Warszawa/Praga Numer 2 (3)/2003
Witamy !
Zapraszamy do trzeciego numeru naszego dwujęzycznego pisma kulturalno-literackiego.
Bohema powstała jesienią 2002 roku, jako spontaniczna inicjatywa kilku przyjaciół - Polaków i
Czechów. Postanowiliśmy wlać trochę życia w kontakty polsko-czeskie i zrobić coś wbrew
powszechnie panującej opinii, że "bez pieniędzy nic się nie da"...
Tym razem mamy dla czytelników Bohemy coś zupełnie wyjątkowego - specjalny wywiad z Hanną
Krall, najwybitniejszą obok Ryszarda Kapuścińskiego polską reporterką. Ale to jeszcze nie koniec
atrakcji. W numerze znajdziecie też - po raz pierwszy w polskim tłumaczeniu - fragmenty
książki bardzo popularnego w Czechach młodego pisarza, Jaroslava Rudiša. W ubiegłym roku
otrzymał on prestiżową nagrodę Ortena za swój debiut literacki - książkę Nebe pod Berlínem ("Niebo
pod Berlinem"). Jaroslav Rudiš zgodził się na udzielenie nam wywiadu oraz na opublikowanie
fragmentu jego nagrodzonej książki.
Niniejszy numer Bohemy ilustrowany jest frotażami naszego stałego współpracownika, czeskiego
poety, Radka Fridricha. W dziale "Poezja" znajdziecie cykl nietypowych wierszy Radka
inspirowanych napisami nagrobnymi oraz wspomnieniami dawnych mieszkańców wsi Růžová w
czeskich Sudetach.
Poza tym - jak zwykle - na stronach Bohemy znajdziecie polską i czeską literaturę, artykuły o
wzajemnych kontaktach, atrakcjach turystycznych i o wszystkim, co składa się na codzienną
rzeczywistość życia w Czechach i w Polsce.
PS. Dziękujemy bardzo za listy, które do nas piszecie. Na wszystkie odpowiadamy, a niektóre z nich
nawet publikujemy. Osoby, które chciałyby podjąć z nami współpracę, informujemy, że jako pismo
niekomercyjne nie oferujemy honorariów za opublikowane teksty. Na tym polega szczytna praca dla
idei! (Redakcja zastrzega sobie możliwość wprowadzania skrótów i zmian w nadesłanych tekstach).
Następna Bohema ukaże się na przełomie sierpnia i września 2003 roku. Nie zabraknie w nim
nowych atrakcji...
A teraz już życzymy miłej lektury trzeciego numeru Bohemy!
Wasza Redakcja
W trzecim numerze Bohemy znajdziecie następujące teksty:
Proza - Fragment Książki Jaroslava Rudiša Nebe pod Berlínem (Jaroslav Rudis Niebo pod Berlinem)
Opowiadania - Stanislav Beran "Gdy umrzesz nikt ci już nie będzie chciał dotykać piersi ", Piotr Ka "Dolar", Orland
Bukowski "Taksówka Paniczna "
Poezja - 4 wiersze czeskiego poety Radka Fridricha z tomiku Mowa umarłych (Řeč mrtvejch)
Wywiady Bohemy - rozmowa z Hanną Krall, wywiad z Jaroslavem Rudišem
W połowie drogi - teksty i opinie - artykuły: Vít Kloz "Miałem taki sen...", Piotr Ka - Relacja z Międzynarodowych
Targów Książki w Lipsku
Kalejdoskop - Informacje kulturalne w skrócie
Turystyka - Camp Rodowo - prezentacja
Listy czytelników - 2 listy do redakcji
1
PROZA
Jaroslav Rudiš: NIEBO POD BERLINEM
(NEBE POD BERLÍNEM)
Copyright © Jaroslav Rudiš, 2002 / Nakladatelství Labyrint, Praha 2002
1. Dźwięki
Człowiek zapamiętuje zdarzenia dzięki dźwiękom. Według nich je porządkuje, traci i znowu znajduje.
Świat jest studiem dźwiękowym, uszy są kierownicą. Jedziemy tam, gdzie one chcą. Stoję przy
oknie, trzymam w ręku słuchawkę i czekam, kto się odezwie.
"Słucham, Macha". Mówię: "Dzień dobry. Z tej strony Bem. Panie dyrektorze, chciałbym panu
powiedzieć, że nie przyjdę po południu na radę pedagogiczną. No... i jutro też nie przyjdę...
Właściwie już nigdy nie przyjdę... To do widzenia... I niech mi pan nie ma za złe".
W słuchawce zagrzmiało: "Co... Jak to... Kto... Co się dzieje... Bem, niech się pan nie wygłupia!"
Położyłem słuchawkę na brzegu doniczki, nastawiłem wodę na
kawę i pozwoliłem Machowi bulgotać pomiędzy roślinami.
"Halo-halo-halo. Co pan sobie myśli? Tak na początku roku
szkolnego. Słyszy mnie pan? Co robisz, człowieku? Weź się pan w
garść... To mnie pan ładnie... A niech to... Halooo... Cholera..."
Buch.
Chwila ciszy przetykana słabym pip-pip dochodzącym z drugiego
końca linii. A potem gwizd czajnika, a za oknem dudnienie
pantografu pociągu do Nymburka. Odłożyłem słuchawkę, zalałem
kawę, zamknąłem okno. I czekałem, kiedy dyrektor szkoły
podstawowej przy ulicy Jindrzyskiej znowu się odezwie. Bo
wiedziałem, że się odezwie.
Pod oknem huczy pośpieszny do Liberca, stara spalinówa z
przyczepionymi dwoma obtłuczonymi wagonami.
Telefon na stole zadzwonił po raz drugi.
Wiedziałem, że jeśli podniosę słuchawkę, nie odejdę. Że pewnie
ulegnę. Nie jestem typem bojownika. Stanie w miejscu zawsze
mniej boli niż bieganie.
Za dwie minuty zadzwonił po raz trzeci.
Nie chciałem odejść.
Po raz czwarty.
Musiałem odejść.
Nie wiedziałem dokładnie dlaczego i nie wiedziałem, gdzie mam iść.
Poszedłem spakować swoje rzeczy. Gitarę. I stroik. Napisałem list, a raczej kilka linijek: Miejcie się
dobrze. Odezwę się. Przepraszam. Wyjeżdżam i tak dalej, wyjąłem z kieszeni jakieś pieniądze i
położyłem je na stół. Książeczkę oszczędnościową też. Jest zaklęta na hasło Elvis nie żyje. Jednego
razu przeczytałem to wyryte w kiblu w Bunkrze, gdzie chodziliśmy
popijać z Żenią i gdzie nam razem z początku dobrze wychodziło.
Żeni się to spodobało.
Elvis nie żyje.
Bunkier nie żyje.
Nasza ówczesna kapela, co się nazywała Drobne za piątaka, też nie
żyje, a mój brajdak nigdy już żadnej innej nie założył, bo założył
rodzinę i firmę tapeciarską.
Żenia żyje.
Nie będzie sama.
Może dlatego uciekam. Że się tego boję.
Wylałem kawę, telefon znów zadzwonił. Fala gorąca napłynęła mi
do czoła. Kiedy się zdenerwuję, mam wyostrzony słuch a nieraz mi
przez to leci krew.
