5
Moja mama ma chyba dziewiàty zmys∏!
˚e ma osiem (chocia˝ naukowcy mówià, ˝e
normalny cz∏owiek ma tylko pi´ç: wzrok, s∏uch,
w´ch, smak i dotyk) – ju˝ dawno si´ przekona∏em.
Ale dziewiàty?! Albo nawet jedenasty?! No bo
sami powiedzcie – wychodz´ do szko∏y, Êwieci
pi´kne s∏oƒce, a skàd ona wie, ˝e po po∏udniu
b´dzie la∏o? I ka˝e mi zabraç kurtk´ z kapturem!
To jest chore!
Nikt z naszej klasy nie ma nawet bluzy czy
sweterka. Podczas wszystkich lekcji okna zas∏ania-
my ˝aluzjami, bo po prostu nie da si´ normalnie
funkcjonowaç. No i co? A to, ˝e na ostatniej godzi-
nie – akurat by∏a wtedy matma – na niebie pojawi-
∏y si´ bure chmurzyska i gdy tylko wyszliÊmy
przed szko∏´, grzmotn´∏o ze dwa razy. A potem
spad∏y pierwsze grube krople deszczu, które
z rozpryskiem uderzy∏y o chodnik. W powietrzu
od razu czuç by∏o zapach ulicznego kurzu. Zanim
doszed∏em do domu, la∏o ju˝ w najlepsze. No i po-
wiedzcie sami, skàd ona wiedzia∏a?
Albo ten mecz w parku. Trafi∏em w okienko
i tato musi teraz zap∏aciç... Bo to by∏o tak. Jak wie-
cie, w naszym parku jest kilka miejsc, w których
mo˝na graç w nog´. To znaczy miejsc jest kilka, ale
takie superowe jest tylko jedno. Jest, a w∏aÊciwie
by∏o. Zarzàdca parku zgodzi∏ si´ bowiem, ˝eby na
koƒcu p∏askiej ∏àki, na której zazwyczaj kopaliÊmy
futbolówk´, jakiÊ prywaciarz wybudowa∏ sobie
niewielki sklepik.
Na poczàtku uznaliÊmy z ch∏opakami, ˝e to
Êwietna rzecz, bo i po coÊ do picia mogliÊmy sko-
czyç albo i loda kupiç po meczu. Jednak potem
zacz´∏y si´ k∏opoty. Najpierw ten sklepikarz
nakrzycza∏ na nas, ˝e mu kwiatki przed sklepem
dewastujemy – faktycznie, posadzi∏ sobie przed
wejÊciem troch´ zielska i pi∏ka czasami tam wpa-
da∏a, ale przecie˝ nie specjalnie, co nie?
A potem mia∏ do nas pretensj´, ˝e graficiarze
mu sklep „upi´kszyli”. Ale przecie˝ to nie my!
My nigdy w ˝yciu spreju z lakierem nie mieliÊmy
w d∏oni, a co dopiero, ˝eby czyjÊ sklep pomalo-
waç w dziwaczne wzorki. Racji nie mia∏, ale si´
wydziera∏. Dowiedzia∏ si´ nawet, do której szko∏y
chodzimy, i poszed∏ si´ poskar˝yç dyrkowi. Dyrek
zrobi∏ ma∏e dochodzenie i poinformowa∏ najpierw
6
Barszcza, a potem naszych rodziców. Mama wie-
dzia∏a, ˝e nie mam z tym nic wspólnego, mimo to
stwierdzi∏a:
– Lepiej chodêcie graç gdzie indziej. Jeszcze
jakie wi´ksze k∏opoty z tego b´dà.
No i jakby wykraka∏a. A sta∏o si´ to w pewnà
sobot´. GraliÊmy z ch∏opakami z sàsiedniego osie-
dla. Bramki – jak zwykle – zrobiliÊmy, ustawiajàc
dwa kosze na Êmieci po jednej stronie (to mia∏y
byç s∏upki) i dwa po drugiej. Co do wysokoÊci
poprzeczki, to umówiliÊmy si´, ˝e sprawiedliwie
b´dziemy oceniaç, czy by∏ gol, czy nie.
Od samego poczàtku mecz by∏ bardzo zaci´ty.
