Rafal Wojaczek Wiersze

background image

RAFAŁ WOJACZEK

(W sieci zebrał

Mandragora76)

MOJA PIOSNKA

(A.D. 1969)

Moje słowo, Twego słowa pogłos

Jakże wątły, przecież sprzymierzony

Z wiernym rymem, rytmem wspomożony,

Bywa czasem nie tylko ulotką.

Moja nędza, Twojej nędzy siostra

Młodsza, jeszcze jej sukienki nosi,

Lecz doprasza się - pilnie podnosi-

Ręki, która by do szczętu zwlokła.

Moja wina, Twojej winy krewna

biedna, jednak gdy okruch splendoru

Połknie, wtedy, biorąc się na sposób,

Sama sobie na krzyż składa drewna.

Moja wiara, twojej wiary córka

- nie wiem: mądra czy głupia; imienia

Nie przyzywa, milcząc się uśmiecha,

Jakby tylko łaskotała włócznia...

background image

BYŁA POTRZEBA

Była potrzeba życia, była śmierci potrzeba.

Była potrzeba wiersza, potrzeba miłości.

Była potrzeba Ciebie i Królową Polski

Nazywałem Cię wtedy na użytek wiersza.

Była potrzeba wódki i potrzeba śliny,

I piłem i zarówno smakowałem mydliny.

I gdy oszukiwałem na użytek potrzeby

Życia, z oszustwem zaraz rósł rachunek śmierci.

WIESZ JEST MAŁA RADOŚĆ

wiesz jest mała radość

ja tę radość

ja chciałbym

żeby rosła

ta radość ona jest duża

moi bracia okrutni umarli

a może żyją ale nie pamiętam

więc kiedy idę ulicą

zbaczam

i zrywam kwiatek nieostrożny

stokrotkę

tę stokrotkę przybliżam do twojej twarzy

i śmieję się głośno

kiedy odnajduję podobieństwo

a jeszcze głośniej się śmieję

kiedy stwierdzam

różnicę

ty wiesz

to co cię poróżnia z kwiatem

to jest nasza miłość

wzajemna

background image

PIERWSZY ZNAK NA TEJ KARCIE (...)

Pierwszy znak na tej karcie czyż nie jest rękawiczką

Ciśniętą mi przez tego Boga małpę złośliwą,

Który mieszkając w klatce

Czaszki okrutnym rankiem

Wzywa na wschodzącą ziemię tradycji polskiej,

Zmuszając, bym naprędce sporządził pewne ostrze

Giętkiej linijki? - Jeśli

Mam w starciu tym zwyciężyć,

Dopóty muszę noże ciągle nowe hartować

Póki nie spiszę wiersza na śmiech i drwiny Boga,

Który chociaż upadnie,

Przecież znów zmartwychwstanie

(bez tytułu, a jako prolog się jawi,

nawet w tomie wierszy,

jest jako pierwszy)

KIM JEST TEN, CO SIĘ JAWI W LUSTRZE (...)

Kim jest ten, co mi się jawi w lustrze

Nie kobietą ani też osobą

Mgły, tylko tak okrutnie sobą,

Że miejsce w almanachu dotąd puste?

Kim jest ten, co z mojego kieliszka

Pijąc nie pijakiem jest, chociaż

Podejmowany przez policję z błota

Za cechowego brany jest towarzysza?

Kim jest ten, co moim długopisem

Wypisuje moje wiersze

I w moim łóżku moją żonę bierze?

Kim jest ten, co przed chwilą wyszedł?

background image

WIEM KTO TO JEST

Wiem kto to jest

ale bez wzruszenia

Nie p a t r z ę na niego

ale go o g l ą d a m

Już tylko wiedza oschła

Teraz

kiedy wisimy obaj

na jednej belce

pod zaciągniętym niebem

strażnik może zaświadczyć

między nami jest nic

WYROK

Ojciec

Nie zna Freuda

Tragików pobieżnie

Ja też nie znam

Więc motywy pozostaną niejasne

Nic nie wyjaśni

powoływanie się na pokrewieństwo

Tak, krew to pewne

jest jej nadto

ślady na sprzętach

na ścianie

kałuża na podłodze

Ale nikt nie wpada w panikę

nic że ręcznik

nie jest dobry tampon

Mówi jest jeszcze sposób

Pozwolić by przyschło

background image

ojciec mówi

ręka znów ostrze niesie

w tej dwoistości

jest synchronizacja

krew za słowo

Czy odpowiada to ojcu

Ojciec nie odpowiada

Umarł

MÓJ PIES BARDZO PRZYJEMNY

mój pies bardzo przyjemny

on jest brzydki śmierdzący

ale on sypia w łóżku

on sypia z moją matką

która go kocha bardzo boleśnie

więc skowyczy i próbuje uciekać

ale on nie zna mojej matki

chociaż zna ją od tak dawna

moja matka jest starszą kobietą

i wie co robi

więc mój pies jest bardzo mizerny

i źle mu patrzy z oczu

za to moja matka ma się dobrze

moja matka ma się coraz lepiej

tylko mój pies bardzo przyjemny

jest coraz mniej mój

ale ja kocham moją matkę

i chociaż psa też kocham bardzo

przecież musiałem wybrać

background image

W POWIECIE

W tym powiecie gdzie się przecież znalazłem

oni mówią: owoc kazirodztwa

oni mówią: rozbierz się

stoję nago

Najpierw mi pies

obwąchał odrośla

ale go kopnęła pani Ludka

i sama obwąchuje na czworakach

potem bierze delikatnie w usta

Kiedy wstaje i mówi

zwyciężyłeś Galilejczyku

nic nie rozumiem

Ale oni dokoła

każdy kiwa że tak

kłaniają się

padają

Więc ja

taki jestem szczęśliwy

że się nie obudzę

SEZON IV

(jest sen

ale nie ma snów

są sny

wtedy się nie śpi)

background image

KLUB

Klub

Patrzy na mnie przez dno szklanki

Oko

Pani w spodniach z głową

Poci się w kroczu

Czy pan może jest pederastą

bo ja walczę z odwrotnej pozycji

Mówi że nie bo mrówki

Kiedy ja umierałem

to sobie skracałem

odmawianiem tabliczki mnożenia

Kiedy zbiegam na dół

i rozpinam spodnie przed pisuarem

pani znów jest

i prosi powiedzieć a

WSPÓLNIE UŁOŻYLIŚMY DO NIEJ LIST

Wspólnie ułożyliśmy list do niej

która mieszka i żyje w nie opalanym pomieszczeniu

choć podobno trudno powiedzieć o kimś że żyje

kiedy lekarz urzędowo stwierdził zgon

Ale my znamy się na tych sztuczkach

zresztą lekarz wcale nie był mężczyzną

przecież zajrzeliśmy mu pod sutannę

W pierwszych słowach naszego listu

donosimy jej żeśmy wszyscy zdrowi

czego i jej życzymy

Zaś nasza głowa

gdy na nią spojrzeć z odpowiedniego dystansu

przedstawia się imponująco

i w dalszym ciągu rośnie

background image

PIOTRUŚ WARIAT

Pośladki ich smutne

i stragan

serca chudy. Córki

zimy

i braku

Przecież wciąż rośnie

moja szczera głowa

na talerzu

ich głodu

Ale ty, czemu ci ślepnie

płeć? Murzynku

światła... udawaj!

Udawaj, moje życie

a policzy

za trzy dobra śmierć

I 1967

WIECZNA AKTUALNOŚĆ NAJWYŻSZĄ CNOTĄ SZTUKI

Wspólnie wzięliście waszą martwą siostrę

Jeden za nogi drugi za głowę ujął

I ponieśliście niedaleko O tu właśnie

W kącie podwórka żeście ją złożyli

I złożyliście dłonie do modlitwy

Tylko że słów wam brakło Jakoś

Zapomniało wam się więc z tej złości

Rzuciliście się na nią i na nowo

background image

Obudzili: między nogi wetknęli kij od mietły

Aż poruszona tym gwałtem otworzyła oczy

Powiedziała jakieś słowo Uśmiechnęła się

A wy krzycząc: dziwka jaka dziwka

Bez modlitwy uciekliście zostawiając

Ją w tym kącie na kolejną śmierć

DZIEWCZYNKA

Jaszczurka błyskawicy, pęknięte ucho gromu,

Szumiąca muszla deszczu, ostrze piorunochronu

Drażniące elektrycznoczarne krocze nieba

- tylko niebo osobą jest, kiedy brak człowieka

Skrytego pod pierzyną i zakopującego

W doniczce z pelargonią wszelaki ostry przedmiot:

Wsuwki do włosów, igły i druty do robótek -

I o tym wie dziewczynka, pilnie śledząca burzę

Przez niezbrojną szybę, bowiem rodzice wyszli

Z wizytą czy do kina i przed burzą nie przyszli -

Bo ona już przeczuwa - nie mówiła jej mama -

Co się dzieje z kobietą, kiedy zostaje sama.

OSTATNIA

To chyba z jelit Ziemi wyszły długie glisty

jedwabnej lawy: idą po wierzchołkach traw

lub nieco wyżej skoro nie czuć spalenizny

i, gdy przechodzą, żaden nie zostaje ślad.

Ona przez sen odkrywa nieszczęśliwy brzuch,

gdzie nic nie fermentuje: "sperma wyschła zanim

się urodziłam" - przed snem powtarza; udami

uśmiecha się i puszcza w prześcieradło śluz.

background image

Lecz: "znów mnie ominęło" - zaraz będzie płakać.

Już obudzona widzi jak meandry rzek

stojące, całkiem sine, gdy poranny deszcz

jest rozżarzoną barwą, co wyparowała.

ŹRÓDŁO

Znacie niewysłowionych, którzy z Akademii

Mimicznej, u małp w zoo podpatrzyli gest

wprost spod serca: chcieć. - Serce, jeśli siedzi w gardle,

powiedzieć gestem także potrafili, lecz

jak gestem sprzedać słowo ssące w podniebieniu,

co jeszcze niewiadome nawet sobie; larwę

w kokonie flegmy; pożar, co się jeszcze nie

zatlił w stogu języka? - Więc zmyślili gest

nieodwołalny: granie palcami na nosie.

I zaczęli przechodzić, czyste listki, swoje

wargi nietknięte żadną odmianą. - Tak idąc

- nogi niosąc wysoko nad upartym progiem -

nareszcie przyszli do mnie, ślinę z ust mi piją

- cierpliwą rzekę spławną dla polskiej wymowy.

JESZCZE POLSKA

Wielka rzeka przecieka przez naszą domenę

Wypłukując żal z trzewi, ból z płuc, bunt z umysłu.

A jednak serca, wyspy

Niepodległe, choć wbrew nam, ostają się, pełne

Nieskruszonej miłości. I przez nią najgłębszy

Sen wciąż nie jest śmiertelny, bowiem ona czuwa:

Budzi nas, żeby róża

Jutrzenki w naszych oczach pozbyła sukienki

background image

Porannej mgły. I klniemy tę niewczesną miłość,

Pilniejszą od strażnika i regulaminu.

Jeden siada na kiblu.

Drugi wtulił się w siennik, trzeci sobie drwiną

Radzi, a ja, starannie wyłuskując z krocza

Wszy, nucę "Jeszcze Polska..."

JAK DOWIEM SIĘ JEJ PRAWDZIWEGO IMIENIA

Kiedy leży na brzuchu na plaży prześcieradła

i woda snu przybiera wierzę że mi opowie

Polskę dokąd odpłynie zaraz przez senne morze

by się Polakom jawnie zwidywać moja naga

Powie co będą krzyczeć kiedy ja na ołtarzu

lady zalanej piwem w wykadzonej kaplicy

publicznego szaletu czy na ambonie wiecu

zobaczą wychodzącą z niebieskiego oparu

mgły tytoniowej gestem najszybszej dłoni wszystkie

naraz zakrywającą obiektywy agentów

pobożnej informacji Którzy potem w swych ciemniach

daremnie będą chcieli wywołać ją znów z kliszy

BOHATER

Jest taka rzeka Jordan albo Odra

nad którą klęczy

nagi i podmywa się

Obrzezany ze skórki robi sobie fujarkę

i pasie

swojego Żyda

Jest takie miasto Jerycho czy Brzeg

skąd strzała

leci i uderza w plecy

background image

i leży a żyjątko

serca nieśmiało

przymawia się o jeszcze.

Bo jest taka śmierć co przemknie

ledwie przez trzewia

i znów nad Polską obłok.

MESJASZ

Już wiatr od wschodu przechodzi kości

ludu pod bramą belwederu nieba

Już pięści krzyczą żylastą groźbę

Lud patrzy w obłok co oczy przechodzi

Obłok jest żaglem niewidzialnej łodzi

Lud tego nie wie: niewidzialny Regent

Już wysiadł teraz niewidzialną kosą

podcina żyłki co pulsują w kostkach

Lud jeszcze tego nie wie że już leży

w słonej kałuży swojej krwi - i drwi

kiedy wiatr przeszedł kości na przestrzał

w zaułkach kości Regent liże szpik

OGÓLNIKI

1

Światło dzienne, co mieszka w zimnej kości świtu,

miewa niekiedy adres tymczasowy w kości

Ponurego przestępcy, którym jestem ja.

2

Chleb powszedni, który się nie lęka dzielenia,

Głodu, ognia; którego nie można rozstrzelać,

Przecież przez żołądkowy trawiony jest kwas.

background image

3

Dobra matka, co wstydzi się rosłego syna,

Kultywując kurewstwo po to, by zatrzymać

Młodość, wszak wreszcie musi potknąć się o śmierć.

4

Miła ojczyzna, nawet nie mit, lecz domena

Zza krat każdego nieba, bram wszelkiego piekła

Niespodziewanie we śnie odpomina się

5

Uczciwe społeczeństwo, które mnie wyklucza,

Nawet nie wie jak wielu głosów w sobie słucham

Prawdziwy naród mając u siebie we krwi.

6

Słowo polskie, plugawa gazetowa mowa,

Jeśli cenzurze wymknąć się niekiedy zdoła,

Nieregulaminowo i tak wdzięcznie brzmi.

1969

SŁOWO DO JEDNEGO

Zapisany do stanu pewnej nieważkości

Pismem upływającej krwi, twój nędzny pobyt

Na mdłej podłodze nocy znaczącym zarazem,

Co cię, powołanego w sferę chwały jasnej

Ponad wszelkie olśnienia i halucynacje,

Zaprawdę już przestało cokolwiek obchodzić;

background image

Zatem z obszarów nędzy wyniesiony siłą

Woli, co pozwoliła ci przemóc lenistwo

Noża zamyślonego nad fenomenami

Życia i śmierci, który wiedząc, że jest panem

Swej niewolnicy dłoni, owej kontemplacji

Oddać się raczył, mimo iż przecież był brzytwą;

Popadłeś w nieuchronną i nieposkromioną

Uzdą żadnej już nędzy musującą błogość.

Teraz leżysz i straszysz niepobożnie ludzi.

Pan najbardziej błękitny zaraz cię obudzi

I sprawiedliwą ręką wyciągnie za uszy

Spod ławki świtu, gdzieżeś legł w cierpliwe błoto.

JA: KSIĄŻE PEPI

Gdziekolwiek pójdę, wszędzie straszy śmiercią

Daremną: refren, gdy piosenki brak.

Jak długo można taką nieśmiertelność

Nosić jak berło?

Kiedyż nareszcie usłyszę melodię,

Którą na flecie mego berła tak

Wygra prawdziwa śmierć, że słusznie powiem:

Finis Poloniae?

OSTATNIA MODLITWA BOHATERÓW

Pani Grażynie Lisowskiej

Dokąd byśmy nie poszli, gdziekolwiek się nie udali,

W jaką stronę zwrócili się, pobiegli, pojechali

Będziemy u siebie

W któregokolwiek świata kraj byśmy się nie wynieśli,

Na jaki zachód czy tam wschód swojej krwi nie zanieśli

Będziemy dla Ciebie

background image

Choćbyśmy na najgłupszej mieli wisieć szubienicy

Chociażby w najciemniejszej miano trzymać nas ciemnicy

Będziemy Cię godni

Bo choćby pod ostatnią rozstrzelać chciano nas ścianą

Choćbyśmy przez kanałów musieli pełzać głąb czarną

Będziemy spokojni

I jakikolwiek nudny by nie ogarnął nas obłęd

Jakich nie będą wbijać dogmatów nam w głowę

Będziemy skupieni

Jaki by Kościół nie miał za wściekłych nas heretyków

Jaka władza usilnie nie tropiła - buntowników

Będziemy uprzejmi

Czyjąkolwiek podstępnie by nie obciążono nas winą

Czy cierpieli będziemy na pojedynkach złe zimno

Będziemy posłuszni

I choćby wszystkie wreszcie wyparły się nas kobiety

I jaki by wpuszczono do żył naszych strach najgęstszy

Będziemy Ci ufni

...............................................

Dziś bowiem, chociaż także ścigani i obmawiani

Ponieważ pewnej łaski, żeś z nami jest, doświadczamy

Jesteśmy szczęśliwi

październik 1969

PIOSENKA BOHATERÓW VII

Żadnej nie żywiąc nadziei zapłaty,

Melancholijne szczęście odnalazłszy

W zaplutym barze, gdzie nam w kufel patrzy

Śmierć, wartę przy nas odprawiając czujną,

background image

Której my z kufla naszego zarówno

Pić pozwalamy, nie dbając o koszty,

Choć, że brakuje nam dziesięciu groszy,

Już się z nas śmieje ten naród pobożny,

Dobrze ubrany oraz odżywiony,

Który z kościoła wyszedł i na obiad

Zdążając piwem apetyt podostrza;

Więc, choć nie wierząc, że ktoś kupić zechce,

Zapisujemy ten wiersz na serwetce

Ołówkiem od kelnerki pożyczonym.

PIOSENKA BOHATERÓW VIII

Kto o nas jeszcze może zadbać, gdy my, wierni

tylko tej nienawiści, która na dnie krwi

mieszkając jako miłość zarazem się śni,

sami nie dbamy? Czy są gdzieś takie kobiety,

matki, Polki, czy panny, czy nauczycielki,

które w ciepłej zagrodzie kuchni dadzą pić

i czułą gąbką zetrą krew z rozbitej brwi?

Które czasem nakarmią? Które mądrym ściegiem

zszyją rękaw koszuli i nie będą drwić,

kiedy zechcemy zwierzyć swe najnowsze winy?

Które Kosmos uciszą jednym słowem: "Śpij"?

Które nie będą żądać sobie w zamian nic,

tylko milcząc pozwolą iść, szukać policji

tej, co pałką nauczy Miłość Ojczyzny?

LAMENT BOHATERÓW

Więc tamten, jak natręta, minęliśmy świat

- jednak zdążył objaśnić butem kruche krocza

i odtąd nam po nogach ścieka ciepły szlam.

background image

I zwierzęta podróżne a nawet domowa

świnia mija nas pędem jakby przeczuwała,

że to nie zwykłe gówno jest - lecz zemsta świata.

I tak musimy nasze ciężkie spodnie nosić

z wyrazem pogodzonej z losem melancholii

- kobietę oglądamy najwyżej we śnie.

I cóż - jesteśmy wolni: od policji, nawet

od poborcy Kościoła; najpodlejszy pies

woli zostać kopnięty niż przez nas głaskany.

Ach, gdybyśmy złapali tego skurwysyna,

co nam ten świat wymyślił.

PIOSENKA BOHATERÓW (NA DWORCU GŁÓWNYM)

(na dworcu głównym)

Przeżyliśmy, co tylko można było mieć

- śmierć także. I pijemy znów to nędzne piwo.

Znów najnudniejszy refren najgłupszej piosenki

bezsenny, nie dający nam odpocząć lęk.

Siedzimy czy chodzimy - zawsze sam na sam

z bólem bezmyślnym jak koszmarny zegar.

