Bartłomiej Dobroczyński
HOMO PSYCHOLOGICUS VERSUS HOMO RELIGIOSUS
pamięci Franka Zappy
1.Trzeba od razu, na samym początku, wyraźnie powiedzieć, że widoczna w paru ostatnich dziesięcioleciach
ekspansja psychologii na większość obszarów życia codziennego przybrała rozmiary dotychczas nie
notowane. Różnorodne idee psychologiczne spotykają się z zazwyczaj życzliwym przyjęciem u tak zwanej
"oświeconej" publiczności, zaś psychologizacja świadomości potocznej (i to zarówno jeśli chodzi o
specjalistyczny "żargon", jak i o samą istotę) jest aż zaskakująca w swej powszechności i swoistej
bezrefleksyjności. Istnieją dziesiątki programów telewizyjnych oraz audycji radiowych, których głównym
celem jest promocja oraz popularyzacja szeroko rozumianej wiedzy psychologicznej. Na łamach licznych
czasopism (i to nie tylko "młodzieżowych" czy "kobiecych") dość często zamieszczane są pozornie niewinne
psychozabawy oraz uproszczone testy, służące rzekomo do "diagnozy" różnorodnych aspektów osobowości,
zaś redakcje najpoczytniejszych periodyków jako nieomal sprawę honoru traktują posiadanie "kącika porad
psychologicznych". Wykłady i odczyty, których treści choćby tylko ocierają się o problematykę
psychologiczną mogą zwykle liczyć na spore i żywo reagujące audytoria.
Równocześnie coraz większą popularnością cieszą się "usługi psychologiczne", i to nie tylko zwykłe porady
związane na przykład z przysposobieniem do zawodu czy też kłopotami wychowawczymi, ale również i
oferty o wiele bardziej egzotyczne: na ulicach naszych miast co chwila pojawiają się ogłoszenia zawierające
propozycje wzięcia udziału w sesji "rebirthingu" lub warsztatach opartych na tak zwanej "pracy z ciałem";
okazuje się również, że możemy oddać się pod opiekę specjalistów od psychoanalizy, "terapii zorientowanej
na proces" czy też terapii "gestalt". Autorzy tych ogłoszeń zazwyczaj obiecują zwiększenie naszej potencji
twórczej, poprawienie kontaktów z innymi ludźmi (często z Naturą i Wszechświatem, a nawet samym
Bogiem), wzrost zarobków, lepsze porozumienie ze współmałżonkiem (partnerem) czy wreszcie bardziej
satysfakcjonujące poczucie tożsamości (cokolwiek by to ostatnie sformułowanie oznaczało).
Na naszym rynku wydawniczym oprócz szeregu "normalnych" książek z zakresu psychologii obecne są
także liczne publikacje, których treść oraz ogólna orientacja jest często w bezkompromisowej sprzeczności
nie tylko z ideami wypracowanymi w obrębie zachodniej myśli antropologicznej, ale i również ze zdrowym
rozsądkiem. W wielu popularnych pracach psychologicznych proces subiektywizacji a tym samym
relatywizacji sfery aksjologicznej czy też ontologicznej dokonywany jest bezkarnie i na olbrzymią skalę.
Najbardziej jednak uderza w inkryminowanym zjawisku to, że zdaje się mieć ono ponadlokalny i
nieprzejściowy charakter, oraz co jest szczególnie konfundujące fakt, iż "epidemią psychologizmu"
zostały dotknięte nie tylko sfery leżące w domenie tak zwanej kultury masowej, ale również i to w
znacznym stopniu te dyscypliny nauki oraz nurty aktywności, które były tradycyjnie uważane za niezłomne
bastiony racjonalizmu i "kultury wysokiej". Jak pisał kilkadziesiąt lat temu znakomity uczony amerykański
Gordon Allport:
Każdy, kto chce odmalować ducha naszego wieku, musi uwzględnić znaczenie psychologii dla współczesnej
kultury. Wyciska ona coraz wyraźniejsze piętno na sposobie myślenia człowieka Zachodu (...) Czy nam się to
podoba, czy nie, widać to na każdym kroku. Zwykły człowiek mówi dziś językiem Freuda i czyta rosnącą
wciąż liczbę książek i czasopism popularyzujących psychologię (...) nauczyciele i władze szkolne posługują
się żargonem Dewey`a, Thorndike`a, Rogersa lub psychoanalizy. Środki masowego przekazu a nawet dzieła
literackie (...) zapożyczają tematy i techniki z psychologii. Dyscypliny pokrewne, zwłaszcza zaś antropologia,
socjologia i nauki polityczne, swych praw przyczynowych dopatrują się często w "podstawowej" nauce o
naturze ludzkiej. Nawet filozofia, matka wszystkich pozostałych dyscyplin, i teologia, "królowa nauk",
przeformułowują w pewnej mierze swoje zasady tak, by harmonizowały z wszechobecnym modelem
psychologicznym.
Po tej diagnozie następuje logiczna konkluzja: "Tak więc pośród dyscyplin zajmujących się naturą człowieka
psychologia jest wyraźnie modna, choć nie wiadomo, czy należy się z tego cieszyć."
może się komuś wydać nieco zaskakująca. Przecież sytuacja, w której wiedza psychologiczna trafia "pod
strzechy", musi nieuprzedzonemu obserwatorowi przedstawiać się przynajmniej na pierwszy rzut oka
niezwykle korzystnie: tam, gdzie dotychczas panował "interpersonalny zabobon", a podstawowe
psychologiczne problemy człowieka rozwiązywano odwołując się bądź to do nakazów wynikających z
wierzeń religijnych, bądź też do nie zawsze skutecznej "mądrości pokoleń", tam właśnie pojawia się nadzieja
na wprowadzenie wiedzy sprawdzonej i efektywnej, a w konsekwencji na racjonalną kontrolę i sprawne
usuwanie trudności.
Należy jednak zauważyć, że popularność psychologii niesie ze sobą nie tylko "zbawcze" skutki, ale i
poważne niebezpieczeństwa, których istnienie zawsze niepokoiło niektóre dociekliwe umysły. Zanim jednak
te niebezpieczeństwa zostaną ujawnione, trzeba na chwilę zatrzymać się na sprawach bardziej podstawowych,
gdyż: "Błędem jest oskarżać psychologię w całości albo wynosić ją pod niebiosa, bo psychologia nie jest
czymś jednolitym."
2.Wydaje się, że w najbardziej trafny sposób da się ująć istotę współczesnej psychologii jako nauki przez
wskazanie na panujący od dawna w jej obrębie i jak na razie nieusuwalny pluralizm, a w konsekwencji:
współistniejącą wielość szkół, prądów, tendencji i koncepcji. Ten pluralizm i ta wielość dotyczą oczywiście
nie tylko rozwiązań szczegółowych czy też propozycji terminologicznych, ale sięgają znacznie głębiej:
panują na poziomie, rzekłbym światopoglądowym, to znaczy, wiążą się z fundamentalnymi wyborami
metodologicznymi i metateoretycznymi oraz podstawowymi przesądzeniami o naturze człowieka i naturze
ludzkiego psychizmu. Można by zaryzykować twierdzenie, iż obowiązuje tu doprowadzona do obłędu zasada
quod libet gdyż niemal każda, choćby najbardziej perwersyjna orientacja antropologiczna znajduje we
współczesnej psychologii swoje mniej lub bardziej satysfakcjonujące odbicie.
