JaniceMaynard
Rozpakujwreszcieten
prezent
Tłumaczenie:
Zofia
Piwowarska
ROZDZIAŁPIERWSZY
–Odpowiedź
brzmi:
nie!
Mazie
Tarleton rozłączyła się. Żałowała, że nie ma
staromodnego telefonu. Satysfakcja z przerwania rozmowy za
pomocąstuknięciapalcemwczerwonekółkonieumywasiędo
frajdyciśnięciasłuchawkinawidełki.
Za
jej plecami Gina – najlepsza przyjaciółka i koleżanka
z pracy – zjadła resztkę precla z posypką cynamonową i starła
zpalcówserekśmietankowy.
–Kto
ciętakwkurzył?–zapytała.
Siedziały w gabinecie Mazie, zagraconej klitce na tyłach
eleganckiego salonu wystawowego przyciągającego turystów
i miejscowych do „Nie wszystko złoto, co się świeci” –
ekskluzywnego sklepu jubilerskiego Mazie w historycznej
dzielnicyhandlowejCharlestonu.
Mazie
skrzywiłasię.
–ZnowutaagentkanieruchomościodJ.B.Nasłałjąnamnie,
więcstalewiercimidziuręwbrzuchu.
– Mówisz o tym samym J.B., który proponuje ci absurdalną
kupępieniędzyzatenbudynek,którysypienamsięna
głowy?
–Zkimtywłaściwietrzymasz,co?–MazieiGinapoznałysię
na pierwszym roku malarstwa i projektowania na ASP
w Savannah. Gina wiedziała o zadawnionym konflikcie
przyjaciółki z tym miliarderem, niesamowicie seksownym
biznesmenemijednąznajlepszychpartiiwCharlestonie.Teraz
strząsnęłaokruszekzkaszmirowej
sukienki.
– Strych jest zmurszały – odparła. – Ogrzewanie pochodzi
z czasów wojny secesyjnej. I nie muszę ci chyba przypominać,
że za ubezpieczenie od huraganów zapłacimy w tym roku
potrójnąstawkę?To,żejakwszyscyTarletonowietarzaszsięw
forsie, wcale nie znaczy, że mamy kręcić nosem na
wspaniałąofertę.
–Gdyby
złożyłjąktokolwiek,bylenieJ.B.–mruknęłaMazie,
czujączaciskającąsięnieubłaganiepętlęnaszyi.
J.B.,czyli
JacksonBeauregardVaughan.Obiektjejnienawiści,
odkąd miała szesnaście lat. Wzięła go na celownik i pragnęła
zadaćmutylebólu,ileonzadałjej.
– A co takiego ci zrobił? – spytała Gina zaskoczona. J.B.
Vaughan był uosobieniem męskości: wysoki, ciemnowłosy,
przystojny.
Szelmowski
uśmiech.
Jasnoniebieskie
oczy.
Zdecydowanerysytwarzy.Iszerokie
bary.
– To
skomplikowane – bąknęła Mazie. Poczuła uderzenie
gorąca.Mimoupływulatwspomnieniebyłoupokarzające.
J.B. od
zawsze był obecny w jej życiu. Nawet w tych
zamierzchłych czasach, gdy go jeszcze kochała. Był niemal jak
brat.Alegdyjejhormonyzaczęłyszalećizmieniłastosunekdo
niego, pomyślała, że bal maturalny w żeńskim liceum będzie
doskonałąokazjądobardzodorosłycheksperymentów.
Nie
myślała o seksie, co to, to nie. Już wtedy zdawała sobie
sprawę,żeJ.B.„znasięnarzeczy”,aleniebyłajeszczegotowa
posunąćsiętakdaleko.
Zadzwoniła
do
niego w środę wieczorem, w kwietniu.
Dygocząc z nerwów, wykrztusiła zaproszenie. J.B., co do niego
niepodobne, odpowiedział wymijająco, ale już cztery godziny
późniejznienackastanąłwprogujejdomu.
Jej
ojciec ze szklaneczką na sen zamknął się w gabinecie,
a bracia – Jonathan i Hartley – wypuścili się na miasto, więc
otworzyładrzwi.Krępowałasięwpuszczaćgodośrodka,mimo
że J.B. setki razy bywał w jej domu, więc wyszła na werandę
iuśmiechnęłasięniepewnie.
– Cześć, J.B. – przywitała go. –
Nie
sądziłam, że cię dzisiaj
zobaczę.
Oparł się o filar – uosobienie luzu i męskości licealisty.
Jeszcze kilka miesięcy i skończy osiemnaście lat. Będzie
dorosły.Jejsercezabiłoszybciej.
– Chciałem z tobą porozmawiać – odparł. – Miło, że
mnie
zaprosiłaśnapotańcówkę.
–Miło?
Dziwny
dobórsłów,zwłaszczawjegoustach.
–Jestem
zaszczycony–wyjaśnił.
– Przez telefon właściwie mi nie odpowiedziałeś. – Nagle
poczuła,żedłoniemalodowateicałasiętrzęsie.
J.B.przestąpiłznoginanogę.
–Ślicznazciebiedziewczyna,Mazie.Cieszęsię,że
mam
taką
przyjaciółkę.
Nic
więcej nie musiał mówić, była mądra, spostrzegawcza
i potrafiła czytać między wierszami. Ale nie zamierzała
odpuścićmutakłatwo.
–Mówwprost,oco
cichodzi,J.B.–powiedziała.
Ponura
mina odebrała mu nieco uroku, ale nie pozbawiła go
seksapilu.
– Do diabła, Mazie, nie mogę iść z tobą na te tańce. Nie
powinnaśbyłamnieprosić.Jesteśjeszcze
dzieckiem.
Serce
jejzamarło.
–Nie
jestemdzieckiem–odparłacicho.–Jestemzaledwierok
młodszaodciebie.
–Prawie
dwalata.
Zaskoczyło ją, że o tym pamięta. Zrobiła trzy kroki w jego
stronę. W duchu załamała się, ale nie zamierzała mu pokazać,
jakbardzojądotknął.
–Nie
szukaj wymówek. Nie chcesz iść ze mną na bal, to po
prostupowiedz.
Zakląłiodrzuciłztwarzyniecozadługiewłosy.
– Jesteś dla mnie jak siostra – powiedział, a raczej bąknął
ledwie dosłyszalnie, ze wzrokiem wbitym w podłogę.
Nie
potrafiłwymyślićbardziejprzekonującegokłamstwa?Dlaczego
odgradzasięodniejmurem?
Mazie
oddychała szybko. Najwyraźniej źle oceniła sytuację.
J.B. nie przyszedł tu dlatego, że ją lubił i chciał ją zobaczyć.
Zjawiłsię,bojakoprawdziwydżentelmenzPołudnianiechciał
jejdawaćkoszaprzeztelefon.
Ktoś
milszy
pewnie by mu ułatwił zadanie, ale Mazie miała
powyżej uszu uprzejmości. Objęła go w pasie i przytuliła
policzek do jego piersi. Miał na sobie granatową koszulkę,
spłowiałe dżinsy i stare skórzane espadryle. Kilkadziesiąt lat
wcześniej byłby klasycznym odpowiednikiem Jamesa Deana –
buntowniknieuznającyżadnychkonwenansów.
Zesztywniał,
gdy
go dotknęła. Ani drgnął, chociaż… coś
jednak się poruszyło. Jackson Vaughan się podniecił. A skoro
Mazie przylgnęła do niego całym ciałem, nie sposób było tego
ukryć. Ustami odnalazła jego wargi i pocałowała go
znieskrywanąnamiętnościąnastolatki.
Smakował
wspaniale, tak
jak w jej marzeniach, tylko lepiej.
Przezchwilęsądziła,żewygrała.Objąłjąmocniej.Odwzajemnił
pocałunek. Wsunął język między jej wargi i zaczął nim pieścić
wnętrzejejust.Nogiodmówiłyjejposłuszeństwa,więcuwiesiła
sięnanim.
–J.B.–wyszeptała.–Och,J.B.
Jej
słowaprzerwałyurokchwili.Odsunąłsiętakszybko,żeaż
siępotknęła.Aonnawetniespróbowałjejpodtrzymać.
Gapiłsię
na
niąwniekorzystnymżółtawymświetlewerandy.
Słońcejużzaszło,wieczórwypełniałyzapachyiodgłosywiosny.
Znaczącymruchemotarłusta.
–Jakmówiłem,Mazie,jesteśjeszczedzieckiem.Wracajbawić
sięwpiaskownicy.
Te
słowa,zwłaszczatużpopocałunku,zbiłyjąztropu.
–Dlaczego
jesteśdlamnietakiokropny?–szepnęła.
–Atydlaczegojesteśtakanaiwnaizielona
?
Jej
oczyzaszłyłzami.
– Chyba powiedzieliśmy sobie wszystko. Zrób coś dla mnie,
J.B.Nieważsiędomnieodezwać,nawetgdybyspadłnaciebie
kataklizm,gdybyścigałycięzombieczylichowieco,itylko
ja
jednanaświeciemogłabymcipomóc.Chrzańsię.
–Mazie…Halo!Mazie!
Głos
Giny
przywróciłjądorzeczywistości.
–Przepraszam
–mruknęła.–Zamyśliłamsię.
– Na temat J.B., mam rację? Miałaś mi powiedzieć, dlaczego
tak go nienawidzisz i dlaczego
nie chcesz mu sprzedać tej
chałupy,mimożeproponujetrzyrazywięcej,niżjestwarta.
Mazie
przełknęłaślinęiotrząsnęłasięwewspomnień.
–Kiedybyliśmynastolatkami,złamałmiserceizachowałsię
jak
dupek, więc… Nie chcę mu dawać niczego, na czym mu
zależy.
–Jesteśnielogiczna.
–Możliwe.
– Pal licho pieniądze, ale chyba proponował ci dwie inne
lokalizacje idealne na nasz sklep, nie? I chce
ubić interes od
ręki.Nacoczekasz,Mazie?
–Na
to,żebymniebłagał.
J.B.wykupił
wszystkie
terenypołożonenaodcinkudwóchulic
wzdłuż promenady Battery. Zamierzał je odrestaurować,
oczywiście pod kierunkiem konserwatora zabytków. Na
poziomie ulicy miały być wystawy szpanerskich sklepów,
urocze,wstyluPołudniainiepowtarzalne,anapiętrachchciał
urządzić luksusowe apartamenty z widokiem na malowniczy
portiFortSumter.NadrodzestałamutylkoMazie.
Gina
pomachałarękąprzedtwarząprzyjaciółki.
– Przestań się zawieszać. Rozumiem, że chcesz dopiec
wrogowi z lat
szczenięcych, ale chyba nie będziesz blokowała
facetatylkodlazasady?
Mazie
zazgrzytałazębami.
– Nie
wiem, czy chcę mu sprzedać dom. Muszę się
zastanowić.
–Ajeśli
jego
agentkajużniezadzwoni?
– Zadzwoni. J.B. nigdy się nie poddaje. To jedna z jego
najlepszychcech,aleinajbardziej
wkurzających.
–Obyśmiałarację.
J.B. usiadł
przy
stoliku w pogrążonej w mroku wnęce i dał
znak kelnerowi. Na zebranie, które miał wcześniej, włożył
sportową marynarkę i krawat, który nareszcie mógł zdjąć,
akoszulęrozpiąćpodszyją.
Jonathan
Tarleton siedział po drugiej stronie stołu ze
szklankąwodyzlimonkąwręku.J.B.przyjrzałmusięztroską.
–Wyglądaszkoszmarnie.Cośsięstało?
Przyjaciel
sięskrzywił.
–To
techolernemigreny.
–Powinieneśsięwybrać
do
lekarza.
–Jużbyłem.
–To
idźdolepszego.
– Możesz się odczepić
od
mojego zdrowia? Mam trzydzieści
lat,nieosiemdziesiąt.
– W porządku – rzekł J.B. Chciał ciągnąć
temat, ale
skoro
Jonathansobietegonieżyczył,zająłsięswoimpiwem.–Twoja
siostradoprowadzamniedoszału.Przemówiszjejdorozumu?–
Niechciałzdradzić,dlaczegotaknaprawdępotrzebujepomocy.
Maziegonienawidziła,onzaśodlatstarałsięwmówićsobie,że
matogdzieś.
Bezskutecznie.
–Mazie
jestupartajakosioł–odparłJonathan.
–Jak
wszyscyTarletonowie.
–Skoro
taktwierdzisz.
–Tylko
dlatego, że gra mi na nosie, wstrzymałem prace nad
całymprojektem.
Jonathan
niezdołałpowstrzymaćuśmiechu.
–Moja
siostrazatobąnieprzepada,J.B.
– Co ty powiesz? Ona nie chce pertraktować w sprawie
sprzedaży.Comamzrobić?
–Przedstaw
atrakcyjniejsząofertę.
–Niby
jak?Onaniechcemoichpieniędzy.
– Nie wiem. Od lat jestem ciekaw, czym ją tak wkurzyłeś.
Dlaczego moja siostrzyczka jest jedyną kobietą w Charlestonie
odpornąna
uroksłynnegoJ.B.Vaughana?
–Ktotowie?–skłamałJ.B.zponurąminą.–
Tak
czysiak,nie
mam czasu na gierki. Jeśli do połowy stycznia nie rozpocznę
budowy,zawalęterminy.
–Onalubipralinki.–wycedziłJonathanzkamiennąminą,ale
J.B.wiedział,żeprzyjacielsięznim
droczy.
–Że
nibymamjejkupićcukierki?
– Cukierki, kwiaty… Bo ja wiem? Siostra to skomplikowana
istotka, mądra jak cholera i ma diaboliczne poczucie humoru,
ale bywa wredna. Da ci popalić, przygotuj się na to, że
cięprzeczołga.
J.B. upił piwa, próbując wybić sobie Mazie z głowy. Ale bez
skutku. Zakrztusił się, więc odstawił kufel i próbował złapać
oddech.Szlagbytrafił!
Potomstwo
Tarletonów było piękne, sztuka w sztukę. J.B.
prawieniepamiętałzmarłejmatkiJonathanapozatym,żebyła
olśniewającoślicznaiwieczniesmutna.
Jonathan
i Hartley odziedziczyli po matce oliwkową cerę,
brązoweoczyikasztanowewłosy.Maziemiałaniecojaśniejszą
cerę, a oczy bardziej złote niż brązowe. Właściwie to
bursztynowe.
Jej
brat strzygł się na krótko, ale Mazie miała włosy do
ramion, które latem, z powodu upału i wilgoci, zbierała
w koński ogon, a zimą je rozpuszczała. J.B. nie widział jej od
miesięcy.CzasamipodczasŚwiętaDziękczynieniazachodziłdo
Tarletonów,wtymrokumiałjednakinnezobowiązania.Ateraz
byłjużgrudzień.
–Zastanowięsię
nad
tymicukierkami–powiedział.
–Ajazobaczę,comisięudazrobić–oparłJonathanzkwaśną
miną. – Ale nie licz na moją pomoc. Czasami jeśli jej coś
sugeruję, robi dokładnie na odwrót. To się zaczęło już
wdzieciństwie.
– Bo chciała dorównać tobie i Hartleyowi, a wy
ją
traktowaliściejakmałedziecko.
–Pewniemaszrację.Aledorastaniewnaszym
domuniebyło
łatwe, zwłaszcza od śmierci mamy. Biedna Mazie nie miała
kobiecegowzorca.
–Wiesz
przecież,żenigdyniezaszkodziłbymjejinteresom.
– Nie
bądź durny. Wiem. To, że chcesz kupić jej
nieruchomość, jest sensowne. Ale co ja poradzę, że ci robi na
złość?Bógjedenwiedlaczego.
J.B. wiedział. A przynajmniej się domyślał. Ten jeden
pocałunek prześladował go od lat, chociaż usilnie starał się
onimzapomnieć.
–Będępróbowałdalej.Aty
dajznać,gdybyścośzdziałał.
–Postaram
się,alenieróbsobiewielkichnadziei.
ROZDZIAŁDRUGI
Mazie uwielbiała Charleston w okresie świątecznym.
Eleganckie stare miasto miało szczególny urok w grudniu.
Świeciło
słońce,
wilgotność
czasem
spadała
poniżej
sześćdziesięciu procent, a wszystkie balkony w mieście
ozdabiały pachnące rośliny, maleńkie białe światełka, kokardy
z czerwonego aksamitu. Nawet zaprzężone do powozów konie
byłyprzystrojonenarzutamiwczerwono-zielonąkratę.
Mazie przyznawała, że lato w Karolinie Południowej bywa
niezbyt przyjemne. W lipcu i sierpniu turyści zaglądali do jej
sklepugłówniepoto,byschronićsięprzedparówkąnadworze.
Aledziękitemumogłazamienićznimisłówkoisprzedaćzłotą
bransoletkę z wisiorkiem. Albo – jeśli trafiła na kogoś
z chudszym portfelem – zestaw srebrnych kółek Giny,
wysadzanychkamieniamipółszlachetnymi.
W lecie przypadał szczyt sezonu. Lato zapewniało przypływ
gotówki.W„Niewszystkozłoto,cosięświeci”ruchpanowałod
końca maja do co najmniej połowy października. Potem
zamierał.
AmimotoMazieitaknajbardziejlubiłaświęta.
Dziwne, bo jej dzieciństwo nie było jak z bajki. Mama i tata
nie czytali przed kominkiem dzieciakom w piżamach,
siorbiącym kakao. Mimo swoich pieniędzy zapewniających
wygodęidobrobytTarletonowiebylitrudnymiludźmi.
Ale Mazie miała to gdzieś. Od Święta Dziękczynienia aż po
NowyRokpławiłasięwogólnejżyczliwości.
Niestety,
ohydne
zachowanie
J.B.
sprzed
lat
wciąż
powodowało, że chciała mu dopiec, ale tak, by nie zaszkodzić
swoiminteresom.KiedywięcnazajutrzagentkaJ.B.zadzwoniła
zkolejnąofertą.Mazienieodmówiła.
Nieodrazu.
Spokojnie wysłuchała beznamiętnej gadki agentki, a kiedy
kobieta przerwała dla nabrania oddechu, Mazie wtrąciła
przesadniemiłymgłosem:
– Proszę przekazać panu Vaughanowi, że skoro tak szalenie
zależymunakupniemojejnieruchomości,niechzajrzyiomówi
tozemnąosobiście.Tomójwarunek.
Itradycyjnierozłączyłasię.
Gina, która polerowała olbrzymi srebrny serwis do kawy,
zwyklestojącynawystawie,zeskoczyłazdrabinkipośrodekdo
czyszczeniasreber.
– No proszę, nie rzuciłaś od razu słuchawką – zauważyła. –
Idzielepsze.
–Byłamwręczobrzydliwieuprzejma–przyznałaMazie.
–Ludziezwykleceniąuprzejmość.
–Prawda.Chociażniezawsze.Zobaczymy,cosięstanie.Jeśli
J.B.takzależynatymmiejscu,będziesięmusiałpokazać.
Ginazbladłaimachnęłaręką,jakbyrąbałatasakiem.
–Atobiecoznowu?–zdziwiłasięMazie.
Przyjaciółka syknęła, oczy niemal wyszły jej z orbit. Mazie
odwróciła się, sprawdzając, co doprowadziło Ginę do takiego
stanu.
Do sklepu weszła grupka kobiet w średnim wieku, co
zasygnalizowałobrzęczeniedzwoneczkanaddrzwiami.Między
nimi był J.B. Vaughan, wyższy od nich o dobre piętnaście
centymetrów.
– Chyba zaskoczył ją mój widok – odezwał się z krzywym
uśmiechem.–Witaj,Mazie.Kopęlat.
Jego głos ociekał miodem. Dlaczego brzmiał tak cholernie
seksownie?!
Facet wyglądał jak marzenie. Miał na sobie drogie dżinsy
i jeszcze droższe włoskie mokasyny. Jego szerokie bary
okrywała rozpięta lniana marynarka, spod której wystawał
śnieżnobiałyT-shirtnatyleopięty,byuwydatnićtwardemięśnie
brzucha.
OBoże!Zażądała,żebysięzjawiłosobiście,aleniewiedziała,
wcosiępakuje!
Przełknęłaślinę,byukryćzmieszanie.
– Witaj, J.B. – Szybki rzut oka na zegarek powiedział jej, że
nie mógł się tu zjawić tak szybko po rozmowie z agentką.
Widocznie przewidział jej żądanie. – Rozmawiałeś rano
zagentką?
Zmarszczyłczoło.
–Ależskąd.Wracamzsiłowni.Dlaczegopytasz?
Mazieznowuprzełknęłaślinę.
–Bezpowodu.
Wtymmomenciezadzwoniłjegotelefon.
Maziedałabygłowę,żewie,ktodzwoni–szerokiuśmiechna
jego twarzy świadczył o tym, że agentka od nieruchomości
właśnieprzekazałamujejżądanie.
Szlagbytrafił!Toonamiałarozdawaćkarty…zmusićgo,by
ją błagał osobiście. A tymczasem wytrącił jej broń z ręki,
przychodząc z własnej woli, a nie dlatego, że zmusiła go do
takiegokroku.Zagotowałasięzezłości.
–Czegochcesz,J.B.?Jestemzajęta.
Uniósłbrwi.
–
Czyszczeniem
gabloty?
To
chyba
poniżej
twoich
kompetencji?
–Mójsklep,mojasprawa,coturobię.
–Przepraszam–mruknęłaGina,przeciskającsięmiędzynimi.
–Muszęsięzająćklientkami.
Mazie
powinna
przedstawić
J.B.
swoją
rudowłosą
przyjaciółkę.Moglisięwprawdziekiedyśspotkać,choćtomało
prawdopodobne. Ale Gina nie chciała być świadkiem ich
emocjonalnejprzepychanki.
J.B.wyciągnąłcelofanowątorebkę.
–Dlaciebie,Mazie.Jonathanmówiłmikiedyś,żejelubisz.
Spojrzała na znajome logo i skrzywiła się, wyczuwając
podstęp.
–Przyniosłeśmipralinki?
– Tak jest, szanowna pani – rzucił, wciąż wyciągając do niej
prezent.
– Sprzedają je dwa kroki stąd. Sama potrafię sobie kupować
słodycze.
Jegouśmiechzgasł,woczachzamigotałygniewnebłyski.
–Liczyłemnapodziękowanie.Szkoda,żeoszczędzanocilania
wdzieciństwie.Jedynacórka,toirozpieszczona…
Wstrzymaładech.Ciosbyłnieoczekiwany,zatocelny.
–Wiesz,żetonieprawda.
Zrobiłskruszonąminę.
– Przepraszam, Mazie, przy tobie zawsze muszę palnąć coś
głupiego.Totylkosłodyczenazgodę.Niemamzłychzamiarów,
słowo.
Wzięła torebkę pralinek i odstawiła na gablotę za plecami.
Stali prawie na końcu sklepu, obok gabloty z męskimi
sygnetami. Na szczęście obecni w sklepie klienci radzili sobie
samiiniepotrzebowalijejpomocy.
–Dziękujęzasłodycze–powiedziała.–Czytowszystko?
J.B.gapiłsięnaniązniedowierzaniem.
– Oczywiście, że to nie wszystko. Uważasz, że nie mam do
roboty nic lepszego niż wałęsać się po mieście i rozdawać
czekoladkiprzypadkowymkobietom?
Wzruszyłaramionami.
–Aktociętamwie?
Patrzenie,jakJ.B.gotujesięzezłości,sprawiłojejtakąfrajdę,
żeszybkoodzyskałarównowagę.Nareszciebyłagórą!
Podłuższejchwilirozluźniłsięiwestchnął.
– Chciałbym ci pokazać jedną z moich nieruchomości przy
Queen Street. Od razu podwoiłabyś metraż, a powierzchnia
magazynowa jest sucha i czysta. Poza tym na piętrze jest
olbrzymi apartament, gdybyś kiedyś postanowiła wynieść się z
CasaTarleton.
Perspektywa własnego mieszkania była kusząca, ale ona
i Jonathan nie potrafili zostawić ojca samego. Głupota, bo był
w ich życiu prawie nieobecny, tak duchowo jak fizycznie.
Ajednakczulisięzaniegoodpowiedzialni.
GinadawałajejrozpaczliweznakinadramieniemJ.B.
Maziepostanowiłaznimpograć.Niechpomyśli,żenaprawdę
rozważajegopropozycję,awtedyutrzemunosa.
–Zgoda–powiedziała.–Obejrzećniezaszkodzi.
Jego reakcja na te słowa zdradzała zdumienie, ale
ipodejrzliwość.
–Kiedy?
–Choćbyteraz.
–Asklep?
– Dadzą sobie radę. – Nie kłamała. Była właścicielką
idyrektorem,aleopróczGinyzatrudniaładwieosobynapełen
etatitrzynapółetatu.
J.B.skinąłgłową.
–Wobectegoruszajmy,zaparkowałemnazakazie.
– Jedź sam. Wyślij mi esemesa z adresem, dojadę za
kwadrans.Muszętylkowziąćpłaszczitorebkę.
–Mogęzaczekać.
–Wolępojechaćswoimsamochodem,J.B.
Zmrużyłoczy.
–Dlaczego?
–Dlatego.Boiszsię,żenieprzyjadę?Przecieżobiecałam.
Zacisnąłzęby.Widziała,żejestzły,alemilczał.
–Noco?–szepnęła,świadoma,żemająwidownię.
– Nic, Mazie. Nic takiego. – Wyjął z kieszeni telefon
iniecierpliwiewystukałtreśćesemesa.–Wysłałemciadres.Do
zobaczeniawkrótce.
Powinienbyćwniebowzięty.
Przeskoczył pierwszy płotek. Nareszcie namówił Mazie, by
obejrzałanowemiejscenaswójsklep.Sukces!Wkażdymrazie
zrobił więcej niż agentka od nieruchomości dokonała w ciągu
dwunastutygodni.
Ajednakcośniedawałomuspokoju.TowarzystwoMaziebyło
jak żonglowanie granatem. Nie dość, że stanowiła wielką
niewiadomą, to pociągała go tak, że nie wróżyło to niczego
dobrego.
Postanowiłtrzymaćjąnadystans.
Tyle że z nią nic nie było proste, pełen obaw krążył więc po
chodniku przed pustą nieruchomością przy Queen Street.
Dopiero gdy zobaczył, jak jej czerwona mazda wyjeżdża zza
rogu,kamieńspadłmuzserca.Bogudzięki!Byłpewny,żenie
przyjechałaby,gdybyniezamierzałaprzyjąćjegooferty.
Z budzącą podziw łatwością zaparkowała przy chodniku,
wysiadła i zamknęła auto pilotem. Zazwyczaj J.B. widywał ją
w swobodnych ciuchach, ale nie tym razem. Mazie przebrała
się w czarną obcisłą spódnicę i jedwabną bluzkę w kolorze
kości słoniowej, w której wyglądała na kogoś, kim była –
dziedziczkęolbrzymiejfortuny.
Chybanajwiększymjejatutembyłydługienogi.Poruszałasię
z pewnością siebie. Dzień był wietrzny, włożyła więc długi do
pół uda czarny trencz. Jego zdaniem wyglądała jak ósmy cud
świata.
Świadoma, że ją obserwuje, schowała kluczyki do kieszeni
płaszcza i podeszła do niego. Osłaniając oczy jedną ręką,
spojrzaławgórę.Wysokonadnimiwyrytowkamieniucyfry1-
8-2-2,podającerokzbudowaniakamienicy.
– Ostatnim lokatorem była firma ubezpieczeniowa –
odpowiedział na jej niezadane pytanie. – Od trzech miesięcy
budynekstoipusty.Jeśliuznasz,żenadajesiędlatwoichcelów,
sprowadzę ekipę sprzątającą, żebyś mogła się przeprowadzić
bezszkodydlainteresów.
–Chcęzobaczyć,jakjestwśrodku.
–Oczywiście.
Wcześniej upewnił się, że nic tam jej nie odstraszy. Ani
zapach pleśni, ani odłażąca farba. Budynek stanowił istne
cacuszko i chętnie zatrzymałby go dla siebie, gdyby nie
potrzebowałmarchewkidlaMazie.
Przez lata starał się naprawiać błędy młodości. Wejście do
wąskiego grona najbardziej szanowanych przedsiębiorców
w Charlestonie było dla niego ważne, więc konieczność
kontaktów z Mazie, do której czuł silny pociąg, powodował
niepotrzebnekomplikacje.Nawłasnejskórzeprzekonałsię,jak
łatwopożądaniemożezaślepić.
– Spójrz na ten blaszany sufit – powiedział. – Kiedyś mieścił
się tutaj bank. Tu, gdzie stoimy, znajdowały się stanowiska
kasowe.
Mazierozglądałasię,robiącsmartfonemzdjęcia.
–Ślicznietu–przyznała.
Słyszał, że powiedziała to niechętnie, ale przynajmniej była
szczera.
– Dzięki. Miałem szczęście, że udało mi się kupić ten dom.
Musiałem odstraszyć gościa, który chciał tu urządzić pole do
minigolfa.
–Żartujesz.
– Skądże. Pewnie nie dostałby na to zgody miasta, ale kto
wie?
–Wspominałeśopowierzchnimagazynowej.
– A, tak. Pod nami jest piwnica, mała, ale przytulna. Takie
samopomieszczeniejestnagórze.Awiesz,cocisięnajbardziej
spodoba? Sejf. Trzeba sprowadzić speca, żeby go doprowadził
do użytku, ale będziesz miała gdzie chować na noc swoje
precjoza.
Gdy odstąpił na bok, by mogła wejść do kasy pancernej
opowierzchnidziewięciumetrówkwadratowych,uniosłabrwi.
– Czy to nie przesada? Nie potrzebuję aż tyle przestrzeni na
biżuterię.
–Teoretycznienie.Aledzisiajcowieczórwyjmujeszwszystko
z gablot, a rano układasz z powrotem. Na te półki mogłabyś
wstawiaćcałegablotyioszczędzaćkupęczasu.
–Racja–przyznałaprzezzęby.
Usta miała dziś pomalowane na wiśniowo. Nie sposób było
niemyślećotym,jaksmakowały…
Maziewyrwałagozmarzeń.
–Aczytakistarysejfjestbezpieczny?–spytała.
–Nieużywanogoodjakiegośczasu,ale…–wykrztusił.
Naparłanadrzwi.
– Ale ciężkie. Pewnie można by się tu schronić przed
huraganem.
Drzwi obracały się na zawiasach lżej, niż jej się wydawało.
Zanim J.B. zdążył je przytrzymać, zatrzasnęły się z głośnym
stukiemizapadłyegipskieciemności.
– Ups! – bąknęła. – Chyba powinnam najpierw zapytać, czy
maszklucz.
–Nieważne–uspokoiłją.–Podobnosejfnarazieniedziała.–
Złapał za klamkę i nacisnął z całej siły, ale nic to nie dało. –
Cholera!
Usłyszałszelest,gdyMaziepodeszłabliżej.
–Niematuświatła?–zapytała.
Macał ścianę po omacku, aż znalazł wyłącznik. Jarzeniówka
migotała,aledziałała.
Maziepatrzyłananiegoszerokootwartymioczami.
–Przepraszam,niechciałamnastuzamknąć.
– Wiem. – Serce biło mu jak szalone. Sytuacja była
niezręczna, nie chciał stać tak blisko niej. Sam na sam.
W ciemności. Kiepski pomysł. – Nie martw się, zadzwonię po
pomoc.
Wyjąłtelefoninaekranieujrzałzłowróżbnesłowa…
„Brakzasięgu”.
Nic dziwnego, sejf zbudowano ze specjalnie wzmocnionej
stali. A i sam budynek powstał w czasach, gdy ściany miały
z metr grubości. W kawiarni w historycznym budynku
naprzeciwkoteżniemielizasięgu.
–Naprawdęniemaszklucza?–Maziezagryzławargę.
–Mamkluczedobudynku,aleniedosejfu.
– Ktoś się zorientuje, że przepadliśmy – powiedziała. – Na
przykład Gina. Esemesujemy do siebie dwadzieścia razy
dziennie.Aty?Mówiłeśkomuś,żesiętuwybierasz?
–Dzwoniłemdotwojegobrata.
Zmarszczyłaczoło.
–DoJonathana?Poco?
– Bo wiedział, że nie mogę cię przekonać do sprzedaży.
Pochwaliłem się, że przynajmniej rozważasz zamianę na ten
domprzyQueenStreet.
– Rozumiem. – Nie spuszczała z niego wzroku. – Często
rozmawiaszomniezmoimbratem?
–Prawiewcale.Dlaczegomiałbymtorobić?
