I spotkamy się znów
Autor: Lepkowski
poniedziałek, 26 grudzień 2011
Zmieniony poniedziałek, 26 grudzień 2011
Postanowiłem się zmierzyć z czymś gejowskim ale bardziej historycznym. Jeśli nie wyszło - przykro mi.
- Alle raus... ja, ja, schneller... und gegen der Wand sich stellen... na aber schnell...
Staszek wywleczony siłą z tramwaju z drżącymi nogami podszedł pod ścianę i posłusznie położył ręce na
wilgotnym tynku. Chyba nawet nic nie myślał, wykonywał polecenia mechanicznie, a że niemiecki znał
słabo, robił po prostu to, co sąsiedzi obok. W tej przejmującej ciszy, zmąconej jedynie stukotem obcasów
oficerskich butów i dźwiękowym tłem, które do niego nie docierało, czuł zbierający się na plecach pot i
łomotanie serca w klatce. Jak co dzień jechał na Kiercelak, zwykle wpadło parę marek za noszenie skrzyń
z owocami, czasem upolowało się coś grubszego. Wychowany na Czerniakowie, on. piętnastolatek,
zazwyczaj dawał sobie radę nawet z największymi cwaniakami Warszawy, to towarzystwo nawet go
bawiło, choć zdawał sobie sprawę, że jeździ tam głównie zarabiać. W łapance jednak nie było wyg i
cwaniaków. W milczeniu szedł za innymi rzędem do więźniarki. Po pierwszym strachu przyszła fala
gorączkowych myśli co dalej. Mógł jedynie przewidzieć, że wiozą ich na aleje Szucha. W ciemności
wnętrza ciężarówki usiłował szukać pocieszenia w twarzach współtowarzyszy niedoli, ale gdy już jego
wzrok oswoił się z szarością, wyławiał tylko pojedyncze przestraszone spojrzenia.
- Du, still sitzen! Nicht bewegen! - doszło do niego szczeknięcie Niemca w mundurze. W mig pojął, że
komenda była adresowana do niego. W tej chwili pomyślał o matce, o młodszej siostrze, o kolegach z
Czerniakowskiej. Był jednak zbyt sparaliżowany, by płakać. Gdy wysiadał, nie z rozdygotania nie mógł
trafić na stopień. Silne ramię mężczyzny w mundurze chwyciło go i wyciągnęło na ziemię. Staszek
spojrzał mu prosto w oczy. Wydawało mu się, że zobaczył coś w rodzaju współczucia. Ale może mu się
rzeczywiście tylko wydawało.
Koszmar nie skończył się na alei Szucha. Po kilku dniach w celi dowiedział się, że jest przeznaczony na
roboty do Niemiec.
- Jesteś młody, wyglądasz na zdrowego i silnego, ciesz się, że nie jedziesz gdzie indziej - pocieszali go
współlokatorzy ciasnej, śmierdzącej celi. Nikt nie wymawiał nazwy tego miejsca, ale wszyscy wiedzieli o
co chodzi. Był rok 1943, do Warszawy już powoli docierały informacje, co to jest za miejsce.
Drewniany, cuchnący wagon skrzypiał i chwiał się przy każdym zakręcie, monotonne stukanie kół o tory
przerywał czasem czyjś szloch, pierdnięcie, chrapanie, kaszel czy inny odgłos. Staszek, który
czyścioszkiem bynajmniej nie był, coraz częściej musiał hamować odruchy wymiotne. Mimo iż od
aresztowania minęły już cztery dni, jeszcze nie doszedł do siebie. Z uporem milczał zapytany o cokolwiek
przez innych aresztowanych a później współtowarzyszy podróży. Starał się zapamiętać nazwy mijanych
stacji, spostrzeżone przez szczeliny w wagonie. Łódź, Ostrowo, gdzie odłączyli jeden wagon, szybko
poszła plotka, że do miejscowego obozu pracy, później Oels, Breslau, Waldenburg. Zaczął żałować, że nie
przykładał się do geografii w szkole. Kojarzył tylko, że Breslau to dawne śląskie miasto zwane po polsku
Wrocław, reszta brzmiała dla niego jak typowy szwabski bełkot.
Kolejny wagon odłączono na dużej stacji Königszelt i Staszek dowiedział się, że miał sporo szczęścia, iż
się w nim nie znalazł.
- Kamieniołomy - wyjaśnił mu starszy mężczyzna, jedyny, do którego był w miarę przekonany i z którym
zamienił więcej niż kilka konwencjonalnych zdań. Mężczyzna miał na imię Marian, przed wojną był
nauczycielem w szkole i miał wiedzę, która Staszkowi mogła się przydać. - Na przedgórzu Sudetów
znajdują się kamieniołomy granitu, serpentynitu i innych kamieni budowlanych. Tu niedaleko jest
miejscowość Striegau, gdzie są wyjątkowo duże.