I znów my, chociaż zawsze lepiej urodzeni,

sami świecący lecz nieoświeceni,

strachem cuchniemy aż tak, że policja

woli nie zbliżać się - żeby nie rzygać

choć my prosimy krzykiem i gestami,

by nas zabrali - bo się śmieje lud,

(uświadomiony nie wierzący w cud)

że my nie mamy czym za piwo płacić.

background image

SÓL

Sól w nasze rany, cały wagon soli

By nie powiedział kto, że go nie boli

Piach w nasze oczy, cały Synaj piasku

By nie powiedział kto, że widzi jasno

Głód w nasze trzewia, suche kromki głodu

By nie powiedział kto, że nie wiem co głód

But w nasze krocza, kopniaków choć tysiąc

By nie powiedział kto, że spłodziłby co

Knut w nasze głowy, sto pałek umyślnych

By nie powiedział kto, że sobie myśli

Strach w nasze serca, tyle grozy gęstej

By nie powiedział kto, że nie zna lęku

I salwę w płuca czy tez sznur na szyję

By nie powiedział kto, że jeszcze żyje

KOMENTARZ DO PEWNEJ FOTOGRAFII

Dobrze odżywiona sok pomarańczowy corne boeuf

Racja whisky czekolada biały chleb

Odpowiednio ubrana pierwszorzędna jakość

Tkanin specjalna bielizna hełm przeciw odłamkom

Znakomicie wyposażona broń automatyczna
Superfortece czołgi napalm bakteriologiczna

Jasnowidząca dzięki radarowi czujnikom

Podczerwieni, posługująca się japońską optyką

Świetnie wyszkolona podług najlepszych wzorów

Wziętych z historii: Auschwitz Majdanek Gross-Rosen

background image

Mająca zapewnioną szybką pomoc lekarską
Oraz wsparcie z wody powietrza i z SEATO

Żyjąca na koszt podatnika nawet ostatniego Murzyna czy Włocha

Jest śmierć tego czternastoletniego wietnamskiego chłopca

1970

MODLITWA SZAREGO CZŁOWIEKA

Żeby mi wreszcie dano spokój i wytchnienie

Od wieców rewolucyj i bomb atomowych

żeby mi nie mówiono o jasnej przyszłości

żeby mi sztuczny księżyc nie zawracał głowy

Żeby mnie nie straszono perspektywą nowych

Horyzontów znaczonych nowymi łunami

Słońc wschodzących do oczu tak samo drapieżnie

Żeby afisze groźne nie nawoływały

Do pilnej służby gwoli Potędze Ojczyzny

Żeby mi nie kazano siebie doskonalić

Dla sprostania zadaniom o których mało wiem

Żeby nie nauczano Do szeregów Partii

Żeby nie wciągano i żebym w kolumnie

Jakiejkolwiek nie kroczył Najwyżej w procesji

Do ołtarza szynkwasu Żeby mnie nie bito

Podwyżkami cen mięsa albo opłat celnych

Żeby nie dbano o mój rozwój umysłowy

Żeby nie prowadzono na rocznice i

Do mojej biednej głowy sterty wielkich słów

Nie wsypywano po to bym z nich nie miał nic

Żeby mi pozwolono coś mieć Żeby Ciebie

Żeby chociaż na chwilę Sekundę zachwytu

Śmiercią co zza Twoich pleców będzie wyglądała

Żeby nie zabraniano zapomnieć o życiu

28 X 1968

background image

PEWNE RYMY

Będziemy zawsze, chociaż patrząc sobie w oczy,

Jedli siebie nawzajem wydzierając z gardła.

Abyśmy tylko sami byli zdrowi,

Będziemy pili, choć z wspólnego garnka.

Choć dłoń wzniosłemu hałasu uprzejmie przyklaśnie,

Imię pokoju zawsze ciałem wojny się stanie.

Kobieta zawsze będzie czymś, co jest na sprzedaż

Za oprawione w miłą ślinę słówko.

Dziecko nigdy nie będzie dziedzicem imienia

Dobrego - zawsze tylko złej sławy podrzutkiem.

Zawsze będzie przekleństwo i pot śmierdzący moczem

I bohaterstwo puste i na nic nasze czekanie

Nigdy nie będzie świata innego niż zapowiedź

Kolejnej nędzy w jego wewnętrznej bramie

KOLĘDA

Na Twoje urodziny jestem sam bezbronny

Broń nakazałem sobie odłożyć ołówek

I tarczę kartki schowałem w szufladę

Tamtą kobietę zwróciłem rodzinie

Osoby dawnych wierszy ode mnie odeszły

I nie mam uroczystej zastawy na stole

I nie ukrywam się za krzakiem drzewka

Czy za zasłoną parującej zupy

I nie mam psa pod stołem z którym bym rozmawiał

I żaden list nie przyszedł Nadawcy umarli

Na wymyśloną im przeze mnie śmierć

Autorzy byli i zabrali książki

background image

I wreszcie nie mam żadnej ojczyzny gdy trup

Pamięci leży w brudach jak zużyta chustka

A tę za oknem właśnie śnieg zasypał

Razem z poezją śmiercią i Afryką

Mam tylko wyszczerbioną szklankę po musztardzie

I w butelce spirytus denaturowany

Od którego mózg płonie fioletowo

Jak zapalona rtęciowa żarówka

Ale jeszcze nie piję go kiedy spod śniegu

Dochodzą mnie zaklęcia pijanego ludu

Co usiłuje wymusić odpowiedź

Od milczącego na talerzu karpia

Życzę im by się przecież jakos dogadali

Co się na pewno stanie skoro nawet talerz

Niedługo zacznie mówić ludzkim głosem

I barszcz i bigos i grzyby w kapuście

Ja zanim odkorkuję naleję wypiję

Zanim się z sobą samym podzielę opłatkiem

Skórki od chleba suchego jak wargi

Tymi spierzchłymi tyle Ci opowiem

Począłeś się w kobiecie z wielkiej melancholii

W łonie jak dom ogromny co nie zamieszkany

Sam się zaludnia najpierw echem kroków

Aż magnetycznie skupią się atomy

Począłeś się w kobiecie najbrzydszej na świecie

Co chociaż obdarzona pośladkami dwoma

Piersiami uwieść nie zdołała męża

Teraz się rodzisz żeby mnie zwyciężać

24 XII 1968

background image

LAMENT

Gdy matka płacze, czyja to jest wina?

Klnąc swoje imię wyrodnego syna

Pytam i nikt nie może odpowiedzieć.

A kiedy płacze syn, czyż winna matka?

Że winna temu, iż ją miłość sparła,

Tego jej żaden sędzia nie dowiedzie.

O, gdyby piorun krwi omalże boskiej,

Ten ślepy piorun prawej krwi ojcowskiej

Nie sięgnął pewnej nocy Twego łona,

Gdybym się w jaju Twoim nie zalęgał

Nudnym robaczkiem, nie byłaby nędza

Moja i Twoja i jak nieskończona.

TEN RUCH

Ten ruch: tak, to jest życie, napędzane wolą

Sprzeciwu wobec siebie, gdyż znajduje śmierć

W sobie samym, to tarcie, dobrotliwy opór

Zmierzający do tego, by zostało w tle

Jednej nieskończoności, ten bezwład ciążenia

Ku przytulnej genezie wypełnionej krwią

Zastałego odoru, tę chęć opadnięcia

Za pewne łóżko, syte bezpieczeństwem dno.

Ten ruch jest umieraniem jeszcze nie przeżytym

Przez nikogo po drodze, której nie przebiegło

Wsteczne wspomnienie życia kogoś, kto już zmarł.

Ten ruch, uwierz, gdy mówię Ci, jest rzeczywisty

W czasie, który pozwoli dojrzeć bohaterstwu:

Takiemu, co uprawni z Twojej piersi ssać.

background image

PIOSENKA BOHATERÓW III

Synowie naszych kobiet będą chodzić w fioletach

tego światła, co nam się tylko zwiduje w śnie.

Synowie naszych kobiet nie będą pili mleka

innego niż to, którym nabrzmiewa nieba pierś.

Synowie naszych kobiet, jeśli będą synowie,

róść będą do sufitu serca niebieskich kobiet.

Synowie naszych kobiet nie będą nosić broni

przeciw rozpaczy niemo przeciekających dni.

Nie będą poetami, synowie naszych kobiet
pierwszymi poetami będą: im starczy być.

BEZDOMNI MUSZĄ ZAMIESZKIWAĆ ŚWIATŁO

Przez nagie plaże światła idą chłopcy nadzy

Woda cienia kobieca wciąż dalej majaczy

Krew już wyparowała z rozżarzonych ciał

Kolor włosów na głowach i pod brzuchem zbladł

Już prawie ich nie widać, już tylko gromadka

Widm coraz bledszych idzie wciąż pod górę światła

I tylko czasem kamyk - już mróz ścina ślinę

Bezwiednej spermy - w Polsce dzwoni o szybę.

CHODZĘ I PYTAM

Chodzę i pytam: gdzie jest moja szubienica?

W czyim ogrodzie, w jakim lesie rośnie?

Na jakiej miedzy pasie cień kobiecy?

Na którym rynku świąteczną choinkę?

W jakim pokoju zwiesza się nad stołem

background image

Uprzejma pętla, bym ją szyją przetkał?

Na jakich schodach nareszcie ją spotkam?

Na którym piętrze sznur sobą wyprężę?

W której to stronie głowę ku niej skłonię?

W jakiej piwnicy, hałasie czy ciszy?

Na jakim strychu, ciemnym albo widnym?

W jakim klimacie, gorącym czy zimnym?

RÓŻA

"Zwano ją Różą

- byłaż nazwana?"

Norwid

Jakby Ciebie nie było wcale, w ścisłym czasie

Mojego serca byłaś nielegalną nocą;

Ciało śniegu na jego biegunie północnym,

Dowolne gniazdko plotłaś sobie z sypkich włosów

Westchnienia. Nie słyszałem Twojego imienia

W żadnej burzy od wschodu ani od zachodu

- siebie tylko słyszałem w zaślinionym trwogą

Kaszlu mowy, chcącego wymówić to słowo.

Ale widać w nieznanej gwieździe Twoje imię

Różowe spało: lecz, choć poróżniony z nim,

Ślepo wierzę, ze będzie we mnie pełnia krwi

Taka, jakby blask zgasłej Ziemi, co przez Kosmos

Poleci. Wtedy wytchnę poemat dorosły:

Milczenie, co Cię Różą nazwie już prawdziwie.

ŚWIĘTE KROWY

Kłosy traw puchną jak i nasze żyły

Rosną nam piersi i wymiona krów

Jesteśmy święte krowy na pastwisku

Miłości co się nam jak łąka widzi

background image

I ciekły upał w osobliwych włosach

Naczyń krwionośnych już przestał być krwią

Wszystek nasieniem jest - miłym nam światłem

I dalej pilnie jemy świętą trawę

Ogromne zady obmacuje wiatr

Także brzemienny - wreszcie rodzi ptaka

Swym zaistnieniem nagłym zdziwionego

Musi dopiero nauczyć się latać

Trawa osobno urodziła mrówkę

My rozmawiamy - każda ze swym brzuchem

W ŚMIERTELNEJ POTRZEBIE

Obrazy i wyrazy, ziemia i niebo, i jeszcze

Mózg i krew i nasienie, chleb, woda oraz powietrze,

Mężczyźni i kobiety, ptaki, robaki, owady,

Żydzi i Eskimosi, murzyni i ludojady.

Karabiny, pociski a także mięso armatnie,

Nerwy, skurcze, postrzały i nowotwory, zapaście,

Zbrodnie i filantropie, obłędy, sny, prostytutki,

Konstytucje, więzienia, sądy i cele, ogródki

Jordanowskie, ogródki działkowe, kwietne ogrójce,

Redakcje i policje, portierzy, babki i stróże,

Poezje i liturgie, romanse i okólniki,

Kropki, przecinki, pauzy, łzy, apostrofy, myślniki,

Rymy i asonanse, brak rymów, rytmy i wiersze -

Wszystko mi odmawiało, bo nigdzie nie byłem pierwszy.

Więc w śmiertelnej potrzebie nie wiedząc już, gdzie się zwrócić,

Wymyśliłem Wojaczka i to właśnie jest mój wspólnik.

background image

PIOSENKA ODWROTNEJ STRONY MEDALU

Wytnij mi na plecach imię

Swoje śmiercią chrzczonym kijem

Całuj mnie w kość ogonową

Do wyssania mózgu z głowy

Rozdrap mi kark paznokciami

Włosy wyrywaj garściami

Złam łopatki niech Ci będzie

Gryź pośladki Złość Ci przejdzie

- Mój wspaniałomyślny gościu

Dzisiaj nie przespałeś głodu -

Więc pogrzebacz rozgrzej w piecu

Ból zadawaj nie obiecuj

Możesz się na mnie wyrzygać

Popiół spod rusztu wysypać

Bierz żyletkę którą pachy

Golę tnij i perfumami

Skrapiaj W środek krzyży kopnij

Aż osypią się wnętrzności

Na co tylko wzrok Ci padnie

Tym uderzaj gdzie popadnie

[...]

Natrząsaj się z moich chęci

Ale pilnuj mojej śmierci

- Sieroto bez ojca matki

Ich zabiłeś dziś mnie zabij -

[...]

background image

Możesz jeśli zechcesz zanieść

Do gazety anons: Puszczę

W pacht od zaraz tanią kurwę

Po czym głodnym towarzyszom

Mnie odstępuj Jedno tylko

Podaruj i Twojej czule

zrymowanej z Twoim bólem

Nie każ nigdy się odwracać

Gdy przed lustrem stoi naga

KOBIECOŚĆ III

Nie wiem, czyś Ty to dostrzegł, że słowo "kobieta"

Oczywiście rymuje się z słowem "poeta"

Nie wiem, czyś się zamyślił nad tą rewelacją

Nie wiem, czy Tobie to się objawiło jasno

Wiem tylko tyle (w proste ujmę sylogizmy

Te moją wiedzę): znawcą nieświeżej bielizny

Wszelkich brudów, rynsztoka i odwrotnej strony

Medalu świata kto jest, jeżeli nie żony

Matki lub dochodzące czy stałe kochanki

(myślę, że prawidłowe wyłożę przesłanki);

Kto, jeśli nie poeta, podgląda przed dziurki

Boga, by zobaczyć go w nocnej koszuli

Na nocniku; i komu nie wolno po tym stracić

Wiary w swoje anielstwo; kto, żyjący, karmi

Śmierć regularnie swoją księżycową krwią;

Kto po imieniu, chcąc żyć, musi nazywać ją;

Komu uroda świata śmierdzi zjełczałym łojem;

Dla kogo każde piękno podmyte jest gnojem;

Dlatego się uśmiecham, Ty moje duże dziecko

Kiedy mi czasem mówisz, że chciałbyś być kobietą

background image

NIGDY ZGODA

Ty jesteś mój mężczyzna Znam smak Twego nasienia

Bo kiedy z Ciebie piję odbieram Ci życie
Nie wiem czy to jest miłość Ja się mszczę

I przykro mi gdy Twój spazm jest słabszy niż zwykle

I dopytuję wiedząc: moja wina Lecz wiedząc

że Ty mi nie odważysz się o tym powiedzieć

Ja mogłabym powiedzieć: ta delikatność jest

Tchórzostwem Lecz wiem: też wiesz i wierzysz, że nie powiem

Zyskiem wzajemna wdzięczność Może to jest miłość

Więc milczę Milcząc walczę o życie Bowiem Ty

Też się mścisz i przypuszczam: za to, żeś jest mój

Nie zgodzimy się nawet pod wspólną kołdrą snu

JEST BIEL

Jest biel, i znów wypija - czy to jesteś Ty?

Już nie wiem, jak to nazwać, co ze mnie ubywa.

Nie boję się - aż tyle lub tylko tyle wyznać

Śmiem nie wiedząc, czy słowa już ze mnie drwią - ja z nich.

Wiem: biel - lecz co wypija, kiedy moja krew

Już ze mnie dziś po kość wyparowała?

Teraz upada śniegiem - mróz gryzie kość; zegara

Nie nagląc co zrobiłam, że lipiec grudniem wszedł?

Jest snem, co mnie połyka - jeśliś to jest Ty,

To czemu tamta gwiazda skóry snu ostrogą

Nie przecieka, lecz krąży w oczach - biały gołąb,

Kiedy ja o symbolach naprawdę nie wiem już nic?

VADEMECUM

Kto ma dać czarnym białą kobietę dnia

Ten wszystko od początku zacząć musi jak ja

Komu królestwo świętej zgody marzy się

Ten śmierć wpierw musi wynaleźć i zaufać jej

Zwłaszcza nie bać się noża który w okolicy

Piątego żebra tętno pilnie liczy

background image

I nie lękać się ani drwić z owej prawdy

Że narzędziem jest wiernym a także poważnym

I nie kazać mu czekać bowiem rdzą zapłacze

Śniedzią spleśnieje wykruszy się z czasem

Ale musi go ująć w religijną dłoń

I z niebywałą siłą i radością pchnąć

Gdyż na początek z sobą musi zacząć walczyć

Kto - biegły w piśmie klęski - klęskę chce mieć za nic

MAPA

Wszędzie, gdzie się dotykam, na twojej skórze odciski

palców świecą i jesteś już jak gdyby niebo;

gdzie ty przez szybę powietrza wciąż wzrokiem

wyciskasz gwiazdy coraz młodsze.

Gwiazdozbiór Lewej Piersi gdzie Wielka Sutka wśród liści

Mlecznej Drogi wyróżnia się jasnością pierwszą,

oznaczającą mnie samemu jeden

z biegunów moich chceń; i Siedem

eksplozją twego śmiechu, jak Supernowej odpryski

rozproszonych łaskotek; jeszcze gęsto świecą

gwiazdki Różańca, wreszcie Duża Róża:

w niebie północnym Krzyż Południa.

POETA MÓWI JAKŻE IRONICZNIE

Mówię do serca, ale do ręki

Tobie osobne słowo jak pierś

Albo jak pośladek kładę, byś je

Ze swoją żądzą pobożnie zdźwięczył.

Mówię do ludu, lecz do proboszcza

Między wierszami przemycam głos

Pewnej pobożnej niewiasty, co

Wyznaczyła mu, gdzie ma ją spotkać.

background image

Jakże zbliżony do sfer niebieskich

Jestem przeze mnie przemawia już

Przestwór, któremu na imię Bóg.

Ale zaprawdę, chcąc się spodobać

śmierci, ja ciągle muszę fałszować

Słowa ogromnej tej zapowiedzi.

MIT O DAWNYM SZCZĘŚCIU

Anioł przyszedł do nas, cały czarny,

I powiedział: Wy Polacy - głupcy!

A wyglądał jakby zamiast twarzy

Żywej kamień miał, co się nie skurczy

Przez śmiech albo choćby niemy wyraz

obrzydzenia na nasze cierpienie.

W ręku mądrą różdżkę pałki trzymał,

Marsz Szopena wygrywał na flecie

Policyjnie trzymanym - tak, gwizdek -

w marmurowo zaciśniętych wargach.

- Nie wypsnęła się nikomu skarga,

Kiedy patrzył - nasze czoła czyste

Odbijały się w kamiennych oczach.

I zawrócił do niebieskich koszar.

RANNY WIERSZ

Odbywając stosunki płciowe w miarę regularnie

Powiedziałbym częściej niźli w jakiejś

Nieustanowionej zresztą, czy ja wiem, regule

W dodatku ilomaż że sposobami to robię!

A gdy nie, to jako wspomnienie i zarazem

Zapowiedź ciągle w uszach słyszę ten głos

"Zobaczysz, jaki ja ci odstawię numer!"

(..............................)

background image

KIM JEST TEN, CO PRZYBYWA

KIM JEST ten, co przybywa i z jakiego przestworu?

Zali odmierzonego czyjąkolwiek już stopą?

Kim jest ten, kogo widzieć znów zaczynam w tumanie

Krwi, która zeń paruje i dniem stawa się jawnie?

Kim jest ten, który gada głosem pierwszego ptaka?