Wzruszyłaramionami.
– Może Jonathan będzie ciekawy, czy zdołałeś mnie
przekonać.
– Jeśli zadzwoni, włączy się poczta głosowa. Uzna, że jestem
zajęty,isięnagra.
– To mamy przechlapane. – Kopnęła w ścianę sejfu. – Wiesz,
żejeślituumrę,będęcięstraszyćponocach?
– Niby jak, skoro ja też umrę? – Otarł z czoła zimny pot.
Dobrze,żerozproszyłagotąnonsensownąuwagą.
– Nie psuj mi przyjemności – odparła. – Chwilowo nie mam
nic poza tą fantazją. – Zmarszczyła nos. – Tu nawet nie ma
krzesła.
Poczuł, że ściany napierają na niego. Zaczerpnął powietrza,
aleniebyłownimtlenu.
–Zgoda–wykrztusił.–Możeszmniestraszyćdowoli.
ROZDZIAŁTRZECI
Poczuła,żeJ.B.jestnienaturalniespięty.
–Nicciniejest?–Zbliżyłasięidotknęłajegoczoła.
Spodziewałasię,żebędzierozpalony,atymczasembyłzimny
jakprzysłowiowygłaz.Najbardziejjednakzaniepokoiłojąto,że
niewzdrygnąłsięprzedjejdotykiem,niezaprotestowałaninie
rzuciłjakiejśkąśliwejuwagi.
–Wszystkowporządku–odparł.
– Akurat! – Stanęła przed nim i ujęła jego twarz. – Powiedz
mi,cosiędzieje.Wystraszyłeśmnie.
Ztrudemprzełknąłślinę.
– Mam klaustrofobię. Może będziesz musiała mnie
podtrzymywać.
Jeszcze czego! Ale chociaż się z nią droczył, jej serce zabiło
szybciej. I nagle sobie przypomniała. Mając osiem lat, J.B.
przypadkiem zatrzasnął się w starej lodówce podczas zabawy
w chowanego z kolegami na złomowisku. Omal wtedy nie
umarł. Potem przez rok chodził do terapeuty, ale widocznie
stareranyniecałkiemsięzabliźniły.
Głaskała go po włosach, wmawiając sobie, że to z dobroci
serca,aniedlaprzyjemności.
– Wszystko będzie dobrze. Jestem przy tobie, J.B. Zdejmij
marynarkę.Usiądźmy.
Niebyłapewna,czyjejsłowawogóledoniegodotarły.Alepo
chwili skinął głową, zdjął marynarkę, klapnął na podłogę
i wyprostował nogi. Zrobiła to samo, chociaż z mniejszym
wdziękiem–opiętaspódnicanieułatwiałazadania.Wygładziła
jąnaudach.
Siedzieli w milczeniu. J.B. oddychał szybko, trzymając na
nogachzaciśniętepięści.
Mazie nie była psychiatrą, ale wiedziała, że musi odciągnąć
jegomyśliodsytuacji,wjakiejsięznaleźli.
–Cosłychaćutwoichrodziców?–spytała.
Prychnąłizerknąłnaniązukosa.
–Żartujesz,Mazie?Jatusięprzytobierozklejam,aciebienie
staćnaniclepszego?
–Nierozklejaszsię–odparła.–Nicciniejest.
Gdyby powiedziała to dostatecznie przekonująco, może i by
uwierzył. Siedzieli tuż obok siebie. Jeszcze nigdy nie była tak
blisko niego. Dość blisko, by poczuć odurzający zapach jego
wody po goleniu zmieszany z naturalnym, ale jakże
podniecającymzapachemmężczyzny.
Był wysoki, silny i nieopisanie męski. Poczuła motylki
wbrzuchu.Iwłaśniedlategonormalniestarałasiętrzymaćod
niegonadystans.J.B.byłniebezpieczny.
Zerknęła na sufit i ujrzała maleńkie otwory wentylacyjne.
A zatem się nie uduszą. Ale rozumiała J.B. – ona także miała
gęsiąskórkęnamyśl,żemogątutkwićgodzinami.
Wiedziała, że musi zacząć rozmowę, bo J.B. skupiał się na
walcezfobią.Sękwtym,żeznałagoażzadobrze,azdrugiej
strony–zasłabo.
Charleston to w sumie mała dziura. Na każdym balu
charytatywnym, wernisażu i na każdej premierze teatralnej
zbiera się śmietanka towarzyska miasta. Mazie dziesiątki razy
widywała J.B. w strojach wizytowych, zwykle z uwieszoną u
ramieniaolśniewającąślicznotką.Niezawszeztąsamą,ale…
AponieważprzyjaźniłsięzJonathanem,widywałagorównież
półnagiego–napokładziejachtu,naboiskudokoszykówkioraz
naplaży.Wsumieprzebywaławpobliżuniegozmilionrazy,ale
niezamieniłaznimanisłowa.
Był to jej świadomy wybór. Nie znosiła go od czasu, gdy
wykazał się wobec niej niepojętym okrucieństwem w okresie,
kiedybyłaszczególniewrażliwa.
Ateraztkwiliturazem.Zamknięci.Nawieki.
Posadzka pod jej pupą była twarda i zimna. Podciągnęła
kolana pod brodę i objęła nogi. J.B. siedział obok, więc raczej
niezajrzyjejpodspódnicę.
Westchnęła.
–Jakcijest,ogierze?–Słyszałajegopłytkioddech.
–Bosko.
Opryskliwy testosteron w jego głosie sprawił, że się
uśmiechnęła.
–Dlaczegonieożeniłeśsięporazdrugi?
Słowa wyrwały jej się z ust, zanim zdążyła pomyśleć. Jasna
cholera!
Siedziała jak sparaliżowana. Kątem oka dojrzała, że J.B.
uniósł głowę. Nie patrzył na nią, gapił się przed siebie, a czas
biegłnieubłaganie.Minęłaminuta,możedwie.
–Rodzicemająsięznakomicie–odezwałsięwkońcu.
Załapała,ocomuchodzi,iparsknęłaśmiechem.
– Oho, jak zawsze tajemniczy J.B. Vaughan nie rozmawia
oswoimżyciuprywatnym.
– A może nie mam życia prywatnego? – odciął się. – Może
jestem pracoholikiem, który nie robi nic innego, tylko próbuje
namówićpięknewłaścicielkisalonówjubilerskichdosprzedaży
nieruchomości?
Jeden starannie wtrącony przymiotnik radykalnie zmienił
sytuację.J.B.zniąflirtuje.Robitoświadomieczytakprzywykł
do obsypywania kobiet komplementami, że słowo „piękne”
samomusięwymknęło?
Udała,żetegonieusłyszała.
– Jeśli w tym wieku jesteś pracoholikiem, to nie dożyjesz
pięćdziesiątki. Po co tak harujesz? Nie masz ochoty skończyć
ztymizacząćodcinaćkupony?
– Już raz spróbowałem i się skaleczyłem. – Wciągnął
powietrze.–Tojak,sprzedaszmiswójsklepczynie?
–Zamknąłeśmnietuspecjalnie,żebymsięzgodziła?
– Coś ty, nawet ja nie jestem aż tak zdesperowany. Spróbuj
zadzwonićzeswojegotelefonu.Korzystaszzinnegooperatora,
możesięuda.
Zerknęłanaswojąkomórkę.
–Guzik.Nicztego.
J.B.jęknął.
–Długotujużsiedzimy?–zapytał.
Maziespojrzałanazegarek.
–Dwadzieściadwieminuty.
–Chybacistanąłzegarek.
Uścisnęłajegodłoń.
– Staraj się myśleć o czymś innym. Kupiłeś już prezenty pod
choinkę? Co masz dla siostrzyczek? – J.B. nie miał brata, tylko
dwie młodsze siostry; być może dlatego w dzieciństwie tyle
czasuspędzałuTarletonów.
– U nich też wszystko w porządku – odparł. – Naprawdę
musimysięwtobawić?
–Totyunikaszpoważnychtematów.
–Naprzykładjakich?
Wahałasięprzezsekundę.
–Naprzykładmógłbyśmiwyjaśnić,dlaczegojakonastolatek
byłeśdlamnietakipaskudny.
Zakląłpodnosemizerwałsięnanogi.
–Tomożejużlepiejwogóleniegadajmy.
Przez pięć minut krążył w tej ciasnocie niczym tygrys
wklatce.Mazienieruszyłasięzmiejsca.Jegomowaciałabyła
bardziejwymownaniżsłowa.
Wkońcustanąłprzeddrzwiami,którychniemoglisforsować,
iwalnąłwniepięścią.Zwiesiłgłowę.
–Niemogęoddychać–szepnął.
Serceścisnęłojejsię,gdyusłyszałabólzawartywtychtrzech
słowach. J.B. był dumny i arogancki. Okazywanie przed nią
słabościtylkowzmagałojegoirytację.
Beznamysłuwstałaszybkoipodeszładoniego.
– Posłuchaj. – Światło jarzeniówek jest najgorsze pod
słońcem, oboje wyglądali w nim koszmarnie. Znowu oburącz
ujęłajegotwarz.–Spójrznamnie.Chcę,żebyśmniepocałował.
Ale tak namiętnie. Skoro nie możesz oddychać, dołączę do
ciebie.Nojuż,twardzielu.Pozbawmnieoddechu.Doroboty!
Drżałnacałymciele,alewkońcujejsłowadotarłydoniego.
–Chcesz,żebymciępocałował?–upewniłsię.
– Chcę – potwierdziła. – Niczego bardziej nie pragnę. –
Dotknęłaswoichust.–O,tutaj.Odlatniktmnieniepocałował.
Pokażmi,jakJ.B.Vaughanuwodzikobiety.
Skrzywiłsię,jakbywyczuwającniebezpieczeństwo.
–Żartujesz.
Stanęłanapalcachimusnęłajegoustaswoimi.
– Ależ skąd. Jestem śmiertelnie poważna. – Zanurzyła palce
wjegowłosy,masującmugłowęikark.–Pocałujmnie,J.B.
Jeśli to zadziała, napiszę książkę o leczeniu klaustrofobii,
pomyślała.
Oparł ręce na jej ramionach, ale nie była pewna, o co mu
chodzi–wzrokwciążmiałszklisty.
– Mazie? – Włoski zjeżyły jej się na karku, gdy usłyszała, jak
J.B.wypowiadajejimię.Zadrżałponownie,aletymrazembyło
toczystohedonistyczne.
Niemusiałajużdopraszaćsięopocałunek.
J.B.
przejął
kontrolę.
Pocałował
ją
z
wręcz
narkotyczną zmysłowością, od której ugięły się pod nią nogi.
Zasapana,zarzuciłamuręcenaszyję.
–Tomiłe.
–Pieprzyćmiłe!
Jego szorstki śmiech całkiem ją rozkleił. Nic dziwnego, że
przez lata trzymała się od niego na dystans. Podświadomie
zdawała sobie sprawę, że może do tego dojść. Miała ochotę
zrzucić buty i pociągnąć go na podłogę, ale była zakurzona,
zimnaitwarda.
Dawno temu fantazjowała o tym, jak by to było całować się
zJ.B.Vaughanem.Rzeczywistośćprzerosłajejwyobrażenia.
Był pewny siebie, uwodzicielski, seksowny i uroczy; chciała
mudaćwszystko,zanimotopoprosi.Naszczęścieniebyłotam
łóżka,bopewniezrobiłabycośgłupiego.
Językiemleniwiebadałjejusta.
– Wiem, co knujesz, ale mam to gdzieś. Powinienem
ciępocałowaćlatatemu.
–Pocałowałeśmnie–przypomniałamu.
–Tamtosięnieliczy.Byliśmydziećmi.
–Jatoodebrałamjakobardzodorosłe.–WsumiedorosłyJ.B.
reagował tak samo jak wtedy, gdy był nastolatkiem. Twardy
członek przyciśnięty do jej brzucha powodował, że była
napalona,azarazemskołowana.
To się nie działo naprawdę. Ona tylko próbowała oderwać
jegomyśliodbieżącejsytuacji.
Wyciągnął jej bluzkę ze spódnicy, przesunął dłońmi po jej
plecach i jednym ruchem rozpiął stanik. Pieszcząc jej
kręgosłup,kawałekpokawałkuburzyłjejsamokontrolę.
–Zawszewiedziałem,żetakietobędzie…
–Czylijakie?–wyszeptałacicho.
–Szalone.Niesamowite.Wspaniałe.–Odsunąłsięnatyle,by
ująćjejpiersi.–Och,Mazie!
Gdypopieściłkciukiemjejsutki,poczułażarwcałymciele.
– Zaczekaj – rzuciła. – Moja kolej. – Rozpięła mu koszulę
ijęknęłanawidokmięśninajegopiersiibrzuchu.Miałgładkie
twarde ciało, owłosione w sam raz, by było pociągające. Już
miałamurozpiąćpasek,alesiępowstrzymała.
–Kochałaśsiękiedyśnastojąco?–zapytał,skubiączbokujej
szyję.
–Nie.–Mózgpodpowiadałjej,bywyhamowała,alewobliczu
takiejfrajdyrozsądekniemiałszans.–Aty?
– Nie. To pewnie rzecz z gatunku tych, które dobrze się
oglądanafilmach,awrzeczywistościniekonieczniejestfajnie.
Alechętniespróbuję.
To było szalone. Mazie wiedziała, że popełnia samobójstwo,
aleniepotrafiłasiępowstrzymać.
–Pocałujmniejeszcze–szepnęłabłagalnie.
Zawszelkącenęniechciaładopuścićdotego,byzrobilicoś,
czegozpewnościąobojebyżałowali.
Spełnił jej życzenie, ale nie poprzestał na tym. Najpierw
zabrał się za jej piersi. Schylił się i kosztował je po kolei,
pomrukując z zadowolenia, co znacznie podniosło jej pewność
siebie. Następnie przesunął wargi na jej szyję, płatki uszu
iwreszcienausta.Tentopotrafiłcałować!Maziemiałagdzieś,
z iloma kobietami nabierał takiej praktyki – efekt był
piorunujący.
Sposoby całowania się mężczyzny z kobietą nie są
nieograniczone, ale J.B. potrafił sprawić, że każdy pocałunek
tchnąłnowościąipożądaniem.
Zadrżała, kiedy wsunął język w jej usta, i odwzajemniła
pieszczotę. Jej ciało go pragnęło, od dawna nie była tak
podniecona.Naglepoczuła,żeumrze,jeżeliniebędziegomiała
tuiteraz.Uwiesiłasięjegoszerokichbarów.
– Nie biorę pigułki – oznajmiła. – W ogóle się nie
zabezpieczam.
–Prezerwatywa–wysapał.–Wportfelu.
–Już.–Niemogłasięnadziwićwłasnejlekkomyślności.
Nowiesz,Mazie!TyiJ.B.Vaughan?Potym,jakdałcikosza
i od tej pory traktował cię jak powietrze? Naprawdę tego
chcesz?
Chciałatego.Jeszczejak!Byćmożeodzawsze.
J.B. zdjął jej bluzkę oraz stanik i starannie powiesił je na
klamcesejfu.Apotemodwróciłsięispojrzałnanią.
Splotłaręcepodbiustem,niepróbującudawać,żemawtym
wprawę.Dotychczasmiałatylkodwóchmężczyzn.Niebyłosię
czymchwalić.
Przesunął dłonią po jej gołym ramieniu aż po nadgarstek
iprzyciągnąłjądosiebie.
–Jesteścudowna,Mazie.
W pamięci stale miała go jako nastolatka. Popularnego
i seksownego chłopaka o szelmowskim uśmiechu, który
odrzuciłjąiodebrałjejpoczuciekobiecościoraztego,żemoże
byćpożądana.
Tyle
że
to
wspomnienie
nie
bardzo
pasowało
do
teraźniejszości.
–Miło,żetakuważasz.
Zmarszczeniem
brwi
pokazał,
że
zrozumiał
przytyk.
Pocałowałjąwskroń.
–Uwielbiamtwojewłosy,Mazie.–Przeczesałjedłońmi.–Są
takiejakty,pełneżyciainamiętności.
Zaniepokoiło ją to nagłe przejście od pożądania do czułości.
Dała się ponieść chwili, ale nie ufała nagłej tkliwości J.B.
Mężczyźni też używają seksu, by zdobyć to, czego chcą. Może
w całym tym zapamiętaniu zorientował się, że może
wykorzystaćjejsłabość?
– Pocałuj mnie jeszcze – poprosiła i chwyciła jego męskość
przez spodnie. Był tak gotowy, że miała ochotę omdlewać
zzachwytujakpanienkazczasówwiktoriańskich.
Dwa lata temu wybrała abstynencję seksualną. Żaden
mężczyznajejniepociągał,anitrochę.AteraztrafiłjejsięJ.B.!
Zadrżałpodjejdotykiem.Wiedziała,żetymrazemniematonic
wspólnego ze strachem przed ciasnotą. J.B. jej pragnął.
Pożądał.Taświadomośćbyłaupajająca.
Wciąż byli ubrani, jedynie jej goły biust dotykał jego ciepłej
twardej piersi. Powinno być jej głupio, a tymczasem czuła się
niebywalecudownie.
Przecieżgonienawidziła…Czyżby?Amożetotylkorozkoszny
sen? Tak czy siak, takie złudzenie było warte każdej ceny.
Ponad dziesięć lat czekała na to, by przyznał, że jej pożąda.
Aterazigrazlosem.
Może to zakończyć. Wypadłoby to fatalnie, niezręcznie
i gorzej niż wtedy, gdy miała szesnaście lat. Ale J.B. nigdy nie
narzucałby się kobiecie, nawet gdyby to ona zaczęła go
kokietować.
– Pragnę cię, Mazie, kochana. – Kiedy wyszeptał jej imię
i dotknął jej uda pod spódnicą, wiedziała, że nadeszła
upragnionachwila.
–Jateżciępragnę,J.B.–wyznała.
To,conastąpiłopotem,tobyłoczysteszaleństwo.Chwyciłją
i przycisnął do ściany. Wplotła palce w jego włosy. Dyszeli,
jakbyprzebieglimaraton.Chwyciłjązapupęiocierałsięonią,
takżemiałaochotękrzyczećzniecierpliwości.Wsunąłręcepod
jejspódnicę.
–Obejmijmnienogamiwpasie–polecił.
–Prezerwatywa–przypomniałamu.–Niezapomnij.
– Zaraz. – Całował ją z zapamiętaniem, muskając jej usta
zębami.Całymciałempragnęłagomiećterazwsobie.
Splotłanogiwkostkachzajegoplecami.
–Ściągajją!–wysapała,szarpiącjegokoszulę.
Udało mu się to zrobić bez przerywania pocałunku. Teraz
mogła przesunąć dłońmi po ciepłej skórze. Był wspaniale
umięśniony i opalony. Jak na kogoś, kto podobno stale ślęczy
nadbilansamiiplanamiarchitektonicznymi,byłzbudowanyjak
atleta.
– Trzymaj się mocno! – polecił, jęknął cicho, rozerwał jej
majteczkiiuniósłichstrzępywysoko.–Misjawykonana.
–Byłycałkiemnowe!–zaprotestowała.
Wyszczerzyłzębywuśmiechu.
–Kupięcinowe.
Miał teraz dostęp do miejsca, do którego żaden mężczyzna
nie dobierał się od lat. Pieszcząc ją, wsunął jeden palec…
ipoczuł,jakbardzobyłamokra.
–Och!–Zwiesiłagłowęnajegoramięizamknęłaoczy.
J.B.zachichotał.
Nagle w ciasnej przestrzeni rozbrzmiało donośne łomotanie
dodrzwi,poczymrozległsięstłumionygłos:
–Jesttamkto?
Zaskoczenie J.B. doprowadziłoby Mazie do paroksyzmów
śmiechu, gdyby nie była właśnie na skraju orgazmu. Jęknęła
iznówukryłatwarzwjegoszyi.
–
Odsuńcie
się
–
powiedział
głos
z
zewnątrz.
–
Spróbujęotworzyć.
– O rany! – Wyrwała się z ramion J.B. i chwyciła stanik
ibluzkę.J.B.spoglądałnaniąwzrokiemtakgorącym,żestopił
jejzahamowania.
–Omaływłos…–rzucił.
Powinna się cieszyć… prawda? Cieszyć się, że nie zrobiła
czegośgłupiegoisamodestrukcyjnego?
Aon?Cosobiemyślał?Bominęmiałponurą.
Upadłanaduchu,gdyuświadomiłasobie,jakniewiarygodnie
łatwo wskoczyła na stare tory. Nagle sytuacja wydała jej się
tysiącrazygorszaniżprzedtem.
ROZDZIAŁCZWARTY
J.B.zakląłpodnosem.Pechnadalgonieopuszczał.Zdrugiej
strony,musiałspojrzećprawdziewoczyiprzyznać,żeuratował
się od stuprocentowej katastrofy. Latami starał się unikać
Mazie, a teraz mało brakowało, a zrobiłby dokładnie to, czego
zrobićniemiałprawa.
Zaledwie jego piękna przeciwniczka zdołała się jako tako
doprowadzić do ładu, rozległo się głośne skrzypienie i ciężkie
drzwi zaczęły się otwierać. J.B. w ostatniej chwili zdołał
schować jej podarte majteczki do kieszeni i włożyć koszulę.
Oślepieni światłem z zewnątrz, zobaczyli, jak ich wybawca
splataręcenapiersi.
– No proszę, kogo ja widzę! – zadrwił Jonathan Tarleton
zuśmiechem.
J.B. zasłonił Mazie, na wpadek gdyby musiała się jeszcze
ogarnąć.
–Cotyturobisz?–zapytał.
Jonathanodstąpiłnabok,bymogliwyjśćnazewnątrz.
–
Postanowiłem
przekonać
Mazie,
żeby
chociaż
cię wysłuchała. Przed domem zobaczyłem wasze samochody,
ale po was nie było ani śladu. Więc skorzystałem z moich
talentów detektywistycznych i was wytropiłem. Na szczęście
podłogajestzakurzonajakcholera.
J.B.odetchnąłzradością.Nareszciekoniecmęki.Wsumieto
Mazie go uratowała, skutecznie i tak kusząco, że miał ochotę
zpowrotemzaciągnąćjądośrodka.
No,prawie.
–Dziękizaratunek–powiedział.–Gdybyniety,dusilibyśmy
siętamgodzinami.
– Mechanizm się zaciął od zewnątrz, musiałem mu nieźle
przykopaćzbuta.
Mazie szybko uścisnęła brata, ale się nie odezwała. Ruszyła
dowyjściazbudynku.
– To moja wina, przypadkiem nas zatrzasnęłam – rzekła
w końcu i się skrzywiła. – Nie obraźcie się, ale muszę
skorzystać z toalety. Na razie. I dzięki za pokazanie domu –
dorzuciła,obrzuciwszyJ.B.dziwnymspojrzeniemjaknakogoś,
ktojeszczeniedawnooplatałgojakwążboa.
Gdy odeszła, J.B. wyjrzał przez okno, zastanawiając się, czy
wkońcuznalazłwtejdenerwującejdziewczyniebratniąduszę.
Niemożliwe, nie wolno mu, nie powinien. Umówił się z nią
włącznie w interesach, a to, że czuł do niej nieodparty pociąg,
niemanicdorzeczy.
Alepowinienbyłwiedzieć,żemężczyznawtakichsytuacjach
głupieje.
Jonathanzłapałgozaramię.
–Noijak?–spytał?–Przekonałeśją?Udałosię?
– Nie powiedziała ani tak, ani nie. Ledwie zaczęliśmy
zwiedzanie domu, a już się zatrzasnęliśmy. Nie mam pojęcia,
czyjejsiętupodobało.
– Oczywiście, że tak – odparł Jonathan. – Mazie uwielbia
historycznebudynki.Tenmamnóstwooryginalnychelementów
i nieźle się trzyma w przeciwieństwie do dziury, w której się
terazgnieździ.
– Ehe – bąknął J.B z roztargnieniem. Czy Mazie naprawdę
pozwoliłamusiępieścićiomalsięznimniekochała,czytylko
musiętośniło?
– Słuchaj, a skąd się wzięła szminka na twojej twarzy? –
zapytał nagle Jonathan, przyglądając mu się dziwnie. – Co
wyścietamrobiliwtymsejfie?
– Nie twój interes. Twoja siostra jest dorosła. Poza tym do
niczego nie doszło. Mam klaustrofobię, więc Mazie chciała
mnieuspokoićbuziakiem.
–
Klaustrofobię?
–
Nieufność
Jonathana
znikła.
–
Przepraszam,tobyłomiłezjejstrony,zwłaszczażezatobąnie
przepada.
Ciekawe, czy nie przepadała za mną kilka minut temu,
pomyślałJ.B.,alepowstrzymałsięodkomentarza.
– Miałeś szczęście, że to była Mazie, a nie jakaś inna
dziewczyna. Nie będzie ci z tego powodu docinać, zrobiła to
zdobregoserca.
– Pod tym względem jest taka sama jak Hartley. Oboje stale
sprowadzalidodomubezpańskiepsy.Acoznim?Odezwałsię?
Niemogęuwierzyć,żetakpoprostuzniknął.
– Nie, ale na pewno da znak życia. To tu się urodził
iwychował.Matestronywekrwi.
–Alejakościętoniecieszy?
–Porzuciłrodzinnybiznes,zostawiłojcanamojejgłowie.Nie
żywięwtejchwiliszczególnejsympatiidobraciszka.
–Jesteściebliźniakami,abliźniacysąsobiebliscy.
–Możekiedyś.Aletoprzeszłość.
– Gadanie. Znam ciebie i znam Hartleya. Za młodu byliście
nierozłączni.Nieudawaj,żenicjużwasniełączy.
–Nic,boniechcę.Niechcęgoznać.
J.B.rozejrzałsięizmieniłtemat.
–Myślę,żetosięnadadlaMazie.Jeszczesięniezgodziła,ale
popracujęnadnią.
–Ajasięzatobąwstawię.
Wychodząc z budynku, umówili się na koszykówkę w
następny weekend. Jonathan odjechał, ale J.B. się ociągał.
Owszem, zależało mu na przejęciu nieruchomości Mazie, ale
przestał się oszukiwać – jeszcze bardziej zależało mu na
kobiecie,któraodlattylkomudokuczała.
A skoro mają ubić interes, wysłanie esemesa nie zaszkodzi.
Wyjąłtelefoniwystukałwiadomość:
„Mam nadzieję, że dom ci się spodobał. Daj znać, co
postanowiłaś”.
A jednak nie potrafił jej wysłać. Mazie namieszała, a może
namieszali oboje. Tak czy siak, choć był zaprawiony
winteresach,dotychczasniemieszałichzprzyjemnością.
Aleterazbyłoinaczej.
NiepowinienmyślećoMazie.Półgodzinytemuomalsięnie
kochali,askorodotegoniedoszło,byłrozdrażniony,nosiłogo.
Wiedział jedno – że całowanie się z Mazie było przeżyciem,
które zamierzał powtórzyć. Kiedyś, gdzieś. Mazie pewnie tego
niewie,alemiałwobecniejskrystalizowaneplany.Teraz,kiedy
jejdotknąłiposmakował,niebyłojużodwrotu.
Mazie marzyła o powrocie do domu i zimnym prysznicu, ale
trzeba było wracać do pracy. Z braku wyboru musiała więc
udawać, że nic się nie stało. Co nie jest łatwe, jeśli brakuje
pewnejczęścigarderoby…
Na szczęście sklep był pełen klientów, więc pomachała tylko
ręką do Giny i reszty pracowników, po czym wpadła w wir
roboty.Bogudziękizastatkiwycieczkowe,którychpasażerowie
pozejściunalądrzucająsiępoprezentyświąteczne.
Gdy w końcu ruch się zmniejszył, Mazie wysłała dwóch
pracownikównalunch.Dochodziłapierwsza.
Od
roku
reklamowała
się
w
katalogach
rejsów
wycieczkowych i mimo że nastała era cyfrowa, ten wydatek
bardzo się opłacił. Na mapach, które trzymali dzisiejsi klienci,
„Niewszystkozłoto,cosięświeci”byłozaznaczonejakojedna
z atrakcji historycznej starówki, a do tego widniało na nich
zdjęcie pięknego naszyjnika wraz z numerem telefonu
iadresemsklepu.
Zajrzaładojednejzdużychgablot.
–Potrzebanamwięcejkoszykówzezłota–zauważyła.
Ginakiwnęłagłową.
– Tak, jedna klientka kupiła sześć sztuk dla wnuczek. Po
południuzadzwoniędoEvezzamówieniem.
Tradycyjniejadłypizzęnastojąco.
– No już, nie trzymaj mnie w niepewności. – Gina
uśmiechnęłasię.–JakposzłozpanemWspaniałym?Spodobała
cisiękamienica?
–
Jeszcze
jak.
J.B.
chce
nam
dać
w
zamian
dziewiętnastowieczny budynek, w którym mieścił się bank.
Pokazywałmisejf,noiprzypadkiemsięwnimzatrzasnęliśmy.
Ginazrobiławielkieoczy.
– Zatrzasnęłaś się z J.B. Vaughanem? Znaczy się, było
romantycznie.
– Akurat! – To, co przeżyła z J.B., nie miało w sobie nic
romantycznego,byłotoraczejseksualneopętanie.
–Dlaczego?Zabardzosiębaliście?
Zmartwienie na twarzy Giny byłoby nawet zabawne, ale
Maziemusiałauważać,byniezdradzićsłabościJ.B.
– Nie baliśmy się, byliśmy raczej spięci – skłamała. – Kiedy
Jonathannasuwolnił,nieposiadaliśmysięzradości.
–Ijak,weźmieszgo?Mamnamyślibudynek.
– Jest idealny. Ale to nie znaczy, że dam J.B. to, czego chce.
Napewnodasiętozałatwićinaczej.
–Mówiłciktoś,żejesteśnieznośna?
– Owszem, ty. – Mazie skończyła jeść. – Co drugi dzień. –
Wytarładłonieserwetką.–Bratprzerwałmi,e…rozmowęzJ.B.
Napewnowkrótcesięodezwie.Znaczy,J.B.
–Icoodpowiesz,kiedycięznowupoprosi?
Mazie przypomniała sobie szeroką pierś dewelopera. Jego
zmierzwionewłosy.Pełnepożądaniaoczy…
–Jeszczeniewiem.
PopołudniutłumklientówniepozwoliłMazienawyskoczenie
do domu i uzupełnienie garderoby. Zamykając sklep o piątej,
byławykończona.
Rodzina Tarletonów od dziesięcioleci mieszkała na wysepce
położonej nieco na północ od miasta. Od strony wody nie
sposób było się tam dostać, bo dziadek Mazie postawił na
skrajupiaskuwysokiceglanymur.Samaplażabyławprawdzie
publiczna, ale nie było z niej wstępu na teren posiadłości.
Wskutek huraganów i erozji koszty utrzymania muru były
niebotyczne, ale obecny patriarcha rodu był z natury
paranoidalniepodejrzliwy,więcnieoszczędzałnaochronie.
Mazie wstukała kod dostępu i czekała, aż ciężka brama się
otworzy. I ona, i Jonathan chcieli się stąd wynieść, jednak
powstrzymywała
ich
miłość
do
ojca
oraz
poczucie
odpowiedzialności.Podejrzewała,żebratmawmieściewłasne
mieszkanie, ale się nie dopytywała. Kiedyś sama też sobie coś
znajdzie.
Szkoda, że na skutek młodzieńczego odrzucenia przez J.B.
stałasięzbytostrożna.
Aleczasiśćdoprzodu.Ijakośsięznimdogadać.
Dom, w którym się wychowała, był ogromny, rzecz jasna
zkamieniaidrewna,izbudowanynapochyłymstoku.Podobno
jego konstrukcja mogłaby wytrzymać najsilniejsze huragany.
Imponujące schody od frontu prowadziły do podwójnych
mahoniowychdrzwiinkrustowanychwitrażami.GdyMaziebyła
dzieckiem, fascynowały ją wizerunki rozgwiazd, delfinów
i żółwi morskich. A kiedy podrosła, stawała na werandzie
iprzesuwałaponichczubkamipalców.
Te wodne stworzenia były wolne w stopniu, o jakim jej się
nawet nie śniło. Przez całe życie była więźniem – najpierw
choroby
matki,
a
później
paranoi
ojca.
Najlepszymi
towarzyszami i przyjaciółmi byli Jonathan oraz Hartley, jeśli
akuratmieliochotęjątolerować.
NoiJ.B.