Po dwóch dniach pociąg zatrzymał się na stacji Metzdorf im Riesengebirge i po raz pierwszy Staszek mógł
wysiąść i rozprostować kości. Dotychczasowe postoje w celach higienicznych odbywały się pod ścisłą
obserwacją Niemców, tu mieli nieco więcej swobody. Szybko gruchnęła plotka, że pociąg będzie
podzielony, część pojedzie na Liegnitz, Berlin i w głąb Rzeszy, część do pobliskiego Hirschberga. Co dalej -
nie wiadomo. Staszek po raz pierwszy w życiu widział góry. Wyglądały mniej potężnie niż w jego książce
od geografii, niemniej budziły w nim jakiś respekt. Góra naprzeciw, zwieńczona trzema szczytami, prawie
zapraszała do siebie. Czego nauczył się przez te cztery ostatnie dni, to być uważnym i obserwować. Zaraz
za Warszawą we frajerski sposób stracił dwie kromki chleba, wystarczająco dużo by nauczyć się, że nie
ma współtowarzyszy niedoli a każdy walczy przede wszystkim o siebie. Nagle spostrzegł, że stacja od
jednej strony, właśnie od tej dziwnej góry, jest niestrzeżona przez kordon żołnierzy. Gdyby tak schować
się za wagonem a później... - myślał gorączkowo. - Dobrze, ale co dalej? Jest na obszarze Rzeszy,
Strona Puchata
http://chubby.thermasilesia.ehost.pl
Powered by Joomla!
Wygenerowano: 28 December, 2011, 18:32
wyhaltuje go pierwszy lepszy patrol policji. Zresztą, za co żyć, jak dostać się do Polski? Żeby tak choć
jakąś mapę mieć... Warszawski rezon nie wystarczy, a na szczęście nie ma co liczyć.
Pozostawała jeszcze jedna rzecz. Rzecz, której nazwy bał się wymówić, a która rozwijała się w nim od
jakiegoś czasu. Był inny i wiedział to już w wieku trzynastu lat. Zaczęło się od "świńskich" rozmów z
kuzynem podczas wakacji u ciotki na wsi pod Tłuszczem. Później były równie "świńskie" zabawy. Z
rozmów z kolegami wiedział, że to wyjątkowo zła rzecz i że za to idzie się do więzienia. Dowiedział się też
przy okazji, że różnych rzeczy można dopatrzyć się w krzakach nad Wisłą, a że z Czerniakowa daleko nie
miał, kiedyś w letni dzień powłóczył się po nadwiślańskich zaroślach. Rzeczywiście, chłopacy mieli rację a
on na tyle wiele szczęścia, że zaobserwował po raz pierwszy na oczy zakazany stosunek. Gdy stało się to
nieuchronne, przestraszył się, i starannie pilnując by go nikt nie zobaczył, przedostał się na Mokotów,
doznając mokrych potów przed każdym patrolem granatowych. Przez pierwsze dni czuł się podle i
obiecywał sobie, że nigdy więcej, aż zdał sobie sprawę, że przywołuje tamte obrazy z przyjemnością i
poszedłby jeszcze raz, gdyby nie pechowe aresztowanie. Ale teraz? Jeśli Polacy za coś takiego wsadzają
do więzienia, Niemcy będą pewnie zabijać. Trzeba się kryć, kryć, kryć - wbijał sobie do głowy, gdy po raz
kolejny natura upominała się o swoje, kiedy obserwował ukradkiem przebierającego się tęższego
mężczyznę z wydatnym brzuchem i jeszcze lepiej zbudowanego w miejscu będącym od niedawna jego
fiksacją. Zawsze chciał być dorosły, teraz po raz pierwszy zapragnął być znów małym chłopcem, wolnym
od takich problemów. No i nie aresztowaliby go.
Pod wieczór większa część pociągu rzeczywiście odjechała, zostały jedynie trzy wagony, które, jak się
mówiło, czekają na lokomotywę. Staszek pragnął by przyjechała jak najprędzej. Obojętnie co się stanie,
wszystko jest lepsze od czekania i zawieszenia. Karmiono podle, suchy czarny chleb i wodnista zupa
musiały wystarczyć na cały dzień, ale jakoś nie odczuwał wielkiego głodu. Po biegunce, która chwyciła go
w okolicach Wrocławia, nie pragnął niczego oprócz spokoju. Jego przyjaciel z musu na szczęście został w
wagonie. Staszek zastanawiał się, czy nie uczynić go powiernikiem swej tajemnicy, jednak po głębokim
namyśle doszedł do wniosku, że im mniej osób o tym wie, tym lepiej. Słyszał o metodach, jakimi Niemcy
podczas przesłuchania potrafią wydobyć z człowieka każdą tajemnicę i to zadecydowało.
W środku nocy obudził go przeciągły gwizd a z prześwitów w belkach ścian wagonów dochodziły
promienie migocącego światła. Wkrótce doszedł do niego charakterystyczny zapach pary zmieszanej z
węglem i dymem. Parowóz przyjechał. I choć linia była zelektryfikowana w sposób dość podobny do
tramwaju, zauważył, że jeżdżą głównie parowozy. Znów nastała względna cisza, irytowało go jedynie
sapanie i poruszanie się mężczyzny śpiącego po lewej. Mimo ciemności mógł zgadnąć, co tamten robi,
dopomógł w tym wyczuwalny rytm ruchów i zapach męskiego podbrzusza i znów naszła go mocna żądza,
którą dusił w sobie drapiąc się po rękach i brzuchu. Musisz, musisz, musisz - dopingował się w myślach. -
Przyjdzie koniec wojny, pomyślę co dalej. Na razie nie ma tego tematu.
