BRIANMcGILLOWAY
NAGRANICY
PrzekładPRZEMYSŁAWBIELIŃSKI
TytułoryginałuBorderlands
Tanyi,BenowiiTomowi
orazmoimrodzicom
AngelaCashell
Rozdział1
Sobota,21grudnia2002
FAKT, ŻE MIEJSCE OSTATNIEGO SPOCZYNKU ANGELI CASHELL znajdowało się dokładnie na
granicy,niebyłwbrewpozoromczymśniezwykłym.Przypuszczalnieanici,którzyporzucilitamjejciało,
ani tym bardziej ci, którzy w 1920 roku wytyczyli granicę między Irlandią Północną a Południową, nie
pojęlibyczynników,któresprawiły,żejejzwłokispoczywałypołowąwjednymkraju,połowąwdrugim,
wmiejscuzwanympograniczem.
Irlandzka granica słynie z osobliwości. Osiemdziesiąt lat temu wytyczyli ją przez pola, farmy i rzeki
urzędnicy,którzywiedzieliotymterenietylkotyle,iledowiedzielisięzmapy.
Mieszkańcyponoszątegokonsekwencjedodziś–żyjącwdomach,gdziezaabonamenttelewizyjnypłaci
sięnaPółnocy,azaprądpotrzebnydojejoglądania–naPołudniu.
Kiedy dochodzi do przestępstwa, które trudno wyraźnie przypisać którejś jurysdykcji, An Garda
Síochána Republiki Irlandii i policja Irlandii Północnej współpracują ze sobą, nie szczędząc sobie
wzajemnie rad. Prowadzącego sprawę detektywa wybiera się albo według miejsca położenia zwłok,
albonarodowościofiary.
DlategowłaśniejaimoikoledzyzAnGardastaliśmynaprzeciwnaszychpółnocnychodpowiednikóww
śnieżycygnanejwiatremznadrzeki.Niebonadnami,wgasnącymsłońcufioletoweiżółtejaksiniak,nie
zwiastowałopoprawypogody.
Uścisnęliśmy sobie dłonie, przywitaliśmy się i podeszliśmy do ciała dziewczyny, rozciągniętego na
ziemi,zjednąrękąwzniesionąkuniebu.LekarzpolicyjnyJohnMulrooneyklęczałobokjejnagichzwłok
ibadałmięśnie,szukającoznakpośmiertnegostężenia.Głowadziewczynyspoczywałanajegokolanach.
Włosymiałajasnenakońcach,alebardziejmiodowebliżejskóry;cerębiałąiczystą,nieliczącdrobnych
zadrapań na plecach i nogach od krzaków, przez które upadała. Policyjny technik nachylał się nad nią,
oglądałwskazywaneprzezkoroneraskaleczeniairobiłzdjęcia.
Patrzyliśmy,jaktrzechczyczterechgardaipodchodzi,żebypomócjąodwrócić.
Cofnąłem się trochę i spojrzałem przez rzekę na północny brzeg, gdzie gałęzie drzew jak artretyczne
dłoniewyciągałysiędochmur,grzechoczącczarnymikonaraminazimowymwietrze.
–Rozpoznajejąpan?–spytałjedenzpółnocnych,ajaodwróciłemsiędodziewczyny,którejtwarzbyła
jużwidoczna.Nagłyporywwichruzmarszczyłpowierzchnięwodyizamglił
mi wzrok. Kiedy to minęło, podszedłem bliżej i ukląkłem obok zwłok, powstrzymując chęć, by zdjąć
kurtkęiprzykryćdziewczynę,przynajmniejdopókitechnicynieskończą.
–TocórkaJohnny’egoCashella–powiedziałgardawmundurze.–ZCliptonPlace.
Przytaknąłem.
– Tak jest – potwierdziłem, odwracając się do inspektora z Północy, Jima Hendry’ego, w randze tej
samejcomoja,aleprzewyższającegomniedoświadczeniem.–Jestnasza.
Hendry pokiwał głową, nie patrząc na mnie. Przynajmniej o głowę ode mnie wyższy, mierzył dobrze
ponadmetrdziewięćdziesiąt,byłchudyimiałbrudne,jasnewłosy.Nosił
cienki,jasnywąs,któryskubał,gdybyłzdenerwowany–takjakteraz.
–Biedaczka–rzucił.
Dziewczyna była ładna i młoda; najwyżej piętnaście, szesnaście lat. Jej makijaż przypominał mi moją
córkę,Penny,kiedybawiłasięwdorosłąkosmetykamiżony.Niebieskicieńdopowieknałożyłazagrubo,
kontrastował teraz z czerwienią oczu tam, gdzie w chwili śmierci popękały naczynka. Cała twarz
przybrałajasnoniebieskiodcień,ustarozchylonewgrymasiebólu;jasnoczerwonaszminka,którąsiętak
starannieumalowała,rozmazanapopoliczkach.
Namałychpiersiachdziewczynywidaćbyłofioletowesiniakirozmiarówikształtumęskichdłoni.Jeden
z nich, mniejszy i ciemniejszy, przypominał ślad po miłosnym ukąszeniu. Płatki śniegu osiadały na jej
cieledelikatniejakpocałunkiinietopniały.
Korpusiudabyłybiałejakkośćsłoniowa,chociażramionaiłydkiprzyciemniłasamoopalaczem–smugi
imiejsca,gdzienałożyłagozadużo,odcinałysięterazwyraźnienatleśmiertelnejbladości.Nanogachi
piersiachzaczynałysiępojawiaćróżowaweplamy.
Miałanasobiezwykłebawełnianemajtki,włożonenalewąstronę.
–Noico,doktorze?–zwróciłemsiędokoronera.–Copanotymsądzi?
Doktorwstałiściągnąłgumowerękawiczki.Odszedłodzwłokiwziąłpapierosa,którymczęstowałgo
jedenzpolicjantówirlandzkich.
–Trudnopowiedzieć.Zwłokisąsztywne,alenocbyłazimna,niemogępodaćdokładniegodzinyzgonu.
Więcej niż sześć godzin temu, ale nie więcej niż dwanaście. Będzie wiadomo dokładniej po autopsji.
Również nie mogę stwierdzić przyczyny śmierci, ale uważam, że znaczące jest tu zasinienie piersi.
Niebieskawabarwatwarzyjestspowodowanaprzyduszeniemalbozmiażdżeniemklatkipiersiowej.Toi
sińcenaklatcepiersiowejsugerowałybyuduszenie,aletotylkodomysły.Plamyopadowewskazują,że
pośmiercijąprzenoszono,chociażpewnienietrzebawamtegomówić.Nagiekobietyniepojawiająsię
zwyklenaśrodkupola.
–Śladywalki?–spytałHendry.
– Ślady czegoś. Paznokcie ma ogryzione tak krótko, że wątpię, czy cokolwiek pod nimi znajdziecie.
Przykromi,niemogęwięcejpomóc.Mogępanupowiedzieć,żenieżyjeiktośjązabił,ituporzucił,a
dalejsprawanależydopana.Patologprzyjedzietakszybko,jaksięda.
–Prawdopodobniezabójstwonatleseksualnym–stwierdziłem.
–Niewiem.Patologpobierzepróbki.Prywatniemogępowiedzieć,żetomożliwe.
Powodzenia,Ben.Niechsiępanzabardzonieprzejmuje.
Wrzucił rękawiczki do torby, podniósł ją i wspiął się na wysoki brzeg do swojego samochodu, nie
oglądającsięnazwłoki.
Znów spojrzałem na dziewczynę. Jej dłonie spoczywały na suchych liściach; jaskrawoczerwony lakier
wyglądałabsurdalnienamałychpaznokciachogryzionychniemaldożywego.Zapaznokciamibyłotrochę
brudu; policjant z ekipy technicznej owinął jej ręce foliowymi woreczkami, zawiązanymi na
nadgarstkach. Zauważyłem, że na prawej dłoni dziewczyna ma złoty pierścionek z jakimś kamieniem.
Wyglądałzbytstaroświeckojaknakogośwjejwieku;możetorodzinnapamiątka,prezentodrodziców
albodziadków.
Zielonkawykamieńprzypominałkamieńksiężycowy.Otaczałygobrylanciki.Poprosiłemfotografa,żeby
zrobiłzdjęcie.Kiedybłysnąłflesz,pokazałsięwygrawerowanynapierścionkunapis.
– Chyba coś tam jest – zauważył fotograf. Przykucnął, w jednym ręku trzymając aparat, drugą
przekrzywiająclekkodłońdziewczyny.Potemzrobiłzbliżeniepierścionka.–
Tochyba„AC”,jejinicjały.
Pokiwałemgłową,samniewiemdlaczego,iznówodwróciłemsiędopolicjantówzPółnocy.
–Gównianasprawadostaćcośtakiegotydzieńprzedświętami,Devlin.Powodzenia–
powiedziałHendry.Odszczypnąłżarzpapierosaischowałniedopałekdokieszeni,żebyniezaśmiecać
miejsca przestępstwa. Śmieszne. Na naszym zadupiu nie ma laboratoriów FBI, zresztą poza jakimś
tuzinempolicjantów,załogąkaretkiikłusownikami,którzyznaleźlizwłoki,Bógjedenwiedziałiluludzi
przechodziło obok zwłok tam i z powrotem drogą, na której musieli się zatrzymać ci, którzy je tu
wyrzucili.
Zamierzaliśmyposzukaćcharakterystycznychśladówopon,podeszewbutówitakdalejizgromadzićtyle
materiału,ilezdołamy,alemiejsce,wktórymzostawionozwłoki,choćodludne,znajdowałosiękilkaset
metrów od lokalnego kina. W weekendowe wieczory cała ulica była zastawiona samochodami,
zachowującymiodpowiednieodległościjedenoddrugiegowmyślniepisanejzasadyprywatności,której
samprzestrzegałem,kiedybyłemmłodszyikiedywkońcuojciecpozwoliłmibraćsamochódnarandki.
Od tamtej pory zmieniły się marki samochodów – a w chwilach rozgoryczenia powtarzam sobie
(wiedząc,żetoraczejnieprawda),iżzmieniłysiętakżeczynności,któreuprawiająwnichpary.Miejsce
jednak pozostało takie samo – równie ciemne i niepewne, jak niezdarne obłapianie się na tylnych
fotelach, które odbywa się tu nocą. Właściwie całkiem możliwe, że Angelę Cashell śmierć spotkała w
jednymztychsamochodów.
–Onimoglibyćodwas–powiedziałemdoHendry’ego,wskazującnasyp,gdziemusielistaćci,którzyją
tuzostawili.
–Pewniebyli–przytaknął–aleonajestodwas.Towaszepierwszemorderstwood...
–Od1883roku–dokończyłjedenznaszych.–Aletamtegopowiesili!
–Właśnie–przytaknąłktóryśzpółnocnych.
–No,odtamtejporybyłychybainne–powiedziałem.–Poprostunieznaleźliśmyjeszczezwłok.
Hendrysięroześmiał.
– Pomożemy, jeśli będziemy mogli, Devlin, ale sprawą kierujecie wy. – Po raz ostatni popatrzył na
Angelę.–Tobyłaślicznadziewczyna.Niechciałbymrozmawiaćzjejstarymi.
–Boże,niemów–jęknąłem.–Nieznaszjejojca,Johnny’egoCashella.
–Słyszałemonim–odparłponuroHendryimrugnąłporozumiewawczo.–Brytyjskiwywiadniezszedł
jeszczecałkiemnapsy.
Uścisnęliśmy sobie dłonie i Hendry poszedł na swoją stronę, popychany gwałtownymi podmuchami
wiatru,niosącegozapachwodyprzezpogranicze.
WSZYSCYGARDAIWLIFFORDmówilidoJohnny’egoCashellapoimieniu–spędził
wystarczająco wiele nocy w areszcie małego komisariatu w centrum miasteczka. Kiedy rada miejska
niedawnoupiększyłaśródmieście,ustawiającnowelatarnieikoszenaśmieciwokół
brukowanegorynku,iławkiprzygłównychulicach,tępodkomisariatemnazwaliśmy„ławkąSadie”,ze
względunaczas,jakispędzałananiejżonaCashella,czekając,ażwypuszczągoranozcelidlapijaków.
Johnny Cashell był uparty i zawzięty, a także wrogo nastawiony do wszystkich lepiej od niego
wykształconych. W miejscowych barach chełpił się swoimi osiągnięciami, chociaż wyleciał ze szkoły
jako czternastolatek. W rzeczywistości był zwykłym złodziejaszkiem okradającym budki telefoniczne i
skrzynkinadatkiisikającympodmuremkoszar,gdypijanywracałdodomu.
Ale bez względu na to, jak nisko Johnny upadał, Sadie zawsze czekała na niego, nawet kiedy ukradł
emeryturę swojej teściowej. Gdy jednak wyszedł po dziewięciu miesiącach odsiadki, musieliśmy
zmienić zdanie o lojalności Sadie. Trzy miesiące potem urodziła dziewczynkę, jedyną w rodzinie
Cashellów,któraniemiałamiedzianorudychwłosówpoJohnnym,tylkojasne,prawiebiałe.Dalijejna
imię Angela, a Johnny kochał ją jak swoje dziecko i ponoć nigdy nie pytał, kto jest jej prawdziwym
ojcem.Podejrzewaliśmy,żewskrytościduchacierpiał–jasnewłosyAngelitakbardzokontrastowałyz
ognistorudymiwłosamijejsióstr.Wchwilachsłabości,kiedyJohnnybluzgałzeswojejcelitak,żenie
mogliśmytegoznieść,wytykaliśmymujasnowłosącórkęikpiliśmy,żejestnajładniejszazewszystkich.
Jednatakauwagawystarczyła,żebygouciszyćizapewnićspokojnąnockażdemu,ktoakuratmiałdyżur.
Śniegprzestałpadać.Przyjechałapanipatologzczarnąlekarskątorbą.Pracowała,ajastałemnadrzeką,
zastanawiałem się, co powiedzieć Johnny’emu Cashellowi, i patrzyłem, jak słońce wybucha nisko nad
horyzontem,zabarwiającżebrachmurnajpierwnaróżowo,potemnafioletowoipomarańczowo.
CASHELL BYŁ ZWALISTYM MĘŻCZYZNĄ o czerwonej twarzy i gęstych, kędzierzawych rudych
włosach związanych w kucyk. Jego ubrania zawsze wyglądały, jakby je dostał z opieki społecznej, i
miały wilgotny, zatęchły zapach. Więcej uwagi poświęcał swoim stopom; nigdy nie widziałem go dwa
razywtychsamychadidasach,zawszebyłynoweizawszemarkowe.
Kiedy się do niego mówiło, patrzył w ziemię, podwijając palce stóp tak, że widać to było przez białą
skórębutów.Kiedysammówił,patrzyłtrochęnalewo,jakbydokogośstojącegozatobą.Wszystkiejego
dziecinabrałytegosamegozwyczaju;nawetzajmującasięnimipracownicaopiekispołecznejuznałato
zabrakgrzeczności,pókilepiejichniepoznała.
Staliśmywdrzwiach,onpatrzyłnaswojebuty,ajapowiedziałemmuośmiercicórkiipoprosiłem,żeby
zidentyfikował ciało. Spojrzał gdzieś za mnie, a w oczach dostrzegłem rozpacz albo gniew. Wypuścił
powietrze z płuc, jakby wstrzymywał oddech, odkąd przyszedłem, i wydało mi się, że przez dym
papierosowyczujęalkohol.
–Toona–powiedział.–Wiem,żetoona.Niebyłojejwdomuoddwóchdni.W
czwartekpojechaładoStrabane.
Odchylił się lekko w tył, jakby opierał się o framugę. Słońce ozłociło mu rude, kręcone włosy na
grzbietachdłoni.
Za nim pojawiła się Sadie Cashell, z poszarzałą twarzą, jakby podsłuchała naszą rozmowę. Wycierała
ręcewścierkędonaczyń.
–Cosięstało,Johnny?–spytałapodejrzliwie.
–ZnaleźliAngelę.Mówią,żenieżyje,mamuśku!–odparł.Apotemustamuzadrżały,atwarzżałośniesię
skrzywiła.
Raczej parskał, niż płakał, ślina i łzy ściekały mu po brodzie. Wilgotne oczy przestały lśnić, kiedy
ostatniepromieniesłońcawymknęłysięniebuiświatniemalniedostrzegalniepociemniał.
–Jak?–zapytałaostroSadie;mięśniejejszczękdrżały.
–Narazie...narazieniewiemy,Sadie–zawahałemsię.–Uważamy,żektośjązabił.
–Topomyłka–stwierdziła,histeryczniepodnoszącgłos.Zaciskaładłońnaramieniumęża,ażpobielały
jejkłykcie.–Pomyliliściesię.
–Przykromi,Sadie–powiedziałem.–Zrobimycownaszejmocy.Obiecuję.
Popatrzyłanamnie,jakbyczekała,ażpowiemcośinnego,apotemodwróciłasięizniknęławdomu.
Johnny Cashell pociągnął nosem, patrzył w stronę Strabane. Domyśliłem się, że Sadie powiedziała
dzieciom,bozgłębidomudoszedłmniepłaczdziewczynek,narastającyszybkimcrescendo.
–Musipanpojechaćdokostnicy,panieCashell.Zidentyfikowaćją.Jeśliniemapannicprzeciwkotemu.
–Niepowinnatambyć.Przywieźciejądodomu–odparł.
– Panie Cashell, trzeba zrobić kilka rzeczy, żeby wiedzieć, co się jej stało. Możecie jej państwo nie
dostaćjeszczeprzezdzieńczydwa.
Wyjął z kieszeni papierośnicę, a z niej skręconego papierosa, włożył go do ust i przypalił. Wypluł
drobinętytoniuiznówspojrzałnienamnie,tylkogdzieśponadmoimramieniem.
–Wiem,cosięzniąstało.Poradzęsobie–zapewnił.
–Copanmanamyśli?Cosięwedługpanastało,panieCashell?
–Nieważne–mruknął,wciążnamnieniepatrząc.
Jegożonawróciładodrzwi.
–Gdziemojadziewczynka,John?–spytałamęża.Wskazałkciukiemnamnie.
–Mówi,żeniemożemyjejdostać.Jeszczeniejestgotowa,żebywrócićdodomu.
–Ktotozrobił?–zapytała.
–Jeszczeniewiemy,paniCashell–odparłem,zerkającnajejmęża.–Pracujemynadtym.
–Dołapanianiewinnychnaulicachczyjakktośsobiewypił,tojesteściepierwsi.Ateraznaglewszystko
powoli.Gdybytobyłajakaśbogatadziewczyna,tobyściejużwiedzieli,otco.
– Pani Cashell – powiedziałem. – Obiecuję, że załatwimy to tak szybko jak się da. Czy mogę
porozmawiaćzpozostałymicórkami?
Sadiepopatrzyłanajpierwnamnie,potemnamęża,którywzruszyłramionamiiodszedłoddrzwi.Potem
mniewpuściła.
TRZY SIOSTRY ANGELI SIEDZIAŁY WOKÓŁ STOŁU W KUCHNI. Były do siebie zadziwiająco
podobne.Jednaznichtuliłaniemowlęwsamejpieluszce,któremięłowpiąstcejejbiałąbluzkę.
Usiadłemprzystoleiwyjąłempapierosy.
–Niemapaleniaprzymojejmałej–oznajmiłamłodamatka,strzepującpopiółzeswojegopapierosana
linoleum.
Nie schowałem papierosa ani go nie zapaliłem. Najmłodsza córka Cashellów wciąż płakała, ale
pozostałepatrzyłynamnie,jednazzaczerwienionymioczami,jednatrochębuńczuczna,jakbyniechciała
sięzdradzićzeswoimiuczuciamiprzedgarda.
–Potrzebujęwaszejpomocy.Chcęsiędowiedzieć,cosięstałoAngeli–zacząłem.–
Powieciemi,zkimsięzadawała,zkimchodziłaitakdalej?
Najmłodsza dziewczyna otworzyła usta, jakby chciała odpowiedzieć, ale przerwała jej ta z dzieckiem,
któranaimięmiała,jeślidobrzepamiętałem,Christine.
–Nicniewiemy,inspektorze.–Podkreśliłakażdąsylabęostatniegosłowazcałąpogardą,najakąbyłoją
stać.Zwróciłemuwagę,żezewszystkichsióstrtylkoonaniepłakała,kiedyusłyszałaośmiercisiostry.
Oczymiałajasneiczyste.Świadomamojegospojrzenia,opuściławzroknadziecko,lekkoprzechyliwszy
głowę.
Odwróciłemsiędonajmłodszej.
–Chciałaśmicośpowiedzieć?–spytałem.–Pomócmi?
Dziewczynkazerknęłaukradkiemnasiostrę,apotemspuściłagłowęiwbiławzrokwdłonie,splecione
nakolanach.Wyglądałananiedożywioną,kościste,różowepalceprzypominałypisklętawgnieździe.
Christineodezwałasięznowu:
–Jużpanupowiedziałam,nicniewiemy.
Wzięłabutelkędzieckaizaczęłajekarmić,trzymającpapierosawustachimrużącoczyoddymu.
SpytałemSadie,czymogęzobaczyćpokójAngeli.Wmilczeniuzaprowadziłamnieposchodachnagórę,
otworzyłajednezdrzwiizaczekała,ażwejdę.Byłemtrochęzaskoczony,widzącwpokojuporządek;a
jednocześnie zawstydziła mnie niegodziwość tej myśli. Prawie całą przeciwległą ścianę zajmowało
okno,wychodzącenapodwórze.
Pokój wyglądał na niedawno malowany, ściany miały lawendowy odcień; wykładzina i pościel były
jasnozielone.DościanyzałóżkiemprzypiętostaranniepinezkamiplakatjakiegośOrlandoBlooma.Szafa
była pełna ubrań, starannie poukładanych i powieszonych według rodzajów i rozmiarów. Na podłodze
zauważyłemrógksiążkiwmiękkiejoprawie,wystającyspodzwisającejzłóżkanarzuty.Znałemautora–
czytałagoDebbie,mojażona.
Odruchowo przerzucając strony i rozglądając się po pokoju, zauważyłem, że jako zakładki Angela
używała paska zdjęć z automatu. Widać było tylko połówki twarzy dwóch dziewczyn, uśmiechniętych
wesoło z białych krawędzi po obu stronach. Jedną z nich była Angela. Na ostatnim zdjęciu ich twarze
lekko się stykały i Angela już się nie uśmiechała, mimo to wyglądała na jeszcze bardziej zadowoloną.
Zasmuciłmnietenwidok–tejdziewczyny,takpełnejżycia.PokazałemzdjęciaSadieispytałem,kimjest
drugadziewczyna,aleSadietylkowzruszyłaramionamiispytała,czyskończyłem.Odłożyłemzdjęciana
miejsce,pilnując,żebyniezgubićstrony,zanimdotarłdomniebezsenstegogestu.
W kącie pokoju stały stary odtwarzacz CD i plastikowy stojak z kilkunastoma płytami pod lustrem.
WiększościzespołównieznałemalbosłyszałemodnichtylkoodPenny.
Dziwne,naśrodkuzaważyłempłytęDivineComedy.ByłemnaichkoncerciewDubliniekilkalattemu.
Wydawałasiętrochęnienamiejscuwśródtychwszystkichboysbandów.
ZapytałemoniąSadie.Znówwzruszyłaramionamiiwyszłanokorytarz,dającmidozrozumienia,żenie
życzysobie,żebymdłużejzostawałwpokojujejcórki.Kiedyschodziliśmynadół,podziękowałemjeji
jeszcze raz złożyłem kondolencje, a potem wyszedłem na dwór umówić się z Johnnym Cashellem na
identyfikacjęciała.
Wciążstałprzeddomem,zrywałostatnieuschniętekwiatyzkrzakaróży.Kwiatybyłyciężkieibrązowe,
niskozwisały.Johnnyzrywałjeimiąłwpięścisuchepłatki.
–Przykromi,panieCashell–odezwałemsię,ściskającjegowolnądłoń.–Jeszczejedno.Możemipan
powiedzieć,coAngelamiałanasobie,kiedywidziałjąpanostatniraz?
–Pewniedżinsy.Chybaniebieskąbluzęzkapturem,którąmatkakupiłajejnaurodziny.Tobyłoledwiew
zeszłymmiesiącu.Czemupanpyta?Niewiecie,wcobyłaubrana?
Niepotrafiłemrozwiaćjegoprzekonania,żecórkapośmiercizachowałapozorygodności.Samjestem
ojcem.Chciałemcośpowiedzieć,alepowietrzemiędzynamibyłoostreodzapachugnijącychliściinie
przyszłomidogłowynicbardziejwymownego.
KIEDYWRÓCIŁEMNAKOMISARIAT,Burgess,naszsierżantdyżurny,powiedziałmi,żenatychmiast
chce mnie widzieć nadinspektor. Costello – którego wszyscy (choć nie przy nim) nazywali Elvisem.
Costello był w Lifford sławny, służył tu, w mundurze i bez munduru, od prawie trzydziestu lat.
Podejrzewano, że zna wiele rodzinnych sekretów, które większość ludzi woli zachować dla siebie.
Oznaczałoto,żechoćbyłwmiasteczkupowszechniepodziwiany,niktmunieufał.Nigdyjednakcelowo
niewykorzystywałtychinformacji,chybażetobyłoabsolutniekonieczne,awieledawnychprzestępstw
puszczałpłazem,wychodzączzałożenia,żejeśliwtedyci,cojepopełnili,niezasłużylinaodpowiednią
karę,tymbardziejniebędzieichkarałdziś.TeoretyczniepowinienpracowaćwLetterkenny,policyjnym
centrum hrabstwa Donegal, ale ze względu na mastektomię jego żony Emily kilka lat temu dostał
pozwolenie,bydziałaćzLifford.
Jegopseudonimwziąłsięnietylkoodjegonazwiska,aleteżodimienia,Olly.Nieraziniedwagardai
wzywanych do zakłóceń porządku witał pijacki chór śpiewający Armię Oliviera, chociaż naprawdę
CostellomiałnaimięAlphonsus.NazwaarmiiOlivieraprzylgnęładoliffordzkiejpolicjitaksamo,jak
imię Elvis do samego Costella. Nigdy o tym nie wspominał, ale moim zdaniem po cichu cieszył się ze
swojego pseudonimu, biorąc go za dobroduszny wyraz sympatii i uznania jego pozycji jako swego
rodzajuinstytucji.
– Cashell pochodzi z Cork – powiedział teraz, poprawiając krawat przed lustrem zawieszonym na
wewnętrznejstroniedrzwijegogabinetu.Jegostanowiskooznaczało,żejakojedynywkomisariaciemiał
własny gabinet, reszta używała wspólnych pokojów. Trzeba uczciwie powiedzieć, że Elvis nigdy nie
podkreślałswojegouprzywilejowania;meblebyłytuprosteifunkcjonalne.
–Naprawdę?–spytałem,niewiedząc,doczegozmierza.
–Tak.Jegorodzinaprzyjechałatu,kiedymiałtrzylata.Podejrzewaliśmywtedy,żetowędrowcy1,ale
wynajęlimieszkanieprzyszosienaSt.Johnston.KiedySadiepierwszyrazzaszławciążę,dostalidomna
CliptonPlace.Odpoczątkuniebardzotampasował.
1 Wędrowcy – grupa społeczna charakterystyczna dla Wielkiej Brytanii i Irlandii, o niejasnym
pochodzeniu etnicznym, przypominająca nieco kontynentalnych Cyganów, posługująca się własnym
językiemshelta.
Wędrowcy żyją w drodze i przemieszczają się zmotoryzowanymi konwojami. Słyną z hodowli psów i
handlukońmi.Sąpowszechnietraktowaniznieufnością(przyp.tłum.).
– Na to wygląda – westchnąłem. – Sąsiadów z jednej strony wygnał hałasem, sąsiadów z drugiej za
pomocąmłotkaciesielskiego.
–Zacodostałostrzeżenie.Mimowszystkotookropnarzecz.Jaktoprzyjął?
–Takjakmożnasięspodziewać.Byłzdruzgotany.Miałemwrażenie,żejednazjegocórekcośmipowie,
aleresztarodzinymilczyjakgrób.
– Lata nieufności, Benedikcie, wyuczonej przy rodzinnym stole. – Costello jest też jedyną osobą, która
zwracasiędomniepełnymimieniem,jakbyjegozdrabnianiebyłonieuprzejme.–Dajimdzieńczydwai
spróbujjeszczeraz.Możekiedyniewszyscybędąwdomu.
–Tak,panienadispektorze.
–Maszmarynarkę?–spytał,ruchemgłowywskazującmojenieformalnedżinsyikurtkę:jedenzniewielu
przywilejówbyciadetektywem.
–Nieprzysobie.
–Skoczdodomuisięprzebierz.Opiątejmaszkonferencjęprasową.BędątamRTEistacjezPółnocy,
maszwyglądaćelegancko.
Wstałem.Kiedyjużbyłemprzydrzwiach,dodał:
– Nie znaleźli jeszcze jej ubrań, Benedikcie. Poprosiłem policję rzeczną, żeby rano przeszukała dno
rzeki.PSNIpowiedzieli,żepomogą.Zaczynamywcześnie.
BYŁA TO PIERWSZA KONFERENCJA PRASOWA, w jakiej brałem udział i choć przypuszczalnie
wyglądaładośćskromniewporównaniuzinnymitakimiwydarzeniami,onieśmieliłymnierzędyświateł,
kamerimikrofonów.Costelloodczytałprzygotowaneoświadczenie,potemzaprosiłdozadawaniapytań.
Jakmipowiedziano,mojarolaograniczałasiędoobecności,żebymógłmnieprzedstawićdziennikarzom.
Wtensposóbsprawiedliwośćniebędzieanonimowa,oznajmiłbezśladuironii.Miałemteżodpowiadać
na wszelkie pytania operacyjne, na które Costello nie znał odpowiedzi, ale miałem nie wchodzić w
szczegóły.
Słyszeliśmy nasze głosy wracające do nas z lekkim opóźnieniem, jakby kpiły z faktu, że mimo tego, co
mówiliśmy,byuspokoićopiniępubliczną,niemamypojęcia,ktozabiłAngelęCashell,jakzostałazabita
ani, co gorsza, po co ktoś miałby zabijać piętnastoletnią dziewczynę i porzucać jej nagie zwłoki na
brzegurzeki.
PENNYISHANEDOSTALIMATCZYNĄDYSPENSĘimoglioglądaćtelewizjędłużej,żebyzobaczyć
tatę. Oboje jednak niemal zasnęli podczas głównego wydania wiadomości; najważniejszą informacją
było wysłanie przez prezydenta Stanów Zjednoczonych pięćdziesięciu tysięcy żołnierzy jako wsparcia
dlasześćdziesięciutysięcy,którejużstacjonowałynaBliskimWschodzie.
Kiedy w końcu puszczono krótki materiał o morderstwie Cashell, wciśnięto go między informację o
rosnących cenach nieruchomości a historię handlarza narkotyków zamordowanego w Dublinie.
Prezenterzywyraźniebardziejtroszczylisięodrożejącedomyniżośmierćbezimiennegodilera.
Kiedy kładłem Shane’a do łóżeczka, usłyszałem pukanie do drzwi, a chwilę później głos Debbie
zapraszającej gościa do środka. Wyjrzałem przez okno sypialni i zobaczyłem pikapa naszego sąsiada,
Marka Andersona, zaparkowany na naszym podjeździe. Mark mieszkał prawie kilometr dalej, ale był
właścicielem całej ziemi sąsiadującej z naszą działką, pól, na których wypasał owce i krowy. Był
nietowarzyskimdziwakiemizaskoczyłamnietawizyta.Dotejporyodwiedziłnastylkoraz,żebyprosić
o łagodne potraktowanie syna, Malachy’ego, którego aresztowałem po tym, jak został przyłapany na
podglądaniu Sharon Kennedy z drzewa rosnącego pod oknem jej sypialni. Mąż Sharon ściął je jeszcze
tegosamegowieczoru.
Zszedłemnadół.Andersonsiedziałwsalonieprzycupniętytakbliskoskrajukanapy,żewyglądał,jakby
miałzniejzarazspaść.Wstał,kiedywszedłem.Uśmiechnąłemsięiwyciągnąłemrękę.
–Wesołychświąt,Mark–pozdrowiłemgo.–Miłocięwidzieć.
Nieodwzajemniłuśmiechuaniprzywitania.
–Waszpiesczepiasięmoichowiec–powiedział.
–Słucham?–spytałem,siadającobokDebbie.
–Waszpiesczepiasięmoichowiec.Widziałemgo.
Nasz pies to sześcioletni basset Frank, którego kupiłem Debbie na piątą rocznicę ślubu. Wydawało się
wtedy, że nie możemy mieć dzieci. Cztery miesiące później odkryła, że jest w ciąży z Penny i w ten
sposób Frank stał się moim psem. Teraz, kiedy Penny była starsza, również go polubiła. Na noc
zamykaliśmygowspecjalniedlaniegozbudowanejszopieitowłaśniepowiedziałemAndersonowi.
–Wiem,cowidziałem–odparł.–Jeśliktórejśzmoichowieccośsięstanie,wpakujękundlowikulkę.
Ostrzegam.
Penny, która przestała oglądać telewizję na początku rozmowy, teraz gapiła się na Andersona z
przerażeniemiszerokootwartąbuzią.
–Niemapowodudopogróżek,Mark.Franktodobrypiesiniesądzę,żebyniepokoił
twojeowce.Jestemprzekonany,żesięmylisz,alebędziemymielinaniegooko.
PorozumiewawczomrugnąłemdoPenny.Spróbowałasięuśmiechnąć,alewyszłojejtobezprzekonania.
–Niemówcietylko,żewasnieostrzegałem.Jakzobaczępsanaswoimpolu,zabijęgo
– powtórzył Anderson, potem kiwnął głową, jakbyśmy rozmawiali o pogodzie, i życzył nam wesołych
świąt.
Gdywyszedł,Pennypodeszładomnieostrożnieipociągnęłamniezanogawkęspodni.
–CzyonskrzywdziFranka,tato?–Głosjejsięłamał,aoczypoczerwieniały.
–Nie,skarbie.–Debbiewzięłająnaręce.–Tatadopilnuje,żebyFrankwnocybyłwswoimdomku,a
wtedynicmusięniestanie.Prawda,tato?–spytałaispojrzałanamnie,tulącPennyikołysząc.
–Oczywiście,kochanie–odparłem.–Frankowinicsięniestanie.
Rozdział2
Niedziela,22grudnia
NASTĘPNEGO RANKA ZABRAŁEM DEBBIE I DZIECI NA PORANNĄ MSZĘ. Penny uparła się,
żebyśmy zmówili specjalną modlitwę za Franka, a cała kongregacja pomodliła się za duszę Angeli
Cashell i o pociechę dla jej rodziny w ich tragedii. Wczorajsze śniegowe chmury zniknęły, niebo było
czystejakwoda,wiatrostry,ajasnezimowesłońcewydawałosięzwodniczociepłe,kiedysiedzieliśmy
wkościele.Codziwne,różenaklombachprzedkościołemznówdostałypąkówmimopóźnejporyroku.
Gdypomszyprzystanąłem,żebynaniepopatrzeć,podszedłdomnieThomasPowelljunior.
Powellaznałemzczasówmłodości,zeszkoływDeny.Byłwmoimwieku,alejajestemprzysadzistyi
mam w pasie o parę kilo za dużo, Powell zaś szczupły, opalony i promieniuje aurą dobrego zdrowia
osiągniętegoiutrzymywanegodziękizamożności.Ożenił
sięzdziewczyną,którąrównieżznałemztamtychczasów.Byłjedynymsynemjednegoznajbogatszych
ludziwhrabstwie,ThomasaPowellaseniora.Seniorwswoimczasiebył
bardzowpływowympolitykiemichodziłypogłoski,żesynniebawempójdziewjegoślady.
TowłaśniewsprawieojcaThomaschciałsięzemnązobaczyć.
–Wieszcośostaruszku?–spytał,ściskającmojądłońwswoichwuderzająconieszczerymgeście.
–Ojakimstaruszku?
–Omoimojcu,oczywiście.Pomyślałem,żebędzieszwiedział.–Uśmiechnąłsiętrochęzdumiony.
–Przykromi,Thomas.Cośsięstałotwojemuojcu?
Wydawałsiępoirytowany.
–Myślałem,żecipowiedzą.Dzwoniłemranonakomisariat.Powiadomiłemointruzie.
–Nicniesłyszałem,Thomas.Gdzietobyło?
–WjegopokojuwdomuopiekiwFinnside.Obudziłsięwśrodkunocy,wśrodę,iprzysięgał,żewjego
pokojuktośbył.Wszystkoopowiedzieliśmyfacetowi,któryodebrał
telefon.Powiedział,żezajmieciesiętąsprawą.
–Napewnosięzajmiemy.NarazietkwimypouszywśmiercimałejCashell.Czytwojemuojcucośsię
stało?
–Nie.
–Cośzginęło?
–Nie.Alenieotochodzi.Ktośbyłwjegopokoju.
Widziałem, że coraz bardziej się irytuje, obiecałem mu więc, że zajmę się tą sprawą przy pierwszej
sposobności,przeprosiłemgoizostawiłem.
Kątem oka zobaczyłem jego żonę Miriam, która stała w wejściu do kościoła i rozmawiała z ojcem
Brennanem,alepatrzyłananas,pozorniezroztargnieniem.Jejspojrzenienapotkałomoje;poczułem,że
cośwemniezadrżałoizaległonieprzyjemniewżołądku.
Miriamuśmiechnęłasięlekkoiodwróciłazpowrotemdoksiędza.
PONIEWAŻ DO ŚWIĄT ZOSTAŁY TYLKO TRZY DNI, obiecałem Penny wycieczkę do jaskini
Mikołaja i chciałem wyruszyć do Derry możliwie jak najwcześniej. Wydarzenia poprzedniego dnia
sprawiły,żepodjąłemjeszczemocniejszepostanowienie,byspędzaćczaszdziećmi.
Myśląc o Angeli, mimowolnie widziałem ich buzie. Chociaż miałem dzień wolny, zabrałem ze sobą
komórkęikiedyruszyliśmyzkościelnegoparkingu,przestraszyłomniejejnatarczywedzwonienie.
Dzwonił Jim Hendry. Chciał mi powiedzieć, że policja w Strabane zatrzymała Johnny’ego Cashella za
usiłowaniezabójstwa.JadącprzezmostdoStrabanewpięknymgrudniowymsłońcu,spojrzałemwdółi
zobaczyłem płetwonurków z obu stron granicy, na zmianę zanurzających się w mętnej wodzie w
poszukiwaniuczegokolwiek,comogłobynampomócznaleźćmordercęjegocórki.
PO PÓŁNOCNEJ STRONIE GRANICY miejscowa administracja, zmęczona obozowiskami
wędrowców, które blokowały parkingi i tereny przemysłowe, postanowiła wydzielić im własne
specjalne kempingi. Wybrała miejsce odległe od głównej drogi i oddalone o kilka kilometrów od
najbliższychdomostw,apotem,wykazującsięabsolutnymbrakiemzrozumieniaokreślenia„wędrowny”,
zbudowaładlawędrownychrodzindwadzieściadomów.Wędrowcyparkowalipoddomamiimieszkali
wswoichprzyczepach,jakzawsze.
Ktoś jednak systematycznie oczyszczał nowe domy ze wszystkiego, co można było spieniężyć, tak że
budynki wyglądały jak baza szkoleniowa terrorystów. Przez kolejnych kilka miesięcy pozbawieni
skrupułów miejscowi budowlańcy zarabiali ogromne i całkowicie nielegalne pieniądze, kupując za
półdarmoruryidachówki.Instalowalijepotemwnowychdomach.
JakmówiłmiinspektorHendrypodczasdrogidoStrabane,byłoczymśniezwykłym,żepolicjamusiała
wejśćdoobozowiska–wędrowcyzwyklerozstrzygalisporyposwojemu.
Dziśnajwyraźniejstałosięinaczej.
Z TEGO, CO UDAŁO SIĘ DOWIEDZIEĆ OD RÓŻNYCH ŚWIADKÓW, Johnny Cashell i jego trzej
braciaposzlizjegodomunastacjębenzynowąDaly’egowLiffordodwudziestejtrzeciejpoprzedniego
wieczoru,akuratkiedydopracyprzyszłanocnazmiana.Każdyznichnapełnił
benzyną dziesięciolitrowy kanister. Cała czwórka siedziała następnie w barze McElroya do wpół do
trzeciej w nocy, pijąc guinnessa i whisky. Chociaż większość pozostałych klientów baru czuła opary
benzyny, unoszące się znad czterech kanistrów stojących w kącie, nikt o nie nie zapytał ani nie
zareagował w jakikolwiek sposób sugerujący, że to coś niezwykłego; nawet kiedy Brendan Cashell
poszedł do baru i kupił paczkę papierosów John Pleyer oraz cztery jednorazowe zapalniczki. Wielu
stałych bywalców patrzyło na Johnny’ego z mieszaniną litości i podejrzliwości. Nikt nie wspominał o
Angeli,chociażniektórzy,przechodząc,klepaligoporamieniu,akilku,wtymsamwłaściciel,postawiło
mudrinka.Innibylibardziejdyskretni,możeniechcieliopowiadaćsiępożadnejstronie,nawypadek,
gdybysięokazało,żetosamJohnnybyłzamieszanywmorderstwojasnowłosegodziecka.
Bracia Cashell przeszli na piechotę kilometr z Lifford do Strabane, każdy z kanistrem benzyny. Około
wpółdoczwartejwidzianoichnamościewmiejscu,gdzierzekiFinniMournezlewająsięwFoyle.Co
robili przez następną godzinę, pozostawało niejasne, ale o piątej rano weszli do obozowiska
wędrowców,właśniewtedy,gdynaniebowypełzałypierwszemackiszarości.
Następnieoblalibenzynątyledomówiprzyczep,ilezdołali,wyjęlizapalniczkiizapalilipapierosyoraz
domy i przyczepy wokół siebie. Nie uciekali; usiedli na wielkich głazach, ułożonych przy wjeździe do
obozowiska, żeby zagrodzić drogę. Johnny obojętnie słuchał krzyków, które zaczęły dobiegać zza
blaszanychścianpłonącychprzyczep.
Przejeżdżającatamtędytaksówkarkawezwałapolicjęistrażpożarną,apotempatrzyła,jakJohnnyijego
bracia wiwatują, gdy z płonących przyczep wysypały się rodziny wędrowców, z krzykiem i płaczem.
Johnny wypatrzył jedną konkretną osobę – chudego chłopaka, wyglądającego najwyżej na dwanaście-
trzynaścielat,owłosachtakjasnych,żeprawiebiałych.Widziano,jakcośdoniegokrzyczy.Potemrazem
z braćmi pobiegł za chłopcem, czmychającym jak królik przez krzaki rosnące za obozowiskiem i
rozciągającesiędalejpola,błyskającwświetleksiężycagołymiplecami.
Nie było jasne, kto pierwszy uświadomił sobie winę Cashellów, ale kiedy przyjechała policja, bracia
Johnny’ego byli pobici tak, że nie dawało się ich rozpoznać. Najmłodszego, Darmuida, odwieziono do
szpitala w Altnagelvin. Taksówkarka opisała, że widziała, jak dwóch wędrowców, bosych i gołych od
pasa w górę, a mimo to niezważających na mróz zimowej nocy (czy może rozgrzanych płomieniami i
adrenaliną), chwyta Darmuida za splątane włosy i ciska nim o ziemię. Darmuid skulił się pod głazami
blokującymiwjazddoobozu,aoninazmianękopaligoiskakaliponim,takmocno,żepowybijalimu
zębyizłamaliszczękę,którapochwilizwisłaluźnojakutrupa.
FrankieCashellzostałpowalonynaziemięzakurtkę,którąkazałamunosićżona,ichociażprzeklinałją,
bo wędrowcy mieli za co chwycić, kurtka wytłumiła jednak większość kopniaków, które otrzymał w
korpus.Miałpękniętączaszkę,ależebratylkomocnoposiniaczone.
TrzecizbraciCashell,Brendan,zostałosaczonyprzezgrupękobiet,zktórychjednaodgryzłamuucho.
Policjaznalazłaje,późniejtegosamegodnia,wyplutewkrzakizadymiącymizgliszczamiprzyczepy.Nie
dałosięgojużuratować.
Sam Johnny mocno krwawił, leżąc na polu, po którym wcześniej gonił młodego wędrówce. Chłopak
stawił mu czoła, wyciągając nóż. Dopiero kiedy Johnny trafił do karetki, okazało się, że ma jedynie
powierzchownąranę.Gdytylkowypisanogozeszpitala,został
aresztowany i przewieziony do Strabane. Hendry dowiedział się o wszystkim rano, kiedy przyszedł do
pracy.Rozpoznałnazwiskoznaszejwcześniejszejrozmowyiskontaktowałsięzemną.
JOHNNYSIEDZIAŁNAMETALOWEJRAMIE,służącejjednocześniezaławkęipryczęwceli.
Palcewetknąłpodbandaż,któryprzyklejonomunabrzuchu.Kiedywszedłem,podniósł
wzrok,alepotemwróciłdoswojegozajęcia–badaniaranyiszukaniaśladówkrwinaopatrunku.
–Ijaktam,Johnny.Lepiejsięczujesz?
–Spieprzaj,Devlin.NiewolnocidziałaćnaPółnocy.Niepowinnociętubyć.
–Ciebieteżnie,Johnny.Jestemposłużbie.Towizytatowarzyska.Wcotygrałeś,jaksiębrałeśdotych
wędrowców? – spytałem, ale Cashell wciąż był skupiony na swoim opatrunku. Hendry kopnął go w
stopę.
–Niemamnicdopowiedzenie–wymamrotałJohnny.–Maszfajkę?
–Jasne–powiedziałem,wyjmujączkieszenipaczkępapierosów.–Alezapomniałemzapalniczki.Może
tymasz?
–Cha,cha.Wdupęsewsadźtakiedowcipy,Devlin.
–Hej!Pilnujsię,synu,niejesteśnaPołudniu–powiedziałHendry.–Devlin,jakichwytamchowacie
kryminalistów?
PrzykucnąłemobokCashella,mającnadziejęzwrócićnasiebiejegouwagę.
–CotomiałowspólnegozAngelą,Johnny?–spytałemizobaczyłemwjegooczachbłyskzrozumienia.–
BochodziłooAngelę,prawda,Johnny?WłaśniedlategoinspektorHendrymniepowiadomił,zpowodu
tego,cosięstałozAngelą.Aletojejnieprzywróciżycia,Johnny.
Wcaleniechciałem,żebytozabrzmiałotakprotekcjonalnie,jakzabrzmiało.
Cashellpoderwałgłowęispojrzałnamniezgniewemidumą.
– A wy przywrócicie, Devlin? Wskrzesicie ją, kurwa? O to ci chodzi? Nie złapiesz nawet kataru,
palancie.Pierdolsię.
Corazbardziejsięożywiał,corazbardziejwściekał,wkońcuprawieplułmiwtwarz.
–Wszyscysiępierdolcie!
Apotemzamilkł,wyrzuciłzsiebiecałyjadiopadłzpowrotemnametalowąpryczę.
Schował twarz w dłoniach, jak każdy opłakujący dziecko ojciec, który wyładował gniew i ból na
pierwszejlepszejosobie,boniemógłsięwyżyćnatych,którzynaprawdęnatozasługiwali.
– Chłopak, którego gonił, to Siwy McKelvey. Naprawdę nazywa się Liam czy jakoś tak, ale wszyscy
mówią na niego Siwy. Paskudna mała menda – mówił Hendry, odprowadzając mnie do samochodu, w
którymczekałaDebbiezdziećmi.–Wyglądanadziesięćlat,alebliżejmudoosiemnastu.Niedożywiony.
Paru chłopaków uważa, że specjalnie niedojada, żeby łatwiej przeciskać się przez okna na włamach.
Siwybywałwróżnychpoprawczakach.Niezrobiłjeszczenic,zacotrafiłabymusięporządnaodsiadka,
aletokwestiaczasu.Niezdziwiłbymsię,gdybybyłzamieszanywśmierćtejdziewczyny.
Chociażwolinoże.Iniewiem,czymiałbydośćsiły,żebypodnieśćjejciało.Jestżylasty,aledośćsłaby.
Rozumiesz,raczejwrednyniżsilny.
– Znam go – powiedziałem. – Raz czy dwa pojawił się też u nas. Bardzo jasne włosy, uszy jak od
pucharu?Dajcienamznać,kiedygozamkniecie.Cashellnajwyraźniejuważa,żechłopakcoświe.
Uścisnęliśmysobiedłonie.
–Jasne–przytaknąłHendry–chociażmamnadzieję,żedorwieciegopierwsi.
Ostatnimrazem,gdyzamknęliśmySiwego,narobiłniezłegobałaganu.
WIECZOREMTEGOSAMEGODNIAprzyjechałdomniedodomunadinspektorCostello.Robitodość
często, w ten sposób osobiście sprawdza, co się dzieje w okolicy. Wcisnął się w fotel najdalszy od
telewizora,zfiliżankąherbatyzespodkiemwręku.Filiżankę–poinstruowanaprzezDebbie–przyniosła
muPenny.Stolikztalerzykiemzciastkamistałpozajegozasięgiemiwysiłekpotrzebny,byodstawiaći
podnosićfiliżankę,byłnajwyraźniejzaduży,żebyzawracaćsobietymgłowę.FiliżankawdłoniCostella
wydawałasięmaleńka,aonwyglądał,jakbyczułsięzniąniezręcznie.
–CałkiemniezłareakcjanamateriałRTE–powiedział,trzymającherbatętużpodbrodą,zserdecznymi
małympalcemwyprostowanymi–niemieściłysięwmałymuszkufiliżanki.–Dwadzieściatrzytelefony.
Dwunastuczubków.
Na konferencji prasowej postanowiliśmy nie wspominać, że ciało Angeli zostało porzucone tylko w
bieliźnie, ani o pierścionku na jej palcu, żeby odsiać świrów od ludzi posiadających autentyczne
informacje.
– Za to kilka obiecujących tropów – ciągnął Costello, mieszając herbatę, żeby zająć czymś ręce. –
Wspomnianomłodegowędrówce,przypuszczalnieSiwegoMcKelveya.
WidzianoichrazemwczwartekwieczoremnadyskotecewStrabane.Byłateżmowaonarkotykach.
Kiwnąłemgłowąniezaskoczony.
–Itowodniesieniudoniej,niedoniego,Benedikcie.
–Wartopoprosićpatologowynikibadańtoksykologicznych–zaproponowałem,choćpodejrzewałem,że
Costellojużtozrobił.
–Jużzniąrozmawiałem–odparł,starającsięjaknajdelikatniejodłożyćłyżeczkęzpowrotemnaspodek.
–KierownikkinawidziałAngelęwpiątekzsiostrami.Kupiłybiletynaseansdladzieci,aleposzłyna
jakiśhorror.Wyrzuconojeokołoczwartej.
Łyżeczka z brzękiem wypadła z filiżanki i spadła na ziemię. Penny podsunęła się na czworakach i z
uśmiechemjąpodniosła.
–Wpiątek?–powtórzyłem.–Jestpanpewien?Cashellmówił,żezdomuwyszławczwartek.
– Najlepiej sprawdzić z samego rana – odparł Costello. – Przyszły też wstępne ustalenia od patologa.
Czasśmierciustalononamiędzydwudziestątrzeciąwpiątekapierwsząwnocywsobotę.
Mówiącto, z torby,którą przyniósł zesobą, wyjął kremową teczkę.Podał mi jąi spojrzał na Shane’a,
siedzącegonaswojejbaraniejskórzeiprzyglądającegomusięzotwartąbuzią.Shanetrzymałwrączce
sucharka;całybyłnimupaćkany.Uśmiechnąłsię,pokazującdwazęby,izzadowoleniemzagulgotał.
Przejrzałemtechnicznyżargon.Wskrócie–przedśmierciąAngelauprawiałaseks,najprawdopodobniej
dobrowolnie i na pewno z zabezpieczeniem; środek nawilżający znaleziony w pobranych próbkach
sugerowałprezerwatywymarkiMatesiwykluczał
możliwośćznalezieniaśladówDNA,chybażenajejcieleznalazłybysięjakieśwłosy.
Zawartość żołądka zdawała się potwierdzać, że Angela faktycznie w dzień śmierci była w kinie: bez
wątpieniajadłapopcorn,czekoladę,aniecopóźniejhamburgeraifrytki.
Patologopisałateżczęściowostrawioną,niezidentyfikowanątabletkę,wbrązoweiżółtekropki.Wyniki
badańtoksykologicznychmiałydokładnieoznaczyćjejskład.
PoziomkwasumlekowegowewszystkichmięśniachAngeliwchwilijejśmiercibył
bardzo wysoki, co sugerowało, że były w aktywnym użyciu. Patolog informowała, że nie była to
aktywnośćzwyczajna,leczżeAngeladoznałaraczejjakiegośataku.Umarławskutekuduszenia.Sińcena
jejpiersiikolejne,odkrytewokółustpozmyciuszminki,sugerowały,żektośstosunkowodrobnyusiadł
–czyraczejukląkł–najejklatcepiersiowejizakryłjejusta,byćmożekiedyszarpałasiępodnimw
spazmach.Braktlenuinadaktywnośćelektrycznamózguwkońcująpokonały.
–Ktośnaniejklęczał?–spytałem,łamiącwłasnązasadę,bynigdynierozmawiaćotakichrzeczachprzy
dzieciach.
–Ktośdrobny–odparłCostello–is-e-k-s-u-a-l-n-i-eaktywny–dodał,bezgłośnieliterująctosłowoi
ruchem głowy wskazując dzieci, które udawały, że oglądają telewizję, ale w rzeczywistości
podsłuchiwały naszą rozmowę. Postanowiłem nie mówić mu, że Penny jest najlepsza w klasie z
literowania–choćmiałemnadzieję,żenieprzerabialijeszczetegotypusłówwielosylabowych.
–Wyjdźcie,dzieci–powiedziałemizaczekałem,ażPennycichozamkniezasobądrzwi,zShane’emna
ręku.–CopansądziotabletceE?
–Możliwe.Niedługosiędowiemy.Sprawdź,czywjejrodziniebyłyprzypadkiużywanianarkotyków.I
epilepsji.Jeślinigdywcześniejniemiałaataku,tobyprzemawiałozaefektamidziałanianarkotyków.
Kiwnąłemgłową.
–WzmiankaokimśdrobnymwskazywałabynaSiwegoMcKelveya–zauważyłem.
–Natowygląda,Benedikcie–zgodziłsięCostello.–Roześlęrysopis,zobaczymy,czyudasięnamgo
zwinąć. Jeśli nie, będziemy mieli nadzieję, że zrobią to ci z Północy, zanim kolejni dalsi krewni
Cashellówznówpójdąpobenzynę.
Rozdział3
Poniedziałek,23grudnia
W PONIEDZIAŁEK RANO WCZEŚNIE PRZYJECHAŁEM NA KOMISARIAT. Burgess, sierżant
dyżurny,opowiedziałmioojcuTommy’egoPowella,któryzgłosił,żewidziałintruzawswoimpokojuw
domu opieki w Finnside. Ani Burgess, ani ja nie uważaliśmy, żeby zasługiwało to na dochodzenie:
siedemdziesięciopięciolatek,umieszczonywdomustarcówzpowodudemencji,twierdzi,żektośbyłw
jego pokoju, w placówce, gdzie pielęgniarki co godzinę zaglądają do pacjentów, w dzień i w nocy.
Uznaliśmy, że to głupota. Z drugiej strony Powell był nie tylko bogaty, ale też wpływowy, a jego
wyszczekany synalek bez namysłu poszedłby do lokalnych gazet i opowiedział, jak to beztroska Garda
pozostawiłajegoojcanałasceiniełasceintruzówwjegowłasnympokoju.PowiedziałemBurgessowi,
żezajmęsiętymosobiście,kiedytylkobędęmiałokazję,choćbypoto,żebyuciszyćPowellajuniora.
Zadzwoniłemdokina,żebymiećpewność,żeMartin,kierownik,będziewpracy,potempojechałemdo
niegoispisałemjegozeznanie,wktórympotwierdziłwszystko,copowiedziałmiCostello.Martinznał
córki Cashellów, poznał Angelę po jasnych włosach, i jej dwie siostry – jedną starszą, drugą dużo
młodszą.Więcejnawet,mógłmipokazaćnagranietamtegopopołudniazkamerochrony.
Usiedliśmywbiurzekina–budynekwśrodkudniarobiłdziwnewrażeniebezzapachupopcornu.Martin
przewinąłnagraniedoczternastejczterdzieścipięćizaczęliśmyoglądać.
Kilkaminutpóźniejnaekraniepojawiłasięcałagrupkawchodzącadokina.Dziewczyna,któramiałabyć
Angelą,nienosiładżinsówiniebieskiejbluzyzkapturem,jaktoopisałjejojciec.Miałanasobiekrótką
spódniczkęiczerwonąkurtkę.Trudnobyłozidentyfikowaćjąnastoprocent,bonagraniebyłoziarniste,
aleMartinsięupierał.
–Toone–powiedział,wskazującgrupkę.
–Jestpanpewien?Mówiononam,żebyłaubranainaczej.
Westchnąłispojrzałnamnie,jakbymgorozczarował.
–Toone.Obsługiwałemjeosobiście,pamiętamAngelęCashell.Takiecoś,comiałanasobie,mojażona
nazywabobrowąspódniczką.
–Dlaczego?
–Boledwiezakrywabobra.–Roześmiałsięzwłasnegodowcipu.
Przewinął taśmę dalej, najwyraźniej wiedząc, gdzie zatrzymać; podejrzewałem, że obejrzał ją już sam
kilka razy, przygotowując się na wizytę Gardy. O czwartej zero trzy Angela Cashell wyszła z kina ze
swoimi siostrami. Mimo ziarnistości obrazu wydawało mi się, że rozmawiając z nimi, się śmiała.
Miałemtakąnadzieję.
– Problemem była ta młodsza – wyjaśnił Martin. – Dlatego właśnie kazaliśmy im wyjść. Dwie starsze
mogłyoglądaćhorror,alenietamłodsza.Miałabypotemkoszmary.
Przytaknąłem, choć w duchu pomyślałem, że śmierć siostry będzie mieć na dziewczynkę dużo gorszy
wpływniżobejrzeniefilmugrozy.
Zanimwróciłemdosamochodu,przeszedłemkilkasetmetrówzkinadomiejsca,gdzieznalezionoAngelę
Cashell.Trawabyłatujużmocnowydeptana,okolicznimieszkańcyzostawilibukietykwiatówtużobok
miejsca, gdzie leżała dziewczyna. Czarno-biała policyjna taśma trzepotała na wietrze zaplątana się w
gałęziegłogu,doktóregojąprzywiązano.
Podszedłem do bukietów pod drzewem, z ponurą ciekawością odczytując przyczepione kartki. Kilka z
nich zostawiły młode panny Cashell. Sadie położyła starego, wymiętoszonego misia z podpisem: „Od
mamusiitatusia,kochamyCię”,nakartcewetkniętejzawstążkęnajegoszyi.Wszystkotoskojarzyłomi
sięzdrzewnymiwróżkami,októrychludzieopowiadaliwzachodnimDonegal.Przywiązywanotamdo
drzewtalizmany,awróżkijebłogosławiły.Pieńdrzewapokrytybyłświątecznymikartkamiiróżańcami,
kartkami z życzeniami i kwiatami. Wśród nich zobaczyłem zdjęcie, najwyraźniej zrobione kilkadziesiąt
lat temu. Widniała na nim młoda kobieta siedząca na betonowych schodach. Za nią widać było dzieci
bawiące się na plaży. Uznałem, że to babka Angeli, i odłożyłem fotografię na miejsce, wciskając ją za
pnącze bluszczu oplatające pień głogu. Przeczytałem kilka innych kartek, odkładając ostrożnie każdą z
nichnawilgotnymechrosnącypoddrzewem.
JeszczewielednipóźniejczułemsmuteknamyśloprostociewiadomościodSadie.Coinnegooddałoby
uczucierodzicielskie,takinstynktowne,żeniemalniewyrażalne?
KIEDY PRZYJECHAŁEM DO NIEJ DO DOMU, Sadie siedziała na drewnianym kuchennym krześle
przed drzwiami, paląc papierosa, i rozmawiała z sąsiadem, opartym o żywopłot dzielący ich posesje.
Sąsiad,Jimjakiśtam,wskazałmnieruchemgłowy,kiedywysiadałemzsamochodu.
–Hej,Sadie,przywieźliwieprzowinę.
Miałemchęćmupowiedzieć,żebysiępierdolił,aletylkouprzejmiekiwnąłemgłowąisięuśmiechnąłem.
Sadie wstała i weszła do domu, zostawiając otwarte drzwi, co uznałem za maksimum gościnności, na
jakiemogęliczyć.
Dwie młodsze córki siedziały przy kuchennym stole, niemal dokładnie tak, jak widziałem je ostatnio i,
jakzauważyłem,wtychsamychubraniach.Gdywchodziłem,obiepodniosływzrokznadzabawy,apotem
wróciły do swoich lalek. Sadie stała przy kuchence, wyjmując nowego papierosa z paczki leżącej na
blaciekuchennym.
–Jeszczewammałonękania?Czegopanchce?
Nachyliła się nad kuchenką, zdjęła z gazu garnek i przypaliła papierosa od płomienia palnika. Musiała
zaciągnąć się kilka razy, żeby złapał żar. Kłęby dymu mieszały się z parą z garnków, od której Sadie
zaczerwieniłasięispociła.
–Mamkilkapytań,Sadie.OAngelę.Jeśliczujesiępaninasiłach.
– Gówno was obchodzi, czy jestem na siłach. Ten drań znowu dał się zamknąć. Na dwa dni przed
Gwiazdką.Icojamamzrobić?No?
Usiadła,przyznająctymsamym,żechoćbyniewiedziećjakbardzostarałasięmniewinić,wiedziała,że
toniejajestemsprawcąjejnieszczęść.Usiadłemnaprzeciwko,obserwującjejtwarz.