Krew kapie do umywalki. Za oknem warczy lokomotywa, która
przesuwa wagony pocztowe z jednego toru na drugi. Odchylam do
tyłu głowę i patrzę do góry, nad termę, czuję, jak mi gorąca i lepka
ciecz spływa po szyi. Plama pleśni na suficie przypomina Australię.
Terma monotonnie huczy i zatrzymuje czas.
Zamknąłem drzwi i wrzuciłem klucze do skrzynki na listy. Za pół
2
minuty włamałem się do niej nożem, wziąłem klucze, otworzyłem mieszkanie i sprawdziłem, czy w
łazience nie leci woda.
Nie leciała. I gaz się też nie ulatniał. Telefon nie protestował. Radio nie grało. Pod oknem nabierał
szybkości pośpieszny do Ostrawy. Dziewięć, nie dziesięć wagonów! Zatrzasnąłem drzwi. Wyszedłem
z domu i zbiegłem Przybienicką wprost pod wyprostowane nogi mostu, do tunelu, który połyka
tramwaje i wypuszcza obłoczki kurzu.
Za nim jest park, przy parku dworzec. Z dworca jeżdżą pociągi do miasta, skąd kiedyś przyjechał
stryjek, który nie był tak zupełnie stryjkiem, żeby zostawić u nas przed domem samochód, który nie
był tak zupełnie samochodem, i przelazł przez mur zachodnioniemieckiej ambasady, gdzie nie
rozdawali uchodźcom coca-coli ani koszulek Dead Kennedys, ani oryginalnych levisów, jak to sobie
wtedy wszyscy wyobrażali, tylko dawali herbatę, kawę i kanapki.
Szedłem szybko. Przyparty do ściany ciemnego tunelu.
________________________________________________________________________________
Jaroslav Rudiš, ur. w 1972 w Turnově. Za swoją debiutancką książkę "Niebo nad Berlinem" zdobył
w 2002 r. nagrodę Ortena - najważniejszą w Czechach nagrodę dla młodych autorów. Z
wykształcenia Jaroslav Rudiš jest nauczycielem niemieckiego i historii. Studiował w Libercu, Pradze,
Zurychu i Berlinie. Pracował jako agent reklamowy czeskiego browaru w Niemczech, piekarz w
Alpach, portier w hotelu, didżej i dźwiękowiec w klubie rockowym, menedżer zespołu punkowego,
nauczyciel, murarz i sprzedawca w mleczarni. Obecnie pracuje jako redaktor działu kultury w
dzienniku Právo. Pisze opowiadania, poezje i teksty piosenek. Kolekcjonuje stare rozkłady jazdy i
mapy kolejowe. W latach 2001-2002 przebywał w Berlinie, gdzie uzyskał stypendium dziennikarskie.
Mieszka w Pradze.
________________________________________________________________________________
Orland Bukowski :TAKSÓWKA PANICZNA
- Wolny?
- Wolny, wsiadaj pan...
Zająłem miejsce w taksówce. Zamknąłem drzwi, usadowiłem się wygodnie w fotelu.
- Możemy jechać? - spytał kierowca. Skinąłem głową. Samochód ruszył. W jednej chwili poczułem
ogromne zmęczenie i zapadłem w głęboki sen...
Obudziłem się w tunelu. Chyba. Było ciemno jak cholera i jakoś dziwnie szumiało. Kilka chwil i auto
wyjechało na światło dzienne. Zmrużyłem oczy. Blask był oślepiający, mój wzrok zaczął
funkcjonować poprawnie dopiero po paru minutach. Rozejrzałem się po pojeździe. Ot, zwykła
taksówka, nic specjalnego. Kierowca prowadził w milczeniu. A ja za nic nie mogłem sobie
przypomnieć skąd wziąłem się w samochodzie i jaki jest cel mojej podróży.
Zagadnąłem szofera. Bąknął coś niezrozumiale i gestem zalecił mi milczenie. Jechaliśmy więc dalej w
ciszy...
Za oknami pojazdu otoczenie zmieniało się jak w
kalejdoskopie. Następowały po sobie pory roku, krajobrazy,
pogoda. Co jakiś czas taksówka zatrzymywała się i zabierała z
drogi przypadkowych pasażerów. Wszyscy byli bardzo sobą
zajęci i wyjątkowo niechętni nawiązywaniu jakiejkolwiek
rozmowy. Wysiadali w najmniej spodziewanych momentach,
bez pożegnania. Od czasu do czasu trafialiśmy na kontrolę
drogową. Policjanci zdawali się kontrolowac raczej mój wygląd,
niż stan techniczny auta. Przyglądali mi się bacznie, zamieniali
parę zdawkowych słów z kierowcą, po czym zezwalali na dalszą
jazdę.
W końcu podróż zaczęła mi się dłużyć. Coraz częściej
zapadałem w drzemki, zatraciłem poczucie czasu. Dałem do
zrozumienia szoferowi, iż jestem już trochę zniecierpliwiony.
- Jeszcze nie czas, jeszcze nie dojechaliśmy - odpowiadał z
zagadkowym wyrazem twarzy.
Z czasem jednak moje zniecierpliwienie przemieniło się we
wściekłość. Wsiadający coraz rzadziej pasażerowie stali się
coraz bardziej obojętni i mimo ich fizycznej obecności zaczęła doskwierać mi samotność. Najgorsze
jednak było wszechogarniające poczucie niepewności, nie opuszczające mnie ani przez chwilę w
trakcie całej podróży. Dokąd jadę? Skąd jadę? Kim są ci ludzie? Co dzieje się za oknami taksówki?...
3
W jednej chwili chwyciłem za ręczny hamulec i szarpnąłem z całych sił. Silnik przeraźliwie
zazgrzytał, auto zatrzymało się na środku drogi. Kierowca spojrzał na mnie z politowaniem.
- Czy oni się nigdy nie nauczą? - bąknął pod nosem. I zwracając się do mnie zakomunikował:
- Proszę się nie niecierpliwić. Juz naprawdę niedaleko...
Istotnie, po jakimś czasie auto zatrzymało się na pustyni. Było cicho i spokojnie.
- No i jak, podobała się panu podróż? - zapytał taksówkarz.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Właściwie nie widziałem po drodze niczego specjalnie
interesującego, nie zawarłem ciekawych znajomości, ot podróż jak podróż.
- Wie pan - zacząłem w odpowiedzi - ogólnie rzecz biorąc może być, chociaż właściwie... Było dość
nudno, ludzie jacyś nijacy, krajobraz monotonny...
- Większość pasażerów mówi to samo - odparł kierowca kiwając głową w geście dobrodusznego
zrozumienia - cóż, może innym razem będzie miał pan więcej szczęścia...
- A ile się należy za kurs? - spytałem niepewnie.
- Och, to drobiazg. Wezmę w ramach opłaty jedynie pańską duszę...
Ucieszyłem się, zwłaszcza, że nie miałem przy sobie żadnych pieniędzy. Rozliczyłem się z
taksówkarzem, podziękowałem za wspólnie spędzony czas, wysiadłem z auta i umarłem.
________________________________________________________________________________
Orland Bukowski, ur. 1974, absolwent wydziału filozofii oraz Centrum Studiów
Latynoamerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego. Obecnie doktorant w Szkole Nauk Społecznych
Polskiej Akademii Nauk, pisze pracę o idei wpływu sztuki na ewolucję form społecznych w polskim
modernizmie. Zwolennik szeroko pojętych, niekomercyjnych działań artystycznych.
