Rozpakuj wreszcie ten prezent Maynard Janice

background image
background image

JaniceMaynard

Rozpakujwreszcieten

prezent

Tłumaczenie:

Zofia

Piwowarska

background image

ROZDZIAŁPIERWSZY

–Odpowiedź

brzmi:

nie!

Mazie

Tarleton rozłączyła się. Żałowała, że nie ma

staromodnego telefonu. Satysfakcja z przerwania rozmowy za

pomocąstuknięciapalcemwczerwonekółkonieumywasiędo
frajdyciśnięciasłuchawkinawidełki.

Za

jej plecami Gina – najlepsza przyjaciółka i koleżanka

z pracy – zjadła resztkę precla z posypką cynamonową i starła
zpalcówserekśmietankowy.

–Kto

ciętakwkurzył?–zapytała.

Siedziały w gabinecie Mazie, zagraconej klitce na tyłach

eleganckiego salonu wystawowego przyciągającego turystów
i miejscowych do „Nie wszystko złoto, co się świeci” –
ekskluzywnego sklepu jubilerskiego Mazie w historycznej

dzielnicyhandlowejCharlestonu.

Mazie

skrzywiłasię.

–ZnowutaagentkanieruchomościodJ.B.Nasłałjąnamnie,

więcstalewiercimidziuręwbrzuchu.

– Mówisz o tym samym J.B., który proponuje ci absurdalną

kupępieniędzyzatenbudynek,którysypienamsięna

głowy?

–Zkimtywłaściwietrzymasz,co?–MazieiGinapoznałysię

na pierwszym roku malarstwa i projektowania na ASP
w Savannah. Gina wiedziała o zadawnionym konflikcie
przyjaciółki z tym miliarderem, niesamowicie seksownym

biznesmenemijednąznajlepszychpartiiwCharlestonie.Teraz
strząsnęłaokruszekzkaszmirowej

sukienki.

background image

– Strych jest zmurszały – odparła. – Ogrzewanie pochodzi

z czasów wojny secesyjnej. I nie muszę ci chyba przypominać,
że za ubezpieczenie od huraganów zapłacimy w tym roku

potrójnąstawkę?To,żejakwszyscyTarletonowietarzaszsięw

forsie, wcale nie znaczy, że mamy kręcić nosem na
wspaniałąofertę.

–Gdyby

złożyłjąktokolwiek,bylenieJ.B.–mruknęłaMazie,

czujączaciskającąsięnieubłaganiepętlęnaszyi.

J.B.,czyli

JacksonBeauregardVaughan.Obiektjejnienawiści,

odkąd miała szesnaście lat. Wzięła go na celownik i pragnęła

zadaćmutylebólu,ileonzadałjej.

– A co takiego ci zrobił? – spytała Gina zaskoczona. J.B.

Vaughan był uosobieniem męskości: wysoki, ciemnowłosy,
przystojny.

Szelmowski

uśmiech.

Jasnoniebieskie

oczy.

Zdecydowanerysytwarzy.Iszerokie

bary.

– To

skomplikowane – bąknęła Mazie. Poczuła uderzenie

gorąca.Mimoupływulatwspomnieniebyłoupokarzające.

J.B. od

zawsze był obecny w jej życiu. Nawet w tych

zamierzchłych czasach, gdy go jeszcze kochała. Był niemal jak
brat.Alegdyjejhormonyzaczęłyszalećizmieniłastosunekdo

niego, pomyślała, że bal maturalny w żeńskim liceum będzie
doskonałąokazjądobardzodorosłycheksperymentów.

Nie

myślała o seksie, co to, to nie. Już wtedy zdawała sobie

sprawę,żeJ.B.„znasięnarzeczy”,aleniebyłajeszczegotowa
posunąćsiętakdaleko.

Zadzwoniła

do

niego w środę wieczorem, w kwietniu.

Dygocząc z nerwów, wykrztusiła zaproszenie. J.B., co do niego
niepodobne, odpowiedział wymijająco, ale już cztery godziny
późniejznienackastanąłwprogujejdomu.

Jej

ojciec ze szklaneczką na sen zamknął się w gabinecie,

background image

a bracia – Jonathan i Hartley – wypuścili się na miasto, więc

otworzyładrzwi.Krępowałasięwpuszczaćgodośrodka,mimo
że J.B. setki razy bywał w jej domu, więc wyszła na werandę

iuśmiechnęłasięniepewnie.

– Cześć, J.B. – przywitała go. –

Nie

sądziłam, że cię dzisiaj

zobaczę.

Oparł się o filar – uosobienie luzu i męskości licealisty.

Jeszcze kilka miesięcy i skończy osiemnaście lat. Będzie

dorosły.Jejsercezabiłoszybciej.

– Chciałem z tobą porozmawiać – odparł. – Miło, że

mnie

zaprosiłaśnapotańcówkę.

–Miło?

Dziwny

dobórsłów,zwłaszczawjegoustach.

–Jestem

zaszczycony–wyjaśnił.

– Przez telefon właściwie mi nie odpowiedziałeś. – Nagle

poczuła,żedłoniemalodowateicałasiętrzęsie.

J.B.przestąpiłznoginanogę.
–Ślicznazciebiedziewczyna,Mazie.Cieszęsię,że

mam

taką

przyjaciółkę.

Nic

więcej nie musiał mówić, była mądra, spostrzegawcza

i potrafiła czytać między wierszami. Ale nie zamierzała
odpuścićmutakłatwo.

–Mówwprost,oco

cichodzi,J.B.–powiedziała.

Ponura

mina odebrała mu nieco uroku, ale nie pozbawiła go

seksapilu.

– Do diabła, Mazie, nie mogę iść z tobą na te tańce. Nie

powinnaśbyłamnieprosić.Jesteśjeszcze

dzieckiem.

Serce

jejzamarło.

–Nie

jestemdzieckiem–odparłacicho.–Jestemzaledwierok

młodszaodciebie.

background image

–Prawie

dwalata.

Zaskoczyło ją, że o tym pamięta. Zrobiła trzy kroki w jego

stronę. W duchu załamała się, ale nie zamierzała mu pokazać,

jakbardzojądotknął.

–Nie

szukaj wymówek. Nie chcesz iść ze mną na bal, to po

prostupowiedz.

Zakląłiodrzuciłztwarzyniecozadługiewłosy.
– Jesteś dla mnie jak siostra – powiedział, a raczej bąknął

ledwie dosłyszalnie, ze wzrokiem wbitym w podłogę.

Nie

potrafiłwymyślićbardziejprzekonującegokłamstwa?Dlaczego

odgradzasięodniejmurem?

Mazie

oddychała szybko. Najwyraźniej źle oceniła sytuację.

J.B. nie przyszedł tu dlatego, że ją lubił i chciał ją zobaczyć.
Zjawiłsię,bojakoprawdziwydżentelmenzPołudnianiechciał
jejdawaćkoszaprzeztelefon.

Ktoś

milszy

pewnie by mu ułatwił zadanie, ale Mazie miała

powyżej uszu uprzejmości. Objęła go w pasie i przytuliła
policzek do jego piersi. Miał na sobie granatową koszulkę,
spłowiałe dżinsy i stare skórzane espadryle. Kilkadziesiąt lat
wcześniej byłby klasycznym odpowiednikiem Jamesa Deana –

buntowniknieuznającyżadnychkonwenansów.

Zesztywniał,

gdy

go dotknęła. Ani drgnął, chociaż coś

jednak się poruszyło. Jackson Vaughan się podniecił. A skoro
Mazie przylgnęła do niego całym ciałem, nie sposób było tego
ukryć. Ustami odnalazła jego wargi i pocałowała go

znieskrywanąnamiętnościąnastolatki.

Smakował

wspaniale, tak

jak w jej marzeniach, tylko lepiej.

Przezchwilęsądziła,żewygrała.Objąłjąmocniej.Odwzajemnił
pocałunek. Wsunął język między jej wargi i zaczął nim pieścić

wnętrzejejust.Nogiodmówiłyjejposłuszeństwa,więcuwiesiła

background image

sięnanim.

–J.B.–wyszeptała.–Och,J.B.

Jej

słowaprzerwałyurokchwili.Odsunąłsiętakszybko,żeaż

siępotknęła.Aonnawetniespróbowałjejpodtrzymać.

Gapiłsię

na

niąwniekorzystnymżółtawymświetlewerandy.

Słońcejużzaszło,wieczórwypełniałyzapachyiodgłosywiosny.

Znaczącymruchemotarłusta.

–Jakmówiłem,Mazie,jesteśjeszczedzieckiem.Wracajbawić

sięwpiaskownicy.

Te

słowa,zwłaszczatużpopocałunku,zbiłyjąztropu.

–Dlaczego

jesteśdlamnietakiokropny?–szepnęła.

–Atydlaczegojesteśtakanaiwnaizielona

?

Jej

oczyzaszłyłzami.

– Chyba powiedzieliśmy sobie wszystko. Zrób coś dla mnie,

J.B.Nieważsiędomnieodezwać,nawetgdybyspadłnaciebie
kataklizm,gdybyścigałycięzombieczylichowieco,itylko

ja

jednanaświeciemogłabymcipomóc.Chrzańsię.

–MazieHalo!Mazie!
Głos

Giny

przywróciłjądorzeczywistości.

–Przepraszam

–mruknęła.–Zamyśliłamsię.

– Na temat J.B., mam rację? Miałaś mi powiedzieć, dlaczego

tak go nienawidzisz i dlaczego

nie chcesz mu sprzedać tej

chałupy,mimożeproponujetrzyrazywięcej,niżjestwarta.

Mazie

przełknęłaślinęiotrząsnęłasięwewspomnień.

–Kiedybyliśmynastolatkami,złamałmiserceizachowałsię

jak

dupek, więc Nie chcę mu dawać niczego, na czym mu

zależy.

–Jesteśnielogiczna.
–Możliwe.

– Pal licho pieniądze, ale chyba proponował ci dwie inne

background image

lokalizacje idealne na nasz sklep, nie? I chce

ubić interes od

ręki.Nacoczekasz,Mazie?

–Na

to,żebymniebłagał.

J.B.wykupił

wszystkie

terenypołożonenaodcinkudwóchulic

wzdłuż promenady Battery. Zamierzał je odrestaurować,
oczywiście pod kierunkiem konserwatora zabytków. Na

poziomie ulicy miały być wystawy szpanerskich sklepów,
urocze,wstyluPołudniainiepowtarzalne,anapiętrachchciał

urządzić luksusowe apartamenty z widokiem na malowniczy
portiFortSumter.NadrodzestałamutylkoMazie.

Gina

pomachałarękąprzedtwarząprzyjaciółki.

– Przestań się zawieszać. Rozumiem, że chcesz dopiec

wrogowi z lat

szczenięcych, ale chyba nie będziesz blokowała

facetatylkodlazasady?

Mazie

zazgrzytałazębami.

– Nie

wiem, czy chcę mu sprzedać dom. Muszę się

zastanowić.

–Ajeśli

jego

agentkajużniezadzwoni?

– Zadzwoni. J.B. nigdy się nie poddaje. To jedna z jego

najlepszychcech,aleinajbardziej

wkurzających.

–Obyśmiałarację.

J.B. usiadł

przy

stoliku w pogrążonej w mroku wnęce i dał

znak kelnerowi. Na zebranie, które miał wcześniej, włożył
sportową marynarkę i krawat, który nareszcie mógł zdjąć,
akoszulęrozpiąćpodszyją.

Jonathan

Tarleton siedział po drugiej stronie stołu ze

szklankąwodyzlimonkąwręku.J.B.przyjrzałmusięztroską.

–Wyglądaszkoszmarnie.Cośsięstało?

Przyjaciel

sięskrzywił.

background image

–To

techolernemigreny.

–Powinieneśsięwybrać

do

lekarza.

–Jużbyłem.

–To

idźdolepszego.

– Możesz się odczepić

od

mojego zdrowia? Mam trzydzieści

lat,nieosiemdziesiąt.

– W porządku – rzekł J.B. Chciał ciągnąć

temat, ale

skoro

Jonathansobietegonieżyczył,zająłsięswoimpiwem.–Twoja

siostradoprowadzamniedoszału.Przemówiszjejdorozumu?–
Niechciałzdradzić,dlaczegotaknaprawdępotrzebujepomocy.

Maziegonienawidziła,onzaśodlatstarałsięwmówićsobie,że
matogdzieś.

Bezskutecznie.

–Mazie

jestupartajakosioł–odparłJonathan.

–Jak

wszyscyTarletonowie.

–Skoro

taktwierdzisz.

–Tylko

dlatego, że gra mi na nosie, wstrzymałem prace nad

całymprojektem.

Jonathan

niezdołałpowstrzymaćuśmiechu.

–Moja

siostrazatobąnieprzepada,J.B.

– Co ty powiesz? Ona nie chce pertraktować w sprawie

sprzedaży.Comamzrobić?

–Przedstaw

atrakcyjniejsząofertę.

–Niby

jak?Onaniechcemoichpieniędzy.

– Nie wiem. Od lat jestem ciekaw, czym ją tak wkurzyłeś.

Dlaczego moja siostrzyczka jest jedyną kobietą w Charlestonie
odpornąna

uroksłynnegoJ.B.Vaughana?

–Ktotowie?–skłamałJ.B.zponurąminą.–

Tak

czysiak,nie

mam czasu na gierki. Jeśli do połowy stycznia nie rozpocznę

budowy,zawalęterminy.

background image

–Onalubipralinki.–wycedziłJonathanzkamiennąminą,ale

J.B.wiedział,żeprzyjacielsięznim

droczy.

–Że

nibymamjejkupićcukierki?

– Cukierki, kwiaty Bo ja wiem? Siostra to skomplikowana

istotka, mądra jak cholera i ma diaboliczne poczucie humoru,
ale bywa wredna. Da ci popalić, przygotuj się na to, że

cięprzeczołga.

J.B. upił piwa, próbując wybić sobie Mazie z głowy. Ale bez

skutku. Zakrztusił się, więc odstawił kufel i próbował złapać
oddech.Szlagbytrafił!

Potomstwo

Tarletonów było piękne, sztuka w sztukę. J.B.

prawieniepamiętałzmarłejmatkiJonathanapozatym,żebyła

olśniewającoślicznaiwieczniesmutna.

Jonathan

i Hartley odziedziczyli po matce oliwkową cerę,

brązoweoczyikasztanowewłosy.Maziemiałaniecojaśniejszą
cerę, a oczy bardziej złote niż brązowe. Właściwie to

bursztynowe.

Jej

brat strzygł się na krótko, ale Mazie miała włosy do

ramion, które latem, z powodu upału i wilgoci, zbierała
w koński ogon, a zimą je rozpuszczała. J.B. nie widział jej od

miesięcy.CzasamipodczasŚwiętaDziękczynieniazachodziłdo
Tarletonów,wtymrokumiałjednakinnezobowiązania.Ateraz
byłjużgrudzień.

–Zastanowięsię

nad

tymicukierkami–powiedział.

–Ajazobaczę,comisięudazrobić–oparłJonathanzkwaśną

miną. – Ale nie licz na moją pomoc. Czasami jeśli jej coś
sugeruję, robi dokładnie na odwrót. To się zaczęło już
wdzieciństwie.

– Bo chciała dorównać tobie i Hartleyowi, a wy

traktowaliściejakmałedziecko.

background image

–Pewniemaszrację.Aledorastaniewnaszym

domuniebyło

łatwe, zwłaszcza od śmierci mamy. Biedna Mazie nie miała
kobiecegowzorca.

–Wiesz

przecież,żenigdyniezaszkodziłbymjejinteresom.

– Nie

bądź durny. Wiem. To, że chcesz kupić jej

nieruchomość, jest sensowne. Ale co ja poradzę, że ci robi na

złość?Bógjedenwiedlaczego.

J.B. wiedział. A przynajmniej się domyślał. Ten jeden

pocałunek prześladował go od lat, chociaż usilnie starał się
onimzapomnieć.

–Będępróbowałdalej.Aty

dajznać,gdybyścośzdziałał.

–Postaram

się,alenieróbsobiewielkichnadziei.

background image

ROZDZIAŁDRUGI

Mazie uwielbiała Charleston w okresie świątecznym.

Eleganckie stare miasto miało szczególny urok w grudniu.
Świeciło

słońce,

wilgotność

czasem

spadała

poniżej

sześćdziesięciu procent, a wszystkie balkony w mieście
ozdabiały pachnące rośliny, maleńkie białe światełka, kokardy

z czerwonego aksamitu. Nawet zaprzężone do powozów konie
byłyprzystrojonenarzutamiwczerwono-zielonąkratę.

Mazie przyznawała, że lato w Karolinie Południowej bywa

niezbyt przyjemne. W lipcu i sierpniu turyści zaglądali do jej

sklepugłówniepoto,byschronićsięprzedparówkąnadworze.
Aledziękitemumogłazamienićznimisłówkoisprzedaćzłotą
bransoletkę z wisiorkiem. Albo – jeśli trafiła na kogoś
z chudszym portfelem – zestaw srebrnych kółek Giny,

wysadzanychkamieniamipółszlachetnymi.

W lecie przypadał szczyt sezonu. Lato zapewniało przypływ

gotówki.W„Niewszystkozłoto,cosięświeci”ruchpanowałod
końca maja do co najmniej połowy października. Potem
zamierał.

AmimotoMazieitaknajbardziejlubiłaświęta.
Dziwne, bo jej dzieciństwo nie było jak z bajki. Mama i tata

nie czytali przed kominkiem dzieciakom w piżamach,
siorbiącym kakao. Mimo swoich pieniędzy zapewniających
wygodęidobrobytTarletonowiebylitrudnymiludźmi.

Ale Mazie miała to gdzieś. Od Święta Dziękczynienia aż po

NowyRokpławiłasięwogólnejżyczliwości.

background image

Niestety,

ohydne

zachowanie

J.B.

sprzed

lat

wciąż

powodowało, że chciała mu dopiec, ale tak, by nie zaszkodzić
swoiminteresom.KiedywięcnazajutrzagentkaJ.B.zadzwoniła

zkolejnąofertą.Mazienieodmówiła.

Nieodrazu.
Spokojnie wysłuchała beznamiętnej gadki agentki, a kiedy

kobieta przerwała dla nabrania oddechu, Mazie wtrąciła
przesadniemiłymgłosem:

– Proszę przekazać panu Vaughanowi, że skoro tak szalenie

zależymunakupniemojejnieruchomości,niechzajrzyiomówi

tozemnąosobiście.Tomójwarunek.

Itradycyjnierozłączyłasię.

Gina, która polerowała olbrzymi srebrny serwis do kawy,

zwyklestojącynawystawie,zeskoczyłazdrabinkipośrodekdo
czyszczeniasreber.

– No proszę, nie rzuciłaś od razu słuchawką – zauważyła. –

Idzielepsze.

–Byłamwręczobrzydliwieuprzejma–przyznałaMazie.
–Ludziezwykleceniąuprzejmość.
–Prawda.Chociażniezawsze.Zobaczymy,cosięstanie.Jeśli

J.B.takzależynatymmiejscu,będziesięmusiałpokazać.

Ginazbladłaimachnęłaręką,jakbyrąbałatasakiem.
–Atobiecoznowu?–zdziwiłasięMazie.
Przyjaciółka syknęła, oczy niemal wyszły jej z orbit. Mazie

odwróciła się, sprawdzając, co doprowadziło Ginę do takiego

stanu.

Do sklepu weszła grupka kobiet w średnim wieku, co

zasygnalizowałobrzęczeniedzwoneczkanaddrzwiami.Między
nimi był J.B. Vaughan, wyższy od nich o dobre piętnaście

centymetrów.

background image

– Chyba zaskoczył ją mój widok – odezwał się z krzywym

uśmiechem.–Witaj,Mazie.Kopęlat.

Jego głos ociekał miodem. Dlaczego brzmiał tak cholernie

seksownie?!

Facet wyglądał jak marzenie. Miał na sobie drogie dżinsy

i jeszcze droższe włoskie mokasyny. Jego szerokie bary

okrywała rozpięta lniana marynarka, spod której wystawał
śnieżnobiałyT-shirtnatyleopięty,byuwydatnićtwardemięśnie

brzucha.

OBoże!Zażądała,żebysięzjawiłosobiście,aleniewiedziała,

wcosiępakuje!

Przełknęłaślinę,byukryćzmieszanie.

– Witaj, J.B. – Szybki rzut oka na zegarek powiedział jej, że

nie mógł się tu zjawić tak szybko po rozmowie z agentką.
Widocznie przewidział jej żądanie. – Rozmawiałeś rano
zagentką?

Zmarszczyłczoło.
–Ależskąd.Wracamzsiłowni.Dlaczegopytasz?
Mazieznowuprzełknęłaślinę.
–Bezpowodu.

Wtymmomenciezadzwoniłjegotelefon.
Maziedałabygłowę,żewie,ktodzwoni–szerokiuśmiechna

jego twarzy świadczył o tym, że agentka od nieruchomości
właśnieprzekazałamujejżądanie.

Szlagbytrafił!Toonamiałarozdawaćkartyzmusićgo,by

ją błagał osobiście. A tymczasem wytrącił jej broń z ręki,
przychodząc z własnej woli, a nie dlatego, że zmusiła go do
takiegokroku.Zagotowałasięzezłości.

–Czegochcesz,J.B.?Jestemzajęta.

Uniósłbrwi.

background image

Czyszczeniem

gabloty?

To

chyba

poniżej

twoich

kompetencji?

–Mójsklep,mojasprawa,coturobię.

–Przepraszam–mruknęłaGina,przeciskającsięmiędzynimi.

–Muszęsięzająćklientkami.

Mazie

powinna

przedstawić

J.B.

swoją

rudowłosą

przyjaciółkę.Moglisięwprawdziekiedyśspotkać,choćtomało
prawdopodobne. Ale Gina nie chciała być świadkiem ich

emocjonalnejprzepychanki.

J.B.wyciągnąłcelofanowątorebkę.

–Dlaciebie,Mazie.Jonathanmówiłmikiedyś,żejelubisz.
Spojrzała na znajome logo i skrzywiła się, wyczuwając

podstęp.

–Przyniosłeśmipralinki?
– Tak jest, szanowna pani – rzucił, wciąż wyciągając do niej

prezent.

– Sprzedają je dwa kroki stąd. Sama potrafię sobie kupować

słodycze.

Jegouśmiechzgasł,woczachzamigotałygniewnebłyski.
–Liczyłemnapodziękowanie.Szkoda,żeoszczędzanocilania

wdzieciństwie.Jedynacórka,toirozpieszczona

Wstrzymaładech.Ciosbyłnieoczekiwany,zatocelny.
–Wiesz,żetonieprawda.
Zrobiłskruszonąminę.
– Przepraszam, Mazie, przy tobie zawsze muszę palnąć coś

głupiego.Totylkosłodyczenazgodę.Niemamzłychzamiarów,
słowo.

Wzięła torebkę pralinek i odstawiła na gablotę za plecami.

Stali prawie na końcu sklepu, obok gabloty z męskimi

sygnetami. Na szczęście obecni w sklepie klienci radzili sobie

background image

samiiniepotrzebowalijejpomocy.

–Dziękujęzasłodycze–powiedziała.–Czytowszystko?
J.B.gapiłsięnaniązniedowierzaniem.

– Oczywiście, że to nie wszystko. Uważasz, że nie mam do

roboty nic lepszego niż wałęsać się po mieście i rozdawać
czekoladkiprzypadkowymkobietom?

Wzruszyłaramionami.
–Aktociętamwie?

Patrzenie,jakJ.B.gotujesięzezłości,sprawiłojejtakąfrajdę,

żeszybkoodzyskałarównowagę.Nareszciebyłagórą!

Podłuższejchwilirozluźniłsięiwestchnął.
– Chciałbym ci pokazać jedną z moich nieruchomości przy

Queen Street. Od razu podwoiłabyś metraż, a powierzchnia
magazynowa jest sucha i czysta. Poza tym na piętrze jest
olbrzymi apartament, gdybyś kiedyś postanowiła wynieść się z
CasaTarleton.

Perspektywa własnego mieszkania była kusząca, ale ona

i Jonathan nie potrafili zostawić ojca samego. Głupota, bo był
w ich życiu prawie nieobecny, tak duchowo jak fizycznie.
Ajednakczulisięzaniegoodpowiedzialni.

GinadawałajejrozpaczliweznakinadramieniemJ.B.
Maziepostanowiłaznimpograć.Niechpomyśli,żenaprawdę

rozważajegopropozycję,awtedyutrzemunosa.

–Zgoda–powiedziała.–Obejrzećniezaszkodzi.
Jego reakcja na te słowa zdradzała zdumienie, ale

ipodejrzliwość.

–Kiedy?
–Choćbyteraz.
–Asklep?

– Dadzą sobie radę. – Nie kłamała. Była właścicielką

background image

idyrektorem,aleopróczGinyzatrudniaładwieosobynapełen

etatitrzynapółetatu.

J.B.skinąłgłową.

–Wobectegoruszajmy,zaparkowałemnazakazie.

– Jedź sam. Wyślij mi esemesa z adresem, dojadę za

kwadrans.Muszętylkowziąćpłaszczitorebkę.

–Mogęzaczekać.
–Wolępojechaćswoimsamochodem,J.B.

Zmrużyłoczy.
–Dlaczego?

–Dlatego.Boiszsię,żenieprzyjadę?Przecieżobiecałam.
Zacisnąłzęby.Widziała,żejestzły,alemilczał.

–Noco?–szepnęła,świadoma,żemająwidownię.
– Nic, Mazie. Nic takiego. – Wyjął z kieszeni telefon

iniecierpliwiewystukałtreśćesemesa.–Wysłałemciadres.Do
zobaczeniawkrótce.

Powinienbyćwniebowzięty.

Przeskoczył pierwszy płotek. Nareszcie namówił Mazie, by

obejrzałanowemiejscenaswójsklep.Sukces!Wkażdymrazie
zrobił więcej niż agentka od nieruchomości dokonała w ciągu
dwunastutygodni.

Ajednakcośniedawałomuspokoju.TowarzystwoMaziebyło

jak żonglowanie granatem. Nie dość, że stanowiła wielką
niewiadomą, to pociągała go tak, że nie wróżyło to niczego
dobrego.

Postanowiłtrzymaćjąnadystans.

Tyle że z nią nic nie było proste, pełen obaw krążył więc po

chodniku przed pustą nieruchomością przy Queen Street.

Dopiero gdy zobaczył, jak jej czerwona mazda wyjeżdża zza

background image

rogu,kamieńspadłmuzserca.Bogudzięki!Byłpewny,żenie

przyjechałaby,gdybyniezamierzałaprzyjąćjegooferty.

Z budzącą podziw łatwością zaparkowała przy chodniku,

wysiadła i zamknęła auto pilotem. Zazwyczaj J.B. widywał ją

w swobodnych ciuchach, ale nie tym razem. Mazie przebrała
się w czarną obcisłą spódnicę i jedwabną bluzkę w kolorze

kości słoniowej, w której wyglądała na kogoś, kim była –
dziedziczkęolbrzymiejfortuny.

Chybanajwiększymjejatutembyłydługienogi.Poruszałasię

z pewnością siebie. Dzień był wietrzny, włożyła więc długi do

pół uda czarny trencz. Jego zdaniem wyglądała jak ósmy cud
świata.

Świadoma, że ją obserwuje, schowała kluczyki do kieszeni

płaszcza i podeszła do niego. Osłaniając oczy jedną ręką,
spojrzaławgórę.Wysokonadnimiwyrytowkamieniucyfry1-
8-2-2,podającerokzbudowaniakamienicy.

– Ostatnim lokatorem była firma ubezpieczeniowa –

odpowiedział na jej niezadane pytanie. – Od trzech miesięcy
budynekstoipusty.Jeśliuznasz,żenadajesiędlatwoichcelów,
sprowadzę ekipę sprzątającą, żebyś mogła się przeprowadzić

bezszkodydlainteresów.

–Chcęzobaczyć,jakjestwśrodku.
–Oczywiście.
Wcześniej upewnił się, że nic tam jej nie odstraszy. Ani

zapach pleśni, ani odłażąca farba. Budynek stanowił istne

cacuszko i chętnie zatrzymałby go dla siebie, gdyby nie
potrzebowałmarchewkidlaMazie.

Przez lata starał się naprawiać błędy młodości. Wejście do

wąskiego grona najbardziej szanowanych przedsiębiorców

w Charlestonie było dla niego ważne, więc konieczność

background image

kontaktów z Mazie, do której czuł silny pociąg, powodował

niepotrzebnekomplikacje.Nawłasnejskórzeprzekonałsię,jak
łatwopożądaniemożezaślepić.

– Spójrz na ten blaszany sufit – powiedział. – Kiedyś mieścił

się tutaj bank. Tu, gdzie stoimy, znajdowały się stanowiska
kasowe.

Mazierozglądałasię,robiącsmartfonemzdjęcia.
–Ślicznietu–przyznała.

Słyszał, że powiedziała to niechętnie, ale przynajmniej była

szczera.

– Dzięki. Miałem szczęście, że udało mi się kupić ten dom.

Musiałem odstraszyć gościa, który chciał tu urządzić pole do

minigolfa.

–Żartujesz.
– Skądże. Pewnie nie dostałby na to zgody miasta, ale kto

wie?

–Wspominałeśopowierzchnimagazynowej.
– A, tak. Pod nami jest piwnica, mała, ale przytulna. Takie

samopomieszczeniejestnagórze.Awiesz,cocisięnajbardziej
spodoba? Sejf. Trzeba sprowadzić speca, żeby go doprowadził

do użytku, ale będziesz miała gdzie chować na noc swoje
precjoza.

Gdy odstąpił na bok, by mogła wejść do kasy pancernej

opowierzchnidziewięciumetrówkwadratowych,uniosłabrwi.

– Czy to nie przesada? Nie potrzebuję aż tyle przestrzeni na

biżuterię.

–Teoretycznienie.Aledzisiajcowieczórwyjmujeszwszystko

z gablot, a rano układasz z powrotem. Na te półki mogłabyś
wstawiaćcałegablotyioszczędzaćkupęczasu.

–Racja–przyznałaprzezzęby.

background image

Usta miała dziś pomalowane na wiśniowo. Nie sposób było

niemyślećotym,jaksmakowały

Maziewyrwałagozmarzeń.

–Aczytakistarysejfjestbezpieczny?–spytała.

–Nieużywanogoodjakiegośczasu,ale–wykrztusił.
Naparłanadrzwi.

– Ale ciężkie. Pewnie można by się tu schronić przed

huraganem.

Drzwi obracały się na zawiasach lżej, niż jej się wydawało.

Zanim J.B. zdążył je przytrzymać, zatrzasnęły się z głośnym

stukiemizapadłyegipskieciemności.

– Ups! – bąknęła. – Chyba powinnam najpierw zapytać, czy

maszklucz.

–Nieważne–uspokoiłją.–Podobnosejfnarazieniedziała.–

Złapał za klamkę i nacisnął z całej siły, ale nic to nie dało. –
Cholera!

Usłyszałszelest,gdyMaziepodeszłabliżej.
–Niematuświatła?–zapytała.
Macał ścianę po omacku, aż znalazł wyłącznik. Jarzeniówka

migotała,aledziałała.

Maziepatrzyłananiegoszerokootwartymioczami.
–Przepraszam,niechciałamnastuzamknąć.
– Wiem. – Serce biło mu jak szalone. Sytuacja była

niezręczna, nie chciał stać tak blisko niej. Sam na sam.
W ciemności. Kiepski pomysł. – Nie martw się, zadzwonię po

pomoc.

Wyjąłtelefoninaekranieujrzałzłowróżbnesłowa
„Brakzasięgu”.
Nic dziwnego, sejf zbudowano ze specjalnie wzmocnionej

stali. A i sam budynek powstał w czasach, gdy ściany miały

background image

z metr grubości. W kawiarni w historycznym budynku

naprzeciwkoteżniemielizasięgu.

–Naprawdęniemaszklucza?–Maziezagryzławargę.

–Mamkluczedobudynku,aleniedosejfu.

– Ktoś się zorientuje, że przepadliśmy – powiedziała. – Na

przykład Gina. Esemesujemy do siebie dwadzieścia razy

dziennie.Aty?Mówiłeśkomuś,żesiętuwybierasz?

–Dzwoniłemdotwojegobrata.

Zmarszczyłaczoło.
–DoJonathana?Poco?

– Bo wiedział, że nie mogę cię przekonać do sprzedaży.

Pochwaliłem się, że przynajmniej rozważasz zamianę na ten

domprzyQueenStreet.

– Rozumiem. – Nie spuszczała z niego wzroku. – Często

rozmawiaszomniezmoimbratem?

–Prawiewcale.Dlaczegomiałbymtorobić?

Wzruszyłaramionami.
– Może Jonathan będzie ciekawy, czy zdołałeś mnie

przekonać.

