżka, na które
padało mdłe światło z lampki w łazience.
Łóżko było puste. Kristie zniknęła.
Znów pokrzyżowała mu plany, a przecież ta noc
miała należeć do niego. Znał fizyczny ból, ale to, co
przeżywał teraz, nie dało się porównać z żadną torturą.
Cierpienie niespełnienia, nienasycony głód, przewier-
cające na wylot poczucie zawodu...
Szybko się opanował. Kristie tylko odwleka w cza-
sie to, co i tak jest nieuniknione.
Zapalił światło i przejrzał szafkę, potem zajął się
łazienką. Brakowało tylko trochę ubrań i podstawo-
wych kosmetyków, a także suszarki i szczotki do
włosów. Wiedział to z całą pewnością, bo kiedy był tu
57
W potrzasku
poprzednio, by zostawić liścik, wszystko dokładnie
zlustrował. Wniosek był więc oczywisty: Kristie nie
wyjechała na długo.
Nie zmieniało to jednak faktu, że odważyła się
postąpić wbrew jego woli. Jak śmiała?! Z jaką radością
zniszczyłby wszystko, co znajdowało się w tym miesz-
kaniu, zamienił wszystko w nędzne szczątki, lecz
wiedział, że tego nie wolno mu uczynić. Policja zys-
kałaby dowód, że wpadł szał, a takiej satysfakcji nie
zamierzał im dostarczać.
Czekało go następne zadanie: musiał ustalić nowy
adres Kristie i jak długo zamierza tam zabawić. Tak czy
inaczej nie wymknie mu się. Kiedy zakończy tę
sprawę, przeniesie się gdzie indziej. Cóż, kobiety są
wszędzie i wystarczy dobrze się rozejrzeć, by trafić na
odpowiednią.
Odetchnął głęboko, ruszył do wyjścia i ostrożnie
uchylił drzwi. Ktoś szedł po klatce schodowej. McMar-
tin przyczaił się na kilka minut, a gdy zyskał pewność,
że teren jest czysty, wyszedł na korytarz, a po chwili
zniknął.
Scotta obudził zapach kawy i bekonu. Zerknął na
zegarek, było dziesięć po szóstej. Przeciągnął się leni-
wie i poszedł do łazienki. Po kilku minutach, ubrany
w dres, stał już obok Kristie.
– Proszę, proszę... Jeszcze nigdy tutaj tak ładnie nie
pachniało. – Pocałował ją w kark.
Przytuliła się do niego.
– Zgadłam, że masz ochotę na dobrze wysmażone
jajka?
58
Sharon Sala
– Tak jest, proszę pani. – Przysunął usta do jej ucha.
– Hm takie ranne wstawanie bardzo mi się podoba...
bardzo...
– Wiem dobrze, co ci chodzi po głowie, zbereźniku.
Zadzwonił minutnik.
– A to po co? – zdumiał się Scott.
– Bułeczki.
– Zlituj się, Kristie Ann. – Wzniósł oczy ku niebu.
– Nie grasz fair, o czym sama dobrze wiesz. Przecież
i tak masz mnie pod pantoflem.
Postawiła gorącą blachę z bułeczkami na podstawce
i spojrzała na Scotta.
– To nie gra, niczego nie udaję. To płynie ze mnie,
nie ma w tym cienia wyrachowania. Być może sądzisz,
że wszystko rozgrywa się zbyt szybko, ale i tak
powiem to, co mam do powiedzenia. Zakochuję się
w tobie ponownie. Jeżeli nie masz na to ochoty,
powiedz teraz, a ja się odczepię. Uznamy, że ostatni
wieczór miał charakter wspominkowy, a gdy już
złapiesz tego drania, rozstaniemy się jak przyjaciele...
choć wcale tego nie chcę...
Scott gwałtownie spoważniał, wziął Kristie w ra-
miona i wtulił policzek w jej aksamitne włosy.
– Też tego nie chcę, kochanie.
Kristie odwróciła się ku niemu i podniosła wzrok.
– Powiedz szczerze, czego pragniesz, Scotty?
– Nie czego, tylko kogo. Ciebie. – Musnął ustami jej
wargi. – Kocham cię, kocham, kotku.
– Uf! – Odetchnęła z ulgą. – To mi się podoba.
Uśmiechnął się szeroko i wziął bułeczkę z blachy.
– Fantastycznie gotujesz, mała.
59
W potrzasku
– Zaraz cię nakarmię, duży.
– To mi się podoba.
Kiedy powtórzył jej słowa, wybuchnęli śmiechem.
Scott już wiedział, że jego mieszkanie zaczyna się
zmieniać w prawdziwy dom. W ogóle wszystko zmie-
niało się w jego życiu. I bardzo mu się to podobało.
Ot, taki drobiazg, jak wspólne śniadanie. Czuli się
tak cudownie swobodnie i normalnie, jakby od lat
w ten sposób zaczynali każdy dzień. Twardy glina
rozmarzył się, z rozczuleniem patrząc na Kristie. Tak
wiele jeszcze lat przed nimi...
W leniwą ciszę poranka wdarł się głośny dźwięk
telefonu. Scott spojrzał przepraszająco na Kristie i pod-
niósł słuchawkę.
– Wade, słucham.
– Cześć, Scott, to ja, Leslie. Mam dobrą nowinę.
Zidentyfikowaliśmy odciski palców.
– Mów.
– Ten przyjemniaczek to niejaki Andrew McMar-
tin. Ostatnio mieszkał w Los Angeles.
– Notowany?
– Pewnie. Jest ścigany listem gończym.
– Za co?
– Podejrzany o zabójstwo Lucy McKee. Z materia-
łów operacyjnych wynika, że przez pół roku ją prze-
śladował, ale zabrakło wystarczających dowodów, by
w porę go aresztować. Wiesz, jak to jest...
– Cholera, aż za dobrze. A co z tą McKee?
– Znaleziono ją martwą, a on zniknął.
– Kiedy to się stało?
– Pół roku temu.
60
Sharon Sala
Scott odwrócił się ku Kristie.
– Kotku, kiedy zaczęły do ciebie przychodzić pierw-
sze listy?
– Zaraz... cztery, nie, prawie pięć miesięcy temu.
Scott zmarszczył brwi. A więc tak, wszystko się
zgadzało.
– Dzięki, Leslie, masz u mnie piwo.
– Masz jak w banku, że ci o tym przypomnę. Cześć.
– Cześć.
Scott spojrzał na Kristie.
– Posłuchaj, to bardzo ważne. Znasz niejakiego
Andrew McMartina?
– Nie. – Pomyślała przez chwilę. – Na pewno nie.
– Cóż, i tak pewnie używa innego nazwiska. Został
zidentyfikowany po odciskach palców. Wieczorem
przyniosę jego zdjęcie, mamy je w aktach. Może gdzieś
go widziałaś.
– Scott, czy to może być aż tak proste?
– Czasami sprzyja nam szczęście. – Uśmiechnął się
szeroko.
– Wiesz, gdzie on mieszka? Czym się zajmuje?
– Wszystkiego dowiem się na posterunku. – Ściąg-
nął brwi. – Nie chcę zostawiać cię samej.
– Dam sobie radę. Obiecuję, że nigdzie nie wyjdę
i nikomu nie będę otwierała.
– No tak... W porządku. – Wyciągnął ku niej ręce.
– Nie sądzę, by ktokolwiek wiedział, że tu jesteś, ale
niczego nie można być pewnym.
– Ja jestem pewna, Scott.
Wciąż się wahał.
– Pamiętasz, jak chodziliśmy polować na króliki?
61
W potrzasku
– Tak... Ale co to ma do rzeczy?
– Kiedy ostatnio strzelałaś?
– Właśnie wtedy, z tobą. Chyba nie chcesz...
– Dobrze, zostaniesz tutaj. – Scott zmarszczył
czoło. – Ale dostaniesz broń.
– Masz tu gdzieś karabin?
Zachichotał.
– Nie, pistolet. Pokażę ci, jak go odbezpieczyć.
Potem wystarczy tylko wycelować i strzelić.
– Nigdy nie strzelę do człowieka! – krzyknęła,
i nagle przypomniała sobie, co spotkało ją w win-
dzie. Ten straszny, dobiegający z ciemności głos...
– Masz rację, Scott. Potrzebna mi broń – powiedziała
twardo.
Kilka minut później Kristie została sama... nie, nie
sama. Towarzyszył jej półautomatyczny pistolet, któ-
ry spoczywał na półce. Podczas sprzątania kuchni
zerkała na niego, a kiedy poszła do sypialni, żeby posłać
łóżko, wzięła go ze sobą. I już się z nim nie rozstawała.
Męskie zabawki, pomyślała z rozbawieniem, kiedy
w salonie włączyła telewizor i nastawiła kanał kulinar-
ny. Wszystko wydawało się takie zwyczajne.
Lecz w głębi duszy Kristie czaił się strach. Zerknęła
na pistolet, który leżał obok pilota. I strach jakby nieco
zelżał.
Do południa Scott zdążył zebrać mnóstwo infor-
macji o Andrew McMartinie. Miał jego zdjęcie sprzed
czterech lat, skopiował wszystkie akta. Pierwszy wpis
zrobiono, gdy McMartin był jeszcze nastolatkiem.
