skanowała: hurka Tytuł oryginału: Many lives, many masters
Wstęp
Wiem, że wszystko ma swoją przyczynę. Zapewne w chwili, kiedy coś się dzieje, nie domyślamy
się ani wyobrażamy sobie, jaka jest tego przyczyna, jeśli jednak uzbroimy się w cierpliwość, po
pewnym czasie objawi się nam.
Tak też było z Katarzyną. Po raz pierwszy spotkałem się z nią w 1980, kiedy miała dwadzieścia
siedem lat. Zgłosiła się do mnie, ponieważ cierpiała na stany lękowe, ataki strachu i fobie. Chociaż
te objawy występowały u niej już w dzieciństwie, ostatnio znacznie się nasiliły. Z każdym dniem
występowały coraz większe zaburzenia w sferze emocjonalnej, coraz trudniej było jej normalnie żyć i
pracować. Była tym przerażona i rzecz jasna bardzo zgnębiona.
W przeciwieństwie do chaosu, jaki panował w jej życiu, moje płynęło spokojnie. Miałem udane
małżeństwo, dwoje małych dzieci i dobrze rozwijającą się praktykę lekarską.
Od samego początku moje życie układało się bez wstrząsów. Wyrosłem w kochającej rodzinie.
Studia ukończyłem z łatwością i na drugim roku w college'u postanowiłem zostać psychiatrą.
Studia na Uniwersytecie Columbia skończyłem magna cum laude w 1966. Potem przeniosłem się
na Wydział Medyczny Uniwersytetu Yale, gdzie w 1970 zrobiłem doktorat. Po odbyciu praktyki w
Centrum Medycznym Nowojorskiego Uniwersytetu Bellevue wróciłem do Yale, żeby zrobić
specjalizację z psychiatrii. Następnie jako psychiatra pracowałem na Uniwersytecie Pittsburgskim. W
dwa lata później objąłem kierownictwo działu psycho-farmakologicznego na uniwersytecie w Miami.
Tutaj zyskałem sobie rozgłos w całych Stanach z powodu osiągnięć na polu psychiatrii biologicznej
i publikacji dotyczących skutków nadużywania leków. Po czterech latach pracy na tym uniwersytecie
otrzymałem stanowisko docenta psychiatrii na wydziale medycznym i zostałem mianowany
kierownikiem oddziału psychiatrycznego dużego szpitala, afiliowanego przy uniwersytecie w
Miami. W tym okresie ogłosiłem trzydzieści siedem prac naukowych z mojej dziedziny.
Lata studiów wymagających wielkiej dyscypliny sprawiły, że rozumowałem jak naukowiec i lekarz
i kroczyłem w moim zawodzie wąską ścieżką profesjonalnego konserwatyzmu. Nie wierzyłem w nic,
czego nie można było dowieść tradycyjnymi metodami naukowymi. Wiedziałem, że w niektórych
znaczniejszych uniwersytetach naszego kraju są prowadzone jakieś badania z dziedziny
parapsychologii, ale nie zwróciłem na to uwagi. Było to dla mnie zbyt odległe.
I wtedy moją pacjentką została Katarzyną. Przez osiemnaście miesięcy stosowałem
konwencjonalne metody terapeutyczne, żeby ją wyleczyć. Kiedy wszystko zawiodło, zacząłem
stosować hipnozę. W czasie serii seansów Katarzyna przypomniała sobie dawne przeżycia z
innych wcieleń, które, jak się okazało, były przyczyną jej dolegliwości. Była też pośredniczką w przeka-
zywaniu informacji od wyżej ewoluowanych „duchowych istot" i dzięki nim odkryła mi wiele
tajemnic życia i śmierci. W ciągu kilku miesięcy niepokojące objawy ustąpiły i jak nigdy dotąd
żyła wreszcie spokojnie i szczęśliwie.
Nic w mojej przeszłości nie przygotowało mnie do tego. Nie potrafiłem też znaleźć żadnych
naukowych wyjaśnień zjawisk, których byłem świadkiem. Istnieje bardzo wiele rzeczy dotyczących
ducha umysłu ludzkiego, które przekraczają nasze zrozumienie. Zapewne Katarzyna pod wpływem
hipnozy była w stanie skoncentrować się na tej części swej podświadomości, która gromadziła
wspomnienia sprzed jej obecnego życia, a może włączyła się w to, co psychoanalityk Carl Jung
określił jako zbiorową podświadomość, źródło energii, które nas otacza i zawiera wspomnienia całej
ludzkiej rasy.
Uczeni zaczynają szukać na to odpowiedzi. My jako społeczeństwo możemy wiele dowiedzieć się
z badań nad tajemnicami umysłu, duszy i wpływie przeżyć w dawnych wcieleniach na obecne nasze
zachowanie. Oczywiście możliwości powiązań z różnymi dziedzinami nauki są niezliczone,
zwłaszcza z medycyną, psychiatrią, teologią i filozofią.
Mimo to ściśle naukowe badania w tej materii są w powijakach. Poczyniono znaczny postęp
w odkrywaniu przeróżnych zjawisk, ale proces ten jest powolny
i spotyka się z dużym sprzeciwem
zarówno naukowców, jak i zwykłych ludzi.
W ciągu swych dziejów ludzkość opornie przyjmowała zmiany i nowe poglądy. Wiedza
historyczna pełna jest takich przykładów. Kiedy Galileusz odkrył księżyce wokół Jowisza, ówcześni
astronomowie odrzucili istnienie tych satelitów, ba, nawet nie chcieli na nie spojrzeć, ponieważ ich
istnienie stało w sprzeczności z przyjętymi przez nich poglądami. Podobnie jest teraz z psychiatrami
oraz innymi terapeutami, którzy nie chcą zbadać i przeanalizować istotnych dowodów, jakie ze-
brano na temat życia po cielesnej śmierci i wspomnień z innych wcieleń. Oni po prostu mocno
zamykają oczy na te sprawy.
Książka ta jest moim skromnym wkładem w obecnie prowadzone badania na polu
parapsychologii, zwłaszcza w dziedzinie dotyczącej naszych przeżyć przed narodzinami i po śmierci.
Każde słowo, które tu przeczytacie, jest prawdą. Nic nie dodałem, usunąłem tylko te fragmenty,
które się powtarzały. Szczegóły dotyczące tożsamości Katarzyny nieznacznie zmieniłem, żeby za-
pewnić jej anonimowość. Cztery lata zajęło mi, żeby opisać to, co się wydarzyło, cztery długie
lata, żeby zebrać się na odwagę i ryzykując zawodową opinią, opublikować te nieortodoksyjne
materiały.
Pewnego wieczoru, kiedy byłem pod prysznicem, poczułem nagle, że muszę przelać na papier to,
czego się dowiedziałem. Byłem przekonany, że nadeszła właściwa chwila, że nie mogę dłużej
ukrywać uzyskanej wiedzy i muszę się podzielić nią z innymi, że nie wolno mi jej taić.
Zdobyłem ją dzięki Katarzynie, a teraz tym, co wiem, muszę się podzielić z innymi ludźmi.
Miałem pełną świadomość, że ewentualne konsekwencje, jakie mogą mi grozić, są niczym, a gdybym
zataił to, co wiem na temat nieśmiertelności i prawdziwego znaczenia życia, byłby to czyn
karygodny.
Wybiegłem z łazienki i usiadłem przy biurku, w którym trzymałem taśmy magnetofonowe nagrane
podczas moich seansów z Katarzyną. Nad ranem pomyślałem o moim węgierskim dziadku, który
zmarł, kiedy byłem jeszcze chłopcem. Ilekroć mówiłem mu, że się boję podejmować ryzyko, z
serdecznym uśmiechem dodawał mi otuchy, powtarzając z kiepskim akcentem swój ulubiony
angielski zwrot: „Do diabła z torpedami, cała naprzód!"
Rozdział pierwszy
Kiedy pierwszy raz ujrzałem Katarzynę, ubrana była w czerwoną sukienkę i przerzucała kartki
jakiegoś magazynu w mojej poczekalni. Wyraźnie z trudem oddychała. Przedtem ze dwadzieścia
minut nerwowo przemierzała korytarz przed wejściem na oddział psychiatrii, walcząc z chęcią
ucieczki.
Powitałem ją, wymieniając uścisk ręki. Zauważyłem, że jej dłonie są zimne i wilgotne, co
świadczyło o silnym zdenerwowaniu. Przez dwa miesiące nie odważyła się przyjść do mnie, mimo że
usilnie namawiało ją na to dwóch lekarzy, którym całkowicie wierzyła. Wreszcie przyszła.
Katarzyna jest niezwykle atrakcyjną kobietą, blondynką o dość długich włosach i brązowych
oczach. W tym czasie pracowała jako laborantka w szpitalu, w którym byłem ordynatorem oddziału
psychiatrycznego, poza tym dodatkowo zarabiała jako modelka reklamująca kostiumy kąpielowe.
Wprowadziłem ją do mego gabinetu, gdzie znajdowała się leżanka i wielki skórzany fotel.
Usiedliśmy naprzeciw siebie, rozdzieleni tylko blatem biurka. Katarzyna milcząc oparła się w fotelu,
nie wiedząc jak zacząć. Czekałem, gdyż wolałem, żeby to ona pierwsza się odezwała, ale wreszcie
zacząłem wypytywać ją o jej przeszłość, o to, kim jest i dlaczego do mnie przyszła.
Z odpowiedzi poznałem historię życia Katarzyny. Była jednym z trojga dzieci w katolickiej
rodzinie, w małym miasteczku w stanie Massachusetts. Jej brat, starszy o trzy lata, był bardzo
wysportowany i cieszył się swobodą, na jaką jej nigdy nie pozwalano. Młodsza siostra była
ulubienicą obojga rodziców.
Kiedy zaczęliśmy rozmawiać o jej dolegliwościach, wyraźnie stała się spięta i nerwowa.
Mówiła szybko i pochylała się w przód, opierając łokciami o biurko. Całe życie była
przytłoczona strachem. Tak bardzo bała się udusić, że nie mogła przełknąć żadnej pigułki, bała się
wody, samolotów, ciemności, przerażała ją śmierć. Często spała w garderobie na ubranie. Ostatnio te
stany lękowe nasiliły się. Mijały zwykle dwie, trzy godziny, nim mogła zasnąć. A kiedy już
spała, spała bardzo lekko, często się budząc. Koszmary i wędrówki we śnie, które były plagą jej
dzieciństwa, znowu powróciły. Ponieważ te lęki oraz inne objawy paraliżowały ją, pogrążała się w
coraz głębszej depresji.
Kiedy Katarzyna wszystko to opowiadała mi, widziałem, jak bardzo cierpi. Podczas mej praktyki
pomogłem wielu ludziom takim jak ona, byłem więc pewien, że i tym razem mi się to uda.
Postanowiłem, że przede wszystkim sięgniemy do jej dzieciństwa, szukając tam źródła wszystkich
problemów. Zwykle tego rodzaju analiza pomaga usunąć lęk. Gdyby to było konieczne i gdyby
mogła łykać tabletki na poprawę samopoczucia, zapisałbym jakieś łagodne leki przeciwlękowe.
Na podstawie symptomów Katarzyny byłaby to typowa kuracja podręcznikowa, a ja nigdy nie
wahałem się stosować środków uspokajających lub nawet antydepresyjnych, lecząc chroniczne,
poważne stany lękowe. Obecnie używam tych leków o wiele rzadziej i tylko przejściowo, jeśli w
ogóle ich używam. Żadne lekarstwo nie może sięgnąć do prawdziwych przyczyn tych objawów. Do-
wiodło tego moje doświadczenie z Katarzyną oraz podobnymi do niej innymi pacjentami. Teraz
wiem, że trzeba stosować odpowiednią kurację, a nie tylko usuwać lub tłumić objawy.
W czasie pierwszej wizyty starałem się delikatnie ją skłonić,- żeby się cofnęła do dzieciństwa.
Ponieważ Katarzyna pamiętała zdumiewająco małą ilość wydarzeń z pierwszych lat swego życia,
pomyślałem, że być może należałoby zastosować terapię hipnozą jako środek, żeby opanować to
zahamowanie. Nie mogła sobie przypomnieć żadnych konkretnych bolesnych momentów w
dzieciństwie, które wyjaśniałyby późniejsze napady lęku.
Kiedy z wysiłkiem starała się ożywić dawne wspomnienia, zaczęły się pojawiać poszczególne
fragmenty. W wieku pięciu lat wpadła w panikę, ponieważ ktoś ją zrzucił z trampoliny do
basenu. Powiedziała mi, że jednak nawet przed tym zdarzeniem nigdy nie czuła się bezpiecznie w
wodzie. Kiedy Katarzyna miała jedenaście lat, jej matka zapadła na ciężką depresję i wyłączyła się z
życia rodzinnego co spowodowało, że musiała się leczyć u psychiatry, który przepisał jej
elektrowstrząsy. Kuracja ta fatalnie wpłynęła na pamięć matki, co bardzo przeraziło Katarzynę, ale
kiedy matce się polepszyło i znowu stała się „sobą", Katarzyna powiedziała mi, że jej lęk ustąpił.
Ojciec przez długie lata nadużywał alkoholu, tak że brat Katarzyny często musiał go zabierać
pijanego z lokalnego baru. Nasilający się nałóg był przyczyną wielu kłótni z matką, która potem
była bardzo smutna i milcząca. Dla Katarzyny było to jednak zjawisko oczywiste w życiu
rodzinnym.
Poza domem życie jej układało się lepiej. W szkole średniej miała randki i łatwo zawierała
przyjaźnie, których większość trwała wiele lat. Mimo to była raczej nieufna wobec ludzi,
zwłaszcza tych spoza swego małego kręgu przyjaciół.
Przekonania religijne miała proste i nie podlegające wątpliwościom. Od dzieciństwa
wychowywana była tak, że wierzyła bez reszty w dogmaty katolickie i przestrzegała praktyk
religijnych. W rezultacie nigdy nie wątpiła w zasady swojej wiary. Była głęboko przekonana, że
jeśli człowiek jest dobrym katolikiem i żyje zgodnie z wszelkimi kanonami, zostanie
nagrodzony i pójdzie do nieba, jeśli nie, będzie skazany na czyściec lub piekło. To Bóg Ojciec i
Jego Syn podejmowali tę ostateczną decyzję. Później dowiedziałem się, że Katarzyna nie wierzyła
w reinkarnację, w rzeczywistości bardzo niewiele o tym wiedziała, choć coś tam czytała na temat
hinduizmu. Reinkarnacja była ideą całkowicie sprzeczną z jej wychowaniem i poglądami. Nigdy
nie czytała żadnej literatury metafizycznej czy okultystycznej, ponieważ ją to nie interesowało.
Słowem, była niezłomna w swojej wierze.
Po szkole średniej Katarzyna skończyła dwuletni kurs dla techników laboratoryjnych. Zdobywszy
zawód i zachęcona tym, że jej brat przeniósł się do Tampa, Katarzyna postarała się o pracę w klinice
uniwersyteckiej wydziału medycznego w Miami. Do Miami przeniosła się wiosną 1974, mając
dwadzieścia jeden lat.
Życie w Miami okazało się dla niej trudniejsze niż w małym miasteczku, ale mimo to była
zadowolona, że uciekła od rodzinnych problemów.
W czasie pierwszego roku pobytu w Miami, Katarzyna spotkała Stuarta, Żyda, człowieka
żonatego, ojca dwojga dzieci. Różnił się on całkowicie od chłopców, z którymi chodziła na
randki. Był to wzięty lekarz, o mocnym charakterze, agresywny. Czuli do siebie wielki pociąg
fizyczny, ale ich romans był burzliwy, pełen konfliktów. Miała wrażenie jakby ją zaczarował. W
okresie, kiedy Katarzyna zaczęła kurację, jej związek ze Stuartem trwał szósty rok i był bardzo
silny, mimo że nie zawsze działo się dobrze. Katarzyna nie potrafiła się oprzeć Stuartowi, choć
czasem traktował ją bardzo źle, gniewało ją to, że ją okłamuje, nie dotrzymuje słowa i jest wobec
niej dwulicowy.
Kilka miesięcy przed przyjściem do mnie Katarzyna musiała się poddać zabiegowi usunięcia
łagodnego guzka na strunie głosowej. Bała się zabiegu, ale była wręcz przerażona, kiedy się po nim
obudziła. Wiele godzin trwało, nim personel medyczny ją uspokoił. Po tym zdarzeniu udała się do
doktora Edwarda Poole'a. Ed z zawodu był pediatrą, człowiekiem bardzo sympatycznym,
Katarzyna poznała go podczas pracy w szpitalu. Oboje poczuli do siebie sympatię i nawiązała się
między nimi bliska przyjaźń. Katarzyna szczerze opowiedziała Edowi o swych lękach, o związku ze
Stuartem i o tym, że czuje, jak traci kontrolę nad swoim życiem. Ed poradził jej, żeby się ze
mną, i tylko ze mną, umówiła, nie z żadnym z moich asystentów. Kiedy Ed do mnie wpadł i
opowiedział o niej, stwierdził, że jego zdaniem tylko ja mogę naprawdę zrozumieć Katarzynę, mimo
że inni psychiatrzy też mają znakomite kwalifikacje i są zdolnymi terapeutami. Jednak wtedy
Katarzyna nie zgłosiła się.
Minęło osiem tygodni. W wirze spraw związanych z faktem, że byłem kierownikiem oddziału
psychiatrycznego, zapomniałem o wizycie Eda. A lęki i fobie Katarzyny narastały. Doktor Frank
Acker, szef chirurgii znał Katarzynę od kilku lat, często żartowali ze sobą, kiedy wpadał do
laboratorium, w którym pracowała. Zauważył więc jej zły nastrój i napięcie, w jakim żyła.
Kilkakrotnie chciał coś powiedzieć na ten temat, ale się nie odważył. Pewnego popołudnia Frank
jechał samochodem do małego szpitala poza miastem, żeby wygłosić tam wykład. W drodze
zauważył jadącą do domu Katarzynę, która mieszkała w pobliżu tego właśnie szpitala, wychylił się
przez okno i pomachał do niej ręką, wołając przy tym:
- Chcę, żebyś jak najszybciej zobaczyła się z dok torem Weissem. Nie zwlekaj!
Choć chirurdzy muszą często działać pod wpływem impulsu, sam Frank był zdziwiony tym
co zrobił.
U Katarzyny ataki lęku i paniki stawały się coraz częstsze i coraz dłuższe. Zaczęła mieć
powtarzające się koszmarne sny. W jednym z nich zawalił się most, przez który jechała
samochodem. Jej wóz wpadł do wody, a ona uwięziona w nim, utonęła. W drugim śnie zam-
knięta była w ciemnym jak smoła pokoju i potykając się wpadając na meble, nie mogła znaleźć
wyjścia. W konsekwencji postanowiła się ze mną zobaczyć.
Podczas pierwszego spotkania z Katarzyną nie miałem pojęcia, że wkrótce moje całe życie wywróci
się do góry nogami, że ta przerażona, pozbawiona równowagi siedząca naprzeciw mnie młoda
kobieta będzie katalizatorem niezwykłych zmian i że ja sam nigdy więcej nie będę taki jak przedtem.
Rozdział drugi
Minęło osiemnaście miesięcy intensywnej terapii, kiedy Katarzyna przychodziła do mego gabinetu
lekarskiego raz lub dwa razy w tygodniu. Była ona pacjentką dobrą, komunikatywną, obdarzoną
intuicją i bardzo pragnęła wyzdrowieć.
Podczas tego okresu badaliśmy jej uczucia, myśli i sny. Zrozumiała własne powtarzające się
wzorce zachowania. Przypominała sobie coraz więcej ważnych szczegółów z dawnych lat, takich na
przykład jak długie okresy nieobecności ojca, marynarza floty handlowej, i jego awanturowanie
się po nadmiernym pijaństwie. Coraz lepiej zaczęła rozumieć swój gwałtowny związek ze Stuartem i
w sposób coraz bardziej właściwy wyrażała swój gniew. Wiedziałem, że teraz powinna nastąpić
znaczna poprawa. Pacjentom zwykle wtedy się polepsza, kiedy przypominają sobie przykre fakty z
przeszłości, kiedy uczą się rozpoznawać i poprawiać złe wzorce swego zachowania, kiedy z
dalszej, bardziej oderwanej perspektywy wnikliwie patrzą na swoje problemy. Ale stan Katarzyny
nie poprawiał się.
Nadal dręczyły ją ataki panicznego lęku, nadal się pojawiały bardzo wyraziste koszmary senne,
nadal też bała się ciemności, wody i zamknięcia. Sen jej ciągle był urywany i nie przynosił
odpoczynku. Miewała przyspieszone bicie serca. Nie chciała brać żadnych lekarstw w obawie, że
zakrztusi się pastylkami. Miałem takie uczucie, jakbym natrafił na mur, i żebym nie wiem co robił,
ten mur pozostawał tak wysoki, iż żadne z nas nie było w stanie go pokonać. Ale choć bardzo
się martwiłem tą sytuacją, postanowiłem, że w jakiś sposób muszę pomóc Katarzynie.
I wtedy zdarzyła się dziwna rzecz. Choć tak bardzo bała się latać samolotem, że w czasie lotu
musiała dodawać sobie odwagi kilkoma drinkami, wiosną 1982 poleciała ze Stuartem do Chicago.
Podczas pobytu tam namówiła go, żeby poszli do muzeum sztuki i zwiedzili wystawę zabytków
starożytnego Egiptu. W muzeum przyłączyli się do grupy oprowadzanej przez przewodnika.
Katarzyna zawsze interesowała się starożytnym Egiptem i fotografiami zabytków z tego okresu.
Nie była specjalistką w tej dziedzinie i nigdy nie studiowała tego właśnie okresu historii, ale jakoś
bardzo ją pociągał.
Kiedy zaś przewodnik zaczął omawiać pewne przedmioty z owych czasów, nagle zaczęła go
poprawiać... i miała rację! Przewodnik był tym zdumiony, Katarzyna zaskoczona. Skąd wiedziała to
wszystko? Dlaczego żywiła tak silne przekonanie, że ma rację i publicznie poprawiała przewodnika?
Może były to jakieś szczegóły, które zapomniała w dzieciństwie?
Podczas naszego następnego spotkania opowiedziała mi, co zaszło. Kilka tygodni przedtem
proponowałem Katarzynie hipnozę, ale ona bała się tego i odmówiła.
Teraz, po wydarzeniu na wystawie sztuki staroegipskiej, choć opornie, ale zgodziła się.
Hipnoza jest znakomitą metodą, by pomóc pacjentowi przypomnieć dawno zapomniane
zdarzenia. Nie ma w tym nic tajemniczego. Chodzi po prostu o wywołanie stanu wielkiej
koncentracji. Pod wpływem wskazówek doświadczonego hipnotyzera ciało pacjenta rozluźnia się, a
pamięć nabiera ostrości. Hipnotyzowałem setki pacjentów i przekonałem się, że dzięki tej
metodzie można opanować stany lękowe, wyeliminować fobie, zmienić złe przyzwyczajenia i
przywołać odsuwane w głąb niepamięci zdarzenia. Udawało mi się cofnąć pacjentów do ich
wczesnego dzieciństwa, kiedy mieli dwa, trzy lata, w ten sposób ukazując dawno zapomniane
urazy, które miały fatalny wpływ na ich życie. Dlatego byłem przekonany, że hipnoza pomoże
Katarzynie.
Poleciłem jej położyć się na kanapce, z głową na małej poduszce i lekko przymknąć oczy. Najpierw
zajęliśmy się jej oddechem. Z każdym wydechem usuwała nagromadzone napięcie i lęk, z każdym
wdechem jeszcze bardziej rozluźniała się. Po kilku minutach ćwiczeń oddechowych poleciłem jej,
żeby wyobraziła sobie, iż kolejno rozluźniają się jej mięśnie, począwszy od mięśni twarzy, potem szyi
i ramion, rąk, mięśni brzucha i pleców, i wreszcie nóg, aż poczuje, że jej ciało zanurza się coraz
głębiej i głębiej w leżankę.
Następnie poleciłem, żeby sobie wyobraziła jasne białe światło na czubku swej głowy, wewnątrz
ciała. I potem kiedy to światło sprowadzałem coraz niżej, ono całkowicie odprężało każdy
mięsień, nerw, każdy narząd — całe jej ciało — wprowadzając ją w stan coraz głębszego relaksu i
spokoju. Czuła się coraz bardziej śpiąca, coraz bardziej uspokojona. Wreszcie na moje polecenie
światło wypełniło ją całą i otoczyło.
Powoli zacząłem liczyć od dziesięciu do jednego. Przy każdej cyfrze osiągała coraz głębszą fazę
odprężenia. Była w stanie skoncentrować się na moim głosie i wykluczyć wszystkie dźwięki tła.
Przy cyfrze jeden była już w średnio głębokim stanie hipnozy. Cały ten proces trwał około
dwudziestu minut.
Potem zaczął się etap powrotu do przeszłości, poprosiłem ją, żeby przypomniała sobie
stopniowo, to co pamięta z wczesnych lat swego życia. Mimo że była pogrążona w głębokim śnie
hipnotycznym, mogła mówić i odpowiadać na moje pytania. Pamiętała bolesną wizytę u dentysty,
kiedy miała sześć lat. Bardzo wyraźnie pamiętała swój wielki strach, kiedy mając pięć lat została
zepchnięta z trampoliny do basenu. Zakrztusiła się wtedy połykając wodę, i teraz kiedy mówiła o
tym w moim gabinecie, zaczęła się okropnie krztusić. Powiedziałem jej, że już jest po wszystkim, że
nie jest w wodzie. Krztuszenie natychmiast ustąpiło, zaczęła normalnie oddychać. Ciągle była w
głębokim transie.
Kiedy miała trzy lata wydarzyła się jej najgorsza przygoda. Obudziła się wtedy w swoim
ciemnym pokoju i wiedziała, że jest w nim pijany ojciec. Śmierdział alkoholem, a ona teraz nawet
czuła ten zapach. Dotykał ją i głaskał, nawet „tam, nisko". Przerażona rozpłakała się, usta więc
zakrył jej szorstką dłonią. Nie mogła oddychać. W moim gabinecie, na leżance w dwadzieścia pięć
lat później Katarzyna zaczęła łkać. Wiedziałem, że mamy teraz informację, klucz do tajemnicy.
Byłem pewien, że odtąd niepokojące objawy szybko ustąpią. Cichym głosem powiedziałem, że to
wszystko dawno minęło, że nie jest w swoim dziecinnym pokoju, lecz spokojnie leży pogrążona
nadal w transie. Przestała płakać. Teraz wprowadziłem ją w teraźniejszość, a następnie obudziłem,
przedtem wydając polecenie, żeby zapamiętała wszystko, co mi opowiedziała. Resztę czasu
poświęciliśmy na rozmowę o tym bardzo żywym i bolesnym incydencie z ojcem. Starałem się pomóc,
żeby zaakceptowała i przyjęła tę „nową" wiedzę. Dopiero teraz zrozumiała swój stosunek do ojca,
jego postępowanie wobec niej, jego wyniosłość i własny lęk. Kiedy wychodziła z mego gabinetu,
jeszcze się trzęsła, ale ja byłem pewien, że to, czego się dowiedziała, warte było tego chwilowego
szoku.
Podczas trudnych chwil odkrywania jej bolesnych głęboko ukrytych wspomnień, całkiem
zapomniałem o tym, żeby szukać w jej dzieciństwie jakichś związków ze starożytnym Egiptem.
Teraz, kiedy przypomniała sobie te przerażające wydarzenia, spodziewałem się, że nastąpi znaczna
poprawa w stanie jej zdrowia.
Mimo to, jak mi powiedziała tydzień później, symptomy nadal były takie same, równie dotkliwe
jak poprzednio. Byłem zdumiony. Nie wiedziałem, gdzie się krył błąd. Czy mogło się wydarzyć coś,
nim ukończyła trzeci rok życia? Odkryliśmy całkiem wystarczające powody, czemu bała się
uduszenia w wodzie, ciemności i zamknięcia, a mimo to dokuczliwy lęk i ataki nieopanowanego
strachu nadal trapiły ją, gdy się budziła. Również koszmary senne były tak samo okropne jak
przedtem. Postanowiłem więc, że będę ją wprowadzać w dalszą jeszcze przeszłość.
Podczas hipnozy moja pacjentka mówiła szeptem powoli i z namysłem. Dzięki temu mogłem
dosłownie zapisywać każde jej słowo, a następnie cytować Katarzynie wszystko co powiedziała.
Powoli wprowadziłem ją w czasy, kiedy ukończyła dwa lata", ale nie miała żadnych istotnych
wspomnień z tego okresu. Wydałem jej więc stanowcze i wyraźne polecenie:
-
Cofnij się do tego okresu, który był przyczyną twoich objawów. — Jednak całkowicie
byłem nie przygotowany na to, co usłyszałem.
-
Widzę białe stopnie prowadzące do wielkiego budynku z kolumnami, otwartego z przodu,
nie ma tam drzwi wejściowych. Mam na sobie długą suknię... worek z jakiegoś surowego materiału.
Mam długie blond włosy, splecione w warkocz.
Byłem całkiem zaskoczony, nie wiedziałem, co się dzieje, spytałem wiec, który to jest rok i jak
ma na imię. Odparła:
- Aronda... mam osiemnaście lat. Przed tym budynkiem widzę targowisko. Wiele koszy... są
noszone na plecach. Mieszkamy w dolinie... Tam nie ma wody. Jest rok 1863 przed
Chrystusem. Okolica jest pustynna, piaszczysta, jest gorąco. Nie ma rzeki, mamy tylko
jedną studnię. Woda spływa z gór w doliny.
Kiedy mi jeszcze podała kilka dalszych szczegółów topograficznych, poleciłem, żeby się
przeniosła o kilka lat w przód i powiedziała, co widzi.
- Drzewa i kamienną drogę. Coś się gotuje w ogniu. Mam blond włosy. Noszę długą, szorstką
brązową suknię i sandały. Mam dwadzieścia pięć lat. Mam córeczkę, której na imię jest Kleastra...
To Rachel. [Rachel jest bratanicą Katarzyny, są bardzo ze sobą zżyte]. Jest bardzo gorąco.
Byłem zdumiony. Poczułem dziwny ucisk w żołądku, zrobiło mi się zimno. To, co opisywała, jej
wspomnienia, były bardzo wyraźne. Wcale nie były naciągane. Imiona, daty, opisy ubrania, drzewa -
wszystko widziała bardzo wyraźnie! Co się działo? Jak to dziecko mogło być teraz jej bratanicą?
Byłem całkowicie zagubiony. Jako psychiatra zbadałem tysiące pacjentów, wielu z nich pod
działaniem hipnozy, ale nigdy dotąd nie napotkałem na coś tak fantastycznego, nawet w
opisywanych mi snach. Poleciłem jej, żeby przesunęła się w czasie i opowiedziała o swej śmierci. Nie
bardzo wiedziałem, jak przeprowadzać wywiad z kimś, kto znajdował się najwyraźniej w
świecie fantazji albo wspomnień, ale musiałem dotrzeć do tych jej bolesnych przeżyć, które mogły
być przyczyną stanów lękowych oraz innych symptomów. A zdarzenia związane z okolicznościami
jej śmierci mogły być bardzo bolesne, ponieważ powódź a może fala przypływu, zniszczyła wieś.
— Wielkie fale wyrywają drzewa, nie ma gdzie uciekać. Jest zimno, woda jest zimna. Chcę
ratować swoje dziecko, ale nie mogę... mogę tylko mocno tulić je do siebie. Tonę, dusi mnie woda.
Nie mogę oddychać, nie mogę przełknąć... woda jest słona. Woda wyrywa mi dziecko z objęć. —
Katarzyna opowiadając to, co widzi, ledwie łapała powietrze, miała trudności z oddychaniem.
Nagle jej ciało całkowicie się odprężyło, oddech stał się głęboki, równy. — Widzę chmury... Jest ze
mną moje dziecko oraz inni mieszkańcy wioski. Widzę swego brata.
Odpoczywała, jej życie się skończyło. Nadal była w głębokim transie. Byłem zaskoczony!
Poprzednie wcielenie? Reinkarnacja? Mój kliniczny umysł mówił mi, że ona nie fantazjuje, że
nie wymyśliła tej opowieści. Jej myśli, często zmieniający się wyraz twarzy, troska o
szczegóły, wszystko to było całkiem inne niż wtedy, kiedy była w pełni świadomości, ale ani stan
jej psychiki, ani struktura charakterologiczna nie tłumaczyły tych rewelacji. Schizofrenia? Nie,
nigdy nie miała żadnych zaburzeń świadomości ani urojeń. Kiedy była przytomna, nigdy nie
miała halucynacji słuchowych ani wzrokowych, w ogóle żadnych objawów psychotycznych. Nie
miała przywidzeń, nigdy też nie traciła kontaktu z rzeczywistością. Nie miała wielorakiej czy
rozszczepionej osobowości. Była tylko jedna Katarzyna i jej świadomy umysł w pełni zdawał
sobie z tego sprawę. Nie miała tendencji socjopatycznych. Nie była aktorką. Nie zażywała
narkotyków ani nie przyjmowała substancji halucynogennych. Alkoholu piła minimalnie. Nie
miała schorzeń ani neurologicznych, ani psychicznych, które mogłyby wyjaśnić to niezwykle
żywe, bezpośrednie przeżycie w stanie hipnozy.
Były to swego rodzaju wspomnienia, ale skąd się wzięły? Miałem wewnętrzne przekonanie, że
natrafiłem na coś, o czym bardzo niewiele wiedziałem, a mianowicie na reinkarnację i wspomnienia z
poprzedniego wcielenia. Ale to niemożliwe, mówiłem sobie, a utwierdzał mnie w tym mój umysł
naukowca. Ale to coś działo się na moich oczach. Nie mogłem ani tego wyjaśnić, ani zaprzeczyć
realności zjawiska.
- Proszę, mów dalej — powiedziałem nieco zdenerwowany, ale też zafascynowany tym, czego
byłem świadkiem. — Czy pamiętasz coś jeszcze?
Pamiętała fragmenty swoich dwóch innych wcieleń.
— Mam na sobie suknię z czarną koronką i czarną koronkę na głowie, mam ciemne, nieco
posiwiałe włosy. Jest rok 1756 [po Chrystusie]. Jestem Hiszpanką. Na imię mi Luiza, mam
pięćdziesiąt sześć lat. Właśnie tańczę, inni wokół też tańczą. [Długa przerwa]. Jestem chora. Mam
gorączkę, zimne poty... Wiele osób choruje, umiera... Lekarze nie wiedzą, że to jest z wody. -
Poleciłem jej przenieść się w przyszłość. — Odzyskałam zdrowie, ale ciągle boli mnie głowa, bolą
oczy... ciągle boli mnie głowa z powodu gorączki, wody... Wiele osób umiera.
Potem wyznała, że w tym wcieleniu była prostytutką, ale nie podała mi tej informacji, gdyż się
wstydziła. Najwidoczniej podczas hipnozy Katarzyna potrafiła cenzurować niektóre przekazywane
wspomnienia.
Ponieważ rozpoznawała swoją bratanicę w starożytnym Egipcie, impulsywnie spytałem, czy
byłem obecny w którymś z jej wcieleń? Ciekawiło mnie, jaka była w nich moja rola (jeśli była).
Odpowiedziała szybko, w
przeciwieństwie do poprzednich bardzo powolnych i z namysłem
relacjonowanych wspomnień:
— Jesteś moim nauczycielem, siedzisz na występie skalnym. Uczysz nas z książek. Jesteś stary,
całkiem siwy. Nosisz białą suknię, togę ze złotą lamówką. Nazywasz się Diogenes. Uczysz nas
symboli, o trójkątach. Jesteś bardzo mądry,- ale ja tego nie rozumiem. To się dzieje w roku 1565
przed Chrystusem. (Działo się to mniej więcej dwieście lat przed słynnym greckim cynikiem,
filozofem Diogenesem. Imię to było wówczas dość powszechne.)
Pierwszy tego rodzaju seans skończył się. Następne miały być jeszcze bardziej
zdumiewające.
Po wyjściu Katarzyny i przez następne kilka dni za stanawiałem się nad szczegółami jej
hipnotycznej wędrówki w przeszłość. To było naturalne z mojej strony. Nawet po „normalnej"
terapii niewiele uchodziło mojej obsesyjnej analizie, a ten seans w żadnym razie nie był
„normalny". W dodatku byłem bardzo sceptycznie nastawiony do życia po śmierci,
reinkarnacji, przeżyć „spoza ciała" i zjawisk pokrewnych. Ostatecznie — rozważała logiczna
część mego umysłu — mogła to sobie wymyśleć. Nie byłem przecież w stanie sprawdzić żad-
nego z jej stwierdzeń ani opisów. Ale nurtowała mnie także inna myśl. Miej otwarty umysł
— mówił mi rozsądek, prawdziwa nauka opiera się na obserwacji. „Wspomnienia"
Katarzyny mogą n i e być wytworem imaginacji. Może się w tym kryć coś więcej, niż widzi
oko, czy postrzega któryś inny zmysł. Pilnie wszystko obserwuj. Zbierz więcej danych.
I jeszcze jedna myśl dręczyła mnie. Czy Katarzyna tak łatwo ulegająca strachom i lękom, zdecyduje
się raz jeszcze poddać hipnozie? Postanowiłem, że nie będę do niej dzwonił. Niech ona także
przetrawi to doświadczenie. Zaczekam do przyszłego tygodnia.
Rozdział trzeci
Tydzień później Katarzyna przyszła do mnie na następny seans. Wyglądała prześlicznie i była w
świetnym nastroju. Na wstępie z radością stwierdziła, że zniknął strach przed utonięciem, który
prześladował ją całe życie. Zmniejszyła się też obawa uduszenia. Już nie budziła się w nocy z
koszmaru, że zawala się pod nią most. Chociaż pamiętała szczegóły swych dawnych wcieleń, nie
przyswoiła w pełni całego materiału.
Wiara w dawne wcielenia, w reinkarnację, była niezgodna z jej światopoglądem, a mimo to jej
wpomnienia były tak żywe, obrazy, dźwięki i zapachy tak wyraźne, przekonanie, że naprawdę tam
była, tak mocne i bezpośrednie, iż czuła, że musiało tak kiedyś być. I dla tego nie wątpiła w te
przeżycia, były one zbyt wyraźne. Nadal jednak martwiła się, jak to pogodzić z wiarą, w której
została wychowana, z jej zasadami.
Podczas minionego tygodnia przejrzałem mój podręcznik z wykładów religioznawstwa
porównawczego, jakie miałem podczas drugiego roku studiów na Uniwersytecie Columbia. W
Starym i Nowym Testamencie były jednak wzmianki o reinkarnacji. Ale w Roku Pańskim 325
rzymski cesarz Konstantyn Wielki wraz ze swą matką Heleną usunął je z Nowego Testamentu.
Drugi Sobór w Konstantynopolu, w 553 roku, wyraził na to zgodę i ogłosił wiarę w reinkarnację
za herezję. Najwidoczniej obawiano się, iż może ona osłabić rosnącą potęgę Kościoła, dając ludziom
zbyt wiele czasu na poszukiwanie zbawienia. Jednak istniały fakty: wczesny Kościół przyjął pojęcie
reinkarnacji. Wcześni gnostycy z Aleksandrii, Orygenes, święty Jeremiasz i wielu innych wierzyło
w to, że przedtem żyli i żyć będą ponownie.
Jednak ja nigdy nie wierzyłem w reinkarnację, nawet nie zaprzątałem sobie tym głowy. Chociaż
moje wczesne religijne wychowanie nauczyło mnie, że istnieje jakaś nieokreślona „dusza" po śmierci,
nie bardzo w to wierzyłem.
Bylem najstarszy z czworga rodzeństwa. Należeliśmy do konserwatywnej żydowskiej synagogi w
miejscowości Red Bank, małym miasteczku w stanie New Jersey, leżącym niedaleko Atlantyku. W
rodzinie naszej byłem dyplomatą i rozjemcą. Mój ojciec najbardziej z nas wszystkich przestrzegał
nakazów religijnych i traktował to bardzo poważnie, jak zresztą wszystko w życiu. Bardzo łatwo
przejmował się konfliktami rodzinnymi, a wtedy usuwał się na bok, mnie zostawiając przy-
wrócenie zgody. Chociaż okazało się to świetnym treningiem dla obranego przeze mnie zawodu
psychiatry, tak jak teraz na to patrzę, dzieciństwo moje było trudne, obarczone nadmierną
odpowiedzialnością. W wyniku tego stałem się bardzo poważnym młodzieńcem, który przywykł
brać na swoje barki zbyt wielkie ciężary.
