Mahy Margaret Przemiana

background image

Przemiana

Dla Briog

i innych nocnych gości

Governor's Bay, 1983.

rozdział pierwszy

Ostrzeżenia

Choć na etykietce szamponu widniało słowo Paryż i zdjęcie pięknej

dziewczyny z wieżą Eiffla za nagimi plecami, to napis drobnym

druczkiem, tuż pod obrazkiem bezlitośnie zdradzał prawdę. Made in New

Zealand —

głosił napis — Wisdom Laboratories, Paraparaumu.

Jeszcze przed momentem, w chwili rozmarzenia, Laura wyobrażała sobie,

jak po umyciu głowy wychodzi spod prysznica i odkrywa, że nie tylko

stała się niewiarygodnie piękna, ale jeszcze przeniosła się do

Paryża. Ale czy warto myć głowę jeżeli miałoby się przez to przenieść

tylko do Paraparaumu? Poza tym wiedziała, że włosy nie wyschną przed

wyjściem do szkoły i czeka ją pól dnia ze zmarzniętymi uszami. To

była prawda o życiu, podobnie jak to, że szampon wyprodukowano w

background image

Nowej Zelandii. Same marzenia to za mało, by stać się inną osobą, u progu

innego poranka, a szampon nie mógł nikogo

przenieść do pięknego miasta pełnego artystów pijących wino i raczących

się naleśnikami smażonymi w brandy.

W kuchni wściekle zawył czajnik błagający o zdjęcie z gazu. Laura,

wyrwana z zamyślenia, wyszła spod prysznica i stwierdziła,

że na wieszaku nie ma ręcznika. Słyszała jak Kate — jej matka — krząta

się za ścianą, ratując czajnik z opresji i usiłowała

otrząsnąć się z wody jak pies, chociaż wiedziała, że to

nigdy nie zdaje egzaminu.

— Mamo, ręcznika nie ma! — krzyknęła z pretensją, ale

w tej chwili zobaczyła ręcznik leżący przy drzwiach

i szybko porwała go z podłogi.

— Już mam! W porządku! No , nie! Cały mokry!

— Kto pierwszy, ten ma najsuchszy! — krzyknęła z kuchni Kate.

Lustro wisiało w najbardziej zaparowanym miejscu łazienki i pokazywało

teraz jakiegoś rozmytego ducha. Ale Laurze to

pasowało, bo miała wątpliwości co do swojego odbicia i często wolała, jak

było rozmazane niż wyraźne. Choćby nie wiem jak

próbowała zaskoczyć swoją własną twarz, nigdy do końca jej

się nie udawało i nie miała pewności, jak wygląda, kiedy nie próbuje. Ale

reszta ciała była łatwiejsza w ocenie i napawała ją pewnym nieśmiałym

optymizmem.

— Na odległość zaczyna wyglądać w porządku - powiedziała

kiedyś Nicky, jej koleżanka z klasy. - Gorzej z bliska.

Trochę zbyt pospolite. Namów mamę, żeby ci pozwoliła

background image

zrobić sobie jakąś odlotową fryzurę, jakieś jasne pasemko

z przodu czy coś takiego.

Laura nie chciała jasnego pasemka. W zasadzie odpowiadał

jej ten pospolity wygląd i pospolite życie, w którym najważniejszymi

osobami dla niej była matka i mały braciszek Jacko. Tylko czasami, kiedy

stała przed lustrem, słowa Nicky powracały jak miły komplement,

sugerując, że pewne zmiany byłyby możliwe, gdyby kiedykolwiek ich

chciała.

W salonie po drugiej stronie wąskiego korytarzyka tym razem Kate

postanowiła sobie pomarudzić.

— Przecież nie mogłam przyjechać w jednym! - mówiła. - Zauważyłabym

przy zmianie biegów.

— Buta zgubiła! - poinformował Jacko, kiedy Laura, szczelnie owinięta

ręcznikiem, przemknęła obok niego do swojego pokoju.

Zatrzymała się w drzwiach. Przez krótką chwilę coś ją przeraziło, choć nie

zauważyła ani nie usłyszała absolutnie nic niezwykłego. A jednak, jeszcze

stojąc w drzwiach, poczuła to znowu — coś jakby drganie

jakiejś poruszonej struny.

— Szukałam już wszędzie! - powiedziała Kate, a w jej głos zaczęła

wkradać się znajoma nuta porannej paniki. Laura, odgoniwszy od siebie

owo tajemnicze wewnętrzne drżenie, wzięła się za zakładanie szkolnego

mundurka - wszystko

zgodnie z przepisami,z wyjątkiem majtek, bo noszenie szkolnych majtek

stało w sprzeczności z kodeksem honorowym.

Był to zakaz surowszy niż jakikolwiek przepis, który jakkolwiek

szkoła byłaby w stanie wprowadzić.

background image

To ostrzeżenie! - pomyślała i serce podeszło jej do gardła.

Miewała ostrzeżenia już wcześniej. Niezbyt często, ale

nie dało się ich zapomnieć. Zawsze wydawało jej się potem,

że kiedy już otrzymała ostrzeżenie, powinna móc coś zrobić,

żeby zmienić bieg rzeczy, ale za każdym razem okazywało się,

że ostrzeżenia są całkowicie poza jej kontrolą. Ostrzeżenia

były tylko po to, żeby mogła się na coś przygotować.

- Nadal szuka buta! - poinformował Jacko, stanąwszy

w drzwiach w celu złożenia raportu.

Laura wzięła szczotkę do włosów i spojrzała w swoje własne lustro -

najlepsze w domu, ponieważ światło z okna padało prosto na nie.

Przyjrzała się sobie uważnie.

Wcale nie wyglądam tak dziecinnie - pomyślała, odwracając

swoją uwagę od ostrzeżenia, w nadziei, że da jej spokój

i sobie pójdzie. Ale odbicie w lustrze było zdradliwe.

Wpatrując się w nie, poczuła nie tylko niepokój - poczuła prawdziwe

przerażenie.

Czasami niewielkie zmiany są bardziej niepokojące niż

duże. Gdyby ją zapytano, skąd wie, że to nie jej odbicie,

nie potrafiłaby wskazać ani jednej obcej cechy. Włosy były

jej, ocy były jej - ocienione smoliście czarnymi rzęsami,

z których była szczególnie dumna. A mimo to twarz w lustrze nie była jej

twarzą, bo wiedziała coś, czego ona nie wiedziała.

Twarz patrzyła na nią z jakiegoś tajemniczego miejsca, ożywiona lękami i

radościami, których nie potrafiła do końca rozpoznać. Nie było

wątpliwości - przyszłość nie tylko ja ostrzegała, ale równocześnie

background image

wabiła.

- Przestań! - powiedziała Laura na głos, bo była przerażona,

a kiedy była przerażona, często reagowała gwałtownie. Zmrużyła oczy,

potrząsnęła głową i kiedy znowu spojrzał w lustro, była już tam, z

powrotem, zwyczajna, z brązowymi, wełnistymi włosami, ciemnymi

oczami i

oliwkową cerą — na skutek dziwnego kaprysu genów odziedziczonych po

pradziadku,

polinezyjskim wojowniku, tak różna od swojej jasnowłosej matki i brata.

- Ratunku! - powiedziała i przeleciawszy przez korytarzyk,

wpadła do pokoju mamy i Jacka, w którym na pierwszy rzut oka nikogo

nie było, bo Kate na czworakach grzebała pod łóżkiem, licząc na to, że but

schował się tam w nocy.

- Mamo! - powiedziała. - Posłuchaj! Miałam prawdziwe ostrzeżenie!

- O co ci chodzi? - poirytowany głos Kate przedarł się przez materac. -

Znowu to samo! - powiedziała Laura.

- Wiem, że znowu to samo - burknęła Kate, ale mówiła

o czym innym. - To już drugi dzień z rzędu. Czy ktoś

mi wytłumaczy, jak najzupełniej zwyczajny... Nie, nie zwyczajny....

jak ładny, całkiem drogi but, może sobie po prostu

gdzieś pójść w nocy?

- Przejrzałam się w lustrze i nagle moje odbicie się postarzało -

powiedziała - powiedziała Laura.

- Poczekaj, aż będziesz w moim wieku, a coś takiego

będzie ci się zdarzać codziennie - stwierdziła Kate głosem

nadal stłumionym przez materac. - Niczego poza kurzem

background image

tu nie ma.

Jacko stał e drzwiach, trzymając Pana Kocyka i przeglądając

im się, jakby wystawiały specjalnie dla niego jakiś

cyrkowy numer.

— Coś dziwnego się dzieje — żaliła się Laura. - Nie powinnam dzisiaj

wychodzić. Zostaję w domu, w solidnym, bezpiecznym łóżku. Napiszesz

mi usprawiedliwienie?

— Usprawiedliwienie w czwartek? - zawołała Kate, gramoląc się spod

łóżka i otrzepując dłonie z kurzu. — Oszalałaś? W czwartek bez ciebie nie

dam rady Dzisiaj handlowy wieczór, zapomniałaś? Kto odbierze

Jacka, weźmie go do domu, da mu kolację, poczyta na dobranoc? Nie ma

mowy -

żadnych usprawiedliwień w czwartki!

— To nie ja wybieram dni - powiedziała Laura łamiącym

się głosem - To one mnie wybierają.

- Czwartkowi nie wolno cię wybierać! - ucięła krótko

Kate, jak gdyby mogła kontrolować przeznaczenie, zwyczajnie

nie podejmując z nim dyskusji. - Po prostu uważaj! Miej

oczy szeroko otwarte! Schodź z drogi nauczycielom!

- Ale mamo, to przecież nie o to chodzi! - zaprotestowała

Laura. -To jest ostrzeżenie przed czymś poważnym.

Ty nic nie rozumiesz!

- Potem mi opowiesz - powiedziała Kate, ale Laura wiedziała, że nie

umiałaby opowiedzieć. To był stan, którego nie dało się opisać. Ludzie

musieliby jej uwierzyć, a to najwyraźniej

przekraczało ich możliwości - szczególnie rano, kiedy życie biegło w

background image

trzech różnych kierunkach i tylko jeden z nich był jej.

Kate nagle doznała olśnienia i pokuśtykała do salonu, gdzie znalazła but

na półce nad kominkiem. Zeszłej nocy zostawiła go tam przez

roztargnienie, kiedy przystanęła przed pustym kominkiem, oglądając

rysunek

Jacka - szczęśliwą rodzinkę - jedyne, co umiał rysować. Byli tam wszyscy

troje: Laura, Jacko i Kate — rozwichrzeni, choć geometryczni, z wielkimi

głowami, małymi nóżkami i uśmiechami tak szerokimi, że wyłaziły

poza twarze na otaczający je papier. Pod wpływem tych uśmiechów Kate

odzyskała równowagę i znów zaczęła chodzić prosto. But posłusznie

wrócił na nogę i od razu mu wybaczyła.

Jednak Laurze, która miała ze światem na pieńku, pojednania

nie przychodziły tak łatwo. Spojrzała na lekko zamglone

niebo. Jeszcze parę minut temu było zwyczajne, jasne i piękne,

ale teraz czuła, jakby lato całym ciężarem zwaliło się na dom,' owiewając

ją przy tym gorącym, drapieżnym oddechem. - Gdzie masz koszyk, Jacko?

- spytała Kate i Jacko pognał po koszyk, w którym leżała

koszulka i majtki na zmianę, książki do biblioteki, jego ulubiona

książeczka o tygrysie i Różyczka - różowy, uśmiechnięty pluszowy

krokodyl. Złożył staranie Pana Kocyka i położył na reszcie swoich

skarbów. —No to, moi państwo! — powiedziała Kate. — Komu w drogę,

temu czas! Mam nadzieję, córeczko że jesteś w formie, bo coś mi mówi, że

z samochodem mogą być dzisiaj kłopoty.

— Dla odmiany — mruknęła Laura z uprzejmym sarkazmem w głosie, bo

z samochodem już od wielu tygodni bez przerwy były kłopoty.

- Trzeba naładować akumulator, a niewykluczone, że

background image

w ogóle kupić nowy — powiedziała Kate. — To sporo kosztuje - syknęła

przez zęby z finansowego bólu. — Nie przejmujcie

się, jak ruszy, to już dalej pojedzie. Uważaj na Jacka,

Lolly, żeby nie polazł, gdzie nie trzeba.

Laura podziwiała heroiczny wygląd Kate, kiedy ta całym

ciężarem napierała na przedni słupek samochodu, zmuszając

auto do ruszenia z miejsca. Nawet pchając samochód, potrafiła

wyglądać ładnie i elegancko ze swoim zawziętym uśmiechem

i chmurą jasnych włosów kłębiących się wokół głowy. Ulica opadała

najpierw bardzo łagodnie, a potem już wyraźnie. Sztuka

polegała na tym, żeby wypchnąć samochód, aż sam zacznie się toczyć,

następnie wskoczyć w biegu i zapalić na stromiźnie.

Kate tak właśnie zrobiła, podobnie zresztą jak wiele razy

wcześniej. Po drugiej stronie ulicy Sally, koleżanka Laury, czekała, aż

ojciec wyprowadzi samochód z garażu i zawiezie ją do prywatnej szkoły

na drugim końcu miasta.

- Nie będziemy się tu kisić przez całe życie - powiedziała

kiedyś z pogardą Sally. Ale Laura lubiła dzielnicę Gardendale, bo właśnie

przeżyła tu cudownie szczęśliwy rok i próbowała dalej żyć tak, żeby

zasłużyć na powtórkę z ciekawymi urozmaiceniami.

Sally jeszcze raz pomachała w ich stronę, kiedy po kilkudziesięciu

metrach toczenia się, ich samochód zakaszlał i wreszcie wydobył z siebie

równy, chrapliwy warkot. - No to jazda, chłopie!- zawołała Laura do

Jacka. - Gąski, gąski do domu!

- Boimy się wilka złego! - krzyknął Jacko i chwycił

Pana Kocyka, żeby schować, na wypadek, gdyby zjawił

background image

się wilk.

- Szkoda, że ja nie mam Pana Kocyka - powiedziała

Laura. - Dzisiaj mi by się bardziej przydał.

Pobiegli za samochodem i po chwili już gramolili się do

środka - brat, siostra, koszyk, różowy krokodyl, szkolny

plecak i cała reszta. Samochód zatrząsł się na powitanie.

- Spokojna głowa?—powiedziała Kate do Laury - Nie pierwszy raz to

robię.

- Ale jeszcze nigdy w dniu z ostrzeżeniem!— mruknęła

Laura. — Przez chwilę bałam się, że wpadniesz pod koła i

zostanie z ciebie miazga.

— Ty i te twoje ostrzeżenia! — powiedziała czule Kate, prawie tak. jakby

mówiła do Jacka, a nie Laury, która miała czternaście lat i zasługiwała już

na inny ton.

— Dobra, nie wierz, jak nie chcesz! — powiedziała Laura. — Nie mam

do ciebie żalu. Tylko po prostu to jest prawda i już. Wszystko nagle się

zapala, jakbym grała w Zdobywców

Kosmosu i słychać: „Uwaga! Uwaga! Uwaga!".

— Znowu tam byłaś? — powiedziała Kate, zadowolona, że może zmienić

temat na coś zwyczajnego, bez żadnych przesądów. — Wolałabym, żebyś

się trzymała od tego miejsca

z daleka. Mnóstwo tam różnych podejrzanych typów i nie chciałabym,

żebyś się wpakowała w jakieś kłopoty.

Mówiła o Salonie Gier w Gardendale, gdzie maszyny ze Zdobywcami

Kosmosu przez okrągły dzień piszczały i grały swoją muzyczkę. Zawsze

pełno tam było wagarujących dzieciaków

background image

i młodych ludzi, którzy nie mogli znaleźć pracy, więc musieli jakoś zabić

czas.

— Ostrzeżenie! — Laura nie dała się zagadać. — Najpierw

wszystko zaczyna inaczej wyglądać... Rzeczy przestają się ze sobą

mieszać, tylko stoją oddzielnie i wyglądają trochę głupawo, ale też

strasznie. Wszystko staje się przypadkowe.

To tak, jakby się miało dom, który do tej pory stał prosto, a tu

nagle okazuje się, że jednak nic się z niczym nie styka - zwolniła

nieco potok słów. - W ten weekend, kiedy tata odszedł

ze swoją dziewczyną, też miałam ostrzeżenia. To dlatego nie byłam tak

strasznie smutna. Powiedziałaś, że jestem bardzo

dzielna, ale ja po prostu bałam się, że to może być coś jeszcze

gorszego. Myślałam, że może któreś z was umrze, czy

coś w tym rodzaju.

- Julia jest teraz jego żoną, nie dziewczyną - powiedziała Kate, chwytając

się najmniej ważnej sprawy. - Mogłabyś się wreszcie nauczyć używać jej

imienia. Jest im lepie, ze sobą, niż nam było kiedykolwiek.

Ale tak naprawdę Kate chodziło o to, że to jemu jest lepiej, niż

kiedykolwiek było mu z nią. Z Laurą, która wyglądała dokładnie tak jak

on, zawsze było mu dobrze. Laura nie dała się zbić z tropu

starymi, smutnymi rodzinnymi wspominkami.

— A następnym razem... to znaczy wciągu ostatnich paru lat — ciągnęła

— to się odezwało, kiedy Sorry Carlisle przyszedł do szkoły.

— Sorensen Carlisle! — Kate parsknęła śmiechem. Wyglądała na szczerze

rozbawioną. — A niby co w nim jest takiego

do ostrzegania? To tak, jakby coś cię ostrzegało przed Czerwonym

background image

Kapturkiem zamiast przed wilkiem. Przecież to wzorowy uczeń - czysty,

cichy, pracowity, chodzi wszędzie

z drogim aparatem i podgląda - ptaszki naturalnie. Raczej

nudnawy typ.

Kate była trochę niesprawiedliwa, ale nie całkiem z własnej

winy. Miała do dyspozycji tylko opis Laury.

Sorensen Carlisle pojawił się w gimnazjum w Gardendale

półtora roku temu, chociaż jego matka od dziecka

mieszkała w okolicy. Zajmowała ważne miejsce w lokalnej historii.

Należała do niej wcześniej, nim nazwa Gardendale pojawiła się na planach

miasta, zanim jeszcze miasto rozciągnęło się i wpełzło miedzy wypustki

głównego łańcucha gór, tworząc to nagłe przedmieście -

niespodziewaną wieś w granicach

miasta. Znajomi rodziny twierdzili, że Miryam Carlisle nigdy

nie wyszła za mąż, a Sorensena wyjaśniała po prostu w ten

sposób, że był jej synem, miał szesnaście lat, podobno pilnie się uczył i

strasznie się jąkał, chociaż w ciągu ostatnich osiemnastu miesięcy

nastąpiła wyraźna poprawa i teraz ledwie się to zauważało. Robił

wszystko, co normalnie robią chłopcy w jego wieku — latem grał w

krykieta, zimą w rugby a oprócz tego zdobył specjalną nagrodę za

fotografie nadrzecznych ptaków w ramach Przeglądu Naukowego Szkół

Średnich, wygrywając dla szkolnej biblioteki album o ptakach Nowej

Zelandii.

W szkole szło mu dobrze, ale nie na tyle dobrze, żeby to mogło

przeszkadzać jemu samemu i innym. Z punktu widzenia nauczycieli jego

wadą było to, że zwykle nie umiał się powstrzymać przed jakąś dowcipną

background image

odzywką, ale laurze to

nie przeszkadzało, jako że zmieniła z nim raptem parę słów

na krzyż. Przy tych rzadkich okazjach mówił cichym, trochę

niepewnym - typowy prefekt* udzielający wskazówek

młodszemu uczniowi. Znacznie bardziej niezwykły był natomiast

uśmiech towarzyszący tym wskazówkom - uśmiech

adresowany wyłącznie do niej. Laura nigdy nie mówiła Kate

o tym uśmiechu ani o jego powodach.

Nawet teraz się zawahała i Kate, korzystając z okazji, powiedziała:

- Jeżeli te twoje ostrzeżenia zawsze dotyczą rzeczy równie

groźnych jak Sorensen Carlisle, to nie masz się czego

obawiać.

Na zewnątrz ulica Kingsford Drive ciągnęła się daleko i prosto

jak taśma geodety, który wytyczył ją. zaledwie parę lat wcześniej.

Jednak drogowcy już zmagali się z czymś podziemnym, tak że Laura,

Kate i Jacko posuwali się zygzakiem, jadąc pomiędzy olbrzymimi,

prehistorycznymi potworami koparek, tworzącymi sylurską wyspę w

środku

dwudziestowiecznego miasta. Za oknami przepływała dzielnica

Gardendale, a wszystkie mijane domy, chociaż niedokładnie takie same,

musiały

być co najmniej kuzynami lub członkami tej samej drużyny.

Laura i Kate zbliżały się do furtki szkoły w Gardendale i na

*Prefekt - w niektórych szkołach w Wielkiej Brytanii i byłych brytyjskich

koloniach wyróżniony uczeń z najstarszej klasy, pełniący pewne funkcje

background image

porządkowe.

chodnikach roiło się już od szkolnych mundurków, zmierzających

w tym samym kierunku. Dalej wznosiło się wyższe niż

cokolwiek innego w tej rozpłaszczonej dzielnicy płaskiego

miasta Centrum handlowego Gardendale - skrzyżowanie

gigantycznego, kosmicznego supermarketu z wystawą przemysłową.

W zamierzeniach miało wyglądać wesoło i na swój

sposób rzeczywiście trochę tak wyglądało. ,,Kiwi - Salon

Samochodowy" oznajmiał natarczywy szyld i właściciel salonu już

krzątał się po parkingu, wycierając nocny kurz x najniższych

partii błotników. Laura wiedziała, że wielu ludzi kręci nosem na

dzielnicę Gardendale, ale ona ją lubił. Czasem nawet kochała

ją za to wszystko, za co inni ją krytykowali - za to, że była

nowa, surowa i dzika, pełna wandali, którzy wypisywali sprayami

dziwne rzeczy na ścianach. Nocami na ulicach robiło się

niebezpiecznie, ale często lubiła ten dreszczyk emocji, kiedy

stała przed ich przytulnym rodzinnym domem. Wszystkie te

myśli w ciągu jednej sekundy przeleciały Laurze przez głowę,

kiedy przygotowywała się, żeby powiedzieć mamie coś, o czym

wiedziała od dawna, ale jeszcze nigdy nikomu nie mówiła.

— Sorry Carlisle jest czarownicą! — wypaliła. — Nikt

poza mną o tym nie wie.

Kate nie roześmiała się, ani nie powiedziała, żeby Laura

przestała się wygłupiać. Wiedziała, kiedy dzieją się rzeczy poważne, nawet

jeżeli jednocześnie musiała lawirować między

background image

pustymi beczkami po ropie, ustawionymi na środku ulicy.

- Lolly, choćbyś nawet przez cały dzień myślała, nie wiem,

czy udałoby ci się wpaść na mniej prawdopodobną czarownicę

niż biedny Sorry Carlisle - powiedziała w końcu. - Po

pierwsze. to nie ta płeć, choć w czasach równouprawnienia

to nie powinno mieć większego znaczenia. Ale z tego co

wiem, to jest chyba najgrzeczniejszy chłopiec w całe, szkole.

Zawsze się z tego powodu z niego natrząsasz. Może byś się

wreszcie zdecydowała! No - ciągnęła, starając się, żeby to zabrzmiało

entuzjastycznie - jeszcze gdyby chodziło o jego babcię, Winter, albo nawet

o mamę! To co innego - czarownice jak się patrzy! Mają w sobie

coś zwariowanego i to im dodaje klasy!

— Prawdę mówiąc - powiedziała, zanim Laura zdążyła się odezwać - nie

potrafię sobie wyobrazić, jak wychowują siedemnasto- czy

osiemnastoletniego chłopaka. Stara Winter z dnia na dzień robi się coraz

bardziej

zwariowana, a Miryam chodzi po świecie wpatrzona w przestrzeń, jakby

nie wiedziała, co się wokół niej dzieje. Ale chłopak wygląda równie

normalnie jak wy wszyscy - no, może jest tylko trochę lepiej wychowany.

- Skończyłaś? - spytała Laura. - To posłuchaj. Wiem wszystko o Sorrym

Carlisle`u! Nikt poza mną tego nie zauważył. Mamo, czy ty nie widzisz, że

on

jest jak reklama e telewizji? Dopasowany do ludzkich oczekiwań, a nie

prawdziwego życia. Nawet kiedy robi coś złego, ma się poczucie, jakby

odfajkowywał zadanie z rozkładu dnia. ,,20 listopada - ważne:

koniecznie zrób coś złego!". I nikt poza mną tego nie zauważa.

background image

On wie, że ja wiem.

— Nigdy przedtem mi o tym nie mówiłaś - powiedziała Kate. — Nie dziw

się, że mam wątpliwości.

— Zawsze wiedziałam! — powiedziała Laura. - Ale wiem, że on nie chce

nikogo skrzywdzić. Ukrywa się. Chce, żeby go zostawić w spokoju. Nigdy

nie zrobił nic naprawdę czarodziejskiego. Po prostu chce mieć

święty spokój. Po prostu jest, ale nic nie robi.

Kate nigdy nie dawała się zbić z tropu takimi stwierdzeniami. Sama

czasem wyskakiwała z podobnymi.

— Pamiętam, jak któregoś dnia oglądał w księgarni dwa ckliwe

romansidła — powiedziała w zamyśleniu. —Z bardzo zaintrygowaną miną

przeczytał w sklepie zakończenia, a potem kupił obie książki.

— Tak, on czyta takie rzeczy — pogardliwie potwierdziła Laura. —

Widziałam go kiedyś w kawiarni w centrum handlowym.

Nie zachowuje się jak czarownica, ale wiem, że nią jest.

Było jeszcze wiele rzeczy dotyczących Sorensena Carlisle`a,

o których nie wspomniała, bo były zbyt nieuchwytne,

żeby je opisać, jak na przykład to, że czasami, wiedząc, że

został rozpoznany, pokazywał jej inną twarz —- nie łagodną,

zwyczajną, szkolną, ale zmienioną, fascynująco groźną.

- A poza tym, o ile wiem, jeździ na skuterze, a nie na miotle - zauważyła

Kate, wykrzywiając z przekąsem usta

- Na vespie! - westchnęła Laura. - Wiedziałam, że mi nie uwierzysz.

- No, ale Lolly, jak mam ci uwierzyć? - spytała Kate,

zatrzymując się przed szkołą. -Nigdy nie rozumiałam tych twoich

ostrzeżeń i musisz przyznać, że zawsze mówiłaś, mi o nich po fakcie -

background image

nigdy przed. Natomiast wiem, ze muszę już jechać, bo się spóźnię do

pracy. Co będzie, jak przyjadę i zastanę na wycieraczce pana Bradley`a,

wściekłego, że nie otworzyłam na czas sklepu? Ale uważaj na siebie, a

potem na Jacka... tak na wszelki wypadek.

I zakończyła pośpiesznym, ciepłym cmoknięciem w policzek.

— Tygrysy się całują! — skomentował Jacko z tylnego siedzenia,

zamieniając je w zwierzęta po prostu dla zabawy, bo tygrysy darzył

szczególną sympatią. Laura niechętnie odpięła pas i pomaszerowała do

szkoły, gdy tymczasem Kate i Jacko ruszyli dalej do opiekunki Jacka i

pracy Kate.

Laura została sama z dniem. Dyszał jej w twarz nieświeżym, słodkawym

oddechem - niewyraźnym zapachem przeżutej

miętowej gumy, od którego chciało jej się wymiotować, ale

zacisnęła z całej siły usta i szła dalej.

- Pośpiesz się, Chant - powiedział prefekt przy bramie.

To był sam Sorry Carlisle, który pilnował, żeby rowerzyści

zachowywali się rozsądnie, bez żadnych sztuczek na jednym

kole i jeżdżenia po chodniku. - Już był pierwszy dzwonek! Miał szare

oczy, które posiadały tę ciekawą właściwość, że

robiły się srebrne, kiedy się na nie patrzyło z boku. W niektórych

wzbudzały zaufanie, ale według Laury nie było w nich

nic bezpiecznego. To były przebiegłe zwierciadlane oczy,

które z wierzchu wyglądały jak rtęć, ale kryły pod sobą tunele,

schody i labirynty, a żaden z nich nie prowadził w jakiekolwiek znane

miejsce.

Laura i Sorensen spojrzeli teraz na siebie z uśmiechem, ale bez przyjaźni.

background image

Uśmiechali się przebiegle i między ich oczami

przeskoczyła iskierka wspólnego sekretu. Laura minęła go

w szkolnej furtce i śmiało ruszyła prosto w paszczę dnia, prosto w

rozwarte szczęki, w które musiała wejść pomimo wszystkich ostrzeżeń.

Poczuła, jak szczęki zamknęły się za nią i wiedziała, że została

połknięta. Z rezygnacją czekała na to, co przyniesie jej ten przedziwny

dzień, a przerażenie strzęp po strzępie ulatywało w powietrze. Świat znów

odzyskał swój normalny puls, a ostrzeżenie stało się zwykłym

wspomnieniem, którego i tak nie warto było przechowywać. Otrzymała

ostrzeżenie. Zignorowała je. Takie były fakty i nie było sensu dalej ich

roztrząsać.

Rozdział drugi

Diabeł z pudełka

background image

Co wieczór Kate pytała Laurę: „No i co tam było dzisiaj w szkole?"', a

Laura zwykle odpowiadała: „Nic", co znaczyło, że nie zdarzyło się nic

godnego opowiadania. Były, owszem, lekcje, które jakoś dziwnie

ciekawym rzeczom odbierały to, co było w nich ciekawe i była Nicky —

koleżanka z klasy, która aktualnie zajęta była chodzeniem z chłopakiem.

Szukała

również chłopaka dla Laury, żeby mogli wszyscy razem wychodzić i żeby

mogła powiedzieć mamie, że idzie z Laurą i nie musieć przy tym tak do

końca kłamać.

— Coś ty dzisiaj taka smętna? — powiedziała Nicky na przerwie. — Rusz

się trochę! Pracuję nad twoim przyszłym szczęściem.

- Dzisiaj jest czwartek, rozumiesz? Czwartek! Centrum handlowe pracuje

do nocy — powiedziała Laura.—Dzisiaj jest dzień na domowe obowiązki,

a nie na przyszłe szczęście.

- A nie mogłabyś mieć domowych obowiązków wobec

Barry`ego Hamiltona? - drążyła Nicky z triumfalnym uśmiechem. - On cię

lubi.

- A, tam! Zmyślasz - odpowiedziała Laura, ale była mile

połechtana, bo Barry był całkiem przystojny, a do tego czasami

mama pozwalała mu przyjeżdżać do szkoły samochodem.

- Wcale nie - powiedziała Nicky. - Prosił mojego

brata, żeby mnie zapytał, czy ty go lubisz i ja powiedziałam, że tak.

- Fakt, nawet go lubię - powiedziała Laura, rozglądając

się po szkolnym boisku, czy aby nie ma tam gdzieś Barry`ego

background image

i wyobrażając sobie, jak by to było z nim chodzić. - To znaczy, nie

jest jakiś nadzwyczajny, ale ujdzie.

- Ty to masz wymagania! - powiedziała trochę urażona Nicky, przekonana,

że podaje Laurze na tacy prawdziwy klejnot. - Skoro ty go nie chcesz, to

może ja

go sobie mogę wziąć, co?

- Ale przecież ty lubisz Simona - zdziwiła się Laura, a Nicky uśmiechnęła

się przebiegle.

- Od przybytku głowa nie boli - powiedziała. - Mam dwie najlepsze

sukienki. To co, mam kazać Jasonowi, żeby powiedział Barry`emu, żeby

do ciebie zadzwonił?

- Nie mamy telefonu - powiedziała Laura z żalem, ale jednocześnie z ulgą.

Perspektywa chodzenia z Barrym Hamiltonem była, owszem, przyjemna,

ale Laura nie miała pewności, czy samo chodzenie byłoby równie

miłe. Poza tym wiedziała, że Kate i tak by jej nie pozwoliła. Skończyło się

więc na tym, że po szkole pomaszerowała odebrać Jacka od opiekunki.

Szła ostrożnie, rozglądając się wokół, gotowa w każdej chwili

uskoczyć przed samochodem, który mógłby wymknąć się spod kontroli

kierowcy i wskoczyć na chodnik w pogoni za bezradnymi przechodniami.

Laura lubiła kolekcjonować nazwiska, które kompletnie nie pasowały do

swoich właścicieli. Pierwszym okazem w kolekcji było jej własne

nazwisko, Chant, które oznaczało rodzaj skomplikowanej pieśni

kościelnej,

mimo że ona nie miała za grosz słuchu. Jednak perłą kolekcji była jak

dotąd opiekunka Jacka, pani Vampire, która, sądząc z nazwiska, powinna

popijać krew zamiast herbaty i spać w trumnie, a nie w swoim

background image

luksusowym królewskim łożu z kwiecistą pościelą i poduszkami. Była

malutką, chudziutką kobietką z pięknymi brązowymi włosami, którymi się

chlubiła i które raz na tydzień układała w salonie fryzjerskim

,,Diana" w Centrum Handlowym Gardendale. Laura nigdy nie widziała jej

bez szminki. Nigdy nie widziała jej nagiego uśmiechu.

,,Już od dziesięciu lat jestem mężatką i nigdy nie pozwoliłam sobie na

żadne wyskoki" - Laura usłyszała kiedyś taką rozmowę pani Vampire z

jakąś znajomą i pomyślała wtedy, że nawet gdyby opiekunka Jacka

pozwoliła sobie na jakiś wyskok, to z całą pewnością nie byłby to wyskok

zbyt daleki. Broniła się szminką, swoim ogrodem, filiżanką z herbatą i

zbyt lubiła te swoje zabezpieczenia, żeby mogła je kiedykolwiek zostawić.

Tym razem zajęta była katowaniem krawędzi trawnika przy pomocy

jakiegoś narzędzia ogrodniczych tortur. Frontowe schodki wyłożone

nożycami, szczypcami, długaśnymi sekatorami o ostrzach

przypominających dziób

papugi, grabkami i łopatkami z nierdzewnej stali wyglądały jak stół

operacyjny. Jacko siedział obok tej makabrycznej wystawy z Różyczką

owiniętą w Pana Kocyka. Na widok Laury nawet nie pobiegł, ale

pogalopował w jej stronę w małych podskokach, jakby był zrobiony z

gumy i ktoś rzucił go dla zabawy w jej kierunku. Najpierw przytulił się do

niej, a potem udawał, że warczy i gryzie. Kiedy podniósł głowę i

spojrzał jej w twarz. Laura poczuła, że coś ją ściska w gardle i wierci w

nosie, gdzieś wysoko między oczami, tak że musiała je zamknąć, żeby

uniknąć łez w miejscu publicznym. To był atak miłości wiedziała,

jak sobie z nim poradzić - po prostu zamknąć szczelnie w środku siebie i

poczekać, aż Jacko nie jest jej bratem tylko własnym dzieckiem -

background image

dzieckiem, które kiedyś miała mieć - zarówna już urodzonym, jak i

jeszcze nienarodzonym.

- Mieliśmy dzisiaj bardzo udany dzień - powiedziała pani Vampire. -

Muszę powiedzieć, że zajmowanie się nim to sama przyjemność. Potrafi

sobie pobrykać, ale żadnych złośliwości czy humorków. Twoja mama

przyjedzie jutro, prawda? I...

Wypowiadała to zdanie co czwartek i nigdy go nie kończyła, bo lubiła

udawać, że zajmuje się Jackiem z dobrego serca, choć była zadowolona, że

może co nieco zarobić, nie ruszając się poza swój żywopłot.

- Musi wam obojgu być cięzko - powiedziała. - Kiedy mama tak późno

wraca w czwartki. To znaczy, ja uważam, że te handlowe wieczory w

czwartki są potrzebne. przyjeżdża mnóstwo osób, które w piątki pracują do

późna w mieście, i dzięki temu mamy tu więcej miejsc pracy. Ale przecież

chyba musicie być już strasznie głodni, kiedy mama wraca.

Wiedziała, że Laura nie lubi, kiedy się w jakikolwiek sposób krytykuje

Kate, więc nauczyła się serwować krytykę w postaci niechcianego

współczucia.

- Biorę Jacka do domu i daję mu kolację, a mama później przynosi rybę z

frytkami - powiedziała Laura. - Naprawdę jest fajnie.

Wciąż wpatrywała się w Jacka, zupełnie urzeczona jego widokiem, choć

przecież dobrze go znała. Włosy miał równie kręcone jak ona, tylko że

miększe i jaśniejsze i wydawało się że świecą, jakby były lampą - każdy

jaśniutki zakręcony włosek jak cieniutkie włókienko błyszczące w słońcu.

- Pryszcze ci wyskoczą, jak będziesz jeść za dużo tłustych rzeczy -

ostrzegła pani Vampire. - Musisz uważać, Lauro! Jesteś właśnie w tym

wieku.

background image

Laura kiwnęła głową, a Jacko przyniósł koszyk i wziął ją zarękę.

- Przez resztę tygodnia jemy sałatę — powiedziała. - Do widzenia za

tydzień! — i ruszyła z bratem w kierunku Centrum Handlowego

Gardendale.

Ulica Kingsford Drive wbijała się jak sztylet w grupę biurowców i

sklepów tworzących centrum handlowe. Wciąż wyglądało jak nowe. Nie

zdążyło się jeszcze zadomowić, jakby dopiero co powstało i w każdej

chwili mogło zostać rozebrane i przeniesione w inne miejsce, żeby

inwestor, budując kolejne osiedle, mógł je reklamować jako „położone w

pobliżu nowego centrum handlowo-usługowego" Przyklejone prosto na

skórze miasta, nie miało jeszcze

czasu, żeby wrosnąć w głąb i stać się prawdziwym elementem krajobrazu.

Dla Laury i Jacka pierwszym przystankiem była biblioteka i kiedy się tam

znaleźli, Laura zapomniała o ostrożności,

ponieważ uważała, że w bibliotekach, zawsze jest bezpiecznie.

Po prostu skupia się na wybieraniu nowej książki dla siebie i trzech dla

Jacka. Zawsze chciał wypożyczać książkę, którą już kiedyś miał. Sądził, że

będzie to ta sama, która mu się podoba, a jednak w jakiś

cudowny sposób trochę zmieniona. Laura zajrzała do pudła ze starymi

książkami, które biblioteka wycofała z księgozbioru i teraz sprzedawała po

dwadzieścia centów za sztukę. Czasami można było tam znaleźć

prawdziwe skarby (ukochana książeczka Jacka o tygrysie była jednym z

nich). Ale tego dnia jakoś nie było nic ciekawego i Laura nawet się

ucieszyła, ponieważ to był akurat ten tydzień, w którym

Kate nie dostawała pensji, a więc tydzień domowej biedy.

Laura podała swoje książki do ostemplowania przy głównym

background image

stanowisku, a Jacko poszedł do stolika dla dzieci i tam stanął

na specjalnym czerwonym stołeczku, żeby widzieć, jak jego książki są

stęplowane i lądują bezpiecznie w koszyku.

- Proszę stempelek! - wrzasnął i pani Thompson

przystawiła mu na wierzchu dłoni pieczątkę z Myszką Miki.

- Na drugiej też, proszę! - błagał Jacko, który dobrze wiedział, że

za łokciem bibliotekarki kryje się stempelek z Kaczorem Donaldem.

Jednak podeszła jakaś inna rodzina i powstała niewielka kolejka.

— Następnym razem dostaniesz dwa stempelki — zaproponowała pani

Thompson.

- Następnym razem dwa! — oznajmił Jacko Laurze, niechętnie

zwalniając miejsce przy stoliku i ruszając w stronę wyjścia. Obie rączki

trzymał wyciągnięte przed siebie jak łapki pieska żebrzącego o jedzenie.

— Tej rączce jest smutno bez stempelka — oświadczył, podnosząc lewą

rękę. — Tęskni za stempelkiem ta rączka.

— Następnym razem — powiedziała Laura, z niepokojem

przeprowadzając brata przez ulicę, chociaż akurat prawie nie było ruchu.

Byli teraz na rogu starego centrum handlowego,

które dawniej nazywało się „Krainą Zakupów". Stali pod daszkiem sklepu

rybnego. Obok był dawny budynek kina, teraz przekształcony w centrum

gier komputerowych rozbrzmiewające elektronicznymi dźwiękami. Tam,

przyklejony na końcu, jak gdyby budowniczym zostało parę zbędnych

metrów do wykorzystania, przycupnął najmniejszy sklepik na świecie. Był

niewiele większy niż spora szafa. Miał pochyłą witrynę i maleńką ladę, a

wszystko razem było jakby sprasowane. Dawniej sprzedawano tam

gazety, informatory o wyścigach, papierosy i losy na loterię, ale przez

background image

ostatni rok budka była zamknięta. Jacko bardzo ją lubił i zawsze zaglądał

do środka przez puste okno.

,,Mój sklep"- mówił i rzeczywiście nietrudno było sobie

wyobrazić, że sklepik prowadzi dziecko dla innych dzieci.

Tym razem budka wyglądała inaczej. Okno wystawowe rozkwitło w

prawdziwy ogród pełen maleńkich, ładniutkich przedmiotów. Były laleczki

i mebelki z klamerek do bielizny,

zabawki z pudełek od zapałek, przezroczyste szklane

kulki z zatopionymi zwojami koloru, obrazki wielkości znaczków

pocztowych w ramach wyrzeźbionych z zapałek, siedem

sów wykonanych z łupinek orzechów włoskich, kalejdoskop

w kształcie jajka i pudełko w kształcie książki, pełne maleńkich

guziczków i szklanych koralików, niewiele większych niż

pomalowane ziarenka cukru.

- Chodźmy do środka! - zaproponował zachwycony

Jacko i oczywiście weszli do środka.

"W czwartek wieczorem otwarte" - głosiła kartka na wystawie -

"Skup i sprzedaż białych słoni" - i można było

pomyśleć że w środku znajdzie ogromną liczbę słoni, małych jak koniki

polne, białych jak mleko, kłębiących się w pudle na ladzie, podwijających

trąby i trąbiących do siebie cienkimi,

zaczepnymi głosikami.

A jednak Laura, kiedy tylko weszła do tego przedziwnego sklepiku,

natychmiast zapragnęła znaleźć się na zewnątrz, bo wypełniał go ten sam

nieświeży, słodkawy zapach z nutą miętowej

gumy do żucia, który owionął ją rano — zapachi czegoś

background image

bardzo złego, co nie potrafiło ukryć swojego zła. Chwila, na którą ranek

próbował ją przygotować, przyszła. Teraz... teraz zacznie się rozpadać.

Teraz między jej oczami zacznie się pojawiać pierwsze

pęknięcie, choć nikt poza nią samą nie będzie o nim wiedział.

— Chodźmy stąd! — krzyknęła do Jacka. — Tu nikogo nie ma.

Ale w tym samym momencie, jakby jej głos złamał pieczęć milczenia,

spod lady nagle wyłonił się jakiś człowiek, który prawdopodobnie do tej

pory coś tam układał. Uśmiechnął się szeroko i wyglądało to tak,

jakby jego zbyt duże zęby nie mieściły się pod cienkimi, gumowatymi

wargami. W ogóle wydawało

się, że cała jego twarz jest od tego uśmiechu jak gdyby

ściągnięta do tyłu, tak jakby za ladą stała wyszczerzona kukła.

Był prawie zupełnie łysy, a reszta włosów ledwie sterczała znad

skóry. Na szyi i policzkach miał dziwne ciemne plamy wyglądające

prawie, ale nie do końca jak sińce.

— O! — zawołaj na widok Jacka. — Dzidziuś! Pierwsza część słowa

wypowiedział z bardzo wyraźnym beczącym naciskiem.

— Dziiiiii-dziuś! — zawołał jeszcze raz piskliwym głosikiem,

wydychając w czasie beczenia powietrze, od którego sklepik wypełnił się

nieświeżym miętowym zapachem i kończąc

wdechem, który ostatecznie wessał całe słowo z powrotem.

— On ma trzy lata — powiedziała Laura. — Już nie jest dzidziusiem.

— Oj, dla mnie to dzidziuś — zawołał mężczyzna izarechotał. — Jeżeli o

to chodzi, to dla mnie wy wszyscy jesteście dzidziusiami. Jestem strasznie

stary, mam wiele tysięcy lat. Nie widać? — zapytał i Laura pomyślała, że

widać.

background image

- Niegrzeczna dziewczynka! — zawołał karcąco. Wyciągnął rękę i

dotknął jej włosów, jakby chciał sprawdzić, jakie są w dotyku.

- Nie powinnaś pokazywać, że się ze mną zgadzasz. Ale cóż to za milutkie

dzieciątko, ten twój mały przyjaciel—braciszek,

tak? Tyle w nim życia, prawda? Prawdziwy rarytas w moim wieku —

tempus fugit* i tak dalej — ale on wygląda, jakby miał w sobie życia za

dwóch. Pewnie widzi kolory, których reszta z nas nie widzi albo słyszy

dowcipy, których my nie słyszymy.

*Tempus fugit (łac.) - czas ucieka.

Laura lubiła słuchać, jak ludzie chwalili Jacka, ale człowieczek,

mówiąc to, pochylił się do przodu i jego wstrętny zapach uderzył ją jak

cios — zapach, który przywodził na myśl pleśń, zawilgłe materace,

niewietrzone pokoje, stary pot, ponure księgi, pełne wilgotnych kartek i

żałosnych kłamstw, zapach — o tak, to było to — zapach gnijącego czasu!

To musiał być zapach tego człowieka, bo choć zewsząd otaczały ich

fragmenty przeszłości, nie było tam niczego innego, co mogło tak

pachnieć.

- Chyba niezbyt przypadłem mu do gustu, co? — zapytał

mężczyzna, wychodząc zza lady, a słowa przeszły w chichot. —

Najwyraźniej

wcale, ale to wcale mnie nie lubi. Ale to niesprawiedliwe, bo ja uważam,

że jest absolutnie słodziutki. Jak ma na imię? — Człowieczek, mimo

straszliwego zapach był nienagannie ubrany w bladoróżową koszulę i

bardzo elegancki śliwkowy garnitur.

background image

— Jacko!—odpowiedziała Laura i natychmiast pomyślała: „Po co ja mu to

mówię? Nie muszę mu odpowiadać na każde pytanie".

Mężczyzna wyciągnął rękę w kierunku Jacka i pod czystym,

zaprasowanym mankietem Laura zobaczyła jeszcze jedną

niezdrową plamę, jakby ciało zaczynało się psuć. - Właśnie

wychodziliśmy - powiedziała. - Nie mamy pieniędzy.

- Nazywam się Carmody Braque - przedstawił się człowiek,

jak gdyby nic nie powiedziała. - Dość znane nazwisko

w świecie antyków i rzadkich przedmiotów, a mój sklepik będzie się

nazywał ,,Nic Tu Nie Braque". Ach, wiem, co chcesz powiedzieć —

zawołał, chociaż Laura nic nie chciała powiedzieć. - Trochę

banalne, tak? Ale nie mogłem się oprzeć.

Wiesz, to nie jest poważny sklep — takie po prostu miejsce

z różnymi śmiesznostkami.

- Musimy iść - powiedziała Laura, zastanawiając się

czemu tak trudno jest odejść od kogoś, kto do ciebie mówi,

nawet jeżeli wcale nie chcesz słuchać tego, co mówi. -

Chcieliśmy się tylko rozejrzeć.

- Ależ bardzo słusznie! - zawołał Carmody Braque

z niepokojącą gościnnością. - I w nagrodę mam coś dla twojego małego

braciszka, misiaczka słodziutkiego. Czyżbym

widział jakiś stempelek na prawej łapce? A co z tą drugą, lewą

rączką? Wystaw rączkę, tygrysku!

Jacko stał wcisnięty w Laurę, niezwykle jak na siebie onieśmielony,

ale obietnica stempelka była tak kusząca, że lekko

wysunął rączkę.

background image

- Śmiało, wystaw łapkę porządnie. Podaj mi ją, bo nie

będę mógł równo przystawić stempelka - polecił pan Braque.

Jacko wystawił rączkę. Laura próbowała wyciągnąć swoją,

żeby go powstrzymać, ale Pan Braque rzucił się zwinnie jak

nieco podstarzała modliszka na bezbronną muchę. To nie

do wiary, ale miał w ręku stempelek, który porwał z lady albo nawet gdzieś

z powietrza i przystawił go na wierzchu dłoni

chłopca z takim triumfem w oczach, jakby już od dawna szykował

się na tę chwilę.

- Patrz, jaki ładny obrazek! - zarechotał pan Braque,

ale Jacko krzyknął, jakby się oparzył i pan Braque odskoczył,

nie przestając rechotać. - Ojojojoj! - zawołał. -Coś mi dzisiaj nie idzie,

co? Mam nadzieję, że nie działam w ten sposób na wszystkich

klientów. Laura, zaniepokojona krzykiem brata, porwała Jacka na

ręce. - Dzieci zwykle lubią stempelki — pow iedział z uśmiechem pan

Braque.

Laura, patrząc mu w oczy znad roztrzęsionych ramion Jacka, napotkała

wzrok czegoś bardzo starego — czegoś triumfującego

i bezwzględnego. Te oczy, okrągłe jak u ptaka, tylko że zamglone i lekko

zaczerwienione, natychmiast umknęły przed jej spojrzeniem.

— Chyba musimy się na razie pożegnać, hmmm?— powiedział, wskazując

drzwi. W następnej chwili Laura, wciąż z Jackiem na rękach, zdumiona

swoją własną bezradnością, stała na chodniku. Czuła się tak, jakby

nieświeży miętowy zapach zalepił jej umysł. Zdawało jej się, że całe jej

ubranie przesiąkło tym smrodem. Zostali oboje z Jackiem zwabieni

ładnymi rzeczami, oszołomieni, a potem bezceremonialnie

background image

wyrzuceni, kiedy już ich wykorzystano do jakichś nieznanych celów.

Laura była zadowolona, że znalazła się poza sklepikiem, ale żałowała, że

nie zdobyła się na żaden wielki akt odwagi i spektakularną ucieczkę.

— Zabierz to! — mówił Jacko, trąc się po dłoni. - Zabierz to! Rączka tego

nie lubi!

Stojąc w samym środku Centrum Handlowego Gardendale, Laura

przetrząsnęła kieszenie i rekawy swetra w poszukiwaniu ukrytych

chusteczek. Stojąc wśród najzwyklejszych ulic Gardendale,

zaczęła trzeć wierzch dłoni Jacka. Z rączki patrzyła na nią dokładnie

odciśnięta, nawet zacieniowana, uśmiechnięta twarz Carmody`ego

Braque'a. Wyraźnie widać było długie zęby, okrągłe oczy i gumowate,

rozciągnięte wargi. Stempelek najwyraźniej nie miał najmniejszego

zamiaru zejść. Wyglądał,

jakby był pod skórą, a nie na wierzchu i tylko śmiał się i śmiał, wiedząc,

ze zwykła chusteczka i ludzka ślina nie mogą mu nic zrobić. Laura nigdy

wcześniej nie widziała tak szczegółowego stempelka.

Wyglądał zupełnie jak prawdziwa, trójwymiarowa twarz człowieka,

patrząc a przez okienko z ludzkiej skóry.

— Nie lubię tego, Lolly — powiedział Jacko, pociągając noskiem i tuląc

się do niej.

— Cholera jasna, niech sam to teraz ściera! — oświadczyła Laura. Nagle

naprawdę się przeraziła. Ale kiedy się obejrzała, maleńki sklepik był

zamknięty. Pan Carmody Braque wymknął się w czasie, gdy byli

zajęci stempelkiem i zawiesił na klamce

karteczkę: ,,Wracam za dziesięć minut".

- Wstrętny typ! - powiedziała Laura. - Zmyjemy to mydłem, Jacko.

background image

Mydłem i ciepłą wodą.

Jacko szybko się rozchmurzył, choć kiedy szli sobie chodnikiem

przez centrum handlowe, nie był już taki pogodny jak

zawsze. Laura też była jakaś milcząca.W głębi serca bała się,

że mydło i ciepła woda mogą nie wystarczyć do usunięcia

uśmiechu Carmody'ego Braque'a z raczki jej małego braciszka.

rozdział trzeci

Gość na kolacji

background image

Kiedy ojciec Laury ich zostawił, Kate znalazła pracę w księgarni,

a kiedy otwarto nową placówkę w Gardendale, awansowała

na kierowniczkę sklepu, choć mimo dumnie brzmiącego tytułu, miała

nadal tę sama pensję.

— Na razie popróbujemy i zobaczymy, jak ci będzie szło — powiedział

jej szef, pan Bradley i już od roku próbowali

i patrzyli, jak jej idzie.

— Spokojnie — powtarzała Kate. — Poczekajcie, aż skończę

ten kurs księgarski. Wtedy będzie musiał mi dać podwyżkę,

bo inaczej tak mu nagadam, że się nie pozbiera.

Kate siadywała nad swoim kursem po jednej stronie stołu,

a po drugiej stronie Laura wytężała szare komórki nad lekcjami.

Kate uzywała kalkulatora do wyliczania swoich tajemniczych

rabatów i czasem pozwalała Laurze z niego skorzystać,

choć Laura była dobra z matematyki i potrafiła dojść z liczbami

do ładu i wydusić z nich ukryte tajemnice. Miło było

mieć towarzystwo przy pracy i pobyć trochę z Kate sam na

sam, kiedy Jacko, umyty, "poczytany"i utulony do snu leżał

w swoim łużeczku. Czasami późno w nocy po Kate widać było

zmęczenie i wyglądała starzej niż zwykle. Ale nawet z tym było

jej do twarzy, a Laurze na widok jej jasnych, lśniących włosów

i szerokich ust wygiętych w uśmiechu nie mieściło się w

głowie, jak ojciec mógł wybrać życie z kimś innym - kobietą

background image

wprawdzie młodszą, nawet dość miła, ale choćby w połowie

nie tak miła jak Kate.

- To miłe, co mówisz — powiedziała Kate, kiedy Laura o tym wspomniała.

— Ale tak jak jest, jest najlepiej. Za bardzo Się różniliśmy. Ja chciałam go

przerobić na swoje kopyto, a on mnie na swoje. Cóż, przez

całe tata jedno nad drugim pracowało i w końcu utknęliśmy gdzieś w

połowie drogi. Owszem, brakuje mi go teraz, ale kiedy byliśmy razem,

bardzo często chciałam, żeby mnie zostawił w spokoju.

Laura wiedziała, że to tylko część prawdy, a całość wcale nie jest tak

prosta, jak Kate próbuje to przedstawić. Kawałki tej całej, rozwichrzonej

prawdy tkwiły w Laurze i Kate jak rdzewiejące

opiłki żelaza. Miękka tkanka uczuć obrosła ostre krawędzie,

które już nie raniły, ale wciąż zalegały między splątanymi warstwami

pamięci jak skamieniałe okazy dawnego bólu.

- Zajmował się domem lepiej niż ja — powiedziała kiedyś Kate, posyłając

Laurze uśmiech na drugi koniec stołu. - To było wredne z jego strony. Co

wieczór pastował ci buty — wtedy zawsze chodziłaś w

wypastowanych

butach - i zawsze sam z własnej woli pomagał w sprzątaniu. Tylko że

kiedy jeździł odkurzaczem po salonie, wyglądał jak cierpiący w cichości

męczennik. Strasznie mi to działało na nerwy. I pomyśleć, że

piętnaście lat małżeństwa... — bo piętnaście lat byliśmy z ojcem razem —

że to się wszystko rozsypało dlatego, że twój tata odkurzał dywan z miną

świętego

Piotra wieszanego na krzyżu do góry nogami. Oczywiście nie

tylko o to chodziło, ale w ogóle o tego typu rzeczy. Ale muszę przyznać, że

background image

zawsze bardzo cię kochał, Lolly. Napisz do niego albo pomieszkaj u niego

trochę w czasie wakacji. Będę trochę tęskniła, ale to

nieważne.

— Zawsze jak o tym mówisz, wszystko jest takie proste

i poukładane, jak książeczki dla dzieci na temat rozwodów — skarżyła się

Laura.

Znała takie książki i nie znosiła ich, bo zawsze usiłowały

być taktowne i rozsądne, a według Laury równie dobrze można by być

taktownym i rozsądnym w stosunku do składanego w ofierze Azteka,

którego bijące, skrwawione serce wznoszono przed zebranym tłumem.

W księgami, w swoich okrągłych okularach (intelektualnych — jak je

nazywała) Kate prezentowała się bardzo

atrakcyjnie, choć jej ubrania nie były najnowsze i najmodniejsze. Zdarzało

się, że klienci byli bardzo zaskoczeni jej przenikliwością i oczytaniem.

Zupełnie jakby czytanie było hobby zarezerwowanym

wyłącznie dla osób, którym natura poskąpiła urody. Kate z przyjemnością

opowiadała o książkach każdemu,

kto o nie pytał i uważnie słuchała, kiedy inni opisywali

lektury, które przypadły im do gustu. Co wieczór Laura

pytała o dzienny utarg i zaraz porównywala go z tym samym

dniem w poprzenim tygodniu lub miesiącu. Wzrost sprzedaży

wprawił Kate w doskonały nastrój, ale najmniejszy nawet

spadek sprawiał, że zaczynała się martwić i zastanawiać,

czy aby nie trzeba zmienić wystawy albo dać paru ogłoszeń

do lokalnej gazety.

Księgarnia znajdowała się miedzy witryną pełną torebek i walizek dla osób

background image

lubiących podróżować z fasonem, a sklepem z

ubraniami dla "puszystych pań", który w tym tygodniu polecał obszerne,

taktowne sukienki w kolorze czerwonego wina lub w różnychi odcieniach

szarości. Laura i Jacko minęli

je szybko i prawie wbiegli do księgarni, a Jacko już od progu wyciągnął w

dramatycznym geście rączkę i krzyczał coś do Kate wystraszonym głosem.

W sklepie był tylko jeden

klient, wysoki mężczyzna, który niedostatki owłosienia z przodu nadrabiał

przydługimi włosami opadającymi na kark. Czytał wprawdzie jakąś

książkę, ale jego ponura mina raczej nie obiecywała zakupu.

- Mamo, zobacz! — zawołała z przejęciem Laura pokazując Kate rączkę

Jacka, jakby to był niezmiernie ważny dowód w jakiejś tajemniczej

sprawie. - Znowu otworzyli ten mały sklepik kołowypożyczalni kaset.

Siedzi tam taki okropny fecet który wystraszył Jacka.

Mówiąc to, wiedziała, że jej słowa brzmią jak dziecinna skarga i zupełnie

nie oddają powagi sytuacji. - Raczka chce się umyć — żalił się Jacko. -

Rączka

tego nie lubi. Jacko i Laura zaczęli mówić jedno przez drugie, a ich słowa

splotły się w nerwowym dwugłosie żalu i wyjaśnień.

- O rany! — powiedziała Kate niespokojnym głosem,

w którym pobrzmiewały matczyne nuty. — Sprytne, co? Czegóż

to ludzie nie wymyślą! Rozumiem, kochanie, że się tym martwisz, ale w tej

chwili nic nie mogę poradzić. Potem potraktujemy

to szczotką — to znaczy Lolly to zrobi — i rachu ciachu! — raczka znów

będzie różowa i czyściutka.

Kate zawsze miała opory przed okazywaniem macierzyńskich

background image

uczuć w godzinach pracy, jakby czułość wobec własnych dzieci była

niezgodna z regulaminem. Nawet teraz, kiedy w sklepie był tylko jeden

klient, który i tak pewnie nie zamierzał nic kupić, Kate wiedziała, że

aż do wpół do dziewiątej jest własnością księgarni i nie może sobie

pozwolić na ścieranie podejrzanych pieczątek z rączki Jacka.

