Bohema 4 pl

background image

Warszawa/Praga Numer 3 (4)/2003

Witamy !

Zapraszamy do czwartego numeru polsko-czeskiego kwartalnika Bohema. Nasze pismo powstało

jesienią 2002 roku, z inicjatywy kilkorga przyjaciół - Polaków i Czechów. Postanowiliśmy wlać trochę
życia w kontakty polsko-czeskie i zrobić coś wbrew powszechnie panującej opinii, że "bez pieniędzy

nic się nie da"...
W aktualnym numerze znajdziecie kolejny fragment książki "Niebo pod Berlinem" autorstwa

Jaroslava Rudiša, bardzo popularnego w Czechach pisarza młodego pokolenia. Tym ra-zem
Bohema ilustrowana jest reprodukcjami obrazów znakomitego polskiego malarza - Krzysztofa
Pająka
. Zdjęcia obrazów uzyskaliśmy od Wizytującej Galerii, w której byliśmy na wernisażu

Krzysztofa Pająka i na wernisażach innych artystów. W sekcji "Wywiad Bo-hemy" zamieszczamy
wywiad z Iwoną Terlikowską i Leszkiem Czajką, właścicielami Wizytującej Galerii w Warszawie.

W dziale "Poezja" znajdziecie wiersze Stanislava Berana, Pawła Szydła oraz cykl
eksperymentalnych wierszy Mariana Karlického (a także wywiad z autorem - opublikowany dzięki

życzliwości redakcji zaprzyjaźnionego z nami czeskiego pisma Dobra Adresa (www.dobraadresa.cz).
Poza tym, jak zwykle, w Bohemie publikujemy artykuły o atrakcjach turystycznych i o wszystkim,

co składa się na codzienną rzeczywistość życia kulturalnego w Czechach i w Polsce. Natomiast dział
"W połowie drogi" - tym razem ma nietypową zawartość. Nie o kontaktach polsko-czeskich, ale o
emigracji niemieckiej i polskiej w Nowym Jorku - pisze Elwira Błażewicz.

PS. Osoby, które chciałyby podjąć z nami współpracę, informujemy, że jako pismo niekomercyjne

nie oferujemy honorariów za opublikowane teksty. Na tym polega szczytna praca dla idei! (Redakcja

zastrzega sobie możli-wość wprowadzania skrótów i zmian w nadesłanych tekstach). Następna

Bohema ukaże się w grudniu 2003 roku. Będą w nim nowe atrakcje pod choinkę...

A teraz już życzymy miłej lektury czwartego numeru Bohemy !!!

Wasza Redakcja

W czwartym numerze Bohemy znajdziecie następujące teksty:

Proza:
Jaroslav Rudiš „Niebo pod Berlinem” (fragment powieści)

Poezja:
Stanislav Beran wiersze z tomiku „Zlodům”
Paweł Szydeł
„Patrzę i widzę”
Mariana Karlický „Ba-śnienie”
oraz wywiad z Marianem Karlickým

Dramat:
Lech Brywczyński
„Ajakos”

Wywiad Bohemy:
rozmowa z Iwoną Terlikowską i Leszkiem Czajką – właścicielami Wizytującej Galerii w Warszawie

W połowie drogi – teksty i opinie:
Elwira Błażewicz
„Różnice między emigracją polską a niemiecką w Nowym Jorku”

Turystyka:
Gdańsk-Gdynia-Sopot
Liberec i okolice

Kalejdoskop:
aktualności kulturalne

1

background image

PROZA

Jaroslav Rudiš: NIEBO POD BERLINEM
(NEBE POD BERLÍNEM)

Copyright © Jaroslav Rudiš, 2002 / Nakladatelství Labyrint, Praha 2002

2. Pancho Dirk

Znamy się z Pancho Dirkiem już dwa miesiące. Katrin znam od miesiąca. Najpierw poznał się z nią
Pancho Dirk. Byłem przy tym, jak ją poderwał. Mało nie przypłaciłem tego życiem. Byłem przy tym,

jak próbował zaciągnąć ją do łóżka. Mało nie przypłacił tego swoim męskim honorem. Ale Pancho
Dirk jest z tych, co nie uważają kopniaków za zły omen.

Spotkaliśmy się w ubanie, jak się tu mówi na metro. Dokładnie na upiątce, na stacji Webewiese.
Obaj mieliśmy gitary, ja papierosy, on zapalniczkę.

Spytał, skąd jestem, byłem pierwszym Czechem, jakiego w życiu widział, potem wygadał się, że w
tym życiu po 1989 roku, bo przedtem był z rodzicami parę razy nad Jeziorem Machy w Wysokich

Tatrach. Pewnie należeli do tych wschodnioniemieckich turystów, co zamawiali frytki do swiczkowej,
knedliki z kapustą do kotleta, kelnerzy przez coś takiego jeszcze do dziś wpadają w szał, tak samo
jak w szał wpadali czechosłowaccy turyści, kiedy na

Rugii musieli odstać dwie godziny w kolejce do knajpy,
żeby dostać pieczeń z brązowym sosem i małe piwo z

zielonym syropem. Mój tato mówił, że właśnie po tym
można poznać, jak bardzo różnią się nasze kultury -

czeska i wschodnioniemiecka.
Pancho Dirk mówił, że niby teraz nie ma forsy na

podróżowanie, a jak już ma, to woli jechać nad morze
albo do Amsterdamu i że wschód jest coraz bardziej
na wschodzie. Spytał mnie, co jest ciekawego do

zobaczenia w Czechach, oprócz Pragi, złotego miasta
nad Wełtawą - wygłosił to tonem agenta biura podróży

Neckermann.
Spytałem go, co ciekawego jest w Berlinie. Żaden z

nas nic specjalnego nie wymyślił. Nic, co by było
ciekawsze i bardziej kuszące niż zwyczajne rzeczy,

takie jak stare mosty, piwo, jedzenie albo ładne
dziewczyny, tyle tylko że w Pradze stacje metra wyglądają jak sale pogrzebowe w krematorium, a w
Berlinie stacje metra są bardziej różnorodne - powiedzmy romantyczne bawarskie zamki,

opuszczone bunkry albo stare, wyłożone kafelkami łazienki. Jak na przykład Weberwiese.
Pancho Dirk pytał, jakie mam plany, gdzie mieszkam i w ogóle, a ja mu na to, że przyjechałem

przed tygodniem, nocuję w pokoju w jednym schronisku na Friedrichshaimie, z trzema
Amerykanami, którzy nie piją piwa, tylko jarają trawę i kłócą się nad mapą, gdzie dokładnie leżał

zachodni, a gdzie wschodni sektor i w jakim czasie można by było przeleźć przez mur berliński,
gdyby w ogóle jeszcze stał. Palą i jak dotąd jeszcze nic z Berlina nie widzieli - poza mapą.

Mówię Panchowi, że mam plan, żeby nie mieć żadnych planów, a on mi powiedział, że mogę u niego
przenocować, a na drugi dzień, że mogę zostać, że to kosztuje 280 miesięcznie, tylko że w zimie
będę musiał zrzucić się na węgiel, ale że na razie jeszcze do zimy daleko, no ale chociaż teraz jest

daleko, to potem za to zima długo trwa i żebym się na to przygotował, ale że teraz jest dopiero
wrzesień, więc mogę mieć ten pokój i wersalkę, i szafę, i stół, i krzesło.

No więc poszedłem na to.
W następnym tygodniu zaproponował mi, że mogę mu nieraz pomagać przy przeprowadzkach, że

wykruszył się im jeden chłopak, że przez te dziesięć dni pracy zarabia sobie na miesiąc luzackiego
życia, że graniem w metrze tylko nakręca sobie formę, a potem dogadaliśmy się, że moglibyśmy

spróbować założyć kapelę, skoro mamy takie same wzorce muzyczne, dajmy na to Bowiego,
Ramones albo Iggy Popa i że ma zbunkrowane miejsce, gdzie można by grać próby.

To on powiedział, że kapela mogłaby się nazywać U-Bahn, od ubanu, gdzie się spotkaliśmy i który
wyraża wszystko, co ważne dla kapeli punkrockowej, czyli mroczne klimaty, hałas i speed, więc mu
powiedziałem, że w to wchodzę.

Teraz stoi obok mnie i parzy sobie kawę.
"Porządna kawa musi dzwonić w sercu tak jak w nim dzwonią dobre akordy", sypie do ekspresu
czubato kawę, przykręca wieczko, zapala kuchenkę, opiera się o nią i czeka.

Pancho Dirk ciągle na coś czeka. Na dziewczynę, na pracę, na kapelę, z którą mógłby się nareszcie

2

background image

wybić. Jest o rok młodszy ode mnie. Urodził się w Turyngii, w Mühlhausen, ma maturę i ma fioła na
punkcie dziewczyn.

Dlaczego każe na siebie mówić Pancho Dirk, skoro nazywa się Dirk Müller? Bo jest wielkim
ściemniaczem.

Mówiła mi jedna jego kumpela, że podobno był przez
pół roku wolontariuszem Czerwonego Krzyża w

Macondo. Mówiła to pełna podziwu.
"Czujesz? Przez pół roku ciął jakieś bandaże, walczył z
komarami, rozdawał Indianom witaminy. W życiu nie

zdobyłabym się na coś takiego", mówiła ta
dziewczyna, co miała na imię Ulrike, zanurzała nos w

piwie, z oczami wlepionymi w Pancha, który jej jakby
wcale nie dostrzegał.

Piana ciekła jej po brodzie.
"W życiu nie zdobyłabym się na coś takiego",

powtórzyła.
Ulrike nie była głupia. Macondo długo chodziło jej po
głowie. Podobno nikt nie znalazł go na mapie Ameryki

Południowej.
Powiedziałem jej, że to jeszcze o niczym nie świadczy.

Mapy czasami kłamią, gdy sobie tego życzy historia.
Na przykład mapy enerde. Przecież one zamiast Berlina Zachodniego pokazywały tylko białą plamę.

Jakby w środku miasta sterczał jakiś krater albo wielkie jezioro. Czyli za ścianą było coś, co nie
istniało. A przecież było słychać i czuć, jak to coś oddycha, wzdycha i wrzeszczy, jak się wierci,

napina, śmierdzi i pachnie.

Mówię, że Pancho Dirk miał fioła na punkcie kobiet. Wprawdzie jego namiętnością była muzyka, ale
największym hobby - dupczenie. Punkrock był środkiem do osiągnięcia celu. Tak samo jak
chłopaczki Hitlera, co brali do ręki pancerfausty, żeby powstrzymać rosyjskie czołgi na ulicach

Berlina i uratować wodza, Pancho Dirk brał do ręki gitarę, żeby obnażyć serce dziewczyny i dupczyć,
dupczyć.

Obie te rzeczy są ze sobą powiązane. Nikt tego nie przyzna, ale wszystkie ważniejsze kapele
powstały, żeby dupczyć. Tylko dlatego Stonesi czy Beatlesi pocili się na scenie, żeby wydobyć z
siebie fajną, melodyjną piosenkę i rzucić ją na przynętę... I tylko ci, co robią to z prawdziwą

namiętnością, osiągają cel.
Tacy jak ja, na przykład, co mówią, że robią to dla samej satysfakcji, kłamią. Nam też chodzi tylko o

jedno. Ale kto to przyzna.
Pancho Dirk dzielił przebieg podrywu na trzy fazy: urabiania, zniewalania i pozbywania się kobiety.

Pierwszą z nich nazywał Kontaktirunk.
Oznaczała wszystko począwszy od wymiany spojrzeń, przez nawiązanie kontaktu i flirtowanie, aż do

przedstawienia planu opuszczenia klubu czy baru i zniknięcia z dziewczyną za drzwiami jego
mieszkania na Zelterstrasse 6. Podobno w tej samej klatce mieszkała kiedyś Nina Hagen, co według
Pancha było dowodem przychylności losu. Złapał na to parę dziewczyn.

Montirunk oznaczało samą akcję.
Ponieważ chodziło o najważniejszą część całej gry, Montirunk miał kilka podrozdziałów, które

musiały lub nie znaleźć się w repertuarze. Pancho zapisywał sobie poszczególne kroki w notesie,
który miał schowany pod łóżkiem.

Ostatnia faza nazywała się Demontirunk.
Oznaczała wypuszczenie kobiety z powrotem w świat. Jeśli doszło do zmęczenia materiału albo gdy

nawaliły substancje usztywniające lub towar został zmontowany zbyt szybko i rutynowo, należało
pozbyć się kobiety, a nieraz wręcz przymusić ją, żeby już nigdy więcej nie wróciła. Z kolei jeśli
Montirunk miał ciekawy i nowatorski przebieg, Pancho Dirk dawał dziewczynie numer telefonu i

postanawiał ciągnąć dalej to cielesne Montowanie.
W idealnych warunkach Pancho przełączał dziewczynę na pozycję stand-by, tak jak się to robi

wieczorem z telewizją, żeby na drugi dzień znów mogła działać.
"Gdybyś tylko wiedział, jaka to jest harówa", powiedział mi kiedyś.

Pancho Dirk mówi o sobie Pancho Dirk, bo chce być cool.
Jechaliśmy raz ubanem i Pancho Dirka akurat przypiliło, bo wcześniej zawitaliśmy do Cafe M., gdzie

omawialiśmy strategię naszej kapeli, piliśmy piwo i gapiliśmy się na dziewczyny, które gapiły się na
nas, a raczej na niego.

Pancho na gwałt potrzebował do ubikacji, ale nie mógł, bo wysiadł prąd i utknęliśmy w tunelu w

3

background image

udwójce między Alexandrem a Rosa-Luxemburg Platz. Tkwiliśmy w pierwszym wagonie bezsilnie jak
dwie muchy złapane w pajęczynę i zdane na pomoc z góry, ale nikt nam nie rzucił liny ratunkowej.

Dziesięć minut.
"Prosimy o cierpliwość", zachrobotało w głośniku.

Pancho Dirk przebierał nogami, a ja widziałem, jak się męczy, więc zacząłem mu czytać urywki z
jakiegoś brukowca. Pisemka te należą do ulubionej literatury ubanowej.

Czytałem mu, żeby go jakoś rozerwać. Wiadomość o tym, że zarządca kuli ziemskiej mało się nie
udusił precelkiem przy oglądaniu futbolu amerykańskiego, przeszła bez echa. Tak samo było z
informacją o tym, że na parkingu przy supermarkecie w dzielnicy Steglitz emerytka M. D. Zobaczyła,

jak wąsaty terrorysta wrzuca do bagażnika dwa worki kartofli. Nie rozweseliła go też wiadomość o
tym, że policja musi oddać do rzeźni czterdzieści cztery konie policyjne, bo zarząd miasta popadł w

tarapaty, i to jeszcze jakie, i nie chce dać pieniędzy na przedłużenie ich końskiego żywota, bo ma
pieniądze tylko na ich ostatnią drogę do rzeźni.

Osiemnaście minut.
"Trwają intensywne prace przy usuwaniu awarii".

Pancho Dirk puchł, przygryzał boleśnie wargi, zupełnie jakby dostał końską dawkę jakiegoś
zastrzyku i jakby to jego mieli za minutę rozstrzelać.
Nie pomogła mu wiadomość o tym, że razem z konnym oddziałem zarząd zlikwiduje też orkiestrę

policyjną, która szerzyła sławę policjantów w Petersburgu, Madrycie i Kolinie Kmochowskim. Gdyby
była tu jakaś dziewczyna, zobaczyłaby jak Pancho Dirk się męczy. Ale bohater z Macondo był

zadowolony, że akurat teraz żadna dziewczyna nie gapi się na niego.
Nie rozbawiła go wzmianka o tym, że policjanci chcą demonstrować przeciwko temu wszystkiemu i

że gazeta postawiła pytanie, kto wkroczy do akcji przeciw demonstrantom, jeśli złamią prawo.
Pancho Dirk kiwał tylko głową, wiercił się na ławce, wytrzeszczał oczy, czerwieniał i z każdą chwilą

wyglądał coraz gorzej; jakby miał zemdleć. Już nawet wcale nie był cool.
Dwadzieścia pięć minut.
"Niestety dopływ prądu jest ciągle jeszcze odcięty. Prosimy o zachowanie spokoju".