Zawsze była dość zwalistą kobietą. Kasztanowe włosy wiązała w kucyk, żeby nie spadały jej na oczy.
Terazstraciłycałypołysk,aciemnybrąz,niegdyśprzypominającykońskągrzywę,terazpoznaczyłysmugi
białej i brudnoszarej siwizny. Skórę miała pomarszczoną jak stare siodło, obsypaną popękanymi
naczynkami. W innym życiu, może z innym mężem, mogłaby być na swój sposób atrakcyjna, ale
małżeństwo z Johnnym Cashellem odcisnęło na niej swoje piętno. Wyglądała na znacznie więcej niż
swoje czterdzieści siedem lat. Nigdy wcześniej nie widziałem jej tak przybitej. Otworzyłem portfel,
wyjąłemtrzybanknotypopięćdziesiąteuro,którewziąłemranozbankomatu,żebykupićDebbieprezent
podchoinkę.Sadieprzyglądałamisiępodejrzliwie.
– Zrobiliśmy na komisariacie zrzutkę, po tym wszystkim, co was spotkało w ostatnim tygodniu. Niech
panitoweźmie,wystarczynaświęta.
Jej pierwszym odruchem były oburzenie i złość, choć zapewniłem, że to nie jałmużna, tylko zwykła
pomoc, żeby dała sobie radę w trudnym czasie. Powoli i bez podziękowań wzięła pieniądze, złożyła
banknoty na pół i schowała pod miskę z owocami. Potem wykonała jakiś nieokreślony gest w moim
kierunku,cowziąłemzawyrażeniezgodynarozmowę.
Spojrzałem na dziewczynki, nie chciałem mówić przy nich, ale Sadie machnięciem rozwiała dym
papierosowyprzedtwarząipowiedziała:
–Wporządku.Itaknierozumieją.
–Sadie–zacząłem,wciążzeskrępowaniemzerkającnadzieci–uważamy,żeAngelamiałajakiśatak...
–Tojązabiło?Atak?
– Nie wiemy. Jesteśmy raczej pewni, że jakiś czas przed śmiercią dostała ataku. Była epileptyczką?
Miewałanapady?
–Nigdy.Alejeślimiałaatak,niezostałazamordowana.Ataktoniemorderstwo,prawda?
Wjejoczachzamigotałyiskierkinadziei,jakbysposób,wjakizginęłaAngela,miał
jakiekolwiekznaczenie.
–Niewiemy,Sadie.Nigdyniemiałaataków?
–Nigdy.
–Brałajakieśleki?
–Nie.Brałażelazo,paręmiesięcytemu,aleterazjużnie.
–Jakwyglądałytetabletkiżelaza?Nawypadek,gdybyostatniojakieśbrała,apaniotymniewiedziała?
–Aco?Jakatoróżnica,czybrałatabletkiżelaza?
–Wyjaśniamtylkoparęrzeczy.Mogęzobaczyćtabletki?
– Muire, leć na górę i przynieś te tabletki z łazienki, skarbie – powiedziała Sadie i młodsza z dwóch
dziewczynek,ta,któraostatnimrazemchciałachybacośpowiedzieć,wbiegłanagóręposchodach.Jej
krokizałomotałyosufitnadnami.
Czekając,ażwróci,obiecałemSadie,żeoddamyimAngelęnajszybciej,jaktobędziemożliwe.
–Atakżejejrzeczy.Napewnochcepaniodzyskaćtenzłotypierścionek–
powiedziałem,przypominającsobiepierścieńnapalcuAngeli.
–Jakizłotypierścionek?Niemiałażadnychzłotychpierścionków.
–Jestpanipewna?Miałanapalcuzłotypierścionekzjakimśkamieniem.Wyglądałnadrogi.
Sadiezwlekałazodpowiedziąoułameksekundyzadługo.
–A,tak.Ten.Jasne.Zapomniałamonim.Samagosobiekupiła,wiepan.
Alejawiedziałem,żekłamie.Angelanienosiłazłotegopierścionka,aSadiepróbowałazdobyćcoś,co
nie należało do niej. Ważniejsze jednak, skąd w takim razie ten pierścionek. Może od chłopaka albo
kochanka? Kochanka, który uprawiał z Angelą seks, zanim umarła, i który był przypuszczalnie ostatnią
osobą,jakawidziałajążywą–acozatymidzie,jejzabójcą?
Muire wróciła z tabletkami. Były czerwono-zielone, w plastikowym opakowaniu i w ogóle nie
przypominałyopisutabletkiznalezionejwżołądkuAngeli.
–Możepanipoprosićdziewczynki,żebywyszły?Mamjeszczejednoczydwapytania
–poprosiłem.
–Idźciesiępobawić–powiedziałaiobiedziewczynkiwyszły,zabierająclalki.
–CzyAngelamiałachłopaka?–spytałem.
–Pewnietak.Tobyłaślicznadziewczyna.
–Nieznapaniżadnychnazwisk?
–Nie.
–ASiwyMcKelvey?
– Żartuje pan? Jest pan taki sam, jak ten matoł, za którego wyszłam. Angela nie splunęłaby na
McKelveya,nawetgdybysiępalił.–Zamilkłanachwilę.Uświadomiłasobie,żeniestosowniedobrała
słowa.
–TodlaczegoJohnnychciałgozłapać?WidzianojązSiwym.Możespotykałasięznimtak,żepaniotym
niewiedziała?
–Mówiępanu.Niewiem,pocosięspotykałazMcKelveyem,aletoniebyłjejchłopak.
–Wiepani,gdzieAngelanocowałazczwartkunapiątek?Johnnymówił,żeniewidziałjejodczwartku,
amywiemy,żewpiątekbyłazsiostramiwkinie.Czegośtunierozumiem,Sadie.
Zawahałasięiwyczułem,żechodziłoocoś,czegoniechciaławyciągać.
–Nocowałaukoleżanki,niewiemktórej.Potemspotkałasięzdziewczynkamiwkiniewpiątekityle.
–Gdzieposzłapokinie?
–Pewniedokoleżanki.Niepowinniściesamisiętegodowiedzieć?
–Dlaczegowczwarteknienocowaławdomu?
–Dziewczynytakrobią.Chciałaodwiedzićkoleżankęizanocowaćuniej,jakwAmeryce.
Wiedziałarówniedobrzejakja,żetosłabywykręt.
–CzemuJohnnypowiedział,żeniewidziałjejodczwartku?Niewiedział,żedziewczynkispotkałysięz
niąwpiątek?
–Pokłócilisię,towszystko.Jaktowrodzinie.Niemusiałwiedzieć,żezabraładziewczynkidokina.Nie
kłamał.Poprostuniewiedziałiniktmuniepowiedział.
–Ocosiępokłócili?
–Niepanainteres.Rodzinnesprawy,toniemiałonicwspólnegoztym,cosięzniąstało.
–Anarkotyki?Czytomożliwe,żebrałanarkotyki?Pokłócilisięonarkotyki?
– Wszyscy jesteście tacy sami. Zawsze podejrzewacie ludzi o najgorsze. – Ale znów oburzała się bez
przekonania. – Dzieciaki to dzieciaki, inspektorze. Sam pan wie. Czy pana dzieciaki nie srają tak jak
nasze?
KIEDY WYCHODZIŁEM, MUIRE BAWIŁA SIĘ SAMA NA PODWÓRKU. Zatrzymałem się i
popatrzyłemnanią.Jeślizauważyłamojąobecność,nieokazałatego.
–Jaksięnazywatwojalalka?–spytałem.
–Angela–odparła,niepodnoszącwzroku.
– Angela była dla ciebie bardzo ważna, prawda? – Przysiadłem na skraju krzesła, na którym siedziała
Sadie,kiedyprzyjechałem.Dziewczynkapokiwałagłową,alenadalniepodnosiławzroku.–Zabrałacię
wpiątekdokina?
–Najakiśstrasznyfilm.Byłpaskudny!–Skrzywiłasię,alewkońcupopatrzyłanamnie.
–Gdziepotemposzłyście?
–Dodomu.
–Angelateż?
–Nie.Poszłachybasięzkimśspotkać.
–ZSiwym?
–Nie.
–Zkim,Muire?Pomyśl.Tobardzoważne.
–Niewiem.Niemówiła.
–Amówiła,gdziemieszkatenktoś?
Pokręciłagłową.
–Wktórąstronęposzła,kiedywyszłyściezkina?
Muireprzygryzławargęizmarszczyławskupieniuczoło,aleniepotrafiłamiodpowiedzieć.
–Naprzystanekautobusu.Zostawiłyśmyjąnaprzystanku.
–Dziękuję,Muire.Bardzonamtopomoże–powiedziałem,starającsię,żebytozabrzmiałoszczerze.–
Jeszcze jedno, Muire, i idę sobie. Czy Angela dzień wcześniej z kimś się pokłóciła? W czwartek?
Pokłóciłasięzwasząmamą?
Muirepokręciłagłową,aleznowuniechciałanamniespojrzećizajęłasięlalkami.
–Amożeztatą?
Znówzaprzeczeniegłową,aletymrazemjakzpantomimy,jaktorobidziecko,kiedyzabardzostarasię
wypaśćprzekonująco.Mojacórkarobiłatakwielerazy.
–Ocosiępokłóciłaztatą?
Nic.Przykucnąłemobokniej,udając,żebawięsięjejlalką.
–Cosięstało,Muire?Tobardzoważne,jeślimamzłapaćtego,ktoskrzywdziłAngelę.
Spojrzałanamnie;woczachpojawiłysięłzy.
–Angelamówiła,żetatająpodgląda.
–Podgląda?
Zpowagąkiwnęłagłową.
–Wdomu.Podgląda,kiedykładziesięspać.
Łzypopłynęły,aleniezrobiłanic,żebyjezatrzymać.
– To właśnie chciałaś mi powiedzieć ostatnio? – spytałem, a ona nieśmiało pokiwała głową. Potem
wyrazjejtwarzysięzmienił,aspojrzeniepadłogdzieśzamnieipowyżej.
– Nie rozmawiaj z obcymi, Muire – powiedziała Sadie. Złapała dziewczynkę za rękę i szarpnięciem
postawiłająnanogi.Potemplasnęłająmocnowgóręud;ubraniewytłumiłocios.–Dodomu,już.
Sama poszła za Muire i zostawiła mnie na podwórku. Rozejrzałem się i zobaczyłem sąsiada, tego co
wcześniej.Wciążstałprzyżywopłocieiuśmiechałsiędomnie.
–Mogęwczymśpomóc?–spytałem.Pokręciłgłową,wciążuśmiechnięty.
–Nie.Mamtylkorozrywkę.
–Możerozerwiesiępanbardziejnakomisariacie?
–Walsię,fiucie–odburknąłiposzedłdodomu.
KIEDY WRÓCIŁEM NA POSTERUNEK, dowiedziałem się, że Costello przydzielił mi do pomocy w
śledztwiedwojefunkcjonariuszymundurowych,zmożliwościądokooptowaniainnychwraziepotrzeby.
Wyjaśniłmito,kiedytamtadwójkasiedziałapoddrzwiamijegogabinetu.
Obojeznałemdośćdobrze.
Starsza stopniem była sierżant Caroline Williams, urodzona w Lifford. Służyła w Garda od ośmiu lat i
niedawnozostałaawansowana.Costellozasugerował,żemożebyćprzydatna,jeśliwsprawiepojawisię
wątek seksualny, co wyglądało coraz bardziej prawdopodobnie. Lubiłem Caroline. Zawsze mówiła
prosto z mostu i miała dobre podejście do mieszkańców miasta. Na szczęście żaden z nich nie widział
jej,takjakja,jakpałkązmusiładouległościdwumetrowegoharleyowca,którydopuściłsięzakłócenia
spokoju, usiłując wtargnąć do domu byłej dziewczyny. Oskarżyłby ją przypuszczalnie o pobicie, gdyby
niemusiałprzytymprzyznaćsiępublicznie,żeniewysokakobietazostawiłagopłaczącegowdrzwiach
zezłamanymnosem.
Choć w pracy sierżant Williams wymierzała kary damskim bokserom, sama przez wiele lat była bita
przez swojego męża, nijakiego przedstawiciela handlowego, znudzonego swoim życiem i
wyładowującego tę frustrację na kobiecie, która urodziła mu syna – do którego też nie żywił ciepłych
uczuć.CarolineWilliamsnikomuotymniemówiła,alejedenzkolegówzauważyłsińcenajejrękachi
szyiikilkadnipóźniej,siedzącwbarze,dodaliśmydwadodwóch.Bezmyślnie,tegosamegowieczoru,
pełniodwagi,jakiejdodajewypiciekilkupiw,weczterechwpadliśmydoniejdodomuipokazaliśmy
Williamsowi,żegardaidbająosiebienawzajem,ijaktojestsamemudostaćparęklapsów.Następnego
ranka,kiedygratulowaliśmysobie,jacyznasświetnikumple,CarolineWilliamsmakijażemmaskowała
oczypodbiteprzezmężaprzekonanego,żetoonanasnaniegonapuściła.Odtamtejporyniewtrącaliśmy
sięwsprawyrodzinyWilliamsów.
ApotemktóregośdniaCarolineijejsynekPeterzjawilisięnaposterunkuinocowaliwceli,ukrywając
się przed napadem szału Simona. Następnego ranka Costello pojechał do niego i choć nikt nie wie, co
międzynimizaszło,wnajbliższyweekendSimonWilliamsopuściłLiffordiprzeniósłsiędoGalway.
Drugim moim pomocnikiem był Jason Holmes. Półtora roku wcześniej przyjechał do Letterkenny z
Dublina. W Dublinie pracował w brygadzie antynarkotykowej i zasłużył się tam bardzo, pomagając
złapaćdilera,któregonazwiskowiązanozesprawąmorderstwaznanegoprawnika.Holmeswyniósłsięz
Dublina niedługo potem, częściowo w ochronie przed zemstą, a częściowo dlatego, że – jak mi kiedyś
wyznał – zmęczyło go życie w wielkim mieście. Dobry powód jak każdy inny. Holmes był cichy, a z
Dublina przywiózł świetną reputację, choć okoliczności nie pozwoliły mu jeszcze jej potwierdzić.
Costello przydzielił mi go nie bez powodu: po odkryciu tabletki w żołądku Angeli jego znajomość
narkotykówmogłasięprzydać.
Costellowezwałobojedoswojegogabinetuipoprosiłmnie,żebymopowiedział,czegodowiedzieliśmy
się do tej pory. Dobrze było zastanowić się jeszcze raz nad tym, co mieliśmy, kiedy zapisywałem
kluczowewydarzenianamałejtablicydopisania,którąCostellopostawiłwkąciepokoju.
–AngelęwidzianowtowarzystwieSiwegoMcKelveya,znanegodrobnegoprzestępcy.
W czwartek pokłóciła się z ojcem, oskarżając go, prawdopodobnie, o podglądanie przy rozbieraniu.
Wychodzi z domu i nocuje gdzieś, gdzie zmienia ubranie. Zarówno to ubranie, jak i to, które nosiła w
czwartek,niezostałoznalezione.
Williamspokiwałagłową.
– W piątek po południu – ciągnąłem – Angela zabiera siostry do kina. Wychodzi tuż po czwartej. O
czwartejpiętnaściejestprawdopodobnienaprzystankuautobusowym,gdziemasięzkimśspotkać,być
możezchłopakiem.Wktórymśmomencietegosamegowieczorudostajeatakuiumiera–byćmożepo
wzięciu narkotyków. Jej ciało zostaje wyrzucone za kinem tej samej nocy i odkryte następnego ranka.
Angela ma na sobie tylko bieliznę, włożoną na lewą stronę, i złoty pierścionek, o którego istnieniu jej
rodzina,jakpodejrzewam,niewiedziała.CoprawdawidzianojązMcKelveyem,aleniesądzę,żebybył
mordercą.Zajegoudziałemwzbrodni,żetakpowiem,przemawiająwąteknarkotykowyipostura,wtym
sensie,żebyłbywystarczającodrobny,żebyuklęknąćjejnapiersi.Zdrugiejstrony,jeślitobyłazbrodnia
na tle seksualnym – a na to wygląda – wiemy, że ojciec Angeli, już wcześniej częsty gość na naszym
dołku,mógłżywićdoniejcoświęcejniżzwykłąojcowskąmiłość.
–Zwłaszczażeniebyłajegocórką–dodałCostello,mądrzekiwającgłową,zadowolony,żedorzuciłcoś
odsiebie.–ChoćnigdynieuznałbymJohnny’egoCashellazapedofila.
–Jeszczeparęmiesięcyizasadniczobynimniebył,prawda?–powiedziałHolmesiuśmiechnąłsiępod
nosem.
Zobaczyłem,żewoczachCarolineWilliamscośbłysnęło,alepochwilijejtwarzzłagodniałaistałasię
nieprzenikniona.
–Tojegocórka.Biologicznaczynie.
–Czyli–podsumowałem–pytaniabrzmiątak:gdziespędziłanoczczwartkunapiątek?Zkimbyław
piątekwieczorem?Ktodałjejubranienazmianę?Gdzieteubraniasąteraz?Ktodałjejpierścionek?Nie
sądzę,żebygokupiła,wyglądałnakosztowny,jakrodzinnapamiątka.
SierżantWilliamsodezwałasiępierwsza.
–Wartomożepopytaćwlombardach,umiejscowychjubilerówitakdalej,sprawdzić,czyktośznichgo
niesprzedał.
– Sprawdźmy też listy skradzionych rzeczy – odparłem. – To mogła być część czyjegoś łupu. Ktoś go
ukradłidałjej.Myślę,żemożnabezpieczniezałożyć,żechłopakgodlaniejniekupił,kimkolwiekbył.
–Całytenpierścionekwydajemisięmałoważny,inspektorze–zasugerowałCostello.
–Najlepiejbyłobychybaprzyjrzećsięsprawieodstronynarkotyków.
–Akluby?–spytałHolmes.–Jeślimiałotojakiśzwiązekznarkotykami,gdzieśjedostała.Wczwartek
wieczoremwidzianojąnamieście,możliweżewpiątekteżposzłabalować.Możedowiemysię,zkim
była.
–Dobrze–powiedziałem.–Niechtakbędzie.Niechkażdezwaszajmiesięswojąpropozycją.Caroline,
poprośBurgessa,żebydałcilistyskradzionychrzeczyzostatniegopół
roku, powiedzmy. Jason, zacznij od klubów w Strabane i przejdź do Letterkenny. Spotykamy się
codziennieodziewiątejtrzydzieściiszesnastejtrzydzieści,żebysprawdzić,comamy.W
porządku?
Costellozzabiurkażyczyłnampowodzenia,potemodesłałnasdonowegobiura.Był
towrzeczywistościskładzik,któregozawartość–głównieśrodkiczystości–wyniesiono.
Ustawiononaprzeciwsiebiedwabiurka,każdewyposażonewtelefoniplastikowekrzesło.
Za jednym z nich na ścianie wisiała korkowa tablica. Właśnie przypinałem do niej zdjęcia z miejsca
zbrodniichronologięsprawy,kiedyzadzwoniłBurgess–chociażdzieliłonaspiętnaściemetrów.
–DetektywieDevlin–powiedziałoficjalnymtonem,chcączrobićwrażenienagościach.–Jakaśpanido
pana.
WyjrzałemzbiuraizobaczyłemobokbiurkaBurgessaMiriamPowell,żonęThomasaPowellajuniora.
Wcześniejmówiłem,żeznałemgozczasówmłodości,aletoniebyłacałaprawda.ZnałemPowella,bo
kiedymieliśmypoosiemnaścielat,zacząłsięspotykaćzMiriamO’Kane,oczymniewiedziałem,choć
byłemwtedyjejchłopakiem.Spotykalisięprzezczterymiesiące,zanimmiowszystkimpowiedziała.
ZaparkowaliśmywtedysamochódprzydrodzedoStrabane.Leżeliśmynatylnymsiedzeniuautamojego
ojca.Miriamwróciławłaśniezwakacjiibyłaopalona.Jejskórapromieniałażaremiświatłemnawetw
ciemności samochodu, a ja czułem zapach i smak kokosa na jej ramionach i szyi, kiedy je całowałem,
ściągającbluzkęimocującsięzzapięciemstanika,ażsięgnęłazasiebieisamagoodpięła.Rozpięłateż
mojąkoszulęiprzesunęłamidłoniąpopiersi.Jejoddechtrzepotałmiwuchuiłaskotałmiękkąskóręna
karku,codziałałonamnietak,żenieumiałemtegoopisać.
Niecałe dziesięć minut później znów jechaliśmy główną drogą. Miriam nie patrzyła na mnie, kiedy
przepraszałem ją za brak samokontroli. Nie patrzyła też na mnie, kiedy paliła papierosa, którego jej
dałem,imówiła,żeniechcesięjużzemnąspotykaćiżebymjąodwiózłdodomu.Patrząc,jakidziepo
podjeździeswojegodomu,niemogłemsięopędzićodmyśli,żeoddałamisięzlitościiżebyłtoostatni
aktłaskiznaczącydlaniejtylesamo,coniedopałekpapierosa,któryrzuciłanaziemię.
Wieczorem trzy dni później, na dyskotece, na którą zaciągnęli mnie bracia, patrzyłem, jak tańczy z
ThomasemPowellemzeswobodą,jakądajetylkowzajemnabliskość.
Przywierała do niego brzuchem, kołysali się pod błyskającymi światłami. Widziałem, jak wsunęła mu
rękę do kieszeni, a on złapał ją za pośladek. Miriam szepnęła coś Powellowi, a on spojrzał na mnie i
zobaczył, że na nich patrzę. A potem oboje roześmiali się ze wspólnej tajemnicy, na pewno dotyczącej
mnieiincydentunatylnymfotelusamochodu.Odtamtejporyzakażdymrazem,kiedyspotykamPowella,
widzętamtąjegouśmiechniętątwarz.Taksamojestzjegożoną–zawszewracadomniewspomnieniejej
szybkiegooddechu,parzącegomniewszyję,izapachukokosanawypieszczonejsłońcemskórze.
Burgess wskazał mnie, patrzyłem, jak Miriam idzie w stronę naszego gabinetu w składziku zwinnym,
rozkołysanymkrokiem,omijającnarożnikibiurekiszafekzagracającychgłównąsalęposterunku.Miała
na sobie lniany garnitur, podkreślający opaleniznę, widoczną mimo że za dwa dni była Gwiazdka.
Brązowewłosybyłykrótkoobcięteilekkonastroszone.
Podpachątrzymałamałątorebkę.Wyciągnęładomnieidealniewymanikiurowanądłoń.Niewiedząc,czy
jąpocałować,czyuścisnąć,wybrałemtodrugieizaprosiłemMiriam,byusiadła.
Zrobiłatoizałożyłaleniwienogęnanogę,poprawiającnogawkęspodni,żebyrównoułożył
się kant. Na stopach miała sandałki, choć na dworze było zimno. Zauważyłem, że na małym palcu nosi
złotąobrączkę.
–Jakmiłocięwidzieć,Benedikcie.Cou...żony?
Miriam studiowała razem z Debbie i mieszkały razem przez rok, właśnie wtedy, kiedy zaczynałem
chodzićzmojąprzyszłążoną.Choćwciążcojakiśczaszapraszałanasnadrinka,kiedywpadaliśmyna
siebie, wychodząc z kościoła po niedzielnej mszy, i szczerze obiecywała, że wkrótce spotkamy się na
obiedzie,wszyscywiedzieliśmy,żetezaproszeniasątylkoformalnymiuprzejmościami,ikażdastronama
nadzieję,żetadruganiebędzienalegaćnaichrealizację.
–UDebbiewszystkoświetnie,Miriam.Ciebieteżmiłowidzieć.Wczymmogępomóc?
Starałemsięniepatrzyćnanią,aleMiriamchybawyczułamojeskrępowanie.
– Thomas mówił mi, że spotkaliście się wczoraj po mszy. Zachował się wobec ciebie bardzo
nieuprzejmie, Benedikcie, chciałabym za niego przeprosić. Bardzo zdenerwował się ojcem. Czasami
Thomasniepotrafiodróżnićswoichprzyjaciółod...–Przerwaławpółzdaniaiotworzyłatorebkę,jakby
wśrodkumogłaznaleźćsłowa,którychszukała.
–Odwrogów?
Roześmiałasięwesoło,zaprzeczającniemalniedostrzegalnymmachnięciemręki.
– Wszyscy okropnie się martwimy o Tommy’ego seniora, Benedikcie. Zwłaszcza po tym, jak się
wystraszył,widząckogośwswoimpokoju.
–Czegoodemnieoczekujesz,Miriam?
–Thomasobawiasię,żepotymwczorajszymincydenciemogłapowstaćjakaś...
niechęćmiędzywami,któramogłabywpłynąćnatwojąwolęzbadaniatego,cosięstałozjegoojcem.To
wszystko.–Przerwała,alekiedystałosięjasne,żeniezamierzamsięodezwać,podjęła:–Tommysenior
zrobiłdlahrabstwabardzodużo.Wswoimczasiebył
świetnym przedstawicielem naszych okolic. Thomas chce mieć pewność, że jego ojciec będzie
traktowanynajlepiej,jaktomożliwe.Przezwszystkich.
Tommy Powell senior był faktycznie członkiem Dail, irlandzkiego parlamentu, akurat w najgorszym
okresie.Pozostałniezależny,wiążącsiętozpartiąFiannaFail,tozFineGael,zależnieodtego,którzyz
nichobiecywalizrobićwięcejdlaDonegal.Sprowadziłdohrabstwakilkadużychzakładówtekstylnych,
codałokilkasetmiejscpracyimocnybodziecdlagospodarki.Złąrzecząbyłojednakto,żewiększość
tychzakładówusadowiłasięnadrzekamiipompowaładonichścieki,codoprowadziłodogwałtownych
protestów w obronie niszczonego środowiska. Za każdym razem Tommy Powell senior pojawiał się w
miejscowychmediachibeształliberałów,którzywolelirybyodludziiwodorostyodjedzenianastole.
Jegoprosta,rzeczowaretorykazdobyłamuogromnąpopularnośćinawetci,którzygonielubili–abyło
ich wielu – reagowali na jego charyzmę. Po wylewie dwa lata temu przeszedł na emeryturę. Chodziły
plotki, że w następnych wyborach Thomas Powell junior pójdzie w ślady ojca i wejdzie do świata
polityki. Z pewnością był dość bogaty i łasy rozgłosu, by podjąć się tego dla samej przyjemności,
niezależnieodszczerościswoichzamiarówczyprawdopodobieństwasukcesu.
–Zobaczę,cosiędazrobić,Miriam–powiedziałemiuśmiechnąłemsię,znadzieją,żeszczerze.Miriam
bawiła się górnym guzikiem lnianej garsonki, być może nieumyślnie przyciągając mój wzrok do
koronkowego obszycia białego, satynowego gorsetu, który nosiła pod spodem. Być może. Spojrzała na
gorset,apotemszybkonamnie,podążającwzrokiemliniąmojegospojrzenia,zuśmiechembłąkającym
sięnaustach.
–Będziemywdzięcznizawszystko,cozrobisz,Benedikcie,maszprzecieżnagłowietęokropnąsprawę.
A może wpadlibyście z Debbie na drinka po świętach? Moglibyśmy powspominać stare czasy, naszą
szalonąmłodość.
Mówiącto,nachwilęszerokootworzyłaoczywkpiącejobietnicyilekkosięuśmiechnęła.
Odwzajemniłemuśmiech.
–Możenamsięuda,Miriam,alezmałymdzieckiemciężkosięwyrwać.
Wstała.
– W takim razie wesołych świąt – powiedziała i nachyliła się do mnie. Położyła mi lekko dłoń na
ramieniuinadstawiłapoliczek,któryniezdarniecmoknąłem,czującsiętymbardziejniezręcznie,żeona
pocałowała powietrze obok mojego policzka. Poczułem zapach kokosa; miał pozostać mi w pamięci
prawie tak samo długo, jak uczucie dotyku jej policzka na moim, jej oddechu trzepoczącego na mojej
skórze.
Patrzyłem,jakodchodziprzezgłównąsalęimijaBurgessa.Zauważyłem,żeparuinnychmężczyznrobito
samo.
PrzedemnąpojawiłasięCarolineWilliams.
–Żonanalinii.Mampowiedzieć,żejesteśzajęty?–spytała,iodeszła,zanimzdążyłemodpowiedzieć.
Rozdział4
Poniedziałek,23grudnia
STRABANEILIFFORDPRZECINAJĄDWIERZEKI,FinniMourne,wpadającedoFoylewpołowie
drogi między miastem na Północy a naszym miasteczkiem na Południu, oddalonymi od siebie o niecały
kilometr.FoylepłyniepotemkilometramiprzezDerrydoLoughFoyle,gdziewpadadoAtlantyku.Most
spina brzegi w miejscu, w którym trzy rzeki się spotykają, i tradycyjnie znajduje się na terytorium
niczyim, kilkaset metrów od miejsca, gdzie niegdyś znajdował się posterunek brytyjskiego wojska, i
kilkaset metrów od irlandzkiego przejścia granicznego. Właśnie w tym rejonie pogranicza znaleziono
Angelę Cashell. Tuż przy budce celników za ostrym zakrętem w lewo znajduje się szpital gminny w
Lifford,azanim,bardzoblisko,aleoddzielnie,domopiekiwFinnside.
Siedziałem w samochodzie i paliłem papierosa. Patrząc w stronę rzeki, widziałem na zakolu rzeki
kawałek dalej policyjną taśmę trzepoczącą na wietrze. Rozmyślałem o śmierci małej Cashell i
zastanawiałem się, po co, skoro śledztwo w jej sprawie wymagało tyle pracy, tracę czas na majaki
niedołężnegostarca.Wmawiałemsobie,żetozszacunkudladokonańPowellawhrabstwieDonegal.I
wmawiałemtosobiepoto,żebypowstrzymaćnarzekanialudzinaobojętnośćGarda,awcaleniedlatego,
żeprzeztowracamwkrągMiriamPowell.
Dom starców był nawet niebrzydki – przynajmniej o tyle, o ile to możliwe. Ściany pomalowano na
neutralne kolory, z przewagą białego i magnoliowego. Wykładziny były ciemnoczerwone. Świece
zapachoweioliwnelampkirozstawionewrecepcjiniebyływstaniezamaskowaćcharakterystycznego
zapachuśrodkówodkażającychisłabegoodorumoczu.Właścicielkadomu,paniMacGowan,pomachała
domniezeswojegobiuraiwskazałakomórkę,przezktórąrozmawiała.Podszedłemdoniejizaczekałem,
ażskończyrozmowę.
– Niech pan wejdzie, Ben – powiedziała, gdy się rozłączyła. – Przepraszam, moja córka gotuje dla
teściówichcewiedzieć,jaksięprzyrządzawołowinę.Mówiępanu,niewiem,gdziepopełniłambłąd!
Zaśmiała się cichym, dźwięcznym śmiechem, zarezerwowanym pewnie dla dzieci jej podopiecznych,
jakbyniedołężnośćtychpodopiecznychbyłaczymśzupełniebłahym.
–PrzyjechałemdoTommy’egoPowella,paniMacGowan.Podobnoktośgonachodził.
– Tak mówi – odparła z miną świadczącą, że Powell nie jest chyba jej ulubionym podopiecznym. –
Oczywiście, że ktoś był w pokoju. Ktoś z personelu zagląda tam co dwie, trzy godziny. To należy do
naszychobowiązków.Oczywiściemożesiępanznimzobaczyć,aletostrataczasu.Wprzyszłymtygodniu
ktośbędziepróbowałzatrućmuobiad.Zobaczypan.
DRZWI DO POKOJU BYŁY OTWARTE NA OŚCIEŻ. Tommy Powell siedział na łóżku i dawał się
karmićryżowąpapkąprzezmłodąpielęgniarkęwróżowymmundurku.Patrzyłemzezdumieniem,jakgo
karmi,zbierającmuzbrodyto,coskapnęło,iopowiadamuoswoichwieczornychwyjściach,planachna
przyszłość, o czymkolwiek, byle wypełnić czymś ciszę i nie musieć słuchać wysilonego, charczącego
oddechuanicichegostękaniaprzypołykaniu.
Włosy miała schowane pod czepkiem, ale dostrzegłem, że były ciemne. Jej szyja była smukła, a skóra
delikatnaibiałajakpąkililii.
Zastukałemlekkododrzwi,akiedyzdałasobiesprawęzmojejobecności,lekkosięzarumieniła.Byłow
niejcośbardzoznajomego,chociażjejnierozpoznawałem.Chybapomyślałatosamo,bostanęłaprzede
mną,jakbychciałacośpowiedzieć.
–PrzyszedłemdopanaPowella–wyjaśniłem,wskazującłóżko.
– W porządku – odparła, uśmiechając się nieznacznie, a potem zniknęła za drzwiami, zanim zdążyłem
powiedziećcoświęcej.
Tommy Powell obserwował mnie, poruszając tylko oczami. Głowę opierał na poduszce, usta miał
rozchylone.Połowajegotwarzybyłanieruchoma,jakbywłaśniewyszedł
od dentysty, zauważyłem resztki jedzenia wyciekające mu z lewego kącika ust. Pomyślałem o utracie
godności i przed oczami stanął mi mimo woli obraz Angeli Cashell leżącej nago w polu, z poduszką z
gnijącychliścipodgłowąikrwiąstygnącąwżyłach.
–PaniePowell,jesteminspektorDevlin.Przyszedłemwsprawieintruza,którybyłwpańskimpokojuw
zeszłąśrodę.
–Deblin–powtórzył.–JakiDeblin?Kimojciec?
–JoeDevlin,proszępana.
–Tenodmebli?
–Zgadzasię.–Mójojciecwciążjestznanyjakorenowatormebli,chociażnierobitegoodlat.Powell
możemiałkłopotyzwysławianiemsię,alezpamięciąnapewnonie.
– Czego... chcesz? – spytał, z wyraźnym wysiłkiem formułując nawet tak krótkie zdanie. Nieciekawa
rozmowa, pomyślałem, chyba że ją skrócę. Skarciłem się w myślach za małostkowość, ale mimo
wszystkopostanowiłemsięstreszczać.
–Przyszedłemwsprawieintruzaześrodowejnocy.Pamiętapan?
–Niegłupi,synu...chory.
–Oczywiście.Panasynopowiedziałmi,cosięstało.Ciekawjestem,czymożepancośdodać.Pamięta
pancośjeszcze?
–Mogła...byćkobieta...chłopiec.
–Słucham?
Zacharczał,oddychającztrudemprzezpatrycjuszowskinos.Desperackozacisnął
zęby,usiłującsięwyprostować.Górępiżamymiałrozpiętą,widaćbyłojegopierśporośniętąrzadkimi,
siwymiwłosami,skurczonąizapadniętą.Widziałempuls,wibrującywfałdachskóryzwisającychpoobu
stronachgardła.
–Mogła...być...dziew...dziewczyna–powiedział.–Albochłopiec.Drobny.
Opadłzpowrotemnapoduszkęiodwróciłsiędościany,niepatrzącnamnie.Zacisnął
przelotnie szczęki ze złości albo urazy, że widzę go w takim stanie. Zacząłem zadawać kolejne pytania
tylko po to, żeby go ożywić, ale machnął na mnie ręką tak pomarszczoną i kościstą, że równie dobrze
mogłabynależećdokobiety.
Wychodząc, nie spotkałem już pielęgniarki, która karmiła Powella, nie mogłem też sobie przypomnieć,
gdziejąwcześniejwidziałem.WstąpiłemdopaniMacGowanispytałem,jaksięnazywa.
–Makłopoty?
–Nie,nie–odparłem.–Skądśznamjejtwarz.
– Jest na miesięcznym okresie próbnym, zanim zatrudnię ją na stałe. Jeśli ma kłopoty z prawem,
inspektorze, wylatuje natychmiast. Musimy całkowicie ufać naszemu personelowi, osobiste rzeczy i
pieniądzestarszychludzileżąwszędzienawierzchu.
–Nie,niemażadnychkłopotów.Tonicważnego,poprostuniemogęskojarzyćjejtwarzy.Widziałemją
niedawno.Tocośjakdéjàvu–skłamałem.
–YvonneCoyle.JestzeStrabane,chybazGlennside.
–Nowłaśnie.Możewidziałemjągdzieśwmieście.Wkońcusobieprzypomnę.
MiałemochotępojechaćdodomuPowellaipowiedziećMiriam,żerozmawiałemzjejteściem,chociaż
wiedziałem,żerazemzmężemznówzrobiąsobiezemnieprzedmiotjakiegośichprywatnegożartu.W
końcu nawet tam pojechałem – pod wielką wiktoriańską posiadłość, którą Powell senior kupił od
Kościoła anglikańskiego, kiedy pastor na początku lat sześćdziesiątych wyprowadził się z Lifford do
Raphoe. Wokół rosły dęby i sykomory, z pniami grubo oplecionymi pnączami i bluszczem. Mur
otaczającybliskohektarowąposiadłośćzostałdodanyjakieśczterdzieścilattemu;zbudowanogo,jakmi
opowiadał ojciec, z cegieł pozostałych ze starego więzienia, zburzonego w 1907 roku. Teraz były
nierozpoznawalnepodgrubą,mokrąwarstwąmchu,którapokrywałakamiennezwieńczenieipokruszyła
wierzchniewarstwymuru,osypującesięnachodnik.
Zatrzymałem się przed bramą wjazdową. Za nią zobaczyłem bmw Miriam, zaparkowane obok land-
rovera, którym jeździł jej mąż, jak przystało na właściciela ziemskiego. Powell junior żył z czynszów
zbieranychzlicznychnieruchomościojca–
mówiono,żesamtegomajątkuraczejniepowiększył.Więziennecegłybyłyczymśtypowymdlastarszego
Powella:ekstrawagancją,naktórąniktniezwróciłbyuwagi.Dziękitakimposunięciommógłuchodzićza
zwykłegoczłowieka,jednocześnieplotkiojegozamożnościdodawałymutajemniczości.Land-roverzaś
pasowałraczejdojegosyna;ostentacyjniepodkreślałwizerunek,którytensobiestworzył.
Zastanawiałem się, czy wejść, czy nie. W końcu postanowiłem nie wchodzić, po części dlatego, że w
domubyłPowelljunior.Wrzucającbieg,niemogłemsiępozbyćwrażenia,żektośmnieobserwuje.
WIECZOREMZMYWAŁEMNACZYNIA,aDebbiesprzątałazestołu.Dziecibyływsalonie,oglądały
porazkolejnyToyStory.Debbiewrzuciładozlewudwanożeizaczęławycieraćblat.
–Niezapomnij,żePennyśpiewajutronamszy–powiedziała.
–Niezapomnę–obiecałem.
–Oby.Nigdybycitegoniewybaczyła.
–Niezapomnę–powtórzyłem,aDebbiekiwnęłagłową.
– Czy to ciebie widziałam dzisiaj u Miriam O’Kane? – spytała, nie podnosząc wzroku znad swojego
zajęcia,jakbytobyłazwyczajnarozmowa.
– U kogo? Miriam... pani Pow... Miriam Powell. Tak, miałem do niej wpaść pogadać z jej mężem. W
niedzielęprosiłmnie,żebymzająłsięintruzemwpokojujegoojca.Pamiętasz,pomszy?
–Aha.Tootymrozmawialiście?Myślałam,żemożetoMiriamcięprosiła.
–Nie.Niewidziałemjejod...niewiemjakdawna.
– Od dziś rana. Tak powiedziała twoja sierżant. Caroline, prawda? Miriam była u ciebie, kiedy
dzwoniłam.
–Tak.Wpadłasiędowiedzieć,czyzrobiłemjakieśpostępy.
–Oczywiście.Przeztelefonnicniewspomniałeś.
–Nie,poprostunieuznałem,żetocośważnego.
–Uhm–mruknęłaDebbie.–Azrobiłeśjakieś?
–Jakieśco?
–Postępy–powiedziała,apotemposzładodzieci.Dokończyłemzmywaniewmilczeniu.
TerryBoyle
Rozdział5
Wtorek,24grudnia
ODEBRAŁEM TELEFON PO DRUGIM DZWONKU o trzeciej trzydzieści nad ranem – nie mogłem
zasnąć. Debbie leżała obok mnie, odsunięta, nawet przez sen było jasne, że obraziła się za ponowne
wejście Miriam Powell w nasze życie. Poruszyła się, kiedy zadzwonił telefon, ale odebrałem, zanim
dzwonienieobudziłodzieci.Costello.Miejscowyrolnik,PeteyCuthins,znalazłwspalonymsamochodzie
naGallowsLaneczyjeśzwłoki.
Gallows Lane – aleja Szubieniczna – nosiła taką nazwę, bo kilkaset lat temu, zanim zbudowano gmach
sądu, wieszano tu złapanych przestępców i zostawiano ich wiszących na gałęziach trzech wielkich
orzechów rosnących na drodze wjazdowej do miasta, jako ostrzeżenie dla wszystkich przyjezdnych. W
ładnydzieńrozciągałsięstądpanoramicznywidoknahrabstwaDonegal,DerryiTyrone.
Kiedyprzyjechałem,ogieńjużzgasł.Naczarnejkaroseriisyczałacichozamarzającamgła.Costellobył
namiejscuzdwójkąmundurowych,którychznałemzwidzenia.Bylibladzi,mielizaspaneczerwoneoczy
ipracowaliwmilczeniu.PeteyCuthinsopierałsięoswojąbramę,kilkametrówodwraku,ipilnował,
żeby nie zgasła mu fajka. Kiedy wysiadłem z samochodu, kiwnął głową i mruknął: „Wesołych świąt”
przezzębyzaciśniętenaustniku.
Jego twarz niknęła pod kapturem. Skinąłem Costellowi, który pokazywał mundurowym, gdzie założyć
policyjną taśmę. Zerknąłem do samochodu, ale postanowiłem nie przyglądać się dokładniej i wróciłem
doPeteya,czekając,ażuspokoimisiężołądek.
–Usłyszałemhuk,tomusiałbyćbak.Krowyprawiepowariowały.–Nieznacznymruchemgłowywskazał
wypalony wrak. – Nic nie mogłem zrobić, Ben. W wiadrze z domu wiele bym nie przyniósł. Kiedy tu
przyleciałem, nie było już po co dzwonić po strażaków, ogień prawie zgasł. Temu w środku i tak bym
wieleniepomógł.
Tablicarejestracyjna,choćuszkodzona,niezostałazniszczona,wypukłecyfryzdradzały,żesamochódbył
nowy–nissanprimera,oilemogłemstwierdzić.Kierowcabył
sam; z rozmiarów ciała wnioskowałem, że to mężczyzna, ale zwęglił się tak bardzo, że trudno było
stwierdzićtonapewno.
Costello wyznaczył zadania mundurowym i podszedł do nas. Funkcjonariuszka uśmiechnęła się smutno,
mijającnaszrolkąniebiesko-białejtaśmy,którąprzywiązaładożywopłotuzanamiizaczęłarozwijać.
– Myślicie, że się rozbił? – spytał Cuthins, nie chcąc podchodzić do samochodu. Na prawo od drzwi
kierowcyzobaczyłemnatrawiekałużęwymiocin;Peteynajwyraźniejzobaczyłitakzadużo.
–Niesądzę–odparłCostello,klepiącmnienapowitaniewplecy.Pomyślałem,żemarację:nakaroserii
niebyłożadnychwgnieceń,wokółmiejscazatrzymaniasamochodu–
żadnych śladów kolizji. Zerknąłem na ciało kierowcy; smród palonego mięsa puchł mi w ustach i w
nosie.
–Ręcznyjestzaciągnięty–zauważyłCostello.–Azapłonwyłączony.
Cooznaczało,żesamochódstałzaparkowany,kiedywydarzyłosięto,cosięstało.
Costellowolnopokręciłgłową.
–Okropnasprawa,chłopcy.Okropna.
Odsunąłem się od samochodu i wyplułem ohydny smak z ust. Costello wyjął telefon i zadzwonił do
Burgessa–którydojechałjużnaposterunek–apotempodałmunumeryrejestracyjnedosprawdzenia.
–Najlepiejściągnijtulekarza.Ikilkadodatkowychparrąkdopomocy.Tobędziedługanoc.
POLICYJNI TECHNICY MUSIELI POJECHAĆ DO STRABANE, pożyczyć lampę łukową i generator
od PSNI. Mgłę przeszywały od czasu do czasu igły deszczu ze śniegiem, chwytane we fluorescencyjny
blaskreflektora.Nadhoryzontempojawiłasiępierwszasmugaczerwieni.
Burgess oddzwonił – sprawdził numery w centralnym biurze komunikacji Gardy. Zwęglone szczątki,
wciążtkwiącewsamochodzie,miałyterazbyćmożenazwisko–TerryBoyle,studentrachunkowościz
Dublina, którego rodzice mieszkali w Letterkenny. Costello kazał mi przekazać wiadomość rodzinie i
wysłał ze mną mundurową Jane Long. Kiedy mieliśmy już ruszać, zobaczyłem Johna Mulrooneya,
brnącegoprzezGallowsLanewnasząstronę,żebywykonaćswojeabsurdalnezadanie–jakobiegłymiał
stwierdzićzgonkogoś,zkogozostałytylkoszkieletitrochęmiazgi.
– Jezu, Ben, jest Wigilia – powiedział, zatrzymując się obok nas. Zgasił papierosa, którego trzymał w
ustach i włożył na buty plastikowe kalosze. Zauważyłem, że pod sztruksowymi spodniami wciąż miał
piżamę–wzorzystymateriałwystawałznogawek.–Cotumamy?–spytał,wskazującsamochód.
–Spontanicznysamozapłon?–podsunąłem.
Mulrooney wziął się w garść i podszedł do samochodu, wstrzymując oddech, żeby nie czuć smrodu.
Patrzyłem, jak z kieszeni wyjmuje długopis i naciska nim czaszkę, przekrzywiając ją lekko, żeby lepiej
widzieć.
Potemodsunąłsięisplunął,taksamojakjawcześniej.Wtakichchwilachczłowiekwoliniewiedzieć,
żewszystkiezapachyskładająsięzcząsteczek.
– Wygląda mi to na zwyczajne zastrzelenie – stwierdził i dopiero po chwili dotarło do mnie, że nie
żartuje.
–Cotakiego?
–Popatrz.–Wskazałdługopisem.–Turanawlotowa,wylotowaprzypuszczalniepodrugiejstronie.Dwa
morderstwawjednymtygodniu.PoczymśtakimLiffordmożezostaćstolicązabójcówIrlandii.
–Bardzośmieszne.
–Powienampan,kiedytosięmogłostać?–spytałCostello,podchodzącbliżejsamochodu.
–Nie.Ależebyniebyłoniejasnościitakdalej,onnieżyje.
MATKATERR’EGOBOYLE’A,KATHLEEN,ściskaławdłonizużytąchusteczkęhigieniczną.
Twarz miała czerwoną, oczy spuchnięte. Jane Long nie wyglądała lepiej. Przysunęła się do starszej
kobietyiobjęłająramieniem.JakucałemprzedpaniąBoyle,choćwydawałasiępatrzećprzezemniena
wylot.
– Bardzo mi przykro, pani Boyle – powiedziałem, nie po raz pierwszy czując świadomość daremności
tegozwrotu.Wziąłemjązarękęizamilkłem,czekając,ażsięwypłacze.
–PanBoyle?
Pokręciłagłową.
–MieszkawGlasgow.
–Lepiejwyślijciekogoś,żebydoniegozajrzał–powiedziałemdoLong,dającjejdozrozumienia,żema
przekazaćwiadomość,ajednocześniesprawdzićjegomiejscepobytu.
– Zaparzyć herbaty? – spytała, sięgnęła po radio i wyszła z pokoju wdzięczna, że na kilka minut może
uciecodżałoby.
–Jezu–powtarzałarazzarazemKathleenBoylerozdygotana.
Ajazarazemzaczynałemwątpićwjegoistnienieimodliłemsięgorąco,żebypokonał
czasiprzestrzeńipocieszyłtękobietęorazjejsyna,któryzpewnościąniezasługiwałnatakąśmierć.
–Domyślasiępani,ktomógłbyćwrogiempanisyna,paniBoyle?Możezkimśsiępokłócił?
Pokręciłagłową,zchustkąprzyciśniętądotwarzy.
–Dopierocowróciłdodomu–wychlipała.–Zuczelni.Poszedłnajakąśdyskotekę.
–Czymiałdziewczynę?
Kiwnęłagłową,aleniechciała–alboniemogła–nicpowiedzieć.
–Byłzniąwczorajwieczorem?
Zaprzeczyłaruchemgłowy.
–OnamieszkawDublinie.Powiedział,żewychodzitylkonadrinka.Znikimsięniespotykał.Jesteście
pewni,żetoon?–Słowapadałyjednozadrugim.
–Raczejtak,paniBoyle.
–Czymuszęgozidentyfikować?Mogęgozobaczyć?–spytała,ajejtwarzniecopojaśniała,jakbywidok
syna mógł w jakiś sposób przywrócić go do życia. Chciała zapomnieć o okropnej nocy jak o sennym
koszmarze.
–Nie,paniBoyle.Samigozidentyfikujemy–powiedziałem,niechcąctłumaczyć,żejejsynjestniedo
rozpoznania.Przedwyjściemzdomumusiałemznaleźćcoś,zczegomożnabypobraćpróbkęDNA,jeśli
danedentystyczneczylekarskieokażąsięniewystarczające.
KathleenBoylepłakała,ajaisierżantLongsiedzieliśmywpokoju,piliśmyherbatęimilczeliśmy.Nie
mogliśmyjejzostawićsamej–anijakopolicjanci,anijakoludzie.
Jej siostra przyjechała około ósmej i namówiła ją, żeby się trochę przespała. Long i ja w końcu
wróciliśmynakomisariat,poprosiwszyuprzedniopaniąBoyle,żebysięznamiskontaktowała,jeślitylko
przyjdziejejdogłowycokolwiekużytecznego–wdzieńczywnocy.Siedziałemwsamochodzie,paliłem
papierosaimogłemmyślećtylkooswoimzmęczeniuiozimnie,któreprzejmowałomniedoszpikukości.
ZESPÓŁŚLEDCZYSPOTKAŁSIĘWEWTOREKRANOodziewiątejtrzydzieści,żebyzameldowaćo
postępachwsprawieCashell,choćwszyscyspędziliśmynoc,pracującnadwypadkiemnaGallowsLane.
Costello,wszedłszy,wziąłmnienabok.
–Jakleci?–spytał.–Toznaczywdomu.
–Wporządku–odparłem,zaskoczonytrochęnagłądobrodusznością.–Czemupytasz?
–RanodzwoniłMarkAnderson.
–Aha.
–Powiedział,żetwójpiesnękajegoowce,atysiętymnieprzejmujesz.
– Jedyne, co może nękać jego owce, to jego zboczony syn. Czy jemu się wydaje, że nie mamy tu dość
roboty?Musijeszczezawracaćnamgłowęcholernympsem?
–Aletakpowiedział.
–Panu?
–Tak.Zająłtymodrazusamągórę.Pocogadaćzmałpą,skoromożnazkatarynką?–
Zaśmiałsiębezhumoruiwszedłdopokoju,wktórymsięspotykaliśmy.Poszedłemzanim,przeklinając
MarkaAndersonaijegoowce.
ZanimomówiliśmypostępywsprawiemorderstwaAngeliCashell,Costellostreścił
śmierć Terry’ego Boyle’a. Okręgowy patolog przeprowadził właśnie sekcję, mieliśmy nadzieję, że po
południu dostaniemy raport. Zespół techników pracował przy samochodzie, ale fakt, że go podpalono,
oznaczał,żeniełatwownimznaleźćcokolwiekznaczącego.
– Po co go podpalał? – spytał Holmes. – Skoro zastrzeliłeś już biednego drania, po co podpalałeś
samochód?Tojak„pieprzęwas”,prawda?
–Możewsamochodziecośbyło?–podsunęłasierżantWilliams.
–Możewsamochodziektośbył–powiedziałem.–Tobytłumaczyło,dlaczegostał
zaparkowanywśrodkunocy.Możemordercabyłztymkimśwsamochodzieipodpaliłwóz,żebyzatrzeć
ślady.
CostellowróciłdosprawyCashell.
–Zaczekamy,ażdostaniemyraporty.Caroline,chciałbym,żebyściezJasonemzajęlisięsprawąBoyle’a.
SkładajciecodzienniemeldunkiinspektorowiDevlinowi.Inspektorze–
zwróciłsiędomnie,stopniem,anieponazwisku,czylioficjalnie–chciałbym,żebyprowadziłpandalej
sprawęCashelldochwiliznalezieniaMcKelveya.Postarajmysięzamknąćchociażjedentemat.
Holmes i Williams pokiwali głowami. Holmes wyglądał na wyczerpanego, także dlatego że odwiedził
wiele miejscowych barów i klubów, szukając kogoś, kto rozpoznałby Angelę Cashell ze zdjęcia, które
dostał od Sadie. Czuł się zobowiązany wypić kilka obowiązkowych bożonarodzeniowych drinków w
każdym pubie i dotarł do komisariatu w środku nocy, mocno zmaltretowany. Sadie powiedziała mu, że
Johnny’emu odmówiono przepustki na święta w obawie przed ucieczką i że stanie przed sędzią w
Strabanewpiątek,dwudziestegosiódmego.
Oprócz rozmów z miejscowymi właścicielami lokali Holmes odwiedził też klub w Strabane, gdzie
rzekomoAngelabyławczwartekwieczoremzkimś,czyjrysopispasowałdoopisuSiwegoMcKelveya.
Właścicielklubujejniepamiętał,aleudostępniłtaśmęznagraniemkameryochronyztamtejnocy,którą
HolmespołożyłteraznabiurkuCostella.
SierżantWilliamsskontaktowałasięzwiększościąmiejscowychjubilerówilombardów,wStrabaneiw
Lifford,aleniktniepamiętał,żebypokazywanomuluboferowanopierścionek.Powiedziała,żedzisiaj
zamierzazająćsięsklepamiwDerry.
Poprosiła dwie sekretarki z posterunku o przejrzenie list skradzionych przedmiotów, wydrukowane dla
niej poprzedniego dnia przez Burgessa. Lista liczyła sto dwanaście stron i obejmowała ostatnich sześć
miesięcy.
Costello przedstawił nam następnie pełny raport patologa, w tym ustalenia toksykologii. I nareszcie
dowiedzieliśmysię,jakzginęłaAngelaCashell.
W KTÓRYMŚ MOMENCIE, prawdopodobnie po siódmej wieczorem w piątek, Angela Cashell zjadła
cheeseburgerazfrytkamiipopiłagodietetycznącolą.Przezresztęwieczoruwypaliłakilkaskrętówipiła
wódkę–prawdopodobnietakżezcolą.Wpewnejchwilipołknęłacoś,cobyćmożeuważałazatabletkę
ecstasy,wielkościjednocentowejmonety,pokrytążółtymiibrązowymiplamkami.Tabletkabyłabardzo
zanieczyszczona i sporządzona, między innymi, z talku, trutki na szczury, DDT, gałki muszkatołowej i
strychniny.
Niedługo po jej połknięciu, a może nawet w konsekwencji tego, Angela uprawiała seks z kimś, kto
założył prezerwatywę, jak wiedzieliśmy już wcześniej. Być może podczas stosunku przyjęte przez nią
substancjesprawiły,żewjejmózgudoszłodospięcia.Synapsyzaiskrzyłyodprądów,którewefekcie
doprowadziły do ataku epilepsji. To strychnina była przypuszczalnie odpowiedzialna za spazmy, które
oderwałymięśniejejnógodścięgien.
Płucazaczęłyzwalniaćidoznałyparaliżu,choćten,ktobyłzAngelą,mógłotymniewiedzieć,boukląkł
najejpiersiizakryłustabawełnianąszmatką,ażdziewczynaprzestałaoddychać.Byćmożezdawałsobie
sprawę,żenarkotykjązabije,alechciałprzyspieszyćtenproces.Amożepoprostuskrócićjejcierpienia.
Kiedy Angela umarła, jej zwłoki umyto, i włożono jej z powrotem majtki, na lewą stronę. Potem dwie
osoby – byłaby za ciężka dla jednej, na tyle drobnej, by uklęknąć jej na piersi, musiały wsadzić ją do
samochodu. Zawiozły ją za liffordzkie kino kilka godzin po śmierci i zrzuciły ciało tam, gdzie je
znaleźliśmy.
Zaczekaliśmy,ażwszyscyskończączytać.SierżantWilliamsczytałaraportwolniejniżresztaznas.
– I tak – powiedział w końcu Costello – potwierdza się to, co już wiedzieliśmy, ale dochodzi kilka
nowychszczegółów.Zwłaszczatennarkotyk.
–Tak–przyznałHolmes.–Łatwotrafićnaniskiejjakościprochy,zwłaszczatabletkiE.Chociażmuszę
przyznać,żeniesłyszałem,żebywcześniejznalezionownichtesubstancje.
–Ajatak–oznajmiłCostelloizobaczyłem,żesierżantWilliamskiwalekkogłową,jakbyprzytakując.–
Przeczytajcietoipowiedzcie,cosięwamprzypomina.
Podałkażdemuznaskopięlistuzdatązwrześnia1996roku.Papierbyłwciążciepłyodkopiarki.List
brzmiał:
”DrodzyUczniowie
Jak wiecie, An Garda współpracuje ściśle z waszą szkołą w tworzeniu programów uświadamiających
niebezpieczeństwa stosowania narkotyków, chcąc zadbać, by żadne z was nie wpadło w krąg
przestępczejdziałalności,doktórejnarkotykimogądoprowadzić.
Zdajemy sobie jednak sprawę z tego, że niektórzy z was zażywają narkotyki albo bardzo kusi ich, by z
nimieksperymentować.Dlategobardzoproszę,żebyściewnajbliższychtygodniachzachowaliszczególną
ostrożność.
Dowiedzieliśmy się, że na irlandzkim rynku narkotykowym pojawiła się pewna ilość bardzo
niebezpiecznychtabletekecstasy,choćjakdotądżadnaniedotarładoDonegal.
Postanowiono, by wszyscy uczniowie wszystkich szkół w tym rejonie zostali ostrzeżeni. Tabletki są
okrągłe i mają około centymetra średnicy. Są nakrapiane żólto-brązowo i mogą być lekko gorzkawe w
smaku. Biuro Celne w Dublinie poinformowało nas, że tabletki te, pochodzące z Holandii, nie mają
działania ecstasy, lecz zawierają liczne zabójcze substancje i trucizny, w tym trutkę na szczury i pchły.
Mogąwywoływaćwieleobjawów,wtymkłopotyzoddychaniem,konwulsje,uszkodzeniamózgu,mogą
takżepowodowaćśmierć.
Jeśli ktoś częstuje cię taką tabletką – albo jeśli masz podejrzenia co do czegoś, co ci się oferuje – nie
bierztego.
Możesz się skontaktować z posterunkiem Gardy w Letterkenny pod poufnym numerem 074 55584, ze
swoim lokalnym posterunkiem Gardy lub poinformować kogoś z personelu szkoły. Nie będziesz mieć
żadnychkłopotów,amożeszuratowaćkomuśżycie”.
List był podpisany przez Costella i zakończony przypomnieniem, by w ogóle unikać narkotyków jako
takich.Niejasnoprzypomniałemsobie,żelistytekolportowanowszkołach,chociażpracowałemwtedy
nadsprawąganguwłamywaczyokradającychtamtejszehotele.
–Wyglądanatosamo–powiedziałHolmes,odkładająclistnastół.
–Jestemzaskoczona,żenieznasztychtabletek–zdziwiłasięWilliams–skoropracowałeśwbrygadzie
antynarkotykowejwDublinie.
–Toniemojeczasy–odparłHolmes,apotemuśmiechnąłsięwesoło.–Ciąglemłodyzemniebyczek.
–NiechnasBógmawswojejopiece–stwierdziłaWilliamsiukryłatwarzzatrzymanąkartkąA4.
–Przypuszczalnietotosamo–zauważyłem.–Musimyzatemznaleźćtego,ktojejtodał.Czytotasama
osoba,zktórąsięprzespała?
–Iczyzamierzalijązabićtabletką,czyteżjejśmierćbyławypadkiem?–dodał
Costello.
–Właśnie.Jason,zacznijścigaćmiejscowychdilerów.Popytaj,jeszczerazprzejedź
siępoklubachibarach,wStrabaneiLetterkenny.Zobacz,czyktośsprzedajetoświństwo.
Jakjużtambędziesz,pokażfotkęTerry’egoBoyle’a,możesiędowiesz,gdziebyłwczorajwnocy.
–Aletoniesąpowiązanesprawy,prawda?–spytałHolmes.
–Nicmiotymniewiadomo–odparłem–alejeślimożemyupiecdwiepieczenienajednymogniu...
– Po prostu nie ma nikogo więcej, Jasonie – wyjaśnił Costello. – Poprosiłem o dodatkową pomoc z
Letterkenny,aletyznaszwszystkiepubyitakdalej.Pójdziecilepiejniżkomukolwiekinnemu.
–ZadzwoniędoHendry’ego,żebyniepojawiłysięjakieśbzdurneproblemyzjurysdykcjązagranicą–
powiedziałem.–Caroline,pracujdalejnadzłotympierścionkiem.
Zobaczę,czyudamisiępogadaćzJohnnymCashellem,chociażtomałoprawdopodobne,niewyglądana
kogoś, kto byłby zdolny zgwałcić i nafaszerować prochami własną córkę. Poza tym – dodałem – nie
sądzę,żebytobyłanapaśćnatleseksualnym.
–Raportpatologasugerujestosunekdobrowolny,inspektorze,coniemusioznaczać,żetakifaktyczniebył
–zauważyłaWilliams.
– To prawda. Ale mimo to. Opis, narkotyki, świadkowie naoczni: wszystko wskazuje na Siwego
McKelveya.
–Żebytylkognojekpokazałtwarz–dodałasierżantWilliams.
–Amożepokazał?–odparłHolmes,stukającpalcemwleżącąprzednamikasetęwideo.