- Macie pieniądze na autobus? — spytała. - A możemy choć raz zagrać w

Zdobywców Kosmosu? - Laura

odpowiedziała pytaniem na pytanie, klepiąc się jednocześnie po kieszeni,

w której zabrzęczały pieniądze.

Już kiedyś napytała sobie biedy,kiedy pieniądze przeznaczone

na autobus wydała w salonie gier i musiała wracać do domu

piechotą. - Może to by poprawiło Jackowi humor.

- Wiesz przecież, że nie lubię, kiedy tam chodzisz - powiedziała

Kate. - A już szczególnie z Jackiem. Tam jest

zawsze tak nakopcone papierochami, a może nie tylko nimi, że że aż wejść

się nie da. Nie, wracajcie do domu, a ja też się postaram jak najszybciej

przyjść. Ajak było u pani Vampire? - Wampirystycznie! —

powiedziała Laura. — Jacko jak zwykle cudowny i słodziutki, a ja będę

mieć pryszcze od ryby

z frytkami.

— Ona w gruncie rzeczy jest całkiem poczciwa — powiedziała

Kate, rozglądają się, jakby w obawie, że jakiś znajomy pani Vampire

mógłby wejść do księgarni.

— To po co się z tym kryje? — spytała Laura.— Przecież to

żaden wstyd. Nie zdaje sobie z tego sprawy? Powinna sobie na ścierkach

kuchennych powyszywać: „Będę miła!", a potem pójść na jakiś

background image

zaawansowany kurs w tej dziedzinie i wreszcie mnie polubić.

— Już może nie wymagajmy za wiele! — uśmiechnęła się Kate, a Laura

odpowiedziała takim samym uśmiechem. Obecność Kate wyraźnie ją

uspokoiła, mimo że w tej chwili była bardziej kierowniczką księgarni niż

matka.

- No dobra! Spadamy - powiedziała Laura. - tylko

nie zapomnij o rybie i frytkach.

— Jak mogłabym zapomnieć o rybie i frytkach?! - odparła

Kate.— Wieczór bez zmywania naczyń wart jest tych paru pryszczy.

Rybę i frytki kupowało się zawsze w sklepie rybnym Sopera

i czasami były przepyszne, a czsami poniżej oczekiwań, ale niepewność,

jakie będą tym razem miała smak prawdziwej

przygody, a potencjalna przepyszność przyprawiała o przyjemny

dreszczyk. Czekając na autobus, Laura wciągała nosem zapach smażonej

ryby i głaskała Jacka, który jak zmęczony psiak przylgnął do jej nogi. Była

zadowolona, że jest lato i że

kiedy będą wysiadać zautobusu, będzie jeszcze zupełnie jasno.

Choć przystanek był tuż za budką telefoniczną stojącą przed ich furtką, te

kilka chwil między przystankiem a domem wystarczało,

żeby poczuć się nieswojo, a tego wieczora ostatnią rzeczą,

jakiej potrzebowała, był kolejny powód do niepokoju.

— Nic na to nie mogłam poradzić — powiedziała do Jacka, który znów

przyglądał się stempelkowi na rączce i tarł go nerwowo.

Udawała, że mówi do niego, ale tak naprawdę rozmawiała sama ze sobą.

— Wprawdzie dostałam ostrzeżenie — przyznała na głos. — Ale na

niewiele się to zdało. Po prostu stałam tam i pozwoliłam, żeby to się stało.

background image

Już rano, kiedy wchodziłam do szkoły, wiedziałam, że coś takiego

musi się wydarzyć.

Laura zwykle lubiła tę popołudniowa jazdę do domu. Była

o wiele wolniejsza i spokojniejsza niż nerwowy poranny

wyścig z czasem. Często wyobrażała sobie, że jakaś jej cząstka,

jak plama jasnej farby rzucona na mokry papier, przelewa

się w domy i słupy mijane po drodze i rozpełza na wszystkie

strony, zostawiając na świecie delikatne ślady własnego

koloru, jednocześnie pochłaniając kolory świata. A więc to

tak jest być w takim kształcie! A więc to tak jest być takiej

wielkości! A więc to tak jest być zielonym! Każdy słup stał

na swojej jedynej nodze, dźwigając zwoje kabli na małych,

niewyrośniętych ramionach i Laura wyobrażała sobie, że jest

takim słupem albo dachem pnącym się aż po kalenicę i opadającym

na drugą stronę. Kościół baptystów prężył muskuły,

dźwigając na zgiętym grzbiecie ogromny ciężar białych kamiennych

bloków, - Nie trzyj, bo będzie bolało! - powiedziała do

Jacka. - Zmyjemy to wodą i mydłem.

Ale Jacko nadal tarł wierzch dłoni, jakby chciał zdrapać pieczątkę razem

ze skórą.

— Udawaj, że to ugryzienie komara i nie zwracaj na to uwagi.

Wstrętny ślad tkwił teraz chyba jeszcze głębiej niż wcześniej,

jakby powoli zanurzał się w ciało - ciągle widoczny, ale coraz mniej

wyraźny, jak moneta wrzucona do głębokiej wody, od której, zanim na

zawsze zniknie w toni, odbijają się jeszcze promienie słońca. Jacko

westchnął ciężko i oparł główkę na

background image

ramieniu siostry. Przez ciało Laury przeszła nagła fala gorąca, gwałtowny

przypływ niemal panicznego lęku, gdyż wydawało jej się, że poczuła

ledwie wyczuwalny, nieświeży zapach miętowej gumy do żucia, jakby

z ust Jacka w jakiś niepojęty sposób wydobywał się oddech Carmody`ego

Braque`a.

- Patrz, tam jest Brown! - powiedziała z ulgą, nie wiadomo czy bardziej po

to, żeby zająć czymś uwagę Jacka czy swoją. Wskazała ręką na ich

dobrego znajomego, zamyślonego brązowego kundelka, który ze

skwaszoną miną dreptał wzdłuż ulicy, wyraźnie rozczarowany zawartością

rynsztoka pełnego papierków po lodach i aluminiowych puszek. Jacko

przez chwilę patrzył na Browna, ale zaraz odwrócił głowę.

- On nie był miły - powiedział. - Ten pan nie był miły, prawda?

- Nie myśl o nim! - odparła Laura, choć sama nie mogła przestać o

Carmodym Braque`u.

Do domu dotarli w nienajgorszych humorach. Laura usmażyła Jackowi

jajecznicę, a potem nawet podzieliła mu na kawałeczki obraną pomarańczę

i pokroiła kanapkę na cztery trójkąciki jak w barze kanapkowym

niedaleko księgarni Kate. Po jajecznicy i kanapce Jacko chętnie poszedł do

łużka, co trochę zdziwiło Laurę, bo zwykle trudno yło go do tego

namówić. Zwykle chciał czekać, aż Kate wróci z pracy, a w tym

czasie oddawał się różnym żywiołowym zajęciom w rodzaju iegania po

domu i chowania się pod łóżkiem, spod którego trzeba go było wyciągać

za nogę z imponującym zbiorem kurzu lubiącego te same kryjówki co on.

Miejsca pod łóżkami zawsze były pełne kurzu i lubiły pożerać przeróżne

kubki, talerze i książki. Jednak dzisiaj Jacko powędrował do łóżeczka bez

najmniejszychprotestów. Kiedy Laura czytała mu jego ulubioną

background image

książeczkę o tygrysie i historyjkę z nowej książeczki z biblioteki, patrzył

na nią ufnie z ostemplowaną rączką schowaną pod poduszką. Laura

oczywiście próbowała zmyć pieczątkę, ale stempelek był już teraz

częścią Jacka - nawet czymś więcej niż tatuaż. Był czymś w rodzaju

pasożyta, który wżerał się coraz głębiej i głębiej w poszukiwaniu

pożywienia.

- Brrr! Też pomysł! - mruknęła do siebie Laura, wzdrygając siuę ze

zgrozą. - Wydoroślej, dziewczyno! Nie bądź dzieckiem!

O wpół do dziewiątej usłyszała kroki na ścieżce przed domem. Wcześnie

dzisiaj - pomyślała z ulgą, ale i ze zdziwieniem. Kate nigdy nie zamykała

choćby pięć minut przed czasem, nawet jeżeli w centrum

handlowym już prawie nikogo nie było. Bała się, że pan Bradley może się

zjawić i jej nie zastać. Ale to nie była Kate. To była Sally. Trochę

niezadowolona, że przerwano jej oglądanie telewizji, przynosiła

wiadomość, że Kate będzie w domu trochę później niż zwykle. Kiedy

misja została wykonana, Sally zaproponowała wspólne oglądanie telewizji

u siebie w domu, przekonując, że gdyby Jacko się obudził i zaczął

płakać, prawdopodobnie usłyszałyby go z sąsiedniego domu. Laura

jednak nie miała na to najmniejszej ochoty. Była zaniepokojona i chyba

trochę urażona przedłużającą się nieobecnością Kate. Może coś się stało

z samochodem — pomyślała.

Kate wróciła czterdzieści pięć minut później niż zwykle i to w dodatku nie

sama. Był z nią ten długowłosy mężczyzna, samotny klient, który stał

wtedy w księgarni i tylko czytał zamiast kupować.

— .Mamy gościa — zupełnie niepotrzebnie powiedziała Kate. Laura

popatrzyła uważnie, bo Kate miała w oczach figlarne

background image

ogniki. W ogóle była weselsza i dużo bardziej ożywiona niż to zwykle

bywało w czwartkowe wieczory. Nie pozbyła się butów niedbałym

wykopem, nie klapnęła ciężko na krzesło i nie podpierała się łokciami,

jedząc rybę z frytkami. Odwinęła gazetę, w którą zapakowane było

jedzenie. Zrobiła to teatralnym gestem kelnera uroczyście odsłaniającego

specjalność zakładu.

— Francja elegancja! — zawołała. — No, Laura, coś czuję, ze dzisiaj

będzie przepyszne.

Mężczyzna nazywał się Chris Holly.

— To skrót od Christmas*? — spytała Laura, ale okazało się że naprawdę

miał na imię Christopher. Mówił zamerykańskim

akcentem, który brzmiał trochę dziwnie w ich nowozelandzkim salonie.

*Christmas (ang.)- Boże Narodzenie,

- To niesamowite - powiedział. - To po prostu pokazuje,

że w każdej chwili, w najmniej spodziewanym momencie

może nas spotkać coś niezwykłego. Czułem się kompletnie obco,

myślami byłem zupełnie gdzie indziej, kiedy nagle usłyszałem

to nazwisko. Myślałem, że się przesłyszałem.

- Jakie nazwisko? - Laura spytała mamę.

- Vampire! - odparła Kate. - Chris spytał mnie, czy na pewno dobrze

usłyszał i musiałam się przyznać, że rzeczywiście mamy opiekunkę o

background image

nazwisku Vampire.

- To jest jak nic jakaś ciotka Drakuli - powiedział

chris -Jeżeli w ogóle nie siostra.

- Moim zdaniem Drakula był jedynakiem - powiedziała

Laura. - Jakoś mi się nie wydaje, żeby mógł mieć rodzeństwo. Pewnie

właśnie dlatego pił krew - bo mu się ubzdurało, że cały świat należy do

niego.

— Ale jak mogłaś zostawić dziecko z opiekunką o nazwisku Vampire? —

spytał Chris.

— Miałam nóż na gardle — przyznała Kate. - Ale tak naprawdę to ona

jest bardzo miła.

- Znęca się nad ogrodem - mruknęła ponuro Laura. - Zużywa na to całą

energię. I gdzieś też jest jakiś mąż Vampire, który nosi to nazwisko

jeszcze dłużej niż ona. Tylko że jakoś nigdy go nie widzieliśmy.

Być może trzyma jego

szkielet w szafie na wieszaku w w jednym z tych plastikowych

pokrowców na aksamitne peleryny.

— Zagadka pana Vampire! - powiedział Chris — No, w każdym razie,

Lauro, zaczęliśmy z twoją mamą rozmawiać o ksiażkach i pod tym

pretekstem udało mi się ją wyciągnąć na kawę. A ponieważ nie zdołałem

jej

namówić, żeby zjadła ze mną kolację, użyłem całego mojego sprytu, żeby

się wkręcić na kolację u was. Wyznałem jej moją odwieczną miłość do

ryby z frytkami i muszę przyznać, że dzisiejsza ryba z frytkami

zapowiada się przepysznie.

— Ale nie zawsze jest taka dobra — powiedziała Kate — Mamy dzisiaj

background image

szczęście.

— No, ja w każdym razie na pewno mam — powiedział Chris Holly. —

Mam nadzieję, Lauro, że nie masz nic przeciwko gościowi na kolacji.

— Nie! — powiedziała Laura, choć tak naprawdę była wściekła z tego

powodu. Zaraz po rozstaniu z ojcem Laury

Kate od czasu do czasu umawiała się z jakimiś mężczyznami, ale ostatni

rok był między innymi dlatego taki szczęśliwy, że przestała to robić i

wyglądało na to, że życie we trójkę zupełnie jej odpowiada. Na

myśl o tym, że ma dzielić rybno-frytkowy wieczór (i to w dodatku

kulinarnie udany) z jakimś obcym facetem, Laura czuła niepokój i złość.

Zwłaszcza że facet najwyraźniej

wyłaził ze skóry, żeby być dla niej miły i to wcale nie przez

zainteresowanie jej osobą, ale dlatego, ze wpadła mu w oko jej matka.

Przymilność Chrisa była całkiem zrozumiała, ale Laura nie umiała się

wyzbyć podejrzliwości.

- Jak tam Jacko? - spytała nagle Kate. - Wiedziałam,

że miałam cię o coś zapytać.

- Śpi - powiedziała Laura. - Ale wiesz co, mamo? Coś

z nim nie tak. Cyba jest chory.

- My nie chorujemy - stanowczo zaprotestowała

Kate. - Zadne z nas nie może sobie na to pozwolić. Jacko to

twardy zawodnik.

Spojrzała hardo na Laurę, ale w jej spojrzeniu jednocześnie

kryło się coś na kształt prośby o jakąś przysługę, choć Laura nie miała

pojęcia, o jaką przysługę mogłoby chodzić. Siedziała i słuchała, jak Chris i

jej matka grają w ulubioną grę zapalonych czytelników,

background image

polegającą na wynajdywaniu wśród wszystkiech książek na świecie tych,

które oboje znali i lubili. W wielu przypadkach mieli podobne zdanie, co

nie wróżyło niczego dobrego, a kiedy się nie zgadzali, spierali

się jak starzy znajomi, krytykując nawzajem swoje literackie gusta z

całkowitą swobodą i pewnością siebie. Laura pomyślała, że chętnie by

teraz dorwała panią Vampire

w swoje ręce. Po chwili wstała, wetknęła pod pachę swoją własną książkę

z biblioteki i oznajmiła, że idzie do łóżka.

— Daj buziaka! — zażądała Kate.

— Nie chciałabym dawać złego przykładu — odparła Laura, obracając w

żart poważne obawy.

— Patrzcie, jakie to pyskate! — zawołała Kate, ale bez specjalnego

oburzenia.

— I złośliwe — dodał Chris.

- Jutro dostaniesz dwa - powiedziała Laura z uprzejmą godnością. Cuła, że

oboje śmieją się z niej i z radością wracają do świata dorosłych, w którym

nie umiała jeszcze całkiem dotrzymać im kroku, nawet mimo

tego, że była już dziewczyną mogącą się z daleka podobać komuś takiemu

jak Barry Hamilton. Uśmiechnęła się więcuprzejmie z całą szczerością, na

jaką było ją stać i poszła do łużka. W końcu naprawdę nie była

im teraz do niczego potrzebna.

background image

rozdział czwarty

Uśmiech na twarzy Jacka

Ranek zaczął się od dobrodusznego marudzenia Kate,

że jeszcze by sobie pospała. Laura obudziła się z uczuciem niepokoju, bo

Jacko miał za sobą ciężką noc - noc pełną

sennych koszmarów, tymczasem Kate, o dziwo, tryskała

humorem, zupełnie jakby to był jakiś specjalny, od dawna wyczekiwany

dzień, w którym miało się zdarzyć coś szczególnie

przyjemnego. Przeglądając i układając w myślach przeróżne

strzępki niepokojących sygnałów z dnia poprzedniego, Laura

zmyła z siebie resztki snu. Na stole czekało na nią wyjątkowo

uporządkowane śniadanie — sok jabłkowy, mus jabłkowy

z płatkami kukurydzianymi, grzanki i herbata. W pierwszej

chwili była zaskoczona, ale szybko pozbyła się złudzeń, bo

background image

coś jej powiedziało, że za cały ten sukces organizacyjny Kate

odpowiada ostatnia dawka optymizmu - optymizmu, który

bynajmniej nie miał nic wspólnego z dziećmi.

- Podoba ci się, tak? - spytała matkę oskarżycielskim tonem.

- A podoba - natychmiast odpowiedziała Kate, nie pytając nawet, o kogo

chodzi, a zarazem potam dodała prawie błagalnie:

- A ty nie uważasz, że jest miły?

- Ujdzie - burknęła Laura. Ujdzie, ale jest niepotrzebny - chciała

powiedzieć, ale zachowała te słowa w myślach.

— Troche łysieje — to była jedyna krytyczna uwaga, na

którą sobie pozwoliła.

— No, to prawda, ale za to ładnie się śmieje. A ładny śmiech to podstawa.

Ma taki szelmowski dystans do różnych poważnych spraw. Nie takich

ważnych poważnych spraw jak polityka, bo z tego każdy potrafi się

naśmiewać, ale takich drobnych jak... no nie wiem — rachunki

telefoniczne.

Mieli kiedyś w domu telefon, ale Kate nie była w stanie płacić rachunków,

więc został odłączony i potem wisiał na ścianie jak zahibenowany owad,

czekający na finansowe ocieplenie, aż w końcu przyszli ludzie

z poczty i go zabrali.

— A poza tym — powiedziała Kate — ja mu się taż podobam, a to z

mojego punktu widzenia świadczy o jego dobrym guście. A ta cała historia

z panią Vampire! Gadka

szmatka! Po prostu szukał pretekstu, żeby do mnie zagadać.

Choć muszę przyznać, że sprytnie wybrał, bo mogliśmy

sobie razem pożartować, a to droga na skróty do bliższej znajomości.

background image

Kiedy ludzie pasują do siebie poczuciem humoru,

to jest tak jak w "Alicji po drugiej stronie lustra". Szybko przejeżdżasz

pociągiem przez trzecie pole i od razu znajdujesz

się na czwartym.

- Mógł kupić jakąś książkę - mruknęła Laura. - To

jest zawsze mile widziane u klienta.

Zabrała śniadanie do pokoju Kate, w którym Jacko w łóżku

mamy dochodził do siebie po nocnych koszmarach. Jeszcze

nigdy nie widziała go w takim stanie. Był przygaszony, milczący

i szary, a gdy tylko się zbliżyła, natychmiast wyciągnął

w jej stronę obie raczki z dłońmi odwróconymi wierzchem

do gói — Jak ci się udało zmyć ten stempelek? - zawołała Laura.

Jednak Kate, ubierając się, rozpoczynała właśnie swoją

codzienną nerwową litanię, którą dopingowała samą siebie

i Laurę do szybkiego i w miarę sprawnego przebrnięcia przez

skomplikowaną procedurę poranka. Nawet nie podejrzewała,

że ten poranek nie będzie taki jak wszystkie, a sprawy przybiorą

zupełnie inny, niepokojący obrót.

- Szybko, szybko, Lolly, kończ śniadanie! Jacko, kochanie,

zwlecz z łóżeczka swoje szanowne ciało. Dzisiaj jeszcze

nie sobota. Zaraz wychodzimy, Jaki stempelek? - dodała

na końcu, jakby poruszała się w innym czasie niż Laura i jej pytanie

dopiero teraz dotarło do jej uszu.

— Miał na rączce pieczątkę, która nie chciała zejść - powiedziała

Laura, a Kate z rozmachem pacnąła się w czoło,

dopiero teraz przypomniawszy sobie wczorajsz dzień.

background image

— To pewnie stąd te wszystkie koszmary - zawołała. - Mówił, że coś jest

nie tak z jego rączką... Myślałam,

że ma jakiś bąbel od komara. Biedny Jacko! Ale już dobrze! Już

po wszystkim! Już sobie poszedł zły sen! Już mamy nowy śliczny

dzień! Widzisz? Wstrętny stempelek wytarł się przez noc.

— Nic z tego!—stanowczo stwierdziła Laura, przyglądając

się badawczo rączkom Jacka — prawej, z której straszył ledwie widoczny,

fioletowy duch Myszki Miki i lewej, może odrobinę zaczerwienionej, ale

bez najmniejszego śladu jakiegokolwiek stempelka.

- Posłuchaj! Ja ci powiem, co się stało!

- No, skoro musisz, to powiedz, ale streszczaj się! - zgodziła się Kate.

Jednak to wcale nie było takie łatwe do opowiedzenia. Laura zaczęła. ale

cała historia, która w jej głowie aż kipiała energią i oburzeniem, w ustach

straciła cały impet i wykuśtykała z ust

blada i zawstydzona.

- Wiem, że to brzmi idiotycznie! - krzyknęła rozpaczliwie, waląc pięścią w

kołdrę, -Wiem, że mi nie wierzysz!

Kate uratowała życie prawie pustej filiżance3 i zdumiona patrzyła na

córkę.

- Jestem pewna, że częściowo masz rację - powiedziała. - Naprawdę,

córeczko, nie mam wątpliwości, że wszystko się zdarzyło tak, jak mówisz.

Chodzi tylko o to,że nie mogę przyjąć twojej interpretacji tego,

co się wydarzyło. No, daj spokój, córeczko! Jednego dnia jakieś

ostrzeżenia, następnego magiczne znaki! Nigdy nie byłaś przesadna.

Rzeczywiście, ten stempelek wyglądał strasznie. Pomyślałam, że to jakaś

nieudana sztuczka reklamowa. Ale jeżeli po prostu się nie starł, to gdzie

background image

według ciebie jest?

- Nie wiem - odparła ponuro Laura. --Pewnie się roZpuścił. We krwi Jacka

się rozpuścił.

- No wiesz co! Opowiadać takie rzeczy przy dziecku, które miało nocne

koszmary! — skarciła ją Kate. — Chyba cię trochę poniosło. Chociaż teraz

by się przydało, żeby nas wszystkich poniosło. Mamy siedem minut

poślizgu. Przez siedem minut poślizgu powstawały i upadały imperia.

Niecałą godzinę później Laura stała pod szkołą i patrzyła, jak Kale i Jacko

odjeżdżają sprzed bramy. Z westchnieniem przeszła przez furtkę. Miała

teraz ochotę na wesołe, plotkarskie

towarzystwo Nicky. Jedynym, czego mogła być pewna, było to, że tego

dnia już nic straszniejszego niż wczoraj nie mogło jej się przytrafić. Nie

było żadnej groźnej paszczy, a dzień nie zapowiadał niczego

poza zwyczajną (a przez to

upragnioną) nudą. Niespokojne myśli wlekły ssię za nią i nic już nie

wydawało jej się proste i godne zaufania. Przy maszcie

flagowym stał Sorry Carlisle i rozmawiał z jakąś dziewczyną. Była to

Carol Bright z szóstej klasy, osoba, z którą oczywiście

miał pełne prawo rozmawiać, ale Laurze wydało się, że na jego łagodnej

twarzy dostrzegła ślad czegoś, co wykraczało poza zwykłe

zainteresowanie rozmową. Przyjrzała mu się bardzo uważnie, żeby

potwierdzić

swoje podejrzenia i pomyślała (nie po raz pierwszy zresztą), że jest prawie

przystojny i że to

całkiem niepojęte, jak ktoś. kto ma oczy pełne dziwnych refleksów i

ciemnych klatek schodowych, może zwracać uwagę na Carol. Pomijając

background image

oczywiście jej piękne, gładkie, długie, czarne włosy, które czesała na

wiele różnych sposobów. Dzisiaj akurat miała koński ogon — ogon

cyrkowego konika, kaskadę czarnego jedwabiu, przewiązanego szkolną

wstążką, który aż prosił, żeby zanurzyć w nim dłonie. Laura, która miała

do

wyboru tylko dwie fiyzury - włosy długie i wełniste albo krótkie i wełniste

—stwierdziła, że właściwie to mogłaby być zazdrosna o Carol Bright.

Zdała sobie sprawę, że chociażdo tej pory rozmawiała z

Sorensenem Carlislem wyłącznie tak, jak czwartoklasista może rozmawiać

z siódmoklasistą* , a do tego prefektem, w pewnym sensie uważała, że

należy do niej, ponieważ wiedziała, kim on naprawdę jest, a nikt

inny tego

nie wiedział. Jakby na potwierdzenie, kiedy go mijała, Sorry podniósł

wzrok i spojrzał jej prosto w oczy. W jego spojrzęniu

kryło się rozbawienie, ostrzeżenie i coś jeszcze - coś,

*Chodzi o siedmioklasową szkołę ponadpodstawową.

co stało się z tyłu nieuchwytnych elementów, że przez tę

krótką chwilę nie byoa w stanie ich wszystkich rozszyfrować.

Pomyślała jednak, że Kate pewnie nazwałaby to spojrzenie ironicznym.

Odkąd handlowy wieczór przeniesiono na czwartek, w piątki Laura zwykle

nie odbierała Jacka, Gdyż pani Vampire nie miała nic przeciwko temu,

żeby u niej zostawał do za dwadzieścia szósta. Tym razemjednak,

background image

ponieważ Jako był w nie najlepszej formie, Kate poleciła jej zrobić

wyjątek. I tak po krótkich

pogawędkach ze znajomymi i partyjce tenisa z Nicky, która mieszkała tuż

obok szkoły, Laura zameldowała się u pani Vampire. Opiekunka

przywitała ją z niezwykłym entuzjazmem, bo Jacko miał zły dzień i z

radością się go pozbywała.

— Zupełniejak nie on - powiedziała niepewnie. — Biedaczek. Chyba coś

go bierze. Jak sobie twoja mama poradzi, jeżeli to coś poważnego? Będzie

musiała wziąć zwolnienie, a jej szef raczej nie będzie

zachwycony, prawda? No bo przecież to nie jest wielki sklep, w którym

zawsze się ktoś znajdzi na zastępstwo.

Jacko siedział na stołeczku z Różyczką wystawiającą swój uśmiechnięty

różowy pyszczek z Pana Kocyka i patrzył na Laurę, jakby ledwie mógł

sobie przypomnieć, kto to taki. Potem wstał i podszedł do niej,

krocząc na sztywnych nóżkach jak nakręcona zabawka. Upuścił Różyczkę

i wyciągnął rączki, prosząc, żeby go podnieść i przytulić. Chciał być z

powrotem

malutkim niemowlaczkiem. Laurę aż oczy zapiekły od

przypływu miłości, ale na niewiele to się zdało, bo Jacko był za ciężki

żeby go nieść przez cały czas i droga do centrun

handlowego, zwykle przyjemna i wesoła, tym razem ciągnęła się

bez końca. Laura musiała od czasu do czasu stawiać go na

ziemi i kazać mu iść na własnych nóżkach. Jacko buczał

rozpaczliwie, a jego Różyczka co krok lądowała na ziemi i trzeba

było ją podnosić. Na plecach, w tornistrze ciążyła Laurze historia,

matematyka i przyroda, w prawej ręce Jacko, a w lewej koszyk Jacka. W

background image

końcu zmęczona tym zmaganiem, w chwili bezsilnej złości na świat, w

którym tak trudno było przenosić rzeczy z miejsca na miejsce, dała

Jackowi klapsa w pupę. Chłopiec nawet nie zapłakał, tylko wtulił w nią

małą główkę.

— Biedny Jacko — powiedział smutnym, chrapliwym głosem. — Biedny

Jacko!

Laura, żeby uniknąć wracania do wczorajszych koszmarów, chciała jak

najszybciej przemknąć obok małego złowrogiego sklepiku z

miniaturowymi przedmiotami na wystawie przypominającej

wiejski ogródek, ale na chodniku stał pan Braque i bardzo umiejętnie

malował na szybie słowa „Nic Tu Nie Braque". Laura przeszła na drugą

stronę ulicy, ale obecności pana Braquea po prostu nie dało się

zignorować. Chociaż z całych sił próbowała nie patrzeć w tamtą stronę,

jego postać wdarła się w jej świadomość jak najeźdźca z zewnętrznego

świata nawet, kiedy odwróciła głowę, i tak go widziała. Oko

pochwyciło jego obraz, .mózg nie pozwalał mu odejść i Laura

poczuła, że znów patrzy w te stare krokodyle oczy połączone

z krokodylim umysłem i widzi coś, co potrafi poruszać ludzkim

ciałem i kontrolować je w taki sam sposób, w jaki aktor

lalkarz kontroluje swoją pacynkę. Zdjęta nagłym... ("Czym właściwie?" -

pomyślała, bo nawet nie zdążyła zdefiniować

tego impulsu) poczuła, jak tajemniczy, ukryty komputer podłączony do jej

umysłu (ten sam, który poinformował, że jej ojciec zamierza odejść,

ostrzegł ją przed Sorrym Carlislem i nie dalej jak wczoraj —

przed panem Braquem) teraz znów usiłował ią ostrzec. „Upiór" — mówił

— „inkubus, demon!" Bez patrzenia wiedziała, że pan Braque się odwrócił

background image

i przygląda

jej się z drugiej strony ulicy. Wiedziała, że jego skóra jest trochę mniej

pomarszczona, a uśmiech jakby odrobinę mniej trupi. Coś go odmieniało i

nie miała odwagi domyślać się, co to mogło być.

Było już późne popołudnie, ale w księgarni panował spory ruch i Kate

właśnie sprzedawała komuś książkę — jakiś kryminał.

- Całkiem interesująca, chociaż pierwsza mi się bardziej podobała -

mówiła, ale książka była już sprzedana i zapakowana

w specjalną papierową torbę z nadrukowaną nazwą księgarni,

więc teraz można już było bezpiecznie wyjawić swoią

opinię. Na widok wchodzącej do sklepu Laury, twarz Kate pojaśniała, a od

tego powitalnego uśmiechu Laurze zrobiło się lżej na sercu. Okazało się

jednak, że Kate miała bardzo praktyczny powód, żeby się

ucieszyć na widok córki i to powód, który bynajmniej nie zachwycił Laury.

— Lolly!—zawołała z radosnym błyskiem w swoich błękitnych oczach.

—Chciałabym wyjść dziś wieczorem. Nie masz nic przeciwko temu?

— Byłaś u fryzjera! — krzyknęła oburzona Laura. - Myślałam,

że w tym tygodniu jesteśmy bez kasy.

— Wzięłam parę groszy awansem z przyszłego tygodnia — odparła

Kate. Nie wyglądała teraz jak matka z prawdziwego życia,

tylko jak telewizyjna matka, która dba o siebie

ze względu na męża i dzieci, a odkrycie nowego proszku do prania

wprawia ją w ekstazę. — Poprosiłam mamę Sally, żeby się wami zajęła.

Kate nigdy nie miała się dowiedzieć, jak bardzo Laura pragnęła dotrzeć

wreszcie do księgarni i podzielić się z kimś odpowiedzialnością za Jacka, i

jaki wstrząs przeżyła, widząc, że uwagę matki zaprzątają

background image

zupełnie inne rzeczy.

— Pewnie znów ten Amerykanin, tak? — burknęła.

— Chris Holly, tak! — powiedziała Kate. — Chciał się ze mną umowić.

Mówiła przepraszającym, pokornym tonem, jakby broniła się przed

gwałtowną napaścią.

- Nie złość się na mnie, córeczko. Już nie pamiętam, kiedy ostatnio z kimś

wychodziłam. Po prostu mam ochotę pójść na jakiś fajny koncert i

odpocząć sobie przy cudownej

muzyce.

- Ale popatrz na Jacka! — Laura wypchnęła brata

przed siebie i sama była trochę zaskoczona triumfalną nutą

brzmiącą w jej własnych słowach. Zamierała jednak z pełną

satysfakcją wykorzystać cierpienie braciszka w skomplikowanej

domowej rozgrywce o nie do końca zrozumiałych

regułach. Kate spojrzała na Jacka.

- Boże drogi! — powiedziała. — Co mu może byc?

Zerknęła na zegarek, prezent urodzinowy od ojca

Laury — ciągle sprawny, choć ich małżeństwo zepsuło się

już trzy lata temu.

— Nie mogę teraz rozmawiać. Zabierz go do tej kawiarenki

w centrum handlowym i kup mu soczek jabłkowy.

I może jakieś ciastko, jeżeli jeszcze coś zostało o tej porze. Zwykle o

czwartej zaczynają sprzedawać na wynos.

— Szastasz pieniędzmi na prawo i lewo! — powiedziała zgryźliwie

Laura. — Ale czego człowiek nie robi, żeby raz na jakiś czas posłuchać

muzyki klasycznej.

background image

Nie miała zamiaru być miła, ale Kate uśmiechnęła się serdecznie,

jakby w uznaniu sympatycznego żartu przyjęła jec|ynie

słowa, a zignorowała ton.

— Oj tak, kochanie, żebyś wiedziała! - odparła. — Na szczęście już

niedługo kończę.

Jackowi smakował soczek, więc Laura kupiła mu za własne

pieniądze drugi, a sama zjadła jego ciastko. Myślała przy tym, jak głupio

zorganizowany jest czas - albo jest go za mało, albo piętrzą się przed

człowiekiem ogromne zwały bezużytecznych

minut i sekund, których nie da się sensownie wykorzystać

i jakoś trzeba przez nie przebrnąć.

Kate przyszła po nich do kawiarni. Byli jedynymi klientami. Siedzieli

zagubieni w gąszczu drewnianych nóg, ponieważ

kelnerka Jill poustawiała krzesła na stolikach, żeby

pozamiatać podłogę przed pójściem do domu. W samochodzie

Kate cierpiała prawdziwe męki niezdecydowania. Chciała

iść na koncert i chciała pójść z Jackiem do lekarza. Chciała

zostać w domu i zająć się nim, ale z drugiej strony umówiła się Chrisem,

chociaż tego dnia jedli już razem lunch. Debatując zawzięcie nad tym

dylematem, Laura i Kate dotarły do przychodni w Gardendale i

nawet udało im się dostać do lekarza. Nie był to ich stały lekarz, ale jakiś

inny doktor, który na początku nie krył swojego niezadowolenia,

bo przyszły w ostatniej chwili, kiedy już bardzo poważnie

myślał o kolacji.

Jednak w miarę jak badał Jacka, był coraz bardziej zztroskany. Najpierw

zmarszczył czoło, a w końcu powiedział niepewnym głosem:

background image

- No cóż. Z całą pewnością coś mu jest, ale nie widzę typowych objawów

żadnej znanej mi choroby. Nie przewrócił się ostatnio? Nie przeżył

jakiegoś szczególnego wstrząsu

czy nieszczęścia?

- Nie,nic się nie dzi ało - powiedziała Kate. - Tylko

wczoraj ktoś sobie z niego zażartował i Jacko bardzo to

przeżył. Źle potem spał, miał koszmary. To coś poważnego?

Niewykluczone, że będę musiała dzisiaj wieczorem wyjść, ale

córka z nim zostanie.

- Nie sądzę, żeby to było coś bardzo niepokojącego - powiedział

lekarz. - Może po prostu mu przejdzie, jak się porządnie wyśpi. Ma

bardzo spowolnione reakcje. Nie dawała mu pani przypadkiem jakichś

leków? - Ależskad! - powiedziała Kate. - Nawet mi nie przyszło

rano do głowy, że może tego potrzebować. Lekarz miał poważną minę, ale

nie wyglądał na zaniepokojonego.

- Jeżeli mu się do jutra nie poprawi, proszę przyjść jeszcze

raz. Do którego doktora są państwo zapisani? Na razie nic

bym mu nie dawał. Zobaczymy, co będzie dalej. Zostawię kartkę dla

doktora Bligha przyczepioną do karty Jonathana. Laura czasem w ogóle

zapominała, że Jacko tak naprawdę ma na imię Jonathan. Przypominała

sobie o tym tylko wtedy, kiedy zmuszały ją do tego takie miejsca jak

przychodnia, które były zbyt poważne na śmieszne zdrobnienia, - Musisz

iść z tym Amerykaninem? - spytała Laura,

kiedy zasiedli do pośpieszne zorganizowanego i trochę dziwacznego

obiadu złożonego z zupy z puszki i tostów.

- On jest Kanadyjczykiem - pośpiesznie uściśliła Kate, jakby bycie

background image

Amerykaninem było czymś trochę wstydliwym.

- A co za różnica? - prychnęła Laura. - Kanadyjczycy to Amerykanie bez

Disneylandu.

- Jest óznica - powiediała spokojnie Kate. - A poza tym chris interesuje

mnie jako osoba, a nie jako narodowość. A na dodatek nie ma telefonu,

więc nie mogę do niego zadzwonić.

- Powiedz po prostu, że chcasz z nim iść! - warknęła oskarżycielsko

Laura.

- Po prostu chcę z nim iść - powiedziała Kate i udało jej się uśmiechnąć,

choć ton Laury wcale nie był przyjazny. - Oj, córeczko, nie bądź na mnie

zła! Już chyba z rok nie umawiałam się z nikim, kto byłby

choć umiarkowanie romantyczny, a wizyta u fryzjera też mi dobrze zrobiła.

Peggy zastąpiła mnie w sklepie, a poza tym nie było mnie raptem parę

minut. Lokówką poszło naprawdę błyskawicznie. - Ciekawe, co by

było, gdyby pan Bradley przyszedł! - burknęła Laura.

- Całe szczęście, nie pzryszedł! - powiedziała Kate.

- Dla mnie albo dla Jacka byś tego nie zrobiła! - wycedziła Laura przez

zęby. - Ale dobrze! Idź sobie! Na pewno będzie tak świetnie, że bez

problemu uda ci się zapomnieć o Jacku!

Kate spojrzała na nią lodowato zza rodzinnego stołu.

- Laura, nie będziesz się do mnie w ten sposób odzywać! - powiedziała. -

Cyba nie myślisz, że bym się umówiła, gdybym wieziała, że Jacko będzie

chory. Lekarz powiedział, że to nic poważnego, a poza tym ty

będziesz w domu, a mama Sally też jest pod ręką. Zostawię ci numer do

ratusza - jest też w książce telefonicznej - i jeżeli Chris zarezerwował

bilety, zostawię ci również numery miejsc. Gdyby coś się działo,

background image

mogę być z powrotem w dwadzieścia minut. Nie ma powodu do niepokoju

i nie ma co się obrażać, że raz chcę sobie wieczorem wyjść.

Zabrzmiało to stanowczo i w sumie - Laura musiała to przyznać - raczej

rozsądnie. Cuła się zakłopotana własną złością i miała wyrzuty sumienia,

więc spojrzała przepraszająco, a potem, kiedy Kate założyła

swoją najlepszą sukienkę i nowe pończochy, z całą serdecznością, na jaką

umiała się zdobyć, powiedziała jej, że ładnie wygląda. Ku jej wielkiemu

zdumieniu i wbrew najlepszym intencjom, jej głos zabrzmiał

niemal wrogo, jakby był posłuszny jakimś ukrytym myślom.

Jednak Laura zdumiała się jeszcze bardziej, kiedy chwilę póżniej Kate

oświadczyła Chrisowi, który przyszedł zdecydowanie przed czasem, że

jednak nie może z nim pójść, bo Jacko jest chory. Powiedziała, że i

tak nie mogłaby się dobrze bawić, bo ciągle by się o niego martwiła.

Zmarnowaliby tylko bilety, stwierdziła, bo chrisowi też pewnie popsułaby

zabawę. Przemyślała protesty Laury i jeszcze raz zmieniła zdanie.

Chris, który przyszedł w szampańskim nastroju, nie mógł się zdecydować,

czy mężnie ukryć rozczarowanie, czy raczej szczerze je okazać i odegrać

się za przykrą niespodziankę. - No to jestem zdruzgotany! -

powiedział łagodnie, ale nie dodał - Nic nie szkodzi, Kate. Oczywiście,

Jacko jest najważniejszy.

- Jest w sporo gorszym stanie, niż myślałam - zawołała przepraszająco

Kate. - Byłam u niego przed chwilą i wygląda... no... wygląda fatalnie.

Kupiłeś już bilety, czy zamierzałeś improwizować?

- Po raz pierwszy w życiu postanowiłem nie improwizować - odparł Chris,

uśmiechając się do siebie, jakby kpił z własnej dobrej organizacji. - Traktuj

to jako objaw mojego niezawodnego zapału. No trudno! Jak

background image

się pośpieszę, to może jeszcze zdążę oddać je w kasie przed koncertem i

odzyskać pieniądze. Chociaż właściwie to może powinienem rozejrzeć się

za kimś, kto byłby rotów wszystko rzucić, żeby ze mną pójść.

- Przykro mi - powiedziała Kate. - Zaproponowałabym ci, że zwrócę

pieniądze za bilety, tylko że już prawie zastawiłam dom, żeby sobie zrobić

fryzurę. Jestem kompletnie spłukana. Laura może potwierdzić.

Kiedy się okazało, w jakim Jacko jest stanie, sama nie wiedziałam, co mam

robić. Do ostatniej chwili miałam zamiar iść. Widzisz? Nawet założyłam

najlepszą sukienkę.

- I całkiem nieźle w niej wyglądasz - stwierdził Chris, co byłoby uwagą

bardzo pochlebną, gdyby nie to, że powiedział to raczej ponuro.

- Jest jeszcze wcześnie... - zaczęła Kate. - Mogę ci zaproponować

wątpliwą rekomendację i poczęstować cię naprawdę paskudnym sherry. Co

ty na to?

- Oj, chyba nie zdążę - odparł Chris, nie patrząc na zegarek. Potem

wzruszył ramionami i powiedział z dość mdłym uśmiechem: - No, może

jedno naprawdę paskudne sherry.

- A może byś potem wrócił na kawę - to znaczy, jeżeli nie znajdziesz

nikogo, kto by z tobą poszedł - zaproponowaqła Kate. - Chciałabym jakoś

naprawić ten nieudany wieczór.

- Oj, na pewno kogoś znajdę - odpowiedział Chris. - Mam całe zastępy

znajomych i niemożliwe, żeby wszyscy byli zajęci albo na przykład mieli

chorych krewnych.

- Idź, mamo - powiedziała Laura, nagle zmieniając zdanie. - Przypilnuję

Jacka, a poza tym mama Sally jest pod ręką. I możesz mi zostawić numer,

tak jak mówiłaś. Damy sobie radę.

background image

- Nie! - powiedziała z uporem Kate. - Nie ma mowy. A poza tym teraz to

już i tak zepsułam Chrisowi cały wieczór. Już wie, że jestem

niezdecydowana.

- Wiesz co? Nie będę się plątał po domu dotkniętym

zarazą - powiedział Chris trochę znudzonym, a trochę

zakłopotanym tonem. - Może wpadnę, kiedy mały będzie już

miał to coś za sobą.

Kate pokiwała głowa.

- Pójdę zmienić sukienkę - powiedziała. — Jeżeli tego

nie zrobię, na pewno wyleję na nią paskudne sherry, a obawiam

się, że to mogłoby wypalić w niej dziurę albo wytrawić kolor.

Poszła do swojego pokoju, a Laura z Chrisem, speszeni

i niezbyt zachwyceni tym faktem, zostali sami, skazani na

własne towarzystwo.

— Tylko się nie wtrącaj! — powiedziała do siebie Laura, patrząc na Chrisa

siedzącego nad paskudnym sherry w ich skompromitowanym salonie,

pociemniałym od choroby i złamanych

obietnic. Chris odstawił kieliszek i wstał z miną człowieka,

który musi już iść. „Żegnam i życzę szczęścia" — mówił każdy jego gest.

„I bardzo dobrze, niech spada!" — pomyślała Laura i zaraz zupełnie

wbrew sobie powiedziała: — Przecież to nie jej wina.

- Nie rozumiem — bąknął zaskoczony Chris, odwracając się jej kierunku,

jakby nagle przypomniał sobie o jej obecności.

- Ma nas na głowie — przypomniała Laura. — Nic na to nie poradzi. Nie

jesteśmy książkami, które można odłożyć nawet w jakimś pasjonującym

mamencie, a potem wziąć

background image

z powrotem, kiedy się chce. Przecież Jacko nie rozchorował

się spwcjalnie.

Chris milczał.

- Nawet ja bym tego nie zrobiła — dodała. — A to ja

się janbardziej wściekam, kiedy Kate umawia się z obcymi facetami.

Skoro już raz zaczęła, zamierzała mu porządnie wygarnąć.

Po pierwsze uważała, że to już i tak bardziej nie zaszkodzi

Kate , a po drugie poczuła palącą nienawiść, bo jakieś nagłe,

niejasne przeczucie dotyczące jego znajomości z Kate szeptało

do niej: „Szczęśliwy rok życia we trójkę dobiega końca

i już nigdy nie wróci".

Tymczasem Chris, zamiast obrazić się za „obcego faceta", spojrzał na nią

uważnie i z powrotem usiadł.

— Czy zachowałem się tak, jakbym miał do ciebie pretensję? — spytał.

— Albo miał pretensję do Kate?

— Właśnie tak! To znaczy sprawia pan wrażenie, jakby chciał ją pan

ukarać za coś, co nie jest jej winą — wymamrotała Laura.

Choć równie dobrze mógł się poczuć dotknięty, Chris przyglądał się

Laurze z rosnącym zainteresowaniem, jakby dopiero teraz uznał, że jest

oddzielną osobą, a nie tylko kłopotliwym dodatkiem do Kate.

- To niezbyt ładnie z mojej strony, jeżeli tak rzeczywiście,

jest — powiedział w końcu łagodnie i Laura, chcąc nie chcąc, też musiała

trochę złagodnieć.

— Jest, jest — powiedziała. — I mama się z tym paskudnie czuje.

Najpierw ja jej robię scenę, bo wychodzi, a potem

pan jeszcze gorszą, bo nie wychodzi.

background image

Złość zaczynała z niej ulatywać i w głosie zabrzmiała

skrucha mimo wysiłków, by nadać mu chłodne i opanowane brzmienie. —

Naprawdę chciała z panem pójść. Szczerze mówiąc, to

nawet uważałam, że za bardzo jej na tym zależy... - urwała.

Po początkowej agresji nie było już śladu.

To, co zaczęło się jako wyrzut, zaczynało brzmieć jak wyznanie i Laura

pomyślała, że za chwilę zacznie go przepraszać.

— Oczywiście, że nie mam do niej pretensji — powiedział w końcu Chris.

— Faktem jest, że bardzo się cieszyłem na ten wieczór z twoją mamą,

rozumiesz? A tu nagle trach! — chore dziecko. To mogło oznaczać Bóg

wie co. Rzeczywiście przyszło

mi do głowy, że na przykład chce mnie spławić. Nie mam wcale zbyt

wysokiego mniemania o własnej atrakcyjności. Zdziwiłabyś się — to

znaczy mam nadzieję, że byś się zdziwiła — jak

wiele osób, bez szczególnych problemów potrafiło mi się oprzeć... —

przerwał na chwilę, ale Laura milczała, mysląc o tym, co powiedział.

- Kate mówiła, że twój ojciec od was odszedł parę lat

temu, a ja jej powiedziałem, że moja żona odeszła ode mnie. Oczywiście

uważam, że popełniła błąd - uśmiechnął się

szelmowsko na znak, żejego ostatnia uwaga miała być zabawna. - Ale

od tego czasu, kiedy tylko widzę z drugiej

strony jakieś wahanie, zaczynam myśleć, że to może ze mną jest coś nie w

porządku. Rozumiesz?

aura z zakłopotaniem poczuła, że udało mu się sprytnie

i wbrew jej woli zmusić ją do spojrzenia na sprawę z jego punktu

widzenia. - W jednym całkowicie się zgadzam z Kate — dodał, zupełnie

background image

nie zmieniając tonu, za to znienacka zmieniając

temat. - To rzeczywiście jest paskudne sherry.

— Za to bardzo tanie — powiedziała Lama. — Jesteśmy dobre w

wynajdywaniu okazji.

— Takie sherry raczej trudno nazwać okazją — zaprotestował Chris.

Laura poczuła się w obowiązku złożyć dalsze wyjaśnienia.

— To nie to, że jesteśmy biedni — bez przekonania rozejrzała

się po pokoju. — Nie tak całkiem biedni. Mamy na przykład ten dom, a

wiele osób nie ma własnego domu. Ale zwykle musimy oszczędzać. Mama

nie zarabia zbyt wiele w księgarni, a ojciec często spóźnia się z

alimentami. Adwokat mamy musi go ciągle popędzać. Jacko i ja sporo

kosztujemy.

Nie stać nas na zbyt wiele dobrodziejstw cywilizacji - chcąc nie chcąc,

mówiła do Chrisa, jakby był członkiem rodziny. W tym momencie wróciła

Kate, ubrana w starą spódnicę i bluzkę.

- Nie dość, że wystawiłaś mnie do wiatru, to jeszcze próbujesz

mnie otruć — powiedział do niej Chris Holly i coś w jego głosie sprawiło,

że z twarzy Kate zeszło napięcie, a wjego miejsce

pojawił się uśmiech ulgi. — Jak tam mały?

— Na szczęście śpi — odparła Kate. — Nie pij tego świństwa, jak nie

chcesz. To nie było moje najlepsze posunięcie. To jest tylko taki symbol.

Na razie zastępuję tylko tę dobrą

sherry, którą będziemy kupować, kiedy się wzbogacimy.

- Chyba już pójdę odnieść te bilety do ratusza —

powiedział Chris, wstając, ale zawahał się przez chwilę i patrzył to

na Kate, to na Laurę, jakby się nad czymś zastanawiał.

background image

- Słuchaj, Kate, czy propozycja wspólnej kawy jest nadal aktualna? —

spytał.

- No pewnie! - zawołała Kate z tak wyraźna radośćą, że Laura aż

zarumieniła się za nią. - Ale muszę ci coś wyznać

Mam tylko rozpuszczalną. Sherry jest symboliczne, a kawa rozpuszczalna.

- Ja tam wszystko zniosę. Zapomniałaś, że kończyłem filozofię? -

powiedział Chris - To znacznie prakryczniejsza

dziedzina, niż się ludziom wydaje. Symboliczne sherry to dla

filozofa pestka. - I wyszedł.

- Nie powinnaś się aż tak afiszować, że ci na nim zależy - powiedziała

Laura, łapiąc się na tym, ze znów wraca

do wcześniejszych pretensji.

- Dlaczego?To mu chyba pochlebia, nie? — odparta Kate, zbierając ze

stołu miski po zupie — smutną spuściznę

po pośpiesznej i niezbyt wyszukanej kolacji.

- Pomyśli, że na niego lecisz — mruknęła ponuro Laura, a Kate

roześmiała się, rzucając jej przez ramię rozbawione

spojrzenie z progu kuchni. - Jest dorosły. Sam potrafi o siebie zadbać —

stwierdziła. - Prawdę mówiąc, już myślałam, że właśnie tak zrobi - w jej

tonie znów zaczęła pobrzmiewać figlarna nuta.

— On nie jest taki najgorszy, jeżeli ktoś lubi łysych — łaskawie

mruknęła Laura. Znów pomyślała, z jaką łatwością Chris wślizgiwał się w

ich życie i choć sama mu w tym pomogła, poczuła niepokój,

— Mnie tam to nie przeszkadza — powiedziała stanowczo

Kate. — Już mi się przejadły gęste włosy. (Ojciec Laury, Stephen, miał

wyjątkowo gęste i grube włosy, podobnie jak sama Laura). I już mi się

background image

przejadły te wszystkie gierki: zgrywanie

niezainteresowanej, udawanie, że wszystko mi jedno, czy zostanie, czy

sobie pójdzie... Jeżeli jest na tyle dziecinny, żeby się w takie rzeczv bawić,

to i tak prędzej czy później się nimznudzę. Lubię go i

chcę, żeby o tym wiedział.

- A o co chodziło z tą filozofią? - spytała lekko

zaniepokojona Laura. — Przecież on chyba nie jest filozofem,

co? —Nie mogła oprzeć się refleksji, że skoro Kate już

koniecznie musiała kogoś mieć, przydałby się ktoś bogaty, a

instynktownie czuła, że filozofowie potrzebowali filozofii dlatego,

że nie mieli pieniędzy.

— Aż tak dobrze nie jest, ale prawie — powiedziała

Kate. — Jest bibliotekarzem w Bibliotece Głównej.Kieruje

działem nowozelandzkim.

— Kanadyjczyk kieruje działem nowozelandzkim? - zawołała Laura. —A

co to, już nie mamy własnych bibliotekarzy?

— Nie wiem, być może to jakaś międzynarodowa wymiana —

powiedziała Kate. — Albo jakiś program promocji wiedzy o Wspólnocie

Naródów.

— E tam, i tak jest już za dużo wiedzy na świecie — oświadczyła

Laura. — Zupełnie nie rozumiem, czemu ludziom tak na tym zależy

Najczęściej rzeczy, które się wie i rozumie, okazują się okropne.

Chris wrócił po godzinie i powiedział, że udało mu się zwrócić

bilety i że kiedy Jackowi się polepszy, będą mogli pójść

z Kate na jakiś inny koncert. Przyniósł też prezenty: butelkę

lemoniady , butelkę niesymbołicznego sherry, którą proponował

background image

zatrzećć wspomnienia o symbolicznym sherry wypitym

wcześniej. Laurze też nalał odrobinkę na dno kieliszka, który

dopełnił lemoniadą.

- W ten sposób znów njest symboliczne tylko w innym sensie -

powiedział. - Kate mówiła, że masz jeszcze jakieś

lekcje do odrobienia, więc musisz zachować trzeźwy umysł.

W sąsiednim pokoju cichutko spał Jacko.

Laura próbowała skupić się na lekcjach, podczas gdy Kate

opowiadała Chrisowi o swoim kursie księgarskim.

- Przyznaję bez bicia, że to nie jest najlepsza rozrywka na świecie -

powiedziała. - Ale aktualnie nie posiadam

pianina, więc nie mogę ci zaśpiewać.

Oboje się zaśmiali, choć Laurze nie wydało się to wcale szczególnie

śmieszne. Z pokoju Kate nagle dobiegł dziwny,

piskliwy okrzyk Jacka. - Ja pójdę - powiedziała Laura. - Muszę się trochę

rozprostować po tym ślęczeniu nad historią. Pchnęła drzwi do pokoju Kate

i weszła do środka. Nie musiała

zapalać lampy, bo strumień światła z dużego pokoju płynący zza jej

pleców padał prosto na poduszkę i bardzo wyrażnie widziała Jacka.

Cały pokój zdawał się dyszeć jakąś nieświeżą słodyczą, którą wciągnęła w

płuca, zanim zdążyła się powstrzymać. Nie sposób było nie wyczuć

wyraźnego zapachu przeżutej miętowej gumy do żucia.

Jacko wolno odwrócił główkę w stronę Laury. Pan Kocyk leżał obok na

poduszce, ale chłopie, nie zwracał na niego uwagi. Na twarzy miał

straszliwy uśmiech. Wyszczerzone zęby były nienaturalnie duże, skóra

ściągnięta i tylko oczy - przynajmniej oczy były wciąż jego własne, choć

background image

wypełnione po brzegi łzami. Jakaś oślizła ręka pchnęła Laurę na kolan

obok łóżeczka Jacka — ręka najczystszego przerażenia. Chwilę

puźniej serce zaczęło jej walić tak mocno, że w każdej kości zawyły

alarmy, a świat rozpłynął się w narastającej wibracji i tylko zimne deski

podłogi pod kolanami przypominały, że jeszcze

istnieje. Skupiła na tym uczuciu całą uwagę, aż wreszcie stopniowo, po

troszeczku świat powrócił i Laura poczuła swoje własne ubranie

oblepiające jej skórę jak w upalny dzień oraz dotyk Jackowego kocyka,

który ściskała w palcach, jakby próbowała wyrwać z niego kłaczek wełny.

Minęła raptem sekund lub dwie, ale ona pod wpływem wzmożonej energii

strachu znów znalazła się w innym czasie. Istniały pewnie na to

jakieś złożone wzory, których miała się uczyć w przyszłym roku na fizyce:

czas przez strach razy wyobraźnia i tak dalej.

Jacko wciąż uśmiechał się i płakał, ale uśmiech powoli znikał.

- W porządku, Lolly? — zawołała Kate z sąsiedniego pokoju.

- Chyba nie jest z nim najlepiej — odpowiedziała powoli Laura. — Ale nic

nowego się nie dzieje. Było coś nowego, ale i tak tylko ona o tym

wiedziała i nikt inny nie mógł tego dostrzec. Czuła obecność

tajemnicy i jakaś cząstka jej umysłu znała jej rozwiązanie.

- To było brzydkie - powiedział Jacko cichym, cieniutkim głosikiem - Lis

zjadł piernikowego chłopca.

- To był tylko zły sen — powiedziała Laura, nalewając mu do kubeczka

wodę z dzbanka, który Kate zostawiła na stoliku. Teraz Jacko znów

wyglądał mniej więcej jak dawniej.

- Już Laura dorwie tego złego lisa, malutki — obiecała. - To

może trochę potrwać, ale Laura go dorwie.

background image

Chwilę później Jacko zamknął oczka i zasnął.

Laura wróciła do dużego pokoju. Kate spojrzała na nią

z niepokojem, ale Laura uśmiechnęła się i pokiwała uspokajająco

głową. Znów przeszło jej przez myśl, ze Kate i Chris rozmawiają ze sobą,

jakby się znali od lat, a nie spotkali się zaledwie poprzedniego dnia.

Jednak kiedy to pomyślała, zdała sobie sprawę, że „poprzedni

dzień" właściwie zatracił dla niej swoje znaczenie. Czas zupełnie

zwariował i poprzedni dzień rozciągnął się aż do najdalszych granic jej

pamięci. Poprzedniego dnia pan Braque przystawił Jackowi pieczątkę...

Poprzedniego

dnia przyszedł do szkoły Sorry Carlisle... Poprzedniego

dnia ojciec odszedł do Julii. W całej historii świata był tylko jeden dzień

— poprzedni dzień, więc może rzeczywiście

Kate i Chris znali się od zawsze. - Mamo, już odrobiłam wszystkie lekcje

— powiedziała Laura, nie do końca zgodnie z prawdą. - Mogę na chwilę

pójść do Sally? Pogapiłybyśmy się trochę w telewizor. Mam

przeczucie, że nie będziecie ze mną specjalnie tęsknić. - Nie

potrafiła tego powiedzieć zupełnie bez sarkazmu, więc

uśmiechnęła się na znak, że nie ma nic złego na myśli.

- Pewnie, leć - odparła Kate, kwitując ton i uśmiech Laury karcącym

spojrzeniem. - Tylko nie siedź tam za długo, dobrze?

- W porządku - powiedziała Laura. - Po prostu nie widziałyśmy się z Sally

od poniedziałku wieczorem.

Gdybym spotkała na ulicy jakichś podejrzanych typów, po prostu

krzyknę i pan Chris wybiegnie, żeby mnie uratować.

Drażniła się z nim na próbę, bo był bibliotekarzem, a nie

background image

wygolonym macho z gangu, jakich można było spotkać w Salonie Gier.

- Z przyjemnością! - powiedział C hris. - Nie wiem,

czy wiesz, ale mam czrny pas.

— W dżudo? — sceptycznie spytała Laura.