Kim jest ten, co sposobi wiotką gałązkę pod nim?

Kim jest ten, co mi w oczach zasadza takie drzewo

Że żadną nie wyrąbię siekierą ni powieką?

Kim jest ten, co się pasąc na tłustej łące mojej

Skóry w każdy pór chciwie wciska łakomą trąbkę?

Kim jest ten, co mi umie, kiedy nikt inny nie mógł

Wypreparować słońce z płonącego krwiobiegu

BYŁEM, JESTEM

Teresie

Ty kupiłaś moje ciało i śmierć

w nim wezbraną - przeżyłaś.

Jestem. Umiem moje oczy.

Odmierzam słuch. Wysłuchuję trzewia.

Mój wiersz winije i kończy się ptakiem.

Moja nieśmiertelność jest krótka ale pewna.

Ostatni Chrystus jest gwiazdą.

Zniekształcony przez odległość

jest już tylko pośrednio zmysłem

orientującym bieguny.

Jestem, Miłość

zlizuję z Twoich warg.

background image

KTÓŻ TO CHODZI Z BUTAMI (...)

Któż to chodzi z butami po nagim ciele kobiecym

Odpowiadam: poeta

Gnój

Alfons swej śmierci co ją rymuje wciąż ze śmiechem

NIE MA JUŻ NIC

Jest dobre wyjście spać

Jest dobre wyjście jeść

Jest dobre wyjście pić

wódkę pić

papierosy palić

kochać

żyć

tak

to wszystko jest dobre wyjście

..............................
..............................

P

Rok łagodnego światła

Wzrok zdolny cieszyć się

Słuch cierpliwy i chłonny

Głos jedynego Boga

Dłoń kochanej kobiety

Dłoń w jej poważnej dłoni

Twarz kochanej kobiety

Pierś kochanej kobiety

Brzuch kochanej kobiety

Srom kochanej kobiety

Jęk kochanej kobiety

Spazm kochanej kobiety

background image

Dreszcz rozkoszy

Płaszcz szczęśliwy
Głód zaspokojony

Chleb z zasłużonej mąki

Schron z bezpiecznego domu

Gość poproszony w dom

Grosz pewnie zarobiony

Rym wdzięczny

Wiersz serdeczny

Noc spokojna

Sen co przynosi sny

Sny a nie koszmary

Świt nieokrutny

Strach opanowany

Gest odmierzony

Puls równy

Krok stanowczy

Wdzięk osobisty

Rdzeń wydajny

Kość prosta

Krew obfita

Ból sublimujący

Trud nienadaremny

Śmiech niehisteryczny

Smak subtelny

Los człowieka

Deszcz ożywczy

Śnieg nieuciążliwy

Mróz niedotkliwy

Piec ciepły

Łyk dobrej wódki

Woń róży

background image

Czas pokoju

Zmysł zgody

Myśl lotna

Cel wytyczony

Śmierć pobożna

Nie dla mnie.

PROŚBA

Zrób coś, abym rozebrać się mogła jeszcze bardziej

Ostatni listek wstydu już dawno odrzuciłam

I najcieńsze wspomnienie sukienki także zmyłam

I choć kogoś nagiego bardziej ode mnie nagiej

Na pewno nie mieć mogłeś, zrób coś, bym uwierzyła

Zrób coś, abym otworzyć się mogła jeszcze bardziej

Już w ostatni por skóry tak dawno mi wniknąłeś

Że nie wierzę, iż kiedyś jeszcze nie być tam mogłeś

I choć nie wierzę by mógł być ktoś bardziej otwarty

Dla ciebie niż ja jestem, zrób coś, otwórz mnie, rozbierz

TO JEST HANKA

To jest Hanka

a ja jestem wariat

tak się mijamy

Ja wybrałem szpital

bo moi mali bracia

we wnętrznościach grzebali

Zresztą ja nic nie pamiętam

Moi bracia

oni byli uśmiechnięci

oni byli okrutni

trzymali w rękach kwiaty

to zdaje się były noże

to zdaje się

były małe pszczoły złote

background image

Zresztą ja nie wiem

może oni mieli dobre serca

i okazywali je na żądanie

Ale ja nie żądałem

teraz Hankę prosić

odważę się

W tym miejscu

jest bezpiecznie

ja liczę wciąż od nowa

Hanki białe włosy

albo jak różaniec

przebieram płytki korytarza

albo głaszczę moją głowę

to jest Hanki głowa

więc ją głaszczę

i mówię do niej:

wiesz jest mała radość

która rośnie

i jest coraz większa

to jest bańka szklana

w której siedzą coraz mniejsi

moi bracia okrutni

PRÓBA NOWEGO ŚWIATA

Księżyc nie jest księżycem, co onegdaj

Leżącego na śmietniku źle oświetlał

Mojego trupa

Śmietnik także nie jest miejscem, gdzie się szerzył

Odór ścierwa, ród robaczy tysiącgębny

Objadał trupa

background image

Włażąc w uszy, usta i do nosa;

Miejsce nie jest miejscem kiedyś zwanym Polska

Trup nie jest trupem

Lecz szkieletem który świeci schludną kością;

Mózg, co z czaszki wyparował, jest mądrością

Której posłuszne

Jest stawanie się nowego świata; Stwórcą

Jest ów robak mieszkający w środku mózgu

Który mnie obcym

Czynił nawet w więzieniu czy w mdłym szpitalu;

Szkielet też nie jest szkieletem tylko kartą

Dawnej choroby

Na człowieka, z zaznaczonym

[dawkowaniem

Odpowiednich aplikacji nudną pałką;

Robaki są

Aniołami zaś butelka nie dopita

Fiolką, w której homunculus jeden pływa

To znaczy On

Przechowany na użytek dydaktyczny

Czyli dobrze kiedyś znany mi skurwysyn

Rafał Wojaczek

Co z radością odpowiednią pewnie stwierdzą

Kiedy księżyc wreszcie zejdzie i nareszcie

Ja słońcem wstanę

24 I 1970

RAFAŁ W.

Ja - płód wojny

mam prymitywne sny
i samotnych rodziców

background image

Urodziłem się aby umrzeć

jak każdy dzieciak

który nie umie sam

założyć sobie majtek

Nazywam się Rafał Wojaczek

jestem profesjonalnym mordercą

morduję wiersze za pieniądze

dla psychoanalityków których

uśmiech łagodzi obyczaje

przerażonego zwierzęcia

i mydli mu oczy

miłością znaną też

pod nazwą śmierć

RĘKOPIS (CHODZĘ WŚRÓD WŁOSÓW SŁÓW)

Chodzę wśród włosów słów, co są przędziwem

skrytej w śnie słonozaciekłej miłości.

Abym ją uplótł w jawną już tkaninę

musisz mi palce uzręcznić, mój Gościu.

Nie wiem, skąd przyjdziesz: jeśliś jest kobietą

urodź się z ciepłych macic moich dłoni.

Gdy z jednej wstanie glina twego ciała

z drugiej przetoczę w tę glinę śpiew krwi.

Oczy pożyczą twoim oczom światła

byś choć przez chwilę była świadkiem świata.

Język urodzi dwie krople śliny

by spłukać z ciebie strach widzialny - pot.

Będziemy mieli czas od ust do ust

by prześcieradło wiersza na nas spadło.

background image

RESZTA KRWI

Widzisz

to jest Ziemia

Wygląda jak gwiazda

na dnie

łzy

Moja kochana nie wiem

co tam świeci, to pewnie

boża krówka

Mój kochany powiem:

to reszta naszej krwi

glob

prześwieca

17. II 1967

GWIAZDA; ZASYPANI

Pójdziemy uliczką ciasną ale jawną.

Myślimy: ten owoc już dojrzały, gwiazda.

Aż do skórki pełen chęci, by się nagle

- swędzenie w szypułce - oderwać z wyssanej.

Już do cna gałązki. Gwiazda prosi nas:

Myślcie o mnie mocno, nie myślcie o drzewie

- niebo jest słabe już: kiedy jeszcze raz

Rozżarzę się w sobie to odpadnę wreszcie.

I pójdziemy ciasną uliczką lecz jawną,

Wytopioną w zaspie zmarzłego powietrza

- w niej siedzimy z głodu wzajem się zjadając,

Patrząc w strop, czy ostrze gwiazdy już się wwierca

background image

MIT RODZINNY

To jest kiełbasa

To jest moja matka jadalna

Ona wisi na niklowym haku

i pachnie kominem

Ona jest tania zresztą nigdy się nie drożyła

była wyrozumiała i znała możliwości

Ja jestem synem mojej matki

i pewnego młodzieńca
który nie był ostrożny

a pewnie był złośliwy

a może tylko nie wiedział

matka wtedy była zamroczona

a potem było jej żal

Teraz ja jestem głodny

a moja matka wisi

Więc wpatruję się w wystawę

i czuję

jak mi cieknie

ślina i sperma

Wiem za chwilę już nie będę się wahał

wejdę i poproszę

tę właśnie

To jest kiełbasa

To jest moja matka jadalna

A to jest mój głód dziecinny

1965

background image

EROTYK

Nie umiem pisać wiersza

By był taki jak to ciało

ciało

Nie umiem myśleć

Ciało jest czarne

Ciało śmierdzi

Ja nie jestem malarzem

Umiem tylko kopnąć w brzuch

Na ulicy gonią psy

Hycle

Obdzierają mnie ze skóry

DLA CIEBIE PISZĘ MIŁOŚĆ

dla Ciebie piszę miłość

ja bez nazwiska

zwierzę bezsenne

piszę przerażony

sam wobec Ciebie

której na imię Być

ja mięso modlitwy

której Ty jesteś ptakiem

z warg spływa

kropla alkoholu

w niej wszystkie słońca i gwiazdy

jedyne słońce tej pory

z warg spływa

kropla krwi

i gdzie Twój język

który by koił ból

wynikły z przegryzionego

słowa kocham

background image

MARTWY SEZON

Zjechałem tu nie w porę

Sezon jeszcze nie otwarty

a już miejscowi mówią

że tu się nic nie zacznie

Wczoraj

widziałem wyniesiono w kubełku

pana profesora taki był mały

Tak, tu się ludzie kurczą

oszczędność jedzeniu

i deskach na trumnę

Pan profesor

Pan profesor to była cała epoka

Ciągnął za sobą nogę

to był ślad

po ostatniej kochance pana profesora

miała na imię Andrzej

Tak, tu już nic się nie zacznie

Tak, zjechałem tu nie w porę

kto żyw

ten umiera pospiesznie

jedną wolną już salę

zamieniono na składzik

pewnie już niedługo

założą tu klamki

Tak, to już jest koniec

Myją korytarz

Pastują podłogi

NASZA PANI

Wszyscy pójdziemy na jej pogrzeb

bo jest pewne że umrze przed wszystkimi nami

Cmentarz jest położony bardzo malowniczo

i my ją ułożymy bardzo malowniczo

background image

Który to już z kolei cmentarz

i ta brama z wystylizowanym napisem

Więc przykryjemy ją szczelnie ziemią

dla niepoznaki miejsce założymy darnią

Powiemy sobie dobrze jest jak jest

i odejdziemy do swych obowiązków

KTÓRA ZMĘCZONA ŚPI

która zmęczona śpi

a ciało jej jest noc

dzień uśpiony w jej ciele

co to jest

że się nie odróżniam

od jej ciała

świt stop szlachetny

księżyca i słońca

dojrzewa do nocy

w jej śnie gorącym

co to jest

że z jej snu

nie mogę wyjąć mojego snu

mój sen w jej zaciśniętych dłoniach

zarazem jej oddech

a także iskra

co spina

śpiące ciało z ptakiem

która zmęczona śpi

mój sen zakwita w jej śnie

ofiarowana niegdyś

młoda róża

22 IV 1966, w południe

background image

LUDZIE KŁADĄ SIĘ SPAĆ

Ludzie kładą się spać

Przed snem dobrze zjeść jabłko

Ja książę Akwitanii

wspinam się na drzewo

w najlepszym wyjściowym ubraniu

Podglądam sąsiadkę

rozbierają się do snu

Dżuma zniosła sądy wartościujące powiada

inny Francuz też szalony

Lewa pierś sąsiadki

jest nieco większa od prawej

Zwichnięta symetria

to właśnie to

Potem spadłem z drzewa

MÓWIĘ DO CIEBIE CICHO

Mówię do ciebie cicho tak cicho jakbym świecił

I kwitną gwiazdy na łące mojej krwi

Mówię tak cicho aż mój cień jest biały

Jestem chłodną wyspą dla twojego ciała

które upada w noc gorącą kroplą

Mówię do ciebie tak cicho jak przez sen

płonie twój pot na mojej skórze

Mówię do ciebie tak cicho jak ptak

o świcie słońce upuszcza w twoje oczy

Mówię do ciebie tak cicho

jak łza rzeźbi zmarszczkę

background image

Mówię do ciebie tak cicho

jak ty do mnie

11/12 VI 1966

OKNO

Głowa jest zimna Gwiazda chłodzi przełyk

tylko okno płonie we krwi

Lubię być obcy pod Twoim oknem

jakby na pół urodzony.

Myślę o Twoim brzuchu

ręce chowam za siebie

Teraz sprawdzam rysy swojej twarzy

jakbym je ustalał

z Twoimi wargami

Śmierć jest obojnakiem

GWIAZDA PRZECIEKŁA DO STÓP (...)

II

Gwiazda przeciekła do stóp I tak muszę iść

twarz pali a podbrzusze jak otwarte okno

Kiedy śpisz wiesz o czym ja myślę

Lecz czy śpiącą można zbudzić grzecznie

w sierpniu 1966

background image

KOCHANKA POWIESZONEGO

Kochanka powieszonego

patrzy mu do oczu

przygląda się sobie

w jego śnie.

Kochanka powieszonego

w kucki przy jego głowie

rodzi małe

z czarną twarzą.

kochanka powieszonego

z czarną twarzą

z bólu

dziecko wpół rozrywa

Kochanka powieszonego

własną pierś ssie

Paznokciami

po sobie.

Kochanka powieszonego

umiera w jego śnie.

23 II 1966

BOJE SIĘ CIEBIE ŚLEPY WIERSZU (...)

Boję się ciebie, ślepy wierszu

Boję się białego snu

Tak cię piszę, biały wierszu

a każda litera jest cyfrą lęku

Tak smakuję Jej ciało

nieobecne, odległe o wiorstę snu

Szron snu na wargach

i szorstkie podniebienie

jak szorstka skóra gwiazdy...

7/8 VII 1966

background image

ON

Przyszedł

Niewiele miał do powiedzenia

Pokazał ostrze i uśmiechnął się

Wszystkim nam

nagle

zrobiło się

niedobrze

Usiadł na ławeczce zerwał stokrotkę

Powąchał

i przytwierdził ją do klapy

Kiedy roześmiał się

ze strachu zaczęło śmierdzieć

Ale on miał słabą głowę

Pierwszy nie wytrzymał i wstał

Odszedł na stronę

a my zaczęliśmy oddychać

A potem poszedł już całkiem

i nie wrócił

PEWNA SYTUACJA

Najwyraźniej obcięto mi dłonie

Piszę

Patyczkiem przywiązanym do prawego kikuta

Maczam ów patyczek w brunatnym atramencie

Jestem także bez głowy

Znamion mojej płci

Nóżki ktoś subtelny umył i schował

Tak jestem

W wannie się wyleguję

W ciepłej krwi moich zwierząt

I 1965

background image

PISZĘ WIERSZ

Siedzę w kącie

w swoim pokoju

zamknięty na klucz

Od czasu do czasu

by sprawdzić

czy żyję jeszcze

szpilką się nakłuwam

a do wnętrza czaszki

wprowadzam świderek

Ale

albo te sposoby

są zawodne

albo już nie żyję.

Siedzę w kałuży krwi

to jest moja krew mówię

ale wcale nie jestem tego pewny

W takim razie krew

moich zwierząt

psa miłego

i innego psa mojego

krew mojej fauny spokojnej.

Maczam palec w tej cieczy

ciemniejącej gęstniejącej

i wypisuję na ścianie

paradoks:

pierwszy lepszy trup jest lepszy

od żywego byle martwy

Przyglądam się długo dziełu

każdemu słowu

każdej literze z osobna

nagle zauważam

że ściana jest czysta

biała

background image

SEZON

Jest poręcz

ale nie ma schodów

Jest ja

ale mnie nie ma

Jest zimno

ale nie ma ciepłych skór zwierząt

niedźwiedzich futer lisich kit

Od czasu kiedy jest mokro

jest bardzo mokro

ja kocha mokro

na placu, bez parasola

Jest ciemno

jest ciemno jak najciemniej

mnie nie ma

nie ma spać

Nie ma oddychać

Żyć nie ma

Tylko drzewa się ruszają

niepospolite ruszenie drzew

rodzą czarnego kota

który przebiega wszystkie drogi

NIGDY NIE OTWIERAĆ OKNA

Pamiętaj

nigdy

nie otwieraj okna

w czterech ścianach

wiatr nie wieje

dbaj o głowę

i o różę

i zaczerpuj wciąż na nowo

background image

wprost ze źródła mieszczańskiego

nie myśl o tym

że ci się odnawia stygmat

ty…

Nie pisz listów do siebie

kto to widział

pisać listy do zmarłych

a name="19">

ZNÓW WIDZĘ CIĘ ŻYWĄ

znów widzę Cię żywą

aż do skurczu w gardle

te sensacje bolesne

jak pożywienie konieczne

alkohol piekący w gardle

nieustanna elegia

cudzoziemko na Ziemi morderców

co oni robią przy Tobie

uwierz Twoja szansa

to możliwość innej róży

ale przecież Ciebie nie ma

jest imię

Teresa

co tyle jest

ile mogę sprostać

a potem znowu cierpki posmak

kolejna gorycz

ale przecież Ty jesteś

kiedy ja

tylko ja Ty się zgodzisz

background image

DAMSKI KLUB

Chodzą wokół zielonego drzewka

Wokół choinki chodzą całkiem nago

A każda trzyma w prawej ręce świecę

A każda świeca nierówno się spala

A lewą ręką każda każdą drapie

Drapie ją w plecy aż do krwi ją drapie

Potem przykłada świecę do krwawiącej rany
Potem porzuca świecę i pod drzewkiem kuca

Kucają wokół zielonego drzewka

Rodzą potworki tureckim sposobem

A potem jakby całkiem zapomniały

Gdzie były co robiły

Ubierają się i wychodzą

1965

PTAK, O KTÓRYM TROCHĘ WIEM

Patrzy na mnie moja twarz odbita w chmurze

mgły, co wyszła mi z ciała przez szpary w powiekach.

A to jest mgła krwi i już za horyzont ścieka.

A mój wydech co także jest krwią, tylko suchą,

jest wiatrem pionowym co jeszcze zakotwiczony

w róży płuc jest łodygą krążącego ptaka.

Lecz że Ziemia się właśnie odwrotnie obraca

obracają się we mnie płuca aż przez usta

wyszarpną się spomiędzy żeber niby chustka.

Więc póki jeszcze jest niebo, moja twarz rozległa,

póki nad horyzontem krew świeci jak jutrzenka,

póty ptak zna miarę swego wywyższenia.

Lecz już, choć o tym nie wie, powoli przecieka

spod tamtego pod ciasne niebo, już pod moją

powieką się rozpływa w ciężki jak całun obłok

background image

DOBRANOC

Dobranoc, oto jest Twój domek

- chciałbym, by znów był także moim.

Jest Twoje serce, gruda światła

w ciemnej kołysce Twego ciała.

Ty zabitego się nie boisz –

skoro na progu Twego ciała

dzisiaj bezsenna warta czuwa.

Lecz choć jest ojciec który umarł

mogę go minąć, wielki - skinie.

Przemówiłyby Twoje włosy,

oczy do nocy po imieniu

lecz wiem: noc powie moim wargom:

„Schyl się - aż dotkniesz cichą wargą

- zgasisz jej serce.” Więc: dobranoc.