– Jeśli zadzwoni, włączy się poczta głosowa. Uzna, że jestem

zajęty,isięnagra.

– To mamy przechlapane. – Kopnęła w ścianę sejfu. – Wiesz,

żejeślituumrę,będęcięstraszyćponocach?

– Niby jak, skoro ja też umrę? – Otarł z czoła zimny pot.

Dobrze,żerozproszyłagotąnonsensownąuwagą.

– Nie psuj mi przyjemności – odparła. – Chwilowo nie mam

nic poza tą fantazją. – Zmarszczyła nos. – Tu nawet nie ma
krzesła.

Poczuł, że ściany napierają na niego. Zaczerpnął powietrza,

aleniebyłownimtlenu.

background image

–Zgoda–wykrztusił.–Możeszmniestraszyćdowoli.

background image

ROZDZIAŁTRZECI

Poczuła,żeJ.B.jestnienaturalniespięty.

–Nicciniejest?–Zbliżyłasięidotknęłajegoczoła.
Spodziewałasię,żebędzierozpalony,atymczasembyłzimny

jakprzysłowiowygłaz.Najbardziejjednakzaniepokoiłojąto,że
niewzdrygnąłsięprzedjejdotykiem,niezaprotestowałaninie

rzuciłjakiejśkąśliwejuwagi.

–Wszystkowporządku–odparł.
– Akurat! – Stanęła przed nim i ujęła jego twarz. – Powiedz

mi,cosiędzieje.Wystraszyłeśmnie.

Ztrudemprzełknąłślinę.
– Mam klaustrofobię. Może będziesz musiała mnie

podtrzymywać.

Jeszcze czego! Ale chociaż się z nią droczył, jej serce zabiło

szybciej. I nagle sobie przypomniała. Mając osiem lat, J.B.
przypadkiem zatrzasnął się w starej lodówce podczas zabawy
w chowanego z kolegami na złomowisku. Omal wtedy nie
umarł. Potem przez rok chodził do terapeuty, ale widocznie
stareranyniecałkiemsięzabliźniły.

Głaskała go po włosach, wmawiając sobie, że to z dobroci

serca,aniedlaprzyjemności.

– Wszystko będzie dobrze. Jestem przy tobie, J.B. Zdejmij

marynarkę.Usiądźmy.

Niebyłapewna,czyjejsłowawogóledoniegodotarły.Alepo

chwili skinął głową, zdjął marynarkę, klapnął na podłogę
i wyprostował nogi. Zrobiła to samo, chociaż z mniejszym

background image

wdziękiem–opiętaspódnicanieułatwiałazadania.Wygładziła

jąnaudach.

Siedzieli w milczeniu. J.B. oddychał szybko, trzymając na

nogachzaciśniętepięści.

Mazie nie była psychiatrą, ale wiedziała, że musi odciągnąć

jegomyśliodsytuacji,wjakiejsięznaleźli.

–Cosłychaćutwoichrodziców?–spytała.
Prychnąłizerknąłnaniązukosa.

–Żartujesz,Mazie?Jatusięprzytobierozklejam,aciebienie

staćnaniclepszego?

–Nierozklejaszsię–odparła.–Nicciniejest.
Gdyby powiedziała to dostatecznie przekonująco, może i by

uwierzył. Siedzieli tuż obok siebie. Jeszcze nigdy nie była tak
blisko niego. Dość blisko, by poczuć odurzający zapach jego
wody po goleniu zmieszany z naturalnym, ale jakże
podniecającymzapachemmężczyzny.

Był wysoki, silny i nieopisanie męski. Poczuła motylki

wbrzuchu.Iwłaśniedlategonormalniestarałasiętrzymaćod
niegonadystans.J.B.byłniebezpieczny.

Zerknęła na sufit i ujrzała maleńkie otwory wentylacyjne.

A zatem się nie uduszą. Ale rozumiała J.B. – ona także miała
gęsiąskórkęnamyśl,żemogątutkwićgodzinami.

Wiedziała, że musi zacząć rozmowę, bo J.B. skupiał się na

walcezfobią.Sękwtym,żeznałagoażzadobrze,azdrugiej
strony–zasłabo.

Charleston to w sumie mała dziura. Na każdym balu

charytatywnym, wernisażu i na każdej premierze teatralnej
zbiera się śmietanka towarzyska miasta. Mazie dziesiątki razy
widywała J.B. w strojach wizytowych, zwykle z uwieszoną u

ramieniaolśniewającąślicznotką.Niezawszeztąsamą,ale

background image

AponieważprzyjaźniłsięzJonathanem,widywałagorównież

półnagiego–napokładziejachtu,naboiskudokoszykówkioraz
naplaży.Wsumieprzebywaławpobliżuniegozmilionrazy,ale

niezamieniłaznimanisłowa.

Był to jej świadomy wybór. Nie znosiła go od czasu, gdy

wykazał się wobec niej niepojętym okrucieństwem w okresie,

kiedybyłaszczególniewrażliwa.

Ateraztkwiliturazem.Zamknięci.Nawieki.

Posadzka pod jej pupą była twarda i zimna. Podciągnęła

kolana pod brodę i objęła nogi. J.B. siedział obok, więc raczej

niezajrzyjejpodspódnicę.

Westchnęła.

–Jakcijest,ogierze?–Słyszałajegopłytkioddech.
–Bosko.
Opryskliwy testosteron w jego głosie sprawił, że się

uśmiechnęła.

–Dlaczegonieożeniłeśsięporazdrugi?
Słowa wyrwały jej się z ust, zanim zdążyła pomyśleć. Jasna

cholera!

Siedziała jak sparaliżowana. Kątem oka dojrzała, że J.B.

uniósł głowę. Nie patrzył na nią, gapił się przed siebie, a czas
biegłnieubłaganie.Minęłaminuta,możedwie.

–Rodzicemająsięznakomicie–odezwałsięwkońcu.
Załapała,ocomuchodzi,iparsknęłaśmiechem.
– Oho, jak zawsze tajemniczy J.B. Vaughan nie rozmawia

oswoimżyciuprywatnym.

– A może nie mam życia prywatnego? – odciął się. – Może

jestem pracoholikiem, który nie robi nic innego, tylko próbuje
namówićpięknewłaścicielkisalonówjubilerskichdosprzedaży

nieruchomości?

background image

Jeden starannie wtrącony przymiotnik radykalnie zmienił

sytuację.J.B.zniąflirtuje.Robitoświadomieczytakprzywykł
do obsypywania kobiet komplementami, że słowo „piękne”

samomusięwymknęło?

Udała,żetegonieusłyszała.
– Jeśli w tym wieku jesteś pracoholikiem, to nie dożyjesz

pięćdziesiątki. Po co tak harujesz? Nie masz ochoty skończyć
ztymizacząćodcinaćkupony?

– Już raz spróbowałem i się skaleczyłem. – Wciągnął

powietrze.–Tojak,sprzedaszmiswójsklepczynie?

–Zamknąłeśmnietuspecjalnie,żebymsięzgodziła?
– Coś ty, nawet ja nie jestem aż tak zdesperowany. Spróbuj

zadzwonićzeswojegotelefonu.Korzystaszzinnegooperatora,
możesięuda.

Zerknęłanaswojąkomórkę.
–Guzik.Nicztego.

J.B.jęknął.
–Długotujużsiedzimy?–zapytał.
Maziespojrzałanazegarek.
–Dwadzieściadwieminuty.

–Chybacistanąłzegarek.
Uścisnęłajegodłoń.
– Staraj się myśleć o czymś innym. Kupiłeś już prezenty pod

choinkę? Co masz dla siostrzyczek? – J.B. nie miał brata, tylko
dwie młodsze siostry; być może dlatego w dzieciństwie tyle

czasuspędzałuTarletonów.

– U nich też wszystko w porządku – odparł. – Naprawdę

musimysięwtobawić?

–Totyunikaszpoważnychtematów.

–Naprzykładjakich?

background image

Wahałasięprzezsekundę.

–Naprzykładmógłbyśmiwyjaśnić,dlaczegojakonastolatek

byłeśdlamnietakipaskudny.

Zakląłpodnosemizerwałsięnanogi.

–Tomożejużlepiejwogóleniegadajmy.
Przez pięć minut krążył w tej ciasnocie niczym tygrys

wklatce.Mazienieruszyłasięzmiejsca.Jegomowaciałabyła
bardziejwymownaniżsłowa.

Wkońcustanąłprzeddrzwiami,którychniemoglisforsować,

iwalnąłwniepięścią.Zwiesiłgłowę.

–Niemogęoddychać–szepnął.
Serceścisnęłojejsię,gdyusłyszałabólzawartywtychtrzech

słowach. J.B. był dumny i arogancki. Okazywanie przed nią
słabościtylkowzmagałojegoirytację.

Beznamysłuwstałaszybkoipodeszładoniego.
– Posłuchaj. – Światło jarzeniówek jest najgorsze pod

słońcem, oboje wyglądali w nim koszmarnie. Znowu oburącz
ujęłajegotwarz.–Spójrznamnie.Chcę,żebyśmniepocałował.
Ale tak namiętnie. Skoro nie możesz oddychać, dołączę do
ciebie.Nojuż,twardzielu.Pozbawmnieoddechu.Doroboty!

Drżałnacałymciele,alewkońcujejsłowadotarłydoniego.
–Chcesz,żebymciępocałował?–upewniłsię.
– Chcę – potwierdziła. – Niczego bardziej nie pragnę. –

Dotknęłaswoichust.–O,tutaj.Odlatniktmnieniepocałował.
Pokażmi,jakJ.B.Vaughanuwodzikobiety.

Skrzywiłsię,jakbywyczuwającniebezpieczeństwo.
–Żartujesz.
Stanęłanapalcachimusnęłajegoustaswoimi.
– Ależ skąd. Jestem śmiertelnie poważna. – Zanurzyła palce

wjegowłosy,masującmugłowęikark.–Pocałujmnie,J.B.

background image

Jeśli to zadziała, napiszę książkę o leczeniu klaustrofobii,

pomyślała.

Oparł ręce na jej ramionach, ale nie była pewna, o co mu

chodzi–wzrokwciążmiałszklisty.

– Mazie? – Włoski zjeżyły jej się na karku, gdy usłyszała, jak

J.B.wypowiadajejimię.Zadrżałponownie,aletymrazembyło

toczystohedonistyczne.

Niemusiałajużdopraszaćsięopocałunek.

J.B.

przejął

kontrolę.

Pocałował

z

wręcz

narkotyczną zmysłowością, od której ugięły się pod nią nogi.

Zasapana,zarzuciłamuręcenaszyję.

–Tomiłe.

–Pieprzyćmiłe!
Jego szorstki śmiech całkiem ją rozkleił. Nic dziwnego, że

przez lata trzymała się od niego na dystans. Podświadomie
zdawała sobie sprawę, że może do tego dojść. Miała ochotę

zrzucić buty i pociągnąć go na podłogę, ale była zakurzona,
zimnaitwarda.

Dawno temu fantazjowała o tym, jak by to było całować się

zJ.B.Vaughanem.Rzeczywistośćprzerosłajejwyobrażenia.

Był pewny siebie, uwodzicielski, seksowny i uroczy; chciała

mudaćwszystko,zanimotopoprosi.Naszczęścieniebyłotam
łóżka,bopewniezrobiłabycośgłupiego.

Językiemleniwiebadałjejusta.
– Wiem, co knujesz, ale mam to gdzieś. Powinienem

ciępocałowaćlatatemu.

–Pocałowałeśmnie–przypomniałamu.
–Tamtosięnieliczy.Byliśmydziećmi.
–Jatoodebrałamjakobardzodorosłe.–WsumiedorosłyJ.B.

reagował tak samo jak wtedy, gdy był nastolatkiem. Twardy

background image

członek przyciśnięty do jej brzucha powodował, że była

napalona,azarazemskołowana.

To się nie działo naprawdę. Ona tylko próbowała oderwać

jegomyśliodbieżącejsytuacji.

Wyciągnął jej bluzkę ze spódnicy, przesunął dłońmi po jej

plecach i jednym ruchem rozpiął stanik. Pieszcząc jej

kręgosłup,kawałekpokawałkuburzyłjejsamokontrolę.

–Zawszewiedziałem,żetakietobędzie

–Czylijakie?–wyszeptałacicho.
–Szalone.Niesamowite.Wspaniałe.–Odsunąłsięnatyle,by

ująćjejpiersi.–Och,Mazie!

Gdypopieściłkciukiemjejsutki,poczułażarwcałymciele.

– Zaczekaj – rzuciła. – Moja kolej. – Rozpięła mu koszulę

ijęknęłanawidokmięśninajegopiersiibrzuchu.Miałgładkie
twarde ciało, owłosione w sam raz, by było pociągające. Już
miałamurozpiąćpasek,alesiępowstrzymała.

–Kochałaśsiękiedyśnastojąco?–zapytał,skubiączbokujej

szyję.

–Nie.–Mózgpodpowiadałjej,bywyhamowała,alewobliczu

takiejfrajdyrozsądekniemiałszans.–Aty?

– Nie. To pewnie rzecz z gatunku tych, które dobrze się

oglądanafilmach,awrzeczywistościniekonieczniejestfajnie.
Alechętniespróbuję.

To było szalone. Mazie wiedziała, że popełnia samobójstwo,

aleniepotrafiłasiępowstrzymać.

–Pocałujmniejeszcze–szepnęłabłagalnie.
Zawszelkącenęniechciaładopuścićdotego,byzrobilicoś,

czegozpewnościąobojebyżałowali.

Spełnił jej życzenie, ale nie poprzestał na tym. Najpierw

zabrał się za jej piersi. Schylił się i kosztował je po kolei,

background image

pomrukując z zadowolenia, co znacznie podniosło jej pewność

siebie. Następnie przesunął wargi na jej szyję, płatki uszu
iwreszcienausta.Tentopotrafiłcałować!Maziemiałagdzieś,

z iloma kobietami nabierał takiej praktyki – efekt był

piorunujący.

Sposoby całowania się mężczyzny z kobietą nie są

nieograniczone, ale J.B. potrafił sprawić, że każdy pocałunek
tchnąłnowościąipożądaniem.

Zadrżała, kiedy wsunął język w jej usta, i odwzajemniła

pieszczotę. Jej ciało go pragnęło, od dawna nie była tak

podniecona.Naglepoczuła,żeumrze,jeżeliniebędziegomiała
tuiteraz.Uwiesiłasięjegoszerokichbarów.

– Nie biorę pigułki – oznajmiła. – W ogóle się nie

zabezpieczam.

–Prezerwatywa–wysapał.–Wportfelu.
–Już.–Niemogłasięnadziwićwłasnejlekkomyślności.

Nowiesz,Mazie!TyiJ.B.Vaughan?Potym,jakdałcikosza

i od tej pory traktował cię jak powietrze? Naprawdę tego
chcesz?

Chciałatego.Jeszczejak!Byćmożeodzawsze.

J.B. zdjął jej bluzkę oraz stanik i starannie powiesił je na

klamcesejfu.Apotemodwróciłsięispojrzałnanią.

Splotłaręcepodbiustem,niepróbującudawać,żemawtym

wprawę.Dotychczasmiałatylkodwóchmężczyzn.Niebyłosię
czymchwalić.

Przesunął dłonią po jej gołym ramieniu aż po nadgarstek

iprzyciągnąłjądosiebie.

–Jesteścudowna,Mazie.
W pamięci stale miała go jako nastolatka. Popularnego

i seksownego chłopaka o szelmowskim uśmiechu, który

background image

odrzuciłjąiodebrałjejpoczuciekobiecościoraztego,żemoże

byćpożądana.

Tyle

że

to

wspomnienie

nie

bardzo

pasowało

do

teraźniejszości.

–Miło,żetakuważasz.
Zmarszczeniem

brwi

pokazał,

że

zrozumiał

przytyk.

Pocałowałjąwskroń.

–Uwielbiamtwojewłosy,Mazie.–Przeczesałjedłońmi.–Są

takiejakty,pełneżyciainamiętności.

Zaniepokoiło ją to nagłe przejście od pożądania do czułości.

Dała się ponieść chwili, ale nie ufała nagłej tkliwości J.B.
Mężczyźni też używają seksu, by zdobyć to, czego chcą. Może

w całym tym zapamiętaniu zorientował się, że może
wykorzystaćjejsłabość?

– Pocałuj mnie jeszcze – poprosiła i chwyciła jego męskość

przez spodnie. Był tak gotowy, że miała ochotę omdlewać

zzachwytujakpanienkazczasówwiktoriańskich.

Dwa lata temu wybrała abstynencję seksualną. Żaden

mężczyznajejniepociągał,anitrochę.AteraztrafiłjejsięJ.B.!
Zadrżałpodjejdotykiem.Wiedziała,żetymrazemniematonic

wspólnego ze strachem przed ciasnotą. J.B. jej pragnął.
Pożądał.Taświadomośćbyłaupajająca.

Wciąż byli ubrani, jedynie jej goły biust dotykał jego ciepłej

twardej piersi. Powinno być jej głupio, a tymczasem czuła się
niebywalecudownie.

PrzecieżgonienawidziłaCzyżby?Amożetotylkorozkoszny

sen? Tak czy siak, takie złudzenie było warte każdej ceny.
Ponad dziesięć lat czekała na to, by przyznał, że jej pożąda.
Aterazigrazlosem.

Może to zakończyć. Wypadłoby to fatalnie, niezręcznie

background image

i gorzej niż wtedy, gdy miała szesnaście lat. Ale J.B. nigdy nie

narzucałby się kobiecie, nawet gdyby to ona zaczęła go
kokietować.

– Pragnę cię, Mazie, kochana. – Kiedy wyszeptał jej imię

i dotknął jej uda pod spódnicą, wiedziała, że nadeszła
upragnionachwila.

–Jateżciępragnę,J.B.–wyznała.
To,conastąpiłopotem,tobyłoczysteszaleństwo.Chwyciłją

i przycisnął do ściany. Wplotła palce w jego włosy. Dyszeli,
jakbyprzebieglimaraton.Chwyciłjązapupęiocierałsięonią,

takżemiałaochotękrzyczećzniecierpliwości.Wsunąłręcepod
jejspódnicę.

–Obejmijmnienogamiwpasie–polecił.
–Prezerwatywa–przypomniałamu.–Niezapomnij.
– Zaraz. – Całował ją z zapamiętaniem, muskając jej usta

zębami.Całymciałempragnęłagomiećterazwsobie.

Splotłanogiwkostkachzajegoplecami.
–Ściągajją!–wysapała,szarpiącjegokoszulę.
Udało mu się to zrobić bez przerywania pocałunku. Teraz

mogła przesunąć dłońmi po ciepłej skórze. Był wspaniale

umięśniony i opalony. Jak na kogoś, kto podobno stale ślęczy
nadbilansamiiplanamiarchitektonicznymi,byłzbudowanyjak
atleta.

– Trzymaj się mocno! – polecił, jęknął cicho, rozerwał jej

majteczkiiuniósłichstrzępywysoko.–Misjawykonana.

–Byłycałkiemnowe!–zaprotestowała.
Wyszczerzyłzębywuśmiechu.
–Kupięcinowe.
Miał teraz dostęp do miejsca, do którego żaden mężczyzna

nie dobierał się od lat. Pieszcząc ją, wsunął jeden palec

background image

ipoczuł,jakbardzobyłamokra.

–Och!–Zwiesiłagłowęnajegoramięizamknęłaoczy.
J.B.zachichotał.

Nagle w ciasnej przestrzeni rozbrzmiało donośne łomotanie

dodrzwi,poczymrozległsięstłumionygłos:

–Jesttamkto?

Zaskoczenie J.B. doprowadziłoby Mazie do paroksyzmów

śmiechu, gdyby nie była właśnie na skraju orgazmu. Jęknęła

iznówukryłatwarzwjegoszyi.

Odsuńcie

się

powiedział

głos

z

zewnątrz.

Spróbujęotworzyć.

– O rany! – Wyrwała się z ramion J.B. i chwyciła stanik

ibluzkę.J.B.spoglądałnaniąwzrokiemtakgorącym,żestopił
jejzahamowania.

–Omaływłos–rzucił.
Powinna się cieszyć prawda? Cieszyć się, że nie zrobiła

czegośgłupiegoisamodestrukcyjnego?

Aon?Cosobiemyślał?Bominęmiałponurą.
Upadłanaduchu,gdyuświadomiłasobie,jakniewiarygodnie

łatwo wskoczyła na stare tory. Nagle sytuacja wydała jej się

tysiącrazygorszaniżprzedtem.

background image

ROZDZIAŁCZWARTY

J.B.zakląłpodnosem.Pechnadalgonieopuszczał.Zdrugiej

strony,musiałspojrzećprawdziewoczyiprzyznać,żeuratował
się od stuprocentowej katastrofy. Latami starał się unikać

Mazie, a teraz mało brakowało, a zrobiłby dokładnie to, czego
zrobićniemiałprawa.

Zaledwie jego piękna przeciwniczka zdołała się jako tako

doprowadzić do ładu, rozległo się głośne skrzypienie i ciężkie
drzwi zaczęły się otwierać. J.B. w ostatniej chwili zdołał
schować jej podarte majteczki do kieszeni i włożyć koszulę.

Oślepieni światłem z zewnątrz, zobaczyli, jak ich wybawca
splataręcenapiersi.

– No proszę, kogo ja widzę! – zadrwił Jonathan Tarleton

zuśmiechem.

J.B. zasłonił Mazie, na wpadek gdyby musiała się jeszcze

ogarnąć.

–Cotyturobisz?–zapytał.
Jonathanodstąpiłnabok,bymogliwyjśćnazewnątrz.

Postanowiłem

przekonać

Mazie,

żeby

chociaż

cię wysłuchała. Przed domem zobaczyłem wasze samochody,
ale po was nie było ani śladu. Więc skorzystałem z moich
talentów detektywistycznych i was wytropiłem. Na szczęście
podłogajestzakurzonajakcholera.

J.B.odetchnąłzradością.Nareszciekoniecmęki.Wsumieto

Mazie go uratowała, skutecznie i tak kusząco, że miał ochotę
zpowrotemzaciągnąćjądośrodka.

background image

No,prawie.

–Dziękizaratunek–powiedział.–Gdybyniety,dusilibyśmy

siętamgodzinami.

– Mechanizm się zaciął od zewnątrz, musiałem mu nieźle

przykopaćzbuta.

Mazie szybko uścisnęła brata, ale się nie odezwała. Ruszyła

dowyjściazbudynku.

– To moja wina, przypadkiem nas zatrzasnęłam – rzekła

w końcu i się skrzywiła. – Nie obraźcie się, ale muszę
skorzystać z toalety. Na razie. I dzięki za pokazanie domu –

dorzuciła,obrzuciwszyJ.B.dziwnymspojrzeniemjaknakogoś,
ktojeszczeniedawnooplatałgojakwążboa.

Gdy odeszła, J.B. wyjrzał przez okno, zastanawiając się, czy

wkońcuznalazłwtejdenerwującejdziewczyniebratniąduszę.
Niemożliwe, nie wolno mu, nie powinien. Umówił się z nią
włącznie w interesach, a to, że czuł do niej nieodparty pociąg,

niemanicdorzeczy.

Alepowinienbyłwiedzieć,żemężczyznawtakichsytuacjach

głupieje.

Jonathanzłapałgozaramię.

–Noijak?–spytał?–Przekonałeśją?Udałosię?
– Nie powiedziała ani tak, ani nie. Ledwie zaczęliśmy

zwiedzanie domu, a już się zatrzasnęliśmy. Nie mam pojęcia,
czyjejsiętupodobało.

– Oczywiście, że tak – odparł Jonathan. – Mazie uwielbia

historycznebudynki.Tenmamnóstwooryginalnychelementów
i nieźle się trzyma w przeciwieństwie do dziury, w której się
terazgnieździ.

– Ehe – bąknął J.B z roztargnieniem. Czy Mazie naprawdę

pozwoliłamusiępieścićiomalsięznimniekochała,czytylko

background image

musiętośniło?

– Słuchaj, a skąd się wzięła szminka na twojej twarzy? –

zapytał nagle Jonathan, przyglądając mu się dziwnie. – Co

wyścietamrobiliwtymsejfie?

– Nie twój interes. Twoja siostra jest dorosła. Poza tym do

niczego nie doszło. Mam klaustrofobię, więc Mazie chciała

mnieuspokoićbuziakiem.

Klaustrofobię?

Nieufność

Jonathana

znikła.

Przepraszam,tobyłomiłezjejstrony,zwłaszczażezatobąnie
przepada.

Ciekawe, czy nie przepadała za mną kilka minut temu,

pomyślałJ.B.,alepowstrzymałsięodkomentarza.

– Miałeś szczęście, że to była Mazie, a nie jakaś inna

dziewczyna. Nie będzie ci z tego powodu docinać, zrobiła to
zdobregoserca.

– Pod tym względem jest taka sama jak Hartley. Oboje stale

sprowadzalidodomubezpańskiepsy.Acoznim?Odezwałsię?
Niemogęuwierzyć,żetakpoprostuzniknął.

– Nie, ale na pewno da znak życia. To tu się urodził

iwychował.Matestronywekrwi.

–Alejakościętoniecieszy?
–Porzuciłrodzinnybiznes,zostawiłojcanamojejgłowie.Nie

żywięwtejchwiliszczególnejsympatiidobraciszka.

–Jesteściebliźniakami,abliźniacysąsobiebliscy.
–Możekiedyś.Aletoprzeszłość.

– Gadanie. Znam ciebie i znam Hartleya. Za młodu byliście

nierozłączni.Nieudawaj,żenicjużwasniełączy.

–Nic,boniechcę.Niechcęgoznać.
J.B.rozejrzałsięizmieniłtemat.

–Myślę,żetosięnadadlaMazie.Jeszczesięniezgodziła,ale

background image

popracujęnadnią.

–Ajasięzatobąwstawię.
Wychodząc z budynku, umówili się na koszykówkę w

następny weekend. Jonathan odjechał, ale J.B. się ociągał.

Owszem, zależało mu na przejęciu nieruchomości Mazie, ale
przestał się oszukiwać – jeszcze bardziej zależało mu na

kobiecie,któraodlattylkomudokuczała.

A skoro mają ubić interes, wysłanie esemesa nie zaszkodzi.

Wyjąłtelefoniwystukałwiadomość:

„Mam nadzieję, że dom ci się spodobał. Daj znać, co

postanowiłaś”.

A jednak nie potrafił jej wysłać. Mazie namieszała, a może

namieszali oboje. Tak czy siak, choć był zaprawiony
winteresach,dotychczasniemieszałichzprzyjemnością.

Aleterazbyłoinaczej.
NiepowinienmyślećoMazie.Półgodzinytemuomalsięnie

kochali,askorodotegoniedoszło,byłrozdrażniony,nosiłogo.
Wiedział jedno – że całowanie się z Mazie było przeżyciem,
które zamierzał powtórzyć. Kiedyś, gdzieś. Mazie pewnie tego
niewie,alemiałwobecniejskrystalizowaneplany.Teraz,kiedy

jejdotknąłiposmakował,niebyłojużodwrotu.

Mazie marzyła o powrocie do domu i zimnym prysznicu, ale

trzeba było wracać do pracy. Z braku wyboru musiała więc
udawać, że nic się nie stało. Co nie jest łatwe, jeśli brakuje
pewnejczęścigarderoby

Na szczęście sklep był pełen klientów, więc pomachała tylko

ręką do Giny i reszty pracowników, po czym wpadła w wir
roboty.Bogudziękizastatkiwycieczkowe,którychpasażerowie

pozejściunalądrzucająsiępoprezentyświąteczne.

background image

Gdy w końcu ruch się zmniejszył, Mazie wysłała dwóch

pracownikównalunch.Dochodziłapierwsza.

Od

roku

reklamowała

się

w

katalogach

rejsów

wycieczkowych i mimo że nastała era cyfrowa, ten wydatek

bardzo się opłacił. Na mapach, które trzymali dzisiejsi klienci,
„Niewszystkozłoto,cosięświeci”byłozaznaczonejakojedna

z atrakcji historycznej starówki, a do tego widniało na nich
zdjęcie pięknego naszyjnika wraz z numerem telefonu

iadresemsklepu.

Zajrzaładojednejzdużychgablot.

–Potrzebanamwięcejkoszykówzezłota–zauważyła.
Ginakiwnęłagłową.

– Tak, jedna klientka kupiła sześć sztuk dla wnuczek. Po

południuzadzwoniędoEvezzamówieniem.

Tradycyjniejadłypizzęnastojąco.
– No już, nie trzymaj mnie w niepewności. – Gina

uśmiechnęłasię.–JakposzłozpanemWspaniałym?Spodobała
cisiękamienica?

Jeszcze

jak.

J.B.

chce

nam

dać

w

zamian

dziewiętnastowieczny budynek, w którym mieścił się bank.

Pokazywałmisejf,noiprzypadkiemsięwnimzatrzasnęliśmy.

Ginazrobiławielkieoczy.
– Zatrzasnęłaś się z J.B. Vaughanem? Znaczy się, było

romantycznie.

– Akurat! – To, co przeżyła z J.B., nie miało w sobie nic

romantycznego,byłotoraczejseksualneopętanie.

–Dlaczego?Zabardzosiębaliście?
Zmartwienie na twarzy Giny byłoby nawet zabawne, ale

Maziemusiałauważać,byniezdradzićsłabościJ.B.

– Nie baliśmy się, byliśmy raczej spięci – skłamała. – Kiedy

background image

Jonathannasuwolnił,nieposiadaliśmysięzradości.

–Ijak,weźmieszgo?Mamnamyślibudynek.
– Jest idealny. Ale to nie znaczy, że dam J.B. to, czego chce.

Napewnodasiętozałatwićinaczej.

–Mówiłciktoś,żejesteśnieznośna?
– Owszem, ty. – Mazie skończyła jeść. – Co drugi dzień. –

Wytarładłonieserwetką.–Bratprzerwałmi,erozmowęzJ.B.
Napewnowkrótcesięodezwie.Znaczy,J.B.

–Icoodpowiesz,kiedycięznowupoprosi?
Mazie przypomniała sobie szeroką pierś dewelopera. Jego

zmierzwionewłosy.Pełnepożądaniaoczy

–Jeszczeniewiem.

PopołudniutłumklientówniepozwoliłMazienawyskoczenie

do domu i uzupełnienie garderoby. Zamykając sklep o piątej,
byławykończona.

Rodzina Tarletonów od dziesięcioleci mieszkała na wysepce

położonej nieco na północ od miasta. Od strony wody nie

sposób było się tam dostać, bo dziadek Mazie postawił na
skrajupiaskuwysokiceglanymur.Samaplażabyławprawdzie
publiczna, ale nie było z niej wstępu na teren posiadłości.
Wskutek huraganów i erozji koszty utrzymania muru były

niebotyczne, ale obecny patriarcha rodu był z natury
paranoidalniepodejrzliwy,więcnieoszczędzałnaochronie.

Mazie wstukała kod dostępu i czekała, aż ciężka brama się

otworzy. I ona, i Jonathan chcieli się stąd wynieść, jednak
powstrzymywała

ich

miłość

do

ojca

oraz

poczucie

odpowiedzialności.Podejrzewała,żebratmawmieściewłasne
mieszkanie, ale się nie dopytywała. Kiedyś sama też sobie coś

znajdzie.

background image

Szkoda, że na skutek młodzieńczego odrzucenia przez J.B.

stałasięzbytostrożna.

Aleczasiśćdoprzodu.Ijakośsięznimdogadać.

Dom, w którym się wychowała, był ogromny, rzecz jasna

zkamieniaidrewna,izbudowanynapochyłymstoku.Podobno
jego konstrukcja mogłaby wytrzymać najsilniejsze huragany.

Imponujące schody od frontu prowadziły do podwójnych
mahoniowychdrzwiinkrustowanychwitrażami.GdyMaziebyła

dzieckiem, fascynowały ją wizerunki rozgwiazd, delfinów
i żółwi morskich. A kiedy podrosła, stawała na werandzie

iprzesuwałaponichczubkamipalców.

Te wodne stworzenia były wolne w stopniu, o jakim jej się

nawet nie śniło. Przez całe życie była więźniem – najpierw
choroby

matki,

a

później

paranoi

ojca.

Najlepszymi

towarzyszami i przyjaciółmi byli Jonathan oraz Hartley, jeśli
akuratmieliochotęjątolerować.

NoiJ.B.
Rodzina Vaughanów jako jedna z niewielu w Charlestonie

dorównywała bogactwem Tarletonom, dlatego Gerald Tarleton
akceptował, a wręcz popierał przyjaźń swoich dzieci z J.B. Ale

Mazie była młodsza, a Hartley miał naturę samotnika, więc to
JonathaniJ.B.trzymalisięrazem.

