Ulysses Moore
Dom luster
1,
Willa Argo
2,
Port
3» Dom doktora Bowena
4,
Latarnia «orska
5.
Dom aieka Bannera
6,
Urząd Pocztowy
7,
Fryzjerka Gwendalina Mainoff
8.
Pomnik króla «Uliama V
9.
Dom Kleopatry Biggles ^
10, Dom Obliwii lewton
11, Dom Luster
12, Dworzec kolejowy
13, Szkoła
14, Cukiernia Chubbera
15, lyspa Calypso
16, Gospoda Saltlalker
17, Sklep Petera Dedalusa
18, Ogrody Turtle Park
19, Komenda Policji
20, Hotel «indy Inn
21, Kościół ¿w, Jakuba
22,Urząd Miejski
23, Cmentarz
MIEJSKA B&LI0TLKA PIIBLICZM w Zabrzu |U O In
30
ZN. KLAS^- 1
nr;,nw23550-
Tytuł oryginału: Ulysses Moore. La Casa degli Specchi Projekt
graficzny obwoluty i ilustracje: Iacopo Bruno
S3
Przekład i opracowanie manuskryptu Ulyssesa Moore'a: Pierdomenico
Baccalario
Tłumaczenie z języka włoskiego: Bożena Fabiani Opracowanie
redakcyjne wersji polskiej: Dorota Koman
© 2009 Edizioni Piemme S.p.A., via Galeotto del Carretto 10 - 15033
Casale Monferrato (AL) - Italia
© 2009 for the Polish edition by Wydawnictwo Olesiejuk Sp. z o.o.
Przygotowanie wydania polskiego: Mozaika Sp. z o.o.
ISBN 978-83-7423-779-6
Wydawnictwo Olesiejuk Sp. z o.o.
05-850 Ożarów Mazowiecki, ul. Poznańska 91
wydawnictwo@olesiejuk.pl, www.olesiejuk.pl
Druk: DRUK-INRO SA
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może
być reprodukowana, przechowywana jako źródło danych, przekazywana
w jakiejkolwiek mechanicznej, elektronicznej lub innej formie zapisu
bez pisemnej zgody wydawcy.
Nota od Redakcji
Oto przekład trzeciego zeszytu Ulyssesa Moore'a. Gdy tylko
Pierdomenico przesłał nam tekst, zabraliśmy się do roboty, żeby wydać
go możliwie jak najszybciej. Nie wyobrażacie sobie, z jaką
niecierpliwością czekamy na każdy jego e-mail. Za każdym razem
mamy nadzieję, że uda się odkryć coś nowego w tej tajemniczej historii.
Jak się przekonacie, i w tej książce nie zabraknie niespodzianek...
Redakcja „Parostatku"
0 O 0 Przekład trzeciego rękopisu O
Usuń Odpowiedz Odpowiedz wszystkim Wyślij Drukuj
Od: Pierdomenico Baccalario
Temat:
Tłumaczenie trzeciego manuskryptu
Wysłano: 14 lipca 2005 01: 56: 13
Do: Redakcja „Parostatku"
Cześć wszystkim!
Oto przekład trzeciego dziennika Ulyssesa Moore'a. Moje odkrycie jest
całkiem nieprawdopodobne... Ale nie chcę niczego uprzedzać... Zanim
zaczniecie to czytać, muszę wam koniecznie opowiedzieć, co mi się
przydarzyło w ubiegłym tygodniu. Otóż dowiedziałem się, że w
Ermington, miasteczku położonym w pobliżu mego hoteliku Bed &
Breakfast, znajduje się księgarnia wyspecjalizowana w turystyce.
Wybrałem się tam, by znaleźć coś na temat Kilmore Cove.
Godzinami buszowałem wśród książek, legend i opowieści o Kornwalii,
przejrzałem mnóstwo map, mapek i planów okolicy, ale o Kilmore Cove
nie znalazłem ani słowa. Poprosiłem nawet sprzedawczynię o pomoc.
Spędziliśmy całe popołudnie, przeglądając straszliwie zakurzone tomy,
stojące tu od Bóg wie kiedy. Bez skutku. Nic, żadnego upragnionego
światełka w tunelu. W końcu poszedłem do baru, żeby odpocząć chwilę.
Usiadłem na zewnątrz, pod gołym niebem. Zmęczony, bezmyślnie
wpatrywałem się w tłum przewalający się przez plac. Pewnie dlatego nie
zwróciłem większej uwagi na dystyngowanego pana, który siedział obok
mnie. I choć teraz staram się za wszelką cenę przypomnieć go sobie, nie
pamiętam prawie nic. Tylko to, że miał wąsy i nosił białą, lnianą
koszulę...
Zamówiłem miętową herbatę, a chwilę później wszedłem do wnętrza
baru, żeby zapłacić. Kiedy wróciłem do stolika, leżał na nim:
CIEKAWY PODRÓŻNIK Mały przewodnik po Kilmore Cove i okolicy
Drżącymi z emocji rękoma zacząłem przeglądać książkę. Na pierwszej
stronie - pismem, które już tak dobrze znam - napisane było:
Z KSIĘGOZBIORU MOORE'A Willa Argo, Kilmore Cove
Dopiero wtedy zauważyłem, że siedzący nieopodal mężczyzna zniknął...
I zrozumiałem, że mógł to być Ulysses Moore we własnej osobie! O
metr ode mnie! Ulysses Moore, który, niestety, mi umknął...
Przesyłam wam zdjęcie Małego przewodnika po Kilmore Cove i
okolicy, żebyście zobaczyli na własne oczy, że to wszystko dzieje się
naprawdę. W książce była też fotografia starego dworca kolejowego w
Kilmore Cove. Ten przewodnik to najlepszy dowód na to, że Kilmore
Cove istnieje! I że jest gdzieś blisko!
Zapewniam was, że jeśli będzie trzeba, przewędruję Kornwalię wzdłuż i
wszerz, by odnaleźć Kilmore Cove...
Odezwę się wkrótce, Pierdomenico
Rozdział (1) Sobotni wieczór Kllmore Cove -
——
CSfcpve
okół roznosił się zapach jajecznicy na boczku. Wciąż jeszcze wiercąc się
na ióżku, Julia pociągnęła nosem. Rozespana, uśmiechnęła się leciutko i
schowała głowę pod poduszkę. Leżała tak dobrą chwilę, ale kiedy nie
było już czym oddychać, powolutku odsunęła poduszkę, podniosła się i -
nadal półprzytomna - rozejrzała się wokoło.
Gdzie była?
Powoli wracały do niej migawki wspomnień wczorajszych wydarzeń...
Była w Kilmore Cove, w Willi Argo, w sypialni.
Ale jak się tu znalazła?
Przyglądała się uważnie najdrobniejszym szczegółom w sypialni i serce
waliło jej coraz mocniej i mocniej.
Jajecznica na boczku. Hmmm, pyszna musi być ta jajecznica.
Spojrzała na łóżko, gdzie w rogu leżało jej ubranie. Woda, która z niego
ściekła, utworzyła tuż obok niewielką kałużę. Tak, była burza, ulewa,
wichura...
Manfred, urwisko. Runął w dół, ze skarpy. Tak, na pewno... Morze
pochłonęło tego wstrętnego sługusa Obliwii Newton...
Julia wyskoczyła z łóżka jak sprężyna.
- Jason! - krzyknęła.
■Q ■= Sobotni wieczór w Kilmore Cove——Q"
Pod bosymi stopami czuła cudownie miękki, puszysty dywan. Ze
zdziwieniem spostrzegła, że jest w piżamie, choć za skarby nie mogła
sobie przypomnieć, kiedy ją na siebie włożyła.
Sięgnęła szybko po spodnie i przeszukała kieszenie. Cztery klucze od
Wrót Czasu wciąż tam były.
Wyjęła je i ułożyła na łóżku.
„Która też może być godzina" - pomyślała.
Jajecznica na boczku...
Przez szpary w okiennicy padało ostre światło.
Ranek? Popołudnie?
Nie chcąc dłużej zwlekać, wybiegła z sypialni tak jak stała.
-
Jason?! - zawołała.
Korytarz był pusty. Całe piętro tonęło jeszcze w mroku i tylko w jednej
sypialni otwarto już okiennice. Julia zbliżyła się na palcach do
uchylonych drzwi i zerknęła do środka. Zobaczyła nieposłane łóżko,
kilka par sportowych butów rozrzuconych na podłodze, stos brudnych
koszulek na okrągłym stoliku.
Taki bałagan poznałaby zawsze i wszędzie. To specjalność Jasona.
Z biciem serca wsłuchiwała się w dobiegający przez otwarte okno
sypialni głos brata. Tak, głos z pewnością dochodził z kuchni.
-
Hej! - wykrzyknęła radośnie. - Mój brat wrócił!
O
\
Obróciła się i jednym susem pokonała korytarz, zbiegła po schodach i
jak burza wpadła do kuchni.
Jason i Rick krzątali się pośród garnków.
-
Jason! Rick! - krzyknęła, podbiegając, by uściskać ich z całych sił.
- Wróciliście! Wróciliście! Och, jak ja się o was martwiłam...
-
Ej, siostrzyczko... - Jason uśmiechał się szeroko, ale zgrabnie
unikał uścisków Julii. - Jasne, że wróciliśmy... Spoko, wszystko w
porządku!
Rick - przeciwnie - odwzajemnił jej uścisk z przyjemnością i nawet dał
się pocałować w policzek. A kiedy spojrzeli na siebie, poczuł, że nogi
robią mu się miękkie z wrażenia. Odwrócił się, żeby ukryć wzruszenie.
Julia przyglądała się chłopcom uważnie. Miała wrażenie, że nie widzieli
się od dwudziestu lat. Z ich wyglądu próbowała wywnioskować, co też
wydarzyło się po drugiej stronie Wrót Czasu. Ale nie wypatrzyła zbyt
wiele. Rick był w tym samym ubraniu, co wczoraj, za to Jason
wyciągnął z walizki koszulkę i nowe spodnie, które wcale do niej nie
pasowały.
-
Jak się czujecie? - spytała po tych krótkich oględzinach.
-
Jak skończone durnie - odpowiedział Jason.
-
Dlaczego?
-
Bo nie mamy pojęcia, jak długo trzeba smażyć ten boczek.
Najpierw wciąż jest surowy, a w chwilę potem
«
¡Sobotni wieczór w Kilmore Cove—-0-
przypalony! - wykrzyknął Rick i kolejny raz drewnianą łyżką przewrócił
przypieczony boczek. - Proponuję uznać, że jest OK, bo nie mam już
cierpliwości.
Julia nie odrywała od nich oczu, jakby chciała się upewnić, że to
naprawdę oni.
Chwilę potem radosna jak ten poranek wyszła z chłopcami do ogrodu,
gdzie Rick nałożył wszystkim jajecznicę na boczku.
Julia chętnie odstąpiła swoją porcję bratu, bo wciąż miała ściśnięty
żołądek.
-
Można wiedzieć, co wam się przydarzyło po tamtej stronie drzwi?
Jason wzruszył ramionami.
Siadł na żelaznym, ogrodowym krześle i spróbował jajecznicy.
-
Kosmiczna! Rick! Absolutnie kosmiczna!
Kątem oka dostrzegł, że siostra aż drży z niecierpliwości, więc -
połykając kęs - zdążył tylko o ułamek uprzedzić jej wybuch złości,
rzucając krótko:
-
Och, Julio, nie teraz! To długa historia, wystygnie mi jajecznica!
-
Widzieliśmy nieprawdopodobne miejsce - wymamrotał Rick,
krztusząc się przy tym boczkiem.
-
Zobaczysz, że ją odnajdziemy... tę durną mapę! - burknął jeszcze
Jason, ale Rick skakał już wokół stołu, dławiąc się i kaszląc.
o™————o
-i.
Jason wytarł talerz kawałkiem czerstwego chleba, po czym nalał sobie
duży kubek mleka.
-
Prawda, Rick? - zapytał, przełknąwszy czwarty, ostatni już wielki
łyk mleka.
-
Choćbyśmy mieli przeszukać całe miasteczko! - zapewnił go Rick,
purpurowy od kaszlu.
Julia głęboko westchnęła.
Doszła do wniosku, że lepiej nie pytać więcej i cier-
f
pliwie czekać, aż wszystko samo się wyjaśni.
Przysuwając kubek, żeby nalać sobie trochę mleka, zauważyła, że drżą
jej ręce.
-
Coś nie tak? - spytał ją Rick.
Pokręciła przecząco głową.
-
Nie, nie, to tylko z radości, że znów was widzę.
-
My też się cieszymy - zapewnił ją Rick. - Nawet nie wiesz, jak
bardzo. To było istne szaleństwo... Ale patrząc na to, jak wygląda ten
ogród, wy też macie za sobą niezłą noc.
-
Wygląda tak, jakby przeszedł tędy cyklon - odezwał się Jason.
Julia rozejrzała się uważnie. Było coś przygnębiającego w tych
porozrzucanych wokół liściach i połamanych gałęziach, które walały się
po trawie i na wysypanych żwirem alejkach. Kwiaty, krzewy, a nawet
stuletnie drzewa wyglądały po tej burzy jak zmięte i potargane.
-o
WWś
Jason wytarł talerz kawałkiem czerstwego chleba, po czym nalał sobie
duży kubek mleka.
-
Prawda, Rick? - zapytał, przełknąwszy czwarty, ostatni już wielki
łyk mleka.
-
Choćbyśmy mieli przeszukać całe miasteczko! - zapewnił go Rick,
purpurowy od kaszlu.
Julia głęboko westchnęła.
Doszła do wniosku, że lepiej nie pytać więcej i cierpliwie czekać, aż
wszystko samo się wyjaśni.
Przysuwając kubek, żeby nalać sobie trochę mleka, zauważyła, że drżą
jej ręce. ,
-
Coś nie tak? - spytał ją Rick.
Pokręciła przecząco głową.
-
Nie, nie, to tylko z radości, że znów was widzę.
-
My też się cieszymy - zapewnił ją Rick. - Nawet nie wiesz, jak
bardzo. To było istne szaleństwo... Ale patrząc na to, jak wygląda ten
ogród, wy też macie za sobą niezłą noc.
-
Wygląda tak, jakby przeszedł tędy cyklon - odezwał się Jason.
Julia rozejrzała się uważnie. Było coś przygnębiającego w tych
porozrzucanych wokół liściach i połamanych gałęziach, które walały się
po trawie i na wysypanych żwirem alejkach. Kwiaty, krzewy, a nawet
stuletnie drzewa wyglądały po tej burzy jak zmięte i potargane.
Sobotni wieczór w Kilmore Cove-.......Q-
Na środku dziedzińca widać było jeszcze ślady samochodu Manfreda.
Patrząc na nie, Julia na nowo - zdarzenie po zdarzeniu - przeżywała
koszmar wczorajszej nocy. Pamiętała każdy najdrobniejszy szczegół...
aż do momentu, kiedy podstawiła nogę Manfredowi i zabrała mu klucz.
Spojrzała z niedowierzaniem na szczyt skały, na błękitne, spokojne
morze i daleką sylwetkę latarni morskiej.
Przymknęła oczy.
-
Co ci jest, Julio? - spytał Jason, widząc, że siostra nagle pobladła.
-
To nie była moja wina, że spadł w przepaść... - wyszeptała.
-
Kto spadł w przepaść? - Jason otarł wierzchem
dłoni białe „wąsy" od mleka. *
Julia opowiedziała im wszystko. Po kolei. Mówiła wolno i
beznamiętnie, jakby powtarzała zadaną lekcję. O wyznaniach Nestora na
temat Ulyssesa Moora i jego podróży na pokładzie Metis. O tym, jak
Manfred usiłował wedrzeć się do Willi Argo i jak Nestor dzielnie ich
bronił. W końcu dotarła do tragicznego końca.
-
Przykro mi... Tak bardzo mi przykro... - zakończyła ze łzami w
oczach, nadal nie rozumiejąc, dlaczego
rzuciła ten klucz do morza. Klucz, który Manfred usiłował za wszelką
cenę zdobyć.
-
No i dobrze mu tak - podsumował nieco gruboskórnie Jason.
-
A w gruncie rzeczy to był taki sam złodziej jak jego pani - wtrącił
Rick, który darzył Obliwię Newton szczególną niechęcią, może dlatego,
że kiedy zobaczył ją po raz pierwszy, wydała mu się absolutnie...
wspaniała. I tego właśnie nie mógł sobie darować.
Powietrze było wilgotne i rześkie.
Julia - już trochę spokojniejsza - sięgnęła w końcu po duży kubek mleka.
Pijąc powoli, cierpliwie czekała na historię chłopców.
Jason i Rick opowiedzieli jej o Domu Życia, o Ma-ruk i o tym, jak
odnaleźli niszę Czterech Kijów. Moment przed Obliwią.
-
To Obliwia Newton też tam była?
-
Nie wyobrażasz sobie nawet, jak byliśmy tym zaskoczeni. ..
Spotkaliśmy ją w Egipcie... Nawet kilka razy... Była dosłownie wszędzie
tam, gdzie my...
-
Wiesz, dziś rano Jason wysnuł nową teorię - przerwał mu Rick. -
Otóż nie jest on wcale przekonany, że rzeczywiście podróżowaliśmy w
czasie.
-
Tak - potwierdził Jason. - Czytałem kiedyś komiks doktora
Mesomera o czymś takim... To się nie nazywa
Sobotni wieczór w Kilmore Cove=—■—Q-
podróż w czasie, lecz podróż w kontinuum jakiejś tam przestrzeni... Nie
przypominam sobie tego dokładnie, ale wiem, że to było w piętnastym
numerze...
-
A dlaczego to nie miałaby być podróż w czasie?
Jason skrzywił się jak uczony, któremu zadano nieprecyzyjne pytanie.
-
Kompletnie nie czułem się jak w innej epoce. Wprost przeciwnie,
czułem się prawie jak u siebie...
-
No, teraz to już trochę przesadziłeś!
-
Wyobraź sobie, że nie tylko mówiliśmy tym samym językiem, co
tamtejsi ludzie, ale i Rick, i ja czytaliśmy z łatwością hieroglify.
Julia spojrzała na nich z niedowierzaniem.
Rick sięgnął po Słownik zapomnianych języków - wielką księgę, teraz
już nieźle podniszczoną, w brudnej okładce, z oberwanymi brzegami.
Otworzył go na stronicy z językami starożytnego Egiptu, przejechał
wskazującym palcem wzdłuż rzędu hieroglifów i powiedział:
-
A kiedy teraz próbujemy je czytać, absolutnie nic nie rozumiemy.
Julia starała się nie zagubić wątku opowieści.
-
A co z Obliwią? Rozpoznała was wtedy, w tym Domu Życia?
-
Nie całkiem. Schowaliśmy się w pustej niszy, ale w chwili, kiedy
padło nazwisko Ulyssesa Moore'a...
17
-I słowo mapa...
-
Jaka mapa?
-
Ta, którą nam ukradła.
-
Jaką mapę wam ukradła? - Julia gubiła się coraz bardziej.
-
Pierwsza i jedyna dokładna mapa tego miasteczka w Kornwałii,
zwanego Kilmore Cove - wyrecytował z pamięci Rick. - Wykonał Thos
Bowen. Londyn, tysiąc...
Od strony urwiska dobiegło gwałtowne kichnięcie.
-
Ach, więc jednak wstaliście! - zawołał Nestor, wspinając się
powoli po schodkach wykutych w skale. Przystanął, żeby złapać oddech.
-
Nestor! - powitały go dzieci radośnie. - Skąd przybywasz?
Ogrodnik bez słowa podszedł bliżej, kuśtykając.
-
Raczej: skąd wy przybywacie? Nie zaprosicie biednego...
APSIK!!!... staruszka, żeby spoczął?
-
Ale się zaziębiłeś! - zauważył Jason.
-
To przez ten deszcz - mruknął Nestor, rzucając Julii
porozumiewawcze spojrzenie. - Co słychać, chłopcy?
-
Opowiadają mi o Obliwii Newton i o mapie.
Nestor zachmurzył się raptownie.
-
A tak, to draństwo - powiedział, siadając obok nich przy stole.
18
Sobotni wieczór w Kilmore Coye^- Q-
Jason i Rick podjęli swą opowieść, drobiazgowo opisując Nieistniejącą
Komnatę i ołtarz, pod którym ukryto mapę.
-
Julio, gdybyś ty widziała, ile tam było węży!
-
Zemdlałabyś od razu!
Nestor z każdą chwilą stawał się coraz posępniejszy.
-
Możemy to sobie wyobrazić - powiedział. - A jeśli chodzi o tę
kobietę, ona jest niestety o wiele bardziej niebezpieczna i o wiele
inteligentniejsza, niż myśleliśmy.
-
Nestorze, a dlaczego ta mapa jest aż taka ważna?
-
Nie mam pojęcia - odparł krótko ogrodnik.
-
Ale stary właściciel wiedział - stwierdził Jason. - Skoro wysłał nas
tam, żebyśmy ją odnaleźli, musiał mieć w tym jakiś cel. I jestem
przekonany, że on wierzył, że znajdziemy ją przed Obliwią Newton.
-
Praktycznie rzecz biorąc, znaleźliśmy ją przed Obliwią - uściślił
Rick. - Faktem jest, że ona ukradła nam ją dopiero parę minut później.
Jason westchnął głęboko.
-
Zawiedliśmy Ulysessa Moora! Kto wie, czy nadarzy nam się
jeszcze raz taka okazja...
-
Jak to? - spytała Julia.
Jason oparł głowę o stół i cicho powiedział:
-
Może stary właściciel stracił już do nas zaufanie.
-
Skąd masz pewność, że on jeszcze żyje?
-
Są dwie możliwości: albo nadal mieszka w Willi Argo, w jakimś
tajemnym pokoju, albo... pozostawił nam te wskazówki, żebyśmy go
mogli odnaleźć, co jednak bez mapy może się okazać dosyć trudne...
-
A jak możemy go odnaleźć? - spytała Julia.
Cała trójka spojrzała na Nestora, który jednak natychmiast zmienił
temat:
-
Idę. Muszę zrobić porządki w ogrodzie. '
-
Właśnie, że nigdzie nie pójdziesz! - stanowczo oświadczył Jason.
-
Czyżby? A jak mi w tym przeszkodzisz?
-
Musisz nam pomóc, Nestorze! - Jason zmienił ton. - On jest
jeszcze tutaj, prawda?
Nestor zachichotał.
-
Naczytałeś się, chłopaczku, za dużo jakichś wymyślonych historii.
Stary właściciel... - I znowu kichnął.
-
Przysięgnij mi, przysięgnij, że go tu nie ma.
Ogrodnik oparł ręce na biodrach i odchylił się
ostrożnie do tyłu. Na jego twarzy malowało się o wiele większe
zmęczenie niż poprzedniego dnia. Oczy zapadły się i błyszczały, jakby
miał gorączkę.
-
Posłuchaj, Jasonie - wtrąciła się Julia. - Nie sądzę, żeby to był
właściwy moment na...
-
A właśnie, że tak - przerwał jej brat. - Musimy wiedzieć coś na
pewno, jeśli chcemy zrozumieć, o co w ogóle chodzi. Za dużo jest
spraw, których nie rozu-
Sobotni wieczór w Kilmore Cove-..........Q-
mierny. Za dużo tajemnic na temat tego domu, Ulysse-sa Moore'a, jego
przyjaciół i wrogów. Kim na przykład jesteśmy my? Przyjaciółmi czy
nieprzyjaciółmi dawnego właściciela tego domu?
Nestor spojrzał na swój domek w środku ogrodu, potem na dzieci. Jason
miał rację. Poruszali się wśród zbyt wielu niewiadomych.
-
Jeśli ci się to na coś przyda, chłopcze - powiedział cicho - to
przysięgam: żaden Moore nie mieszka już w Willi Argo. I co?
Zadowolony?
Powiedziawszy to, pokuśtykał wolno w głąb ogrodu, wydmuchując nos
w wielką płócienną chustkę.
-
Praktycznie rzecz biorąc - uściślił po chwili Rick - nie powiedział
nam, że nie żyje.
Kwadrans później dzieci odniosły talerze i szklanki do kuchni i zaczęły
zastanawiać się nad planem dnia.
Rick patrzył na morze, stojąc u szczytu schodków nad urwiskiem. Wiatr
łagodnie targał mu włosy.
Julia wróciła do sypialni, jak najszybciej włożyła dżinsy, nie
zapominając oczywiście o czterech kluczach z główkami w kształcie
zwierząt.
Aligator. Dzięcioł. Żaba. Jeżozwierz.
Kiedy wyszła na dwór, zobaczyła, że Jason tkwi wciąż na tym samym
krześle i notuje coś skrzętnie na kartce papieru.
-
Nie wiem, od czego zacząć - przyznał się.
-
Czy wiemy, gdzie mieszka Obliwia Newton? - spytała, zerkając
przez ramię na zapiski brata.
-
Dwie łodzie rybackie wracają z połowu - powiedział Rick,
nadchodząc od strony urwiska. - Moglibyśmy podjechać do portu po
świeże ryby na obiad.
Na samą myśl o drodze do Sal ton Cliff na ciężkich rowerach państwa
Moore Jasonowi odechciało się obiadu.
-
Nie teraz, proszę cię, Rick. A może ty wiesz, gdzie mieszka
Obliwia?
-
Nie, a czemu?
Jason pokazał mu, co napisał.
Odnaleźć mapę Obliwii.
Wyjaśnić, co do licha znajduje się na tej mapie (najlepiej jeszcze przed
jej znalezieniem). Wyjaśnić WSZYSTKO, co wiąże się z Wrotami
Czasu.
Przeszukać CAŁĄ Willę Argo, od góry do dolu.
-
Nigdy nie widziałam cię tak zorganizowanego
-
rzekła Julia z podziwem, doceniając starania brata.
-
To podróż do Egiptu tak cię odmieniła?
Rick przysunął żelazne krzesło i usiadł koło nich.
-
Ile czasu mamy na to wszystko?
-
Tylko dzisiejszy dzień.
Sobotni wieczór w Kilmore Coe-Q-
-
A dlaczego? - Julia chciała znać szczegóły.
-
Dlatego, że dziś wieczorem przyjadą mama z tatą, a Rick będzie
musiał wrócić do domu.
Chłopiec z Kilmore Cove spochmurniał nagle, jakby nigdy nie brał pod
uwagę tego, że w końcu trzeba będzie opuścić Willę Argo.
-
Czegoś tu jeszcze brakuje - mruknęła Julia, patrząc na spis spraw
do załatwienia.
Jason wzniósł oczy ku niebu.
-
Oto cała moja siostra! Czego ci mianowicie brakuje?
-
Nie wiemy, co się stało z... - Julia ograniczyła się do wskazania
schodków w skale, mając nadzieję, że chłopcy zrozumieją ją bez słów.
Rick natychmiast przytaknął - był na tyle taktowny, żeby nic nie mówić
- zaś Jason dopisał na końcu listy:
5. Poszukać TRUPA Manfreda.
-
Bardzo uprzejmie z twojej strony... - mruknęła Julia.
Z dala dobiegł ich kaszel Nestora. Ogrodnik z wolna przykuśtykał do
nich, ciągnąc za sobą czerwone grabie, którymi powoli zacierał ślady
opon na żwirze.
-
Na plaży nikogo nie było - odpowiedział na wiszące w powietrzu,
a przecież niezadane przez dzieci pyta-
0——=—a
nie. - Na skałach też go nie ma. Mówiłem wam, że tacy jak on spadają
zawsze na cztery łapy. -1 znowu kichnął.
-
Dopisz jeszcze: kupić syrop dla Nestora - powiedziała głośno Julia.
-
Dziś niedziela - przypomniał im Rick. - Apteka doktora Bowena z
pewnością jest zamknięta.
-
Nie chcę żadnego syropu - żachnął się Nestor. - To zwykłe
zaziębienie.
-
Nigdy nie należy lekceważyć zaziębienia - oznajmiła Julia. -
Zwłaszcza w twoim wieku.
-
Coś ty powiedział? - zawołał jej brat, zwracając się do Ricka.
-
Ze dzisiaj jest niedziela - powtórzył Rick - i że...
-
Doktor Bowen? Powiedziałeś: doktor Bowen? Czy autor tej mapy
nie miał właśnie tak na nazwisko?
-
Jeżeli dożyłem swojego wieku - klarował Nestor Julii - to tylko
dlatego, że nigdy w życiu nie używałem leków. I nie mam
najmniejszego zamiaru zmieniać na stare lata swoich zasad.
-
Pierwsza i jedyna dokładna mapa miasteczka w Korn-walii
zwanego Kilmore Cove. Czy to możliwe?! - zapytał osłupiały Rick.
-
Przypominam ci, że już niejednokrotnie przekonaliśmy się, że w
tej historii nie istnieją zbiegi okoliczności... - powiedział Jason.
o-
Sobotni wieczór w Kilmore Cove
-
Chłopcy! - wtrąciła się Julia. - Chłopcy, dlaczego i wy nie
powiecie Nestorowi, że powinien...
Rick i Jason zeskoczyli z krzeseł radośni jak skowronki.
-
Thos Bowen mógł być dziadkiem doktora Bowena.
-
Albo pradziadkiem.
-
Albo pra- pra- pradziadkiem! Gdzie on mieszka? Gdzie są rowery?
-
Która godzina? Może zdążymy go odwiedzić przed obiadem...
-
Chłopcy! - przywołała ich do porządku Julia, zmuszając, by jej
posłuchali.
-
Co takiego?
-
Telefon - powiedział Nestor, wskazując na pokój w głębi domu. -
Dzwoni telefon!
Rozdział C2J Telefon z Londynu
Jason zgarbił się tak, jakby słuchawka ważyła co najmniej tonę. - Tak,
mamo... Nie, mamo... Oczywiście, mamo... Nie, nie odchodziliśmy
daleko... Nie... Jasne...
Podniósł błagalny wzrok na siostrę, która dawała mu znaki, żeby
powiedział mamie coś więcej.
-
Twoja mama zacznie coś podejrzewać, jeśli jej nic nie powiesz -
szepnął mu do drugiego ucha Rick. - A jak ją zasypiesz szczegółami, to
nawet nie będzie cię słuchać.
-
Ojoj, nic. Nic! - ciągnął tymczasem Jason. Zamknął oczy i przez
dobrą chwilę trwał tak w milczeniu, słuchając wymówek mamy. Po
chwili zmienił ton: - Nie, posłuchaj mamo, żartowałem... Tak naprawdę
to wyruszyliśmy do Egiptu i zagubiliśmy się w labiryncie, a Ricka o
mało nie pożarł krokodyl. Kto to Rick? To nasz przyjaciel z Kilmore
Cove. Oj, żebyś widziała jego twarz, kiedy weszliśmy do tej komnaty
pełnej węży, które spadały z sufitu. - Jason zamilkł na trzy sekundy, po
czym powiedział: - Dobrze, to daję ci Julię.
-
Cześć, mamo! - wykrzyknęła Julia uszczęśliwiona, że słyszy
mamę. - Och, tak, czujemy się bardzo dobrze. Trochę padało? To była
straszna burza! Więc siedzieliśmy w domu i graliśmy w gry planszowe,
a potem...
-
Skakaliśmy z urwiska! - podsunął Jason.
•Q Telefon z Londynu Q-
Zaledwie uniknął kopniaka siostry, która dała mu znak, żeby zamilkł.
Jason zaproponował Rickowi, żeby nie tracić czasu i wyprowadzić z
garażu rowery. Odeszli od telefonu, ale zamiast wyjść z domu, wstąpili
do kamiennego pokoju z Wrotami Czasu.
Drzwi tkwiły na swoim miejscu, nieruchome i milczące, budząc
niepokój. Na ich sczerniałym, porysowanym drewnie wyraźnie widać
było cztery zamki, które układały się w kpiarsko uśmiechnięte oblicze.
-
Kiedy tam wrócimy? - zapytał Rick, wpatrując się w nie
zafascynowany.
-
Jak tylko pozałatwiamy te sprawy - odparł Jason i pokazał mu
kartkę, na której dopisał:
0. Iść szybko do doktora Bowena.
W głębi schodów jeden ze starych właścicieli Willi Argo przyglądał im
się z portretu z dziwnie złośliwym uśmiechem.
-
Słyszałeś? - spytał Jason, ściskając ramię Ricka.
-Co?
Jason podszedł do schodów i zaczął nasłuchiwać. Z pierwszego piętra
dobiegał odgłos jakichś kroczków.
-To.
-
O, kurczę, słyszę.
o
o
Wolno, schodek po schodku, w wielkim skupieniu Jason zaczął
wchodzić na piętro.
- Potem rozegraliśmy partyjkę szachów, ja przeciw im obu, i oczywiście
wygrałam - opowiadała Julia mamie przez telefon.
Głos siostry oddalał się, w miarę jak Jason wchodził coraz wyżej i
wyżej, zbliżając się powoli do tajemniczych kroków na piętrze.
Kroki ducha. Trzask, trzask, trzask...
Ulysses Moore?
Jason - dosłownie przyklejony do ściany - ocierał się o złocone ramy
portretów dawnych właścicieli dworu, aż w końcu doszedł do pustego
miejsca, gdzie powinien wisieć portret Ulyssesa Moore'a.
Trzask, trzask, trzask...
Odgłosy dochodziły z łazienki, pierwszego pomieszczenia na prawo od
schodów w korytarzu prowadzącym do sypialni. Jason jeszcze chwilę
nasłuchiwał, żeby upewnić się, że to w łazience...
Po lewej stronie znajdowały się lustrzane drzwi do pokoju w wieżyczce i
biblioteka.
Jason zerknął w dół i przez poręcz schodów zobaczył Ricka, tkwiącego
nieruchomo na parterze i wpatrującego się w niego z napięciem. Dodał
mu otuchy skinieniem głowy. W głębi mieszkania słychać było, jak Julia
śmieje się, wciąż jeszcze rozmawiając przez telefon.
O
—o
m
m
-Q- -"— — Telefon z Londynu --—O
Trzask, trzask, trzask... - hałasował nieznajomy za drzwiami łazienki.
Jason wziął głęboki oddech i skoczył do przodu, naciskając z impetem
mosiężną klamkę.
-
MAM CIĘ! - krzyknął, otwierając na oścież drzwi.
Przez chwilę nie dostrzegł nikogo. Tylko otwarte
okno w łazience stuknęło leciutko.
Zaś chwilę później ogromny polny szczur zaczął z impetem torować
sobie drogę między buteleczkami perfum, które pani Covenant ustawiła
na półeczce nad umywalką. Błyskawicznie skoczył na podłogę i śmignął
między nogami zdrętwiałego z przerażenia chłopca.
-
Aaaa! - wrzasnął Jason, odskakując raptownie.
-
Co silę dzieje? - krzyknął Rick, pędząc czym prędzej na ratunek.
Szczur wybiegł na schody.
-
O kurczę! - wykrzyknął Rick, kiedy wpadli na siebie w połowie
drogi. - Ale wielki!
Szczur - przerażony chyba bardziej niż oni - spróbował prześliznąć się
między żelaznymi prętami poręczy, ale stracił grunt pod nogami i spadł
ze schodów, uderzając głucho o posadzkę na parterze. Przez chwilę leżał
jak martwy.
-
Chłopcy, co jest takie ogromne? - spytała Julia, przerywając na
moment rozmowę z mamą.
O
31
Szczur, ciągle jeszcze trochę oszołomiony, uniósł delikatnie łebek i
prawie natychmiast zerwał się do ucieczki - przez środek pokoju z
telefonem. Chwilę potem Julia podniosła straszny krzyk.
-
Tak, mamo... Nie, mamo... Jasne, że nie zrobiłem tego naumyślnie
- Jason usiłował wykorzystać każdą choćby najkrótszą przerwę w
potoku maminych wymówek, żeby wyjaśnić zdarzenie. - To nie był
żaden głupi żart, to był szczur... Nie wiem, co szczur robił w łazience...
Nie, nie sądzę, żeby tata coś o tym wiedział. Może wszedł przez okno,
naprawdę nie wiem... Oczywiście, że było otwarte. Julia? Poszła do
łazienki. Znalazłem go między twoimi perfumami. Nie, mamo... Wiem,
ale się nie potłukły...
Tymczasem Julia i Rick długimi miotłami usiłowali sprawdzić, czy
bestia nie czyha gdzieś za meblami... Ich twarze wyrażały zgoła
odmienne stany ducha: Rick był ubawiony sytuacją, a Julia - pełna
obrzydzenia.
-
Ojej, ojej, dobrze, w porządku. Cześć, tato. - Jason nagle
zaniemówił, a po chwili zapytał: - NAPRAWDĘ?! - Podniósł rękę na
znak zwycięstwa. - To znaczy, chciałem powiedzieć, że szkoda... Ale
naprawdę?
Rick stanął przy nim z miotłą w ręku.
-
Nie, nie, to żaden kłopot! - ciągnął Jason. - My się tym zajmiemy.
Nie wołam Nestora, bo jest po drugiej
■ " ' ' "T 32 jT' " " "' O
*
Telefon z Londynu
"O
stronie ogrodu i gdybyś miał czekać, aż tu przykuśty-ka, to musiałbyś
całe przedpołudnie spędzić przy telefonie, ale jak zadzwonisz w porze
obiadu, to na pewno go złapiesz. Zajmę się tym. Powiem mu. Tak, jasne.
Dobrze. Zrozumiałem. Ależ skąd, nigdzie się nie ruszamy! Cześć, tato!
Klik, klapnął rozgrzaną słuchawką i zaczął skakać po pokoju.
-
Wspaniale! Prawdopodobnie nie zdążą dzisiaj wrócić! Pakowanie
trwa dłużej, niż przewidywali... Fantastycznie, mamy całą niedzielę dla
siebie. Możemy działać!
Już po raz trzeci w tak krótkim czasie Jason sięgnął po kartkę ze spisem
spraw do załatwienia.
-
Biegniemy szybko do doktora Bowena!
-
Ale najpierw musimy się upewnić w stu procentach, że ten szczur
opuścił nasz dom! - poprosiła Julia i raz jeszcze sięgnęła miotłą za
kredens.
Przed domem natknęli się na Nastora zajętego grabieniem żwiru i
wrzucaniem liści i gałęzi na taczkę.
-
Hej! Dlaczego nie zajmiecie się czymś pożytecznym? Nie
pomożecie mi na przykład w sprzątaniu ogrodu?
-
Wybacz nam, Nestorze, ale sytuacja jest wyjątkowa
Telefon z Londynu-
stronie ogrodu i gdybyś miał czekać, aż tu przykuśty-ka, to musiałbyś
całe przedpołudnie spędzić przy telefonie, ale jak zadzwonisz w porze
obiadu, to na pewno go złapiesz. Zajmę się tym. Powiem mu. Tak, jasne.
Dobrze. Zrozumiałem. Ależ skąd, nigdzie się nie ruszamy! Cześć, tato!
Klik, klapnął rozgrzaną słuchawką i zaczął skakać po pokoju.
-
Wspaniale! Prawdopodobnie nie zdążą dzisiaj wrócić! Pakowanie
trwa dłużej, niż przewidywali... Fantastycznie, mamy całą niedzielę dla
siebie. Możemy działać!
Już po raz trzeci w tak krótkim czasie Jason sięgnął po kartkę ze spisem
spraw do załatwienia.