Rodzina Vaughanów jako jedna z niewielu w Charlestonie
dorównywała bogactwem Tarletonom, dlatego Gerald Tarleton
akceptował, a wręcz popierał przyjaźń swoich dzieci z J.B. Ale
Mazie była młodsza, a Hartley miał naturę samotnika, więc to
JonathaniJ.B.trzymalisięrazem.
Jako dziecko Mazie uwielbiała J.B., jako nastolatka
podkochiwałasięwnim,awkońcuznienawidziłagonadługie
lata.Aleniemogławyrzucićgozpamięci.
Zastała ojca w wielkim salonie z podwójnymi szybami
w oknach. Tego dnia ocean był łagodny, migocząca turkusowa
taflawodyrozciągałasięażpohoryzont.
– Cześć, tato. – Pocałowała go w siwą głowę. Ojciec czytał
„Wall Street Journal”, a przynajmniej udawał. Bo najczęściej
przysypiał. Niegdyś był wielki i groźny, ale z wiekiem się
wypalił.
Poklepałcórkęporęce.
– Jesteś, skarbie. Powiedz kucharce, żeby podała mi kolację
oszóstejtrzydzieści,anieosiódmej.
–Dobrze.Jakciminąłdzień?
– Durny konował mówi, że nie wolno mi już palić cygar.
Agdziemiejscenaprzyjemność?
Mazie nie żałowała, że tym razem uniknęła spotkania
z lekarzem rodzinnym, który przyjeżdżał z wizytą dwa razy
wroku.
–Dbaotwojezdrowie–odparła.
– Albo chce mnie pozbawić powodów do życia – burknął
ojciec.
Ożenił się późno, dobrze po czterdziestce, ze znacznie
młodszą kobietą. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, tyle że
wjegoprzypadkuskończyłosiętotragicznie.Żonaiteściowie
ukryli przed nim jej problemy psychiczne i w rezultacie sam
musiałzająćsięwychowaniemdzieci.
Cozkoleizaważyłonadalszymżyciukażdegoznich.
– Porozmawiam z kucharką, a potem się przebiorę. Zejdę za
jakieśpółgodziny.
–AJonathan?
–Dziśchybanocujewdomu.
Porozmowiezkucharkąpobiegłanagórędoswojejsypialni,
gdziezrzuciłaubranie,próbującniemyślećodłoniachJ.B..Jego
dotykuświadomiłjejkilkaniewygodnychprawd,międzyinnymi
takiej,żewciążdarzyłagouczuciem.
Miesiąc po tym, jak dał jej kosza, jeden semestr ostatniej
klasyliceumspędziławeFrancji,przezcałyczasmyślącotym,
jakbytobyłospacerowaćznimpoParyżu.
Durnemarzenianastolatki!
Jednak teraz, patrząc na odbicie swojego nagiego ciała
wlustrze,niepotrafiłaoddzielićtamtychmarzeńoddzisiejszej
rzeczywistości. Pozwoliła J.B. na dotykanie piersi… i nie tylko.
Czy gdyby Jonathan im nie przerwał, żałowałaby tego, co
międzynimibyzaszło?
Nie należała do kobiet wskakujących mężczyznom do łóżka,
ajużnapewnoniejemu.
Wtamtymsejfiecośjednaksięwydarzyło.
Wracającwspomnieniamidotamtychchwil,zobaczyła,żeon
niczemuniebyłwinny.Toonaprzypadkowozatrzasnęładrzwi,
to ona go pocałowała, to ona uznała, że ukłon w kierunku
dawnegozauroczeniapomożemupozbyćsięklaustrofobii…
Nicdziwnego,żeskorzystałzzaproszenia.
Długo stała pod prysznicem, usiłując zetrzeć z siebie ślady
tego dotyku. Wciąż chciała żywić do niego nienawiść, wciąż
chciała go upokorzyć, ale po dzisiejszym dniu jej pozycja
znacznie się osłabiła. I tylko dzięki przypadkowi nie zaznała
ostatecznego upokorzenia. Dzięki Bogu, że nie będzie musiała
mierzyćsięznimjakobyłymkochankiem.
Niestety, teraz już wiedziała, jak to jest znaleźć się
w ramionach J.B., słyszeć, jak wypowiada jej imię głosem, od
któregoprzechodząciarki…Dziśwejdziedołóżkazwizjąjego
dłoninajejskórze…
Boczymogłabymyślećoczymśinnym?
ROZDZIAŁPIĄTY
Jej ręce drżały, gdy wycierała się wielkim puszystym
ręcznikiem, który pachniał słońcem i bryzą, bo przy dobrej
pogodzie gosposia lubiła wieszać pranie na staroświeckim
sznurzenadworze.
Włożyła miękkie spłowiałe dżinsy i jasnofioletowy, wycięty
w łódkę sweter z kaszmiru. Krótki sznur pereł należących
niegdyś do matki uzupełnił jej strój do kolacji, zgodnie
ztradycyjnymiwymogamiojca.
Wkrótce J.B. zadzwoni w sprawie zamiany nieruchomości,
aonabędziemusiałaudawać,żenicsięniestało,noidaćmu
odpowiedź.
Niedasięukryć,żejegoofertabyłahojna.Aleniechciałamu
daćtego,czegopragnął.
Byłotodziecinneimałostkowe,ajednakchciałasprawićmu
tyle bólu, ile on kiedyś sprawił jej. Co oznaczało szkodzenie
jego interesom. Bo była pewna, że J.B. nie kieruje się sercem,
tylkożądząpomnażaniamajątku.
Gdyby mu na niej zależało, miał aż nadto czasu, by zmazać
swojewiny.Alenawetniespróbował.
Usłyszała podjeżdżający samochód i głos brata w holu. J.B.
może poczekać. Miała czas na obmyślenie planu. A kiedy się
znimspotka,chcepanowaćnadsytuacją.
Być beznamiętna. Absolutnie spokojna. Musi się mieć na
baczności. Nie może okazać słabości, nie może dać mu się
zwieśćiuwierzyć,żenaprawdęmunaniejzależy.
Zdenerwowana zeszła na parter. Jeśli Jonathan zacznie się
dopytywać o ten incydent z zatrzaśnięciem w sejfie, będzie
musiałazmienićtematrozmowynabardziejbezpieczny.
W
jadalni,
jak
zwykle,
na
stole
królowała
porcelanowa zastawa, srebrne sztućce i kryształowe kieliszki.
W kryształowym wazonie z Waterford stały czerwone róże
i ostrokrzew. Mimo że jadali tylko we troje, Tarletonowie nie
obniżalistylu.
Naglezatrzymałasię,widzącczwartenakrycie.
–Ktośjeszczebędzienakolacji?–spytała,pełnanajgorszych
przeczuć.
–Owszem,ja–dobiegłzzajejplecówaksamitnygłos.–Liczę,
żezechcesznakarmićgłodnego.
J.B. przyzwyczaił się do flirtujących pań usiłujących zwrócić
nasiebiejegouwagę,rzadkowidywałwięcnatwarzachkobiet
taką minę, jaką przybrała Mazie – wyrażającą niepokój
i czujność zarazem. Mimo że ubodło to jego ego, nie przestał
sięuśmiechać.
Maziekrążyłapopokoju.
–Oczywiście,żetak.Todommojegoojca.Zawszeznajdziesię
miejscedlanieprzewidzianegogościa.
Gerald i Jonathan zajęli miejsca na szczytach stołu, wiec
Mazie i J.B. usiedli naprzeciwko siebie. On jednak zdążył
odsunąć jej krzesło, gdy siadała, a przy okazji jakby
mimochodemmusnąłjejszyję.
Był pewny, że szybko wciągnęła powietrze. Gdy już cała
czwórkazajęłamiejsca,gospodynipodałapierwszedanie.
Kolacja była wyśmienita. Kucharka Tarletonów dorównywała
wybitnym szefom kuchni i specjalizowała się w miejscowych
przysmakach, zwłaszcza w owocach morza. Tego dnia
przygotowałakrewetkizkasząkukurydzianą,adotegosałatę.
WygłodniałyJ.B.pałaszowałzapetytem.
A jednak w trakcie ożywionej rozmowy Mazie ani razu nie
zaszczyciła go spojrzeniem ani nie odezwała się bezpośrednio
doniego.Jejzachowaniebyłownajwyższymstopniuirytujące.
Cośsięmiędzynimizmieniło…
W J.B. narastało oburzenie, a tymczasem rozmowę
zdominował Gerald Tarleton. Mimo że zapadał na zdrowiu,
codzienne chodził do pracy. Razem z Jonathanem zarządzał
olbrzymią
flotą
statków
handlowych,
która
uczyniła
rodzinę jeszcze bogatszą niż była w dawnych czasach, gdy
Geraldprzejąłlejceodswojegoojca.
WpewnejchwiliJ.B.zwróciłsiędoniego:
– Panie Tarleton, mój ojciec chciałby zaprosić pana na
łowienie ryb na pełnym morzu na pokładzie swojego nowego
jachtu.
Geraldupiłłykwinaipokręciłgłową.
– Podziękuj mu, chłopcze, ale ja już prawie nie wychodzę
z domu. Stare kości odmawiają posłuszeństwa. I mów mi po
imieniu,niejesteśjużdzieckiem.
–Tenjachttoistnecacko,Geraldzie.Prawietakwygodnyjak
mój dom. Załoga by cię pielęgnowała. Zastanów się jeszcze.
Ojciec darzy cię wielkim szacunkiem. Chętnie zasięgnąłby
twojejporadywsprawieinteresów.
Zadowolona mina Geralda świadczyła o tym, że J.B. obrał
właściwądrogę.
–Aty,MazieJane?–rzuciłJ.B.–Jeślidobrzepamiętam,lubisz
łowić ryby. Można by urządzić przyjęcie. – Próbował
wyprowadzić ją z równowagi. Mazie nie znosiła swojego
pełnegoimienia,uważała,żejeststaroświeckie.
Zakrztusiłasiękrewetkąiotarłaustarąbkiemserwetki.
–Brzmitonieźle–odparła,alebyłowidać,żekłamie.–Dam
ciznać,jeśliznajdęjakąśwolnąsobotę.
J.B. wiedział, że prędzej piekło zamarznie, niż Mazie będzie
miaławolnąsobotę.
Wniezbytsubtelnysposóbkazałamuspadać.
Zadzwonił telefon Jonathana, który przeprosił i odszedł, by
odebrać. Przy stole została więc tylko Mazie, J.B. oraz ojciec,
którydrzemałjużzgłowązwieszonąnapiersi.
– Musimy pogadać – szepnął J.B. – Na osobności. – Wskazał
drzwiprowadzącenazabudowanąwerandę.
Maziezerknęłanaojca,apotemnaswójtalerz.
–Naraziejem–odparła.
–Niezajmęciwieleczasu.
–Niemamcinicdopowiedzenia.
–Zatojamamcośdopowiedzeniatobie–oświadczył.–Albo
zaczekamnapowróttwojegobrata,niechsobieposłucha.
–Tyran–burknęła,alewstała.–Streszczajsię.
Pocichuwyszlinawerandęizamknęlidrzwi.
–Słucham–powiedziała.–Comasztakiegoważnego?
– Chcę wiedzieć, dlaczego patrzysz na mnie jak na gówno,
wktórewdepnęłaś.
–Nicpodobnego–zaprzeczyła,cofającsięokrok.
–Owszem,jesttak,jakmówię.Maszmniezaidiotę?Ranoty
ijasię…
Oparłamudłońnapiersi,przerywającmu.
– Dość. Wystarczy. Rano to był błąd. – I cofnęła się szybko,
jakbybałasiętejbliskości.
–O?Niepodobałocisię?–zapytałzdziwiony.
–Toniemanicdorzeczy.Niepowinnodotegodojść.Inigdy
więcejniedojdzie.
Przemyślałsobiejejsłowa.
–Czegosięboisz,skarbie?
Spiorunowałagowzrokiem.
– Typowo męska odpowiedź. Skoro kobieta was nie chce, to
widoczniesięboi.Gadaszgłupstwa,J.B.
– Nie. – Hamował się z najwyższym trudem. – To ty gadasz
głupstwa, udając, że w tym, do czego doszło między nami, nie
ma nic niezwykłego. – Zawahał się, nie chciał jej dawać
amunicji, a z drugiej strony chciał dojść do prawdy. – Taki
związektoprawdziwarzadkość.
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, wyraźnie
skrępowana.
– Założę się, że mówisz to każdej kobiecie. Wiesz, twoja
reputacjacięwyprzedza.
Temu akurat nie mógł zaprzeczyć. Ale choć spotykał się
z wieloma kobietami, to Mazie wyrobiła sobie zdanie na jego
tematlatatemu.
–Zjeszzemnąjutrokolację?–zapytał.
– Po co? Żebyś mógł mi wiercić dziurę w brzuchu na temat
mojejnieruchomości?
–Awolałabyś,żebytobyłarandka?
Na chwilę zagonił ją do narożnika. Wykorzystał to, że Mazie
nigdy, od dzieciństwa, nie cofała się przed wyzwaniem.
Wzruszyłaramionami.
–Zgoda,spotkajmysięnakolacjęwinteresach.
–Podjadępociebie.
–Jakiśzwykłylokal.
–ZabieramciędoÉtoiledeMer.
–Niemamowy.
Tafrancuskarestauracjabyłaintymnainiezwykleelegancka.
W mieście i w czasach, gdy turystów wpuszczano do lokali
w każdych strojach, Étoile de Mer zachowywała dawne
standardy. Mężczyzn obowiązywał strój wieczorowy, kobiety –
długie
suknie.
Tańczono
pod
antycznym
żyrandolem
z
kryształów
Baccarat.
Panowała
tam
nieprzyzwoicie
romantycznailuksusowaatmosfera.
Uśmiechnąłsięprzymilnie.
–Mamygrudzień,Mazie.Wiemodtwojegobrata,jakbardzo
lubisz ten okres. Będą niesamowite dekoracje, a szef kuchni,
Marchon, przygotował specjalne świąteczne menu. Zgódź się.
Będziefajnie.
Najejustachzaigrałnikłyuśmieszek.
–Zawszestawiasznaswoim?
–Przeważnie.
–Dlaczegotorobisz?–spytała.
Zmarszczyłczoło.
– Czy to takie dziwne, że mam ochotę spędzić z tobą trochę
czasu?
To było dziwne. I bezprecedensowe. Oboje o tym wiedzieli.
Ale był też najlepszym przyjacielem jej brata, więc było
oczywiste,żenieznikniezjejżycianazawsze.
– Przez dwa tygodnie nie dam ci odpowiedzi w sprawie
sprzedaży.Muszętoprzemyśleć,omówićzGiną.Nielicznato,
że jutrzejsza kolacja i wino zmiękczą mnie tak, że podpiszę
umowę.
–Ajeślipowiem,żewogóleniechodzimiointeresy?
Słowa wyrwały mu się z ust, zanim zdążył pomyśleć. Nie
planowałażtakiejszczerości.
Nerwowo zaczęła się bawić perłami na szyi. Nie zamierzała
przerywaćzapadłejciszy,wobectegopowtórzyłpytanie:
– A jeśli przysięgnę, że jutro ani słowem nie wspomnę
ointeresach?
–Zaczynamsięciebiebać.–Powiedziałatozuśmiechem,ale
potraktowałjądosłownie.
– Nie bój się, Mazie. Nic a nic. To będzie tylko przyjacielska
kolacja.
Kłamał w żywe oczy. Nie chodziło mu o kolację, zalecał się,
aleigrałzogniem.
–Jeślichodzioto,cosięstałowsejfie,wiedz,żezwyklenie
jestemtaka…
Wzruszyłogojejzażenowanieizmarszczonynosek.
–Byłaśniesamowita!Stałmiprzezcałycholernydzień!
–Świntuchu!
Zachichotał,widzącjejzawstydzonąminę.
– Rozumiem, mam nie liczyć na nic więcej oprócz kolacji.
Deserdostanęwrestauracji,niewłóżku.
–Mówisztotak,jakbymbyłanaiwnaiśmieszna.
– Nic podobnego. Ale przyznaję, że rano mnie zszokowałaś.
Jasnygwint!Pewniemamwiększedoświadczenieseksualneniż
ty,alemyrazemto…
Oparłsięobalustradęizapatrzyłnaocean.Szumfalzwykle
gouspokajał.Aleniedzisiaj.
–Toco?
Ileż kobiecej emocji zawarła w tym jednym słówku, jak
bardzopragnęładowartościowania!
–Połączyliśmysię–mruknął.
Nie potrafił tego inaczej wyjaśnić. Ani tego, że znów
powtarza dawne błędy i najwyraźniej z powodu pożądania
pakujesięwzwiązekzgóryskazanynaniepowodzenie.
–Wracajmydośrodka–powiedziałacicho.–Jonathanbędzie
sięzastanawiał,gdziesiępodzialiśmy.
–Chodzicioniego?Martwiszsięoto,cosobiepomyślitwój
brat?
–Niechcębyćpowodemniesnasekmiędzywami–odparła.
– Zostaw to mnie – powiedział z pewnością siebie, której
wcalenieczuł.
Gdyby Jonathan dowiedział się, że J.B. igra z jego
młodsząsiostrzyczką,pewniedałbymupopysku.
– Tata się obudził – rzekła Mazie. – Wymachuje rękami, jak
nicsztorcujekucharkę.Chodźmy.
Ujął ją za nadgarstki, delikatnie, bo pragnął jej dotknąć, ale
niechciałjejwystraszyć.
–Chcęcięznówpocałować.
–Naprawdę?
–Itobardzo.Tylkojedenpocałunek,Mazie,idamcispokój.
Powoli przyciągnął ją do siebie i objął Jak na kobietę była
wysoka, pasowali do siebie wzrostem idealnie. Kiedy ich usta
sięzetknęły,wyszeptałajegoimię–cichymochrypłymgłosem,
który jeszcze bardziej go rozpalił. Chwycił ręką jej włosy
ipocałowałjąmocniej.
Nawet sobie nie wyobrażał tego ognia, tego pożądania. To,
jak się zachowała w sejfie, nie miało nic wspólnego
z klaustrofobią czy adrenaliną wywołaną strachem przed
zamknięciem.TobyłacałaMazie.
Odwzajemniła pocałunek. Już miał się cofnąć, lecz chwyciła
go za ramiona i przylgnęła do niego. Dzielił ich tylko jego
sztywnyczłonek–natonicniemógłporadzić.
–Mazie–powiedział,próbującsięopanować.–Miałaśrację.
Musimywracaćdośrodka.
– Nie słuchaj mnie – odparła, rozpięła jego koszulę i zaczęła
masowaćjegopierś.
Tamałakokietkaspecjalniesięznimdroczy!
Zaciągnąłjąwmniejwidocznykątwerandy,zarogiemdomu.
Lepiej żeby Jonathan nie wpadł teraz i nie zastał ich
wkompromitującejsytuacji.
– Wystarczy – rzucił błagalnie. Odtrącił jej dłoń i zapiął
koszulę. – Zgódź się na jutrzejszy wieczór. Odmowy nie
przyjmujędowiadomości.
Uśmiechnęłasiędoniego.
–Zgadzamsię.
– I włożysz szałową kieckę, żeby wszyscy faceci mi
zazdrościli?
– Chcę z tobą zatańczyć – powiedziała. – Skoro to ma być
randka,chcętańczyć.
–Zanotowałem.
–Imabyćdrogiszampan.Możenawetdokawioru.
–Jakpanienkasobieżyczy.
Naglespoważniała.
– Nadal nie wiem, po co to robimy. To okropnie
niebezpieczne. Mamy z Południa ostrzegają swoje córki przed
takimimężczyznamijakty.
Pogłaskałjąpopoliczku.
– Szkoda, że ta wcześnie musiałaś się obywać bez matki.
Przykromi.
Odsunęłasięgwałtownieiodwróciłaodniego.
– I tak miałam więcej szczęścia niż inni. Ojciec mnie
rozpieszczał.
Objąłjąodtyłuioparłbrodęnaczubkujejgłowy.
–Toakuratproste,samteżmamdotegoskłonność.
–Idlategochceszmniepozbawićźródłautrzymania?
– Nie dramatyzuj. Poza tym nie rozmawiamy na razie
ointeresach,samategochciałaś.
Sam też nie potrafił sobie wmówić, że to zawieszenie broni
zMaziemadotyczyćtylkointeresów.
Odwróciłasięispojrzałananiego.
–Niezawszedostajemyto,naczymnamzależy.
ROZDZIAŁSZÓSTY
Chciała całować się dalej, ale za dobrze się znała. I tak już
igrałazogniem.Zdrowyrozsądekprzegrywałzsercemigorącą
krwią. Ale czy da się pogodzić pociąg do J.B. z pragnieniem
ukarania go za ból, który jej sprawił przed laty? Uciekła
z werandy, nie patrząc, czy idzie za nią. Na szczęście ojciec
pałaszował
swój
ulubiony
deser
–
gorący
placek
zbrzoskwiniamiilodami–aJonathanjeszczeniewrócił.
Kiedyweszładojadalni,ojciecpodniósłwzrok.
–Ciekawbyłem,gdziesięwszyscypodziali.
– Przysnąłeś – odparła, siadając i rozkładając serwetkę. –
RozmawiałamzJ.Bointeresach.
–Znowupróbujecicośsprzedać?–zdziwiłsięojciec.
–Nie,chcekupićbudynek,wktórymmamsklep.
–Nieustępujzbytłatwo.
– Bez obaw – wtrącił J.B. który właśnie usiadł, przeczesał
włosyizmierzyłMazieniewzruszonymwzrokiem.–Twojacórka
wie,jaksiętargować.
Na szczęście w tym momencie wrócił Jonathan, więc Mazie
mogła w spokoju zjeść deser, podczas gdy mężczyźni
rozmawiali o polityce, sporcie i o tym, czy zima w Karolinie
Południowej będzie w tym roku bardziej sroga niż zwykle. Ale
nawet wtedy J.B zerkał na nią co chwila, na znak, że nie
przestajeoniejmyśleć.
Wkrótcesiępożegnał.
Maziezastanawiałasię,czygonieodprowadzić,aleuprzedził
ją brat, wiec została na miejscu, wmawiając sobie, że nie jest
rozczarowana.ItakcałowałasięzJ.B.zadużorazyjaknajeden
dzień.
Kiedy Jonathan po powrocie zaczął wstukiwać kod alarmu,
zatrzymałago.
– Nie masz ochoty na spacer po plaży? – zapytała cicho. –
Chcę z tobą pogadać, ale nie w domu, bo ojciec mógłby nas
podsłuchać.
Bratbyłwyraźniezmęczony,aleskinąłgłową.
–Chętnie–odparł.–Alewiesz,żejestgrudzień?
Od dziecka był to ich stały żart – sprawdzanie, kto pierwszy
poddasięnamrozieiczmychniepoddach.
–Opatulęsięposzyję–obiecała.
Wkładając stary płaszcz, nauszniki i gruby szal zastanawiała
się, czy J.B. zostałby dłużej, gdyby go poprosiła. A gdyby nie
obecnośćbrata,pewniemiałabynatoochotę.
Schodzącdoholu,zatrzymałasięwprogusypialniojca.
– Idziemy z Jonathanem na plażę – oznajmiła. – Niedługo
wrócimy.
Ojciecoderwałsięodswoichzajęćizmarszczyłczoło.
– To niebezpieczne. Wolę mieć was pod dachem, wiedzieć,
gdziejesteście.
Uściskałago.
– Przyda nam się trochę ruchu, Jonathan żyje w wielkim
stresie.Auciebiewpracywszystkogra?
–Tradycyjneprzepychanki.Jakzwykle.
–Hartleywciążsięnieodezwał?
Ojcieczbladł.
– Nie. Idźcie na ten spacer. Tylko dobrze zamknijcie dom po
powrocie.
–Tak,tato.
Jonathan już na nią czekał. Wyjście za ceglany mur
znajdowało się na tyłach domu – ciężka brama z drutem pod
wysokim napięciem na szczycie. Jonathan wyłączył prąd, by
mogliwyjść.Ślizgającsięnamiękkimpiasku,przeszlinaplażę,
skręciliwlewoiruszyliwzdłużodpływu.
Jonathan zrównał krok z Mazie. Czasami mijał ich dzielny
spacerowiczidącywprzeciwnymkierunku,alewzasadziemieli
plażętylkodlasiebie.
Czasami na wieczorne spacery brali latarki, ale tego dnia
księżycstałniemalwpełni,więcświatłamielipoddostatkiem.
Mazie zapatrzyła się na ledwo widoczny horyzont. Linia
pomiędzy oceanem a niebem prawie się zlewała. Jako dziecko
wraz z Jonathanem i Hartleyem – a czasami także z J.B. –
uwielbiała obserwować olbrzymie statki wpływające do
historycznego portu w Charlestonie i te ruszające w morze.
Nauczyli się wtedy rozpoznawać należące do Tarletonów
i odczytywać nazwy w obcych językach na burtach innych
jednostek.
W nagrodę za szczególnie dobre sprawowanie ojciec dawał
imdrogąisilnąlornetkęiuczył,jaknastawiaćostrość.Odkąd
sięgałapamięcią,gapiłasięnaocean.
Był wielki i nieprzenikniony. Bywał spokojny jak woda
wwanniealbo,podczashuraganów,dzikiigroźny.
Mazie zastanawiała się, czy jej brat, choć kochany, będzie
obiektywnywzaistniałejsytuacji.
–Braciszku?
– Ehe. – Jonathan szedł z poważną miną, zatopiony
wmyślach.
–UfaszJ.B.?
Spojrzałnaniązniedowierzaniem.
– Co to za pytanie? Jest moim najlepszym przyjacielem.
Oczywiście,żemuufam.Chybanieboiszsię,żecięoszukaprzy
tejtransakcji?Todlategotaksięwleczesz?
– Nie, nie o to chodzi. Wiem, że jego oferta będzie hojna.
Zresztąjużjązłożył.Niezgodziłamsięjeszczetylkodlatego,że
chcęgotrochępowodzićzanos.Jesttakarogancki,żeniechcę
sięzałatwopoddać.
Jonathanparsknąłśmiechem.
– Jest arogancki, to fakt. Ale wszystko, czego się dotknie,
zamieniawzłoto.
–Awsprawachosobistych?
–Jaznimnieprowadziłeminteresów.
–Nietomiałamnamyśli.
Jonathanzatrzymałsię.
–Chodziciokobiety.–Powiedziałtobeznamiętnie.Niebyło
topytanie,tylkostwierdzeniefaktu.
–Powiedzmy,żetak.
–Onijajesteśmyjużdorośli.Nierozmawiamyopanienkach,
jakwszkole.Adlaczegopytasz?
– Tak sobie. Byłam ciekawa, czy wiesz coś o jego życiu
prywatnym.
– Pewnie tyle co inni. – Ruszył przed siebie. – Lubi
urozmaicenia.
Ścisnęłojąwgardle.Samadoszładotakiegowniosku.
–Aha…
–Askądtozainteresowanie,siostrzyczko?
–Zaprosiłmnienarandkę.
Powiedziała to prosto z mostu. Bez owijania w bawełnę.
Ciekawa,jakbratnatozareaguje.
Porazdrugiprzerwałichmarsz.
–Chybażartujesz?–rzucił.–Sądziłem,żegonienawidzisz.
– Nienawiść to mocne słowo. Ale to nie najlepszy pomysł,
prawda?
Jonathanmachnąłręką.
– Wracajmy. – Przez chwilę szli w milczeniu. – Dlaczego
pytaszakuratmnie?
– Bo… – Wzruszyła ramionami. – Oboje się zgadzamy, że on
zmienia kobiety jak rękawiczki, więc gdybyśmy coś zaczęli,
apotemzerwali,byłobyniezręcznie,zwłaszczadlaciebie.
–Chcesziśćnatęrandkę,Mazie?
Dobre pytanie! Odetchnęła głęboko słonym powietrzem;
zoddalidolatywałzapachgrillowanegomięsa.
– Chcę. Choć wiem, że tylko sobie zaszkodzę. Lubię go.
Bardzo.Aleonzawszebyłnaszymprzyjacielem,więcczujęsię
ztymdziwnie.
–Acodopieromówićomnie?
Kąśliwauwagabratasprawiła,żeMaziesięuśmiechnęła.
–Niemartwsię,tobędziejednarandka.Niesądzę,żebyśmy
potrafilistworzyćparę.
Już sam ten pomysł wydawał się absurdalny. Może jednak ta
randkamajątylkozmiękczyć?
– Nie doceniasz się. A J.B. to tylko człowiek sukcesu, on też
mażycie.
– W przeciwieństwie do ciebie. – Nagle poczuła, że czas
zmienićtemat.
– Nie zaczynaj, Mazie. Wystarczy, że w pracy mam piekło.
Ojciec co dzień miesza się do interesu, a ja muszę to potem
odkręcać. A przecież mam też własne projekty na głowie. Nie
wiem,jakdługotakpociągnę.
–Czylipowinienjużzrezygnować?
–Owszem.Alejakmammutopowiedzieć?
–AHartley?Możeonbycipomógł?
Zaskoczyło ją, kiedy zaklął pod nosem. To nie było w jego
stylu.
– Hartleya już nie ma – rzucił ze złością. – On nie wróci.
Zresztątataitakgowydziedziczył.
–Dlaczego?
– Nie mogę ci powiedzieć. A raczej nie chcę. Jest twoim
bratem. Po co mam cię pozbawiać złudzeń? Powiem tyle:
niektórychgrzechówniesposóbwybaczyć,uwierzmi.
–Ale…
Machnąłręką,przerywającjejwpółsłowa.
–Niebędziemyotymrozmawiali,Mazie.Kochamcię,aleten
tematjestzamknięty.
Łzy napłynęły jej do oczu. Jonathan narzekał na kłopoty
w firmie, ale dla Mazie źródłem stabilności życiowej był jej
sklep. W domu miała schorowanego ojca, brata, który
zaharowywał się na śmierć, i drugiego, który najwyraźniej
się na nich wypiął. Do tego martwiły ją coraz częstsze bóle
głowyJonathana.
Doszlijużniemaldodomu.
–Przepraszam–powiedziała.–Wiem,żecałyinteresjestna
twojejgłowie.Chciałabymjakośpomóc.
Ująłjązarękęiprzytulił.
–Wszystkosięułoży.Jakzawsze.
Westchnęła.
– Czuję, że powinnam pojechać do Vermont i odwiedzić
mamę…wciągunajbliższychdwóchtygodni.
Jonathanzatrzymałsię.
–Niewchodźmyjeszczedośrodka.
Usiedlinapiasku.Mazieobjęłakolana.
–Jeślisięnatoniezdobędę,będęmiaławyrzutysumienia.
–Onajużnawetnasniepoznaje.Odlat.
–Wiem.Aletomojamatka.Iidąświęta.
–Byliśmyuniejwzeszłymmiesiącu.
–Tak.–Wracajączkilkudniowegowypadunanarty,wynajęli
samochód i pojechali do mieściny na granicy New Hampshire,
by złożyć tę smutną i trudną wizytę. – Dlaczego tata umieścił
jątakdalekoodCharlestonu?
Jonathanroześmiałsięniewesoło.
– Wierz mi, Ravenwood to jeden z najlepszych ośrodków
opieki w kraju. Sprawdziłem. Nie miej mu tego za złe, wydaje
majątek,żebyzapewnićjejjaknajlepsząopiekę.
– A ja podejrzewam, że z oddali łatwej mu jest o niej nie
myśleć.Kiedyostatniojąodwiedził?
–Bojawiem?Dwa,trzylatatemu.
–Mógłsięzniąrozwieść.
–Mazie,onnadaljąkocha.
Przezchwilęsiedzieliwmilczeniu,słuchającszumufal.Mazie
oparłabrodęnakolanach.
– Chciałabym, żebyśmy byli taką rodziną jak Vaughanowie.
Normalną.Przeciętną.Wszyscyrazem.
Jonathanzmierzwiłjejwłosy.
– Nie powiedziałbym, że mój kumpel jest przeciętny, ale
rozumiem,cochceszpowiedzieć.Pewniejesteśmypokręceniod
dzieciństwa.Pamiętam,jakpłakałaśprzezmamę.
– A ty nie szedłeś na trening baseballu, tylko siadałeś na
moimłóżkuiczytałeśmi„Domeknaprerii”.
– Nawet kiedy tu mieszkała, niewiele z niej mieliśmy.
Wychowaliśmy się sami. Odpuść sobie Vermont, Mazie.
Zaczekaj,pojadęztobąwstyczniualbowlutym.AcozJ.B.?
–Zastanowięsię.Alechybaanity,anijanienadajemysiędo
stałychzwiązków.
Wstałiotrząsnąłsięjakpies.