Pancho Dirk wstał, załomotał do kabiny motorniczego. Poszeptał mu coś do ucha, ale tamten
pokręcił głową.

"Nein?", wyjęczał Pancho Dirk i jeszcze bardziej poczerwieniał.
"Nie ma pan jakiejś puszki? Po coli? A mógłby mnie pan na chwilę wypuścić do tunelu? Już nie

mogę, serio".
"No... nie ma takiej możliwości. To znaczy normalnie nie byłoby takiej możliwości. Tylko proszę

uważać na druty, jak najdalej od wagonu!", doradzał maszynista, kiedy zobaczył, że w całym wozie
jesteśmy tylko my dwaj.
Boczne drzwi syknęły. Pancho Dirk też. Wygiął ciało w łuk, rozpinał sobie rozporek, ale jakoś mu to

nie szło, cholerne guziki, pociąg wydał głośny sygnał i ruszył. Drzwi się zamknęły.
"Kurwa", wrzasnął. I właśnie wtedy popuścił.

Zapytał: "Co ten amerykański prezydent chce zrobić z tymi końmi?". I pojechał do domu, żeby się
przebrać.

A ja poszedłem na kebab.
Za pół godziny był z powrotem. Miał na sobie szerokie niebieskie dżinsy, czarny golf, skórzaną

kurtkę. Zarzucił szpanersko grzywką i znowu był cool.
Ta dziewczyna, co stała w przeszklonych drzwiach klubu polskich pechowców*, na pewno to
zauważyła, bo na mnie nawet nie spojrzała. Była chudziutka i wysoka, trochę przygarbiona, ubrana

w czarny tiszert z czerwoną gwiazdą, w wąskiej spódnicy, z jasnymi włosami, które świeciły wokół
jej pociągłej twarzy jak korona. Babcia by powiedziała, że robi miny do chłopaków i że takie

dziewczyny są nic nie warte. Ale dlaczego faceci dla takich kobiet porzucają swoje żony, tego mi
babcia nie wyjaśniła, a ja oczywiście wstydziłem o to zapytać. W ogóle często wstydzę się pytać.

Pancho Dirk starał się zrobić taką minę, jakby nie robił żadnej miny, ale ja go już za dobrze znam.
Rozbłysły mu oczy.

Zamówiliśmy wódkę. W głośnikach plątały się smyczkowe rytmy polskiej grupy "Stoimy twarzą w
twarz z cywilizacją" czy coś w tym stylu. Myśmy stali twarzą w twarz z niskim barem, który tonął w
stłumionym niebieskim świetle. Na lodówce walały się butelki alkoholu. Piwo było kiepsko

schłodzone. Na kuchence gotował się bigos, całe pomieszczenie pachniało czymś kwaśnym, trochę
jakby pleśnią, którą zostawiłem za sobą w łazience na Žižkovie. Zamówiliśmy jeszcze dwie wódki.

Pancho Dirk gdzieś się zapodział w tańcu. Zamknąłem oczy, zacząłem wspominać tamto lato na
Mazurach w drodze do Estonii i tamtą dorodną Polkę, z którą przepijaliśmy się przez noc aż do świtu.

Leżeliśmy na plecach, z nosami zadartymi do nieba, wpadała nam do nich ciemność i ta dziewczyna.
Marysia się nazywała, dużo mówiła.

"W Polsce są dwa rodzaje facetów. Jedni przychodzą na świat z flaszką wódki w ręku, przez całe

4

background image

życie chlają i palą i umierają na raka płuc jak mój dziadek. Są też tacy, co rodzą się z papierosem w
gębie i umierają na marskość wątroby z flaszką wódki pod ręką. Tak skończy mój stary".

Ci, co tu przyszli, muszą coś o tym wiedzieć. Możliwe, że wiedzą o tym dokładnie wszystko.
Muzyka płynie z jednego ucha do drugiego, przeciska się przez mózg i pozostawia w duszy smutek,

bo jest melancholijna. Przechyliłem głowę i wlałem w
siebie wódkę.

Kiedy przełknąłem i otworzyłem oczy, przede mną stała
zdarta czterdziecha w zniszczonej sukience na ramiączka
i w białym futerku. Nie powiedziała ani słowa, tylko

energicznie podsunęła mi pod nos wydanie pisma
bezdomnych Stütze. Grzecznie odmówiłem.

"Kuup se to, dupku. A może ty już wiesz, co to jest
Baautzeen?" wrzasnął na mnie z kąta krępy

czterdziestolatek z krótkimi kręconymi włosami i całkiem
malutkimi oczami. Właściwie nawet ich nie widziałem.

"Wiesz, co to takiego Baautzeen, ty frajerze? Nie uczyli
cię tego w szkole, co? To se tam o tym poczytasz! A
może już to wiesz?"

Wszyscy to wiedzieli, tylko ja nie. To był Igor. A Igor jest
czubkiem.

A Bautzen?
Przeszukiwałem w głowie twardy dysk. Folder Geografia

i Historia. Szło mi to dość opornie, bo mózg pogrążał się coraz głębiej w żubrówce.
Bautzen? Bautzen... ...Bautzen!


To będzie:
1) Miasto na Łużycach, które kiedyś należało do ziem Korony Czeskiej. Teraz wschodni kraniec

Eurolandu.
2) Po naszemu Budziszyn.

3) Mają tam ładny zamek i wieżę, która przymierza się do upadku w dolinę. Byliśmy tam raz ze
stryjem na wycieczce. Kupił nam bratwursty bez chleba, bo na straganie nie mieli chleba.

4) Ważny węzeł kolejowy.
5) Ciągle jeszcze żyją tam Serbowie łużyccy, a niektórzy z nich nawet mówią po serbsku i piszą

serbskie książki.I po
6) Było tam znane więzienie polityczne enerdówka, podobno gorsze niż Alcatraz i paskudniejsze niż
Wronki.

Nikt nie wiedział, dlaczego Igor ciągle wyjeżdża z tym Bautzenem. Nie dlatego, żeby się go bali
spytać, ale dlatego, że nikogo to w sumie nie obchodziło.
Igor jest przewrażliwiony. Igor jest rosyjskim Żydem. Jest z Moskwy, gdzie próbował pisać do gazet.

Igor nie lubi Niemców, którzy wybili połowę jego przodków. Nie lubi też Rosjan, którzy za Stalina
wystrzelali drugą połowę rodziny. Ale najbardziej Igor nie lubi Niemców z Zachodu. Nadęte cyfrowe
ważniaki, co wszystko wiedzą i potrafią wyobrazić sobie życie za drutami mniej więcej tak, jak my

potrafimy sobie wyobrazić życie na Marsie, cwaniaczki, którzy wszystkim tu rządzą; nim też jako
emigrantem, który żyje z zasiłku.

Igor na początku lat dziewięćdziesiątych spakował walizkę, a do niej walizkową maszynę do pisania,
wsiadł do pociągu, żeby zarzucić kotwicę w blokowiskowej dzielnicy Marzahn, której nazwa nie ma

nic wspólnego z marcepanem; prędzej z marnością. To taki berliński Gdańsk Zaspa.
Nie zapuścił tam korzeni. Pisanie mu nie szło, nie garnął się do pracy, jego niemiecki unosił coraz

dalej i dalej na wschód przeciągły słowiański akcent. Igor to wiedział, dlatego niewiele mówił. Co
najwyżej sam do siebie i do paru kumpli.
Dużo milczał, chodził nad Szprewę i widział odbicie swojej twarzy w Wołdze. Jadł niemiecką solankę

z krojonymi parówkami i pachniał mu rosyjski barszcz. Popadał w zgorzknienie. Mówił mi potem o
tym wszystkim Pancho Dirk. Kiedy Igor sobie podpił, otwierał usta i na wszystkich wkoło wylewał

swoją wściekłość nie pytając nawet, czy kogoś to obchodzi. A pił często. I kiedy sobie wypił, wódka
nie leciała mu do żołądka i wątroby, tylko uderzała mu do twarzy. Przez to był wiecznie napuchnięty

i bezoki.

"Ej ty, wiesz, co to Baautzeen?! Skąd jesteś, frajerze!? Z Monachium!?! Myślisz sobie, że co ty
jesteś? Ty Szwabie jeden!", wrzeszczał na mnie, a wszyscy polscy i niepolscy straceńcy, życiowi
rozbitkowie i luzerzy, których ten klub zdołał przyciągnąć z całego świata, wszyscy oni odwracali się,

chichotali i czekali na teatr, w którym obok Igora miałem grać główną rolę.

5

background image

Pancho Dirk był w drugim końcu sali. Zostawił mnie na pastwę losu. A raczej na pastwę Igora. Ta
chuda dziewczyna z czerwoną gwiazdą uśmiechała się do niego, ale co chwila lukała na mnie. Ja też

czekałem, co się stanie. Pancho Dirk szeptał jej coś do ucha.
"Ja? Ale ja jestem z Pragi, z Žižkova", wybełkotałem, gdy Igor chwycił mnie za koszulę pod szyją.

Igor zatrzymał się.
"Gut, gut, mołodjec. No to pewnie wiesz, co to jest Baautzeen. Wiesz, co to takiego ta cholerna

komuna. Nie to co ci wszyscy zdies!" wrzasnął. Puścił mnie i poklepał po karku spoconą ręką.
"Dawaj, wódki popijom. Moj sosjeeed zawsze mówił, że dwa razy uratował Czechosłowację. Raz w
45-ym, przed giermańskimi faszystami, a drugi raz, przed amerykańskimi kontrrewolucjonistami, w

68-ym. Najsampierw przywiózł se od was zegarek, a potem dżinsy i za każdym razem przywoził
piękne wspomnieeenia o dziewczynach, co same przed nim rozkładały nogi, bo sosjeeed był

przystojniacha, rosyjski Marlon Brando, kto wie, może zostawił tam u was gromadkę dzieci, bo
sosjeeed jak strzelał, to zawsze trafił. Ciągle mówił, że Słowianie muszą trzymać razem, że to nasza

jedyna szansa na tym świecie i nasza sudba, bo inaczej nie damy rady giermańskiej i amerykańskiej
hydrze. Wtenczas nie brałem go seeerio, ale teraz myślę, że miał chłop rację. Piękne

wspomnieeenia... dał mi raz zegarek. Ale już go nie mam. Zeroforsy", powiedział i wycofał się na
fotel stojący w kącie; jak pająk do swojej kryjówki.
"A ty się do niej nie montiruj. Bo też będziesz zeroforsy!" krzyknął do Pancho Dirka, który kołysał się

razem z tą śliczną dziewczyną, która wisiała mu na szyi i chwilami zahaczała o mnie wzrokiem.
Poszliśmy do ubanu. Przyjechał dopiero po dwudziestu minutach. Rozwaliliśmy się na ławce,

wdychaliśmy gęste powietrze i nasłuchiwaliśmy, jak huczy wentylacja. Na tablicy migały
pomarańczowe przeprosiny. Pancho Dirk na przemian palił, ssał puszkę piwa i obejmował czerwoną

gwiazdę.
Był pijany.

Ona też.
Ja w sumie też.
Mówił jej o tym, jak mało nie zachorował na śpiączkę w Macondo i że nie życzyłby jej czegoś

takiego. I że amerykański prezydent chce wystrzelać czterysta koni, bo wojna jest coraz droższa i
rząd nie ma forsy. I że berlińska orkiestra policyjna będzie przygrywać przy tej smutnej ceremonii.

Czerwona gwiazda robiła taką minę, jakby o niczym nie wiedziała i jakby nie wiedziała, co się stanie,
gdy przyjedziemy do nas do domu i zamkną się za nią drzwi do pokoju Pancha.

A ja wiedziałem, że ma na imię Katrin i że chciałaby studiować na filmówce, ale że teraz jest na
psychologii.

__________________________
* Autentyczny, popularny obecnie klub w Berlinie o nazwie Der Klub der polnischen Versager.

Jaroslav Rudiš, ur. w 1972 w Turnově. Za swoją debiutancką książkę "Niebo nad Berlinem" zdobył

w 2002 r. nagrodę Ortena - najważniejszą w Czechach nagrodę dla młodych autorów. Z
wykształcenia Jaroslav Rudiš jest nauczycielem niemieckiego i historii. Studiował w Libercu, Pradze,

Zurychu i Berlinie. Pracował jako agent reklamowy czeskiego browaru w Niemczech, piekarz w
Alpach, portier w hotelu, didżej i dźwiękowiec w klubie rockowym, menedżer zespołu punkowego,

nauczyciel, murarz i sprzedawca w mleczarni. Obecnie pracuje jako redaktor działu kultury w
dzienniku Právo. Pisze opowiadania, poezje i teksty piosenek. Kolekcjonuje stare rozkłady jazdy i

mapy kolejowe. W latach 2001-2002 przebywał w Berlinie, gdzie uzyskał stypendium dziennikarskie.
Mieszka w Pradze.








6

background image

POEZJA

Stanislav Beran

SMRÓD

Głosy

nadchodzących ginęły w dymie
pod sufitem. W chwilach światła. Pożółkłe

powietrze z plamami po piwie
krwi ślinie. Kiedy siedzę. Z palcami pod

stołem wepchniętymi do oczu.
Gadać być pewnym siebie ogłupić
się. Knajpa. Emeryt siedzący obok mnie

wyszedł na spacer z psem. Zdążyła
otrzeć sobie gębę. W pokoju w tym zimnie

z rozpalonego pieca bił
trujący smród. Zasnąć być

pewnym siebie. Z czarnymi pręgami wokół oczu
głęboko w piersi

mieć czas dokładnie na podpis nigdy
nie wiesz co ci jest. Kiedy siedzisz.

POD PRYSZNICEM

W autobusie po dach zapchanym
podstarzałymi bezdzietnymi małżonkami na wycieczce. Wiatr
przewalający się przez góry jak lata

którym darowano wejściówkę. Starcy.

Z pokoju obok wynieśli trupa. Zamarzniętego
po tygodniu w nieogrzewanych ścianach. Brzegi

pełne ptasich gówien wody.
W zimie przylepionego gołego do ściany. Albo
kobietę wrzeszczącą z bólu

pod lodowatym prysznicem. Morze. Głód
który nigdy nie przejdzie i chłód.

KSIĘŻYC

Wciśnięty w uniform jesieni mówił: "Dużych
miast się boję, jeżdżą

tam trolejbusy" zachwycony tym, że
jego mania ma

imię. Zmieniało się
nieustannie przetaczało, stosy miękkiego

gnijącego mięsa nad głową. I
ciepło. Pod zaczerwienionym światłem oczu
przyszedł z powietrza strach i zachwyt

graniczący
z szaleństwem. W świetle dziennym zabarwionym

trucizną. I tramwaje, nowe imię tego
wszystkiego, co może kiedyś nadejdzie. Ten strach,

wina, przerażenie, cokolwiek.

Z czeskiego oryginału przełożyła Redakcja

Stanislav Beran, ur. 12.7.1977 w Jindřichově Hradci, w północnych Czechach, gdzie mieszka do

dziś. Absolwent wydziału pedagogiki na Universytecie J.E.Purkyně w Ústí nad Łabą. Publikował w
pismach: Host, Weles, Psí víno. Od czasu do czasu uczestniczy w wieczorach autorskich literatów w

Děčíně.
Niedawno wyszła jego debiutancka książka "Zlodům", z której pochodzą poniższe wiersze.