-
Biegniemy szybko do doktora Bowena!
-
Ale najpierw musimy się upewnić w stu procentach, że ten szczur
opuścił nasz dom! - poprosiła Julia i raz jeszcze sięgnęła miotłą za
kredens.
Przed domem natknęli się na Nastora zajętego grabieniem żwiru i
wrzucaniem liści i gałęzi na taczkę.
-
Hej! Dlaczego nie zajmiecie się czymś pożytecznym? Nie
pomożecie mi na przykład w sprzątaniu ogrodu?
-
Wybacz nam, Nestorze, ale sytuacja jest wyjątkowa -wyjaśnił]
' '
"
'
O
Telefon z Londynu
stronie ogrodu i gdybyś miał czekać, aż tu przykuśty-ka, to musiałbyś
całe przedpołudnie spędzić przy telefonie, ale jak zadzwonisz w porze
obiadu, to na pewno go złapiesz. Zajmę się tym. Powiem mu. Tak, jasne.
Dobrze. Zrozumiałem. Ależ skąd, nigdzie się nie ruszamy! Cześć, tato!
Klik, klapnął rozgrzaną słuchawką i zaczął skakać po pokoju.
-
Wspaniale! Prawdopodobnie nie zdążą dzisiaj wrócić! Pakowanie
trwa dłużej, niż przewidywali... Fantastycznie, mamy całą niedzielę dla
siebie. Możemy działać!
Już po raz trzeci w tak krótkim czasie Jason sięgnął po kartkę.ze spisem
spraw do załatwienia.
-
Biegniemy szybko do doktora Bowena!
-
Ale najpierw musimy się upewnić w stu procentach, że ten szczur
opuścił nasz dom! - poprosiła Julia i raz jeszcze sięgnęła miotłą za
kredens.
Przed domem natknęli się na Nastora zajętego grabieniem żwiru i
wrzucaniem liści i gałęzi na taczkę.
-
Hej! Dlaczego nie zajmiecie się czymś pożytecznym? Nie
pomożecie mi na przykład w sprzątaniu ogrodu?
-
Wybacz nam, Nestorze, ale sytuacja jest wyjątkowa - wyjaśnił
problem z przeprowadzką i prawdopodobnie wrócą dopiero w
poniedziałek rano, a my musimy teraz wyjść. Jeśli zadzwoni telefon, to
na pewno do ciebie. Powiedz, że poszliśmy na plażę.
-
A tak naprawdę to dokąd chcecie iść? - spytał nieco sarkastycznie
Nestor.
-
Do doktora Bowena - odpowiedziała Julia, która ostatnia wyszła z
kuchni, wciąż jeszcze z miotłą w ręku, ale już z pogodną miną.
-
A jak zamierzacie się tam dostać?
-
Na rowerach oczywiście - odpowiedział Jason.
-
Nie sądzę... - Nestor pochylił się nad grabiami, wracając do swej
roboty.
Kiedy chłopcy pobiegli do garażu, Julia podeszła do Nestora.
-
Boli cię krzyż? - zapytała troskliwie.
-
Bardziej jeszcze duch - odparł Nestor z ponurym błyskiem w oku.
Widać było, że jest w paskudnym nastroju i że ciągle myśli o tym, co
wydarzyło się poprzedniego wieczoru. - Zaledwie parę lat temu sprawy
wyglądały całkiem inaczej. W każdym znaczeniu, możesz mi wierzyć.
-
Byłeś bardzo dzielny - dodała mu otuchy Julia, zaskakując go
zupełnie niespodziewanym cmoknięciem w policzek. - Nie powinieneś
być na siebie zły.
Nestor oparł się o grabie.
Telefon z Londynu
-
Nie? A niby jaki powinienem być? Zadowolony?
Z garażu dobiegł jakiś rumor, a zaraz potem rozległ
się lament:
-
NO NIE! - krzyczał Rick. - Kuuurczę!
-
No nie! - wtórował mu Jason.
Julia spojrzała w stronę garażu, a Nestor niewzruszenie grabił dalej.
Rick i Jason wyciągnęli rowery.
-
Kto to zrobił? - spytał Rick łamiącym się głosem.
Jego rower miał wykrzywioną kierownicę, a rozerwany łańcuch wlókł
się po ziemi.
Julia westchnęła, zastanawiając się chwilę nad odpowiedzią. Potem
opowiedziała chłopcom, jak to poprzedniego wieczoru Manfred miotał
się po ogrodzie, rozwalając z wściekłości wszystko, co tylko wpadło mu
w ręce. «
-
Ani ja, ani Nestor nie mogliśmy temu zapobiec. Byliśmy
przerażeni... - usprawiedliwiała się. - Widzieliśmy to wszystko z góry, z
tamtego okna...
Kiedy podniosła wzrok, żeby wskazać właściwe okno, przez moment
miała wrażenie, że w oknie mansardy widzi patrzącego na nią
mężczyznę.
38
Rick ułożył swój rower na żwirze jak pacjenta do operacji. Śrubokręty,
młotki, klucze, obcęgi i inne narzędzia, które dał mu Nestor, leżały
porozrzucane dokoła.
-
Hmm... - zmartwił się jeszcze bardziej, obejrzawszy rower ze
wszystkich stron. - Jest gorzej, niż myślałem.
-
Bardzo źle? - spytała Julia. Rodzeństwo Covenant przyglądało się
przyjacielowi, całkowicie bezradne. Zmysł praktyczny Jasona kończył
się tam, gdzie informacje zaczerpnięte z komiksów i kreskówek, a Julia
w ogóle nigdy nie troszczyła się o to, jak działa rower.
Rick chwycił łańcuch, połączył go i spróbował nasadzić na przerzutki.
-
Chyba tak - odpowiedział Julii na zadane wcześniej pytanie. -
Zabierze mi to z godzinę, może nawet więcej.
Jason pokiwał markotnie głową. To zmuszało ich do całkowitej zmiany
planów.
-
Możemy ci jakoś pomóc?
-
Teraz nie, ale potem tak, jak dojdę do tamtych - i wskazał dwa
stare rowery państwa Moore, które poprzedniego dnia pożyczył im
Nestor.
-
Tamte mają tylko trochę pokrzywione ramy, ale żeby je
wyprostować, potrzeba co najmniej trzech osób.
Łowcy tajemnic
Jason nerwowo przeszukiwał kieszenie.
-
Gdzie ja wsadziłem tę kartkę ze spisem spraw do załatwienia?
Zajrzał kolejno do wszystkich kieszeni, ale karteczka znikła, jakby ją
ktoś wykradł.
Julia uznała, że rozsądniej będzie nie komentować jego prób
przypomnienia sobie, gdzie też położył tę kartkę.
Nestor podjechał bardzo blisko, by opróżnić taczkę wyładowaną liśćmi i
suchymi gałęziami, po czym pochylił się z trudem, by podpalić usypany
kopiec.
Rick sięgnął po śrubokręt, próbując nim nałożyć łańcuch na zębate koło
przerzutki.
-
Jak mawiał mój ojciec, jeśli nie wiesz, od czego zacząć, zacznij
tak, jak ci się wydaje.
Przerzutka straszliwie zgrzytnęła, ale Rick nie tracił ducha.
-
Miejmy nadzieję, że twój ojciec wiedział, co mówi... - zażartował
Jason.
-
Wiesz co, Rick, w czasie, kiedy ty wojujesz z rowerami, Julia i ja
moglibyśmy przeszukać te pokoje, których dotąd nie sprawdzaliśmy.
-
Z rowerami? - mruknął z przekąsem Rick. - Dobrze będzie, jeśli
poradzę sobie z tym jednym. Ale potem musicie mi pomóc. Koniecznie.
-
Doskonale - zgodził się Jason. - To my tymczasem je
przeszukamy, może znajdziemy jakąś sensowną wskazówkę. Idziemy,
siostrzyczko?
Julia nie miała wielkiej ochoty wracać do domu. Wciąż jeszcze była pod
wrażeniem widoku mężczyzny w oknie mansardy - widoku albo
przywidzenia. Po raz pierwszy od czasu przybycia do Kilmore Cove
myśl
0
przeszukiwaniu domu napawała ją lękiem.
Willa Argo - z jej pełnymi mebli i najrozmaitszych przedmiotów
pokojami - wznosiła się nad nimi majestatycznie. Wszystkie okiennice
były już szeroko otwarte. Julię kusiło, by odpowiedzieć, że woli zostać
tutaj
1
pomagać Rickowi, ale przełamała strach. Rozsądek wziął górę. To
w końcu jej brat bliźniak, a nie ona, po lekturze kolejnego komiksu
widział duchy za każdymi drzwiami, choć w rzeczywistości nigdy
żadnego nie widział. Okno mansardy znajdowało się bardzo wysoko,
wystarczył więc cień, jakaś gra światła, promień słońca, żeby mogło się
przywidzieć, że tam ktoś jest i szpieguje ich z ukrycia.
-
Faktem jest, że miał kapelusz - przypomniała sobie Julia.
-
Kto miał kapelusz? - spytał brat. Tymczasem Rick z wysuniętym z
przejęcia językiem
i z dłońmi upapranymi smarem nadal mocował się z rowerem.
■
o
Łowcy tajemnic
-
Możecie mi podać klucz numer pięć? - poprosił, ale ich już nie
było w pobliżu.
Bliźnięta weszły do kuchni, a stamtąd do jadalni.
Jason uniósł zasłony w kwiaty i przyjrzał się zawieszonym na ścianie
obrazom, czterem rycinom z XIX wieku, ukazującym sceny ze Starego
Testamentu.
Otworzył drzwiczki starego pieca na drewno -pusty.
W szufladach kredensu - jedynego mebla w tym pokoju - znalazł tylko
obrusy i serwetki.
-
Wydaje mi się, że tutaj nic tajemniczego nie znajdziemy.
-
A my szukamy czegoś tajemniczego? - spytała Julia.
-
Ma się rozumieć.
Jason przeszukiwał już sąsiedni salon. Wsadził nawet głowę do
kominka, rozrzucił stos książek i zajrzał pod figurkę czarnego jak noc
charta w biegu.
Na końcu z bólem serca uznał, że także i w tym pokoju nie ma nic
tajemniczego.
Julia zgodziła się z nim i tym razem. Potem zadała pytanie:
-
To według ciebie czego mamy szukać?
-
Jakiegoś szczegółu, który nam umknął - myślał głośno Jason. -
Czegoś, co nie pasuje, czegoś, co jest nie
tak. Czegoś, co pozwoli nam lepiej zrozumieć podróże starego
właściciela, tajemnicze drzwi albo rolę Obliwii Newton w tym
wszystkim.
Kiedy tak starannie przeszukiwali drugą jadalnię, a potem pokój z
telefonem, Julia przypomniała sobie opowieść Nestora i to wszystko,
czego się od niego dowiedziała o podróżach Ulyssesa Moore'a i jego
żony.
-
Powiedział, że Obliwia Newton była błędem, paskudnym błędem.
Ale nie sądzę, żeby wiedział o tym wiele więcej.
Weszli do kamiennego pokoju i zatrzymali się przed Wrotami Czasu.
-
Jeśli szukasz tajemnicy, masz ją niewątpliwie tutaj - powiedziała
Julia, czując dreszcz przebiegający po krzyżu.
Jason nachylił się i koniuszkami palców zebrał z ziemi kilka ziarenek
piasku.
-
Oto dowód, że nie zwariowaliśmy... - szepnął, pokazując je Julii. A
potem spytał: - Masz klucze?
-
Mam - Julia skinęła głową. - A co chcesz zrobić?
-
Daj mi je.
-
Nestor mówi, że drzwi dają się otworzyć tylko wtedy, kiedy ten,
który przez nie wyszedł, powrócił...
-
Albo kiedy nie może już powrócić.
Jason wsunął w górny zamek klucz z główką w kształcie aligatora.
O
o
Łowcy tajemnic
-
Zastanawiam się, czy zamiast mnie i Ricka mógłby wrócić ktoś
inny?
Wsunął drugi i trzeci klucz, z dzięciołem i z żabą.
-
Jason... ale będziesz ostrożny?
-
Z czym?
Na końcu w najniżej położony zamek wsunął klucz z jeżozwierzem.
-
Przy ponownym otwieraniu tych drzwi.
Klik, klik, klik, klik - zgrzytnęły zamki. Wrota Czasu stanęły otworem.
Jason i Julia trwali nieruchomo. Tuż za progiem znajdowało się okrągłe
pomieszczenie, które obiegał napis - palindrom.
Wytężając wzrok, mogli zobaczyć trzy wyjścia i trzy biegnące w dół
korytarze, wśród nich ten, który przez pochylnię łączył się z podziemną
grotą, gdzie czekała Metis.
-
Manfred miał w ręce klucz podobny do naszych - powiedziała
nagle Julia.
Wzięła klucze z rąk brata i pogładziła ich główki.
-
Ale nie mogłam go dokładnie zobaczyć. Padało i byłam za bardzo
wystraszona.
-
Klucz - szepnął Jason. - Chciał wejść do Willi Argo, żeby z niego
skorzystać?
-
Na to wyglądało - potwierdziła Julia.
-
A Nestor?
-
Powiedział, że były jedne klucze zapasowe do Willi Argo.
Jason kiwnął głową. To miało sens.
Manfred wszedł do domku ogrodnika, ukradł klucz, żeby otworzyć
Willę Argo i spróbować wedrzeć się głębiej...
-
A ty mu wierzysz?
-Tak.
-
Wczoraj wydawało mi się, że nie bardzo mu ufasz.
-
Od wczoraj tyle się zmieniło! Nestor narażał życie w obronie
domu. Manfred zachowywał się jak szalony, był niebezpieczny. Nestor
ma charakterek, ale to bardzo dzielny człowiek. I wszystko, co nam
dotychczas opowiadał, okazało się prawdą.
-
A zatem musi też być prawdą, że Ulyssesa Mo-ore'a już tu nie ma -
westchnął Jason. - Musimy go szukać, Julio... Chociaż nie mamy
najważniejszej wskazówki. Tracąc tę mapę, zgubiliśmy trop. To tak,
jakby kontakt ze starym właścicielem gwałtownie się urwał. - Spojrzał w
ciemność okrągłej izby i spytał: - Ciekawe, czy łódź powróciła na tę
stronę pomostu? I czy świetliki krążą jeszcze w grocie...
Siostra przerwała mu w połowie zdania:
-
Przestań, jeśli przekroczymy ten próg, będziemy musieli wejść na
pokład Metis.
-
Jesteś tego pewna?
o
Łowcy tajemnic
-
Wyjaśnił mi to Nestor - skłamała Julia, która po prostu nie chciała,
żeby Jason pakował się w nową przygodę z grotą. - Jeżeli przekroczysz
próg, będziesz musiał zejść na sam dół.
Jason oparł czubek buta o próg i powiedział:
-
Zatem to jest granica przekroczenia czasu. Wystarczy zaledwie
jeden krok i...
Julia oparła się o Wrota Czasu i powoli je zamknęła.
-
Nie teraz, Jason - powiedziała, kiedy starał się jej pomóc. - Mamy
inne sprawy do załatwienia, tu, w Kil-more Cove.
Weszli na piętro, oglądając uważnie portrety dawnych właścicieli,
zawieszone na łańcuszkach na ścianie. Gdy doszli do szczytu schodów,
nie weszli wprost do wieżyczki, lecz postanowili zajrzeć do biblioteki.
Mimo otwartych okiennic pokój tonął w przygnębiającym mroku. A
przecież miał dwa okna - z jednego widać było wierzchołki drzew w
parku, a z drugiego - wyżwirowany dziedziniec i furtkę do ogrodu.
Może to z powodu ciemnych drewnianych regałów, a może sufitu
pokrytego malowidłami, ten pokój sprawiał wrażenie niezwykle
mrocznego...
Niektóre półki regałów osłonięte były siatką z mosiądzu. Mosiężne
tabliczki określały poszczególne działy tematyczne biblioteki.
-
Powiedział, że były jedne klucze zapasowe do Willi Argo.
Jason kiwnął głową. To miało sens.
Manfred wszedł do domku ogrodnika, ukradł klucz, żeby otworzyć
Willę Argo i spróbować wedrzeć się głębiej...
-
A ty mu wierzysz?
-Tak.
-
Wczoraj wydawało mi się, że nie bardzo mu ufasz.
-
Od wczoraj tyle się zmieniło! Nestor narażał życie w obronie
domu. Manfred zachowywał się jak szalony, był niebezpieczny. Nestor
ma charakterek, ale to bardzo dzielny człowiek. I wszystko, co nam
dotychczas opowiadał, okazało się prawdą.
-
A zatem musi też być prawdą, że Ulyssesa Mo-ore'a już tu nie ma -
westchnął Jason. - Musimy go szukać, Julio... Chociaż nie mamy
najważniejszej wskazówki. Tracąc tę mapę, zgubiliśmy trop. To tak,
jakby kontakt ze starym właścicielem gwałtownie się urwał. - Spojrzał w
ciemność okrągłej izby i spytał: - Ciekawe, czy łódź powróciła na tę
stronę pomostu? I czy świetliki krążą jeszcze w grocie...
Siostra przerwała mu w połowie zdania:
-
Przestań, jeśli przekroczymy ten próg, będziemy musieli wejść na
pokład Metis.
-
Jesteś tego pewna?
44
z*. •
m
Argo.
Jason kiwnął głową. To miało sens.
Manfred wszedł do domku ogrodnika, ukradł klucz, żeby otworzyć
Willę Argo i spróbować wedrzęć się głębiej...
-
A ty mu wierzysz?
-Tak.
-
Wczoraj wydawało mi się, że nie bardzo mu ufasz.
-
Od wczoraj tyle się zmieniło! Nestor narażał życie w obronie
domu. Manfred zachowywał się jak szalony, był niebezpieczny. Nestor
ma charakterek, ale to bardzo dzielny człowiek. I wszystko, co nam
dotychczas opowiadał, okazało się prawdą.
-
A zatem musi też być prawdą, że Ulyssesa Mo-ore'a już tu nie ma -
westchnął Jason. - Musimy go szukać, Julio... Chociaż nie mamy
najważniejszej wskazówki. Tracąc tę mapę, zgubiliśmy trop. To tak,
jakby kontakt ze starym właścicielem gwałtownie się urwał. - Spojrzał w
ciemność okrągłej izby i spytał: - Ciekawe, czy łódź powróciła na tę
stronę pomostu? I czy świetliki krążą jeszcze w grocie...
Siostra przerwała mu w połowie zdania:
-
Przestań, jeśli przekroczymy ten próg, będziemy musieli wejść na
pokład Metis.
-
Jesteś tego pewna?
o
Łowcy tajemnic
-
Wyjaśnił mi to Nestor - skłamała Julia, która po prostu nie chciała,
żeby Jason pakował się w nową przygodę z grotą. - Jeżeli przekroczysz
próg, będziesz musiał zejść na sam dół.
Jason oparł czubek buta o próg i powiedział:
-
Zatem to jest granica przekroczenia czasu. Wystarczy zaledwie
jeden krok i...
Julia oparła się o Wrota Czasu i powoli je zamknęła.
-
Nie teraz, Jason - powiedziała, kiedy starał się jej pomóc. - Mamy
inne sprawy do załatwienia, tu, w Kil-more Cove.
Weszli na piętro, oglądając uważnie portrety dawnych właścicieli,
zawieszone na łańcuszkach na ścia-nie. Gdy doszli do szczytu schodów,
nie weszli wprost do wieżyczki, lecz postanowili zajrzeć do biblioteki.
Mimo otwartych okiennic pokój tonął w przygnębiającym mroku. A
przecież miał dwa okna - z jednego widać było wierzchołki drzew w
parku, a z drugiego - wyżwirowany dziedziniec i furtkę do ogrodu.
Może to z powodu ciemnych drewnianych regałów, a może sufitu
pokrytego malowidłami, ten pokój sprawiał wrażenie niezwykle
mrocznego...
Niektóre półki regałów osłonięte były siatką z mosiądzu. Mosiężne
tabliczki określały poszczególne działy tematyczne biblioteki.
o-
Pośrodku pokoju kołysała się lampa z brązu w kształcie stojącej czapli.
Światło lampy padało na stoliczek z kryształowego szkła i kanapę z
bawolej skóry. Umeblowania dopełniały dwa kręcone fotele i fortepian
pod ścianą.
Julia - zauroczona biblioteką - oglądała najcenniejsze stare książki ze
złoconymi grzbietami, podczas gdy Jason uniósł pokrywę fortepianu i na
chybił trafił trącił kilka klawiszy. Przenikliwy dźwięk przestraszył ich
oboje.
-
Przestań, błagam! - roześmiała się Julia.
-
Rozkaz! - tym razem brat usłuchał jej prawie natychmiast.
Na półce podpisanej Paleografía, w miejscu, skąd dzieci wyjęły
wcześniej Słownik języków zapomnianych, widać było wyraźną
przerwę.
-
Żeby zrozumieć historię tego miejsca - odezwał się Jason -
musimy dobrze poznać historię jego ostatnich właścicieli.
-
Nestor mówił, że w tym pokoju można znaleźć materiały
dotyczące genealogii rodziny Moore'ów... - przypomniała sobie Julia -
ale nie widzę tu nic takiego.
Przeszukiwali półki, wyobrażając sobie, że muszą to być opasłe, pokryte
kurzem tomiska. Tymczasem kiedy podnieśli kolejną mosiężną siatkę,
natrafili na serię
O—
o
Łowcy tajemnic
—O
niedużych książeczek oprawnych w czarne płótno. Na grzbiecie każdej z
nich złotą czcionką umieszczone były kolejne numery.
-
Może to to... - Julia sięgnęła po tomik, który wydał jej się
najnowszy.
Na okładce nie było tytułu.
W środku, po kilku pustych stronicach, zobaczyli stylizowany rysunek
drzewa genealogicznego, a zaraz za nim czarno-białą fotografię
mężczyzny w wojskowym brytyjskim mundurze, o surowym spojrzeniu,
z potężnymi siwymi faworytami. Sfotografowano go na tle nogi
ogromnego słonia.
Napis pod fotografią wyjaśniał, że to Merkury Malcom Moore, a data
jego śmierci sięgała początku ubiegłego stulecia.
Dalej następowały listy i najrozmaitsze dokumenty związane w jeden
pakiet tak, żeby się nie pogubiły, i porozdzielane specjalną bibułką,
jakiej dawniej używało się do osłaniania fotografii. Były też listy
ostemplowane starymi pieczęciami, znaczki i jakieś egzotyczne papiery.
-
Przypuszczam, że ten Merkury mieszkał w Indiach albo gdzieś
tam... - zauważyła Julia, przerzucając kartki.
Po Merkurym Malcomie Moore i jego korespondencji natrafili na
fotografię Thomasa i Annabelli Moore
w strojach myśliwskich. Także przy nich była kolekcja fotografii, listów
i dokumentów.
Jason wyjął inny tomik w czarnym płótnie i zaczął go przeglądać.
Znalazł kolejne nazwiska i dalsze dokumenty poukładane porządnie i
poklasyfikowane. Rodzeństwo rozsiadło się na kanapie, żeby było im
wygodniej czytać.
-
Kto wie, ile czasu poświęcił na uporządkowanie tego wszystkiego
- szepnął Jason, po czym zamknął tomik i dodał: - Ale to jeszcze nie jest
drzewo genealogiczne. To zbiór pism i listów przodków, zbiory
rodzinne...
-
Tak sądzisz? - przerwała mu Julia. - To podnieś głowę!
Jason spojrzał na sufit biblioteki, gdzie namalowanych było pięć
wielkich medalionów, połączonych ze sobą gałęziami ogromnego
drzewa.
Na gałęziach widniały zaś najdziwniejsze zwierzęta i owoce, a każdemu
z nich towarzyszyło jakieś imię.
-
To jest drzewo genealogiczne! - wykrzyknął zdumiony. -
Cantarellus Moore... Tyberiusz i Adriana Moore... Ksawery Moore...
Dzieci zaczęły odczytywać na głos imiona, które - gałąź za gałęzią -
biegły aż do samej góry, gdzie na koronie drzewa siedziały dwie białe
mewy: Ulysses i Penelopa - ostatni przedstawiciele dynastii.
o
Łowcy tajemnic
1"1 ęy
-
Fantastyczne! - wykrzyknęła Julia, szeroko otwartymi oczami
przyglądając się zwierzętom namalowanym na tym niezwykłym
drzewie.
-
Nie pojmuję, jak mogliśmy tego wcześniej nie zauważyć... -
wyszeptał Jason.
-
Po prostu nigdy nie podnieśliśmy głowy do góry.
Julia i Jason prędko odnaleźli na drzewie genealogicznym imiona osób
występujących w czarnych tomikach i odkryli, że to malowane drzewo
może służyć jako doskonała wskazówka do kojarzenia materiałów
zawartych w książkach.
-
Spójrz! - krzyknął nagle Jason, patrząc na korzenie drzewa
wyrastające z jednego z medalionów.
-
Drzewo genealogiczne Moore'ów wyrasta z grzbietów trzech
żółwi! Znów ten sam symbol!
-
Znów?
-
Taki sam symbol widzieliśmy nad drzwiami w grocie pod
urwiskiem, jest też w Krainie Puntu, w Nieistniejącej Komnacie, u stóp
nagrobków czcigodnych Założycieli.
Jason rzucił okiem na to malowidło. Potem przyjrzał się uważniej innym
medalionom: wewnątrz nich były ukazane zwierzęta z czterech kluczy
Wrót Czasu.
-
Nareszcie jakaś wskazówka!
Julia też była przekonana, że to ważny trop, nawet jeśli jeszcze nie
wiedziała, dokąd może ich doprowadzić.
Jason rozpoznał na fresku sylwetkę Metis i jakiejś innej łodzi podobnej
do żaglowca. Przypomniał sobie nagle drewniane modele z pokoju w
wieżyczce i wybiegł
Otworzył lustrzane drzwi i wszedł do pokoju, z którego rozciągał się
widok na całą zatokę Kilmore Cove.
Rozejrzał się dokoła - zwrócił uwagę na spaczone okno z uszkodzonym
zamkiem, które Nestor zabezpieczył wczorajszego wieczoru. Poza tym
wszystko było jak przedtem. Dzienniki i zeszyty leżały na podłodze, tak
jak je zostawili, a modele okrętów i łodzi stały na skrzyni.
Jason wziął do rąk model Oka Nefretete, myśląc o Najwyższym Pisarzu,
który go wykonał, a potem przejrzał inne: piroga, gondola, mały
żaglowiec, galeon... Dlaczego niektóre z nich znalazły się na drzewie
genealogicznym, a inne nie?
Julia, która dogoniła tymczasem brata, obeszła wszystkie okna po kolei.
Rick, który dostrzegł ją z dziedzińca, pomachał do niej, krzycząc:
-
Skończyłem! Mój jest już gotowy! Przyjdziecie mi pomóc z
tamtymi?
Dziewczynka dała głową znak, że tak, i zawołała brata.
-
Jason! Rick już prawie skończył!
z biblioteki.
Jason rozpoznał na fresku sylwetkę Metis i jakiejś innej łodzi podobnej
do żaglowca. Przypomniał sobie nagle drewniane modele z pokoju w
wieżyczce i wybiegł z biblioteki.
Otworzył lustrzane drzwi i wszedł do pokoju, z którego rozciągał się
widok na całą zatokę Kilmore Cove.
Rozejrzał się dokoła - zwrócił uwagę na spaczone okno z uszkodzonym
zamkiem, które Nestor zabezpieczył wczorajszego wieczoru. Poza tym
wszystko było jak przedtem. Dzienniki i zeszyty leżały na podłodze, tak
jak je zostawili, a modele okrętów i łodzi stały na skrzyni.
Jason wziął do rąk model Oka Nefretete, myśląc o Najwyższym Pisarzu,
który go wykonał, a potem przejrzał inne: piroga, gondola, mały
żaglowiec, galeon... Dlaczego niektóre z nich znalazły się na drzewie
genealogicznym, a inne nie?
Julia, która dogoniła tymczasem brata, obeszła wszystkie okna po kolei.
Rick, który dostrzegł ją z dziedzińca, pomachał do niej, krzycząc:
-
Skończyłem! Mój jest już gotowy! Przyjdziecie mi pomóc z
tamtymi?
Dziewczynka dała głową znak, że tak, i zawołała brata.
-
Jason! Rick już prawie skończył!
O
50
o
Łowcy tajemnic
Jason pokręcił głową.
-
Może się mylę, może w Willi Argo odkryliśmy już wszystko, co
było do odkrycia.
Julia zdumiała się. Przyszło mu to do głowy akurat teraz, kiedy historia
tego dworu zaczynała ją coraz bardziej fascynować...
-
Dziwnie to brzmi w twoich ustach. Są jeszcze setki książek do
przeczytania, a te dzienniki, notesy...
-
Nie mamy czasu czytać tego wszystkiego.
-
To co chcesz robić?
-
Wsiąść na rower!
rozdział C43 Bez hamulców
Słońce stało już wysoko na niebie, gdy dwa pozostałe rowery były już
mniej więcej sprawne. Bryza od zatoki Kilmore Cove niosła beztroskie
śmiechy, a mewy obsiadały załomy skalne, radując się piękną pogodą.
Nestor, jak zwykle posępny i milczący, pchał taczkę tam i z powrotem,
sapiąc jak lokomotywa, podczas gdy dzieci kończyły naprawiać ostatni
rower, ten pani Moore, w którym wykrzywiony był zaledwie tylny
widelec. Kiedy koło zaczęło się w końcu normalnie kręcić, Rick uznał,
że jest już całkiem w porządku.
Wypróbowali go na dziedzińcu - hamulce były niesprawne, ale Jason
mimo wszystko postanowił na nim jechać.
I cała trójka wsiadła na rowery.
-
Nestor! - zawołał jeszcze Jason. - Jedziemy!
-
Ani mi się ważcie! Nie puszczę was na tych starych gruchotach.
Ogrodnik odstawił taczkę, kompletnie już wyczerpany. Oczy błyszczały
mu coraz mocniej, a oddech był coraz krótszy i płytszy, przerywany
napadami kaszlu.
-
Nie powinieneś tak ciężko pracować - zauważyła Julia, przystając
na chwilkę tuż przy nim.
-
Ba, kiedy nie mam nikogo do pomocy...
-
Ale to niedziela!
o
Bez hamulców
o
-
Wytłumacz to drzewom i trawie, która rośnie także w niedzielę.
-
Wiesz, gdzie mieszka doktor Bowen?
-Nie.
-
A Obliwia Newton?
-
Też nie.
-
A mówiłeś, że znasz wszystkich w Kilmore Cove?
-
Nigdy. - Znów zakasłał.
Rick westchnął, położył swój rower na ziemi i biegiem wrócił do domu.
Kiedy po kilku minutach stanął znów przed Willą Argo, zobaczył, że
Julia z Jasonem, oparci o swoje rowery, próbują wydusić z Nestora
jakieś informacje.
-
Doktor Bowen mieszka niedaleko stąd - powie-dział w końcu
Rick. - Ma dom przy Alei Humming Bird. W głębi Salton Cliff, po
prawej stronie.
-
A ty skąd to wiesz? - spytał zirytowany Nestor.
-
Zadzwoniłem do mamy.
-
Ech, ta technika... Nie sposób niczego ukryć - powiedział
rozgoryczony.
-
A dlaczego chciałeś ukryć przed nami adres doktora Bowena?
Nestor milczał chwilę, jakby szukał najlepszej odpowiedzi, a potem
rozgniewany burknął:
-
Ani mi się ważcie, jasne? Nie potrzebuję żadnego lekarstwa!
O
-
A, teraz rozumiem! - roześmiał się Jason. - Ale o tym zdecyduje
lekarz...
Wsiadł na rower pani Moore i ruszył w stronę furtki, a za nim pozostała
dwójka dzieci.
-
ANI MI SIĘ WAŻCIE! - krzyknął za nimi Nestor.
-
JA NIGDY W ŻYCIU NIE WZIĄŁEM...
Nagły atak kaszlu nie dał mu dokończyć zdania. Zgiął się wpół. A kiedy
podniósł wzrok, dzieci już nie było.
f
-
AAAAAA! UUUUUU! - wrzeszczał na całe gardło Jason, mknąc
na czele ulicą do Salton Cliff.
-
NIE MOOGĘ ZAHAAMOOWAAAĆ!
Julia śmiała się, z trudem panując nad szybkością swego straszliwie
ciężkiego, rozklekotanego roweru. Rick, który dobrze znał pułapki tej
drogi, próbował dogonić Jasona, krzycząc jednocześnie, by hamował
nogami.
-
NIE DAM RADY, POŁAMIĘ SOBIE NOGI - odkrzyknął Jason,
który usiłował zmniejszać szybkość, jadąc zygzakiem.
Pod kołami rowerów migał czarny, suchy asfalt.
Pierwszy zakręt minął błyskawicznie.
Rick poczuł, że jego rower dziwnie się zachowuje
-
kierownica drżała bardziej niż zazwyczaj i miał wrażenie, że za
chwilę odpadnie mu tylne koło.
Bez hamulców
Kiedy Rick brał pierwszy wiraż, Jason był już przy drugim, równie
ostrym, uniósł się na rowerze, żeby ściąć zakręt, i krzycząc nieustannie,
zniknął Ricko-wi z pola widzenia. Na szczęście żaden samochód nie
jechał pod górę.
Rick obejrzał się, żeby sprawdzić, czy Julia jedzie za nim, i dał jej znak,
że spróbuje dogonić Jasona.
Pochylił się nad kierownicą i pomknął w dół. Urwisko zostawało coraz
dalej i dalej, białe i ciche, a za to domy Kilmore Cove przybliżały się
coraz szybciej.
Kiedy wziął drugi zakręt, zobaczył, że Jason jest już na trzecim. Jechał
w zawrotnym tempie, jak kolarz podczas wyścigu, a w odległym krzyku
przyjaciela słyszał i wesołość, i strach.
Rick zacisnął zęby, przestraszony, że musi jeszcze bardziej
przyspieszyć. A jednak udało się - i jego koszula wydęła się od pędu
powietrza jak wielki balon.
Widząc, że Jason ścina na oślep trzeci zakręt, odruchowo zacisnął
powieki. Kiedy - dosłownie po sekundzie - otworzył oczy, był tuż przed
zakrętem, a rama roweru drżała od tej szaleńczej jazdy. Po prawej
stronie miał łąkę, a po lewej - morze. Postanowił zwolnić.
Nacisnął hamulec i zaczekał, aż Julia go dogoni. Uniósł rękę i wskazując
przed siebie, zawołał do niej:
- Dom doktora Bowena jest tuż za zakrętem! Humming Bird Alley,
zaraz po prawej!
Julia, ściskając kurczowo kierownicę, kiwnęła tylko głową.
-
Miejmy nadzieję, że Jason go zobaczy! Pokonali trzeci zakręt i -
tuż za nim - ujrzeli leżący
na asfalcie rower Jasona. Tylne koło obracało się jeszcze, podczas gdy
cała reszta stała się gmatwaniną pogiętych rurek.
-
O, nie! - wykrzyknął Rick, zeskakując z siodełka. Jason leżał
kawałek dalej, częściowo przesłonięty
trawą.
-
JASON! COŚ TY NAROBIŁ? - zawołała wystraszona Julia,
rzucając swój rower na ziemię i biegnąc do brata.
Jason poderwał się i obrócił w ich stronę.
-
Zahamowałem! - wykrzyknął ze śmiechem. Spodnie i koszulę miał
zielone od trawy, ale - mimo
takiego upadku - nie był nie tylko połamany, ale nawet potłuczony. Co
więcej - wskazał im furtkę, obok której się wywalił. Drewniana,
pomalowana na niebiesko, miała u góry namalowany szlaczek w
kwiatki, układający się w wielkie „B".
-
A to powinien być dom doktora Bowena.
Telefon z
bakelitu
o
o
u
pewniwszy się, że dzieci odjechały, Nestor postawił taczkę na środku
dziedzińca i wszedł do swego domku. Zamknął drzwi na klucz,
spuścił zasłony i podszedł do telefonu z czarnego bakelitu. Nienawidził
tego urządzenia, jak wszystkich innych wynalazków z drutem ginącym
gdzieś hen pod ziemią.
A jednak nie mógł już dłużej zwlekać. Istniało ryzyko, że sytuacja
wymknie mu się spod kontroli. Rosło też prawdopodobieństwo, że się
omylił.
Słuchając opowieści chłopców o tym, jak ta wiedźma Obliwia zdobyła
mapę, nie mógł uwolnić się od myśli, że zrobił okropny błąd. I to błąd
nie do naprawienia.
W opowiadaniu dzieci było wiele szczegółów, które mu się nie
zgadzały. Na przykład - dlaczego mapa nie znajdowała się na swoim
miejscu? Kto ją przeniósł z niszy do Nieistniejącej Komnaty? I dlaczego
przejście zostało zamurowane?
Dlaczego nikt mu o tym nie powiedział?
Była tylko jedna możliwa odpowiedź - oczywiście Obliwia.
Ale ze słów Jasona i Ricka wynikało, że również ona była zaskoczona,
stwierdziwszy, że nisza Czterech Kijów jest pusta. A zatem?
A zatem sprawy źle wyglądały. Coś się zmieniło, a nikt go o tym nie
uprzedził.
o
o
-Q ■ - ■ Telefon z czarnego bakelitu
-
Muszę zadzwonić - powiedział na głos, jakby prosząc o
pozwolenie kogoś, kto był razem z nim w domu.
Podniósł słuchawkę. Nie był zdecydowany, czy ma stać, czy usiąść.
Czuł mrowienie w palcach, jak zawsze w chwilach napięcia. Na koniec
zbliżył słuchawkę do ucha i starannie wykręcił numer.
-
Firma przewozowa Homer & Homer - zgłosiła się sekretarka.
-
Chciałbym mówić z właścicielem.
-
Nie ma go. Jest zajęty przy...
-
Proszę mu powiedzieć, że dzwoni brat.
-
Chwileczkę - ustąpiła sekretarka.
Po kilku minutach irytującej muzyczki odezwał się wreszcie Ńomer:
-
Cześć, bracie.
-
Cześć. Nie znasz sposobu na pozbycie się tej sekretarki?
-
Musi odsiewać nudziarzy. No, mów. Albo nie, ja ci powiem:
państwo Covenant są wściekli. Jeżeli będziemy dalej to ciągnąć, to
odbiorą nam zlecenie i zwrócą się do innej firmy przewozowej.
-
Więc rób co chcesz, ale jeszcze jutro zatrzymaj ich w Londynie.
-
Nie wiem, czy dam radę.
-
Dorzucę ci trzysta funtów - powiedział Nestor.
-
Załatwione.
fO*
o
-
Jak się zorientujesz, że chcą wracać, zadzwoń! Zrozumiano?
-
Zrozumiano. To ty jesteś szefem.
-
I nie nazywaj mnie tak.
-
Jak chcesz, bracie.
-
Ani bratem!
Nestor rzucił słuchawką.
Ten człowiek był irytujący, ale dostatecznie sprytny, by wyczuć, kiedy
nie należy zadawać za dużo pytań. Z drugiej strony - dlaczego niby ktoś
miałby dopłacać firmie przewozowej za najbardziej opieszałą
przeprowadzkę? '
Nestor pokręcił się po pokoju, po czym znowu podszedł do telefonu.