- Alle aufsteigen. Raus - obudziła go wywrzeczczana komenda i nagłe ostre światło, które zaatakowało
jego wyrwane z zamknięcia oczy. Poczuł, że są mokre, musiał płakać przez sen. Nie zdążył się zdziwić,
gdy wraz z innymi znalazł się na peronie. Z przestrachem uzmysłowił sobie, że ciśnie go potężny poranny
wzwód, a że nie musiał się wstydzić wymiarów, bał się, że zostanie to zauważone i opacznie zrozumiane.
Na szczęście pozwolono im na poranną toaletę na dworcu, co zlikwidowało problem. Następnie
popchnięciami i szturchańcami utworzono z nich rząd. Później szli gdzieś długo, poganiani przez Niemców
z psami. Marsz trwał kilka godzin i Staszek czuł, że jego siły starczą najwyżej na godzinę. Na szczęście
wcześniej doszli do czegoś, co wyglądało jak jednostka wojskowa - czworokątny plac otoczony barakami,
częściowo murowanymi, częściowo drewnianymi. Na czołowym miejscu stał maszt z flagą ze swastyką.
- Teraz będą badania lekarskie a później zostaniecie przydzieleni do waszych jednostek pracy -
zakomunikowano na wstępie. - Stać tu i nie ruszać się.
Chwilę później przyszedł inny wojskowy, mówiący płynną polszczyzną, choć z akcentem, z którym
Staszek jeszcze się nie zetknął. Poinformował ich o tym, że od tej chwili mają status Zivilarbeitera, po
czym nastąpiła litania obowiązków i zakazów. Staszek słuchał tego z przerażeniem. Do godziny policyjnej
przywykł, nowością był dla niego zakaz oddalania się z miejsca zakwaterowania bez zezwolenia, nie
wolno było również pojawiać się w miejscach publicznych, jeździć autobusami czy pociągami. Była tego
taka masa, że już w połowie zapomniał o części. Wreszcie najgorsze na koniec: jakiekolwiek zbliżenie się
do niemieckiej kobiety bądź mężczyzny będzie karane śmiercią. Jeśli dotychczasowe zakazy wywoływały
w nim tylko uczucie niemego protestu, ten spowodował zwierzęcy wręcz strach - bo wiedział, że akurat
pod tym względem Niemcy pobłażliwi nie będą. Na zakończenie rozdano wszystkim trójkątne naszywki z
literą P, którą musieli nosić na ubraniach roboczych, koniecznie na prawej piersi.
Później zapowiedziano badania lekarskie. Wchodzono pojedynczo do małego pokoju śmierdzącego silnie
chloroformem pomalowanego na zielono. Za biurkiem siedział starszy, gruby lekarz o dość posępnej
Strona Puchata
http://chubby.thermasilesia.ehost.pl
Powered by Joomla!
Wygenerowano: 28 December, 2011, 18:32
twarzy. Staszkowi zdalo się, że gdy wszedł do środka, doktor ożywił się nieco.
- Name?
- Staszek Hurwicz.
- Gut. Ausziehen.
Był to drugi raz, kiedy kazano wykonać mu tę odzierającą z godności czynność, lecz po raz pierwszy sam
na sam z lekarzem. Ten nawet nie ruszył się z miejsca, a obrzucił chłopaka przeciągłym spojrzeniem.
Staszkowi wydawało się, że się nawet uśmiechnął. Sparaliżowany strachem, zwłaszcza przed niewłaściwą
reakcją posłusznie spełnił rozkaz.
- Gut, gut, sehr gut. Zieh dich an. Oder... Warte mal.
O co mu chodzi? - myślał gorączkowo gdy lekarz wpatrywał się w niego przeciągle a Staszek mógł tylko
odgadnąć, na czym koncentruje swe spojrzenie. Na dodatek poczuł niepokojące ciśnienie w członku. -
Gut, jetzt zieh dich an.
Staszek nie wiedział o co chodzi, intuicyjnie wyczuwał. O stosunku do homoseksualizmu w Rzeszy słyszał
co nieco, lecz za mało, by sobie wyrobić jakąkolwiek opinię. Nie to było codziennym zmartwieniem w
Warszawie. mogło co najwyżej stanowić temat plotek na Kercelaku. Prasa rzecz jasna nie informowała o
tym, co się dzieje w Rzeszy, zresztą Kurwar czytywało się głównie dla ogłoszeń.
- Du bist ein guter Junge - usłyszał na odchodnym. Czuł się poniżony, jednocześnie głos lekarza brzmiał
zaskakująco obiecująco i uspokajająco. Zresztą jedno poniżenie więcej nie stanowiło już dla niego
większego problemu.
I znów kwadratowy plac, który Staszek zdążył znienawidzić, zwłaszcza, że zaczęło padać i wiatr
nieprzyjemnie smagał policzki. Z placu znikali ludzie, dziesięciu wzięła huta szkła, po czwórkę przyjechał
bauer z sumiastym wąsem wozem konnym. Pod koniec popołudnia na placu zostało kilkoro mężczyzn i
on. Staszek przeżył dreszcz zawodu, gdy jego nowy przyjaciel został zabrany przez jakiegoś bauera.