— W filozofii — powiedział Chris. — Jestem wielkim fanem

biskupa Berkeleya. Wystąpię przeciw żulom z teorią, że są tylko

ideami w umyśle Boga, a ponieważ żule najprawdopodobniej

są ateistami, przestaną wierzyć w swoje istnienie i znikną.

- Jeżeli pan będzie naprawdę przekonujący, ja też mogę przestać istnieć -

powiedziała Laura.

- Nie sądzę, żebyś pozwolila mi się przekonać - odparł

Chris, a Laura zaśmiała się nie do końca szczerze i wyszła.

Była ciepła noc i nie wzięła kurtki, chociaż wcale nie wybierała się do

Sally.

Skłamała na temat pracy domowej i skłamała na temat

odwiedzin u Sally. Szła jakiś czas przez groźną, ciemną

noc do samego serca dzielnicy Gardendale, oczywiście po to,

żeby porozmawiać z Sorrym Carlislem, prefektem siódmych

klas i utajoną czarownicą.

background image

rozdział piąty

Janua Caeli

Dawno, dawno temu rodzina Carlisle'ów mieszkała na farmie

na obrzeżach miasta i należała do niej cała dolina Gardendale,

chociaż oni nazywali ją inaczej. Ale miasto rozpęzało się na wszystkie

strony jak przedsiębiorcza ameba, rosnąc i wchłaniając wszystka po

drodze. Cena ziemi wzrosła, zmieniło

się jej przeznaczenie i po śmierci starego farmera, jego bracia — już ludzie

miasta — podzielili i rozprzedali pola, na których kiedyś pasły się konie i

owce. Przegonili krowy i byki, a na ich miejsce

przygnali buldożery. Zanim pojawiły się jakiekolwiek

budynki, wybudowano drogi i zainstalowano latarnie, tak że przez pewien

czas okolica wyglądała upiornie.

W nocy z daleka straszyły rozświetlone żyły ulic, przy których

nikt nie mieszkał i chodników, po których nikt nie chodził.

Jednak po pewnym czasie wydzielone działki zostały sprzedane i po

background image

poskromionej ziemi jak wysypka rozpełzła

się szalona zabudowa dzielnicy Gardendale. I tak jak kiedyś

w miejscu farmy pojawiło się wysprzątane pustkowie, teraz

pustkowie ustąpiło miejsca przytulnemu przedmieściu.

Jednak w samym sercu podmiejskiej dzielnicy ostał się niewielki

brzozowo-topolowy zagajnik, otoczony ciasnym kręgiem

nowych domów z małymi, pustymi ogródkami, z których

dobiegało jesienne terkotanie czerwonych etykietek na pieńkach młodych

drzewek. T°p°le i brzozy wystawały zza

wysokiego żywopłotu oddzielającego niegdyś przydomowy trawnik

Carlisle`ów od ogrodu warzywnego i sadu. Za tym

żywopłotem i pośród tych drzew mieszkał Sorensen Carlisle - jąkający się

dziedzic starego rodu, a wraz z nim jego natka i babcia. Wyłaniał się

codziennie rano zza gęstego żywopłotu,

wczesnym latem przybranego baśniowym gobelinem kwitnących róż i na

skuterze przemierzał dwie mile dzielące dom od szkoły. Dom posiadał imię

i bramę, które zachowały się jeszcze z dawnej farmy. Na kamiennym

słupie po jednej stronie bramy wyryta była nazwa „Janua Caeli", jednak

dla okolicznych mieszkańców był to najczęściej po prostu „stary dom

Carlisle`ów".

Nerwowy wiatr ciskał chmury w twarz prawie okrągłego księżyca, który

jednak, kiedy tylko mógł, oświetlał nowe ogródki przerywanym,

złowrogim blaskiem, nadając im dziwaczny

i żałosny wygląd. Brzegi zasłon i okiennic pulsowały miarowo światłem

telewizorów. Niektóre zasłony były jeszcze

rozsunięte i Laura mogła zajrzeć ludziom w życie. Widziała

background image

usta poruszające się bez słów i patrzyła, jak śmieją się z dowcipów,

których nie słyszała. To było jak oglądanie starych, rodzinnych filmów bez

głosu, ale Laura wiedziała, że jest nocnym intruzem podglądającym ludzką

prywatność, więc przyśpieszyła kroku.

Z przeciwka ktoś szedł w jej kierunku i Laura, słysząc odgłos

kroków, zboczyła na czyjś podjazd i przycupnęła za zaparkowanym

samochodem, do czasu aż mglista postać minęła ją i poszła dalej. W tej

okolicy mieszkało mnóstwo młodych rodzin, ale i tak w nocy nie było

bezpiecznie. Dwa miesiące wcześniej ktoś zamordował starszą kobietę,

włamawszy się do jej mieszkania i związawszy ją drutem przed jej

własnym telewizorem. Raptem dziesięć dni później w lasku za Parkiem

Gardendale pobito i zgwałcono Jacynth Close, nieatrakcyjną, pryszczatą

dziewczynę z siódmej klasy. W szkole niektórzy żartowali, że gwałciciel

musiał być naprawdę zdesperowany, ale Laura z przerażeniem

myślała o niesprawiedliwości tego świata. Do tej pory wydawało jej się, że

brzydota Jacynth jest dla niej przynajmniej zabezpieczeniem przed

podobną brutalnością. To wydarzenie uświadomiło Laurze, że równie

dobrze mogło paść na nią. Wystarczyło we właściwym momencie

wejść w drogę właściwemu bandziorowi, a na to nie ma

odpowiedniejszego momentu niż noc. Nie czuła się jeszcze zupełnie

swobodnie ze swoim nowym - miejscami bardzo wyraźnie kobiecym -

ciałem, które niedawno

rozwinęło się

z poprzedniej dziecięcej formy. Musiała jednak zaakceptować

zarówno zalety, jak i wady tej przemiany, a także wynikającą

z niej konieczności zachowania czujności. Szła więc ostroznie

background image

skrajem zlepionych kręgów światła, niepewna czy lepiej być

wyraźnie widoczną i dobrze widzieć innych, czy raczej skryć się

pod osłoną nocy, choć tam właśnie mógł czaić się bandzior.

"Janua Caeli" - oznajmiła brama starego domu Carlisle`ów

swoim dostojnym, żelaznym głosem. Była zamknięta, ale nie

na kłódkę czy łańcuch. Laura potrząsnęła nią ostrożnie,

próbując zlokalizować ogniska oporu i zauważyła zasuniętą

zasuwkę. Szarpiąc się z opornym zamkiem, jak czarodziejskie

zaklęcie wymówiła nazwę domu.

- Janua Caeli - powiedziała i w tym momencie zasuwka

ustąpiła, szczypiąc ją boleśnie w rękę. Laura prześliznęła się

przez uchyloną bramę, zamknęła za sobą zasuwkę i ruszyła

żwirową alejką w stronę domu, ssąc przy tym palce, żeby

im ulżyć w cierpieniu.

Otoczył ją zapach dzikich drzew, a wraz z nim poczuła dziwną pewność,

że lada chwila z ciemności wyskoczy jakaś

groźna bestia i rzuci się na nią, a ona będzie musiała ratować się ucieczką.

Nie było to jednak uczucie do końca nieprzjemne.

Miało w sobie coś z poezji, której zdecydowanie brakowało

w chłodnym lęku z ulicy po drugiej stronie bramy. Wolała zostać pożarta

przez tygrysa o złotych oczach niż pobita

i zgwałconaq przez bandziorów z przedmieścia Gardendale. Chociaż

- pomyślała - świt to i tak niebezpieczne miejsce, a straszne rzeczy mogą

się równie dobrze wydarzyć za zasłoniętymi oknami czyjegoś rodzinnego

domu.

Na chwilę zgubiła ścieżkę i kiedy stała bez ruchu, próbując ją wypatrzyć w

background image

ciemnościach, poczuła, jak coś miękkiego i pulosującego życiem otarło jej

sie o nogę, aż prawie krzyknęła ze strachu. Sekundę

później dotarło do niej, że to nie tygrys, ale jego mały kuzyn, kot - tak

doskonale wtopiony w mrok, jak tylko czarny kot potrafi. Potem

zauważyła, że podjazd właśnie odbił w lewo. Ruszyła więc dalej w ślad

za bladymi plamami światła, które były coraz wyraźniejsze, w miarę jak

wychodziła spomiędzy drzew na trawnik przed domem. Trawnik wyglądał,

jakby zamieszkiwały go ogromne figury szachowe i blaszane dachowe

koguty. Szły z nią taraz dwa cienie - blady, szarawy cień księżyca i tuż za

jej plecami dużo ciemniejszy cień rzucany przez gościnną lampę nad

wejściem. Kiedy dotarła do drzwi, cień księżycowy nie zwrócił na

to uwagi, ale cień lampy przesunął się i owiną wokół jej stóp jak

niespokojny pies.

Okazało się, że tajemniczy korowód kształtów na trawniku był czymś, o

czym Laura kiedyś czytała, ale nie widziała na własne oczy - kolekcją

drzew przyciętych w formy, których z własnej woli by nie przyjęły.

Laura szła między nimi z uczuciem lekkiego niepokoju. Nietrudno było

uwierzyć, że któryś z tych olbrzymich kogutów może być prawdziwy

właśnie w tej chwili przekrzywia łeb, żeby jej się przyjrzeć, kiedy

przechodzi pod jego dziobem. Dotarła jednak bezpiecznie do drzwi i z

zadowoleniem stwierdziła, że zostały wykonane z solidnych desek -

grubych, starych i mocnych - wystarczająco mocnych, żeby oprzeć się

nieprzyjaznym mocom. Przez chwilę wydało jej się, że z głębi desek patrzy

na nią jakaś twarz, ale była to tylko kołatka, żelazny maszkaron,

posłusznie trzymający w zębach metalowe kółko. Laura zapukała

odważnie, bo nie po to odbyła tę ciemną, na wpół magiczną podróż, żeby

background image

teraz wahać się u samego jej kresu.

Drzwi otworzyła matka Sorry`ego, Miryam Carlisle. Nie mogła być wiele

starsza niż Kate, ale włosy miała już prawie zupełnie siwe. Była bardzo

wysoka - mogła mieć nawet ponad metr osiemdziesiąt wzrostu. Laura

nie widziała wyraźnie jej twarzy, ale udało jej się odtworzyć ją z pamięci.

Miryam sprawiała wrażenie bardzo spokojnej i opanowanej, z tym że

zawsze wyglądała, jakby miała za chwilę zmienić minę na mniej

uł;adzoną, ale jednak tego nie robiła.

- Dobry wieczór, pani Carlisle - powiedziała Laura - Przepraszam, że tak

puźno, ale mam małą sprawę do Sorry`ego. To znaczy do Sorensona.

- Laura Chant! - zawołała Miryam Carlisle, ku zaskoczeniu Laury, która z

całą pewnością nie spodziewała się, że ją tu znają. - Wejdź, proszę.

Mieliśmy nadzieję, że kiedyś do nas wpadniesz.

Laura weszła do pachnącego kwiatami przedpokoju. Światło padające

przez wielkie, łukowato sklepione wejście naprzeciwko drzwi odkrywało

prawdziwe cuda - rzeźbioną skrzynię, zgrabny stolik, inkrustowany

kością słoniową i masą perłową, wielki wazon z kwiatami, różowe i

fioletowe strzeliste naparstnice na białym tle ściany, szklany stolik, a na

min płytką misę w niebieskie i zielone kolibry, wypełnioną

płatkami kwiatów. Wszystkie teprzedmioty mówiły o ludziach, w których

życiu obowiązywał inny czas niż w życiu Laury i Kate. Żadnych

rozpaczliwych poszukiwań zaginionych butów, dzikiego galopu od drzwi

do

ulicy,żadnego zapalania auta na popych, żeby zdążyć na czas do szkoły i

pracy. Ci ludzie mieli czas, żeby robić potpourri i układać kwiaty. Być

może byli lepiej zorganizowani niż Kate, to Laura brała pod

background image

uwagę, ale wiedziała również, że ten przedpokój mówił o korzyściach

płynących z posiadania pieniędzy, a jedną z takich korzyści był czas. W

Sorrym i jego bogactwie można by się zakochać już choćby dlatego,

że stanowiło drogę do piękna i harmonijnego życia.

W oświetlonym przejściu pojawiła się jakaś postać - starsza pani Carlisle.

Była równie wysoka jak Miryam (gdyby tylko się wyprostowała), ale już

nie tak zgrabnna. Głowę nosiła wysuniętą do przodu jak

elegancki żółw. Bez słowa pztrzyła, jak Miryam i Laura znikają w jednich

spośród drzwi wychodzących z przedpokoju.

- To jest pokój Sorensona - wyjaśniła Miryam, pukając do drzwi, a Laura

usiłowała sobie wyobrazić, jak to jest mieć drzwi, do których się puka -

drzwi, za którymi można być tajemniczym i milczącym.

- O co chodzi? - spytał głos zza drzwi. Z całą pewnością był to głos

Sorry`ego Carlise`a, choć... może nie dźwięczniejszy, ale mroczniejszy niż

w szkole.

- Przyszła Laura Chant - powiedziała Miryam, otwierając przed Laurą

drzwi, a Laurę uderzyło to, że wypowiedziała jej imię takim tonem, jakby

była ich dobrą znajomą. Znano ją tutaj, odróżniano od pozostałych

mieszkańców Gardendale, choć przecież nigdy wcześniej nie była w tym

domu. W przypływie nieoczekiwanego zawstydzenia spojrzała w

przestrzeń za plecami Sorry`ego, który właśnie wyprostował się za

biurkiem.

Przede wszystkim zwróciła uwagę na prawdziwe regały pełne książek, z

których prawie żadna (jeżeli w ogóle jakaś) nie pochodziła ze skrzyni z

napisem "wycofano z księgozbioru", stojącej w miejscowej

bibliotece publicznej. Ale książek raczej się spodziewała. Sorry miał

background image

również starą skórzaną kanapę - mocno używaną, ale wciąż dobrą -

ozdobioną patchworkowymi poduszkami, a na ścianach prawdziwe obrazy

ze

śladami pędzla nadającymi malowanym powierzchniom chropowatą

fakturę. Wśród obrazów wisiał duży plakat z nagą kobietą, a obok niego

stał żółtawy, błyszczący i uśmiechnięty ludzki szkielet w drewnianej

ramie.

Tuż nad nim wisiała malowana maska. Była zabawna, a jednocześnie przez

swój bezruch straszna. Laura poczuła, że z jej piersi próbuje wyrwać się

westchnienie na samą myśl o codziennym życiu wśród takiego

piękna. Wtedy jednak zauważyła, że jedna z półek regału w całości

zastawiona jest romansidłami - dokładnie takimi, jakimi ona i Kate

najbardziej pogardzały. To odkrycie dodało jej otuchy, jakby stanowiło

dowód na to, że Sorry utknął na poziomie umysłowym, z którego ona już

wyrosła. Obok jej nóg bezszelestnie przemknął kot, który następnie

wskoczył na kolana Sorry`ego, gdzie zniknął, bo Sorry ubrany był na

czarno i jego mocniejsza czerń połknęła słabszą czerń kota. Laura zanim

jeszcze zdążyła dokładnie się przyjrzeć, wiedziała, że ma przed sobą inną

wrsję Sorry`ego Carlise`a niż ta, którą znała ze szkoły. Po

pierwsze, chodziło o czarną podomkę, czy rodzaj kaftana, który miał na

sobie. Po drugie, o ręce, które teraz, głaszcząc kota, ponownie określały

jego utracone kształty. Ręce miał całe w pierścieniach.

Niektóre były stare i piękne - być może dostał je od babci, która również

nosiła dużo pierścieni. Jednak kiedy Laura odważyła się w końcu spojrzeć

mu w twarz, włosy po prostu zjeżyły jej się na głowie. Tu, w

tym pokoju, Sorry był jakby wzmocniony, spotęgowany, jakby mniej

background image

prosty, mniej łagodny, mniej grzeczny - cały spowity w czerń. W tym

samym momencie i on spojrzałna nią z niedowierzaniem, zupełnie jakby

zrobiła na nim dokładnie takie samo wrażenie, stając w jego drzwiach

z wizytą, której chciał i bał się jednocześnie, z wyzwaniem, które musiał

podjąć, choć jeszcze nie był na nie gotowy. Być

zdumionym i przerażonym to jedna rzecz, ale odkryć, że

w pewien sposób wprawia się w przerażenie inną osobę, to

coś zupełnie innego. Gdyby nie obraz Jacka, który przechowywała w

głowie, odwróciłaby się na pięcie i zwiała.

W tym samym momencie z niejaką ulgą i satysfakcjązauważyła, że Sorry

ma kilka pryszczy na czole, tuż przy samych

włosach. Myśl, że tajemnicza czarownica może mieć pryszcze

tak jak inny człowiek, dodała jej pewności siebie. Kot

na jego kolanach zaczął przebiera, łapkami i pomrukiwać,

patrząc na nią świecącymi oczami.

- Wchodź, wchodź - powiedział. - Co cię gryzie, Chant?

"Tygrysy!" - chciała powiedzieć, wchodząc ostrożnie do pokoju.Miryam

Carlisle wciąż stała w drzwiach i przyglądała jej się. Sorry natomiast

otrząsnął się już ze swojego nieoczekiwanego

zdumienia i na jego twarzy pojawił się zaciekawiony

i zarazem złowrogi usmiech.

— Cóż cię sprowadza w moje progi? - spytał

groźnie. - Czy to nie za późna pora na odwiedziny w męskim pokoju?

- Mam na sobie szkolny mundurek - powiedziała

Laura. - Czy to nie przemawia na moją korzyść, czy niekorzyść?

Nigdy nie mogła dojść, dlaczego zawsze mówił do niej po nazwisku, ale

background image

nie miała mu tego za złe. Sorry zaśmiał się cicho, jakby jej odpowiedź go

zaskoczyła.

- Nie wiem, co na ten temat mówi etykieta - przyznał. - W żadnej z

ksiązek,

które czytałem nie poruszano tej kwestii. Siadaj. Laura usiadła z

poczuciem, że nie dorasta elegancją do patchworkowych poduszek, a

Sorry przyglądał jej się, jakby była modelką na jego prywatnym pokazie.

— Prawdę mówiąc, twój mundurek jest troch przykrótki — dodał. —

Spódnica, kiedy siedzisz, powinna sięgać

do kolan. Tak jest w regulaminie.

Spojrzała na niego uważnie. Nie chciała opacznie zrozumieć tej uwagi.

— Już ją maksymalnie podłużyłam. Bardziej się nie da — wyjaśniła.

- Musisz sobie sprawić nową — powiedział Sorry. — Jeszcze

trochę ponosimy letnie mundurki. Została reszta tego semestru

i potem dwa miesiące po świętach. A przez wakacje pewnie urośniesz.

- Sorensen, nie jesteście w szkole — odezwała się jego matka.

- Wiem o tym - odparł Sorensen. — I ona też o tym wie. Po prostu

subtelnie dawałem jej do zrozumienia, że patrzę na jej nogi. Ma bardzo

seksowne nogi, a w szkole nie mogę jej o tym powiedzieć.

- Cyba mylisz subtelną aluzję z tajnym szyfrem - powiedziała

jego matka, podczas gdy Laura usiłowała ukryć zmieszanie.

- Przepraszam za Sorensena - mówiła dalej Miryam,

zwracając się do Laury, zupełnie jakby chodziło o jakiegoś

szacownego dorosłego gościa, którego w żadnym wypadku

nie można urazić. - Czasami zupełnie nie potrafi się zachować.

- Potrafię się zachować, Chant — powiedział Sorry. — Moja

background image

mama dobrze o tym wie. Po prostu nie podoba jej się, że nie

mam zamiaru bawić się w kurtuazyjną konwersację — zdrowie,

pogoda, "Jak się masz, droga Lauro, wyglądasz świetnie, a jak twoja

szacowna mama?" i tego typu rzeczy.

Mówił szybko, lekkim tonem, beztrosko wybierając tematy

j porzucając je, jeszcze zanim słuchacze zdołali nadążyć,

a w jego słowach czasami posapywała ledwie zauważalna

zadyszka — pozostałość po dawnym jąkaniu.

— Dla mojej mamy „seksowny" to szokujące słowo, ale według mnie w

tym przypadku jest jak najbardziej na miejscu, a ja chyba mam w tych

sprawach większe rozeznanie niż ona.

Laura stała się teraz tematem sprzeczki między praw ie nieznanymi jej

ludźmi.

- Chyba że jest coś, o czym nie wiem — dodał Sorry, uśmiechają się do

swojej matki.

- Sorensen! - upomniałago Miryam swoim miękkim

głosem - miękkim, ale skutecznym, jak aksamitna poduszka,

którą uduszono księcia w wieży.

- Mamo, może byś się tak zajęła czymś innym - zaproponował

Sorry, odwracjąc głowę. - Proszę! Jakoś tak się

wstydzę rozmawiać z gościem, kiedy ty podsłuchujesz. Nic jej nie zrobię.

Nawet jej nie wystraszę.

- Jakoś do tej pory nie dało się zauważyć specjalnego zawstydzenia -

stwierdziła z przekąsem Miryam. - Ale

już idę, idę. Miło, że wpadłaś, Lauro, tylko nie daj mu się

nastraszyć.

background image

Oboje spojrzeli na Laurę badawczo swoimi identycznymi oczami, jakby

byli starożytnymi kapłanami oceniającymi

jakość ofiary, która ma zostać złożona.

— Nie dam — powiedziała Laura, chociaż czuła, że traci grunt pod

nogami i to nie dlatego, że za daleko zabrnęła,

ale dlatego że porywał ją jakiś zupełnie nieoczekiwany prąd. Chociaż

może jednak za daleko zabrnęła, odwiedzając Sorry`ego w jego własnym

domu. Pani Carlisle zamknęła drzwi i poszła.

— 0 co chodzi? — spytał Sorry, gdy tylko drzwi się

zamknęły. Jego bezceremonialne spojrzenie świadczyło o tym,

że wie o niej o wiele więcej niżto, jakie ma nogi. Spojrzenia

wymieniane przez półtora roku w szkole dały im obojgu

pewną władzę nad sobą nawzajem i tylko dlaczeo Laura

w ogóle tu była. Jednak spojrzenie Sorry`ego było tak przenikliwe,

że aż brakowało jej tchu.

Nagle zdała sobie sprawę, że nie może spytać go o Jacka

tak zwyczajnie i po prostu, jak to sobie zaplanowała. Rozejrzała się po

pokoju, patrząc na książki, szkielet i naga kobietę, której otwartość na

świat przekraczała według Laury pewne granice i trochę ją

krepowała. Tę kobietę sfotografowano, jakby była zupełnie sama,

pogrążona w swojej prywatnej

kontemplacji swojej prywatnej skóry. A przecież oczywiście

musiała się zgodzić na to zdjęcie, musiał być przy tym

fotograf, a zrobiono je po to, żeby mogli na nie patrzeć

mężczyźni. Do rogu plakatu przypięte było małe zdjęcie,

ale Laura nie mogła dostrzec, co przedstawiało, a prawie bała się

background image

dokładniej przyjrzeć - przynajmniej wtedy, kiedy

Sorry na nią patrzył.

- Ni-nie podoba ci się? - spytał, patrząc jej w oczy. - To

znaczy plakat.

- To nie mnie się ma podobać - odpowiedziała i zaraz dodała: — Jest taki

trochę zbyt intymny... Jakby się stało w ciemnościach i zaglądało komuś

w okno. — Ale to przecież całkiem ciekawe zajęcie -

powiedział Sorry. — I całkiem nieszkodliwe, pod warunkiem, że ten ktoś

nie wie,że tam jesteś.

Laura wytężyła wszystkie siły, żeby wyjaśnić, o co jej chodzi

- Mimo wszystko to chyba jednak trochę zbyt intymne. Tak jakby

patrzenie na nią w jakiś sposób umożliwiało patrzenie na inne osoby...

które być może nie życzą sobie, żeby na nie patrzeć - skończyła

pośpiesznie. Sorry przyjrzał się plakatowi, a potem przyjrzał się Laurze.

- Chyba na tym polega sztuka, nie? - powiedział po chwili milczenia,

takim tonem, jakby nie spodziewał się,że zostanie zrozumiany. - To tak jak

robienie sekcji żabom na biologii - dość prywatna chwila,

kiedy się im rozgarnia rozciętą skórę i przygląda wnętrznościom. Czytasz

coś czasami, nie? Chyba że nosisz książki tylko dla picu. Czy według

ciebie w sztuce zdarzają się prywatne chwile? Albo lepiej powiedz

mi, po co naprawdę przyszłaś.

- Czyje to kości? - spytała Laura, patrząc tym razem na szkielet, którego

prywatność pogwałcono w końcu jeszcze bardziej niż prywatność kobiety

na plakacie.

- Należał do mojego pradziadka, który był lekarzem - powiedział Sorry. -

Dostałem go w spadku. Nazywa się "wujek Naylor", ale nie udało mi się

background image

ustalić, czy to tylko taka nazwa, czy rzeczywiście to był jakiś

krewny. Pewnie wiesz, że jeśli nie liczyć moich chromosomów, to jestem

dość nowy w rodzinie Carlisle`ów. Macie przyrodę w szkole?

- Wiem, co to są chromosomy - powiedziała z godnością Laura. - W

każdym razie mniej więcej.

- Słuchaj, Chant, chyba nie przyszłaś tu, żeby porozmawiać o moim

szkielecie i plakacie - zauważył Sorry.

- Nie - przyznała Laura, patrząc na półki z książkami. - Po co czytasz te

wszystkie romansidła?

- Bo są romantyczne! - odpowiedział Sorry bez zastanowienia. - Nauka i

romantyzm. Wiesz, bycie prefektem nie jest specjalnie romantyczne.

Wymierzył w Laurę pistolet z palców.

- No, dawaj, Chant. Wal! O co chodzi?

Laura wstała.

- Pomyślałam, że możesz mi pomóc - powiedziała. - Chyba potrzebuję

pomocy. A ty jesteś czarownicą, prawda?

Twarz Sorry`ego stężała, jakby ktoś starł z niej szmarką jakikolwiek

wyraz, ale Laura miała wrażenie, że coś go bardzo rozgniewało i nie miała

pojęcia co. W tej sytuacji nie sposób już było prosić go o

przysługę i nie sposób było nie prosić. Znów rozejrzała się po pokoju.

Popatrzyła na pracę domową siudmoklasisty, na szkielet, plakat, zdjęcie. Z

tago całego zmieszania i zaniepokojenia zrobiła ruch, jakby

chciała przyjrzeć się zdjęciu z bliska, licząc na to, że znów będzie mogła

zmienić temat, ale Sorry chwycił ją za nadgarstek i lekko potrząsnął.

- Czego chcesz? - zapytał. - Mogę uwarzyć napój miłosny, ale nie zajmuję

się antykoncepcją.

background image

Laura poczuła, że się czerwieni z gniewu i wstydu. - Przecież wiesz, że

nie o to chodzi.

- A niby skąd mam wiedzieć? Powiedziałaś tylko, że przyszłaś po radę do

czarownicy.

- Potrzebuję pomocy dla brata - powiedziała w końcu. Te słowa w

pierwszej chwili zdziwiły, a potem rozwścieczyły Sorry`ego

- Brata? — powiedział. — I fatygowałaś się tutaj po to... - urwał.— Jak tu

dotarłaś?

— Na piechotę, a jak? — odpowiedziała.

— To chyba mało rozsądne, co? — powiedział — Nie pamiętasz. co się

stało z Jacynth Close?

— Owszem, pamiętam, ale jak inaczej mogłam się tu dostać? — spytała.

— Zresztą takie rzeczy nie zdarzają się zbyt

często.

— Myślę, że raz wystarczy, jeśli to akurat na ciebie trafia — powiedział.

— Czyli przyszłaś tu z powodu brata...

— Jest bardzo chory — powiedziała Laura.

— A co mnie to obchodzi? — krzyknął. — Idź z nim do lekarza. Ja mogę

rzucić urok na twojego wroga, wyleczyć kurzajki,

zlikwidować wzdęcie... — podniósł rękę i nagły podmuch

powietrza złowrogo zaszeleścił kartkami książki od chemii do siódmej

klasy. — Gdyby ci chodziło o to, żeby koza sąsiada dostała padaczki...

Wtedy bym się może przydał, co?

Laura wiedziała, że uraziła jego uczucia, ale nie mogła zrozumieć czym.

- Jest strasznie chory - powiedziała. - Bardziej niż

mo.żna sobie wyobrazić. Lekarz tu nie pomoże.

background image

Sorry wciąż trzymał ją za nadgarstek. Wstał i powiedział:

- Powinnaś uważać, skoro już wiesz to, co wiesz. A nuż

zacząłbym się targować. Mógłbym zażądać szklaneczki twojej

krwi, czy jeszcze Bóg wie czego. Wezwijcie lekarza. Dostają

dopłaty od państwa. Odprowadzę cię do bramy.

- Lekarz tu nic nie poradzi - powiedziała Laura, ale posłusznie wyszła z

pokoju, kiedy otworzył przed nią drzwi.

Z pewną satysfakcją poczuła jednak, że i w niej wzbiera

gniew.

- Sorensen! - rozległ się czyjś głos.-Czy Laura pije kawę?

- U nas nie! Właśnie wychodzi! - powiedział Sorry. - Od

póltora roku przyglądamy się sobie na boisku w szkole i myślałem,

że przeszłaś bo... mniejsza z tym, co myślałem, a ona

myslała że jestem jakimś cholernym szamanem, który za darmo

leczy odrę. — Sorensen, bardzo

proszę, nie wyrażaj się w ten

sposób — powiedziała starsza pani Carlisle, która właśnie szła w ich

kierunku. Wyglądała zupełnie tak jak Laura wyobrażała sobie czarownicę,

bo właśnie udawała się na spoczynek i miała na sobie szlafrok

zamiast tweedowej spódnicy i zapinanego

swetra, a jej białe włosy, zwykle mocno związane z tyłu, leżały teraz na

ramionach, splecione w dwa warkocze.

— Wiesz co? — powiedział na jej widok Sorry takim

tonem, jakby właśnie przyszedł mu do głowy genialny

pomysl: - Może byśmy wystawili specjalnie dla Chant pierwszą scenę z

Makbeta. Ty, ja i Miryam.

background image

Rychłoż się zejdziem znów przy blasku

Błyskawic i piorunów...*

— Makbeta będziemy przerabiali dopiero w przyszłym

roku — przerwała mu Laura.

Winter nie podjęła tematu.

— Daleko mieszkasz? - spytała Laurę, która chłodno odparła:

— .Mogę spokojnie wrócić piechotą. To niedaleko

— Mieszka na Kingsford Drive — burknął Sorry — Odwiozę

cię vespą, Chant. 0czywiście może się okazać, że to

jeszcze bardziej niebezpieczne. Nigdy nie wiadomo, co się może

przytrafić.

Wyglądało na to, że zaczął odzyskiwać równowagę, ale za to gniew Laury

zbliżał się do najwyższego punktu. Ich gniewy najwyraźniej nie były

zsynchronizowane.

- Myślałeś, że przyszłam dlatego, że mi się podobasz? — spytała

z oburzeniem, choć przypomniała sobie swoją własną zazdrość, z jaką

patrzyła na inną dziewczynę rozmawiającą z nim tego ranka.

* Cyt. za: W. Szekspir, Makbet (w:) Dzieła dramatyczne, t. 5, tłum. J.

Paszkowski, PIW 1964, s, 811

102

- A czemu nie? - spytał Sorry. - Bądźmy szczerzy...

- Nie bądźmy szczerzy! - przerwała jego babcia. - Leć,

background image

przyprowadź skuter, - Sorensen. Laura nie powinna chyba o tej

porze sama chodzić po ulicach.

- Jakoś tu p[rzyszłam - zauważyła Laura. -Przynajmniej żyję

prawdziwym życiem, w prawdziwym domu, prefekcie jeden, a nie ukryta

za wysokim żywopłotem jak w jakimś muzeum. Muzeum wolnego czasu.

Chcąc być

niemiła wobec Sorry`ego, nie mogła jednocześnie

nie być niemiła wobec jego matki i babci. - A wsadź sobie gdzieś to swoje

prawdziwe życie! — powiedział Sorry. - Już go próbowałem i zapewniam

cię, że to

jedna wielka bzdura! - A ty soobie wsadź swoją latającą miotłę - syknęła

jadowicie Laura - Mam nadzieję, że ci drzazgi wejdą. - Super! —

powiedział Sorry, wychodząc przez jedne z drzwi. Zatrzymał się

jednak w przejściu i częściowo odwrócił, zamierzał coś jeszcze

powiedzieć. Jednak nawet jeżeli tak było, zmienił zdanie i wyszedł,

zamykając za sobą drzwi. — Wejdź przynajmniej do kuchni, Lauro -

powiedziała

Winter Carlisle. - To trochę potrwa, zanim się przebierze i wyprowadzi

skuter z garażu.

Laura dała się wprowadzić do pomieszczenia, które bez wątpienia było

dawną gospodarską kuchnią, chociaż samo gpspodarstwo dawno już

przestało istnieć. Mimo że noc była ciepła, poczuła dreszcze, choć nie

chciała togo po sobie pokazać. Niezmienna uprzejmość, jaką okazywały jej

obie kobiety, wydawała jej się niepokojąca, bo przecież przyszła całkiem

nieproszona i w ich własnym przedpokoju pokłóciła się z

jednym z członków rodziny. Poza tym czuła się jak zmęczony, żałosny

background image

oberwaniec. Poczęstowały ją lemoniadą. Piła już drugą szklankę tego

wieczora, ale tym razem nie była to gazowana lemoniada ze sklepu, ale

domowa, wyciśnięta z prawdziwych cytryn. Plasterek cytryny pływał też

po powierzchni jak półprzezroczysta wyspa. Szklanka prawie zupełnie

niepostrzeżenie znalazła się w jej dłoni, a w drugiej wylądował

talerz kanapek z chleba domowej roboty przybranego plasterkami

pomidowa. Obie kobiety przyglądały jej się spod swoich łagodnych

powiek i Laura poczuła ciężar milczącego, niespokojnego wyczekiwania,

którego

nie widać było na ich twarzach.

"O co chodzi?" - myślała, zastanawiając się, czy nie warto by wciągnąć

tych nowych czarownic (bo patrząc na nie, nie miała wątpliwości, że nimi

były) w sprawę Jacka. Tajemnicza natura Sorry`ego od początku

niemal rzucała się w oczy, ale jego matka i babcia były łagodniejsze i

bardziej skryte. Twarze czarownic patrzyły przez ich własne twarze ja

przez woal z szarej koronki.

- O co prosiłaś Sorry`ego, Lauro? - spytała starsza pani Winter.

- Mój brat jest bardzo chory - zaczęła Laura, ale ich tak naprawdę nie

interesował Jacko, tylko sam Sorry i z jakiegoś powodu również Laura.

Miryam przerwała jej, czego według Laury ta uprzejma kobieta

nigdy by nie zrobiła, gdyby nie to, że koniecznie chciała coś powiedzieć,

zanim wróci Sorry.

- Z nim trzeba cierpliwie, Lauro - powiedziała. - Wiem, że czasami bywa

okropny, ale w pewnym sensie ( nie mogę ci tego teraz dokładnie

wyjaśnić) problemy Sorry`ego to częściowo moja wina.

- Ale on nie jest zły - powiedziała starsza z kobiet, bardziej do siebie niż

background image

do Laury. - Jeszcze nie! Zła czarownica to coś naprawdę strasznego -

dodała, zwiększając jeszcze zamęt w głowie Laury. Laura

ugryzła kęs kanapki z pomidorem - nie tyle z głodu, co z nerwowej

uprzejmości - i nagle poczuła, że ich niepokuj trochę osłabł, choć nie miała

pojęcia dlaczego.

- Nie był wcale taki okropny - powiedziała Laura. - Po prostu zaczęliśmy

oboje rozmawiać o dwóch różnych rzeczach, ale on jest tutaj zupełnie inny

niż w szkole.

- No tak, wyobrażam sobie - powiedziała Miryam. - Ale, wiesz, musi

chodzić do szkoły. Dużo o tobie opowiadał. Wygląda na to, że zauważyłaś

tę jego podwójną naturę, a teraz pewnie już się zoirentowałaś, że

to u niego dziediczne.

- Pomyślałam, że jest czarownicą - powiedziała Laura. - Tylko takie słowo

przyszło mi do głowy.

- To raeczywiście raczej kobieca moc. W każdym razie

tak nam się wydaje — odparła Miryam. - I Sorensen czasami

źle się z tym czuje. Nie lubi, kiedy się go nazywa czarownicą,

choć oczywiście nie da się ukryć, że tak naprawdę nią jest. Czasem wydaje

mu się, że nie jest ani do końca mężczyzną ani czarownicą, tylko jakąś

krzyżówką i trochę za bardzo się stara być w pełni albo

jednym, albo drugim. Ale nie może po prostu pozbyć się jednej części

swojej natury. Bardzo się staramy jakoś je w nim pogodzić, ale

przynajmniej na razie z dość ograniczonym skutkiem. Jednak prawdziwa

trudność leży zupełnie gdzie indziej.

I znów Laura poczuła na sobie ich spojrzenia, pozornie pokojne, ale w

rzeczywistości pełne napięcia, jakby obie kobiety wiązały z nią jakieś

background image

nadzieje, chociaż nie mogły zdradzić jakie.

- Myślał, że przyszłam do niego dlatego, że go lubię — powiedziała. —

Nie to, że go nie lubię — dodała

pośpieszne. — Ale... no wiedzę panie... że go tak szczególnie lubię.

— A może go jednak lubisz — podsunęła Miryam z uśmiechem. — Albo

może kiedyś, w przyszłości...

— Nie przychodziłabym do niego w nocy tylko dlatego, że go lubię —

powiedziała Laura przerażona, że mógły tak pomyśleć. Popatrzyła na

kanapkę, którą miała w ręce. Została

tylko skórka i trzymała ją w dwóch palcach, jak dziewczęta w starych

filmach czasem trzymają różę. Nie pamiętała, kiedy

zjadła resztę, ale w ustach czuła smak pomidora i soli. Ani

się obejrzała, jak weszła w jakieś niejasne przymiera z tymi

dwiema kobietami. Stała się spiskowcem, nie wiedząc nawet, czego

dotyczy spisek. Wzięła głęboki oddech i już miała

znowu spytać je o Jacka, ale w tym momencie wrócił Sorry.

Miał na sobie drogą motocyklową kurtkę, niebieskie dżinsy

i kask, w którym wyglądał jak kosmonauta.

- Mam drugi kask - powiedział - Podejdź, Kopciuszku,

książę ci go włoży. Ależ najdroższa, masz chyba największą głowę na

świecie!

Laurze nie udało się nie roześmiać. Vespa stała przed kuchennymi

drzwiami. Sorry wsiadł na nią ze zręcznością wynikającą z praktyki.

- Na pewno nas jeszcze kiedyś odwiedzisz, Lauro - powiedziała

z satysfakcją starsza pani Carlisle. - W końcu jadłaś

nasz Chleb i sól, a to jest znak.

background image

- Naprawdę jadłaś? - spytał ostro Sorry. — Chant, gdzie twój rozsądek?

Uważaj, bo wszyscy cię ostrzegają przed kimś takim jak ja, ale kto cię

nauczy mieć się na baczności przed dwiema miłymi, szacownymi

paniami z pieniędzmi i eleganckim słownictwem? No dobra, wskakuj na

skuter. Możesz się mnie trzymać, ale nie ciągnij za mocno do tyłu, jeśli

można prosić.

— Zawieź ją prosto do domu — powiedziała starsza pani Winter, jakby

były co do tego jakieś wątpliwości. Ale jazda

trwała tylko parę minut i ponieważ Laura czuła się bardzo zmęczona, a

księżyc na dobre schował się za ciepłą pierzyną

chmur, była wdzięczna za podwiezienie. Jeszcze raz pomyślała,

że życie Sorry`ego Carlisle`a, w przeciwieństwie do jej

własnego życia, było bardzo przyjemne i łatwe.

Kiedy stanęli przed furtką jej domu, siedziała jeszcze przez chwilę

na skuterze, szarpiąc się z nietypowym zapięciem

kasku, aż Sorry z lekkim zniecierpliwieniem zaczął sam go

zdejmować z jej głowy. - A w ogóle, Chant — spytał jednocześnie. — O co

właściwie chodzi z tym twoim bratem?

— Jakiś zły urok — powiedziała Laura. - Ale przecież ciebie to nie

obchodzi.

- Nie za bardzo — przyznał Sorry. — Poza tym to pewnie po prostu jakaś

ospa, czy coś takiego.

— Coś jakby wampir — wyjaśniła Laura, a Sorry się

roześmiał.

— Nie jesteśmy w małej wiosce w Karpatach. Naoglądałaś

się horrorów w telewizji.

background image

— Nie mamy telewizora — odparła oschle. — Poza tym to nie do końca

wampir. Raczej coś jakby duch, inkubus, demon.

— Bzdury! — parsknął szyderczo Sorry. - To który w końcu?

- Nie wiem - odparła Laura. - Ale to trochę dziwne, bo ciebie od razu

rozpracowałam, nie?

Odwróciła się i odmaszerowała wąską, betonową ścieżką, ozdobioną po

bokach smagliczką i kilkoma makami. W porównaniu z frontowymi

drzwiami Carlisle`ów, które wyglądały jakby były odporne na uderzenia

tarana,

drzwi jej domu sprawiały wrażenie lekkich i kruchych. Mimo to toczyło

się za nimi jej szczęśliwe życie i na ich widok od razu pczuła się lepiej.

- Poczekaj, Chant! - zawołał Sorry, ale Laura otworzyła sklejkowe drzwi,

przeszła przez nie i zamknęła za sobą, zostawiając go wraz z jego

niebieską vespą w ciemnościach, w których najwyraźniej było jego

miejsce. Był kimś innym, niż wcześniej sądziła i chciała go sobie dobrze

przemyśleć, zanim znowu go zobaczy.

W domu Kate i Chris Holly przywitali ją minami zawstydzonych

niewiniątek.

- Jak tam Jacko? - spytała Laura.

- Jak myszka - odparła Kate nadzwyczaj radosnym

tonem. - Może przez noc mu przejdzie. Nigdy nie wiadomo. Laura

pomyślała jednak, że ona akurat wie. Przyjrzała im się uważnie. Nie było

jej dużo dłużej niż zapowiadała, wychodząc, ale najwyraźniej tego nie

zauważyli. Na Kingsford Drive nawet

o tej porze ruch był tak duży, że mogli nie zwrócić uwagi na warkot

skutera. A może po prostu myśleli o czymś innym... Coś jej mówiło, że

background image

specjalnie za nią nie tęsknili.

Rozdział szósty

W różne strony

- Laura, wstawaj! - krzyknęła nagle Kate, a potem jeszcze raz - Laura!

background image

Przestraszona Laura w mgnieniu oka zerwała się na równe

nogi. W głowie szumiało jej od resztek snu i przedwczesnej

pobudki w sobotę. Kiedy wpadła do pokoju Kate, wiedziała, że dzieje się

coś strasznego, coś, czemu mogła się jedynie z przerażeniem przyglądać.

Kate nie zawołała jej dlatego, że potrzebowała pomocy, tylko

dlatego, że po prostu nie chciała zostać z tym sama. W pokoju śmierdziało

Carmodym Braquem,

a Jacko leżał na prześcieradle, bębnie piętami w łóżko. Oczy miał otwarte,

ale wywrócone do góry tak, że widać było tylko białka. Jego ciało to

prężyło się w sztywny pałąk, to opadało

bezwładnie. Z lewej dziurki od nosa nagle wyciekła kropelka

krwi i stoczyła się po policzku, jakby coś w jego wnętrzu, brutalnie

wyżymane, zaczynało w końcu puszczać soki.

- Boże! Boże! - krzyczała Kate, dysząc z przerażenia. - Laura, on umiera!

Ale Jacko jeszcze nie umierał. W końcu zwiotczał i opadł na łużko. Parę

razy otworzył usta tak szeroko, że mogły mu zajrzeć do gardła, a potem

zapadł w płytki, chrapliwy sen. Roztrzęsiona Kate dreptała wokół

łóżka. Pragnęła wziąć go na ręce i mocno przytulić, ale jednocześnie bała

się go ruszać, żeby mu nie zaszkodzić.

- Dzwoń po lekarza! - krzyczała. - Sama muszę zadzwonić! Zostań z nim!

- Leć do Sally! - zawołała Laura.

- Nie ma ich teraz! - powiedziała Kate. - Jest sobota rano, pojechali na

basen. Gdzie są drobne na telefon?

Zaczęły się gorączkowe poszukiwania pieniędzy, ale choć zwykle zbędne

drobne monety poniewierały się po całym domu, kiedy były naprawdę

potrzebne, zachowywały się jak ruchliwe żuczki. Wpełzały w szczeliny,

background image

chowały się pod przedmiotami i nie chciały wyjść z ukrycia. W końcu,

kiedy wśród szlochów i narzekań Kate przetrząsnęła kieszenie płaszcza,

znalazła drobne na dwie rozmowy, gdyby zaszła taka potrzeba i

natychmiast wybiegła z domu, nie zamykając za sobą drzwi. Laura usiadła

przy Jacku i kiedy tak siedziała, jego sen zaczął się uspokajać, a oddech

stał się cichszy i swobodniejszy. Potem wróciła Kate i na jej

twarzy malowała się ulga, bo miała szczęście i po jednym spotkaniu z

automatyczną sekretarką dodzwoniła się do tego samego lekarza, u którego

byłi wczoraj i który miał również dyżur w czasie weekendu. Chyba

jej rozpacz brzmiała przekonująco, bo lekarz powiedział, że zaraz się

zjawi, czego nie zawsze można się po lekarzach spodziewać. Kate,

uwolniona z początkowego przerażenia, mogła znowu pochylić się nad

Jackiem i popatrzeć na niego z rozpaczliwą czułością i smutkiem.

- Ależ o staro wygląda! - powiedziała, a na jej twarzy i w głosie było

słychać tyle bólu, że Laura ledwie mogła na nią patrzeć. - Słyszałam, że

jest taka straszna choroba, od której dzieci zamieniają się w

starców, ale to się chyba nie dzieje tak nagle...! Och, Laura! A jeżeli to jest

to? Bo od czego by się tak pokurczył? To musi być coś strasznego.

- Nie wiem - zawołała Laura w równym stopniu poruszona histerycznym

wybuchem Kate co drgawkami Jacka.

Potem dodała:

- To znaczy wiem, ale i tak mi nie uwierzysz.

Kate wstała. Miała na sobie swój stary, błękitny szlafrok, który kiedyś był

taki ładny. Laura wciąż miała w pamięci pewną scenę sprzed pięciu lat.

Podejrzała wtedy, jak ojciec, widząc Kate w tym błękitnym

szlafroku, przytulił ją i pogłaskał po jasnych włosach, a ona, Laura,

background image

patrzyła z boku, poruszona bliskością dorosłej tajemnicy i pełna radosnej

nadziei, że to może być szczęśliwe zakończenie ich wiecznych

kłótni i że odtąd już wszystko będzie dobrze. Oczy Kate były wtedy

zaspane i uśmiechnięte. Teraz spojrzały na Laurę szeroko otwarte,

zdziwione i prawie rozgniewane.

- Według ciebie to wszystko wina tego handlarza staroci i jego stempelka?

- spytała z niedowierzaniem.

- Coś ulatuje z Jacka i coś się w niego sączy - powiedziała z uporem

Laura. - Ktoś kradnie jego życie.

- Boże dorogi! - wybuchnęła Kate. - Przestań mnie straszyć tymi

kretynizmami z gier komputerowych! Zaraz zacznę myśleć, że z tobą też

jest coś nie w porządku! - przerwała i głęboko wciągnęła powietrze, trąc

policzek, jakby ktoś ją uderzył.

- Wiem, że mi nie wierzysz - powiedziała z reyzgnacją Laura. - Ale to

prawda. Czasami w pokoju pachnie miętową gumą do żucia, a to jest

zapach Carmody`ego Braque`a - wstrętna, przeżuta mięta. A czasem też

Jacko uśmiecha się jego uśmiechem. Muszę powiedzieć to, co wiem. To

zły urok.

- To nie jest gra! - powiedziała Kate. - Chętnie bym ci uwierzyła, ale nie

mogę. Uwierzyłabym we wszystko, byleby tylko zrozumieć, co się dzieje.

Ale to, co mówisz, jest prawdziwe tylko w symbolicznym

sensie, jak to paskudne sherry... Jakieś elementy przyprawione bajkowym

sosem.

Przyszedł lekarz i spojrzał na Jacka niepewnie.

- Wie pani, może trzeba go wziąć do szpitala na obserwację - powiedział

w końcu. - Stać panią na prywatny szpital?

background image

Kate z powątpieniem rozejrzała się wokół siebie.

- Nie bardzo... - zaczęła i zaraz dodała - ale jego ojca stać! W takiej

sytuacji na pewno się zgodzi. A jak nie - zawsze możemy sprzedać dom.

Najważniejsze jest zdrowie Jacka.

- W poństwowym szpitalu może być kłopot z miejscami - powiedział z

westchnieniem lekarz. - Jeżeli pani pozwoli, spróbuję zadzwonić i ...

- Nie mamy telefonu - wyjaśniła Kate i lekarz powiedział, że pojedzie do

przychodni i stamtąd spróbuje coś załatwić. Kate miała do niego

zadzwonić za godzinkę lub dwie, żeby się dowiedzieć, co mu się udało

zorganizować. Właśnie kiedy wychodził, Jacko miał kolejny atak. Wyginał

się i wykręcał trochę mniej gwałtownie miż poprzednio, ale i tak z twarzy

lekarza nietrudno było odgadnąć, że jest zaniepokojony.

- Problem, proszę pani, polega na tym, że nie mam zielonego pojęcia, co

mumoże być. Niewykluczone, że to jest jakiś rodzaj epilepsji, ale z kolei

inne objawy zupełnie nie pasują. Myślę, że najbezpieczniej

bedzie wziąć go do szpitala. Jest jeden świetny lekarz, doktor Hayden.

Spróbuję z nim pomówić.

Jacko, nawet jeszcze w domu, w swoim własnym łużeczku, zdawał się już

należec do świata medycznych zagadek. Bardziej niż synem lub bratem był

teraz niezwykłym przypadkiem, wymagającym rozwikłania. Lekarz

odjechał, a Kate spojrzała na Laurę ze smutkiem.

- No to mamy! - powiedziała. - Ciekawe, które sklepy są otwarte w sobotę

rano. Trzeba mu przynajmniej kupić piżamę. Idiotyczna sprawa, ale

wszystko, co ma, jest albo w praniu, albo za małe. Nie chcę, żeby

wyglądało, że jest zaniedbany.

- New Brighton jest otwarty e sobotę - powiedziała Laura. - Masz

background image

pieniądze?

- Najwyżej wypiszę czeki - powiedziała Kate. - Policzmy, piętnaście minut

tam, piętnaście... no powiedzmy dwadzieścia na zakupy i piętnaście z

powrotem. Prawie gozina. Może lepiej sobie daruję. Szkoda, że

ty jesteś za młoda, żeby prowadzić.

- Zostanę z nim - zawołała Laura. - Nie ruszę się z miejsca. Będę go

pilnować najlepiej, jak potrafię. Tylko wracaj szybko, dobrze?

- A zresztą! Może to nie ma znaczenia - powiedziała Kate. I tak pewnie

ubiorą go w szpitalną piżamę.

W ich rodzinie większość pieniędzy wydano na zewnętrzne okrycia, a nie

na o0sobiste rzeczy. Jacko nie był zaniedbany, ale jego piżamki owszem i

Kate w końcu postanowiła, że jednak pojedzie. Podeszła do

drzwi, potem nagle zawróciła i mocno przytuliła Laurę.

- Lauro, kochanie! - powiedziała zdławionym głosem. - Córeczko. Nawet

nie wiesz, ile oboje dla mnie znaczycie. Uważaj na Jacka i uważaj na

siebie.

- To ty uważaj na siebie - odparła Laura. - To ty ruszasz w świat, nie ja.

Przez okno obserwowała, jak Kate pcha samochód i wskakuje do niego,

gdy tylko zaczął się toczyć. Chwilę później usłyszała kaszel silnika, który

łaskawie zgodził się zapalić. Laura została w domu sama. Dom,

który dotąd był szczęśliwy, teraz wydawał się straszny. Jego obecny klimat

rozpaczy zatruwał nie tylko teraźniejszość, ale również wspomnienia o

wszystkim, co kiedyś się zdarzyło, a teraz nagle wyglądało jak szydercza

gra w kotka i myszkę, w którą świat się z nimi zabawiał. Jacko leżał

bardzo spokojnie i wydawało się, że prawie nie oddycha. Jego

jasne włoski straciły blask, a usta miały kolor glinki używanej na zajęciach

background image

z garncarstwa na plastyce w szkole. Wyglądał trochę jak pomarszczone

jabłko niespodziewanie znalezione na dnie miski z owocami.

Skóra pocięta

była drobniutkimi bruzdami, jakby stała się dla niego odrobinę za duża i

zaczynała się marszczyć na znikającym ciele. Nigdy jeszcze nie widziała

człowieka bardziej oddalonego od świata niż Jacko, który skrył

się teraz za zamkniętymi powiekami zaszytymi niewidzialną nicią tak

ciasno, jakby miały się już nigdy nie otworzyć.

- Jacko! - szepnęła. - To ja, Jacko! To ja, Lolly.

Ale jego powieki i usta nawet nie drgnęły. Wzięła w dłoń jego rączkę i

omal nie upuściła. Bił od niej przejmujący, martwy chłód, jakby nie

płynęła w niej krew i uleciało z niej życie. Trzymała ją i całowała

w nadziei, że może zareaguje na ten drobny, czuł gest, ale Jacko nadal

leżał bezwiednie, bez ruchu i bez słowa. laura wróciła do dużego pokoju i

wyjrzała przez okno, choć Kate nie mogła jeszcze wrócić. Na

dworze zaczaął kropić drobny deszczyk. Świat dopasował się do jej

własnego, ponurego, płaczliwego nastroju. Na szarym obrazie oprawionym

w okienne ramy zwracały uwagę dwie kolorowe plamy - czerwona budka

telefoniczna w rogu i zaparkowana obok niej niebieska vespa. Ścieżką od

strony furtki nadchodził kosmonauta w białym motocyklowym kasku. Jak

mieszkaniec nawiedzonego domu, Laura czekała na pukanie od drzwi.

Po chwili się doczekała. Otworzyła. Sorry stał, trzymając kask pod pachą

jak zapasową głowę.

- Cześć, Chant - powiedział szybko, ale raczej łagodnie. - Przyszedłem się

pogodzić.

Pod kurtką miał czarny sweter z golfem, od którego jego jasne włosy

background image

nabierały zdecydowanie żółtego odcienia. Twarz miał opaloną i na tle

ciemnej skóry oczy były zaskakująco jasne, choć tym razem bardziej

zwyczajne - mniej naelektryzowane i groźne.

- Czego chcesz? - spytała i miała wrażenie, że zabrzmiało to raczej

dziecinnie niż swobodnie i twardo, jak chciała. On jednak najwyraźniej

patrzył ponad nią w głąb domu, zupełnie jakby szukał innych oznak

ludzkiej obecności.

- Jest twoja mama? - spytał. - Masz chyba jakąś mamę, prawda? Nie

zajmujesz tego lokalu sama.

- Wyszła - odparła oschle Laura.

- No i dobrze! W takim razie mogę być normalny, a nie uroczy -

powiedział Sorry. - Znam dobre teksty do czarowania matek, ale wolałbym

nie musieć ich stosować. No dobra, Chant. Zaryzykuj! Zaproś mnie do

środka!

Laura odsunęła się, żeby go wpuścić, ale on nadal stał na wycieraczce.

- No, zaproś mnie! - powiedział z uśmiechem. - Najpierw trzeba mnie

zaprosić, a za to potem trudno się mnie pozbyć.

- No dobra! Wchodź! - powiedziała lekko zniecierpliwiona Laura i Sorry

ostrożnie przestąpił przez próg.

- Trochę o dziwnych porach się odwiedzamy, co? Ale ja wybrałem

przyzwoitrzą godzinę niż ty. Zawsze wkładasz taką piżamę?

Laura przypomniała sobie, ajk poprzedniego wieczoru patrzyła na jego

czarny kaftan i rorglądała się krytycznie po jego pokoju, podczas gdy on

trzymał na kolanach mruczącego kota. Jej piżama nie była w dużo

lepszym stanie niż Jacka, ale przynajmniej miała wszystkie guziki.

- To jest akurat taka na co dzień - zażartowała. - Czarną, atłasową

background image

trzymam na specjalne okazje.

- To jest specjalna okazja - powiedział Sorry, otwierając szeroko oczy z

udawanego zdumienia. - Ale poczekaj! Nie leć się przebierać! Powiedz mi

jeszcze raz, o co chodzi z tym twoim braciszkiem.

- Tam jest - powiedziała Laura. — Ale był lekarz i mają go wziąć do

szpitala. Tylko że to nic nie pomoże. Tylko ja wiem, co się stało, a mama

nie chce mi uwierzyć. Nie może.

Nikt nie może.

- Obiecuję, że przed śniadaniem mogę uwierzyć w sześć

niemożliwych rzeczy — powiedział Sorry. — I dlatego dzisiaj,

zanim tu przyszedłem, żeby zbadać twoją hipotezę, darowałem sobie

śniadanie. Macie w czwartej klasie przyrodę? Nie powiedziałaś mi

wczoraj.

— Mamy — odparła Laura. — Nie jestem zbyt pewna

co do hipotezy, jeżeli o to pytasz, ale Alicję po drugiej stronie

lustra znam.

— Hipoteza to przypuszczenie, że coś może, ale nie musi być prawdą —

wyjaśnił Sorry. — Można ją obalić, ale nie

zawsze da się do końca udowodnić. Chyba jakoś tak kolejny

dowód na to, że świat jest pokrzywiony. Lepiej przyjrzyjmy się małemu,

zanim twoja mama wróci i objedzie cię za przyjmowanie

w piżamie starszych mężczyzn z siódmej klasy.

- Ty to masz mniemanie o sobie! - powiedziała z przekąsem Laura.

- Ktoś musi — odparł Sorry, wchodząc za nią do pokoju. - Te wiedźmy

u mnie w domu... Boże drogi, Chant! - zawołał nagle. — Co to za smród?

Laura miała ochotę go uścisnąć za to, że również poczuł

background image

miętową gumę, ale powstrzymała się i w milczeniu czekała, aż

przyjrzy się Jackowi. - No, no - odezwał się po chwili. - Ty spryciaro! To

ty miałaś rację, a nie ja.

Laura wydała z siebie głosne westchnienie ulgi. Sorry usiadł

na krześle obok łóżka Jacka - krześle przybranym bielizną Kate.

- No dobra! Opowiadaj — rozkazał, podnosząc najpierw jedną powiekę

Jacka, a potem drugą, nawet nie po to, żeby zobaczyć

jego oczy, ale żeby sprawdzić, jak się zamykają. Laura

opowiedziała o wszystkim tak zwięźle, jak tylko umiała.

- Demon! Duch! Inkubus! — powiedział Sorry. — Coś mi się zdaje, że ten

twój dar, dzięki któremu... no wiesz, dzięki

któremu potrafisz wyczuć niektórych szczególnych osobników kręcących

się po świecie... Coś mi zdaje, że ten twój dar ma kłopot

z właściwym doborem słów. Czy ten Carmody Braque ma... to znaczy, czy

miał, powiedzmy, jakieś słowo wypalone na czole, czy może jakiś ślad,

który mógłby być zatartym słowem?