– Mów za siebie. Ja w ten weekend planuję zaliczyć jakąś
pannę na tropikalnej wyspie, pod parasolem i z drinkiem
wręku.
–Naprawdę?
Wiatrponiósłjegośmiech.
– Jesteś zbyt łatwowierna, Mazie Jane. Popracuj nad tym,
zanimsięspotkaszzJ.B.
Wypiłakawęduszkiem,poparzyłajęzykizaklęła.
–Otworzysz?Niewiem,gdziepodziałamklucze.
Gina wyłączyła alarm i zaczęła się zmagać z opornym
zamkiem.
–Obyśmysięprzeprowadziły!Nieznoszętychdrzwi!
Weszły do sklepu i zostawiły swoje rzeczy na zapleczu.
Zazwyczaj Mazie od rana tryskała energią, ale nie tego dnia –
spędziła bezsenną noc, dumając nad tym, czy odważy się
odwołaćrandkę.Niewiedziała,cogorsze–iśćnakolacjęzJ.B,
czynieiść.
Ginaprzejrzałaporannąpocztę.
–Dwarachunki,zaproszenienaprzyjęcieisiedemkatalogów.
Możeteżpowinnyśmymiećkatalog?Naszaskrzynkapocztowa
pękawszwachodreklam.
–Wdomujestjeszczegorzej.Zwłaszczaprzedświętami.
Zajmując się otwieraniem sklepu, Mazie miała ochotę
opowiedzieć Ginie o tym, co zaszło w sejfie i wieczorem na
werandzie. Potrzebowała rady. Wsparcia. Dawki zdrowego
rozsądku.
Miała planować zemstę, a nie myśleć o wspaniałym
pocałunkuzJ.B.Ojegociele.Idotyku.
Ginapomachałajejrękąprzednosem.
– Halo, szefowo, nie zawieszaj się! Uwaga, dzisiaj mamy
turystów nie z jednego statku, tylko z dwóch. Do tego jest
piątek,zaczynasięświątecznyfestyn.Będziemyskonane.
–Tak,dobrze.
Ginaprzekrzywiłagłowę.
–Atobiecoznowu,Mazie?
ROZDZIAŁSIÓDMY
Maziezmieniłatematizajęłasięrozpakowywaniemdostawy
kolczyków. Ale jedna myśl stale krążyła jej po głowie: nie
prześpisięzJ.B.Wykluczone!
Kiedy po pracy szykowała się w domu do wyjścia,
zastanawiała się, czy po kolacji J.B. zamierza zaprosić ją do
siebie. Zważywszy na to, co stało się w sejfie, nie było to
całkiemodczapy.Anapewnowiedział,żepójściepotemdoniej
niewchodziłowrachubę.
Wyszła ze sklepu o trzeciej, by po drodze do domu zrobić
manikiur i pedikiur. Przed wieczornym spotkaniem musiała
nabrać pewności siebie. I być przygotowana na każdą
ewentualność–psychicznieifizycznie.
Na szczęście nie miała problemu z wyborem ciuchów. Od
roku w szafie wisiała wystrzałowa kreacja, którą kupiła przed
rokiemnabalcharytatywny,naktóryjednakniedotarła.Teraz
będzie jak znalazł. Suknia do samej ziemi była ciemnozielona,
z aksamitu. Materiał był klasyczny i elegancki, podobnie jak
fason. Głęboki dekolt odsłaniał piersi, a wycięcie na plecach
odkrywałoplecyiramiona.
Najwięcej czasu poświęciła włosom. W lecie na pewno by je
upięła, ale skoro i tak pokazuje aż tyle gołego ciała, to może
wartobyjerozpuścić?
Dobrze chociaż, że gdy J.B. miał po nią przyjechać, była już
sama. Jonathan nie wrócił jeszcze z pracy, ojciec wypuścił się
nakolacjęzkolegami,akucharkęigosposięzwolniławcześniej
do domu. Nikt więc nie widział, jak J.B. podjechał swoim
luksusowymautem.
Mazie obserwowała go, gdy susami pokonywał frontowe
schody. Był piękny, jego uroda zapierała dech. Oburzyłby się
pewnie na takie określenie, ale przymiotnik „piękny” pasował
do niego jak ulał. Nie miał wprawdzie urody modela, był za to
niezwyklemęski.
Awsumiebyłjakkameleon.Winteresachczarowałurokiem
i emanował stanowczością. Ale kiedy wypuszczał się z jej
bratem pod namiot albo żeglował po morzu, opalenizna
iswobodnystrójsprawiały,żewyglądałnakrzepkiegodzikusa.
Otworzyładrzwi.
W klasycznym czarnym smokingu i śnieżnobiałej koszuli
wyglądałmężczyznę,któryłamiekobietomserca.Odtejstrony
akuratpoznałagojakmałokto.
J.B.. ze zdumieniem stwierdził, że jest zdenerwowany. Gdy
Mazieotworzyładrzwi,sercewaliłomujakmłotem.Wspaniałe
kasztanowe włosy opadały ciężkimi falami na jej ramiona.
Zielonasukniapodkreślaładoskonałąfigurę.
Kusiło go, by pogłaskać ten miękki materiał, ale rozsądek
wziąłgórę.Odchrząknąłiuśmiechnąłsię.
– Wyglądasz olśniewająco, Mazie – powitał ją. – Włączyłem
ogrzewanie w samochodzie na wypadek, gdybyś nie chciała
wkładać nic na wierzch. Nie jest tak zimno, ale jeśli chcesz,
możeszrzucićpłaszcznatylnesiedzenie.
Stojącwholu,miałochotęobjąćjąicałowaćdoutratytchu.
Włożyłjednakręcedokieszeniisiępohamował.
–Takzrobię,dziękuję–odparłazczujnymuśmiechem.
Czujność wyczuwało się zresztą po obu stronach. Nie ufała
mu,odkądjązawiódłwmłodości,więcmusiałsiępostarać.
Kiedyschodziliposchodach,ująłjąpodrękę.Jużtenleciutki
kontaktfizycznywystarczył,bygorozgrzać.
Przytrzymał jej drzwi, kiedy siadała na siedzeniu, a potem
zajął miejsce za kierownicą. Tak jak obiecał, w aucie było
gorącojakwpiecu.
Mazie zapięła pasy, splotła ręce na udach i usiadła tak
sztywno,jakbyspodziewałasięnajgorszego.
– Ja nie gryzę – rzucił wesoło, skręcając w stronę mostu
Ravenela.
Zerknęłananiegozukosa.
–Tochybabyłkiepskipomysł–odparła.–Nicnasniełączy.
Wkurzyłagotadrętwagadka.
– Odniosłem inne wrażenie, kiedy zamknęłaś nas w sejfie –
odciąłsię.
–Tobyłprzypadek.
– Skoro tak twierdzisz. – Uwielbiał się z nią droczyć. –
Przeszliśmyrazemtoiowo.
–Niesądziłam,żezechceszdotegowracać.
Noproszę!Terazjużwie,skądteminynajegodrodze.Nawet
dziśmiałamuzazłe,żeprzedlatydałjejkosza.
– Wciąż jesteś na mnie zła za tamtą historię z balem
maturalnym?
–Niepochlebiajsobie.–Palcamirysowałacośnaaksamicie.–
Tamtego wieczoru szybko otrząsnęłam się z zadurzenia.
Zachowałeś się jak arogancki gnojek. W dodatku nieuprzejmy.
Aleczegośmnietonauczyło.
–Czego?
–Żebycinieufać.
Żachnąłsięwduchu.Mógłbysięoczyścić,wyjaśnićsytuację,
ale to nie dotyczyło tylko jego, a nie chciał jej skłócić
z Jonathanem. Właśnie dlatego od tylu lat trzymał ją na
dystans.
–Zawrzyjmyrozejm–zaproponowałlekkimtonem,zcałejsiły
ściskając kierownicę. – Zacznijmy od nowa. Nowy początek.
Nowaznajomość.
–Nibypoco?
– Święta to okres pokoju i wybaczenia. Wystarczy? –
Wyciągnął rękę i dotknął jej nadgarstka. – Nie chcę ci ukraść
twojej siedziby, Mazie. Owszem, zależy mi na niej, ale
o interesach pogadamy innym razem. Dzisiaj obchodzisz mnie
tylkoty.
Nie zamierzał być aż tak szczery, lecz nie zostawiła mu
wyboru.
Przed hotelem dał parkingowemu kluczyki wraz z wielkim
napiwkiem,poczymzerknąłnapasażerkę.
–Chceszwziąćpłaszcz?
–Nie,dziękuję.
Mazie miała długie nogi, ale ciasną sukienkę, dlatego nie
pytając o pozwolenie, objął ją w pasie, uniósł z wysokiego
siedzenia auta i postawił na wąskim czerwonym dywanie
prowadzącymdowejścia.
Płócienna markiza osłaniała ich przed deszczem, który nie
padał, a wielkie betonowe urny po obu stronach były pełne
kwiatów ostrokrzewu i magnolii, przewiązanych bordowymi
wstążkamizatłasu.
Mazie rozchmurzyła się, udzieliła jej się świąteczna
atmosfera.
–Ślicznietu.–Króciutkouścisnęłajegodłoń.
Objąłjąwpasieizaprowadziłdośrodka.
Étoile de Mer była wizytówką Charlestonu. Nowi właściciele
odnowili przed kilku laty osiemnastowieczne rozpadające się
szeregowce i przerobili je na luksusowy hotel goszczący
najbogatszych utracjuszy. Dostanie się do pięciogwiazdkowej
restauracjiwymagałorezerwacjinapółrokuzgóry.
J.B.powołałsięnaznajomości,złożyłkilkaobietnicizałatwił
najlepszystoliknasiódmą.AlewidokminyMaziebyłwarttego
zachodu.
Zaprowadzono ich do stolika przy oknie wykuszowym
z widokiem na ulicę. Kiedy zamówili przystawki i wino, J.B.
rozparłsięnakrześleispojrzałnaswojątowarzyszkę.
–Bywałaśtuwcześniej?–zapytał.
Maziepokręciłagłową.
– Nie. Często jadam w mieście z przyjaciółmi, ale zwykle
wybieramy bardziej swobodne lokale. Poza tym nie uprawiam
życia
towarzyskiego
non
stop.
Jonathan
i
ja
na
zmianę opiekujemy się ojcem, kiedy jedno z nas chce
sięwypuścićwieczorem.
–Niemożnazostawićgosamego.
– Można, ale od zniknięcia Hartleya ojciec zaczął myśleć jak
starzec.
–Niewiesz,gdziesiępodziałtwójbrat?
Pokręciłagłową.
– Nawet nie wiem, o co poszło. Jonathan nie chce mi
powiedzieć.Atywiesz?
– Niestety, nie mam pojęcia. Jonathan nie wspomina
oHartleyu.
Westchnęła.
– Szkoda, liczyłam na to, że mnie oświecisz. Kiedyś byliśmy
sobie tak bliscy, że nie mogę uwierzyć, że zniknął bez słowa
pożegnania.–Czubkiempalcaprzejechałapowodziezroszonej
najejszklance.–Kiedyśbardzocizazdrościłamtwojejrodziny.
– Smutna mina świadczyła o tym, że mówi prawdę. –
Vaughanowie są tacy normalni. Ja nie miałam normalnego
życia.Maszszczęście,J.B.
–Pewnietak–odparł,zbityztropu.
Rozmowę przerwał im kelner, który przyszedł zebrać
zamówienia. Mazie wybrała nowoorleański gulasz z owoców
morza, na puszystej pierzynce z ryżu. J.B. poprosił o krwisty
befsztykzkrabami.
Gdyzostalisami,podjąłprzerwanywątek.
– A co będzie z ojcem, jeśli ty albo Jonathan postanowicie
wziąćślub?
Mazieskrzywiłasię.
–Tonamniespędzasnuzpowiek.Kochanybraciszeknikogo
dosiebieniedopuszcza,aja…jachybasięboję.
–Słucham?
–Bojęsię.
–Czego?
–Tego,żemiłośćmożemniezaślepić,żewpadnęwpułapkę.
Rodzice nie są przykładem wzorowego małżeństwa. Zresztą,
nieobraźsię,aleznasztozwłasnegodoświadczenia.
– Ja miałem najlepszy przykład pod słońcem, a i tak dałem
się nabrać lecącej na forsę karierowiczce, która podczas
rozwoduwyczyściłamikonto.
–Rodziceniepróbowaliciępowstrzymać?
–Próbowali,ajakże.Przyjacieleteż,łączniezJonathanem.Co
z tego, skoro zaślepiała mnie żądza? – Czy aby nie powtarza
teraztegosamegobłędu?
– No, nie byłeś całkiem ślepy na to, co dostajesz w ramach
tegoukładu.
– Miałem dwadzieścia dwa lata, rządziły mną hormony. Taki
wiek.
– Byłam wtedy na studiach, więc docierały do mnie tylko
plotki.Alepamiętam,żebyłammocnozdziwiona.
–Dlaczego?
– Bo zawsze wiedziałeś, czego chcesz. Nie mam zamiaru
pompować twojego ego, ale nie wyobrażam sobie, żeby jakaś
kobieta rzuciła cię zaledwie po kilku miesiącach, nawet jeśli
byłeśtrudnywpożyciu.Możeodpoczątkuchciałacięnaciąćna
forsę.
–Jeślichciałaśmniepocieszyć,tociniewyszło.
Uśmiechnęłasięfiglarnie.
– Przepraszam. Za długo cię znam, żeby przejmować się
twoimi uczuciami… zakładając, że w ogóle je masz. – Jej
uśmiechpowiedziałmu,żetylkożartowała.
– Mam uczucia – odparł śmiertelnie poważnie. – Zwłaszcza
teraz.
Mazie skupiła się na jedzeniu, ale kiedy podniosła głowę
i przyszpiliła go spojrzeniem swych bursztynowych oczu,
wiedział,żełatwoniebędzie.
– Mam pytanie, J.B. – odezwała się. – Czy gdybyśmy nie
zatrzasnęli się w tamtym sejfie i nie zaleźli się w dość
kompromitującejsytuacji,zaprosiłbyśmnienarandkę?
Zamarł z widelcem w ręku. Kawałek befsztyka nie trafił do
jegoust.Odłożyłsztućceiotarłustaserwetką.
– Mam wrażenie, że to pytanie z gatunku tych, którymi
kobietypróbujązbićfacetaztropu.
– Ja się tylko pytam… Czy siedzielibyśmy tutaj, gdyby nie
próba oderwania cię seksem od klaustrofobicznych myśli?
Miałeś dziesięć lat na to, żeby się ze mną umówić. Więc
dlaczegoakuratteraz?
Obserwowałajegotwarz,liczącnato,żeintuicyjniewykryje,
czy będzie ją chciał oszukać. Ale był zbyt zaprawiony
w gierkach, od czasów licealnych nie mógł się opędzić od
dziewczyn. I zawsze wszystko szło po jego myśli. Dlatego był
pewien, że dobije z nią targu, i dlatego po rozwodzie, choć
potrzaskany,szybkosiępodniósł.
Jednakprzedłużającesięmilczeniepojejpytaniuniewróżyło
nicdobrego.Czyżbyszukałjakiegośwykrętu?
–J.B.?
Pokręciłgłową.
–Zadajesztrudnepytana,Mazie.Możemuszęsięzastanowić
nad swoimi motywami? Może nie jestem pewny, dlaczego
właściwie cię tu zaprosiłem? A może się boję, że prawda cię
rozzłości?
Niebyłaprzygotowananatakąotwartośćzjegostrony.
–Icowymyśliłeś?Nietrzymajmniewniepewności.
Z zapartym tchem czekała na odpowiedź. Kelner podał
właśnie główne dania, ale choć pachniały i wyglądały
wspaniale,miałaochotęgopogonić,byJ.B.nieprzeszłaochota
naszczerość.
Niestety, gdy liczna obsługa nareszcie sobie poszła, chwila
zwierzeńminęła.Maziewestchnęłaiprzydźwiękachorkiestry,
śmiechów i brzęku kryształów zajęła się jedzeniem. Nie mogła
jednak
przestać
myśleć
o
J.B.
Dlaczego
ociągał
się
zodpowiedzią?
Dolałimwina,dokończyłstekispojrzałnanią.
– Nie, nie zaprosiłbym cię – powiedział. – Umówiłem się
ztobąwyłączniezpowodutego,cozaszłowtymsejfie.
ROZDZIAŁÓSMY
Zamarła,
wyczuwając
niebezpieczeństwo.
Oczy
J.B.
pociemniałyinicniewskazywałonato,żeżartuje.
–Rozumiem.–Miałasuchegardło.
Wychylił
kieliszek.
Bez
ostrzeżenia
przekroczyli
jakąś granicę. Pogodny i światowy biznesmen się ulotnił,
zamiastbogategoprzedsiębiorcysiedziałprzedniąprymitywny
samiec – z zaczerwienioną twarzą, błyskiem w oczach i ciałem
emanującymnieokrzesanąmęskością.
–Tylkotylemaszmidopowiedzenia?
– Chyba odniosłeś błędne wrażenie na mój temat – szepnęła
świadoma,żedokołakręcąsięludzie.
–Alboukrywałaśprzedświatemswojeprawdziweja.
– Nie jestem taka – rzuciła rozpaczliwie. – To przez
adrenalinęalbocoś…
–Albocoś…–Roześmiałsięniewesoło.–Jesteśniesamowicie
zmysłowa i seksowna. Piękna i pociągająca pod każdym
względem. Od lat unikaliśmy się, widywałem, jak pierzchałaś
przedemnąnaprzyjęciach.Dlaczego?
–Maszbujnąwyobraźnię.–Zdziwiłasię,żetozauważył.Ale
onniczegonieprzegapiał.
– Nie. Niczego sobie nie wyobrażam. Zbudowałaś między
nami mur, ale wczoraj twoja namiętność wzięła górę. Nasz
dotykrozpaliłogień.
–Niemówtak,proszę.Tonieprawda.
– Nie wyprzesz się tego, Mazie. I właśnie dlatego się z tobą
umówiłem, chociaż wiedziałem, że to kiepski pomysł. Ale nie
mogłem się doczekać, kiedy znowu cię dotknę. – Wstał i rzucił
serwetkę na stół. – Zatańcz ze mną, moja słodka. Deser
poczeka.
Ująłjązarękęidelikatniepociągnąłzasobą.
Nie potrafiła spojrzeć mu w oczy. Nie teraz, kiedy jej piersi
domagały się jego dotyku. Zaprowadził ją na parkiet.
Kryształowe żyrandole pod sufitem były przystrojone jemiołą,
natancerzypadałatęczamigotliwychświatełek.
J.B. wziął ją w ramiona i jednocześnie wpasowali się w rytm
muzyki, nie gubiąc rytmu ani kroku. Niektórzy mężczyźni nie
lubią tańczyć, ale J.B. był do tańca stworzony. Ciało Mazie
reagowało na jego pieszczotę. Pod palcami czuła bicie jego
serca.Jegodłońspoczywałanasamymdolejejgołychpleców.
Nierozmawiali.Słowabyłyzbędne.
Wtuliłasięwniego.Wtakpublicznymmiejscujedynietaniec
pozwalał mężczyźnie i kobiecie znaleźć się w takiej bliskości.
Wdodatkuinnekobietyzerkałynamężczyznę,któryjątrzymał
wramionach.
Mazie na pamięć znała muzykę i teksty kolejnych
świątecznych piosenek. Mogłaby przetańczyć całą noc. Nie
zważała na ból palców u nóg i napięcie łydek. Na co dzień
chodziła w pantoflach na płaskim obcasie albo w butach
sportowych,więctaniecwszpilkachwymagałniezłegowysiłku.
Chceszbyćpiękna,nastawsięnaból.
W końcu J.B. zarządził przerwę. Odsunął kosmyk włosów
zrozpalonegopoliczkaMazie.
–Napijemysię?–zaproponował.Jegosłowabyłybeznamiętne
wprzeciwieństwiedowyrazuoczu.
Kiwnęła głową, nie mogąc pozbierać myśli. Prawda była
nieubłagana.J.B.byłjejkryptonitem.Pragnęłago.
Trzymając się za ręce, wrócili do stolika. Podano kartę
deserów. Mazie wychyliła duszkiem dwie szklanki wody
z lodem. Kieliszek z winem J.B. w magiczny sposób znów był
pełny.
Kiedypodanodeser,Maziepokręciłagłową.
–Niedamrady.Objadłamsię.
– Przynajmniej spróbuj – powiedział, podsuwając jej do ust
łyżeczkęzbitąśmietaną.
Odruchowootworzyłausta,zaciskającudapodstołem.Miała
ochotęzedrzećzniegosmokingizająćsięjegociałem.Pojego
minie poznała, że odgadł jej myśli. Znienacka nachylił się i ją
pocałował,zlizującodrobinkęśmietanyzkącikajejust.
–Smakujeszprzepysznie.
–Przestań–szepnęła,oddychającciężko.–Ludziepatrzą.
–Spokojnie,ledwocięcmoknąłem.Niktnicniewidział.
Miał rację, światło przygasło, a oni siedzieli zasłonięci przed
wzrokiem innych antycznymi parawanami i roślinnością.
Kelnerzy nadal krążyli po sali, ale już rzadziej, skoro posiłek
dobiegłkońca.
Popijała wino, zaskoczona. Nie dość, że nie chciała udusić
J.B.,toświetniesiębawiła.
Gdy poszli tańczyć, J.B. zostawił na stole swój telefon, rzecz
jasnawyciszony.Terazkomórkanaglezawibrowała.Spojrzałna
ekran.
– To moja siostra, Leila – oznajmił. – Ona nigdy nie dzwoni
otejporze.Przepraszam,muszęodebrać.
Miałaprzeczucie,żezdarzyłosięcośzłego.Patrzyła,jakJ.B.
wybiega na zewnątrz, by móc porozmawiać bez świadków. Ale
chociażsiedziałaprzyoknie,niedostrzegłagonaulicy.
Wróciłpopięciuminutach.Pobladłpodopalenizną.
– Przepraszam, muszę iść – powiedział. – Matka miała
rozległy atak serca. Jeszcze nie wiedzą, jak poważny jest jej
stan,alebędąjąoperować.
–Jedź.Jazapłacęiwrócętaksówką.Pośpieszsię.
–Niechcęcięzostawiać–powiedział.
–Wobectegopojadęztobą.–Czasaminawetsilnimężczyźni
potrzebująwsparcia.
J.B.zapłaciłkartąrachunekiwestchnął.
–Będziemimiło.Naprawdęchcesz?
Czyobojemyśleliotym,coichtegowieczoruominęło?
–Atwojarodzinaniezdziwisię,jeśliprzyjadęztobą?
–Znaszich.Nawetniezauważą.
Hm,powiedzmy…
Parkingowybłyskawiczniepodstawiłsamochód.J.B.ponownie
dałmunapiwekipomógłMaziewsiąść.
Pędził przez miasto ryzykownie szybko. Przed szpitalem
zahamowałzpiskiemopon,wyskoczyłipomógłwysiąśćMazie.
Po chwili pielęgniarka zaprowadziła ich do chorej.
Kardiochirurg właśnie rozmawiał w korytarzu z rodziną, a za
uchylonymi drzwiami widać było podłączoną do aparatury
starszą panią. Większość ludzi zostałaby pewnie wyproszona,
alenieVaughanowie,którzyniedawnowyposażylicałyszpitalny
oddział.
– Pani Vaughan przeszła poważny atak serca – tłumaczył
lekarzzpoważnąminą.–Jestsłaba,niestabilna,więclepiejnie
czekaćzoperacjądorana.
Mazie poznała ojca J.B. i jego dwie siostry, Leilę i Alanę.
W dzieciństwie wraz z braćmi spędzała dużo czasu
uVaughanów,alejużodwielulatsięnieprzyjaźnili.
–Zdajemysięnapana,doktorze.Comamyrobić?
–Pytałaosyna.–SpojrzałnaJ.B.–Możepanwejśćdomatki
nakilkaminut,apotemprzygotujemyjądooperacji.–Przerwał
i skrzywił się. – Nie chcę was straszyć, ale ta operacja niesie
zsobąsporeryzyko.Tyleżebezniejataksiępowtórzyimoże
sięokazaćśmiertelny.Niemamywięcwyboru.
– Chce pan powiedzieć, że sytuację utrudniają jej inne
schorzenia?–odezwałsięojciecJ.B.
Lekarzskinąłgłową.
– Tak. Choroba autoimmunologiczna i wysokie ciśnienie. Ale
musimy wierzyć, że wszystko skończy się dobrze. A teraz
przepraszam, muszę sprawdzić, czy sala operacyjna jest
gotowa.
Skinąłimgłowąiodszedł.
–Porozmawiamznią–oświadczyłJ.B.
Ojciecuściskałgo.
– Nie możemy jej stracić, synu. To opoka, na której opiera
sięcałanaszarodzina.
–Wiem.
Spojrzał na Mazie nieodgadnionym wzrokiem, przytulił
siostryiwszedłdochorej.
–Cześć,mamo.Dlaczegostraszyszojca?Nieładnie.
NawidokpierworodnegopaniVaughanpoweselała.
–Noproszę,jakiprzystojniak.Miałeśrandkę?
–Tak,mamo.
–Todobrze.
Maziezełzamiwoczachpatrzyła,jakJ.B.przysiadanaskraju
łóżka,ujmujedłońmatkiicałujejejpalce.
–Napędziłaśnamstrachu,alebędziedobrze.
Po minie matki Mazie poznała, że starsza pani doskonale
zdajesobiesprawęzeswojegostanu.
– Obiecaj mi coś, skarbie. Gdyby coś mi się stało, masz się
zająćojcemisiostrami.Ichlosbędziewtwoichrękach.
Leila zalała się łzami i odeszła od drzwi. Alana objęła ojca.
Mazieteżmiałamokreoczy.
Zzadrzwiujrzała,jakJ.B.całujematkęwpoliczek.
–
Nie
będziemy
tak
rozmawiali.
Mam
dla
ciebie
niespodziankę. Innym oznajmię to podczas świąt, ale tobie
powiem już dzisiaj. Oświadczyłem się Mazie Tarleton.
Zaręczyliśmy się. I jeśli Bóg da, niedługo doczekasz się tych
wnuków,októrychtakmarzysz.
PotwarzypaniVaughanspłynęłałza.
–Naprawdę?Tocudownie!
Mazieoniemiała,alepochwilipojęła,ocomuchodzi.Dawał
matce powód do walki, do życia. A jednak, choć tylko udawał,
jegosłowaścisnęłyjązaserce.
PaniVaughanwyjrzałazzasyna.
–Czyonatujest?Niewidziałamjejodlat.
J.B. obejrzał się. Mazie kiwnęła głową, wystraszona. Czy jest
gotowa grać w tej maskaradzie rolę narzeczonej J.B.?
Niechętnie–aleniemiaławyboru.
Ojciec i siostry J.B przepuścili ją. Wygładziła sukienkę, dała
torebkędopotrzymaniaAlanieiweszładopokoju.
–Jestem,proszępani.
PaniVaughanwyciągnęłarękę.
–Chodź,usiądźtu,niechcisięprzyjrzę.ImówmiJane.Aleś
tyśliczna!Wtejsukiencewyglądaszjakmodelka.Matkabyłaby
zciebiedumna.
J.B.ustąpiłMaziemiejsca,więcusiadłanałóżkuostrożnie,by
niepotrącićsprzętumedycznego.
–Niewidziałampaniodwieków…toznaczyJane.Przykromi,
żechorujesz.
Rozpromieniona pani Vaughan pogłaskała miękki aksamit
sukienkiMazie.
– Nie wyobrażasz sobie, jaka jestem szczęśliwa. Pokaż
pierścionek.
– J.B. chciał, żebym go sama wybrała, więc jeszcze nie
kupiliśmy.
Słyszącto,oparłciepłądłońwzgięciujejszyi.
–Właśniesięzaręczyliśmy,mamo.Aleniekażęjejczekać.
Przezchwilęobawialisię,żematkaprzejrzypodstępsyna,ale
uśmiechniezniknąłzjejtwarzy.
– Jak już cię naprawią, pomożesz nam w organizacji ślubu –
powiedziałJ.B.
– Koniecznie – dodała Mazie. – Znasz wszystkie lokale
inajlepszychsprzedawcówwCharlestonie.Przydamisiętwoja
pomoc.
Janemiałamokreoczy.Chwyciłarękęsyna…iMazie.
–Zanicnaświecienieopuściłabymtegoślubu–powiedziała.
Jejsynzaśmiałsię.
–Nabierajpraktyki,tylkopatrzeć,jakktośzaobrączkujeLeilę
iAlanę.Aterazodpoczywaj,mamo.Isięniebój.
Jane uśmiechnęła się, ale widać było, że ta rozmowa ją
wyczerpała.
–Niebojęsię.Przeżyłamztwoimojcempiękneżycie.Gdym
odeszła,dopilnuj,żebyniebyłsmutny.
Mazieschyliłasięipocałowałająwpoliczek.
–Niemożesznaszostawić–powiedziałastanowczo.–Jesteś
nampotrzebna.
Wkorytarzupomodliłasięzapowodzenieoperacji.
Gdy J.B. wyszedł z pokoju, spojrzał na nią ostrożnie.
Niewypowiedzianeuczuciazawisływpowietrzu.
Zniedowierzaniempokręciłagłową.
– Zawsze potrafiłeś zmyślać na poczekaniu. – To nie był
komplement.
Przeczesałpalcamiwłosy.
– Małżeństwo to nie jest dla mnie temat do żartów, ale
chciałemjejdaćpowóddowalki.
–Oczywiście.Tylkoconatopowieresztatwojejrodziny?
–Chwilowozatrzymajmytodlasiebie,majądośćzmartwień.
Niebyłapewna,czyjejsiętopodoba.Tokłamstwowiązałoją
znimnaczasniekreślony.
–Wezwętaksówkę–powiedziałacicho.
–Odwiozęcię.
–Nie.Twojemiejscejesttutaj.Damsobieradę.
J.B., jakiego znała, zniknął. Zastąpił go mężczyzna, który
usiłujenieokazać,jakbardzosięmartwi.
Za bardzo się angażowała. Nie chciała go podziwiać ani mu
współczuć. Ale tylko wieloletnia antypatia powstrzymywała ją
przedzrobieniemczegośgłupiego.
Powinna uciekać, i to szybko. Nikt nie miałby jej za złe, że
obawiasięoswójokupionyciężkimtrudemspokój.
Od ponad dziesięciu lat wmawiała sobie, że nie znosi tego
człowieka.Jakmogłatakradykalniezmienićstosunekdoniego?
Alewbrewgłosowi,którypodpowiadałjej,bysięratowała,zjej
ustwyrwałysięsłowa:
–Chcesz,żebymwróciła,kiedysięprzebiorę?
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
J.B. nie posiadał się ze zdumienia. Jego kłamstwo nagle
zmieniło wszystko. Mazie sama zaproponowała mu pomoc
iwsparcie,jakprzystałonaprawdziwąnarzeczoną.
Powoliskinąłgłową.
–Tak,bardzoproszę.
– Wpaść do ciebie i przywieźć ci ubranie na zmianę? –
Wiedziała, gdzie mieszka, bywała u niego z braćmi na
przyjęciach.ByłtobajecznydomzwidokiemnaBattery.
– Mogłabyś? – Ważył słowa tak, jakby nie chciał jej
wystraszyć. – To wyślę ci kod do alarmu i napiszę, czego mi
trzeba.–Podałjejkluczyki.Kiedyjąmusnąłpalcami,jegodotyk
wręczparzył.–PotrafiszprowadzićSUV-a?
– Nie próbowałam, ale będę jechała powoli. Poza tym o tej
porzeruchjestniewielki.
– Dziękuję, Mazie. Nie sądziłem, że ten wieczór tak się
skończy.
Pocałował ją delikatnie. Niby z wdzięczności, ale szybko
zmieniłosiętowcoświęcej.
Jego usta były spragnione. Serce Mazie zabiło szybciej. To
prawda,nietakmiałsięzakończyćtenwieczór…
Odsunęłasięodniego.
–Jadę.
SpojrzenieJ.B.niepozwalałojejsięskupić.Romantycznyflirt
naglestałsięczymśdużopoważniejszym.
– Uważaj na siebie – powiedział, patrząc na nią wzrokiem,
któregoniepotrafiłarozszyfrować.
– Wrócę jak najszybciej. – Dotknęła jego dłoni. – Ona z tego
wyjdzie.Tosilnakobieta.
–Obyśmiałarację.