________________________________________________________________________________
Stanislav Beran: Gdy umrzesz, nikt ci już nie będzie chciał dotykać piersi
Stał na środku kuchni w oskubanych pantoflach ze skaju, z których sterczały białe strzępy nici, w
samych spodenkach i podkoszulku, dziwaczna latarnia morska pośrodku wzburzonego morza
linoleum.
Podskakiwał wokół kuchennego stołu, wymachiwał rękami i krzyczał, krzyczał nawet kiedy szeptał,
piękny w tej swojej nienawiści jak lokomotywa roztrzaskana na przejeździe kolejowym bez zapór,
wywijał ręką, w której trzymał kopertę i tupał wściekle gołą piętą o podłogę.
"Łobuzy, sram na nich, nie jestem żaden szanowny pan, nigdzie się nie stawię, wezmę i pójdę w
diabły i niech mnie szukają, gdzie chcą!"
Ubierał się w czasie swojego występu, co chwila znikał w
sąsiednim pokoju i wracał, w wytartych spodniach, w swetrze,
w czapce zrobionej na drutach. Na koniec wskoczył w gumiaki
o ściętych cholewach i bez słowa zatrzasnął za sobą drzwi.
Obserwowała go przez cały czas. Znała to, to codzienne show
bez końca i czuła, że on to robi tylko po to, żeby sobie trochę
rozgrzać krew w żyłach. Nigdy nie słyszała, żeby powiedział coś
po cichu. Sama zawsze siedziała przy oknie i przez cały czas
patrzyła na niego w milczeniu. Znowu zaczął padać śnieg, był
marzec i ziemia już powoli tajała, płatki śniegu znikały
dotykając ziemi, zostawała tylko gęsta kasza brązowego błota.
I widziała siebie, siedzącą przy stole, przy oknie, opartą o
wrota ziemi, coś na niej wisiało, była to jej własna skóra,
pomarszczona wysuszona starcza skóra, za duża na to
odmłodniałe ciało, wyszła z niej jak ćma wychodzi z poczwarki,
jakby czas obrócił się do góry nogami.
"A wyliczanek nauczyłem się, jak miałem sześć lat i do dziś je
pamiętam", znów otworzyły się drzwi, młodzik w czapce
zrobionej na drutach i w gumiakach o ściętych cholewach przypominał odmłodniałego knura,
zredukowana twarz, po tym jak zniknęła z niej wielka tłuszczowa narośl, którą miał na czubku
brody.
Nie przestając mówić podniósł ją i zaniósł do sąsiedniego pokoju, na wełnianą narzutę. Przyjęła to z
uśmiechem, wypięła się, z głową opromienioną smugą niespodziewanego światła przebijającego się
przez szparę w zaciągniętych zasłonach.
4
________________________________________________________________________________
Stanislav Beran, ur. 12.7.1977 w Jindřichově Hradci, w północnych Czechach, gdzie mieszka do
dziś. Absolwent wydziału pedagogiki na Universytecie J.E.Purkyně w Ústí nad Łabą. Publikował w
pismach: Host, Weles, Psí víno. Od czasu do czasu uczestniczy w wieczorach autorskich literatów w
Děčíně. Obecnie znajduje się w druku jego debiutancka książka "Zlodům".
________________________________________________________________________________
Piotr KA: DOLAR
To były te paskudne dni. Kiedy apokalipsa wisiała nad nami jak ognista kula. A wszystko przez te
mrzonki o raju i siedmiu dziewicach, które opętały paru szaleńców. Za forsę dawnego
amerykańskiego agenta porwali cztery odrzutowce i chcieli nimi zniszczyć diabła. Skończyło się na
dwóch wieżowcach na Manhattanie. I na Pentagonie.
Pracowałem wtedy w firmie ubezpieczeniowej. Moją szefową była dziewczyna, która skończyła
najlepsze studia na najlepszym uniwersytecie, najlepiej mówiła po angielsku, najlepiej znała się na
samochodach, mieszkała w najlepszej dzielnicy i kupowała tylko super-rzeczy w najlepszych
sklepach. Jej ojciec był właścicielem kilku restauracji, a ojciec jej męża miał sieć gabinetów
dentystycznych w całej Warszawie. Myślę, że ich małżeństwo było świetnym interesem. Baśka
potrafiła godzinami gadać o winach i obrazach. Nie znała się ani na jednych, ani na drugich. Ale
wiedziała, że obrazy to świetna lokata kapitału.
Amerykanie dali ultimatum talibom ukrywającym ben Ladena.
Wszyscy czekali na wojnę. I każdy pytał, czy rozleje się to na
cały świat. Ktoś wspomniał o Nostradamusie i jego
proroctwach. Podobno trzecia wojna światowa zacznie się od
niewielkiego kraju gdzieś na Wschodzie. Ktoś powiedział, że
terroryści mają bombę atomową. Gazety pisały, że w Ameryce
ktoś umarł na wąglika i że ludzie kupują maski gazowe. Jakby
to w czymś mogło pomóc. Podobno znowu ktoś chciał porwać
jakieś samoloty. Ludzie pytali się: po co to wszystko? Kto się
umiał modlić, modlił się. I wszyscy gadali, że świat nigdy już
nie będzie taki jak przedtem. Mówiło się o tym nawet w pracy.
Popijając darmową kawę z automatu.
- Oj, wojna, wojna! Wszyscy tylko gadacie o tej wojnie.
Najważniejsze jest teraz, jak się zachowa dolar! - powiedziała
Baśka i przywarła wzrokiem do komputera. O 15-tej naszego
czasu mieli otworzyć giełdę w Nowym Jorku. Zamkniętą po
atakach na Światowe Centrum Handlu. Baśka z mężem
wpakowali kupę forsy w akcje na amerykańskiej giełdzie. I
teraz cała nadzieja była w dolarze.
A dolar miał się dobrze. I po chwilowym załamaniu szedł w górę. Nie było się czym przejmować.
________________________________________________________________________________
Piotr Ka, ur. 1973, studiował filozofię i psychologię na Uniwersytecie Warszawskim oraz na Karl
Eberhardts Universität w Trewirze. Opublikował kilka opowiadań w prasie literackiej. Wyróżniony w I
edycji konkursu młodych dramaturgów Stołecznego Centrum Edukacji Kulturalnej. Mieszka w
Warszawie. W wolnych chwilach amatorsko rozwija kontakty polsko-czeskie.
________________________________________________________________________________
POEZJA
Prezentujemy Wam cztery wiersze Radka Fridricha - naszego stałego współpracownika. Wiersze
pochodzą z opublikowanego w 2001 r. dwujęzycznego, czesko-niemieckiego, tomiku poezji Řeč
mrtvejch/ Die Totenrede ("Mowa umarłych"). Ten nietypowy cykl wierszy inspirowany był napisami
nagrobnymi oraz autentycznymi wspomnieniami XIX-wiecznych niemieckich osadników ze wsi
Růžová w czeskich Sudetach.
Warto dodać, że pasją Radka jest spisywanie napisów na nagrobkach na zniszczonych niemieckich
cmentarzach w północnych Czechach. Niedawno Czeska Telewizja zaczęła kręcić film o Radku
Fridrichu, jego poezji, artystycznych pasjach i rowerowych wycieczkach związanych z odkrywaniem i
utrwalaniem zapomnianych niemieckich cmentarzy.