Sytuacja taka musi prowadzić do pomieszania i konfuzji. Kiedy bowiem przeciętny, gloryfikowany przez
pozytywistycznych filozofów, "człowiek z ulicy" chciałby pełen wiary i dobrej woli zaczerpnąć ze
skarbnicy mądrości i zasięgnąć opinii "psychologii naukowej" w jakiejś palącej kwestii (np. geneza
homoseksualizmu, powody chorób psychicznych, problem determinizmu w zakresie naszych czynów czy
istnienie optymalnych metod wychowawczych), to ku swemu zaskoczeniu dowie się, iż odpowiedzi takiej
oczekiwać nie może, gdyż nic takiego jak psychologia "w ogóle" nie istnieje; istnieją tylko konkretne
koncepcje psychologiczne. I tak, na przykład, nasz adept zostanie poinformowany, że może się zapoznać z
teorią (lub co gorsza: doktryną) na temat interesującego go zagadnienia, stworzoną dajmy na to przez
Zygmunta Freuda, Victora Frankla, Abrahama Maslowa czy Karen Horney; dowie się, jak jakiś problem
został rozwiązany przez psychologów poznawczych, transpersonalnych czy też neobehawiorystów. Nie dowie
się jednak najważniejszego, a mianowicie: jak sprawa ma się naprawdę.
Oczywiście, taka wizja psychologii jest nieco uproszczona i została spreparowana do określonych celów.
Mimo jednak wszystkich zastrzeżeń, którymi należałoby ją opatrzyć, nie traci ona nic ze swojej trafności.
Podkreślmy to bowiem raz jeszcze: jednolity światopogląd psychologiczny po prostu nie istnieje i w związku
z tym teza sugerująca, iż znamy prawdę na temat któregoś z zasygnalizowanych wyżej zagadnień tylko
dlatego, że przeczytaliśmy pierwszą lepszą książkę im poświęconą a napisaną przez posiadającego cenzus
uniwersytecki psychologa (nie daj Boże, profesora) jest po prostu bzdurą, tym niebezpieczniejszą, że
przybraną w budzące odruchowe zaufanie szaty naukowości. W tym kontekście jeszcze większym
nadużyciem wydają się liczne publiczne wypowiedzi niektórych psychologów, nazbyt często
przedstawiających ideologie własnych ośrodków i szkół terapeutycznych, a także osobiste "wiary",
mniemania lub supozycje jako dobrze ugruntowane i powszechnie obowiązujące prawdy. Jaspers który
wcześniej niż ktokolwiek inny dostrzegł niebezpieczeństwo takiego "zmistyfikowanego" stosunku psychiatry
czy psychologa do swojej praktyki leczniczej trafnie zauważył, iż:
...musi [psychoterapeuta BD] opierać się niemal nieuniknionej, jak poucza doświadczenie, skłonności do
czynienia z psychoterapii światopoglądowej doktryny, a z kręgu składającego się z psychoterapeuty, jego
uczniów i pacjentów podobnej sektom wspólnoty...
oraz:
Początkom tworzenia sekt, grupowaniu się wokół ubóstwianych mistrzów, dążeniom do czynienia z
psychoterapii wiary można przeciwstawić tylko wzorzec, który się domaga: uświadomienia faktu
zsekularyzowania wiary jako powszechnego symptomu epoki; uznania wielkich tradycji religijnych, o ile są
one jeszcze żywe; kultywowania u samego siebie podstawowego nastawienia filozoficznego jako ogólnego
medium wiedzy, obserwacji, praktyki.
3.Trawestując zgrabną diagnozę Michela Foucault można by powiedzieć, że niewątpliwą cechą naszej
kultury w ciągu ostatnich kilku stuleci było budowanie wiedzy o człowieku poprzez sprowadzenie do
psychologii zjawisk dawniej uważanych za sakralne. Cały problem polega na tym, że bardzo trudno jest
stwierdzić, kiedy taka redukcja sfery sacrum do sfery profanum dokonana została poprawnie i adekwatnie do
badanej rzeczywistości, a kiedy powinna być uznana za zwykłe intelektualne nadużycie. Wydaje się, że z
prawomocną wersją tego postępowania mamy do czynienia zawsze wtedy, gdy jakieś zjawisko, któremu
dotychczas przypisywano przede wszystkim religijną naturę, zostaje przynajmniej częściowo trafnie
wyjaśnione dzięki zastosowaniu wobec niego ścisłych rygorów metody naukowej.
Niezwykle pouczająca jest w tej kwestii historia psychopatologii. Od najdawniejszych czasów toczył się
bowiem w jej obrębie zaciekły spór o powody tego, co dzisiaj, w większości przypadków, jesteśmy skłonni
określać jako chorobę psychiczną. Wprawdzie już na przełomie piętnastego i szesnastego stulecia istnieli
lekarze (będący często także astrologami i zwolennikami okultyzmu) jak choćby Cornelius Agryppa czy
jego uczeń Jean Wier którzy nie negując sprawczej roli Diabła w niektórych postaciach choroby
psychicznej podkreślali zarazem jej przede wszystkim medyczny i naturalny charakter to jednak aż do
siedemdziesiątych lat osiemnastego wieku w psychopatologii dominowało zasadniczo religijne podejście,
kwalifikujące większość symptomów histerycznych czy też psychotycznych jako opętanie. Za symboliczny
moment przejścia w psychiatrii od sacrum do profanum uważa się zazwyczaj dzień 23 listopada 1775 roku,
kiedy to między słynnym egzorcystą, demonologiem i teologiem Josephem Gassnerem, a równie słynnym,
przez jednych uważanym za geniusza, przez innych zaś za szarlatana, twórcą "magnetyzmu", nowej w owym
czasie metody leczniczej Franzem Antonem Mesmerem, doszło do swoistego pojedynku kompetencyjnego,
w trakcie którego ten ostatni potrafił wykazać, iż objawy leczone przez Gassnera za pomocą egzorcyzmów
dają się równie dobrze usunąć za pomocą magnetyzowania, a więc ich infernalny status jest bardziej niż
wątpliwy.
I chociaż do dzisiaj nie wiadomo, czy tak zwana choroba psychiczna znajdzie na pewno swoje
wyjaśnienie w obrębie psychiatrii i psychopatologii, to jednak wydaje się, że pośród wiekszości
chrześcijańskich teologów nie budzi poważniejszych oporów fakt, iż ludzie cierpiący na schizofrenię czy też
psychozę maniakalno depresyjną pozostają przede wszystkim pod opieką lekarzy specjalistów a dopiero
później księży, moralistów czy "nauczycieli duchowych". Tak więc przekonanie o medycznym charakterze
wielu cierpień psychicznych jest niewątpliwą zdobyczą w stosunku do czasów, w których ludziom
dotkniętym "obłędem" groziły kary usankcjonowane religijnie, z utratą życia włącznie.