Znał też jego ostatni adres i numer telefonu, a także
62
Sharon Sala
nazwisko jedynej żyjącej krewnej. Frannie Howell
ostatnio mieszkała na przedmieściach Chicago.
Problem w tym, że McMartina nie widziano od
czasu jego zniknięcia z Los Angeles. Z wyjątkiem
niepełnych odcisków palców na znaczku i miejscowe-
go stempla nie istniały żadne dowody na jego obecność
w Chicago. Niby mało, a jednak wiele. W każdym razie
wystarczyło, by ruszyć sprawę z miejsca.
Uważnie przeczytał makabryczny opis morderstwa
Lucy McKee. Mimowolnie dopasowywał twarz Kristie
do zdjęć denatki. Zabójstwa dokonano z wyjątkową
brutalnością, co nadało sprawie priorytetowe znacze-
nie, jednak McMartin nie został ujęty.
Poszukiwaniami zbrodniarza zajął się porucznik Fisk,
który otrzymał wsparcie w postaci dodatkowych śled-
czych. W tej chwili funkcjonariusze przebywali w tere-
nie, usiłując ustalić miejsce pobytu Frannie Howell,
jedynej siostry nieżyjącej matki McMartina.
Zbliżało się południe. Tucker wyskoczył do poblis-
kich delikatesów po kanapki. Pod nieobecność partnera
Scott sięgnął po telefon i wystukał numer do własnego
domu. Odezwała się automatyczna sekretarka.
– Kristie... To ja. Odbierz, kotku. Mam nowiny.
Cisza. Ludzie nie podnoszą słuchawki z wielu
powodów. Może Kristie była w łazience albo włączyła
pralkę? Rano dokuczała mu z powodu stosu brudnych
ręczników. Postanowił poczekać jeszcze chwilę i zno-
wu zadzwonić. Z trudem zachowywał spokój.
Zatelefonował ponownie, jednak z takim samym
skutkiem. Nie chciał się zamartwiać, przecież Kristie
obiecała, że nigdzie nie wyjdzie. Był przekonany, że nie
63
W potrzasku
będzie się niepotrzebnie narażać. Pamiętała przecież,
co wczoraj spotkało ją w windzie.
Do środka wszedł Tucker.
– Wade, w radio podali, że w budynku obok
twojego mieszkania wybuchł pożar. Ewakuowano
wszystkich ludzi z sąsiednich bloków.
– Cholera jasna – zaklął Scott i ruszył do drzwi.
Tucker pobiegł za nim.
64
Sharon Sala
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Kristie stała stłoczona wraz z innymi mieszkańcami
i przypatrywała się przybywającym wozom strażac-
kim. Pożar nasilał się z minuty na minutę; zdawało się,
że nic nie uratuje domu. Policja odgrodziła zagrożony
obszar szczelnym kordonem, lecz ciągle pojawiali się
nowi gapie.
Powiał wiatr. Kristie zadrżała i postawiła kołnierz
płaszcza, chowając się pod markizę, by znaleźć schro-
nienie przed zimnem. Gdyby nie to, że Scott z pewnoś-
cią wpadłby w panikę, już dawno zatrzymałaby tak-
sówkę i wróciła do siebie.
Nagle zza rogu wyłonił się samochód i z piskiem
opon zatrzymał przy krawężniku. Wyskoczyło z niego
dwóch mężczyzn, którzy machnęli służbowymi od-
znakami przed oczami pilnujących porządku policjan-
tów. Na widok Scotta Kristie momentalnie zaczęła
przepychać się przez tłum.
Scottowi serce podeszło do gardła, kiedy ujrzał
płomienie wydobywające się z budynku sąsiadującego
z blokiem, w którym mieszkał. Rozejrzał się wokół
i wskazał Tuckerowi grupę ludzi po drugiej stronie
ulicy. Policjant skinął głową i wrócił do samochodu,
aby się schronić przed zimnem i wilgocią.
Scott nie uszedł nawet pięciu kroków, gdy dostrzegł
rude włosy. To Kristie przepychała się przez tłum. Dała
nura pod żółtą taśmą i pobiegła prosto ku niemu.
Umundurowany funkcjonariusz wrzasnął coś i ruszył
za nią w pogoń, ale Scott ponownie machnął odznaką.
Policjant z uśmiechem skinął głową, Kristie zaś rzuciła
się w szeroko rozpostarte ramiona ukochanego.
Przytulił ją mocno. Czuł wilgoć na jej włosach
i twarzy.
– Wszystko w porządku?
– Tak, tylko trochę zmarzłam.
– Chodź ze mną. Posiedzisz w samochodzie razem
z Tuckerem, dopóki nie wymyślimy, co dalej robić.
Objął ją ramieniem i ruszyli do radiowozu. Nie
wiedzieli, że świadkiem tej sceny był reporter telewi-
zyjny, a ich spotkanie pokazano na żywo w programie
informacyjnym.
– Usiłowałam dodzwonić się do ciebie – powie-
działa. – Nie pozwolono nam pozostać w budynku.
Przed wyjściem udało mi się chwycić tylko torebkę
i płaszcz.
– Parę razy telefonowałem, a gdy nie podnosiłaś
słuchawki, coraz bardziej się niepokoiłem. W końcu
Paul wyjaśnił mi, w czym problem.
Gdy dotarli do samochodu, ze środka wyskoczył
Tucker.
66
Sharon Sala
– Witaj, Kristie. – Energicznie potrząsnął jej dłoń.
– Mieliśmy już okazję ze sobą rozmawiać przez
telefon. Paul Tucker, jestem partnerem Scotta. Przyja-
ciele mówią do mnie Tucker.
– Miło cię poznać, Tucker. – Kristie uśmiechnęła się
do niego z sympatią.
– Siądź z przodu, obok Scotta. Zawsze chciałem
jeździć z tyłu i służyć kierowcy dobrymi radami.
W kabinie było ciepło i sucho. Kristie odchyliła
głowę i zamknęła oczy. Przeszył ją dreszcz.
– Kotku?
– Słucham?
– Na pewno nic ci nie jest?
– Wszystko dobrze... tylko okropnie mi zimno.
Zupełnie nie czuję stóp.
– Ściągnij buty, a ja podkręcę ogrzewanie.
Kristie poszła za jego radą i po chwili poczuła
przyjemny strumień gorącego powietrza.
– Och, cudownie – mruknęła i spojrzała na ogar-
nięty pożarem dom. – Biedni ludzie.
– Dzięki Bogu nikt tam jeszcze nie mieszkał, a wła-
ściciele z pewnością byli ubezpieczeni. Bardziej niepo-
koi mnie to, co się stanie z sąsiednimi budynkami.
– Myślisz, że będziemy mogli wrócić dzisiaj do
mieszkania?
– Kto wie? – Popatrzył na partnera. – Zostań
z Kristie. Pójdę sprawdzić, na czym stoimy.
Tucker skinął głową.
Zamykając drzwi, Scott zdążył jeszcze usłyszeć, jak
Tucker pyta Kristie, czy ma może siostry. Uśmiechnął
się do siebie. Tucker rozwodził się już dwa razy, lecz
67
W potrzasku
wciąż był niepoprawnym romantykiem, gotowym
otworzyć serce na nową miłość.
Kristie patrzyła, jak Scott lawiruje między strażaka-
mi i policjantami.
– Szalejesz za nim, prawda?
– Prawda.
– Szczera jesteś. – Zachichotał.
– Tak.
– No i dobrze. Gdyby moja druga żona choć trochę
przypominała ciebie, nadal bylibyśmy razem. Ale nie
będę mówił o niej nic złego, bo właśnie dochodzi do
siebie po usunięciu wyrostka robaczkowego.
– Nieprzyjemna rzecz – stwierdziła Kristie i uśmie-
chnęła się do siebie. Polubiła Tuckera.
– Tak się składa, że jestem partnerem Scotta od
siedmiu lat, a jeszcze nigdy nie widziałem, żeby tak
bardzo przejął się jakąś kobietą.
– Razem dorastaliśmy.
– Niemożliwe! Nawet się o tym nie zająknął.
Sądziłem, że pod moją nieobecność po prostu zajął się
twoją sprawą. Podejrzewałem... Zresztą nieważne, co
podejrzewałem. A więc znaliście się od dawna...
– Tak, jeszcze w szkole...
Scott otworzył drzwi auta.
– Wszyscy będą mogli wracać do mieszkań za
godzinę – powiedział.
– Wspaniale. Zaczekam w pobliżu, dopóki...
Scott złapał ją za rękę.
– Wykluczone, kotku. Idziesz z nami. Za cztery
godziny kończę służbę i wrócimy razem.
– Ale wasi przełożeni nie będą chcieli...
68
Sharon Sala
– Daj spokój – wtrącił się Tucker. – Porucznikowi
jest wszystko jedno. Poza tym to on przydzielił Scotta
do tej sprawy.
– Wobec tego cieszę się, że z wami pojadę, bo będę
miała okazję podziękować mu osobiście.
Scott spojrzał na nią uważnie i zmarszczył brwi.
– Tylko nie zrujnuj mojego wizerunku twardziela.
– Możesz na mnie liczyć.
– Zawsze mogłem, prawda kotku?
– Podobnie jak ja na ciebie.