TRZEBA BYŁO ROZSTRZELAĆ POETĘ

Patrzę czasem na Ziemię lecz już nie widzę planety

Cóż, że jest słowo Ziemia, że inne także pamiętam

Choćby to były wszystkie

Słowa, które pamiętam

Wiem, że inny jest język poematu.

Poemat jest osobą, tak mi się czasem wydaje

Zdaje się, jest Murzynem choć nie wiem: czarnym czy białym

Więc drgająca pod brzuchem

Białoczerwona różdżka

Pilnie prowadzi go za moim śladem.

Czasem chciałbym się schować lecz nawet najmniejszej szpary

Nie ma ani obłoku. Lecz nie ma także Murzyna

Poemat jest kimś innym

Ale jeśli jaszczurką

Jest lub biskupem, też jest moja wina.

1967

background image

USPOKÓJ SIĘ ...

Uspokój się, mój śnie, jej nie ma

Ale ona jest

aż serce ścisłe,

kryształ strachu

Ona jest, mój śnie

aż krew zbielała

Nie ma jej, ona w każdym płomyku,

ostatnie serce,

śmiertelny wiersz

Nie ma jej, ona w każdym oddechu,

echo

JA; KAFKA

Przerosło mnie

serce

cały jestem wewnątrz

korzeń

Białe trawki

wyrastają mi

z warg

Julia córka rzezaka

Wprawnymi

po ojcu

wargami

uprawia moją chorobę

1966

background image

ŻYDÓWKA

Weszła dziewczyna

zasnęła kobieta

a Żydówka

śni się

Naga jak oddech

bolesna jak wnętrze płuc

wyłuskana z imienia

wstydzi się

Pochyla się nade mną

i prosi

drobnymi piersiami

Stygmat

kropla żywej krwi

utkwiona w jasnym czole

IMIĘ I CIAŁO

który mnie boli

ciemny sen Teresa

wyświecam ze snu

jasne ciało

bo ciało

gdy zawarte w dłoniach

to zdaje się spokojniej

oswajanie snu

i tylko imię

pulsujące

w suchych sutkach

i tylko dłonie

coraz to

świecą

background image

ONA MÓWI, ŻE JĄ MIŁOŚĆ BOLI

Ona mówi że ją miłość boli

ten czarny kwiat

co rośnie w zwięzłej głowie

Kwiat co uciska

więc są oczy z wysiłkiem

Ona patrzy krzakiem

który się we mnie zapala

MOJEJ BOLESNEJ

Mojej bolesnej

przynoszę wszystką krew

to ciężkie światło nocy

niech zakwitnie

słońcem w Jej dniu

Mojej bolesnej

oddaję wszystek oddech

to drzewo niech szumi

w Jej duszną noc

Mojej bolesnej

śnię dobrą śmierć

UMIEM BYĆ CISZĄ

Miłość to człowiek niedokończony

ELUARD

background image

Kończę się w twoich oczach

Umiem być ciszą

Kończę się w twoim śnie

Ostatnie echo jest ciszą

to miejsce

gdzie kończy się twoje spojrzenie

Sen mnie oślepia, rozjarzona

iskra serca

Kończę się w twoim sercu

Przez sen, przez siebie

donoszę siebie

do twojej śmierci

ŹRENICA

Czas

Jest biały, wydłużony

W stronę serca.

Ptaki rosną przez serce.

Gdzie czas się kończy, po drugiej stronie serca

Mieszkasz niewidzialna.

Powietrze

Szepce

Do mnie Twoje ciało.

Miłość jest krwią rozległą.

Gwiazdy są echem Twoich oczu

I poruszają się po ścieżkach

Wydeptanych przez Twoje sny

Gdzie noc się kończy.

Gdzie śmierć się kończy moja pamięć rozszerzona

background image

ROZSTANIE

Dziewczyna, która nie będzie już Tobą,

Twoją ma postać i Twój czyni gest.

Twoje spojrzenie jeszcze u niej w oku

lecz zbroi każdą rzecz już przeciw niej.

Perełki Twojej już u niej ozdoby

- przechodzi szyję przenikliwy śrut.

Wyhodowany Twój głód zjada już

dziewczynę, która nie będzie już Tobą.

Już zaraz zacznie jeść nawet odchody;

już rozpacz siedzi we włoskach Twoich brwi.

Dziewczyna, która nie będzie już Tobą

Twym jeszcze gestem zamknie za mną drzwi

GWIAZDA

I znów jesteś bogatsza ode mnie - o tę śmierć

którą Ci wymyśliłem i już się stała ważna:

w zalążniach Twoich piąstek dojrzewają chrabąszcze.

I jesteś ironiczna jak piszący się wiersz

a ja mam dłonie smutne jak opuszczone gniazda

i każda cząstka myśli znów Ciebie żywą zmyśla.

I próbuję z warg zlizać niechcianą szorstką rosę

- rdza mówi językowi i język "nie" powtarza.

Dłonie nie moje... Nagle gwiazda przez dłoń przecieka

I choć zamknąłem oczy ugina się powieka

więc wiem już, że ta gwiazda jest Twoją krwią, co rośnie

aż do nieba, najdłuższe spojrzenie Twego serca.

background image

EKLOGA

Znów będę spać za oknem

T. Z.

Nie patrz wciąż w okno... Tam już zima się zaczyna.

Gwiazda mrozu bezsenna jak pusta kołyska.

Choć do Ciebie sen przyszedł na miękkich podeszwach

nie zasypiaj -- niech raczej rozpuści Ci się w krwi.

Tm krzyk nie był za oknem i nie był krzyk dziecka

- Ty krzyknęłaś znienacka ujrzawszy twarz snu.

l wymówiłaś imię i Królewna Śnieżka

W twojej dłoni za oknem już - grzeje swe stopy.

l wiem, zaśniesz... Śnieg zdepcze Cię czerwoną stopą

- śmierć zamieszka na wargach takich bezbronnych w śnie.

PROLEGOMENA DO INNEJ BAJKI

Jest inna bajka...

* * *

Choć księżyc nie zszedł jeszcze, choć jeszcze nie wierzę

już nad świat wschodzi słońcem

nieznanym - Twoje serce.

l w oczach już się kręci świat jakby początek

był świata: w Twoim oku

też biegną przez przestrzenie

uległe im - dwie armie jak dwa sny. I oto

poznajesz: jedną wiedzie

Nikt - za mnie; jakby obłok

Boża Krówka przed drugą i wiesz już, że ,będzie

bitwa jak dwu żywiołów.

Gdy Krówka znów odbiegnie

background image

do nieba - Nikt już za nią. Twoje serce zbadać:

dla mnie, nim się na nowo

nauczę mówić - nazwać.

1968

LIST DO KRÓLOWEJ POLSKI

Nie mogę Ci uwierzyć, że szukasz mnie, choć widziałem:

Twoje niebieskie włosy umyślnie się zaplątały

w niską chmurę na której
zwiedzał Polskę mój głód.

Nie mogę Ci uwierzyć choć w nocy nad Jasną Górą

łóżka stanęłaś: żółto świecąca mgła i wyciekła

spod niej kwaśna kropelka

gwiazdy prosto do ust.

Nigdy Ci nie uwierzę bo kiedy wyszły mi z jelit

wszystkie glisty i ciało wyparowało w kulisty

piorun który wirując

unosił się ku mgle

to wtedy nagi Murzyn, co wyszedł z dna mgły, przez tubę

powiedział: Obudź się!

1967

LIST SPOD CELI

Jest figurka ulepiona z chleba

razowego jak Twoje podbrzusze.

I nazwałem ją jak kiedyś Ciebie,

by Twe imię nie było mi puste.

background image

Ulepiłem swoimi palcami,

ostrzem drzazgi zaznaczyłem pępek,

postawiłem ją na parapecie

świata, który świeci za kratami.

Teraz patrzę na nią, czy już sucha.

Widzę w grudzie szpary. leczę śliną.

Jest mój język, Twoje suche usta

kiedyś były równie chłonną gliną.

1967

LIST SPOD CELI II

Choćbyśmy sobie przed snem długo je powtarzali

Twoje imię jest ścieżką co nigdzie nie prowadzi.

I sen wreszcie się waha czy wybrać znów tę stronę

dokąd przez niebo idą tylko gwiazdy bose.

I tak we śnie lecz bez snów leżymy do rana

Jakby nas skopano na niełaskawe dno.

A jest nas dziewięciuset i w naszych celach mdłą

mgłą szyby zadymi porannej śmierci zapach

ANTYCZNE

Widzisz: tam leży, w ciasnej kępie swej śmierci. Przy nim

-- jak sztandar -- naga wdowa, co wie, że jest właśnie wdową

podwójną: nieśmiertelność

jest sprawą głupią i smutną.

Widzisz: bogini tańczy - i uwierz, że ona tańczyć

nie przestanie -- bo tamten wciąż do niej mówił: „Głuptasku!

Gdy kształt twoich pośladków

wyjawi mi się w białym

śnie pamięci – dopiero

sprawdzę, czy idealny..."

background image

Bo zrozum: on nie umiał już kochać jej, skoro żadnej

nie miał nadziei, że mu pod łaską dłoni z tej łaski

umrze. Lecz choć nie umiał kochać jej, widzisz: nie umie

powstrzymać swojej dłoni

co tańcem wciąż dyryguje.

POD ŚCIANĄ

Nie widzieliśmy jej nigdy lecz gdy czasem zwęszymy

smak naszej śliny jest smakiem jej śliny.

Kiedyś musieliśmy pić z kropelki jej śliny

mówią nam nasze sklejone plastrem wargi.

Lecz nie wiemy kim jest: może jest nami –

jej gwiazda jeśli spada w głąb nieba spada.

Jest mieszkaniem naszej śmierci, co odrasta

ciągle od nowa jak włosy pod pachami.

PIOSENKA BOHATERÓW

Stanisławowi „Było życie” Chacińskiemu

Jej życie - nasze, i ślina. Ale nie nasza już - Ziemia

co nam spod kolan białą mgłą właśnie wycieka.

Kto nam powie gdzie mieszkać

będziemy my i wina...

Nam tylko czekać nie wiedząc, czy ktoś znowu powie: „Żywa” -

a także, czy powiemy to sami, a nawet

- w dobrze nam przecież znanej

mowie - czy powie noc.

Nam tylko wierzyć -- nie przestać. Bo musi zabrzmieć ten głos

albo choć echo - w niebie obudzić tę gwiazdę

co by się mogła mienić

kołyską naszej śmierci.

1967

background image

WSPOMNIENIE

To było chyba wtedy, gdy z liści ściekał listopad.

Więc był błotnisty ogród i ciebie już nie było.

Moje życie, któremu twoja śmierć się śniła

- szczur -

dziury w ogrodzeniu poszukać pobiegło.

To było właśnie wtedy, gdy gwiazda nieba pochmurna

nad ogrodem ściemniała; gdy echo, co podsłuchało

twój głos

ze środka śmierci przedłużyło

za płot do ucha podbrzusza.

Więc kiedy już nie mogłem dojrzeć tropu łapek

szczurzych na dróżce; kiedy listopad mi kapał

z włosów; gdy lepka gwiazda co z rozpiętych spodni

rosła - spadła do błota,

wtedy byłem tobą

URYWEK

długo obrażano dwie kobiety we mnie:

od serca i od księżyca muzyka,

wąska, przedłużona aż za mój cień

rozwiązywała im krew i linia jaskółki,

choć bezwiednie

naruszała ich ulotną granicę

wreszcie przestałem odróżniać pory

a podbrzusze jest sową

background image

PIERWSZA GWIAZDA

Byłem szczęśliwym gościem w Starym Kraju.

Twojego ojca umierającego

Do słusznej śmierci tętna wysłuchałem.

Gdzieś w szparze ciała serce wydzwaniało

Naprawdę wieki już - w czasie sekundy

Mojej niedużej śmierci. I widziałem

Naród zebrany wkoło jego łóżka,

Odmierzający oklaski, cukierki

Jedli, mężczyźni i kobiety, dzieci

Patrzyły z góry z ramion wielkich ojców.

A potem twoja matka myła trupa,

Ostatnią wolę czytała script-girl.

Lecz, choć na Ziemskim Planie nieobecna,
Prawdziwie pierwszą gwiazdą była śmierć

KATALOG

Najpierw róża, co różą żadnego nie jest ogrodu

- do którego nie wiedzie nawet boczne wejście.

Dalej, bezkrwista jak leukemia, jest

krew - i życie, które spóźniło się na śmierć.

I głos, co języka nie ma wspólnego z mową.

Usta, na zawsze niepewne swoich warg

na których nigdy nie usiądzie nawet

płatek cienia, kryjomy pocałunek dnia.

- Czasem o rzęsę zaczepi się ćma

- matka zmarła - i zaraz w ognisko oka spadnie. –

l jeszcze ptak, co nigdy do nieba nie doleci

bo nie ma ziemi, z której by mógł wzlecieć.

l głód. co już nie zazna żadnego owocu

i w dłoni ziarnko, co jest mogiłą owocu.

1968

background image

WYBRZEŻE

Niewidzialni śnią więźniowie

róży, matka do nich przez ocean

płynie, gdy minie róża

da znak do godów. Śnią

Matka leży na plaży

lubczyk w trzewiach gotuje

tropicielki, córki krwi

wychodzą z jej włosów

Śnią. Matka biegnie przez trawy

biją po pęcinach, za nią korowód

. . . . . . .

staje, spluwa

1966

MARTWY JĘZYK

Palcami ustalam

rysy mojej twarzy

Dwa palce wsadzam w usta

i przydaję twarzy uśmiechu

Jest to uśmiech rozdzierający

przetłuszczonš skórę

Jest to uśmich od ucha do ucha

wypełniony zwojami języka

To jest martwy język

1965

background image

POWIEŚĆ NOCY ZIMOWEJ

Idzie dziewczyna senna i ciemna jej krew

Idzie równią białą - czystej karki śnieg

Wiedzie ją błędna gwiazda co we krwi jej płonie

Niesie ją drogi powieść

Idzie dziewczyna i jak długo idzie już

Lecz w długopisie inny - dłuższy czasu puls

Grzany pobożną dłonią nie zamarza nawet

Wtedy, gdy czas w zegarze

Przeto idzie dziewczyna i dziewczyna wciąż

Mimo że rośnie kartek zapisanych stos

- Gdy czasem Księżyc gwieździe na złość się zalęgnie

We krwi, po nogach ścieknie

Tak idzie - i niebaczna na granice cła

Wierna tylko miłości swojej ślepej - aż

Ciemną plamkę już zaschłej krwi o świcie znajdzie

Autor na prześcieradle

Grudzień 1969

BĄDŹ MI

Bądź mi od stóp do głowy, od pięty do ucha

Od kolan do pachwiny, od łokcia do paznokci

Pod pachą, pod językiem, od łechtaczki do rzęs

Bądź biegunem mojego pomylonego serca

Rakiem, który mózg jedząc pozwoli poczuć mózg

Bądź wodą tlenu dla spalonych płuc

Bądź mi stanikiem, majtkami, podwiązką

Bądź kołyską dla ciała, niańką co kołysze

Jedz mi brud zza paznokci, pij miesięczna krew

background image

Bądź żądzą i spełnieniem, rozkoszą, znowu głodem

Przeszłością i przyszłością, sekunda i wiecznością

Bądź chłopcem, bądź dziewczyną, bądź nocą i dniem

Bądź mi życiem, radością, bądź śmiercią, zazdrością

Bądź złością i pogarda nieszczęściem i nudą

Bądź Bogiem, bądź Murzynem, ojcem, matka synem

Bądź- i nie pytaj, jak Ci się wypłacę

A wtedy darmo weźmiesz najpiękniejszą zdradę:

Miłość, która obudzi śpiącą w Tobie śmierć

CZY JA MOGŁAM W WĄTŁYCH USTACH

UNIEŚĆ TAKĄ MIŁOŚĆ

Nieskończenie beztroska

gdzieś na kresach

doby

tak zasnęłam - nareszcie

nie w Twoim śnie, lecz

w swoim!

- Nagle się obudziłam

naga

z sennych objęć

koszmarnych rąk- bełkocąc

sen ze snu, tę

myśl: ojciec

a Bóg już siedział w nogach

łóżka - w rękach trzymał

nocną koszulę - moją!

- sama

przez sen

ją zdjęłam?

background image

- Krzyknęłam, oczy

dłonią bezmyślną zakryłam:

gdy znów odkryłam- mądry

Bóg

Już na mnie

nie czekał.

- Na pewno na koszuli

obłoku

odleciał

że już jej ani w nogach

nie znalazłam ni

nigdzie.

- Wiedz: po to do krwi w dziąsłach

gryząc pióro

piszę

ten list, by smutną nagość

zakryć

choć takim listkiem

28 V 1970

ZMIERZCH ŁAGODNIE ROZSUPŁAŁ

Zmierzch łagodnie rozsupłał mózgu ciasny węzeł -

Blask zapalanej lampy jakby uciął ręce

Mrozu, które przez szybę rosły serce macać-

Kryształ krwi się roztopił, pękła limfy szklanka

I rdza szronu spłynęła; czy może ściekła

Łza, nareszcie łaskawa. I w końcu śmierć, wściekła

Suka przywarowała w nogach łóżka, chłodnym

Nosem póty tykając sterczących spod kołdry

background image

Stóp, póki nie schowam.- i dopiero wtedy

Mogłam zacząć się bać; bo nie tamtej już śmierci

Bezimiennej jak tyle kundli przy śmietnikach,

Co się już na chodniku na wznak rozwaliła

Iskając sobie gołe podbrzusze; ja mogłam

Każdy swój lęk szczególny imiennie wywołać

Z rejestru snów, dziennika jawy, katalogu

Czytelni, z Almanachu Gotajskiego, szkolnych

Wypisów lub z zarysu psychoanalizy,

Z historii świętej Kingi, z pism pornograficznych

-inwentarza pamięci... i tylko się strzegłam,

By przypadkiem nie wyrzec Twojego imienia.

8 III 1971

CZYŚ WIEDZIAŁ...

Zdyszany szept zegarka, pęknięte lustro słowa

Sen; bezsenność rytmiczna, czternastosylabowa

Z cezurą na skurcz serca: śmierć, która sercu śpiewa.

Ale nie Tobie śpiewa.- Czyś wiedział, że gdy nawet

Zaśniesz nie zżują mi Cię mrówki minut, że zaklnę

Śmierć tak, że w rym wkręcona w klatce tercyny skona?

GŁOS KOBIECY

Różdżkarzu, ślepy już na światło inne

Niż mieszkające w długich włosach żył

To osobliwe światło mojej krwi:

Nie muszę wołać Cię, bo wiem, że przyjdziesz

background image

I wiem: znów uda Ci się mnie zaskoczyć

Wcześniej, nim zdąży zapowiedzieć słuch

Jako gościniec przyniesiesz mi znów

Topór swej długo ostrzonej nagości

A kiedy, czując w sobie nagłe ostrze

W największym strachu krzyknę: Kocham Cię

Wtedy, rzeźniku, znów przekonasz się:

Kobiety mówią czasem ludzkim głosem

KOCHANKOWIE MOI UMARLI POECI (...)

Kochankowie moi umarli poeci

Gryzą ziemię u mych stóp.

Chłodem wciskają się pod kołdrę.

Krążą rojem rozdrażnionych much

Nad kubłem gdzie cisnęłam tampon miesięczny.

Wieszam majtki na sznurze wisi Jesienin.

Biorę phanodorm tabletkę kradnie Trakl.

Kiedy otwieram oczy wyfruwa ptak

Anielska dusza Keatsa ponad wodę snu.

Ich śmierć przecinkiem, wciska się w tok zdania

I nieustannie sylaby mi liczy.

Zasypiam z ich imieniem na ustach i z nimi

W ustach, przy boku, w kroczu i macicy.

I nawet teraz któryś pisze mi te słowa:

„Bądź pochwalona pochwa Twa, Madonna”.