— Nie, nic z tych rzeczy — odparła z pełnym przekonaniem

Laura. — Był prawie łysy — trochę rzadkich kłaków i to krótko

przyciętych. Na pewno bym coś zauważyła.

Wyglądało na to, że Sorry odrzucił swoją prowizoryczną hipotezę.

Z uwagą popatrzył na Jacka, wziął go za rękę i westchnął, kręcąc głową.

- Słyszałaś kiedyś o lemurach? - spytał w końcu.

- Takich małpach? - upewniła się Laura.

- Naczelnych! - z rozpędu poprawił Sorry. - Nie, nie tych. Lemury były

złymi duchami zmarłych... lemury albo larwy. Nie sądzę, żeby twój

Carmody Braque był inkubusem. Według mnie to zły duch, któremu udało

background image

się ponownie zdobyć jakieś ciało i czerpie życie z innych, żywi się ich

energią. Byłaś blisko, mówiąc, że to wampir, tylko że jemu nie chodzi o

zwykłą krew. Jemu chodzi o samą istotę życia.

Spojrzał na Jacka, jakby chłopiec był jakimś rzadkim kwiatem, któremu

burza wygięła łodygę.

- Prawda jest taka... - powiedział po chwili i umilkł. - Jesteś dużą i dzielną

dziewczynką, prawda, Chant? Prawda jest taka, że według mnie twój brat

ma marne widoki.

- To znaczy, że może umrzeć? - krzyknęła Laura, a jej głos w

zaciemnionym pokoju zabrzmiał cienko i chropawo.

- Zasklepia się - powiedział Sorry swoim lekkim, beznamiętnym tonem. -

Nawet gdybym przyszedł wczoraj wieczorem, raczej nic bym na to nie

poradził.

Laurza zrobiło się bardzo zimno, być może również zimno jak Jackowi,

który leżał zziębnięty, choć przykrywała go ciepła kołdra.

- Naprawdę myślicz, że umrze? - spytała ponownie.

- Zasklepia się - powtórzył także Sorry, głosem chłodnym i rozsądnym,

jakby stwierdził fakt, który musiała zaakceptować. Nie wyglądał na

przejętego. Problem go ciekawił, ale nie wzruszał.

- Myślę, że to na jakiś czas pomoże. To jest rodzaj hibernacji, a raczej

estywacji...

- Nie potrzebuję wykładu - powiedziała Laura, patrząc na niego z

niedowierzaniem, bo zachowywał się jak nauczyciel podczas lekcji. -

Naprawdę uważasz, że umrze?

- Pytałaś już o to przed chwilą. Przykro mi - powiedział Sorry, wzruszając

ramionami. - Nie sądzę, żeby zdołał długo wytrzymać takie opętanie.

background image

Włościwie to on jest nawet nie tyle opętany, co pożerany.

- Chodźmy do dużego pokoju. Tam jest porządek - powiedziała po chwili

Laura. - Mogę cię poczęstować szklanką symbolicznego sherry.

- Kwadrans po dziewiątej rano? - żachnął się Sorry. - I to na pusty

żołądek?

Wyszedł za nią z pokoju i usiadł naprzeciwko niej przy stole. Laura

spojrzała na niego i patrzyła przez dłuższą chwilę. Jego szare oczy

zmętniały i uciekły przed jej spojrzeniem, posrebrzone ukośnymi

promieniami światła zza okna.

- Martwisz się, Chant? - spytał ostrożnie.

- To mój brat i kocham go, a ty mówisz, że umrze - powiedziała Laura. -

To było wspaniałe dziecko, a ty mówisz o jego śmierci, jakby cię to

kompletnie nie obchodziło.

- Też miałem braci - odparł Sorry. - Nie wiem, co bym myślał, gdyby

któryś z nich był umierający, ale jedno wiem na pewno - żaden z nich nie

martwiłby się o mnie. Z moimi uczuciami bardzo długo było

wszystko w porządku, ale wiem, że teraz nie jest za dobrze. Myślę, że ja

się też jakiś czas temu w pewnym sensie - nie tak jak Jacko oczywiście -

ale zasklepiłem. Ale zrobię, co mogę, żeby mu pomóc, to

znaczy zapytam Winter. Winter wie wszystko. No, głęboki oddech, Chant -

gorzej nie będzie, a może być lepiej... a przynajmniej nie jeteś już z tym

sama.

To była prawda. Laura wzięła głęboki oddech i zauważyła, że kiedy to

robiła, Sorry nie patrzył na jej twarz, tylko na wznoszenie i opadanie pod

jej starą górą od piżamy. Sam również westchnął, po czym

spojrzał jej w oczy, uśmiechając się pojednawczo.

background image

- Sama mnie zaprosiłaś - zauważył. - Cociarz wiedziałaś, że to może być

ryzykowne.

- Nie zapraszałam ci po to, żebyś się przyglądał, jak oddycham. -

przypomniała Laura.

- Ale też nie stawiałaś żadnych warunków - Sorry znów umknął przed jej

wzrokiem. - Dla czarownicy zaproszenie bardzo wiele znaczy. Lemur tylko

dlatego mógł odcisnąć swój znak, że twój braciszek wyciągnął do

niego rękę. Czasem te drobne rytuały mają ogromne znaczenie. Teraz

będziesz musiała go zmusić, żeby zdjął swój znak, a obawiam się, że

jedyny sposób to odcisnąć na nim znak swojej własnej władzy i w ten

sposób przejąć nad nim kontrolę.

- I ja mogłabym to zrobić? - spytała sceptycznie Laura. Sorry pokręcił

głową.

- Nie sądzę - powiedział. - Myślę, że to musiałaby być czarownica... albo

ktoś w tym rodzaju. Problem polega na tym, że on by żadnej czarownicy

nie dopuścił w pobliże siebie, nie mówiąc już o wyciąganiu do

niej ręki. Ale poczekajmy, może Winter coś wymyśli.

- No dobra. Pójdę się ubrać - powiedziała Laura. - Pooglądaj sobie

książki.

- Jak chcesz, mogę zrobić kawę - zaproponował Sorry. - Tylko nie mów

mi, gdzie co jest. Sam zgadnę.

- Nie zgadniesz - powiedziała Laura. - Mama trzyma rzeczy w różnych

przedziwnych miejscach.

- Ale ja mam nosa do kawy - upierał się Sorry. - Ktoś mógłby nawet

pomyśleć, że to jakiś nadprzyrodzony dar.

- Mam tylko rozpuszczalną - powiedziała Laura jak prawdziwa

background image

gospodyni.

- Wolę rozpuszczalnę - triumfalnie zawołał Sorry. - Wyglądam na

światowca i erudytę, ale e głębi serca jestem tylko mieszczuchem z

przedmieścia.

- Nawet nie bardzo wiem, co to znaczy erudyta - odparła Laura. - A może

byś tak zrobił tę kawę, zamiast tyle gadać o sobie.

- Ależ z ciebie okrutna gospodyni! - zawołał za nią Sorry. - Powinnaś

dbać o ro, żeby gość dobrze się czuł.

Jednak w jego głosie pobrzmiewała wesoła nuta.

- Tylko uważaj na czajnik — powiedziała Laura. - Nie przejmuj się

syczeniem. Trochę przecieka. Nalej do pełna, a jak będzie gwizdać to

znaczy, że się gotuje.

Ubrała się jakby trochę bardziej elegancko niż zwykle,

zakładając do niebieskich dżinsów białą bluzkę mamy. Czajnik zawył

wściekle i został uciszony. Szczotkując włosy, usłyszała

głos Kate i kiedy weszła do pokoju, ujrzała ją w towarzystwie Chrisa

Holly, zdumiona widokiem nieznajomego, stojącego

w drzwiach jej własnej kuchni i częstującego ją jej własną kawą.

Sorry był miły i uprzejmy i ani troczę nie wyglądł na zmieszanego.

Znalazł tacę i wniósł na niej filiżanki z kawą, a na samym środku w

puszce po orzeszkach ustawił bukiecik różanych pączków, tak piękny,

jakby został przed chwilą zdjęty z wystawy w kwiaciarni. Kate wydała

okrzyk zachwytu, ale Laura wiedziała, że to nie są prawdziwe kwiaty. Dla

niej były drugim wyraźnym dowodem na podwójną naturę Sorry`ego.

- Będę prawie cały dzień w szpitalu — powiedziała zmęczonym głosem

Kate. — Chris, co mu może być? — Właśnie po to idziecie do szpitala,

background image

żeby się dowiedzieć — odpowiedział Chris.

Laura popatrzyła na niego podejrzliwie, zastanawiając się, co właściwie tu

robi. Okazało się, że obiecał wpaść i przynieść

jakąś książkę, a Kate, wiedząć, że po południu nie będzie jej

w domu, zaszła do niego, żeby się wytłumaczyć. Chris natychmiast

zaproponował, że zawiezie ich do szpitala swoim

samochodem, który był większy i działało w nim ogrzewanie,

więc Jacko mógł podróżować w większym komforcie. Laura

pomyślała, że Chris wygląda na trochę zdezorientowanego całą

sytuacją. Z lekkim ukłuciem niepokoju zrozumiała również, że

Kate poszła do niego, bo był dla niej na tyle ważny, że bała się

go zawieść. W większości przypadków przypomniałaby sobie dopiero po

fakcie.

- Słuchaj, córeczko, nie bardzo wiem, jak długo będę... - zaczęła Kate -

Proszę pani, moja mama powiedziała, że Laura może do

nas przyjść i spędzić ten dzień u nas. I wieczór również, jeżeli

będzie trzeba - powiedział Sorry. Laura wiedziała, że zmyśla na

poczekaniu. Kate się zawahała.

- To bardzo miłe, ale... - powiedziała bez przekonania.

- Mamy mnóstwo miejsca — ciągnął Sorry. - Nic

nadzwyczajnego, ale byłoby nam bardzo miło ją gościć — sprytnie

utrudnił odmowę, wspominając o skromnych warunkach.

- No cóż. Wiem, że to kłopot — powiedziała Kate. — Ale nasi sąsiedzi...

zwykle sobie w takich sytuacjach pomagamy... ale dzisiaj nie ma ich w

domu. Bardzo bym była wdzięczna, gdyby... a jesteś pewien, że

twoi rodzice... to jest, twoja mama, nie będzie miała nic przeciwko temu?

background image

— Można powiedzieć, że rodzice — odparł Sorry. - Winter liczy się za

ojca. I to jakiego! Miałyby do mnie żal, gdybym

w tej sytuacji wrócił bez Laury.

Mówił poważnym, odpowiedzialnym tonem, ale zaraz

potem powiedział do Laury:

— Pakuj szczoteczkę do zębów i czarną, atłasową piżamę, Chant — i głos

mu się wyraźnie zmienił.

Kate nie zwróciła na to uwagi, ale Chris Holly zwrócił i

obrzucił najpierw Sorry`ego, a potem samą Laurę szybkim,

zaciekawionym spojrzeniem.

Po dwóch telefonach Chris zaniósł Jacka do swojego dużego

samochodu i umościł na tylnim siedzeniu obok Kate. Wśród

pożegnalnych pocałunków i uścisków, po szczegółowych

instrukcjach dotyczących zamków i bezpieczników, przy wtórze

próśb o wiadomości, odjechali w kierunku prywatnego szpitala, który już

czekał na małego pacjenta. Kate powiedziała, że mają tam też miejsca dla

rodziców dzieci i będzie mogła zostać z Jackiem, jak długo

będzie chciała, nawet w nocy, jeżeli zajdzie potrzeba. Chris, Kate i Jacko

wyglądali razem jak prawdziwa rodzina, aż Laura poczuła ukłucie

zazdrości, że to Chris jedzie, a ona zostaje. Oczywiście Laura nie

mogła prowadzić samochodu, ale ochota, z jaką Kate przyjmowała pomoc

Chrisa, nadal budziła w niej sprzeciw.

- No to teraz mam nad tobą, władzę! — powiedział przyjąźnie Sorry-. —

Pomyśl o tym i zadrżyj.

- Też mi nowina! - odpowiedziała Laura. — Już się przyzwyczaiłam w

szkole.

background image

- No cóż - westchnął Sorry. - W takim razie będę chyba musiał wymyślić

coś nowego,tak?Sprawdzę w domu w którymś

z moich romansów. W Miłości Philippy mogą być jakieś niezłe

pomysły. Albo w Skradzionych chwilach.

- A niby dlaCzego mam drżeć? — zawołała ze złością

Laura. - To jakieś seksistowskie przesądy. - Tak, jestem staroświecki -

przyznał Sorry. - Nie

wziąłem dla ciebie kasku. Pojedziemy wolniutko, ale lepiej

uważajmy na policję. Zaryzykujemy i rzucimy okiem na ten sklep

ze starociami?

Laura ucieszyła się, że będzie miała czym zająć myśli. Jakiś czas później

jechała vespą, ściskając w ręku reklamówkę z paroma

drobiazgami. Trzymała się Sorry`ego, ale jej myśli, jej najprawdziwsza

uwaga, były zupełnie gdzie indziej - z Jackiem i Kate jechały przez miasto

do nieznanego szpitala. Nawet bez pomocy czarów świat stawał się trochę

nierzeczywisty, jakby jakaś część jej samej była okiem

czytelnika, a większość — postacią żyjącą w opowieści. I to do tego

postacią, która właśnie zaczęła podejrzewać, że może nie być do końca

prawdziwa, może być zwykłą marionetką albo słowami wydrukowanymi

na

papierze.

background image

rozdział siódmy

Trzy czarownice

— Oczywiście! Sorensen bardzo dobrze zrobił, że cię

zaprosił — powiedziała młodsza pani Carlisle. — Musiało ci być bardzo

ciężko... i twojej biednej mamie. Mam nadzieję, że Sorensen zachowywał

się, jak należy.

— Był bardzo uprzejmy... przeważnie — powiedziała Laura. — Ale też

trochę dziwny. Zachowywał się tak, jakby coś złego stało się z

samochodem, a nie z bratem. Ale potem

zabrał mnie do centrum handlowego i oglądaliśmy ten sklepik. Był

background image

zamknięty na cztery spusty. Sorry powiedział, że zalepili każdą szparkę,

nawet na dole przy progu była taśma. Powiedział, że będę musiała

zmusić pana Braque`a, żeby usunął

swój znak z mojego brata, ale nie wiedział, jak to zrobić, bo Braque to

stary i ostrożny demon. — No cóż, pomyślimy, co z tym zrobić. —

powiedziała starsza pani Carlisle. — Musisz wiedzieć, że my też coś

niecoś

potrafimy... Jesteśmy córkami księżyca. Ale później o tym porozmawiamy.

Znajdowały się w dużym, jasnym pokoju z dywanikami na

wypolerowanej podłodze i mnóstwem obrazów, które wyglądały

okna do innych światów. Jeden z nich przedstawiał

srebrny płomień. Obok wisiała scenka rodzajowa utrzymana

w świeżych, czystych odcieniach. Pośród łagodnych pagórków,

drzew i tryskajacych fontann, grały w karty lub zbierały kwiaty

uśmiechnięte stwory. Ogromna twarz w tle, która częściowo była

budynkiem, przyględała się tej scenie z melancholijną

obojętnością. Na samym przodzie obrazu jakiś człowiek pokryty

krótkimi piórami odwracał swą sowią twarz, żeby wyrzeć

poza ramę, ale czy to był człowiek w masce, czy jakiś rodzaj człekoptaka,

tego Laura nie umiałaby powiedzieć. To

był jeden z wielu niezwykłych przedmiotów, którym chętnie przyjrzałaby

się bliżej, ale obecność obu gospodyń zbyt ją onieśmielała, żeby się za

bardzo rozglądać.

— Mam nadzieję, że Sorensen był dla ciebie miły — odezwała

się jego matka. — Czasami zdarzają mu się różne błędy, ale powinnaś

wiedzieć, że to nie do końca jego wina. Bardziej moja. Ja sama czasami

background image

popełniam podobne błędy.

Miała na sobie gładką, prostą sukienkę, której lekko zmatowiony

róż przypominający zewnętrzną stronę różanego płatka, wyglądał

prześlicznie w zestawieniu z białymi włosami i chłodnymi, błękitnymi

oczami. Laura natychmiast pomyślała z czułością o Kate, która nie

potrafiłaby przez pięć minut mieć na sobie sukienki w takim kolorze i nie

poplamić jej

czymś z przodu.

— Byłoby łatwiej ci wytłumaczyć, gdybyś znała starą,

farmę — powiedziała starsza pani Carlisle. - To pewnie błąd,

za bardzo przywiązywać się do ziemi. Ale, no wiesz, po prostu

kochaliśmy nasza farmę. Kiedyś cała ta dolina była nasza i to

było tak, jakby mieć cały świat na własność — świat z lasem,

rzeką, równiną... Budowaliśmy tamę z kamieni i kąpiliśmy

się nago. Czasami robi mi się smutno, kiedy pomyślę, że już

nigdy nie będę tak blisko wody — teraz już nie ma takich

prywatnych miejsc. Oczywiście została jeszcze magia, ale dawniej

to wszystko było proste i zwyczajne — westchnęła.

— Kiedy się weszło kawałek na wzgórze, widziało się

miasto — powiedziała Miryam. — Było jak... było trochę

jak armia sąsiedniego państwa przeprowadzająca dla rozrywki manewry

gdzieś tam na horyzoncie. Widzisz, moja mama ma rację — chyba

rozsądniej jest nie kochać za bardzo swojej ziemi. Ona nigdy tak naprawdę

nie

jest do końca twoja. Choćbyś nie wiem jak się o nią troszczyła i tak nie

masz pewności, co z nią będzie. W końcu sama zaczynasz należeć do niej.

background image

— I w końcu armia zaczęła się zbliżać - powiedziała

Winter. — Mój mąż był wyjątkiem w swojej rodzinie,właściwie

kimś takim jak my — synem księżyca — chociaż nie żadnym potężnym

magiem czy czarownicą. Trochę jak ty był po prostu wrazliwy na magię.

Natomiast jego bracia nie mają żadnych takich zdolności. Są ważnymi

biznesmenami w mieście. Co nie znaczy, że nie powinnyśmy były z

Miryam

być ostrożniejsze.

- Armia zaczęła się zbliżać - odezwała się Miryam, łagodnie przejmując

tok opowieści. - Nagle okazało się, że już

nie musimy wychodzić na wzgórze, żeby ją zobaczyć. Wystarczyło wyjść

za bramę, na naszą wiejską drogę, która wtedy jeszcze tędy biegła. To już

było wiele lat temu... - Pewnie ze dwadzieścia - wtrąciła

Winter. - Byłam wtedy bardzo młoda i okropnie zarozumiała -

powiedziała Miryam, uśmiechając się do siebie sprzed lat. - Wydawało mi

się, że świat zaczyna się i kończy na bramie naszej farmy i nie miałam za

grosz zaufania do czegokolwiek na zewnątrz. W deszczowe noce światła

miasta zaczęły zajmować całe niebo. Zamierzałyśmy z mamą za wszelką

cenę bronić naszej doliny i postanowiłyśmy...— spojrzała na matkę.

— Postanowiłyśmy wznieść nad farmą stożek mocy, jak to nazywałyśmy

— powiedziała spokojnie Winter. — Miałyśmy nadal być widzialne, ale w

pewnym sensie niezauważalne. Miasto miało wiedzieć, że jesteśmy, ale

obejść nas bokiem. Tylko że coś takiego trudno jest stworzyć, a jeszcze

trudniej utrzymać. Potrzebna nam była trzecia czarownica.

Miryam pochyliła się do przodu, patrząc niemal błagalnie.

- Bo widzisz, działając we trójkę, jesteśmy najskuteczniejsze - wyjaśniła. -

background image

Jack trzy aspekty kobiecości.

- Ja byłam Starą Kobietą - powiedziała Winter.

- Ja miałam być Matką, a moja córka Panną - dodała Miryam i usiadła z

powrotem. - Byłam pewna, że jeżeli będę miała dziecko, to na pewno

córeczkę. U nas od pięćdziesiąciu lat rodziły się tylko dziewczynki -

przez cały ten czas ani jednego chłopca. Kiedy byłam w ciąży, mówiłam

do dziecka, jak do córki. - obiecywałam jej tę dolinę. Ale jak wiesz,

urodził się syn.

- Sorry! - powiedziała Laura. - To znaczy Sorensen.

- To stare rodzinne imię - wujaśniła Winter. - Nie sądziłyśmy, że zostanie

członkiem rodziny, ale i tak dałyśmy mu imię, które go z nami wiązało.

Zaczęłam coś podejrzewać, kiedy zauważyłam, że Miryam nie

może wymienić się snami ze swoim nienarodzonym dzieckiem. Miała

problemy z tą ciążą. Powiedziano nam, że nie będzie już mogła mieć

więcej dzieci i prawdę mówiąc, żadna z nas nie chciała.

- A on by się nie nadał na tę Pannę? - spytała z uśmiecheszkiem Laura. -

Jest przecierz czymś w rodzaju czarownicy, prawda?

Na twarzy Winter na moment pojawiło się zdziwienie. Wstrząsnęła się

gniewnie na wspomnienie o bolesnych wypadkach z przeszłości.

- Bardzo późno zorientowałyśmy się, kim jest - powiedziała. - Być może u

mężczyzn znaki pojawiają się później albo może... no dość, że nie

zauważyłyśmy. Tylko że to nie był jeden błąd, ale kombinacja dwóch.

Nie doceniłyśmy Sorensena i p-rzeceniłyśmy same siebie.

Nagle obie zamilkły. Laura, pełna swych własnych niepokojów i

zdezorientowana ich ochoczymi wyznaniami, wiedziała, że właśnie dotarły

do sedna całej historii, a dotarłszy tam, zawahały się na moment i

background image

popatrzyły na siebie.

- Ja opowiem... - powiedziała z westchnieniem Mityam. - Ostatecznie to

była moja decyzja.

- Kochanie... - Winter odwróciła się do niej i powiedziała łagodnie: -

Najpierw była moja.

- Widzisz, Lauro - zaczęła Miryam. - Nie jestem urodzoną matką i kiedy

myślałam sobie o moim synu, czułam się jak w pułapce. Myśl o tym, że

muszę patrzeć, jak dorasta tuż obok mnie, a przecież z

konieczności zawsze będzie kimś obcym (tak wtedy uważałam) i nigdy nie

będzie mógł mi pomóc obronić mojego domu przed armią - to znaczy

przed miastem maszerującym w naszą stronę, pożerającym po drodze

ogrody

i pola... No po prostu nie mogłam tego znieść. Postanowiłam oddać

Sorensena do adopcji. Ale jak tylko podjęłam tę decyzję, uświadomiłam

sobie, że jednocześnie nie chcę całkiem tracić go z oczu. Przyznaję, że

to było z mojej strony okropnie egoistyczne... Nie chciałam się nim

zajmować, ale

chciałam wiedzieć, co się z nim dzieje, a nawet mieć nad tym

pewną kontrolę. Wiem, że to było egoistyczne... No, ale jak

się później okazało. być może nawet dobrze się złożyło, że

było mnie stać na zapewnienie mu tego, co oba światy mają do

zaoferowania.

— Znalazłyśmy dla dziecka rodzinę zastępczą - powiedziała Winter. — To

był dom zupełnie jak z bajki... Cudowna,

opiekuńcza matka, domowe ciasta na stole, miły ojciec, odpowiedzialny,

uczciwy i czterej bracia... Jedna z tych rodzin,

background image

co to w niedzielę rano zawsze chodzi do kościoła, a potem

wsiada w duży, rodzinny samochód i jedzie na wspólny

piknik. Lubili dzieci, nie chcieli już więcej własnych, więc

zdecycowali się na adopcję.

— Postawiłam pewne warunki — powiedziała Miryam. — I do dzisiaj

nie jestem pewna, czy to było mądre,

czy głupie. Jeżeli ostatecznie wyszło dobrze, to z całą pewnością

z innych powodów, niż na początku myślałam. Bo widzisz,

zawsze mi się wydawało, ze sztuka i wiedza to jedne z tych rzeczy w

życiu, w których możemy znaleźć największe pocieszenie... — przerwała i

zaraz dodała z uśmiechem: - Za młoda jesteś, żeby zrozumieć, o czym

mówię. W każdym razie powiedziałam rodzicom Sorensena, do której

szkoły ma chodzić i prosiłam, żeby go zachęcali do czytania i słuchania

muzyki... Obiecałam też, że nigdy nie będę próbowała skontaktować się

z nim bezpośrednio...

- Równie dobrze mogłaś zrobić cokolwiek innego, i tak

nic by to zmieniło - powiedziała Winter. - W głębi serca

był czarownicą i nic innego nie miało znaczenia. - Obserwowałyśmy z

daleka jego postępy — ciągnęła Miryam. - Wyglądało na to, że wszystko

jest w jak najlepszym porządku. Każdego dnia miałam taki moment, że

zastanawiałam się, czy uczciwie postąpiłam - chociaż w mojej sytuacji nie

dało się uczciwie postąpić. Zaraz potem przestawałam o tym myśleć.

Miasto nadeszło. Mój ojciec umarł, stryjowie zmusili nas do

sprzedaży farmy (został nam dom i przylegająca działka) i wtedy któregoś

dnia, trzy lata temu,

wyszłam na podjazd i zastałam tam Sorensena. Był tak podobny do mojego

background image

ojca, że od razu go poznałam, choć był

w opłakanym stanie - obdarty, brudny, wyczerpany, chory,

słowa nie był w stanie z siebie wydusić. Nie umiał nawet powiedzieć, jak

ma na imię. I wtedy po raz pierwszy poczułam, że ten wymizerowany

chłopak (miał wtedy piętnaście lat) był właśnie tym czego pragnęłam

- dzieckiem obdarzonym

prawdziwą mocą.

Pokręciła głową i obie z Winter popatrzyły na siebie, połączone

wspomnieniem, którego nie dało się opisać.

- skąd wiedział, dokąd przyjść? — spytała Laura. — Skoro nigdy pani do

niego nie pisała i w ogóle.

— Najwyraźniej (z czego kompletnie nie zdawałyśmy sobie sprawy) cały

czas był z nami połączony — powiedziała Miryam. - I kiedy potrzebował

schronienia, dotarł do Jauna Caeli jak pająk, który podąża za

niewidzialną nicią swojej pajęczyny. Miał moc, dzięki której potrafił

odnależć swoich. I całe szczęście, biorąc po uwagę sytuację. Ale

równocześnie świadomość, że nigdzie nie możemy się przed nim ukryć,

była

trochę przerażająca.

- Stanęłyśmy na głowie, żeby go uratować - ciągnęła Winter. - To znaczy

nie jego życie - nie było obawy, że umrze, raczej... - popatrzyła niepewnie

na Miryam. - Chyba raczej jego człowieczeństwo. Zdawałyśmy

sobie sprawę, jakie niebezpieczeństwo mu grozi. Bo widzisz, Lauro, jak

nietrudno zgadnąć, czarownice bez człowieczeństwa to w dziewięciu

przypadkach na dziesięć, czarne czarownice. Woziłyśmy go po lekarzach

i pozbierałyśmy go do kupy. Teraz, kiedy musi, potrafi całkiem nieźle

background image

naśladować prawdziwe życie, ale nie ma się co dziwić, że mówił o twoim

braciszku jak o zepsutym samochodzie. Sorensen sam jest trochę jak

zepsuty samochód i nikt nie umie powiedzieć, jak bardzo zepsuty. Nie

sprawia wrażenia osoby obdarzonej silnymi uczuciami, choć potrafi być

całkiem inteligentny.

- Bystry! - powiedziała Laura. - Bystry i trochę podstępny.

Mimo woli wciągnęła się w tę opowieść, choć myśl o Jakcu ani na chwilę

jej nie opuszczała.

- A co się stało z tą jego drugą rodziną? - spytała

- Długo by opowiadać. Może innym razem - powiedziała Miryam. -

Próbowałam ci wytłumaczyć nasze decyzje. Teraz za nie płacimy, bo

bardzo pokochałysmy Sorensena i [przez te wszystkie błędy z przeszłości

nie

czujemy się zbyt pewnie. Nie bardzo wiemy, co tak naprawdę myśli, co

czuje - może on sam tego nie wie. Najczęściej musimy się domyślać -

patrzyła Laurze prosto w oczy, ale w jej głosie zabrzmiało

onieśmielenie. - Byłyśmy bardzo zadowolone, kiedy zaczął o tobie

opowiadać, bo wydawało nam się... obie sądziłyśmy... Obie sądziłysmy, że

przez sam fakt, że go rozpoznałaś, uruchomiłaś w nim jakiś

mechanizm... że zaczął się zbliżać do... - urwała i wydawało się, jakby

czekała, aż laura dokończy zdanie, ale Laura milczała.

- Ale oczywiście z twojego punktu widzenia - Winter najwyraźniej

zmieniła temat - w tym może się kryć pewne ryzyko. Nie możemy obiecać,

że jego towarzystwo jest do końca bezpieczne.

Laura spojrzała na nie niepewnie. Pod jej ubraniem kryło się ciało, które

wciąż jeszcze ją zaskakiwało. Jeszcze nie było całkiem jej własne, a

background image

wrażenie, jakie robiło na innych, nie zostało jeszcze do końca

zbadane. To właśnie fakt, że była dziewczyną, narażał ją według nich na

niebezpieczeństwo ze strony Sorry`ego. Wiedziała jednak, że nie może

ugiąć się przed strachem.

- Poradzę sobie! - prychnęła z godnością. - Byleby tylko Jacko

wyzdrowiał.

Babcia Winter poruszyła się nerwowo i powiedziała z nagła energią:

— Pogadamy o tym po obiedzie. Muszę się trochę ruszyć i coś

przyrządzić. Za chwilę będzie gotowe. Mogłabyś pójść

do pokoju Sorensena i powiedzieć mu,że za dziesięć minut

będzie obiad? Przypomnij mu, żeby umył ręce.

Laura poznawała geografię domu i szczególne cechy krajobrazu —

rzeźbioną skrzynię tuż za łukowatym wejściem do dużego pokoju, stół ze

smukłymi nogami, jego inkrustowany płatkami kości słoniowej blat z

aparatem telefonicznym na środku. Laura przeszła obok niego, marząc,

żeby zadzwonił i żeby to była Kate, mówiąca „już po ciebie jadę", ale

telefon

milczał jak grób. Podeszła do drzwi Sorry`ego i zapukała,

ale nie było odpowiedzi. Zapukała jeszcze raz i po

krutkiej chwili, zebrawszy się na odwagę, nacisnęła klamkę.

Drzwi otworzyły się cicho jak we śnie i weszła do środka jak piękna

Fatima do komnaty Sinobrodego. Oczywiście w pokoju nie wisiały za

włosy poprzednie żony z przebitymi sercami i uśmiechami poderżniętych

gardeł, kryjących straszliwą tajemnicę. Na biurku i na podłodze rozłożone

były tylko

zeszyty i książki do siódmej klasy. Laura przyjrzała się

background image

matematyce z zaciekawieniem podobnym do tego, jakie wzbudza coś

napisanego w obcym języku, którego dopiero zaczynamy się uczyć. Potem

przeniosła wzrok na grzbiety romantycznych powieści ustawionych

rzędem

na najniższej półce regału. Z pewnością była wśród nich Miłość Philippy i

Skradzione

chwile. Dopiero teraz zobaczyła fotografie ptaków za

drzwiami i półkę, na której leżał aparat fotograficzny Sorry`ego, a obok

niego stały kwadratowe butelki z napisami "Wywoływacz" i "Utrwalacz".

Więkzość tych zdjęć Laura widziała już wcześniej na Festynie

Naukowym i teraz bardziej zainteresowały ją inne obrazy. Olbrzymie

skrzydła wystające wysoko ponad ramionami rzucały cień na jego twarz,

ale z czoła wystawały mu liście, a spomiędzy liści rogi lub gałęzie.

Obok obrazu w swobodnej półleżącej pozie odpoczywała kobieta na

zdjęciu - naga i gładka jak atłas.

Uśmiechała się do Laury dokładnie tak samo jak do Sorry`ego, ale

spojrzenie to znaczyło coś innego.

Dla Laury był to uśmiech siostry, a nie syreny. W rogu plakatu, nad głową

kobiety przypięte było małe zdjęcie, które tak ją zaintrygowało prawie

dwadzieścia cztery godziny wcześniej. Szkielet patrzył na nią z

niepokojącym uśmiechem, ale nie odwzajemniła jego spojrzenia. Zamiast

tego podeszła do kanapy i stanęła między wyspami książek

i zeszytów, żeby przyjrzeć się zdjęciu. Patrzyła teraz na siebie samą,

rozłożoną od nadmiernego zbliżenia na drobne punkciki, jakby fagment

wycięty z tła jakiejś fotografii powiększono do takich rozmiarów,

że obraz nie wytrzymał w wyraźnych konturach. A jednak to była ona —

background image

uchwycona w jakiejś niezbyt odległej, ale minionej chwili, zwrócona w

czyjąś stronę

i pogrążona w rozmowie z kimś (być może z Nicky), kogo nie było na

zdjęciu, ubrana w szkolny mundurek wstydliwie odsłaniający kolana.

Laura przeniosła wzrok z własnego zdjęcia na fotografię nagiej bogini

rozłożonej w leniwej pozie i z westchnieniem pokręciła głową.

Kiedy się odwróciła z zachmurzoną miną, w drzwiach pokoju stał Sorry.

Przyglądał jej się badawczo, a jego czarny kot owijał mu się wokół stóp.

Tak jak wtedy, kiedy go pierwszy raz zobaczyła w tym

pokoju, był iakby zwielokrotniony, bardziej intensywny. wyglądał jak

któryś z obrazów na ścianie — mężczyzna o dzikiej

twarzy w ciężkiej ramie drzwi z majaczącym w tle

telefonem.

— Gdybyś czytała Wybryki serca — powiedział — wiedziałabyś, co

oznacza mój wyraz twarzy. Usiłuję wyglądać żałośnie,

ponieważ zostałem przyłapany na sentymentalizmie. Laura milczała. —

Jak mi idzie? — spytał. — Nie uważam, żebyś wyglądał sentymentalnie —

powiedziała.

Nie uważała również, żeby przypinanie jej zdjęcia do plakatu było

szczególnie sentymentalne.

Nagle Sorry zbliżył się do niej i stanął bardzo, bardzo blisko.

Chociaż nię był od niej dużo wyższy, Laura znalazła się w potrzasku

między ścianą a kanapą i nie mogła go ominąć. Sorry popatrzył na zdjęcie

nad jej głową.

- Niezbyt wyraźne, co? - powiedział. Udawałem, że

robię to zdjęcia szkolnej bibliotece. Ciągle się ruszałaś. - Mogłeś mnie

background image

poprosić - zauważyła. - Nie mam nic przeciwko zdjęciom.

- Wstydziłem się - powiedział z szatańskim uśmiechem

i Laura nie była pewna, czy uśmiech dotyczy jego samego, czy też zdania

o zawstydzeniu. Tym razem stała nierchomo.

Zastygła jak bohaterka filmu przygodowego, która budzi się w dżungli z

jadowitym wężem zawiniętym na piersi i leży bez

ruchu w obawie przed ukąszeniem, oddychając powoli i

patrząc, jak w cudownie kolorowy łuskach mieni się światło.

Sorry wyglądał w tej chwili, jakby bił od niego jakiś blask. Oddech

miał nieruwny, a oczy prawie płanęły.

"Za chwilę coś się stanie" - pomyślała. W powietzru

wisiał pocałunek. Po jednej stronie pocałunku było dzieciństwo, słońce,

niewinność, zabawki, a po drugiej ludzie w czułym

uścisku, ciemność, namiętność i przyjęcie kogoś, kto choćby

nie wiem jak ukochany, na zawsze musiał pozostać przynajmniej trochę

obcy.

Sorry jej nie pocałował. Zamiast tego wciąż z tym samym uśmiechem, ani

przez chwilę nie przestając patrzeć

jej w oczy, położył lewa dłoń na jej piersi. Laura poczuła, jak na jej

własnej twarzy pojawia się niedowierzanie. A jednak dotyk był całkiem

prawdziwy, a w Sorrym nagle nastąpiła niespodziewana

zmiana. Jeszcze przed chwilą wyglądał groźnie i promieniował zimnym

blaskiem. Teraz jego twarz dziwnie

zmiękła i straciła wyraz natężonego skupienia, jakby to on był bardziej

zaniepokojony niż ona.

- Nie rób tego! — powiedziała z nagłym ożywieniem. — Pamiętaj, że

background image

musisz mieć zaproszenie!

— N-no t-to mnie z-zaproś! — zażędał, jąkając się. nerwowo. Jednak w

miarę jak w jego głosie ubywało pewności

siebie, nieśmiały dotąd uścisk stawał się coraz bardziej

natarczywy. W tym momencie zadzwonił telefon i Laura poczuła, jak Sorry

opadł w jej stronę, oparł się o nią i sapnął głośno pod

wpływem zaskoczenia, a może także nagłej ulgi.

— No, Chant, dzwonek cie uratował! - powiedział.

— Nie zaprosiłabym cię — zawołała za nim, kiedy szedł

odebrać telefon. — Tak samo uratował ciebie, jak i mnie.

— Miałem zamiar być dla ciebie bardzo miły. Może by ci

się spodobało — odparł. Odebrał telefon i odwrócił się, podając jej

słuchawkę.

— Twoja mama — poinformował. — To niesamowite! Czyżby wiedziała,

że masz kłopoty?

- Nie takie znowu wielkie kłopoty — mruknęła Laura, biorąc od niego

słuchawkę. — Racja, po prostu nieudane podejście do lądowanie —

powiedział Sorry. — Lecę kołować.

Zostawił ją sam na sam z głosem Kate dochodzącym z innego

świata. Laurze wydawało się, że czuje przez telefon zapach szpitala.

- Jak się masz, córeczko? - spytała Kate.

- Dobrze! - powiedziała Laura. - Są dla mnie bardzo mili. Wszystko jest w

porządku. A jak Jacko?

- Jeszcze nie wiedzą - odpowiedziała Kate po chwili milczenia. Starała się

panować nad głosem, ale Laura słyszała rozpacz ukrytą między słowami -

Jeszcze nie wiedzą - powtórzyła - Powiedz

background image

szczerze, myślisz, że dla państwa Carlisle`ów to naprawdę nie problem, że

u nich jesteś?

- Myślę, że nie - Laura musiała powiedzieć szczerze. - Ale

dla mnie to problem. Chciałabym być tam z tobą i Jackiem.

- Ja też bym chciała — powiedziała Kate. - Ale naprawdę

nic by to nie dało. Mogłabyś tylko tu siedzieć bezczynnie ze mną i

Chrisem.

- A co on tam robi? - w głosie Laury zgrzytnęła zazdrość. - Dlaczego on

tam jest, a ja nie?

Kate milczała.

- Mamo? - zawołała Laura.

- Sama nie wiem - odparła w końcu Kate. - Po prostu nie wiem. Nie

planowałam tego. Tak się jakoś stało, nawet nie wiadomo kiedy. I też nie

wiem, dlaczego ty jesteś tam, gdzie jesteś. Wszystko działo się tak

szybko... ktoś coś zaproponował... akurat nie było lepszego pomysłu, to się

zgodziłam. Też się nad tym zastanawiałam, siedząc tu, przy lóżku Jacka.

Wiesz co, córeczko? Zostanę tu na noc z Jackiem. Jakoś nie

mogę znieść myśli o powrocie do pustego domu.

— No, ale przecież ja mogłabym wrócić do domu! - krzyknęła Laura. —

Nie jestem w więzieniu. Mogłybyśmy być razem.

— I tak bym nie mogła zasnąć - powiedziała Kate. - Równie

dobrze mogę posiedzieć tutaj.

— Posiedziałabym z tobą — obiecała Laura, ale Kate już

podjęła decyzję. Podjęła ją też w jeszcze jednej sprawie.

— Wiesz co, córeczko? Chyba muszę skontaktować się

z tatą — powiedziała. — Wydaje mi się, że Jacko jest na tyle

background image

chory, że ojciec powinien o tym wiedzieć.

Laura z przerażeniem poczuła ukłucie bólu, który był tak

stary, że już nie powinna go odczuwać. Myślała, że ma już

za sobą opłakiwanie straconego ojca i była wściekł, gdy się

okazało, że jednak nadal cierpi. Kiedy tak stała, szaamocząc się

przez chwilę z powracającym bólem, do przedpokoju wrócił Sorry i zza

łukowatego wejścia dawał jakieś znaki, które pewnie

miały znaczyć, że obiad jest gotowy.

— Może się ucieszy, że jest szansa na zmniejszenie

alimentów — warknęła w końcu Laura.

- Nie bądź taka, córeczko! — powiedziała błagalnie

Kate. — To za poważna sprawa na takie gadanie. To, co kochamy w Jacku,

częściowo pochodzi od ojca. Z tobą jest tak

samo. To znaczy, on ma w was swój udział. A poza tym po

prostu przepadał za tobą. Jacka nigdy tak naprawdę nie poznał.

- No dobrze! - powiedziała Laura. - Zrobisz, jak uważasz.

- Tak będzie najlepiej - zdecydowała matka. - Zadzwonię do ciebie jutro z

samego rana i powiemci, czy coś

się zmieniło. A! Jeszcze jedno, córeczko - wiem, że gadam jeszcze bardziej

nieskładnie niż zwykle, ale

bardzo cię kocham i myślę o tobie. Pamiętaj o tym!

Ja też cię kocham! - zawołała Laura. - Ucałuj ode mnie Jacka.

- Złe wieści ze świata? - spytał Sorry, kiedy odłożyła słuchawkę.

- Nie najlepsze - powiedziała. - Nie będzie problemu,

jeśli zostanę u was na noc? Zapomniałam zapakować bluzkę

na zmianę, ale może jutro rano po nią pójdę.

background image

- Ależ sama wiesz, że Winter i Miryam będą zachwycone, jeżeli zostaniesz

- powiedział uprzejmie Sorry. - A ja

chyba wystarczająco udowodniłem swój entuzjazm, nie? Gospodarz

ze mnie jak się patrzy.

- Poza swoim pokojem jesteś inny - zauważyła Laura z nadzieją, że jej

głos jest bardziej beztroski niż jej myśli. - Może i racja - odparł Sorry

nerwowo. - Tam jestem

potężny i seksowny, ale im bardziej się oddalam od swojego pokoju, tym

staje się łagodniejszy. W szkole właściwie prawie

nie istnieję. Głodna? Z niemałym zdziwieniem Laura stwierdziła, że

umiera z głodu. Weszli do dużego pokoju z oknem wychodzącym

na werandę obrośniętą dzikim winem. Teraz jednak, gdy na

dworze gęstniał już mrok, wyglądało jak jakieś upiorne wężowisko,

bardziej nierzeczywiste niż odbity w szybie stół i cztery siedzęce wokół

niego osoby. To był prawdziwy obiad z rosołem, sałatką, potrawką z

kurczaka, a nawet z deserem. Laurze aż ślinka ciekła na widok jedzenia,

choć miała wyrzuty sumienia, że będzie się obżerać w czasie, kiedy Jacko

jest taki chory, a Kate odchodzi od zmysłów.

- Myślałam trochę o sprawie twojego braciszka - powiedziała Winter

Carlisle. —Sorensen, pomóż Laurze usiąść. - Poradzę sobie! —

powiedziała zdumiona Laura. - Sama umiem usiąść.

Takie wytworne maniery należały do niepokojącego,

obcego rytuału. Niektóre koleżanki z jej klasy miały chłopaków, z którymi

sypiały, ale żaden z nich nie odnosił się do tych dziewczyn szczególnie

szarmancko. Każdy chłopak, który z własnej woli zachowywał

background image

się uprzejmie w miejscu publicznym,

wystawiał się na pośmiewisko, ponieważ było powszechnie wiadomo (w

każdym razie w klasie Laury), że na świecie chłopcy walczą, z

dziewczynami, więc dobre maniery są albo znakiem uległości, albo częścią

podstępnego planu i wobec tego zasługują wyłącznie na pogardę.

— W takim razie niech Sorensen będzie elegancki, żeby mi zrobić

przyjemność — powiedziała jego babcia. - Jesteśmy nie tyle kochającą się,

co troskliwą rodzina i dlatego formy są podwójnie ważne. Nie możemy

sobie pozwolić na zrezygnowanie z nich, tak jak to czasem robią kochające

się rodziny, które mają zaufanie do wasnych możliwości. Ale wracając do

tematu, Lauro, być może w bezpośrednim starciu dałabym radę

temu twojemu panu Braque`owi. Jednak, żeby go zmusić do zdjęcia znaku

z twojego brata, musiałabym zdobyć nad nim pewną władzę. Sorensen ma

rację, że aby zdobyć tę władzę, powinniśmy odciąć na panu Braque`u

nasz własny znak, a to niestety będzie bardzo trudne. To trochę jak

rzucanie run - ciągnęła Winter. - Dawniej wielu czarodziejów rzucało runy.

W Australii plemienny czarownik wskazuje kawałkiem kości w

stronę ofiary, która na skutek tago zaczyna tracić siły i w końcu umiera.

Znak, którego użył Carmody Braque, to coś podobnego. To znak

posiadania stanowiący jakby wrota do twojego brata, przez które pan

Braque może do woli wchodzić i wychodzić. Mógłby w ten sposób coś

przekazywać, ale on woli czerpać. Zna swoją moc i rozpoznałby naszą.

Nie wyciągnąby ręki do Miryam czy do mnie, ani nawet do Sorensena.

- Moja mama mówi, że z Jackiem jest bardzo źle - powiedziała Laura. Nie

musiała dodawać: "Czy nie ma żadnego, absolutnie żadnego sposobu, żeby

mu pomóc?".

background image

- Nie byłoby najmniejszego problemu - powiedziała jakby od niechcenia

Winter. - Gdybyś ty sama była czarownicą.

Miryam uśmiechnęła się do Laury. Sorry uniósł swoje srebrzyste

oczy i spojrzał z uwagą na babcię.

— Czyżbyś rozważała przemianę? - zapytał.

— A czemu nie? —odpowiedziała Winter.

— T-to mogłoby ją zabić - zauważył Sorry.

- Ależ nie! Na pewno nie! - pośpiesznie zaprotestowała Winter. —

Przecież i tak jest już w połowie drogi, prawda?

Sam musisz przyznać. Przecież sam to czujesz.

Znów zwróciła się cło Laury.

— Jak wiesz, moja droga, jesteś, jak to mówimy,

wrażliwa na magię. Stoisz na progu naszego stanu i my możemy

zaprosić cię do środka — Sorry, Miryam i ja. Możemy ci

pomóc stać się czarownicą. Sądzimy, że gdyby ci się udało

odcisnąć znak na panu Braque'u, mogłabyś... jak to mówiłeś, Sorensen?

— Zniszczyć jego integralność - dokończył Sorry.

— Integralność? —zdziwiła się Laura. - To znaczy jego całość - wyjaśnił.

- Coś, co utrzymuje

jego istotę w jednym kawałku. Sądzimy, że gdybyś odcisnęła na nim swój

znak, mógłby zacząć się rozpadać. Wygląda na

to, że jest bardzo stary i jest mu coraz trudniej utrzymać swoje nienaturalne

ciało.

- Ale gdybym była czarownicą, mnie chyba również by poznał, prawda? -

spytała Laura. - To znaczy Carmody Braque.

Na środku stołu stał najzwyklejszy w świecie dzbanuszek na mleko.

background image

Naczynia przy jej łokciu były najzwyczajniej brudne. Tylko dzięki temu

potrafiła rzeczowo rozważać taką nieprawdopodobną ewentualność. Sorry

patrzył na swoją babcię takim wzrokiem, jakby dopiero co zasugerowała,

żeby Laura podeszła do pana Braque`a ubrana w swoją najlepszą

wyjściową sukienkę, a przecież Winter proponowała, żeby została

czarownicą.

- Mógłby - powiedziała Winter. - Tylko że, widzisz, on cię już zna.

Spotkał cię. Już wie, że nie jasteś czarownicą. Więc gdybyś założyła

ciemne okulary, żeby nie mógł ci spojrzeć w oczy (bo z oczu można

bardzo dużo wyczytać) i gdyby ktoś z nas, powiedzmy Sorry, poszedł z

tobą i dał się rozpoznać, sądzimy, że prawdopodobnie ciebie by nie

podejrzewał. To by zamaskowało twój własny, zmieniony stan. Musiałabyś

go wtedy namówić, żeby coś od ciebie wziął albo jakoś sprytnie sprawić,

żeby sam chciał to wziąć - wszystko jedno, byleby wystawił rękę. A kiedy

już ci się uda zostawić swój znak, ważne, żeby cię rozpoznał i

miał świadomość, kim jesteś i co zamierzasz.

- Czy potem będę mogła się z powrotem przemienić? - spytała Laura.

- Nie! - powiedział Sorry. - Możliwa jest tylko jedna przemiana w życiu.

Laura zmarszczyła czoło.

— Trudno mi to sobie wyobrazić - powiedziała. - Wydajecie się trochę

inni, ale zachowujecie się jak każda inna

rodzina. Co właściwie robią czarownice?

— Jesteśmy jak naukowcy - wyjaśnił Sorry. - Tak jak

oni wpływamy na przyrodę. Zmieniamy ją tak, jak chcemy. Różnica polega

na tym, że naukowcy stosują reguły. które

poznali swoim umysłem, a my działamy wyobraźnią. Chyba głównie o to

background image

chodzi.

— I jeszcze dajemy coś w zamian — powiedziała Miryam. — Naukowiec

rozumuje, a następnie, w doświadczalnych lub przemysłowych procesach

stosuje wyniki

rozumowania. Cena, którą trzeba zapłacić za powstałe w ten sposób

zmiany w przyrodzie, płacona jest często przez kogoś zupełnie

innego. Natomiast czarownice, kiedy powodują jakąś zmianę,

wsączają w świat odrobinę siebie. Później to się w nas odbudowuje, ale

dopiero po jakimś czasie — czasami po kilku

sekundach, kiedy indziej kilku godzinach czy dniach... Na

przykład, kiedy zmieniamy pogodę, bardzo długo do siebie

dochodzimy — a i tak, żebyśmy mogły wywołać deszcz, musi

być w pobliżu jakaś deszczowa chmura. Możemy też trochę

zajrzeć w przyszłość, ale tylko na chybił trafił. Czasami to jest

korzystne, a czasami... — kiedy to mówiła, Sorry podniósł rękę

i powietrze nad jego dłonią zawirowało gwałtownie, a już w

następnej chwili na jednym z palców siedział zimorodek. Zupełnie

nie zważając na otoczenie, cichutko postukiwał dziobem.

- Tylko, że żadna z tych rzeczy nie rozwiązuje problemu,

Chant - powiedział Sorry, patrząc ze zdziwieniem na ptaka. - A jeżeli nie

będzie chciała się przemienić? - Nie musi się od razu decydować -

powiedziała spokojnie Miryam. - Ale powinnaś, Lauro, podjąć

decyzję w ciągu

dwudziestu czterech godzin.

- Może w szpitalu znajdą lekarstwo — bąknęła Laura

i napotkała wzrok Sorry`ego, a w nim wyraźnie dostrzegła

background image

udręczenie i skruchę - jakby wstęp do przeprosin za propozycję Winter.

Coś go niepokoiło w tym pomyśle z powoów,

do których sam przed sobą nie chciał się przyznać. Pod wpływem

spojrzenia Laury odwrócił wzrok i spojrzał na zimorodka, który po chwili

zniknął w równie tajemniczy sposób, w jaki się pojawił.

- On był z przyszłości? — spytała Laura i Sorry skinął

głową. - Ale niezbyt odległej — powiedział. — Najwyżej jeden

dzień naprzód. Gdzieś tam będzie pasował.

— Uważaj, żeby cię głowa nie rozbolała — ostrzegła Winter — Popisuje

się — dodała, zwracając się do Laury. — Taka materializacja, nawet w

przypadku niewielkich przedmiotów, jest dość trudna do

przeprowadzenia i bardzo wyczerpująca.

- Był naprawdę piękny — powiedziała Laura. — To tak, jakby dostać

mały prezent od jutra.

- Sorensen ma słabość do ptaków - odezwała się Miryam

i po raz pierwszy Laura usłyszała w jej głosie nutkę, która

mogłaby świadczyć, że jest na swój własny, chłodny sposób dumna z syna.

Ale Sorry patrzył w przestrzeń, jakby się trochę spodziewał, że zostanie

ukarany za zbyt swobodne zachowanie i już do końca wieczoru

prawie się nie odzywał.

Pokój Laury znajdował się na piętrze i wychodził na dziedziniec

zamieszkany przez liściastą gromadę ptaków i figur

szachowych, wyciętych z ogrodowych krzewów. Zokna było widać lasek,

ostatnią pozostałość po farmie Winter, a spomiędzy

liści i gałęzi, jak śliczne lampki choinkowe porozwieszane na topolach i

brzozach, połyskiwały pojedyncze światła dzielnicy Gardendale. Chociaż

background image

Laura miała świadomość, że przebywa w pięknym, tajemniczym domu

o niezliczonych pokojach, przez chwilę zatęskniła do hałasu samochodów,

do niebezpiecznych ulic, a nawet do kosmicznego hipermarketu. Wszystko

to należało do szczęśliwego roku, który teraz rozpadał się na

kawałki i stawał się raczej wspomnieniem niż czasem, w którym żyła.

Przesunęła zasuwkę w drzwiach, zastanawiając się, czy to nie

ze strachu przed Sorrym. Doszła jednak do wniosku, że chciała po prostu

zostać sama ze swoimi myślami — oddzielona od

wszystkich pokus i namów ze strony trzech czarownic.

— Chant! — usłyszała tuż przy uchu naglący głos Sorry`rgo i obudziła się

zdziwiona, że w ogóle spała. Ciemność była

gęsta i miękka jak futro.

- Czego chcesz? - krzyknęła, tym razem naprawdę

przerażona - po pierwsze ciemnością i obcym pokojem,

który się za nią czaił, a po drugie głosem Sorry`ego dochodzącym

gdzieś z bardzo bliska.

- Ciii! - Nie bój się! - szepnął. - Nie przyszedłem,

żeby.... Nic ci nie zrobię. Posłuchaj mnie! Nie daj się w nic

wrobiś, dobrze? Staruszka Winter to twarda sztuka. Zawsze

przede wszystkim myśli o własnym interesie. Nie daj się namówić

na tę przemianę, dopóki nie będzieszabsolutnie pewna, że to jedyny

sposób na ocalenie twojego brata. A nawet wtedy musisz być przekonana,

że naprawdę tego chcesz. Nie zgadzaj się, zanim ci nie powie, czy nie

ma jakiejś alternatywy.

Jeżeli ją spytasz odpowie ci uczciwie. Ale koniecznie musisz spytać.

- A to takie straszne być czarownicą? - spytała Laura, siadając na łóźku.

background image

Wsunęła w ciemność rękę i po chwili dotknęła twarzy Sorry`ego.

- Nie, to nie jest straszne, tylko że odcina cię od świata — powiedział.—

Nie wiem, czy byłabyś zachwycona gdybyś musiała tu tkwić z Miryam,

Winter i ze mną.

Słuchając jego głosu w ciemności, Laura usiłowała sobie dokładnie

przypomnieć dotyk jego dłoni w tym śmiałym, a jednocześnie

chłodnym geście sprzed paru godzin. Ze zdumieniem

stwierdziła, że chciałaby poczuć go jeszcze raz, żeby móc go dokładnie

przemyśleć. Jak niewidoma dziewczynka,

dotykała w ciemności jego twarzy, próbując dociec, jaką ma minę.

— Jak tu wszedłeś? - spytała. - Zamknęłam drzwi na zasuwkę. Poczuła

jego uśmiech. — Bardzo rozsądnie - pochwalił. - Ale co to za czarownica,

która nie umie przeniknąć przez drzwi?

- Czy ty się aby nie posuwasz zbyt daleko? - spytała

groźnie Laura. - Mam wrażenie, że twoje zachowanie podpada

pod molestowanie seksualne.

- Naczytałaś się pism dla kobiet - odparł Sorry. - Nie

przejmuj się - z możliwych molestowań to akurat jest najfajniejsze.

— To nie fair! — syknęła Laura.

— Fair' — prychnął Sorry. — Wiesz, co sobie możesz

zrobić z "fair"! Poza tym, w gruncie rzeczy, nie wydaje mi się, żebyś się

szczególnie opierała.

Pomyślałem sobie, że moglibyśmy pójść

trochę na skróty. Chyba nie zamierzasz przerabiać tego numeru z

„najpierw musimy się lepiej poznać".

- Sama nie wiem — przyznała Laura. — W ogóle nic o tych sprawach nie

background image

wiem. Nigdy nie byłam z chłopakiem. A ty? Znaczy, z dziewczyną,

oczywiście.

— Potrzebujesz referencji?- spytał Sorry Dłoń Laury nadal dotykała jego

twarzy.

- Spałeś kiedyś z dziewczyną? - zapytała, ale on nie

odpowiadał. - Spałeś? - nie dawała za wygraną.

- Tutaj nie - powiedział w końcu.

- I co? Podobało ci się? - spytała. - Było jak w ostatnich pięciu linijkach

harlequina?

- Momentami było fajnie - przyznał Sorry. - A swoją drogą, miałem potem

przez to cholernie dużo kłopotów. Niewykluczone, że

byłem raczej czarnym charakterem, a nie głównym bohaterem. Sam już nie

wiem.

- A jak to jest być czarownicą? - spytała Laura.

- Momentami fajnie - powiedział znowu. - Czasami

obie rzeczy są do siebie całkiem podobne. Czekaj, pokażę ci,

jestem w tym niezły. Pomyśl sobie o jakimś miejscu — miejscu, z którym

wiążą się miłe dla ciebie wspomnienia.

Wspomnienie przyszło, zanim zdążyła je powstrzymać.

- Nie to! — chciała zawołać, ale Sorry powiedział „Mam!" jakby coś mu

podała w ciemnościach. W pobliżu okna zaczęło się trochę rozjaśniać.

- Przyroda trochę przypomina hologram — powiedzia Sorry. — Każda

część zawiera cały obraz.

Przez moment Laura patrzyła przez coś w rodzaju wizjera

wielkości małej monety, a zaraz potem ogarnęło ją przedziwne uczucie,

jakby nagle musiała pomieścić w sobie

background image

wspomnienia o wszystkich miejscach na świecie. Gdy tylko przychodziła

jej do głowy nazwa, od razu widziała to miejsce.

Gdy tylko widziała jakieś miejsce, próbowała je nazwać - nie

jeden ocean, ale wszystkie oceany, lodowe pustynie,

barwione wschodem i zachodem i rnigotliwym światłem zorzy, piasek

przesypujący się z miejsca w miejsce aż po granice

wzroku. Drżały wnętrzności ziemi. Pod czujnym okiem

księżyca przypływ przepychał się z odpływem, tworzyły się

tęcze, wiatr jak wielka miotła zamiatał na niebie chmury, które

zmieniały kształty, topiły się w deszcz lub ciemniały, raniły

się o niewidoczne przeszkody i płynęły dalej, poznaczone

rozwidlonymi rzekami błyskawic wraz z ich białymi, elektrycznymi

dopływami. W tej wszechogarniającej wizji kryło

się nieskończone bogactwo szczegółów, ale Sorry skupił się

na jednym i wokół Laury zaczęła się tworzyć jedna szczególna

plaża spośród niezliczonych plaż — plaża z ciemnostalowym

piaskiem i muszelkami jak delikatne gwiazdki, ze wspaniałym,

bezkresnym morzem — nie zielonym ani niebieskim,

ale od nadchodzącej nocy sfioletowiałym i poczerniałym aż

po daleki czysty horyzont, morzem zmarszczonym od swych

własnych, słonych zagadek.