Matka zawsze była bardzo spontaniczna w okazywaniu swych uczuć. Bardziej prostoduszna niż
mój ojciec, impulsywnie dzieliła ze swymi dziećmi ich przeżycia: winę, cierpienie, zakłopotanie,
przy tym była bardzo pogodna i zawsze mogliśmy liczyć na jej miłość i pomoc.
Ojciec pracował jako fotograf przemysłowy i choć nigdy nie brakowało u nas dobrego jedzenia,
z pieniędzmi było krucho. Mój najmłodszy brat Piotr urodził się, kiedy miałem dziewięć lat.
Musieliśmy się pomieścić w sześcioro w naszym małym mieszkaniu na parterze z dwoma
sypialniami.
Życie w nim było nerwowe i hałaśliwe, a ja szukałem ucieczki w książkach. Czytałem mnóstwo,
kiedy nie grałem w baseball i koszykówkę, które w dzieciństwie również były moją życiową pasją.
Wiedziałem, że wykształcenie jest jedyną drogą, która wyprowadzi mnie z tego małego bez
perspektyw, choć nawet miłego miasteczka, i dlatego zawsze w mojej klasie byłem pierwszym albo
drugim uczniem.
W okresie, kiedy otrzymałem stypendium Uniwer sytetu Columbia, byłem poważnym i bardzo
pracowitym młodzieńcem. Na wyższej uczelni również powiodło mi się. Specjalizowałem się w
chemii i skończyłem studia z wyróżnieniem. Postanowiłem wybrać psychiatrię, ponieważ ta
dziedzina łączyła moje zainteresowanie nauką z fascynacją działaniem ludzkiego umysłu. Poza tym
dzięki medycynie mogłem wyrazić moje współczucie i troskę dla innych ludzi. W tym też czasie
spotkałem Carole podczas letnich wakacji w górach Catskill, gdzie w hotelu pracowałem jako
pomocnik kelnera, a ona była tam gościem. Od pierwszego wejrzenia poczuliśmy do siebie wielką
sympatię, byliśmy sobie bliscy. Najpierw zaczęliśmy korespondować, potem spotykać się, wreszcie
zakochaliśmy się i kiedy byłem w Columbii na drugim roku, nastąpiły zaręczyny. Carole była
inteligentna i piękna. Wszystko zdawało się układać wspaniale. Rzadko kiedy młodzi ludzie
interesują się życiem i śmiercią albo życiem po śmierci, i ja nie byłem tu wyjątkiem. Obrałem drogę
kariery naukowej i nauczyłem się rozumować w logiczny, pozbawiony uczuć, empiryczny sposób.
Studia medyczne i praca adiunkta na Uniwersytecie Yale jeszcze bardziej utwierdziły mnie w
tym stylu myślenia. Pracę dyplomową pisałem na temat chemii mózgu i roli neurotransmiterów,
które są chemicznymi przenośnikami w tkance mózgowej.
Dołączyłem do nowej grupy psychiatrów-biologów, którzy łączyli tradycyjne techniki i teorie
psychiatryczne z nową wiedzą o chemii mózgowej. Napisałem wiele prac naukowych, miałem
wykłady na miejscowych i ogólnoamerykańskich sympozjach i stałem się w tej dziedzinie
specjalistą dużej klasy. Byłem przy tym nieco jednotorowy, nazbyt gorliwy i nieustępliwy, ale
można to poczytać jako zalety lekarza. Sądziłem, że jestem w pełni przygotowany, żeby leczyć
każdego pacjenta, który przyjdzie po poradę do mego gabinetu.
I oto nagle Katarzyna stała się Arondą, dziewczyną, która żyła w roku 1863 przed Chrystusem. A
może było jakieś inne wytłumaczenie? I oto zjawiła się u mnie znowu, wesoła jak nigdy
przedtem.
Moje obawy, że nie zechce dalej stosować dotychczasowej terapii, od razu się rozwiały, była
gotowa poddać się hipnozie i szybko zapadła w trans.
— Rzucam wianki z kwiatów na wodę. To wielka uroczystość. Włosy mam blond, splecione
w warkocz. Noszę brązową suknię wyszywaną złotą nitką i sandały. Ktoś umarł, ktoś należący do
rodziny królewskiej... matka. Jestem służącą w rodzinie królewskiej i zajmuję się jedzeniem...
Kładziemy ciała do solanki na trzydzieści dni, kiedy wyschną, usuwamy wewnętrzne organy.
Czuję zapach tych ciał. Spontanicznie wcieliła się znowu w Arondę, ale tym razem na innym etapie,
kiedy obowiązkiem jej było przygotowywanie ciał po śmierci. - Widzę ciała w oddzielnie
stojącym budynku — mówiła dalej Katarzyna. — Owijamy je. Dusza przechodzi do innego
świata. Każdy zmarły zabiera ze sobą to, co do niego należało, żeby być przygotowanym do
następnego, lepszego życia. — To, co mówiła, przypominało egipską koncepcję śmierci i życia po
niej, całkiem różną od naszych wierzeń. Wedle tej religii zmarły mógł zabrać na tamten świat swoją
własność.
Urwała, żeby odpocząć. Trwało to kilka minut, nim cofnęła się w bardzo odległe czasy.
— Widzę lód, wiszący w jaskini... skały... — Niezbyt dokładnie opisała ciemne i nędzne
schronienie i wyraźnie była zmieszana. Potem opisała, jak widzi siebie: — Jestem brzydka,
brudna, śmierdzę. — I może dla tego przeniosła się w inne czasy. — Widzę jakieś budowle i wóz z
kamiennymi kołami, mam ciemne włosy czymś przykryte. Wieziemy słomę. Jestem wesoła.
Siedzę obok ojca... Przytula mnie. To jest... to jest Edward [pediatra, który tak nalegał, żeby
Katarzyna przyszła do mnie]. To on jest moim o j c e m. Mieszkamy w dolinie, gdzie rosną
drzewa. To oliwki i figowce. Ludzie piszą na papierze. Stawiają na nim śmieszne znaczki, podobne
do liter. Ludzie piszą całymi dniami, powstaje biblioteka. Jest rok 1536 przed Chrystusem. Ziemia
tu jest nieurodzajna. Mój ojciec nazywa się Perseusz.
Rok się nie zgadzał, ale byłem pewien, że jest w tym samym wcieleniu, o którym opowiadała
podczas seansu tydzień temu. Powiedziałem, żeby poszła naprzód w czasie, pozostając jednak w
tym samym wcieleniu.
- Mój ojciec cię zna [ma na myśli Diogenesa]. Obaj rozmawiacie o zbiorach, prawie i rządzie.
On mówi, że ty jesteś bardzo mądry i że ja powinnam ciebie słuchać. — Jeszcze bardziej kazałem
jej posunąć się naprzód w czasie. — On [ojciec] leży w ciemnym pokoju. Jest stary i chory.
Bardzo mi zimno... Jestem całkiem pusta wewnętrznie. — I przeszła do własnej śmierci. — Teraz
jestem stara i bardzo słaba. Przy moim łóżku czuwa córka. Mój mąż już umarł. Są też moje
wnuki i zięć. Dużo w tej izbie obecnych jest ludzi.
Tym razem śmierć miała spokojną. Po chwili uniosła się w powietrze. To mi przypomniało
relacje dr. Raymonda Moody'ego o ludziach, którzy byli na progu śmierci. Jego pacjenci także
mówili o unoszeniu się i o tym, że następnie zostali „wciągnięci" do swego ciała. Kilka lat
temu czytałem jego książkę i teraz postanowiłem do niej wrócić. Ciekaw byłem, czy Katarzyna
pamięta coś więcej o tym, co działo się tuż po jej
śmierci, ale ona powiedziała tylko: „Po prostu
unoszę się". Obudziłem ją i tak skończył się ten seans.
Postanowiłem zaspokoić swój głód naukowy na temat reinkarnacji i zacząłem grzebać w
medycznych bibliotekach. Przestudiowałem prace dr. medycyny lana Stevensona, cenionego
profesora psychiatrii na Uniwersytecie Wirginia, który opublikował bardzo wiele prac z
dziedziny literatury psychiatrycznej. Dr Stevenson zebrał ponad dwa tysiące przypadków dzieci
pamiętających zdarzenia i przeżycia z innego wcielenia. Wiele z nich w transie hipnotycznym
przejawiało znajomość obcych języków, których w ogóle nie znało. Jego opisy poszczególnych
przypadków są bardzo dokładnie naukowo opracowane i godne uwagi.
Przeczytałem również świetne opracowanie Edgara Mitchella. Z wielkim zainteresowaniem
przejrzałem publikacje Uniwersytetu Duke i prace prof. C. J. Ducasse z Uniwersytetu Brown, jak
również z uwagą przeczytałem prace, które opublikowali: dr Martin Ebon, Helen Wambach, dr
Gertrudę Schmeidler, dr Frederick Lenz i dr Edith Fiore. A im więcej czytałem, tym więcej
chciałem czytać. Zacząłem zdawać sobie sprawę, że choć uważałem siebie za człowieka dobrze
wykształconego w każdej dziedzinie dotyczącej naszego umysłu, moja wiedza była bardzo
ograniczona. W bibliotekach mnóstwo jest prac badawczych i literatury, o czym wie mało osób.
Wiele tych badań było prowadzonych, weryfikowanych i powtarzanych przez znanych klinicystów i
naukowców. Czyżby wszyscy oni mylili się albo zostali oszukani? Dowodów było mnóstwo, i to
bardzo przekonujących, ale ja nadal wątpiłem. Przekonujące czy nie, trudno mi było w nie
uwierzyć. Oboje z Katarzyną, każde na swój sposób, byliśmy pod głębokim wrażeniem tych seansów.
Stan emocjonalny Katarzyny poprawiał się, a ja rozszerzałem swoje horyzonty umysłowe. Kata-
rzyna, która wiele lat cierpiała na stany lękowe, nareszcie częściowo się od nich uwolniła. Wszystko
jedno, czy były to prawdziwe wspomnienia, czy tylko wytwór jej bujnej fantazji, znalazłem sposób,
żeby jej pomóc, i nie zamierzałem na tym etapie się zatrzymać.
Myślałem o tym wszystkim przez krótki moment, kiedy Katarzyna zapadała w trans na
początku następnego seansu. Podczas wstępnej rozmowy opowiedziała mi o śnie, w którym bawiła
się w jakąś grę na starych kamiennych schodach, gdzie znajdowała się szachownica z otworami. Sen
był niezwykle wyrazisty. Powiedziałem jej, żeby cofnęła się poza normalne granice cz a su i
pr z es t r z eni i sp r a wdz i ł a , c z y sen m ia ł swe źródło w jakimś jej poprzednim wcieleniu.
— Widzę schody prowadzące do wieży... znajdującej się ponad górami, ale widzę także morze.
Jestem chłopcem... Mam jasne włosy... dziwne włosy. Moim ubraniem są zszyte brązowe i białe
skóry zwierzęce. Na szczycie wieży znajduje się kilku mężczyzn, obserwują... to są strażnicy. Są
brudni. Grają w jakąś grę podobną do szachów, ale to nie są szachy. Deska jest okrągła, a nie
kwadratowa. Grają ostrymi jak sztylety pionkami, które pasują do otworów. Te pionki zakończone
są zwierzęcymi głowami. Ta kraina to Kirustan [wymowa fonetyczna] w Niderlandach, około roku
1473.
Spytałem ją o nazwę miejscowości, w której żyła, i czy może zobaczyć albo usłyszeć rok.
— Jestem teraz w nadmorskim porcie. Widzę tu fortecę... i wodę. Widzę też chatę... moja
matka gotuje w glinianym garnku. Nazywam się Johan.
W swej relacji zbliżała się do śmierci. W tej fazie naszych seansów nadal starałem się znaleźć
jakieś bolesne wydarzenia, które albo spowodowały, albo wyjaśniłyby jej obecne symptomy. Jeśli
nawet te niezwykle wyraźne obrazy były wytworem jej fantazji, a wcale nie byłem tego taki pewien,
wszystko, w co wierzyła, albo co uważała za prawdę, nadal mogło być przyczyną jej dolegliwości.
Niektórzy ludzie nie pamiętają, czy ból przeżyty w dzieciństwie naprawdę wtedy się wydarzył, czy
tylko we śnie, jednak wspomnienie urazu nęka ich nawet w dorosłym życiu.
Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie w pełni sprawy, jak wielkie znaczenie mają codziennie
powtarzające się zjawiska, na przykład ustawiczna krytyka rodzicielska, które mogą zadać większe
rany psychiczne niż jeden dotkliwy uraz. Tego rodzaju wpływy trudniej jest najpierw przypomnieć
sobie, a potem wymazać z pamięci, ponieważ są wpisane w codzienne tło naszego życia. Stale
krytykowane dziecko może tak samo utracić wia rę w siebie i poczucie własnej wartości, jak to,
które pamięta jedno straszne upokorzenie, przeżyte konkretnego dnia. Dziecko z bardzo biednej
rodziny, które codziennie jest niedożywione, może cierpieć na te same psychologiczne problemy jak
to, które tylko raz było bliskie śmierci głodowej. Wkrótce zrozumiałem, że codzienne regularne
występowanie negatywnych wpływów trzeba traktować i rozwiązywać z taką samą troską, jaką się
poświęca jednemu niezwykle bolesnemu zdarzeniu.
Katarzyna znowu zaczęła mówić:
Widzę łodzie, podobne do kanu, kolorowo pomalowane. Jesteśmy uzbrojeni we włócznie,
proce, łuki i strzały. Na łodziach ludzie mają dziwne duże wiosła... wszyscy muszą wiosłować.
Możemy zginąć, ściemnia się. Nie ma świateł. Boję się. Są też inne łodzie. [Najwidoczniej szykował
się napad.] Boję się zwierząt. Śpimy na brudnych, śmierdzących skórach zwierzęcych. Jesteśmy
zawszeni. Mam śmieszne buty, wyglądają jak worki... związane w kostkach... ze skór zwierzęcych.
[Długa przerwa.] Moja twarz jest gorąca od ognia. Nasi ludzie zabijają tych innych, ale ja nie. Ja
nie chcę zabijać. W ręku trzymam nóż.
Nagle zaczęła bełkotać, z trudem chwytać oddech. Powiedziała, że nieprzyjacielski wojownik
chwycił ją z tyłu za kark i poderżnął jej gardło nożem. Przed śmiercią zobaczyła twarz swego
zabójcy. To był Stuart. Wtedy wyglądał inaczej, ale ona wiedziała, że to on. Johan zmarł w wieku
dwudziestu jeden lat.
W chwilę później unosiła się nad swoim ciałem, bardzo przejęta obserwując to, co działo się w
dole. A następnie odpłynęła w stronę chmur. Nagle poczuła, że została wciągnięta w „małą ciepłą"
przestrzeń. Wkrótce miała się urodzić.
— Ktoś mnie trzyma -- wyszeptała powoli i jakby sennie — ktoś, kto pomagał przy moich
narodzinach.
Ona ma na sobie zieloną suknię i biały fartuch, ma białe nakrycie głowy zagięte na
rogach. W pokoju są śmieszne okna... z wielu części. Dom zbudowany jest z kamienia. Moja
matka ma długie ciemne włosy. Chce mnie wziąć na ręce, jest w śmiesznej długiej nocnej koszuli,
która mnie drapie. Jak miło jest znowu być w słońcu i cieple. .. To... to ta sama mat ka,
jaką mam teraz!
Podczas poprzedniego seansu prosiłem Katarzynę, żeby w swoich wcieleniach starannie
przyglądała się ważniejszym ludziom, po to, by mogła zidentyfikować ich jako osoby istotne w jej
obecnym życiu. Zdaniem wielu autorów dusze tworzące grupy starają się wielokrotnie razem
wcielać, współdziałając w ten sposób dla swojej karmy
1
, żeby spłacić dług zaciągnięty wobec
innych ludzi i samych siebie lub żeby zdobyć nową wiedzę duchową w trakcie licznych
reinkarnacji.
1
Karma — w buddyzmie i hinduizmie suma etycznych skutków dobrych albo złych myśli, słów i uczynków człowieka,
wyznaczająca jego los w nowej reinkarnacji, a potem kolejno w dalszych, do czasu osiągnięcia pełnego wyzwolenia. (W.
Kopaliński, Słownik mitów i tradycji kultury. Warszawa 1985, s. 466)
Kiedy starałem się zrozumieć ten dziwny, tak spektakularny dramat, który odgrywał się na moich
oczach, niedostępny dla reszty świata, w moim spokojnym, słabo oświetlonym gabinecie
lekarskim, postanowiłem sprawdzić tę informację. Pragnąłem zastosować tę samą naukową
metodę, której tak rygorystycznie przestrzegałem w trakcie moich badań podczas minionych
piętnastu lat, po to, by ocenić ten niezwykły materiał przekazywany mi ustami Katarzyny.
A Katarzyna między seansami zaczęła przejawiać coraz większą wrażliwość, coraz większą
intuicję wobec ludzi i zdarzeń. W trakcie hipnozy często zdarzało się, że uprzedzała moje pytania.
Wiele z jej snów miało cechy przepowiedni lub przeczuć.
Któregoś dnia, kiedy przyjechali do niej z wizytą rodzice, ojciec wyraził wątpliwości co do jej
nowo odkrytych uzdolnień. Żeby mu dowieść, że mówi prawdę, Katarzyna wzięła go na wyścigi.
Tutaj na jego oczach w każdej gonitwie wskazywała konia, który zwyciężał. Ojciec był całkowicie
tym oszołomiony. Kiedy zaś dowiodła swych możliwości, wszystkie pieniądze, jakie wygrała w tym
dniu, oddała pierwszemu biedakowi, jakiego spotkała po drodze. Intuicyjnie czuła, że ta nowa
siła duchowa nie może służyć jej korzyściom materialnym. Dla niej miało to o wiele większe znacze-
nie. Opowiedziała mi później, że sukces, jaki wtedy odniosła, przestraszył ją, ale że była tak
szczęśliwa z powodu postępów, jakie zrobiła, iż zamierzała w dalszym ciągu wracać w przeszłość.
Byłem jednocześnie zdumiony i zafascynowany jej niezwykłymi uzdolnieniami, zwłaszcza tymi,
które objawiła na wyścigach konnych. To był namacalny dowód. Wygrała w każdej gonitwie. To
nie był zbieg okoliczności. Coś niezwyk łego wydarzyło się w ciągu ostatnich kilku tygodni, a ja za
wszelką cenę starałem się zachować właściwą perspektywę. W każdym razie nie mogłem temu
zaprzeczyć. A jeśli jej uzdolnienia były prawdziwe i dostarczały
namacalnych dowodów, to czyż
wspomnienia z poprzednich wcieleń również nie mogły być prawdziwe?
Teraz wróciła do wcielenia, w którym się właśnie urodziła. Było ono znacznie bliższe naszym
czasom, ale nie potrafiła sprecyzować roku. Na imię miała Elżbieta.
— Jestem teraz starsza, mam brata i dwie siostry. Siedzimy przy stole... Obecny jest mój ojciec...
to Edward [pediatra, który raz jeszcze objawia się jako jej ojciec]. Moja matka i ojciec znowu się
kłócą. Na stole stoi fasola i ziemniaki. Ojciec się gniewa, bo jedzenie jest zimne. Bardzo głośno się
kłócą. Ojciec stale pije... Uderza matkę. [Katarzyna mówi to z przerażeniem, wyraźnie trzęsie się.]
Odtrąca dzieci. Nie jest taki jak dawniej, to nie ten sam człowiek. Nie lubię go. Chciałabym, żeby
sobie poszedł. — Mówiła to jak dziecko.
Pytania, jakie jej zadawałem podczas tych seansów, różniły się całkiem od tych, które zadawałem
podczas konwencjonalnej psychoterapii. Dla Katarzyny byłem raczej przewodnikiem i próbowałem w
ciągu tej godziny czy dwóch, dokonać przeglądu jednego jej życia, szukając bolesnych przeżyć i
dotkliwych zdarzeń, mogących wyjaśnić obecne dolegliwości. Terapia konwencjonalna prowadzona
jest znacznie wolniej i bardziej szczegółowo. Każde słowo, jakie powie pacjent, trzeba przeanali-
zować pod kątem niuansów i ukrytych znaczeń. Każdy grymas twarzy, każdy gest, każdą zmianę
intonacji w głosie trzeba zauważyć i zinterpretować, każdą reakcję uczuciową dokładnie zbadać, a
wzorce zachowań złożyć w całość. Jednak u Katarzyny lata mijały w ciągu paru minut. Seanse z nią
przypominały prowadzenie
wyścigowego wozu z maksymalną szybkością... i jedno czesnym
szukaniem czyjejś twarzy w tłumie.
Skierowałem znów moją uwagę na Katarzynę i poprosiłem, żeby przesunęła się naprzód w
czasie.
- Jestem teraz mężatką. W naszym domu jest jeden bardzo duży pokój. Mój mąż ma jasne
włosy. Nie znam go. [To znaczy, że nie występował w obecnym życiu Katarzyny.] Dotąd nie
mamy dzieci... Jest dla mnie bardzo dobry. Bardzo się kochamy i jesteśmy szczęśliwi.
— Najwyraźniej udało jej się oderwać od prześladowań w rodzinnym domu. Spytałem, czy może
zidentyfikować miejsce, w którym mieszkała.
- Brennington? — szepnęła Katarzyna z wahaniem. —
Widzę książki w śmiesznych starych
okładkach. Jedna, największa zamyka się na rzemień. — I w tym miejscu wypowiedziała
kilka słów, których nie zrozumiałem. Czy były w języku gaelickim, czy nie, nie mam
pojęcia.
— Mieszkamy w głębi lądu, niezbyt blisko morza. Hrabstwo... Brennington? Widzę farmę, są
tu świnie i jagnięta. To nasza farma. — Poszła w przód w czasie.
—
Mamy dwóch synów... Starszy ma się żenić. Widzę dzwonnicę kościelną... bardzo starą
kamienną budowlę.
—
Nagle Katarzyna poczuła ból głowy i dotknęła ręką lewej skroni. Powiedziała mi, że upadła na
kamiennych schodach, ale nic się jej nie stało. Umarła jako staruszka w swoim łóżku, otoczona
przez rodzinę.
Znowu opuściła swoje ciało po śmierci, ale tym razem nie była tym zdumiona ani
zaniepokojona.
- Widzę jasne światło, jest wspaniałe, czerpię energię tego światła. — Odpoczywała po śmierci
pomiędzy dwoma wcieleniami. W ciszy mijały minuty. Nagle odezwała się, ale nie powoli,
szeptem, jak zawsze dotąd. Jej głos był teraz ochrypły i głośny, mówiła bez wahania:
— Naszym zadaniem jest uczyć się, stać się podobnymi do Boga poprzez wiedzę. Wiemy tak mało.
Dzięki wiedzy zbliżamy się do Boga i wtedy możemy odpocząć. Potem znowu wracamy, by uczyć
innych i pomagać im.
Zaniemówiłem. Oto była lekcja po jej śmierci, w stanie między wcieleniami. Jakie było źródło
tego materiału? To oświadczenie było całkiem nie w stylu Katarzyny. Nigdy tak nie mówiła, nie
używała takich słów, takiej frazeologii. Nawet ton jej głosu był całkiem inny. W tym momencie nie
zdawałem sobie sprawy, że choć Katarzyna wypowiedziała te słowa, nie były to jej myśli. Ona
powtarzała to, co zostało jej powiedziane. Później jako źródło podała Mistrzów, wysoko
ewoluowane dusze pozbawione ciała, które przez nią mogły przemawiać do mnie. Katarzyna nie
tylko potrafiła cofać się w czasie do swych poprzednich wcieleń, ale teraz stała się przekaźnikiem
wiedzy zza świata. Cudowna wiedza. Z trudem próbowałem zachować obiektywizm.
Zostały wprowadzone nowe wymiary. Katarzyna nigdy nie czytała książek ani dr Kubler-Ross,
ani dr. Raymonda Moody'ego, którzy pisali o przeżyciach na progu śmierci. Nigdy nie czytała
Tybetańskiej Księgi Umarłych, a mimo to mówiła o przeżyciach opisanych w tych książkach. Był to
swego rodzaju dowód. Gdyby tylko było więcej faktów, namacalnych dowodów, które mógłbym
zweryfikować. Mój sceptycyzm osłabł, ale jeszcze istniał. Może o badaniach dotyczących
stanów na progu śmierci czytała w jakimś magazynie albo widziała w telewizji audycję temu
poświęconą. Choć z całą stanowczością twierdziła, że świadomie nic takiego nie pamięta, szczegóły
mogła jednak zachować w podświadomości. Ale ona teraz poszła dalej niż wspomniane prace i
przekazała przesłanie ze stanu między wcieleniami. O, gdybym tylko miał więcej faktów!
Po przebudzeniu Katarzyna, jak zawsze, pamiętała szczegóły swych dawnych wcieleń. Jednak
nie mogła sobie przypomnieć niczego, co się zdarzyło po jej śmierci jako Elżbiety. W przyszłości też
nigdy nie pamiętała żadnych szczegółów ze stanów pośrednich między wcieleniami.
„Dzięki wiedzy zbliżamy się do Boga." I my kroczyliśmy tą drogą.
Rozdział czwarty
— Widzę kwadratowy biały dom, a przed nim piaszczystą drogę, po której jeżdżą ciągle
mężczyźni na koniach. — Katarzyna mówiła to swoim zwykłym sennym szeptem. — Rosną tu
drzewa... to plantacja, wielki dom jest otoczony mniejszymi domkami, chyba niewolników. To
Południe... Wirginia? — Wydawało się jej, że jest rok 1873. Była dzieckiem.
—
Konie i wielkie zbiory... kukurydzy, tytoniu. — Wraz z resztą służby pracuje w kuchni.
Jest Murzynką i na imię ma Abby. Zesztywniała nagle, miała przeczucie, że w wielkim domu
wybuchnie pożar, potem widziała, jak się spalił. Był już rok 1888, przesunęła się wprzód
o piętnaście lat.
—
Noszę starą suknię, czyszczę lustro na pierwszym piętrze domu, domu z cegły, z oknami...
które mają mnóstwo szybek. To lustro nie jest proste, jest sfalowane i ma gałki na końcach.
Właściciel domu nazywa się James Manson. Nosi śmieszny płaszcz z trzema guzikami i wielki
czarny kołnierz, nosi brodę... nie rozpoznaję go [jako kogoś z obecnego życia Katarzyny].
Traktuje mnie dobrze. Mieszkam w głównym domu, sprzątam pokoje. Jest tu szkoła, ale mnie
nie wolno chodzić do szkoły. Robię także masło!
Katarzyna szeptała wolno, używając prostych słów i przywiązując bardzo wielką wagę do
szczegółów. W ciągu następnych pięciu minut dowiedziałem się, jak się robi masło. Wiedza Abby
na temat robienia masła była również czymś nowym dla Katarzyny. Poleciłem jej przesunąć się w
czasie.
— Jestem z kimś, ale chyba nie pobraliśmy się. Śpimy razem... ale nie zawsze razem mieszkamy.
Lubię z nim być, ale to nic specjalnego. Nie widzę żadnych dzieci. Rosną tu jabłonie, są kaczki.
W oddali widzę innych ludzi. Ja zbieram jabłka. Nie wiem dlaczego oczy mnie pieką. —
Katarzyna wykrzywia twarz w grymasie. Zacisnęła oczy. — To dym. Wiatr wieje w moją stronę...
dym palącego się drzewa. — Zaczęła kaszleć. — Dzieje się teraz dużo, oni wypalają te beczki w
środku... smołują je... żeby były wodoodporne.
Po tym ostatnim, tak bulwersującym seansie, chciałem wrócić do etapu pośredniego. Mieliśmy
już za sobą dziewięćdziesiąt minut, kiedy poznawaliśmy jej życie jako służącej. Po relacji o słaniu
łóżek, o wyrobie masła i wypalaniu beczek pragnąłem czegoś bardziej duchowego. Ale uzbroiłem się
w cierpliwość i naprowadziłem Katarzynę na jej śmierć.
- Z trudem oddycham, tak bardzo mnie boli w piersiach. — Łapała powietrze, wyraźnie
cierpiąc. — Serce też mnie boli, szybko bije. Jest mi bardzo zimno... cała się trzęsę. — Zaczęła drżeć.
— Przy mnie są ludzie, dają coś do picia z liśćmi [herbatę]. Śmiesznie pachnie. Jakiś płyn wcierają mi
w piersi. Gorączka... ale jest mi bardzo zimno. — Umarła spokojnie. Unosząc się pod
sufitem
widziała siebie leżącą na łóżku, była drobną skurczoną szescdziesięcioparoletnią kobietą. Po prostu
unosiła się w powietrzu, czekając, żeby ktoś przyszedł i jej pomógł. Nale ujrzała światło, które ją
pociągało jak magnes. Światło stawało się coraz mocniejsze, coraz bardziej jasne. Czekaliśmy w
milczeniu, minuty wolno upływały. Nagle znalazła się w innym wcieleniu, odległym o tysiące lat od
epoki, w której żyła Abby.
Katarzyna cicho szeptała: — Widzę dużo czosnku wiszącego w otwartej izbie. Czuję go. Ten
czosnek ma oczyścić krew z tego, co w niej złe, a także ciało. Czosnek rośnie także na zewnątrz, w
ogrodzie na samej górze, zioła także tam rosną... I figi, daktyle. Te rośliny pomagają człowiekowi.
Moja matka kupuje czosnek oraz inne zioła. Ktoś w domu jest chory. I jeszcze są takie dziwne
korzenie. Czasem się je wkłada w usta albo w uszy, albo inne otwory ciała. One działają
wewnętrznie.
Widzę starego człowieka z brodą. To uzdrowiciel w wiosce. Mówi, co trzeba robić. Panuje
zaraza... zabija ludzi. Nikogo się nie balsamuje, bo wszyscy boją się zarazić. Umarłych po prostu się
grzebie. Ludzie bardzo cierpią z tego powodu. Uważają, że wskutek tego dusza nie może odejść [jest
to niezgodne z innymi relacjami Katarzyny, o tym co się dzieje po śmierci]. Bardzo dużo ludzi
umarło. Bydło także pada. Woda... powódź... ludzie chorują na skutek powodzi. [Najwyraźniej
zrozumiała, co jest przyczyną epidemii.] Ja także choruję z powodu wody. Boli mnie brzuch.
Tracę tyle wody z organizmu. Jestem nad wodą, mam jej przynieść do
domu. Widzę moją
matkę i braci. Ojciec już umarł. Bracia są ciężko chorzy.
Zatrzymałem się, nim poleciłem jej pójść naprzód w czasie. Byłem zdumiony tym, jak
koncepcja śmierci i życia po niej, zmieniała się wraz z każdym wcieleniem Katarzyny. A mimo to
samą śmierć przeżywała za każdym razem tak samo. Świadoma cząstka jej istoty opuszczała ciało
w momencie śmierci, unosząc się nad nim, a potem była przyciągana do cudownego, będącego
źródłem energii światła. Wtedy czekała na kogoś, kto powinien był przyjść, żeby jej pomóc. Dusza
odchodziła automatycznie. Balsamowanie, uroczystości pogrzebowe czy jakieś inne obrzędy po
śmierci nie miały z tym nic wspólnego. To było automatyczne, nie wymagało żadnych
przygotowań, przypominało po prostu przekroczenie otwartych drzwi.
— Ziemia wokoło jest naga, wysuszona... Nie widzę żadnych gór w pobliżu, po prostu
równina, płaska i sucha. Jeden z moich braci umarł. Ja czuję się lepiej, ale ciągle mnie boli. —
Niestety jednak nie żyła wiele dłużej. — Leżę na sienniku czymś przykryta. — Ciężko
zachorowała i ani czosnek, ani zioła nie uratowały jej od śmierci. Wkrótce unosiła się nad
swoim ciałem, przyciągana dobrze znanym światłem i czekała cierp liwie na przybycie kogoś.
Nagle głowa jej zaczęła powoli ruszać się z boku na bok, jak gdyby śledziła jakąś scenę. Głos jej
znowu był donośny, zachrypnięty.
—
Oni mówią mi, że wielu jest bogów, ponieważ Bóg jest w każdym z nas.
Rozpoznałem ten głos ze stanu między wcieleniami po tej ochrypłości, jak również po zdecydowanie
innym natchnionym tonie tej wypowiedzi.
— Twój ojciec jest tu i twój syn, który jest maleńkim dzieckiem. Twój ojciec mówi, że go poznasz,
ponieważ na imię ma Avrom, a twoja córka ma imię po nim. Umarł na serce. Serce twego syna
także było ważne, gdyż było niedorozwinięte, tak jak u kurczaka. Powodowany miłością uczynił dla
ciebie wielkie poświęcenie. Jego dusza jest na bardzo wysokim etapie... Jego śmierć zadośćuczyniła
za winy rodziców. Chciał także ci dowieść, że medycyna nie mogła uczynić nic więcej, że jej
możliwości są bardzo ograniczone.
Katarzyna przestała mówić, a ja siedziałem oszołomiony w milczeniu, próbując zebrać myśli.
Było mi bardzo zimno.
Katarzyna właściwie nic nie wiedziała o moim życiu osobistym. Na moim biurku stało zdjęcie
mojej córki jako bardzo małej dziewczynki, uśmiechała się radośnie pokazując dwa dolne mleczne
ząbki, obok było zdjęcie mego syna. Poza tym Katarzyna dosłownie nic nie wiedziała o historii
mojej rodziny. Ściśle przestrzegałem zasad psychoterapii. Terapeuta powinien być tabula rasa,
pustą kartą, na której pacjent może zapisywać swoje myśli, uczucia i postawy, które następnie są
analizowane przez terapeutę w ten sposób, by rozszerzały horyzonty umysłu pacjenta. Cały czas
zachowywałem wobec Katarzyny ów terapeutyczny dystans. Znała mnie wyłącznie jako
psychiatrę, nie wiedząc nic o mojej przeszłości ani o życiu rodzinnym.
Największą dla mnie tragedią była nieoczekiwana śmierć pierworodnego syna, Adama, który
zmarł na początku 1971 roku, przeżywszy zaledwie dwadzieścia trzy dni. W dziesięć dni po
przywiezieniu go ze szpitala zaczął mieć trudności z oddychaniem i wymiotować. Bardzo było
trudno postawić diagnozę. „Całkowita anomalia naczyń płucnych z wadą przegrody przedsion-
kowej" — powiedziano nam. — „To się zdarza w przybliżeniu raz na dziesięć milionów urodzeń."
Żyły płucne, które miały dostarczać utlenioną krew z powrotem do serca, były źle umiejscowione,
wchodząc do serca z niewłaściwej strony. To tak jak gdyby jego serce było obrócone do tyłu.
Niezwykle rzadki przypadek.
Nad wyraz ryzykowna operacja na otwartym sercu nie mogła uratować Adama, który zmarł w
parę dni później. Przez wiele miesięcy opłakiwaliśmy śmierć tego dziecka, nasze utracone nadzieje i
marzenia. W rok później urodził się syn Jordan, który ukoił naszą rozpacz.
W okresie choroby Adama zastanawiałem się, czy słusznie zdecydowałem wybierając
psychiatrię. Podczas stażu interna dawała mi wiele satysfakcji i nawet proponowano mi specjalizację
w tej dziedzinie. Po śmierci synka zdecydowałem jednak, że będę się specjalizować w psychiatrii.
Mój ojciec cieszył się doskonałym zdrowiem, aż do ciężkiego ataku serca w roku 1979, kiedy
miał sześćdziesiąt jeden lat. Pierwszy atak przeżył, ale ściana serca była nieodwracalnie uszkodzona
i zmarł w trzy lata później. Było to na blisko dziewięć miesięcy przed pierwszą wizytą
Katarzyny w moim gabinecie.
Ojciec był człowiekiem religijnym, bardziej przywiązanym do obrzędów niż do treści duchowych.
Wolał swoje hebrajskie imię Avrom niż angielskie Alvin. W cztery miesiące po jego śmierci
urodziła się nam córeczka Amy, której nadaliśmy jego imię.
I oto w 1982 w moim cichym zaciemnionym gabinecie usłyszałem głośno wypowiadane fakty z
mego życia, znane tylko mnie. Zanurzyłem się w morzu ponadzmysłowych zjawisk. To było
cudowne. Zadrżałem. Katarzyna nie mogła o tym wiedzieć, bo i gdzie, i od kogo? Skąd mogła
wiedzieć, że mój ojciec nosił hebrajskie imię, że miałem synka, który zmarł w niemowlęctwie na
niezwykle rzadką wadę serca, że wahałem się na temat wyboru specjalizacji, że nadałem mojej
córeczce imię zmarłego ojca. Zbyt wiele było tych prawdziwych co do joty informacji, których stała
się przekazicielką. A jeśli potrafiła ujawnić takie fakty, mogłem się spodziewać dalszych rewelacji. I
przyznam się, że bardzo tego pragnąłem.
- Kto jest tutaj? — wybąkałem. — Kto ci to wszystko mówi?
-
Mistrzowie — szepnęła — przewodnicy duchowi. To oni powiedzieli mi, że w formie
fizycznej żyłam osiemdziesiąt sześć razy.
Oddech Katarzyny uspokoił się, głowa przestała się kiwać z boku na bok. Odpoczywała.
Chciałem dalej kontynuować seans, ale to wszystko, co powiedziała, nadal nie dawało mi spokoju.
Czy naprawdę przeżyła osiemdziesiąt sześć wcieleń? A co z „Mistrzami"? Czy to możliwe? Czy
nasze życie może być kierowane przez
pozbawione fizycznych ciał duchy, które posiadają
ogromną wiedzę? Czy są one stopniami drogi prowadzącej do Boga? Czy tak jest naprawdę? Wobec
tego, co mi oświadczyła, trudno było wątpić, a jednak nadal nie bardzo wierzyłem. Miałem przecież
za sobą lata całe krytycznych naukowych badań. Ale intuicja, serce i rozum mówiły mi, że
Katarzyna odkryła prawdę.
A co z moim ojcem i synem? W jakimś sensie oni nadal żyli, nigdy naprawdę nie umarli.
Przemówili do mnie wiele lat po swej śmierci i dowiedli tego, przekazując bardzo szczegółowe,
osobiste informacje. A jeśli to wszystko było prawdą, czy mój syn był tak bardzo wysoko
rozwinięty duchowo, jak powiedziała Katarzyna? Czy naprawdę zgodził się urodzić nam i potem
umrzeć po dwudziestu trzech dniach, żeby pomóc zmazać przewiny naszej karmy, a przy tym
nauczyć mnie nowego spojrzenia na medycynę i ludzkość, żeby mnie pchnąć w kierunku psychiatrii?
Myśli te bardzo podniosły mnie na duchu. Mimo wewnętrznego chłodu ogarnęło mnie uczucie wielkiej
miłości, silnego związku i zjednoczenia z niebem i ziemią. Jakże rad byłem usłyszeć o synu i ojcu,
których stratę tak boleśnie przeżyłem.
Moje życie już nigdy nie będzie takie jak uprzednio. Jakaś ręka zmieniła nieodwołalnie jego
tok. Rzetelna i sceptyczna interpretacja zjawisk, jakich byłem świadkiem, okazała się słuszna.
Wspomnienia Katarzyny i jej przesłania były prawdziwe. Nie myliłem się w swoich intuicyjnych
przypuszczeniach. Oto miałem fakty, dowody.
Ale mimo to w tej chwili radosnego uniesienia i zrozumienia, nawet w tej chwili mistycznego
przeżycia tak dobrze mi znana logiczna część mego rozumu zgłosiła sprzeciw. A może to tylko
złudzenie albo przejaw jakiejś psychicznej anomalii. Załóżmy, że to jest anomalia, lecz wcale nie
dowodzi istnienia reinkarnacji i Mistrzów Duchowych. Ponadto tym razem wiedziałem lepiej.