Za wszelkà cen´ chcieliÊmy wygraç. Razem z Ki-
sielem zagroziliÊmy kilkakrotnie bramkarzowi
naszych rywali i tylko dzi´ki ofiarnoÊci, jakà si´
wykazywa∏, wynik brzmia∏ ciàgle 0:0. Po zmianie
stron nadal my byliÊmy dru˝ynà cz´Êciej atakujà-
cà. StrzelaliÊmy na bramk´ ju˝ nawet z dalszych
odleg∏oÊci, a˝ w koƒcu us∏ysza∏em g∏os ich kapita-
na, który jako jedyny biega∏ po boisku z zegarkiem:
– Ostatnie dwie minuty.
Spojrza∏em na Kisiela i na GrzeÊka, który nie
by∏ zbyt wybijajàcym si´ uczniem w naszej klasie,
ale na lewym skrzydle nie by∏o lepszego napastni-
ka w ca∏ej szkole. Kiwn´li porozumiewawczo g∏o-
wami i wysun´li si´ na swoje pozycje. Grzesiek
chyba troch´ za daleko, jednak dzi´ki temu absor-
bowa∏ uwag´ jednego z obroƒców.
7
Po nieudanej akcji naszych rywali Kisiel pro-
wadzi∏ pi∏k´ prawà stronà. Zgarnà∏ jà mniej wi´cej
w po∏owie boiska. Ofensywni gracze przeciwnej
dru˝yny nawet si´ nie cofn´li. Mia∏ dzi´ki temu
nieco wi´cej swobody. Grzesiek jeszcze bardziej
Êciàgnà∏ obroƒc´ do naro˝nika boiska, wi´c Kisiel
wszed∏ do Êrodka i prawie z linii pola karnego
huknà∏, ile tylko mia∏ si∏.
Pi∏ka, po linii prostej, przelecia∏a mi´dzy dwo-
ma obroƒcami i ju˝ si´ wydawa∏o, ˝e padnie gol,
kiedy bramkarz wypiàstkowa∏ jà przed siebie. Ale
to jeszcze nie by∏ koniec akcji. Pawe∏ z rozp´du
wpad∏ mi´dzy obroƒców, a pi∏ka ∏agodnym ∏ukiem
poszybowa∏a nad ich g∏owami – na wolne przed-
pole. W jednej chwili dopad∏em do niej i „zgasi-
∏em” lewà nogà.
– ¸aduj! – krzyknà∏ Kisiel.
Szybki zamach i siarczystym kopniakiem wy-
s∏a∏em futbolówk´ wprost w kierunku jego g∏owy.
Uchyli∏ si´ w u∏amku sekundy i dostrzeg∏em tylko
przera˝one miny stojàcych obok niego obroƒców,
a potem us∏ysza∏em ryk naszych ch∏opaków:
– Jeeeeeeeeeeest!
Wszystko si´ zgadza∏o. Pi∏ka wpad∏a do
bramki, lecz uderzenie by∏o tak silne, ˝e wytrzas-
ka∏a bocznà szyb´ stojàcego nieopodal sklepiku.
Okienko, nie ma co!
Cz´Êç „bohaterów” uczestniczàcych w meczu
od razu zwia∏a. Zosta∏o nas kilku na placu boju.
8
Pi∏ka by∏a w∏asnoÊcià Kisiela i czerwony z wÊciek-
∏oÊci w∏aÊciciel sklepu (trzymajàc pi∏k´ pod pachà)
domaga∏ si´ od niego, ˝eby ten poda∏ mu swój
adres. Bez zastanowienia wystàpi∏em naprzód
i przyzna∏em si´ do zwyci´skiego strza∏u.
Sklepikarz pojawi∏ si´ u nas wieczorem. Ro-
dziców poinformowa∏em, co si´ sta∏o, wi´c tato
z nim nie dyskutowa∏, tylko zapyta∏, ile ma zap∏a-
ciç. Na to wszystko przyszed∏ ojciec Paw∏a (który
jak wiecie, jest gliniarzem) i zaproponowa∏, ˝eby
facet najpierw wstawi∏ szyb´, a potem przyniós∏
rachunek. Sklepikarz si´ zgodzi∏, a nasi ojcowie
ustalili, ˝e z∏o˝à si´ na ten rachunek po po∏owie.
Fajny ten ojciec Kisiela.