Podniósł słuchawkę i zaczął wykręcać numer. Znał go na pamięć, mimo
że upłynęło już sporo czasu.
Odezwał się sygnał, ale nikt nie odbierał.
-
Nie słyszy - mruknął stary ogrodnik i zaczął bębnić palcami po
biurku. Uniósł zasłonę, wyjrzał na dwór, znowu ją opuścił.
Kiedy już chciał się rozłączyć, po drugiej stronie odezwał się jakiś
męski głos, niski i głęboki:
-
O co chodzi?
-
Cześć, Leonardzie - powiedział Nestor, przestępu-jąc z nogi na
nogę.
Po tamtej stronie zapadła cisza.
o-
Telefon z czarnego bakelitu
-
Dosyć długo się nie odzywałem - ciągnął ogrodnik.
-
Niby tak - odpowiedział Leonard Minaxo, latarnik w Kilmore
Cove. - A co cię teraz naszło?
-
Klucze... Klucze powróciły. Znowu zapadło długie milczenie. -Ile?
-
Cztery plus jeden, może dwa.
-
A kto je przywrócił do gry?
-
Nie wiem, ale znowu są w Kilmore Cove.
-
U kogo?
-
U trójki dzieci i u złodziejki.
-
A dzieci są po czyjej stronie?
-
Dzieci dopiero to odkrywają.
63
W domofonie odezwał się dźwięczny kobiecy głos.
Kiedy dzieci spytały o doktora Bowena,
elektryczny brzęczyk pozwolił im wejść na starannie utrzymaną alejkę
wysypaną białym żwirem.
-
To cała rodzinka krasnali - Julia dostrzegła w ogrodzie przed
domem doktora kilka krasnoludków z cementu. Do tego była malutka
huśtawka z kokardkami przy sznurkach, okrągła studnia z
przymocowanym miniaturowym wiaderkiem i niby-taczka z drewna
wypełniona obficie barwinkiem.
-
Hej, dzieci, tędy! - Od drzwi wejściowych rozległ się ten sam
dźwięczny głos, który usłyszeli w domofonie.
Alejka z bieluśkiego żwiru przechodziła w chodniczek z kwadratowych
płytek ceramicznych.
Drzwi uchyliły się z delikatnym dźwiękiem wschodniego dzwonka
chimer (takich zwisających swobodnie drewnianych pałeczek, które
grają przy najmniejszym poruszeniu wiatru) i wyszła z nich blada,
wychudła kobieta z fryzurą przypominającą kask astro-nauty - tak
starannie ułożone i wylakierowane były jej mocno natapirowane włosy.
W ręku trzymała dwie pary niebieskich, plastikowych klapek, ale gdy
zobaczyła dzieci, wydała krótki okrzyk, i zniknąwszy dosłownie na
moment, pojawiła się ponownie z trzecią parą.
O
o
o
domofonie odezwał się dźwięczny kobiecy głos.
Kiedy dzieci spytały o doktora Bowena,
elektryczny brzęczyk pozwolił im wejść na starannie utrzymaną alejkę
wysypaną białym żwirem.
-
To cała rodzinka krasnali - Julia dostrzegła w ogrodzie przed
domem doktora kilka krasnoludków z cementu. Do tego była malutka
huśtawka z kokardkami przy sznurkach, okrągła studnia z
przymocowanym miniaturowym wiaderkiem i niby-taczka z drewna
wypełniona obficie barwinkiem.
-
Hej, dzieci, tędy! - Od drzwi wejściowych rozległ się ten sam
dźwięczny głos, który usłyszeli w domofonie.
Alejka z bieluśkiego żwiru przechodziła w chodniczek z kwadratowych
płytek ceramicznych.
Drzwi uchyliły się z delikatnym dźwiękiem wschodniego dzwonka
chimer (takich zwisających swobodnie drewnianych pałeczek, które
grają przy najmniejszym poruszeniu wiatru) i wyszła z nich blada,
wychudła kobieta z fryzurą przypominającą kask astro-nauty - tak
starannie ułożone i wylakierowane były jej mocno natapirowane włosy.
W ręku trzymała dwie pary niebieskich, plastikowych klapek, ale gdy
zobaczyła dzieci, wydała krótki okrzyk, i zniknąwszy dosłownie na
moment, pojawiła się ponownie z trzecią parą.
o-
66
Na tropie mapy
Jason i Rick dyskretnie schowali się za Julią, pozostawiając jej zadanie
dyplomatycznego przedstawienia sprawy.
-
Dzień dobry pani - zaczęła Julia. - Przepraszamy za najście.
Poszukujemy pani męża, żeby...
-
Ależ kochani, żadne najście... - odpowiedziała kobieta. - Ale czy
nie zechcielibyście, moi mili, założyć klapek? Dopiero co
wywoskowałam podłogę.
-
Naturalnie!
Pani Bowen przyglądała się uważnie, jak dzieci zdejmują swoje
sportowe buty i wkładają plastikowe klapki.
-
Co ci się stało, kochanie? - spytała, przyglądając się z nieco
zmartwioną miną Jasonowi, a może raczej jego spodniom i koszuli
zielonym od trawy.
Chłopićc wyjaśnił jej z grubsza, co się zdarzyło. Pani Bowen pokiwała
głową ze współczuciem i wykrzyknęła:
-
O, nieba! Zaczekaj chwileczkę!
I weszła do domu.
-
Wygląda jak grzyb - szepnął Jason do Ricka, dając mu kuksańca w
bok. Rick nie pozostał dłużny.
-
Chyba bardzo dba o porządek - szepnęła Julia, która zdążyła już
zerknąć do wnętrza domu. - Odbijam się w podłodze jak w lustrze.
Pani Bowen ukazała się z kitlem z białej fizeliny w ręce. Wręczyła go
Jasonowi, mówiąc:
O—
o
4
-
Zanim siądziesz, proszę cię, narzuć to na siebie.
Chłopiec włożył kitel, w którym wyglądał zupełnie
tak, jakby wchodził z wizytą do szpitala, po czym wszedł za pozostałą
dwójką do domu państwa Bowen, mrucząc przy tym pod nosem:
-
Nic mi się nie stało przy tym upadku, ale dziękuję za
zainteresowanie...
Biel i czystość aż oślepiały. Dzieci - oswojone już z pokojami w Willi
Argo, z ich kamiennymi i murowanymi sklepieniami, z malowanymi
sufitami - były zaskoczone tymi klinicznie doskonałymi, nienaturalnie
czystymi ścianami i podłogami ze lśniącym parkietem.
Mebli było bardzo niewiele i zupełnie do siebie nie pasowały. Wiejskie,
rzeźbione w kwiaty, drewniane krzesła, trochę jak z góralskiej chałupy,
stały przy stołach z lśniącymi blatami ze szkła i aluminium, jak u
weterynarza. Zamiast lamp z brązu, abażurów czy szklanych kloszy, jak
w Willi Argo, w narożnikach na sufitcie zainstalowane były świetlówki.
Doktor Bowen siedział w saloniku. Zagłębiony w tyrolskim fotelu,
czytał dowcipy w piśmie z krzyżówkami. Był to pan w starszym wieku,
o spojrzeniu zawiedzionego dziecka, któremu nie pozwolono taplać się
w błocie z kolegami.
Tak przynajmniej pomyślał sobie Jason.
68
-o
Na tropie mapy
O
-
Dzień dobry, dzieci - powitał ich uprzejmie. - Jakie dobre wiatry
was tu przywiały?
Pani Bowen szczegółowo zrelacjonowała mu historię z rowerem, nie
dając dojść do słowa żadnemu z dzieci. Potem spojrzała na nich tak,
jakby oczekiwała z ich strony wyrazów uznania, że się tak dzielnie
spisała.
-
A rower się rozbił? - spytał doktor z błyskiem zainteresowania w
oku.
-
Leży w rowie przed domem.
-
Całkiem nie do użytku.
-
O, do licha, to szkoda.
-
Ale mnie się nic nie stało - powiedział Jason.
-
O, to widzę! Edno - zwrócił się do żony. - Czy my nie mamy w
garażu roweru, na którym jeździła nasza córka?
Spojrzenie Edny było pełne niepokoju.
-
Jasne, że mamy. Owinęłam go, żeby nic mu się nie stało.
-
Nasza córka ma czterdzieści lat i mieszka w Londynie - wyjaśnił
doktor. - Nie przypuszczam, żeby go jeszcze używała. - Obrócił się
ponownie do żony: - Nie sądzisz, że moglibyśmy wypożyczyć go
dzieciom?
-
Och - westchnęła tylko jego małżonka, której najwyraźniej nie
było to w smak.
-
To wyciągnij go, Edno, w garażu tylko się kurzy.
—
Pani Bowen próbowała jeszcze oponować, ale jej mąż był nieustępliwy.
Posyłając mu spojrzenie z rodzaju „zamorduję cię, gdy tylko zostaniemy
sami", zakręciła się na pięcie i wyszła.
Jej ogromna fryzura trzęsła się jak galareta.
Pan Bowen odczekał, aż trzasną dwoje drzwi, i zwrócił się do dzieci:
-
Mówicie zatem, że Nestor źle się czuje?
-
Tak, kaszle bez przerwy, kicha i oczy mu błyszczą.
-
Może pan doktor powinien rzucić na niego okiem?
Doktor Bowen roześmiał się drwiąco.
-
Rzucić okiem! Hmm! A komu się to dotąd udało? Nie wydaje mi
się, żebym kiedykolwiek sprzedał bodaj jedną aspirynę mieszkańcom
Willi Argo. No, może przesadziłem - poprawił się. - Kiedyś ogrodnik
przyszedł po krem przeciwsłoneczny, na oparzenia. Mówił, że to dla
pani Moore.
Znowu się roześmiał.
-
Przypominam sobie, że wziął ten najmocniejszy, z filtrem w sam
raz na Saharę. Pani Moore musiała mieć bardzo delikatną skórę, żeby
doznać poparzenia słonecznego w Kilmore Cove.
-
No... - Chłopcy tylko się uśmiechnęli.
-
A innym razem kupił surowicę przeciw żmijom... Ale poza tym -
nic i nigdy. Sądzę zatem, że trudno by mi było polecić coś, co zgodziłby
się zażyć. A w jakim
70
O
-0—~ - .......• Na tropie mapy •...... -—{}
jest nastroju? Jeszcze wtedy, kiedy żyli państwo Moore, był nieznośny.
Nie chcę nawet myśleć, jaki jest teraz.
-
Prawdę mówiąc, wcale nie jest tak źle - Julia wzięła Nestora w
obronę.
-
Ten Nestor to człowiek staroświecki - ciągnął doktor. - Nie ma
zaufania ani do leków, ani do lekarzy. Myślę, że to z powodu nogi.
Zauważyliście, że kuleje, prawda? To klasyczny efekt fatalnej
interwencji przy złamaniu. Choć przez te wszystkie lata nie
przeszkadzało mu to w wykonywaniu prac ogrodowych ani w jeździe na
rowerze do miasteczka po zakupy i po nowości dla państwa Moore... W
końcu nikt u nich nigdy nie bywał.
-
Pan nigdy nie był w Willi Argo?
-
O, kilka razy tak, ale nigdy nie wszedłem do środka. Kiedy Edna
postanowiła uprawiać trekking... wiecie, taki spacer, tylko że do tego
trzeba mieć specjalne buty. .. chodziła często w stronę urwiska i czasami
zdarzało się, że furtka do Willi Argo była otwarta. Więc zamieniali z
Nestorem parę zdań o pogodzie czy o najlepszej porze na sadzenie
barwinka. Czasem pozdrawiałem z daleka państwa Moore, kiedy
schodzili na swoją plażę.
-
Jacy oni byli? - spytał Rick.
-
Bardzo powściągliwi i ogromnie do siebie przywiązani. Gdyby nie
Nestor, który schodził po zakupy
o———-|tiv——o
dla całej ich trójki, można by powiedzieć, że nigdy nie mieszkali w
Kilmore Cove.
Słysząc te słowa, Jason poczuł nagłą suchość w gardle.
Kiedy doktor Bowen opowiadał szczegóły na temat nadzwyczajnej
powściągliwości państwa Moore, Jason rozglądał się wokół, próbując
dostrzec na ścianach jakąś wskazówkę, która pomogłaby mu powiązać
osobę
>
tego spokojnego doktora w tyrolskim fotelu z autorem tajemniczej
mapy, którą zdobyli i utracili w Krainie Puntu. Ale gdziekolwiek
spojrzał, wszędzie wisiały wyłącznie szydełkowe robótki, oprawione w
ramki jak obrazki.
-
Tak naprawdę jest inny powód, dla którego przyszliśmy do pana w
niedzielę - wyznał po kolejnym obejrzeniu ścian, które spełzło na
niczym.
-Tak?
-
Czy mówi panu coś nazwisko Thos Bowen?
-
Thos Bowen? - Doktor pomyślał chwilę i odparł: - Ba, miałem
przodka, który tak się nazywał.
Dzieci spojrzały po sobie z nadzieją.
-
To był dziwny typ. Kartograf.
-
To on! - krzyknął Jason, nie mogąc ukryć emocji.
Doktor Bowen spojrzał na niego szczerze zdziwiony.
-
Można wiedzieć, skąd znacie mego przodka? To zresztą jest jego
dom...
o—
o
Na tropie mapy
-
Wspaniale! - krzyknął Rick.
-
Czy nie przechował pan jakichś jego prac... jakiejś mapy na
przykład? - zaryzykował pytanie Jason.
-
Nie, z pewnością nie - odpowiedział od razu doktor. - Kiedy się tu
sprowadziliśmy, Edna nie chciała nawet myśleć o mieszkaniu w starym
domu, pełnym kurzu, insektów i jakichś, licho wie jakich, innych
stworzeń.
-
Ale... skoro to był dom Thosa Bowena?
-
No tak, jego, ale upłynęło wiele lat, odkąd tu mieszkał.
Posłuchajcie, dzieci, ten dom zbudowano jeszcze za Napoleona! Za
Bonapartego! Dziś Napoleon trafił na karty książek historycznych!
Kiedy przeprowadziliśmy się tu z Edną, wyburzyliśmy tamtą ruderę i
zbudowaliśmy ten nowy domek wyposażony we wszystkie wygody
współczesnej cywilizacji. To znaczy - prawie wszystkie, zważywszy, że
nikomu w całym Kilmore Cove nie udało się zainstalować telewizji
satelitarnej.
Jason usadowił się głębiej na kanapie.
Kitel z fizeliny zaszeleścił szpitalnie.
-
Chce pan powiedzieć, że nic nie zostało po Thosie Bowenie?
-
Na szczęście nic! Były tony makulatury i zakurzonych kartek.
Kufry, stare ubrania i przeróżne okropności. Edna nie chciała ich
przeglądać nawet w rękawiczkach. Wyczyściliśmy wszystko do cna.
o
Na tropie mapy
O
-
Wspaniale! - krzyknął Rick.
-
Czy nie przechował pan jakichś jego prac... jakiejś mapy na
przykład? - zaryzykował pytanie Jason.
-
Nie, z pewnością nie - odpowiedział od razu doktor. - Kiedy się tu
sprowadziliśmy, Edna nie chciała nawet myśleć o mieszkaniu w starym
domu, pełnym kurzu, insektów i jakichś, licho wie jakich, innych
stworzeń.
-
Ale... skoro to był dom Thosa Bowena?
-
No tak, jego, ale upłynęło wiele lat, odkąd tu mieszkał.
Posłuchajcie, dzieci, ten dom zbudowano jeszcze za Napoleona! Za
Bonapartego! Dziś Napoleon trafił na karty książek historycznych!
Kiedy przeprowadziliśmy się tu z Edną, wyburzyliśmy tamtą ruderę i
zbudowaliśmy ten nowy domek wyposażony we wszystkie wygody
współczesnej cywilizacji. To znaczy - prawie wszystkie, zważywszy, że
nikomu w całym Kilmore Cove nie udało się zainstalować telewizji
satelitarnej.
Jason usadowił się głębiej na kanapie.
Kitel z fizeliny zaszeleścił szpitalnie.
-
Chce pan powiedzieć, że nic nie zostało po Thosie Bowenie?
-
Na szczęście nic! Były tony makulatury i zakurzonych kartek.
Kufry, stare ubrania i przeróżne okropności. Edna nie chciała ich
przeglądać nawet w rękawiczkach. Wyczyściliśmy wszystko do cna.
-
OCH!! - jęknął Jason, opadając na poduszki. - Nie mogę w to
uwierzyć! Słabo mi!
Fachowe oko doktora oceniło nagłe zasłabnięcie Jasona jako zwykły
popis melodramatyczny.
-
Można wiedzieć, co się stało waszemu przyjacielowi? - zapytał
spokojnie.
-
To dosyć trudno wyjaśnić - Julia zdobyła się na odwagę. - To
znaczy, jest załamany, bo mieliśmy nadzieję zdobyć jakieś informacje
na temat pewnej mapy wykonanej przez pańskiego przodka.
-
Mapy Kilmore Cove - dodał Rick.
-
A, tej z kuchni! - zawołał doktor.
Jason otworzył szeroko oczy i w jednej chwili odzyskując dawną werwę,
zawołał:
-
Z kuchni?
Poderwał się z kanapy.
Doktor Bowen dźwignął się z fotela i zaprowadził ich do pomieszczenia
jaśniejącego jeszcze większym blaskiem niż pozostałe, całkowicie
sterylnego, jakby wyjętego przed chwilą z katalogu mebli, które w
niczym nie przypominało kuchni w Willi Argo.
Jedynym przedmiotem, który kompletnie, ale to kompletnie tu nie
pasował, a dzieciom skojarzył się z ich nowym domem, była akwarela z
widokiem zatoki w Kilmore Cove, zawieszona w eleganckiej złoconej
ramie nad stołem.
Na tropie mapy Q-
-
Wisiała tu, gdzie jest teraz ten obraz... - wyjaśnił. - Dobrze
pamiętam tę mapę. To był widok z góry wybrzeża i starych domów w
Kilmore Cove.
„To ta" - pomyślał Jason z bijącym sercem.
-
A teraz gdzie może być?
-
To stara historia. Nawet jej dobrze nie pamiętam...
-
Proszę, bardzo pana proszę, to dla nas takie ważne!
W tej chwili wkroczyła do kuchni Edna Bowen.
-
Przygotowałam rower... Stoi przed domem - odezwała się cierpko.
I zaczęła myć ręce, mydląc je z przesadną starannością.
-
O, Ędno, przyszłaś w samą porę. Przypominasz sobie, co się stało
z mapą, która tu wisiała?
-
Ten stary niezrozumiały rysunek? Jasne! Parę lat temu
podarowaliśmy go latarnikowi. Raczej nie! Pene-lopie Moore!
-
Ach tak, to miało związek z atakiem rekina. Śmieszne, że też o
tym zapomniałem...
Dzieci słuchały z zapartym tchem.
-
To było mniej więcej tak... Znacie latarnika?
-
Oni nie - odpowiedział Rick. - Oni dopiero sprowadzili się do
Kilmore Cove... Ale ja tak, to pan Minaxo.
-
A, to dlatego ich nie rozpoznałam - mruknęła Edna. Potem coś
skojarzyła: - To wy jesteście bliźnięta z Londynu?
-
Wiesz, Rogerze, to są dzieci tych, którzy kupili Willę Argo.
Mówiła mi o nich Gwendalina, kiedy przyszła tu wczoraj obciąć mi
włosy...
-
Jeśli chcecie się czegoś dowiedzieć na temat miasteczka,
zapytajcie fryzjerkę - zażartował doktor Bo-wen, a następnie
pogratulował Julii i Jasonowi nowego domu. Dzieci grzecznie się
uśmiechnęły i wróciły do sprawy, która bardziej leżała im na sercu.
-
Mówił pan o latarniku...
Edna dokładnie wytarła ręce i wyjaśniła:
-
Rekin ugryzł go w ramię, miał paskudną ranę...
-
Tak naprawdę to w oko - uściślił doktor.
-
Na dodatek było to w niedzielę, a mój mąż i tak go przyjął.
-
Istniało niebezpieczeństwo, że straci też drugie oko! Był cały
zakrwawiony i... Pomyślcie tylko: przyprowadziła go tu osobiście pani
Moore. Przyjechali znad urwiska tym swoim sidecarem. Opowiedziała
mi... Och, co to ona mówiła? Ze go znaleźli na plaży. Zabieg był bardzo
skomplikowany, ale ocaliłem mu drugie oko. I najlepiej jak umiałem,
zszyłem policzek. Nie był to przyjemny widok, z pewnością, ale
przynajmniej żył.
-
I Roger nie wziął za to nawet grosza. Taki już jest. Hojny nawet
wtedy, kiedy nie ma potrzeby. - Mówiąc
o
Na tropie mapy
O
to, Edna spojrzała znacząco na rower stojący w ogrodzie obok statuetki
Brontola.
Doktor opowiadał dalej:
-
Jednak i państwo Moore byli bardzo uprzejmi. Tydzień później
przyjechali tu tym swoim sidecarem. Ulysses czekał na dworze, spowity
w biały szal, w śmiesznym kasku motocyklisty, który wyglądał jak z
drugiej wojny światowej. Penelopa natomiast weszła do środka i
podarowała mi ten obraz. Oboje z żoną nie wiedzieliśmy, gdzie go
zawiesić.
Edna wyjaśniła:
-
Obrazy, jeśli są brzydkie, to zbierają tylko kurz. A jeśli są ładne, to
przyciągają złodziei, którzy zrujnują wszystko, żeby tylko je ukraść. Coś
takiego przydarzyło się mojej matce, kiedy mieszkaliśmy w Clonakil-ty.
Ale ..ten musieliśmy koniecznie zawiesić, bo namalowała go sama pani
Moore - westchnęła.
Julia aż podskoczyła, słysząc tę wiadomość.
Uważniej przyjrzała się akwareli z zatoką w Kilmore Cove.
-
Chce pani powiedzieć, że malowała to sama pani Penelopa Moore?
-
Tak. Nieźle, co? - Doktor spojrzał na obraz z pewną melancholią. -
To była taka dzielna osoba... I tak się kochali! Och, jakże nieszczęsna
jest ta ich historia!
-
A mapa? - nalegał Jason.
J
o
-
A prawda, mapa. Podarowaliśmy ją Penelopie w zamian za obraz -
wyznała Edna. - Tym sposobem przynajmniej jednego się pozbyłam!
Dzieci spojrzały po sobie z niedowierzaniem.
-
Nawet jeżeli to nie był prezent przypadkowy. Pani Moore widziała
tę mapę w kuchni, kiedy mój mąż operował latarnika. Zadała mi moc
pytań na jej temat, widać było, że jest nią żywo zainteresowana. Zatem
kiedy nam podarowała tę akwarelę, to... skorzystałam po prostu z okazji.
-
Coś za coś - podsumował doktor.
Jason pokręcił głową z niedowierzaniem. Nie rozumiał zupełnie związku
między mapą, Penelopą Moore i Obliwią Newton...
-
Dlaczego wszyscy tak bardzo interesowali się zwykłą mapą
Kilmore Cove? - mruknął bezwiednie.
-
To samo pytanie zadawałem sobie wielokrotnie - powiedział
doktor Bowen. - I o to samo zapytaliśmy któregoś dnia tę panią. Tę...
Jak ona się nazywała, kochanie?
-
Gwendalina nazywa ją Panną Precyzyjną. To milionerka. - Edna
się zawahała. - Nie żeby za tym kryło się coś złego, tego nie mówię,
ale...
-
Obliwia Newton? - spytała Julia.
-
Tak! Znacie ją?
-
Obliwia Newton była tutaj? Kiedy?
mm •
o
Na tropie mapy
O
-
Kiedy to było, Edno?
Pani Bowen spojrzała na kalendarz wiszący nad lodówką.
-
Chyba w zeszłym miesiącu.
-1 przypuszczam, że ona także wypytywała państwa o mapę?
-
Tak właśnie.
-
Gdybyśmy wiedzieli, że ta mapa jest aż tak ważna, może byśmy ją
zatrzymali - dodała Edna. - Może jest warta mnóstwo pieniędzy?
-
Panna Newton powiedziała nam, że jest jedyna - uśmiechnął się
doktor Bowen. - Ze w całej Anglii nie udało jej się znaleźć żadnej mapy
Kilmore Cove. Nigdzie, nawet w Londynie. Nawet za milion funtów!
Ale jasna sprawa, że tylko tak żartowała.
-
Może i nie... - szepnął zamyślony Jason.
Wsunął rękę do kieszeni kitla i natrafił na lokówkę.
-
A pani wie, gdzie mieszka panna Newton? - spytał Rick, który
dotychczas przysłuchiwał się rozmowie w milczeniu.
-
Ja? - spytała pani Bowen. - Nie, nie wiem, ale możecie zapytać
Gwendalinę, tam na dole, w miasteczku. Bo ona regularnie podcina
sobie u niej włosy.
-
To znaczy, że Obliwia mieszka w Kilmore Cove?
-
Niezupełnie, ale jej dom musi być gdzieś w okolicy, prawda,
Rogerze?
1
O
79
O
J
-
Tak mi się zdaje - odpowiedział z uśmiechem poczciwy doktor,
który chciał już chyba jak najprędzej wrócić do swego pisma z
krzyżówkami.
-
Zresztą, skąd można wiedzieć, czy się mieszka w Kilmore Cove?
Widzieliście kiedykolwiek tablicę z napisem: Witajcie w Kilmore Cove?
-
Nie - odparł zaintrygowany Rick. - Rzeczywiście, nie.
-
Oczywiście, że nie. Ale nie ma co narzekać. I tak dobrze, że jest
choć droga do miasteczka.
-
A gdzie można znaleźć Gwendalinę? - spytał Jason.
-
Ja wiem - odpowiedział Rick.
-
Ma zakład w miasteczku: Fryzury z klasą - wtrąciła pani Bowen,
gładząc z wyraźną satysfakcją swoje włosy. - Otwarty również w
niedzielę.
Czy mogłabym spojrzeć na ten obraz z bliska? - poprosiła Julia, kiedy
rozmowa na chwilę ucichła.
-
Ależ naturalnie!
Gdy Rick i Jason rozmawiali z panią Bowen, Julia podeszła do akwareli
Penelopy.
Zona dawnego właściciela Willi Argo namalowała widok na zatokę w
Kilmore Cove delikatnymi, jakby zamglonymi kolorami, które lekko się
ze sobą zlewały, tworząc doskonałą harmonię. Morze było
ciemnoniebieskie, głębokie, zarazem spokojne i pełne ruchu.
o
Na tropie mapy
Niebo łączyło się z morzem bez linii horyzontu. Mewy to były małe
białe przecinki, a domy - niebieskie, różowe i żółte plamki, jak kwiaty.
Julii wydało się, że ten obraz jakoś szczególnie pachnie. Podeszła
jeszcze bliżej.
Był wspaniały.
Wpatrywała się w niego, zatrzymując dłużej wzrok na sygnaturze,
dwóch ukośnych literach podpisu autorki: PS.
-
PS.? - zapytała.
-
Penelopa Sauri - pospieszyła z odpowiedzią pani Bowen. - To
panieńskie nazwisko pani Moore. Była Włoszką.
Julia skinęła głową.
-
Mogę? - spytała, tknięta nagłym przeczuciem.
Odchyliła ostrożnie obraz.
Wyczuła jakiś maleńki przedmiot, przymocowany z tyłu do ramy taśmą
klejącą. Z największą ostrożnością oderwała go.
Wszyscy skupili się teraz wokół niej.
-
Co znalazłaś?
Julia wyciągnęła dłoń, na której leżało coś, co wyglądało jak jakaś śruba
albo...
-
Co to takiego? - spytała pani Edna, po czym wzięła serwetkę znad
umywalki i z przejęciem zaczęła wycierać rewers obrazu.
To coś było wielkości połowy palca, miało spiralny kształt, podstawkę z
zielonego aksamitu i maleńką koronę na głowie.
-
Według mnie to jest pionek - powiedział Rick, przyglądając się
uważnie.
-
Możliwe - potwierdził Jason. - Pionek zrobiony z części od
maszyny.
-
Chyba królowa szachów.
>
Jason stał nieruchomo, pocierając w zamyśleniu nos.
O
82
O
o
Na tropie mapy
-
Królowa szachów ukryta za obrazem podarowanym przez
Penelopę Moore w podzięce za operację zrobioną latarnikowi. Hmm...
-
I dokąd to wszystko ma nas zaprowadzić?
-
Tylko i wyłącznie do miasteczka.
Pożyczyli od państwa Bowen figurę szachową i wyszli.
Ruszaj, przecież nikt cię tu nie zobaczy! Jason mruknął coś pod nosem,
nacisnął na pedały i w tym momencie... rower za-
brzmiał przenikliwym dźwiękiem.
Pasował idealnie do stylu państwa Bowen - jaskra-woróżowy, z
kierownicą w kształcie motyla i - co najgorsze - z maleńkimi,
niesamowicie hałaśliwymi dzwoneczkami przy pedałach.
Gdy tylko dotarli do pierwszych zabudowań Kilmore Cove, Jason -
wściekły i obrażony na cały świąt - zsiadł z roweru.
-
Już prawie jesteśmy, dalej idę pieszo.
Julia zaniosła się śmiechem.
-
Co tu jest do śmiechu? - Jason rozzłościł się jeszcze bardziej. - Nie
mogę się pokazać na takim rowerze! Słuchaj, nie mogłabyś się ze mną
zamienić? To przecież DAMKA!
-
A kto rozwalił rower, co? No to masz za swoje! To różowe cudo
od Bowenów jest w sam raz dla ciebie, prawda, Rick?
Rudzielec przyznał Julii rację i tym samym trafił na czarną listę
przyjaciół Jasona Covenant, którzy go zdradzili.
Minęli grupkę rybaków, wyciągniętych na koślawych leżakach i
gawędzących ze sobą leniwie. Jason usiłował minąć ich z godnością,
pchając jak gdyby nic ten pa-
O
o
o
owa fryzura
skudnie dziewczyński rower, ale nie mógł pozbyć się myśli, że
wszystkie złośliwości, jakie za chwilę padną z ich ust, będą skierowane
pod jego adresem.
Morze zostało daleko za nimi. Idąc gęsiego za Ric-kiem, weszli w jedną
z wąskich, krętych, brukowanych uliczek prowadzących w głąb
miasteczka. Wolno mijali białe domy z oknami obramowanymi na
niebiesko lub żółto, z maleńkimi tarasami pełnymi pachnących kwiatów.
Z niewielkiej cukierni dobiegł ich słodki, uwodzicielski zapach łakoci, a
dalej był sklep z owocami i jarzynami, przed którym, wygrzewając się w
słońcu, siedziała właścicielka. Pozdrowiła ciepło Ricka, jego
przyjaciółkę i chłopca ze śmiesznym różowym rowerem.
Dalej uliczka rozdzielała się. Skręcili w kierunku pomnika króla
Williama V. To był imponujący monument - dostojny monarcha na
koniu zmierzał w stronę morza.
Jasonowi i Julii, którzy widzieli go po raz pierwszy, wydał się
niezwykły i jakoś dziwnie znajomy.
Rick minął go obojętnie i zatrzymał się na małym placu, gdzie przed
niewielką gospodą stało kilka stolików. Rozejrzał się i przeszedł jeszcze
kilka kroków.
- To tutaj, Gwendalina Mainoff powinna być tutaj - powiedział,
zatrzymując się przed zakładem z dwoma szyldami.
Na jednym był napis: Fryzury z klasą. Na drugim można było
przeczytać: Golenie i strzyżenie dżentelmenów.
Zakład miał też dwie witryny i dwa wejścia, po jednym pod każdym
szyldem.
-
Gdzie wchodzimy?
-
Ja do Fryzur z klasą - powiedziała Julia i oparła rower o ścianę.
Uchyliła wiszącą w wejściu zasłonę z plastikowych
i
koralików.
-
A ja do Golenia i strzyżenia dżentelmenów - postanowił Rick.
Jason z ponurą miną pozostał na zewnątrz, tłumacząc, że musi pilnować
rowerów.
-
Dzień dobry pani! - poderwała się Gwendalina, gdy tylko Julia
postawiła nogę za progiem. - To znaczy... cześć!
Była to piękna dziewczyna o wielkich oczach i promiennym uśmiechu.
Miała cudownie gęste czarne włosy, stanowiące wspaniałe obramowanie
policzków.
-
Cześć! - odwzajemniła pozdrowienie Julia.
-
Proszę usiąść. - Fryzjerka wskazała jej fotel przed lustrem. - Proszę
wybaczyć, jedną chwilkę...
Zniknęła za drzwiami Fryzur z klasą i pojawiła się w zakładzie obok,
przed Rickiem.
o
owa fryzura a
O
-
Cześć! - pozdrowiła go, po czym przyjrzawszy mu się chwilkę,
dodała: - Czy ty nie jesteś synem pani Banner?
-
Tak, istotnie...
-
Twoja mama zawsze powtarza, że jesteś prawdziwym skarbem i że
się świetnie uczysz. Czy możesz tu chwilkę zaczekać? Bo mam właśnie
klientkę po drugiej stronie.
Wtedy Rick pospiesznie wyjaśnił, że on i Julia są razem, co Gwendalina
zrozumiała po swojemu i wrzuciła ich od razu do swego worka z
plotkami na temat zakochanych par.
-
Oczywiście, rozumiem, więc chodź ze mną - powiedziała i ruszyła
przodem do tej części zakładu, gdzie mieściły się Fryzury z klasą.
-
Jak to jest, że ma pani dwa zakłady? - spytał ją po drodze Rick.
Gwendalina roześmiała się nieco ironicznie.
-
To proste - odpowiedziała - ponieważ panie nigdy nie zgodziłyby
się pokazać panom w lokówkach na głowie, a panowie nie pozwoliliby
się ogolić damskiej fryzjerce.
-
Słusznie - poparła ją Julia, która z miejsca poczuła sympatię do tej
dziewczyny.
-
To od kogo zaczynamy? - spytała Gwendalina, biorąc w ręce
grzebień i nożyce.
-
Prawdę mówiąc, my...
Fryzjerka tupnęła nogą niecierpliwie i przyjrzała się uważniej swej
młodziutkiej klientce:
-
Przepraszam, że pytam, ale czy ty nie jesteś przypadkiem tą
bliźniaczką z Londynu?
-
Julia Covenant, bardzo mi miło.
I podała rękę Gwendalinie, która - odwzajemniając uścisk - puściła oko
do Ricka, by dać mu do zrozumienia, że świetnie trafił.
-
A twój brat?
-
Czeka na zewnątrz.
Gwendalina uchyliła zasłonę i zaprosiła Jasona. I choć dotąd okazywał
on jawną niechęć wobec zakładów fryzjerskich, to na widok urody
fryzjerki wpadł do środka, jakby go z procy wystrzelili.
-
Jak tu ładnie - szepnął porozumiewawczo do Ricka. I już po chwili
siedział na fotelu w białym ręczniku
na ramionach, a nożyce Gwendaliny Mainoff śmigały wokół jego głowy.
-
Obliwia Newton? - spytała fryzjerka kwadrans później, przyjmując
od Julii pieniądze za strzyżenie brata. - Oczywiście, że ją znam, to moja
klientka.
-
No, no - mruczał Jason, pyszniąc się przed lustrem. Jego
usztywnione żelem włosy sterczały idiotycznie...
■Q——" 90 V-— —- ■— Q-
owa fryzura
O
-
I umiałaby pani nam powiedzieć, gdzie mieszka?
-
Oczywiście - odpowiedziała Gwendalina, wychodząc za próg. -
Jesteście pieszo czy...
-
Na rowerach.
-
Doskonałe, bo to dosyć daleko. Najpierw musicie wrócić wzdłuż
wybrzeża, minąć port... albo jedźcie tędy, pod górę, i skręćcie przed
wypożyczalnią panny Calypso...
-
Lepiej nie! Wolelibyśmy ją ominąć... - wtrącił szybko Rick,
przypominając sobie obietnicę, jaką dali dzień wcześniej bibliotekarce,
prosząc ją o otworzenie poczty.
-
A dlaczego macie ominąć tak łagodną osobę jak panna Calypso? -
zainteresowała się fryzjerka.
-
Ponieważ obiecaliśmy jej, że przeczytamy trzy książki w ciągu
tygodnia, a jeszcze nie zaczęliśmy...
-
W takim razie - uśmiechnęła się Gwendalina - cofniecie się
odrobinkę, na plac, ten z pomnikiem króla. Skierujecie się wprost na
wybrzeże, a stamtąd skręcicie w prawo. To proste, musicie tylko cały
czas mieć morze po lewej stronie. Wyjedziecie z miasteczka i będziecie
tak jechać kilka kilometrów. Następnie przetniecie niebrukowaną drogę
do Owi Clock i pojedziecie dalej, jakieś cztery, pięć kilometrów.
Zobaczycie lasek z bardzo dziwnymi drzewami. Nigdy nie pamiętam,
jak one się nazywają, ale Obli-
wia mówiła mi, że sprowadziła je z jakiegoś egzotycznego kraju... Jej
dom jest wspaniały, supernowoczesny. Wygląda jak przewrócony tort,
cały fioletowy. Nie da się go pomylić z żadnym innym.
Dzieci grzecznie podziękowały i czym prędzej wskoczyły na rowery.
Jason był tak przejęty swą nową fryzurą, że z wrażenia zapomniał nawet
o problemach z jaskraworóżo-wym rowerem pani Bowen. Pomknął jak
strzała, po-dzwaniając jak gdyby nigdy nic.
Gwendalina Mainoff popatrzyła jeszcze, jak znikają wśród uliczek
miasteczka i wróciła do swego podwójnego zakładu. Usiadła przed
lustrem i zaczęła czytać opasły tom Buddenbrocków.
Już po chwili Rick, Jason i Julia minęli pomnik króla i wjechali w
uliczkę po prawej stronie - wąziutki zaułek, gdzie dachy domów
stojących naprzeciwko nieomal się ze sobą stykały. Kawałek dalej, tam
gdzie droga wśród starych domów z kamienia stawała się trochę szersza,
jakaś starsza pani stała na środku jezdni, dając im znaki, żeby się
zatrzymali.
-
Nie pędźcie tak! - krzyknęła. - Moglibyście przejechać Marka
Aureliusza!
-
Panna Biggles! - rozpoznał ją natychmiast Rick i zsiadł z roweru. -
Co się stało?
o
owa fryzura
Kobieta spojrzała niewidzącym wzrokiem. Rozczochrana, w kapciach i
koszuli nocnej wystającej spod zarzuconego w pośpiechu szlafroka,
krążyła nerwowo po ulicy.
Rick podszedł bliżej i przedstawił się, ale nie zwróciła na niego
najmniejszej uwagi.
-
Marek Aureliusz uciekł! - jęknęła, łapiąc się za głowę.
-
A ta co, z choinki się urwała? - szepnął Jason do siostry.
-
Psssst!
Po długich i całkowicie niezrozumiałych wyjaśnieniach, panna Biggles
wskazała tylko ręką latarnię po przeciwnej stronie ulicy, na której
czubku dojrzeli przyczajonego kota.