Przypomniałem sobie tysiące, odnotowanych w naukowej literaturze przypadków, zwłaszcza te o
dzieciach mówiących obcymi językami, z którymi nigdy nie miały kontaktu, albo o tych, które miały
wrodzone znamiona w miejscach, gdzie kiedyś zadano im śmiertelne rany, o tych dzieciach, które
wiedziały, gdzie były ukryte albo zakopane pewne przedmioty w miejscach odległych o tysiące mil,
dziesiątki lub setki lat temu. Znałem charakter Katarzyny i jej umysłowość. Wiem, jaka była i jaka być
nie mogła. Nie, tym razem nie mogłem się mylić. Dowody były niepodważalne, oczywiste. To była
prawda. Ona potwierdzi to w następnych seansach.
W czasie kolejnych tygodni zapominałem nieraz o pełnym napięcia i niespodzianek klimacie tego
seansu. Wpadłem znowu w zwykły kierat życiowy, troszcząc się jak dawniej o zwykłe codzienne
sprawy. Wracały wątpliwości. Miałem wrażenie, że kiedy nie byłem skoncentrowany tak jak podczas
seansu, wracałem do starych nawyków myślowych, przekonań i sceptycyzmu. Ale wtedy
natychmiast przypominałem sobie: to naprawdę się wydarzyło! Przekonałem się, jak ciężko jest
uwierzyć w takie rzeczy, nie mając osobistych doświadczeń. Doświadczenie jest konieczne, gdyż
intelektualne zrozumienie wspiera ładunkiem emocjonalnego przeżycia, które niestety z czasem
słabnie.
Najpierw nie zdawałem sobie sprawy, dlaczego tak bardzo się zmieniłem. Wiedziałem, że jestem
bardziej spokojny i cierpliwy, a znajomi mówili mi, że wyglądam na wypoczętego i zadowolonego z
życia. Wreszcie doszedłem do wniosku, że przestałem się bać śmierci. Nie bałem się już śmierci ani
swego nieistnienia. Mniej też bałem się utracić moich najbliższych, choć oczywiście bardzo bym
cierpiał nad tym. Jakże potężny jest strach przed śmiercią. W obawie przed nią z ludźmi dzieje się
tyle dziwnych rzeczy: zawierają związki z młodszymi znacznie partnerami, w wieku średnim
przeżywają często głęboki kryzys, przeprowadzają operacje kosmetyczne, mają obsesje na punkcie
sprawności fizycznej, gromadzenia dóbr materialnych, prokreacji, żeby nie zaginęło rodowe
nazwisko, dążą do tego, by coraz młodziej wyglądać i tak dalej, i tak dalej. Okropnie boimy się
własnej śmierci, tak bardzo nawet, że zapominamy o prawdziwym celu naszego życia.
Stałem się też mniej obsesyjny. Nie musiałem już stale siebie kontrolować. Chociaż usiłowałem
być mniej poważny, przemiana w tej materii była dla mnie trudna. Jeszcze wiele musiałem się
nauczyć.
Byłem skłonny uznać rewelacje Katarzyny za prawdopodobne, a nawet prawdziwe. Niezwykłych
faktów dotyczących mego ojca i syna nie mogła poznać za pomocą pięciu zmysłów. Jej zasób
wiedzy i umiejętności świadczył o nadwrażliwości psychicznej. Miałem podstawy, żeby jej wierzyć,
lecz nadal pozostałem ostrożny i sceptyczny wobec tego, co czytałem w popularnej literaturze. Kim
są ci ludzie piszący referaty o różnych nadnaturalnych zjawiskach, o życiu po śmierci oraz innych
paranormalnych wydarzeniach? Czy są wdrożeni w naukową metodę obserwacji i wartościowania?
Mimo tych zadziwiających wspaniałych seansów, jakie odbyłem z Katarzyną, wiedziałem, że mój z
natury krytyczny umysł nadal będzie badać każdy nowy fakt, każdą nową informację. Będę
sprawdzać, czy pasuje do konstrukcji nośnej rosnącej wraz z każdym seansem. Wiedziałem, że
wszystko będę sprawdzać z każdego punktu widzenia, z dokładnością naukowca. Ale mimo to nie
mogłem dłużej zaprzeczać, że ta konstrukcja już istnieje.
Rozdział piąty
Byliśmy ciągle jeszcze w środku seansu. Katarzyna skończyła wypoczywać i zaczęła mówić o
zielonych posągach przed świątynią. Wyrwałem się z moich rozmyślań i zacząłem słuchać. Była w
bardzo odległych czasach, gdzieś w Azji, a ja nadal z Mistrzami. To nie do wiary — pomyślałem —
mówi o poprzednich wcieleni a c h, o r e i n ka r na c j i , a j e dn a k w p or ó wn a n i u z przesłaniami
Mistrzów wydaje się to czymś tak krańcowo różnym, wręcz błahym. Jednak już wtedy uświa-
domiłem sobie, że musi przejść przez jakieś wcielenie, nim opuści ciało i znajdzie się w stanie
przejściowym. Nie mogła osiągnąć tego stanu bezpośrednio. A tylko tam mogła nawiązać kontakt
z Mistrzami.
— Przed wielką świątynią stoją zielone posągi — szeptała cicho. — Na świątyni są ostro
zakończone ozdoby i brązowe kule, prowadzi do niej siedemnaście stopni, w środku jest sala, pali
się tu kadzidło. Obecni tu ludzie są bosi. Głowy mają ogolone, okrągłe twarze i ciemne oczy, są
ciemnoskórzy. Jestem w środku. Zraniłam nogę i przyszłam tu, szukając pomocy. Moja stopa jest
spuchnięta, nie mogę na niej stanąć. Coś w niej tkwi, przyłożyli do niej jakieś liście... dziwne liście...
Zawierające taninę? [Tanina, albo taninowy kwas, który w stanie naturalnym występuje w
korzeniach, drzewie, korze, liściach i owocach wielu roślin, od starożytnych czasów była używana w
medycynie z powodu swoich właściwości tamowania krwi i ściągających.] Najpierw moja stopa
została oczyszczona. Taki jest rytuał przed bogami. Kolano mam spuchnięte. Na całej nodze widzę
ciemne pasy [zakażenie krwi?]. W mojej nodze jest jakaś trucizna. Nadepnęłam na coś. Zrobili dziurę
w stopie i włożyli tam coś bardzo gorącego.
Katarzyna wiła się teraz z bólu. Krztusiła się też, ponieważ dano jej jakiś okropnie gorzki płyn
do wypicia. Był zrobiony z żółtych liści. Wyleczyła się z rany, ale stopa i noga nigdy nie były w
pełni sprawne. Poleciłem jej, by przesunęła się w przyszłość. Ujrzała swoje smutne ubogie życie.
Mieszkała wraz z rodziną w małej jednoizbowej chacie, gdzie nie było nawet stołu. Jedli jakąś
odmianę ryżu, jakby płatki, ale zawsze byli głodni. Szybko się zestarzała, do końca życia cierpiąc
biedę i głód. Czekałem, co dalej, ale widziałem, że Katarzyna jest bardzo wyczerpana. Nim jednak ją
obudziłem, powiedziała mi, że Robert Jarrod potrzebuje mojej pomocy. Nie miałem pojęcia, o kogo
chodzi, ani jak mógłbym pomóc temu człowiekowi. Ale niczego więcej się nie dowiedziałem.
Po przebudzeniu z transu Katarzyna znów pamiętała wiele szczegółów z dawnego wcielenia. Ale
zapomniała wszystko to, co było zaraz po śmierci i w stanie przejściowym. Nie pamiętała też
Mistrzów ani tego, co mówili.
— Katarzyno, co znaczy dla ciebie termin „Mist rzowie"? — spytałem ją. — Myślała, że
chodzi mi o mistrzów w turnieju golfowym!
Stan jej szybko się teraz poprawiał, lecz nadal miała trudności z przyswojeniem sobie koncepcji
reinkarnacji i włączeniem jej do prawd swej wiary. Dlatego postanowiłem nie mówić jej
jeszcze o Mistrzach. Nie bardzo też wiedziałem czy i komu powiedzieć o tym, jak niezwykle
utalentowanym medium jest Katarzyna, i o tym, że potrafi nawiązać kontakt z Mistrzami i
przekazać ich wspaniałą transcendentalną wiedzę.
Po namyśle zdecydowałem poprosić moją żonę Carole, żeby jako świadek wzięła udział w
następnym seansie. A Katarzyna wyraziła na to zgodę. Carole jest z wykształcenia bardzo
uzdolnioną asystentką socjalną, ze specjalizacją w psychiatrii. Chciałem więc usłyszeć jej opinię na
temat tych niezwykłych zjawisk, jakich byłem świadkiem. Kiedy jej opowiedziałem, co Katarzyna mó-
wiła o moim ojcu i naszym synku, Adamie, wyraziła chęć pomocy. Bez trudu notowałem relacje
Katarzyny z jej różnych wcieleń, ponieważ mówiła bardzo wolno, ale kiedy głos zabierali
Mistrzowie, mówiła znacznie szybciej, dlatego postanowiłem wszystko nagrywać na magnetofon.
W tydzień później Katarzyna znów przyszła na seans. Wyraźnie się poprawiła, znacznie mniej się
bała. Ale ja nadal nie wiedziałem, czemu to zawdzięczać. Pamiętała, że utonęła jako Aronda, że
poderżnięto jej gardło jako Johannowi, że jako Luiza padła ofiarą epidemii, której przyczyną była
woda, pamiętała też inne okropne wydarzenia. Przeżywała w swych wcieleniach biedę i
niewolnictwo, we własnej rodzinie też była ofiarą codziennych prześladowań, tych miniurazów,
które tak głęboko zapadają w naszą psychikę. Może te właśnie wspomnienia spowodowały poprawę
jej stanu. Istniała jednak inna możliwość. Czy duchowe przeżycie może być powodem wyleczenia?
Czy przekonanie o tym, że śmierć nie jest taka, jak ją sobie wyobrażamy, może przyczynić się do
lepszego samopoczucia, do zmniejszenia lęku? Czy cały proces, a nie tylko same wspomnienia,
może być częścią kuracji?
Ponadzmysłowe talenty Katarzyny rozwijały się stale, przejawiała też coraz większą intuicję.
Nadal miała problemy ze Stuartem, ale też potrafiła lepiej sobie z nim dawać radę. Oczy jej
błyszczały, cera była zaróżowiona. Powiedziała mi, że miała ostatnio dziwny sen, ale pamiętała tylko
jego fragment. Śniło jej się, że czerwona płetwa ryby wbiła się jej w rękę.
W przeciągu kilku minut osiągnęła stan głębokiej hipnozy.
—
Widzę jakieś skały, stoję na skale, patrzę w dół. Powinnam wypatrywać statków, to jest
moim zadaniem... Noszę coś granatowego, jakieś granatowe jakby spodnie... krótkie spodnie i
dziwne buty... czarne buty z klamrami, bardzo zabawne buty... Widzę, że na horyzoncie nie ma
statków — szeptała cicho Katarzyna. Poleciłem jej przesunąć się naprzód w czasie, do następ
nego znaczącego wydarzenia w jej życiu.
—
Pijemy piwo, mocne piwo. Jest bardzo ciemno. Kufle są grube, stare, w metalowych
uchwytach. Bardzo brzydko pachnie w tym miejscu i jest wielu ludzi. Panuje duży hałas. Wszyscy
rozmawiają bardzo głośno.
Spytałem, czy może usłyszeć, jak się do niej zwracają.
— Christian... Mam na imię Christian. — Znowu była mężczyzną. — Jemy jakieś mięso i
pijemy piwo. Jest ciemne i bardzo gorzkie. Dodają do niego soli.
Nie wiedziała, jaki jest rok. — Mówią o wojnie, o statkach blokujących różne porty! Ale nie
mogę usłyszeć, jakie porty. Gdyby było cicho, usłyszałabym, ale wszyscy naraz rozmawiają,
hałasują.
Spytałem ją, gdzie jest. —W Hamstead... Hamstead. To port w Walii. Mówią po angielsku. —
Przesunęła się w czasy, kiedy Christian zaciągnął się na statek. - Czuję, że coś się pali. To straszny
zapach. Palącego się drzewa, ale także czegoś innego. Aż piecze w nosie... Coś w oddali pali się,
jakiś statek, żaglowiec. Coś ładujemy! Ładujemy coś prochem strzelniczym. — Katarzyna była
coraz bardziej ożywiona. - To coś z prochem strzelniczym, jest bardzo czarne. Przylepia się do rąk.
Trzeba się szybko ruszać. Statek ma zieloną flagę. Flaga jest ciemnozielona... To zielono-żółta flaga.
Widzę też jakby koronę i trzy punkty nad nią.
Nagle twarz Katarzyny wykrzywił grymas bólu. Cierpiała.
— Och — jęknęła — boli mnie ręka, strasznie boli mnie ręka! W ręku trzymam jakiś gorący
metal. Pali mnie! Och, och!
Przypomniałem sobie fragment jej snu i zrozumiałem teraz, co znaczyła czerwona płetwa wbita w
dłoń. Zablokowałem jej cierpienie, ale nadal jęczała.
— Te odłamki są metalowe... Statek, na którym znajdowaliśmy się, został zniszczony... z
prawej burty.
Opanowali ogień. Wielu ludzi zginęło... wielu mężczyzn. Ja przeżyłam... tylko ręka mnie boli, ale z
czasem się zagoi. - Przesunąłem ją znowu w czasie, pozwalając, by wybrała następne ważne
wydarzenie.
- Widzę jakby drukarnię, drukują tu drewnianymi klockami i atramentem. Drukują i
oprawiają książki... Książki mają okładki ze skóry i są wiązane paskami, skórzanymi paskami.
Widzę czerwoną książkę... Dotyczy chyba historii. Nie mogę zobaczyć jej tytułu... jesz cze nie
skończyli drukować. Te książki są wspaniałe. Okładki mają z gładkiej, pięknej skóry... To
cudowne książki, one uczą ludzi.
Najwidoczniej Christian cieszył się z widoku książek, z tego, że może ich dotykać, i niejasno
zdawał sobie sprawę, że dzięki nim można zdobywać wiedzę. Jednak on sam był całkiem
niewykształcony. Przesunąłem Christiana do ostatniego dnia jego życia.
- Widzę most nad rzeką. Jestem starym człowie kiem... bardzo starym. Trudno mi chodzić.
Idę przez most... na drugą stronę... Czuję ból w piersi, ucisk, straszny ucisk... ból w piersi!
Och! — Katarzyna krztusiła się, najwidoczniej przeżywając atak serca, jaki miał na moście
Christian. Jej oddech był szybki i płytki, twarz i szyję pokrywał pot. Zaczęła kaszleć,
chwytać powietrze ustami. Przestraszyłem się. Czy ponowne przeżywanie ataku serca z dawnego
wcielenia było niebezpieczne? Oto była nowa granica, a nikt nie znał odpowiedzi. Wreszcie
Christian umarł. Katarzyna leżała teraz spokojnie na kanapie, oddychając głęboko, równo.
Ulżyło mi.
— Czuję się wolna... wolna — wyszeptała. — Unoszę się w ciemności... po prostu się unoszę.
Wokoło jest światło... i duchy, inni ludzie.
Spytałem, czy coś sobie przypomina z życia, które się właśnie skończyło, jej życia jako
Christiana.
—
Powinnam była wybaczać, ale nie umiałam. Nie zapominałam krzywd, jakie ludzie mi
wyrządzili, a powinnam była wybaczać. Nie zapominałam zła ludziom, ja zatrzymywałam je
wewnątrz siebie i przechowywałam tam przez wiele lat... Widzę oczy... oczy.
—
Oczy? — powtórzyłem, czując, że nawiązuję kontakt. — Czyje oczy?
—
Oczy Mistrzów Duchowych — wyszeptała Katarzyna — ale muszę zaczekać. Muszę
przemyśleć pewne rzeczy. -- Minuty mijały w pełnej napięcia ciszy.
—
Jak się dowiesz, że już są gotowi? – spytałem przerywając długie milczenie.
—
Wezwą mnie — odparła wreszcie. Znowu mijały minuty. Potem nagle jej głowa zaczęła się
kiwać na boki, a jej głos stał się ochrypły i stanowczy.
—
Jest wiele dusz w tym wymiarze, ja nie jestem jedyna. Musimy być cierpliwi. Tego też
nigdy się nie nauczyłam... Jest wiele wymiarów.
Spytałem ją, czy była tam kiedyś przedtem, czy wielokrotnie przeżywała reinkarnację.
—
Byłam w różnych czasach, na różnych płaszczyznach. Każda jest stopniem wyższej
świadomości. Taką płaszczyznę osiągniemy, jakie zrobiliśmy postępy... - Znowu zamilkła.
Spytałem ją, czego musiała się nauczyć, żeby zrobić postępy. Odpowiedziała mi natych
miast:
- Tego, że naszą wiedzą musimy się dzielić z innymi ludźmi. Że wszyscy mamy znacznie większe
możliwości, lecz ich nie wykorzystujemy. Niektórzy z nas przekonują się o tym wcześniej niż inni.
Że trzeba uświadomić sobie własne winy, nim dojdzie się do tego punktu. Jeśli tego nie zrobisz,
przeniesiesz je w następne życie. Tylko my sami możemy się pozbyć... złych nawyków, jakich
nabieramy, kiedy jesteśmy w fizycznej postaci. Mistrzowie nie mogą tego za nas zrobić. Jeśli nadal
chcesz im ulegać i nie zamierzasz się ich pozbyć, wtedy przenosisz je w następne życie. Dopiero
kiedy podejmiesz decyzję, że jesteś na tyle mocny, żeby panować nad zewnętrznymi problemami,
wtedy nie będziesz ich mieć w następnym życiu. Musimy nauczyć się nie tylko zbliżyć do tych
ludzi, których wibracje duchowe są takie same jak nasze. To normalne, że pociąga nas ktoś, kto jest
na tym samym poziomie co my. Ale taka postawa jest zła. Trzeba się także zbliżać do ludzi, których
wibracje są niewłaściwe, odmienne od naszych. To bardzo ważne... żeby pomagać... tym właśnie
ludziom.
Zostaliśmy obdarowani intuicyjnymi siłami, którymi powinniśmy się kierować, a nie opierać się
im. Tym, którzy się opierają, grozi niebezpieczeństwo. Nie z każdego wymiaru jesteśmy odsyłani z
tymi samymi możliwościami. Niektórzy z nas posiadają siły większe niż inni. Ludzie bowiem nie
zostali stworzeni równi. Lecz w końcu osiągniemy punkt, kiedy wszyscy będziemy równi.
Katarzyna przestała mówić. Wiedziała, że te myśli nie
są jej. Nie miała żadnego przygotowania w
dziedzinie fizyki i metafizyki, nie wiedziała nic o płaszczyznach, wymiarach i wibracjach. Poza
tym piękno tych słów i myśli, filozoficzna głębia wypowiedzi przekraczały jej możliwości. Nigdy
nie mówiła w tak zwięzły, poetycki sposób. Czułem, że inne ważne siły posługują się jej umysłem i
głosem, żeby przełożyć te myśli na słowa, tak bym mógł je zrozumieć. Nie, to nie była wypowiedź
Katarzyny.
Jej głos był przytłumiony. — Ludzie, którzy zostali uśpieni... znajdują się w stanie zawieszenia.
Nie są gotowi jeszcze do przejścia na inną płaszczyznę... dopóki nie zdecydują, czy chcą przejść czy
nie. Tylko oni mogą o tym decydować. Jeśli uważają, że nie muszą się dalej uczyć... w fizycznym
stanie... wtedy wolno im przejść dalej. Jeśli jednak potrzebują więcej doświadczeń, muszą się
cofnąć, nawet jeśli tego nie chcą. To zawieszenie jest dla nich okresem wypoczynku, czasem, kiedy ich
siły umysłowe mogą wypocząć.
Jeśli są przekonani, że niczego więcej nie muszą się już uczyć, mimo zdobyczy współczesnej
medycyny mogą przejść wprost do stanu duchowego. Ta informacja zgadzała się całkowicie z
badaniami opublikowanymi na temat stanów bliskich śmierci i wyjaśniała, dlaczego niektórzy ludzie
postanowili powrócić. Innym nie dano wyboru, musieli wrócić, ponieważ musieli się więcej nauczyć.
Oczywiście wszyscy ludzie, z którymi rozmawiano na temat ich przeżyć u progu śmierci, powrócili
do swych ciał. W ich opowiadaniach jest uderzająca zbieżność. Oderwali się od swych ciał i
„obserwowali" próby reanimacji z jakiegoś punktu ponad ciałem. Następnie widzieli światło albo w
pewnej odległości świetlistą „duchową" istotę, czasem na końcu tunelu. Nie czuli bólu. Kiedy
uświadomili sobie, że ich zadanie na ziemi nie zostało ukończone i że muszą wrócić do swego ciała,
natychmiast znajdowali się w nim, znowu doznając bólu oraz innych fizycznych sensacji.
Miałem kilkoro pacjentów, którzy przeżyli stany bliskie śmierci. Najciekawszym przypadkiem był
zamożny południowoamerykański businessman, imieniem Jakub, który był u mnie na kilku seansach
psychoterapii konwencjonalnej w jakieś dwa lata po zakończeniu kuracji Katarzyny. Jakub, który
został potrącony przez motocykl w Holandii w 1975, stracił przytomność, miał wtedy
trzydzieści kilka lat. Pamięta, jak unosił się nad swym ciałem i oglądał scenę wypadku, widział
karetkę pogotowia, lekarza, który badał jego obrażenia i rosnący tłum gapiów. W pewnym
momencie ujrzał w dali złociste światło, a kiedy się do niego zbliżył, zobaczył zakonnika w
brunatnym habicie. Zakonnik powiedział Jakubowi, że jeszcze nie nadszedł czas i że musi wrócić do
swego ciała. Z zakonnika emanowała mądrość i moc, przepowiedział mu też kilka wydarzeń w
następnych latach jego życia, które istotnie miały miejsce. Jakub znalazł się ponownie w swoim
ciele, a kiedy odzyskał przytomność, leżał w szpitalnym łóżku i po raz pierwszy odczuł okropny ból.
W 1980 Jakub, który był Żydem, pojechał do Izraela, tutaj zwiedził Jaskinię Patriarchów w
Hebronie, która jest miejscem świętym zarówno dla Żydów, jak i muzułmanów. Po wypadku w
Holandii stał się bardziej religijny i częściej się modlił. Kiedy spostrzegł w sąsiedztwie meczet, usiadł
tam, żeby się pomodlić razem z muzułmanami. Po chwili wstał, chcąc wyjść. Jakiś stary człowiek
podszedł do niego i powiedział:
— Jesteś całkiem inny. Twoi bardzo rzadko przychodzą tu, żeby się razem z nami modlić... -
- Urwał i spojrzał uważnie na Jakuba, nim zaczął mówić dalej: - Spotkałeś zakonnika. Nie
zapomnij tego, co ci powiedział.
W pięć lat po wypadku, o tysiące kilometrów od miejsca, gdzie się wydarzył, ten stary człowiek
wiedział o spotkaniu z zakonnikiem, które miało miejsce, gdy Jakub był nieprzytomny.
Któregoś dnia siedziałem w swoim gabinecie i rozmyślałem nad ostatnimi rewelacjami Katarzyny,
zastanawiając się, o co chodziło Mistrzom Duchowym, kiedy stwierdzili, że istoty ludzkie nie są
równe. Ludzie rodzą się z talentami, umiejętnościami i energią pochodzącą z innych wcieleń.
„Lecz w końcu osiągniemy punkt, kiedy wszyscy będziemy równi." Obawiam się, że ten punkt
był mi odległy o wiele, wiele wcieleń.
Pomyślałem o młodym Mozarcie i jego niezwykłych talentach, które objawiły się już we
wczesnym dzieciństwie. Czy to był również przypadek przekazania dawnych umiejętności?
Najwidoczniej przenosimy zarówno nasze umiejętności, jak i zobowiązania.
Pomyślałem też o tym, że ludzie mają skłonności do tworzenia ściśle zamkniętych grup, nie
tylko unikając, ale wręcz obawiając się outsiderów. To jest źródłem przesądów i zbiorowej
wrogości. „Musimy także nauczyć się zbliżać nie tylko do ludzi, których wibracje są takie same
jak nasze." Trzeba pomagać tym innym ludziom. Jakąż duchową mądrością były przeniknięte
słowa Katarzyny.
— Muszę wracać — stwierdziła. — Muszę wracać. - Ale ja chciałem usłyszeć jeszcze coś
więcej. Spytałem i ją, kto to jest Robert Jarrod. Podczas ostatniego seansu wymieniła jego
nazwisko, twierdząc, że potrzebuje mojej pomocy.
— Nie wiem... Może jest na innej płaszczyźnie, nie na tej. — Najwyraźniej nie mogła go
znaleźć. — Tylko wtedy kiedy sam zechce, kiedy będzie chciał przyjść - szeptała - zawiadomi
mnie. On potrzebuje twojej pomocy.
—
Nadal nie rozumiem, w jaki sposób mógłbym mu pomóc.
—
Nie wiem — powtórzyła Katarzyna. — Ale to ciebie będą uczyć, nie mnie.
Bardzo to było interesujące. Czyżby nowy ciekawy dla mnie materiał? Albo może będę mógł
pomóc Robertowi Jarrodowi przez to, że zostanę czegoś nauczony. Nigdy o nim nie słyszeliśmy
ani ja, ani Katarzyna.
— Muszę wracać — powiedziała znowu. — Najpierw muszę się dostać do światła. — Nagle
zaniepokoiła się.
— Och, zbyt długo zwlekałam... Ponieważ zwlekałam, muszę znowu czekać. — Kiedy czekała,
spytałem, co widzi i czuje.
— Tylko inne duchy, inne dusze. One także czekają.
- Spytałem ją, czy moglibyśmy się czegoś nauczyć w trakcie tego jej czekania.
- Nie ma ich tutaj, żeby mi powiedzieli — odparła.
Zdumiewające. Jeśli nie było przy niej Mistrzów, jeśli ich nie słyszała, nie mogła samodzielnie
przekazywać ich nauk.
—
Jestem teraz bardzo niespokojna. Chcę odejść... Kiedy będzie właściwa pora, odejdę. —
Znowu w ciszy mijały minuty. Wreszcie przyszła właściwa pora. Znowu znalazła się w innym
wcieleniu.
—
Widzę jabłonie... i dom. Mieszkam w tym domu. Jabłka są zepsute... robaczywe... nie nadają
się do jedzenia. Jest tu huśtawka, na jednym z drzew jest huśtawka.
- Poprosiłem, żeby spojrzała na siebie.
- Mam jasne włosy, jestem blondynką, mam pięć lat. Na imię mi Katarzyna. — Zdumiałem
się. A więc znalazła się w swym obecnym życiu, była pięcioletnią Katarzyną. Ale musiało się to
stać dla jakiejś konkretnej przyczyny.
— Czy tam się coś dzieje, Katarzyno?
—
Ojciec gniewa się na nas... ponieważ nie powinniśmy być na dworze. On... on bije mnie
kijem, bardzo ciężkim, to boli... boję się. — Chlipała, mówiąc jak małe dziecko. - Nie przestanie,
dopóki nas nie będzie porządnie bolało. Dlaczego on nam to robi? Dlaczego jest taki niedobry? —
Poprosiłem, żeby spojrzała na swoje życie z wyższej perspektywy i odpowiedziała na własne
pytania. Ostatnio czytałem o ludziach, którzy potrafią to robić. Niektórzy autorzy nazywają to
perspektywą „wyższego ja" albo „większego ja". Ciekaw byłem, czy Katarzyna może osiągnąć ten
stan, jeśli on w ogóle istnieje. Gdyby mogła, byłaby to znakomita terapeutyczna metoda,
prowadząca bezpośrednio do zrozumienia siebie.
- On nas nigdy nie chciał - - wyszeptała bardzo cicho. — On uważa nas za intruzów w
swoim życiu... On nas nie chce.
— Twego brata także nie? — spytałem.
- Na brata jest jeszcze bardziej zły. Oni nigdy nie chcieli mieć mojego brata. Nie byli
małżeństwem, kiedy... on został poczęty. — Okazało się to zaskakującą dla Katarzyny
informacją. Nie miała pojęcia, że matka przed ślubem była w ciąży. Później matka potwier
dziła to.
W trakcie wspominania różnych faktów ze swego obecnego życia Katarzyna przejawiała mądrość
i dystans, co przedtem ograniczało się wyłącznie do stanu przejściowego albo duchowego.
Najwyraźniej do głosu doszła „wyższa" sfera jej umysłu, rodzaj nadświadomości. Może to właśnie
było owo „wyższe ja", o którym pisano. Mimo że nie miała teraz kontaktu z Mistrzami oraz ich
niezwykłą wiedzą, w swym nadświadomym stanie odznaczała się wielką intuicją i posiadała za-
skakujące informacje, chociażby tę dotyczącą poczęcia jej brata. Katarzyna w pełni świadomości,
po obudzeniu się z hipnozy była o wiele bardziej bojaźliwa, ograniczona, całkiem zwyczajna,
właściwie powierzchowna. Nie pasowała do tego nadświadomego stanu. Ciekaw byłem czy prorocy
i mędrcy wschodnich i zachodnich religii, tak zwani „aktualiści", potrafili wykorzystywać ten
nadświadomy stan, żeby wzbogacić swoją wiedzę i mądrość. Jeśli tak, to my wszyscy też możemy to
czynić, ponieważ wszyscy musimy mieć tę nadświadomość. Słynny psychoanalityk Carl Jung
mówił o różnych poziomach świadomości. Pisał o zbiorowej nieświadomo ści, stanie podobnym do
nadświadomości Katarzyny.
Coraz bardziej martwiłem się przepaścią między świadomym rozbudzonym intelektem Katarzyny, a
jej nadświadomym umysłem podczas transu. Kiedy była zahipnotyzowana, na poziomie
nadświadomości mogłem z nią prowadzić niezwykle ciekawe rozmowy dotyczące filozofii. Kiedy się
jednak obudziła, nie interesowała się ani filozofią, ani tematami pokrewnymi. Żyła codziennością,
pochłonięta drobiazgami, nie pamiętając o swych genialnych zdolnościach.
Tymczasem ojciec ją bił i dręczył, a powód tego był oczywisty.
—
On musi się wiele nauczyć — stwierdziłem, wypytując ją.
— Tak, musi...
Spytałem ją, czy wie, czego się musi nauczyć.
— Tego mi nie przekazano — odparła z roztargnieniem, jakaś daleka. — Przekazano mi,
co jest dla mnie ważne, co dotyczy mnie. Każdy człowiek musi się zająć sobą, tym co go dotyczy...
co stanowi o nim jako całości. Wiele musimy się nauczyć, wiele mieć lekcji... każdy z nas. Tylko
jednej rzeczy naraz... kolejno. Dopiero wtedy dowiemy się, czego potrzebuje nasz bliźni
albo czego mu brak, a to sprawi, że będziemy harmonijną całością. — Mówiła cicho, z wielkim
przekonaniem.
Kiedy Katarzyna się odezwała, znowu była dzieckiem:
- On mnie zmusza do tego, żebym wymiotowała! Każe mi jeść to, czego nie chcę.
Nienawidzę sałaty i cebuli... Zmusza mnie do jedzenia, choć dobrze wie, że zwymiotuję. Ale jego
to nic nie obchodzi! – Katarzyna zaczęła wydawać takie odgłosy, jakby wymiotowała, z trudem
chwytając oddech. Znowu poleciłem jej, żeby spojrzała z wyższej perspektywy, by mogła
zrozumieć, dlaczego jej ojciec tak postępuje.
— To musi wypełnić jakąś pustkę w nim -- powie działa szeptem. -- Nienawidzi mnie, z
powodu tego, co zrobił, i siebie też nienawidzi. — Prawie już zapomniałem o
lubieżnym
zachowaniu ojca, kiedy miała trzy lata.
- Dlatego ciągle mnie karze... Musiałam coś zrobić, co sprawiło, że jest taki dla mnie. — Miała
wtedy zaledwie trzy lata, a jej ojciec był pijany. Mimo to od tej pory poczucie winy drzemało w
niej głęboko ukryte. Wyjaśniłem jej mechanizm całej sprawy.
-
Byłaś malutkim dzieckiem. Musisz się wyzbyć poczucia winy, Ty nie zrobiłaś nic złego. Co
mogło zrobić trzyletnie dziecko? Nie ty byłaś winna, lecz twój ojciec.
-
No, to wtedy także musiał mnie nienawidzić — wyszeptała. — Znałam go przedtem, ale
teraz nie mogę się na tym oprzeć. Muszę wrócić do tamtego czasu.
- Choć minęło już kilka godzin, chciałem, żeby cofnęła się do ich dawnych związków. Udzieliłem
jej szczegółowych informacji.
— Jesteś w stanie głębokiej hipnozy. Za chwilę policzę wstecz od trzech do jednego. Zejdziesz
jeszcze głębiej i będziesz się czuć całkowicie bezpieczna. Twój umysł będzie mógł znowu
swobodnie cofnąć się w czasie,
wrócić do tego okresu, kiedy zaczął się twój kontakt z ojcem
w obecnym życiu, do czasu, który miał największe znaczenie i wpływ na to, co się stało w twoim
dzieciństwie między nim a tobą. Kiedy powiem „jeden", wrócisz do tego właśnie okresu i przypomnisz
go sobie. To bardzo ważne dla twojej kuracji. Możesz to zrobić. Trzy... dwa... jeden... -- Nastąpiła
długa chwila ciszy. - Nie widzę go... ale widzę zabijanych ludzi! — Mówiła głośno chrypliwie. —
Nie wolno nikogo gwałtownie pozbawiać życia, nim nie przeżył swej karmy. A my to robimy. Nie
mamy do tego prawa. Ci, którzy zabijają innych ludzi, po śmierci przejdą do innego wymiaru i będą
tam cierpieć, będą pozbawieni spokoju. Odesłani tu z powrotem będą mieli bardzo ciężkie życie. I
będą musieli zadośćuczynić tym ludziom, których niesprawiedliwie skrzywdzili. Ci, którzy przerywają
życie innych ludzi, nie mają do tego prawa. Tylko Bóg może ich ukarać, nie my. — Minęła długa
chwila ciszy. — Odeszli — szepnęła. — Mistrzowie Duchowi przekazali nam dziś jeszcze jedno
przesłanie, mocne i wyraźne: pod żadnym pozorem nie wolno nam zabijać. Tylko Bóg może karać.
Katarzyna była wyczerpana, postanowiłem więc odłożyć na później dociekania tyczące dawnych
związków z ojcem i wyprowadziłem ją z transu. Nie pamiętała nic, z wyjątkiem swego wcielenia
jako Christian i jako mała Katarzyna. Była zmęczona, ale bardzo spokojna i odprężona, jakby pozbyła
się wielkiego ciężaru. Spojrzeliśmy na siebie z Carole. My także byliśmy wyczerpani. Drżeliśmy i
pociliśmy się, chłonąc każde słowo Katarzyny. Przeżyliśmy wspólnie coś niezwykłego.
Rozdział szósty
Teraz przesunąłem seanse z Katarzyną na koniec dnia, ponieważ trwały zwykle kilka godzin. Kiedy
przyszła w następnym tygodniu, była spokojna, uśmiechnięta. Rozmawiała z ojcem przez telefon. Nie
podając mu szczegółów, wybaczyła mu. Była pogodna jak nigdy dotąd. Poprawa stanu jej zdrowia
zdumiała mnie. Rzadko się zdarzało, żeby pacjent cierpiący na chroniczne, głęboko zakorzenione
fobie i lęki poprawił się tak szybko. Ale oczywiście Katarzyna nie była zwykłą pacjentką, a tok jej
kuracji z pewnością był unikalny.
—
Widzę porcelanową lalkę siedzącą na półce nad kominkiem. — Szybko zapadła w głęboki
trans. — Po obu stronach kominka są książki. To pokój w jakimś domu, obok lalki stoją
świeczniki. Nad kominkiem wisi obraz... twarz mężczyzny. To on... — Zaczęła uważnie
oglądać pokój. Spytałem ją, co widzi.
—
Coś leży na podłodze. Jest puszyste... tak, to jest skóra zwierzęca. Po prawej stronie są
szklane drzwi... które wychodzą na werandę. Na froncie domu są kolumny, cztery schody
prowadzą do ścieżki. Wokół rosną wielkie drzewa. Na dworze stoją konie, przywiązane do
słupów przed domem.
—
Czy wiesz, gdzie to jest? — spytałem. — Katarzyna głęboko westchnęła.
— Nie widzę nazwy — szepnęła — ale gdzieś musi być wyryty rok. To osiemnasty wiek, ale
ja nie... dużo drzew i żółtych kwiatów, bardzo ładnych żółtych kwia tów. - Te kwiaty rozproszyły
jej uwagę. - Pięknie pachną, bardzo słodko, są mi nieznane... bardzo duże... żółte z czarnymi
środkami. — Urwała, zajęta kwiatami. Przypomniało mi się pole słoneczników na południu
Francji. Spytałem, jaki jest klimat.
-
Bardzo łagodny, nie ma wiatru, ani gorąco, ani zimno. — Nie udało nam się
zidentyfikować tego miejsca. Skierowałem ją znowu do domu, zabierając od fascynujących ją
żółtych kwiatów i spytałem, czyj portret wisi nad kominkiem.
-
Nie mogę... słyszę imię Aaron... na imię ma Aaron. -- Spytałem, czy to on jest
właścicielem domu.
— Nie on, ale jego syn. Ja tu pracuję. — Znowu była służącą. Nigdy dotąd nie była kimś w
rodzaju Kleopatry czy Napoleona. Ci, którzy wątpią w reinkarnację, łącznie ze mną samym, który
jeszcze dwa miesiące temu miał tyle naukowych zastrzeżeń, często podkreślają, że jest bardzo
wiele wcieleń w słynnych ludzi. Teraz znalazłem się w nad wyraz trudnej sytuacji, ponieważ reinkar
nacja została potwierdzona naukowo w moim gabinecie na oddziale psychiatrii. A przy tym
odkryłem znacznie więcej, nie tylko reinkarnację.
— Moja noga jest bardzo ciężka... — mówiła dalej Katarzyna. Coś się z nią stało. Mam
takie uczucie, jakby jej nie było... Noga mnie boli. Kopnął mnie koń.
— Poleciłem, żeby się sobie przyjrzała.
— Mam kręcące się brązowe włosy, na głowie noszę
coś w rodzaju czepka, białego czepka...
granatową suknię i biały fartuch... Jestem młoda, ale nie jestem już dzieckiem. Noga mnie boli.
To się stało niedawno. Okropny ból. -- Najwyraźniej bardzo cierpiała. — Podkowa... podkowa.
Kopnął mnie podkową. To bardzo złośliwy koń. — Głos jej ścichł, kiedy ból wreszcie ustąpił.
— Czuję zapach siana, paszy w stodole. W stodole pracują także inni ludzie. — Spytałem ją,
jakie są jej obowiązki.
- Najpierw służyłam... służyłam w wielkim domu. Potem miałam tam coś do czynienia z
dojeniem krów.
- Chciałem się dowiedzieć czegoś więcej o właścicielach.
— Żona jest dość pulchna, niemodnie ubrana. Ma dwie córki... Nie znam ich — powiedziała
uprzedzając moje następne pytanie, czy nie pojawiły się w jej obecnym życiu. Spytałem ją, jaka jest
jej osiemnastowieczna rodzina.
- Nie wiem, nie widzę ich. Nikogo nie widzę koło siebie. — Spytałem, czy ona tam
mieszka. - Tak, mieszkałam tam, ale nie w głównym domu. Dla nas jest bardzo mały domek.
Mamy kury. Zbieramy jajka. Brązowe jajka. Mój domek jest bardzo mały... pomalowa ny na
biało... tylko jedna izba. Widzę mężczyznę, żyję z nim. Ma bardzo kędzierzawe włosy i niebieskie
oczy.
— Spytałem ją, czy są małżeństwem.
— Nie tak jak oni pojmują małżeństwo. — Czy ona się tam urodziła? — Nie, bardzo młodo
zostałam sprowadzona do majątku. Moja rodzina była bardzo biedna.
— Ówczesnego towarzysza życia nie spotkała w obecnym wcieleniu. Poleciłem, żeby się
przeniosła w czas następnego ważnego wydarzenia.
- Widzę coś białego... z dużą ilością wstążek. To chyba kapelusz. Rodzaj czepka z
piórami i białymi wstążkami.