CZY ŚPIĄCĄ MOŻNA ZBUDZIĆ GRZECZNIE

Sen zgęstniał rtęć opadła na dno ciała krew

Odpłynęła z twarzy

I już gołymi dłońmi odgarniałam śnieg

Który wargi parzył

background image

Strach zmroził lecz nie straszyć ale właśnie jął

Radość sobą karmić

Chociaż było nieomaIże niestrawne to

Smakowanie gwiazdy

Krzak trzewi się spopielił by szczęśliwy ból

Krzykiem wyrósł z krtani

Kto jak nie Ty potrafił obudzić mnie znów

Pocałunkiem takim

SUTKI STWARDNIAŁY (...)

Sutki stwardniały, schnie na nich sól

Odległych, nagle obudzonych muzyk.

Polifonicznym duchem sfery wzruszył

Bóg.

Śmierć pompuje od białego dna

Krwi, która żywszym pchnięta raptem prądem

Czerwonym snem mi paruje spod powiek,

Kat.

Ale tamten, co gdzieś w środku mgły

Snu niewidzialny wciąż do ucha szeptem

Mówi mi moje imię, wiem: to jesteś

Ty.

BAJKA ZIMOWEGO PORANKA

Pani Danucie Kiercowej

1

Raz klucz się śnił aż Księżyc zszedł i Odra krwi przed czasem

Wzruszyła kryształ morza. Ty - w swym śnie osobnym - spałeś.

background image

2

Mój sprawdził się gdy nastał świt; lecz świat niecały: głuchy

Bez tego "a", któregoś już nie musiał we mnie budzić.

3

Śnieg sypał i -- jak w zaspie -- rósł strach: płaski, bez nadziei;

Nie wysoki lęk przed szczęściem, który aż wzrusza zenit.

4

Żal tylko przy mnie leżał; dzień topiłam w łzach na grochy,

Nie na perły je chowając w lagunie wspólnej kołdry.

5

W śnie ocean na odbicie swoje różowił przestwór,

Ja nie śmiałam myślą nawet pozdrowić córki ze snu

6

Kiedy tuląc twarz w poduszkę coraz to głębiej ciało

Przyszłości znów widziałam nie różowo, ale biało.

7

I znów mi pozostała ta jedyna pewność: smutna

Radość, że śpisz, więc wolno Cię kochać jak gdybyś umarł.

grudzień 70

PEWNIKI

Wypukłość moich piersi dopiero wklęsłością

Twoich dłoni czyniona

Gładkość moich pośladków dopiero szorstkością

Twoich palców gładzona

background image

Pożywność mojej śliny dopiero Twój głód

Witaminowo stwarza

Tożsamość mego ciała dopiero mi ból

- gdy zadajesz – zaświadcza

Kościół mej płci dopiero wysoka modlitwa

Twego pragnienia wznosi

Czarna śmierć usta wtedy dopiero odmyka

Gdy się Twe życie zgłosi

BABILON

Któż to chodzi z butami po nagim ciele kobiecym

Odpowiadam: poeta

Gnój

alfons swej śmierci co ją rymuje wciąż ze śmiechem

Czy tak dobrze sprzedaje że może zniej żyć

Odpowiadam: wystarczy że wystawi w oknie

święty tyłek a lud

zbiegnie się zcałować, gdy da, pryszcze

Więc nie rozumiem co Ty robisz przy mnie

Odpowiadam: czy Ci się

nie podobam czy mało jestem kobieca

Ach, załóż jesczze ostrogi i kłuj aż mi braknie tchu

MARII KRWI KOBYŁA UŁANA (...)

Marii krwi kobyła ułana

Łydki śni całą no lecz żadna

Skóry snu nie przecieka gwiazda

Ostrogą

background image

MÓJ SŁOWNIK

Mój słownik jest ubogi! Słowo nadziei: "jutro"

Odmienia się jedynie przez Twoją osobę.

A już słowo miłości omija język: złożyć

Z głosek głodu się nie chce lub składa za późno,

Gdy już, rozpaczą harda, Twój sen opuszczam: z moim

Snem w zębach, jak nadzieja rozpaczliwie każe.

Powiedz: czy coś innego czynić mi pozostaje,

Gdy śmierć też nie potrafi jeszcze sie wysłowić?

MUSI BYĆ KTOŚ

Musi być ktoś, kogo nie znam, ale kto zawładnął

Mną: moim życiem, śmiercią; tą kartką

NAWET NIE MUSZĘ ZAMYKAĆ OCZU

Widzę chłopców żądzą obrzezanych

Którzy wyszli ze snów swoich matek

Co bezwiednie uczyniwszy gest

Błogosławienia niczym na śmierć

Na drugi bok się poprzewracały

...

I wysławiam swój sen magnetyczny

NIEBO NA PIERSI KŁADZIE MI (...)

Niebo na piersi kładzie mi swą cieżką stopę

Gipsowy knebel obłoku do ust

Spraw krwi, nim głos mi wyjdzie juz uszami

Żebym zdażyła wyrzec chociaż ten czterowiersz

PYTANIE BARDZO KOBIECE

Który tak chętnie by wszedł,

Pytam: k i m jest poranny deszcz?

background image

SŁOWO Z TWYCH UST

Słowo z Twych ust wysuwa się srebrną jaszczurką.

Widzę i tak się boję, że życzę Ci śmierci

Gdyby się okazało, iż gdzie indziej skręci.

Czekam aż w srebrny dzwonek mi się zmieni ucho.

Moja śmierć bezwiednie staje się ironiczna

I z tkliwą drwiną liczy Ci inne metale.

Wybaczysz tę sekundę – godziny wybaczę

Gdy ta jaszczurka Ci się pod sercem rodziła.

ŚMIERĆ NIE ZNALAZŁA JESZCZE WŁAŚCIWEGO WYRAZU

Choć pierwszy śnieg już pada

Włosy wciąż mi rosną

ULICA

Chociaż nie jest pozycją w spisach ani planach

Nocą moje ciało jest główną ulicą miasta

Chociaż policjant stróż czy czuwające babki

Nie wskażą Ci jak masz iść przecież zawsze trafisz

Chociaż ciągle zdumiewam się że Ty tak zawsze

Zmyślnie rozpoznasz że to jest ta właśnie

Chociaż nocą moje ciało oczywiście

Jak każda inna ulica kończy się księżycem.

background image

WIERSZYK MIRONOWI BIAŁOSZEWSKIEMU

Wsłuchać się do ogłuchnięcia

Wpatrzeć się do oślepnięcia

Wdyszeć się do beztchu w piersiach

Wmyśleć do unicestwienia

Ach, wykrwawić się - do Słońca!

Kochać aż do obrzydzenia

ZŁODZIEJ NADZIEI, PONURY ŚWIT (...)

złodziej nadziei, ponury świt

papierosa gdyby chociaż zatlił:

słońce wetknął między chmur wargi,

tobym zgodziła się: niec drwi

z krwi na darmo leżącej na wznak,

smutnej niczym wczesnoranny asfalt

zakazanej szosy tafla

chronionego akwenu, jak

odstawiony bilardowy stół;

lecz on sobie niczego nie robi
ze sprzeciwu i znów przynosi

przepełniony rozpaczy wór

ŻE LAMPA, ŻE KRĄG ŚWIATŁA

e lampa, że krąg swiatła, że kartka z zeszytu

- wiem; i chrzęst spierających się na twarzy rysów

I limfy szloch i tkanek łkanie i gruczołów

Gruchanie; stół podobny do drugiego stołu;

Smutna zgoda pośladków na zwyczajne krzesło

I upór serca, które kontroluje metrum;

background image

Też że tętnienie tętnic, że długi żal żył,

Czułe wołanie nerwów, rozpaczliwe krwi

Zaklęcia, wiem; swędzenie tłustych włosów, guz

Zbuntowanego mózgu, że bezsenność: snu

Hostia postna lub jawnie wypluta; lecz ręki

Pewność, bo śmierć za murem wzniesionym z dwuwierszy.

*

Lecz nagle zwisła reka

I wolne palce czeszą

Chłodne włosy przeciagu

Co przechodzi pod krzesłem;

Ołówek z dłoni wypadł,

Ale ciag dalszy pisze

Śmierć, która już nie boi

Się światła jak w dziecństwie

Gdy wzrok Ci ponad kartkę

Uciekł - ku jakiej wizji,

Że oczy, jak wędrowcy

Gdzieś w lodowcu, zastygły?

ŻYJĘ NIE WIDUJĄC GWIAZD

żyję nie widując gwiazd

mówię nie rozumiejąc słów

czekam nie licząc dni

aż ktoś przebije ten mur

background image

DAŁ SIĘ NABRAĆ NA JĘZYK, KTÓREGO NIE BYŁO

Nie widziałam, nie słyszałam, ze snu wstałam

- och, głupia!

- Może jednak trochę mądra,

Że naga, co? Jak senna myśl...

- Cóż, snu sauna

Nie tylko skór garbarnią jest, lecz

umysłów!

- Nie widziałam,

Jak się rodził w tym języku.

Nie słyszałam także krzyku kiedy leżał

W kołysce

słowa

śmierć... go wymyśliła?

Gdyż milczał, wiem, jak potem też

gdy już przeżył

Stuwargową różę nie do całowania.

- Karatową różę

Nie do wyrażania?

Wielkogłowa łza pamięci nieprzekupnej

Jednak bolała;

lecz śmierć wciąż się śmiała,

Że nabrał się tak głupio na mdłe

- ba!

- nudne

Ciało gwiazdy, która zgasła, nim coś zdołał.

-Więc choć naga,

Czy naprawdę taka mądra?

Przecież ze snu wstałam: miłość niedosłowna

Ale prawdziwa, bo treść

jego śmierci.

Nie zwięzły rym, nie giętki rytm czy tok gładki,

Lecz naczynia

netto = Nikła?

- Pełna łaski!

background image

JAKA BYM CI CHCIAŁA SIĘ NAPISAĆ

Naga jak goła stal, czysta jak naga woda

Niczym żywa krew jawna, prosta jak jasna prawda

Sama jak jeden Bóg, jak sama Wenus jedna

Naga jak słowo "kocham" wyrzeczone w ciżbę

Pospólnych słów, niczym rzymska składnia jasna

Wierna niczym Twój strach, Twoja jak wierna matka

Prawdziwa jak we strachu boskie przykazanie

Jedna niczym łacińska oda Mickiewicza

Czysta jak wódka nawet z niedomytej szklanki

Naga jak Wenus, matczyna jak wilczyca

Straszna jak Bóg, kiedy Ci go zabrakło

Twoja niczym szaleństwo, co mieszka na dnie Odry

MÓW - A JA Z TWOICH SŁÓW KOLCZYKI ZROBIĘ (...)

Mów - a ja z Twoich słów kolczyki zrobię

Śnij - z Twoich snów sukienkę ślubną skroję

Myśl - z Twoich myśli los wykroję sobie

Żyj - uprzytomnię śmierć

I bij - od razów rozum we mnie wejdzie

Idź - będą czekać kiedy znów przyjść zechcesz

Jedz gdy podaję bo na łeb wyleję

O przebaczenie proś

STO PIĘĆDZIESIĄTY PIĄTY DOWÓD NA TWOJE ISTNIENIE

Werset

snu

co nie składa

się sam

bo nie

dowolnie

background image

ale

na obraz

WŁOSY SENNE SENNA SUKNIA LESBIA SENNA

Włosy senne senna suknia Lesbia senna

Wrzos snu słodko sypie arszenikiem

Słuch zasypia głos ucicha Bóg umiera

Głucho szumi muszla oceanu

Biała ryba ciała wolno pływa

Na brednię naszą i na naszš nędzę

Na zatwardziałość w naszym szaleństwie

I na naszego głodu głośny krzyk

Na dom nasz który opuściły sny

Na nasza mowę wielce bełkotliwą

Na rozpaczliwie niedorzeczną miłość

I na zikomość wszelkich naszych prac

Na koszmar nocy i na bezsen dnia

Na naszych mistrzów bezradnych i smutnych

Oraz na sędziów ponuro okrutnych

Na biedne matki dogorywajšce

Przez nasze winy chcące i niechcące

Na nasze serca obrzękłe wątroby

Na nasze wargi popękane szorstkie

Na roztrzęsione fatalnie ręce

Oraz na mózgi z daremnej męce

I na te płuca co bez powietrza

Na strach bezsenny na koszmarny zegar

Na wszystko co jest udziałem naszym

Błagamy wzgląd miej ironiczna Pani

background image

NA POKÓJ I NA WOJNĘ

Trzeba by którąś z tych słusznych gwiazd nazwać

Słowem zielonym jak kiedyś było Wenus,

Zasiedziałym - już grynszpan - na miedzianych wargach,

Aby wschodziła nad nasze nowe miasta

Jako wreszcie legalny afrodyzjak mężów,

Siostra braci, tarcza przychylna nasieniu.

Trzeba by inną czerwonym nazwiskiem,

Tak jak onegdaj słowo Mars, uprawomocnić,

Aby na nowo były już rzeczywiste

Pociski dyplomatycznych not i pociski

Puszczane w świeżo wykopane okopy

Wroga, gdy czas nowy dojrzeje do wojny.

Trzeba by słuszną kroplę krwi upuścić

Nim karabin maszynowy zagra w półśnie

ŚWIADECTWO

1

Są u nas góry podziemne, o których

nie śni się nawet w najbardziej proroczych

snach kartografów.

2

Są u nas źródła ukryte pod mchem

mgły; przeczuwane tylko przez spalone

spragnionych gardła.

3

Są u nas rzeki podskórne, co niosą

statki, o których mało jeszcze wie

rejestr królewski.

background image

4

Gwieździe przychylne byłyby języka

kępy, gdzie upaść by, już wyprzęgnięta

z szlei sfer, chciała.

5

Są u nas sztolnie takie, gdzie na dnie

jest inne niebo antypodów, ale

Nie wie purpura

6

Jest u nas młodsza siostra śmierci: chlebem

i solą z ręki ją karmimy, żeby

była życzliwa.

7

Jest u nas prawda: ty wiesz, co jej składasz

wiersz odżywiony rozpaczliwą krwią

z serdecznej rany.

NA ODWROCIE STAREGO WIERSZA

Panu Andrzejowi Kijowskiemu

Na odwrocie starego wiersza

Nowy wiersz dziś pisze poeta

W prawej dłoni ołówek ściska

Lewą sobie mózg z włosów iska

Prawym uchem głosów ze Wschodu

Lewym słucha z Zachodu głosów

Zamyka załzawione oczy

I już widzi Biegun Północny

background image

I już czyta cyfra po cyfrze

Ten swój wiersz w sennym zorzy piśmie

Południowy Biegun nie szkodzi

Koło tyłka pingwiny chodzą

Rosjanie i Amerykanie

Zakładają bazy polarne

Na północy też się układa

Jak najlepiej - nowa wyprawa

I wpada mu w wewnętrzne oko

Transkontynentalny samolot

Echem wodorowego gromu

Nowożytnie brzmi głos ze Wschodu

Na Zachodzie co słychać? Słyszy

Mdły pisk watykańskiej łaciny

Nadepniętej na gardło butem

Postępu - reklamy pigułek

Dłoń dyktandu temu posłuszna

Zapisuje dystychy słuszne

A gdy oczy otwiera znów

Na kartce wyiskany mózg

Na odwrocie starego wiersza

Stary lęk jednakowo mieszka

1970

MÓJ SZEROKOSTOPY MÓZG (...)

Panu Jackowi Łukasiewiczowi

Mój szerokostopy mózg, co z głowy mi wyszedł

Przemierzywszy kroćset mil jawnym jest księżycem

background image

Mój niebieskooki wzrok, co podążył za nim

Pokonując krótkość swą żeni go z gwiazdami

A mój religijny głód, co nie znosi braku

Zmyśla Boga, aby był tłem im oraz ramką

I już mój naiwny zmysł pobożnej harmonii

Pełnym głosem cieszy się z osiągniętej zgody

I już mój zaciekły bunt, najlepszy poeta

Po cichutku ostrzy nóż na kamieniu serca

GDY PIES KSIĘŻYCA

Gdy pies księżyca szczeka i z zaułków nocy

Echo mu odpowiada w sposób wielce drwiący

Gdy fioletowa lampa twojego mózgu płonie

Mdlącą gorączką, kiedy dygocące dłonie

Ledwie mogą uchwycić choć okruch powietrza

Aby do ust zduszonych ręką snu go wytkać

Jak papieros, gdy sen jest nie snem lecz cyklonem

Już nie w twoim pokoju - w komorze gazowej;

Gdy pies księżyca już nie szczeka ale wyje

Gdy pętla lęku szczelnie zaciska ci szyję

I już nie żyjesz ale ciśnięty na dno

Mdłego ciała przez wrogo obojętną moc

Nie śmiesz wierzyć, że jeszcze wolno ci oddychać;

Kiedy nawet poezja, pierdnąwszy w drzwiach, wyszła

Z pokoju by się udać na pętlę tramwajów

I kontrolerce w budce przeszkadzać w spełnianiu

Obowiązków służbowych, karmiąc ją tęsknotą

I tak dalej; gdy, nagle spojrzawszy przez okno,

background image

Stwierdzasz, że się planeta odwrotnie obraca –

Odwracasz głowę, ścianę koło siebie macasz

I nagle palcem trafiasz w nieskończoność... Krzyczysz

Lecz co z tego, gdy nawet sam siebie nie słyszysz;

Gdy do dziesięciu licząc wnet się zatrzymujesz

Nie pamiętając, co jest dalej, już na trójce;

Gdy nagle jesteś swoją matką, rodzisz siebie

I jako matka niemo patrzysz, jak się w rzece

Nazywanej po polsku jak kobieta: Anna

Topisz, i orientujesz się wtedy, że zaszła

Pomyłka, gdyż brakuje cyfry" w" z początku;

Gdy, jak Norwid, zaznaczasz, żeś nie jest z teorią

Obeznany, zaś wszystko dzieje się w pejzażu

Słonecznym, gdy ty słyszysz: pies księżyca zawył

Znowu, i odszczekujesz mu szlochem spod serca

Gdyż nóż bólu przemocą przeniknął ci trzewia;

Gdy pies księżyca skomle jak twój kiedyś pies

Dopraszający się, byś mu dał wreszcie jeść

Gdy pies księżyca dyszy jak zgoniony pies

Gdy pies księżyca gryzie twój mózg jak zły pies

Chociaż obręczą dłoni obejmujesz skronie -

Wtedy zjawia się Strzelec - ja - i stawia kropkę.

PIĘĆ ZDAŃ O WŁOSACH

1

Włosy są smutne: mózg nawiedzony

Dumnym obłędem nie chce dbać o nie

background image

2

Włosy są ciche gdy gra kosmicznie

Mózg piłowany długim sfer smyczkiem

3

Wypadające włosy: choć dumny

Przecież głodny mózg zjada cebulki

4

Włosy samotne: mózg nieobecny

Ani na niebie ani na ziemi

5

Tryumfujące włosy: odgadły

Że mózgu nie ma gdyż - szczury zjadły!

RĘKOPIS

I

Kartka słabości twojej okrutnie i drwiąco pełna.

A ty się ciągle przymuszasz jakże uparcie pełzać

Poprzez tę nudną Saharę, aby dotrzeć do źródła.

Tak rozpaczliwie już oblizujesz spierzchnięte usta.

Oby ci w końcu wysechł atrament w twym kałamarzu.

Obyś bezwładnie w sypki piach liter uderzył twarzą !

Bo cóż za duma, miłość., nienawiść każe ci iść

Podług meandrów wysychającej już, słonej krwi?

W pocie się topisz na tej pustyni, by cię sól zżarła.

I w końcu łamiesz paznokieć pióra i tak to jest:

Skreślone słowa, skreślone życie, nie napisana

Śmierć.

background image

II

Ta kartka jak chusteczka albo twój pokój: cztery

Ma rogi, byś haftował krwi swojej drobnym ściegiem

Lub wielkimi krokami imaginacji chodził

Od słowa do przysłowia, od przecinka do kropki.