Jako dziecko Mazie uwielbiała J.B., jako nastolatka

podkochiwałasięwnim,awkońcuznienawidziłagonadługie
lata.Aleniemogławyrzucićgozpamięci.

Zastała ojca w wielkim salonie z podwójnymi szybami

w oknach. Tego dnia ocean był łagodny, migocząca turkusowa
taflawodyrozciągałasięażpohoryzont.

– Cześć, tato. – Pocałowała go w siwą głowę. Ojciec czytał

„Wall Street Journal”, a przynajmniej udawał. Bo najczęściej

background image

przysypiał. Niegdyś był wielki i groźny, ale z wiekiem się

wypalił.

Poklepałcórkęporęce.

– Jesteś, skarbie. Powiedz kucharce, żeby podała mi kolację

oszóstejtrzydzieści,anieosiódmej.

–Dobrze.Jakciminąłdzień?

– Durny konował mówi, że nie wolno mi już palić cygar.

Agdziemiejscenaprzyjemność?

Mazie nie żałowała, że tym razem uniknęła spotkania

z lekarzem rodzinnym, który przyjeżdżał z wizytą dwa razy

wroku.

–Dbaotwojezdrowie–odparła.

– Albo chce mnie pozbawić powodów do życia – burknął

ojciec.

Ożenił się późno, dobrze po czterdziestce, ze znacznie

młodszą kobietą. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, tyle że

wjegoprzypadkuskończyłosiętotragicznie.Żonaiteściowie
ukryli przed nim jej problemy psychiczne i w rezultacie sam
musiałzająćsięwychowaniemdzieci.

Cozkoleizaważyłonadalszymżyciukażdegoznich.

– Porozmawiam z kucharką, a potem się przebiorę. Zejdę za

jakieśpółgodziny.

–AJonathan?
–Dziśchybanocujewdomu.
Porozmowiezkucharkąpobiegłanagórędoswojejsypialni,

gdziezrzuciłaubranie,próbującniemyślećodłoniachJ.B..Jego
dotykuświadomiłjejkilkaniewygodnychprawd,międzyinnymi
takiej,żewciążdarzyłagouczuciem.

Miesiąc po tym, jak dał jej kosza, jeden semestr ostatniej

klasyliceumspędziławeFrancji,przezcałyczasmyślącotym,

background image

jakbytobyłospacerowaćznimpoParyżu.

Durnemarzenianastolatki!
Jednak teraz, patrząc na odbicie swojego nagiego ciała

wlustrze,niepotrafiłaoddzielićtamtychmarzeńoddzisiejszej

rzeczywistości. Pozwoliła J.B. na dotykanie piersi i nie tylko.
Czy gdyby Jonathan im nie przerwał, żałowałaby tego, co

międzynimibyzaszło?

Nie należała do kobiet wskakujących mężczyznom do łóżka,

ajużnapewnoniejemu.

Wtamtymsejfiecośjednaksięwydarzyło.

Wracającwspomnieniamidotamtychchwil,zobaczyła,żeon

niczemuniebyłwinny.Toonaprzypadkowozatrzasnęładrzwi,

to ona go pocałowała, to ona uznała, że ukłon w kierunku
dawnegozauroczeniapomożemupozbyćsięklaustrofobii

Nicdziwnego,żeskorzystałzzaproszenia.
Długo stała pod prysznicem, usiłując zetrzeć z siebie ślady

tego dotyku. Wciąż chciała żywić do niego nienawiść, wciąż
chciała go upokorzyć, ale po dzisiejszym dniu jej pozycja
znacznie się osłabiła. I tylko dzięki przypadkowi nie zaznała
ostatecznego upokorzenia. Dzięki Bogu, że nie będzie musiała

mierzyćsięznimjakobyłymkochankiem.

Niestety, teraz już wiedziała, jak to jest znaleźć się

w ramionach J.B., słyszeć, jak wypowiada jej imię głosem, od
któregoprzechodząciarkiDziśwejdziedołóżkazwizjąjego
dłoninajejskórze

Boczymogłabymyślećoczymśinnym?

background image

ROZDZIAŁPIĄTY

Jej ręce drżały, gdy wycierała się wielkim puszystym

ręcznikiem, który pachniał słońcem i bryzą, bo przy dobrej
pogodzie gosposia lubiła wieszać pranie na staroświeckim

sznurzenadworze.

Włożyła miękkie spłowiałe dżinsy i jasnofioletowy, wycięty

w łódkę sweter z kaszmiru. Krótki sznur pereł należących
niegdyś do matki uzupełnił jej strój do kolacji, zgodnie
ztradycyjnymiwymogamiojca.

Wkrótce J.B. zadzwoni w sprawie zamiany nieruchomości,

aonabędziemusiałaudawać,żenicsięniestało,noidaćmu
odpowiedź.

Niedasięukryć,żejegoofertabyłahojna.Aleniechciałamu

daćtego,czegopragnął.

Byłotodziecinneimałostkowe,ajednakchciałasprawićmu

tyle bólu, ile on kiedyś sprawił jej. Co oznaczało szkodzenie
jego interesom. Bo była pewna, że J.B. nie kieruje się sercem,
tylkożądząpomnażaniamajątku.

Gdyby mu na niej zależało, miał aż nadto czasu, by zmazać

swojewiny.Alenawetniespróbował.

Usłyszała podjeżdżający samochód i głos brata w holu. J.B.

może poczekać. Miała czas na obmyślenie planu. A kiedy się
znimspotka,chcepanowaćnadsytuacją.

Być beznamiętna. Absolutnie spokojna. Musi się mieć na

baczności. Nie może okazać słabości, nie może dać mu się
zwieśćiuwierzyć,żenaprawdęmunaniejzależy.

background image

Zdenerwowana zeszła na parter. Jeśli Jonathan zacznie się

dopytywać o ten incydent z zatrzaśnięciem w sejfie, będzie
musiałazmienićtematrozmowynabardziejbezpieczny.

W

jadalni,

jak

zwykle,

na

stole

królowała

porcelanowa zastawa, srebrne sztućce i kryształowe kieliszki.
W kryształowym wazonie z Waterford stały czerwone róże

i ostrokrzew. Mimo że jadali tylko we troje, Tarletonowie nie
obniżalistylu.

Naglezatrzymałasię,widzącczwartenakrycie.
–Ktośjeszczebędzienakolacji?–spytała,pełnanajgorszych

przeczuć.

–Owszem,ja–dobiegłzzajejplecówaksamitnygłos.–Liczę,

żezechcesznakarmićgłodnego.

J.B. przyzwyczaił się do flirtujących pań usiłujących zwrócić

nasiebiejegouwagę,rzadkowidywałwięcnatwarzachkobiet
taką minę, jaką przybrała Mazie – wyrażającą niepokój
i czujność zarazem. Mimo że ubodło to jego ego, nie przestał

sięuśmiechać.

Maziekrążyłapopokoju.
–Oczywiście,żetak.Todommojegoojca.Zawszeznajdziesię

miejscedlanieprzewidzianegogościa.

Gerald i Jonathan zajęli miejsca na szczytach stołu, wiec

Mazie i J.B. usiedli naprzeciwko siebie. On jednak zdążył
odsunąć jej krzesło, gdy siadała, a przy okazji jakby
mimochodemmusnąłjejszyję.

Był pewny, że szybko wciągnęła powietrze. Gdy już cała

czwórkazajęłamiejsca,gospodynipodałapierwszedanie.

Kolacja była wyśmienita. Kucharka Tarletonów dorównywała

wybitnym szefom kuchni i specjalizowała się w miejscowych

background image

przysmakach, zwłaszcza w owocach morza. Tego dnia

przygotowałakrewetkizkasząkukurydzianą,adotegosałatę.
WygłodniałyJ.B.pałaszowałzapetytem.

A jednak w trakcie ożywionej rozmowy Mazie ani razu nie

zaszczyciła go spojrzeniem ani nie odezwała się bezpośrednio
doniego.Jejzachowaniebyłownajwyższymstopniuirytujące.

Cośsięmiędzynimizmieniło

W J.B. narastało oburzenie, a tymczasem rozmowę

zdominował Gerald Tarleton. Mimo że zapadał na zdrowiu,
codzienne chodził do pracy. Razem z Jonathanem zarządzał

olbrzymią

flotą

statków

handlowych,

która

uczyniła

rodzinę jeszcze bogatszą niż była w dawnych czasach, gdy

Geraldprzejąłlejceodswojegoojca.

WpewnejchwiliJ.B.zwróciłsiędoniego:
– Panie Tarleton, mój ojciec chciałby zaprosić pana na

łowienie ryb na pełnym morzu na pokładzie swojego nowego

jachtu.

Geraldupiłłykwinaipokręciłgłową.
– Podziękuj mu, chłopcze, ale ja już prawie nie wychodzę

z domu. Stare kości odmawiają posłuszeństwa. I mów mi po

imieniu,niejesteśjużdzieckiem.

–Tenjachttoistnecacko,Geraldzie.Prawietakwygodnyjak

mój dom. Załoga by cię pielęgnowała. Zastanów się jeszcze.
Ojciec darzy cię wielkim szacunkiem. Chętnie zasięgnąłby
twojejporadywsprawieinteresów.

Zadowolona mina Geralda świadczyła o tym, że J.B. obrał

właściwądrogę.

–Aty,MazieJane?–rzuciłJ.B.–Jeślidobrzepamiętam,lubisz

łowić ryby. Można by urządzić przyjęcie. – Próbował

wyprowadzić ją z równowagi. Mazie nie znosiła swojego

background image

pełnegoimienia,uważała,żejeststaroświeckie.

Zakrztusiłasiękrewetkąiotarłaustarąbkiemserwetki.
–Brzmitonieźle–odparła,alebyłowidać,żekłamie.–Dam

ciznać,jeśliznajdęjakąśwolnąsobotę.

J.B. wiedział, że prędzej piekło zamarznie, niż Mazie będzie

miaławolnąsobotę.

Wniezbytsubtelnysposóbkazałamuspadać.
Zadzwonił telefon Jonathana, który przeprosił i odszedł, by

odebrać. Przy stole została więc tylko Mazie, J.B. oraz ojciec,
którydrzemałjużzgłowązwieszonąnapiersi.

– Musimy pogadać – szepnął J.B. – Na osobności. – Wskazał

drzwiprowadzącenazabudowanąwerandę.

Maziezerknęłanaojca,apotemnaswójtalerz.
–Naraziejem–odparła.
–Niezajmęciwieleczasu.
–Niemamcinicdopowiedzenia.

–Zatojamamcośdopowiedzeniatobie–oświadczył.–Albo

zaczekamnapowróttwojegobrata,niechsobieposłucha.

–Tyran–burknęła,alewstała.–Streszczajsię.
Pocichuwyszlinawerandęizamknęlidrzwi.

–Słucham–powiedziała.–Comasztakiegoważnego?
– Chcę wiedzieć, dlaczego patrzysz na mnie jak na gówno,

wktórewdepnęłaś.

–Nicpodobnego–zaprzeczyła,cofającsięokrok.
–Owszem,jesttak,jakmówię.Maszmniezaidiotę?Ranoty

ijasię

Oparłamudłońnapiersi,przerywającmu.
– Dość. Wystarczy. Rano to był błąd. – I cofnęła się szybko,

jakbybałasiętejbliskości.

–O?Niepodobałocisię?–zapytałzdziwiony.

background image

–Toniemanicdorzeczy.Niepowinnodotegodojść.Inigdy

więcejniedojdzie.

Przemyślałsobiejejsłowa.

–Czegosięboisz,skarbie?

Spiorunowałagowzrokiem.
– Typowo męska odpowiedź. Skoro kobieta was nie chce, to

widoczniesięboi.Gadaszgłupstwa,J.B.

– Nie. – Hamował się z najwyższym trudem. – To ty gadasz

głupstwa, udając, że w tym, do czego doszło między nami, nie
ma nic niezwykłego. – Zawahał się, nie chciał jej dawać

amunicji, a z drugiej strony chciał dojść do prawdy. – Taki
związektoprawdziwarzadkość.

Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, wyraźnie

skrępowana.

– Założę się, że mówisz to każdej kobiecie. Wiesz, twoja

reputacjacięwyprzedza.

Temu akurat nie mógł zaprzeczyć. Ale choć spotykał się

z wieloma kobietami, to Mazie wyrobiła sobie zdanie na jego
tematlatatemu.

–Zjeszzemnąjutrokolację?–zapytał.

– Po co? Żebyś mógł mi wiercić dziurę w brzuchu na temat

mojejnieruchomości?

–Awolałabyś,żebytobyłarandka?
Na chwilę zagonił ją do narożnika. Wykorzystał to, że Mazie

nigdy, od dzieciństwa, nie cofała się przed wyzwaniem.

Wzruszyłaramionami.

–Zgoda,spotkajmysięnakolacjęwinteresach.
–Podjadępociebie.
–Jakiśzwykłylokal.

–ZabieramciędoÉtoiledeMer.

background image

–Niemamowy.

Tafrancuskarestauracjabyłaintymnainiezwykleelegancka.

W mieście i w czasach, gdy turystów wpuszczano do lokali

w każdych strojach, Étoile de Mer zachowywała dawne

standardy. Mężczyzn obowiązywał strój wieczorowy, kobiety –
długie

suknie.

Tańczono

pod

antycznym

żyrandolem

z

kryształów

Baccarat.

Panowała

tam

nieprzyzwoicie

romantycznailuksusowaatmosfera.

Uśmiechnąłsięprzymilnie.
–Mamygrudzień,Mazie.Wiemodtwojegobrata,jakbardzo

lubisz ten okres. Będą niesamowite dekoracje, a szef kuchni,
Marchon, przygotował specjalne świąteczne menu. Zgódź się.

Będziefajnie.

Najejustachzaigrałnikłyuśmieszek.
–Zawszestawiasznaswoim?
–Przeważnie.

–Dlaczegotorobisz?–spytała.
Zmarszczyłczoło.
– Czy to takie dziwne, że mam ochotę spędzić z tobą trochę

czasu?

To było dziwne. I bezprecedensowe. Oboje o tym wiedzieli.

Ale był też najlepszym przyjacielem jej brata, więc było
oczywiste,żenieznikniezjejżycianazawsze.

– Przez dwa tygodnie nie dam ci odpowiedzi w sprawie

sprzedaży.Muszętoprzemyśleć,omówićzGiną.Nielicznato,

że jutrzejsza kolacja i wino zmiękczą mnie tak, że podpiszę
umowę.

–Ajeślipowiem,żewogóleniechodzimiointeresy?
Słowa wyrwały mu się z ust, zanim zdążył pomyśleć. Nie

planowałażtakiejszczerości.

background image

Nerwowo zaczęła się bawić perłami na szyi. Nie zamierzała

przerywaćzapadłejciszy,wobectegopowtórzyłpytanie:

– A jeśli przysięgnę, że jutro ani słowem nie wspomnę

ointeresach?

–Zaczynamsięciebiebać.–Powiedziałatozuśmiechem,ale

potraktowałjądosłownie.

– Nie bój się, Mazie. Nic a nic. To będzie tylko przyjacielska

kolacja.

Kłamał w żywe oczy. Nie chodziło mu o kolację, zalecał się,

aleigrałzogniem.

–Jeślichodzioto,cosięstałowsejfie,wiedz,żezwyklenie

jestemtaka

Wzruszyłogojejzażenowanieizmarszczonynosek.
–Byłaśniesamowita!Stałmiprzezcałycholernydzień!
–Świntuchu!
Zachichotał,widzącjejzawstydzonąminę.

– Rozumiem, mam nie liczyć na nic więcej oprócz kolacji.

Deserdostanęwrestauracji,niewłóżku.

–Mówisztotak,jakbymbyłanaiwnaiśmieszna.
– Nic podobnego. Ale przyznaję, że rano mnie zszokowałaś.

Jasnygwint!Pewniemamwiększedoświadczenieseksualneniż
ty,alemyrazemto

Oparłsięobalustradęizapatrzyłnaocean.Szumfalzwykle

gouspokajał.Aleniedzisiaj.

–Toco?

Ileż kobiecej emocji zawarła w tym jednym słówku, jak

bardzopragnęładowartościowania!

–Połączyliśmysię–mruknął.
Nie potrafił tego inaczej wyjaśnić. Ani tego, że znów

powtarza dawne błędy i najwyraźniej z powodu pożądania

background image

pakujesięwzwiązekzgóryskazanynaniepowodzenie.

–Wracajmydośrodka–powiedziałacicho.–Jonathanbędzie

sięzastanawiał,gdziesiępodzialiśmy.

–Chodzicioniego?Martwiszsięoto,cosobiepomyślitwój

brat?

–Niechcębyćpowodemniesnasekmiędzywami–odparła.

– Zostaw to mnie – powiedział z pewnością siebie, której

wcalenieczuł.

Gdyby Jonathan dowiedział się, że J.B. igra z jego

młodsząsiostrzyczką,pewniedałbymupopysku.

– Tata się obudził – rzekła Mazie. – Wymachuje rękami, jak

nicsztorcujekucharkę.Chodźmy.

Ujął ją za nadgarstki, delikatnie, bo pragnął jej dotknąć, ale

niechciałjejwystraszyć.

–Chcęcięznówpocałować.
–Naprawdę?

–Itobardzo.Tylkojedenpocałunek,Mazie,idamcispokój.
Powoli przyciągnął ją do siebie i objął Jak na kobietę była

wysoka, pasowali do siebie wzrostem idealnie. Kiedy ich usta
sięzetknęły,wyszeptałajegoimię–cichymochrypłymgłosem,

który jeszcze bardziej go rozpalił. Chwycił ręką jej włosy
ipocałowałjąmocniej.

Nawet sobie nie wyobrażał tego ognia, tego pożądania. To,

jak się zachowała w sejfie, nie miało nic wspólnego
z klaustrofobią czy adrenaliną wywołaną strachem przed

zamknięciem.TobyłacałaMazie.

Odwzajemniła pocałunek. Już miał się cofnąć, lecz chwyciła

go za ramiona i przylgnęła do niego. Dzielił ich tylko jego
sztywnyczłonek–natonicniemógłporadzić.

–Mazie–powiedział,próbującsięopanować.–Miałaśrację.

background image

Musimywracaćdośrodka.

– Nie słuchaj mnie – odparła, rozpięła jego koszulę i zaczęła

masowaćjegopierś.

Tamałakokietkaspecjalniesięznimdroczy!

Zaciągnąłjąwmniejwidocznykątwerandy,zarogiemdomu.

Lepiej żeby Jonathan nie wpadł teraz i nie zastał ich

wkompromitującejsytuacji.

– Wystarczy – rzucił błagalnie. Odtrącił jej dłoń i zapiął

koszulę. – Zgódź się na jutrzejszy wieczór. Odmowy nie
przyjmujędowiadomości.

Uśmiechnęłasiędoniego.
–Zgadzamsię.

– I włożysz szałową kieckę, żeby wszyscy faceci mi

zazdrościli?

– Chcę z tobą zatańczyć – powiedziała. – Skoro to ma być

randka,chcętańczyć.

–Zanotowałem.
–Imabyćdrogiszampan.Możenawetdokawioru.
–Jakpanienkasobieżyczy.
Naglespoważniała.

– Nadal nie wiem, po co to robimy. To okropnie

niebezpieczne. Mamy z Południa ostrzegają swoje córki przed
takimimężczyznamijakty.

Pogłaskałjąpopoliczku.
– Szkoda, że ta wcześnie musiałaś się obywać bez matki.

Przykromi.

Odsunęłasięgwałtownieiodwróciłaodniego.
– I tak miałam więcej szczęścia niż inni. Ojciec mnie

rozpieszczał.

Objąłjąodtyłuioparłbrodęnaczubkujejgłowy.

background image

–Toakuratproste,samteżmamdotegoskłonność.

–Idlategochceszmniepozbawićźródłautrzymania?
– Nie dramatyzuj. Poza tym nie rozmawiamy na razie

ointeresach,samategochciałaś.

Sam też nie potrafił sobie wmówić, że to zawieszenie broni

zMaziemadotyczyćtylkointeresów.

Odwróciłasięispojrzałananiego.
–Niezawszedostajemyto,naczymnamzależy.

background image

ROZDZIAŁSZÓSTY

Chciała całować się dalej, ale za dobrze się znała. I tak już

igrałazogniem.Zdrowyrozsądekprzegrywałzsercemigorącą
krwią. Ale czy da się pogodzić pociąg do J.B. z pragnieniem

ukarania go za ból, który jej sprawił przed laty? Uciekła
z werandy, nie patrząc, czy idzie za nią. Na szczęście ojciec

pałaszował

swój

ulubiony

deser

gorący

placek

zbrzoskwiniamiilodami–aJonathanjeszczeniewrócił.

Kiedyweszładojadalni,ojciecpodniósłwzrok.
–Ciekawbyłem,gdziesięwszyscypodziali.

– Przysnąłeś – odparła, siadając i rozkładając serwetkę. –

RozmawiałamzJ.Bointeresach.

–Znowupróbujecicośsprzedać?–zdziwiłsięojciec.
–Nie,chcekupićbudynek,wktórymmamsklep.

–Nieustępujzbytłatwo.
– Bez obaw – wtrącił J.B. który właśnie usiadł, przeczesał

włosyizmierzyłMazieniewzruszonymwzrokiem.–Twojacórka
wie,jaksiętargować.

Na szczęście w tym momencie wrócił Jonathan, więc Mazie

mogła w spokoju zjeść deser, podczas gdy mężczyźni
rozmawiali o polityce, sporcie i o tym, czy zima w Karolinie
Południowej będzie w tym roku bardziej sroga niż zwykle. Ale
nawet wtedy J.B zerkał na nią co chwila, na znak, że nie
przestajeoniejmyśleć.

Wkrótcesiępożegnał.
Maziezastanawiałasię,czygonieodprowadzić,aleuprzedził

background image

ją brat, wiec została na miejscu, wmawiając sobie, że nie jest

rozczarowana.ItakcałowałasięzJ.B.zadużorazyjaknajeden
dzień.

Kiedy Jonathan po powrocie zaczął wstukiwać kod alarmu,

zatrzymałago.

– Nie masz ochoty na spacer po plaży? – zapytała cicho. –

Chcę z tobą pogadać, ale nie w domu, bo ojciec mógłby nas
podsłuchać.

Bratbyłwyraźniezmęczony,aleskinąłgłową.
–Chętnie–odparł.–Alewiesz,żejestgrudzień?

Od dziecka był to ich stały żart – sprawdzanie, kto pierwszy

poddasięnamrozieiczmychniepoddach.

–Opatulęsięposzyję–obiecała.
Wkładając stary płaszcz, nauszniki i gruby szal zastanawiała

się, czy J.B. zostałby dłużej, gdyby go poprosiła. A gdyby nie
obecnośćbrata,pewniemiałabynatoochotę.

Schodzącdoholu,zatrzymałasięwprogusypialniojca.
– Idziemy z Jonathanem na plażę – oznajmiła. – Niedługo

wrócimy.

Ojciecoderwałsięodswoichzajęćizmarszczyłczoło.

– To niebezpieczne. Wolę mieć was pod dachem, wiedzieć,

gdziejesteście.

Uściskałago.
– Przyda nam się trochę ruchu, Jonathan żyje w wielkim

stresie.Auciebiewpracywszystkogra?

–Tradycyjneprzepychanki.Jakzwykle.
–Hartleywciążsięnieodezwał?
Ojcieczbladł.
– Nie. Idźcie na ten spacer. Tylko dobrze zamknijcie dom po

powrocie.

background image

–Tak,tato.

Jonathan już na nią czekał. Wyjście za ceglany mur

znajdowało się na tyłach domu – ciężka brama z drutem pod

wysokim napięciem na szczycie. Jonathan wyłączył prąd, by

mogliwyjść.Ślizgającsięnamiękkimpiasku,przeszlinaplażę,
skręciliwlewoiruszyliwzdłużodpływu.

Jonathan zrównał krok z Mazie. Czasami mijał ich dzielny

spacerowiczidącywprzeciwnymkierunku,alewzasadziemieli

plażętylkodlasiebie.

Czasami na wieczorne spacery brali latarki, ale tego dnia

księżycstałniemalwpełni,więcświatłamielipoddostatkiem.

Mazie zapatrzyła się na ledwo widoczny horyzont. Linia

pomiędzy oceanem a niebem prawie się zlewała. Jako dziecko
wraz z Jonathanem i Hartleyem – a czasami także z J.B. –
uwielbiała obserwować olbrzymie statki wpływające do
historycznego portu w Charlestonie i te ruszające w morze.

Nauczyli się wtedy rozpoznawać należące do Tarletonów
i odczytywać nazwy w obcych językach na burtach innych
jednostek.

W nagrodę za szczególnie dobre sprawowanie ojciec dawał

imdrogąisilnąlornetkęiuczył,jaknastawiaćostrość.Odkąd
sięgałapamięcią,gapiłasięnaocean.

Był wielki i nieprzenikniony. Bywał spokojny jak woda

wwanniealbo,podczashuraganów,dzikiigroźny.

Mazie zastanawiała się, czy jej brat, choć kochany, będzie

obiektywnywzaistniałejsytuacji.

–Braciszku?
– Ehe. – Jonathan szedł z poważną miną, zatopiony

wmyślach.

–UfaszJ.B.?

background image

Spojrzałnaniązniedowierzaniem.

– Co to za pytanie? Jest moim najlepszym przyjacielem.

Oczywiście,żemuufam.Chybanieboiszsię,żecięoszukaprzy

tejtransakcji?Todlategotaksięwleczesz?

– Nie, nie o to chodzi. Wiem, że jego oferta będzie hojna.

Zresztąjużjązłożył.Niezgodziłamsięjeszczetylkodlatego,że

chcęgotrochępowodzićzanos.Jesttakarogancki,żeniechcę
sięzałatwopoddać.

Jonathanparsknąłśmiechem.
– Jest arogancki, to fakt. Ale wszystko, czego się dotknie,

zamieniawzłoto.

–Awsprawachosobistych?

–Jaznimnieprowadziłeminteresów.
–Nietomiałamnamyśli.
Jonathanzatrzymałsię.
–Chodziciokobiety.–Powiedziałtobeznamiętnie.Niebyło

topytanie,tylkostwierdzeniefaktu.

–Powiedzmy,żetak.
–Onijajesteśmyjużdorośli.Nierozmawiamyopanienkach,

jakwszkole.Adlaczegopytasz?

– Tak sobie. Byłam ciekawa, czy wiesz coś o jego życiu

prywatnym.

– Pewnie tyle co inni. – Ruszył przed siebie. – Lubi

urozmaicenia.

Ścisnęłojąwgardle.Samadoszładotakiegowniosku.

–Aha
–Askądtozainteresowanie,siostrzyczko?
–Zaprosiłmnienarandkę.
Powiedziała to prosto z mostu. Bez owijania w bawełnę.

Ciekawa,jakbratnatozareaguje.

background image

Porazdrugiprzerwałichmarsz.

–Chybażartujesz?–rzucił.–Sądziłem,żegonienawidzisz.
– Nienawiść to mocne słowo. Ale to nie najlepszy pomysł,

prawda?

Jonathanmachnąłręką.
– Wracajmy. – Przez chwilę szli w milczeniu. – Dlaczego

pytaszakuratmnie?

– Bo – Wzruszyła ramionami. – Oboje się zgadzamy, że on

zmienia kobiety jak rękawiczki, więc gdybyśmy coś zaczęli,
apotemzerwali,byłobyniezręcznie,zwłaszczadlaciebie.

–Chcesziśćnatęrandkę,Mazie?
Dobre pytanie! Odetchnęła głęboko słonym powietrzem;

zoddalidolatywałzapachgrillowanegomięsa.

– Chcę. Choć wiem, że tylko sobie zaszkodzę. Lubię go.

Bardzo.Aleonzawszebyłnaszymprzyjacielem,więcczujęsię
ztymdziwnie.

–Acodopieromówićomnie?
Kąśliwauwagabratasprawiła,żeMaziesięuśmiechnęła.
–Niemartwsię,tobędziejednarandka.Niesądzę,żebyśmy

potrafilistworzyćparę.

Już sam ten pomysł wydawał się absurdalny. Może jednak ta

randkamajątylkozmiękczyć?

– Nie doceniasz się. A J.B. to tylko człowiek sukcesu, on też

mażycie.

– W przeciwieństwie do ciebie. – Nagle poczuła, że czas

zmienićtemat.

– Nie zaczynaj, Mazie. Wystarczy, że w pracy mam piekło.

Ojciec co dzień miesza się do interesu, a ja muszę to potem
odkręcać. A przecież mam też własne projekty na głowie. Nie

wiem,jakdługotakpociągnę.

background image

–Czylipowinienjużzrezygnować?

–Owszem.Alejakmammutopowiedzieć?
–AHartley?Możeonbycipomógł?

Zaskoczyło ją, kiedy zaklął pod nosem. To nie było w jego

stylu.

– Hartleya już nie ma – rzucił ze złością. – On nie wróci.

Zresztątataitakgowydziedziczył.

–Dlaczego?

– Nie mogę ci powiedzieć. A raczej nie chcę. Jest twoim

bratem. Po co mam cię pozbawiać złudzeń? Powiem tyle:

niektórychgrzechówniesposóbwybaczyć,uwierzmi.

–Ale

Machnąłręką,przerywającjejwpółsłowa.
–Niebędziemyotymrozmawiali,Mazie.Kochamcię,aleten

tematjestzamknięty.

Łzy napłynęły jej do oczu. Jonathan narzekał na kłopoty

w firmie, ale dla Mazie źródłem stabilności życiowej był jej
sklep. W domu miała schorowanego ojca, brata, który
zaharowywał się na śmierć, i drugiego, który najwyraźniej
się na nich wypiął. Do tego martwiły ją coraz częstsze bóle

głowyJonathana.

Doszlijużniemaldodomu.
–Przepraszam–powiedziała.–Wiem,żecałyinteresjestna

twojejgłowie.Chciałabymjakośpomóc.

Ująłjązarękęiprzytulił.

–Wszystkosięułoży.Jakzawsze.
Westchnęła.
– Czuję, że powinnam pojechać do Vermont i odwiedzić

mamęwciągunajbliższychdwóchtygodni.

Jonathanzatrzymałsię.

background image

–Niewchodźmyjeszczedośrodka.

Usiedlinapiasku.Mazieobjęłakolana.
–Jeślisięnatoniezdobędę,będęmiaławyrzutysumienia.

–Onajużnawetnasniepoznaje.Odlat.

–Wiem.Aletomojamatka.Iidąświęta.
–Byliśmyuniejwzeszłymmiesiącu.

–Tak.–Wracajączkilkudniowegowypadunanarty,wynajęli

samochód i pojechali do mieściny na granicy New Hampshire,

by złożyć tę smutną i trudną wizytę. – Dlaczego tata umieścił
jątakdalekoodCharlestonu?

Jonathanroześmiałsięniewesoło.
– Wierz mi, Ravenwood to jeden z najlepszych ośrodków

opieki w kraju. Sprawdziłem. Nie miej mu tego za złe, wydaje
majątek,żebyzapewnićjejjaknajlepsząopiekę.

– A ja podejrzewam, że z oddali łatwej mu jest o niej nie

myśleć.Kiedyostatniojąodwiedził?

–Bojawiem?Dwa,trzylatatemu.
–Mógłsięzniąrozwieść.
–Mazie,onnadaljąkocha.
Przezchwilęsiedzieliwmilczeniu,słuchającszumufal.Mazie

oparłabrodęnakolanach.

– Chciałabym, żebyśmy byli taką rodziną jak Vaughanowie.

Normalną.Przeciętną.Wszyscyrazem.

Jonathanzmierzwiłjejwłosy.
– Nie powiedziałbym, że mój kumpel jest przeciętny, ale

rozumiem,cochceszpowiedzieć.Pewniejesteśmypokręceniod
dzieciństwa.Pamiętam,jakpłakałaśprzezmamę.

– A ty nie szedłeś na trening baseballu, tylko siadałeś na

moimłóżkuiczytałeśmi„Domeknaprerii”.

– Nawet kiedy tu mieszkała, niewiele z niej mieliśmy.

background image

Wychowaliśmy się sami. Odpuść sobie Vermont, Mazie.

Zaczekaj,pojadęztobąwstyczniualbowlutym.AcozJ.B.?

–Zastanowięsię.Alechybaanity,anijanienadajemysiędo

stałychzwiązków.

Wstałiotrząsnąłsięjakpies.
– Mów za siebie. Ja w ten weekend planuję zaliczyć jakąś

pannę na tropikalnej wyspie, pod parasolem i z drinkiem
wręku.

–Naprawdę?
Wiatrponiósłjegośmiech.

– Jesteś zbyt łatwowierna, Mazie Jane. Popracuj nad tym,

zanimsięspotkaszzJ.B.