– Boże, oszczędź mi tego lukru – jęknął Tucker.
Scott zerknął do wstecznego lusterka i uśmiechnął
się szeroko.
– Partnerze, gdybyś dzielił lukier wyłącznie z włas-
ną żoną, teraz nie musiałbyś samodzielnie zajmować
się praniem.
– Trafiony, zatopiony – burknął Tucker i zachicho-
tał. – Spróbuję zapamiętać twoją radę, bardzo mi się
przyda... w następnym wcieleniu.
Ruszyli w drogę.
Ekipa telewizyjna, która przekazywała relację
z miejsca pożaru, zapewniła Scottowi i Kristie ogrom-
ną widownię, choć sami zainteresowani nic o tym nie
wiedzieli.
Dla większości widzów było to wzruszające zda-
rzenie, lecz z pewnością nie dla Andrew McMartina.
Właśnie podgrzewał zupę w kuchence mikrofalowej,
kiedy przerwano program, by nadać wiadomości
z ostatniej chwili. Machinalnie zerknął na ekran,
lecz gdy rozpoznał wychodzącą z tłumu kobietę,
która biegła prosto w objęcia wielkiego mężczyzny
69
W potrzasku
w granatowym płaszczu, pośpiesznie rzucił się do
odbiornika. Zdawać by się mogło, że pragnie zatrzy-
mać kochanków w pół drogi, by uniemożliwić im
powitanie. Nagle uświadomił sobie, że zna tego faceta.
To gliniarz, który zajmował się sprawą Kristie.
Kuchenka zapiszczała, dając znać, że zupa już
gotowa, lecz McMartin stracił apetyt. Cóż, sprawy
mocno się skomplikowały, ale nie zamierzał dawać za
wygraną. Poświęcił Kristie zbyt dużo czasu, by jej
odpuścić. Musiała słono zapłacić za zniszczenie ich
związku.
Kristie siedziała przy biurku Scotta. Porucznik Fisk nie
tylko zaprosił ją do wydziału, lecz także przyniósł kubek
z parującym ciemnym płynem oraz pączek z dżemem.
Z uśmiechem podziękowała za ten miły gest i rzuciła się
na kawę, której bardzo potrzebowała. Tak, była to kawa,
ale policyjna, więc jej smak stanowił iście kryminalną
zagadkę. Widać gliniarze mają inne podniebienia, pomyś-
lała Kristie, powoli sącząc, co tu ukrywać, wstrętny napój.
Jako osoba dobrze wychowana nie mogła jednak postąpić
inaczej. Z tej też przyczyny zjadła pączka... no, policyjne-
go pączka.
Dyskretnie rozejrzała się po wielkiej sali. Jeden
z funkcjonariuszy przesłuchiwał jaskrawo umalowaną
kobietę, która miała na sobie jedynie dwa różowe
skrawki błyszczącej tkaniny, pełniące rolę bluzki i spód-
niczki. W drzwiach doszło do przepychanki z pijanym
olbrzymem, który wrzeszczał, że jest niewinny, bo
żona spadła ze schodów i sama się potłukła. Młoda
policjantka rozmawiała z płaczącym mężczyzną. Kie-
70
Sharon Sala
dy Kristie zorientowała się, że właśnie został powiado-
miony o śmierci swej córki, odwróciła wzrok, bo nie
chciała nachalnie przyglądać się ludzkiej tragedii. Zaraz
też pomyślała o sobie i swoich rodzicach. Gdyby
Andrew McMartin ją dopadł i zamordował, ich życie
ległoby w gruzach. Pewnie po jakimś czasie otrząsnęli-
by się, koncentrując swą miłość na Loretcie i wnuku,
lecz bolesny cierń na zawsze pozostałby w ich sercach.
Nagle przypomniała sobie, że dotąd nie wysłała do
Midland paczki z prezentami dla maleńkiego Daniela.
Poza tym musiała odsłuchać wiadomości na sekretarce.
Nie powiedziała mamie, co się dzieje w jej życiu, nie
wspomniała, że Scott Wade mieszka w Chicago.
Wyciągnęła telefon komórkowy, wystukała numer
do domu i wybrała kod identyfikacyjny. Kristie złapała
długopis z biurka Scotta, by zanotować wszystko, co
istotne.
,,Wiem, że cię nie ma. Wszystko jedno. I tak nadal
jesteś moja’’.
Upuściła telefon, a gdy znów przyłożyła go do ucha,
rozległ się trzask odkładanej słuchawki. Wzdrygnęła
się z obrzydzeniem, strach wyciągnął po nią swoje
macki.
Nie, nie podda się panice. Zaczęła odsłuchiwać
następne wiadomości. Co za ulga usłyszeć dentystę,
który przypomina o wizycie... Niestety, była umówio-
na na dziś rano, więc termin minął. Przy trzeciej
wiadomości nikt się nie nagrał, czwarta była od
koleżanek z biura, a piąta od mamy. Kristie postanowi-
ła, że zaraz do niej oddzwoni.
Pozostała jeszcze ostatnia wiadomość. Znowu od
71
W potrzasku
prześladowcy. Był rozjuszony i wcale tego nie ukry-
wał.
,,Oszukałaś mnie, Kristie. Nie spodobało mi się to.
Zachowałaś się fatalnie. Dzisiaj widziałem cię w tele-
wizji, biegłaś do tego faceta... rzuciłaś się w jego
ramiona. Wiesz, jak się przez ciebie poczułem?’’.
– Kotku, co jest?
Kristie podniosła oczy, dopiero teraz uświadamiając
sobie, że Scott stoi przy biurku. Blada jak ściana
wręczyła mu telefon.
– Kto to?
– Sam posłuchaj.
Przyłożyła telefon do jego ucha.
,,Jesteś dziwką, dogadzasz sobie z tym gliniarzem.
Sądziłaś, że się nie dowiem, ale cię widziałem. Cały
świat cię widział. Teraz za to zapłacisz’’.
Scott wyłączył aparat i wrzasnął:
– Tucker! Czy na miejscu pożaru była telewizja?
– Mel Stewart z kanału dziewiętnastego robił rela-
cję na żywo, byli też z jakieś innej stacji.
– Sukinsyn... – warknął Scott.
Kilka lat temu miał poważne starcie z Melem
Stewartem. Stosując dość radykalne metody, uniemoż-
liwił mu wyemitowanie materiału z miejsca zbrodni,
bo groziło to przedwczesnym ujawnieniem pewnych
szczegółów, przez co śledztwo mogło znaleźć się
w impasie. Na otarcie łez Scott przyrzekł Melowi
pierwszeństwo w publikacji materiałów, jednak dwa
dni później konkurencyjna stacja zdołała do nich
dotrzeć i nadała sensacyjny reportaż, który zgromadził
ogromną widownię. Mel był przekonany, że Scott
72
Sharon Sala
potajemnie ubił niezły interes, dopuszczając do prze-
cieku, i teraz chciał się zemścić, pokazując funkcjona-
riusza w objęciach pięknej młodej kobiety. Jeśli na
przykład Scott był żonaty lub dziewczyna miała męża,
ujawnienie tego romansu byłoby sprytnym posunię-
ciem, a przy tym idealnie w stylu Mela Stewarta.
– Możesz się dowiedzieć, czy nadano materiał ze
mną i Kristie?
– Cholera – mruknął Tucker i odszedł do telefonu.
– Posłuchaj, Kristie, to naprawdę nic wielkiego
– powiedział Scott. – Nasz psychol już wie, gdzie
jesteś, i dzięki temu go załatwimy.
– Nie rozumiem...
– Dowiedział się, gdzie mieszkam, więc już tam nie
wrócimy. Poczekaj chwilę, muszę pogadać z porucz-
nikiem. – Miał dość niewyraźną minę. Wiedział, że
jego pomysł nie spodoba się Kristie, ale był to najlepszy
plan.
Wrócił po kilkunastu minutach.
– Ubieraj się, kotku.
– Dokąd idziemy?
– Wiesz, gdzie McMartin na pewno nie będzie cię
szukał?
– Nie mam pojęcia.
– W twoim domu. Jedziemy do ciebie.
– Do mnie?!
– Tylko na chwilę. Weźmiesz swoje rzeczy, a po-
tem polecisz do Midland. Musisz zniknąć z tego
miasta, a my w tym czasie dopadniemy McMartina.
– Ale kiedy się dowie, że odleciałam...
– W twoim mieszkaniu ulokujemy policjantkę.
73
W potrzasku
– W żadnym wypadku! – krzyknęła. – Nie po-
zwolę, by ktoś za mnie narażał życie.
– Na tym polega nasza praca. Uczą nas, jak łapać
różnych drani i nie dać się zabić.
– Znam statystyki – wycedziła Kristie. – Policjanci
wciąż giną.
– To najlepszy plan, a Melissa Franks jest naprawdę
dobra, a przy tym ma długie rude włosy i podobną jak
ty sylwetkę. Zrozum, Kristie, wreszcie zdarza się
okazja, by ująć tego czubka. Nie na ciebie pierwszą
poluje, a jeśli go nie złapiemy, będą następne.
– Wykluczone. Przecież on może zabić Melissę,
myśląc, że to ja.