5
Warto podkreślić, że Radek jest autorem ilustracji-frotaży do niniejszego numeru Bohemy. Frotaże
są częścią cyklu Havraní kameny (Kamienie gawronów), który powstał w Rabštejne nad Střelou w
2001 roku.
Szurnięty Wiluś
(Wilhelm Zumpe, pończosznik, ur. 1860)
Było mi szesnaście wiosen, jak wyuczyli mnie na pończosznika.
Po ośmiu latach nająłem sie do roboty jako flisak.
Potem byłem w kamieniołomie a w roku 1883
ożeniłem sie z moją żoną.
Mieliśmy siódemke dzieci.
We wojne wszystko było do dupy,
wiele razy i przez osiem dni nie mieliśmy
co wziąść do gęby ani prawie żadnych fajek.
Teraz szwendam sie po domu
a nieraz ide do lasu po drzewo.
Raraczektosiek
(Anton Krebs, drwal, ur. 1857)
Z życia:
Już jak mi było dwanaście wiosen zacząłem harować u chłopa.
1883 hajtnąłem sie. Mieliśmy czwórke dzieci.
Dwóch chłopaków zgineło we wojnie. Emil jest pochowany
w Rosji. Raz w życiu chorowałem.
Hilnsalom
(Salomon Hille, handlarz pierzem, ur. 1851)
Urodzony 1851.
W szkole nic dobrego:
mały Hegernac
rzucił mnie pigułą
w lewe oko.
1888 ożeniłem sie
1925 zleciałem z dachu.
40 wiosen jeździłem do Czech
i handlowałem pierzem
które tam wiezłem.
Firnandstefek
(Stefan Ritschel, ur. 1851)
Jak byłem ośmiolatkiem, spalił sie
nam dom i stodoła.
Wieczorem kładliśmy sie ja, matka
i świniak pod czereśnią.
6
Już jako chłopak musiałem robić za flisaka,
pomógł mi wtenczas proboszcz.
Jak podrosłem,
nauczyłem sie robić pończochy.
Jasne, że tylko w zimie,
latem robiłem w polu.
W roku 1880 znowu sie nam
spalił dobytek, pech, no.
Jednego razu w dzieciństwie
mało nie umarłem, ale jakoś z tego wyszłem.
We wojnie zginął mój syn,
leży we Włoszech.
WYWIADY BOHEMY
Wywiad Bohemy z Hanną Krall
Hanna Krall wybitna polska reporterka i pisarka. Pracowała m.in. w
tygodniku "Polityka" specjalizując się w reportażu opisującym życie
codzienne i losy pozornie zwykłych ludzi. Jej książki regularnie trafiają na
listy bestsellerów - zarówno w Polsce jak i za granicą. Przetłumaczono je na
kilkanaście języków. Wyróżniona licznymi nagrodami, m.in. Nagrodą na
rzecz Europejskiego Porozumienia Lipskich Targów Książki oraz Nagrodą
Fundacji Kultury. Najbardziej znane książki Hanny Krall dotyczą losów
polskich, żydowskich i niemieckich, wplątanych w okrucieństwa historii,
wojny i Holocaustu. Pisała o żydowskich powstańcach w gettcie i o
niemieckim uczestniku zamachu na Hitlera; o ofiarach, o katach, o
świadkach...
Bohema: Pani książki są znane nie tylko w Polsce, ale także w Niemczech,
Szwecji, Francji. Czy również czescy czytelnicy mieli możliwość zapoznania
się z Pani tekstami?
Hanna Krall: W Czechach wyszły dotychczas dwie moje książki: "Zdążyć przed Panem Bogiem" i
"Taniec na cudzym weselu". Z czytelnikami czeskimi spotkałam się w Pradze w sławnym Centrum
Kafki na Rynku Staromiejskim. Czytano moje opowiadanie "Ta z Hamburga" w wersji czeskiej i
angielskiej. Fragmenty swoich książek prezentowało wtedy kilku zagranicznych autorów. E. L.
Doctorow czytał fragmenty "Ragtime'u". Na sali byli ludzie wielu narodowości, ras, kultur, z różnych
zakątków świata. Byliśmy jednakowo wzruszeni, bo kochaliśmy tę książkę. To wspaniałe, że dzięki
literaturze można się porozumieć ponad wszystkim.
Bohema: Jednym słowem, z sentymentem wspomina Pani Pragę?
Hanna Krall: Praga ma w sobie tajemnicę. Jest piękna, ale jej piękno nie onieśmiela. Zawsze kiedy
tam jestem, mam wrażenie, że w poprzednim wcieleniu spędziłam w Pradze całe życie.
Bohema: Nie brakuje Pani tej niesamowitej atmosfery starego miasta, którą emanuje czeska Praga
czy nasz polski Kraków? Na co dzień mieszka Pani przecież w Warszawie. W tym dziwnym, byle jak
odbudowanym mieście...
7
Hanna Krall: W tym dziwnym mieście urodziłam się, mieszkam przez całe życie i w żadnym innym
mieszkać bym nie mogła. Tym bardziej rani mnie brzydota odbudowanego po wojnie Śródmieścia
Warszawy; te zlepki różnych form i stylów. Można powiedzieć, że Praga jest praska, Kraków -
krakowski, a Warszawa - poza paroma miejscami - nie jest warszawska. A skoro tak, skoro
Warszawa nie może być warszawska, musi być światowa. I jest. Wielu artystów mieszkających w
Warszawie - takich jak Kapuściński, Abakanowicz, Warlikowski, Jarzyna - przynależą do kultury
światowej.
Bohema: Każdy kto przeczytał chociaż jedną z Pani książek, z pewnością zapamięta Panią jako
pisarkę wyróżniającą się charakterystycznym lapidarnym i wręcz surowym stylem. Dlaczego wybrała
Pani taką formę dla swoich utworów - reportaż pisany bardzo oszczędnym, pozbawionym słownych
ornamentów językiem?
Hanna Krall: Forma wynika z treści, o których piszę. Moje książki opowiadają o ludziach uwikłanych
w II wojnę światową i naznaczonych piętnem tamtych czasów. To są bardzo tragiczne losy. Pisanie o
nich wymaga powściągliwości. Nie ma tu miejsca na ornamenty literackie.
Bohema: Pisze Pani o sprawach bardzo bolesnych, o śmierci, o cierpieniu, o wszystkim tym, co jest
we współczesnej kulturze objęte tabu. Dzisiaj liczy się tylko dobra zabawa, bycie cool i na luzie. Pani
książki są jakby pisane wbrew panującym trendom, a jednak ludzie chętnie czytają je. Jak to się
dzieje?
Hanna Krall: To nieprawda, że ludzie szukają tylko przyjemności. Na spotkania ze mną przychodzą
setki ludzi. Tak było w Sztokholmie w Centrum Kultury, w Cognac we Francji czy w Lublinie na
Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej. Dlaczego przychodzą? Myślę, że chcą wiedzieć, jak było. Że
fascynuje ich niezwykłość tych losów, odwieczność uczuć, wielkie dobro i wielkie zło, o którym
opowiadają moi bohaterowie. Myślę, że chcą zadać parę pytań - mnie i samym sobie. Siebie pytają o
jedno: jak ja zachowałbym się w tamtych czasach.
Bohema: Skąd Pani czerpie tematy do swoich książek?