— Kto nosi ten kapelusz? Czy to...
Przerwała mi gwałtownie: — Pani domu oczywiście.
—
Poczułem się głupio. — To ślub jednej z córek. Wszyscy z całego majątku biorą udział w
uroczystości.
—
Spytałem ją, czy w gazetach były jakieś wzmianki o
ślubie. Jeśli tak, poprosiłbym ją,
żeby spojrzała na datę.
—
Oni tu chyba nie mają gazet. Nic takiego nie widzę. — Zdobycie istotnych szczegółów
okazało się w tym wcieleniu Katarzyny dość trudne.
—
Nie widzisz siebie na ślubie? — spytałem. Odparła natychmiast głośnym szeptem:
—
My nie bierzemy udziału w takich uroczystoś ciach. Tylko przyglądamy się, jak goście
przyjeżdżają i odjeżdżają. Służbie tego nie wolno.
— Co czujesz?
— Nienawiść.
— Dlaczego? Czy źle was traktują?
—
Ponieważ jesteśmy biedni i całkowicie od nich zależni, tak mało mamy w porównaniu z
nimi.
-
Czy kiedykolwiek opuściłaś majątek? Czy przebywałaś tam przez całe życie?
-
Spędziłam tu całe życie - powiedziała ze smut kiem. Doprawdy życie miała trudne,
beznadziejne. Poleciłem Katarzynie przenieść się w dzień jej śmierci.
— Widzę dom. Leżę na łóżku. Dają mi coś do picia, coś ciepłego. Pachnie miętą. Czuję ciężar
na piersiach. Trudno mi oddychać. Tak boli, że trudno mi mówić.
- Oddychała ciężko, płytko, wyraźnie ją bolało. Po kilku minutach cierpienia twarz jej
wypogodziła się, ciało odprężyło. Zaczęła normalnie oddychać. — Opuściłam swoje ciało. — Głos
jej stał się donośny i ochrypły. — Widzę cudowne światło... Podchodzą do mnie ludzie. Cudowni
ludzie. Nie boję się... Przyszli, żeby mi pomóc... Czuję się bardzo lekka... — Nastąpiła długa
przerwa.
- Czy myślisz o tym życiu, które właśnie zakończyłaś?
—
To przyjdzie później. Teraz czuję tylko spokój. To czas wypoczynku. Dusza... tutaj dusza
znajduje spokój. Zostawiłam za sobą wszystkie cielesne dolegliwości. Dusza jest spokojna,
radosna. To cudowne uczucie... cudowne, jakby słońce zawsze tu świeciło. To światło jest tak
promienne! Wszystko pochodzi od światła. Energia też pochodzi od tego światła. Dusza ludzka
od razu tam idzie. Jakby nas przyciągała magnetyczna siła. To źródło siły jest cudowne. Ono
potrafi uzdrawiać.
— Czy ma jakiś kolor?
—
Ma wiele kolorów. — Urwała, odpoczywając w tym świetle.
— Co teraz przeżywasz? — zaryzykowałem pytanie.
—
Nic... po prostu spokój. Jestem wśród przyjaciół. Oni wszyscy tu są. Widzę wielu ludzi.
Niektórzy są mi
bliscy, inni nie. Ale tutaj czekamy. — Nadal czekała,
a minuty wolno upływały.
Postanowiłem przyspieszyć tempo naszej rozmowy.
— Chciałbym zadać ci pytanie.
- Kogo dotyczące? - spytała Katarzyna.
- Ciebie albo Mistrzów — powiedziałem ogólnikowo. — Moje pytanie brzmi następująco: Czy
wybieramy czas naszych narodzin i naszej śmierci? Czy możemy wybrać sobie naszą sytuację
życiową? Czy możemy wybrać czas naszego przejścia w nową powłokę cielesną? Sądzę, że
zrozumienie tego uspokoi wiele twoich lęków. Czy jest tam ktoś, kto mógłby odpowiedzieć na
to pytanie? — Nagle w pokoju zrobiło się zimno. Kiedy Katarzyna znowu przemówiła, jej głos
był niższy i bardziej dźwięczny. Nigdy takiego głosu u niej nie słyszałem. To był głos poety.
— Tak, wybieramy czas, kiedy chcemy przejść w stan fizyczny i kiedy go opuścimy. Wiemy,
kiedy dokonaliśmy tego, po co nas tu wysłano. Wiemy, kiedy nadszedł czas, że trzeba umrzeć.
Wtedy, gdy nie można już nic więcej osiągnąć w danym wcieleniu. A kiedy upłynął odpowiedni
czas, kiedy się już wypoczęło i naładowało ponownie duszę energią, wolno znów wejść w stan
fizyczny. Ci, którzy się wahają, którzy nie są pewni, czy chcą tu wrócić, mogą utracić szansę,
która im została dana, szansę, by wypełnić to, co muszą, kiedy są w stanie fizycznym.
Od razu wiedziałem, że to nie Katarzyna mówi.
—
Kto do mnie mówi? — spytałem. — Kto przema wia?
—
Nie wiem — odpowiedziała Katarzyna swoim tak dobrze mi znanym szeptem. — To głos
kogoś bardzo...kogoś, kto kontroluje rzeczy, ale ja nie wiem, kto to jest. Słyszę tylko jego głos i
staram się przekazać, co mówi.
Ona także wiedziała, że te słowa nie pochodzą od niej, ani z jej podświadomości, ani
nieświadomości. Nawet nie z jej nadświadomego ja. W jakiś sposób słuchała tego, przekazując
słowa albo myśli kogoś niezwykłego, kogoś, kto „kontroluje rzeczy". Tak więc pojawił się następny
Mistrz, zupełnie inny niż tamten albo ci inni, od których pochodziły poprzednie, pełne mądrości
przesłania. To był nowy duch, z charakterystycznym głosem i stylem, poetyczny, radosny. To był
Mistrz, który choć o śmierci mówił bez wahania, jego słowa i myśli przepojone były miłością. Miłością
prawdziwą, gorącą, a jednak niezawisłą i uniwersalną, pełną szczęścia, nie zachłanną, nie płytką i
emocjonalną czy zaborczą, a przy tym taką jakąś swojską.
Szept Katarzyny stał się głośniejszy. — Ja nie wierzę w nich.
- W kogo nie wierzysz? — spytałem.
—
W Mistrzów.
— Nie wierzysz?
—
Nie, brak mi wiary. Dlatego moje życie było takie trudne. W nic nie wierzyłam w tym
wcieleniu. - Spokojnie dokonywała oceny swego osiemnastowiecznego życia. Spytałem ją, czego
się nauczyła w tym wcieleniu.
—
Nauczyłam się gniewu i pretensji do ludzi. Nauczyłam się również tego, że nie mam kontroli
nad swoim życiem. Pragnęłam nim kierować, ale nie udało się. Muszę wierzyć w Mistrzów.
Oni mnie przeprowadzą przez wszystkie etapy. Ale ja nie miałam wiary. Od początku czułam,
że jestem potępiona. Nigdy nie patrzyłam na życie radośnie. My musimy mieć wiarę... musimy. A
ja wątpiłam. Zdecydowałam, żeby wątpić, a nie wierzyć. — Urwała.
— Co powinnaś zrobić i ja też, żeby nam było lepiej? Czy nasze ścieżki są takie same? —
spytałem. Odpowiedź otrzymałem od Mistrza, który w zeszłym tygodniu mówił o intuicyjnych
siłach i o powrocie ze stanu śpiączki. Głos, styl, ton były całkiem inne niż Katarzyny i Mistrza-
poety, który mówił chwilę przedtem.
Ścieżka każdego jest zasadniczo taka sama. My wszyscy musimy nauczyć się pewnych
postaw, kiedy jesteśmy w stanie fizycznym. Niektórzy szybciej to pojmują niż inni. Miłosierdzie,
nadzieja, wiara, miłość... wszyscy musimy je znać, i to dobrze znać. Nie istnieje tylko jedna wiara i
jedna miłość... tyle różnych czynników składa się na każdą z nich. Jest tyle sposobów, żeby je
okazywać. A my czerpiemy tylko po trochu z każdej z tych cnót.
Zakonnicy osiągnęli więcej niż ktokolwiek z nas, ponieważ złożyli śluby czystości i
posłuszeństwa. Wyrzekli się tak wielu rzeczy, nie prosząc o nic w zamian. Wszyscy inni stale
domagają się nagród i usprawieliwień swego postępowania... kiedy nie ma nagród, nagród których
sig żąda. Nagroda jest w działaniu, i tylko w działaniu, które niczego nie oczekuje... w
działaniu bezinteresownym.
— Ja tego się nie nauczyłam — dodała Katarzyna swoim cichym szeptem. Przez chwilę byłem
zmieszany słowem „czystość", ale
zrozumiałem, że jego źródłem jest przymiotnik „czysty",
nawiązujący do całkiem innego stanu niż po prostu abstynencja płciowa.
... — Nie należy zbytnio sobie dogadzać — ciągnęła dalej... Nigdy nie przesadzać... nigdy nic
w nadmiarze... Zrozum to. Naprawdę musisz zr ozumieć. - Znowu urwała.
— Staram się — odparłem i postanowiłem skoncen rować się na Katarzynie. Może Mistrzowie
jeszcze nie odeszli. - Co mogę uczynić, żeby naprawdę pomóc Katarzynie w pokonaniu strachów
i lęku? Czego jeszcze musi się nauczyć? Czy to, co teraz robię, jest najlepszym sposobem, czy
powinienem coś zmienić? Zająć się specjalną dziedziną? Jak mogę jej pomóc najlepiej?
Odpowiedź została udzielona głębokim głosem Mistrza-poety, pochyliłem się w przód w moim
fotelu.
—
Robisz to, co właściwe, ale to jest dla ciebie, a nie dla niej. — Raz jeszcze przesłanie było
raczej dla mojego dobra niż Katarzyny.
— Dla mnie?
—
Tak. To, co mówimy, jest dla ciebie. — Nie tylko nawiązywał do Katarzyny w trzeciej
osobie, ale powiedział „my". A więc istotnie obecnych było kilku Mistrzów Duchowych.
—
Czy mogę poznać wasze imiona? — spytałem natychmiast, ulegając ziemskiej
ciekawości. - - Potrzebuję przewodnictwa. Tyle muszę się dowiedzieć.
Odpowiedź przypominała poema t o moim życiu i śmierci. Głos był łagodny, a ja czułem
kochającą obecność przyjaznego ducha. Słuchałem pełen podziwu i szacunku.
— W odpowiednim czasie będziesz miał przewodnictwo, będziesz prowadzony... we właściwym
czasie. Kiedy dokonasz tego, co masz dokonać, wtedy twoje życie się skończy. Ale nie przedtem.
Masz jeszcze dużo czasu przed sobą... dużo czasu.
Poczułem najpierw lęk, ale zaraz potem ulgę. Jak to dobrze, że nie wdawał się w szczegóły.
Wyraźnie zaniepokojona Katarzyna odezwała się szeptem.
— Spadam, spadam... próbuję znaleźć moje życie... spadam. — Westchnęła, ja również.
Mistrzowie odeszli. Wzruszony byłem skierowanymi do mnie cudownymi przesłaniami,
nawiązaniem kontaktu z duchową sferą. Aluzje, szczegóły były zdumiewające. Światło po śmierci i
życie po śmierci, nasz wybór, kiedy się mamy urodzić i kiedy umrzeć, pewne, bezbłędne
przewodnictwo Mistrzów, życie mierzone lekcjami, których człowiek się uczy, i wypełnione
zadaniami, a nie latami, miłosierdzie, wiara, nadzieja, miłość, a wszystko czynione bezintere
sownie bez oczekiwania na nagrodę — ta wiedza została mi przekazana. Ale w jakim celu? Dlaczego
zostałem tu wysłany? Czego mam dokonać?
Te dramatyczne przesłania i zdarzenia, które przeżyłem w moim lekarskim gabinecie wywołały
poważne zmiany w osobistym i rodzinnym życiu. Stopniowo zaczęło się zmieniać moje
usposobienie. Kiedyś na przykład jechałem wraz z synem na mecz baseballowy i ugrzęźliśmy w
wielkim korku. Zawsze mnie to okropnie denerwowało, a do tego groziło nam spóźnienie na
pierwszą część gry, a może nawet i drugą. I nagle uświadomiłem sobie,
że wcale się tym nie
przejmuję. Nie zwalałem winy na jakiegoś kiepskiego kierowcę. Byłem zrelaksowany. Nie
wyładowałem irytacji na moim synu, po prostu zaczęliśmy spokojnie rozmawiać. Uświadomiłem
sobie, że chcę spędzić miłe popołudnie z Jordanem, przy okazji oglądając mecz, który nas obu
bardzo interesował. Gdybym się przejmował i denerwował, cała ta nasza wyprawa poszłaby na
marne.
Patrzyłem na moje dzieci i żonę, i zastanawiałem się, czy przedtem zawsze byliśmy razem. Czy
wspólnie przeżywaliśmy doświadczenia i tragedie doczesnego życia? Poczułem do nich wielką tkliwą
miłość. Uświadomiłem sobie, że ich wady i słabostki są błahe. Właściwie całkiem nieistotne.
Najważniejsza jest miłość.
Z tego samego powodu nawet zacząłem patrzeć przez palce na własne wady. Czy muszę być
doskonały i kontrolować się przez cały czas? Na każdym robić dobre wrażenie?
Byłem bardzo szczęśliwy, że te wszystkie przeżycia mogłem dzielić razem z Carole. Po kolacji
często rozmawialiśmy o moich uczuciach i reakcjach podczas spotkań z Katarzyną. Carole ma umysł
bardzo analityczny i mocno stoi na ziemi. Wiedziała, że od początku eksperyment z Katarzyną
prowadziłem bardzo ostrożnie, w sposób naukowy, i odgrywała rolę „adwokata diabła", po to, bym
mógł bardziej obiektywnie spojrzeć na przebieg seansów. Kiedy jednak coraz więcej obiektywnych
faktów przemawiało za tym, że Katarzyna naprawdę odkryła wielkie prawdy, Carole wraz ze mną
dzieliła moje obawy i radości.
Rozdział siódmy
Kiedy tydzień później Katarzyna znowu przyszła, czekała na nią taśma z niezwykłym dialogiem z
poprzedniego seansu, gdy po relacji z dawnego wcielenia objawiła mi niebiańską poezję.
Poinformowałem ją, że opowiedziała mi wtedy o swych przeżyciach po śmierci, ale nie pamiętała ani
stanu pomiędzy wcieleniami, ani tego duchowego, i najwyraźniej nie interesowała się tym, co mówię.
Ponieważ czuła zdecydowaną poprawę i była w dobrym nastroju, nie miała ochoty zapoznać się z tym
materiałem. Poza tym oświadczyła mi, że to wszystko jest wręcz „niesamowite". Z trudem
nakłoniłem ją, żeby jednak posłuchała. Przecież właśnie dzięki niej to wspaniałe, podnoszące na duchu
przeżycie stało się moim udziałem i dlatego razem z nią chciałem je dzielić. Zaledwie przez kilka
minut słuchała swego szeptu, płynącego z taśmy i poprosiła, żebym wyłączył magnetofon.
Powtórzyła znowu, że to jest „niesamowite", i dodała, iż sprawia jej przykrość. W odpowiedzi
spokojnie zacytowałem słowa Mistrza-poety: „To jest dla ciebie, nie dla niej".
Ciekaw byłem, jak długo jeszcze trwać będą te seanse, ponieważ z każdym tygodniem Katarzyna
czuła się coraz lepiej, choć nadal bała się zamkniętych miejsc i nadal jej kontakty ze Stuartem
były burzliwe.
Już wiele miesięcy temu zaniechałem seansów tradycyjnej psychoterapii, nie były potrzebne.
Teraz zawsze na początku rozmawialiśmy o tym, co wydarzyło się w ciągu tygodnia, a potem
szybko przechodziliśmy do hipnozy, do wędrówek w przeszłość. Katarzyna wskutek tego, że
przypomniała sobie bolesne przeżycia fizyczne i psychiczne z poprzednich wcieleń, a także
uświadomiła te mniejsze, codzienne, była właściwie wyleczona. Jej fobie i ataki lęku zniknęły. Nie
bała się śmierci i umierania. Nie bała się tego, że straci nad sobą kontrolę. Obecnie
psychiatrzy, lecząc pacjentów z objawami takimi jak u Katarzyny, stosują duże dawki środków
uspokajających i antydepresyjnych oraz intensywną psychoterapię indywidualną lub grupową.
Wielu psychiatrów wierzy, że przyczyny tego rodzaju symptomów są natury biologicznej, że
powodem ich jest brak jednego lub kilku składników chemicznych w mózgu.
Kiedy tym razem wprowadziłem Katarzynę w głęboki trans hipnotyczny, pomyślałem, jak to
dobrze, że w ciągu kilku tygodni bez lekarstw i tradycyjnej terapii indywidualnej lub grupowej
została prawie wyleczona. To nie było tylko przytłumienie objawów, ani zaciskania zębów i życie
mimo ustawicznych stanów lękowych. Objawy ustąpiły na skutek kuracji, a promienna i radosna
Katarzyna była szczęśliwa ponad moje wszelkie oczekiwania.
Znowu zaczęła cicho szeptać: — Jestem w budynku jakby z kopulastym sufitem. Ten sklepiony
sufit jest błękitno-niebieski. Wraz ze mną są inni ludzie. Ubrani są w... w coś starego, w jakby
suknie bardzo stare
i bardzo brudne. Nie wiem, jak się tu znaleźliśmy. W tej sali jest wiele
posągów. Są też jakieś przedmioty stojące na kamiennych postumentach. Na końcu sali jest wielki
złoty posąg. Wygląda... Ta postać jest bardzo duża, ze skrzydłami. I bardzo zła. W tej sali jest
gorąco, bardzo gorąco... Dlatego tak gorąco, że nie ma tu żadnych otworów. Musimy trzymać się z
dala od wsi. Coś złego dzieje się z nami.
— Czy jesteś chora?
—
Tak. My wszyscy jesteśmy chorzy. Nie wiem na co, ale nasza skóra obumiera, staje się
czarna. Bardzo mi zimno. Powietrze jest bardzo suche, duszne. Nie możemy wrócić do wsi.
Musimy być z dala od niej. Niektórzy ludzie mają zniekształcone twarze.
To musiała być jakaś okropna podobna do trądu choroba. Jeśli Katarzyna miała kiedyś
wspaniałe życie, to jeszcze na nie nie natrafiliśmy.
— Jak długo musisz tam pozostać?
—
Na zawsze — odparła ponuro — aż umrzemy. Na to nie ma lekarstwa.
— Czy wiesz, jak się ta choroba nazywa?
—
Nie. Skóra wysycha i kurczy się. Jestem tu od lat. Ale są tacy, którzy dopiero przyszli. Nie
ma stąd powrotu. Zostaliśmy wyrzuceni, żeby tu umrzeć.
Cóż za okropne życie miała w tej jakby jaskini.
- Musimy polować, żeby zdobyć pożywienie. Widzę dzikie zwierzę, na które polujemy... ma rogi.
Jest brunatne z rogami, wielkimi rogami.
— Czy ktoś was odwiedza?
—
Nikt nie może się do nas zbliżyć, bo także za chorowałby. Zostaliśmy przeklęci... za zło,
które wyrządziliśmy. I to jest nasza kara. — Zasady jej teologii stale zmieniały się, zależnie od
wcielenia. Dopiero po śmierci, kiedy była duchem, otaczał ją spokój, życzliwość.
— Czy wiesz, który to rok?
—
Straciliśmy rachubę czasu. Jesteśmy chorzy, czekamy tylko na śmierć.
— Nie ma żadnej nadziei? — Mnie też udzieliła się jej rozpacz.
—
Nie ma żadnej nadziei. Wszyscy umrzemy. I tak mnie bolą ręce. Jestem bardzo słaba. I
stara. Trudno mi się poruszać...
—
A co stanie się, kiedy wcale nie będziesz mogła się poruszać?
—
Przeniosą mnie do innej jaskini i zostawią, żebym tam umarła.
— A co robią ze zmarłymi?
—
Pieczętują wejście do jaskini.
- Czy zdarza się, że pieczętują wejście, nim ktoś zmarł? — Starałem się znaleźć przyczynę
jej strachu przed zamknięciem.
—
Nie wiem. Nigdy tam nie byłam. Jestem w sali razem z innymi ludźmi, jest bardzo
gorąco. Leżę pod ścianą.
—
Do czego służy ta sala?
—
Żeby oddawać cześć... wielu bogom. Jest bardzo gorąco.
Poleciłem jej posunąć się naprzód w czasie. — Widzę coś białego. Coś białego w rodzaju
baldachimu. Kogoś przenoszą.
— Ciebie?
—
Nie wiem. Z radością powitam śmierć. Tak bardzo cierpię. -- Katarzyna miała usta
zaciśnięte z bólu i ciężko oddychała z powodu gorąca w jaskini. Poprowadziłem ją do dnia jej
śmierci. Nadal z trudem łapała powietrze.
— Trudno ci oddychać.
—
Tak gorąco tu... gorąco i bardzo ciemno. Nic nie widzę... i nie mogę się poruszać. —
Umierała sparaliżowana, samotna w gorącej ciemnej jaskini, do której zapieczętowano już
wejście. Była przerażona, nieszczęśliwa. Jej oddech stał się szybszy, nieregularny, umarła.
I tak się nareszcie skończyło jej pełne udręki życie.
—
Czuję się bardzo lekko... jak bym szybowała. Bardzo tu jasno. O, jak cudownie!
— Czy cię coś boli?
- Nie! — Urwała i czekała na Mistrzów. Ale zamiast tego została jakby porwana. — Spadam
bardzo szybko. Wracam do jakiegoś ciała! — Była tak samo zdumiona jak ja.
—
Widzę budowle, budowle z okrągłymi kolumnami. Bardzo wiele jest tych budynków. My
jesteśmy na zewnątrz. Czemuś się przyglądamy... Ludzie mają bardzo śmieszne maski, zakrywają
sobie twarze. To jakaś uroczystość. Ubrani są w długie szaty i noszą maski zakrywające twarze.
Udają, że są kimś innym. Stoją na podeście... nad którym my siedzimy.
— Czy oglądasz sztukę?
— Tak.
— Jak wyglądasz? Spójrz na siebie.
—
Mam brązowe włosy, splecione w warkocz. - Urwała. - Jej opis samej siebie i obecność
drzew oliwkowych przypomniały mi wcielenie Katarzyny piętnaście stuleci przed narodzeniem
Chrystusa, kiedy ja byłem jej nauczycielem. Diogenesem. Postanowiłem to sprawdzić.
— Czy wiesz, jaki to rok?
— Nie.
— Czy są z tobą ludzie, których znasz?
—
Tak, obok mnie siedzi mój mąż. Nie znam go w obecnym życiu.
— Czy masz dzieci?
- Jestem teraz przy nadziei. Ciekawy był dobór słów Katarzyny, jakiś staroświecki, całkiem
różny od jej współczesnego stylu.
— Czy jest tam twój ojciec?
—
Nie widzę go. Ty tu gdzieś jesteś... ale nie koło mnie. — A więc miałem rację. Cofnęliśmy
się o trzydzieści pięć stuleci.
— Co ja tam robię?
Teraz się rozglądasz, w ogóle uczysz... Nauczyliśmy się od ciebie wielu śmiesznych rzeczy o
kwadratach i kołach. Diogenesie, jesteś tu.
— Co więcej wiesz o mnie?
— Jesteś stary. Jakoś jesteśmy spokrewnieni... ty jesteś bratem mojej matki.
- Czy znasz kogoś więcej z mojej rodziny?
— Znam twoją żonę... i twoje dzieci. Masz synów. Dwóch jest starszych ode mnie. Moja
matka umarła bardzo młodo.
— Czy to ojciec cię wychowywał?
— Tak, ale teraz jestem mężatką.
— Oczekujesz dziecka?
—
Chyba tak. Nie chciałabym umrzeć podczas porodu.
- Czy to właśnie przydarzyło się twojej matce?
— Tak.
— I boisz się, że tak samo będzie z tobą.
— To się często zdarza.
— Czy to jest twoje pierwsze dziecko?
- Tak. I bardzo się boję. To będzie wkrótce. Jestem bardzo gruba. Ciężko mi się ruszać... Jest
zimno. — Sama przesunęła się do przodu w czasie. Dziecko miało się właśnie urodzić. Katarzyna
nigdy nie miała dziecka, a ja nie odbierałem żadnego porodu od czternastu lat, kiedy odbywałem
praktykę położniczą podczas studiów medycznych.
— Gdzie jesteś? — spytałem.
- Leżę na czymś kamiennym. Jest bardzo zimno. Mam bóle... Ktoś musi mi pomóc.
Ktoś musi mi pomóc. - Poleciłem jej, żeby głęboko oddychała, to dziecko urodzi się bez bólu.
Oddychała, jęcząc przy tym. Poród trwał jeszcze kilka okropnych minut i wreszcie
urodziło się dziecko. Córeczka.
— Czy teraz czujesz się lepiej?
- Jestem bardzo słaba... i tyle krwi!
— Czy wiesz, jak jej dasz na imię?
—
Nie, jestem zbyt zmęczona... Ja chcę przytulić moje dziecko.
—
Twoje dziecko jest tu... malutka dziewczynka.
- Tak... mój mąż cieszy się bardzo. — Była ogromnie wyczerpana. Poleciłem jej, żeby zapadła w
krótką drzemkę. Po kilku minutach obudziłem ją.
— Czy teraz czujesz się lepiej?
—
Tak... widzę juczne zwierzęta... Niosą coś na grzbiecie. Kosze. W tych koszach jest
wiele rzeczy... żywność... jakieś czerwone owoce...
— Czy to ładny kraj?
— Tak, i dużo tu żywności.
—
Czy wiesz, jak się ten kraj nazywa? Co powiesz, jak ktoś obcy spyta cię o nazwę tej
miejscowości?
— Cathenia... Cathenia.
—
To mi wygląda na grecką nazwę miasta — powiedziałem.
—
Tego nie wiem. A ty wiesz? Nie było cię we wsi, ale wróciłeś tam, a ja nie. — To był
szkopuł. Ponieważ w tym wcieleniu byłem jej wujem, człowiekiem starszym, mądrzejszym od niej,
chciała wiedzieć, czy znam odpowiedź na moje własne pytanie. Niestety, nie miałem
dostępu do tej informacji.
—
Czy całe życie spędziłaś w tej miejscowości? — spytałem.
—
Tak — wyszeptała — ale ty podróżujesz, a więc możesz dużo wiedzieć. Podróżujesz,
żeby się uczyć, poznać kraj... różne szlaki handlowe, tak że możesz je naszkicować i wykreślić
mapę. Jesteś stary. Chodzisz z młodymi ludźmi, ponieważ znasz się na mapach. Jesteś bardzo
mądry.
— O jakich mapach myślisz? Mapach gwiazd także?
—
Ty rozumiesz symbole. Ty pomagasz im robić... pomagasz im robić mapy.
— Czy rozpoznajesz innych ludzi ze wsi?
— Nie znam ich... za to znam ciebie.
- W porządku. Jakie są nasze stosunki?
—
Bardzo dobre. Jesteś bardzo miły. Lubię po prostu siedzieć obok ciebie, czuję się przy tobie
bezpieczna...
Pomogłeś nam. Pomogłeś moim siostrom...
—
Ale przyjdzie czas, kiedy będę musiał cię opuścić, ponieważ jestem stary.
—
Nie. — Nie była jeszcze gotowa, żeby myś leć o mojej śmierci. - Widzę chleb, bardzo
płaski i cienki.
—
Czy ludzie tam jedzą chleb?
—
Tak, mój ojciec i mój mąż, i ja. I wszyscy tutejsi ludzie.
— Z jakiej okazji?
— Jest jakieś... jakieś święto.
— Czy jest tam twój ojciec?
— Tak.
— I twoje dziecko?
— Tak. Ale nie ze mną, ona jest z moją siostrą.
- Przyjrzyj się uważnie swojej siostrze — poleciłem mając nadzieję, że Katarzyna rozpozna w
niej kogoś ważnego w obecnym jej życiu.
— Przyjrzałam się, nie znam jej.
— Czy rozpoznajesz swego ojca?
- Tak... tak... to Edward. Tu są figi i oliwki... i czerwone owoce. I płaski chleb. Zabili też
owcę. Pieką ją. — Nastąpiła długa przerwa. — Widzę coś białego... to wielkie prostokątne jakby
pudło. Kładą w nie ludzi, kiedy umrą.
— A więc teraz ktoś umarł?
—
Tak... mój ojciec. Nie chcę na niego patrzeć. Nie chcę go widzieć.
— Czy musisz patrzeć?
Tak. Zabiorą go i pochowają. Jest mi bardzo smutno.
—
To zrozumiałe. Ile dzieci masz? — Moja reporterska żyłka nie pozwoliła mi jej dłużej
martwić.
—
Troje, dwóch chłopców i dziewczynkę. — Ledwie posłusznie odpowiedziała na moje
pytanie, znów pogrążyła się w żalu. — Czymś przykryli jego ciało... — Była bardzo smutna.
— Czy ja w tym czasie także umarłem?
— Nie. Pijemy sok z winogron.
— Jak teraz wyglądam?
— Jesteś bardzo, bardzo stary.
— Czy lepiej się teraz czujesz?
— Nie! Kiedy ty umrzesz, zostanę całkiem sama.
— Przeżyłaś dzieci? Przecież się tobą zajmą.
—
Och, ty wiesz wszystko. — Powiedziała to jak mała dziewczynka.
—
Dasz sobie radę. Ty także dużo wiesz. Będziesz bezpieczna — zapewniłem ją. A ona po
chwili wyraźnie się uspokoiła. — Gdzie się teraz znajdujesz? — spytałem.
Nie wiem. — Najwidoczniej znalazła się w sta nie duchowym, mimo że w tym wcieleniu
nie przeżyła swej śmierci. Dotąd zrelacjonowała mi swoje dwa wcielenia. Czekałem na
Mistrzów, ale Katarzyna nadal wypoczywała. Po kilku dalszych minutach spytałem, czy mogę
rozmawiać z Mistrzami Duchowymi.
— Jeszcze nie osiągnęłam tej płaszczyzny — wyjaś niła. — Nie mogę mówić, dopóki to się nie
stanie.
Nie osięgnęła jednak tej płaszczyzny. Po długim ocze kiwaniu wyprowadziłem ją z transu.
Rozdział ósmy
Minęły trzy tygodnie, nim spotkaliśmy się następnym razem. Podczas urlopu, leżąc na tropikalnej
plaży miałem czas i odpowiednią perspektywę, żeby przemyśleć to, co się wydarzyło wskutek
seansów hipnotycznych z Katarzyną: cofanie się do poprzednich wcieleń, dokładne obserwacje i
opisy przedmiotów, zdarzeń i faktów, o czym nie miała pojęcia w swym obecnym życiu; osiągnięcie
znacznej poprawy jej zdrowia, czego nigdy nie można by uzyskać w ciągu osiemnastu miesięcy
stosując normalną psychoterapię; poznanie zaskakująco dokładnych opisów duchowego stanu po
śmierci, kiedy przekazywała wiedzę, do której nie miała dostępu oraz poezji sfery duchowej i
pouczeń Mistrzów, o tym, co się dzieje po śmierci, o narodzinach i powtórnych narodzinach, których
mądrość i styl przekraczały jej możliwości. Tak, istotnie miałem dużo do przemyślenia. Przez wiele
lat leczyłem setki, może tysiące pacjentów, cierpiących na różnego rodzaju zaburzenia emocjonalne.
Prowadziłem oddziały dla chorych hospitalizowanych przy czterech znanych uczelniach medycznych.
Lata całe spędziłem na psychiatrycznych ostrych dyżurach w przychodniach oraz innych tego rodzaju
placówkach, gdzie stawiałem pacjentom diagnozę i leczyłem ich.
Wszystko wiedziałem o halucynacjach słuchowych i wzrokowych oraz urojeniach schizofrenicznych.
Leczyłem wielu pacjentów z zaburzeniami histerycznymi, włącznie z rozdwojeniem jaźni, byłem
konsultantem w przypadkach związanych z nadużywaniem narkotyków i alkoholu, instytutu
zajmującego się tymi problemami i doskonale znałem skutki całej gamy narkotyków na mózg.
Katarzyna nie miała żadnego z tych objawów czy syndromów. To, co się działo z nią, nie było
przejawem choroby psychicznej. Nie była psychotyczna, nigdy nie traciła kontaktu z
rzeczywistością, nigdy też nie miała halucynacji ani przywidzeń.
Nie brała narkotyków i nie miała zaburzeń socjopatycznych. Nie była osobowością histeryczną.
Słowem na ogół była świadoma tego, co robi i myśli, nie funkcjonowała na „automatycznym
pilocie" i nigdy nie miała rozdwojenia osobowości. Materiał, jaki przekazywała, często
przekraczał jej poziom zarówno w stylu, jak i treści. Niektóre informacje z przeszłości były
wręcz metafizyczne, na przykład szczegóły dotyczące mego ojca i syna, jak też jej własnej
przeszłości. Posiadała wiedzę, do jakiej w swym obecnym życiu nie miała dostępu ani nie mogła
jej posiąść, gdyż było to obce jej kulturze i wychowaniu, wręcz niezgodne z wieloma jej
przekonaniami.
Prostolinijna i uczciwa z natury Katarzyna nie jest naukowcem i w żadnym razie nie mogła
wymyśleć faktów, szczegółów, historycznych zdarzeń, opisów i poetycznych metafor, jakie
przekazywała. Jako psychiatra naukowiec, byłem pewien, że ten cały materiał pocho dził z jakiejś
części jej podświadomości. Nawet gdyby Katarzyna była zręczną aktorką, nie potrafiłaby odgrywać
tych swego rodzaju happeningów. To, co przekazywała, było zbyt dokładne, zbyt specyficzne i prze-
kraczało jej możliwości.
Zastanawiałem się nad terapeutycznym celem badania poprzednich wcieleń Katarzyny. Od kiedy
wkroczyliśmy w tę nową całkiem dziedzinę, stan jej zaczął się bardzo szybko poprawiać, i to bez
żadnych medykamentów. W hipnozie istnieje jakaś lecznicza siła, najwidoczniej o wiele bardziej
skuteczna niż konwencjonalna terapia czy współczesne lekarstwa. Dzięki niej można przypomnieć
sobie i przeżyć ponownie nie tylko bolesne wydarzenia, ale także codzienne krzywdy, na które
narażone jest nasze ciało, umysł i psychika. Kiedy badałem jej poprzednie wcielenia, szukałem
tego, co się powtarzało, jak na przykład prześladowania w sferze uczuciowej lub fizycznej, jak
nędza lub głód, choroba i przeciwności życiowe, ustawiczne prześladowanie i przesądy, częste
niepowodzenia i tak dalej. Zwracałem też baczną uwagę na większe tragedie, takie jak śmierć kogoś
bliskiego, gwałt, wielka katastrofa czy jakieś inne okropne wydarzenie, które mogło na zawsze
pozostawić ślad w psychice. Technika była podobna do szczegółowego badania dzieciństwa w
terapii konwencjonalnej, z tym wyjątkiem, że tutaj miarą czasu było raczej kilka tysięcy lat niż jak
zwykle dziesięć lub piętnaście. Dlatego zadawałem pytanie bardziej bezpośrednie i ukierunkowane
niż w terapii konwencjonalnej. Jednak
sukces naszej nieortodoksyjnej terapii był niewątpliwy.
Katarzyna [oraz inni pacjenci, których leczyłem hipnotycznym cofaniem się w przeszłość] została
wyleczona niezwykle szybko.
Ale czy istniało jakieś inne wytłumaczenie wspomnień Katarzyny z poprzednich wcieleń? Czy te
wspomnienia przekazały jej geny? Taka możliwość jest naukowo wątpliwa. Genetyczna pamięć to
nieprzerwany ciąg przekazywania genetycznego materiału z pokolenia na pokolenie. Katarzyna żyła
w przeróżnych miejscach naszej Ziemi, a jej linia genetyczna była stale przerywana. To umarła
podczas powodzi, wraz ze swym dzieckiem albo bezdzietnie, albo we wczesnej młodości. Zasób jej
genetycznych wiadomości wielekroć kończył się, nie był dalej przekazywany. A co z życiem po
śmierci i w stanie pośrednim? Pozbawiona ciała, a więc również materiału genetycznego, zawsze
miała zasób wspomnień. I dlatego należało odrzucić wyjaśnienia genetyczne.
Co z Jungowską teorią zbiorowej podświadomości, zbiornika wszelkiej ludzkiej pamięci i
doświadczeń, do którego można się podłączyć? Całkiem odmienne kultury często mają podobne
symbole, nawet w snach. Zdaniem Junga zbiorowa podświadomość nie była zdobywana przez
daną osobę, ale jakby „dziedziczona" przez mózg. Mieściła w sobie motywy i wyobrażenia, które
pojawiają się na nowo w każdej kulturze, nie dzięki tradycji historycznej czy rozprzestrzenianiu
się. Moim zdaniem bardzo konkretnych wspomnień Katarzyny nie można było wytłumaczyć
koncepcją Junga. Nigdy nie mówiła o symbolach, uniwersalnych obrazach czy motywach. Podawała
dokładne opisy konkretnych ludzi i miejsc. Idea Junga była zbyt nieokreślona. A co ze stanem
pośrednim? I dlatego reinkarnacja była najlepszym wytłumaczeniem.
To, co przekazywała Katarzyna, było nie tylko dokładne i bardzo konkretne, ale przekraczało jej
świadome możliwości. Mówiła o rzeczach, o których nie mogła była przeczytać w książkach, a
potem o nich zapomnieć. Jej wiedza nie mogła też być nabyta w dzieciństwie, potem ukryta w
podświadomości i następnie ujawniona. A co z Mistrzami oraz ich przekazami? One „przechodziły"
przez Katarzynę, ale nie pochodziły od niej. Ich mądrość znajdowała także wyraz we wspomnieniach
Katarzyny z dawnych wcieleń. Wiedziałem to nie tylko na podstawie wielu lat starannych badań
innych pacjentów, ich umysłów, mózgów i osobowości, ale wiedziałem to intuicyjnie, jeszcze przed
rewelacjami dotyczącymi mego ojca i syna. Wiedział o tym mój przez wiele lat szkolony naukowo
mózg, czułem to w głębi serca.
Widzę jakieś naczynia, chyba z oliwą. - Pomimo trzytygodniowej przerwy Katarzyna szybko
zapadła w trans. Znalazła się w innym ciele, w innych czasach. — W tych naczyniach jest różnego
rodzaju oliwa. To chyba jakiś skład, gdzie trzymają towary. Te naczynia, dzbany są czerwone...
czerwone, zrobione z czerwonej gliny. Na górze mają niebieskie obwódki. Widzę ludzi... oni są w
jaskini. Przenoszą naczynia i dzbany, ustawiając je w określonym miejscu. Głowy mają ogolone...
nie
mają włosów na głowie. Skóra ich jest ciemna, brunatna...
— Czy jesteś tam?
—
Tak... Pieczętuję niektóre dzbany... jakby wos kiem... pieczętuję szyjki dzbanów woskiem.
- Czy wiesz do czego służy ten olej?
— Nie wiem.
—
Czy widzisz siebie? Spójrz na siebie. Powiedz mi, jak wyglądasz.
Przestała mówić, jakby siebie obserwowała.
— Mam warkocz. I długą, długą... ozdobę, z materiału. Która ma złotą obwódkę.
-
Czy pracujesz dla kapłanów... czy może ludzi z ogolonymi głowami?
-
Moim obowiązkiem jest pieczętowanie dzbanów woskiem.
— Ale nie wiesz, do czego używana jest ich zawartość?
- Chyba do jakichś obrzędów religijnych. Ale nie jestem pewna... co to jest... Jakieś
namaszczanie, namaszczanie głowy... coś na głowę i na dłonie. Widzę ptaka, złotego ptaka wokół
mojej szyi. Jest płaski, ma płaski ogon, bardzo płaski ogon i głowę spuszczoną... w kierunku
moich stóp.
— Twoich stóp?
—
Tak, bo w ten sposób trzeba go nosić. Jest tu również czarna... czarna lepka
substancja. Nie mam pojęcia, co to jest.
— Gdzie się znajduje?
- W marmurowym naczyniu. Jej także używają, ale nie wiem do czego.