Z zupełnie odmienną od poprzedniej sytuacją mamy do czynienia wtedy, gdy kwestie i problemy stricte
religijne błędnie traktuje się jako swoistą, fałszywie dotychczas zidentyfikowaną, postać problemów
psychologicznych. Inaczej mówiąc, niebezpieczeństwo pojawia się w sytuacji, w której proklamowany przez
Eliadego homo religiosus zostaje zastąpiony przez nowy gatunek, dający się roboczo określić jako homo
psychologicus, zaś nauka usiłuje zawłaszczyć część bądź całość schedy religijnej. Wtedy też różne przejawy
wierzeń religijnych określa się jako pozostałości magicznej ery ludzkości, infantylną postać kultu sił
przyrody, oddawanie czci wyolbrzymionej i zsakralizowanej wizji rodziców czy też jako niezbyt zachęcającą
(vide freudowska kwalifikacja religii jako powszechnej nerwicy prześladowczej ludzkości) postać sublimacji
popędu seksualnego. Nie chcę oczywiście przez to powiedzieć, że nie istnieje możliwość uprawiania takiej
dyscypliny jak psychologia religii albo też, że bezprawna jest jakakolwiek psychologiczna refleksja nad
różnymi postaciami doświadczenia religijnego. Chcę raczej podkreślić, że w wyniku specyficznej dla Europy
ewolucji myśli psychologicznej doszło do takiej sytuacji, w której to wszystko, co wchodzi w zakres szeroko
rozumianego religijnego doświadczenia, może przez sam fakt spsychologizowania zostać w karygodny
sposób strywializowane i odarte z życiodajnych treści, a co gorsza, spustoszenia tym sposobem poczynione
odcisną się nie tylko w sferze sacrum, ale i obejmą inne, niezwykle istotne aspekty życia duchowego.
Jednymi z najważniejszych szkód, jakie w umyśle przeciętnego Europejczyka wyrządziła inwazja
psychologiczna, wydają się między innymi:
I.Spopularyzowanie pokutującego do dziś w wielu środowiskach a niezwykle niebezpiecznego przekonania,
iż w zakresie zjawisk psychicznych w przeciwieństwie do fizycznych panuje swoista, niemal niczym nie
skrępowana dowolność. I tak, liczni amatorzy samopoznania (między innymi poprzez doświadczanie oraz
samodzielne analizowanie własnych stanów emocjonalnych i intelektualnych), wspierani przez niektóre
modne kierunki psychoterapeutyczne, nazbyt często sądzą, iż mogą nie tylko dowiedzieć się w ten sposób o
sobie czegoś poznawczo użytecznego (co jest wątpliwe), ale jeszcze równie często twierdzą, że mogą się
samowolnie kształtować, bez ryzyka poniesienia negatywnych konsekwencji (co z kolei jest mniemaniem z
gruntu fałszywym). Mówiąc krótko, twórcy niektórych, nie tylko egzotycznych kierunków psychologicznych
wmówili ludziom, że psychika jest królestwem dowolności, co z punktu widzenia zarówno naturalistycznie
zorientowanego przyrodnika, jak i filozofującego teologa (a te właśnie dyscypliny uważam za największe
osiągnięcia "epistemologiczne" Zachodu) jest delikatnie mówiąc twierdzeniem niezbyt dobrze
uzasadnionym.
II.Rozpowszechnienie poglądu głoszącego, iż człowiek (i jego psychika) jest miarą wszystkich rzeczy
oczywiście wraz z zazwyczaj towarzyszącymi temu mniemaniu relatywizmem i subiektywizmem. O
negatywnych skutkach takiego postępowania Karl Jaspers pisał następująco:
W psychologicznej atmosferze rozwija się egocentryczne nastawienie do życia właśnie gdy świadomie
dążymy do czegoś przeciwnego człowiek jako określony podmiot staje się miarą wszystkich rzeczy.
Egzystencjalna relatywizacja jest następstwem zabsolutyzowania wiedzy psychologicznej jako rzekomej
wiedzy o autentycznych procesach (...) Rodzi się swoisty bezwstyd, skłonność do duchowego wywnętrzania,
zdolność wypowiadania tego, co właśnie w wypowiedzi zostaje zniekształcone, ciekawość przeżyć,
natręctwo wobec innego człowieka jako psychologicznej rzeczywistości...
zaś naturalną konsekwencją powyższego jest to, iż:
Człowiek czyniący swoją duszę bogiem, bo utracił świat i Boga, odnajduje się w końcu w nicości.
III.Podważenie i tu głównymi "winowajcami" są Zygmunt Freud i cały ruch psychoanalityczny zaufania,
jakie powinien mieć każdy dojrzały i normalny człowiek w odniesieniu do siebie, swojej własnej psychiki
czy swojej przeszłości (wypełnionej, między innymi, oddziaływaniami rodziców i wychowawców). Mimo
całej problematyczności tego sformułowania (co to znaczy "normalny"?, jak powinno wyglądać takie
zaufanie?, czy choćby koncepcja "grzechu pierworodnego" nie stanowi tu swoistego wsparcia dla idei
Freuda?, a groźba pychy?) pozostaje ono nadal sensowne i celowe. Co innego bowiem zdawać sobie sprawę
ze swojej ograniczoności i niedoskonałości, a co innego sądzić, iż nasze życie zostało bezwarunkowo
zaprogramowane przez geny i oddziaływanie otoczenia jak tego chciał Freud i równocześnie wierzyć, że
ludzka psychika jest siedliskiem złowrogich sił, które w ostatecznym rozrachunku dążą do zniszczenia
swojego bezradnego właściciela. Jak to przekonująco udokumentował Robert Bly, stosunki społeczne, które
prowokowały taki "paranoidalny", nadmiernie podejrzliwy stosunek do otaczającego świata oraz własnej
psychiki, były charakterystyczne wyłącznie dla Wiednia przełomu XIX i XX wieku. Co z tego, skoro
najwyraźniej świat tak bardzo przejął się psychoanalizą, iż nie potrafił dostrzec, że wszystkie te wyżej
wymienione momenty wraz z rzekomo powszechną wrogością synów i ojców oraz matek i córek są
zakorzenione raczej w wiktoriańskich fantazjach autora Totemu i tabu, niż nader wątpliwym "kompleksie
Edypa"
. Można w równie przekonujący sposób wykazać nie ma tu niestety na to miejsca że ogromna
liczba tak różnych zjawisk kulturowych, jak choćby surrealizm (z twórczością między innymi Antonina
Artaud i Maxa Ernsta), dadaizm oraz futuryzm, powieści Kafki i Joyce`a, ruchy kontrkulturowe wraz z
muzyką i ideologią rockową, a więc trendy, zjawiska i kierunki artystyczne, w których zakres wchodziło
oczywiście między innymi mniej lub bardziej symboliczne zaprzeczanie wartości ojcostwa i rodzicielstwa,
czy to poprzez negowanie konieczności religii (Bóg Ojciec) czy też poprzez odrzucanie ciągłości kulturowej
otóż można wykazać, że te wszystkie tak różnorodne i wielopostaciowe zjawiska zupełnie inaczej by
wyglądały bez istotnej, inspirującej roli psychoanalizy.
Nie chciałbym oczywiście doprowadzić nikogo do
przekonania, iż nie doceniam poznawczej, artystycznej czy społecznej wartości większości z przywołanych
przed chwilą zjawisk kulturowych; chcę tylko zwrócić uwagę na to, że wbrew rozpowszechnionym
mniemaniom, podtrzymywanym zresztą przez wielu psychologów Freud powinien być potraktowany nie
tylko jako "dobroczyńca ludzkości", objawiający jej prawdę o dotychczas ukrytych "głębiach psychicznych",
ale również jako bardzo niebezpieczny myśliciel, którego doktryna (mająca zresztą jak to zasugerował
Leszek Kołakowski wszelkie cechy religii czy ideologii raczej niż nauki) wyrządziła wiele złego i
określenie jej mianem systemu "zgubnego i mistycznego" nie jest znowu wcale takie tendencyjne i
niesprawiedliwe, jakby to się z pozoru mogło wydawać.