Ale o co ci chodzi, że tak wciąż się uganiasz

I wciąż nie możesz dobiec do ostatniego zdania?

Co ty chcesz wyhaftować, że tak krwi nie oszczędzasz,

Na jaką różę ma ci wystarczyć owa przędza?

Spójrz, dobra noc 'się kończy, co twoją nędzę kryła,

Głosem pierwszego ptaka dzień z ciebie drwić zaczyna.

Więc zapomnij o kartce, śpij.

Wtedy ci śmierć napisze Nikt.

SŁOWA DO PIOSENKI

NA OSTATNI DZIEŃ ROKU

iIe śmierci w szufladzie

w szafie w rękawach płaszcza

tyle strachu pod łóżkiem

za lustrem za obrazem

ile wierszy spisanych

ile wierszy podartych

tyle życia w brulionach

tyle nad1Jiei w śmieciach

tyle śmieci w śmietniku

ile zachwytów głupich

ile snów fantastycznych

tyle nędzy skutecznej

ile wódki wypitej

tyle płuc wyrzyganych

ile słów wyrzeczonych

tyle blizn fioletowych

background image

tyle śniegu za oknem

ile krwi upuszczonej

tyle głuchego nieba

ile ślepego wzroku

tyle w krwi niepokoju
ile dni w nowym roku

ile w zegarku sekund

tyle mrówek na plecach

ile włosów na głowie

tyle robaków w mózgu

ile jest w głowie bólu

tyle żołądka w gardle

tyle w ustach niesmaku

ile jest obrzydzenia

tyle korzyści z chleba

ile pożytku z gówna

tyle jest oschłej wiedzy

tyle wiedzy jałowej

ile lat zmarnowanych

ile pamięci nudnej

ile wiary fałszywej

tyle męki komicznej

tyle śmiesznej tęsknoty

tyle miłości próżnej

31 grudnia, 1969

PRÓBA OSTATNIEGO WIERSZA

Już w zgodzie ze snem nie napiszę ciebie,

Wierszu, moja męko, nędzo i wielkości,

Nudo, rozpaczy, głodzie i szaleństwie.

Nie policzę cię na palcach żadnej zorzy.

background image

I nie wysłowię cię do wtóru gwieździe:

Tak wysoko we krwi śpiewa, że aż boli.

I słabej głowy szkło nareszcie pęknie,

A ty mi się, wierszu, jeszcze nie położysz

Łagodną dłonią na głowie bolesnej.

Ani nigdy w niemej zgodzie z duchem mowy,

Podług nadziei partytury jednej,

Nie wygram.

PIOSENKA O POECIE II

Poeta. pisze o ojczyźnie

(mała wódka)

Poeta pisze o kobiecie

(mała wódka)

Poeta pisze

(czysta wódka)

sztukę robi

Poeta pisze całe rano

(ile wódki)

Poeta pisze popołudniu

(dużo wódki)

Poeta pisze wieczór noc

(hektar wódki jak mówi

B. Antochewicz kapitan MO)

Poeta pije

(szkoda słów)

WIĘCEJ NIŻ SŁOWA

Boli mnie głowa jako we wszechświecie

Tak i na Ziemi - na pewne ścięcie?

Boli mnie serce tak w dzień jak w nudną

Noc - czyżby zastrzyk benzyny czuło?

background image

Boli mnie dłoń gdy piszę wiersz - prozę

Jak i podcieram się - utną nożem?

Boli mnie noga chociaż dziewczyna

Wie, że nie tańczę - wyrwą mi z tyłka?

Boli mnie głowa, serce, dłoń, noga

Jakby to były więcej niż słowa!

RÓŻE

śmierć

nad Azją jest obłokiem

na końcu włosów fosfor

gwiazda

na wierzchu dłoni

między dłoniami kulistym

piorunem lecz kiedy śpię

ucieka mi

przez trzewia do Polski

druga

róża płuc

boli sucha

krew oddechu

ja na klęczkach

płuczę krocze

nasienie mi się śmieje

już Ziemia

obraca się

przeciwko mnie

a serce długie

za oknem

ślepa chorągiewka

1967

background image

KONIEC PIEŚNI

Panu Bogusławowi Kiercowi

Znów północ Lecz poemat skończony I kropka

Lub nie Sprawdzi się - czy posłuży Uwydatni

I cóż Znowu w cieniu pewnej róży

Śmierci - różyczka szczęścia co małe ale własne.

I autor już powoli dopija herbaty

Papierosa dopala mniej chciwie z większym smakiem

Otwiera okno Wietrzy Przebiera się w piżamę

Iż pora to poważna i wypada spać.

O tak I bardzo mądrze

Na brzuchu najpobożniej i zdrowo na żołądek

Zwłaszcza gdy męczą wzdęcia

Więc gasi światło i rozluźnia mięśnie.

I nie myśli już o rzeczach przykrych

Wszak poemat skończony Ogłosi za rok

Co

Nie może zasnąć?

"Nie życząc sobie ziemskich karier

Stręczy sobie niebo bohater"

Nie śpi

By spać mógł ktoś

Lecz kłamie Szekspir o tej porze

Bo autor nie może spać.

O biedny Czyż naprawdę zazdrości bohaterowi

Że tak mu serce bije - za dzwony w kościele świtu?

Już podniesienie słońca nad widnokrąg w oczy

Ale na darmo pilnie zaciska powieki

"Trzymając się kobiecej piersi

Nieba bohater jawnogrzeszy"

1969

background image

OJCZYZNA

Ma tka mądra jak wieża kościoła

Matka większa niż sam Rzymski Kościół

Matka długa jak transsyberyjska

Kolej i jak Sahara szeroka

I pobożna jak partyjny dziennik

Matka piękna niczym straż pożarna

I cierpliwa jak oficer śledczy

I bolesna jak gdyby w połogu

I prawdziwa jak gumowa pałka

Matka dobra jak piwo żywieckie

Piersi matki dwie pobożne setki

I troskliwa jakby bufetowa

Matka boska jak Królowa Polski
Matka cudza jak Królowa Polski

PRAWDZIWE ŻYCIE BOHATERA

Jest horyzont prawdziwy tam za horyzontem.

Lecz najpierw czarne gwiazdy, nie wiedząc czy są,

Lecą do jego oczu zakrzywiając tory.

Gdy w oczach ciemno widzi podczerwoną krwią.

Oto prawdziwa chmura z niebieskiej wyżyny

Jego mózgu już schodzi, alby stać się łzą

Morza: na horyzoncie słuchu teraz dyszy

Już wzbierający w dusznym wnętrzu morza sztorm.

I żagla biała miara w szwach rwie się z nadmiaru

Ulotnej treści wiatru i sternik ssie źdźbło

Krwawej wątroby, którą on, celnie przez gardło

Przybity do poprzeczki rei, karmi go.

background image

POWIESZONY

Długo. uczył się śmierci w niebie mu pisanej

Gwiazdami: wreszcie ujrzał kąpiącą się w niebie.

Umyta jego wzrokiem nieskończonym z piany

Chmur, Jungfrau już go w rękach w Alpy światła niesie.

Lecz tu kobiety jeszcze piją mu z rozporka,

Choć mężowie wzbraniają nie ochrzczonym batem.

Choć rzemień celnie kazał zamknąć usta krocza,
Choć nagie kartki grzbietów już krwią zapisane.

I, ruszając gębami, dzielą się uczciwie

Tym ciałem na talerzu pobożnego głodu.

A on wciąż się uśmiecha jak wtedy, gdy życie

Uduszone uciekło z pętli horyzontu.

MIMIKRA

Pani Barbarze Bittnerównie

Prawdziwe jest mistrzostwo śmierci, co wymyśla

coraz to inne formy swojego istnienia:

zostają nieśmiertelne, gdy ona już zmienia

- jak naturalnie metrum zmienia nieumyślna

decyzja precyzyjnie liczącej akcenty

oddechu krwi pisząca dłoń; jak zmienia kostium

tancerka w interwale gry, zezując z boku

do lustra tylko po to, by sprawdzić zapięcie

stanika - nie nagości zawodowej twarz

kontemplować; jak ciekły niepokój poety

znajduje odwołanie wreszcie przy kuchennym

background image

zlewie, gdzie na krawędzi jawnie siedzi ona,

rozkraczona, na pamięć w mózgu wyrzeźbiona

sekunda pożądania, tak śmierć zmienia twarz.

marzec 1968, Kudowa-Zdrój

MUSISZ SIĘ ZAWSZE RÓŻY BAĆ

Musisz się zawsze róży bać, która ustami

jest rany, co się wewnątrz ciebie wciąż rozkrwawia.

Bo, choć szukam, językiem cię nie umiem, naga:

powiedz mi, że się boisz, uwierzę, że jesteś. t

Że jesteś w sobie, ciału swojemu przytomna

- ciało jest okiennicą, skąd wiatr płochym gestem

bezwiednej dłoni wypchnąć może szybę krwi

- już w sąsiednim powiecie opadnie zamiecią

ognia, co noworodkom powypala oczy,

a oślepłe z rozpaczy matki wyłysieją.

Więc powiedz, żebym chociaż włosami usłyszał.

Niech chociaż skóra prędkim szeptem dreszczu powie

wargom, czy jeszcze mieszkasz w tej grząskiej osobie;

nim jeszcze nie przeciekłem przez nią całkiem, powiedz.

DWOJE

Choć nie znają się jeszcze znają się zawczasu.

Obrzydzeni zarówno

lecz ciało samo stręczy.

Jej włosy które plączą się z niskim obłokiem

gdy mówi: nasram

na sławę poety.

background image

Niebo już wie czym będzie kiedy ich zastanie

razem: śmierć na Księżycu

- z jelit wyjdą im glisty.

Wreszcie każde z nich będzie po sobie wspomnieniem

- dwa wirujące

pioruny kuliste.

lipiec 1967, Kazimierz nad Wisłą

BALLADA OBSCENICZNA

Panu Witoldowi Niedźwieckiemu

Czarna i czerni wierna ta gwiazda włochata

Piżmowym światłem Solą jest mu w oku węchu

Słony kręgosłup bólu gdy zwinięty w embrion

Językiem wejścia maca

Perszeron pożądania rozdęty przez głodne

Mleko kopytem bije Lecz nagle się waha

Zdjęty w siodle mądrością i już z konia zsiada

Bohater co był koniem

Ślepa różdżka instynktu powoduje koniem

Kiedy ogon kurz z rynku Brukseli już zmiata

Tknięta bezmyślną wargą pożądania gwiazda

Już zaczyna różowieć

I nagle grząska róża pół konia pochłania

A bohater zażywa szczęścia gdy spokojny

Może - już od wnoszenia próśb do męstwa wolny

Siąść Belgii na kolanach

1968

background image

ZNÓW MUZYKA

Znów muzyka: ktoś myśli o nas tak intensywnie,

że serce traci pamięć i w mną stronę bije.

I znajomy, choć zawsze niespodziewany, lęk

sprawia, że nasze ciała znów odnajdują się.

I znów przestraszonymi wargami prosisz zręcznie

łaski mojej i leczysz mój przegryziony język.

Chłodnym nogom pozwalasz, by rządził nimi strach,

bo wiesz, że gdy zaufasz, sposób Ci wskaże sam.

I znów najpilniej chętna jesteś i najposłuszniej

wierna tej niepamięci, którą ofiarowuje

Ci muzyka: wezwanie, by krwią wtórować jej.

I znów nas pozyskuje do swoich celów śmierć.

PROLEGOMENA DO SZTUKI WYZWOLONEJ

Ciało cieszy się sobą płomieniami ogień

Jeszcze osobne lecz już iskrząc czują związek

I urodzi się przepis moralności w dym

Wykrystalizowana śmierć z płonących płuc

Płomień jeszcze łuczywem cieszy się nasienie

Jeszcze żuje kobieta pożyczyłeś jej

Żeby z lichwą odebrać cztery kilo mięsa

Z mózgiem płaczem trzewiami i żeby był syn

A gdy odbierzesz rzucisz do śmieci materac

Zmienisz jej w sięgający aż do nieba stos

I poślinionym palcem sprawdziwszy wiatr w dym

Patrząc wystukasz pulsem czysty rytm eklogi

background image

EKLOGA

Śnieg wyrósł w nocy: ubogi poranek

świeżą purpurą jarzy się obficie.

Aż do najdalszej granicy poranka

idziemy brodząc w nim po pas, jak w życie.

Wreszcie, z podwietrznej strony zaspy, w jamie,

co na szerokość dwu ciał jest wybrana

wzrok nasz zastaje parę zakochanych,

gdy on w nią miłość sieje - oziminę.

Na zmarzłych twarzach już czujemy ciepły

blask ich nagości, który topi śniegi.

I będzie wiosna wtedy, kiedy krzyk
narodzonego zbudzi zmarzłe ptaki.

TWARZ

Abym mógł rozpoznać ją i żebym uwierzył

Błyskawica rzeźbi twarz w brązowym powietrzu

Ale bym się nie zląkł jej, że nazbyt wyraźna

Na początek to nie twarz tylko gruba maska

Ale bym nie lękał się, że nie ujrzę w całej

Fantastycznie groźnej i absolutnej krasie

Dano przecież pewną mi, skrytą wiedzę senną:

Wszakże burza dalej trwa, więc ujrzę na pewno

background image

PIOSENKA INNEJ ULICY

Pani Grażynie Lisowskiej

Kiedy wyśmiał mnie wszelki stwór żywy i martwy

Kamień wiersz zwierzę robak obłok człowiek kwiat; gdy

Wzrok mój już żadnej nie miał władzy nad pejzażem

Co ukonstytuował się w formy koszmarne

Które się przelewając w środek mózgu ciekły

I w straszne skrzepy stygły na stały ból; kiedy

Parcia grozy odeprzeć już nie mogłem dłonią

Rozdygotanej krwi; gdy mogłem, owszem, głośno

Krzyczeć na pośmiewisko tym bardziej powszechne

Zataczające kręgi coraz obszerniejsze;

Gdy jedyną pewnością była pewność, że

Chichotać już zaczęły nawet tkanki mdłe;

Gdy na koniec wyzuty byłem nawet z wiary

Że moją stronę trzyma pewien sen najstarszy

Dziejący się w kolorze różowym i chociaż

Także groźny, zarazem była to już groza ,

Oswojona niejako ciągłym uprawianiem

Jej - to jest poematów miłosnych pisaniem;

Kiedy wierny mi dotąd nóż też mnie opuścił

I zaczął innym służyć do dzielenia tłuszczy

I gdy prostej pieszczoty z nim nie mogłem zażyć

Przyłożyć go do chętnej szyi albo twarzy;

Kiedy wreszcie nie mogłem pójść nawet do mistrza

Który ezoterycznej wiedzy mi użyczał

Lecz właśnie pilnie wznosił sobie dom na skale

Gdy moja stacja oraz meta była barem;

background image

Kiedy - ulicą wlokąc się, wątły jak mgła -

Już nawet nie sprawdzałem, czy Błękitny Pan

Nie zgłasza się po moją osobę tak nudną

Tak uciążliwą oraz plugawie naplutą

Na pierwszego prospektu miasta świetny asfalt

Wszystko jedno czy Rzymu Moskwy czy Wrocławia

Gdyż wtedy zapomniałem już nie tylko stron

Lewej i prawej ale wszystkich świata stron

I tylko szedłem; owa zaś droga nie rzeką

Była, która prowadzi nas sama do celu

Tylko żmudną ulicą co wiedzie do domu

Który mieszkaniem żadnym nie jest już nikomu

W którym nie zamieszkuje już żadna kobieta

Może tylko jej pamięć - i jakże bolesna;

A ze mną moje życie r- jakże zmarnowane -

Szło jak gdyby pasażer co jedzie na gapę

I już mu na kontroli żadnej nie zależy

Bo jeśli ma to i tak lewe dokumenty; :'

Także śmierć była - owszem - lecz do lepszych celów

Stworzona szła z wizytą do obywatelów

Którzy swe żony grzeczne jeszcze przynaglali

Aby dla gościa dobrą kolację stawiały

Oni zaś wybiegali do sklepów pobliskich

By nabyć dobre trunki - nie tani salicyl;

Więc kiedy już tak długo szedłem żmudnie szedłem

Mijając się z idącym z naprzeciwka zmierzchem

Jakże nie melodyjnym ciemnym nędznym ciężkim

Nawet nie szepcąc sobie któregoś z mych wierszy

background image

Jakby sobie ostatnią piosenkę ktoś nucił

Aby nie być samemu; gdy, nagle podniósłszy

Ciężką głowę, -ujrzałem - bałem się uwierzyć

Że ta, co pewien hotel komunalny wieńczy

Wieżyczka ozdobiona świecącą koroną

Jest przecież Twoją twarzą skądinąd znajomą

10 października, 1969

PEWNA WIEDZA

Wiem: najpierw oko gwiazdę rodzi w każdy wieczór.

Wiem: potem krew w tej gwieździe tak daleko mieszka.

Wiem: ty, co oficyną jesteś swojej krwi,

dłoń posyłasz, odręczny puszczasz do mnie list.

Wiem: moja dłoń nie pozna smaku twojej dłoni.

Tamta gwiazda już spada: przygważdża do ziemi.

Widzę: leży, przejrzysta jak cień rękawiczki.

Gwiazda jawnie dopala się na linii życia.

Wiem: leżąc w koleinie poziomego ciała

czujesz jak mróz ci skuwa Wschód z Zachodem ciała.

Drugą dłonią sprzed oczu odsuniesz powiekę

nieba i ujrzysz czarną różę swojej śmierci.

PROŚBA

Dać mi miotłę bym zamiótł publiczny plac

Albo kobietę bym ją kochał i zapładniał

Dać mi ojczyznę abym opiewał

Pejzaż lub ustrój lżył czy chwalił rząd

Przedstawić mi człowieka bym ujrzał jego wielkość

Czy nędzę i opisał w ciekawych słowach

Wskazać mi zakochanych bym się wzruszył

Posłać mnie do szpitala. Na komunalny cmentarz

Urządzić mi teatr igrzyska sportowe

Wojnę żniwa na wsi festyn w mieście

background image

Albo nauczyć mnie prowadzić samochód pisać na maszynie

Zmusić do nauki języków czytania gazet

A ostatecznie dać mi choć wódki żebym pił

I potem rzygał bo poetów należy używać.

PIOSENKA O POECIE

Ponieważ bity jest ciągle jak dziecko,

Poeta, sztuki nie znający wcale,

Pięść poematu zaciska i bije.

Bije kobietę, bowiem się podmywa,

Wyciska wągry oraz się maluje.

Bije swą żonę za to, że kobieta.

I za to samo bije swoją matkę.

I ojca bije za to, że z nią jest.

Władzę opluwa prędkimi stychami.

I tłucze szyby rymem i kopniakiem

Akcentu główkę embriona w macicy

Przetrąca tak, że matka syna pozna

Po idiotyzmie, z którym się urodzi.

Poeta także inne rzeczy robi

Ale już wtedy przestaje nim być.