Wreszcie wywołano jego nazwisko.
- Ty pojedziesz pociągiem do Schreiberhau, a na dworcu odbierze cię twój pracodawca.
Na dworzec odwieziono go gazikiem a do pociągu wsiadł z niemieckim żołnierzem.
- Tylko nie próbuj mi żadnych sztuczek bo zastrzelę. Zresztą powiem ci - ciesz się. Masz z czego. Nic
więcej ode mnie nie usłyszysz.
Mimo wszystko w mało radosnym nastroju wysiadał mocno po zmroku na małej stacji. Odebrał go
mężczyzna w średnim wieku, wysoki, szczupły i mało przyjemny.
- Herr Lemke? - zapytał żołnierz.
- Ja.
- Da haben sie ihren Knabe - powiedział żołnierz po czym strzelając obcasami oddalił się. Staszek wsiadł
do bryczki. Następną godzinę jechał w niewiadomym kierunku, obserwując okolicę. Herr Lemke nie
odezwał się do niego ani razu. Staszek zastanawiał się, czy dlatego, że nie pozwalała mu na to jego
niemiecka godność, czy powód zgoła inny. Gdy już dotarli na miejsce, Lemke kazał mu się umyć, po
czym zaprowadził do stodoły.
- Tu będziesz spać. W zimie będziesz mieszkał w murowanej przybudówce do chlewika. I spać, bo rano
wstajesz o siódmej.
I wyszedł. Staszek nawet nie liczył na Gute Nacht, którego się nie doczekał. Zastanawiał się raczej, czy
ten mężczyzna może być okrutny. Różnie się mówiło o robotach w Niemczech, przeważały opisy
brutalności, nawet ponoć bywały przypadki, że bauer zabił swojego sługę albo zgłosił w arbeitsamcie czy
na policji, co kończyło się wywozem do obozu. Staszek niejednokrotnie zastanawiał się, skąd ludzie to
wiedzą, stamtąd raczej się nie wracało a przynajmniej jemu taki przypadek był nieznany. Przez ostatnie
dni przyzwyczajał się do myśli, że teraz będzie musiał walczyć o życie. Na razie rozkoszował się
samotnością, tym, że obok nikt nie chrapie i nie pierdzi, aromat siana dodatkowo go uspokajał, tak długo
dokąd w gonitwie myśli nie zahaczył o dom i rodzinę. Mimo swoich prawie szesnastu lat rozpłakał się.
Rano obudził go damski głos:
- Wach auf, es ist fast neun Uhr! Lass nicht meinen Mann kennenlernen, dass du so lange geschlafen
hast... Zum Glück ist er herausgefahren und kommt zurück morgen früh...
Staszek mało rozumiał z tego niemieckiego szczebiotu, domyślił się jedynie, że kobieta jest żoną pana
Lemkego i że gospodarz gdzieś wyjechał. Po szybkim śniadaniu dostał polecenie skopania tej części
ogródka, która uwolniona już była z płodów. Po zakończeniu kopania do wieczora korował pnie. Lemke
był właścicielem całkiem sporego lasu i sprzedawał z niego drewno, ponoć na potrzeby Wehrmachtu.
Gospodarstwo Lemkego składało się z lasu, całkiem sporej hodowli świń i pola z drugiej strony wsi i od
Staszka wymagano pracy przy tym wszystkim: zwózce drzewa, karmieniu trzody, utrzymaniu ogrodu.
Tego wszystkiego dowiedział się już kilka dni po jego przybyciu. Praca była ciężka, pracował od szóstej
rano do szóstej wieczór a czasem nawet dłużej. Na jedzenie nie narzekał, było przyzwoite, choć nigdy nie
zasiadł do stołu z gospodarzami, podawano mu to na małym stoliku w drewutni, a po ukończeniu posiłku
Strona Puchata
http://chubby.thermasilesia.ehost.pl
Powered by Joomla!
Wygenerowano: 28 December, 2011, 18:32
Staszek musiał naczynia położyć na schodach werandy. Do domu miał zresztą wstęp wzbroniony. Nie
żeby ktoś mu powiedział to dosłownie, po prostu zawsze na schodach był zatrzymywany gestem dłoni.
Stosunki z gospodarzami... Cóż, prawie ich nie było. Jedynie wykonywał suche polecenia Lemkego, który
miał na tyle oleju w głowie, by w przypadku nieporozumienia językowego pokazać, co jest do zrobienia.
Frau Lemke unikała chłopaka, choć Staszek byłby w stanie przysiąc, że przynajmniej raz próbowała go
podpatrzeć przy kąpieli. O wiele szybciej przyszło mu ułożenie sobie stosunków ze zwierzętami, pies go
zaakceptował a rudy kot polubił go do tego stopnia, że spał z nim w stodole. Był to zresztą jedyny
partner do rozmowy, wieczorami wysłuchiwał długich monologów Staszka, który czuł, że ma wdzięcznego
słuchacza.