Warto również zauważyć, iż w hermeneutycznym sensie nie istnieje prąd intelektualny czy kierunek
naukowy o bardziej antychrześcijańskiej wymowie niż psychoanaliza. Jeżeli bowiem zgodzimy się z tym, że
najistotniejsze momenty przesłania chrześcijańskiego dadzą się ująć w formułach: "Ja i Ojciec jedno
jesteśmy", "Syn przyszedł wypełnić wolę Ojca", "Syn przyszedł pojednać świat z Ojcem" to z kolei w
centrum freudowskiego przekazu musiałyby się znaleźć niewątpliwie tezy dokładnie przeciwne, głoszące, iż
"nie ma pokoju między ojcem i synem" albo "syn i ojciec są ex definitione odwiecznymi wrogami". I o ile
w pewnym sensie Chrystus wybiera Ojca niejako przeciw Matce, czy też lepiej, doprowadza Matkę do
uznania woli Ojca, o tyle centralna dla freudowskiej psychologii idea wspomnianego już wyżej
"kompleksu Edypa" głosi, iż naturalnym stanem jest negacja ojca, "mord synów na ojcu w hordzie
pierwotnej", i wybór matki wbrew niemu czy też jemu na przekór. A warto dodać, iż Freud wielokrotnie
wskazywał na "odkrycie kompleksu Edypa" jako największe i najważniejsze dokonanie psychoanalizy.
W tym miejscu pojawia się oczywiście pytanie, czy takie ekstremalne przecież ujęcie tego problemu jest
rzeczywiście usprawiedliwione? Czy w związku z tymi oskarżeniami wszelkie zainteresowanie psychologią i
problemami psychologicznymi musi być uznane za niezdrowe lub wręcz nawet "szkodliwe"? Czy
rzeczywiście rysuje się nieprzezwyciężalna przepaść między psychologią naukową i wierzeniami
religijnymi? Trzeba powiedzieć, że sprawa jest niesłychanie złożona.
4.Wydaje się, iż źródła ewentualnego konfliktu między używając swoistego skrótu myślowego
"człowiekiem religii" a "człowiekiem psychologii" mogą być lokalizowane zarówno w historii, jak i
aktualności tego wszystkiego, co określa się pojemnym terminem "myśl psychologiczna" (w zakres tego
pojęcia wchodziłyby zarówno psychologia naukowa sensu stricto, jak i wszelkie inne typy refleksji o
psychologicznym charakterze, uprawiane w obrębie medycyny, filozofii, pedagogiki etc., etc.). Zacznijmy od
historii. Trzeba powiedzieć, że psychologia jako nauka niezbyt szczęśliwie wystartowała pod sztandarami
platonizmu i problemu psychofizycznego. Koncepcja Platona który ujmuje duszę jako substancję rozumną
ożywiającą i poruszającą ciało wraz z obowiązującym w owym czasie przekonaniem o całkowicie
odrębnych naturach tych dwóch substancji stwarzały dla filozofów trudności nie do przezwyciężenia.
Najważniejsza z nich sprowadzałaby się do pytania, jak w ten sposób rozumiana dusza, wcielona niejako za
karę, wręcz uwięziona w obcej i całkowicie od siebie odrębnej rzeczywistości, może wchodzić z materią w
kontakt tak, aby ją ożywiać? Wydaje się, że wszelkie próby odpowiedzi na to pytanie przy równoczesnych
staraniach o utrzymanie ścisłego dualizmu ciała i duszy nie tylko nie rozwiązywały tego problemu, ale
prowadziły do coraz to bardziej absurdalnych nonsensów i wynaturzeń. Znamy już wszystkie najsłynniejsze
dualistyczne odpowiedzi na to pytanie, a więc interakcjonizm Kartezjusza (dusza wchodzi w kontakt z
ciałem w szyszynce!), harmonia praestabilita Leibniza (ciało i dusza są od siebie niezależne, natomiast
Stwórca, "Wielki Zegarmistrz", nastawił równolegle "zegary" psyche i somy tak, iż wydają się one w
całkowitej wzajemnej zgodności) czy okazjonalizm Malebranche`a (dusza i ciało są tak jak i w poprzednim
przypadku niezależne, zaś Bóg przy okazji działania podniet na zmysły udziela duszy wiedzy o świecie
zewnętrznym).
Trzeba zauważyć, iż propozycje te co nie powinno wydawać się czymś dziwnym częściej niż aprobatę
wywoływały rozdrażnienie, zaś ich wpływ na psychologię naukową był raczej negatywny. Jedną z wielu
konsekwencji tego stanu rzeczy był fakt, iż wyrażając się nieco kolokwialnie duszę, w miarę rozwoju
myśli psychologicznej, coraz mniej "czuć było substancją", zaś wypracowane później terminy, takie jak
"umysł", "psychika", "świadomość", "nieświadomość" to kategorie niejako zastępcze, w których jakiś
istotny element pierwotnego znaczenia "duszy" jest nieobecny czy to trwałość, czy to zdolność do
ożywiania ciała, czy też wreszcie specyficzny związek ze światem idealnym czy genetyczny z Bogiem.
Również nie dziwi w tym kontekście kształt pierwszej propozycji uprawiania psychologii naukowej, a
mianowicie zawartość powstałej mniej więcej w połowie XIX wieku tak zwanej klasycznej psychologii
świadomości. Psychika ujmowana była w jej obrębie jako to, co bezpośrednio dane w doświadczeniu
wewnętrznym. Główne elementy zaplecza metateoretycznego stanowiły: kartezjański dualizm ontologiczny
(podział rzeczywistości na res extensa i res cogitans), kantowski dualizm epistemologiczny (analogiczne
rozróżnienie na "rzeczy same w sobie" (Ding an sich) i "zjawiska" (Erscheinungen) oraz ówczesne
przyrodoznawstwo (należy tu przede wszystkim wymienić powszechnie panujący w fizyce atomizm i
mechanicyzm oraz obowiązującą w tamtym czasie fizjologię układu nerwowego choćby Johannesa Müllera
teorię specyficznych energii zmysłowych). W powstaniu nowej psychologii niemałą rolę odegrały również
empiryzm brytyjski (między innymi: Johna Locke`a teoria idei oraz koncepcja reflection, czyli wewnętrznej
władzy, rzekomo udostępniającej jednostce jej własne procesy psychiczne w akcie bezpośredniego wglądu
co zaowocowało później przekonaniem o epistemologicznej użyteczności introspekcji oraz Davida Hume`a
krytyka pojęcia "ja", przygotowująca strukturalistyczną psychologię "bez podmiotu") a także, przynajmniej
częściowo, pozytywizm Augusta Comte`a.
Człowiek według teoretyków i badaczy świadomości zdawał
się mieć do czynienia albo z różnymi konfiguracjami atomów psychicznych, albo z ich fizjologicznymi
równoważnikami. Jak to ujął Hempoliński, "przyjmowano w filozofii niemal powszechnie, że przedmiotem
bezpośrednio spostrzeganym jest nie sam przedmiot (fizyczny i pozaorganiczny), lecz jego obraz w mózgu
lub zespół wrażeń w umyśle"
A więc jakiekolwiek wyjście poza psychikę jeśli chcielibyśmy pozostać na gruncie tego sposobu
uprawiania nauki wydawało się niemożliwe. Sama zaś psychika nie była już tą duszą, do której jak do
umiłowanej śpieszył Oblubieniec, lecz raczej niezrozumiałym nadzjawiskiem, wiązką idei, wrażeń i
afektów, mechanicznie sterowaną przez zewnętrzne podniety i prawa asocjacji.