Wypiłakawęduszkiem,poparzyłajęzykizaklęła.
–Otworzysz?Niewiem,gdziepodziałamklucze.
Gina wyłączyła alarm i zaczęła się zmagać z opornym

zamkiem.

–Obyśmysięprzeprowadziły!Nieznoszętychdrzwi!

Weszły do sklepu i zostawiły swoje rzeczy na zapleczu.

Zazwyczaj Mazie od rana tryskała energią, ale nie tego dnia –
spędziła bezsenną noc, dumając nad tym, czy odważy się
odwołaćrandkę.Niewiedziała,cogorsze–iśćnakolacjęzJ.B,

czynieiść.

Ginaprzejrzałaporannąpocztę.
–Dwarachunki,zaproszenienaprzyjęcieisiedemkatalogów.

Możeteżpowinnyśmymiećkatalog?Naszaskrzynkapocztowa
pękawszwachodreklam.

–Wdomujestjeszczegorzej.Zwłaszczaprzedświętami.
Zajmując się otwieraniem sklepu, Mazie miała ochotę

opowiedzieć Ginie o tym, co zaszło w sejfie i wieczorem na

background image

werandzie. Potrzebowała rady. Wsparcia. Dawki zdrowego

rozsądku.

Miała planować zemstę, a nie myśleć o wspaniałym

pocałunkuzJ.B.Ojegociele.Idotyku.

Ginapomachałajejrękąprzednosem.
– Halo, szefowo, nie zawieszaj się! Uwaga, dzisiaj mamy

turystów nie z jednego statku, tylko z dwóch. Do tego jest
piątek,zaczynasięświątecznyfestyn.Będziemyskonane.

–Tak,dobrze.
Ginaprzekrzywiłagłowę.

–Atobiecoznowu,Mazie?

background image

ROZDZIAŁSIÓDMY

Maziezmieniłatematizajęłasięrozpakowywaniemdostawy

kolczyków. Ale jedna myśl stale krążyła jej po głowie: nie
prześpisięzJ.B.Wykluczone!

Kiedy po pracy szykowała się w domu do wyjścia,

zastanawiała się, czy po kolacji J.B. zamierza zaprosić ją do

siebie. Zważywszy na to, co stało się w sejfie, nie było to
całkiemodczapy.Anapewnowiedział,żepójściepotemdoniej
niewchodziłowrachubę.

Wyszła ze sklepu o trzeciej, by po drodze do domu zrobić

manikiur i pedikiur. Przed wieczornym spotkaniem musiała
nabrać pewności siebie. I być przygotowana na każdą
ewentualność–psychicznieifizycznie.

Na szczęście nie miała problemu z wyborem ciuchów. Od

roku w szafie wisiała wystrzałowa kreacja, którą kupiła przed
rokiemnabalcharytatywny,naktóryjednakniedotarła.Teraz
będzie jak znalazł. Suknia do samej ziemi była ciemnozielona,
z aksamitu. Materiał był klasyczny i elegancki, podobnie jak
fason. Głęboki dekolt odsłaniał piersi, a wycięcie na plecach

odkrywałoplecyiramiona.

Najwięcej czasu poświęciła włosom. W lecie na pewno by je

upięła, ale skoro i tak pokazuje aż tyle gołego ciała, to może
wartobyjerozpuścić?

Dobrze chociaż, że gdy J.B. miał po nią przyjechać, była już

sama. Jonathan nie wrócił jeszcze z pracy, ojciec wypuścił się
nakolacjęzkolegami,akucharkęigosposięzwolniławcześniej

background image

do domu. Nikt więc nie widział, jak J.B. podjechał swoim

luksusowymautem.

Mazie obserwowała go, gdy susami pokonywał frontowe

schody. Był piękny, jego uroda zapierała dech. Oburzyłby się

pewnie na takie określenie, ale przymiotnik „piękny” pasował
do niego jak ulał. Nie miał wprawdzie urody modela, był za to

niezwyklemęski.

Awsumiebyłjakkameleon.Winteresachczarowałurokiem

i emanował stanowczością. Ale kiedy wypuszczał się z jej
bratem pod namiot albo żeglował po morzu, opalenizna

iswobodnystrójsprawiały,żewyglądałnakrzepkiegodzikusa.

Otworzyładrzwi.

W klasycznym czarnym smokingu i śnieżnobiałej koszuli

wyglądałmężczyznę,któryłamiekobietomserca.Odtejstrony
akuratpoznałagojakmałokto.

J.B.. ze zdumieniem stwierdził, że jest zdenerwowany. Gdy

Mazieotworzyładrzwi,sercewaliłomujakmłotem.Wspaniałe

kasztanowe włosy opadały ciężkimi falami na jej ramiona.
Zielonasukniapodkreślaładoskonałąfigurę.

Kusiło go, by pogłaskać ten miękki materiał, ale rozsądek

wziąłgórę.Odchrząknąłiuśmiechnąłsię.

– Wyglądasz olśniewająco, Mazie – powitał ją. – Włączyłem

ogrzewanie w samochodzie na wypadek, gdybyś nie chciała
wkładać nic na wierzch. Nie jest tak zimno, ale jeśli chcesz,
możeszrzucićpłaszcznatylnesiedzenie.

Stojącwholu,miałochotęobjąćjąicałowaćdoutratytchu.

Włożyłjednakręcedokieszeniisiępohamował.

–Takzrobię,dziękuję–odparłazczujnymuśmiechem.

Czujność wyczuwało się zresztą po obu stronach. Nie ufała

background image

mu,odkądjązawiódłwmłodości,więcmusiałsiępostarać.

Kiedyschodziliposchodach,ująłjąpodrękę.Jużtenleciutki

kontaktfizycznywystarczył,bygorozgrzać.

Przytrzymał jej drzwi, kiedy siadała na siedzeniu, a potem

zajął miejsce za kierownicą. Tak jak obiecał, w aucie było
gorącojakwpiecu.

Mazie zapięła pasy, splotła ręce na udach i usiadła tak

sztywno,jakbyspodziewałasięnajgorszego.

– Ja nie gryzę – rzucił wesoło, skręcając w stronę mostu

Ravenela.

Zerknęłananiegozukosa.
–Tochybabyłkiepskipomysł–odparła.–Nicnasniełączy.

Wkurzyłagotadrętwagadka.
– Odniosłem inne wrażenie, kiedy zamknęłaś nas w sejfie –

odciąłsię.

–Tobyłprzypadek.

– Skoro tak twierdzisz. – Uwielbiał się z nią droczyć. –

Przeszliśmyrazemtoiowo.

–Niesądziłam,żezechceszdotegowracać.
Noproszę!Terazjużwie,skądteminynajegodrodze.Nawet

dziśmiałamuzazłe,żeprzedlatydałjejkosza.

– Wciąż jesteś na mnie zła za tamtą historię z balem

maturalnym?

–Niepochlebiajsobie.–Palcamirysowałacośnaaksamicie.–

Tamtego wieczoru szybko otrząsnęłam się z zadurzenia.

Zachowałeś się jak arogancki gnojek. W dodatku nieuprzejmy.
Aleczegośmnietonauczyło.

–Czego?
–Żebycinieufać.

Żachnąłsięwduchu.Mógłbysięoczyścić,wyjaśnićsytuację,

background image

ale to nie dotyczyło tylko jego, a nie chciał jej skłócić

z Jonathanem. Właśnie dlatego od tylu lat trzymał ją na
dystans.

–Zawrzyjmyrozejm–zaproponowałlekkimtonem,zcałejsiły

ściskając kierownicę. – Zacznijmy od nowa. Nowy początek.
Nowaznajomość.

–Nibypoco?
– Święta to okres pokoju i wybaczenia. Wystarczy? –

Wyciągnął rękę i dotknął jej nadgarstka. – Nie chcę ci ukraść
twojej siedziby, Mazie. Owszem, zależy mi na niej, ale

o interesach pogadamy innym razem. Dzisiaj obchodzisz mnie
tylkoty.

Nie zamierzał być aż tak szczery, lecz nie zostawiła mu

wyboru.

Przed hotelem dał parkingowemu kluczyki wraz z wielkim

napiwkiem,poczymzerknąłnapasażerkę.

–Chceszwziąćpłaszcz?
–Nie,dziękuję.
Mazie miała długie nogi, ale ciasną sukienkę, dlatego nie

pytając o pozwolenie, objął ją w pasie, uniósł z wysokiego

siedzenia auta i postawił na wąskim czerwonym dywanie
prowadzącymdowejścia.

Płócienna markiza osłaniała ich przed deszczem, który nie

padał, a wielkie betonowe urny po obu stronach były pełne
kwiatów ostrokrzewu i magnolii, przewiązanych bordowymi

wstążkamizatłasu.

Mazie rozchmurzyła się, udzieliła jej się świąteczna

atmosfera.

–Ślicznietu.–Króciutkouścisnęłajegodłoń.

Objąłjąwpasieizaprowadziłdośrodka.

background image

Étoile de Mer była wizytówką Charlestonu. Nowi właściciele

odnowili przed kilku laty osiemnastowieczne rozpadające się
szeregowce i przerobili je na luksusowy hotel goszczący

najbogatszych utracjuszy. Dostanie się do pięciogwiazdkowej

restauracjiwymagałorezerwacjinapółrokuzgóry.

J.B.powołałsięnaznajomości,złożyłkilkaobietnicizałatwił

najlepszystoliknasiódmą.AlewidokminyMaziebyłwarttego
zachodu.

Zaprowadzono ich do stolika przy oknie wykuszowym

z widokiem na ulicę. Kiedy zamówili przystawki i wino, J.B.

rozparłsięnakrześleispojrzałnaswojątowarzyszkę.

–Bywałaśtuwcześniej?–zapytał.

Maziepokręciłagłową.
– Nie. Często jadam w mieście z przyjaciółmi, ale zwykle

wybieramy bardziej swobodne lokale. Poza tym nie uprawiam
życia

towarzyskiego

non

stop.

Jonathan

i

ja

na

zmianę opiekujemy się ojcem, kiedy jedno z nas chce
sięwypuścićwieczorem.

–Niemożnazostawićgosamego.
– Można, ale od zniknięcia Hartleya ojciec zaczął myśleć jak

starzec.

–Niewiesz,gdziesiępodziałtwójbrat?
Pokręciłagłową.
– Nawet nie wiem, o co poszło. Jonathan nie chce mi

powiedzieć.Atywiesz?

– Niestety, nie mam pojęcia. Jonathan nie wspomina

oHartleyu.

Westchnęła.
– Szkoda, liczyłam na to, że mnie oświecisz. Kiedyś byliśmy

sobie tak bliscy, że nie mogę uwierzyć, że zniknął bez słowa

background image

pożegnania.–Czubkiempalcaprzejechałapowodziezroszonej

najejszklance.–Kiedyśbardzocizazdrościłamtwojejrodziny.
– Smutna mina świadczyła o tym, że mówi prawdę. –

Vaughanowie są tacy normalni. Ja nie miałam normalnego

życia.Maszszczęście,J.B.

–Pewnietak–odparł,zbityztropu.

Rozmowę przerwał im kelner, który przyszedł zebrać

zamówienia. Mazie wybrała nowoorleański gulasz z owoców

morza, na puszystej pierzynce z ryżu. J.B. poprosił o krwisty
befsztykzkrabami.

Gdyzostalisami,podjąłprzerwanywątek.
– A co będzie z ojcem, jeśli ty albo Jonathan postanowicie

wziąćślub?

Mazieskrzywiłasię.
–Tonamniespędzasnuzpowiek.Kochanybraciszeknikogo

dosiebieniedopuszcza,ajajachybasięboję.

–Słucham?
–Bojęsię.
–Czego?
–Tego,żemiłośćmożemniezaślepić,żewpadnęwpułapkę.

Rodzice nie są przykładem wzorowego małżeństwa. Zresztą,
nieobraźsię,aleznasztozwłasnegodoświadczenia.

– Ja miałem najlepszy przykład pod słońcem, a i tak dałem

się nabrać lecącej na forsę karierowiczce, która podczas
rozwoduwyczyściłamikonto.

–Rodziceniepróbowaliciępowstrzymać?
–Próbowali,ajakże.Przyjacieleteż,łączniezJonathanem.Co

z tego, skoro zaślepiała mnie żądza? – Czy aby nie powtarza
teraztegosamegobłędu?

– No, nie byłeś całkiem ślepy na to, co dostajesz w ramach

background image

tegoukładu.

– Miałem dwadzieścia dwa lata, rządziły mną hormony. Taki

wiek.

– Byłam wtedy na studiach, więc docierały do mnie tylko

plotki.Alepamiętam,żebyłammocnozdziwiona.

–Dlaczego?

– Bo zawsze wiedziałeś, czego chcesz. Nie mam zamiaru

pompować twojego ego, ale nie wyobrażam sobie, żeby jakaś

kobieta rzuciła cię zaledwie po kilku miesiącach, nawet jeśli
byłeśtrudnywpożyciu.Możeodpoczątkuchciałacięnaciąćna

forsę.

–Jeślichciałaśmniepocieszyć,tociniewyszło.

Uśmiechnęłasięfiglarnie.
– Przepraszam. Za długo cię znam, żeby przejmować się

twoimi uczuciami zakładając, że w ogóle je masz. – Jej
uśmiechpowiedziałmu,żetylkożartowała.

– Mam uczucia – odparł śmiertelnie poważnie. – Zwłaszcza

teraz.

Mazie skupiła się na jedzeniu, ale kiedy podniosła głowę

i przyszpiliła go spojrzeniem swych bursztynowych oczu,

wiedział,żełatwoniebędzie.

– Mam pytanie, J.B. – odezwała się. – Czy gdybyśmy nie

zatrzasnęli się w tamtym sejfie i nie zaleźli się w dość
kompromitującejsytuacji,zaprosiłbyśmnienarandkę?

Zamarł z widelcem w ręku. Kawałek befsztyka nie trafił do

jegoust.Odłożyłsztućceiotarłustaserwetką.

– Mam wrażenie, że to pytanie z gatunku tych, którymi

kobietypróbujązbićfacetaztropu.

– Ja się tylko pytam Czy siedzielibyśmy tutaj, gdyby nie

próba oderwania cię seksem od klaustrofobicznych myśli?

background image

Miałeś dziesięć lat na to, żeby się ze mną umówić. Więc

dlaczegoakuratteraz?

Obserwowałajegotwarz,liczącnato,żeintuicyjniewykryje,

czy będzie ją chciał oszukać. Ale był zbyt zaprawiony

w gierkach, od czasów licealnych nie mógł się opędzić od
dziewczyn. I zawsze wszystko szło po jego myśli. Dlatego był

pewien, że dobije z nią targu, i dlatego po rozwodzie, choć
potrzaskany,szybkosiępodniósł.

Jednakprzedłużającesięmilczeniepojejpytaniuniewróżyło

nicdobrego.Czyżbyszukałjakiegośwykrętu?

–J.B.?

Pokręciłgłową.
–Zadajesztrudnepytana,Mazie.Możemuszęsięzastanowić

nad swoimi motywami? Może nie jestem pewny, dlaczego
właściwie cię tu zaprosiłem? A może się boję, że prawda cię
rozzłości?

Niebyłaprzygotowananatakąotwartośćzjegostrony.

–Icowymyśliłeś?Nietrzymajmniewniepewności.
Z zapartym tchem czekała na odpowiedź. Kelner podał

właśnie główne dania, ale choć pachniały i wyglądały
wspaniale,miałaochotęgopogonić,byJ.B.nieprzeszłaochota

naszczerość.

Niestety, gdy liczna obsługa nareszcie sobie poszła, chwila

zwierzeńminęła.Maziewestchnęłaiprzydźwiękachorkiestry,
śmiechów i brzęku kryształów zajęła się jedzeniem. Nie mogła
jednak

przestać

myśleć

o

J.B.

Dlaczego

ociągał

się

zodpowiedzią?

Dolałimwina,dokończyłstekispojrzałnanią.

– Nie, nie zaprosiłbym cię – powiedział. – Umówiłem się

background image

ztobąwyłączniezpowodutego,cozaszłowtymsejfie.

background image

ROZDZIAŁÓSMY

Zamarła,

wyczuwając

niebezpieczeństwo.

Oczy

J.B.

pociemniałyinicniewskazywałonato,żeżartuje.

–Rozumiem.–Miałasuchegardło.

Wychylił

kieliszek.

Bez

ostrzeżenia

przekroczyli

jakąś granicę. Pogodny i światowy biznesmen się ulotnił,

zamiastbogategoprzedsiębiorcysiedziałprzedniąprymitywny
samiec – z zaczerwienioną twarzą, błyskiem w oczach i ciałem
emanującymnieokrzesanąmęskością.

–Tylkotylemaszmidopowiedzenia?

– Chyba odniosłeś błędne wrażenie na mój temat – szepnęła

świadoma,żedokołakręcąsięludzie.

–Alboukrywałaśprzedświatemswojeprawdziweja.
– Nie jestem taka – rzuciła rozpaczliwie. – To przez

adrenalinęalbocoś

–Albocoś–Roześmiałsięniewesoło.–Jesteśniesamowicie

zmysłowa i seksowna. Piękna i pociągająca pod każdym
względem. Od lat unikaliśmy się, widywałem, jak pierzchałaś
przedemnąnaprzyjęciach.Dlaczego?

–Maszbujnąwyobraźnię.–Zdziwiłasię,żetozauważył.Ale

onniczegonieprzegapiał.

– Nie. Niczego sobie nie wyobrażam. Zbudowałaś między

nami mur, ale wczoraj twoja namiętność wzięła górę. Nasz
dotykrozpaliłogień.

–Niemówtak,proszę.Tonieprawda.
– Nie wyprzesz się tego, Mazie. I właśnie dlatego się z tobą

background image

umówiłem, chociaż wiedziałem, że to kiepski pomysł. Ale nie

mogłem się doczekać, kiedy znowu cię dotknę. – Wstał i rzucił
serwetkę na stół. – Zatańcz ze mną, moja słodka. Deser

poczeka.

Ująłjązarękęidelikatniepociągnąłzasobą.
Nie potrafiła spojrzeć mu w oczy. Nie teraz, kiedy jej piersi

domagały się jego dotyku. Zaprowadził ją na parkiet.
Kryształowe żyrandole pod sufitem były przystrojone jemiołą,

natancerzypadałatęczamigotliwychświatełek.

J.B. wziął ją w ramiona i jednocześnie wpasowali się w rytm

muzyki, nie gubiąc rytmu ani kroku. Niektórzy mężczyźni nie
lubią tańczyć, ale J.B. był do tańca stworzony. Ciało Mazie

reagowało na jego pieszczotę. Pod palcami czuła bicie jego
serca.Jegodłońspoczywałanasamymdolejejgołychpleców.

Nierozmawiali.Słowabyłyzbędne.
Wtuliłasięwniego.Wtakpublicznymmiejscujedynietaniec

pozwalał mężczyźnie i kobiecie znaleźć się w takiej bliskości.
Wdodatkuinnekobietyzerkałynamężczyznę,któryjątrzymał
wramionach.

Mazie na pamięć znała muzykę i teksty kolejnych

świątecznych piosenek. Mogłaby przetańczyć całą noc. Nie
zważała na ból palców u nóg i napięcie łydek. Na co dzień
chodziła w pantoflach na płaskim obcasie albo w butach
sportowych,więctaniecwszpilkachwymagałniezłegowysiłku.
Chceszbyćpiękna,nastawsięnaból.

W końcu J.B. zarządził przerwę. Odsunął kosmyk włosów

zrozpalonegopoliczkaMazie.

–Napijemysię?–zaproponował.Jegosłowabyłybeznamiętne

wprzeciwieństwiedowyrazuoczu.

Kiwnęła głową, nie mogąc pozbierać myśli. Prawda była

background image

nieubłagana.J.B.byłjejkryptonitem.Pragnęłago.

Trzymając się za ręce, wrócili do stolika. Podano kartę

deserów. Mazie wychyliła duszkiem dwie szklanki wody

z lodem. Kieliszek z winem J.B. w magiczny sposób znów był

pełny.

Kiedypodanodeser,Maziepokręciłagłową.

–Niedamrady.Objadłamsię.
– Przynajmniej spróbuj – powiedział, podsuwając jej do ust

łyżeczkęzbitąśmietaną.

Odruchowootworzyłausta,zaciskającudapodstołem.Miała

ochotęzedrzećzniegosmokingizająćsięjegociałem.Pojego
minie poznała, że odgadł jej myśli. Znienacka nachylił się i ją

pocałował,zlizującodrobinkęśmietanyzkącikajejust.

–Smakujeszprzepysznie.
–Przestań–szepnęła,oddychającciężko.–Ludziepatrzą.
–Spokojnie,ledwocięcmoknąłem.Niktnicniewidział.

Miał rację, światło przygasło, a oni siedzieli zasłonięci przed

wzrokiem innych antycznymi parawanami i roślinnością.
Kelnerzy nadal krążyli po sali, ale już rzadziej, skoro posiłek
dobiegłkońca.

Popijała wino, zaskoczona. Nie dość, że nie chciała udusić

J.B.,toświetniesiębawiła.

Gdy poszli tańczyć, J.B. zostawił na stole swój telefon, rzecz

jasnawyciszony.Terazkomórkanaglezawibrowała.Spojrzałna
ekran.

– To moja siostra, Leila – oznajmił. – Ona nigdy nie dzwoni

otejporze.Przepraszam,muszęodebrać.

Miałaprzeczucie,żezdarzyłosięcośzłego.Patrzyła,jakJ.B.

wybiega na zewnątrz, by móc porozmawiać bez świadków. Ale

chociażsiedziałaprzyoknie,niedostrzegłagonaulicy.

background image

Wróciłpopięciuminutach.Pobladłpodopalenizną.

– Przepraszam, muszę iść – powiedział. – Matka miała

rozległy atak serca. Jeszcze nie wiedzą, jak poważny jest jej

stan,alebędąjąoperować.

–Jedź.Jazapłacęiwrócętaksówką.Pośpieszsię.
–Niechcęcięzostawiać–powiedział.

–Wobectegopojadęztobą.–Czasaminawetsilnimężczyźni

potrzebująwsparcia.

J.B.zapłaciłkartąrachunekiwestchnął.
–Będziemimiło.Naprawdęchcesz?

Czyobojemyśleliotym,coichtegowieczoruominęło?
–Atwojarodzinaniezdziwisię,jeśliprzyjadęztobą?

–Znaszich.Nawetniezauważą.
Hm,powiedzmy
Parkingowybłyskawiczniepodstawiłsamochód.J.B.ponownie

dałmunapiwekipomógłMaziewsiąść.

Pędził przez miasto ryzykownie szybko. Przed szpitalem

zahamowałzpiskiemopon,wyskoczyłipomógłwysiąśćMazie.

Po chwili pielęgniarka zaprowadziła ich do chorej.

Kardiochirurg właśnie rozmawiał w korytarzu z rodziną, a za

uchylonymi drzwiami widać było podłączoną do aparatury
starszą panią. Większość ludzi zostałaby pewnie wyproszona,
alenieVaughanowie,którzyniedawnowyposażylicałyszpitalny
oddział.

– Pani Vaughan przeszła poważny atak serca – tłumaczył

lekarzzpoważnąminą.–Jestsłaba,niestabilna,więclepiejnie
czekaćzoperacjądorana.

Mazie poznała ojca J.B. i jego dwie siostry, Leilę i Alanę.

W dzieciństwie wraz z braćmi spędzała dużo czasu

uVaughanów,alejużodwielulatsięnieprzyjaźnili.

background image

–Zdajemysięnapana,doktorze.Comamyrobić?

–Pytałaosyna.–SpojrzałnaJ.B.–Możepanwejśćdomatki

nakilkaminut,apotemprzygotujemyjądooperacji.–Przerwał

i skrzywił się. – Nie chcę was straszyć, ale ta operacja niesie

zsobąsporeryzyko.Tyleżebezniejataksiępowtórzyimoże
sięokazaćśmiertelny.Niemamywięcwyboru.

– Chce pan powiedzieć, że sytuację utrudniają jej inne

schorzenia?–odezwałsięojciecJ.B.

Lekarzskinąłgłową.
– Tak. Choroba autoimmunologiczna i wysokie ciśnienie. Ale

musimy wierzyć, że wszystko skończy się dobrze. A teraz
przepraszam, muszę sprawdzić, czy sala operacyjna jest

gotowa.

Skinąłimgłowąiodszedł.
–Porozmawiamznią–oświadczyłJ.B.
Ojciecuściskałgo.

– Nie możemy jej stracić, synu. To opoka, na której opiera

sięcałanaszarodzina.

–Wiem.
Spojrzał na Mazie nieodgadnionym wzrokiem, przytulił

siostryiwszedłdochorej.

–Cześć,mamo.Dlaczegostraszyszojca?Nieładnie.
NawidokpierworodnegopaniVaughanpoweselała.
–Noproszę,jakiprzystojniak.Miałeśrandkę?
–Tak,mamo.

–Todobrze.
Maziezełzamiwoczachpatrzyła,jakJ.B.przysiadanaskraju

łóżka,ujmujedłońmatkiicałujejejpalce.

–Napędziłaśnamstrachu,alebędziedobrze.

Po minie matki Mazie poznała, że starsza pani doskonale

background image

zdajesobiesprawęzeswojegostanu.

– Obiecaj mi coś, skarbie. Gdyby coś mi się stało, masz się

zająćojcemisiostrami.Ichlosbędziewtwoichrękach.

Leila zalała się łzami i odeszła od drzwi. Alana objęła ojca.

Mazieteżmiałamokreoczy.

Zzadrzwiujrzała,jakJ.B.całujematkęwpoliczek.

Nie

będziemy

tak

rozmawiali.

Mam

dla

ciebie

niespodziankę. Innym oznajmię to podczas świąt, ale tobie

powiem już dzisiaj. Oświadczyłem się Mazie Tarleton.
Zaręczyliśmy się. I jeśli Bóg da, niedługo doczekasz się tych

wnuków,októrychtakmarzysz.

PotwarzypaniVaughanspłynęłałza.

–Naprawdę?Tocudownie!
Mazieoniemiała,alepochwilipojęła,ocomuchodzi.Dawał

matce powód do walki, do życia. A jednak, choć tylko udawał,
jegosłowaścisnęłyjązaserce.

PaniVaughanwyjrzałazzasyna.
–Czyonatujest?Niewidziałamjejodlat.
J.B. obejrzał się. Mazie kiwnęła głową, wystraszona. Czy jest

gotowa grać w tej maskaradzie rolę narzeczonej J.B.?

Niechętnie–aleniemiaławyboru.

Ojciec i siostry J.B przepuścili ją. Wygładziła sukienkę, dała

torebkędopotrzymaniaAlanieiweszładopokoju.

–Jestem,proszępani.
PaniVaughanwyciągnęłarękę.

–Chodź,usiądźtu,niechcisięprzyjrzę.ImówmiJane.Aleś

tyśliczna!Wtejsukiencewyglądaszjakmodelka.Matkabyłaby
zciebiedumna.

J.B.ustąpiłMaziemiejsca,więcusiadłanałóżkuostrożnie,by

niepotrącićsprzętumedycznego.

background image

–NiewidziałampaniodwiekówtoznaczyJane.Przykromi,

żechorujesz.

Rozpromieniona pani Vaughan pogłaskała miękki aksamit

sukienkiMazie.

– Nie wyobrażasz sobie, jaka jestem szczęśliwa. Pokaż

pierścionek.

– J.B. chciał, żebym go sama wybrała, więc jeszcze nie

kupiliśmy.

Słyszącto,oparłciepłądłońwzgięciujejszyi.
–Właśniesięzaręczyliśmy,mamo.Aleniekażęjejczekać.

Przezchwilęobawialisię,żematkaprzejrzypodstępsyna,ale

uśmiechniezniknąłzjejtwarzy.

– Jak już cię naprawią, pomożesz nam w organizacji ślubu –

powiedziałJ.B.

– Koniecznie – dodała Mazie. – Znasz wszystkie lokale

inajlepszychsprzedawcówwCharlestonie.Przydamisiętwoja

pomoc.

Janemiałamokreoczy.ChwyciłarękęsynaiMazie.
–Zanicnaświecienieopuściłabymtegoślubu–powiedziała.
Jejsynzaśmiałsię.

–Nabierajpraktyki,tylkopatrzeć,jakktośzaobrączkujeLeilę

iAlanę.Aterazodpoczywaj,mamo.Isięniebój.

Jane uśmiechnęła się, ale widać było, że ta rozmowa ją

wyczerpała.

–Niebojęsię.Przeżyłamztwoimojcempiękneżycie.Gdym

odeszła,dopilnuj,żebyniebyłsmutny.

Mazieschyliłasięipocałowałająwpoliczek.
–Niemożesznaszostawić–powiedziałastanowczo.–Jesteś

nampotrzebna.

Wkorytarzupomodliłasięzapowodzenieoperacji.

background image

Gdy J.B. wyszedł z pokoju, spojrzał na nią ostrożnie.

Niewypowiedzianeuczuciazawisływpowietrzu.

Zniedowierzaniempokręciłagłową.

– Zawsze potrafiłeś zmyślać na poczekaniu. – To nie był

komplement.

Przeczesałpalcamiwłosy.

– Małżeństwo to nie jest dla mnie temat do żartów, ale

chciałemjejdaćpowóddowalki.

–Oczywiście.Tylkoconatopowieresztatwojejrodziny?
–Chwilowozatrzymajmytodlasiebie,majądośćzmartwień.

Niebyłapewna,czyjejsiętopodoba.Tokłamstwowiązałoją

znimnaczasniekreślony.

–Wezwętaksówkę–powiedziałacicho.
–Odwiozęcię.
–Nie.Twojemiejscejesttutaj.Damsobieradę.
J.B., jakiego znała, zniknął. Zastąpił go mężczyzna, który

usiłujenieokazać,jakbardzosięmartwi.

Za bardzo się angażowała. Nie chciała go podziwiać ani mu

współczuć. Ale tylko wieloletnia antypatia powstrzymywała ją
przedzrobieniemczegośgłupiego.

Powinna uciekać, i to szybko. Nikt nie miałby jej za złe, że

obawiasięoswójokupionyciężkimtrudemspokój.

Od ponad dziesięciu lat wmawiała sobie, że nie znosi tego

człowieka.Jakmogłatakradykalniezmienićstosunekdoniego?
Alewbrewgłosowi,którypodpowiadałjej,bysięratowała,zjej

ustwyrwałysięsłowa:

–Chcesz,żebymwróciła,kiedysięprzebiorę?

background image

ROZDZIAŁDZIEWIĄTY

J.B. nie posiadał się ze zdumienia. Jego kłamstwo nagle

zmieniło wszystko. Mazie sama zaproponowała mu pomoc
iwsparcie,jakprzystałonaprawdziwąnarzeczoną.

Powoliskinąłgłową.
–Tak,bardzoproszę.

– Wpaść do ciebie i przywieźć ci ubranie na zmianę? –

Wiedziała, gdzie mieszka, bywała u niego z braćmi na
przyjęciach.ByłtobajecznydomzwidokiemnaBattery.

– Mogłabyś? – Ważył słowa tak, jakby nie chciał jej

wystraszyć. – To wyślę ci kod do alarmu i napiszę, czego mi
trzeba.–Podałjejkluczyki.Kiedyjąmusnąłpalcami,jegodotyk
wręczparzył.–PotrafiszprowadzićSUV-a?

– Nie próbowałam, ale będę jechała powoli. Poza tym o tej

porzeruchjestniewielki.

– Dziękuję, Mazie. Nie sądziłem, że ten wieczór tak się

skończy.

Pocałował ją delikatnie. Niby z wdzięczności, ale szybko

zmieniłosiętowcoświęcej.

Jego usta były spragnione. Serce Mazie zabiło szybciej. To

prawda,nietakmiałsięzakończyćtenwieczór

Odsunęłasięodniego.
–Jadę.
SpojrzenieJ.B.niepozwalałojejsięskupić.Romantycznyflirt

naglestałsięczymśdużopoważniejszym.

– Uważaj na siebie – powiedział, patrząc na nią wzrokiem,

background image

któregoniepotrafiłarozszyfrować.

– Wrócę jak najszybciej. – Dotknęła jego dłoni. – Ona z tego

wyjdzie.Tosilnakobieta.

–Obyśmiałarację.

Mazie westchnęła smutno, wyskakując w domu z zielonej

sukienki.Przebrałasięwmiękkiedżinsyicytrynowysweterek,

wzięła płócienną torbę na zakupy i zapakowała do niej wodę
i przekąski. Nie wiadomo, jak długo J.B. będzie czuwał
wszpitalu.

Gdy krótko potem wchodziła do jego domu, poczuła się

dziwnie. Znali się od lat, owszem, ale nie byli w intymnej

relacji.Przynajmniejdoepizoduwbankowymsejfie.