7

background image


Paweł Szydeł: Patrzę i widzę


1.

Wtedy ona uśmiechnęła się do mnie. Od tej pory patrzę i widzę.
2.
Szedłem w letnim skwarze, suchą, piaszczystą drogą,

gdzieś między zbożowymi polami, wśród maków i
chabrów, w kierunku nieznanym, z wysoko

podniesionym wzrokiem, w błękitne niebo, w słońce.
Brzozy przydrożne kłaniały się nisko w powitalnym,

radosnym geście. Gdzieś w oddali widziałem majaczącą
postać w nikłym uśmiechu i z rozwianym welonem. Było

tak jakoś... Ptaki śpiewały w ten niedzielny dzień i
dzwony kościelne grały radośnie. Był lipiec. Pobiegłem
wymachując ręką, w kierunku gdzie trzeba, gdzie

uśmiech. Pobiegłem radosny, w jasną przyszłość
pobiegłem.

Za mgłą daleko dwie postacie w bieli zmieszanej z
błękitem.

3.
Właśnie wtedy stara kobieta, która od dłuższego już czasu siedziała pod moimi drzwiami,

powiedziała: "Będziesz wiecznie samotny". Z moich oczu popłynęły błękitne krople smutku. Brak
słów stał się tak dotkliwy, że poczułem ogromne pieczenie w gardle.
Podszedł do mnie mężczyzna, którego musiałem już kiedyś poznać i splunął mi w twarz. Nie

odwracałem głowy i oczu nie spuszczałem chociaż wiatr. Zauważyłem, że wszystko wokół zachodzi i
ciemność ogarnia moją postać. Postanowiłem iść przed siebie, w wymyślony park tęsknot i

melancholii. Moje kroki były lekkie jak podmuch letniego wiatru. Czy zdążę dotrzeć jeszcze do cichej
zatoki westchnień?

Przetarłem oczy i znowu było błyszczące nadzieją słońce i ta dziwna muzyka, bez końca. Patrzę i
widzę.

4.
Otwierałem i zamykałem oczy, otwierałem i zamykałem. Jasno, ciemno, jasno, ciemno. Umierałem i
odradzałem się z popiołów. Uśmiech i smutek na przemian, uśmiech i smutek.

Teraz, jeśli umrę, będzie to śmierć ostatnia.
5.

Wzdłuż wysokiego muru z czerwonych cegieł miotam się nieustannie.
6.

Czas mijał powoli. Drzwi mojego pokoju były otwarte, tak jakbym kogoś oczekiwał. Wokół krążyły
drobne okruchy melancholii.

Właśnie wtedy, gdzieś między niepewnością, a odchodzącą nadzieją, niespodziewanie zjawiła się ta
nieznajoma. W nikłym uśmiechu przyniosła pragnienie otwartych ramion w każdy dzień i na każdym
kroku. Jak to dobrze, że nie odejdzie i zawsze będzie grała pannę młodą z rozwianym welonem.

A to podobno dopiero uwertura do odcieni błękitu.

(...)
10.
Zapaliła świecę i nagle przestrzeń wokół nas wypełniła się nieznanymi dotąd dźwiękami o niezwykłej

barwie. Moje dłonie zaciśnięte zazwyczaj w pięść muskały jej długie włosy. Pamiętam, układałem
kiedyś piosenkę o długich ciemnych włosach. Dziwna to była piosenka i bardzo smutna.

Dzisiaj gorąca herbata i dwie kostki cukru wystarczają, aby być szczęśliwym. Nie powinno się mówić
"jestem szczęśliwy", bo los. bo fortuna, bo guzik. Szklanka herbaty przynosi w swoim cieple

odrobinę domu, ale...
Ktoś otworzył szeroko drzwi i nasza świeca przygasła nieco. Ktoś otworzył szeroko drzwi, nie wiem
kto.

11.
Zamknięto przede mną drzwi i kazano przyjść później. Bardzo mi zależało, aby tam wejść, więc

usiadłem w pobliżu i czekałem milcząc. Na niecierpliwe pytanie: "Kiedy zostanę przyjęty?"
odpowiedziano: "Musisz być spokojny". Byłem więc cierpliwy i spokojny jak nigdy dotąd. Ani przez

chwilę nie wahałem się, czy powinienem pozostać na miejscu. Czekałem.
Jeden z przechodniów zapytał, co robię. Powiedziałem mu prawdę. Uśmiechnął się, a potem zadawał

8

background image

jeszcze wiele innych pytań. Z czasem, w jego głosie wyczułem wyraźną ironię. Odszedłem w inne
miejsce i nadal czekałem.

Mijał czas, godziny były długie i bardzo smutne. Poczułem, że jest mi zimno i właśnie wtedy
otworzyły się drzwi. Ktoś wyszedł i przeczytał moje

nazwisko. Rozejrzałem się wokół i powiedziałem:
"Jestem". Zaprowadzili mnie do wielkiego pokoju. Ogarnął

mnie strach. Za biurkiem siedział ktoś, kogo dobrze
znałem, ale nie potrafię przypomnieć sobie twarzy ani
nazwiska.

Wyrok zaskoczył wszystkich, którzy byli obecni.
12.

Już od wczoraj pod moim żelaznym łóżkiem dzieje się coś
dziwnego. Kiedy nadchodzi noc, boję się zamknąć oczy.

Przeraża mnie niecodzienny szelest zeschłych liści. Skąd
liście pod koniec wiosny? I jeszcze ten księżyc.

Jak dotąd nikt nie zacisnął dłoni wokół mojego gardła, ale
wszystko może się przecież wydarzyć.
W dzień jest lepiej, nie muszę spać. Cieszę się, ponieważ

łóżko jest wąskie i niewygodne. Na dodatek sufit jest
zupełnie biały, żadnej plamki - okropność.

Wiesz, zasuszone róże nadal mają taki słodki zapach.
13.

Pojawiłem się o świcie wśród mgieł. Świat u moich stóp budził się dopiero. "Słońce" - powiedział
człowiek. Ponad lasem płynąłem, nabierając w płuca orzeźwiającego porannego powietrza.

Wirowało wszystko wokół, podałem komuś dłoń, uśmiechnąłem się nieznacznie i stał się błękit. Teraz
swoje stopy stawiam na mokrej od rosy murawie - idę.
14.

Kiedy nadeszły długie wieczory, upijaliśmy się codziennie, ja i mój przyjaciel. Brakowało nam
pieniędzy na koniak czy szampana, więc musieliśmy kupować tanie wino. Czuliśmy się po nim

okropnie, ale to nie przeszkadzało. Było zbyt smutno, aby zasnąć bez choćby kropli alkoholu. Mój
przyjaciel natrętnie powtarzał, że być może ktoś jeszcze czeka, ale nigdy nie mieliśmy

stuprocentowej pewności. Nawet listy przychodziły z opóźnieniem, a z czasem nie było ich w ogóle.
Kiedy straciliśmy resztki nadziei, ja i mój przyjaciel piliśmy jeszcze więcej, ale nawet to nie

pozwalało zapomnieć. Obydwaj dobrze wiedzieliśmy, że jesteśmy skończeni. To co się stało nie
mogło zniknąć z pamięci.
Kiedy nadchodził czas powrotu, mój przyjaciel powiedział, że warto uczcić to jednym dniem bez tego

parszywego alkoholu. Usiedliśmy więc i milczeliśmy. chciałem wyskoczyć przez okno złamać sobie
kark, ale mój przyjaciel powiedział, że wszystko może się odmienić. Zresztą i tak byłem zbyt słaby,

aby to zrobić. W końcu los uśmiechnął się do nas. Tylko czy pamięć? Nadszedł wreszcie czas
powrotu. Wypiliśmy jeszcze raz, na szczęście.

15.
Wszystko było. Prawie. Tylko... Jakoś... Nikt... Wszyscy wokół mówią mi...

Tęsknisz za tamtą beztroską dziewczynką? Nie mów przepraszam, jeśli tego powiedzieć nie chcesz.
Nie wybacza się ciosu zadanego w plecy. Nie zapomina się...
Tęsknisz za tamtą beztroską dziewczynką? To śmieszne.


(...)


18.

Włosy zmieniające kolor i dłonie z długimi palcami klatkę tworzą, z której już nie ma wyjścia.
19.

Ledwie zagrzane miejsce opuszczać? Miałem przecież tęczę.
Ktoś kto unika - otrzymał. Ktoś kto goni - będzie zatrzymany. Będzie bladym, odrzuconym,
smutnym. Bo skąd wziąć dla niego odrobinę, o której śni od początku?

Od bliskich ma tylko obojętność, od obcych, kamienie oburzenia. Kamienie w twarz. W twarz, w
twarz, w twarz... Czy nikt już? Czy nikt już nie odnajdzie jednego?

20.
Bylibyśmy, niezupełnie przypadkiem, płatkami śniegu, gdyby nie to, że na zimę jeszcze czas.

21.
Cały mój świat to ucieczka, to barwne światła tonące w ciemnościach. Bo pragnie, a nie potrafi

człowiek. Bo bez znaczenia nie będzie gest wołającego o ratunek. Bo bez znaczenia nie będzie

9

background image

opadająca nadzieja jak kwiat.
22.

Wtedy ona uśmiechnęła się do mnie. Od tej pory patrzę i widzę.

Paweł Szydeł - poeta, prozaik, teoretyk literatury, ur. 1963 w Więcborku. Debiutował w 1981 r.

wierszem "...mój głos protestu", w czasie stanu wojennego współpracował z prasą podziemną.
Wydał kilka tomików poetyckich i prozatorskich. Od roku 1998 redaktor naczelny kwartalnika

literacko-artystycznego "Pobocza" (www.free.art.pl/pobocza)

Marian Karlický:
BA-ŚNIENIE

(Wiersze algebraiczne)


Równina obciążona ledwie paroma kamieniami.
Okulary są rowerem.

Otwórz zeszyt, bo jak nie to otworzysz okno.
Nieprawdziwe nogi, co nie pasują do śladów

Lakierowane krzesła pociągnięte obojętnością.
Patrzcie na pięty ludzi, kiedy klęczą.
Widownia świata wewnętrznego jeszcze nie zajęta.

Podkowy masz też na rękach.

Prześwit przez wiele otwartych drzwi
jest intymnym promykiem bytu.

Muzyczna klatka piersiowa.
Obwąchaj jezioro wędką.

Organy schodów zagrają ci moją pieśń.
Kiedy trzymam ołówek, układam palce w ryjek.

Rozczapierzone łapy drzew rzucają na zieloną trawę cień koziołka.

Napęd zdań.

Ryba jest zatyczką do morza.
Czy prowadziłeś psa pokątnie przy prawym rogu.
Drzwi odeszły, pewnie się uważały za skrzydła domu.

To jest Twe ciało,
skapujące na papier.
Przeszłaś rzekę po flecie z kamieni.

Ogród rozesłany szpadlem.

Układ palców jeszcze Ci nie ułożył fryzury.

Wyszywałaś mnie oczami.
Rośliny kołyszą z wiatrem swoją czasoprzestrzeń.
Ogień mi przyobiecał popiół.

Samiec dotyku.
Zagarniam ledwie garnce słów.

Nie chciał nikomu zrobić krzywdy, więc rzucał kamieniami obok kałuży.
Popuściłeś uzdę odległości.

Stopy tonów.

(...)

10

Wpadł mi do głowy kostropaty kształt duszy.
Siądź sobie między rękami.
Konstrukcja wodorowego wiersza.

Pęczek ołówków w wazonie za oknem.
Chroniczny początek.

Nie będziesz przecież zatrzymywać się przed każdym uśmiechem.
Ślizgające się pokrywki marmurowych rzeźb.

background image

Dym nad popielniczką prawdy.

Maluję gliną dźwięki na przebudzonym oknie.
Zasadniczy poeta przy szkole zasadniczej.
Zlepiliśmy sobie śniegiem ręce jak wafelek.

Bicz na żarówki.
Upuszczam jak krew ten porcelanowy talerz.

Dyrygent wyłamywał sobie słone paluszki.
Pozwoliłem wypłakać się misce.

Grałbym w tenisa, gdy opadają jabłka.

Kamienie czół.
Lodowiec przyniósł narzucone opinie.

Ciekłą barwą szukam Twojej intensywności.
Superlekki stół jako prototyp muchy.

Chuchnij na szkiełko swoich policzków.
Deszcz jest poszukiwaniem czerwonej kropli.

Pachnie mi sen w małym pudełku.

Dom jest dotykiem.

(...)

Do drzwi zastukały zbliżające się kroki.
Zamieszkałe okna i niezamieszkałe gwiazdy.

Uściśnij klamkę jak podaną rękę.
Być odznaczonym swoim krajem.

Ile to razy deszcz sypał swoim grochem.
Ulice oświetlone skaczącym elektronem.

Twój płacz zapachnie jak rosa.

Sinusoidy ziewań.

(...)

Zamyślony jak sprinter na stumetrowej bieżni.
Twoje włosy pisały mi po twarzy.

Absurdalność jest cudem.
Wątroba zdobiona kościelnym malowidłem.

Śmietanowe chmury i chrupkie błękitne jadło.
Krótkie okrzyki w porcji szczęścia.

Życzyłbym sobie czekać jeszcze dzisiaj.

Policzek od nawietrznej.

(...)

Z czeskiego oryginału przełożyła Redakcja


Igranie z sensem rzeczy... - Rozmowa z Marianem Karlickým

Poniższy wywiad z Marianem Karlickým został przeprowadzony przez zaprzyjaźnione z nami czeskie pismo internetowe Dobrá adresa
(www.dobraadresa.cz) i jest on publikowany dzięki przychylności redakcji Dobré adresy.

Marian Karlický (ur. w 1949 r. we Frýdku Místku w Czechach) jest pracownikiem naukowym w
dziedzinie astrofizyki. Pełni funkcję kierownika obserwatorium Ondřejov i zastępcy dyrektora

Instytutu Astronomii Czeskiej Akademii Nauk.
Dobrá adresa: Jest Pan naukowcem, astronomem, specjalistą od różnych wielkich, kosmicznych
rzeczy. Nie jesteśmy nawet w stanie wyobrazić sobie, jak bardzo są one wielkie i wszechświatowe. A

przy tym pisze Pan małymi literami krótkie wiersze. Trudno więc nie zadać sobie pytania: co mają ze
sobą wspólnego poezja i astronomia?

11

background image

Marian Karlický: (uśmiech) Urok tematyki, pomysły, kreatywność i stosowną pokorę.

Dobrá adresa: Czy jest jakaś różnica między sposobem myślenia poetów i naukowców, tych od
nauk ścisłych? Albo lepiej: czy jest jakaś różnica między myśleniem służącym nauce i myśleniem
poetyckim? Jeśli oba te style myślowe dane są jednemu człowiekowi, to czy wzajemnie wspierają się

one, czy też sobie szkodzą?

MK: Wiele ludzi uważa, że nauka i sztuka nie dają się ze sobą pogodzić.
Wielu artystów afiszuje się swojąignorancją w dziedzinie matematyki, z

kolei naukowcy często prześcigają się w okazywaniu lekceważenia sztuce.
Jestem temu przeciwny. Pisanie poezji jest dla mnie ożywczym procesem,

który przydaje się też w mojej pracy. Mam tę przewagę, że mogę stale
porównywać ze sobą obie te dziedziny. Na przykład matematyka i geometria
są dla mnie symbolem czystości estetycznej, którą trudno osiągnąć w

sztuce. A proste prawo fizyki może być magiczną formułą, która rządzi
nawet i całym wszechświatem. Z drugiej strony, fascynują mnie zdania

typu: "Traktor skaczący przez opłotki" albo "Dyrygent wyłamywał sobie
słone paluszki".