5.To, co w psychologii zdarzyło się później, to przede wszystkim próba zbudowania psychologii
naturalistycznej, w obrębie której odniesienia do światopoglądu religijnego są bądź to nieliczne, bądź raczej
nieprzyjazne(a więc wszystkie nurty badawcze, szukające inspiracji w neopozytywizmie, darwinizmie i
psychologii zwierząt, takie jak behawioryzm, instynktywizm czy refleksologia, z których wyłoniła się po
pewnym czasie dosyć jednolita przynajmniej jeśli chodzi o kwestie metodologiczne "psychologia
obiektywna"). Wydaje się, że głównymi animatorami tego ruchu byli ludzie, których zniechęcała widoczna
jałowość i bezowocność tradycji introspekcyjnej, którzy chcieli i chcą nadal budować psychologię
obywającą się tak długo, jak tylko to możliwe, bez jakichkolwiek referencji do świadomości, a za pomoc w
tym zadaniu służy im ostrożny i świadomy swych ograniczeń, ale zawsze stanowczy, empiryzm oraz zasada
ekonomii myślenia. I mimo że w warstwie postulatywnej przedstawiciele tej orientacji odrzucają z całą
stanowczością wszelkie religijne konteksty, to równocześnie nierzadko wskazują, iż postępowanie takie ma
charakter wyłącznie "metodologiczny" i w sferze życia prywatnego może sąsiadować z dokładnie przeciwną
opcją. Można by zaryzykować tezę głoszącą, że wbrew obiegowym przypuszczeniom skrajnie
naturalistyczne i redukcjonistyczne trendy w psychologii (szczególnie jeśli ich twórcy i zwolennicy
charakteryzują się pogłębioną świadomością metodologiczną) pozornie tylko kolidują z podejściem
religijnym, podczas gdy tak naprawdę respektują jego autonomię.
Wybitny kanadyjski psycholog, Donald Olding Hebb, w swoim reprezentatywnym dla orientacji
monistycznomaterialistycznej podręczniku, tak tłumaczył konieczność odrzucenia hipotezy głoszącej
istnienie nieśmiertelnej duszy:
Współczesna psychologia posługuje się monistyczną teorią mechanistyczną i w książce tej będziemy się
również nią posługiwać; jednakże jest to jedynie założenie robocze, które może okazać się błędne, i dlatego
początkujący badacz nie musi i nie powinien w nią wierzyć (...) Oczywiście, mogę przyjąć istnienie
nieśmiertelnej duszy jako czynnika odpowiedzialnego za zachowanie się. Lecz w jaki sposób będę mógł
wykazać prawdziwość tego założenia?
Hebb mając oczywiście na względzie niemożność empirycznego wykazania prawomocności hipotezy duszy
dodaje jednakże, iż nie stanowi to żadnego problemu dla światopoglądu religijnego:
W psychologii bez względu na to, czy ktoś wierzy w istnienie duszy, czy też nie przyjmuje się obecnie
jako hipotezę roboczą, że dusza nie istnieje. Założenie takie nie ma nic wspólnego z wiarą. Nie istnieje tutaj
żaden konflikt między religią a metodą naukową. Teoria naukowa zbliża się do prawdy poprzez układ
przybliżonych twierdzeń i psychologia nigdy nie może dogmatycznie zakładać prawdziwości swoich założeń
dotyczących natury psychiki.
Tak więc:
Na swój prywatny użytek można wierzyć w którąkolwiek z powyższych teorii [monizm lub dualizm BD];
obie są intelektualnie godne szacunku, skoro po obu stronach stoją ludzie o najwybitniejszych umysłach
(większość z nich prawdopodobnie wierzy w istnienie duszy).
I chociaż książka Hebba nie jest najświeższej daty, a wiele z przedstawionych w niej poglądów straciło na
znaczeniu, to zdecydowałem się na przytoczenie powyższych opinii dlatego, iż są one w pewnym sensie
typowe i w doskonały sposób wyrażają ducha oraz mentalność współczesnego naturalizmu. W
przeciwieństwie bowiem do zarozumiałych i roszczeniowych materialistów z połowy XIX stulecia, scjentyści
naszych czasów zdają się bardziej świadomi metodologicznych ograniczeń, którym podlega współczesne
przyrodoznawstwo, a w związku z tym tezy, które wygłaszają, są zazwyczaj pozbawione tej imperatywnej (a
zupełnie bezpodstawnej) pewności tak charakterystycznej dla ich bezpośrednich poprzedników. W tych
współczesnych enuncjacjach jak na to dowodnie wskazują przytoczone cytaty podkreśla się przede
wszystkim hipotetyczny status większości stwierdzeń naukowych, a co za tym idzie, zakłada się swoistą
neutralność konfesyjną nauki i tym samym swobodę wyboru religii bądź też jej odrzucenia przez jednostkę
bez równoczesnego lokowania tego typu wyborów w jednoznacznie oceniającym kontekście do którego
przyzwyczaiła nas choćby programowo ateistyczna filozofia i ideologia marksistowska. Oczywiście, przykład
Donalda Hebba (czy innych badaczy, którzy jak choćby Iwan Pawłow potrafili łączyć przynależność do
określonego Kościoła ze ściśle naukową metodologią) nie jest i nie może być żadnym dowodem na to, iż
orientacja scjentystyczna w jakiś szczególny sposób "uprzystępnia" wiarę religijną, czy też stanowi dla niej
specjalną okazję. Widać to jeszcze wyraźniej w świetle faktów sugerujących coś wręcz przeciwnego: o wiele
łatwiej bowiem wśród przyrodników o agnostyka czy ateistę niż pobożnego kwietystę. Jest raczej tak, że
prawomocnie "wyznawany" światopogląd naturalistyczny (nawet ten, który wspiera się na darwinizmie i
współczesnej etologii uprawianej na sposób Irenäusa EiblEibesfeldta, Desmonda Morrisa czy Vitusa
Dröschera) stanowi mniejszą przeszkodę w dyskusji z prawdami wiary niż rozpasany "humanizm" i
"antropocentryzm". Symbolicznego niejako wymiaru nabiera w tym kontekście wypowiedź słynnego
austriackiego etologa noblisty Konrada Lorenza, który twierdził, że dopiero obserwacja sposobu, w jaki
wilki "radzą" sobie ze swoimi agresywnymi zachowaniami, pozwoliła mu na zrozumienie sensu
ewangelicznego przykazania o "nadstawianiu drugiego policzka".
6.Paradoksalnie, o wiele niebezpieczniejsze niż naturalistyczne są dla światopoglądu religijnego te nurty
psychologii, które bądź to zaliczały się do naturalizmu ale nie respektowały w pełni tego
przyporządkowania (psychoanaliza i jej epigoni) bądź też wyrosły w radykalnej opozycji wobec scjentyzmu
i redukcjonizmu (jak choćby liczne odłamy psychologii humanistycznej i "egzystencjalnej", czy też
psychologia transpersonalna). Jednym z powodów, dla którego należy poważnie brać pod uwagę ich
potencjalnie destruktywny dla wierzeń religijnych charakter, jest to, iż określając się jako antagonistyczne
wobec ujęć naturalistycznych, te nurty psychologii chcący czy też nie zajęły identyczną jak religia "niszę
ekologiczną". Ściślej rzecz biorąc, psychologowie należący do opozycji antynaturalistycznej, sprzeciwiając
się redukcjonistycznym tendencjom wojującego scjentyzmu, wzięli na swoje barki zadanie wyjaśnienia
"całego, niezredukowanego człowieka", co oznaczało ni mniej ni więcej jak zmierzenie się z problematyką
"wyższych dążności" istot ludzkich, wśród których kwestie duchowe i religijne zajmują poczesne miejsce.