Przeszła przez elegancki salon i jadalnię i weszła schodami

napiętro.ZsypialniJ.B.rozciągałsięnajlepszywidokwcałym
domu;innasprawa,żeotejporzeitaknicniebyłowidać.

Jeszcze raz sprawdziła listę rzeczy, których potrzebował.

Spodnie, koszula, skarpetki. Sweter. Zwyczajne buty. Świeże

bokserki.Zaczerwieniłasię.Dobrze,żeniktjejterazniewidzi.
Z szafy wzięła sportową torbę, o którą prosił. Wrzuciła do niej
ciuchy i jeszcze raz przeczytała esemesa od J.B. Te rzeczy
powinny mu wystarczyć, nie musiał siedzieć w szpitalu

wsmokingu,nawetszytymnamiarę.

Jeszcze raz obrzuciła sypialnię wzrokiem, upewniając się, że

oniczymniezapomniała.Masywneolbrzymiełóżkozciemnego
drewna i kołdra z pąsowego adamaszku przyciągały wzrok.
Ciekawe,

ile

kobiet

J.B.

gościł

w

tym

luksusowym

pomieszczeniu?

Toniejejsprawa.Nicanic.

Zbiegła na parter, włączyła alarm i wyszła frontowymi

background image

drzwiami. Tym razem prowadzenie olbrzymiego SUV-a poszło

jejowielelepiej.

Doszpitalawróciławśrodkunocy.Wpoczekalninachirurgii

siedzieli tylko Vaughanowie. J.B. krążył wokół nerwowo,

aresztaspała.

–Szybkosięuwinęłaś–powitałją.

–Małyruchnadrodze.–Podałamuskórzanątorbę.–Masz.

Wyskakujztegosmokingu.

– Nie możesz się doczekać? Musisz wziąć na wstrzymanie. –

Uśmiechnąłsięztrudem.

– Idź się przebierz, zaczekam. A potem możemy pobiegać

wokółszpitala,adrenalinamnieroznosi.

Wkrótcepojawiłsięipowiedział:
–Chodźmy.Toczekaniemniewykończy.

J.B.ucieszyłsięzpowrotuMazie.
Zachował się jak drań, prosząc, by została, ale jej obecność

dodawała mu sił. Przed ojcem i siostrami musiał być silny

iopanowany,przyMaziemógłbyćsobą.

W milczeniu szli korytarzami. W Charlestonie jego twarz

inazwiskobyłyznane,zwłaszczawszpitalu,któryjegorodzina
wspierałaodlat.Czasamiwitałagojakaśpielęgniarka,alepoza

tymbudynekpogrążonybyłweśnie.

Nieskorzystałzwindy,tylkoruszyłschodami;Maziedreptała

tużzanim.Zasapanyotworzyłdrzwi4Biskinąłnaniąpalcem.

–Popatrzmynadzieci–zaproponował.
Pielęgniarka po drugiej stronie szklanych drzwi zmarszczyła

czoło,aleichnieprzegoniła.J.B.patrzył,jakwMaziebudzisię
instynktmacierzyński.

–Sątakiemałe–szepnęła.–Jaktomożliwe?

background image

–Kiedyśteżtacybyliśmy.

–Tynapewnonie.Toprzekraczamojąwyobraźnię.
Przez jakiś czas patrzyli w milczeniu, po czym Mazie

zażartowała:

–Obiecałeśmatcewnuki,powinieneśsiębraćdoroboty.
–Aco,zgłaszaszsięnaochotnika?

– Jeszcze czego! A tak poważnie, zawsze się bałam, że

byłabymtakajakmojamatka.Macierzyństwotoniedlamnie.

– A małżeństwo? Zawsze sądziłem, że każda kobieta chce

wyjśćzamąż.Nieprzeszkadzałacirolamojejnarzeczonej.

Anibyjakmiałaprotestowaćwtakichokolicznościach?
– Nie żartuj, J.B. Mamy dwudziesty pierwszy wiek. Kobiety

mająwielemożliwości.

–Toniejestodpowiedźnamojepytanie.
Coś za bardzo obchodziło go jej zdanie na ten temat.

Wzruszyłaramionami.

– Nie wiem, czy wyjdę za mąż. Jak patrzę na to, co

przechodziłojciec

– Nigdy nie chciał się rozwieść? – spytał J.B., chociaż temat

rozwoduniebyłmumiły.

–Chybanie.Jonathantwierdzi,żeojciecwciążjąkocha.Ale

nigdyjejnieodwiedza.

– Pewnie dlatego, że go nie poznaje. – J.B. spojrzał na

zegarek.–Długonasniebyło,wracajmynakardiologię.

Okazało się, że operacja potrwa jeszcze z półtorej godziny.

J.B.wziąłwięcMaziepodrękęiodszedłzniąnastronę.

–Wracajdodomu–powiedział.–Niepowinienemcięprosić,

żebyśtuprzychodziła.

– Nie wygłupiaj się. Nie mam nic lepszego do roboty. –

Uśmiechnęłasięszczerze.

background image

– Nie tak sobie wyobrażałem ten wieczór. – Nie potrafił już

dłużejukrywaćzmęczenia.

– Jeśli myślisz o seksie, to już to skreśliliśmy z karty dań,

pamiętasz?

–Ktotaktwierdzi?
Onateżniemiałasiłyprzekomarzaćsięnaswymnormalnym

poziomie.

–Ja–odparła.–Alekolacjaitańcemisiępodobały.Potrafisz

być całkiem miły, jeśli akurat nie łamiesz dziewczynom serc
inietraktujeszichzgóry.

Mazie nie zamierzała być aż tak szczera, ale o trzeciej nad

ranemniebyławstaniechowaćurazy.

J.B.miałciemnąszczecinęnatwarzy,potarganewłosy,ajego

ciuchypachniałykrochmalemiproszkiemdoprania.Wyglądał,
jakby wylazł spod kołdry i włożył to, co akurat miał pod ręką.
A mimo to był najseksowniejszym facetem, jakiego widziała.
Przez chwilę wyobraziła sobie, jak leży na rubinowej kołdrze,

a J.B. nachyla się nad nią, i zaczęła oddychać szybciej. Na
dodatek te dzieci Tak naprawdę chciała założyć normalną
rodzinę,takąjakjego.Aleniebyłojejtopisane.

Usiedlinawyściełanejławce.J.B.przyciągnąłjądosiebie.

– Zamknij oczy i się zdrzemnij. Ja potrafię spać w każdych

warunkach.

Nie żartował. Po chwili już pochrapywał cicho. Mazie też by

się przespała, ale nie potrafiła się odprężyć. Kiedyś chętnie
związałaby swoje życie z J.B., ale teraz była pewna, że jego

odmianamanaceluzdobyciejejzaufania.

TymczasemLeilaobudziłasię,podeszładoMazieipoklepała

jąpokolanie.

background image

–Muszęsięnapićkawy–powiedziała.–Idzieszzemną?

Mazie kiwnęła głową, uwolniła się z objęcia J.B., wzięła

telefoniwyszłazaLeilązpoczekalni.Otejporzekawęmożna

byłodostaćtylkoprzygłównymwejściu.

Leila zamówiła dużą czarną, Mazie zaś mrożoną zieloną

herbatę.Gdyusiadły,Mazieodezwałasię:

–Topewniebyłostrasznedlawaswszystkich.
– Koszmarne. – Leila wypiła łyk kawy. – Mama to

superbohaterka. Kiedy ją zobaczyłam w takim stanie
Wytarłanos.

–Dzisiajkardiochirurgiaczynicuda.
–Nibytak.–Leilaziewnęłaiodstawiłapustykubeknastolik.

–Szkoda,żewamzepsuliśmytenszczególnywieczór.

–Niemaoczymmówić.–Mazieczuła,żegruntusuwajejsię

spod nóg. Jak powinna reagować kobieta, która właśnie
sięzaręczyła?–Najważniejsze,żebywaszamamawyzdrowiała.

– Przyznam, że zaskoczyły mnie te zaręczyny – powiedziała

Leila. – Po tym, co przeszedł z pierwszą żoną, zaklinał się, że
więcej się nie ożeni. – Nagle zakryła usta dłonią. – O rany!
Powiedz, że o tym wiedziałaś znaczy, o jego pierwszym

małżeństwie.

– Oczywiście. Jest ze mną szczery. Podobno jego żona była

koszmarna.

– Mama i tata próbowali go odwieść od tego ślubu, ale był

zakochany na zabój. Ja akurat poszłam do liceum, więc

uważałam,żetotakieromantyczne.Aleprawdaszybkowyszła
najaw.JejchodziłotylkoopieniądzeJ.B.

– Ale szybko się z tego otrząsnął. – Mazie miała nadzieję, że

niezabrzmitozbytcynicznie.

–Niewidziałam,żebyumówiłsięztąsamąkobietąwięcejniż

background image

dwa, trzy razy. Żadnej nie chce dawać nadziei, a poza tym to

pracoholik,nieinteresujągostałezwiązki.–Leilazmarszczyła
czoło. – Jak właściwie się spiknęliście? Bo widziałam, że

unikaliściesięcałymilatami.

– No – Mazie nie potrafiła kłamać. – Czasami wpadaliśmy

na siebie na przyjęciach i wernisażach. Ale zbliżyliśmy się

wtedy, kiedy zaczął mnie nękać w sprawie sprzedaży domu,
wktórymmamswójsklep.

– Ciekawe. Wiem, że brat zrobi prawie wszystko, żeby

ubićinteres,alemałżeństwo?Tocośnowego.

Mazie wiedziała, że Leila się z nią droczy, ale i tak czuła się

niepewnie.

–Chybapowinnyśmywracać–powiedziała.
NachirurgiiJ.B.ijegoojciecspali,Alanazaśpoinformowała

jeotym,czegosiędowiedziałaodlekarzy.Wkońcu,kwadrans
poczwartej,wyszedłdonichchirurg–zmęczony,alewesoły.

– Operacja przebiegła zgodnie z planem. Wszczepiliśmy

poczwórne bajpasy, dlatego rekonwalescencja się przeciągnie.
Zkilkutygodnidokilkumiesięcy.

–Kiedymożemyjązobaczyć?–spytałJ.B.napiętymgłosem.

– Przez jakiś czas będzie na intensywnej terapii. Powoli

ją wybudzimy, ale musi mieć spokój. Proponuję, żebyście
pojechalidosiebie,przespalisięiwrócilizakilkagodzin.

Alanaobjęłaojca,którypadałzezmęczenia.
–JaiLeilapojedziemyztobą–powiedziała.

– Dzięki, siostrzyczko. – J.B. pocałował ją w głowę. – A ja

odwiozęMazie.Zobaczymysięwporzelunchu.

Na parkingu Mazie spróbowała odwołać się do zdrowego

rozsądku.

–Wezwętaksówkę–powiedziała.–Niemusiszmnieodwozić.

background image

Wytrąciłjejbrońzrękipowolnympocałunkiem.

– Mam lepszy pomysł – mruknął, a nogi Mazie zmieniły się

wgalaretę.–Choćrazmizaufaj.

background image

ROZDZIAŁDZIESIĄTY

–Mamcizaufać?–zapytałazrezerwą.

Skrzywiłsię.
–Padamznóg.Wkrótcebędzieświt.Niemamochotyjechać

godzinę do ciebie i potem wracać do domu. Pojedź do mnie –
zaproponował. – Mieszkam pięć minut drogi stąd. Oboje

musimysięprzespać.

Mazie zawahała się. Znalazła się w sytuacji, z którą nie

bardzo sobie radziła. Widziała, że J.B. jest wykończony, ale
obawiała

się,

czy

pod

wpływem

chwili

nie

zrobią

czegośgłupiego.

–Pojadętaksówką–odparła.
Objąłjąiprzyciągnąłdosiebie.
–Pięknieproszę,MazieJane.Niechcębyćterazsam.

Przyjrzała mu się w ostrym blasku świateł alarmowych.

Raczejzniąniepogrywał,mówiłszczerze.

–Zgoda–ustąpiła.–Zresztątotylkonakilkagodzin.
W milczeniu wsiedli do samochodu. J.B. prowadził pewnie,

jednąręką.Maziemiaławrażenie,żewidzigoporazpierwszy.

Byłojasne,żerodzinagouwielbiaiżejestichpodporą.

Powejściudodomuzatrzymałasięwholu.
–Przekimamsiętutaj–powiedziała.–Atypołóżsięwygodnie

nagórze.

Zmarszczyłczoło.

–Mamślicznypokójgościnnynaprzeciwkomojego.
–Niedyskutujmynatentemat.Nieteraz.–Gdybyweszłapo

background image

tychschodach,wszystkomogłobysięzdarzyć.

Spojrzałnaniąchłodno.
–Świetnie.Wobectegoprześpimysięnakanapie.

–Skorotakchcesz.

Większa część domu była utrzymana w miejscowym stylu,

wurządzaniupewniepomagałymusiostry,anawetJane.Alena

tyłach,wprywatnejczęści,J.B.miałwygodnąmęskąsamotnię.
Olbrzymi telewizor plazmowy. Dwa wielkie fotele i ogromna

kanapa,wyglądające,jakbybyłykrytepodrapanąmiękkąskórą
zkurteklotniczych.

Zrzucił buty i wyjął dwa koce z szafki po lewej stronie

telewizora.

–Rozgośćsię–powiedział.–Zjeszcoś?Napijeszsię?
Pokręciła głową, zastanawiając się, dlaczego z własnej woli

weszładojaskinilwa.

– Niczego mi nie trzeba. Kładź się spać. Wkrótce musisz

wracać do szpitala. – Nie patrząc, czy idzie za jej radą, skuliła
się na skraju kanapy i oparła głowę na oparciu. W ostatniej
chwili przypomniała sobie, by wysłać esemesa do Giny
i zawiadomić ją, że nie zjawi się w pracy, w każdym razie nie

zrana.Apotemwyciszyłatelefon.

Kątem oka patrzyła, jak J.B. kładzie się metr od niej i opiera

noginastoliku.Jęknąłipomasowałkark.

–Zezmęczenianiezasnę.
Westchnęła.

–Kładźsię,namiłośćboską.Pomasujęcigłowę.
–Aniemogłabyśmipomasowaćczegośinnego?
–Naplecy,panieVaughan.
Usiadła, a on wyciągnął się na kanapie, z nogami na drugim

oparciu.Położyłgłowęnajejudachisięodprężył.

background image

–Dziękuję,Mazie–mruknął.

Zaczęła masować mu czoło na skraju włosów. Delikatnie,

miarowo. Patrzyła, jak napięcie stopniowo ustępuje z jego

twarzyibarków.

Nie mogła się dłużej oszukiwać – groziło jej, że lada chwila

znowu się w nim zakocha. Wkrótce zasnął. Dopiero wtedy

oparłasięnakanapieizamknęłaoczy.

Śniły mu się anioły. Nie wybierał się wprawdzie w zaświaty,

ale ten anioł szeptał do niego coś, czego nie mógł zrozumieć.

Obudził się raptownie. Przez kilka długich sekund miał mętlik
w głowie, aż w końcu rozpoznał znajome otoczenie. Najpierw

dopadłagoobawaomatkę,apotemtroskaoMazie.

No pięknie! Jak długo spał z głową na jej kolanach? Ta

kobieta to istna masochistka! Usiadł ostrożnie, by jej nie
zbudzić. Spojrzał na zegarek – ósma trzydzieści. Mógł jeszcze
odpocząć.Wtelefonieniemiałnowychwiadomości.

Niewiele myśląc, wziął poduszkę i uniósł Mazie, by zmienić

pozycję. Coś tam mruknęła przez sen, ale się nie obudziła.
Przytuliłją,opartyplecamiokanapę.

Czuł zapach jej włosów. Przez lata nie chciał przyznać sam

przedsobą,jakbardzogopociągała.Aterazbyłatutaj.Wjego

domu.Wjegoramionach.

Ich związek od początku skazany był na niepowodzenie.

Nawet gdyby mu zaufała, to czego mógłby od niej chcieć?
Małżeństwo nie wchodziło w rachubę, przekonał się o tym na
własnejskórze.

Kobiety były dwulicowe. A on nie potrafił odczytywać ich

potrzebanizamiarów.

Zamknąłoczyijeszczerazprzysnął.Kiedysięobudził,przez

background image

szczelinę w zasłonach do pokoju wpadało słońce. Gdy chciał

spojrzećnazegarek,Mazieporuszyłasię.

–J.B.?–wymamrotała.

– Jestem, kochanie. Padliśmy oboje jak zabici. Zawsze

jesteśtakapięknazrana?

Zabrzmiałotokiczowato,alebyłojaknajbardziejprawdziwe.

Mazieprzygryzławargę.

–Napewnowyglądamkoszmarnie.

Przeczesałpalcamijejgęstewspaniałewłosy.
– Zaraz cię pocałuję. – Była to jednocześnie zapowiedź

i prośba. Od tego epizodu w sejfie obsesyjnie pragnął jej
dotykać.Akłamstwozzaręczynamibyłopewniepodświadome.

Przyciągnęłajegogłowędosiebie.
–Zróbto.
Te dwa słowa dały mu potężnego kopa, hamował się

znajwyższymtrudem.Aprzecieżdopierocozaczęli.

Prowokująco przywarła wargami do jego ust. Poczuł nagłą

erekcję. Pożądał jej tak bardzo, że gotów był błagać. Ale ta
niesamowita kobieta nie stawiała barier, przywarła do niego
całymciałem.Tyletylko,żebyliubrani.

–Powoli,skarbie.–Pocałowałjąnamiętnie,zmagającsięzjej

swetrem. Gdy w końcu zdjął jej go przez głowę, zobaczył
malinowe sutki w koronkowej bieliźnie. – Właśnie tak sobie
ciebie wyobrażałem. Ale nie wierzyłem, że kiedyś do tego
dojdzie.

Przygryzłajegodolnąwargę.
–Noproszę!Ajamyślałam,żeniesamowityJ.B.Vaughanjest

odpornynakobiecewdzięki.

–Aleśtypyskata!Nie,niejestemodporny.Aletynawetmnie

chybanielubisz,MazieJane.Inapewnominieufasz.

background image

– Wtedy, w tym sejfie, coś odkryłam – odparła spokojnie. –

Coś,comniezszokowało.Okazujesię,żemożnakogośpożądać,
nawetjeślijestłobuzemokoszmarnejreputacji.

Uśmiechnąłsięszeroko.

–Pożądaszmnie,skarbie?Widoczniejednakcośtampotrafię.
–Czytwojeegonigdynieśpi?–Zuśmiechempogłaskałago

podbrodą.

Puściłjejsłowamimouszu.

– Rozbieraj się, zanim ktoś znów nam przeszkodzi. Na

przykładtwójbrat.

Odsunęłasię,bypozbyćsięmajteczekiskarpetek.J.B.zrobił

tosamo.Drżącymirękamiwyjąłzportfelaprezerwatywę.

Objęłagoodtyłuioparłapoliczeknajegoplecach.
–Będziemytegożałować.
– Pewnie tak – przyznał. Postawił ją przed sobą i zaczął

całować jej śliczny malutki pępek. Jej blade ciało pokryło

sięgęsiąskórką.–Niemaszpojęcia,jakbardzociępragnę.

–Bredzisz,toprzezbraksnu.
Zsunąłjejmajteczkidokostekiwestchnął.
– Niestety, Mazie Jane, to przez ciebie. – Zaczął ją pieścić.

Zajęczała z rozkoszy tak, że jego erekcja jeszcze bardziej się
wzmogła,jeślitomożliwe.

W innej sytuacji nie śpieszyłby się, tylko smakował ją po

kawałku. Ale nie żartował, mówiąc o Jonathanie. W każdej
chwili ktoś mógł zadzwonić ze szpitala, a nie odważył

sięwyłączyćtelefonu.

– Pośpiesz się! – wyszeptała, jak gdyby czytała w jego

myślach.–Jestemgotowa.Całamokra.–Nachyliłasięizaczęła
muszeptaćdouchasprośnesugestie.

Zaklął, zrzucił spodnie i nałożył prezerwatywę. Mazie wciąż

background image

miała na sobie stanik, ale nie było czasu go zdejmować –

wiedział, że umrze, jeśli nie wejdzie w nią w ciągu trzydziestu
sekund.

–Chodź,skarbie.Kochajsięzemną–powiedział,sadzającją

sobienakolanach.

Jejdługienogiopadłypobokachjegoud.Zdążyłtylkojęknąć

iwtulićgłowęwjejpiersi,gdyusiadłananim,wpuściłagodo
środka i zaczęła się ruszać w rytm ich dzikiego pożądania.

Pociemniałomuprzedoczami,potwystąpiłnaczoło.

– Wolniej – rzucił błagalnie. Niewiele mu brakowało, a nie

chciałimsprawićzawodu.

– A jeśli mam ochotę mocno i szybko? – spytała, pieszcząc

jegouszy.

Chwyciłjązapupętakmocno,byzostawićsiniaki.
– Mała świntuszka. – Wbił się w nią głębiej. – Obejmij mnie

nogami–polecił.

Wstałraptownieiniewychodzączniej,upadłzniąnadywan

obok stolika. Uśmiechnęła się do niego. Mrużyła oczy,
oddychałagwałtownie.

–Ktobypomyślał,żejesteśtakisilny?Jestempodwrażeniem,

panieVaughan.

–Doprowadzaszmniedoszału.Ciekawedlaczego?
–Zpowoduwzajemnejantypatii?
Szybciejporuszyłbiodrami.Zamknęłaoczy.
– Patrz na mnie, Mazie. Chcę widzieć twoje oczy, kiedy

dojdziesz.

Spełniła jego prośbę i spojrzała na niego. Nagle poczuł się

nagi, kompletnie goły. Przed tym wzrokiem nic się nie ukryło.
Mazie czubkiem języka zwilżyła usta. Kciukiem przejechała po

jegotwarzy.

background image

–Niejestemzeszkła,J.B.Pokaż,copotrafisz.

Takie wyzwanie pozbawiło go resztek silnej woli. Jęknął

głośno i zaczął poruszać się w niej coraz szybciej, aż świat

pociemniałijegociałemwstrząsnęłydreszczerozkoszy.

Dobiegł go okrzyk dochodzącej Mazie i poczuł na członku

skurczejejorgazmu.

Potem leżeli w milczeniu, oddychając szybko. Po dłuższej

chwiliJ.B.przeturlałsięnaplecyiodchrząknął.

– Nie wiem, co powiedzieć. Zaproponowałbym ci jajka na

bekonie,aletomarnepodziękowaniezato,cowłaśniezrobiłaś.

Kręciłomusięwgłowie,miałzimnestopy.
–Niewygłupiajsię.Tobyłseks.Wspaniały,przyznaję.Aleto

tylkoseks.Śniadaniezjemusiebie.

Wstała,pozbierałabieliznęizaczęłasięubierać.
–Cotyrobisz?–zdziwiłsię.
Wskazałaantycznyzegarnagzymsiekominka.

– Zrobiło się późno. Rodzina czeka na ciebie w szpitalu.

I wprawdzie uprzedziłam Ginę, że nie będzie mnie z rana, ale
itakmuszępójśćdopracy.–Zapięładżinsyiusiadła,bywłożyć
skarpetkiibuty.

– Przecież jesteś tam szefową. – Jak to możliwe, że po tak

niesamowitym seksie potrafiła się zachowywać, jakby nic się
niestało?

– Ludzie robią świąteczne zakupy. Muszę pomóc w sklepie.

A co ważniejsze, twoja matka wkrótce będzie o ciebie pytać.

Wskakuj pod prysznic, a ja zamówię taksówkę. Nic się nie
martw. – Wzięła torebkę i kurtkę. – Później zajrzę do twojej
mamy.Aterazuciekam.–Posłałamucałusa.

Wstając,usłyszałtrzaskzamykanychdrzwi.

background image

ROZDZIAŁJEDENASTY

Przez chwilę Mazie stała oparta plecami o frontowe drzwi

domuJ.B.,byzłapaćoddech,poczymruszyłabiegiem.Dopiero
trzy ulice dalej wezwała taksówkę, gdy była pewna, że J.B. jej

niegoni.Powstrzymującłzy,czułasię,jakbyoszalała.Jejświat
stanąłnagłowie.

Czy szczenięca miłość mogła przetrwać aż tyle lat? Dzięki

szczerymsłowomsiostryJ.B.wiedziała,jakionjest.Iznałajego
poglądynatematzwiązkówimałżeństwa.

Tylko skrajna masochistka pozwoliłaby mu się wciągnąć do

jego świata. Udawanie, że poranny seks to nic wielkiego,
wymagało całych jej zdolności aktorskich. A jeszcze trudniej
byłosiępozbyćobrazuJ.B.napuszystymdywanie.Ależonbył
umięśniony!

Poza tym był zabawny, mądry i dobry dla matki i reszty

rodziny. Co nie przeszkadzało mu niszczyć ludzi, którzy
wchodzilimuwparadęwinteresach.

Skoro

jednak

raz

już

skrzywdził,

to

bardzo

prawdopodobne,żezrobitoponownie,jeślidamuokazję.

A jednak do domu dotarła względnie spokojna. Przetrwa to,

tylkoniewartopowtarzaćbłędówprzeszłości.

Jonathan,jakżebyinaczej,byłwpracy.Zsamochoduwysłała

mu wiadomość, że pani Vaughan jest stabilna. Odpisał jednym
słowem:Dobrze.

Ojciecdrzemałwsalonie,zksiążkąnakolanach.Obudziłado

delikatnie.

background image

–Corobiszwdomuotakiejporze?–zdziwiłsię.

Wyjaśniła, że pani Vaughan miała atak serca, ale nie mówiła

o randce z J.B. i o tym, co w ogóle robiła w szpitalu. Ojciec

skinąłgłową.

–KażęasystentceJonathanawysłaćjejkwiaty.
– Będzie zadowolona. – Po czym zmieniła temat. – Jak tam

wczorajszakolacja?Udałocisięspotkanie?

Tak się ożywił, opowiadając o poprzednim wieczorze, że

skorzystałazokazji.

– Tato, zastanawiałeś się kiedyś nad przeprowadzką do

jednegoztychośrodków,wktórychmieszkajątwoiprzyjaciele?
Wdomujesteśokropniesamotny,bezkontaktuzinnymi,apoza

tymwiesz,żejaiJonatanniezawszebędziemypodręką.

– Podoba mi się tutaj – odparł. – Jest bezpiecznie. –

Uśmiechnął się smutno. – Zamierzasz zostawić starego ojca,
Mazie?Wiedziałem,żekiedyśdotegodojdzie.

– Nic podobnego – rzuciła lekko. – Tato, powiedz mi, proszę,

cosięstałozHartleyem?Jonathanniechceotymmówić.

Jegotwarzpociemniała.
–Jateżnie.Lepiej,żebyśniewiedziała.Przyzwyczajajsiędo

myśli,żeonjużniewróci.

Nie była dzieckiem. Cóż to za tajemnica była tak straszliwa,

żerozbiłaichrodzinę?

– Wskakuję pod prysznic i idę do pracy – rzuciła,

uświadamiającsobie,żejużtęsknizaJ.B.–Potrzebaciczegoś?

–Mamwszystko–mruknął,zasypiając.

Na szczęście dla Mazie w sklepie panował nieziemski ruch.

Gina nie miała czasu nagabywać ją o szczegóły randki i to, co

działo się potem, więc Mazie mogła wyrzucić z myśli ostatnie

background image

dwadzieściaczterygodziny.No,prawie.

Dzień mijał szybko, a obroty rosły. Gdyby się przeprowadziły

do domu oferowanego przez J.B., mogłyby rozbudować sklep.

Mogłaby się wprawdzie przenieść do firmowej siedziby

Tarletonów,alechciałamiećpełnąniezależność.

Gdyopiątejszykowałysiędozamknięciasklepu,podeszłado

Giny.

–Wyskoczymycośzjeść?–spytała.

–Orany,wiesz,żebymchciała.Alewieczoremuciotkimam

coś w rodzaju wcześniejszych świąt dla dalszej rodziny. Wiesz,

takapróbagalowa.Chodźzemną.

– Nie, nie, dziękuję. Biegnij, żebyś się nie spóźniła. Ja

pozamykam.

Gdy została sama, zaryglowała drzwi i wywiesiła tabliczkę z

napisem „Zamknięte”. Wmawiała sobie, że nie zazdrości
przyjaciółce,

ale

to

było

kłamstwo.

Gina

pochodziła

z olbrzymiego włoskiego klanu, miała więcej kuzynów
ikuzynek,niżmogłazliczyć.AMaziezawszemarzyłaolicznej
rodzinie. Najpierw jednak matkę wysłano do ośrodka, potem
zniknąłHartley.Terazstanzdrowiaojcabudziłobawy.Niedługo

zostanie tylko ona i Jonathan. A kiedy on się ożeni, zostanie
samajakpalec.

Ponuraperspektywa.Poszłanazapleczepokurtkęitorebkę,

akiedywróciła,sercepodeszłojejdogardła–zaprzeszklonym
wejściem stał jakiś potężny mężczyzna. W spodniach khaki

iciemnozielonymswetrze.

Znałago.
–Wystraszyłeśmnienaśmierć–powiedziała.Nadworzebyło

jużciemno.

–Toniebezpieczne,zamykaćsklepsamej.Ktośmógłbyciętu

background image

napaśćiokraść.

–ZwyklerobiętozGiną,aleodesłałamjąwcześniej,majakąś

imprezę – odparła siląc się na obojętność. – Co ty tu robisz,

J.B.?

–Przyjechałemponarzeczoną?
– Bardzo śmieszne! – Ale jego uśmiech przyprawił ją

odrżenieserca.

–Mamapytałaociebie–dodał.

– No pięknie! Wiem, dlaczego nas postawiłeś w takiej

sytuacji,alejakmamytoterazciągnąć?

–Musimykupićpierścionek.Umówiłemnaszjubilerem.Jean

Philippeczekananasoszóstej.

–Niejesteśmyzaręczeni–oświadczyła.–Niebędęwybierała

żadnegopierścionka.

–Musisz.
–Janicniemuszę.

– Mazie, bądź rozsądna. Mama się martwi, że jej atak serca

zepsuł nam szczególny wieczór. Suszy mi głowę, żebym ci
włożyłnapalecpierścionek,ajaniemogęjejzawieść.

Mazie wystraszyła się tego, jak bardzo pragnie brać udział

w tej jego grze. Jeśli dalej tak pójdzie, z braku silnej woli
skończyprzedołtarzem.

– Powiedz jej, że jestem wybredna. Że w całym Charlestonie

niemadostateczniewielkiegoalbopięknegokamienia.Obiecaj,
że po świętach polecimy do Nowego Jorku poszukać czegoś

uTiffany’ego.

–Niemogę–odparł.
–Dlaczego?
– Bo ona jest jak buldog. Zaraz kazałaby mi rezerwować

biletydoNowegoJorkunajutro.Nawetwchorobiebędzienas

background image

dręczyłatakdługo,ażustąpimy.

– To pożycz pierścionek od jakiejś przyjaciółki. Albo wybierz

sam.Cozaróżnica?

J.B.zawszestawiałnaswoim.

– Jeszcze nigdy nie musiałem się tak namęczyć, żeby kupić

kobieciecośzbiżuterii–warknąłzezłością.

Mazieniechciałamyślećotamtychkobietach.
–Mamamaszpiegówwcałymmieście–ciągnął.–Musimyto

zrobićjaknależy,inaczejktośjejdoniesieibędzieponas.

–Atyzrzuciszwinęnamnie.

–Anakogo?
Maziewciążuważała,żetobardzokiepskipomysł.

–Operacjasięudała,więcpowiedzjejprawdę.
– Mam przyznać, że okłamałem ją, kiedy leżała na łożu

śmierci?No,todopieroświetnypomysł.

Mazieskrzywiłasię.Natympolegakłopotzkłamstwami.

– Znam Jeana Philippe’a. Nie uda mi się odegrać przed nim

pełnejuwielbienianarzeczonej.

– Przewidziałem to. Powiemy mu, że na razie trzymamy to

wtajemnicy.Botwójbratsięniezgadza.

– O cholera! – Mazie rozbolała głowa. – Wobec tego będę

musiaławtajemniczyćojcaiJonathana.Inaczejsięobrażą.

–Aojciecdotrzymatajemnicy?
Wolnopokręciłagłową.
– Nie jest już w takiej formie jak kiedyś, ale zrozumie. Poza

tym to nie potrawa dłużej niż tydzień, tak? Bo kiedy
rekonwalescencjatwojejmamybędzieprzebiegałaprawidłowo,
pokłócimysięizhukiemzerwiemy?

– Mówisz to tak, jakby nie cieszyła cię taka perspektywa –

zauważył.

background image

Ruszyła do drzwi i zatrzymała się, by poklepać go po

policzku.

–Tobędziemójnajlepszyświątecznyprezent.

Wiedziała, że J.B. zawsze jest przygotowany na wszystko. To

dlategotakświetniemuszłowinteresach.Atakżedlatego,że
byłmądrzejszy,niżbysięzdawało.