Z rodzicami gadaliÊmy o sporcie i bezpiecz-
nych zabawach jeszcze do póêna w nocy. Chcieli,
˝ebym obieca∏, ˝e ju˝ nie b´dziemy tam kopaç
pi∏ki. Ale co mamy zrobiç, skoro w mieÊcie nie ma
porzàdnego trawiastego boiska, na którym mogli-
byÊmy graç do woli? Z tym argumentem rodzice
nie mogli si´ nie zgodziç i sprawa zawis∏a w pró˝-
ni. Zresztà przy tej aferze z graficiarzami Barszcz
przyzna∏ nam racj´ – nie bardzo gdzie mieliÊmy
uprawiaç sport. Boisko szkolne przedstawia∏o ob-
raz n´dzy i rozpaczy. Nawet skocznia do skoków
w dal by∏a w rozsypce, a do przerdzewia∏ych bra-
mek nie wolno si´ by∏o zbli˝aç.
Fakt faktem, ˝e moja mama ma dziwny zmys∏,
dzi´ki któremu potrafi przewidzieç, co nastàpi.
10
Czarodziejka czy wró˝ka jakaÊ? Nie wiem. Mog∏a-
by otworzyç firm´ „Wszystkowiedzàca Prawd´
Ci Powie”. Proponowa∏em jej kilka razy, lecz tato
tylko wybucha∏ Êmiechem i na tym si´ koƒczy∏o.
A przecie˝ sam mówi∏, ˝e coraz trudniej jest mu za-
robiç tyle, ˝eby na wszystko starcza∏o. Zastanawia∏
si´ nawet, czy nie zlikwidowaç mojej komórki. To
znaczy niedos∏ownie, ale ˝eby rozwiàzaç umow´
na mój numer. I wtedy mama powiedzia∏a, ˝e
przecie˝ telefon jest mi potrzebny, bo mo˝e zaist-
nieç taka sytuacja, ˝e koniecznie b´d´ si´ musia∏
z kimÊ skontaktowaç. No i nie raz okazywa∏o si´,
˝e mia∏a racj´. Sam nie wiem, skàd ona to wszyst-
ko wie...
A ju˝ najlepiej by∏o, gdy razem z Barszczem
szukaliÊmy... Yyy... Barszcz to nasz nauczyciel
historii. W innych klasach uczy te˝ geografii... Ale
zaraz! Moment! Bo zgubi mi si´ wàtek o mamie.
No wi´c zacz´∏o si´ od tego... to by∏o jakoÊ w ma-
ju... ˝e gdy wychodzi∏em w piàtek do budy...
– Pami´taj, masz wróciç prosto do domu.
Obiad b´dzie dzisiaj troch´ wczeÊniej – powie-
dzia∏a, kiedy sta∏em w progu z plecakiem na
grzbiecie. – Chcemy z tatà pojechaç do babci.
Tak, jakbym do domu nie przychodzi∏ „pro-
sto”, tylko „krzywo”. Te˝ mi coÊ. Owszem, kilka
razy zagada∏em si´ z Kisielem po lekcjach. Ale to
by∏y strasznie wa˝ne tematy! O wczorajszym me-
11
czu w telewizji albo o tym, jak przejÊç siódmy
poziom w
The Incredible Machine
. Macie t´ gr´ na
swoim kompie? Nie? To sobie zainstalujcie! Wcià-
ga jak sto diab∏ów!
Ot, jak si´ jest w gimnazjum, to przecie˝ ró˝ne
rzeczy trzeba poza∏atwiaç z kumplami, co nie?
A Pawe∏ mia∏ w∏aÊnie tutoriala do tego poziomu.
Wi´c co mia∏em odpowiedzieç mamie?
– Spoko – wzruszy∏em ramionami i obróci∏em
si´ na pi´cie.
– Spoko, spoko – odburkn´∏a. – Zawsze s∏ysz´
to samo. – Podpar∏a si´ pod boki. – Pami´taj – unio-
s∏a wskazujàcy palec – ˝e je˝eli nie b´dzie ci´
do drugiej, to sam sobie odgrzejesz zup´ i ziem-
niaki, bo my nie b´dziemy czekaç na jaÊnie króle-
wicza!
– Dobrze – odpar∏em, silàc si´ na stoicki
spokój.
– Maçku! – doda∏a jeszcze, ∏agodzàc ton.
Spojrza∏em przez rami´. Podesz∏a i przytuli∏a
mnie bardzo mocno.
– Kocham ci´, synku – powiedzia∏a ∏agodnie.
– Ja ciebie te˝, mamo – przyzna∏em.
Dobrze, ˝e ch∏opaki z naszej klasy tego nie
widzieli. Od razu zosta∏bym szkolnym maminsyn-
kiem. Ale co mi tam. Rodzice mi ufali, stopnie
w tym pó∏roczu mia∏em ca∏kiem znoÊne, wi´c nie
by∏o powodów, ˝eby si´ specjalnie z˝ymaç. Tylko
to sprawowanie...