Podłączyliśmy magnetowid do telewizora w sali konferencyjnej na tyłach posterunku i puściliśmy
nagranieodpoczątku.Zaczynałosięoosiemnastejwczwartek,dziewiętnastegogrudnia–godzinęidatę
wskazywałybiałecyfrynadoleekranu.Obrazprzeskakiwałzjednegoujęcianadrugiecodwadzieścia
sekund.
Williamsnachyliłasięiprzewinęłataśmędochwili,kiedyzaczęlisiępojawiaćklienci
– mniej więcej dwadzieścia po siódmej. Przy każdym nowo przybyłym zatrzymywaliśmy nagranie,
wypatrującAngeliiosoby,którajejtowarzyszyła–iktórąwedługnasbyłSiwyMcKelvey.
Odziewiątejtrzydzieścibarsięzapełniał,aoniwciążsięniepojawili,chociażzauważyliśmymłodego
mężczyznę z wygoloną głową, który o ósmej pięćdziesiąt wszedł do męskiej toalety i do tej pory nie
wyszedł.Holmesuznał,żetoalbohandlarznarkotykami,albohomoseksualista.
–Takczyinaczej,przymkniemygo,jeślisiępojawiponaszejstroniegranicy–dodał.
Wmiarępostępunagraniaświatłowbarzeprzygasało.Potemobrazprzeskoczyłnadrzwiimignęłami
przechodząca pod kamerą dziewczyna o jasnych włosach. Była ubrana w dżinsy i niebieską bluzę, tak
samo,jakCashellopisałstrójAngeliztamtegowieczoru.Tużzanią,znównawpółpozapolemwidzenia
kamery,szedłktośchudyokrótkich,jasnychjaktlenionewłosach,wdżinsachibiałejbluzce.Postaćnie
patrzyła w kamerę, zobaczyliśmy tylko czubek głowy i jasne włosy. Holmes zatrzymał obraz i wszyscy
nachyliliśmysiędotelewizora.
–Toon?–spytałasierżantWilliams,marszczącczoło.
–Chybatak–odparłem.
Holmespostukałwekrankłykciami.
–Panieipanowie,SiwyMcKelvey,jaksądzę.
Niebyłotoujęcietakwyraźne,jakbyśmysobieżyczyli,alewniosekHolmesawydawałsięuzasadniony.
Obejrzeliśmy jeszcze godzinę nagrania i zobaczyliśmy Angelę kilka razy: w kolejce do baru, tańczącą,
rozmawiającą z grupką dziewczyn przy toaletach. To ujęcie prawie się skończyło, kiedy zobaczyłem
znajomą twarz i wszystkie fragmenty układanki wskoczyły na swoje miejsce. Ubranie było inne,
oczywiście, różowy mundurek zastąpił obcisły, satynowy, szary top, podkreślający wszystkie krągłości.
Dziewczyna miała nałożony makijaż i wyglądała na starszą, ale poznałem ją – to była Yvonne Coyle,
pielęgniarka,którakarmiłaTommy’egoPowellawjegopokojudzieńwcześniej.
Jednocześnieprzypomniałemsobie,gdziepoprzedniojąwidziałem–przytulonąpoliczekdopoliczkaz
AngeląCashellnapaskuzdjęćzautomatuwsuniętychstaranniemiędzykartkiniedokończonejpowieści,
leżącejpodłóżkiemzmarłejdziewczyny.
PRAWIENATYCHMIASTZADZWONIŁEMDOFINNSIDE,aHolmesiWilliamszajęlisięzadaniami,
któreustaliliśmywcześniej.PaniMacGowanpowiedziałaminiecozirytowana,żeCoyledzieńwcześniej
zwolniłasięprzedczasem,adzisiajwzięławolnezpowoduchoroby.
–Jestpanpewien,żemogęjązatrzymać?–spytała.–Wiepan,wolałabym,żebymójpersonelniemiał
kontaktówzgardai.
–Niewiemnicotym,paniMacGowan,żebyYvonneCoylezrobiłacośzłego.Chcęzniąporozmawiaćo
czymśzupełnieniewinnym–skłamałem.–Byłaświadkiemwypadku.
–Jeślijutrosiępokaże,każęjejsięzpanemskontaktować.
–Dziękuję,paniMacGowan.
–Alejeślisięniepokaże,tomożejużnieprzychodzić...
Odłożyłem pospiesznie słuchawkę, żeby nie słuchać dalszego ciągu. Potem znów ją podniosłem,
zadzwoniłemnaposterunekPSNIwStrabaneipoprosiłemopołączeniezinspektoremHendrym.
Tak jak się spodziewałem, Hendry’emu nie przeszkadzało, że nasi ludzie przechodzą przez granicę i
wypytująwłaścicielibarów,chociażzasadniczobyłotoniedozwolone.
Niektórzy policjanci po obu stronach mogliby się do tego przyczepić, ale wszyscy wiedzieliśmy, że
ścigamy tych samych ludzi. Dawne złe czasy, kiedy podejrzenia i spiski uniemożliwiały wszelkie
kontakty,odchodziływniepamięć,oilejużcałkiemnieminęły.
Hendryzgodziłsiętakżenabardziejniezwykłąprośbę–żebymprzesłuchałCashellawareszciePSNI,
podwarunkiemżebędęmilczał,pojawięsięzasadniczoposłużbieiżetoHendrybędziezadawałpytania
w moim imieniu. W końcu spytałem go, czy znaleziono już Siwego McKelveya, choć wiedziałem, że
gdybytaksięstało,Hendryzadzwoniłbydonas,żebyprzechwalaćsięskutecznościąpółnocnoirlandzkiej
policjiwporównaniuzjejślamazarnympołudniowymodpowiednikiem.
– U nas ani śladu – powiedział – chociaż doszły mnie plotki, że jest u was. Jacyś jego krewni rozbili
obózpodBallybofey
–Nicotymniesłyszałem–odparłem,trochęzły,żesamniemiałemotyminformacji.
– To dlatego że dopiero teraz ci powiedziałem. Mówię ci: brytyjski wywiad najlepszy na świecie! –
roześmiałsię.
– Do zobaczenia za godzinę – rzuciłem i się rozłączyłem. Zaraz potem zadzwoniłem na posterunek w
Ballybofey. Połączono mnie z sierżantem Moore’em, który obiecał, że sprawdzi pogłoski o obecności
Siwego McKelveya na swoim terenie. Dałem mu rysopis chłopaka i jego krótką historię. Uprzedziłem,
żebydziałalibezrozgłosu;niechciałem,żebyMcKelveyznówprysnął.
PostanowiłemnieprosićHendry’egooadresYvonneCoyle.Wysłuchiwaniekolejnychpeanównacześć
brytyjskiego wywiadu było zbyt wysoką ceną. Zamiast tego zadziałałem jak prawdziwy detektyw i
zajrzałem do książki telefonicznej, którą ktoś „pożyczył” z budki telefonicznej tuż za granicą kilka lat
temu.WGlennsideniebyłożadnychCoyle’ów.
Zadzwoniłem jeszcze raz do pani MacGowan, przeprosiłem za urwaną poprzednio rozmowę, a ona od
razu podała mi adres, równie szybko się rozłączając. Postanowiłem odwiedzić Yvonne przed wizytą u
Johnny’egoCashella,nawypadek–dośćmałoprawdopodobny–
gdybyAngelawspominałaprzyjaciółceoswoimojcu.
MUSIAŁEM ZADZWONIĆ DO DRZWI TRZY RAZY, zanim usłyszałem czyjeś kroki na schodach i
szczękzasuwki.WdrzwiachstanęłaYvonneCoyle,wróżowejpodomce,stosownejraczejdladziecka,z
wyhaftowanymnapiersimisiem.Włosymiałakrótkie,namokrowydawałysięciemne.Jejskórawciąż
połyskiwaławilgociąipachniałacharakterystycznieszamponemimydłem.
– O... ja... W czym mogę pomóc? – spytała, garścią ściągając poły podomki, drugą trzymając klamkę
drzwi.
Przedstawiłemsię.
– Chciałbym z panią porozmawiać, panno Coyle – dodałem z uśmiechem, żeby zabrzmiało to mniej
groźnie–jeśliniemapaninicprzeciwkotemu.
–OpanuPowellu?–spytała,przybierającznudzonąminę.
–Myślę,żewiepani,oczym–odparłem.
–Nocóż,niemogępanupomóc.Tasukamniezwolniła,tojużniemójproblem.
–PaniMacGowanpaniązwolniła?Dlaczego?
–Chybaprzezpana.Właśniedzwoniła.Powiedziała,żeprzynoszęniepotrzebnyrozgłosjejplacówce.
Powiedziała to, kpiąco naśladując głos niedawnej szefowej. Wyszło jej to całkiem udatnie, na tyle że
obojesięzaśmialiśmy.
–Przykromi,pannoCoyle.Mówiłemjej,żeniezrobiłapaniniczłego.Niechpaniposłucha,czymogę
wejśćnakilkaminut?MamkilkapytańnatematAngeliCashell.
Usłyszawszy nazwisko Angeli, Coyle usiłowała odegrać zaskoczenie, ale nie wyszło jej to, dała więc
sobiespokójiotworzyłaszerokodrzwi.
– Dziesięć minut. Niech mi pan da szansę się przebrać. Dopiero co wyszłam spod prysznica –
powiedziała, wskazując włosy ociekające wodą. – Chociaż pewnie sam pan się już domyślił, jako
policjantiwogóle.Niechpanwchodziisiada,zachwilkęwracam.
Poszedłem do salonu. Był mały, stały w nim brązowa kanapa i dwa fotele nie od kompletu, ustawione
przy telewizorze i elektrycznym kominku. Obok jednego z nich zobaczyłem odtwarzacz CD i stos płyt.
Zerknąłem na grzbiety pudełek i zauważyłem kilka albumów Divine Comedy, co przypomniało mi o
płycie,którąwidziałemwpokojuAngeli.
Podejrzewałem już, że wiem, skąd ją miała. Na poręczy kanapy stała popielniczka pełna niedopałków,
usiadłemobokniejiwyjąłemswojepapierosy.
–Mogęzapalić?–zawołałemwgóręschodów.
–Jeślitylkomniepanpoczęstuje,skończyłymisię–odparłapannaCoyle,schodzącnadół–aniechce
misięiśćdosklepu.
Weszła do salonu i usiadła na jednym z foteli. Nie zdjęła podomki, zawiązała tylko na głowie turban z
ręcznika.Podomkaodrobinęsięrozchyliła,takżewidaćbyłozarumienionąskóręunasadyszyiidekolt.
Yvonnenachyliłasięiwzięłapapierosa,którymjąpoczęstowałem;wrozchyleniuszlafrokazobaczyłem
piersi.Odwróciłemwzrok,aleonazauważyłajużmojespojrzenieiuśmiechnęłasięlekko,poprawiając
poły.Zacząłemżałować,żeniewziąłemzesobąCarolineWilliams.
–Skończyłymisięteżzapałki–powiedziałaiznówsięnachyliła.Zmusiłemsię,żebypatrzećjejwoczy,
i przypaliłem jej papierosa swoją zapalniczką. Zauważyłem, że miała tęczówki w różnych kolorach,
jednązieloną,ajednąprawieszarą.Uświadomiłemsobie,żebezmakijażuniejestjużtakmłoda,najaką
wyglądaławFinnside.Moimzdaniemmiałapodtrzydziestkę.Skórabyłagładka,ceraładna,alewokół
oczupojawiałysiępierwszezmarszczki.
–Wzięłapanichorobowe–zacząłem.–Mamnadzieję,żetonicpoważnego.
–Zwykłykac.Niejestemjużchora,tylkobezrobotna.
–Przykromi.Ja...
–Niechsiępannieprzejmuje.ToitakbyłagównianarobotakarmićstarychprykówtakichjakTommy
Powellmusemjabłkowym,kiedyjegosynalekfiutpróbujemizaglądaćpodspódnicę.Krzyżyknadrogę.
–ThomasPowell?Jegosynpróbował...–Machnąłemrękąwogólnymkierunkujejnóg.
–Nopewnie.Bezprzerwy.Wydajemusię,żejestniezły.Tyleżejaknamójgusttrochęzastary.
–Matylesamolatcoja–odparłem,udającoburzenie.
– Och – westchnęła Coyle i uśmiechnęła się do mnie. Wiedziałem, że będę interpretował ten uśmiech
przezcałądrogępowrotną.Poraruszaćdalej,pomyślałem.
–Nodobrze,comożemipanipowiedziećoAngeliCashell,pannoCoyle?–spytałem.
–ProszęmimówićYvonne.CopanchcewiedziećoAngeli?–odparła.
Nieszłomizadobrze.
–Kiedywidziałająpaniostatniraz?–zapytałempewien,żeznamodpowiedź.
–Wpiątekrano.Wczwartekumnienocowała.Wyszłarazemzemną.Szłamdopracynadrugązmianę.
PodwiozłamjądoLifford.Byłaumówionazsiostramiwkinie.
–Jakbyłaubrana?
Yvonneprzezchwilęsięzastanawiała.
–Wczerwonąbluzkęispódnicę,któreodemniepożyczyła.Niemiałaubranianazmianę,notowzięła
moje.
–Acosięstałozubraniami,którenosiławcześniej?
–Są na górze.Zamierzałam je zatrzymać,wie pan, na pamiątkę.Pewnie to głupiobrzmi... Chce je pan
zabrać?Alejajewyprałam,wiepan,jeślipanszukajakichśśladówczyczegośtakiego.Przepraszam–
powiedziała,krzywiącsięprzesadnie.
–Niemazaco–odparłem.Ubranienicbynamniedało,skoroAngelaniemiałagonasobiewchwili
śmierci.–Czymówiła,dokądsięwybierapokinie?
Yvonnenachwilęzamilkła.
–Chybadodomu.
–Jestpanipewna?
–Chybatak.
Postanowiłemspróbowaćzinnejstrony.
–Dlaczegonocowałaupaniwczwartek?
–Jestem...byłamjejprzyjaciółką.Czemuniemogłabyumnienocować?
–Aledlaczegowczwartek?Czemunienocowaławdomu?
–ByławklubiewStrabane,wygodniejjejbyłozostaćtutaj.
–Poszłazpaniądoklubu?Czytamsięspotkałyście?
–Spotkałyśmysię.
–Zkimprzyszła?
Znówchwilamilczenia.
–Niewiem.
–Napewno?
–Miaładużoznajomych.Angelaniebyłanieśmiała.
–Ktotobył?
– Nie wiem na pewno – odparła. – Może któryś z wędrowców, ale nie wiem. Do mnie się nie zbliża.
Angelaniepowiedziałabymi,gdybysięznimspotkała.
–Dlaczego?
–Bowie,żegonielubię.
–Dlaczego?
–Bojąwykorzystywał.
–Wjakisposób?
Cisza.
–Wjakisposób,Yvonne?
–Niepowiem.Toniefairwstosunkudoniej.
– Yvonne, Angela została zamordowana. Jeśli mam odkryć, kto to zrobił, muszę dowiedzieć się o niej
wszystkiego,dobregoizłego.
Zastanowiła się, szybko zaciągnęła dwa razy papierosem, a potem rozgniotła go w popielniczce.
Wyprostowałasięwfotelu,podciągnęłapodsiebiegołenogiiobjęłaramionamikolana.
–Pozwalałamu,żebyrobiłróżnedziwnerzeczy.Znią.Seksitakdalej.
–Dlaczego?
–Dlapieniędzy.Żebymogłasobiekupowaćróżnerzeczy.
–Jakie?
–Narkotyki.Zaczęłaniedawno,potym,jakpoznałaMcKelveya.PoznalisięwklubiewStrabane.Dałjej
coś za darmo, dostarczał prochy, póki miała pieniądze; kiedy nie miała, płaciła mu w inny sposób. –
Yvonnelekkosięzaczerwieniła.–Nigdyprzymnieonimniemówiła.
–Jakienarkotyki?
–GłównieE,McKelveyjejdawałalbodawałjejpieniądze,żebysobiekupiłaodkogośinnego.
–CzywpiątekwieczorembyłazMcKelveyem?
–Niewiem.Może.Mówiła,żemarandkę.Chciaławłożyćcośładnego.Wzięłamojączerwonąbluzkę.
Miałamjąnasobietylkoraz.Aleonalepiejwniejwyglądała.
–Czywpiątekmogłasięspotkaćzkimśinnym?
–Byćmoże.McKelveyniebyłjedyny.Miaławieluznajomych,jużmówiłam.
–CzywidziałająpanizMcKelveyemwczwartek?
–Wydawałomisię,żetak,aleniemampewności.
Rozmowatoczyłasięwmiaręgładko,postanowiłemwięcwrócićdoJohnny’egoCashella.
–Czymówiłapani,ocopokłóciłasięwczwartekzojcem?Wtedy,kiedyupaninocowała?
Cisza–Yvonnerozważałaswojemożliwości.Wkońcuzdecydowałasięnaszczerość.
–Oto,cozwykle.Podglądałjąprzyubieraniu.Robiłtobezprzerwy.Mówiła,żerazbrałaprysznic,a
kiedy wyszła, on był w łazience, mył zęby czy coś takiego. Zachowywał się, jakby nie było w tym nic
złego.Mówiła,żesięgoboi.Alegdybypanmniepytał,McKelveywcaleniejestlepszy.
–CzyojciecAngelikiedykolwiekcośjejzrobił?Coś,czegoniepowinienrobić?–
spytałem,starającsięniebyćwulgarny.–Dotykałjejczycośtakiego?
–Niesądzę.Chybatylkolubiłnaniąpatrzeć.
–Dlaczegoniepowiedziałanampaninic,kiedyAngelazginęła?Dlaczegozachowałatopanidlasiebie?
Przecieżmogłonamtopomóc.
–Chybaniechciałambyćwtozamieszana.PozatymJohnCashelljestbyćmożelubieżnymstaruchem,
aleniewierzę,żebybyłmordercą.LiamMcKelveytocoinnego.
–CzyAngelamówiłapani,skądmapierścionek?
–Jakipierścionek?
–Pierścionek,którynosiłanapalcu.Złotypierścionekzkamieniamiijejinicjałami.
Yvonnewyglądałanazmieszaną.
–Angelanienosiłazłotegopierścionka.Tylkosrebro.Poczęstujemniepanjeszczepapierosem?
Nachyliłasięznówdoprzoduiwzięłapapierosa.Wyciągnąłemdoniejzapalniczkę,aona,chociażmoja
dłoń się nie trzęsła, przytrzymała ją delikatnie w swoich. Ręce miała szorstkie od pracy, ale ciepłe.
Dotyk jej skóry sprawił, że żołądek ścisnął mi się, jakby mnie ktoś uderzył. Yvonne przytrzymała moją
rękętrochędłużej,niżtobyłokonieczne,apotembardzopowolijąpuściła;opuszkipalcówprzesunęły
siędelikatniepogrzbietachmoich,zahaczającoślubnąobrączkę.
JOHNNY CASHELL SIEDZIAŁ W POKOJU PRZESŁUCHAŃ numer 1 na posterunku policji w
Strabane. Pomieszczenie wyglądało tak samo, jak wszystkie inne sale przesłuchań, które dotąd
widziałem: drewniany stół pod ścianą, z blatem pooranym inicjałami, poprzypalanym papierosami i
poznaczonymkrążkamiwmiejscach,gdziegorącekubkiherbatypobieliłydrewno.Ścianypomalowane
na biurową zieleń pokryte były gryzmołami, obok stołu ktoś zostawił ślady płomienia zapalniczki.
Cuchnęłopotemidymem–jednoidrugiebuchałoobficieodJohnny’ego,którybezustanniewierciłsięna
prostymdrewnianymkrześle–
nieświadom faktu, że pomieszczenia takie jak to projektuje się z myślą o maksymalnej niewygodzie.
Chodziłynawetplotki,żedawniejpodpiłowywanonaparęcentymetrówprzednienogitychkrzeseł,żeby
przesłuchiwanicałyczaszsuwalisiędoprzoduiniemogliwygodniesięusadowić.
Cashelldrapałsiępobrzuchu,zgrubieniejegokoszulkiwpasiewskazywało,żewciążnosiłopatrunkina
ranie od noża. Wyglądał na zapuszczonego, brudnosiwy zarost odcinał się na tle rudych włosów.
Koszulkachybagodrażniła.Obciągałjąiszarpałprzezcałeprzesłuchanie.
Kiedy czekaliśmy, aż przyprowadzą Cashella, dałem Hendry’emu listę pytań, które chciałem zadać, i
streściłemmuostatniewydarzenia.Terazjużmogłemsiedziećisłuchać.
Zdecydowaliśmysięnastylnieformalny.
– Johnny, powiedział pan inspektorowi Devlinowi, że swoją córkę widział pan ostatnio w zeszły
czwartek,dziewiętnastegogrudnia.Czytoprawda?–spytałHendry.
–Co?Tak.Zgadzasię.Wczwartek.
–Byłjakiśpowód,dlaktóregoniewróciławtedydodomu?
–Pewniezostałauznajomych.
–Czybyłjakiśpowód,żezostałauznajomych?
–JezuChryste,czytrzebamiećpowód,żebyzostaćuznajomych?Możebyłazchłopakieminiechciała,
żebyśmysiędowiedzieli.Ocowam,kurwa,chodzi?
–CzywczwartekpokłóciłsiępanzAngelą,panieCashell?
Johnny podniósł wzrok i przyjrzał się Hendry’emu uważniej, zaalarmowany użyciem nazwiska.
Wyczuwałzmianętonuizmianękierunku.
–Możeitak,niepamiętam.
–Pokłóciłsiępan?Takczynie?
–No,skoropytacie,towiecie,żetak.Dorzeczy.
–Ocosiępokłóciliście?
–Osprawyrodzinne.
Hendrysięzaśmiał.
–Oczywiście,żerodzinne.–Apotem,takcicho,żesamniewiedziałem,czyfaktycznietopowiedział,
mruknął:–Palipanskrętywłasnejroboty,Johnny.Lubipanwłasnąprodukcję,co?
–Co?
–Czycórkaoskarżałapanaopodglądanieprzyubieraniu?
Cashellwybuchnął,zerwałsięnanogi.
–Tyjebany...!Devlin?Cotusię,kurwa,dzieje?
Policjant,którystałprzydrzwiachzaCashellem–jeszczejedenelementmającywywoływaćdyskomfort
–podszedłbliżejipołożyłmurękęnaramieniu,zmuszając,byznowuusiadł.
–Oskarżyłapanaopodglądanieprzyubieraniu?–powtórzyłznaciskiemHendry.
Cashellnieodpowiedziałodrazu;popatrzyłnamniewilkiem,ajegopierśunosiłasięciężkoiopadała,
oddychałztrudemiprzeznos.Wkońcupowoliwypuściłpowietrze.
–Ja...przypadkowonaniąwpadłem.
–Słyszeliśmyzupełniecoinnego.Toniebyłpierwszyraz,prawda,panieCashell?
Dowiedzieliśmysię,żektóregośdniapodglądałjąpanteżpodprysznicem.Pociągałapanawłasnacórka,
panieCashell?
– Ty gnoju! – Johnny splunął, a potem odwrócił się do mnie, jakbym w jakiś sposób reprezentował
ostatniąostojęrozsądku.–Devlin!Cotusię,kurwa,dzieje?Niemyśliciechybapoważnie,żeja...
–Kręciłapanacórka,Johnny?Niemasięczegowstydzić.Ładnabyłazniejdziewczyna.Azresztątoby
przecieżnawetniebyłokazirodztwo,co,Johnny?Niebyłapanacórką.Zgadzasię?
Taostatniauwagaiefekt,jakiwywarłanaCashellu,zdawałysięsprawiaćHendry’emuprzyjemność.
Johnnyusiłowałodpowiedzieć,otwierałizamykałustajakrybawyjętazwody,alejegomózgniechciał
zadziałać.Woczachwezbrałymułzy;patrzyłjakwtransiegdzieśzamnie,pozaścianypomieszczenia,
domiejsca,wktórymtrzymałswojewspomnieniaocórce.
Znów zobaczyłem ją leżącą nago na polu, odartą z godności. Nikt się nie odezwał, kiedy z kącika oka
Cashellawypłynęłapojedynczałza.Szybkowytarłtwarzdłońmi,wziąłpapierosaizapalił.Rozdziawił
ustajakziewającezwierzę,usiłującprzełknąćłzy.
–Zabiłjąpan,Johnny?–spytałHendrytonemserdecznymiciepłym,aleCashelltylkopokręciłgłową.
–Uprawiałpanzniąseks?Albopróbowałuprawiaćzniąseks?
Znów pokręcił głową, milcząc, jakby się bał słów, których mógłby użyć, i tego, co mogłyby o nim
powiedzieć.
–Achciałpan?–spytałHendry.
Cashellznównaniegospojrzał,wjegozaczerwienionychoczachzapłonąłbunt.
–Niezabiłemswojejcórki.
–WtakimraziepocogoniłpanSiwegoMcKelveya?Zzazdrości?Uprawiałsekszpanadziewczynką.
– Nie. Ja... on... W kieszeni jej spodni znalazłem narkotyki. Chyba tabletki E. Jedna z moich córek
powiedziała,żeAngelaspędzaznimdużoczasu.Dodałemdwadodwóch.
Pomyślałem, że może wciska jej prochy czy coś. Gwałci ją. Nie przespałaby się z takim gównem z
własnejwoli.
–Dlaczegoon?Przecieżtomógłbyćktokolwiek–spytałem,skinieniemrękiprzepraszającHendry’ego
zato,żesięodzywam.
–Muiremipowiedziała,żeAngelazabrałająwpiątekdokina,apotemmiałasięspotkaćzchłopakiem.
To był jedyny chłopak, o którym wiedziałem. Ludzie w mieście gadają. Słyszałem, że była z nim w
czwartekwieczorem.Poprostu...poprostumyślałem,żewpiątekteżbylirazem.
–Dałjejpanpierścionek?–spytałem.
–Jakipierścionek?
–AngelamiałanapalcupierścionekzinicjałamiAC,zkamieniemksiężycowymibrylantamidookoła.
Złoty.MiałagoodMcKelveya?
Johnny Cashell zbladł i zamlaskał językiem, jakby był spragniony. Znów zapatrzył się w jakiś
nieokreślonypunktzamną.
–Pierścionek?–zapytałjakbysamsiebie.
–Tak.Cośtopanumówi?McKelveymógłjejgokupić?
– Nic nie wiem o żadnym pierścionku. – Powiedział to zdecydowanym tonem, ale wydawał się
rozkojarzony.Widziałem,żeoczymśmyśli,choćniewiedziałem,ocojeszczegozapytać.
KilkaminutpóźniejHendryzakończyłprzesłuchanie.Cashell,odprowadzanydodrzwi,popatrzyłnamnie
ipowiedział:
–Hej,Devlin?Zrzutka,akurat.Odkiedytogardairobiązrzutkidlatakichjakja?
Potemwyszedłzpokoju,szurającnogami,zgarbiony,ajanieumiałemzdecydować,czyjegosłowabyły
wyrazemwdzięczności,czypogardy.Hendryspojrzałnamniepytająco,alenicniepowiedział.
PO PRZESŁUCHANIU WRÓCIŁEM DO SIEBIE NA POSTERUNEK i zadzwoniłem do Ballybofey,
tylkopoto,żebysiędowiedzieć,żeMoore’aniema.Zostawiłemmuwiadomość,żebyskontaktowałsię
zemną,kiedytylkowróci.
Jason Holmes był w pokoju przesłuchań z jednym z naszych podopiecznych, trzydziestoczterolatkiem o
nazwisku Lorcan Hutton, który spędził kilka lat w poprawczakach i więzieniach za narkotyki. Nadal
sprzedawał je w mieście. Był antytezą tego, czego można się spodziewać po dilerze. Jego rodzice,
lekarzezPółnocy,bylibardzobogaci.Huttonmiał
jasne, kędzierzawe włosy i atletyczną budowę. Mimo odsiadek w więzieniach i ośrodkach
resocjalizacyjnych pozostał stałym bywalcem ciemnych kątów barów i klubów, gdzie gromadziły się
nastolatki–jegowielbiciele–liczącenadarmowądziałkę,którejnigdyniedostawały.
NiepowstrzymałgonawetwyrokwydanyprzezIRA,zczegowyszedłznogamipołamanymiwkostkachi
dziuraminarękachinogachpokijubejsbolowymnabijanymgwoździami.Tyletylkożewywiózłswoją
rodzinęzeStrabanedoLifford,wychodzączbłędnegoprzekonania,żeIRAniedosięgniegozagranicą.
Holmes oznajmił – dla celów nagrania – że wszedłem do pomieszczenia, i zaproponował przerwę.
Hutton wzruszył ramionami, a jego adwokat, Brown, prawnik ze Strabane, zaczął go z przejęciem
wypytywać,czybyłźletraktowanyiocogopytano.
Holmesijawyszliśmyzpokoju.
–Jakidzie?–spytałem.
Holmespokręciłgłową.
– Kiepsko. Nic nie wie o tabletkach E. Nigdy nie widział żadnej na oczy. Niewinny jak dziewi... –
Przerwałwpółsłowa,kiedypodeszładonassierżantWilliams.
–CzyżbyominęłomniewłaśniesłynneHolmesowskieporównanie?–spytałazuśmiechem.
–Omałoco.Wsamąporę.
–Cosłychać?–zapytała,wymachująctrzymanąwlewejręcekartkąpapieru.
–Nic.LorcanHuttonwpadłdonasnapogawędkę.Przyprowadziłprawnika.
–Co?
–Takjest.Zaprosiłemgonaposterunek;aonchaps,zakomórkęidzwoni.Tenpieprzonyprawnikbyłtu
przednami.
–OBoże.–SierżantWilliamsodczekałachwilęzszacunkiem,zanimopowiedziałaoswoimsukcesie.–
Niezgadniecie.Znaleźliśmypierścionek.Itodwarazy.
–Świetnie.Jak?
–WydzwaniałampojubilerachiranotrafiłamnakobietęwStranorlar,którarozpoznałagozopisu.
–Podałajakieśnazwiska?–spytałemzezniecierpliwieniem.
Sierżant Williams spojrzała na mnie lekko urażona, że nie doceniam jej narracyjnych zdolności, i
ciągnęła:
– Nie mogłam znaleźć żadnego z was, zaczęłam więc drążyć dalej sama. Okazało się, że jakiś miesiąc
temu młody wędrowiec próbował sprzedać jej pewną liczbę przedmiotów, w tym pierścionek.
Zapamiętałago,bosamamapierścionekzkamieniemksiężycowym.
Powiedziała,żebyłniezwykły.Zaproponowałachłopakowidwadzieściaeuro,myślała,żeniepoznasię
najegoprawdziwejwartości.Kazałjejspierdalaćiwyszedł.Pomyślała,żepróbujewtensposóbpodbić
cenęiżewróci,alenigdywięcejgoniewidziała.
–Jestpewna,żetobyłwędrowiec?
–Otak.Ostentacyjniepokazałamipuszkęodświeżaczapowietrza,któregomusiałaużyćpojegowyjściu.
Blondyn.Prawiebiałewłosy,wielkieuszy.
–SiwyMcKelvey.
–Dobrarobota,Caroline–pochwaliłłHolmes.
– Dziękuję. – Uśmiechnęła się ciepło. – Ale teraz będzie najciekawsze. Powiedziała mi, że mówiła to
wszystkoinnemugarda,któryotopytał.
–Jakiemuinnemugarda?–spytałem.
– Powiedziała, że któregoś dnia ni z tego, ni z owego wpadł do jej sklepu jakiś garda, wypytując o
pierścionek. Miał ze sobą jego szkic. Kobieta wszystko mu powiedziała i podała rysopis chłopaka.
Młodygarda.
–Ktotobył?
–Niewiem.SkontaktowałamsięzLetterkenny,majądomnieoddzwonić–
powiedziała sierżant Williams. – Ale uznałam, że to oznacza, że pierścionek musiał być kradziony, nie
kupiony.Iwiecieco?
–Co?–rzuciłem.
–Był.Toznaczyukradziony.WLetterkenny,kilkatygodniwcześniej.
–Logiczne–stwierdziłHolmes.
–Cojestlogiczne?
–McKelveyukradłgowLetterkenny,spróbowałopchnąć,niedostałceny,jakiejsięspodziewał,idałgo
swojejdziewczyniewzamianza...–SpojrzałnasierżantWilliams.–
Wiecie,zaco.
–Byćmoże–zgodziłemsięzwahaniem.–Ktozgłosiłkradzież?
–KtośonazwiskuAnthonyDonaghey.Powiedział,żetopamiątkarodzinna,należaładojegomatki.
–AnthonyDonaghey?TenAnthonyDonaghey?–spytałemzrozbawieniem.
–Niewiem.JakiśAnthonyDonaghey–odparłasierżantWilliamsrozdrażnionamoimtonem.–Aczemu?
KtotojestAnthonyDonaghey?
–SzczurDonaghey–oznajmiłem,patrzącwymownienaHolmesa.
–Jasne,zgadzasię.Tendiler.Jasne.
–Więcejniżdiler.Kawałgnoja.Jeślitenpierścioneknależałdojegomatki,toja...tojaniewiem.Ale
nienależał.Jegomatkadożyłaswoichdni,sprzątającwmiejscowejpodstawówce,niekupowałasobie
złotychpierścionkówzbrylantami.
–Możedorabiałanaboku,takjaksyn–odparłHolmesześmiechem.
– A może powinniśmy porozmawiać z panem Donagheyem – zaproponowała sierżant Williams,
ostentacyjnieignorującjegouwagę.
– Ciężko będzie – odezwał się głos za nami. Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy oleistą twarz pana
GerardaBrowna,adwokataLorcanaHuttona,októrymzupełniezapomnieliśmy.
–Czemu?–rzuciłHolmes.
–WzeszłymmiesiącuznalezionogomartwegowBundoran.
–Teżbyłpanaklientem?–spytałaCaroline,uśmiechającsiępodnosem.
–Bywał–odparłBrownbezcieniaironii.–Rozumiem,żemójobecnyklientjestwolny.
SkinąłemgłowądoHolmesa.
–Spróbujznimostatniraz.Dajjasnodozrozumienia–powiedziałem,tyleżdoHolmesa,codoBrowna
–żepuścimymimouszuwszelkieprzyznaniasiędowiedzyonarkotykachwtejokolicy,jeślipanHutton
przyokazjipodanaminformacjeistotnedlaśledztwawsprawiemorderstwa.
–Jestempewien,żemójklientzrobicowjegomocy,żebypomócgardai–zapewnił
Brown.PotemwrazzHolmesemwszedłzpowrotemdopokojuprzesłuchań.
–Icopanotymsądzi,gubernatorze?–spytałasierżantWilliams,kładącnacisknaostatniesłowo.
–MoimzdaniemHolmesmarację.–Minaniecojejzrzedła.–Tobyłacholerniedobrarobota,Caroline.
Zarumieniłasię.
–AcozDonagheyem?–spytała.
– Dowiedz się, gdzie umarł. Skontaktuj się z odpowiednim posterunkiem i sprawdź, co mają do
powiedzeniaojegośmierci.
–Myślipan,żeistniejejakiśzwiązek?
– Nie widzę, jaki by to mógł być związek, ale lepiej sprawdzić, nie? Zaczekamy i zobaczymy, czy
McKelveypojawisięwBallybofey.
– Czemu w Ballybofey? – zdziwiła się sierżant Williams, a ja streściłem jej wszystko, czego
dowiedziałem się rano. Potem wróciła za swoje biurko, a ja zacząłem przedzierać się przez kartki z
wiadomościami,którenagromadziłysięnamoimbiurkupośmierciAngeliCashell.
Pierwszy stos dotyczył Terry’ego Boyle’a. W wieczór jego śmierci widziano go najwyraźniej w trzech
różnych pubach, chociaż nikt nie pamiętał, żeby z kimś z nich wychodził. Wczoraj wieczorem ktoś
sprawdził go standardowo w kartotece i zameldował, że na pierwszym roku studiów w Dublinie Terry
byłoskarżonyoposiadaniemarihuany.
Wykręciłsięgrzywnąipracamipublicznymi.Mediazaczęłydopieroprzekazywaćprośbęoinformacje–
spodziewałemsię,żedojutratenstoswiadomościznacznieurośnie.
PrzeczytałemiodrazuwyrzuciłemnotatkęodWilliams,informującejmnie,żebyćmożetrafiłanacośw
sklepiezużywanąbiżuteriąwStranorlariżeniemożesiędoczekaćmojegopowrotu.Dodała,żeHolmes
pojechałzwinąćLorcanaHuttona.
Burgess zostawił rano dwie wiadomości, donosząc, że Thomas Powell dzwonił z pytaniem o postępy
śledztwawsprawieintruzawpokojujegoojca.
WsobotęwieczoremnaConeyburrowRoadwidzianytampijanymężczyznautrącił
boczne lusterka w pięciu samochodach. Następnego dnia wszyscy właściciele wozów zadzwonili z
informacją, że sprawca, miejscowy nauczyciel świętujący bożonarodzeniowe ferie, odwiedził ich
rankiemizaoferowałpokrycieszkód.
Tejsamejnocyzkantorkasklepumonopolowegonatyłachmiejscowegopubuukradzionoczterybutelki
dżinu.Złodziejusiłowałuciecprzezoknowłazience,tłukącprzytymtrzybutelki.
WniedzielęranojakiśczłowiekzDerryzgłosiłprzeztelefon,żewnocy,wracająctaksówkązwesela,
widziałprzygłównejulicyLiffordjakiegośdzikiegokota.Niepotrafił
opisać jego koloru ani rozmiarów, twierdził tylko, że zwierzę było większe i ciemniejsze niż normalny
kot.
W końcu na moje biurko trafił od Burgessa raport pani patolog. Tożsamość Terry’ego Boyle’a została
potwierdzona za pomocą szpitalnej karty, w której wymieniono dwa złamania kości udowej w wyniku
wypadkówwdzieciństwie.Zaprzyczynęśmierciuznanopojedyncząranępostrzałowągłowypowstałąw
wynikupostrzałuzbezpośredniejodległościzpistoletu.
Terry z całą pewnością nie żył, kiedy podpalono samochód. Zawartość żołądka ujawniła, że wypił
więcej,niżwynosidopuszczalnylimitdlakierowcy.Przyszłomidogłowy,żezatrzymałsięwzatoczce,
wktórejzginął,żebysięprzespaćiwytrzeźwieć.Nieznalezionośladównarkotyku,którybyłwżołądku
AngeliCashell,cotymbardziejutwierdziłomniewprzekonaniu,żeobatemorderstwałączyconajwyżej
miejsce.
Godzinęitrzykawypóźniejzauważyłem,żektośprzedemnąstoi.Podniosłemwzrokizobaczyłem
funkcjonariusza
Gardy
Johna
Harveya,
młodego
mundurowego
o
jasnobrązowychwłosachiwokularach,trzymającegowrękuczapkę.
–Chciałmniepanwidzieć?–spytał.
–Chciałem?
–Tak.SierżantWilliamspowiedziała,żemamzpanemporozmawiaćoukradzionympierścionku.Toja
dzwoniłemwtejsprawiedojubilerów.
POPROSIŁEM HARVEYA, ŻEBY USIADŁ, a on zrobił to ostrożnie, jakby przyszedł na rozmowę
kwalifikacyjną.Służyłnapółetatu,alewyraźnieuwielbiałswojąpracę,ograniczonyintelektnadrabiając
drobiazgowościąorazszacunkiemdlawszystkichpełnoetatowychpolicjantównaposterunku,zwłaszcza
detektywów.
–Przyniosłemswojenotatki,proszępana.Ikopięraportu,którynapisałem.
ZuśmiechempodałmidwiespisanenamaszyniekartkiA4orazzeszyt,wktórymzanotowałrozmowę.
Jego notatki potwierdzały dokładnie to, co powiedziała nam sierżant Williams, wraz z przybliżonym
rysopisemchłopaka,podanymprzezwłaścicielkęsklepuwStranorlar.
–CzytomógłbyćtenSiwyMcKelvey,proszępana?–spytałzprzejęciem.
–Byćmoże.Dlaczegowogóledzwoniłpandojubilerów?
– Sierżant Fallon powiedział nam, półetatowym, żebyśmy co jakiś czas zaglądali do second-handów z
listamiskradzionychrzeczy.Tamtegodnianiemiałemnicdorobotyizgłosiłemsięnaochotnika.Alenie
wiem,czysierżantcośztymdalejzrobił.
Pomyślałem,żeraczejnicniezrobił.Kradzionepierścionkimiałyniskipriorytet.
Wysyłając kogoś pokroju Harveya, żeby to sprawdził, Fallon zabezpieczył się na ewentualność, gdyby
ktośzacząłrobićszum,żejegostrataniejesttraktowanapoważnie.W
rzeczywistościwszyscygodziliśmysięzfaktem,żeukradzionerzeczygeneralniepozostawałystracone.
Potrafiłemtakżezrozumieć,czemuFallonwybierałdotejrobotyludzitakichjakHarvey.Młodypolicjant
podszedł do sprawy tak samo poważnie, jak podszedłby do śledztwa w sprawie morderstwa.
Postanowiłempójśćzaprzykłademsierżanta.
–John,możemógłbymipanpomócwczymśjeszcze.TommyPowellzdomuopiekiwFinnsidetwierdzi,
że w zeszłym tygodniu ktoś był w jego pokoju. Obiecałem, że wyślemy tam kogoś, żeby to sprawdził.
Przejechałbysiępanprzyokazji?
Harveyochoczopokiwałgłową.
–Zprzyjemnością–powiedział.
–Dzięki–odparłem,schylającsięponownienadpapierami,wnadziei,żezrozumiealuzjęiwyjdzie.Nie
wyszedł.
– Cała przyjemność po mojej stronie, proszę pana. Jeśli tylko mógłbym panu jakoś pomóc w sprawie
Cashell...Wiepan,mógłbym...–Niedokończył,boBurgesskrzyknął,żechcemniewidziećCostello.
Kiedy wszedłem do jego gabinetu, nadinspektor rozmawiał z kimś przez telefon. Na biurku przed sobą
miałegzemplarz„BelfastTelegraph”.Odwróciłgazetędomnie,zgadzającsięjednocześniezczymś,co
mówiłczłowieknadrugimkońculinii.Potemwskazałartykuł
na pierwszej stronie – tekst dotyczył niedawnej debaty ONZ dotyczącej skuteczności Komisji
InspekcyjnejHansaBliksaoraznieuniknionegowybuchuwojnywIraku.Niedostrzegłemwtymartykule
nicistotnegoizezdumieniemwzruszyłemramionami.Costellozmarszczyłbrwiidźgnąłpalcemsamdół
strony,nieprzerywającrozmowy.Usiadłem;zobaczyłemkrótkiartykułzatytułowanyPumanawolnościw
Donegal?
Utrzymany w sensacyjnym tonie tekst opowiadał, że nocami owce w okolicach Lifford terroryzuje
niezidentyfikowanezwierzę.Cytowałtakżenaocznegoświadka,owegomieszkańcaDerry,którywidział
dziwnego kota, wracając z wesela, i opisał o wiele dokładniej niż w rozmowie z naszym sierżantem
dyżurnymwzeszływeekend.Skontaktował
sięzlokalnymigardaiimówił,alemiałwrażenie,żejegoskarginiepotraktowanopoważnie.
Teraz biedne zwierzęta cierpiały wskutek niekompetencji czy nieudolności policji. W ramce obok
artykułuzamieszczonokilkafaktówdotyczącychpumorazporady,cozrobićwraziespotkaniaznimi,w
tymsugestię,żenajlepiejniewpadaćwpanikę,tylkoudawać,żezwierzęnieistnieje.
Kiedyskończyłemczytaćiodłożyłemgazetę,Costellozakryłdłoniąmikrofonsłuchawki.
–Cościotymwiadomo?–spytał.Podniósłgazetę,jakbychciałsprawdzić,czyartykułwciążtamjest,a
potemrzuciłjązpowrotemnabiurko.Przejechałapoblacieispadłanapodłogę.Podniosłemją.
–Cośtamwiadomo.TenzDerryzostawiłwiadomość.Dostałemjądopierodzisiaj.
Uznałem,żemamyważniejszesprawy.
–TomogłobytłumaczyćskargiAndersonawsprawieowiec.
–Całkiemmożliwe–zgodziłemsię.
–Tyleżewyjdziemynapalantów,jeślinicztymniezrobimy.DzwonilizRTE.Drugiraz.
–Drugirazwtymtygodniu.Jesteśmysławni.
–Trzecirazwtymtygodniu–poprawiłmnieCostello.–Rozumiem,żedostałeśraportodpatologa?–
Kiwnąłemgłową.–Icootymsądzisz?
Streściłemswojeprzemyślenianatematraportu,wtympogląd,żebyćmożeTerryBoylezaparkowałna
Gallows Lane, żeby odespać skutki przepicia. Costello pozwolił mi dokończyć, a potem wręczył plik
zadrukowanychkartek.
–Raport„techników”–powiedział.–Cholernieszczegółowy.Mamtunaliniijednegozichfachmanów,
aleprzełączyłmnienaoczekiwanie.Kiedychłopakzginął,samochódbył
zaparkowanyimiałwyłączonysilnik.
W tym momencie obaj usłyszeliśmy cienki trzeszczący głos w słuchawce. Costello słuchał przez kilka
sekund,apotemoznajmił,żeprzełączyrozmowęnazestawgłośnomówiącycotrwałotrochędłużej,niż
powinno.WkońcuprzedstawionomniesierżantowiMichaelowiDoherty’emu,którynapisałraport.
–Dowiedzieliśmysięztegosamochoducałkiemsporo,inspektorze–zacząłDoherty.
–Ofiarazostałanajprawdopodobniejzastrzelonaprzezkogośstojącegoobokauta.Odstronykierowcy,
Wyjęliśmy kulę z karoserii za siedzeniem pasażera. W tej chwili przeprowadzamy testy balistyczne.
Powiemtyle:ten,ktosiedziałobok,musiałsięnieźlewystraszyć.
–Byłjakiśpasażer?
– Prawie na pewno. Widzi pan, inspektorze, rozbryzgi krwi to jak matematyka. Kiedy wasza ofiara
została postrzelona, jego krew powinna ochlapać całe wnętrze samochodu. Ale wokół fotela pasażera
jest jej o wiele mniej, niż powinno być. Moim zdaniem ktoś tam siedział – ktoś, kto wysiadając z
samochodu,byłochlapanykrwią.Fotelebyłyodsuniętedokońca,achociażubraniewaszejofiarybyło
spalone,odkryliśmy,żewchwiliśmiercimiał
rozpięte spodnie, powiedziałbym, że się szykował na małe bara-bara. – Doherty zaśmiał się z pewnym
skrępowaniem. – Najważniejsze jest to, że okno ofiary było otwarte. Oczywiście szyba potrzaskała w
pożarze,alemechanizmznajdowałsięnasamymdoledrzwi.
–Miałotwarteokno?–przerwałCostello.–Icoztego?
–Pogodatamtejnocyniebyłanajlepsza.Niewiemjakpan,aleja,gdybymmiałsięrozebraćdomałej
akcjinatylnymsiedzeniu,itowśrodkuzimy,nieotwierałbymokna.
Przewiałoby trochę dolne rejony, nie? – Z głośnika znów zagrzechotał jego śmiech. – Nie, moim
zdaniem...
–Otworzyłoknozabójcy–powiedziałem.
–Otóżto–zgodziłsięDoherty.
–Czemuniezastrzeliligopoprostuprzezszybę?–spytałem,głośnomyśląc.
– Może ten, kto to zrobił, chciał się upewnić, że dopadł właściwego człowieka. Albo chciał zobaczyć
jegotwarz.Albochciałmiećpewność,żenietrafitego,ktosiedziałobokwsamochodzie.
–Byćmoże–przytaknąłem.
Dohertyrzuciłjeszczekilkauwagisięrozłączył.Costellozponurąminąsłuchał
rozmowy,nieodzywającsię.Siedziałnaprzeciwmniezesplecionymidłońmi.
–Noitak–powiedziałwkońcu.–Cootymmyślisz?
– Wygląda na to, że technicy odwalili całe myślenie za nas: poderwał kogoś, albo został poderwany,
zaparkowałwzatoczcenaszybkiseks,ktośstukadodrzwi,onotwieraoknoibum.
–Atenktośwsamochodzieznim?Wspólnik?
–Chybatak.Skądmordercawiedział,gdzieznaleźćTerry’ego,jeśligonieśledził?
Dlaczegoniezabiłpasażera?Ipocospaliłsamochód?Chybapoprostuobawiałsię,iżpasażerzostawił
jakieśślady. Albo to,albo to byłajakaś pechowa biedaczka, którachciała się zabawić,a teraz lata po
Liffordwszokuobryzganakrwią.
–Ben,trzebaszybkocośztymzrobić.Dwamorderstwawtygodniu.Wychodzimynaostatnieofermy.
KIEDYWYSZEDŁEMZGABINETUCOSTELLA,Harveywciążsiedziałprzedmoimbiurkiem.
Wstał,gdypodszedłem,zczapkąwręku.
–Wszystkowporządku,proszępana?–upewniłsię.
Kiwnąłemgłową.
–Mogępanujeszczewczymśpomóc?–spytałem,podnoszącjakieśpapieryzbiurka.
–SierżantBurgesskazałmipowiedzieć,żedzwoniłfunkcjonariuszMoorezBallybofey–odparłHarvey.
–Mówił,żetoważne.
DziesięćminutpóźniejjechaliśmyzwinąćSiwegoMcKelveya.
Rozdział6
Wtorek,24grudnia
BYŁO PÓŹNE POPOŁUDNIE, niebo przybrało ciemnopopielatą barwę. Zza gęstego frontu
zwiastującychśnieżycęchmurzaczynałprześwitywaćksiężyc,powietrzebyłozimneisuche.
TrzysamochodywyjechałyzposterunkuwLifforddoCastlefinn,gdzie,jakpoinformowałmnieMoore,
McKelvey mieszkał u krewnych obozujących na polu kempingowym. Znałem miejsce, o którym mówił.
PamiętającoproblemachStrabane,radahrabstwaDonegalpostawiławewjazdachnawszystkiepostoje
publiczne – parkingi, zatoczki i tak dalej – zapory ograniczające wysokość wjeżdżających pojazdów,
żebyniepozwolićkorzystaćztychmiejscwędrowcom.Grupa,któraopanowałakempingpodCastlefinn,
przyjechała tu w środku nocy na początku sierpnia i spędziła kilka godzin na rozmontowywaniu zapór.
Potem wszyscy wjechali na teren i założyli zapory z powrotem, materializując się na kempingu niczym
statekwbutelce.
TerenniesprzyjałaresztowaniuMcKelveya.Chociażbyłytutylkodwawjazdy,placprzylegałdolasui
pól.GdybyMcKelveyuciekłwtamtąstronę,niełatwobyłobygozłapać.
Postanowiliśmy, że Holmes, Williams, Harvey i ja podejdziemy do obozowiska od tyłu i zaczekamy
wśród drzew na wypadek, gdyby McKelvey pojawił się z tej strony. Sam Costello, który znał tę
wędrownąrodzinę,miałzapukaćdodrzwiprzyczepyipoprosićMcKelveyawnadziei,żemożechłopak
wyjdziepodobroci.Towarzyszyłomukilkumundurowych,dwasamochodyblokowaływyjazdy.
Zatrzymaliśmy się jakieś czterysta metrów przed obozowiskiem. Moja grupa wysiadła z samochodów i
zaczęła się przedzierać przez gęsty żywopłot, odgradzający szosę od leżącego obok pola. Idąc wzdłuż
jego skraju, w końcu mieliśmy się znaleźć za obozem. Pole było rozmokłe po jesiennych deszczach, a
terazzamarzłowgrube,brązowebruzdyprzypominającefale.Potykaliśmysięrazporaz.Źleoceniliśmy
czaspotrzebnynazajęciepozycjiizniecierpliwionyCostellokilkarazywzywałnasprzezradio.Kiedy
dotarliśmy do linii drzew tuż za obozowiskiem, zaczął padać śnieg. Najpierw wielkie, grube płatki,
osiadające lekko wokół nas niczym puch, potem coraz szybciej i mocniej. Śnieg gromadził się na
gałęziach drzew, na naszych plecach i ramionach. Holmes zaczął tupać i dmuchać w dłonie dla
rozgrzewki.Williamsmimowolidygotała;Harveyzaproponowałjejswojąkurtkę.W
pierwszejchwilizrobiłaobrażonąminę;potemuśmiechnęłasięiprzyjęłaokrycie.Niewiedziałem,czy
Harvey zaczerwienił się na widok jej uśmiechu czy z zimna, ale zacząłem się zastanawiać, jak często
sierżantWilliamsmusiałaodrzucaćswojefeministyczneprzekonania.
Rozległ się trzask w radiu, Costello oznajmił, że wchodzi do obozu. Wyjąłem pałkę; zobaczyłem, że
pozostali robią to samo. Holmes otworzył zapinkę futerału z gazem pieprzowym. Zdziwiłem się: czego
się spodziewał po siedemnastoletnim wędrowcu? Śnieg padał coraz mocniej, fale białych płatków
niemal hipnotyzowały. Zdałem sobie sprawę, że nie zwracam uwagi na to, co się dzieje. Usłyszałem
łomot–toCostellodobijałsiędodrzwi.
Potem głosy. Niemal natychmiast ktoś odsunął zasłony tylnego okna przyczepy, a potem otworzył okno.
Zaczęła przez nie wyłazić drobna postać; najpierw jedna chuda noga, potem druga, w końcu uciekinier
cichozeskoczyłnaziemięizbliżyłsiędodrzew,gdzieśmiędzyHolmesemaHarveyem.Kiedywszedłw
zarośla, Harvey włączył latarkę, oświetlając na ułamek chwili przestraszoną twarz i burzę czarnych
włosów. Potem chłopak rzucił się do ucieczki, a Harvey i Holmes ruszyli w pościg. Usłyszałem krzyk
sierżantWilliamsiuznałem,żeonateżpobiegłazazbiegiem.
Miałem już zawołać, że to nie ten człowiek, kiedy zobaczyłem drugą sylwetkę, jak wyłazi z okna i
dobiega do drzew. Tym razem nie było mowy o pomyłce. Nawet w ciemności poświata bijąca od
gromadzącego się na ziemi śniegu wystarczyła, by widać było prawie białe włosy i bladą cerę. Siwy
pełzłwzdłużkrzakównabrzuchu,niezważającnabadyleiśnieg.
Kiedyuznał,żejestbezpieczny,wstałizacząłbiec.
Był jakieś pięć metrów ode mnie, cicho zmierzał w stronę pól. Myślę, że nie słyszał, jak się do niego
zbliżamodtyłu,przezkrzykiihałasyWilliamsiHarveyaoraznarastającychórgłosów,dobiegającychz
obozowiska,gdzie,jaksiędomyślałem,Costellosłuchał
właśniewykładuonękaniuspokojnychludziprzezpolicję.
Wkońcuwybiegłemzzadrzewitrzymającsięskrajupola,dogoniłemSiwegowchwili,kiedypojawił
sięwświetleksiężyca.Złapałemgomocnozaramię,drugąrękąściskającpałkę,izacząłemmówić.
Pamiętamdokładnie,cosięstałopotem,widzętowszystkojakwzwolnionymtempie.
Siwy odwrócił głowę, w jego oczach zobaczyłem mieszaninę strachu i agresji zapędzonego w pułapkę
zwierzęcia. Potem chwycił moją dłoń i wbił w nią zęby. Poczułem, jak przebijają skórę i boleśnie
zaciskająsięnakościach.Wustachpoczułemsmakkrwi.Siwypotrząsnął
głową jak terier szarpiący zabawkę, a potem puścił. Wrzasnąłem. Coś we mnie pękło, niemal ze
słyszalnym trzaskiem, i poczułem przypływ adrenaliny. Bez namysłu z zamachu zdzieliłem McKelveya
prawą pięścią w twarz. Poczułem, jak chrupnęła chrząstka nosa; poczułem i usłyszałem trzask, z jakim
mojekłykciezetknęłysięzjegokościąpoliczkowąizębami;zobaczyłem,jakjegogłowaleciwtył,az
usttryskakrewześliną.
Padłnaziemięzrozrzuconyminogami,ajauniosłemstopęiopuściłempiętęnajegokrocze.McKelvey
zgiął się wpół, z twarzą wykrzywioną nienawiścią i wstydem; po spodniach rozlała się plama z
opróżnionego pęcherza. Siwy popatrzył na nią, dotknął wilgoci czubkami palców, jakby nie wierzył
własnymoczom,apotemwyciągnąłjewmojąstroną.
–Zajebię,kurwa–wycharczał,gramolącsięnanogi,rękamiściskającgenitalia.
Niewielebrakowało,aznówbymsięnaniegorzucił,alepoczułemczyjąśdłońnaramieniu.Odwróciłem
sięzuniesionądociosupięściąizobaczyłemsierżantWilliams.Pojejtwarzyprzemknąłstrach,amoże
coś głębszego. Opuściłem ze wstydem pięść, bąkając jakieś przeprosiny. Patrzyłem, jak moi koledzy
pędząprzezkrzakiwpościguzachłopcem.
Potem ból w dłoni się zaostrzył – adrenalina przestała działać. Zgiąłem się wpół z szoku i bólu i
zwymiotowałem na śnieg żółcią zmieszaną z krwią, czarną jak ropa w świetle księżyca. Poczułem
chwilowąulgę,apotemmojewnętrznościskręciłprzeszywającybóliznówzwymiotowałem,szarpany
spazmami.Williamsznowupołożyłamidłońnaramieniu.
Wyplułemohydnysmakzust,wycierająclepkieniciślinyczystymśniegiem.SierżantWilliamsowijała
mi dłoń szalikiem i wzywała pomoc. W oddali zobaczyłem popychanego w moją stronę Siwego
McKelveya;zanimgórowałJasonHolmes,jednąrękątrzymającgomocnozakark,drugąściskającręce
skute za plecami. McKelvey potykał się i ślizgał w błocie i śniegu, a Holmes po prostu ciągnął za
kajdanki,szarpiącramionachłopaka,którymusiał
szybkoznajdowaćoparciedlastóp,żebyuniknąćwyrwaniarąkzbarków.
Kiedy znaleźli się przede mną, Holmes rzucił McKelveya na ziemię i postawił mu stopę na karku,
wpychającmutwarzwśniegibłoto.
–Wporządku?–spytał.
Przedoczamizamigotałymiczerwoneplamkiiwszystkospowiłaciemność.
Ocknąłemsięchwilępóźniejiprzezsekundęniemogłemsobieprzypomnieć,gdziejestemanidlaczego
ci ludzie gapią się na mnie przez śnieg. Mój umysł zaczął powoli pracować, spróbowałem wstać.
Williams pomogła mi, a Holmes postawił na nogi McKelveya i zaczął go popychać w stronę
samochodów. Po lewej zobaczyłem Harveya, prowadzącego czarnowłosego chłopca, także w
kajdankach.Chłopaknapoliczkumiałrozcięcie,apodokiemzaczynałmuwykwitaćfioletowysiniak.
–Comusięstało?–spytałem,wskazującruchemgłowyHarveyaijegowięźnia.
–Zderzyłsięzpałką–odparłaWilliams.–Naszczęściezostałamtuzpanem.Comężczyźnibyzrobili
bezkobiet?
Objęłamnieramieniemiprzycisnęłagłowędomojejgłowy.Wtejkrótkiej,ciepłejchwilimogłemtylko
zadawaćsobietosamopytanie.
–Przepraszam,że...no...podniosłemnaciebierękę–udałomisięwykrztusić,kiedyprowadziłamniedo
niebieskich świateł, błyskających zza otaczających nas drzew. Poklepała mnie lekko po ramieniu, co
wziąłemzaznakwybaczenia.–Jegoteżniepotrzebniewalnąłem
–dodałem.
–Niktniemusiotymwiedzieć–powiedziała.–Zdarzasię,prawda?
Kiwnąłem głową, zadowolony ze sposobności, by zapomnieć, że wstydowi, jaki czułem po uderzeniu
chłopaka,dorównywałasatysfakcja,jakąmitosprawiło.
TRZEJMUNDUROWItrzymaligrupęrozgniewanychwędrowcównadystans.Obuchłopakówwsadzono
doosobnychsamochodówiodwiezionodoLifford.ChciałemjechaćzMcKelveyem,aleCostellosięnie
zgodził;powiedział,żeprzedewszystkimmuszęiśćdolekarza.HolmesiWilliamszabraliSiwego,ale
obiecaliniezaczynaćprzesłuchaniabezemnie.
Śniegpadałtakgęsto,żewycieraczkisamochoduniedawałysobieznimrady.Leżał
namascesuchąwarstwąniczymcukierpuderiterazpędpowietrzasypałnimwszybę.
Lekarzdałmizastrzykprzeciwtężcowy,apotemzszyłizabandażowałrękę.Pokazał
mimiejsce,gdzierozchylającskóręiścięgnamożnabyłozobaczyćżółtobiałąkość.Znówżółćpodeszła
midogardłaimusiałemjąprzełknąć,żebyniezwymiotować.Doktorwręczył
mibuteleczkęśrodkaprzeciwbólowegoiporuszyłtemat,októrymniechciałemmyśleć.
–Pobrałempróbkękrwidobadań,wiepan–powiedział,patrzącmiwoczy.
Kiwnąłem głową, ale nic nie powiedziałem. – HIV, wirusowe zapalenie wątroby, tego typu rzeczy;
dostarczę wyniki najszybciej jak można. Ale HIV ma trzymiesięczny okres inkubacji, zalecam
powtórzenie badań na wiosnę. To mało prawdopodobne, inspektorze, ale mimo wszystko bezpieczniej
dmuchaćnazimne,prawda?
–Bezpieczniej...–powtórzyłem,niezdolnyująćwsłowamyśli,którekłębiłymisięwgłowie.
TERAZSIEDZIAŁEMWRADIOWOZIE,jadącympowolizaśnieżonymiuliczkamiLifford.
Zatrzymaliśmy się pod posterunkiem; nudności wciąż skręcały mi żołądek, a ja próbowałem dodawać
sobieotuchymyślą,żeMcKelveyjestzamłodynachoroby,októrychwspominał
lekarz – zarazem zaś miałem bolesną świadomość, że właśnie w jego wieku były tym bardziej
prawdopodobne.