Dom miał jeszcze jednego mieszkańca: Alberta, syna państwa Lemke. Ten jednak nie mieszkał na
miejscu a w internacie w Dreźnie. Lemke był co prawda tylko bauerem, ale na tyle bogatym, by sobie
pozwolić na gruntowną edukację syna. Zresztą Staszek zauważył, że we wsi Lemke traktowany był z
respektem i szacunkiem a każdy, kto zawitał do jego gospodarstwa witał go uchyleniem kapelusza. O
istnieniu Alberta Staszek został poinformowany raz i o temacie zapomniano.
Kiedyś Lemke przyłapał Staszka na czytaniu Völkische Beobachtera. O edukację chłopca rzecz jasna nikt
się nie troszczył, wystarczyło że rozumiał podstawowe polecenia i je wykonywał. Rzecz jasna czytanie
organu NSDAP nie było niczym karalnym, jednak Staszek zauważył od razu, że Lemkemu się to nie
spodobało.
- Rozumiesz to co czytasz? - zapytał.
- Tak...
- To tym bardziej to zostaw - powiedział i zabrał chłopcu czasopismo. Staszek, który nie kojarzył dotąd
faktów, bo i przesłanek miał mało, zdziwił się.
- Jak już musisz coś czytać, to przyniosę ci stare książki Alberta. Ale nikomu ani słowa.
Po czym przyniósł kilka książek. Staszek ze zdziwieniem zauważył, że nie były to żadne propagandowe
wydawnictwa dla Hitlerjugend, których oczekiwał, a solidna literatura: Goethe, Mann, Tołstoj w
tłumaczeniu. Tołstoja polubił za to, że była to jedyna książka pisana nie gotykiem a normalnym
alfabetem łacińskim, który dopiero był w Niemczech nowością, nie przez wszystkich tolerowaną. Co
prawda jego czytanie niemieckiego dalej polegało na tym, że bardziej musiał zgadywać i domyślać się niż
bezpośrednio rozumieć, jednak z dnia na dzień pojmował coraz więcej.
Oczywiście miejscowa policja się nim interesowała a Lemke musiał składać raporty o tym, jak Staszek się
zachowuje, czy nie przejawia chęci ucieczki, o którą w Karkonoszach wcale nie było tak trudno, nawet
jeśli miały to być okupowane Czechy, jak przebiega jego proces zniemczania. Czasem sam musiał
przechodzić nieprzyjemne rozmowy z niemiecką policją. To wszystko wywoływało u Staszka mieszane
uczucia. Polaków w zasadzie nie spotykał, we wsi pracowało jeszcze kilku ale nie miał z nimi większego
kontaktu i nawet się nie starał. Po pół roku wiedział już na pewno, że trafił dobrze, oczywiście przy
zachowaniu proporcji. Brak mu było informacji z kraju, nie wiedział, jak naprawdę przedstawia się
sytuacja na froncie a propagandzie nie do końca wierzył. Oczywiście czytał Beobachtera a nawet wściekle
antysemickiego Stürmera ale tak, by nie rzucać się w oczy Lemkemu, a to tylko dlatego, że stanowiło to
jedyne źródło jego wiadomości. O Polsce pisano niewiele i tylko jako o części Rzeszy, nie mógł zatem
dowiedzieć się o życiu w kraju. Kraju, za którym tęsknił i w myślach zaczął go sobie coraz bardziej
idealizować. Jednak jedyną prawdziwą barierę stanowiła dla niego rodzina, nie mógł o nich myśleć bez
bólu. Jednak poza tym połykał kolejne dni spędzane na korowaniu drzew, karmieniu świń i robocie w
polu, nie czuł uciekającego czasu. Któregoś wieczoru zauważył spory kawałek ciasta dodany do jego
kolacji. Zdziwił się, bo karmiono go choć porządnie to bardzo podstawowo, dopiero wieczorem skojarzył
ten fakt ze swymi urodzinami. Zastanawiał się, skąd o tym wiedzą, pewnie muszą mieś jakieś jego
dokumenty.
Staszkowi wydawało się, że zniknął również jego podstawowy problem. Zwykle po kilkunastu godzinach
pracy był tak zmęczony, że nie miał sił na myślenie o, jak to dalej w myślach nazywał, "świństwach". Nie
było zresztą żadnych wewnętrznych podniet, widział co prawda kilka razy gołego Lemkego w kąpieli,
jednak ten go zupełnie nie ruszał; szczupła sylwetka, żebra i patykowate nogi raczej go zniechęcały.
Równie obojętnie reagował na świnie w chlewie. Jednak nie wiedział, że jest tylko w pułapce stabilizacji.
Na tydzień przed świętami z Drezna przyjechał Albert. Był mniej więcej w wieku Staszka, jednak nieco
bardziej masywny, może nawet grubszy, z ciemną czupryną i czujnymi, ciemnymi oczyma, dość
flegmatyczny, poruszał się zazwyczaj wolnym krokiem. Na dzień przed wigilią przyniósł mu kolację
zamiast Lemkego.
- Wie heißt du ei'ntlich?
- Staszek. Und du bist Albert...
- Ja.
Strona Puchata
http://chubby.thermasilesia.ehost.pl
Powered by Joomla!