Równocześnie jednak, wchodząc tym sposobem w kompetencje nauczycieli religijnych, psychologowie
wielokrotnie udowadniali, iż miał rację Erich Fromm mówiąc o tych aspektach zainteresowania psychologią,
które "są groźne lub wręcz niebezpieczne dla duchowego rozwoju człowieka"
. Co takiego szczególnego
mógł mieć na myśli słynny psychoanalityk? Otóż wydaje się, że główną wadą podejścia psychologicznego
(w tym specjalnym, "humanistycznym", a nie scjentystycznym sensie) jest to, że mimo swojej nieuchronności
czy wręcz konieczności, nie jest ono niczym samowystarczalnym i autonomicznym, lecz musi być uznane za
swoisty (i niedoskonały) substytut czy też namiastkę innego, bardziej uprawnionego i podstawowego
podejścia, którego najważniejszym, choć nie jedynym, przejawem zdają się wierzenia i przekonania religijne.
Pierwsza porażka psychologii, jeszcze nie w sferze sacrum czy transcendencji, ale już tu i teraz, w sytuacji,
w której chce się ją potraktować jako drogę do poznania siebie i drugiego człowieka, polega na negatywnym,
a nie pozytywnym charakterze uzyskanej wiedzy:
Psychologia może pokazać nam, czym człowiek nie jest, nie może natomiast mówić nam, czym on jest, czym
jest każdy z nas oddzielnie. Duszy ludzkiej, niepowtarzalnej i wyjątkowej istoty każdego z nas, nie można
ująć w sztywnych schematach, nie da się nawet opisać jej w sposób prawdziwy (...) Stąd właściwym
zadaniem, celem psychologii jest poznać złudzenia człowieka po to, aby je usunąć. Dlatego cel ten ma
charakter negatywny, krytyczny, a nie pozytywny, wizjonerski.
Psychologia "zawodzi" także i w tym sensie, że nie może dostarczyć tego, czego jest surogatem, a
mianowicie miłości, która zdaje się warunkiem sine qua non poznania drugiego człowieka:
Współczesny człowiek jest samotny, prawie niezdolny do miłości. Chce być blisko innych, ale jest zbyt od
nich odległy i zbyt mało z nimi związany (...) W poszukiwaniu zbliżenia żąda się wiedzy, a w poszukiwaniu
wiedzy znajduje się w końcu naukę psychologii. Psychologia staje się wtedy substytutem miłości,
intymności, więzi z innymi ludźmi i ze sobą samym; staje się bardziej ucieczką dla samotnych i
wyobcowanych aniżeli świadomym realnych trudności krokiem ku drugiemu człowiekowi.
Najważniejszym jednak grzechem psychologii zdaje się to, iż jej żywiołem są raczej "adaptacja" i
"przystosowanie się", "samorealizacja" i "immanencja" niż "ciemne noce Ducha", "wychodzenie ku
nieznanemu", "wsłuchiwanie się w głos transcendencji" czy "zrezygnowanie ze swego":
Łatwo można sobie wyobrazić kogoś, kto chociaż został wychowany na potrzebnego, szanowanego i
przystosowanego obywatela, nie narodził się jeszcze w sensie duchowym. Jeżeli więc człowiek ma stać się
tym, czym jest potencjalnie, musi ciągle rodzić się na nowo, tzn. musi pokonać pierwotne więzy krwi, swoje
przywiązanie do określonego miejsca. Musi więc coraz to częściej doświadczyć uczucia odseparowania,
doświadczyć samego siebie. Dlatego musi zerwać z poczuciem pewności, całym mechanizmem samoobrony
i wtórnej racjonalizacji i zdecydować się na czyn, akt poświęcenia, najgłębszej troski i miłości.
Natomiast w praktyce:
...często istnieje cicha umowa pomiędzy terapeutą a pacjentem, że psychoanaliza stanowi sposób na
powodzenie, szczęście, dojrzałość, a przy tym pozwala uniknąć decydującego kroku, skoku w otchłań,
cierpienia odseparowania (...) Wiedza psychologiczna o nie wiadomo jakiej głębi nigdy nie zastąpi czynu,
działania, a nawet odosobnionego aktu, poświęcenia i troski (...) Ale psychoanaliza nie powinna nawet
próbować zastąpić, stać się substytutem odpowiedzialnego i świadomego działania; działania, dzięki któremu
dokonują się jedynie prawdziwe zmiany osobowości ludzkiej.
Bardzo podobnie widzi tę kwestię Jaspers:
Na drodze psychologicznej autorefleksji nie można osiągnąć tego, co możliwe jest wyłącznie dzięki oddaniu
się bytowi. Stąd radykalna różnica między oddziaływaniem stosowanej przez psychiatrów "gimnastyki
duchowej", mającej psychologiczne cele, a oddziaływaniem dziejowych, nakierowanych na Boga lub byt
ćwiczeń kapłanów, mistyków, filozofów wszechczasów; między wypowiadaniem się i odsłanianiem siebie
przed lekarzem a kościelną spowiedzią. Rozstrzygająca jest tu transcendentna rzeczywistość. Psychologiczna
wiedza o tym, jak coś może dokonać się w duszy, i nakierowanie wysiłków na psychologiczne wywołanie
tego pożądanego stanu nigdy nie doprowadzą do tego, że stanie się on we mnie rzeczywisty.
7.Wydaje się, że trzeba wspomnieć o jeszcze jednym niebezpieczeństwie związanym z humanistyczną
psychologią, przede wszystkim zaś z tą jej wersją, która nie poprzestaje na sferach téchnę i epistęmę, ale
próbuje mniej lub bardziej świadomie kreować swoją własną aksjologię i podobne religijnym
światopoglądy. Ściślej rzecz biorąc, psychologowie uwikłani w kreacje światopoglądów nie zawsze robią to z
własnej woli, często są do tego niejako nakłaniani przez okoliczności czy też tak zwane zapotrzebowanie
społeczne. Jednak trzeba przyznać, że pokusa jest silna i trudno się jej oprzeć. Zamiast pełnić rolę
psychoterapeuty można i to jest właśnie niebezpieczne stać się delikatnym, czułym i wyrozumiałym a co
najważniejsze: ukochanym guru, który (zgodnie ze znaczeniem tego słowa) przeprowadzi żyjącego w
ignorancji pacjenta czy też klienta z ciemności (gu) do światła (ru). Ta "światopoglądowa kreacja" odbywa
się najczęściej w ten sposób, że do wiedzy psychologicznej konkretny psycholog, terapeuta czy naukowiec
dołącza pewien system religijny (często wraz z określoną praktyką) tak, że w rezultacie stapia je w jedno, a
konsekwencją jest niemożność oddzielenia w jego postępowaniu tego, co jeszcze psychologiczne, od tego,
co już religijne czy też ideologiczne. Bardzo dobrymi ale nie jedynymi! przykładami takiej orientacji są
przywoływany już tutaj Arnold Mindell, a na rodzimym gruncie niektórzy terapeuci związani z
Laboratorium Psychoedukacji. Otóż psychologowie ci otwarcie deklarują swoje mniej lub bardziej formalne
związki z buddyzmem co jest oczywiście ich prywatną sprawą ale równocześnie w swoich książkach i
artykułach oraz w publicznych wystąpieniach nazbyt często przedstawiają buddyjskie (lub lepiej quasi
buddyjskie) rozumowania jako bezpośrednio wynikające z wiedzy psychologicznej co już oczywiście ich