Mazie westchnęła smutno, wyskakując w domu z zielonej
sukienki.Przebrałasięwmiękkiedżinsyicytrynowysweterek,
wzięła płócienną torbę na zakupy i zapakowała do niej wodę
i przekąski. Nie wiadomo, jak długo J.B. będzie czuwał
wszpitalu.
Gdy krótko potem wchodziła do jego domu, poczuła się
dziwnie. Znali się od lat, owszem, ale nie byli w intymnej
relacji.Przynajmniejdoepizoduwbankowymsejfie.
Przeszła przez elegancki salon i jadalnię i weszła schodami
napiętro.ZsypialniJ.B.rozciągałsięnajlepszywidokwcałym
domu;innasprawa,żeotejporzeitaknicniebyłowidać.
Jeszcze raz sprawdziła listę rzeczy, których potrzebował.
Spodnie, koszula, skarpetki. Sweter. Zwyczajne buty. Świeże
bokserki.Zaczerwieniłasię.Dobrze,żeniktjejterazniewidzi.
Z szafy wzięła sportową torbę, o którą prosił. Wrzuciła do niej
ciuchy i jeszcze raz przeczytała esemesa od J.B. Te rzeczy
powinny mu wystarczyć, nie musiał siedzieć w szpitalu
wsmokingu,nawetszytymnamiarę.
Jeszcze raz obrzuciła sypialnię wzrokiem, upewniając się, że
oniczymniezapomniała.Masywneolbrzymiełóżkozciemnego
drewna i kołdra z pąsowego adamaszku przyciągały wzrok.
Ciekawe,
ile
kobiet
J.B.
gościł
w
tym
luksusowym
pomieszczeniu?
Toniejejsprawa.Nicanic.
Zbiegła na parter, włączyła alarm i wyszła frontowymi
drzwiami. Tym razem prowadzenie olbrzymiego SUV-a poszło
jejowielelepiej.
Doszpitalawróciławśrodkunocy.Wpoczekalninachirurgii
siedzieli tylko Vaughanowie. J.B. krążył wokół nerwowo,
aresztaspała.
–Szybkosięuwinęłaś–powitałją.
–Małyruchnadrodze.–Podałamuskórzanątorbę.–Masz.
Wyskakujztegosmokingu.
– Nie możesz się doczekać? Musisz wziąć na wstrzymanie. –
Uśmiechnąłsięztrudem.
– Idź się przebierz, zaczekam. A potem możemy pobiegać
wokółszpitala,adrenalinamnieroznosi.
Wkrótcepojawiłsięipowiedział:
–Chodźmy.Toczekaniemniewykończy.
J.B.ucieszyłsięzpowrotuMazie.
Zachował się jak drań, prosząc, by została, ale jej obecność
dodawała mu sił. Przed ojcem i siostrami musiał być silny
iopanowany,przyMaziemógłbyćsobą.
W milczeniu szli korytarzami. W Charlestonie jego twarz
inazwiskobyłyznane,zwłaszczawszpitalu,któryjegorodzina
wspierałaodlat.Czasamiwitałagojakaśpielęgniarka,alepoza
tymbudynekpogrążonybyłweśnie.
Nieskorzystałzwindy,tylkoruszyłschodami;Maziedreptała
tużzanim.Zasapanyotworzyłdrzwi4Biskinąłnaniąpalcem.
–Popatrzmynadzieci–zaproponował.
Pielęgniarka po drugiej stronie szklanych drzwi zmarszczyła
czoło,aleichnieprzegoniła.J.B.patrzył,jakwMaziebudzisię
instynktmacierzyński.
–Sątakiemałe–szepnęła.–Jaktomożliwe?
–Kiedyśteżtacybyliśmy.
–Tynapewnonie.Toprzekraczamojąwyobraźnię.
Przez jakiś czas patrzyli w milczeniu, po czym Mazie
zażartowała:
–Obiecałeśmatcewnuki,powinieneśsiębraćdoroboty.
–Aco,zgłaszaszsięnaochotnika?
– Jeszcze czego! A tak poważnie, zawsze się bałam, że
byłabymtakajakmojamatka.Macierzyństwotoniedlamnie.
– A małżeństwo? Zawsze sądziłem, że każda kobieta chce
wyjśćzamąż.Nieprzeszkadzałacirolamojejnarzeczonej.
Anibyjakmiałaprotestowaćwtakichokolicznościach?
– Nie żartuj, J.B. Mamy dwudziesty pierwszy wiek. Kobiety
mająwielemożliwości.
–Toniejestodpowiedźnamojepytanie.
Coś za bardzo obchodziło go jej zdanie na ten temat.
Wzruszyłaramionami.
– Nie wiem, czy wyjdę za mąż. Jak patrzę na to, co
przechodziłojciec…
– Nigdy nie chciał się rozwieść? – spytał J.B., chociaż temat
rozwoduniebyłmumiły.
–Chybanie.Jonathantwierdzi,żeojciecwciążjąkocha.Ale
nigdyjejnieodwiedza.
– Pewnie dlatego, że go nie poznaje. – J.B. spojrzał na
zegarek.–Długonasniebyło,wracajmynakardiologię.
Okazało się, że operacja potrwa jeszcze z półtorej godziny.
J.B.wziąłwięcMaziepodrękęiodszedłzniąnastronę.
–Wracajdodomu–powiedział.–Niepowinienemcięprosić,
żebyśtuprzychodziła.
– Nie wygłupiaj się. Nie mam nic lepszego do roboty. –
Uśmiechnęłasięszczerze.
– Nie tak sobie wyobrażałem ten wieczór. – Nie potrafił już
dłużejukrywaćzmęczenia.
– Jeśli myślisz o seksie, to już to skreśliliśmy z karty dań,
pamiętasz?
–Ktotaktwierdzi?
Onateżniemiałasiłyprzekomarzaćsięnaswymnormalnym
poziomie.
–Ja–odparła.–Alekolacjaitańcemisiępodobały.Potrafisz
być całkiem miły, jeśli akurat nie łamiesz dziewczynom serc
inietraktujeszichzgóry.
Mazie nie zamierzała być aż tak szczera, ale o trzeciej nad
ranemniebyławstaniechowaćurazy.
J.B.miałciemnąszczecinęnatwarzy,potarganewłosy,ajego
ciuchypachniałykrochmalemiproszkiemdoprania.Wyglądał,
jakby wylazł spod kołdry i włożył to, co akurat miał pod ręką.
A mimo to był najseksowniejszym facetem, jakiego widziała.
Przez chwilę wyobraziła sobie, jak leży na rubinowej kołdrze,
a J.B. nachyla się nad nią, i zaczęła oddychać szybciej. Na
dodatek te dzieci… Tak naprawdę chciała założyć normalną
rodzinę,takąjakjego.Aleniebyłojejtopisane.
Usiedlinawyściełanejławce.J.B.przyciągnąłjądosiebie.
– Zamknij oczy i się zdrzemnij. Ja potrafię spać w każdych
warunkach.
Nie żartował. Po chwili już pochrapywał cicho. Mazie też by
się przespała, ale nie potrafiła się odprężyć. Kiedyś chętnie
związałaby swoje życie z J.B., ale teraz była pewna, że jego
odmianamanaceluzdobyciejejzaufania.
TymczasemLeilaobudziłasię,podeszładoMazieipoklepała
jąpokolanie.
–Muszęsięnapićkawy–powiedziała.–Idzieszzemną?
Mazie kiwnęła głową, uwolniła się z objęcia J.B., wzięła
telefoniwyszłazaLeilązpoczekalni.Otejporzekawęmożna
byłodostaćtylkoprzygłównymwejściu.
Leila zamówiła dużą czarną, Mazie zaś mrożoną zieloną
herbatę.Gdyusiadły,Mazieodezwałasię:
–Topewniebyłostrasznedlawaswszystkich.
– Koszmarne. – Leila wypiła łyk kawy. – Mama to
superbohaterka. Kiedy ją zobaczyłam w takim stanie… –
Wytarłanos.
–Dzisiajkardiochirurgiaczynicuda.
–Nibytak.–Leilaziewnęłaiodstawiłapustykubeknastolik.
–Szkoda,żewamzepsuliśmytenszczególnywieczór.
–Niemaoczymmówić.–Mazieczuła,żegruntusuwajejsię
spod nóg. Jak powinna reagować kobieta, która właśnie
sięzaręczyła?–Najważniejsze,żebywaszamamawyzdrowiała.
– Przyznam, że zaskoczyły mnie te zaręczyny – powiedziała
Leila. – Po tym, co przeszedł z pierwszą żoną, zaklinał się, że
więcej się nie ożeni. – Nagle zakryła usta dłonią. – O rany!
Powiedz, że o tym wiedziałaś… znaczy, o jego pierwszym
małżeństwie.
– Oczywiście. Jest ze mną szczery. Podobno jego żona była
koszmarna.
– Mama i tata próbowali go odwieść od tego ślubu, ale był
zakochany na zabój. Ja akurat poszłam do liceum, więc
uważałam,żetotakieromantyczne.Aleprawdaszybkowyszła
najaw.JejchodziłotylkoopieniądzeJ.B.
– Ale szybko się z tego otrząsnął. – Mazie miała nadzieję, że
niezabrzmitozbytcynicznie.
–Niewidziałam,żebyumówiłsięztąsamąkobietąwięcejniż
dwa, trzy razy. Żadnej nie chce dawać nadziei, a poza tym to
pracoholik,nieinteresujągostałezwiązki.–Leilazmarszczyła
czoło. – Jak właściwie się spiknęliście? Bo widziałam, że
unikaliściesięcałymilatami.
– No… – Mazie nie potrafiła kłamać. – Czasami wpadaliśmy
na siebie na przyjęciach i wernisażach. Ale zbliżyliśmy się
wtedy, kiedy zaczął mnie nękać w sprawie sprzedaży domu,
wktórymmamswójsklep.
– Ciekawe. Wiem, że brat zrobi prawie wszystko, żeby
ubićinteres,alemałżeństwo?Tocośnowego.
Mazie wiedziała, że Leila się z nią droczy, ale i tak czuła się
niepewnie.
–Chybapowinnyśmywracać–powiedziała.
NachirurgiiJ.B.ijegoojciecspali,Alanazaśpoinformowała
jeotym,czegosiędowiedziałaodlekarzy.Wkońcu,kwadrans
poczwartej,wyszedłdonichchirurg–zmęczony,alewesoły.
– Operacja przebiegła zgodnie z planem. Wszczepiliśmy
poczwórne bajpasy, dlatego rekonwalescencja się przeciągnie.
Zkilkutygodnidokilkumiesięcy.
–Kiedymożemyjązobaczyć?–spytałJ.B.napiętymgłosem.
– Przez jakiś czas będzie na intensywnej terapii. Powoli
ją wybudzimy, ale musi mieć spokój. Proponuję, żebyście
pojechalidosiebie,przespalisięiwrócilizakilkagodzin.
Alanaobjęłaojca,którypadałzezmęczenia.
–JaiLeilapojedziemyztobą–powiedziała.
– Dzięki, siostrzyczko. – J.B. pocałował ją w głowę. – A ja
odwiozęMazie.Zobaczymysięwporzelunchu.
Na parkingu Mazie spróbowała odwołać się do zdrowego
rozsądku.
–Wezwętaksówkę–powiedziała.–Niemusiszmnieodwozić.
Wytrąciłjejbrońzrękipowolnympocałunkiem.
– Mam lepszy pomysł – mruknął, a nogi Mazie zmieniły się
wgalaretę.–Choćrazmizaufaj.
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
–Mamcizaufać?–zapytałazrezerwą.
Skrzywiłsię.
–Padamznóg.Wkrótcebędzieświt.Niemamochotyjechać
godzinę do ciebie i potem wracać do domu. Pojedź do mnie –
zaproponował. – Mieszkam pięć minut drogi stąd. Oboje
musimysięprzespać.
Mazie zawahała się. Znalazła się w sytuacji, z którą nie
bardzo sobie radziła. Widziała, że J.B. jest wykończony, ale
obawiała
się,
czy
pod
wpływem
chwili
nie
zrobią
czegośgłupiego.
–Pojadętaksówką–odparła.
Objąłjąiprzyciągnąłdosiebie.
–Pięknieproszę,MazieJane.Niechcębyćterazsam.
Przyjrzała mu się w ostrym blasku świateł alarmowych.
Raczejzniąniepogrywał,mówiłszczerze.
–Zgoda–ustąpiła.–Zresztątotylkonakilkagodzin.
W milczeniu wsiedli do samochodu. J.B. prowadził pewnie,
jednąręką.Maziemiaławrażenie,żewidzigoporazpierwszy.
Byłojasne,żerodzinagouwielbiaiżejestichpodporą.
Powejściudodomuzatrzymałasięwholu.
–Przekimamsiętutaj–powiedziała.–Atypołóżsięwygodnie
nagórze.
Zmarszczyłczoło.
–Mamślicznypokójgościnnynaprzeciwkomojego.
–Niedyskutujmynatentemat.Nieteraz.–Gdybyweszłapo
tychschodach,wszystkomogłobysięzdarzyć.
Spojrzałnaniąchłodno.
–Świetnie.Wobectegoprześpimysięnakanapie.
–Skorotakchcesz.
Większa część domu była utrzymana w miejscowym stylu,
wurządzaniupewniepomagałymusiostry,anawetJane.Alena
tyłach,wprywatnejczęści,J.B.miałwygodnąmęskąsamotnię.
Olbrzymi telewizor plazmowy. Dwa wielkie fotele i ogromna
kanapa,wyglądające,jakbybyłykrytepodrapanąmiękkąskórą
zkurteklotniczych.
Zrzucił buty i wyjął dwa koce z szafki po lewej stronie
telewizora.
–Rozgośćsię–powiedział.–Zjeszcoś?Napijeszsię?
Pokręciła głową, zastanawiając się, dlaczego z własnej woli
weszładojaskinilwa.
– Niczego mi nie trzeba. Kładź się spać. Wkrótce musisz
wracać do szpitala. – Nie patrząc, czy idzie za jej radą, skuliła
się na skraju kanapy i oparła głowę na oparciu. W ostatniej
chwili przypomniała sobie, by wysłać esemesa do Giny
i zawiadomić ją, że nie zjawi się w pracy, w każdym razie nie
zrana.Apotemwyciszyłatelefon.
Kątem oka patrzyła, jak J.B. kładzie się metr od niej i opiera
noginastoliku.Jęknąłipomasowałkark.
–Zezmęczenianiezasnę.
Westchnęła.
–Kładźsię,namiłośćboską.Pomasujęcigłowę.
–Aniemogłabyśmipomasowaćczegośinnego?
–Naplecy,panieVaughan.
Usiadła, a on wyciągnął się na kanapie, z nogami na drugim
oparciu.Położyłgłowęnajejudachisięodprężył.
–Dziękuję,Mazie–mruknął.
Zaczęła masować mu czoło na skraju włosów. Delikatnie,
miarowo. Patrzyła, jak napięcie stopniowo ustępuje z jego
twarzyibarków.
Nie mogła się dłużej oszukiwać – groziło jej, że lada chwila
znowu się w nim zakocha. Wkrótce zasnął. Dopiero wtedy
oparłasięnakanapieizamknęłaoczy.
Śniły mu się anioły. Nie wybierał się wprawdzie w zaświaty,
ale ten anioł szeptał do niego coś, czego nie mógł zrozumieć.
Obudził się raptownie. Przez kilka długich sekund miał mętlik
w głowie, aż w końcu rozpoznał znajome otoczenie. Najpierw
dopadłagoobawaomatkę,apotemtroskaoMazie.
No pięknie! Jak długo spał z głową na jej kolanach? Ta
kobieta to istna masochistka! Usiadł ostrożnie, by jej nie
zbudzić. Spojrzał na zegarek – ósma trzydzieści. Mógł jeszcze
odpocząć.Wtelefonieniemiałnowychwiadomości.
Niewiele myśląc, wziął poduszkę i uniósł Mazie, by zmienić
pozycję. Coś tam mruknęła przez sen, ale się nie obudziła.
Przytuliłją,opartyplecamiokanapę.
Czuł zapach jej włosów. Przez lata nie chciał przyznać sam
przedsobą,jakbardzogopociągała.Aterazbyłatutaj.Wjego
domu.Wjegoramionach.
Ich związek od początku skazany był na niepowodzenie.
Nawet gdyby mu zaufała, to czego mógłby od niej chcieć?
Małżeństwo nie wchodziło w rachubę, przekonał się o tym na
własnejskórze.
Kobiety były dwulicowe. A on nie potrafił odczytywać ich
potrzebanizamiarów.
Zamknąłoczyijeszczerazprzysnął.Kiedysięobudził,przez
szczelinę w zasłonach do pokoju wpadało słońce. Gdy chciał
spojrzećnazegarek,Mazieporuszyłasię.
–J.B.?–wymamrotała.
– Jestem, kochanie. Padliśmy oboje jak zabici. Zawsze
jesteśtakapięknazrana?
Zabrzmiałotokiczowato,alebyłojaknajbardziejprawdziwe.
Mazieprzygryzławargę.
–Napewnowyglądamkoszmarnie.
Przeczesałpalcamijejgęstewspaniałewłosy.
– Zaraz cię pocałuję. – Była to jednocześnie zapowiedź
i prośba. Od tego epizodu w sejfie obsesyjnie pragnął jej
dotykać.Akłamstwozzaręczynamibyłopewniepodświadome.
Przyciągnęłajegogłowędosiebie.
–Zróbto.
Te dwa słowa dały mu potężnego kopa, hamował się
znajwyższymtrudem.Aprzecieżdopierocozaczęli.
Prowokująco przywarła wargami do jego ust. Poczuł nagłą
erekcję. Pożądał jej tak bardzo, że gotów był błagać. Ale ta
niesamowita kobieta nie stawiała barier, przywarła do niego
całymciałem.Tyletylko,żebyliubrani.
–Powoli,skarbie.–Pocałowałjąnamiętnie,zmagającsięzjej
swetrem. Gdy w końcu zdjął jej go przez głowę, zobaczył
malinowe sutki w koronkowej bieliźnie. – Właśnie tak sobie
ciebie wyobrażałem. Ale nie wierzyłem, że kiedyś do tego
dojdzie.
Przygryzłajegodolnąwargę.
–Noproszę!Ajamyślałam,żeniesamowityJ.B.Vaughanjest
odpornynakobiecewdzięki.
–Aleśtypyskata!Nie,niejestemodporny.Aletynawetmnie
chybanielubisz,MazieJane.Inapewnominieufasz.
– Wtedy, w tym sejfie, coś odkryłam – odparła spokojnie. –
Coś,comniezszokowało.Okazujesię,żemożnakogośpożądać,
nawetjeślijestłobuzemokoszmarnejreputacji.
Uśmiechnąłsięszeroko.
–Pożądaszmnie,skarbie?Widoczniejednakcośtampotrafię.
–Czytwojeegonigdynieśpi?–Zuśmiechempogłaskałago
podbrodą.
Puściłjejsłowamimouszu.
– Rozbieraj się, zanim ktoś znów nam przeszkodzi. Na
przykładtwójbrat.
Odsunęłasię,bypozbyćsięmajteczekiskarpetek.J.B.zrobił
tosamo.Drżącymirękamiwyjąłzportfelaprezerwatywę.
Objęłagoodtyłuioparłapoliczeknajegoplecach.
–Będziemytegożałować.
– Pewnie tak – przyznał. Postawił ją przed sobą i zaczął
całować jej śliczny malutki pępek. Jej blade ciało pokryło
sięgęsiąskórką.–Niemaszpojęcia,jakbardzociępragnę.
–Bredzisz,toprzezbraksnu.
Zsunąłjejmajteczkidokostekiwestchnął.
– Niestety, Mazie Jane, to przez ciebie. – Zaczął ją pieścić.
Zajęczała z rozkoszy tak, że jego erekcja jeszcze bardziej się
wzmogła,jeślitomożliwe.
W innej sytuacji nie śpieszyłby się, tylko smakował ją po
kawałku. Ale nie żartował, mówiąc o Jonathanie. W każdej
chwili ktoś mógł zadzwonić ze szpitala, a nie odważył
sięwyłączyćtelefonu.
– Pośpiesz się! – wyszeptała, jak gdyby czytała w jego
myślach.–Jestemgotowa.Całamokra.–Nachyliłasięizaczęła
muszeptaćdouchasprośnesugestie.
Zaklął, zrzucił spodnie i nałożył prezerwatywę. Mazie wciąż
miała na sobie stanik, ale nie było czasu go zdejmować –
wiedział, że umrze, jeśli nie wejdzie w nią w ciągu trzydziestu
sekund.
–Chodź,skarbie.Kochajsięzemną–powiedział,sadzającją
sobienakolanach.
Jejdługienogiopadłypobokachjegoud.Zdążyłtylkojęknąć
iwtulićgłowęwjejpiersi,gdyusiadłananim,wpuściłagodo
środka i zaczęła się ruszać w rytm ich dzikiego pożądania.
Pociemniałomuprzedoczami,potwystąpiłnaczoło.
– Wolniej – rzucił błagalnie. Niewiele mu brakowało, a nie
chciałimsprawićzawodu.
– A jeśli mam ochotę mocno i szybko? – spytała, pieszcząc
jegouszy.
Chwyciłjązapupętakmocno,byzostawićsiniaki.
– Mała świntuszka. – Wbił się w nią głębiej. – Obejmij mnie
nogami–polecił.
Wstałraptownieiniewychodzączniej,upadłzniąnadywan
obok stolika. Uśmiechnęła się do niego. Mrużyła oczy,
oddychałagwałtownie.
–Ktobypomyślał,żejesteśtakisilny?Jestempodwrażeniem,
panieVaughan.
–Doprowadzaszmniedoszału.Ciekawedlaczego?
–Zpowoduwzajemnejantypatii?
Szybciejporuszyłbiodrami.Zamknęłaoczy.
– Patrz na mnie, Mazie. Chcę widzieć twoje oczy, kiedy
dojdziesz.
Spełniła jego prośbę i spojrzała na niego. Nagle poczuł się
nagi, kompletnie goły. Przed tym wzrokiem nic się nie ukryło.
Mazie czubkiem języka zwilżyła usta. Kciukiem przejechała po
jegotwarzy.
–Niejestemzeszkła,J.B.Pokaż,copotrafisz.
Takie wyzwanie pozbawiło go resztek silnej woli. Jęknął
głośno i zaczął poruszać się w niej coraz szybciej, aż świat
pociemniałijegociałemwstrząsnęłydreszczerozkoszy.
Dobiegł go okrzyk dochodzącej Mazie i poczuł na członku
skurczejejorgazmu.
Potem leżeli w milczeniu, oddychając szybko. Po dłuższej
chwiliJ.B.przeturlałsięnaplecyiodchrząknął.
– Nie wiem, co powiedzieć. Zaproponowałbym ci jajka na
bekonie,aletomarnepodziękowaniezato,cowłaśniezrobiłaś.
Kręciłomusięwgłowie,miałzimnestopy.
–Niewygłupiajsię.Tobyłseks.Wspaniały,przyznaję.Aleto
tylkoseks.Śniadaniezjemusiebie.
Wstała,pozbierałabieliznęizaczęłasięubierać.
–Cotyrobisz?–zdziwiłsię.
Wskazałaantycznyzegarnagzymsiekominka.
– Zrobiło się późno. Rodzina czeka na ciebie w szpitalu.
I wprawdzie uprzedziłam Ginę, że nie będzie mnie z rana, ale
itakmuszępójśćdopracy.–Zapięładżinsyiusiadła,bywłożyć
skarpetkiibuty.
– Przecież jesteś tam szefową. – Jak to możliwe, że po tak
niesamowitym seksie potrafiła się zachowywać, jakby nic się
niestało?
– Ludzie robią świąteczne zakupy. Muszę pomóc w sklepie.
A co ważniejsze, twoja matka wkrótce będzie o ciebie pytać.
Wskakuj pod prysznic, a ja zamówię taksówkę. Nic się nie
martw. – Wzięła torebkę i kurtkę. – Później zajrzę do twojej
mamy.Aterazuciekam.–Posłałamucałusa.
Wstając,usłyszałtrzaskzamykanychdrzwi.
ROZDZIAŁJEDENASTY
Przez chwilę Mazie stała oparta plecami o frontowe drzwi
domuJ.B.,byzłapaćoddech,poczymruszyłabiegiem.Dopiero
trzy ulice dalej wezwała taksówkę, gdy była pewna, że J.B. jej
niegoni.Powstrzymującłzy,czułasię,jakbyoszalała.Jejświat
stanąłnagłowie.
Czy szczenięca miłość mogła przetrwać aż tyle lat? Dzięki
szczerymsłowomsiostryJ.B.wiedziała,jakionjest.Iznałajego
poglądynatematzwiązkówimałżeństwa.
Tylko skrajna masochistka pozwoliłaby mu się wciągnąć do
jego świata. Udawanie, że poranny seks to nic wielkiego,
wymagało całych jej zdolności aktorskich. A jeszcze trudniej
byłosiępozbyćobrazuJ.B.napuszystymdywanie.Ależonbył
umięśniony!
Poza tym był zabawny, mądry i dobry dla matki i reszty
rodziny. Co nie przeszkadzało mu niszczyć ludzi, którzy
wchodzilimuwparadęwinteresach.
Skoro
jednak
raz
już
ją
skrzywdził,
to
bardzo
prawdopodobne,żezrobitoponownie,jeślidamuokazję.
A jednak do domu dotarła względnie spokojna. Przetrwa to,
tylkoniewartopowtarzaćbłędówprzeszłości.
Jonathan,jakżebyinaczej,byłwpracy.Zsamochoduwysłała
mu wiadomość, że pani Vaughan jest stabilna. Odpisał jednym
słowem:Dobrze.
Ojciecdrzemałwsalonie,zksiążkąnakolanach.Obudziłado
delikatnie.
–Corobiszwdomuotakiejporze?–zdziwiłsię.
Wyjaśniła, że pani Vaughan miała atak serca, ale nie mówiła
o randce z J.B. i o tym, co w ogóle robiła w szpitalu. Ojciec
skinąłgłową.
–KażęasystentceJonathanawysłaćjejkwiaty.
– Będzie zadowolona. – Po czym zmieniła temat. – Jak tam
wczorajszakolacja?Udałocisięspotkanie?
Tak się ożywił, opowiadając o poprzednim wieczorze, że
skorzystałazokazji.
– Tato, zastanawiałeś się kiedyś nad przeprowadzką do
jednegoztychośrodków,wktórychmieszkajątwoiprzyjaciele?
Wdomujesteśokropniesamotny,bezkontaktuzinnymi,apoza
tymwiesz,żejaiJonatanniezawszebędziemypodręką.
– Podoba mi się tutaj – odparł. – Jest bezpiecznie. –
Uśmiechnął się smutno. – Zamierzasz zostawić starego ojca,
Mazie?Wiedziałem,żekiedyśdotegodojdzie.
– Nic podobnego – rzuciła lekko. – Tato, powiedz mi, proszę,
cosięstałozHartleyem?Jonathanniechceotymmówić.
Jegotwarzpociemniała.
–Jateżnie.Lepiej,żebyśniewiedziała.Przyzwyczajajsiędo
myśli,żeonjużniewróci.
Nie była dzieckiem. Cóż to za tajemnica była tak straszliwa,
żerozbiłaichrodzinę?
– Wskakuję pod prysznic i idę do pracy – rzuciła,
uświadamiającsobie,żejużtęsknizaJ.B.–Potrzebaciczegoś?
–Mamwszystko–mruknął,zasypiając.
Na szczęście dla Mazie w sklepie panował nieziemski ruch.
Gina nie miała czasu nagabywać ją o szczegóły randki i to, co
działo się potem, więc Mazie mogła wyrzucić z myśli ostatnie
dwadzieściaczterygodziny.No,prawie.
Dzień mijał szybko, a obroty rosły. Gdyby się przeprowadziły
do domu oferowanego przez J.B., mogłyby rozbudować sklep.
Mogłaby się wprawdzie przenieść do firmowej siedziby
Tarletonów,alechciałamiećpełnąniezależność.
Gdyopiątejszykowałysiędozamknięciasklepu,podeszłado
Giny.
–Wyskoczymycośzjeść?–spytała.
–Orany,wiesz,żebymchciała.Alewieczoremuciotkimam
coś w rodzaju wcześniejszych świąt dla dalszej rodziny. Wiesz,
takapróbagalowa.Chodźzemną.
– Nie, nie, dziękuję. Biegnij, żebyś się nie spóźniła. Ja
pozamykam.
Gdy została sama, zaryglowała drzwi i wywiesiła tabliczkę z
napisem „Zamknięte”. Wmawiała sobie, że nie zazdrości
przyjaciółce,
ale
to
było
kłamstwo.
Gina
pochodziła
z olbrzymiego włoskiego klanu, miała więcej kuzynów
ikuzynek,niżmogłazliczyć.AMaziezawszemarzyłaolicznej
rodzinie. Najpierw jednak matkę wysłano do ośrodka, potem
zniknąłHartley.Terazstanzdrowiaojcabudziłobawy.Niedługo
zostanie tylko ona i Jonathan. A kiedy on się ożeni, zostanie
samajakpalec.
Ponuraperspektywa.Poszłanazapleczepokurtkęitorebkę,
akiedywróciła,sercepodeszłojejdogardła–zaprzeszklonym
wejściem stał jakiś potężny mężczyzna. W spodniach khaki
iciemnozielonymswetrze.
Znałago.
–Wystraszyłeśmnienaśmierć–powiedziała.Nadworzebyło
jużciemno.
–Toniebezpieczne,zamykaćsklepsamej.Ktośmógłbyciętu
napaśćiokraść.
–ZwyklerobiętozGiną,aleodesłałamjąwcześniej,majakąś
imprezę – odparła siląc się na obojętność. – Co ty tu robisz,
J.B.?
–Przyjechałemponarzeczoną?
– Bardzo śmieszne! – Ale jego uśmiech przyprawił ją
odrżenieserca.
–Mamapytałaociebie–dodał.
– No pięknie! Wiem, dlaczego nas postawiłeś w takiej
sytuacji,alejakmamytoterazciągnąć?
–Musimykupićpierścionek.Umówiłemnaszjubilerem.Jean
Philippeczekananasoszóstej.
–Niejesteśmyzaręczeni–oświadczyła.–Niebędęwybierała
żadnegopierścionka.
–Musisz.
–Janicniemuszę.
– Mazie, bądź rozsądna. Mama się martwi, że jej atak serca
zepsuł nam szczególny wieczór. Suszy mi głowę, żebym ci
włożyłnapalecpierścionek,ajaniemogęjejzawieść.
Mazie wystraszyła się tego, jak bardzo pragnie brać udział
w tej jego grze. Jeśli dalej tak pójdzie, z braku silnej woli
skończyprzedołtarzem.
– Powiedz jej, że jestem wybredna. Że w całym Charlestonie
niemadostateczniewielkiegoalbopięknegokamienia.Obiecaj,
że po świętach polecimy do Nowego Jorku poszukać czegoś
uTiffany’ego.
–Niemogę–odparł.
–Dlaczego?
– Bo ona jest jak buldog. Zaraz kazałaby mi rezerwować
biletydoNowegoJorkunajutro.Nawetwchorobiebędzienas
dręczyłatakdługo,ażustąpimy.
– To pożycz pierścionek od jakiejś przyjaciółki. Albo wybierz
sam.Cozaróżnica?
J.B.zawszestawiałnaswoim.
– Jeszcze nigdy nie musiałem się tak namęczyć, żeby kupić
kobieciecośzbiżuterii–warknąłzezłością.
Mazieniechciałamyślećotamtychkobietach.
–Mamamaszpiegówwcałymmieście–ciągnął.–Musimyto
zrobićjaknależy,inaczejktośjejdoniesieibędzieponas.
–Atyzrzuciszwinęnamnie.
–Anakogo?
Maziewciążuważała,żetobardzokiepskipomysł.
–Operacjasięudała,więcpowiedzjejprawdę.
– Mam przyznać, że okłamałem ją, kiedy leżała na łożu
śmierci?No,todopieroświetnypomysł.
Mazieskrzywiłasię.Natympolegakłopotzkłamstwami.
– Znam Jeana Philippe’a. Nie uda mi się odegrać przed nim
pełnejuwielbienianarzeczonej.
– Przewidziałem to. Powiemy mu, że na razie trzymamy to
wtajemnicy.Botwójbratsięniezgadza.
– O cholera! – Mazie rozbolała głowa. – Wobec tego będę
musiaławtajemniczyćojcaiJonathana.Inaczejsięobrażą.
–Aojciecdotrzymatajemnicy?
Wolnopokręciłagłową.