12
Bo to by∏o tak. Na prima aprilis nasàczyliÊmy
gàbk´ przy tablicy odrobinà atramentu. Nie ˝eby
jakaÊ monstrualna iloÊç, ot, nieca∏e pó∏ naboju.
Mia∏ byç akurat polski z Kopciowà. Wparowa∏a
do klasy, nawet obecnoÊci nie sprawdzi∏a, tylko
od razu – ∏aps za gàbk´, ˝eby zetrzeç pozosta-
∏oÊci po angielskim. A tu atrament prysk, prysk, na
lewo i prawo. Ca∏a klasa w ryk! Ale kobieta by∏a
w bia∏ej spódnicy i zrobi∏a si´ afera. Bo ten atra-
ment zabryzga∏ jej ca∏y przód kiecki. O, rany!
Polecia∏a od razu do Barszcza. W koƒcu to
nasz wychowawca. Wrócili razem. Ale by∏a jazda!
Facet kaza∏ si´ przyznaç temu, który zrobi∏ taki
„impertynencki kawa∏” – jak powiedzia∏. Ale spoj-
rzeliÊmy tylko po sobie i nikt nie puÊci∏ pary
z g´by. Zresztà chyba po∏owa klasy nie rozumia∏a
s∏owa „impertynencki”. Nie wiem, czy ju˝ mówi-
∏em, ale mamy bardzo zgranà klas´.
Wi´c pan Barszczykowski wpisa∏ wszystkim
odpowiednià notk´ w rubryce „sprawowanie”,
a w zeszytach korespondencji (dzi´ki którym
komunikuje si´ z naszymi rodzicami) napisa∏, ˝e
jesteÊmy nieodpowiedzialni i szkodliwi spo∏ecznie.
Ca∏ej klasie wpisa∏! Czujecie? W dwudziestu czte-
rech zeszytach! ˚e mu si´ chcia∏o...
A na koniec dopisa∏, ˝e rodzice majà pokryç
szkod´ i zwróciç Kopciowej za t´ zniszczonà spód-
nic´. I wtedy ojciec Kisiela – a` propos, siedz´ z nim
w jednej ∏awce (to znaczy z Kisielem, a nie z jego
13
tatà, oczywiÊcie) – odpisa∏, ˝eby nauczycielka
przedstawi∏a paragon zakupu tej kiecki. ˚eby by∏o
wiadomo, po ile mamy si´ zrzuciç (zupe∏nie jak z tà
szybà u sklepikarza!). Ale poniewa˝ Kopciowa nie
posiada∏a paragonu, stan´∏o na tym, ˝e odda spód-
nic´ do pralni i gdyby uda∏o si´ jà wyczyÊciç, pokry-
jemy tylko koszty prania. Ciuch uda∏o si´ wyczyÊciç
i kosztowa∏o nas to po nieca∏e dwa z∏ote od ∏ebka.
Ale uwaga w dzienniku zosta∏a. No i teraz
przez t´ uwag´ mogliÊmy mieç obni˝one sprawo-
wanie na Êwiadectwie. Przed koƒcem roku szkol-
nego tylko cud móg∏ nas uratowaç.
Po tym porannym wybuchu matczynej z∏oÊci
i mi∏oÊci (albo odwrotnie, jak kto woli) wyszed∏em
z mieszanymi uczuciami do szko∏y. MieliÊmy mieç
pi´ç godzin i jeszcze kó∏ko historyczne, które pro-
wadzi∏ Barszczu – „gratis, ale z powo∏ania” – jak
sam stwierdzi∏, gdy pierwszy raz spotkaliÊmy si´
kilka tygodni temu.
Na kó∏ko zapisa∏em si´ ja, Kisiel, KaÊka i BaÊ-
ka Góreckie oraz Jagoda Szczepaƒska, jednak ta
ostatnia zrezygnowa∏a ju˝ po drugich zaj´ciach.
Podobno musia∏a chodziç na gimnastyk´ korekcyj-
nà w tym samym czasie, ale kto jà tam wie...
Zosta∏a wi´c nasza paczka z „Herkulesa”.
Barszcz nie by∏ chyba zadowolony, ˝e tylko cztery
osoby „zaszczyci∏y go swojà obecnoÊcià” (skàd ten
facet bierze takie teksty?), ale jak dla mnie, to by∏o
OK. Zgrana ekipa – zero obciachu.
14