prywatną sprawą nie jest. Nie chcę rzecz jasna ani oceniać takiego postępowania, ani tym bardziej
kogokolwiek oskarżać, jednak wydaje mi się, że nie wolno tak ważnej kwestii zlekceważyć. Kiedy na
przykład znany psycholog występujący jako psychoterapeuta w jednym z programów telewizyjnych,
niedwuznacznie sugeruje, iż w naszym rozwoju psychicznym, prędzej czy później, ale za to nieuchronnie,
pojawi się taki moment, w którym zmuszeni będziemy do porzucenia swojego "ja" to, obawiam się, że
źródło tego poglądu nie jest z całą pewnością jednoznacznie psychologiczne. Mało tego, można bez ryzyka
popełnienia poważniejszego błędu stwierdzić, iż do wykładu psychologicznego "wkradły się" tu elementy
zapożyczone bezpośrednio z buddyzmu. Przeciętny odbiorca takich audycji nie musi być jednak na tyle
zorientowany w meandrach zenu czy tantry, żeby rozpoznać, że przekazywana jest mu nie tyle empirycznie
uzasadniona wiedza, co raczej określony światopogląd. Z kolei Mindell w swej książce bez przerwy miesza
poziomy wyjaśniania zjawisk i ten sam problem naświetla odwołując się, na przykład, do prawidłowości
stwierdzonych w ramach "psychoterapii zorientowanej na proces", by innym razem, czasem już w następnym
akapicie, bezwstydnie twierdzić, iż mamy do czynienia z przypadłością o "karmicznym charakterze"
. I
oczywiście, nie chcę sugerować, że we wszystkich tych przypadkach najbardziej przeszkadza mi buddyzm,
który co muszę wyraźnie podkreślić darzę ogromną sympatią. Wręcz przeciwnie, wydaje mi się, że w tym
aliansie z psychologią to on właśnie zostaje poddany okrojeniu i trywializacji, a w konsekwencji traci wiele
ze swojej bezdyskusyjnej wartości. Uważam natomiast, że jeśli do tak delikatnej materii, jaką jest
psychologiczne oddziaływanie na drugiego człowieka, włącza się pewne kwestie religijne, ideologiczne czy
światopoglądowe to wszystkie zainteresowane strony muszą być tego jednoznacznie świadome. W praktyce
oznacza to po prostu wymóg stawiany psychoterapeutom, nakładający na nich obowiązek rzetelnego
informowania o obecności takich pozanaukowych elementów w ich nauczaniu i postępowaniu.
8.Możliwe jest oczywiście podejście odwrotne, kiedy myśliciele religijni psychologizują poglądy religijne, co
daje niekiedy interesujące efekty, ale również może być źródłem spłyceń i uproszczeń. Doskonałym
przykładem jest tu z kolei tak ostatnio w Polsce czytany hinduski jezuita Anthony de Mello. Jego książki,
których licznych zalet nie muszę tu przedstawiać, mają jednak pewną wadę, a mianowicie w wielu miejscach
ocierają się o coś, co można by ad hoc określić jako psychoterapeutyczny komiks mistyczny. Religia jawi się
w tym ujęciu jako swoisty instrument do zapewniania dobrego samopoczucia, szczęścia i zadowolenia z
życia. De Mello nawołuje i wielokrotnie powtarza: obudź się, bądź uważny, zrelaksuj się, skoncentruj się,
poćwicz oddychanie, bądź tolerancyjny, nie bądź fanatyczny itd., itp., a wtedy zgodnie z logiką komiksu
mistycznego Bóg na pewno do ciebie przyjdzie, nie powinieneś mieć żadnych wątpliwości. Jeśli cierpisz,
jeśli się martwisz czy rozpaczasz, jeśli masz kłopoty, jeśli straciłeś poczucie sensu to znaczy, że nie jesteś
religijny lub twoja religijność jest niewłaściwa. Ktoś trochę złośliwy a do tego niezbyt dobrze obeznany z
takim typem umysłowości, jaki posiadał de Mello, mógłby powiedzieć, iż Bóg wyłaniający się z jego książek
i przypowieści jawi się jako istota skrojona na kształt owego bajkowego Dżina, który jeśli działamy
dokładnie tak, jak to zalecono w instrukcji obsługi będzie służył nam z oddaniem i bez szemrania. Z kolei
Jezus Chrystus, jakiego możemy spotkać na kartach Przebudzenia czy Śpiewu ptaka, w niczym niemal nie
przypomina Postaci, którą znamy z opowieści ewangelicznych, natomiast kojarzy się raczej ze
stereotypowymi wyobrażeniami, jakie mamy o mistrzach zenu lub też z nauczycielami religijnymi pokroju
Alana Wattsa, Anagariki Govindy czy Jiddu Krishnamurtiego.
Ale nawet gdybyśmy się zgodzili, że religijne propozycje de Mello posiadają jakiś określony walor, nie
zmienia to w niczym faktu, iż zupełnie zapoznają te wątki i problemy, które dla większości religii (z
judaizmem i chrześcijaństwem na czele) mają kluczowe i fundamentalne znaczenie. Trzeba bowiem
powiedzieć, iż atmosfera prac słynnego jezuity jest taka, że sama myśl o doświadczeniu Hioba, rozterkach
Abrahama mającego zabić swego ukochanego syna, rozpaczy Marii Magdaleny, której nie udało się znaleźć
ciała Mistrza czy wreszcie jakiekolwiek napomknienie o fakcie Golgoty wydają się (w tej optymistyczno
terapeutycznej aurze) czymś zgoła niestosownym, wręcz nie na miejscu i nie w porę.
9.Należałoby na zakończenie podsumować tych kilka refleksji poświęconych wzajemnym związkom
mogącym zachodzić między wiedzą psychologiczną a wiarą religijną. Przede wszystkim trzeba powiedzieć,
że rozważania te w żadnym razie nie są (bo nie mogą być) kompletne czy też całościowe. Ich celem zaś nie
było przedstawienie jakiejś z góry zaplanowanej koncepcji czy teorii. W rozważaniach tych chodziło raczej i
przede wszystkim o to, by w dobie znacznej popularności psychologii oraz określonych, humanistycznych
orientacji psychologicznych zasiać wśród odbiorców literatury wyrastającej z tego nurtu tak zwane "ziarno
wątpliwości" i postawić kilka niewygodnych pytań. Szczególnie zaś chodziło mi o to, aby pokazać, że także i
wśród psychologów istnieją "niedowiarkowie", uczniowe Tomasza Didymosa, którzy doceniając
bezdyskusyjne osiągnięcia psychologii jako określonej nauki, zdają sobie równocześnie sprawę z
niebezpieczeństw wynikających z jej nieprzemyślanych, nieadekwatnych czy też nieudolnych zastosowań.
Chciałem również zwrócić uwagę na to, że w dziedzinie poznania drugiego człowieka czy też samopoznania
obowiązuje swoisty paradoks, który uniemożliwia to, co zdają się obiecywać niektóre modne kierunki
psychologiczne, a mianowicie dokonanie obu tych rzeczy wprost: wydaje się bowiem, że poznanie drugiego
człowieka możliwe jest tylko wtedy, jeżeli odbywa się z udziałem miłości czyli nie jest celem samym w
sobie zaś samopoznanie staje się efektywne i przynosi nam realne profity o perfidio rzeczywistości!
dopiero wtedy, gdy przestajemy się sobą interesować. W przeciwnym razie możemy zabrnąć w ślepą uliczkę.