Dobrá adresa: Jak by Pan określił, to co Pan pisze?

MK: Punktem wyjścia dla moich wierszy są pojedyncze, trochę przypominające japońskie haiku.
Zdania te powstają w wyniku skracania i zagęszczania sensu. W ten sposób ukrywam swoje pomysły

i obrazy, i chcę, by nie były zbyt łatwe do uchwycenia. Dzięki temu te treści stają się bardziej
jaskrawe i dobitne. Możliwe, że nieraz powstają przez to swoiste wraki zdań. Na takim złomowisku

myśli i obrazów czytelnik, dzięki własnej kreatywności, może odkrywać własne myśli, obrazy i nowe
perspektywy. Moim zadaniem jest przedstawić czytelnikowi swoisty zarodek tekstu, który on potem
może dalej rozwijać (...)

Dobrá adresa: W jaki sposób wypracował Pan sobie właśnie taką formę wyrazu? Wszystkie Pana
teksty są podobnie zbudowane. Próbował Pan pisać inaczej?

MK: Całej mojej literacko-nieliterackiej drodze przyświeca idea skracania tekstów i zdań. Tak
powstały wiersze o skondensowanej treści.
Zdania w poezji łączą się na zasadzie skojarzeń, przeciwieństw, podobieństwa formalnego,

dźwiękowego i wielu innych zależności. Okazuje się, że wiersze, które powstają w taki sposób,
wymagają solidnej konstrukcji formalnej. Efektem różnych eksperymentów jest forma moich wierszy

z siedmioma wersami i osobną myślą - która jak echo zwrotnie współgra z siedmiolinijkowym
tekstem. (...)

Dobrá adresa: Ma Pan kontakty z literatami?

MK: Nie, poetów i pisarzy znam tylko z ich książek.

Dobrá adresa: Jaka jest Pana opinia o współczesnej literaturze i o przyszłości literatury w ogóle?

MK: Literatura, czytana albo jakakolwiek inna, jest nieodłączną częścią duchowego życia człowieka.
Dlatego literatura będzie jak cień towarzyszyć jego przyszłości.

Dobrá adresa: Ma Pan jakąś sferę tajemną, o której nie potrafi Pan pisać? Na przykład temat,
obraz, obsesyjną myśl, której nigdy nie udało się Panu ująć tak, jak by Pan tego chciał?

MK: Jest taki motyw. Ciągle nie potrafię wyrazić ważnego dla mnie pytania, czym jest indywidualne
ja dokładnie w tej niepowtarzalnej chwili. Niestety nawet teraz nie udało mi się tego dokładnie

wyrazić.

Dobrá adresa: Publikował już Pan gdzieś kiedyś swoje teksty? Ma Pan ambicję być znanym?

MK: Cztery moje wiersze zostały opublikowane w czasopiśmie HOST. Mam taką potrzebę, ale

zarazem wstydzę się dzielić z innymi swoimi myślami. W tekstach naukowych, które publikowałem,
prowadziło to do ważnego dialogu autora z czytelnikami. Chętnie nawiązałbym podobny dialog
również w poezji.

Dobrá adresa: Zna Pan swoje teksty na pamięć? Ma Pan jakieś ulubione?

12

background image

MK: Nie pamiętam w całości swoich tekstów. Ale za to dobrze pamiętam obrazy i myśli, które
chciałem wyrazić w swoim tekście, albo które powstały w wyniku eksperymentowania z tekstem.

Niekiedy te obrazy i myśli pojawiają się znowu w zmienionej postaci w innych fragmentach tekstu.
Po przeczytaniu całego swojego zbiorku wierszy byłem zaskoczony tym, jak w moim myśleniu

podprogowym stale wraca kilka archetypów myślowych i obrazowych.
Nieraz w pierwszej chwili nachodzi mnie jakaś precyzyjnie sformułowana myśl, której treść i sens

stopniowo mi umyka. Z drugiej strony, wraz z upływem czasu najbardziej podobają mi się te obrazy
i myśli, których nie jestem w stanie ogarnąć swoim umysłem analitycznym. (uśmiech)

Dobrá adresa: I w ten sposób zataczając krąg docieramy do początku naszej rozmowy. Dziękuję
Panu za nią.

Rozmawiał Martin Belásek

Z czeskiego oryginału przełożyła Redakcja


DRAMAT

Lech Brywczyński: Ajakos

Dramat w jednym akcie

MOTTO:

Świat istnieje tylko po to, żeby bańki mydlane miały co w sobie odbijać.

Stanisław Brzozowski

OSOBY:

Kwiatkowski
Hermes
Ajakos

Burmistrz
Szewc

Klientka
Klient

Dyrektor
Literat


SCENA PIERWSZA

Pałac bogów na Olimpie. Posadzka pałacowego holu jest biała, ściany także, białą barwę ma również
stojąca pośrodku kolumna w stylu jońskim. Tylko zamknięte na głucho drzwi wejściowe są czarne.

Jest cicho, słychać jedynie dobiegającą z oddali, łagodną muzykę. Po dłuższej chwili w holu pojawia
się Hermes. Ma na sobie strój starożytnych Greków i jest wyposażony w swoje atrybuty boskości:

małe skrzydełka na przegubach dłoni, u stóp i na czapce, kaduceusz w dłoniach.
Hermes wolnym krokiem podchodzi do drzwi, nadstawia ucha. W tej samej chwili rozlega się głośne
pukanie w drzwi.

Hermes: - (sam do siebie, ze zdziwieniem) Na mego ojca, gromowładnego Zeusa! Przeczucie mnie
nie myliło - ktoś się do nas dobija!

Kwiatkowski:- (zza drzwi) Otwórzcie! Otwórzcie! (puka coraz mocniej) Jak długo mam czekać?
Przecież jestem umówiony!

Hermes: - Spokojnie, spokojnie. (ziewa przeciągle) Tu jest Olimp, tu się nikomu nie spieszy...
(mocuje się z drzwiami, usiłując je otworzyć, ale bezskutecznie) Od jak dawna nie otwieraliśmy tych

drzwi! Nic dziwnego, że w końcu zardzewiały...

Pukanie nie ustaje. Hermes mocuje się z drzwiami jeszcze przez chwilę, ale potem rezygnuje.

Hermes: - (sapiąc) Szkoda mojego wysiłku. Trzeba to załatwić w inny sposób. (prawą dłonią podnosi

kaduceusz nad głowę) Niech ten kaduceusz wreszcie mi się do czegoś przyda... (trzykrotnie lekko
uderza kaduceuszem w drzwi, a te natychmiast się otwierają, skrzypiąc przeraźliwie)

13

background image

Do wnętrza wchodzi Kwiatkowski. Ma na sobie elegancki garnitur, w dłoni trzyma walizeczkę. Drzwi
zamykają się za jego plecami, skrzypiąc ponownie.

Kwiatkowski: - (oglądając się na drzwi) Te drzwi są w fatalnym stanie. Moglibyście wstawić nową
futrynę... (daje kilka kroków do przodu, rozgląda się wokół) Ciekawe wnętrze, klasycystyczne...

Przydałoby się tylko więcej ozdób... (do Hermesa, wyniośle) Miło mi. Chciałbym się widzieć z
szefem. Proszę mnie zaprowadzić. Jestem Kwiatkowski, z Polski... Oto moja firmowa wizytówka...

(wyciąga z kieszeni wizytówkę i podaje ją Hermesowi)

Hermes umieszcza kaduceusz pod pachą, a potem bez
pośpiechu drze wizytówkę na strzępy, nie czytając.

Hermes: - To nie będzie ci tutaj potrzebne, przyjacielu...
Walizka też się nie przyda... (zabiera walizeczkę z rąk

zaskoczonego Kwiatkowskiego, a potem niedbałym
ruchem rzuca ją obok siebie, na podłogę)

Kwiatkowski: - (z oburzeniem) Coś takiego! Oburzające!
To takie obyczaje panują w tej firmie? Ja w tej walizce

mam rzeczy osobiste i dokumenty! Nie wiem, czy warto
podpisywać z wami kontrakt, jeżeli współpraca tak się

zaczyna... Proszę mnie natychmiast zaprowadzić do szefa!
(przygląda się krytycznie Hermesowi) I co to w ogóle za maskarada? Co to za strój? Czy wy tutaj nie

wiecie, że mamy już rok dwa tysiące...

Hermes: - (przerywając mu) Czy to ważne, który? Bogowie czasu nie liczą. Bo i po co? Numeracja to
sprawa umowna: wszystko zależy od tego, który rok przyjmie się jako pierwszy. Wy, ludzie,
zaklinacie czas, dzieląc go na dni, miesiące i stulecia. A w rzeczywistości czas upływa ciurkiem, jak

rzeka...

Kwiatkowski: - Jak to "wy, ludzie"? A pan to kim, przepraszam, jest?

Hermes: - (odchrząkując) Dawno nikt mi nie zadawał tego pytania... Jak by to w waszym, ludzkim
języku powiedzieć... Czas i przestrzeń nie mają dla mnie tajemnic: jestem tam, gdzie chcę, kiedy
chcę i kim chcę. Mówiąc krotko - jestem bogiem. (widząc zdumioną minę Kwiatkowskiego) Tak, tak,

naprawdę! Może nie wyglądam, ale...

Kwiatkowski: - Bogiem? Szkoda, że nie Napoleonem! (z obawą odsuwa się od Hermesa) Ludzie,
ratujcie mnie, to jakiś czubek! (odchodzi na bok, staje, oddycha ciężko, usiłuje się skupić) To
wszystko na pewno da się racjonalnie wyjaśnić... Tylko muszę sobie przypomnieć, co się stało.

Zaraz, zaraz, po kolei... Dokąd to ja leciałem? Niech sobie przypomnę... Do Aten! Tak, do...Grecji!
Do Grecji!

Hermes: - (z ironią) No i udało ci się - jesteś w samym sercu Grecji. Witamy na Olimpie!

Kwiatkowski: - Bez głupich żartów, ja leciałem do współczesnej Grecji, do dużej firmy, która ma
biuro w Atenach. Miałem tam podpisać kontrakt! A tutaj... może to zakład dla obłąkanych? Albo jakiś

skansen? (z rozpaczą rozgląda się wokół) Dość tego. Ja chcę stąd wyjść! Natychmiast! (podbiega do
drzwi i bezskutecznie usiłuje je otworzyć)

Hermes: - (ze śmiechem) Próbuj, próbuj... To nie jest takie proste. Wiem coś o tym... (po chwili)
Daj już sobie spokój, śmiertelniku! Tych drzwi i tak nie otworzysz.

Kwiatkowski odstępuje od drzwi, dysząc ciężko. Hermes podchodzi do niego i klepie go przyjaźnie po

ramieniu.

Hermes: - Ja naprawdę jestem bogiem, przyjacielu, mówią na mnie Hermes. Bogiem! Wprawdzie
jednym z wielu bogów, a nie jedynym i wszechmocnym, jak wy, ludzie, to sobie wyobrażacie, ale
zawsze. Nie wierzysz mi, śmiertelniku? Nie? Jak ci to udowodnić... (rozgląda się wokół) Patrz!

(trzykrotnie macha kaduceuszem nad głową. za każdym razem widać błysk, a potem rozlega się
grzmot) Te błyskawice to akurat dzieło Zeusa, tatuś zawsze robi to dla mnie, jak go poproszę...

(Hermes wyciąga dłoń z kaduceuszem w prawo, a wówczas w tej części sali pojawia się duże,
rzeźbione krzesło) Niezłe, co? To dla ciebie, siadaj... (Kwiatkowski niepewnym krokiem podchodzi do
krzesła, siada) Zaraz pojawi się drugie, a potem trzecie... (Hermes ponownie wskazuje kaduceuszem

14

background image

w prawo, a wówczas pojawiają się jeszcze dwa krzesła, takie same jak pierwsze. podchodzi do
najbliższego krzesła, siada na nim, a potem kładzie sobie kaduceusz na kolana)

Kwiatkowski: - (oszołomiony) Po co ci takie sztuczki? Sam nie wiem, co powiedzieć... Efekty
specjalne, jak w filmie. Może i naprawdę jesteś tym tam ...bogiem, sam nie wiem. Ale zachowujesz

się jakoś dziwnie... Nie o takim bogu słyszałem...

Hermes: - Mi osobiście sztuczki nie są do niczego potrzebne. Ale bez nich, czy byś uwierzył, że
jestem bogiem? Czy ktokolwiek ze śmiertelników by uwierzył? (kiwa głową) Wiem, wiem, jest w tym

coś z paranoi - bogowie ustalają prawa natury, ale co jakiś czas muszą je złamać, żeby pokazać, że
są mocni, że są bogami... Ludzie wtedy mówią, że stał się ten, jak mu tam ...cud! (po chwili) Ja

przyjmuję różne postacie. To, co teraz widzisz (pokazuje na siebie) to taka, powiedzmy, wersja
robocza. Ludzie tak mnie sobie wyobrażają i ...niech mają. Takim się im ukazuję. (pstryka palcami i
w jego dłoni niespodziewanie pojawia się napełniony kielich. z uśmiechem wyciąga rękę do

Kwiatkowskiego i podaje mu kielich) Masz, napij się. Na pewno zaschło ci w gardle. To ambrozja,
napój bogów. Ten napój uspokaja i pozwala spojrzeć na świat z dystansem. (Kwiatkowski nieufnie

sięga po kielich, a potem pije małymi łykami) Tu, na Olimpie, znajdziesz całą dwunastkę bogów, a
każdy z nas jest inny. Każdy ma swój repertuar tricków, swoje obyczaje, swoje upodobania... No i

swój zakres obowiązków. Ja na przykład jestem patronem kupców i złodziei. (z uśmiechem) Co
wcale nie oznacza, że zawsze umiem odróżnić jednych od drugich... Jestem też opiekunem

podróżników, a twoja dzisiejsza podróż to przecież najdalsza z wypraw, w jakie może się udać
człowiek. Tak, przyjacielu, to ja odprowadzam ludzkie dusze w zaświaty.

Kwiatkowski: - (siląc się na spokój) Zaraz, zaraz. Jaki Olimp, jakich dwunastu? Proszę mi
natychmiast powiedzieć, co to za dziwna gra! (podejrzliwie) A może to program telewizyjny? Skąd ja

się tu wziąłem? Muszę sobie przypomnieć! (pociera dłońmi czoło, mówi powoli) Leciałem samolotem
do Grecji... W interesach, na podpisanie kontraktu... Zasnąłem w trakcie lotu i ...dalej nic nie

pamiętam. Znalazłem się tutaj, przed bramą do pałacu...

Hermes: - (wzrusza ramionami) To proste. Twój samolot rozbił się w górach, niedaleko stąd, na
zboczach Olimpu. Zginąłeś w katastrofie, a twoja dusza trafiła tutaj. I wtedy ja wyszedłem ci na
spotkanie. (kręci głową z niedowierzaniem) Trochę to dziwne, bo od lat żadna dusza tu nie przybyła,

a teraz - nagle - ty. Może dlatego, że zginąłeś tak blisko naszego pałacu? Nie wiem. Ale czuję, że
przeznaczenie ma wobec ciebie wielkie plany...

Kwiatkowski: - Przeznaczenie? Skoro istnieją bogowie, to czym jest przeznaczenie? Nic nie
rozumiem. (przez dłuższą chwilę siedzi w milczeniu, drżącą dłonią podnosząc kielich do ust)

Wierzyłem w innego boga, a tu okazuje się, że niby istniejecie wy, tutaj, na Olimpie... (pije do dna)
Jednocześnie mówisz, że od lat żadna dusza tu nie przybyła. Jak to możliwe, przecież ludzie w tym

czasie umierali!