-
Jest wystraszony! Nie chce nawet słyszeć o zejściu na dół.
-
Proszę się nie martwić, proszę pani, zajmiemy się tym -
zaofiarował się Rick. - Złapiemy go raz dwa.
Jasonowi wcale nie spodobał się ten pomysł, prych-nął więc ze złością:
-
Tylko tracimy czas! Mieliśmy przecież jechać do Obliwii Newton!
Na dźwięk tego nazwiska panna Biggles odwróciła się nagle i z jeszcze
większym przestrachem w oczach zapytała:
= Nowa fryzura a
—O
Kobieta spojrzała niewidzącym wzrokiem. Rozczochrana, w kapciach i
koszuli nocnej wystającej spod zarzuconego w pośpiechu szlafroka,
krążyła nerwowo po ulicy.
Rick podszedł bliżej i przedstawił się, ale nie zwróciła na niego
najmniejszej uwagi.
-
Marek Aureliusz uciekł! - jęknęła, łapiąc się za głowę.
-
A ta co, z choinki się urwała? - szepnął Jason do siostry.
-
Psssst!
Po długich i całkowicie niezrozumiałych wyjaśnieniach, panna Biggles
wskazała tylko ręką latarnię po przeciwnej stronie ulicy, na której
czubku dojrzeli przyczajonego kota.
-
Jest wystraszony! Nie chce nawet słyszeć o zejściu na dół.
-
Proszę się nie martwić, proszę pani, zajmiemy się tym -
zaofiarował się Rick. - Złapiemy go raz dwa.
Jasonowi wcale nie spodobał się ten pomysł, prych-nął więc ze złością:
-
Tylko tracimy czas! Mieliśmy przecież jechać do Obliwii Newton!
Na dźwięk tego nazwiska panna Biggles odwróciła się nagle i z jeszcze
większym przestrachem w oczach zapytała:
o—
w
o
Nowa fryzura
—o
Kobieta spojrzała niewidzącym wzrokiem. Rozczochrana, w kapciach i
koszułi nocnej wystającej spod zarzuconego w pośpiechu szlafroka,
krążyła nerwowo po ulicy.
Rick podszedł bliżej i przedstawił się, ale nie zwróciła na niego
najmniejszej uwagi.
-
Marek Aureliusz uciekł! - jęknęła, łapiąc się za głowę.
-
A ta co, z choinki się urwała? - szepnął Jason do siostry.
-
Psssst!
Po długich i całkowicie niezrozumiałych wyjaśnieniach, panna Biggles
wskazała tylko ręką latarnię po przeciwnej stronie ulicy, na której
czubku dojrzeli przyczajohego kota.
-
Jest wystraszony! Nie chce nawet słyszeć o zejściu na dół.
-
Proszę się nie martwić, proszę pani, zajmiemy się tym -
zaofiarował się Rick. - Złapiemy go raz dwa.
Jasonowi wcale nie spodobał się ten pomysł, prych-nął więc ze złością:
-
Tylko tracimy czas! Mieliśmy przecież jechać do Obliwii Newton!
Na dźwięk tego nazwiska panna Biggles odwróciła się nagle i z jeszcze
większym przestrachem w oczach zapytała:
-
Do panny Newton?! To jedźcie, jedźcie szybko!
-
Zna pani Obliwę Newton? - spytała zaintrygowana Julia.
-
Czy znam? Jeszcze jak! Znam ją, znam... - jęknęła Kleopatra
Biggles.
Zatkała sobie uszy rękami i czym prędzej odeszła w stronę domu.
Sapiąc, dotarła do drzwi swego starego, kamiennego domostwa i z ręką
na klamce raz jeszcze obróciła się w stronę dzieci:
-
To jej wina, że Marek Aureliusz i inne moje skar-by tak się
przelękły! - zawołała zdenerwowana, z trudem łapiąc oddech. - Jej i tego
wstrętnego czarnego typa ociekającego wodą!
Z impetem otworzyła drzwi. Co najmniej tuzin miauczących kotów
wybiegło jej na spotkanie, łasząc się i ocierając o nogi i drapiąc
pazurkami brzeg szlafroka.
-
Dobre, dobre kotki - panna Biggles głaskała kolejno każdego
kociaka. - Nie martwcie się, Marek Aureliusz zaraz wróci.
-
Kici... kici... kici... - nawoływał Rick, stojąc pod latarnią.
Kot wcisnął się w łuk pod kloszem latarni i spoglądał na chłopca z pełną
wyższości obojętnością.
Nie dawał się nabrać ani na słodkie słówka, ani na kategoryczne
polecenia. Nie drgnął nawet wtedy,
o
owa fryzura
kiedy Rick, ryzykując życie, spróbował wspiąć się na latarnię.
W końcu Jason zniecierpliwił się i kiedy Kleopatra Biggles pochłonięta
była szeptaniem czułych słówek do Cezarego czy Antoniego, a Rick i
Julia starali się wyperswadować Markowi Aureliuszowi jego pomysły,
kopnął wściekle latarnię.
Przerażony tym gwałtownym atakiem Marek Aureliusz wychylił się do
przodu i, straciwszy równowagę, spadł wprost pod nogi Jasona, groźnie
przy tym fuka-jąc.
Chwilę potem pomknął jak strzała do domu i, przecisnąwszy się między
nogami zdziwionej panny Biggles, zniknął w głębi mieszkania.
-
Marek Aureliusz! - krzyknęła uradowana panna Biggles. -
Wróciłeś!
-
Najwyższy czas - burknął Jason.
Panna Biggles - wdzięczna za pomoc - nalegała, żeby dzieci weszły do
niej choć na chwilkę. I chociaż opierały się, pamiętając, że czas nagli,
kobieta nie ustępowała.
-
Chodźcie, proszę, chodźcie do kuchni - zapraszała, wskazując
drogę. - Mam pyszne herbatniczki...
Julia weszła pierwsza, ciekawa, co też Obliwia Newton może mieć
wspólnego z ucieczką kota... Rick, który
nigdy nie umiał odmówić komuś, kto go o coś grzecznie prosił, szedł tuż
za Julią, Jason zaś ociągał się z wejściem, żeby podkreślić swoje
niezadowolenie.
Chwilę potem zmienił zdanie - ostatecznie zbliżała się pora obiadu, a że
mieli przed sobą wyjątkowo długą jazdę na rowerach (aż za Kilmore
Cove), przegryzienie czegoś nie było wcale złym pomysłem.
Weszli do salonu, a stąd na korytarz prowadzący do kuchni.
W połowie korytarza Jason usłyszał skrzypienie ziarenek piasku pod
butami. Początkowo nie zwrócił na to uwagi, ale potem niemal
automatycznie zaczął przyglądać się i zastanawiać, skąd wziął się ten
piasek.
Kleopatra Biggies weszła do kuchni i otworzyła blaszane pudełko w
kwiatki.
- Proszę! Herbatniki na maśle!
„Do licha" - pomyślał Jason, gładząc się odruchowo po włosach
sztywnych od żelu, i gwałtownie zawrócił.
Pochylając się nisko nad podłogą, powoli zaczął macać cieniutką
warstewkę piasku w korytarzu. Drobinki na jego palcach były dokładnie
takie same jak te, które znalazł w kamiennym pokoju w Willi Argo.
To był ten sam rodzaj piasku, bardzo miękki, prawie niewyczuwalny.
Piasek pustyni.
Ślady prowadziły wprost do progu bardzo starych drzwi.
<ł
■
o
Nowa fryzura
„Do licha - pomyślał, bezwiednie przeczesując palcami włosy, jakby to
miało mu pomóc w wyjaśnieniu zagadki. - Te drzwi wyglądają jak
Wrota Czasu w Willi Argo!".
Po czym, prostując się energicznie, krzyknął ile sił w płucach:
- Riiick! Juuulia!
Drzwi w korytarzu Kleopatry Biggles - mimo że stare i zniszczone -
wyglądały nadzwyczaj solidnie.
Panna Biggles nie mogła sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek widziała
je otwarte. Podobnie jak nie pamiętała, by kiedykolwiek miała do nich
klucz. Wiedziała jednak, że prowadziły do piwnicy, choć była to bardzo
dziwna piwnica, skoro od czasu do czasu ciągnęło od niej ciepłym
powietrzem i nawiewało piasek.
Pannie Biggles jakoś nigdy nie zależało na piwnicy, więc przez pewien
czas te drzwi były nawet zastawione jakimś meblem.
Ale ponieważ koty ostrzyły sobie na nim pazury, musiała w końcu
oddać go do konserwacji.
Podobieństwo tych drzwi do Wrót Czasu w Willi Argo było wprost
uderzające. Zwłaszcza stare gwoździe po lewej stronie masywnego
zamka były zupełnie takie same jak te, którymi umocowano cztery
zamki w ich Wrotach.
Julia i Rick dosłownie zamarli z wrażenia, w jednej chwili pojmując
wagę odkrycia.
-
Panno Biggles... Myślę, że powinna nam pani dokładnie wyjaśnić,
co tu się wczoraj zdarzyło - poprosił uprzejmie Rick.
I panna Biggles, co prawda trochę chaotycznie, ale za to szczegółowo,
opowiedziała im, jak to Obliwia Newton złożyła jej wizytę w środku
nocy i jak chwilę potem nadszedł ten typ w czarnej pelerynie.
-
Manfred - domyśliła się Julia.
Panna Newton bez zbędnych ceregieli skierowała się do tych drzwi,
mówiąc coś, czego panna Biggles dobrze nie zapamiętała, przestraszona
nocnym najściem. Na dworze szalała burza i koty były podenerwowane.
Nie pamiętała też, co było potem. Zbudziła się w środku dnia. Koty
biegały jak oszalałe, a Marek Aureliusz spędził wiele godzin na latarni,
jakby sama myśl o powrocie do domu napawała go strachem.
-
Ktoś też otworzył moją witrynkę w salonie - poskarżyła się. - Na
szczęście nic nie zginęło.
-
Ale czemu pani wpuściła tych dwoje w środku nocy? - spytała
Julia.
-
Ba, panna Newton zawsze była... nieprzewidywalna.
-
Zatem znała ją pani już wcześniej?
-
O tak, nawet jeśli nie bardzo ją lubiłam, przynajmniej ja...
o
owa fryzura
-
A kto ją lubił?
-
Moja siostra. Obliwia była jej ulubioną uczennicą - wyznała panna
Biggies.
-
Uczennicą? O czym pani mówi, panno Biggies? Nie rozumiem...
-
O szkole podstawowej w Cheddar, w mieście słynnym z sera.
Kleopatra Biggies poszła do salonu i przyniosła stamtąd ramkę ze starą
fotografią, przedstawiającą dwie siedzące koło siebie dziewczyny.
-
Ta dużo młodsza to ja. A ta tu, widzicie, to moja siostra Klio,
dokładnie mówiąc Klitamnestra Biggies. Ona zawsze uchodziła za tą
mądrzejszą w rodzinie, nawet jeśli rodzice pragnęli kariery dla nas obu.
Klio kochała książki. Te, które stoją w witrynce, dostałam od niej w
prezencie. Bardzo pragnęła zobaczyć świat i dlatego wyjechała z
Kilmore Cove, by uczyć w Cheddar. Obliwia Newton była bardzo
zdolną i wielce obiecującą uczennicą. I tak się poznały.
-
A potem?
-
Po wielu latach moja siostra zatęskniła za Kilmore Cove i w końcu
wróciła. Parę lat temu zobaczyła w gazecie zdjęcie kobiety, w której
rozpoznała tę dziewczynkę z Cheddar. Jej dawna uczennica była teraz
prawdziwą kobietą sukcesu, robiła błyskotliwą karierę. Klio bardzo się
ucieszyła. Wiecie, w naszej rodzinie
O
o
wszyscy są tacy uczuciowi. Może uważała, że cząstka sukcesu pupilki
jest zasługą jej samej, ukochanej nauczycielki... No i wysłała jej w
prezencie jakiś stary drobiazg. Obliwia pojawiła się u nas jakiś czas
potem, zupełnie niespodziewanie, żeby podziękować mojej siostrze za
ten prezent. I odtąd zawsze zaskakiwała nas swoimi wizytami, wpadając
tu bez zapowiedzi, również po śmierci mojej biednej siostry.
*
W czasie opowieści panny Biggles o karierze szkolnej Obliwii Newton,
Jason stał nieruchomo w korytarzu i jak zahipnotyzowany wpatrywał się
w drzwi wiodące do piwnicy.
-
Drugie Wrota Czasu... - szepnął w końcu, głaszcząc szorstką
powierzchnię starego drewna. Serce waliło mu jak młotem. Z jednej
strony był pod wrażeniem swego odkrycia, ale z drugiej - było mu
przykro, że jego drzwi nie są jedyne i niepowtarzalne.
Kiedy Julia i Rick przyszli w końcu z kuchni, chcąc podzielić się z nim
informacjami o Obliwii, właściwie nie był w stanie ich słuchać. Myślał
tylko o tym, jak otworzyć drugie Wrota Czasu.
-
Myślisz, że i te drzwi prowadzą do groty i do łodzi podobnej do tej
pod skałą w Salton Cliff? - spytała Julia cichutko.
-
Myślę, że tak.
—o
o
owa fryzura
-
To by wyjaśniało, jak Obliwia Newton znalazła się w starożytnym
Egipcie - mruknął Rick.
Panna Biggles przyglądała im się z zainteresowaniem.
-
Ech, ta dzisiejsza młodzież! - westchnęła cicho i pokiwała głową. -
Co za fantazja!
I poszła schować herbatniki przed kotami.
Gdy tylko odeszła, Julia wyciągnęła z kieszeni klucze od Wrót Czasu.
-
Spróbujemy?
Wszystkie klucze wchodziły do zamka, lecz obracały się w nim bez
najmniejszego oporu. Drzwi tymczasem ani drgnęły.
-
Nie otwierają.
-
Pewnie nie są od tych drzwi.
-
Myślę, że właściwy klucz ma Obliwia.
Wszystko zaczynało układać się w logiczną całość.
-
Musimy odnaleźć Obliwię. Na pewno już wróciła!
-
Skąd masz tę pewność? - spytała Julia. - Może jest wciąż po tamtej
stronie? Mówiliście, że szukała czegoś cennego.
-
Tak. I znalazła. Mapę!
-
No właśnie, to teraz, kiedy ma mapę, może coś tam przesyła.
Rick przytaknął.
-
To możliwe, czemu nie?
Jason miał jednak wątpliwości:
-
Przypominam wam, że mapa była pierwszą i jedyną istniejącą
mapą Kilmore Cove. Ze należała do państwa Moore i że państwo Moore
wywieźli ją do Egiptu, żeby ukryć ją w Domu Życia. To jasne.
-
Skoro tak mówisz... - mruknęła Julia.
-
Mapa w Egipcie nie ma żadnej wartości. Ona jest potrzebna tu i
teraz - mówiąc to, wskazał drewniane drzwi.
-
Jest więc dwoje takich drzwi, rozumiecie?! Dwoje starych drzwi w
jednym starym miasteczku. Twierdzę, że to nie przypadek... - Nie zdołał
dokończyć zdania.
-
Mówisz zatem, że... mogłyby być jeszcze inne?
-
A czemu nie?
-
Wtedy mapa miałaby sens - przyznał mu rację Rick.
-
I to uzasadniałoby też, dlaczego jest aż tak ważna. I stara.
-
No nie wiem...
-
Pamiętasz datę, kiedy ją sporządzono?
-
Tysiąc siedemset coś... - odpowiedział Rick.
-
Stare miasteczko, stare drzwi, stara mapa... stary właściciel... -
Jason uśmiechnął się trochę nerwowo, jakby przestraszony tym, co mu
przyszło do głowy.
-
Koło się zamyka.
-
Czy nie zechcielibyście filiżanki herbaty, dzieci?
-
zaproponowała panna Biggies, wychylając się z kuchni.
o—
-o
o
Nowa fryzura
- Czy też wolicie pofantazjować jeszcze trochę na temat starożytnego
Egiptu?
Kwadrans później opuścili dom panny Biggles. Mimo zabawnych
protestów panny Kleopatry, udało im się w końcu przekonać ją, że
dobrze będzie przesunąć skrzynię pod drzwi do piwnicy i zablokować
tym samym wejście.
-
Przynajmniej na dwa dni - poprosił Rick. - Potem przyjdziemy ją
odsunąć.
-
Śmieszne - zachichotała panna Biggles, głaszcząc Marka
Aureliusza i Cezara, walczących o jej względy.
-
I nikomu o tym ani słowa, nikomu! - dodała stanowczo Julia.
Panna Biggles pożegnała się z nimi w drzwiach i wróciła do kuchni,
żeby wstawić do zlewu filiżanki po herbacie, które zamierzała zmyć po
południu. Sięgnęła po pudełko z herbatnikami i ponownie ustawiła je na
środku stołu.
Przechodząc chwilę potem przez korytarz, zatrzymała się, by jeszcze raz
krytycznie przyjrzeć się skrzyni. Cóż, jeśli nawet uważała, że nie
najlepiej tu wygląda, postanowiła mimo wszystko posłuchać rady tych
sympatycznych dzieciaków.
Kiedy wchodziła na górę po schodach, z gromadą kotów plączących się
pod jej nogami, przyszło jej
do głowy, że ta dziewczynka i chłopiec o rudych włosach byli do siebie
bardzo podobni.
-
Może to rodzeństwo - pomyślała. - Chociaż nie przypominam
sobie, żeby Bannerowie mieli dwoje dzieci...
Weszła do łazienki, otworzyła okiennice i najspokojniej w świecie
poradziła Neronowi i Karakalli, by opuścili wannę:
-
Wczoraj już się kąpaliście! Czy wy jesteście koty wodne, czy co?
Spojrzała w lustro i skrzywiła się z dezaprobatą. Zapaliła wszystkie
lampki wokół lustra i z roztargnieniem zaczęła rozczesywać włosy.
Niestety szczotka zaplątywała się co chwila, jakby to były kolczaste
zarośla.
W końcu dała spokój i zapomniawszy, że szczotka wciąż tkwi we
włosach, najspokojniej pod słońcem przeszła do pokoju, by się ubrać.
Czuła niezwykłą radość. Wizyta dzieci całkiem ją uspokoiła. Po szoku i
strachu poprzedniego wieczoru nie było już śladu. Ich serdeczność,
uprzejmość i dziwne młodzieńcze rozmowy o wymyślonych przygodach
spowodowały, że poczuła się znacznie lepiej.
Ten nastrój tajemnicy był fascynujący...
-
I nikomu o tym ani słowa, nikomu! - Kleopatra Biggles, ubawiona,
naśladowała ton głosu Julii.
* *
o-
■ Nowa fryzura
O
„Ta dziewuszka jest po prostu urocza - pomyślała panna Kleopatra. -
Przypomina mi mnie samą, gdy byłam w jej wieku".
-
Oto, czego mi trzeba - roześmiała się, podskakując na jednej nodze
przy nakładaniu spódnicy. - Pięknej trwałej ondulacji u Gwendaliny.
Już prawie wychodziła, kiedy zadzwonił telefon. Od tak dawna nikt do
niej nie dzwonił, że Kleopatra Biggles aż podskoczyła na dźwięk
pierwszego dzwonka. Z trudem przypomniała sobie, gdzie też stoi
telefon.
-
Idę już, idę! - zawołała w stronę aparatu z czarnego bakelitu, który
nie przestawał dzwonić. - Halo, słucham, ktp mówi?
Przez moment przysłuchiwała się, marszcząc czoło, zanim rozchyliła
usta w szerokim uśmiechu.
-
A, Nestor! Oczywiście, że cię pamiętam! - wykrzyknęła. - Miło mi
cię słyszeć! Nie, skądże znowu, wcale mi nie przeszkadzasz.
ao.d.l.l C8) od Łll®ore
łońce świeciło wysoko na niebie, białe jak nie-zapisana kartka w
dzienniku. W powietrzu unosił się zapach łąk i słona świeżość morza.
Było już południe. Jason, Julia i Rick przejechali jedyną dużą ulicę
nadbrzeżną w Kilmore Cove, która obiegała całą zatokę i wznosiła się
po przeciwnej stronie Salton Cliff, ale o wiele łagodniej niż tam, skąd
nadjechali.
Jechali ramię w ramię, bez pośpiechu, nadal oszołomieni i spragnieni
rozmowy o swym niezwykłym odkryciu. Jason jechał pośrodku,
pochylony nad kierownicą w kształcie motyla, słysząc przy każdym
naciśnięciu pedała nie tylko dzwoneczki, ale i pobrzękującą w kieszeni
metalową królową znalezioną za obrazem Penelopy Moore. Julia
zadawała moc pytań, próbując odtworzyć życie Penelopy, Ulyssesa,
doktora Bowena, latarnika i Obliwii Newton. Wszystkie elementy tej
zagadki mieszały się nieustannie, podsuwając im pod rozwagę coraz to
nowe możliwości rozwiązania zagadki Ulyssesa Moore'a.
Rodzeństwu wydawało się, że mieszkają w Kilmore Cove od lat,
podczas gdy tak naprawdę spędzili tu zaledwie kilka dni. Minęły
przecież niespełna dwadzieścia cztery godziny, odkąd rozszyfrowali
pierwszy tajemny przekaz i podjęli tak trudną drogę, którą - Jason był o
tym święcie przekonany - ktoś dla nich przygotował.
O
•Q ■ Daleko od Kilmore Cove
Tej niedzieli jednak tajemnicza gra stała się jeszcze bardziej
skomplikowana. Nie mieli żadnych wyraźnych śladów, po których
trzeba było iść, ani żadnego sekretnego zapisu do rozszyfrowania. Od
momentu, kiedy mapa wpadła w ręce Obliwii, było tak, jakby ciąg
znaków nagle się urwał.
-
Skoro są drugie Wrota Czasu, które Obliwia zna, bo to nimi
przedostała się do Krainy Puntu... - rozważał głośno Rick - to dlaczego
chce za wszelką cenę dostać się do Willi Argo?
-
To proste, chce wypróbować wszystkie drzwi... A wiecie, że kiedy
my, kobiety, wbijemy sobie coś do głowy... - odpowiedziała nieco
przemądrzale Julia.
Rick uśmiechnął się pod nosem.
Potem spoważniał i zaczął na trzeźwo oceniać sytuację:
-
Zatem... wiemy, gdzie mieszka. Wiemy, co ją łączyło ze starym
właścicielem i że powodem rywalizacji możemy być my. Wiemy, że
była pupilką siostry panny Biggies...
-1 że, jak powiedział Nestor, trafiła do Kilmore Cove przez fatalną
pomyłkę.
-
Może ten błąd popełniła Klio Biggies?
Rick skinął głową:
-
Może, ale faktem jest, że ciągle nie wiemy, co zamierza. I to jest
zagadka.
-
Ja myślę, że zagadką jest samo Kilmore Cove
-
wtrąci! Jason. - Cale miasteczko. Najpierw myślałem, że chodzi o
Willę Argo, ale po zobaczeniu drzwi panny Biggies jestem przekonany,
że...
-
... są jeszcze inne drzwi, jasne - dokończyła za brata Julia.
-
Nie, że jest ktoś, kto chce je ukryć... Nasze Wrota Czasu były
schowane za szafą i gdybym nie natrafił na nie przypadkiem, to
tkwiłyby tam całe lata. A panna Biggies uważa, że jej drzwi prowadzą
do piwnicy.
-
Praktycznie rzecz biorąc, może mieć rację - uściślił Rick. - Nie
otworzyliśmy ich.
-
No właśnie. Żaden z czterech kluczy nie pasuje
-
odezwała się Julia.
-
Może pasowałby ten, który wczoraj wrzuciłaś do morza - mruknął
Jason.
-
Ja go nie wrzuciłam do morza, ja... - Julia znów przypomniała
sobie koszmarne wydarzenia wczorajszej nocy.
-
Spójrzcie, co za widok - przerwał im Rick, przystając nagle.
Dojechali do miejsca, w którym ulica nadbrzeżna rozwidlała się. Z
jednej strony biegła dalej brzegiem morza, z drugiej - skręcała w stronę
cypla, na którego końcu stała latarnia morska - samotna biała wieża na
tle morza.
-O
110
■Q Daleko od Kilmore Cove
Wzrok Julii powędrował w stronę białego urwiska nad Salton Cliff, po
przeciwnej stronie zatoki. Patrzyła z oddali na Willę Argo zawieszoną
hen, u góry, z wieżyczką widoczną między drzewami. Schodki, które
przecinały ścianę skalną na dwie części, wiodąc od urwiska aż do morza,
skojarzyły jej się - nie wiedzieć czemu - z aparatem na zęby.
-
Nie sądzicie, że powinniśmy zawiadomić Nestora o tym, że
opuszczamy miasteczko? Nie chciałabym, żeby się o nas martwił!
-
A niby jak mamy go zawiadomić? Prześlemy mu sygnały dymne?
Jakoś nie widzę zbyt wielu budek telefonicznych w okolicy...
-
Jason, mógłbyś...
-
Zapomnij o tym. Na pewno nie pojadę aż do Willi Argo tylko po
to, żeby poinformować Nestora o naszym wypadzie. A poza tym Nestor
jest zajęty zbieraniem liści albo drzemką i z pewnością nie jest z tych, co
to się za bardzo o nas troszczą.
-
Właśnie - powiedziała Julia. - Może to my powinniśmy
zatroszczyć się o niego. Wczoraj nie tylko zmókł, ale też stoczył walkę,
upadł, a w końcu to jest starszy człowiek. Słyszałeś, jak kaszle?
-
Doktor Bowen powiedział, że jest silny jak koń. Chociaż zrzędzi i
jest trochę kłótliwy - Julia jednak nie ustępowała - to przecież jedynie
jego wtajemniczyli-
iyjp ¡0-
śmy w nasze sekrety. Jeżeli mamy jakiegoś przyjaciela w Kilmore Cove,
to właśnie jego.
-
Wczoraj wcale nie wyglądało na to, że tak go lubisz - zauważył jej
brat.
-
Wczoraj to było wczoraj, a dzisiaj jest dzisiaj.
-
Ruszajmy, Julio, bez gadania! Jeśli pojedziemy szybko, to Nestor
nawet nie zauważy, że wyjechaliśmy z miasta.
Julia stała dalej, nieruchomo patrząc to na cypel, to na urwisko.
-
O co chodzi?
-
Nie wiem - odparła. - Nazwij to kobiecą intuicją czy jak tam
chcesz, ale mam wrażenie, że nad Willą Argo zawisło coś...
przerażającego.
-
A mogę to nazwać głupotą mojej siostry?
Julia pokazała mu język.
-
Jakby coś miało się wydarzyć... Może nie powinniśmy opuszczać
miasteczka?...
-
Głupoty! - przerwał jej Jason, naciskając mocniej na pedały.
Ruszył tak szybko, że wiatr wydął mu koszulę i rozwiał wyżelowaną
fryzurę. - Co niby ma się wydarzyć?
śmy w nasze sekrety. Jeżeli mamy jakiegoś przyjaciela w Kilmore Cove,
to właśnie jego.
-
Wczoraj wcale nie wyglądało na to, że tak go lubisz - zauważył jej
brat.
-
Wczoraj to było wczoraj, a dzisiaj jest dzisiaj.
-
Ruszajmy, Julio, bez gadania! Jeśli pojedziemy szybko, to Nestor
nawet nie zauważy, że wyjechaliśmy z miasta.
Julia stała dalej, nieruchomo patrząc to na cypel, to na urwisko.
-
O co chodzi?
-
Nie wiem - odparła. - Nazwij to kobiecą intuicją czy jak tam
chcesz, ale mam wrażenie, że nad Willą Argo zawisło coś...
przerażającego.
-
A mogę to nazwać głupotą mojej siostry?
Julia pokazała mu język.
-
Jakby coś miało się wydarzyć... Może nie powinniśmy opuszczać
miasteczka?...
-
Głupoty! - przerwał jej Jason, naciskając mocniej na pedały.
Ruszył tak szybko, że wiatr wydął mu koszulę i rozwiał wyżelowaną
fryzurę. - Co niby ma się wydarzyć?
Rozdział C9J
Niszczycielka
OMEN
W betonowej fioletowej willi oddalonej pięć kilometrów od dzieci, w
pokoju wyposażonym w nadzwyczajny, najnowocześniejszy
klimatyzator, który kosztował czterysta tysięcy funtów, rozdzwonił się
telefon. I chociaż dzwonkiem telefonu był fragment Cwału Walkińi
Ryszarda Wagnera, nikt go nie usłyszał, bowiem w pokoju ryczała już
dyskotekowa muzyka, znakomite tło do morderczych ćwiczeń.
Na środku pokoju stał wielce skomplikowany technicznie rower
treningowy, którego poszczególne elementy stanowiły wyposażenie
siłowni.
Zginająca się kierownica służyła do ćwiczenia mięśni ramion i pleców,
podczas gdy pedałowanie w rytm szalonej muzyki zmuszało kobietę do
takiego wysiłku, że biły na nią siódme poty.
Ona jednak wyglądała na zadowoloną. Zdecydowanym, pewnym
wzrokiem patrzyła nieruchomo wprost przed siebie.
Była wysoka, mocno zbudowana i silna.
I nie sprawiała wrażenia, że ma zamiar odebrać telefon.
Przy piętnastym dzwonku polakierowane na biało drzwi uchyliły się,
automatycznie wyłączając i klimatyzator, i muzykę, a rower, który nagle
zwolnił, po chwili całkiem się zatrzymał.
- MAAANFREEED! - ryknęła wściekle kobieta.
Opadła ciężko na kierownicę i wysyczała:
o
= Niszczycielka
O
-
Ile razy ci mówiłam, żebyś mi nie przeszkadzał, kiedy ćwiczę w
siłowni?!
-
Dzwoni telefon - odpowiedział spokojnie Manfred przez szparę w
drzwiach. - Myślę, że to coś ważnego. To ci ludzie od rozbiórki.
-
A! - Obliwia Newton uniosła nagle głowę. Zacieki potu utworzyły
na jej bluzie gimnastycznej wielką literę „V". - To przełącz ich tu, tylko
szybko.
-
Już to zrobiłem, ale pani nie odbierała.
-
To jeszcze raz przełącz!
Białe drzwi zamknęły się cicho. Obliwia Newton zsiadła z roweru i
sięgnęła po bawełniany, ciemnofiole-towy ręcznik, na którym kazała
wyhaftować swoje inicjały, ogromne i wielce misterne O.N.
-
Newton - rzuciła natychmiast, gdy tylko zadźwięczały pierwsze
nuty Cwału Walkińi. Przez moment słuchała uważnie, po czym
odpowiedziała tonem zdecydowanym i nieznoszącym sprzeciwu: - Nie
obchodzą mnie koszty, nie chcę słuchać żadnych wymówek. Dziś.
Teraz. I z całą ekipą, jaką dysponujecie. Chcę najlepszych,
najsilniejszych, najdzielniejszych. I jedną z tych koparek z łańcuchem i
ciężką, żelazną kulą. Nie chcę, żeby pozostał bodaj mur, albo nie - mur
niech zostanie...
Kierownik ekipy rozbiórkowej zdołał powiedzieć zaledwie kilka słów,
gdy Obliwia zaczęła mu na nowo wymyślać:
-
Już wam sto razy mówiłam, jak dojechać do tego domu! Trzeba
jechać tą polną drogą za miasteczkiem. I nie zanudzajcie mnie jakąś
historią z pozwoleniami! Dom należy do mnie i mogę z nim zrobić, co
mi się podoba! Spotkamy się tam za pół godziny.
I gwałtownie skończyła rozmowę.
Otarła pot z czoła i rzuciła ręcznik na podłogę. Potem jednym
kopnięciem otworzyła drzwi od siłowni i poszła na poszukiwanie
Manfreda.
Stał z rękami w kieszeniach przy oknie i patrzył na dwór.
-
Wyjeżdżamy - rozkazała. - Wezmę tylko prysznic i przebiorę się.
Manfred odwrócił się. Cały nos miał oklejony plastrem, pod oczami
wielkie sińce, jak ktoś, kto spędził fatalną noc. Stara blizna, zaczynająca
się od szyi i kryjąca się gdzieś pod koszulą, nadawała mu bardzo
podejrzany wygląd.
-
Dokąd jedziemy? - zapytał.
Obliwia Newton zatrzymała się, zaskoczona bezczelnością tego pytania.
-
A od kiedy to chcesz wiedzieć, dokąd jedziemy?
Manfred uśmiechnął się z lekkim poświstem, jakby
próbował naśladować Jacka Nicholsona z jakiegoś gangsterskiego filmu.
-
Od kiedy ryzykowałem dla pani życie.
•Q ■ - ■- Niszczycielka
■ ■ Q-
Obliwia obróciła się gwałtownie na pięcie i zbliżyła do niego,
wyciągając fioletowe, ostre jak brzytwa paznokcie.
-
Wiesz doskonale, jak się rozgniewałam, kiedy wróciłam, a ciebie
nie było, boś sobie poszedł obijać się po Willi Argo i złożyć wizytę
dzieciakom... dopuszczając do zniszczenia samochodu wartego pół
miliona funtów...
Manfred usiłował zachować na twarzy uśmiech a la Jack Nicholson, gdy
paznokcie Obliwii Newton wpijały się w jego bliznę, wędrując wzdłuż
szyi.
-
Ale potem, Manfredzie - ciągnęła Obliwia, zmieniając zupełnie ton
i odrywając paznokcie od jego szyi tak nagle, że aż się zatoczył - ale
potem wręczyłeś mi ten cudowny przedmiot, który wykradłeś... i
powiedziałeś, że narażałeś życie, żeby go zdobyć, więc postanowiłam ci
wybaczyć.
W ręku Obliwii błysnęły dwa stare klucze zawieszone na łańcuszku na
szyi.
-
Malutki Manfred, taki dzielny... Do wczoraj miałam tylko kota -
uśmiechnęła się, pokazując mu najpierw główkę jednego, a potem
drugiego klucza. - A teraz do kota dołączył lew... GRRRRR!
Manfred przełknął ślinę, niepewny, czy bardziej boi się, kiedy Obliwia
Newton się wścieka, czy kiedy promienieje radością.
-
GRRR... - powtórzył za nią cicho, bez przekonania, po czym
przybrał swój zwyczajny wyraz twarzy bandyty za pięć groszy.
-
Brawo, Manfredzie! - pochwaliła go Obliwia. - A teraz idź
przygotować motor, za chwilę wyjeżdżamy.
Mężczyzna trwał nieruchomo, patrząc na nią, dopóki nie zniknęła za
jednymi z tysiąca lśniących drzwi w tym lodowatym domu. Potem
odwrócił się$ wkładając gwałtownie ręce do kieszeni. Był wściekły, ale
nie wiedział, na kim tę złość wyładować. Nienawidził swej pracy,
nienawidził Willi Argo, tego starego ogrodnika i rozhisteryzowanej
dziewczynki, która o mały włos go nie zabiła. I nagle zdał sobie sprawę,
że zaczął też nienawidzić swojej pani, która traktowała go jak
marionetkę, równie pogardliwie jak tych od rozbiórki domu. Jednak czuł
jeszcze na skórze zadrapania od jej fioletowych paznokci...
I wciąż nie wiedział, dokąd mają jechać.
o
-
GRRR... - powtórzył za nią cicho, bez przekonania, po czym
przybrał swój zwyczajny wyraz twarzy bandyty za pięć groszy.
-
Brawo, Manfredzie! - pochwaliła go Obliwia. - A teraz idź
przygotować motor, za chwilę wyjeżdżamy.
Mężczyzna trwał nieruchomo, patrząc na nią, dopóki nie zniknęła za
jednymi z tysiąca lśniących drzwi w tym lodowatym domu. Potem
odwrócił się$ wkładając gwałtownie ręce do kieszeni. Był wściekły, ale
nie wiedział, na kim tę złość wyładować. Nienawidził swej pracy,
nienawidził Willi Argo, tego starego ogrodnika i rozhisteryzowanej
dziewczynki, która o mały włos go nie zabiła. I nagle zdał sobie sprawę,
że zaczął też nienawidzić swojej pani, która traktowała go jak
marionetkę, równie pogardliwie jak tych od rozbiórki domu. Jednak czuł
jeszcze na skórze zadrapania od jej fioletowych paznokci...
I wciąż nie wiedział, dokąd mają jechać.
0"
o
- GRRR... - powtórzył za nią cicho, bez przekonania, po czym przybrał
swój zwyczajny wyraz twarzy
- Brawo, Manfredzie! - pochwaliła go Obliwia. - A teraz idź
przygotować motor, za chwilę wyjeżdżamy.
Mężczyzna trwał nieruchomo, patrząc na nią, dopóki nie zniknęła za
jednymi z tysiąca lśniących drzwi w tym lodowatym domu. Potem
odwrócił się, wkładając gwałtownie ręce do kieszeni. Był wściekły, ale
nie wiedział, na kim tę złość wyładować. Nienawidził swej pracy,
nienawidził Willi Argo, tego starego ogrodnika i rozhisteryzowanej
dziewczynki, która o mały włos go nie zabiła. I nagle zdał sobie sprawę,
że zaczął też nienawidzić swojej pani, która traktowała go jak
marionetkę, równie pogardliwie jak tych od rozbiórki domu. Jednak czuł
jeszcze na skórze zadrapania od jej fioletowych paznokci...
I wciąż nie wiedział, dokąd mają jechać.
bandyty za pięć groszy.
-
GRRR... - powtórzył za nią cicho, bez przekonania, po czym
przybrał swój zwyczajny wyraz twarzy bandyty za pięć groszy.
-
Brawo, Manfredzie! - pochwaliła go Obliwia. - A teraz idź
przygotować motor, za chwilę wyjeżdżamy.
Mężczyzna trwał nieruchomo, patrząc na nią, dopóki nie zniknęła za
jednymi z tysiąca lśniących drzwi w tym lodowatym domu. Potem
odwrócił się, wkładając gwałtownie ręce do kieszeni. Był wściekły, ale
nie wiedział, na kim tę złość wyładować. Nienawidził swej pracy,
nienawidził Willi Argo, tego starego ogrodnika i rozhisteryzowanej
dziewczynki, która o mały włos go nie zabiła. I nagle zdał sobie sprawę,
że zaczął też nienawidzić swojej pani, która traktowała go jak
marionetkę, równie pogardliwie jak tych od rozbiórki domu. Jednak czuł
jeszcze na skórze zadrapania od jej fioletowych paznokci...
I wciąż nie wiedział, dokąd mają jechać.
Rozdział CIO) - Owl Clock '
Kilka kilometrów dalej zatrzymali się na skrzyżowaniu głównej drogi z
polną, by chwilkę odsapnąć. Odkąd opuścili miasteczko, nie napotkali
ani jednego samochodu. Okolica była tu bardziej płaska, pokryta niskimi
i jakby zaokrąglonymi krzewami, kamieniami i maleńkimi białymi i
liliowymi kwiatkami, drżącymi przy byle podmuchu. Gdzieniegdzie
rosło samotne drzewo, którego gałęzie pochylały się w głąb lądu,
zgodnie z najczęstszym kierunkiem wiatru.
Dzieci rozglądały się ciekawie dokoła. Rick - jak zwykle przewidujący -
jeszcze w miasteczku napełnił wodą bidon i teraz obdzielał wodą całą
trójkę.