Kiedywszedłemdośrodka,kilkaosób,któreledwieznałemzwidzenia,spytało,jaksięczuję;niektórzy
klepali mnie po plecach i ściskali zdrową dłoń. Lekarz założył mi na rękę temblak – dla wygody,
powiedział,aleopatrunekprzyciągałuwagę.
Szedłemwłaśniedopokojuprzesłuchań,kiedypojawiłsięCostellozdwomaparującymikubkamikawy.
Poczęstowałmniejednym.
–Jakręka?–spytał,własnymwskazującmojądłoń.
–Wporządku.Jestemnaprzeciwbólowymhaju.Jużwiem,coludzipociągawnarkotykach.
Costellozaśmiałsię,myśląc,żeżartuję.
–Maszochotęporozmawiaćznaszymgościem?Zaczekaliśmyspecjalnienaciebie.
MCKELVEY SIEDZIAŁ NA SKRAJU LEKKIEJ, METALOWEJ PRYCZY, zawieszonej na grubych
drutachwcelinaszegoaresztu.Miałnasobieczarnebardzoobcisłedżinsyisportowenike.
Pozatymbyłubranytylkowbiałąkoszulkę–niemiałnasobienicwięcej,kiedygozgarnialiśmy.Teraz
ktośdałmukoc,którymsięowinął.Jegowłosywyglądałyjaktlenione,nakońcachprawiebiałe,jaku
albinosa,amimoichdługościuszySiwegosterczałynabokiniemalpodkątemprostymdogłowy.Płatek
jednegouchabyłnadszarpnięty,drugiprzebitytrzemazłotymikolczykami.Miałpociągłąichudątwarz,
oczy duże i niebieskie, wysokie kości policzkowe – wszystko to razem, w połączeniu z obcisłymi
spodniami nadawało mu kobiecy wygląd. Jedno oko było mocno podbite, tak spuchnięte, że prawie
zamknięte;baty,którezebrał,zrobiłycośznosem,przezcomówiłchrapliwym,zduszonymgłosem.
Harveyzałożyłmukajdankiiprzeprowadziłgodopokojuprzesłuchań,gdzieustawiliśmystółikrzesła
dlaniegoidlazespołuśledczego.KiedySiwegowprowadzonoiposadzono,odruchoworozwaliłsięna
krześle i sięgnął po papierosa z paczki, którą położyłem przed sobą. Zabrałem ją i schowałem do
kieszeni,samwyjąłemjednego.Gdybytobyłokonieczne,mogliśmypoczęstowaćgopóźniej,wzamian
zainformacje.
Costelloprzedstawiłwszystkichobecnychdonagrania–nastolepracowałydwadyktafony.Potemspytał
McKelveya, po raz drugi, czy na pewno rezygnuje z prawa do adwokata. McKelvey zaśmiał się i
wymamrotałcośniezrozumiałego,cowzięliśmyzapotwierdzenie.
–Czywiesz,dlaczegotujesteś,Liam?–spytałCostello,łagodniezaczynającrozmowę.
–Tak.CSA.Niedasięściągnąćgacizgołejdupy,wiecie,jaktojest.
Popatrzyliśmynasiebie,usiłujączrozumiećto,copowiedział.
–Co?–spytaławkońcusierżantWilliams.–Czymógłbyś...czymógłbyśnamtowyjaśnić,Liam?
– CSA. Ale powinniście mi podziękować. Te wszystkie suki to były zwykłe szmaty, zanim ich nie
zaciążyłem.Niewiedząotym,aletościeryiniktichnieszanuje,nie?Ajajezaciążam.Imająszacun,ze
swoimi bachorami. I wszystkie biorą zasiłki. Załatwiam tym szmatom szacun. I niezłą opiekę – dodał,
mrugającdosierżantWilliams–wiecie,ocomichodzi,nie?
–OBoże–prychnęłazodraząCaroline.–Potrzebujeszchybaczegoświęcejniżnarkotyki,synu.
Costellorzuciłjejostrzegawczespojrzenie.
–CzyznałeśAngelęCashell?–spytał.
–Nokurwa,pewnie.Przecieżmówię.Tobyłaszmata,niktzniąniegadał.Ajajejzałatwiłemszacun.
–Załatwiłeśjejszacun–przerwałzniedowierzaniemHolmes.–Ajakkonkretnietozrobiłeś?
–Ztobąniegadam–warknąłMcKelvey,spluwając.
Costellozarządziłprzerwęipoprosiłnasnazewnątrz,zostawiającwsalizchłopakiemHarveya.
–Ocomuchodzi?–spytał,kiedywyszliśmy.
–Onmyśli,żezgarnęliśmygozaniepłaceniealimentów–wyjaśniłaWilliams.–CSAtoagencjarządowa
zPółnocy.
– Wydaje mu się też chyba, że zapładniając dziewczyny, robi im przysługę, zdejmuje z nich piętno
„dziwek”,zamieniającjenazaszczytbyciasamotnymimatkamimałychSiwychMcKelveyów–dodałem.
–Ichybamyśli,żeAngelaCashellteżbyławciąży.
–Abyła?–spytałztroskąHolmes.–Wiecie,tobybyłopodwójnemorderstwo.
–Nie.Gdybybyławciąży,autopsjabytowykazała.Pytanie,dlaczegouważa,żebyławciąży?
–Możetakmupowiedziała–stwierdziłCostello.–Alepocochciała,żebytakignojekmyślał,żejest
ojcemjejdziecka?Tymbardziejżeniebyłożadnegodziecka?
– Może chciała go przy sobie zatrzymać – zasugerowała Williams. – Może myślała, że chce ją rzucić,
powiedziaławięc,żejestwciąży,wnadziei,żeprzyniejzostanie.Amożenaprawdęmyślała,żejest.W
tymwiekuciężkopolegaćnacyklu.Wystarczytydzieńczydwaspóźnieniaiczłowiekjużsobiewmawia,
żewpadł.
–Naprawdę?–spytałemzuśmiechem.
–Otak–odparłaWilliams.–Itowcaleniemijazwiekiem.
– Może chciała pieniędzy. Powiedziała mu, że jest w ciąży i potrzebuje pieniędzy dla dziecka –
zaproponowałem.
–Albonaaborcję–wtrąciłaCaroline.
–MożeMcKelveyuważał,żezaszławciążę,izabiłją,żebynicniepłacić–podsunął
Holmes.
–Nie–odparłaWilliams.–Słyszałeś.Wdupiemaswojedzieciitakniezamierzananiepłacić.Jedno
więcej,cozaróżnica?
–Cholera–zakląłem,bocośzaczęłodomniedocierać.–Toobalanamjednąteorię.
–Jaką?–spytałHolmes.
–Wiemy,żeMcKelveyuciekał,kiedyzobaczyłJohnny’egoCashella,szukającegogopośmierciAngeli.
Założyliśmy,żetodowódjegowiny.Amożewcalenie?
–Chodzipanuoto,żeJohnnychciałgodopaśćzawpędzeniewkłopotycórki?
–Otóżto.
CostelloskinąłgłowąHolmesowiiWilliams.
–Słuchajcie,chciałbym,żebyściepoczekalinazewnątrz–powiedział,apotemzwróciłsiędomnie.–
Najpierwspróbujemymy,tybędzieszprowadził.Jeślinicniewskóramy,zamienimysię.Wporządku?
Obojebyliźli,żeniemogąbraćudziałuwprzesłuchaniu.Kiedyposzlidosąsiedniegopokoju,zktórego
mogli patrzeć i słuchać przez weneckie lustro, spytałem Costella, dlaczego wyłączył Williams. Bardzo
dobrzesobieradziła.
– Nie chcę, żeby kobieta musiała słuchać takich rozmów. To nie miejsce dla dziewczyny takiej jak
Caroline–odparłpoważnymtonem.Zastanawiałemsię,czymupowiedzieć,żetakiekomentarzemogągo
zaprowadzić przed komisją dyscyplinarną za seksistowskie zachowania. Ostatecznie nic nie
powiedziałem,tylkowszedłemzanimdopokoju.Podrodzeskinąłemgłowądoweneckiegolustra,zza
któregoobserwowalinasWilliamsiHolmes.
Usiedliśmy.Wyjąłemizapaliłempapierosa.WidziałemspojrzenieSiwegośledzącesmugędymu.Oblizał
sięiporuszyłnakrześle.
–CzyliznałeśAngelęCashell?–spytałem,aonpotwierdził.–Ajejojca?
–Cholernywariat.
–Czemu?
–Toczub,próbowałmipuścićzdymemchatę.Totakichpowinniściezamykać,aniemnie.
–Dlaczegocięgonił,Liam?Jakmyślisz,dlaczegopróbował...
–Bojązaciążyłem–oznajmiłSiwy,krzyżującchuderęcenapiersi.
–Bozaszłaztobąwciążę?
–Jasne,aboco?
–Aniedlatego,żejązabiłeś?–spytałemnajbardziejswobodnie,jakpotrafiłem.
–Jasne.–Zaśmiałsię.–Jajązabiłem.Apocomiałbymjązabijać?Przecieżdawałamidupy.
–Urodzonyzciebieromantyk,Liam–powiedziałem,zarabiająckarcącespojrzenieCostella.
–Anarkotyki?–spytałnadinspektor.
–Conarkotyki?–odparłSiwy,szczerzącsięgłupio.–Bardzochętnie–zaśmiałsię,wodzącwzrokiem
ode mnie do Costella i z powrotem, żeby zobaczyć, czy tak samo doceniamy jego poczucie humoru.
Milczeliśmy.–O,przepraszam,proszępana,zapomniałem.Narkotykówwżyciubymniedotknął.
Znówsięzaśmiał;nawargachpojawiłymusiębąbelkiśliny.
–Czyliżadnychnarkotyków,Liam?Nielubiszich?
–Niebiorę.Powaga,niepotrzebuję.
–Niepotrzebujeszniczego,żebywprawićsięwdobrynastrój,możerazemzAngelą?
Zanim...Wiecie?
Siwydziwniezachichotał.
–Janiepotrzebuję.Wpanawiekumożecośpotrzeba,alemnienie.
–AAngela?Brałanarkotyki?
–Niewiem.Jązapytajcie.Dajciefajkę.
Costellorąbnąłwstółztakąsiłą,żesampodskoczyłem.
–Niemożemyjejzapytać,bonieżyje.Dlategouważaj,comówisz,synu.
PrzezchwilęMcKelveywyglądałnazaskoczonego,aleszybkoodzyskałrezon.
Zachowywałsię,jakbycałatasytuacjabyłajednymwielkimkawałem,żartemtrójkikumpli.
–Dobre.Aco,możezwinęliściemniezamorderstwo?Akurat.
–Żebyświedział,Liam.Dlategonatwoimmiejscuzacząłbymodpowiadaćnapytania,synu,poczynając
odtego,gdziebyłeśwpiątekwieczorem.
Costellonachyliłsięnadstołem.Jegoogromnapostaćzdawałasięwypełniaćsobącałepomieszczenie.
McKelveyprzezchwilęmilczałzprzerażonąminą.
–Walciesię!–wrzasnąłwkońcu.–Wnicmnieniewrobicie.Chcęprawnika.–
Odwróciłsiędolustrazanami.–Ej,wytam.Dajciemiprawnika.Chcęprawnika.
– Posłuchaj, Liam. To bardzo proste, synu – powiedziałem. – Mamy kilka pytań, które chcielibyśmy ci
zadać.Jeślinampomożesziodpowiesznanieszczerzeiwyczerpująco,jeszczedziświeczoremwrócisz
dodomu.Jeślinie,będziesztusiedziałcałeświęta,ażdootwarciasądudwudziestegosiódmego.Pomóż
nam,tomycipomożemy.
McKelveymilczał.Ponuroskrzyżowałręcenapiersiijeszczebardziejoklapłnakrześle,wpatrzonyw
jakiśnieokreślonypunktnapodrapanymblaciestołu.Miałemnadzieję,żeodwróciliśmyjegouwagęod
żądaniaprawnika–tobytylkoskomplikowałosprawę.
–Gdziebyłeśwzeszłypiątekwieczorem?–spytałem,biorącjegomilczeniezaoznakęniechętnejzgody.
–Niepamiętam–odparł,niepodnoszącwzroku.
–Tospróbujsobieprzypomnieć!–warknąłCostello.
–ByłemwLetterkenny.Zkuzynami.
–Gdzie?
–Tuitam.
–Gdzietuitam?–spytałem.
–Wszędzie!Niewiem,no!Byłemjużwtedypoparu–wyrzuciłzsiebie.
–KiedyporazostatniwidziałeśAngelęCashell?
–Chybawzeszływtorek.
–Napewno?
–Jasne,żenapewno.
–Czylipamiętasz,corobiłeśwzeszływtorek,alewpiątekjużnie?–dociekał
Costello.
–Bosięprzecieżnaprałem,nie?Pewnie,żepamiętam.
–Czyliniewidziałeśjej,powiedzmy,wczwartekwieczorem?
–Głusijesteście?–Siwynachyliłsiędodyktafonówidlakomicznegoefektupodniósł
głos.–Niewidziałemjejodwtorku.Zrozumieliście?
Ostatniesłowopowiedziałjakktośgłuchy.Potemroześmiałsięnasiłę.Prawdziwabrawuradawnogo
opuściła.
– A gdybym ci powiedział, że mamy nagranie wideo, gdzie widać ciebie z Angelą Cashell, z czwartku
wieczórzeStrabane,touznałbyś,żekłamię?
–Tak.Niewidziałemjejwczwartek,jasne?
– Dobrze, dobrze, Liam, jak sobie chcesz. – Spojrzałem na Costella, sygnalizując, że na razie
skończyłem.
– Powiedz mi, Liam, muszę cię o to spytać. Angela Cashell była ładną dziewczyną. Co ją w tobie
pociągało?
–Zwierzęcy,kurwa,magnetyzm,aco?–odparłSiwynatychmiast,szczerzączębywuśmiechu.
– Pytam poważnie – powiedział Costello, też bez zastanowienia. – Co ją do ciebie przyciągnęło?
Narkotyki?Pieniądze?Co?
– Dawałem jej to, czego nie dostałaby od nikogo innego – odparł McKelvey prawie obrażony, że jego
osobisteprzymiotyniezostałyodrazuzauważone.
– Niby co? Parchy? – spytałem i wydawało mi się, że usłyszałem parsknięcie zza lustra, skąd
obserwowali nas wciąż Williams i Holmes. Natychmiast pożałowałem swojej uwagi, ale Siwy
odpowiedział,zanimzdążyłemprzeprosić.
– No właśnie, bachora – powiedział, chociaż nie wiedziałem, czy rzeczywiście źle mnie usłyszał, czy
umyślniezignorowałto,copowiedziałem.
–Musiałobyćcośjeszcze–nieustępowałCostello.–Płaciłeśjej?
–Nie!–zaprotestowałMcKelvey,czerwieniejąc.–Czasamipotrzebowałaforsy.Takajużjest.Dawałem
jej,jakbyłagoła.Mówiła,żejejstarytocholernysknera.
– Prosiła cię o pieniądze, kiedy powiedziała, że jest w ciąży, Liam? – spytał Costello z pojednawczą
serdecznością.
–Aha.Mówiła,żepotrzebujedwiesetki,żebysięszybkopozbyćsprawy,wiecie,ocochodzi.Niemogła
poprosićstarego.
–Cojejpowiedziałeś?
–Żetoniemójproblem.
Zapadła cisza. Costello wydawał się nad czymś zastanawiać, przygryzając wnętrze policzka. W końcu
zapytał:
–Zaopiekowałbyśsięniąidzieckiem?
Nieumiałemdostrzec,jakitomazwiązekzesprawą.
–Niemójproblem.Wydymałemją,czegojeszczechce?–Siwyskrzyżowałręcenapiersiiarogancko
kiwnąłgłową,jakbydlapodkreśleniaswoichsłów.–Wiecie,ocomichodzi?
Costello ze smutkiem pokręcił głową, a ja zrozumiałem, że to pytanie osobiste: daremna próba
przekonaniasię,czywSiwymMcKelveyupozostałchoćstrzępprzyzwoitości.
– Liam – rzuciłem, zmieniając tor przesłuchania. – Chciałbym porozmawiać o paru sprawach, bo
uważam, że nie byłeś z nami całkowicie szczery. Dlatego zapytam cię jeszcze raz. Czy dawałeś Angeli
Cashellnarkotyki?
–Jużmówiłem,żenie.
–Czykupowałeśjejnarkotykialbodawałeśpieniądzenanarkotyki?
–Dawałemjejpieniądzenaróżnerzeczy.Niewiem,nacojewydawała.
–Apierścionek?Dałeśjejpierścionek?
–Jakipierścionek?
–Złoty,zzielononiebieskimkamieniemnaśrodkuibrylantamidookoła.Wieszktóry.
MiesiąctemuukradłeśgowLetterkenny.PróbowałeśgosprzedaćwStranorlar.Wracacipamięć?
–A,ten.Sprzedałemgo–powiedziałSiwy,unikającmojegowzroku.Patrzyłwlustrozamoimiplecami.
–Jakaśdziwkakupiłagoodemnienadyskotece.
–Kto?
–Niewiem.
–Gdzie?
–Niewiem–odparłzuśmiechem.
Costellonaglewstał.
– Przesłuchanie zakończyło się o godzinie osiemnastej trzydzieści pięć we wtorek, dwudziestego
czwartegogrudnia.–Potemwyłączyłdyktafonyiwcisnąłguzikinterkomu.–
Czyktośmógłbytuprzyjśćizabraćtegognojkadoceli?Apotemspłuczciepokójszlauchem...–dodał
cichoizesmutkiem.WkońcuodwróciłsiędoMcKelveya.–Brzydzęsiętobą,ty...pierdolonybydlaku–
rzucił,jakbynieprzychodziłomudogłowynicbardziejobraźliwego.Zgarbiłsię,jakgdybydotarłodo
niego,żezewszystkichludzitowłaśnieSiwyMcKelveysprowokowałgodoujawnieniatejstronyjego
charakteru,zktórąwolałbysięnieafiszować.Iwyszedł.
–Tobyłstrzałwstopę,kolego.
McKelvey nie odpowiedział, pokazał mi tylko środkowy palec. Kiedy Harvey przyszedł zabrać go do
celi,jateżwyszedłemzpokojuidołączyłemdoCostella,WilliamsiHolmesawpomieszczeniuobok.
–Noi?–spytałem.
–Niewielepowiedział,prawda?–powiedziałaWilliams.Potemsięuśmiechnęła.–
Aletooparchachmisiępodobało.
–Tobyłaniskazagrywka–odparłem.
–Toon–stwierdziłHolmes.–Skończonykłamca.Wiemy,żebyłzniąwczwartekwieczorem,mamyto
nakasecie.Jeślikłamienatentemat,tokłamieocałejreszcie.–
Prychnąłzpogardą.–Jabymmuodrazupostawiłzarzuty.
– Nie – powiedział Costello. – Mamy siedemdziesiąt dwie godziny. Przetrzymamy go przez święta.
Spróbujemyjeszczerazwdrugidzieńświąt.Jeślibędzietrzeba,wtedygooskarżymy.Niechsięgnojek
pokisiparędnibezindykaiszyneczki.Zgoda?
Wzruszyliśmyramionami.
–Jedynyproblem,toktoznimdzisiajzostanie?
W każdą noc, nie tylko w Wigilię, trudno o ochotników na nocny dyżur w mieścinie takiej jak nasza.
Zazwyczajktośbierzekomórkę,aposterunekjestnanoczamknięty.
McKelveypokrzyżowałnamplany.Ktośmusiałbyćnamiejscu,pókiSiwysiedziwceli.
–Japosiedzędopółnocy–zadeklarowałemsię.–Debbiesięzemnąrozwiedzie,jeślizostanęnacałą
noc.ZresztąnaPastercePennyśpiewasoloiniemogętegoprzegapić,boonateżsięzemnąrozwiedzie.
–Jaodpadam–powiedziałaWilliams.–SamamuszęodegraćrolęMikołaja.
–Tojazostanę–odezwałsięHolmes.–Niktnamnienieczeka,niemaproblemu.Wymaciedokogo
wracać.
–Niejedzieszdodomunaświęta?–spytałasierżantWilliams,ajauświadomiłemsobie,żeniewiem
nawet,gdziedlaHolmesajest„dom”.
–Nie.Matkaumarławielelattemu.Ojciecjestwdomuopieki,alematakądemencję,żemógłbymstać
obokniego,aonbynawetniewiedział.Czylizostajęja,małasierotkaJason.
JegoszczerośćporuszyłasierżantWilliams.
–Wpadnijdonasjutronaobiad.BędziemytylkojaiPeter...ikot.
Rzuciłatępropozycjęchybabezzastanowieniainatychmiastsięzaczerwieniła.
–Dzięki,Caroline–odparłHolmes.–Możewpadnę.
Oboje przez chwilę patrzyli na siebie, a potem odwrócili się do mnie i Costella, przerywając chwilę
niezręcznądlawszystkich.
–Wporządku,Jason.Jeśliniemasznicprzeciwkotemu,toświetnie–ucieszyłsięCostello.–Każemy
Harveyowiutrzymaćfortdo...ósmej?
Kiwnąłemgłową–jeślibędęsiedziałodósmejdojedenastejtrzydzieści,zdążęnamszę.
– Benedict, ty weźmiesz komórkę, na wszelki wypadek. – Costello odwrócił się ku wyjściu. – I
wszystkimwesołychświąt!–rzuciłprzezramię.
Odwracając się, zobaczyłem, że Williams bezgłośnie mówi „Benedict?” do Holmesa, który wzruszył
ramionami.
– Tylko dla Elvisa – powiedziałem i mrugnąłem do nich. Najwyraźniej nie wiedzieli, jak brzmi moje
pełneimię.
–Słyszałem!–zawołałCostellozgabinetu.
KIEDYWRÓCIŁEMDODOMU,dochodziłasiódma.DebbieprzebierałaPennywświąteczneubranie,
któremaładostaławtymrokuwcześniejjakonagrodęzato,żeśpiewanamszy.
Patrzyłem, jak poprawiają sobie nawzajem włosy i chichoczą jak dwie dziewczynki. Shane i ja jak
prawdziwimężczyźnisiedzieliśmyprzedtelewizoremwmilczeniu.No,coprawdaShanemiałdopiero
dziesięćmiesięcy.
Za pięć ósma zacząłem się szykować do wyjazdu na posterunek. Wyszedłem z domu z ciągle
dźwięczącymwuszachostrzeżeniemDebbie:
–JaksięspóźnisznawystępPenny,drzwibędązamkniętenaklucz,kiedywrócisz.
SpiszzFrankiem.
DOJECHAŁEM NA POSTERUNEK W JAKIEŚ PIĘĆ MINUT – ruch był mały. Harvey otworzył mi
drzwi,ziewając.
–Cosłychać?–spytałem.
–Nic,proszępana–odparł.–Cichotujakwkościele.Jakąśgodzinętemudałemmuherbatęikanapkę.
–Bardzodobrze,John.Niechpanjużjedziedodomu.
–Jadędosiostry,proszępana.Gwiazdkoweprezentyitakdalej.
–Miłegowieczoru.Szczęśliwychświąt,John.Bardzodziękujęzapomoc.
– Cała przyjemność po mojej stronie, proszę pana – odparł, wkładając policyjną kurtkę. – Wesołych
świąt.
KILKA MINUT PÓŹNIEJ ZAJRZAŁEM DO MCKELVEYA: spał na boku, miał lekko świszczący
oddech,przypuszczalnieodciosów,którezarobiłpodczasaresztowania.Zabrałempustykubekitalerz.
Wymamrotałcośprzezseniprzekręciłsięnaplecy.
Byłemnaposterunkudojedenastejtrzydzieści,czytającgazetysprzedtrzechdni.
KiedyprzyjechałHolmes,pojechałemnamszę,niezaglądającjużdoMcKelveya.Spałlepiejniżwieluz
nas.
Siedziałemwkościeleisłuchałem,jakmojacórkaśpiewaCichąnocgłosemłamiącymsiętrochęprzy
najwyższych dźwiękach. Spojrzałem na Debbie; zobaczyłem łzy w jej oczach, gdy patrzyła na naszą
dziewczynkę stojącą na podwyższeniu i skupiającą na sobie uwagę obecnych. Cały czas pamiętałem o
tym,copowiedziałdoktor,ozapaleniuwątrobyioHIV.
Musiałemdopilnować,żebymwżadensposóbniezagroziłswojejrodzinie.Debbiegoliłaczasemnogi
mojąmaszynką. A gdybymsię zaciął, aona jej użyła? Agdyby Penny alboShane wzięli moje sztućce?
Albo pocałowałbym któreś z nich na dobranoc? Głos mojej córki wzbijał się ponad chór w ostatnim
refrenie, a ja poczułem, że coś mi puchnie w piersi i zapragnąłem sam znów być dzieckiem, poczuć
objęciamatkiiusłyszeć,żewszystkobędziedobrze.
Jakbyinstynktowniewyczuwająctępotrzebę,Debbiewzięłamniezarękęiczulejąścisnęła.Kciukiem
przesunęła po wierzchu dłoni, pieszcząc palce, i poczułem, że zesztywniała, gdy dotknęła bandaża w
miejscu,gdzieugryzłmnieMcKelvey.Odruchowo,wobawie,żeprzezopatrunekprzesączyłasiękrew,
którejmojażonamogłabyterazdotknąć,cofnąłemrękę.Debbiespojrzaławdół,namojąranę,apotemw
moje oczy. Z nieco zdumionym uśmiechem znów ujęła moją dłoń w swoje. Ta otwartość i
wielkoduszność sprawiły, że po raz kolejny poczułem wdzięczność za to, że za mnie wyszła. Myśl ta
miałapowrócićidręczyćmniepóźniejtejsamejnocy,gdyniewielebrakowało,aodrzuciłbymjejcenny
dar.
Rozdział7
Środa,25grudnia
GDY JECHALIŚMY DO DOMU, PADAŁ DESZCZ – miarowa, drobna mżawka, tworząca aureole
brudnego światła wokół ulicznych lamp i rozmazująca się na szybie przy każdym ruchu wycieraczek.
Podróżupłynęłanamwmilczeniu;Pennyspaławyciągniętanatylnymsiedzeniu.
Skręciłem na podjazd, światło reflektorów omiotło srebrne bmw, stojące przed naszymi drzwiami.
Poczułem,żecośściskamniewżołądku.
–Ciekawe,ktotomożebyć–powiedziałaDebbieiwysiadła.
Kiedybyliśmynamszy,zShane’emzostalimoirodzice.Drzwiotworzyłamatka.
–Maciegościa.Dotegotrochęwstawionego–dodała,wznoszącoczydogóry.
Weszliśmy do salonu. Na starym skórzanym fotelu na wprost drzwi siedziała Miriam Powell, usiłując
roztaczaćatmosferęelegancjiipewnościsiebiemimounoszącegosięwokół
niejzapachudżinu.Oczymiałaprzekrwione;widaćbyło,żematrudnościzeskoncentrowaniemwzroku.
Rodzicewyszli,aDebbiezaniosłaPennynagórędołóżka.
Miriamprzyglądałasięnieruchomym,nieszczerymspojrzeniem,jakcałujęcórkęwczołoimówię,żeją
kocham.
–Zawszewiedziałam,żebędziezciebiedobryojciec,Benedikcie–zauważyła.–
Zawszetomówiłam.
–Tożadnasztuka,Miriam.Kiedymasiętakgrzecznedziecijakmojadwójka,niemarady,poprostujest
siędobrymojcem.
–Niemamdzieci–oznajmiła.
– Wiem. – Czułem, że powinienem dorzucić jakieś pocieszenie, ale zawsze podejrzewałem, że
bezdzietnośćPowellówbyłaskutkiemichwyboru.
–Niezaproponujeszdamiedrinka?–spytałaniewyraźnie,usiłującżartować.
–Dżin.Prawda?
– Mógłbyś być barmanem, wiesz, Benedikcie? – odparła i zaśmiała się ostrym, pustym, zbyt głośnym
śmiechem.
W kuchni zrobiłem jej dżin z tonikiem, tyle że bez dżinu, bo prowadziła. Kiedy wróciłem, stała przy
kominku,oglądającrodzinnezdjęcia.
–Dziękuję,Benedikcie.Zawszepolegałamnauprzejmości...cóż,niepowiem,żenieznajomych,ale...
–Wtejrolinigdyniebyłaśdobra,Miriam–stwierdziłaDebbie,stającwdrzwiach.–
NawetnastudiachniebyłaśwystarczającosłabajaknaBlankę.
– Deborah! Wesołych świąt, moja droga! – zawołała Miriam, odwracając się nagle i ruszając, by ją
ucałować. W pośpiechu zaczepiła mankietem wełnianego żakietu o zdjęcie Penny z pierwszego dnia
szkoły.Zdjęciespadłonapodłogę,szkłosięroztrzaskało.
–Okurwa!Jatozrobiłam?
–Nieprzejmujsię,Miriam–powiedziałemischyliłemsię,żebypozbieraćodłamki.
Miriamzrobiłatosamo,zachwiałasięniepewnieipoleciałanamnie.Żebyzłapaćrównowagę,chwyciła
mnie za rękę, rozlewając przy tym drinka na moją koszulę i zdjęcie leżące na podłodze. Potem zaczęła
chichotać. Pomogłem jej usiąść. Wyciągnęła szklankę, przypuszczalnie prosząc o dolewkę, a ja
zauważyłem,żeDebbieukradkowokręcigłową.
–Comożemydlaciebiezrobić,Miriam?–spytała,wciążstojącwdrzwiach.
–Przyjechałamzobaczyćsięztwoimmężem.Iztobąoczywiścieteż,Deborah.–
Miriamuśmiechnęłasięiznówwyciągnęłaszklankę,którąodniejwziąłemiodstawiłemnastół.
–Tommyseniortwierdzi,żeuniegobyłeś,Benedikcie.Jesteśmyciwdzięczni–
oznajmiłabełkotliwie.Mimoswojegostanu,amożewłaśnieprzezto,siedziałaidealnieprosto,zgłową
dumnieodrzuconądotyłu,aleoczymiałaszkliste,anapoliczkiwystąpiłjejrumieniec.Byłaatrakcyjną
kobietą,dziśbardziejniżzwykle.Jejskórawciążbyłaciemnaijędrna,figuraszczupłaiproporcjonalna.
Debbiepowiedziałakiedyś,żekażdakobietamożetakwyglądać,jeśliniemadwójkidzieci,alewidać
było, że Miriam pracuje nad swoją sylwetką. Jakby wyczuwając moje pełne podziwu spojrzenie,
wyprostowałasięjeszczebardziej,takżepiersinaparłynażakiet,rozciągającguzikizapięcia.
Debbiechrząknęła.
–Benzawszerobito,coobiecał,Miriam.Mówiłmioojcutwojegomęża.Przykromiotymsłyszeć.
–Mamysięczymmartwić?–spytałamnieMiriam,jakbyDebbiewogólesięnieodezwała.
Zapewniłemją,żejejteściowinicniegrozi,oilenamwiadomo,iżeprzydzieliłemfunkcjonariuszado
dalszego zbadania sprawy. Czułem się jak idiota, przemawiając policyjnym żargonem we własnym
saloniepopółnocywBożeNarodzenie,zwłaszczażePowellowiemoglizadzwonićnaposterunek,żeby
siętegowszystkiegodowiedzieć.
– A gdzie twój mąż? – spytała Debbie, siadając na kanapie. Najwyraźniej Miriam wyjdzie dopiero
wtedy,kiedysamatakpostanowi.
–Och,gdzieśsięwłóczy.OdgrywaMikołaja,dostarczaswojemałeprezenciki.
Opróżniaswójworek!
Wniezręcznejciszy,którazapadła,żadneznasniewiedziało,jakzareagowaćnatesłowa.
–Mamwrażenie,żepopsułamwamwieczór–powiedziałaMiriam,próbującwstaćzgodnością.Prawie
sięjejudało.–Niebędęsięwamdłużejnarzucać.Dobranociwesołychświąt.Deborah...Benedict...–I
zderzyłasięzestolikiem.Znówwyciągnąłemrękę,żebyjąpodtrzymać,aonaścisnęłamizabandażowaną
dłoń.Skrzywiłemsię.–Nicminiejest–
zaprzeczyłazemfazą,szukającwtorebcekluczykówdosamochodu.
– Miriam, nie możesz jechać w takim stanie do domu – rzuciłem, a Debbie wzniosła oczy do góry. –
Zamówięcitaksówkę.
Zadzwoniłem pod cztery różne numery, w Lifford i Strabane, ale nigdzie nikt nie odbierał. W końcu
zrozumieliśmy,żetojednoznasbędziemusiałoodwieźćjądodomu,aDebbiejeszczejaśniejdałado
zrozumienia,żeniebędzietoona.
PODRODZEROZMOWASIĘNIEKLEIŁA.DojechaliśmynapodjazddomuMiriam.
–Tociebiewidziałamparędnitemuunaspoddomem?–spytałazkokieteryjnymuśmiechem.–Bałeśsię
wejść?
–Nie...ktośzadzwoniłnakomórkęimusiałemsięzatrzymać.
Pokiwała mi przed nosem palcem i zatrąbiła z naganą. W ciasnym wnętrzu samochodu czułem w jej
gorącymoddechualkoholipapierosy.
–Niewiedziałeś,czywejść,Benedikcie.Kobietazawszewietakierzeczy.
Niewiedziałem,copowiedzieć,niepowiedziałemwięcnic.
–Tobyłomiłe–ciągnęła.–Prawiejakpowtórkazpierwszejrandki.Zdenerwowanychłopaksiedziw
swoimsamochodzie?–Pytającouniosłabrwi.
–Dobranoc,Miriam–starałemsię,żebyzabrzmiałotojaknajbardziejstanowczo.–
Muszęprzygotowaćdzieciomprezentynarano.WesołychświątdlaciebieiThomasa.
–Debbietoszczęściara–oznajmiłaMiriam.–Jateżkiedyśtakmiałam.–
Uśmiechnęłasięiznówpogroziłamipalcem.–Ach,pamiętam.Razniemogłeśprzymniezapanowaćnad
sobą.
Znówsięnieśmiałouśmiechnęła,alewciemnościzrobiłotocałkiemprzeciwnewrażenie.
–Dawnedzieje–odparłem.–Dobranoc.
–Dobranoc,Benedikcie.Wesołychświąt.
Nachyliłasię,żebypocałowaćmniewpoliczek,więcijanachyliłemsiędoniej.W
ostatniej chwili przekrzywiła lekko głowę, kąciki naszych ust się zetknęły z prawie elektrycznym
łaskotaniem. Usta Miriam były wilgotne od szminki, poczułem, jak lekko kleją się do moich. Delikatna
pieszczotajejwarg,ciepłyzapachalkoholu,wypełniającyminosiusta,nutkakokosa,któraemanowałaz
jej skóry – wszystko to cofnęło mnie w czasie o piętnaście lat. Przekręciłem się lekko w fotelu i
przywarłemustamidojejust.Usłyszałem,jakjęknęłaniskimgłosem,poczułemchłodnąwilgoćjejwarg.
Nasze zęby stuknęły o siebie, jak u całujących się nastolatków. Język Miriam wkradł się do moich ust;
dotknąłemgokoniuszkiemswojego.Położyłemjejdłońnapoliczku,skóręmiałaciepłąimiękką.Drugą
dłonią, grubą od bandaża, dotknąłem przelotnie jej szyi, potem niżej, w końcu wsunąłem ją pod żakiet.
Miriam jęknęła i przywarła do mnie, gładząc moją pierś. Przycisnęła sobie moją twarz do szyi i
wyszeptałacośochrypłym,naglącymgłosem–niezrozumiałemco.Czułemmateriałjejbielizny,chłodny
i gładki pod moimi palcami. W głowie pojawiły mi się nieproszone obrazy mojej żony, a wraz z nimi
nagłewspomnieniegroźbyzakażenia,jakąwsobienosiłem.Mgłasięuniosłaipospiesznieodsunąłemsię
odMiriam.
Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do mnie, siląc się na skromność, ale z widocznym zadowoleniem.
Potembezsłowawysiadłazsamochodu,ipotykającsię,ruszyładodomu.
Pomachałami,nieoglądającsięzasiebie.Odprowadzającjąwzrokiem,zauważyłemjakiśruchwoknie.
SpojrzałemwgóręizobaczyłemThomasaPowella,obserwującegomniezsalonu.Chociażsiedziałemw
cieniu,przezkilkasekundpatrzyłmiprostowoczy.Potemzasunąłzasłony.Zostałemsamwciemności,
którawydawałasięnarastaćigęstniećwokół
mnie,gdywycierałemzustszminkęjegożony.
Kiedy wróciłem do domu, Debbie rozkładała na fotelach ostatnie prezenty. Nie odezwała się, kiedy
wszedłemanikiedyzacząłemskładaćwózek,którykupiliśmydlaShane’a.Kiedyskończyła,powiedziała
poprostu:
–Niewytarłeśsiędokońca.–Wskazałanakącikmoichust.Odruchowojepotarłem,aonapopatrzyłana
mnie, jakby po dziesięciu latach małżeństwa nagle przestała mnie poznawać. – Ty... ty... draniu –
wysyczała,niezdolnaznaleźćbardziejjadowitegosłowa,któreoddawałobyto,codomnieczuła.Potem
poszła na górę, do naszej sypialni, a ja usiadłem na podłodze w salonie, ze śrubokrętem zwisającym
bezużyteczniezdłoniisłuchałem,jakcichołkawnaszepoduszki.
Położyłemsięnakanapie,przykryłemkocemShane’aizacząłemużalaćnadsobą.
Rananarękupulsowałabólempodbandażemdowtóruzpoczuciemwinyiżalu,łomoczącymiwgłębi
głowy.
Za piętnaście trzecia rano siedziałem na schodach przed tylnymi drzwiami, paląc piątego papierosa.
Próbowałem wypatrzyć Gwiazdę Betlejemską, jakby mogła dać mi jakąś nadzieję, ale deszcz rozpadał
sięna dobre, zimnyi ostry jakigły. Krople odbijały sięod ziemi iłomotały entuzjastycznie o blaszany
dachszopyFranka.
Otrzeciejpiętnaściezacząłemprzysypiać.Kilkarazyocknąłemsięjuż,kiedyżarpapierosaprzypaliłmi
palce. Poczułem coś dziwnego w kroczu. Przez kilka chwil usiłowałem dociec, co to takiego, a potem
zrozumiałem, że to komórka, którą przełączyłem na wibracje, żeby nie zadzwoniła podczas mszy. Była
trzeciaczterdzieścipięć,kiedysiędowiedziałem,żeSiwyMcKelveyumarłwswojejceli.
Rozdział8
Środa,25grudnia
POD POSTERUNKIEM, w strugach deszczu, stało już kilka samochodów zaparkowanych w wyraźnym
pośpiechuibylejak.
JohnMulrooney,ponowniewezwanyjakobiegły,badałręceMcKelveya,szukającoznakzesztywnienia.
Siwyleżałposkręcanynapodłodze,częściowopodłóżkiem.Niemiał
butów; jedna brudna skarpeta zsunęła mu się ze stopy. Jego oczy były otwarte, a twarz wykrzywiona z
bólu,jakbynawetśmierćgoodniegoniewybawiła.Podbródekwciążmiał
mokry od śliny, a na policzku kropelki plwociny. Ich biel odcinała się wyraźnie na tle świeżego,
fioletowego siniaka. Jedno oko McKelveya było otoczone czarną obwódką, nozdrza pokrywała
zaschniętakrew.Obokniegonapodłodzeleżałokilkatabletek,pasującychdoopisutej,którąznaleziono
wżołądkuAngeliCashell.
Ktoś robił zdjęcia. Jason Holmes siedział pod celą, pocieszany przez innego policjanta, jakby byli
rodziną.Ktośinnyprzyniósłmukubekherbaty,choćpewniezdodatkiemczegośmocniejszego.
ZeswojegogabinetuwyjrzałCostello.
–Devlin!–zawołał,apotemschowałsięzpowrotem.
Poszedłemdoniegoiusiadłemprzedbiurkiem.
–Cosię,kurwa,stało?–zaczął.
–Niewiem,proszępana.Dopieroprzyjechałem.
– To ja ci powiem, co się stało. Ktoś, jakoś, nie przeszukał dokładnie tego gnojka, kiedy go
przywieźliśmy.Wychodzinato,żepoczęstowałsięwłasnymlekarstwem.–Costellotrochęochłonął.–
JezuChryste,takgoposkręcało,żebędąmuchybamusielipołamaćnogi,żebysięzmieściłdotrumny.
Przeżegnałsię,pocałowałkciukiwyciągnąłgokuniebu.
Mulrooneyzapukałdodrzwiiwszedł.
–Ben.–Skinąłmigłową.–Wesołychświąt.
– Wszystkie specjały trafiają się panu, co, doktorze? – spytał Costello, a Mulrooney skrzywił się,
potwierdzając.
–Takafucha.Rzeczjestprosta,kochani.Wyglądanato,żewziąłkilkatychtabletek,coleżąobokniego,
jeślito,comówiliścieomałejCashellównietoprawda.–Najwyraźniejpoinformowanogookoktajlu,
jakispożyłaAngela.–Martwyodniecałejgodziny,moimzdaniem.
–Tylkotyle?Prosta,czystasprawa?–spytałCostellozwyraźnąnadzieją.
Mulrooneyznówsięskrzywił.
–Niejestempewnynastoprocent.Twarzmaposiniaczonąpoaresztowaniu,takmipowiedziano.Jeden
palec też jest siny, być może złamany. Mogło się to stać, kiedy go zwijaliście. Wygląda to, jakby ktoś
przyłożyłmusolidniepotwarzy–powiedział,zerkającnamnie.–Paskudnysiniak.Mamnadzieję,żena
niegozasłużył,aletomożeskomplikowaćsprawę.
Costellozbladł.
–Jestpanpewien?–wykrztusił.
–Raczejtak.Jeślibędępotrzebnydoczegośjeszcze,odezwijciesiępoświętach.
Doktoruśmiechnąłsięsmutno,pomachałnamnadowidzeniaiwyszedł.
Costellowszedłzabiurkoiciężkoopadłnaswójfotel,stękającprzytym.
–Cosięstało,Benedikcie?–spytałtonemprzyjaznymiznużonymzarazem.Alejanieodpowiedziałem.
Patrzył na mnie przez chwilę i czekał. Chciałem opowiedzieć mu o wszystkim, co się wydarzyło,
wyrzucićtozsiebie,aleniemogłemwydobyćzsiebiegłosu.
–Cosięstało,inspektorze?–zapytałjeszczeraz,jużzupełnieinnymtonem.
–Niewiem,panieinspektorze.Kiedywychodziłem,wszystkobyłowporządku.Leżał
ichybaspał.
–Chyba!–powtórzyłCostello.–Atensiniaknajegotwarzy?
–Zarobiłgopodczasaresztowania?–podsunąłem.
–Cioswtwarz?–warknąłnadinspektordośćgłośno,jakmisięwydawało,bywszyscyzadrzwiamijego
gabinetu przystanęli i zaczęli udawać, że wcale nie podsłuchują naszej rozmowy. – Proszę jechać do
domu,inspektorze–syknął.–Idopracowaćswojąhistoryjkę.Boranobędęmusiałzarządzićwewnętrzne
dochodzenie, żeby zaspokoić prasę, rodzinę McKelveya i każdego gnojka, który chciałby pognębić ten
komisariat.Ktośbędziemusiałzatoodpowiedzieć,inspektorze,itoniebędęja.
Wyszedłem od niego w milczeniu, nie w pełni rozumiejąc to, co powiedział. Ludzie pod drzwiami nie
udawalijużnawet,żeniesłyszeli.ZobaczyłemsierżantWilliamsijejsyna,owiniętegowkociśpiącego
natrzechkrzesłachwpoczekalni.StałazrękąnaramieniuHolmesa,aonsiedziałzespuszczonągłowąi
wzrokiem wbitym w podłogę. Caroline musiała mu coś powiedzieć, bo spojrzał na mnie, a potem
strząsnąłjejrękęipodszedł.
–Cosięstało,Jason?–spytałem.
–Niewiem,proszępana.On...ciąglemidogryzał.Zachowywałsię,jakbymuodbiło.
Trochęmumożeprzyłożyłem.Alenicpoważnego,nictakiego,cobyspowodowało...to–
powiedział,ruchemgłowywskazujączalanąświatłemcelę.
– Nic poważnego! Kurwa, on nie żyje, Jason! – syknąłem, rozpaczliwie starając się zachować tę
rozmowęmiędzynami.
– No nie ja jeden mu przyłożyłem, prawda? – mówiąc to, Holmes zerknął na sierżant Williams, która
przez chwilę wytrzymała moje spojrzenie, a potem odwróciła niezręcznie wzrok. – Niech się pan nie
martwi–dodał.–Nicniepowiemy.Panasekretjestunasbezpieczny.
Położyłmirękęnaramieniu,taksamojaksierżantWilliamsjemu,ilekkorozmasował
mi mięśnie. Spojrzałem na niego; w głowie huczało mi od myśli, a mięśnie szczęk wydawały się poza
wszelkąkontrolą.
Stanąłem
na
zewnątrz,
w
jasnym
świetle
lamp.
Pierwsze
promienie
bożonarodzeniowegobrzaskuzaróżowiłyskrajegóryzamiastem,deszczzelżał.Przyjemniechłodziłmoją
twarzpozaduchuposterunku.Miałemchęćpójśćwzdłużrzekidomiejsca,wktórymtydzieńwcześniej
porzucono zwłoki Angeli, ale uświadomiłem sobie, że już świta i że niedługo dzieci wstaną po swoje
prezenty.
WJEŻDŻAJĄCNAPODJAZD,ZAUWAŻYŁEM,żeświatłownaszymsaloniesiępali,izrozumiałem,
że przegapiłem pierwszy świąteczny poranek swojego syna i minę Penny, kiedy otwierała swoje
niespodzianki.
Wbiegłemdodomu,ledwiezamykajączasobądrzwi.Debbiestaławsalonie,Pennyzerkałanadółze
szczytuschodów.
–Cosiędzieje?–spytałem.
– Powiedziałam dzieciom, że najpierw muszę zobaczyć, czy Mikołaj już był. Był, więc możemy je
zawołać.
Najejtwarzymalowałosięrozczarowanie.Próbowałemjejpodziękować,aleudałomisięjedyniecoś
nieskładniewybełkotać.
–Dzieciakizajmąsięzabawkami,amyporozmawiamy–zarządziłamojażona.–Toichdzień,niezepsuj
imgo.
I tak na godzinę zapomniałem o swoim egocentryzmie, bawiłem się z żoną i dziećmi i wspominałem
wszystkieświętaBożegoNarodzeniazwłasnegodzieciństwa,tęskniączaichczarem.
Potem, przy śniadaniu, kiedy dzieci się bawiły, opowiedziałem Debbie o wszystkim: o aresztowaniu,
ugryzieniu i pobiciu przeze mnie McKelveya, o tym, jak prawie uderzyłem sierżant Williams, o
incydencie z Miriam w samochodzie, o śmierci Siwego i o tym, jak Costello wysłał mnie do domu.
Mówiąc to, poczułem znajome katharsis spowiedzi i zrobiło mi się trochę lepiej – chociaż zdawałem
sobiesprawę,żerozgrzeszeniewymagapokutyizadośćuczynienia,anietylkozwykłegoprzyznaniasię
dowiny.
Debbiesłuchała,nieprzerywając.Odsunęłasięodstołu,kiedyrelacjonowałemzajściezMiriamPowell,
ale nie wtedy, gdy opowiedziałem jej o starciu z McKelveyem, nawet gdy wyjawiłem, jak wielką
atawistyczną przyjemność mi to sprawiło. Kiedy skończyłem, przez kilka sekund patrzyła na swoje
dłonie,potemwstałaiposzłanastawićwodę.
– Zrobię jeszcze herbaty – rzuciła, a ja obróciłem się na krześle, żeby widzieć ją krzątającą się po
kuchni.
–Icomyślisz?–spytałem,potrzebującjakiejśreakcji,azarazembojącsięodpowiedzi.
–Głupizciebiedrań,tonapewno.Niemogęuwierzyć,żepocałowałeśMiriamPowell.Każdego,ale
nietę...zdzirę!–Podniosłaczajnik,apotempostawiłagozpowrotemiodwróciłasiędomnie,opierając
sięokuchenkę.–Niespodziewałeśsiętego?Ślepyjesteś?
Wszyscyfacecitakmają?ChrystePanie,Ben,przecieżniemogładawaćwyraźniejszychsygnałów.
–Przykromi,Deb–pokajałemsię,powstrzymującchęćwymówieniasiętym,żetoMiriamzaczęła.
–Wiem,żeciprzykro,Ben.Aletojeszczenieznaczy,żenicsięniestało.
–Wiem.
–Boże,jakajajestemnaciebiewściekła.CholernaMiriamPowell.Ostrzegamcię,Ben,trzymajtębabę
zdalaodemnie,bobędzieszmiałnagłowiejeszczejednomorderstwo,przysięgam.
Nicniepowiedziałem.Wkońcuusiadłaobokmnieinalałanamobojguherbatydokubków.
–BędzieszmusiałporozmawiaćzCostellem.Powiedziećmuprawdę.–
Potrzebowałemchwili,żebyzrozumieć,żeniemówimyjużoMiriamPowell.–Możeniepotrzebniego
kopnąłeś, ale jesteś tylko człowiekiem; byłabym zaskoczona, gdybyś nic nie zrobił. Musisz to jednak
powiedziećCostellowi,nawypadek,gdybymyślał,żejesteśwtozamieszanyjakośpoważniej.Holmes
mupowie.Wieszotym.
–Możenie–zaprotestowałembezprzekonania.
–Dajspokój.Mundurowynadorobku?Makryćinspektora?Wydacięprzypierwszejokazji,jeślibędzie
mógłuratowaćwłasnąskórę.
–Tojeszczenieznaczy,żejamamgowydać–powiedziałem.
–Tegoniemówiłam.Powiedziałam,żemaszpowiedziećCostellowi,cozrobiłeś.
NiechHolmessamzajmiesięswoimisprawami.Costellozawszebyłdlaciebiesprawiedliwy.
Bądźznimszczery.
–Ajeślimniewyrzuci?
– No to cię wyrzuci! Damy sobie radę. Zatajenie przed nim prawdy tylko pogarsza sytuację. Wypij
herbatę, zapal sobie, a potem jedź do niego, zanim cała ta sprawa jeszcze bardziej wymknie się spod
kontroli.
COSTELLO MIESZKAŁ PRZY DRODZE NA ST JOHNSTON, w domu, który kiedyś idealnie
odpowiadałpotrzebomjegosamego,jegożonyiczwórkidzieci,aledziśstawałsięcorazbardziejpusty,
wmiarę,jakjednopodrugimdzieciwyjeżdżałynastudiaalbosiężeniły.
Najmłodsze z nich, córka Kate, we wrześniu poszła na uniwersytet. Costello i jego żona Emily dzielili
terazpięciopokojowydomiciszęprzerywanątylkozrzadkaskrzypieniempodłóg.Domzostałniedawno
pobielony,aogródbyłwspanialezadbany–różeprzyciętenazimę,żywopłotyrównoprzystrzyżone.
Costello nie wyglądał na zaskoczonego moim widokiem. Odwrócił się i poszedł z powrotem w głąb
domu,zostawiającdrzwiotwarte.Wszedłempowoliizamknąłemjezasobą.Emilystaławdrzwiachdo
kuchni,ześcierkądonaczyńwrękach.Zaniąsiedziałaprzystolewpiżamieijadłapłatkiichnajmłodsza
córkaKate,któraprzypuszczalniewróciładodomunaświęta.
–Cześć,Ben!–zawołała,unoszącłyżkęwpozdrowieniu.
–Cześć,Kate–odparłem,aEmilypodeszładomnieiujęłamojądłońwobieręce.
–Wesołychświąt,Benedikcie.CouDebbieidzieci?–spytałałagodnie.
–Wszystkowporządku,Emily.Nawzajemwesołychświąt–odparłem,patrząc,jakCostellowtaczasię
dopokoju,którynazywałswoimgabinetem.
–Pozdrówichodemnie–powiedziałaEmily,apotempopchnęłamniewkierunkutegopomieszczeniaz
uprzejmymuśmiechem,choćniedokońcawiedziałem,czynatozasługuję.
Zapukałem w dębowe drzwi i wszedłem. Costello siedział przy sekretarzyku, który kupił na aukcji w
Omaghiktórypomagałemmuwnieśćdotegopokoju.Miałnanosieokularyiczytałrachunekzaprąd.
– Czego chcesz, Benedikcie? – spytał ze znużeniem, zerkając na mnie ponad oprawkami okularów i
wracającdostudiowaniarachunku.
– Muszę panu opowiedzieć, co się stało; o moim udziale. Powinienem to powiedzieć już wczoraj
wieczorem,przepraszam.
Iporazdrugitegorankazrelacjonowałemciągwydarzeń,którenastąpiłyostatniejnocy.Costellokilka
razyprzerywałmi,chcącmiećpełnąjasność.
–Czyliuderzyłeśgo,kiedycięugryzł?–chciałsięupewnić,gdyskończyłem.
–Tak.
–Ibyłcałyizdrowy,kiedyHarveywychodził?
Kiwnąłemgłową.
–Iniezajrzałeśdoniego,zanimwyszedłeś?
Pokręciłemgłową.Toniemiałoznaczenia–takczyinaczej,umarłnazmianieHolmesa.
–Widziałeś,czyHolmesprzeszukałMcKelveya,kiedygoaresztował?
Znówpokręciłemgłową.
– Nie patrzyłem, co się dzieje, po tym ugryzieniu i w ogóle. Kiedy go przywieźli, założyłem, że go
przeszukał.
–Wiesz,czyHolmeszrobiłcośchłopakowi,kiedytenprzebywałwareszcie?
Żadenznasprzezchwilęsięnieodzywał.
–Takmyślałem.Maszpapierosy?–spytał.
–Niewiedziałem,żepanpali.–Przezpięćlat,odkądgoznam,niewidziałem,żebytorobił.
–Czasamicygaro,wieczorem.Alejestzawcześnienacygaro.Weźtozamiastpopielniczki–powiedział,
wysypującspinaczedopapieruzceramicznejmiseczkidomaczaniapalcówstojącejnablacie.Zapalił,
wyglądającprzezokno;wypuszczałkłębydymu,jakbypapierosbyłcygarem,ajapaliłemnerwowoobok
niego.
–McKelveybyłzwierzęciem,Benedikcie.Moimzdaniemzasłużyłnawszystko,cogospotkało.Całata
śmierćwareszcieniepodobamisiędlatego,żewychodzimynadurniów.
Przy aresztowaniu trzeba go było dokładnie przeszukać. Holmes powinien mieć na niego oko i trzymać
ręceprzysobie.Wnocynaposterunkupowinienbyćwięcejniżjedenpolicjant,naBoga,Wigiliaczynie.
Twojestarcieznimpowinnozostaćzgłoszone...Krokpokrokusamewpadki.
Zgasiłpapierosa,zaginającfiltrnażar,żebymiećpewność,żegozdusił.
– Ale – podjął – McKelvey zabił tę dziewczynę swoimi narkotykami. Mam nadzieję, że gnojek
pocierpiał,zanimzdechł,botocałasprawiedliwość,jakądostanieAngelaCashell.
Byłobylepiejdlanaswszystkich,gdybyJohnny’emuudałosięspalićdraniażywcemwzeszłymtygodniu.
Dlategopytaniebrzmi:codalej?
–WydziałSprawWewnętrznych?
– Prawdopodobnie. Niech zadecyduje Dublin. Na razie, czy to słuszne, czy nie, zwalamy wszystko na
McKelveya. To ma być nasze oficjalne stanowisko. – Zaczął odliczać na palcach: – Był widziany z
dziewczyną,wiemy,żekłamał,mówiąc,żeniewidziałsięzniąwczwartekwieczorem,wiemyodCoyle,
że dostarczał jej narkotyki, wiemy, że uprawiali seks. Po jego śmierci znaleźliśmy przy nim narkotyki,
którezabiłyAngelęCashell,jegosylwetkaodpowiadarozmiarommordercy.Wszystkosięzgadza,oile
autopsjawykaże,żeprzyczynąśmiercibyłatatrutkanaszczurywtabletkach.
–Asiniaki?
– Skłaniałbym się do stawiania oporu przy aresztowaniu. To Holmes go aresztował, prawda? Będzie
musiałwziąćtrochętegonasiebie,czymusiętopodoba,czynie.Będziedużolepiej,jeślioberwieza
nadmiernyzapałprzyaresztowaniuniżzaprzestępczezaniedbanie.
–BędzieztegodobryPR–powiedziałem.
– Cóż, tak to już jest. Zawiesimy Holmesa na tydzień. Z pensją. Może pracować po cichu nad
morderstwem Boyle’a, byle nie pokazywał się na posterunku. A McKelvey jako martwy zabójca, a nie
martwaofiara,tylkonampomoże.Dlatego,Benedikcie,otocozrobisz
–powiedział,nachylającsiędomnieistukającmniewkolano.–Jedźnaposterunekizbierzswojeakta.
Potemzamknijsprawę.Zwalwszystko,comamy,naMcKelveyainiezostawiajżadnychluźnychwątków.
Jeśliudasięnamtozakończyć,będziemysięmogliskupićnamłodymBoyle’u.Jeszczedzisiaj.
KIEDY PRZYJECHAŁEM, NA POSTERUNKU BYŁO GWARNO jak w ulu; udało mi się dostać do
pokojumorderstwizabraćniebieskisegregatorzaktamiMcKelveyatak,żeniktmnieniezauważył.
Ciało Siwego zabrano, cela była pusta. Na podłodze zostały kredowe obrysy miejsc, w których
znaleziono zwłoki i tabletki. Wyszedłem tylnym wyjściem przeciwpożarowym, żeby nie musieć z nikim
rozmawiać,ipojechałemdodomu.
Debbie szykowała obiad, a dzieci bawiły się w salonie, usiadłem więc w kuchni i opowiedziałem o
wszystkim, co zaszło u Costella. Żona słuchała mnie, obierając ziemniaki i zaglądając do indyka w
piekarniku;nakłuwałagoisprawdzała,czyzabardzoniewysechł.
Potemzabrałemsiędopracy:zebrałemwszystkiewątkirazemispróbowałemumieścićMcKelveyana
samymśrodku.Kłopotpolegałnatym,żeniemieliśmyżadnychtwardychdowodów–niebyłodymiącego
pistoletu,niebyłopodpisanegoprzyznaniadowiny.Z
drugiejstrony,pracadetektywaopierasięwwiększościnaposzlakach–odciskipalcówibadaniaDNA
przydająsiędopierowtedy,gdypodejrzanyjestjużwareszcie.Zrobiłemcomogłemztym,comieliśmy,
i starałem się zapomnieć o moralnych aspektach tego, co robiłem. Wiedziałem, że McKelvey
prawdopodobniezabiłalboprzyczyniłsiędośmierciAngeliCashell,alewobecnymstanierzeczynigdy
niewiedziałbymtegonapewno,dlategozawszemiałbymjakieśwątpliwości.Niedawałmispokojufakt,
żeniemogłemznaleźćżadnegologicznegomotywu.JakpowiedziałsamSiwy,Angeladawałamudupy–
pocomiałbyjązabijać?
Z przerwami na obiad i życie rodzinne skończyłem raport o ósmej trzydzieści wieczorem. Położyliśmy
dzieci spać i poprosiłem Debbie, żeby go przejrzała i zobaczyła, czy wszystko trzyma się kupy.
Przeczytała go dwa razy, za pierwszym i za drugim tak samo zdziwiona; przerzucała kartki tam i z
powrotem,sprawdzającjakieśinformacje.
Pojejminiewidziałem,żeznalazłacoś,coniegra.
– O co chodzi, Deb? – spytałem. A kiedy odpowiedziała, uświadomiłem sobie, co nie dawało mi
spokoju,odkądCostelloranoprzedstawiłwszystkiefakty.
–Pocozakładałprezerwatywę?–spytała.–McKelvey.Pocomuprezerwatywa?
Wedługtego,cotunapisałeś,nieprzejmowałsię,żejegodziewczynyzachodziływciążę.
Właściwienawetwydawałsięztegodumny.Zwłaszczaskorosądził,żeAngelajestwciąży.
Zakładanieprezerwatywydostosunkuzkimś,ktowedługciebiejużjestztobąwciąży,wydajemisię
bezsensu.
Cośzimnegoprzebiegłomipokręgosłupieiutkwiłogłębokowewnątrzmnie.
Mimowolniezadrżałem.
–ChybażechodziłooAIDS.Wiesz,ojakąśchorobęwenerycznąalbocoś–
zasugerowałaDebbie,alejawiedziałem,żeniewtymrzecz.
–Nie–odparłem.–Samsięnadtymzastanawiałem.Jeśliuważał,żeCashelljestwciąży,toznaczy,że
już uprawiali seks bez zabezpieczenia. Dlaczego nagle tej nocy mieliby się zacząć martwić chorobami
wenerycznymi?
–Możeniechciałzostawiaćśladów,nowiesz,DNA.
Zastanowiłemsięnadtym,apotemzrezygnacjąpokręciłemgłową.
– Być może. Ale to by oznaczało, że zamierzał ją zabić, że układał plany na przyszłość i wiedział, że
będziemusiałzałożyćprezerwatywę,żebyniedaćsięzłapać.Topoprostuniepasuje.Założyliśmy,żeto
byłwypadek,narkotykowytrip,któryźlesięskończył.McKelveyniemiałmotywu,żebyjązabić.Tego
niemawraporcie.Niemiałmotywu.
–Myślał,żeAngelajestwciąży.Możesiębał,żekomuśpowie–podsunęłaDebbie.
–Onsambychciał,żebykomuśpowiedziała.Miałbynastępnąnaswojejliście.–
Poczułem,żepoplecachspływamipot,izbladłem.–McKelveyniepasuje.Odsamegopoczątkuszliśmy
złymtropem.Cośprzeoczyłem.