Hermes: - A żebyś wiedział, to możliwe. Są tylko dwie drogi: niektóre dusze, te najdoskonalsze,
trafiają tutaj, na sąd. Jeśli wyrok okaże się pomyślny, to mają szansę wejść do Elizjum. To inaczej
Pola Elizejskie, a po waszemu - Raj. Czasem nazywamy je Wyspami Szczęśliwymi... Jeśli wyrok jest

niekorzystny, to dusza wraca na ziemię...

Kwiatkowski: - Pola Elizejskie? Jest taka ulica w Paryżu...

Hermes: - Ulica? A tak, rzeczywiście! Bywam tam czasem. (kiwa głową) Prawdziwe Pola Elizejskie
wyglądają zupełnie, zupełnie inaczej. Na razie nie mogę ci powiedzieć, jak...

Kwiatkowski: - (cichym głosem, z obawą) A co się dzieje z duszami, które nie... nie zasługują na to
Elizjum? Trafiają pewnie do ...Piekła?

Hermes: - Do Tartaru? Możesz być spokojny, nie ma czegoś takiego. Za co mielibyśmy was karać,
przecież jesteście dokładnie takimi, jakimi was stworzyliśmy! Na swój obraz i podobieństwo. Nie ma

Piekła - sami je sobie wymyśliliście, żeby mieć motywację do uczciwego życia. (tonem wyjaśnienia)
Dusze, które nie osiągnęły jeszcze doskonałości, nie trafiają tutaj, tylko od razu wcielają się w nowe

ciała. Rodzą się, jako dzieci. Przybyłeś tutaj, bo pewnie masz za sobą wiele wcieleń i nosisz w sobie
ziarna boskości. Pozostaje tylko pytanie, czy już możesz wejść do Elizjum, czy musisz wcielić się
jeszcze raz. A może nawet kilka razy... To rozstrzygnie nasz sędzia. Już za chwilę. Zaprawdę,

powiadam ci... Tu trafiają tylko te dusze, które mają zostać osądzone... Wchodzą przez te drzwi, tak

15

background image

samo jak ty... (wskazuje na drzwi) Rzadko się to zdarza, bo większość ludzkich dusz jest jeszcze na
bardzo kiepskim poziomie. Ty jesteś tu pierwszą duszą gdzieś od stu lat...

Kwiatkowski: - (odstawia pusty kielich na podłogę) Niezły drink, ale pijałem lepsze. (rozkłada
bezradnie ręce) Nie, to nie na moją głowę. Teraz, po tym wszystkim, co tu usłyszałem, wolałbym

wypić jakieś piwo. Albo pół litra pod śledzika... Bo tak w ogóle to jestem trochę głodny... Macie tu
jakiś bufet?

Hermes: - (śmiejąc się) Ci ludzie! Zawsze tacy sami - nie rozumieją powagi sytuacji. Jakie piwo,
jakie pół litra? Zabawne. Tu, na Olimpie, nikt takich rzeczy nie
potrzebuje. Musi nam wystarczyć ambrozja.

Kwiatkowski: - Uzależniliście się od ambrozji? Nałogi są
niebezpieczne. (przełyka ślinę) Ale ja naprawdę bym coś zjadł...

Czy wy nie odczuwacie takich zwykłych... ludzkich potrzeb?

Hermes: - Ludzkich? Z reguły nie. Czego nie pragniemy, tego
brak nie sprawia nam przykrości... Na tym właśnie polega
boskość. Mamy tylko takie słabostki, jakie chcemy mieć. Ja na

przykład lubię czasem pospać. (ziewa przeciągle) A ty swoim
przybyciem wyrwałeś mnie z drzemki... Mam nadzieję, że było

warto... (ziewa raz jeszcze) Za chwilę zostaniesz osądzony.
(pociera dłonią oczy)


Kwiatkowski: - Osądzony? Właśnie, właśnie, mówiłeś o jakimś

procesie! Że niby ja nie żyję... Przecież to bzdura... (klepie się
po policzkach, szczypie w dłonie) Czuję! Czuję! Więc na pewno
jestem żywy! Nie jestem duchem!

Hermes: - Niezły żart! Co mi tu będziesz gadał, śmiertelniku:
bez trudu odróżniam żywego człowieka od jego duszy...

Kwiatkowski: - (z rozpaczą) Ale dlaczego Olimp? Przecież greccy bogowie to tylko bajka, mit... Nie
macie prawa mnie sądzić! Nigdy nie byłem waszym wyznawcą! Wy nie istniejecie! Istnieje tylko
jeden Bóg! Jeden Bóg w trzech osobach. Ja w to wierzę!

Hermes: - Wiem, że wy tam na ziemi w to wierzycie. (żartobliwie) Czyli że mnie niby nie ma, co?

Wasza strata. To, czy ktokolwiek w nas wierzy, nie ma wpływu na to, czy istniejemy. Odkąd w
Grecji, w Rzymie i w całej Europie zapanowało chrześcijaństwo, mniej interesowaliśmy się ludźmi, to
fakt. Tylko ja, jako specjalista od przemieszczania się (pokazuje na swoje skrzydełka), od

informowania i od plotkowania, na bieżąco obserwuję, jak sobie ludzkość radzi. Nie powiem, żeby
szło wam ostatnio najlepiej... (po chwili) A potem opowiadam wszystko ojcu Zeusowi i innym

bogom. Nieraz o tym dyskutujemy. Czasem jeszcze Ares włączy się w jakąś wojnę, Apollo muśnie
skrzydłem geniuszu któregoś poetę, Afrodyta zamiesza ludziom w uczuciach... W sumie nic

wielkiego.

Kwiatkowski: - (z obawą) Co ze mną będzie? Proszę mi powiedzieć...

Hermes: - Nie martw się. Tu nie spotka cię krzywda. Możesz być pewny, że Ajakos osądzi cię
sprawiedliwie.

Kwiatkowski: - Sprawiedliwość? Po co mi sprawiedliwość? A gdzie miłosierdzie?

Hermes: - Jeśli wolisz miłosierdzie od sprawiedliwości, to znaczy, że masz coś na sumieniu. Mam
rację?

Kwiatkowski: - (oburzony) Nieprawda! Nie mam nic na sumieniu! Niech się drapie, kto ma krosty, ja
nie mam się czego obawiać! (spoglądając badawczo na Hermesa) Zresztą, skąd niby miałbyś znać
moje życie? Skąd?

Hermes: - Wierz mi czy nie, ale je znam. Jestem bogiem. To ci powinno wystarczyć za odpowiedź.

Nigdy nie pytaj bogów skąd, kiedy, dlaczego... Wy, ludzie, błądzicie po omacku. Bardziej bać się
inkwizycji czy herezji, suszy czy powodzi, uczłowieczyć boga czy ubóstwić człowieka: oto wasze,
ludzkie dylematy. (śmieje się) Byłyby one coś warte, gdyby nie to, że taka na przykład herezja nie

16

background image

istnieje. Nas, bogów, nikt i nic nie jest w stanie obrazić. Możesz myśleć i robić, co tylko chcesz - daję
ci wolność! Twoje modły, twoje dobre uczynki nie są nam, bogom, do niczego potrzebne! Mogą się

przydać tylko tobie. A jeśli i tobie nie są potrzebne, to ...nie męcz się bez potrzeby.

Kwiatkowski: - Nic nie pojmuję, głowa mnie boli... Jak żyć, w co wierzyć, na co liczyć... Kiedy
przybędzie tu Zeus, żeby mnie osądzić?

Hermes: - Zeus nie zajmuje się takimi drobnostkami. Ciebie, jak wszystkich zmarłych, osądzi
Ajakos. To był niegdyś człowiek, taki jak ty... Żył dawno temu. Gdy umarł, zjawił się tutaj, a Zeus

uznał go za najsprawiedliwszego z ludzi. Od tej pory to Ajakos sądzi wszystkie dusze zmarłych.
Będzie też sądził ciebie.

Kwiatkowski: - Też mi coś! Na Olimpie aż roi się od bogów, a sąd nad duszami zmarłych ma
odprawiać zwykły człowiek? Dlaczego? Żył w innej epoce, co on może wiedzieć o czasach, w których

ja żyłem? Pewnie pasł kozy na zboczach okolicznych gór, miał skromne, ale proste życie, nie stawał
przed trudnymi wyborami... Na jego miejscu ja też pewnie zostałbym najsprawiedliwszym z ludzi...

Niezła fucha, sam bym tak chciał...

Hermes: - (z pobłażliwym uśmiechem) Ciesz się, że nie będziesz sądzony przez bogów. Oni nie mają
zrozumienia dla ludzkich rozterek i słabości, bo przecież sami ich nigdy nie zaznali. Są wieczni i
doskonali. Ja lepiej rozumiem ludzi, niż inni bogowie, ale też... (spogląda w prawo, gdzie pojawia się

zakapturzona postać) A oto i twój sędzia: Ajakos!

Ajakos wolnym krokiem podchodzi do Hermesa, kłania mu się, przez dłuższą chwilę przygląda się
badawczo Kwiatkowskiemu, a potem siada na trzecim krześle.

Hermes: - (do Kwiatkowskiego) On zna twoje życie lepiej od ciebie.

Kwiatkowski: - (półgłosem, sam do siebie) Akurat!

Hermes: - (rozsiadając się wygodniej) Teraz obejrzymy
wybrany fragment twojego życia...

Kwiatkowski: - Fajnie tu macie, na tym Olimpie, nie ma
co. Oglądacie świat jak jakiś reality show... (po chwili) Po
co pokazywać moje życie, jeśli wy obaj i bez tego je

znacie?

Hermes: - Do tej pory żyłeś. Teraz spójrz na swoje życie z
boku, jako widz. Może zrozumiesz więcej?

Kwiatkowski: - Nie jest mi to potrzebne. Tak sobie
radziłem, jak mogłem, postępowałem uczciwie, jeśli tylko

nie przynosiło mi to szkody... Czy dobrze przeżyłem życie?
Nie miałem czasu o tym myśleć, byłem zajęty

ważniejszymi sprawami... (po chwili zastanowienia) Może i mógłbym lepiej zarządzać moim
życiem... Ale chyba nie było aż tak źle... Nie grzeszyłem zbyt często, modliłem się, chodziłem do

kościoła, do spowiedzi... (milknie, z przerażeniem zatykając sobie usta dłonią)

Hermes: - (z rozbawieniem) W tym akurat miejscu nie jest to tytułem do chwały... Ale też nie jest
powodem do obaw. Zeus nie żąda od ludzi, żeby go kochali, pozwala ludziom modlić się, do kogo
tylko chcą... (z ironią) Jak powiedziałeś? Zarządzać życiem? A nie lepiej byłoby po prostu żyć? Życie

to nie jest biznes - plan.

Kwiatkowski: - Zeus nic od ludzi nie żąda? Dziwne. Po co w takim razie jest bogiem?

Hermes: - Nie czas teraz na takie pytania. Lepiej popatrz... (gdy kończy mówić, w holu robi się coraz
ciemniej, aż zapada mrok)

Kwiatkowski: - (z niepokojem) Co się dzieje? Czemu zrobiło się ciemno? Elektryczność wam
wysiadła?

Hermes: - Chcę ci pokazać twoje życie... Już mówiłem.

17

background image

Kwiatkowski: - Chyba nie najlepsza pora... Wolałbym obejrzeć jakiś film, najlepiej coś z fantastyki...
A jeżeli już ma to być moje życie, to chyba nie całe? Ten seans musiałby potrwać prawie pięćdziesiąt

lat...

Hermes: - Nie całe. Przypomnę ci najpierw jedno, drobne zdarzenie... Pamiętasz, jak się zaczęła
twoja droga do bogactwa? Rozmawiałeś z burmistrzem, w jego gabinecie... Zobacz!


SCENA DRUGA

Lewa strona sceny zostaje oświetlona. Na fotelach, po przeciwnych stronach małego stolika, siedzą:
Burmistrz i Kwiatkowski.

Kwiatkowski: - (pokazuje na leżące na stole dokumenty) Niezłe, co? Jak się panu podoba mój plan?
Na tej hali można zarobić.

Burmistrz: - No, no... (podnosi do ust filiżankę z kawą, pije, a potem odstawia ją) Muszę przyznać,
że zaskoczył mnie pan dzisiaj, panie Zbigniewie... Pomysł jest dobry i, by tak rzec, ...śmiały.

Kwiatkowski: - Ale da się zrealizować.

Burmistrz: - Bez wątpienia. Da się. Hala magazynowa od dawna stoi pusta, a Rada Miejska już dwa
lata temu podjęła uchwałę, pozwalającą na jej sprzedaż. Tyle, że jak dotąd nie było kupca. Hala jest
duża, byle sklepikarz jej nie kupi.

Kwiatkowski: - No właśnie. I tu się otwiera pole dla mnie. Ja kupca znalazłem, i to niezłego - to

duża, międzynarodowa firma handlowa. Rozmawiałem z prezesem tej firmy, jest tą halą
zainteresowany, chciałby w niej uruchomić jakiś skład czy hurtownię... Oczywiście prezes nie wie, że
właścicielem tej hali jest miasto, on myśli, że hala jest moja.

Burmistrz: - I bardzo dobrze. Nie wyprowadzajmy go z błędu! Zrobimy tak, jak pan proponuje.
Sprzedam tę halę panu, formalności załatwimy od ręki: niech pan jutro przyjdzie po dokumenty.
Mając te papiery, stanie się pan formalnym właścicielem hali.

Kwiatkowski: - Jasne! (po chwili, z szerokim uśmiechem) Z zastrzeżeniem, że nie będę musiał od
ręki płacić za tę halę. Przecież nie mam na to pieniędzy...

Burmistrz: - Obaj wiemy, o co chodzi. Urzędowi Miejskiemu nie będzie się przesadnie spieszyło.

Mówiąc między nami: zapłaci pan miastu dopiero wtedy, gdy sprzeda pan halę tamtej firmie...
Zapłaci pan miastu z ich pieniędzy... (z naciskiem) Od miasta kupi pan tanio, więc różnica między
obu cenami pewnie będzie spora...

Kwiatkowski: - Mam taką nadzieję. Liczę, że zysk wyniesie około... (urywa, bo Burmistrz gestem
dłoni nakazuje mu milczenie)

Burmistrz: - Na konkretne kwoty przyjdzie jeszcze czas. Pożyjemy, zobaczymy. Mnie teraz
interesuje tylko jedno: jaka część tej różnicy będzie dla mnie...

Kwiatkowski: - Myślę, że jakieś dwa... (z wahaniem) trzydzieści procent!

Burmistrz: - To rozumiem - trzydzieści procent. Lubię konkretnych ludzi i szybkie decyzje. Trzymam
pana za słowo. Ja zajmę się dokumentami, a pan niech się weźmie za tego prezesa. Skoro on jest
naprawdę zainteresowany, to nie powinno potrwać długo. Do dzieła! (wstaje)

Kwiatkowski: - Już ja go przycisnę! Sfinalizuję wszystko w kilka dni! (wstaje, podchodzi do

Burmistrza i podaje mu rękę) Prowadzenie z panem interesów to przyjemność. Nie muszę chyba
dodawać, że nikt się nie dowie o naszej umowie i jej warunkach...

Burmistrz: - (z uśmiechem) Dyskrecja to rzecz najważniejsza. Wie pan dobrze, jak upierdliwi bywają
nasi radni...

Gabinet Burmistrza stopniowo pogrąża się w mroku.

Kwiatkowski: - Znowu te ciemności. Czemu nie ma światła?