Stojącnachodnikuprzedsklepem,kłóciłasięznimzażarcie.
– Wezmę swój samochód – oznajmiła. – Dzięki temu po

jubilerze będę mogła wpaść do szpitala, a potem wrócić do

siebie.

– Para, która właśnie kupiła pierścionek zaręczynowy, nie

przyjeżdżadwomasamochodami–zaprotestował.–Wczujsięw
rolę,Mazie.

– Będziemy improwizować. Damy radę. – Nie przejmowała

się, że J.B. nie jest tym zachwycony. Była zmęczona, a cała ta
maskarada łamała jej serce. Czy nie zasłużyła na mężczyznę,
którynaprawdęchciałbysięzniązwiązać?

Bo jej zdaniem J.B. po prostu był sobą czyli rozwiązywał

problem.

W porównaniu z salonem Jeana Philippe’a „Nie wszystko

złoto, co się świeci” wyglądało jak sklep ze starzyzną. Jean

Philippe był znaną postacią w Charlestonie. Sprzedawał
obrączki, pierścionki zaręczynowe, bajeczne kolie, a nawet
diademy. A o kamieniach szlachetnych wiedział wszystko. Nie
umawiał

się

więc

prywatnie,

chyba

że

liczył

na

niezwykłąsprzedaż.

Uzbrojonystrażnikotworzyłimdrzwizamkniętegojużsklepu

i wpuścił ich do środka, po czym znów stanął na warcie przed

wejściem.

background image

– Pan Vaughan, panna Tarleton – powitał ich wylewnie Jean

Philippe. – To dla mnie zaszczyt, że mogę wam służyć z tak
specjalnejokazji.

– Postaramy się załatwić to szybko – obiecała Mazie. – Nie

chciałampierścionka,aleJ.B.sięuparł.

Jubilerzezgorszeniemuniósłbrwi.

– Ależ oczywiście, że pierścionek jest konieczny. Znam te

dzisiejszedziewczęta.Uważacie,żejesteścieniezależneisame

możecie sobie kupować biżuterię. Nie potrzebujecie do tego
mężczyzny. Ale proszę mi uwierzyć, młoda damo, pierścionek

odmiłościswojegożyciatocoścałkieminnego.

Mazie zerknęła na J.B. Miał dziwną minę, może stresował

sięnadźwięksłowa„miłość”.

JeanPhilippezwróciłsiędoJ.B.:
– Wybierze pan zestaw pierścionków, a narzeczona dokona

ostatecznegowyboru,czy

J.B.zesmutkiempokręciłgłową.
–Odrazuzdamsięnajejwybór.
Brwi sprzedawcy powędrowały w górę. Niektóre eksponaty

zjegosklepuzrujnowałybyniejednegomężczyznę.

–Cokolwiekjejsięspodoba,Jean.Cokolwiek.
Mazie miała ochotę wznieść oczy do nieba. „Narzeczony”

stanowczozadobrzesiębawijejkosztem.Zasłużyłsobienato,
by wybrała największą, najbardziej bijącą po oczach błyskotkę
wtymsklepie.Niestety,delikatnośćniepozwalałajejrujnować

J.B.zpowodudwutygodniowejmaskarady.

Bezzbytnichceregielizajrzaładonajbliższejgabloty.
–Tenjestładny.
JeanPhilippewyjąłpierścionekizmarszczyłczoło.

– Niebrzydki kamień – przyznał niechętnie – ale ma tylko

background image

jedenkarat.Zbytprzeciętny.

Maziepodskoczyła,gdyJ.B.objąłjąwpasieiwyszeptałjejdo

ucha:

–Jestembogaty,skarbie.Musimywybraćcośstosownegodla

przyszłej panny młodej. Coś równie pięknego jak ty. Idź na
całość.

–Owłaśnie!–przytaknąłgorliwiejubiler.
Mazie zaczęła przeglądać zawartość gablot. Chciałaby, żeby

J.B. nie pachniał tak wspaniale i żeby nie stał tak blisko, bo
traciłaoddech.

Wskazywała kolejne pierścionki, a dwaj mężczyźni odrzucali

jejedenzadrugim.Zaczynałatracićcierpliwość.

WzięłaJ.B.odrękę.

Może

przyjdziemy

innym

razem?

Chciałabym

odwiedzićtwojąmatkę.

Nie słuchał jej, skupiony na zawartości gabloty, do której

jeszczeniedotarła.

–Ten–oświadczył.–Górnyrząd,pierwszyzprawej.
JeanPhilipeniemalzatańczyłzradości.
– Ma pan wspaniałe oko, panie Vaughan. Ten wyśmienity

żółtybrylantpochodzizBrazylii.Jegobarwaiprzejrzystośćsą
niezrównane, od pięciu lat nie widziałem nic podobnego. Ma
pięć i pół karata. Ten szlif to tak zwana poduszka. Oprawa
z platyny, bardzo prosta, żeby nie przytłaczać kamienia, ale
gdybypanisobieżyczyła,możemy

J.B.zmrużyłoczyiwziąłlupę.
–Niechnosięprzypatrzę
Mazie buntowała się w duchu, sześciocyfrowa suma nie

wystarczynatakikamień.Trochędrogojaknarekwizyt.

–Dajspokój,jestzadrogi–powiedziała.

background image

J.B.odwróciłsiędoniejzuśmiechem.

– Jest taki jak ty, Mazie. Rzadki. Niepowtarzalny.

Olśniewający.Kamieńodbijabarwętwoichbursztynowychoczu

ibłyskuzłotawtwoichwłosach.

I zanim zdążyła go powstrzymać, nałożył pierścionek na

serdecznypalecjejlewejdłoni.

Na chwilę świat zamarł. Dłonie J.B. były ciepłe i silne.

Apierścionekpasował,jakbybyłrobionynazamówienie.

–Jestpiękny.
Wyczułjejzakłopotanie.

– Jeśli wolisz, możemy wybrać tradycyjny brylant. Wiem, że

takikolorniejesttypowydlapannymłodej.

Wiedziała, że on tylko gra swoją rolę. Udawał, że o nią dba,

żespełniajejżyczenia.Aledziecięcemarzeniawzięłygórę.

–Uwielbiamgo–powiedziałazmienionymgłosem.
J.B. odwrócił się do jubilera, sięgnął po portfel i wyjął

platynowąkartękredytową.

–Bierzemy.

background image

ROZDZIAŁDWUNASTY

Mazie zaparkowała przed szpitalem, zgasiła silnik i przez

chwilęsiedziała,podziwiającnowąozdobęnadłoni.Pierścionek
zolbrzymimbrylantembyłzachwycający.

Do pierścionka dołączono dwustronicową wycenę oraz

wyszukane pudełko zawinięte w śliwkowego koloru papier

satynowany, przewiązane srebrną wstążką. Nikogo nie
obchodziło, że opakowanie jest puste – kupno absurdalnie
drogiejbiżuteriimusimiećstosownąoprawę.

Ponieważuparłasię,byjechaćwłasnymautem,rozdzieliłasię

po drodze z J.B. Rozejrzała się więc, sprawdzając, czy na
parkingu nie czai się jakiś zbir, by pozbawić jej cennego
pierścionka.

Wysiadła, zamknęła samochód i prawie natychmiast dołączył

doniejJ.B.

–Spędziłeśtucałydzień?–zapytała.
– Pomijając czas poświęcony na seks z tobą. Nie udawaj,

Mazie,żedoniczegoniedoszło.

–Boco?–prychnęłaiwpadładoszpitala,jakbyjągonili.

Zrównałsięznią,alejejniedotknął.
W windzie otaczali ich obcy ludzie. Na kardiochirurgii troje

Vaughanów czuwało na korytarzu. Matka J.B. szybko wracała
do zdrowia. Za dobę czy dwie powinna wrócić z intensywnej
terapiinanormalnyoddział.

–Mamachcenamcośpowiedzieć–poinformowałaichAlana.

– Tylko musimy załatwić to migiem. I tak wszyscy naginają tu

background image

dlanasprzepisy,aleichcierpliwośćjestnawyczerpaniu.

Wpokojuchorejsiostrystanęłypojednejstronęłóżka,ojciec

zsynempodrugiej,aMaziezostałaprzydrzwiach.

–Mów,mamo.Ocochodzi?–powiedziałaAlana.

PaniVaughanspojrzałanasyna.
– Wasza czwórka siedziała tu prawie cały dzień. – Poklepała

synaporęku.–J.B.,zabierzsiostryiojcanakolacjędodobrej
restauracji. Tylko nie do szpitalnej stołówki. A przez ten czas

Maziedotrzymamitowarzystwa.

Mazie poczuła, że się czerwieni pod ostrzałem czterech par

oczu.

–Bardzochętnie–powiedziała.

–AleżMazieteżmusicośzjeść–zaoponowałaLeila.
– Mam krakersy z masłem orzechowym. To mi wystarczy. –

Zacisnęłapalcenapierścionku.

– Idźcie. Mówię poważnie. – Pani Vaughan odprawiła ich

ruchemręki.Głosmiałasłaby,alebyławdobrymhumorze.

– Dobrze, mamo. – J.B. pocałował Mazie w policzek. – Pilnuj

mamy,żebynierozrabiała.

– Postaram się. – Skoro okazywał jej czułość tak od

niechcenia, to może wcale nie udawał? Czy może mu zaufać?
Czyniebędziepotemżałowała?

Gdyzostałysame,paniVaughanuśmiechnęłasiędoMazie.
– Uwielbiam ich, ale kiedy tak się nade mną trzęsą, mam

ochotę dać im po głowie. Wolę sama mieć wszystko pod

kontrolą.

–Rozumiem.
–Przysuńsobiekrzesło,Mazie.
– Powinnaś odpocząć przed kolacją. A ja sobie poczytam

książkęnaiPadzie.

background image

MatkaJ.B.pokręciłagłową.

–Tomożebyćjedynaszansa,żebyśmyporozmawiaływcztery

oczy.Jamuszękorzystaćzchwili.

Maziewzdrygnęłasięwduchu.

–Chybaniebardzorozumiem.
– Chcę porozmawiać o moim synu, moja droga. I o waszej

relacji.

Mazie zamarła, wyczuwając niebezpieczeństwo. Ta kobieta

dopiero co przeszła poważną operację, nie należy jej
denerwować

ani

robić

nic,

co

by

zaszkodziło

jej

rekonwalescencji.

– Nie bój się tak – rzuciła Jane z uśmiechem. – Wiem, że te

zaręczynytolipa.Spokojnie.

–Skądtenpomysł?–spytałaosłupiałaMazie.
– Jackson Beauregard jest moim pierworodnym synem.

Kocham go i znam. Odkąd tamta głupia wrobiła go

w małżeństwo i upokorzyła, zamknął się emocjonalnie. Nie
może sobie darować własnej głupoty. Przysiągł sobie, że nigdy
więcej się nie zwiąże z żadną kobietą. Miał ich wiele, ale dla
niegosąjakskarpetki.Należyjezmieniaćcodziennie.

–Ale
Starszapanisięskrzywiła.
– Chciał mi dać powód do życia. To było bardzo miłe z jego

strony,alejaniejestemgłupia.Niktniezmieniazadaniaosto
osiemdziesiąt procent tak szybko. Gdyby się w tobie zakochał,

wiedziałabymotymwcześniej.Mamszpiegówwcałymmieście.

–J.B.miotymwspominał.–Maziezamilkłanachwilę.–Czyli

niemajużpowodu,żebyciągnąćtęmaskaradę?

– Ależ skąd, moja droga. Wręcz przeciwnie. Błagam, udawaj

dalej, to może mój słodki chłopiec zrozumie, że o prawdziwą

background image

miłośćnależywalczyć.

Mazie zmagała się z natłokiem myśli. Tymczasem przyszła

pielęgniarka, by pobrać krew i sprawdzić odczyty, a potem
podanokolację.Gdywyszli,Mazieodkryłatalerze.

– Wygląda to na pierś kurczaka z rusztu, ryż i galaretkę

cytrynową–oznajmiła.

–Pycha.
SarkazmwgłosieJanewywołałuśmiechnatwarzyMazie.
–Żebywyzdrowieć,musiszjeść.Cocipodaćnajpierw?

–Jeślizjemcałetopaskudztwo,zgodziszsięnamójplan?
Maziepokroiłakurczaka,naprośbęJanewrzuciładoherbaty

słodzikicytrynęipodniosłajejoparciełóżka.

– Czuję się trochę pod presją – powiedziała. – Widzisz, J.B.

ija

Jakmiaławyjaśnić,cowłaściwieichłączy?
TymczasemJane,zgodniezobietnicą,jadłakolację.
–Spaliściezsobą?–spytałaprostozmostu.

– Eee – Mazie zaczerwieniła się po czubki włosów. Ta

kobieta po ciężkiej, zagrażającej życiu operacji przesłuchiwała
ją jak zawodowy śledczy. – Trudno mi mówić z tobą na ten
temat.

–Rozumiem–odparłaJane.–Wiem,żesięznacieodzawsze,

aleskądtaseksownasukienkanawczorajszejrandce?

Mazieszybkowymyślałaiodrzucałakolejnewyjaśnienia.
– J.B. chciał mnie upić przy kolacji, bo zależy mu na kupnie

mojejnieruchomości,ostatniej,którablokujejegoinwestycję.

–Wspaniale.Mamnadzieję,żemunieułatwiaszzadania?
Rozmawiająterazointeresachczyoseksie?

Mazieotworzyłapojemnikzgalaretką.

background image

–Przyznam,żewściekłamsię,widząc,żejegozdaniemłatwo

mudam,czegochce.Marudziłamwięcimnożyłamprzeszkody.
Aleterazzaoferowałmiinnydomwzamian,naprawdęśliczny.

Postanowiłam, że będę go trzymała w niepewności do świąt,

apotemsięzgodzę.

– Cieszy mnie, że dogadujecie się w interesach, ale bardziej

obchodzimniejegożycieuczuciowe.Niezrywajtychzaręczyn,
Mazie.Oncizaufał.Atowielkikrokdoprzodu.

–Skądtakipomysł?
– Żaden mężczyzna nie zaręczy się na niby, nie mając

pewności, że kiedy nadejdzie czas, kobieta zwolni go ze
zobowiązań bez procesowania się o niedotrzymanie obietnicy.

Onnajwyraźniejufaci,żetegoniezrobisz.Pozatymwie,żenie
chodziciopieniądze,bowłasnychmaszpoddostatkiem.Jesteś
dlaniegoidealna.

Wcalenie.J.B.niezamierzałsiężenić.Inawetnajlepszyseks

tego nie mógł zmienić. Wiedziała, że godząc się na ten plan,
tylko sobie zaszkodzi. Ale z drugiej strony, w tych
okolicznościachniebardzomogłateżodmówić.

– Chyba się mylisz, Jane. Ale skoro chcesz, przez jakiś czas

pociągnętenukład.

Janerozpromieniłasię.
–Cudownie!Aterazpokażpierścionek.
Mazieznówsięzaczerwieniła.
–Skądwiesz?

–Odkądweszłaś,chowaszlewąrękę.Apozatymkazałammu

wziąć cię dzisiaj do jubilera, więc jestem pewna, że mnie nie
zawiódł.

–Trochęprzesadził–bąknęłaMazie.

Janeujęłajejdłońiobejrzałakamieńzkażdejstrony.

background image

– No, no – rzuciła. – Zawsze mu mówiłam, żeby szedł na

całość albo wcale. – Nagle zamknęła oczy i mimowolnie
pomasowałapierś.

–Wszystkowporządku?–zaniepokoiłasięMazie.

– Trochę się zmęczyłam. Poczytaj sobie, kochanie, a ja

sięzdrzemnę.

Mazie odsunęła tacę i opuściła oparcie łóżka, by Jane mogła

się położyć wygodnie. Spojrzała na zegarek – Vaughanowie

wyszli zaledwie pięćdziesiąt minut temu. Wyjęła iPada, ale
książka,którączytała,choćzabawna,niebyłaterazwstaniejej

wciągnąć.

Wrzuciławięctabletdotorebkiispojrzałanaśpiącąkobietę.

Matki przeważnie mają intuicję, jeśli chodzi o ich dzieci,
a skoro Jane przejrzała podstęp z zaręczynami, to znaczy, że
naprawdędoskonaleznaswojegosyna.

Nie wiedziała tylko o tym, że J.B. już raz dał Mazie kosza.

I złamał jej serce. Wprawdzie przed wieku laty, ale blizny
pozostały.

Ze względu na matkę J.B. Mazie postanowiła kontynuować

maskaradęjeszczeprzezkiladniczytygodni.

Aleniedłużej.

J.B. stał w drzwiach szpitalnego pokoju matki, przyglądając

się kobietom w środku. Matka drzemała. Ostatnie doniesienia
od lekarzy były obiecujące, największe niebezpieczeństwo już
minęło.

Mazie również przysnęła w brzydkim, krytym dermą fotelu.

Nicdziwnego,przezwiększośćnocyczuwałaznimwszpitalu,
aranowjegodomumiałainnezajęcia.

Lubił trzymać wszystko w odpowiednich przegródkach. Jego

background image

uczucia wobec tej kobiety o włosach w kolorze whisky

ibursztynowychoczachtkwiływkilkupudełkach.

Wspólniczka w interesach. Odwieczna przyjaciółka rodziny.

Powiernicawdzieciństwie.Kochanka.

A co najgorsze, siostra jego najlepszego przyjaciela. A to

akuratprzyprawiałogoozgagę.Odlatpowtarzałsobie,żeona

nie jest dla niego. Ale jak długo będę jeszcze udawać
narzeczonych?

NagleMazieotworzyłaoczy.
–O,wróciłeś–mruknęła.–Agdziereszta?

Jegomatkarównieżsięprzebudziła.
–Jaktam,synu?Zjedliściecośdobrego?

– Tak, mamo. Ojciec i dziewczyny pojechali się przespać. Ja

biorępierwszązmianę,będętudorana.

–Niepotrzebujęniańki.
SpojrzałnaMazie.

–Jesteśgotowa?Odprowadzęciędosamochodu.
– Nie śpiesz się z powrotem – rzekła matka. – Jest piękna

księżycowa noc, a ja się nigdzie nie wybieram. Aha, spisałeś
sięztympierścionkiem.Jestwspaniały.

Maziepoczuła,żepaląjąuszy.
– Cieszę się, że ci się podoba – rzucił. – Chciałem, żeby był

wyjątkowyiniepowtarzalny,jakMazie.

Jego narzeczona wstała i przeciągnęła się, a kamień na jej

dłonibłysnął.

– Dość tej wazeliny. – Uśmiechnęła się do jego matki. – Miło

się z tobą rozmawiało, Jane. Może zajrzę jutro? Jeśli masz
ochotęnagości?

MatkaJ.B.wyciągnęłaręce.

–Chodź,niechcięuściskam.Będęczekała.Aresztęwyślęna

background image

kawę,żebyśmymogłypoplotkować.

– Bylebyś się stosowała do zaleceń lekarzy. Dobrej nocy i do

jutra!

–Zarazwracam.–J.B.wziąłMaziepodrękęipoprowadziłdo

wind.–Dzięki.Todlaniejważne,żesięjejsłuchamy.

– Nie rób z niej potwora – zaprotestowała. – Po prostu chce

dlawasjaknajlepiej.

–Oho,jużcięprzekabaciła.

Szturchnęłagowramię.
–Niebądźwredny.Twojamatkajestprzemiła.

–Owszem.Aleniedajsięzwieśćpozorom.Anisięobejrzysz,

abędziesztańczyłajakcizagra.

Na parkingu Mazie otworzyła samochód i rzuciła torebkę na

siedzenie.

–Wracajszybko–powiedziała.
Oparłrękęnadachuauta,niepozwalającjejwsiąść.

–Chcesięmniepanipozbyć,pannoTarleton?
–Nie.–Odrzuciławłosyztwarzy.–Tęskniłamdzisiajzatobą.
–Przecieżjesteśmojąnarzeczoną.
Gwałtowniepoderwałagłowę.

–Udawaną–podkreśliła.
–Icozrobimyztym,cosięwydarzyło?
–Masznamyśliseks?–upewniłasię.
–Owszem.Aletonietakieproste.Pakujemysięwkłopoty.
–Właśnie.Idlategonajlepiejzakończyćtoodrazu.

– A jeśli nie chcę tego? W łóżku jest nam niesamowicie

cudownie.

– Przypominam ci, że nie próbowaliśmy seksu w łóżku.

Wybieramy bardziej nietypowe miejsca. Sejf bankowy. Kanapę

wtwoimsalonie.

background image

Pocałowałjąwskroń.

–Acomaszprzeciwkokanapie?
Uświadomił sobie, że nie chce jej puścić do domu. Jej

obecnośćbardzomupomagała.

– Mam pomysł, przeprowadź się do mnie na kilka dni –

powiedział. – Matka cię lubi, pomogłabyś nam nad nią

zapanować. Poza tym mieszkam blisko „Nie wszystko złoto”,
nietraciłabyśtyleczasunadojazdy.

–Cozawyszukanyplan,żebyśmysięmoglibzyknąćodczasu

doczasu.Wcotaknaprawdęgrasz?

Dlaczego

kobiety

zawsze

muszą

dusić

mężczyzn

emocjonalnymi

rozterkami,

skoro

chodzi

o

czysto

fizycznąprzyjemność?Maziepowinnawiedzieć,jaksięsprawy
mają.

–Janiegram–burknął.–Mamajestchora,typracujesz,aja

próbuję pracować, więc tylko tak moglibyśmy mieć chwilę dla

siebie.

–Naseks?
–Tak–odparłprzezzęby.–Naseks.
–Nadługomiałabymsięwprowadzić?

–Bojawiem?Natydzień,możedwa.
–Czylidoświąt.
–Jakośtak.–Ująłjejgłowęiprzechylił,bymócjąpocałować.

– Spędź ze mną święta, Mazie. Dzisiejszy dzień to za mało.
Pragnęcięjakwariat.Powiedz,żeczujesztosamo.

– Tak – odparła ledwie dosłyszalnie, ale w jej głosie zamiast

radości brzmiała rezygnacja. – Tylko że pragnę wielu rzeczy,
któremiszkodzą.Jakmusczekoladowy.Lodyosmakusłonego
karmelu.Łobuzy,którepróbująpostawićnaswoim.

Przyciągnął ją do siebie, zamknął drzwi samochodu

background image

iopierającjąokaroserię,naparłnaniącałymciałem.

–Muszęwracać–powiedziałniechętnie.
Mazieujęłajegogłowęipocałowałagonamiętnie.

–Zastanowięsięnadtwojąpropozycją–obiecała,odpychając

go. – Ale nie będziemy się bzykać na parkingu. Gdzieś trzeba
postawićgranicę.

Wduchuwyłzpożądania,alemiałarację.Odsunąłsię.
–Spakujwalizkę.Proszę.

–Nienaciskaj.Zastanowięsię.–Wyśliznęłamusięiwsiadła

domałegosportowegoautka.–Dojutra.

background image

ROZDZIAŁTRZYNASTY

Jadąc do domu, umierała z głodu. Nie udało jej się zjeść

krakersów z masłem orzechowym, które miała w torebce.
Służba już dawno poszła, ale Mazie świetnie gotowała, co

mogło dziwić u dziewczyny, która jako nastolatka nie miała
matczynegowzorca.

Jonathan zastał ją w kuchni, najwyraźniej zwabił go zapach

smażonegobekonu.

–Późnakolacjaczywczesneśniadanie?–zapytał,zuznaniem

wciągającpowietrze.

Wyjęłajajkazlodówki.
–Zrobićcijajecznicę?Niemiałamkiedyzjeśćkolacji.
Usiadłnakuchennymstołku.
– Dobry pomysł. Zjadłem sałatkę z klientem, ale nie miałem

nastrojunasolidnyposiłek.

–Wciążźlesięczujesz?
Skinąłgłową.
– Właśnie ci miałem powiedzieć. Lekarze chcą mnie

wpakować do jakiegoś odjechanego ośrodka na pustyni

i sprawdzić, czy uda się coś zrobić z tymi bólami głowy.
Tamtejsilekarzepodobnołącząmedycynęoficjalnąznaturalną
izmedytacją.

Zajęła się jajkami, a plastry bekonu suszyły się na

papierowymręczniku.

–Nieobraźsię,braciszku,aletoraczejniewtwoimstylu.
–Maszrację.Alejestemjużgotównawszystko

background image

– Proszę. – Podała mu jajka. – Zaraz będzie grzanka. Ale

dlaczegochciałeśmiotympowiedzieć?

– Dlatego, że tam rezerwacje robi się na wiele miesięcy

naprzód. Mieli tylko jeden wolny termin, tydzień obejmujący

święta.

– Nie przejmuj się – rzuciła, ukrywając rozczarowanie. – To

tylkojedendzieńwkalendarzu.Tataijadamysobieradę.

Jonathanskrzywiłsię.

– To kolejny problem. Koledzy zaprosili ojca na rejs. Spytał

mnieozdanie,więcpowiedziałem,żeprzydamusięwycieczka.

Alewtedyniewiedziałem,żemnieteżniebędzie.Bałemsięci
otympowiedzieć.

Zdobyłasięnauśmiech.
– Nie bądź śmieszny, jestem dorosła. Poza tym mam wiele

miejsc, gdzie mogę spędzić święta. O mnie się nie martw.
Ważne,żebyśwyzdrowiał.

–Wynagrodzęcito,przysięgam–powiedziałzulgą.
–Jedzjajka,zanimwystygną.
Podała mi grzankę i też usiadła. Przez chwilę w pięknej

kuchni panował spokój. Mazie często myślała, żeby się

przeprowadzić do siebie. Mieć mężczyznę, dla którego by
gotowała i który czasami gotowałby dla niej. Dwa dzieciaki
rozrzucającezabawkipocałymdomu.Imożejakiśkundel

–Jonathanie?

Uhm?

Spałaszował

jajka,

a

teraz

smarował

grzankęmasłemimiodem.

– Operacja matki J.B. się udała, ale wcześniej zrobił coś

głupiego. Na wszelki wypadek powiedział jej, że się
zaręczyliśmy,więcmusibyćzdrowa,żebyzabawiaćwnuki.

– Głupek – prychnął Jonathan z udawaną złością. – A teraz

background image

musiszdalejudawać,żebyjejniezdenerwować?

–Cośwtymguście.–Niezamierzaławyjaśniać,żeJaneitak

jużprzejrzałapodstęp.

– Jeśli mogę ci coś radzić, nie mów o tym ojcu – rzekł

Jonathan, wkładając naczynia do zmywarki. – Będzie miał
mętlikwgłowie,aitakjestznimcorazgorzej.

–Myślisz,żepodczasrejsudasobieradę?
Jonathansięuśmiechnął.

–Tamsięprzynajmniejniezgubi.Amówiącserio,znamjego

kumpli, będą mieli na niego oko. Bądź spokojna. – Zerknął na

zegarek.–Nieruszajsięstąd,chcęcicośpokazać.

Gdywyszedł,sprzątnęłakuchnię.Gosposiamogłabyzrobićto

rano, ale Mazie nie lubiła zostawiać bałaganu na noc. Brat
wrócił z niedużym pudełkiem, mniej więcej takim, jaki dostała
do pierścionka. Było z czerwonej skóry, nieopakowane.
Jonathanobjąłjąodtyłu.

– Tak żałuję, że nie będzie mnie na święta, więc daję ci

prezentjużteraz.Śmiało,otwórz.

Podniosławieczkoizaparłojejdech.Wśrodkuleżałdelikatny

naszyjnik. Lekki jak piórko złoty łańcuszek. A na nim wisiała

perławielkościprzepiórczegojajka.

Wyjęłanaszyjnikidelikatniepotarłaperłę.
–Jestpiękny.
– Ostatnio przeglądałem skrytkę depozytową w banku,

szukając czegoś dla ojca, i znalazłem biżuterię mamy.

Widocznie musiała ją zostawić, zanim wyjechała do ośrodka.
Pomyślałem, że nosząc to, będziesz bliżej niej do czasu, aż
pojedziemydoniejwodwiedziny.

– Dziękuję, braciszku, jest piękny – powiedziała ze łzami

woczach.

background image

–Itakkiedyśwszystkieteświecidełkabędątwoje.

–Onie,podzieliciejejbiżuterięzHartleyem,dlaswoichżon.
–Hartleyzniknął,amniemałżeństworaczejniejestpisane.

–Dlaczegotakmówisz?

Spochmurniał.
– Mam nadzieję, że te bóle głowy nie są oznaką czegoś

gorszego. Kto wie, czy nie odziedziczyłem przypadłości mamy.
Nieskażężonyidziecinato,przezcomyśmyprzechodzili.Tak

sięnierobi.

Wstrząśnięta,zastanawiałasię,odkiedytrapiągotakiemyśli.

Pewnieodmiesięcy.

– Nie miałam pojęcia. Ale to nieprawda. Jesteś genialny,

prowadzisz międzynarodową firmę. Los setek ludzi zależy od
ciebie. Ty nie zwariujesz. Gdybym zauważyła jakieś oznaki,
powiedziałabymciotym.

–Dzięki–burknął.

– Nie przejmuj się świętami. Skoro ty i ojciec wyjeżdżacie,

spędzę je gdzie indziej. J.B. zaproponował, żebym się do niego
przeprowadziła

– Ma czelność, skoro tylko udajecie narzeczonych –

oświadczyłzaczepnymtonem.–Sypiaciezsobą?

Spiorunowałagowzrokiem.
– Kocham cię, braciszku, i uwielbiam twój prezent. Ale nie

będęztobądyskutowaćotakichsprawach.Jasne?

–Acopowieszojcu?

– Prawdę. Że pomagam przyjacielowi. Będę zaglądała tu

codziennie i pomagała mu aż do wyjazdu. A zanim wróci
zrejsu,będziejużpowszystkim.

–CzyliżespędziszświętazVaughanami?

– Pewnie tak, a gdyby coś się porobiło, to z Giną. Ma tak

background image

liczną rodzinę, że jedna osoba wte czy wewte nie zrobi im

różnicy.

–Zgoda.Bylebyśniebyłasama.

– Mogę być sama, byle nie samotna – odparła. – Ale mam

ciebie,tatęiwieluprzyjaciół.Będziedobrze.

Pytanietylko,czyspędziświętawłóżkuJ.B.?

Kilkagodzinpóźniejpytanietonadalbyłoaktualne.Leżącpo

ciemku, wciąż myślała o tym, jak bardzo chciałaby mieć J.B.
obok siebie. Jakim cudem tak szybko utorował sobie drogę do

jejserca?

Przyszło jej do głowy, że wieloletnia antypatia do niego

wynikała z tego prostego powodu, że nie chciała się przyznać,
iż nadal coś do niego czuje. Coś prawdziwego, dorosłego,
innegoniżzadurzenienastolatki.

A J.B. się z nią bawił. Chciał tylko mieć się z kim przespać.

Takiświątecznyromans.

Mimo to nie mogła się oprzeć pokusie spędzenia idealnych

świątwjegotowarzystwie.

Z samego rana spakuje się i zwiąże swój los z najbardziej

niesfornymkawaleremwCharlestonie.

Gdy w niedzielę tuż przed południem dotarła do szpitala,

zawahała się przed wejściem. J.B. nie zadzwonił, nie wysłał jej

wiadomości. A kiedy się rozstawali poprzedniego wieczoru,
niczegojeszczenieustalili.

Możeżałowałtegolekkomyślnegozaproszenia?
Nie jest za późno, by to odkręcić. W bagażniku miała

wprawdziespakowanątorbę,aleonniemusiotymwiedzieć.

Podrodzedoszpitalazajrzałanachwilędofirmyiprzebrała

background image

się

w

czarną

wąską

spódniczkę

oraz

szmaragdową

jedwabną bluzkę, a do tego włożyła nowy naszyjnik. Wielka
perłaspoczywałanasamymdoledekoltu.

Dotknęłajej.Bratmiałrację,perłaniemożewrócićjejmatki,

alemożejąniecoprzybliżyć.

Wrecepcjidowiedziałasię,żezgodniezoczekiwaniamipanią

Vaughan przeniesiono na zwykły oddział. Przed pokojem
czekałatylkoAlana,młodszaodMazieodwalata.

– Zabrali mamę na górę na rehabilitację – poinformowała. –

Niedługowróci.

–Aresztarodziny?
– Tata to ranny ptaszek. Przyszedł o szóstej, odesłał J.B. do

domu, żeby się przespał, a teraz zszedł do baru coś zjeść. Ja
i Leila przyjechałyśmy o ósmej. Mama prosiła o swoją
lubioną kawę, lekarz się zgodził, więc Leila pojechała, żeby
jązaparzyć.

–Skorosobieradzicie,towpadnępopołudniu.
Alanawstała,chowającksiążkę,którączytała,dotorby.
–Wsumietomamdociebieprośbę.
–Tak?Chętniepomogę.