– Melissa potrafi się obronić, a ty nie. Jeżeli tego nie
zrobimy, McMartin zabije ciebie i ruszy na dalsze
łowy.
– Ale powiedziałeś...
– Obiecałem, że zapewnię ci bezpieczeństwo i dla-
tego wymyśliłem ten plan, a porucznik go zaakcep-
tował. Ale to nie wszystko. Mamy kilka tropów, które
właśnie sprawdzamy.
– To znaczy?
– Podejrzewamy tego konserwatora. Kilka razy
widziałem, jak się kręci w pobliżu twoich drzwi.
Poszukuje go dwóch agentów, bo gdzieś się zaszył. Od
czasu wypadku w windzie nie zjawił się w pracy,
a adres, gdzie jakoby mieszkał, po prostu nie istnieje.
– Ale on wcale nie przypomina McMartina.
– Na zdjęciu McMartin ma ogoloną głowę, ale jak
dodaliśmy włosy, okazało się, że to może być ten sam
facet. Poza tym jest podobnie zbudowany.
74
Sharon Sala
– To go łapcie! – wybuchnęła Kristie. Nagle coś
w niej pękło, była bliska histerii. – Jest dwudziesty
ósmy grudnia, powinnam zastanawiać się nad po-
stanowieniami noworocznymi, a nie uciekać na dru-
gi koniec kraju, bo jakiś szaleniec chce mnie zabić,
a policja nie potrafi go schwytać. To moje miasto,
mam tu pracę, mieszkanie, płacę podatki... – Roz-
płakała się. – Przepraszam, Scott, nie wiem, co się ze
mną dzieje...
Przytulił ją delikatnie.
– Rozumiem cię, kotku, i nie masz za co prze-
praszać – powiedział ciepło.
– Dzięki. – Wyraźnie wzięła się w garść.
– Postanowienia noworoczne to dobry pomysł. Nie
dać się zabić, złapać McMartina, a potem żyć długo
i szczęśliwie. – Uśmiechnął się do Kristie. – Dlatego
ruszamy w drogę. Mamy mnóstwo roboty i mało
czasu.
– Nigdzie nie wyjadę, Scott – powiedziała stanow-
czo. – On ruszy moim tropem, a ja nie zamierzam
narażać mojej rodziny. – Wzdrygnęła się. – Nigdy na to
nie pozwolę. To się dzieje tu, w Chicago, i niech tak
zostanie. Jestem ja i policja oraz McMartin ze swoim
chorym umysłem. Nikt inny nie będzie wciągnięty
w tę grę.
– Do jasnej cholery, Kristie, chyba nie zamierzasz...
– Owszem, zamierzam wrócić do mojego miesz-
kania, a ta policjantka może ze mną zostać.
Nikt nie musi wiedzieć, że nie jestem sama, więc
McMartin mnie zaatakuje, a Melissa Franks go
złapie.
75
W potrzasku
– Jezu, dlaczego nie mogę cię aresztować? – jęknął
Scott. – W więzieniu byłabyś najbezpieczniejsza... Czy
nie rozumiesz, jak bardzo się narażasz?
– A czy ty szukałbyś ratunku u swoich rodziców,
gdyby ścigał cię jakiś psychopata? Czy raczej starałbyś
się trzymać ich od tego jak najdalej, a sam podjąłbyś
walkę?
Scott nie miał na to żadnych kontrargumentów.
– Muszę porozmawiać z porucznikiem – mruknął.
– No to ruszaj, na co czekasz? Powiedz mu, że
nigdzie nie wyjadę i jeżeli ktoś musi być wystawiony
na wabia, to mogę to być tylko ja.
– Masz źle w głowie. Mówił ci to ktoś? – burknął
Scott.
Kristie położyła dłoń na jego ramieniu.
– Zdarzało się. Scott, zrozum, przed chwilą prawie
się załamałam, i to wkurzyło mnie calutką. Ten drań
nie zrobi ze mnie śmiecia, co boi się własnego cienia.
Nic z tego. To prawda, boję się jak cholera, ale jeszcze
bardziej jestem wściekła. Mogłabym tego bydlaka
zabić gołymi rękami, wydrapać oczy, przepuścić przez
maszynkę do mięsa. Jestem w furii, bo McMartin
najpierw zniszczył moje życie, wtargnął w prywat-
ność, zmusił, bym wszystkiego się bała i wszędzie
wietrzyła zagrożenie, a teraz szykuje się do finału, czyli
planuje moją śmierć. Ale koniec z tym, przejmuję
inicjatywę. Oczywiście liczę na pomoc policji... na
twoją pomoc, Scott, ale dłużej nie będę bezwolną
kukłą.
– Kristie...
– Tak postanowiłam i nic tego nie zmieni. Idź do
76
Sharon Sala
porucznika, wyślij Melissę Franks do mojego miesz-
kania, a potem mnie tam zawieź. To wszystko.
McMartin siedział w samochodzie zaparkowanym
po drugiej stronie ulicy i obserwował budynek policji.
W pewnej chwili dostrzegł Kristie oraz gliniarza. Wyszli
na zewnątrz i wsiedli do radiowozu. Uruchomił silnik
i ruszył za nimi, cały czas zachowując stosowny odstęp.
Minęli mieszkanie policjanta i pojechali dalej. Musieli
zatem zmierzać do niej.
Uśmiechnął się do siebie i skręcił w lewo na najbliż-
szym skrzyżowaniu. Postanowił pojechać inną drogą,
założywszy się sam ze sobą, że pierwszy zdoła dotrzeć
do celu.
Po chwili wtoczył się do podziemnego parkingu
i zatrzymał samochód. Pobiegł do windy, lecz za
rogiem ujrzał szczupłą, rudowłosą kobietę, która rów-
nież chciała wjechać na wyższy poziom budynku.
Przez moment sądził, że to Kristie, jednak kiedy
odwróciła głowę, zrozumiał swoją pomyłkę. Skinął
głową i uśmiechnął się, a nieznajoma z wahaniem
odwzajemniła jego uśmiech. Dostrzegł błysk pistoletu,
który ukryła w kaburze pod pachą. Zmrużył oczy i się
zamyślił.
Mógłby postawić rok swojego życia na to, że to
policjantka. A przy tym ogromnie przypominała Kris-
tie... A więc planowali zamianę. No i dobrze. Im
większe grono chętnych do zabawy, tym lepiej.
Gdy winda w końcu przyjechała, McMartin wsiadł
do środka i pojechał na górę. Sam.
77
W potrzasku
Kristie otworzyła drzwi do mieszkania i zawahała
się przed przekroczeniem progu. Prześladowca był tu
już wcześniej i mógł zrobić to ponownie. Scott polecił
jej, by została w przedpokoju, wyciągnął broń i staran-
nie przeszukał cały lokal.
– Wszystko w porządku – oznajmił i schował
pistolet do kabury. – Jak tylko agentka Franks się zjawi,
przywiozę ode mnie twoje rzeczy.
– Dlaczego jej jeszcze nie ma? – zaniepokoiła się
Kristie.
– Nie wiem. Zadzwonię w parę miejsc, a ty zdejmij
płaszcz.
– Muszę zatelefonować do mamy. Dzwoniła
wczoraj, będzie się martwiła, jeśli nie dam znaku
życia.
– Jasne, ale musisz zaczekać. Przede wszyst-
kim trzeba się dowiedzieć, co zatrzymało Melissę
Franks.
– Tak, oczywiście. – Kristie rozebrała się i wyruszy-
ła na obchód mieszkania. To nie był już jej przytulny,
spokojny dom, tylko całkiem obce, wrogie miejsce.
Czuła się tu jak w klatce.
Gdy wróciła do salonu, Scott był wyraźnie zaniepo-
kojony.
– Co jest? – spytała.
– Franks opuściła posterunek przed nami. Już daw-
no powinna tu być.
– Może ta nieszczęsna winda znów utknęła mię-
dzy piętrami?
– Zaraz, czy chcesz powiedzieć, że psuła się już
wcześniej?
78
Sharon Sala
– Dość często. Dlatego wpadłam w panikę dopiero
wtedy, gdy usłyszałam głos tego drania.
– Trzeba to sprawdzić. – Scott zmarszczył czoło.
– No to idź. Zamknę się na klucz i nikogo nie
wpuszczę do twojego powrotu.
Zawahał się. Nie miał ochoty zostawiać Kristie
samej, nawet na tak krótko.
– Scott! – Demonstracyjnie przewróciła oczami.
– Na litość boską, przecież wrócisz za pięć minut.
– Niech będzie – mruknął i otworzył drzwi. – Ale
pamiętaj, nikogo nie wpuszczaj.
– Jasne. Idź i wracaj szybko.
Pocałował ją delikatnie, i nagle odskoczyli od siebie,
gdy usłyszeli dobiegający z korytarza chichot.
– Proszę, proszę... Więc jak, wchodzicie czy wy-
chodzicie?
Za progiem stała bardzo z siebie zadowolona Mar-
jorie Petrowski.
– Och, pani Marjorie... My tylko... To jest...
Starsza pani poklepała Scotta po ramieniu i mrug-
nęła do Kristie.
– Och, moja droga, chciałabym mieć tyle lat co ty
i wzdychać w ramionach takiego przystojniaka... Ale
cóż, każdy wiek ma swoje namiętności. Właśnie idę
po lody. Kocham lodziarnię Ben i Jerry. Znacie ten
lokal?