Nie umiałem ubrać w słowa tego, że przez to wszystko w świąteczny poranek, kiedy deszcz spłukiwał
ulicenazewnątrz,umarłniewinnyosiemnastoletnichłopak.
ZADZWONIŁEMNAJPIERWDOCOSTELLAipowiedziałemmu,doczegodoszedłem.Wysłuchał
mnie, zaklął, a potem kazał zaczekać do rana, żeby mógł się z tym przespać. Umówiliśmy się na
posterunku o ósmej rano. Spytałem o Holmesa i dowiedziałem się, że tak jak rozmawialiśmy, został
zawieszonyzprawemdopensjidochwiliprzesłuchania.Costelloniepowiedziałmuopobiciu,Holmes
teżnicotymniewspomniał.
Potem zadzwoniłem do sierżant Williams i zacząłem tłumaczyć wszystko jej. W tle słyszałem grającą
muzykę,jakiśobiadowyjazz.Carolinewydawałasięlekkowstawiona;słyszałempocieraniejejdłonio
słuchawkę,jakbyjązakrywała,żebycośdokogośpowiedzieć.
–Przepraszam,Caroline–powiedziałem.–Masztowarzystwo?
–Takjakby–odparłaizachichotaławsposób,któregojeszczeniesłyszałem.
–Ktoś,kogoznam?
–Byćmoże,detektywie.
–JestuciebieHolmes?–spytałem,niepotrafiącukryćzaskoczeniawgłosie.
–Aha–powiedziałaisięzaśmiała.
–Jakprzyjąłzawieszenie?
– Jest trochę wkurzony. Musi dalej robić swoje, ale nikt nie może się o tym dowiedzieć. Każdy by się
wkurzył.Alemuprzejdzie.
– Posłuchaj, Caroline, to ważne. Nie mów Holmesowi tego, co ci teraz powiem: jeśli się okaże, że
McKelveybyłniewinny,bardzogotozaboli.Możezatopolecieć.
Mimo wcześniejszej wesołości Caroline szybko spoważniała i wysłuchała mnie, nie przerywając.
Poprosiłem,żebyspotkałasięzemnąranonaposterunku.
PrzedpójściemspaćposzedłemdaćFrankowipsichsucharkówiświeżejwodynanoc.
Alekiedyotworzyłemdrzwiszopy,wktórejtrzymaliśmygowzłąpogodę,niebyłogotam.
Wróciłemdoogroduizawołałemgokilkarazy,alebezskutku.KrzyknąłemdoDebbie,żebyprzyniosła
latarkęizaczęliśmyprzeszukiwaćzaroślairowywpobliżudomu.Poświeciłemkrótkowstronępola,na
którympasłysięowceAndersona,izulgązobaczyłem,żeprzynajmniejtamniemamojegopsa.
Popowrociedoogroduusłyszałemznajomeposapywaniezszopy.Frankleżał
pośrodku,zespuszczonymłbem,ibezprzekonaniamerdałogonem,chcącsięprzekonać,jakzareagujęna
jego nieobecność. Futro miał mokre od rosy i deszczu na wysokiej trawie pól graniczących z naszą
działką, jedno ucho upaprane śniegiem. Zacząłem szukać miejsca, którędy wydostał się z szopy,
świeciłemlatarkąwkątyizagraty,leżącewstosachpodścianą,aleniezobaczyłemnic.Zmierzwiłem
mufutronałbieiwyszedłem,zamykającszopęnaklucz.
PÓŹNIEJ, W SYPIALNI, MUSIAŁEM WYJAŚNIĆ DEBBIE, dlaczego odsunąłem swoją szczotkę do
zębówodpozostałychidlaczegorozkładamsobieosobnymaterac.Płakałem,opowiadającjejoswoim
lękuprzedAIDSiwszystkiminnym,comógłroznosićMcKelvey.Debbieuklękłaprzymnienapodłodze
iujęławdłoniemojątwarz.Pocałowałamniedelikatnieiobiecała,żewszystkobędziewporządku,aja
prawiejejuwierzyłem.
O wpół do trzeciej w nocy obudził nas krzyk Penny. Przechodząc przez korytarz w drodze do łazienki,
przypadkiem spojrzała na dół, na drzwi frontowe do naszego domu. Ktoś tam stał i na nią patrzył.
Powiedziała,żewidziała,jakruszasięklamka.Tenktośwyglądałnabardzozłego,mówiła.
Powiedzieliśmy,żesięjejtoprzyśniło,żemusiałabyćnawpółśpiąca.Potemwyszedłemprzeddomsię
rozejrzeć, a Debbie zabrała Penny do naszego łóżka. Napełniałem czajnik wodą trzy razy, żeby zmyć
błotnisteśladystópsprzednaszychdrzwiiżebyniezobaczyłaichranoPenny.
Rozdział9
Czwartek,26grudnia
DRUGI DZIEŃ ŚWIĄT powitał nas wspaniałym, błękitnym niebem i eksplozją wschodu słońca nad
wzgórzami za domem. Znów nie spałem – całą noc trzymałem straż, aż niebo poszarzało, a kałuże
pozostałe po wczorajszym wieczornym deszczu zamarzły i zalśniły w pierwszych promieniach
wstającegosłońca.Niebyłowiatru,tylkoostrymróz,trawa,sztywnaażdopopołudnia,chrzęściłanam
pod stopami. Powiedziałem sobie, że nastał nowy dzień, i próbowałem wypchnąć z myśli nocnego
gościa.
O siódmej piętnaście chlusnąłem ciepłą wodą na szyby samochodu, żeby je rozmrozić, a potem
zostawiłem silnik na chodzie i poszedłem zbierać notatki na spotkanie z sierżant Williams i Costellem.
Kiedyznowuwyszedłem,wodanaszybiezdążyłazpowrotemzamarznąć.Wśrodkumójoddechskraplał
się i zamarzał na oknach od wewnątrz. Siedziałem w samochodzie, czekałem, aż silnik się nagrzeje, i
paliłem papierosa. Szczegóły sprawy całą noc kipiały mi w głowie. Wczoraj zebrałem wszystkie
dostępne dowody, że Siwy McKelvey zabił Angelę Cashell, a teraz musiałem zacząć udowadniać, że
wcaletegoniezrobił.
Naposterunekdojechałemdwadzieściaminutprzedczasem,aleCostellojużtambył,asierżantWilliams
dojechała niedługo po mnie. Tuż przed ósmą na ulicy zatrzymała się niebieska furgonetka. Kilka minut
później zza zakrętu wyjechała mniejsza, biała, z anteną radiową na dachu i zatrzymała się przed
betonowymisłupkamipodwejściemnakomisariat.
Przez śliski chodnik do recepcji weszła młoda kobieta, owinięta w krótki kożuszek, rękawiczki i
wełnianyszalik.Usłyszeliśmy,jakprzedstawiasięjakoreporterkakanału108
FM,miejscowejniezależnejstacji.Słyszałemjąpoprzedniorazczydwawwiadomościach,choćbyłao
wiele młodsza, niż sugerował głos. Ciekawiło ją, czy chcielibyśmy skomentować śmierć Williama
McKelveyawwięzieniualboatak„dzikiegokotazLifford”naowcezeszłejnocy.
Poszedłem do biura dyżurnego i zacząłem słuchać. Mark Anderson skontaktował się rano z radiem i
doniósł,żejednazjegoowieczostałapoprzedniejnocyzmasakrowanaiwypatroszona.Recepcjonistce
w108FMpowiedział,żejużdwarazyprosiłgardaiopomoc,aleniktnicniezrobił.
Miałem nadzieję usłyszeć więcej szczegółów, ale Costello uciął dyskusję, mówiąc młodej kobiecie, że
późniejzostaniewydaneoświadczenie,atymczasemżadnychkomentarzyniebędzie.
Nasze spotkanie było krótkie. Najpierw Costello poinformował nas, że w badaniu balistycznym
zlokalizowano broń użytą do zamordowania Terry’ego Boyle’a. Była użyta podczas napadu na stację
benzynowąwBundoranjakiśroktemu.
Następnie zajął się Angelą Cashell i skutkami śmierci McKelveya. Postanowiliśmy, że na razie Siwy
będzienaszymmordercą,amywtymczasiejeszczerazsprawdzimywszystkieszczegóły.Jeślinaradarze
pojawisięnamjakaśnowafigura,jakpowiedział,zajmiemysięMcKelveyemwmiarępotrzeby.Jeżeli
nasześledztwonicniewykaże,zamkniemysprawępocichuiSiwypozostaniedlawszystkichmordercą
AngeliCashell.
Spytałemgoopierścionek,któryMcKelveypodobnosprzedał.
– Zapomnij o tym cholernym pierścionku, Benedikcie. Chcę mieć szybko wyniki. Nie ignorujcie rzeczy
oczywistychtylkodlatego,żesąoczywiste!
Williams i ja wróciliśmy do pokoju z aktami. Pracowaliśmy cały ranek, badając anomalie i
niewyjaśnione wątki, które wyszły nam w pierwszym śledztwie. Nabierałem coraz mocniejszego
przekonania,żepierścionek,którymiałanapalcuAngelaCashell,byłwjakiśsposóbwcałejtejsprawie
kluczowy.
–Dlaczego?
– Była rozebrana do naga; jej ubranie ktoś zatrzymał albo zniszczył; ktoś ją umył; użyli prezerwatywy.
Wszystko to zrobiono, żeby ograniczyć możliwość pozostawienia jakichkolwiek śladów. Zabrano
wszystkoopróczmajtekitegopierścionka.Dlaczegozostawilijejmajtki?
–No,majtkisugerowałybyjakiśszacunek.Jakieśminimumuczuciaczysympatiidotejdziewczyny.Ktoś
chciał,żebyzachowałaniecogodności.
–Ojciec?
–Byćmoże.Napewnowartomusięjeszczerazprzyjrzeć.Albokobieta–
zasugerowałaCaroline.
–Dlaczego?
–Niewiem.Poprostuwydajemisię,żekobietamogłabycośtakiegozrobić.Włożeniejejmajtekbyło
decyzjąświadomą.Mężczyznabytegochybaniezrobił.Właściwiemożnabynawetpomyśleć,żeskoro
doszłojużdoseksu,wolałbycośtakosobistegozatrzymaćdlasiebie,wiepan,jakotrofeum?
Brzmiałotologicznie.
–Apierścionek?Majakieśznaczenie.Niktzjejrodzinyaniprzyjaciółonimniewiedział.
–SiwyMcKelveywiedział.Możetoonjejgodał.
–Tobardziejprawdopodobneniżżesprzedałgokomuś,ktopotemwróciłijązabił–
powiedziałem.
–Czylitak,ukradłgoSzczurowiDonagheyowi,dałAngeliCashell,aonaginieznimnapalcu?
–Uważasz,żewartozabićdlategopierścionka?
–Niewiem.Możepowinniśmydaćgodowyceny.
–Alegdybybyłcośwart,ten,ktozabiłAngelę,zabrałbygo–zauważyłem.
–Toprawda.Czylitomusibyćjakaświadomość.
–Dlakogo?
–Niewiem.Alemapanrację.Sprawdzimyto.
Spytałem sierżant Williams, czy udało się jej skontaktować z garda w Bundoran, który zajmował się
śmierciąDonagheya.
–Jeszczenie.Powiedzielimi,żejutrowracazurlopu.Muszęznimteżporozmawiaćobroni,zktórej
zabitoTerry’egoBoyle’a.Jakpansądzi,cołączyDonagheyazCashell?
Narkotyki?
–Byćmoże–odparłem.–Aleonbyłzinnegopokolenia.WiekiemodpowiadałraczejJohnny’emuniż
Angeli.Sprawdźmimoto.Iwyciągnijjeszczeraztonagraniezbaru.
McKelveyzaprzeczał,żebyłtamtejnocyzAngelą.Obejrzyjmytojeszczerazizobaczmy,czykłamał.Ja
tymczasemidęnaczuwanie.
–Czyje?
– Angeli Cashell. W Wigilię jej zwłoki wróciły do domu. Jutro ma być pogrzeb. Chcę się przedtem
zobaczyćzSadieCashell.
–Niezawcześnie?Dopieropodziesiątej?
–Ranektodlanasnajlepszapora;mniejszaszansa,żesięzdążylipobić.–Wziąłemkluczyki.–Jedziesz
zemną?
–Żartujepan?–odparłaichwyciłakurtkę.
CZUWANIETOWIRLANDIISTARATRADYCJA.Ciałowystawiasięnadwienoceprzedpogrzebem.
Zbierają się sąsiedzi i przyjaciele – teoretycznie, żeby złożyć kondolencje, ale czasami czuwanie
przekształca się w zabawę. Żałobnicy komentują, jak dobrze zmarły wygląda, jakby wcale nie był
martwy. Papierosy roznosi się na tacach jak kanapki. W końcu ktoś otwiera butelkę whisky i częstuje
pozostałych,ktośwyciągagwizdekalboskrzypceizaczynasięnormalneceilidh.Ludzieskacząiwirują
wokółtrumny,apusteszklankistawiająnabiałej,satynowejwyściółce.
Następnegorankadomśmierdzijakniewietrzonypub.Kubkizosadempoherbaciezbierasięimyje;robi
siękanapkinakolejnywieczór,któryzapowiadasięjeszczehuczniejniżpoprzedni.
Kiedyweszliśmydodomu,SadieCashellsiedziałaprzytrumniecórki.Mimowczesnejgodzinybyłyznią
trzysąsiadki.Dałemjejkartkężałobną,podpisanąprzezojcaBrennana,złożyłemkondolencje,apotem
stanąłemoboktrumnyizmówiłemtrzyzdrowaśkizaodkupienieduszyAngeliCashell.Sadienachyliłasię
nad trumną, odgarnęła Angeli z twarzy kosmyk jasnych włosów i poprawiła marszczenie całunu pod
szyją. Dokończyłem modlitwę i położyłem delikatnie dłoń na dłoniach dziewczyny, złączonych na jej
piersiach i splecionych różańcem. Jej skóra była zimna i twarda, prawie jak wosk. Na twarzy miała
wyrazbłogości:anielskiejbłogości.Zpewnościąwyglądałalepiej,niżkiedywidziałemjąporazostatni,
leżącąnaliściachimokrymmchu,zpustym,zimowymniebemodbitymwniewidzącychoczach.
UsiadłemobokSadienajednymztwardych,drewnianychkrzeseł,któremusiałapożyczyćodsąsiada,i
podałemjejmałegobushmillsa,któregokupiłemwbarzeMcElroyapogodzinach.
Przytrzymałamojądłońwswoich,lekkodrżącychipotarłakciukiemwierzchmojejdłoni.Powiedziała
mi,żeJohnny’egoniewypuszczononaczuwanie,alemiałnadziejęwrócićnapogrzeb.Opowiedziała,jak
to wszystko zniosły jej pozostałe córki. Muire dzień wcześniej uciekła z domu, ale została znaleziona
przezsąsiada,kiedyszłanapiechotędoStrabane.
PotemSadiespytała,czywiemy,ktozabiłjejcórkę,ajaodparłem,żechybawiemyiżejeśliwierzyw
Boga,tenktośdoświadczyłjużsprawiedliwości.Uśmiechnęłasięimocniejścisnęłamojądłoń.
–Sadie–powiedziałem.–Chcępaniąprosićoprzysługę.Tenpierścionek,którymiałaAngela.Mago
pani?
–Boco?
–Proszęposłuchać,wiem,żenienależałdoniej,aletomnienieobchodzi.Niechgopanizatrzyma,jeśli
chce.Chciałbymgotylkopożyczyćnadzieńczydwa.Możemiećjakiśzwiązekztym,cosięzniąstało.
NiechętnazpoczątkuSadiewkońcusięzgodziłaiociągającsię,odeszłaodtrumnycórki.Usłyszałem,
jakwchodzinagóręposchodachikręcisięnapiętrzenadnami.Pół
minutypóźniejwróciłazpierścionkiem,zamkniętymwfoliowejtorebcenamateriał
dowodowy,wktórymumieściłagopanipatolog.Wręczyłamigobezsłowaiusiadłazpowrotemprzy
córce.
– Dotykała go pani, Sadie? – spytałem. – Kiedy go pani dostała. Muszę to wiedzieć, chodzi o odciski
palców.
Spojrzałanamnieipokręciłagłową.
–Przepraszam–powtórzyłem.–Musiałemotospytać.
Powiedziałem,żemusimyjużiść,aonawstała,żebyodprowadzićnasdodrzwi.
–Johnnybyłnamniezły,wiepan.Zato,żewzięłamtepieniądze–powiedziała.–
Mówił,żeniepotrzebanamjałmużnyodpsów.
–Wszyscyczasamipotrzebujemypomocy.JohnnyjestzłyprzezAngelę.Tozrozumiałe.
–Byłajegoulubienicą.Dziwne,alejąkochałnajbardziej.Traktowałjątak,jakbybyłajegocórką.
Wziąłemjązarękęispojrzałemjejwoczy.
–Byłajegocórką,Sadie,iniepozwolę,żebyktokolwiektwierdziłinaczej.
Szybko przyciągnęła mnie do siebie, ścisnęła za ramiona i wymamrotała mi coś w kark. Poczułem na
skórzewilgoćjejłez.
KIEDY WRÓCILIŚMY NA POSTERUNEK, po drugiej stronie drogi, naprzeciw biura informacyjnego
zebrała się grupa dziennikarzy. Ktoś do nich przemawiał – ktoś zbyt szczupły jak na Costella. Nie
wiedzieć czemu, nie byłem zaskoczony, kiedy uświadomiłem sobie, że postacią w ciemnym garniturze,
pomstującą na niekompetencję garda był Thomas Powell, usiłujący wejść w buty swojego ojca. Być
może przypadkiem na wykład o zbrodni i karze w Lifford wybrał ulicę przed starym gmachem sądu, z
któregodachunaoczachtysięcyludziwieszanoosiemnastowiecznychrecydywistów.
–Wciąguostatnichtygodnizginęłytrzymłodeosoby,jednaznichwareszciegarda,amimotowygląda
na to, że nic w ich sprawie nie zrobiono. Jakieś dzikie zwierzę szlachtuje stada i z tym też nic nie
zrobiono.
Mówiącto,rozglądałsiępozebranych,starającsięnawiązaćkontaktwzrokowyzjaknajwiększąliczbąz
nich, być może usiłując zapamiętywać twarze z myślą o przyszłych konferencjach prasowych. Potem
zobaczyłmnieiprzysięgam,żesięuśmiechnął.
– Zamiast tego funkcjonariusze zajmują się sprawami osobistymi, a my musimy znosić efekty ich
nieudolności.–Wskazałwmoimkierunku.–ByćmożeinspektorDevlinrozwinietemat.Cogardairobią,
żebyposprzątaćtenbałagan?
Odwróciłsiędokamer,dyktafonówimikrofonów,najwyraźniejwychodzączzałożenia,żezastosujęsię
dowydanegoprzezCostellazakazukomentowania.
–Mójojciecniestrudzeniewalczyłzniekompetencjągardai.Przykromi,żejabędęmusiałrobićtosamo
ireprezentowaćobywateliDonegaljakobezstronnygłos.
– Postawmy mu się trochę, co? – powiedziałem do sierżant Williams i podszedłem do Powella, stając
obok niego przed reporterami. Poczułem, że Caroline ciągnie mnie za kurtkę, zobaczyłem na jej twarzy
panikę.Potemusunęłasięnabok,zdalaodblaskufleszy.
MojąobecnośćuświadomiłaPowellowireporterkaradiowa,którąwidziałempoprzednio.
–Panieinspektorze,jakiśkomentarzdotychzarzutów?
Podniosłem rękę i zaczekałem, aż ucichnie gwar. Mówiłem wolno i wyraźnie, nie patrząc na Powella,
którystałobokmniezzałożonymirękami.
– Właśnie wróciłem z wizyty w jednym z trzech domów po obu stronach granicy, w których rodzina
spędziłaświęta,opłakującstratędziecka.Wydajemisię,żepowinniśmytoraczejuszanować,niżnadich
trumnamiprowadzićkampanięwyborczą,niesądziciepaństwo?
Uśmiechnąłemsięuprzejmie,odwróciłemiposzedłemnaposterunek.Costellopatrzył
na mnie wilkiem z drzwi swojego gabinetu – widział całe zajście przez szpary w zapuszczonych
żaluzjach.
POPROSIŁEMSIERŻANTWILLIAMS,żebyzadzwoniładoPatsy’egoMcLaughlina,jednegoznaszych
najstarszychbiegłych,znanegozeswojejdbałościwzbieraniumateriałudowodowego.Kiedysprawdzał
odciskipalcównapierścionku,zadzwoniłemdoojca,człowieka,któregoPowellseniornazwał„tymod
mebli”. Ojciec całe życie zajmował się antykami i co za tym idzie, zna większość starszych i
doświadczonych handlarzy antykami w okolicy. Nie wiedziałem, czy pierścionek był antykiem, ale
wyglądałnatylestaro,żeprzynajmniejwartobyłotosprawdzić.Chciałemteżmiećjakieśpojęcieojego
wartości,bojegoposiadanieprzezAngelęCashellbyłotaksamomałowiarygodne,jakto,żenależałdo
dileranarkotyków,takiegojakSzczurDonaghey.
Ojciec powiedział, że oddzwoni za pięć minut. Pół godziny później zadzwonił i powiedział, że znalazł
człowiekawDerry,CiaranaO’Donnella,któryzgodziłsięrzucićokiemnapierścionek.Umówiłemsięz
nimi w pracowni O’Donnella przy Spencer Road o piątej – miałem nadzieję, że do tego czasu Patsy
McLaughlinskończyrobićswoje.Jaksięokazało,skończyłdużowcześniej,bogodzinępóźniejrazemz
sierżantWilliamswszedłdopokojuzwiadomością,żenieznalazłnic,cobytłumaczyło,dlaczegooboje
sątacyweseli.
McLaughlinwyjaśnił:
–Śmiałemsię,kiedymigoprzyniosła.Wiepan,ilezestawówodciskówpalcówzdejmujesięztakiego
pierścionka?Aletuniebyłonic.Wiepan,cotoznaczy?
–Najwyraźniejnie,skoronieszczerzęsiętakjakwydwoje.Oświećciemnie–
powiedziałem.
–Niechsiępanzastanowi,detektywie.Panaśladówtamniema,prawda?
–Oczywiście,żenie.Niedotykałemgo...–odparłemzezniecierpliwieniem.
–Apanipatolog?Jejodciskówpalcówteżtamniema.
– Bo do pracy wkłada rękawiczki – wyjaśniłem, a moje podniecenie nagle wzrosło, bo doszedłem do
oczywistegowniosku.
–Otóżto.Itaksamomiałjeten,ktowłożyłpierścionekdziewczynienapalec,bonajwyraźniejsamatego
niezrobiła.Ktośjejgowłożyłbardzoostrożnie.
O PIĄTEJ SPOTKALIŚMY SIĘ Z CLARANEM O’DONNELLEM i moim ojcem pod jego pracownią,
starymdomkiemzbudowanymnapochyłościniedalekoSpencerRoadwDerry.Pochyłośćzbiegadorzeki
Foyle, która dzieli miasto na pół. Zakład zamknięto na święta i teraz było w nim nieprzyjemnie zimno.
Palce mi posiniały i zesztywniały tak, że schowałem dłonie w rękawy i zacisnąłem je w pięści. Pod
słodkimzapachemśrodkówdopolerowaniamebliczućbyłwilgoćistęchliznę.
O’Donnell był starym człowiekiem, lekko przygarbionym. Po obu stronach łysiny rosły mu symetryczne
kępkisiwychwłosów.Nosiłokularyzgrubymiszkłami,którezdjąłdooględzinpierścionka,zastępując
je jubilerską łupą włożoną w prawe oko. Usiadł przy starym, drewnianym biurku, włączył maleńką
lampkęiprzezkilkaminutoglądałnajdrobniejszedetalepierścionka,obracającgonawszystkiestronyi
pocierającnarzędziemprzypominającymminiaturowąszczotkędozębów.Potemodłożyłgoizregałuw
kąciewyjął
zieloną księgę. Zaniósł ją do biurka, znów włożył lupę w oko i obejrzał pierścionek z lewym okiem
zamkniętym,zaglądającdoksięgizzamkniętymprawym.Wkońcuzadowolonyodłożyłwszystkonablat
przedsobąinaszawołał.
–Interesującyokaz–powiedział.–Pierścionektoosiemnastokaratowezłotozkamieniemksiężycowym
otoczonymprzezdwanaściebrylantówwszlifierozetowym.
Interesujące w nim jest to... no, właściwie interesujące są w nim dwie rzeczy... że jeden z brylantów
zostałwymieniony.Tobardzoporządnarobota,alepochodzizinnegoźródłaniżpozostałe;wświetlema
delikatne różowawe zabarwienie. Druga rzecz, dużo mniej interesująca, że to nie jest antyk. Daję mu
najwyżejtrzydzieścilat.
–Potrafipanpowiedzieć,skądonpochodzi?–spytałasierżantWilliams.
–Cóż,tumamydobrewieści–odparł.–WykonanogowDonegal.Konkretnie:HendershotiSynowie.
Byli bardzo ekskluzywnymi jubilerami w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, chociaż ostatnio
jakośprzycichli,żetakpowiem.
–Skądpantowie?–spytałem,amójojciecuśmiechnąłsięipokiwałgłową.
–Tobardzoproste,doprawdy.Nabilinapierścionkuswojąpuncęobokpróbyzłota.
–Agrawerunek,to„AC”?–spytałem.
– Nie mam pojęcia. Moim zdaniem został wykonany przy składaniu pierścionka, wewnętrzna
powierzchniagrawerunkujesttaksamozmatowiałajakreszta.Gdybybył
świeższy,odrobinębardziejbysięświeciła.
–Cobypannamradziłzrobićteraz?–spytałem,zerkającnasierżantWilliams.
– Cóż, to państwo jesteście policjantami, funkcjonariuszami policji, nie będę wam mówił, co macie
robić.AlejabymsięskontaktowałzHendershotemiSynamiizobaczył,comogąwampowiedzieć.
–Chybapanmówił,żeostatnioprzycichli–zauważyłaWilliams.
–Tak–odparł.–Jeślichodzioudziaływrynkuitakdalej,przycichli.Alewciążdziałają.Kiedybyłem
unichostatnio,mieścilisięwbocznejuliczce,aletobyłokilkadobrychlattemuimoglisięprzenieść.
Sprawdźciepaństwowksiążcetelefonicznej.
PodziękowaliśmyO’Donnellowizapomoc,ajaobiecałemojcu,żeniedługoodwiedzęjegoimatkę.
–Wpadnij–powiedział.–Iuściskajodemniedzieciaki.
Obiecałem,żetozrobię.PotemrazemzsierżantWilliamsruszyliśmyzpowrotem.
– I jak tam, jedziemy do Donegal? – spytała, kiedy minęliśmy Prehen Park i skręciliśmy w Strabane
Road.
–Czemunie?Zwłaszczajeślifirmapłaci.
–MoglibyśmyupiecdwiepieczenienajednymogniuipodjechaćprzyokazjidoBundoranzapytaćotego
policjanta,któryzajmowałsięzabójstwemSzczuraDonagheya–
powiedziałaWilliamszuśmiechem.
ZANIMPODPISAŁEMWYJŚCIEZPOSTERUNKUwieczorem,zadzwoniłlekarz,któryopatrywał
mniewWigilię.Jaksiędowiedziałem,nazywałsięIanFleming.
–MójojciecbyłwielbicielemBonda–wytłumaczył,chociażnicniepowiedziałem.
Kiwnąłem głową do słuchawki. Potem dotarło do mnie, że przecież tego nie widzi, i udało mi się
chrząknąćmimosuchościwgardle.–Dobrewieści,inspektorze–powiedział.–Jakdotądwszystkow
porządku.TakispóźnionyprezentnaGwiazdkę.
Dziękującmu,prawiełkałem.
– Proszę nie zapomnieć i zbadać się jeszcze raz za kilka miesięcy. Nie zdradzając zbyt wiele,
rozmawiałem dziś po południu z lekarzem rodzinnym chłopaka. Opowiedziałem mu o ugryzieniu.
Sprawdziłtodlamnie.Wychodzinato,żechłopakteżbyłczysty.Nowięcmiejmynadzieję...
DEBBIEURONIŁAŁEZKĘCZYDWIE,kiedyjejotymopowiedziałem,apotemzaparzyłaherbatę,co
wydawałosięjedynąmożliwąrzecządozrobienia.Zaprosiłemją,żebypojechałajutrozemnąisierżant
Williamsnawypadek,gdybymiałachęćnazakupywDonegal,aleonaobiecałajużmatce,żezabierzeją
doDerry.Zjedliśmykolacjęwprzyjaznymmilczeniu,choćpodejrzewałem,żemójpocałunekzMiriam
Powellnadalniedawałjejspokoju.
MniejwięcejzapiętnaściedziewiątausłyszeliśmywołaniePenny.Dwadzieściaminutwcześniejposzła
dołóżka;podobniejakjejmatka,zregułyzasypiała,kiedytylkodotknęłagłowąpoduszki.
Jej pokój ma okno od frontu. Znaleźliśmy ją klęczącą na łóżku, z głową i połową ciała schowaną za
zasłoną. Przyglądała się czemuś na zewnątrz. Kiedy nas usłyszała, podniosła zasłonę nad głowę i
zaprosiłanaspodtęprowizorycznąmarkizę.Wtedyzobaczyliśmy,cojąobudziło.
Na ulicy pod domem zbierali się miejscowi rolnicy ze strzelbami i latarkami. Pośrodku tej grupy stał
Mark Anderson, niczym namiastka generała, wydając polecenia i wskazując najpierw na kawałek
papieru,którytrzymałwręku,apotemnaróżnepunktypólotaczającychnaszdom.Ktośrobiłzdjęciaiw
świetlefleszaAndersonnajwyraźniejzobaczyłnaszetwarzeprzyglądającemusięzokna,bopokazałnas
fotografowi,powiedziałcośisięroześmiał.
Patrzyliśmy, jak odrzuca w tył głowę, rozdziawia szeroko bezzębne usta, a potem krztusi się, kaszle i
spluwanaziemię.
Zszedłemnadół,włożyłemkurtkęiwyszedłemzobaczyć,cosiędzieje.Fotografzapisywałnazwiskaw
reporterskimnotesieiwyglądał,jakbyjużsięzbierał.Zawołałemgo.
–Cosiędzieje?
–Szukajądzikiegokota,któryzabijałowcepanaAndersona.–Reportermiałzaledwiedwadzieściaparę
lat.Najegopoliczkachiwokółustwciążwidaćbyłoświeżeśladypopryszczach.
–OstatnimrazemnazywanogopanemAndersonemwsądzie,synku–powiedziałem–
niemasensustrzępićsobiejęzykateraz.Gdzieoniidąztymistrzelbami?
–Niesłyszałpan,proszępana?–odparłdziennikarz,zjeżonyzanazwaniego
„synkiem”.–ThomasPowellzaoferowałtysiąceuronagrodyzaschwytaniekota,żywegoalbomartwego.
Mówi, że Garda nic nie robi. Jakiś komentarz, inspektorze? – dodał z uśmiechem, zadowolony ze
swojegosprytu.
–Tak,stoisznamoimpodjeździe.Zjeżdżajstąd.
WRÓCIŁEM DO DOMU, WŁOŻYŁEM SWETER, kurtkę przeciwdeszczową i gumowce. Potem
zamknąłemFrankanakłódkęwszopie,nawszelkiwypadek.
Znalazłem Andersona, jakieś trzysta metrów dalej, stojącego przy bramie wjazdowej prowadzącej na
jego pole, ciągnące się w jedną stronę do naszego, w drugą – około półtora kilometra do jego domu.
Księżycstałwysokoiniebobyłoczyste;wsrebrzystymświetlewidaćbyłowyraźniepopękaneodwielu
latpicianaczynkanapoliczkachinosieAndersona.
Kiedymówił,bezzębnedziąsławydawałysięfioletoweizłowrogie.
– Ostrzegałem, że wezmę sprawy w swoje ręce – powiedział, gdy podszedłem. – Teraz już trochę za
późno.
–Dzikikottonietosamocomójpies.Jesteśpewien,żeto,coatakujetwojeowce,tozwierzę?Aprzy
okazji,couMalachy’ego?
–Pocotuprzylazłeś?–prychnął,wolałniesłyszećmojegopytania.
– Pomyślałem, że będę miał na was oko. Nie chcemy, żeby ktoś cię przypadkiem postrzelił, prawda,
Mark?
WYBRAŁEMNIEWIELKIEWZNIESIENIEPOLAidołączyłemdodwóchleżącychtammężczyzn.
W jednym rozpoznałem wielbiciela strzelania do rzutek z Raphoe, chociaż nie wiedziałem, jak się
nazywa.Ziemiapodnamizamarzłanakość;zimnoprzesączałosięprzezubranie,bezprzerwymusiałem
się poruszać, żeby nie zamarznąć. Leżeliśmy tak na mrozie i czekaliśmy, wypatrując w ciemności
sylwetek krążących wokół owiec, których wełna lśniła w świetle księżyca. Żywopłot z ostrokrzewu,
otaczającypole,byłgęstyiciężkiodwielkich,czerwonychjakkrewjagód.Przemykałyprzezniegomałe
zwierzątka.Bezpośrednionadnamizwieszałysięgałęziebrzozy,takciężkie,żeciągnęłysiępoziemi.
Około wpół do jedenastej ktoś krzyknął; z rogu pola dobiegł trzask strzelb, poprzedzony o sekundę
jasnymi błyskami wystrzałów. Kilku leżących mężczyzn podniosło się z trudem na nogi i pobiegło do
miejsca,wktórymcośbyło,podczasgdydwajinnikłócilisię,którystrzeliłpierwszy.
–Wyglądanato,żektośzarobiłtysiaka–stwierdziłfacetzRaphoe,wstając.
Poszedłemwjegoślady.Nogiugięłysiępodemną,zesztywniałeoddługiegoleżenianalodowatejziemi.
Pokuśtykałemzapozostałymidomiejsca,gdziesięzebrali,alezanimjeszczetamdotarłem,widziałemz
kręcenia głowami z niesmakiem, że ofiarą nie był dziki kot, na co mieli nadzieję. Pośrodku kręgu
mężczyzn leżał lis, z bokiem rozerwanym śrutem ze strzelby i czarną jak smoła krwią sączącą się na
polukrowaną mrozem trawę. Wystawiał i chował język, oddychał ciężko i chrapliwie. Z każdym
tchnieniem z jego boku tryskała świeża krew. Mój towarzysz z Raphoe załadował nabój do strzelby,
przystawił ją do głowy lisa i wystrzelił z tak bliskiej odległości, że krew i tkanka obryzgały mu buty i
lufębroni.W
powietrzurozszedłsięsmródkordytuispalonegofutra.
–Czyliwracamydodomu?–spytałktośzrozczarowaniemwgłosie.
–Tonielisatakowałmojeowce–powiedziałAnderson,plującnatruchło.–
Zostawciegotutaj,możeprzyciągnietamtocoś.
Bezprzekonaniakopnąłlisa,któryprzetoczyłsiępotrawie,apotemwytarłbutotył
nogawki.
–Wracamynamiejsca–rozkazał,poprawiłczapkęipodreptałzpowrotemdoswojejkryjówki.
Wróciłemzagórkę.Położyłemsiętymrazemwinnejpozycjiizapaliłempapierosa.
–Lepiejtegonierobić–zauważyłdrugimężczyzna,którynazywałsięTonyjakiśtam.
–Kotywyczuwajądymzparukilometrów.Możesięspłoszyć.
– Jeśli ten kot potrafi wyczuć zapach jednego papierosa, a nie wyczuwa smrodu trzydziestu chłopów
leżącychnapolupełnymowczegogówna,torzeczywiściezasługuje,żebygorozwalić–odparłemidla
podkreśleniatychsłówgłębokosięzaciągnąłem,choćpowietrzebyłotakzimne,żepaliłopłuca.Facetz
Raphoe roześmiał się i wyjął puszkę z tytoniem, żeby skręcić papierosa. Poczęstowałem go swoim z
kieszeni.
–Polujepan?–spytał.Byłemjedynymnieuzbrojonymczłowiekiemnapolu.
–Nie.Pilnujętylko,żebyniktnikogoniepostrzelił–odparłem.–Animojegopsa.
–Co?
–Andersonuważa,żetomójpiesatakujejegoowce.Chybapowinienembyćwdzięczny,żepojawiłsię
tenkot.
–Chybatak,paniewładzo–stwierdziłtamteniznówzaśmiałsięrazemzemną.
–Skądśznampanatwarz,aleniewiemskąd.
–Paręlattemuwlepiłmipanmandatzaprzekroczenieszybkości.Byłpanwtedywmundurze.
–Cholera–powiedziałem.–Przepraszam.
– Niepotrzebnie. Leciałem sto sześćdziesiąt pięć po Letterkenny Road. Miałem szczęście, że nie
zginąłem.Wyglądanato,żetaniosięwykręciłem.
Przypomniałem sobie tamto wydarzenie i jego twarz, chociaż wtedy nosił wąsy. Chyba uważał, że
pamiętamjegonazwisko,niechciałemwięcgooniepytać.
–Tobyłaczerwonacelica?
–Blisko.Czerwonecapri.
–Majepanjeszcze?–spytałem.–Pięknywóz,nawetjakorozmazanasmuga.
–Nie.Kiedyżonaurodziładzieciaka,pozbyłemsięgo.Terazjeżdżęrodzinnymautem.
– Wspaniale – odezwał się Tony. – Przepraszam, że wam przeszkadzam, ale czy moglibyście się
zamknąć?
SIEDZIELIŚMYWMILCZENIUjeszczeprzezjakąśgodzinę,cojakiśczaszapalającpapierosa.
Powietrze było tak nieruchome, że dym zawisał srebrną chmurą nad naszymi głowami. Około wpół do
pierwszej wstałem, żeby rozprostować zesztywniałe nogi, a kiedy to robiłem, zobaczyłem, jak coś
czarnegoprześlizgujesięzeszczytuwzniesieniawdół.Tocośpodpełzłopowolidogrupyowiec,które
spały.Napastnikmiałbrzuchtakbliskoziemi,żefutromusiał
mu oprószyć szron. Nie potrafiłem określić, co to takiego. Zwierzę przemykało się wzdłuż głębokich
bruzdpozostawionychprzezoponytraktorów.
– Wstawać – syknąłem do dwóch pozostałych, a oni zrobili to, prostując się i masując nogi. Facet z
Raphoezobaczyłprzemykającykształtizaładowałpociskdolufy,Tonyteż.
Obajjednocześnieprzyłożylistrzelbydoramienia.TenzRaphoepoprawiłpostawę,rozsuwającnogitak,
żeby lepiej trzymać równowagę. Zauważyłem, że kiedy celował, zniknęła mgiełka jego oddechu, i
zrozumiałem,żesaminstynktowniewstrzymujęoddech.
Zwierzęzatrzymałosię,jakbyteżnaglezdałosobiesprawęzwydarzeń,któremusząnastąpić.
Zapamiętałem,żegośćzRaphoewostatnichsekundachprzedwystrzałemzmienił
minimalniecel,choćniemamcodotegopewności.
Powoliściągnąłspust,jednympłynnymruchem;strzelbaszarpnęłamusięwrękach,apopolurozszedł
sięechemhuk,odktóregozadzwoniłomiwuszach.Tonywystrzeliłchwilępóźniej,zkolejnymostrym
trzaskiemłamanegokija.Potemwszyscytrzejrzuciliśmysiębiegiem,potykającsięobruzdyiślizgając
naowczymłajnie.Rozpędzaliśmyzaspaneowce,którepatrzyłynanaswielkimi,przerażonymioczami.W
biegu zobaczyliśmy, jak czarna sylwetka zygzakiem pędzi tam, skąd nadeszła. Dotarliśmy do miejsca,
gdzie zwierzę zostało trafione. Na białej trawie widać było rozbryzgi czarnej krwi. Poszliśmy jego
tropem – trawa była bardziej zielona tam, gdzie ją poruszyło – i zobaczyliśmy kolejne plamy krwi na
ziemi.
Potemtropginąłwgęstwinieigozgubiliśmy.
–Atopech–powiedziałemdofacetazRaphoe,któryuśmiechnąłsięzaciśniętymiustami.
– Chyba pora do domu, koledzy – odparł, zarzucając strzelbę na ramię. Ostrożnie ruszył w dół. Imiu
bieglijużzobaczyć,cosięstało.
JAKIEŚPÓŁGODZINYPÓŹNIEJWRÓCIŁEMDODOMUiposzedłemnapodwórzesprawdzić,czy
szopa jest zamknięta. Szarpnąłem za kłódkę i już miałem iść spać, kiedy usłyszałem ze środka ciche
skomlenie.Otworzyłemdrzwiiwszedłem.
Frankleżałwkącie,zwiniętywkłębek.Krewgęstniałanaklepiskuszopypodnim.
Podniósł odrobinę łeb i spojrzał na mnie, ale jego zazwyczaj przekrwione ślepia były blade i puste.
Bezskutecznielizałbok,gdzieotarłagokula,zauważyłemteż,żepraweucho,przedtemzwisająceniemal
doziemi,byłoposzarpaneiciemneodkrwi.Białajakśniegpierśbyłaróżowaiczerwona,chociażnie
potrafiłempowiedzieć,czykrwawił,czyubrudziłsiękrwiązucha.
Zaskomlałsłabo,kiedygopodniosłemizaniosłemdosamochodu.Położyłemgonatylnymfotelunakocu
piknikowym;spieszyłemsię,żebyfarmerzykręcącysiępopolu,rozczarowaninocnympolowaniem,nie
zobaczyligoiniezrozumieli,cosięstało.SzybkopobiegłemnagórędoDebbie.Czytaławłóżkujakieś
pismo. Słyszała wcześniej strzały i była ciekawa, co się stało. Kazałem jej zadzwonić na dyżur
weterynaryjnywStrabane,bobałemsięzabieraćFrankadoweterynarzawDonegal–Andersonwkrótce
owszystkimbysiędowiedział.
Musiałemczekaćdwadzieściaminutpodlecznicą,ażprzyjechałapaniweterynarzipomogłamiwnieść
Franka do środka, na stalowy stół operacyjny. Tam dała mu zastrzyk, po którym w kilka sekund stracił
przytomność,iobmyłamurany.Opowiedziałemjejpołowęhistorii–żestrzelałemdolisa,apieswbiegł
minalinięstrzału.
–Oczywiście–odparła.–Myślałam,żetomożemacośwspólnegozwaszympolowaniemnawielkiego
kota.
Odgarnęłagrzywkęztwarzyrękąwzakrwawionejrękawiczceiuśmiechnęłasiędomnie,zanimwróciła
doopatrywaniaran.
Kula drasnęła Franka w łapę, ale nie miał żadnych poważniejszych obrażeń. Ucho było paskudnie
poszarpane. Została go połowa, co oznaczało, że druga część, strzęp zakrwawionego aksamitu, leży
gdzieśnapoluAndersona.Lekarkazabandażowałaucho,przywiązałajezagłowąizałożyłaopatrunekna
gęstą,białąmaśćnałapie.Potemposzładoskładzikuiprzyniosłabuteleczkępastylek–przeciwzapalny
antybiotyk.
WkońcuobejrzałaFrankowioczyizębyipomogłamigozanieśćdosamochodu.
– Mam nadzieję, że pana też przypadkowo nie postrzelono – powiedziała, ruchem głowy wskazując
opatruneknamojejdłoni,kiedykładłemFrankanafotelu.
–Nie,zostałemugryziony.
–Przezniego?–spytałazzatroskanąminą.
–Onie–odparłem.–Przezczłowieka.
Zamknąłem tylne drzwi samochodu, a ona patrzyła na mnie, bardziej zmartwiona moim zdrowiem
psychicznymniżfizycznym.
–Jasne.–Wkońcuwzruszyłaramionamiiwzięłapieniądze,którejejdałem.
Rozdział10
Piątek,27grudnia
RANO WYSZEDŁEM Z DOMU O SIÓDMEJ TRZYDZIEŚCI i pojechałem do sierżant Williams, do
dwupokojowego bungalowu w Ballindrait. Przed jej domem minęła mnie niebieska sierra, z szybami
zaparowanymi i zamarzniętymi, ale byłem prawie pewien, że mężczyzna zgarbiony za kierownicą,
wyglądający,jakbyzostałwypędzonyzłóżka,toJasonHolmes.
NiezapytałemotosierżantWilliams,pókinieminęliśmyBallybofeydwadzieściaminutpóźniej.
– To Holmesa widziałem rano, jak wychodził od ciebie? – spytałem najbardziej niewinnym tonem, na
jakiumiałemsięzdobyć.
–Tak,tato–odparła,wyglądajączaszybę.–Spałnakanapie–dodała,odwracającsiędomnie.
–Onicniepytam.Toniemojasprawa–powiedziałem,odrywającrękęodkierownicyipodnoszącją
kpiącowpojednawczymgeście.
–Wiem–odparła.–Iniechtakzostanie,chybażechcepanskończyćjakpańskipies.
–Wporządku.Jestemtylkociekaw,couniego,potejaferzezMcKelveyem.
– Chyba w porządku. Mało mówi. Przy okazji, wydaje mu się, że trafił na coś w sprawie Terry’ego
Boyle’a.Pewienbarmanpamięta,żewnocjegośmierciwdziałgowychodzącegozklubuwRaphoez
dziewczyną. Drobna, ciemne włosy. Jedzie tam dzisiaj po rysopis, może spróbuje zrobić elektroniczny
portretpamięciowy.
Opuściłaszybęiwyplułazaoknoprzeżutągumę.
–Nieśmieć–zaprotestowałem.
– Jak już mówiłam – ciągnęła, ignorując tę uwagę – chyba wszystko z nim w porządku. Dopóki jest
przekonany,żeMcKelveybyłwinny.
–Powiedziałaśmu,dokądjedziemy?
–Tak,aledodałam,żesprawdzamytropdotyczącyMcKelveya,porządkujemysprawę,chcemypopytaćo
pierścionek.Chciałwiedzieć,cogoomija.
–Tozrozumiałe.
MNIEJ WIĘCEJ GODZINĘ PÓŹNIEJ byliśmy na przedmieściach Donegal. Najpierw pojechaliśmy do
pracowni jubilerskiej Hendershot i Synowie, która faktycznie mieściła się obok restauracji Atlantic. Z
zewnątrzwyglądałanapodupadłą–drewnowokółdrzwiiszyldnadwitrynąbyłyspłowiałe,obłaziłaz
nich farba. Szyby pokrywał kurz, a w środku wydawało się tak ciemno, że w pierwszej chwili
pomyśleliśmy,iżsklepjestzamknięty.Wnętrzeurządzonostaromodnie
– mahoniowe gabloty pełne złota i brylantów, migoczących w świetle zamontowanych w suficie
punktowychlamp.Skleppachniałodświeżaczempowietrzaużytympewniepoto,byzamaskowaćzapach
tytoniu.
Kierownikiem był młody mężczyzna o falistych, brązowych włosach i kosztownym uzębieniu, lśniącym
tak, jak klejnot w jego spince do krawata. Wytłumaczyliśmy cel naszej wizyty i pokazaliśmy mu
pierścionek.Obejrzałgoizaproponował,żebyśmyzostawiligonagodzinę,aonskontaktujesięzojcem,
który wykonał większość biżuterii, sprzedanej przez ich firmę w latach sześćdziesiątych i
siedemdziesiątych.
PojechaliśmywięcdoBundoran,czterdzieściminutdrogiwstronęwybrzeża.Przezwielelatmiasteczko
uchodziło za nadmorski kurort z lat pięćdziesiątych: bielone domki, podupadające sklepiki z
pozwijanymi, żółknącymi zasłonami w witrynach, Atlantyk bijący o brzeg nawet w spokojne dni. W
ostatnimczasieBundoransięzmieniło–pojawiłysięsalonyzautomatamidogier,sklepydlasurferów,
migoczące neony, restauracje z frontonami rodem z Dzikiego Zachodu i bary pełne irlandzkich staroci.
Wczesnym rankiem ulice zasłane są potłuczonymi butelkami po piwie i wymiocinami. W porze obiadu
miasteczkoznówukazujeswojefamilijneoblicze.
ZaparkowaliśmypodposterunkiemGardaiweszliśmydośrodkaspotkaćsięzsierżantemBillemDalym.
Okienko w recepcji było tak niskie, że musiałem się pochylić, żeby porozmawiać z dyżurnym.
Przypominałotobiurotaksówek.SierżantWilliamsprzedstawiłanasobojeizapytałaoDaly’ego.
Po chwili wpuszczono nas do środka. Przywitał nas mężczyzna w średnim wieku, z czarnymi,
siwiejącymi na skroniach włosami. Cerę miał opaloną i wysuszoną jak stare siodło, z głębokimi
zmarszczkamiwokółoczu.Mrużyłjelekkowblaskujarzeniówek.Zaprosiłnasdosaliprzesłuchań.
Potemprzeprosiłnas,wyszedłiwróciłpochwilizmałymkartonowympudełkiem,naktórymniósłtrzy
kawyicienkązielonąteczkę.Postawiłpudełkonastole,usiadłnaprzeciwkonas,podmuchałnakawęi
zmrużonymioczamispojrzałnasierżantWilliams.
–AzatemprzyjechaliściewsprawieSzczura.No,no,pytajcie,ocochcecie–
powiedział,wskazujączielonąteczkę.
SierżantWilliamsotworzyłająipołożyłamiędzynaminastole.Notatkibyłykrótkieizwięzłe.
Szczur Donaghey został znaleziony w swoim mieszkaniu, wychodzącym na plac zabaw i basen, piątego
listopada, przywiązany do krzesła i zakneblowany. Ręce miał pokryte śladami przypaleń papierosami.
Mordercarozciąłmunadgarstkiizostawił,bypatrzył,jakkrewściekamupodłoniachikapiezpalców
napodłogę.Wskaźnikireakcjiżyciowychwokół
ran sugerowały, że Donaghey żył jeszcze przez dwadzieścia pięć do trzydziestu minut, patrząc, jak
wyciekazniegożycie,iszarpałsięwwięzachtakgwałtownie,żepękłymutrzyżebra.
–Jakieśślady?–spytałasierżantWilliams,kiedyskończyliśmyczytać.
–Żadnych–odparłDaly.Wypiłjużkawęizacząłzawijaćdośrodkakrawędź
tekturowegokubka.
–Nic?–spytałem.
– Nic. Ani śladu. Szczur Donaghey został zamordowany, ale nie wiemy przez kogo i, prawdę mówiąc,
mamytowdupie.
Nie zaskoczyło mnie to. Donaghey był zawodowym przestępcą, który całymi latami zarabiał na życie,
sprzedając narkotyki. Żaden policjant nie będzie tracił czasu na kogoś takiego, kiedy wzrasta wskaźnik
przestępczości,aliczbachętnychdopracywpolicjispada.
– Opowiem wam coś o Szczurze Donagheyu. Kupił tę swoją norę piętnaście lat temu, miał też inną w
Letterkenny i jeszcze dwie, w Sligo i Cork. Rozdawał darmowe próbki narkotyków dwunastolatkom, a
potemkazałimkraśćdlasiebiesamochody.Onwyjmował
radia,onimielidarmoweprzejażdżki.Potemjeporzucali,aSzczurwtykałwfotelkierowcystrzykawki
używane przez narkomanów zarażonych AIDS. Jakiś biedny facet w mundurze znajduje kradziony wóz,
wsiada, żeby go sprawdzić i odprowadzić na posterunek, dostaje brudną igłę w dupę i ma AIDS za
darmo.TakibyłwłaśnieSzczurDonaghey.
AIDS. Dlaczego wszyscy bez przerwy mówili o AIDS? Nigdy wcześniej nie zwróciłem na to uwagi,
według lekarza jestem czysty, ale wewnętrzny głosik przypomniał mi, że pewność uzyskam dopiero za
miesiąc.
–Zbrodniajestzbrodnią–podsumowałasierżantWilliams,choćbezprzekonania.
Potrzebowałemchwili,żebyzrozumieć,oczymmówi.
–Jedynazbrodnia,ojakiejmożnatumówić,tomarnowaniepieniędzypodatnikównaszukaniekogoś,kto
oddal nam przysługę. A skoro tak go pani broni, może zainteresuje panią ten przypadek użycia broni, o
który pani pytała – nigdy nikogo za to nie wsadziliśmy, ale Szczur Donaghey był naszym głównym
podejrzanym.Napadłsześćdziesięciolatkazamykającegostacjębenzynowąiwystrzeliłmunadgłowądla
ostrzeżenia,botamtenniechciałoddaćpieniędzy.Facetdostałatakuserca.Przeżył,inaczejmielibyśmy
sprawęomorderstwo.SzczurDonagheybyłzwykłymgnojkiemikrzyżykmunadrogę.
–Będąnastępni–powiedziałem.
–Jużsą.Aledopókikasująsięnawzajem,oszczędzająnamkłopotu.
–Uważapan,żetakwłaśniebyło?–spytałem.
– Prawdopodobnie – odparł. – To mógł być niezadowolony klient, nowa konkurencja, kara Provosów.
Naprawdęmamtogdzieś.PodwarunkiemżeSzczurdobrzepocierpiał,zanimzdechł.
–Znaleźliścieniedopałkipapierosówalboinnedowodyrzeczowe?–spytałem.
–Nie.Wszystkobyłoumyte,wyczyszczoneiposprzątane.Żadnychodciskówpalców,włókien,nic.Ten,
ktotozrobił,byłzawodowcem.
–Byćmoże.
–Ajaktosięwiążezwasząsprawą?–spytałDaly,odchylającsięwtyłnakrześle.
– Może wcale. Na liście rzeczy ukradzionych z mieszkania Donagheya w Letterkenny znalazł się
pierścionek.Jestzwiązanyzesprawą,którąprowadzimy.
–Poważnie?Cholera,spokojnietamuwaswtymLifford.
–Tak–odparłasierżantWilliamszuśmiechem.–Tenpistoletbyłużytykilkadnitemudomorderstwa.
ChociażraczejnieprzezSzczura.
–Możegosprzedał.Możeukradzionomugorazemztympierścionkiem,októrymmówicie.
–Może–zgodziłemsię.–JestjakaśszansanazobaczeniemieszkaniaDonagheya?
– Zerowa. Dzień po jego śmierci miasto je zdezynfekowało. W zeszły poniedziałek zameldowano tam
rodzinęRumunów.Niktimnieopowiedział,cotamsięwydarzyło.
Wszyscy mieli nadzieję, że nie zobaczą plam krwi na podłodze. Cały jego majątek, który nie został
zlicytowanyprzezwładze,znajdujesięwtympudełku.
Otworzyłem pudełko i przejrzałem jego zawartość: paczkę papierosów, komplet kluczy, pęk listów,
zdjęcia.Przerzucającjewzamyśleniu,zobaczyłemjedno,któreznałem.
Potrzebowałemchwili,żebysobieprzypomnieć,gdzieczyraczejkiedyostatniojewidziałem.
Kobietasiedzącanastopniachschodównaplaży.Tobyłatasamafotografia,którąwidziałemwetkniętą
zapnączebluszczunadrzewie,podktórymzginęłaAngelaCashell.
–Ktoto?–spytałemDaly’ego,podnoszączdjęcie.
–Jegomatka?–strzeliłsierżant.–Oilejakąśmiał.
– Zatrzymam je sobie, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu – powiedziałem, nie mogąc się doczekać
powrotudoLifford,namiejsceśmierciAngeli,żebyporównaćobiefotografie.
– Nie przychodzi panu do głowy nic dziwnego? Nic, co by odróżniało tę śmierć od normalnych
morderstw w półświatku? – pytała sierżant Williams, podejrzewając już, że nasza wyprawa to tylko
strataczasu.
– Nic. Nie licząc tortur z przypalaniem papierosami. Mam tylko nadzieję, że ten, kto załatwił Szczura,
zrobiłztegofilm.Chętniebymzapłacił,żebytosobieobejrzeć.
Wracając, zatrzymaliśmy się na obiad w przydrożnym barze, a ja powiedziałem Williams o zdjęciu.
Zaproponowała, że zadzwoni do Holmesa i poprosi go, żeby zabrał je dla nas i zabezpieczył. Potem
wróciliśmy do Donegal, do jubilerów, zatrzymując się po drodze, żebym kupił ciasto czekoladowe dla
Debbie. Miałem nadzieję, że pierścionek da nam jakąś odpowiedź. Zamiast tego pojawiły się kolejne
pytania.
WRÓCILIŚMYDOJUBILERAOKOŁOWPÓŁDOCZWARTEJizostaliśmyprzedstawieniCharlesowi
Hendershotowi, starcowi o siwych włosach i gęstych wąsach. Był niski i przygarbiony, poruszał się
powoli i z namysłem. Palce miał szczupłe i kobiece, skórę kruchą jak stary papier. Siedział za główną
ladą na starym fotelu, obitym czerwonym aksamitem, z nogami skrzyżowanymi w kostkach. Przed nim
leżałypierścionekioprawnawczerwonąskóręksięga.Kiedymówił,lekkotrzęsłamusięgłowa.
–Pamiętamtenpierścionek–powiedziałcicho,gdyusiedliśmyznimnazapleczu.–
Pamiętamkażdąrzecz,jakązrobiłem.Każdajestinna.Każdatodziełosztuki.
Podniósł smukły palec, mówiąc głównie do sierżant Williams, która siedziała odwrócona do niego, z
rękąnaporęczyjegofotela.
–Wiepani,robiłemkrzyżdlapapieżaw1979roku,kiedyprzyjechałdoDroghedy.
Samprezydentmnieotoprosił.
–Naprawdę?–odparłasierżantWilliams,aonprzesłałjejniemalchłopięcyuśmiech.
– Ten pierścionek zrobiłem w 1978 roku. W czerwcu. Znalazłem go tu w księdze. Co roku zmieniałem
style. W tamtym roku robiłem szlify rozetowe. To stary szlif, używałem go wtedy, a potem w
osiemdziesiątym piątym i w dziewięćdziesiątym pierwszym, ale nigdy więcej na kamieniach
księżycowych.
–Jakpanzapamiętał,żetobyłczerwiec?–spytałasierżantWilliamsichybazatrzepotałarzęsami.
–Toproste,skarbie–odparł,lekkopoklepującjejdłoń.–Kamieńksiężycowytokamieńczerwcowy,on
i perła. Czyli że to czerwiec siedemdziesiątego ósmego. Tak pamiętałem i miałem rację – powiedział,
nachyliłsiępowoliipostukałwksięgę.–Taktujestzapisane.
–Ainicjały„AC”,panieHendershot?–wtrąciłem.–Czytopanjegrawerował?
–Tak.Miałotambyć„OdAC”.Zadużonatakimałypierścionek.Zgodzilisięna
„AC”.
–„OdAC”,nie„DlaAC?–spytałaWilliams.
– Tak. Dziwna sprawa. Na pierścionku powinny być inicjały damy. Pamiętaj o tym, młody człowieku,
kiedybędzieszkupowałtejuroczejdziewczyniepierścionek–powiedział,wskazującnamniewsposób,
któryskojarzyłmisięzmojąbabcią.SierżantWilliamsuśmiechnęłasiędomnieszeroko,pewniedlatego
żenazwałjądziewczyną,wdodatkuuroczą.–Aletambyło„OdAC”.Sprawdziłem.
Otworzyłksięgęi,oblizującczubkipalców,zacząłpowoliprzerzucaćstrony.
Trzymałemcierpliwośćnawodzy,postukującotwartądłoniąwudo.Hendershotpopatrzył
znacząconamojąrękę,potemnamnie,awreszciewróciłdoksięgi,przewracająckartyjeszczewolniej,
ażznalazłto,czegoszukał.
–PanA.CostellozLetterkenny.Niepamiętamtwarzy.Niemampamięcidotwarzy.
–A.Costello–powtórzyłazrozbawieniemsierżantWilliams.–Chybanienadinspektor?
–Nie–odparłem.–OnmanaimięOlly,odOlivera.
Hendershotwciążstudiowałksięgę.
–Tak,panAlphonsiusCostello–oznajmił.
Wtejokropnejchwilizakręciłomisięwgłowieiniemogłemzebraćmyśli.ŻartWilliamsprzestałbyć
śmieszny.
–Kimbyłatadziewczyna?Jegożoną?–spytała.
–Niesądzę,żebytobyłażona–odparłstarzec,wydymającustailekkokręcącgłową.
–Ale,macieszczęście.Jedenzbrylantówbyłwymieniany.
–Tak,taknampowiedziano.
Odwróciłsięispojrzałnamniesurowo,jakzirytowanynauczyciel,apotemodzywał
sięjużtylkodoCaroline,nawetodpowiadającnatepytania,którezadawałemja.
–Zauważyłem,skarbie,żejedenztychbrylantówjestinnyniżpozostałe.Różowy.
Widzipani,tamtadama,któradostałapierścionek,zwróciłagonamwlistopadzietamtegoroku,mówiąc,
żejedenzbrylantówwypadłisięzgubił.Nigdyniewierzęwtakiegadanie.
Ludziepotrafiąwyciągaćkamienieisprzedawaćje,apotemwracająimówią,żejezgubili.
W każdym razie ten pierścionek sporo kosztował, wymieniłem więc brylant na nowy, w szlifie
rozetowym.Musiałemgojejodesłać.
–Mapanadres?–spytałem.
Zajrzałdoksięgi,apotemspojrzałnasierżantWilliams.
–NazywałasięMaryKnox.MieszkałaprzyCanalStreetwStrabane.
Caroline popatrzyła na mnie i uśmiechnęła się ukradkiem, nieśmiało. Przyjechaliśmy do Donegal i
dowiedzieliśmy, że pierścionek, który ktoś rozmyślnie włożył na palec zamordowanej dziewczyny,
dwadzieścia sześć lat temu został kupiony przez naszego nadinspektora dla kobiety, która nie była jego
żoną. Oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że musiał go rozpoznać, a mimo to nic nie powiedział.