– Mamy z siostrą bilety na popołudniowy spektakl „Dziadka

do orzechów”, o drugiej. A mama uparła się, żebyśmy wzięli
też ojca, na jej miejsce. On nie lubi baletu, ale dla niej jest
gotówsiępoświęcić.

–Chętnieposiedzęztwojąmatką-powiedziałaMazie.

–J.B.wkrótcewróci.Niebędzieszdługosama.Dzięki!
W tym momencie pielęgniarz przywiózł panią Vaughan

i pomógł jej się położyć. Mazie trzymała się z boku, by nie
przeszkadzać. Zaraz też pojawił się pan Vaughan oraz druga

córkaizapanowałolekkiezamieszanie.

background image

Mazie z uśmiechem słuchała, jak pani Vaughan rozstawia

towarzystwo po kątach. Nic dziwnego, że kochali ją i się jej
bali. Była niesamowita. W końcu Jane zawołała Mazie

ipocałowałamężaicórkinapożegnanie.

– Zmykajcie, kochani. Mazie i J.B. dotrzymają mi

towarzystwa.

Gdyzostałysame,zJaneuszłopowietrze.
–Jestemwykończona.Nieznoszętego.

–Możechceszodpocząćprzedlunchem?
– Mam powyżej uszu odpoczywania. Opowiedz mi o swojej

rodzinie.Muszęsięoderwaćodtegotutaj,inaczejzwariuję.

Mazieprzysunęłasobiekrzesło.

–Dobrze.Copamiętasz?
– Niewiele – przyznała Jane. – Dobrze znałam twoich

rodziców, kiedy byliście małymi dziećmi, ale z biegiem lat
wyrośliścieistraciliśmykontakt.

–Alewieszomojejmatce?
– Wiem. Biedaczka, zmagała się z demonami. A ty byłaś

malutkimszkrabem.

–Natyledużym,żepamiętam,jakwyjechała.

MatkaJ.B.poklepałałóżko.
– Usiądź tutaj. – Wzięła Mazie za rękę. – Każdy

wCharlestoniewiedział,cosiędzieje.Aleplotkinigdyniebyły
nieżyczliwe. Twoi rodzice cieszyli się szacunkiem, a to, że
straciliście matkę w takim wieku – Pokręciła głową. – Jak

sięmiewaGerald?

–Zdrowiemuszwankuje.Jestodwadzieściadwalatastarszy

odmamy,więczaczynasięsypać.

–Odesłaniejejmusiałobyćdlaniegotrudne.

Maziewstałaizaczęłakrążyćpopokoju.

background image

– Tak. Bracia i ja czasem do niej jeździmy. Do Vermontu. Ale

odlatjużnasniepoznaje.Chociażwydajesięszczęśliwa.

–Jeśliwyjdzieszzamojegosyna,będęzaszczycona.

Zabrzmiało to jak żart, ale gdy Mazie się odwróciła,

przekonałasię,żeJanejestśmiertelniepoważna.

–Przecieżwiesz,pocoJ.B.wymyśliłtęmaskaradę.

– Wiem. Ale mężczyźni czasami robią coś z powodów, które

rozumiejądopieropotem.

–Jane,nieprzywiązujsiędotejmyśli.Toniejestrealne.
–Widziałam,jaknaciebiepatrzy.

Mazieprzełknęłaślinę.Bardzopragnęła,byJanemiałarację.
– Pociągam go fizycznie. Ale jak tylko sprzedam mu moją

kamienicę,stracizainteresowanie.

–Czas,żebysięustatkował.

J.B.

ma

wspaniałe

życie.

Nie

sądzę,

żeby

mu

czegośbrakowało.

–Opróczciebie,Mazie.

background image

ROZDZIAŁCZTERNASTY

J.B.usłyszałdostateczniedużoztejrozmowy,byzorientować

się,żebiednaMaziesięplącze.Pchnąłuchylonedrzwibiodrem
iwszedł.

– Wziąłem chińszczyznę dla Mazie i dla mnie. Przepraszam,

mamo, jeśli od patrzenia na nas zgłodniejesz, wyjdziemy na

korytarz.

Uśmiechnąłsię,widząculgęnatwarzyMazie.
–Dziękuję,J.B.
Młoda kobieta w różowym fartuchu przyniosła chorej lunch

i postawiła tacę na stoliku obok łóżka. Mazie pomogła Jane
usiąść,aJ.B.otworzyłichbardziejsmakowitedania.

– Powinniśmy natychmiast ustalić datę ślubu – oświadczyła

Jane, z niesmakiem patrząc na gotowaną rybę. – Niedługo

wszystkienajlepszelokalebędązarezerwowanenalato.

J.B. podszedł do tego ze spokojem. Znał sztuczki swojej

mamy. Za to Mazie zakrztusiła się kawałkiem wołowiny moo
shu.J.B.pokręciłgłową.

– Nie wtrącaj się, mamo. Kocham cię, ale to sprawa Mazie

imoja.

Maziekiwnęłagłową.
–Nieobrażajsię,proszę.Niemacosięśpieszyć.J.B.pracuje

naddużąinwestycją,apozatymznamysiętakkrótko.

Matkaspojrzałananiegofiluternie.

–Wiesz,synu,jaknielubięodkładaćsprawnapóźniej.Skoro

mamsięoszczędzać,organizacjaślububyłabyzajęciemwsam

background image

razdlamnie.

– Wszystko pięknie, ale nie wpędzisz nas w poczucie winy.

Mazie i ja jesteśmy dorośli, sami wybierzemy właściwą datę.

Aterazjedziniemarudź.

Reszta popołudnia przebiegła bez zakłóceń. Kiedy o piątej

dotarładrugazmiana,J.B.czymprędzejchciałzabraćMaziedo

domu. Godzinami męczył się, patrząc na nią, tak bardzo
pragnąłznówsięzniąkochać.Tymrazemwłóżku,wmiękkiej

pościeliibezpośpiechu.

Była kobietą elegancką, pełną uroku, a przede wszystkim

miłą. Tylko dlaczego tak się broni przed sprzedażą swojego
budynku? To niemal rudera, wszystko tam szwankowało.

Kamienica, którą dawał jej w zamian, była o niebo lepsza. Ale
ona uczepiła się tego wydarzenia sprzed lat a już myślał, że
wszystkowyprostował.

Podobno miłość to odwrotna strona nienawiści. Czy tego

oczekiwał od Mazie? Na pewno nie. Już raz się sparzył, zaufał
kobiecie, a ta go zdradziła, upokorzyła i ograbiła z majątku.
Tyle że Mazie w niczym nie przypominała jego byłej. Dałby za
togłowę.

Tylkoczygotówbyłzaryzykować?
Z drugiej strony musiał przekonać Mazie do sprzedaży. Ale

możeudamusiępołączyćintereszprzyjemnością.Jeślizgodzi
sięnajegopropozycjęisiędoniegoprzeprowadzinaświęta

Gdyojciecisiostrazmieniliichprzychorej,wyszedłzMazie

naświeżewieczornepowietrzeiodetchnąłzulgą.

– Nie znoszę szpitali – powiedział. – Te zapachy. Smutne

twarze.Obymamaniemusiałatamleżećzbytdługo.

– To świetny szpital – odparła Mazie. – Ale wiem, o co ci

chodzi.

background image

– Przejdziemy się na most? – Most Ravenela, ukończony

w 2005 roku, miał chodnik dla pieszych i ścieżkę rowerową.
Ludzie spacerowali tam o każdej porze roku, ale w grudniu,

przydobrejpogodzie,byłonajfajniej.

Kiwnęłagłową.
–Chętnie.Zgnuśniałam.–Spojrzałanaswojąwąskąspódnicę

iszpilki.–Alenajpierwmuszęsięprzebrać.

Ruszyłanaparking.

J.B.ująłjązanadgarstek.
–Spakowałaśsię?–Poczuł,jakjejpulsprzyśpieszył.

Przytaknęłakiwnięciemgłowy.
–Samaniewiem,dlaczegotozrobiłam.

Ogarnęła go euforia, na usta cisnęły mu się słowa, które

wszystkobyzmieniły.Aleniewypowiedziałich.Niechciałpsuć
tego,cojest.Ryzykobyłozbytduże.

– Dobrze. Spotkajmy się u mnie, przebierzemy się oboje –

powiedziałbeznamiętnie.

Byłarozczarowana,czymusięzdawało?
Do jego domu mieli najwyżej dziesięć minut jazdy. Ale

odetchnął z ulgą dopiero wtedy, gdy charakterystyczny

samochódMaziezaparkowałobokjegoSUV-a.

Czekając na nią przy swoim aucie, grzebał w kieszeniach,

szukająctego,cochciałjejdać.

Mazie wysiadła z torebką przewieszoną przez ramię i ze

stylowątorbąpodróżnąwręku.

– Dorobiłem ci klucze – powiedział. – Przed pójściem spać

pokażęci,jakobsługiwaćalarm.–Wziąłodniejtorbę.

–Poco?Niezostanętudługo.
–Chcę,żebyśsięczułajakusiebiewdomu.

Kiedy to mówił, w głowie rozdzwoniły mu się dzwonki

background image

alarmowe. Czy kiedykolwiek powiedział coś takiego jakiejś

kobiecie? Raczej nie. Musi zachować ostrożność. Mazie
mogłabysobiecośzacząćwyobrażać.Onzresztąteż.

Zaprowadził ją na piętro. Minęli jego sypialnię i weszli do

gustownieurządzonegopokojugościnnego.

–Pięknietu–pochwaliłaMazie.

Postawiłjejtorbęnakomodzie.
– Mam nadzieję, że nie przywiążesz się za bardzo do tego

pokoju.

Zszokowana,wpierwszejchwilizaniemówiła.

–Ja
– To twój pokój – wpadł jej w słowo. – Bez żadnych

zobowiązań.Aleprzypominamcitylko,żeuleganiepokusiejest
takiesłodkie

–Słodkie?Raczejszalone.
–Awięcprzyznajesz,żetak.

Wzruszyłaramionamiiprzesunęłarękąponarzucienałóżku.

Patrząc, jak dotyka jego łóżka, miał wrażenie, jakby dotykała
jego. Ale trzymał się z dala od niej, choć wymagało to
nieludzkiejsiływoli.

Kochałją.
Uświadomieniesobietegofaktuporaziłogo.Chciałporwaćją

wramiona,całowaćdoutratytchu,kochaćsięznią

Tyle że nie zapominał o konsekwencjach. Wciąż miał

w pamięci swoją przeszłość. Porażkę. Upokorzenie. Odrazę do

siebiesamego.Zachowałsięwięcjakdorosły.

–Przebierzsię–burknął.–Przejdziemysięmostem,apotem

postawię ci świeże krewetki z kukurydzianymi plackami
w„Lolicie”.

–Potakpozytywnejzachęciepójdęzatobąnakoniecświata–

background image

odparłazuśmiechem.

Musiał się poruszać. Koniecznie. Wprawdzie wolałby

gimnastykęwłóżku,aletrudno.

Mazie przebrała się równie szybko jak on i wkrótce szli

w kierunku mostu. A gdy Mazie zaczęła się rozciągać i robić
pajacyki, zamknął samochód, usiłując nie patrzeć na jej ciasno

opięty czarnym materiałem tyłeczek. Sam też spróbował
siępogimnastykować,alebyłpodenerwowany.

–Chodźmy–powiedział.–Rozgrzejemysiępodczasmarszu.

Byli daleko od innych spacerowiczów na moście. Warkot

samochodów przejeżdżających za betonową barierką nie

należał do przyjemności, ale wynagradzał to widok na cały
Charleston.

Ruszyli szybkim krokiem. A kiedy Mazie zdjęła kurtkę i

przewiązałasięniąwpasie,zapytał:

–Gotowa?
–Tak.Możeniezostanęwtyle.

Pobiegli nieśpiesznym truchtem. Spodziewał się, że na

szczycie łuku mostu Mazie zatrzyma się, ale biegła dalej; jej
koński ogon podskakiwał na wietrze. Na końcu mostu zrobili
wtyłzwrotipobieglizpowrotem.Tymrazemnasamymśrodku

Mazie zatrzymała się i spojrzała płynącą daleko w dole
czarnąjakatramentrzekęCooper.

W słoneczne dni przy dobrej pogodzie można było dojrzeć

baraszkujące delfiny. Teraz, wieczorem, głębokie wody były
tajemnicze.

– Nie stójmy tu, bo przemarzniemy. Poza tym umieram

zgłodu–powiedział.

Najejustachzaigrałuśmieszek.

background image

–Słyszałeśoopóźnionejgratyfikacji?–spytała.

– Nie pochwalam jej. – Wziął ją pod rękę i ruszyli szybkim

krokiemnakolację.

„Lolita” to była spelunka odwiedzana przez miejscowych, bo

turyści do niej raczej nie trafiali. Nie leżała na plaży, ale
dostatecznie blisko morza, by mieć najlepsze owoce morza

w całym okręgu. Poza tym swobodna atmosfera sprawiała, że
nawetwstrojachdobieganiaJ.B.iMazienierzucalisięwoczy.

Kelnerkapodałaimoprawionewplastikjadłospisy.
– Dzisiejsza specjalność to strzępiel. Porcja dla dwóch osób,

trzydzieści pięć dolarów, ale warta każdego centa. Zupa dnia
jest

z

owoców

morza.

Za

chwilę

podam

wodę

iprzyjmęzamówienie.

Mazieziewnęła.

Przepraszam,

kiepsko

spałam

tej

nocy.

Zjadłam

z Jonathanem jajka na bekonie i wypiłam kawę, a było bardzo

późno. Na studiach uchodziło mi to płazem, widocznie się
starzeję.

J.B.odchyliłsięnakrześleiparsknąłśmiechem.
–No,prawdziwazciebiestaruszka.–Rozejrzałsię.Wszędzie

wisiały lampki i łańcuchy na choinkę. – Muszę się do
czegoś przyznać. Gospodyni przystroiła mi mieszkanie, tak że
mamozdoby,aleniemamchoinki.Dlamnietomarnotrawstwo
stroićdrzewkotylkodlamnie.

–Nieprzejmujsię–odparła.–Unasnigdyniebyłochoinki.

– Żartujesz. Zdawało mi się, że uwielbiasz Boże Narodzenie.

Jonathannawetsięztegonabijał.

–Uwielbiamteświęta,toprawda.Aleodkądmamatrafiłado

ośrodka, nie ubieraliśmy drzewka. Najpierw byliśmy za mali,

akiedyposzliśmydoliceum,minęłotylelat,żenikomusięnie

background image

chciało.–Wzruszyłaramionami.–Dokołajesttyleświątecznych

dekoracji,żetonieproblem.

Podanojedzenie.

–Niesamowitylokal–powiedziałaMazie.–Cieszęsię,żego

wybrałeś.

Malująca się na jej twarzy rozkosz spowodowana była

jedzeniem,aleJ.B.chętniezaspokoiłbyjejapetytnainnerzeczy.
Pragnąłzabraćjądodomuizedrzećzniejubranie,leczmusiał

nabraćtrochędystansu.

Uregulowałrachunekiwyszlinadwór.

–Madlaciebieniespodziankę–oznajmił.
–Bylebyniebyłazwiązanazsejfami–odparłapodejrzliwie.

Flirtuje z nim czy mu docina? Dziwiło go, że nadal jej nie

rozumie. Zwykle czytał w ludziach jak w otwartej książce, ale
Mazie była niczym wielka, zamknięta na cztery spusty
biblioteka.

Otworzył jej drzwi samochodu i chciał ją podsadzić, ale

odprawiła go ruchem ręki. Usiadł za kierownicą, próbując
wymyślić,jakwywołaćuśmiechnajejtwarzy.Inaglewiedział,
cozrobić,bymiaławspaniałeświęta.

Przez ułamek sekundy wyobraził sobie ich dwoje siedzących

przy kominku i czytających bajkę niemowlakowi. Z wrażenia
omalnieprzejechałnaczerwonymświetle.

Zerknęłananiegozukosa.
–Wszystkowporządku?

–Tak.Przepraszam,zamyśliłemsię.
Poklepałagopoudzie.
–Rozumiem,pewniesięmartwiszomamę.Aleonazdrowieje,

wierzmi.Kiedywasniebyło,powiedziałami,żezdnianadzień

jestsilniejsza.

background image

– Tak, wiem. – Myślał o matce, a jakże. Tyle że jej stan był

stabilny,asytuacjazMaziestabilnazpewnościąniebyła.

W końcu zobaczył w oddali miejsce, którego szukał. Skręcił

naparkingizgasiłsilnik.Maziewyjrzałaprzezszybęizerknęła

naniegozukosa.

–Coturobimy?

– A jak myślisz? – Pogładził kciukiem jej policzek. – W tym

roku byłaś taka grzeczna, że święty Mikołaj ma dla ciebie

wszelkieozdóbkinachoinkę.

background image

ROZDZIAŁPIĘTNASTY

Mazieściskałowgardle,oczyzaszłyjejłzami.Cozagłupota!

Nie może się tak wzruszać tylko dlatego, że jakiś mężczyzna
jest miły i wiedząc o jej słabości do świąt, chce jej sprawić

przyjemność.

J.B.przyglądałjejsięzzagadkowymuśmiechem.Ileżonmiał

charyzmy! Nic dziwnego, że chodził z połową dziewczyn
w Charlestonie. Był jak młody George Clooney. Uroczy.
Zabawny.Trudnydozłowienia.

– Jesteś pewny? – spytała. – Po prawdziwych choinkach

wszędziesypiąsięigły.

–Przyjmujęwyzwanie–odparłzszerokimuśmiechem.
–Notozgoda.Samasięotoprosiłam.
Wyskoczyłazsamochoduiwciągnęłażywicznepowietrze.

–Powąchaj–powiedziała.–Sztucznedrzewkatakniepachną.
Odkilkugodzinbyłojużciemno,alewłaścicielrozwiesiłnad

swoimtowaremsznurykolorowychlampek.Zestaroświeckiego
radiomagnetofonu płynęły kolędy. A że do świąt pozostało
niewieledni,oglądającychbyłtłum.

Mamy,ojcowie,rozemocjonowanedzieci.Młodepary.Rodziny

znastolatkami.PrzezchwilęMaziesamapoczułasiędzieckiem.
Dzięki mężczyźnie, który kiedyś złamał jej serce. Ale on
sięzmienił,byłategopewna.Iniesposóbbyłosięoprzećjego
zmysłowemuurokowi.

Razem szli między rzędami drzewek. Minęli te półtora-

idwumetrowe–sufityuJ.B.byływysokie,więcmoglizaszaleć.

background image

Było tam wiele gatunków, ale Mazie najbardziej lubiła jodły.

W końcu wyparzyła idealne drzewko, symetryczne, gęste
iponadpółmetrawyższeodJ.B.

Porazpierwszysięskrzywił.

– Jesteś pewna? W mieszkaniu będzie się wydawała jeszcze

większa.

–Jestidealna,zobaczysz.
J.B. zapłacił za drogą choinkę, sprzedawca zapakował ją do

transportu w folię, a potem J.B. wtaszczył ciężkie drzewko na
dachautaiprzytwierdziłjepasami.

Objąwszy go w pasie, poczuła, jak jego mięśnie napinają się

zwysiłku.

–Mójtybohaterze–zażartowała.
Cofnąłsięiotarłpotzczoła.
–Cośmisięzatonależy.Uprzedzam,żezamierzamodebrać

zapłatępopowrocie.

– Kupno choinki to był twój pomysł – zauważyła, nachylając

się ku niemu i wdychając zapach spoconego męskiego ciała. –
Ajaniechciałamcipsućzabawy.

–Mądradziewczynka.–Pocałowałjąwnos,apotemwusta.

Odchyliłagłowęiodwzajemniłapocałunek.

–Przezciebietracęgłowę-mruknęła.
– I wzajemnie. – Przycisnął ją do boku samochodu. – Od

dawnanikogotakniepożądałem.Przytobieżałuję,żeniemam
juższesnastulat.

– Błąd – szepnęła, mocniej chwytając go za szyję. – Ja chcę

takiegoJ.B.,któryznawszystkienieprzyzwoitesekretykobiet.

Cofnąłsięispoważniał.
–Twoichsekretównieznam.

–Janiemamnicdoukrycia–skłamałalekkimtonem.

background image

Westchnąłispojrzałnaludzidokoła.

–Musimyjeszczekupićbombkiiinneozdoby–powiedział.
–Tochodźmy.

W pobliskim sklepie Mazie nakupiła całe pudła ozdób. J.B.

nawet nie mrugnął, gdy kasjerka ich podliczyła. Podał jej
platynową kartę kredytową i uśmiechnął się do niej tak, że

oblałasięrumieńcem,choćmogłabybyćjegobabką.

Mazie wzniosła oczy do nieba. Był niepoprawny. Musiał

uwodzićswojąelektryzującąmęskością.

Popowrociedoautaziewnęła.

–Naubieraniechoinkichybajużzapóźno.
–Mamnadzieję,żedobrzezrozumiałempodtekst.

–Możedałabymsięprzekonać–mruknęła.
–O,nie.–Patrzyłnadrogę,więcwidziałatylkojegoprofil.–

Jesteśmoimgościem,totymusiszdaćmisygnał.

Powiedział to żartobliwie, ale miał rację. Tchórzostwem z jej

strony byłoby udawanie nieprzystępnej, skoro pragnęła go
równiemocno,jakonpragnąłjej.

Oparła mu dłoń na udzie i ścisnęła napięte mięśnie pod

spodniami.

– Chcę się z tobą kochać, J.B. W łóżku, na krześle, cholera,

nawet w tej twojej wysmakowanej kuchni. – Westchnęła. –
Jesteśniesamowicieponętny,ajamamochotęsięzabawić.

Zerknąłnaniązukosa.
– Mówisz, jakbyś podjęła decyzję o rezygnacji z diety. Czy

jestemażtakistraszny?

Udała,żesięzastanawia.
–Pomyślmy.Zatwardziałykawaler.Związek,którymniezrani,

kiedy się zakończy. Czyli tak, wybranie ciebie nie jesteś

najmądrzejszezmojejstrony,alenieucieknę.Jesteśdokładnie

background image

tym,czegochcępodchoinkę.

Zajechali przed dom. Po chwili niezręcznej ciszy podał jej

klucze.

–Otwórz,jawniosęchoinkę.

Gdywtaszczyłdrzewkododomu,odrazuzapachniałoinaczej.

Mazie określiłaby ten zapach jako „górski poranek”. Wnieśli

stojak, który umożliwiał osadzenie choinki. Ale gdy już stanęła
naswoimmiejscu,Mazieuświadomiłasobie,żetoonamusidać

sygnał.J.B.sprawiłjejprezent,ojakimmarzyłaodlat,ateraz
byłajejkolej.

Podeszłaioparłamugłowęnaramieniu.
– Mówiłam serio, nie chcę ubierać choinki już dzisiaj.

Wolałabym przystroić ciebie. Może kapką bitej śmietany? Albo
czekoladą.Cotynato?

Parsknąłśmiechem.
–Nieigrajzemną,kobieto!

W tym momencie uświadomiła sobie, że wpadła po uszy.

Pragnęła go od zawsze, tyle że przez lata bez sensu tłumiła to
uczucie.Byćmożesięsparzy,byćmożebędzieżałowała.Aleto
potem.Anaraziepragnęłagobezwzględunacenę.

– Nie igram z tobą – szepnęła. – Ale najpierw chcę pod

prysznic.

–Wskoczymypodwodęrazem,szkodaczasu.
–Niepamiętam,czyogoliłamnogi.
–Nieważne.

W

łazience

puścił

na

chwilę,

by

wyregulować

temperaturę wody, a kiedy się odwrócił, Mazie była naga od
pasa w górę. Ściągnęła mu koszulę przez głowę i zaczęła
całować jego sutki. Jego spodnie do biegania nie mogły ukryć

tego, jak jego członek błyskawicznie rośnie i twardnieje. Bez

background image

słów pozbyli się reszty ciuchów. Mazie wstydziła się, ale nie

miałaoporów.Wyrazjegooczukażdejkobieciedodałbyodwagi.

Kabinaprysznicowabyławielka,aleonteżniebyłułomkiem.

Zajmował mnóstwo miejsca. Mazie cofnęła się w kąt,

oddychającszybko.

– Stań twarzą do ściany – poleciła. – Umyję ci plecy. – Nie

chciała,bysięnaniągapił.

Z westchnieniem ulgi namydliła myjkę i zaczęła od jego

karku,poczymzjechałanabarki,plecyitalię.Jęknął,jakbygo
torturowała, chociaż robiła tylko to, co dziewczyny pracujące

w łaźni. Uklękła na posadzce i namydliła od tyłu jego nogi.
Nawetjegogołestopybyłyseksowne.

Wstałaioparłamuręcenaramionach.
–Twojakolej.
Odwróciłsiępowoli.
– Nie umyjesz mi reszty ciała? – zapytał, uśmiechając

sięlekko.

–Ztymsamsobieporadzisz–odparłapruderyjnie.
–Wobectegojaumyjęplecytobie.
Odwrócił ją tyłem do siebie. Nogi się pod nią ugięły, kiedy

poczuła na sobie jego ręce. Zwłaszcza że co chwila trącał ją
wiadomączęściąciała.

Dołożył wszelkich starań, by była czysta od stóp do głów.

Najwięcejuwagipoświęciłjejpośladkom.Kiedyjużjenamydlił,
wsunął między nie swój członek i zaczął się nim ocierać.

Omatko!Jeszczenadobreniezaczął,aonajużbyłapółpłynna.

–J.B.,używamystraszniedużowody.Tonierozsądne.
– Muszę jeszcze dokończyć z tej strony. – Rzucił myjkę

inamydlonymidłońmizacząłmasowaćjejpiersi.

Oparłamugłowęnaramieniu.

background image

–Onechybaniesąażtakbrudne–wysapała,zmuszającsię,

byniebłagaćgo,żebyjąwziąłtuiteraz.

–Możeinie,aletakiemokreiśliskiesąprzepiękne.

Jeszcze bardziej śliska była zupełnie gdzie indziej. Ale nie

wypadało o tym wspominać teraz, gdy tak ładnie ją mył. Po
chwilijednakpostanowiłaprzenieśćsięwwygodniejszemiejsce

ipołożyć.

–Dołóżka–szepnęłabłagalnie.–Chodźmydołóżka.

Wytarłasięizdjęłaszlafrokzdrzwi.
–Dozobaczenianamateracu.Weźprezerwatywy.

W jego sypialni zrzuciła mokry ręcznik i wskoczyła pod

luksusowąpościel.Wiedziała,żewswoimkawalerskimrajuJ.B.

będziemiałwszystko,conajlepsze.

Stanąłzrękaminabiodrachiprzyglądałjejsięprzezchwilę.

Podciągnęłakołdrępodszyję.

–Myślałam,żebędziecisięśpieszyć–rzekła.

– Wyglądasz przepysznie, kiedy tak leżysz w moim łóżku –

odparł.

–Jakgotowedozerwaniajabłko?
–Jakchwila,którąchciałbymuwiecznićdlapotomności.

–Chodźdomnie–poprosiła.
Zrzucił ręcznik z bioder. Kiedy dołączył do niej pod kołdrą,

westchnęłazradości.Dziwne,bojaknaraziejejniezaspokoił.
Przesunęła ręką po jego boku. Na usta cisnęły jej się rozmaite
słowa.Prośbaorozproszeniejejobaw.Pytaniaoprzyszłość.

Czego tak naprawdę od niej chciał? Czy dla niego to coś

więcejniżprzelotnyromans?

–Dziękujęzaświęta–powiedziała.
Odwrócił się twarzą do niej. Z bliska mogła podziwiać jego

gęste brwi i złote plamki na niebieskich tęczówkach oczu. J.B.

background image

toniefacetnastałe.Wiedziałaotym,wskakującdojegołóżka.

Alezdecydowałasięnatenczasowyromans,chciałasiępławić
wświątecznymmagicznymnastroju.Orzeczywistośćbędziesię

martwiłapotem,wponurestyczniowedni.

–Kochajsięzemną–szepnęła.
Pobudzonyjejsłowami,nachyliłsię,possałjejpiersiiwsunął

rękę między jej uda. Gdy wsunął w nią palec, krzyknęła
z rozkoszy. Jej ciało napięło się z podniecenia. Kosmyk włosów

opadłnajegozarumienionątwarz.

–Pragnęcię,MazieJane.Jakwariat.Jakmyślisz,dlaczego?

– Może znudziły ci się kobiety, które nie potrafią ci

siępostawić.

Zdusiłśmiech.
– Jesteś pyskata i nieprzewidywalna. Nie da się ukryć, że

miewałemłatwiejszekobiety.

Kiedyspróbowałazłapaćjegoczłonek,odtrąciłjejrękę.

–Następnymrazem,kochanie.Jestemzabardzopodniecony.

–WłożyłprezerwatywęipołożyłsięnaMazie.–Ręcezagłowęi
złapsiępodgłówka!–rozkazał.

Odruchowospełniłapolecenieizacisnęłapalcenakręconych

żelaznychprętach.Zamknęłaoczy.

J.B. wszedł w nią powoli. Uczucie było nieopisane. Usłyszała

stłumione przekleństwo, jakby i jego zaskoczyło to, jak
doskonaledopasowałysięichciała.

–Otwórzoczy,mojasłodka.Niechowajsięprzedemną.

Zrobiła to, choć ta intymność była bolesna. Była naga,

odsłoniłaprzednimwszystko,cotakstarannieukrywałaprzez
lata. Nie miała skrępowanych rąk, mogła więc go dotknąć, ale
niezrobiłanicwtymkierunku.Wstrzymałaoddech.Napierała

na niego, by czuć każde jego pchnięcie, każde niesamowite

background image

doznanie.

–J.B.!–krzyknęła,czującnadchodzącyorgazm.
Wtuliłtwarzwjejszyję.

–Pokażmi,jakdochodzisz,Mazie.

Objęłago,wygięłaplecyispełniłajegoprośbę.

background image

ROZDZIAŁSZESNASTY

Spanie z mężczyzną dotychczas nie sprawiało Mazie

przyjemności – spanie w sensie dosłownym, nie seksualnym.
Ale gdy wtuliła się w J.B., zanim zmorzył ją sen, poczuła się

najszczęśliwsząosobąpodsłońcem.

Obudziwszysięrano,stwierdziła,żecośsięzmieniło.Wniej.

Niemogłasiędłużejopieraćprzedprawdą.

Kochała J.B. Nigdy nie zapomniała pielęgnowanej przez lata

urazy szesnastolatki ani traumatycznego odejścia matki.
Ukrywaławięcpodtympłaszczykiemswojepożądanie,udając,

żeJ.B.nicdlaniejnieznaczy.Przezlatatonawetdziałałoale
terazjużnie.

Leżała w pościeli, wtulona w jego ciepłe ciało, z głową na

jegopiersi,aonprzezsentrzymałjąwobjęciach.

Poruszyłsięiuśmiechnąłsennie.
–Cześć,ślicznotko.
Ujęłagopodbrodę.
–Niepowinieneśbyćterazwpracy?
–Spokojnie,wszystkozałatwiłem.

–Jakto?
– „Nie wszystko złoto” jest zamknięte w poniedziałki, mam

rację?

–Tak.
Pocałowałjąwnosek.

– Chciałem spędzić z tobą cały dzień, więc nad wszystkim

czuwa mój wspólnik. Poza tym przed świętami nie ma dużo

background image

pracy.

Niepokoiło ją, że w ogóle nie wspomina o odkupieniu jej

budynku. Od czasu ataku serca matki ani razu nie poruszył

tegotematu.Czyżbychciałjązmiękczyć,wciągającwromans?

Raz już była pewna, że czuje do niej coś poważnego Kiedy
podniecił się przy niej jako nastolatek, w naiwności swojej

uwierzyła, że coś z tego będzie. Stały związek. Wspólna
przyszłość.

Aleonbrutalniepozbawiłjązłudzeń.
Czyznowuchciałamiećzłamaneserce?CzyJ.B.wogólejest

zdolnydomiłości?Czychceczegoświęcejniżtylkojejciałoijej
budynek? Chciałaby oderwać się od tych myśli i cieszyć

sięchwilą.Niestety,nienależaładokobietpotrafiącychczerpać
przyjemnośćzczystegoseksu.PrzedtąhistoriązJ.B.niemiała
nikogoprzezdwalata.

–Cocichodzipogłowie?–spytała,wtulającsięwniego.

– Pomyślałem, że po śniadaniu moglibyśmy ubrać choinkę –

odparł.–Apotemnazmianęposiedziećwszpitaluprzymamie.

–Chętnie.
– Ale najpierw się zabawimy. – Sięgnął po prezerwatywę na

stolikuipocałowałMaziewusta.