Hanna Krall: Historie same do mnie przychodzą. Dostaję listy, telefony. Ludzie chcą opowiadać,
chcą być zapamiętani. Czasami chcą coś dopowiedzieć, podzielić się myślami. Wczoraj dostałam list
od lekarki, która w Indiach leczy trędowatych. Tydzień temu - od uczennicy, która redaguje szkolną
gazetę.
Bohema: W jaki sposób pyta Pani o te bolesne i często bardzo osobiste sprawy?
Hanna Krall: Ja nie zadaję pytań. Rozmawiamy. Czasami opowiadam o sobie. To jest dialog. Mój
rozmówca wie, że przeżył coś ważnego, co zasługuje na pamięć. Pisanie staje się naszą wspólną
sprawą: moją i mojego bohatera.
Bohema: Serdecznie dziękujemy Pani za rozmowę i poświęcony nam czas. To będzie wielka
niespodzianka dla naszych polskich i czeskich czytelników, kiedy zobaczą w "Bohemie" wywiad z
Hanną Krall.
Hanna Krall: I ja dziękuję. Życzę wytrwałości w redagowaniu "Bohemy" i zdobywaniu czytelników.
Cieszę się, że jesteście.
________________________________________________________________________________
Wywiad Bohemy z Jaroslavem Rudišem
Jaroslav Rudiš, ur. w 1972 w Turnově. Za swoją debiutancką
książkę "Niebo nad Berlinem" zdobył w 2002 r. nagrodę Ortena -
najważniejszą w Czechach nagrodę dla młodych autorów. Z
wykształcenia Jaroslav Rudiš jest nauczycielem niemieckiego i
historii. Studiował w Libercu, Pradze, Zurychu i Berlinie. Pracował
jako agent reklamowy czeskiego browaru w Niemczech, piekarz w
Alpach, portier w hotelu, didżej i dźwiękowiec w klubie rockowym,
menedżer zespołu punkowego, nauczyciel, murarz i sprzedawca w
mleczarni. Obecnie pracuje jako redaktor działu kultury w dzienniku
8
Právo. Pisze opowiadania, poezje i teksty piosenek. Kolekcjonuje stare rozkłady jazdy i mapy
kolejowe. W latach 2001-2002 przebywał w Berlinie, gdzie uzyskał stypendium dziennikarskie.
Mieszka w Pradze.
Bohema: Imałeś się w życiu bardzo różnych zawodów, byłeś m.in. nauczycielem, agentem
reklamowym, portierem w hotelu, ale największy sukces odniosłeś jako pisarz. Powiedz, o czym jest
Twoja pierwsza, debiutancka książka "Niebo nad Berlinem", która w Czechach cieszy się wielkim
powodzeniem.
Jaroslav Rudiš: Bohaterem mojej książki jest 30-letni facet, który ucieka z Pragi do Berlina, bo nie
może sobie dać rady ze swoimi problemami. Wydaje mu się, że jeśli wyjedzie za granicę, wszystko
samo się jakoś ułoży. Ale oczywiście tak nie jest. W każdym razie, on w Berlinie poznaje w metrze
młodego muzyka, z którym zakłada razem kapelę punkrockową pod nazwą U-Bahn (metro). Jak
wskazuje tytuł, akcja "Nieba pod Berlinem" rozgrywa się w większości pod ziemią, w berlińskim
metrze.
Bohema: Dlaczego właśnie tam?
Jaroslav Rudiš: Kiedyś zawsze marzyłem, żeby zostać maszynistą. Maszynistą albo muzykiem w
punkrockowej kapeli. Muzyka i pociągi to moje dwie wielkie pasje. Świat berlińskiego metra, jego
niepowtarzalny klimat i ludzie zainspirowali mnie do napisania tej książki.
Bohema: A Berlin? Dlaczego akcja Twojej książki dzieje się właśnie w Berlinie?
Jaroslav Rudiš: Mieszkałem w Berlinie przez rok i to miejsce zafascynowało mnie. Na pierwszy rzut
oka jest to brzydkie, zepsute miasto - głównie w sensie architektonicznym - ale z drugiej strony
Berlin ma coś w sobie. Jest w nim mnóstwo dzikiej energii, która porywa. Praga jest na przykład o
wiele piękniejsza, bardziej atrakcyjna, po części też bardziej melancholijna, ale chwilami jakby za
spokojna dla mnie.
Bohema: Wróćmy na chwilę do muzyki, powiedziałeś, że zawsze chciałeś być muzykiem, podobno
nawet założyłeś własny zespół, tak jak bohater Twojej książki.
Jaroslav Rudiš: Tak, to prawda. Moja kapela nazywa się oczywiście U-bahn, czyli metro, ja gram
oczywiście na gitarze, chociaż tak między nami to chyba nie jestem mistrzem tego instrumentu
(śmiech). Przygotowujemy właśnie nasz debiutancki album. Odkąd pamiętam, muzyka zawsze mnie
pociągała i inspirowała. Pisząc "Niebo nad Berlinem" starałem się nadać tej książce klimat
punkrockowej piosenki. Zależało mi na tym, żeby ta książka była autentyczna i miała jak najszybsze
tempo, jak to się mówi w muzyce, żeby miała speeda. Jak punkrockowe piosenki - krótkie,
dynamiczne, grane na trzech akordach.
Bohema: Jarku, dla polskich czytelników będzie na
pewno dużą niespodzianką dowiedzieć się, że znasz
polski. Znasz bardzo dużo polskich słów i dobrze
rozumiesz ze słuchu nasz język. Jak się tego
nauczyłeś?
Jaroslav Rudiš: Urodziłem się w Turnowie, właściwie
niedaleko Turnowa, u podnóża czeskich Karkonoszy,
gdzie dochodził sygnał polskiego radia i telewizji. Z
kolegą, który miał mamę Polkę, słuchaliśmy razem
Trójki, a jedną z moich ulubionych kapel był Lady Pank.
Już wtedy marzyłem, żeby zostać muzykiem, ale
ponieważ nie umiałem grać na gitarze, więc
udawaliśmy z kolegą, że gramy na jakichś
instrumentach, puszczaliśmy muzykę i śpiewaliśmy do niej piosenki Lady Pank i Sex Pistols. W
tamtych czasach w Polsce można było zawsze jakimś cudem posłuchać w radiu zachodniej muzyki
albo kupić na bazarze "Bravo" czy inne zachodnie pisma. U nas to było niemożliwe. Pamiętam jak
kiedyś na ławce w szkole wyryłem napis "Sex Pistols". Jak to zobaczyła nauczycielka, musiałem
zostać po lekcjach i zdrapywać to papierem ściernym.
9
Bohema: Powiedziałeś nam już trochę o tym, co robiłeś kiedyś. A czym się teraz zajmujesz?
Wiemy, że pracujesz jako dziennikarz, nagrywasz z zespołem debiutancką płytę. A jakie masz plany
pisarskie?
Jaroslav Rudiš: Piszę nową książkę. Na początku wyjdzie ona w formie komiksu. Rzecz się dzieje
na dworcu kolejowym na czeskim Śląsku, główny bohater jest zawiadowcą stacji, a cała historia jest
czymś na pograniczu snu i jawy.