Jak pisał cytowany już tu wielokrotnie Jaspers:
Wierzący i filozofujący ludzie rozświetlają siebie mimochodem, w toku swej pracy, dzięki przewodnictwu
treści i idei, prawdy i Boga. Refleksja nad sobą może być środkiem na tej drodze, ale nigdy nie ma
autonomicznej mocy...
a także:
Jeśli autorefleksja przybierająca postać psychologicznych rozmyślań staje się klimatem życia, to człowiek
popada w otchłań. Rzeczywistość jego duchowego życia nie jest bowiem jeszcze sama w sobie bytem, lecz
miejscem jego doświadczania.
Można by powiedzieć, że z samopoznaniem sprawa ma się bardzo podobnie jak ze szczęściem, które jest tym
bardziej nieosiągalne, im bardziej staje się świadomym celem życia, natomiast szczęśliwymi zdają się ci,
którzy w ogóle o tym nie myślą czy do tego stanu nie dążą. Mówi się czasem, że szczęście można osiągnąć
tylko mimochodem, jako swoisty uboczny skutek innej niż poszukiwanie szczęścia działalności. Tak więc
wygląda na to, że i efektywne poznanie drugiego człowieka oraz samopoznanie można osiągnąć tylko wtedy,
gdy przestają one być głównym celem, a stają się produktem ubocznym miłości, twórczości, samodyscypliny,
pracy duchowej, ascezy, a nawet dlaczegóż by nie cierpienia. W lapidarnej formie paradoks ten Jaspers
przedstawił następująco: "Warunkiem tego, że odnajdziemy siebie samych, że znajdziemy człowieka, jest to,
by nie szukać siebie samego, by nie szukać człowieka."
10.Tak więc nawet jeżeli uznamy niezbędność psychologii, to musimy zgodzić się, że psychologiczną czy
też lepiej: duchową koniecznością staje się w pewnym momencie jej definitywne przekroczenie i
porzucenie. Ma bowiem psychologia (rozumiana raczej jako pewna orientacja wobec samego siebie oraz
swego otoczenia niż określona nauka) tendencję do zajmowania centralnej pozycji, czynienia się celem a nie
środkiem co w konsekwencji powoduje, że staje się ona człowiekowi raczej przeszkodą i balastem w
rozwoju duchowym niż pomocą i ułatwieniem. Wydaje się, że wbrew optymistycznym zapewnieniom wielu
entuzjastów nigdy dość ostrzeżeń przed związanymi z psychologią niebezpieczeństwami. Przypomina ona
bowiem niektóre trucizny, takie jak strychnina, kurara czy arszenik, które przyjmowane pod rygorystyczną
kontrolą i w niewielkich dawkach są szczególnie w przypadku niektórych złośliwych chorób zbawienne i
wręcz nieodzowne, natomiast zażywane przez ludzi zdrowych i do tego w dużych ilościach stają się
przyczyną niewyobrażalnych cierpień a następnie gwałtownej śmierci. W odróżnieniu jednak od tych
zwykłych trucizn, "przedawkowanie" psychologii kończy się kto wie, czy nie bardziej tragicznie nie tyle
ustaniem biologicznych funkcji organizmu, ile czasową bądź też chroniczną "śmiercią ducha". Jedynym
ratunkiem zdaje się w takiej sytuacji powrót do źródła, spotkanie z Bytem przekraczającym ramy własnego
"ja", z transcendencją. Zaś psychologowie (czy też "psychologia") nie mają w tym przypadku wiele do
powiedzenia.
Przypisy:
1. Chodzi mi tu przede wszystkim o takie książki, w których autorzy najczęściej pod wpływem różnych
doktryn religijnych i psychologicznych o orientalnej bądź też gnostyckiej (co w sumie na jedno wychodzi)
proweniencji dokonują rozumowań sprowadzających się do nieoczywistego w kulturze zachodniej
równania: sposób dania jakiejś rzeczy równa się sposobowi jej istnienia. Bardzo reprezentatywnym
przykładem takiego podejścia są liczne książki Arnolda Mindella, a między nimi choćby: O pracy ze
śniącym ciałem (Warszawa 1991).
2. G.W. Allport, Osobowość i religia, Warszawa 1988, s. 910.
3. Ibidem, s. 11.
4. K. Jaspers, Istota i krytyka psychoterapii, s. 432433, [w:] K. Jaspers, Filozofia egzystencji, Warszawa
1990.
5. Por. H. F. Ellenberger, The Discovery of the Unconscious. The History and Evolution of Dynamic
Psychiatry, New York 1970, Basic Books; a także moja książka: Ciemna strona psychiki. Geneza i historia
idei nieświadomości, Kraków 1993. Z kolei Etienne Trillat w swojej niedawno u nas wydanej Historii histerii
(WrocławWarszawaKraków 1993) pisze na ten temat obszernie w rozdziale drugim Lekarze i teologowie:
diabeł ojciec histerii oraz czwartym, zatytułowanym Mesmer: powrót do źródeł czy antycypacja?
6. Por. E. Trillat, ibidem; H. F. Ellenberger, ibidem, a także M. Foucault, Historia szaleństwa w dobie
klasycyzmu, Warszawa 1987.
7. K. Jaspers, ibidem, s. 416417.
8. R. Bly, Żelazny Jan, Warszawa 1993.
9. R. Bly, ibidem.
10. Por. J. G. Miller, Unconsciousness, New York 1942, John Wiley.
11. Por. np. L. J. Pongratz, Problemgeschichte der Psychologie, Bern und München 1967, Francke Verlag.
12. Por. W. Heinrich, Teorie i wyniki badań psychologicznych, Warszawa 1902, s. 12 i n., a także np. L. J.
Pongratz, op. cit.
13. M. Hempoliński, Problemy percepcji, Warszawa 1969, s. 9.
14. D.O. Hebb, Podręcznik psychologii, Warszawa 1969, s. 2526.
15. E. Fromm, O granicach i niebezpieczeństwach psychologii, "Więź" 1974 (11), s. 90.
16. E. Fromm, ibidem, s. 92, 9495.
17. K. Jaspers, op. cit., s. 416417.
18. A. Mindell, op. cit.
19. Pojęcie "pozanaukowy" traktuję tu zupełnie bez aksjologicznej otoczki jako odnoszące się do sfery
czysto metodologicznej, a nie do określonych mniemań czy przekonań. I mimo tego, że to, co wchodzi w
zakres pojęcia "naukowy", jest sprawą pewnej umowy a więc jest historycznie zmienne i nie musi być
przedmiotem powszechnej zgody to jednak dla potrzeb tego artykułu można przyjąć, że dosyć dobrze
wiadomo, jaki zestaw poglądów na pewno nie może być określony jako naukowy a mianowicie wszelkie
zapatrywania o religijnej proweniencji w świetle nawet tak płynnych kryteriów naukowości, jakie dają się
wyprowadzić ze współczesnego naukoznawstwa.
20. W ogóle można by zaryzykować taką tezę, że książki de Mello są próbą przedstawienia idei właśnie
Jiddu Krishnamurtiego w chrześcijańskim przebraniu. Zaś zaskoczonych i oburzonych taką diagnozą usilnie
zachęcam do cierpliwej komparatystyki: wystarczy porównać jakiekolwiek z licznych dzieł Krishnamurtiego
z jakąś obszerniejszą pracą słynnego jezuity aby ze zdumieniem zauważyć ogromną ilość najwyraźniej
nieprzypadkowych powinowactw i paraleli. Zresztą sam de Mello przyznawał się do swojej fascynacji
hinduskim myślicielem i często wyrażał się o nim poprzedzając jego nazwisko epitetem "wielki".
21. K. Jaspers, op. cit., s. 416.
22. K. Jaspers, Rozum i egzystencja. Nietzsche a chrześcijaństwo, Warszawa 1991, s. 223.