Po nocnych ekscesach powinni się wylegiwać i lenić,

a tymczasem rzucili się na siebie, jakby zbliżał się koniec
świata. J.B. dotykał jej wszędzie, szeptał jej imię, obsypywał
komplementami. Pierwszy orgazm nadszedł tak szybko, że ją

zaskoczył. Ale on nie dał jej chwili wytchnienia. Gdy doszła po
raz drugi, skończyła razem z nim. Mocno objęła go nogami
wpasieiprzytrzymała.Miaławilgotneoczy.

Zasnęli.Gdysięznówobudzili,burczałojejwbrzuchu.

–Jeść!–poprosiła.

background image

Poszedł pod prysznic pierwszy, a kiedy i ona wyszła spod

wodyisięubrała,zkuchnidobiegłjazapachjajeknabekonie.

–Zrobićcigrzanki?–spytała.

–Masłojestnablaciezamoimiplecami,wspiżarcejestpełno

chleba.Maszochotęnakawę?

Ta domowa scenka trąciła fałszem, on nie był domatorem.

Wolała nie myśleć o tym, ile kobiet przewinęło się przez tę
urocząkuchnię.

J.B.smażył,więczrobiłagrzankiwpiekarniku.Potemusiedli

dostołu.NadeserMazieznalazłajeszczewlodówcedomowej

roboty powidła śliwkowe. J.B. pałaszował, jakby umierał
zgłodu,aleprawdęmówiąc,odczasukrewetekzpoprzedniego

wieczorustraciłniemałoenergii.

–Potrafiszwieszaćlampkinachoince?–spytała.
–Nie.Nauczymysięmetodąpróbibłędów.

Miałpoważnykłopotidoskonaleotymwiedział.
Z jednej strony chciał, by Mazie wyniosła się z jego łóżka

i z jego mieszkania. Bo miał wrażenie, jakby się już
zadomowiła.Adotegoniemógłdopuścić.Lubiłją,itobardzo.
Alerazjużsięsparzyłnamałżeństwie,więcczasskończyćztą
zabawąwewspólnydom.

Gdyskończyliubieraćchoinkę,wsaloniepanowałnieopisany

bałagan, za to Mazie była w siódmym niebie. Odsunęła się i
podziwiającją,wzięłasiępodboki.

–Sampowiedz,czyniejestśliczna?–Uściskałagozcałejsiły.

–Niemogęsiędoczekać,żebyzobaczyćjąwieczorem.

Jej entuzjazm był zaraźliwy. J.B. nie mógł się tylko nadziwić,

jak rodzina mogła pozbawić Mazie tej frajdy w dzieciństwie.

Pociągnąłjązakońskiogon.

background image

–Jateżniemogęsiędoczekaćwieczoru–powiedział.

Ruszyłanaschody.
–Musimyjechaćdoszpitala.Obiecałeś,żenapierwszą.

Wszedł za nią na piętro i zobaczył, że wzięła torbę i swoje

rzeczy do pokoju gościnnego, by się przebrać. Dlaczego, na
litośćboską?Iczemugotoniecieszy?

Wszpitaluwieściniebyłytakpomyślne,jakoczekiwali.Jane

była mizerna i apatyczna. Według lekarzy wdała się infekcja,

więcszpikowalijąantybiotykami.

W pokoju była tylko Leila. Wyszła na korytarz, żeby z nimi

pomówić.

– Nie wiem, co się działo w nocy, ale kiedy przyszłam rano,

jużbyławtakimstanie.Tatajestzdruzgotany.Odesłałamgodo
domu,Alanasięnimzajmie.

J.B.uściskałsiostrę.
–Tyteżzmykaj.Mazieijazostaniemy,jakbędzietrzeba.

Popołudnie wlokło się w nieskończoność. Jane budziła się i

przysypiała, lecz milczała. Mazie trzymała ją za rękę, a J.B.
krążył po korytarzu. Gdy chora znowu przysnęła, wziął Mazie
nastronę.

–Mamwrażenie,żepowinniśmycośzrobić.
– Szpitale to nieustanne czekanie. Według nich lekarstwa

wkońcuzadziałają.Ajejstansięniepogarsza.

Przycisnąłgrzbietdłonidoczoła.
–Nienawidzętakiejbezradności.

–Cokolwieksięstanie,najważniejsze,żeonawie,jakbardzo

jąkochasz.

Krew ścięła mu się w żyłach, Mazie najwyraźniej myślała to

samo co on – że Jane Vaughan może nie przeżyć. Serce waliło

mujakmłotem.Bardzokochałmatkę.

background image

Porazpierwszynaprawdęuświadomiłsobie,coczułaMazie,

kiedyzabranojejmatkę.

–Przepraszam–powiedział,kładącręcenajejramionach.

–Zaco?

– Za to, że nie wiedziałem, jak bardzo cię bolało, że twoja

matkajestsetkikilometrówodciebie.

Maziezbladła.
–Onanawetniewie,kimjestem.

–Alekiedyjejnieodwiedzasz,maszwyrzutysumienia,agdy

doniejjeździsz,wracaszsmutna?Tojestwtymnajgorsze,tak?

Chceszwierzyć,żekolejnawizytacośzmieni,alenicztego?

Powolikiwnęłagłową.Pojejtwarzyspłynęłyłzy.

Przytulił ją i tym razem oprócz podniecenia seksualnego

poczuł coś więcej. Chciał ją chronić, uszczęśliwiać, dawać jej
wszystko to, czego nie dostała od rodziny. Jasny gwint! Co
teżmuchodzipogłowie?

Mazieuwolniłasięzjegoobjęć.
–Przepraszam,zarazwracam–rzuciła.
J.Bodwróciłsięizobaczył,żematkamaotwarteoczy.
–Kochaszją,synu,mamrację?–spytała.

Jużmiałzaprzeczyć,alewostatniejchwiliprzypomniałsobie

olipnychzaręczynach.

–Oczywiście,żejąkocham,mamo.–Przysunąłsobiekrzesło,

usiadł i spojrzał na popiskujące cicho urządzenia. – Jak
sięczujesz?

–Zmęczona.Alecieszęsię,żeżyję.
– Nie martw się. Może skoczę i przyniosę ci hamburgera?

Średniowysmażonego,zcebulką?

Rozbawiłmatkętymżartem.

–Byłbyśgotówtozrobić,prawda?

background image

–Dlaciebiewszystko,mamo.Kochamcię.

Stwierdził,żeniepoznajesamsiebie,takbardzosięzmienił,

miotającsięmiędzystrachemomatkęapożądaniemMazie.

Matka położyła rękę na jego głowie, zupełnie jakby mu

udzielałabłogosławieństwa.

–Niemartwsięomnie,J.B.Dożyjęczasów,żebyzobaczyćte

wnuki,któremiobiecałeś.

PowrótMazieuratowałgoprzedodpowiedzią.Byłablada,ale

na pozór spokojna. Chyba była w szpitalnym sklepiku, bo
trzymaławazonzróżowymiróżami.

–Alanamówiła,żetotwojeulubionekwiaty.
Janewyraźniesięożywiła.

–Dziękuję,kochanie,sąśliczne.Postawjetak,żebymmogła

naniepatrzeć.

– Idę po kawę – oznajmił J.B., wstając. Mazie była coraz

bardziejzżytazjegomatką,awłaśnietegochciałuniknąć.

Kolejne dni mijały bez większych wydarzeń. Do świąt było

nieco ponad tydzień. J.B. i Mazie rano chodzili do pracy,
wieczorami zajmowali się rodziną, a jeszcze później kochali
siępodpięknąpachnącąchoinką.

J.B. odkrył, że Mazie od lat miała taką świąteczną fantazję,

korzystałwięczokazji.Aonasięnieopierała.Byłaszczęśliwa
jaknigdy.

W tyle głowy wciąż jednak miała świadomość, że niedługo

będziemusiałaopuścićtendom.Iżezkażdymdniembędzieto
trudniejsze.

J.B. obdarzał ją namiętnością i współczuciem, ale jego serce

nie było do wzięcia. To bolało, ale nie mogła się okłamywać.

Z drugiej strony tliła się w niej iskierka nadziei, że może coś

background image

wnimpęknieIżepoczujetosamocoona.Dotądniewyznał

jejmiłości,onajemuteżnie.

Dwudziestego drugiego grudnia ucieszyła się, że tego nie

zrobiła. Nic nie zapowiadało, że tego dnia wydarzy się coś

szczególnego.

Rano padało. J.B. pocałował ją, gdy wychodziła do pracy.

Miałanasobieczarnydeszczowieczkapturem,sądziławięc,że
towystarczy.Jednakledwiewyszła,rozpętałasiętakaulewa,że

musiaławrócićpoparasolkę.

Od progu usłyszał, jak J.B. z kimś rozmawia przez telefon.

Jegosłowaniosłysięażdoholu.

–Niemasięczymmartwić,onamijezręki.Kłopotzgłowy.

Krew odpłynęła jej z twarzy. Jak otępiała wzięła parasolkę

iwybiegłazmieszkania.

Do pracy miała niedaleko. Zaparkowała przed sklepem

i siedziała z rękami na kierownicy, czując, jak miotają nią

sprzeczne emocje. To nie może być prawda. Niemożliwe, by
zwabił ją do siebie i spał z nią tylko po to, żeby przejąć jej
durnybudynek.

Zauważyła jednak, że od kilku dni oddalał się emocjonalnie.

Fizycznie byli tak blisko siebie, jak tylko to możliwe między
mężczyzną a kobietą. Ale w sensie uczuciowym J.B. odgradzał
sięodniejmurem.

Czyżby bał się powtórzyć błąd z przeszłości i nie chciał się

żenić? Ale jeśli powód był inny i kiedy tylko osiągnie swój cel,

znowu ją porzuci? Nie potrafiła inaczej wyjaśnić jego słów.
Zwłaszczażemówiłtotakradośnie.

Kiedy jego matka wydobrzeje, a Mazie wyniesie się z jego

mieszkania,będziemiałwyjątkowoudaneświęta.

Miała dość. Dlaczego nikt nie chciał z nią zostać na dłużej?

background image

Cozniąbyłonietak?

Jakimścudemprzetrwałatendzień.

Gina kilka razy zerknęła na nią dziwnie, ale zajęta klientami

nie mogła przyszpilić swojej szefowej. Na dwa dni przed

świętamiwsklepiekłębiłsiędzikitłum.

Biżuteria schodziła tak szybko, jak dzieci zjadały monety

zczekoladywieszanenachoinkach.Sztucznemonety.Sztuczne
jak całe życie Mazie. Jej zaręczyny, jej nikczemny kochanek.
A nawet jej uśmiech. Bo w głębi ducha szlochała jak małe

dziecko,któremuodebranowszystko,cokocha.

Dobrzechociaż,żedzieńpracydobiegłkońca.Musiałateraz

znaleźć sposób na to, jak wynieść się z domu J.B. Najpierw
jednak musiała zajrzeć do szpitala. Jane czuła się lepiej, ale
jeszczeniecałkiemtakjakpowinna.

Maziewiedziała,żeJ.B.pracujedopóźna,więcraczejgonie

spotka.Oby!

Alana i Leila były u matki. Pan Vaughan pojechał się

przespać, ale niedługo powinien wrócić. Mazie powiesiła
torebkęnaoparciukrzesłaiumyłaręceśrodkiemodkażającym.

–Jaknaszapacjentka?–spytała.
Janepogroziłapalcemswoimcórkom.

–Będziedobrze,jeślitedwieprzestanąsięwreszciemartwić.

– Ale nie wyglądała zdrowo, była blada i słaba. – Mam zamiar
spędzićświętawdomu.Zobaczycie.

NiespodziewanieLeilauściskałaMazie.
–Byłaśtakadobradlanaszejmatki.Powiedziałanam,żenie

jesteście zaręczeni z moim bratem. Dlatego tym bardziej ci
dziękuję.

Alanateżjąuściskała.

background image

– Jestem rozczarowana. Jemu potrzeba kogoś takiego jak ty,

alejestupartyjakosioł.

–Mnietomówisz?–rzuciłaMazielekkimtonem.

Vaughanowie nie wiedzieli, że to jej pożegnalna wizyta

w szpitalu. Bo chociaż zgodziła się na tę maskaradę, to teraz
musijużodejśćodJ.B.NagleotworzyłysiędrzwiiwszedłJ.B.,

wnosząc z sobą męski zapach, który działał na Mazie jak
narkotyk. Stanęła po drugiej stronie łóżka i ledwo skinęła mu

głową.Unikaniegoniebyłotakietrudne,bozająłsięsiostrami
imatką.

Nagle rozległo się pikanie aparatury. Jane oddychała

chrapliwie. Do pokoju wpadły trzy pielęgniarki. Mazie usunęła

sięnabok.

– Podejdź, żeby cię mogła usłyszeć – poprosił J.B. Nie mógł

uwierzyćwto,cosiędzieje.–Powiedzjej,żemusisiętrzymać.

Zakochana w nim po uszy, chciała spełnić jego prośbę, ale

Leilaotarłałzyiodezwałasiędobrata:

– Nie musisz już udawać, mama wie, że nie było żadnych

zaręczyn.

SpojrzałnaMaziezniedowierzaniem.

–Powiedziałaśjej?!Późniejotymporozmawiamy.
– Proszę wszystkich o opuszczenie sali – rozległ się głos

lekarza.Dosaliwpadłpersonelmedycznyiwyprosiłwszystkich
nakorytarz.

J.B.chwyciłMaziepodrękęiwziąłjąnastronę.

– Jedź do domu. Ja muszę się zająć rodziną. Teraz już tylko

onimnieobchodzą.

To nie był moment na wyjaśnienia. Zresztą po co miałaby

się tłumaczyć? Zdanie J.B. na jej temat przestało mieć

znaczenie.

background image

ZdołaładojechaćjakośdodomuJ.B.ispakowaćswojerzeczy.

Niewiele tego było. Ale też jej świąteczny romans nie potrwał
długo.J.B.miałjąwnosie,gdybyłaszesnastolatką,iterazteż

miałjągdzieś.

Wróciła do siebie, zjadła kolację z ojcem i pomogła mu się

spakowaćnarejs.Przyokazjizadałamupytanie,któredręczyło

jąodlat:

– Tato, dlaczego nigdy nie odwiedzasz mamy? Dlaczego

wysłałeśjątakdalekostąd?

Wzruszyłramionami.

– Twoja matka była miłością mojego życia. Młoda, piękna,

pełna życia. Ale dopiero po ślubie okazało się, z jakimi

demonami się zmaga. Najlepsi lekarze nie potrafili jej pomóc.
A kiedy jej ojciec zabił jej matkę i popełnił samobójstwo,
całkiemsięrozsypała.

–Nammówiłeś,żedziadkowiezginęliwwypadku.

– Nie chciałem was straszyć. A wracając do matki Nie

mogłem znieść myśli, że też mogłaby odebrać sobie życie.
Ośrodek w Vermont należy do najlepszych w kraju. Matka ma
siętamdobrze,chociażmnieniepoznaje.

–Takmiprzykro,tato.
Wzruszyłramionami.
–Przeżyliśmyrazemosiemczydziewięćwspaniałychlat.Ale

musiałemjąumieścićwośrodkutakżedlawaszegodobra.

–Dziękuję,żemitopowiedziałeś.

–Żałuję,żecięzostawiamnaświęta.
– O mnie się nie martw. Gina zaprosiła mnie do siebie. –

Mazieniedodała,żeodmówiłaprzyjaciółce.

W nocy spała z przerwami, wymieniając esemesy z Alaną

iLeiląnatematstanuJane.Uprosiłaje,byniezdradziłybratu,

background image

żesięznimikontaktuje.

Dwudziestegotrzeciegopracowałaprzezcałydzień,apotem

odwiozłanalotniskoojcaiJonathana.PierwszypoleciałdoFort

Lauderdale,drugidoArizony.

Wnocysnułasiępodomujakduch.Przespałasięnakanapie,

wzięłapryszniciposzładopracy.

W wigilię Bożego Narodzenia zamykały sklep o czwartej.

Mazie wręczyła pracownikom pięknie opakowane prezenty

izłożyłaserdeczneżyczenia.

Musi jakoś przetrzymać najbliższe półtorej doby. A potem

może się przeniesie do Savannah i otworzy filię swojego
sklepu?Takczysiak,niemożezostaćCharlestonie.

Siedziała przed telewizorem, oglądając stare filmy. Komedie.

Smutnehistorie.Ipełnenadziei.Wnocyposzłanaplażę.Stojąc
na skraju wody, patrzyła przez okna na świętujące rodziny.
Jeszczenigdynieczułasiętaksamotna.

Jak zwykle w Charlestonie rankiem w Boże Narodzenie

świeciło piękne słońce. Mazie obudziła się z mocnym
postanowieniem. Wzięła prysznic, ubrała się w luźne spodnie
do biegania i koszulkę, po czym zajrzała do sejfu w gabinecie
ojca.

Przejrzała stertę dokumentów, znalazła ten, którego szukała,

i włożyła go do koperty. A potem zadzwoniła do całodobowej
firmykurierskiej.

Już wkrótce nie będzie musiała oglądać J.B. ani z nim

rozmawiać.

background image

ROZDZIAŁSIEDEMNASTY

J.B.miałrozdwojeniejaźni.

Na szczęście matka poczuła się na tyle dobrze, że lekarze

pozwoliliwziąćjąwBożeNarodzenienakilkagodzindodomu.

Ale gdyby wystąpiły jakieś niepożądane objawy, natychmiast
mielijąprzywieźćzpowrotem.

WotoczeniudzieciimężaJaneVaughanodżyła,zachwycona,

żeniemusispędzaćświątwszpitalnymszlafroku.

Alana i Leila przygotowały wspaniałą kolację. Pieczonego

indyka z dodatkami, bataty według przepisu babki i kilka

przystawek, a w miejscowej piekarni kupiły wspaniały
krwistoczerwonytort.

J.B., jak przystało na kawalera, nie miał porcelany, kobiety

zdecydowałysięwięcnajednorazowetalerze.

Posiłek był wspaniały. J.B. z ulgą patrzył na matkę w dobrej

formie.Ojciecisiostrybyłyrówniezachwycone.

NiepokoiłagotylkonieobecnośćMazie.Zdziesięćrazychciał

do niej zadzwonić, ale był na nią wściekły. Jak mogła zdradzić
Jane ich tajemnicę, nie pytając go o zdanie? W całym tym

zamieszaniu obwiniał ją o to, że spowodowała nawrót choroby
jegomatki.

Zczasemuświadomiłsobie,żejednakprzeholował.
Powinien ją przeprosić. Z drugiej strony nie do niej należała

decyzja o ujawnieniu tajemnicy. Zrobiła coś za jego plecami,

więcmaprawobyćwściekłyprawda?

Jednocześnieuświadomiłsobiewkońcunietylkoto,żekocha

background image

Mazie, ale że chyba jest gotowy spróbować ponownie związać

sięnadobreinazłe.

Ostatnie trzy noce, kiedy nie miał jej w łóżku obok siebie,

dłużyły mu się niemiłosiernie. Dlaczego powiedziała jego

matce, że się nie zaręczyli? Co chciała przez to osiągnąć?
Odebrałtenniespodziewanyigroźnygestjakozdradę.

Chciałpomócwsprzątaniupoobiedzie,leczsiostrawygoniła

gozkuchni.

– Jesteś kochany, J.B., ale bez ciebie pójdzie nam szybciej.

Odpocznij.Sprawdźpocztę.Amytuogarniemy.

Spacerował przed domem, nie chcąc iść do siebie. Za dużo

było tam wspomnień. Cierpiał na widok pięknej choinki, którą

ubrali z Mazie. Nie chciał o tym pamiętać. Najchętniej
wyrzuciłby to cholerne drzewko razem z ozdobami. Słysząc
dzwonekdodrzwi,poczułprzypływnadziei.CzyżbytoMazie?

Niemożliwe,samstanowczojąodprawił.

Dwudziestokilkuletnichłopakwprogumiałnasobieuniform

dobrzeznanejfirmykurierskiej.PodałJ.B.kopertę.

–Proszępodpisaćtutaj.
– Wylosowałeś krótszą zapałkę, że pracujesz w święta? –

spytałJ.B.,składającpodpisnamagnetycznymekranie.

– Nie, jestem Żydem. Zgłosiłem się na ochotnika. Wesołych

świąt.

J.B.zamknąłdrzwiiotworzyłkopertę.Wpierwszejchwilinie

docierało do niego to, co widzi. Był to akt własności ale nie

pierwszy lepszy, tylko akt własności budynku, w którym Mazie
miałasklep.Przepisałatendomnaniego.

–Coto?–Leilawyszłazkuchni,wycierającdłoniewścierkę.
Zmarszczyłczoło.

–Samniejestempewny.Wyglądanato,żeMaziezgodziłasię

background image

oddaćdomnapotrzebymojejinwestycji.Ale

–Aleco?
– Nie wiem, dlaczego nagle mi go daje, skoro tak długo się

nie zgadzała. I po kiego licha powiedziała mamie, że nie

jesteśmy zaręczeni? Powinna była najpierw spytać mnie
ozdanie.Wstrząsmógłmamęzabić.

–Więcwciążjesteśnaniązły?
–Tak.

Alanaspojrzałananiegoprotekcjonalnie.
– Ale z ciebie idiota! W ogóle jej nie znasz. Oczywiście, że

niczegomamieniezdradziła.Mamasamadomyśliłasięprawdy.
Wiedziała, że przed operacją chciałeś jej dać jakiś powód do

życia.

–Naprawdę?
– Tak. Mazie dotrzymała tajemnicy, ale na prośbę mamy

udawała dalej. A ty na nią nawrzeszczałeś, upokorzyłeś ją na

naszych oczach i przed tymi wszystkimi pielęgniarkami
ilekarzami.Złakarma,braciszku.

Jegokoszmarnynietaktgodobił.
–Muszęzniąporozmawiać–mruknął.

–Zachwilęotwieramyprezenty–powiedziałaAlana.–Apoza

tym nie sądzę, że powinieneś biec do niej, zanim sobie
wszystkiego nie ułożysz w głowie. Zrobiłeś jej krzywdę. Więc
lepiej zastanów się, czego od niej chcesz, inaczej tylko
pogorszyszsytuację.

Trwałopółtorejgodziny,zanimJ.B.pękł.

Musiał pomówić z Mazie. To nie mogło czekać. Musiał ją

przeprosić i powiedzieć, że ją kocha. Na szczęście matka

zapowiedziała, że chce wracać do szpitala. Kardiolog obiecał,

background image

żejeślibadaniawypadnąpomyślnie,todwudziestegosiódmego

puścijądodomu.

Gdy w końcu wszyscy wyszli, J.B. chwycił klucze. Przejechał

przez miasto na plażę, nie zwracając uwagi na puste ulice.

Serce mu waliło. Czy Mazie zechce go wysłuchać? Po tym, jak
potraktowałjąokropnie.

Brama wjazdowa na teren posiadłości Tarletonów była

zamknięta. Na szczęście znał kod do alarmu, Jonathan podał

mu go kilka miesięcy temu, gdy cała rodzina w tym samym
czasiewyjechałazmiasta.PodichnieobecnośćJ.B.sprawdzał,

czywszystkowporządku.

Terazmodliłsię,bykodyniezostałyzmienione.

Odetchnąłzulgą,gdybramaotworzyłasięnaoścież.Widział

wszystkiesamochodypodczęściowozasłoniętymiwiatamiobok
domu.Alenikogoniezauważył.

Odetchnął głęboko, próbując uspokoić szalejące serce.

Wbiegł na schody, wstukał następny kod i otworzył główne
wejścieoddomu.

–Mazie?Jonathanie?
Chybanikogoniebyło.Obszedłcałyparter.Aniśladujakiejś

działalności, resztek posiłku czy włączonego telewizora.
Zatrzymałsięprzywykuszowymoknieiwyjrzałnaseledynowy
ocean.

Iwtedyjązobaczył.Samotnakobiecapostaćprzechadzałasię

na skraju wody, co jakiś czas schylając się po muszelkę.

Zadziałał odruchowo. Wyszedł na tyły domu, zdjął buty
i skarpetki, podwinął nogawki i wyszedł przez furtkę,
korzystającztychsamychkodówcowcześniej.

Mazieprzystanęłaipodpartapodboki,patrzyłanahoryzont.

Szumfaltłumiłjegokroki.

background image

Zatrzymałsięmetrodniej,bysięniewystraszyła.

–Mazie–powiedziałochryple.
Okręciłasięnapięcieiskrzywiłanajegowidok.

–Odejdź,J.B.Tomojaplaża.

– W Karolinie Południowej wszystkie plaże są publiczne.

Proszęcię,chcęztobąpomówić.

– Nie dostałeś mojej przesyłki? To koniec. Dostałeś, czego

chciałeś,aterazzostawmniewspokoju.

Łuski spadły mu z oczu. Nareszcie do niego dotarło. Gdyby

jakomłodychłopaknieokazałsiętakimidiotą,mógłbyjąmieć

przysobieprzeztewszystkielata.

– Nie – odparł poważnie. – Nie mam tego, czego chcę. –

Przełknąłślinę,trudnomubyłozdobyćsięnatesłowa.Alesię
starał. – Potrzebuję cię, Mazie, chcę spędzić z tobą życie.
Przepraszam,żesięnaciebiewydarłemioskarżyłemcięocoś,
czego nie zrobiłaś. Odtrąciłem cię. Znowu. Alana powiedziała

mi,żeniezdradziłaśtajemnicy.Sampowinienemtowiedzieć.

– Przeprosiny przyjęte, a co do reszty nie jestem

zainteresowana.Znajdźsobieinnąkobietę.

–Niemogę–odparł.–Jesteśtylkoty.

Wjejpięknychoczachpojawiłsięból.Iłzy.
–Niemusiszjużgrać,J.B.Wiem,ococichodziło.Dałamcito.

Jesteśmykwita.

–Mówiszoswoimbudynku?–zdziwiłsię.
–Oczywiście!–krzyknęła.–Mówicitocoś?„Niemasięczym

martwić, ona mi je z ręki. Kłopot z głowy”. – Przerwała, by
odetchnąć. – Nie chciałeś mnie, kiedy miałam szesnaście lat,
i teraz też mnie nie chcesz. Używałeś mnie do swoich celów,
aja,głupia,dałamsięnabrać.Aledośćtego.

Wyrzuciwszy z siebie złość, patrzyła na niego kamiennym

background image

wzrokiem.

–Tonieporozumienie.
–Kłamiesz.

– Chciałem z tobą chodzić, kiedy byłaś szesnastolatką.

Podkochiwałem się w tobie. Ale twój brat zagroził, że mnie
wykastruje, bo znał moją opinię w kwestii dziewczyn. Dlatego

dałemcikosza.Iodtejporytegożałuję.

– To nie usprawiedliwia tego, że poprzez seks chciałeś mnie

zmusić do sprzedaży budynku. Słyszałem, co mówiłeś. Nie
wykręciszsięztego.

– Kocham cię, Mazie. Pewnie od małego. Ale po tym, jak się

sparzyłemwmałżeństwie,wstydziłemsięztobąotymmówić.

–Niekochaszmnie–szepnęła.–Tonieprawda!Słyszałam,co

mówiłeśprzeztelefon.

– Mówiłem o pani burmistrz. To nie dotyczyło ciebie.

Urabiałem panią burmistrz, żeby dała nam zgodę na budowę

parku miejskiego. Dostali dotację na prace upiększające.
Zaproponowaliśmyimwspółpracę.

–Tobyłoopaniburmistrz?
– Tak. A nie o tobie. Gdybyś nie zauważyła, to ty wodziłaś

mniezanos,anienaodwrót.Uwielbiamcię,Mazie.Żałuję,że
tak długo nie mogłem się zdobyć na to wyznanie, ale jeśli
zgodzisz się na ślub w czerwcu, przez pół roku będę cię
przekonywał. Albo, jeśli chcesz, możemy odczekać rok. Albo
dwa.Czterylata.Alezmojejstronynicsięniezmieni.Kocham

cię,MazieJane.

Miał mdłości, był przerażony. To była najważniejsza chwila

wjegożyciu.

–Powtórzto–szepnęła.

–Żeciękocham?

background image

– Nie, to że chciałeś mnie zabrać na tańce, jak miałam

szesnaścielat.

Zrobiłomusięlżejnasercu.

– Kiedy dorosłaś, Mazie wydawało mi się, że stało się to

zdnianadzień.Walnęłomnietojakmłotem.Zmałegoszkraba
zmieniłaśsięwksiężniczkę.Przytobietraciłemjęzykwgębie.

–Jakjacięwtedyuwielbiałam–szepnęłazesmutkiem.
–Ateraz?

Milczałaprzezdłuższąchwilę.Czuł,żetoczyłazsobąwalkę.

Wkońcuwyciągnęłarękę.

–Kochamcię,Jackson–powiedziała.–Niechciałamtego,ale

się stało. To krępujące, ale chyba ta miłość nie przeszła mi od

tamtychczasów.

Zamknął oczy, odetchnął głęboko, a potem uśmiechnął się

iwziąłjąwramiona.

– Czekałem na tę chwilę przez całe życie. – Pocałował ją

namiętnie. – A co moja słodka dziewczynka robi sama w Boże
Narodzenie?

Oparłapoliczekojegoramię.
–Niejestemsama.Mamciebie.Wesołychświąt,kochany.

– Wesołych świąt, Mazie. – Porwał ją w ramiona. – Czy ten

domzanaminaprawdęjestpusty?

Uśmiechnęłasiędoniego.
– Całkowicie. Chciałbyś dołączyć do mnie w mojej sypialni

irozpakowaćswójprezentpodchoinkę?

Wybuchnąłgłośnymśmiechem,straszącmewy.
– Jasne. A dla porządku wiedz, że wielkie umysły myślą

podobnie.Jamamdlaciebietakisamprezent

background image

EPILOG

Jonathan siedział w swoim luksusowym pokoju hotelowym

w ośrodku w Arizonie i czytał o technikach medytacyjnych,
które podobno miały go uwolnić od bólów głowy. Ale nic nie

działało. Ani bardzo drogie leki. Ani odjechany bełkot.
Z każdym tygodniem coraz bardziej obawiał się, że złe DNA

matki w jakiś sposób wpłynęło na jego DNA. Że nastąpi
mentalny krach, który całkiem odmieni jego życie. Albo je
zniszczy.

Nasilenie bólów głowy przerażało go bardziej, niż gotów był

przyznać. Nie chciał skończyć jak matka, bezradny i naćpany
wjakimśośrodkuopieki.

Telefon od siostry uwolnił go od innej troski. Mazie i J.B. są

razem. Na dobre i na złe. Zamieszało mu to w głowie, ale oni

wydawalisięszczęśliwi.

Życzył im wszystkiego najlepszego, nawet jeśli osobiście

uważał, że to trochę dziwne. Ale najważniejsze, że gdyby go
zabrakło, J.B. dopilnuje, by Mazie nie spotkało nic złego.
Przynajmniej jedna osoba z rodziny Tarletonów znajdzie

szczęście

background image

Tytułoryginału:BlameItOnChristmas
Pierwszewydanie:HarlequinDesire,2018
Redaktorserii:EwaGodycka

©2018byJaniceMaynard
©forthePolisheditionbyHarperCollinsPolskasp.zo.o.,Warszawa2019

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A. Wszystkie
prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieł
w jakiejkolwiek formie. Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek
podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie
przypadkowe. Harlequin i Harlequin (nazwa serii) są zastrzeżonymi znakami
należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins
Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
IlustracjanaokładcewykorzystanazazgodąHarlequinBooksS.A.Wszystkieprawa
zastrzeżone.

HarperCollinssp.zo.o.
02-516Warszawa,ul.Starościńska1Blokal24-25

www.harpercollins.pl

ISBN9788327646705


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Maynard, Janice Ein sehr privater Verführer
Powiedz że mnie pragniesz Maynard Janice
Maynard Janice Tylko jedna noc
Maynard Janice Powiedz mi co lubisz
Ukryte marzenia Maynard Janice
Maynard Janice Kto kogo uwiódł
Maynard, Janice Sinnliches Spiel auf Antigua
Powiedz mi co lubisz Maynard Janice
1096 DUO Maynard Janice Tylko jedna noc
Maynard, Janice Ein sehr privater Verführer
A wreszcie rzekł Bóg, matura, prezentacja
Kaplan Janice Dać się zabić za ten wygląd
I TEZA i plan wypowiedzi do prezentacji Język...., do szkoły, Język polski w domu w pracy w szkole,
W ten wigilijny dzień, Prezentacje, życzenia, wierszyki
A wreszcie rzekł Bóg, matura, prezentacja
Janice Maynard Nieodparta Pokusa
Prezentacja Maturalna Jezyk polski w domu , wpracy, w szkole Czy to ten sam język
prezentacja finanse ludnosci

więcej podobnych podstron