Bohema: A masz jakieś plany wydawnicze jeśli chodzi o Polskę? Twoja książka bardzo dobrze
sprzedaje się w Czechach, osiągnęła nakład prawie 6000 egzemplarzy, masz dobrą prasę w
mediach. Nie myślałeś o wydaniu "Nieba nad Berlinem" gdzieś za granicą, na przykład w Polsce?
Jaroslav Rudiš: Nie miałbym nic przeciwko temu i bardzo chętnie porozmawiałbym z polskimi
wydawcami. Na razie Bohema jest pierwszym polskim medium, które zamieści fragmenty mojej
książki w waszym języku. Mam nadzieję, że na tym się nie skończy (śmieje się).
Bohema: My też mamy taką nadzieję. Życzymy Ci powodzenia i będziemy zapoznawać polskich
czytelników z Twoją książką w kolejnych numerach Bohemy. Dziękujemy Ci za rozmowę!
Jaroslav Rudiš: Dzięki..
W POŁOWIE DROGI
Relacja z międzynarodowych targów książki w Lipsku
Podążając śladami pisarzy i książek z Czech i Polski -
reporterzy Bohemy dotarli na międzynarodowe targi
książki w Lipsku (19-23.03.2003). Co roku stolica
Saksonii zamienia się na kilka dni w literacką stolicę
Europy - raj moli książkowych, pisarzy i wydawców.
I tym razem w doborowym międzynarodowym
towarzystwie nie zabrakło znanych autorów czeskich i
polskich. Widzieliśmy w akcji Pawła Huelle, który czytał
fragmenty swojej najnowszej powieści "Mercedes Benz"
- będącej swoistym hymnem na cześć Bohumila
Hrabala. Następnego dnia w Café Europa wystąpił
młody, świetnie zapowiadający się czeski pisarz - a
zarazem muzyk z pankowej kapeli "U-bahn" - Jaroslav
Rudiš. Jarek bardzo
żywiołowo i ekspresyjnie czytał po niemiecku fragmenty swojej
debiutanckiej powieści "Niebo pod Berlinem", a po spotkaniu z
czytelnikami udzielił Bohemie specjalnego wywiadu.
Na tegorocznych lipskich targach książki odbywały się też liczne
dyskusje panelowe z udziałem pisarzy i intelektualistów z Europy
środkowo-wschodniej oraz wieczory autorskie (głównym daniem dla
smakoszy było spotkanie z noblistą Günterem Grassem). Na wieczór
autorski Hanny Krall - znakomitej polskiej pisarki i reporterki -
przyszło tylu czytelników, że z ledwością mogli zmieścić się w dużej
sali wykładowej. Podobnie było na spotkaniu z Krzysztofem Vargą,
który prezentował swoje najnowsze książki - "Karolinę" i "Tequilę".
W sobotę, w przedostatnim dniu targów, Olga Tokarczuk - doskonale
znana czytelnikom w Polsce i coraz bardziej popularna w Czechach -
oraz litewski poeta Tomas Venclova w czasie dyskusji panelowej
opowiadali czytelnikom o polskich i litewskich nadziejach oraz lękach
związanych z jednoczeniem się Europy. Trzeba przyznać, że cała
impreza okazała się dużym sukcesem organizatorów. Targi książki
były doskonałą okazją do promowania nie tylko książek i kultury, ale
10
również miasta Lipska. Publiczność z Niemiec oraz innych krajów dopisała. Warto podkreślić, że targi
odwiedziło bardzo wiele młodzieży i wycieczek szkolnych. I chociaż najczęściej słyszało się pytania:
"Gdzie są stoiska z komiksami?" albo "Czy mają państwo jakieś darmowe gadżety?" - to jednak
wiele osób szukało literatury pięknej, albumów fotograficznych, książek o sztuce i przewodników
turystycznych. Z pewnością dla części tych osób był to pierwszy w życiu kontakt z kulturą
"egzotycznych" krajów zza dawnej żelaznej kurtyny. Miejmy nadzieję, że chociaż niektórzy z nich
znowu przyjadą za rok do Lipska i odwiedzą stoiska czeskie, polskie i innych krajów z Europy
środkowo-wschodniej.
________________________________________________________________________________
Vít Kloz: Miałem taki sen...
Kiedy myślę o wszystkich fajnych spotkaniach czesko-polsko-niemieckich, w których brałem udział,
przychodzą mi do głowy różne wspomnienia. Pierwsze takie spotkanie przeżyłem w 1994 roku, gdy
jeszcze jako szesnastoletni uczeń spędziłem 10 wspaniałych dni w miejscowości Grosshennesdorf,
przy polsko-czesko-niemieckiej granicy. Jako członkowie międzynarodowego obozu młodzieży przez
kilka wakacji z rzędu remontowaliśmy wspólnie stary dom, który dziś jest znany jako
"Begegnungszentrum im Dreieck". Spędzone wtedy wspólnie z Polakami i Niemcami chwile
zapamiętam na zawsze. Wtedy tak naprawdę po raz pierwszy spotkałem ludzi z Polski i Niemiec.
Niemcy, którzy byli organizatorami imprezy, zrobili wszystko, żebyśmy my, ich goście, w większości
Czesi i Polacy, byli zadowoleni z pobytu i dobrze się tam czuli. Udało im się to w stu procentach.
Zawsze będę mile wspominać moich niemieckich znajomych, bo dzięki nim i dzięki pięknym chwilom
przeżytym w Grosshennesdorf, otworzyły się przede mną nowe horyzonty i perspektywy.
Na międzynarodowe wakacyjne obozy w Grosshennesdorfie przyjeżdżałem jeszcze przez kolejne 3
lata. Ostatni raz byłem tam w 1997 roku.
Wtedy byłem już studentem drugiego roku germanistyki i historii.
Tu muszę szczerze wyznać jedną rzecz. Prawdopodobnie nie jestem "wzorowym germanistą", czyli
takim, jakiego chcieli wychować nasi profesorowie. Do dziś pamiętam zdanie, które wypowiedział
nasz wykładowca historii Niemiec: "Nie wystarczy, że będziecie perfekcyjnie mówić po niemiecku,
musicie też poświęcić całą swoją energię na poznawanie niemieckiej literatury i ludzi" ("Land und
Leute kennenlernen"). Mój "problem" polegał (i do dziś polega) na tym, że z natury jestem chyba
zbyt otwarty, żeby ograniczyć swoje zainteresowania tylko do germanistyki i kultury niemieckiej.
Paradoksalnie największy wpływ na otwarcie mnie na świat wywarły właśnie Niemcy i spotkania
młodzieży w Grosshennesdorfie. Kiedy wróciłem z pierwszego wakacyjnego obozu w Niemczech,
wiedziałem jedno: nie mogę zajmować się tylko jednym językiem, jedną kulturą. Za bardzo
oczarował mnie język polski i angielski, Polacy i Anglicy, ich kultura, muzyka i filmy. Zanadto
fascynuje mnie ta różnorodność, bym zrezygnował z moich "pozagermanistycznych" pasji.
Kiedyś zadałem sobie pytanie: Dlaczego studiuję germanistykę a nie jakiś inny przedmiot?
Odpowiedź była w sumie prosta. Po pierwsze, udało mi się zdać egzaminy wstępne i nie ukrywam,
że byłem z tego bardzo zadowolony. Po drugie, nauka niemieckiego zawsze sprawiała mi
przyjemność. W liceum dobrze sobie radziłem z tym językiem i niektórzy mówili mi nawet, że mam
do tego talent. Po trzecie, w ciągu mojego dotychczasowego życia spotykałem wielu wspaniałych
ludzi (także profesorów i wykładowców na uczelni), dla których niemiecki był językiem ojczystym.