18

background image

Hermes: - Światła? Też coś! Jak na zmarłego, masz bardzo wygórowane oczekiwania. Trzeba się
było cieszyć światłem za życia... (śmieje się) Dobra, dobra, nie przejmuj się. Żartowałem. (prawa

strona sceny zostaje oświetlona. Hermes, Ajakos i Kwiatkowski siedzą na swoich krzesłach, jak
przedtem) Powiedz mi lepiej, jak ci się podobało to, co obejrzeliśmy. (spogląda pytająco na

Kwiatkowskiego) Co powiesz, przyjacielu?

Kwiatkowski: - A co mam powiedzieć? Dotrzymałem słowa - nikt się nie dowiedział. I wszystko
odbyło się tak, jak obaj z burmistrzem zaplanowaliśmy. Podzieliliśmy się potem pieniędzmi. Ja za
swoją część kupiłem potem od miasta małą kamieniczkę...

Hermes: - Dobrze, że sam wspomniałeś o tej kamieniczce. Pewien szewc miał w tym budynku swój

warsztat i mieszkanie. Wyrzuciłeś tego staruszka...

Kwiatkowski: - Zaraz: wyrzuciłem. Miasto dało mu lokal zastępczy w jakimś baraku. Musiałem się
pozbyć wszystkich najemców i lokatorów, skoro chciałem sprzedać tę kamieniczkę bankowi.

Hermes: - Rozumiem cię. Zawsze lubiłem ludzi, mających głowę do interesów. A czy kiedykolwiek
spotkałeś się z tym szewcem osobiście?

Kwiatkowski: - Nie, nigdy. Moje biuro wysłało mu tylko wypowiedzenie umów, tak jak wszystkim...
Po co miałbym z nim rozmawiać? Nie chodziło mi przecież o negocjowanie wysokości czynszu.

Hermes: - W takim razie poznaj go teraz...

W holu robi się coraz ciemniej, aż zapada mrok.

Kwiatkowski: - No nie, znowu...

Hermes: - (rozbawiony) Spokojnie, spokojnie...

SCENA TRZECIA

Lewa strona sceny zostaje oświetlona. Ukazuje się mały, zagracony warsztat szewski. Szewc, w
mocno przybrudzonym stroju roboczym, pochyla się nad półką z butami. Po chwili znajduje
poszukiwaną parę damskich butów.

Szewc: - Wreszcie je znalazłem. Pamięć już u mnie nie ta, wzrok też... Proszę bardzo. (podaje buty
Klientce)

Klientka: - Dziękuję! (uważnie ogląda buty) Ładnie to teraz wygląda. Wreszcie się nie będę bała, że
obcas mi odpadnie... Ile się należy?

Szewc: - Dziękuję!

Klientka: - Nie rozumiem. Ile mam zapłacić?

Szewc: - (z naciskiem) Dziękuję! Niech pani nosi na zdrowie. Nie miałem przy tych butach wiele
roboty, nie ma o czym mówić. W końcu jest pani moją stałą klientką...

Klientka: - Nie wiem, co powiedzieć... (z uśmiechem) To ja przyniosę panu kawałek ciasta! Wczoraj
upiekłam... Wpadnę tu gdzieś za dwie godziny...

Szewc: - Skoro pani taka miła...

Klientka wychodzi z butami w dłoniach. Zaraz potem do warsztatu wchodzi postawny mężczyzna po
pięćdziesiątce.

Klient: - Dzień dobry. (wyciąga ze swojej torby parę czarnych pantofli i wręcza ją Szewcowi) Czy
mógłby pan coś z tym zrobić? Strasznie się wykoślawiły...

Szewc: - (oglądając pantofle) Żaden problem. Wymienię fleki i tyle... Może pan przyjść jutro z rana.
(odkłada pantofle na półkę, a potem siada na stołku, obok swoich narzędzi) A tak w ogóle co

słychać? (sięga po jeden z butów, leżących na podłodze i umieszcza go w statywie. zabiera się do
przyklejania oderwanej podeszwy)

19

background image

Klient: - Szkoda gadać, panie! Obyczaje są w upadku! Ludzie zmieniają poglądy częściej, niż
rękawiczki. Zawsze tak było, ale teraz... (macha ręką) Weźmy taką armię. Ja służyłem w wojsku

dawno temu, za komuny. Mój dowódca kompanii - na zajęciach politycznych! - często pokazywał
nam mapę, a na niej rzeki: Łaba, Ren... Mówił: musicie ćwiczyć pokonywanie przeszkód wodnych,

bo to się wam może przydać na polu walki... W razie wojny - powiadał - światowej, ruszycie na
Zachód, na Hamburg, Akwizgran... (po chwili) Kiedy Polska wchodziła do NATO nie słyszałem, żeby

wśród oficerów wzbudziło to jakieś rozterki. Widocznie jest im obojętne, do kogo będą strzelać.
Przez czterdzieści lat ćwiczyli na poligonach razem z Ruskimi, jak to będą bić Niemców i
Amerykanów, a potem trzask, prask: nagle sojusznicy i wrogowie zamienili się miejscami. To dla

mnie podejrzane, zbyt łatwe i naiwne, żeby mogło być prawdziwe... Teraz pewnie mój dowódca
pokazuje żołnierzom tę samą mapę Europy i mówi: w razie wojny ruszycie na Wschód, będziecie się

przeprawiać przez rzeki: Dniepr, Wołga... Musicie więc ćwiczyć pokonywanie przeszkód wodnych, bo
to się wam przyda na polu walki... (śmieje się) Tak, tak,

wszystko się zmienia. Nawet jeśli słowa zostają te same.
Słowa są zwodnicze, nie można im ufać...

Szewc: - (nie przerywając pracy) A pan jak zwykle, o
polityce... Nie szkoda na to czasu?

Klient: - Pewnie, że nie szkoda. Trzeba, panie, nadążać

za światem! (powoli rusza w kierunku wyjścia) Tylko
tutaj, u pana, czas się zatrzymał. Klepie pan te obcasy
na kopycie, jakby nic się nie działo.

Szewc: - (umieszcza w statywie kolejny but) Wielkie
rzeczy! Co by się nie działo, buty i tak będą ludziom
potrzebne.

Klient: - Tak, to prawda. Ale gdyby wszyscy tam myśleli,
świat w niczym by się nie zmieniał.

Szewc: - (sięga po młotek) Może wtedy byłoby lepiej? Przed chwilą sam pan narzekał na zmiany.

(ostukuje młotkiem obcas)

Klient: - (kręci głową z niedowierzaniem) Pan jest przeżytkiem z minionej epoki. Sympatycznym
przeżytkiem, ale... To do jutra.

Szewc: - (nie przerywając pracy) Do jutra.

Warsztat stopniowo pogrąża się w mroku. Gdy jest już całkiem ciemno, przez dłuższą chwilę słychać
jeszcze stukanie szewskiego młotka.

Kwiatkowski: - (nie jest widoczny, słychać tylko jego głos) Nie powiem, sympatyczny staruszek...
Ale ja i tak nie czuję się winny. Jego warsztacik nie miał żadnych perspektyw. Jeśli nie ja, to ktoś
inny i tak sprzedałby tę kamienicę. Prędzej czy później. (po chwili) Kiedy zrobi się widno?

Hermes: - Za chwileczkę. Nie czujesz się winny? Może i słusznie...

Kwiatkowski: - (z niepokojem) Dlaczego ten Ajakos nic nie mówi?

Hermes: - On nie jest od prowadzenia rozmów. On tylko wydaje wyroki. Przyjdzie czas i na to, nie
martw się. (po chwili) Co działo się później, sam wiesz. Sprzedawałeś, kupowałeś, wchodziłeś w

rozmaite interesy, wyrabiałeś sobie znajomości... (prawa strona sceny znów zostaje oświetlona.
Hermes, Ajakos i Kwiatkowski siedzą na swoich krzesłach, jak przedtem) Jako ekspert muszę ci

nawet powiedzieć, że byłeś w tym niezły... Nie minęło piętnaście lat, a stałeś się wpływowym
biznesmenem. (po chwili, spoglądając z ukosa na Kwiatkowskiego) Kupiłeś sobie nawet
wydawnictwo...

Kwiatkowski: - Na krótko. Tak, pamiętam, przejąłem większościowy pakiet udziałów w dużym
wydawnictwie. Firma padała, kupiłem ją za bezcen... Miałem wysoko postawionego kolegę w
ministerstwie, on mi załatwiał państwowe zlecenia... Niestety, ten kolega rok później stracił posadę i

złotą żyłę przejęła konkurencja...

Hermes: - Czy interesowałeś się kiedykolwiek literaturą? A może teatrem?

20

background image

Kwiatkowski: - Nie, nigdy! Zawsze wolałem nauki ścisłe.

Hermes: - Po co pytam, skoro znam odpowiedź? Taaaak... Do twojego wydawnictwa przychodzili
pewnie literaci, pragnący wydać swoje książki...

Kwiatkowski: - Zapewne. Ale dokładnie to nie wiem... Kazałem spławiać wszystkich pismaków bez
wdawania się w rozmowę. I tak się działo. Nigdy nie pytałem pracowników wydawnictwa o

szczegóły...

Hermes: - Pytam o te sprawy, bo... (scena stopniowo pogrąża się w ciemnościach) Dużo gadaliśmy
o interesach, halach, kamienicach... Teraz chciałbym ci pokazać coś zupełnie innego. Dla odmiany.
Popatrz, może cię to zainteresuje...


SCENA CZWARTA

Lewa strona sceny raz jeszcze zostaje oświetlona. Na fotelach, po przeciwnych stronach małego
stolika, siedzą: Dyrektor i Literat.

Literat: - (nerwowo gestykulując) Dziwię się, że nie chce pan wystawić moich dramatów. Dlaczego?
Pański teatr ma renomę. Czytał pan moje utwory, więc wie pan, czy są coś warte. Moja twórczość to

walka duszy, to istna rzeź wewnętrzna... Próbuję sprawić, żeby słowo pokazało swoje granice... Moja
twórczość to zetknięcie dusz, wniebowstąpienie w sztukę, gonitwa za widmem ideału... Przełamuję
samotność w granicach własnego ja, biciem serca zagłuszam salwy rzeczywistości, opisuję ludzką

egzystencję jako formę upadku. Zdarza się, że myśli wkradają mi się do głowy, jak wrogowie...

Dyrektor: - (z uśmiechem) Szkoda, że nie włączyłem dyktafonu. To, co pan mówi, te zdania...
Zebrać je do kupy i już byłby z tego spektakl. Może nawet ciekawszy, niż pańskie sztuki...

(poważniejąc) Ale przejdźmy do konkretów, skoro panu tak na nich zależy. Powtarzam po raz ostatni
- nie wystawimy pańskich tekstów. Pańskie dramaty nawet mi się podobają, są dobre... Ale wie pan,
teatr - dzisiejszy teatr! - żywi się czym innym. Taka jest prawda. Poziom tekstów dramaturgicznych

nie ma tu nic do rzeczy...

Literat: - (z ironią) Żywi się czym innym? No to smacznego.

Dyrektor: - Wystawiamy rzeczy może mniej wartościowe literacko, za to... Wie pan, nasz teatr musi
zarobić na siebie, na samych dotacjach daleko nie zajedziemy. A dodatkowych wydatków mamy
sporo: remont dachu, wymiana foteli... Sam pan rozumie.

Literat: - Mniej wartościowe? Czy śmieci, wstawione do galerii, staną się dziełem sztuki? To, co

wystawiacie, to z reguły rozreklamowana lipa, humbug... Równie dobrze moglibyście nic nie
wystawiać. (z ironią) Tak byłoby najtaniej.

Dyrektor: - Jeśli chciałby pan być wystawiany, to może... Może powinien pan pisać trochę inaczej,
wierniej odbijać w tekstach rzeczywistość... To byłoby łatwiejsze w odbiorze, bardziej przystępne dla

masowego widza. Więcej naturalizmu...

Literat: - Naturalizm to opisywanie świata bez wiary w jego piękno. A ja w nie wierzę. Piękno i obłęd
to dwie strony monety, jaką jest dzisiejszy świat...

Dyrektor: - Tak sobie myślę, jak mógłbym panu pomóc... Być może kiedyś zwrócę się do pana z
prośbą o napisanie czegoś dla mojego teatru, nie wykluczam takiej możliwości. Chyba pan nie ma

nic przeciwko pisaniu na zlecenie?

Literat: - Zasadniczo nie mam.

Dyrektor: - Mogłoby chodzić na przykład o jakąś legendę, związaną z naszym miastem i regionem.

Wie pan, tematyka regionalna jest ostatnio na topie...

Literat: - (podekscytowany) Przecież jedna z moich sztuk jest taką legendą! To coś w rodzaju mitu
założycielskiego miasta. Czytał pan ją? Podobała się panu?

Dyrektor: - Otóż niezbyt mi się spodobała. Za trudna, za poważna, Tu chodzi o baśń, o coś dla
dzieci, dla szkół... Żeby to się mieściło w programach edukacyjnych...

21

background image

Literat: - Takich rzeczy pisać nie umiem. I nie chcę.

Dyrektor: - Wobec tego nie mamy o czym rozmawiać. Taka jest prawda. Przykro mi. (wstaje i
spogląda na zegarek)

Literat: - (wstaje) Prawda to fikcja, dzięki której władza usprawiedliwia swoje istnienie... Każda
władza.

Dyrektor: - Mówi pan jak anarchista...

Literat: - Czy można oczekiwać od artysty, żeby był praworządny?

Dyrektor: - Chyba nie. (podaje Literatowi rękę) Niech pan o mnie dobrze myśli.

Literat: - Będę się starał. Ale nie przypuszczam, żeby mi się to udało...

Scena stopniowo pogrąża się w mroku.

Kwiatkowski: - (jest niewidoczny, słychać tylko jego głos) Dlaczego my to oglądaliśmy? Nie znam
tych ludzi, nigdy ich nie widziałem, nie mam z nimi nic wspólnego! Teatr mnie wcale nie interesuje.

Hermes: - (z tajemniczym uśmiechem) Poczekaj chwilę, a dowiesz się wszystkiego. To będzie
niespodzianka...

Kwiatkowski: - Nie chcę zagadek ani niespodzianek. Chcę tylko sprawiedliwego wyroku i
miłosierdzia. I chcę, żeby już było widno. Zawsze się bałem ciemności.

Hermes: - Może w następnym wcieleniu powinieneś zostać nietoperzem? (śmieje się) Nie, nie,
znowu żartowałem...


SCENA PIĄTA

Prawa strona sceny znów zostaje oświetlona. Hermes, Ajakos i Kwiatkowski jak przedtem siedzą na

swoich krzesłach, w pałacowym holu.

Hermes: - Koniec części artystycznej, teraz czas na wyrok. Głos ma Ajakos, nasz wielki sędzia.

Kwiatkowski: - Zaraz, zaraz! (zrywa się na nogi) Prawo do ostatniego słowa przysługuje każdemu,

nawet jeśli, tak jak ja, jest oskarżony chyba tylko o to, że się urodził. Oskarżony o to, na co i tak nie
miał wpływu. Czy mogę coś powiedzieć? (spogląda na Hermesa i Ajakosa, obaj potakują) Czym jest
ludzkie życie? Nieustającą walką o swoje kosztem innych. Albo zostaniesz zdeptany, albo sam kogoś

zdepczesz - innego wyjścia nie ma. W takie życie wy, bogowie, czy coś co nad wami stoi, wrzucacie
nas, ludzi, takie reguły gry nam fundujecie. I potem się dziwicie, że wedle waszych reguł

postępujemy? A w dodatku dajecie nam sumienie, które karze nas jeszcze za życia. Dajcie sumienie
psom, pomiędzy które rzucicie kość, a zobaczycie, czy będą szczęśliwe... Dlatego uważam, że

jestem niewinny. (oddycha ciężko, po chwili jednak uspokaja się. siada) To wszystko, co mam do
powiedzenia. Czekam na wyrok.