Zastanawialiśmy się też, jakim cudem pierścionek trafił w ręce handlarza narkotyków i łajdaka takiego
jakSzczurDonaghey.W
dodatkutylkopoto,żebyktośgoskradłmiesiącprzedśmierciąSzczura.Podejrzewałem,żejedynieMary
Knox,kimkolwiekbyła,możeodpowiedziećnaktórekolwiekznaszychpytań.
PONIEWAŻKNOXPODAŁAADRESWSTRABANEiponieważCostellobyłzniąwyraźniewjakiś
sposób związany, postanowiliśmy, że najlepiej będzie poprosić o informacje Hendry’ego z północy.
Mogliśmy spytać Burgessa, ale raczej nie zdołałby niczego się dowiedzieć tak, żeby Costello nie
wiedział,corobimy.
ZadzwoniłemdoHendry’egonakomórkę.Odebrałlekkozdyszany,głosmusięłamał.
–Mamnadzieję,żewniczymnieprzeszkadzam,inspektorze?–powiedziałem.
–Tylkowwolnymdniu,Devlin.Ocochodzitymrazem?–spytałtonem,miałemnadzieję,udawanego
zniecierpliwienia.–Naprawdępowinienemsamwziąćtęsprawę,boitakodwalamzawaswiększość
roboty.
–Potrzebujęinformacjinatemattropu,naktórynatrafiliśmywsprawieCashell.MaryKnox.
–JaktaodPółpowieszonegoMcNaughtona–zaśmiałsię.
–Tosamonazwisko,dwieścielatpóźniej.MieszkałaprzyCanalViewwStrabanedwadzieściasześćlat
temu.
Nadrugimkońcuzapadłacisza.SierżantWilliamsijapopatrzyliśmyposobie.
Caroline wzruszyła ramionami i już miała coś powiedzieć, kiedy w głośniku znów zatrzeszczał głos
Hendry’ego.
–Dajmidziesięćminutioddzwonię–powiedział,jużbezśladuwesołości.Potemnaliniicośpstryknęło
ipołączeniesięzerwało.
Hendryzadzwoniłdopieropółgodzinypóźniej.ZbliżaliśmysięjużdoLifford.
– Musiałem coś sprawdzić, ale miałem rację – rzucił tajemniczo. – Niewiele się dowiecie od Mary
Knox.Zniknęław1978roku,zostałauznanazazmarłą.
–Cosięzniąstało?–spytałem.
–Dokładnieto,copowiedziałem.Któregośdniazniknęła.Rozpłynęłasięwpowietrzu.
Konkretniewsylwestrasiedemdziesiątegoósmegoroku.
–InspektorzeHendry,tusierżantCarolineWilliams.Powiedziałpan,żezostała
„uznanazazmarłą”.Dlaczego?
–Miłomipaniąpoznać,panisierżant.ProszęmimówićJim.Uznaliśmyjązazmarłą,boniktwięcejo
niejniesłyszał;jejoszczędnościikontobankowepozostałynietknięteitakdalej.Pozatymprowadziła
dość...rozrywkowytrybżycia,powiedzmy.
–Ładnietoująłeś,Jim–mruknąłem.
–Powiedziałem,żepanisierżantmożemimówić„Jim”,niety,Devlin–odparłześmiechem.
Obiecał,żedowiesię,ilezdoła,kiedywrócidopracy(znówwytykającmi,żezajmujęmuwolnyczas),a
potemsięrozłączył.
KIEDYWRÓCILIŚMY,WYSADZIŁEMSIERŻANTWILLIAMSpoddomemipoprosiłem,żebykazała
Holmesowi podrzucić mi na posterunek zdjęcie z miejsca morderstwa Angeli Cashell. Potem sam
pojechałem do domu, zostawić ciasto dla Debbie. Kiedy wszedłem, piekła ciastka z Penny, a Shane
siedział w swoim krzesełku, żując plastikowy klocek. Uśmiechnął się na mój widok i wyciągnął
ramionka,żebywziąćgonaręce.
–Buziakdlamoichdziewczynek–powiedziałem,całującjeobiewczoło,apotemposzedłempodnieść
Shane’a,któryprzyczepiłsiędomojejkoszuli,chichoczącikopiącmniewbrzuch.
–JakbyłowDonegal?–spytałaDebbie.
–Dużosiędziało–odparłemiopowiedziałemjej,coodkryliśmy.–Cowdomu?
– W porządku. Szkoda tylko, że nie miałyśmy tego ciasta dwie godziny temu, kiedy miałyśmy gościa,
prawda,Penny?–powiedziałamojażona.AlePennyposzłazjednymześwieżoupieczonychciastekdo
Franka,któryleżałnaposłaniuwkuchni.Frankpodniósłłebicichozaskomlał,choćciastkopochłonął
jednymkęsem,apotemniemrawozamerdałogonem.
Pennypodrapałagopodbrodą.
–WpadłaMiriamPowell–ciągnęłaDebbie.
–Tutaj?–spytałem.
Ponurokiwnęłagłową.
– Odbyłyśmy bardzo interesującą rozmowę o najróżniejszych rzeczach: głównie o tym, jaka to ze mnie
szczęściara,jakgównianejestjejmałżeństwo,jakThomassięodniejoddaliłitakdalej.
–Wspominałaotamtym?Zpoprzedniejnocy?
– Nie. Przeprosiła, że była pijana, chociaż dzisiaj cuchnęło od niej tak samo. Chciała, żebyś do niej
wpadłwsprawieteścia.Ufam,żetymrazemobędziesiębezkontaktówcielesnych.
Wieczorem wszyscy siedliśmy na kanapie, jedliśmy ciasto czekoladowe i oglądaliśmy filmy, które
przywiozłem z wypożyczalni. Penny zasnęła zwinięta obok Debbie, z nogami na moich kolanach, a ja
zawinąłemjąwkocizaniosłemdołóżka.Stanąłemprzyoknie.Grupamężczyznzbronią–mniejszaniż
wczoraj – przebiegła pod naszym domem na pole Andersona, szukając nieuchwytnego zabójcy owiec,
który–jakpodejrzewałem–spałnadolewmojejkuchni.
Potem Debbie wyciągnęła się na kanapie, z głową na moich kolanach, a ja bawiłem się jej włosami,
głaskałem jej szyję i ramiona. Zasnęła w kilka minut, siedziałem więc cicho, oglądałem byle co w
telewizji. Cieszyłem się, że jestem w domu i na jakiś czas zapomniałem o Angeli Cashell, Terrym
Boyle’u,SzczurzeDonagheyuiSiwymMcKelveyu.
OKOŁO WPÓŁ DO TRZECIEJ NAD RANEM obudziłem się nagle, usłyszawszy przez sen brzęk
tłuczonego szkła. Przez chwilę leżałem w półmroku, patrząc, jak na suficie sypialni tańczą cienie i
pomarańczowy poblask. Potem dobiegły mnie trzaski i jęk metalu skrzeczącego niczym ranne zwierzę.
Zrozumiałem,skądsiębierzepomarańczoweświatłonasuficie.
Nadolezobaczyłem,żektośwysmarowałmipsimiodchodamidrzwiioknadomu,apotemrzuciłkoktajl
Mołotowa do samochodu. Udało się nam wyprowadzić dzieci na podwórko, z dala od pożaru, zanim
eksplodował zbiornik paliwa, wywalając wszystkie szyby od frontu. Płonąca benzyna zbierała się
kałużaminatrawnikuiściekałazgałęzidrzewotaczającychnaszdom.
MaryKnox
Rozdział11
Sobota,28grudnia
STRAŻACY PRZYJECHALI PO DWUDZIESTU MINUTACH. Przez ten czas samochód zmienił się w
dymiącywrak,arodziceDebbieprzyjechaliizabralijązdziećmidosiebienanoc.Kilkuchłopakówz
posterunkuzjawiłosięzkawałkamidrewnaifolii,żebyzakryćczymśoknadorana.Wkońcuprzyjechał
sam Costello i zrobił kawę z odrobiną whisky. Usiadł ze mną w kuchni. Próbowaliśmy ustalić, kto
zaatakowałmojąrodzinę.
–To...tocholernahańba–powiedział.–Powiesimytychdrani,kiedyichzłapiemy.
–Jeśliichzłapiemy–odparłem,wiedząc,żemójsamochódzostałwysadzonywpowietrzewzwiązkuze
sprawąAngeliCashell,asamCostellojestpodejrzany.Nieprzypuszczałem,żebysamodrugiejwnocy
wysadzałludziomsamochody,conieznaczyło,żeniemógłtegozlecić.
–Notoczyjatowedługciebierobota?–spytał.
– Nie wiem, nadinspektorze. Może kogoś związanego ze sprawą. Może kogoś, kto z jakiegoś powodu
wkurzyłsięnamnie.AmożetoMarkAndersonodgrywasięzato,żeginąmuowce.Możetotenktoś,
kogownocywidziałaPenny.Bógjedenwie.
–PodpaleniewskazujenaJohnny’egoCashella–podsunąłCostello.
–TyleżeonsiedzibezpieczniewareszciewStrabane.
–Notak.MożetoktośodMcKelveya–odparł.–Wyładowująnakimśswójgniew.
–Może.
TEGO SAMEGO RANKA PRZYJECHALI SZKLARZE, żeby naprawić okna od frontu. Pomogłem
ludziomzpomocydrogowejpozbieraćostatnieposkręcanekawałkimetaluzpodjazduizabrałemsięz
niminaposterunek,gdziewziąłemnieoznakowanywózdoczasu,ażubezpieczycielzapłacimizanowy.
StamtądpojechałemdoStrabane.
Przejechałem pod blaszanymi rzeźbami muzyków i tancerzy górującymi nad miastem na ponad siedem
metrów w górę. Zimowe słońce kładło się cytrynową mgiełką nad wzgórzami na wschodzie, odbijając
sięsłaboodpolerowanegometaluposągów.
Najpierwposzedłemdobiblioteki.OpróczksiążekipłytCDbyłtamdostępdoInternetu,choćnaweto
tak wczesnej porze wszystkie stanowiska były zajęte. Poprosiłem o czytnik do mikrofilmów i kopie
„Strabane Chronicie” od 1977 do 1979; chwilę później zacząłem przegryzać się przez mikrofilm, po
jednejklatce,szukającwzmianekoMaryKnox.
Najpierw zabrałem się do pierwszego numeru z 1979 roku, z czwartego stycznia. Nagłówek brzmiał –
raczejbezwyobraźni–Zaginionakobieta,aleprzynajmniejułatwiłomitoposzukiwania.
”Policja zwraca się z prośbą o informacje dotyczące miejsca pobytu mieszkanki Strabane, Mary Knox,
zaginionej w sylwestra. Panna Knox jest tuż po trzydziestce, średniego wzrostu i budowy. Ma
ciemnobrązowewłosy,piwneoczy,ostatniowidzianojąubranąwsukienkęwkwiatyiczarnewysokie
buty. Każdy, kto ma jakieś informacje na temat miejsca pobytu panny Knox, proszony jest o
skontaktowaniesięzposterunkiempolicjiwStrabanepodnumerem36756”.
Następnynumer,zjedenastegostycznia,zawierałwięcejinformacjipodnagłówkiemObawyozaginioną.
Cowięcej,byłotamzdjęcieukazującekobietęsiedzącąnaschodachprowadzącychnaplażę.Tobyłata
samafotografia,którązabrałemzpudełkarzeczySzczuraDonagheya.
”Policja nadal prosi o informacje na temat zaginionej Mary Knox, która zniknęła w sylwestra. Panna
Knox przyjechała do naszego miasta trzy lata temu z Manchesteru, ma wyraźny angielski akcent. Jest
średniejbudowy,mabrązowewłosyipiwneoczy.PannaKnoxbyławlokalnychkręgachznanąpostacią,
ostatniowidzianojąwsukiencewkwiatyiwysokichczarnychbutach”.
Zmiana czasu na przeszły w ostatnim zdaniu rzucała się w oczy; być może był to przypadkowy błąd
redaktora, a może pragmatyczne stwierdzenie faktu, że po jedenastu dniach Mary Knox raczej już nie
wróci.Zamieszczanewkolejnychtygodniachartykułybyłycorazkrótsze,ażwkońcunienapisanojużnic
izapomnianooMaryKnox.
Musiałemcofnąćsięprawieoosiemmiesięcy,zanimznówtrafiłemnajejnazwisko.
Komentarz Hendry’ego o jej stylu życia wzbudził we mnie podejrzenia, w każdym numerze zaglądałem
dokronikipolicyjnej,ifaktycznie,wczerwcu1978rokupojawiłosiętamjejnazwisko:MaryKnox,bez
stałego miejsca zamieszkania, stanęła przed sądem okręgowym w Strabane, oskarżona o zaczepianie i
prostytucję.Przyznałasiędowiny,kiedysądwysłuchał
zeznań sierżanta Gerry’ego Willarda, który stwierdził, że widział, jak oskarżona świadczy usługi
seksualne w zamian za pieniądze w zatoczce przy Leckpatrick Road. Sędzia Edward Benning ostrzegł
pannę Knox, że jeśli takie zachowanie się powtórzy, zostanie skazana na więzienie. Oznajmił, że tym
razempotraktowałjąłagodnieprzezwzglądnarodzinęnajejutrzymaniu.
NAEKRANIEPRZEWIJAŁYSIĘKOLEJNEWYDANIAGAZETY;nazwiskoMaryKnoxpojawiłosię
jeszczeczteryrazy:dwarazyzazaczepianie,dwarazyzazakłócaniespokojupodwpływemalkoholu.W
jednejzesprawozaczepianiedowodyprzedstawiałniejakikonstablJamesHendry.OrodzinieKnoxjuż
niewspominano.
ZadzwoniłemdoHendry’egoipoprosiłem,żebyzjadłzemnąnaobiad,który–kiedyprzyjechał–składał
sięzkanapekzawiniętychwwoskowanypapier,jedzonychnaławcepodbiblioteką.Słońcestałonisko
naniebie,anaszecieniewydłużałysięnachodniku.
–MaszcośnatematKnox?–spytałem,usiłującjednocześniejeśćimówić,bezwiększychsukcesów.
–Tyle,ileciwczorajpowiedziałem.
–Niemówiłeśmi,żejąaresztowałeś.
–Aresztowałem? Nie pamiętam,ale na pewnotak było. Była jednąz tych osób,które zna całe miasto.
Chodziłysłuchy,żeoddawałasiękażdemumundurowemu,któryzgadzałsięprzymknąćnaniąoko.Jasam
nigdynieskorzystałemztakiejpropozycji–dodałszybko.
–Pracowałapotejstroniegranicyczypotamtej?–spytałem,ocierającustazmajonezu.
–Chybapoobu–odparłHendry.–Ogólnierzeczbiorąc,miaładużąklientelę.Gdybychciałabraćudział
wnegocjacjachpokojowych,chybadobrzebyjejposzło.
–Maszjakieśpomysły,cosięzniąstało?
– Nie żyje – powiedział Hendry bez wahania. Zgniótł papier po kanapce w kulkę i rzucił go do kosza
obokławki.Kulkaodbiłasięodkrawędziipotoczyłanajezdnię.
Przechodzącaobokkobietazdwójkądziecipopatrzyłananią,potemnanasizmarszczyłabrwi.
– Moim zdaniem leżu pod jakimś osiedlem albo w lesie, albo w piachu na plaży, albo pod jakimś
parkingiem–dodałHendry.
–Ktotozrobił?
– Naprawdę trudno powiedzieć. W tamtym czasie IRA „schowała” całkiem sporo ludzi: informatorów,
nieinformatorów, ludzi, którzy krytykowali ich w miejscowych sklepach. Znikali i nikt ich więcej nie
widział. Wtedy się do tego nie przyznawali, ale teraz wszystko wychodzi. Torturowano ich, żeby się
dowiedzieć, co powiedzieli, a potem porzucano zwłoki na budowach. Braliśmy pod uwagę przede
wszystkimtęewentualność.
Innąbyłklientniezadowolonyzjakościusług.Możektoś,kogoszantażowała,groziłamu,żepowieżonie.
Ten,ktotozrobił,raczejnikogowięcejniezabił.Poprostuzniknęła.
– W gazetach była mowa o „rodzinie na utrzymaniu”. Kto to był? – spytałem, zapalając papierosa i
częstującHendry’ego.
–Dwójkadzieci.Chłopiecidziewczynka.Aleniepamiętam,wjakimbyływieku–
odparł Hendry, zaciągając się papierosem i oglądając jego koniec, żeby sprawdzić, że dobrze się
przypalił.Wydmuchnąłdymzesłyszalnymwestchnieniem,apotemwytarłokruchyzwąsów.
–Cosięznimistało?
– Nie mam pojęcia. Nie miałem nic wspólnego z jej zniknięciem. Trafiałem na nią sporadycznie.
Właściwie znałem ją raczej ze słyszenia. – Spojrzał na zegarek. – Lepiej już pójdę. Trzymaj się –
powiedziałipomachałmi,kierującsięzpowrotemnaposterunek.Potemprzystanąłizawrócił.
–Pomyślałem,żebędzieszchciałwiedzieć.WczorajranosądziliJohnny’egoCashella.
Dostałpięćkawałkówgrzywny.Taniosięwykręcił,nawetjeśliwyświadczyłmiastuprzysługę!–zaśmiał
się.
POZBIERAŁEMŚMIECIPOHENDRYMiwróciłemdosamochodu.JohnnyCashellbyłwięcwczoraj
w LifFord, czyli trafiał z powrotem na szczyt listy podejrzanych o spalenie mi samochodu. A także na
początek listy tych, z którymi musiałem porozmawiać. Najpierw pojechałem Derry Road do nowego
gmachu rady miasta, gdzie spytałem o kogoś z urzędu stanu cywilnego. Przyjęła mnie pulchna,
małomównakobieta,któramówiłaprawieszeptem.
Wytłumaczyłem jej, że szukam aktów urodzenia dwójki dzieci Mary Knox, i określiłem, o jaki mniej
więcejokreschodzi.Zapisałasobiewszystkieszczegółyipowiedziała,żezadzwoni,kiedybędziemiała
odpisy.
Potem wróciłem do LifFord, zatrzymując się po drodze na posterunek, żeby potwierdzić to, co już
wiedziałem: zdjęcie z miejsca znalezienia Angeli było takie samo jak to zabrane z mieszkania Szczura.
Mary Knox. Sierżant Williams zostawiła wiadomość, że razem z Holmesem i policyjnym rysownikiem
pojechała sporządzić szkic dziewczyny widzianej z Terrym Boyle’em w noc jego śmierci. Pojechałem
prosto do Clipton Place porozmawiać z Johnnym Cashellem o podpaleniu mojego domu. Okazało się
jednak,żepoprzedniąnocspędziłnamieście,świętującswojewyjściezaresztu,iniecosponiewierany
poszedłdopubuwyleczyćkaca.
WbarzeMcElroyagoniezastałem;rozminęliśmysię.Dowiedziałemsięjednak,żeJohnnybyłtamcały
poprzedni dzień – po pogrzebie córki – i o trzeciej nad ranem trzeba było go odnieść do taksówki, co
oznaczało,żewchwili,gdypodpalanomisamochód,leżał
nieprzytomnywbarze.Wobectegoznówzjechałnadółlistypodejrzanych.
Apotem,kiedyniemiałemjużsięczymwykręcić,wróciłemdoLifford,dodomuPowella.Tymrazem
wjechałemnapodjazd,naktórymstałosamotniebmwMiriam.
Zapukałem dwa razy i miałem już sobie pójść, kiedy usłyszałem trzask drzwi gdzieś w środku. Kilka
chwilpóźniejotworzyłamiMiriamczerwonaizdyszana.Wjejoddechuczućbyłopapierosyialkohol.
Stanęławdrzwiach,opartalekkoofutrynę,isięuśmiechnęła.
–Wejdź–powiedziała,odwróciłasięizaprowadziłamniedosalonu.
–Debmówiła,żechciałaśsięzemnąwidzieć–wyjaśniłem,stającprzykanapie.
– Siadaj, Ben, proszę. – I usiadła sama. Kiedy siadała, przeciągnęła rękami z tyłu wzdłuż ud, jakby
wygładzającspódnicę,alebyłtoczystyodruch,bomiałanasobiedżinsyibiałą,męskąkoszulę,rozpiętą
u góry tak, żeby widać było rumieniec u nasady szyi i wzniesienie opalonych piersi. Chyba zauważyła
moje spojrzenie, bo mówiąc, dotykała kołnierzyka koszuli i przesuwała palcem wskazującym po
obojczyku.
–Chciałamprzeprosićzaswojezachowaniewwaszymdomutamtejnocy–odparła,uśmiechającsiędo
mniedziewczęco.
–Jateżmuszęprzeprosić,Miriam,zato,cosięstałowsamochodzie.
Machnęłaręką,jakbyrozpędzającmojesłowawpowietrzu.
–Nietrzeba,Ben.Uznajmy,żetodwójkastarychprzyjaciółodnawiałaznajomość.
–Chciałaśpomówićoswoimteściu–przypomniałem.Kierunek,wjakimzmierzałarozmowa,zaczynał
sprawiać,żepoczułemsięniezręcznie.
–Znówkogoświdział,przedwczorajwnocy.
–Wswoimpokoju?–spytałem.
– Niezupełnie. Na zewnątrz. Powiedział, że widział jakiś cień za oknem. Ktoś próbował zajrzeć przez
szparęwzasłonach.
Przypomniało mi się moje przeżycie sprzed kilku dni. Czy oba te wydarzenia mogły być związane ze
sobą?
–Niewidziałjegotwarzy?–spytałem.
–Nie–odparłaMiriam.–Pomyślałampoprostu,żetomożebyćważne.
–Mogłaśmitopowiedziećprzeztelefon–zauważyłem,wstając.
–Wiem,żejesteśnamniezły–odparłaszybko.–Wiem,żemnienienawidziszzato,cocizrobiłam.Z
Thomasem.
–Nienienawidzęcię,Miriam.
–Nienawidzisz.Imaszrację.Tobyłookropne.Alezapłaciłamzato.Mójcudownymąż.Terazstajedo
najbliższych wyborów, to chyba pierwszy raz od lat, kiedy cokolwiek z nim związanego staje w mojej
obecności. Wystarczają mu kelnerki i pielęgniarki. Uważa, że się zestarzałam. Nazywa mnie
przechodzonymtowarem.
Słowa płynęły bez jednej pauzy, jakby Miriam wiedziała, że jeśli teraz przerwie, nie będzie już miała
szansywyrzucićtegozsiebie.Amożepoprostulubiłamiećsłuchacza.
–Jestemprzechodzonymtowarem,Ben?
–Muszęiść,Miriam–odparłem,ruszającdodrzwi.
–Kiedyśstaćciębyłonawięcej,Ben.Pamiętam.Pamiętam,jakciędotykałam.Byłeśtakpodniecony,że
niemogłeśnadsobązapanować.Pamiętam.Tyteż.Wiem,żecisiępodobam.Debbiejestświetnąmatką,
napewno.Aleczyzrobiłabyto,coja?Pamiętasztenrazprzywodociągach?Mamyswojeniedokończone
sprawy, Ben. Dokończmy je – rzuciła figlarnie. Podeszła do mnie, kołysząc biodrami, z głową lekko
pochyloną,takżepatrzyłanamnieprzezgrzywkę.–Niktsięniedowie–zapewniła.–Totylkoodrobina
niewinnejzabawy.
Byłatakbliskomnie,żeczułembijącyodniejżar.Jejskórawydawałasięemanowaćczymświęcejniż
ciepłem.Znówpoczułemzapachkokosaismakjejust,zimnyiostry.
Chciałem poczuć delikatne szczypanie jej warg. Położyła mi dłoń na piersi; czubek palca wśliznął się
międzyguzikikoszuliipogładziłwłosy.Przeciągnęłapaznokciempomojejskórzeicośwemniezaczęło
wzbierać.Uśmiechnęłasięustami,alespojrzeniemiałalekkorozproszone,jakbywcalejejtuniebyło,a
ja w tej pustce zobaczyłem Debbie i dzieci. Znów poczułem dotyk szyi Deb i miękkość jej włosów.
Wziąłem dłoń Miriam, zdjąłem ją sobie z piersi i się odsunąłem. Jej uśmiech zadrżał, jakby nie mogła
zrozumieć,cosięstało.Potemzniknął,ajatyłemruszyłemdodrzwi.
– Do widzenia, Miriam – powiedziałem. – Jadę do domu, do rodziny. Przepraszam, jeśli wydawało ci
się,żechodziocoświęcej.
Zacięładumnieustawpromieniachzimowegosłońca,rozświetlającychkorytarz.
–Wynośsię,gnojku!–warknęła.–Zobaczymy,czytwojażonabędziedlaciebiedobrądziwkąnatylnym
siedzeniusamochodu.
Odwróciłem się, otworzyłem drzwi i stanąłem twarzą w twarz z Thomasem Powellem, który rzucił mi
swójnajbardziejpolitycznyuśmiech,wyglądał,jakbyprzedchwiląbrał
prysznic; włosy wciąż miał wilgotne i trochę nastroszone. Niedawno się golił i czuć było od niego
wyraźniewodępogoleniu,mimożebyłopóźnepopołudnie.
–Cośmnieominęło?–spytał.
NIEPOWIEDZIAŁEMDEBBIEOWIZYCIEUMIRIAMPOWELLicaływieczórzastanawiałemsięw
duchu, jaki był jej prawdziwy powód. Miriam dobrze wyczuła, że nasz związek jest niezakończoną
sprawą, tyle że z mojej strony w grę wchodziły też ambicje. Miriam Powell wciąż przespałaby się ze
mną z litości albo z jakiejś obsesyjnej potrzeby poniżenia się. Być może chciała się zemścić na
niewiernymmężu.Amożetylkosięzabawić.
Gdybym nie zobaczył tej pustki w jej oczach, czy poszedłbym na całość, oddał się jej i odrzucił to
wszystko,cobyłodlamnieważne?Wmawiałemsobie,żenie.Akiedypocałowałemdziecinadobranoci
ułożyłemsiędosnuobokDebbie,wierzyłem,żetoprawda.
Tej nocy śniłem o Miriam Powell. Byliśmy razem na tylnym siedzeniu samochodu zaparkowanego za
kinem.Całowaliśmysię;jejprzyspieszonyoddechparzyłmniewucho,kiedyprzyciskałaswójpoliczek
do mojego. Ponad jej nagim ramieniem widziałem przez przednią szybę ciało Angeli Cashell leżące w
trawie. Nad zwłokami stała Debbie, kręcąc głową. Miriam szarpnęła moją koszulę i usłyszałem krzyk.
Starłem parę z szyby, wyjrzałem i zobaczyłem stojący obok nas drugi samochód. W środku paliło się
światło; dostrzegłem tam Costella z kobietą. Miała brązowe włosy i piwne oczy, a jej ciało było
poranioneiposiniaczone.Spojrzałanamnieiwrzasnęła.Wtedysamochód,wktórymbyłem,ruszył.Za
sobązobaczyłemstrzelającespodklapypłomienie;wydawałomisię,żesłyszębulgoczącąwzbiorniku
benzynę,gotowąeksplodować.Poczułemciężarwżołądku,akiedyznówspojrzałem,siedziałobokmnie
Terry Boyle. Smród jego oddechu i spalonego ciała zatkał mi usta i nos. Zwęglonymi szczątkami dłoni
chwyciłmniezakolano.Naglekierowaćzaczął
SiwyMcKelvey,zwykrzywionąinieruchomątwarzą,zrękamileżącymibezwładnienaroztapiającejsię
kierownicy,którawirowaławściekle.
Rozdział12
Niedziela,29grudnia
OBUDZIŁEM SIĘ O CZWARTEJ rano, czując straszliwy głód. Ograniczyłem się jednak do kawy i
papierosa, którego wypaliłem przy tylnym wejściu pod krytycznym spojrzeniem Franka, leżącego w
swoim koszu. Wyszedłem do ogrodu, zamarzniętego pod czystym, nocnym niebem. Na rozgwieżdżonym
niebieksiężyc,prawiewnowiu,cienkiizakrzywionywyglądał
jak skórka od cytryny. Zacząłem spacerować, żeby nie zmarznąć; przy okazji obejrzałem od zewnątrz
szopę Franka. Z tyłu, pod gałęziami żywopłotu, znalazłem w końcu miejsce, gdzie deski spróchniały i
popękały – to tamtędy pies się przeciskał. Od środka dziura była zasłonięta workami szmat, którymi
zakrywaliśmymeblepodczasmalowaniadomu.
Zobaczyłemteżnapodłodzeplamykrwiiuświadomiłemsobie,choćstarałemsięotymniemyśleć,że
jeśliFrankzabijałowce,wcześniejczypóźniejtrzebagobędzieuśpić.
Położyłem się na kanapie, nie mogąc opędzić się od myśli, że ten, kto zaatakował mój dom, zrobi to
ponownie. Czuwałem tak do świtu. Potem włączyłem poranną telewizję i musiałem zasnąć. Obudziłem
sięzesztywniałyiobolały,ztwarząrozpalonąizarośniętą.
Oczy mnie szczypały, skóra cuchnęła solą i potem. Nade mną stała Penny, przyglądając mi się z
przekrzywionągłową.
–Pokłóciłeśsięzmamą?–spytałarzeczowymtonem,zupełnieniepasującymdopięciolatki.
–Nie,skarbie.Niemogłemspaćizszedłemnadół–odparłem,usiłującsięuśmiechnąć.Przeciągnąłem
się,żebyzlikwidowaćprzykurczszyi.
–Dlaczego?–spytała.
–Boniemogłemspaćiniechciałemnikogoobudzić.
–Aha–powiedziała.–Możeszsięprzesunąć?Chcępooglądaćtelewizję.
Potemusiadłanakanapie,ledwiedającmiczaspodnieśćgłowę.
Kiedybrałemprysznic,przypomniałemsobienocnysenipostanowiłemstawićczołotemu,czegobałem
sięnajbardziej:konfrontacjizCostellemnatematMaryKnox.
PORAZDRUGIwtymtygodniuszedłemasfaltowympodjazdemCostellaześciśniętymsercem.Poranne
niebo było cudownie błękitne, odcinały się na nim wyraźnie białe strzępy chmur. Temperatura znów
spadławnocyiwbetonowymbasenikudlaptaków,stojącymnaśrodkutrawnika,wodępokryławarstwa
lodu.
DrzwiotworzyłamiEmily.Uśmiechnęłasięzezdziwieniem.
–Cośsięstało,Benedikcie?Wyglądaszokropnie.
Niemogłemspojrzećjejwoczy,mającwkieszenipierścionek,którydwadzieściasześćlattemujejmąż
dałprostytutce.NajstarszezdzieciCostellówmiałotrzydzieścipięćlat.
Zaniąpojawiłsięnadinspektor,wpychałpospiesznieprążkowanąkoszulęwluźne,brązowesztruksy.
–Toty–przywitałmniezuśmiechem.–Wejdź.
Nieogoliłsięjeszcze,awłosynaczubkugłowytrochęmusterczały.
–Chciałbymzamienićparęsłów,proszępana.Jeślimożna–powiedziałem,niechcącprzekraczaćprogu
ichdomuzszacunkudlaEmily.
Costellotrochęsięzdziwił,alekiwnąłgłową,zdjąłzwieszakaprzydrzwiachciężką,pikowanąkurtkęi
poszedłzemnądosamochodu.
–Ocochodzi,Benedikcie?ZnówcośzMcKelveyem?
Wyjąłemzkieszenipierścionekipodniosłemgo,trzymająckciukiemipalcemwskazującym.
–PierścionekAngeliCashell–zauważyłCostello.–Icoztego?
Potemzobaczyłzdjęcie,którewyjąłemzkieszeni,idodałpoprostu:
–Aha.
–KimbyłaMaryKnox?–spytałemtonembardziejosobistym,niżzamierzałem.
–Przejedźmysię.
W 1977 ROKU OLLIE COSTELLO był sierżantem lirffordzkich gardai, żonatym od dziesięciu lat.
Pewnej czerwcowej nocy, kiedy niebo było granatowe, a biały księżyc wisiał nisko nad wzgórzami,
przejeżdżałobokpubuCoachmanInngodzinępozamknięciuizauważyłświatłowszparzepoddrzwiami.
Zapukał do nich i w końcu go wpuszczono. Kiedy dookoła ucichł gwar rozbawionych gości, zobaczył
grupęmężczyznzebranychwokółpodwyższenia,którewykorzystywanoprzylicytacjach.Niktztejgrupy
jeszcze go nie zauważył, bo całą uwagę skupiali na kobiecie, stojącej nad nimi i ściągającej właśnie
halkę oraz bieliznę ze spoconego ciała. Mężczyźni wiwatowali na widok kolejnych odsłanianych
skrawkówbiałegociała,akobietawiłasięitańczyładowtórujakiejśbezgłośnejmuzykiłomoczącejw
jejgłowie.Byłotowidowiskozarazemabsurdalneidziwniezmysłowe.
–Dobrze,proszępani,jużwystarczy–oznajmiłwkońcuCostello,uderzającwscenępałką.Widzowie
pospieszniesięrozpierzchli.
– Nikt wcześniej nie mówił do mnie per „pani” – odparła kobieta i puściła do niego oko, wciąż się
kołysząc,prawienaga.Costellowspiąłsięnapodwyższenie,zwysiłkiemsiępodciągając,apotemzdjął
marynarkęiokryłniąramionakobiety,nagleświadomypółksiężycówpotu,ciemniejącychpodpachami
najegokoszuli.
Kobietaowinęłasięciasnomarynarką,zaciągnęłajejpołydłońmiizachwiałalekko–
zakręciło się jej w głowie od tańca i alkoholu, który wypiła. Costello objął ją, żeby nie upadła, i
zaprowadził do damskiej toalety, gdzie stał na straży, póki się nie ubrała. Potem wziął ją do swojego
samochodu,naodchodnymzaśupomniałwłaściciela,Harry’egoTolanda,zazłamanieprzepisów.
Kiedy wrócił do auta, kobieta, która przedstawiła się jako Mary, leżała na tylnym siedzeniu i ściągała
pończochę,żebyprzesunąćdziuręzdużegopalcastopynaktóryśzmniejszych.Wsamochodzieczućbyło
dym papierosowy, alkohol, pot, nieświeże stopy i znoszone pończochy. Costello otworzył okno i wyjął
notes. Zapalił światło i spytał kobietę o jej dane. Uprzedził ją, że może zostać oskarżona o czyny
lubieżne, i spytał, czy jest ktoś, z kim chciałaby się skontaktować. Obserwował ją przy tym we
wstecznymlusterkunagleświadom,żekroplepotunajejtwarzyipiersizaczynajągopodniecać.
Odparła,żesłyszała,iżwLiffordsąmężczyźni,którzylubiątańczyćzsamotnymikobietami.Boonajest
samotna.Potemwyjęłapapierosyizapaliła.Costellopowiedziałjej,żewsamochodachpolicyjnychnie
możnapalić,aonauśmiechnęłasiędoniegosamymioczami.
Spytała,czypali,aonprzyznał,żeczasami,wyjęłapapierosazust,grubyśladszminkizostał
nabrązowymfiltrze,iwyciągnęłagokuniemu.Costellowahałsię,kiedypapierosdotknął
jegowarg,potemzaciągnąłsięiuśmiechnąłdokobiety,wypuszczającdym.
Zapaliła następnego i opowiedziała mu o swoich dzieciach, chłopcu imieniem Sean i dziewczynce
Aoibhinn.Mówiła,jaksiębędąmartwiły,jeśliniewrócinanocdodomu.W
końcuzaproponowałaCostellowi,żejeślijąwypuści,zrobimucośprzyjemnego.
Costellosiedziałzprzodusamochodu,byłomujednocześniezimnoigorąco,był
zarazempodnieconyiprzestraszony,inieumiałpodjąćdecyzji,którazgasiłabyszumadrenalinywjego
żyłach.Nachwilęwszelkiemyśliożonieidzieciachgoopuściły.
Powiedziałsobie,żezasługujenaodrobinęzabawy.Emilyoniczymsięnigdyniedowieiniestaniesię
jejprzeztokrzywda.
Uruchomiłsilnikipojechałnapustyplac,gdziekiedyśstałstaryszpital.Siedziałwciemności,aMary
przecisnęłasięmiędzyfotelamiiusiadłaobokniego.Odwróciłtwarzodświatłaulicznychlamp,zamknął
oczyimyślałtylkooswoimoddechu,corazszybszymiszybszym,ażbyłbygotówprzysiąc,żezachwilę
pofrunie.KiedyMaryskończyła,otworzył
oczy i włączył silnik, a ona zapięła pasy i zaczęła poprawiać makijaż w lusterku w osłonie
przeciwsłonecznej. Costello podwiózł ją czterysta metrów do granicy i wypuścił z samochodu.
Podziękowała mu, niewiele brakowało, a on zrobiłby to samo. Potem zamknęła drzwi, pomachała mu
smutno przez szybę, odwróciła się i zniknęła w cieniu Wielbłądziego Garbu, wielkiego posterunku
brytyjskiegowojska,którygórowałnadokolicąprzezwiększączęśćwojnydomowej.
Costello wrócił na posterunek, poszedł do toalety, umył się kilka razy i zmusił do oddania moczu.
Obejrzał się w lustrze. Woda ściekała mu z czoła i z nosa, i przez chwilę wydawało mu się, że
zwymiotuje.Alefalanudnościminęła,amożejąprzełknął.Przygładził
włosy na głowie, włożył czapkę i poszedł piechotą do domu, pozwalając, by wiatr zrywający się znad
rzekiochłodziłrumieniecnajegopoliczkach.
Następnegorankaobudziłsięwcześnieiusiadłprzykuchennymstole,patrząc,jakpowietrzewokółniego
jaśnieje. Tuż po ósmej poszedł do miasta, kupił świeży chleb, sok pomarańczowy i bukiet ciętych
kwiatówzwiadrapodmiejscowymsupermarketem.Zrobił
Emilyśniadaniedołóżkaiśmiałsiętrochęzagłośnozjejżartów.Uważnieprzyglądałsięjejtwarzyi
przypominałsobiewszystko,cowniejkochał,wszystkiepowody,dlaktórychsięzniąożenił.
Dwa tygodnie później, kiedy nie mógł już wytrzymać, siedząc w samochodzie na przejściu granicznym,
przejrzałnoteswposzukiwaniunazwiskaiadresuMaryKnox.Miałnasobiecywilneubranie,mógłwięc
przekroczyćgranicę.PoddomemnaCanalViewbardzodługowpatrywałsięwokna.Wkońcuzastukał
dodrzwi.Wbrzuchuczułpodniecenie.Drzwisięotworzyłyinaglepatrzyłananiego,jakstoiwprogu,z
przyczesanymiwłosamiibukietemkwiatówztegosamegowiadra,codlażony,ściskanymwspoconej
dłonitakmocno,żezielonypapierpobrudziłmuskórę.
Później,kiedyubierałasiępospiesznie,wychodzączdomu,zostawiłnastolikuztelefonemwkorytarzu
dwudziestofuntowybanknot.
W ciągu następnych miesięcy odwiedzał Mary Knox coraz częściej. Spotkania te wyglądały za każdym
razem tak samo. On siedział w samochodzie i czekał, aż ona będzie gotowa. Stawał na jej progu jak
dzieckoczekającenadorosłego,zestrachemipodnieceniem.
Zawszeprzynosiłjejkwiaty,nawetjeślitezpoprzedniejnocywciążbyłyświeże.
NaBożeNarodzeniekupiłjejzłotyłańcuszek,zaktóryzapłaciłwięcejniżzaprezentdlażony.Dzieciom
przyniósł kolejkę i lalkę, ale Mary nie pozwoliła mu wręczyć ich osobiście. Ona nie kupiła mu nic.
Myślał, że może dostanie jeden raz za darmo, ale kiedy nocą wymykał się frontowymi drzwiami,
zawołałagoispytała,czyoczymśniezapomniał.
Byłtakwściekły,żeprzysiągł,żewięcejniewróci,alewróciłczterydnipóźniej.
Któregoś wieczoru zobaczył jakiegoś innego klienta, wychodzącego od niej drzwi i rozglądającego się
ostrożnienawszystkiestrony.Pomarańczoweświatłolatarniodbijałosięodślubnejobrączki.Costello
niemógłniczrobić,aMaryKnoxniezamierzałaprzepraszać.
Wracając do domu, przyłapał pijaka, zataczającego się przez most do Lifford i pobił go pałką tak
dotkliwie, że kiedy rano facet wychodził z dołka, plecy i żebra miał poznaczone sinymi i czerwonymi
pręgami,choćnieprzypominałsobie,dlaczego.
CorazczęściejCostellomusiałczekaćpoddrzwiamiMaryKnox,ażwyjdzieodniejinnymężczyzna.W
końcu pewnego wieczoru w maju, kiedy ostatni błękit niknął z nieba, wpadł na pomysł wycieczki do
Donegal.ChciałzabraćMarynaweekend,spędzićzniącałedwadnitak,żebyniktimnieprzeszkadzał–
ani inni mężczyźni, ani Emily, ani dwudziestofuntowe honorarium. Mógłby powiedzieć, że jedzie na
konferencję.MógłbywynająćpokójnanazwiskoSmith,takjaktorobilinafilmach.Porazpierwszyod
miesięcyznówczułprzyprawiającąomdłościfalęzdenerwowaniaiekscytacji.
PrzekonanieMaryKnoxzajęłomutrzymiesiące.Obiecałjej,żejeślipojedzie,onzawszystkozapłaci.
Obiecałzorganizowaćwyjazdtak,żeniktsięoniczymniedowie.Wkońcuobiecałjejcośkupić,żeby
wynagrodzić stratę zarobków z całego weekendu. Uśmiechnęła się, pozwoliła pocałować i zgodziła.
Powiedziała,żezostawidzieciusąsiadki.Miałytakiukład.
TopodczastejwycieczkiCostellokupiłMaryKnoxpierścionek,któryteraztrzymałemwręce.Uważał,
żetotawycieczkabyłasygnałempoczątkukońcaichzwiązku;możeMaryKnoxzobaczyła,jakisięstał
zaborczy.
Wmiaręjakwieczorystawałysięcorazkrótsze,widywałjącorazrzadziej.Kilkarazywjejdomubyło
ciemnoprzezcałąnoc.Kiedysięspotykali,wydawałasięjakaśnieobecna.
Nosiładroższeubraniaichoćwciążmiałanapalcujegopierścionek,przybyłojejbiżuterii.
Któregoś wieczoru, kiedy do niej pojechał, zobaczył, jak wychodzi z domu i wsiada do czarnego
samochodu z rejestracją z Południa, prowadzonego przez mieszkańca Lifford, nazwiskiem Anthony
Donaghey. Donaghey był wysoki i niezgrabnie chudy, z włosami przystrzyżonymi krótko przy skórze.
Nosiłprostedżinsyzpodwiniętyminogawkamiiwysokiemartensy.MimotootworzyłprzedMaryKnox
drzwi,jakbybyłjejszoferem,aonasiadłaztyłu,pozwalającmuprowadzić.
Niezważającnawłasnągodność,Costellopojechałzanimizpowrotemprzezgranicę,dohoteluThree
Rivers przycupniętego przy Letterkenny Road. Przez trzy godziny siedział w ciemności na parkingu,
wyczerpującakumulatornasłuchanieradia,iczekał,ażMaryKnoxsiępojawi.Tużpopierwszejwnocy
wytoczyłasiępijanazdrzwi.Donagheywysiadłzczekającegosamochodu,pomógłjejwsiąśćiodwiózł
jądodomu.
Kiedy kilka dni później Costello spytał ją o ten incydent, powiedziała, że jest żałosny, siedząc tak w
ciemnościijąpodglądając.Niepotrzebujezazdrosnychkochanków,boopiekujesięniąktośważniejszy
odbylepolicjanta.Zacząłnaniąkrzyczećtakgłośno,żejejcórkanapiętrzesięrozpłakała.MaryKnox
uderzyłagowtwarzinazwaławariatem.Policzekpaliłgoiszczypałtam,gdziezaczynałjużczerwienieć
odciskjejdłoni.Naoślepchwycił
glinianywazonzkwiatamiizamierzyłsięnim.PrzezułameksekundywidziałwoczachMarycośjakby
strach, potem jednak zaczęła się z niego śmiać tak bardzo, że po twarzy pociekły jej łzy. Ten śmiech
ścigałgonaulicyiprzezcałądrogędodomu.
NiespotkałsięwięcejzMaryKnox.Kilkatygodnipóźniejwsylwestraonaijejdziecizniknęły.
SIEDZIELIŚMY W ZATOCZCE W POŁOWIE MOSTU między Lifford a Strabane. Mijały nas
przejeżdżającesamochody.Wdole,tamgdzieFoylezaczynaswojąostatniąpodróżdoujściaidalejdo
Atlantyku, na płyciźnie brodziła samotna czapla, zanurzając raz po raz dziób w mętnej wodzie, ale nie
udawałosięjejznaleźćnicdojedzenia.
–Itojużcałahistoria,Benedikcie.Dlaczegocijejwcześniejnieopowiedziałem?Niemamzczegobyć
dumny,prawda?
Nieodpowiedziałem;zgasiłemtylkopapierosawsamochodowejpopielniczce.
Otworzyłem okno, żeby wypuścić dym, i popatrzyłem, jak czapla porzuca poszukiwania, rozkłada
skrzydłaiwzbijasięwpowietrze.
–CotomawspólnegozAngeląCashell?–spytałemwkońcu.
–Niewiem,Benedikcie.Naprawdę.Gdybymuważał,żejestjakiśzwiązek,powiedziałbymciwcześniej.
–Jakiśzwiązekmusibyć–odparłempoirytowany.–SzczurDonagheyzgłosił
kradzież pierścionka kobiety, która zaginęła dwadzieścia parę lat temu; Siwy McKelvey dostał go w
swoje ręce, spróbował upłynnić, twierdził, że sprzedał jakiejś kobiecie na dyskotece, a tymczasem
pierścionek trafił w końcu na palec prawie nagiej martwej dziewczyny, córki miejscowego łobuza.
Zbiegiokolicznościzdarzająsię,proszępana,aletegojużtrochęzawiele.
–MógłbymwezwaćNBCI.Przydzielićdosprawyparęświeżychumysłów.
Oczywiścietobyoznaczało,żewszystkowyjdzienajaw.Wszystko.
Niezależnie od niewypowiedzianej groźby, że wyda się mój atak na Siwego McKelveya, i tak byłem
niechętny przekazaniu sprawy do Krajowego Biura Dochodzeń Kryminalnych. Moje śledztwo trudno
nazwaćprzykładnym,alemiałemprzynajmniejpoczucie,żejestemnawłaściwymtropie.
–Podstawowepytaniebrzmi,jakpierścionektrafiłdoSzczuraDonagheya?–
powiedziałem,starającsięzignorowaćuwagęCostella.
–Nocóż,alboMarymugodała,albojejgozabrał–odparłnadinspektor.–Achociażmożeniezależało
jejnamnie,tonapewnozależałojejnapierścionku.Kosztowałfortunę.
WłączyłemsilnikizawróciłemdoLifford.
–Dokądjedziemy?–spytałCostello.
Spojrzałemnaniego,aleniepotrafiłemodpowiedzieć.
Rozdział13
Poniedziałek,30grudnia
O DZIEWIĄTEJ TRZYDZIEŚCI RANO W PONIEDZIAŁEK spotkałem się z sierżant Williams w
naszymgabinecie-składziku.OnaiHolmesdostarczyliportretpamięciowydziewczyny,zktórąwidziano
Terry’ego Boyle’a w noc jego śmierci. Niestety, mimo wysiłków rysownika portret mógł przedstawiać
każdą nastolatkę: drobna, jasne włosy, ładna, brak koloru oczu, brak charakterystycznych tatuaży czy
kolczyków. Komputerowy portret miał zostać przekazany do mediów, ale nawet Williams przyznawała,
że nie wiąże z nim większych nadziei. Holmes wciąż siedział zawieszony w domu, oglądał telewizję i
dzwoniłdopodejrzanych,którychnazwiskapojawiałysięwzestawieniuznazwiskiemBoyle’a.Byłoto
niewdzięcznezadanie,alekorzystałzesłużbowejkomórki,nicgotowięcniekosztowało.
– Kogoś mi ona przypomina – powiedziałem, odwracając głowę na bok, jakbym z innego kąta mógł
zobaczyćdziewczynęwyraźniej.
– Dla mnie to może być każdy – odparła sierżant Williams. – W tym problem. Jak idzie ze sprawą
Cashell?
Opowiedziałem jej wszystko, czego dowiedziałem się od Costella. Kiedy skończyłem, pokręciła z
niedowierzaniemgłową.
– Chyba miał pan rację, mówiąc, że pierścionek to wiadomość. Myśli pan, że była skierowana do
Costella?
– Być może. Będziemy musieli wziąć to pod uwagę. Najpierw ustalmy, co miał z tym wszystkim
wspólnegoSzczurDonaghey.Mamprzeczucie,żejeślibyłwtozamieszany,MaryKnoxnieoddałamu
pierścionkadobrowolnie.
–Cóż,mamdwieinformacje–oznajmiłaWilliams.–Popierwsze,obejrzałamjeszczeraznagranie.Zła
wiadomośćjesttaka,żeniematamśladuSiwegoMcKelveya.
–Alewidzieliśmygo,jakzniąwchodził.
–Nie–odparła,unoszącpalecwsposób,któryskojarzyłmisięzjednązmoichszkolnychnauczycielek.
–WidzieliśmykogośwchodzącegozCashellizałożyliśmy,żetoSiwy.Pamiętapan,tenktośzkrótkimi
blondwłosamiiwdżinsach.Białakoszulka?
–Pamiętam–powiedziałem.–Coznim?
– Pojawia się znowu później. Idzie to toalety. Musiałam wczoraj wieczorem pojechać tam i sprawdzić
sama.Wszedłdodamskiejtoalety.Tobyłaona.
–Napewno?–spytałem,choćwiedziałem,żetogłupiepytanie.
–Trudnopowiedzieć.Białakoszulkabyłatrochęworkowata.Kobietaomałychpiersiach,krótkiewłosy?
Tak,tomogłabyćkobieta.MożeSiwyMcKelveymówiłprawdę.
Niewidaćgonanagraniu.
–Jeśliwtejsprawieniekłamał,tomożefaktyczniesprzedałpierścionek–
zauważyłem.
–Powiedzmy,żesprzedał.JakpierścionektrafiłnapalecCashell?Chybażektośgokupiłspecjalniew
tymcelu.Cooznaczałoby,żeśledziliSiwego.Cozkoleioznacza,żewiedzieliokradzieżypierścionka.A
możeSzczurimtopowiedział.Możedlategocałeręcemiałpoprzypalanepapierosami.Możetorturowali
go, aż im to zdradził. Wyśledzili pierścionek u McKelveya i kupili go od niego. Potem założyli go na
palecjegodziewczynie,żebywyglądało,jakbytoonzrobił–dodała.–Alepoco?
–AjeśliMcKelveyniebyłwtozamieszany?JeśliwiadomośćniebyładlaniegoanidlaCostella,tylko
dlaJohnny’egoCashella?
–Tomożliwe.Jedziemydoniego?–zaproponowałaCaroline.
–Chybapowinniśmy–odparłem.
Nicwięcejjednakniezdążyliśmyzrobić,bozadzwoniłamojakomórka.DzwoniłaKathleenBoyle,matka
Terry’ego,któradostałapocztącośdziwnego.
–ZAZWYCZAJNIEOTWIERAMPOCZTYMĘŻA–wyjaśniła,siedzącnatejsamejkanapiecotamtego
wieczoru, kiedy zamordowano jej syna. – Tylko w Boże Narodzenie. Widzicie państwo, niektórzy nie
wiedzą, że jesteśmy w separacji. Wciąż przysyłają kartki nam obojgu, ale na jego nazwisko. Wiecie,
państwoSeamusowieBoyle’owie.Otwieramjeiwysyłammężowiteadresowanedoniego.
–Niemusisięnampanitłumaczyć,paniBoyle–powiedziałasierżantWilliams,chcącjaknajszybciejsię
dowiedzieć,cokonkretniejejprzysłano.
– Wiedziałam, że to świąteczna kartka. Pomyślałam tylko, że spóźniona. Ale kartka była pusta, bez
życzeń,bezniczego.Wśrodkutylkoto...
Wyciągnęła do nas zdjęcie. Nie widzieliśmy, co na nim jest, bo ręka się jej trzęsła, a fotografia była
błyszcząca.
Kiedywziąłemjąodniej,poczułemzarazemzaskoczenieidziwnąsatysfakcjęnawidokznajomejtwarzy
Mary Knox, siedzącej na schodach, w chwili, która musiała mieć duże znaczenie dla tego, kto zrobił
zdjęcie–albodlatego,ktopodrzucałjewmiejscamorderstwdwadzieściakilkalatpojejzniknięciu.
PaniBoylezauważyłaspojrzenie,którewymieniliśmyjazWilliams.
–Wieciepaństwo,ktotojest?–spytała.
–Pytaniebrzmi,czypaniwie?–odparłem.
– Nie mam pojęcia. Nigdy jej nie widziałam. Pomyślałam tylko... Mówiliście, żeby się skontaktować,
jeśliprzyjdziemidogłowycokolwiekniezwykłego.
– Na pewno jej pani nie zna? – powtórzyłem, rozpaczliwie pragnąc znaleźć jakiś związek, odkryć
znaczenietegozdjęcia.
–Nie,nigdywżyciujejniewidziałam,przysięgam.
–Kartkabyławysłanadopanimęża,paniBoyle.Czyonjąznał?
–No...niewiem–odparła,nagleprzestraszonatąmyślą.–Mogłabyćjednązjego...
kobiet.Aletozdjęciewyglądanastare.
–Możemysięjakośskontaktowaćzpanimężem,paniBoyle?–spytałem.–
Sprawdzić,czy...
Energiczniepokiwałagłową.
–Tak,będzietuniedługo.Najutrzejszypogrzeb.
Wodziła wzrokiem od sierżant Williams do mnie i znów z powrotem, jakby w przestrzeni między nami
mogłaznaleźćwytłumaczenieśmiercisyna.
ZAPEWNIWSZY PANIĄ BOYLE, ŻE POSTĄPIŁA SŁUSZNIE, wsiedliśmy do samochodu i
przedyskutowaliśmy nasze postępy. Między Szczurem Donagheyem, Angelą Cashell i Terrym Boyle’em
nie było żadnego widocznego związku, a mimo to ktoś zamordował ich troje i we wszystkich trzech
wypadkach pojawiło się zdjęcie Mary Knox. Szczur Donaghey był z tego samego pokolenia co Johnny
Cashell, a chociaż nie znałem Seamusa Boyle’a, zdjęcie Mary Knox zostało wysłane do niego, nie do
jego żony. Uznałem, że jedyne, co nam pozostało, to porozmawiać z Cashellem i Boyle’em. Zanim to
zrobiliśmy,zadzwoniłemdoHendry’ego,żebysprawdzić,czydowiedziałsięczegoświęcejozniknięciu
MaryKnox.Całyranekspędził,przeglądającdlamnieaktasprawy.
–Mówiłemciwczoraj.GłównytokśledztwadotyczyłwtedyudziałuIRA.Cooczywiścieoznacza,żenie
dowiedzieliśmysięniczego.
–CzymówicicośnazwiskoSzczurDonaghey?ĆpunzLetterkenny.
–Tony?
–Tak.
–NazwiskoTony’egopojawiłosięrazczydwa.Jednazsąsiadekpowiedziała,żeparęrazywidziałago
kręcącegosiępoddomemdziewczyny,zanimzginęła.Zresztąnietylkojego
–dodał.
–Wciążnicnatematdzieci?
– Nic. Moim zdaniem, jeśli żyje, to są z nią. Po jej zniknięciu przez kilka dni nie widywano też jej
sąsiadki.Mówiła,żepojechaładoDublina,dosiostry.OnaiKnoxbardzosięprzyjaźniły;wyglądanato,
żeopiekowałasiędziećmi,kiedyKnoxpracowała.NazywałasięJoanneDuffy.Terazmieszkagdzieśw
Derry.CzemupytałeśoTony’egoDonagheya?
–Jegonazwiskopojawiłosięteżunas.
–Jakgonazwałeś?Szczur?–spytałHendry.
KiedyDonagheybyłnastolatkiem,łapałszczurynafarmachwokolicachLifford.W
letniedni,kiedypanowałduszącyupał,chodziłpoLetterkennyikręciłsięwpobliżuświateł
na skrzyżowaniach, z żywym szczurem w kieszeni kurtki. Jeśli na światłach zatrzymywała się samotna
kobieta,zszybąopuszczonąwupale,Donagheyrzucałjejszczuranakolana.
Zazwyczajwpierwszymodruchukobietawyskakiwałazsamochodu.Donagheywskakiwał
za kierownicę i odjeżdżał. Udało mu się to zrobić sześć razy, zanim go złapano. Chodziła plotka, że
policjant,którygozłapał,teraznadinspektor,połamałmuobieręcepałkąwramachpoglądowejnauki,
jakwymierzasięsprawiedliwośćwokręguDonegal.
– I słusznie – przyznał Hendry. – To był kawał drania, nie da się ukryć. Mieliśmy go na celowniku po
zniknięciu Knox i w kilku innych sprawach. Wiedzieliśmy, że przynajmniej przez jakiś czas należał do
IRA,dopókioniteżsięgoniepozbyli.Niemieliśmyjednaknatodowodówisprawaucichła.Przykro
mi.
Podziękowałemmuisięrozłączyłem.JużdwarazywspomniałopowiązaniachzIRA.
Nie przemawiało to do mnie, ale pomyślałem, że nic nie szkodzi sprawdzić. Wziąłem kluczyki do
samochodu.SierżantWilliamspopatrzyłanamniepytająco.
–Chybamuszęsięwyspowiadać–powiedziałem.
NASZ MIEJSCOWY KSIĄDZ, TERRY BRENNAN, przybył do Lifford cztery lata temu. Wcześniej
służył przez czternaście lat w jednej z najcięższych okolic Derry. Chociaż wielu uważało go za
bełkoczącąskamielinęzezłotegowiekukatolicyzmu,małoktowiedział,żeprzezkilkalatnaprzełomie
latosiemdziesiątychidziewięćdziesiątychpośredniczyłwrozmowachmiędzyIRAabrytyjskimrządem.
Nie był związany z żadną ze stron, ale udawało mu się zachować szacunek i, co ważniejsze, posłuch u
obu.
Msza o dziesiątej trzydzieści jeszcze się nie skończyła, zaczekaliśmy więc na parkingu, aż niewielka
grupaparafianekwyszłanaporannesłońce,zapinającpłaszczeiowijającgłowychustamiprzedzimnem.
Potemwszedłemdokościoła.
Światło z zewnątrz padało przez witraże pod takim kątem, że całe spektrum kolorów rozlewało się na
białymmarmurzeołtarza.OjciecBrennanbyłwkonfesjonale;dwójkastaruszkówklęczałaprzyławietuż
obok. Drzwi konfesjonału otworzyły się ze szczęknięciem i wyszło z niego dziecko, przytrzymując
wejścieotwartedlakobiety,prawdopodobniebabci.
Poniecałejminuciewyszłateżonaidośrodkawszedłmężczyzna.Zmiejsca,gdziesiedziałem,słyszałem
jego ciche mruczenie, przerywane niższym, bardziej gardłowym mamrotaniem ojca Brennana. Potem
mężczyznawyszedłizostawiłdrzwiotwarte.Powietrzebyłociężkieodzapachukadzidła.
Wszedłemdokonfesjonałuizamknąłemdrzwizasobą.Panowałatuatmosferaciepłaibliskości;zapach
drewna i politury mieszał się z zapachem wody po goleniu księdza. Za dzielącą nas kratką widziałem
jegosylwetkę.Patrzyłnakolana,namodlitewnik,zuchemprzyprzepierzeniu.
–Pobłogosławmi,ojcze,bozgrzeszyłem.Odmojejostatniejspowiedziminęłokilkatygodni–zacząłem.
– Niech się pan streszcza, inspektorze, nie jadłem śniadania – odparł Brennan głosem chrapliwym od
palonychlatamiwoodbine’ów.Zaśmiałsięcichodosiebie;ajegośmiechzabrzmiałjakkaszel.
– Potrzebuję przysługi. Muszę porozmawiać z kimś, kto mógłby mi pomóc w śledztwie. W
siedemdziesiątymósmymrokuwStrabanezniknęłaprostytutkanazwiskiemMaryKnox.Muszęwiedzieć,
czymieliztymcośwspólnegobojownicy.MoimzdaniemjejzniknięciemazwiązekześmierciąAngeli
CashelliBoyle’a.
–Istniejetakizwiązek?–syknąłBrennan.
–Takuważamy.Aleniktniewienapewno...
Wpowietrzuzawisłabezodpowiedzimojaniewypowiedzianaprośbaopomoc.
Brennan milczał blisko przez minutę; w ciemności konfesjonału cisza wydawała się ciągnąć w
nieskończoność.Wkońcunachyliłsiędokratkiiwpółmrokuzobaczyłem,żeodwróciłdomniegłowę,a
światłopadającezzewnątrzodbiłosięwoprawkachjegookularów.
– Nic nie mogę obiecać, inspektorze. To niezwykła prośba. Niech mi pan zostawi jakiś numer
kontaktowy.Jakpowiedziałem,nicnieobiecuję.
–Dziękuję,ojcze.
Usłyszałem,jakporuszasięwkonfesjonaleiszykujedowyjścia.Zdjąłzszyistułę.
–Ojcze–powiedziałem.–Możewysłuchałbyojciecmojejspowiedzi,skorojużtujestem.
Nie odezwał się, tylko usiadł, a ja w półmroku zobaczyłem, że założył stułę z powrotem na szyję i się
przeżegnał.ZacząłemmuopowiadaćoMcKelveyu,oAndersonieijegoowcach,aprzedewszystkimo
Miriam Powell. Spytał, czy powiedziałem Debbie, co się stało. Spytał, czy żałuję. Spytał, czy
zamierzałemciągnąćtenromans,ajaodpowiedziałem,żenie.
–Bógpanuwybacza,inspektorze.Panażona,jakpodejrzewam,teżpanuwybaczy.