Polną drogą musiał niedawno przejeżdżać jakiś ciężki sprzęt.
Świadczyły o tym głębokie ślady w ziemi i świeżo rozbita drewniana
tablica z nazwą ulicy. Jason podniósł ją z ziemi i przeczytał napis: Owl
Clock.
-
Ciekawe, nie?
Obok nazwy narysowana była biała sowa.
Przypominając sobie nagle słowa doktora Bowena, Julia obróciła się w
stronę Ricka.
-
Czy rzeczywiście nigdy nie widziałeś tablicy z napisem Witajcie w
Kilmore Cove? Ani zwykłego znaku drogowego z nazwą Kilmore Cove,
jak te, które zawsze stoją przy wjeździe do każdej miejscowości?
-
Hmm, nie zwracałem na to uwagi, ale... nie, nie widziałem. Nie
przypominam sobie takiej tablicy.
o—
-
Ile dróg prowadzi do miasteczka?
-
Ta jedna - Rick wskazał drogę, którą przyjechali. - Biegnie wzdłuż
wybrzeża aż do Willi Argo.
-
A za Willą Argo?
-
Nie wiem. Nigdy tam nie byłem - odpowiedział Rick nieco
speszony. Nie chciał dodawać, że w ogóle nie opuszczał Kilmore Cove.
Tak naprawdę nigdy nawet nie przyszło mu to do głowy. W miasteczku
miał przecież wszystko. I udało mu się spełnić swoje największe
marzenie - wejść na teren Willi Argo, do domu i na schodki pod Salton
Cliff. Czego więcej mógł pragnąć?
Julia zauważyła, że się speszył, i uśmiechnęła się do niego ciepło. Coraz
bardziej ceniła jego uprzejmość, serdeczność, zapobiegliwość, tak inne
od nieustannego poganiania jej brata.
-
No, ale przynajmniej na stacji kolejowej musi być tablica!
-
Była - odpowiedział Rick - ale stacja jest nieczynna od lat. I
prawdę mówiąc, nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek widział
przejeżdżający tędy pociąg. Jesteśmy... jakby to powiedzieć...? Trochę
odcięci od świata.
-
Na to wygląda - zgodził się Jason. - Całymi kilometrami nie widać
żadnego domu.
Rick wziął od nich bidon, zakręcił go i umocował przy rowerze.
-
Boicie się? Czujecie się zagubieni na pustkowiu?
-
Och, nie! Nawet jeśli w Londynie jest zdecydowanie więcej ludzi.
Stali tak chwilę w milczeniu, aż w końcu Rick wyrzucił z siebie jednym
tchem:
-
Jakkolwiek jest, mnie się tu podoba. I nawet jeśli nie ma tablicy
powitalnej przy drodze, cieszę się, naprawdę się cieszę, że teraz
mieszkacie tu także wy.
Po czym chwycił za kierownicę swego roweru, wsiadł na siodełko i
ruszył z kopyta.
Ujechał zaledwie kilka metrów, gdy ogarnęła go wściekłość na samego
siebie. „Głupi, głupi, po trzykroć głupi - wymyślał sobie w duchu. -
Zrobiłeś z siebie prawdziwego durnia! Cieszę się, naprawdę się cieszę,
że teraz mieszkacie tu także wy... Ech, jak można powiedzieć coś równie
wazeliniarskiego? Całkiem jak zdanko z dobranocki, bajeczki dla
grzecznych dzieci!".
-
Nie znam świata... - szepnął do siebie, a wiejący od morza wiatr
skojarzył mu się w tej chwili z jego nieżyjącym ojcem. Ojciec... o tak,
on znał świat i zawsze wiedział, co kiedy powiedzieć.
„Kto wie, co Julia i Jason pomyśleli sobie w tym momencie? Pewnie to,
że jest głupawym prowincjuszem...".
—o
o
Owl Clock
—o
Słyszał, jak żartowali, i wyobrażał sobie z bólem serca, że śmieją się z
niego. Nie przestając pedałować, obrócił się ku nim i krzyknął:
-
Hej tam, przestańcie!
Jason i Julia, którzy rozmawiali o czymś zupełnie innym, usłyszeli nagle
głuchy ryk silnika i prawie w tym samym momencie dostrzegli, że zza
zakrętu wyłania się czarny, lśniący, pędzący z zawrotną szybkością
motocykl.
Wyścigowa maszyna z dwoma osobami w luksusowych kaskach właśnie
przechyliła się, by wziąć zakręt.
-
Rick! Uważaj!!! - krzyknęli jednocześnie.
Rick też usłyszał ten hałas, błyskawicznie odwrócił głowę w kierunku
jazdy, ale było już za późno. Motor był już przy nim! Instynktownie
rzucił się w lewo, padając jednocześnie na ziemię. Maszyna przechyliła
się w przeciwną stronę, zahaczając o asfalt i rzucając snop iskier spod
kół.
Motocyklista w ułamku sekundy wykonał kilka rozpaczliwych ruchów,
żeby przywrócić maszynie równowagę, i w końcu udało mu się minąć
Ricka dosłownie
0
kilka centymetrów.
Przemknął obok Jasona i Julii, hamując gwałtownie,
1
parę metrów dalej zatrzymał się.
Pasażer motocykla odwrócił się szybko, uniósł nieco osłonę na oczy i
wściekłym głosem wykrzyknął:
-
Czego się tu kręcicie, smarkacze? Wynocha do domu! Ale już!!!
Po czym, wznosząc tuman kurzu, motor skręcił w polną drogę, gdzie
przed momentem Julia, Jason i Rick odpoczywali.
Jason z niedowierzaniem pokręcił głową.
Julia rzuciła rower i podbiegła do Ricka, by sprawdzić, czy nic mu się
nie stało.
Leżał nieruchomo na ziemi.
-
Nic mi nie jest... - szepnął, gdy go dotknęła. - Rozerwałem sobie
tylko koszulę... rękaw.
-
Jesteś cały zakrwawiony!
-
To drobiazg - odpowiedział, nie zważając na zadrapania i
pulsujący ból w przedramieniu. - Ale widzieliście, jaki numer? Kim byli
ci dwaj szaleńcy?
Czarna sylwetka motoru lśniła w słońcu, oddalając się i ginąc w
chmurze pyłu, jaki się za nią unosił.
Jason nadal kręcił głową z niedowierzaniem.
-
Jestem pewien, że to byli oni.
-
Jacy oni? - spytała Julia.
-
Jestem pewien, że ta osoba, która nam nawymyślała, to była
Obliwia Newton.
-
Obliwia Newton? A dokąd ona, u licha, tak pędzi?
-
Nic a nic mnie to nie obchodzi - zawołał Rick, wściekle chwytając
swój rower. Rękaw rozdartej koszuli zwisał mu z ramienia. - Tym razem
mam już naprawdę
u
- ■ ■ Owl Clock 1 -■■- •
dość!!! Ile razy jeszcze Oliwia Newton zamierza mnie potrącić?
Wskoczył na siodełko niczym kowboj na konia, gotów do walki na
śmierć i życie.
-
Co robisz?
-
Jadę za nimi!!! Tym razem zapłaci mi za to - Rick podjął decyzję,
nie naradzając się nawet z przyjaciółmi.
-
Czegoś tu nie rozumiem... - Marynarz spoglądał nieufnie na
latarnika. - Zapłacisz nam pięćdziesiąt funtów na głowę tylko za to,
żebyśmy zarzucili sieci pod Salton Cliff?
Jego dwaj towarzysze gładzili się po długich brodach, ubawieni
dziwaczną propozycją.
-
Odbiło ci, Leonardzie?
Latarnik stał odwrócony twarzą do morza, tyłem do miasteczka. Jego
potężną postać opinała marynarska kurtka z błękitnego płótna. Był silnej
budowy, miał długie, potargane włosy i zmierzwioną brodę. Zamiast
butów nosił zwykłe chodaki z surowego drewna.
-
Tak, właśnie tak - potwierdził. Jego głos brzmiał niczym huk
morza w jaskini.
Jeden z marynarzy podszedł do swej łódki i powiedział:
O
-
Dopiero co zrobiłem porządek z siecią i chciałbym się nacieszyć tą
resztą niedzieli. Odpoczynek jest i dla nas, no nie?
-
Ostatecznie możemy zarzucić sieci pod urwi-
skiem, ale i tak nic nie złowimy - dodał jego towarzysz, osłaniając ręką
oczy, gdy patrzył w stronę Sal ton Cliff.
-
Jednak domyślam się, że nie o ryby chodzi, nieprawdaż? - włączył
się trzeci, drapiąc się po brzuchu ledwo co okrytym koszulką z napisem:
„I AM DAVID BECKHAM".
Leonard Minaxo niecierpliwie przestąpił z nogi na nogę. Molo
zaskrzypiało. Nie powiedział nic, ale cała jego postawa była już
dostatecznie groźna.
-
Pięćdziesiąt funtów, powiadasz... No cóż, to sumka nie do
pogardzenia dla rybaka. Nawet jeśli jako twój przyjaciel doradziłbym ci
powrót do latarni i zajęcie się swoimi sprawami.
-
Jasne, Leonardzie, wszystko jasne: to twoje pieniądze i możesz z
nimi robić, co chcesz. Zarzucimy sieci porządnie obciążone
ciężarkami... I zobaczymy, co uda się złowić. - Drugi marynarz splunął
do wody. - Szukasz klucza, starego klucza... Możemy spróbować, ale nic
ci nie obiecujemy...
A trzeci, drapiąc się w głowę, dodał:
-
A musiał wpaść akurat między skały?
o—
o
r uman kurzu, wznoszący się za pędzącym motorem, unosił się nad
drogą Owi Clock, pozwalając dzieciom z łatwością jechać jego tropem.
Droga wiła się, wznosząc i opadając, wśród łagodnych pagórków
porośniętych trawą, ostami i żółtymi kwiatkami.
Dzieci jechały w milczeniu, oszczędzając energię i unikając łykania
kurzu.
W końcu dostrzegły szczątki starej bramy, zbudowanej najwyraźniej na
pustkowiu. '
Składała się z dwóch kamiennych kolumienek, teraz w połowie
zarośniętych zielskiem. Od góry kolumienki ozdobione były odłamkami
lustra, resztkami jakiejś starej dekoracji.
Dwa zardzewiałe słupki od bramy leżały porzucone w trawie, jakby je
ktoś wyrwał.
- Gąsienica - stwierdził Rick, przypatrując się śladom na ziemi. - Chyba
przejeżdżał tędy jakiś traktor.
Jason nachylił się, by przyjrzeć się lepiej śladom na drodze.
Jego siostra czytała w tym czasie resztki napisu na mosiężnej tabliczce
na bramie:
MIRROR HOUSE Dom Luster...
O
o
Dom Luster—
-
Nic ci ta nazwa nie mówi? - spytała Ricka.
-
Nie - odpowiedział. - Ale odkryjemy to, cokolwiek by to było.
Za bramą droga łagodnie układała się w kształt litery „S", biegnąc
między dwoma zielonymi wzgórzami. Na szczycie jednego z nich stał
szereg dziwnych urządzeń - wysokie i smukłe wiatraki z obracającymi
się leniwie długimi, wrzecionowatymi skrzydłami.
Droga była wysadzana posadzonymi w regularnych odstępach
drzewami, które tworzyły cienistą aleję.
-
Co to za urządzenia na szczycie wzgórza?
-
Wyglądają na wiatraki.
-
Nie sądzę - dziwnie dźwięczą...
tu wzgórza. To była ciężarówka nadjeżdżająca z tej samej strony, co
dzieci.
- Szybko! - krzyknął Rick, gdy tylko ją spostrzegł.
Błyskawicznie zabrali rowery z drogi i padli na trawę, ukrywając się za
drzewami w alei.
Hałas narastał i wkrótce zobaczyli całą kolumnę ciężkich samochodów
budowlanych. Miały przyciemnione szyby, a na prawym boku wyraźny
napis:
PRZEDSIĘBIORSTWO ROZBIÓRKOWE CYCLOPS & Co.
Ostatnia ciężarówka, lekko podskakując na wybojach, minęła bramę i
pojechała dalej, niknąc za wzgórzami.
- Chodźmy za nią - szepnął Jason. - To wygląda na jakiś zjazd rodzinny.
Zostawili rowery przy bramie, zamaskowawszy je najpierw starannie
trawą, i ostrożnie, kryjąc się za drzewami, ruszyli w ślad za ciężarówką.
Za wzgórzem dostrzegli zarys niezwykłego budynku, którego dach
wyglądał tak, jakby wyłożono go lustrami.
Dom był wysoki i wąski, lecz mimo to bardzo zgrabny. Jego ściany
porastał pnący bluszcz, a okna zdobiły
o
Dom Luster
balkoniki z poręczami z kutego żelaza, pełne ozdobnych esów-floresów.
Jednak im bliżej podchodzili, tym bardziej rzucało się w oczy, że jest
zaniedbany, jakby od lat niezamieszkały. Kilka stłuczonych luster
tworzyło głębokie luki w dachu, poręcze balkoników rdzewiały, a
bluszcz wymagał przycięcia.
Na dziedzińcu krzątali się jacyś ludzie, stał ciężki sprzęt. Na poboczu
drogi dzieci dostrzegły motor, który o mały włos nie przejechał Ricka.
Trochę dalej stała wielka koparka z długim wysięgnikiem i łańcuchem,
na którym wisiała żelazna kula. Ciężarówka, która wjechała tuż przed
nimi, stała w poprzek drogi, tuż przed domem. Obok niej kręciło się
czterech mężczyzn - wysocy i dobrze zbudowani, z muskułami wyraźnie
rysującymi się pod białymi, obcisłymi koszulkami, w błękitnych
spodniach i czapeczkach z rysunkiem otwartego oka nad daszkiem,
najwyraźniej szykowali się do rozmowy z motocyklistami.
Pełznąc w wysokiej trawie, Jason, Julia i Rick dotarli jak najbliżej
dziedzińca. Teraz już mogli przekonać się na własne oczy, że Jason miał
rację: pasażerką w czarnym kombinezonie była rzeczywiście Obliwia
Newton, a kierowcą okazał się Manfred.
Julia aż zaniemówiła z wrażenia. Dosłownie zabrakło jej tchu.
O
o
J0— - o
-
Nic straconego, Julio - szepnął jej brat. - Na razie tylko stłukłaś mu
nos.
-
Poczekajcie tu na mnie - szepnął Rick, oddalając się od nich.
-
Dokąd idziesz?
-
Naprawić motor temu typkowi - odpowiedział zagadkowo
rudzielec.
Jason i Julia przywarli mocniej do ziemi.
-
Co on robi? Zwariował? - szepnął Jason.
-
Po prostu jest wściekły...
Manfred rozejrzał się nerwowo, jakby coś wyczuł.
Tymczasem Jason dostrzegł z daleka sylwetkę Ricka, który przemknął
tuż za Manfredem i już po chwili zniknął za ciężarówką firmy Cyclops.
Z sercem w gardle rodzeństwo śledziło każdy ruch przyjaciela i
nieznajomych pochłoniętych rozmową z Obliwią. Manfred ponownie
włączył się do rozmowy i Rick skorzystał z tej chwili nieuwagi, by
niezauważenie dotrzeć do motocykla Obliwii. W mgnieniu oka pochylił
się nad kołami i... chwilę później obie opony sflaczały.
Jason i Julia z trudem powstrzymali się od śmiechu. Patrzyli, jak
Manfred - nieświadom niczego - gestykuluje nerwowo, pochłonięty
rozmową z robotnikami.
Rick wycofał się błyskawicznie i po chwili był znowu z Julią i Rickiem,
bezpieczny i dumny z siebie.
Dom Luster—
-
Można wiedzieć, jak to zrobiłeś? - spytał go Jason, dając mu
kuksańca w bok.
-
Tajemnica zawodowa - odparł z satysfakcją Rick, miłe połechtany
pełnym podziwu spojrzeniem Julii. Jego twarz aż promieniała radością.
Spojrzeli znowu w stronę ludzi na dziedzińcu.
-
O czym oni mówią? - spytała Julia szeptem.
-
Niewiele zdołałem usłyszeć - odpowiedział Rick
-
ale wydaje mi się, że ten dom jest własnością Obliwii.
-
Hmm... Przydałoby się dowiedzieć czegoś więcej
-
mruknął Jason.
-
Ale jak? Przecież nie damy rady podejść bliżej. To zbyt
niebezpieczne... - powiedziała jak zawsze rozsądna Julia.
Rudzielec wskazał miejsce, skąd wrócił przed chwilą.
-
Zauważyłem, że jest tam ścieżka, która biegnie wokół domu -
powiedział. - Może dałoby się tam ukryć i stamtąd podsłuchać, co
mówią?
-
Dobra. Spróbujmy.
Wzgórze za drogą porośnięte było bujną, wysoką po kolana trawą.
Łagodnym łukiem opadało w stronę rozległej, równie zielonej doliny.
Harmonię tego miejsca zakłócał jedynie Dom Luster i widoczne z oddali
dziwne wiatraki na szczycie wzgórza.
Wijącą się wśród bujnej łąki ścieżką ostrożnie przedostali się na tyły
domu.
-o
Z tej perspektywy wyglądał on trochę dziwnie - tak jakby nie miał
dachu. I co dziwniejsze, zbudowany był na czymś, co przypominało
okrągłą platformę, która z kolei opierała się na potężnych, żelaznych
słupach, jak drewniane budowle na palach. W niczym nie przypominało
to zwykłego domu - była to raczej wielka konstrukcja z żelaza, luster i
drewna, gęsto opleciona bluszczem.
Ze zdziwieniem spostrzegli, że z gniazd ukrytych w cieniu listków
bluszczu przyglądają im 'się jakieś wielkie ptaki.
Rick zauważył, że dom połączony jest z platformą za pomocą żelaznych
sztab i wielkich śrub, jak jakaś maszyneria. Wśród bluszczu
pokrywającego mury biegły stalowe liny i grube miedziane rury
tworzące metalowy szkielet.
Zachwyceni tym niezwykłym widokiem, ostrożnie podeszli kilka
kroków bliżej.
-
Niesamowite. Genialne - wyszeptał Rick, uważnie lustrując
wzrokiem tę dziwaczną konstrukcję. - Doprawdy genialne.
-
Co niby jest takie genialne? - spytała Julia, gdy zbliżyli się do
żelaznych słupów, na których opierała się cała konstrukcja.
Teraz, nadstawiwszy uszu, mogli już słyszeć strzępy rozmowy toczącej
się po drugiej stronie domu.
O
o
Dom Luster
O
-
Podejrzewam, że ta platforma... - Rick odruchowo ściszył głos - ta
platforma jest po to, żeby dom mógł się obracać wokół własnej osi.
Słyszałem, że jest kilka takich obrotowych domów...
-
I nigdy nie przyszedłeś, żeby go obejrzeć?
-
Nie. Był za daleko... A poza tym, gdybyśmy nie wjechali w tę
polną drogę, nigdy byśmy go nie odkryli.
-
Dom, który się obraca? Jesteś pewien? - dopytywała się Julia.
Rick bez słowa wskazał wielkie koła podobne do kół pociągu.
-
I niby po co dom miałby się obracać? - spytał zaintrygowany
Jason.
-
Możfe po to, żeby podążać za słońcem... Widzieliście dach z
luster?
- Myślę, że to są baterie słoneczne. A te dziwne wiatraki na szczycie
mogłyby być generatorami prądu, czerpiącymi energię z wiatru.
W tym momencie dobiegło ich jakieś dziwne nawoływanie z dachu -
melancholijne, rytmiczne: „Uhu!
-
A co to takiego?
-
Nie wiem, chyba jakiś ptak...
Julia cichutko wsunęła się między metalowe słupy. W głębi dostrzegła
uchylone drzwiczki. Wśliznęła się
Tak
Uhu!"
między sztaby, które częściowo barykadowały wejście, i dała znak
chłopcom, żeby poszli jej śladem.
Znaleźli się w jakimś niezwykłym pomieszczeniu. Wyglądało jak
podmorska maszynownia albo wnętrze mechanizmu zegara.
Gdziekolwiek spojrzeć - zębate koła, dźwignie, miedziane rury
rozmaitej długości, żelazne pudełka i plątanina połączonych ze sobą
maszyn. Tylko przez środek biegło wąskie, niezagracone przejście.
-
To musi być mechanizm, który umożliwia obracanie się domu -
szepnął Rick.
-
W życiu nie widziałem czegoś podobnego! - zachwycił się Jason,
rozglądając się dokoła.
Jak najostrożniej przedostali się do kolejnego maleńkiego
pomieszczenia, gdzie na starym biurku znajdowały się dźwignie
uruchamiające niekończące się ciągi przekładni zębatych. Na ścianie za
biurkiem znajdował się swego rodzaju panel kontrolny, na którym
widniały wyryte stylizowane rysunki - jeden z nich ukazywał dom, a
drugi - słońce i księżyc. Inne, za pomocą strzałek, wskazywały kierunek
obrotu konstrukcji.
Od panelu kontrolnego odchodziło kilka rur, które łączyły się z ciągiem
wanien z zimną i ciepłą wodą, a następnie ginęły gdzieś za ścianą.
—O
o
Dom Luster
W sali panowała cisza, którą zakłócały tylko dobiegające z dziedzińca
strzępy rozmowy i powtarzające się miarowo „Uhu! Uhuu!" spod dachu.
Rick starł kurz z dźwigni na biurku i spróbował odgadnąć, która do
czego może służyć:
-
Ta może regulować ciepłą wodę, a ta energię dostarczaną przez
wiatraki na szczycie wzgórza.
-
Ale to wszystko wygląda jak opuszczone. Może nie od bardzo
dawna, ale opuszczone - powiedział Jason.
-
O przekładniach zębatych pomyślimy później - zaproponowała
Julia. - Teraz musimy się ruszyć, jeśli chcemy usłyszeć, o czym
rozprawiają.
Jedyne wyjście - poza tymi drzwiami, przez które tu weszli - prowadziło
schodami do góry, gdzie najprawdopodobniej znajdowało się
mieszkanie.
Oczywiście drzwi były lustrzane.
Kiedy je otworzyli, najpierw dobiegł ich szum skrzydeł, potem usłyszeli
szelest i poczuli gwałtowny podmuch powietrza.
„Uhu! Uhu! Uhu!"
Weszli do mrocznego, pełnego kurzu pokoju. Pomieszczenie było
zupełnie puste. Wpadający przez rozbite okna zapach lasu, łąki i
bluszczu mieszał się ze smrodem stęchlizny. Mimo półmroku dostrzegli,
że ściany w tym pokoju nie są z kamienia, lecz z drewna.
Udało im się nawet wypatrzeć ślady po stojących tu niegdyś meblach.
Uważając, by niczego nie dotknąć, Rick, Julia i Ja-son dotarli do
obszernego salonu w kształcie półksiężyca.
Teraz słyszeli już wyraźnie głosy z dziedzińca.
Byli tu sami, poruszali się bardzo ostrożnie, a mimo to cała trójka miała
wrażenie, jakby ktoś ich obserwował.
Julia uniosła wzrok i na szczycie ciemnych schodów spostrzegła kilka
par wpatrzonych w siebie wielkich, żółtych oczu.
„Uhu! Uhu! Uhu! Uhu! Uhu! Uhu!" - rozległo się w mroku.
- Jason... - szepnęła przerażona Julia.
Ale obaj chłopcy podeszli już do jednego z dwóch okien wychodzących
na dziedziniec. Okna były wąskie i wysokie, zabezpieczone kratami z
kutego żelaza. Potłuczone szyby, okiennice połatane byle jak przybitymi
kawałkami drewna robiły przygnębiające wrażenie.
Pomiędzy oknami znajdowało się główne wejście do domu - brama
niemal wyrwana z zawiasów, niebezpiecznie przechylona na zewnątrz.
Julia znowu odniosła wrażenie, że gdzieś wyżej, na piętrze słyszy szum
skrzydeł. Próbowała nie zwracać na to uwagi i dalej rozglądać się
dokoła.
o
Dom Luster
W salonie nie było mebli, pozostał jedynie goły mechanizm wielkiego
zegara z kukułką, którego części walały się po podłodze, oraz metalowy,
okrągły stolik z wizerunkiem sowy wyrytym na blacie, na trzech
nóżkach w kształcie sowich łapek.
Sowy! - dotarło do Julii. Oto, czyje musiały być te wielkie, lśniące oczy,
które widziała na szczycie schodów.
Jason i Rick wyjrzeli ostrożnie na dwór: czterej robotnicy z firmy
Cyclops żywo dyskutowali z Obliwią, pochylając się nad czymś, co
leżało na platformie ciężarówki.
-
Nasza mapa! - szepnął z przejęciem Rick.
Rzeczywiście, na platformie ciężarówki leżała mapa
Thosa Bowena, którą odnaleźli w Krainie Puntu.
-
Musicie doszczętnie zburzyć ten obrzydliwy dom - Obliwia
Newton wydawała polecenia głosem niezno-szącym sprzeciwu. - Ale
róbcie to systematycznie, ściana za ścianą.
Jeden z brygadzistów zsunął czapkę na tył głowy i podrapał się po
lśniącej czaszce.
-
To może być dosyć trudne, zważywszy...
-
Nie obchodzi mnie, czy trudne, czy nie! - przerwała mu Obliwia. -
Muszę odnaleźć drzwi!
-
A jest pani pewna, że one tu jeszcze są?
o
= Dom Luster
—-O
W salonie nie było mebli, pozostał jedynie goły mechanizm wielkiego
zegara z kukułką, którego części walały się po podłodze, oraz metalowy,
okrągły stolik z wizerunkiem sowy wyrytym na blacie, na trzech
nóżkach w kształcie sowich łapek.
Sowy! - dotarło do Julii. Oto, czyje musiały być te wielkie, lśniące oczy,
które widziała na szczycie schodów.
Jason i Rick wyjrzeli ostrożnie na dwór: czterej robotnicy z firmy
Cyclops żywo dyskutowali z Obliwią, pochylając się nad czymś, co
leżało na platformie ciężarówki.
-
Nasza mapa! - szepnął z przejęciem Rick.
Rzeczywiście, na platformie ciężarówki leżała mapa
<
Thosa Bowena, którą odnaleźli w Krainie Puntu.
-
Musicie doszczętnie zburzyć ten obrzydliwy dom - Obliwia
Newton wydawała polecenia głosem niezno-szącym sprzeciwu. - Ale
róbcie to systematycznie, ściana za ścianą.
Jeden z brygadzistów zsunął czapkę na tył głowy i podrapał się po
lśniącej czaszce.
-
To może być dosyć trudne, zważywszy...
-
Nie obchodzi mnie, czy trudne, czy nie! - przerwała mu Obliwia. -
Muszę odnaleźć drzwi!
-
A jest pani pewna, że one tu jeszcze są?
o
Dom Luster
W salonie nie było mebli, pozostał jedynie goły mechanizm wielkiego
zegara z kukułką, którego części walały się po podłodze, oraz metalowy,
okrągły stolik z wizerunkiem sowy wyrytym na blacie, na trzech
nóżkach w kształcie sowich łapek.
Sowy! - dotarło do Julii. Oto, czyje musiały być te wielkie, lśniące oczy,
które widziała na szczycie schodów.
Jason i Rick wyjrzeli ostrożnie na dwór: czterej robotnicy z firmy
Cyclops żywo dyskutowali z Obliwią, pochylając się nad czymś, co
leżało na platformie ciężarówki.
-
Nasza mapa! - szepnął z przejęciem Rick.
Rzeczywiście, na platformie ciężarówki leżała mapa
Thosa Bowena, którą odnaleźli w Krainie Puntu.
-
Musicie doszczętnie zburzyć ten obrzydliwy dom - Obliwia
Newton wydawała polecenia głosem niezno-szącym sprzeciwu. - Ale
róbcie to systematycznie, ściana za ścianą.
Jeden z brygadzistów zsunął czapkę na tył głowy i podrapał się po
lśniącej czaszce.
-
To może być dosyć trudne, zważywszy...
-
Nie obchodzi mnie, czy trudne, czy nie! - przerwała mu Obliwia. -
Muszę odnaleźć drzwi!
-
A jest pani pewna, że one tu jeszcze są?
-
Najzupełniej! Gdyby pan wiedział, ile trudu kosztowało mnie
zdobycie tej pewności!
Obliwia Newton sięgnęła nerwowo po mapę Thosa Bowena.
Brygadzista Cyclopsa uniósł ręce w geście kapitulacji. Stojący obok
niego Manfred zachichotał zadowolony, że choć raz gniew Obliwii
skierował się przeciw komuś innemu niż on.
-
Przepraszam, że ośmielam się pytać, ale jeśli drzwi są w tym
domu... - zaczął inny robotnik - to dlaczego musimy go burzyć?
-
BO NIE MOGĘ ICH ZNALEŹĆ! - ryknęła wściekła Obliwia. -
Zostały ukryte, zamurowane w jakiejś szczelinie, pogrzebane w
piwnicy?! Nie wiem! I dlatego was wezwałam: musicie rozwalać mury
tak długo, aż ukażą się drzwi.
-
A jak już je znajdziemy?
-
Jak je znajdziecie, to możecie sobie iść do wszystkich diabłów!
Czterej brygadziści wyglądali na przejętych - jeszcze nigdy nie
otrzymali podobnego zlecenia.
-
Poza tym, że cała ta sprawa wydaje się absurdalna - odezwał się
ich szef - bo ostatecznie dom należy do pani i pieniądze też są pani,
chciałbym, żeby pani... zrozumiała, że to może być niebezpieczne.
Budynek nie wygląda na zwykły dom. Ściany są z aluminium
o
Dom Luster
i drewna, dach z luster. I do tego ta plątanina rur i przeróżnych urządzeń.
Straszne to wszystko.
-
Taki wysoki i potężny mężczyzna jak pan boi się domku-zabawki
zegarmistrza? - zadrwiła Obliwia Newton. - Niech mnie pan nie
rozśmiesza! To zrozumiałe, że jest zbudowany z aluminium i drewna, bo
musiał być lekki, żeby się obracać!
Rick, ukryty za framugą okna salonu, uśmiechnął się z satysfakcją.
Dobrze się domyślał - dom rzeczywiście był obrotowy.
-
Z pewnością takiego budynku nie spotyka się co dzień -
powiedział jeden z brygadzistów. - To nie zabawka...
Obliwia roześmiała się sarkastycznie.
-
Ba, był zabawką swego właściciela, Petera Dedalu-sa, człowieczka
mniej więcej takiego...
I żeby określić wyraźnie jego wzrost, pokazała swój mały palec.
Na dźwięk tego nazwiska Rick drgnął.
-
Ten dom to cud techniki - dorzucił inny robotnik z brygady
Cyclopsa - tym bardziej jeśli rzeczywiście, jak pani powiedziała, sam
wytwarza prąd i światło.
-
Żadnych kabli elektrycznych. I żadnego telefonu - zapewniła
Obliwia. - Istny koszmar! Wszystko pochodzi z tych urządzeń na
dachu...
-
Baterie słoneczne.
o
&
-
Koszmary słoneczne! - wrzasnęła kobieta.
-
W koszmarnym domu. Dalej! Rozwalić go!
Kiedy jej krzyk odbił się echem od pustych ścian salonu, z domu dał się
słyszeć gwałtowny trzepot skrzydeł. Obliwia i brygadziści jak na
komendę obrócili się w stronę domu.
-
Sądzę, że tam żyją jakieś stworzenia - zauważył szef brygadzistów.
-
To mnie nie obchodzi - odpowiedziała Obliwia.
-
Już panu powiedziałam, co macie robić.
-
Jak pani sobie życzy - zamknął dyskusję mężczyzna, ale w jego
głosie dało się słyszeć nutę ubolewania.
-
Zrobimy jeszcze ostatni obchód, a potem zaczynamy.
Dzieci odskoczyły gwałtownie od okna. Julia mimochodem oparła się
lekko o stojący za nią stolik na sowich łapkach. Mebel wydał groźny,
metaliczny jęk, przypominający dźwięk rozciąganej sprężyny, i odchylił
się do tyłu, robiąc krok na... własnych nogach.
Julia, widząc to, oniemiała. Oczy wyszły jej z orbit, a umysł próbował
pojąć, jak to możliwe. Czy to się zdarzyło naprawdę, czy też było
jedynie wytworem jej wyobraźni?
-
Jason... -Co?
-
Stolik sam chodzi...
'i -
o
« Dom Luster
-
Z pewnością... Zaraz...
Jason i Rick przesunęli się tymczasem bliżej wejścia i stamtąd - przez
szpary w murze i przy zawiasach - ponownie zerkali na dziedziniec.
Ludzie Cyclopsa przeszli na tyły ciężarówki, a Obli-wia i Manfred
wolno skierowali się w stronę przekrzywionej, drewnianej bramy.
-
Z ogromną satysfakcją myślę o zniszczeniu tego baraku! -
zawołała Obliwia, patrząc z obrzydzeniem na wejście do Domu Luster.
Potem, zniżając głos tak, żeby robotnicy jej nie usłyszeli, dodała:
-
Znajdziemy je raz dwa, zobaczysz. Bez mapy mogłabym ich
szukać i sto lat! A teraz wiem na pewno, że są tu, w domu Petera! Och,
w życiu nie czułam się lepiej!
Julia ciągle stała jak skamieniała pośrodku salonu.
-
Jason, mówię ci, on naprawdę chodzi! - szepnęła. -Ja go ledwie
dotknęłam... a on... ten dziwny stolik... zrobił krok!
Julia wyciągnęła rękę i raz jeszcze dotknęła lekko blatu stolika.
Tuż przy wejściu, prawie opierając się o bramę, za którą skryli się
chłopcy, Obliwia rozwinęła mapę Thosa Bowena, spojrzała, ponownie ją
zwinęła i wsunęła pod pachę.
-
No nie! Ile czasu marnują te ofermy z firmy rozbiórkowej! Czegóż
oni szukają na tej ciężarówce? I znów się potwierdza, że mężczyźni im
większe mają muskuły, tym mniejsze mózgi!
Manfred, który mial muskuły niczego sobie, przytaknął automatycznie,
jednak jego uwagę przykuwała już brama.
Jason i Rick znieruchomieli, czując jego badawczy wzrok.
Obliwia podparła się pod boki i spojrzała w górę na lustrzany dach.'
-
Zaczniemy od góry, od tego głupiego dachu nagrzewającego wodę.
Słyszycie, jak hałasują? Co to za paskudztwo? Sowy?! Pfuj, okropne!
Dalej, ruszcie się z tą koparką! Czy też mamy sami gołymi rękami
wywalić te drzwi?
Manfredowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Natychmiast
wypróbował stan bramy. Ledwie ją pchnął, zadygotała.
-
Nie trzeba się nawet specjalnie starać.
Rick i Jason wstrzymali dech.
Julia spojrzała w górę, na szczyt schodów. Siedząca na poręczy duża,
jasna sowa wpatrywała się w nią nieruchomym wzrokiem.
Dziewczynka dotknęła okrągłego żelaznego stolika. I...
O
144
Dom Luster
-
PCHAJ! - krzyknął znienacka Rick. Z całej siły oparł się o bramę,
przechylając ją niebezpiecznie. Manfred uniósł ręce, chcąc ją
podtrzymać.
Obliwia krzyknęła.
Jason w mig pojął intencję przyjaciela. Teraz pchali już razem.
Obluzowane zawiasy puściły i brama runęła na głowę Manfreda.
Sowa poderwała się gwałtownie z poręczy schodów i wleciała do
salonu.
-
W nogi, szybko! - krzyknął Jason, szukając wzrokiem siostry. Ale
zamiast niej napotykał okrągłą głowę spłoszonej sowy, która pikowała
wprost na niego.
-
A co to takiego? W nogi! Zwiewamy! Jak nas na-kryją, jesteśmy
skończeni!
Julia riadal wpatrywała się w stolik jak zaklęta, nie zwracając
najmniejszej uwagi na słowa chłopców.
Dotknęła go. Był zimny, zakurzony, nieruchomy.
Zafascynowana, przeniosła wzrok na sowę, która rozpostarłszy szeroko
skrzydła, pofrunęła w stronę wyjścia.
Chłopcy doskoczyli do Julii.
-
Sowa... - tłumaczyła im cicho, jakby nieobecna. - Stół... a potem...
ukazała się na szczycie schodów.
-
Julka, zmywamy się stąd, zanim nas odkryją! - Jason szturchnął ją,
żeby oprzytomniała. - Nie możemy tu zostać ani sekundy dłużej! Ta
kobieta jest zdolna do wszystkiego!
O
Sowa zniknęła w kurzu przewróconej bramy wejściowej. Na dziedzińcu
słychać było tylko jej nawoływania, które mieszały się ze wściekłymi
krzykami Obliwii.
Dzieci czym prędzej wybiegły z salonu.
Jednak chwilę wcześniej Rick kątem oka zauważył na zakurzonej
posadzce koło stolika trzy świeże, okrągłe ślady.
Wyglądało to tak, jakby stolik poruszył się na własnych nogach.
rozdział C18J
- wszystko
się rusza
be ation
Dzieci zeskoczyły szybko ze schodów, wybiegły z domu, minęły
zarośniętą starą bramę, by ponownie ukryć się w wysokiej trawie.
Rozejrzały się podejrzliwie dokoła, sprawdzając, czy ktoś ich nie
zauważył.
Z daleka dobiegał hałas silnika koparki.
Absolutnie bezsilne, w milczeniu obserwowały niezwykły Dom Luster.
Potem stało się coś dziwnego: nad dachem domu pojawiła się istna
chmara sów.
-
W życiu nie widziałem tylu sów naraz!
-
Ile ich może być?
-1 co one robią?
Ptaki - spłoszone hałasem, oślepione słońcem - krążyły nerwowo nad
Domem Luster. Z okien wylatywały wciąż nowe i nowe i, pohukując,
szybowały nad dziedzińcem.
-
Wynoście się stąd! Precz, ale już! Potwory! - krzyczała
rozwścieczona Obliwia.
-
Myślę, że próbują ratować swój dom - wyszeptał Rick.
Silnik koparki warczał nieustannie.
-
Naprawdę go zburzą?
-
Musimy im w tym przeszkodzić! - zawołał rudzielec.
-
Uciekajmy stąd! Szybko! Nie chcę na to patrzeć! - krzyknęła Julia
i czym prędzej odeszła od chłopców.
o
Wszystko się rusza
-1 tak nie możemy nic na to poradzić... A pokazać się im... to byłoby
zbyt ryzykowne.
Jason i Rick nie podnieśli się jednak z trawy, obserwując z ukrycia, jak
koparka - przy akompaniamencie sowich krzyków - podjeżdża pod dom.
-
Niech szlag trafi Obliwię Newton i jej pomysły - zaklął Jason,
słysząc pierwsze uderzenie żelazną kulą, od którego dom zadrżał w
posadach.
-
Nie! - Julia zatkała sobie uszy.
-
Rozwalają dach!
-
Zróbmy coś! - wybuchnął Jason.
Jednak jedyne co mogli zrobić, to bez ruchu obserwować przebieg
wydarzeń. Czuli, jak przy każdym kolejnym uderzeniu żołądki
podjeżdżają im do gardeł.
W końcu poddali się. Bezradność wzięła górę. Ta kobieta i jej kierowca
byli bardzo niebezpieczni. A ich było tylko troje. I byli dziećmi.