Kristie wzniosła oczy ku niebu i zamruczała z nie-
skrywanym zachwytem.
– Lubię tam zaglądać.
– Lubisz zaglądać do wszystkich lodziarni, przy-
znaj się – mruknął Scott.
79
W potrzasku
Drzwi na końcu korytarza otworzyły się z głośnym
hukiem. Wszyscy odwrócili się w tamtą stronę. Ich
oczom ukazał się konserwator. Tym razem nie miał na
sobie kombinezonu i szedł czujnie, jakby z obawą.
Pośpiesznie ruszył ku schodom.
– Ej, ty! – zawołał Scott. – Czekaj!
Mężczyzna gwałtownie odwrócił się, a gdy ujrzał
Scotta, upuścił skrzynkę z narzędziami i rzucił się
w kierunku klatki schodowej.
– Kristie, dzwoń na posterunek! – krzyknął Scott.
– Potrzebuję wsparcia. I zamknij się w mieszkaniu.
Popędził za konserwatorem.
– Co tu się dzieje? – wykrztusiła wyraźnie zdumio-
na Marjorie.
– Och, za długo by wyjaśniać... Proszę wybaczyć,
ale muszę zadzwonić na policję.
– Oczywiście... Zostanę z tobą, żeby się upewnić,
czy nic ci nie grozi.
Kristie na moment się zawahała, lecz zaraz wzru-
szyła ramionami.
– Dobrze, tylko proszę zamknąć drzwi na klucz.
Wystukała numer policji, przekazała wiadomość
od Scotta i się rozłączyła. Nim jednak odłożyła
słuchawkę, kątem oka dostrzegła w lustrze twarz
Marjorie. Starsza pani nie przypuszczała, że jest
obserwowana. Życzliwie uśmiechnięte usta były
teraz zaciśnięte i skrzywione w niemal męskim,
agresywnym grymasie. Kiedy zdjęła płaszcz oraz
bluzę od dresu, Kristie uświadomiła sobie, że jej
sąsiadka nie ma piersi. Rzecz jasna widywała już
panie o płaskim biuście, lecz jeszcze nigdy nie
80
Sharon Sala
spotkała kobiety z tak szeroką klatką piersiową
i wąskimi biodrami.
Jej serce zaczęło walić jak młot. Zamiast odłożyć
słuchawkę, dotknęła palcem przycisku ponownego
wybierania ostatniego numeru.
– Podać pani coś do picia? Może kubek kawy albo
coś zimnego?
Marjorie uśmiechnęła się życzliwie, a następnie
przyczesała dłonią włosy. Kristie nagle zobaczyła, że
starannie ułożona fryzura to tylko peruka, która za-
krywała wysokie czoło i łysiejącą czaszkę.
– Witaj, kochana Kristie. Od dawna czekałem na tę
chwilę.
– Cóż, Andrew... Niestety, nie mogę tego samego
powiedzieć o sobie.
Nie potrafił ukryć osłupienia. Skąd Kristie znała jego
imię?
– Sądzisz, że jesteś cwana, co? – syknął i ruszył
w jej kierunku.
Wyciągnęła telefon w stronę McMartina, jakby to
była broń. Kilka sekund później w słuchawce rozległ się
cichy głos oficera dyżurnego. Kristie natychmiast prze-
mówiła głośnym i groźnym tonem:
– A więc to ty jesteś Andrew McMartin. Nie
wiedziałam, że lubisz się przebierać za kobiety. Czyż-
byś w taki sposób rekompensował sobie niepowodze-
nia seksualne?
– Zamknij się, dziwko! – ryknął Andrew, złapał
lampę i cisnął ją o ścianę, tuż obok głowy Kristie.
Odskoczyła i zatrzymała za kanapą.
– Trzymaj się ode mnie z daleka! – wrzasnęła.
81
W potrzasku
– Tym razem się nie wywiniesz. W budynku jest oficer
śledczy Wade! Nie zabijesz mnie, a za to, co zrobiłeś,
posiedzisz długie lata w więzieniu. Lepiej stąd zjeżdżaj,
zanim zjawi się policja!
McMartin wyciągnął z kieszeni sznur i rzucił się ku
Kristie. Podniecił się na myśl, że za chwilę otoczy nim
szyję tej zdradliwej suki i przerwie jej kłamstwa.
Kristie uciekała, nieprzerwanie wrzeszcząc i wzy-
wając pomocy. Była pewna, że policja już przekazała
wiadomość Scottowi i przyśle posiłki, jednak sama też
zamierzała walczyć.
Wbiegła do kuchni, chwyciła rzeźnicki nóż i od-
wróciła się w samą porę, bowiem McMartin już
szarżował na nią. Machnęła nożem, a kiedy poczuła
opór, pociągnęła ostrzem w dół.
– Ty dziwko! – ryknął przerażony McMartin i od-
skoczył, upuszczając sznur. Z długiej rany na torsie
pociekła krew, koszula zabarwiła się na czerwono. – Ty
suko, zraniłaś mnie!
Zdumienie w jego głosie wręcz rozbawiło Kristie.
– A to ci niespodzianka, co? Myślałeś, dupku, że jak
bezradne cielę pozwolę się zabić? – Machnęła groźnie
nożem. Z satysfakcją ujrzała przerażenie w oczach
napastnika, który cofnął się o krok. – Pewnie masz się
za bystrzaka, ale jesteś głupi. Tyle czasu łaziłeś za mną,
próbowałeś mnie wystraszyć, a nie zorientowałeś się,
że to się nigdy nie uda. Bo ja się ciebie nie boję,
rozumiesz? I nigdy się nie poddaję. Gdybyś nie był
takim tępolem, wiedziałbyś o tym. Teraz zapłacisz za
swoją głupotę.
Och, Kristie, zdradliwa suko, pomyślał z żalem,
82
Sharon Sala
dlaczego wszystko psujesz? To nie tak miało być, ale
i tak zginiesz w moich ramionach.
Najgorsze, że ta dziwka miała rację. Naprawdę źle ją
ocenił, bo w ogóle się nie bała. Gdyby więc zaatakował
ją w windzie, też by się broniła, choć sądził, że jest już
samym strachem. Jak Lucy McKee, która błagała go
o litość, ale nie ruszyła palcem, żeby walczyć. Prosiła
o darowanie życia nawet wtedy, gdy podrzynał jej
gardło. Ale Kristie była inna. Nie trzęsła się jak galareta,
nie piszczała, nie jęczała, nie wpatrywała się w niego
jak nędzny robak w swego zabójcę. To fatalnie, bo
tylko kobiecy strach dawał mu siłę, czynił z niego
prawdziwego mężczyznę.
Otrząsnął się. Musiał działać, bo czasu miał coraz
mniej. Wymacał w kieszeni rękojeść sprężynowego
noża.
– Szykuj się do ostatniej drogi – warknął, wyciąg-
nął nóż i odbezpieczył ostrze. – Wyznaczyłem ci lekką
śmierć, ale okazałaś się zdradliwą suką, więc nic z tego.
To potrwa, przyrzekam. Będziesz błagać, żebym cię
dobił, ale mi się nie śpieszy.
– Och, musisz się śpieszyć. Ile ci zostało tej
twojej wielkości? Minuta, może dwie... Aż przyjdzie
zły policjant i balon pęknie, zostanie zmięty flak.
– Roześmiała się, co jeszcze bardziej go rozwścieczy-
ło. – A wiesz, świetnie ci w damskich ciuchach.
Chowasz się w nich, prawda? Bo z ciebie żaden
facet, tylko impotent. Co się wstydzisz, przyznaj się.
Nie masz wytrysku, zgadłam? Inni mają, a ty nie,
jaka przykrość. I jaki cyrk, kiedy błaźniłeś się przy
kobietach. No to zacząłeś je zabijać. Czysty przypa-
83
W potrzasku
dek psychiatryczny. Wariat z tego Andrew McMar-
tina, no nie?
Cmoknęła lekceważąco, ale cały czas była czujna.
W jednym ręku dzierżyła nóż, drugą ściskała oparcie
kuchennego krzesła.
McMartin słuchał jej słów w osłupieniu. Ta piep-
rzona dziwka mówiła o nim, i mówiła tylko prawdę.
Wtargnęła w jego najgłębiej skrywane tajemnice. Na-
igrywała się z niego, gardziła nim.
Ryknął jak dzikie zwierzę i ruszył na Kristie.
84
Sharon Sala
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Telefon komórkowy zadzwonił, gdy Scott opusz-
czał klatkę schodową na poziomie parkingu. Jego myśli
były zaprzątnięte konserwatorem, który zniknął, jak-
by się zapadł pod ziemię, a także wciąż nieobecną
Melissą Franks.
– Mówi Wade.
– Kristie ma kłopoty – oznajmił Tucker. – Gdzie
jesteś?
Scott natychmiast popędził schodami na górę.
– Jestem na dole budynku, biegnę do jej miesz-
kania. Co się dzieje?! Przed chwilą ją zostawiłem
z sąsiadką...
– Ktoś próbuje zabić Kristie. Posiłki w drodze.
Działaj, bo każda sekunda...