Teraz niech pan spróbuje wybaczyć sobie samemu. Rozgrzeszam pana, w imię Ojca, Syna i Ducha
Świętego,amen.Niechpanniewyłączatelefonu.
RAZEM Z SIERŻANT WILLIAMS pojechałem do restauracji na granicy. Nazywała się Przystanek
Wędrowca.Carolinezjadłapłatkinamlekuitosta,ajapełneśniadaniezjajecznicą,boczkiem,kiełbasąi
pomidorem.Wycierałemwłaśnieostatniągrzankąresztkiżółtka,kiedyzadzwoniłmójtelefon.
–Devlin–przedstawiłemsię,nierozpoznającnumerudzwoniącegonawyświetlaczu.
–Ksiądzmówił,żechceszocośspytać.
Głosbyłzimnyibezcielesny,nietylkoprzezanonimowośćkomórki,alejeszczezjakiegośpowodu.
–Tak–odparłem,chociażniebyłotopytanie.
–Czegochcesz?
–MaryKnox.Była...
–Ksiądznammówił.Czegochcesz?
– Czy IRA miała coś wspólnego z jej zniknięciem? – spytałem i zdałem sobie sprawę, że ludzie przy
stolikuobokgapiąsięnamniezrozdziawionymiustami.Wyszedłemnazewnątrz,jednąrękąwyciągając
ztrudempapierosy.
–Nie.
–Napewno?
Cisza.
–ASzczurDonaghey?Byłodwas?
–Topowszechnieznanyfakt,Devlin.Ksiądzmimówił,że...
–CzyliżeSzczurDonagheyniemiałnicwspólnegozezniknięciemKnox?
–Tegoniepowiedziałem.Posłuchaj.Niesankcjonowaliśmy...zniknięciaMaryKnox.
To,czyzrobiłtojakiśochotnikrenegat,toinnasprawainiebierzemyzatożadnejodpowiedzialności.
Takiezachowaniestawiałobynaswzłymświetle.
–Niewydajemisię,żebyściemoglimówićojakiejśwysublimowanejmoralności...–
zacząłem.
–Ksiądzmówił,żeporządnyzciebiegość–przerwałmi.–Myliłsię.Jużrozumiem,czemucipodpalili
samochód.Nieprośsięojeszcze.
–Zaczekaj–powiedziałem.–AJohnnyCashelliSeamusBoyle?
–Coty,kurwa,głupijesteś?Wszyscydziałalirazem.
Potempołączeniesięurwało.
Zapisałemnumer,którypojawiłsięnawyświetlaczu,zkierunkowymzPółnocy.
Połączyłem się z jednostką wsparcia telekomunikacyjnego Gardy i spytałem, czy mogą go namierzyć.
Nieco później tego samego dnia oddzwonili z informacją, że numer należał do dziesięciolatki, który
zgłosiłazgubienietelefonuwszkolekilkadniwcześniej.
– TO ROBOTA DONAGHEYA – powiedziałem, przekazując szczegóły rozmowy sierżant Williams. –
ByłwIRA,aledziałałpozanimi.Kiedywszedłwnarkotyki,zupełniesięodniegoodcięli.Aletomusiał
zrobićon.
–JakimcudemniedopadłogoRUC?
–Procesyekstradycyjnewlatachsiedemdziesiątychbyłydośćrzadkie.Pewnieniebył
wartzachodu,jeśliniemielipewności,czygowydamy.Pozatymmusielibyudowodnić,żetoon.Mynie
musimy nic udowadniać. Wystarczy nam podejrzenie: mamy już coś, na czym możemy się oprzeć.
Oprzyjmysięwięcnazałożeniu,żeSzczurDonagheyjązabił.
Powiedzmy, że ukradł jej biżuterię. Był właśnie takim draniem. Dwadzieścia pięć lat później ktoś
włamuje się do niego i kradnie kosztowności. Minęło tyle czasu, Szczur jest przekonany, że nic mu nie
zrobimy.Niktniebędziepamiętałojednymcholernympierścionku,myślisobie.Apierścionekmusibyć
cośwart.Możechciał,żebyzwróciłomuzaniegoubezpieczenie.Alektośjakośzauważapierścionekna
liścieskradzionychrzeczy.Łączyfakty.TorturujeimordujeSzczura.Ajeślituniechodziłookonkurencję
w handlu narkotykami ani o pytania o pierścionek? A jeśli Szczur był torturowany, aż wyjawił całą
prawdęoMaryKnox?Jeślipodałnazwiska?Powiedzmy,żewsypałCashellaiBoyle’a.
Niedługo później córka Cashella i syn Boyle’a są martwi, a przy nich znajduje się zdjęcie martwej
kobiety.Cashellmajejpierścioneknapalcu.
–Skądwzięlipierścionek?Chodzilipojubilerach,ażtrafili?WyśledziligouMcKelveya,zabralimugo,
apotemgowrobili?Żadenzjubilerówniewspominał,żebywypytywałgoktośoprócznas!
–Aktoinnymiałbydostępdolistskradzionychrzeczy?
–NiezaglądapandoInternetu?Tonowainicjatywa:listysąumieszczanenalokalnychstronachserwisu
Gardy.Ktośmanadzieję,żeinniodwaląnasząrobotęzanas.
Każdy,ktomadostępdoInternetu,mógłtelistyprzejrzeć.
– Niech będzie – zgodziłem się niechętnie. – Czyli ktoś widzi pierścionek na liście i kojarzy go ze
Szczurem.PrzesłuchujeSzczura,docieradoSiwego?Alejak?
–Słuchającplotek?Czystymzbiegiemokoliczności?AmożeSzczurwiedział,żetoMcKelveygookradł.
Pewnienietrudnoustalić,ktosprzedajekradzionytowarwDonegal–
powiedziała Caroline. – Bardziej mnie zastanawia, kto chciałby zabić morderców Mary Knox,
zakładając,żeonafaktycznienieżyje.
– Nie żyje. Kto mógłby pomścić jej śmierć? Ktoś jej bliski, ktoś, kto wiedział o pierścionku, ktoś, kto
znałjąosobiścieipamiętałjąpodwudziestupięciulatach.
–Costello?–spytałasierżantWilliams,lekkosięprzytymwzdrygając
–Byćmoże–odparłem,udając,żenieprzyszłomitodogłowy.
–AlepocomiałbyzabijaćAngelęCashell?CzyTerry’egoBoyle’a?–spytałaCaroline.–Czemunieich
ojców?Pocoodgrywaćsięnadzieciach?
–AmożemścisięwłaśniedzieckoMaryKnox.Dlategozabijadzieciludziodpowiedzialnychzaśmierć
jegomatki.
–Albojej.
–Co?
–Knoxmiaładwojedzieci,chłopcaidziewczynkę.Niechpanniezapomina,niewykluczyliśmyudziału
kobiety w morderstwie Angeli Cashell. Założone majtki? I wiemy, że w morderstwie Boyle’a brały
udziałdwieosoby:dziewczyna,zktórąwyszedłzpubu,iten,ktogozastrzelił.
–Toprawda–powiedziałem.
–Notocoterazrobimy?–spytałasierżantWilliams.
– Porozmawiamy z Cashellem i zobaczymy, co nam powie. Jutro pogawędzimy sobie z Boyle’em, po
pogrzebie. Tymczasem sprawdźmy, czy uda się nam powiązać Donagheya i Cashella z zamordowaniem
Knox.Iustalić,cosięstałozdwójkąjejdzieci.
–Ajeślisięokaże,żetoCostello?–spytałasierżantWilliams,mocnoprzygryzającwargę.
–Togoaresztujemy–odparłemzprzekonaniem,któregowcalenieczułem.
ZAJECHALIŚMYPODDOMCASHELLÓWwchwiligdyodjeżdżałastamtądekipatelewizji.
Johnnyrozmawiałprzezżywopłotzsąsiadem,Sadiestałaobokniegoipaliłapapierosa.
Sąsiad skinął głową w naszą stronę. Cashellowie odwrócili się i patrzyli, jak idziemy ścieżką do ich
domu.JohnnyCashellwyprostowałsięispróbowałwypiąćpierś.Efektpopsuł
trochęgrymastwarzy–najwyraźniejwciążbolałagorananabrzuchu.
– Czyżbym czuł boczek? – spytał sąsiad, najwyraźniej uważając swój dowcip za dość dobry, by go
nieustanniepowtarzać.
–Nieprzezsmródbenzyny–odparłJohnnyCashell;odwróciłsięistanąłwdrzwiachnarozstawionych
nogach,krzyżującręcenapiersi.–Czegochcecie?–prychnął.–
Przyjechaliście znów oskarżać ojca w żałobie? Właśnie opowiadałem o was ludziom z telewizji. Nie
dalibyściesobieradyzzasranąukładankądladzieci,notoobwiniacierodzinę.
–ChciałemtozwrócićSadie–powiedziałem,podchodzącdoniegozpierścionkiem.–
Myślę, że go poznajesz, Johnny. Chociaż ośmielam się twierdzić, że ostatni raz widziałeś go, kiedy
SzczurDonagheyściągałgozpalcamartwejkobiety.Mamrację?
Sadiewytrzeszczyłaoczyzniedowierzaniem,apotemodwróciłasiędosąsiada,jakbychciaładzielićz
kimśpoczuciekrzywdy.Johnnyniebyłjużtakipewnysiebie.Spojrzałnapierścionek,awjegooczach
zamigotałorozpoznanie.Przesunąłnerwowojęzykiempowargachizaśmiałsię,trochęzagłośno.
–Znówpieprzysz,Devlin.Niematakiejrzeczy,dojakiejbyściesię...
– Nie ma też przedawnienia, Johnny. Nie męczy cię, że Angela zginęła właśnie przez to? Ani to, że
Donagheycięwystawił,głupidraniu?
Mówiłem coraz głośniej; czułem, że zaczyna mi szumieć w głowie. Sierżant Williams ujęła mnie za
ramię.
– Lepiej chyba porozmawiać w środku, panie Cashell, nie sądzi pan? – powiedziała, prowadząc
Cashellówdodomu.Poszedłemzanimi.Sadieszeptemdopytywałasięmęża,oczymmówię.
PołożyłemnastolezdjęcieMaryKnoxistanąłemprzedCashellami.
–Wiemy,żepierścioneknależałdoMaryKnox,Johnny.Podejrzewamy,żeTonyDonagheyzabrałgojej,
kiedyzniknęła.Terazpierścionekznówwypłynął,dwadzieściapięćlatpóźniej,aDonagheyzapłaciłza
to.ParętygodnitemuktośzałatwiłgowBundoran.
Obserwowałem,jakJohnnyCashellusiłujeutrzymaćpokerowątwarz.
–Ktośgozwiązał,Johnny–ciągnąłem–przypalałpapierosami,wepchnąłmuszmatęwgardło,apotem
rozciąłręceodnadgarstkówdołokciiprzypuszczalniekazałmupatrzeć,jakkrewściekamuponogach
razemzeszczynami.
Przynajmniejmniesłuchali.
–Możeszsobieterazsiedziećztąswojąminą:„Pieprzyćgardai”,Johnny–
ciągnąłem;latapowstrzymywanejirytacjinanieuleczalnychidiotów,takichjakJohnny,wkońcuzrobiły
swoje – ale w którymś momencie Szczur zachował się zgodnie ze swoją ksywą i wysypał ciebie i
SeamusaBoyle’atemu,ktogozałatwił.Iproszę,dwatygodniepóźniejtwojaniewinnacórkależymartwa
napolu,atysiedziszsobiewpubieiprzechwalaszsię,jakatozciebiefigura.Napewnojesteśdumnaz
męża,Sadie.Trafiłcisięprawdziwyskarb.
Wiedziałem,żeprzesadziłem.WzaczerwienionychoczachSadiewezbrałyłzy,aJohnnygapiłsięnamnie
zposzarzałątwarząipapierosemzawieszonymwpołowiedrogidoust.Najstarszazichcórek,Christine,
staławkorytarzuipatrzyłanamnie.Natychmiastpożałowałemtego,copowiedziałem.Poczułempotna
czole,akuchnianaglezrobiłasięnieznośnieciasna.
–Chybalepiej,żebyzaczekałpannadworze,inspektorze–powiedziałasierżantWilliams,spoglądając
namniezezłością.
–Ja...przepraszam,Sadie.Jezu,Johnny...przepraszam.
Sadiepatrzyłanamniewzrokiempozbawionymwszelkichuczuć.
–Jesteśnajpodlejszymdraniem,jakiegoznam.Wynośsięzmojegodomu–
powiedziała.WytarłałzęzpoliczkaiodwróciłasiędoCaroline,czekając,ażwyjdęzkuchni.
STAŁEMWMALUTKIMOGRÓDKUPRZEDDOMEMipaliłempapierosa,zaciągającsięnajmocniej,
jak potrafiłem, żeby dym parzył mi płuca. Zdałem sobie sprawę, że obok mnie ktoś jest, odwróciłem i
zobaczyłem Christine Cashell stojącą ze skrzyżowanymi na piersi ramionami i papierosem w prawej
dłoni.
– To było potrzebne? – spytała, ale bez tej butnej miny, którą miała, kiedy rozmawialiśmy ostatnio.
Zupełnie, jakbym potwierdził wszystko, co o mnie sądziła. Możemy mówić sobie o równości, służbie
społeczeństwuitakdalej,aleczasami,wbrewsobie,traktujemyludziźletylkodlatego,żemożemy,bo
wmawiamy sobie, że robimy to w imię sprawiedliwości czy pod jakimkolwiek innym pozorem, pod
którym ukrywamy fakt, że chcemy kogoś skrzywdzić, odegrać się na nim za jego całkowity brak
poszanowaniadlanaszejpracyiwszystkiego,codlaniejpoświęciliśmy.
–Nie–odparłem,niewidzącsensuwdzieleniusięzniąmoimiprzemyśleniami.–
Poniosłomnie,pannoCashell.
– Niech mnie pan tu nie nazywa panną Cashell. Christine wystarczy. – Zaciągnęła się papierosem i
wydmuchnęła dym w górę, wystawiając twarz ku coraz mocniejszym promieniom słońca. Pociągnęła
nosem.–Myślipan,żetowystarczy,żebymamagozostawiła?–spytała,niepatrzącnamnie.
–Może.Nieotomichodziło.
–Wiem.Aleniemategozłegoitakdalej,prawda?Nigdynicniewiadomo.Wyglądanato,żedaliście
ciałazMcKelveyem.
–Tak.Wszystkonatowskazuje.–Pstryknąłempapierosaprzezżywopłotwpłonnejnadziei,żewścibski
sąsiadjeszczesiętamczai.
–Mówiliśmy,żeonaniemiałaznimnicwspólnego.Wpadławprochy.TobyłarobotaMcKelveya.Nie
chodzilizesobą.
– A z kim chodziła, Christine? – spytałem. – Muire wspominała, że Angela z kimś się umówiła tego
wieczoru,kiedyzginęła.
–Muireniewiedziała,cojestgrane.
–OMcKelveyu?
– Na mózg się panu rzucił ten McKelvey. Angie nie spotykała się z McKelveyem. To nawet nie był
chłopak.NaszaAngieprzedśmierciąznalazłasobiedziewczynę.Kogoś,ktopodtrzymywałjejnałóg.
–Kogo?
–Jakąśpielęgniarkę,Yvonne,zeStrabane.
–YvonneCoyle?
–Chybatak–powiedziałaChristine,apotemodwróciłasię,słyszącgłosyzwewnątrz.
Jej rodzice wyszli z sierżant Williams, która uścisnęła im obojgu dłonie, skinęła mi głową i poszła do
samochodu. Uśmiechnąłem się łagodnie do Christine, a ona odpowiedziała mi samymi oczyma. I w tej
samejchwilijejtwarzzastygławznajomymgrymasiewyzwaniarzuconegoświatu.Odwróciłemsię,żeby
jeszczerazprzeprosićjejrodziców,aleonitylkonamniepopatrzyli,kazaliChristinewejśćdośrodkai
cichozamknęlizasobądrzwi.
– LEPIEJ PANU? – spytała sierżant Williams, kiedy wsiadłem do samochodu. Nie zdążyłem nawet
odpowiedzieć.
–Cashelltoprzestępca–stwierdziłemniecowyniośle.
–Niewtedy,kiedymówipanośmiercijegocórki.Przecieżjestojcem.
–Aniepowinienbyć.Jegodrugacórkarozmawiałazemnąnadworze.Manadzieję,żetowkońcuzmusi
Sadie,żebysięznimrozwieść.Trudnotonazwaćrodzinnąidyllą,prawda?
–Towięcejniżmająniektórzyznas–warknęłaCaroline.
Przestałemsiękłócić.
Żadneznasnieodzywałosię,kiedywłączałasilnik.
–Cojeszczemówiłatadziewczyna?–spytaławkońcu.
Wyjrzałemprzezbocznąszybęnasunącewtyłżywopłotyisłońceprzeświecająceprzezichgąszcz.
–Niewiele.Mówiła,żeśladMcKelveyatoślepyzaułek,jakbyśmysaminatoniewpadli.Twierdziła,że
Angelalubiławobiestrony.
–Coto?–spytałasierżantWilliams,zerkającnamniezboku.
–Christineuważa,żeAngelamiałaromanszYvonneCoyle.
–Noproszę.Mamyjązamknąć?
–Napewnowartosięjejprzyjrzeć.Chociażromans,nawetlesbijski,tonieprzestępstwo.Przyznałajuż,
że Angela nocowała u niej, zanim zginęła. Powiedziała, że tamtego wieczoru spotykała się z
McKelveyem. – Nagle coś sobie przypomniałem. – Teraz przypominam sobie, jak mówiła, że widziała
McKelveyawczwartekwieczorem.Właściwiebyłanaszymjedynymświadkiem.Ajeślikłamała?
–Możejednakpowinniśmyjąaresztować.
–ZapytamHendry’ego.Jestwjegojurysdykcji.ComielidopowiedzeniaCashellowie?
–Cashellprzyznał,żeznałDonagheyaiBoyle’apodkonieclatsiedemdziesiątych.
Powiedział,żeDonagheyprowadziłbar,gdzieoniBoylepracowalijakobramkarze.Robiliczasemdla
niegotoiowo.Towszystko.NicniewiedziałoMaryKnoxaniopierścionku.
Anidlaczegoktośmiałbygozostawiaćnazwłokachjegocórki.
–Wierzyszmu?–spytałem.
–OBoże,nie.Kłamałjaknajęty.Zdenerwowałsięzwłaszczawtedy,kiedymupowiedziałam,żeKnox
miała dzieci. Chyba o tym nie wiedział. Chociaż oczywiście twierdził, że to go nie interesuje, bo tej
kobietynieznał.
– Powiedziałaś, że Szczur Donaghey prowadził bar? Temu też warto się bliżej przyjrzeć. Posłuchaj,
kiedywrócimynaposterunek,zadzwoniędoHendry’egowsprawieYvonneCoyle.Możeszmiprzynieść
wszystko, co znajdziesz o Donagheyu? Potem chciałbym, żebyś się zabrała do tej sąsiadki Mary Knox,
JoanneDuffy,mieszkagdzieśwDerry.Podejrzewam,żeonawie,dokądtrafiłydzieci.
–Myślipan,żesąwtozamieszane?
–Niewiem–odparłemszczerze–alenarazieniemamynicinnego.
JAK SIĘ OKAZAŁO, nie udało mi się wcielić swoich planów w życie tak szybko, jakbym chciał, bo
kiedywróciłemnaposterunek,przybiurkudyżurnegostałMarkAnderson,aBurgessdesperackostarał
sięgospławić.
–O,inspektorDevlin!–krzyknął,kiedytylkopojawiłemsięwdrzwiach.–PanAndersondopana.Może
będziepantakuprzejmyisięnimzajmie.–Potemdodałpodnosem:–Izabierzesmródowczegogównaz
mojegoposterunku.
Anderson nie dawał się spławić. Wyjął coś z kieszeni, kłębek brązowego aksamitu, na krawędziach
ciemnyodzaskorupiałejkrwi.Rzuciłgonablat.
–Tobyłonamoimpolu,tam,gdziepostrzeliliśmytozwierzę.
–Cotomawspólnegozemną?–spytałem,alezakręciłomisięwgłowie.Strzępoderwanejskórybył
obrzydliwyizarazemżałosny.
–Powellniechcemidaćnagrody.Mówi,żetoniekot,tylkokawałekpsa.Gdzietwójpies?
–Wdomu,Mark.Toniejestkawałekpsa,tomożebyćkawałekczegokolwiek.Powellchcesiępoprostu
wykręcićzukładu.Fajniejestobiecywaćnagrodęwtelewizji,dopókinietrzebajejwypłacić.
Andersonpopatrzyłnamniepodejrzliwie,marszczącczołowskupieniu.Potarł
stwardniałympaluchemsiwąszczecinęnabrodzie.
– Wiem tyle, że od polowania nie widziałem twojego psa i nic nie płoszyło moich owiec. Jeśli się
dowiem,żetwojemupsucośsięstało,będęmiałprawowpakowaćmukulkę.
Nagrodaczynie,będębroniłswoichowiec.
–Ajabędębroniłswojegopsa–odparłem.
–Najlepiejsamwpakujmukulkę,zanimbędzietomusiałzrobićktośinny–rzucił
Andersoniwyszedł.
CHOĆBYŁEMZŁYNAANDERSONA,wiedziałem,żemarację.Postanowiłemwieczoremzabraćdo
domupistolet.KiedyPennybyłaniemowlakiem,niechciałemtrzymaćbroniwdomu,przechowywałem
jąwięcwspecjalnejszafcenaposterunku.Dlagardaibrońtoczęstorzeczostateczna;zazwyczajichprzy
sobienienosimy,bokłóciłobysiętozsamąnazwąAnGardaSíochána–StrażnicyPokoju.
Poszedłem na zaplecze, za gabinetem Costella, gdzie znajdował się sejf. Na nim leżała metalowa
skrzynka z kłódką. Otworzyłem ją, wyjąłem swój rewolwer kaliber 38 i pudełko nabojów, zawinąłem
jednoidrugiewnaoliwionąszmatkęzeskrzynkiiwłożyłemdowewnętrznejkieszenikurtki.
ZADZWONIŁEM NA POSTERUNEK W STRABANE i zostawiłem Hendry’emu wiadomość, żeby się
zemnąskontaktował.Sierżantdyżurnyzapewniłmnie,żeinspektoroddzwoni,kiedytylkobędziemógł.
DogabinetuweszłasierżantWilliamsiopadłanakrzesłozgrubąszarąteczkąnakolanach.
– Oto życie Szczura Donagheya – powiedziała. Położyła teczkę na stole między nami i oboje uważnie
przejrzeliśmyjejzawartość.
Donagheypojawiłsięwkartotekachpolicyjnychwwiekujedenastulat,kiedyprzyłapanogonakradzieży
sklepowej. Właściciel nalegał, żeby sprawę potraktowano poważnie. Od tamtej pory był aresztowany
dośćregularnie,zapicie,chuligaństwoalbokradzieże.Wwiekuczternastulatwysłanogonadziewięć
miesięcy do poprawczaka za pobicie sąsiadki i kradzież jej torebki, w przeliczeniu na dzisiejsze
pieniądze – równowartość trzynastu euro. Podczas pobytu w poprawczaku Donaghey był spokojny, ale
późniejjegonazwiskoznówwypłynęło.
Poosiągnięciupełnoletnościaresztowanogoporazpierwszyzanapaśćipoważneuszkodzenieciała–
pobił do nieprzytomności byłego chłopaka dziewczyny, z którą się spotykał. Posłużył się stłuczoną
butelką po piwie i cegłą. Sprawa trafiła do sądu, ale Szczur, mimo wcześniejszych kar, wykręcił się
wyrokiemwzawieszeniu.Zapisałemsobiedatę,przypuszczając,żegazetyztegookresunapisałycośo
tymwkronikachpolicyjnych.
Czterdzieściminutpóźniejmojawiarawbibliotekarzyznówzostałanagrodzona.
WedługgazetztamtegoczasuDonagheyapotraktowanoulgowozpowoduwysokiejpozycjizajmowanej
przez niego w czymś o nazwie IWD i roli ambasadora swojego okręgu. Prezes IWD, Joseph Cauley,
wstawiłsięzaSzczurem,nazywającjegowybrykpojedyncząskaząnagodnejszacunkupostaci.Sędzią
pokoju był wówczas Gordon Fullerton, który później odsiedział trzy lata w więzieniu, kiedy
udowodnionomu,żebrałłapówki,rozstrzygającwsprawieowłasnośćziemi.Ponieważżadneznasnie
wiedziało,cotojestIWD,powróciliśmydośródmieścia.
NIEMAL NA WPROST POSTERUNKU GARDY wznosi się Siedziba Władzy, muzeum poświęcone
historii Lifford jako administracyjnego centrum hrabstwa Donegal. Mieszczą się tam stary sąd i cele
dawnego więzienia oraz przytułku dla umysłowo chorych. Co więcej, można tam znaleźć ludzi, którzy
wiedzą o Lifford i Donegal więcej chyba niż potrzeba. Jedną z takich osób jest Mary Deeney,
czterdziestoletnia kobieta, o prostych, miedzianorudych włosach z przebłyskami siwizny. W piętnaście
minutmogłajużopowiedziećnamoIWD.
–InwestujwDonegal–wyjaśniła,poprawiającnanosieokularywróżowychoprawkach,któreniemal
natychmiastzjechaływdół.–Tojednaztychinicjatywzlatsiedemdziesiątych,któremiałyściągnąćdo
Donegal większe firmy. Na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych mieli nawet sukcesy,
sprowadzilifirmętekstylnąikomputerową.Oferowalizachęty,ulgipodatkowe,dopłatyitakdalej,robili
badaniarynkowe,zajmowalisiębudowami.Zwinęlisięwosiemdziesiątymczwartym,nie,piątym,kiedy
umarł
Cauley.Ichybadobrze,bochodziłyplotki,żezainteresowałsięnimiUrządAntykorupcyjny.
–Pamiętapani,czydziałałunichniejakiTonyDonaghey?–spytałasierżantWilliams.
–Byłtamchybakimśważnym.
Maryzastanowiłasię,wzamyśleniunawijającnapaleckosmykwłosów.
–Nie,nicmitoniemówi.Oczywiścietoniezemnąpowinniściepaństworozmawiać.
TommyPowelltoczłowiek,doktóregopowinniściepójść.
–DlaczegoPowell?–spytałem.
–Botoonbyłzałożycielemorganizacji.IWDtojegopomysł.PrzezDailzałatwiłimmiliony.
–Myśleliśmy,żeIWDkierowałCauley–zauważyłasierżantWilliams,ajaprzytaknąłem.
– Owszem, kierował – odparła Mary, jakby tłumaczyła coś tępemu dziecku – ale Powell był
właścicielem.Cauleybyłtylkodyrektorem.
WYSZLIŚMY PRZED MUZEUM. Zapaliłem. Po drugiej stronie ulicy widzieliśmy Costella kręcącego
się po swoim gabinecie; rozsunął żaluzje, żeby wpuścić do środka grudniowe słońce. W pewnym
momenciepodszedłdookna,popatrzyłnanas,apotemznówwycofałsięwcień.
–Icoteraz?–spytałem.
– Chyba spróbujemy znaleźć dzieci – powiedziała sierżant Williams. – I tę Coyle. Co z Powellem?
Porozmawiapanznim?
–Byćmoże–odparłem.–Alejeszczenieteraz.CostellomówiłcośranoościągnięciuBiuraDochodzeń.
–Chcepantozrobić?–zdziwiłasięCaroline.
–Nie.Alechybabędąmoglinampomóc.
OPRÓCZ POSTERUNKÓW W CAŁYM KRAJU An Garda ma centralne Biuro Dochodzeń
Kryminalnych, które pomaga w prowadzeniu poważnych spraw. Ale to tylko jeden z kilku systemów
wsparcia. Do policji wodnej już dzwoniliśmy. Uznałem, że być może teraz należy skontaktować się z
Działem Badawczym. Dział Badawczy robi dokładnie to, co mówi jego nazwa. Latami zbierają
informacjeprzekazywaneprzezinneoddziałyGardyiarchiwizująjenaprzyszłość.Żadeninnyoddział
nie mógłby dotrzeć do danych dotyczących firm albo inicjatyw państwowych równie szybko. Taką
miałemprzynajmniejnadzieję.
Wróciłem do naszego gabinetu, zadzwoniłem do Centralnego Biura Łączności na Harcourt Street w
Dublinie i poprosiłem o połączenie z Badawczym. Połączono mnie z funkcjonariuszem Armstrongiem.
Poprosiłem go, żeby znalazł mi wszystko na temat Szczura Donagheya w powiązaniu z IWD.
PostanowiłemniewspominaćnarazieoTommymPowellu,zakładając,żejegonazwiskotakczyinaczej
pojawisięwkontekścieIWD.
Wspomniałemzatooplotkachośledztwiewsprawiekorupcjiiprezesie,JosephieCauleyu.
Armstrongodparł,żemożetopotrwaćkilkadni.
PotemspróbowałemznówskontaktowaćsięzHendrymwsprawieYvonneCoyle,alenadalgoniebyło.
Siedziałem w składziku i patrzyłem, jak sierżant Williams przegląda książki telefoniczne i listy
wyborców z Derry w poszukiwaniu Joanne Duffy, przyjaciółki Mary Knox. Usiadłem obok niej i
zacząłem jej pomagać. Po iluś fałszywych tropach, trzech kawach i kanapce z tuńczykiem na spółkę
znaleźliśmyją.
Rozdział14
Poniedziałek,30grudnia
DUFFY PRZENIOSŁA SIĘ ZE STRABANE DO DERRY w 1983 roku. Wyszła za mąż za niejakiego
Edgara van Roosta, belgijskiego politologa, wykładającego teorię pokoju i konfliktu na lokalnym
uniwersytecie. Poznali się na wiecu, na którym van Roost przemawiał, porównując konflikt w Irlandii
Północnej z konfliktem na Bliskim Wschodzie. Duffy sprzedawała wówczas egzemplarze „Socialist
Worker”obojętnemutłumowi.
Teraz mieszkali w dzielnicy Derry znanej jako Foyle Springs, w skromnej połówce bliźniaka
domagającej się remontu. W środku dom wyglądał jednak inaczej, niż można by się spodziewać po
socjalistach. Wąski korytarz z miękką wykładziną był zdominowany przez olbrzymi żyrandol zwisający
taknisko,żemusiałemgoobchodzićdookoła.
Pani Duffy postarzała się wdzięcznie, być może z niewielką pomocą chirurga; bo bardzo nienaturalnie
brakowało jej zmarszczek i kurzych łapek wokół oczu, a usta miała pełne i idealnie różowe. Policzki
podkreśliłaróżem,siwiejąceblondwłosyupięławwysokikok.
Paliładługiego,cienkiego,brązowegopapierosa,zaciągającsięlekkoiwypuszczającdympojedynczymi
chmurkami,jakbyniebyłaprzyzwyczajonadopalenia.
–Niemogęsięzaciągać–wytłumaczyła,zauważywszymojezaciekawienie.
Gestykulowałapapierosem.–Mamastmę.Niepowinnamwogólepalić,alenieumiemrzucić.
SierżantWilliamszezrozumieniempokiwałagłową.
–PaniDuffy,jakjużmówiłamprzeztelefon,usiłujemyodnaleźćrodzinęMaryKnox.
PaniDuffyskinęłagłową.Kokjejsięzakołysał.
– Mary, niech spoczywa w pokoju. Znaleźliście ją? O to chodzi? Nachyliła się lekko do przodu, jakby
chciałaokazaćtroskę.
–Nie,paniDuffy–powiedziałem.–Wznowiliśmysprawę.Domyślasiępani,cosięzniąmogłostać?
–O,Marynieżyje–odparłapaniDuffyzprzekonaniem.–Byłamartwawdniu,kiedyzniknęła.Zawsze
towiedziałam.
–Skąd?–spytałasierżantWilliams,uśmiechającsięniepewnie.
– Czasem się po prostu wie. Przyjaźniłyśmy się. Zajmowałam się jej dziećmi, kiedy ona... no, wiecie
państwo,kiedypracowała.
Odłamałaczubekpapierosaiodłożyłaniewypalonąpołówkędopopielniczki.
–Chcielibyściejąpaństwozobaczyć?–spytałaiwstała,zanimzdążyliśmyodpowiedzieć.Podeszłado
ciężkiej, mahoniowej biblioteczki w kącie i otworzyła ją, ukazując półki pełne książek i albumów ze
zdjęciami. Przejrzała jeden czy dwa, znalazła zdjęcie, którego szukała, wyjęła je z albumu i podała
sierżantWilliams,któraobejrzałajeiprzekazałamnie.
– To ona i jej dzieci – wyjaśniła pani Duffy, stając nade mną z przekrzywioną głową, żeby zobaczyć
fotografięwmojejdłoni.
Zdjęcie pochodziło najwyraźniej z tej samej serii, co to, które już widzieliśmy. W tle gromadziły się
szarechmury,aleniepsułotosłonecznegonastroju.MaryKnoxwciążsiedziałanabetonowychschodach
naplażę,alewtymujęciupoobujejstronachstałydzieci.
Byłabardzoatrakcyjnąkobietą.Poddużą,białąkoszulkąwidaćbyłoczarnykostiumkąpielowy.Dłonie
położyłaskromnienagołychkolanach,ściśniętychrazem.Nalewejdłonimiałapierścionekzkamieniem
księżycowym.
Pojejlewejstroniestałchłopiecwwiekumożeośmiulat,zobciętyminapaziawłosami.Miałnasobie
tylkozieloneszorty.Spodskórysterczałymuchudeżebra;uśmiechał
się tak szeroko, że oczy miał jak szparki. Jedną ręką obejmował matkę za szyję, drugą zawadiacko
trzymałsiępodbok.Najegonogachwidaćbyłomałesiniaki.
PodrugiejstronieMaryKnoxsiedziałajejcórka.Onateżuśmiechałasiędoobiektywu,alebyłamniej
spontaniczna,zesplecionymiprzedsobąrękami.Zachowywałaniewielkiodstępodmatki.Twarzmiała
szczupłą, a skórę jasną, co kontrastowało z ciemnymi włosami, opadającymi w lokach na czoło i
ramiona.Byłaubranawniebieskikostiumkąpielowyiplażowyręcznikzarzuconynaplecyjakpled.Jej
twarzmiaławsobiecośznajomegoidziwniesmutnego.Byćmożejednakodniosłemtakiewrażenie,bo
wiedziałem,jakilosczekatęrodzinę.
–Kiedyjezrobiono?–spytałem.
–Powinnobyćnapisaneztyłu–odparłapaniDuffy.–WokolicachHalloween,zanimzniknęła.Pogoda
byłapięknajaknatęporęrokuiwszyscypojechaliśmydoBundoran.
Świetniesiębawiliśmy.
DatapasowaładozakupupierścionkaprzezCostella.
–Ładnymapierścionek–powiedziałem.–Wyglądanadrogi.
–Był.Aleitaksięzepsuł.Kiedywracaliśmydodomu,zauważyła,żewypadłjedenkamień.Musiałago
odesłaćdonaprawy.
– Skąd go miała? – spytałem, starając się, żeby zabrzmiało to niewinnie. Mimo to Duffy spojrzała na
mniepodejrzliwie.
Wkońcupostanowiłaodpowiedzieć.
–Pewnieitakpaństwowiecie.Marymiaławielumężczyzn.Trochęnatymzarobiła.
Kupiłgojejjedenznich.
–Wiepaniktotobył?–spytałasierżantWilliams.
–Ktośbogaty.Iważny.Jedenzważnychludzi.
–Cotoznaczy„Jedenz”?–spytałem.
–Byłokilku–odparłapaniDuffyiuśmiechnęłasięnieśmiało,dającdozrozumienia,żewięcejniemoże
powiedzieć.
–Kimbyliciludzie?–nalegałaCaroline,czytającmiwmyślach.
–Niepamiętamnazwisk.Jacyśbiznesmeni,ważnefigury.Alenajwyraźniejbył
właścicielhoteluThreeRivers.
–Czylikto?–spytałem.Hotelstałterazopuszczony.Nikogotamniebyło,odkądpamiętałem.
– Nie przypominam sobie – powiedziała pani DufFy, unikając mojego wzroku. – Co do dzieci, nie
widziałamichoddwudziestupięciulat.
–Alewiepani,cosięznimistało?–spytałasierżantWilliams.
Pani DufFy poczerwieniała. Oczy jej zwilgotniały; przygryzła lekko wargę w daremnej próbie
powstrzymaniałez.
– Zabrałam je – odezwała się w końcu, ocierając twarz. – Wiem, że źle zrobiłam, ale zabrałam je do
Dublina. Zostawiłam w sierocińcu przy South Circular Road, u Świętego Augustyna. Dałam im po
zdjęciumatkiztejsamejserii,naktórąpaństwopatrzycie.
–Itowszystko?Poprostupostanowiłajepaniwywieźć,takbezpowodu?–spytałemzniedowierzaniem.
–Agdybywróciła?
–Ktośkazałmitozrobić,ktoś,komubardzozależałonaMary.Dałmipieniądze,żebymjezabrała.Sto
Funtów.Kazałmitozrobić.
– Ten ktoś kazał pani oddać cudze dzieci do sierocińca, a pani to zrobiła? – Głos sierżant Williams
wnosiłsiętakszybko,żewkońcusięzałamałizakrztusiłasięostatnimisłowami.
–Tak.Powiedziałmi,żeonaniewróci.Zelepiejdladzieci,jeśliprzezjakiśczasznajdąsiędalekood
Strabane.Pomyślałam,żemożegroziimjakieśniebezpieczeństwo.Niemogłamsamazająćsiędwójką
dzieci.Zrobiłam,jakkazał.Toniebyłamojawina.
–Ktotobył,paniDufFy?Proszęnampodaćnazwisko.
–Niemogępowiedzieć.
– Pani DufFy – starałem się mówić spokojnie. – Ten, kto kazał pani wywieźć dzieci, prawdopodobnie
wie, co się stało z ich matką. Być może nawet odpowiada za to, co się z nią stało. No, proszę mi
powiedzieć,ktojekazałpaniwywieźć?
PaniDufFyspoglądałatonasierżantWilliams,tonamnie.Potempopatrzyłanaswojedłonie,splecione
nakolanach,iwkońcuznówutkwiławzrokwemnie.Wjejgłosieioczachpojawiłsięwyraźnyopór.
–NazywałsięCostello–powiedziaławkońcuinapuszyłasięlekko,jakbypodkreślając,żewyznajeto
niechętnie.Amyusiłowaliśmypojąć,cousłyszeliśmy.
W DRODZE POWROTNEJ staraliśmy się przyjrzeć wszystkim elementom układanki w sposób jak
najbardziej obiektywny. Costello miał romans z prostytutką z dwojgiem dzieci. Ona znika, a on płaci
sąsiadce,żebyzabraładziecidoDublinaizostawiłajetamwsierocińcu.
Dwadzieścia pięć lat później ginie córka miejscowego opryszka, a jej ciało zostaje porzucone z
pierścionkiem,któryCostellodałprostytutce.
–Costellocorazlepiejtupasuje–stwierdziłaponuroCaroline,choćżadneznasniechciałomyśleć,co
sięstanie,gdyniezbicieudowodnimy,żetoonodpowiadazazniknięcieMaryKnox.
– Na to wygląda – odparłem z rezygnacją i postanowiłem spróbować ostatniego sposobu, by odwlec
nieuniknione.–Trzebakonieczniezlokalizowaćtedzieci:otojedynerozwiązanie.
–Chcepanznimotymporozmawiać?–spytałasierżantWilliams,kiedyprzejeżdżaliśmyprzezPorthall,
zbliżającsiędoLiffordodwschodu.
–Jeszczenie–powiedziałem,choćmiałemświadomość,żewkońcubędęmusiał
stanąćtwarząwtwarzzCostellem,podobniejakzesprawąFrankainapaścinastadoAndersona.–Co
terazrobisz?
Niebociemniało,choćbyłodopieropoczwartejpopołudniu.Księżycwisiałnisko,niewielewiększyod
skrawka lodu. W górze widać było trzy czy cztery gwiazdy; wał chmur gromadzący się na zachodzie
zwiastowałporannyśnieg.Minęliśmyjużkilkufarmerów,posypującychsoląbocznedrogi.
–Niewiem.PóźniejjestemumówionazJasonemnaobiad.Ongotuje.
–Zrobiszjeszczejednąrzecz,przedkońcempracy?Sprawdź,dokogonależałhotelThreeRivers,kiedy
mieszkałatuKnox.JaposzukamsierocińcaŚwiętegoAugustynaizobaczę,czegosiędowiem.
JEDYNY ŚWIĘTY AUGUSTYN W KSIĄŻCE TELEFONICZNEJ był kościołem, ale ksiądz podał mi
numerdozakonnicy,siostryPerpetui,którapracowaławsierocińcudo1995roku,kiedyzostałzamknięty.
Siostra Perpetua, czy siostra P., jak przedstawiła się przez telefon, pochodziła z Północy, a jej
gadatliwościdorównywałatylkofenomenalnapamięć.
–PamiętamdzieciKnox,inspektorze,tak–powiedziała.AkcentzFermanagmieszał
się u niej z ledwie zauważalną wymową dublińską. – Sean i Aoibhinn. – Imię dziewczynki wymówiła
„Iwin”. – Smutna sprawa. Przyjechały do nas tuż po Nowym Roku siedemdziesiątego dziewiątego.
Pamiętam,bozabierałyśmykilkorodziecinaspotkaniezOjcemŚwiętymwDroghedzieiKnoxowiebyli
wśród nich. Pamiętam, że przyjechały prawie bez niczego. Zostawiła je chyba ciotka. Dała im
pięćdziesiątfuntów,cozatamtychczasówbyłosporąsumą.
Notoitakzarobiłapięćdziesiąt,pomyślałem.Mimoswoichsocjalistycznychprzekonań.
SiostraP.opowiedziałamihistorięKnoksów.Minęłowielemiesięcy,zanimdziecioswoiłysięznowym
domem.Ichakcent,mieszankaangielskiegoipółnocnoirlandzkiego,różniłsięodpołudniowejwymowy
rówieśników. Dziewczynka była cichutka i nie chciała brać udziału w żadnych zabawach. Chłopiec
zaciekle jej bronił, bez przerwy wdawał się w bijatyki z tymi, którzy jego zdaniem ją krytykowali. We
wrześniu tego samego roku oboje trafili do rodzin zastępczych, na przeciwległych krańcach Dublina.
Dziewczynka wytrzymała cztery dni, chłopiec jeszcze krócej. Oboje tęsknili za sobą; chłopiec uderzył
nawet przybraną matkę, kiedy próbowała go objąć i pocieszyć. Rodzeństwo znów znalazło się razem.
Obojenatychmiastwyraźniesięuspokoili.
Cały personel sierocińca zgodził się, że dzieci są nad wiek rozwinięte w sprawach cielesnych. Często
przeklinałyiznałyseksualnyslang.Chłopcakilkarazykaranozazaglądaniedziewczynkompodspódnice,
arazzaschowaniesięwichtoalecie.
Bezskutecznie wysyłano je do kolejnych nowych domów. Zawsze z radością wracały do Świętego
Augustyna,gdziechybaporazpierwszywżyciuzaznałyniecospokoju.
Następne lata spędziły w kolejnych rodzinach zastępczych, od których uciekały, zanim zdążyły się
przyzwyczaić.KiedySeanskończyłosiemnaścielat,opuściłsierocinieciwynajął
mieszkanie w Dublinie. Pracował dorywczo na budowach. Dziewczynka w wieku siedemnastu lat
zobaczyłaogłoszenieorekrutacjidoGardyirokpóźniejzaczęłaszkolenie.
– To była piękna dziewczyna, inspektorze – powiedziała siostra Perpetua – ale niespokojna. Moim
zdaniem Garda była dla niej szansą na nową rodzinę. Oboje byli okropnie samotni, mieli tylko siebie.
Czyli...acozrobili?
Trochęmniezaskoczyłaiwyraźnietowyczuła.
–Niezginęli,bobymipanpowiedział–ciągnęła.–Mogęsiętylkodomyślać,żejednoalboobojeznich
mająjakieśkłopoty.Mamrację?
–Powinnasiostrazostaćpolicjantką–odparłem.
–Nieodpowiedziałpannamojepytanie.
–Wiem!–Uśmiechnąłemsię.
–Nodobrze–powiedziała.–Wystarcząmidomysły.Aleczymożepancośdlamniezrobić?Pewniepan
pomyśli,żejestemjakąśrozmiękczonąliberałką,aleproszęnieosądzaćtychdziecizbytsurowo.Zycie
ichnierozpieszczało.
PODZIĘKOWAŁEMSIOSTRZEPERPETUIISIĘROZŁĄCZYŁEM.Wgłowienadaldźwięczałymijej
ostatniesłowa,choćupominałemsię,żewspółczuciepowinienemzarezerwowaćprzedewszystkimdla
Angeli Cashell i Terry’ego Boyle’a. W każdym razie niezależnie od tego, co się stało z jej bratem,
wiedziałemjuż,żewwiekuosiemnastulatw1992roku,AoibhinnKnoxwstąpiładoGardy.
RozejrzałemsiępoposterunkuzasierżantWilliams,alenigdziejejniezobaczyłem.
Dochodziłowpółdoszóstej,chciałemzadzwonićdocentrumszkoleniowegogardaiwTemplemoreprzed
zamknięciem. Wykręciłem numer i poprosiłem o połączenie z oficerem werbunkowym. Przedstawił mi
się sierżant O’Neill. Wyjaśniłem, że potrzebne mi nazwisko z listy rekrutów z naboru z 1992 roku i
szczegóły dalszych przydziałów tej osoby. Odparł, że akademia ma dane tylko o pierwszym przydziale
każdegoucznia,oilemitocośda.
Przełączył mnie na oczekiwanie, a po kilku minutach melodii wygrywanej na dudach wrócił i
potwierdził,żeAoibhinnKnoxwstąpiławówczasdoGardyizostałaprzydzielonadoSantry.
PodziękowałemmuizadzwoniłemdoSantry,proszącopołączeniezfunkcjonariuszemodpowiedzialnym
za zatrudnienie funkcjonariuszy. Znów kazano mi czekać; w końcu przedstawiła się nadinspektor Kate
Mailey.
–Niewielejestchybakobietnadinspektorów–powiedziałem,kiedysięjużprzedstawiłem.
– Jak dotąd cztery – odparła. – Ale robimy to samo, co stu siedemdziesięciu mężczyzn na tym samym
stanowisku.
–Niewątpię,paninadinspektor.Potrzebnemiinformacjeoprzydzialejednejzpaństwafunkcjonariuszek.
– Wiem. Sierżant mi powiedział. Znam wszystkich, którzy przewinęli się przez ten posterunek w ciągu
ostatnichdwudziestulat.Kogopanszuka?
–FunkcjonariuszkiAoibhinnKnox.Prawdopodobnietrafiładowaswdziewięćdziesiątymtrzecimroku.
–Pamiętamją,ślicznadziewczyna.
–Świetnapamięć–rzuciłemżartobliwie.
Odpowiedźbyłacałkowiciepoważna.
–NiemogęzapomniećotejKnox.Wyszłazajednegozczłonkówmojegozespołu.
Zginął w 1997 roku w nieudanym nalocie na melinę handlarzy narkotyków. Nigdy nie zapominam
policjantów,którzyzginęlinasłużbie.
–Nie,proszępani–powiedziałem.–Oczywiście,żenie.Przepraszam.
–FunkcjonariuszKnoxniedługopotemodeszłazGardy,inspektorze,tyleżewtedynosiłajużnazwisko
Coyle.Przyokazji,źlepanwymawiajejimię.ToniebyłaIwin.NaimięmaYvonne,YvonneCoyle.
WPADŁEM,ZUPEŁNIEDOSŁOWNIE,nasierżantWilliamsnakorytarzu,ledwiemogącwykrztusićto,
czego się dowiedziałem. W drodze do samochodu zadzwoniłem na komórkę do Hendry’ego. Kiedy w
końcu odebrał, opowiedziałem mu, co wiem, i poprosiłem, żeby pojechał do domu Ivonne Coyle w
Glennsideijąaresztował.
To sierżant Williams prowadziła wóz do Strabane. Wyprzedziła traktory, uniknęła wielu podstępnych
wysepekiprzekazałato,coodkryła.
–HotelThreeRiversnależałpierwotniedohinduskiegobiznesmenanazwiskiemHassem,którysprzedał
go i założył sieć hoteli na Północy. W tym momencie sprawa się komplikuje, bo w 1974 hotel kupiło
konsorcjum.Pięciumiejscowychbiznesmenówipoczątkującychprzedsiębiorców:AnthonyMcGonigle,
SeanMorris,GerardMcLaughlin,DermotKeavneyi,najlepszenakoniec,niejakiThomasPowellsenior.
Uśmiechnęła się do mnie, dumna ze swoich osiągnięć, a potem skupiła z powrotem na drodze. Ktoś na
naszatrąbił,kiedywyprzedzaliśmygozprawej.
–Żartujesz.
–Nie,szefie.Ciągleczaswracamydotychsamychludzi.Wyglądanato,żeKnoxkręciłazPowellemi
Costellemjednocześnie.
–Pytanie,czyktóryśznichkazałjązabić?Idlaczego?
– Uważa pan, że Szczur nie działał na własną rękę? – spytała sierżant Williams, ryzykując rzut oka na
mnie.
–Nieprawdopodobne.Niemiałpowodu.Ktośmuzapłacił.
Skręciliśmy w Glennside. Nie musiałem dalej pilotować Caroline, bo pod domem Coyle stał już
radiowózPSNI.Błyskająceniebieskieświatłaoświetlałyrytmiczniedrzewawjejogrodzie.
Dombyłciemny.Dwóchpolicjantówwmundurachobchodziłogozbokuiświeciłolatarkamiwokna,
przysłaniając światło dłońmi. Podszedłem do okna od frontu. Meble stały na swoich miejscach, ale
zobaczyłem,żewszystkieksiążki,zdjęciaiozdobyzniknęły.
Hendrywyszedłzzadomu,powiadomionyonaszymprzybyciuprzezjednegozeswoichludzi.
–Chodźmynatył,inspektorze.Zostawiłaotwartetylnewejście–powiedziałponuro.
Poczułem falę mdłości. Na skórę wystąpił zimny pot, spływał pod pachami w duchocie kurtki. Byłem
pewien, że znajdziemy ją wiszącą albo leżącą na podłodze, z ciałem odbarwionym i sztywnym albo
białym i zanurzonym w karmazynowej kąpieli. Ale w środku nie znaleźliśmy nic. Dom był po prostu
pusty,pokojeopróżnionezewszystkichprzedmiotów.
Mlekowlodówceskwaśniało,tłumiączapachresztyzawartości.Wmisienaowocemiękłiczerniałpęk
bananów.Nadywaniepoddrzwiamiwejściowymiwalałosięparęulotek.Samdombyłwychłodzonypo
kilkudniachbezogrzewania.
Hendry wysłał mundurowych, żeby przepytali sąsiadów, a potem usiedliśmy w kuchni i zapaliliśmy.
Przedstawił się oficjalnie sierżant Williams, wymienili uprzejmości. Później wytłumaczyłem, co
doprowadziłonasdoCoyle.OpowiedziałemmuoCashellu,Boyle’uiDonagheyu,iomoimprzekonaniu,
żeSzczurporwałizabiłMaryKnox,aCashellbyłwnajgorszymraziepomocnikiem,awnajlepszym–
kierowcą,choćniemieliśmynatodowodów.NiepowiedziałemoswoichpodejrzeniachwobecCostella
aniotym,żewtrakcieśledztwakilkarazywypłynęłonazwiskoPowella.
–Czyliuważacie,żezabiłamałąCashelliBoyle’a?–spytałHendry.
–Najprawdopodobniej–odparłem.–Wiemy,żepierścioneknależałdojejmatki.
Wiemy,żemiałazdjęciematkizpierścionkiem.JakofunkcjonariuszkaGardyamogłamiećdostępdolist
kradzionych przedmiotów. – Wiedziałem, że to słaby punkt, ale mimo to ciągnąłem: – Angela Cashell
najwyraźniejzniąromansowała.MoimzdaniemCoyledowiedziałasię,żeDonagheymiałpierścionek.
Przedśmierciąbyłtorturowanyi–
przypuszczalniewymieniłnazwiskoczłowiekaalboludzi,zamieszanychwzabójstwoMaryKnox,wtym
Johnny’ego Cashella i Seamusa Boyle’a. Coyle zaprzyjaźnia się z córką Cashella, a ta ginie, mając na
palcu pierścionek, który Siwy McKelvey ukradł i rzekomo sprzedał jakiejś dziewczynie w barze.
Podejrzewamteż,żenaszświadek,którywidział
Terry’egoBoyle’awychodzącegozpubuzdziewczyną,możesobieodświeżyćpamięć,kiedypokażemy
muzdjęcieCoyle.
Czterdzieściminutpóźniejmundurowiwróciliipowiedzieli,żeżadenzsąsiadówniewidziałYvonneod
tygodnia.Ostatnirazktośjązauważyłwzeszływtorek;wtedy,kiedyjąodwiedziłem.Jednazsąsiadek
doskonalepamiętała,żezobaczyłasamochód,któryzopisuodpowiadałmojemu–minusrdza–wporze
obiadowej.Pamiętałatakże,żepóźniejtejsamejnocypoddomemCoylestałdorananiebieskisamochód
zpołudniowąrejestracją.Świadekniewidziałajednak,jaksamochódodjeżdża,boposzłasłuchaćradia
wswoim„pokojusłonecznym”,akiedypóźniejwyjrzałanaulicę,jużgoniebyło.
– No cóż, możemy tylko rozesłać prośbę o czujność do wszystkich jednostek na Północy i Południu –
powiedział Hendry, kiedy wracaliśmy do samochodów. – Nie może się ukrywać w nieskończoność.
Chybażezrobiłajuż,comiałazrobić,izniknęła,taksamojakjejmatka,wmrokunocy!
Ostatniesłowawypowiedział kpiącoupiornymgłosem isierżantWilliams mimowolniesięroześmiała.
Hendryrzuciłjejuśmiech,apotemmrugnąłdomnielekkoztwarząponurąiściągniętą.Poczułem,żew
kieszeni delikatnie wibruje mi telefon. Na ekranie wyświetlił się numer Kathleen Boyle. Jej były mąż
przyjechałichciałrozmawiać.
ZNÓWSIEDZIELIŚMYWSALONIEPANIBOYLE:SeamusBoylenakrześle,złokciaminakolanachi
twarzą ukrytą w dłoniach. Wyglądał na zdruzgotanego. Włosy, ciemnorude i przetykane siwizną, miał
rozczochraneipoprzylepianedoczoła.Jegooczybyłyzapuchnięteiczerwone,ichbiałka–przekrwione.
Skóramuobwisła,cuchnąłpotemipapierosami.Przezcałąrozmowęjąkałsięizacinał,łapiącoddech,
przełykającból,którymusiałgouderzyćwchwili,gdyżonazapytałagoozdjęcie–to,któreleżałoteraz
przednimnastoliku.Musiał
podejrzewać, o kogo chodzi, kiedy żona wspomniała o fotografii. Jedno spojrzenie wszystko
potwierdziłoiBoylewybuchnął.
–Niemogę...niemogęuwierzyć,żejużgoniema–wykrztusił,atwarzwykrzywił
muwyrazniedowierzania.–Izaco.Zagłupiąjebaną...
Odwrócił się do okna, z głową lekko odchyloną, jakby chciał powstrzymać łzy spływające mu po
policzkach.Kilkarazyciężkopociągnąłnosem,trąctwarznadgarstkami.
–Wiemy,kimonabyła,panieBoyle–powiedziałem.–Musinampanopowiedzieć,cosięzniąstało.
– Nie żyje – odparł po prostu, nadal na nas nie patrząc. – Nie żyje i jest gdzieś pogrzebana, nie wiem
gdzie.
–Zabiłjąpan,panieBoyle?–spytałasierżantWilliams.
–Potym,cosięstało–rzucił,odwracającsiędonasobojga.–Totak,jakbymjązabił.
Niebyłotopotwierdzenieanizaprzeczenie.Czekaliśmywmilczeniu,ażwziąłsięwgarść.
– Nie ja to zrobiłem, jeśli już pytacie. Ale wiedziałem o tym. Powiedzieli mi. Kazali mi spalić jej
ubranie.
–Chybawiemy,oczympanmówi,panieBoyle,aleproszęnampodaćnazwiska.
–SzczuriJohnnyCashell.Szczurtozrobił.Cashellchybapomógłmusiępozbyćciała.
–Dlaczegojązabili?–spytałasierżantWilliams.
– Na zlecenie. Ktoś im zapłacił – oznajmił Boyle. – Johnny i my pracowaliśmy razem jako bramkarze,
kiedybyłemmłody,jakośtakdwadzieściaparęlattemu.AleSzczurmiał
inneinteresy.Pomagaliśmymu,kiedypotrzebowałsilnychchłopaków.Tobyłchudyszczaw.
Załatwił nam robotę, a my musieliśmy mu pomagać. Jak człowiek raz wdepnie, to już się nie może
wycofać. Wszyscy byliśmy odpowiedzialni. Ale nasz Terry nie – powiedział i znów pochłonęły go
obrazy ostatnich chwil syna, które odtwarzał sobie w głowie. Cały dygotał od szlochu, łzy ciekły
niepowstrzymanie. Naprzeciw niego, na skraju fotela, siedziała Kathleen Boyle i patrzyła na niego z
mieszaninążaluigrozynatwarzy.
–Dlaczegotozrobiłwedługpana?–spytałasierżantWilliams.
–Pewniektośmukazał.Szczurnigdyniczegoniezrobił,jeślimuktośniezapłacił.
–Ajakpanmyśli,ktomuzapłacił?–zadałemmupytanie.
Boylepokręciłgłową,apotemzacząłznówgłębokooddychać,ażzapanowałnadłzami.
–Tomógłbyćkażdy–stwierdziłdrżącymiustami.
–CołączyłoSzczurazIWD?–zapytałasierżantWilliams.
MinaSeamusaBoyle’awskazywała,żeniemapojęcia,oczymmówimy.
–Tomógłbyćkażdy–powtórzyłogłuszonykierunkiem,wjakimpotoczyłosięjegożycie.
SIERŻANT WILLIAMS WYSADZIŁA MNIE NA POSTERUNKU, prawie całkiem pogrążonym już w
ciemnościach.Nanoczaciągamyżaluzjeizostawiamywśrodkuzapaloneświatło.Wtensposóbwszyscy
myślą,żegardaiczuwają,kiedywrzeczywistościjesteśmyzwyklewdomu,kąpiemydziecialbopijemy
piwoprzedtelewizorami.
Skoczyłem do naszego biura-składziku i zabrałem stos papierów, które dla mnie zostawiono. Na samej
górze zauważyłem faks – pomyślałem, że z Templemore. Była tam także notatka mówiąca, że dwoje
policjantów ze Sligo przyjedzie jutro zacząć śledztwo w sprawie śmierci Siwego McKelveya; miałem
sięstawićnaprzesłuchanie.ZadzwoniłemdoDebbie,wyskamlałemprzeprosinyzato,żespóźnięsięna
kolację,poklepałemkieszeńkurtki,sprawdzając,czymambroń,izamknąłemposteruneknanoc.
Kiedyprzekręcałemkluczwdrzwiachfrontowych,zauważyłem,żektośmisięprzygląda.Kobietabyła
niskaiprzysadzista;jasnewłosymiałasplątanewdredy.Ręcetrzymaławepchniętegłębokowkieszenie
tweedowegopłaszcza,którypasowałbyraczejmężczyźnie.
–Znampana–powiedziała.–Panjesttymdetektywem.
Uśmiechnąłemsięnieconiepewnieipodszedłemdoniej.
–Zgadzasię.Mogęwczymśpomóc?
–NazywamsięMcKelvey.Liambyłmoimsynem.
Stanąłemjakwrytyzupełniezaskoczony.
–PaniMcKelvey,takmiprzykro.Ja...
–Widziałampanawtelewizji,mówiłpan,żeodwiedzarodzinytych,cozginęli.
Czemu nas pan nie odwiedził? Bo jesteśmy wędrowcami? Nie zniży się pan do nas, panie oficerze? –
rzuciła,zpogardąpodkreślającostatniesłowa.
– Nie, to nie tak. Ja... chciałem państwa odwiedzić. Po prostu... miałem chyba wyrzuty sumienia.
Przepraszam.
Znów ruszyłem w jej stronę, z wyciągniętymi rękami, mając ulotną nadzieję, że uściśnie mi dłonie, a
robiącto,pomożemisiępozbyćchoćczęścipoczuciawiny.
Zamiast tego odchrząknęła z głębi piersi i splunęła na mnie pacyną flegmy, a potem odwróciła się i
odeszła.Niemogłemwytrzećtwarzy,pókiniedotarłemdosamochodu.
Szukającwkieszenikluczyków,zapóźno,usłyszałemszelestubrańzasobą.
Odwróciłemsięizobaczyłemrozmazanepostaciedwóchrzucającychsięnamniemężczyzn.
Po pierwszym ciosie na krawędziach mojego pola widzenia rozbłysły czerwone i zielone światełka i
poleciałemdoprzodutwarząwrynsztok.Poczułem,jakżwirdrapiemiwtwarz;wustachmiałembłoto.
Wgłowiemiłomotało,azmiejsca,gdziemnieuderzono,rozeszłosięnagłezimno.Przyłożyłemrękędo
potylicyiobmacałemjąwciemności,chociażlepkośćkrwiczułemibezpatrzenia.Naziemięobokmnie
upadła z brzękiem szklana butelka; usiłowałem osłonić ramionami twarz, kiedy o moje nogi i ciało
uderzyły buty. Jedno kopnięcie trafiło mnie w tył głowy, gdzie łączą się czaszka i kręgosłup; poczułem
chrzęst trących o siebie kości. W końcu nocne niebo zaczęło wirować, a potem wszystko ogarnęła
ciemność.