Ale bardzo podobne doświadczenia miałem też z językiem angielskim i polskim. Oba bardzo mi się
podobały i chciałem się ich dalej uczyć. Z drugiej strony wiedziałem, że aczkolwiek polski i angielski
są moją pasją, to jednak będę zarabiać pieniądze jako nauczyciel niemieckiego.
Znajomość angielskiego przydaje się oczywiście, ale zdawałem sobie sprawę, że studiując niemiecki i
historię nie będę miał wystarczająco dużo czasu, by na serio uczyć się angielskiego. Z polskim było
jeszcze gorzej... Dobrze wiedziałem, że znajomość tego języka nie ma na rynku pracy właściwie
żadnego znaczenia, a co gorsza wśród moich znajomych nie widziałem żadnego zainteresowania
językiem naszego północnego sąsiada, czyli Polski, państwa, w którym żyje bądź co bądź 40
milionów ludzi.
Do dziś pamiętam chwilę, gdy któregoś dnia wraz z grupą kolegów i koleżanek staliśmy na korytarzu
czekając na kolejny egzamin z niemieckiego. Pokusiłem się wtedy o mały eksperyment myślowy...
Zadałem sobie pytanie: czy stalibyśmy tu wszyscy, gdyby Niemcy nie miały tak silnej pozycji jaką
mają? I gdyby niemieckie firmy nie oferowały tylu miejsc pracy w Czechach? Czy nadal tak bardzo
interesowalibyśmy się Niemcami, gdyby znajomość niemieckiego nie zwiększała naszych szans na
zdobycie pracy poza zawodem nauczycielskim?.. Po krótkiej chwili doszedłem do wniosku, że nawet
gdyby Niemcy nie były tą sławną "ekonomiczną lokomotywą Europy", to i tak my, czescy studenci,
ciągle mielibyśmy sto powodów, żeby być tam gdzie jesteśmy - na wydziale germanistyki. Dlaczego?
11
Bo sam język niemiecki i kultura oraz ludzie, którzy go używają, są tego warci i zrobili wiele dla
wspólnej Europy.
Z drugiej strony jednak, kiedy myślę o stosunkach czesko-polskich zawsze zadaję sobie pytanie, czy
nie byłyby one lepsze, gdyby potencjał ekonomiczny Polski był np. porównywalny z Niemcami.
Wiem, że to utopia, która nie może stać się rzeczywistością, ale spróbujcie sobie wyobrazić przez
chwilę, że to Polska byłaby tym bogatym zachodnim sąsiadem Czech, a np. Niemcy byliby średnio
rozwiniętym krajem na wschodzie, który dopiero czeka na swoją historyczną szansę... Przewrotne i
trochę obłudne, co?
Czy wtedy język polski byłby dla Czechów tylko językiem "dalekich" sąsiadów z północy, któremu nie
ma sensu poświęcać zbyt wiele uwagi? Czy nie wyjeżdżałoby wtedy więcej czeskich studentów do
Warszawy i Krakowa niż do Berlina i Freiburga? Czy politycy czescy ciągle tak samo ignorowaliby
stosunki z bogatą Polską? Czy przypadkiem współpraca czesko-polska nie byłaby "w modzie", gdyby
można było zbić na tym karierę polityczną? Spróbujcie sami odpowiedzieć sobie na te pytania...
Nie chciałbym, żeby moje słowa zostały źle odebrane albo fałszywie zinterpretowane. Bo przecież nie
jest prawdą, ze my w Czechach dbamy o dobre stosunki z naszymi niemieckimi sąsiadami tylko
dlatego, że interesują nas niemieckie pieniądze...
Nie, przynajmniej dla mnie to nie jest powód zainteresowania językiem i kulturą Niemiec. Według
mnie dobre stosunki z Niemcami są bardzo ważne, bo byliśmy ze sobą związani przez setki lat i
jeszcze przed II wojną światową mieszkało w Czechach ponad 3 miliony osób niemieckiego
pochodzenia. I oni też stanowili nieodłączną część naszej kultury. Byli również twórcami
przepięknego, charakterystycznego stylu w architekturze przygranicznej... Do dziś widać, że po ich
odejściu w 1945 roku, gdzieś się zapodział niesamowity urok terenów przygranicznych i ich
szczególna atmosfera - jakby wraz z odejściem dawnych mieszkańców tej ziemi odeszła też gdzieś
dusza tego regionu.
Mając to wszystko na uwadze powracam znowu do stosunków polsko- czeskich. I sam siebie pytam:
dlaczego z podobnym entuzjazmem nie rozwijamy kontaktów z Polską? Czy kultura polska, czy język
i ludzie w tym kraju nie zasługują na taką samą uwagę jak nasi zachodni sąsiedzi?
KALEJDOSKOP
Od jesieni 2002 roku działa w Warszawie interesująca niezależna galeria sztuki współczesnej.
Nazywa się Wizytująca Galeria. Prowadzi ją człowiek-orkiestra - Leszek Czajka - malarz, marszand,
animator kultury. Bardzo ciekawa jest koncepcja tej
jedynej w swoim rodzaju galerii - którą "wizytują"
(czyli wystawiają w niej swoje prace) różni artyści i
inne galerie z całej Polski. Również Wizytująca Galeria
"odwiedza" inne miasta i galerie.
Ktoś powie: galeria? to nie dla mnie, to przecież takie
snobistyczne. Ale Wizytująca Galeria nie odgradza się
od
świata aureolą blichtru. Mieści się w
charakterystycznym XIX-wiecznym ceglanym budynku
dawnej fabryki Lilpopa (ul. Bema 65), z dala od
modnych i szumnych lokali i galerii. Dlatego do
Wizytującej można przyjść wprost z ulicy, bez obawy,
że każą nam płacić za wstęp albo padać na kolana
przed Sztuką.
W przyszłym numerze Bohemy zamieścimy wywiad z Leszkiem Czajką - szefem zespołu Wizytującej
Galerii w Warszawie.
***
W poprzednim numerze Bohemy zamieściliśmy ankietę na temat stosunków polsko-czeskich. Wzięło
w niej udział 47 osób, więc trudno uznać wyniki za reprezentatywne. Tym niemniej warto
podsumować opinie zgłoszone przez naszych czytelników. Z ankiety wynika, że większość
czytelników Bohemy uznaje stosunki polsko-czeskie za poprawne (34%) lub dobre (23%). Co szósta
osoba (17%) uważa nawet, że stosunki między naszymi krajami są bardzo dobre! Natomiast w
sumie 19% czytelników Bohemy, którzy wzięli udział w ankiecie, uznało stan stosunków polsko-
czeskich za kiepski lub bardzo kiepski.
12
Podsumowując można powiedzieć, że trzy czwarte osób, które wzięły udział w ankiecie, pozytywnie
oceniło kontakty między naszymi krajami. Miejmy nadzieję, że Bohema przyczyni się do pogłębienia
więzi polsko-czeskich.
***
Jak wiecie, Bohema jest pismem niezależnym, niekomercyjnym i z natury trzymającym się z dala od
polityki. Jednak nie żyjemy w próżni i do nas też dotarła wiadomość o tym, że lada chwila Polskę (7-
8.06) i Czechy (13-14.06) czekają referenda w sprawie przystąpienia do Unii Europejskiej.