Scott już nie słuchał, tylko gnał po schodach jak
szalony. Wreszcie dobiegł na czwarte piętro i gdy tylko
znalazł się na korytarzu, usłyszał krzyki Kristie. Nie-
stety, drzwi były zamknięte na klucz. Gdy je kopnął,
w środku rozległ się jeszcze jeden piskliwy, mrożący
krew w żyłach wrzask. Scott wyciągnął pistolet,
kilkoma kulami roztrzaskał zamek i jak tornado wpadł
do środka.
Kristie leżała na podłodze, a uzbrojony w nóż
McMartin pochylał się nad nią. Obiema rękami roz-
paczliwie przytrzymywała jego nadgarstek. Straciła
już wszelką nadzieję na pomoc. Właśnie przygotowy-
wała się na śmierć, kiedy nagle McMartin uniósł się
w powietrze, a potem pofrunął ku ścianie, wyrżnął
w nią i osunął się na podłogę.
A na koniec ujrzała Scotta, który sięgnął po kaj-
danki, złapał bandytę za koszulę, uniósł go, spojrzał
mu prosto w oczy i wycedził:
– Witaj, McMartin.
– We własnej osobie. – Uśmiechnął się wzgard-
liwie. – Miałem ją. Powinieneś o tym wiedzieć. Miałem
ją pierwszy.
– O czym on mówi? – szepnęła Kristie z obrzydze-
niem. Już otrząsnęła się z pierwszego szoku i wszystko
kojarzyła. – Dla niego mieć kobietę, to ją torturować,
a potem zabić. Rozgryzłam go, Scott. Jest impotentem
i dlatego zwariował.
– Zamknij ryja, ty suko! – wrzasnął McMartin
i natychmiast poczuł na brodzie pięść Scotta.
– To ty się zamknij – warknął. – Mówisz o mojej
dziewczynie. A ty jesteś nikim, pieprzonym natrętem,
popapranym zboczeńcem, któremu daje się po mor-
dzie, zamyka w pudle i zaraz się o nim zapomina. Nikt
do ciebie nie należy ani ty nie należysz do nikogo.
Ludzki śmieć i tyle.
86
Sharon Sala
McMartin skurczył się w sobie. Czyżby wreszcie
zrozumiał całą nędzę swej egzystencji? To byłoby
jednak zbyt proste. Na jego twarzy znów pojawiła się
ohydna buta.
– Ciesz się ze swojej laluni... ale jeśli ucieknę
z więzienia... – Uśmiechnął się obrzydliwie.
– Posłuchaj, gnojku. – Scott miał już szczerze dosyć
tej rozmowy. – Mało kto ucieka z więzienia, ale
prawda, zdarza się. I jeśli ci się to jakimś cudem uda,
wiesz, kogo od razu powiadomią? Mnie. A przede mną
się nie ukryjesz. I wtedy zabiję cię. Więc bezpieczniej ci
będzie w więzieniu. – Znów wyrżnął go w twarz.
– Żebyś przypadkiem nie zapomniał. A teraz słuchaj
uważnie. Masz prawo nie odpowiadać na pytania,
a wszystko, co powiesz może być użyte przeciwko
tobie. Masz prawo do adwokata.... – Scott wyrecyto-
wał wszystkie prawa i zakończył tradycyjną formułką:
– Andrew McMartinie, czy zrozumiałeś, co do ciebie
powiedziałem?
– Tak, pieprzony glino – warknął.
– Cieszę się. – Scott znów walnął go pięścią.
Musiał, bo inaczej zastrzeliłby tego śmiecia.
Skuty i nieprzytomny McMartin leżał na podłodze.
Sprawa była zakończona. Wezmą go do aresztu, poja-
wi się adwokat i prokurator. Scott będzie jeszcze
musiał zeznawać przed sądem, ale to już zupełnie inna
bajka. Liczyło się tylko to, że Kristie była bezpieczna.
Siedziała na podłodze, ubranie miała poplamione
krwią, była jednak przytomna i trzymała się dzielnie.
– To nie moja krew – powiedziała szybko, gdy
ujrzała przerażony wzrok Scotta. – Cholera, niedobrze
87
W potrzasku
mi. Ale plama, dziewczyna z Teksasu będzie rzygać ze
strachu.
– Nikomu nie powiem. A karetka już w drodze.
– Scott uśmiechnął się. Skoro Kristie żartuje, nie jest
z nią tak źle.
Pośpiesznie zaprowadził ją do łazienki. Kiedy opadła
na kolana koło sedesu, w drugim pokoju rozległ się hałas.
– Przybyły posiłki. Rychło w czas – mruknął zgryź-
liwie Scott. – Muszę do nich wyjść...
– I dobrze, Scotty. Damy rzygają w samotności.
Znów się uśmiechnął. Po tym wszystkim, co ją
spotkało, potrafiła jeszcze żartować. Delikatna, wręcz
krucha, a jaka silna i dzielna.
– To na razie, damo.
Poszedł do salonu, w którym właśnie zjawił się jego
partner w towarzystwie czterech mundurowych poli-
cjantów.
– A więc już po wszystkim – powiedział Tucker,
rozglądając się po zbryzganym krwią pokoju i za-
trzymując wzrok na McMartinie. – Co z Kristie?
– W porządku, ale na wszelki wypadek powinien
obejrzeć ją lekarz. Jest cała we krwi, ale nie zauważy-
łem żadnej rany. Rozpłatała tego sukinsyna, dlatego
jest tu jak w rzeźni.
Do mieszkania wpadło dwóch sanitariuszy, którzy
natychmiast przystąpili do oględzin nieprzytomnego
McMartina.
– Nieciekawie wygląda – mruknął Tucker. – Ta
rana...
– Dostał tylko po wierzchu, a szkoda – powiedział
Scott.
88
Sharon Sala
– Nos pewnie złamany, szczęka chyba też...
– Rzuciłem nim o ścianę.
– Za słabo, partnerze, bo przeżył.
Gdy przybyli następni sanitariusze, Scott zabrał ich
do łazienki.
Kristie siedziała na wannie, skrywając twarz w dło-
niach. Przeszywały ją silne dreszcze. Dopiero teraz,
gdy całe napięcie minęło, dopadł ją szok.
– Kochanie, sanitariusze są już na miejscu. Powinni
cię obejrzeć. Zgadzasz się?
– Nic mi nie jest – szepnęła i bez zmysłów osunęła
się na podłogę.
Scott porwał ją w ramiona i zaniósł do sypialni.
Jeszcze raz dokładnie ją obejrzał, ani draśnięcia. Od-
prawił sanitariuszy, zabronił wzywać lekarza. Wie-
dział, jak się nią zaopiekować.
Po jakimś czasie do sypialni wszedł Tucker.
– Zwijamy się. Jak chcesz, zajmę się papierkami.
– Ejże, Tucker, przecież ciebie tu nie było. Powiedz
porucznikowi, że zjawię się później i przygotuję ra-
port.
– Jak chcesz.
– A co z tym śmieciem? Już jedzie do pudła?
– A jakże. Trzeba mu tylko założyć kilka szwów.
– Tucker zerknął na budzącą się Kristie. – Taka
kruszyna, a niezły z niej nożownik – mruknął z po-
dziwem.
– Może i z niej kruszyna... Ale zapomniałeś o jed-
nym. – Scott zawiesił głos.
– Tak?
– Pochodzi z Teksasu, a to znaczy, że jest odważna
89
W potrzasku
i ma krzepę. Takie są nasze teksańskie geny. – Spoważ-
niał. – Dzięki Bogu, do ostatniej chwili walczyła
o życie. Gdyby się poddała, nie miałbym kogo ratować.
– Znalazłeś sobie świetną kobietę, stary. – Tucker
klepnął Scotta w plecy. – Nie rezygnuj z niej.
– Wykluczone. – Scott uśmiechnął się czule. – Już
ją kiedyś straciłem, ale to się nie powtórzy.
– Trzeba przyznać, że ten sukinsyn nieźle się
zamaskował – mruknął Tucker.
– Tak. – Scott skrzywił się z niechęcią. – Cały czas
szukaliśmy faceta. – Przyszła mu do głowy pewna myśl.
– Wiesz, nie mogę przestać myśleć o ciotce McMartina,
która powinna mieszkać gdzieś w pobliżu. Nie mam
pojęcia, jaki jest jej związek z tą sprawą.
– Dzisiaj rano, gdy wyszedłeś z posterunku, dotarła
do nas informacja, że Frannie Howell nie żyje od
dziewięciu miesięcy. Zmarła na raka. McMartin był jej
jedynym spadkobiercą, dzięki czemu odziedziczył po-
kaźny majątek.
– Miał forsę, więc nie musiał pracować i stać go
było na mieszkanie, drogie peruki i babskie ciuchy.
– A resztę przepuści na adwokata. Ale i tak się nie
wywinie. Został schwytany podczas próby morder-
stwa. Trudno o lepsze dowody.
– Jasne... Słuchaj, Tucker, mam do ciebie prośbę.
Jak będziesz wychodził, powiedz dozorcy, żeby przy-
słał kogoś do naprawienia drzwi oraz zamka. Trzeba to
zrobić jeszcze dzisiaj.
– Nie ma sprawy. – Tucker odwrócił się do wyjścia,
kiedy nagle coś sobie przypomniał. – Aha, jeszcze
jedno.