Wycofali się po cichutku, wydobyli z trawy swoje rowery i odjechali,
usiłując nie zwracać uwagi na hałas dobiegający od strony domu.
Jason był wprost siny ze wściekłości, Rick próbował pocieszać się tym,
że chociaż przytłukł Manfreda bramą, a Julia czuła się zagubiona i
smutna.
Wiatraki na szczycie wzgórza jakby przystanęły, zdumione
wandalizmem koparki, pozbawione nagle wszelkiej racji bytu.
149
Na szczycie każdego z nich przysiadła sowa.
-
Chciałabym zburzyć jej dom! - Julia zatrzęsła się ze wściekłości,
gdy już odjechali na tyle daleko, by poczuć się bezpiecznie.
Zatrzymali się na chwilę.
Siedli na ziemi i przez źdźbła wysokiej trawy spoglądali na spokojne i
głębokie morze.
-
Chciałabym... Sama dobrze nie wiem, co bym chciała, ale...
Chciałabym, żeby ją ktoś powstrzymał! I żeby ukarał tę wiedźmę!
Wzięła kamyk i rzuciła nim daleko przed siebie, najdalej jak tylko
mogła.
Rick podzielił się z nimi resztką wody z bidonu.
Jason - rozżalony i wściekły - spuścił głowę. Trzymał w zębach źdźbło
trawy, żując je ze złością.
-
Mieliśmy rację co do mapy - odezwał się po chwili.
Rick usiadł koło niego.
-
I co do drzwi też. Są nie tylko w Willi Argo i u panny Biggles...
Jest wiele innych, ukrytych nie wiadomo gdzie.
-
Musimy zdobyć tę mapę i dowiedzieć się, ile jest tych drzwi. I
gdzie się znajdują!? I do czego służą!?...
Teraz, gdy ci wandale niszczyli Dom Luster, nie mieli siły, by tam
wracać. Tym bardziej nie mieli odwagi, by zrealizować swój pierwotny
zamiar i jechać do domu Obliwii Newton. Nie rozmawiali o tym, ale
o
150
Wszystko się rusza
teraz, gdy na własne oczy zobaczyli, do czego jest zdolna, zdali sobie w
pełni sprawę, jaka to okrutna kobieta.
-
Jak myślicie, dlaczego Obliwia poszukuje kolejnych drzwi?
Dlaczego nie wystarczają jej te u panny Biggies?
-
Nie wiem - odpowiedział Jason, chwytając się za głowę. - Już nic
nie wiem, nic nie rozumiem! Kim jest Obliwia Newton, czego chce,
czym są te drzwi, ile ich jest, gdzie są ukryte i do czego, u licha, służą!
Kurczę! Dlaczego nikt nam nie pomoże? - Jason wypluł trawę i sięgnął
po następną, ale nie udawało mu się zerwać nawet źdźbła.
-
Pomóc ci? - zażartowała Julia.
Jason, wcale nieskory do żartów, rozdrażniony, chwycił źdźbło z całej
siły i urwał, po czym, choć było
o wiele za grube, wsadził je sobie między zęby. «
Wysoko na niebie zakrzyczała mewa, zawieszona nieruchomo dokładnie
nad nimi. Rick - równie nieruchomy jak ona - milczał, zatopiony w
myślach.
-
Wiem, kim był właściciel tego domu... - odezwał się po dłuższej
chwili. - To był zegarmistrz z Kilmore Cove. Miał sklep przy Chubber
Sweet Lane. Byłem tam raz, z moim tatą. - Oczy Ricka natychmiast
zwilgotniały. - To było w pierwszym dniu mojej szkoły. Poszliśmy
pieszo. Dopiero teraz skojarzyłem sobie, gdzie widziałem już rysunek
Owl Clock: tę białą sowę z ze-
O
o
10-
garkiem w dziobie. To był szyld nad jego sklepem, a pod rysunkiem byl
napis:
Jason przestał żuć trawę i wypluł źdźbło.
-
Nad drzwiami był taki dzwonek, który dźwięczał za każdym
razem, kiedy ktoś wchodził - ciągnął swą opowieść Rick. - Teraz już
takie dzwonki są wszędzie, ale wtedy miał go tylko zegarmistrz.
Pamiętam, że stałem wtedy w drzwiach, otwierałem je i zamykałem,
żeby posłuchać, jak dzwoni. W końcu ojciec odciągnął mnie od tych
drzwi i zaprowadził do bardzo wysokiej lady. Tam było mnóstwo
zegarków. Małe, duże, ogromne. Najrozmaitszych kształtów i kolorów.
Każdy trochę inaczej tykał... Peter Dedalus siedział na tyłach sklepu,
chyba za zasłoną... i dochodziła stamtąd jakaś muzyka... Nigdy potem
jej nie słyszałem, ale jestem pewien, że rozpoznałbym ją.
-
Jaki był ten Peter Dedalus?
-
Nie bardzo pamiętam, byłem tak przejęty zegarkami, że nie
zdążyłem mu się nawet przyjrzeć. Pamiętam niskiego mężczyznę, z
długim nosem, w poplamionym
kitlu... Miał miły uśmiech. Przypominam sobie, że mój ojciec
powiedział: „Cześć, Peter, przyprowadziłem ci swego syna". A do mnie:
„Rick, przywitaj się z Peterem". Potem tata wyjaśnił mi, że z okazji
rozpoczęcia szkoły chciałby mi podarować zegarek. Powiedział też, że
wszystkie odpowiedzialne dzieci mają zegarki, żeby się nie spóźniać na
lekcje. I kupił mi go.
Rick odczepił przypięty do ramy roweru zegarek na rękę i pokazał go
przyjaciołom.
-
Pasek jest już za krótki, a nie ma Dedalusa, żeby go wymienić.
To był elegancki, automatyczny zegarek, z jasną tarczą i rysunkiem
białej sowy pośrodku tarczy. Pod sową widniały inicjały: P.D.
-
Bardzo ładny - uznała Julia.
Jason,"który jeszcze nigdy nie miał własnego zegarka, potrzymał go
przez chwilę w ręce, po czym dodał z miną znawcy:
-1 lekki.
-
Nigdy nie spóźnił się nawet o minutę - powiedział z dumą Rick. -
Peter Dedalus był bardzo precyzyjny w robocie.
I nagle cała trójka aż zadrżała na myśl, co się w tej chwili dzieje z jego
domem.
-
Może powinniśmy kogoś powiadomić... spróbować ich
powstrzymać - powiedziała Julia.
o
-
Kogo? Dziś jest niedziela - przypomniał jej Rick, biorąc zegarek
od Jasona. - I w ogóle, kogo interesuje, co się dzieje z domem Petera
Dedalusa. Biedny Peter!
-
Dlaczego biedny? Co się z nim stało?
-
Nie wiadomo. Pewnego dnia zniknął, tak przynajmniej opowiadała
matka.
-
Zniknął i koniec? Nie mówiąc nic nikomu?
-
Właśnie tak. Jak co dzień zamknął sklep, wyszedł i nigdy więcej
się nie pokazał.
-
Odkrył drzwi! - krzyknął Jason, jakby go nagle oświeciło.
-
Jak to?
-
Pewnego dnia Peter Dedalus odkrył w swoim domu Wrota Czasu,
przekroczył je i nigdy nie wrócił. Oto, co mu się przydarzyło.
Proste i zarazem niepojęte.
Doskonała dedukcja.
Jason wstał, czując, że kiszki zaczynają mu grać marsza.
-
A propos zegarków, czy wiecie, która godzina?
-
Wpół do czwartej.
-
Co byście powiedzieli na małe co nieco?
Julia, jakby nie słysząc rozmowy chłopców, wciąż jeszcze rozmyślała
nad opowieścią Ricka.
-
A jego sklep? Istnieje jeszcze?
-
O, tak. Jasne, że istnieje.
Rozdział (13) Ten, który przeżył
MA Tło,
T- KI MO .CRoss
hlOR
ENADB
Mapa turystya
Rozdział C13) Ten, który przeżył
T- KLMO «'ROSS
Mor
E N A D E
ALES CM i.
'Ó
-Mapa turystyc.
bliwia Newton podeszła do swego kierowcy
- Tylko tego jeszcze brakowało! Jak to możliwe, że ty zawsze znajdujesz
się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze?!
Robotnicy Cyclopsa pomogli Manfredowi jak najszybciej wygrzebać się
spod szczątków bramy.
Przygotowali białe prześcieradło, żeby go na nim położyć, ale Manfred
stanowczo nie zgodził się, by traktować go jak chorego i - trzymając się
ledwo na nogach - na stojąco obserwował rozpoczęcie wyburzania.
Z nosa leciała mu krew, jego wspaniały czarny kombinezon uwalany był
ziemią, zakurzony i pokryty kawałeczkami drewna, a co najgorsze -
stłukły mu się kolejne ciemne okulary.
Obrócił się i w odpowiedzi na wyrzuty Obliwii wymamrotał coś pod
nosem.
-
Można wiedzieć, co ci strzeliło do głowy? Wywalić na siebie
drzwi?! Przecież mogły cię zabić! - strofowała go dalej.
-
Mam grubą skórę - odparował Manfred, czując jednocześnie, że
drzazga, która wlazła mu pod paznokieć, sprawia coraz większy ból,
nawet przy najdrobniejszym ruchu ręką. - A poza tym jestem pewien, że
to nie była moja wina.
i burknęła:
Ten, który przeży!
—O
-
I znowu te bajeczki o jakimś głosie, Manfredzie? - zadrwiła z
niego. - To tylko skrzeczenie tych obrzydliwych ptaszysk.
-
Słyszałem jakiś głos w środku domu! Tuż przed tym, jak brama
runęła!
-
I co też takiego powiedział? No, proszę!
-
Pchaj! - odpowiedział Manfred ze złością.
Żelazna kula z impetem uderzyła w dach Domu Luster.
Brygadziści Cyclopsa - w tłumiących hałas, wielkich, czarnych kaskach
ochronnych - precyzyjnie kierowali pracą koparki. Baterie słoneczne
pękały jedna po drugiej. Wysięgnik koparki raz za razem kołysał się,
dźwigając żelazną kulę, która miarowo uderzała w ściany domu. Każde
uderzenie wywoływało potężny hałas.
Obliwia radośnie wymachiwała rękami:
-
Czyż to nie fascynujące widowisko?
Między stopami trzymała podróżny plecaczek, pełen tajemniczych
przedmiotów.
-
Niezwykle fascynujące... - mruknął Manfred, przyciskając
chusteczkę do rozbitego nosa.
W pewnej chwili żelazna kula zaklinowała się w narożniku domu i
robotnicy Cyclopsa zaczęli zastanawiać się, jak ją uwolnić z potrzasku.
Nagle rozległ się podejrzany jęk i w tym samym momencie konstrukcja
Domu Luster drgnęła i pomalutku
zaczęła się obracać. Zupełnie jakby włączył się jakiś mechanizm
awaryjny, który przytrzymał kulę i uruchomił rotację domu.
-
Ofermy, gamonie! - wydarła się Obliwia. - Mówiłam wam, że to
się obraca!
Łańcuch koparki naprężał się coraz mocniej.
Robotnicy Cyclopsa - z każdą chwilą coraz bardziej zdziwieni i
podenerwowani - z niedowierzaniem patrzyli na pochylającą się z wolna
maszynę.
-
Przewiduję kłopoty - odezwał się Manfred.
„Jeżeli dom nie przestanie się obracać - pomyślał
- to albo zerwie się łańcuch, albo koparka się przewróci. Całe szczęście,
że motocykl stoi po przeciwnej stronie".
Rozległ się straszny huk.
Obliwia Newton zasłoniła oczy.
-
Dlaczego ja muszę stale trafiać na niekompetentne ofermy? -
wrzasnęła, kiedy koparka runęła na ziemię.
Na szczycie wzgórza skrzydła wiatraków znów zaczęły wirować.
Rozdzlai C14) - Drzwi
z czasomlerzem
uliczka Chubber Sweet Lane zawdzięczała swą nazwę cukierni
Chubbera, która znajdo-
wała się dokładnie na jej rogu.
Sklep miał dwie witryny, jedną od strony uliczki, a drugą od strony
głównego placu Kilmore Cove. W obu wisiały koronkowe zasłonki,
strzegące tutejszych smakołyków: stosu kremowych, lukrowanych
ciastek i czekoladowych przysmaków w kształcie grzybków.
Natychmiast po wejściu do sklepu w nozdrza i w ubrania wciskał się
zapach kakao, wanilii i cukrowej waty, wywołując uśmiech na twarzy
nawet najbardziej powściągliwego smakosza.
Julia, Jason i Rick odzyskali pogodę ducha dzięki ogromnej tacy scones
z rodzynkami, ptysiów z truskawkowym kremem i drożdżówek z
czekoladą.
Zajadali je, stojąc pod szyldem sklepu z zegarkami Petera Dedalusa i
przekazując sobie z rąk do rąk tę ogromną tacę tak długo, aż nie było na
niej ani okruszka.
Sowa z zegarkiem w dziobie wciąż jeszcze tu była, ale jedyną witrynę
sklepu zegarmistrza zabito grubymi dechami, nie pozostawiając bodaj
szpary. Wejście stanowiły masywne drzwi, zabezpieczone dodatkowo
bramką z kutego żelaza, zaopatrzoną w bardzo skomplikowany i
dziwaczny zamek.
Na drucie nad bramką wisiało ogłoszenie:
o
Drzwi z czasomierzem ——Q"
SKLEP NA SPRZEDAŻ WRAZ Z WYPOSAŻENIEM CENA
OKAZYJNA TEL. *** 7480020 (WEJŚCIE OD TYŁU)
Dzieci oblizały umazane czekoladą palce i - zgodnie ze wskazówką -
ruszyły na tyły sklepu: przeszły ciemny pasaż pod kamienną arkadą i
weszły w niewielkie podwórko. Zobaczyły supernowoczesne, niedawno
zamontowane drzwi - jasny, świeży cement wokół nich wyraźnie odbijał
się od starych ścian budynku. Wyglądało to całkiem tak, jakby komuś
udało się najpierw dostać do sklepu od tyłu, po czym zablokował
szczelnie wejście przed innymi.
-
To dopiero - pokręcił głową rozżalony Jason na widok
zamkniętych na klucz drzwi. - Ładne mi wejście od tylu...
Dzieci wróciły przed sklep i zaczęły uważnie badać zamek.
-
Wygląda na jedną z tych jego genialnych ekstrawagancji -
stwierdził Rick. - Nie zdziwi mnie, jeśli się okaże, że aby wejść do
sklepu, trzeba będzie wybić tylną ścianę! Peter Dedalus był znany w
miasteczku ze swoich dziwacznych pomysłów. Mówią, że lubił
konstruować precyzyjne urządzenia, które wykonywały
o-
przeróżne zadania: ruchome ręce, które przepisywały partytury,
mechaniczne dłonie, które wyciągały z ognia ugotowane na miękko jaja,
małe roboty, które same się poruszały...
-
Jak stolik w jego domu! - wykrzyknęła Julia.
-
Och, Julciu, dałabyś już spokój z tym stolikiem sa-mo-chodzikiem!
-
Sądzę, że twoja siostra ma rację - Rick wziął Julię w obronę. -
Mama opowiadała mi często o saloniku z mechanicznymi fotelami,
które wędrowały po całym pokoju. Mówiła, że coś takiego przydałoby
się jej do nakrywania i sprzątania ze stołu.
Dzieci roześmiały się na myśl o tym, jakby to mogło wyglądać.
Kwadratowa płyta pośrodku furtki była istotnie bardzo oryginalna: nie
miała żadnego otworu na klucz ani niczego do naciśnięcia. Była to
raczej tarcza zegara z dwiema nieruchomymi wskazówkami i
kalendarzem umieszczonym w półksiężycu u góry, z dwiema
nakrętkami, jedną po prawej, a drugą po lewej stronie.
Jason spróbował obrócić tę po prawej i z radością przekonał się, że
działa: wskazówki zegara przesunęły się natychmiast. Druga nakrętka
służyła do nakręcania.
-
Wynalazki Petera były absolutnie perfekcyjne - stwierdził z
zadowoleniem Rick.
o
Drzwi z czasomierzem
-
Nie powiedziałabym - zauważyła Julia. - Rok się nie zgadza.
-
Którą mamy godzinę?
-
Szesnasta piętnaście.
-
Może aby otworzyć bramkę, wystarczy ustawić właściwą godzinę i
nakręcić mechanizm? - Ustawił wskazówki na kwadrans po czwartej i
kilka razy przekręcił nakrętkę.
Nic.
-
Może trzeba nakręcić do końca? - powiedziała Julia.
Jason pokazał jej zaczerwienione opuszki palców:
-
To ty nakręć, mnie już spuchły palce.
-
Nie widzę powodu, żeby spuchły i moje.
-
A czyj to był pomysł, żeby tu przyjść?
Julia podparła się pod boki:
-
Tak? A ty co byś zrobił? Miałeś lepszy pomysł?
-
Ja wróciłbym jak najprędzej do Willi Argo i pogadał z Nestorem.
Może on wie coś o Dedalusie, o Domu Luster i o tym, jak działają
Wrota Czasu i kto je ukrył? Czy pomyśleliście o tym, kto ukrył te
drzwi?
-
Ulysses Moore? - zawahała się Julia.
-
Nie! - z miejsca odrzucił jej przypuszczenie brat. - Nie! Ulysses
Moore pozostawił nam wskazówki po to, żeby można było je odnaleźć.
On nie ukrywa drzwi. Co więcej - on chce, żebyśmy je odnaleźli!
Julia nie wyglądała na przekonaną.
163
Czekała cierpliwie, aż Jason nakręci zegar do końca:
-
Tym sposobem też nie... - zauważyła z żalem.
Wskazówki tykały przez chwilę, jakby miały się zatrzymać, ale już po
chwili zaczęły się przesuwać. Kalendarz również.
W końcu ustawiły się po swojemu, pokazując inną godzinę i inny rok:
1206.
„Rok 1206 może wskazywać godzinę dwunastą zero sześć" - pomyślał
nagle Jason. Ustawił więc wskazówki na tę właśnie godzinę i ponownie
nakręcił, zegar.
I znowu wskazówki poruszyły się szybko, a kalendarz pokazał inny rok,
tym razem 334.
-
Dość mam tego - zniechęcił się Jason. - To już przesada. Mogę się
głowić nad zaszyfrowanymi zapiskami i układem kart w taroku, ale nie
wymagajcie ode mnie, żebym kombinował z numerami.
-
Numerami? - podskoczył Rick. - Moglibyśmy spróbować
zadzwonić pod numer wskazany na ogłoszeniu! Może odezwałby się
ktoś, kto nam otworzy?
-
Świetny pomysł! - przyklasnęła Julia. - Musimy
tylko znaleźć jakiś sklep, z którego moglibyśmy zadzwonić.
-
Oczywiście, że zaczęliśmy czytać te książki, które nam pani
wybrała, panno Calypso... - kłamała bezwstydnie dziewczynka parę
minut później, gdy weszli
Drzwi z czasomierzem
"""O
do biblioteki. - Poleciła nam pani naprawdę świetne pozycje!
Drobna panna Calypso przyjrzała im się badawczo, po czym,
zatrzymując wzrok na Ricku, zapytała:
-
Ty też, Banner?
-
Tak, naturalnie... - wyjąkał rudzielec.
-
Przypuszczam, że nie pamiętasz nawet tytułu tej książki -
przycisnęła go do muru panna Calypso, gładząc delikatnie swoją
błękitną spódnicę.
Rick poczuł się dotknięty do żywego.
-
Nieprawda! Pamiętam go doskonale, to było... znaczy... ten... no...
Mimo wszelkich wysiłków nie potrafił sobie przypomnieć.
-
No więc?
-
Chce pani znać prawdę, panno Calypso? - wkroczyła na ratunek
Julia, ciężko wzdychając.
-
Bardzo.
Rick zrobił się czerwony jak burak.
Kolejny raz zrobił z siebie durnia... Co za pechowa niedziela!
Speszony Rick był nie do poznania - gdzież się podział ten zaradny
chłopak, taki dokładny i zawsze punktualny?
-
Prawda jest taka, że... - zaczął się bronić, patrząc w wystraszone
oczy Julii i Jasona - ... że wczoraj wie-
O
czorem musiałem dokończyć inną książkę. Więc nie mogłem zacząć
następnej. Nie lubię porzucać czegoś w połowie...
-
Inną książkę? Ty? - Panna Calypso najpierw klasnęła w dłonie, a
potem udała, że mdleje. - Słuchamy zatem, cóż to za dzieło zajęło ci
wczorajszy wieczór?
Rick podniósł dumnie głowę:
-
Wielki krokodyl i zagubiona mapa - wypalił. - To historia o
faraonie Tutanchamonie zagubionym w egipskim Domu Życia, czymś w
rodzaju ogromnego labiryntu pełnego nisz, w których przechowuje się
różne rzeczy, i gdzie trop w trop za nim podąża straszliwy krokodyl
zabójca, który chce uprzedzić Tutanchamo-na w odnalezieniu pewnej
mapy. Ponieważ jednak Tu-tanchamon jest faraonem, wszyscy
urzędnicy z Krainy Puntu, która była dla starożytnych Egipcjan bardzo
ważna, urządzają obławę i ratują z opresji swego młodego władcę.
Panna Calypso wyprostowała się i stwierdziła:
-
To brzmi całkiem interesująco.
-
Bardzo ciekawe - ciągnął Rick. - Gdyby pani chciała, mogę to pani
pożyczyć...
Na szczęście pannie Calypso wystarczyły wyjaśnienia Ricka.
-
Czy teraz pozwoli nam pani zadzwonić? - spytała niewinnie Julia.
o
Drzwi z czasomierzem
Telefon z czarnego bakelitu znajdował się tuż za kasą. Julia podniosła
słuchawkę i wykręciła numer z ogłoszenia przed sklepem Petera
Dedalusa.
Kilka kroków od niej panna Calypso pokazywała chłopcom powieść pod
tytułem Century, według niej absolutnie wspaniałą.
Czekając, aż ktoś odbierze telefon, dziewczynka roztargnionym
wzrokiem przebiegała napisy na rozmaitych półkach w pobliżu kasy:
Książki zamówione i nigdy nieodebrane, Książki na wymianę, których
już nie da się wymienić, Książki do zamówienia w tym tygodniu,
Książki na prezenty...
Na najniższej półce leżało kilka tomów zaznaczonych znakiem
zapytania.
Zaciekawiła ją książka z grzbietem z czerwonego aksamitu, oznaczona
trzema dużymi znakami zapytania.
Podeszła bliżej, ciągnąc za sobą sznur od telefonu.
To była stara, podniszczona, pożółkła ze starości książeczka, z
fotografią malutkiego portu na okładce.
Aż zatkało jej dech w piersiach i serce zaczęło bić szybciej, kiedy
dostrzegła tytuł:
CIEKAWY PODRÓŻNIK
Maty przewodnik po Kilmore Cove i okolicy
Upewniła się, że nikt jej nie obserwuje. Panna Calypso zamawiała
właśnie serię wielkich klasyków, a Jason i Rick przeglądali z
roztargnieniem jakąś książkę z rysunkami.
Numer ciągle nie odpowiadał, więc - przytrzymując ramieniem
słuchawkę przy uchu - sięgnęła po książkę.
Spróbowała ją otworzyć. Stronice były sklejone, jakby nikt jej nigdy
wcześniej nie czytał. Zaintrygowana Julia zdjęła książkę z półki. »
Kiedy otworzyła okładkę, ze środka wypadła jakaś karteczka.
Dziewczynka spróbowała chwycić ją w locie, ale gdy się pochyliła,
słuchawka wyśliznęła się i głośno uderzyła o kasę.
-
Co się dzieje? - spytała panna Calypso.
Julia w mgnieniu oka podniosła karteczkę, schowała ją do kieszeni,
odłożyła na miejsce przewodnik i sięgnęła po słuchawkę, prostując się
niczym sprężynka. Po czym uśmiechnęła się czarująco jak grzeczna,
dobrze ułożona dziewczynka i próbując opanować strach, wyrecytowała
do słuchawki (choć żadnego rozmówcy nie było):
-
Halo! Tak, dzień dobry, tak... Dzwonię w sprawie sklepu Petera
Dedalusa... Tak, oczywiście, tego w Kil-more Cove. Acha, rozumiem,
nie ma sprawy. W każdym razie dziękuję, zadzwonię później.
Drzwi z czasomierzem
Rozłączyła się i podskoczyła jak konik polny, sprawdzając jeszcze
kątem oka, czy dobrze odstawiła książkę na półkę. Potem okrążyła kasę
i podeszła do chłopców, cały czas słodko uśmiechając się do panny
Calypso.
-
I co? - spytał Jason.
-
Nic się nie da zrobić. Była tylko sprzątaczka. Biuro zamknięte.
-
Jak to, przecież to niedziela! Powinniśmy o tym pamiętać!
-
Mhm... - mruknęła Julia, rozglądając się nerwowo.
Chłopcy w lot wyczuli, że chce już wyjść, więc czym
prędzej pożegnali pannę Calypso.
Właścicielka księgarni patrzyła za nimi jakiś czas, po czym wróciła do
zamawiania serii wielkich klasyków literatury angielskiej, pogwizdując
cicho jakąś piosenkę.
Kilka minut potem do „Wyspy Calypso" wkroczyła pani w średnim
wieku, w białym kapelusiku i białych skarpetkach. Pewnie turystka.
Raźnym krokiem podeszła do półki z romansami i wybrała jeden, w
czerwonej okładce.
-
Ten - powiedziała zdecydowanie.
-
Bardzo dobry wybór - pochwaliła ją panna Calypso, idąc do kasy
po paragon.
Stara kasa rozdźwięczała się głośno niczym wiszący zegar - człowieczek
na jej szczycie uchylił sztywno
kapelusza, podczas gdy spod jego stóp wysunął się zadrukowany
paragon.
-
Proszę - powiedziała panna Calypso, wręczając kwitek klientce.
-
Jaka piękna kasa! - zachwyciła się klientka. - Wyobrażam sobie,
jak jest stara!
-
Tak, ale działa bez zarzutu - odparła panna Calypso, gładząc
krągłe, miedziane klawisze. - Skonstruował ją miejscowy rzemieślnik.
-
Zatem będzie doprawdy niezniszczalna! Ale oczywiście za jakiś
czas pojawi się u pani urzędnik państwowy i każe ją wymienić, bo nie
spełnia przepisów...
-
Być może... - uśmiechnęła się panna Calypso - ale najpierw ten
urzędnik musi mnie znaleźć.
Mówiąc to, zerknęła na licznik telefonu umieszczony na ścianie.
„Dziwne - pomyślała - rozmowa dziewczynki nie kosztowała ani
grosza".
Julia natychmiast po wyjściu z biblioteki panny Calypso zaczęła biec.
Zatrzymała się dopiero na rogu, przy cukierni Chubbera.
Kiedy chłopcy spytali ją, czemu tak pilno było jej opuścić „Wyspę
Calypso", dziewczynka wyciągnęła z kieszeni pogniecioną kartkę.
-
Gdzie ją znalazłaś?
170
Drzwi z czasomierzem
-
Wypadła z tego starego przewodnika po Kilmore Cove.
Po jednej stronie był szkic ołówkiem - rysunek pociągu, który wyjeżdżał
z tunelu. Pod spodem widniał napis: Co się dzieje z torami za tunelem?
Na odwrocie był inny szkic - z pomnikiem króla Anglii, tym samym,
koło którego przechodzili dziś rano. Bezimienny rysownik tym razem
opatrzył rysunek trzema znakami zapytania i uwagą: ??? W Anglii nigdy
nie panował żaden William VI
-
Co to ma znaczyć? - Rickowi zaczęły drżeć ręce. -Co to ma być?
Głupi żart?
-
Nie wiem, czy ta historia z królem to prawda, nigdy nie byłam
mocna w historii.
-
Dlaczego niby miałby u nas stać pomnik króla, który nigdy nie
istniał?!
-
Który, nawiasem mówiąc, podobny jest do Nestora... - zażartował
Jason i wszyscy się roześmiali. - A ta historia z torami kolejowymi? Co
też miałoby się dziać za tunelem?
Rick pokręcił głową.
-
Nie mam zielonego pojęcia, ale możemy pójść i sprawdzić. Tunel
jest niedaleko, rowerem jakieś pięć minut stąd.
Jason raz jeszcze podszedł do bramki przed sklepem Petera Dedalusa.
O
—o
o—
-
Najpierw jednak musimy wejść do sklepu - powiedział.
-
Jak? Ta bramka nijak nie daje się otworzyć.
-
Mówisz? - odparł Jason z chytrą minką. Znaleziona przez siostrę
karteczka przywróciła mu nadzieję. Poczuł, że Ulysses Moore ich nie
opuścił i że próbuje z nimi nawiązać kontakt. - Może musimy tylko
zrozumieć, jak działa.
Data na kalendarzu nie uległa zmianie, odkąd Jason przesunął
wskazówki.
,
-
Sekret otwarcia bramki tkwi w kalendarzu - zaryzykował Jason. -
Rick, dalej! Rusz głową!
W powietrzu rozszedł się zapach świeżo pieczonego ciasta, a Rick
zaczął głośno dedukować:
-
Rok 334 jest nieprawidłowy, ale dzień i miesiąc są poprawne. To
oznacza, że rok tak naprawdę wcale nie musi być rokiem. Może trzeba
nastawić zegar w taki sposób, żeby godzina odpowiadała numerowi
wskazywanemu przez kalendarz?
-
Próbowałem, ale bez skutku.
-
Zatem należy połączyć ten numer z innym... - ciągnął Rick.
-
Jakim?
-
Na przykład z godziną, w której chcemy wejść do sklepu.
-
Która jest teraz?
o
Drzwi z czasomierzem
-
Siedemnasta - podpowiedziała Julia.
-
Więc spróbujmy... Siedemnasta, czyli tysiąc i siedemset. Tysiąc i
siedemset dodać trzysta trzydzieści cztery daje...
Dodali: 2034.
-
Dobra. Teraz spróbujmy nastawić zegar na dwudziestą trzydzieści
cztery...
Rick nastawił wskazówki, a Jason nakręcił.
BZZZZ! - zabrzęczało, ale bramka się nie otworzyła. Wskazówki
przesunęły się ospale, a kalendarz wskazał numer 116.
-
Nie otworzyła się - westchnęła Julia.
-
Ale zrobiła BZZZZ! - odezwał się Rick. - Do tej pory nic nie
brzęczało.
Powtórzyli zabieg. Ponieważ tymczasem upłynęła minuta, dodali
doll617. 01- wyszło 1817.
-
Osiemnasta siedemnaście... - obliczył szybko Rick i przesunął
wskazówki zegara.
Jason nakręcił i znowu rozległo się BZZZZ!
-
I znów się nie otworzyła - raz jeszcze westchnęła Julia.
Ale tym razem się myliła...
rymczasem w ogrodzie Willi Argo Nestor usłyszał kroki, po czym ujrzał
padający gdzieś zza niego ogromny cień. Z sercem w gardle obrócił się -
i znalazł twarzą w twarz z Leonardem Minaxo.
-
Cześć! - powitał go swoim dudniącym basem latarnik.
Jego spodnie były mokre po kolana.
Prawe oko przesłaniała opaska z brązowej skóry.
Nestor odetchnął.
f
r Leonard! Mało zawału przez ciebie nie dostałem. Którędy wszedłeś?
Minaxo wskazał urwisko.
-
Po schodkach.
Ogrodnik podszedł do urwiska i spojrzał w dół, na skały, na wyciągniętą
na plażę Willi Argo rybacką łódkę. Pomachał do ludzi w dole.
-1 jak poszło?
-
Nic - odpowiedział Minaxo, rozglądając się do-
Patrzył długo na ogród i na wejście do domu, a wiatr tarmosił jego
długie, siwe włosy. Twarz miał pokrytą gęstą siecią zmarszczek, a na
ogromnych i sękatych rękach wiele drobnych blizn.
-
Upłynęło dużo czasu - powiedział, nie obracając się w stronę
Nestora. - Oni tu są?
-
Nie ma nikogo. Pojechali do miasteczka.
koła.
o
Latarnik
-
Niebezpiecznie.
Nestor sięgnął po grabie. Odszedł parę kroków i po chwili zastanowienia
powiedział:
-
Nie mam wyboru.
-
Miałeś.
-
Dzieciaki są bystre.
Minaxo zaczął gwizdać melodyjnie, a jego gwizd mieszał się z szumem
wiatru. Potem zaczął cichutko nucić.
-
Nie, Leonardzie, proszę cię. Nie teraz. Przestań.
-
Przestań - powtórzył latarnik. - Przestań. O to właśnie chodzi: to ty
przestań!
Na dachu Willi Argo pojawiły się dwie wiewiórki.
-
Fatygowałeś się na samą górę tylko po to, żeby mi to powiedzieć?
-
Fatygowałem się, żeby zobaczyć dom i żeby cię powiadomić, że
nie znaleźliśmy żadnego klucza na dnie.
-
Prawdopodobieństwo było niewielkie, ale warto było spróbować.
-
Nie znaleźliśmy też żadnego mężczyzny...
Nestor kiwnął głową. On też był już rano na plaży,
żeby przeszukać skały, i nie natrafił bodaj na ślad Manfreda. Musiał
spaść do wody. A ponieważ nikt go nie znalazł ani w wodzie, ani na
brzegu, to znaczy, że nic mu się nie stało i pewnie krąży już gdzieś u
boku swej perfidnej pani.
-
Dziękuję, Leonardzie. W każdym razie próbowaliśmy.
Leonard Minaxo skrzyżował ręce na swej potężnej piersi, po czym
znowu zagwizdał.
-
Spróbowaliśmy, owszem, i postanowiliśmy już z tym skończyć -
powiedział po chwili.
Na gałęzi sykomory przysiadł kruk, przyglądając się uważnie dwóm
mężczyznom.
Nestor obrzucił przyjaciela uważnym spojrzeniem. Od stóp do głów.
Jego zdrowe oko miało ten sam kolor co skrzydła kruka.
-
Leonardzie, ja sądzę, że...
Olbrzym z latarni morskiej dziwnie uśmiechnął się i z goryczą
wyrecytował cztero wiersz:
Samotny pozostał król, który przegra swoją partię. Chce wygrać z trójką,
i trojgu zgotuje śmierć.
Nestor zbladł.
-
To jedno z twoich poetyckich proroctw, Leonardzie?
Minaxo wzruszył ramionami.
-
Może... Wiesz, że intuicja nigdy mnie nie myli.
-
Dlaczego mi to mówisz?
O
o
Latarnik
—<>
-
Żebyś zrozumiał wreszcie, że czas się pogodzić z przegraną. Czas
się wycofać z gry. Gra jest skończona, Nestorze, zrozum to wreszcie.
-
Mam zadanie do...
-
NIE! Nie masz żadnego zadania! - krzyknął olbrzym. - I nie
możesz powierzać go trójce dzieci! Pomyśl! Czas minął! Żyjemy w
epoce podróży kosmicznych, telefonów komórkowych i komputerów!
Ludzie są jak marionetki, oplątani siecią elektronicznych sznurków.
-
Musimy pokonać Obliwię...
Latarnik zbliżył się do Nestora tak blisko, że mógłby go objąć. Wskazał
dom, ogród, stolik, na którym dzieci jadły rano śniadanie.
-
Ale nie one.
-
Ale Obliwia...
-
Ty nie masz pretensji do Obliwii, Nestorze, ty masz pretensje do
całego świata! Nie wystarczy ci to, co się zdarzyło? Już zapomniałeś? -
Uniósł przepaskę nad prawym okiem.
Nestor odwrócił wzrok. Nigdy nie mógł na to patrzeć.
Leonard opuścił przepaskę i cicho dokończył:
-
Czy nie narobiliśmy już dosyć kłopotów?
Zapadła cisza. Wiewiórki zeskoczyły z dachu i zaczęły radośnie skakać
po gałęziach jesionu. Kruk porzucił sykomorę.
Leonard Minaxo, całkiem już spokojny, położył dłoń na ramieniu
ogrodnika.
-
Wybacz mi, nie chciałem być tak brutalny. Ale ktoś musiał ci to
powiedzieć... Zanim będzie za późno... Zapomnij o rozkazie starego
właściciela...
Nestor podniósł wolno głowę i spojrzał przyjacielowi w oczy.
-
Jeżeli ja tego nie zrobię, to kto?
-
Z pewnością nie trójka jedenastoletnich dzieci.
-
Dlaczego nie?
-
Bo nie mogą. Bo nie dadzą rady.
Nestor zagryzł usta.
-
Jesteś tego pewien?
-
Wyśpiewałem ci coś przed chwilą.
-
To była tylko poezja.
Leonard Minaxo westchnął.
-
A jak myślisz, gdzie się kryje prawda, jeśli nie w poezji?
Nestor przytaknął ponuro.
Długo ściskał dłoń Leonarda, a potem pomachał mu na pożegnanie.
Czekał, aż latarnik zejdzie na sam dół i wsiądzie do łódki. Uniósł rękę,
żeby raz jeszcze pozdrowić rybaków.
Długo patrzył za nimi, nieruchomy. Jak pomnik w starym ogrodzie.
Oczy mu zwilgotniały. Czuł się zupełnie opuszczony.
o
Gdy tylko bramka odskoczyła, dzieci weszły do sklepu z zegarami.
Było wczesne popołudnie. Zaułek tonął jeszcze w słońcu, ale wnętrze
sklepu było już pogrążone w półmroku.
Światło wpadające od wejścia wystarczało jednak, żeby dostrzec, jaki
panuje tu bałagan.
Jason przepuścił Ricka przodem. Chłopiec rozejrzał się, usiłując
porównać to, co teraz widział, z obrazem sklepu w swej pamięci, z
czasów, kiedy był tutaj z ojcem.
Sklep składał się z zaledwie jednego pomieszczenia, które otaczały półki
z zegarkami. Metalowe i z masy perłowej, złote i z kości słoniowej -
nieruchome i milczące - wyglądały jak stado ptaków, które przysiadły,
by chwilę odpocząć. Ich tarcze przypominały zdziwione twarze - usta
zaznaczone wskazówkami, niektóre uśmiechnięte, inne nadąsane.
Wszystkie szufladki w ladzie były pootwierane. Papier, którym
wyłożono przegródki, został pocięty nożem. Papiery i gumki walały się
po podłodze. Przechylona na bok kasa potęgowała wrażenie nieładu,
jakby ktoś przeszukiwał sklep.
Ciemna zasłona, którą Rick zachował we wspomnieniu, oddzielała
pracownię od sklepu. Uniósł ją i odsunął na bok. Wytężył wzrok. Tył
sklepu nie wyglądał wcale lepiej.
o-
o
Szach królowi
O
Dzieci podeszły do drzwi w głębi, tych, które ktoś niedawno
zamontował, i otworzyły je, wpuszczając trochę światła do wnętrza.
-
Ale bałagan... - zauważyła Julia. - Ogołocone ze wszystkiego...
A jednak - o ile mogły się zorientować - zegary i wynalazki Petera
Dedalusa pozostały na miejscu. Ten, kto przeszukiwał sklep, nie szukał
zegarów.