— Czy jest w tej jaskini jakiś napis, żebyś mogła go przeczytać i powiedzieć mi, jak się nazywa
kraj... miejscowość, gdzie mieszkasz... a może jakaś data?
-
Nic nie widzę na ścianach, są puste. Nie znam żadnej nazwy. — Poleciłem jej przesunąć
się naprzód w czasie.
-
Widzę biały dzban. Uchwyt na górze jest złoty, wyłożony złotem.
— Co jest w dzbanie?
— Jakaś maść. Ma coś wspólnego z przechodzeniem do innego świata.
- Czy właśnie ty masz teraz przejść do innego świata?
— Nie, to ktoś, kogo nie znam.
-
Czy przygotowywanie ludzi do tego przejścia jest twoim obowiązkiem?
- Nie, to robi kapłan, nie ja. My tylko dostarczamy im maść, kadzidło...
- W jakim mniej więcej wieku jesteś teraz?
— Mam szesnaście lat.
—
Czy mieszkasz razem z rodzicami?
—
Tak, w domu z kamienia. Nie jest bardzo duży, za to suchy i bardzo w nim ciepło. Klimat tu
jest bardzo gorący.
— Wejdź do domu.
— Jestem w nim.
— Czy oprócz ciebie są inne osoby z twojej rodziny?
—
Widzę brata i moją matkę, i małe dziecko, czyjeś dziecko.
— Czy to twoje dziecko?
— Nie.
—
Przejdź teraz do czegoś istotnego, co wyjaśni zja wiska w twoim obecnym życiu. Musimy się
dowiedzieć. To niczym nie grozi. Przejdź do zdarzeń.
—
Wszystko w swoim czasie... - odparła bardzocicho. — Widzę umierających ludzi.
— Umierających ludzi?
— Oni nie wiedzą, co jest tego przyczyną.
Może epidemia? -- Nagle zaświtało mi, że znów wróciła do dawnego wcielenia, tego, do
którego już się kiedyś cofnęła. Do tego wcielenia, kiedy na skutek zarazy spowodowanej wodą
zmarł jej ojciec i jeden z braci. Katarzyna również chorowała, ale się wyleczyła. Ludzie wtedy
używali czosnku i jakichś ziół, żeby się uchronić od epidemii. Katarzyna była wówczas bardzo
przejęta, ponieważ zmarli nie byli odpowiednio balsamowani.
Ale teraz do tego wcielenia podeszliśmy pod innym kątem.
— Czy to ma coś wspólnego z wodą? — spytałem.
— Oni tak uważają. Umiera wielu ludzi. — Znałem już dalszy ciąg.
- Ale ty z tego powodu nie umrzesz?
— Nie, ja nie umrę.
— Jednak zarazisz się, będziesz bardzo chora.
—
Tak. Zimno mi... bardzo zimno. Chce mi się pić. Oni uważają, że ta choroba bierze się z
wody... i czegoś czarnego... Ktoś umiera.
— Kto umiera?
—
Mój ojciec umiera i także jeden z braci. Moja matka dobrze się czuje, wraca do zdrowia.
Jest bardzo słaba. Trzeba grzebać zmarłych i wszyscy bardzo są tym wzburzeni, bo to jest wbrew
przepisom religijnym.
—
Jakiego rodzaju są te przepisy? — Zdumiony byłem jej konsekwencją, tym, jak
przypominała sobie fakt po fakcie, dokładnie to, co opowiadała o tym swoim wcieleniu kilka
miesięcy temu. Teraz także bardzo była przejęta zaniechaniem normalnych obrzędów
pogrzebowych.
—
Chorych umieszcza się w jaskiniach. Ciała też trzymane są w jaskiniach. Ale przedtem
ciała te muszą być odpowiednio przygotowane przez kapłanów, muszą być owinięte w materiał i
namaszczone. Trzymano je w jaskiniach, ale przyszła powódź... Powiadają, że woda szkodzi. Nie
piją wody.
—
Czy można tę chorobę wyleczyć? Czy coś na nią pomaga?
—
Dostajemy zioła, różnego rodzaju zioła i rośliny. One mocno pachną... okropnie mocno. Czuję
ten zapach.
— Czy rozpoznajesz ten zapach?
—
To, co tak brzydko pachnie, jest białe. Zwisa z sufitu.
— Coś w rodzaju czosnku?
—
Wszędzie wisi... tak, właściwości ma podobne... kładzie się to w usta, do uszu, nosa,
wszędzie. Zapach jest bardzo mocny. Wszyscy wierzą, że powstrzymuje złe duchy, żeby nie weszły
do ciała. Widzę fioletowy... owoc albo coś okrągłego z fioletową skórką...
— Czy rozpoznajesz kulturę, w jakiej się znalazłaś? Czy wydaje ci się znajoma?
— Nie rozpoznaję.
— Czy to coś fioletowego to jakiś owoc?
—
Tannis.
— Czy pomaga? Czy leczy tę chorobę?
— Wtedy tak, pomagał.
—
Tannis — powtórzyłem, znowu próbując zrozumieć, czy mówi o czymś, co my nazywamy
taniną albo kwasem taninowym. — Jak to nazywają? Tannis?
—
Właśnie tak... słyszałam, jak powtarzali słowo „tannis".
—
Co z tego właśnie wcielenia zachowało się w twoim obecnym życiu? Dlaczego wracasz do
tamtego życia? Co sprawia, że jest tak trudne?
—
Religia — wyszeptała szybko Katarzyna. — Ówczesna religia... religia strachu... Tylu
rzeczy trzeba się było bać... i tylu bogów.
— Czy pamiętasz imiona niektórych bogów?
—
Widzę oczy. Widzę coś czarnego... coś w rodza j u . . . wygląda jak szakal. To posąg. On
jest strażnikiem... Widzę kobietę, boginię z dziwną głową.
— Czy znasz imię tej bogini?
—
Ozyrys... Syrus... coś w tym rodzaju. I widzę oko... po prostu oko na łańcuchu. Jest
złote.
— Oko?
— Tak... Kto to jest Hator?
— Co takiego?
— Hator! Kto to taki?
Nigdy nie słyszałem o Hatorze, choć wiedziałem, że Ozyrys, jeśli jej wymowa była właściwa, był
bratem--małżonkiem Izydy, głównej bogini Egiptu, bogini miłości i wesela.
— Czy to jeden z bogów? — spytałem.
—
Hator, Hator! — Długa przerwa. — Ptak... jest płaski... płaski, to feniks. — Znowu
milczenie.
—
Przesuń się trochę w przód w czasie, do ostatniego dnia w tym wcieleniu, ale przedtem, nim
umarłaś. Powiedz mi, co widzisz.
—
Widzę ludzi i domy — powiedziała bardzo cicho. — I sandały. I materiał, jakiś bardzo
szorstki materiał.
—
Co się dzieje? Przejdź teraz do czasu, kiedy umierasz. Co się z tobą dzieje? Czy widzisz to?
—
Nie widzę... Więcej już s i e b i e nie widzę.
— Gdzie jesteś? Co widzisz?
—
Nic... tylko ciemność... Widzę światło, ciepłe światło. — Widocznie już umarła i
przeszła w stan duchowy. Nie potrzebowała doświadczać znowu ówczesnej swej śmierci.
- Czy możesz dotrzeć do światła? — spytałem.
— Idę. — Odpoczywała spokojnie, znowu czekając.
—
Czy możesz teraz spojrzeć na lekcje z tego wcielenia? Czy jesteś już ich świadoma?
-
Nie — powiedziała szeptem. Czekała. Nagle zrobiła się czujna, choć oczy nadal miała
zamknięte, jak zawsze kiedy była w hipnotycznym transie. Głowa jej kiwała się z boku na bok.
- Co teraz widzisz? Co się dzieje?
-
Ktoś... — głos jej był teraz donośny -- ktoś do mnie mówi!
— Co mówi?
- Mówi o cierpliwości. Że trzeba mieć cierpliwość..
— Tak. Mów dalej.
Odpowiedział Mistrz-poeta: — Cierpliwość i właściwy czas... wszystko przychodzi, kiedy przyjść
musi. Życia nie można przyspieszać, nie może toczyć się wedle ustalonego planu, jak chciałoby
wielu ludzi. Musimy przyjąć to, co przychodzi do nas w określonym czasie, i nie domagać się
więcej. Bowiem życie się nie kończy i dlatego my nigdy nie umieramy, i nigdy się naprawdę nie
urodziliśmy. Po prostu przechodzimy różne fazy. Nie ma końca. Ludzkie istoty mają wiele
wymiarów. Ale czas nie jest taki, jak my go pojmujemy, on się zawiera w lekcjach, których
trzeba się nauczyć.
Nastąpiła długa przerwa, po chwili Mistrz ciągnął dalej:
—
Wszystko w swoim czasie stanie się dla ciebie jasne. Musisz mieć możliwość
przetrawienia wiedzy, jakiej ci już dostarczyliśmy. — Katarzyna zamilkła.
—
Czy jest coś więcej, czego powinienem się nauczyć! — spytałem.
— Odeszli — szepnęła. — Nikogo już nie słyszę.
Rozdział dziewiąty
Z każdym tygodniem Katarzyna pozbywała się jakiejś warstwy nerwicowych lęków. Z każdym
tygodniem stawała się pogodniejsza, bardziej spokojna i cierpliwa. Miała więcej zaufania do ludzi
i oni też do niej lgnęli. Emanowała miłością i była nią darzona. Wewnętrzny blask jej osobowości
promieniował z taką mocą, że wszyscy mogli to dostrzec.
Wycieczki Katarzyny w przeszłość obejmowały millennia. Ilekroć zapadła w hipnotyczny trans, nie
wiedziałem, jakie wątki jej wcieleń się pojawiają. Od prehistorycznych jaskiń przez starożytny Egipt
po czasy współczesne — ona tam była. A gdzieś poza czasem Mistrzowie z miłością sprawowali
pieczę nad jej wszystkimi wcieleniami. Podczas dzisiejszego seansu znalazła się w dwudziestym
wieku, ale nie jako Katarzyna.
— Widzę kadłub samolotu i pas startowy... jakiś passtartowy — zaczęła szeptać.
— Czy wiesz, gdzie to jest?
—
Nie widzę... Alzacja? — I dodała po chwili: — Tak, to Alzacja.
— We Francji?
- Nie wiem. Po prostu Alzacja... Widzę nazwisko Von Marks [fonetycznie]. Coś jakby
brązowy hełm albo
kapelusz... kapelusz z goglami. Został zniszczony oddział. To jakieś odludzie.
Chyba nie ma żadnego miasta w pobliżu.
—
Co widzisz?
—
Zniszczone domy. Widzę domy... Ziemia jest zryta bombardowaniem. Tutaj jest bardzo
dobrze ukryty schron.
— Co ty robisz?
— Pomagam im przy rannych, oni ich odnoszą.
- Spójrz na siebie. — Opisz, jak wyglądasz i co nosisz.
—
Noszę kurtkę. Mam jasne włosy, niebieskie oczy. Moja kurtka jest bardzo brudna. Wielu
tu rannych.
— Czy jesteś przeszkolona do opieki nad rannymi?
— Nie.
- Czy tam mieszkasz, czy zostałaś przywieziona? Gdzie mieszkasz?
— Nie wiem.
- W jakim mniej więcej jesteś wieku?
—
Trzydzieści pięć lat.
Katarzyna miała teraz dwadzieścia dziewięć, oczy piwne, a nie niebieskie. Dalej zadawałem jej
pytania:
- Jak się nazywasz? Czy jest twoje nazwisko na kurtce?
—
Na kurtce są skrzydła. Jestem pilotem... kimś w rodzaju pilota.
—
Latasz na samolotach?
— Tak, muszę.
— Kto ci to każe robić?
— Taka jest moja służba. To mój obowiązek.
— Czy także zrzucasz bomby?
— Na pokładzie samolotu jest strzelec. I pilot.
— Na jakiego rodzaju samolocie latasz?
—
To samolot z czterema śmigłami. Dolnopłatowiec. — Byłem rozbawiony tym opisem,
ponieważ Katarzyna w ogóle nie znała się na samolotach. Zaimponowała mi, mówiąc o
dolnopłatowcu. Ale w stanie hipnozy zdobywała coraz większy zapas wiedzy, choćby na temat
wyrobu masła czy balsamownia zmarłych. Inna sprawa, że tylko ułamek tej wiedzy był dla
niej dostępny w jej codziennym, świadomym życiu.
- Czy masz rodzinę? — kontynuowałem pytania.
— Oni nie są ze mną.
— Czy są bezpieczni?
- Nie wiem. Obawiam się... obawiam się, że wrócą.
— Moi przyjaciele są umierający!
—
Czyjego powrotu się obawiasz?
— Wroga.
— Kim jest ten wróg?
- Anglicy... Amerykańskie Siły Zbrojne... i Anglicy.
— Czy przypominasz sobie swoją rodzinę?
- Czy sobie przypominam? Za dużo tu zamieszania.
-
No, to wróćmy w tym samym życiu do lepszych czasów, przed wojną, kiedy byłaś razem z
rodziną w domu. Zobacz to. Wiem, że to trudne, ale chcę, żebyś się odprężyła. Spróbuj i
przypomnij sobie.
Katarzyna chwilę milczała i wreszcie szepnęła.
- Słyszę imię Eryk... Eryk. Widzę jasnowłose dziecko, dziewczynkę.
— Czy to twoja córeczka?
—
Tak. Chyba tak... Margot.
- Czy ona jest blisko ciebie?
- Jest ze mną. Jesteśmy na pikniku. Cudowna pogoda.
— Czy oprócz Margot jest ktoś z tobą?
—
Widzę kobietę o brązowych włosach, siedzi na trawie.
— Czy to twoja żona?
—
Tak... nie znam jej — dodała nawiązując do rozpoznawania ludzi, obecnego życia.
—
Czy znasz Margot? Spójrz na nią uważnie. Czy znasz ją?
—
Tak, ale nie bardzo wiem skąd... Gdzieś ją poznałam.
— Później może się dowiesz. Spójrz jej w oczy.
- To Judy — odpowiedziała. Judy była obecnie najlepszą przyjaciółką Katarzyny.
Podczas pierwszego spotkania poczuły wzajemną sympatię i zaprzyjaźniły się serdecznie, ufając
sobie bez reszty, znając swoje myśli i pragnienia, nim zostały wypowiedziane.
— Judy? — powtórzyłem.
—
Tak, Judy. Podobna jest do niej... uśmiecha się tak samo jak ona.
—
To dobrze. Czy jesteś szczęśliwa w domu, czy masz jakieś problemy?
—
Nie mam żadnych problemów. — Długie milczenie. — Tak, tak, to bardzo niespokojne
czasy. Za to w rządzie niemieckim są jakieś problemy. Zbyt wiele rozbieżnych poglądów. To
nas wreszcie podzieli... Ale ja muszę walczyć dla swojej ojczyzny.
— Czy mocno kochasz swoją ojczyznę?
—
Nienawidzę wojny. Uważam, że nie wolno nikogo zabijać, ale muszę spełnić swój obowiązek.
- Przejdź teraz do tego miejsca, gdzie leżał rozbity samolot, gdzie widać było ślady po
bombardowaniu, podczas wojny. Anglicy i Amerykanie zrzucają niedaleko ciebie bomby. Czy
widzisz znowu samolot?
— Tak.
—
Czy nadaj żywisz takie same jak przedtem uczucia wobec zabijania, wojny i spełnienia
obowiązku?
—
Tak, umrzemy niepotrzebnie.
— Co takiego?
—
Umrzemy niepotrzebnie — powtórzyła głośniejszym szeptem.
—
Niepotrzebnie? Dlaczego niepotrzebnie? Czyż nie ma w tym zasługi, jeśli się walczy w
obronie własnego kraju i swoich najdroższych?
— Umrzemy broniąc idei garstki ludzi.
—
Nawet gdyby to byli przywódcy twego kraju? Oni mogą się mylić...
—
Szybko mi przerwała. — Oni nie są przywódcami, gdyby nimi byli, nie doszłoby do okropnej
wewnętrznej walki... w rządzie.
—
Niektórzy ludzie nazywają ich szaleńcami. Czy to coś ci mówi? Czy oni są obłąkani na punkcie
posiadania władzy?
—
My wszyscy chyba jesteśmy szaleńcami, jeśli daje my im się prowadzić, pozwalamy na to...
żeby nam kazali zabijać ludzi. I zabijać samych siebie...
— Czy zostali przy życiu jacyś twoi przyjaciele?
— Tak, niektórzy jeszcze żyją.
- Czy są tacy, z którymi jesteś bardzo blisko? Z załogi twego samolotu? Czy twój strzelec i
pilot jeszcze żyją?
—
Nie widzę ich, ale mój samolot nie został znisz czony.
— Nadal nim latasz?
—
Tak, musimy się spieszyć, żeby ten drugi samolot poderwać z pola startowego... nim oni
wrócą.
— Wejdź do swego samolotu.
—
Nie chcę. — Sprawiała wrażenie, że próbuje ze mną prowadzić pertraktacje.
— Ale musisz nim wystartować.
— Kiedy to bez sensu...
—
Jaki był twój zawód przed wojną? Czy pamiętasz? Co robił Eryk?
—
Byłem drugim pilotem... małego samolotu, takiego który woził cargo.
— A więc wtedy także byłaś pilotem, czy tak?
— Tak.
— Z tego powodu często przebywałaś poza domem?
- Tak - odparła bardzo cicho, z żalem.
-
Przesuń się w przód w czasie — poleciłem jej - do następnego lotu. Czy możesz to zrobić?
— Kiedy nie będzie następnego lotu.
— Czy coś ci się stanie?
—
Tak. — Oddech jej się przyspieszył, była wyraźnie zdenerwowana. Przesunęła się do dnia
swej śmierci.
— Co się stało?
- Uciekam od ognia. Moja załoga zginęła z powodu ognia.
— Czy ty to przeżyłaś?
—
Nikt nie przeżył... nikt nie może przeżyć wojny. Umieram! — Oddech jej stał się ciężki. —
Krew! Wszędzie jest krew! Czuję ból w piersiach... Zostałam trafiona w pierś... i w nogę... i w
kark. Och, jaki ból... -Bardzo cierpiała, ale wkrótce oddech się uspokoił i stał się bardziej
regularny, mięśnie jej twarzy rozluźniły się, wyglądała teraz spokojnie. Rozpoznałem spokój stanu
przejściowego.
— Wyglądasz teraz na odprężoną. Czy się skończyło? Chwilę milczała i wreszcie odparła bardzo
cicho: -
Oddalam się... od mego ciała. Nie mam już ciała. Znowu jestem duchem.
—
Dobrze. Odpocznij. Miałaś ciężkie przeżycia i trudną śmierć. Musisz odpocząć. Czego
nauczyłaś się w tym wcieleniu?
- Nauczyłam się, co to jest nanawiść... niepotrzebne zabijanie... źle skierowana nienawiść... I że
są ludzie, którzy nienawidzą, ale nie wiedzą dlaczego. Pcha nas do tego... zło, kiedy jesteśmy w
fizycznym stanie...
— Czy istnieje wyższy obowiązek, nadrzędny względem własnego kraju? Coś, co by nas
odstręczało od zabijania, nawet gdyby nam kazano? Obowiązek względem nas samych?
Tak... — ale nie rozwinęła tego tematu.
— Czy teraz na coś czekasz?
-
Tak... Czekam, żeby przejść w stan odnowy. Muszę czekać. Oni przyjdą po mnie... oni
przyjdą...
-
Dobrze, chciałbym porozmawiać z nimi, jak przyjdą. — Czekaliśmy kilka minut. I nagle jej
głos stał się donośny, zachrypnięty, odezwał się pierwszy Mistrz, a nie poeta:
- Miałeś rację przypuszczając, że jest to właściwa kuracja dla tych w fizycznym stanie. Musisz
z nich wyplenić strach, który powoduje utratę energii. Utrudnia im realizację wyznaczonych zadań.
Wskazówki, jak to robić, znajdziesz w swoim otoczeniu. Najpierw muszą się oni znaleźć na bardzo,
bardzo głębokim poziomie... gdzie już nie czują swego ciała. Wtedy do nich trafisz. Troski i
zmartwienia istnieją tylko na powierzchni. Musisz dotrzeć głęboko, do ich duszy, tam, gdzie tworzą
się idee.
Energia... wszystko jest energią. A tyle się jej marnuje. Weźmy góry... Wnętrze góry, w samym
jej środku panuje spokój. To na zewnątrz dominuje zamęt. Ludzkie istoty dostrzegają tylko to, co
zewnętrzne, ale ty możesz przeniknąć znacznie głębiej. Musisz zobaczyć wulkan. Żeby to uczynić,
musisz wejść głęboko we wnętrze.
Stan fizyczny jest anormalny, natomiast stan duchowy naturalny. Kiedy zostajemy odesłani z
powrotem, mamy uczucie, że stykamy się z czymś, czego nie znamy. Przystosowanie się zajmuje nam
sporo czasu. W świecie duchowym trzeba czekać, a potem następuje odnowa. Istnieje bowiem stan
odnowy. Jest to taki sam wymiar jak inne wymiary, a tobie już udało się prawie osiągnąć ten
stan...
Byłem zdumiony. Jak mogłem zbliżyć się do osiągnięcia stanu odnowy?
— Czyżby udało mi się „prawie osiągnąć ten stan?" — spytałem zdumiony.
— Tak. Ty wiesz znacznie więcej niż inni ludzie. Dlatego więcej rozumiesz. Bądź wobec nich
cierpliwy. Nie posiadają oni wiedzy, jaką ty masz. Do pomocy zostaną ci przysłane duchy.
Postępujesz właściwie w tym, co czynisz... rób tak dalej. Nie wolno tracić energii. Musisz
wyzbyć się lęku. To będzie największa broń, jaką posiadasz...
Pierwszy Mistrz zamilkł. Co ma znaczyć owo przesłanie? — zapytałem siebie. Wiedziałem, że udało
mi się uwolnić Katarzynę od lęku, ale to przesłanie miało znaczenie bardziej globalne. Było czymś
więcej niż tylko potwierdzeniem skuteczności hipnozy jako narzędzia terapeutycznego. Chodziło tu o
coś więcej niż cofanie się do poprzednich wcieleń, co zresztą trudno byłoby zastosować na masową
skalę. Nie, moim zdaniem to dotyczy strachu przed śmiercią, strachu, który się kryje głęboko
wewnątrz wulkanu. Strach przed śmiercią, ukryty, bezustanny strach, którego żadne pieniądze ani
wysiłki nie mogą zneutralizować — oto istota rzeczy. Gdyby ludzie wiedzieli, iż „życie nie kończy się
i dlatego my nigdy nie umieramy i nigdy naprawdę nie urodziliśmy się", to wtedy ten strach
zniknąłby. Gdyby ludzie wiedzieli, iż żyli nieskończoną ilość razy przedtem i żyć będą w przyszłości
nieskończoną ilość razy, to uspokoiliby się. Gdyby wiedzieli, że kiedy jesteśmy w stanie fizycznym,
wokół nas są pomocne duchy, i że potem po śmierci w stanie duchowym ludzie przyłączą się do tych
duchów i do naszych kochanych zmarłych, jak wielkiego pocieszenia by doznali. Gdyby wiedzieli, że
„aniołowie stróże" naprawdę i s t n i e j ą , o ileż bezpieczniejsi by się
czuli. Gdyby wiedzieli, że akty
przemocy i niesprawiedliwości wobec innych ludzi nie zostają zapomniane, ale że w jakiś sposób
trzeba będzie zapłacić za nie w następnym życiu, o ileż mniej byłoby gniewu i pragnienia zemsty.
A jeśli istotnie „poprzez wiedzę zbliżamy się do Boga", jakież znaczenie mają wartości materialne
albo władza, jeśli są celem samym w sobie, a nie środkiem, by taką postawę osiągnąć. Chciwość czy
chęć posiadania władzy nie są żadną wartością.
Ale jak dotrzeć z tą wiedzą do ludzi? Większość z nich odmawia modlitwy w swoich kościołach,
synagogach, meczetach albo świątyniach, modlitwy, które głoszą nieśmiertelność duszy. Ale kiedy
skończy się nabożeństwo, wracają do swoich utartych nawyków, do rywaliza cji, chciwości,
manipulacji i egotyzmu. To wszystko opóźnia postęp duszy. A jeśli wiara nie wystarczy, to może
nauka coś tu pomoże. Może należy zbadać doświadczenia Katarzyny i moje, może powinni je prze-
studiować, zanalizować i opisać w bezstronny naukowy sposób behawioryści i fizycy. Jednak w tym
momencie daleki byłem od napisania naukowej rozprawy czy książki, w ogóle nie brałem czegoś
takiego pod uwagę. Zastanawiałem się nad duchami, które będą przysłane, żeby mi pomóc. Pomóc
w czym?
Katarzyna poruszyła się i zaczęła szeptać: - - Ktoś imieniem Gideon, ktoś imieniem Gideon...
Chce mówić ze mną.
— Co on mówi?
—
On jest stale w pobliżu, ale na dłużej nie za trzymuje się. On jest jakby opiekunem...
Ale teraz droczy się ze mną.
— Gideon? — powtórzyłem.
— Jest tutaj.
- Czy jego obecność sprawia, że czujesz się bardziej bezpieczna?
— Tak. On wróci, kiedy będę go potrzebować.
- Dobrze. Czy inne dusze są wokół nas?
-
O tak... wiele duchów — odparła szeptem. — Oni przychodzą tylko wtedy, kiedy chcą. My
wszyscy jesteśmy duchami. Ale inni... niektórzy są w fizycznym stanie, a inni w okresie odnowy.
A jeszcze inni są opieku nami. Ale my wszyscy tam pójdziemy. My także byliśmy
opiekunami.
—
Czy musimy wracać, żeby się uczyć? Dlaczego nie możemy się uczyć jako duchy?
—
Są różne poziomy nauki i niektórych rzeczy musimy się uczyć jako istoty cielesne. Musimy
przeżywać cierpienie. Kiedy jest się duchem, nie czuje się bólu. To okres odnowy. Twoja dusza się
odnawia. Kiedy ktoś jest w stanie fizycznym, odczuwa ból, sam może ranić. W formie
duchowej nie czuje się tego. Jest tylko szczęście, poczucie zadowolenia. Okres odnowy jest dla...
dla nas. Współdziałanie pomiędzy ludźmi w duchowej formie jest inne. Kiedy jesteśmy w
stanie fizycznym... nawiązujemy kontakty interpersonalne.
—
Rozumiem. — Znowu zamilkła. Mijały minuty. - Widzę niebieski pojazd.
— Wózek dziecięcy?
—
Nie, coś w czym można jechać... Jest niebieski. Niebieska frędzla na górze, niebieska na
zewnątrz...
— Czy ten pojazd ciągną konie?
Ma wielkie koła. Nikogo w nim nie widzę, tylko dwa konie zaprzęgnięte do niego... siwy i
kasztan. Ten siwy koń ma na imię Jabłko, ponieważ bardzo lubi jabłka. Ten drugi ma na imię
Książę. Oba są bardzo łagodne. Nie gryzą. Mają duże kopyta... duże kopyta.
— Czy jest także jakiś złośliwy koń? Inny?
— Nie. Tylko te dwa, bardzo łagodne.
—
Czy jesteś tam?
—
Tak, widzę jego pysk. Ten koń jest znacznie wyższy niż ja.
—
Czy jesteś w tym pojeździe? — Z tonu jej od powiedzi wywnioskowałem, że jest
dzieckiem.
— Są tu konie. A także chłopiec.
— W jakim jesteś wieku?
—
Nie wiem, jestem bardzo mała. Chyba nie umiem jeszcze liczyć.
—
Czy znasz tego chłopca? Czy to twój przyjaciel? A może brat?
—
Mieszka w sąsiedztwie. Przyjechał... z wizytą. Będzie ślub... albo coś w tym rodzaju.
— Czy wiesz, czyj to ślub?
—
Nie. Powiedziano nam, żebyśmy się nie zabrudzili. Mam kasztanowe włosy... Buciki z jednej
strony zapinane od góry do dołu na guziczki.
— Czy jesteś ładnie ubrana? Odświętnie?
— Na biało... w białej sukience z kołnierzem koronkowym, wiązanym z tyłu.
— Czy w pobliżu jest twój dom?
— Bardzo wielki dom — odparło dziecko.
—
Czy ty w nim mieszkasz?
— Tak.
— No, dobrze. Czy możesz teraz zajrzeć do domu?
To ważny dzień dzisiaj. Inne osoby także będą elegancko ubrane, specjalnie na tę okazję.
— Gotuje się dużo, dużo jedzenia.
— Czujesz zapach tego jedzenia?
—
Tak. Pieką chleb... mięso... Nam każą znowu wyjść na dwór. — Rozbawiło mnie to. Ja
poleciłem, żeby weszła do środka, ale jej znowu kazano wyjść.
— Jak do ciebie mówią?
— ...Mandy... Mandy i Edward.
— Edward do tego chłopca?
— Tak.
— Nie pozwalają ci zostać w domu?
— Nie, ponieważ są bardzo zajęci.
—
Co czujecie z tego powodu?
—
Wcale się nie przejmujemy. Ale to bardzo trudno nie ubrudzić się. Nic nam nie wolno.
— Czy później tego dnia pójdziesz na ślub?
—
Tak... Widzę wiele osób. W pokoju jest ciemno. Dzień jest gorący, bardzo gorący. Jest
obecny także proboszcz... w śmiesznym kapeluszu, bardzo dużym... czarnym. Zakrywa mu
twarz...
— Czy to szczęśliwa chwila dla twojej rodziny?
— Tak.
— Czy wiesz, kto bierze ślub?
— Moja siostra.
— Czy jest dużo od ciebie starsza?
— Tak.
— Czy ją teraz widzisz? Czy jest w ślubnej sukni?
— Tak.
— Czy jest ładna?
Tak. Ma dużo kwiatów we włosach.
—
Przyjrzyj się jej z bliska. Czy znasz ją z innych wcieleń. Spójrz na jej oczy, usta...
—
Tak, myślę, że to jest Becky... ale niższa, znacznie niższa. — Becky pracowała razem z
Katarzyną i przyjaźniły się. Były ze sobą dość blisko, ale Katarzyna miała za złe krytyczne podejście
przyjaciółki do niej, wtrącanie się w jej osobiste sprawy i podejmowane przez nią decyzje.
Może jednak teraz to rozróżnienie nie było zbyt wyraźne. — Ona mnie kocha... i mogę stać tak
samo jak ona z przodu.
— Dobrze. Rozejrzyj się wokoło. Czy obecni są twoi rodzice?
— Tak.
— Czy bardzo cię kochają?
— Tak.
- Świetnie. Przyjrzyj im się z bliska. Najpierw matce. Sprawdź, czy ją sobie przypominasz.
Przyjrzyj się jej
twarzy.
Katarzyna kilka razy głęboko odetchnęła. – Nie znam jej.
— Spójrz na ojca, przypatrz mu się z bliska. Jaki ma wyraz twarzy, oczy... także usta. Czy go
znasz?
—
To Stuart — odpowiedziała szybko. Tak, Stuart znowu się pojawił. Należało dalej
prowadzić badanie w tym kierunku.
—
Jakie są z nim twoje stosunki?
—
Bardzo go kocham... jest dla mnie bardzo dobry. Ale jego zdaniem sprawiam wiele kłopotów.
On w ogóle uważa, że dzieci sprawiają mnóstwo kłopotów.
— Czy jest zbyt poważny?
—
Nie, lubi bawić się z nami. Ale my zadajemy zbyt wiele pytań. Jest bardzo dla nas dobry,
tylko że my zadajemy zbyt wiele pytań.
— Czy to go nieraz męczy?
—
Tak, powinniśmy się uczyć od nauczycielki, a nie od niego. Dlatego chodzimy do
szkoły... żeby się uczyć.
—
To brzmi tak, jakby to on powiedział. Czy mam rację?
- Tak. On ma ważniejsze sprawy do załatwienia. Prowadzi farmę.
— Czy to duża farma?
— Tak.
— Czy wiesz, gdzie ona jest?
— Nie.
—
Czy nikt z obecnych nie wspomniał nazwy miasta lub stanu? Miasteczka?
Chwilę nasłuchiwała uważnie. — Nie słyszę. — Znowu zamilkła.
— Okay, czy chcesz jeszcze dalej penetrować to wcielenie? Pójść naprzód w czasie albo...
Przerwała mi: — Wystarczy.
W trakcie seansów z Katarzyną postanowiłem nie omawiać jej rewelacji wraz z innymi kolegami-
psychiatrami. Dotąd, oprócz mojej żony Carole i kilku innych „pewnych" osób nie podzieliłem się z
nikim tymi rewelacjami. Choć byłem przekonany, że to, czego dowiedziałem się podczas naszych
spotkań, jest prawdziwe i niezwykle ważne, jednak obawa przed reakcjami kolegów, naukowców i
praktyków, skłoniła mnie do milczenia. Nadal musiałem się liczyć z moją reputacją, karierą i tym,
co inni o mnie myślą.
Mój własny sceptycyzm z tygodnia na tydzień słabł coraz bardziej na skutek dowodów, jakich
mi dostarczała Katarzyna. Często powtarzałem nagrane taśmy, żeby ponownie przeżyć
napięcie i dramatyzm naszych seansów. Jednak inni musieliby polegać na moich eks-
perymentach, przekonujących, ale wyłącznie moich. Uważałem, że muszę jeszcze zebrać więcej
argumentów. W miarę jak wierzyłem coraz bardziej w skierowane do mnie przesłania, moje życie
stało się prostsze i dawało mi więcej zadowolenia. Nie musiałem grać ani udawać, że jestem
kimś innym. Stosunki z ludźmi stały się bardziej szczere i bezpośrednie. Z życia rodzinnego
zniknęło wiele napięć i stresów. Moje opory, żeby przyjąć wiedzę przekazywaną mi za
pośrednictwem Katarzyny, zaczęły słabnąć. Ku memu zdumieniu wiele osób zainteresowało
się tymi zjawiskami i chciało jak najwięcej się dowiedzieć. Coraz częściej ludzie zaczęli mi
opowiadać o swoich bardzo osobistych parapsychicz nych doznaniach, takich jak kontakty ze
zmarłymi, deja-vu, czy przeżywanie stanów pozacielesnych. Bardzo wiele osób nie wspomniało
o tym nawet swym rodzi nom. W obawie, że dzieląc się tymi przeżyciami z kimś bliskim czy
lekarzem, będą uważani za co najmniej dziwaków. A jednak tego rodzaju zjawiska
parapsychiczne są dość powszechne, o wiele częstsze, niż sobie z tego zdajemy sprawę. To
powściągliwość ludzka sprawia, że wydają się tak rzadkie. A im ktoś osiągnął wyższy stopień w
tej dziedzinie, tym bardziej niechętnie o tym mówi.
Pewien ceniony ordynator dużego oddziału w moim szpitalu cieszy się międzynarodową sławą z
racji swej dużej wiedzy. Często rozmawia ze swoim zmarłym ojcem, który kilkakrotnie uchronił go
od poważnego niebezpieczeństwa. Inny profesor we śnie odnajduje brakujące ogniwa czy
rozwiązania swoich badań naukowych. Informacje otrzymane we śnie są niezawodne. Inny znany
lekarz wie, kto do niego dzwoni przed podniesieniem słuchawki. Żona dyrektora kliniki psy-
chiatrycznej na środkowowschodnim uniwersytecie ma doktorat z psychologii. Jest autorką prac
naukowych na bardzo wysokim poziomie. Nikomu oprócz mnie nie powiedziała dotąd, że kiedy
pierwszy raz była w Rzymie, poruszała się po mieście, jakby je doskonale znała. Bezbłędnie
wiedziała, co zobaczy za następnym rogiem. Choć nigdy przedtem nie była we Włoszech i nie znała
języka, Włosi zawsze odzywali się do niej po włosku, stale biorąc ją za swoją rodaczkę.
Rozumiem doskonale, dlaczego ci wybitni specjaliści, naukowcy, milczeli. Ja byłem jednym z nich.
Nie możemy zaprzeczyć świadectwu własnych przeżyć i zmysłów. Jednak nasze wykształcenie na
wiele sposobów diametralnie zaprzecza zdobytym informacjom i przeżyciom oraz wynikającym z
nich poglądom, i dlatego milczymy.
Rozdział dziesiąty
Ten tydzień minął szybko. Wielokrotnie przesłuchiwałem taśmę z ostatniego seansu. Czy byłem
blisko stanu odnowy? Nie czułem się specjalnie oświecony. A teraz obiecano mi przysłać pomocne
duchy. Ale co miałem robić? Kiedy się tego dowiem? Czy sprostam temu zadaniu? Wiedziałem, że
muszę czekać i być cierpliwy. Dobrze pamiętałem słowa Mistrza-poety:
„Cierpliwość i właściwy czas... wszystko przychodzi, kiedyś przyjść musi... Wszystko w swoim czasie
stanie się dla ciebie jasne. Musisz mieć możliwość przetrawienia wiedzy, jakiej ci już dostarczyliśmy." I
dlatego czekałem.
Na początku tego spotkania Katarzyna opowiedzia ła mi fragment snu, jaki miała kilka dni
temu. We śnie mieszkała w domu rodziców, nagle w nocy wy buchł pożar. Była bardzo
opanowana, pomagała w akcji ratunkowej, ale jej ojciec najwyraźniej nie doceniał powagi sytuacji,
zachowywał się biernie. Skłoniła go, żeby wyszedł na dwór. Wtedy przypomniał sobie, że zostawił
coś w domu, i posłał Katarzynę w szalejący ogień, żeby przyniosła tę rzecz. Nie mogła sobie przy-
pomnieć, co to było. Postanowiłem nie interpretować tego snu, ale zaczekać, gdyż mogła się
nadarzyć okazja po temu podczas hipnozy.
Szybko zapadła w głęboki trans. — Widzę kobietę z kapturem na głowie, który jednak nie
zasłania jej twarzy, tylko włosy. — I nagle zamilkła.
— Czy widzisz teraz ten kaptur?
—
Nie widzę... Tylko czarny materiał, chyba brokat w jakiś złoty wzór... Widzę dom z różnymi
ozdobami... jest biały.
— Czy poznajesz ten dom?
— Nie.
— Czy jest duży?
—
Nie. W tle widzę górę ze śniegiem na szczycie, ale w dolinie jest trawa...
— Czy możesz wejść do tego domu?
— Tak. Jest z marmuru... bardzo zimnego w dotyku.
—
Czy to jakaś świątynia albo jakiś budynek kultowy?
— Nie wiem. Pomyślałam, że to może być więzienie.
—
Więzienie? — powtórzyłem. — Czy wewnątrz tego domu są jacyś ludzie? Może wokół
niego?
—
Tak. Jacyś żołnierze. Mają czarne mundury ze złotymi naramiennikami... złotymi
ozdobami. Noszą czarne hełmy z czymś złotym... czymś ostrym i złotym na szczycie... hełmu.
Mają, czerwone szarfy wokół bioder.
— Czy przy tobie są jacyś żołnierze?
— Kilku.
— Jesteś tam?
— Jestem w pobliżu... ale nie w tym budynku.
—
Rozejrzyj się dokoła. Zobacz, czy nie widzisz gdzieś siebie... Są tam góry, trawa... i
biały budynek. Czy są jakieś inne budynki?
—
Jeśli nawet są, to nie znajdują się w pobliżu. Widzę jakiś... samotnie stojący, a za nim mur...
- Czy twoim zdaniem to jest fort albo więzienie, albo coś w tym stylu?
— Być może ale... to jest bardzo na uboczu.
—
Dlaczego to jest ważne dla ciebie? — Długie milczenie. — Czy znasz nazwę tego miasta
albo kraju, w którym się znajdujesz? Gdzie są ci żołnierze?
— Widzę Ukrainę...
—
Ukrainę — powtórzyłem zafascynowany różnorodnością jej wcieleń. — Czy wiesz jaki to
rok? Albo może okres?
—
Tysiąc siedemset... tysiąc siedemset... — zaczęła mówić z wahaniem, po czym dodała: —
Tysiąc siedemset pięćdziesiąt osiem. Jest tu wielu żołnierzy. Nie wiem, jakie są ich zamiary. Mają
długie zakrzywione szable.
— Co więcej widzisz albo słyszysz? — spytałem.
— Widzę fontannę, fontannę, w której poją konie.