– Nie jest już w takiej formie jak kiedyś, ale zrozumie. Poza
tym to nie potrawa dłużej niż tydzień, tak? Bo kiedy
rekonwalescencjatwojejmamybędzieprzebiegałaprawidłowo,
pokłócimysięizhukiemzerwiemy?
– Mówisz to tak, jakby nie cieszyła cię taka perspektywa –
zauważył.
Ruszyła do drzwi i zatrzymała się, by poklepać go po
policzku.
–Tobędziemójnajlepszyświątecznyprezent.
Wiedziała, że J.B. zawsze jest przygotowany na wszystko. To
dlategotakświetniemuszłowinteresach.Atakżedlatego,że
byłmądrzejszy,niżbysięzdawało.
Stojącnachodnikuprzedsklepem,kłóciłasięznimzażarcie.
– Wezmę swój samochód – oznajmiła. – Dzięki temu po
jubilerze będę mogła wpaść do szpitala, a potem wrócić do
siebie.
– Para, która właśnie kupiła pierścionek zaręczynowy, nie
przyjeżdżadwomasamochodami–zaprotestował.–Wczujsięw
rolę,Mazie.
– Będziemy improwizować. Damy radę. – Nie przejmowała
się, że J.B. nie jest tym zachwycony. Była zmęczona, a cała ta
maskarada łamała jej serce. Czy nie zasłużyła na mężczyznę,
którynaprawdęchciałbysięzniązwiązać?
Bo jej zdaniem J.B. po prostu był sobą… czyli rozwiązywał
problem.
W porównaniu z salonem Jeana Philippe’a „Nie wszystko
złoto, co się świeci” wyglądało jak sklep ze starzyzną. Jean
Philippe był znaną postacią w Charlestonie. Sprzedawał
obrączki, pierścionki zaręczynowe, bajeczne kolie, a nawet
diademy. A o kamieniach szlachetnych wiedział wszystko. Nie
umawiał
się
więc
prywatnie,
chyba
że
liczył
na
niezwykłąsprzedaż.
Uzbrojonystrażnikotworzyłimdrzwizamkniętegojużsklepu
i wpuścił ich do środka, po czym znów stanął na warcie przed
wejściem.
– Pan Vaughan, panna Tarleton – powitał ich wylewnie Jean
Philippe. – To dla mnie zaszczyt, że mogę wam służyć z tak
specjalnejokazji.
– Postaramy się załatwić to szybko – obiecała Mazie. – Nie
chciałampierścionka,aleJ.B.sięuparł.
Jubilerzezgorszeniemuniósłbrwi.
– Ależ oczywiście, że pierścionek jest konieczny. Znam te
dzisiejszedziewczęta.Uważacie,żejesteścieniezależneisame
możecie sobie kupować biżuterię. Nie potrzebujecie do tego
mężczyzny. Ale proszę mi uwierzyć, młoda damo, pierścionek
odmiłościswojegożyciatocoścałkieminnego.
Mazie zerknęła na J.B. Miał dziwną minę, może stresował
sięnadźwięksłowa„miłość”.
JeanPhilippezwróciłsiędoJ.B.:
– Wybierze pan zestaw pierścionków, a narzeczona dokona
ostatecznegowyboru,czy…
J.B.zesmutkiempokręciłgłową.
–Odrazuzdamsięnajejwybór.
Brwi sprzedawcy powędrowały w górę. Niektóre eksponaty
zjegosklepuzrujnowałybyniejednegomężczyznę.
–Cokolwiekjejsięspodoba,Jean.Cokolwiek.
Mazie miała ochotę wznieść oczy do nieba. „Narzeczony”
stanowczozadobrzesiębawijejkosztem.Zasłużyłsobienato,
by wybrała największą, najbardziej bijącą po oczach błyskotkę
wtymsklepie.Niestety,delikatnośćniepozwalałajejrujnować
J.B.zpowodudwutygodniowejmaskarady.
Bezzbytnichceregielizajrzaładonajbliższejgabloty.
–Tenjestładny.
JeanPhilippewyjąłpierścionekizmarszczyłczoło.
– Niebrzydki kamień – przyznał niechętnie – ale ma tylko
jedenkarat.Zbytprzeciętny.
Maziepodskoczyła,gdyJ.B.objąłjąwpasieiwyszeptałjejdo
ucha:
–Jestembogaty,skarbie.Musimywybraćcośstosownegodla
przyszłej panny młodej. Coś równie pięknego jak ty. Idź na
całość.
–Owłaśnie!–przytaknąłgorliwiejubiler.
Mazie zaczęła przeglądać zawartość gablot. Chciałaby, żeby
J.B. nie pachniał tak wspaniale i żeby nie stał tak blisko, bo
traciłaoddech.
Wskazywała kolejne pierścionki, a dwaj mężczyźni odrzucali
jejedenzadrugim.Zaczynałatracićcierpliwość.
WzięłaJ.B.odrękę.
–
Może
przyjdziemy
innym
razem?
Chciałabym
odwiedzićtwojąmatkę.
Nie słuchał jej, skupiony na zawartości gabloty, do której
jeszczeniedotarła.
–Ten–oświadczył.–Górnyrząd,pierwszyzprawej.
JeanPhilipeniemalzatańczyłzradości.
– Ma pan wspaniałe oko, panie Vaughan. Ten wyśmienity
żółtybrylantpochodzizBrazylii.Jegobarwaiprzejrzystośćsą
niezrównane, od pięciu lat nie widziałem nic podobnego. Ma
pięć i pół karata. Ten szlif to tak zwana poduszka. Oprawa
z platyny, bardzo prosta, żeby nie przytłaczać kamienia, ale
gdybypanisobieżyczyła,możemy…
J.B.zmrużyłoczyiwziąłlupę.
–Niechnosięprzypatrzę…
Mazie buntowała się w duchu, sześciocyfrowa suma nie
wystarczynatakikamień.Trochędrogojaknarekwizyt.
–Dajspokój,jestzadrogi–powiedziała.
J.B.odwróciłsiędoniejzuśmiechem.
– Jest taki jak ty, Mazie. Rzadki. Niepowtarzalny.
Olśniewający.Kamieńodbijabarwętwoichbursztynowychoczu
ibłyskuzłotawtwoichwłosach.
I zanim zdążyła go powstrzymać, nałożył pierścionek na
serdecznypalecjejlewejdłoni.
Na chwilę świat zamarł. Dłonie J.B. były ciepłe i silne.
Apierścionekpasował,jakbybyłrobionynazamówienie.
–Jestpiękny.
Wyczułjejzakłopotanie.
– Jeśli wolisz, możemy wybrać tradycyjny brylant. Wiem, że
takikolorniejesttypowydlapannymłodej.
Wiedziała, że on tylko gra swoją rolę. Udawał, że o nią dba,
żespełniajejżyczenia.Aledziecięcemarzeniawzięłygórę.
–Uwielbiamgo–powiedziałazmienionymgłosem.
J.B. odwrócił się do jubilera, sięgnął po portfel i wyjął
platynowąkartękredytową.
–Bierzemy.
ROZDZIAŁDWUNASTY
Mazie zaparkowała przed szpitalem, zgasiła silnik i przez
chwilęsiedziała,podziwiającnowąozdobęnadłoni.Pierścionek
zolbrzymimbrylantembyłzachwycający.
Do pierścionka dołączono dwustronicową wycenę oraz
wyszukane pudełko zawinięte w śliwkowego koloru papier
satynowany, przewiązane srebrną wstążką. Nikogo nie
obchodziło, że opakowanie jest puste – kupno absurdalnie
drogiejbiżuteriimusimiećstosownąoprawę.
Ponieważuparłasię,byjechaćwłasnymautem,rozdzieliłasię
po drodze z J.B. Rozejrzała się więc, sprawdzając, czy na
parkingu nie czai się jakiś zbir, by pozbawić jej cennego
pierścionka.
Wysiadła, zamknęła samochód i prawie natychmiast dołączył
doniejJ.B.
–Spędziłeśtucałydzień?–zapytała.
– Pomijając czas poświęcony na seks z tobą. Nie udawaj,
Mazie,żedoniczegoniedoszło.
–Boco?–prychnęłaiwpadładoszpitala,jakbyjągonili.
Zrównałsięznią,alejejniedotknął.
W windzie otaczali ich obcy ludzie. Na kardiochirurgii troje
Vaughanów czuwało na korytarzu. Matka J.B. szybko wracała
do zdrowia. Za dobę czy dwie powinna wrócić z intensywnej
terapiinanormalnyoddział.
–Mamachcenamcośpowiedzieć–poinformowałaichAlana.
– Tylko musimy załatwić to migiem. I tak wszyscy naginają tu
dlanasprzepisy,aleichcierpliwośćjestnawyczerpaniu.
Wpokojuchorejsiostrystanęłypojednejstronęłóżka,ojciec
zsynempodrugiej,aMaziezostałaprzydrzwiach.
–Mów,mamo.Ocochodzi?–powiedziałaAlana.
PaniVaughanspojrzałanasyna.
– Wasza czwórka siedziała tu prawie cały dzień. – Poklepała
synaporęku.–J.B.,zabierzsiostryiojcanakolacjędodobrej
restauracji. Tylko nie do szpitalnej stołówki. A przez ten czas
Maziedotrzymamitowarzystwa.
Mazie poczuła, że się czerwieni pod ostrzałem czterech par
oczu.
–Bardzochętnie–powiedziała.
–AleżMazieteżmusicośzjeść–zaoponowałaLeila.
– Mam krakersy z masłem orzechowym. To mi wystarczy. –
Zacisnęłapalcenapierścionku.
– Idźcie. Mówię poważnie. – Pani Vaughan odprawiła ich
ruchemręki.Głosmiałasłaby,alebyławdobrymhumorze.
– Dobrze, mamo. – J.B. pocałował Mazie w policzek. – Pilnuj
mamy,żebynierozrabiała.
– Postaram się. – Skoro okazywał jej czułość tak od
niechcenia, to może wcale nie udawał? Czy może mu zaufać?
Czyniebędziepotemżałowała?
Gdyzostałysame,paniVaughanuśmiechnęłasiędoMazie.
– Uwielbiam ich, ale kiedy tak się nade mną trzęsą, mam
ochotę dać im po głowie. Wolę sama mieć wszystko pod
kontrolą.
–Rozumiem.
–Przysuńsobiekrzesło,Mazie.
– Powinnaś odpocząć przed kolacją. A ja sobie poczytam
książkęnaiPadzie.
MatkaJ.B.pokręciłagłową.
–Tomożebyćjedynaszansa,żebyśmyporozmawiaływcztery
oczy.Jamuszękorzystaćzchwili.
Maziewzdrygnęłasięwduchu.
–Chybaniebardzorozumiem.
– Chcę porozmawiać o moim synu, moja droga. I o waszej
relacji.
Mazie zamarła, wyczuwając niebezpieczeństwo. Ta kobieta
dopiero co przeszła poważną operację, nie należy jej
denerwować
ani
robić
nic,
co
by
zaszkodziło
jej
rekonwalescencji.
– Nie bój się tak – rzuciła Jane z uśmiechem. – Wiem, że te
zaręczynytolipa.Spokojnie.
–Skądtenpomysł?–spytałaosłupiałaMazie.
– Jackson Beauregard jest moim pierworodnym synem.
Kocham go i znam. Odkąd tamta głupia wrobiła go
w małżeństwo i upokorzyła, zamknął się emocjonalnie. Nie
może sobie darować własnej głupoty. Przysiągł sobie, że nigdy
więcej się nie zwiąże z żadną kobietą. Miał ich wiele, ale dla
niegosąjakskarpetki.Należyjezmieniaćcodziennie.
–Ale…
Starszapanisięskrzywiła.
– Chciał mi dać powód do życia. To było bardzo miłe z jego
strony,alejaniejestemgłupia.Niktniezmieniazadaniaosto
osiemdziesiąt procent tak szybko. Gdyby się w tobie zakochał,
wiedziałabymotymwcześniej.Mamszpiegówwcałymmieście.
–J.B.miotymwspominał.–Maziezamilkłanachwilę.–Czyli
niemajużpowodu,żebyciągnąćtęmaskaradę?
– Ależ skąd, moja droga. Wręcz przeciwnie. Błagam, udawaj
dalej, to może mój słodki chłopiec zrozumie, że o prawdziwą
miłośćnależywalczyć.
Mazie zmagała się z natłokiem myśli. Tymczasem przyszła
pielęgniarka, by pobrać krew i sprawdzić odczyty, a potem
podanokolację.Gdywyszli,Mazieodkryłatalerze.
– Wygląda to na pierś kurczaka z rusztu, ryż i galaretkę
cytrynową–oznajmiła.
–Pycha.
SarkazmwgłosieJanewywołałuśmiechnatwarzyMazie.
–Żebywyzdrowieć,musiszjeść.Cocipodaćnajpierw?
–Jeślizjemcałetopaskudztwo,zgodziszsięnamójplan?
Maziepokroiłakurczaka,naprośbęJanewrzuciładoherbaty
słodzikicytrynęipodniosłajejoparciełóżka.
– Czuję się trochę pod presją – powiedziała. – Widzisz, J.B.
ija…
Jakmiaławyjaśnić,cowłaściwieichłączy?
TymczasemJane,zgodniezobietnicą,jadłakolację.
–Spaliściezsobą?–spytałaprostozmostu.
– Eee… – Mazie zaczerwieniła się po czubki włosów. Ta
kobieta po ciężkiej, zagrażającej życiu operacji przesłuchiwała
ją jak zawodowy śledczy. – Trudno mi mówić z tobą na ten
temat.
–Rozumiem–odparłaJane.–Wiem,żesięznacieodzawsze,
aleskądtaseksownasukienkanawczorajszejrandce?
Mazieszybkowymyślałaiodrzucałakolejnewyjaśnienia.
– J.B. chciał mnie upić przy kolacji, bo zależy mu na kupnie
mojejnieruchomości,ostatniej,którablokujejegoinwestycję.
–Wspaniale.Mamnadzieję,żemunieułatwiaszzadania?
Rozmawiająterazointeresachczyoseksie?
Mazieotworzyłapojemnikzgalaretką.
–Przyznam,żewściekłamsię,widząc,żejegozdaniemłatwo
mudam,czegochce.Marudziłamwięcimnożyłamprzeszkody.
Aleterazzaoferowałmiinnydomwzamian,naprawdęśliczny.
Postanowiłam, że będę go trzymała w niepewności do świąt,
apotemsięzgodzę.
– Cieszy mnie, że dogadujecie się w interesach, ale bardziej
obchodzimniejegożycieuczuciowe.Niezrywajtychzaręczyn,
Mazie.Oncizaufał.Atowielkikrokdoprzodu.
–Skądtakipomysł?
– Żaden mężczyzna nie zaręczy się na niby, nie mając
pewności, że kiedy nadejdzie czas, kobieta zwolni go ze
zobowiązań bez procesowania się o niedotrzymanie obietnicy.
Onnajwyraźniejufaci,żetegoniezrobisz.Pozatymwie,żenie
chodziciopieniądze,bowłasnychmaszpoddostatkiem.Jesteś
dlaniegoidealna.
Wcalenie.J.B.niezamierzałsiężenić.Inawetnajlepszyseks
tego nie mógł zmienić. Wiedziała, że godząc się na ten plan,
tylko sobie zaszkodzi. Ale z drugiej strony, w tych
okolicznościachniebardzomogłateżodmówić.
– Chyba się mylisz, Jane. Ale skoro chcesz, przez jakiś czas
pociągnętenukład.
Janerozpromieniłasię.
–Cudownie!Aterazpokażpierścionek.
Mazieznówsięzaczerwieniła.
–Skądwiesz?
–Odkądweszłaś,chowaszlewąrękę.Apozatymkazałammu
wziąć cię dzisiaj do jubilera, więc jestem pewna, że mnie nie
zawiódł.
–Trochęprzesadził–bąknęłaMazie.
Janeujęłajejdłońiobejrzałakamieńzkażdejstrony.
– No, no – rzuciła. – Zawsze mu mówiłam, żeby szedł na
całość albo wcale. – Nagle zamknęła oczy i mimowolnie
pomasowałapierś.
–Wszystkowporządku?–zaniepokoiłasięMazie.
– Trochę się zmęczyłam. Poczytaj sobie, kochanie, a ja
sięzdrzemnę.
Mazie odsunęła tacę i opuściła oparcie łóżka, by Jane mogła
się położyć wygodnie. Spojrzała na zegarek – Vaughanowie
wyszli zaledwie pięćdziesiąt minut temu. Wyjęła iPada, ale
książka,którączytała,choćzabawna,niebyłaterazwstaniejej
wciągnąć.
Wrzuciławięctabletdotorebkiispojrzałanaśpiącąkobietę.
Matki przeważnie mają intuicję, jeśli chodzi o ich dzieci,
a skoro Jane przejrzała podstęp z zaręczynami, to znaczy, że
naprawdędoskonaleznaswojegosyna.
Nie wiedziała tylko o tym, że J.B. już raz dał Mazie kosza.
I złamał jej serce. Wprawdzie przed wieku laty, ale blizny
pozostały.
Ze względu na matkę J.B. Mazie postanowiła kontynuować
maskaradęjeszczeprzezkiladniczytygodni.
Aleniedłużej.
J.B. stał w drzwiach szpitalnego pokoju matki, przyglądając
się kobietom w środku. Matka drzemała. Ostatnie doniesienia
od lekarzy były obiecujące, największe niebezpieczeństwo już
minęło.
Mazie również przysnęła w brzydkim, krytym dermą fotelu.
Nicdziwnego,przezwiększośćnocyczuwałaznimwszpitalu,
aranowjegodomumiałainnezajęcia.
Lubił trzymać wszystko w odpowiednich przegródkach. Jego
uczucia wobec tej kobiety o włosach w kolorze whisky
ibursztynowychoczachtkwiływkilkupudełkach.
Wspólniczka w interesach. Odwieczna przyjaciółka rodziny.
Powiernicawdzieciństwie.Kochanka.
A co najgorsze, siostra jego najlepszego przyjaciela. A to
akuratprzyprawiałogoozgagę.Odlatpowtarzałsobie,żeona
nie jest dla niego. Ale jak długo będę jeszcze udawać
narzeczonych?
NagleMazieotworzyłaoczy.
–O,wróciłeś–mruknęła.–Agdziereszta?
Jegomatkarównieżsięprzebudziła.
–Jaktam,synu?Zjedliściecośdobrego?
– Tak, mamo. Ojciec i dziewczyny pojechali się przespać. Ja
biorępierwszązmianę,będętudorana.
–Niepotrzebujęniańki.
SpojrzałnaMazie.
–Jesteśgotowa?Odprowadzęciędosamochodu.
– Nie śpiesz się z powrotem – rzekła matka. – Jest piękna
księżycowa noc, a ja się nigdzie nie wybieram. Aha, spisałeś
sięztympierścionkiem.Jestwspaniały.
Maziepoczuła,żepaląjąuszy.
– Cieszę się, że ci się podoba – rzucił. – Chciałem, żeby był
wyjątkowyiniepowtarzalny,jakMazie.
Jego narzeczona wstała i przeciągnęła się, a kamień na jej
dłonibłysnął.
– Dość tej wazeliny. – Uśmiechnęła się do jego matki. – Miło
się z tobą rozmawiało, Jane. Może zajrzę jutro? Jeśli masz
ochotęnagości?
MatkaJ.B.wyciągnęłaręce.
–Chodź,niechcięuściskam.Będęczekała.Aresztęwyślęna
kawę,żebyśmymogłypoplotkować.
– Bylebyś się stosowała do zaleceń lekarzy. Dobrej nocy i do
jutra!
–Zarazwracam.–J.B.wziąłMaziepodrękęipoprowadziłdo
wind.–Dzięki.Todlaniejważne,żesięjejsłuchamy.
– Nie rób z niej potwora – zaprotestowała. – Po prostu chce
dlawasjaknajlepiej.
–Oho,jużcięprzekabaciła.
Szturchnęłagowramię.
–Niebądźwredny.Twojamatkajestprzemiła.
–Owszem.Aleniedajsięzwieśćpozorom.Anisięobejrzysz,
abędziesztańczyłajakcizagra.
Na parkingu Mazie otworzyła samochód i rzuciła torebkę na
siedzenie.
–Wracajszybko–powiedziała.
Oparłrękęnadachuauta,niepozwalającjejwsiąść.
–Chcesięmniepanipozbyć,pannoTarleton?
–Nie.–Odrzuciławłosyztwarzy.–Tęskniłamdzisiajzatobą.
–Przecieżjesteśmojąnarzeczoną.
Gwałtowniepoderwałagłowę.
–Udawaną–podkreśliła.
–Icozrobimyztym,cosięwydarzyło?
–Masznamyśliseks?–upewniłasię.
–Owszem.Aletonietakieproste.Pakujemysięwkłopoty.
–Właśnie.Idlategonajlepiejzakończyćtoodrazu.
– A jeśli nie chcę tego? W łóżku jest nam niesamowicie…
cudownie.
– Przypominam ci, że nie próbowaliśmy seksu w łóżku.
Wybieramy bardziej nietypowe miejsca. Sejf bankowy. Kanapę
wtwoimsalonie.
Pocałowałjąwskroń.
–Acomaszprzeciwkokanapie?
Uświadomił sobie, że nie chce jej puścić do domu. Jej
obecnośćbardzomupomagała.
– Mam pomysł, przeprowadź się do mnie na kilka dni –
powiedział. – Matka cię lubi, pomogłabyś nam nad nią
zapanować. Poza tym mieszkam blisko „Nie wszystko złoto”,
nietraciłabyśtyleczasunadojazdy.
–Cozawyszukanyplan,żebyśmysięmoglibzyknąćodczasu
doczasu.Wcotaknaprawdęgrasz?
Dlaczego
kobiety
zawsze
muszą
dusić
mężczyzn
emocjonalnymi
rozterkami,
skoro
chodzi
o
czysto
fizycznąprzyjemność?Maziepowinnawiedzieć,jaksięsprawy
mają.
–Janiegram–burknął.–Mamajestchora,typracujesz,aja
próbuję pracować, więc tylko tak moglibyśmy mieć chwilę dla
siebie.
–Naseks?
–Tak–odparłprzezzęby.–Naseks.
–Nadługomiałabymsięwprowadzić?
–Bojawiem?Natydzień,możedwa.
–Czylidoświąt.
–Jakośtak.–Ująłjejgłowęiprzechylił,bymócjąpocałować.
– Spędź ze mną święta, Mazie. Dzisiejszy dzień to za mało.
Pragnęcięjakwariat.Powiedz,żeczujesztosamo.
– Tak – odparła ledwie dosłyszalnie, ale w jej głosie zamiast
radości brzmiała rezygnacja. – Tylko że pragnę wielu rzeczy,
któremiszkodzą.Jakmusczekoladowy.Lodyosmakusłonego
karmelu.Łobuzy,którepróbująpostawićnaswoim.
Przyciągnął ją do siebie, zamknął drzwi samochodu
iopierającjąokaroserię,naparłnaniącałymciałem.
–Muszęwracać–powiedziałniechętnie.
Mazieujęłajegogłowęipocałowałagonamiętnie.
–Zastanowięsięnadtwojąpropozycją–obiecała,odpychając
go. – Ale nie będziemy się bzykać na parkingu. Gdzieś trzeba
postawićgranicę.
Wduchuwyłzpożądania,alemiałarację.Odsunąłsię.
–Spakujwalizkę.Proszę.
–Nienaciskaj.Zastanowięsię.–Wyśliznęłamusięiwsiadła
domałegosportowegoautka.–Dojutra.
ROZDZIAŁTRZYNASTY
Jadąc do domu, umierała z głodu. Nie udało jej się zjeść
krakersów z masłem orzechowym, które miała w torebce.
Służba już dawno poszła, ale Mazie świetnie gotowała, co
mogło dziwić u dziewczyny, która jako nastolatka nie miała
matczynegowzorca.
Jonathan zastał ją w kuchni, najwyraźniej zwabił go zapach
smażonegobekonu.
–Późnakolacjaczywczesneśniadanie?–zapytał,zuznaniem
wciągającpowietrze.
Wyjęłajajkazlodówki.
–Zrobićcijajecznicę?Niemiałamkiedyzjeśćkolacji.
Usiadłnakuchennymstołku.
– Dobry pomysł. Zjadłem sałatkę z klientem, ale nie miałem
nastrojunasolidnyposiłek.
–Wciążźlesięczujesz?
Skinąłgłową.
– Właśnie ci miałem powiedzieć. Lekarze chcą mnie
wpakować do jakiegoś odjechanego ośrodka na pustyni
i sprawdzić, czy uda się coś zrobić z tymi bólami głowy.
Tamtejsilekarzepodobnołącząmedycynęoficjalnąznaturalną
izmedytacją.
Zajęła się jajkami, a plastry bekonu suszyły się na
papierowymręczniku.
–Nieobraźsię,braciszku,aletoraczejniewtwoimstylu.
–Maszrację.Alejestemjużgotównawszystko
– Proszę. – Podała mu jajka. – Zaraz będzie grzanka. Ale
dlaczegochciałeśmiotympowiedzieć?
– Dlatego, że tam rezerwacje robi się na wiele miesięcy
naprzód. Mieli tylko jeden wolny termin, tydzień obejmujący
święta.
– Nie przejmuj się – rzuciła, ukrywając rozczarowanie. – To
tylkojedendzieńwkalendarzu.Tataijadamysobieradę.
Jonathanskrzywiłsię.
– To kolejny problem. Koledzy zaprosili ojca na rejs. Spytał
mnieozdanie,więcpowiedziałem,żeprzydamusięwycieczka.
Alewtedyniewiedziałem,żemnieteżniebędzie.Bałemsięci
otympowiedzieć.
Zdobyłasięnauśmiech.
– Nie bądź śmieszny, jestem dorosła. Poza tym mam wiele
miejsc, gdzie mogę spędzić święta. O mnie się nie martw.
Ważne,żebyśwyzdrowiał.
–Wynagrodzęcito,przysięgam–powiedziałzulgą.
–Jedzjajka,zanimwystygną.
Podała mi grzankę i też usiadła. Przez chwilę w pięknej
kuchni panował spokój. Mazie często myślała, żeby się
przeprowadzić do siebie. Mieć mężczyznę, dla którego by
gotowała i który czasami gotowałby dla niej. Dwa dzieciaki
rozrzucającezabawkipocałymdomu.Imożejakiśkundel…
–Jonathanie?
–
Uhm?
–
Spałaszował
jajka,
a
teraz
smarował
grzankęmasłemimiodem.
– Operacja matki J.B. się udała, ale wcześniej zrobił coś
głupiego. Na wszelki wypadek powiedział jej, że się
zaręczyliśmy,więcmusibyćzdrowa,żebyzabawiaćwnuki.
– Głupek – prychnął Jonathan z udawaną złością. – A teraz
musiszdalejudawać,żebyjejniezdenerwować?
–Cośwtymguście.–Niezamierzaławyjaśniać,żeJaneitak
jużprzejrzałapodstęp.
– Jeśli mogę ci coś radzić, nie mów o tym ojcu – rzekł
Jonathan, wkładając naczynia do zmywarki. – Będzie miał
mętlikwgłowie,aitakjestznimcorazgorzej.
–Myślisz,żepodczasrejsudasobieradę?
Jonathansięuśmiechnął.
–Tamsięprzynajmniejniezgubi.Amówiącserio,znamjego
kumpli, będą mieli na niego oko. Bądź spokojna. – Zerknął na
zegarek.–Nieruszajsięstąd,chcęcicośpokazać.
Gdywyszedł,sprzątnęłakuchnię.Gosposiamogłabyzrobićto
rano, ale Mazie nie lubiła zostawiać bałaganu na noc. Brat
wrócił z niedużym pudełkiem, mniej więcej takim, jaki dostała
do pierścionka. Było z czerwonej skóry, nieopakowane.
Jonathanobjąłjąodtyłu.
– Tak żałuję, że nie będzie mnie na święta, więc daję ci
prezentjużteraz.Śmiało,otwórz.
Podniosławieczkoizaparłojejdech.Wśrodkuleżałdelikatny
naszyjnik. Lekki jak piórko złoty łańcuszek. A na nim wisiała
perławielkościprzepiórczegojajka.
Wyjęłanaszyjnikidelikatniepotarłaperłę.
–Jestpiękny.
– Ostatnio przeglądałem skrytkę depozytową w banku,
szukając czegoś dla ojca, i znalazłem biżuterię mamy.
Widocznie musiała ją zostawić, zanim wyjechała do ośrodka.
Pomyślałem, że nosząc to, będziesz bliżej niej… do czasu, aż
pojedziemydoniejwodwiedziny.
– Dziękuję, braciszku, jest piękny – powiedziała ze łzami
woczach.
–Itakkiedyśwszystkieteświecidełkabędątwoje.
–Onie,podzieliciejejbiżuterięzHartleyem,dlaswoichżon.
–Hartleyzniknął,amniemałżeństworaczejniejestpisane.
–Dlaczegotakmówisz?
Spochmurniał.
– Mam nadzieję, że te bóle głowy nie są oznaką czegoś
gorszego. Kto wie, czy nie odziedziczyłem przypadłości mamy.
Nieskażężonyidziecinato,przezcomyśmyprzechodzili.Tak
sięnierobi.
Wstrząśnięta,zastanawiałasię,odkiedytrapiągotakiemyśli.
Pewnieodmiesięcy.
– Nie miałam pojęcia. Ale to nieprawda. Jesteś genialny,
prowadzisz międzynarodową firmę. Los setek ludzi zależy od
ciebie. Ty nie zwariujesz. Gdybym zauważyła jakieś oznaki,
powiedziałabymciotym.
–Dzięki–burknął.
– Nie przejmuj się świętami. Skoro ty i ojciec wyjeżdżacie,
spędzę je gdzie indziej. J.B. zaproponował, żebym się do niego
przeprowadziła…
– Ma czelność, skoro tylko udajecie narzeczonych –
oświadczyłzaczepnymtonem.–Sypiaciezsobą?
Spiorunowałagowzrokiem.
– Kocham cię, braciszku, i uwielbiam twój prezent. Ale nie
będęztobądyskutowaćotakichsprawach.Jasne?
–Acopowieszojcu?
– Prawdę. Że pomagam przyjacielowi. Będę zaglądała tu
codziennie i pomagała mu aż do wyjazdu. A zanim wróci
zrejsu,będziejużpowszystkim.
–CzyliżespędziszświętazVaughanami?
– Pewnie tak, a gdyby coś się porobiło, to z Giną. Ma tak
liczną rodzinę, że jedna osoba wte czy wewte nie zrobi im
różnicy.
–Zgoda.Bylebyśniebyłasama.
– Mogę być sama, byle nie samotna – odparła. – Ale mam
ciebie,tatęiwieluprzyjaciół.Będziedobrze.
Pytanietylko,czyspędziświętawłóżkuJ.B.?
Kilkagodzinpóźniejpytanietonadalbyłoaktualne.Leżącpo
ciemku, wciąż myślała o tym, jak bardzo chciałaby mieć J.B.
obok siebie. Jakim cudem tak szybko utorował sobie drogę do
jejserca?
Przyszło jej do głowy, że wieloletnia antypatia do niego
wynikała z tego prostego powodu, że nie chciała się przyznać,
iż nadal coś do niego czuje. Coś prawdziwego, dorosłego,
innegoniżzadurzenienastolatki.
A J.B. się z nią bawił. Chciał tylko mieć się z kim przespać.
Takiświątecznyromans.
Mimo to nie mogła się oprzeć pokusie spędzenia idealnych
świątwjegotowarzystwie.
Z samego rana spakuje się i zwiąże swój los z najbardziej
niesfornymkawaleremwCharlestonie.
Gdy w niedzielę tuż przed południem dotarła do szpitala,
zawahała się przed wejściem. J.B. nie zadzwonił, nie wysłał jej
wiadomości. A kiedy się rozstawali poprzedniego wieczoru,
niczegojeszczenieustalili.
Możeżałowałtegolekkomyślnegozaproszenia?
Nie jest za późno, by to odkręcić. W bagażniku miała
wprawdziespakowanątorbę,aleonniemusiotymwiedzieć.
Podrodzedoszpitalazajrzałanachwilędofirmyiprzebrała
się
w
czarną
wąską
spódniczkę
oraz
szmaragdową
jedwabną bluzkę, a do tego włożyła nowy naszyjnik. Wielka
perłaspoczywałanasamymdoledekoltu.
Dotknęłajej.Bratmiałrację,perłaniemożewrócićjejmatki,
alemożejąniecoprzybliżyć.