Kiedyś, wiele lat temu, Laura była na tej plaży z Kate i z ojcem.

Teraz czuła dziwny zapach soli zmieszany z organiczną wonią gnijących

wodorostów i piasku zamieszkanego przez więcej żywych istot, niż

mogłaby próbować zliczyć.

- Kojący widok — odezwał się Sorry. —Śpij dobrze, Chant. Do jutra.

background image

Wyszedł, a Laura jednocześnie poruszona i ukołysana, patrzyła na fale

załamujące się na pomarszczonym piasku i w końcu zasnęła.

#

Rano obudził ją śpiew wielu, wielu ptaków. Zeszła na dół przez stary dom,

jeszcze pusty o tej porze, wypełniony tylko brązowozłotym światłem

porannego słońca. Kiedy, zaintrygowana hałasem na zewnątrz, wyszła

kuchennymi drzwiami na dwór, zastała tam Sorry`ego. Klęczał półnagi

przy swoim skuterze i wykonywał jakieś tajemnicze naprawy.

- zaparzyłem przed chwilą kawę - powiedział takim tonem, jakby jej

obecność była czymś zupełnie zwyczajnym. - Chyba starczy dla cieie.

Myślę, że jeszcze nie wystygła.

Laura znalazła kawę i wyszła z nią przed dom. Usiadła na schodku i

przyglądała się, jak Sorry pracuje.

- Coś nie tak z twoim skuterem? - spytała po chwili. - Muszę pojechać do

domu po czystą bluskę.

- Weź którąś z moich koszul - powiedział Sorry. - Chociaż nie, chyba

będzie trochę za duża. Dobra! Wszystko gra! Daj mi dziesięć minut, to cię

zawiozę do domu, a przy okazji przetestuję skuter.

Laura siedziała na schodku, oparta plecami o drzwi i po raz pierwszy

poczuła się zupełnie swobodnie w towarzystwie Sorry`ego. Później, tym

razem już z większą wprawą, wdrapała

się na tył skutera i ruszyli z warkotem po żwirowym podjeździe.

Otworzyli bramę, zamknęli ją za sobą i z zaczarowanego

background image

świata Janua Caeli wyjechali do dzielnicy Gardendale. Spała

sobie jeszcze niewinnie leniwym snem niedzielnego poranka.

Ulice były prawie zupełnie puste, a skąpane we wczesnym, bursztynowym

świetle domy zaczynały różowieć wzdłuż kalenic dachów i brzegów

wąskich kominów. Zdumiona Laura dostrzegła przed furtką ich domu

samochód

Chrisa Holly.

— Sorry — powiedziała, zsiadając ze skutera. - To samochód chrisa Holly.

— Tak? — mruknął Sorry bez specjalnego zainteresowania.

— Kate pojechała nim do szpitala — Laura z niepokojem zmarszczyła

brwi. — Musiała wrócić. Chyba coś jest nie tak.

— Coś jest nie tak z tym skuterem — powiedział

Sorry. — Wiesz co? Wskakuj z powrotem, przejedziemy się

nad zatokę i trochę rozgrzejemy silnik. Wracając, wstąpimy

po twoją bluzkę. Jest jeszcze strasznie wcześnie. Twoja mama

nie będzie zachwycona, jak ją obudzimy.

— Ty nic nie rozumiesz! — zawołała z oburzeniem

Laura. — Muszę się dowiedzieć, co z Jackiem. — Nie, to ty nic nie

rozumiesz! - krzyknął Sorry i w tym samym momencie, jakby na

umówiony sygnał ze sceny, Chris

Holly otworzył drzwi i wyszedł przed dom dom po mleko. Przy

furtce rozejrzał się nieśmiało. Miał na sobie niedługi płaszcz

przeciwdeszczowy Kate, spod którego wystawały bose stopy.

Prawie natychmiast zauważył wpatrzonych w niego Laurę i Sorry`ego.

- Cholera! - mruknął Sorry, głównie sam do siebie. - Nie przejmuj się

Chant. Przyjmij to na chłodno.

background image

Laura przyjęła to bardziej niż na chłodno. Wdrapała się z powrotem na

vespę i powiedziała lodowatym tonem:

- Pojedźmy gdzieś indziej.

- Nie chcę się wtrącać - powiedział Sorry.- Ale chyba

nie powinnaś sobie tego brać zbytnio do serca. Nic się przecież nie stało. -

Laura! - zawołał niepewnym głosem Chris Holly. Wyglądał na

przerażonego.

- Jedziemy! — rozkazała Laura i walnęła pięścią w plecy Sorry`ego.

Skinął głową i zniszczyli poranną ciszę, odjeżdżając w dół Kingsford

Drive.

rozdział ósmy

background image

Bez powrotu

- Przecież to nic strasznego - powiedział Sorry trochę znudzonym głosem.

- Twoja mama miała nadzieję, że poczuje się trochę lepiej, jeżeli spędzi

noc z Chrisem. I co w tym złego? Ja tam popieram wszystko,

co może ludziom w trudnych chwilach poprawić humor.

- Ale teraz? Kiedy Jacko jest taki chory? - powiedziała Laura, chociaż

choroba Jacka nie była jedynym powodem jej bólu.

- Jemu to nie zaszkodzi - powiedział Sorry. A kto wie, może mu nawet

pomóc.

- Nie masz zielonego pojęcia o tych sprawach! - krzyknęła Laura. - Ty w

ogóle nie masz serca!

- Szczęściaż ze mnie! - odparł Sorry. - Tylko że to wcale nie znaczy, że nie

mam racji.

Zapowiadał się upalny dzień. Szli ścieżką wzdłuż zatoki w miejscu, w

którym płynąca przez miasto rzeka, po krętej

drodze wśród domów i małych fabryczek, spotykała się z

morzem i poddawała woli księżyca. Po lewej stronie mieli góry,

a po prawej wodę, chociaż teraz, podczas odpływu, więcej

było mułu niż wody. Przed nimi leżały dwa jeziorka stanowiące osadniki

oczyszczalni ścieków. Nakrapiane kaczkami,

czarnymi łabędziami i gęsiami, odbijały postrzępione szczyty

background image

równie wyraźnie jak mniej podejrzane wody.

- Zapomniesz o tym - Sorry jeszcze raz wrócił do tematu. - Najlepiej zrób

to od razu.

- Nigdy! - burknęła Laura z ponurą determinacją. - W życiu tego nie

zapomnę! - No dobra, może nie tak do końca zapomnisz - Sorry zaczynał

tracić cierpliwość. - Ale po prostu przestaniesz o tym myśleć.

Wydarzą się inne rzeczy i zaczniesz myśleć o nich, więc równie dobrze

możesz od razu przestać. Mówiąc to, zdjął kurtkę, żeby odsłonić przed

słońcem

swoje plecy i ramiona. Wyszli zza zakrętu i spojrzeli na

zatokę. Cienka jak papier warstewka wody nad mułem mimo wszystko

odbijała poranne srebrzystobiałe światło. Kiedy

jednak zbliżyli się do świetlistej tafli, podmuch wiatru poruszył

jasne zwierciadło, które nagle poszarzało i znikło. Z na wpół

zatopionej kłody zerwała się spłoszona czapla. Kiedy uspokoiła

lot, skuliła głowę na piersi i przeleciała tuż obok nich,

ciągnąc za sobą nogi. Laura zapragnęła odlecieć razem z nią,

a potem rozpuścić się w bursztynowym powietrzu jak cukier

mieszany gorącym wiatrem i już nigdy nie musieć czuć.

- Nic z tego! - powiedział idący obok Sorry, w jakiś,

znany tylko sobie sposób, odczytując jej mysli. - Możemy

tylko zacisnąć zęby i jakoś to znieść. Spójrz na ten muł. Widzisz, jaki

spokojny? Popatrzmy na niego przez chwilę i spróbujmy sami się

uspokoić. — Sam jednak, mówiąc to, patrzył w ślad za czaplą, jakby

część jego uwagi odlatywała wraz z nią.

— Ty to bez problemu zniesiesz! — burknęła Laura.

background image

— I dzięki Bogu! — zgodził się Sorry. - Możesz sobie myśleć, że jestem

bez serca. Na tym właśnie polega mój triumf! To jest moje zwycięstwo! Po

jakiego grzyba mam cierpieć?

— Ja nie cierpię z własnej woli — żachnęła się Laura.

— Ale możesz z własnej woli nie cierpieć - przekonywał Sorry.

Usiedli na ziemi wśród traw i koniczyny. Patrzyli na muł podziurawiony

maleńkimi norkami i poorany śladami setek

krabów uparcie pełznących bokiem w poszukiwaniu martwych

przysmaków. Otoczył ja ramieniem, ale to nie przyniosło Laurze ukojenia,

ani nawet specjalnie jej nie zaniepokoiło, bo Sorry myślami był gdzie

indziej. Czuła się trochę jak w obęciach drzewa. — Wiem, co mówię —

powiedział. — Nie wiem, czy wjesz, ale dopiero od trzech lat znam swoją

własną matkę. Oddała mnie mięsiąc po urodzeniu. Pewnie ci o tym

mówiła co? Od czasu do czasu musi komuś powiedzieć.

- Coś wspominała - przyznała Laura. - Wyglądało na to, że ma wyrzuty

sumienia.

- Tylko nie myśl, że mam do niej żal - ciągnął Sorry. - Moim zdaniem

postąpiła właściwie. To nie jej wina, że się nie udało.

- A co się właściwie nie udało? - spytała Laura, żeby zająć czymś myśli.

- Ja się nie udałem - powiedział Sorry. - Umiałem

przejść na tamtą stronę lustra, a inni nie umieli. To było tak, jakby

wszystko dookoła mnie miało doczepioną jakąś dodatkową część, którą ja

dostrzegałem i umiałem wykorzystać, a inni nie mieli o niej

pojęcia. Umiałem sprawić, że drzewa kwitły, rosła kapusta... Umiałem

odgonić deszczowe chmury... Sprowadzić deszczu jeszcze wtedy nie

umiałem (to o wiele trudniejsze), ale potrafiłem znaleźć każdą zgubioną

background image

rzecz i przeczytać książkę. Tak naprawdę to nie były czary, chociaż

właściwie mogłyby być. Na początku to ich niepokoiło, ale później

wyglądało na to, że sic przyzwyczaili. Najstarsi bracia powychodzili z

domu, a ja sobie dalej w najlepsze tam mieszkałem. Potem ojciec stracił

pracę — mówili, że to zwolnienia grupowe,

ale wydaje mi się, że komuś tam podpadł. Znalazł inną, ale już nie tak

dobrą, a poza tym zaczynał się starzeć i chyba kiepsko to znosił... Musiał

kogoś za to obwinić i wybrał mnie.

- Ale jak mógł to zrobić? - spytała zaskoczona Laura.

- Bez najmniejszego problemu - zapewnił Sorry. - To

żadna sztuka obwiniać innych. To się dzieje instynktownie.

W domu zrobiło się naprawdę nieprzyjemnie.

- Ale przecież nie byłeś adoptowany - powiedziała Laura. — Mogli cię

oddać, skoro im było źle z tobą. - O, nie, nie — powiedział Sorry i

roześmiał się. Był to cichy śmiech rozbawienia bez odrobiny złości,

ale z jakiegoś powodu Laurę aż ciarki przeszły. — Mieli pewien ważny

powód, żeby mnie ani nie oddawać, ani pozbywać się w jakiś inny sposób.

Tylko że jeżeli ci powiem, co to za powód, to uznasz ich za

jakichś prymitywnych skąpców, a to nieprawda. To nie był prymitywny

powód, choć często nam się wmawia, że tak jest. Płaciła za mnie. Miryam

dawała im sporą sumkę, żeby się mną zajmowali — dużo więcej niż

koszty utrzymania — jeszcze całkiem przyzwoitą premię za fatygę. I kiedy

ich sytuacja się pogorszyła, te pieniądze stały się im niezbędne. Ich poziom

życia — dom, samochód i tego typu rzeczy — częściowo

zależał od tych pieniędzy co pół roku.

— To tak jak z alimentami! — powiedziała Laura ze zrozumieniem.

background image

— Wszystko we mnie zaczęło Tima — mojego przybranego ojca —

drażnić i niepokoić. Po pierwsze byłem nieślubnym dzieckiem (Miryam

twierdzi, że nie ma pojęcia, kim był mój ojciec i że specjalnie zrobiła

wszystko, żeby nie wiedzieć). Oprócz tego zawsze byłem leworęczny. A do

tego dochodził jeszcze ten... - no chyba trzeba powiedzieć - nadnaturalny

element, chociaż mnie się zawsze

wydaje, że jestem właśnie bardziej częścią natury niż inni ludzie, a nie

poza naturą, czy ponad naturą. Zawsze czuję,

że działam zgodnie z nią, a nie przeciwko niej. No, w każdym razie, co by

to nie było, jak tylko zrozumiałem, że mu

to nie odpowiada, szybko nauczyłem się to ukrywać. No to wtedy

przyczepił się do mojej leworęczności. Biedny Tim! Jakoś

w tym czasie zaczął dużo pić. Mniej więcej raz w miesiącu wracał

kompletnie pijany, a potem przez trzy następne tygodnie za to pokutował, a

my musieliśmy pokutować razem z nim.

Częścią mojej pokuty było odzwyczajanie się od leworęczności. Twierdził,

że to dla mojego dobra. Zawsze się jąkałem - powiedział Sorry -Chyba

natura chciała zrównoważyć moją gadatliwość, utrudniając mi

mówienie.W każdym razie jąkałem się coraz bardziej i w domu

funkcjonowałem jako jednoręki, bełkocząc głupek. Nawet kiedy Tima nie

było, przygotowywałem się na chwilę, kiedy będzie. Potem znów stracił

pracę

i dużo częściej bywał w domu. W końcu zacząłem się tak dziwnie

zachowywać w szkole, że wysłali człowieka z pomocy społecznej, żeby

sprawdził, co się dzieje... i to już... tego już było za wiele - Sorry

zaśmiał się nerwowo —Timowi kompletnie odbiło. Myślał, że to ja się

background image

poskarżyłem, a w każdym razie tak twierdził, ale mi się wydaje, że po

prostu potrzebował wymówki, żeby się na kimś wyżyć. Powiedział, że

krajem rządzą grzesznicy - w pewnym sensie trudno się z tym nie zgodzić

- i że pieniądze mają nie ci ludzie, co trzeba. Wspomniał o Miryam,

zacytował Apokalipsę św. Jana i na k-koniec - powiedział Sorry -

sp-puścił mi t-takie manto, j-jakiego jeszcze w życiu n-nie dostałem. A że

b-był kawał chłopa, stłukł mnie ok-kropnie. Kiedy byłem mały, bawił się

ze mną w siłowanie i nazywał to zabawą w niedźwiedzie. To

pobicie było chyba zabawą w niedźwiedzie w wersji dla dorosłych.

Laura patrzyła na niego zaniepokojona, bo chociaż mówił to wszystko

wesołym tonem, narastające jąkanie nie wróżyło niczego dobrego.

Uśmiechał się do niej, niby to beztrosko, ale równocześnie na

wspomnienie

dawnej kary jego twarz zmieniła kolor tak, że nawet letnia opalenizna

ustapiła pola. Policzki mu napuchły, oczy pociemniały i Laura nie była

pewna, czy Sorry wie, co się z nim dzieje, czy też nie ma pojęcia,

jak pamięć demaskuje jego pozorną obojętność.

- M-m-myślałem, że g-g-go z-z-z... - zaciął się nagle. Skrzywił się,

zamknął oczy i w końcu powiedział z wysiłkiem, ale spokojnie -

myślałem, że go zabiję, ale b-bałem się, a poza tym, nie mogłem przestać

mysleć o nim jako o o-ojcu. O, zobacz! - zwołał z ulgą. - Jest zimorodek,

widzisz?

Ptak siedział tuż za nim na występie skarpy brzegowej, która w tym

miejscu opadała wielkimi stopniami z gliny i zerodowanej skały,

częściowo zarośniętymi paprocią, brzegówką i spóźnionymi

naparstnicami.

background image

Zimorodek sfrunął na wyciągniętą dłoń Sorry`ego i Laura jeszcze raz

mogła przyjrzeć się gładziutkiej, jasnożółtej piersi ptaszka i jego

ciemnozielonemu grzbietowi.

- Do mnie też by przyleciał, gdybym była czarownicą. - spytała

i Sorry przytknął z roztargnieniem. Być może

rozmyślał o historii, którą opowiedział, żeby pokazać swój

lekki stosunek do życia, a która zamiast tego ukazała brutalny

wpływ wspomnień na obecne zdarzenia.

- I co było potem? - spytała Laura. - Potem? - powiedział szyderczym

tonem. - Cóż, p-p-potem była za-a-adyma - ale emocje już opadły i teraz

tylko sam natrząsał się z własnej ułomności. - Nie mogłem

następnego dnia pokazać się w szkole i opowiadać ludziom: "No tak,

rzeczywiście mam parę siniaków. Po prostu bliższe spotkanie z drzwiami".

A tak bym zrobił. W pewnym sensie chciałem go chronić, ale on

postanowił nie ryzykować. Zaciągnął mnie do piwnicy izamknął w małej

komórce. Mogłem tam tylko siedzieć. O staniu czy chodzeniu nie było

mowy. Powiedział, że mam tam zostać tak długo, aż pozbędę się diabła,

który we mnie siedzi. Nie mogłem nawet iść do łazienki. Nie żebym akurat

musiał, dopiero co byłem - zaśrniał się i umilkł. - Po tym, co powiedziałeś,

trudno sobie wyobrazić, że twój ojciec w ogóle mógł być

kiedyś dobry - powiedziała Laura.

- Myślę, że po prostu życie stało się dla niego czymś w rodzaju wojny -

Sorry przez chwilę wyglądał, jakby był głęboko poruszony wszystkimi

usprawiedliwieniami, które przychodziły mu do głowy. - Sporo na

ten temat myślałem i roznawiałem. Czytałem książki pisane przez ludzi,

którzy dokładnie obserwowali zachowania innych ludzi i doszedłem do

background image

jednego wniosku - otóż Tim w pewnych okolicznościach radził sobie

całkiem dobrze. W momencie gdy stracił pracę, część jego umysłu

pogrążyła się w ciągłej rozpaczy, nawet panice, a jak tu

normalnie żyć z czymś takim? Sądzę, że traktując mnie brutalnie,

usiłował nadać temu wszystkiemu jakiś sens - to znaczy,

po prostu znaleźć odpowiedzialnego za ten stan rzeczy. — .Ale to było

wstrętne... i strasznie głupie - powiedziała Laura.

— A może nie miał wyboru? ~ odparł Sorry. — Jak już raz zaczął, to nie

mógł się wycofać. Musiałby się przyznać do błędu.

- No dobra, ale w końcu jakoś musiałeś się wydostać — powiedziała w

końcu Laura.

- Jakoś musiałem — przyznał Sorry. —Ale nic nie pamiętam.

I nie pamiętam niczego jeszcze długo, długo potem.

Następna rzecz, którą pamiętam to płacząca Miryam, ale wtedy byłem w

szpitalu. Dopiero potem przewieźli mnie do Janua Caeli. Podobno po

całym dniu Tima trochę ruszyło sumienie. Otwórzył I komórkę... a tu nie

ma Sorensena! Zniknąłem.

Nie mam pojęcia jak. Znalazły mnie ledwie przytomnego na podwórku,

wśród tych przystrzyżonych drzewek iwtedy do

Miryam dotarło to, z czego nie zdawała sobie sprawy wcześniej - że

jestem dokładnie tym, kim chciała, żebym był, z wyjątkiem nałego

szczególiku związanego z płcią.

- Nie takiego znowu małego! - powiedziała Laura. - O, dzięki, że masz o

mnie takie dobre zdanie - odparł Sorry. - Myślę, że mniej więcej w

granicach normy. - Nie o to mi chodziło! - wściekle krzyknęła

Laura.—Przecież dobrze wiesz, o czym mówię!

background image

- No dobrze, już dobrze - powiedział. - Oj, tak sobie

powiedziałem dla żartów, sorry*. Widzisz? Tak sie głupio złożyło, że za

każdym razem, kiedy za coś przepraszam, muszę

się przedstawiać.

- Przeszkadza ci, kiedy się do ciebie mówi Sorry? To

tylko zwykłe zdrobnienie — powiedziała Laura. - Przyzwyczaiłem się —

odparł Sorry. — Miryam zawiozła mnie do Sydney do lekarki-

czarowriicy, prawdziwej czarownicy, ale równocześnie psychoterapeutki.

To

znaczy, była czarownicą jak Winter, Miryam i ja, a oprócz tego miała

dyplom

uniwersytetu i te rzeczy. Była naprawdę świetna — rzeczywiście

używała swojej mocy nie tylko do efektów specjalnych.

Jeżeli kiedykolwiek będę dorosły co nie zawsze wydaje misię takie

oczywiste, chciałbym być taki jak ona.

* sorry (ang.) - przepraszam.

- To znaczy być psychoterapeutą? - spytała Laura z powątpieniem.

- Broń Boże! - powiedział Sorry. - Cciałbym pracować

w... niw wiem, biurze konserwatora przyrody czyw straży

leśnej, czy czymś takim. Mógłbym w taktowny i pożyteczny

sposób używać moich zdolności, żeby pomóc w odnowie

zniszczonego buszu albo ratować zagrożone gatunki ptaków.

background image

W każdym razie, Chant, ta historia ma morał, a jest on taki,

że ze wszystkim można się w końcu pogodzić... Ludzie dawali sobie radę z

o wiele gorszymi rzeczami niż takie bzdury.

- Ale ty sobie nie dałeś - zauważyła Laura brutalnie. - Nie mówmy o tym

nikomu! - pośpiesznie powiedział Sorry — Zresztą weźmy na przykład

moje wyniki wszkole. Pomagam w bibliotece, robię z ukrycia zdjęcia

przyróżnym ptaszkom, zrobiłem oszałamiająca, karierę jako prefekt. W

większości przedmiotów jestem w czołówce klasy, a z angielskiego

walczę o pierwszeństwo tylko z Katherine Price. To chyba znaczy że sobie

poradziłem, nie? Nie chcę umierać, ciekawi mnie, co się stanie w

przyszłości, więc muszę żyć dalej. Dobrze ci

radzę: po prostu życz swojej mamie szczęścia. Twoje męczeństwo nic tu

nie zmieni. Nic a nic. Wyciągnął rękę wpowietrze

i zimorodek odfrunął jak świetlista strzałka.

— A niech to wszystko...! — powiedział cicho Sorry. - No dobrze, w

porządku, to jest nie fair! Nie fair jest też to, że sobie tutaj siedzę z tobą, na

słoneczku, podczas gdy biedny stary Tim

wyplata koszyki albo coś w tym rodzaju, na terapii zajęciowej w

warjatkowie. Stanowię żywy przykład na to, co mogą zrobić

pieniądze i wykształcenie. Miryam wiedziała, co robić i miała pieniądze,

żeby to robić. Rzuciła wszystko i mnie wywiozła.

Jeżeli dziewiąćdziesiąt procent ludzi uważa, że jestem normalny to znaczy,

że

jestem normalny... A, a propos, chciałem cię o coś zapytać.

Martwa szarość zatoki sprawiła, że Laura (jeszcze przed chwilą

przepełniona gniewem) poczuła w sobie tę sama martwotę i szarość.

background image

Próbowała przedrzeć się myślami przez opowieść Sorry`ego z powrotem

do Chrisa

i Kate. - To że tobie było kiedyś jeszcze gorzej — powiedziała powoli -

nie ma dla mnie żadnego znaczenia... Jednak wszystko to razem wzięte —

miejsce, czas i opowieść zrobiły na niej pewne wrażenie. Jej

złość osłabła, właściwie prawie znikła, ale zamiast niej pojawiło się

ponure przygnębienie i Laura zaczęła płakać. Płakała nie z jakiegoś

jednego szczególnego powodu — po prostu dlatego, że jej życie

rozpadło się na kawałki i za nic nie dawało się z powrotem złożyć w jakąś

sensowną, bezpieczną całość. Spełniły się ostrzeżenia. Jeszcze tydzień

wcześniej była kompletna i spójna. Miała prawdziwą twarz

zwróconą do świata. Teraz całkiem się rozsypała.

- Nie płacz - powiedział Sorry bez specjalnego współczucia. - Przestań!

Zaczynam się czuć jak mąż, który musi znosić wszystkie wady

małżeństwa, a nie może skorzystać z zalet.

Laura fuknęła wściekle.

- Z jakich zalet? - krzyknęła. - No, powiedz! - Jakich zalet? Chcesz się ze

mną przespać? Dobrze! Załatwmy to szybko i będziesz się mógł wreszcie

zamknąć i przestać o tym gadać! Będziemy to mieli raz na

zawsze z głowy!

Sorry spojrzał na nią przestraszony.

- To naprawdę straszne - powiedział w końcu. - To moja wina, tak?

Laura popatrzyła na swoje dłonie splecione tak mocno, że przez chwilę

sama nie była pewna, który palec należy do której ręki.

- No wiesz, Chant, przyznaję, że miewam różne myśli na twój temat,

kiedy tak się przechadzasz po boisku w szkole - trochę jak czapla - chuda i

background image

odrobinę kanciasta, ale elegancka i pełna gracji... i potem,

kiedy mnie rozpoznałaś, i zacząłem ci się jeszcze bardziej przyglądać i

przez ostatni rok wydoroślałaś, i po prostu wyglądasz tak, jakbyś chciała...

A najgorsze jest to, że chociaż zgodziłaś się tylko

dlatego, że jesteś zdenerwowana i smutna, ja i tak... - zaśmiał się sam do

siebie. - No cóż, nie jestem bohaterem - powiedział. - To na pewno. Ale

mogę udawać, że jestem. Chodź, wracajmy. Zobaczymy, jak się

miewa twój brat.

O dziwo, Laura znowu poczuła tęsknotę za Kate, zupełnie jakby swoją

wyzywającą propozycję wobec Sorry`ego dorównała matce i odegrała się

na niej. Nagle poczuła się pewniej. Uśmiechmęła się blado i pozwoliła

Sorry`emu wziąć się za rękę i podnieść z ziemi. Uparty, dręczący gniew

zaczął mijać.

- Coś mi się zdaje, że jestem trochę zazdrosna o Chrisa Holly -

powiedziała i samo nazwanie ukrytego demona sprawiło, że poczuła się

jeszcze lepiej.

- Ja tam nie bywam zazdrosny - odparł Sorry. - Ale tak naprawdę to nie

moja zasługa.

- A gdybym ja miała chłopaka, nie byłbyś o niego trochę zazdrosny? -

spytała Laura.

- Nie! — powiedział Sorry i zaraz zapytał. - A kogo? Masz kogoś

konkretnego na mysli?

- Nie. Chociaż, weźmy na przykład Barry`ego Hamiltona - podsunęła

Laura.

- Barry ego Hamiltona! - zawołał Sorry. - Barry? No coś ty!

- Jest bardzo przystojny, a poza tym ma samochód - zauważyła Laura.

background image

- Ale on pewnie nawet nie potrafi się podpisać! - zawolał Sorry.

- Potrafi, potrafi. Wcale nie jest głupi! — powiedziała Laura. — Jesteś

tak zajęty wychwalaniem samego siebie, że pewnie nawet nie zauważyłeś.

A poza tym ma samochód — powtórzyła.

- No proszę! - zawołał Sorry zse zdumieniem. - Mam zrwala. I to do tego

małolata z piątej klasy.

Popatrzył na nią i przez krótką chwilę na jego codziennej twarzy znów

pojawiły się te same, zwielokrotnione, wzmocnione rysy, które dostrzegła

zeszłej nocy, gdy byli w jego pokoju. Ze zdumieniem,

przestrachem, ale i nieoczekiwaną przyjemnością poczuła jakby lekkie

ukłucie prądu gdzieś bardziej w brzuchu niż w sercu. Uciekła wzrokiem

przed tym spojrzeniem.

- Wiesz co, Chant? - powiedział Sorry, kiedy wrócili do skutera i szukali

ukrytych w trawie kasków. - Powtórz jadnak swoją propozycję.

- Nie chciałeś za pierwszym razem - odparła Laura. - Teraz już przepadło.

- No, w takim razie trzymaj się mocno - poradził Sorry. - Na vespie raczej

nie da się za szybko wystartować, ale zrobię, co w mojej mocy.

Samochód Chrisa nadal stał zaparkowany przed domem. Laura weszła do

środka, a Sorry jak posłuszny pies został na zewnątrz, przy skuterze.

Kate siedziała przy stole w tym samym miejscu, w którym

w szczęśliwszych czasach pracowała nad swoim kursem księgarskim.

Siedzący obok Chris Holly, który mówił coś do niej z przejęciem, urwał,

kiedy otworzyły się drzwi i oboje spojrzeli na wchodzącą Laurę. Kate,

choć teraz sprawiała wraźenie opanowanej, najwyraźniej przed chwilą

płakała. Wyglądała dosyć żałośnie. Nieuczesane włosy, pozbawione

zwykłego blasku, zwisały w bezładnych lokach, a rozmazany pod oczami

background image

wczorajszy tusz przypominał sińce, które pod wpływem bolesnych

wspomnień wystąpiły na twarzy Sorry`ego.

- Dobrze, że jesteś - przywitała Laurę, starając się panować nad głosem. -

Nie spodziewałam się ciebie tak wcześnie.

- To widać - powiedziała Laura i z zadowoleniem stwierdziła, że

zabrzmiało to raczej przyjaźnie niż gniewnie. - Nic nie szkodzi! Byłam

trochę zaskoczona, ale już mi przeszło. Jak tam Jacko?

- Okropnie - odpowiedziała Kate ponurym głosem.

- Zrobię wam kawę - powiedział Chris. - Przynajmniej się do czegoś

przydam. Potem pójdę do siebie, wykąpię się, ogarnę, trochę pomedytuję i

przyjadę z powrotem.

Gdy tylko zniknął w kuchni, Kate zwróciła w stronę Laury twarz pokrytą

sińcami z tuszu.

- Tylko nie myśl sobie, że mnie nie obchodzi Jacko — powiedziała. —

Właśnie

wręcz przeciwnie. Było mi tak strasznie smutno, że potrzebowałam

jakiegoś pocieszenia, jakiejś ucieczki.

- Ja chciałam cię pocieszyć! - zawołała Laura. — Byłabym z tobą. Ja, nie

jakiś obcy człowiek. kate rozejrzała się po pokoju, jak gdyby liczyła, że

znajdzie jakąś radę zapisaną na którejś ze ścian.

- Wiem, że to fatalny moment... - westchnęła. - Fatalny moment, żeby o

tym rozmawiać. Ale innego nie mamy.

Wszystko się dzieje tak szybko. Najpierw poznalam Chrisa, a potem Jacko

zachorował i obie sprawy

splotły się w jedną. Muszę ci to powiedzieć, chociaż wiem, że to jest zły

moment.

background image

Posłuchaj, córeczko, jesteś dla mnie pocieszeniem, ale nigdy nie będziesz

ucieczką. Po prostu dlatego, że czuję się

za ciebie odpowiedzialna. Muszę cię chronić, muszę tobą opiekować, a w

ogóle seks ma to do siebie... - urwała

i zaczęła jeszcze raz. - Dzięki tobie jestem czasami bardziej sobą, niż bym

tego chciała - dzięki tobie i Jackowi. A

bywa tak, że ludzie kochają się ze sobą właśnie po to, żeby odpocząć od

bycia sobą. Na kilka krótkich chwil

w ogóle przestają być i to przynosi wielką ulgę. Właśnie o to mi chodziło z

tą ucieczką. Od bardzo dawna byłam po prostu

sobą - bez chwili wytchnienia. I uwielbiałam to. Uwielbiałam być z tobą i

z Jackiem. Nawet

pracę uwielbiałam, choć ciągle marudziłam. Ale potrzebowałam na chwilę

uciec. To nie Chris mnie prosił, to ja go poprosiłam.

— A jak nie ma pod ręką kogoś takiego jak Chris? — spytała Laura. — Co

ludzie wtedy robią?

Przypomniała sobie, jak sama patrzyła na odlatującą czaplę i marzyła

o rozpłynięciu się w nicości. Jej głos zabrzmiał

surowo w jej własnych uszach, ale Kate odpowiedziała łagodnie:

- Czekają, aż im przejdzie i mnie też by przeszło.

Uśmiechnęła się i w tym uśmiechu, choć słabym i nieśmiałym, znowu była

dawna Kate.

- Ja miałam po prostu szczęście. No dobra, córeczko, powiedziałam, co

miałam do powiedzenia.

Nie zamierzam cię przepraszać, bo nie jest mi aż tak bardzo wstyd.

Przykro mi, że tobie było przykro,

background image

ale nie na tyle, żeby żałować tago, co się stało.

Słychając tej przemowy, Laura coś sobie przypomniała, a zaraz potem

wszedł Chris i powiedział:

- Lauro, czy to nie twój chłopak tam czeka przed furtką?

Nie chcesz go zaprosić do środka? Jak on ma na imię? Sorrow*? - Sorry!

— powiedziała Laura.— Nie, nie! Coś mu tylko

krzyknę od drzwi. Stojąc w drzwiach, zawołała w stronę Sorry`ego:

— Zadzwonię do ciebie później, dobra? Sorry uniósł do góry oba kciuki i

z głośnym terkotem odjechał w dół Kingsford Drive.

— Jest w nim coś niepokojącego — powiedział Chris, kiedy Laura

wróciła do pokoju. — Sam nie wiem co, ale coś

jest.

- Przestań jej wmawiać takie rzeczy —jęknęła Kate błagalnie. - To tylko

Sorensen Carlisle,

mroczny sekret rodziny Carlisle`ów niedawno wydobyty na światło

dzienne.

*sorrow (ang.) - smutek.

- Jak na tę dzielnicę, to im się chyba całkiem niexle powodzi - krytycznie

ocenił Chris.

- No tak, to rzeczywiście dość zamożna rodzina... rozsiana po całym

mieście - powiedziała Kate dość obojętnym tonem. - Co rusz o którymś

piszą, że coś tam na przykład zrobił ważnego dla przemysłu albo

jakieś podobne rzeczy. Tu niedaleko mieszkają dwie kobiety i ten chopak.

Nie mam pojęcia, czemu tu zostali. Z całą pewnością nie za bardzo pasują

background image

do otoczenia.

- Chłopak nie wygląda, jakby miał zbyt wiele trosk w

życiu - mruknął z przekąsem Chris. - Sądząc po tej jego fryzurce, za

tyle, ile zostawia u fryzjera, dałoby się pewnie przez

tydzień wyżywić całą rodzinę uchodźców.

Laura poczuła, że musi stanąć w obronie Sorry`ego.

- Przynajmniej nie łysieje - powiedziała i z przykrością musiała poczuć do

Chrisa sympatię, bo ten roześmiał się i

podał jej kawę, zupełnie jakby wręczał jej nagrodę.

- Chris nie może sobie wybaczyć, że sam jest zamożnym

przedstawicielem klasy średniej, a nie uchodźcą - powiedziała

prawie wesoło Kate. - Czuje się w obowiązku karać innych za swoją

własną, uprzywilejowaną pozycję.

- Sorry chce zostać strażnikiem przyrody - powiedziała

Laura. - I leczyć chore lasy. Albo pracować z rzadkimi ptakami.

- A, czyli interesuje się ochroną przyrody, tak? - powiedział

Chris. - No cóż, to chyba nie najgorzej.

Parę minut później Chris odjechał samochodem Kate. Nie miał

najmniejszych

kłopotów z zapaleniem, bo wcześniej, kiedy Kate była w szpitalu, zawiózł

go do warsztatu i naładował akumulator.

- Ale tak naprawdę powinnaś kupić nowy - powiedział

wychodząc. - Przyjadę po ciebie za trzy kwadranse.

Kiedy zostały same, Kate i Laura popatrzyły na siebie jak

dwoje ludzi, którzy na nowo się poznają po długiej i

brzemiennej w wydarzenia rozłące. - Powiedzmy, że faktycznie zrobiłaś

background image

to, bo potrzebowałaś - powiedziała

po chwili Laura. - Ale czy seks.....To znaczy, myślałam, że do tego

potrzebny jest jakiś

entuzjazm, nie? - No i zrobiłam to z entuzjazmem — powiedziała Kate,

wstając z krzesła. — Tylko że z entuzjazmem już sobie poradziłam.

W ogóle z entuzjazmem jakoś sobie radzę. Natomiast

ze smutkiem nie za bardzo. Wiesz co, córeczko? Oni myślą, że Jacko

umrze. Wiem, że tak myślą. Nie potrafili nic zrobić, żeby mu pomóc. Jest

coraz gorzej, gorzej i gorzej. Już dwa razy dzisiaj dzwoniłam i

mówią, że nic się nie zmieniło, poza tym, że jest jeszcze słabszy. Nie mam

się co oszukiwać, to może znaczyć tylko jedno. Wiesz, nie chciałam

drugiego dziecka. Urodziłam Jacka, bo bałam się, że tata może

odejść Już wtedy miał romans z Julią iwdziałam, że tym razem to coś

poważnego, wiec urodziłam Jacka! Raczej marny powód, żeby urodzić

dziecko, co? Tylko po to, żeby kogoś uwiązać.

- Jacka to nie obchodziło - zauważyła Laura. - Zawsze

zachowywał się tak, jakby uważał, że życie jest cudowne.

- To prawda. To jest coś pięknego - powiedziała

Kate. - Małym dzieciom wystarczy odrobina miłości, a już są przekonane,

że bez nich świat nie mógłby istnieć.

Dobrze wiedzą, że są fantastyczne. Kiedy przestałam już tak bardzo

tęsknić za waszym tatą... Naprawdę było mi cudownie z tobą

i z Jackiem, a teraz wugląda na to, że... Nie wierzę, że to moja

wina, a jednak w dziwny, przesądny sposób wydaje mi się, że

to jakaś kara za błędy przyszłości.

- Kompletne bzdura! - krzyknęła Laura. - Wiem

background image

o chorobie Jacka dużo więcej niż ty. Tylko że nie chcesz mi

uwierzyć! Mogę z tobą pojechać? Mogę go zobaczyć?

- Może by tak trochę grzeczniej? - upomniała ją

Kate. - Tak, myślę, że możesz, chociaż nie wiem, czy nie

byłoby dla ciebie lepiej, gdybyś go zapamiętała takim, jaki

był - bystrego, wesołego dzieciaka, patrzącego co by tu

zbroić. Ale oczywiście możesz iść ze mną. Mają tam taki

pokój - taką jakby poczekalnię z telewizorem, w któej Chris

wczoraj spędził większość dnia. Ja mogę w każdej chwili wejść

do sali Jacka. Powiedzieli, że mogą dla mnie wstawić łóżko,

gdybym chciała tam z nim zostać na noc i pewnie dzisiaj tak zrobię. No

dobra, musimy się zbierać. Pierwsza zamawiam wannę.

Chwilę później zawołała z łazienki:

- Wiesz co, córeczko? Powinnaś się cieszyć, że mam

kagoś takiego jak Chris. Przyjdzie taki dzień, kiedy będziesz

chciała się ode mnie uwolnić, a będzie ci o wiele łatwiej,

jeżeli ja... Jeżeli nie będziesz mnie musiała zawsze zostawiać samej.

Ale Laura stała wpatrzona w lustro, zastanawiając się, jaką twarz zobaczył

Sorry, kiedy przyglądał jej się z drugiego końca

boiska i co sama myślałaby o swojej twarzy gdyby nie znała

jej na co dzień.

Postanowiła włożyć swój najlepszy strój, na wypadek gdyby

miała się później spotkać z Sorrym. Pomyślała, że nie zawadzi

pokazać się w swojej jedynej porządnej sukience, nawet

jeżeli była to tylko prosta letnia kiecka, którą dostała od Sally, bo na nią

była za mała. Szczotkowała włosy tak długo, aż nabrały

background image

lekkiego połysku, choć prawdę mówiąc, ich wełnista powierzchnia nie

dawała światłu zbyt dużych szans. Włożyła

swoje najlepsze sandałki i zapytała, czy może się troszkę umalować.

— Weź trochę szminki, jak już musisz — powiedziała Kate, ale Laura nie

mogła się powstrzymać, żeby nie sięgnąć po kredkę i tusz, a potem

pomyślała, że wygląda jak bohaterka jakiegoś zagranicznego filmu.

Później, w szpitalu, kiedy patrzyła na Jacka, wszystko to wydało jej się

strasznie dziecinne. Jacko stał się częścią szpitalnej aparatury. Do ręki

kapał mu jakiś płyn, a do nosa plastrem przyklejona była

plastikowa rurka. Leżał w szpitalnej pościeli, bardziej związany niż

przykryty i wyglądał jak pokurczona lalka. A jednak to wciąż był Jacko,

wciąż jej braciszek. Wszystkie szalone wydarzenia ostatniej doby i

wszyscy nowi ludzie, którzy, jak Chris Holly i trzy czarownice, wtargnęli

w jej życie, nagle wyblakli jak wspomnienia z wcześniejszego, mniej

ważnego życia. Laura miała straszną ochotę podnieść Jacka,

przytulić go i jakoś mu przypomnieć - nawet w śpiączce - że ma siostrę,

która go kocha i zrobi wszystko, żeby rozproszyć gęstniejący nad nim

mrok. Mogła jednak tylko na niego patrzeć i z głuchym uporem

powtarzać jego imię.

- Córeczko - powiedziała Kate. - kochanie... - chciała coś dodać, ale nie

potrafiła dokończyć. - Płacz, jeśli chcesz - powiedziała w końcu. - Ja też

sobie czasem popłakuję.

Jeszcze parę godzin wcześniej Laura nienawidziła Kate za tę noc spędzoną

na poszukiwaniu pocieszenia u Chrisa Holly. Teraz już miała wrażenie,

jakby to była reakcja nic nierozumiejącego dziecka. Straszliwy

spokój Jacka i nikły płomyczek nadziei walczący w kate na śmierć i życie

background image

z rozpaczą sprawiły, że wszystkie wcześniejsze pretensje straciły

jakiekolwiek znaczenie. A jednak Laura nie płakała. Chętnie

rozpuściłaby we łzach niejedno uczucie, ale były one częścią mocy, która

mogła jeszcze ocalić Jacka i trzeba je było gromadzić i oszczędzać, a nie

trwonić bez celu.

Kiedy Kate i Laura patrzyły na Jacka, jakby oglądały jakieś tajemnicze,

tragiczne dzieło sztuki, wszedł lekarz, żeby go zbadać i w tym momencie

do Laury dotarł jedyny w swoim rodzaju zapach rozkładu i

przeżutej mięty. Poczuła nagły, gwałtowny skurcz w gardle i klatce

piersiowej, aż Kate popatrzyła na nią zaniepokojona.

- Nic mi nie jest - powiedziała Laura. - Po prostu zaraz będzie miał atak.

Kiedy to mówiła, Jacko zaczął się wyginać, ale tym razem bardzo, bardzo

słabo. Jego oczami spojrzał na Laurę Carmody Braque. Wykrzywił usta w

uśmieszku i zniknął, ale najwyraźniej poza Laurą nikt tego nie

zauważył.

- Nie widzisz tego? - Laura z rozpaczą krzyknęła do Kate. - Nie widzisz?

Nie czujesz go?

- Skąd wiedziałaś, że tak się stanie? - spytał lekarz.

- Po zapachu - odparła. Zaczyna wtedy pachnieć miętą.

- Moja córka uważa, że on jest opętany - wyjaśniła lekceważącym tonem

Kate.

- To nie jest opętanie. To go pożera - powiedziała Laura, powtarzając

diagnozę Sorry`ego Carlisle`a. - Pachnie miętowym syropem i gniciem.

- To dziwne - powiedział lekarz do Kate. - Casami też mi się wydaje, że

czuję zapach mięty. Pielęgniarka twierdzi, że nic nie czuje i doktor Roper

też nie. Proszę pani, oczywiście nie mogę przyjąć tej

background image

diagnozy, ale prawda jest taka, że chłopcu absolutnie nic nie pomaga. Jego

serce jest czymś bardzo

ciązone - niewątpliwie jakąś chorobą, ale nie potrafimy jej

zdjagnozować ani znaleźć na nią lekarstwa. Glukoza i proteiny,

które podajemy w kroplówce prawdopodobnie trochę go

podtrzymują, ale więcej nie udało nam się zrobić. Skoro wszystkie

inne hipotezy się nie sprawdziły, to może trzeba przyjąć, że ta

ostatnia, która została, jest jedyną możliwą.

— Czy mogę zatelefonować? - spytała Laura. - Tam

chyba w tej poczekalni jest telefon, prawda? Po lekko chrapliwym głosie,

który odezwał się w słuchawce,

kiedy wreszcie udało jej się dodzwonić, poznała, że rozmawia

z Winter Carlisle.

— Winter... — zaczęła i zabrzmiało to raczej bezpośrednio, ale to był

jedyni sposób, żeby zdobyć jakąś przewagę nad tą starszą panią, która

złożyła jej tak dziwna, propozycję. — Mówi Laura

Chant. Z moim bratem jest bardzo źle. — Pamiętaj, że jest wyjście -

odezwał się głos Winter.

— Muszę panią o coś spytać - powiedziała Laura. - I proszę mi szczerze

odpowiedzieć. Sorry mówił, że pani odpowie.

Czy naprawdę nie przychodzi pani do głowy żaden inny sposób, żeby go

uratować niż ten, o którym pani wczoraj wspomniała?

— Przysięgsm na kielich, szpadę, monetę i różdżkę — powiedziała

Winter Carlisle swoim chrapliwym głosem, powierzając nowoczesnym

przywodom starożytne symbole, które przez

ucho Laury dotarło do jej umysłu. Podobnie jak jej brat, Laura

background image

stała się na chwilę częścią skomplikowanej maszyny.

- Czy to jest trudne? - spytała.

- Bardzo trudne, ale nie za trudne - odparła pani

Carlisle. - To cię bezpowrotnie odmieni, ale przecież i bez tego

zmieniasz się bezpowrotnie.

- Czy to jest zmiana na gorsze? - spytała Laura.

- Może być, jeżeli się ją wykorzysta do złego. Ale to samo

można powiedzieć o wszystkich ludzkich zmianach - powiedziała Winter.

- Pani na tym zależy jeszcze z jakichś innych powodów,

które nie mają nic wspólnego z Jackiem, prawda? - zapytała Laura.

- To prawda - przyznała Winter. - Ale nie proponowałabym

ci tego, gdyby to nie było konieczne również z twojego

punktu widzenia.

- Czy można to zrobić teraz? - Laura zadała ostatnie

pytanie. - Od razu?

Zapadła cisza, a potem stary głos powiedział: - Myślę, że tak. Dziś w nocy.

Ale nie wolno ci nic jeść

przez cały dzień. Powiedz mi, Lauro... czy jesteś dziewicą?

- Tak — powiedziała Laura. - A to ma jakieś znaczenie?

— Pewne ma - stwierdziła Winter. - Latwiej dokonać przemiany, jeżeli nie

jest się za bardzo związanym ze swoim obecnym stanem. My troje

możemy ci pomóc, ale to ty sama musisz przejść tę drogę. Nic nie jedz.

Jedzenie będzie przeszkadzać.

- I tak nie jestem gładna - powiedziała Laura. A czy jest Sorry?

- Stoi w drzwiach swojego pokoju i pilnuje mnie - odparła Winter. - Dać ci

go?

background image

- Nie. Spotkamy się wieczorem - powiedziała Laura. - Proszę mu ode

mnie pomachać.

Odłożyła słuchawkę i z zadowoleniem stwierdziła, że się nie trzęsie, ani w

ogóle nie jest w żaden widoczny sposób zdenerwowana. Kiedy się

odwróciła, napotkała zaciekawione spojrzenie Chrisa Holly. Siedział w

poczekalni na jednym z krzeseł z książką Grahama Greene`a w ręce i

przyglądał się Laurze.

- Co ty kombinujesz? - zapytał. - Jakaś czarna msza, czy co?

- Nie, nic z tych rzeczy - powiedziała Laura, choć podejrzewała, że to

może być coś w tym rodzaju.

W tym momencie ktoś stanął w drzwiach i jakiś głos powiedział:

- Czyżby to była moja mała puchata owieczka-córeczka? Aleś ty wyrosła,

córeczko!

Laura odwróciła się i zobaczyła mężczyznę, którego skądś znała. Przez

ułamek sekundy miała wrażenie, że to ktoś bardzo dobrze jej znany, ale nie

mogła sobie przypomnieć, gdzie go spotkała, ani jak się

nazywał. Potem dotarło do niej, że ten śniady, dobrze zbudowany

mężczyzna to jej ojciec. Parzytył sporo od czasu, kiedy go ostatnio

widziała. Miał na sobie ubranie, jakiego nigdy przedtem nie nosił, a jego

druga żona, śliczna Julia, wyraźnie zaokrąglona ciążą, stała dyskretnie z

tyłu i patrzyła na niego z czułością.

background image

rozdział dziewiąty

Przemiana

Zanim Laura wróciła wieczorem do domu Carlisle`ów, pozwolono jej

jeszcze raz wejść do Jacka.

— Rozmawiaj z nim! — zachęcił ją lekarz, zanim weszła. — Możesz

mówić, ile chcesz. Pochyliła się więc nad łóżkiem i szeptała: — Jacko!'

Posłuchaj! Jacko! To ja, Lolly! Teraz muszę iść, ale niedługo wrócę.

Wytrzymaj jeszcze trochę, uratuję cię. Bądź dzielny, wytrzymaj!

Patrzyła na niego z takim natężeniem, jakby chciała wyryć w pamięci jego

obraz, żeby zawsze, nawet kiedy będzie daleko,

mieć go tuż przed sobą. Kiedy wyszła, miała spokojną twarz, ale Kate nie

dała się oszukać.

— Córeczko, nie bądź taka strasznie smutna! — zawołała żałośnie.

- Daj spokój!— odparła Laura. - Sama cierpisz, a mnie każesz przestać.

- Gdybym tylko mogła, cierpiałabym za ciebie - zawołała Kate - bo

wiem, że potrafię wszystko znieść, a tobie

background image

chciałabym tego oszczędzić.

- I dlatego mi nie powiedziałaś, że przyjedzie tata? - spytała Laura.

Kate milczała przez chwilę.

- Nie byłam pewna, czy przyjdzie - powiedziała

wreszcie. - Nie chciałam, żebyś była rozczarowana.

- Rozczarowana? - prychnęła Laura. - Co on tu

w ogóle robi? Przecież ledwie zna Jacka. Ostatnio nawet

zapomniał o jego urodzinach.

- Ciii! Córeczko - powiedziała Kate. - Musiałby nie

mieć serca, żeby się nie przejąć, kiedy jego synek jest taki chory. Zawsze

był bardzo uczuciowy, jeżeli tylko dało mu się

szansę. Po prostu miał pecha, że mnie nie wystarczała uczuciowość.

— W porządku. On sam mi nie przeszkadza - stwierdziła

Laura. - Wkurza mnie tylko, że Julia przyszła. Spodziewa się dziecka i to

trochę nie w porządku, kiedy z Jackiem jest tak kiepsko. To tak, jakby

jeszcze za życia szykować mu następcę.

— I dlatego nie chciałaś do nich jechać? — zawołała Kate

— Między innymi — odparła Laura. Nie mogła powiedzieć

Kate o trzech czarownicach i o czekającej ją przemianie,

której perspektywa unosiła się w powietrzu jak gęsta, czarna mgła,

zakrywająca cały wieczór.

Ojciec uparł się, żeby ją odwieść do Gardendale i jego samochód,

pomrukując jak posłuszny zwierzak, przemierzał znajome ulice, które

nagle wydawały się Laurze obce, jakby oglądała je oczami

współpasażerów.

- A cóż to za koszmarek! - zawołała Julia, kiedy mijali Centrum Handlowe

background image

Gardendale - Boże! Przecież to zanieczyszcza środowisko. Pewnie jeszcze

puszczają muzykę z głośników!

- Tylko w hipermarkecie - powiedziała Laura, według której to, co właśnie

leciało z odtwarzacza w samochodzie, nie różniło się specjalnie od muzyki

w sklepie. - Nie jest tak tragicznie.

- Dla mnie to makabra! - powiedziała Julia. - To tam pracuje Kate?

Współczuję.

Samochód jechał dalej i kilka minut później zatrzymał się przed bramą

Carlisle`ów.

- To się nazywa wyczucie - powiedział Stephen, bo Sorry, wiedziony

jakimś sobie tylko znanym instynktem, wyszedł im naprzeciw i właśnie

otwierał bramę.

- Tutaj wysiądę - powiedziała pośpiesznie Laura. - Nie ma sensu, żebyście

wjeżdżali do środka.

wiedziała, że Julia i ojciec byliby pod wrażeniem posiadłości, ale nie

chciała ich wprowadzać w magiczny krą cieni i drzew.

- A co to za chłopiec? - spytała Julia z przebiegłym uśmieszkiem.

- Sorensen Carlisle - powiedziała wyniośle Laura i Julia z ojcem

wybuchnęli śmiechem, jakby właśnie zrozumieli coś, czego wcześniej nie

rozumieli i to zrozumienie nie tylko ich rozbawiło, ale także

uspokoiło.

- To nie jest mój chłopak. To prefekt - wybełkotała Laura.

- Coś mi mówiło, że musisz mieć jakiś powód, żeby u nas nie nocować -

powiedział Stephen. - Myślałem, że to może przeze mnie. No cóż,

owieczko-córeczko, doroślejemy.

- Dzięki za podwiezienie - odparła Laura.

background image

- A nie dostanę całusa? - spytał z takim smutkiem, że Laura, ku jego

zaskoczeniu (i swojemu własnemu również) pocałowała go mocno i

przytuliła się do niego. Kiedy to zrobiła, poczuła jego zapach, który tak

świetnie przechował się w jej pamięci - zapach tytoniu i płynu po goleniu.

Julia pomachała przyjaźnie, Laura w odpowiedzi pomachała niepewnie i

chwilę potem samochód odjechał. Laura Patrzyła, jak Sorry zamyka

bramę, a potem poszła z nim długą, ciemną alejką, czując najpierw w nim,

potem w powietrzu i przede wszystkim w starym domu jakiś niepokój

przed tym, co ma nastąpić — pełne napięcia wyczekiwanie na tajemniczą i

nienazwaną próbę.

— Jak tam brat? — spytał Sorry. — I jak mama sobie radzi?

Laura opowiedziała mu wszystko, co pamiętała. W tej ciemności, pod

drzewami,

sam na sam z nim nie czuła się zbyt pewnie, zwłaszcza, że był w takim

czarodziejskim nastroju.

On jednak prawie się nie odzywał i tak doszli do oświetlonego ganku

przed frontowymi drzwiami.

- Wejdźmy do środka - powiedział. Tam jest jasno, poczujesz się

bezpieczniej.

- Najgorsze ciemności mam we własnej głowie - powiedziała

Laura i nadal je miała, kiedy weszli do kuchni.

- Jesteś pewnie trochę osłabiona z głodu - powiedział

Sorry. - Ale tak właśnie ma być. Nie mogę cię poczęstować,

choć prawdę mówiąc, sam nie pogardziłbym kawałkiem ciasta.

Ładna sukienka, Chant. Mówiłem ci to?

- Stara już - powiedziała Laura. - Ale ciągle ją lubię.

background image

Już długo jej nie ponoszę. Robi się za mała.

- Odwrotnie! — poprawił ją Sorry. - To ty się zmieniasz, a nie sukienka.

Ty się robisz za duża. — Niewielka w tym moja zasługa - odparła Laura z

powagą. — Tak się po prostu samo dzieje.

— Posłuchaj, Chant! — krzyknął nieoczekiwanie

Sorry. — Uciekaj stąd, póki możesz! Zapomnij o bracie! Pobiegnij alejką,

otwórz sobie bramę i wróć do prawdziwego świata. Znajdź sobie jakiegoś

miłego chłopaka z prawdziwym

sercem, zakochaj się, miej dzieci, zestarzej się i umrzyj jak prawdziwy

człowiek, a nie wytwór wyobraźni.

Ale kiedy tak stali, wpatrzeni w siebie, po przeciwnych stronach stołu, w

drzwiach kuchni pojawiła się jego matka.

- Nie przejmuj się nim, Lauro - powiedziała. - Czasem

wydaje mi się, że wszystkie kobiety są wytworami

wyobraźni, jak Sorry 'raczył to określić. Nie chodzi mu o to, że

istniejemy w czyjejś wyobraźni, ale że nasza moc płynie z wyobraźni i to

czyni nas wszystkie czarodziejkami. Czarownice po prostu używają jej z

takim silnym przekonaniem, że ich

marzenia stają się rzeczywistością. Chodź ze mną.

Sorry westchnął głośno, a Laura podeszła do Miryam, która łagodnym, ale

władczym gestem położyła swą blada, dłoń na

jej odkrytym ramieniu.

— Żegnaj, Chant! - powiedział Sorry, jakby miał się z nią długo nie

zobaczyć. - Czasami myślałem sobie, że ja też

mógłbym przejść przemianę - w przeciwną stronę. Myślałem, że mogłabyś

być moim mostem, po którym mógłbym

background image

wrócić do...

— Nie zapominaj, Sorensen, że już tego próbowałeś i nie wyszło -

powiedziała jego matka. - Po prostu nie masz wyboru.

- W takim razie żegnam się z tym pomysłem - odparł Sorry. - Do

zobaczenia po drugiej stronie. Chant. A właściwie chwilę wcześniej. Też

będę miał w tym pewien udział. Idę, muszę się psychicznie przygotować.

- W Sorensenie jest tyle brakujących kawałków - mruknęła Miryam,

prowadząc Laurę po schodach i zabrzmiało to tak, jakby Sorry był jakąś

układanką. - Nie tracimy nadziei, że to się kiedyś zmieni, ale na

razie zajmiemy się tylko tobą... tobą i twoją przemianą. Pierwsza część jest

łatwa, a nawet przyjemna. Postaramy się wygonić z ciebie tyle świata, ile

tylko się da.

Laura wzięła kąpiel. Leżała w wannie oświetlonej świecami grubości ręki.

W jednym rogu na żelaznej podstawce stało niewielkie żeliwne naczynie w

kształcie kota wypełnione rozżarzonymi węglami. Z oczu kota

bił czerwony blask, a leniwy dym unoszący się z otwartego pyska miał

mocny ziołowy zapach przypominający trochę świeżo skoszone siano,

tylko że bogatrzy i jakbylekko oszałamiający. W bladym, chybotliwym

świetle, wanna wyglądała czasami jak sadzawka, otoczona smukłymi

drzewami o płomiennych liściach. ściany łazienki to przybliżały się, to

oddalały. Czasem lśniły gdzieś bardzo blisko, zwilgotniałe od pary,

czasem całkowicie znikały. Wtedy na ich miejsce pojawiały się zupełnie

niespodziewane widoki trawiastych równin, na których pasły się dzikie

konie, żółtych piasków ze sterczącymi, czerwonymi wulkanicznymi

skałami, po których skradały się ziewające lwy lub gęstych zielonych

dżungli zamieszkałych przez rajskie ptaki i jaguary. W pewnym momencie

background image

Laura ujrzała długą, zakrzywioną plażę. Płonęły na niej ogniska, a

mężczyźni o pomalowanych ciałach siłowali się na piasku. Kiedy indziej

wydało jj się, że z jakiejś ogromnej wysokości leniwie patrzy na granatową

pręgę szosy rozcinającą połać zieleni i rojącą się od

samochodów, które wyglądały jek kolorowe muszki.