Rozdział15
Wtorek,31grudnia
NA PRZEMIAN TRACIŁEM I ODZYSKIWAŁEM PRZYTOMNOŚĆ; pamiętam, że zobaczyłem parę
odzianych w dżinsy uciekających nóg. Dookoła tańczyły uliczne latarnie, śnieg, gęsty i oślepiający,
migotałnaskrajupolawidzenia.Zacharczałemizwymiotowałemnaulicę.W
końcu,ślizgającsięipotykającnachodniku,dotarłemdonajbliższychdomówzbudowanychnamiejscu
dawnegoprzytułkudlaumysłowochorychnakońcuulicy.
CzterdzieściminutpóźniejleżałemwszpitalusąsiadującymzdomemopiekiwFinnside,porazdrugiw
tymtygodniuotrzymującpomoclekarską.NiedługopotemprzyjechałaDebbie;objęłamnieizaczęłana
mniekrzyczeć,bochoćwiedziała,żetoniemojawina,niemiałapodrękąnikogoinnego.
Lekarka powiedziała, że według niej powinienem zostać w szpitalu do jutra, na wypadek gdybym miał
wstrząsmózgu.Poprosiłemośrodkiprzeciwbólowe,żebymmógł
wrócić do domu. W końcu ustąpiła, owinęła mi grubo bandażem żebra, które zakwitły siniakami i
opuchlizną, czerwonofioletową jak śniegowe chmury o zmierzchu. Macając ostrożnie rany,
przypomniałemsobieJohnny’egoCashellaizacząłemsięzastanawiać,czytociludzie,którzyzostawili
go w podobnym stanie, dokonali ataku na mnie. W końcu uderzyli tuż po tym, jak odwróciłem się od
matkiMcKelveya.Jeślifaktyczniebylitowędrowcy,szansenaichzłapaniebyłynikłe.Zniknęlibywśród
swoich, spakowali się i na jakiś czas przenieśli w inne miejsce. A ja właściwie uważałem, że na to
zasłużyłem.Katolik,którybył
wemnie,potrzebowałkary.Możeterazmógłbymsobiewreszciewybaczyć.
MIMOŚRODKÓWPRZECIWBÓLOWYCHNIEMOGŁEMZASNĄĆ,agłowęmiałempełnąobaw.
Drzemałemniespokojniedowpółdoczwartej,budzącsiękilkarazy,żebypodnieśćkoczpodłogialbo
wyplątaćzniegostopy.Debbieleżałazwiniętawkłębekobokmnie,naszczęścieniczegonieświadoma.
Nawetpotabletkachwgłowiemiłomotało,kiedysiękładłem,aręceinogibolałymniejakpodługim
wysiłku.Wkońcuwstałem.
OddechShane’adobiegałcichozkojcawnogachnaszegołóżka.Malecspałzwyciągniętymirączkami,
twarząobróconąnabokiwydętymiustami.Stałemipatrzyłemnaniego,zastanawiającsięporazktóryś,
jakcośtakdoskonałegoipięknegomogłobyćefektemjakiegokolwiekprocesu,wktórymbrałemudział
ja. I również nie po raz pierwszy poczułem niechęć do pracy, która tak często odrywa mnie od niego,
Penny i Deb. Zastanawiałem się, czy nie wybrałem jej właśnie dlatego, że wymagała takiego samego
oddaniajakprawdziweżycie.
Niechcączagłębiaćsięwterozmyślania,wziąłempapierosy,zapalniczkęizszedłemnadółdokuchni.
Siedziałemwciemnościprzyotwartychdrzwiach,starającsięwydmuchiwaćdymnazewnątrz.Poświata
śniegupozwalałamiwszystkodokładniewidzieć.
Grubepłatkiopadałymiarowozhipnotycznąpowtarzalnością.
Kiedy skończyłem palić, otworzyłem okno, żeby wywietrzyć dym, i zapaliłem świeczkę. Nie mając nic
innegodoroboty,przejrzałempapieryzabranezposterunku.
Mniejwięcejpoczwartejwycieczcedodrzwinapapierosaipodrugimkubkukawyprzeczytałemlistę
rekrutów,którzyw1992rokuwstąpilidoAkademiiSzkoleniowejwTemplemore.Zestupięćdziesięciu
nazwiskdwadzieściasiedemnależałodokobiet.W
połowie listy figurowała Aoibhinn Knox. Dopiero kiedy dla zabicia czasu przeglądałem listę po raz
kolejny,zobaczyłemdrugieznajomenazwiskoinagledotarłodomnie,żewiemjużnastoprocent,skąd
Coyledowiedziałasięoliścieskradzionychrzeczy.Podejrzewałemteż,żewiem,ktopomógłjejzabić
DonagheyaiktouprawiałsekszCashellprzedporzuceniemjejzwłok.Iktobyłkierowcąniebieskiego
samochodu widzianego pod jej domem. Jednym z kolegów Aoibhinn Knox w Templemore był Jason
Holmes. I co to oznaczało dla brata Coyle, Seana Knoksa? Czy był w to w ogóle zamieszany? Czy
Holmesbyłjejjedynymwspólnikiem?Możetoonbyłjejbratem?Czy„Holmes”toprzybranonazwisko,
być może kąśliwa kpina z jego dzieciństwa? Może takie pomysły i intrygi zdarzają się tylko w
powieściachkryminalnych?
Im dłużej o tym myślałem, tym bardziej wszystko niepokojąco układało się w jedną całość. Holmes
wiedziałzpierwszejrękioprzebiegunaszegodochodzenia.Zidentyfikował
McKelveya na nagraniu wideo, wyłączając je, zanim ów „McKelvey” wszedł do damskiej toalety.
Spisywał oświadczenia świadków w barach. Był na posterunku, kiedy McKelvey rzekomo
przedawkował. Więcej – przez swoje doświadczenia z brygady antynarkotykowej w Dublinie miał
pewniedostępdonarkotyków,którezabiłyCashelliSiwego.Nieomieszkał
wypomniećmipobiciaMcKelveya,przeztowrobiłmnie,choćsampobiłchłopaka.
PrzypomniałemsobiezłamanypalecSiwego.AjeśliHolmesgozmusiłsiłądowzięciatabletkiecstasy?
Miał go przeszukać, a mimo to McKelveyowi udało się przemycić tabletki do celi. A co najgorsze,
Holmes nawiązał romans z sierżant Williams, kiedy został usunięty z zespołu, i przypuszczalnie
wypytywałjąonaszeustalenia.DziękiniemuCoylemogłabyćzawszeokrokprzednami;wiedziałaby
teżodpowiedniowcześniej,żewiemywszystkoojejmatceiotym,żejestjejcórką.Nagleto,codotąd
uważałemzanieudolnośćHolmesa,zmieniłosięwcośowielebardziejzłowrogiego.
Ubrałem się szybko i wyszedłem w śnieżycę. Dojazd do domu Holmesa zajął mi prawie dwadzieścia
minut. Kiedy dotarłem na miejsce, nigdzie nie zobaczyłem jego samochodu. Dom był pogrążony w
ciemności, zasłony zaciągnięte. Sprawdziłem, czy mam broń w kieszeni, i postanowiłem zaczekać, aż
Holmes wróci. Potem się rozmyśliłem, dochodząc do wniosku, że może być u sierżant Williams.
Pojechałem do niej, ale na podjeździe stał tylko jej samochód. W końcu, gdy na horyzoncie zajaśniał
świt, przydając padającym płatkom śniegu fioletowego zabarwienia, wróciłem na posterunek, żeby
zaczekaćnawsparcie.
DOJECHAŁEM NA MIEJSCE NA WPÓŁ DO DZIEWIĄTEJ, równo z listonoszem. Wchodząc do
środka,przejrzałempocztęiwłączyłemświatła.Znalazłemtrzylistydosiebie;resztęrzuciłemnabiurko
Burgessaiposzedłemdosalidochodzeniowej,napełniającpodrodzewodąekspresdokawy.
Pierwszylist,któryotworzyłem,byłzurzędustanucywilnego.Zawierałodpisyaktówurodzeniadwójki
dzieci Knox – zapomniałem już, że o to prosiłem. Kiedy je oglądałem, zauważyłem po raz kolejny
nazwiskoTommy’egoPowella.TymrazembyłwymienionyjakoojciecAoibhinnKnox.
W FINNSIDE POMACHAŁEM DO PANI MCGOWAN, mijając jej przeszklone biuro, ale się nie
zatrzymałem.Kątemokazobaczyłem,żewstała,żebyzwrócićnasiebiemojąuwagę,apotemsięgnęłapo
cośnabiurku.
Powell siedział podparty na łóżku, rzadkie włosy miały żółtawy kolor brudnego śniegu. Twarz prawie
zupełniemusięzapadła,skóraprzypominającapapiertoaletowystałasięniemalprzezroczysta.Szczękę
miał opadniętą, na brodę wypływała strużka śliny. Przez parę chwil przyglądałem mu się w milczeniu,
chcączobaczyć,czyptasiapierśunosisięiopada,aleniedostrzegłemżadnegoporuszenia.
Przez sekundę myślałem, że umarł, ale potem przewrócił oczami pod czaszką i odwrócił się do mnie,
przechylającniemalniedostrzegalniegłowęnapoduszce.Całamojazłośćioburzeniezniknęły.Cotoza
zwycięstwo, pomyślałem, dla silnego trzydziestoparolatka wypominać umierającemu starcowi jego
młodzieńcze wybryki? Mimo to czułem potrzebę sprawiedliwości – w każdym razie potrzebę czegoś.
Powellbyłwjakiśsposóbzamieszanywcałątęaferę.Musiałemwiedzieć,jakąodegrałrolę.
Podstawiłemmupodnosmetrykę,takblisko,żepoczułemjegokwaśnyoddech,cuchnącyczymświęcej
niżtylkozagłodzeniem–czymśtakimjakniebyt.
–Wiedziałpan,żetopanacórka?DziewczynkaMaryKnox?Powiedziałatopanu?
Odwrócił ode mnie wzrok, twarz mu się ściągnęła i wbił spojrzenie w kwieciste zasłony zwisające
prawiedoziemi,odcinającejaskrawyblaskzamarzniętegoświatanazewnątrz.
–Pozwoliłjejpanżyćwsierocińcu–stwierdziłem.–Pańskisynotymwie?
Opowiedziałmupanoswojejprostytutce,paniePowell?AcozeSzczuremDonagheyem?
Jakonsiędotegoma?Wiedziałpan,żejązabił?
Wciążnamnieniepatrzył,alezauważyłem,żekącikioczumupoczerwieniały,apotwarzyspłynęłałza.
Zaczynałemsobieuświadamiaćdaremnośćtego,corobię.
Rozwścieczonywłasnymwstydemnachyliłemsięnadnim.
– Jeśli się dowiem, że miał pan cokolwiek wspólnego z jej śmiercią, panie Powell, obiecuję panu, że
panazałatwię.Politykczynie,nieuratująpanawszystkiepieniądzeświata.
OdwróciłemsięistanąłemtwarząwtwarzzMiriamPowellzaczerwienionąjakpobiegu.Zaniąstała
paniMcGowanzzatroskanąminą.
–Naprawdęnieznaszgranic,Benedikcie?–spytałaMiriamztwarząwykrzywionąobrzydzeniem.
–Tosprawasłużbowa,paniPowell–odparłem.
–Nie,Ben.Tojakieśżałosne...samaniewiemco.Jakaśpróbanadrobieniawłasnychułomności.
– Twój teść miał romans z prostytutką, Miriam. Został ojcem jej dziecka, a potem pozwolił, żeby to
dziecko trafiło do sierocińca, kiedy kochanka zniknęła. Została zabita przez człowieka, którego
zatrudniał.Możecoświedziećojejśmierci.Tosprawasłużbowa–
zauważyłemdośćgłośno,żebyusłyszałamniepaniMcGowan.Poczułemniewielkąsatysfakcję,widząc,
jak zbladła, kiedy dotarło do niej, że kulturalni ludzie czynią zło z taką samą czy nawet większą
bezkarnościąniżcispozajejkręguspołecznego.
–Proszę,żebyśwyszedł–powiedziałaMiriam.–Mójmążskontaktujesięztobą,kiedywrócidodomu.
Odwróciłasięodemnie,alegdyjąmijałem,dodała:
–Żalmicię,Benedikcie.Jesteśżałosny.
Spojrzałemnanią,aleonapoprostupodeszładoteścia,usiadłanaskrajujegołóżka,wzięłagozakruchą
jakuschniętagałąźrękęizaczęłagładzićprzyklejonedoczaszkiwłosy.
WYSZEDŁEM Z DOMU STARCÓW, poszedłem nad rzekę i w gęstniejącej coraz bardziej śnieżycy
wyszukałemmiejsce,wktórymzginęłaAngelaCashell.
Odsamegopoczątkuźleprowadziłemtęsprawę.Terazzostałomitylkojedno:PowellalboCostellobyli
zamieszani w morderstwo Mary Knox. Costello miał motyw: zemsta albo zazdrość. Na pewno znał
Donagheyaibyćmożemiałnaniegojakiegośhakajakopolicjant.
PowellbyłszefemDonagheyawIWDiwhoteluThreeRivers.PonadtobyłkochankiemKnox,choćnie
byłojasne,czymiałpowódjązabijać.Właściwienieprzyszłomitowogóledogłowy,dopókinadnim
niestanąłem.Niezaopiekowałsięcórką,aletonieprzestępstwo.
Po cichu przeprosiłem Angelę Cashell i Terry’ego Boyle’a. Może wiatr zaniósł im moje słowa. Ani
jednakone,aniżadnemyślinieprzyniosłymiulgi.Poniosłemklęskę.Byłempozornietakblisko,amimo
tocobymwskórał,aresztującYvonneCoyle,jeśliwogóledasięjąznaleźć?Ukarałbymmorderczynię
AngeliiTerry’ego.AcozMaryKnox?Czydoczekasięsprawiedliwości?
Usłyszałemtelefondzwoniącywsamochodzie,alezanimdoniegodobiegłem,ucichł.
Rozpoznałem nieodebrany numer na wyświetlaczu – to posterunek. Oddzwoniłem do Burgessa,
spodziewającsię,żeusłyszęcośnatematmojejwizytyuPowella.Alesięmyliłem.
–Panieinspektorze!Jestpandziśranobardzoposzukiwanąosobą.Wiepan,żemiał
panbyćtudziśnaprzesłuchaniuwsprawieśmierciMcKelveya.Zostawiłempanuwiadomość,którejnie
manapanabiurku,założyłemwięc,żepanwie.PozatymdwarazydzwoniłdopananiejakiArmstrong.
Powiedział,żemadlapanaważneinformacje.Oddzwonipandoniego?Niejestempanasekretarką!
–Oczywiście–odparłem.–Niechmipanpowie,Burgess,sierżantWilliamsjużjest?
–Tak.Jestwtymwaszym„biurze”.
–ACostello?
–IdzienapogrzebBoyle’a.Mampanuprzeczytaćcałąlistęobecnościnaposterunku,inspektorze?
Zaśmiałsięirozłączył,zanimzdążyłemzapytaćocoświęcej.
Wsiadłemdosamochodu,włączyłemogrzewanie,zadzwoniłemdoośrodkakomunikacjiipoprosiłemo
połączeniezDziałemBadawczym.Armstrongodebrałniemalnatychmiast.
–MówiinspektorDevlin.Niespodziewałemsię,żeodezwiesiępantakszybko–
powiedziałem,zapalająckolejnegopapierosa.
–Jateżnie,inspektorze.Aledałmipanprostezadanie.NatematIWDmieliśmypełneaktasprawy,nie
miałemwielepracy,dotegoktośinnymusiałonieniedawnoprosić.
Przefaksowaćpanunotatki?–spytał,najwyraźniejzadowolonyztakprostejroboty.
–Byłobyświetnie.Wtejchwiliniemamnienaposterunku.Możemipantostreścić?
– Cóż, ogólnie rzecz biorąc, IWD było przedmiotem śledztwa dotyczącego malwersacji, jak pan
powiedział...
–Zgadzasię–przerwałem.–Wlatachosiemdziesiątych.JosephCauley.
– No cóż, i tak, i nie – usłyszałem. – Wtedy też prowadzono śledztwo, ale to było drugie. Istniało też
wcześniejsze,rozpoczętewsiedemdziesiątymósmymroku...
Przestałemsłyszeć,comówił.Miałemwrażenie,żewłosystanęłymidęba,aręcepokryłagęsiaskórka
taksztywna,żemusiałemjerozmasować,żebyzniknęła.
–Cotakiego?
– Wyłudzanie dotacji rządowych. Jak się okazuje, całkiem sprytne. Tworzono na papierze firmy,
doradzające grubym rybom, które zamierzały wejść do hrabstwa Donegal. Do tych firm kierowali je
ludzie z IWD. Płacono z góry. Potem firma doradcza się zwijała, a pieniądze znikały razem z nią. W
sumieponadmilionfuntów.
–Jakieśnazwiska?–spytałem,choćpodejrzewałemjuż,jakabędzieodpowiedź..
–Dwa,któremipanpodał:DonagheyiCauley.Itrzecie,niejakiThomasPowell.TotenThomasPowell?
Ztrudemwydobywałemzsiebiesłowa.
–Co...dlaczegonicztegoniewynikło?
–Wyglądanato,żebyłozamałodowodów.Byłjedenpotencjalnyświadek.
Prostytutka,któraoświadczyła,żedostarczydowodówwzamianzawycofaniezarzutówonagabywanie.
Ale zniknęła, ona i cała jej rodzina. Sprawy nie dało się ruszyć, leżała więc do połowy lat
osiemdziesiątych,kiedyjąwznowiono.
Nieczekałemnawet,żebymupodziękować.RozłączyłemsięizadzwoniłemdoBurgessa.
–GdziejestCostello?–spytałem.
–Niemagotu,mówiłempanu.
Zirytował się jeszcze bardziej, kiedy powiedziałem, że ma wysłać samochód po Jasona Holmesa
podejrzanegoomorderstwo.
–Muszętopotwierdzić,inspektorze–odparł.Zjegogłosuzniknęładotychczasowapewnośćsiebie.
–Torozkaz,sierżancie–rzuciłem.–Costellaniemawpobliżu,azatemjajestemnajwyższystopniem.
Holmes ma być aresztowany możliwie jak najszybciej. Proszę mnie natychmiast połączyć z sierżant
Williams.
Wsłuchawcezatrzeszczało,potemodezwałasięCaroline.
–Ocochodzi?–warknęła.–Pokręciłopana?
–Caroline,niemogęciterazwszystkiegopowiedzieć,aleuważam,żeHolmesjestwtozamieszany.Był
w Templemore z Yvonne Coyle, może nawet być jej bratem. Moim zdaniem, wie więcej, niż mówi.
Musimygozwinąć.
–Tomożezadzwoniędoniegoizapytam,zamiastwysyłaćkogoś,żebygoaresztował.
ChrystePanie.
–Nie!–powiedziałemgłośniej,niżzamierzałem.–Przepraszam,Caroline.Późniejwszystkowyjaśnię.
MusiszzaopiekowaćsięTommymPowellemwFinnside.
–Co?–Mogłemzrozumiećjejgniew.
–PowelljestojcemYvonneCoyle.Robiłprzekręt,októrymwiedziałaMaryKnox.
Miała zeznawać przeciwko niemu, ale zniknęła. Dlatego Powell jest na pierwszym miejscu na liście
podejrzanych,ale też icelów. Jeśli dzieciMary Knox będą chciałysię do kogośjeszcze dobrać, to do
niego.Chcę,żebyśbyłanamiejscunawypadek,gdybyspróbowały–
wytłumaczyłem.–Dzisiajjestrocznicazniknięciaichmatki.
RozłączyłemsięispróbowałemzadzwonićdodomudoCostella,aleniktnieodbierał.
Poddałem się i od poślizgu do poślizgu wyjechałem na główną drogę, zatrzymując się kilka razy, żeby
zgarnąćzprzedniejszybyśnieg,zktórymwycieraczkiniedawałysobierady.
Dotarcie pod dom Costella zabrało mi niemal pół godziny. Zanim dobrnąłem do drzwi frontowych, już
wiedziałem, że coś jest nie w porządku – z komina nie unosił się dym, a zasłony nie były zaciągnięte.
Pośliznąłemsięnaścieżce,upadłemnakośćogonowąiobudziłemnanowoprzeszywającybólwklatce
piersiowej. Z trudem wstałem, otrzepując śnieg z kurtki. Zadzwoniłem kilka razy do drzwi, potem
nacisnąłemklamkę.Byłyotwarte.
Wszedłemdodomu,ostukującśniegzbutów.
–Proszępana?–zawołałem.–PaniCostello?
Mój głos poniósł się po zimnym domu, ale nikt nie odpowiedział. Poszedłem korytarzem i pchnąłem
drzwidosalonu.
Emily Costello leżała przed kominkiem. Fioletowoczerwona rana na głowie odbijała się wyraźnie od
miękkich, białych kosmyków jej włosów. Leżała zwinięta na podłodze, w nocnej koszuli. Oczy miała
otwarte, ale już zachodziły mgłą. Jej dłonie były splecione, uniesione ku twarzy. Co dziwne, nawet po
śmiercispoglądałałagodnieiuprzejmie.Obokniejleżałpogrzebacz,czarnykonieclśniłodkrzepnącej
krwi.
Costelloleżałnapodłodzewkuchniiłkał.Wrękutrzymałtelefon,alezauważyłem,żekabelbiegnącydo
ścianyzostałprzecięty.
Spojrzałnamniezezdumieniem.
–Niemajej,Ben–powiedział.–NiemamojejKate.
Zajrzałemdowszystkichpokojów,jedenpodrugim,obszedłemcałydom.Kiedysięupewniłem,żenie
ma w nim ani mordercy Emily, ani Kate Costello, zadzwoniłem do Burgessa po wsparcie. Przy okazji
spytałemoHolmesa.
–Sierżantwłaśniewyszła.Mówiłacośwrodzaju:„Wyrwęsukinsynowigardło”.
–BiednyHolmes.
–Toopanu.Holmesajeszczenieznaleźli.
Costellodoczołgałsięzpowrotemdożony.Usiadłnapodłodzesalonu,unoszącjąwramionach.Gęsta
skrzepłakrewplamiłamubrzuch,oddechgrzechotałmuwpiersi.
– Po prostu wróciłem i tak ją znalazłem. Zapomniałem okularów. Wróciłem tylko po okulary –
powiedział,potemprzeraziłsię;zacząłsięklepaćpokieszeniach,pokoszuli,ponogach,szukającich.–
Nie...zapomniałem.Wróciłemi...iniemaKate...i...
Niedokończył,niemógłdokończyć.Myliłemsię.KnoksomniechodziłooCostella,tylkoojegocórkę.
Wychodząc z domu, zobaczyłem zdjęcie Mary Knox, które zostawiły jej dzieci. Stało oparte o wazon
białychróżnastolikuwkorytarzu.
Zadawałemsobiepytanie,czemuniezabiliKateCostellonamiejscu,wdomu.
Porwanie jej pozwalało przypuszczać, że wciąż żyje, że jest gdzieś przetrzymywana. Ale w ogóle nie
przychodziłomidogłowygdzie.Wtedydotarłodomnieznaczeniedaty:był
sylwester. Dzień zniknięcia Mary Knox. To, że Kate porwano właśnie dziś, nie mogło być zbiegiem
okoliczności. A jeśli na wykonanie swojego ostatecznego planu wybrali właśnie tę datę, być może
wybrali także miejsce jej śmierci. Naciągana teoria, ale nie miałem żadnego innego tropu, innego
pomysłu. Jeśli faktycznie zabrali ją na miejsce ostatniego spoczynku Mary, oznaczało to, że Szczur
wygadał,gdzieporzuciłzwłoki.Mogłatowiedziećtylkojednainnaosoba.
CASHELL OTWORZYŁ DRZWI UBRANY W SZORTY I KOSZULKĘ. Mrużył oczy przed blaskiem
śniegu.Twarzmiałściągniętą,skórębarwypopiołu.
–Czego?–spytał,opierającsięofutrynętak,żemusiałemstaćwśnieżycy.
–Gdziewyrzuciliścieciało?MaryKnox?
–Odpieprzsię,Devlin–powiedziałCashell,cofnąłsięwgłąbdomuizamknąłzasobądrzwi.
Wepchnąłemstopęmiędzynieafutrynę,apotemwcisnąłemsiędośrodka.
–Wiem,cosięstało,Johnny.Wiem,żePowellkazałSzczurowiDonagheyowijązabić.Moimzdaniem
byłeś tylko kierowcą. Może nawet nie wiedziałeś, co się święci. Mam to w dupie. Ale przez ostatni
tydzieńztegopowoduzginęłyczteryosobyizginienastępna,jeśliminiepomożesz.
Patrzyłnamniejaknapijakażebrzącegoodrobne.
–Proszę,powiedzmi,gdzieporzuciliścieciało.Proszę.
–Miałpanciężkąnoc,inspektorze?–spytał.
–Co?
–Kiepskopanwygląda.Główkaboli?–Cashellprychnął,odwróciłsięiodszedł.
Poczułem,żemojarękaodruchowowślizgujesiędokieszeni,apalcezaciskająnakolbiepistoletu.
–Napograniczu–odezwałsięgłoszgóry.
Cashellodwróciłsięgwałtownie,szczerzączębyjakzwierzę.
–Zamknijsię!–syknął.AleSadieCashellschodziłapowoliposchodach,niezważającnamęża,którego
głupotaidumakosztowałyżyciejejcórki.
– Na pograniczu – powtórzyła, patrząc na Cashella. – Już za późno, Johnny. Za dużo się wydarzyło. –
Potemodwróciłasiędomnie.–Pogranicze.Johnnytampracował.WhoteluThreeRivers.Pograniczeto
była nowa dyskoteka, którą budowali mniej więcej wtedy, kiedy ona zniknęła, wrzucili ciało w
fundamenty.Spierałammukrewicementzespodni–dodała.
Stała w połowie schodów, a kiedy mówiła, wydawało się, że coś w niej gaśnie. Przez to lekkie
przygarbienieramionSadieCashellpostarzałasięodwadzieścialat.
–Durnasuko!–ryknąłCashell,stającwdrzwiachkuchnizkartonemmlekawręku.–
Jacipokażę,tydurna,głupiadziwko!
Wyjąłem pistolet z kieszeni i z nadnaturalnym spokojem wymierzyłem go w Johnny’ego Cashella.
Rozdziawiłustaiupuściłmlekonalinoleumpodłogi.Białypłynrozlał
musięwokółstóp.
– Nie – powiedziałem. – Nie, Johnny. Jeśli tu wrócę i zobaczę, że Sadie coś się stało, zabiję cię.
Rozumiesz? Nie będę tracił czasu na kopanie ani na benzynę, po prostu z przyjemnością wpierdolę ci
kulkęwserce.
Apotemwycofałemsiękorytarzemiwypadłemnazewnątrz,zpowrotemwśnieżycę.
DROGIBYŁYPUSTE,jeślinieliczyćfarmerów,zawożącychsianozestodółnapola.
DojechaniedoThreeRiverszajęłomidziesięćminut.PodrodzepołączyłemsięprzezradiozBurgessem
na posterunku i poprosiłem o wsparcie. Spytałem też o Holmesa i z przykrością usłyszałem, że wciąż
jeszczegonieznaleziono.Oznaczałoto,żeYvonneCoylemogłamiećjeszczewspólnika.Toznaczy,jeśli
byławokolicy,ijeśliKateCostellonadalżyła.
Kiedypokonywałemostatnizakręt,zadzwoniłmójtelefon.RozpoznałemnumersierżantWilliams.
–Tytchórzliwyfiucie!–warknęła,kiedytylkoodebrałem.–Jeśliuważasz,żesięnienadaję,powiedzmi
towprost.
–Co?
– Najpierw mnie wysyłasz, żebym się zajęła emerytem, a potem przysyłasz mi kogoś do pomocy. Jak
śmiesz!
–Oczymtymówisz?–warknąłem.
–OHarveyu.Siedzęwsamochodzieipatrzę,jakwchodzidośrodka.Uważasz,żeniedamradysiedzieć
tusama?
–NiewysyłałemtamHarveya,Caroline–wyjaśniłem.–Dlaczegoniejesteśwśrodku,zPowellem?
–Wygoniłamniejegosynowa.Siedzęnazewnątrziobserwuję.Harveyprzyjechał
kilkaminuttemu.Przedchwiląwszedł.–Zmieniłaton.–Myślałam,żegopanprzysłał,żebymiałnamnie
oko.
– Chryste Panie, Caroline, wysłałem cię tam, bo ci ufam. Idź do środka i zobacz, co robi Harvey –
powiedziałem,aleszybkozmieniłemzdanie.–Nie,zostawgowśrodkuiprzyjeżdżajdoThreeRivers.
Moimzdaniemsątam.
Zapadłachwilaciszy,natyledługa,żezacząłemsięjużzastanawiać,czynascośnierozłączyło.Wtedy
sierżantWilliamssięodezwała:
–Przepraszam,inspektorze.
–Później,Caroline.
–Takjest,inspektorze.
HOTEL THREE RIVERS WYŁONIŁ SIĘ ZE ŚNIEŻYCY, NAGI JAK SZKIELET. Okna dawno już
powybijano i zabito deskami, które znów ktoś powyrywał. Podjechałem od frontu i wysiadłem z
samochodu.Zobaczyłemniewyraźneśladyoponprowadzącezabudynek,choćśniegpadałtakgęsto,że
nie dało się stwierdzić, jak dawno powstały. Wróciłem do samochodu i pojechałem po śladach. Śnieg
skrzypiałpodkołami.
Zatrzymałem się i upewniłem, że mam broń. Ostrożnie doszedłem do bocznego wejścia, gdzie
zobaczyłemkolejneśladyopon,niknącestopniowopodśniegiem.Podszedłemdobocznejścianyhotelu.
Wewnątrz obłaziły tapety. Ich strzępy trzepotały na wietrze jak kawałki łuszczącej się skóry. Różowy
podkładnatynkupokrywałygryzmołygraffiti.
Wykładzinabyłanietknięta,choćprawieczarna,pokrytabrudemiprzemoczonadotegostopnia,żeprzy
każdymkrokuwodachlupotałamiwokółstóp,abutygłośnoskrzypiały.
Oczyztrudemprzyzwyczajałysiędopółmroku.Skręciłemzarógiwszedłemnaplamęszarego,słabego
światła, sączącego się z dziury w suficie. Wpadały przez nią pojedyncze płatki śniegu opadające
piruetaminaziemię.
Wiatrniósłzatęchłysmródmyszyijakiśostrzejszy,czystszyzapach.Wkorytarzachwalałysiępuszkipo
piwie, paczki po papierosach i zużyte prezerwatywy. Mijając kolejne drzwi, zaglądałem do każdego
pomieszczenia,zwyciągniętąiodbezpieczonątrzydziestkąósemką.
W końcu dotarłem do głównej recepcji. W kącie znajdowały się drzwi, prowadzące do dawnej szatni.
Usłyszałem,żektośporuszasięwciemności.Wydawałomisię,żewidzęruch.
–Sean?Yvonne?!–krzyknąłem.–Yvonne,tuinspektorDevlin.Wiem,żetujesteś.
Otoczyliśmywas,Yvonne.Tokoniec,mojamiła.Możewyjdziesz?
Czekałem, wstrzymując oddech. Wytężałem w półmroku wzrok, wypatrując, czy ktoś się nie zbliża.
Miałem już zawołać jeszcze raz, kiedy zobaczyłem drobną postać Yvonne Coyle wychodzącą z cienia.
Trzymała przy sobie Kate Costello i przytykała jej do boku policyjny rewolwer. W głębi, po lewej,
zobaczyłemsylwetkęmężczyzny,siedzącegonapodłodzeplecamidościany,choćbyłozaciemno,żebym
mógłgorozpoznać.
–Tokoniec,Yvonne–powiedziałem,chowającpistoletdokieszeni.–GdzieHolmes?
–Kto?
–JasonHolmes.
–Niemampojęcia,oczympanmówi,inspektorze.Proszęrzucićbrońnaziemię..
–Niemambroni.–Wyciągnąłemręce.
– To nieprawda. Wczoraj wieczorem zabrał ją pan z posterunku. Proszę rzucić broń na podłogę. Już –
dodała,szturchającKateswoimrewolwerem.
–Gdzietwójbrat,Yvonne?–spytałem,rozglądającsięwpółmrokunawypadek,gdybysięchował.Ale
zacząłempodejrzewać,żewiem,gdziejest.–Niemagotu,prawda?
– Niech się pan położy na ziemi, inspektorze – rzuciła Yvonne. – Proszę, niech mnie pan nie zmusza,
żebymcośpanuzrobiła.
Postaćsiedzącapodścianąuniosławzrok.
–Toty,Devlin?
RozpoznałemgłosThomasaPowella.
–Jeszczeniewiecie,ktonaprawdętozrobił,prawda?–spytałem.ZrozumiałemobecnośćPowellaiKate
Costello.–Niewiecie,ktozabiłwasząmatkę.Szczurazdradził
pierścionek;pewniewsypałCashellaiBoyle’a.Ale...niewiecie,ktowydałpolecenie.
–Iwtymwłaśniemożemipanpomóc,inspektorze–stwierdziłaYvonneprzezzaciśniętezęby.–Ateraz,
kurwa,naziemię.
–Gdzietwójbrat,Yvonne?ToonzabiłEmilyCostello?Zamordowałstarsząpanią?
Usłyszałem,jakKatecichołka.
–Proszę,niechpanmówidalej,azastrzelętębezużytecznądziwkętakczyinaczej.
SzturchnęłaKatepistoletem.Woczachdziewczynybłysnęłapanika.Jejtwarzściągnęłazgroza.
– Porwałaś niewłaściwą osobę, Yvonne. – Ruszyłem powoli w jej stronę. – Na zewnątrz jest cały
posterunek. – Powell kręcił głową. – Porwałaś niewłaściwą osobę. Costello nie zabił twojej matki.
PewnieDonagheycitakpowiedział,alekłamał.
–Notomapanszansęnaprawićjegobłąd,inspektorze.Jednoznichmusizginąćzato,cosięstało.Pan
wybiera,ktomażyć.
–Niemogętegozrobić,Yvonne–odparłem,sięgającpowolidokieszeni.–Wiesz,żeniemogę.
–Niechpanrzucibroń,inspektorze–rozkazałaYvonne.Usłyszałem,jakodciągakurekrewolweru.Kate
Costellokrzyknęła.Wyjąłembrońiodrzuciłemją,podnoszącpojednawczoręce.
–TobyłCostello!–zawołałnaglePowell.–Ojciecmimówił.Jesteśmyrodziną–
powiedział;głosmusięzałamałizacząłszlochać.
–Tonieprawda–stwierdziłem.–Niewiem,ktotozrobił,Yvonne.Nieuważasz,żeitakzginęłojużza
dużoludzi?
Przysunęłasiędomnie,nadaltrzymającwręcepistolet.
–DlaczegoPowellmiałbyzabijaćmojąmatkę?Skądpanwie,żetonieten...–
WskazałagestemKateCostello,niemogącznaleźćsłów,któreopisałybyjąijejojca.
– Twoja matka wiedziała o przekręcie z dużymi firmami, które sprowadzał do Donegal. Poszła na
policję. Donaghey pracował dla Powella. Ale cię okłamał. Nie możesz wierzyć w nic, co ci mówił,
Yvonne.Gdzietwójbrat?Proszę,powiedz.
–Kończysprawy.Pojechałdonaszegoojca.
Naglezrozumiałemwszystko.
–TopieprzonyHarvey,tak?–spytałemzrozpaczą.
Nie odpowiedziała. Pomieszczenie rozświetliło się, jakby błysnął flesz aparatu, a po budynku rozszedł
sięhuktakgłośny,jakbywuszachpękałamilodowakra.Wbłyskuzobaczyłemwyrazniedowierzaniana
twarzyPowellaistrugękrwi,tryskającązjegociałanaścianę.
KateCostellozaczęłahisteryczniewrzeszczeć.Coyleusiłowałająprzytrzymać.
Podbiegłemdonieruchomegociała,poczułemsmródspodzapachukordytu.Wilgoćwykładzinyzmoczyła
mispodniedokolan.AlePowellowiniemożnajużbyłopomóc.
–Przestań,Yvonne–udałomisięwyjąkać.
PuściłaKate,któraskuliłasiępodścianą,usiłującsięjaknajbardziejskurczyć,wstrząsanaszlochem.
–Przykromi,żepanzostałwtowmieszany,inspektorze,naprawdę.
GłosYvonnenabrałmelodyjności,jakbyodcięłasięodotaczającejnasruinyitychwszystkichtrupów.
–Przypominamipanmojegomęża.Onteżnieżyje.
Pokiwałemgłową.
–Wiem,Yvonne.Posłuchaj,niejestjeszczezapóźno.Możemycośwymyślić.
Wiedziałemjednak,żemojesłowa,zrodzonezdesperacji,niemająznaczenia.
– Doprawdy? – Uśmiechnęła się do mnie, kucnęła z rewolwerem centymetry od mojej głowy. Palcami
musnęła moją twarz i usta. – Nie sądzę – powiedziała melancholijnym tonem odchodzącej kochanki. –
Chociaż bardzo bym chciała zostawić tu pana żywego, inspektorze, wiem, że pan mi nie odpuści.
Prawda?
–NaimięmamBenedict–szepnąłem.–Ben.
Chciałemjejpowiedziećcośjeszcze,wyjaśnić,żewgłębiduszyrozumiemto,cozrobiła.Chciałemjej
powiedzieć, że sytuację można było uratować, choć wiedziałem, że znalazła się już daleko za tym
punktem.
–RozmawiałemzsiostrąPerpetuą–powiedziałemtrochęzapóźno.
Obojeusłyszeliśmygłosyosóbzbliżającychsięjednymzciemnychkorytarzy.
Wydawałomisię,żerozpoznajęgłossierżantWilliams,bezcielesnyjakte,któresłyszysięnakrawędzi
snu. Ivonne Coyle odwróciła się nagle i podeszła do Kate Costello, zwiniętej w kłębek na podłodze.
Usłyszałemkolejnyostrytrzaskwystrzałuirzuciłemsiępowłasnąbroń.
Kiedykulatrafiładziewczynę,usłyszałemcichestęknięcie,apotemmokry,ssącyodgłos,gdyusiłowała
złapaćoddech.
DoszłymniekrzykisierżantWilliamsicorazbliższeinnegłosy.Chciałemichzawołać,alewustachmi
zaschło,asłowauwięzływgardle.YvonneCoylestałanademnązrewolweremwdłoni.
–Przykromi,inspektorze–wycedziłaiuniosłabroń.
Chciałbym móc powiedzieć, że spojrzałem śmierci prosto w oczy. Chciałbym móc powiedzieć, że
odważnie stawiłem jej czoła. Ale tak nie było. Zacisnąłem mocno powieki, wzdrygając się w samym
oczekiwaniunastrzał,napalącybólkuliwbijającejsięwciało.W
tej ostatniej chwili wcale nie przeleciało mi przed oczami całe życie, choć ludzie często tak mówią.
Zrobiłomisiętylkosmutno,żeniezobaczęwięcejuśmiechuPenny,niepoczujęmiękkościrączkisyna,
jakdotykamojejtwarzy,kiedykarmięgobutelką.Niezobaczęwięcejmojejżony,mojejopoki,Debbie,
którejsamdotykzdradzałwiększądobroć,niżjaumiałemwyrazić.Poczułem,żezoczupłynąmiłzy,i
usłyszałemstrzał.
Kiedy otworzyłem oczy, sierżant Williams i trójka mundurowych biegli korytarzem w naszą stronę.
Światło ich latarek skakało po ścianach i suficie. Obok mnie, z twarzą blisko jak kochanka, z ostatnim
tchnieniemgasnącymnaustachniczympożegnalnypocałunek,leżałaYvonneCoyle.Krótkiejasnewłosy
zlepiła krew. Wciąż dygotała Brakowało jej kawałka skroni, w ranie widać było białą kość czaszki.
Przez ułamek sekundy widziałem, jak jej usta wykrzywia cień uśmiechu, umykający duch, a potem
wszystkoustało.
Wyciągnąłemrękęidotknąłemjejtwarzy.Skóręmiaławciążciepłąimiękką.
Przyłożyłemjejdłońdopoliczkaiodmówiłemaktskruchyzajejduszę.Wbrewsobie,wpewnymsensie
rozumiejąc, co ją pchnęło do zbrodni, nachyliłem się i złożyłem lekki pocałunek na jej czole. Skóra
ustępowałapoddotykiem,choćtraciłajużbarwę.
Rozdział16
Wtorek,31grudnia
THOMASOWIPOWELLOWISENIOROWInigdyniegroziłożadneniebezpieczeństwo.Harveypojechał
doFinnsidetylkopoto,byzostawićtamzdjęciematki.Niewiedząc,jakpotoczyłysięsprawywhotelu
Three Rivers, wyśliznął się niepostrzeżenie z powrotem. Sierżant Williams zdążyła mu w tym czasie
zostawić za wycieraczką kartkę z wiadomością, że pojechała do hotelu jako wsparcie. Oczywiście nie
pojechał za nią – gdyby to zrobił, zobaczyłby swoją siostrę wynoszoną z opuszczonego budynku w
czarnymworkunazwłoki,takimsamym,wjakizawiniętoAngelęCashelltydzieńwcześniej.Uznano,że
uciekłzagranicę;rozesłanopatrole,naPołudniuinaPółnocy.
Okazało się, że mogłem ustalić jego tożsamość wcześniej, dzięki informacji Armstronga, który mi
powiedział,żektośniedawnoszukałaktsprawyIWD.Gdybymgozapytał,dowiedziałbymsię,żeprosił
o nie Harvey. Mógłbym uprzedzić sierżant Williams, żeby go aresztowała, widząc, jak wchodzi do
Finnside.Zdrugiejstrony,gdybytaksięstało,niezdążyłabydohoteluThreeRivers,awtedywszystko
potoczyłobysięzupełnieinaczej.
KateCostellozostałazabranadoszpitalawLetterkenny,gdzieprzeszłanatychmiastowąoperację.Jason
Holmes pojawił się tuż po pierwszej i został aresztowany, choć wszyscy już wiedzieli, że nie ma nic
wspólnegozYvonneCoyleanizmorderstwami.
Przyznałsięjednak,żemazagranicądziewczynę,uktórejspędziłnoc;kogoś,kogopoznał
podczas służbowych wizyt w pubach Strabane. Widywał się z nią niemal przez cały czas romansu z
Caroline.SierżantWilliamssiedziaławpokojuprzesłuchańnaprzeciwkoniego,wysłuchałajegozeznań
wmilczeniu,apotempojechaładodomu.
Po raz kolejny trafiłem do szpitala, gdzie zajęła się mną ta sama przepracowana lekarka, która
opatrywała mnie wieczorem. Tym razem uparła się, żebym został na noc, a Debbie się zgodziła.
Niechętnie zostałem sam i zaczekałem, aż Debbie przywiezie mi z domu torbę z rzeczami i zabierze
dzieciodmatki.
O wpół do ósmej wciąż jej nie było. Dzwoniłem kilka razy do domu, ale nikt nie odbierał. Wziąłem
ubranie,nadalbrudneimokre,isprawdziłem,czywkieszenikurtkimampistolet,któryzabrałemzhotelu
Three Rivers, kiedy skończyli z nim technicy. Ostrożnie wymknąłem się ze szpitala, kryjąc się przed
pielęgniarkami.Miałypoleceniezatrzymaćmniewłóżku.
NA PRZYSTANKU AUTOBUSOWYM udało mi się złapać taksówkę, uprzedzając czwórkę
noworocznychimprezowiczów,obładowanychśmiesznymiczapkamiibutelkamiszampana.
Miasteczko wyglądało wzruszająco malowniczo, ja jednak nie mogłem się otrząsnąć z poczucia pustki,
którą zostawiły we mnie wydarzenia minionego dnia. Bałem się coraz bardziej o swoją rodzinę.
Próbowałemdodzwonićsięnaposterunek,aleniktnieodbierał.
Domyśliłemsię,żeci,którzynieszukaliHarveya,poszlidodomusiębawić.
Śniegpadałcorazmocniej,wzgórzabyłycałkiembiałe.NadnasząmiejscowościąinadStrabaneunosiły
sięłunyodbitegoodchmur,pomarańczowegoświatłalatarń.Wszędziedookołaświatbyłbiały,zimnyi
rześki.Kiedykierowcapodjechałpodostatniąpochyłośćnadrodzedomojegodomu,samochódwpadłw
poślizg i ustawił się w poprzek. Taksówkarz robił, co mógł, żeby ustawić nas jak trzeba. Spróbował
jeszczeraz,tymrazemjednakautoniechciałoruszyć,kiedynaciskałgaz,agdytegonierobił,zsuwało
sięzpowrotemnapłaskiodcinekdrogi.Wkońcuprzyznałsiędoporażkiipowiedział,żedalejmnienie
zawiezie.
Zawróciłnagłównąulicę,ajazacząłembrnąćpodgórę.Chciałembiec,aleśniegbył
zbyt gęsty, a ja zbyt obolały. Powinienem chyba oszczędzać siły, ale ogarnęła mnie ojcowska
krótkowzrocznośćimogłemmyślećtylkootym,żemojedziecisąwniebezpieczeństwie.
Jakieś czterysta metrów od domu usłyszałem przez śnieg warkot silnika. W oddali zabłysło pojedyncze
słabeświatłoipojawiłasięzwalistasylwetkatraktora.Zamachałemrękamiikrzyczałemdokierowcy,
żeby się zatrzymał. W piersi zatrzepotała nowa nadzieja, choć zimowy wiatr palił płuca. Kiedy traktor
nadjechał, rozpoznałem Marka Andersona siedzącego w kabinie starego forda. Zwolnił, a kiedy się ze
mnązrównał,zawołałem,żebymipomógł.Zaśmiałsię,splunąłprzezotwarteokno,apotemwrzuciłbieg
ipojechałdalej,obsypującmnieśniegiem.
Posłałemzanimwiązankęiwyciągnąłemzkurtkipistolet,aletobyłpustygest.Moje,itaksłabe,wrzaski
tłumiłśnieg.
Ruszyłemprzedsiebie.Miałemwrażenie,żepierśmizarazeksploduje,wgłowiemihuczało.Wjakimś
momencie dostałem napadu kaszlu tak okropnego, że splunąłem w śnieg krwią. A potem, przez szept
spadających płatków, usłyszałem znajome skomlenie Franka i zrozumiałem, że jestem blisko domu.
Szczekanieniemilkło.Wiedziałem,żegdybyDebbiemogła,zabrałabygojużdośrodka.Bezskutecznie
usiłowałemniewyobrażaćsobietego,conamnieczeka.
Dom był ciemny, widziałem jednak pasma dymu unoszące się z komina. Poszedłem na tyły, gdzie na
schodachsiedziałFrank,zjasnymopatrunkiemodcinającymsięodbrązowejsierści.Zaskomlałcichoi,
kulejąc,podszedłdomnie,patrzączesmutkiem.Futromiał
zmierzwioneiciężkieodwilgoci;najwyraźniejbyłjużnadworzedośćdługo.
Po cichu otworzyłem drzwi, ale element zaskoczenia przepadł, bo Frank wepchnął się przede mnie i
popędziłdokuchni,roztrącająckrzesłaztakąsiłą,żejednosięprzewróciło.
Niemal natychmiast usłyszałem krzyk Penny, szybko stłumiony. Wiedziałem, że przynajmniej ona żyje.
Harveytubyłiczekałnamnie.
Frankdrapałdrzwidosalonu.Wszparzepodnimiwidziałemmigotanieognia.
Mogłemzaczekaćnawsparcie,alewówczassytuacjaprzybrałabyzłyobrótimojarodzinaniemiałaby
szansyucieczki.Zresztąniemogłempoprostustaćiczekać,ażktośmipomoże.
Pchnąłemdrzwistopą,zrewolweremwręce.
DebbieiShanesiedzielinakanapie,Shanewierciłsięniespokojnie.Debbiepłakała–
oczymiałaczerwoneiszerokootwarte.
Harveysiedziałwfotelubliskoognia,zasłaniającsięPennyjaktarczą.Pistolettrzymał
przyjejgłowie,choćwymierzonybyłwemnie.Kiedyzobaczyłmojąbroń,przycisnąłswojądopięknej,
delikatnej skóry mojej córeczki. Frank pobiegł do Debbie, a teraz odwrócił się do niego, warczał,
obnażająckły.
–Rzućbroń,Devlin–powiedziałHarvey,trzymającpistoletnieruchomo.
–Poddajsię,John,niewypuszczęcię,przecieżwiesz–odparłem,choćdrżeniegłosuzdradzałomójbrak
pewności.
Frankzaszczekał.Debbiepróbowałaprzytrzymaćgozaobrożę.Harveyspojrzał
przelotnienaniego,apotemznównamnie.
–Rzućbroń–powtórzył.
–PuśćPenny–odparłem,przysuwającsięodrobinębliżej.
Frank znów zaszczekał, wykręcił się i szarpnął tak mocno, że obroża ześliznęła mu się po uszach, i
skoczyłnaHarveya.Harveygokopnął.Penny,bardziejprzejętalosempsaniżswoim,zaszamotałasięi
upadławpalenisko.Wystrzeliłem,niecelując,iskoczyłemponią.
Kiedy ją podniosłem, palił się skraj jej sukienki. Zacząłem tłuc płomienie zabandażowaną dłonią, aż
zgasły.
Pennywspięłamisięnaręcezpłaczem.Kiedypodniosłemwzrok,Harveyleżał
rozciągnięty na moim fotelu, z pojedynczą, małą raną po kuli w lewym policzku i szeroko otwartymi,
niedowierzającymi oczami. Nie żałowałem go, tak jak Yvonne. Nie zamknąłem mu nawet oczu, kiedy
wydał ostatnie tchnienie. Zabrałem rodzinę i poczekaliśmy na zewnątrz, aż przyjadą gardai. Miałem
nadzieję,żegęstyśniegprzysypiewszystkiezłeuczynkiioświcieświatbędzieczystyiświeży.
Epilog
20marca2003
W CIĄGU NASTĘPNYCH DNI, pod moją nieobecność, ściągnięte do nas NBCI składało w całość
wszystkie elementy tego, co się wydarzyło. Ustalili, że po ucieczce ze Strabane, Yvonne spotkała się z
bratemnawynajętejfarmiewBallindrait.
PrzypuszczalnietoSeanKnox,znanynamjakoJohnHarvey,rozpoznałpierścioneknależącydomatkina
liścieskradzionychprzedmiotów,którądanomudosprawdzenia.Byćmożeczekałcałelatanajakiśznak
jej życia albo śmierci. A może to zwykły przypadek, wprawiający w ruch ciąg zdarzeń, którego
kulminacja nastąpiła w hotelu Three Rivers i później w moim domu. W każdym razie, kiedy trafił na
pierścionek w jubilerskim komisie, nie było mu trudno zidentyfikować Siwego McKelveya – młodego
wędrówcezodstającymiuszamiiprawiebiałymiwłosami.
WBundoranznaleźliSzczuraDonagheyaitamgozabili.Ustaliliteż,żeJohnnyCashelliSeamusBoyle
pomagalimuwzamordowaniuichmatki.
Yvonne zaprzyjaźniła się, a potem nawiązała romans z Angelą Cashell – ramiona innej kobiety były
zapewne idealnym schronieniem przed ojcem podglądaczem i dilerami, takimi jak McKelvey.
WykorzystującSiwegojakokozłaofiarnego,YvonneijejbratnafaszerowaliAngelęCashellnarkotykami.
Możnatylkoprzypuszczać,żeHarveyuprawiałzniąseksprzedśmiercią,aYvonneklęczałajejnapiersi,
kiedyzdziewczynywyciekałożycie.
PóźniejYvonnepoderwałaTerry’egoBoyle’aświętującegopowrótzuczelni.
Zaprowadziła go do zatoczki na Gallows Lane, a Harvey pojechał za nimi. To, że okno Terry’ego w
chwilijegośmiercibyłootwarte,świadczyłootym,żeHarveypodszedłdosamochoduwmundurze.
Założono,żetoSzczurDonagheypowiedziałimoromansieCostellazichmatką.
Albotakbyło,albodowiedzielisięczegośodJoanneDuffy–choćonatwierdziła,żeniemiałaznimi
żadnychkontaktówodchwili,gdyzostawiłaichwDubliniedwadzieściapięćlattemu.
Nieważne zresztą, skąd o tym wiedzieli. Wynik był ten sam: w sylwestrowy poranek włamali się do
domu Costella. Jedno z nich, przypuszczalnie Harvey, uderzyło Emily pogrzebaczem, choć może wcale
niemielizamiarujejzabijać.PotemzabraliKateCostellodohoteluThreeRivers.Yvonneudałosięteż
zwabić tam Thomasa Powella. Okazało się, że Miriam miała rację, podejrzewając męża o romans z
pielęgniarką.TozapewneSzczur,umierając,wymieniłnazwiskoPowellaseniora.Takczyinaczejoboje
postanowiliprzenieśćkaręzagrzechyojcównadzieci.HarveypojechałdoFinnsidepodrzucićzdjęcie
MaryKnox,któretegodniaznalezionowstosiekartekświątecznychnaszafceprzyłóżkustarca.
Poczekali,ażichznajdęipodejmęzanichdecyzję,ktopowinienumrzeć–dzieckoCostellaczyPowella.
Miałembyćsędziąistałemsięczęściąichplanu.OstatecznieYvonnestrzeliładoPowella,apotemdo
Kate Costello, a w końcu do siebie. I zemsta się dokonała. Jej brat jednak, nie mogąc już obwiniać
nikogoinnego,zwróciłsięprzeciwkomojejrodzinie.
ZOSTAŁEMPRZESŁUCHANYwramachdochodzeniawsprawieśmierciLiamaMcKelveya.
Przyznałemsiędopobiciachłopcaiwziąłemnasiebieodpowiedzialnośćzaróżnenaruszeniaprocedury,
których dopuściłem się w ostatnich tygodniach. Za zaniedbania zawieszono mnie na dwa tygodnie z
prawemdopensji.Jeszczeniezdecydowałem,czywogólenieodejdęzpolicji.JasonHolmesrównież
zostałzawieszonyzasprawęMcKelveya.Ktośnagórzeuznał
jednak, że lepiej zwalić całą sprawę na Harveya niż kalać reputację jednostki, obciążając człowieka,
który rozwiązał zagadki morderstw Angeli Cashell, Terry’ego Boyle’a, Emily Costello, Thomasa
PowellaiwreszcieMaryKnox.
KILKA DNI PÓŹNIEJ SPOTKAŁEM CHRISTINE CASHELL. Była sprzedawczynią w drogerii, gdzie
kupowałemśrodkiprzeciwbólowe.Kiedypodszedłemdolady,uśmiechnęłasiędomnie.
Spytałem,courodziców.
–Mamamasięświetnie,nigdyniebyłotakdobrze–odparła.–Otacieniewiemnic.
Pokłócili się o coś i mama go wyrzuciła. Znowu – dodała, przewracając oczami z udawanym
zniecierpliwieniem.
–Wróci?–spytałem,podejrzewając,żeodejścieojcadotknęłojąbardziej,niżgotowajestprzyznać.
Wzruszyłaramionami.
–Może.
KATECOSTELLOSPĘDZIŁAKILKADNIWSZPITALU.CzwartegostyczniaDebbiezawiozłamniedo
Letterkenny, żebym ją odwiedził. Potem spędziłem dwadzieścia pięć minut w szpitalnej kawiarni na
rozmowiezjejojcem.Mówiliśmyopogodzie,którazaczęłasiępoprawiać.
SpytałemoEmily,onopowiedział,żeodkładapogrzeb,dopókiKateniewyjdziezeszpitala.
Niemówiłnicowydarzeniachwhotelu,dopókiniezacząłemsięzbieraćdowyjścia.
–Dziękuję,Benedikcie–powiedział.
–Niemazaco.Robiłemtylkoswoje,nadinspektorze.
–Nie.Dziękujęzato,copanjejpowiedział.Katemiopowiadała.OPowellu.Niewiem,jakcisięudało
takzaimprowizować.To...tomusiałobyćjakieśnatchnienie.–
Uśmiechnąłsięprzepraszająco.–Niezapomnęotyminiechtozostaniemiędzynami.
Przez chwilę chciałem zapytać, o czym mówi, wydobyć dokładny sens tych słów i upewnić się, czy
dobrze to zrozumiałem. Patrzyłem na niego, już wdowca bez żony, i zastanawiałem się, co mogę
powiedzieć.Wkońcuwyprostowałemsię,otuliłemkurtkąiwyszedłempełnymechkorytarzemnaświeże
powietrze.
Następnego dnia odwiedziłem Thomasa Powella w Finnside. Siedziałem u niego w pokoju z bukietem
kwiatówwręceipatrzyłem,jakśpi.Miałkolejnywylew,tegowieczoru,kiedydowiedziałsięośmierci
syna, i od tamtej pory nie odzyskał sił. Koce na jego łóżku były tak ciężkie, że ukrywały ruch klatki
piersiowej przy oddychaniu. W pokoju cuchnęło stęchlizną i chłodem, jak w krypcie. Jedynym
widocznymruchembyłodrżeniejegopowiek,które,choćzamknięte,całyczastrzepotały.
TużprzedmoimwyjściemdopokojuweszłaMiriamPowell.Zobaczyła,żesiedzęprzyłóżku,cofnęłasię
istanęłacichopodścianą,czekająccierpliwie,ażsobiepójdę.Kiedymijaliśmysięwprzejściu,moja
dłońmusnęłaniechcącynagąskóręnajejramieniu.
Wciągnąłemdopłucpowietrze,aleniepoczułemzapachukokosa.Używałateraznowych,mocniejszych
perfum. Moim zdaniem miała zamiar kontynuować karierę polityczną, którą rozpoczął budować jej
nieżyjącymąż.
OBUDZIŁEMSIĘWCZESNYMRANKIEMTRZECIEGOMARCA.Niemogłemjużzasnąć,siedziałem
wkuchniizprzerażeniempatrzyłem,jakwprowadzonowżycieamerykańskąpolitykę
„szokuistrachu”,bombardującBagdad.Wyłączyłemtelewizor.Siedziałemtakwciemnościisłuchałem,
jak z okapów kapie woda, śnieg topniał. Powoli dotarło do mnie, że Frank skomli i szczeka w swojej
szopie.OdNowegoRokuciążyłamimyślotym,cozrobił,wiedziałem,żeskończyłosięmoratoriumna
jego karę śmierci. Powoli zjadłem płatki na mleku, a potem załadowałem jedyną kulę do rewolweru i
zrolowałemstaryręcznik,żebywytłumićstrzał.
Otworzyłem drzwi od tyłu i wyszedłem na poranny chłód. Wszędzie słychać było kapanie wody – z
okapów,zżywopłotuizdrzew.
Frankznówuciekłzszopy.Terazwarowałpoddrzwiamizezjeżonąsierściąnakarkuiocalałym,długim
uchem pod pyskiem. Ale nie patrzył na mnie. Podążyłem wzrokiem do jego miski. W cieniu wiśni,
rosnącejwkącieogrodu,stałdzikikot.
Był niemal wielkości owczarka collie, ciało miał mocne i muskularne, ciemne, gładkie futro lśniło w
pierwszychpromieniachporannegosłońca.Czaiłsięznapiętymimięśniami,naugiętychłapach,wbijając
we mnie spojrzenie zimnych złotych ślepi. Patrzył tak na mnie przez chwilę, unosząc lekko łeb, żeby
złapać trop na wietrze. Potem znów wsadził pysk do miski Franka i wylizał resztki jedzenia z
poprzedniegowieczoru.
Przełożyłemrewolwerzrękidoręki,zastanawiającsię,czyzdołamstrzelić.Kotpodniósłłebipopatrzył
namniezpogardą.Słońcerozlewałosiępowolipotrawniku.Zwierzęprychnęłocicho,obnażająckły,a
potemodwróciłosięiskoczyłoprzezżywopłotnapole.
Przez kolejny miesiąc kot polował na Północy i w Republice, wymykając się zarówno ekologom, jak i
myśliwym.Bezkarniezabijałowceipanowałniepodzielnienapograniczu.
Apotem,wczesnąwiosną,zniknął.
Podziękowania
ChciałbympodziękowaćzawsparcieprzyjaciołomikolegomzStColumb’sCollege,zwłaszczaBobowi
McKimmowi, Tomowi Costiganowi, Ruth Byrne i Nuali McGonagle, którzy czytali wstępne szkice tej
powieści.DziękujętakżesiostrzePerpetuiMcNulty,PatriciiHughes,JudeCollins,PaulowiWilkinsowi,
MartinowiMeenanowiiAleksowiMullanowi,którzyzachęcalimniedopisania–każdenaswójsposób.
Podczas pisania tej powieści otrzymałem wiele wspaniałych rad i słów zachęty od Petera Buckmana z
TheAmpersandAgency.DziękujętakżeBilly’emuPattonowi,GerardowiMcGirrowiiliffordzkimgardai
zapomocprzyróżnychaspektachksiążki.NakonieczaśdziękujęDavidowiTorransowizksięgarniNo
Alibis.
JestemogromniezobowiązanywszystkimpracownikomMacmillanNewWriting:Mike’owiBarnardowi,
SophiePortas,azwłaszczaWillowiAtkinsowizajegopracęredakcyjnąiolbrzymiąpomoc.
Dziękuję mojej rodzinie: Carmel i Michaelowi, Joe i Susan, Dermotowi i Lyndzie oraz dziewczynom:
Catherine,Ciarze,Ellen,AnnieiElenie.DziękujęrównieżPaulowi,RosaleenirodzinieO’Neillów.
Specjalne podziękowania składam rodzicom, Laurence’owi i Katrinie McGilłowayom, za tak wiele
rzeczy,żeniezdołałbymichtuwymienić.Nakońcuzaś,choćniepodwzględemznaczenia,dedykujętę
książkęmoimsynomBenowiiTomowi,dziękiktórymwartotowszystkociągnąćdalej,orazmojejżonie
inajlepszejprzyjaciółceTanyi,zwyrazamimiłościibezbrzeżnejwdzięczności.
TableofContents
Rozpocznij