Precyzyjne narzędzia, śrubki, trybiki i inne maleńkie części, których
zegarmistrz używał w swej pracy, leżały porozrzucane dokoła, a szafy z
szufladami stały otworem.
Na podłodze spostrzegli kawałki potłuczonych płyt gramofonowych.
W witcynkach jednak znaleźć można było większość wyrobów Petera:
finezyjnie zdobione zegarki, szachownicę z kilkoma pionkami, ogromny
budzik, lampę z pospawanych ogniw łańcucha.
-
Przeszukali szuflady, podarli papiery, potłukli płyty... A nie wzięli
zegarków ani cennych przedmiotów - wyszeptała Julia. - Z pewnością
nie szukali kosztowności.
-
Może znaleźli to, czego szukali... i darowali sobie resztę - dodał
Jason.
Rick nie odezwał się ani słowem. Chodził tam i z powrotem po sklepie,
milczący i zadumany.
—
-o
-
Dranie... - odezwał się w końcu, załamany tym spustoszeniem. -
Najpierw zniszczyli mu sklep, potem dom. I czego szukali?
Jason i Julia pokręcili głowami, jakby chcieli upewnić go, że i oni nie
mają pojęcia, o co chodzi.
-
Nestor ma rację. Obliwia Newton jest straszna. To był błąd, wielki
błąd, że pozwolono jej tu zamieszkać! - zawołała Julia. - Zburzyła
spokój tego miasteczka! Zburzyła spokój panny Biggies, która żyła
sobie spokojnie w Kilmore Cove, ze swoimi kotami i Wrotami
f
Czasu. Teraz burzy Dom Luster... To jest właśnie to, czego tak
nienawidzę: podłość! Podłość i destrukcja, i to bez wyraźnego celu!
-
Cel jest - mruknął Rick. - Cel jest całkiem jasny: zdobyć kontrolę
nad Kilmore Cove i Wrotami Czasu.
-
Wracajmy do domu - zaproponował Jason, zupełnie
zrezygnowany.
Rickowi, który przystanął na chwilę przed witrynką, nagle przyszło coś
do głowy:
-
Słuchajcie... - szepnął.
-
Co takiego?
-
Jason, masz jeszcze tę figurę szachową, którą znaleźliśmy za
obrazem Penelopy Moore?
Jason pogrzebał w kieszeni.
-
Jasne! - zawołał, wyjmując dziwną figurę. - Czemu pytasz?
O
184
-o-
■Qr™~ ' "" Szach królowi — ■
-
Bo ta figura pasuje jak ulał do tej szachownicy -powiedział Rick,
wskazując półkę witrynki.
Zobaczyli szachownicę - dosyć dużą, na grubej, mniej więcej
dziesięciocentymetrowej podstawie, wykonaną z dwóch różnych
gatunków drewna, ciemniejszego i jaśniejszego. Na kilku polach stały
jeszcze figury, rzeczywiście podobne do tej, którą Jason przez cały dzień
nosił w kieszeni.
-
Jak to możliwe? - zawołała Julia.
-
Czyżby państwo Moore znali się z Peterem Deda-lusem? - zdumiał
się Jason.
-
Ale co w takim razie oznaczała figura szachowa za obrazem?
Rick pokręcił głową:
-
Tego nie wiem.
Ich figura to była królowa. Biała królowa. A białe miały wyraźnie
trudniejszą sytuację w porównaniu z czarnymi.
-
Królowa czarnych nadal tu stoi - zauważył Jason, podchodząc do
szachownicy ze swoją królową w ręku.
Rick pokręcił głową.
-
Lepiej niczego nie ruszajmy - powiedział. - Partia jest
nierozegrana, a nasza królowa została wyeliminowana...
Jason i Julia analizowali pozycje innych figur na szachownicy.
O
185
—o
-
Nigdy nie byłem dobry w szachy - westchnął Jason po chwili, ale
nie było to całkiem zgodne z prawdą. W krótkich rozgrywkach był
świetny, dopiero kiedy gra się przedłużała, nazbyt się nużył i przeciwnik
regularnie go ogrywał.
-
Czyj ruch? - spytała Julia.
-
Nie wiemy - odpowiedział Rick.
-
Kto według ciebie toczył tę grę?
-
Powiedzmy, że Peter Dedalus przeciwko... Ulysse-sowi
Moore'owi?... Nasza królowa jest biała, zatem być może Peter miał
czarne.
Jason raz jeszcze rzucił okiem na szachownicę.
-
Czy mamy spędzić resztę popołudnia na studiach nad tą
beznadziejnie nudną grą? Przypominam wam, że mamy całą listę
tajemnic do wyjaśnienia.
Jego siostrze jednak ta gra wcale nie wydawała się nudna.
-
Czyż to nie jest fascynujące? Całkiem jakby czas przystanął, a my
uczestniczymy w partii szachów sprzed wielu lat, partii przerwanej
nagle...
Jason żachnął się, zniecierpliwiony.
-
Zatem może będzie lepiej, jeżeli zostawimy ją w tym stanie.
-
Dobrze - zgodziła się z nim Julia. - Nie wiemy, czyj ruch..
-
Według mnie, białych - wtrącił Rick.
o
= Szach królowi
O
-
Skąd wiesz?
Wzruszył ramionami.
-
Nie wiem na pewno, ale jestem przekonany, że Peter Dedalus nie
zniknąłby z Kilmore Cove bez wykonania ostatniego ruchu.
-
Tak? - zdumiał się Jason. - To się, moim zdaniem, pospieszył. Bo
gdybym to ja miał białe, wziąłbym tego konia i...
Kiedy Jason uniósł konia, szachownica zaczęła nagle dygotać.
-
Jason! - krzyknęła przestraszona siostra. - Co robisz?
Chłopiec zamarł i trzymając wciąż figurę konia w ręku, powtarzał
automatycznie:
-
Co ja zrobiłem?!
Szachownica zaczęła cichutko tykać.
-
Jason! Odłóż prędko tego konia na miejsce! - zawołała Julia. -
Uruchomiłeś jakiś mechanizm!
Rick jednak go powstrzymał:
-
Zaczekaj, Jason, nie tak. Teraz nie możesz postawić go z
powrotem w to samo miejsce. Zrób ruch.
-
To znaczy? - Jason przełknął ślinę.
Szachownica tykała coraz głośniej.
-
Myślę, że ożywiłeś grę i teraz szachownica zmusza cię do
działania. To tykanie może być rodzajem zegara. Dalej! Twój ruch!
Gdzie chciałeś postawić tego konia?
Jason przyjrzał się nerwowo szachownicy, usiłując przypomnieć sobie
jak najszybciej, jaki ruch zamierzał wykonać.
-
Ja... nigdy nie byłem mocny w szachy, ale... według mnie...
gdybym postawił go tu... - jąkał się, pełen wątpliwości - dałbym szacha
królowi.
Postawił konia i szachownica ucichła.
-
Jesteś pewien? - spytała Julia.
-
Raczej tak...
Z każdą chwilą miał coraz więcej wątpliwości. Zaczął raz jeszcze
analizować ten ruch, gdy nagle szachownica podskoczyła, jakby w jej
wnętrzu ukryte było jakieś urządzenie.
Dzieci przezornie zrobiły krok w stronę drzwi.
Ale po chwili - jeden po drugim - wszystkie pionki i figury upadły. A
spod szachownicy wysunęła się szuflada.
-
Miałeś rację, Jasonie, szach i mat! - powiedział z podziwem Rick,
podchodząc ostrożnie do szachownicy.
W szufladzie leżał jakiś przedmiot.
s ttaMroC*
nozdzlał C17) Stare 1 nowe odkrycia
B.UM.M*
««A'-
estor raz za razem spoglądał nerwowo na zegar. Kolejny raz obszedł
całą Willę Argo, po czym westchnął. „Gdzie, u licha, oni się po-
dziali? - pomyślał. - Już prawie szósta, a ich ciągle nie ma.
Niebezpiecznie, powiedział Leonard. Pewnie miał rację. On doprawdy
ma szczególny dar przewidywania wypadków. Tym swoim jednym
okiem widzi często lepiej niż inni. Jego wiersze kryją zazwyczaj
głębokie znaczenie i prawie zawsze zawierają jakąś przepowiednię".
Nestor nie lubił się zamartwiać, ale ta przedłużająca się nieobecność
dzieci z każdą chwilą napawała go coraz większym niepokojem... W
uszach brzmiał mu jeszcze ostatni wers wiersza Leonarda, niczym
powtarzające się nagranie na zdartej płycie:
Przypomniał sobie uszkodzone rowery, na których pojechali...
- Gdzie się podziewacie? - zaniepokojony ogrodnik rzucił swe pytanie
rozpędzonym falom i urwisku nad Salton Cliff.
Pokuśtykał do swego domku po lornetkę, po czym wrócił nad urwisko i
zaczął przepatrywać plażę i wybrzeże miasteczka, od czasu do czasu
pokasłując.
i trojgu zgotuje śmierć.
SS
O™-
Stare i nowe odkrycia
O
Widział, jak Leonard otwiera, a potem zamyka za sobą drzwi latarni
morskiej, ginąc w głębi białej wieży. Pomyślał o matce Jasona i Julii,
która już dwa razy telefonowała tego popołudnia. I za każdym razem
ogrodnik musiał się nieprawdopodobnie gimnastykować, żeby
wymyślić, dlaczego bliźnięta nie mogą podejść do telefonu.
-
Jeśli przez ciebie bodaj jeden włos spadnie z głowy moim
dzieciom... - powiedział na głos, spoglądając na powiększone w szkłach
lornetki Kilmore Cove - zapłacisz mi za to. Za jednym zamachem za
wszystko.
„Mogłem to zrobić wiele lat temu. Mogli to zrobić wszyscy..." -
pomyślał jeszcze.
Odjął lornetkę od oczu dopiero wtedy, gdy omdlały mu ramiona.
Wyglądało na to, że w miasteczku było - jak zazwyczaj o tej porze roku
- trochę przypadkowych turystów, którzy po powrocie do swoich
zwykłych zajęć zapomną szybko o istnieniu Kilmore Cove.
-
Nic złego się nie wydarzyło - szeptał Nestor, próbując się
uspokoić. - Niedługo wrócą.
Czas...
Czyż wszystko nie było tylko kwestią czasu?
Dwadzieścia metrów pod nim szumiało morze, wciskając się w skały w
poszukiwaniu tajemnych przejść.
Gałęzie sykomory, jesionu i dębów kołysały się spokojnie na wietrze.
Mewy przysiadły na dachu Willi Argo, żeby po chwili odfrunąć z
wiatrem.
Wszystko było niezmienne.
A jednocześnie wszystko było płynne, przesuwało się i zmieniało, a czas
narzucał swoje chaotyczne reguły gry i trwał, przyglądając się temu jak
kpiarski widz.
Klucze wróciły. Wrota znów się otworzyły.
Kto je uruchomił?
Czas?
-
Nawet klucze nie są nieruchome - pomyślał na głos Nestor, dzieląc
się swymi myślami, jak zwykle, z morzem u stóp. - Przemieszczają się
w poszukiwaniu nowych zamków do otwarcia. Przechodzą z rąk do rąk,
z kieszeni do kieszeni, z szuflady do szuflady, dopóki wszyscy o nich
nie zapomną. Wtedy trafiają do kolejnych rąk i gra zaczyna się od
początku.
Zatopiony w swych myślach ogrodnik usłyszał nagle, że ktoś go woła.
Zamyślił się tak głęboko, że ledwie dosłyszał wołanie.
Popatrzył na mansardę Willi Argo - nikogo.
Wtem ujrzał Ricka. Jego rower minął właśnie furtkę. Za nim jechała
Julia, a dalej Jason - na dźwięczącym dzwoneczkami, dziewczyńskim
różowym rowerze.
-
Nestorze! - wołały dzieci. - Nestorze! Popatrz tylko, cośmy
znaleźli!
o
Stary ogrodnik miał ochotę wybuchnąć gromkim śmiechem z radości i
uściskać całą trójkę, ale opanował się i tylko odetchnął z ulgą.
Uspokojony podszedł do nich, kulejąc.
-
Piękny rower - powiedział do Jasona. - Przypuszczam, że stał się
przedmiotem zazdrości wszystkich dziewcząt w Kilmore Cove...
Najpierw dzieci pokazały mu kartkę znalezioną w przewodniku po
Kilmore Cove, potem zasypały go pytaniami.
-
Wiesz, co się stało z torami kolejowymi?
-
A co wiesz o pomniku na placu? Naprawdę nie było w Anglii
żadnego króla o imieniu William V?
-
Zauważyłeś coś dziwnego?
-
Wiedziałeś, że na obrzeżach Kilmore Cove nie ma nawet tablicy z
nazwą miejscowości?
-
Gdzie jest ten tunel?
-
A stacja?
-
Wiedziałeś, że istnieją inne Wrota Czasu?
-
Znasz Kleopatrę Biggies?
-
A Owl Clock?
-
Czemu nam nie powiedziałeś, że Penelopa malowała obrazy?
-
Co, twoim zdaniem, figura szachowa robiła za obrazem?
-
Co wiesz o Peterze Dedalusie? - zapytała Julia.
Nestor - przygwożdżony lawiną pytań - przeczuwał kłopoty.
-
Peter Dedalus? Był zegarmistrzem w miasteczku.
-
Często bywał w Willi Argo?
-
Dlaczego o to pytacie?
-
Był przyjacielem starego właściciela, prawda?
-
Przyjaciel to może za mocno powiedziane, ale tak, przypuszczam,
że się znali.
-1 słusznie przypuszczasz - powiedział Jason z triumfalną miną. -
Spójrz, co znaleźliśmy w jego sklepie!
Nestor nieco podejrzliwie wziął do ręki kartonową okładkę, na której
drobnym i starannym pismem było napisane:
Nestor otworzył szeroko oczy ze zdumienia i obracał w rękach okładkę,
niezdecydowany, co z nią zrobić.
-
Zajrzyj do środka... - zachęcił go Rick.
-
A ty nie powinieneś przypadkiem wracać do siebie? - mruknął
Nestor.
-
Zaraz jadę.
-
Najpierw jednak musimy tego wysłuchać! - wykrzyknął Jason,
patrząc na ogrodnika, gdy ten wyjmo-
Moim jedynym przyjaciołom, Penelopie i Ulyssesowi, choć o wiele za
późno.
o-—
o
•Q - : ■ Stare i nowe odkrycia ■ Q-
wał z okładki czarną płytę gramofonową. Nie miała żadnej nalepki czy
napisu. Na jej widok Nestor drgnął.
-
Gdzie ją znaleźliście?
-
W jego sklepie.
-
Jego sklep jest zamknięty - zaoponował ogrodnik, kuśtykając
wolno w stronę domu.
-
Udało się nam go otworzyć.
Niewidziany przez dzieci, Nestor uśmiechnął się z satysfakcją.
-
Sądziłem, że to niemożliwe - zauważył, kręcąc z niedowierzaniem
głową.
-
Dla naszej trójki nie ma rzeczy niemożliwych - zawołała Julia,
obejmując serdecznie idących obok niej chłopców.
Weszli do domu.
-
Wiesż, co trzeba zrobić, żeby jej wysłuchać? Nestor wymruczał
coś w odpowiedzi.
-
Sądzę, że na tej płycie jest wskazówka, jak znaleźć to, czego
szukamy - powiedział Jason.
-
A czego szukacie? - spytał Nestor, idąc przodem po schodach,
wzdłuż galerii portretów dawnych właścicieli Willi Argo.
-
Ulyssesa Moore'a, oczywiście.
-
To wystarczy pójść na cmentarz. Weszli na piętro i do biblioteki.
O
o—
Nestor otworzył kufer stojący za skórzaną kanapą i wyciągnął z niego
części starego gramofonu. Wręczył Jasonowi mosiężną tubę, po czym
wyjął kwadratową podstawkę. Julia w tym czasie pokazała Rickowi
drze-wo genealogiczne zdobiące sufit pokoju.
Nestor ustawił gramofon na środku pokoju, zamontował tubę, nałożył
płytę na talerz, igłę ustawił na jej krawędzi i ostrożnie nakręcił korbką
mechanizm, który powinien uruchomić płytę. Po kilku próbach wreszcie
się udało.
Na początku słychać było tylko trzaski i rytmiczny stukot igły
przeskakującej z rowka do rowka. Po chwili, ku zdumieniu wszystkich,
zamiast melodii usłyszeli głos.
Głos Petera Dedalusa.
Dzieci w głębokim milczeniu zbiły się ciasno wokół gramofonu. Nestor,
którego złapał atak kaszlu, oparł się o fortepian.
I K K », ST*rf04¿"sH
apa terysfi
jniasteczb
Płyta trzeszczała niemiłosiernie: „Najdroższa Penelopo i najdroższy
Ulysse-sie... Wiem, że to tchórzliwe i podłe zejście ze sceny, ale nic
innego nie przychodzi mi do głowy. Nie mam już siły ani ochoty, ani
odwagi. Za oknem leje jak z cebra, ale myślę, że to sprawiedliwe, że mój
ostatni dzień w Kilmore Cove jest taki smutny. Zniszczyłem wszystko i
dopiero teraz widzę to tak wyraźnie. Nie mogę tego dłużej ciągnąć.
Deszcz, który bębni w lustrzany dach mojego domu, pogłębia jeszcze
poczucie samotności. Z czasem rdza zniszczy mechanizm obracający
mój ukochany dom, który wędrował za słońcem, a morska sól zablokuje
wiatraki na szczycie wzgórza.
Wrota Czasu czekają na mnie. Ale zanim na zawsze opuszczę Kilmore
Cove, chcę wam powiedzieć, że czułem się zaszczycony waszą
przyjaźnią i tym, że mogłem wraz z wami i z waszymi przyjaciółmi
wziąć udział w wielkim projekcie. Dobrze zrobiliśmy, ukrywając klucze
i zabezpieczając drzwi w oczekiwaniu na lepsze czasy. To była jedyna
droga, żeby ocalić Kilmore Cove i tajemnicę, kto je zbudował. Ja jednak
popełniłem błąd i muszę się wam do niego przyznać. Moja słabość i mój
błąd mają imię i twarz kobiety: to Obliwia Newton.
To, że nasz projekt nie zakończył się sukcesem, to moja wina. I z mojej
winy ta kobieta teraz was prześladuje.
Głos Z PRZESZłOŚCI
—o
Opowiem wam wszystko od początku, żebyście wiedzieli, jak sprawy
wyglądały. Poznałem ją w pewne sobotnie popołudnie, u siebie w
sklepie. Zza zasłony pracowni zobaczyłem, jak wchodzi, i pomyślałem,
że to jedna z tych turystek, którym od czasu do czasu udaje się do nas
trafić.
W końcu droga do Kilmore Cove ciągle istnieje, mimo że usunęliśmy
już wszystkie tablice, wykreśliliśmy nasze miasteczko z każdej mapy i
przerwaliśmy tory kolejowe. Ile trzeba było włożyć trudu, żeby
wyszukać i zatrzeć wszelkie odniesienia, każdy rysunek, każdą książkę,
która wspomina o Kilmore Cove! Pozostała jedynie mapa Thosa
Bowena, na której oczywiście zaznaczyliśmy miejsca z Wrotami Czasu i
z kluczami do nich. '
Nasz projekt rozwijał się dobrze, zgromadziliśmy prawie wszystkie
klucze i zamaskowaliśmy drzwi. Może udałoby się nam zatrzeć wszelkie
ślady naszej tajemnicy, gdyby tego feralnego dnia Obliwia Newton nie
przekroczyła progu mego sklepu.
Była niezwykle piękna. Wierzcie mi: przepiękna! A ja nie wiedziałem,
że to Obliwia Newton. Jeszcze nie! W bladozielonym kostiumie
przyszła coś wycenić. Powiedziała, że dostała to od swej dawnej
nauczycielki, Klio Biggies, siostry Kleopatry. Znałem oczywiście Klio,
ale nie przypuszczałem, że przebywając tyle lat
z dala od Kilmore Cove, podaruje Obliwii jeden z kluczy: klucz z
kotem.
Byłem bardzo zdumiony i - popełniłem straszny błąd.
Spróbowałem odzyskać klucz za wszelką cenę. Pamiętacie, ileśmy się
go naszukali? W końcu uznaliśmy, że zaginął na wieki. Tymczasem nie,
był u Klio Biggies, nauczycielki w szkole podstawowej w Cheddar. W
końcu powrócił i trafił w ręce pięknej nieznajomej.
Obliwia Newton wyczuła interes: zastanawiała się, jak sądzę, dlaczego
zwykły wynalazca, bawiący się na co dzień zwykłymi zębatymi
przekładniami, jest gotów zapłacić każdą cenę za jakiś zwykły klucz.
Zaczęła bywać w moim sklepie, potem któregoś dnia pojechała za mną
drogą do Owl Clock i w końcu przyszła do mego domu.
Byłem w siódmym niebie! Dotąd przebywałem wyłącznie w
towarzystwie własnych wynalazków i obecność kobiety w moim domu
była niczym piękny sen. Pokazałem jej Dom Luster, a ona stwierdziła,
że jest fascynujący, że nigdy czegoś takiego nie widziała. Specjalnie dla
niej obracałem dom tak, żeby z balkonu mogła oglądać raz zachód
słońca, raz wzgórza. Obliwia uznała mnie za geniusza, może nawet
największego z największych. A ja, który nigdy w życiu nie widziałem
tak pięknej kobiety, uwierzyłem jej.
O
o
Mały, niziutki Peter Dedałus i taka piękność! Nie zrozumiałem, że
jedyne, co nas łączyło, to tajemnica klucza. A ona świetnie wiedziała, że
wcześniej czy później zdradzę jej, dlaczego ten klucz jest tak cenny.
Czekała tylko, kiedy jej zaufam. Była jak pająk, który dobrze wie, że
mucha prędzej czy później wpadnie w jego sieci.
I ja w nie wpadłem. Sam. W tajemnicy przed wami. Nigdy sobie tego
nie daruję.
I choć za dnia pomagałem wam w ukrywaniu Kil-more Cove przed
resztą świata, to pewnej nocy, zapatrzony ślepo w Obliwię, poszedłem z
nią do miasteczka. Jej kluczem z główką w kształcie kota otworzyłem
Wrota Czasu w domu panny Biggies i przeprowadziłem ją przez próg.
Byliśmy w Egipcie niecałą godzinę, ale jej to całkowicie wystarczyło.
Zrozumiała. Zrozumiała wszystko.
Kiedy powróciliśmy do Kilmore Cove, spytała, czy jej klucz jest jedyny
na świecie. Nie odpowiedziałem, ale i tak domyśliła się, że nie. Z
czasem wytłumaczyłem jej, że w Kilmore Cove znajduje się kilka Wrót
Czasu i kilka kluczy do nich. Wyjaśniłem jej, że drzwi różnią się między
sobą i że każde prowadzą w inne miejsce, a wśród nich są jedne, które
mogą zaprowadzić wszędzie - drzwi główne, otwierane czterema
kluczami. Nigdy nie wymieniłem nazwy Willi Argo, ale
domyśliła się, jestem tego pewien. I zaczęła marzyć o waszym domu.
Stała się nagle zimna, odpychająca i zachłanna. Wtedy dopiero
poznałem prawdziwą Obliwię Newton. Ale było już za późno. Niczego
nie mogłem cofnąć.
Moja misterna konstrukcja, zbudowana z kłamstw wobec was i wyznań,
jakie czyniłem Obliwii - wszystko to zawaliło się w jednej chwili.
Co mogłem zrobić? Zdradziłem wszystkich, łącznie z samym sobą.
Został mi do ocalenia jeden sekret, najważniejszy ze wszystkich, ten,
którego może nawet wy nie znacie w całości...".
Płyta obracała się bezgłośnie jeszcze przez jakiś czas.
Nestor drapał się po brodzie w zadumie.
W pokoju znowu rozległ się głos Petera, ale dużo niższy, zakłócany
szumem nagrania, który powodował, że słowa były tylko częściowo
zrozumiałe: „Opowiedziałem jej, że... sposób na otwarcie i zamknięcie
wszystkich drzwi... wszystkich... i na pełną kontrolę nad... drzwiami...
jeden tylko klucz... i ona... ona mnie spytała, czy mógłbym go zdobyć...
ale ja jej nie odpowiedzią... obietnica...".
Znowu nastała chwila ciszy, przerywana tylko trzaskiem płyty, a potem,
pod koniec, raz jeszcze rozległ się głos Petera Dedalusa, tym razem
przyspieszony i nie-
O
-Q - Glos Z PRZESZlOŚCI
O'
naturalnie wysoki. Jego słowa - najpierw zamazane - stawały się
stopniowo coraz bardziej zrozumiałe. Wydawało się, że zegarmistrz
prawie krzyczy.
„Ucieknę! Tak, ucieknę tej nocy! Tam, gdzie ona mnie nie znajdzie.
Ulyssesie, Penelopo, zrobiłem swój ostatni ruch... Dotrzymałem
tajemnicy. Ona nie może nigdy zdobyć kontroli nad wszystkimi
drzwiami!".
Głos znów się załamał:
„Och, przyjaciele... będzie mi brakowa... partyjek i podróży.
Pozdrowienia dla... lopy i dla... dnika w... Argo.
Uciekam, przyjaciele! Uciekam od tego okrutnego świata, pełnego
kłamstw i obłudy. Sądziłem, że serce jest mechanizmem doskonałym,
regulowanym kołami zębatymi godnymi zaufania, ale odkryłem bolesną
prawdę... Zegnaj Ulyssesie, żegnaj Penelopo. Klucz z lwem prześlę wam
pocztą, żebyście mogli dołączyć go do pozostałych. Mnie już nie będzie
potrzebny. Sklep i dom podarowałem Obliwii, niech robi z tym, co chce,
ja nie chcę mieć już z tym nic wspólnego. Usuńcie moje nazwisko i
spalcie szyld z białą sową.
Wymażcie mnie ze swojej pamięci.
Ja o was nie zapomnę nigdy!".
Tymi słowami zakończył swoje wyznanie.
ozdzlał C19) - w^bór -
Słońce na horyzoncie zaczęło się już zniżać, gdy w bibliotece Willi
Argo stara płyta raz jeszcze zgrzytnęła i gramofon umilkł. Rick
ostrożnie uniósł igłę i odłożył ją na miejsce.
Dzieci siedziały na podłodze, a Nestor wciąż jeszcze stał oparty o
fortepian. Przez okno wpadały ognistopo-marańczowe promienie
światła, jakby słońce chciało w ten sposób okazać swój gniew.
-
Więc tak to było - odezwała się Julia p.o chwili. - To Peter
powiedział Obliwii o drzwiach.
-
O kilku drzwiach, jak się zdaje - dodał Jason.
Nestor zacisnął pięści.
Rozkasłał się tak bardzo, że musiał unieść ramiona, by dopomóc
płucom, i stał tak nieruchomo, dopóki kaszel nie ustał.
-
Teraz już wiemy, dlaczego Obliwia burzy Dom Luster - szepnął
Rick.
Nestor uniósł brwi.
-
Co takiego?
Dzieci opowiedziały mu o bocznej drodze do Owi Clock i o koparce
Cyclopsa burzącej dom Petera Deda-lusa.
-
Nie mogliśmy nic zrobić, tylko staliśmy i patrzyliśmy. .. -
tłumaczyła Julia.
-
Więc to koniec - mruknął stary ogrodnik, ruszając w stronę drzwi.
o
o
-
Nestorze, zaczekaj! - zawołała Julia. - Nie zostawiaj nas samych.
-
Wszyscy jesteśmy sami - mruknął.
Ale nie odszedł.
-
Powiedz nam chociaż, czy klucz, który skradł ci Manfred...
Nestor przytaknął.
-
Tak, to ten, o którym mówił Dedalus. Był wśród rzeczy, które
stary właściciel zostawił mi na przechowanie.
-1 tym kluczem...
Ponownie uprzedzając pytanie, Nestor odpowiedział:
-
Tak. Tym kluczem można otworzyć drzwi w domu zegarmistrza.
-
Dlaczego wcześniej nie powiedziałeś nam o innych drzwiach?
Ogrodnik nie odpowiedział.
-
A wiesz, dokąd one prowadzą? - spytała Julia.
Nestor aż podskoczył:
-
Ja? A niby skąd miałbym wiedzieć?!
-
Jednak wiedziałeś o kluczu z lwem...
Nestor coś burknął.
-1 wiedziałeś, że Peter miał drzwi w swoim domu...
-
Nie wiem o wszystkim, dzieci! Do diabła! - Walnął pięścią w
półkę z książkami, aż odpadła mosiężna tabliczka z napisem.
-
Peter Dedalus mówi, że w Kilmore Cove jest kilkoro drzwi -
wtrącił Rick. - Jedne są tu, drugie u panny Biggies, trzecie w Domu
Luster. Ile jest jeszcze?
-
Żeby to wiedzieć, wystarczyłoby rzucić okiem na mapę, którą
straciliśmy - szepnął Jason.
-
Na mapie zaznaczone są też nazwy kluczy...
-
Teraz Obliwia wie, jakich kluczy potrzebuje, ale ich nie ma -
wtrącił Nestor. I dodał: - Ulysses Moore z żoną zabezpieczyli je.
Wszystkie, z wyjątkiem klucza Obliwii... którego nie było już w
Kilmore Cove.
-
I klucza Petera, który...
-
Manfred wykradł nam wczoraj w nocy.
-
Prawdopodobnie mają teraz dwa klucze - powiedział Rick.
-
My mamy cztery - odparował Jason.
Julia zaczęła chodzić tam i z powrotem po pokoju.
-
Och, gdybym tylko mogła przyłożyć jej pięścią w nos i odebrać
klucze!
Dzieci rozprawiały gorąco, komentując nieprawdopodobne wiadomości,
jakie do nich ostatnio dotarły.
Nestor przyglądał się im w milczeniu. Patrzył i myślał. Ich entuzjazm
był wręcz zaraźliwy, ale uparcie powracały mu na myśl niepokojące
słowa poezji Leonarda.
Ale Leonarda tu nie było, nie widział ich i nie słyszał ich ożywionej
rozmowy w bibliotece. Leonard nie miał okazji ich poznać.
o
Wybór
W pewnej chwili Jason przerwał jego rozmyślania, zadając pytanie:
-
Nestorze, ile osób wie o istnieniu drzwi?
-
Wiedziało, chciałeś powiedzieć - odpowiedział ogrodnik. - Nie
licząc mnie, Obliwii i jej kierowcy, wszyscy już odeszli...
„Albo się poddali" - dodał w duchu.
-
A więc mamy przewagę - powiedział Jason. - Jest nas czworo
przeciwko dwojgu.
Nestor spojrzał na tego jedenastoletniego chłopaczka, który przemawiał
do niego z taką determinacją i wolą działania, jak dorosły. Było to
niezwykle wzruszające.
Pełen wątpliwości spoglądał w głąb korytarza biegnącego wzdłuż
sypialni na pierwszym piętrze i obmyślał, jaką podjąć decyzję. Zostało
już mało czasu. Wypadki toczyły się o wiele szybciej, niż on sam
mógłby przewidzieć.
Rick zaczął robić bilans tego, czego się już dowiedzieli.
-
Więc tak... Państwo Moore postanowili ukryć drzwi i zabezpieczyć
klucze. Starali się możliwie jak najlepiej odizolować Kilmore Cove od
świata. Utrzymywali w nieświadomości jego mieszkańców. Peter
Dedalus ich zdradził i Obliwia Newton odkryła część tajemnicy. Peter
uciekł, żeby ocalić najważniejszą jej
0--o
część... to znaczy, jak otworzyć i zamknąć wszystkie drzwi... Potem... I
co potem?
-
Państwo Moore umarli - podjęła Julia. - Obliwia była przekonana,
że teraz może działać bez przeszkód
1
właśnie wtedy dowiedziała się, że Nestor sprzedał Willę Argo
naszym rodzicom. I że sprowadziliśmy się tutaj.
-
I że mamy cztery klucze - dodał Rick. - Ponieważ poszliśmy po nie
na pocztę i odebraliśmy w przesyłce.
-
Ulysses Moore - dodał Jason - żeby odsunąć Ob-liwię, pozwolił
nam znaleźć cztery klucze i wysłał nas do Egiptu, byśmy odzyskali
mapę Kilmore Cove. My jednak zawaliliśmy całą sprawę.
-
Zawiedliśmy - dodał Rick.
-
Zawaliliśmy i tyle. Julia głęboko westchnęła.
Nestor zakasłał. Raz, i jeszcze raz. I w końcu podjął decyzję.
-
Zrobimy to, co teraz powiem! - zawołał stanowczo.
Dzieci spojrzały na niego zaskoczone.
-
Co takiego zrobimy?
-
Wy nic nie zawaliliście! - powiedział groźnie, wskazując kolejno
każde dziecko. - I nie zawiedliście! Nie wolno wam tak myśleć! Jasne?
Wy... wy... ech! - pokręcił głową. Chciał ich pochwalić, ale komple-
o—
€ W
<>——
Wybór ———=—
menty nie były nigdy jego mocną stroną, przychodziły mu bowiem z
największą trudnością. Więc kaszlnął i rozkazał: - Chodźcie za mną!
Idąc za starym ogrodnikiem, doszli do połowy korytarza, stanęli w
milczeniu. Nestor splótł dłonie, robiąc z nich siodełko, i powiedział do
Jasona:
-
Stań tu i otwórz tę klapę pod sufitem...
-
Klapę? - wykrzyknęły dzieci, patrząc w górę.
Dopiero teraz dostrzegły białą klapę na białym suficie, zamkniętą na
metalowe kółko.
Jason czym prędzej wskoczył na zrobione przez Nestora siodełko i
schwycił za kółko.
-
Mocno! - zachęcił go Nestor.
Jason pociągnął klapę ku sobie, ale ani drgnęła. Szarpnął raz i drugi, aż
w końcu poczuł, że zamek puszcza. Zeskoczył na podłogę.
Zza klapy wysunęła się drabina. Ogrodnik złapał ją i pociągnął ku sobie.
-
O, kurczę! - wyrwało się Julii. - Dodatkowe schodki w połowie
korytarza...
Nestor dał im znak, by wchodzili.
-
Naprzód, w górę!
-
O, kurczę! - powtórzyła Julia, przypomniawszy sobie, co widziała
dziś rano.
Manfred spędził całe popołudnie na przyglądaniu się robotnikom firmy
Cyclops, którzy - odkąd koparka była nie do użycia - wchodzili i
wychodzili z Domu Luster z młotami pneumatycznymi, piłami
automatycznymi i innymi narzędziami. W przykurzonych
kombinezonach roboczych wyglądali trochę jak astronauci.
Koparka leżała nieruchomo.
Żelazna kula pozostawała uwięziona w murach podtrzymujących dach.
Robotnicy zdołali zatrzymać obracający się dom, rozbijając młotem ciąg
kół zębatych w piwnicy, po czym zaczęli rozwalać pomieszczenie za
pomieszczeniem, każdą kolejną pojawiającą się przed nimi ścianę.
Tego wieczoru z Domu Luster pozostał jedynie metalowy szkielet
otoczony ruinami. W poszukiwaniu tajemniczych drzwi zniszczono
tarasy i poręcze, porąbano na kawałki okiennice, zerwano posadzki.
Obliwia wydawała rozkazy z dziedzińca, patrząc co jakiś czas to na
mapę Thosa Bowena, to na projekt domu wykonany staranną ręką Petera
Dedalusa. Manfred przypomniał sobie, jak rozbijał mur na tyłach sklepu
zegarmistrza, żeby się dostać do środka i odnaleźć ten projekt...
Tuż przed zachodem słońca jeden z robotników Cyclopsa wybiegł nagle
z domu, krzycząc:
O
214
Drzwi Petera Dedalusa
-
Panno Newton! Panno Newton! Proszę podejść! Może to to...
Obliwia natychmiast pobiegła sprawdzić.
Manfred spokojnie poszedł za nią.
-
Te? - spytał robotnik, pokazując kobiecie drzwi, na które natrafili
w hali maszyn.
Pod stosem ruin widniały stare drzwi - osadzone w kamiennej ścianie,
ukryte za ścianką z cegieł i drewna, miały wyryty napis: Ulysses Moore.
Przeczytawszy to, Obliwia ryknęła wściekle:
-
Próbowałeś i te przede mną ukryć, co? Ale ja jestem o wiele
sprytniejsza od ciebie!
-
Te...? - dopytywał się robotnik Cyclopsa.
-
Tak, te, te! - odpowiedziała, promieniejąc ze szczęścia i
bezwiednie gładząc nazwisko Ulyssesa Moore'a na ściance. -
Odblokujcie je, tylko szybko! I usuńcie stąd ten gruz!
Robotnicy wzięli się do dzieła i dzięki młotom pneumatycznym w
mgnieniu oka zburzyli lekki mur maskujący Wrota Czasu.
Potem odsunęli się, pozwalając Obliwii napawać się z bliska
przedmiotem jej pożądania.
Drzwi były stare, ale wyglądały na mocne i solidne. Miały głębokie
zadraśnięcie, prawdopodobnie powstałe w wyniku uderzenia młotem
podczas rozbiórki. Na dole po lewej stronie widać było zamek, podobnie
B
stary i masywny jak w drzwiach u panny Kleopatry Biggles.
To były te drzwi, których szukała. Nie było cienia wątpliwości.
Drzwi Petera Dedalusa.
Obliwia Newton odruchowo uniosła rękę i chwyciła zawieszony na szyi
klucz z lwem. Chwilę później zdała sobie sprawę z obecności
robotników i ostro ich odprawiła:
-
Bardzo dobrze, możecie już odejść.
Robotnicy z ulgą porzucili narzędzia. Spytali tylko,
kiedy mogą wrócić po koparkę leżącą na dziedzińcu, ale Obliwia
machnęła tylko niedbale ręką, jakby chciała jak najszybciej się ich
pozbyć.
-
Lepiej nie wracajcie, a koparkę od was odkupię, możecie ją tu
zostawić.
-
Jak pani sobie życzy, panno Newton. - Robotnicy wskoczyli na
ciężarówkę i odjechali czym prędzej.
Kiedy kurz opadł, Obliwia wróciła pod drzwi, ściskając w zaciśniętej
dłoni klucz z lwem.
Nadal miała na sobie kombinezon motocyklisty. Z ramienia zwisał jej
mały plecaczek, pełen rozmaitych dziwnych przedmiotów.
Ostrożnie, wstrzymując oddech, wsunęła klucz w otwór zamka.
Zamknęła oczy i jak najdelikatniej przekręciła go.
o
Drzwi Petera Dedalusa
Klik - zamek zgrzytnął i puścił.
Obłiwia uśmiechnęła się i spojrzała w stronę Manfreda.
-
Idziesz ze mną?
Manfred tylko się skrzywił. Wcale nie podobały mu się te drzwi i
sposób, w jaki działały. Wolał nic więcej nie widzieć, nie wiedzieć...
-
Nie, lepiej zostanę tutaj i popilnuję domu...
-
Jak chcesz, ale uprzedzam cię: nie wiem, ile czasu zajmie mi
odnalezienie Petera... po drugiej stronie.