— Czy żołnierze jeżdżą na koniach?
— Tak.
—
Czy żołnierze mają jakieś imiona? Co mówią? Posłuchaj uważnie. — Słuchała.
— Nie słyszę tego.
— Czy jesteś wśród nich?
—
Nie. — Jej odpowiedzi znowu były krótkie jak u dziecka, często monosylabiczne.
Musiałem wykazać dużo inwencji w zadawaniu pytań.
— Ale widzisz ich blisko?
— Tak.
— Czy jesteś w mieście?
— Tak.
— Czy tam mieszkasz?
— Tak mi się wydaje.
—
Dobrze. Postaraj siebie znaleźć i zobaczyć, gdzie mieszkasz.
—
Widzę jakieś ubranie, łachmany... I dziecko, chłopca. Jego ubranie to łachmany. Marznie...
—
Czy mieszka w jakimś domu w mieście? — Długa chwila milczenia.
—
Tego nie widzę — ciągnęła. Najwyraźniej miała trudności z nawiązaniem kontaktu z tym
wcieleniem.
Odpowiadając była roztargniona i niepewna.
—
W porządku. Czy wiesz, jak ten chłopiec ma na imię?
— Nie.
—
Co się dzieje z tym chłopcem? Idź z nim, zobacz, co się z nim dzieje.
— Ktoś, kogo zna, został uwięziony.
— Przyjaciel? Krewny?
—
Chyba ojciec. — Jej odpowiedzi były bardzo krótkie.
— Czy ty jesteś chłopcem?
— Nie jestem tego pewna.
—
Czy wiesz, co czuje z tego powodu, że ojciec jest w więzieniu?
— Tak... bardzo się boi, boi się, że mogą zabić ojca.
— Co zrobił jego ojciec?
—
Ukradł coś żołnierzom, jakieś papiery czy coś takiego.
— Chłopiec nie wie, o co chodzi?
—
Nie. Ale wie, że może nigdy więcej nie ujrzy swego ojca.
— Czy możesz zobaczyć się z ojcem?
— Nie.
—
Czy wiadomo, jak długo ojciec będzie w więzieniu? Czy będzie żyć?
—
Nie! — odparła drżącym głosem. Była wstrząśnięta, zrozpaczona. Nie podała wielu
szczegółów, ale najwyraźniej była przejęta tym, czego była świadkiem, uczuciami, jakich
doznawała.
—
Przeżywasz to, co przeżywa ten chłopiec — ciągnąłem — jego strach i rozpacz. Czujesz to?
— Tak. — I znowu zamilkła.
—
Co się dzieje? Przesuń się naprzód w czasie. Wiem, że to jest trudne. Przesuń się naprzód w
czasie. Czy coś się stało?
— Zabili jego ojca.
— Jak on się teraz czuje?
—
Ojciec został ukarany za coś, czego nie zrobił. Ale oni tu zabijają ludzi bez powodu.
— Z pewnością chłopiec strasznie to przeżył.
—
On chyba nie rozumie tego w pełni... tego, co się stało.
—
Czy ma kogoś bliskiego, do kogo może się zwrócić?
— Tak, ale jego życie będzie bardzo trudne.
— Co się stanie z chłopcem?
—
Nie wiem. Pewno wkrótce umrze... — W głosie jej brzmiał wielki smutek. Znowu zamilkła, a
potem odniosłem wrażenie, że się rozgląda.
— Co widzisz?
—
Widzę rękę... rękę zamykającą się na czymś... białym. Nie wiem, co to jest... — Znowu
milczenie, czas mijał.
— Co jeszcze widzisz? — spytałem.
—
Nic... tylko ciemność. — Albo umarła, albo utraciła kontakt ze smutnym chłopcem, który
żył na Ukrainie przeszło dwieście lat temu.
— Czy zostawiłaś tego chłopca?
— Tak — odparła, odpoczywała.
—
Czego dowiedziałaś się z tego wcielenia? Dlaczego było takie ważne?
—
Nie można ludzi osądzać zbyt spiesznie. Trzeba być uczciwym wobec każdego człowieka.
Wielu ludzi miało zrujnowane życie wskutek naszych zbyt pochopnych osądów.
—
Życie tego chłopca było krótkie i bardzo ciężkie z powodu takiego osądu... jego ojca?
— Tak. — Znowu zamilkła.
— Czy widzisz teraz coś innego? Czy słyszysz coś?
—
Nie. — Znowu te krótkie odpowiedzi i potem milczenie. Z jakiegoś powodu to krótkie
życie było niezwykle trudne. Poleciłem jej, żeby wypoczęła.
—
Odpocznij. Uspokój się. Twoje ciało samo się leczy, twoja dusza odpoczywa... Może
czujesz się już lepiej? Ten mały chłopiec przeżył straszne rzeczy. Bardzo trudne. Ale teraz
znowu odpoczywasz. Duchem możesz się przenieść w inne miejsca, w inne czasy... inne
wspomnienia. Czy odpoczywasz?
Tak. -- Postanowiłem wrócić do fragmentu snu,do palącego się domu, lekkomyślności jej
ojca, który posłał ją do płonącego wnętrza domu, żeby mu przyniosła coś, co należało do
niego. — Teraz chcę ci zadać pytanie dotyczące snu, jaki miałaś... o swoim ojcu. Możesz
teraz to sobie przypomnieć, nic ci nie grozi. Jesteś w głębokim transie. Czy pamiętasz ten
sen?
—
Tak... to było metalowe pudełko.
—
Co się w nim znajdowało, dlaczego cię posłał do wnętrza palącego się domu?
—
Jego znaczki pocztowe i monety... które zbiera — wyjaśniła. Dokładny opis jej snu podczas
hipnozy kontrastował dramatycznie z krótkim opisem, kiedy była w pełni świadomości.
Hipnoza jest potężnym narzędziem, nie tylko dającym dostęp do najbardziej odległych, ukrytych
obszarów naszego umysłu, ale ożywiającym wiele szczegółów w naszej pamięci.
—
Czy te znaczki i monety były dla niego bardzo ważne?
— Tak.
—
I ty zaryzykowałaś życiem i weszłaś do płonącego domu tylko po to, żeby zabrać znaczki i
monety...
Przerwała mi: — On nie wiedział, że to jest tak bardzo ryzykowne.
— Uważał, że to niczym nie grozi?
— Tak.
—
Wobec tego, dlaczego zamiast ciebie sam nie poszedł po nie?
— On uważał, że ja to zrobię szybciej.
— Rozumiem. Ale jednak ty ryzykowałaś?
— Tak, ale on nie zdawał sobie z tego sprawy.
—
Czy ten sen ma dla ciebie jakieś większe znaczenie? Czy to dotyczy twoich stosunków z
ojcem?
— Nie wiem.
—
On się specjalnie chyba nie spieszył, żeby wejść do palącego się domu.
— To prawda.
—
Dlaczego tak się ociągał? Ty byłaś szybka, widziałaś niebezpieczeństwo.
—
Ponieważ on zawsze próbuje uciekać od odpowiedzialności. — Ten moment postanowiłem
wykorzystać kiedy będę interpretować jej sen.
—
Tak, to jest jego stary sposób postępowania, a ty robisz wszystko za niego, tak jak było z
przyniesieniem tego pudełka. Mam nadzieję, że on się nauczy czegoś od ciebie. Sądzę, że ten ogień
przedstawia czas, który szybko upływa, że ty zdajesz sobie sprawę z niebez- pieczeństwa, a on
nie. Kiedy zwlekał i posłał cię po te przedmioty, ty wiedziałaś znacznie więcej... i możesz wiele
go nauczyć, ale wydaje mi się, że on wcale nie chce się niczego nauczyć.
— Tak — zgodziła się — nie chce.
—
Tak właśnie widzę ten sen. Ale ty nie możesz go do tego zmusić. On sam musi to
zrozumieć.
—
Tak — zgodziła się znowu, a głos jej stał się niski i ochrypły — to nieistotne, że nasze ciała
spłoną w ogniu, jeśli ich nie potrzebujemy... — Jakiś Mistrz ukazał całkiem odmienną
perspektywę snu. Byłem zdumiony tym nagłym wtargnięciem i jak papuga zdołałem tylko
powtórzyć:
— Jeśli nie potrzebujemy naszych ciał?
— Tak. Przechodzimy przez tyle etapów, kiedy tutaj jesteśmy. Pozbywamy się ciała niemowlęcia,
wchodzimy w ciało dziecka, a potem z dziecka stajemy się człowiekiem dorosłym i wreszcie starcem.
Dlaczego mielibyśmy nie zrobić jeszcze jednego kroku naprzód, zrzucić dorosłe ciało i znaleźć się
na płaszczyźnie duchowej? I to właśnie robimy. My nie przestajemy rosnąć, stale rośniemy.
Kiedy się dostajemy na duchową płaszczyznę, tam również rośniemy. Przechodzimy przez różne
etapy rozwoju. Kiedy tam przybywamy, zostaliśmy spaleni. Musimy przejść przez etap
odnowy, etap nauki, etap decyzji. Decydujemy, kiedy chcemy wrócić, gdzie i z jakich powodów.
Niektórzy nie chcą wracać. Postanowili przejść do następnego etapu rozwoju. I pozostają w du -
chowej formie... niektórzy dłużej niż inni, zanim wrócą. To wszystko jest ustawicznym
rośnięciem i uczeniem się... ustawicznym rośnięciem... nasze ciało jest po prostu dla nas
wehikułem, podczas gdy tu jesteśmy. To nasza dusza i umysł trwają wiecznie.
Nie znałem tego głosu ani stylu. „Nowy" Mistrz mówił, przekazywał doniosłą wiedzę.
Chciałem się czegoś więcej dowiedzieć o duchowym stanie.
—
Czy nauka w fizycznym stanie postępuje szybciej? Czy są jakieś przyczyny, że nie wszyscy chcą
pozostawać w duchowym stanie?
—
Nauka w duchowym stanie postępuje znacznie szybciej, ma większe przyspieszenie niż w
cielesnej powłoce. Ale my wybieramy to, czego powinniśmy się nauczyć. Jeśli trzeba wrócić,
żeby osiągnąć cel poprzez związki z ludźmi, wracamy. Jeśli ten etap zakończyliśmy, idziemy dalej.
W duchowej formie zawsze można nawiązać kontakt z tymi, którzy są w fizycznej powłoce, jeśli tylko
się zechce. Ale pod warunkiem, że to jest coś ważnego... jeśli masz im do przekazania coś, co muszą
wiedzieć.
— Jak się nawiązuje kontakt? Jak się nadaje przesłanie?
Ku memu zdziwieniu odpowiedziała Katarzyna, mówiła szeptem, bardziej stanowczo, ale
szybko:
—
Czasem możesz się ukazać tej osobie... i wyglądać tak samo, jak wtedy, kiedy tu byłeś.
Innym razem nawiązujesz tylko kontakt duchowy. Czasem takie przesłanie jest tajemne, ale na
ogół dana osoba wie, o co chodzi. Rozumie to. To kontakt duchowy.
—
Wiedza, jaką teraz posiadasz — powiedziałem do Katarzyny — te informacje, ta mądrość
tak ważna... dlaczego nie dociera do ciebie, kiedy jesteś na jawie, w fizycznej postaci?
—
Pewno bym tego nie rozumiała. Nie byłabym w stanie tego zrozumieć.
—
Wobec tego, może ja mógłbym cię nauczyć zrozumienia tego w taki sposób, żeby ciebie to
nie przerażało i żebyś ty również się tego nauczyła.
— Tak.
—
Kiedy słyszysz głosy Mistrzów, mówią oni rzeczy podobne do tych, o których mi teraz
mówisz. Musisz bardzo dużo wiedzieć. — Intrygowała mnie wiedza, jaką posiadała, kiedy była w
stanie hipnozy.
— Tak — odpowiedziała po prostu.
— I źródłem tego jest twój własny umysł?
— Ale oni tam to umieścili. — Tak więc całą zasługę przypisywała Mistrzom.
- Dobrze — zgodziłem się. — W jaki sposób najlepiej mam ci to z powrotem przekazać, tak
żebyś się rozwijała i pozbyła tych swoich lęków?
—
Już to zrobiłeś — powiedziała cicho. Miała rację, jej lęki prawie ustąpiły. Od kiedy zaczęły
się seanse hipnotyczne, kliniczna poprawa następowała u niej nad wyraz szybko.
—
Czego musisz się teraz nauczyć? Co jest dla ciebie najważniejsze w tym wcieleniu, żebyś mogła
w pełni się rozwinąć?
- Zaufanie — odpowiedziała szybko. Doskonale wiedziała, jaki jest jej główny cel.
—
Zaufanie? — powtórzyłem zdumiony szybkością jej odpowiedzi.
—
Muszę nauczyć się wierzyć, ufać ludziom. A nie potrafię. Myślę, że każdy chce mi
wyrządzić krzywdę. To sprawia, że trzymam się z dala od ludzi i sytuacji, od których zapewne nie
powinnam stronić. To sprawia, że lgnę do ludzi, z którymi powinnam zerwać.
Kiedy znajdowała się w nadświadomym stanie, jej intuicja była wprost niezwykła. Znała swoje
słabe i mocne strony. Znała te dziedziny, które wymagały specjalnej uwagi i nakładu pracy i
wiedziała, co ma zrobić, żeby osiągnąć poprawę. Jedyny problem polegał na tym, że te intuicyjne
odkrycia należało przekazać do jej świadomości, tak żeby je stosowała w swym życiu na jawie.
Nadświadoma intuicja była fascynująca, ale sama w sobie nie wystarczyła, żeby przeobrazić jej
życie.
—
Co to za ludzie, z którymi powinnaś zerwać? — spytałem.
—
Boję się Becky. Boję się Stuarta... że jakaś krzywda... może mnie spotkać z ich strony.
—
Czy możesz uciec od tego?
—
Nie całkiem, ale od niektórych myśli, tak. Stuart próbuje trzymać mnie w więzieniu, i to mu
się udaje. On wie, że ja się go boję. Wie także, że boję się być z dala od niego, i korzysta z tego, żeby
mnie przy sobie zatrzymać.
— A Becky?
—
Ustawicznie stara się podkopać moje zaufanie do niektórych ludzi, którym wierzę. Tam
gdzie ja widzę dobro, ona widzi zło. I próbuje zasiać te ziarna w moim umyśle. Dopiero się uczę
ufać ludziom... którym ufać powinnam, ale ona sączy we mnie zwątpienie. I na tym polega
problem jej dotyczący. Nie mogę dopuścić, żeby mnie zmusiła do myślenia na swoją modłę.
W nadświadomym stanie Katarzyna potrafiła precyzyjnie uchwycić główne wady zarówno Becky
jak i Stuarta. Zahipnotyzowana byłaby znakomitym psychiatrą, o wielkiej intuicji, wrażliwej i nie
błądzącej. Obudzona Katarzyna nie posiadała tych atrybutów. Moim zadaniem było przerzucić
most nad przepaścią. Szybka poprawa jej stanu psychicznego świadczyła, że coś z tego już do niej
trafiło. Postanowiłem dalej budować ten most.
— Komu możesz zaufać? — spytałem. — Zastanów się nad tym. Kim są ci ludzie, którym
możesz ufać, od których możesz się uczyć i do których możesz się zbliżyć? Kim są?
—
Tobie mogę zaufać — wyszeptała. Wiedziałem o tym, ale wiedziałem też, że musi
jeszcze bardziej zaufać ludziom, z którymi się styka na co dzień.
—
Istotnie możesz. Jesteś mi bardzo bliska, ale mu sisz także zbliżyć się do innych ludzi ze swego
otoczenia, którzy mogą przebywać z tobą częściej niż ja. — Chciałem, żeby była samodzielna i
całkowicie niezależna, nawet ode mnie.
—
Mogę wierzyć mojej siostrze, co do innych nie wiem. I Stuartowi, ale tylko do pewnego
stopnia. On dba o mnie, ale jest niezrównoważony i dlatego nieświadomie krzywdzi mnie.
— Tak, to prawda. Czy jest jeszcze jakiś mężczyzna, któremu możesz wierzyć?
—
Mogę wierzyć Robertowi — odparła. To był le karz w naszym szpitalu. Oboje byli bardzo
zaprzyjaźnieni.
—
Tak. Może w przyszłości spotkasz jeszcze innych...
— Mam nadzieję, że tak będzie — powiedziała. Przyszłość niezwykle mnie intrygowała.
Katarzyna była tak dokładna w sprawach dotyczących przeszłości. Dzięki Mistrzom poznała
pewne tajemne fakty. Czy może również poznać fakty dotyczące przyszłości? A jeśli tak, czy w
ten sposób możemy zdobyć wiedzę o tym, co będzie? Tysiące pytań kłębiło mi się w głowie.
— Kiedy tak jak teraz nawiązujesz kontakt z nadświadomością, i wiesz o tym, czy masz także
zwiększone możliwości w sferze intuicji, w sferze duchowości? Czy możesz spojrzeć w
przyszłość? Dzięki tobie tyle już dowiedzieliśmy się o przeszłości.
— Tak, to jest możliwe — powiedziała — ale teraz nic nie widzę.
- Czy to jest możliwe? — powtórzyłem jak echo.
— Tak sądzę.
—
Czy możesz to zrobić bez lęku? Czy możesz przenieść się w przyszłość i otrzymać informacje
„neutralne", które cię nie przestraszą? Czy możesz zobaczyć przyszłość?
Odpowiedziała natychmiast: — Nie widzę tego. Oni mi na to nie pozwolą. — Wiedziałem, że ma
na myśli Mistrzów.
— Czy są przy tobie?
— Tak.
— Czy mówią do ciebie?
—
Nie. Oni wszystko kontrolują. — Ponieważ była kontrolowana, nie wolno jej było spojrzeć
w przyszłość. Może zresztą nic osobiście nie zyskalibyśmy na tym. Może to przestraszyłoby
Katarzynę. Może nie byliśmy jeszcze przygotowani do tego rodzaju informacji. Nie naciskałem
na nią.
—
Ten duch, który niedawno był koło ciebie, na imię miał Gideon...
—
Czego on chciał? Dlaczego był blisko ciebie? Czy znasz go?
— Nie, chyba nie.
— Czy on cię chroni przed niebezpieczeństwem?
— Tak.
— Mistrzowie...
—
Nie widzę ich.
—
Czasem mają dla mnie przesłania, które pomagają zarówno tobie, jak i mnie. Czy te przesłania
są dla ciebie dostępne, nawet kiedy oni nie mówią? Czy przekazują ci swoje myśli?
— Tak.
—
Czy oni cię pouczają, jak daleko wolno ci się posunąć, co możesz zapamiętać?
— Tak.
— A więc jest jakiś cel w tym wyjaśnianiu wcieleń...
— Tak.
—
Twojego i mojego... żeby nas nauczyć. Żebyśmy przestali się bać.
Istnieją różne sposoby porozumiewania się. Oni dlatego wybierają różne sposoby... żeby
dowieść, że istnieją. — Niezależnie od tego czy Katarzyna słyszała ich głosy, widziała obrazy i
wizje z przyszłości, czy przeżywała zjawiska ponadzmysłowe czy też przekazywano do jej
podświadomości myśli, cel zawsze był ten sam — dowieść, że istnieją, a poza tym, że chcą nam
pomóc na ziemskiej drodze życia, wzbogacając naszą intuicję i wiedzę, żebyśmy dzięki mądrości
stali się podobni bogom.
— Czy wiesz, dlaczego ciebie wybrali...
— Nie.
—
...żebyś była ich kanałem? — To było delikatne pytanie, ponieważ po przebudzeniu
Katarzyna nie chciała nawet słuchać nagranych taśm.
— Nie — wyszeptała.
— Czy to cię przeraża?
— Czasami.
— A czasami nie?
— Tak.
- Przecież to podnosi na duchu — dodałem. — Wiemy teraz, że jesteśmy wieczni i dlatego
przestaliśmy się bać śmierci.
—
Tak — zgodziła się i po chwili dodała: — Muszę nauczyć się ufać. — Wróciła do swojej
najważnieszej lekcji życiowej. — Muszę nauczyć się wierzyć ludziom godnym zaufania... kiedy
ktoś jest wiarygodny.
—
Są jednak ludzie, którym nie należy wierzyć — stwierdziłem.
—
Tak, i dlatego jestem trochę zagubiona. Ludziom, których dobrze znam, powinnam wierzyć,
ale trudno mi to przychodzi. Nie chcę wierzyć każdemu. — Zamilkła, a ja znowu zdumiony byłem
jej wnikliwością.
—
Ostatnim razem rozmawialiśmy o tobie jako o dziecku w ogrodzie, o koniach. Pamiętasz?
Czy to był ślub twojej siostry?
— Trochę pamiętam.
—
Czy zdarzyło się jeszcze coś ważnego wtedy? Pamiętasz coś?
— Tak.
—
Czy warto, żebyś teraz się cofnęła i zbadała, co się dzieje?
—
Teraz się nie cofnę. Tyle rzeczy się dzieje podczas życia... tyle się trzeba nauczyć, tyle
wiedzy zdobyć... w każdym życiu. Tak, musimy je zbadać, ale teraz się nie cofnę.
Wróciłem więc do jej niełatwych związków z ojcem.
— Stosunek do ojca jest jeszcze jedną dziedziną, która wywarła głęboki wpływ na twoje
obecne życie.
—
Tak — odparła krótko.
—
Istnieje jednak również inny aspekt tej sprawy, który trzeba zbadać. Musiałaś wiele się
nauczyć na podstawie tego związku. Porównaj go z przykładem małego chłopca na Ukrainie,
który bardzo wcześnie stracił ojca. Tym razem nie poniosłaś takiej straty. A mając teraz ojca,
chociaż były pewne trudności...
—
Były raczej ciężarem — dokończyła. — Myśli...— dodała — myśli...
—
Jakie myśli? — Wyczułem, że wkroczyła na inny teren.
—
Dotyczące usypiania. Czy ktoś uśpiony podczas operacji może słyszeć? Może nadal
słyszeć! — odpowiedziała sobie na własne pytanie. Bardzo podniecona zaczęła teraz spiesznie
mówić szeptem: — Umysł człowieka jest wtedy świadom tego, co się dzieje. Podczas operacji
gardła rozmawiali o moich skłonnościach do duszenia się, o tym, że w trakcie zabiegu pewno
zacznę się dusić.
Przypomniałem sobie o operacji struny głosowej, którą Katarzyna miała na kilka miesięcy przed jej
pierwszą wizytą u mnie. Już przed zabiegiem bała się, ale po przebudzeniu w sali pooperacyjnej była
wręcz przerażona. Personel pielęgniarski uspokajał ją przez kilka godzin. Teraz okazało się, że to, co
mówili chirurdzy, gdy podczas operacji była w głębokim uśpieniu, pogłębiło jej strach. Myślą
wróciłem do czasów, kiedy studiowałem medycynę i miałem praktykę na chirurgii. Przypomniałem
sobie nasze rozmowy podczas operacji, kiedy pacjenci byli uśpieni. Pamiętałem żarty,
przekleństwa,
dyskusje i wybuchy gniewu niektórych chirurgów. Co z tego zapadło w
podświadomość pacjentów? Ile z tego, co zapamiętali, wpłynęło na ich myśli, uczucia, na strach,
kiedy się obudzili? Czy uwagi robione podczas operacji miały wpływ pozytywny czy negatywny
na okres, kiedy pacjent przychodził do zdrowia? Czy umarł ktoś z powodu negatywnych rokowań,
które usłyszał podczas operacji? Czy pozbawiony nadziei poddał się?
—
Czy pamiętasz, co lekarze mówili podczas operacji? — spytałem.
—
Musieli mnie intubować. Powiedzieli, że po wyjęciu rury może mi spuchnąć gardło. Oni nie
sądzili, że słyszę, co mówią.
— Ale słyszałaś.
—
Tak. I dlatego tyle było wtedy ze mną kłopotów. — Po dzisiejszym seansie Katarzyna nie
miała już nigdy obaw, że się zakrztusi lub udusi. — Bałam się — ciągnęła dalej — że się uduszę.
—
Czy teraz uwolniłaś się od tego strachu? — spytałem.
—
Tak. Teraz ty będziesz mógł naprawić to, co oni zrobili.
— Naprawdę? Mogę to zrobić?
—
Tak. Jesteś... Lekarze powinni być bardzo ostrożni w tym, co mówią. Pamiętam teraz,
jak to było. Włożyli mi w gardło rurę. I nic nie mogłam im powiedzieć.
—
Ale teraz jesteś wolna od strachu... Przypomniałaś sobie.
—
Tak, pamiętam o czym rozmawiali... — Dłuższąchwilę milczała, potem zaczęła poruszać
głową z jednej strony na drugą. Zdawała się słuchać kogoś.
- Słyszysz chyba jakieś przesłania. Czy wiesz, skąd one pochodzą? Mam nadzieję, że
Mistrzowie przybędą.
— Ktoś mi powiedział — odparła tajemniczo.
— Ktoś mówił do ciebie?
— Ale odeszli.
Bardzo chciałem, żeby wrócili.
- Spróbuj przywołać z powrotem te duchy, które mają dla nas przesłania... żeby nam
pomóc.
-
One przychodzą tylko wtedy, kiedy chcą, a nie kiedy ja mam na to ochotę — odparła
stanowczo.
— Czy masz nad tym jakąś kontrolę?
— Nie.
—
No, dobrze — ustąpiłem — ale przesłanie o uśpieniu podczas operacji było dla ciebie bardzo
ważne. To była przyczyna twego duszenia się.
—
To było ważne dla ciebie, nie dla mnie — odparła. Odpowiedź ta bardzo mnie poruszyła.
Choć to ona została wyleczona ze strachu przed uduszeniem się, jednak to odkrycie było
znacznie ważniejsze dla mnie niż dla niej. To ja leczyłem ludzi. Jej prosta odpowiedź zawierała
wiele podtekstów. Czułem, że jeśli naprawdę zrozumiem pełne ich znaczenie, uczynię ogromny
skok w zrozumieniu stosunków międzyludzkich. Może pomaganie jest znacznie ważniejsze niż
leczenie.
— Dla mnie, żeby ci pomóc? — spytałem.
—
Tak. Możesz naprawić to, co zrobili. I naprawiasz to, co zrobili... — Odpoczywała. Oboje
nauczyliśmy się bardzo ważnej lekcji.
Rozdział jedenasty
W kilka dni po swoich trzecich urodzinach moja córeczka Amy podbiegła do mnie, objęła za kolana i
spojrzała w górę mówiąc:
—
Tatusiu, kocham ciebie od czterdziestu tysięcy lat. — Popatrzyłem na jej małą twarzyczkę i
byłem bardzo, bardzo szczęśliwy.
W kilka dni później obudziłem się w nocy z głębokiego snu. Całkiem przytomny ujrzałem twarz
Katarzyny, kilkakrotnie większą niż w rzeczywistości. Wyglądała na przerażoną, jak gdyby
potrzebowała mojej pomocy. Spojrzałem na zegarek; była 3
36
nad ranem. Nie obudził mnie żaden
hałas z zewnątrz, Carole spała mocno obok mnie. Doszedłem do wniosku, że to nic ważnego, i za -
snąłem znowu.
Około 3
30
tego samego dnia nad ranem Katarzyna obudziła się w panice, ponieważ miała jakiś
koszmarny sen. Była spocona, serce jej mocno biło. Postanowiła zrelaksować się przez medytację,
wyobrażając sobie, że ją hipnotyzuję w moim gabinecie. Widziała moją twarz, słyszała mój głos i po
chwili zasnęła.
Katarzyna stawała się coraz bardziej wrażliwa, to samo działo się ze mną. Przypomniałem
sobie, jak moi profesorowie na psychiatrii mówili o reakcjach transferencji i kontrtransferencji
zachodzących podczas kontaktów terapeutycznych. Transferencja to przekaz uczuć pacjenta, jego
myśli i pragnień do terapeuty, który reprezentuje kogoś z przeszłości pacjenta. Kontrtransferencja
jest czymś odwrotnym, mianowicie podświadomą emocjonalną reakcją terapeuty wobec
pacjenta.
Ale o 3
30
nie było tego rodzaju komunikacji. Był to kontakt telepatyczny na fali poza normalnymi
kanałami. W jakiś sposób hipnoza udrożniła ten kanał. A może to grupa różnych duchów —
Mistrzów czy opieku nów — była odpowiedzialna za powstanie tej nowej fali? Wcale bym się tym
nie zdziwił.
Podczas następnego seansu Katarzyna szybko osiągnęła głęboki poziom hipnozy. I od razu była
zaniepokojona.
—
Widzę wielką chmurę... boję się jej. — Szybko oddychała.
— Czy jest tam nadal?
—
Nie wiem. Nadeszła i szybko zniknęła... coś wysoko na górze. — Nadal była przerażona,
nadal ciężko oddychała. Obawiałem się, że widzi wybuch bomby atomowej. Czyżby zajrzała w
przyszłość?
— Czy widzisz tę górę? Czy kształtem przypomina bombę atomową?
— Nie wiem.
— Dlaczego tak ciebie przeraża?
—
To stało się całkiem nagle. Ja tam byłam... pełno dymu... bardzo dużo dymu. To jest
wielkie. Wybuchło daleko. Och...
— Jesteś bezpieczna. Czy możesz się do tego zbliżyć?
—
Ja nie chcę się do tego zbliżyć! — odparła ostro. Rzadko kiedy była tak oporna.
— Dlaczego tak się tego boisz? — spytałem znowu.
—
Mnie się zdaje, że to są jakieś chemikalia czy coś w tym rodzaju. Trudno oddychać w
pobliżu tego. — Z trudem łapała oddech.
—
Czy to coś w rodzaju gazu? Czy pochodzi z samej góry... jak z wulkanu?
— Chyba tak. Przypomina wielki grzyb. Podobny jest do niego... jest biały.
—
Ale to nie jest bomba? To nie jest bomba atomo wa ani nic takiego? — Milczała i po
chwili znowu zaczęła mówić:
—
To jest wul... coś w rodzaju wulkanu. Budzi przerażenie. Trudno oddychać. W
powietrzu jest pył. Nie chcę tam być. — Po pewnym czasie zaczęła oddychać głęboko i nawet
pocić się, jak zwykle podczas hipnozy.
— Teraz łatwiej ci oddychać?
— Tak.
— To dobrze. Co teraz widzisz?
—
Nic... Widzę naszyjnik, naszyjnik na czyjejś szyi. Niebieski... nie, srebrny i wisi na nim
błękitny kamień, a pod tym kamieniem są mniejsze kamienie.
— Czy coś się znajduje na tym niebieskim kamieniu?
- Nie. Ale można widzieć przez niego. Ta pani ma czarne włosy i niebieski kapelusz... z wielkim
piórem, jej suknia jest z aksamitu.
— Czy wiesz, kim jest ta pani?
— Nie.
— Czy jesteś tam, czy to ty jesteś tą panią?
— Nie wiem.
— Ale widzisz ją?
— Tak. Nie jestem tą panią.
— Ile ma lat?
— Około czterdziestu. Ale wygląda na starszą.
— Czy ona coś robi?
—
Nie. Po prostu stoi przy jakby umywalni, na której widzę flakon z perfumami. Ten
flakon jest biały i są na nim zielone kwiaty. Widzę też szczotkę i grzebień ze srebrnymi rączkami. —
Podziwiałem jej spostrzegawczość.
— Czy to jest w jej pokoju, czy też w sklepie?
—
W jej pokoju. Stoi tu łóżko... z czterema kolumnami, brązowe. Na umywalni stoi dzbanek.
— Dzbanek?
—
Tak. W tym pokoju nie ma żadnych obrazów. Są tylko śmieszne ciemne zasłony.
— Czy jest ktoś inny jeszcze?
— Nie.
— W jakim stosunku do ciebie pozostaje ta pani?
— Służę jej. — Znowu była służącą.
— Od dawna u niej służysz?
— Nie... od kilku miesięcy.
— Czy podoba cię się ten naszyjnik?
—
Tak. Jest bardzo elegancki.
— Czy kiedykolwiek nosiłaś naszyjnik?
—
Nie. — Z powodu jej krótkich odpowiedzi, musiałem tak pokierować rozmową, żeby zdobyć
jakieś zasadnicze informacje. Przypomniało mi to rozmowy z moim kilkunastoletnim synem.
—
Ile lat masz teraz?
—
Trzynaście, może czternaście... — Była mniej więcej w tym samym wieku co on.
— Dlaczego opuściłaś swoją rodzinę?
—
Nie opuściłam ich — poprawiła mnie. — Ja tylko tutaj pracuję.
—
Ach, tak. Czy po pracy wracasz do swojej rodziny?
—
Tak. — Jej lakoniczne odpowiedzi bardzo ograniczały teren moich dociekań.
— Czy twoja rodzina mieszka blisko?
—
Dość blisko... Jesteśmy bardzo biedni. Musimy pracować... służyć.
— Czy znasz nazwisko tej pani?
— Belinda.
— Czy ona dobrze cię traktuje?
— Tak.
—
Cieszę się z tego. Czy ciężko pracujesz?
—
To nie jest praca specjalnie męcząca. — Przeprowadzanie wywiadu z nastolatkami nigdy
nie było łatwe, nawet jeśli to dotyczyło dawnego wcielenia. Całe szczęście, że miałem dość dużą
wprawę.
— Dobrze. Czy widzisz ją nadal?
— Nie.
— Gdzie jesteś teraz?
—
W innym pokoju. Jest tu stół przykryty czarnym materiałem, obszytym frędzlą. Tutaj
pachnie ziołami... i mocnymi perfumami.
—
Czy to wszystko należy do twojej pani? Czy ona używa dużo perfum?
— Nie, to jest inny pokój. Jestem w innym pokoju.
— Czyj to jest pokój?
— Należy do jakiejś ciemnej pani.
— W jakim sensie ciemnej? Czy widzisz ją?
—
Głowę ma obwiązaną — szepnęła Katarzyna. — Kilkoma szalami. Jest stara i
pomarszczona.
— Jaki jest twój stosunek do niej?
— Przyszłam zobaczyć się z nią.
— W jakim celu?
—
Żeby mi postawiła karty. — Intuicyjnie wiedzia łem, że przyszła do wróżki, która
zapewne stawiała kabałę kartami tarota. Jakaż w tym była ironia. Oto Katarzyna i ja braliśmy
udział w niezwykłej duchowej przygodzie, przenosząc się w różne wcielenia i wymiary,
a mimo to ona jakieś dwieście lat temu poszła do wróżki, żeby się dowiedzieć, co ją czeka w
przyszłości.
Wiedziałem, że Katarzyna nigdy nie była u wróżki w swym obecnym życiu i nic nie
wiedziała o kartach tarota ani o przepowiedniach przyszłości, ponieważ zawsze ją to przerażało.
— Czy ona przepowiada przyszłość?
— Ona widzi różne rzeczy.
—
Czy masz dla niej jakieś pytanie? Co chcesz zobaczyć? Czego się chcesz dowiedzieć?
—
O pewnym mężczyźnie... za którego może wyjdę za mąż.
— Co ona mówi, kiedy kładzie karty?
—
Karta z... jakby tyczkami. Tyczki i kwiaty... tyczki, włócznie i jakaś linia. Na innej karcie
jest kielich, kubek... Widzę kartę z mężczyzną albo chłopcem niosącym tarczę. Ona mówi, że wyjdę
za mąż, ale nie za tego człowieka... Nic więcej nie widzę.
— Czy widzisz tę panią?
— Widzę jakieś monety.
—
Czy jesteś nadal z nią, a może to jest jakieś inne miejsce?
— Jestem z nią.
— Jak wyglądają te monety?
— Są złote. Ich brzegi nie są gładkie. Kanciaste. Na jednej stronie widać koronę.
—
Zobacz, czy na tych monetach wybita jest data. Coś, co możesz przeczytać... litery.
— Jakieś obce liczby — odparała. X-y oraz duże I.
— Czy wiesz, jaki to rok?
—
Tysiąc siedemset... któryś. Nie wiem który. — Znowu zamilkła.
— Dlaczego ta wróżka jest dla ciebie taka ważna?
— Nie wiem.
— Czy jej przepowiednia się sprawdziła?
—
... Ona właśnie odeszła — szepnęła Katarzyna. — Skończyło się. Nie wiem.
— Czy coś widzisz teraz?
— Nie.
—
Nic nie widzisz? — Byłem zdumiony. Gdzież ona była. — Czy znasz swoje imię w tym
wcieleniu? — spytałem mając nadzieję, że wreszcie uchwycę nić tego życia sprzed dwustu lat.
—
Odeszłam stamtąd. — Opuściła tamto wcielenie i odpoczywała. Teraz potrafiła to robić
sama. Nie potrzebowała przeżyć śmierci, żeby odpoczywać. Czekaliśmy przez kilka minut. To jej
życie nie było specjalnie ciekawe. Zapamiętała tylko jakieś wnętrza i ciekawą wizytę u wróżki.
— Czy coś teraz widzisz? — spytałem znowu.
— Nie — wyszeptała.
— Odpoczywasz?
— Tak... Klejnoty w różnych kolorach...
— Klejnoty?
Tak. To są właściwie światła, ale wyglądają jak klejnoty.
— Co jeszcze? — spytałem.
—
Ja właśnie... — urwała i po chwili jej szept stał się wyraźny i głośny: — Jest wiele słów i
myśli, które wokół krążą... Dotyczą koegzystencji i harmonii... równowagi rzeczy. — Od razu
wiedziałem, że Mistrzowie są w pobliżu.
—
Chciałbym dowiedzieć się więcej o tych rzeczach — poprosiłem ją. — Mów dalej.
— Teraz to są tylko słowa — odparła.
—
Koegzystencja i harmonia — przypomniałem jej. Odpowiedziała mi głosem Mistrza-poety.
Byłem bardzoprzejęty, że znowu go słyszę.
—
Tak — odparł. — Wszystko musi być w równowadze. Natura opiera się na równowadze.
Zwierzęta żyją w harmonii. Ludzie się tego nie nauczyli. Nadal niszczą siebie nawzajem. Nie
ma ani harmonii, ani planu, w tym, co robią. W naturze jest całkiem inaczej. Natura jest
zróżnicowana. Natura to życie i energia... i odradzanie się. A ludzie tylko niszczą. Niszczą naturę.
Niszczą innych ludzi. Wreszcie zniszczą samych siebie.
Bardzo ponura była to przepowiednia. Zważywszy na ustawiczny chaos i zamęt na świecie miałem
nadzieję, że to nie spełni się tak szybko.
— Kiedy to nastąpi? — spytałem.
—
Wcześniej niż oni myślą. Natura przeżyje. Rośliny przeżyją. Ale my nie.
—
Czy możemy coś zrobić, żeby nie dopuścić do tego zniszczenia?
— Nie. Wszystko musi być zrównoważone...
—
Czy to zniszczenie nastąpi za naszego życia? Czy możemy nie dopuścić do niego?
— To się nie zdarzy za naszego życia. My będziemy na innej płaszczyźnie, w innym wymiarze,
kiedy to się stanie, ale będziemy tego świadkami.
—
Czy nie ma możliwości nauczenia rodzaju ludzkiego? — Szukałem jakiegoś wyjścia, jakiejś
możliwości ratunku.
—
To się dokona na innym poziomie. Na podstawie tego będziemy się uczyć.
Próbowałem spojrzeć na to z jaśniejszej strony: — A więc nasze dusze gdzie indziej będą się
rozwijać?
—
Tak. Nie będziemy dłużej... tutaj. Ale będziemy tego świadkami.
—
Chciałbym uczyć ludzi, ale nie wiem, jak do nich dotrzeć — powiedziałem. — Czy jest jakiś
sposób, czy też muszą się oni sami tego nauczyć?
—
Nie możesz dotrzeć do każdego. Po to, żeby powstrzymać zagładę, trzeba dotrzeć do
każdego człowieka, a tego nie zdołasz uczynić. Tego procesu nie można zatrzymać. Oni się
nauczą. Kiedy zrobią postępy, nauczą się. Zapanuje pokój, ale nie tu, nie w tym wymiarze.
— Wreszcie będzie pokój?
— Tak. Na innym poziomie.
—
To wydaje się tak bardzo odległe — poskarżyłem się. — Ludzie są teraz tacy mali....
chciwi, pragnący władzy, chorobliwie ambitni. Zapominają o miłości, wzajemnym zrozumieniu i
wiedzy. Tyle trzeba się jeszcze nauczyć.