Wygenerowano: 28 December, 2011, 18:32
Staszek zaczął jeść i po kilku kęsach spostrzegł, że Albert nie odchodzi a przygląda mu się uważnie. Nie
podobało mu się to, jednak nie czuł się władny dać do zrozumienia, że jest niepożądany. Nie w takiej
sytuacji. Zaczęli rozmawiać. Staszek nie lubił mówić po niemiecku, jednak nie miał innego wyjścia.
Rozmawiali na ile pozwalały im ograniczenia językowe, o tym kto skąd jest, co robi, co lubi.
- Opowiedz jak się tu dostałeś.
- Nie sądzę, byś chciał to wiedzieć.
- Doch...
Starannie dobierając słowa i maskując emocje Staszek opowiedział o łapance, więzieniu, koszmarnej
podróży.
- So ein Arschloch...
- Wer?
- Hitler...
Staszek przestraszył się tego co właśnie usłyszał, krytyka Hitlera po niemiecku musiała wywrzeć
wrażenie. Na dodatek usłyszał kroki na podwórzu zmierzające nieuchronnie w stronę przybudówki. W
drzwiach stanął Lemke.
- Albert, czekamy na ciebie... - po czym dodał jakby z rezygnacją - a gadajcie sobie.
Mimo to Staszek stropił się i zamknął w sobie, wracając z miejsca do stanu, w jakim funkcjonował pół
roku.
- Niepotrzebnie się boisz, tata ci nie nie zrobi.
- Pewny jesteś? Skąd wiesz?
- Nieważne. Po prostu się nie bój. Ale ja już idę, wpadnę jutro.
W świąteczny ranek Staszka zbudziło pukanie do drzwi. Zdziwił się, bo Lemke obiecał mu, że w pierwsze
święto nie będzie pracował. Na progu stał Albert. Odświętny, uśmiechnięty.
- Wesołych świąt... wiem, że to brzmi kretyńsko ale niemniej jednak... - po czym podał mu rękę. Staszek
chłonął jej ciepło, sprawiało mu to rosnącą w mig przyjemność. Zdał sobie sprawę, że trwa to o wiele
dłużej niż powinno. Po czym skonstatował, że wzrok Alberta jest jakiś dziwny, jeszcze nikt się na niego
tak nie patrzył.
- Mam też coś dla ciebie - rzekł wręczając mu prezent. - tylko schowaj to mocno i w ogóle to ty tego nie
masz - mrugnął porozumiewawczo.
Staszek rozpakował pakunek i z niedowierzaniem przypatrywał się trzymanej w ręku książce.
Przedwiośnie Żeromskiego, po polsku...
- Skąd ty to masz?
- Nieważne. Podoba się?
- Głupie pytanie...
- Poczekaj jeszcze chwilę.
Zniknął po czym przyszedł z koszykiem ubrań.
- Załóż to na siebie, zjesz z nami świąteczny obiad.
- Ale...
- Co: ale?
- Nie ma oznakowania.
- Na und? Nie gadaj tylko przebieraj się.
- To się odwróć...
- Niech ci będzie...
Obiad w domu, w którym Staszek był po raz drugi w życiu, mimo że mieszkał tu od pół roku, przebiegł w
zasadzie bez historii, starał się odzywać tak rzadko, jak tylko mógł. Rozmawiano o sytuacji politycznej, o
tym, że Niemcom nie poszło w Rosji a propaganda stara się odwrócić kota ogonem tak bardzo jak to
możliwe. Powoli docierało do Staszka, że w tym domu nie przepada się za Hitlerem. Zresztą wszystko
powoli zaczęło mu się układać w większą całość. Zaraz po świętach zauważył, że Lemke skrócił mu czas
pracy do trzeciej pozwalając jednocześnie, by Staszek spędzał czas z Albertem.
Na dzień przed powrotem Alberta do Drezna pozwolił im przebywać ze sobą cały dzień. Wieczorem
siedzieli w pokoju Alberta, na co wyjątkowo zgodzili się rodzice.
- Ale jak przyjedzie policja to natychmiast znikasz. Najlepiej bierzesz kosz do drewna i idziesz do
drewutni.
- Ja.
Rozmowa nie kleiła się. Jakby coś miało być powiedziane a jeszcze nie zostało.
- Staszek?
- Tak?
- Zdajesz sobie sprawę, że my... to znaczy ja...
- Powiedz wprost.
Albert nie powiedział od razu, długo zbierał się w sobie, wreszcie niemal niesłyszalnie wyszeptał:
Strona Puchata
http://chubby.thermasilesia.ehost.pl
Powered by Joomla!
Wygenerowano: 28 December, 2011, 18:32
- Kocham cię.
Staszek, który gdzieś podświadomie oczekiwał właśnie takiej odpowiedzi, zaniemówił. Ze zdwojoną siłą
obiły mu się znów o uszy słowa usłyszane wtedy na placu.
- No? - naciskał Albert.
- A skąd wiesz, że ja... no wiesz.
- To się wie. Nie wiem skąd ale wiem. A już na pewno wiem, że mnie bardzo lubisz... Co, przeszkadza ci,
że jestem Niemcem? faszystowską świnią? No wyduś to z siebie - jego słowa przeszły prawie w krzyk.