Hermes: - Taaak... (do Kwiatkowskiego, życzliwie) Nawet cię rozumiem. My, bogowie, jesteśmy
doskonali, a doskonałość niczego nie potrzebuje - po prostu jest. Za to ludzie... Na twoim miejscu

pewnie robiłbym to samo. (do Ajakosa) Nie znajduję żadnej winy w tym człowieku. (do
Kwiatkowskiego, z ożywieniem) Czy wiesz, że ja swój pierwszy interes zrobiłem zaraz po urodzeniu?

Ukradłem stado krów, należące do Apolla. Jedną krowę zabiłem, z jej kiszek i z żółwiej skorupy
zrobiłem lirę. Kiedy Apollo zjawił się u mnie z pretensjami, zagrałem mu na tym instrumencie.

Muzyka tak go zachwyciła, że bez wahania zrezygnował ze wszystkich krów, byle tylko dostać ode
mnie lirę. Niezłe, co? (do Ajakosa, z przepraszającym gestem) Już nie przeszkadzam. Już milczę, jak
sumienie kapelana w dniu bitwy...

Ajakos wstaje i powoli zdejmuje kaptur. Hermes i Kwiatkowski wstają także.

Ajakos: - (spoglądając surowo na Kwiatkowskiego) Wyrok wydałem już w swoim sercu, teraz go
tylko ogłoszę...

22

background image

Kwiatkowski: - (wpatrując się w twarz Ajakosa) Co? (do Hermesa, chwytając go za ramię) Przecież
to szewc!!!! Skąd on się tu... To ten szewc!

Ajakos: - Chyba mnie z kimś mylisz, człowieku...

Kwiatkowski: - (sam do siebie, półgłosem) Nie, nie mylę się... Ale czy to teraz ma znaczenie... (do
Ajakosa, głośno) Czy wreszcie dostanę bilet wstępu na te Wyspy Szczęśliwe, o których tyle

słyszałem?

Ajakos: - Do Elizjum? Nie, na to byłoby jeszcze za wcześnie. (uroczystym tonem) Wyrok brzmi:
wracasz do świata ludzi. Musisz jeszcze trochę podoświadczać bytu, coś jeszcze zrozumieć... Musisz
wrócić raz jeszcze na świat. Ten literat, którego niedawno widziałeś... To była twoja przyszłość. To

będziesz ty.

Hermes: - (do Kwiatkowskiego) Teraz już wiesz, jaka niespodziankę miałem na myśli?

Kwiatkowski: - Nie będę miał lekkiego życia. Ten literat jest na pewno biedny, jak mysz koś...
(zatyka sobie dłonią usta)

Ajakos: - A słyszałeś kiedy o proroku, który żył w dobrobycie?

Kwiatkowski: - Podoświadczać bytu... Też pomysł... (kręci głową z niedowierzaniem) Wysyłacie mnie
na ziemię, żebym zmądrzał? Przecież to bzdura! Po co mam się znowu rodzić, wracać do świata
ludzi? Nie chcę! Tu, na Olimpie, w siedzibie bogów, mógłbym się wszystkiego dowiedzieć, nie ma

lepszego miejsca! Tu się mieści cała mądrość wszechświata! (do Hermesa, błagalnie) Ty mi powiesz,
do kogo i jak mam się modlić, którzy bogowie istnieją, a którzy nie. Jak trzeba postępować, co

myśleć, co jest słuszne... Pomóż mi! Tego się nie dowiem, żyjąc na ziemi jako człowiek! Chcę zostać
tutaj i poznać prawdę, wszystko odkryć, zrozumieć!

Hermes: - Wy, ludzie, zawsze pytacie o to samo. Chcecie prawdy, a nie wolności... Żeby zrozumieć
życie, musisz w nim uczestniczyć. Dla człowieka nie ma innej drogi do mądrości. (po chwili) Prawda?

To tylko stan duszy w pewnych warunkach powstający i znikający, nic więcej... Niech ta odpowiedź
na razie ci wystarczy. Kiedy tu się pojawisz następnym razem, może...

Ajakos: - (do Kwiatkowskiego) Już czas na ciebie. Musisz iść...

Hermes: - Rzeczywiście, nie możemy dłużej zwlekać. Idziemy!

Kwiatkowski: - Ja protestuję! Co to był w ogóle za proces? To naruszenie moich praw obywatelskich!
Dlaczego ja nie miałem adwokata? Gdzie my właściwie mamy iść i po co?

Hermes: - Prawa obywatelskie zostawiłeś po tamtej stronie. Po tej stronie, do której wrócisz. Za
chwilę urodzi się dziecko. Ty się urodzisz.

Kwiatkowski: - Znów mam być niemowlakiem? Uczyć się mówić, chodzić? Okropne. Nie chcę! Nie
chcę wracać do startu, skoro już jestem na mecie! Nie chcę!

Hermes: - Nie słyszałeś o wędrówce dusz? Idziemy! (podchodzi do Kwiatkowskiego)

Kwiatkowski: - Ależ panowie, źle postępujecie! Dlaczego? Za co mnie spotyka taka kara?

Ajakos: - To nie jest kara. Życie nie może być karą, jest zawsze nagrodą. (po chwili) Nie martw się:
za chwilę zapomnisz wszystko, co tu widziałeś i słyszałeś. Zostaną ci co najwyżej niejasne

przeczucia... (wkłada kaptur na głowę) Wyrok został wydany. Moja rola skończona. (wolnym
krokiem idzie w prawo, znika)

Kwiatkowski: - (do Hermesa, błagalnie) To nie w porządku. Czy nie moglibyście wysyłać wszystkich
dusz od razu do Elizjum? Po co dusze mają się wcielać, żyć w ludzkich ciałach, cierpieć? Komu to

jest potrzebne? Przecież nie wam, bogom, bo o to nie dbacie! Elizjum powinno być jedynym
światem, jedynym miejscem życia dusz, tak uważam! (chwyta się oburącz za głowę) Nic nie

rozumiem, I do not understand. To bez sensu! To mi się nie podoba! Nie chcę! (idzie wolnym
krokiem, delikatnie prowadzony za ramię przez Hermesa. obaj zatrzymują się przy zamkniętych

drzwiach wyjściowych) O co w tym wszystkim chodzi? To jakieś szaleństwo! Wami powinna się zająć
policja... (z niepokojem) To nie był żaden Ajakos! Mówiłem już, że to był szewc! Ten szewc!

23

background image

Hermes: - (trzykrotnie uderzając kaduceuszem w drzwi) Jesteś pewien, że to właśnie ten szewc? (z
uśmiechem) Typowy objaw: każda dusza widzi w Ajakosie któregoś z tych ludzi, których za życia

skrzywdziła... (po chwili, z uśmiechem) Ajakos też lubi się czasem wcielać w ludzkie ciała... Nie
musi, ale chce. Olimp go nudzi, Elizjum też... Powiada, że chce być na bieżąco. Chce trzymać rękę

na pulsie ludzkości i znać życie ludzi współczesnych, zanim ich osądzi... W starożytności rzeczywiście
pasał kozy w górach.

Drzwi otwierają się, skrzypiąc przeraźliwie. W pałacowym holu stopniowo zapada ciemność. Za
otwartymi drzwiami widać natomiast jasną smugę światła.

Hermes: - (sam do siebie) Będę musiał powiedzieć Hefajstosowi, żeby wreszcie coś zrobił z tymi

drzwiami. Skrzypią! A ja nie lubię hałasu... (do Kwiatkowskiego, życzliwie) Zaprowadzę cię na
miejsce, przyjacielu. Nawet cię polubiłem, sam nie wiem czemu... Chodźmy, przeznaczenie czeka.
(ruszają wolnym krokiem ku wyjściu, przestępują przez próg) Nie martw się, zagubiona duszo, to

nie potrwa długo - umrzesz w młodym wieku, jako wielki talent, doskonale zapowiadający się
geniusz. A wtedy może dostaniesz się wreszcie do Elizjum, skoro tak tego pragniesz. (poufałym

tonem) W obecności Ajakosa nie chciałem o tym mówić, ale teraz mogę ci zdradzić kilka tajemnic
Olimpu. (wciąż idą obok siebie, widoczni przez otwarte drzwi, w smudze światła) Niby nie

powinienem, ale co tam... Zeus mi to wybaczy... Kto wie, może to ty kiedyś zastąpisz Ajakosa? On
jest już trochę zramolały, niech lepiej idzie na wieczną emeryturę... Szepnę o tym słówko Zeusowi...

Drzwi zamykają się, skrzypiąc przeraźliwie. Zapada całkowita ciemność. Chwilę później z oddali
rozlega się płacz niemowlęcia.

KURTYNA

Lech Brywczyński, ur. 1959 r. w Elblągu. Był m.in. właścicielem jednoosobowej firmy,
zaopatrzeniowcem, agentem ubezpieczeniowym i tłumaczem. Regularnie drukuje swoje teksty w
pismach kulturalnych i literackich.

Od 1999 r. zajmuje się przede wszystkim twórczością dramaturgiczną. Dotychczas napisał 28
dramatów jednoaktowych, z których większość została opublikowana w pismach literackich. W

czerwcu 2002 r. ukazało się zbiorowe wydanie siedemnastu dramatów Lecha Brywczyńskiego, pt.
Dramaty jednoaktowe.


WYWIAD BOHEMY

Wywiad Bohemy z Leszkiem Czajką i Iwoną Terlikowską - właścicielami Wizytującej

Galerii w Warszawie.

Skąd wziął się pomysł na Wizytującą Galerię?

Pomysł galerii, która integrowałaby środowisko artystów i różnych galerii sztuki powstał 2 lata temu.
W tym czasie zorganizowaliśmy kilka wystaw, wernisaży i spotkań z artystami w różnych miejscach.
Nie mieliśmy stałej siedziby i dosłownie "wizytowaliśmy", stąd pomysł na nazwę. "Wizytująca

Galeria" również dlatego, że chcemy w przyszłości przenosić organizowane przez nas wystawy do
różnych galerii w całej Polsce, a także wspólnie z innymi ośrodkami organizować działania
artystyczne w różnych miejscach.

Czy "ustatkowanie się" i zdecydowanie się na jedną stałą siedzibę nie ograniczyło
Waszego dotychczasowego rozmachu i swobody działania?

Fakt, że znaleźliśmy stałą siedzibę nie zmienił naszego podejścia i nie ograniczył naszej
"ruchliwości", dał nam tylko dodatkowo większą niezależność.
Stary budynek na Bema 65 w Warszawie to miejsce z niezwykłym klimatem, pięknym światłem i

bardzo dobrą przestrzenią ekspozycyjną. Uznaliśmy, że dawna fabryka rodziny Lilpopów - znanych
mecenasów sztuki - to ze wszech miar stosowne miejsce na siedzibę naszej galerii. Cieszy nas, że

24

background image

zarówno Artyści, jak i nasi Goście podzielają nasz entuzjazm co do tego miejsca. Widzimy, że bardzo
dobrze czują się w galerii i bardzo nas to cieszy.

Słowo galeria kojarzy się wszystkim z malarstwem i wystawami. Każda galeria ma jednak
swoją specyfikę. Czym wyróżnia się Wasza Galeria Wizytująca?

Głównym celem naszych wcześniejszych działań a obecnie galerii, którą prowadzimy oraz projektów
jakie realizujemy poza galerią, jest promowanie współczesnej sztuki polskiej.
Współpraca z różnymi galeriami uświadomiła nam, że

można stworzyć mobilne muzeum współczesnej sztuki
polskiej, reprezentowanej przez wiele galerii z różnych

ośrodków na terenie całego kraju. Nazwaliśmy ten projekt
"Reprezentacje" i realizujemy go głównie poza naszą stałą
siedzibą. Współpraca na rzecz integracji środowisk jest

naszym bardzo ważnym celem. Według nas jest to sposób
na wyjście sztuki ze swoistej izolacji oraz przywrócenie jej

waloru humanistycznego w świecie biznesu i techniki.
.

Słyszeliśmy, że prowadzicie też działalność
edukacyjną. Co się za tym kryje?

Działalność edukacyjna jest dla nas równie istotna jak
pozostałe projekty, które realizujemy. Sztuka współczesna wymaga zaangażowania, wysiłku
intelektualnego, odwagi i swobody wyobraźni. Do jej odbioru nie wystarczy przyjęcie postawy

biernego widza. Nie wystarczy też w odniesieniu do niej operowanie wyłącznie kategoriami
estetycznymi. Chcielibyśmy oswajać ludzi z tą sztuką, dać im możliwość poznania jej i czerpania
przyjemności z kontaktu z nią. Myślimy zarówno o ludziach dorosłych, jak i o dzieciach, które są

szczególnie wdzięcznymi odbiorcami sztuki współczesnej. Mamy w planach wizyty na naszych
wystawach grup przedszkolaków i dzieci szkolnych oraz młodzieży. Również z myślą o nich

planujemy warsztaty artystyczne, spotkania z artystami, plenery itp.

Mimo stosunkowo krótkiego czasu, jaki upłynął od znalezienia stałej siedziby dla galerii,
macie już w dorobku kilka wystaw. Ile dokładnie ich było?

Dotychczas zorganizowaliśmy na Bema pięć wystaw, co wziąwszy pod uwagę, że praktycznie
jesteśmy tu od stycznia 2003 r. daje chyba bardzo dobry wynik! Sami widzicie, że naprawdę

staramy się i bardzo ciężko pracujemy! Zwłaszcza Leszek, który próbuje swoją aktywność w galerii
łączyć z własną pracą twórczą - w końcu jest przede wszystkim malarzem, a dopiero w drugiej

kolejności kuratorem i dyrektorem artystycznym galerii.

Powiedzcie może coś jeszcze o samych wystawach. Kogo prezentowaliście? Jakie prace?
Jaka była tematyka wystaw?

Pierwszą była wystawa zbiorowa prac artystów stale współpracujących z galerią.
Drugą wystawą była prezentacja malarstwa, grafiki, rzeźby Krzysztofa Pająka. Pokazaliśmy nowe
prace artysty, w tym część z nich w specjalnym ultrafioletowym oświetleniu. Przy okazji tej wystawy

zorganizowaliśmy dwa wernisaże. Pierwszy z nich, zgodnie z nasza ideą przybliżania sztuki ludziom
biznesu, przygotowany został specjalnie dla Klientów firmy doradztwa personalnego - Kuczkowska

Lebiedzińska Konsulting. Na drugi wernisaż zaproszeni zostali Goście galerii.
Trzecim dużym projektem była wystawa grafiki Małgorzaty Dmitruk, Elżbiety Baneckiej i Agnieszki

Cieślińskiej. Rozpoczęła ona cykl wystaw laureatów konkursów na grafikę miesiąca i roku
organizowanych przez galerię TEST. W czasie gdy galeria TEST będzie pokazywała laureatów

bieżącej edycji konkursu, u nas w Wizytującej Galerii, będą prezentowani laureaci wcześniejszej
edycji.
Czwartą w kolejności była wystawa grafiki Małgorzaty Gurowskiej i prac Andrzeja Rysiaka.

Aktualna - piąta wystawa - jest zarazem naszą pierwszą prezentacją międzynarodową. Obok
malarstwa i grafiki Rafała Borcza zaprezentowaliśmy prace Zhou ChunYa i Zhuang Hong Yi -

uznanych w świecie artystów chińskich. Wystawa ta powstała przy współpracy z E.M. Galerie z
Holandii. Pokazaliśmy jak w swojej twórczości znani malarze chińscy łączą wschodnią tradycję ze

sztuką zachodnią.

25

background image

Powróćmy jeszcze do Waszej pierwotnej idei "wizytowania" innych miejsc i galerii. Czy
nadal prowadzicie te działania?