— Tak.
—
Czy mogę coś napisać, żeby pomóc tym ludziom? Czy jest jakiś sposób?
—
Ty znasz ten sposób. Nie musimy ci tego mówić. Zresztą my wszyscy osiągniemy ten
poziom, oni również. Wszyscy jesteśmy tacy sami. Nikt nie jest większy od swego sąsiada. A to
są wszystko po prostu lekcje... i kary — zakończył.
—
Ta lekcja była bardzo głęboka i potrzebny mi był czas, żeby ją przetrawić. Katarzyna
umilkła. Czekaliśmy, ona odpoczywała, a ja zamyśliłem się pochłonięty dramatycznymi
proroctwami. Wreszcie przerwała ciszę:
—
Klejnoty zniknęły... — wyszeptała. — Zniknęły. Światła... zniknęły.
— Głosy także? Słowa?
—
Tak. Nic nie widzę. — Kiedy przestała mówić, głowa jej zaczęła się kiwać z boku na
bok. — Duch... patrzy.
— Na ciebie?
— Tak.
— Czy poznajesz tego ducha?
—
Nie jestem pewna... to może być Edward. — Edward zmarł w zeszłym roku. Był naprawdę
wszechobecny. Zawsze przy niej.
— Jak ten duch wygląda?
— Jak... jak białe... po prostu światło. Nie ma łtwarzy takiej, jaką myśmy znali, ale ja
wiem, że to on.
— Czy on chce z tobą nawiązać kontakt?
— Nie, on tylko patrzy.
— Czy słucha tego, co ja mówię?
—
Tak — szepnęła. — Ale teraz odszedł. Chciał tylko sprawdzić, czy ja się dobrze czuję. —
Pomyślałem o tak popularnym aniele stróżu. Z pewnością Edward w roli kochającego, często
obecnego ducha, który nad nią czuwa, żeby sprawdzić, czy wszystko u niej w porządku, prawie
spełniał taką anielską rolę. Przecież Katarzyna mówiła o duchach opiekuńczych. Ciekaw byłem,
ile z naszych dziecięcych „mitów" zakorzeniło się w ledwie pamiętanej przeszłości.
Ciekaw też byłem, jaka jest hierarchia duchów, który z nich staje się opiekunem, a który
Mistrzem, a który tylko się uczy. Gradacja musi być oparta na mądrości i wiedzy, a ostatecznym
celem jest upodobnienie się do Boga, zbliżenie, a może nawet jakieś zjednoczenie się z Nim. Był
to cel, który mistycy wieki całe opisywaliw ekstatycznych słowach. Oni mieli przedsmak takiej
boskiej jedności. Nam to ukazywali tacy pośrednicy jak Katarzyna, nie mający osobistego
doświadczenia, ale za to niezwykły talent.
Edward odszedł, a Katarzyna zamilkła. Twarz miała spokojną i radosną. Jakież wspaniałe
zdolności posiadała: spojrzenia poza życie i śmierć, rozmawiania z „bogami" i przekazywania ich
mądrości. Pożywaliśmy z Drzewa Wiedzy, już nie zakazanego. Ciekaw byłem, ile jeszcze jabłek
zostało.
Minette, matka mojej żony, Carole, umierała na raka, który z piersi przerzucił się na kości i
wątrobę. Choroba
trwała ponad cztery lata i chemioterapia już nie mogła zatrzymać tego procesu.
Była ona dzielną kobietą, która ze stoicyzmem znosiła cierpienie i słabość. Stan jej się niestety
pogarszał, a ja wiedziałem, że śmierć zbliża się nieubłaganie.
Seanse z Katarzyną cały czas się odbywały, a ja opowiadałem Minette o moich doświadczeniach i
niezwykłych odkryciach z tym związanych. Byłem raczej zdziwiony, że ona, tak rzeczowa kobieta
interesu,
słuchała
tego niezwykle uważnie i chciała wiedzieć jak najwięcej. Dałem jej więc
odpowiednie książki, które wprost pochłaniała. Zorganizowała dla nas trojga kurs kabały,
mistycznych pism żydowskich sprzed setek lat. A choć reinkarnacja oraz fazy między
wcieleniami są podstawą literatury kabalistycznej, współcześni Żydzi nie mają o tym pojęcia. W
miarę jak ciało Minette było coraz słabsze, jej duch stawał się coraz mocniejszy. Zmniejszył się też
strach przed śmiercią, ponieważ czekała na ponowne spotkanie z ukochanym mężem, Benem.
Uwierzyła w nieśmiertelność duszy, i to pomogło jej znosić cierpienie. Na razie pragnęła żyć, gdyż
marzyła o tym żeby zobaczyć swoją następną wnuczkę, pierwsze dziecko córki Donny. Podczas
jednego z zabiegów w szpitalu spotkała Katarzynę i bardzo się zaprzyjaźniły. Szczerość i
uczciwość Katarzyny sprawiły, że Minette uwierzyła w istnienie przyszłego życia.
Na tydzień przed śmiercią Minette została przyjęta na oddział onkologiczny naszego szpitala.
Carole i ja spędzaliśmy z nią dużo czasu rozmawiając o życiu i śmierci, i o tym, co nas po niej
czeka. Minette, kobieta o wielkiej
godności, postanowiła umrzeć w szpitalu, gdzie miała zapewnioną
dobrą opiekę pielęgniarską. Donna, jej mąż i sześciotygodniowa córeczka też ją odwiedzili, spędza-
jąc z nią dużo czasu. Prawie stale byliśmy przy niej. Pewnego wieczoru o godzinie szóstej, wkrótce
po powrocie ze szpitala do domu, nagle oboje z Carole poczuliśmy, że natychmiast musimy tam
wracać. Następne sześć, siedem godzin byliśmy pod wpływem transcendentalnej duchowej energii.
Choć Minette trudno było oddychać, nie miała już bólów. Rozmawialiśmy o
tym, że wkrótce
znajdzie się w stanie pośrednim, że ujrzy promienne światło i jasną postać. W milczeniu
dokonała przeglądu swego życia, starając się przypomnieć wszystkie jego negatywy, jakby
wiedziała, że nie może odejść, dopóki tego nie zrobi. Czekała na okreś loną porę nad ranem,
czekała na to z coraz większą niecierpliwością. Minette była pierwszą osobą, którą w ten sposób
prowadziłem do momentu umierania i przez śmierć. Była wzmocniona na duchu, a całe to
przeżycie łagodziło nasz ból.
Przekonałem się, że moje umiejętności leczenia pacjentów znacznie wzrosły, nie tylko w
dziedzinie fobii i lęków, ale zwłaszcza przygotowania do śmierci i umierania, cierpienia i obaw z
tym związanych. Wiedziałem intuicyjnie, co jest złe i jak pokierować terapią. Potrafiłem
przekazać moim pacjentom uczucie spokoju i nadziei. Po śmierci Minette wiele osób, które
wiedziały, że wkrótce umrą albo niedawno przeżyły śmierć kogoś bliskiego, zwracało się do
mnie o pomoc. Wiele z nich nie było jeszcze dostatecznie przygotowanych, by
im powiedzieć o
Katarzynie lub zapoznać z literaturą dotyczącą życia po śmierci. Ale nawet jeśli nie posiadali tej
specyficznej wiedzy, czułem, że mogę wiele dla nich zrobić. Ton głosu, serdeczne zrozumienie całego
procesu oraz ich obaw i uczuć, spojrzenie, dotknięcie ręką, słowo — wszystko to w pewnym
momencie mogło do nich przeniknąć, poruszyć strunę nadziei, ożywić zapomnia ną duchowość,
świadomość wspólnoty człowieczej. A dla tych, którzy gotowi byli przyjąć coś więcej,
podsunięcie odpowiedniej książki, relacja o przeżyciach Katarzyny oraz innych ludzi były jak
otwarcie okna na świeży powiew. W tych, którzy byli gotowi, wstępowała nowa duchowa energia,
rozwijała się ich intuicja. Jestem całkowicie przekonany, że musieli być ludźmi o szerokich
horyzontach.
Tak jak potrzebna jest praca naukowa, żeby udokumentować przeżycia z okresu umierania i
śmierci, jakie były udziałem Katarzyny, równie potrzebna na tym polu jest praca
eksperymentalna. Terapeuci powinni rozważyć możliwość istnienia życia po śmierci i umieścić to w
swoim programie doradczym. Nie muszą stosować regresji hipnotycznej, ale powinni mieć otwarte
umysły, dzielić się swą wiedzą z pacjentami i nie lekceważyć ich przeżyć.
Ludzie żyją teraz w nieustannym strachu o swoje życie. AIDS, zagłada nuklearna, terroryzm,
choroby oraz inne katastrofy grożą nam codziennie. Wielu nastolatków nie wierzy, że dożyje
dwudziestego roku życia. Jest to okropne nastawienie, odzwierciedlające wielkie stresy, jakie
przeżywa nasze społeczeństwo.
Reakcja Minette na przesłanie Katarzyny była niezwykła. Wzmocniła ją duchowo i mimo wielkiego
cierpienia fizycznego i upadku cielesnego ożyła w niej nadzieją. Ale to, czego się dowiedziała, jest
dla nas wszystkich, nie tylko dla umierających. I dla nas także istnieje nadzieja. Potrzeba nam więcej
klinicystów i naukowców, którzy pisaliby i mówili o ludziach takich jak Katarzyna, żeby potwierdzić i
szerzyć zdobytą przez nią wiedzę. W niej zawarta jest odpowiedź: jesteśmy nieśmiertelni. Zawsze
będziemy razem.
Rozdział dwunasty
Minęło
trzy i pół miesiąca od naszego pierwszego seansu hipnotycznego. Nie tylko ustąpiły u
Katarzyny wszelkie niepokojące objawy i została uleczona, lecz całkiem się zmieniła. Była radosna,
promieniowała spokojem i energią. Ludzie się do niej garnęli. Kiedy jadła śniadanie w szpitalnej
kafeterii, spieszyli do niej zarówno mężczyźni, jak i kobiety. „Chciałem(łam) ci tylko powiedzieć, że
pięknie wyglądasz" — mówili do niej. Miałem wrażenie, że przyciąga ich niewidzialną wędką.
A
przedtem przez wiele lat w tej samej kafeterii nikt na nią nie zwracał uwagi.
Jak zwykle zapadła szybko w głęboki trans hipnotyczny w moim słabo oświetlonym gabinecie, a
jej blond włosy rozsypały się na dobrze znanej beżowej poduszce.
— Widzę budynek... z kamienia. I coś ostrego na jego szczycie. To mocno górzysta okolica.
Bardzo tu wilgotno... bardzo duża wilgoć na zewnątrz. Przejeżdża wóz. Przejeżdża przed... frontem.
Ten wóz załadowany jest sianem czy słomą, czymś, co jedzą zwierzęta. Są tutaj jacyś mężczyźni.
Niosą chyba sztandary, coś co powiewa na końcu kija. Są bardzo kolorowe. Mówią o Maurach. I
o tym, że toczy się wojna. Na głowie mają coś metalowego... metalowe okrycia na głowie. Rok jest
1483. To wszystko ma coś wspólnego z Duńczykami. Czy walczymy z Duńczykami? Toczy się
jakaś wojna.
— Czy jesteś tam? — spytałem.
— Nie widzę tego — odparła cicho.
—
Widzę teraz wozy. Każdy ma dwa koła... dwa koła i otwarty tył, boki z drewnianych
listew. Widzę... coś metalowego, co noszą na szyjach... to ciężki metal w kształcie krzyża. Ale
końce są zaokrąglone. To uroczystość jakiegoś świętego... Widzę miecze. Oni mają jakby noże
albo miecze... bardzo ciężkie, z bardzo ostrymi końcami. Przygotowują się do bitwy.
—
Spróbuj siebie znaleźć — poleciłem. — Rozejrzyj się. Może jesteś żołnierzem. Widzisz ich z
pewnej odległości.
— Nie jestem żołnierzem — powiedziała stanowczo.
— Rozejrzyj się.
—
Przywiozłam jakieś prowianty. To wioska... — zamilkła.
— Co teraz widzisz?
—
Widzę sztandar, coś w rodzaju sztandaru. Jest biało-czerwony... biały z czerwonym krzyżem.
— Czy to sztandar twego narodu? — spytałem.
— To sztandar żołnierzy króla — wyjaśniła.
— Czy to jest twój król?
— Tak.
— Czy wiesz, jak ten król ma na imię?
— Nie słyszałam. Jego tu nie ma.
—
Czy możesz spojrzeć i zobaczyć, co nosisz na sobie? Spójrz uważnie i powiedz, co
nosisz?
—
Coś ze skóry... na wierzchu skórzany kaftan... na bardzo grubej koszuli. Skórzany krótki
kaftan... Trzewiki ze skóry zwierzęcej... nie trzewiki, raczej buty albo mokasyny. Nikt się do mnie
nie odzywa.
— Rozumiem. Jakiego koloru są twoje włosy?
— Jasne, ale ja nie jestem stara, trochę są siwe.
— Jaki jest twój stosunek do tej wojny?
—
Przywykłam do niej, to mój zawód. W poprzedniej walce straciłam dziecko.
— Syna?
—
Tak — powiedziała z wielkim smutkiem.
— Kto ci został? Kto został z twojej rodziny?
— Moja żona... i córka.
— Jak twój syn miał na imię?
—
Nie widzę jego imienia. Pamiętam go. Widzę moją żonę. — Katarzyna wielokrotnie była to
mężczyzną, to kobietą. W obecnym wcieleniu straciła dziecko, ale w poprzednich miała wiele
dzieci.
— Jak wygląda twoja żona?
— Jest bardzo zmęczona, stara. Mamy kilka kóz.
— Czy twoja córka nadal mieszka z tobą?
— Nie, wyszła za mąż i zostawiła nas.
— A więc jesteś teraz tylko z żoną?
— Tak.
— Jakie jest twoje życie?
—
Jesteśmy bardzo zmęczeni i bardzo biedni. Nie było nam łatwo.
— Straciłaś syna. Czy bardzo za nim tęsknisz?
— Tak — odparła krótko, ale z wyraźnym smutkiem.
— Czy byłaś wieśniakiem? — zmieniłem temat.
—
Tak. Rośnie tu pszenica... pszenica, coś podobnego do pszenicy.
—
Czy w tym kraju podczas twego życia było wiele wojen, wiele tragedii.
— Tak.
— Ale jednak dożyłaś starości.
—
Wojny toczą się z dala od wsi, a nie we wsi — wyjaśniła. — Oni muszą dojechać na
pole bitwy... przez pasma górskie.
—
Czy znasz nazwę kraju, w którym żyjesz? Albo najbliższego miasta?
—
Nie widzę tego, ale musi mieć jakąś nazwę. Nie widzę jej.
—
Czy to jest wojna religijna? Widziałaś krzyże u żołnierzy? Czy to ma dla ciebie jakiś związek
z religią?
— Dla innych tak, nie dla mnie.
—
Czy ktoś z twojej rodziny oprócz żony i córki żyje jeszcze?
— Nie.
— Twoi rodzice zmarli.
—
Tak
.
— Bracia i siostry?
—
Mam siostrę, ona żyje-. Nie znam jej — dodała mając na myśli swoje obecne życie.
—
Dobrze. Spójrz, czy nie rozpoznajesz kogoś we wsi albo w twojej rodzinie. — Jeśli ludzie
przeżywają reinkarnację grupowo, może znalazłaby tam kogoś, kto odgrywał istotną rolę w jej
obecnym wcieleniu.
— Widzę kamienny stół... i miski.
— Czy to twój dom?
—
Tak. Widzę coś ugotowanego, coś żółtego... jakby z kukurydzy... lub coś w tym rodzaju...
żółtego. My to jemy...
—
W porządku — powiedziałem, starając się przyspieszyć jej relację. — Miałaś bardzo
trudne życie, bardzo trudne. O czym teraz myślisz?
— O koniach — szepnęła.
— Czy masz konie?
— Albo ktoś inny?
—
Nie mam... ale żołnierze mają, niektórzy z nich. Większość porusza się na piechotę. Ale to
nie są konie, to są osły, w każdym razie są mniejsze niż konie. Bardzo złe.
— Przesuń się teraz naprzód w czasie — poleciłem. — Jesteś bardzo stara. Postaraj się znaleźć
w ostatnim dniu swego życia jako stary człowiek.
—
Kiedy ja nie jestem bardzo stara — zaprotes towała. Nie przejmowała się specjalnie tymi
swoimi wcieleniami. To, co się działo, to się działo. Nie mogłem jej podsuwać ówczesnych przeżyć.
Nie mogłem jej skłaniać, żeby zmieniała szczegóły tego, co się wydarzyło i co pamiętała.
—
Czy w tym twoim wcieleniu coś się jeszcze wyda rzy? — spytałem zmieniając temat. — Ważne,
żebyśmy to wiedzieli.
— Nic istotnego — odparła obojętnie.
—
A więc przesuń się w czasie. Dowiedzmy się, czego powinnaś się nauczyć. Wiesz już?
—
Nie. Ciągle tam jestem.
—
Tak, wiem o tym. Czy coś widzisz? — Dopiero po dłuższej chwili wyszeptała:
— Unoszę się.
- Czy opuściłaś jego ciało?
— Tak, unoszę się. — Znowu stała się duchem.
—
Czy teraz wiesz, czego powinnaś się nauczyć? Znowu miałaś bardzo ciężkie życie.
— Nie wiem. Po prostu unoszę się.
—
W porządku. Odpocznij... odpocznij. — Upłynęło w milczeniu kilka minut. Potem sprawiała
wrażenie, że czegoś nasłuchuje. Nagle zaczęła mówić, głos jej był donośny, głęboki. To nie
mówiła Katarzyna.
—
Wszystkiego jest siedem płaszczyzn, siedem płaszczyzn, a każda składa się z wielu poziomów,
jeden z nich jest poziomem skupienia. Na tym poziomie wolno ci zebrać myśli. Możesz zobaczyć
swoje życie, które właśnie się skończyło. Tym z wyższych poziomów wolno zobaczyć wypadki
historyczne. Mogą się cofnąć i potem uczyć tego, czego się dowiedzieli. Ale nam z niższych
poziomów wolno tylko zobaczyć swoje życie... które właśnie minęło.
Mamy długi, które trzeba spłacić. Jeśli ich nie spłacimy, będziemy musieli je zabrać do
następnego życia... po to, żeby nad nimi pracować. Żeby osiągnąć postęp, trzeba spłacić swoje
długi. Niektóre dusze osiągają postęp szybciej niż inne. Kiedy jesteś w fizycznej powłoce, pracujesz
nad kształtem swego życia... Jeśli coś przeszkodziło ci w spłaceniu twego długu, musisz wrócić na
płaszczyznę skupienia i tam czekać aż dusza, wobec której masz dług, przyjdzie do ciebie. A kiedy
obie będą mogły w tym samym czasie wrócić do cielesnego kształtu, wtedy będzie ci wolno wrócić.
Ale to ty decydujesz, kiedy wrócisz. To ty decydujesz, co należy uczynić, żeby spłacić ten dług. Nie
będziesz pamiętać innych swoich
wcieleń... tylko to jedno, z którego właśnie przybyłeś. Tylko
duszom na wyższym etapie — mędrcom — wolno wrócić do czasów historycznych i minionych
wydarzeń, żeby nam pomóc, nauczyć tego, co musimy zrobić.
Jest siedem płaszczyzn... siedem, przez które musimy przejść, nim zostaniemy odesłani. Jedną z
nich jest płaszczyzna przejściową. Tu trzeba czekać. Na tej płaszczyźnie będzie postanowione, co
możesz zabrać do następnego życia. Każdy z nas ma... dominującą wadę. Może to być chciwość,
pożądanie i tak dalej, ale cokolwiek to będzie, musisz spłacić dług tym ludziom, których
skrzywdziłeś. Potem musisz nad tą wadą zapanować właśnie w tym życiu. Musisz nauczyć się
panować nad chciwością. Jeśli ci się nie uda, kiedy wrócisz, będziesz musiał przenieść tę wadę, jak
również inne, do twego następnego życia. Ciężar się powiększy. Z każdym wcieleniem, które
przeżyłeś nie spłaciwszy swoich długów, następne będzie trudniejsze. Jeśli je spłacisz, otrzymasz łatwe
życie. Tak więc sam decydujesz, jakie będziesz mieć życie. W następnej fazie będziesz odpowiadać
za życie, jakie masz. To ty decydujesz. — Katarzyna zamilkła.
Najwyraźniej to nie był żaden z Mistrzów. Określił siebie jako „my z niższych poziomów", w
przeciwieństwie do tych dusz na wyższym poziomie — „mędrców". Ale przekazana wiedza była
jasna i prosta. Ciekaw byłem pozostałych pięciu poziomów. Czy etap odnowy był jedną z t ych
płaszczyzn? A co z etapem nauki i etapem decyzji? Cała mądrość ujawniona w przesłaniach
tych dusz o różnych wymiarach duchowości była
konsekwentna. Styl wypowiedzi różnił się, jak też
słownictwo i budowa zdań, ale treść pozostawała niezmiennie taka sama. Systematycznie
zdobywałem zasób wiedzy duchowej, na którą składała się miłość i nadzieja, wiara i miłosierdzie.
Mówiła ona o cnotach i wadach, długach, jakie się miało wobec innych ludzi i siebie samego.
Obejmowała minione wcielenia i duchowe płaszczyzny pomiędzy wcieleniami. Głosiła postęp duszy
poprzez harmonię i równowagę, miłość i mądrość, postęp, którego celem był mistyczny i
ekstatyczny związek z Bogiem.
Było przy tym wiele praktycznych wskazówek, podkreślono doniosłe znaczenie: cierpliwości i
czekania; mądrości, jaka się kryje w równowadze przyrody; wyzbycia się strachu, zwłaszcza strachu
przed śmiercią; zaufania i przebaczenia; uczenia się, a nie sądzenia innych; tego, że nikogo nie
wolno pozbawiać życia; gromadzenia i posługiwania się siłami intuicji i może nade wszystko
niezachwianej wiary, że jesteśmy nieśmiertelni, że jesteśmy poza życiem i śmiercią, poza przestrzenią i
czasem, że jesteśmy jak bogowie, a oni są nami.
— Unoszę się — wyszeptała Katarzyna.
— W jakim jesteś teraz stanie? — spytałem.
—
Żadnym... Unoszę się... Edward jest mi coś wi nien... coś mi jest winien.
— Czy wiesz, co ci jest winien?
—
Nie... jakąś informację. Ma mi coś do powiedzenia, może o dziecku mojej siostry.
— O dziecku twojej siostry? — powtórzyłem.
— Tak... to dziewczynka. Na imię ma Stefania.
— Stefania? Czego masz się o niej dowiedzieć?
—
Muszę się dowiedzieć, jak nawiązać z nią kontakt. — odpowiedziała Katarzyna, która nigdy
dotąd nie wspomniała mi o tej siostrzenicy.
— Czy ona jest ci bardzo bliska? — spytałem.
— Nie, ale chciałaby ich znaleźć.
—
Kogo znaleźć? — spytałem zdumiony.
—
Moją siostrę i jej męża. A tylko przeze mnie może to zrobić. Ja jestem ogniwem łączącym.
On ma tę informację. Jej ojciec jest lekarzem, praktykuje gdzieś w Vermoncie. Ta informacja
przyjdzie do mnie, kiedy będzie trzeba.
Później dowiedziałem się, że siostra Katarzyny i jej przyszły mąż oddali do adopcji swoją malutką
córeczkę. Byli wtedy bardzo młodzi i nie mieli nawet ślubu. Adopcję załatwił Kościół. Potem
wszelki kontakt urwał się. Nie było żadnych informacji.
—
Tak — zgodziłem się. — Kiedy nadejdzie odpowiedni czas.
— Tak. Wtedy on mi powie.
— Jakie inne informacje ma dla ciebie?
—
Nie wiem, ale ma mi coś do powiedzenia. I coś mi jest winien... coś. Nie wiem co. —
Zamilkła.
— Czy jesteś zmęczona? — spytałem.
—
Widzę uzdę na ścianie — wyszeptała w odpowiedzi. — I jakieś wędki. Uzdę... widzę koc
leżący na zewnątrz stajni.
— A może to stodoła?
— Oni tam trzymają konie. Mają wiele koni.
— Co jeszcze widzisz?
—
Dużo drzew... z żółtymi kwiatami. Mój ojciec jest tutaj. Zajmuje się końmi. — Zrozumiałem,
że mówię do dziecka.
— Jak on wygląda?
— Jest bardzo wysoki, ma siwe włosy.
— Czy widzisz siebie?
- Jestem dzieckiem... dziewczynką.
-
Czy twój ojciec jest właścicielem tych koni, czy tylko się nimi zajmuje?
— Zajmuje się nimi. Mieszkamy w pobliżu.
— Czy lubisz konie?
— Tak.
- Czy masz jakiegoś ulubionego?
— Tak. To mój koń. Na imię mu Jabłko. — Przypomniałem sobie jej wcielenie jako Mandy,
kiedy również pojawił się koń imieniem Jabłko. Czyżby powtarzała wcielenie, w które kiedyś się
przeniosła? Może patrzyła na nie z innej perspektywy.
- Jabłko... tak. Czy twój ojciec pozwala ci jeździć na Jabłku?
— Nie, ale mogę mu dawać różne rzeczy do jedzenia. On jest zaprzęgany do powozu naszego
pana, ciągnie ten powóz. Jest bardzo duży, ma wielkie kopyta, trzeba bardzo uważać, bo może
nadepnąć.
— Kto jeszcze jest z tobą?
—
Moja matka. Widzę siostrę... jest starsza ode mnie. Poza tym nie widzę nikogo.
— A teraz co widzisz?
— Tylko konie.
— Czy jesteś szczęśliwa?
— Tak. Lubię zapach stajni.
— Czujesz zapach koni.
— Tak.
— Siana też?
—
Tak... Konie mają takie miękkie pyski. Są tu również psy... czarne, i koty... dużo
zwierząt. Psy są używane do polowania. Kiedy jest polowanie na ptaki, psy też biorą w nim
udział.
— Czy coś się z tobą dzieje?
— Nie. — Moje pytanie było zbyt ogólnikowe.
—
Czy ty mieszkasz na tej farmie?
—
Tak. Ten człowiek, który się zajmuje końmi... —
urwała i dokończyła: — Tak
naprawdę nie jest moim ojcem. - Byłem zaskoczony.
— Nie jest naprawdę twoim ojcem?
-
On nie jest moim ojcem. Ale jest dla mnie jak rodzony ojciec. To mój drugi ojciec.
Jest dla mnie bardzo dobry. Ma zielone oczy.
-
Spójrz mu w oczy, w te zielone oczy, i powiedz, czy go rozpoznajesz. On jest dla ciebie dobry,
kocha cię.
— To mój dziadek... mój dziadek. Bardzo nas kochał. Często nas ze sobą zabierał tam, gdzie
chodził na piwo, a myśmy dostawali wodę sodową. Kochał nas.
- Moje pytanie przeniosło ją z tego wcielenia w jej stan obserwacyjny, nadświadomy. Oglądała
teraz życie Katarzyny i jej stosunki z dziadkiem.
- Czy bardzo ci go brak? — spytałem.
— Tak — odparła cicho.
—
Ale jak widzisz, był też z tobą przedtem — wyjaśniłem jej, próbując ją pocieszyć.
—
Był dla mnie bardzo dobry. Kochał nas. Nigdy się nie gniewał. Dawał nam pieniądze i
często ze sobą zabierał. Lubił to. Ale umarł.
— Będziesz z nim znowu razem. Wiesz o tym.
—
Tak, byłam z nim przedtem. Nie był taki jak mój ojciec. Oni są zupełnie różni.
— Dlaczego dziadek kochał cię tak bardzo i dobrze traktował, a ojciec jest całkiem inny?
—
Dlatego, że trzeba się uczyć. Dziadek spłacił dług, jaki zaciągnął, a mój ojciec nie spłacił
swego długu. Musiał wrócić... nie zrozumiał... Będzie musiał spróbować jeszcze raz.
—
Tak — zgodziłem się. — Będzie musiał nauczyć się kochać dzieci, wychowywać.
— Tak — powiedziała tylko.
—
Jeżeli ludzie tego nie rozumieją — dodałem — traktują dzieci jak swoją własność, zamiast
kochać je.
— Tak — odparła znowu.
—
Twój ojciec musi się jeszcze tego nauczyć, a twój dziadek już to wie...
—
Ja też wiem... — przerwała mi. —Mamy tyle etapów do przejścia, kiedy jesteśmy w
fizycznym ciele... takie jak etap ewolucji. Musimy przejść przez etap niemowlęctwa,
dzieciństwa... Musimy odbyć długą drogę, nim osiągniemy... nim osiągniemy nasz cel. Etapy
w fizycznym ciele są trudne. Te w fazie astralnej są łatwe. Tam tylko wypoczywamy i
czekamy. Teraz te etapy są trudne.
—
Ile płaszczyzn jest w stanie astralnym?
— Siedem — odpowiedziała.
— Jakie są? — Wiedziałem już o dwóch, wymienionych podczas tego seansu i chciałem poznać
pozostałe.
—
Powiedziano mi tylko o dwóch — wyjaśniła. —
O etapie przejściowym i etapie
skupienia.
— O tych dwóch ja też słyszałem.
— Inne poznamy później.
—
Uczyłaś się w tym samym czasie co ja — zauważyłem. — Dziś nauczyliśmy się o długach. To
bardzo ważne.
—
Zapamiętam to, co powinnam zapamiętać — dodała tajemniczo.
— Zapamiętasz te płaszczyzny? — spytałem.
— Nie. Dla mnie nie są ważne. Ważne są dla ciebie.
— Już przedtem słyszałem, że to było przeznaczone dla mnie. Żeby jej pomóc, ale jeszcze coś więcej.
Żeby mnie pomóc, ale także jeszcze coś więcej. Nie mogłem jednak dociec, jaki nadrzędny cel krył
się w tym.
- Moim zdaniem twój stan bardzo się poprawił
— ciągnąłem. — I tyle się nauczyłaś.
— Tak — odparła.
—
Dlaczego teraz ludzie tak do ciebie lgną? Co ich przyciąga?'
—
Ponieważ uwolniłam się od wszystkich moich lęków i mogę im pomóc. Przyciąga ich do
mnie moja duchowa wrażliwość.
— Czy potrafisz sobie z tym poradzić?
—
Tak. Nie mam żadnych wątpliwości. Wcale się tego nie boję — dodała.
— Ja ci w tym pomogę.
— Wiem, że mi pomożesz, jesteś moim nauczycielem
— odparła.
Rozdział trzynasty
Katarzyna uwolniła się od nękających ją objawów. Była całkowicie zdrowa. Jej wcielenia zaczęły
się powtarzać. Wiedziałem, że zbliżamy się do kresu naszych spotkań, ale tego jesiennego dnia,
kiedy znów zapadła w hipnotyczny trans, nie zdawałem sobie sprawy, że upłynie pięć miesięcy do
następnego seansu — ostatniego.
—
Widzę rzeźby — zaczęła. — Niektóre z nich są w błocie. Widzę glinę. Jacyś ludzie robią
garnki. Są czerwone... używają jakiegoś czerwonego materiału. Widzę brązowy budynek, w
którym się znajdujemy.
— Czy jesteś w tym budynku, czy blisko niego?
— Jestem w środku. Robimy różne rzeczy.
- Czy widzisz siebie podczas pracy? — spytałem. — Czy możesz opisać, co masz na sobie?
Spójrz uważnie, jak wyglądasz?
— Mam na sobie coś długiego z czerwonego materiału. I śmieszne buty, jakby sandały. Włosy
moje są brązowe. Lepię coś w rodzaju posążków. Postać człowieka... mężczyzny. W ręku trzyma
kij. Inni ludzie robią jakieś przedmioty z metalu...
— Czy to jest fabryka?
— Nie. Po prostu budynek z kamienia.
—
Robisz posążki mężczyzny z kijem, czy wiesz, kto to jest?
—
Nie wiem. Po prostu mężczyzna. On się opiekuje stadem... krów. Wokoło jest ich dużo
[posążków]. To bardzo śmieszny materiał. Trudny do roboty. Kruszy się.
— Czy znasz nazwę tego materiału?
— Nie znam. Po prostu coś czerwonego.
—
Co się stanie z tym posążkiem, jak go zrobisz?
—
Będzie sprzedany, część z nich będzie sprzedana na targu, część ofiarowana różnym
możnym panom. Tylko te najpiękniejsze będą ofiarowane możnym panom. Reszta zostanie
sprzedana.
—
Czy masz kiedy do czynienia z tymi możnymi panami?
— Nie.
—
To, co teraz robisz, to twoja praca?
— Tak.
— Czy ją lubisz?
— Tak.
— Czy od dawna to robisz?
— Nie.
— Czy dobrze to robisz?
— Niezbyt dobrze.
— Potrzebne ci jest większe doświadczenie?
— Tak, dopiero się uczę.
—
Rozumiem. Czy jeszcze mieszkasz ze swoją rodziną?
— Nie wiem, ale widzę brązowe jakby pudła.
— Brązowe pudła? — powtórzyłem.
—
One mają takie małe otwory, drzwiczki, i w tych drzwiczkach siedzą małe posążki.
Drzwiczki są z drzewa, z jakiegoś rodzaju drzewa. My robimy do nich posążki.
— Jaka jest rola tych posążków?
— Religijna — odparła.
— O jaką religię chodzi?
—
Taką, w której jest wielu bogów, wielu opieku nów... wielu bogów. Ludzie tutejsi bardzo
się ich boją. Robimy tutaj wiele rzeczy. Także gry... tablice do gier z otworami. W te otwory
wkłada się głowy zwierząt.
— Czy widzisz coś jeszcze?
—
Tutaj jest bardzo gorąco, bardzo gorąco i dużo pyłu...
— Czy gdzieś w pobliżu jest woda?
—
Tak, sprowadzana z gór. — I to wcielenie było mi jakoś znajome.
— Czy ludzie tu boją się? Czy są zabobonni?
—
Tak — odparła. — Bardzo się boją. Każdy się boi. Ja także. Musimy siebie chronić. Panuje
choroba. Musimy chronić się przed nią.
— Jakiego rodzaju choroba?
—
Taka, która wszystkich zabija. Wielu ludzi umiera.
— Woda jest jej przyczyną? — spytałem.
—
Tak. Panuje susza... jest bardzo gorąco, ponieważ bogowie są zagniewani i karzą nas. —
Ponownie znalazła się we wcieleniu, podczas którego stosowano kurację taniną. Rozpoznałem
religię strachu, religię Ozyrysa i Hathora.
—
Dlaczego bogowie się gniewają? — spytałem, z góry znając odpowiedź.
- Ponieważ nie przestrzegaliśmy praw. Dlatego się gniewają.
— Jakich praw nie przestrzegaliście?
— Tych, które ustanowili możni panowie.
— W jaki sposób można ułagodzić bogów?
—
Trzeba nosić pewne przedmioty. Niektórzy ludzie noszą naszyjniki. To pomaga odegnać
zło.
—
Czy jest jakiś bóg, którego ludzie boją się najwięcej?
— Oni boją się wszystkich bogów.
— Czy znasz imię któregoś z bogów.
—
Nie, nie znam. Ja tylko wiem, jak wyglądają. Jeden ma ludzką postać, ale głowę
zwierzęcia. Inny wygląda jak słońce. Jeszcze inny jak ptak, i jest czarny. Zakładają im sznur na
szyję.
— Czy ty przeżyłaś zarazę?
— Tak, nie umarłam.
—
Ale członkowie twojej rodziny umarli — przypomniałem jej.
— Tak... mój ojciec. Matka dobrze się czuje.
— A brat?
— Brat... nie żyje.
—
Dlaczego ty przeżyłaś? Czy istnieje jakaś specjalna przyczyna? Co zrobiłaś?
— Nic — odparła i zmieniła temat. — Widzę jakieś naczynie z oliwą.
— Co mianowicie?
—
Coś białego. Przypomina marmur. To... alabaster... rodzaj misy... trzymają w tym oliwę.
Do namaszczania głowy...
— ...kapłanów? — spytałem.
— Tak.
—
Jaka jest teraz twoja funkcja? Czy pomagasz przy tej oliwie?
— Nie, ja robię posążki.
— W tym brązowym budynku?
—
Nie... jest później... w świątyni. — Wyglądała na zmartwioną, nie wiedziałem dlaczego.
— Czy masz jakieś kłopoty?
—
Ktoś w świątyni popełnił czyn, który rozgniewał bogów. Przygotowują ofiarę, jakieś
zwierzę... to jagnię... Kapłani mają ogolone głowy. Nie mają na nich włosów ani na twarzach...
— zamilkła, minuty mijały powoli. Nagle zrobiła się niespokojna, jakby czegoś nasłuchiwała,
minuty wolno mijały. Kiedy się odezwała, głos jej był głęboki. Pojawił się któryś z Mistrzów.
—
To na tej płaszczyźnie dusze mogą się objawić ludziom, którzy nadal są w fizycznym ciele.
Wolno im wrócić... ale tylko wtedy, gdy nie dotrzymali jakiejś umowy. Na tej płaszczyźnie
wzajemny kontakt jest dozwolony. Ale na innych płaszczyznach... Tutaj wolno ci używać twoich
duchowych uzdolnień i porozumiewać się z ludźmi w fizycznym kształcie. Istnieje na to wiele
sposobów. Niektórym dzięki sile wzroku wolno się ukazać ludziom w swej fizycznej formie.
Inni mogą korzystać ze swej energii i telepatycznie przesuwać przedmioty. Dostajesz się na tę
płaszczyznę tylko wtedy, kiedy to jest dla ciebie' korzystne... Jeśli nie dopełniłeś zawartej umowy,
możesz tu przyjść i nawiązać w jakiś sposób kontakt. A to wszystko po to... żeby dopełnić umowy,
jeśli twoje życie nagle się zakończyło, będzie to powodem, żebyś także się znalazł na tej płaszczyźnie.
Wielu ludzi decyduje się na przyjście tu, ponieważ wolno im zobaczyć swoich bliskich, którzy nadal
są w fizycznym kształcie. Ale nie każdy decyduje się na nawiązanie z nimi kontaktu. Dla niektórych
ludzi byłoby to zbyt przerażające. — Katarzyna zamilkła, wypoczywała. Po chwili wyszeptała
cicho:
— Widzę światło.
— Czy to światło dostarcza ci energii? — spytałem.
— Jakby coś się zaczynało... to ponowne narodziny.
—
Jak ludzie w fizycznej postaci odbierają tę energię? Jak mogą się z nią połączyć i naładować
ponownie?
— Poprzez umysł — odparła cicho.
— Ale jak osiągają ten stan?
—
Muszą być bardzo odprężeni. Można odnowić się przez światło... Trzeba być bardzo
odprężonym, nie zużywać energii, ale ją odnawiać. We śnie człowiek odnawia siebie. —
Była w stanie nadświadomym, postanowiłem rozszerzyć zakres pytań.
—
Ile razy ponownie się rodziłaś? — spytałem. — Czy zawsze tutaj, w tym otoczeniu,
na ziemi, czy również gdzie indziej?
— Nie tylko tutaj.
—
Do jakich innych płaszczyzn się udajesz, do jakich innych miejsc?
— Ja jeszcze nie skończyłam tego, co tu mam do zrobienia. Nie mogę odejść, dopóki nie
doświadczę wszystkiego w życiu, a to się jeszcze nie stało... Będę miała wiele wcieleń... żeby
dopełnić wszystkich umów i spłacić wszystkie zaciągnięte długi.
— Jednak robisz postępy — zauważyłem.
— Zawsze robimy postępy.
— Ile wcieleń miałaś na ziemi?
— Osiemdziesiąt sześć.
— Osiemdziesiąt sześć?
— Tak.
— I wszystkie pamiętasz?
— Będę je pamiętać, jeśli to dla mnie będzie istotne.
Poznaliśmy fragmenty albo większe odcinki dziesięciu, dwunastu jej wcieleń, ostatnio niektóre się
powtarzały. Najwidoczniej nie potrzebowała pamiętać pozostałych. Zrobiła rzeczywiście znaczne
postępy, przynajmniej wedle mojej oceny. Postępy, jakie miała odtąd robić, może nie miały
zależeć od wspominania tych innych wcieleń. Może nawet przyszłe jej postępy nie miały zależeć
ode mnie czy mojej pomocy. Znowu zaczęła szeptać:
— Niektórzy ludzie nawiązują kontakt z astralną płaszczyzną przez narkotyki, ale nie
rozumieją tego, co przeżywają. Jednak zezwolono im na ten kontakt.