Koncepcja naszego pisma zrodziła się z pragnienia usuwania murów i granic pomiędzy narodami i
ludźmi - dlatego z nadzieją patrzymy na jednoczącą się Europę. I nawet gdyby politycy starali się ze
wszystkich sił zepsuć ideę wspólnej Europy, nikt i nic nie zniweczy wielkiego potencjału, który
drzemie w pokojowej wspólnocie narodów, regionów i kultur na Starym Kontynencie. Różnorodność i
wielonarodowość Europy trzeba postrzegać jako szansę na wzbogacenie naszej tożsamości - a nie
jako zagrożenie!
Tak dla Europy nie oznacza poparcia dla jakiejś abstrakcyjnej, nieuchwytnej idei - lecz jest wyrazem
akceptacji inicjatyw w rodzaju naszej Bohemy, jest krokiem w kierunku normalności i zbliżenia z
naszymi sąsiadami - Czechami, Słowakami, Niemcami czy Litwinami.
***
W poprzednim numerze Bohemy prezentowaliśmy wywiad z muzykami z kwintetu Distango, którzy
akustycznie i żywiołowo grają latynoskie tanga. Dotarły do nas słuchy, że Distango występowało
niedawno z koncertami w Polsce (m.in. 26 marca w Teatrze Studio Buffo, 30 marca w
Dramatycznym Jazzgocie i w Galerii Off w Warszawie, a 2 kwietnia w Klubie Pod Pretekstem w
Poznaniu). Z pewnością pierwsza trasa koncertowa po Polsce nie była ostatnią. Kto wie, może
Distango pojedzie też za jakiś czas na koncerty do Czech?
Miłośników tanga zapraszamy na stronę www.distango.com
***
I jeszcze wiadomość z ostatniej chwili. Grupa rockowa Trzyczwarte, która gościła na łamach
pierwszego numeru Bohemy, kończy właśnie nagrywać debiutancką płytę. Niektóre kawałki
Trzyczwarte można nieraz usłyszeć na falach Radia Jazz. Wokalista grupy, Łukasz, obiecał nam, że
udostępni dla Bohemy jeden z utworów, by nasi czytelnicy mogli nie tylko czytać, ale też słuchać z
Bohemą, jak gra Trzyczwarte.
TURYSTYKA
Nadszedł już czas wiosenno-letnich wyjazdów i wypadów turystycznych. Z tej okazji chcemy Wam
zaproponować bardzo ciekawe miejsce na Mazurach, w pobliżu Mrągowa. Miłośnikom spokoju,
pięknej przyrody, lasów, wody i aktywnego wypoczynku polecamy odwiedzenie CAMP RODOWO.
Jest to obiekt powstały na bazie typowego mazurskiego
siedliska, którego budynki zostały przebudowane,
wyremontowane i przytulnie urządzone, przy czym
zachowana została ich oryginalna forma i wygląd
zewnętrzny. Camp Rodowo oprócz tego, że jest
obiektem turystyczno-rekreacyjnym, jest również
międzynarodowym miejscem spotkań młodzieży.
Założycielom Camp Rodowo przyświecała idea - bardzo
podobna do pomysłu, który dał początek naszej
Bohemie - tworzenia wielonarodowej "rodziny" ponad
podziałami językowymi i kulturowymi. Obiekt
przeznaczony jest przede wszystkim dla ludzi młodych.
Camp Rodowo położony jest poza wsią, pośród malowniczych wzgórz, łąk, pól i lasów, nad jeziorem
Lampasz (na szlaku Krutyni, o którym pisaliśmy w pierwszym numerze Bohemy). Są tu świetne
warunki do: pływania, organizowania spływów kajakowych, jazdy na rowerze, jazdy konnej,
spacerowania i wszelkich sposobów rekreacji dla ciała i ducha. Okoliczne lasy pełne są jagód i
grzybów, a jeziora to raj dla wędkarzy.
Camp Rodowo zaprasza nie tylko turystów, ale też osoby zainteresowane uczestnictwem w
międzynarodowych imprezach kulturalnych i artystycznych. Organizowane są tu np.: spotkania
młodzieżowe i studenckie, warsztaty artystyczne, teatralne, muzyczne i literackie, kursy językowe i
13
kulturoznawcze, obozy wypoczynkowe i sportowe (wycieczki i rajdy rowerowe, spływy kajakowe
itp.).
Dla odwiedzających Rodowo z pewnością nie zabraknie
miejsca. Camp Rodowo posiada w ofercie pokoje 2, 4, 6
osobowe (także z łazienkami). Natomiast na nomadów,
traperów i trampów czeka pole namiotowe.
Bliższe informacje na temat Camp Rodowo, oferty
turystycznej i kulturalnej znajdziecie na stronie
internetowej www.republika.pl/rodowo
W bogatym programie imprez kulturalnych odbywających
się w Camp Rodowo są też projekty, w których biorą
udział Czesi - np. polsko-niemiecko-czeskie warsztaty
teatralne (19.07 - 2.08.2003).
LISTY DO REDAKCJI
Otrzymujemy od Was coraz więcej listów. Część z nich dotyczy materiałów do nauki języka polskiego
lub czeskiego (niestety nie ma ich zbyt wiele na rynku). Niektóre listy dotyczą możliwości podjęcia
współpracy z Bohemą (aczkolwiek większość autorów rejteruje po tym, jak dowiadują się, że nie
oferujemy honorariów). Pozostałe listy wyrażają Wasze opinie na temat Bohemy. Zdecydowaliśmy
się na razie na opublikowanie dwóch listów od czytelników. Być może w przyszłym numerze
Bohemy ukaże się więcej Waszych opinii i komentarzy...
Szanowna Pani Kępska,
Gorąco dziękuję za Pani informacje [chodziło o możliwość zakupu w Czechach materiałów do nauki
języka polskiego - przyp. red.]. Mimo że są negatywne, oszczędziły mi przynajmniej czasu i pracy.
Jestem jednak dość zszokowany, że czegoś tak podstawowego nie ma obecnie na co dzień w obiegu.
Cóż, wygląda na to, że o wszystkim w dzisiejszych czasach decyduje biznes.
Wasza inicjatywa wydawania czasopisma o profilu, który wybraliście, bardzo mi się osobiście
podoba, myślę, że w kontaktach polsko-czeskich i we wzajemnym otwieraniu się na siebie obu kultur
jest jeszcze naprawdę wiele do zrobienia.
Życzę Wam wszystkim wiele inwencji w dalszym rozwijaniu pisma.
Z przyjacielskim pozdrowieniem,
Inż. Paweł S., Třinec
***
Droga Redakcjo!
Wbijając w wyszukiwarkę hasło "czasopisma literackie" natrafiłam również i na wasze. Mimo, iż nie
jestem entuzjastką Czech ani kultury tego państwa (zaliczyłam zwiedzanie Pragi i byłam tam na
piwie, kupiłam garść czeskich ołówków), za jednym razem przeczytałam zamieszczone w 2. numerze
artykuły. Bardzo spodobały mi się opowiadania Orlanda Bukowskiego i Piotra Ka. A nawet nabrałam
chęci na naukę języka czeskiego.
Podziwiam za inicjatywę i życzę jeszcze wielu czytelników.
Małgorzata F., Kraków
14