Oczywiście. Nie zaprzestaliśmy "wizytowania" i zorganizowaliśmy kilka wystaw również poza Bema
65. W siedzibie EXPO XXI pokazaliśmy prace Krzysztofa Pająka. W siedzibie firmy Cap Gemini -

zorganizowaliśmy wystawę malarstwa Krzysztofa Wachowiaka - doskonałego malarza i pedagoga,
profesora warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. A w

reprezentacyjnym budynku "Kaskada", na dwóch
oddanych do naszej dyspozycji piętrach,

zaprezentowaliśmy wspólnie z dwiema galeriami
krakowskimi (Jan Fejkiel Gallery i Dominik Rostworowski

Gallery) grafikę i malarstwo artystów z Krakowa. Projekt
będzie kontynuowany i wkrótce pokażemy sztukę

następnego ośrodka - Wrocławia.

Na zakończenie naszej rozmowy jeszcze krótkie
podsumowanie dla naszych Czytelników, żeby
wiedzieli, co to takiego Galeria Wizytująca i czym się

zajmujecie.

Hasłowo można podsumować, że nasza praca w ramach
Wizytującej Galerii dotyczy:
ˇ proponowania Klientom wyselekcjonowanej oferty, na którą składają się: malarstwo, rzeźba i

grafika Artystów polskich i zagranicznych,
ˇ organizowania wystaw polskich i zagranicznych Twórców,

ˇ prowadzenia warsztatów edukacyjnych połączonych z praktyką z zakresu różnych dziedzin sztuki
zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych,

ˇ organizowania wydarzeń kulturalnych integrujących różne środowiska,
ˇ działania na rzecz szeroko rozumianej kultury.

Dziękujemy za rozmowę i życzymy wielu udanych wystaw i wernisaży...


KALEJDOSKOP

Jak już pewnie wielu Czytelników Bohemy zdążyło zauważyć, nawiązaliśmy współpracę z czeskim
miesięcznikiem internetowym www.dobraadresa.cz, z którym będziemy się nawzajem wymieniać

niektórymi tekstami. W tym numerze Bohemy, dzięki uprzejmości "Dobrej adresy" publikujemy
eksperymentalne wiersze Mariana Karlického i wywiad z nim.

***
Nawiązaliśmy również współpracę z Witryną Czasopism (witryna.czasopism.pl)-najlepszą w Polsce

witryną internetową prezentującą pisma internetowe i papierowe o tematyce kulturalnej, literackiej i
społecznej. Witryna Czasopism.pl to projekt niekomercyjny, jego celem jest promocja regularnie

ukazujących się czasopism społeczno-kulturalnych. Celem Witryny Czasopism.pl jest przynoszenie
wyłącznie zysków intelektualnych.

***
Uzyskaliśmy też tytuł przyjaciela Panoramy Kultur (www.pk.z.pl) prezentującej niestrudzenie

aktualne wydarzenia kulturalne oraz sylwetki i dzieła artystów z całej Europy Środkowej i
Wschodniej.

***
Wizytująca Galeria
zaprasza do udziału w warsztatach plastycznych: malarskich, graficznych,

rysunkowych i rzeźbiarskich. Warsztaty będą prowadzone przez profesjonalną kadrę złożoną z
doświadczonych artystów, w tym również profesorów ASP, w siedzibie Wizytującej Galerii przy ul.

Bema 65 w Warszawie. Ideą przewodnią organizowanych warsztatów plastycznych jest stworzenie
Państwu możliwości bezpośredniego udziału w procesie powstawania dzieła plastycznego. Warsztaty

kierowane są do wszystkich, którzy poszukują kreatyw-nego sposobu spędzania czasu i chcą
doświadczyć satysfakcji tworzenia. Uczestnikami warsztatów mogą być zarówno dorośli, jak i

młodzież oraz dzieci. W programie warsztatów znajdą się podstawy technik i warsztatu malarskiego,

26

background image

graficznego, rysunkowego lub rzeźbiarskiego. Istnieje
możliwość wybrania najdogodniejszego typu zajęć od

kilkudniowych, przez 3-miesięczne aż po kursy trwające
cały rok.

Organizatorzy zapewniają doskonałych nauczycieli,
niezbędne materiały oraz inspirującą przestrzeń. Ponadto

każdy z uczestników otrzyma profesjonalną konsultację
przy oprawie prac oraz będzie miał możliwość oprawy prac
na miejscu w Galerii. Na zakończenie cyklu warsztatów

będzie organizowana wystawa prac uczestników połączona
z wernisażem. Kontakt: Wizytująca Galeria, Warszawa

ul. Bema 65, tel: 022/ 632 18 48, e-mail:
wizytujacagaleria@op.pl

***
Pod koniec czerwca z inicjatywy gdańskiego Teatru Wybrzeże odbył się przegląd czeskich i

słowackich sztuk teatralnych zatytułowany: Dajemy Czechom i Słowakom dostęp do morza!!!
Największą atrakcją była premiera w Teatrze Kameralnym w Sopocie komedii Petra Zelenki

"Zwyczajne szaleństwa". Petr Zelenka to autor scenariuszy kultowych już filmów "Samotni" i
"Guzikowcy" ("Knoflikaři"). Podczas czesko-słowackiego weekendu wystąpiło też Divadlo v Dlouhe z

Pragi, które zaprezentowało spektakl "Jak się zgubiłem, czyli mała opowieść wigilijna", pełen
piosenek z czasów byłej Czechosłowacji. Ponadto polscy widzowie mogli obejrzeć występy

objazdowego słowackiego teatru Ondreja Spišaka - Teatro Tatro. Wystawił on spektakl "Kobieta o
dwóch głowach". (więcej szczegółów na stronie Teatru Wybrzeże: www.teatrwybrzeze.pl)


***

W ostatni sierpniowy weekend (30-31.08) odbędzie
się w Děcinie w Czechach festiwal literacki

"Zarafest", wtrakcie którego około 20 pisarzy i
poetów będzie prezentować swoje utwory i spotykać

się z publicznością. Nie zabraknie tam również
Bohemy, która zaprezentuje się czeskim
czytelnikom. Mamy też nadzieję, że w trakcie

festiwalu uda się nam nawiązać kontakty z nowymi
ciekawymi autorami. "Zarafest" ma charakter

otwarty - zapraszamy wszystkich chętnych do
wzięcia w nim udziału. (W przyszłym numerze

Bohemy ukaże się obszerna relacja z "Zarafestu").

***

W dniach 6-7 listopada 2003 r. w Integracyjnym
Klubie Artystycznym Winda odbędą się Ogólnopolskie Warsztaty Literackie, które poprowadzi
Bohdan Zadura. Warunkiem udziału w warsztatach jest nadesłanie do Klubu WINDA tekstu

literackiego o objętości do 20 stron maszynopisu (do 17 października 2003). Koszt udziału w
warsztatach: 100 zł. Ilość miejsc ograniczona (15), decyduje kolejność zgłoszeń.
Ten sam Integracyjny Klub Artystyczny WINDA organizuje drugą edycję ogólnopolskiego konkursu

literackiego na opowiadanie o szeroko rozumianej tematyce współczesnej. Nie publikowane dotąd
opowiadanie o objętości maks. 10 stron należy przesłać na adres WINDY do dnia 22.09.2003 r.

(warunkiem wzięcia udziału w konkursie jest dokonanie wpłaty w wysokości 10 zł na poczet kosztów
organizacyjnych konkursu). Szczegółowe informacje na temat konkursu literackiego i warsztatów

literackich można uzyskać telefonicznie bądź pocztą e-mail.
Tel./fax.(058) 344 90 53 lub Tel. (058) 344 77 93. E-mail: winda_klub@poczta.onet.pl




27

background image

TURYSTYKA

Gdańsk - Trójmiasto

Latem wielu z nas marzy o opalaniu się na pięknych
piaszczystych plażach i zażywaniu chłodnych kąpieli w

morzu. Gdańsk, Sopot i Gdynia - noszące wspólne miano
Trójmiasta - oferują latem wiele atrakcji plażowiczom i

turystom. Ale kto wie, czy Trójmiasto nie ma jeszcze więcej
uroku jesienią, kiedy przez okolicę przetoczą się już
największe fale turystów - albo wiosną, kiedy jeszcze nie

nadszedł szczyt sezonu.
Gdańsk to najstarsze z miast Trójmiasta, pełne zabytków i

promieniujące niesamowitą atmosferą miejsce. Sopot to raj
turystów, uzdrowisko z tradycjami, jedno z

najpopularniejszych nad polskim Bałtykiem miejsc
wypoczynku słynące ze swojego najdłuższego w Europie

drewnianego molo. Natomiast Gdynia to nowe, zbudowane
w XX wieku miasto nadmorskie, w którym największymi
atrakcjami są: port, oceanarium i dwa okręty-muzea: "Błyskawica" i żaglowiec "Dar Pomorza".

Gdańsk aż kipi historią - pełno tu gotyckich kościołów i zabytków architektonicznych. Zwiedzanie
starego miasta warto zacząć od wspięcia się po 400 schodach na wieżę Kościoła Mariackiego -

największego na świecie gotyckiego kościoła z cegły. Z wieży roztacza się przepiękna panorama na
całe miasto i port gdański. Obok kościoła jest ratusz (z muzeum i wieżą, na którą też można wejść),

zabytkowy Dwór Artusa i fontanna z rzeźbą Neptuna - symbolem Gdańska. Spośród wielu kościołów
na pewno warto zobaczyć kościół św. Trójcy, barokowy kościół św. Mikołaja i tylko częściowo

odbudowany po zniszczeniach wojennych kościół św. Jana. Najbardziej romantyczny i
niepowtarzalny klimat panuje jednak na Długim Pobrzeżu, bulwarze położonym nad dawnym ujściem
Wisły, dokąd kiedyś spławiano zboże z całej Polski i gdzie zachował się architektoniczny symbol

Gdańska - Żuraw. Będąc w Gdańsku nie można też nie usłyszeć unikalnych organów w pięknie
położonej w parku katedrze w Gdańsku-Oliwie.

Sopot to oczywiście molo, morze, smażone ryby (są
podawane też w barach na plaży) i malownicze

centrum miasta pełne uroczych zakątków z
secesyjnymi domami i pensjonatami. Z Sopotu

można wybrać się plażą na kilkukilometrową
wycieczkę w stronę Gdyni Orłowo i Redłowo, gdzie
jest niewielkie molo i przystań rybacka z małymi

kutrami zacumowanymi na plaży. Przy Cyplu
Redłowskim znajduje się stromy, piaszczysty Klif

Redłowski, który jest od wieków podmywany przez
morze, cofa się wgłąb lądu, a na jego stokach

pozostają kikuty uschniętych drzew, które osunęły
się wraz z wielkimi bryłami ziemi i piachu.

Potem kolejką miejską łączącą ze sobą wszystkie
trzy miasta można pojechać do Gdyni, żeby przejść

się po centrum, pójść do portu, zobaczyć statki-muzea i koniecznie wejść do Oceanarium, gdzie w

akwariach żyje barwna i niepowtarzalna fauna i flora morska z różnych zakątków ziemi. Z Gdyni
można popłynąć statkiem w rejs po porcie albo na Hel, gdzie można poopalać się, popływać albo

wyruszyć na wycieczkę po Półwyspie Helskim.
Już choćby ten krótki opis prezentujący atrakcje turystyczne Gdańska i okolic pokazuje, że zarówno

przy pięknej jak i mniej słonecznej pogodzie nie będziecie się nudzić w Trójmieście. Więcej
informacji znajdziecie na stronie www.trojmiasto.pl (także w języku angielskim).

Turystyka -Liberec i okolice

28

Liberec to stolica Libereckiego Kraju (odpowiednik polskiego województwa), malowniczo położone
miasto u podnóża Gór Izerskich, w pobliżu polskiej Bogatyni i niemieckiego Zittau. Piękna

architektura i krajobraz oraz dogodne położenie miasta (bliskość granicy polskiej i niemieckiej)
przyciągają do Liberca wielu turystów. Bo i jest tu co oglądać!
Do miejsc, które warto odwiedzić należą - rynek z pięknym, smukłym ratuszem, ZOO i ogród

botaniczny, którego nie powstydziłoby się żadne europejskie miasto (można tu oglądać roślinność z

background image

całego świata - każdy kontynent ma swoją osobną wielką szklarnię).
Na miłośników wody, kręgli i innych rozrywek czeka centrum

rozrywki Babylon. Ci, którzy szukają wrażeń kulturalnych, mogą
odwiedzić Muzeum Północnoczeskie (wśród eksponatów: rzemiosło

artystyczne i zabytki dokumentujące rozwój miasta) albo Galerię
Regionalną położoną tuż przy zamku libereckim, na ulicy Ú Tiskarny.

Kiedy już zobaczycie miasto i nasycicie się jego atrakcjami, możecie
zafundować sobie wspinaczkę górską na Ještěd (1012 m.), wybrać
się na wycieczkę po okolicy albo pojeździć malowniczymi trasami

rowerowymi, których jest tu coraz więcej. Na szczyt Ještěd - będący
symbolem miasta i regionu - prowadzi niebieski szlak turystyczny,

który zaczyna się na końcowym przystanku linii tramwajowej w
Horním Hanychovie. Jeśli ktoś nie ma ochoty na dłuższą wspinaczkę,

może wjechać na Ještěd kolejką linową lub po prostu samochodem.
W okolicach Liberca - oprócz gór, lasów oraz pięknych szlaków

pieszych i rowerowych - jest także wiele pięknych miejscowości z
ładnie zachowanymi zamkami i innymi atrakcjami turystycznymi. I
tak na przykład Kryštofovo Údolí jest uroczym swego rodzaju

skansenem, gdzie jakby zatrzymał się czas i gdzie można napawać
się atmosferą minionych wieków. Oprócz zabytków architektury

ludowej (kamienne i drewniane chałupy górskie) można tu
podziwiać XVII-wieczny kościół św. Krzysztofa, ludowe szopki wystawiane w gospodzie U Žáků oraz

zobaczyć (ewentualnie kupić) ceramikę wytwarzaną przez miejscowych rzemieślników.
Miłośnikom starej architektury polecamy wycieczkę do Sychrova lub na przykład Frýdlantu, gdzie

zachowały się wspaniałe zamki, otwarte dla zwiedzania przez turystów.

Jeśli będziecie chcieli przejść przez Góry Izerskie na
polską stronę, możecie wybrać następującą trasę:

pociągiem z Liberca do Frýdlantu, a stamtąd - do
Novego Města pod Smrkem. Z rynku w Novém

Měste prowadzi trudna trasa przez najwyższy
czeski szczyt Gór Izerskich - Smrk (1124 m.) - z

długim spadkiem aż do uzdrowiska w Świeradowie
Zdroju.

To tylko niektóre przykłady wycieczek, jakie
możecie zorganizować podczas pobytu w Libercu i
jego okolicach. Więcej informacji uzyskacie w

Centrum Informacyjnym w Libercu (na rynku
głównym - Naměstí Beneše) lub na stronie

internetowej www.infolbc.cz.

29


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Bohema 1 pl
Bohema 2 pl
Bohema 3 pl
download Zarządzanie Produkcja Archiwum w 09 pomiar pracy [ www potrzebujegotowki pl ]
Wyklad 6 Testy zgodnosci dopasowania PL
WYKŁAD PL wersja ostateczna
Course hydro pl 1
PERFORMANCE LEVEL, PL
struktura organizacyjna BTS [ www potrzebujegotowki pl ]
wyklad 2 Prezentacja danych PL
2a esperienza haccp PL
Sesja 58 pl 1
3a prerequisiti PL
animeo solo PL ext
wyklad 6 Testy zgodnosci dopasowania PL

więcej podobnych podstron