Wrecepcjidowiedziałasię,żezgodniezoczekiwaniamipanią
Vaughan przeniesiono na zwykły oddział. Przed pokojem
czekałatylkoAlana,młodszaodMazieodwalata.
– Zabrali mamę na górę na rehabilitację – poinformowała. –
Niedługowróci.
–Aresztarodziny?
– Tata to ranny ptaszek. Przyszedł o szóstej, odesłał J.B. do
domu, żeby się przespał, a teraz zszedł do baru coś zjeść. Ja
i Leila przyjechałyśmy o ósmej. Mama prosiła o swoją
lubioną kawę, lekarz się zgodził, więc Leila pojechała, żeby
jązaparzyć.
–Skorosobieradzicie,towpadnępopołudniu.
Alanawstała,chowającksiążkę,którączytała,dotorby.
–Wsumietomamdociebieprośbę.
–Tak?Chętniepomogę.
– Mamy z siostrą bilety na popołudniowy spektakl „Dziadka
do orzechów”, o drugiej. A mama uparła się, żebyśmy wzięli
też ojca, na jej miejsce. On nie lubi baletu, ale dla niej jest
gotówsiępoświęcić.
–Chętnieposiedzęztwojąmatką-powiedziałaMazie.
–J.B.wkrótcewróci.Niebędzieszdługosama.Dzięki!
W tym momencie pielęgniarz przywiózł panią Vaughan
i pomógł jej się położyć. Mazie trzymała się z boku, by nie
przeszkadzać. Zaraz też pojawił się pan Vaughan oraz druga
córkaizapanowałolekkiezamieszanie.
Mazie z uśmiechem słuchała, jak pani Vaughan rozstawia
towarzystwo po kątach. Nic dziwnego, że kochali ją i się jej
bali. Była niesamowita. W końcu Jane zawołała Mazie
ipocałowałamężaicórkinapożegnanie.
– Zmykajcie, kochani. Mazie i J.B. dotrzymają mi
towarzystwa.
Gdyzostałysame,zJaneuszłopowietrze.
–Jestemwykończona.Nieznoszętego.
–Możechceszodpocząćprzedlunchem?
– Mam powyżej uszu odpoczywania. Opowiedz mi o swojej
rodzinie.Muszęsięoderwaćodtegotutaj,inaczejzwariuję.
Mazieprzysunęłasobiekrzesło.
–Dobrze.Copamiętasz?
– Niewiele – przyznała Jane. – Dobrze znałam twoich
rodziców, kiedy byliście małymi dziećmi, ale z biegiem lat
wyrośliścieistraciliśmykontakt.
–Alewieszomojejmatce?
– Wiem. Biedaczka, zmagała się z demonami. A ty byłaś
malutkimszkrabem.
–Natyledużym,żepamiętam,jakwyjechała.
MatkaJ.B.poklepałałóżko.
– Usiądź tutaj. – Wzięła Mazie za rękę. – Każdy
wCharlestoniewiedział,cosiędzieje.Aleplotkinigdyniebyły
nieżyczliwe. Twoi rodzice cieszyli się szacunkiem, a to, że
straciliście matkę w takim wieku… – Pokręciła głową. – Jak
sięmiewaGerald?
–Zdrowiemuszwankuje.Jestodwadzieściadwalatastarszy
odmamy,więczaczynasięsypać.
–Odesłaniejejmusiałobyćdlaniegotrudne.
Maziewstałaizaczęłakrążyćpopokoju.
– Tak. Bracia i ja czasem do niej jeździmy. Do Vermontu. Ale
odlatjużnasniepoznaje.Chociażwydajesięszczęśliwa.
–Jeśliwyjdzieszzamojegosyna,będęzaszczycona.
Zabrzmiało to jak żart, ale gdy Mazie się odwróciła,
przekonałasię,żeJanejestśmiertelniepoważna.
–Przecieżwiesz,pocoJ.B.wymyśliłtęmaskaradę.
– Wiem. Ale mężczyźni czasami robią coś z powodów, które
rozumiejądopieropotem.
–Jane,nieprzywiązujsiędotejmyśli.Toniejestrealne.
–Widziałam,jaknaciebiepatrzy.
Mazieprzełknęłaślinę.Bardzopragnęła,byJanemiałarację.
– Pociągam go fizycznie. Ale jak tylko sprzedam mu moją
kamienicę,stracizainteresowanie.
–Czas,żebysięustatkował.
–
J.B.
ma
wspaniałe
życie.
Nie
sądzę,
żeby
mu
czegośbrakowało.
–Opróczciebie,Mazie.
ROZDZIAŁCZTERNASTY
J.B.usłyszałdostateczniedużoztejrozmowy,byzorientować
się,żebiednaMaziesięplącze.Pchnąłuchylonedrzwibiodrem
iwszedł.
– Wziąłem chińszczyznę dla Mazie i dla mnie. Przepraszam,
mamo, jeśli od patrzenia na nas zgłodniejesz, wyjdziemy na
korytarz.
Uśmiechnąłsię,widząculgęnatwarzyMazie.
–Dziękuję,J.B.
Młoda kobieta w różowym fartuchu przyniosła chorej lunch
i postawiła tacę na stoliku obok łóżka. Mazie pomogła Jane
usiąść,aJ.B.otworzyłichbardziejsmakowitedania.
– Powinniśmy natychmiast ustalić datę ślubu – oświadczyła
Jane, z niesmakiem patrząc na gotowaną rybę. – Niedługo
wszystkienajlepszelokalebędązarezerwowanenalato.
J.B. podszedł do tego ze spokojem. Znał sztuczki swojej
mamy. Za to Mazie zakrztusiła się kawałkiem wołowiny moo
shu.J.B.pokręciłgłową.
– Nie wtrącaj się, mamo. Kocham cię, ale to sprawa Mazie
imoja.
Maziekiwnęłagłową.
–Nieobrażajsię,proszę.Niemacosięśpieszyć.J.B.pracuje
naddużąinwestycją,apozatymznamysiętakkrótko.
Matkaspojrzałananiegofiluternie.
–Wiesz,synu,jaknielubięodkładaćsprawnapóźniej.Skoro
mamsięoszczędzać,organizacjaślububyłabyzajęciemwsam
razdlamnie.
– Wszystko pięknie, ale nie wpędzisz nas w poczucie winy.
Mazie i ja jesteśmy dorośli, sami wybierzemy właściwą datę.
Aterazjedziniemarudź.
Reszta popołudnia przebiegła bez zakłóceń. Kiedy o piątej
dotarładrugazmiana,J.B.czymprędzejchciałzabraćMaziedo
domu. Godzinami męczył się, patrząc na nią, tak bardzo
pragnąłznówsięzniąkochać.Tymrazemwłóżku,wmiękkiej
pościeliibezpośpiechu.
Była kobietą elegancką, pełną uroku, a przede wszystkim
miłą. Tylko dlaczego tak się broni przed sprzedażą swojego
budynku? To niemal rudera, wszystko tam szwankowało.
Kamienica, którą dawał jej w zamian, była o niebo lepsza. Ale
ona uczepiła się tego wydarzenia sprzed lat… a już myślał, że
wszystkowyprostował.
Podobno miłość to odwrotna strona nienawiści. Czy tego
oczekiwał od Mazie? Na pewno nie. Już raz się sparzył, zaufał
kobiecie, a ta go zdradziła, upokorzyła i ograbiła z majątku.
Tyle że Mazie w niczym nie przypominała jego byłej. Dałby za
togłowę.
Tylkoczygotówbyłzaryzykować?
Z drugiej strony musiał przekonać Mazie do sprzedaży. Ale
możeudamusiępołączyćintereszprzyjemnością.Jeślizgodzi
sięnajegopropozycjęisiędoniegoprzeprowadzinaświęta…
Gdyojciecisiostrazmieniliichprzychorej,wyszedłzMazie
naświeżewieczornepowietrzeiodetchnąłzulgą.
– Nie znoszę szpitali – powiedział. – Te zapachy. Smutne
twarze.Obymamaniemusiałatamleżećzbytdługo.
– To świetny szpital – odparła Mazie. – Ale wiem, o co ci
chodzi.
– Przejdziemy się na most? – Most Ravenela, ukończony
w 2005 roku, miał chodnik dla pieszych i ścieżkę rowerową.
Ludzie spacerowali tam o każdej porze roku, ale w grudniu,
przydobrejpogodzie,byłonajfajniej.
Kiwnęłagłową.
–Chętnie.Zgnuśniałam.–Spojrzałanaswojąwąskąspódnicę
iszpilki.–Alenajpierwmuszęsięprzebrać.
Ruszyłanaparking.
J.B.ująłjązanadgarstek.
–Spakowałaśsię?–Poczuł,jakjejpulsprzyśpieszył.
Przytaknęłakiwnięciemgłowy.
–Samaniewiem,dlaczegotozrobiłam.
Ogarnęła go euforia, na usta cisnęły mu się słowa, które
wszystkobyzmieniły.Aleniewypowiedziałich.Niechciałpsuć
tego,cojest.Ryzykobyłozbytduże.
– Dobrze. Spotkajmy się u mnie, przebierzemy się oboje –
powiedziałbeznamiętnie.
Byłarozczarowana,czymusięzdawało?
Do jego domu mieli najwyżej dziesięć minut jazdy. Ale
odetchnął z ulgą dopiero wtedy, gdy charakterystyczny
samochódMaziezaparkowałobokjegoSUV-a.
Czekając na nią przy swoim aucie, grzebał w kieszeniach,
szukająctego,cochciałjejdać.
Mazie wysiadła z torebką przewieszoną przez ramię i ze
stylowątorbąpodróżnąwręku.
– Dorobiłem ci klucze – powiedział. – Przed pójściem spać
pokażęci,jakobsługiwaćalarm.–Wziąłodniejtorbę.
–Poco?Niezostanętudługo.
–Chcę,żebyśsięczułajakusiebiewdomu.
Kiedy to mówił, w głowie rozdzwoniły mu się dzwonki
alarmowe. Czy kiedykolwiek powiedział coś takiego jakiejś
kobiecie? Raczej nie. Musi zachować ostrożność. Mazie
mogłabysobiecośzacząćwyobrażać.Onzresztąteż.
Zaprowadził ją na piętro. Minęli jego sypialnię i weszli do
gustownieurządzonegopokojugościnnego.
–Pięknietu–pochwaliłaMazie.
Postawiłjejtorbęnakomodzie.
– Mam nadzieję, że nie przywiążesz się za bardzo do tego
pokoju.
Zszokowana,wpierwszejchwilizaniemówiła.
–Ja…
– To twój pokój – wpadł jej w słowo. – Bez żadnych
zobowiązań.Aleprzypominamcitylko,żeuleganiepokusiejest
takiesłodkie…
–Słodkie?Raczejszalone.
–Awięcprzyznajesz,żetak.
Wzruszyłaramionamiiprzesunęłarękąponarzucienałóżku.
Patrząc, jak dotyka jego łóżka, miał wrażenie, jakby dotykała
jego. Ale trzymał się z dala od niej, choć wymagało to
nieludzkiejsiływoli.
Kochałją.
Uświadomieniesobietegofaktuporaziłogo.Chciałporwaćją
wramiona,całowaćdoutratytchu,kochaćsięznią…
Tyle że nie zapominał o konsekwencjach. Wciąż miał
w pamięci swoją przeszłość. Porażkę. Upokorzenie. Odrazę do
siebiesamego.Zachowałsięwięcjakdorosły.
–Przebierzsię–burknął.–Przejdziemysięmostem,apotem
postawię ci świeże krewetki z kukurydzianymi plackami
w„Lolicie”.
–Potakpozytywnejzachęciepójdęzatobąnakoniecświata–
odparłazuśmiechem.
Musiał się poruszać. Koniecznie. Wprawdzie wolałby
gimnastykęwłóżku,aletrudno.
Mazie przebrała się równie szybko jak on i wkrótce szli
w kierunku mostu. A gdy Mazie zaczęła się rozciągać i robić
pajacyki, zamknął samochód, usiłując nie patrzeć na jej ciasno
opięty czarnym materiałem tyłeczek. Sam też spróbował
siępogimnastykować,alebyłpodenerwowany.
–Chodźmy–powiedział.–Rozgrzejemysiępodczasmarszu.
Byli daleko od innych spacerowiczów na moście. Warkot
samochodów przejeżdżających za betonową barierką nie
należał do przyjemności, ale wynagradzał to widok na cały
Charleston.
Ruszyli szybkim krokiem. A kiedy Mazie zdjęła kurtkę i
przewiązałasięniąwpasie,zapytał:
–Gotowa?
–Tak.Możeniezostanęwtyle.
Pobiegli nieśpiesznym truchtem. Spodziewał się, że na
szczycie łuku mostu Mazie zatrzyma się, ale biegła dalej; jej
koński ogon podskakiwał na wietrze. Na końcu mostu zrobili
wtyłzwrotipobieglizpowrotem.Tymrazemnasamymśrodku
Mazie zatrzymała się i spojrzała płynącą daleko w dole
czarnąjakatramentrzekęCooper.
W słoneczne dni przy dobrej pogodzie można było dojrzeć
baraszkujące delfiny. Teraz, wieczorem, głębokie wody były
tajemnicze.
– Nie stójmy tu, bo przemarzniemy. Poza tym umieram
zgłodu–powiedział.
Najejustachzaigrałuśmieszek.
–Słyszałeśoopóźnionejgratyfikacji?–spytała.
– Nie pochwalam jej. – Wziął ją pod rękę i ruszyli szybkim
krokiemnakolację.
„Lolita” to była spelunka odwiedzana przez miejscowych, bo
turyści do niej raczej nie trafiali. Nie leżała na plaży, ale
dostatecznie blisko morza, by mieć najlepsze owoce morza
w całym okręgu. Poza tym swobodna atmosfera sprawiała, że
nawetwstrojachdobieganiaJ.B.iMazienierzucalisięwoczy.
Kelnerkapodałaimoprawionewplastikjadłospisy.
– Dzisiejsza specjalność to strzępiel. Porcja dla dwóch osób,
trzydzieści pięć dolarów, ale warta każdego centa. Zupa dnia
jest
z
owoców
morza.
Za
chwilę
podam
wodę
iprzyjmęzamówienie.
Mazieziewnęła.
–
Przepraszam,
kiepsko
spałam
tej
nocy.
Zjadłam
z Jonathanem jajka na bekonie i wypiłam kawę, a było bardzo
późno. Na studiach uchodziło mi to płazem, widocznie się
starzeję.
J.B.odchyliłsięnakrześleiparsknąłśmiechem.
–No,prawdziwazciebiestaruszka.–Rozejrzałsię.Wszędzie
wisiały lampki i łańcuchy na choinkę. – Muszę się do
czegoś przyznać. Gospodyni przystroiła mi mieszkanie, tak że
mamozdoby,aleniemamchoinki.Dlamnietomarnotrawstwo
stroićdrzewkotylkodlamnie.
–Nieprzejmujsię–odparła.–Unasnigdyniebyłochoinki.
– Żartujesz. Zdawało mi się, że uwielbiasz Boże Narodzenie.
Jonathannawetsięztegonabijał.
–Uwielbiamteświęta,toprawda.Aleodkądmamatrafiłado
ośrodka, nie ubieraliśmy drzewka. Najpierw byliśmy za mali,
akiedyposzliśmydoliceum,minęłotylelat,żenikomusięnie
chciało.–Wzruszyłaramionami.–Dokołajesttyleświątecznych
dekoracji,żetonieproblem.
Podanojedzenie.
–Niesamowitylokal–powiedziałaMazie.–Cieszęsię,żego
wybrałeś.
Malująca się na jej twarzy rozkosz spowodowana była
jedzeniem,aleJ.B.chętniezaspokoiłbyjejapetytnainnerzeczy.
Pragnąłzabraćjądodomuizedrzećzniejubranie,leczmusiał
nabraćtrochędystansu.
Uregulowałrachunekiwyszlinadwór.
–Madlaciebieniespodziankę–oznajmił.
–Bylebyniebyłazwiązanazsejfami–odparłapodejrzliwie.
Flirtuje z nim czy mu docina? Dziwiło go, że nadal jej nie
rozumie. Zwykle czytał w ludziach jak w otwartej książce, ale
Mazie była niczym wielka, zamknięta na cztery spusty
biblioteka.
Otworzył jej drzwi samochodu i chciał ją podsadzić, ale
odprawiła go ruchem ręki. Usiadł za kierownicą, próbując
wymyślić,jakwywołaćuśmiechnajejtwarzy.Inaglewiedział,
cozrobić,bymiaławspaniałeświęta.
Przez ułamek sekundy wyobraził sobie ich dwoje siedzących
przy kominku i czytających bajkę niemowlakowi. Z wrażenia
omalnieprzejechałnaczerwonymświetle.
Zerknęłananiegozukosa.
–Wszystkowporządku?
–Tak.Przepraszam,zamyśliłemsię.
Poklepałagopoudzie.
–Rozumiem,pewniesięmartwiszomamę.Aleonazdrowieje,
wierzmi.Kiedywasniebyło,powiedziałami,żezdnianadzień
jestsilniejsza.
– Tak, wiem. – Myślał o matce, a jakże. Tyle że jej stan był
stabilny,asytuacjazMaziestabilnazpewnościąniebyła.
W końcu zobaczył w oddali miejsce, którego szukał. Skręcił
naparkingizgasiłsilnik.Maziewyjrzałaprzezszybęizerknęła
naniegozukosa.
–Coturobimy?
– A jak myślisz? – Pogładził kciukiem jej policzek. – W tym
roku byłaś taka grzeczna, że święty Mikołaj ma dla ciebie
wszelkieozdóbkinachoinkę.
ROZDZIAŁPIĘTNASTY
Mazieściskałowgardle,oczyzaszłyjejłzami.Cozagłupota!
Nie może się tak wzruszać tylko dlatego, że jakiś mężczyzna
jest miły i wiedząc o jej słabości do świąt, chce jej sprawić
przyjemność.
J.B.przyglądałjejsięzzagadkowymuśmiechem.Ileżonmiał
charyzmy! Nic dziwnego, że chodził z połową dziewczyn
w Charlestonie. Był jak młody George Clooney. Uroczy.
Zabawny.Trudnydozłowienia.
– Jesteś pewny? – spytała. – Po prawdziwych choinkach
wszędziesypiąsięigły.
–Przyjmujęwyzwanie–odparłzszerokimuśmiechem.
–Notozgoda.Samasięotoprosiłam.
Wyskoczyłazsamochoduiwciągnęłażywicznepowietrze.
–Powąchaj–powiedziała.–Sztucznedrzewkatakniepachną.
Odkilkugodzinbyłojużciemno,alewłaścicielrozwiesiłnad
swoimtowaremsznurykolorowychlampek.Zestaroświeckiego
radiomagnetofonu płynęły kolędy. A że do świąt pozostało
niewieledni,oglądającychbyłtłum.
Mamy,ojcowie,rozemocjonowanedzieci.Młodepary.Rodziny
znastolatkami.PrzezchwilęMaziesamapoczułasiędzieckiem.
Dzięki mężczyźnie, który kiedyś złamał jej serce. Ale on
sięzmienił,byłategopewna.Iniesposóbbyłosięoprzećjego
zmysłowemuurokowi.
Razem szli między rzędami drzewek. Minęli te półtora-
idwumetrowe–sufityuJ.B.byływysokie,więcmoglizaszaleć.
Było tam wiele gatunków, ale Mazie najbardziej lubiła jodły.
W końcu wyparzyła idealne drzewko, symetryczne, gęste
iponadpółmetrawyższeodJ.B.
Porazpierwszysięskrzywił.
– Jesteś pewna? W mieszkaniu będzie się wydawała jeszcze
większa.
–Jestidealna,zobaczysz.
J.B. zapłacił za drogą choinkę, sprzedawca zapakował ją do
transportu w folię, a potem J.B. wtaszczył ciężkie drzewko na
dachautaiprzytwierdziłjepasami.
Objąwszy go w pasie, poczuła, jak jego mięśnie napinają się
zwysiłku.
–Mójtybohaterze–zażartowała.
Cofnąłsięiotarłpotzczoła.
–Cośmisięzatonależy.Uprzedzam,żezamierzamodebrać
zapłatępopowrocie.
– Kupno choinki to był twój pomysł – zauważyła, nachylając
się ku niemu i wdychając zapach spoconego męskiego ciała. –
Ajaniechciałamcipsućzabawy.
–Mądradziewczynka.–Pocałowałjąwnos,apotemwusta.
Odchyliłagłowęiodwzajemniłapocałunek.
–Przezciebietracęgłowę-mruknęła.
– I wzajemnie. – Przycisnął ją do boku samochodu. – Od
dawnanikogotakniepożądałem.Przytobieżałuję,żeniemam
juższesnastulat.
– Błąd – szepnęła, mocniej chwytając go za szyję. – Ja chcę
takiegoJ.B.,któryznawszystkienieprzyzwoitesekretykobiet.
Cofnąłsięispoważniał.
–Twoichsekretównieznam.
–Janiemamnicdoukrycia–skłamałalekkimtonem.
Westchnąłispojrzałnaludzidokoła.
–Musimyjeszczekupićbombkiiinneozdoby–powiedział.
–Tochodźmy.
W pobliskim sklepie Mazie nakupiła całe pudła ozdób. J.B.
nawet nie mrugnął, gdy kasjerka ich podliczyła. Podał jej
platynową kartę kredytową i uśmiechnął się do niej tak, że
oblałasięrumieńcem,choćmogłabybyćjegobabką.
Mazie wzniosła oczy do nieba. Był niepoprawny. Musiał
uwodzićswojąelektryzującąmęskością.
Popowrociedoautaziewnęła.
–Naubieraniechoinkichybajużzapóźno.
–Mamnadzieję,żedobrzezrozumiałempodtekst.
–Możedałabymsięprzekonać–mruknęła.
–O,nie.–Patrzyłnadrogę,więcwidziałatylkojegoprofil.–
Jesteśmoimgościem,totymusiszdaćmisygnał.
Powiedział to żartobliwie, ale miał rację. Tchórzostwem z jej
strony byłoby udawanie nieprzystępnej, skoro pragnęła go
równiemocno,jakonpragnąłjej.
Oparła mu dłoń na udzie i ścisnęła napięte mięśnie pod
spodniami.
– Chcę się z tobą kochać, J.B. W łóżku, na krześle, cholera,
nawet w tej twojej wysmakowanej kuchni. – Westchnęła. –
Jesteśniesamowicieponętny,ajamamochotęsięzabawić.
Zerknąłnaniązukosa.
– Mówisz, jakbyś podjęła decyzję o rezygnacji z diety. Czy
jestemażtakistraszny?
Udała,żesięzastanawia.
–Pomyślmy.Zatwardziałykawaler.Związek,którymniezrani,
kiedy się zakończy. Czyli tak, wybranie ciebie nie jesteś
najmądrzejszezmojejstrony,alenieucieknę.Jesteśdokładnie
tym,czegochcępodchoinkę.
Zajechali przed dom. Po chwili niezręcznej ciszy podał jej
klucze.
–Otwórz,jawniosęchoinkę.
Gdywtaszczyłdrzewkododomu,odrazuzapachniałoinaczej.
Mazie określiłaby ten zapach jako „górski poranek”. Wnieśli
stojak, który umożliwiał osadzenie choinki. Ale gdy już stanęła
naswoimmiejscu,Mazieuświadomiłasobie,żetoonamusidać
sygnał.J.B.sprawiłjejprezent,ojakimmarzyłaodlat,ateraz
byłajejkolej.
Podeszłaioparłamugłowęnaramieniu.
– Mówiłam serio, nie chcę ubierać choinki już dzisiaj.
Wolałabym przystroić ciebie. Może kapką bitej śmietany? Albo
czekoladą.Cotynato?
Parsknąłśmiechem.
–Nieigrajzemną,kobieto!
W tym momencie uświadomiła sobie, że wpadła po uszy.
Pragnęła go od zawsze, tyle że przez lata bez sensu tłumiła to
uczucie.Byćmożesięsparzy,byćmożebędzieżałowała.Aleto
potem.Anaraziepragnęłagobezwzględunacenę.
– Nie igram z tobą – szepnęła. – Ale najpierw chcę pod
prysznic.
–Wskoczymypodwodęrazem,szkodaczasu.
–Niepamiętam,czyogoliłamnogi.
–Nieważne.
W
łazience
puścił
ją
na
chwilę,
by
wyregulować
temperaturę wody, a kiedy się odwrócił, Mazie była naga od
pasa w górę. Ściągnęła mu koszulę przez głowę i zaczęła
całować jego sutki. Jego spodnie do biegania nie mogły ukryć
tego, jak jego członek błyskawicznie rośnie i twardnieje. Bez
słów pozbyli się reszty ciuchów. Mazie wstydziła się, ale nie
miałaoporów.Wyrazjegooczukażdejkobieciedodałbyodwagi.
Kabinaprysznicowabyławielka,aleonteżniebyłułomkiem.
Zajmował mnóstwo miejsca. Mazie cofnęła się w kąt,
oddychającszybko.
– Stań twarzą do ściany – poleciła. – Umyję ci plecy. – Nie
chciała,bysięnaniągapił.
Z westchnieniem ulgi namydliła myjkę i zaczęła od jego
karku,poczymzjechałanabarki,plecyitalię.Jęknął,jakbygo
torturowała, chociaż robiła tylko to, co dziewczyny pracujące
w łaźni. Uklękła na posadzce i namydliła od tyłu jego nogi.
Nawetjegogołestopybyłyseksowne.
Wstałaioparłamuręcenaramionach.
–Twojakolej.
Odwróciłsiępowoli.
– Nie umyjesz mi reszty ciała? – zapytał, uśmiechając
sięlekko.
–Ztymsamsobieporadzisz–odparłapruderyjnie.
–Wobectegojaumyjęplecytobie.
Odwrócił ją tyłem do siebie. Nogi się pod nią ugięły, kiedy
poczuła na sobie jego ręce. Zwłaszcza że co chwila trącał ją
wiadomączęściąciała.
Dołożył wszelkich starań, by była czysta od stóp do głów.
Najwięcejuwagipoświęciłjejpośladkom.Kiedyjużjenamydlił,
wsunął między nie swój członek i zaczął się nim ocierać.
Omatko!Jeszczenadobreniezaczął,aonajużbyłapółpłynna.
–J.B.,używamystraszniedużowody.Tonierozsądne.
– Muszę jeszcze dokończyć z tej strony. – Rzucił myjkę
inamydlonymidłońmizacząłmasowaćjejpiersi.
Oparłamugłowęnaramieniu.
–Onechybaniesąażtakbrudne–wysapała,zmuszającsię,
byniebłagaćgo,żebyjąwziąłtuiteraz.
–Możeinie,aletakiemokreiśliskiesąprzepiękne.
Jeszcze bardziej śliska była zupełnie gdzie indziej. Ale nie
wypadało o tym wspominać teraz, gdy tak ładnie ją mył. Po
chwilijednakpostanowiłaprzenieśćsięwwygodniejszemiejsce
ipołożyć.
–Dołóżka–szepnęłabłagalnie.–Chodźmydołóżka.
Wytarłasięizdjęłaszlafrokzdrzwi.
–Dozobaczenianamateracu.Weźprezerwatywy.
W jego sypialni zrzuciła mokry ręcznik i wskoczyła pod
luksusowąpościel.Wiedziała,żewswoimkawalerskimrajuJ.B.
będziemiałwszystko,conajlepsze.
Stanąłzrękaminabiodrachiprzyglądałjejsięprzezchwilę.
Podciągnęłakołdrępodszyję.
–Myślałam,żebędziecisięśpieszyć–rzekła.
– Wyglądasz przepysznie, kiedy tak leżysz w moim łóżku –
odparł.
–Jakgotowedozerwaniajabłko?
–Jakchwila,którąchciałbymuwiecznićdlapotomności.
–Chodźdomnie–poprosiła.
Zrzucił ręcznik z bioder. Kiedy dołączył do niej pod kołdrą,
westchnęłazradości.Dziwne,bojaknaraziejejniezaspokoił.
Przesunęła ręką po jego boku. Na usta cisnęły jej się rozmaite
słowa.Prośbaorozproszeniejejobaw.Pytaniaoprzyszłość.
Czego tak naprawdę od niej chciał? Czy dla niego to coś
więcejniżprzelotnyromans?
–Dziękujęzaświęta–powiedziała.
Odwrócił się twarzą do niej. Z bliska mogła podziwiać jego
gęste brwi i złote plamki na niebieskich tęczówkach oczu. J.B.
toniefacetnastałe.Wiedziałaotym,wskakującdojegołóżka.
Alezdecydowałasięnatenczasowyromans,chciałasiępławić
wświątecznymmagicznymnastroju.Orzeczywistośćbędziesię
martwiłapotem,wponurestyczniowedni.
–Kochajsięzemną–szepnęła.
Pobudzonyjejsłowami,nachyliłsię,possałjejpiersiiwsunął
rękę między jej uda. Gdy wsunął w nią palec, krzyknęła
z rozkoszy. Jej ciało napięło się z podniecenia. Kosmyk włosów
opadłnajegozarumienionątwarz.
–Pragnęcię,MazieJane.Jakwariat.Jakmyślisz,dlaczego?
– Może znudziły ci się kobiety, które nie potrafią ci
siępostawić.
Zdusiłśmiech.
– Jesteś pyskata i nieprzewidywalna. Nie da się ukryć, że
miewałemłatwiejszekobiety.
Kiedyspróbowałazłapaćjegoczłonek,odtrąciłjejrękę.
–Następnymrazem,kochanie.Jestemzabardzopodniecony.
–WłożyłprezerwatywęipołożyłsięnaMazie.–Ręcezagłowęi
złapsiępodgłówka!–rozkazał.
Odruchowospełniłapolecenieizacisnęłapalcenakręconych
żelaznychprętach.Zamknęłaoczy.
J.B. wszedł w nią powoli. Uczucie było nieopisane. Usłyszała
stłumione przekleństwo, jakby i jego zaskoczyło to, jak
doskonaledopasowałysięichciała.
–Otwórzoczy,mojasłodka.Niechowajsięprzedemną.
Zrobiła to, choć ta intymność była bolesna. Była naga,
odsłoniłaprzednimwszystko,cotakstarannieukrywałaprzez
lata. Nie miała skrępowanych rąk, mogła więc go dotknąć, ale
niezrobiłanicwtymkierunku.Wstrzymałaoddech.Napierała
na niego, by czuć każde jego pchnięcie, każde niesamowite
doznanie.
–J.B.!–krzyknęła,czującnadchodzącyorgazm.
Wtuliłtwarzwjejszyję.
–Pokażmi,jakdochodzisz,Mazie.
Objęłago,wygięłaplecyispełniłajegoprośbę.
ROZDZIAŁSZESNASTY
Spanie z mężczyzną dotychczas nie sprawiało Mazie
przyjemności – spanie w sensie dosłownym, nie seksualnym.
Ale gdy wtuliła się w J.B., zanim zmorzył ją sen, poczuła się
najszczęśliwsząosobąpodsłońcem.
Obudziwszysięrano,stwierdziła,żecośsięzmieniło.Wniej.
Niemogłasiędłużejopieraćprzedprawdą.
Kochała J.B. Nigdy nie zapomniała pielęgnowanej przez lata
urazy szesnastolatki ani traumatycznego odejścia matki.
Ukrywaławięcpodtympłaszczykiemswojepożądanie,udając,
żeJ.B.nicdlaniejnieznaczy.Przezlatatonawetdziałało…ale
terazjużnie.
Leżała w pościeli, wtulona w jego ciepłe ciało, z głową na
jegopiersi,aonprzezsentrzymałjąwobjęciach.
Poruszyłsięiuśmiechnąłsennie.
–Cześć,ślicznotko.
Ujęłagopodbrodę.
–Niepowinieneśbyćterazwpracy?
–Spokojnie,wszystkozałatwiłem.
–Jakto?
– „Nie wszystko złoto” jest zamknięte w poniedziałki, mam
rację?
–Tak.
Pocałowałjąwnosek.
– Chciałem spędzić z tobą cały dzień, więc nad wszystkim
czuwa mój wspólnik. Poza tym przed świętami nie ma dużo
pracy.
Niepokoiło ją, że w ogóle nie wspomina o odkupieniu jej
budynku. Od czasu ataku serca matki ani razu nie poruszył
tegotematu.Czyżbychciałjązmiękczyć,wciągającwromans?
Raz już była pewna, że czuje do niej coś poważnego Kiedy
podniecił się przy niej jako nastolatek, w naiwności swojej
uwierzyła, że coś z tego będzie. Stały związek. Wspólna
przyszłość.