PIOSENKA Z NAJWYŻSZEJ WIEŻY

Piersi przekłute drutem do robótek

Ma moja żona I ciągle jej rad

I wciąż jej krwawe ciało wielbi kat

Kuchennym nożem biodra grubo struże

I parzy stopy i opala łydki

Wyłuskał jabłka z kolan Żyły z ud

Teraz otworzył krzywym cięciem brzuch

I na widelec ponawijał kiszki

background image

I szuka dalej Wymacawszy odkrył

Kość ogonową i odrąbał ją

I nożyczkami od naskórków srom

Wypreparował I wyłupił oczy

I przez maszynkę do mielenia mięsa

Przepuszcza oba pośladki I krew

Wiadomo po co rozciera na szkle

I każdy włos jej na czworo rozszczepia

Bo ciągle wierzy że przecież odnajdzie

Takim cierpliwym oprawcą któż by

Inny jak tylko poeta mógł być

Znam go Nazywa się Rafał Wojaczek

1969

W PODWÓJNEJ OSOBIE

Nie śpię

Lecz on też nie śpi

Słucham

Lecz On też słucha

Czekam

Lecz On też czeka

Ja cierpliwy

Lecz i On cierpliwy

Oddycham

Lecz On też oddycha

Widzę Go

Ale i On mnie widzi

background image

Nie boję się

Lecz On też strachliwy

Zapalam papierosa

On także skręta ćmi

Jem jabłko

On tez coś sobie gryzie

Milczę

On także milczy

Piszę

I On też na kolanie

Onanizuje się

On czyni równie sprawnie

Gdy robię miny

jakże się wykrzywia

Ruszam uchem

Ach jak On umie ruszać

Klnę szeptem

Lecz On nawet jakby umiejętniej

Więc śmieje się

Lecz On bardziej drwiąco

Otwieram okno

On otwiera drugie

Boli mnie brzuch

On zanieczyszcza powietrze

Nudzę się

On ziewa

Czytam

Zagląda mi w stronice

Myślę

On telepatycznie

background image

Wyciągam bełta zza łóżka

Wypija mi

Śpiewam

W duecie z Nim

Rzygam

On wcześniej ode mnie w Rydze

Wkładam koszulę

On zapina spinki

Wciągam spodnie

On przyciąga pasek

Zakładam buty

On wiąże sznurowadła

Gdy wychodzę

On też wychodzi

Gdy przychodzę

Już na mnie czeka

Przepraszam: czy pan też

umiera

1969

RYMY NA PRZEDNÓWKU

Każdy świt jest śmiertelny mówi mózg

Gwarą poetów bym pojąć go mógł

Matka dawno umarła pisze list

Światłem które się mojej krwi znów śni

Kochanka się skurwiła za mąż wyszła

Rzeczowo podpowiada spermy limfa

Ojcowiznę obsiedli źli sąsiedzi

I kalają tradycję stwierdza język

I plącze się pismo zawodzi sztuka

Ręka porzuca pióro noża szuka

Marzec 1970

background image

LIST DO NIEZNANEGO POETY

Jenseits von Gut und Böse

Pański pokój wynajęty u rencistki

Dawno wdowy ale z seksem niewygasłym

Która pieska ma Pan musi wyprowadzić

Nawet wtedy gdy pan zaczął nowy wiersz

Z jednym krzesłem wąskim łóżkiem bujnym grzybem

Pański pokój nieprzytulny zwłaszcza teraz

Kiedy w okno co na północ zawsze patrzy

Tłucze dziobem mrozu biały zimny ptak

Czy herbatę choć pan może sobie zrobić?

Czy sprowadzić może sobie pan dziewczynę?

Pańska matka odwiedziła pana kiedyś

W tym pokoju gdzie z sufitu patrzy strach?

W rękopisach czy nikt panu tam nie grzebie?

Czy na światło każą panu coś dopłacać?

Te butelki opróżnione z podłej wódki

Gospodyni panu chyba ma za złe?

Pańską twierdzą i wygnaniem jest ten pokój

Wieżą ponad dobrem złem i społeczeństwem

Czy pan czasem nie próbuje z niego uciec?

Z rozpaczliwych czterech kątów Piąty: śmierć

1968

background image

NA IMIENINY RAFAŁA WOJACZKA

24 X 1968

Ktoś,

Kto kocha,

Nie jest tym, co

Umrze.

Więc choć skądinąd wie, że śmierć poufnie

Dowiadywała się nawet u księży

I przodowników policji,

Wierzy.

Ktoś,

Kto wierzy,

Nie jest tym, co

Żebrze.

Więc choć go bolą wszystkie rany cięte

Siekierą światła aż do kości rdzenia,

Swoje powietrze łykając

Czeka.

Ktoś,

Kto czeka,

Nie jest tym, co

Kupi.

Więc choć odmienia imię swej zasługi

Przez pory roku i księżyca kwadry,

Gorzka sól klęski siada na

Wargi.

CIEMNOŚĆ CIEMNIEJE ZNÓW (...)

Ciemność ciemnieje znów za oknem powiek

Bo, gdy przejrzeć miłością zasłużył,

Pękła kość wzroku patrzącego w płomień

Żywego ciała prawdziwej róży.

Ale on zaraz swe ręce przymusił

Do szukania w ciemno: nimi patrzy.

Musiał go wprawy w cierpieniu ktoś uczyć,

Że niewidoczne na drwiącej twarzy

background image

Choć płomień rośnie, a on wciąż bez skargi

Swoim bólem najuczciwiej soli.

Ktoś do miłości urodził go takiej,

Co na ołtarzu ofiarę mnoży!

HODUJĘ TEN BÓL

Hoduję ten ból

po to pewnie

by spisać

ten wiersz na skrawku

dobrze wygarbowanej

skóry

mojej matki

A jak krzyczała

gdy ją obdzierano

Do żywego miejsca

a potem delikatnie

by nie uszkodzić

cienkiej siatki wrażliwości

odejmowano mięso

Jest taki chiński sposób

trzeba przyznać:

dobrze obmyślony

1965

TWOJE CIAŁO MOJE DZIEŁO (...)

twoje ciało moje dzieło z gliny płodu

wyrzeźbione fantastycznie czułym dłutem

precyzyjnej dłoni tętna świetną lampą

serca w palni znakomicie oświetlone

gdy paruje niewidzialnym światłem ciepła

twoja skóra się wydaje być jak ciekła

widzę cyple sutków spina parabola

stromej tęczy za tą bramą mi nie zna

background image

jeszcze bliżej twarz lecz blisko piąstka pięty

gdy podnosisz nogę długa perspektywa

nieskończonej łydki uda milowego

ile metrów warg mieć trzeba by całować

JESZCZE W NIĄ NIE WSZEDŁ (...)

Jeszcze w nią nie wszedł, już nie ma jak wrócić.

Ze świata jawnie wyświecony, w skóry

worek wciśnięty, patrz: śliną sromotną

cieknie w otwarte

jej krocza okno.

Kobieta nie wie, na co jeszcze czeka.

On słyszy: skoblem mrozu zima szczęka.

Za sienią ciała tamtej w pobielone

świeżo dla gościa

prosi o pokoje.

Kobieta mówi, że nie ma wyboru.

Ale on jeszcze wciąż odwraca głowę.

Lecz nagle - śmierć już całą w sobie przeżył -

wpada. Nie widać

mu nawet pięty.

GWAŁT

Moje ciało wciągane na kół

Promień bólu tkanki mi zapala

Jakie konie wprzągnięte do stóp

Ciagną Dobra trawa prześcieradła

Nigdy jeszcze nie rósł taki krzyk

Przez sufity w głuche okna nieba
Teraz słyszą wszyscy Jestem dziś

Z Twojej łaski prawdziwa kobieta

background image

Powalona już na zawsze na wznak

Chcę pozostać Kość bólu już w gardle

Niechaj nigdy nie skończy się gwałt

Jaki kół długi jest tak niech się stanie

Krzyżem by się we mnie zakotwiczyć

Wierzę mój krzyk kamień nieba słyszy

STUDIUM

Moje ciało, cierpliwe wpierw, teraz już cierpi

Z powodu wspaniałości swej, rozrzutnie zbędnej,

Kiedy Ty sobie, oczy przymrużając, każesz

Nie patrzeć, lecz oglądasz jakby ciało zmarłej.

I już przykrą rzeczowość swoich piersi czuję-

Wiem: bez Twego zachwytu ciało jak bukiet,

Z którego wyparował zapach spadły płatki.

Już, nagle zawstydzona, krew we mnie się garbi.

Lecz ufając, że Ty mnie umyślnie nie krzywdzisz,

Powściągam się, by gestu żadnego nie czynić:

Nie rozumiem, gdy mówisz coś na temat próchna.

Pozwalam ciału świecić dalej jak żarówka

Nieprzymrużonym blaskiem, ale już się waham,

Czy nie byłoby lepiej nagle się rozpłakać.

KOBIECOŚĆ

Jeszcze jestem kobietą Wciąż zmuszasz bym nią była

Nie groźbami Ty jesteś ode mnie silniejszy

Słabością która wzrusza chcący już zamarznąć

Puls mojej kobiecości

A ja właśnie nie wiem co znaczą te słowa

kobieta i kobiecość Znaczą coś dla Ciebie

Ja już jestem zmęczona pisaniem poematu

Ciągle gwałconym ciałem

background image

Ja już chcę być poetką pisać długopisem

Na zwykłej kartce Nie na karcie prześcieradła

Raz na tydzień załatwiając potrzebę cielesną

Dla lepszego pisania

MĘSKOŚĆ POLEGA NA TYM (...)

Męskość polega na tym aby bić kobietę

Zgadzam się z Tobą nadstawiam policzek

Kiedy indziej klniesz moją matkę

Słucham pilnie, pilnie przytakuję

O mnie najczęściej opowiadasz źle

Mówię że masz rację kiedy mi powtórzą

Kiedy w najlepszej wierze się rozbiorę

śmiejesz się z małych piersi chudych ud

A ja Ci drwić pozwalam sama się śmieję

Blizna po wyrostku naprawdę wstrętna

Kiedy odchodzisz nie pytam kiedy wrócisz

Kiedy wracasz nie pytam gdzieś był

Dziwisz się gdy mówię że Cię kocham

Przecież to znaczy: jestem już zawczasu wdowa

KONIEC POEZJI

Koniec poezji winien być w ciemnej sieni czynszowej

Kamienicy kapustą woniejącą wychodkiem

Winien niespodziewanym błogosławieństwem być noża

Pod łopatkę lub łomu w skroń zwięzłym jak amen

Bowiem winien być czołgiem rozpędzonego nieba

Koniec poezji winien być szybszy nawet od myśli

By krzyknąć co mogłoby oznaczać bunt czy żal

Koniec poezji winien być niegramatyczny

background image

ICH PRAWEM BYŁA WŁASNA ŚMIERĆ

Musiano płozy prędko skleić z drew

Już ułożonych w stosy całopalne.

Gówniarze w kitlach higienicznych, w maskach

Gazowych trupy na płozy pokładli.

Nam dzwonki dalej nielojalnej krwi

Kazały pokryć się po wnękach murów.

Klnąc pospolicie tamci zaprzęgnięci

Do trupich sanek ciągnęli na ugór.

Myśmy wrócili w nieba naszych domów,

Od gazów wzdęte obłoki pościeli.

Jeszcze w zimnym śnie materaca jest
Kształt towarzyski ciepło wyciśnięty,

Ale nie woła, że czeka kolacja.

Już prubujemy miedzianego smaku

Nieobecności ich na naszych wargach,

A dłońmi z siebie wymuszamy żal,

Gdy w dali, jakby rozpękały drzewa,

Huk: zmarzłe ciała zmarzła krew rozrywa

I fala w naszych mózgach wyłupuje

Szramę jak siłą rozerwany srom.

III 68

MODLITWA BOHATERÓW

Na brednię naszą i na naszą nędzę

Na zatwardziałość w naszym szaleństwie

I na naszego głodu głośny krzyk

Na dom nasz który opuściły sny

Na nasza mowę wielce bełkotliwą

Na rozpaczliwie niedorzeczną miłość

I na zikomość wszelkich naszych prac

Na koszmar nocy i na bezsen dnia

Na naszych mistrzów bezradnych i smutnych

Oraz na sędziów ponuro okrutnych

background image

Na biedne matki dogorywające

Przez nasze winy chcące i niechcące

Na nasze serca obrzękłe wątroby

Na nasze wargi popękane szorstkie

Na roztrzęsione fatalnie ręce

Oraz na mózgi z daremnej męce

I na te płuca co bez powietrza

Na strach bezsenny na koszmarny zegar

Na wszystko co jest udziałem naszym

Błagamy wzgląd miej ironiczna Pani

BŁYSKAWICA

1

Wierszem rosnę do Ciebie, która o mnie nie wiesz.

Ale ja wiem o Tobie, to znaczy, żeś jest.

Tak bardzo pojednana ze swoim istnieniem,

Że nieśmiertelna: tylko z wahań żyje śmierć.

2

Wierszem rosnę do Ciebie która jesteś w niebie

Wyższym niż to pastwisko, gdzie się pasie ptak

Mojego wzroku; dokąd nie dosięga akt

Strzelisty samogwałtu i jasnowidzenie.

3

Wierszem rosnę do Ciebie, której nie zna nikt

Z żyjących i ,umarłych. Ja też jeszcze nie znam.

Lecz wiersz rośnie na oślep coraz wyżej, mit

Rozjaśnia nieskończona błyskawica serca.

background image

POCZĄTEK POEZJI

Panu Julianowi Rogozińskiemu

Błędna przełęcz pomiędzy piersiami Atlantydy

Lub inny lecz trakt 2lawsze nie z mojego snu –

O, początek poezji swoimi chodzi drogami!

Wiem jeszcze więcej: oto, aby móc się bawić

Tym, iż nawet iskrzenia elektrycznych stóp

Nie słyszę, kierpce nosi splecione z włókien ciszy.

Oraz dłonie umyślnie wcisnął w rękawiczki,

Tak, by odcisków palców nie węszył mój głód,

Choć na zewnętrznej stronie snu mogłyby być –

No bo czyż nie mógł dotknąć: potknąć się o kłącze

Żądzy, które niekiedy aż poza sen wyrasta?

Mniemam także, iż chłodny hełm ma na głowie, gdyż

Nie podpala mu włosów nawet rozpędzony

Promień jasnowidzenia. Dziewczęca wdzięczna maska-

Tak oto drogi chłopiec ze snu i ze mnie drwi.

Lecz wiem: poza tym nagi jest jak szczera róża

I gdybym był kobietą dawno miałbym w ustach.

1969, czerwiec, Zakopane, „Asturia"

ZAKON

Dobra noc mi pozwala aż do rana pisać

niezmordowanym piórem krwi na jej tablicach

odwracanych wilgotnym palcem mdłego wiatru.

I piszę wierząc że mi starczy jeszcze znaków

współczucia z każdym bratem co na wysokości

swego osamotnienia też z wolna wyświeca.

I piszę wierząc że mi wystarczy pokory

gdy świt mi szary worek na głowę zarzuci

by się do wielkodusznej cierpliwości zmusić.

background image

Bo piszę wiedząc że gdy noc wypełznie z nędzy

pozalewanych wodą lokatorskich piwnic

i na gwiazdach swe płaszcze rozwiesi by wyschły

ja znowu będę pisał oni będą czytać

pisząc zarazem do mnie swój serdeczny list

wielkim promieniowaniem swej wysokiej krwi.

KARTKA

Czas opowiada się głoskami sekund

Każda godzina - to pieśń epicka

Uwierz: nie można nocy napisać

Nawet najzwięźlej: brakłoby papieru

Choćby do szczętu wyrąbano lasy

Z wszystkich Polaków zwleczono odzież

I przemielono zasób bibliotek

I zaprzestano wydawania prasy

Lecz przecież nie bądź zaraz taka smutna

Bo jednak ujrzysz kartkę co jedna

Tę noc w całości będzie zawierać

- Kiedy o świcie zaglądniesz do lustra -

ZWIASTOWANIE

Głos, którego nie słyszysz: gruba woskowina

ogłuchłej ciszy w uszach i najwyższy pęd

rozkrzewionego głosu przez nią nie przebija

Głos, którego nie słyszysz: ślepa błyskawica

poruszonego wstydu odmienia Ci płeć.

Róża, nim wzejdzie w łonie, na policzkach płonie.

Głos, którego nie słyszysz: długo aniołowie,

coraz to bliższe echo niosło poprzez ganki,

aż ostatni przystanął na progu Twej płci.

background image

Głos, którego nie słyszysz: jednak wysłuchany

przez inne Twoje ucho, skoro w dłoniach drżysz,

pierwsza wreszcie kobieta między niewiastami.

APOKRYF

Snu stara szlachta: kołpaki turbanów

Zwiniętych wokół głów idących z rany

Łona swej matki nietkniętego: panny

- więc czołgających się pod storą bramy

Zmrużonej hymen; panny w włosy, w skórę,

W oczy i w uszy zapłodnionej chmurą

Niebieskiej spermy; głów dwudziestu chłopców

Ociekających nagością jak kość.

I tylko: czemu w turbanach, nie z głową

Gołą: aż sen się ze zdziwienia spocił

Nasieniem w pościel, którą nie jest Ziemia,

Lecz spadająca do nieba kobieta.

PIOSENKA ULICZNA

O godzinie porannej

Lecz nie rześkiej jak krzyk

Nowo narodzonego

Tylko mdłej jak konanie

Że idącemu nawet

Odgłos mojej nędzy

Wśród świtających domów

Zdawał się nie powstawać

Choć tak zazwyczaj donośny

I nie było mi zimno

Choć wracałem z czuwania

Odprawiwszy pociągi

Do Ultima Thule

A także podmiejskie

Już nawet nie bolejąc

Nad przymusem powrotu

Do zakisłej rozpaczy

Wynajętego pokoju

background image

Tyle wiedząc że kolej

Ma zawsze ciągłość sezonu

I kiedy tak wracałem

Bez radości wściekłości

Już prawie obojętnie

Przechodząc obok luster

Też obojętnych szyb

I nie mówiąc do siebie

I nie czując parzenia

Opuchniętych stóp

Bowiem wcześniej wypiłem

Niedużą buteleczkę

Taniego kosmetyku

By sprowokować serce

Do żywszego działania

Gwoli pokonania

Tej mojej smutnej drogi

I gdy wszedłem na rynek

I szedłem dalej mimo

Jego architektury

Opiewanej w każdym

Szkolnym podręczniku

Wtedy stało się właśnie

To o czym teraz donieść

Chcę z dbałością o szczegół

Snując pilną litanię

Więc gdy prawie za sobą

Miałem rynek z ratuszem

Do którego umyślnie

Podążają pielgrzymki

Szkolnych wycieczek

Kiedy

Przeszedłem przed wystawą

Magazynu mód męskich

Gdzie za szybą stał Czarny

Zaklęty w manekin

I rządził wszystkim

Wtedy

Ile kamieni w bruku

tak właśnie pomyślałem –

background image

Ile kamieni w bruku

Tyle kobiet ujrzałem

Tylu kobiet doznałem

Na tym pustym rynku

I wszystkie były Panią

we Wrocławiu, 29 kwietnia 1969 r.

ŻYCIE ROI SIĘ OD SZYB (...)

Życie roi się od szyb, by przebić głową

i wskoczyć prosto do ust Królowej.

Życie roi się od gwiazd, co niszczą oczy,

gnieżdżą się w lampie i w mózgu.

A to nie są szyby z cukru ani koce.

A to nie jest Królowa, co ma zmysł

pieszczoty, i wypluwa na bruk w kałużę krwi.

A to są gwiazdy, co się śmieją trzypiętrowo.

ODJAZD

Wiem, że jeżeli kiedyś wyjdziesz mi spod powiek

osobą, wreszcie cała jak z wody

naga, wtedy nie będę umiał zawołać cię

tak, żeby nie wywołać sobie śmierci z róży.

Lecz to może być dobra śmierć, jeśli ty krocze

będziesz mieć, co nad głową zaświeci mi jak dzień,
będzie mieć smak mgławicy z naj głębszej piwnicy

nieba - i biały zapach podróży.

Bo wtedy, gdy pobożnym językiem znów dotknę,

w uchu usłyszę łoskot obsuwającej się

Ziemi. I nie wiem co zrobisz, kiedy

zamknę oczy, na Wenus odlecę wraz z łóżkiem.

1967

background image

BALLADA O LĘKU

Zbliża się do nas

lęk: ma twarz

ze śniegu zielonego jak fosfor lub kość

spróchniałego drzewa.

Wkłada nam do ust

dłoń i już

jemy ją wysysając jakby z sopla sok

idący do serca.

Daje nam swej pić

krwi i szpik

mózgu wyjeć musimy mu z czaszki aż dno

o zęby zazgrzyta.
Wiemy, że to jest

krew, co nie

przyjmie się w naszych żyłach, żeby mogły nią

do woli oddychać.