-
Nieważne. - Manfred pokazał jej gazetę sportową, którą przezornie
trzymał za cholewą. - Przyniosłem sobie coś do czytania i...
o—
Obliwia już go nie słuchała. Powoli zanurzyła się w mroku Wrót Czasu,
po czym zamknęła je za sobą.
Manfred cisnął gazetę na ziemię i dokończył zdanie:
-
... i szczęśliwej podróży, proszę pani!
Potem rozejrzał się. Te żelazne filary i śruby przyprawiały go o dreszcz.
Obliwii nie będzie sporo czasu, na dziedzińcu czeka nowiuteńki motor z
pełnym bakiem...
-
Niby czemu miałbym tkwić tutaj, na tym odludziu?! - zadawał
sobie pytanie, wchodząc z piwnicy na parter i kierując się do ogrodu. -
Niby czemu?
Tak naprawdę odpowiedź na to pytanie była już gotowa, tylko on odkrył
ją dopiero wtedy, gdy podszedł do motoru... Ktoś pociął mu obie opony.
Manfred rozejrzał się dokoła, ale nie dostrzegł żywej duszy.
Szkielet Domu Luster wyglądał jak opuszczony teatrzyk kukiełkowy. A
na szczycie wzgórza te dziwne urządzenia znów obracały się na wietrze.
Oszalały z wściekłości Manfred zaczął wyć i kopać wszystko, co stanęło
mu na drodze.
s H A M 1
-W«:Ul C2X:
T. ELMO CROSS
H 1! M M
° M K N A I) K
JACOBS ) i v r e
1 L O K ' S K
* yason wszedł pierwszy, po czym pomógł wdra-t pać się na górę Julii i
Rickowi, który asekurował dziewczynkę. Poczekali chwilę na Nestora, z
trudem wspinającego się po szczeblach drabiny.
Byli na poddaszu Willi Argo.
Zewsząd dochodziło skrzypienie drewna i jakieś ciche, regularne
odgłosy, jakby belki i dachówki na dachu miały ochotę pogadać ze sobą
w języku korników.
Było gorąco, ale nie duszno. I całkiem przyjemnie pachniało.
-
Ho, ho! - zawołał Jason, rozglądając się dokoła.
Wydawało się, że poddasze składa się z jednego obszernego, okropnie
zakurzonego pomieszczenia, pełnego starych, przywalonych szmatami
gratów, które - mimo półmroku - złociły się gdzieniegdzie w
pomarańczowym świetle zachodzącego słońca, wpadającego tu przez
okna mansardy. Podłoga przypominała trochę pokład łodzi.
Julia, w przeciwieństwie od brata, rozglądała się po strychu pełna lęku.
Wszędzie wokół snuły się groźne cienie, a stare meble po obu stronach
klapy sprawiały wrażenie, jakby odpoczywały - okryte do snu
pikowanymi kołdrami i białymi pokrowcami.
-
Przejdźcie dalej, do przodu! - komenderował Nestor.
O
-o
o
- Na poddaszu ■ ■• Q-
Dzieci przecisnęły się karnie między stłoczonymi meblami i weszły do
większego pomieszczenia - jasnego, z mansardą wychodzącą na ogród.
Na tle okna dostrzegli sylwetkę mężczyzny w wielkim kapeluszu.
Julia aż krzyknęła ze strachu.
Rick, równie przerażony, chwycił ją za rękę i mocno ścisnął, podczas
gdy Jason, oniemiały ze zdumienia, z suchymi z przejęcia ustami,
domyślił się, że wreszcie poznali kryjówkę Ulyssesa Moore'a, że stary
właściciel czeka tu na nich, będąc zaledwie na wyciągnięcie ręki...
-
Pan Moore?... - spytał cicho, podchodząc krok bliżej.
Mężczyzna nie odpowiedział.
Rick cofnął się, jakby nie chciał przeszkadzać.
Pod okhem stał długi, drewniany stół kreślarski, zawalony blejtramami,
rysunkami i ołówkami. Naciągnięte płótna były gotowe do malowania.
Wyprostowany mężczyzna czekał na nich tuż obok stołu.
-
Pan Moore? - spytał ponownie Jason, robiąc jeszcze jeden krok w
jego kierunku.
Rozległ się jakiś trzask - to drewniana podłoga zadrżała pod
niepewnymi krokami ogrodnika, który nagle znalazł się tuż za nimi.
O
-
Nie może ci odpowiedzieć... - szepnął Nestor. - Już nie.
Tu, na poddaszu stary ogrodnik wydawał się wyższy i o wiele
potężniejszy niż zwykle. Przeszedł obok Julii i położył jej rękę na
ramieniu.
-
Nie bój się, proszę.
Dopiero teraz speszony Rick puścił dłoń Julii.
Ogrodnik dokuśtykał do Jasona i zachęcił go, by zrobił jeszcze parę
kroków i przekonał się z bliska, kim jest mężczyzna stojący przy stole
kreślarskim.
To był... manekin.
-
To była pracownia Penelopy - wyjaśnił Nestor, stając przy stole. -
Pokój, w którym malowała.
Snop światła wpadający przez okno mansardy oświetlał płótna i obrazy
oparte o ścianę. W powietrzu wisiał jeszcze zapach farb, zmieszany z
zapachem drewna.
-
Wszystko tu jest tak, jak było dawniej - odezwał się Nestor. - Jej
obrazy, farby, akwarele, zatemperowa-ne ołówki. Jej królestwo na
poddaszu, węgiel do rysowania, pojemniczki na wodę i... manekin, który
służył jej jako model podczas malowania.
Była to kukła z materiału - niezwykle realistyczna, naturalnej wielkości.
Julia przyjrzała się podejrzliwie, po czym dotknęła jej, żeby się
ostatecznie przekonać, że nie jest to żywy człowiek.
O
o
Na poddaszu
Na blacie stołu leżało kilka figur szachowych Petera Dedalusa.
Nestor dostrzegł pytający wzrok Ricka i wyjaśnił:
-
Była między nimi taka umowa, że za każdą przegraną partię Peter
musiał coś skonstruować dla pani Moore, a Penelopa z kolei za każdą
utraconą figurę malowała dla niego jakiś obraz.
-1 potem przyklejała figurę na odwrocie obrazu, jak to było z obrazem
Bowenów, tak?
-
Jak długo trwały te rozgrywki?
-
Dwa lata - odpowiedział Nestor.
-
Dlaczego nas tu przyprowadziłeś? - spytał Jason, obejrzawszy
rysunki i obrazy Penelopy.
-
Bo chcę, żebyście wiedzieli... - odpowiedział Nestor.
Stanął w oknie i wyjrzał na dwór.
-
Co takiego? - spytał Rick, który wyczuł, że dzieje się coś
niezmiernie ważnego.
-
Kim naprawdę jesteście - odpowiedział ogrodnik, odwracając się
ku nim. -1 dlaczego tu jesteście.
- Ulysses Moore stracił już wolę walki. Połowę życia spędził na
zgłębianiu tajemnicy i jej dochowywaniu, a drugą połowę - na
staraniach, by ją zamaskować i ochronić. Tajemnica dotyczy tego domu,
morza wokół urwiska i Metis, która czeka przycumowana przy
o-
_
pomoście. Tajemnica dotyczy czterech kluczy, będących dziś w waszym
posiadaniu, i drzwi, które te klucze otwierają.
Ale prawdziwą tajemnicą jest całe Kilmore Cove. Mała miejscowość,
cenna, wspaniała, z której można się dostać do innych równie małych,
cennych i wspaniałych miejsc. Drzwi, dzieci! Drzwi w Kilmore Cove
prowadzą do takich wejść, które Ulysses Moore nazywał... Wrotami
Marzeń. To miejsca magiczne, jak ten dom, jak Salton Cliff i plaża.
Miejsca, do których nie dociera zamęt świata, gdzie panuje spokój... i
piękno. I żyją ludzie, którzy niczego więcej nie pragną, tylko trochę
czasu, żeby się tym radować. Żeby odkryć, jak piękna może być kąpiel
na malutkiej plaży wśród skał albo wylegiwanie się na łące i
obserwowanie chmur na niebie, jak dobrze jest usiąść w chłodzie
wieczoru z książką w ręku albo zbudzić się o świcie, patrzeć na
wschodzące słońce i malować to. Ubrudzić sobie ręce farbami. Albo
ziemią. Pisać wiersze i czytać je *
przyjaciołom. Śmiać się z nimi, rozpalić ognisko na plaży i oglądać
gwiazdy. Odczuwać z innymi tę chęć odkrywania życia w jego
najprostszych przejawach. I odkryć, że za magicznymi Wrotami może
się kryć odległy świat. Kraina pod pewnymi względami podobna do tej,
z której przybyłeś, ale zarazem zupełnie odmienna.
o
Na poddaszu
O
Nestor przeszedł wzdłuż stołu kreślarskiego, po czym mówił dalej:
-
Dla Ulyssesa Moore'a i jego żony Kilmore Cove i jego dziwne
drzwi były największą tajemnicą na świecie. Tajemnicą cudowną i
jednocześnie niebezpieczną, ponieważ gdyby trafiła w niepowołane
ręce, drzwi i światy, do których prowadzą, czekałaby zagłada.
-
Obliwia... - wyszeptała Julia.
-
Obliwia - potwierdził Nestor. - Prawdziwe niebezpieczeństwo.
Kobieta, która nie zna litości, dla której czas to tylko liczby, której
chodzi tylko o wzbogacenie się, o zbędne zera, kupno i sprzedaż,
gadanie i gadanie, mnożenie wrogów do pokonania. O, nie! Ulysses nie
chciał, żeby do Kilmore Cove przybywały osoby w jej stylu, tak
otępiająco nowoczesne. Chciał ocalić to miasteczko. Chciał je chronić,
jak to robili wcześniej jego przodkowie...
Dlatego skrzyknął swych przyjaciół i szukał sposobu, by utrzymać
Kilmore Cove z dala od niebezpieczeństw współczesnego świata.
Miasteczko musiało zniknąć z książek telefonicznych, z rozkładu jazdy
pociągów, z przewodników turystycznych i wykazów lokalnych
restauracji. Nie powinno w nim być muzeów, kin, tłumnych
uroczystości ani zabytków godnych uwagi. Kiedy przyjechali tu z
ramienia rządu konserwatorzy, żeby zrobić spis dzieł sztuki, jeden z
przyja-
ciół Ulyssesa zmienił podpis pod jedynym ważnym pomnikiem w
Kilmore Cove tak, żeby nigdy nie trafił do żadnego katalogu zabytków.
Bo któżby szukał pomnika króla, który nigdy nie istniał?
Jason i Rick zachichotali, kręcąc głowami ze zdumienia.
W tym momencie Nestor zniżył głos.
-
Ale... potem... wiecie, co się wydarzyło. Obliwia otrzymała w
prezencie klucz i odkryła Kilmore Cove.
-
A potem Peter zdradził jej tajemnicę... - dodała Julia.
-
I nikomu nie udało się jej powstrzymać - Nestor przerwał, jakby
dotarł do trudnego punktu w swym opowiadaniu. - Ulysses był
zmęczony, stary, znużony. Stracił Penelopę, został zdradzony i opuścili
go przyjaciele. Czuł się samotny. Byłem jeszcze ja, to prawda, ale to mu
nie wystarczało. Jednak przed... śmiercią... pomyślał, że ktoś mógłby
kontynuować jego starania.
Nestor spojrzał na dzieci: we troje nie mieli nawet czterdziestu lat, ale
ich oczy błyszczały i śledziły uważnie każdy jego ruch, jakby od tej
rozmowy zależały losy całego świata. Serca biły im jak oszalałe bębny. I
słuchali go. I rozumieli.
To byli oni. Na pewno.
-
To oni - powiedział do siebie Nestor. - Oni.
O
-Q
——= Na poddaszu -» - Q-
Po czym znów zwrócił się do dzieci:
-
Sądzę, że ten ktoś w końcu się pojawił - powiedział.
Stary ogrodnik podszedł do manekina i delikatnie zdjął mu kapelusz z
szerokim, ciemnym rondem i białą kotwicą w złotym medalionie.
-
To był jego kapelusz. Nosił go jako kapitan Metis, gdy wyruszał w
podróż i przekraczał Wrota Czasu.
Nestor strzepnął z niego kurz i rozkaszlał się.
-
Zbyt długo tkwił tu bez ruchu na tym manekinie
-
ciągnął, gdy w końcu kaszel trochę się uspokoił
-
podczas gdy jego miejsce jest na głowie prawdziwego kapitana,
kogoś, kto zna Metis, kto potrafi na niej żeglować i prowadzić ją do
najdalszych Wrót Marzeń. Ktoś taki jak ty, Jasonie Covenant - dodał,
przekazując mu kapelusz.
-
Jak ja? - spytał z niedowierzaniem Jason, biorąc kapelusz do ręki
niczym relikwię.
Nestor zdjął z manekina marynarkę ze złotymi guzikami i podał ją Julii.
-1 jak ty, Julio Covenant - stwierdził. Potem zdjął z manekina srebrny
pas i szablę i wręczył je Rickowi.
-
I jak ty, Ricku Bannerze - zakończył ogrodnik. Dzieci stały
osłupiałe, wpatrując się w niego bez słowa, ściskając w rękach
otrzymane dary. Widząc to,
Nestor po raz pierwszy od lat wybuchnął serdecznym śmiechem.
-
Ulysses zamierzał przekazać to zadanie jednej osobie, a nie
trzem... - podjął po chwili ogrodnik. - Wybrał mnie, bym to ja znalazł
kogoś odpowiedniego. Dopiero komuś takiemu mogę powiedzieć
wszystko, co wiem o tajemnicy Willi Argo i o Kilmore Cove, o
projekcie ochrony drzwi i kluczy... Dokładnie tak, jak od wieków robili
to właściciele tego dworu...
Oczy Jasona zrobiły się okrągłe ze zdziwienia.
-
Chcesz powiedzieć, że... ci wszyscy tutaj na portretach, ci nad
schodami...
-
To są przodkowie Ulyssesa Moore'a i strażnicy Kilmore Cove,
którzy byli przed wami. A dzisiaj ja, który otrzymałem to zadanie od
pana Moore'a, wybieram was, byście kontynuowali tę wielowiekową
tradycję. Wybór został dokonany. Czas, byście teraz wy, jeśli chcecie,
wyrazili zgodę.
-
Tak, tak! Zgadzam się, zgadzam! - wykrzyknął z entuzjazmem
Jason.
Nestor uśmiechnął się do niego. Dokoła jego postaci, w promieniach
zachodzącego słońca, wirował złocisty kurz.
-
Musicie wyrazić zgodę wszyscy troje. Albo wszyscy, albo nikt.
Julia z Rickiem popatrzyli na siebie.
O"-
Na poddaszu
O
Rudzielec przemówił pierwszy:
-
Urodziłem się w Kilmore Cove i będę go chronił zawsze, przed
każdym niebezpieczeństwem. Ponieważ Kilmore Cove jest moim
domem.
Mówiąc to, przewiesił sobie przez pierś pas ze srebrną szablą. Jason,
naśladując go, włożył na głowę kapitański kapelusz, który sięgał mu aż
po czubek nosa.
-
Ratunku, nic nie widzę! Nic nie widzę! - żartował.
Julia głęboko westchnęła, równie zafascynowana, co
przerażona.
W przeciwieństwie do Jasona, który nie zastanawiał się ani chwili, czuła
brzemię odpowiedzialności za podejmowaną właśnie decyzję. W oczach
jej brata poddasze zamieniło się w stary zamek, a niedołężny ogrodnik w
króla, który pasował swoich rycerzy. To było coś ważniejszego niż
zabawa... Julia przeżywała to znacznie głębiej, chwilami mając
wrażenie, jakby traciła grunt pod nogami, a przed sobą widziała same
znaki zapytania.
Willa Argo była miejscem tak różnym od miasta, z którego przybyli...
Była miejscem, w którym zaznała niezwykłych emocji, w którym
narażała życie dla kogoś, kogo dopiero poznanała...
Mama i tata byliby z niej dumni...
Dziewczynka włożyła marynarkę Ulyssesa Moore'a, od której złotych
guzików odbijały się promienie zachodzącego słońca.
o
Na poddaszu
Rudzielec przemówi! pierwszy:
-
Urodziłem się w Kilmore Cove i będę go chronił zawsze, przed
każdym niebezpieczeństwem. Ponieważ Kilmore Cove jest moim
domem.
Mówiąc to, przewiesił sobie przez pierś pas ze srebrną szablą. Jason,
naśladując go, włożył na głowę kapitański kapelusz, który sięgał mu aż
po czubek nosa.
-
Ratunku, nic nie widzę! Nic nie widzę! - żartował.
Julia głęboko westchnęła, równie zafascynowana, co
przerażona.
W przeciwieństwie do Jasona, który nie zastanawiał się ani chwili, czuła
brzemię odpowiedzialności za podejmowaną właśnie decyzję. W oczach
jej brata poddasze zamieniło się w stary zamek, a niedołężny ogrodnik w
króla, który pasował swoich rycerzy. To było coś ważniejszego niż
zabawa... Julia przeżywała to znacznie głębiej, chwilami mając
wrażenie, jakby traciła grunt pod nogami, a przed sobą widziała same
znaki zapytania.
Willa Argo była miejscem tak różnym od miasta, z którego przybyli...
Była miejscem, w którym zaznała niezwykłych emocji, w którym
narażała życie dla kogoś, kogo dopiero poznanała...
Mama i tata byliby z niej dumni...
Dziewczynka włożyła marynarkę Ulyssesa Moore'a, od której złotych
guzików odbijały się promienie zachodzącego słońca.
o
o
-
Ja nie urodziłam się w Kilmore Cove... ale chciałabym, żeby to
miasteczko pozostało na zawsze takie, jakie jest. Tak, zgadzam się.
Nestor skłonił się uroczyście przed dziećmi i powiedział:
-
Nie jestem biegły w tej materii, ale... Mianuję was Strażnikami
Wrót Czasu i Kawalerami Kilmore Cove!
Dwie wiewiórki wspięły się po rynnie i zaintrygowane przysiadły na
dachu Willi Argo. Wąsy 'drżały im z zaciekawienia. Zdziwione,
rozglądały się wokoło, próbując pojąć, czemuż to dachówki Willi Argo
zaczęły nagle trząść się tak, jakby na poddaszu starego domostwa jego
mieszkańcy ruszyli w tany.
Rozdział Zapowiedź now
Nieco później, w czasie kolejnej rozmowy telefonicznej, pani Covenant
wydawała się już pogodzona z losem - ci od przeprowadzki wywołali
istną katastrofę, rozkładając na kawałki stare wyposażenie jej kuchni,
którą chciała koniecznie przenieść do Kilmore Cove.
-
Chyba jednak najpierw wszystko to sprzedamy, a potem kupimy
nową kuchnię... I niech tata użera się z tym wszystkim... - wyznała Julii
przygnębiona. - Myślałam też nad tym, czy nie przewieźć tęgo
pociągiem, ale... dojazd do Kilmore Cove wydaje się niemożliwy! A
zupełnie nie uśmiecha mi się spędzić dnia na studiowaniu rozkładu
jazdy pociągów i możliwych połączeń lokalnych. Strata czasu...
Julia uśmiechnęła się, ale nic nie powiedziała.
-
A poza tym, wiesz - ciągnęła matka - jacy są mężczyźni, skarbie.
Jak zostawisz ich na moment samych, zaraz coś wymyślą.
-
Masz rację, mamo. Nie przejmuj się - odpowiedziała Julia.
W kamiennym pokoju Jason z Rickiem zajęli się układaniem niezwykle
szczegółowego planu, co powinni zrobić w najbliższej przyszłości.
Dziewczynka podciągnęła sznur od telefonu i przechyliła się, żeby
zajrzeć, do którego punktu już doszli.
o—
232
O
Zapowiedź nowej przygody
-
Czy Jason dobrze się sprawuje? - dopytywała się tymczasem
mama. - Wiesz, jaki on jest... wymaga tak wiele cierpliwości...
-
Nie ma z nim żadnego problemu! - pospiesznie odpowiedziała
Julia. - Jest grzeczny jak aniołek.
-
Mam nadzieję, że nie narobiliście żadnych kłopotów?
-
Kłopotów? A jakich kłopotów moglibyśmy tu narobić?
- Pamiętaj, bądźcie ostrożni i nie wpuszczajcie żadnych podejrzanych
typów, żadnych komiwojażerów wędrujących od domu do domu i
proponujących jakieś mrożonki! Podobno po wsiach krąży ich teraz
mnóstwo, a jak raz coś od nich kupisz, to nie uwolnisz się już do końca
życia.
-
Nie kupiliśmy żadnych mrożonek, mamo. A poza tym Nestor jest
doskonałym kucharzem. Wiesz, dziś wieczór...
Pani Covenant jednak chciała się przede wszystkim wyżalić, wygadać,
więc nie dopuściła córki do głosu.
-
Jakkolwiek będzie z tymi niedołęgami od przeprowadzki, jutro
wracam do Willi Argo. Obiecuję. I przekonasz się, że dzięki twojej
mamie wszystko dobrze się ułoży.
Julia westchnęła - przecież właśnie skończyła jej tłumaczyć, że nic, ale
to nic nie układa się źle!
-
Dobrze, maleńka?
-
Dobrze, mamo.
-
To do jutra.
-
Do jutra.
-
Bądźcie grzeczni.
-
Możesz na nas polegać. - Julia odłożyła słuchawkę.
Ziewając, podeszła do chłopców.
-
I co? - spytał Jason.
-
Jutro wracają.
-
To znaczy, że mamy bardzo mało czasu - .wykrzyknął. - Musimy
działać, zanim wrócą.
-
Zapomnij o tym. Jestem wykończona. I Rick też - zezłościła się
Julia.
Rudzielec patrzył na nich trochę nieprzytomnymi, wąskimi jak szparki,
błyszczącymi ze zmęczenia oczami. Bolały go nogi, a skóra spalona
słońcem piekła niemiłosiernie.
-
Nie wiem, czy mogę poprosić mamę, żeby zostać z wami na
kolejnej kolacji... - powiedział dziwnie cicho i smutno.
Z kuchni dolatywała smakowita woń smażonego mięsa.
-
A jaki macie plan, Panowie Kawalerowie? - spytała, sadowiąc się
koło nich na podłodze, dokładnie tam, gdzie zaledwie dzień wcześniej
rozwiązywali zagadkę czterech kluczy.
»
■O"**"' - — Zapowiedź nowej przygody ——O
Wyglądało na to, że Rick i Jason potraktowali ogromnie serio zadanie
otrzymane od Nestora. Cały stos karteczek zapisali jakimiś nazwami,
strzałkami i kolorowymi kwadratami. Mimo pewnego zawodu, jaki
Jason odczuł na wieść, że stary właściciel nie ukrywa się w sekretnym
pokoju, chłopca znowu ogarnął niepohamowany entuzjazm. Złapał
zapisane kartki i pokazał plan siostrze.
-
Zdecydowaliśmy, że pierwszym naszym krokiem musi być próba
zrozumienia, co też zamierza zrobić Obliwia Newton. Rick przypuszcza,
że ona spróbuje najpierw odnaleźć Petera Dedalusa.
-
W jakim celu?
-
Bo Peter dał jej do zrozumienia, że zna metodę kontroli wszystkich
drzwi w Kilmore Cove i Obliwia zechce ją poznać.
-
Skoro tak, to zapewne przekroczy drzwi Petera i zacznie go
poszukiwać. - Julia kiwnęła głową.
-
Właśnie, ale prawdę mówiąc, nie wiemy... dokąd prowadzą drzwi
z Domu Luster.
-
No to pierwszą sprawą do załatwienia - podsumował Jason -
byłoby rozdzielenie dzienników Ulyssesa Mo-ore'a między nas troje i
przeczytanie ich pod tym kątem.
Na myśl o czytaniu Rick aż się skrzywił. Wysunął obie ręce do przodu,
jakby chciał się bronić.
-
To zrobimy jutro! Ja muszę zacząć czytać książkę od panny
Calypso...
Wybuchnęli gromkim śmiechem.
-
Po czym - ciągnął niewzruszenie Jason - wchodzimy na pokład
Metis, docieramy do Wrót Marzeń, za którymi skrył się Peter Dedalus, i
odnajdujemy go, zanim zrobi to Obliwia.
-
Jeśli Peter jeszcze żyje - dodała cicho Julia. - Nie zapominaj, że
jest on ostatnim żyjącym przyjacielem Ulyssesa Moore'a.
-
Z wyjątkiem nas - wtrącił Jason.
-
Oczywiście, z wyjątkiem nas.
-
Jest też jedynym, który zna wszystkie tajemnice dotyczące drzwi.
Plan został przyjęty, nie pozostało więc nic innego, jak się pożegnać.
Rick zabrał swoje rzeczy, zostawił pod opieką Jaso-na kawał liny, którą
targał ze sobą aż do Egiptu, i swój ulubiony Słownik języków
zapomnianych, po czym wsiadł na rower i ruszył w stronę Kilmore
Cove.
-
Do jutra!
-
Do jutra! - odkrzyknęły bliźnięta.
Rick powoli minął bramę Willi Argo.
Zapadał zmierzch.
Jason wszedł do kuchni i natychmiast zasypał Nestora pytaniami o
drzwi, o klucze i o przyjaciół Ulyssesa Moore'a.
O
o
Zapowiedź nowej przygody
Julia była naprawdę wykończona. Tego dnia usłyszała zbyt wiele
różnych dziwnych rzeczy i nadszedł czas, żeby wyhamować.
Widząc, że stary ogrodnik przygotowuje trzy kawałki mięsa,
powiedziała:
-
Na mnie nie licz, Nestorze. Idę do łóżka, padam z nóg.
Stary ogrodnik nawet nie mrugnął.
-
W porządku, połóż się, wypocznij - odpowiedział z uśmiechem.
Teraz, po tym wszystkim, co im powiedział na poddaszu, Nestor
sprawiał wrażenie innego człowieka. Był spokojniejszy, mniej
tajemniczy i nie taki skory do sprzeczki. Wyglądał tak, jakby w końcu
ciężar spadł mu z serca.
-
Mogę zjeść twój befsztyk? - spytał siostrę Jason.
Julia kiwnęła głową.
Marzyła już tylko o ciepłym, wygodnym łóżku i głębokim śnie.
-
Do jutra, powieki same mi już opadają, przepraszam...
S
*
-
... branoc, siostrzyczko.
Kiedy wyszła z kuchni, dobiegły ją jeszcze słowa brata, który szeptem
tłumaczył ją przed Nestorem:
-
Musisz jej wybaczyć, Nestorze, przecież to dziewczyna... Nie jest
taka wytrzymała jak my... mężczyźni.
Wchodząc po schodach, usłyszała nagle jakieś odgłosy.
-
Wołaliście mnie? - obróciła się w stronę kuchni.
Jason i Nestor milczeli, pomyślała więc, że się przesłyszała...
Szła dalej po schodach, kiedy nagły przeciąg rozwiał jej włosy. Okno na
parterze stuknęło, a lustrzane drzwi do wieżyczki zatrzasnęły się z
hukiem.
Przerażona Julia chwyciła za poręcz.
Odruchowo wsunęła dłoń do kieszeni i' ścisnęła cztery klucze od Wrót
Czasu.
-
Julio! - zawołał Jason z kuchni. - Zamknij okno w wieżyczce!
Straszny przeciąg!
Istotnie - czuła, że przeciąg ciągnie po nogach. To chyba od lustrzanych
drzwi na szczycie schodów. Szła ostrożnie, czując na sobie wzrok
przodków pana Mo-ore'a, tych z portretów wiszących wzdłuż schodów
na łańcuszkach.
Śpiąca i zmęczona, ledwo weszła na ostatni stopień, po czym otworzyła
drzwi do wieżyczki. Było tak, jak przypuszczał Jason. Okno znowu się
otworzyło i wiatr hulał, dolatując aż do kuchni. Julia wychyliła się,
próbując raz na zawsze porządnie zamknąć to okno, choć pewnie
wiedziała, że i tak nic z tego nie wyjdzie.
Przekręciła klamkę i... znieruchomiała.
Zauważyła, że coś się zmieniło w tym pokoju.
■Zapowiedź nowej przygody-
O
W powietrzu unosił się delikatny zapach lasu.
Julię ogarnął nieuzasadniony strach. Oparła się plecami o ścianę i
jeszcze raz uważnie przyjrzała się pokojowi.
„Co też się tu zmieniło od ostatniego razu?" - myślała, prawie już
przebudzona.
Kiedy poznała odpowiedź, poczuła lodowaty dreszcz na plecach.
Otworzyła usta, by krzyknąć, zawołać brata, ale nie zdołała.
Na środku biurka leżał jeden z dzienników podróży Ulyssesa Moore'a, a
na nim stał drewniany model gondoli, typowej łodzi weneckiej.
Drżącymi rękami Julia odsunęła gondolę i otworzyła dziennik.
Były tam notatki z podróży Ulyssesa Moore'a do Wenecji. Na pierwszej
stronie widniał rysunek lwa na placu św. Marka.
„Klucz z lwem... - pomyślała Julia, a po plecach ponownie przebiegł jej
dreszcz. - Czy to możliwe, że...?".
Wybiegła z wieżyczki na schody, wpadła z rozpędem do kuchni,
przemknęła obok Jasona i Nestora, któremu o mało włos nie wytrąciła z
ręki patelni z befsztykami.
- Co się stało? - spytał ją brat.
Julia wybiegła do ogrodu i stając pod wieżyczką, krzyknęła,
wymachując w powietrzu dziennikiem znalezionym na biurku:
-
Gdzie jesteś? - Rozejrzała się po parku, jakby szukała kogoś czy
czegoś między drzewami. - Gdzie się ukryłeś?
Świerszcze wśród traw cykały swą dziwną pieśń. Gałęzie lekko kołysały
się na wietrze, sowa z przejmującym pohukiwaniem sprawdzała, czy już
czas ruszać na polowanie. Morze biło spienionymi falami o skały w
Salton Cliff.
Na dworze nie było nikogo. Zupełnie nikogo.
-
Julka! - zawołał Jason, wychylając się zza drzwi kuchennych. - Co
cię napadło?
A Julia popatrzyła po raz ostatni na cienie w ogrodzie, na dach i
mansardę, na długie gałęzie sykomory.
W końcu zrezygnowała.
Zawróciła w stronę brata i cichym głosem powiedziała:
-
Wenecja. Peter Dedalus ukrywa się w Wenecji.
—o
ick zatrzymał się na początku zjazdu, żeby stąd, z góry, nacieszyć się
widokiem zachodzącego słońca. Trawy nachylały się pod naporem
wiatru, a mewy przecinały w locie smugę światła, którą rzucało ginące
w morzu słońce. W świetle zachodu domy w Kilmore Cove
przygotowywały się do kolejnej spokojnej nocy. Chłopiec uśmiechnął
się na myśl, że wśród tych domów - na pozór tak zwyczajnych -
ukrywają się drewniane drzwi do innych światów. I uśmiechnął się
również na myśl, że ta - w gruncie rzeczy niewiarygodna - sytuacja stała
się teraz dla niego czymś naturalnym'
„Magia i piękno zostały wymyślone tego samego dnia" - pomyślał,
podziwiając, jak światło zachodu nadaje wszystkiemu magiczny wygląd.
s
Światło słońca, mewy, morze, wiatr, mieszkańcy Kilmore Cove -
szorstcy, ale w głębi serca pogodni - wszystko to było piękne i magiczne
zarazem. Wierzył, że tutejsi mieszkańcy potrafią uchronić tę zatokę...
Zachować ją na zawsze niezmienioną i szczęśliwą.
Może to na tym polega? Może są takie miejsca, w których czas nie
wygrywa? Gdzie magia i piękno trwają - ocalone, ochronione na
zawsze?
- Jednak to nie tu... - pomyślał smutno, ogarnięty naraz innymi myślami,
znacznie bardziej skomplikowanymi i bolesnymi. - Czas pędzi tu jak
burza i pochłania wszystko.
Cmentarz na wzgórzu
Obrócił rower i ruszył w dół.
Nagle przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Pomysł mający związek z
jednym zdaniem Nestora, które szczególnie zapadło mu w pamięć...
Dojechał do najwyższego zbocza w miasteczku i aż uniósł się na
siodełku, żeby jechać jeszcze szybciej. Zegarek - prezent od ojca - lśnił
na ramie roweru.
Kiedy dojechał do celu, zeskoczył na ziemię i kilka ostatnich metrów
prowadził rower. Jego długi cień dotarł do granic cmentarza na długo
przed nim. Wiatr rozbijał się o kamienie i osty.
Rick oparł rower o kamienny murek i pochylił się, żeby zerwać dwa
żółte kwiaty, płosząc przy tym przytulone do nich świerszcze w kolorze
kory.
Cmentarz był po prostu kawałkiem pola ogrodzonym kamiennym
murkiem. Mógłby z łatwością przeskoczyć tak niskie ogrodzenie, a
jednak skierował się do furtki.
Starając się poruszać jak najciszej, chłopiec z Kil-more Cove wszedł na
cmentarz.
W oddali wielka fala uderzyła o skały, przesyłając swe mokre
pozdrowienie aż na cmentarz.
Rick długo krążył między nagrobkami i krzyżami stłoczonymi obok
siebie, między nagrobnymi płytami z białego kamienia,
przyozdobionymi muszlami i suchymi kwiatami. W powietrzu czuło się
lekki zapach
spalenizny, gałęzi i żywicy. Nad horyzontem widać już było tylko
płomienną łunę zachodzącego słońca.
Rick nachylił się nad płytą ze zwykłego, szarego kamienia. Położył żółte
kwiatki i przycisnął je kamykiem, żeby wiatr ich nie porwał.
Stał tak długo, bez ruchu, bez słów, w głębokiej ciszy.
Słońce schowało się za horyzontem, niebo pociemniało.
- Tato... - odezwał się Rick Banner, jakby z prośbą w głosie. - Nie
znalazłem ich tu! Nie ma ich! Jeżeli Ulysses i Penelopa Moore naprawdę
nie żyją i zostali pochowani w Kilmore Cove, to... dlaczego ich tu nie
ma?
Nota od Redakcji
Oddawaliśmy już ten tom do druku, kiedy otrzymaliśmy nowy e-mail od
Pierdomenico Baccalario. Sądzimy, że powinniście go przeczytać także i
wy:
Czwarty zeszyt
Usuń Odpowiedz Odpowiedz wszystkim Wyślij Drukuj
Od: Pierdomenico Baccalario
>
Temat: Czwarty manuskrypt Wysłano: 22 sierpnia 2005 02:45:33 Do:
Redakcja „Parostatku"
Cześć! To znowu ja!
Jestem jeszcze w Kornwalil. Po od cyfrować i u trzeciego zeszytu
Ulyssesa Moore'a zabrałem się szybko do pracy nad czwartym. Właśnie
przetłumaczyłem bardzo ważny fragment, przytaczam go tutaj, bo wiem,
że wy także nie możecie się doczekać końca tej opowieści.
„Peter Dedalus żył, już byli tego pewni. Ponadto byli pewni, że cień Iwa
z placu Św. Marka, precyzyjny jak igła kompasu, zaprowadzi ich do
jego pracowni.
Najpierw jednak musieli odnaleźć Czarnego Gondoliera, jedynego, który
mógłby popłynąć kanałami i zaprowadzić ich na Wyspę Masek.
Ale musieli zrobić to bardzo szybko. W odkrywaniu kryjówki Petera
dzieci były już bardzo opóźnione.
-
Boję się, że Obliwia nas uprzedzi... - szepnęła zmartwiona Julia.
-
Nawet tak nie myśl, siostrzyczko - dodawał jej otuchy Jason,
którego ubranie wciąż jeszcze usmarowane było klejem i gołębimi
piórami.
Przy każdym jego ruchu wzbijał się w powietrze obłok ptasich piórek.
-
Chyba mam pomysł... - szepnął Rick, rozglądając się dokoła".
Teraz muszę kończyć. Jak odkryję coś nowego, natychmiast napiszę.
Pozdrawiam! Pierdomenico
PS Załączam jeden z rysunków, który znalazłem w czwartym zeszycie
Ulyssesa.
- SPIS TriEŚCI -
Śniadanie..........................................9
Telefon z Londynu ..................................27
Łowcy tajemnic ....................................37
Bez hamulców .....................................53
Telefon z czarnego bakelitu.............................59
Na tropie mapy.....................................65
Nowa fryzura......................................85
Daleko od Kilmore Cove ............................107
Niszczycielka .....................................113
Owl Clock .......7...............................119
Dom Luster.......................................127
Wszystko się rusza .................................147
Ten, który przeżył..................................155
Drzwi z cząsomierzem........... ...................159
Latarnik.........................................175
Szach królowi.....................................181
Stare i nowe odkrycia...............................189
Głos z przeszłości..................................197
Wybór...........................................205
Drzwi Petera Dedalusa .............................213
Na poddaszu......................................219
Zapowiedź nowej przygody ..........................231
Cmentarz na wzgórzu .....................241
ULYSSES MOORE
1. WROTA CZASU
Kilmore Cove, Kornwalia. Jason i Julia, bliźnięta w wieku jedenastu lat,
właśnie przeprowadzili się z Londynu do Willi Argo, wielkiego dworu
nad urwiskiem, strzeżonego przez Nestora, starego ogrodnik; milczka,
który prawdopodobnie dużo wie o tym domu... Pewnego wieczoru,
korzystając z nieobecności rodziców zajętych ważnymi sprawami w
Londynie, Jason, Julia oraz ich nowy kolega z Kilmore Cove - Rick
zaczynają zwiedzać to stare domostwo, pełne tajemniczych pokoi i
kluczy... W końcu natykają się na ukryte za szs drzwi, których nijak nie
da się otworzyć. Drzwi mają cztery zamki, ale żaden z kluczy w domu
do nich nie pasuje. Co znajduje się za tymi drzwiami? I dlaczego ktoś
chciał je ukryć?
Dzieci postanawiają za wszelką cenę je otworzyć...
ULYSSES MOORE
2. ANTYKWARIAT ZE STARYMI MAPAMI
Starożytny Egipt, Kraina Puntu. Jason, Julia i Rick przekroczyli Wrota
Czasu i weszli do Domu Życia, potężnej, pełnej labiryntów biblioteki-
archiwum, gdzie przechowywane są papirusy, pergaminy i gliniane
tabliczki pochodzące z wielu
zakątków świata. Tym razem poszukują
tajemniczej mapy ukrytej w legendarnej Nieistniejącej Komnacie. Tylko
właściciel „Antykwariatu ze starymi mapami" wie coś, co może
naprowadzić ich na właściwy
-^WARIAT ZE
■■■HM
■ nvr ,-i-—---—«1
ULYSSES MOORE
wkrótce
4. WYSPA MASEK
Jason, Julia i Rick są gotowi do kolejnej przygody. Peter Dedalus,
jedyna osoba, która może im pomóc w znalezieniu Pierwszego Klucza,
przeszedł przez Wrota Czasu i ukrywa się teraz w XVIII-wiecznej
Wenecji. Zła Obliwia Newton już jest na jego tropie, więc dzieci muszą
działać szybko. Przede wszystkim muszą dowiedzieć się, kim jest
tajemniczy Dark gondolier (Ciemny gondolier), lecz zdaje się, że nikt o
nim nie słyszał...
F 20 Illp/Prz