90
Sharon Sala
– Tak?
– Kiedy do ciebie dzwoniłem, byłeś na klatce scho-
dowej...
Scott jęknął i złapał się za głowę.
– Jasna cholera... Melissa Franks.
– Kto?
– Chodzi o policjantkę, którą przydzielono Kristie do
ochrony. Spóźniała się, więc poszedłem jej szukać i wtedy
zobaczyłem konserwatora, który się przed nami ukrywał.
Zaczął uciekać, więc pogoniłem za nim.
– Dzisiaj wyjaśniła się także jego sprawa. To Chor-
wat, Johan Blinzer. Ponad rok temu jego zielona karta
utraciła ważność i od tego czasu ukrywał się przed
urzędem imigracyjnym.
– Jasne. A co z Franks?
– Sprawdzę i dam ci znać – obiecał Tucker.
– Kristie wspomniała, że winda czasem utyka mię-
dzy piętrami.
– Wobec tego zejdę po schodach.
– Sprawdź, czy Franks przypadkiem nie siedzi cały
czas w kabinie.
– Oczywiście, Trzymajcie się. – Tucker wyszedł
z mieszkania.
Scott usiadł na brzegu łóżka i położył dłoń na
mokrym od potu czole Kristie.
– Kochanie...
Otworzyła oczy i spojrzała na niego.
– Scotty?
– Co, kotku?
– To już naprawdę koniec?
– Tak, to już koniec.
91
W potrzasku
Kristie popatrzyła na siebie. Na ubraniu i rękach
widniały ogromne plamy krwi.
– Wezmę prysznic.
– Lepiej się wykąp. Jesteś zbyt roztrzęsiona, żeby
stać.
– Wszystko jedno. Muszę się umyć – mruknęła,
usiadła na brzegu łóżka i zaczęła się rozbierać.
Scott poszedł do łazienki i odkręcił kran. Wsypał do
wanny garść aromatycznych soli, a potem pomógł
Kristie wejść do wody.
– Zawołaj mnie, jak będziesz chciała wyjść.
Kristie spojrzała na Scotta. Jej broda zadrżała.
– Uratowałeś mi życie... – szepnęła.
– Nie, błagam, tylko nie to. Nie płacz, kotku.
– Ukląkł, objął dłońmi jej twarz i delikatnie pocałował.
– Odpręż się, rozkoszuj wodą.
– Rozkleiłam się. Chce mi się płakać. Więc sobie
popłaczę.
– Kochanie, kiedy było trzeba, walczyłaś jak lew,
a teraz masz prawo być małym kociątkiem.
Uśmiechnęła się, lecz zaraz spoważniała.
– Scott...
– Tak?
– Moje ubranie... Które miałam na sobie... Nie chcę
go już widzieć.
– Pozbędę się go.
– Dobrze – odetchnęła z ulgą.
Ruszył do drzwi.
– Scotty?
– Tak?
– Dziękuję.
92
Sharon Sala
Skinął głową i wyszedł. Gdyby się zatrzymał i spoj-
rzał na Kristie, także nie umiałby zapanować nad
wzruszeniem.
Kilka minut później zadzwoniła jego komórka.
– Znaleźliśmy Melissę Franks – odezwał się Tucker.
– Mocno oberwała, ale wyjdzie z tego.
– Jasna cholera, co się stało? – zaniepokoił się Scott.
– Zobaczył ją na parkingu. Zachowywał się dziw-
nie, ale zanim Franks zdążyła cokolwiek zrobić, po-
zbawił ją przytomności. Gdy oprzytomniała, leżała
związana i zakneblowana w bagażniku jego samo-
chodu. Naszym zdaniem zamierzał się jej pozbyć po
załatwieniu sprawy z Kristie.
– Przynajmniej żyje i nic jej nie jest – odetchnął
Scott. – Powtórz jej, że mi przykro.
– Jej mąż jest już w drodze do szpitala, więc jeśli
chcesz, możesz zatelefonować do nich później.
– Tak zrobię. Cześć.
Dwie godziny później w mieszkaniu Kristie pojawił
się ślusarz, by zamontować nowe drzwi i zainstalować
zamki. Fachowiec stukał i łomotał, lecz nie obudziło to
Kristie, która zaraz po wyjściu z wanny zasnęła jak
kamień.
Scott podgrzewał w kuchni zupę, kiedy rozległ się
dzwonek telefonu. Automatycznie podniósł słuchaw-
kę, choć nie powinien był tego czynić, jako że nie był
u siebie.
– Słucham, mieszkanie pani Samuels.
Po drugiej stronie przez moment panowała cisza,
a potem rozległ się kobiecy głos:
93
W potrzasku
– Zastałam Kristie? Mówi jej mama, Shelly.
– Dzień dobry, pani Samuels. Mówi Scott Wade.
Tak, zastała pani Kristie, ale w tej chwili śpi.
– Scotty? Scotty Wade z Midland?
– Ten sam, proszę pani.
– Scotty! Nie masz pojęcia, jak mnie zaskoczyłeś!
– wykrzyknęła pani Samuels. – Zupełnie się nie
spodziewałam. Kristie Ann nic mi nie wspomniała, że
się spotkaliście.
– Wpadliśmy na siebie niedawno.
– Mieszkasz w Chicago?
– Tak, jestem oficerem śledczym.
– Dobry Boże. Blaine będzie zachwycony, kiedy się
o tym dowie. Nie miałam pojęcia, dokąd się wy-
prowadziłeś razem z rodziną. A właśnie, jak tam twoi
rodzice?
– Wygrzewają się na Florydzie. Mama zawsze
o tym marzyła i dopięła swego.
– Tylko pozazdrościć. Scotty, dlaczego Kristie leży
w łóżku? Dzwoniłam do jej agencji, gdzie poinfor-
mowano mnie, że wzięła kilka dni wolnego. Teraz
słyszę od ciebie, że śpi, a przecież jest biały dzień.
Rozchorowała się? Coś jej dolega?
Scott się zawahał. To Kristie powinna opowie-
dzieć rodzicom o tym, co ja spotkało, ale nie chciał
kłamać.
– Niezupełnie, proszę pani – odparł w końcu.
– Kiedy się obudzi, powiem jej, żeby koniecznie do pani
zadzwoniła, dobrze? Wtedy sama wszystko opowie.
Proszę mi jednak wierzyć, że nic jej nie jest. Po prostu
się zmęczyła.
94
Sharon Sala
– Cóż... Skoro tak mówisz... – W głosie pani
Samuels słychać było wielki niepokój.
– Daję słowo, że Kristie szybko dojdzie do siebie.
Sporo ostatnio przeszła, ale ma już wszystko za sobą.
Najprawdopodobniej niedługo będę miał okazję spot-
kać się z panią.
– Doprawdy? To świetnie. – Uradowała się tak
bardzo, że Scott się uśmiechnął.
– Jak tylko znajdę wolną chwilę, przywiozę Kristie
do domu. Powinna spędzić kilka dni z najbliższymi.
– Liczę na to, że ty też się u nas zatrzymasz.
– Powiem tak: nie spuszczę z niej wzroku przez co
najmniej siedemdziesiąt najbliższych lat. Co będzie
potem... zobaczymy.
– Och, Scotty, to świetna wiadomość. Wiesz, że
w końcu zostałam babcią? Loretcie i Billy’emu urodził
się chłopczyk. Sama radość.
Scott uśmiechnął się z rozbawieniem. Przyszła
teściowa sprytnie sugerowała, że przydałyby się na-
stępne wnuczęta. Cóż, był za.
– Kristie nie może się doczekać, kiedy wreszcie
ujrzy siostrzeńca.
– Koniecznie jej powtórz, żeby zadzwoniła natych-
miast po przebudzeniu.
– Oczywiście, proszę pani
Odłożył słuchawkę i się odwrócił. Na progu stała
Kristie.
– Z kim rozmawiałeś?
– Z twoją mamą.
– A o czym się tak wam przyjemnie gawędziło?
– Zaczepnie wysunęła brodę.
95
W potrzasku
– Nie o czym, tylko o kim. O tobie.
– Coś ty jej naopowiadał?
– Akurat tyle, ile trzeba. – Wyłączył palnik pod
garnkiem z zupą i szeroko rozłożył ramiona. – Chodź
do mnie.
Przytuliła się do niego.
– Kristie Ann?
– Mmm?
– Nie miałabyś ochoty wpaść na parę dni do domu?
Zaczęła pochlipywać.
– Czy mogę to uznać za zgodę?
– Tak, chcę do domu... – Zaszlochała cicho. – Ale
tylko pod warunkiem, że pojedziesz ze mną.
– To jasne jak słońce.
– Ale ze mnie beksa, Scotty. – Zaśmiała się przez
łzy. – Czasami dobrze być małą kobitką w ramionach
wielgachnego chłopa. – Wtuliła się w niego jeszcze
mocniej. – Tak mi dobrze... i bezpiecznie...
Zapadła cisza. Wreszcie Scott zebrał się w sobie.
Uznał, że nadeszła ta chwila.
– Kristie?
– Mmm?
– Podgrzałem zupę. Masz ochotę coś przegryźć?
– Chyba powinnam. Co to za zupa?