- Zwariowałeś? Wcale nie o to chodzi.
- A o co? Bo wyglądasz raczej na przestraszonego?
- A jak myślisz? Dla ciebie to nie jest jednoznaczne z wyrokiem śmierci... Zrozum mnie, ja po prostu nie
mogę. Jeśli nie daj Boże jakimś cudem się wyda...
- Śmierci? O czym ty chrzanisz?
Chcąc nie chcąc Staszek musiał opowiedzieć o wszystkich obwarowaniach, również tych najgorszych.
- Rozumiesz chyba teraz, że ryzyko jest podwójne...
Albert zamilkł na długo.
- Wiesz co? Może rzeczywiście poczekajmy z tym do końca wojny...
- A jak będzie trwała pięć lat?
- Najwyżej do czterdziestego piątego i to bardziej do stycznia niż listopada. Wiesz, Drezno to nie
Hirschberg, tam jednak wiadomości rozchodzą się prędzej. Jest źle. My z ojcem się zastanawiamy, czy w
ogóle podejmę naukę w przyszłym roku. Prawdopodobnie nie. Już jest niebezpiecznie a będzie gorzej. Ale
rzeczywiście nie można cię narażać. Możemy się najwyżej pocałować...
- Nie. Jeszcze przyjdzie na to czas.
- Cóż, może rzeczywiście.
- A może nam do tego czasu minie...
- Wykluczone.
- A jak wojna się skończy a Hitler przegra? Wrócę do Polski, ty zostaniesz tutaj...
- Musimy tak daleko wybiegać w przyszłość? Będzie co będzie. Wszystko jest możliwe.
W tym momencie przed domem rozległ się warkot motoru. Albert spojrzał przez okno.
- Policja. Rusz się...
Gdy Staszek wyrwał się z miejsca niczym rażony, Albert chwycił go niespodziewanie za rękę i korzystając
z chwili absolutnego zaskoczenia, pocałował go w usta.
Z policjantami Staszek zderzył się w drzwiach, gdy wychodził z koszem na drewno. Nawet nie zwrócili na
niego uwagi i dobrze, bo to co stało się chwilę wcześniej zupełnie wybiło go z równowagi. W nocy długo
nie mógł zasnąć. Bał się, że Albert zakradnie się jakoś i gdy zasypiał, nie wiedział, czy ma się bardziej
martwić czy cieszyć. Dopiero rano uzmysłowił sobie, że Alberta już nie zobaczy i to aż do do czerwca, bo
na Wielkanoc miał zostać w Dreźnie.
Pozornie wszystko wróciło do normy. Czas Staszka znów przebiegał na wyrębie, w chlewie i polu; Lemke
był tak mrukliwy jak dotąd a jego żona go praktycznie nie zauważała. Któregoś popołudnia powiedziała
mu jednak:
- Masz pozdrowienia od Alberta. Rozumiesz, że nie może do ciebie napisać oddzielnie i przeprasza.
Choć Staszkowi zrobiło się przykro, zrozumiał, że to tylko druga część gry, w której obaj tkwią nie z
własnej woli. O ile za rodziną tęsknił zawsze i cały czas tak samo i nic nie mogło zamazać jego
wspomnień, przybył mu dodatkowy powód do zmartwień.
Któregoś majowego poranka Staszek wszedł do stajni i już w drzwiach zauważył, że Lemke siedzi w
nienaturalnej pozycji. Zaniepokojony podszedł bliżej i zauważył biel twarzy, pot i objawy duszenia się. Do
tej pory śmierć widział kilkukrotnie i to co obserwował teraz było zgodne z jego dotychczasowym
doświadczeniem. Wywlókł mężczyznę ze stajni, zdarł z niego bluzę i koszulę i starannie ułożył na trawie
po czym instynktownie zbadał puls. Był słaby i nieregularny. Bez żadnej wiedzy, wiedziony instynktem i
wcześniejszymi obserwacjami zaczął rytmicznie, delikatnie naciskać serce. Miał o tyle szczęście, że Frau
Lemke zauważywszy coś podejrzanego w podwórzu przybiegła zaniepokojona.
- Pani niech zadzwoni po lekarza, ale szybko!
Lekarz przybył po piętnastu minutach i podał jakieś lekarstwo.
- Powinien przeżyć, oddech się reguluje, tętno również. Ale oczywiście zabiorę go do Hirschberga do
szpitala. Kim jest ten chłopak? Akcja reanimacyjna była perfekcyjna.
- On? Zwangsarbeiter. Polak.
- To niech pani dziękuje Bogu, chłopak wykazał zadziwiającą przytomność umysłu.
Tego wieczora pani Lemke przychodząc z kolacją zapytała:
- A może będziesz spał w domu?
- Nie, dziękuję - odparł Staszek, choć doceniał intencje.
Strona Puchata
http://chubby.thermasilesia.ehost.pl
Powered by Joomla!
Wygenerowano: 28 December, 2011, 18:32
Lemke wyszedł ze szpitala w czerwcu, kiedy stało się jasne, że Albert na wakacje nie przyjedzie.