#

Miryam pomogła jej wyjść z wanny. Wytrząsnęła kilka kropel z

przysadzistej buteleczki z grubego zielonego szkła i wtarła je Laurze we

włosy. Świece zadymiły i buchnęły jaśniejszym płomieniem.

- Czy świat pełzał wokół ciebie? Pojawiał się i znikał? - spytała w

napięciu.

- Wszysto się zmieniało - powiedziała Laura, patrząc na dywanik pod

swoimi stopami i poczuła, jak Miryam od razu się uspokoiła.

- Dziś w nocy, w tym miejscu spotkają się niezliczone linie przestrzeni i

czasu - mruczała Miryam. - W każdym z nas ciągle się przecinają, ale tylko

czarownice i im podobni potrafią w tę sieć łowić ryby -

czasami bardzo dziwne ryby. Na dworze wschodzi księżyc - księżyc w

pełni/ - Nie mogłaś sobie wybrać lepszej nocy. Ja jestem Mistrzem

Przygotowania - ciągnęła Miryam, teraz już bardziej oficjalnym tonem. -

Sorensen jest Strażnikiem Bramy. Winter będzie Mistrzem Zakończenia.

Zawiesiła Laurze na szyi srebrne łańcuchy i opuściła na jej mokrą głowę

luźną, białą, jedwabną tunikę z koronkowym stanem, spod którego widać

było łańcuchy. Laura spojrzała pod nogi i wydało jej się, że stoi

na trawie, a zaraz potem na piasku. na piasku do góry nogami były jakies

background image

litery i Laura przekręciła głowę, żeby je przeczytać. AKNEIZAŁ,

odczytała napis pod stopami. W miarę jak jej wola poddawała się

zapachom, gorącej parze i zmieniającym się proporcjom, coraz bardziej

kręciło jej się w głowie. Miryam przyniosła puchar, który na pierwszy rzut

oka wyglądał, jakby z czarnegoszkła, ale jego wnętrze

połyskiwało szkarłatem i szmaragdową zielenią, więc Laurze przeszło

przez myśl, że być może zrobiony jest z czrnego opalu albo jekiegoś

innego półszlachetnego kamienia. Był pusty, ale Miryam nalała coś do

niego z wysokiego dzbanka.

- Co to jest? - spytała Laura, bo napój był gorący i miał kilka znajomych

zapachów jednocześnie.

- Grzane wino - powiedziała Miryam. - Od podgrzewania alkohol się

ulatnia. Nie upijesz się. Wierz mi, będziesz potrzebowała sprawnego

umysłu i silnej woli. - Odstawiła naczynie na stojący obok stolik.

- Daj mi rękę - powiedziała i Laura posłusznie wyciągnęła dłoń, a potem

próbowała ją cofnąć, ale Miryam szybko i sprawnie, jak doświadczona

pielęgniarka, nakłuła jej srebrną igłą koniuszek palca i

przytrzymała go nad kielichem, aż ciemna kropla spadła i znikła w

ciemnym winie.

- Aua! - krzyknęła gniewnie Laura. - Czemu mnie pani nie ostrzegła?

- Chyba lepiej nie wiedzieć - powiedziała z uśmiechem

Miryam, patrząc, jak Laura ssie skaleczony palec. - Myslisz,

że Śpiąca Królewna miała czas possać palec,kiedy się

ukłuła? A co jej się śniło z tego powodu? Nigdy wcześniej się

nie skaleczyła, więc może po raz pierwszy skosztowała swojej

własnej krwi. Ty natomiast, Lauro, musisz teraz powrócić do siebie. Nie

background image

bój się! To tylko odrobina magii natury... szczypta cynamonu, pomarańcza

z goździkami, krew winogron, sok dziewczyny... to ci pomoże

wyruszyć w podróż. Wypij to powoli i przemień się w córkę księżyca.

Laura wypiła wino, ale to słowa Miryam napełniły jej głowę po brzegi

refleksami szkarłatu i szmaragdowej zieleni. Pomyślała, że kropla

jej krwi próbuje wrócić tam, skąd przyszła

i że trzeba za nią iść. Jednocześnie poczułaq łagodny wstrząs

w głowie, jakby tuż za jej oczami wolno, ale mocno zacisneły się czyjeś

dłonie. Potem coś na kształt natarczywego wiatru rozwiało jedwabne

zasłony jej myśli i uczuć, wleciało przez nie do środka i pozwoliło

im opaść za sobą. Choć nie potrafiła tego nazwać, to coś miało swoją

nazwę i być może nawet by to rozpoznała, gdyby nie była zaskoczona. -

Jest pani pewna, że to tylko grzane wino i kropla

krwi? — spytała zaniepokojona.

- Poczułaś to? - upewniła się Miryam, patrząc jej w oczy.

Wciąż się usmiechała, ale była bardzo skupiona. - To dlatego,

że zawsze byłaś wpół drogi. To nie wino tak działa, tylko coś w tobie

rozpoznaje znaki, które dajemy i odpowiada nam. Spójrz na siebie. Już

prawie byś mogła być jedną z nas.

Odwróciła ją powoli, żeby mogła się przejrzeć w gładkiej toni lustra. Laura

spojrzała na samą siebie - spowitą w cień i delikatną. Ujrzała swoje kostki

i nadgarstki. Były tak szczupłe, jakby składała się z

pustych w środku ptasich kości i potrafiła unosić się w powietrzu.

Widziała swoje wełniste włosy ułożone w ciemną aureolę, połyskujące

jakby były obsypane złotym pyłem i swoje oczy jak czarne dziury

wypalone

background image

w gładkiej oliwkowej twarzy. Oblizała wargi i nie zdziwiłaby się, gdyby

ujrzała między nimi ruchliwy języczek węża. Ale to był, o dziwo, jej

własny język, co świadczyło o tym, że przez cały czas była osobą z

krwi i kości, a nie po prostu zjawą stworzoną przez Miryam na spółkę z

nocą.

- To nie będzie dla ciebie łatwe - ciągnęła Miryam. - Ale na razie popatrz.

To cudowna i tajemnicza rzecz - być dziewczyną.

Przyglądając się swemu odbiciu, Laura pomyślała, że to może być prawda.

- Nie uczą nas tego na wiedzy o społeczeństwie - powiedziała,

uśmiechając się krzywo do swojego odbicia, które posłusznie

odpowiedziało takim samym uśmiechem.

- czarownice pojawiły się wcześniej niż najprymitywniejsze

społeczeństwo. - odparła Miryam. - W czasach, kiedy ludzie spali na

dworze pod księżycem. Księżyc wśliznął

się w ich senne myśli i naładował ich marzenia. Ty jeszcze nie

jesteś czarownicą - na razie kimś pośrednim, ale juz teraz

to miejsce może spełnić twoje życzenie.

Przez przestrzeń miasta i wstecz w czasie - do rana powedrowało

życzenie Laury i pokazało jej Jacka. Pływał zanurzony

w miękkiej, rozmytej plamie, podłączony systemem

przewodów i rurek z organizmemszpitala. Jednak z miejsca, w którym

była, Laura widziała, jak po całym jego ciele niczym wstrętna zaraza

rozpełza się obecność Carmody`ego

Braque`a. Wyglądało to tak, jekby oplatała Jacka pajęczyna

sińców i ran, pod którą gasł naturalny kolor jego skóry. Widziała i

rozumiała, jak szybko i jak doszczętnie może zostać

background image

pożarty przez czerń. Laura patrzyła na Jacka z nieopanowaną

miłością, a jednocześnie na myśl o Carmodym Braque`u

wściekle zacisnęła zęby.

- Dosyć! - stanowczo powiedziała Miryam i wykonała ruch, od którego

połączenie się zerwało. - Gdyby przypadkiem

akurat teraz Carmody Braque postanowił odwiedzić twojego brata,

mógłby wyczuć twoją obecność i zorientować się, co zamierzasz zrobić.

Już czas na ciebie. Pora zaczynać. Jeżeli nam się uda, spróbujemy

połączyć cię z pewną uśpioną

cząstką ciebie i będziesz musiała ją obudzić. Odbędziesz podróż do

wnętrza, choć będzie ci się wydawać, że jest odwrotnie. Weź to —

mówimy na to monety.

Krążki, które włożyła Laurze do ręki nie były z metalu, ale z

wygładzonego, cienkiego kamienia. Wyryte na nich były jakieś słowa,

których Laura nie umiała odczytać.

Miryam poprowadziła ja do drzwi.

- Czy tam jest Sorry? - spytała Laura, kiedy drzwi otworzyły się w

ciemność. Chciała móc myśleć, że gdzieś tam czeka na nią przyjazna

dusza. - To tam, w tej ciemności jest Strażnikiem Bramy?

- Tak jest odparła Miryam i Laura poczuła raczej niż dostrzegła jej dziwny

uśmiech. - Ale on nie jest tam. Jest w twojej głowie. Nie czułaś, jak się tam

ruszał? Nie czujesz go teraz, jak czeka na ciebie?

Musisz być odważna, Lauro i nie oglądać się za siebie.

- A jeżeli nie dam rady? Jeżeli się nie uda? - spytała Laura.

- Nigdy nie zadawaj tego pytania - odpowiedziała jej Miryam cicho, ale

śmiertelnie poważnie.

background image

- Ja się nie boję. Po prostu jestem ciekawa - nalegała Laura.

- No cóż, Lauro, ujmę to w ten sposób - powiedziała Miryam. - Kiedy już

przejdziesz przez bramę, którą wskaże ci Sorensen, musi ci się udać. Tu

chodzi o twoje życie.

- I dobrze! - zapalczywie odparła Laura. - Nie zamierzam się wycofywać.

Musi się udać i już!

- Winter uważa, że na pewno ci się uda - powiedziała Miryam.

- Czy to będzie bolało? - spytała Laura. - Wolę wiedzieć wcześniej.

- Będzie ci się wydawało, że boli - odpowiedziała Miryam niezbyt

pocieszająco. - Po prostu postępuj według wskazówek. Nie mogę cię

przestrzec. Nie ma dwóch jednakowych przemian. Każdy przeżywa

wyjątkową.

- Strasznie tu ciemno - powiedziała Laura, robiąc niepewnie krok do

przodu. - Gzie jesteśmy? Nie pamiętam. Czy to są schody? - nie było

odpowiedzi. - Nie pamiętam - powtórzyła i wyciągnęła rękę do tyłu w

kierunku drzwi, ale one zniknęły. Ani za nią, ani przed nią nie było nic.

W końcu zrozumiała, że jest sama w całkowitej ciemności. Nawet gdyby

była egipską mumią, przebudzoną w bandażach, w potrójnym sarkofagu,

pod tonami starożytnych kamieni, nie byłaby bardziej ślepa i zanurzona

w czarniejszej czerni.

Stała tam długo, niepewna, czy jest sama, czy ktoś jej towarzyszy.

Momentami jej samotność zdawała się być tak wielka, że zastanawiała się,

czy przypadkiem nie została przeniesiona w samo serce jekiejś

czarnej dziury. Były też jednak chwile, w których ciemność, choć wciąż

nieprzeniknioną, zaludniały duchy ludzi i zdarzeń. Zdawało jej się, że

czuje zapach kwiatów, a potem jakichś ostrych przypraw. Coś

background image

dyszało tuż przy jej uchu. Jakiś palec, miękki jak puch ostu i zimny jak lód

dotknął jej ust i natychmiast poczuła smak tortu, który Kate upiekła na jej

dziewiąte urodziny. Przypomniiała sobie słodką, gładką

powerzchnię kandyzowanej wiśni, która, nieposiekana,

wkradła się do ciasta i lśniła jak klejnot w ciemnym, wilgotnym

kawałku na jej talerzyku. Jakaś bezcielestna ręka ważąca

tyle co promień słońca dotknęła piersi Laury. Czyżby to była

ręka Sorry`ego? Zastanawiała się, czy Sorry nie stał się w jej

głowie jakimś demonem-kochankiem, który ma ja w swej

władzy i wypełnia wspomnieniami o czymś, co nigdy się nie

zdarzyło. Po chwili jednak wszystkie te wrazenia i mysli przeminęły jak

sny.

Była wełnistowłosą Laurą Chant siedzącą w ciemnościach i szykującą się

do ostatniej rozprawy z lemurem, złym duchem, niegodziwym Carmodym

Braquem, który postanowił przedłuzyć swoje nienaturalne życie kosztam

jej małego braciszka.

— Lolly! — szepnął głos Kate.

- Lauro! — powiedział Chris Holly.

- Owieczko-córeczko! - powiedział jej ojciec.

- Lauro Chant! - powiedziała stara Winter. - Chant! - powiedział Sorry

swoim wyniosłym głosem

prefekta, jak zwykle z nutka autoironii. Jacko nie zawołał. Unosił się

nieważko jak w wodach płodowych, połączony z życiem przewodami i

rurkami, pożerany od środka przez żarłocznego lemura.

Laura nie była pewna, czy siedzi tam od paru minut, godzin czy dni, bo

czas rozpuszczał się w czerni, tworząc bezładną zawiesinę sekund. Potem

background image

jednak ujrzała szczelinę niebieskawego światła. Ciemność

rozstępowała się tuż przed jej okiem, a może to jej własna żrenica pękła

bez bólu. Ciemność ją zwiodła - w rzeczywistości światło było całkiem

daleko. Otwierały się jakieś drzwi albo brama.

- Postępuj według wskazówek - odezwał się głos Miryam i Laura ruszyła

w stronę drzwi. Przestąpiła przez próg i znalazła się w niewyraźnym

półświecie, gdzie wszystko, co zobaczyła, drgało, jakby patrzyła

przez łzy. Szła dalej i drgająca szarość powoli się klarowała, aż Laura

zaczęła rozpoznawać to miejsce pod dziwnym, ciemnym niebem, zasnutym

chmurami, które były tak ciężkie i wisiały tak nisko, że gdyby

podniosła rękę, pewnie by ich dotknęła. Co jekiś czas, przez ułamek

sekundy błyskawica wypisywała na nich swoje potężne zaklęcie, ale Laura

nie zwracała specjalnej uwagi na to elektryczne graffiti.

Znów była na Kingsford Drive i szła w stronę szkoły. Inni uczniowie,

wszyscy ubrani w szkolne mundurki, pędzili w tym samym kierunku, ale

nie umiała nikogo rozpoznać - znikali, zanim zdążyła sobie

przypomnieć ich imiona. Widać było bramę szkoły, a wokół jak na dłoni

rozciągała się dzielnica Gardendale - znajoma, choć trochę upiorna w

trupim świetle lejącym się z nieba. Rozległ się pierwszy dzwonek -

znów była spóźniona. Rzuciła się biegiem. Wokół niej z hukiem

przelatywały ogromne ciężarówki, a nad jej

głową olbrzymie koparki rzucały się na siebie z obnażonymi zębami. Tłum

mundurków wlał się na teren szkoły. Dyżur przy bramie pełnił prefekt,

Sorry Carlisle. Siedział sobie nie „w" - ale „na" szkolnej

ławce, pogwizdując i przyglądając

się swoim palcom, na których połyskiwały pierścienie, tak jak

background image

wtedy, kiedy zobaczyła go pierwszy raz w jego pokoju. Miał

na sobie swój czarny, przewiązany sznurem kafta i nie

mogła się zdecydowac, czy to bohater, czy łotr, bo był grożny i dziki, a

jednocześnie jego widok działał kojąco. W jednej twarzy splotły się dwie

całkiem różne twarze i obie uśmiechały

się tymi samymi rysami, jakby proponował jej jednocześnie

ocalenie i zgubę, a obu rzeczy chciał dokonać gestem

tej samej ręki, którą teraz wyciągał w jej stronę. To był ten chłopak, który

ją dotknął i przestrzegł, a ona dwukrotnie go zaprosiła. Zastanawiała się,

czy aby teraz nie postanowił jej pożreć. Jednak

musiała być dzielna i postępować według wskazówek. Podeszła do niego,

popatrzyła mu w oczy i ujrzała

w nich swoje maleńkie, lśniące odbicie.

— Już po pierwszym dzwonku, Chant — powiedział Sorry. — A w ogóle,

to gdzie twój mundurek?

— A twój? — odparowała niespeszona jego natarczywym spojrzeniem.

— Brawo, Chant! — powiedział. — Masz jakieś pieniądze?

Zrobiłbym to dla ciebie za darmo, ale sama wiesz... za prom przez Styks

też trzeba zapłacić.

- A gdzie to jest? - spytała Laura, wyciągając swoje kamienne

monety. - Nie mogą zbudować mostu?

- Nie za bardzo - powiedział Sorry. - Zysk i Styks.

Zysk i Styks - powtórzył z nowym, złowrogim naciskiem,

biorąc jedną z monet. - Teraz mam ci dać szpadę. To ty wyznaczasz

teren, ale my dodajemy niektóre z naszych własnych symboli.

- Kiedy mam jej użyć? - spytała Laura, kiedy przypinał jej szpadę.

background image

- Zawsze, ilekroć coś będzie próbowało cię zatrzymać - powiedział. -

Wskażę

ci szlak i masz z niego nie zbaczać i nie oglądać się za siebie.

Laurze wydało się, że Sorry próbuje zajrzeć za dekolt jej sukienki

i szybko położyła rękę na piersi.

- A teraz mnie pocałuj - dodał.

- Muszę? - spytała, ale innym tonem, niżby to zrobiła

jeszcze wczoraj rano.

- Nie mogę cię okłamywać - powiedział Sorry. - Ten

kawałek zmysliłem. Po prostu pomyślałem, że byłoby miło.

Czarne chmury za jego głową zapłonęły, jakby z jakiegoś

niewidzialnego naczynia wylało się na nie czerwonawe światło.

- Gdzie my jesteśmy? — sptała nagle, rozglądając się

z zaniepokojeniem. Wtedy poczuła lekki wstrząs, jak gdyby pod

dzielnicą Gardendale zadrżała ziemia - jakby ten gwałtowny niepokój był

niepokojem całego świata.

— Nie wolno ci o to pytać! - zawołał Sorry z nagłym

gniewem. Chwycił ją za ramiona tak mocno, że aż zabolało,

ale zrozumiała, że nagle go przestraszyła, bo jego górna warga

i czoło pokryły się lśniącą, wilgotną mgiełką. Po chwili jednak opanował

się i zaśmiał nie całkiem szczerze.

- Od tego jest filozofia — oświadczył. - My musimy

zdać się na instynkt, a on nie znosi wątpliwości. Zabijesz się, zadając

pytania, a mnie przy okazji, skoro tkwię tu z tobą.

— Pocałuję cię, ale dlatego, że ja tego chcę — powiedziała Laura. — A

nie dlatego, że ty.

background image

— Niech będzie — zgodził się Sorry. — Ale bądź delikatna.

Jednak sam nie był delikatny i Laura też nie. Gdzieś za krawędzią

chmurnego nieba mruknął grzmot. Sorry popatrzył w górę i uśmiechnął

się.

— Uwielbiam twoje efekty dźwiękowe — powiedział. Tuż obok głównej

bramy do szkoły wciśnięta była mała

furtka, której Laura nigdy wcześniej nie zauważyła. Odchodziła

od niej ścieżka, wyłożona nierówną, żółtą kostką. Sorry otworzył furtkę.

— Trzymaj się żółtej kostki i pamiętaj, nie oglądaj się za siebie. Po prostu

idź. Jeśli natrafisz na rozwidlenie, szukaj

znaku. Ścinaj wszystko, co przegrodzi ci drogę. Ruszaj, Chant, i dzięki za

pocałunek — moim zdaniem masz talent.

- To nie było zbyt trudne - powiedziała Laura i zostwiła go za sobą.

Znalazła się w lesie, który był wszystkimi lasami - lasem z samego serce

baśni, lasem w lustrze, gdzie ginęły nazwy, lasem

nocy, w którym Carmody Braque Pożerał tygrysie kocięta,

zagajnikiem wokół Janua Caeli, zamieszkałym przez innego tygrysa,

który być może miał ludzką twarz pod maską i własnym

lasem Laury, lasem bez drzew, osiedlem, miastem.

Wśród prostych pni brzóz, niczym mroczne, obojętne

bestie, pełzały buldożery, a widoczny w dali parking hipermarketu

wyglądał jak pustynia samochodów. Spomiędzy paproci wyszła

pani Vampire z włosami prosto od fryzjera i zawołała:

- Lauro, trzymaj się z saleka od niebezpiecznych miejsc!

Pilnuj się!

Ale było za późno na przestrogi. Przez szerokie, zielone

background image

liście widać było sklep dla puszystych z wystawą, na której nie

było sukienek, ale pełno tłustych zer, brzuchatych, beznogich

szóstek, piersiastych ósemek i trójek, przypominających pierwotne

boginie.

W herbaciarni ustawiono krzesła na stolikach

i las nóg zaczynał rosnąć, wypuszczając pióropusze kolorowych

liści. W tym lesie siedział Jacko. Skulony i zmizerniały,

patrzył na Laurę twarzą małego staruszka, a przed nim stała

otwarta puszka soczku.

- Nie martw się, Jacko. Załatwię drania - obiecała Laura

i poszła dalej.

Księgarnię wypełniały liście i na każdym było coś napisane.

Powieści zajmowały całe drzewo, a wiersze były tanie. Kate

sprzedawała Chrisowi jakiś wiersz ze zbyt dużą zniżką. Laura

już miała podejść i powiedzieć jej o tym, ale grzmot

warknął na nią... tygrys warknął na nią i uniósł pręgowany pysk

z trawy obok ścieżki. Jego pasy były tak gęste, że pysk

bardziej czernił się w trawie niż złocił. Z nadejściem tygrysa las

się odmienił — postarzał się i pociemniał. Z konarów drzew zwieszały się

mchy, a jedynym odgłosem był cichy, odległy plusk i szum wody. Laura

poczuła ból w karku i w ramionach, jakby musiała z trudem

pokonywać jakiś nieuchwytny opór. Gdzieś po drugiej stronie być może

była przeszłość lub rzeczywistość, bo obok niej zaczął przesuwać się

strumień niewyraźnych postaci, które zmierzały w przeciwnym kierunku

niż ona i prześłizgujacy się między drzewami tygrys. Ujrzała skrzaty,

zabłąkane księżniczki, piękne dziewczyny, które ślubowały milczenie, aby

background image

ocalić swych braci zmienionych

w łabędzie lub kruki, młodych mężczyzn w świetle dnia, pełnych życia, a

więdnących o zmroku, okaleczone panny, opłakujące swoje własne ręce ze

srebra, a potem skromniejsze

postacie — trzy niedźwiadki, dziewczynkę w czerwonym kapturku,

zagubione dzieci, które odnalazły drogę do domu, zagubione dzieci, które

jej nie odnalazły i ptaszki okryły liśćmi ich ciała. Raz ścieżka się

rozwidliła, ale właściwą drogę wskazywała

kropelka jej krwi, więc posłusznie poszła za znakiem.

Po rawej stronie przyklęknął jednorożec, żeby zanurzyć róg

w leśnym stawie, a przyglądały się temu jasne, świetiste oczy

pierwiosnków. Po lewej stronie gniły wśród barwnych kwiatów

ciała trzech wisielców, a piękne motyle żywiły się ich rozkładem

równie chętnie jak nektarem kapryfolimu i dzikiej róży.

Po drodze wołały do niej drzewa - jedne uwodzicielsko,

inne głosami pełnymi cierpienia i Laura sama poczuła tępy, pulsujący ból

w plecach i w piersiach. Kolczaste pędy kładły

się na drodze i Laura brnęła przez nie, kalecząc sobie nogi, aż znów

popłynęła krew. Szlak był jednak dość wyraźny, więc Laura parła uparcie

naprzód. Szła teraz przez las potworności. Rosło tam drzewo z

wężowymi gałęziami i drzewo rodzące rumiane jabłka, które, widziane z

bliska, okazywały się sercami

złożonych w ofierze azteckich młodzieńców. Krzew, którego

gałęzie zakończone były podniesionymi do góry rękami (jakby mierzyła

do niego z pistoletu), na końcu każdego palca miał maleńkie oczko i

przyglądał się Laurze, kiedy przechodziła

background image

obok. Na kamiennej drodze pojawiły się teraz cieniutkie stróżki wody. W

szczelinach pokazał się mech, potem zielona maź, a w końcu zabulgotała

woda, aż rozchwiały się kamienie pod nogami i zabarwiły bąbelki

na żółto. Kolczaste pnącza zgęstniały, więc Laura w końcu sięgnęła po

szpadę i zaczęła wycinać sobie wśród nich przejście. To jednak, choć z

jednej strony pomogło, z drugiej przysporzyło dodatkowych

kłopotów.

Szpada z łatwością, przecinała zdrewniałe łodygi i pnącza

natychmiast cofały się z drogi, wijąc się przy tym z bólu i

wyjąc głosem, w którym Laura rozpoznała swój własny głos. Za każdym

cięciem, jakby to na jej głowę padały ciosy, czuła

przeszywający ból, a zaraz potem wstrętne mdłości.

Wiedziała jednak że musi trzymał się drogi. Cięła więc wściekle

na prawo i lewo, a woda płynęła coraz większym strumieniem.

Musiała teraz stopami wyczuwać po omacku kamienie drogi. Choć trzęsła

się cała i raz po raz zbierało jej się na wymioty, brnęła naprzód przez

rozdygotane, wyjące z bólu pnącza, które zaczęły krwawić jej

własną krwią, barwiąc wodę sięgającą jej teraz do pasa.

„Daleko jeszcze?" — myślała. — ,,Jak daleko już zaszłam?". Odwróciła

głowę i spojrzała za siebie, choć kiedy to robiła, jakiś głos z jej pamięci

ostrzegł: „Nigdy nie patrz wstecz!''. Droga za jej plecami

miała tysiące rozwidleń. Kate i Stephen stali razem w kościele i brali ślub.

Widziała swoje własne narodziny,

swój pierwszy dzień w szkole, widziała Winter Carlisle jak, o wiele

młodsza i łagodniejsza, karmi kury na podwórku. Widziała panią Vampire,

jak z rozkoszą przygląda się swoim daliom. Widziała wstrząśniętą

background image

Miryam, trzymającą niemowlę, którym zapewne był Sorry i samego

Sorry'ego kulącego się pod gradem ciosów, choć nie mogła dostrzec

twarzy bijącego. Widziała Chrisa, jak gdzieś, wjakimś innym kraju,

trzyma w

ręce list i boi się go wysłać. Widziała siebie, wpatrzoną w lustro. Widziała

wszystkie szanse i możliwości - swoje własne i innych

ludzi, które doprowadziły ją tam, gdzie była. W tym samym

momencie poczuła jeszcze jeden wstrząs - podobnie jak

wtedy, gdy spytała: ''Gdzie my jesteśmy?" - i wielki kawał

lasu zniknął bez śladu. Tam, gdzie przed chwilą stał, nie było

ani dymu, ani gorącej pary. Wszystko dookoła zacząło delikatnie

drżeć, a wysoko na niebie pojawiło się wypisane wielkimi na

setki mil literami słowo AKNEIZAŁ - z poczatku zamazane,

alez każdą sekundą bardziej wyraźne. Laura zrozumiała, co się

stało i natychmiast zanurkowała pod wodę. Na początku czuła się, jakby

była we mgle. Mogła bez trudu oddychać. — Topię się, topię się —

powiedziała do siebie, przywołując

sytuację do rzeczywistości i nagle zimna woda napełniła jej płuca.

Zakrztusiła się i rozkaszlała, ale wody było coraz więcej, więc zaczęła

rozpaczliwie szukać powierzchni, zupełnie

nie wiedząc, w którą stronę płynąć. Nagle nacisk wody zaczął się

zmniejszać. Wyciągnęła rękę, która przebiła gdzieś powierzchnię i jeszcze

zanim głowa zdążyła się wynurzyć, napotkała inną rękę, zimną od

złota i srebra. Rozpryskując chmurę drobnych kropelek, Sorry pomógł jej

się wydostać. Był blady jak papier, ale ślad tygrysich pasów pozostał mu

na twarzy. Podobnie jak Laura, dyszał ciężko i ociekał wodą.

background image

- Myślałem, że wszystko schrzaniłaś — powiedział. - Ale

przekułaś klęskę w zwycięstwo. Poszłaś na skróty. Patrz!

Wyciągnął rękę i Laura ujrzała Miryam i Winter, które przyglądały im się z

brzegu.

- Oddaj mi szpadę - powiedział. - No już! Szybko! Zamiast tego dam ci

różdżkę. Tylko tyle mogę teraz dla ciebie zrobić.

- Nie będę się już więcej oglądać - obiecała Laura i zadrżała. Sorry wyjął

szpadę z przypasanej do jej boku pochwy i dał jej w zamian długi pręt ze

srebrnym okuciem.

- Teraz to już nie ma znaczenia - powiedział. - Za daleko zaszłaś. Teraz już

nie ma powrotu.

Laura podeszła do Winter i popatrzyła na nią hardo.

- Pani też ryzykowała - powiedziała. - Po co pani to robi?

- Liczę na to, że uda mi się dobrze zrobić coś, co kiedyś bardzo dawno

zrobiłam źle. - powiedziałaWinter. - Każde z nas ma w twojej przemianie

jakiś ukryty interes. Rozejrzyj się.

Znajdowali sie wysoko na górskiej grani - tak nagiej, jakby na kamieniach

rozciągniąto żylastą, brązową skórę. Nie było żadnej trawy, żadnych

kwiatów, motyli ani drzew, tylko wyschnięta ziemia, czerwone

skały i szare rumowisko na zboczach. Jedynym dźwiękiem był chlupot

wody płynacej po gołym stoku. Daleko w dole leżała równina z

zamaszystymi, bezkształtnymi mazami zielonego lasu, który zaczynał się

u

podnuża gór i znikał w mgłach i burzach znaczących poczatek jej podróży

przez czas i senne marzenia, aż do tego miejsca, potężnego w swojej

prostocie. Pod stopami Laury pluskała woda, która wpadała do

background image

szerokiego, wyłożonego kamieniami zbiornika. Z niego, umocowana na

ruchomum sworzniu zastawka kierowała ja do kamiennego kanału. Inny,

zupełnie pusty kanał biegł od stawu w kierunku lasu znajdującego się

obok pierwszego kanału. Las wyglądał na martwy. Choć oddalony był o

wiele mil, Laura widziała szkielety drzew, tworzące skomplikowaną, ale

symetryczną koronkę wzdłuż zielonego skraju lasu, przez który

przeszła. Za nim była zatoka i długie, proste linie białych fal

napływających z morza. Laura spojrzała za siebie i zobaczyła nagi, cichy

ląd, pomarszczony górami i opadający aż do drugiego oceanu, którego

nigdy wcześniej nie widziała i rozpoznała go w jakiś tajemniczy, sobie

tylko znany sposób.

- Ale byłam to już wcześniej - powiedziała w odpowiedzi na niezadane

pytanie. - Była tu jeszcze, zanim zaczęłam pamiętać. To jest kraina

początku.

Nikt się nie odezwał.

- Jest naga, ale czyż nie piękna? - zawołała. - Czy wszyscy mamy to w

sobie?

- To, co teraz widzimy, jest po części wspomnieniem przestrzeni -

powiedziała Winter. - A po części wspomnieniem wszystkich żywych istot.

Ale lasy są twoje własne. Nagi las oznacza ten, który zrządzeniem

losu w Miryam, Sorensenie i we mnie jest zielony. Nie muszę ci chyba

mówić co masz zrobić. Tylko ty możesz to zrobić.

Mówiąz to, dotknęła dźwigni zastawki, a jej ręka przelała

się przez nią, jakby była zrobiona z wody.

- Nie musi pani - powiedziała Laura i naparła za zastawkę,

aż przekręciła ją do połowy i woda ze zbiornika popłynęła w dwóch

background image

kierunkach. W sadzawce zatańczyły dwa spiralne wiry, ale wody wcale nie

ubywało. Równocześnie Laura poczuła, że coś całkiem bezboleśnie

przestawiło jej

się w głowie, a właściwie wszędzie - w każdej najmniejszej cząstce jej

ciała.

— Teraz musisz sama odnaleźć drogę powrotną - powiedziała

Winter. — Ja jestem Mistrzem Zakończenia. Musisz zapłacić, żeby mnie

minąć. Daj mi monetę. Laura zawahała się.

— Masz ją, prawda? — krzyknęła Winter, zdjęta nagłym przerażeniem.

— Chyba tak — powiedział Laura i ze skrzypieniem rozwarła

zaciśniętą lewą dłoń. Leżał na niej kamienny krążek. Ściskała go tak

mocno, że skóra dłoni wokół niego była spuchnięta

i poraniona. Wzięła monetę w druga dłoń i podała Winter,

która przyjęła ją z najwyższą powagą, po czym popatrzyła badawczo na

Laurę.

— Będziesz potężną czarownicą, Lauro — powiedziała z namysłem. —

Ale nie możesz wrócić tą samą drogą, którą przyszłaś. Idź za wodą, aż do

jej źródła. Na początek możesz użyć różdżki.

- Laura spojrzała na Sorry`ego.

- Ja już nie mogę dalej iść - powiedziała żałośnie. - Po prostu nie dam

rady.

Skórę miała porżniętą cienkimi, czerwonymi bruzdami - śladami po

kolczstych pnączach i swojej własnej szpadzie, którą siekła ostre gałęzie.

- To czołgaj się, chant, czołgaj się! - powiedział.

Uśmiechnął się przy tym i jeszcze bardziej pobladł. - przeszedłbym z tobą

tę drogę, lecz uwierz mi, Chant, nie mogę.

background image

- Na miejsce w szkolnej antologii poezji raczej nie masz co liczyć -

powiedziała Laura i ruszyła na czworaka. Kolana miała jak z waty i z

gumy, z tą tylko różnicą, że wata i guma nie krwawią. Na początku

skały rozstepowały się przed różdżką, ale w miarę upływu czasu przejście

było coraz węższe, aż wreszcie musiała się przeciskać przez szczeliny

niewiele szersze niż szpary pod drzwiami. W pewnym momencie

wydawało jej się, że idzie pod górę wilgotną, ślimakowatą ścieżką, ale

nagła zmiana perspektywy uświadomiła jej, że w rzeczywistości schodzi

na

dół. Przejście stało się tak wąskie, że zaczęła tracić nadzieję, bo choć jak

różdżkarz wykrywała puste miejsca w skale, nie była pewna, czy uda jej

się w nie wejść. Podobnie jak Alicja wątpiła, czy

kiedykolwiek stanie się wystarczająco mała, żeby wejść do pięknego

ogrodu.

— Nawet jeżeli głowa się zmieści - szepnęła i szept

powróćił do niej echem odbitym od najbliższej skały - to co z tego, skoro

ramiona nie przejdą?

Nagle zrozumiała, że właśnie po raz drugi się rodi i gdy

tylko ta myśl zaświtała jej w głowie, ślimakowaty korytarz pochwycił ją,

jakby ożył. Coś ją trzymało, wypychało, miażdżyło i wydawało jej się, że

jej uparta głowa, pełna myśli, marzeń

i wspomnień w końcu pęknie i wtedy nagle wypadła na

zewnątrz w kompletne ciemności. Na twarz kapała jej ożywcza

woda. W końcu otworzyła oczy i ujrzała swoją dłoń, która leżała

jak biała muszelka, ale nie na piasku, tylko na kawałku tkaniny.

W materiał wplecione były małe, wyraźne i zupełnie nieważne

background image

litery: AKNEIZAŁ. Zanjdowała się w łazience w Janua Caeli,

w zagajniku świec, pod okiem kota, w którego brzuchu płonął ogień i

czarnego kota Sorensena, który miał w ślepiach swój własny zielony żar.

Leżała jak bohaterka romansu w ramionach swego wybawcy, z głowa na

ramieniu Sorry1ego Carlisle`a.

- O rany, Chant! — powiedział. — Wiesz, że czułem, jak ci się ruszają

kości w głowie? - patrzył na nią z podziwem i lękiem.— Myślałem, że

umrzesz.

Laura patrzyła na niego w milczeniu. Powoli jego twarz zaczęła przybierać

znajomy wyraz. Pocałował ją szybko i powiedział:

- Śpiąca Królewna zawsze zakochuje się w księciu, który ją budzi.

Przykro mi, Chant, wpadłaś.

- Sama się obudziłam - powiedziała Laura. Usiadła i poczuła ból w

każdym najmniejszym stawie, jakby rzeczywiście spotkały ją te wszystkie

rzeczy. które przeżyła we śnie. Jej biała sukienka od dołu aż do

pasa, Poplamiona była jasnym, czystym szkarłatem.

- Widzisz? Częściowo to była prawda. To bardzo podnosi ciśnienie - jak

nurkowanie głębinowe. Miałaś krwotok z nosa - powiedział sorry. - Mnie

to się ciągle przytrafia w czasie meczu.

Wyglądał inaczej niż ktokolwiek, kogo magłaby sobie wyobrazić. Miał

wygląd jednoczesnie zwyczajny i niezwykły. Rozdwojona twarz, którą

pokazał jej wcześniej, była teraz całkiem odmieniona. Być może zaczęła

się zrastać pod naciskiem czegoś, co było w nim nowe i nieznane.

Zupełnie, jakby jej przeżycia były również jego przeżyciami j jakby wciąż

był pod ich wpływem.

- Udało się? - zapytała.

background image

- Sama się przekonaj! - odparła Winter. To ona wyciskała wodę ze

ściereczki na twarzy Laury. Laura wspięła się po Sorrym, jak schorowana

fasola pełząca po tyczce. Sorry delikatnie odwrócił ją w stronę

lustra i w świetle świec wyraźnie zobaczyła, że została odmieniona -

obudziła do życia jakąś uśpioną część siebie, rozszerzyła las w swojej

głowie.

nie była już tyko dzieckiem skłóconych Kate i Stephena. Mocą

skoncentrowanej wyobraźni - własnej i cudzej - odmieniła

— Przepraszam — powiedział i nagle wybuchnął śmiechem.

Laura też na nie spojrzała i na ich spokojnych twarzach ujrzała coś, co

przypominało wiosenną odwilż, zapowiedź ulgi — jeszcze nie w pełni

zrealizowane, ale już w fazie testów.

— Spójrz! — powiedziała Winter, stając obok niej z wyciągniętą ręką.

Laura patrzyła, jak długie palce starszej pani rozchylają się i odsłaniają

mały, tani, beztuszowy stempelek z obrazkiem uśmiechniętej,

okrągłej buzi. Taki sam można było kupić nawet w księgarni u Kate. Laura

na chwilę zmarszczyła brwi,

ale zaraz zmieniła minę i popatrzyła na Winter, która z powagą pokiwała

głową. Po przerażającej podróży, którą Laura przebyła, stempelek

wydawał się trywialnym

drobiazgiem, ale leżąc na dłoni Winter, nabrał własnego, złowrogiego

znaczenia.

- Musisz nadać mu imię i wydać polecenie - powiedziała Miryam, biorąc

stempelek z dłoni Winter i

wręczając go Laurze. - Musisz to zrobić teraz. Wiem, że jesteś zmęczona,

ale mamy bardzo mało czasu.

background image

- Nie wiem, co mam mówić - wybąkała Laura. Ciągle buczało jej w

głowie, a nogi trzęsły się i gięły, tak że prawie wisiała na Sorrym, który

wziął jej lewą rękę i

zarzucił sobie na szyję.

- Ależ wiesz, co chcesz, żeby dla ciebie zrobił - powiedział. - Powiedz to

własnymi słowami! Weź go w palce i popatrz w swoje oczy w lustrze.

- Powiedz to, co tam zobaczysz - poparła go Miryam. - To jesteś ty, tylko

że na odwrót...

- ...Groźniejsza - powiedział Sorry i zaśmiał się tuż nad lewym uchem

Laury. - Tylko pamiętaj, że musis tego naprawdę chcieć!

- Chcę i to bardzo! - powiedziała zapalczywie, mocno ściskając w palcach

stempelek. Jej odbicie przepłynęło po szkle. Obok własnej twarzy widziała

twarze trzech

czarownic. Była tam pomarszczona ze starości Winter, Miryam, której

wykrzywiony uśmiech naigrywał się z całego swiata, nie wyłączając

jej samej, i sorry wpatrzony w usta Laury, jakby zamierzał włożyć w nie

słowa, gdyby jej ich zabrakło. Jej własne

oczy pomimo zmęczenia były okrągłe i lśniące i miały w sobie coś, na

widok czego

poczułam mimowolny lęk. Nie zawahała się jednak i stanowczym głosem

przemówiła do trzymanego w dłoni stempelka:

- Na imię będziesz miał Laura. Użyczam ci swojego imienia. Wkładam w

ciebie swą mic i musisz wykonać

to, co ci każę. Nie słuchaj nikogo poza mną - Zamysliła się przez chwilę,

która wydała jej się bardzo długa, ale naprawdę trwała nie więcej

niż sekundę. Nie wiedzieć czemu, przyszedł jej na myśl stary czajnik z

background image

gwizdkiem, który mieli w domu. - Będziesz znakiem

mojej władzy odcisniętym na moim wrogu. Uczynisz w nim otwór, przez

który wysączy się jego życie. Kiedy

wycieknie z niego ciemność, uśmiechniemy się do siebie - ja z zewnątrz, ty

od wewnątrz. Wtedy... (zdała sobie sprawę, że mówi coraz wyzszym

głosem,. który zaczyna brzmieć nieco

histerycznie). Wtedy rozgnieciemy go między naszymi uśmiechami. -

Popatrzyła na czarownice w lustrze i zapytała nerwowo:

- Wystarczy?

- Całkowicie - powiedziała Winter i za delikatną koronką jej starości

Laura ujrzała odbicie ostrożnej twarzy Sorry`ego.

- Super! - zawołał Sorry. - Chant, mogę być w twojej drużynie? Nie

chciałbym być twoim wrogiem.

Popatrzył na Winter z triumfem, którego Laura nie rozumiała.

- I co? - powiedział. - Teraz już możesz zacząć się martwiź nie tylko o

mnie. Wyciągnął w stronę Laury rękę, w której trzymał chusteczkę

ze szkarłatną plamką. - Należy do Winter - powiedział. - Czysty

jedwab,ale

krew jest twoja. Sam wytarłem kropelkę. Zawiń swój znak. Laura

popatrzyła na stempelek i znów zmarszczyła brwi. Obrazek był teraz inny

ale nie umiała do końca określić różnicy. - Może go wypróbuję —

zaproponowała.

— Nie warto! — westchnął Sorry. — Na mnie już odcisnęłaś swój znak,

Chant. Zawiń go w jedwab! Trzymaj pod poduszką! Mów po imieniu!

Przytulaj do serca!

Laura zawahała się, kiedy wyciągnął rękę po stempelek, ale Sorry tylko

background image

owinął go chusteczką i oddał z powrotem.

— No to witamy w domu! — powiedziała Winter ze swoim rzadkim

uśmiechem i pocałowała Laurę w lewy policzek.

- Witam! — powiedziała Miryam, całując ja w prawy. Sorry i Laura

popatrzyli na siebie.

- No dobra, Chant, czemu nie! — powiedział Sorry. —Tym razem zróbmy

to dlatego, że ja tego chcę. — I bardzo delikatnie

ją pocałował. Laurze przypomniały się mięciutkie, gorące całusy, które

rozdawał Jacko, kiedy dopiero uczył się całować i poczuła się nieswojo, bo

wyglądało to tak, jakby pocałunek, który przed chwilą

otrzymała był pocałunkiem Jacka

z przeszłości, Sorry'ego z teraźniejszości i jakiegoś innego nieznanego

dziecka z przyszłości. Sorry również wyglądał na zaskoczonego, jakby on

także odkrył, że to nie był zwyczajny pocałunek.

- Ale najpierw Jacko! — powiedziała Laura, zupełnie jakby właśnie jej się

oświadczył, ale ślub trzeba było odrobinę przełożyć.

— Jasne, najpierw Jacko! — zgodził się Sorry. — Coś mi się zdaje, że

jutro zrobimy sobie wagary. A teraz myślę, że nie zawadzi się trochę

przespać.

— Dzielna dziewczvna! — powiedziała Winter, jakby wciąż nie mogła

wyjść z podziwu. — Oj, tak! Sen to ci się teraz przyda.

— Zaniósłbym cię na górę — stwierdził Sorry. —Ale jesteś cholernie

ciężka.

— Prawdziwy bohater by czegoś takiego nie powiedział — burknęła

Laura. — .Ale trudno, sama sobie poradzę.

background image

rozdział dziesiąty

Carmody Braque na kolanach

- Tu jesteś, bratku! - powiedział czule Sorry, trzymając lornetkę przy

background image

oczach. Uśmiechał się jak mysliwy, który właśnie wytropił

cenną zdobycz. - Chant, on... on zwyczajnie przycina róże!

- Co za kretyn! - syknęła Laura, biorąc od niego lornetkę. Usmiech

Sorry`ego przeszedł teraz na jej twarz i nie był ani

trochę łagodniejszy i mniej pewny siebie.

- Oj, nie wiem - powiedział Sorry. - To niezły kamuflaż. Wygląda tak

niewinnie,

tak... arkadyjsko - chyba jakoś tak się mówi.

- Tak, tylko że to nie ta pora roku - powiedziała Laura. Mamy krzak róży

za domem i przycina się go w lipcu

albo w sierpniu.

Znalezienie Carmody`ego Braque`a nie było zbyt trudne. Wystarczyło

poszukać w książce telefonicznej. Wyróżniał

się na stronie czarnym pogrubionym drukiem. ''CARMODY BRAQUE -

antyki'' i trzy adresy. - W antykach to on ma doświadczenie - powiedział

Sorry.

Wyjeżdżając rano skuterem, czuli się trochę nieswojo - poza szkołą w

szkolny dzień i to w dodatku bez mundurków. Wyszli z domu dość

wcześnie, żeby zdążyć przejechać przed porą, kiedy większość uczniów

szła

do szkoły i ktoś mógłby ich przyłapać na wagarowaniu.

Domowy adres z książki telefonicznej doprowadził ich do eleganckiej

dzielnicy na wzgórzach, w której każdy dom miał swojego architekta, a

każdy ogród został fachowo zaprojektowany. „Droga prywatna" — głosił

znak.

To była przyjemna przejażdżka. W ładnych ogrodach po obu stronach

background image

stromej ulicy rosły wysokie drzewa. Laura wdychała ich zapach, słyszała

szelest wiatru wśród liści, a nawet — zupełnie jak gdyby minionej

nocy otworzył się w niej jakiś nowy zmysł — dosłownie

czuła ich życiową siłę, jak puls zieleni na skórze, jak delikatną

pieszczotę przyrody podobną do wiatru albo słonecznego ciepła, a jednak

będącą czymś więcej. Wysoko nad głową krzyczały

mewy, którym widok zatoki zwiastował obfity posiłek.

— Kiedyś pofrunę! — zawołała Laura, rozpościerając szeroko ramiona.

— Szybciej niż ci się wydaje, jeżeli się nie będziesz trzymać —

odkrzyknął Sorry. - Nie wygłupiaj się, Chant!

Prywatna droga układała się w podkowę wyjątkowo eleganckich domów.

''Domy bogatych ludzi" — pomyślała Laura, patrząc z zazdrością na ich

ogrody i garaże. Sorry zatrzymał skuter, wystawił

nogę i stali przez chwilę podparci w ten sposób. - To tu — powiedział. —

Niezła okolica! Patrz, ta uliczka kończy się tam, przy tym parczku.

Chodźmy się trochę roejrzeć.

Jeżeli podejdziemy tam wyżej, to przez lornetkę powinno być widać

wszystkie ogrody za domami.

— Ornitolog od siedmiu boleści! — powiedziała Laura. — Przyznaj się,

że to tylko taka ścierna. Założę się, że ta lornetka służy głównie do

podglądania dziewczyn w prywatnych ogródkach.

— Próbowało się tego i owego — przyznał Sorry.

Po wspólnych poszukiwaniach znaleźli miejsce, z którego widać było

ogród Carmody'ego Braque'a. Przez chwilę obserwowali,

jak wiesza na sznurku śnieżnobiałą bieliznę i koszule, a teraz

widzieli go znowu, zajętego pracami ogrodniczymi.

background image

- Palec mnie świerzbi, to dowodzi...* — powiedział

Sorry. — To on, prawda? Coś nie jesteś przekonana?

- Nie, to on — odparła Laura. — Tylko że strasznie się

zmienił.

* Cyt. za: W. Szekspir, Makbet(w:) Dzieła dramatyczne, t. 5, tłum. J.

Paszkowski, PIW

1964, s. 880: ''Palec mnie świerzbi, to dowodzi, że jakiś potwór tu

nadchodzi!".

— Wyssał prawie wszystko z twojego brata - powiedział Sorry i jego

połuśrnieszek przeszedł w groźny grymas. Zaśmiał się cicho do siebie i

mruknął:

— To właśnie tacy jak on psują reputację wszystkim czarownicom.

Lornetka ściągnęła Carmody`ego Braque'a tuż przed oczy Laury. Jego

twarz była teraz dużo pełniejsza i bardziej mięsista niż w ostatni czwartek.

Skórę miał gładką i różową. Ciemne plamy zniknęły, a na

policzku pojawiły się nawet rumieńce. Laura pomyślała, że ma przed sobą

przedziwną krzyżówkę hrabiego Drakuli z panem Pickwickiem. Widziała

nawet, że jego łysą czaszkę pokrywał delikatny meszek nowo

wyrosłych

włosów, ledwie widoczny, jak puszek na parodniowym króliku —

niewiele więcej niż mgiełka na nagim płaskowyżu. Meszek był tego

samego koloru, co włoski Jacka i to z jakiegoś

powodu wydało się Laurze najbardziej przygnębiające. Pan Braque nagle

przerwał swoje chybione zabiegi przy różach i rozejrzał się dookoła.

background image

— Dobra! — powiedział Sorry. — Starczy! Za chwilę się zorientuje, że go

obserwujemy. Chodźmy!

Był piękny poranek, choć chłodny jak na lato, bo wgłębi lądu zmieniła się

pogoda. W dalekich górach spadł śnieg i teraz

wiał chłodny wiatr. Sorry, szczelnie opatulony i Laura, w swojej starej

kurtce, z powrotem włożyli kaski, mimo że mieli do przejechania raptem

kilkaset metrów. Laura zatrzęsła się, kiedy wjechali w prywatną

uliczkę.

- skusimy go urozmaiceniem - powiedział Sorry. - Perspektywą

dobrowolnej ofiary. Dasz radę wyglądać atrakcyjnie

i jednocześnie zachowywać się tak, jakbyś się wzdrygała na

samą myśl o nim? - Mam próbować wyglądać ponętnie? - spytała Laura.

- Ty? Ponętnie? Nie żartuj! — prychnął Sorry. — Nie ma powodu, żebyś

robiła z siebie kretynkę. Za młoda jesteś na "ponętnie". Bądź po prostu

młoda! Młoda i... nieforemna..., no wiesz, jak źrebak! Chociaż ty

jesteś tak trochę i to, i to, i właśnie na to może się złapać. W każdym razie

Winter tak

uważa, a ona wie, co mówi,

— Bardzo cię przepraszam, co to znaczy, że jestem „i to,

i to"? — spytała Laura, stając w miejscu. Sorry popatrzył na nią przez

ramię.

— No wiesz — powiedział. — Na pierwszy rzut oka wyglądasz

na chudzielca, ale na swój sposób jesteś całkiem zmysłowa. To znaczy

oczywiście, jeżeli ktoś się nad tym zastanawia.

— Zmysłowa?! — krzyknęła Laura. - Ciii! Potem ci wytłumaczę —

powiedział Sorry. — Nie

background image

zaczynaj kłótni, bo nie mamy na to czasu.

- Wiem, co to znaczy zmysłowa! - oświadczyła z godnością Laura i

ruszyła za nim.

- Boisz się? - spytał Sorry, ale bez specjalnego zainteresowania.

- Boję - przyznała Laura. - A co będzie, jak nam się nie uda?

sorry odwrócił się do niej gwałtownie.

- Spraw, żeby się udało! — powiedział cichym, przejętym głosem. Na jej

oczach jego twarz stężała i znów przemknął po

niej ledwie zauwazalny cień podziwu, a może nawet lęku. - Jesteś

równie przerażająca jak on. W każdym razie wczoraj w nocy

byłaś. Posłuchaj, coś się w tobie przesunęło, wiesz o tym? Nigdy

tego nie zapomnę! Czułem, jak coś w twojej głowie się rusza - kości

czaszki! Trzymałem się, a ty się przemiieniłaś!

- Ale nie sama - powiedziała Laura, zdurniona gwałtownością jego słów.

- Ludzie przy tym umierali, rozumiesz? - powiedział

Sorry. - W kronikach jest wiele takich przypadków. Gdyby

Winter się pomyliła... ale ona raczej się nie myli. Co do mnie,

może, ale nie co do ciebie. Tym razem eż będzie miała rację.

Ona uważa, że zwyciężysz.

- Będę myślała o Jacku - powiedziała Laura i zajrzała do

pamięci, w której obraz Jacka zapisany był w najmniejszych sczzegółach.

— Masz znak? — spytał Sorry.

- Mam. W kieszeni — odparła i mówiąc to, wepchnęła obie ręce do

kieszeni.

- No, to mniej go w pogotowiu - polecił.—Będziesz miała tylko jedną

szansę.

background image

Nad ozdobioną w wiejskim stylu furtką wznosił się łuk obrośnięty pnącą

różą.

- Jest dzwonek na górze - powiedziała Laura, przytrzymując ręką

metalowe serce. Sorry tymczasem otworzył furtkę.

Nad wejściem wisiała tabliczka z nazwą.

- Willa "Radość" - przeczytała Laura. - Kogo on chce oszukać?

- Pewnie wszystkich - mruknął Sorry. - Musi udawać zwykłego człowieka.

Carmody Braque spojrzał na nich znad swoich róż z uśmiechem, który

jednak wcale nie był gościnny.

— Dziękuję, jestem anglikaninem! — krzyknął ostrzegawczo, ale po

chwili rozpoznał Laurę i wyraz jego odnowionej twarzy nagle się zmienił.

Przez jakiś czas przyglądał się obojgu badawczo, aż wreszcie

zawołał:

— Ojej! Wziąłem was za świadków Jehowy! Wybaczcie,

proszę!

- Oczywiście — powiedziała cicho Laura. — To znaczy,

ja przepraszam. Nie chciałabym panu zawracać głowy.

- Ależ naturalnie! — zawołał serdecznie. — Gdzież bym śmiał wątpię w

twoją szczerość! Zastanawiam się tylko, co chcesz osiągnąć, nachodząc

mnie o takiej porze ze swoim

młodym towarzyszem.

Mrużąc oczy, spojrzał badawczo na Sorry`ego.

- Aha! - wykrzyknął i triumfalnie ciachnął w powietrzu ogrodowym

sekatorem. - No tak, już

rozumiem. Bardzo sprytnie, kochanie, ale niestety za późno. A poza tym

żadna czarownica, stara czy młoda, nie da rady odwrócić tego, co robię —

background image

właściwie tego, co już zrobiłem. ale jestem

ci wdzięczny, że go przyprowadziłaś. To niezywykle interesujące znowu

zobaczyć młodą czarownicę płci męskiej... Już od lat żadnej nie widziałem,

a ostatnia, czy może raczej ostatni, nie był za młody i miał,

biedaczysko, zajęczą wargę.

A więc, młodzieńcze... bo chyba mogę do ciebie mówić młodzieńcze?

— Zdaje się, że rzeczywiście jestem genetycznym dziwadłem, trochę jak

kocur szylkretowy — wyjaśnij uprzejmie Sorry — Ale nie przyszedłem tu

po to, żeby pana do czegoś zmuszać. Znam swoje miejsce w szeregu.

— Ależ to w obecnych czasach niezwykle rzadka cecha! — pochwalił

Carmody Braque, przechylając głowę,

pokrytą delikatnym, jedwabistym puszkiem.

— Właściwie to jestem tu tylko jako pośrednik — powiedział Sorry. — Ta

dziewczyna ma dla pana pewną propozycję, a ja jestem tu po to, żeby nad

nią czuwać i żeby w jej imieniu prowadzić negocjacje.

— Rozumiem! Zamieniam się w słuch. Naturaaaaaalnie! — powiedział

Carmody Braque, przenosząc na Laurę swoje badawcze spojrzenie. -

Słucham cię, kwiatuszku.

Róże wokół furtki, willa "Radość" i cały zaduch jego prawdziwej natury

nagle zamroczyły Laurę jak potężny cios. Plamy postępującego rozkładu

znikły wprawdzie, ale były to tylko zewnętrzne znaki wewnętrznego

gnicia, które każda czarownica, a nawet ktoś po prostu wrażliwy na magię,

wyczuwał bez najmniejszego trudu. Laura bała się, że zaraz zwymiotuje

pod rosnący obok krzew łososiowej róży. Zamiast tego spojrzała

prosto w oczy Carmody`ego Braque`a ale nie zobaczyła w nich

zaciekawionego wilka czy tygrysa, jakiego czasem przypominał Sorry,

background image

tylko coś tak straszliwie żarłocznego, że gdy tylko to zrozumiała, słońce

pobladło, a róże, przycięty trawnik i drogi dom przestały być tym, czym

były. Na moment stały się po prostu zwykłym, malowanym parawanem,

zakrywającym tryby przerażającej maszynerii. Ale to jeszcze nie

wszystko - zdała sobie sprawę, że ten sam mechanizm funkcjonuje

powszechnie w całym świecie jako element innych mechanizmów - często

niekompletny, prawie nieszkodliwy, czasem tragicznie spleciony ze swym

przeciwieństwem. Tym razem dane jej było ujrzeć go niemal w czystej

postaci. Krył się w tych okrągłych, ptasich oczach i przekrzywieniu głowy,

naśladującym bardziej niewinną, ale również starszą pozę

jastrzębia, który ma za chwilę rozerwać na strzępy żywą mysz. Musiała

stawić temu czoło, a jej jedyną bronią był stary rytuał opętania, którym

mogła się posłużyć, dzięki swojej nowej, zrodzonej w bólach

naturze. Wiedziała jednak, że nie wolno

jej nawet o tym myśleć i zamiast tego z całych sił spróbowała skupić

uwagę na Jacku.

- Bardzo pana proszę - powiedziała pokornie. - Niech pan wypuści

mojego braciszka. Niech pan teraz weźmie sobie kogoś innego.

- Ależ, moja droga... - odparł pan Braque. - Tak mi przykro. Chętnie bym

spełnił twoją prośbę, gdybym tylko mógł.

Ale jak twój uroczy młody przyjaciel zapewne potwierdzi, jestem

starożytnym duchem. Czerpałem życie z wielu,

wielu ludzi i muszę się przyznać, że nie idzie mi to już tak łatwo jak

kiedyś. Już nie wystarcza

mi byle kto. Poza tym ostatnimi laty stałem się, można by rzec, smakoszem

i właściwie czemu nie, skoro

background image

mogę sobie na to pozwolić. Szukam - jestem zmuszony szukać

odpowiednich osób i tym razem padło na twojego braciszka. Już od

tygodni go tropiłem.

Znałem każdy wasz krok i prawdę mówiąc, kiedy go dopadłem, było już

ze mną kruch. Zdążyłem dosłownie w ostatniej chwili.

Patrzył na Laurę i kiwał smutno głową. Dusił się w ukryciu, więc kiedy

wreszcie mógł się zdekonspirować, skwapliwie korzystał

z okazji i chełpił się z nostalgiczną rozkoszą.