Wiemy, że to jest

szpik jak krew

trujący: po nim nasze trzewia będą w głos

zawodziły: zdrada!

Ale lęk jak ból

nie być już

nie może: nas bez niego nie ma i on

bez nas nie przeraża.

BAR "PIEKIEŁKO"

Dwaj mężczyźni przed barem

Bar "Piekiełko" neon

Przechodzi kobieta z czerwonymi dodatkami

Buciki torebka rękawiczki

Kobieta pachnie niebem

"Wieczór Paryski"

Mężczyźni zapalają papierosy

Wracają do piekła

background image

Uroda barów jest nieskończona

Jak uroda kobiet

Mężczyźni patrzą po sobie

Kobieta się w nich porusza

17 IV 1968

CHICHOT

W trawie śniegu zielone oczy śnieżnych zwierząt,

o których tylko tyle

wiemy, że nas już jedzą.

Kluczą głody ruchome ich, a to są nasze

śmierci postępujące

z dna wnętrzności do czaszek.

Ciągną kity za sobą jak kiedyś gałązkę

jodły my ciągneliśmy,

aby zmylić pogonie.

I daremnie za tropem ich chce iść nasz ślepy

instynkt samoobrony

- to je musi rozśmieszać,

bo wciąż w zachłystującym się drapieżną śliną

szczekaniu ich słyszymy

- choć nieumyślny - chichot.

CZEMU NIE MA TANCERKI?

czemu nie ma tancerki, co tańczyłaby nasz smutek,
chociaż muzyka krąży, szlifując dla niej posadzkę?

czemu nie ma, tańczącej nam imię naszej rozpaczy?

czemu nie ma matczynej, co tańczyłaby nam bajkę

do snu; i czemu we śnie, tańczącej nam nasze winy?

czemu nie ma w pamięci, tańczącej nam urodziny?

background image

czemu nie ma odważnej, co tańczyłaby na linie

słonecznego promienia, gdy prosto do oczu padnie?

czemu nie, tańczącej na księżycowej estradzie?

czemu zdecydowanej, co tańczyłaby wahanie?

czemu nie ma tancerki, co tańczyłaby za darmo?

czemu nie, w ciemności skutecznie tańczącej światło?

czemu nie ma bezwstydnej, co tańczyłaby nam nago,

ubrana tylko w gazę zawstydzonego spojrzenia?

czemu nie ma, tańczącej na naszych bolesnych rzęsach?

czemu nie ma spokojnej, co tańczyłaby nasz obłęd?

czemu nie ma koniecznej, co tańczyłaby przypadek?

czemu nie, tańczącej pod szum wezbranego wiatru?

czemu nie ma tancerki, co tańczyłaby nam zawsze,

tańczyłaby nam wiersze i pozwy, krzyk, płacz i śmiech?

czemu nie ma, tańczącej nam nasze życie i śmierć?

FUGA

Ktoś klaszcze, wali w blachę, lecz głowy nie wystawia

Ktoś nóż zacięcie ostrzy, słyszę, nóż chichoce

Ktoś piwo warzy mi aż kadź bulgoce

Ktoś wyrok pisze, pióro skrzypi, papier ziewa

Ktoś biegnie, ktoś się skrada, ja nie śmiem oddychać

Ktoś lufy czyści i na lufach gra

Ktoś stos układa, stos podlewa, szczapy piją

Ktoś trumnę zbija, w palec trafia, klnie

Ktoś się uśmiecha, skóra trzeszczy, warga pęka

Ktoś zapala papierosa, łykam dym

Ktoś klaszcze, wali w blachę, lecz głowy nie wystawia

Ktoś szybę tłucze, szmatę pali, ja się duszę

Ktoś wyrok spisał, pióro schował, papier wziął

Ktoś na głos czyta, głoski łyka, mnie już nie ma

1969

background image

GROTESKA ODJAZDU

Już zamiast mózgu mam płonącą róże

Chirurg, co sprawił, chyba był demiurgiem.

Ręce do boków przycisnąłem mądrzy

Majster stosownie odgiął dłoni lotki.

Przy reaktorze brzucha, gdzie się warzy

Moc nuklearna, fizycy na straży.

Astronomowie pewną trajektorię

Zliczyli. Wenus sobie myje krocze.

Lecz wszystko na nic bo znów ktoś mi stopy

Wielkimi gwoźdźmi przybił do podłogi.

HYMN

Kiedy Twoją nagością się dławię

Wtedy kość nagości Twojej sławię

INNY ZAKON

Są bracia jeszcze surowszej reguły

Niż konstytucja głodu, co nas je,

Byśmy uczciwie mogli sobie kupić

Za swoje prace chwałę inną. Lecz

Puste są, gdy je zmierzyć miarą prac

Tamtych: umieli zamyślną ślinę pragnień

- użyźniającą nieskończone wargi

Naszych zazdrosnych rękopisów - tak

Przymusić, że się zamieniła w kurz,

Co w mózgu siedzi rodząc nowotwory

Nieodczynionych poematów: oni

Na to nie mają języka i ust.

background image

JESZCZE JESTEM KOBIETĄ (...)

Jeszcze jestem kobietą Wciąż zmuszasz bym nią była

Nie groźbami Ty jesteś ode mnie silniejszy

Słabością która wzrusza chcący już zamarznąć

Puls mojej kobiecości

A ja właściwie nie wiem co znaczą te słowa

Kobieta i kobiecość Znaczą coś dla Ciebie

Ja już jestem zmęczona pisaniem poematu

Ciągle gwałconym ciałem

Ja juz chcę być poetką Pisać długopisem

Na zwykłej kartce Nie na karcie prześcieradła

Raz na tydzień załatwiać potrzebę cielesną

Dla lepszego pisania

KOCHAJMY SIĘ

Kochajmy się Ty ciągle na nowo śmierć mi śnij

Twoja niech wciąż oddycha ustami mojej płci

KONIEC ŚWIATA

To mogło być we wtorek albo w piątek

Niewykluczone też że w poniedziałek lub w środę

A również dobrze w czwartek sobotę czy niedzielę

W styczniu lecz także w lipcu zgódźmy się

Że to przecież nie jest takie ważne

W roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym

Zdaje się - którymś rano lub o zmierzchu

W samo południe albo o północy

W pogodę słoneczną może w deszcz może w czas zamieci

Na własnym pasku powiesił się

Na czymś stosownym czy nie na rurze od bojlera

Dwudziestoiluśtamletni skończony alkoholik

Rafał Wojaczek syn

Edwarda i Elżbiety z domu Sobeckiej

background image

KRZYŻ

Ja jestem pozioma

Ty jesteś pionowy

Ty jesteś góra

Ja jestem dolina

Ja jestem Ziemia

Ty jesteś Słońce

Ja jestem tarcza

Ty jesteś miecz

Ja jestem rana

Ty jesteś ból

Ja jestem noc

Ty jesteś Bóg

Ty jesteś ogień

Ja jestem woda

Ja jestem naga

Ty jesteś we mnie

Ja jestem pozioma

Ale nie zawsze

Ty jesteś pionowy

Ale do czasu

Ja jestem pionowa

Góra orgazmu

Ty jesteś pionowy

Przy mnie

NASZE ŻONY

Niezdrowe te kobiety: na wygonach ich ciał

zdeptanych klęską jeszcze nasze klęski się pasą.

Niedobre te kobiety: przeżywają nasz strach

i ich cierpliwość musi być wciąż dla tego strachu,

więc jej czasem zabraknąć musi dla nas. Kobiety

smutne, bo je kosztuje za dużo nasza radość.

Mówimy, że są głupie. A to jest chamskie kłamstwo

najboleśniejsze dla tych, które tylko się zrzekły

background image

tego wszystkiego, co by nigdy zbyt pewną siebie

naszą męskość urazić mogło, więc nawet racji

- ale ich tylko - że chcą mieć nas czasem dla siebie.

- Kiedy któraś się czasem biednym ciałem odważy

drogę w świat nam zastawić, to na złe jej wychodzi

sińcem pod okiem. Ech, te panie, nasze wychodki!

NIE SKOŃCZONA KRUCJATA

Zostało jeszcze tamtą Ostatnią już Zaspę

Przeskoczyć Siódmą górę Wodę siódmej rzeki

Już prawie piły konie gdy Mieliśmy właśnie

Na cuglach folgę im dać Po brzuchy ugrzęzły

Ale to nie jest wina perszeronów W metrum

Dyszla nie tylko skrzydeł Koń nawet pamięci

Lotnej pozbyć się mógł Z ślepi patrzy mu żal W mleko

Fermentująca krew wnet żyły mu rozerwie

Ale co to Widzimy Jakby w śnieg już w glebę

Całe zapadły Z uchem przy ziemi czekamy

Gdy z drugiej strony globu dojdzie krzyk my Pewni

Że do Belgii przeciekły już Pójdziemy dalej

OBŁOK

Już zielony mur roślin rośnie w poprzek krwi

wbrew nam, czyniąc dwa państwa w tym samym ustroju.

Jedno dominium nocy jest, w drugim dzień stoi.

Między nimi przez szparę w żywopłocie chodzi

czuły kurier zaimka na posyłki: ty,

przez zieloną granicę nosząc tajny gryps

wzruszenia, które ciągle nie umie być nowym

słowem jawnie wiszącym jeszcze innym słońcem

ponad granicą, słońcem tamtym i księżycem.

background image

I choć wiemy, gdzie winno być podług wyliczeń

retoryki, nie wschodzi zza krawędzi mowy

a w przewidzianym miejscu nudny obłok stoi.

OGIEŃ

Ogień

- i koń zrodzony przez ognisko

kopytami z popiołu krzesze ciszę.

I na koniu dziewczyna: w ciszę dyszy

melodię...

I my przy ognisku, co słuchamy

nie mogąc nie wsłuchiwać się w ten głos.

Dziewczyna piersiami - płomieniami

wybucha...

OKNO

Głowa jest zimna Gwiazda chłodzi przełyk

tylko okno płonie we krwi

Lubię być obcy pod Twoim oknem

jakby na pół urodzony.

Myślę o Twoim brzuchu

ręce chowam za siebie

Teraz sprawdzam rysy swojej twarzy

jakbym je ustalał

z Twoimi wargami

Śmierć jest obojnakiem.

PIOSENKA STAREGO KSIĘŻYCA

Ja stary księżyc nie znam swego ojca

Ja stary księżyc nie znam swojej matki

Ja stary księżyc zawsze byłem stary

Tylko młode dziewczęta starsze są ode mnie

background image

Jaskiniowy egipski gotycki i polski

Ja stary księżyc jestem Twym koszmarem

Chodzę po Twoim dachu mieszkam w Twojej krwi

Oświetlam Twoje sny

Tylko młode dziewczęta starsze są ode mnie

Księżyc jest lunatykiem Mickiewicz jest kobietą

Nigdy nie byłaś młoda więc co zrobisz

Śmierć jest przecinkiem w zdaniu Twego losu

Ja stary księżyc niezawodny żałobnik

Gdy na stypie podają alkohol

1969

POCHODNIE

Dłoń nieba, do niej nasze jawne mózgi lecą,

zwięzłe obłoki w piąstki zaciśniętych mózgów

już w tej dłoni rozległej siedzą jakby ciepło

tam właśnie było im.

Już chciwa próżnia w czaszkach naszymi ustami

wypuszcza niewidzialny język swego głodu

w mrowisko atmosfery, już pije tlen kwaśnej

muzyki zimnych sfer.

Już sfery wzięte w ścisłe klatki głów śpiewają

tak pobożnie, że nam się rozżażają czaszki

i włosy zapalone na widomą chwałę

rozwiewa wierny wiatr.

1968

POCZĄTEK WIERSZA

Śmierć

(Kto widział od takiego słowa zaczynać wiersz

Nie lepiej od razu

Się powiesić)

background image

POEMAT MOJEJ MELANCHOLII

Po pierwsze:

Matka nie jest matką tylko się podaje

Po drugie:

Ojciec nie jest Bogiem lecz obcym starszym panem

Po trzecie:

Księżyc jest lunatykiem (to z jakiegoś wiersza)

Po czwarte:

Mickiewicz jest kobietą (też z mojego wiersza)

Po piąte:

Pogoda jest starą panną

Po szóste:

Słońce do oka mi wpadło

Po siódme:

Policjant z gwizdkiem zamiast twarzy

Po ósme:

Marynia ma tyłek gładki

Po dziewiąte:

Życie jest nic niewarte

Po dziesiąte:

Może jest wiersza warte?

Po jedenaste:

Spisek [...]* przeciwko autorowi

Po dwunaste:

Mój stygmat co się nigdy nie goi

Po trzynaste:

Moje ewolucje

Po czternaste:

Moje polucje

Po piętnaste:

Moja babka od strony ojca podłóg słów matki

syfilityczna kurwa

(skończyła się kartka)

(na odwrocie)

Po szesnaste:

Bohater jedzący gówna

background image

Po siedemnaste:

Wieczór mojej poezji który się nie odbył i tylko

dlatego nie zakończył się skandalem

Po osiemnaste:

Inny wieczór zakończony skandalem

Po dziewiętnaste:

Jeden poeta co siedzi w więzieniu

Po dwudzieste:

Drugi poeta wygnany już z Ziemi

Po dwudzieste pierwsze:

Ojczyzna to nienawiść i wizja i sperma

Po dwudzieste drugie:

Kolega z którym piję wódkę

Po dwudzieste trzecie:

Jest Malarzem więc nie jest Mordercą

Po dwudzieste czwarte:

Kafka w Dziennikach zastanawiający się czy nie

byłoby dobrze gdyby od czasu do czasu jadał

mięso

Po dwudzieste piąte:

O Żydach polskich

Po dwudzieste szóste:

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

(niecenzuralne więc kropki

(kartka skończyła się ostatecznie)

(niecierpliwe szukanie jakiejś czystej kartki

wreszcie znalazła się)

(na nowej kartce)

Po dwudzieste siódme:

Żona mojego przyjaciela i jej zabiegi

Po dwudzieste ósme:

Aby utrzymać dom siebie i męża dwoje dzieci

Po dwudzieste dziewiąte:

Fotografia w dzienniku która mną wstrząsnęła

("Gazeta Robotnicza" wydanie niedzielne z dnia

30 XI 1969 roku)

Po trzydzieste:

Pewien cytat

(Ch. Baudelaire: Mon coeur mis à nu LXIX)

Po trzydzieste pierwsze:

Redakcja na wysokim piętrze

background image

Po trzydzieste drugie:

Jacek Łukasiewicz mówił że można iść bezpiecznie

gdyż nie ma pedałów

Po trzydzieste trzecie:

Przypomnieć sobie ten sen

Po trzydzieste czwarte:

Wyssać dziewczynie krew

Po trzydzieste piąte:

Czy warto leczyć się z alkoholizmu?

Po trzydzieste szóste:

Poeta bez ojczyzny

Po trzydzieste siódme:

Kogo obraziłem wczoraj?

Po trzydzieste ósme:

Nikogo bo byłem chory

Po trzydzieste dziewiąte:

Więc czemu mnie bito?

Po czterdzieste:

Owszem możliwe że mi się śniło

Po czterdzieste pierwsze:

Śnieg pada

Po czterdzieste drugie:

Czy nie widzieliście gdzieś Wojaczka?

Po czterdzieste trzecie:

Chrystus jedyna gwiazda orientująca bieguny

Po czterdzieste czwarte:

Szukam go od dawna przecież musieliście

go widzieć on taki duży

Po czterdzieste piąte:

Smutny list od jednego aktora mojego brata

Po czterdzieste szóste:

Powróżyć sobie z Pascala

(odwrócić kartkę)

(na odwrocie)

Po czterdzieste siódme:

Jedynym przedmiotem Pisma jest miłość

Po czterdzieste ósme:

Zrobić sobie kawę

Po czterdzieste dziewiąte:

Brak rymu umyślnym efektem

background image

Po pięćdziesiąte:

Hłasko umarł w czerwcu

Po pięćdziesiąte pierwsze

W czerwcu jak zwykle piłem

("Astoria" Zakopane Droga do Białego)

Po pięćdziesiąte drugie:

Modliłem się?

(ciąg dalszy po chwili bo gospodyni zawołała

mnie do telefonu)

Po pięćdziesiąte trzecie:

Telefon od Malarza w sprawie okładki

Po pięćdziesiąte czwarte:

W sprawie okładki do mojej Innej bajki

(nakładem Ossolineum)

Po pięćdziesiąte piąte:

Iść się wysiusiać

Po pięćdziesiąte szóste:

Kolega który leczył się na to samo

Po pięćdziesiąte siódme:

Rudy piesek na śniegu

Po pięćdziesiąte ósme:

Przemyśleć zagadnienia poezji

(ponieważ zaś kartka znów się kończy jest to

okazja by przerwać na jakiś czas przyjrzeć się

temu co zapisane przeczytać sobie na głos a następnie

jeszcze raz przemyśleć zagadnienia poezji)

3 grudnia 1969

wyraz nieczytelny

background image

TE DZIEWCZYNKI

Te dziewczynki w sukienkach do pierwszej komunii

Żyją i nie lękają się Boga ani deszczu

Jeszcze nie pada deszcz i uganiają się nie gubiąc świec

Pilnując torebeczek i chusteczek

Podkolanówki ich są takie białe Kolana czyste

I dziewczynki wciąż są żywe i nie boją się choć ksiądz

Wie co robił cały ranek

Trucizną na robactwo sycąc opłatek

5 V 1969

TEN TRZECI

Kiedy do twego domu wchodzę, kto jeszcze wchodzi

ze mną, że mnie witając oglądasz się na boki?

Kiedy stawiasz nakrycie na stół i krajesz chleb,

kogo jeszcze zapraszasz, aby też usiadł jeść?

Dla kogo, gdy odpinam ci spinkę u stanika

i dotykam twych piersi, nieumyślnie się wzdrygasz?

I kto cię nagą - ranę, której mój wzrok zabliźnić

nie może, tylko bolisz wciąż bardziej - prócz mnie widzi?

ZDRÓJ

Mój biedny Jak ty umiesz nie prosząc wciąż prosić

By Ci dać Wszystko - abyś już nie musiał żyć

Mój biedny Więc dostaniesz Najżywiej cieknącej

Wtedy gdy Księżyc stoi w zenicie płci - krwi

background image

ŻEŃSKIE RYMY NOCY LIPCOWEJ

Gwiazda litości pełna wisi ponad światem

Nalewa zimne mleko do spalonych gardeł

Młoda matka pod bluzką ciężką pierś schowała

Swojemu niemowlęciu gwiazdę ssać pozwala

Pijak który przed chwilą niebu się wygrażał

Zapomniawszy już o tym też usta rozdziawia

Policjant przestał myśleć o regulaminie

Czapkę trzymając żeby mu nie spadła pije

Spragnieni redaktorzy przy dalekopisach

Przegapiają ostatnie wydarzenia w Chinach

Już nawet kochankowie się nie upajają

Sobą tylko ku gwieździe usta odwracają

Chociaż wstydząc się samych siebie piją przecież

Ci nawet którzy żyją z pragnienia: poeci

1969


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rafal Wojaczek Wiersze Zebrane
Rafał Wojaczek Wiersze spoza zbiorów
Rafał Wojaczek Wiersze spoza zbiorów
Rafał Wojaczek tomik poezji Sezon (m76)
RAFAŁ WOJACZEK 2
Rafał Wojaczek cechy twórczości, cytaty z utworów
Rafał Wojaczek Tomik poezji, którego nie było
Rafał Wojaczek
Rafał Wojaczek Bądź mi
Rafał Wojaczek – poezja
Rafał Wojaczek
Rafał Wojaczek List do nieznanego poety
Dobranoc Rafał Wojaczek
Rafał Wojaczek Kobiecość
Rafał Wojaczek
Rafał Wojaczek Prośba
Poezja M Białoszewski, H Poświatowska, R Wojaczek, A Zagajewski, S Grochowiak opracowanie,
Wojaczek Rafał
Wojaczek Rafał

więcej podobnych podstron