Aleonbrutalniepozbawiłjązłudzeń.
Czyznowuchciałamiećzłamaneserce?CzyJ.B.wogólejest
zdolnydomiłości?Czychceczegoświęcejniżtylkojejciałoijej
budynek? Chciałaby oderwać się od tych myśli i cieszyć
sięchwilą.Niestety,nienależaładokobietpotrafiącychczerpać
przyjemnośćzczystegoseksu.PrzedtąhistoriązJ.B.niemiała
nikogoprzezdwalata.
–Cocichodzipogłowie?–spytała,wtulającsięwniego.
– Pomyślałem, że po śniadaniu moglibyśmy ubrać choinkę –
odparł.–Apotemnazmianęposiedziećwszpitaluprzymamie.
–Chętnie.
– Ale najpierw się zabawimy. – Sięgnął po prezerwatywę na
stolikuipocałowałMaziewusta.
Po nocnych ekscesach powinni się wylegiwać i lenić,
a tymczasem rzucili się na siebie, jakby zbliżał się koniec
świata. J.B. dotykał jej wszędzie, szeptał jej imię, obsypywał
komplementami. Pierwszy orgazm nadszedł tak szybko, że ją
zaskoczył. Ale on nie dał jej chwili wytchnienia. Gdy doszła po
raz drugi, skończyła razem z nim. Mocno objęła go nogami
wpasieiprzytrzymała.Miaławilgotneoczy.
Zasnęli.Gdysięznówobudzili,burczałojejwbrzuchu.
–Jeść!–poprosiła.
Poszedł pod prysznic pierwszy, a kiedy i ona wyszła spod
wodyisięubrała,zkuchnidobiegłjazapachjajeknabekonie.
–Zrobićcigrzanki?–spytała.
–Masłojestnablaciezamoimiplecami,wspiżarcejestpełno
chleba.Maszochotęnakawę?
Ta domowa scenka trąciła fałszem, on nie był domatorem.
Wolała nie myśleć o tym, ile kobiet przewinęło się przez tę
urocząkuchnię.
J.B.smażył,więczrobiłagrzankiwpiekarniku.Potemusiedli
dostołu.NadeserMazieznalazłajeszczewlodówcedomowej
roboty powidła śliwkowe. J.B. pałaszował, jakby umierał
zgłodu,aleprawdęmówiąc,odczasukrewetekzpoprzedniego
wieczorustraciłniemałoenergii.
–Potrafiszwieszaćlampkinachoince?–spytała.
–Nie.Nauczymysięmetodąpróbibłędów.
Miałpoważnykłopotidoskonaleotymwiedział.
Z jednej strony chciał, by Mazie wyniosła się z jego łóżka
i z jego mieszkania. Bo miał wrażenie, jakby się już
zadomowiła.Adotegoniemógłdopuścić.Lubiłją,itobardzo.
Alerazjużsięsparzyłnamałżeństwie,więcczasskończyćztą
zabawąwewspólnydom.
Gdyskończyliubieraćchoinkę,wsaloniepanowałnieopisany
bałagan, za to Mazie była w siódmym niebie. Odsunęła się i
podziwiającją,wzięłasiępodboki.
–Sampowiedz,czyniejestśliczna?–Uściskałagozcałejsiły.
–Niemogęsiędoczekać,żebyzobaczyćjąwieczorem.
Jej entuzjazm był zaraźliwy. J.B. nie mógł się tylko nadziwić,
jak rodzina mogła pozbawić Mazie tej frajdy w dzieciństwie.
Pociągnąłjązakońskiogon.
–Jateżniemogęsiędoczekaćwieczoru–powiedział.
Ruszyłanaschody.
–Musimyjechaćdoszpitala.Obiecałeś,żenapierwszą.
Wszedł za nią na piętro i zobaczył, że wzięła torbę i swoje
rzeczy do pokoju gościnnego, by się przebrać. Dlaczego, na
litośćboską?Iczemugotoniecieszy?
Wszpitaluwieściniebyłytakpomyślne,jakoczekiwali.Jane
była mizerna i apatyczna. Według lekarzy wdała się infekcja,
więcszpikowalijąantybiotykami.
W pokoju była tylko Leila. Wyszła na korytarz, żeby z nimi
pomówić.
– Nie wiem, co się działo w nocy, ale kiedy przyszłam rano,
jużbyławtakimstanie.Tatajestzdruzgotany.Odesłałamgodo
domu,Alanasięnimzajmie.
J.B.uściskałsiostrę.
–Tyteżzmykaj.Mazieijazostaniemy,jakbędzietrzeba.
Popołudnie wlokło się w nieskończoność. Jane budziła się i
przysypiała, lecz milczała. Mazie trzymała ją za rękę, a J.B.
krążył po korytarzu. Gdy chora znowu przysnęła, wziął Mazie
nastronę.
–Mamwrażenie,żepowinniśmycośzrobić.
– Szpitale to nieustanne czekanie. Według nich lekarstwa
wkońcuzadziałają.Ajejstansięniepogarsza.
Przycisnąłgrzbietdłonidoczoła.
–Nienawidzętakiejbezradności.
–Cokolwieksięstanie,najważniejsze,żeonawie,jakbardzo
jąkochasz.
Krew ścięła mu się w żyłach, Mazie najwyraźniej myślała to
samo co on – że Jane Vaughan może nie przeżyć. Serce waliło
mujakmłotem.Bardzokochałmatkę.
Porazpierwszynaprawdęuświadomiłsobie,coczułaMazie,
kiedyzabranojejmatkę.
–Przepraszam–powiedział,kładącręcenajejramionach.
–Zaco?
– Za to, że nie wiedziałem, jak bardzo cię bolało, że twoja
matkajestsetkikilometrówodciebie.
Maziezbladła.
–Onanawetniewie,kimjestem.
–Alekiedyjejnieodwiedzasz,maszwyrzutysumienia,agdy
doniejjeździsz,wracaszsmutna?Tojestwtymnajgorsze,tak?
Chceszwierzyć,żekolejnawizytacośzmieni,alenicztego?
Powolikiwnęłagłową.Pojejtwarzyspłynęłyłzy.
Przytulił ją i tym razem oprócz podniecenia seksualnego
poczuł coś więcej. Chciał ją chronić, uszczęśliwiać, dawać jej
wszystko to, czego nie dostała od rodziny. Jasny gwint! Co
teżmuchodzipogłowie?
Mazieuwolniłasięzjegoobjęć.
–Przepraszam,zarazwracam–rzuciła.
J.Bodwróciłsięizobaczył,żematkamaotwarteoczy.
–Kochaszją,synu,mamrację?–spytała.
Jużmiałzaprzeczyć,alewostatniejchwiliprzypomniałsobie
olipnychzaręczynach.
–Oczywiście,żejąkocham,mamo.–Przysunąłsobiekrzesło,
usiadł i spojrzał na popiskujące cicho urządzenia. – Jak
sięczujesz?
–Zmęczona.Alecieszęsię,żeżyję.
– Nie martw się. Może skoczę i przyniosę ci hamburgera?
Średniowysmażonego,zcebulką?
Rozbawiłmatkętymżartem.
–Byłbyśgotówtozrobić,prawda?
–Dlaciebiewszystko,mamo.Kochamcię.
Stwierdził,żeniepoznajesamsiebie,takbardzosięzmienił,
miotającsięmiędzystrachemomatkęapożądaniemMazie.
Matka położyła rękę na jego głowie, zupełnie jakby mu
udzielałabłogosławieństwa.
–Niemartwsięomnie,J.B.Dożyjęczasów,żebyzobaczyćte
wnuki,któremiobiecałeś.
PowrótMazieuratowałgoprzedodpowiedzią.Byłablada,ale
na pozór spokojna. Chyba była w szpitalnym sklepiku, bo
trzymaławazonzróżowymiróżami.
–Alanamówiła,żetotwojeulubionekwiaty.
Janewyraźniesięożywiła.
–Dziękuję,kochanie,sąśliczne.Postawjetak,żebymmogła
naniepatrzeć.
– Idę po kawę – oznajmił J.B., wstając. Mazie była coraz
bardziejzżytazjegomatką,awłaśnietegochciałuniknąć.
Kolejne dni mijały bez większych wydarzeń. Do świąt było
nieco ponad tydzień. J.B. i Mazie rano chodzili do pracy,
wieczorami zajmowali się rodziną, a jeszcze później kochali
siępodpięknąpachnącąchoinką.
J.B. odkrył, że Mazie od lat miała taką świąteczną fantazję,
korzystałwięczokazji.Aonasięnieopierała.Byłaszczęśliwa
jaknigdy.
W tyle głowy wciąż jednak miała świadomość, że niedługo
będziemusiałaopuścićtendom.Iżezkażdymdniembędzieto
trudniejsze.
J.B. obdarzał ją namiętnością i współczuciem, ale jego serce
nie było do wzięcia. To bolało, ale nie mogła się okłamywać.
Z drugiej strony tliła się w niej iskierka nadziei, że może coś
wnimpęknie…Iżepoczujetosamocoona.Dotądniewyznał
jejmiłości,onajemuteżnie.
Dwudziestego drugiego grudnia ucieszyła się, że tego nie
zrobiła. Nic nie zapowiadało, że tego dnia wydarzy się coś
szczególnego.
Rano padało. J.B. pocałował ją, gdy wychodziła do pracy.
Miałanasobieczarnydeszczowieczkapturem,sądziławięc,że
towystarczy.Jednakledwiewyszła,rozpętałasiętakaulewa,że
musiaławrócićpoparasolkę.
Od progu usłyszał, jak J.B. z kimś rozmawia przez telefon.
Jegosłowaniosłysięażdoholu.
–Niemasięczymmartwić,onamijezręki.Kłopotzgłowy.
Krew odpłynęła jej z twarzy. Jak otępiała wzięła parasolkę
iwybiegłazmieszkania.
Do pracy miała niedaleko. Zaparkowała przed sklepem
i siedziała z rękami na kierownicy, czując, jak miotają nią
sprzeczne emocje. To nie może być prawda. Niemożliwe, by
zwabił ją do siebie i spał z nią tylko po to, żeby przejąć jej
durnybudynek.
Zauważyła jednak, że od kilku dni oddalał się emocjonalnie.
Fizycznie byli tak blisko siebie, jak tylko to możliwe między
mężczyzną a kobietą. Ale w sensie uczuciowym J.B. odgradzał
sięodniejmurem.
Czyżby bał się powtórzyć błąd z przeszłości i nie chciał się
żenić? Ale jeśli powód był inny i kiedy tylko osiągnie swój cel,
znowu ją porzuci? Nie potrafiła inaczej wyjaśnić jego słów.
Zwłaszczażemówiłtotakradośnie.
Kiedy jego matka wydobrzeje, a Mazie wyniesie się z jego
mieszkania,będziemiałwyjątkowoudaneświęta.
Miała dość. Dlaczego nikt nie chciał z nią zostać na dłużej?
Cozniąbyłonietak?
Jakimścudemprzetrwałatendzień.
Gina kilka razy zerknęła na nią dziwnie, ale zajęta klientami
nie mogła przyszpilić swojej szefowej. Na dwa dni przed
świętamiwsklepiekłębiłsiędzikitłum.
Biżuteria schodziła tak szybko, jak dzieci zjadały monety
zczekoladywieszanenachoinkach.Sztucznemonety.Sztuczne
jak całe życie Mazie. Jej zaręczyny, jej nikczemny kochanek.
A nawet jej uśmiech. Bo w głębi ducha szlochała jak małe
dziecko,któremuodebranowszystko,cokocha.
Dobrzechociaż,żedzieńpracydobiegłkońca.Musiałateraz
znaleźć sposób na to, jak wynieść się z domu J.B. Najpierw
jednak musiała zajrzeć do szpitala. Jane czuła się lepiej, ale
jeszczeniecałkiemtakjakpowinna.
Maziewiedziała,żeJ.B.pracujedopóźna,więcraczejgonie
spotka.Oby!
Alana i Leila były u matki. Pan Vaughan pojechał się
przespać, ale niedługo powinien wrócić. Mazie powiesiła
torebkęnaoparciukrzesłaiumyłaręceśrodkiemodkażającym.
–Jaknaszapacjentka?–spytała.
Janepogroziłapalcemswoimcórkom.
–Będziedobrze,jeślitedwieprzestanąsięwreszciemartwić.
– Ale nie wyglądała zdrowo, była blada i słaba. – Mam zamiar
spędzićświętawdomu.Zobaczycie.
NiespodziewanieLeilauściskałaMazie.
–Byłaśtakadobradlanaszejmatki.Powiedziałanam,żenie
jesteście zaręczeni z moim bratem. Dlatego tym bardziej ci
dziękuję.
Alanateżjąuściskała.
– Jestem rozczarowana. Jemu potrzeba kogoś takiego jak ty,
alejestupartyjakosioł.
–Mnietomówisz?–rzuciłaMazielekkimtonem.
Vaughanowie nie wiedzieli, że to jej pożegnalna wizyta
w szpitalu. Bo chociaż zgodziła się na tę maskaradę, to teraz
musijużodejśćodJ.B.NagleotworzyłysiędrzwiiwszedłJ.B.,
wnosząc z sobą męski zapach, który działał na Mazie jak
narkotyk. Stanęła po drugiej stronie łóżka i ledwo skinęła mu
głową.Unikaniegoniebyłotakietrudne,bozająłsięsiostrami
imatką.
Nagle rozległo się pikanie aparatury. Jane oddychała
chrapliwie. Do pokoju wpadły trzy pielęgniarki. Mazie usunęła
sięnabok.
– Podejdź, żeby cię mogła usłyszeć – poprosił J.B. Nie mógł
uwierzyćwto,cosiędzieje.–Powiedzjej,żemusisiętrzymać.
Zakochana w nim po uszy, chciała spełnić jego prośbę, ale
Leilaotarłałzyiodezwałasiędobrata:
– Nie musisz już udawać, mama wie, że nie było żadnych
zaręczyn.
SpojrzałnaMaziezniedowierzaniem.
–Powiedziałaśjej?!Późniejotymporozmawiamy.
– Proszę wszystkich o opuszczenie sali – rozległ się głos
lekarza.Dosaliwpadłpersonelmedycznyiwyprosiłwszystkich
nakorytarz.
J.B.chwyciłMaziepodrękęiwziąłjąnastronę.
– Jedź do domu. Ja muszę się zająć rodziną. Teraz już tylko
onimnieobchodzą.
To nie był moment na wyjaśnienia. Zresztą po co miałaby
się tłumaczyć? Zdanie J.B. na jej temat przestało mieć
znaczenie.
ZdołaładojechaćjakośdodomuJ.B.ispakowaćswojerzeczy.
Niewiele tego było. Ale też jej świąteczny romans nie potrwał
długo.J.B.miałjąwnosie,gdybyłaszesnastolatką,iterazteż
miałjągdzieś.
Wróciła do siebie, zjadła kolację z ojcem i pomogła mu się
spakowaćnarejs.Przyokazjizadałamupytanie,któredręczyło
jąodlat:
– Tato, dlaczego nigdy nie odwiedzasz mamy? Dlaczego
wysłałeśjątakdalekostąd?
Wzruszyłramionami.
– Twoja matka była miłością mojego życia. Młoda, piękna,
pełna życia. Ale dopiero po ślubie okazało się, z jakimi
demonami się zmaga. Najlepsi lekarze nie potrafili jej pomóc.
A kiedy jej ojciec zabił jej matkę i popełnił samobójstwo,
całkiemsięrozsypała.
–Nammówiłeś,żedziadkowiezginęliwwypadku.
– Nie chciałem was straszyć. A wracając do matki… Nie
mogłem znieść myśli, że też mogłaby odebrać sobie życie.
Ośrodek w Vermont należy do najlepszych w kraju. Matka ma
siętamdobrze,chociażmnieniepoznaje.
–Takmiprzykro,tato.
Wzruszyłramionami.
–Przeżyliśmyrazemosiemczydziewięćwspaniałychlat.Ale
musiałemjąumieścićwośrodkutakżedlawaszegodobra.
–Dziękuję,żemitopowiedziałeś.
–Żałuję,żecięzostawiamnaświęta.
– O mnie się nie martw. Gina zaprosiła mnie do siebie. –
Mazieniedodała,żeodmówiłaprzyjaciółce.
W nocy spała z przerwami, wymieniając esemesy z Alaną
iLeiląnatematstanuJane.Uprosiłaje,byniezdradziłybratu,
żesięznimikontaktuje.
Dwudziestegotrzeciegopracowałaprzezcałydzień,apotem
odwiozłanalotniskoojcaiJonathana.PierwszypoleciałdoFort
Lauderdale,drugidoArizony.
Wnocysnułasiępodomujakduch.Przespałasięnakanapie,
wzięłapryszniciposzładopracy.
W wigilię Bożego Narodzenia zamykały sklep o czwartej.
Mazie wręczyła pracownikom pięknie opakowane prezenty
izłożyłaserdeczneżyczenia.
Musi jakoś przetrzymać najbliższe półtorej doby. A potem
może się przeniesie do Savannah i otworzy filię swojego
sklepu?Takczysiak,niemożezostaćCharlestonie.
Siedziała przed telewizorem, oglądając stare filmy. Komedie.
Smutnehistorie.Ipełnenadziei.Wnocyposzłanaplażę.Stojąc
na skraju wody, patrzyła przez okna na świętujące rodziny.
Jeszczenigdynieczułasiętaksamotna.
Jak zwykle w Charlestonie rankiem w Boże Narodzenie
świeciło piękne słońce. Mazie obudziła się z mocnym
postanowieniem. Wzięła prysznic, ubrała się w luźne spodnie
do biegania i koszulkę, po czym zajrzała do sejfu w gabinecie
ojca.
Przejrzała stertę dokumentów, znalazła ten, którego szukała,
i włożyła go do koperty. A potem zadzwoniła do całodobowej
firmykurierskiej.
Już wkrótce nie będzie musiała oglądać J.B. ani z nim
rozmawiać.
ROZDZIAŁSIEDEMNASTY
J.B.miałrozdwojeniejaźni.
Na szczęście matka poczuła się na tyle dobrze, że lekarze
pozwoliliwziąćjąwBożeNarodzenienakilkagodzindodomu.
Ale gdyby wystąpiły jakieś niepożądane objawy, natychmiast
mielijąprzywieźćzpowrotem.
WotoczeniudzieciimężaJaneVaughanodżyła,zachwycona,
żeniemusispędzaćświątwszpitalnymszlafroku.
Alana i Leila przygotowały wspaniałą kolację. Pieczonego
indyka z dodatkami, bataty według przepisu babki i kilka
przystawek, a w miejscowej piekarni kupiły wspaniały
krwistoczerwonytort.
J.B., jak przystało na kawalera, nie miał porcelany, kobiety
zdecydowałysięwięcnajednorazowetalerze.
Posiłek był wspaniały. J.B. z ulgą patrzył na matkę w dobrej
formie.Ojciecisiostrybyłyrówniezachwycone.
NiepokoiłagotylkonieobecnośćMazie.Zdziesięćrazychciał
do niej zadzwonić, ale był na nią wściekły. Jak mogła zdradzić
Jane ich tajemnicę, nie pytając go o zdanie? W całym tym
zamieszaniu obwiniał ją o to, że spowodowała nawrót choroby
jegomatki.
Zczasemuświadomiłsobie,żejednakprzeholował.
Powinien ją przeprosić. Z drugiej strony nie do niej należała
decyzja o ujawnieniu tajemnicy. Zrobiła coś za jego plecami,
więcmaprawobyćwściekły…prawda?
Jednocześnieuświadomiłsobiewkońcunietylkoto,żekocha
Mazie, ale że chyba jest gotowy spróbować ponownie związać
sięnadobreinazłe.
Ostatnie trzy noce, kiedy nie miał jej w łóżku obok siebie,
dłużyły mu się niemiłosiernie. Dlaczego powiedziała jego
matce, że się nie zaręczyli? Co chciała przez to osiągnąć?
Odebrałtenniespodziewanyigroźnygestjakozdradę.
Chciałpomócwsprzątaniupoobiedzie,leczsiostrawygoniła
gozkuchni.
– Jesteś kochany, J.B., ale bez ciebie pójdzie nam szybciej.
Odpocznij.Sprawdźpocztę.Amytuogarniemy.
Spacerował przed domem, nie chcąc iść do siebie. Za dużo
było tam wspomnień. Cierpiał na widok pięknej choinki, którą
ubrali z Mazie. Nie chciał o tym pamiętać. Najchętniej
wyrzuciłby to cholerne drzewko razem z ozdobami. Słysząc
dzwonekdodrzwi,poczułprzypływnadziei.CzyżbytoMazie?
Niemożliwe,samstanowczojąodprawił.
Dwudziestokilkuletnichłopakwprogumiałnasobieuniform
dobrzeznanejfirmykurierskiej.PodałJ.B.kopertę.
–Proszępodpisaćtutaj.
– Wylosowałeś krótszą zapałkę, że pracujesz w święta? –
spytałJ.B.,składającpodpisnamagnetycznymekranie.
– Nie, jestem Żydem. Zgłosiłem się na ochotnika. Wesołych
świąt.
J.B.zamknąłdrzwiiotworzyłkopertę.Wpierwszejchwilinie
docierało do niego to, co widzi. Był to akt własności… ale nie
pierwszy lepszy, tylko akt własności budynku, w którym Mazie
miałasklep.Przepisałatendomnaniego.
–Coto?–Leilawyszłazkuchni,wycierającdłoniewścierkę.
Zmarszczyłczoło.
–Samniejestempewny.Wyglądanato,żeMaziezgodziłasię
oddaćdomnapotrzebymojejinwestycji.Ale…
–Aleco?
– Nie wiem, dlaczego nagle mi go daje, skoro tak długo się
nie zgadzała. I po kiego licha powiedziała mamie, że nie
jesteśmy zaręczeni? Powinna była najpierw spytać mnie
ozdanie.Wstrząsmógłmamęzabić.
–Więcwciążjesteśnaniązły?
–Tak.
Alanaspojrzałananiegoprotekcjonalnie.
– Ale z ciebie idiota! W ogóle jej nie znasz. Oczywiście, że
niczegomamieniezdradziła.Mamasamadomyśliłasięprawdy.
Wiedziała, że przed operacją chciałeś jej dać jakiś powód do
życia.
–Naprawdę?
– Tak. Mazie dotrzymała tajemnicy, ale na prośbę mamy
udawała dalej. A ty na nią nawrzeszczałeś, upokorzyłeś ją na
naszych oczach i przed tymi wszystkimi pielęgniarkami
ilekarzami.Złakarma,braciszku.
Jegokoszmarnynietaktgodobił.
–Muszęzniąporozmawiać–mruknął.
–Zachwilęotwieramyprezenty–powiedziałaAlana.–Apoza
tym nie sądzę, że powinieneś biec do niej, zanim sobie
wszystkiego nie ułożysz w głowie. Zrobiłeś jej krzywdę. Więc
lepiej zastanów się, czego od niej chcesz, inaczej tylko
pogorszyszsytuację.
Trwałopółtorejgodziny,zanimJ.B.pękł.
Musiał pomówić z Mazie. To nie mogło czekać. Musiał ją
przeprosić i powiedzieć, że ją kocha. Na szczęście matka
zapowiedziała, że chce wracać do szpitala. Kardiolog obiecał,
żejeślibadaniawypadnąpomyślnie,todwudziestegosiódmego
puścijądodomu.
Gdy w końcu wszyscy wyszli, J.B. chwycił klucze. Przejechał
przez miasto na plażę, nie zwracając uwagi na puste ulice.
Serce mu waliło. Czy Mazie zechce go wysłuchać? Po tym, jak
potraktowałjąokropnie.
Brama wjazdowa na teren posiadłości Tarletonów była
zamknięta. Na szczęście znał kod do alarmu, Jonathan podał
mu go kilka miesięcy temu, gdy cała rodzina w tym samym
czasiewyjechałazmiasta.PodichnieobecnośćJ.B.sprawdzał,
czywszystkowporządku.
Terazmodliłsię,bykodyniezostałyzmienione.
Odetchnąłzulgą,gdybramaotworzyłasięnaoścież.Widział
wszystkiesamochodypodczęściowozasłoniętymiwiatamiobok
domu.Alenikogoniezauważył.
Odetchnął głęboko, próbując uspokoić szalejące serce.
Wbiegł na schody, wstukał następny kod i otworzył główne
wejścieoddomu.
–Mazie?Jonathanie?
Chybanikogoniebyło.Obszedłcałyparter.Aniśladujakiejś
działalności, resztek posiłku czy włączonego telewizora.
Zatrzymałsięprzywykuszowymoknieiwyjrzałnaseledynowy
ocean.
Iwtedyjązobaczył.Samotnakobiecapostaćprzechadzałasię
na skraju wody, co jakiś czas schylając się po muszelkę.
Zadziałał odruchowo. Wyszedł na tyły domu, zdjął buty
i skarpetki, podwinął nogawki i wyszedł przez furtkę,
korzystającztychsamychkodówcowcześniej.
Mazieprzystanęłaipodpartapodboki,patrzyłanahoryzont.
Szumfaltłumiłjegokroki.
Zatrzymałsięmetrodniej,bysięniewystraszyła.
–Mazie–powiedziałochryple.
Okręciłasięnapięcieiskrzywiłanajegowidok.
–Odejdź,J.B.Tomojaplaża.
– W Karolinie Południowej wszystkie plaże są publiczne.
Proszęcię,chcęztobąpomówić.
– Nie dostałeś mojej przesyłki? To koniec. Dostałeś, czego
chciałeś,aterazzostawmniewspokoju.
Łuski spadły mu z oczu. Nareszcie do niego dotarło. Gdyby
jakomłodychłopaknieokazałsiętakimidiotą,mógłbyjąmieć
przysobieprzeztewszystkielata.
– Nie – odparł poważnie. – Nie mam tego, czego chcę. –
Przełknąłślinę,trudnomubyłozdobyćsięnatesłowa.Alesię
starał. – Potrzebuję cię, Mazie, chcę spędzić z tobą życie.
Przepraszam,żesięnaciebiewydarłemioskarżyłemcięocoś,
czego nie zrobiłaś. Odtrąciłem cię. Znowu. Alana powiedziała
mi,żeniezdradziłaśtajemnicy.Sampowinienemtowiedzieć.
– Przeprosiny przyjęte, a co do reszty nie jestem
zainteresowana.Znajdźsobieinnąkobietę.
–Niemogę–odparł.–Jesteśtylkoty.
Wjejpięknychoczachpojawiłsięból.Iłzy.
–Niemusiszjużgrać,J.B.Wiem,ococichodziło.Dałamcito.
Jesteśmykwita.
–Mówiszoswoimbudynku?–zdziwiłsię.
–Oczywiście!–krzyknęła.–Mówicitocoś?„Niemasięczym
martwić, ona mi je z ręki. Kłopot z głowy”. – Przerwała, by
odetchnąć. – Nie chciałeś mnie, kiedy miałam szesnaście lat,
i teraz też mnie nie chcesz. Używałeś mnie do swoich celów,
aja,głupia,dałamsięnabrać.Aledośćtego.
Wyrzuciwszy z siebie złość, patrzyła na niego kamiennym
wzrokiem.
–Tonieporozumienie.
–Kłamiesz.
– Chciałem z tobą chodzić, kiedy byłaś szesnastolatką.
Podkochiwałem się w tobie. Ale twój brat zagroził, że mnie
wykastruje, bo znał moją opinię w kwestii dziewczyn. Dlatego
dałemcikosza.Iodtejporytegożałuję.
– To nie usprawiedliwia tego, że poprzez seks chciałeś mnie
zmusić do sprzedaży budynku. Słyszałem, co mówiłeś. Nie
wykręciszsięztego.
– Kocham cię, Mazie. Pewnie od małego. Ale po tym, jak się
sparzyłemwmałżeństwie,wstydziłemsięztobąotymmówić.
–Niekochaszmnie–szepnęła.–Tonieprawda!Słyszałam,co
mówiłeśprzeztelefon.
– Mówiłem o pani burmistrz. To nie dotyczyło ciebie.
Urabiałem panią burmistrz, żeby dała nam zgodę na budowę
parku miejskiego. Dostali dotację na prace upiększające.
Zaproponowaliśmyimwspółpracę.
–Tobyłoopaniburmistrz?
– Tak. A nie o tobie. Gdybyś nie zauważyła, to ty wodziłaś
mniezanos,anienaodwrót.Uwielbiamcię,Mazie.Żałuję,że
tak długo nie mogłem się zdobyć na to wyznanie, ale jeśli
zgodzisz się na ślub w czerwcu, przez pół roku będę cię
przekonywał. Albo, jeśli chcesz, możemy odczekać rok. Albo
dwa.Czterylata.Alezmojejstronynicsięniezmieni.Kocham
cię,MazieJane.
Miał mdłości, był przerażony. To była najważniejsza chwila
wjegożyciu.
–Powtórzto–szepnęła.
–Żeciękocham?
– Nie, to że chciałeś mnie zabrać na tańce, jak miałam
szesnaścielat.
Zrobiłomusięlżejnasercu.
– Kiedy dorosłaś, Mazie… wydawało mi się, że stało się to
zdnianadzień.Walnęłomnietojakmłotem.Zmałegoszkraba
zmieniłaśsięwksiężniczkę.Przytobietraciłemjęzykwgębie.
–Jakjacięwtedyuwielbiałam–szepnęłazesmutkiem.
–Ateraz?
Milczałaprzezdłuższąchwilę.Czuł,żetoczyłazsobąwalkę.
Wkońcuwyciągnęłarękę.
–Kochamcię,Jackson–powiedziała.–Niechciałamtego,ale
się stało. To krępujące, ale chyba ta miłość nie przeszła mi od
tamtychczasów.
Zamknął oczy, odetchnął głęboko, a potem uśmiechnął się
iwziąłjąwramiona.
– Czekałem na tę chwilę przez całe życie. – Pocałował ją
namiętnie. – A co moja słodka dziewczynka robi sama w Boże
Narodzenie?
Oparłapoliczekojegoramię.
–Niejestemsama.Mamciebie.Wesołychświąt,kochany.
– Wesołych świąt, Mazie. – Porwał ją w ramiona. – Czy ten
domzanaminaprawdęjestpusty?
Uśmiechnęłasiędoniego.
– Całkowicie. Chciałbyś dołączyć do mnie w mojej sypialni
irozpakowaćswójprezentpodchoinkę?
Wybuchnąłgłośnymśmiechem,straszącmewy.
– Jasne. A dla porządku wiedz, że wielkie umysły myślą
podobnie.Jamamdlaciebietakisamprezent…
EPILOG
Jonathan siedział w swoim luksusowym pokoju hotelowym
w ośrodku w Arizonie i czytał o technikach medytacyjnych,
które podobno miały go uwolnić od bólów głowy. Ale nic nie
działało. Ani bardzo drogie leki. Ani odjechany bełkot.
Z każdym tygodniem coraz bardziej obawiał się, że złe DNA
matki w jakiś sposób wpłynęło na jego DNA. Że nastąpi
mentalny krach, który całkiem odmieni jego życie. Albo je
zniszczy.
Nasilenie bólów głowy przerażało go bardziej, niż gotów był
przyznać. Nie chciał skończyć jak matka, bezradny i naćpany
wjakimśośrodkuopieki.
Telefon od siostry uwolnił go od innej troski. Mazie i J.B. są
razem. Na dobre i na złe. Zamieszało mu to w głowie, ale oni
wydawalisięszczęśliwi.
Życzył im wszystkiego najlepszego, nawet jeśli osobiście
uważał, że to trochę dziwne. Ale najważniejsze, że gdyby go
zabrakło, J.B. dopilnuje, by Mazie nie spotkało nic złego.
Przynajmniej jedna osoba z rodziny Tarletonów znajdzie
szczęście…
Tytułoryginału:BlameItOnChristmas
Pierwszewydanie:HarlequinDesire,2018
Redaktorserii:EwaGodycka
©2018byJaniceMaynard
©forthePolisheditionbyHarperCollinsPolskasp.zo.o.,Warszawa2019
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A. Wszystkie
prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieł
w jakiejkolwiek formie. Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek
podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie
przypadkowe. Harlequin i Harlequin (nazwa serii) są zastrzeżonymi znakami
należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins
Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
IlustracjanaokładcewykorzystanazazgodąHarlequinBooksS.A.Wszystkieprawa
zastrzeżone.
HarperCollinssp.zo.o.
02-516Warszawa,ul.Starościńska1Blokal24-25
ISBN9788327646705