- Już tyloma się w życiu żywiłem, że zrobiłem się bardzo, ale to bardzo

wybredny. Dziewczęta takie jak ty - no może

trochę żywsze i odrobinę zgrabniejsze, a najlepiej jeszcze młodsze...

ośmioletnie bardzo mi odpowiadają... dziesięć lat to już nawet trochę za

dużo... Ale

nie powinno się sobie

narzucać jakichś sztywnych reguł. Lubię na przykład, jak mały, niewinny

niemowlaczek więdnie

przy matczynej piersi. Rewelacja! Nikt nie ma pojęcia, co się dzieje! Jak

mało jednak wie medycyna, mimo tych wszystkich wspaniałych zdobyczy!

Albo dopadam same matki — najchętniej wtedy, kiedy są najbardziej

szczęśliwe. Albo tych poczciwych starszych panów, którzy nigdy nie tracą

apetytu na życie i na emeryturze przeżywają drugą młodość przy golfie czy

w ogrodzie. Albo kobiety, które już odchowały dzieci i otwierają się jak

kwiaty na to, co świat ma do zaoferowania, czyli na przykład

na mnie — zawołał, chichocząc pan Braque. — Chcę ludzi, którzy

radośnie patrzą w przyszłość, biorą świat w ramiona... — objął sam siebie

rękami. — Ach, jakąż rozkoszną ucztą możliwości są ludzie!

background image

Pan Braque wyrzucił w górę ramiona, a jego palce zatrzepotały

jak obrzydliwe motyle, jego zarozumialstwo było dziecinne,

ale to w jakiś sposób czyniło je jeszcze bardziej przerażającym.

- Dziewczyna ma propozycję — obcesowo wtrącił się Sorry, siadając na

białym, żeliwnym krzesełku. Laura czuła, że coś go osobiście dotknęło, ale

nie mogła zapytać, a on nie

mógł odpowiedzieć.

- Słucham — powiedział pan Braque z oślizłą uprzejmością.

- Pomyślałam sobie... — zaczęła Laura. — Pomyślałam...

Nie musiała grać ani udawać. Drżała ze strachu i trochę

się spociła, aż ciemne okulary zaczęty jej zjeżdżać po nosie. Wepchnęła je

desperackim ruchem z powrotem.

— Pomyślałam... gdyby pan... to znaczy. — Przestań już jęczeć, moja

droga — powiedział Carmody

Braque, dłubiąc w zębach paznokciem małego palca lewej ręki. —

Przyjemnie się z tobą rozmawiało. Twój przyjaciel na pewno potwierdzi,

że nieczęsto można spotkać kogoś, kto

rozumie, o co chodzi. Ale musisz wiedzieć, kochanie, że od

tej rozmowy jakoś zaczynam być głodny.

Laura wiedziała jednak, że Carmody Braque doskonale się

bawi, jak właściciel trzymanego w ukryciu skarbu, który może

wreszcie się nim pochwalić przed kimś, kto nigdy nikomu nie

powie. W tym zadufaniu mógł wyciągnąć do niej rękę, mógł ją

zaprosić. Czekała więc w napięciu, pełna nadziei i lęku, a on,

jakby odgadując jej myśli, prawie natychmiast dodał:

— To była dla mnie wielka radość, że mogłem przez chwilę być zupełnie

background image

sobą. Dlatego w nagrodę pozwolę ci wybrać.

— Wybrać? — spytała Laura i jej krew aż zasyczała od musującego

niepokoju.

— Czy mam od razu wykończyć twojego brata, czy jeszcze go

przetrzymać przez dzień czy dwa. Póki tli się życie, zawsze jest nadzieja

(tak mówię, choć ja bym za bardzo na to nie liczył). Niektórzy też

twierdzą, że nawet w ostatniej z ostatnich chwil, mimo bólu i cierpienia,

możemy jeszcze

osiągnąć duchową doskonałość. Ale moim zdaniem dalsze

tkwienie w tej śpiączce, w całkowitej ciemności, sam na sam ze mną, to

będzie dla niego przerażające ostatnie przeżycie. Dlatego

pozwolę, żebyś ty podjęła za niego decyzję... niech to będzie rodzaj rabatu.

- A może chciałby pan w zamian mnie? - wybełkotała Laura. - Wypuściłby

pan Jacka, a wziął sobie mnie.

Pan Braque popatrzył zdumiony i pokręcił głową.

- Oj, nie! Ty nie masz w sobie tej żywotności i chociaż ten element ofiary

jest nawet interesujący, o dziwo, w mojej dziedzinie

wcale nie stanowi aż takiej rzadkości.

Mimo to jednak nadal przyglądał jej się z uwagą. Jego okrągłe oczy

poszerzyły się nieco, a język pieścił zęby.

- Niech pan się zastanowi, zrobiłabym to dobrowolnie - wyszeptała Laura.

- A poza tym wiedziałabym o panu.

Przez cały czas byłabym świadoma, z kim mam do czynienia.

- Myślałem, że to mogłoby pana zainteresować - powiedział Sorry. - Pan

ją przeraża, a mimo to gotowa jest dobrowolnie się panu poddać. Czyż

to nie smakowite?

background image

Carmody Braque się roześmiał.

- Bystry z ciebie młodzieniec - powiedział. - Ale, moi kochani... jak w

ogóle śmiecie mi coś takiego proponować?

Gdybym chciał, mógłbym mieć oboje - i małego braciszka i starszą siostrę.

Co nie znaczy, że tak będzie. Jak już mówiłem,

ostatnio muszę być bardzo wybredny. Nie wszystko już działa

tak dobrze jak kiedyś...

No, ale pokaż się, moja droga! Nie możesz składać takiej propozycji

zawinięta jak jakiś szpieg z komiksu. W końcu jesteś

towarem luksusowym. No dalej, ściągnij tę kurtkę i okulary, niech sobie

przypomnę, co takiego masz do zaoferowania.

— Tylko jeżeli pan obieca, że puści Jacka! — powiedziała

z uporem Laura.

Carmody Braque, puściwszy jej słowa mimo uszu, dalej szczerzył zęby w

uśmiechu i powtarzał:

— No, pokaż się! — ale Laura nie wykonała żadnego ruchu.

— Tylko za Jacka! — powtórzyła.

Wepchnęła ręce do kieszeni i uniosła ramiona, jakby próbowała się

skurczyć i utrudnić jego świdrującemu wzrokowi drogę do celu.

— Nie możesz się targować! — powiedział Carmody Braque, przyglądając

się czujnie Sorry'emu. — Stój tam, gdzie jesteś, czarownico! — krzyknął

w jego stronę. — Nie zbliżaj się! Poza tym przesyłasz jej swoją

moc. W ogóle jej nie rozpoznaję. Mogłaby być twoją siostrą!

Następnie zwrócił się do Laury takim tonem, jakby przemawiał do

głupiutkiego dziecka:

- Muszę wiedzieć, jak wiele oczekujesz po swoim życiu? Czy jesteś

background image

obiecująca? Czy na przykłed spodziewasz się

jekiejś wielkiej miłości albo może w ogóle już...?

Przeniósł wzrok na Sorry`ego, a potem z nagłym ożywieniem z powrotem

na nią. Laura patrzyła na niego z natężeniem

spod ciemnej zasłony okularów. Carmody Braque niecierpliwie mlasnął

językiem.

- No, chodź! - powiedział i wystawił rękę, żeby ją przeprowadzić przez

przestrzeń, która ich oddzielała, a potem zatrzymać albo odrzucić.

Laura usłyszała ciche syknięcie Sorry`ego, ale i bez tego wiedziała, co

robić. Jej ręka jakby nagle ożyła i błyskawicznie

wyskoczyła z kieszeni. Na wyciągniętej dłoni Carmody`ego Braque`a,

gestem tak zdecydowanym i delikatnym, jakby wręczała

mu kwiatek, Laura odcisnęła swój znak.

- Zaprosiłeś mnie - powiedziała.

Popatrzył w dół z niedowierzaniem i ujrzał jej uśmiechniętą twarz patrzącą

na niego z powierzchni jego własnej skóry.

Sorry szybko jak jego czarny kot podszedł do Laury, sięgnął jej przez

ramię i zdją jej z oczu ciemne okulary.

- Powiedz mu! - zawołał, a Carmody Braque znów spojrzał na Laurę.

Krzykliwa pewność siebie powoli spływała mu z twarzy.

- Coś ty zrobiła? - krzyknął.

W jego odmienionym głosie Laura usłyszała pierwszy jęk

umierania. Ich oczy się spotkały. Od razu poznała, że otworzyła się przed

nią jakieś drzwi. Teraz

już nie mógł jej ucieć. Jego palce, rozpaczliwie trące odbity obrazek nie

były już w stanie

background image

jej powstrzymać. W ślad za elektrycznym impulsem przemierzającym

jego układ nerwowy wnikała w niego cała, żeby

eksplodować mu w głowie i przejąć nad nim władzę. Był teraz

jak robot, ktorym mogła zdalnie sterować. Gdzie by się przed

nią nie ukrył, mogła go albo zasilać, albo czerpać z niego. To było

dziecinnie proste i aż nie chciało się wierzyć, że nie

posiadała tej mocy od zawsze. Mimo to poczuła ciarki na plecach

i skurcz przerażenia w brzuchu. Nie znajdowała w sobie ani

odrobiny miłosierdxzia. Sorry po prostu się śmiał.

— Co to jest? — znów spytał Carmody Braque, wpatrując się w swoją

dłoń z miną człowieka, którzy właśnie dostrzegł

we własnym ciele objawy straszliwej choroby. - Co to za żarty?

— Dobrze wiesz! - powiedziała bardzo cicho Laura. — To

mój znak. Mój znak — szepnęła złowieszczo, a na więcej zabrakło jej siły

i tchu.

— Ale przecież ty nie jesteś... Nie byłaś.... - w jego głosie

strach zajął miejsce zadufanej afektacji. - Nie mogłem

się pomylić!

— Przeprowadziliśmy przemianę — powiedział Sorry i palcem

wskazującym wypisał Laurze na karku swoje inicjały,

jakby wszystko inne poza nią przestało go obchodzić. Tymczasem dla

samej Laury świat nagle się zmienił - rozjaśnił

się i nabrał blasku. Poczuła potężną i słodką jak miód energię wypełniającą

ją po brzegi. Carmody Braque upadł na kolana, tak jak

kiedyś ona sama przy łóżku Jacka, gdy na twarzy braciszka ujrzała

wstrętny uśmiech tego właśnie człowieka. Teraz ze zgrozą i triumfem

background image

dostrzegła swój cień spoglądający na nią prosto z oczu przerażonej ofiary.

- Proszę! - zawołał. - Moja droga, śliczna panienko... Błagam cię! O co ci

chodziło? Oczywiście, wypuszczę twojego braciszka. Znajdę sobie kogoś

innego. Zaszło nieporozumienie. Swoich nigdy nie tykam... - Szlochał i wił

się coraz bliżej jej stóp, jakby miał zamiar ich dotknąć. - Nigdy

wcześniej mi się taka pomyłka nie zdarzyła. Na pewno uda nam się jakoś

dogadać. - Słowa wylewały się z niego, a wraz z nimi kapało przerażenie i

rozpacz. - Błagam...

- Nie! - powiedziała Laura, odwracając się i odchodząc. Carmody Braque

ruszył za nią na kolanach jak oszalały,

skarlały goblin z wyciągniętymi, zaciśniętymi dłońmi. Przez chwilę

wyglądał bardziej jak przestraszony krab niż jakikolwiek człowiek.

- Proszę, błagam, porozmawiajmy! - krzyczał. - Dogadajmy się jak

rozsądni ludzie. My inni musimy się trzymać razem. Czego byś chciała?

Pieniędzy? Może

chciałabyś zabrać swojego braciszka - i chłopaka też - na jakieś wakacje?

Złote Wybrzeże! Albo nawet Wyspy Greckie! Wyspy Greckie, gdzie

płomienna Safo kochała i śpiewała, ajk powiada Shelley.

- To niezły pomysł, Chant - powiedział Sorry.

Laura zmroziła go wzrokiem, a on zaśmiał się z jej oburzenia.

- Tylko że to chyba nie Shelley powiedział. Nie pamiętam kto, ale...

- Wszystko jedno, kto to powiedział i tak nie pojedziemy - oświadczyła

Laura.

Zdecydowanym krokiem przeszła obok domu, a Sorry szedł u jej boku.

Pan Braque pełzł za nimi z bełkotem, w którym groźby przeplatały się z

błaganiem o litość.

background image

- Proszę... - tyko tyle można było zrozumieć.

- Willa "Radość" - prychnęła Laura przez ramię i pchnęła furtkę z takim

rozmachem, że dzwonek rozdzwonił się radośnie, nie bacząc na cierpienie

swojego właściciela. Kiedy znaleźli się na uliczce, Luara

rzuciła się biegiem, a Sorry popędził za nią aż do zaparkowanej vespy.

Nawet bez oglądania się za siebie Laura wiedziała, że pan Braque

zatrzymał się przy furtce i dalej za nimi nie pójdzie.

- Brawo, Chant! - powiedział Sorry. - Czyżby ci się ręce trzęsły? Mam ci

założyć kask? Gotowa? Uwaga, startujemy! Kierunek planeta Ziemia! Czy

ona w ogóle istnieje? Raczej nie, ale nie możemy sobie pozwolić

na zupełne zlekceważenie tej legendy. Spokojnie, Chant! Już po nim.

Byłaś świetna.

- Jest jeszcze Jacko - przypomniała. - Jeszcze nie koniec. Co teraz

robimy?

- Może coś zjemy - zaproponował Sorry. - Ze strachu zawsze głodnieję -

ale Laura nie mogła myśleć o jedzeniu. Miała wrażenie, że już chyba nigdy

w życiu nic nie zje.

- Nie, najpierw szpital - powiedziała. - Muszę tam pojechać.

- Nie ma sprawy - zgodził się Sorry, zapinając pasek przy kasku. - Pomyśl

tylko... już niedługo będziesz mogła zapomnieć o tym wszystkim i skupić

się tylko na tym, co naprawdę ważne.

- czyli pewnie na tobie? - spytała Laura kpiąco, sadowiąc się za nim na

siodełku skutera.

- Brawo! I to jest prawidłowa odpowiedź! - powiedział Sorry. - Trzymasz

się mocno?

Laura nagle poczuła, że bardzo, bardzo lubi Sorry`ego, który sprawił, że

background image

bliskość była taka łatwa. Przycisnęła się do niego z nową ufnością.

Pomimo lekkiego tanu cały drżał i to nie tylko pod wpływem

wibracji silnika. Nagle zrozumiała, żę przez cały czas był śmiertelnie

przerażony. Silnik zawył energicznie i pomknęli w dół prywatną uliczką, w

stronę radosnej krzątaniny miasta.

rozdział jedenasty

Punkt zwrotny

background image

Szpital wyglądał jak betonowa wyspa, której wysokie klify i groty

spoglądały na główną ulicę ponad zielonym półksiężycem trawnika. Choć

Laura była tu wcześniej tylko raz, czuła się jak u siebie, jakby to

miejsce miało na zawsze pozostać cząstką jej życia. Stojąc na parkingu, po

szybkiej podróży przez miasto, przeczesała wolna ręką przyklepane włosy

i nawet bez patrzenia czułą, że ten niewinny gest poruszył w

Sorrym coś, czego nie potrafiła określić.

— .Muszę ci się przyznać, że byłem przerażony — powiedział znienacka.

— A ty?

Spojrzała na niego zdumiona, bo swój własny strach zostawiła daleko za

sobą. Myślała już tylko o Jacku, podczas gdy Sorry wciąż miał przed

oczami Carmody`ego Braque'a.

— Nie chciałbym się doprowadzić do takiego stanu — powiedział,

wpatrując się w przestrzeń. - To znaczy, być człowiekiem

to może nie jest zbyt wielkie osiągnięcie, ale stanowczo chciałbym nie być

człowiekiem.

- Przecież nie musisz - powiedziała Laura zdziwiona.

Sorry wziął ją za rękę tuż nad łokciem i razem ruszyli przez parking.

- Nie chcę za dużo czuć!- powiędział żałośnie, bardziej do siebie niż do

niej, ale zaraz umilkł, jakby oczekiwał odpowiedzi.

- Nie można sobie wybrać uczuć - stwierdzała Laura,

cały czas myśląc o Jacku.

— Ale ja nie jestem taki jak ty - odparł Sorry.— Ty masz prawdziwą

rodzinę i chyba po prostu musisz ją kochać. To

znaczy, kochasz ją i już. Ale ja muszę wybierać. Najzwyczajniej w świecie,

background image

w obronie własnej.

— I?

— I okazuje się, że nie czuć jest dużo bardziej niebezpiecznie, niż

sądziłem. Zostaje wtedy chyba groźna luka. Przyroda nie znosi próżni.

- Ty byś nie mógł się stać czymś takim jak on — prychnęła Laura z

obrzydzeniem.

- On też od czegoś zaczynał — odparł Sorry. — Nie zawsze był taki.

Kiedyś był małym dzieckiem, chłopakiem, mężczyzną i na początku

pewnie niespecjalnie się różnił od zwykłych ludzi. Gdzieś po drodze

podjął

złą decyzję — tak musiało być.

- Założę się, że był okropnym bachorem - powiedziała

Laura, kiedy przechodzili między ogrodzonymi klombami

w stronę drzwi szpitala. Świeciło słońce, pod stopami sprężynowała

murawa i Laura z lekkim zdziwieniem stwierdziła,

że życie wypełnia ją całą. Każdy paznokieć, każdy włos na

jej głowie zdawał się cieszyć z jakiegoś własnego powodu, a nie tylko jako

cząstka Laury, bez własnej egzystencji.

Uśmiechnęła się do swoich myśli, a Sorry ze zdziwieniem zauważył:

- Do twarzy ci z tym. Wyglądasz super. Chyba ci to wszystko służy, co?

Laura z uśmiechem pokręciła głową, stając na pierwszym schodku przed

wejściem do szpitala, o stopień wyżej niż Sorry.

Odwróciła się i popatrzyła mu prosto w oczy, które teraz były dokładnie na

tym samym poziomie co jej.

- Nie wiem - powiedziała. - Ale wiesz co? Możesz zdjąć ten plakat w

swoim pokoju. Moje zdjęcie możesz zostawić, to mi nie przeszkadza, byle

background image

nie przypięte do plakatu.

Ludzie wchodzili i wychodzili, a on patrzył na nią ciekawie i trochę

niepewnie.

- Chcesz mi o czymś przypomnieć? - powiedział po chwili. - Lepiej

zaczekam i zobaczę, co będzie. A nuż, kiedy to wszystko się skończy,

gdzieś mi się rozpłyniesz w mglistym tumanie czwartej klasy.

- Sam jesteś tuman - burknęła naburmuszona. - A jak byś się czuł, gdybym

ja miała plakat z gołym facetem i bym do niego przypięła twoje zdjęcie?

Sorry uśmiechnął się rozbawiony i zrobił lekko bezczelną minę.

- Proszę bardzo, jeżeli masz ochotę - powiedział. - Mogę ci nawet dać

moje zdjęcie.

- Jakoś chyba nie muszę — odparła Laura z godnością. - Zresztą moja

mama by się nie powstrzymała od złośliwych komentarzy. Aż tak bardzo

mi nie zależy.

Laura już bardzo chciała iść, ale jeszcze zanim to zrobiła, zarzuciła

Sorry`emu ręce na szyję i powiedziała:

— Dzięki za pomoc.

Mówiąc te słowa, pomyślała, że nie oddają wszystkiego,

co czuje.

— To miłe — powiedział Sorry — Ale już się nie denerwuj. Wszystko

będzie dobrze — i z tobą, i z Jackiem.

— Skąd wiesz? — spytała prawie szeptem.

— Przecież ty sprawisz, że będzie — odpowiedział Sorry cichym,

uroczystym głosem. — Z-z-zarazi się od ciebie niezniszczalnością. Bo

wiesz co, Chant? Ty jesteś absolutnie

ni-ni-niezniszczalna — zaciął się przy ostatnim słowie, jakby mówił

background image

obcym językiem, ale w rzeczywistości, to nie ze słowem, ale z nagłym

przypływem uczucia nie potrafił sobie poradzić.

- Ty też! - powiedziała Laura, uwalniając go z uścisku i wstępując na

kolejne schodki.

- Święta prawda! - odparł z uśmiechem Sorry, przedrzeźniając swój

własny, podniosły ton, po czym odwrócił się i ruszył w stronę parkingu.

- Zadzwoń! - zawołał na odchodnym.

Laura nie patrzyła, jak odchodzi, ale kiedy weszła do szpitala i podała w

recepcji swoje nazwisko, przez chwilę pomyślała ze zdziwieniem,

jak mogła z taką łatwością przytulać się do prefekta i jakie to będzie

uczucie, patrzeć na niego w szkole w czasie odczytywania ogłoszeń na

apelu.

W końcu po minięciu kilku szklanych drzwi i tabliczki wzywającej do

zachowania ciszy, znalazła się wreszcie na oddziale, w pokoiku

dla odwiedzających. W sali za ścianą leżał Jacko. Choć wciąż najdroższy i

niezastąpiony, nie był już zwyczajnym dzieckiem. Był medyczną zagadką,

nierównym tętnem, słabym oddechem, nieregularnym wykresem na małym

monitorze. Ale skoro ona, Laura, potrafiła rzucić na kolana

Carmody`ego Braque`a, na pewno mogła też coś wymyślić, żeby odwrócić

kierunek, w jakim życie przepływało między nim a Jackiem.

Poczekalnia nie była pusta. Ojciec i Kate rozmawiali z lekarzem. Na

krzesłach pod ścianą leżały kolorowe poduszki i w ogóle

dołożono wszelkich starań, żeby ten pokoik wyglądał wesoło, chociaż

tych, którzy w nim czekali najczęściej czekała rozpacz.

- Tracimy go - mówił lekarz. - Ale tętno wróciło.

To niezwykłe, ile to dziecko potrafi wytrzymać. Nie mogę powiedzieć,

background image

że jest lepiej, ale w każdym razie jego stan przestał się pogorszać, a to już

jest postęp.

Kate zauważyła, jak Laura weszła do pokoju, ale dopiero po odejściu

lekarza zawołała ja po imieniu.Na jej twarzy malowało

się zdziwienie i ulga.

- Dzwoniliśmy do ciebie i dowiedzieliśmy się, że pojechałaś gdzieś na

skuterze z Sorrym Carlislem - w głosie Kate słychać było żal i zdumienie,

ale Laura nie mogła jej tego wyjaśnić. Wymieniły zmartwione

spojrzenia, w których każda dostrzegła coś nowego. Obie wiedziały, że nie

czas na pytania.

— Cześć, córeczko-owieczko! — powiedział Stephen ciepłym,

zmęczonym głosem. — Za każdym razem, kiedy cię widzę, wydajesz mi

się większa, doroślejsza i ładniejsza niż

poprzednio.

— Bo za każdym razem, kiedy mnie widzisz, tak jest — powiedziała

Laura, starając się zachować ostrożność. Nie chciała go kochać tak bardzo,

jak kiedyś, a w jego twarzy kryła się prośba o dawną miłość. Laura

najpierw przytuliła się do Kate.

— Jak tam Jacko? — spytała i poczuła, że jej nowa siła chwieje się przy

Kate, która nie była ani zapłakana, ani zrozpaczona, ale jakby pozbawiona

nadziei.

— Córeczko, kochanie, pan doktor uważa, że Jacko nie

dożyje do wieczora — powiedziała. - Dziś rano miał okropny atak.

Chris wziął parę dni zaległego urlopu i pan Bradley wprowadza go w

sprawy księgarni. Zaproponował, że mnie zastapi

i dzięki temu mogę zostać z Jackiem aż do... Jak długo będzie trzeba.

background image

— Ja myślę, że on nie umrze — powiedziała Laura, ale

natychmiast ogarnęły ją wątpliwości. Zwycięstwo sprzed

godziny wydało jej się nagle zwykłą bajką, wymyśloną po to,

żeby odwlec moment, w którym będzie musiała pogodzić

się ze straszną prawdą. Ale przecież Sorry powiedział, że jest

niezniszczalna.

— Po prostu w to nie wierzę — powiedziała. — Uważam,

że mu się poprawi.

Kate zamknęła oczy, jakby walczyła z ostrym, wewnętrznym bólem.

— Ty nie rozumiesz, córeczko — powiedziała. — Jest zbyt słaby, żeby

dłużej wytrzymać te drgawki. Ja chylba od początku — odkąd miał

pierwszy atak — wiedziałam, że

umrze.

Była spokojna, blada i bardzo zmęczona. Laura miała wyrzuty sumienia z

powodu tego cudownego złotego

strumienia, który huczał jej w żyłach. Jej zdaniem Kate, mimo oczu

zaczerwienionych od niewyspania i starych łez, mimo śladów

po trzydziestu pięciu lepszych i gorszych latach, wyglądała piękniej, niż

ona sama kiedykolwiek będzie wyglądać. Mimo znużenia i smutku było w

Kate coś szlachetnego i Laura, która czesto zazdrościła matce

urody, pomyślała, że chciałaby mieć choć odrobinę tej szlachetności w

sobie. Zdawała sobie również sprawę, że Kate poczuła się dotknięta jej

własnym promiennym wyglądem, ale to nieporozumienie tylko czas

mógł wyjaśnić. Nie mogła teraz wyjawić, że pragnęła tego blasku mocy z

powodu Jacka, a nie mimo Jacka.

- Będę mogła przy nim posiedzieć? - spytała.

background image

- Obie posiedzimy - powiedziała Kate.

- Wszyscy posiedzimy - stwierdził Stephen, ale jak się wkrótce okazało,

nie usiedział zbyt długo.

Jacko w swoim szpitalnym kokonie już wyględał jak martwy. Kate usiadła

przy nim spokojnie, pogrążona we własnych myślach, ale po chwili

Stephen - głosem zaskakująco pokornym jak na tak twardego mężczyznę -

oświadczył, że on tego nie wytrzyma. Laura, jakby wygarniając mu myśli

z głowy, zrozumiała że bał się nie tylko o Hacku, ale również o swoje

nowe dziecko, zmierzajace ku światu w którym podłość lub ślepy

los potrafią bez najmniejszego powodu pozbawić człowieka tego, co

najbardziej kocha.

- Wrócę jeszcze - powiedział. - Naprawdę.

Kate uśmiechnęła się i skinęła głową. Laura siedziała bez ruchu i z

cierpliwoscią kartografa, badającego po ciemku archipelag małych,

stłoczonych wysepek, rozpoczęła poszukiwania braciszka.

Na początku patrzyła na szpitalną salę, ale jej najprawdziwsze

spojrzenie powędrowało wstecz do wnętrza jej głowy - nie do lasów, gór i

jaskiń poprzedniej nocy, ale w najzwyklejszą ciemność. Nic się nie działo.

Wytężyła świadomość i wrażliwość na bodźce do granic

możliwości i tak długo przesiewała ciemność, aż w końcu coś się

poruszyło. Nagle pojawił się sam Carmody Braque. Krzyczał, że uchodzi z

niego życie i bombardował ją prośbami, obietnicami i wyzwiskami. Jego

skargi miotały się wokół niej jak wstrętne, chore ptaszyska, wyjąc i

żądając wysłuchania z taką wściekłością, że przez chwilę poczuła sie

ogłuszona. Wtedy gdzieś w ciemności zabłysła maleńka, spokojna

plamka światła i Laura mogła teraz skupić myśli na czymś innym, bo miała

background image

nieświadome wsparcie i towarzystwo Kate. Gdyby otworzyła oczy,

zobaczyłaby mamę siedząca po drugiej stronie łóżka — spokojną i

zamyśloną, wspominającą chwilę, kiedy po raz pierwszy wzięła Jacka na

ręce i karmiła go, a jego nosek rozpłaszczył się na jej piersi. Maleńkie,

dopiero co uwolnione, pomarszczone rączki śmiesznie

poruszały się w powietrzu, jakby w jakimś zupełnie nowym tańcu. Mysli

matki i córki splotły się ciasno, aż Laurze wydało się, że to jej własne

wspomnienie. Wtedy gdzieś w rogu ciemności, w drgającej barwnej

plamie przesunął się Sorry. Laura poczuła cień pocałunku z zeszłej nocy,

nie tego wprawnego, dorosłego, z przejściowej krainy, ale tego miękkiego,

ciężkiego, nieumiejętnego, którym obdarzył ją na oczach

swojej matki i babki. Wtedy przypomniał jej o Jacku i teraz przez

skojarzenie wreszcie dotarła do samego Jacka. Na razie ledwie go

widziała, ale to na pewno był on - cieniutka smuga bladego światła.

Poczuła,

jak bardzo zamknął się w sobie - zasklepił, jakby powiedział Sorry - w

obronie przez brutalną ingerencją pana Braque`a. Już prawie nic w nim nie

zostało.

- Jacko! - powiedziała przyjaznym, rozsądnym głosem, zwracając sie do

niego, jakby zamknął się w domowej łazience i teraz trzeba go było

namówić, żeby przekręcił zasuwkę i otworzył drzwi. - Jacko, to ja,

Lolly. - Nie było żadnej reakcji. - Mnie możesz wpuścić. Już jest dobrze.

Już po wszystkim!

Carmody Braque szamotał się wściekle, rozpaczliwie próbując uszczknąć

odrobinę życiodajnej siły, którą zaczęła sączyć w braciszka, ale Laurze

udało się go odpedzic i blade światło Jacka trochę pojasniało.

background image

Kiedy Jacko karmił się jej miłością i energią, Laura otworzyła oczy.

Popatrzyła na Kate i uśmiechnęła się słabo, ale Kate nie odpowiedziała

uśmiechem. Jak Jacko zasklepiła się w potężnej ciszy i siedziała

wpatrzona w synka, jakby chciała go z powrotem zawrzeć w sobie i tam

bezpiecznie przechować. Laura znowu zamknęła oczy i kiedy wszystko

inne zostało na zewnątrz, ponownie przemówiła do brata:

- Jacko, to je, Lolly. Posłuchaj, Jacko, byłeś bardzo grzeczny i dzielny, ale

teraz możesz juz wyjść. Już jest bezpiecznie. Wilk

sobie poszedł i świnka może już wyjść z kamiennego domku żeby się

pobawić.

— A co ze mną? — darł się Carmody Braque gdzieś

na skraju jej uwagi. — Chyba nie zamierzasz... Chyba nie chcesz, żebym...

— Laura zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.— Wredna suka! —

wrzeszczał jego gasnący głos. - Posłuchaj mnie... posłuchaj... — i zniknął

z jej świadomości. — Jacko! — powiedziała. - Chcesz Pana Kocyka? Coś

jakby odrobinę drgnęło i pojaśniało w odpowiedzi. — Posłuchaj uważnie.

Tu jesteś bezpieczny. Leżysz w szpitalu, co znaczy, że jesteś

bardzo, bardzo ważny. Masz własną szafkę, a na niej stoi dzbanek z

sokiem pomarańczowym. Mama siedzi po jednej stronie twojego łóżeczka,

ja po drugiej, a Pan Kocyk leży w szafce i czeka, aż się obudzisz.

Różyczka chyba też tam jest. Smutno im bez ciebie, więc wracaj szybko.

Stęsknili się za tobą. Wszyscy się stęskniliśmy. Spróbuj, może uda ci się

trochę bardziej wrócić.

Coś znowu drgnęło — tym razem nerwowo, ale wyraźnie.

- Lolly? — zabrzmiało coś, co było bardziej echem niż prawdziwym

głosem.

background image

- Tak, to ja, Lolly. Naprawdę to ja - powiedziała. — Chodź

do mnie, Jacko.

Sięgnęła w jego stronę swoją dziwną mocą i poczuła, jak Jacko odwraca

się do niej, jakby była źródłem światła w

ciemności. Ale wtedy znów pojawił się Carmody Braque. Tym razem nie

dobijał się gdzieś z zewnątrz, ale prosto na nią przez Jacka.

Laurę opanowało uczucie, które nie miało nazwy, ale składało się z

wściekłości i triumfu utartych w jednolitą masę. Starła sie ze swym

wrogiem w warowni, którą był jej brat i wróg

musiał ustapić. Zakryła i zmazała iego znak. Pokrzepiła Jacka obitnicami

bajek, rodzinnych obiadków ze smażalni i wszystkich tych solidnych,

szczęśliwych, codziennych czynności. Kiedy to wszystko zrobiła,

poczuła, że fizyczne cierpienie, którego znak był symbolem, ustaje i że

Carmody Braque już nigdy węcej nic Jackowi nie zrobi. Gdy tylko nabrała

tej pewności, poczuła, że i w Jacku nastąpiła zmiana. Coś się w

nim rozluźniło, jakby nagle ustąpił jakiś uporczywy ból. Ogarnięta dziką

radością Laura wyobraziła sobie, że jest strumieniem wrzącego złota i

wlała się w Jacka z impetem, żeby mu oddać tyle siebie, ile

tylko zdoła.

- No dalej, Jacko — wabiła go z powrotem do świata. — Wszystko już

gotowe. Wszyscy czekają na najważniejszego gościa. Ktoś coś powiedział

i dopiero po chwili dotarło do Laury,

że głos dochodził spoza jej głowy.

— Laura, obudź się! — mówiła Kate. — Córeczko, coś się dzieje!

W głosie Kate brzmiało raczej przerażenie niż nadzieja. Oddychała ciężko,

jakby przed chwilą biegła i Laura nie wiedziała, jak ją uspokoić. A jednak

background image

coś rzeczywiście się działo. Oczy Jacka rozchyliły się i

patrzyły w przestrzeń tym samym, poważnym, rozbieganym spojrzeniem

noworodka, które Kate zapamietała z jego pierwszych godzin.

- Wszystko dobrze! - zapewniła Laura. - Mamo, przysięgam, że wszystko

jest w pożądku. Po prostu dochodzi do siebie.

- Lec po doktora Haydena! - rozkazała Kate. - Nie wiem, gdzie on jest, ale

ktoś ci powie. On jest najsympatyczniejszy. Albo zawołaj pielęgniarkę. Nie

chcę zostawiać Jacka.

N dźwięk głosu Kate oczy Jacka poruszyły się i w końcu ją znalazły. Z

poczatku trudno było stwierdzić, czy ją zauwazył. Potem lekko drgnęły mu

usta. Próbował sie uśmiechnąć.

- Jacko! Jacko, kochanie! - powiedziała kate łamiącym się głosem.

Laura wyszła z sali, żeby poszukać lekarza.

- A co ze mną? - wył Carmody Braque, szamoczac sie rozpaczliwie na

skraju jej swiadomości. Laura staneła i uśmiechneła się. Wargi miała

zaciśnięte, a oczy zwężone.

- Masz problem! - odpowiedziała na głos pustemu korytarzowi. Jej głos

popełzł jak wąż po lśniącej podłodze wzdłuż nieskazitelnie białych ścian. -

Teraz twój ruch! Twój ruch, panie Carmody Braque!

Zza rogu wyszła wysoka, biała postać pielęgniarki, która jak się okazało

właśnie szła do Jacka, sprawdzić, w jakim jest stanie.

Kiedy Laura wraz z pielęgniarką wróciła do sali, Jacko patrzył na matkę i

trzymał w rękach Pana Kocyka, którego Kate wyciągnęła ze szpitalnej

szafki.

- Prosił o niego - Kate była kompletnie zdezoriewntowana. - Próbuje ssać

palec, ale mu nie pozwoliłam z tymi wszystkimi rurkami.

background image

- Niedługo potem Jackowi zamknęły się oczy, ale po prostu dlatego, że

zasnął. Woskowa martwota znikła z jego twarzy. Był blady i wycieńczony,

ale z całą pewnością żywy.

- Och, córeczko! - powiedziała jakis czas później Kate. - Zeby tylko Jacko

wyzdrowiał!

- Oczywiście, że wyzdrowieje - powiedziała Laura. - Patrzył na ciebie,

uśmiechał się. Już od bardzo dawna nie był w stanie tego zrobić.

- Od piątku - przypomniała sobie Kate. - Aż trudno to sonie wyobrazić -

Jacko od piątku bez ani jednego usmiechu! To jak całe wieki! A ty też się

jakoś zmieniłaś. Co ty ze sobą zrobiłaś? Już wcześniej

zauważyłam, ale zupełnie nie miałam głowy, żeby się nad tym zastanowić.

Chodzi o tego chłopaka? Też sobie znalazłaś moment na chłopaków!

Laura już otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale Kate była szybsza.

- Tak, wiem. Nie ty wybrałaś moment, tylko moment wybrał ciebie. Ale

Sorry Carlisle? To dosyć ambitne. Jak to sie w ogóle zaczęło?

- Kiedy indziej ci opowiem - odparła Laura. - Za długo by gadać.

Jakiś czas później lekarz rozmawiał ze Stephenem i Kate.

— Jeszcze za wcześnie, żeby oceniać, jak bardzo jego stan się poprawił —

powiedział. — Ale muszę przyznać, że

nastąpiła ogromna zmiana, a najdziwniejsze jest to, że nadal nie mam

pojęcia, co ją spowodowało. Bardzo bym chciał móc

powiedzieć, że to jakieś nasze działania, ale nie mogę a nawet gdyby tak

było, to zupełnie nie wiemy, jakie działania. Najważniejsze, że serce się

wzmocniło. Nadal jest jeszcz odwodniony, mimo wszystkich

naszych wysiłków, ale nie jest bardzo źle. Po prostu musimy dalej czekać.

Ale w tej chwili wygląda to dość obiecująco. Laura nagle poczuła takie

background image

zmęczenie, że wszystko dookoła zaczęło falować. PomyśJała, że

mogłaby zasnąć na stojąco. — Laura — powiedziała Kate. — Wyglądasz

na wykończoną. Bardziej niż ja. Jedź ze Stephenem do motelu. Zjedz coś

porządnego i wyśpij się. .Mną się nie przejmuj. Jak tylko będę mogła,

zadzwonię po Chrisa, żeby przyjechał i ze mną posiedział.

Choć z takim spokojem organizowała teraz życie córki, znów

przypominała dawną, rozwichrzoną Kate. Laura wyczuła u niej mrowienie

nagle rozbudzonej nadziei, równie niezbędne i równie bolesne jak

ponowny

napływ krwi do zdrętwiałej nogi. Objęła Kate takim gestem jakby to ona, a

nie

matka była tą dorosłą. Potem pozwoliła ojcu zaprowadzić się do

samochodu. Widać było, że na wieść o poprawie stanu Jacka Stephenowi

kamień spadł z serca i teraz nie posiadał

się wprost ze szczęścia. Patrząc na niego, Laurapoczuła, że zaczyna mu

wybaczać ten dzień pełen ostrzeżeń, kiedy wróciła do domu i nie znalazła

jego ulubionych przedmiotów, a on sam zniknął, jakby wyniósł

się z jej życia i cząstkę jej samej zabrał ze sobą. Nagle przestało mieć

znaczenie, że kochał kogos bardziej niż Kate

czy ją i w pewien sposób poczuła, że tak jak Jacko zaczęła dochodzić do

siebie po tajemniczej

chorobie, której nikt nigdy do końca nie rozpoznał i nie umiał wyleczyć.

background image

rozdział dwunasty

Buty pełne liści

Kate została w szpitalu. Laura pojechała z ojcem i Julią do motelu i ku

swojemu zdziwieniu miło spędziła czas. Czuła się całkiem dobrze nawet w

obecności Julii, która niezwykle się starała, żeby się z nią

zaprzyjaźnić. Poza tym Julia była wniebowzięta z powodu wiadomości o

Jacku, częściowo dlatego, że każdy się cieszy, kiedy chore dziecko

powraca do zdrowia, a częściowo dlatego, że to uwalniało Stephena od

poprzedniej rodziny i Julia miała nadzieję odzyskać go na własność. W

jakiś tajemniczy sposób Laura — może nawet lepiej niż sama Julia —

background image

wiedziała o pewnej wizji, która od czasu do czasu nawiedzała myśli

Julii. W wizji tej Jacko umierał, a jej nowo narodzone dziecko okazywało

się być chłopcem, co czyniło ją jeszcze ważniejszą dla Stephena, ponieważ

to ona była matką jego syna. Teraz jednak bez żalu pozbyła

się tego sekretnego marzenia i nawet nie do końca zdawała sobie sprawę,

że w ogóle kiedykolwiek je miała. Laura zadziwiła samą siebie łatwością,

z jaką odkryła sekretne myśli Julii, ale jeszcze bardziej

zdumiało ją to, że nie miała o nie większego żalu. Najwyraźniej Julia bała

się, że Stephen nie kocha jej wystarczająco mocno i może to odkrycie tak

bardzo Laurę zaintrygowało, że nie starczyło jej energii na

pretensje. Laura pomyslała, że nigdy już nie poczuje złości do nikogo, z

wyjątkiem jednej osoby. Za to przeciwko tej osobie zamierzała skierować

wszystkie zapasy wsciekłości, jakie nagromadziły się w niej

przez całe życie.

Rano zadzwoniła Kate, żeby powiedzieć, że jacko czuje się coraz lepiej.

Laura jechała do szkoły, napawając się wspaniałoscią ojcowskiego

samochodu i uczuciem szczęścia, które zdawało sie płynać wraz krwia od

serca aż do najdalszych zakątków jej ciała.

- Cos tam się dzieje - powiedział Stephen, patrzac przez przednią szybę na

mały tłumek, który zebrał się przed wejściem do szkoły. - Nie rozumiem,

jak Kate może cię posyłać do takiej szkoły. Jestem pewien,

że taką bystrą dziewczynę na pewno przyjęliby w jakieś lepszej dzielnicy.

Laurze nie chciało się przypominać ojcu o takich drobiazgach jak

pieniądze i problemy z dojazdem. W stojacym przy bramie prefekcie,

zajętym ostrą wymianą zdań z jakimś krnąbrnym uczniem rozpoznała

Sorry1ego.

background image

Poczuła w środku ten sam skurcz, którego po raz pierwszy doświadczyła

tego

niedzielnego poranka nad zatoką i potem jeszcze raz owej

nocy, kiedy pocałowali się na oczach Winter i Miryam.

Podekscytowana i pełna cudownego niepokoju, patrzyła na niego

przez dłuższą chwile i dopiero wtedy zorientowała się, że

osobą, z którą Sorry się kłuci, wcale nie jest uczeń tylko Carmody Braque.

- Wysadź mnie tutaj! - powiedziała do Stephena. - Nie ma co wjeżdżać w

ten tłum. Czasami chłopaki próbują bębnić

w dachy podjeżdżających samochodów.

Stephen zdecydowanie nie chciał, żeby bebniono w jego samochód.

Zatrzymał się więc na skraju ulicy. - Miłego dnia — powiedział.— A,

posłuchaj córeczko!

Korzystając z tego, że jesteśmy sami - kiedy już będzie po

wszystkim i zakładając, że z Jackiem będzie wszystko w porzadku, może

byś przyjechała do nas na święta. Byłoby nam bardzo miło.

- A nie lepiej z tym zaczekać, aż dziecko się urodzi? - powiedziała Laura. -

To będzie moja siostra albo brat i chyba powinnam je poznać.

Kiedy zaczynała to mówić, chciała po prostu być miła dla ojca, ale

kończąc zdanie, zdała sobie sprawę, że rzeczywiście jest tak, jak

powiedziała. Teraz, gdy jej gniew na ojca ostygł,

a Jacko miał sie coraz lepiej, gotowa była na nową siostrę lub

brata — oprócz Jacka, a nie — zamiast niego. Trochę nawet

współczuła przyszłemu maluchowi. Czekały go wprawdzie pewne

udogodnienia, takie jak duży samochód, który zapala

bez pchania, ale nie miał co liczyć na pełne przygód życie

background image

w Dzielnicy Gardendale. Wysiadajac z samochodu i machając Stephenowi

na pożegnanie, czuła się jak dobra czarownica, ale gdy tylko odwróciła

sie w strone wejścia do szkoły, zmienił się wyraz jej twarzy,

a Wraz z nim zdanie o tym, kim jest i jakie ma zamiary.

— Złożę skargę u dyrektora! - wrzeszczał Carmody Braque. —

Poinformuję go o twoim nieprzyjemnym zachowaniu!

— Jego gabinet jest w tym dużym budynku - odparł

Sorry, wskazując ręką. - Jeśli się pospieszysz, zdążysz przed apelem. No

dalej, dzieciaki, ruszać się! - zawołał w stronę grupki trzecioklasistów,

stojących przy swoich rowerach i przyglądających się

ciekawie całej scenie. - To jakiś biedny, stary wariat, któremu coś się

uroiło.

Niektórzy z gapiów niechętnie odeszli w stronę szkoły, ale pozostali nie

chcieli tracić takiego widowiska.

- Wiem wszystko o tobie! — wrzeszczal do Sorry`ego pan Braque. — O

tobie i tej dziewczynie! Możesz być pewien, że poinformuję o tym kogo

trzeba.

Laura była już teraz dość Misko. Sorry zerknął w stronę grupki dzieciaków

gapiących sie z pewnej odległości.

— Tylko mi nie wygrażaj palcem — powiedział cicho. - Bo może ci w

każdej chwili odpaść.

Mówiąc to, nagle poczuł obecność Laury i spojrzał w jej

kierunku. Pan Braque również na nią spojrzał, po czym obrócił

się w jej stronę i stanął z ręką wyciągniętą w geście żebraka

proszącego o pieniądze. Dłoń była czarna, jakby cała zaczęła gnić. W

innych miejscach na skórze widać było ciemne plamy, które jak pleśń

background image

rozpełzały się po ciele. Twarz z powrotem zapadła się wokół zębów,

które teraz szczerzył w makabrycznym grymasie.

— Moja droga — zaczął. — Bądźmy rozsądni... — jego głos był

chropawy i stłumiony, przyduszony ciemnością i czasem. Carmody Braque

gasł szybciej niż Jacko. Świadomość tego faktu i ciężar wieków mających

lada

chwila zwalić mu się na głowę wprawiały go w przerażenie. Przez te

wszystkie lata — myślała Laura — szedł od jednego, cichego, wstrętnego

zwycięstwa do drugiego, nie napotykając żadnego oporu. Nie

wykształcił w sobie żadnych mechanizmów obronnych na wypadek

niepomyślnego obrotu spraw. Teraz miała go przed sobą. Znów prawie

klęczał i w niezmienianym od wczoraj ubraniu po raz pierwszy nie

wyglądał

nieskazitelnie elegancko.

Widok jego rozpaczy i poniżenia sprawiał Laurze przyjemność.

Poczuła się potężna i nagle zdała sobie w pełni sprawę

z ogromu władzy, jaką nad nim miała. Mogła od razu powalić

go na ziemię albo jeszcze przez długie dni, tygodnie i miesiące

trzymać go przy życiu. Nikt by jej o nic nie podejrzewał, bo wszyscy w

szkole wiedzieli, jaka jest zwyczajna i zza zasłony tej zwyczajności mogła

swobodnie dokonać ostatecznej zemsty na kimś, kto na tę

zemstę zasłużył. Nieraz się zdarzało, że ktoś, kogo kochała, bolesnie ją

zranił. Wiedziała jednak, że trzeba mu wybaczyć, bo sama też miała

nadzieję na wybawienie. To była część międzyludzkiej umowy. Ale

Carmody Braque nie był człowiekiem i można go było ukarac za jego

niegodziwość. Mogła mu nakazać myślą, żeby wył jak pies, rzucił się pod

background image

koparkę, odgryzł kawałek swojego ciała albo porwał na sobie ubranie i

tańczył nago przed wejściem do szkoły. Ludzie pomyśleliby tylko, że po

prostu oszalał. Ale nawet w szpitalu, pod okiem lekarzy, nie uniknąłby jej

zemsty. Laura miała niepowtarzalną szansę zrzucic z siebie

ciezar ludzkiego bólu i uderzyc e siły ciemności, a nikt i tak by o tym nie

wiedział. Posłała więc krótką, ostra komendę i Carmody Braque runął

przed nią na ziemię, jakby nadepnął na napietą znienacka linę.

Nad boiskiem jak wielki budzik rozdzwonił się pierwszy dzwonek.

- O co chodzi? - spytała głośno, przenosząc wzrok z powalonego wroga

na twarz Sorry`ego Carlisle`a, który przypatrywał jej się sprzed szkolnej

furtki.

- Cos gościowi odbiło! - krzyknął jakiś chłopiec.

- Właśnie. Przyczepił sie do Carlisle`a, żeby mu powiedział gdzie

mieszkasz - dodał inny.

Sorry milczał i tylko przyglądał jej się ciekawie - trochę z uśmiechem, a

trochę z niepokojem.

- Ja? - zawołała Laura, przestepując nad lezacym panem Braquem. —

Dlaczego ja?

Odwróciła się i patrzyła, jak wstaje z ziemi i cięzko dyszac, wlecze się w

stronę swojego samochodu. - Marsz do szkoły! Nie słyszeliście dz-

dzwonka? - powiedział Sorry z ledwie zauważalnym zająknięciem. On

sam i Laura ruszyli do wejścia wąską betonową ścieżką omijajacą boisko

do rugby.

- Ostro, Chant! - jego beztroski głos zzabrzmiał tuż nad jej uchem. -

Czyżbyś się bawiła ze swoją myszką? - Chcę, żeby cierpiał- powiedziała

Laura. - Jacko cierpiał, Kate cierpiała, ja cierpiałam. Zresztą

background image

on i tak się rozpada, nie? - Sprawia ci to przyjemnośc, co? - powiedział

Sorry bez przygany ani goryczy wgłosie.- To pewnie skutki uboczne

posiadania serca. Może to przeczuwałem, kiedy rezygnowałem ze

swojego.

Szli teraz przez wybetonowany placyk przed szkołą w kierunku głównych

drzwi.

- Chyba nie da się być okrutnym wobec czegoś takiego jak on -

Powiedziała niepewnie Laura i ze zdziwieniem stwierdziła, że idący obok

niej mundurek z marynarką siódmoklasisty i plakietką prefekta trochę ją

onieśmiela. Gdzieś pod nim kryło się ciało, które wczoraj było tak blisko

jej ciała i witało tę bliskość może nawet z większą gorliwością, niż jego

właściciel sobie tego życzył. Przez chwilę twarz Sorry`ego

wygladała, jakby rzeczywiscie miał na imię Sorrow, tak jak go kiedyś

przez pomyłkę nazwał Chris.

- Sam nie wiem, co myśleć o swojej mocy - odezwał sie w końcu. -

Najczęściej chcę po prostu nie rzucać się w oczy. Oczywiście w domu, w

moim własnym pokoju, to co innego. Na zewnątrz - no cóż, wolę

naprawiać, niż niszczyć. Prawdę mówiąc, Chant. znajomość z tobą trochę

mnie peszy, bo przez ciebie muszę sam przed sobą przyznać, że bardziej

się przejmuję ideałami, niżbym chciał.

- Ale on nie jest prawdziwym człowiekiem - powiedziała Laura, kiedy

mieli już iśc - każde w swoja stronę. - Jest obrzydliwą ideą, która sprawiła

sobie ciało, chociaż nie powinna go mieć.

-Ale ty jesteś prawdziwa - odparł Sorry. - Wcale nie myślę o nim. Chidzi

o ciebie. Wiem, co ci chodzi po głowie, bo sam czasem miewałem takie

myśli - żeby być bezwzględnym, okrutnym. Ale... - jego głos

background image

zaczął się oddalać. - Muszę iść.

- Ale co? - spytała Laura.

- Wiesz co! - powiedział Sorry, idąc przez chwilę tyłem. - Do

okrucieństwa trzeba dwojga, nie uważasz? Ktoś musi zadawać ból i ktoś

musi cierpieć. I co z tego, że zlikwidujesz... nazwijmy to - zło - w

świecie na zewnątrz, skoro jednocześnie wpuszczasz je z powrotem do

siebie.

— To jest sprawiedliwość, a nie okrucieństwo! - krzyknęła Laura. —

Sprawiedliwość! Nie chcę już o tym rozmawiać! Idź sobie!

— A jak tam Jacko? — odwracając się, rzucił przez ramie Sorry.

— Lepiej!— krzyknęła, ruszają w swoja stronę.

— Hej! Nie wiedziałam, że to on ci się podoba - powiedziała Nicky, która

raptem wyrosła tuż obok.

— Wcale nie! — burknęła Laura.

— Aha, akurat! — powiedziała Nicky. — Bujać to my, ale nie na

Siedząc w klasie, Laura rozmyślała o panu Braque`u i o tym, co powiedział

Sorry. Zastanawiała się, czy to prawda, że okrucieństwo

jest efektem ubocznym kochającego serca. Myślała

o łzach Kate, o swojej rozpaczy i o Jacku, usychajacym w swoim własnym

łóżeczku. Myślała o tym, co mówił Sorry, że do okrucieństwa potrzebny

jest ten cierpiący, i ten zadający

ból, jakby chodziło o jakąś przestępczą zmowę. Kate

miała znajomą, która, kiedy urodziło jej się drugie dziecko, podarowała

starszemu synkowi wielką, szmacianą lalę, mówiąc

mu, że jeżeli będzie zazdrosny o młodszą siostrzyczkę, może swój gniew

wyładować na lalce, bo lalka nic nie czuje. Kiedy ostatnio były u nich z

background image

wizytą, Laura z zakłopotaniem patrzyła, jak chłopiec znęca się

nad lalką.

- Mama mi pozwoliła - mówił i Laura podejrzewała, że tłukł ją wcale nie z

zazdrości o małą siostrzyczkę, ale dlatego, że miał okazję do

nieograniczonego okrucieństwa wobec czegoś całkowicie bezbronnego.

Laurze zdawało się wtedy, że ta szmaciana lala z zoczami z guzików jest

czującą istotą - przynajmniej twarz sprawiała wrażenie, jakby malowały się

na niej uczucia. Zastanawiała się, czy Sorry myślał o niej

to samo, co ona wtedy myślała o tym chłopcu. Czy jeżeli mamy okazję do

okrucieństwa i korzystamy z niej, czerpiemy okrucieństwo z nas samych,

czy raczej zapraszamy je z zewnątrz?

W szkole wszyscy wiedzieli, że tego dnia należy ją traktować szczególnie,

bo jej braciszek był ciężko chory. Pozwolono jej zadzwonić z sekretariatu,

żeby się dopytać o zdrowie Jacka. Jego stan nadal się

poprawiał.

- Są kompletnie zdezorientowani - racjonowała później, kiedy

spacerowały z Nicky po boisku.

- Dobrze im tak - powiedziała Nicky. - Moja mama mówi, że lekarze na

niczym się nie znaja.

- Ten nasz był całkiem miły - stwierdziała Laura, zerkając na przeciwległą

stronę boiska, gdzie Sorry znowu rozmawiał z Carol Bright. "Wszystkie

złe strony małżeństwa i zadnych dobrych" - pomyślała. Mogła

być zazdrosna, ale jakoś nie za bardzo mogła - przynajmniej w szkole -

podejśc i usiąść przy nim tak, jak to zrobiła Carol. Tylko że Laura miała

nad nim władzę. Wbiła w niego wzrok i już po

chwili jego srebrne oczy niespokojnie zwróciły się w jej

background image

kierunku, chociaż nadal rozmawiał z Carol. Wydawał jej się

jakby pomniejszony i pozbawiony blasku — mniej ważny

niż wtedy u siebie w domu i bardziej zwyczajny niż jeszcze

w zeszłym tygodniu w szkole. Laura przejrzała notatki Nicky

z poprzedniego dnia, które musiała przepisać. Przed brama szkoły

zauważyła zaparkowany czarny samochód pana Braque'a, czekający na

koniec lekcji. Po pierwszym dzwonku, oznajmiającym zakończenie

przerwy

obiadowej, pobiegła do pokoju prefektów i oświadczyła, że chce

rozmawiać z Sorrym, co spotkało się z kilkoma kpiącymi i

niezbyt wybrednymi komentarzami.

- O co chodzi, Chant? — powiedział Sorry. - Naprawdę uważasz, że

jestem okrutna? — spytała prosto z mostu. — I nie wydaje ci się, że na to

zasłużył? - Chyba nie w tym problem — powiedział Sorry. Rozejrzał

się ukradkiem, ale w pobliżu nie było nikogo. Stali sami w łączniku

między budynkami, otoczeni mdłym zapachem środków dezynfekujących i

pasty do podłogi, dolatujących z magazynku.

- On pewnie kiedyś był prawdziwym człowiekiem, tylko

w coś się wpakował i może właśnie w którymś momencie stał przed

podobnym wyborem jak twój. Nie wiem, ale ta myśl mnie przeraża, bo w

końcu ja też się wpakowałem, kiedy postanowiłem nic nie czuć.

- Mógłbyś mu przekazać wiadomość ode mnie? - spytała Laura. - Ciągle

tam jest przed szkołą. Powiedz mu,że będę na niego czekała przed

głównym wejściem do parku.

Poszłabym sama, ale nie mam ochoty z nim rozmawiać.

- Dobrze - powiedział Sorry po krótkim wahaniu. - A może potrzebujesz

background image

wsparcia? Moralnego albo każdego innego? - Tę sprawę załatwię sama

— powiedziała Laura. — Ale

bardzo dziękuję za propozycję — dodała oficjalnym tonem.

- Ależ nie ma za co — odparł. — Daj mi znać, jak ci

poszło.

- Ale co mam zrobić? — spytała Laura.

Sorry zawrócił i podszedł do niej.

— Musisz z nim skończyć, odciąć go, prawda? Moim zdaniem nie masz

do czynienia z żadną konkretną osobą, tylko — no nie wiem — ze

zbiorem... powiedzmy, zachcianek, którym udało się przetrwać w

oderwaniu od

czasu i miejsca. Jakby z wirusem potrafiącym przybrać określoną postać.

- Może jeżeli mu bardzo stanowczo powiem... — zawahała się Laura.

- Spróbuj! — zgodził się Sorry. — Powiedz mu, że już

nie żyje. Powiedz mu to z absolutnym przekonaniem. Sama

wiesz jak. Kiedy chcesz, potrafisz być naprawdę bezwzględna.

Tylko zrób to szybko, żeby się nie wywinął.

- Nie może. Mam go w garści! - krzyknęła Laura.

- On też myślał, że ma Jacka — przypomniał Sorry.

— No dobrze, w takim razie spróbuję - powiedziała

Laura i poszła.

— Chant! — zawołał za nią Sorry - Zdjąłem ten plakat za ściany.

Zawahała się na moment, ale już się nie odwróciła.

Po szkole Laura nie poszła zwykłą drogą do domu. Nie

było powodu. Dom pani Vampire nie miał w sobie Jacka.

Sama pani Vampire posłała do szpitala winogrona (i to bardzo drogie) i

background image

dzwoniła, żeby się dowiedzieć, co z Jackiem. Kate i Laura zjadły jej

winogrona i teraz Laura czuła, że nie ma już prawa więcej się z

niej nabijać. Księgarnia w centrum handlowym nadal była otwarta, ale za

ladą stał Chris Holly, którego od środy miał zastąpić kuzyn pana Bradley'a.

Laura pomyślała, że gdyby ona i Kate nagle z jakiegoś

powodu zniknęły,

Centrum Handlowe Gardendale nie przejęłoby się zbytnio ich brakiem.

Zamiast skręcić ku znanym sobie terenom, które czasami wydawały jej się

zwykłym przedłużeniem ich własnego ogródka na Kingsford Drive,

skierowała się w stronę miejskiego parku.