– Minestrone. Nie miałaś innej.
– Zjem, ale tylko razem z tobą.
Usiadła, przypatrując się, jak Scott nalewa zupę do
miseczek. Po chwili i on usiadł, lecz nie zabierał się do
jedzenia. Zamiast tego wbił wzrok w Kristie.
– Nie jesteś głodny? – zdziwiła się.
– Muszę ci coś wyznać.
96
Sharon Sala
Odłożyła łyżkę.
– Czekam. – W jej głosie zabrzmiał niepokój.
– Znowu się w tobie zakochałem.
– Scotty, to się świetnie składa, bo ja też ciebie
kocham. – Uśmiechnęła się promiennie.
– Spadł mi kamień z serca. – Odetchnął z ulgą.
– Głupio by było, gdyby stało się inaczej, bo twoja
mama już zaczęła snuć pewne plany. Mówiąc wprost,
liczy na następne wnuki.
– Co ty wygadujesz?
Zbulwersowana mina Kristie wywołała u niego
salwę śmiechu.
– Podczas rozmowy wspomniała o dziecku Loretty
i Billy’ego, zaś w jej tonie była zawarta pewna sugestia
dotycząca ciebie i mnie...
– Dobry Boże... – wymamrotała Kristie. – Mama
jest kochana, ale czasami jak coś palnie... Przepraszam
cię. Musiałeś poczuć się głupio.
– A niby dlaczego? Uznałem, że twoja mama rzuca
nam wyzwanie.
– Wyzwanie dla wielgachnego chłopa i małej kobit-
ki... – Zachichotała. — Kiedy wybierzesz się ze mną do
Teksasu, lepiej poznasz moją rodzinę.
– Właśnie do tego zmierzałem. – Z ulgą odetchnął
głęboko.
– Co takiego? Jednak nie chcesz jechać?
– Skąd, przeciwnie. Powiedz mi, co sądzisz o sta-
łych związkach?
Uśmiechnęła się radośnie.
– Mów jaśniej.
– Po przylocie do Midland powinniśmy wziąć ślub
97
W potrzasku
w domu twoich rodziców – oświadczył. – Nie chcę żyć
ani minuty dłużej bez ciebie, pragnę być przy tobie do
końca swoich dni, mieć z tobą dzieci i starzeć się
u twojego boku. Kristie Ann, teraz już wiesz, co do
ciebie czuję.
Wstała, usiadła mu na kolanach i otoczyła rękami
jego szyję.
– A więc to oświadczyny.
– Tak.
– Dziś jest dwudziesty ósmy grudnia, zgadza się?
– Tak.
– Jeśli więc się pośpieszymy, mamy szansę wziąć
ślub na Nowy Rok.
– No nie, kotku, wykluczone. Raczej dzień później.
Momentalnie się naburmuszyła.
– A co złego w pierwszym dniu roku? To takie
romantyczne.
– Doskonale znasz miłość swoich bliskich do fut-
bolu. Idę o zakład, że pierwszego stycznia nikt nie
zjawiłby się na ślubie.
Miał rację. Każdy porządny Teksańczyk pierwszego
stycznia zajmuje się futbolem, choćby się paliło i wali-
ło. Kristie roześmiała się głośno.
– Masz rację. Od tak dawna mieszkam w Chicago,
że zupełnie wyleciał mi z głowy ten zwyczaj. Wyob-
rażasz sobie minę mojego taty na wieść o tym, że
zamiast jeść, pokrzykiwać na sędziów i spać, musi
prowadzić mnie do ołtarza?
– Dobrze rozumujesz. – Wpatrywał się w nią
pogodnie. – Tymczasem chciałbym przypomnieć, że
cię kocham.
98
Sharon Sala
– Chciałabym to słyszeć zawsze. Możesz jeszcze
powtórzyć?
– Kocham cię, Kristie Ann. Kocham cię od szóstej
klasy, ale teraz uwielbiam cię jak nigdy.
– Pewnie dlatego, że urosły mi piersi.
Przez chwilę patrzył na nią zdumiony, lecz w końcu
wybuchnął śmiechem. Potem wziął przyszłą żonę za
rękę i przyłożył palce do swego serca.
– Nie wiem, co przyniesie nam przyszłość, lecz
zawsze będziemy razem.
– Razem – powtórzyła i przysunęła się bliżej przy-
szłego męża.
99
W potrzasku
EPILOG
Na sylwestra Kristie zajęła się przygotowaniami
do zabawy. Wyciągnęła z kredensu kieliszki, gdyż od
kiedy pamiętała, z wybiciem północy Blaine Samuels
wznosił toast za zdrowie i pomyślność wszystkich
domowników.
Kristie właśnie wyciągała tacę, gdy jej matka weszła
do kuchni i popatrzyła wymownie na córkę.
– Ja się tym zajmę, słonko – zakomunikowała.
– A ty lepiej idź do Scotty’ego. Nie może się ciebie
doczekać.
Kristie westchnęła. Podzieliła się z najbliższymi
swoją dramatyczną historią dopiero po przyjeździe.
Płakali wraz z nią, a potem na kolanach dziękowali
Bogu za szczęśliwe zakończenie.
Fakt, że Scott ocalił życie Kristie, bardzo zbliżył
go do rodziny Samuelsów. Zawsze go lubili, lecz
teraz uznali za prawdziwego bohatera. Natomiast
na Kristie chuchali i dmuchali, jakby była figurką
z porcelany.
– Mamo, przecież nic mi się nie stanie, jak zaniosę
tacę do pokoju.
– Może i nie, ale źle się czuję, kiedy widzę cię przy
pracy. Musisz wypoczywać, by po tym, co cię spot-
kało, dojść do siebie.
– Uf, nie ma to jak w rodzinie. – Uśmiechnęła
się czule. – Dasz mi znać, kiedy przestanę być
Kristie specjalnej troski i stanę się normalną Kristie
Ann?
Shelly klepnęła ją żartobliwie.
– Nie rezonuj, tylko słuchaj się matki. No, idź już
do Scotty’ego i się przygotuj.
– Przygotuj? Na co?
Pani Samuels uniosła brwi ze zdziwienia.
– Daj spokój, córeczko, przecież doskonale wiesz,
o co mi chodzi. Przygotuj się do pocałunku, Kristie
Ann. Z wybiciem północy w Nowy Rok zawsze całuję
twojego ojca i dzięki temu magia tego, co nas łączy,
nigdy nie przeminie.
– Ach, więc to sprawa magii... – Kristie na moment
zapadła w filozoficzną zadumę. – Popatrz, a ja myś-
lałam, że wszystko sprowadza się do zwyczajnego
seksu.
– Ani myślę rozmawiać z tobą o seksie – stwierdziła
z rozbawieniem mama. – Bo tak naprawdę liczy się
magia. Sama kiedyś to zrozumiesz i przekażesz tę
prawdę swoim dzieciom. A teraz sio z kuchni.
Uśmiechnięta Kristie weszła do salonu. Scott i jej
ojciec stali przy kominku i wesoło o czymś rozmawiali.
Gdy Scott ją ujrzał, natychmiast stracił wątek.
– Eee, przepraszam najmocniej – wymamrotał
101
W potrzasku
w połowie dowcipu i oddalił się od zdumionego
Blaine’a, by wziąć Kristie w ramiona.
– Czy ja dobrze widziałam? Zdaje się, że właśnie
zrezygnowałeś z towarzystwa mojego ojca.
– Nie jest tak ładny, jak ty – odparł czule Scott
i pocałował ją w policzek.
– Uwaga, uwaga, proszę wszystkich o podejście do
stołu z kieliszkami! – zawołała mama. – Dochodzi
północ.
W salonie zgromadziła się cała rodzina: rodzice
Kristie, Loretta i Billy, wuj John i ciotka Patty, brat
Kristie, Justin i jego żona Marta. W sypialniach leżały
niemowlęta, starsze dzieci ułożono do snu na matera-
cach w korytarzu.
Zwykli ludzie, a jednak razem stanowili potęgę, bo
łączyła ich przyjaźń, życzliwość i miłość. I były to
nierozerwalne więzy.
Tuż przed wybiciem godziny dwunastej włączono
telewizor, aby obejrzeć nadawany przez lokalną stację
program noworoczny. Zegar w studio zaczął odmie-
rzać sekundy, a zgromadzeni zwrócili się ku Blaine’owi
Samuelsowi i unieśli kieliszki.
– Wznoszę toast za zdrowie wszystkich obec-
nych i życzę wam oraz sobie następnego pomyślnego
roku. – Po tych słowach senior rodu popatrzył
na Kristie. Dostrzegła łzy wzruszenia w oczach
ojca. – Przy tej szczególnej okazji pragnę uho-
norować człowieka, któremu moja córka zawdzięcza
życie.
Scott oblał się rumieńcem, po czym uniósł kieliszek
i spełnił toast wraz z innymi. W tej samej chwili stary
102
Sharon Sala
zegar na kominku wybił pełną godzinę, informując
zebranych o nadejściu nowego roku.
Kristie westchnęła z zachwytem, gdy Scott wziął ją
w ramiona. Zrozumiała, że jej matka się nie myli.
Nie chodziło wyłącznie o seks.
Prawdziwa magia kryła się w miłości.
103
W potrzasku