- Jego szkoła została zmilitaryzowana.
- To znaczy?
- To znaczy, że jest w wojsku będąc jednocześnie w szkole.
To nie był zresztą jedyny cios, który spotkał ich tamtego lata. Najpierw podwyższyli kontyngent, co
oznaczało, że Lemke będzie musiał więcej swej produkcji oddawać państwu. Lemke przestał się zresztą
kryć ze swymi sympatiami, przynajmniej w domu.
- I ja jeszcze mam karmić tych szaleńców i samobójców?
Któregoś wieczora przyjechał z miasta i przyniósłszy Staszkowi kolację, nie odszedł od razu.
- Będziemy musieli chyba poważnie porozmawiać.
- Co się stało? - zaniepokoił się Staszek, pierwsze co przyszło mu do głowy, to podejrzenie, że wydała się
ich miłość z Albertem.
- Ty jesteś z Warszawy, prawda?
- Tak.
- Coś złego stało się w Warszawie. Nie wiem co, dochodzą jakieś informacje o powstaniu, Beobachterowi
nie można co prawda wierzyć, ale też coś pisze na ten temat. Podobno dziesiątki tysięcy zabitych..
Przykro mi. Ja zdaję sobie sprawę, że jesteśmy po dwóch stronach. Ale źle ci chyba u nas nie jest?
Staszek nie od razu odpowiedział.
- Wie pan co? Sam nie wiem, co o tym myśleć. Ja jestem zwykłym niewolnikiem.
- Przymusowym pracownikiem.
- Niech to pan nazywa jak chce. Z jednej strony korzysta pan ze mnie jako siły roboczej, z drugiej - daj
Boże, żeby wszyscy przeszli wojnę tak jak ja. Ale ja to wszystko chromolę, ja muszę do Warszawy...
Lemke przyglądał mu się ze zdumieniem.
- Oszalałeś? przecież nawet nie wjedziesz do Generalnej Guberni, dorwą cię jeszcze w Niemczech. Chyba
domyślasz się, jak to się dla ciebie skończy? Ja na to nie zezwalam. Póki co ja mam tu najwięcej do
powiedzenia.
- Ja chcę tylko wiedzieć, czy moi żyją.
- Daj Boże. Nawet jeśli nie - tego nie zmienisz. Zacznij być realistą. Bo rozumu ci nie brakuje. To ja wiem
od momentu kiedy tu przyjechałeś...
- Tak? Niby skąd?
Lemke zapalił papierosa.
- Nie wolno panu... Drugi raz się może nie udać.
- Faktycznie. To teraz słuchaj. W zasadzie my nie chcieliśmy parobka a kogoś na wychowanie i do
pomocy. Najlepiej dwójkę. Nie dało się. Zostałeś polecony przez kogoś z arbeitsamtu, nie wiem przez
kogo ale powiedziano mi, żeby ciebie dobrze traktować.
- Wystarczy, że ja się domyślam. Też na pewno nie wiem. Tamten lekarz...
- Kontrolują cię jak wściekłe psy. Większość wizyt policji jest z twojego powodu. Teraz się trochę
uspokoiło, bo mają inne problemy. Sytuacja jest dla armii niemieckiej nieciekawa, biorą kogo się da na
front. Aż się boję o Alberta.
- Ja też się boję...
- Lubicie się, wiem to. Jak się was widzi razem, to widać, że jest między wami jakieś porozumienie,
niezależnie od różnicy języka, wychowania, kultury. Nie mógł mieć brata, niech ma przyjaciela. Na
początku się buntowałem, sam wiesz dlaczego...
- Domyślam się.
- No nic, bądź dobrej myśli i nie rób głupot. Ja wracam do świń...
O klęskach Wehrmachtu mówiło się coraz głośniej. Jak również o powstaniu nowego państwa polskiego,
gdzieś na wschodnich rubieżach. Informacje pojawiały się i znikały, jedna przeczyła drugiej. Kiedyś przed
świętami zawołał Staszka.
- Chodź - mówił przyciszonym głosem. - Mówią po twojemu, posłuchaj.
Zaprowadził go do pokoju z radiem. Faktycznie transmitowano polską audycję. Z Londynu, jak się później
okazało. Staszek z przerażeniem słuchał o powstaniu, o opanowaniu wschodu Polski przez Sowietów. Po
raz pierwszy rozpłakał się przy Lemkem.
- Schlechte Nachrichten?
Staszek streścił mu pokrótce co usłyszał.
- Cóż... Nic na to nie poradzimy.
Na dodatek zaczęła szwankować poczta. Ostatni list przyszedł od Alberta w listopadzie. I nic nie dało, że
starty Lemke przed świętami codziennie jechał na stację po syna. Albert nie dotarł na święta. Na dodatek
Staszka zaczął męczyć jeden, powtarzający się sen. Że jest zima, stoją z Albertem nad jeziorem, w
pewnym momencie lód się pod nimi zapada, obaj stoją na krach, które odpływają od siebie. Ostatni taki
sen miał w nocy na trzynastego lutego.
Strona Puchata
http://chubby.thermasilesia.ehost.pl
Powered by Joomla!
Wygenerowano: 28 December, 2011, 18:32