Nie myślała na razie o panu Braque'u, ale o Stephenie i Julii, Kate i Chrisie

i pozwalała im wirować w swojej głowie, jakby patrzyła na nich przez

okrągłe, szklane drzwiczki pralki. Myślała o tym, jak bardzo

świat lubi tworzyć pary, a potem potrząsać nimi jak kośćmi i patrzeć, jak

układają, się w inne

konfiguracje. Myślała o miłości i seksie, zastanawiając sie, co było

pierwsze i czy na dłuzszą metę jest między nimi jakaś

wyrażna różnica. Czy były czymś oddzielnym, występującym wymiennie,

czy tez może łączyły się w jedno? Wiele osób

mówiło o seksie, jakby to była przykrosc, której niestety nie da się

uniknąć. Niektórzy ludzie, tacy jak pani Vampire, która

przecież miała męża i dzieci, w ogóle nie wspomina o seksie, vhoć bez

oporów opowiadali o swoim trawieniu, co było

przecież sprawą co najmniej równie prywatną. Kate wierzyła w prawdziwą

miłość, na Laura powinna czekać, chociaż prawdziwa miłość przyniosła

Kate tylko cierpienie, a ona sama szukała pocieszenia i zapomnienia

background image

u mężczyzny, którego znała raptem od paru dni. Gdzieś chyba — myślała

Laura — musiała istnieć jakaś jedna ogólna zasada, która by nadała sens

tej przedziwnej różnorodności. Może by też wyjaśniła, dlaczego

widok Sorry'ego przed szkolną bramą przeszył ją dzisiaj rano delikatnym,

ekscytującym, ale nie do końca przyjemnym, elektrycznym dreszczem.

Laura szła z rękami splecionymi na piersiach, ale czy w ten sposób

chciała się osłonić, ćwiczyła przytulanie, czy też próbowała zatrzymać

jakieś ważne dla siebie wspomnienie — tego nie umiałaby powiedzieć.

Chcąc nie chcąc, musiała teraz pomyśleć o panu Braque`u, którego

samochód czekał zaparkowany przed wejściem do parku.

Pan Braque wysiadł z niego, zanim zdążyła podejść i stał przy nim z

wyciągniętą ręką. Szczerzył zęby we wściekłym

grymasie jak kot na widok dziwacznego psa. Jednak w jego głosie

zabrzmiało błaganie.

— Proszę... - powiedział. — Proszę...

Laura, która zaczęła ten dzień w euforycznym nastroju, teraz stwierdziła,

że prawie nic nie czuje, zupełnie jakby ze wszystkich jej uczuć uszło

powietrze. Myśl o tym, żeby popastwic się nad Carmodym Braquem

jeszcze rano wydawała jej się na swój sposób podniecająca. Teraz jednak

w jej sercu nie było nic poza niewyraźnymi wspomnieniami przerażenia,

nadziei, miłości i nienawiści, które były zbyt słabe, żeby

popchnąć ją do działania. Patrząc na pana Braque'a, wiedziała, że jest

straszny, ale jakoś nie potrafiła znaleźć w sobie strachu. Jego wiekowe

ciało pękało w szwach i nie umiał się sam wyleczyć. Zdjęty

wściekłością i przerażeniem, powoli, lecz nieuchronnie zsuwał się ku

zagładzie, a jedynym uczuciem, które Laura potrafiła z siebie wykrzesać

background image

był znużony, rozmyty niesmak. W niczym nie przypominał

chwytającego za gardło przerażenia, jakie wzbudzał w niej wcześniejszy,

mniej rozpaczliwy wygląd tego człowieka. Carmody Braque nie potrafił

zasklepić się tak jak Jacko. Jedna z ciemnych plam na jego twarzy

zakwitła bąblami wrzodów.

Ubranie, które pewnie kupował z przyjemnym dreszczykiem oczekiwania

na dalsze aktywne życie, wisiało na nim teraz pomięte i brudne, a zęby

zmieniły się w zaniedbane cmentarzysko. Pod wpływem wzroku Laury

uśmieszek pana Braque`a rozciągnął się ze strachu. Za jego plecami park

Gardendale

niestrudzenie zachecał do reakcji. Teren ten wydzielono

na samym poczatku postawienia osiedla i po splantowaniu

wybudowano na nim korty tenisowe oraz boiska do netballu,

krykieta, rugby i piłki noznej. Naokoło poprowadzono bieżnię,

z której korzystali amatorzy joggingu. Alee zaraz spod bramy

krótki, wyłożony płytkami chodnik prowadził do obelisku na

cześć pewnego radnego-społecznika, który zginął w trakcie

planowania parku. Własnie w stronę tego obelisku skierowała

się Laura. Pan Braque podreptał za nią, to rozpaczliwie

doskakując i próbując dotrzymać jej kroku, to zostając w tyle,

przez cały czas przeplatając wyzwiska pokornymi prośbami. W oddali

jakiś mężczyzna kosił trawę i na swoim traktorku przypominającym

mechaniczny rydwan wyglądał dziwnie archaicznie. Drużyna małych

dziewczynek

trenujących do

jakiejś parady ustawiła się w dość równych szeregach i ćwiczyła w rytm

background image

gwizdków instruktora. W końcu Laura zatrzymała się i odwróciła do

Carmody'ego Braque`a.

- Odejdź! — powiedziała ostro.

— Odejść? — zawołał. — Mam odejść? Wlekłaś mnie za sobą taki kawał,

a teraz każesz mi...?

- Posłuchaj mnie! — powiedziała Laura. — Ty już nie

żyjesz. Przyznaj to! Zostały już z ciebie same resztki i to w nie najlepszym

stanie. — Pilnowała, żeby jej głos brzmiał tak bezwzględnie, jak to tylko

możliwe. — Przesłań udawać człowieka! Bądź tym, czym

naprawdę jesteś!

- O nie! - zapiszczał pan Braque. - Nie... Zostałem zaproszony... Drzwi

były otwarte...

- Więc ja cię wypraszam - powiedziała Laura. - Nie

jesteś już mile widziany, jasne? Miałam zamiar pozwolić ci prochę

pocierpieć, ale Sorry Carlisle uważa, że to mogłoby mi zaszkodzić. A więc

po prostu odejdź i miejmy to z głowy.

Pod wpływem jej słów jakby niszcząca fala przebiegła przez tę trak już

nadwątloną postać, zużytą przez długie lata podstępnej niesmiertelności i

coś strasznego zaczęło się dziać z Carmodym Braquem. Z jego

gardła wyrwał się przeraźliwy, żałosny lament:

- Błagam, nie każ mi... gdybyś tylko wiedziała... gdybyś tylko wiedziała...

Tak bardzo kochałem odczuwać po ludzku! Nie mogłem, po prostu nie

mogłem z tego zrezygnować! nawet niw umiesz sobie tego

wyobrazić, dla ciebie to normalne... Urodziłaś się z tym i nawet się nie

zastanowiasz, jaka to przyjemność dotykać i smakować. Już sama skóra -

już ona sama dostarcza tyle... rozkoszy! - krzyczał pan Braque,

background image

rozpaczliwie wyciągając ręce w stronę Laury. Tym, co zostało z jego

twarzy wstrząsnął gwałtowny, jakby śmiertelny spazm.

- Zjeść brzoskwinię zerwaną prosto z drzewa i ogrzaną jesiennym

słońcem! Wbić zęby w twarde jabłko - ten pierwszy sok - cudowne! Albo

czuć słońce na nagiej skórze! Sól! Sól! - wrzeszczał, wijac się, pan

Braque. - Sól na świeżutkim jajeczku gotowanym przez cztery minuty albo

ludzki pot!

Jego twarz rozłaziła się na kawałki - prawa strona szybciej niż lewa. Głos

mu zadrżał, jakby został puszczony z taśmy, ale z niewłaściwą prędkością.

- Odejdź - wyszeptała Laura, próbując nie patrzeć w jego stronę. - Już

nigdy nikomu nie zrobisz tego, co zrobiłeś Jackowi. Nigdy!

Nie mogła jednak oderwać oczu od swojej ofiary. Zmusiła swoje

spojrzenie do bezwzględności, żeby jak dźgnięciem zaostrzonego kija

zdusić tę żałosną litanię zmysłowych przyjemności i pognać pana

Braque`a tam,

skąd przyszedł. Jego twarz zmieniała się i zmieniała, i raz po raz

wyglądały z niej kawałki innych twarzy - mężczyzn, kobiet i małych

dzieci, z których każde na swój sposób cieszyło się życiem i padło ofiara

żarłocznego demona, korzącego się w tej chwili u jej stóp.

- Pozwój mi czuc, ja chcę dalej czuć... - błagał pan Braque. Głos zaczynał

mu dziwnie bulgotać. - Pozwól... - powiedział i zaczął się dusić. Jego

wystawiony język był teraz zupełnie czarn i zaokrąglony.

Wyglądał jak język papugi w ustach człowieka. Usta te nie były już w

stanie z powrotem się zamknąć, jakby szczęka zaczęła wychodzić ze

stawów i w końcu słychać już było tylko coraz mniej zrozumiały skowyt.

- Czuć... czuuuuuuć...

background image

Ale Laura miała niezbywalne ludzkie prawo do posiadania własnych uczuć

i nie musiała kraść cudzych.

— Czuć... — powiedział wstrętny, rzężący głos i Laura zrozumiała go

tylko dlatego, że od dawna powtarzał to samo.

Jego właściciel nadal się zmieniał, cofając się przez stulecia

skradzionego życia, aż w końcu jego ubranie opadło lużno na coś, co z

początku wyglądało jak wstrętna, gnijąca, nareszcie

nieruchoma masa, ale okazało się zwykłą kupką suchych liści.

Ubrania pana Braque'a, które na nim sprawiały wrażenie

brudnych i obwisłych, teraz, wśród liści, ułożone mniej więcej

w kształt ludzkiego ciała, znow wyglądały schludnie.

Odrobinę wilgotne, pachniały melancholią, ale z całą pewnością nie było

w nich nic strasznego. Laura usiadła obok. Spojrzała

w niebo, które nie miało jej nic do pow iedzenia — po prostu

„niebieszczało" zawzięcie.

Czuła, że już nigdy w życiu nie wykona żadnego ruchu, że będzie tam

siedzieć tak długo, aż skamienieje i stanie się częścią obelisku. Jacko był

uratowany, jej wróg poniósł klęskę. Nareszcie mogła się

zatrzymać. Była cała mokra.

Zdziwiona podniosła głowę, chociaż dobrze wiedziała, że na niebie nie ma

ani jednej chmurki i na pewno nie pada. Była zlana potem, a w głowie

czuła chłód. Po chwiłi zrozumiała, że chłód tak naprawdę był

chłodem kamienia, o który oparła głowę. Z wdzięcznością przyjęła

niewygodę, która

przywróciła ją do życia. W jej polu widzenia pojawił się czyjś

szkolny but.

background image

- Już dobrze - odezwał sie głos Sorry`ego - Nie mogłem

cię zostawić samej. Nie myśl już o nim i chodź ze mną.

Widzisz, to już nic strasznego. Kupka liści i tyle.

Mówiąc to, grzebał ukradkiem w kieszeni leżącej na ziemi marynarki.

- Czego szukasz? - spytała Laura.

- Kluczyków do samochodu! - powiedział. - Jeżeli zostawię kluczyki w

stacyjce, jest duża szansa, że ktoś go ukradnie i odjedzie. To całkiem

prawdopodobne, a im bardziej się wszystko zamota, tym lepiej dla

nas. Dlaczego wybrałaś akurat to miejsce? Przecież to jest zupełnie na

widoku. — Ale to najbardziej samotne miejsce, jakie znam - powiedziała

po krótkim namyśle Laura. - W dni powszednie mało kto tu

przychodzi, a poza tym wszędzie naokoło mnóstwo pustej przestrzeni i nie

ma obawy, że ktoś się zakradnie

od tyłu.

W oddali paradujące' dziewczynki ustawiły się czwórkami i salutowały

jakiemuś wyimaginowanemu dygnitarzowi . Kosiarka-traktorek warczała

jak szalona.

— Faktycznie. Miejsce jest surrealistyczne — powiedział Sorry, ruszając

z powrotem w stronę ulicy.

— Tylko uważaj, żeby cię nikt nie zobaczył przy samochodzie - ostrzegła

go Laura.

— Prefekt aresztowany za kradzież samochodu! - westchnął Sorry, cytując

przyszły nagłówek w gazecie.

Poszedł przez trawnik w stronę krzaków i drzew okalających park. Laura

patrzyła w ślad za nim i dopiero kiedy zniknął,

mrugnęła oczami. Pięć minut później Sorry wrócił w znakomitym

background image

humorze. - Dziewczynki pewnie myślały, że idę w krzaki za potrzebą -

powiedział. - Spotkałem tam strasznego gościa

z flaszką, a właściwie z dwiema. Kiedy wracałem, powiedział do

jednej z butelek: "Nie bój się, Dorotko! To tylko Dobra Czarownica z

Północy". I pomyśle, że ktoś, kto czytał czarnoksiężnika z krainy Oz może

skończyć jako pijaczek w parku Gardendale!

- Może film oglądał - podsunęła Laura, a Sorry się roześmiał.

- Już po wszystkim, Chant! - powiedział.

Laura skinęła głową, ale nie poruszyła się. Sorry ukucnął przed nią.

— Chant! — powiedział. - Czy mama ci nie mówiła, że od siedzenia na

betonie dstaje się hemoroidów? Nie pękaj!

Wstawaj! Bądź mężczyzną!

— Dziękuję, nie skorzystam — mruknęła Laura, ale rada była, że

otrzymała rozkaz do wykonania. Podniosła sie z ziemi

i stanęła obok niego.

— Już po wszystkim - powtórzył Sorry. - Raz na zawsze!

Patrzył przy tym na buty, które kiedyś pasowały na konkretne stopy i do

konkretnego sposobu chodzenia, a teraz pełne były martwych liści. Już po

raz drugi tego dnia wygladał, jakby jego prawdziwe imię

brzmiało Sorrow. Potem roześmiał się, wziął Laurę pod ramię i

poprowadził ją wąskim chodniczkiem w kierunku ulicy. - Wróćmy do mnie

- kusił. - Pokażę ci to puste miejsce na ścianie i zrobię ci... No nie

wiem... - rozejrzał się z roztargnieniem. - Może na przykład kakao. To

brzmi tak domowo i kojąco. Nie rób takiej ponurej miny. Wygrałaś. Z

Jackiem jest coraz lepiej, demony odleciały, a ja uważam, że masz

bardzo ładne nogi. Czegóż więcej można chcieć?

background image

Laura wybuchnęła płaczem. Zdumiały ją jej własne łzy, bo nie czuła się

nieszczęśliwa. Wyglądało na to, że zbierała je w sobie od tak dawna, że

kiedyś w końcu musiała się ich pozbyć. Raz wypuszczone, nie

chciały przestać płynąć. Trzęsła się cała, jakby była przemarznięta albo

rozpalona gorączką. Łzy kapały i kapały jak ciepły deszcz. Sorry patrzył

na nią zdumiony.

- Hej! Nie płacz! - powiedział. - Nie znoszę płaczu.

- Wiem - wyszlochała Laura. - Wszystkie wady małżeństwa, a...

Ale Sorry przerwał jej ostro.

- Przymknij się, dobrze? - krzyknął. - Czasami gadam głupot, ale nie

musisz ich od razu zapamiętywać! Chodzi mi tylko o to, że łzy są

zaraźliwe.

Byli już prawie przy samej ulicy. Przecinali waski pas krzewów i drzew

rosnących na obrzeżach parku.

— Chodź na chwilę! - powiedział Sorry. - Nie tam, tam jest ten pijaczek.

W cieniu letnich drzew zaczął całować najpierw jej wilgotne

policzki, a potem usta, tak że poczuła na jego wargach swoje

własne, słone łzy.

— Przytul się do mnie mocno — powiedział — O tak, dobrze. Zapomnij o

panu Braque`u, nawet o Jacku zapomnij. Myśl tylko o tym, Lauro...

Lauro...

— Nie wiedziałam, że w ogóle znasz moje imię - powiedziała w końcu

Laura.

— Trzymam je na uroczyste okazje — wyjaśnił, rozglądając się ostrożnie

po ciasnym, zielonym pokoiku z liści, w którym

stali. — Ale lepiej już chodźmy. Nie zrozum mnie źle, ale myślę, że

background image

powinnaś trochę odpocząć i odespać to wszystko.

— Już mi lepiej — powiedziała Laura. Chyba chciała, żeby dalej ją

całował.

Późnym popołudniem Laura obudziła się na starej kanapie w pokoju

Sorry'ego. Leżała okryta kocem,

a pod policzkiem miała patchworkowa poduszkę. Sorry nie siedział przy

biurku, ale tuż przy niej, zajęty jakąś bliżej nieokreśloną pracą domową.

Laura patrzyła, jak jego ręka przesuwa się po papierze. Była

brązowa, trochę kanciasta i miała na wierzchu plamę smaru ze skutera.

Sorry nie przerywał pisania, ale nagle, nie patrząc nawet na Laurę,

powiedział:

- Cześć, Chant! Dzwoniłem do twojej mamy i zaraz albo

ona, albo twój tata, przyjedzie po ciebie. Muszę przyznać, że

głos miała dość podejrzliwy. Chyba lepiej już zacznij wstawać

i zakładać buty. Głupio by było wzorowo się prowadzić, a potem jeszcz

niesłusznie oberwać, nie? - Już jest ciemno? - spytała Laura.

- Sciemnia się dopiero - powiedział Sorry. - Letni zmierzch, a ja tkwię po

uszy w parlamentaliźmie epoki

Stuartów. Niedługo egzaminy. Egzaminy i koniec szkoły. Dziwne uczucie!

Tymczasem w parku wiatr owiał obelisk radnego Carrolla, wzbijając w

powietrze kilka suchych liści. Staruszek,

którego wcześniej widział Sorry, wypił całe wino, a kiedy częściowo

odespał efekty jego

działania, podniósł się z ziemi i ruszył e stronę domu. Zdziwił się na widok

zupełnie niezniszczonego ubrania

leżącego na skraju wybetonowanego placyku wokół obelisku. Nie

background image

zastanawiał się specjalnie, czemu koszula była wewnątrz marynarki, a buty

wypchane liśćmi Wziął ubrania pod pachę i ruszył dalej w swoją stronę.

Nagły podmuch z bezsilną złością powiał mu w twarz, ale staruszek nie

zwrócił na to uwagi i przy wtórze smutnego zawodzenia wiatru poczłapał

przez park

zostawiają za sobą nietrwały ślad sypiących się liści.

rozdział trzynasty

Pudding agrestowy

background image

— Lolly idzie! — zawołał Jacko na widok Laury idącej przez trawnik.

Dzikim pędem rzucił się jej na spotkanie i Laura przyklękła, żeby go

złapać, bo był jak wielki, radosny szczeniak, proszący o czułe

pieszczoty.

— Jak się miewa mama? — spytała wyrozumiale pani Vampire. Niosła

koszyczek Jacka z Panem Kocykiem starannie

złożonym na dnie i krokodylkiem Różyczką szczerzącym zęby w

uśmiechu. — Układa jej się z tym nowym przyjacielem? Byłam u was

któregoś dnia i właśnie gotował obiad. Pomyślałam, że to całkiem miłe.

Taki

krzepiący domowy widok.

- Gotuje rewelacyjnie! — powiedziała Laura, przesadzając odrobinę, na

złość pani Vampire. — Ale w czwartki nadal jemy rybę z frytkami.

Gotowy, Jacko?

— Gotowy i Różyczka też - oświadczył Jacko. — Jedziemy z Sorrym.

- Widzę, że chłopak Carlisle`ów na samochód - mruknęła pani Vampire,

kierując przenikliwe spojrzenie w stronę żywopłotu, znad którego

wystawał garbaty dach volswagena, zaparkowanego na uliczce przed

domem.

- Niektórym to się powodzi, co? - ale jej głos, choć krytyczny, nie brzmiał

niemiło.

- To jego mamy - wyjaśniła Laura. - Już zdał egzaminy i nie chodzi do

background image

szkoły jak my wszyscy. Pracuje jako wolontariusz w ramach takiego

szkolnego programu. Pieli starszym ludziom ogródki i takie tam rzeczy.

Wzięła Jacka na ręce, choć z powodzeniem mógł iść sam.

- Ty niesiesz mnie, a ja niosę Różyczkę - powiedział Jacko. - Tak jest

sprawiedliwie, prawda?

Pożegnali się z panią Vampire i poszli do samochodu. Sorry czytał

popołudniową gazetę. Laura postawiła koszyk na tylnym siedzeniu, obok

swojego szkolnego plecaka.

- Jedziemy! - zawołał Jacko, bo samochód Miryam stał się już jakby

drugim rodzinnym samochodem, w którym wolno mu było wydawać

rozkazy.

- Zapiąć pasy! - powiedział Sorry i z umiarkowaną pompą ruszyli ulicami

dzielnicy Gardendale.

- Nic ostatnio nie piszą o naszym zaginionym przyjacielu - powiedział

Sorry. - Zapadł się pod ziemię. Naesamowita historia!

Kilka minut później zatrzymał się przed domem Laury. — No to jesteśmy.

Niezbyt daleko, co? - Wystarczająco daleko, kiedy się idzie z Jackiem i

trzeba dźwigać jego bagaże — odpada Laura. — Wejdziesz? -

spytała

z powątpiewaniem.

Sorry w swojej starej, czerwonej koszuli i niebieskich dżinsach

był wyjątkowo kolorowy. Ostatnio nagle zaczął wyglądać jak mężczyzna,

a nie chłopiec i miał już tylko raz w życiu wyglądać jak chłopiec, w czasie

zakończenia roku, na które musiał pójść w mundurku. Pod

pewnymi względami wydawał się być całkiem inną osobą niż wtedy,

zaledwie sześć tygodni wcześniej, kiedy przycisnął ją do ściany w swoim

background image

pokoju, dotknął jej i domagał się zaproszenia. Jednak wspomnienia tej

chwili, a także innych, mniej aroganckich uścisków cały czas unosiły się

między nimi.

Było coś w kolorze popołudniowego światła na jego skórze, co kazało

Laurze zapytać:

— Ty się golisz?

Sorry, wyjmując koszyk Jacka z tylnego siedzenia, spojrzał na nią z

rozbawionym zdziwieniem i powiedział:

— A co myślałaś? Nie zapominaj, ze skończyłem siódmą klasę i to z

niejakim opóźnieniem. A poza tym, skąd według ciebie wzięłaby się ta

atłasowa gładkość?

— Po prostu to mi się wydało takie dziwne — wyjaśniła Laura.

- Bo to jest dziwne - przyznał Sorry. - Ale Winter i Miryam zapominają o

jednej rzeczy, kiedy mówią o tajemnicy kobiecości — a mianowicie, że

bycie mężczyzną też jest

tajemnicze i golenie się jest chyba częścią tej tajemnicy.

— Też będę się golić, jak dorosnę — pochwalił się Jacko i bzycząc głośno,

przejechał ręką po całej buzi. Ostatnio mieli w domu nowy poranny

dźwięk — bzyczenie elektrycznej golarki Chrisa i Jacko był tym

bardzo podniecony. Na myśl o golącym się Jacku, Laurę ogarnęła nagła

melancholia.

— A nie byłoby fajnie do końca życia mieć trzy latka ? — spytała

sentymentalnym tonem.

— Jackowi niewiele brakowało — złowrogo mruknął Sorry. — Daj

spokój, Chant! Otrząśnij się już. Daj, wezmę

twój plecak.

background image

- Poradzę sobie — oświadczyła Laura.

- Wiem, że sobie poradzisz — powiedział Sorry. — Ale czemu masz ze

mnie nie skorzystać, skoro jestem w pobliżu. A nie zawszę będę. Właśnie

chciałem z tobą o tym pogadać.

— Po prostu chcesz mnie naciągnąć na herbatę i paczkę bułeczek —

burknęła Laura i razem z Jackiem poszła w stronę

drzwi.

— I kawałek keksa — krzyknął za nią Sorry. — Powinniśmy pielęgnować

stare, tradycyjne wartości, dopóki mamy okazję.

Laura rzeczywiści zaparzyła herbatę i zrobiła kanapki z serem. Stary,

cieknący czajnik z gwizdkiem zniknął z kuchni. Chris kupił Kate lśniący

nowością czajnik elektryczny, który uczynił zycie łatwiejszym,

choć Laurze trochę brakowało wsciekłego pisku poprzedniego. Kiedy

weszła do dużego pokoju, Sorry i Jacko siedzieli na podłodze, zajeci jakąś

zabawą. Laura postawiła kubki na stole, przyglądając się przy tym

miękkim, połyskującym, lśniącym lokom Jacka i grubszym, bardziej

matowym włosom Sorry`ego, wypłowiałym od letniego słońca.

Wieczorem, w swoim pokoju znów miał włożyć czarny kaftan i cięzkie

pierścienie. Miał

stać się kimś innym - postacią z wyobraźni, czarnoksięznikiem z ciemnej

wieży. Jednak zwyczajny, czy niezwykły, wprowadzał zamęt w jej życie -

czasem przynaglał, kiedy chciała działać powoli, kiedy indziej

znów wstrzymywał, gdy była zniecierpliwiona tajemnicą i chciała, żeby

wszystko stało się jasne.

Teraz z radością, ale i lekkim niepokojem zauważyła, że Sorry stworzył na

dywanie małą farmę dla Jacka. Jego ręce kreśliły w powietrzu delikatne

background image

łuki, pod którymi wyrastały trawiaste pagórki, prężące

grzbiety jak małe kociaki powoływane do życia głskaniem. Na farmie były

małe krówki i owieczki, a także różowe i czarne świnki. Był też dom z

rabatami kwiatów od frontu, a za nim ogród warzywny, w którym

rosły kapustki wielkości łebków od szpilki.

- Wytłumacz mu, że to nie są zabawki — powiedziała nerwowo Laura. -

To tylko taka sztuczka. To wszystko się

roztopi jak lód.

Ale sama uklękła obok Sorry`ego i patrzyła mu przez ramię, jak kreśli

palcem rzeczkę płynącą od jednego przetartego miejsca na dywanie do

drugiego, gdzie wsiąkała w osnowę i nikła.

- Zapomniałeś o czymś — powiedziała i opierając się o jego plecy,

wyciągnęła rękę w kierunku rzeczki. W jej głowie uformował się obraz,

któremu pozwoliła przepłynąć przez siebie i zmaterializować się na

farmie. — Różowo krokodyle.

Na brzegu rzeczki wygrzewało się teraz pięć czy sześć różowych

krokodylków wielkości igły do cerowania. Jacko złapał się za głowę z

zachwytu, ale Laura i Sorry nagle znieruchomieli,

jakby pod wpływem jakiegoś zaklęcia. Laura przez swoją sukienkę i

czerwoną koszulę Sorry`ego poczuła ciepło

jego skóry.

- No, Chant - powiedział w końcu Sorry — To moja matka powinna się

raczej niepokoić, a nie twoja. Ja się bardzo staram, ale ty mi nie ułatwiasz.

Jacko poszedł po Różyczkę, żeby jej pokazać nowe krokodylki,

a Sorry i Laura pocałowali się za jego plecami.

- To zrobiłaś w końcu tę herbatę? - spytał Sorry i Laura podała mu kubek,

background image

po czym postawiła między nimi na podłodze talerz z kanapkami.

— Piknik! — zawołał Jacko i rzeczywiście mieli piknik przy małej farmie

na dywanie.

— Miryam i Winter trochę cię nabrały — powiedział Sorry. — Tak

naprawdę, to odkąd się pojawiłaś, bardzo się

uspokoiły. Jeszcze parę tygodni temu Miryam gryzła się, że mnie oddała, a

Winter gryzła się, że pozwoliła Miryam urodzić dziecko dla ratowania

starej farmy... — pokazał ręką farmę na podłodze pomiędzy nimi.

— A teraz już się nie gryzą? — spytała Laura.

— No cóż, uważają, że ze mną jest lepiej - powiedział. — Chyba sądzą, że

jest dla mnie jakaś nadzieja i to im poprawia samopoczucie. Dziś rano

zauważyłem, że kiedy

Miryam mi się przyglądała, to nie patrzyła na mnie, jakbym był groźnym

zwierzęciem na sparciałej smyczy, ale nawet wyglądała na prawie

zadowoloną. — Uśmiechnął się do siebie. — Chyba

czasami specjalnie próbowałem je martwić, żeby się na nich odegrać, ale

teraz już mi się odechciało. Teraz już to jest jak sen z dzieciństwa. Ale

jeszcze parę tygodni temu byłem absolutnie pewien, że nie

chcę już nic nigdy do nikogo czuć.

— A ja nie chciałam mieć nic wspólnego z moim ojcem — powiedziała

Laura. — Ale już teraz jest w porządku.

— Pamiętasz, jak ci opowiadałem o tej psychoterapeutce z Sydney? —

zapytał Sorry. — Powiedziała im, że jestem wykorzeniony. To teraz, chnt,

ja jestem wykorzeniony, a ty wykorzystana. Traktowały mnie jak coś

w rodzaju... no, powiedzmy, swobodnego ładunku elektrycznego, a ty

miałaś mnie uziemić.

background image

- Po co mi to mówisz? - powiedziała Laura po chwili milczenia. - Przecież

już to wiem.

- Bo wyjeżdżam - wyjaśnił Sorry. - Jeszcze nie od razu, ale całkiem

niedługo, na poczatku stycznia. Dostałem sie do straży w Dyrekcji Parków

Narodowych. Miałem szczęście, bo przyjmują tylko pięć osób, raz

na dwa lata. Poszedłem na rozmowę z moimi zdjęciami ptaków i ... no, po

prostu sporo wiem o ptakach, a do tego trochę się włóczyłem w terenie...

No, w każdym razie mnie przyjęli.

Laura patrzyła na niego w osłupieniu.

- Zostawiasz mnie samą? - zawołała z niedowierzaniem.

- Samą! - prychnął Sorry. - No rzeczywiście, zupełnie samą! Z wyjątkiem

twojej mamy, przyjaciela mamy, twojego brata, mojej mamy, mojej babci,

twojej przyjaciólki8 Sally, twojej przyjaciółki Nicky, nie

wspominając już o cholernym Barrym Hamiltonie i Bóg wie, kim jeszcze.

- Przecież wiesz, o czym mówię - powiedziała Laura.

Sorry, który wcześniej przyglądał się Jackowi pochylonemu nad różowymi

krokodylami, teraz z uśmiechem popatrzył na Laurę.

— Moim zdaniem tak będzie dla ciebie lepiej, nie sądzisz? - powiedział. -

Przecież ciągle próbuję zaciągnąć

cię do łóżka. Na początku to mi się wydawało proste. Wiedziałem, że

umiem sprawić, żebyś też tego chciała. Ale to wcale nie jest proste.

Jacko zaczynał się już trochę nudzić.

— Różyczka lubi te krokodyilki — powiedział. - A tygrysy też tu są?

— Tygrysy pozjadałyby świnki — wyjaśnił Sorry.

— Jeden tygrys — powiedział Jacko, podnosząc do góry

palec wskazujący. — On może jeść kapustę.

background image

— Przynieś swoją książeczkę o tygrysku — zaproponowała

Laura, bo wiedziała, że znalezienie książeczki zajmie mu trochę czasu. —

Możemy poczytać o tygrysie.

Jacko, podskakując radośnie, pobiegł w stronę swojego pokoju.

— A niby skąd ta pewność, że umiałbyś sprawić, żebym chciała? —

spytała Laura kpiąco, ale jednocześnie z zaciekawieniem.

— A ty skąd wiedziałaś, że jestem czarownicą? — Sorry wzruszył

ramionami. — Poznałaś tak intymny szczegół z mojego życia, że czułem

się, jakbyśmy już byli kochankami.

Czułem się tak, jakbyś widziała mnie nago. Winter i Miryam były

zachwycone, kiedy się dowiedziały, że zostałem rozpoznany

przez dziewczynę, ale kazały mi zaczekać, aż będziesz starsza

i tak też by sie stało, gdybyś to ty do mnie nie przyszła. Słowo daję, Chant,

kompletnie mnie zatkało, kiedy zobaczyłem cię w drzwiach. „No to

przyszła po mnie"- pomyślałem. „Moja

godzina wybiła".

- Nie było wyjścia - przytaknęła Laura.

— I tak, i nie - niechętnie mruknął Sorry. Naprawdę jesteś za młoda. Na to

są nawet paragrafy, choć tym akurat tak bardzo bym się nie przejmował.

Nie chciałbym tylko, żeby z mojego powodu ucierpiały twoje

stosunki z Kate. W szkole zawsze wydawałaś mi się starsza niż te

czternaście lat, ale kiedy zasnęłaś u mnie na kanapie, wyglądałaś dużo

młodziej. Chciałem cię chronić, ale wtedy potrzebowałaś ochrony już

tylko przede mną.

— Czyli tak sobie po prostu ze wszystkiego rezygnujesz?! — pogardliwie

zawołała Laura.

background image

— Nie rezygnuję — powiedział Sorry. — Po prostu są jeszcze inne

rzeczy, na których mi zależy, Masz przed sobą co najmniej trzy lala szkoły,

a ja cztery lata stażu. Jakoś potem moglibyśmy... o rany! — nagle

jakby się zdenerwował. — No, nie wiem, pobrać się może! Jakoś razem

zamieszkać...

— E tam! Na pewno poznasz jakąś inną dziewczynę. Starszą — burknęła

Laura.

— Przestań, Chant! — powiedział Sorry. — Jesteśmy po tej samej stronie,

zapomniałaś już? A poza tym, równie dobrze to ty możesz kogoś innego

spotkać.

— I miałbyś za swoje! — krzyknęła Laura.

— A żebyś wiedziała! — niespodziewanie zgodził się

Sorry, waląc się pięścią w kolano. — Czasem myślę, że jestem

kompletnym idiotą. Nie wiem, co się ze mną dzieje.

Nie chcę być taki.

— Lolly, nie mogę znaleźć! — zawołał Jacko. Laura już miała wstać i

pomóc mu szukać, kiedy Sorry złapał ją za rękę i powiedział:

— Zaczekaj, Chant! — i znów ją pocałował. — Zapadam na jakieś

świństwo — poskarżył się. — Czy ja wiem, na dojrzałość albo może jakąś

inną społeczną chorobę...

Laura poczuła jego lewą dłoń pomiędzy swoją sukienka, a skórą. — Nie

sądzę, żeby ci groził poważny atak — powiedziała zaniepokojona i

urzeczona. — Nie umrzesz od tego.

— Chodźmy do twojego pokoju — zaproponował.

— Chodźmy, Chant. Zaproś mnie. Jeżeli uważasz, że robię coś złego,

powiedz mi, czego chcesz i zrobię, co każesz.

background image

— Jest Jacko — powiedziała Laura. — A zaraz wróci Kate.

Nie widziała twarzy Sorry`ego, wtulonej w jej szyję i ramię, ale czuła jego

uśmiech.

— Udajesz bardziej opanowaną niż jesteś — powiedział przytłumionym

głosom. — Bardziej cię interesują romantyczne uczucia niż seks i

właściwie - czemu nie?

- Lolly! - zawołał z pretensją Jacko, ale Sorry wciąż jej nie puszczał.

- Problem w tym, że ja jestem nieobliczalny - powiedział.

- Kochasz mnie? - spytała Laura.

W ostatnich dniach często zadawała sobie to pytanie.

- Skąd miałbym coś takiego wiedzieć? - zapytał

nerwowo. - A może to tylko wstrętna żądza? Może jestem łotrem, a nie

bohaterem?

- No bo mnie się wydaje, że cię kocham - powiedziała

Laura - Może to o czymś świadczy. - Lolly! - znowu zawołał Jacko i

sądząc po odgłosach, zbliżał się do dużego pokoju, więc Laura wyrwała

się Sorry`emu i natychmiast znalazła książeczkę o tygrysku, ponieważ

wiedziała, że nie należy jej szukać obok innych książek Jacka, tylko w

jego łóżeczku,

pod poduszką.

Kiedy oboje wrócili do salonu, Sorry był w kuchni i podśpiewując pod

nosem, energicznie skrobał ziemniaki, które Laura obiecała obrać i

ugotować.

- Najpierw pojadę do Wellington - zawołał. - A potem, nie wiem - może do

Southern Lakes albo gdzieś w okolice Rotorua-Taupo. Będę też przez

jakiś czas w rezerwacie Mount Bruce. Naprawdę się z tego cieszę, bo

background image

uwielbiam

ptaki. Nie jestem jeszcze pewien swoich uczuć do ryb, ale

też je na pewno pokocham, kiedy się lepiej poznamy. Będę oczywiście

dostawał urlop... W weekendy pewnie raczej

będę zajęty, ale za to inne dni będę miał wolne. Powinno być świetnie.

Laura również poczuła początki niespodziewanej ulgi.

Życie znów się uspokoi i będzie mogła jeszcze przez parę lat

pobyć córeczką Kate i siostrą Jacka. Słowa Sorry`ego przypomniały

jej o pewnej nierozwiązanej zagadce, która od dawna ją nurtowała.

— Sorry! — zawołała.

— Jestem! — odkrzyknął.

— Chciałabym cię o coś zapytać!

— Wal!

— Chcę cię widzieć, kiedy będę pytać!

Zapadła cisza i po c hwili Sorry stanął w drzwiach kuchni.

- Czyń swą powinność! — powiedział. —Ma moc to moc

dziesięciu ciał, bo serce, niestety, czvste mam.

- Jak możesz mnie oskarżać o skłonność do romansów? — powiedziała

surowo. — Przecież to ty czytujesz romanse.

- I chciałabyś wiedzieć dlaczego — domyślił się Sorry.

— No właśnie - przyznała Laura. Sorry westchnął ciężko.

- To delikatne pytanie — stwierdził. —Ale dobrze, powiem ci. Moja

matka je czytała. Jeden, a czasami nawet dwa

*Cyt. za: A Tennyson, Sir Galahad, tłum. R Beręsewicz, niepublikowany.

background image

na tydzień. Supermarketowe romansidła dołączone do proszków do prania.

- Miryam? — zawołała zdumiona Laura, prawie parskając śmiechem.

Sorry trzymał w ręce oskrobanego ziemniaka. Podrzucił go

do góry i złapał z powrotem. W końcu pokręcił głową.

- Moja druga matka. - powiedział. Długo za nią tęskniłem.Nadal mi jej

brakuje. Nieraz myślałem, że bardzo chciałbym

ją znowu zobaczyć. Ale, sama rozumiesz, ona uwielbiała małe dzieci, a nie

dorosłych,

golących się facetów. A poza tym wszystko się tak okropnie poukładało.

Nie mam

wątpliwości, że jeżeli w ogóle o mnie myśli, to tylko jako o czymś, co jej

się w życiu nie udało i przysporzyło samych kłopotów. Więc romanse

zacząłem chyba czytać

po to, żeby zachować z nią jakiś kontakt. A poza tym one są na swój

sposób interesujące. Wiem, że są okropne,

ale cieszą się taką popularnością, że musi w nich być coś, czemu kobiety

nie mogą się oprzeć. Działają jak kocimiętka na koty. Gdyby mi się udało

odkryć, co to jest i wyizolować to, mnie również nie można by się było

oprzeć.

- Chyba będziesz musiał zrezygnować z tych książek - groźnie mruknęła

Laura.

- No tak! Plakat już mi odebrałaś, a teraz przymierzasz się do moich

romansów - powiedział Sorry po chwili milczenia. - Lepiej,

żebyś miała coś niezłego do zaoferowania w zamian, Chant.

Wrócił do kuchni, a Laura przeczytała Jackowi parę stron z książeczki o

tygrysku. Mała farma na dywanie rozpłynęła się w powietrzu. Z zewnątrz

background image

dobiegł odgłos kroków i zatrzaskiwanych

drzwi samochodu. Jacko w jednej chwili zapomniał o książeczce i skoczył

na równe nogi.

— To mamusia — powiedział. — Mamusia wróciła.

— Daj mi buzi — powiedziała Laura. Miała w sobie w tej chwili tyle

czułości dla świata, że musiała ją jakoś spożytkować.

— Chant! — syknał Sorry, stając w drzwiach kuchni. — Masz krzywo

zapiętą sukienkę. Nikt nie nosi w ten sposób mundurka.

Zaczął rozpinać jej sukienkę i zaraz zapinać ją z powrotem.

— To jedno z moich ostatnich zadań jako prefekta. Jacko podskakiwał

pod drzwiami, a kiedy poruszyła się

klamka, Laura objęła Sorry`ego ramieniem.

— Chcesz, żeby mnie zastrzelili? — syknął Sorry.

— Muszą się przyzwyczajać — powiedziała Laura, a w tym samym

momencie drzwi się otworzyły i weszła Kate zChrisem

Holly. Kate wzięła Jacka w ramiona i tak długo ściskała, aż zakwiczał w

proteście przemieszanym z chichotem. Tuląc

Jacka, Kate dostrzegła Laurę z Sorrym i jej uśmiech wyraźnie

się zawahał. — Mam nadzieję, Lauro, że obrałaś ziemniaki - powiedziała. -

Zostaniesz na kolacji, Sorry?

- Nie, muszę lecieć - powiedział Sorry. - Moja mama

niepokoi się o swój samochód. A poza tym dziś jest u nas mój

ulubiony deser - pudding agerstowy.

- To przyjdź jutro na rybkę z frytkami - zaproponowała

Laura, a Sorry, patrząc pytająco na Kate, powiedział, że chętnie, jeżeli to

nie będzie problem.

background image

- Oczywiście, że nie - powiedziała Laura i Kate przytaknęła

uprzejmie, choć bez nadmiernego entuzjazmu, a zaraz

potem, jakby zdając sobie sprawę z własnego chłodu, dodała:

- Częściej chyba teraz widujesz Laurę niż ja.

- Sorry kątem oka zerknął na Laurę, a ona jakby we własnej

głowie poczuła rozmaite odpowiedzi, gorączkowo

przelatujące przez jego głowę.

- No cóż, proszę się nie martwić, że traci pani czwartoklasistkę,

proszę się raczej cieszyć, ze zyskuje pani prefekta.

- Albo strażnika przyrody - dodała Laura, otwierając przed Sorrym drzwi.

- Na razie, Chant - powiedział, wychodząc. - Uważaj na siebie.

Chwilę później rozległ się odgłos zapalanego silnika i odjeżdżającego

samochodu. Nie pomylałaby tego dźwięku z żadnym innym.

- Chyba trochę przesadził - powiedziała Kate, marszcząc czoło. - Co ci

strzeliło do głowy, córeczko, żeby go

zapraszać na jutro? Przecież czwartek to nasz specjalny, rodzinny wieczór.

- Chris przychodzi - zauważyła Laura i dokładnie w tym samym

momencie Chris powiedział:

— Oprzytomniej, Kate. To chyba oczywiste, dlaczego Laura go zaprosiła.

Mówiąc to, położył rękę na ramieniu Kate i lekko nią potrząsną.

Kate jeszcze raz przytuliła Jacka i postawiła go na ziemi.

- Właśnie słuchał książeczki o tygrysku — powiedziała Laura. - Ale się

rozproszył, kiedy usłyszał, że idziecie. Może Chris mógłby mu poczytać?

Ja już to znam na pamięć.

- Ja gotuję kolację - powiedział Chris. — Jacko, jak chce, może przyjść i

mi pomóc. Albo sam może mi przeczytać książeczkę o tygrysku w kuchni.

background image

- Nie możesz porównywać Sorensena Carlisle`a z Chrisem

powiedziała urażona Kate, wciąż myśląc o Sorrym, rybie z frytkami i

czwartkowym wieczorze.

- Kate! - powiedział Chris. - Ty i Laura nie jesteście do siebie zbyt

podobne, ale zauważyłem, że patrzyłaś na tego młodego Carlisle`a

dokładnie takim samym wzrokiem, jakim Laura patrzyła na mnie, kiedy tu

pierwszy raz przyszedłem - o ile

sobie przypominam, również w czwartek.

Laura słyszała ich głosy, kiedy szła się przebrać do swojego pokoju.

Włożyła dżinsy i koszulkę, spojrzała w lustro, żeby

poprawić włosy i nagle ujrzała tę samą twarz, której obietnicę

otrzymała wiele tygodni wcześniej - owego dnia z ostrzeżeniami.

Czy można było kochać kogoś, kto usiłował nie mieć

prawdziwego serca? I czy on mądrze robił, rozważając powrót

do świata uczuć, skoro uczucia potrafiły rozrywać ludzi na strzępy? Może

słusznie wybrał wyobcowanie? Może powinien

taki pozostać, mimo że w samej sobie widziała dla niego

pocieszenie i ucieczkę?

- Laura! - zawołała Kate. - Przepraszam, córeczko,

że tak na ciebie napadłam od progu. Chodź tu do mnie. Porozmawiajmy.

Laura poczekała jeszcze chwilę i kiedy uznała, że już może wyjść do ludzi,

wróciła do dużego pokoju. Kate

siedziała na brzegu stołu i liczyła pieniądze.

- Czterdzieści dwa centy! - powiedziała. - To cała gotówka, którą mamy.

Jutro będę musiała pójść do banku.

Akurat mam czek do zrealizowania. Stephen zapłacił za szpital i coś tam

background image

jeszcze dołożył.

- Ale gest! - mruknęła Laura, choć jednocześnie się uśmiechnęła. - Nie

sądzę, żeby starczyło na długo.

- Raczej nie - powiedziała Kate. - Ale na razie cieszmy się tym, co mamy.

Ja go nawet rozumiem, że spóźnia się z płaceniem. Bo tak naprawdę,

mężczyzny, za którego wyszłam, właściwie już nie ma. Ja dla niego

pewnie też jestem jak zapomniana bajka z dawnych czasów. A pieniądze w

kieszeni zawsze są prawdziwe. Musi się czuć trochę tak, jakby spłacał

jakieś duchy.

— Ty byłaś dość młoda, kiedy wyszłaś za mąż,

prawda? — spytała, jakby od niechcenia, Laura.

Kate popatrzyła na nią z ukosa.

— Jak doskonale wiesz, miałam osiemnaście lat -

powiedziała. — Tylko ty mi tu nic nie kombinuj! Nigdy ci nie

pozwolę popełnić tego błędu.

— A co, mam popełniać swoje własne, tak? — odparła Laura.

— No proszę, proszę, jaka mądrala! - zawołała Kate. — Ciekawe, od

kogo się tego nauczyłaś.

— Zawsze miałam swój rozum — powiedziała Laura.— Ale wiesz co,

mamo? Ten twój ślub w wieku osiemnastu lat nie był tak zupełnie bez

sensu. Dzięki temu masz Jacka i mnie.

— Wiem — zgodziła się Kate. — Ciągle o tym myślę. Mój najgorszy błąd

i najbardziej ukochane osoby. I jak tu oceniać i podejmować decyzje,

skoro wszystko jest takie pogmatwane? A jednak musimy to robić.

Laurze wydawało się, że Kate mówi dokładnie to samo, co chwilę

wcześniej powiedział Sorry.

background image

— Przyznaję — ciągnęła Kate z namysłem — że ta twoja znajomość z

Sorrym Carlislem trochę mnie niepokoi. On jest zbyt wyrobiony, zbyt...

poważny. Powinien mieć dziewczynę,

która jest w wieku... i jest czyjąś inną córką — dodała,

uśmiechając się z zakłopotaniem. - Naprawdę bym się nie czepiała. Tak to

z dziewczynami bywa - powiedziałabym.

Ale, córeczko, zrozum, nie mogę machnąć ręka, kiedy chodzi

o ciebie. a ty po prostu jesteś za młoda.

- Dokładnie to samo powiedział Sorry - potwierdziła

Laura, ale tego, że przyznał się również, że jest nieobliczalny, już nie

dodała.

- Tak powiedział? - spytała Kate, machając nogami,

jakby sama miała czternaście lat i przekładając z ręki do ręki

rodzinną fortunę. - Po prostu uważaj na niego i tyle. To mi

brzmi trochę podejrzanie. Uważaj na niego! A skoro już

jesteśmy przy tym temacie, to czy nie miałabyś nic przeciwko

temu, córeczko... czy to nie byłby dla ciebie jakiś straszny problem...

chociaż oczywiście nie bardzo wiem, dlaczego miałby być, ale czy nie

miałabyś nic przeciwko temu, żebyśmy kiedyś... może za jakiś czas

pomyśleli z Chrisem o małżeństwie?

- Pomyśleć zawsze można - odparła Laura w stylu samego Sorry`ego. - A

macie takie plany?

- Jakoś tak raz i drugi krążyliśmy wokół tego tematu — powiedziała Kate.

- Już

mu to prawie zaproponowałam w zeszłym tygodniu, ale w końcu

pomyślałam, że to trochę nierówny

background image

układ - nasza trójka na niego samego. Ale właśnie

jakieś dziesięć minut temu sam mnie poprosił. Powiedział, że przyda nam

się w rodzinie ktoś rozsądny i trzeźwo myślący.

Powiedział, że nie możemy sobie zawłaszczyć siebie nawzajem - to znaczy

ty i ja - i prawdopodobnie jest w tym trochę racji.

Mówiąc to, Kat zaśmiała się i wyrzuciła do góry ręce, z których wyfrunęły

jej czterdzieści dwa centy.

Laura była zachwycona.

- Nie podnoś ich! - zawołała. - Niech leżą! Nasza fortuna niesiona

wiatrem!

Do pokoju wszedł Chris w fartuszku, którego Kate nigdy nie chciało się

zakładać. Jak tacę niósł przed sobą książeczkę o tygrysku, a na niej cztery

szklanki i karton soku jabłkowego. Za nim dumnie kroczył Jacko,

dźwigając zieloną butlę ze złotym korkiem.

- Szampan. Albo prawie! - oświadczył Chris.

- Pokaż! - zażądała Kate, biorąc butelkę i przyglądając się etykietce. - O

tak, świetny bąbelkowy rocznik! Na taką okazję bąbelki są ważniejsze niż

samo wino.

- I muzyka! - przytaknął Chris. - Gdzie nasz kwartet smyczkowy?

Przez chwilę siłował się z butelką, ale w końcu korek wyskoczył z

głośnym pyknięciem i uwolnił jasną, syczącą fontannę

wina, które podskoczyło radośnie, chlapiąc na całą czwórkę. Jacko

zapiszczał z podniecenia, uginając nogi, jakby zamierzał

wyskoczyć bardzo wysoko w powietrze, ale kiedy w końcu wyskoczył,

uniósł się zaledwie parę centymetrów nad ziemię.

- Za nas! - powiedział Chris, nalweając resztę wina do wysokich szklanek,

background image

które kiedyś gościły masło orzechowe.

- O rany! - powiedziała Kate do Laury. - Nagle czuję się taka szczęśliwa,

że nie mogę wytrzymać! I to wcale nie wydaje się

jakieś niezwykłe. Mam wrażenie, jakby to był naturalny stan ducha.

Chris włączył radio i szukał właściwej muzyki.

- Zapraszam na parkiet - powiedział. - Weselmy się!

Pokój utonął w muzyce. Chris zwrócił się do Laury:

- Czy zechcesz ze mną zatańczyć, o piękna pani?

- Z przyjemnością, ale później - powiedziała Laura. - Najpierw zatańczę z

Jackie. Ty zatańcz z Kate.

Chris nie protestował. On i Kate zaczęli tańczyć - Kate ze szklanką wina w

ręce, a Chris nadal w kuchennym fartuszku.

Zupełnie niespodziewanie Laura uświadomiła sobie, że prawdąbyło to, co

kiedyś powiedział Sorry. Jak w hologramie

każda cząstka świata zawierała w sobie cały świat, jeżeli tylko patrzyło się

na nią pod odpowiednim kątem. Całkiem

wyraźnie zobaczyła w pokoju siebie i Sorry`ego spacerujących wzdłuż

zatoki, lecącą szarą czaplę, kłapiącego dziobkiem zimorodka i zabiegane

kraby, przekazujące sobie na migi sygnały przyjaźni lub groźby. Podniosła

głowę i zobaczyła sufit z pajęczynami i wszystkim, co potrzeba, ale

również zmartwiony księżyc, chłostany pędzącymi chmurami. A kiedy z

powrotem popatrzyła na pokój, widziała ścianę, a jakby przez ścianę -

ulicę i biegnącą postać, która była nią samą wysłaną w przeszłość i w

wieczną podróż do

Janua Caeli, co jak wyjaśnił Sorry, znaczyło "Bramy Niebios".

Ze zdziwieniem stwierdziła, że słyszy głos Sorry`ego tak

background image

wyraźnie, jakby dobiegał z bardzo bliska.

— Chant, czy możesz mi wyjaśnić, co robisz w mojej głowie? Bądź tak

miła i zostań w swojej.

— Myślałam o zatoce — powiedziała.

— No właśnie — odparł. — Ja też. Wiesz, co to oznacza?

— Wiem — powiedziała Laura. — Będziesz mógł mi podpowiadać na

egzaminie w przyszłym roku.

Dostanę maksymalną liczbę punktów i będę najlepsza w Nowej Zelandii.

Jacko podszedł do Laury i oparł się o nią.

— Sorry zrobił małą farmę — wyszeptał.

— Tak — potwierdziła Laura.

— Z małymi świnkami i krokodylkami! — powiedział Jacko.

Trzymał w rączce Różyczkę, a teraz wsadził do buzi palec.

— Krokodylki to ja zrobiłam — sprostowała Laura i posadziła

go sobie na kolanach. Czuła w jego włosach zapach rodzinnego szamponu

i widziała, jak jego buzia po obu stronach palucha rozciąga się w

uśmiechu.

- O mnie myślisz, Chant? - powiedział Sorry. - Wyczuwam

rozrzewnienie.

- Przytulam Jacka - odpowiedziała Laura. - W tobie też wyczuwam

rozrzewnienie. Myślisz o mnie?

- Akurat myślałem o dzisiejszym deserze - powiedział. - O puddingu

agrestowym! Chodziasz właściwie to niewielka różnica.

- Porównujesz mnie do puddingu? - wykrzyknęła urażona Laura.

- To mój ulubiony pudding! - zapewnił ją Sorry. - Jest

jednocześnie delikatny i ostry. Wiesz co, Chant? Cztery lata czekania

background image

to straszna kupa czasu, co? Nawet trzy lata. - Pierwsza godzina już minęła

- odpowiedziała Laura. Kate i Chris tańczyli prawie do rytmu. Jacko oparł

główkę o Laurę i przyglądał im się rozanielonym wzrokiem. Nagle coś mu

przyszło do głowy, bo wyprostował się i spojrzał na siostrę.

- Wytrzymaj jeszcze trochę! — powiedział, przypomniawszy

sobie coś dziwnego. Patrzył na Laurę takim wzrokiem,

jakby zobaczył ją po raz pierwszy. - Tak do mnie powiedziałaś, Lolly,

prawda? "Wytrzymaj!" - powiedziałaś i ja próbowałem wytrzymać. O tak,

próbowałem...

Mówiąc to, zacisnął pięści i wykrzywił twarz.

- Ja wytrzymałem, a ty przyszłaś i mnie wyciagnęłaś. - Skąd przyszłam?

- wyszeptała Laura.

- Z ciemności — odpowiedział niepewnie. — Tam nie

było ładnie, Lolly. Ale wytrzymałem, prawda?

— Wspaniale wytrzymałeś — powiedziała Laura, a Jacko,

kiwając do siebie główką, oparł się z powrotem o siostrę i znów

wsadził palec do buzi. W pokoju pełnym wina, muzyki j tańca

Laura pochyliła głowę i popłakała sobie przez chwilę, ale Jacko

zbyt był pochłonięty ssaniem, żeby zwrócić na to uwagę.

W ciemni na końcu garażu Sorry wywoływał zdjęcia. Gwizdnął cichutko

w ciemności, po czym zapalił czerwone światło żeby popatrzeć, jak

wybrane przez niego obrazy w magiczny sposób powracają z przeszłości i

ciemnieją na światłoczułym papierze. Czerwona lampa rzucała

demoniczny blask na jego twarz, która wyglądała jednak nieoczekiwanie

łagodnie. Laura powoli wpływała na papier. Śmiała się, coś czytała, gdzieś

szła Sorry wypłukał zdjęcia.

background image

— Pięknie wychodzisz, choć wolę, gdy zostajesz, Chant — powiedział

do niej przez całe Gardendale.

— Wywołujesz te zdjęcia? — spytała Laura, a on jęknął i odparł:

— I jak ma być romantycznie, skoro czytasz we mnie jak w książce? Ale

poczekaj, zaraz cię urządzę i to na trwałe!

Mówiąc to, zanurzył zdjęcia w utrwalaczu.

— Wiem coś, czego ty nie wiesz — powiedziała Laura z nieoczekiwanym

triumfem, bo nagła, olśniewająca pewność spadła na nią jak morska fala.

— To ty się urządziłeś, biedaku, i to na trwałe. Nie możesz się wykręcić

od miłości, chociaż boisz się jej jak ognia. Widzisz? Ja też co nieco wiem.

- Znak, wzniesiony w-w-wiecznie nad bałwany - powiedział

niepewnie Sorry — bez drżeniu w twarz p-patrzący sztormom* i tak dalej?

M-m-może masz rację, ale d-dopiero czas pokaże. Czas w-w-wszystko

pokazuje, jeżeli tylko ma czas.

W mieście światła na skrzyżowaniach zmieniały kolory, rzucając krótkie

zaklęcia i zaraz je cofając. Samochody nieruchomiały i po chwili znów

ruszały zaaferowane przez gąszcz dzielnicy Gardendale. Bądź co

bądź, był to labirynt, w którym można znaleźć pióro feniksa, szklany

pantofelek lub ślady minotaura i to równie łatwo jak w bajkach lub na

rozwidlających się w nieskończoność ścieżkach po drugiej stronie lustra.

Kate i Chris tańczyli. Ziemniaki rozgotowywały się cichutko. Sorry

starannie wieszał zdjęcia do suszenia, obserwowany przez kota, który

mruczał bez powodu. Laura marzyła o tym i owym, natomiast Jacko,

uszczęśliwiony i zadziwiony życiem innych ludzi, usnął na jej kolanach, a

wełniane frędzelki na brzegach Pana Kocyka miarowo wznosiły się i

opadały w rytm słabiutkich przypływów i odpływów jego dziecięcego

background image

oddechu.

* Cyt. za: W Szekspir, Sonet 116, tłum. S. Barańczak, Wydawnictwo A5,

2003:

"To znak wzniesiony wiecznie nad bałwany, bez drżenia w twarz patrzący

sztormom

i cyklonom".

Spis treści

Rozdział pierwszy

Ostrzeżenia 7

Rozdział drugi

Diabeł z pudełka 25

Rozdział trzeci

Gość na kolacji 40

Rozdział czwarty

Uśmiech na twarzy Jacka 55

Rozdział piąty

Janua Caeli 84

Rozdział szósty

W różne strony 111

Rozdział siódmy

Trzy czarownice 130

Rozdział ósmy

Bez powrotu 162

background image

Rozdział dziewiąty

Przemiana 190

Rozdział dziesiąty

Carmody Braque na kolanach 225

Rozdział jedenasty

Punkt zwrotny 244

Rozdział dwunasty

Buty pełne liści 260

Rozdział trzynasty

Pudding agrestowy 284


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Mahy Margaret Przemiana
Mitchell Margaret Przeminęło z wiatrem tom 1
Zagrozenia zwiazane z przemieszczaniem sie ludzi
3 Przemiany fazowe w stopach żelazaPrzemiana martenzytycznaSem2010
przemiennik 1
Przemienienie Jezusa
Przemiany aminokwasów w biologicznie ważne, wyspecjalizowane produkty
lato wedlug pieciu przemian fr
Czujniki przemieszczeń kątowych
PrzemianyPolityczne Sprawdzian TylkoGeografia
ćw 2 Pomiary przemieszczeń liniowych i grubości
Boże Narodzenie według Pięciu Przemian przepisy kulinarne
całość materiału test przemiany demograficzne
Margaryna
1. kulturalne przemiany po 89, Literaturoznawstwo, życie literackie po '89
Wyżarzanie bez przemiany, I Semestr - Materialoznawstwo - sprawozdania

więcej podobnych podstron