— Nie pytałem jej dotąd o narkotyki. A ona uczyła mnie, dzieliła się zdobytą wiedzą, czy ja o to
konkretnie pytałem czy nie.
— Czy możesz używać swych sił duchowych, żeby pomóc sobie w osiągnięciu tutaj postępu?
— spytałem.
— Wydaje mi się, że coraz bardziej rozwijasz je.
— Tak — przyznała mi rację. — To jest ważne, ale nie tak ważne tutaj, jak na innych
płaszczyznach. Jest to część ewolucji i wzrostu.
— Ważne dla ciebie i dla mnie?
— Ważne dla nas wszystkich.
— Jak rozwijamy te uzdolnienia?
—
Rozwija się je poprzez kontakty z innymi ludźmi. Są tacy, którzy posiadają więcej siły, i
wrócili tu obdarzeni większą wiedzą. Oni szukają tych, którzy muszą się rozwijać, i pomagają im.
— Zapadła cisza. Opuszczając stan nadświadomości, weszła w inne wcielenie.
—
Widzę ocean. Widzę dom nad brzegiem oceanu. Jest biały. Statki wpływają i wypływają z
portu. Czuję zapach morskiej wody.
— Czy jesteś tam?
— Tak.
— Jaki jest ten dom?
—
Mały, na szczycie ma jakby wieżę... okno, przez które można patrzeć na ocean. Jest tam
teleskop. Z mosiądzu, z mosiądzu i drzewa.
— Czy widzisz ten teleskop?
— Tak, patrzę na statki.
—
Jakie jest twoje zadanie?
—
Składam raporty o statkach handlowych, które wpływają do portu. — Przypomniałem
sobie, że to samo robiła w jednym z wcieleń, kiedy była Christianem, marynarzem, który
został ranny podczas bitwy morskiej.
—
Czy jesteś marynarzem? — spytałem, chcąc się dowiedzieć więcej szczegółów.
— Nie wiem... może.
— Czy widzisz, co masz na sobie.
—
Białą koszulę i brązowe krótkie spodnie i buty z dużymi klamrami... W późniejszym życiu
jestem marynarzem, ale nie teraz. — Mogła widzieć przyszłość, ale żeby to zrobić, musiała
przeskoczyć do tej przyszłości.
— Jestem ranna. — Drgnęła i zaczęła wić się z bólu.
— Ręka mnie boli. — Istotnie była Chriastianem i znowu przeżywała bitwę morską.
— Czy był jakiś wybuch?
— Tak... czuję zapach prochu.
— Wszystko będzie dobrze — zapewniłem ją, wiedząc, co nastąpi dalej.
—
Bardzo wielu ludzi umiera! — Nadal była przeję ta. — Żagle są porwane... część lewej
burty została zmiażdżona. — Oglądała uszkodzenie statku. — Musimy zreperować żagle. One
muszą być zreperowane.
— Czy już dobrze się czujesz?
—
Tak. To bardzo trudno szyć materiał, z którego są żagle.
—
Czy możesz już pracować tą ręką, która była ranna?
—
Nie, ale obserwuję innych... żagle... są zrobione z płótna, specjalnego rodzaju płótna, które
bardzo trudno szyć... Wielu ludzi zmarło. Tak bardzo cierpieli.
— Zadrżała.
— Co takiego?
— Ten ból... w ręce.
—
Twoja ręka się goi. Przesuń się naprzód w czasie. Czy znowu żeglujesz?
—
Tak. — Krótka przerwa. — Jesteśmy w połu dniowej Walii. Musimy bronić brzegu.
— Kto was atakuje?
— Wydaje mi się, że Hiszpanie... mają wielką flotę.
— Co się dzieje dalej?
—
Widzę statek. Widzę port. Widzę sklepy i warsztaty. W jednym z tych warsztatów robią
świece. Są też sklepy, gdzie można kupić książki.
— Czy chodzisz czasem do księgarni?
—
Tak. Bardzo lubię tam chodzić. Książki są cudowne... Widzę wiele książek. Ta czerwona jest
historyczna. Piszą w niej o miastach... krajach. Są też w niej mapy. Bardzo lubię tę książkę... Jest
też sklep z kapeluszami.
—
Czy jest takie miejsce, gdzie chodzisz na piwo? — Przypomniałem sobie opis piwa
Christiana.
—
Tak, jest ich wiele — odparła. — Podają piwo... bardzo ciemne piwo... a do tego
mięso... baraninę i chleb, duże kawałki chleba. Piwo jest bardzo gorzkie, bardzo gorzkie.
Czuję jego smak. Podają też wino, są tam długie drewniane stoły...
Postanowiłem zwrócić się do niej po imieniu, żeby zobaczyć, jak zareaguje.
— Christian — powiedziałem z naciskiem. Odparła głośno, bez wahania: — Tak, czego
chcesz?
— Gdzie jest twoja rodzina, Christianie?
—
Mieszkają w pobliskim mieście. My wypływamy z tego portu.
— Kto należy do twojej rodziny?
— Mam siostrę... imieniem Mary.
— A czy masz dziewczynę?
—
Nie mam żadnej dziewczyny. Tylko kobiety w mieście.
— Nikogo specjalnie?
- Nie, tylko kobiety... Znowu pływam. Walczyłam w wielu bitwach, ale nic mi się nie stało.
— Zestarzałaś się...
— Tak.
— Czy miałaś kiedy męża?
- Chyba tak. Widzę obrączkę.
— Czy miałaś dzieci?
- Tak. Mój syn także będzie pływał... Widzę pierścień, pierścień z ręką. Ta ręka coś trzyma, ale
nie widzi co. Ten pierścień to ręka, ręka coś trzymająca. — Katarzyna zaczęła się krztusić.
— Co się dzieje?
-
Ludzie na statku są chorzy, wymiotują... to z powodu jedzenia. Zjedliśmy zepsutą żywność.
Soloną wieprzowinę. — Nadal się krztusiła. Przesunąłem ją w czasie i krztuszenie ustąpiło.
Postanowiłem już nie doprowadzać jej ponownie do ataku serca Christiana. Była
bardzo wyczerpana, wyprowadziłem ją więc z transu.
-
Rozdział czternasty
Trzy tygodnie minęły, nim się znów spotkaliśmy. Przyczyną tej przerwy była moja krótka choroba i
jej urlop. Katarzyna czuła się nadal doskonale, ale kiedy zaczęliśmy seans, sprawiała wrażenie
zaniepokojonej. Oświadczyła mi, że jest w tak dobrym stanie zdrowia i czuje się tak znakomicie, że
hipnoza nie jest już jej potrzebna. Oczywiście miała rację. W zwykłych okolicznościach zaczęlibyśmy
kończyć terapię wiele tygodni temu. Kontynuowaliśmy ją częściowo z powodu mojego zaintere-
sowania przesłaniami Mistrzów, a poza tym, dlatego że Katarzyna nadal miała pewne drobne
dolegliwości. Musiałem przyznać, że jest prawie wyleczona, a poza tym jej wcielenia się powtarzały.
Ale co w przypadku, gdyby Mistrzowie mieli mi jeszcze więcej do powiedzenia? Jak mógłbym się
porozumieć z nimi bez pośrednictwa Katarzyny? Wiedziałem, że gdybym nalegał, kontynuowałaby
nasze seanse. Czułem jednak, że nie mam do tego prawa. Z pewnym smutkiem przyznałem jej rację.
Porozmawialiśmy o tym, co wydarzyło się w minionych trzech tygodniach, ale robiłem to bez
zapału.
Minęło pięć miesięcy. Katarzyna nadal była w dobrym stanie zdrowia. Lęki i obawy były
minimalne. Zmieniły się na plus jej stosunki z ludźmi i jakość życia.
Spotykała się obecnie również z innymi mężczyznami, choć Stuart nadal był obecny w jej życiu.
Po raz pierwszy od wczesnego dzieciństwa była radosna i szczęśliwa. Od czasu do czasu
spotykaliśmy się w hallu szpitala albo w kolejce w kafeterii, ale kontakt lekarz -pacjent przestał
istnieć.
Zima się skończyła i zaczęła wiosna. Katarzyna zapisała się do mnie na wizytę. Trapił ją
uporczywy sen o jakiejś religijnej ofierze, o wężach w głębokiej jamie. Jacyś ludzie zostali
zmuszeni do wejścia do tej jamy. Ona też znalazła się tam i próbowała uciec, wbijając palce w
piaszczyste ściany i pnąc się w górę. Węże były pod nią. W tym momencie sen się urywał, a ona
budziła się z sercem walącym ze strachu.
Pomimo długiej przerwy zapadła szybko w głęboki sen hipnotyczny. Nie dziwiłem się, kiedy
natychmiast znalazła się w dawnym bardzo wcieleniu.
— Tu, gdzie jestem, panuje upał — zaczęła. — Widzę dwóch czarnych ludzi, którzy stoją koło
kamiennego muru, zimnego i wilgotnego. Mają jakieś nakrycia głowy. Wokół prawej kostki każdy z
nich ma sznur, w który wplecione są paciorki i wstążki. Oni budują magazyn z kamieni i gliny na
pszenicę, na jakieś ziarno. Do spichrza prowadzą trzy stopnie, a na zewnątrz stoi posąg boga.
Ciało ma człowieka, a głowę zwierzęcia, ptaka. To bóg czterech pór roku. Ściany są uszczelnione
rodzajem smoły, żeby powietrze nie dostawało się do wnętrza i zboże nie psuło. Swędzi mnie
twarz... We włosach mam niebieskie paciorki. Latają muszki albo jakieś owady i dlatego swędzą
mnie ręce i twarz. Smaruję twarz maścią, żeby mi nie dokuczały... ta maść bardzo brzydko
pachnie, to sok jakiegoś drzewa.
Mam warkocze, a w nich paciorki i złote sznurki. Moje włosy są kruczoczarne. Należę do domu
królewskiego. Jestem tutaj z powodu jakiejś uroczystości. Przyszłam, żeby patrzeć, jak namaszczają
kapłanów... jest święto bogów nadchodzących żniw. Składane będą tylko ofiary ze zwierząt, a nie
ludzi. Krew ofiarnych zwierząt spływa z białego zbiornika do sadzawki... spływa z pyska węża.
Mężczyźni noszą małe złote kapelusze. Wszyscy tu mają ciemną skórę. Niewolników sprowadza się z
innych krajów, spoza morza...
Zamilkła i czekaliśmy, jak gdyby nie było pięciu miesięcy przerwy. Zrobiła się czujna,
nasłuchiwała czegoś.
Wszystko odbywa się tak szybko- i tak bardzo jest skomplikowane... to, co mi mówią... o
zmianie i rozwoju oraz innych płaszczyznach. Jest płaszczyzna świadomości i płaszczyzna
przejściowa. Przychodzimy z jednego życia i, jeśli nauczyliśmy się wyznaczonych nam lekcji,
przenosimy się do innego wymiaru, innego życia. Musimy to wszystko w pełni zrozumieć. Jeśli nie
zrozumiemy, nie wolno nam przejść... powtarzamy, ponieważ nie nauczyliśmy się. Doświadczenie
musimy czerpać ze wszystkich stron. Jeśli chcemy brać, musimy także dawać... Tyle musimy
wiedzieć, tyle duchów bierze w tym udział. Dlatego jesteśmy tutaj. Mistrzowie... tutaj na tej
płaszczyźnie jest tylko jeden.
Katarzyna urwała, a potem odezwała się głosem Mistrza-poety. Mówił do mnie:
— To-, co ci powiemy, jest na teraz. Odtąd musisz się uczyć poprzez własną intuicję.
Po długiej chwili Katarzyna odezwała się szeptem:
Tutaj jest czarne ogrodzenie... wewnątrz są kamienne groby. Twój grób także jest tutaj.
— Mój? — spytałem zdumiony.
— Tak.
—
Czy możesz przeczytać napis?
—
Nazwisko „Noble", 1668 — 1724. Leży na nim kwiat... To we Francji albo w Rosji.
Nosiłeś czerwony mundur... spadłeś z konia... widzę złoty pierścień... z głową lwa... to
oznaka.
Na tym seans się zakończył. Zrozumiałem z oświadczenia Mistrza-poety, że nie będzie więcej
żadnych przesłań podczas seansów hipnotycznych z Katarzyną, i tak istotnie się stało. Była
całkowicie wyleczona, a ja nauczyłem się wszystkiego, co było możliwe, podczas jej powrotów do
poprzednich wcieleń. Reszty, którą kryła przyszłość, musiałem nauczyć się dzięki własnej intuicji.
Rozdział piętnasty
W dwa miesiące po naszym ostatnim seansie zadzwoniła do mnie Katarzyna i zapisała się na wizytę,
mówiąc, że ma mi coś bardzo ciekawego do powiedzenia.
Kiedy weszła do mego gabinetu, zdumiała mnie ta nowa szczęśliwa, uśmiechnięta Katarzyna,
promieniejąca wewnętrznym światłem. Pomyślałem wtedy o naszym pierwszym spotkaniu i o tym, jak
wiele osiągnęła w bardzo krótkim czasie.
Katarzyna odwiedziła Iris Saltzman, znaną jasnowidzącą, która zajmowała się astrologią i
specjalizowała w poznawaniu dawnych wcieleń. Byłem tym nieco zdziwiony, ale zrozumiałem
ciekawość Katarzyny i jej chęć potwierdzenia tego, czego doświadczyła. Byłem rad, że odważyła się
na to.
Katarzyna dowiedziała się o Iris od przyjaciółki. Umówiła się z nią telefonicznie, nie wspominając
o seansach hipnotycznych w moim gabinecie.
Iris spytała ją tylko o datę, godzinę i miejsce urodzenia. Na podstawie tego — jak wyjaśniła —
miała wykreślić astrologiczne koło, które w połączeniu z jej intuicją ukaże szczegóły dawnych
wcieleń Katarzyny.
Była to pierwsza wizyta Katarzyny u osoby tego rodzaju i dlatego nie bardzo wiedziała, czego
się może spodziewać. Ku jej zdumieniu Iris potwierdziła większość tego, co Katarzyna odkryła
podczas hipnozy.
Iris stopniowo wprowadziła siebie jakby w trans, rozmawiając w trakcie tego z Katarzyną i robiąc
notatki na spiesznie naszkicowanym astrologicznym wykresie. W kilka minut później, kiedy Iris
była już w transie, chwyciła się za gardło i powiedziała, że Katarzyna w jednym z poprzednich
wcieleń była duszona i miała poderżnięte gardło. Rana ta została zadana podczas wojny, Iris
widziała też płomienie i ruiny jakiejś wsi kilka wieków temu. Powiedziała, że Katarzyna była
młodym człowiekiem w momencie śmierci.
Kiedy następnie opisywała Katarzynę jako młodego chłopca w marynarskim mundurze, w
krótkich czarnych spodniach i butach z dziwnymi klamrami, oczy jej były szkliste. Nagle Iris
dotknęła swej lewej ręki, wołając, że czuje pulsujący ból i że coś ostrego wbiło się w nią, w
wyniku czego została na zawsze blizna. Mówiła o wielkich bitwach morskich w pobliżu wybrzeża
Anglii. Potem opisała życie na żaglowcu.
Następnie opisała fragmenty innych wcieleń. A więc widziała Katarzynę w Paryżu, gdzie ona
znowu była chłopcem i umarła młodo w nędzy. Innym razem była ciemnoskórą zezowatą Indianką na
południowo-zachodnim wybrzeżu Florydy. Uzdrawiała ludzi i chodziła boso. Na rany stosowała
różne maści, leczyła też ziołami, odznaczała się wielką intuicją. Lubiła nosić biżuterię z niebieskich
kamieni, przeważnie z lapisu i czerwony, żyłkowany kamień.
W innym jeszcze wcieleniu Katarzyna była Hiszpanką, prostytutką, a jej imię zaczynało się na
literę L. Mieszkała z jakimś starszym mężczyzną.
Kiedyś też była córką z nieprawego łoża bogatego utytułowanego ojca, mieszkała w wielkim domu.
Iris widziała herb rodzinny na kubkach. Powiedziała, że Katarzyna była bardzo ładna i miała długie,
smukłe palce. Grała na harfie. Z góry wybrano jej męża. Katarzyna bardzo lubiła zwierzęta,
zwłaszcza konie, i lepiej traktowała zwierzęta niż ludzi ze swego otoczenia.
W którymś krótkim wcieleniu była Marokańczykiem, który zmarł w młodości z powodu jakiejś
choroby. Kiedyś żyła na Haiti i brała udział w magicznych obrzędach.
W bardzo dawnym wcieleniu była Egipcjanką i uczestniczyła w uroczystościach pogrzebowych. Ta
kobieta miała warkocze.
Kilkakrotnie żyła we Francji i we Włoszech. Podczas wcielenia we Florencji miała do czynienia z
religią, potem wyjechała do Szwajcarii, gdzie była związana z klasztorem, była kobietą i miała
dwóch synów. Lubiła złoto i rzeźby ze złota, nosiła złoty krzyż. We Francji uwięziono ją i trzymano
w zimnym ciemnym lochu.
W innym życiu Katarzyna była mężczyzną, nosiła czerwony mundur, wokół niej byli żołnierze i
konie. Ten mundur, czerwony ze złotem, był chyba rosyjski. Kiedy indziej była nubijską niewolnicą w
starożytnym Egipcie, wtrąconą do więzienia. W jeszcze innym życiu Katarzyna była mężczyzną w
Japonii, bardzo wykształconym nauczycielem, który miał do czynienia z książkami. Pracowała w
szkole i dożyła późnego wieku.
I wreszcie na zakończenie było niezbyt odległe życie, kiedy będąc niemieckim żołnierzem zginęła
podczas bitwy.
Zafascynowała mnie niezwykła dokładność, z jaką Iris opisywała wydarzenia z dawnych
wcieleń. Zdumiewająca była zbieżność ze wspomnieniami Katarzyny podczas hipnozy. Christian
ranny w rękę podczas bitwy morskiej, opis jego ubrania i butów; życie Luizy jako hiszpańskiej
prostytutki; Aronda i egipskie pogrzeby; John, młody wojownik, który miał podcięte gardło
przez Stuarta w jego dawnym wcieleniu; Eryk nieszczęsny niemiecki pilot i tak dalej.
Były także punkty styczne z obecnym życiem Katarzyny. Na przykład lubiła ona bardzo
niebieską biżuterię, zwłaszcza lapis lazuli. Nie miała jednak na sobie żadnych ozdób podczas
spotkania z Iris. Zawsze kochała zwierzęta, zwłaszcza konie i koty, i czuła się z nimi lepiej niż z
ludźmi. A gdyby mogła wybierać miejsce stałego zamieszkania, wybrałaby Florencję.
Oczywiście pod żadnym pozorem nie uważam tego spot kania za eksperyment o znaczeniu
naukowym a o gwiazdach wiem bardzo mało. Ponieważ miało miejsce, uważałem za właściwe
opowiedzieć o nim.
Trudno mi stwierdzić, co właściwie stało się tego dnia. Może Iris podświadomie użyła
telepatii i „czytała" w myślach Katarzyny, której podświadomość zapamiętała dawne wcielenia?
A może Iris naprawdę potrafiła zdobyć te informacje dzięki swej niezwykłej nadwrażliwej
duchowości? Niezależnie od tego, jak to się stało, obie, choć różnymi drogami, uzyskały te same
rezultaty:
Katarzyna dzięki hipnotycznym transom, Iris ponadzmysłowym kanałom.
Mało jest osób, które potrafiłyby zrobić to, co Iris. Wielu ludzi, którzy nazywają siebie
jasnowidzami, po prostu żeruje na strachu innych ludzi, jak również na ich ciekawości, żeby poznać
nieznane. A dzisiaj różni naciągacze i oszuści, udający astrologów i wróżbitów, w pełni to
wykorzystują. Popularność takich książek jak Out on a Limb Shirley MacLaine spowodowała, że
pojawiło się mnóstwo „mediów". Wiele z nich zachwala swe usługi w lokalnych gazetach i wobec
bezkrytycznego audytorium powtarza banały w stylu: „Jeśli nie jesteś w harmonii z naturą, natura
nie będzie w harmonii z tobą". Tego rodzaju oświadczenia, wygłaszane zwykle głosem odmiennym
od głosu „medium", często z obcym akcentem, znajdują poklask szerokiego kręgu słuchaczy. Do-
prawdy trudno jest ocenić wartość tych dotyczących głównie sfery duchowej przesłań. Po to, by
całkowicie nie zdyskredytować tej dziedziny, należy odróżnić prawdę od fałszu. Powinni się tym zająć
nie tylko poważni naukowcy, specjaliści od behawioryzmu, ale również psychiatrzy, by wyeliminować
choroby psychiczne, oszustwo, symulację i tendencje socjopatyczne. Do oceny tych zjawisk i
dalszych nad nimi badań potrzebni będą statystycy, psychologowie i fizycy. Żeby osiągnąć na tym
polu poważne rezultaty, trzeba stosować naukową metodę. W nauce formułuje się początkowo hipo-
tezę, która jest wstępnym założeniem, budowanym na podstawie licznych obserwacji, po to, żeby
wyjaśnić jakieś zjawisko. Od tego momentu hipoteza musi być sprawdzona w warunkach
kontrolowanych. Kiedy już naukowcy dojdą do wniosku, że mają pewną teorię, musi być ona
wielokrotnie sprawdzana przez innych badaczy po to, by otrzymać te same wyniki.
Szczegółowe, do zaakceptowania przez naukę badania, które przeprowadzili: dr Joseph B. Rhine
(Uniwersytet Duke), dr łan Stevenson (Uniwersytet Wirginia, Wydział Psychiatrii), dr Gertrudę
Schmeidler (College Nowego Jorku) i wielu innych poważnych naukowców dowiodły, że jest to
możliwe.
Rozdział szesnasty
Minęło prawie cztery lata od niezwykłych doświadczeń, przeżytych wspólnie z Katarzyną, które
zmieniły nas oboje do głębi.
Od czasu do czasu Katarzyna wpada do mojego gabinetu, żeby mnie pozdrowić czy omówić
jakiś problem. Nigdy więcej nie miała ochoty ani potrzeby, żeby się cofnąć do poprzednich wcieleń,
ani żeby zwalczyć jakiś niepokojący objaw czy też, żeby się przekonać, jak nowi ludzie spotkani w jej
życiu byli związani z jej przeszłością. Nasza praca została zakończona. Katarzyna może teraz w pełni
cieszyć się życiem, nie jest już .sparaliżowana dziwnymi objawami. Znalazła szczęście i
zadowolenie, o jakich nigdy nie marzyła. Nie boi się już choroby i śmierci. Życie ma dla niej sens
i cel, ponieważ teraz jest w harmonii z samą sobą. Promieniuje wewnętrznym spokojem, którego wielu
pragnie, lecz niewielu osiąga, czuje się bardziej uduchowiona. Dla Katarzyny to, co się wydarzyło, jest
bardzo realne. Nie wątpi w prawdziwość żadnej fazy swych przeżyć i uważa je za integralną część
samej siebie. Nie zamierza studiować zjawisk ponadzmysłowych, gdyż jest pewna, iż „wie" w
sposób, jakiego nie można nauczyć się z książek. Ludzie bliscy śmierci i ci, którzy mają kogoś
umierającego w rodzinie, często szukają jej pomocy. Coś ich do niej przyciąga. Wystarczy, że
siądzie i porozmawia z nimi, a od razu czują się lepiej.
Moje życie również zasadniczo się zmieniło. Stałem się bardziej wrażliwy, intuicyjnie świadom
jestem ukrytych tajemnych problemów, jakie nękają moich pacjentów, kolegów, przyjaciół. Wiem o
nich znacznie więcej niż powinienem. Zmienił się też mój system wartości życiowych, znacznie
bardziej cenię teraz wartości humanistyczne niż materialne. Coraz częściej spotykam się z ludźmi
o duchowej nadwrażliwości oraz z tymi, którzy posiadają zdolności mediumistyczne, z
uzdrowicielami i tak dalej. Zacząłem nawet systematycznie oceniać ich umiejętności. Wraz ze mną
rozwija się Carole. Znakomicie potrafi udzielać porad w sprawach dotyczących śmierci i umierania,
opiekuje się grupami ludzi chorych na AIDS.
Od pewnego czasu prowadzę medytacje, co przedtem uważałem wyłącznie za domenę Hindusów
i Kalifornijczyków. Nigdy nie zapomnę lekcji przekazanych mi przez Katarzynę. Zawsze
pamiętając o głębszym znaczeniu życia i o tym, że śmierć jest jego naturalną częścią, stałem się
bardziej cierpliwy, bardziej spontanicznie potrafię okazywać współczucie i miłość. Świadom też jes-
tem, że zawsze odpowiadam za swoje czyny, zarówno te przyziemne, negatywne, jak i wzniosłe,
ponieważ wiem, że za wszystko będę musiał zapłacić, że cokolwiek uczynię, wróci to do mnie.
Nadal piszę prace naukowe, wygłaszam odczyty na spotkaniach z kolegami mej specjalności i
kieruję oddziałem psychiatrii. Ale teraz ogarniam dwa światy: ten poznawalny pięcioma zmysłami,
który reprezentuje nasze ciało i potrzeby fizyczne, oraz ten wielki świat ponadfizycznych dziedzin,
reprezentowany przez naszą duszę i ducha. Wiem, że oba się łączą, że wszystko jest energią. A
jednak czasem wydaje mi się, że tak bardzo są od siebie odległe. Moim zadaniem jest połączyć
te dwa światy, z drobiazgową starannością udokumentować naukowo ich jedność.
Moja rodzina kwitnie, okazało się, że Carole i Amy mają wielką nadwrażliwość duchową, co
staramy się rozwijać. Nastolatek Jordan okazał się charyzmatycznym, urodzonym przywódcą.
Wreszcie ja nie jestem już tak poważny jak dawniej. I czasem miewam niezwykłe sny.
W kilka miesięcy po ostatnim seansie z Katarzyną zacząłem przejawiać dziwną skłonność. Otóż
często miałem bardzo wyraźny sen, że albo słucham wykładu, albo zadaję pytania prelegentowi.
Wykładowca ten miał na imię Philo. Po obudzeniu natychmiast notowałem zapamiętane fragmenty,
kilka z nich przytaczam tu. Pierwszy jest z wykładu i widzę tu wpływ przesłań Mistrzów:
„...Mądrość osiąga się bardzo powoli. Dlatego że łatwo zdobyta wiedza umysłowa musi być
przemieniona w wiedzę emocjonalną czyli podświadomą. A kiedy to nastąpi, zostanie na zawsze
utrwalona. Behawiorystyczne ćwiczenia są koniecznym katalizatorem tej reakcji. Wiedza teoretyczna
nie wystarczy, trzeba ją stosować w praktyce.
We współczesnym świecie lekceważy się równowagę i harmonię. Wszystko się robi w nadmiarze.
Ludzie są zbyt grubi, ponieważ jedzą nadmiernie. Niektórzy są nadmiernie skąpi. Inni zbyt dużo
piją, zbyt dużo palą, bawią się do upadłego, mówią zbyt wiele i bez sensu, nazbyt się martwią.
Zbyt często głoszą czarno-białe poglądy. Wszystko albo nic. Ale nie taka jest droga natury.
W naturze istnieje równowaga. Zwierzęta niszczą ją tylko w nieznaczny sposób. Zjedzone rośliny
ponownie odrastają. Wykorzystywane źródła pożywienia wkrótce się odradzają. Kwiat cieszy,
owoc żywi, korzeń zostaje zachowany.
Ludzkość nie nauczyła się dotąd, jak ważna jest równowaga, a co gorsza nic ją to nie
obchodzi. Kieruje się wyłącznie chciwością i ambicją, ulega strachowi. Tak postępując wreszcie
unicestwi samą siebie. Ale natura przeżyje, w każdym razie rośliny.
Źródłem szczęścia jest prostota. Dążenie do przesady w myśli i czynach pozbawia nas szczęścia,
nadmiar zaciemnia podstawowe wartości. Ludzie wierzący mówią nam, że szczęście jest wtedy
obecne, kiedy w naszym sercu gości wiara, nadzieja i miłość, kiedy okazujemy bliźnim miłosierdzie i
jesteśmy łagodni. 1 oni mają rację. Każdy, kto ma taką postawę, osiągnie harmonię i równowagę.
Taki być powinien powszechny stan ducha. Niestety, w naszych czasach ludzie mają zupełnie od-
mienny stan ducha, niezgodny z naturą. Ludzkość musi osiągnąć inny stan, promieniować miłością,
miłosierdziem i prostotą, musi być czysta i pozbyć się swego wszechobecnego strachu.
Jak osiągnąć ten inny stan, inny system wartości? A kiedy zostanie osiągnięty, w jaki sposób
można go zachować? Odpowiedź jest bardzo prosta: to powszechny wyznacznik wszystkich religii.
Ludzkość jest nieśmiertelna i trzeba nauczyć się zadanych nam lekcji. Wszyscy jesteśmy w szkole.
Jakież to proste, wystarczy tylko uwierzyć w nieśmiertelność.
Jeśli część ludzkości jest nieśmiertelna, a jest na to wiele dowodów, dlaczego tak bardzo
szkodzimy sobie? Dlaczego depczemy innych dla własnego zysku, kiedy w rzeczywistości nie
nauczyliśmy się naszej lekcji? My wszyscy zmierzamy ostatecznie do tego samego celu, choć z
różną prędkością. Nikt nie jest większy od innych."
Trzeba się zastanowić nad tymi lekcjami. Rozum od dawna znał odpowiedzi, ale kluczem do nich
jest doświadczenie, one muszą na zawsze odcisnąć się w naszej podświadomości, trzeba je stosować
w praktyce. Kucie na pamięć, tak jak w niedzielnej szkółce, nie wystarczy. Modlenie się wargami, bez
czynnego działania, nic nie jest warte. Jakże łatwo czytać lub rozmawiać o miłości, miłosierdziu i
wierze. Ale naprawdę kochać, naprawdę okazywać miłosierdzie i wierzyć całym sercem wymaga
odmiany świadomości, oczywiście nie tej przejściowej, wywołanej narkotykami, alkoholem czy
przypływem chwilowej emocji. Trwałą odmianę świadomości można osiągnąć przez wiedzę i
zrozumienie, tylko konkretne czyny i praktyka mogą ją podtrzymać. To asymilacja czegoś prawie
mistycznego, co stosowane w praktyce staje się codziennym nawykiem.
Trzeba zrozumieć i o tym pamiętać, że wszyscy jesteśmy równi, pomagać innym. Wszyscy
płyniemy tą samą łódką, jeśli nie będziemy razem wiosłować, grozi nam osamotnienie.
Wczoraj w nocy w innym śnie zadałem pytanie: „Jak to jest, ty mówisz, że wszyscy są równi, a
my widzimy coś wręcz odmiennego, nie ma równości w dziedzinie cnót, usposobień, zamożności,
praw, zdolności i talentów, inteligencji, uzdolnień matematycznych i tak dalej?"
Odpowiedź była mataforą: „To tak jakby w każdym człowieku można było znaleźć diament.
Wyobraź sobie diament długości ćwierć metra. Ten diament ma tysiące faset, ale są one pokryte
brudem i smołą. Zadaniem duszy jest oczyścić każdą fasetę, aż wreszcie jej nieskazitelna
powierzchnia będzie mogła odbić tęczę barw.
Jedni umyli wiele faset i świecą jasno. Inni próbowali umyć zaledwie kilka, a więc nie świecą.
Jednak pod brudem każdy człowiek posiada w swym sercu błyszczący diament z tysiącem
błyszczących faset. Diament jest doskonały, bez jednej skazy. Jedyne co różni tych ludzi, to ilość
czystych faset. Ale każdy diament jest taki sam, i każdy jest doskonały.
Kiedy wszystkie fasety będą oczyszczone i błyszczące, staną się niezmąconym światłem, diament
znów będzie czystą energią, taką jak na początku. Światło zostaje. To tak jakby proces, który był
przyczyną powstania diamentu, został odwrócony. Czysta energia istnieje w tęczy świateł, a te
światła mają świadomość i wiedzę.
I wszystkie diamenty są doskonałe".
Czasem pytania bywały skomplikowane, a odpowiedzi proste.
„Co mam zrobić? — spytałem w jednym ze snów. — Wiem, że potrafię leczyć i uzdrawiać
ludzi, którzy cierpią. Przychodzi do mnie tak dużo pacjentów, że nie mogę wszystkich przyjąć. Jestem
bardzo zmęczony. Ale czy mam powiedzieć nie, kiedy jest tylu potrzebujących, a ja mogę im pomóc?
Czy mam prawo powiedzieć: Nie, już dosyć?"
„Twoja rola nie polega na tym, żeby każdego uratować" — padła odpowiedź.
Ostatni przykład, jaki zacytuję, to przesłanie do innych psychiatrów. Obudziłem się około szóstej
rano ze snu, w którym miałem wykład, w tym przypadku do dużego audytorium moich kolegów:
„W dążeniu do medykalizacji psychiatrii ważne jest, żebyśmy nie zaniechali tradycyjnych, choć
może niezbyt precyzyjnie określonych wytycznych naszego zawodu. Jesteśmy tymi, którzy jeszcze
nadal rozmawiają z pacjentami, cierpliwie i ze współczuciem. Nadal znajdujemy czas na to. Jesteśmy
za konceptualnym pojmowaniem choroby, lecząc nie tylko za pomocą promieni laserowych, ale z
pełnym zrozumieniem i nakłaniając pacjenta do poznania samego siebie. My nadal leczymy nadzieją.
W obecnych czasach przedstawiciele innych gałęzi medycyny tego rodzaju podejście do leczenia
uważają za mało efektywne, czasochłonne i niepewne. Nad rozmowę przedkładają technologię, nad
osobisty kontakt lekarz — pacjent biochemię krwi odczytaną przez komputer. Obecnie w medycynie
idealizm, etyka i osobista satysfakcja lekarza ustępują miejsca rachunkowi ekonomicznemu i
wydajności, co sprawia, że nasi koledzy czują się coraz bardziej wyizolowani i przygnębieni.
Traktowani zaś jak przedmioty pacjenci twierdzą, że nie mają właściwej opieki.
Musimy unikać fascynacji wysoko rozwiniętą technologią. Nasz przykład winien świadczyć o tym,
że cierpliwość, zrozumienie i współczucie pomagają zarówno pacjentowi, jak i lekarzowi. A sami
więcej czasu poświęcajmy na rozmowę, nauczanie, podtrzymywanie nadziei na wyzdrowienie — te
prawie zapomniane powinności lekarza-uzdrowiciela niech się staną wzorem dla naszych kolegów
innych specjalności.
Wspaniałą rzeczą jest wysoko rozwinięta technologia, która pomaga w badaniach, w zrozumieniu
ludzkich chorób i dolegliwości, która może być bezcennym klinicznym narzędziem, ale nigdy nie
zastąpi wrodzonych zalet prawdziwego lekarza i jego metod. Psychiatria może stać się najbardziej
godną szacunku specjalizacją medyczną. Jesteśmy nauczycielami. Nie powinniśmy rezygnować z tej
roli w imię asymilacji, zwłaszcza nie teraz".
Nadal miewam takie sny, choć teraz rzadziej. Często podczas medytacji albo kiedy prowadzę
samochód na autostradzie, a nawet kiedy marzę, opadają mnie zdania, myśli i obrazy. Często są
zupełnie odmienne od mego zwykłego świadomego toku myślenia czy wyciągania wniosków. Często
są bardzo na czasie i rozwiązują pytania i problemy, jakie właśnie mnie nękają. Przydają mi się w
leczeniu i w codziennym życiu. Uważam te zjawiska za projekcję moich intuicyjnych uzdolnień i bar-
dzo mnie one podnoszą na duchu. Uważam je za oznakę tego, że zmierzam we właściwym
kierunku, choć być może czeka mnie długa droga.
Jestem posłuszny snom i temu, co mi podpowiada intuicja. A kiedy tak postępuję, wszystko idzie
dobrze. Jeśli nie, zawsze coś mi się nie uda.
Nadal czuję obecność Mistrzów koło siebie. Nie jestem całkiem pewien, czy to ich obecność
dyktuje moje sny oraz intuicyjne przeczucia, ale przypuszczam, że tak jest.
Epilog
Książka została ukończona, ale jej fabuła toczy się nadal. Katarzyna jest całkiem wyleczona i nie
wróciły dawne symptomy. Jestem bardzo ostrożny w przenoszeniu moich pacjentów w przeszłość.
Wskazaniem dla mnie jest konkretny zespół objawów, odporność pacjenta na innego rodzaju terapię,
skłonność do poddania się hipnozie, jego zgoda na tę formę kuracji i moja własna intuicja, czy to
jest właściwa droga. Po Katarzynie dwunastu pacjentów cofnąłem do ich wielokrotnych wcieleń.
Żaden z nich nie był psychotyczny, nie cierpiał na halucynacje ani na rozdwojenie osobowości. U
wszystkich nastąpiła zdumiewająca poprawa.
Z dwunastu pacjentów każdy miał bardzo odmienną przeszłość i osobowość. Gospodyni domowa
z Miami Beach doskonale pamiętała, jak ją zgwałciła grupa rzymskich żołnierzy w Palestynie krótko
po śmierci Pana Jezusa. W wieku dziewiętnastym prowadziła dom publiczny w Nowym Orleanie, w
średniowieczu znajdowała się w klasztorze, a jako Japonka miała bardzo tragiczne życie. Poza
Katarzyną tylko ona jedna ze wszystkich pacjentów potrafiła zdać relację ze stanu pomiędzy
wcieleniami. Jej przesłania były niezwykle uduchowione. Ona również znała fakty i zdarzenia z mej
przeszłości.
Z łatwością też przepowiadała przyszłość. Jej przesłania pochodziły od określonego ducha i
obecnie właśnie starannie kataloguję seanse z nią. Nadal jestem naukowcem. Cały materiał jej
dotyczący muszę dokładnie sprawdzić, ocenić i przewartościować.
Pozostali pacjenci nie pamiętali nic z tego, co było po śmierci, oprócz opuszczenia ciała i
szybowania w kierunku bardzo jasnego światła. Żaden z nich nie otrzymał dla mnie przesłań. Ale
wszyscy mieli wyraźne wspomnienia z poprzednich wcieleń. Bardzo inteligentny makler giełdowy
prowadził wygodne, choć nudne życie w wiktoriańskiej Anglii. Pewien artysta był torturowany przez
inkwizycję. Właściciel restauracji, który nie mógł jeździć samochodem przez most czy tunel,
przypomniał sobie, że w starożytności był pochowany żywcem na Bliskim Wschodzie. Młody
lekarz przypomniał sobie katastrofę łodzi na morzu, kiedy był wikingiem. Pewien pracownik
telewizji, sześćset lat temu był torturowany we Florencji. I tak dalej, i tak dalej.
Ci ludzie pamiętali również inne wcielenia. A w miarę jak przypominali sobie różne życia,
objawy ich dolegliwości ustępowały. Każdy z nich (niezależnie od płci) wierzy mocno, iż żył
dawniej i będzie żyć ponownie. Lęk przed śmiercią znacznie się zmniejszył.
Wcale nie jest konieczne, by każdy człowiek chodził do jasnowidzów, wróżbitów, poddawał się
terapii hipnozą, żeby poznać dawne swe wcielenia, czy nawet medytował. Na to powinni się
zdecydować ci, którzy mają jakieś konkretne dolegliwości. Reszta powinna mieć otwarty umysł
i zdawać sobie sprawę, iż w życiu istnieje coś więcej niż tylko to, co widzą oczy, że wykracza
to poza nasze pięć zmysłów. Trzeba być otwartym na nowe doświadczenia i wiedzę. „Naszym
zadaniem jest dzięki wiedzy stać się podobnymi do Boga."
Mam nadzieję, że to, co tutaj przeczytaliście, pomoże wam, że wasz lęk przed śmiercią zmniejszy
się, a przesłania tu zamieszczone, dotyczące prawdziwego znaczenia życia sprawią, że będziecie
szukać pełni, harmonii i wewnętrznego pokoju, a do swych bliźnich będziecie się odnosić z
miłością.